A N T O N I
C Z E C H O W
MEWA
OSOBY:
1. ARKADINA
2. TRIEPLEW, jej syn
3. SORIN, jej brat
4. NINA ZARIECZNA
5. ILIA SZAMRAJEW, administrator majątku
6. PAULINA, jego żona
7. MASZA, jego córka
8. TRIGORIN, pisarz
9. EUGENIUSZ DORN, lekarz
10. MIEDWIEDIENKO, nauczyciel
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2
AKT
PIERWSZY
Fragment parku w majątku Sorina.
MIEDWIEDIENKO
Dlaczego pani zawsze ubiera się na czarno?
MASZA
To żałoba po moim życiu.
MIEDWIEDIENKO
Dlaczego... Jest pani zdrowa... Ojciec pani... no, wprawdzie nie bogacz, ale... Mnie jest o
wiele gorzej niż pani. Zarabiam tylko dwadzieścia trzy ruble miesięcznie, i jeszcze mi z te-
go potrącają na emeryturę, a mimo to nie noszę żałoby.
MASZA
Pieniądze to nie wszystko.
MIEDWIEDIENKO
Owszem, w teorii, ale w praktyce rzecz wygląda tak: ja, matka, dwie siostry, braciszek, i
dwadzieścia trzy ruble całej parady. A czy jeść i pić nie trzeba? Na herbatę i cukier nie
trzeba? Na tytoń nie trzeba? I radź tu sobie, jak chcesz.
MASZA
Niedługo zacznie się przedstawienie.
MIEDWIEDIENKO
Właśnie... Zagra panna Zarieczna, a sztukę napisał pan Konstanty. Są zakochani i dzisiaj
ich dusze połączy jeden wspólny cel: podać ten sam poetycki obraz. A moja dusza i dusza
pani nie mają żadnych punktów styczności. Kocham panią, z tęsknoty nie mogę wysie-
dzieć w domu, co dzień drałuję pieszo sześć wiorst tu i sześć z powrotem, a ze strony pani
spotyka mnie li tylko indyferencja. Cóż, to zrozumiałe. Jestem bez środków, rodzinę mam
dużą.. Komu by się chciało wyjść za człowieka, który sam nie ma co jeść.
MASZA
Bzdury... Pańska miłość mnie wzrusza, ale nie mogę ... nie mogę ... i już. Proszę...
(podaje tabakę)
MIEDWIEDIENKO
Nie mam ochoty.
(pauza)
MASZA
Duszno... pewnie w nocy będzie burza. Pan albo filozofuje, albo mówi o pieniądzach. We-
dług pana nie ma większego nieszczęścia od biedy, a według mnie sto razy lepiej chodzić
w łachmanach i żebrać, niż... Zresztą, pan tego nie zrozumie...
(wchodzi Sorin i Trieplew)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3
SORIN
Ja, bratku, na wsi jakoś nie tego i oczywiście nigdy się nie przyzwyczaję... Zasnąłem o
dziesiątej wieczór, a obudziłem się o dziewiątej rano i od długiego spania czułem się tak,
jakbym miał mózg przyklejony do głowy i ... i różne takie rzeczy.. po obiedzie niechcący
znów usnąłem, teraz jestem zupełnie rozklejony, coś koszmarnego i... i w ogóle...
TRIEPLEW
To prawda, powinieneś mieszkać w mieście.
(zobaczywszy Maszę i Miedwiedienkę)
Moi państwo, jak się zacznie, to was poprosimy, a teraz tu nie wolno... Idźcie stąd, bardzo
proszę.
SORIN (do Maszy)
Panno Maszo, niech pani będzie łaskawa powiedzieć swojemu papie, żeby kazał spuścić
psa z łańcucha, bo ciągle wyje. Siostra dziś znowu caluteńką noc nie spała.
MASZA
Niech pan sam rozmawia z moim ojcem, bo ja nie będę... Proszę mi tego zaoszczędzić.
(Masza i Miedwiedenko wychodzą)
MIEDWIEDIENKO
Wiec da pan znać przed rozpoczęciem ?
SORIN
Czyli, że znowu przez całą noc psisko będzie wyło. Dziwna rzecz, ja na wsi nigdy nie ży-
łem tak, jakbym chciał... Zawsze byłem najszczęśliwszy, kiedy stąd wyjeżdżałem... Ale te-
raz... kiedy jestem na emeryturze, właściwie nie mam się gdzie podziać. Chcesz czy nie
chcesz, musisz tu siedzieć...
TRIEPLEW
Niedługo zaczniemy...
(pauza)
Proszę, to właśnie jest teatr... Żadnych dekoracji. Pusta prze-
strzeń... horyzont... Zaczniemy, gdy wzejdzie księżyc...
SORIN
Wspaniale.
TRIEPLEW
Jeżeli Nina się spóźni, to oczywiście cały efekt na nic. Już powinna tu być...
(poprawia wujowi krawat)
Powinieneś chyba się ostrzyc.
SORIN
Tragedia mojego życia. Nawet w młodości wyglądałem tak, jakbym pił całymi tygodniami
i... i w ogóle... Żadna kobieta mnie nie chciała... Dlaczego moja siostra jest nie w humo-
rze... ?
TRIEPLEW
Dlaczego... ? Nudzi się. Jest zazdrosna. I już ma pretensje do mnie, do przedstawienia i do
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4
mojej sztuki, ponieważ gra nie ona, tylko Zarieczna. Matka nie zna mojej sztuki, ale już jej
nie cierpi.
SORIN (śmieje się)
Ale wymyśliłeś...
TRIEPLEW
Już ją drażni, że gwiazdą na tej scenie będzie Nina, a nie ona. Moja matka to jakiś psycho-
logiczny dziwoląg. Bezsprzecznie utalentowana, inteligentna, czuła ... Ale spróbuj po-
chwalić przy niej Duse. Boże! Tylko ją wolno chwalić, tylko o niej trzeba pisać, krzyczeć,
zachwycać się jej niezwykłą grą w „Damie kameliowej” albo w „Igraszkach życia”, ale że
tu na wsi brak tej słodkiej trucizny, więc nudzi się i złości, każdego z nas uważa za, wroga,
do wszystkich ma pretensje... I skąpa. W Odessie ma siedemdziesiąt tysięcy w banku, to
wiem na pewno. A poproś ją o pożyczkę, zaraz zacznie lamentować.
SORIN
Wmówiłeś sobie, że matce się nie podoba twoja sztuka i już się denerwujesz i... w ogóle.
Uspokój się, matka cię ubóstwia.
TRIEPLEW
Ona chce żyć, romansować, nosić jasne bluzeczki, a ja już mam dwadzieścia pięć lat i to
jej stale przypomina, że nic jest młoda. Beze mnie ma najwyżej trzydzieści dwa lata, a przy
mnie całe czterdzieści trzy i dlatego mnie właśnie nienawidzi. I na dobitkę wie, że nie
uznaję jej teatru. Ona teatr kocha, wydaje jej się, że służy ludzkości i świętej sztuce, a ja
uważam, że dzisiejszy teatr to szablon, to przeżytek. Kiedy kurtyna idzie w górę i przy
wieczornym świetle, w pokoju z trzema ścianami te wielkie talenty, ci kapłani świętej
sztuki usiłują pokazać, w jaki sposób ludzie jedzą, piją, chodzą, kochają, noszą marynarki,
kiedy z banalnych obrazów i zdań aktorzy starają się wyłowić morał, i to morał płyciutki,
łatwo strawny, przydatny na co dzień – kiedy w tysięcznych wariantach pakują mi do gło-
wy wciąż to samo, to samo, to samo, wtedy ja ... uciekam, uciekam ...
SORIN
Bez teatru nie można...
TRIEPLEW
Potrzebne są nowe formy. Nowe formy… a jeżeli ich nie ma, to raczej nic nie potrzeba...
Kocham matkę, bardzo kocham, ale prowadzi tak bezsensowne życie, cacka się z tym bele-
trystą, jej nazwisko stale wałkują w gazetach, i to mnie nuży. A czasem odzywa się we
mnie po prostu egoizm zwykłego śmiertelnika; zaczynam żałować, że matka jest znaną ak-
torką, wydaje mi się, że gdyby to była zwykła kobieta, czułbym się szczęśliwszy. Czy
znasz bardziej rozpaczliwą i głupią sytuację: w jej salonie przeważnie siedzą same znako-
mitości – artyści, pisarze, a wśród nich jedyne zero to ja, tolerują mnie tylko jako jej syna.
Bo kim jestem? Czym jestem? I nieraz, kiedy ci artyści i pisarze w jej salonie zaszczycali
mnie łaskawą uwagą, zdawało mi się, że mierzą wzrokiem moją nicość, zgadywałem ich
myśli i wiłem się z obrzydzenia...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
5
SORIN
A propos, powiedz mi, co to za człowiek ten beletrysta? Trudno go rozgryźć. Wciąż mil-
czy.
TRIEPLEW
To człowiek mądry, prosty, trochę, wiesz, melancholik. Bardzo przyzwoity... już sławny i
dość zblazowany... Jeżeli chodzi o jego pisarstwo, to... jakby ci powiedzieć? Nie pozba-
wione talentu i wdzięku... a jednak... po Tołstoju czy Zoli nie będziesz czytać Trigorina.
SORIN
A ja, bratku, przepadam za literatami. Kiedyś marzyłem o dwóch rzeczach: chciałem się
ożenić i chciałem zostać literatem, ale ani jedno, ani drugie się nie spełniło. Tak, przyjem-
nie być nawet podrzędnym literatem...
TRIEPLEW (nasłuchuje)
Nie mogę bez niej żyć... Nawet odgłos jej kroków jest cudowny... Jestem szczęśliwy do
szaleństwa.
(wchodzi Nina Zarieczna)
NINA
Nie spóźniłam się... Naturalnie, że się nie spóźniłam...
TRIEPLEW
Nie, nie, nie...
NINA
Cały dzień byłam niespokojna, czułam taki lęk. Bałam się, że mnie ojciec nie puści... Ale
właśnie
wyjechał.. Niebo jest czerwone, juz wschodzi księżyc... Jak się cieszę...
SORIN (śmieje się)
A oczęta jakby zapłakane. Niedobrze!
NINA
To nic... Widzi pan, jak się zadyszałam. Za półgodziny muszę wracać, śpieszmy się. Nie,
nie, nie zatrzymujcie. Ojciec nie wie, że jestem tutaj.
TRIEPLEW
Rzeczywiście, już czas... Trzeba zwołać wszystkich.
SORIN
Ja pójdę, i... w ogóle... „ Do Francji szli dwaj grenadierzy... „ Raz właśnie tak zaśpiewa-
łem, a jakiś wiceprokurator mówi do mnie: „Jaki pan ma silny głos, ekselecjo... „ Potem
chwilę się zastanowił i dodał: „Ale... bardzo nieprzyjemny”. (wychodzi)
NINA
Ojciec nie pozwala mi tu przyjeżdżać. Mówi, że u was sama cyganeria... boi się, żebym nie
została aktorką... A mnie coś ciągnie tu nad jezioro, ciągnie jak mewę... I w sercu tylko
ty… (ogląda się)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
6
TRIEPLEW
Jesteśmy sami.
NINA
Wydaje mi się, że tam ktoś jest...
TRIEPLEW
Nikogo.
(pocałunek)
NINA
Jakie to drzewo?
TRIEPLEW
Wiąz.
NINA
Dlaczego takie ciemne?
TRIEPLEW
Już wieczór, wszystkie przedmioty ciemnieją. Zostań dziś dłużej, błagam cię.
NINA
Nie mogę.
TRIEPLEW
A gdybym ja pojechał do ciebie? Całą noc stałbym w ogrodzie i wpatrywał się w twoje
okno.
NINA
Nie można, stróż cię zobaczy.
TRIEPLEW
Kocham cię.
NINA
Tsss...
TRIEPLEW
Czy masz tremę?
NINA
Ogromną. Twoja matka... nie, jej się nie boję, ale jest jeszcze Trigorin... Grać w jego obec-
ności... To mnie przeraża... Sławny pisarz... Młody?
TRIEPLEW
Tak.
NINA
Jakie on ma cudowne opowiadania!
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
7
TRIEPLEW
Nie wiem... nie czytałem...
NINA
Twoja sztuka jest trudna do grania. Nie ma w niej żywych ludzi.
TRIEPLEW
Żywi ludzie! Życie trzeba pokazywać nie takie, jakie jest, ale takie, jak się je widzi w ma-
rzeniu.
NINA
W twojej sztuce nic się nie dzieje, same recytacje. I uważam, że w sztuce powinna być mi-
łość...
(wchodzi Paulina i Dorn, Konstanty i Nina chowają się)
PAULINA
Wilgoć! Niech pan wróci i weźmie kalosze.
DORN
Mnie jest gorąco.
PAULINA
Pan nie dba o siebie. To przez upór. A doskonale pan wie, że wieczorna rosa panu szkodzi,
ale chce pan koniecznie, żebym się martwiła; wczoraj specjalnie przesiedział pan cały wie-
czór na tarasie.
DORN
„Ach, nie mów mi, żeś młodość zmarnowała... „
PAULINA
Pan byt tak zajęty panią Ireną... nie czuł pan chłodu... Proszę się przyznać, ona się panu
podoba.
DORN
Mam pięćdziesiąt pięć lat.
PAULINA
Głupstwo, dla mężczyzny to jeszcze nie starość... Ciągle ma pan powodzenie u kobiet...
DORN
O co więc pani chodzi... ?
PAULINA
Przed aktorką każdy z was pada martwy... Każdy... !
DORN
Społeczeństwo kocha artystów... I ma do nich inny stosunek, niż na przykład do kupców,
ale to chyba rzecz normalna.
(wchodzą Arkadina pod rękę z Trigorinem, Sorin, Miedwiedenko i Masza)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
8
ARKADINA
Mój drogi synu, kiedy się nareszcie zacznie?
TRIEPLEW
Za minutę. Proszę o chwilę cierpliwości.
ARKADINA
„O, przestań, Hamlecie!
Ty oczy moje zwracasz w głąb me j duszy;
Widzę w niej czarne, szpetne plamy, których
Zmyć nie potrafię”.
TRIEPLEW
„Przebacz mi tę moją cnotę;
Bo w dychawicznym biegu tego świata
Przychodzi cnocie przepraszać występek... „ ‘
Muzyka
TRIEPLEW
Zaczynam.
(stuka patykiem i mówi głośno)
O wy, czcigodne, starodawne cienie, które w nocnej ciszy unosicie się nad tym jeziorem,
uśpijcie nas i niech nam się przyśni to, co będzie za dwieście tysięcy lat!
SORIN
Za dwieście tysięcy lat nic nic będzie.
TRIEPLEW
A więc niech nam pokażą to nic.
ARKADINA
Proszę bardzo! My już śpimy.
Zmiana świateł, a nawet dekoracji.
NINA
Ludzie, lwy, orły i kuropatwy, rogate jelenie, gęsi, pająki, milczące ryby, rozgwiazdy mor-
skie i żyjątka, których nie można zobaczyć okiem – wszystkie istnienia, wszystkie ist-
nienia, zamknąwszy swój tragiczny krąg, zgasły... Już od tysięcy wieków nie ma na ziemi
ani jednej żywej istoty i ten biedny księżyc niepotrzebnie zapala swoją latarnię. Nad
uśpionymi łąkami już nie rozlega się klangor żurawi, nie słychać chrabąszczy w lipowych
gajach. Zimno, zimno, zimno. Pustka, pustka, pustka. Strach, strach, strach. Ciała żywych
istot obróciły się w proch i wieczna materia przemieniła je w kamienie, w wodę, w obłoki,
a ich wszystkie dusze stopiły się w jedną. I ta jedyna wszechdusza kosmosu to ja... ja... We
mnie żyje dusza Aleksandra Wielkiego i Cezara, i Szekspira, i Napoleona, i ostatniej pi-
jawki. We mnie świadomość ludzi zespoliła się z instynktem zwierząt, a ja pamiętam
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
9
wszystko, wszystko, wszystko, i każde życie przeżywam na nowo w sobie samej.
ARKADINA (półgłosem)
To coś dekadenckiego.
TRIEPLEW
Mamo!
NINA
Jestem samotna. Raz na sto lat otwieram usta, aby przemówić, i głos mój brzmi żałośnie w
tej pustce, i nikt nie słyszy... Wy, blade ogniki, także mnie nie słyszycie... Nad ranem rodzi
was zgniłe bagno i błąkacie się aż do świtu bez myśli, bez woli, bez życia. Ojciec wiecznej
materii, szatan, powoduje w was, jak w kamieniach i w wodzie, ciągłą przemiana atomów,
więc zmieniacie się nieustannie. W całym wszechświecie trwały i niezmienny jest tylko
duch.
(pauza)
Jak jeniec porzucony w pustej głębokiej studni, tak i ja nie wiem, gdzie je-
stem i co mnie czeka. Bo tylko jedno zostało mi objawione: że oto w zaciekłej, okrutnej
walce z szatanem, pierwiastkiem materialnych sił, zwycięstwo będzie należało do mnie, a
wtedy materia i duch stopią się w harmonii najcudowniejszej i dla świata nadejdzie wy-
zwolenie. Ale to nastąpi dopiero wtedy, gdy stopniowo, po długim, długim szeregu tysiąc-
leci i księżyc, i promienny Syriusz, i Ziemia obrócą się w proch... A do tego czasu groza,
groza... (efekt) Oto zbliża się mój potężny wróg, szatan. Widzę jego straszliwe, purpurowe
oczy...
ARKADINA
Czuć siarką. Tak ma być... ?
TRIEPLEW
Tak.
ARKADINA
A... efekt. !
TRIEPLEW
Mamo!
NINA
Tęskno mu bez człowieka...
PAULINA
Zdjął pan kapelusz. Proszę włożyć, bo pan się zaziębi.
ARKADINA
Doktor zdjął kapelusz, żeby ukłonić się szatanowi, ojcu wiecznej materii.
TRIEPLEW
Przedstawienie skończone! Dosyć! Kurtyna!
ARKADINA
Dlaczego się złościsz... ?
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 0
TRIEPLEW
Dosyć! Koniec... ! Kurtyna... ! Przepraszam, nie wziąłem pod uwagę, że tylko garstka wy-
branych może pisać sztuki i grać na scenie. Pogwałciłem monopol! Mnie... ja...
(chce jeszcze coś powiedzieć, w końcu macha ręką i wychodzi)
ARKADINA
Co się z nim dzieje?
SORIN
No wiesz, Ireno... nie wolno tak ranić młodzieńczych ambicji, moja kochana.
ARKADINA
A co ja takiego powiedziałam?
SORIN
Obraziłaś go.
ARKADINA
Przecież sam mówił, że to żart, więc tak to potraktowałam...
.
SORIN
A jednak...
ARKADINA
Teraz się okazuje, że to wielkie dzieło... A więc urządził całe przedstawienie bynajmniej
nie dla żartu, ale wyłącznie dla demonstracji... Pouczył nas łaskawie, jak trzeba pisać, i co
należy grać na scenie... Mam już tego dość... Jak sobie chcecie, ale te aluzje pod moim ad-
resem, szpilki ... Grymaśny, zarozumiały chłopak...
SORIN
Chciał ci zrobić przyjemność.
ARKADINA
Ach tak? Czemu więc nie wybrał jakiejś normalnej komedii, tylko uraczył nas tą deka-
dencką brednią? Owszem, dla zabawy mogę wysłuchać nawet bredni, ale tu są przecież
wyraźne pretensje do nowej formy, nowej ery w sztuce. A ja uważam, że nie ma tu żadnej
nowej formy, jest tylko paskudny charakter.
TRIGORIN
Każdy pisze tak, jak chce i jak może.
ARKADINA
Niech sobie pisze, jak chce i jak może, ale mnie niech zostawi w spokoju...
DORN
Gniewasz się, Jowiszu...
ARKADINA
(zapala papierosa)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 1
Wcale się nie gniewam, po prostu jest mi przykro, że młody chłopak tak głupio marnuje
życie.
MIEDWIEDIENKO
Nic ma żadnych podstaw, żeby ducha oddzielać od materii, bo może duch jest właśnie su-
mą materialnych atomów.
(do Trigorina, z ożywieniem)
A wie pan, gdyby tak opisać i potem odegrać na scenie, jak żyje u nas nauczyciel! Ciężko
mu, ciężko!
ARKADINA
To prawda, ale nie mówmy już ani o sztukach ani o atomach. Wieczór taki piękny! Słyszy-
cie... ? Gdzieś śpiewają.
(słuchają)
Jak pięknie!
PAULINA
To na drugim brzegu.
(pauza)
ARKADINA (do Trigorina)
Tu, nad jeziorem, kilkanaście lat temu śpiew i muzykę słyszało się ciąg1e, prawie co noc.
Pamiętam – śmiech, gwar, strzelanina, a ile romansów... Pierwszym amantem i bożysz-
czem tych wszystkich dworów był wtedy, proszę państwa, właśnie nasz doktor. Zresztą do
dzisiaj jest czarującym mężczyzną, ale wtedy byt wprost zabójczy...
(pauza)
Jednak zaczyna
mnie dręczyć sumienie. Czym obraziłam mojego biednego chłopca? Jestem niespokojna.
Konstanty!!! Synku... !
MASZA
Pójdę, poszukam go.
ARKADINA
Bardzo proszę, moja kochana.
(pojawia się Nina, już bez kostiumu)
NINA
Dalszego ciągu chyba nie będzie... Dobry wieczór!
(całuje Arkadinę i Paulinę)
SORIN
Brawo! brawo!
ARKADINA
Brawo! brawo! Podziwialiśmy. Z taką urodą, z takim głosem nie wolno marnować się na
wsi, to grzech. Pani ma talent. Tylko na scenę!
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 2
NINA
To moje marzenie! Ale nie spełni się nigdy.
ARKADINA
Kto wie? Pani pozwoli: pan Trigorin.
NINA
Ach, jak się cieszę... Zawsze pana czytam...
ARKADINA
Śmiało, moja droga. Owszem, to znakomitość, ale duszę ma prostą. Widzi pani, sam jest
zażenowany.
NINA (do Trigorina)
Prawda, jaka to dziwna sztuka?
TRIGORIN
Nie zrozumiałem ani słowa. Ale patrzyłem z przyjemnością. Pani grała tak szczerze. I de-
koracje były piękne.
(pauza)
Pewnie w tym jeziorze mnóstwo ryb?
NINA
Tak.
TRIGORIN
Lubię łowić ryby. Dla mnie największa rozkosz to pod wieczór usiąść z wędką na brzegu i
patrzeć na spławik.
NINA
Ale chyba ten, kto poznał rozkosz tworzenia, nie pragnie już żadnych innych rozkoszy.
ARKADINA (śmieje się)
Niech pani tak nie mówi. Kiedy powie mu się coś miłego, zaraz się peszy.
NINA
Czas na mnie... Do widzenia.
ARKADINA
Dlaczego? Dlaczego tak wcześnie? My pani nie puścimy.
NINA
Ojciec czeka.
ARKADINA
No, trudno, nie ma rady. Szkoda, szkoda, że pani nas porzuca.
(całują się)
NINA
Gdyby pani wiedziała, jak mi się nie chce odjeżdżać.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 3
ARKADINA
Ktoś musi panią odprowadzić, moje dziecko.
NINA
Nie, nie!
SORIN
Niech pani zostanie!
N1NA
Panie Piotrze, nie mogę.
SORIN
Niech pani zostanie jeszcze godzinkę—i już. Co tam...
NINA
Nie mogę.
(ściska mu rękę i szybko wychodzi)
ARKADINA
Nieszczęśliwa dziewczyna, prawdę mówiąc.
SORIN
Chodźmy też i my, proszę państwa... Taka wilgoć. Nogi mnie bolą.
ARKADINA
Masz te nogi jak z drewna, ledwo nimi poruszasz. No chodźmy, starcze nieszczęsny. (bie-
rze go pod rękę)
SORIN
Pamiętam, jak kiedyś w moskiewskiej operze wielki Sylwa wziął dolne C... Traf chciał, że
na galerii akurat siedział bas z synodalnego chóru, i możecie sobie wyobrazić nasze zdu-
mienie, kiedy nagle usłyszeliśmy z góry: „Brawo, Sylwa... ” – o całą oktawę niżej... Teatr
aż zamarł...
DORN
Cisza...
MIEDWIEDIENKO
A jaką pensję dostaje śpiewak z synodalnego chóru... ?
(wszyscy wychodzą oprócz Dorna, który zatrzymuje się na widok nadchodzącego Konstatntego)
TRIEPLEW
Już nie ma nikogo...
DORN
Owszem, ja tu jestem...
TRIEPLEW
Masza mnie ściga...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 4
DORN
Nie wiem, może ja się nie znam albo zwariowałem, ale mnie się podoba ta sztuka. Coś w
niej jest. Kiedy ta dziewczyna mówiła o samotności byłem tak przejęty, że aż ręce mi się
trzęsły. To świeże, naiwne... Panie Konstanty, ogromnie mi się podoba pańska sztuka... To
prawda, dziwaczna... ale wrażenie – duże... Ma pan talent, musi pan pisać...
TRIEPLEW
Więc mówi pan, żeby pisać?
DORN
Tak... Ale pisać tylko o tym, co jest istotne ... wieczne. Piękne jest tylko to, co poważne...
Wie pan, przeżyłem ciekawe życie, umiałem znaleźć w nim smak... ale gdybym kiedykol-
wiek doznał napięcia, jakie przeżywa artysta... to zacząłby chyba gardzić swoim przy-
ziemnym żywotem... Ale – już za późno...
TRIEPLEW
Przepraszam pana, gdzie Nina?
DORN
I jeszcze jedno. Musi pan wiedzieć – po co pisze, bo jeśli pan pójdzie tą malowniczą dro-
gą, bez konkretnego celu... To pan na pewno zabłądzi...
TRIEPLEW
Gdzie Nina?
DORN
Odjechała do domu.
TRIEPLEW
Chcę się z nią zobaczyć... Muszę się z nią zobaczyć... .
(wchodzi Masza)
DORN
Spokojnie...
TRIEPLEW
Pojadę. Muszę pojechać.
MASZA
Panie Konstanty, niech pan wraca do domu. Matka pana prosi. Niepokoi się o pana.
TRIEPLEW
Niech jej pani powie, że wyjechałem. I proszę, żeby mi wszyscy dali spokój! Tak, spokój!
Proszę za mną nie chodzić!
(wychodzi)
DORN
Młodość, młodość!
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 5
MASZA
Kiedy się nie wie, co powiedzieć, mówi się: „młodość, młodość... „ (zażywa tabakę)
DORN (zabiera jej tabakierkę i wyrzuca)
Ohyda!
(pauza)
Tam już chyba siadają do kart. Trzeba iść.
MASZA
Niech pan zaczeka.
(pauza)
MASZA
Chcę porozmawiać... Bo... do pana czuję serdeczną sympatie. Ciągle mi się zdaje, że pan
jest dla mnie kimś bliskim... Niechże mi pan pomoże. Niech mi pan pomoże, bo inaczej
narobię głupstw, zmarnuję życie, przegram swój los... Nie mogę tak dłużej...
DORN
Ale... co? Jak mogę pani pomóc?
MASZA
Cierpię... Kocham Konstantego.
DORN
Wszyscy tacy nerwowi! Tacy nerwowi! I tyle miłości... O, zaczarowane jezioro! Ale co ja
na to poradzę... ?
AKT
DRUGI
Park... Południe. Słońce... Upał... Arkadina, Dorn, Masza...
ARKADINA
No to wstańmy.
(obie wstają)
Teraz staniemy obok siebie. Pani ma dwadzieścia dwa lata, a ja
prawie dwa razy tyle. Panie doktorze, która z nas wygląda młodziej?
DORN
Oczywiście, że pani.
ARKADINA
A dlaczego? Bo pracuję, bo coś przeżywam, bo jestem w ciągłym ruchu, a pani wciąż tkwi
na jednym miejscu i właściwie nie żyje... Mam też niewzruszoną zasadę: nie zaglądać w
przyszłość. Nigdy nie myślę ani o starości, ani o śmierci. Co ma być, to będzie.
MASZA
A mnie się wciąż zdaje, że urodziłam się bardzo dawno, ciągnę za sobą własne życie jak
straszliwie długi tren sukni... Czasami – w ogóle nie chce mi się żyć. Oczywiście, to
śmieszne... Trzeba się z tego otrząsnąć, pozbyć raz na zawsze.
DORN (nuci)
„Kwiatki, powiedzcie jej... „
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 6
ARKADINA
A poza tym dbam o formy niczym Anglik. Ja, moja droga, trzymam się w ryzach, jak to
mówią, zawsze jestem ubrana i uczesana comme il faul. Proszę – jak laleczka. Mogłabym
zagrać nawet piętnastoletnią dziewczynkę.
DORN
No, czytajmy dalej, mimo wszystko. (bierze książkę)
Stanęliśmy na kupcu i szczurach.
ARKADINA
I szczurach. Niech pan czyta. Albo niech pan da, sama będę czytała. I szczurach... O, jest...
„I oczywiście zachwyt okazywany pisarzom, ubieganie się o ich względy, jest dla wyż-
szych ster tym samym niebezpieczeństwem, jakim byłaby dla kupca hodowla szczurów w
składzie z towarami. A mino to ludzie pióra mają wzięcie. Gdy wiec, wybór kobiety pad-
nie na pisarza, którego pragnie usidlić, zamęcza go komplementami, grzecznością, i ule-
głością... „ No, to u Francuzów, ale nie u nas... U nas, zanim kobieta usidli pisarza, już jest
sama po uszy zakochana. Po co dalej szukać, na przykład ja i Trigorin...
(wchodzi Sorin opierając się na lasce, obok Nina; za nimi Miedwiedienko toczy pusty fotel na kółkach)
SORIN
Cieszymy się? Jesteśmy dziś zadowoleni, co? (do siostry) Cieszymy się! Ojciec wyjechał
do Tweru, mamy całe trzy dni wolne.
NINA (siada przy Arkadinie)
Jestem szczęśliwa... Teraz należę do pani.
SORIN (
SIADA NA SWOIM FOTELU
)
Jaka ona dzisiaj śliczna ...
ARKADINA
Interesująca... Brawo!
(całuje Ninę).
Gdzie pan Borys?
NINA
Łowi ryby.
ARKADINA
Że też się nie nudzi...
NINA
Co to... ?
ARKADINA
Maupassanta „Na wodzie”, duszko.
(chwila czyta w milczeniu)
No, dalej już nieciekawe i nie-
prawdziwe.
(zamyka książkę)
Czuję jakiś niepokój. Powiedzcie, co się dzieje z moim synem?
Dlaczego on taki smutny i obcy? Prawie go nie widuję.
MASZA
Bo mu ciężko...
(do Niny nieśmiało)
Bardzo panią proszę, niech pani przeczyta jakiś fragment
z jego sztuki.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 7
NINA
To takie nieciekawe.
MASZA
Kiedy on sam czyta, oczy mu płoną... Ma piękny, smutny głos, czyta jak poeta.
(słychać, jak chrapie Sorin)
DORN
Dobranoc...
ARKADINA
Piotrusiu... !
SORIN
Co, co?
ARKADINA
Śpisz... ?
SORIN
Bynajmniej.
(pauza)
ARKADINA
Nie leczysz się, to niedobrze...
SORIN
Chętnie bym się leczył, ale cóż, doktor nie chce.
DORN
Leczyć się w sześćdziesiątym pierwszym roku życia?
SORIN
I w sześćdziesiątym pierwszym roku życia nikomu się nie chce umierać.
DORN
E tam! Bierz Pan walerianę.
ARKADINA
Mnie się zdaje, że Piotrowi przydałby się wyjazd do wód.
DORN
Cóż, może jechać. Może i nie jechać.
ARKADINA
I zrozum tu coś.
DORN
A co tu jest do zrozumienia. ? Wszystko jest jasne.
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
Panu Piotrowi chyba nie wolno palić.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 8
SORIN
Głupstwo.
DORN
Wca1e nie głupstwo. Alkohol i tytoń zabijają osobowość. Po cygarze i kieliszku wódki pan
już nie jest ten sam Piotr Sorin, tylko Piotr Sorin plus ktoś jeszcze i w końcu zaczyna pan
traktować siebie jak osobę trzecią...
SORIN
(śmieje się)
Łatwo panu tak mówić. Pan się dość naużywał, ale ja? Owszem, pracowałem w sądownic-
twie dwadzieścia osiem lat, ale właściwie nie żyłem, niczego w gruncie rzeczy nie zazna-
łem i naturalnie bardzo mi się chce żyć. Pan jest syty i obojętny na wszystko, dlatego ma
pan skłonności do filozofii, ale ja po prostu chcę żyć, a więc piję przy obiedzie kweres, pa-
lę cygara i... i różne takie rzeczy. Takie rzeczy...
DORN
Życie trzeba traktować poważnie, a leczyć się w tym wieku i żałować, że w młodości nie
dość się użyło, to... lekkomyślność.
MASZA
Noga mi ścierpła...
(wstaje i odchodzi wolnym, apatycznym krokiem)
DORN
I teraz... przed śniadaniem ... golnie sobie... ze dwa kieliszki.
SORIN
Biedna dziewczyna... Nie ma szczęścia.
DORN
To nic nie ma do rzeczy, wasza ekscelencjo.
SORIN
Nieprawda... Rozumuje pan jak człowiek syty...
ARKADINA
Czy istnieje coś nudniejszego niż ta rozkoszna wiejska nuda? Cicho, gorąco, nikt nic nie
robi, wszyscy filozofują... Dobrze mi z wami, przyjaciele, słucham was z przyjemnością,
ale... siedzieć w hotelu i uczyć się roli ... o ile to ciekawsze!
NINA
Rozumiem panią.
SORIN
Naturalnie, że w mieście lepiej. Człowiek zamknie się w swoim gabinecie, lokaj nikogo
nie wpuszcza... telefon... na ulicy dorożki i... i tak dalej...
DORN
Ludzie są nudni...
(zbliża się Paulina)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
1 9
ARKADINA
Chodźmy... czas na śniadanie...
NINA
Niech pan siedzi, niech pan siedzi... My pana zawieziemy...
(razem z Miedwiedienkę pcha fotel
na kółkach)
(wychodzą; na scenie zostaje Dorn i Paulina)
DORN
Tak... Ludzie są nudni.
(pauza)
PAULINA
Zabierz mnie do siebie...
(pauza)
Czas ucieka, nie jesteśmy już młodzi... Żeby choć pod ko-
niec życia nie ukrywać się, nie kłamać...
(pauza)
DORN
Mam pięćdziesiąt pięć lat, za późno...
PAULINA
Ja wiem, pan odmawia, bo oprócz mnie w pańskim życiu są jeszcze inne kobiety. Wszyst-
kich wziąć do siebie nie można... rozumiem. I przepraszam, że pana nudzę.
DORN
Nic nie szkodzi...
(w głębi – Nina z bukietem polnych kwiatów)
PAULINA
Cierpię, bo jestem zazdrosna. Naturalnie, pan jest lekarzem, nie może pan unikać kobiet...
Rozumiem...
(Nina podbiega do Dorna i podaje mu bukiet)
NINA
Proszę...
DORN
Mercie Bieng...
(Dorn odchodzi, za nim idzie Paulina)
PAULINA
Proszę mi dać te kwiaty! Proszę dać te kwiaty!
(bierze kwiaty, szarpie je, rzuca nimi w Dorna, wchodzi Trieplew)
TRIEPLEW
Sama?
NINA
Sama.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 0
NINA
Co to... ?
TRIEPLEW
Jestem tak podły, że zabiłem mewę...
NINA
Co ci jest?
TRIEPLEW
Niedługo w ten sam sposób zabiję siebie.
NINA
Wiesz, nie poznaję cię.
TRIEPLEW
Tak... dopiero teraz... kiedy i ja ciebie nie poznaję... Zmieniłaś się... Oczy masz zimne, mo-
ja obecność cię krępuje.
NINA
To ty ostatnio jesteś rozdrażniony i mówisz niezrozumiale, za pomocą jakichś symboli. Ta
mewa to pewnie też symbol, ale wybacz... nie rozumiem... Jestem zbyt prosta, żeby cię
zrozumieć.
TRIEPLEW
To się zaczęło od tego wieczoru, kiedy moja sztuka zrobiła tak idiotyczną klapę. Kobiety
nie wybaczają niepowodzenia. Spaliłem wszystko, do ostatniego strzępka.
(pauza)
Twoja
obojętność jest zaskakująca, straszna, zupełnie jakbym się nagle obudził i zobaczył, że je-
zioro wyschło czy wsiąkło w piasek. Powiedziałaś, że jesteś zbyt prosta, żeby mnie zrozu-
mieć. Ale co zrozumieć, co? Sztuka się nie podobała i już mną gardzisz, już mnie uważasz
za przeciętnego człowieka, zero, jakich wiele... Rozumiem to, rozumiem świetnie... Zupeł-
nie jakbym miał gwóźdź w mózgu ... I jeszcze ta moja przeklęta ambicja, która wysysa
moją krew, wysysa jak pijawka...
(Konstanty zauważa Trigorina, który nadchodzi czytając książkę)
Proszę, idzie prawdziwy talent, kroczy jak Hamlet... „Słowa, słowa, słowa... „ Nie będę
przeszkadzał...
(szybko wychodzi)
TRIGORIN
Zażywa tabakę i pije wódkę... Kocha się w niej nauczyciel...
NINA
Dzień dobry...
TRIGORIN
A, dzień dobry. Okoliczności tak się złożyły, że my, zdaje się, wyjedziemy dzisiaj... Chyba
nigdy więcej pani nic zobaczę. A szkoda. Nieczęsto mam szansę spotykać się z młodymi
dziewczynami, młodymi i pociągającymi, już zapomniałem, właściwie nie umiem sobie
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 1
wyobrazić, jak to jest w dziewiętnastym czy dwudziestym roku życia – dlatego w moich
opowiadaniach młode dziewczyny są zwykle nieprawdziwe. Chciałbym wejść w pani skó-
rę choć na godzinę, żeby się dowiedzieć, co pani myśli i w ogóle co z pani za ptaszek.
NINA
A ja chętnie weszłabym w pańską skórę.
TRIGORIN
Po co?
NINA
Żeby się dowiedzieć, jak się czuje sławny, utalentowany pisarz. W jaki sposób pan odczu-
wa to, że jest sławny?
TRIGORIN
W jaki sposób? Chyba w żaden. Nigdy o tym nie myślę. Pani wyolbrzymia moją sławę...
NINA
A jak czyta pan o sobie w gazetach?
TRGORIN
Kiedy mnie chwalą, to jest mi przyjemnie, a kiedy ganią, tracę humor na parę dni.
NINA
Cudowny świat! Gdyby pan wiedział, jak panu zazdroszczę! Los rozmaicie kieruje ludźmi.
Jedni ledwo ledwo wegetują i są tacy do siebie podobni... Innym, jak na przykład panu –
bo pan jest jeden na milion – przypadło w udziale życie niezwykłe, promienne, pełne zna-
czenia... Pan jest szczęśliwy...
TRIGORIN
Ja? Pani mówi o sławie, o szczęściu, o jakimś niezwykłym, promiennym życiu... Pani jest
bardzo młoda...
NINA
Życie pana jest piękne!
TRIGORIN
Cóż w nim takiego pięknego?
(spogląda na zegarek)
Muszę iść i zabrać się do pisania. Prze-
praszam, nie mam czasu...
(śmieje się).
Zresztą dobrze... Pomówmy o moim pięknym, pro-
miennym życiu... Od czego zacząć? Bywają takie idee fixes: ktoś na przykład dzień i noc
myśli tylko o księżycu – i ja też mam taki swój księżyc. Dzień i noc dręczy mnie jedna
uparta myśl: muszę pisać, muszę pisać, muszę... Ledwo skończę jedno opowiadanie, już,
nie wiadomo po co, muszy pisać drugie, potem trzecie, czwarte... Piszę ciągle, jak w koło-
wrocie, i już nie potrafię inaczej. Cóż w tym pięknego i promiennego? Jakie to życie głu-
pie! Rozmawiam teraz z panią, przejmuję się rozmową, ale równocześnie cały czas pamię-
tam, że na biurku leży nie dokończone opowiadanie. O, na przykład widzę obłok podobny
do fortepianu. Zaraz notuję w myśli: trzeba wspomnieć w jakimś miejscu, że płynął obłok
podobny do fortepianu. Pachną heliotropy. Czym prędzej wbijam sobie w głowę: duszny
zapach, wdowi kolor, wspomnieć przy opisie letniego wieczoru. Wsłuchuję się w każde
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 2
zdanie, każde słowo, które mówimy, i szybko zamykam wszystkie te zdania i słowa w
swojej spiżarni literackiej: a nuż się przydadzą! Kiedy kończę pracę, biegnę do teatru albo
z wędką na ryby; teraz, zdawałoby się, można odpocząć, zapomnieć, gdzie tam! W głowie
już huczy ciężki żelazny młot – nowy temat... trzeba się śpieszyć... trzeba znów pisać, pi-
sać! Tak jest ciągle... Czuję, że pożeram własne życie... Czy nie jestem szalony? Czy moi
bliscy i znajomi traktują mnie jak człowieka normalnego? „Co pan teras pisze? Czym nas
pan uraczy?” Ciągle to samo, ciągle to samo, i wydaje mi się, że te komplementy znajo-
mych, zachwyty-to wszystko kłamstwo, bo mnie okłamują jak chorego; czasami aż się bo-
ję, ze zaraz podejdą z tyłu, chwycą i zawiozą do domu obłąkanych... A za dawnych lat, za
moich najlepszych młodych lat, kiedy dopiero zaczynałem, całe to pisarstwo byto dla mnie
jedną nieprzerwaną męką. Pisarzowi bez nazwiska, zwłaszcza gdy nie ma szczęścia, ciągle
się wydaje, że jest niezręczny, niezdarny, niepotrzebny, nerwy ma napięte, rozklekotane;
natrętnie plącze się koło ludzi ze świata literatury i sztuki, nie zauważany przez nikogo, boi
się patrzeć śmiało i szczerze, jak nałogowy gracz, który nie ma pieniędzy. Nie znałem mo-
jego czytelnika, ale nie wiadomo dlaczego uroiłem sobie, że jest nieufny, wrogi. Bałem się
publiczności, ona mnie przerażała, na każdej swojej premierze nie mogłem pozbyć się
wrażenia, że bruneci są nastawieni wrogo, a blondyni obojętni. Straszne!
NINA
Daruje pan, ale chyba natchnienie i sam proces twórczy dały panu wiele pięknych, szczę-
śliwych chwil?
TRIGORIN
Tak. Kiedy piszę... to jest przyjemnie. Czytać swoją rzecz w korekcie – też jest przyjem-
nie, ale... ledwie wyjdzie w druku, już zaczynam jej nie znosić i już widzę, że to nie to, że
to jakaś pomyłka, że tego w ogóle nie trzeba było pisać, ogarnia mnie niesmak, czuję się
ohydnie.
(śmieje się)
A czytelnicy mówią: „Owszem, nie pozbawione talentu i wdzięku...
Wdzięczne, ale nie umywa się do Tołstoja” albo : „ Dobre, ale »Ojcowie i dzieci« Turgie-
niewa znacznie lepsze. „ I tak zostanie chyba aż do śmierci – nie pozbawione talentu i
wdzięku, i nic więcej. A kiedy umrę znajomi przechodząc kołu mojego grobu będą mówili:
„Tu leży Trigorin. Dobry był pisarz, ale pisał gorzej niż Turgieniew”.
NINA
Nie mogę pana zrozumieć. Pan jest po prostu rozpieszczony powodzeniem.
TRIGORIN
Jakim powodzeniem? Nigdy się sam sobie nie podobałem. Nie lubię siebie jako pisarza. A
najgorsze, że żyję jak we śnie i często nic rozumiem tego, co piszę...
NINA
Za takie szczęście, jak być pisarką albo aktorką, zniosłabym nędzę, rozczarowanie, miesz-
kałabym na poddaszu i jadła suchy chleb, może by mnie dręczyło niezadowolenie z siebie i
poczucie własnej niedoskonałości, ale za to wszystko żądałabym sławy... prawdziwej, gło-
śnej sławy... W głowie się kręci...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 3
ARKADINA
Panie Borysie!
TRIGORIN
Woła mnie... A nie chce mi się wyjeżdżać.
(patrzy na jezioro)
Czy to nie cudo?... Pięknie!
NINA
Mieszkam całe życie nad tym jeziorem...
TRIGORIN
Co to?
NINA
Mewa. Konstanty ją zastrzelił
TRIGORIN
Śliczny ptak. Doprawdy, nie chce mi się wyjeżdżać.
(pauza)
Nad brzegiem jeziora mieszka
od dzieciństwa młoda dziewczyna, taka jak pani; kocha jezioro jak mewa, jest szczęśliwa i
wolna jak mewa. Ale przyszedł obcy człowiek, zobaczył ją i dla zabawy zabił, jak tę me-
wę.
(pauza)
Temat na niewielkie opowiadanie...
ARKADINA
Panie Borysie!
TRIGORIN
Zaraz!
(odchodzi)
ARKADINA
Zostajemy.
(Trigorin wchodzi do domu)
NINA
(stoi chwilę stoi zamyślona)
Sen!
AKT
TRZECI
Jadalnia. Waliza i pudła przygotowane do odjazdu... Trigorin je śniadanie. Masza przy
oknie...
MASZA
Opowiadam to wszystko panu, jako pisarzowi. Może to pan gdzieś wykorzystać. Gdyby on
się zranił śmiertelnie, nie żyłabym ani chwili dłużej. A jednak czy nie jestem odważna?
Przecież zdobyłam się na decyzję: wyrzucę tę miłość z siebie, wyrzucę do końca...
TRIGORIN
Jak... ?
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 4
MASZA
Wyjdę za mąż... Za Miedwiedienkę.
TRIGORIN
Za tego nauczyciela?
MASZA
Tak.
TRIGORIN
Nie rozumiem, po co.
MASZA
Kochać bez nadziei, całymi latami na coś czekać... A jak wyjdę za mąż, to jakoś mi to
przejdzie... Nowe smutki, odsuną stare... I jednak jakaś zmiana, wie pan. Może powtórzy-
my?
(nalewa wódkę do kieliszków)
TRIGORIN
Nie za dużo?
MASZA
Też! Co pan tak na mnie patrzy? Kobiety piją częściej, niż się panu zdaje. Co prawda,
niewiele pije tak jak ja, większość robi to, w ukryciu. Właśnie. Przeważnie wódkę albo ko-
niak.
(trąca się kieliszkiem)
Pomyślności! Szkoda, że się żegnamy.
TRIGORIN
Ja też nie mam ochoty jechać.
MASZA
To niech pan poprosi, żeby ona została.
TRIGORIN
Nie ma mowy, teraz nie zostanie. Synek zachowuje się bardzo nietaktownie. To strzela so-
bie w głowę, to podobno zamierza wyzwać mnie na pojedynek. Z jakiego powodu? Histe-
ryzuje, grymasi, wieszczy nowe formy... Ale przecież dla wszystkich starczy miejsca – i
dla nowych, i dla starych, po co się rozpychać?
MASZA
A zazdrość? Zresztą to nie moja rzecz.
(pauza)
(wchodzi Nina, staje daleko od nich)
MASZA
Ten mój nauczyciel prochu nie wymyśli, ale jest dobry... i biedny... a mnie bardzo kocha.
Żal mi go. I jego starej matki też żal. No, życzę panu wszystkiego najlepszego! Niech mnie
pan źle nie wspomina.
(podaje rękę).
Niech mi pan przyśle swoje książki, koniecznie z dedy-
kacją. Proszę napisać : „Marii, nie wiadomo po co na świecie żyjącej”. Do widzenia!
(wy-
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 5
chodzi)
NINA (wyciąga do Trigorina zaciśniętą dłoń)
Orzeł czy reszka?
TRIGORIN
Reszka.
NINA
Nie. Właśnie, że orzeł. Chciałam sobie powróżyć: mam zostać aktorką czy nie? Żeby mi
chociaż ktoś poradził!
TRIGORIN
Nikomu nie wolno radzić.
(pauza)
NINA
Rozstajemy się i... chyba już nigdy się nie zobaczymy... Proszę, niech pan przyjmie ode
mnie na pamiątkę ten medalionik. Kazałam tu wyryć pańskie inicjały... a po drugiej stronie
tytuł pana ksiązki: „Dni i noce”.
TRIGORIN
Urocze!
(całuje medalion)
Piękny prezent...
NINA
Proszę o mnie czasem pomyśleć...
TRIGORIN
Obiecuję... Będę panią widział taką jak wtedy, w ten promienny dzień... pamięta pani... ?
tydzień temu... pani w jasnej sukni... rozmawialiśmy... i jeszcze ta biała mewa...
NINA
Tak, mewa...
(pauza)
... ktoś idzie... Przed wyjazdem niech pan znajdzie dla mnie chwilkę
czasu, błagam pana...
(szybko wychodzi, równocześnie pojawiają się Arkadina i Sorin)
ARKADINA (do Sorina)
Staruszku, siedź lepiej w domu. Co za sens wybierać się w odwiedziny z takim reumaty-
zmem?
(do Trigorina)
Kto to wyszedł przed chwilą? Nina?
TRIGORIN
Tak.
ARKADINA
Pardon, przeszkodziliśmy... Konam ze zmęczenia,,
TRIGORIN (czyta napis na medalionie)
„Dni i noce”, strona 121, wiersz 11 i 12. Czy w tym domu są moje książki?
ARKADINA
Tak, w gabinecie...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 6
TRIGORIN
Strona 121... (wychodzi)
ARKADINA
Naprawdę, Piotrusiu, zostań w domu...
SORIN
Wy oboje wyjeżdżacie, bez was będzie mi smutno...
ARKADINA
A w mieście niby co?
SORIN
Nic szczególnego, a jednak...
(śmieje się)
Tu ... zależałem się jak stara faja... Pojedziemy ra-
zem.
ARKADINA
No, radź tu sobie jakoś, bądź dobrej myśli, nie zazięb się. Uważaj na mojego syna. Dbaj o
niego. Ucz rozumu.
(pauza)
Wyjadę i nawet się nic dowiem, dlaczego strzelił do siebie.
Wydaje mi się, że głównym powodem była zazdrość, a więc im prędzej zabiorę stąd Trigo-
rina, tym lepiej.
SORIN
Jakby ci powiedzieć? Były też inne powody. Wiadomo, człowiek młody, zdolny, mieszka
na wsi, bez pieniędzy, bez widoków na przyszłość. Zajęć żadnych. Wstydzi się i boi swej
bezczynności. Ja go bardzo kocham i on też jest do mnie przywiązany, ale w gruncie rze-
czy, jemu się zdaje, że jest w tym domu zbyteczny, coś jakby rezydent na łaskawym chle-
bie. Wiadomo, ambicja...
ARKADINA
Same zmartwienia z tym chłopakiem! Może wziąłby jakąś posadę, czy co...
SORIN
Mnie się zdaje, że byleby najlepiej, gdybyś ty... dała mu trochę pieniędzy. Chodzi bez
płaszcza... Niech pojedzie za granicę, czy gdzie... Jakaś rozrywka...
ARKADINA
A jednak... Na ubranie, owszem, mogę dać, ale za granicę... Nie, teraz i na ubranie nie mo-
gę. Nie mam pieniędzy...
(Sorin śmieje się)
ARKADINA
Wykluczone!
SORIN
Taak... Przepraszam cię, nie gniewaj się...
ARKADINA
Nie mam pieniędzy!
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 7
SORIN
Gdybym miał pieniądze, To oczywiście zaraz bym mu dał, ale nie mam ani grosza... Całą
moją emeryturę zabiera rządca ... a i tak wszystko idzie na marne.
ARKADINA
Oszem, trochę pieniędzy mam, ale przecież jestem aktorką; same toalety do szczętu mnie
zrujnowały.
SORIN
Jesteś dobra... kochana... Szanuję cię... Tak... Ale znów mi jakoś niedobrze...
(chwieje się)
W
głowie się kręci... Niedobrze mi i... i w ogóle..
ARKADINA
Piotrusiu!
(usiłuje go podtrzymać)
Piotrusiu, kochany... Niech mi ktoś pomoże! Pomocy!
(wchodzi Trieplew z obandażowaną głową i Miedwiedienko)
SORIN
Nic, nic...
(uśmiecha się i pije wodę)
Już przeszło i... i w ogóle...
TRIEPLEW
Nie bój się, mamo, to niegroźne. Teraz wuj często miewa podobne ataki. Wujku, powinie-
neś się położyć.
SORIN
Na chwilkę, owszem... Ale do miasta jednak pojadę... Poleżą trochę i pojadę... to oczywi-
ste...
MIEDWIEDIENKO (prowadzi go pod rękę)
Jest taka zagadka: rankiem na czworakach, w południe na dwóch nogach, wieczorem na
trzech...
SORIN
A w nocy na wznak. Dziękuję panu, mogą iść o własnych siłach...
MIEDWIEDIENKO
Co za ceremonie!...
(wychodzi z Sorinem)
ARKADINA
Ale mnie nastraszył!
TRIEPLEW
Nie służy mu życie na wsi. Ale gdybyś nagle zrobiła się hojna i pożyczyła mu ze dwa ty-
siące, mógłby spędzić w mieście przynajmniej rok.
ARKADINA
Ja nie mam pieniędzy... Nie jestem bankierem, tylko aktorką.
(pauza)
‘
TRIEPLEW
Mamo... zmień mi opatrunek. Dobrze to robisz.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 8
ARKADINA
Siadaj.
(zdejmuje mu bandaż).
Wiesz, prawie się zagoiło. Teraz to już drobiazg.
(całuje go w gło-
wę)
A nie zrobisz beze mnie znowu pif-paf?
TRIEPLEW
Nie, mamo. To była chwila straszliwej rozpaczy, nie mogłem zapanować nad sobą. Więcej
to się nie powtórzy
(całuje ją w rękę)
Masz złote ręce. Pamiętam, bardzo dawno; kiedy jesz-
cze grałaś na państwowej scenie, a ja byłem mały, u nas na podwórzu zaczęła się bijatyka,
pobili lokatorkę praczkę... Pamiętasz... Potem chodziłaś do niej z lekarstwami, kąpałaś jej
dzieci... Naprawdę, nie pamiętasz... ?
ARKADINA (nakłada nowy bandaż)
Nie...
TRIEPLEW
Wtedy w tym samym domu mieszkały dwie baletnice... Przychodziły do nas na kawę...
ARKADINA
A to pamiętam...
TRIEPLEW
Były bardzo pobożne...
(pauza)
Oprócz ciebie nikogo już nie mam na świecie... Ale dlacze-
go, dlaczego tak ulegasz temu człowiekowi... ?
ARKADINA
Ty go nie rozumiesz, Konstanty... To arcyszlachetny charakter...
TRIEPLEW
Arcyszlachetny charakter... My tu niemal kłócimy się o niego, a on tymczasem gdzieś a sa-
lonie, albo w parku kształci Ninę...
ARKADINA
Z jaką rozkoszą mówisz mi przykre rzeczy... Szanuję tego człowieka i ...
TRIEPLEW
... Ale ja nie szanuję... Chcesz, żebym wierzył w jego genialność, ale – wybacz – nie
umiem kłamać... We mnie jego utwory budzą niesmak...
ARKADINA
Zwyczajna zawiść... Ludziom bez talentu, ale z pretensjami, nie pozostaje nic innego...
TRIEPLEW
Jestem bardziej utalentowany niż wy wszyscy, skoro o tym mowa!
(zdziera bandaż)
Rutynia-
rze... ! Prawdziwe i słuszne w sztuce jest dla was tylko, co robicie sami... ! A całą resztę...
tylko by skopać... zdeptać... Nie uznaję was... Ani ciebie, ani jego!!
ARKADINA
Dekadent... !
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
2 9
TRIEPLEW
Wracaj do swojego teatru i graj dalej w głupich sztuczydłach!!
ARKADINA
Nigdy nie grałam w głupich sztuczydłach... Ty byś nie umiał napisać nawet głupiego wo-
dewilu! Rezydent!
TRIEPLEW
Sknera!!
ARKADINA
Grafoman!!
(Trieplew siada i płacze)
ARKADINA
Kompletne zero! Nie. Nie płacz. Nie trzeba płakać... Nie trzeba...
(całuje jego w głowę, policzki,
czoło)
Moje kochane dziecko, przebacz... Przebacz swojej grzesznej matce. Przebacz ...
TRIEPLEW
Nic nie wiesz... Straciłem wszystko. Ona mnie nie kocha... i pisać już nie mogę...
ARKADINA
Nie rozpaczaj... To się jakoś ułoży. On zaraz wyjeżdża, ona cię znów pokocha. Dosyć. Już
zgoda.
TRIEPLEW
Tak, mamo.
ARKADINA
I z nim też się pogódź... Dobrze?
TRIEPLEW
Dobrze... No właśnie...
Arkadina zmęczona siada za stołem. Wchodzi Trigorin.
TRIGORIN (czyta)
... wiersz 11 i 12... Jest... „Gdyby ci kiedykolwiek było potrzebne moje życie, przyjdź i
weź je”.
(Trieplew podnosi z podłogi bandaż, wychodzi)
ARKADINA
Trzeba jechać...
TRIGORIN (DO SIEBIE)
„Gdyby ci kiedykolwiek było potrzebne moje życie, przyjdź i weź je”.
ARKADINA
Mam nadzieja, żeś wszystko spakował
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 0
TRIGORIN (zniecierpliwiony)
Tak, tak...
(pauza)
Zostańmy jeszcze do jutra...
(Arkadia przecząco kręci głową)
Zostańmy!
ARKADINA
Mój drogi... opamiętaj się... Otrzeźwiej... !
TRIGORIN
Ale ty także bądź trzeźwa... bądź wyrozumiała i rozsądna... Błagam cię, spójrz na to
wszystko jak prawdziwy przyjaciel... Bądź więc do końca przyjacielem i puść mnie...
ARKADINA
Tak cię to wzięło?
TRIGORIN
Może to jest właśnie to, czego pragnę...
ARKADINA
Miłość dziewczątka z prowincji? Jak ty sam siebie nie znasz!
TRIGORIN
Czasami ludzie śpią w marszu, ja też rozmawiam z tobą i jakbym spał... i śnił o niej... .
Puść...
ARKADINA
Nie, nie... Jestem kobietą, nie wolno tak do mnie mówić... Nie dręcz mnie...
TRGORIN
Gdy chcesz, umiesz być kobietą niezwykłą.
ARKADINA
Oszalałeś!
TRIGORIN
I dobrze... !
ARKADINA
Zmówiliście się wszyscy, żeby mnie dziś zadręczyć! !
(płacze)
TRGOR1N
Nie rozumie! Nie chce zrozumieć!
ARKADINA
Czy doprawdy jestem taka stara i brzydka, że przy mnie wolno mówić o innych kobietach?
(całuje go)
Ty... oszalałeś... ! Mój najpiękniejszy, mój cudowny...
(pada na kolana)
Jeżeli po-
rzucisz mnie choć na godzinę, ja tego nie przeżyję, zwariuję...
TRIGORIN
Ktoś może wejść.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 1
ARKADINA
Niech wejdzie. Miłości moja, głowo nieprzytomna, chcesz szaleć, ale ja nie chcę, nie
dam...
(śmieje się)
Jesteś mój... mój... cały mój. Jesteś taki utalentowany, mądry, najlepszy.
Nie można cię czytać bez zachwytu! Myślisz, że ci schlebiam? No to popatrz mi w oczy...
popatrz... Czy tak wygląda kłamstwo? A widzisz, ja jedna potrafię cię ocenić, ja jedna
mówię ci prawdę, mój najmilszy, cudowny... Pojedziesz? Tak? Nie opuścisz mnie?
TRIGORIN
Nie mam własnej woli... Nigdy nie miałem własnej woli... Apatyczny, miękki, zawsze ule-
gły... Zabierz mnie, wywieź, i nie odstępuj ani na krok...
ARKADINA
Należysz do mnie.
(zwykłym tonem, jakby nic nie zaszło)
A zresztą, jeżeli chcesz, to zostań. Poja-
dę sama, a ty przyjedziesz później, za tydzień. Rzeczywiście, po co masz się śpieszyć?
TRIGORIN
Nie, jedziemy razem.
ARKADINA
Jak uważasz. Razem, to razem...
(pauza)
TRIGORIN
Dziś rano słyszałem śliczną nazwę: „Dziewczęcy Bór”... Przyda się.
(przeciąga się)
Więc je-
dziemy? Znowu te pociągi, stacje, bufety, kotlety, rozmowy...
(wchodzi Paulina, potem Sorin i Miedwiedienko)
PAULINA
To dla pani ... na drogę... Bardzo słodkie. Może pani będzie miała ochotę...
ARKADINA
Jaka pani dobra... !
PAULINA
Do widzenia, moja kochana! Jeśli coś byto nie tak, niech pani daruje.
ARKADINA (całuje ją)
Wszystko było jak najlepiej, jak najlepiej. Ale płakać nie trzeba.
PAULINA
Ach... ucieka nam życie!
ARKADINA
Na to nie ma rady.
SORIN (w płaszczu)
Już czas... bo się spóźnicie i... i w ogóle... Ja już wsiadam.
(wychodzi)
MIEDWIEDIENKO
A ja pójdę na stację pieszo... odprowadzę... Piorunem...
(wychodzi)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 2
ARKADINA
Do widzenia, moi drodzy. Latem się znów zobaczymy... Nie zapominajcie o mnie. A gdzie
Konstanty... ?
(wychodzi)
Musimy się pożegnać.
(Trigorin szuka czegoś, wchodzi Nina)
TRIGORIN
Jedziemy...
NINA
Czułam, że jeszcze pana zobaczę. Panie Borysie... postanowiłam nieodwołalnie, kości rzu-
cone: zostanę aktorką. Jutro mnie już tu nie będzie... rzucam wszystko, zaczynam nowe ży-
cie... Jadę tam, gdzie pan... do Moskwy. Tam się zobaczymy.
TRIGORIN
Niech pani się zatrzyma w „Bazarze Słowiańskim”... Proszę mnie od razu zawiadomić...
Spieszę się...
(pauza)
NINA
Jeszcze chwilę...
TRIGORIN
Pani jest taka piękna... Co za szczęście wiedzieć, że wkrótce się zobaczymy... Znowu będę
widział te cudowne oczy, ten najpiękniejszy w świecie łagodny uśmiech... Kochana moja...
(pocałunek)
AKT
CZWARTY
Między trzecim i czwartym aktem upływają dwa lata. Salon. Wieczór.
MASZA (woła)
Panie Konstanty! Panie Konstanty! Nie ma. Pan Piotr wciąż pyta, gdzie Konstanty... Chwi-
li nie może bez niego wytrzymać...
MIEDWIEDIENKO
Boi się samotności. Co za okropna pogoda! To już od dwóch dni.
MASZA (podkręca knot w lampie)
Na jeziorze jaka fala! Ogromna.
MIEDWIEDIENKO
W ogrodzie ciemno. Należałoby już zburzyć ten teatr nad jeziorem. Stoi goły, ohydny jak
szkielet... Przechodziłem tamtędy wczoraj wieczór i wydawało mi się, że ktoś płacze.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 3
MASZA
Też pomysł...
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
Maszo, jedźmy do domu!
MASZA.
Tu będę nocować.
MIEDWIEDIENKO
Jedźmy, Maszo! Dzieciaczek jest pewnie głodny.
MASZA
Głupstwo. Matriona da mu jeść.
MIEDWIEDIENKO
Biedactwo. Już trzecią noc bez matki.
MASZA
Jakiś ty się zrobił nudny. Dawniej chociaż filozofowałeś, a teraz tylko: dziecko i do domu,
dziecko i do domu—nic więcej nie umiesz powiedzieć.
MIEDWIEDIENKO
Jedźmy, Maszo!
MASZA
Jedź sam.
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
A więc przyjedziesz jutro?
MASZA (zażywa tabakę)
Przyjadę, przyjadę. Nie nudź...
(wchodzą Trieplew i Paulina; Trieplew niesie poduszkę i kołdrę, Paulina bieliznę pościelowa, potem Trie-
plew podchodzi do biurka i siada)
MASZA
Po co to, mamo?
PAULINA
Pan Piotr chce, żeby mu posłać u pana Konstantego...
MASZA
Ja to zrobię...
PAULINA
Starzy niczym dzieci...
(podchodzi do biurka i patrzy na rękopisy; pauza)
MIEDWIEDIENKO
No, to ja pójdę. Do widzenia, Maszo...
(całuje żonę w rękę)
Do widzenia, mamo.
(chce pocało-
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 4
wać)
PAULINA (z irytacją)
Dobrze, dobrze. ! Idź...
MIEDWIEDIENKO
Do widzenia, panie Konstanty.
(Trieplew milczeniu podaje mu rękę; Miedwiedienko wychodzi)
PAULINA (patrzy na rękopisy)
Nikomu z nas ani się śniło, że z pana Konstantego będzie prawdziwy literat.
(pauza)
Niech
pan będzie dobry dla mojej Maszy...
MASZA
Mamo, daj spokój.
PAULINA (do Trieplewa)
Kobiecie niewiele trzeba, wystarczy czule popatrzeć Wiem to po sobie.
(Trieplew wstaje od biurka i bez słowa wychodzi)
MASZA
Tylko go denerwujesz! I po co ... ?!
PAULINA
Żal mi cię...
MASZA
Też!
PAULINA
Ja przecież wszystko widzę...
MASZA
Beznadziejna miłość... Wyjedziemy i zapomnę ... Zapomnę o wszystkim...
(słychać fortepianowego walca)
PAULINA
Gra... To znaczy, że mu smutno.
MASZA (bezszelestnie tańczy walca)
Najważniejsze, żeby oczy nie widziały. Niech tylko przeniosą mojego męża, a zapomnę po
miesiącu, możesz mi wierzyć. To wszystko – nic nie jest warte...
(Dorn i Miedwiedienko wwożą Sorina w fotelu na kółkach)
MIEDWIEDIENKO
A pan to chyba śpi na pieniądzach... ?
DORN
Ja na pieniądzach? Ja nic nie mam.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 5
MASZA
I nie pojechałeś?
MIEDWIEDIENKO
Cóż...
MASZA
Żebym już mogła cię nie oglądać...
DORN
Ile tu jednak zmian! .
MASZA
Panu Konstantemu lepiej się tu pracuje. Kiedy chce, może wyjść do ogrodu i tam myśleć...
SORIN
Gdzie jest moja siostra?
DORN
Pojechała po Trigorina na stację.
SORIN
Jeżeli uważaliście za konieczne sprowadzić tu moją siostrę, to znaczy, że jestem ciężko
chory.
(po chwili milczenia)
Dziwna rzecz, jestem ciężko chory, a nie dostaję żadnych le-
karstw.
DORN
A co pan by chciał? Waleriany?
SORIN
No, zaczyna się filozofia!
DORN (nuci)
„ K s i ę ż y c w ę d r u j e p o n i e b i e w y s o k i m . . . „
SORIN
Mam dla Konstantego temat do noweli. Tytuł : „Człowiek, który chciał”, „L’homme qui a
voulu”. Kiedyś za młodu chciałem zostać literatem – i nie zostałem; chciałem pięknie mó-
wić – i mówiłem okropnie:
(przedrzeźnia siebie)
„i w ogóle, i to, i różne takie rzeczy”... chcia-
łem się ożenić – i nie ożeniłem się; chciałem mieszkać w mieście—i proszę, kończę swój
żywot na wsi, i w ogóle...
DORN
Chciałem zostać rzeczywistym radcą stanu – i zostałem.
SORIN (śmieje się)
Do tego bynajmniej nie dążyłem. To już zrobiło się samo.
DORN
Narzekać na swój los w sześćdziesiątym trzecim roku życia to, wybaczy pan, brak charak-
teru.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 6
SORIN
Chce żyć... !
DORN
To lekkomyślność. Zgodnie z prawami przyrody życie musi mieć swój kres.
SORIN
Mówi pan jak człowiek syty... Bo pan jest syty i dlatego obojętny na radości życia ... panu
jest wszystko jedno. Ale i pan też będzie się bał śmierci.
DORN
Strach przed śmiercią jest uczuciem zwierzęcym. Trzeba go w sobie zwalczać. Świadomie
boją się śmierci tylko ci, którzy wierzą w wieczne życie, których przeraża odpowiedzial-
ność za grzechy. A pan, po pierwsze, jest niewierzący, a po drugie, jakie pan ma grzechy?
Pracował pan dwadzieścia pięć lat w sądownictwie - i to wszystko.
SORIN (śmieje się)
Dwadzieścia osiem...
(wchodzi Trieplew)
DORN
Przeszkadzamy panu Konstantemu pracować.
TRIEPLEW
Nie szkodzi.
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
Czy mogę pana zapytać, panie doktorze, jakie miasto za granicą podobało się panu najbar-
dziej?
DORN
Genua.
TRIEPLEW
Dlaczego właśnie Genua?
DORN
Wspaniały tłum... Człowiek chodzi sobie wśród tłumu bez żadnego celu, tu i tam, po linii
łamanej, żyje z tłumem, łączy się z nim psychicznie i zaczyna wierzyć w możliwość jakiejś
kosmicznej duszy, coś w tym rodzaju, o czym grała w pańskiej sztuce Nina Zarieczna. A
właśnie... co się z nią dzieje?
TRIEPLEW
Myślę, że jest zdrowa.
DORN
Słyszałem, że prowadzi jakieś dziwne życie. Ale... o co chodzi?
TRIEPLEW
To długa historia, panie doktorze.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 7
DORN
Opowiedz krótko.
(pauza)
TRIEPLEW
Uciekła z domu i żyła z Trigorinem. Wie pan o tym?
DORN
Wiem...
TRIEPLEW
Miała dziecko. Dziecko umarło. Trigorin odszedł od niej i wrócił do swojej dawnej miło-
ści, co zresztą było do przewidzenia. O ile wiem, osobiste życie Niny jest zupełnie nieuda-
ne.
DORN
No, a scena?
TRIEPLEW
Z tym, zdaje się, jeszcze gorzej... Jej debiut odbył się w ;jakimś teatrze letnim pod Mo-
skwą, potem wyjechała na prowincję. Wtedy jeszcze nie straciłem jej z oczu, było nawet
tak przez jakiś czas, że gdzie ona, tam i ja. Zawsze porywała się na duże role, ale grała
wulgarnie, niesmacznie, z egzaltowanym zaśpiewem, z przesadną gestykulacją. Owszem,
miała piękne momenty - w jakimś nagłym krzyku albo w scenach śmierci, ale ... to były
tylko momenty.
DORN
Ma talent... ?
TRIEPLEW
Trudno powiedzieć. Chyba tak.
(pauza)
Nigdy nie chciała się ze mną zobaczyć... Rozumia-
łem to... Potem, kiedy już wróciłem do domu, Nina zaczęta do mnie pisać... Jej listy były
ciekawe, mądre, serdeczne, nigdy się nic skarżyła, ale mimo to czułem, że jest bardzo nie-
szczęśliwa. A listy podpisywała: „Mewa”.
(pauza)
Teraz jest tutaj.
DORN
To znaczy gdzie?
TRIEPLEW
W mieście... w hotelu... Już od pięciu dni.
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
Widziałem ją.. Zapytałem, dlaczego nie była u nas. Powiedziała, że przyjdzie.
TRIEPLEW
Nic przyjdzie.
(pauza)
Panie doktorze, jak łatwo być filozofem na papierze i jak trudno w
życiu!!
SORIN
To była urocza dziewczyna.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 8
DORN
Słucham pana?
SORIN
Mówię, że to była urocza dziewczyna. Rzeczywisty radca stanu Sorin jakiś czas był nawet
w niej zakochany.
DORN
Stary lowelas.
PAULINA
Zdaje się, że przyjechali...
(pauza, wchodzą Arkadina i Trigorin)
TRIGORIN
Dobry wieczór, panie Piotrze! Wciąż pan niedomaga? Nieładnie!
(do Maszy, z radością)
Pani
Masza!
MASZA
Poznał mnie pan?
TRIGORIN
Zamężna?
MASZA
Od dawna.
TRIGORIN
Szczęśliwa?
(wymienia ukłony z Dornem i Miedwiedienką, potem nieśmiało podchodzi do Trieplewa)
Pa-
ni Irena powiedziała, że pan zapomniał o starych nieporozumieniach…
(Trieplew wyciąga do
niego rękę)
ARKADINA
Wiesz, pan Borys przywiózł ci miesięcznik z twoim nowym opowiadaniem.
TRIEPLEW (bierze miesięcznik)
Dziękuję. Bardzo pan uprzejmy.
TRIGORIN
Mam dla pana pozdrowienia od pańskich wielbicieli... Wszyscy się panem interesują... Nie
wiadomo dlaczego, uważają, że pan nie jest już młody..
TRIEPLEW
Czy pan zostanie u nas dłużej?
TRIGORIN
Nie, tylko do jutra... Niestety. Muszę kończyć nowelę, poza tym przyrzekłem coś do zbio-
rowego wydania. Słowem, wciąż ta sama historia.
(podczas tej rozmowy Arkadina i Paulina przygotowują stół do loteryjki)
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
3 9
TRIGORIN
Pogoda nie jest na mnie łaskawa. Wiatr wściekły. Rano, jeżeli się uciszy, pójdę na ryby.
Przy okazji zobaczę park, zwłaszcza to miejsce, gdzie była grana pańska sztuka, pamięta
pan? Mam gotowy pomysł, powinienem tylko odświeżyć w pamięci miejsce akcji.
(pauza)
MIEDWIEDIENKO
Pójdę...
PAULINA (siada przy stole)
Zaczynamy, proszę państwa.
MIEDWIEDIENKO
Przecież to tylko sześć wiorst... Do widzenia...
(całuje żonę w rękę)
Nie robiłbym kłopotu, ale
dzieciaczek...
(kłania się wszystkim pozostałym)
Dobranoc państwu.
(wychodzi)
SORIN
Pieszo... w taką pogodę...
PAULINA
Dojdzie... Też mi generał... Siadajcie państwo! Nie traćmy czasu..
ARKADINA (do Trigorina)
Kiedy zaczynają się długie jesienne wieczory, tu się gra w loteryjkę... Zagrasz... ?To nudna
gra, ale można się do niej przyzwyczaić.
(rozdaje wszystkim po trzy tabelki do loteryjki)
TRIEPLEW (przegląda miesięcznik)
Swoją nowelę przeczytał, a mojej nawet nie rozciął.
(kładzie miesięcznik na biurku i przechodząc
koło matki całuje ją w głowę)
ARKADINA
A ty, Konstanty, nie zagrasz?
TRIEPLEW
Wybacz, jakoś nie mam ochoty... Przejdę się.
(wychodzi)
ARKADINA
Stawka dziesięć kopiejek. Niech pan postawi za mnie, panie doktorze.
DORN
Rozkaz.
MASZA
Czy wszyscy postawili? Zaczynam... Dwadzieścia dwa!
ARKADINA
Mam.
MASZA
Trzy!
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 0
DORN
Tak.
MASZA
Zakrył pan trzy? Osiem! Osiemdziesiąt jeden! Dziesięć!
PAULINA.
Nie śpiesz się.
ARKADINA
Ach, jak mnie powitano w Charkowie...
MASZA
Trzydzieści cztery!
(odgłosy walca fortepianowego)
ARKADINA
Jaką owację zrobili studenci... Trzy kosze, dwa wieńce i jeszcze to...
(odpina broszkę i rzuca na
stół)
PAULINA
Tak, to jest coś,...
MASZA
Pięćdziesiąt!
DORN
Równo pięćdziesiąt?
ARKADINA
Toaletę miałam niesłychaną...
PAULINA
Gra.. A w gazetach mu nawymyślali.
MASZA
Siedemdziesiąt siedem!
ARKADINA
Nie warto się przejmować.
TRIGORIN
On nie ma szczęścia. Wciąż nie może trafić w swój własny ton. Jakieś to dziwaczne, nieja-
sne, chwilami przypomina malignę. Ani jednej żywej postaci.
MASZA
Jedenaście!
ARKADINA
Piotrusiu, pewnie się nudzisz?
(pauza)
Śpi.
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 1
DORN
Rzeczywisty radca stanu śpi.
MASZA
Siedem! Dziewięćdziesiąt!
TRIGORIN
Gdybym mieszkał w takim domu nad jeziorem, czy by mi się chciało pisać? Łowiłbym ry-
by...
MASZA
Dwadzieścia osiem!
TRIGORIN
Złapać karasia czy okonia – cóż to za rozkosz!
DORN
A ja wierzę w pana Konstantego. Coś w nim jest ! Myśli obrazami, jego opowiadania są
barwne, soczyste... Szkoda tylko, że nie wie, do czego dąży. Porusza wyobraźnię i nic po-
nadto, a na samej wyobraźni daleko się nie zajedzie. Pani Ireno, czy pani się cieszy, że syn
jest pisarzem?
ARKADINA
Wie pan... właściwie nic jeszcze nic nie czytałam. Wciąż nie mam czasu.
MASZA
Dwadzieścia sześć...
(wraca Trieplew)
PAULINA (do Trigorina)
A pan coś u nas zostawił, panie Borysie,
TRIGORIN
Co... ?
PAULINA
Kiedyś Konstanty zastrzelił mewę, i pan polecił, żeby ją dać do wypchania
TRIGORIN
Nie pamiętam.
(zamyśla się
) Nie pamiętam...
MASZA
Sześćdziesiąt sześć... Jeden!
TRIGORIN
Mam...
TRIEPLEW (otwiera okno)
Ciemno...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 2
MASZA
Osiemdziesiąt osiem!
TRIGORIN
Wygrałem, proszę państwa...
ARKADINA
Brawo! Brawo! Ten człowiek zawsze ma szczęście. (wstaje) A teraz chodźmy coś prze-
gryźć. Nasza znakomitość nie jadła dziś obiadu. Po kolacji jeszcze zagramy... Konstanty,
zostaw te szpargały i chodź jeść.
TRIEPLEW
Nie jestem głodny.
ARKADINA
Jak uważasz.
(budzi Sorina)
Piotrusiu, na kolację!
(bierze pod rękę Dorna)
Opowiem panu, jak
mnie witano w Charkowie...
(Paulina gasi lampę na stole potem razem z Dornem toczy fotel na kółkach; wszyscy wychodzą, na scenie:
zostaje Trieplew przy biurku)
TRIEPLEW (czyta swój rękopis)
„Afisz na parkanie głosił... Blada twarz w fali ciemnych włosów” Blada twarz w fali ciem-
nych włosów... Głosił, w fali włosów... Banał...
(mnie kartkę)
Co to?
(patrzy w okno)
Nic nie
widać...
(otwiera oszklone drzwi i wpatruje się w ogród) Kto tam? (wychodzi i po chwili wraca z Niną)
TRIEPLEW
To ty... ty... Jakbym przeczuwał... więc przyszłaś... Ale nie płacz, nie trzeba.
NINA
Ktoś tu jest...
TRIEPLEW
Nic ma nikogo.
NINA
Zamknij drzwi, bo ktoś wejdzie.
TRIEPLEW
Nikt nie wejdzie.
NINA
Wiem, że jest pani Irena...
TRIEPLEW
Nie bój się, nikt nie wejdzie.
NINA
Ciepło, ładnie... Wtedy był tu salon...
(pauza)
Czy bardzo się zmieniłam?
TRIEPLEW
Schudłaś... oczy masz jeszcze większe.. to dziwne, że znów cię widzę. Wiem, że jesteś tu
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 3
od tygodnia. Chodziłem do ciebie po kilka razy na dzień, stałem pod twoim oknem, jak że-
brak...
NINA
Co noc mi się śni, że patrzysz na mnie i nie poznajesz. Od samego przyjazdu krążę tu...
nad jeziorem. Tyle razy byłam pod waszym domem ... Usiądźmy i porozmawiajmy... po-
rozmawiajmy. Jak tu ładnie, ciepło, przytulnie... słyszysz – wiatr... Jak u Turgieniewa
„Szczęśliwy ten, kto w takie noce schronił się pod dach domu, kto ma ciepły kąt”... Jestem
mewa... Nie, nie to... (pociera czoło) O czym ja właściwie... Ach tak... Turgieniew... „I
niech pomoże Bóg wszystkim bezdomnym wędrowcom... „ No cóż...
TRIEPLEW
Nie płacz...
NINA
Nie płakałam od dwóch lat... Wczoraj późnym wieczorem przyszłam do parku zobaczyć,
czy ocalał nasz teatr. Tak, stoi do tej chwili. Rozpłakałam się po raz pierwszy od dwóch lat
i pomogło... Widzisz, już nie płaczę.
(pauza)
A więc jesteś teraz pisarzem... Jesteś pisarzem,
a ja aktorką... Wpadliśmy w ten kołowrót... Kiedyś cieszyłam się życiem jak dziecko...
Pamiętam... kiedy rano otworzę oczy i już śpiewam... kochałam się w tobie, marzyłam o
sławie, a teraz co? Jutro wczesnym rankiem muszę pędzić do Jelca, trzecią klasą.. a w Jel-
cu bronić się przed zalotami wykształconych kupczyków. Życie to ordynarna rzecz...
TRIEPLEW
Po co do Jelca?
NINA
Zaangażowałam się na całą zimę. Muszę jechać.
TRIEPLEW
Nienawidziłem... darłem twoje listy i fotografie, ale zawsze wiedziałem, że nie przestanę
kochać. Nie mogę... Straciłem młodość... wydaje mi się, że mam dziewięćdziesiąt lat. Jak-
by ktoś nagle zgasił we mnie młodość... Ale czasem – wołam cię... i wtedy – wszędzie wi-
dzę twoją twarz... ten uśmiech...
NINA
Po co mi to mówisz, po co ... ?
TRIEPLEW
Jestem samotny... zimno mi jak w piwnicy, wszystko, co piszę, jest martwe, jałowe, ponu-
re. Nino, błagam cię, zostań ze mną albo jedźmy razem!
(Nina szybko wkłada kapelusz i płaszcz)
TRIEPLEW
Dlaczego... ?
NINA
Nie odprowadzaj mnie... Daj mi wody...
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 4
TRIEPLEW
Dokąd teraz?
NINA
Do miasta...
(pauza)
Pani Irena jest tutaj, prawda?
TRIEPLEW
Tak... We czwartek wujowi zrobiło się słabo, depeszowaliśmy, żeby przyjechała.
NINA
Mnie należy zabić. Jestem bardzo zmęczona. Odpocząć... odpocząć! Jestem mewa... Nie,
nie jestem aktorką. No tak!...
(słychać śmiech Arkadiny i Trigorina)
No tak... I on tu jest... Nie
szkodzi... On nie wierzył w teatr, ciągle wyśmiewał moje marzenia i ja też powoli przesta-
łam wierzyć.. A do tego miłosne cierpienia, zazdrość, strach o dziecko... Zrobiłam się ma-
łostkowa, nędzna, grałam bezmyślnie... Nie umiałam poruszać rękami, stać na scenie, pa-
nować nad głosem. Nie wiesz jak to jest, kiedy człowiek sam wie, że gra ohydnie... Jestem
mewa. Nie, nie to... Pamiętasz? zastrzeliłeś mewę. Przyszedł obcy człowiek, zobaczył ją i
dla zabawy zabił... Temat na niewielkie opowiadanie... To nie to... O czym ja właściwie...
A, o teatrze... Dzisiaj jestem już inna... Dziś jestem prawdziwą aktorką, gram w upojeniu, z
zachwytem, czuję się piękna... Teraz wiem, rozumiem, że w naszej pracy – wszystko je-
dno, czy gramy na scenie, czy piszemy – najważniejsze to nie sława, nie blask, nie to, o
czym marzyłam, tylko po prostu – wytrzymałość w cierpieniu... Trzeba w to wierzyć... Ja
wierzę i dlatego tak nie boli...
TRIEPLEW
Ty wiesz dokąd iść... A ja jeszcze błądzę... Chaos... Nie rozumiem, komu i po co to po-
trzebne... Nie mam wiary...
NINA
Idę. Do widzenia. Kiedy będę już wybitną aktorką, przyjedź, żeby mnie zobaczyć... Przy-
rzeknij... A teraz... Już późno. Ledwo trzymam się na nogach... jestem wyczerpana, głod-
na...
TRIEPLEW
Zostań, dam ci kolację.
NINA
Nie, nie... Nie odprowadzaj, pójdę sama...
(pauza)
Więc przywiozła go tutaj? Wszystko jed-
no. Kiedy zobaczysz Trigorina, nie mów nic... Ja go kocham. Kocham go jeszcze mocniej
niż kiedyś... Temat na niewielkie opowiadanie... Kocham, kocham do szaleństwa, rozpacz-
liwie kocham. Dobrze nam było dawniej, pamiętasz? Czyste, promienne, radosne dni...
Pamiętasz?,, Ludzie, lwy, orły i kuropatwy, rogate jelenie, gęsi, pająki milczące ryby, roz-
gwiazdy morskie i żyjątka, których nie można zobaczyć okiem – słowem wszystkie istnie-
nia, wszystkie istnienia, wszystkie istnienia, zgasły... ’’
(gest na pożegnanie i wychodzi)
TRIEPLEW (po pauzie)
Nie chciałbym, żeby ktoś ją spotkał..
A n t o n i C z e c h o w
M
E W A
4 5
(wychodzi)
DORN
To dziwne... Zdaje się, że drzwi...
(wchodzi Arkadina i Masza i Trigorin)
ARKADINA
Czerwone wino dla pana Borysa.. Będziemy grali i pili. No, moi państwo, siadajcie.
(Paulina wchodzi i trzyma w reku wypchaną mewę. ).
Właśnie o tym panu mówiłam...
TRIGORIN (patrzy na mewę)
Nie pamiętam!
(zamyśla się)
Nie pamiętam!
(pada strzał; wszyscy drgnęli)
ARKADINA (przestraszona)
Co to?
DORN
Głupstwo. Coś musiało pęknąć w mojej apteczce...
(wychodzi, wszyscy czekają. Dorn wraca)
Właśnie... Pękła fiolka z eterem.
(nuci)
„ I z n o w u d o c i e b i e p r z y s z e d ł e m , k o c h a n a . . . „
ARKADINA (siada przy stole)
Jak się przestraszyłam! To mi przypomniało... Aż w oczach ciemno...
DORN (przerzuca kartki miesięcznika, mówi do Trigorina)
Tu przed dwoma miesiącami był artykuł... list z Ameryki... chciałem pana zapytać przy
okazji...
(obejmuje Trigorina ramieniem i prowadzi dalej od stołu)...
bo interesuje mnie ta sprawa.
Niech pan zabierze stąd panią Irenę. Jej syn się zastrzelił...
K
ONIEC