Amy Ruttan Magiczny pocałunek

background image

background image

Amy Ruttan


Magiczny pocałunek


Tłumaczenie:

Grażyna Woyda



background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


– Mamy tu, w Bayview Grace, supernowoczesną infrastrukturę i zatrudniamy najlepszych

chirurgów w kraju – oznajmiła doktor Virginia Potter, zaciskając zęby, ale gdy zerknęła w stronę
zarządu złożonego z dyrektorów oraz inwestorów, zdobyła się na szeroki uśmiech.

Nie znosiła tego aspektu swojej pracy, jednak jako ordynator oddziału chirurgii zdawała

sobie sprawę, że to należy do jej obowiązków. Kiedy w okresie studenckim starała się o stypendia,
opanowała trudną sztukę zjednywania sobie względów otoczenia i uznania nauczycieli. W ten
sposób przebrnęła przez szkołę, choć dzieciństwo absolutnie jej do tego nie przygotowało.

Tego właśnie chciałaś, przypomniała sobie w myślach. Albo kariera, albo rodzina. Nie ma

szarej strefy. Ojciec dowiódł tego ponad wszelką wątpliwość. Spędzał więcej czasu z rodziną,
zamiast podnosić kwalifikacje. Dlatego właśnie wyrzucono go z pracy, kiedy fabryka przeniosła
się na południe. To dało Virginii do myślenia. Doszła do wniosku, że aby odnieść sukces, nie
można zrobić kariery i jednocześnie mieć rodziny. Zdecydowała, że nie popełni w życiu tych
samych błędów co ojciec.

Ale inni robią karierę i mają rodzinę, mruknęła w duchu i od razu odrzuciła tę myśl. Nie. Ja

wcale nie chcę mieć rodziny. Nie chcę po raz drugi kogoś stracić… Nie chcę znów poczuć tego
przerażającego bólu.

– Czy moglibyśmy zobaczyć oddział ratunkowy? – spytała pani Greenly.

– Oczywiście – odparła Virginia.

Poprowadziła inwestorów i zarząd w kierunku oddziału ratunkowego. Usiłowała sięgnąć

pamięcią do wywieszonego na korytarzu harmonogramu zajęć lekarzy. Zaczęła się zastanawiać,
czy doktor Gavin Brice ma dzisiaj dyżur, bo był on wprawdzie znakomitym chirurgiem, ale nie
znajdował wspólnego języka z dyrekcją.

Może dziś ma wolne? Kogo próbujesz nabrać? – spytała się w duchu. Przecież on zawsze

pracuje, za co go podziwiała, ale tym razem wolałaby, by nie działał aż tak sprawnie… To właśnie
ona nalegała, by go tutaj zatrudniono. Dyrekcja nie była specjalnie zachwycona jego bogatym
życiorysem, bo pragnęła bardziej „cywilizowanego” chirurga.

– Wszystko jest na pani głowie, doktor Potter. Jeśli doktor Brice zawiedzie, to pani też –

oznajmił dyrektor.

Groźba wydawała się czytelna.

Początkowo trochę się denerwowała, bo zatrudniając doktora Brice’a, ryzykowała własną

posadą, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że jej obawy są bezsensowne. Jego współpraca
z Lekarzami bez Granic zapewniająca pomoc medyczną krajom rozwijającym się przebiegała
wspaniale. Uratował rekordową liczbę pacjentów. Jego sukces w Bayview Grace wydawał się
gwarantowany. Virginia dobrze to wiedziała, ale dyrekcja wciąż nie była z niego zadowolona.

Gavin pracował i żył w szalonym tempie. Ten naprawdę pierwszorzędny

niekonwencjonalny lekarz nie miał tylko cierpliwości do stażystów. Prawdę mówiąc, nie miał jej
do nikogo. Ale trzymał się swych zasad. Dla Virginii był jak cierń. Boże, proszę cię, żeby nie pełnił
teraz dyżuru, modliła się w duchu.

Dyrektorzy i inwestorzy weszli na oddział.

– Zejdźcie nam z drogi!

Virginia chwyciła panią Greenly za ramię i odciągnęła ją z linii ognia, kiedy na korytarz

wypadli pielęgniarze z noszami, na których leżał chory. Obok szedł Gavin Brice, trzymając
w rękach worek ambu i wydając głośne polecenia grupie zdenerwowanych stażystów.

background image

– Nie ma czasu! On ma odmę opłucnową. Musimy ją natychmiast odbarczyć. – Pochylił się

i podał ręczny respirator jednemu ze stażystów.

– Doktorze Brice! – zawołała Virginia.

Gavin zerknął na nią, ale nic nie powiedział, wyraźnie lekceważąc jej obecność.

– Podajcie mi zestaw do odbarczania – polecił.

– Doktorze Brice – powtórzyła Virginia. – Proszę pomyśleć, co pan robi. – Zagryzła zęby

i pospiesznie odwróciła się w stronę gości, chcąc sprawdzić ich reakcję. Większość była blada.
Pani Greenly wyglądała tak, jakby zamierzała zemdleć. – Doktorze Brice! – zawołała znów
Virginia, podchodząc do noszy. – Proszę natychmiast zabrać go do sali zabiegowej!

– Doktor Potter, tam brakuje łóżek, a ja nie mam czasu na gadanie. Jak zapewne widać, ten

mężczyzna odniósł poważny uraz klatki piersiowej i cierpi na odmę opłucnową. Może umrzeć,
jeśli go tu nie odbarczę.

– Naprawdę uważam…

Gavin nawet na nią nie spojrzał, tylko zrobił nacięcie na piersi pacjenta i włożył dren do

jamy opłucnowej.

– No niech cię diabli…!

Virginia obserwowała na monitorze funkcje życiowe rannego. Po chwili jego ciśnienie

krwi i skurcze serca wróciły do normy, a powietrze zaczęło przepływać przez silikonową rurkę.

– Wspaniale. Teraz musimy zrobić dla niego miejsce w sali reanimacyjnej. – Gavin

spojrzał na nią z rozdrażnieniem.

Virginia potarła palcami skronie, a potem odwróciła się do swoich gości.

– No cóż, oto nasz oddział ratunkowy. Może byśmy zakończyli zwiedzanie i wrócili do sali

konferencyjnej?

Zdała sobie sprawę, że jest to chyba najgłupsze zdanie, jakie kiedykolwiek wygłosiła, ale

nie miała pojęcia, jak mogłaby wybrnąć z sytuacji i odzyskać panowanie nad sobą. W ciągu dwóch
lat, które przepracowała na stanowisku ordynatora, nigdy dotąd nie przytrafiło jej się coś
podobnego. Nigdy też inwestorzy nie mieli okazji obserwować procesu odbarczania.

Zszokowani członkowie grupy pokiwali głowami i ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych.

Z wyjątkiem Edwina Schultza, który był szefem zarządu i teraz stał obok niej z zaciśniętymi
ustami. To kolejny cierń w moim boku, mruknęła w duchu, zdając sobie sprawę z tego, co chodzi
mu po głowie. Pewnie myśli, że szpital nie wypadł najlepiej w oczach inwestorów i trzeba będzie
wylać kilku lekarzy.

– Doktor Potter, chciałbym porozmawiać z panią o doktorze Brisie, ale na osobności.

– Oczywiście – odparła, a kiedy odwrócił się do niej plecami, wzniosła oczy do nieba.

Weszła do gabinetu, zapaliła światło i wpuściła Edwina Schultza do środka. Potem zatrzasnęła
drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach, przygotowując się na atak słowny o sile tsunami.

– Co dolega temu mężczyźnie? – zapytał.

– Cierpi na odmę opłucnową. Odbarczenie najprawdopodobniej uratowało mu życie.

– Czy jest pani tego pewna?

– Gdyby doktor Brice tego nie zrobił, pacjent z pewnością by umarł.

Edwin Schultz zmarszczył czoło.

– Ale w samym środku, na korytarzu? Na oczach inwestorów i innych pacjentów?

– Ten zabieg nie był zaplanowany – odparła, licząc w myślach do dziesięciu. Zacisnęła

pięści, chcąc zwalczyć w sobie pokusę przemówienia facetowi do rozumu.

– Wcale nie mówiłem, że był… – Prychnął, a potem wyciągnął chusteczkę i otarł pot

z łysiny. – Chyba powinna pani wskazać mu właściwe miejsce przeprowadzania zabiegów
medycznych.

background image

Chciała mu wyjaśnić, że czasem, gdy życie pacjenta jest zagrożone, lekarz nie ma czasu na

szukanie wolnego pokoju zabiegowego. Doszła jednak do wniosku, że to nie byłoby zbyt
taktowne. Poza tym, ciężko pracowała, by zostać jednym z najmłodszych ordynatorów w Bayview
Grace, a nawet jednym z najmłodszych w San Francisco. W końcu miała zaledwie trzydzieści lat.
Nie chciała stracić tego stanowiska.

– Porozmawiam z doktorem Brice’em, kiedy skończy operować.

Edwin Schultz kiwnął głową.

– Bardzo panią o to proszę. A teraz chodźmy zająć się inwestorami, bo jeśli nie wesprą nas

finansowo, to będziemy zmuszeni zamknąć oddział.

– Zamknąć? – powtórzyła, czując zawrót głowy. – Co pan ma na myśli?

– Porozmawiam z panią o tym później, ale szpital ma złą passę. Liczni członkowie zarządu

uważają, że Bayview Grace mógłby zarobić więcej jako prywatna klinika. Oddział ratownictwa
najbardziej obciąża budżet szpitala.

– Przecież jesteśmy na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o…

– Wiem – przerwał jej. – Jeśli jednak nie zdobędziemy inwestorów, nie będziemy mieli

wyboru.

Virginia zaklęła pod nosem, a on w milczeniu minął ją i opuścił pokój.

– Gdzie jest rodzina? – spytał Gavin siedzącą przy komputerze pielęgniarkę.

– Czyja rodzina? – odparła, nie odrywając wzroku od monitora.

Z trudem powstrzymał wybuch irytacji.

– Pana Jonesa, tego z odmą opłucnową.

Pielęgniarka spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– W poczekalni. Pani Jones i jej trzej kilkunastoletni synowie. Trudno ich nie zauważyć.

– Hmm, dziękuję…

– Na imię mam Sadie – mruknęła, wznosząc oczy do nieba.

– Racja. Dziękuję.

Przeklinając w duchu, ściągnął z głowy czepek i wrzucił go do znajdującego się w pobliżu

pojemnika. Zdawał sobie sprawę, że powinien wiedzieć, jak ta pielęgniarka się nazywa, bo pracuje
z nią od sześciu tygodni, ale nie potrafił zapamiętać niczyjego imienia. Z wyjątkiem Virginii.

W chwili, gdy ją poznał, zaniemówił z wrażenia na widok jej piwnych oczu

harmonizujących z ciemnymi, upiętymi w kok włosami. Wydała mu się ideałem kobiecości
wyciętym z kolorowego czasopisma. Kiedy jednak zaczęła mówić o przepisach i zasadach,
których nigdy nie przestrzegał, jego złudzenia się rozwiały.

Nic dziwnego, że personel Bayview Grace nazywał ją „Królową Śniegu”. Była

powściągliwa i zimna jak lód. Nie miała w sobie ani odrobiny ciepła. Dla niej liczyły się tylko
sprawy szpitala. Gdy kilkakrotnie pracowali razem, stwierdził, że jest znakomitym chirurgiem, ale
zawsze strofowała go za niestosowne postępowanie.

– To jest sprzeczne z zasadami higieny – mawiała. – Naraża się pan na rozmowę

z wydziałem prawnym. Szpital może zostać pozwany do sądu.

Kiedy pracował w krajach rozwijających się, wszystko, czego potrzebował, było w zasięgu

ręki, a jeśli przypadkiem nie było, to wykorzystywał to, co miał, i nikt nie narzekał. Nikt nie
zwracał mu uwagi. Mógł robić to, co chciał, by ratować ludzkie życie. Gdyby nie był potrzebny
w San Francisco, gdyby miał wybór, jakąś inną propozycję pracy, poszedłby do biura Virginii
i wręczył jej rezygnację z zajmowanego stanowiska.

Powstrzymywały go jednak od tego Lily i Rose. Pracował w tym szpitalu tylko ze względu

na nie. Ale nie potępiał ich za to. Nie była to wina dziewczynek, że ich matka umarła. Choć musiał
przyznać, że bardzo lubił spędzać z nimi czas. Chciał postępować wobec nich jak należy, otoczyć

background image

je opieką i miłością oraz zapewnić poczucie bezpieczeństwa, czego sam nigdy nie doświadczył.

Zatrzymał się przy stanowisku pielęgniarek i położył na blacie kartę choroby pana Jonesa,

by uzupełnić ją dodatkowymi informacjami o jego stanie zdrowia.

– Na pewno już pan wie, że zszokował pan dzisiaj zarząd – oznajmiła Sadie.

Gavin zaklął w duchu. Zarząd, powtórzył w myślach, szczypiąc się w grzbiet nosa.

– Myślę, że doktor Potter chciałaby zamienić ze mną słówko…

– Bingo! – Sadie wstała i opuściła stanowisko pielęgniarek.

Gavin ponownie zaklął.

– Kiedy o tym mówiła? – zawołał za nią.

– Jakieś dziesięć minut temu! – krzyknęła Sadie.

A niech to diabli!

No trudno, Virginia musi zaczekać. Wiedział, że najpierw powinien powiedzieć pani Jones,

iż jej mąż, który odniósł poważne uszkodzenia ciała w wypadku drogowym, ma szansę na powrót
do zdrowia. A wszystko dzięki temu, że nierozważnie odbarczył odmę na oczach inwestorów.

Tylko że wcale nie chciał, aby mu za to dziękowano. No, pani Jones, owszem, ale nie

osoby, które zarządzały tym szpitalem.

Miał jedynie swoje ręce i umiejętności chirurga. Właśnie te dwie ręce uratowały dzisiaj

życie pacjentowi, ale to było za mało dla zarządu. Dla nich liczył się tylko efekt finansowy, co
budziło w nim wściekłość.

Gdyby nie miał na głowie dziewczynek, rzuciłby tę pracę. Nie mógł jednak ich stąd zabrać.

Nie chciał, by przechodziły to samo co on i Casey wycierpieli w życiu jako smarkacze,
przenoszeni z miejsca na miejsce. Nigdy nie mieli przyjaciół, a rodzice stale byli nieobecni, bo
pracowali.

Choć teraz ich rozumiał. Szanował oboje za to, że służyli krajowi i wypełniali obowiązki.

On żył i postępował zgodnie z tymi zasadami.

Zaplanował, że idąc w ślady ojca, umrze, robiąc to, co kocha. Oczywiście, wszystko uległo

zmianie siedem miesięcy temu, kiedy zatelefonowała do niego Casey.

Chciała stabilności dla swoich córek i to właśnie Gavin zamierzał im to zapewnić.

Stabilność. Chwycił kartę pana Jonesa i ruszył w stronę poczekalni. Virginia może

poczekać kilka minut, a dla pani Jones liczy się każda sekunda, pomyślał.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


On jest dobrym rzecznikiem szpitala do kontaktu z mediami, pomyślała Virginia, czując,

że wyczerpała już wszystkie sposoby chwalenia doktora Gavina Brice’a przed zarządem. Żaden
z dyrektorów nie był lekarzem.

Żaden nie znał się na medycynie. A ponieważ żaden nie znał się na medycynie, nieustannie

musiała tłumaczyć im motywy postępowania doktora Brice’a. Pomasowała skronie, próbując
pozbyć się dokuczliwego bólu głowy.

To było wyczerpujące, ale udało jej się załagodzić sytuację. Po raz kolejny przypomniała

im o wyjątkowo wysokim wskaźniku uratowanych przez doktora Brice’a pacjentów w wyniku
stosowanych przez niego niekonwencjonalnych metod.

Tylko jaki to miało sens, skoro szef zarządu chciał zamknąć oddział ratunkowy i uczynić

z Bayview Grace prywatną klinikę? – spytała się w duchu. To by oznaczało, że będzie ona służyć
tylko bogatym ludziom.

Na samą myśl o zajmowaniu się zamożnymi pacjentami zrobiło jej się niedobrze. Kiedy

postanowiła zostać lekarzem, nie chciała pomagać tylko tym, których było na to stać. To właśnie
dlatego na odbycie stażu wybrała Bayview Grace, a potem tu została, zamierzając dalej się
kształcić. Ten szpital miał zawrotny fundusz pro bono i bezpłatną przychodnię, która została
zamknięta przed dwoma laty, kiedy Virginia zrobiła specjalizację. Gdy otrzymała nominację na
ordynatora, usiłowała ją wskrzesić, ale to oznaczałoby czerpanie pieniędzy z funduszu pro bono,
których fundacja bardzo potrzebowała.

Pan Schultz udawał, że jest mu z tego powodu niezwykle przykro. Kiedy jednak Virginia

wspomniała o pieniądzach, dostrzegła w jego oczach dziwne błyski, które sprawiły, że zrobiło jej
się niedobrze. Poczuła ucisk w żołądku, gdy pomyślała o pacjentach z różnych środowisk, którzy
zgłosili się do jej szpitala. Budżet pro bono gwałtownie się kurczył, a ona chciała pomagać
niezamożnym ludziom, bo kiedyś sama była bardzo biedna i korzystała z bezpłatnej pomocy
medycznej. Ale jej siostra, Shyanne, umarła.

Shyanne ukrywała przed rodzicami ciążę, zdając sobie sprawę, że nie stać ich na opłacanie

rachunków za badania. Potem okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Tak się złożyło, że Virginia
była w domu, bo miała akurat przerwę semestralną. Nie mogła sobie darować, że nie zwróciła
wcześniej uwagi na stan siostry.

Zanim ambulans przyjechał, by zabrać Shyanne do szpitala, ona odeszła z tego świata. Pękł

jajowód i wykrwawiła się na śmierć. To był jeden z powodów, dla których Virginia poświęcała tak
wiele czasu przypadkom pro bono. Dlatego też nie chciała, by w ślad za bezpłatną przychodnią
zamknięto oddział ratownictwa.

Nagle usłyszała pukanie do drzwi, a po chwili do biura wkroczył Gavin Brice. Na jego

widok z trudem zmusiła się do zachowania spokoju. Czuła, że rumieniec, który wystąpił na jej
szyi, zaczyna przesuwać się w stronę policzków.

Zdawała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy jest jego szefową. Ale on był tak seksowny!

Miał rudawo-złote włosy i szmaragdowe oczy. Podobała jej się nawet blizna na jego policzku.

– Chciała pani się ze mną widzieć, doktor Potter?

– Owszem. Proszę usiąść. – Wskazała mu krzesło po drugiej stronie biurka. Gdy podszedł

bliżej, poczuła unoszący się nad nim zapach, który sprawił, że jej serce zaczęło bić
w przyspieszonym rytmie. Wzięła głęboki wdech, a potem położyła ręce na blacie biurka. –
Dyrekcja prosiła mnie, żebym z panem porozmawiała.

background image

Na jego ustach zagościł przelotny uśmiech.

– Znowu? – zapytał, siadając.

– Tak. Czyżby pana to dziwiło?

– Prawdę mówiąc, nie. Tak się złożyło, że zauważyłem dzisiaj minę jednego z tych

inwestorów…

– Uważa pan, że to śmieszne?

– Trochę… – Przechylił głowę na bok.

Przygryzła wargę i policzyła do dziesięciu.

– Udało mi się załagodzić sprawę.

Gavin wzniósł oczy do nieba.

– Czy mógłbym pani coś wyjaśnić, doktor Potter?

– Ależ oczywiście – odparła zaskoczona.

– Nie obchodzi mnie, czy zarządowi podoba się czy nie to, co robię. Nie obchodzi mnie,

czy uważają moje metody leczenia za barbarzyńskie…

– Nie sądzę, żeby użyli określenia „barbarzyńskie”, doktorze Brice – przerwała mu.

– Proszę zwracać się do mnie po imieniu – powiedział z szerokim uśmiechem.

Virginia miała tak ściśnięte gardło, że z trudem przełknęła ślinę. Po raz pierwszy, odkąd się

poznali, poprosił, by mówiła do niego po imieniu.

– Gavin, jeśli jesteś niezadowolony, to może moglibyśmy coś zrobić albo ja mogłabym coś

zrobić, żeby lepiej ci się tu pracowało?

– Nic nie można zrobić. Szczerze mówiąc, nigdzie nie byłbym zadowolony z pracy poza

Lekarzami bez Granic.

– Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?

– Oczywiście, ale mogę nie odpowiedzieć.

– Dlaczego odszedłeś z Lekarzy i zatrudniłeś się tutaj?

Gavin zmarszczył czoło. Z jego twarzy zniknął uśmiech, a usta zacisnęły się, tworząc

wąską linię. Virginia zaczęła się zastanawiać, czy odpowie na pytanie. W ciągu kilku tygodni jego
pracy w tym szpitalu przekonała się, że jest zamknięty w sobie. Utrzymywał kontakty towarzyskie
z niewielką liczbą osób, lunche jadał w samotności, ale bardzo sprawnie wykonywał swoje
obowiązki.

– Bo jestem tu potrzebny – odparł po chwili milczenia. Ale nie powiedział nic więcej.

Dlaczego odszedł z Lekarzy? – spytała się w duchu.

– Wydajesz się zakłopotana – stwierdził pogodniejszym tonem.

– Nie jestem zakłopotana – odparła, zastanawiając się, kogo próbuje nabrać, a potem

dodała: – Okej, jestem nieco zakłopotana.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałem postawić cię w takiej sytuacji.

– Nie postawił mnie pan w żadnej sytuacji, doktorze Brice.

– Mam na imię Gavin.

Poczuła, że się rumieni.

– Gavin… Chcę tylko pomóc, choć wcale nie jestem pewna, czy sobie tego życzysz.

– Dziękuję.

– Za co?

– Za to, że próbujesz mi pomóc, ale nie sądzę, abym tego potrzebował.

– Ale w tym szpitalu obowiązują pewne zasady i przepisy. Dyrekcja uważa, że to, co

zdarzyło się dzisiaj, było niestosowne.

– Niestosowne było ratowanie życia? – prychnął.

– Tak jak mówiłam, tu obowiązują pewne zasady, a dyrekcja stara się dbać o interesy

background image

szpitala.

– Stale to powtarzasz.

– Wygląda na to, że muszę. – Skrzyżowała ręce. – Czy rozumiesz, co do ciebie mówię?

– Tylko w ogólnym zarysie. – Na jego twarz powrócił wyraz lekceważenia.

– Niestety.

– Muszę dbać o dobro pacjentów, doktor Potter. I nie zamierzam zmieniać sposobów

niesienia im pomocy…

– Próbuję ci pomóc – przerwała mu zirytowana.

Ale jak może pomóc komuś, kto tego nie potrzebuje? Tylko spokojnie. Przegrała tę batalię.

Gavin wyciągnął z kieszeni pager i spojrzał na wyświetlacz.

– Doceniam to, ale teraz jestem potrzebny na oddziale ratunkowym – oznajmił i wyszedł

z pokoju.

Virginia poczuła się jak łania oświetlona reflektorami samochodu. Jak ktoś, kogo zrobiono

w konia.

– Dyrekcja nie będzie zadowolona, że nie udało mi się dojść z nim do porozumienia –

mruknęła pod nosem.

Doskonale wiedziała, że doktor Brice złości pielęgniarki, bo nie jest w stanie zapamiętać

ich imion. Że nie poświęca zbyt dużo czasu stażystom. Że wykonał zabieg medyczny na oczach
grupy bogatych inwestorów, ale w końcu jego celem jest ratowanie życia.

Musiała przyznać, że jego życiorys wywarł na niej spore wrażenie. Jego praca w Afryce,

polegająca na udzielaniu pomocy chirurgicznej uchodźcom, zapewniła dobre imię szpitalowi.
Skłonność do poświęceń zawsze budziła sympatię i uznanie. Nawet jeśli dyrekcja uważała go za
niekonwencjonalnego chirurga, nonszalancko gwałcącego wszystkie zasady.

Potarła skronie. Wywołany napięciem ból głowy wyraźnie się nasilił. Czyżby on nie

zauważył, że starała się ułatwić mu przejście do wielkomiejskiego szpitala? Z ich dzisiejszego
spotkania wyniosła przekonanie, że doktor Gavin Brice zachowuje się jak napuszony dupek.

Psiakrew! – zaklął w duchu, zerkając na zegarek.

Był spóźniony i dobrze wiedział, że Lily go za to zamorduje. Mała słodka Rose na pewno

by tego nie zrobiła, ale z Lily należało się liczyć. Po raz trzeci nie dotrzymał obietnicy. Miał
zawieźć je na lekcję baletu i przysiągł, że tym razem nie nawali. Że zastąpi w tej roli Rosalie,
opiekunkę do dzieci.

Zdawał sobie sprawę, że jest beznadziejnym ojcem, ale sedno sprawy polegało na tym, że

nie był tatą Lily i Rose, tylko ich wujkiem. Kiedy jego siostra, a matka dziewczynek, umarła na
nowotwór, został jedynym ich opiekunem. Nie był już superwujkiem Gavinem, który przysyłał im
widokówki z ciekawych miejsc na świecie, gdy podróżował z Lekarzami bez Granic.

Teraz był panem Mamusią, ale sprawdzał się w tej roli niezbyt dobrze. Od trzech miesięcy

ośmioletnia Lily stale mu o tym przypominała, mówiąc: „Mama by tak nie zrobiła”.

Rose miała cztery lata, zawsze była uśmiechnięta, ale w ogóle się nie odzywała. Dla nich

właśnie Gavin przeprowadził się do San Francisco, zamiast nadal pracować w Lekarzach. Nie
znosił być tam, gdzie nie chciał, ale musiał zająć się siostrzenicami. Musiał zapewnić im życie
rodzinne i stabilizację. To, czego on i jego siostra, Casey, nigdy nie zaznali.

Wiedział, że nie może przenosić ich z miejsca na miejsce. Że nie może wyrwać ich

z rodzinnego miasta. Zwłaszcza że ich życie zostało zrujnowane przez niedawną śmierć matki
i wcześniejszą śmierć ojca. Rose była wówczas jeszcze niemowlęciem.

Zdawał sobie sprawę, że nie wolno mu ich zawieść, bo wtedy mogliby je wziąć pod opiekę

dziadkowie ze strony ojca. Obiecał Casey, że do tego nie dopuści. Upłynęły zaledwie trzy miesiące
od śmierci siostry i choć zawsze mówił, że nie chce być niczym związany, nikomu nie oddałby jej

background image

córek. Mimo że sam był beznadziejnym nieudacznikiem.

Zadrżał, kiedy chłodny wiatr zawiał od strony zatoki. Szczelniej owinął się płaszczem.

Mimo że nastał już sierpień, powietrze było ostre, a on nie mógł przyzwyczaić się do
umiarkowanego klimatu.

Wsunął ręce do kieszeni i ruszył w kierunku szarej furgonetki, którą odziedziczył po

Casey. Jego motocykl stał samotny i zapomniany, przykryty plandeką w garażu, bo nie mógł
wozić nim dzieci na próby tańca, zajęcia artystyczne czy spotkania skautek.

Idąc przez parking, dostrzegł Virginię, która szła w stronę swojego ciemnego luksusowego

sedana. Przystanął, obserwując przez chwilę jej ruchy. Była niezwykle zgrabna i poruszała się
z wielkim wdziękiem.

Starannie upięte włosy tworzyły nienaganny kok. Nie musiała upiększać się krzykliwym

makijażem, bo jej czekoladowe oczy i rubinowe usta były i bez tego wyraźnie widoczne. Ubierała
się elegancko, ale nie wyzywająco. Miała na sobie wąską prostą spódnicę, wyprasowaną bluzkę
i czarne pantofle na wysokich obcasach. Wszystko to podkreślało jej szczupłą, lecz kształtną
sylwetkę.

Gdy wsiadała do samochodu, spódnica nieco się uniosła, odsłaniając spory kawałek uda.

Serce Gavina zabiło mocniej. Jeśli jakaś kobieta potrafi urodą dorównać Królewnie Śnieżce, to jest
nią z pewnością doktor Potter.

Odjechała, a Gavin potarł dłońmi twarz. Chciał napić się piwa i przez jakiś czas poleżeć

przed telewizorem.

To była jedna z zalet mieszkania w mieście.

Jechał ulicami pogrążony w transie, starając się zapomnieć o przeprowadzonych dzisiaj

operacjach. Kiedy dwadzieścia minut później zatrzymał się przed pomalowanym na różowo
domem w stylu nadmorskim, położonym w dzielnicy Richmond, wydał z siebie westchnienie ulgi
zmieszanej z niepokojem.

W salonie nad garażem paliły się wszystkie światła, co oznaczało, że dziewczynki wróciły

już do domu z próby tańca. Samochód Rosalie stał na ulicy. Drzwi garażu były otwarte, więc
Gavin wjechał do środka i postawił furgonetkę obok przykrytego plandeką harleya.

– Wiem, mały. Ja też za tobą tęsknię – wyszeptał, spoglądając w stronę motocykla.

Westchnął, zasunął drzwi garażu, a potem zamknął je na klucz. Rosalie wyszła mu

naprzeciw.

– Doktorze Brice, jak minął panu dzień? – spytała pogodnym tonem.

– Prawdę mówiąc, nie chciałabyś tego wiedzieć. Jak czuje się Lily?

Rosalie wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zarzucając torebkę na ramię.

– Prawdę mówiąc, nie chciałby pan tego wiedzieć.

– Aż tak źle?

– To był dla niej ciężki dzień – odparła Rosalie, mijając go i idąc w stronę samochodu. –

Kiedy ma pan następną zmianę w szpitalu?

– Jutro, ale w weekend nie mam dyżuru pod telefonem. Idę do pracy dopiero w środę po

południu.

– Aha. To ma pan czterodniowy weekend. Do zobaczenia jutro, doktorze. Życzę panu

dobrej nocy.

Gavin zaczekał, aż Rosalie odjedzie, potem zamknął furtkę i wszedł do domu po schodach,

na których leżały porozrzucane różne elementy tanecznego ekwipunku oraz jakieś różowe
przedmioty. Kiedy zrobił krok, coś zapiszczało pod jego stopami. Nagle u szczytu schodów
pojawiła się Rose. Splotła ręce i spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. Gavin schylił się
i odlepił od podeszwy gumową żyrafę.

background image

– Przepraszam, nie chciałem nadepnąć na Georgianę.

Rose szeroko się uśmiechnęła i wyciągnęła do niego rękę, a Gavin wręczył jej żyrafę.

– Jak czuje się Lily?

Rose wzniosła oczy do nieba, a potem zniknęła we wnętrzu domu. Gavin jęknął w duchu,

pokonując kilka ostatnich stopni.

Gdy wszedł do kuchni, zastał tam Lily, która siedziała przy stole z brodą opartą o blat,

wpatrując się przygnębionym wzrokiem w ścianę. Taką samą minę miewała Casey, kiedy
rodziców nie było w domu, bo musieli wypełniać swoje obowiązki wobec kraju. Poczuł ucisk
w sercu na myśl o siostrze, której tak bardzo mu brakowało.

– Lily…

Dziewczynka zerknęła na niego z ukosa. Jej niebieskie oczy były niesamowicie podobne

do oczu Casey.

– Wiem. Miałeś jakiś nagły przypadek. Rozumiem.

Gavin zajął miejsce naprzeciwko Lily, po raz kolejny podziwiając jej dojrzałość.

– Faktycznie, miałem nagły przypadek. Musiałem zoperować ofiarę wypadku drogowego.

– Czy uratowałeś jej życie?

– Tak.

Lily wyprostowała plecy.

– Wobec tego myślę, że było warto.

Przynajmniej ktoś tak uważa, pomyślał.

– To, co powiedziałaś, jest bardzo dojrzałe, Lily. Posłuchaj, po jutrzejszej zmianie mam

cztery dni wolne. Nie muszę też dyżurować pod telefonem, więc mogę spędzić ten czas z tobą
i Rose.

– Naprawdę? – zaszczebiotała Lily.

– Tak, naprawdę. Możemy pójść na przystań i przyjrzeć się lwom morskim.

Nagle do kuchni wpadła Rose i wdrapała się na kolana Gavina.

– Czy zaprosisz nas na małże? – spytała Lily z błyskiem w oczach.

Na małże? Chciał zaproponować lody…

– Czyżbyście lubiły owoce morza?

– Owszem, mama zwykle zabierała nas na targ rybny. Kupowałyśmy owoce morza,

a potem robiła z nich swoją słynną zupę.

Gavin kiwnął głową.

– No tak. Spróbuję przygotować dla was taką zupę. Czy nie wybieracie się przypadkiem do

łóżek?

– Oczywiście, że tak. – Lily wstała, wzięła Rose za rękę i poprowadziła ją w kierunku

sypialni.

Kiedy Gavin był pewny, że go już nie usłyszą, położył głowę na blacie stołu. Nigdy nie

przypuszczał, że zostanie ojcem. Zawsze bał się, że będzie beznadziejnym tatą, podobnym do ojca,
który nie przytulał swoich dzieci, nie mówił im niczego miłego i przeważnie był nieobecny
w domu. Tak samo postępowała matka. Myśl o zachowaniu rodziców budziła w Gavinie grozę.

Casey z niepokojem myślała o perspektywie zostania matką, a stała się jedną

z najlepszych.

– Mój Boże, jak ja za nią tęsknię – wyszeptał, mając nadzieję, że postępuje właściwie

wobec siostrzenic.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


Virginia wzięła do rąk kartę choroby pana Jonesa i zaczęła pospiesznie czytać uwagi

doktora Brice’a. Kiedy uniosła głowę, dostrzegła go przez szklane przepierzenie w pokoju pana
Jonesa, który nadal był nieprzytomny i musiał leżeć na oddziale intensywnej opieki.

Virginia doszła do wniosku, że kobieta, która całą noc spędziła przy łóżku pana Jonesa,

musi być jego żoną. Zresztą kiedy zaczęła dyżur o piątej rano, doniosła jej o tym pielęgniarka,
która miała nocną zmianę.

– Czy wszystko jest okej, szefowo? – spytała przełożona pielęgniarek.

– Tak, Kimber – odparła z uśmiechem Virginia, zwracając jej segregator. – Sprawdzałam

tylko notatki najnowszej znakomitości oddziału ratunkowego…

– Któż to taki?

– Doktor Brice.

Kimber szeroko się uśmiechnęła.

– O tak, słyszałam o ciekawym zajściu, do jakiego wczoraj doszło na tamtym oddziale.

Zawsze przegapiam dramatyczne wydarzenia, bo mam wtedy wolne.

– A co słyszałaś? – Virginia uniosła brwi.

– Że doktor Brice odbarczył odmę na oczach inwestorów – wyrzuciła z siebie Kimber,

potrząsając głową i chichocząc. – Jestem pewna, że to było imponujące widowisko.

Virginia nie skomentowała jej wypowiedzi, przypominając sobie, że jest ordynatorem

i powinna uważać na to, co mówi.

– Szefowo, czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić? – spytała Kimber po chwili milczenia.

– Nie, a dlaczego pytasz?

– Bo wpatrywała się pani w przestrzeń.

– Po prostu rozmyślałam.

– O czym?

Virginia ponownie uniosła brwi.

– Co sądzisz o doktorze Brisie?

– Hmm, jest bardzo przystojny i… seksowny – odparła bez namysłu, a potem zmarszczyła

czoło i dodała: – Przepraszam, szefowo, za zbyt dosadne określenie.

– Ale powiedz mi, co myślisz o nim jako lekarzu?

– Och, no cóż…

– Mów – ponagliła ją Virginia.

– Jest dość opryskliwy w stosunku do pielęgniarek. Nie pamięta naszych imion. Rzadko za

coś dziękuje. Ale z pacjentami postępuje ładnie i jest doskonałym chirurgiem.

– Dziękuję, Kimber.

– Szefowo, czy doktor Brice wpakował się w kłopoty?

Virginia potrząsnęła głową.

– Nie, po prostu chciałam dowiedzieć się, czy jest z wami w dobrych stosunkach.

– W nie najlepszych.

W tym momencie z pokoju, w którym leżał pan Jones wyszedł doktor Brice. Zerknął na

pager i omal nie wpadł na Virginię. Kiedy ją dostrzegł, wybałuszył oczy.

– Doktor Potter, co panią tu sprowadza? Myślałem, że uczestniczy pani w dalszych

spotkaniach z inwestorami.

Virginia zagryzła na chwilę usta.

background image

– Nie. Dzisiaj nie ma spotkań, doktorze Brice.

– Przypominam, że mam na imię Gavin – oznajmił, posyłając jej promienny uśmiech, który

chętnie starłaby z jego twarzy.

– Prawdę mówiąc, właśnie idę na ratunkowy – powiedziała lekceważącym tonem.

– To wprost niewiarygodne. Nie przypuszczałem, że szefowie chirurgii są w stanie

operować.

– Przede wszystkim jestem chirurgiem. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, to sobie

pójdę. – Odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę oddziału, ale on podążył za nią,
dotrzymując jej kroku.

– Jakiego zabiegu masz dokonać?

– Czeka mnie operacja usunięcia pęcherzyka żółciowego.

– A ja myślałem, że jesteś chirurgiem urazowym.

– Jestem chirurgiem ogólnym, ale kiedy byłam na stażu, pracowałam na urazowym. Poza

tym na ratunkowym zatrudniamy kilku kompetentnych chirurgów.

Zachichotał.

– Ale nie mnie.

– Co masz na myśli?

– Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Nie jestem waszym skarbem.

– Doktorze Brice…

– Mam na imię Gavin – przerwał jej z uśmiechem.

Virginia, chcąc się uspokoić, wciągnęła głęboko powietrze.

– Gavin, a kto powiedział, że nie jesteś?

– Ty.

– Kiedy?

– Wczoraj, po tym, jak uratowałem życie Jonesa.

– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam. Uważam cię za świetnego chirurga. Musisz

tylko nauczyć się umiejętności współżycia z personelem. – Otworzyła drzwi do umywalni
mieszczącej się obok sali operacyjnej i weszła do środka.

– Umiejętności współżycia z personelem? – powtórzył, podążając za nią. – A jak miałbym

się do tego zabrać?

– Nie mam teraz czasu na dyskusję o znaczeniu tego, co powiedziałam. Czeka mnie

operacja. No, chyba że chcesz w niej uczestniczyć.

Z jednej strony modliła się, by nie wyraził zgody, ale z drugiej pragnęła zobaczyć go

w akcji. Chciała z nim współpracować.

– Chyba od czasu stażu nie wycinałem pęcherzyka żółciowego, a wtedy nie była to

operacja laparoskopowa.

– Bardzo bym chciała, żebyś mi asystował – powiedziała, podchodząc do umywalki.

– Kłamczucha – mruknął z błyskiem w oczach.

– Słucham?

– Wcale nie chcesz. Myślę, że masz mnie dosyć.

– Tak, to prawda. Odkąd cię zatrudniłam, jesteś jak cierń w moim boku.

Gavin wybuchnął śmiechem.

– Dobrze o tym wiem.

Umyła ręce, a potem strzepnęła z dłoni krople wody i sięgnęła po papierowy ręcznik.

– Choć, prawdę mówiąc, chciałabym zobaczyć cię w akcji. Nie miałam jeszcze okazji ci się

przyjrzeć, ale pielęgniarki twierdzą, że jesteś znakomitym chirurgiem.

Gavin uniósł brwi.

background image

– Nie sądzę, żeby pielęgniarki za bardzo mnie lubiły.

– I masz rację. One nie darzą cię przesadną sympatią. Po pierwsze, musisz zapamiętać ich

imiona…

– To nie jest dla mnie najważniejsze.

Virginia potrząsnęła głową i ruszyła w stronę rozsuwanych drzwi, które oddzielały

umywalnię od sali operacyjnej.

– Niech to będzie dla ciebie najważniejsze. Wtedy przekonasz się, że wszystko zacznie

lepiej funkcjonować. Idziesz ze mną?

– Chyba się poddam, doktor Potter. Mogą mnie potrzebować na oddziale.

Uśmiechnęła się do niego, zadowolona i równocześnie zawiedziona, że nie będzie jej

asystował.

Powinien był wziąć udział w tej operacji, skarcił się w duchu.

Na ratunkowym panował spokój. Gavin zaczął przeglądać karty chorych, choć w skrytości

bezskutecznie próbował nauczyć się imion pielęgniarek. Potrafił zapamiętać nawet najbardziej
skomplikowane zabiegi operacyjne, ale imiona natychmiast wylatywały mu z głowy.

W ogóle coś jest ze mną źle, pomyślał. Nie skorzystał z szansy asystowania Virginii przy

operacji. Za każdym razem, gdy rozmawiali, była taka spięta… a ostatnio stało się z nią coś
dziwnego. Zrobiła się bardziej rozluźniona, otwarta i dość dowcipna. Polubił ich błyskotliwą
wymianę zdań, nawet jeśli trwało to tylko chwilę.

Zanim weszła do sali operacyjnej, zauważył błyski w jej oczach, które bardzo mu się

spodobały. Ale obudziły też w nim przerażenie. Nie miał czasu na rozmyślania o kobietach. Teraz
najważniejsze były siostrzenice.

Położył karty na biurku, wstał i ruszył w stronę kafeterii. Podszedł do baru i wziął kanapkę

oraz butelkę wody mineralnej. Chciał zjeść ją na powietrzu, kiedy zauważył Virginię, która
siedziała przy stoliku i czytała jakieś czasopismo medyczne, dłubiąc widelcem w sałatce.

W kafeterii pełno było lekarzy, pielęgniarek i stażystów, ale ona siedziała sama. Przecież

jest ordynatorem chirurgii, upomniał się w duchu. Jest szefową. Królową Śniegu. Najwyraźniej
nikt nie chce siedzieć z przełożoną podczas lunchu. Jest taka młoda i nie ma łatwego życia. Tak jak
on.

Przeszedł przez salę i stanął przed Virginią.

– Czy mogę się przysiąść, doktor Potter?

Spojrzała na niego zaskoczonym wzrokiem.

– Oczywiście, doktorze Brice. To znaczy, Gavin.

Usiadł naprzeciwko niej.

– Jak przebiegła operacja?

– Rutynowo – odparła z uśmiechem, a on poczuł przyspieszone bicie serca. – A co słychać

na oddziale?

– Tak jak mi poleciłaś, próbowałem pracować nad współżyciem z personelem, ale nie

potrafię dopasować twarzy do imion.

– Nie wydaje mi się, żebyś miał takie problemy z pacjentami.

– Tak, to prawda – odrzekł, kiwając głową.

– Zgadzasz się ze mną? To zdumiewające.

– Znów się ze mnie wyśmiewasz, prawda?

– Więc jaka jest różnica między pielęgniarkami a pacjentami? – spytała, wbijając widelec

w plasterek pomidora.

– Pacjenci nie mają takich jednobarwnych fartuchów.

– Nie wszystkie pielęgniarki je noszą.

background image

– No dobrze, wobec tego są… różowe – prychnął. – Zawsze różowe.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nic. – Nie miał ochoty rozmawiać o siostrzenicach, bo to było jego prywatne życie.

– A w Afryce? Jak zapamiętywałeś imiona?

– To było proste. Pracowało nas tam najwyżej dziesięcioro, a tutaj jest mnóstwo

pielęgniarek. Przypuszczam, że gdzieś na zapleczu się rozmnażają…

Wybuchnęła śmiechem.

– Bardzo cię proszę, nie mów im tylko, że podejrzewasz je o klonowanie. Jesteś dobrym

chirurgiem i nie chciałabym, żeby spaliły cię na stosie.

Mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Postaram się…

– Dobrze – przerwała mu, pochylając się do przodu, a on poczuł bijącą od niej przyjemną

woń wanilii. Uwielbiał ten zapach. Z trudem zwalczył w sobie nagłą chęć przytulenia twarzy do jej
szyi. – Zdradzę ci pewien sekret.

– Jaki?

– One noszą plakietki identyfikacyjne.

– Ha, ha. Bardzo zabawne.

Virginia zaśmiała się w duchu, jedząc sałatkę.

– A zatem czy masz jakieś plany na najbliższy weekend?

– Nic konkretnego. Czyżby pani miała wolny weekend?

– Tak, niespodziewanie.

– I ma pani jakieś plany?

– Owszem.

Przez chwilę milczał, czekając, aż mu o nich powie.

– I nie zamierza mnie pani w nie wtajemniczyć?

– A powinnam? Ty nie ujawniasz przede mną szczegółów swojego prywatnego życia.

– Trafiony! – Dopił wodę, a potem wstał. – Lepiej będzie, jeśli wrócę na oddział. Było mi

bardzo miło z panią pogawędzić.

– A mnie z tobą, Gavin. Mam nadzieję, że przez resztę dnia będzie panował tam spokój…

Nagle przez otwarte okno dotarło do nich odległe wycie syreny ambulansu. Kilka osób

uniosło głowy i nasłuchiwało. Gavin jęknął w duchu.

– Rzuciła pani na mnie zły urok, tak?

Skwitowała jego uwagę kokieteryjnym uśmiechem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Virginię męczyło samotne siedzenie w domu. Po głowie chodziły jej tylko dwie myśli:

zarząd, który groził likwidacją oddziału ratunkowego i Gavin.

Po wczorajszym lunchu czuła, że członkinie personelu przeszywają ją wzrokiem.

Najwyraźniej były wstrząśnięte i nieco zgorszone tym, że taki samotnik jak doktor Brice usiadł
przy stoliku Królowej Śniegu. W dodatku wszystko wskazywało na to, że przyjemnie spędzili
czas.

Doszła do wniosku, że to nie może się powtórzyć. Nie wolno jej dopuścić do tego, aby

plotki o nich krążyły po szpitalu. Postanowiła, że od tej pory będzie jadać lunche w gabinecie.
A przynajmniej podjęła taką decyzję, jadąc samochodem nad zatokę.

Zupełnie zapomniała, że w sierpniową sobotę będzie tam tłum hałaśliwych ludzi, bo jest

szczyt sezonu turystycznego. Chciała tylko kupić na targu jakieś świeże produkty i może kilka
krewetek na kolację. Zapomniała jednak, do jakiego stopnia może być zatłoczone rybackie
nabrzeże. Gdyby dostała pięciocentówkę od każdego spotkanego mężczyzny w średnim wieku
w podkoszulku z logo Alcatraz i ciemnych podkolanówkach, miałaby teraz co najmniej
dwadzieścia dolarów.

Ruszyła w stronę swojego ulubionego straganu, który stał na skraju placu. Jego właściciel,

Nikos, wiedział, kim ona jest, co lubi kupować i w każdą trzecią sobotę miesiąca miał
przygotowany dla niej zamówiony towar.

Virginia bardzo lubiła prowadzić z nim przyjacielskie rozmowy, które, niestety,

przypominały jej o tym, że jest samotna. O tym, że kiedy wraca do mieszkania w Nob Hill, słyszy
tylko odbijające się od ścian echo własnego głosu. Że towarzystwa dotrzymują jej niemy kaktus
i telewizja kablowa.

Nie możesz mieć wszystkiego, powtarzała sobie.

Wiedziała doskonale, że musi pracować, aby mieć dach nad głową i wysyłać czeki

rodzicom, którzy mieszkali w De Smet. Chciała, by jej młodsze rodzeństwo miało lepsze
dzieciństwo niż ona i Shyanne. Zdawała sobie sprawę, że rodzina potrzebuje pieniędzy. Serce
ścisnęło jej się z bólu na wspomnienie siostry bliźniaczki.

Dobiegający z targu dziecięcy pisk wyrwał ją z przygnębiającej zadumy. Spojrzała

w stronę, skąd dobiegał dźwięk i dostrzegła w tłumie obłok różu w kształcie puszystej spódniczki
z falbankami, którą miała ma sobie złotowłosa dziewczynka siedząca na ramionach kogoś, kto
mógł być jej ojcem. Druga, nieco starsza, trzymała go za rękę. Na ten widok ogarnęło ją uczucie
tęsknoty, ale przecież nie chciała mieć dzieci. I dlatego właśnie nie wychodziła za mąż. Nie chciała
o nikogo się martwić. Nie chciała już nikogo stracić.

Gdy mężczyzna odwrócił się w stronę Virginii, wydała okrzyk zdumienia, bo ujrzała

znajomą twarz doktora Gavina Brice’a. Nie wiedziała, że jest żonaty i nigdy go o to nie
podejrzewała. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego dotąd nie wspomniał o dzieciach. Ani o tym, że
ma żonę…

Zdała sobie sprawę, że nie powinna się do nich zbliżać. Powinna odwrócić się i zniknąć, ale

Nikos na pewno ma dla niej krewetki. Zdecydowała, że nie zmieni planów tylko dlatego, by
uniknąć krępującej wymiany zdań.

Poza tym ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła,

mawiała matka.

– Lily, mamy chyba już wszystko, czego potrzebujemy – powiedział błagalnym głosem

background image

Gavin.

– Nic podobnego. Zapomniałeś o najważniejszym składniku. Poza tym obiecałeś, że po

zakupach pójdziemy obejrzeć lwy morskie.

– Doktorze Brice, cóż za niespodzianka! – zawołała Virginia, przerywając ich dyskusję.

Gavin spojrzał na nią zdumiony. Starsza dziewczynka mocno się do niego przytuliła.

Zaczęła tak badawczo przyglądać się Virginii, jakby chciała wypatrzeć jej słabe punkty. Virginia
rozpoznała ten wzrok, bo robiła dokładnie to samo, kiedy była nastolatką. Z zazdrością popatrzyła
na jej strój baletowy, bo jako mała dziewczynka zawsze chciała tańczyć, ale rodziców nie było na
to stać.

– Doktor Potter, jestem zaskoczony, że panią tu widzę.

– Kiedy mam wolną sobotę, zawsze tu przychodzę – oznajmiła Virginia, uśmiechając się

promiennie do młodszej dziewczynki, która zerkała na nią nad głową Gavina. – Czy przedstawisz
mnie córkom, doktorze?

– On jest naszym wujkiem, nie tatą – poprawiła ją Lily, a Gavin potwierdził to, kiwając

głową.

– Tak, to są moje siostrzenice. Starsza ma na imię Lily. Lily, to jest ordynator chirurgii

w moim szpitalu. Doktor Potter.

Lily wybałuszyła oczy z wrażenia. Wyciągnęła rękę, której paznokcie były niedbale

pomalowane na jaskrawoczerwony kolor. Virginia uścisnęła jej niewielką, nieco lepką dłoń.
Musiała przyznać, że dziewczynki wydają się trochę zaniedbane, a Gavin nie przypominał
nieskazitelnie ubranego i skupionego mężczyzny, jakim był w szpitalu.

– Miło mi panią poznać – oznajmiła Lily.

– Mnie również.

– A ta mała, która siedzi mi na ramionach, ma na imię Rose.

– Miło mi, Rose – powiedziała Virginia z uśmiechem, wyciągając do niej dłoń, ale

dziewczynka w milczeniu wciąż obiema rękami ściskała wujka za szyję.

– Przepraszam, ona nie mówi – wyjaśnił Gavin, wzdychając z desperacją.

– Czy dlatego, że jest nieśmiała? – spytała Virginia.

– Nie – zaszczebiotała Lily. – Nie mówi od śmierci naszej mamy.

Nie był zadowolony ze spotkania z Virginią. Przede wszystkim dlatego, że nie chciał, aby

któryś z pracowników szpitala dowiedział się czegoś o jego prywatnym życiu. Z drugiej jednak
strony cieszył się, że na nią wpadł i że nawet nie mrugnęła okiem po tym, co usłyszała od Lily.

Ciemne włosy Virginii, zwykle upięte w kok, teraz opadały na ramiona, uwydatniając

owalny kształt jej twarzy. Zamiast długiej i prostej spódnicy, wyprasowanej bluzki i pantofli na
obcasach miała na sobie rozpinany sweter, dżinsy oraz tenisówki. Wszystko to bardzo do niej
pasowało. Podobała mu się taka rozluźniona i życzliwa.

Choć wolałbym, by zdjęła ten sweter, bo wtedy mógłby podziwiać jej kształty, pomyślał

i natychmiast upomniał się, dodając: „Weź się w garść, Gavin”.

– Okropnie mi przykro… – wyszeptała Virginia.

Lily znudziła ich rozmowa. Rozejrzała się po zatłoczonym targu. Rose zaczęła się kręcić na

ramionach Gavina, dając mu do zrozumienia, że chce zejść i stanąć obok siostry.

– Dziękuję – powiedział, zdejmując Rose i stawiając ją obok Lily.

– No cóż, chyba już pójdę. Muszę kupić trochę krewetek, a potem wrócić do domu.

– To właśnie jest nam potrzebne, wujku Gavinie. Krewetki! – zapiszczała Lily.

– Krewetki? Myślałem, że chodzi o małże.

Lily wzniosła oczy do nieba ze zniecierpliwieniem.

– Mama zawsze dodawała krewetki do zupy z owoców morza.

background image

Virginia się zaśmiała.

– To jakieś poważne przedsięwzięcie – mruknęła.

– Ta zupa staje się coraz bardziej skomplikowana – oznajmił Gavin.

– Na to wygląda – przyznała z uśmiechem, a Gavin poczuł rozchodzące się po ciele ciepło.

Podobała mu się taka pogodna. – No cóż, chyba już pójdę – powtórzyła.

– Czy mogłabym pójść z panią, doktor Potter? – spytała Lily. – Kupiłabym krewetki, które

są nam potrzebne.

Virginia szeroko otworzyła oczy, ale trwało to tylko ułamek sekundy. Była wyraźnie

wystraszona.

– Uhm, masz na imię Lily, tak?

– Tak! A zatem czy mogę pójść z panią?

– Zgoda – odparła Virginia drżącym głosem. Była tak przerażona jak zając w światłach

reflektorów.

– To wspaniale! – rzekła Lily, chwytając ją za rękę.

Gavin ruszył za nimi. Był zaskoczony poufałym stosunkiem Lily do całkiem obcej osoby.

Wręczył jej pieniądze i patrzył, jak Virginia prowadzi ją w stronę stojącego na skraju targu
straganu.

Ani na chwilę nie spuszczał ich z oczu. Zadziwiało go zachowanie Lily. Zwykle nie

odnosiła się tak przyjaźnie do obcych. Nie lubiła zmian. Była niewolnicą własnych przyzwyczajeń,
ale teraz, kupując krewetki z jego szefową, najwyraźniej nie czuła się skrępowana.

Nagle Rose szarpnęła go za koszulę, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

– Tak, słucham?

Rose ruchem głowy wskazała Lily oraz Virginię i wzruszyła ramionami. Gavin wybuchnął

śmiechem, delikatnie mierzwiąc jej włosy.

– Rozumiem cię, mała.

Podeszli do straganu. Gavin patrzył z podziwem, jak stary grecki handlarz rybami zabawia

jego siostrzenicę. Dostrzegł też z pewną irytacją, że Lily i Virginię łączy podobieństwo
charakterów. Nie chciał ani nie potrzebował żadnych bliskich związków. Nie szukał matki dla
córek siostry.

Czy jesteś tego pewny? – spytał go wewnętrzny głos. Gavin poczuł ucisk w żołądku. Nie

planował takiego życia, ale musiał grać kartami, jakie rozdał los.

Grek podał Lily plastikową torbę z krewetkami, a ona wręczyła mu pieniądze. Potem

ruszyły z powrotem w kierunku Rose i Gavina, który pospiesznie odwrócił wzrok.

– Mam krewetki! – zawołała triumfalnym głosem Lily. Gavin postawił na ziemi lodówkę

turystyczną, a ona umieściła między małżami i przegrzebkami swoje plastikowe opakowanie.

– Cóż za obfity połów – oznajmiła Virginia, zaglądając do torby.

– Zrobimy zupę z owoców morza – oświadczył Gavin.

– Czy robiłeś ją już kiedyś? – spytała Virginia.

– Czy liczy się, jeśli zrobiłem ją z puszki?

Virginia uniosła brwi.

– Nie, to się nie liczy.

– Psiakrew – zaklął, szeroko się uśmiechając, a potem, zszokowany własną propozycją,

spytał: – Czy zechce pani wpaść do nas dzisiaj na kolację?

Była bardzo zaskoczona jego propozycją. Czy dobrze usłyszała, że zaprasza ją na kolację?

Co ma odpowiedzieć? Powinna odmówić, bo jest jego szefową.

– Niech pani do nas przyjdzie, bardzo proszę! A może poszłaby pani z nami na pomost

trzydzieści dziewięć i obejrzała lwy morskie? – Lily pociągnęła ją za rękę, spoglądając na nią

background image

swoimi niebieskimi, szeroko otwartymi z radosnego podniecenia oczami.

Jak mogłaby odmówić?

– Nie jestem pewna, Lily. A co powiesz, żebym zeszła z wami tylko na pomost, bo potem

muszę wracać do domu i włożyć krewetki do lodówki?

– Może chciałaby pani schować je do mojej lodówki? – spytał Gavin.

– Oczywiście. Dziękuję – powiedziała, wiedząc, że nie ma żadnej wymówki.

Zaczęli się przedzierać przez tłum ludzi w kierunku nadmorskiego deptaku, gdzie słychać

było głośne szczekliwe dźwięki wydawane przez słynnych mieszkańców wód San Francisco.

Lily i Rose popędziły naprzód, a potem wspięły się na barierkę, by zobaczyć

odpoczywające w porcie lwy.

– Jestem tu od sześciu miesięcy i dotychczas nie przyszedłem ich obejrzeć. One są dosyć

głośne.

– Tak, to prawda. – Virginia wzdrygnęła się, kiedy lwy ponownie zaczęły szczekać. Lily

głośno się zaśmiała, a Rose stała rozpromieniona. – Na co umarła twoja siostra?

– Na raka – odrzekł.

– Przykro mi, że ją straciłeś.

– Dziękuję. – Spojrzał na nią, a ona poczuła ucisk w żołądku. Wyglądał zupełnie inaczej

niż zwykle. Miał na sobie granatowy pulower podkreślający kolor włosów
i ciemnoszmaragdowych oczu. Wydał jej się zachwycająco przystojnym mężczyzną.

Weź się w garść, zgromił ją wewnętrzny głos.

– No cóż, lepiej już pójdę do domu. – Pochyliła się, otworzyła chłodziarkę i wyjęła z niej

krewetki. – Życzę, żeby udała się wam zupa. Powodzenia! – dodała, wkładając zakupy do
płóciennej torby sportowej.

Odwróciła się, zamierzając odejść, ale Gavin wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.

– Bardzo chciałbym, żebyś wieczorem wpadła do nas na kolację.

– Gavin… – Urwała, starając się wymyślić jakiś pretekst wykluczający możliwość jej

wizyty.

Jestem twoją szefową. Czy myślisz, że to jest rozsądne? Ludzie już o nas plotkują.

Oczywiście, wszystkie te wymówki nie są przekonujące, pomyślała. W końcu Gavin nie

jest jej stażystą, tylko lekarzem. Dlaczego więc nie mogą się przyjaźnić?

Kto przejmowałby się tym, co ludzie pomyślą?

– Okej. Oczywiście, z miłą chęcią przyjdę. – Wyjęła z kieszeni starą wizytówkę i pióro. –

Zapisz mi adres.

Gavin spełnił jej prośbę.

– Wiem, że Lily i Rose będą zachwycone. Od pogrzebu mojej siostry nie mieliśmy gości.

– O której mam przyjść?

– O piątej. Zgodnie z harmonogramem dziewczynki potem pójdą do łóżek, a ponieważ

utulenie ich do snu zajmuje mi zwykle dziesięć godzin, to…

Oboje wybuchnęli śmiechem.

– Wobec tego do piątej. Cieszę się na wspólną kolację.

Gavin kiwnął głową.

– Ja też. Zatem do zobaczenia. – Chwycił lodówkę i ruszył w stronę dziewczynek, które

przyglądały się lwom morskim.

Virginia zerknęła na wizytówkę. Okazało się, że Gavin nie mieszka daleko od niej.

Cieszyła się, że zamiast siedzieć w czterech ścianach w towarzystwie kaktusa, będzie mogła
z kimś porozmawiać.

Pierwszą rzeczą, na którą zwróciła uwagę, był różowy kolor domu Gavina. Zaparkowała

background image

samochód na podjeździe i zaciągnęła ręczny hamulec. W ciągu ostatnich dwóch godzin liczyła
minuty dzielące ją od terminu ich spotkania. Po raz ostatni przejrzała się w lusterku, a potem
wysiadła z samochodu i otworzyła tylne drzwi. Zanim opuściła targ, udało jej się kupić cztery
niewielkie bochenki chleba na zakwasie. Zamierzała je wydrążyć i podać w nich zupę.

Miała nadzieję, że Gavin dobrze gotuje, ale niezbyt w wierzyła w jego umiejętności

kulinarne. Na samą myśl o tym wybuchnęła śmiechem, kierując się w stronę drzwi. Nacisnęła
dzwonek i czekała. Po chwili zjawił się Gavin.

– Serdecznie witamy!

Przestąpiła próg, a on zamknął drzwi na klucz.

– Czyżbyś bał się, że ucieknę?

– Nie. To siła przyzwyczajenia. Nie przywykłem do mieszkania w dużym mieście.

– Wasz dom stoi w bardzo spokojnej dzielnicy, ale rozumiem twoje obawy – oznajmiła,

a potem zmieniła temat. – Dlaczego wasz dom jest tak różowy?

– No cóż, moja siostra miała osobliwe upodobania. Uwielbiała różowy. Możesz nie

zdejmować butów. Dobrze ci radzę, bo nie jestem pedantycznym sprzątaczem, a pomoc domowa
ma wolny weekend.

Virginia zachichotała i ruszyła za nim. Rose wypadła z salonu i objęła Gavina za nogę.

– Przypominasz sobie moją szefową, Rose?

Dziewczynka kiwnęła głową, uśmiechając się do Virginii.

Po chwili Virginia stwierdziła, że w domu nie unosi się zapach gotowanej zupy.

– Czyżbyś miał jakieś problemy z przygotowaniem produktów?

– Owszem, nie mam pojęcia, co powinienem zrobić.

– Chyba dobrze, że przyszłam. Pokaż mi, gdzie jest kuchnia.

Uśmiechnął się szeroko, a potem zaprowadził ją na tyły domu. W kuchni zastali Lily, która

gorączkowo przeglądała starą zniszczoną książkę kucharską.

– Nie mogę znaleźć tego przepisu – oznajmiła z nutką przerażenia w głosie.

– Jakiego przepisu? – spytała Virginia, kładąc torbę z bochenkami chleba na krześle.

– Tego, z którego korzystała mama. Nie mogę go znaleźć – wymamrotała drżącym głosem,

a Virginia miała ochotę objąć ją i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

– Coś ci zaproponuję. Może spróbujemy ugotować tę zupę według mojego przepisu. Co

o tym sądzisz?

– Okej – odparła Lily, kiwając głową.

– Nie musi pani tego robić. Przecież jest pani naszym gościem.

– Absolutnie mi to nie przeszkadza, Gavin – odrzekła z uśmiechem, ściągając sweter

i wieszając go na oparciu krzesła, a potem podwinęła rękawy koszuli. – Lily, czy mogę liczyć na
twoją pomoc?

– Jasne! – Lily zeskoczyła na podłogę, otworzyła drzwi lodówki i wyjęła z niej różne

produkty.

– Nie wiedziałem, że umie pani gotować – powiedział Gavin, obserwując Lily, która

położyła na stole torebki z małżami i krewetkami oraz pojemnik z przegrzebkami.

– Posiadam ukryte zdolności. – Mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Czy macie trochę

śmietany, Lily?

– Tak! – Dziewczynka podbiegła do lodówki i wyjęła z niej kartonik.

– Gdzie są naczynia kuchenne?

Gavin podał jej garnek z grubym dnem.

– Czy on się nada? – spytał.

– Owszem.

background image

Wysunął spod stołu krzesło i usiadł, a Rose w okamgnieniu wdrapała się na jego kolana.

– Czy nie przeszkodzi pani, jeśli będę się przyglądał? – spytał. – Nie mam pojęcia

o gotowaniu.

– Wujek mówi prawdę – przyznała Lily. – Umie tylko grillować ser. Kuchnią zajmuje się

Rosalie.

Virginia uniosła brwi.

– Kim jest Rosalie?

– To nasza gospodyni. Pełni rolę po części niani i po części kucharki – wyjaśnił Gavin,

a potem wskazał ręką torbę Virginii. – Co w niej jest?

– Ach, to niespodzianka, która musi zaczekać, aż zupa będzie gotowa. – Skończyła obierać

kartofle i zaczęła kroić je w kostkę. Potem zajęła się cebulą i marchewką. Kiedy jarzyny były
gotowe, włożyła je do garnka z niewielką ilością posolonej wody i postawiła na gazie.

W tym czasie Lily chwyciła Rose za rękę i wyprowadziła ją z kuchni. Najwyraźniej straciły

zainteresowanie przyrządzaniem zupy.

– Obawiam się, że dzisiaj nie położysz ich spać o zwykłej porze, bo gotowanie zajmie

sporo czasu.

Westchnął.

– No cóż, dobrze, że jest sobota. Czy chciałaby pani napić się wina?

– Z przyjemnością. Przyniosłam nawet butelkę.

– Wypijemy ją do kolacji.

Virginia usiadła przy stole, a on postawił przed nią kieliszek i napełnił go czerwonym

winem, a potem zajął miejsce naprzeciwko niej.

– Cieszę się, że pani do nas przyszła. Dziewczynki są takie zadowolone.

– Miło, że mnie zaprosiłeś. – Wypiła łyk wina. – A gdzie jest ich ojciec?

Gavin ponownie westchnął.

– Nie żyje. Był żołnierzem, zginął w Afganistanie, tuż po narodzinach Rose.

To wyjaśnia, dlaczego Gavin opuścił Lekarzy i podjął pracę w mieście jako chirurg,

pomyślała. Nie zrobił tego z wyboru. Po prostu musiał wypełnić obowiązek wobec siostry
i siostrzenic. To godne podziwu, że zrezygnował z kariery dla dwóch małych dziewczynek.

– Co za tragedia!

Kiwnął głową.

– Pracowałem wtedy w Afryce. Miałem urlop. Spędziłem dwa miesiące, pomagając Casey.

Oczywiście, rodzice mojego szwagra też jej pomagali.

– Czy często widują dziewczynki?

– Tak. Ich dziadek jest żołnierzem piechoty morskiej, która stacjonuje w Japonii, ale

przyjeżdżają do San Francisco, kiedy tylko mogą. Gdy ostatnim razem byli tutaj, miałem akurat
dwa dyżury pod rząd, więc pozwoliłem im zarządzać domem.

– A twoi rodzice?

Zacisnął usta tak mocno, że Virginia zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie

przekroczyła dopuszczalnej granicy ciekawości.

– Moi rodzice nie żyją.

– Przepraszam. Okropnie mi przykro.

– Całkiem niepotrzebnie.

Virginię zadziwił lekceważący sposób, w jaki Gavin do tego podszedł.

– Przepraszam. Wiem, że zabrzmiało to bezdusznie, ale nie byli kochającymi rodzicami.

– Przykro mi, Gavin. Nie powinnam wtykać nosa w nie swoje sprawy.

– Masz rację. Nie powinnaś.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


– Mam nadzieję, że cię nie uraziłem.

– Dlaczego miałoby mnie to urazić? Mam skłonność do wtrącania się w nie swoje sprawy.

– Zerknęła na Gavina i zmieniła temat. – Szkoda, że nie masz ani jednego kraba, bo on dodałby
zupie smaku.

Postawił kieliszek na stole, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej pojemnik.

– Jeden został z wczorajszej kolacji.

– Fantastycznie! – Wrzuciła kraba do garnka. – Jesteś prawdziwym znawcą owoców

morza.

– Nie przeczę. Dziewczynki bardzo lubią owoce morza, więc próbuję je uszczęśliwiać.

– Jesteś dobrym wujkiem.

– Staram się… Czy w końcu powiesz mi, co przyniosłaś w tej torbie?

– Chleb na zakwasie. To dodatek do zupy z owoców morza, który podajemy w San

Francisco.

– Ja nie pochodzę z San Francisco, tylko z Billings w stanie Montana – oznajmił

z uśmiechem, a kiedy Virginia dostrzegła urocze dołeczki w jego policzkach, poczuła zalewającą
jej ciało falę gorąca. – Lepiej pójdę sprawdzić, czy Rose przypadkiem nie zemdlała z głodu.

Gdy wyszedł, Virginia wypuściła powietrze z płuc.

Co ja najlepszego robię? – spytała się w duchu. Gdyby matka zobaczyła ją przy garach,

gotującą zupę dla mężczyzny i dwóch dziewczynek, byłaby zadowolona, bo uważała, że jej córka
za dużo czasu poświęca pracy. Zawsze powtarzała, że nigdy nie ma jej w domu.

Gavin przyglądał się Virginii, która siedziała przy stole naprzeciwko niego. Nie była to

powściągliwa groźnie wyglądająca profesjonalistka, z jaką wczoraj miał do czynienia w szpitalu.
Do tej kobiety absolutnie nie pasowało określenie „Królowa Śniegu”.

Ta Virginia była ciepła i życzliwa. Z łatwością nawiązała dobre stosunki z Lily i Rose.

Kiedy Casey zachorowała i umarła, Lily zamknęła się w sobie. Była przerażająco chłodna
w stosunku do nieznajomych. Nawet wobec Gavina. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim zaczęła
traktować go z sympatią i nabrała do niego zaufania.

Gavin zdawał sobie sprawę, że nie może jej winić za takie zachowanie, bo bardzo ciężko

przeżyła śmierć ojca, a potem matki.

A z Virginią radośnie szczebiotała, wciągając ją w rozmowę. Virginia wypytywała ją

o lekcje tańca i o szkołę. Widząc, jak gawędzą, Gavin się uśmiechał. Zaczął się zastanawiać, czy
tak właśnie powinna wyglądać prawdziwa kolacja rodzinna. Niestety, nie mógł tego wiedzieć.

Rodziców nigdy nie było w domu. On i Casey żywili się płatkami śniadaniowymi, masłem

orzechowym i kanapkami z dżemem. Czasami, kiedy mama nie zrobiła zakupów, wystarczało
chleba i płatków tylko dla jednej osoby. Wówczas Gavin kładł się spać głodny, bo jedzenie
oddawał Casey. Dbał o nią jak prawdziwy ojciec.

Teraz opiekował się jej córeczkami. Sprawdzał, czy niczego im nie brakuje i czy są

zadowolone. Dlatego właśnie przeniósł się do wielkiego miasta, zamiast leczyć ludzi w jakimś
odległym kraju.

– Gavin, twoja siostrzenica chyba zasnęła.

– Co? – spytał Gavin, usiłując zepchnąć w głąb podświadomości bolesne wspomnienia. –

Co się dzieje?

– Wujku, Rose śpi na krześle – oznajmiła Lily, czule spoglądając na siostrę.

background image

– Miała dziś dużo przeżyć – stwierdził Gavin, biorąc ją na ręce. – Za chwilę wracam.

– Dobrze, że zjadła zupę, ale nie dokończyła miseczki… – zauważyła Lily, chichocząc,

a Gavin usłyszał jej słowa, idąc korytarzem w stronę pokoju dziewczynek. Uśmiechnął się,
przypominając sobie ich miny, kiedy Virginia podała zupę w chlebie. – Czy miseczki też możemy
zjeść? – zaszczebiotała Lily.

Rose nie odezwała się, ale Gavin dostrzegł w jej oczach radosne błyski, które mówiły same

za siebie. Zachował dla niej miskę z chleba na następny dzień. Wiedział, że Rose byłaby
zawiedziona, gdyby ją wyrzucił.

Gdy wrócił do jadalni zauważył, że Lily opadają powieki.

– Hej, mała, dlaczego się nie położysz? – zapytał.

– Ojej, a muszę?

– Myślę, że powinnaś. Bardzo mi dzisiaj pomogłaś, Lily. Dziękuję. – Virginia wstała

i zaczęła sprzątać naczynia.

– Okej. – Lily zsunęła się z krzesła i ciężkim krokiem poszła w stronę łazienki.

– Nie zapomnij umyć zębów! – zawołał za nią Gavin, a ona w odpowiedzi ironicznie się

zaśmiała.

Gdy wszedł do kuchni, Virginia odkręciła właśnie kurek, by nalać wodę do zlewu.

– Nie musisz zmywać – zawołał. – Jesteś naszym drogim gościem. I tak zmusiłem cię już

do gotowania zupy.

– Nic się nie stało.

– Naprawdę? Nie masz mi tego za złe? Proszę to zostawić i wypić jeszcze jeden kieliszek

wina.

– Jeszcze jeden? Ale przecież mam samochód…

Gavin zachichotał i napełnił jej kieliszek.

– Dzisiejszy wieczór sprawił moim siostrzenicom prawdziwą radość – oznajmił.

– Mnie również. – Wypiła łyk wina. – Uważam, że powinieneś nauczyć się jednej rzeczy

dotyczącej zarządzania domem z małymi dziewczynkami.

– Czyżbyś krytykowała moje umiejętności wychowawcze? – spytał żartobliwym tonem.

– Tylko trochę…

– Wobec tego jak mogę je poprawić?

– Nie zrozum mnie źle, ale nie masz zielonego pojęcia o… ich włosach.

Oboje wybuchnęli głośnym śmiechem.

– A ty masz?

– Owszem – odparła pewnym siebie głosem. – Przede wszystkim dlatego, że kiedyś

również byłam małą dziewczynką, a poza tym mam dwie młodsze siostry.

Po raz pierwszy się przed nim otworzyła i udzieliła mu informacji dotyczącej swojego

życia osobistego.

– Dwie siostry, tak?

– Tak – przytaknęła. – A ty, mimo że dorastałeś z młodszą siostrą, tak naprawdę nic nie

wiesz o włosach.

– Włosy małych dziewczynek wprawiają mnie w zakłopotanie. Prawdę mówiąc,

doprowadzają mnie do szału. Nieważne, ile użyję spinek czy wstążek, nigdy jeszcze nie udało mi
się zapleść im warkocza czy ich związać. A takich właśnie fryzur wymagają w szkole tańca. Coś
jeszcze?

– Tak, paznokcie Lily. Czerwony kolor wygląda niezbyt korzystnie.

– Zgadzam się, ale przyznaję, że muszę rozważyć wszystkie aspekty tej sprawy. Na swoje

usprawiedliwienie dodam, że Lily bardzo chciała pomalować sobie paznokcie, a ja wróciłem ze

background image

szpitala wykończony i straciłem chęć do walki. Po prostu się poddałem.

Virginia kiwnęła głową.

– Rozumiem, że się poddałeś. Zrobiło się dość późno. Powinnam już wracać – powiedziała,

wstając i biorąc torebkę z kuchennego blatu. – Czy na pewno nie chciałbyś, żebym pomogła ci
zmyć te talerze?

– Na pewno. Odprowadzę cię do furtki.

Kiedy zeszli po schodach, przez kilka minut stali w milczeniu. Księżyc był w pełni,

wieczór bezchmurny, woda w zatoce przypominała lustro, a dwa mosty dominowały nad dachami
miasta.

– Cóż za cudowny wieczór – wyszeptała Virginia, wzdychając. – Dziękuję za kolację.

– A ja dziękuję, że zechciałaś do nas przyjść. Dziewczynkom naprawdę sprawiło to

przyjemność.

– A mnie spotkanie z nimi. – Wahała się przez chwilę, a potem pochyliła głowę i dodała: –

No cóż, lepiej już pójdę. Do zobaczenia w środę po południu, doktorze Brice. – Odwróciła się
i ruszyła w kierunku samochodu.

– Proszę zaczekać! – zawołał Gavin, zadziwiając samego siebie tym, o co zamierzał ją

spytać.

– Słucham, doktorze Brice – powiedziała, przystając i odwracając się twarzą w jego stronę.

– Co pani robi jutro, doktor Potter?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Co ja najlepszego robię? – spytała się w duchu Virginia, stojąc pośrodku Union Square

i czekając na Gavina oraz jego siostrzenice. Zamierzali stąd pójść do Chinatown. Virginia nie
miała nic innego do roboty, więc chętnie się z nimi umówiła na ten sierpniowy piękny wieczór.

Z niepokojem zerknęła na zegarek. Wprawdzie spóźniali się zaledwie pięć minut, ale

czekała na nich od ponad kwadransa.

Rozluźnij się, zaraz będą, poradził jej wewnętrzny głos. A jeśli w ogóle się nie zjawią?

Wyjdzie na idiotkę.

Pospiesznie wyrzuciła tę myśl z głowy. Przecież żaden pracownik szpitala nie wie, że

umówiła się z Gavinem i jego siostrzenicami. Musi wziąć się w garść.

W tym momencie usłyszała za plecami znajomy głos.

– Przepraszam za spóźnienie.

Odwróciła się i ujrzała Gavina, ale… bez dziewczynek. Miał na sobie dżinsy, sportową

kurtkę i ładną koszulę z kołnierzykiem przypiętym na dwa guziki. Wprawdzie jego włosy nie były
potargane, ale gdzieniegdzie sterczały, a na czoło opadał kosmyk. Kiedy poczuła bijący od niego
zapach mydła, kolana lekko się pod nią ugięły.

Z jakiegoś bliżej jej nieznanego powodu, gdy zobaczyła Gavina po raz pierwszy,

wyobraziła go sobie ubranego w skórę i dżinsy, jadącego wielkim motocyklem na kalifornijskie
wybrzeże. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to tylko urojenie, bo przecież prowadził
furgonetkę.

– Gdzie są dziewczynki? – zapytała.

– Ach, dziewczynki. – Rozmasował sobie kark. – Niespodziewanie przylecieli z Japonii ich

dziadkowie. Mają dwudniową przerwę w podróży, więc zatrzymali się u nas i teraz dziewczynki
z nimi spędzają czas.

Virginia poczuła się nieswojo. Zupełnie tak, jakby była nieśmiałą kilkunastolatką stojącą

na parkiecie i czekającą, aż ktoś poprosi ją do tańca.

Dlaczego on nic nie mówi?

– Może powinniśmy przesunąć spotkanie na jakiś inny termin, kiedy będą miały czas? –

zasugerowała.

– Dlaczego?

Lekko się zarumieniła.

– Czy uważasz, że wypada ordynatorowi umawiać się z podwładnym?

– Przecież spotykamy się jako przyjaciele. Myślę, że szefowa może zjeść kolację

w towarzystwie życzliwie do niej nastawionego pracownika – stwierdził z uśmiechem. – Do
Chinatown pójdziemy z dziewczynkami. A co powiesz, żebyśmy wsiedli do tramwaju i pojechali
na kolację na Embarcadero?

– Sama nie wiem.

– No niechże mi pani pomoże, doktor Potter. Chciałbym, żeby dziewczynki czuły się

swobodnie z dziadkami. Poza tym tak rzadko mam wolną chwilę dla siebie. Tak rzadko jestem bez
nich.

– A co tam! Masz rację. Zatem prowadź.

Gdy wziął ją za rękę, poczuła, że serce zaczyna jej bić nieco szybciej.

– Więc ruszajmy.

Poprowadził ją przez plac na przystanek tramwaju. Virginia była zadowolona, że włożyła

background image

buty na płaskim obcasie, bo dzięki temu mogła dotrzymać mu kroku.

Kiedy wsiedli do zatłoczonego tramwaju, wstrzymała oddech.

– Dokąd jedziemy?

– Do restauracji Fog City.

– Mam nadzieję, że zarezerwowałeś stolik, bo to bardzo modny lokal.

– Jakoś damy sobie radę – oznajmił z uśmiechem.

Chciała coś powiedzieć, ale rozdzielił ich tłum ludzi, którzy wsiedli w tym momencie do

wagonu.

Gdy zatrzymali się na właściwym przystanku, wysiadła i zobaczyła Gavina, który stał obok

tylnego wejścia do tramwaju.

– Był tam niezły tłok, co? Pomyślałam, że możesz przegapić przystanek.

– Jestem doświadczonym znawcą zatłoczonych środków transportu. Kiedyś sześć godzin

jechałem na stojąco pociągiem przez Indie. To nie było zabawne.

– Na pewno nie.

Widząc tłumy ludzi wchodzących i wychodzących z Fog City, Virginia miała poważne

wątpliwości, czy znajdą wolny stolik, zwłaszcza że w okolicy nie było wielu restauracji.

– Może wsiedlibyśmy do tramwaju i pojechali na nabrzeże? – zasugerowała.

– Jesteś kobietą małej wiary. – Gdy ponownie wziął ją za rękę, jej serce znów zaczęło bić

szybciej.

– Tam jest pełno ludzi – wyjąkała.

– Pozory mylą.

Wpuścił ją do wnętrza restauracji, a potem podszedł do kobiety zajmującej się

rozsadzaniem gości.

– Gavin Brice, stolik na dwie osoby.

– Proszę za mną.

Gavin wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Pani pierwsza – powiedział do Virginii.

Ruszyli w stronę loży, z której rozciągał się widok na Embarcadero. Gavin zajął miejsce

naprzeciwko Virginii i oboje zaczęli czytać karty dań.

– Więc jednak zarezerwowałeś stolik.

– Owszem. Tak jak mówiłaś, Fog City jest bardzo modnym lokalem.

– Zupełnie jakbyś to zaplanował…

– No cóż, kiedy dziadkowie dziewczynek dzisiaj przylecieli, postanowiłem zrobić

rezerwację. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie mam numeru telefonu.

W tym momencie podeszła do nich kelnerka.

– Co chcielibyście państwo zamówić? – zapytała.

Pospiesznie zerknęli na kartę dań i zamówili rybę dnia. Za każdym razem, kiedy na nią

spojrzał, marzył o tym, by wsunąć palce w jej jedwabiste włosy i przycisnąć wargi do jej ust,
równocześnie zdejmując z niej części garderoby. Odchrząknął i poruszył się nerwowo.

Ona jest twoją szefową, przypomniał mu wewnętrzny głos. Czyżby niespodziewanie go

zauroczyła? Ta kobieta, która stale go wzywa, żeby udzielić reprymendy?

Jego rozmyślania przerwała kelnerka, która przyniosła im po kieliszku wina oraz

zamówione dania.

Podczas posiłku rozmawiali trochę o szpitalu, trochę o siostrzenicach Gavina i trochę

o jego pracy w Lekarzach bez Granic.

Po kolacji wyszli z lokalu. Od strony zatoki wiał chłodny wiatr. Ruszyli w stronę

przystanku tramwaju, którym chcieli wrócić na Union Square, gdzie Gavin zaparkował swój

background image

motocykl.

– Czy przyjechałaś na Union Square samochodem?

– Nie. Przyszłam piechotą, bo mieszkam na Nob Hill, o dwa kroki stąd.

A niech to diabli! Był zawiedziony, bo chciał zaproponować Virginii przejażdżkę

motocyklem, a potem odprowadzić pod drzwi jej mieszkania. Tak jak powinien to zrobić dobrze
wychowany facet.

To nie jest randka, powtarzał sobie po raz któryś z rzędu. Ale kogo chce oszukać? Właśnie

że jest. Dobrze o tym wiedział i był prawie pewny, że Virginia zdaje sobie z tego sprawę. Tylko że
nie mógł liczyć na nic więcej…

Szli w milczeniu wzdłuż Embarcadero. Jedynymi dźwiękami, jakie do nich docierały, były

odgłosy ruchu ulicznego, uderzających o brzeg fal i wiejącego wiatru. W końcu ich oczom ukazała
się Coit Tower.

– Przeszliśmy spory kawałek od Market Street – stwierdziła Virginia, odwracając się, by

spojrzeć na zachodzące nad wodą słońce, które przypominało ognistą kulę. – Upłynęło sporo czasu
od dnia, w którym podziwiałam zachód słońca – powiedziała, wzdychając. – Byłam bardzo zajęta,
tak cholernie zajęta.

Gavin zaczął się zastanawiać, czy powinien był usłyszeć jej ostatnie słowa. Właśnie taką

Virginię lubił. Musiał przyznać, że nawet bardzo lubił.

– Ładny jest ten zachód słońca – stwierdził. – Ale to nie jest mój ulubiony…

– A gdzie widziałeś ładniejszy?

– W Egipcie. Słońce zachodziło za piramidy, a nad nimi unosił się księżyc w pełni. To

miało… magiczny urok.

Virginia westchnęła.

– Byłeś w tak wielu miejscach. Zazdroszczę ci.

– Jak rozumiem, dużo nie podróżowałaś, tak?

Kiwnęła głową.

– Studiowałam na Harvardzie, a potem przyjechałam tutaj. Tak jak mówiłam, byłam zbyt

zajęta reorganizacją szpitala Bayview Grace.

– A co robiłaś latem?

– Pracowałam. Stypendium i pieniądze, które zaoszczędziłam, ledwo wystarczały mi na

utrzymanie. Rodziców nie było stać na finansowanie mojej nauki. – Zaczerwieniła się, jakby
zażenowana tym wyznaniem.

– To wielka szkoda, że nie mogłaś podróżować i zwiedzać świata. Ja nie potrafię długo

usiedzieć w jednym miejscu. Teraz, kiedy muszę opiekować się dziewczynkami, przez cały czas
myślę tylko o tym, żeby gdzieś pojechać.

– Ale postępujesz słusznie, zapewniając im poczucie bezpieczeństwa. One z pewnością

tego potrzebują.

Gavin kiwnął głową.

– I tak bardzo ci zazdroszczę twoich podróży.

– Powinnaś gdzieś pojechać. Raz czy dwa…

– Może kiedyś – przerwała mu z uśmiechem, a w jej oczach pojawiły się radosne błyski.

Gdy na nią spojrzał i zobaczył jej promienny uśmiech, nie mógł się powstrzymać. Otoczył

ją ramieniem i pocałował. Kiedy poczuł dotyk jej ust, miał ochotę ją rozebrać i przytulić.
Pocałował ją mocniej, ale delikatnie go odepchnęła. Miała zarumienione policzki i opuszczoną
głowę, jakby nie chciała patrzeć mu w oczy.

– Myślę… chyba już pójdę.

– Virginio, przepraszam.

background image

– Nie ma za co. Nic się nie stało. Nie ma potrzeby mnie przepraszać ani o tym mówić. –

Machnęła ręką na przejeżdżającą taksówkę, która zatrzymała się przy krawężniku. Odwróciła się
w stronę Gavina, ale nadal nie patrzyła mu w oczy, zapewne wyprowadzona z równowagi tym, co
między nimi zaszło. – Do zobaczenia w środę, doktorze Brice. Dziękuję za uroczy wieczór.

Wsiadła do taksówki i odjechała.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Opuściła wzrok i zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu trzyma w ręce tę samą teczkę

z dokumentami, których do tej pory nie podpisała. Od niedzieli, kiedy Gavin ją pocałował, żyła jak
we śnie. Nigdy dotąd nie doświadczyła czegoś podobnego. Wciąż czuła na ustach dotyk jego warg.

Wyrzucała sobie nieustannie to, że tak nagle przerwała ich spotkanie. Nie mogła znieść

przytłaczającej samotności w swoim mieszkaniu i nieustannie przeżywać w wyobraźni tego
pocałunku. Nie wykorzystała więc reszty wolnych dni i wróciła do pracy już w poniedziałek.

Musiała przyznać, że kolacja z Gavinem była wspaniała, podobnie jak jego towarzystwo.

Spacer wzdłuż brzegu również. Od czasu do czasu umawiała się na randki, ale nie mogła porównać
ich ze spotkaniem z Gavinem.

Tym razem na chwilę zapomniała o tym, że jest ordynatorem. Zapomniała o obowiązkach,

o kłopotach. Po prostu o tym, co stanowiło istotę jej życia.

Gavin sprawił, że zapomniała o wszystkim. Zaczęła myśleć o podróżach, o których zawsze

marzyła, choć wiedziała, że są one kosztowne i luksusowe. Przy nim czuła się beztrosko.

Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni tak przyjemnie spędzała czas. Nie

powinna była go zostawiać. Należało podjąć ryzyko…

Ale w gruncie rzeczy dobrze wiedziała, dlaczego pospiesznie wsiadła do taksówki.

Kiedy wróciła do domu i zastanowiła się nad sytuacją, zdała sobie sprawę, że postąpiła

niestosownie. Nie powinna była dopuścić do tego pocałunku. Jest szefową Gavina. Do niczego nie
może między nimi dojść. Nie mają prawa umawiać się na randki.

Doszła do wniosku, że lepiej będzie od razu to zakończyć, zanim jego siostrzenice

przywiążą się do niej, bo za nic w świecie nie chciała sprawić im przykrości.

I tak już dużo przeżyły.

Nagle usłyszała dobiegający z kieszeni dźwięk pagera. Okazało się, że jest potrzebna na

urazowym. Przeżyła moment lęku, bo Gavin miał wrócić na dyżur właśnie w środę. Weź się
w garść, poleciła sobie w duchu, wsuwając pager do kieszeni. W końcu jesteś ordynatorem.
A przede wszystkim niezłym chirurgiem.

Kiedy weszła do sali chorych, od razu dostrzegła Gavina, który nie miał na sobie fartucha,

tylko codzienne ubranie. Była dziesiąta rano, a jego dyżur zaczynał się dopiero o czternastej. Szedł
obok noszy, na których leżało dziecko.

Jej serce lekko podskoczyło i ruszyła w ich kierunku.

– Co się stało? – zapytała.

– Ośmioletnia dziewczynka spadła z równoważni na placu zabaw. Nie stwierdzono urazu

głowy, ale jest podejrzenie złamania prawej kości łokciowej – wyjaśnił ratownik medyczny.

Na noszach leżała Lily, która miała poszarzałą z bólu twarz. Virginia spojrzała na Gavina.

Oczami wyobraźni ujrzała nagle swoją siostrę bliźniaczkę, Shyanne, która wykrwawiła się na
śmierć.

– Cieszę się, że pani przyszła, doktor Potter – powiedział Gavin.

– Przecież jestem chirurgiem i mam teraz dyżur.

Gavin kiwnął głową, ale na nią nie spojrzał.

– Doktor Potter? – zawołała Lily.

– Cześć, Lily. Pozwól, że zbadam rękę. – Virginia odwróciła się do pielęgniarki i wydała

jej polecenie, a potem delikatnie obmacała miejsce podejrzane o złamanie.

– To boli. – Dziewczynka zaszlochała.

background image

– Tak, wiem. – Virginia pochyliła się i dodała szeptem: – Jeśli chcesz, możesz krzyczeć.

Złamana kość to poważna sprawa.

Lily potrząsnęła głową, spoglądając na Gavina.

– Obiecałam mu, że będę dzielna.

– Zrobimy prześwietlenie, żeby sprawdzić, jakie to jest złamanie, a siostra Jo da ci za

chwilę lek przeciwbólowy.

Lily kiwnęła głową, a Virginia podeszła do Gavina.

– Czy mała jest na coś uczulona? – spytała.

– O ile wiem, nie.

– To dobrze. A gdzie jest Rose?

– Z dziadkami. Mieli dzisiaj wylecieć z San Francisco, ale Rosalie niespodziewanie

zadzwoniła, kiedy szykowałem się do pracy, więc odwołali wyjazd. Jestem wdzięczny, że
przyszłaś. Myślałem, że Lily trafi w ręce któregoś z ortopedów.

– Nie ma takiej potrzeby. Lily mnie zna, więc będzie narażona na mniejszy stres. Dołożę

wszelkich starań, żeby jej nie bolało.

Zmrużył oczy.

– Nie musisz…

– Ale chcę – przerwała mu. – Ona jest przerażona, choć stara się tego nie okazywać.

Cicho westchnął.

– Dziękuję – wymamrotał, a potem podszedł do Lily i usiadł obok niej.

Patrząc, jak Gavin głaszcze po włosach siostrzenicę, kiedy siostra Jo podawała jej

lekarstwo, Virginii serce ścisnęło się z tęsknoty. Jej rodzice i rodzeństwo są tak daleko. Gdyby
doznała jakichś obrażeń czy zachorowała, nie miałaby przy sobie nikogo bliskiego.

Po prostu nikogo. Ani chłopaka, ani dzieci, ani rodziny. Ta myśl ją przeraziła. Pospiesznie

odwróciła wzrok i wyszła z pokoju.

– Czy możesz dać mi znać, kiedy pojawią się wyniki prześwietleń Lily Johnson? –

poprosiła siedzącą w recepcji pielęgniarkę.

– Czy chciałaby pani, żeby przyniósł je ktoś z ortopedii, doktor Potter?

Virginia potrząsnęła głową z uśmiechem.

– Nie, zajmę się małą pacjentką osobiście. Dziękuję, Deborah. Aha! To jest na koszt pro

bono. Nie obciążaj ich za moją pomoc, dobrze?

Na twarzy pielęgniarki przez chwilę malowało się zaskoczenie.

– Oczywiście, szefowo.

– Dziękuję – powiedziała, ruszając w stronę gabinetu. Postanowiła zachować bezpieczny

dystans między sobą a doktorem Brice’em.

Gavin powstrzymywał się ze wszystkich sił od przejęcia kontroli nad sytuacją. W końcu

był chirurgiem urazowym, a jego życie w tym szpitalu upływało na niesieniu pomocy ludziom,
którzy doznali poważnych uszkodzeń ciała. Dobijało go to, że nie mógł tego zrobić w przypadku
Lily. Był jej wujkiem, a istniał ścisły przepis dotyczący lekarzy i członków ich rodzin.

Doznał wstrząsu, kiedy zobaczył, że do pokoju wchodzi Virginia. Jej widok sprawił, że

serce zaczęło mu bić szybciej, ale kobieta, którą pocałował na nabrzeżu, zamieniła się w surową
szefową chirurgii.

Rozmawiając z Lily, przez jakiś czas nie zachowywała się jak zimna profesjonalistka, którą

poznał, kiedy zaczął pracować w Bayview Grace. Na krótką chwilę dostrzegł w niej kobietę,
z którą spędził część weekendu.

Tę, którą pocałował.

Przestań o niej myśleć, rozkazał sobie w duchu. Wyrzuć ją z serca. Przecież ona dała ci do

background image

zrozumienia, co myśli o tym pocałunku, kiedy wsiadła do taksówki, zostawiając cię samego na
Embarcadero.

Poszli tam jako para przyjaciół, ale w miarę upływu czasu Gavin zaczął zdawać sobie

sprawę, że traci kontrolę nad swoim zachowaniem, choć wiedział, że nie ma prawa się zakochać
w takiej kobiecie jak Virginia.

Była jego szefową, a więc owocem zakazanym, ale przyciągała go, tak jak płomień

przyciąga ćmę. Zawsze lubił wyzwania, więc interesowały go tylko takie dziewczyny, które ciężko
było zdobyć. Odwykł od umawiania się z takimi kobietami jak Virginia. Kiedy włóczył się po
świecie z Lekarzami, miał niewiele czasu na romanse.

Zdarzały mu się tylko przygody miłosne, ale i tak trafiały się one bardzo rzadko.

– Wujku, czuję się trochę dziwnie – powiedziała Lily, a jej szeroko otwarte oczy zdradzały

lekkie otępienie.

Siostra Jo zachichotała i spojrzała na Gavina.

– To działanie leku przeciwbólowego – oznajmiła.

Gavin uśmiechnął się i odgarnął włosy z czoła dziewczynki.

– Czuję gałki oczne, wujku. Są okrągłe i wielkie – powiedziała, przeciągając słowo

„wielkie”.

– Powinienem zacząć nagrywać takie wypowiedzi, żeby móc ją szantażować później, kiedy

będzie nastolatką.

– Chyba ma pan rację – przyznała Jo z uśmiechem.

Gavin zdał sobie sprawę, że odkąd zaczął pracować w tym szpitalu, Jo nigdy się do niego

nie uśmiechnęła. Nigdy też z nią nie rozmawiał.

– Czekamy na małą w pracowni rentgenowskiej – oznajmiła sanitariuszka Chet, wchodząc

do pokoju. – Dzień dobry, doktorze Brice.

Gavin kiwnął do niej głową.

– Czy mogę z nią pójść? – zapytał.

– Wykluczone, przecież zna pan przepisy – odparła Jo. – Żadnych członków rodziny na

radiologii. Proszę zająć miejsce w poczekalni.

– Jestem tu lekarzem. Szefem tego oddziału.

– Czy naprawdę chce pan podważać decyzje swojej przełożonej pielęgniarek, doktorze

Brice?

Uniósł ręce.

– Nie. Ma pani rację. Pójdę do kafeterii. Proszę dać mi znać, kiedy będzie po wszystkim.

– Dobrze, doktorze Brice.

Pochylił się i pocałował Lily w czoło.

– Zadzwonię do dziadków i sprawdzę, jak miewa się Rose. Była bardzo zdenerwowana,

kiedy zabierano cię do szpitala – powiedział, a potem ruszył w kierunku kafeterii.

– Doktorze Brice, papiery! – zawołała za nim pielęgniarka. – Mam dla pana sporo

formularzy.

– Dam pani pięćdziesiąt dolarów, jeśli zrobi to pani za mnie – odparł.

Pielęgniarka rzuciła Gavinowi spojrzenie, od którego nawet piekło mogłoby zamarznąć,

i wręczyła mu plik papierów.

– No cóż, warto było spróbować.

– Być może, ale nic z tego. I proszę pisać czytelnie, doktorze Brice. Wiem, jak potrafi pan

bazgrać.

Wzniósł oczy do nieba i ruszył do kafeterii. Przerzucał trzymane w rękach dokumenty,

więc nie patrzył przed siebie aż do chwili, w której zderzył się z jakąś kobietą i został oblany ciepłą

background image

kawą.

– Do diabła!

Uniósł głowę i zobaczył, że stoi naprzeciwko Virginii, której biały kitel był upstrzony

brązowymi plamami.

– Dlaczego pan…? – Przerwała, zdawszy sobie sprawę z kim się zderzyła, a jej policzki

nagle poczerwieniały. – No, oczywiście! To musiałeś być ty.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Weszła do sali konferencyjnej, by usunąć z fartucha plamy z kawy, a Gavin podążył za nią

z rolką ręczników papierowych. Po drodze czuła na karku świdrujące oczy personelu i pacjentów.
Ściągnęła kitel i rzuciła go na stół. Gavin położył obok niego teczkę z formularzami, a potem
oderwał ręcznik, chcąc zetrzeć plamę z bluzki Virginii.

– Dziękuję, sama sobie poradzę – warknęła, choć starała się zachować panowanie nad sobą.

Wiedziała, że czeka ją zebranie zarządu.

– Myślałem, że idziesz do gabinetu.

– Tak było, dopóki nie przyszło mi do głowy, żeby przynieść ci kawę. Wyglądałeś, jakbyś

potrzebował jakiegoś stymulatora. – Zaczęła bezskutecznie ścierać plamę z bluzki.

– To bardzo miłe, że zadałaś sobie tyle trudu.

– Trudu? – powtórzyła, wzdychając. – Mówiłam ci, że byłeś blady – dodała, wrzucając

ręcznik papierowy do kosza na śmieci.

– No cóż, dziękuję, że pomyślałaś o mnie.

– Proszę bardzo.

– A przy okazji, nie będzie mnie dzisiaj w pracy. – Znów dostrzegła w jego oczach

szelmowskie błyski, które tak bardzo jej się podobały.

– Tak sądziłam, bo twoja siostrzenica jest moją pacjentką. – Spojrzała na jego teczkę. – Czy

to jest karta Lily?

– Owszem. Dyżurna pielęgniarka udzieliła mi ostrej reprymendy, ostrzegając, żebym tak

okropnie nie bazgrał.

– No cóż, Sara potrafi człowiekowi dociąć. Dlaczego nie wypełnisz ich tutaj?

– Dobrze, ale pod warunkiem, że dotrzymasz mi towarzystwa.

– Muszę kierować szpitalem – odparła. – Poza tym mam bardzo ważną pacjentkę, która

potrzebuje pomocy.

– Ona teraz jest na radiologii. – Wysunął krzesło, usiadł przy stole i zaczął wypełniać

formularze.

– Myślałam, że pójdziesz tam z nią…

– Jo, chyba tak brzmi jej imię, potrafi postawić na swoim. Po prostu nie pozwoliła mi tam

iść.

– Miło słyszeć, że uczysz się ich imion.

– No cóż, ktoś mi mówił, że mam patrzeć na identyfikatory. – Nagle przeklął i cisnął pióro

na stół.

– Co się stało? – zapytała, odrywając z rolki kolejny ręcznik.

– Nie potrafię udzielić żadnej informacji… – Przeczesał palcami włosy. – Do diabła!

Wstał i sztywnym krokiem pomaszerował w odległy kąt pokoju, mrucząc i klnąc pod

nosem. Virginia zaczęła mu współczuć.

– Do diabła, co ze mnie za wuj, jeśli nawet nie pamiętam tak prostej rzeczy jak data jej

urodzenia? Jestem beznadziejny. Nie powinienem był tego robić…

– Gavin, o czym ty mówisz? – spytała Virginia, zamykając drzwi do sali.

– Nie wiem, kiedy Lily się urodziła! – warknął, zaciskając pięści. – Niczego nie wiem.

Wszystko jest w domu, w teczce z dokumentami, a ja byłem strasznie pochłonięty pracą i opieką
nad dziewczynkami.

– To nie twoja wina.

background image

– To jest moja wina. Do tej pory powinienem znać jej datę urodzin. – Ponownie zaklął,

kopiąc kosz na śmieci.

Miała ochotę wyciągnąć ręce i go przytulić, zapewnić, że wszystko jest w porządku, ale

zamiast tego zaczęła wypełniać za niego formularze.

– Co robisz? – spytał.

– Wypełniam te rubryki, na które znam odpowiedź. Resztę można zrobić później.

– Nie musisz tego robić.

– Wcale mi to nie przeszkadza.

– Ale może mnie przeszkadza.

Virginia odłożyła pióro. Zdała sobie sprawę, że przekroczyła pewną granicę.

Jakie ma prawo mu pomagać? Żadnego.

– Przepraszam – rzekł z zażenowaniem, pocierając dłonią twarz. – Nie chciałem być

nieuprzejmy.

– Wszystko w porządku. – Wstała i podniosła zabrudzony fartuch. – Wypełnij to, co

możesz, przynieś mi te formularze, a resztę informacji o Lily możesz podać później przez telefon.

– Nie odchodź. Proszę zostać.

– Nie mogę. – Słysząc dźwięk pagera, wyjęła go z kieszeni. – Poza tym wrócili już

z radiologii, więc muszę ocenić złamanie. Weź te papiery i chodź.

Gavin kiwnął głową i wyszedł za nią z sali konferencyjnej. Virginia nagle przystanęła,

zdając sobie sprawę, że musi się przebrać. Nie może założyć Lily opatrunku w poplamionej kawą
bluzce.

– Lily jest w pokoju 2121A. Pójdę się przebrać, a potem do was dołączę.

– Oczywiście. Wobec tego, do zobaczenia – powiedział i ruszył w kierunku skrzydła,

w którym znajdował się oddział ortopedii.

Na widok Virginii wychodzącej z gabinetu w czystym zielonym fartuchu, Janice uniosła

brwi.

– Co się pani przytrafiło, doktor Potter?

– Nawet nie pytaj.

– Czy był w to zamieszany doktor Brice?

Co takiego? Virginia nagle wpadła w panikę.

– Nie, a dlaczego?

– Bo ten mężczyzna jest znakomitym chirurgiem, ale trochę… fujarą. Chodzi po

korytarzach, bujając w obłokach. Jeśli zobaczy pani, że idzie w pani kierunku, to lepiej zejść mu
z drogi, bo on na pewno pani nie zauważy.

– Ma dużo na głowie.

Janice ponownie uniosła brwi.

– Widzę, że pani go broni. Wszyscy inni mają go po dziurki w nosie.

– Muszę iść założyć opatrunek małej dziewczynce…

– Czy nie może zrobić tego ktoś z ortopedii?

– Ja też mogę.

Janice wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Wiem, ale zwykle nie zawraca pani sobie głowy takimi drobnymi przypadkami.

Zwłaszcza gdy dotyczą dzieci.

Virginia wzniosła oczy do nieba.

– Dlaczego się śmiejesz?

– Bo lubię, kiedy pani zachowuje się tak jak teraz. Czyżby Królowa Śniegu zaczynała

topnieć?

background image

Virginia cicho jęknęła.

– Proszę cię tylko, żebyś odbierała telefony, dobrze?

– Ależ naturalnie, doktor Potter.

Virginia ruszyła w stronę skrzydła, w którym mieściła się ortopedia, po drodze

przeklinając Janice i jej niepokojący talent do prowadzenia rozmów na temat doktora Brice’a.

Pierwszą rzeczą, którą zauważyła, wchodząc do pokoju, było to, że Lily nie jest już tak

blada jak poprzednio.

– Jak się czujesz, Lily? – spytała, kiedy pielęgniarka wręczała jej zdjęcia rentgenowskie.

– Doskonale! – zaświergotała dziewczynka.

– To jest złamanie typu zielona gałązka – oznajmiła Virginia, oglądając zdjęcia. – Bardzo

łatwe do nastawienia.

– Super, ale co to znaczy? – spytała Lily.

– To znaczy, że twoje kości są miękkie i musisz pić więcej mleka – odparł żartobliwym

tonem Gavin.

– Czy będę miała opatrunek gipsowy?

– Owszem, założę ci ozdobny gips, który będziesz musiała nosić przez miesiąc.

– Fantastycznie! – zawołała Lily, trzepocząc rzęsami.

– Po lekach przeciwbólowych dostała lekkiego bzika. – Gavin potarł dłonią powieki. –

Psiakrew, muszę zatelefonować do dziadków. Kompletnie o tym zapomniałem. Pewnie są chorzy
z niepokoju.

– Więc idź – powiedziała Virginia. – Ja z nią zostanę.

– Dziękuję. – Gavin wyszedł z pokoju.

– Rose jest zmartwiona.

– Na pewno – przytaknęła Virginia. – W końcu jej siostra złamała sobie rękę. Czy ona była

tego świadkiem?

Lily kiwnęła potakująco głową.

– Rose nienawidzi szpitali.

– Dlaczego?

– Bo mama umarła w szpitalu. Właśnie w tym.

Virginia poczuła ucisk w piersi.

– Przykro mi to słyszeć.

– Rose bała się, że też umrę.

– Czy powiedziała ci to?

– Nie, ale dobrze wiem, co pomyślała, kiedy przyjechała karetka. Ja też byłam

zdenerwowana.

Virginia z trudem powstrzymała łzy, które zaczęły napływać do jej oczu. Choć znała

dziewczynki zaledwie od dwóch dni, poruszyły w niej czułą strunę. Aż za dobrze zdawała sobie
sprawę, jakim uczuciem Rose darzy Lily.

Przypomniała sobie dzień, w którym Shyanne pękł jajowód. Pojechała karetką z siostrą,

ściskając jej rękę i rozpaczliwie starając się utrzymać ją przy życiu. Ale niezależnie od tego, jak
mocno ją ściskała, ona powoli odchodziła. Odchrząknęła.

– Masz drobne złamanie. Aha, dlaczego nie powiedziałaś mi, jakiego koloru chcesz mieć

gips?

– Różowy… proszę.

– Masz słabość do różowego, tak?

Lily szeroko się uśmiechnęła.

– Różowy doprowadza wujka do szału. Ja lubię niebieski.

background image

– Dlaczego chcesz doprowadzić wujka do szału? Myślałam, że go kochacie.

– Och, oczywiście, że tak… ale to jest bardzo zabawne. Czy pani ma siostry, doktor Potter?

– Tak.

– Ile?

Virginia przygryzła wargę.

– Mam dwie, ale miałam trzy.

– Co stało się z trzecią? – Lily szeroko otworzyła oczy.

– Obiecaj, że nikomu nie piśniesz ani słowa.

– Obiecuję – wyszeptała dziewczynka.

– Ona umarła.

– Czy byłyście sobie bliskie?

Virginia kiwnęła głową.

– Bardzo bliskie. Była moją siostrą bliźniaczką.

– My z mamą też byłyśmy sobie bardzo bliskie.

Virginia miała tak ściśnięte gardło, że z trudem przełknęła ślinę.

– Jestem tego pewna.

– Czy pani mama żyje, doktor Potter?

– Tak. Ktoś musi opiekować się moimi siostrami i dwoma braćmi – wyjaśniła, a potem

dodała: – Wobec tego różowy. Czy myślisz, że to doprowadzi wujka do szału?

– Tak – odparła z przewrotnym uśmiechem Lily.

– To dobrze.

Gavin odłożył słuchawkę po skończonej rozmowie z dziadkami dziewczynek. Uspokoili

się, słysząc, że to tylko drobne złamanie. Ale zaczęli znów mówić o tym, że chcą zabrać wnuczki
do siebie i zaopiekować się nimi.

Teraz, kiedy Lily była w szpitalu i czekała na założenie opatrunku unieruchamiającego

rękę, czuł się tak, jakby ją zawiódł. Może powinienem przekazać opiekę nad nimi dziadkom?
Może tak byłoby lepiej?

Nie wiedział, co ma zrobić. Był zdezorientowany.

Kiedy wrócił do pokoju i zobaczył, jak Virginia zakłada opatrunek gipsowy na rękę Lily,

cicho jęknął, ale po chwili uśmiechnął się, bo podjął jednoznaczną decyzję.

Postanowił, że za żadne skarby świata nie odda dziewczynek pod opiekę dziadków.

– Ma być różowy, tak?

Virginia uśmiechnęła się, nie przestając zakładać opatrunku na rękę Lily, która wymieniła

z nią znaczące spojrzenia. Widząc to, Gavin od razu nabrał podejrzeń.

– O co chodzi? – pytał, siadając obok łóżka Lily.

– Takie babskie pogaduszki – odparła Virginia, mrugając do chichoczącej dziewczynki.

– Gdybym was dobrze nie znał, pomyślałbym, że spiskujecie przeciwko mnie…

– Och, proszę cię – prychnęła Virginia. – Posłuchaj, zrobiliśmy już dla niej wszystko, co

mogliśmy. Przygotuję wypis ze szpitala, a ty znasz ogólnie przyjęte zasady opieki nad pacjentami
w gipsie.

– Oczywiście, że tak – odparł Gavin.

– Wypiszę też receptę na lek przeciwbólowy. Weź sobie wolne do końca tygodnia, o ile

tego potrzebujesz. – Odwróciła się i opuściła pokój.

Gavin zdawał sobie sprawę, że powinien być jej wdzięczny za chęć zwolnienia go od

obowiązków, ale w końcu nie był małym dzieckiem.

– Zaraz wrócę, Lily.

– Okej. – Lily zamknęła oczy i zapadła w sen.

background image

Gavin wyszedł na korytarz i dostrzegł Virginię, która siedziała przy biurku izby przyjęć,

pochylona nad formularzami.

– Hej, nie muszę brać wolnych dni.

Virginia zmarszczyła brwi.

– Nie musisz? Myślałam, że Lily…

– Nie. Dobrze jej będzie z Rosalie. Mam obowiązki zawodowe i dziewczynki muszą się do

tego przyzwyczaić. Upadek Lily nie był podyktowany chęcią zwrócenia na siebie uwagi.

– Nigdy tego nie sugerowałam.

– Tak czy owak, nie potrzebuję wolnych dni.

Virginia wzruszyła ramionami.

– W porządku. – Wzięła z biurka wypis Lily i wręczyła go Gavinowi. – Wobec tego

widzimy się jutro.

Wstała i ruszyła w stronę drzwi, a on zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie odrzucił jej

życzliwą propozycję.

– Co się, u diabła, ze mną dzieje? – mruknął pod nosem. – Zachowałem się idiotycznie.

Westchnął i wrócił do pokoju Lily, by zabrać ją do domu.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Nie powinna była tu przyjeżdżać, pomyślała Virginia. Co właściwie tutaj robi? Przez

ostatnie dwadzieścia minut siedziała w samochodzie, który stał na ulicy przed domem Gavina,
zastanawiając się, czy powinna nacisnąć dzwonek u jego drzwi.

Wprawdzie zapomniał wypełnić karty pacjenta, ale czy to jest wystarczający pretekst, by

pojawiała się pod jego domem? Przecież musi oddać ubranie do pralni, zjeść kolację i wcześnie
pójść spać, bo udało jej się przełożyć spotkanie zarządu na jutrzejszy poranek.

Ale wciąż siedziała w samochodzie, nadal się z sobą spierając. W końcu westchnęła,

wysiadła z auta i ruszyła w kierunku drzwi. Nacisnęła dzwonek. Po chwili dostrzegła małą Rose,
która, ubrana w piżamę, stała w oknie.

Virginia uśmiechnęła się do niej, a potem obie pomachały do siebie. Gavin otworzył jej

drzwi w zniszczonym starym podkoszulku i spodniach od piżamy. Miał podkrążone oczy
i sterczące włosy.

– Doktor Potter?

– Chyba cię nie obudziłam, prawda? – Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że jest dopiero

siódma.

– Owszem, ale nie szkodzi. Musiałem przysnąć w czasie filmu. Proszę, wejdź.

– Nie, nie trzeba. Przyniosłam tylko karty pacjenta, które zapomniałeś wypełnić…

– Dziękuję. – Wziął od niej dokumenty, obrzucając ją przy okazji badawczym spojrzeniem.

– Wciąż masz na sobie fartuch?

– No cóż, bluzka jest nadal poplamiona kawą.

– Po raz kolejny przepraszam.

– Pójdę już… – Odwróciła się, ale chwycił ją za rękę.

– Proszę wejść na kilka minut i sprawdzić, jak czuje się twoja ważna pacjentka.

– Nie sądzę, żeby było to rozsądne…

– Nie każ mi tu dłużej stać w tych śmiesznych spodniach od piżamy. Nie chciałbym, żeby

sąsiedzi zaczęli plotkować. Proszę wejść i powiedzieć dziewczynkom „Cześć”. Lily bez przerwy
pytluje o tobie i myślę, że Rose trochę jej zazdrości.

– Okej, ale tylko na chwilę. – Virginia weszła do holu, a Gavin zamknął drzwi. – Dlaczego

uważasz te spodnie od piżamy za śmieszne? One wydają się dość… wygodne.

– Sypiam nago. – Mrugnął okiem, a potem poprowadził ją po schodach.

Poczuła, że jej policzki czerwienieją. Usiłowała nie wyobrażać sobie nagiego Gavina, choć

robiła to nieustannie od tamtej pamiętnej niedzieli, kiedy ją pocałował.

Nagle nadepnęła na coś gumowego, a Rose, która pojawiła się u szczytu schodów,

skrzyżowała ręce i obrzuciła oboje takim spojrzeniem, jakby chciała ich zabić.

Gavin wzniósł oczy do nieba, pochylił się i wyciągnął spod buta Virginii gumową żyrafę.

– Rose, nie możesz zastawiać pułapek na schodach. Masz, weź Georgianę i przestań

narażać ją na tortury.

Dziewczynka chwyciła żyrafę i zniknęła.

– Ona chyba ma jakąś obsesję…

– Mógłbym przysiąc, że kiedy szedłem na dół, nie było na schodach tej żyrafy – zauważył

Gavin, gdy wchodzili do salonu, gdzie Lily leżała na kanapie.

– Doktor Potter, co pani tu robi? – zawołała radosnym tonem, który sprawił Virginii

ogromną przyjemność.

background image

Tylko się do nich nie przywiązuj! – rozkazała sobie w duchu.

– Przyszłam podpisać się na twoim gipsie. Zapomniałam zrobić to wcześniej.

– Jasne! – odparła Lily, promieniejąc radością.

Virginia wyjęła z torebki flamaster i usiadła obok dziewczynki. Złożyła podpis

i narysowała niewielką żabę.

– Wielkie dzięki!

Virginia dostrzegła nachmurzoną buzię Rose, na której malowała się wyraźna zazdrość.

– Czy masz jakiegoś misia, któremu trzeba założyć gips?

Rose kiwnęła głową i wybiegła z pokoju.

– Co robisz? – spytał Gavin.

– Ratuję cię przed kolejną wyprawą do szpitala.

W tym momencie do pokoju wpadła Rose, trzymając w rękach misia. Virginia wyciągnęła

z torebki rolkę różowej taśmy.

– Pewnie chcesz, żeby gips był różowy, tak?

Rose energicznie pokiwała głową, a Virginia zajęła się zakładaniem gipsu na łapę

pluszowego misia. Kiedy skończyła, podpisała się na nim i narysowała taką samą żabkę jak na
opatrunku Lily.

– Teraz musisz pilnować, żeby nie zachlapać jego gipsu i żeby trzymał rękę podniesioną,

a ja wpadnę za miesiąc, aby mu go zdjąć.

Rose z powagą kiwnęła głową, wzięła maskotkę i pomaszerowała do sypialni.

– Miły gest, doktor Potter – przyznał Gavin.

– Dziękuję. – Wsunęła flamaster do torebki i wstała. – Powinnam wracać do domu. Jutro

czeka mnie długi dzień spotkań, a poza tym nie chciałabym przerywać ci…

– Dziś wieczorem urządzamy w salonie przyjęcie w piżamach, ale nie zdążyłem

pomalować dziewczynkom paznokci.

Virginia uniosła brwi i spojrzała na Gavina.

– Przyjęcie? Jesteś dobrym wujkiem.

Wzruszył ramionami.

– Staram się, jak mogę – odparł, a potem szeptem dodał: – Mam nadzieję, że środki

przeciwbólowe szybko zaczną działać i będę mógł obie zanieść do łóżka.

Rose ponownie wpadła do salonu i zwinęła się w kłębek obok Lily. Najwyraźniej nie

chciała spuszczać siostry z oka na dłużej, niż to konieczne. Virginia doskonale wiedziała, co ona
czuje. Tak bardzo brakowało jej Shyanne…

– Czy Rose dobrze się czuje? – spytała szeptem.

– Tak. Myślę, że tęskni za dziadkami. Kiedy po południu pojechali na lotnisko, nie

odstępowała mnie na krok.

– Tak myślisz?

– A co innego mogłoby to być?

Virginia wyciągnęła go na korytarz, nie chcąc, żeby dziewczynki ją usłyszały.

– Lily wspominała, że twoja siostra zmarła w Bayview Grace.

Potarł dłonią twarz.

– Och, do diabła! Nawet o tym nie pomyślałem. Cholera, a codziennie chodzę tam do

pracy. Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Zacząłem tam pracować po śmierci Casey.

Virginia poczuła się winna. Kiedy zatrudniała Gavina, nie miała pojęcia, że jego siostra

była pacjentką na onkologii Bayview Grace i tam zmarła.

Jestem najgorszą szefową na świecie, pomyślała. Ale skąd miała o tym wiedzieć?

– Gavin, jest mi okropnie przykro, że nie wiedziałam…

background image

– Nikt nie wiedział. Nie chciałem, żeby ktoś mi współczuł czy składał kondolencje.

Potrzebowałem pracy.

– Ale gdybym wiedziała…

– Przestańmy już o tym mówić.

Przygryzła wargę i położyła torebkę na stoliku.

– Dlaczego nie weźmiesz prysznica albo nie zrobisz czegoś, co lubisz robić sam?

Mogłabym w tym czasie zająć się dziewczynkami… Zrobię Lily i Rose manikiur, ładnie
polakieruję im paznokcie.

– Nie musisz tego robić. Czeka cię pracowity dzień.

– Ale ja chcę.

– Więc dobrze, wezmę prysznic. Dziękuję – odparł.

– Nie ma za co. Tylko przynieś mi ładny różowy lakier do paznokci.

Gavin jęknął.

– Czy zawsze musi być różowy?

Virginia wybuchnęła śmiechem i poszła z powrotem do salonu. Dziewczynki oglądały

jakiś film rysunkowy z dokuczliwym podkładem muzycznym.

– A co byście powiedziały na coś zabawniejszego? Jakie macie filmy?

– Stare DVD mamy leżą tam, na szafce.

Virginia omal nie krzyknęła z radości, kiedy zdjęła z półki kasetę z musicalem The Sound

of Music.

– Czy widziałyście ten film?

– Czy to nie jest Mary Poppins? – zapytała Lily.

Virginia obdarzyła ją uśmiechem.

– Brawo! Ten musical idealnie nadaje się do śpiewania. Ilekroć źle się czułam, oglądałam

ten film.

Obie z siostrą traktowały ścieżkę dźwiękową jako podkład muzyczny i darły się przy jej

akompaniamencie na całe gardło. Oglądały wspólnie ten film tuż przed śmiercią Shyanne. Kiedy
w młodości czuła się przygnębiona, musicale poprawiały jej nastrój. I zagłuszały głosy rodziców
kłócących się o pieniądze.

Julie Andrews była jej bliższa niż rodzona matka.

Kiedy Gavin przyniósł lakier do paznokci i zmywacz, Lily krzyknęła z radości, a Rose

zaczęła wesoło podskakiwać, gdyż obie wiedziały, co teraz nastąpi. Potem Gavin wyszedł,
a Virginia puściła film. Gdy zabrzmiały dźwięki pierwszego przeboju, usiadła między
dziewczynkami i zaczęła malować pierwszy paznokieć Rose.

Gavin spędził sporo czasu w siłowni, a gdy potem wziął prysznic i zszedł na dół,

zorientował się, że jest późno. W salonie panowała cisza.

– Virginia… – Zatrzymał się, widząc, że zwinęła się w kłębek na kanapie, obok niej leży

Rose, a Lily chrapie w rogu. Ten widok bardzo go zdziwił, ale też sprawił mu przyjemność.
Paznokcie siostrzenic miały kolor gumy balonowej, a Virginii nie były zbyt starannie
pomalowane. Najwyraźniej lakierowała je któraś z dziewczynek.

Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.

Ona jest taka delikatna, taka piękna, przyznał z czułością. Nie wolno ci o niej myśleć w ten

sposób, skarcił się w duchu. Ona cię nie chce i postawiła sprawę jasno. Do niczego nie może dojść.

Zamierzał ją obudzić, ale po chwili doszedł do wniosku, że miała bardzo ciężki dzień,

o czym świadczyły jej podkrążone oczy. Najwyraźniej była wyczerpana.

Wziął więc koc i przykrył wszystkie dziewczyny, z których tylko dwie były jego…

Pragnął, by trzecia też do niego należała.

background image

Dokuczliwy pisk uświadomił Virginii, że nie jest u siebie. Nerwowo otworzyła jedno oko

i ujrzała milczącego złotego aniołka trzymającego nad jej twarzą gumową żyrafę imieniem
Georgiana. Nagle zdała sobie sprawę, że spędziła noc na kanapie Gavina.

– A niech to diabli! – jęknęła.

Rose pogroziła jej palcem, a Georgiana ponownie zapiszczała.

– Och, przepraszam, nie chciałam przeklinać – powiedziała Virginia, rozglądając się po

pokoju.

Kiedy dostrzegła wiszący na ścianie zegar uświadomiła sobie, że spóźni się na spotkanie

zarządu. Cholera.

– Muszę lecieć do pracy – oznajmiła, wstając i zdając sobie sprawę, że wciąż ma na sobie

fartuch, który włożyła poprzedniego dnia. Cholera do kwadratu.

– Dzień dobry – powiedział Gavin, wchodząc do salonu z kubkiem kawy.

– Dlaczego nie obudziłeś mnie wieczorem?

– Bo wydawałaś się taka spokojna i…

– Powinieneś był mnie obudzić – przerwała mu. – Muszę wziąć prysznic i się przebrać. Za

godzinę mam bardzo ważne spotkanie.

– W głównej sypialni są rzeczy Casey. Poza tym zawsze możesz skorzystać z mojego

prysznica.

– Nie sądzę, żeby było to stosowne.

Wypił łyk kawy.

– Cóż jest niestosownego w tym, żeby zaproponować przyjaciółce ubranie i prysznic?

Doszła do wniosku, że Gavin ma rację.

– Wskaż mi kierunek.

– Z przyjemnością.

Podążyła za Gavinem do głównej sypialni, w której unosił się wyraźnie męski zapach.

Właśnie taki, jaki uwielbiała. Zauważyła, że łóżko jest posłane, a na podłodze leży sterta koców.

– Co tu się dzieje? – zapytała.

– Och, wciąż nie mogę przyzwyczaić się do materaca. Przez tak długi okres spałem pod

gołym niebem, że teraz potrafię dobrze się wyspać tylko na podłodze.

– Kiedy wróciłeś do San Francisco?

– Pół roku temu, a łóżko nadal jest dla mnie za miękkie i nadaje się tylko do jednej rzeczy.

Tętno Virginii zaczęło przyspieszać, bo dobrze zrozumiała, co miał na myśli.

– Gdzie są te ubrania? – spytała, zmieniając temat.

Gavin przeszedł obok niej i otworzył drzwi garderoby.

– Tutaj są rzeczy Casey.

– Dlaczego wciąż je przechowujesz?

Wzruszył ramionami.

– Po prostu nie miałem czasu się tym zająć. Poza tym przydają się, kiedy podstępem

zwabiam tu kobiety i zmuszam je do opieki nad siostrzenicami.

Virginia przewróciła oczami i prychnęła, a Gavin otworzył kolejne drzwi.

– Tu są ręczniki. Nie krępuj się, bierz, który zechcesz.

– Dziękuję. Jestem ci naprawdę wdzięczna. Zobaczymy się w pracy.

Kiwnął głową.

– Tak. Do zobaczenia.

Kiedy zniknął, Virginia rozebrała się i weszła do kabiny. Wzięła prysznic, wytarła się do

sucha i podeszła do garderoby. Wybrała prostą bluzkę oraz spodnie, które okazały się dla niej
nieco za duże, ale przynajmniej nie był to pognieciony fartuch z poprzedniego dnia.

background image

Kiedy opuściła sypialnię, natknęła się na Gavina, który stał pod drzwiami, wyciągając w jej

kierunku kubek kawy.

– Tylko nie wylej jej znowu na mnie, dobrze?

Lekko się skrzywił.

– Twój samochód stał poza nocnym miejscem parkingowym i został odholowany.

Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.

– Jak dostanę się do pracy?

– Możesz pojechać ze mną. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi ci jazda na tylnym siedzeniu

motocykla. Rosalie musi zawieźć dzisiaj dziewczynki moim samochodem.

– Jeździsz motocyklem?

– Owszem – odparł. – Więc jak będzie?

– Nie mam wyboru – odrzekła, z trudem powstrzymując się od powiedzenia: „Bardzo

chętnie”.

– Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie – stwierdził żartobliwym tonem. – No to

chodźmy.

Dopiła kawę i ruszyła za nim do garażu. Kiedy tam weszli, Gavin zdjął pokrowiec

z harleya i wyciągnął z szafy dodatkowy kask. Była bardzo podniecona, że będzie jechać, siedząc
za Gavinem, ale miała też nadzieję, że nikt z personelu tego nie zobaczy, bo to mogłoby narazić na
szwank jej opinię i zagrozić ich karierom.

Usiedli na motocyklu, Virginia objęła go w pasie. Nagle jej serce zaczęło bić

w przyspieszonym rytmie. Miała nadzieję, że on tego nie poczuje.

– Trzymaj się. – Zapalił silnik i wyjechał na ulicę. Zatrzymał się, zamknął drzwi garażu,

a potem znów usiadł za kierownicą. – Czy jesteś gotowa?

– Tak.

Gdy zaczął manewrować po ulicach San Francisco, ścisnęła go mocniej, tłumiąc krzyk.

Jazda ją przerażała, ale też ekscytowała. Wspinali się na wzgórza, a potem gnali w dół. Virginia
miała wrażenie, że jest w jakiejś szalonej kolejce z wesołego miasteczka.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się beztroska i to ją przerażało. Dotarli do

Bayview Grace i Gavin postawił motocykl na swoim miejscu parkingowym.

– Co myślisz o tej jeździe? – spytał, gdy zsunęła z głowy kask i mu go wręczyła.

Jej kolana lekko drżały.

– To było… Dziękuję, że mnie przywiozłeś.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Jestem do usług. Jeśli zechcesz, to po pracy mogę cię zawieźć po samochód.

– Nie, dziękuję, doktorze Brice. Pojadę tam taksówką. Nie wiem, do której będę dzisiaj

w szpitalu.

– Jasne. Jeszcze raz dziękuję za pomoc przy dziewczynkach.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Zerknęła na zegarek i stwierdziła, że jest pięć minut

spóźniona. – Muszę lecieć. Dzięki.

Chciała mu powiedzieć, że z radością spędziłaby z nimi kolejny wieczór, ale zamiast tego

obróciła się na pięcie i pospiesznie ruszyła w kierunku szpitala.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Kiedy kilka godzin później wyszła ze spotkania zarządu, głowa pękała jej z bólu. Janice

czekała na nią w gabinecie.

– Wygląda pani, jakby przejechał panią walec – oznajmiła.

– Naprawdę? – spytała Virginia, siadając za biurkiem. – Kolejne cięcia budżetowe.

– Fuj, fuj.

– Święte słowa.

Virginia była zirytowana. Zarząd zatrudnił ją, by wskrzesiła szpital, ale jak miała tego

dokonać, skoro ciągle obcinano budżet. Na spotkaniu zasugerowała, by dofinansowano Bayview
Grace, co spodobało się dyrekcji, ale wiązało się z zaplanowaniem przez nią wielkiego przyjęcia.

– Cóż za ciekawy wybór koloru paznokci. Nie chciałabym być niegrzeczna, ale kto je pani

pomalował?

Virginia spojrzała na swoje ręce i jęknęła w duchu. Bez wątpienia przyciągnęły one

zdziwione spojrzenia niektórych członków zarządu.

– Nie jestem dziś w najlepszej formie. Poza tym mam dużo pracy.

– W porządku, zrozumiałam. Aha, dzwonili z wiadomością, gdzie trzymają pani

samochód. Ta informacja jest na różowej karteczce na wierzchu dokumentów – dodała Janice,
kładąc teczkę na biurku i wychodząc.

Virginia ponownie jęknęła. Zupełnie zapomniała o samochodzie, a za godzinę zamykano

parking policyjny. Doszła do wniosku, że papierkowa robota może poczekać do jej powrotu.

– Czy doktor Potter zakończyła już spotkanie zarządu? – spytał Gavin, a Janice szeroko się

uśmiechnęła.

– Owszem, ale musiała wyjść ze szpitala. W nocy jej samochód został odstawiony na

parking policyjny. To zupełnie niepodobne do doktor Potter.

– Racja. Zapomniałem.

– Naprawdę? To wiedział pan o tym?

Uniósł ręce.

– Nie sądzę, żeby mówienie o tym należało do moich obowiązków. Skoro Virginia…

– Virginia? – przerwała mu Janice. – Inni chirurdzy zwykle mówią o niej doktor Potter lub

szefowa. Nie wiedziałam, że państwo są sobie aż tak bliscy. – Uśmiechnęła się zadowolona
z siebie.

Zaklął w duchu.

– No cóż, wzywają mnie na oddział. Pójdę.

– Oczywiście, doktorze Brice. Oczywiście – powiedziała z przekąsem.

Gdy wszedł na oddział chirurgii urazowej, z pokoju wyskoczyła doktor Rogerson. Gavin

lubił niezależne silne kobiety, nie lubił jednak być przez nie osaczany. Zdawał sobie sprawę, że
Moira Rogerson traktuje go jak potencjalną zdobycz i wcale nie był tym zachwycony.

– Jak czuje się siostrzenica, doktorze Brice?

Zmarszczył brwi.

– Skąd pani o niej wie?

Pragnął zachować swoje prywatne życie dla siebie. Zwłaszcza nie chciał, by wiedzieli

o nim ludzie, z którymi pracował.

– Miałam wczoraj dyżur. Wezwano mnie do niej, ale moje obowiązki przejęła Królowa

Śniegu.

background image

Gavin nie lubił tego przezwiska.

– No cóż, doktor Potter jest chirurgiem urazowym, a moja siostrzenica złamała sobie rękę.

– Wyjął z kieszeni telefon i zaczął udawać, że sprawdza wiadomości.

– Nie wiedziałam, że opiekuje się pan siostrzenicami. To bardzo ładnie z pana strony.

– Nie opowiadam o nich… Chcę, żeby moje życie prywatne było prywatne. – Podszedł do

automatu i nalał sobie szklankę wody. Moira podążyła za nim, a on jęknął w duchu, modląc się, by
zniknęła.

– Ile lat mają pańskie siostrzenice?

– Dlaczego chce pani to wiedzieć?

– Po prostu staram się prowadzić towarzyską rozmowę. – Zrobiła krok do przodu

i położyła rękę na jego ramieniu, delikatnie je ściskając.

– Niestety, nie prowadzę takich rozmów.

– Więc co pan robi?

– Operacje?

Moira wybuchnęła irytującym śmiechem, mocniej ściskając jego ramię.

– Jesteś taki zabawny, Gavin.

Zazgrzytał zębami, bo nie podobał mu się poufały ton, jakim wymówiła jego imię.

– Nie widzę niczego zabawnego w mówieniu prawdy.

– Czy chciałbyś kiedyś zjeść ze mną kolację? Może dziś wieczorem?

Już miał jej przecząco odpowiedzieć, kiedy zobaczył przez okno Virginię wchodzącą do

szpitala. Na jej widok serce lekko mu podskoczyło, bo przypomniał sobie, jak wziął ją w ramiona
i pocałował, a potem ona go zostawiła.

– Gavin? – Moira wyjrzała przez okno, chcąc zobaczyć, co przyciągnęło jego uwagę. –

Och, Królowa Śniegu.

– Jasne. Może dziś – powiedział, starając się nie patrzeć na Virginię, która właśnie szła

w ich stronę.

Moira wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– W porządku. Później dam ci znać, gdzie i o której – odparła i zniknęła w swoim pokoju.

Virginia spojrzała na Gavina.

– Ciągle tu jesteś? Myślałam, że skończyłeś dyżur jakieś dwie godziny temu.

– Miałem operację. Najbliższy szpital był przepełniony, więc ambulans przyjechał do nas.

– Rozumiem.

– Co ustaliliście na zebraniu zarządu?

– Muszę zorganizować bal dobroczynny pod koniec miesiąca. – Zmarszczyła nos

z niechęcią. – Nie jestem zachwycona tą perspektywą.

– Czy ma to być nadęta uroczystość i każdy mężczyzna musi włożyć smoking?

– Owszem, a w dodatku udział jest obowiązkowy. Czy idziesz już do domu?

– Chyba tak. Ale jeśli będziesz potrzebowała pomocy w urządzaniu tego przyjęcia,

powiedz tylko.

– Widzę, że masz ukryte zalety, doktorze. A ja myślałam, że nienawidzisz takich imprez.

– To prawda, ale uczestniczyłem w wielu obowiązkowych balach dobroczynnych na rzecz

Lekarzy, więc mam spore doświadczenie.

– Być może skorzystam z twojej propozycji. Nie znam się na urządzaniu imprez

towarzyskich. Jako młoda dziewczyna nie wydałam ani jednego przyjęcia.

– Naprawdę?

– Moi rodzice nie mogli sobie pozwolić na taki luksus.

– A co robili?

background image

– Przeważnie byli bezrobotni. Dorastałam w przyczepie kempingowej w Dakocie wraz

z dwoma braćmi i trzema siostrami.

– To jest dla mnie zaskakujące.

– Naprawdę? Dlaczego?

– Bo nie wyglądasz na wychowaną w przyczepie.

– Posiadam ukryte zalety i mam nadzieję, że ktoś mi pomoże w organizacji tego balu.

– Owszem. Lepiej pójdę już do domu, bo dziewczynki niepokoją się, kiedy nie przychodzę

w porę.

– Naturalnie. Życzę wam miłego wieczoru i proszę, pozdrów je ode mnie. – Odwróciła się

i ruszyła w kierunku gabinetu.

Gavin patrzył na nią. Nagle przyszła mu do głowy okropna myśl. Zdał sobie sprawę, że

skoro szpital wydaje przyjęcie dobroczynne, narażając na stres szefową chirurgii, to jego finanse
muszą być w fatalnym stanie.

Czyżby groziły mu bankructwo pracodawcy i utrata posady?

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Gavinowi udało się namówić Rosalie do opieki nad siostrzenicami. Obiecał jej sporą

premię świąteczną.

Teraz stał na środku Union Square, czekając na Moirę. Rozejrzał się wokół siebie

i dostrzegł miejsce, w którym był poprzednio umówiony z Virginią. Przypomniał sobie, że olśniła
go wtedy jej uroda.

Bez przerwy zajmowała jego umysł. Sprawiała, że myślał o rzeczach, o których nie

powinien…

Czy zgodził się spotkać z Moirą i zaproponował właśnie to miejsce dlatego, że chciał

odtworzyć randkę z Virginią? Czy próbował sobie udowodnić, że potrafi zainteresować się inną
kobietą? Że Virginia nie jest kimś wyjątkowym?

Nie mógł zastanawiać się nad tym dłużej, bo właśnie podeszła do niego Moira. Miała na

sobie ciemnoszmaragdową sukienkę, która pasowała do koloru jej oczu i buty na wysokich
obcasach.

– Cześć! – Uśmiechnęła się promiennie, pochyliła i cmoknęła go w policzek.

– Cześć.

– Dokąd idziemy? Mam nadzieję, że niedaleko. – Pokazała palcem obcasy, a potem lekko

uniosła brzeg sukienki, odsłaniając nogę. – To udręka dla stóp, ale te szpilki są takie ładne.

– Pomyślałem, żeby pójść do Fog City.

– Aha. – W jej głosie zabrzmiał cień zawodu.

– Co w tym złego? Zarezerwowałem stolik.

– To brzmi nieźle – skłamała, zmuszając się do uśmiechu. – Czy twój samochód stoi gdzieś

w pobliżu? Przyjechałam tu taksówką, bo mój jest w warsztacie.

– Nie. Pomyślałem, że pojedziemy tam tramwajem.

– Nabierasz mnie, tak?

– Nie, wcale cię nie nabieram. Pomyślałem, że pojedziemy tramwajem i po drodze

będziemy podziwiać widoki.

– Zapłacę za taksówkę, dobrze? Bez urazy, ale te obcasy nie nadają się do tramwaju.

– Zgoda.

Ruszyli w kierunku postoju, a po chwili siedzieli już w taksówce i jechali do Fog City.

Virginia z przyjemnością wsiadła do tramwaju, pomyślał. Jest zupełnie inna niż Moira. Ale

kto by się tym przejmował? Nie chcę porównywać tych dwóch kobiet.

Rozmowa przy kolacji była jednostronna. Moira bez przerwy gadała, a Gavin nie mógł

pozbyć się myśli o Virginii.

– Gavin, czy ty mnie słuchasz?

– Przepraszam, co takiego?

Zmarszczyła brwi.

– Chyba nie jesteś w sosie.

– Pewnie masz rację. O czym mówiłaś?

– O tym, że niektórzy członkowie naszego personelu uważają, że Królowa Śniegu zaczęła

topnieć, coraz bardziej łagodnieje. Czy możesz to sobie wyobrazić? Ciekawa jestem, co jest tego
przyczyną, choć mam pewne podejrzenia.

– Łagodnieje? Co masz na myśli?

– Po prostu inaczej się zachowuje. Podejrzewam, że w jej życiu pojawił się mężczyzna.

background image

Serce Gavina załomotało, ale wzruszył ramionami, udając obojętność.

– Może ma czymś zaprzątnięty umysł.

– Kto wie? Ale stała się bardziej… sama nie wiem… bardziej przystępna. Nie zachowuje

już takiego dystansu wobec ludzi. Pielęgniarkom podoba się ta zmiana.

– Nie widzę więc problemu…

– Wiesz, słyszałam, że mają zlikwidować oddział ratunkowy.

To zdanie przyciągnęło jego uwagę.

– Kto ci o tym powiedział?

– Aha, więc ty też o tym słyszałeś – odparła z szerokim uśmiechem.

– Ale nic konkretnego, tylko plotki. Zwłaszcza o zbiórce pieniędzy…

– Bal dobroczynny! Tak, mnie też to zaniepokoiło. Mam przecieki z zarządu…

– Mów.

– Chcą zlikwidować ratunkowy, ale doktor Potter zaciekle walczy o jego utrzymanie.

Gavin się uśmiechnął, zadowolony z tego, co usłyszał.

– Naprawdę?

Moira cicho westchnęła.

– Nic dobrego z tego dla niej nie wyniknie. Dlatego właśnie złożyłam podanie o pracę

w innym szpitalu i zostałam zatrudniona.

– Odchodzisz z Bayview?

– Tak, zanim zupełnie się pogrąży. Muszę myśleć o sobie. – Wyciągnęła do niego rękę.

– Uważam twoje podejrzenia o upadku Bayview za przedwczesne. Myślę, że doktor Potter

uratuje szpital.

Moira zmarszczyła brwi, cofając rękę.

– Dlaczego zgodziłeś się na to spotkanie, Gavin?

– Co masz na myśli?

Wzniosła oczy do nieba. Z westchnieniem wyjęła z torebki dwadzieścia dolarów i położyła

je na stole.

– Wyraźnie nie jesteś mną zainteresowany. Nie mam zamiaru spędzać wieczoru,

rozmawiając o szpitalnych intrygach – oznajmiła, wstając.

Gavin, nie wiedząc, jak się zachować, podbiegł do niej, chwycił ją za ramiona i przycisnął

wargi do jej ust. I zdał sobie sprawę, że pocałunek z Virginią był zupełnie inny. Delikatny, słodki
i podniecający.

Nie miał ochoty na Moirę. Pragnął Virginii.

– Do widzenia, doktorze Brice – powiedziała Moira, marszcząc brwi, a potem ruszyła

w stronę wyjścia.

Virginia zerknęła na zegar. Dochodziła ósma. Powinna iść już do domu, ale co tam będzie

robić?

Po chwili jej myśli powędrowały ku Gavinowi. Wiedziała, że dzisiejszy wieczór spędza

w towarzystwie Moiry Rogerson. Dowiedziała się o tym od Janice.

Nie powinna się tym przejmować, ponieważ nie planowała z nim związku, a jednak…

Z zazdrością wyobraziła sobie Gavina rozmawiającego z Moirą tak jak z nią. Westchnęła i włożyła
papiery do teczki. Wstała i przeciągnęła się, postanawiając wracać domu. Nagle drzwi jej biura
gwałtownie się otworzyły i stanął w nich Gavin.

– Doktorze Brice, myślałam, że jesteś na kolacji.

– Byłem, ale muszę z tobą porozmawiać.

– Och? – Virginia zaczęła się denerwować.

– Muszę… to znaczy, chcę… – Rozmasował kark, a potem zamknął drzwi. – Muszę

background image

przenieść… zmienić godziny mojej pracy na nocne.

– Aha, w porządku. – Usiadła, bo ugięły się pod nią kolana. Była tak zaskoczona tą

wiadomością, że nie wiedziała, czy powinna się martwić, czy cieszyć. – Ale dlaczego?

– Dziewczynki zaczynają naukę w pierwszym tygodniu września, a ja chciałbym odwozić

i odbierać je ze szkoły. Rose idzie do pierwszej klasy, więc uważam, że powinienem być z nimi…

Virginia kiwnęła głową ze zrozumieniem.

– Naturalnie. Myślę, że nie będzie z tym problemu. Na pewno ktoś zechce się z tobą

zamienić…

– Jefferson jest młody i wolałby pracować w ciągu dnia.

– Wobec tego, sprawa załatwiona. – Spojrzała na niego i stwierdziła, że jest

zdenerwowany. – Czy to już wszystko?

– Nie. – Popatrzył na nią swoimi ciemnozielonymi oczami, przykuwając ją wzrokiem do

fotela. – Czy oddział ratunkowy jest zagrożony?

Odchrząknęła.

– O czym ty mówisz?

– O balu dobroczynnym. To nie jest zwykła zbiórka pieniędzy, tylko gromadzenie

funduszy na ratowanie tego oddziału, prawda?

– Owszem.

– Czy moja posada jest zagrożona?

Chciała powiedzieć mu prawdę, ale nie mogła, bo zobowiązała się do zachowania

tajemnicy.

– Temu oddziałowi nic nie grozi – skłamała.

Podszedł do biurka i usiadł naprzeciwko niej.

– Jesteś tego pewna?

Odwróciła od niego wzrok.

– Gavin, chciałabym powiedzieć ci coś więcej, ale warunki umowy zobowiązują mnie do

zachowania tajemnicy. – Spojrzała na niego, starając się przekazać mu wszystko, czego nie mogła
wyznać.

– Rozumiem. Wierzę, że dzięki twoim staraniom ten szpital nie pójdzie na dno. Nie chcę

rezygnować z pracy.

– Od kogo o tym usłyszałeś?

– Od doktor Rogerson.

– Ach, tak, to ma sens. Dziś rano złożyła rezygnację. – Odchrząknęła. – Podobno byłeś

z nią na randce. Jak ci poszło?

– Świetnie – odrzekł z uśmiechem.

Virginia lekko się zarumieniła.

– Och, to wspaniale. Ona jest doskonałym chirurgiem.

– Czyżbyś była zazdrosna? – spytał, spoglądając na nią szelmowskim wzrokiem.

– Nie bądź śmieszny. Chcę po prostu poznać źródło plotek, żeby je zneutralizować, zanim

przybiorą groźne rozmiary. Nie interesuje mnie, z kim się spotykasz. Dałeś mi do zrozumienia, że
twoje życie prywatne to nie moja sprawa i tak właśnie jest.

Zmarszczył czoło.

– Wobec tego cieszę się, że zostało to ustalone. – Wstał z krzesła i podszedł do drzwi.

Odwrócił się i spojrzał na nią, mówiąc: – Dobrej nocy, doktor Potter.

– Dobranoc, doktorze Brice.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY


– Ten bal dobroczynny, który pani organizuje, to fantastyczny pomysł, doktor Potter –

oznajmił Edwin Schultz.

– Cieszę się, że pan to pochwala – odparła ze sztucznym uśmiechem, a potem zerknęła na

zegarek i dodała: – Proszę mi wybaczyć, panie Schultz, ale jestem umówiona z ważnym
pacjentem.

– Oczywiście, oczywiście, ale zanim pani pójdzie, chciałbym panią uprzedzić, że na tej

imprezie ma przemówić doktor Gavin Brice.

– Doktor Brice?

– Tak. Wiele osób, które wezmą udział w tym przedsięwzięciu chce, żeby opowiedział

o swoich doświadczeniach i przeżyciach związanych z Lekarzami bez Granic.

– Ale on teraz pracuje na nocnej zmianie i nie wiem, czy będzie mógł oderwać się od

obowiązków.

Edwin Schultz zmarszczył czoło.

– Wobec tego musi go pani poprosić, doktor Potter. Radziłbym, żeby wręcz kazała mu pani

to zrobić.

Kazała mu to zrobić, powtórzyła w myślach, uśmiechając się z przymusem, a potem

przeprosiła go i ruszyła w stronę punktu pielęgniarek.

– Lily Johnson czeka na panią w gabinecie 2221A – oznajmiła Janice. – Jest z nią doktor

Brice.

– Dziękuję, Janice. Odbieraj, proszę, moje telefony.

– Oczywiście.

Kiedy Virginia weszła do gabinetu, zastała tam Rosalie, Rose i Gavina, który siedział obok

Lily.

W pierwszej kolejności obejrzała na negatoskopie zdjęcia rentgenowskie.

– Wszystko wskazuje na to, że kość łokciowa ładnie się zrosła. Może zdjęłabym ci gips?

Co ty na to, Lily?

– Nie mogę się doczekać, kiedy mi go pani zdejmie – zaświergotała dziewczynka

z uśmiechem.

– Jestem tego pewna. – Virginia przygotowała narzędzia, a potem spytała Rose: – Jak się

dzisiaj czujesz?

Rose wzruszyła ramionami, ale się nie uśmiechnęła.

– Martwisz się o siostrę, tak?

Dziewczynka kiwnęła głową.

– Nie ma powodu, żeby się o nią martwić. – Virginia chwyciła piłę używaną do

zdejmowania gipsu i ją uruchomiła. – To narzędzie nie przetnie jej skóry.

Rose wpatrywała się w piłę z niezwykłym zainteresowaniem. Virginia mrugnęła

porozumiewawczo do Gavina, który zasłonił usta dłonią, chcąc ukryć uśmiech.

– No to, Lily, zdejmujemy ten gips – powiedziała Virginia, wkładając dziewczynce na

twarz maskę i okulary ochronne.

– Po co to?

– Osłoni cię przed pyłem. Popatrz, ja też mam swoje – oznajmiła Virginia, a potem

przecięła gips.

– Fu! Jak to śmierdzi. – Lily zatkała sobie nos.

background image

Virginia odłożyła piłę, a potem obmacała jej rękę.

– Kość wydaje się zrośnięta. Jako twój lekarz proszę cię, żebyś w szkole nie błaznowała na

żadnych drążkach czy poręczach. Obiecujesz?

– Obiecuję. Czy mogę zatrzymać gips? Podobają mi się wszystkie te podpisy.

– Oczywiście, że możesz – odparła Virginia, a potem odwróciła się do Gavina i dodała: –

Skóra ręki jest bardzo sucha. Mocz ją w gorącej wodzie przez dwadzieścia minut dwa razy
dziennie, a potem…

– Wiem, co należy robić po zdjęciu gipsu.

Zaśmiała się.

– Jasne.

– Rosalie, czy mogłabyś zabrać dziewczynki do domu? – spytał.

– Naturalnie. Chodźcie, zobaczycie wujka jutro rano.

Lily chwyciła Rose za rękę i razem wyszły z pokoju.

– Doktorze Brice, zanim zaczniesz zmianę, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Gavin skrzyżował ręce na piersi.

– Jasne, jestem do dyspozycji.

– Dyrekcja pyta, czy zechcesz przemówić na imprezie, która ma się odbyć w przyszłym

tygodniu.

– Nie.

– Proszę cię, zrób to dla szpitala.

– Nie lubię wygłaszać przemówień, więc jest mi bardzo przykro, ale nie zrobię tego nawet

dla szpitala.

– Chyba nie wiesz, o co cię proszę.

– Dobrze wiem, doktor Potter. Dyrekcja chce, żebym opowiedział o pełnym przygód życiu,

jakie wiodłem w Lekarzach.

– I musisz o tym opowiedzieć – oznajmiła.

– Wcale nie muszę. Będę obecny na tym balu, ale nie opowiem…

– Owszem, opowiesz.

Przekrzywił głowę.

– Nie sądzę, żebyś mogła mnie do tego zmusić.

– Nie mogę i wcale nie chcę, ale przemówisz…

– Dlatego, że od tego zależy moja praca?

W milczeniu kiwnęła głową.

– Jak źle to wygląda?

– Bardzo źle – odparła półgłosem.

– Więc oddział ratunkowy jest przeznaczony do likwidacji?

– Dobrze wiesz, że mogą mnie oskarżyć o naruszenie tajemnicy.

– Nikomu nie pisnę ani słowa.

Westchnęła, jej twarz wyraźnie zbladła.

– Czy to dotyczy tylko ratunkowego? – spytał.

– Tak naprawdę… nie tylko.

– Dobrze więc, wygłoszę to przemówienie.

Odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję. To bardzo wiele dla mnie znaczy.

– Wygłoszę je dla szpitala i dla ludzi, którzy liczą na pracę. Ale czy mogłabyś zrobić coś

dla mnie?

– To zależy.

background image

– Proszę przyrzec, że to zrobisz.

– Nie mogę niczego obiecać w ciemno.

– Po prostu chciałbym, żebyś powiedziała mojemu personelowi, co się dzieje. Oni wiedzą,

że zanosi się na likwidację pewnych oddziałów, ale nie znają szczegółów i to ich bardzo stresuje.

– Nie mogę, Gavin. Mam związane ręce.

– Nieprawda.

– Czy nie uważasz, że uświadomienie im, że mogą stracić pracę, byłoby dla nich bardziej

stresujące? – spytała podniesionym głosem, a jej twarz spąsowiała, ale Gavin nie zwracał na to
uwagi. Był wściekły, bo uważał, że członkowie jego personelu powinni poznać prawdę.

– Proszę im powiedzieć – wycedził przez zęby.

– Nie, a ty lepiej dotrzymaj słowa, że też tego nie zrobisz. – Odwróciła się na pięcie

i wypadła z pokoju jak burza.

Gavin zaczął się po chwili zastanawiać, co by zrobił na jej miejscu. Doszedł do wniosku, że

gdyby był ordynatorem, uprzedziłby personel o tym, iż szpitalowi grozi likwidacja. Wziął głęboki
uspokajający oddech i nagle dostrzegł w postępowaniu Virginii jakiś sens.

Gdyby poinformowała o tym pracowników, to złożyliby wymówienia albo przestaliby

wykonywać dobrze obowiązki, wiedząc, że szpital i tak jest skazany na nieuchronną likwidację.

– Ale ze mnie za osioł! – mruknął pod nosem.

– Doktorze Brice, na Van Ness doszło do zderzenia tramwaju z autobusem – oznajmił

doktor Jefferson, wchodząc do gabinetu zabiegowego. – Wszystkie szpitale…

Słysząc to, Gavin chwycił fartuch, wybiegł z pokoju i ruszył w stronę wyjścia awaryjnego.

Kiedy znalazł się przed budynkiem szpitala, dostrzegł ogromny kłąb dymu, a po chwili powietrze
przeszył ryk syren ambulansów.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY


– Czy jest pani z kimś umówiona, doktor Potter? – spytała Janice, wchodząc do gabinetu

Virginii z plikiem dokumentów w ręku.

– Słucham?

Kąciki ust Janice lekko zadrżały.

– Chodzi mi o randkę z kimś, kto panią… hmm… pociąga.

– Nie, nie umówiłam się na żadną randkę.

– Myślę, że szefowa chirurgii, która organizuje tę imprezę, powinna pojawić się na tej gali

w towarzystwie jakiegoś fajnego przystojnego mężczyzny.

Virginia potrząsnęła głową.

– Ta szefowa chirurgii jest zbyt zajęta organizacją tej imprezy i prowadzeniem szpitala,

żeby znaleźć kogoś odpowiedniego do takiej roli.

– Sądzę, że to dość dobra wymówka, ale gdybym była na pani miejscu, znalazłabym sobie

jakiegoś przystojnego byczka, żeby…

– Dziękuję za radę, Janice – przerwała jej Virginia, masując sobie skronie.

Kiedy Janice wyszła, zerknęła na zegarek. Dochodziła siódma. Zdała sobie sprawę, że jest

w szpitalu od czwartej rano, czyli prawie piętnaście godzin. Na szczęście poprzedniego dnia kupiła
sobie śliczną szafirową sukienkę wieczorową. I co z tego, skoro idzie na imprezę sama, pomyślała
ze smutkiem. Nie miała nikogo, kto doceniłby tę sukienkę, kto by z nią zatańczył. Nikogo, kto
sprawiłby, żeby poczuła się seksowna.

Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni była na randce.

A kolacja z Gavinem? – spytał ją wewnętrzny glos. Na wspomnienie jego pocałunku

zarumieniły jej się policzki. W dodatku kiedy ją objął, w jego zielonych oczach pojawiły się
diabelskie błyski. Ale to nie była randka.

Doprawdy?

– Kogo ja chcę oszukać? – mruknęła pod nosem. – Właśnie, że była… ale tak jak

w przypadku większości moich randek, nic z niej nie wynikło.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie miała okazji z nim rozmawiać od dnia, w którym

zdejmowała gips z ręki Lily. Dosyć już tej pracy, pomyślała. Pora stąd wyjść.

Wyłączyła komputer, chwyciła torebkę i opuściła biuro.

Wyszła przed szpital i ruszyła w kierunku samochodu, ale nagle przystanęła. Po drugiej

stronie ulicy mieścił się bar. Nigdy w nim nie była, lecz wyglądał dość zachęcająco.

– A niech tam! – mruknęła do siebie.

Przekroczyła ulicę, weszła do pubu i usiadła przy barze.

– Co pani podać? – spytała ładna jasnowłosa dziewczyna.

– Sama nie wiem.

Barmanka uniosła brwi ze zdumienia.

– Słyszałam tu różne dziwne rzeczy, ale coś takiego chyba po raz pierwszy…

– Naprawdę? Usprawiedliwia mnie to, że nigdy nie byłam w pubie.

– No, no! – zawołała barmanka z uśmiechem.

– A co pani by mi poleciła? – spytała Virginia, zmieniając temat.

– Może kieliszek dobrego lokalnego wina?

Virginia kiwnęła głową i nagle poczuła się odprężona.

– To brzmi zachęcająco.

background image

– Zaraz przyniosę – oznajmiła barmanka i zniknęła na zapleczu, a po chwili wróciła

i postawiła kieliszek na serwetce. – To jest bardzo dobre czerwone wino kalifornijskie. Mam
nadzieję, że będzie pani smakowało.

– Na pewno – odparła Virginia, wręczając jej pieniądze.

Dziewczyna kiwnęła głową, a potem poszła na drugi koniec baru. Virginia wypiła łyk

wina, czytając etykiety na butelkach alkoholi wysokoprocentowych, które stały na półce.

– Co tu robisz? – zapytał Gavin, siadając obok niej na stołku.

– Ty tutaj?

– Mógłbym ci zadać to samo pytanie – odparł.

– Co panu podać, doktorze Brice? – spytała barmanka.

– To, co zawsze, Tamaro. Dziękuję.

Dziewczyna kiwnęła głową, a po chwili postawiła przed nim kufel piwa.

– Widzę, że często tu przychodzisz, tak?

– Tak. Ostatnio. W ciągu minionego miesiąca wpadałem tu raz w tygodniu. Wypijam piwo

i jadę do domu.

– Bywasz tu wystarczająco często, żeby znać imię barmanki – stwierdziła Virginia

z przekąsem.

– Zrozum, na tym właśnie polega umiejętność współżycia z ludźmi, nad którą wciąż

pracuję.

– Kimber z chirurgii urazowej twierdzi, że dotąd nie znasz jej imienia.

– Kto?

– Kimber. Ona mówi, że zwracasz się do niej: „Witaj, kotku”.

Gavin głośno się roześmiał.

– To przez jej fartuch, który jest tak różnobarwny, że pasowałby bardziej do Lily lub Rose.

Ale ją lubię. To dobra pielęgniarka.

– Ja też ją lubię.

– Czy jest na mnie obrażona?

– Czyżby to dla ciebie miało jakieś znaczenie?

– Naturalnie. – Wypił łyk piwa. – Chcę, żeby w moim zespole panował duch życzliwości

i współpracy. Pragnę udowodnić dyrekcji, że oddział ratunkowy jest wart ocalenia.

Virginia poczuła ucisk w żołądku.

– Ale nikomu nie wspominałeś, że jest zagrożony?

Zmarszczył czoło.

– A dlaczego miałbym to zrobić? Informowanie ich o tym, że mogą stracić pracę, nie

należy do moich obowiązków.

– Tak, masz rację. – Postawiła kieliszek na barze i wstała. – Muszę już iść.

Gavin chwycił ją za ramię.

– Dokąd? Nawet nie dopiłaś wina.

– Wpadłam tu, żeby się odprężyć, Gavin. Nie mam ochoty rozmawiać o sprawach szpitala.

– Proszę mi wybaczyć. Ja też nie chciałem poruszać tego tematu. Nie odchodź.

Virginia usiadła i wypiła kolejny łyk wina.

– Co słychać u dziewczynek? – Tęskniła za nimi i ku swojemu zdumieniu często o nich

myślała.

– Wszystko dobrze. Lily nie wpakowała się w żadne tarapaty.

– Miło mi to słyszeć.

– Czy masz już partnera?

– Słucham?

background image

– Pytałem, czy wybrałaś już szczęśliwca, który będzie ci towarzyszył na balu.

Odchrząknęła i przesunęła palcami po nóżce kieliszka.

– Ja… nie miałam okazji nikogo zaprosić.

To dobrze, pomyślał Gavin.

– Ja też nie, choć zaproszono mnie…

– Kto cię zaprosił? – spytała, spoglądając na niego spod gęstych, ciemnych rzęs.

– Czy to ma znaczenie? I tak z nią nie pójdę.

– Dlaczego nie?

Gavin wzruszył ramionami.

– Bo nie jestem zainteresowany…

– Ale ona jest ładną i elegancką kobietą.

– O kim pani mówi?

– O doktor Rogerson.

– Moira odeszła z Bayview Grace. Nie widziałem jej od dnia, w którym zwróciłem się

z prośbą o zmianę dyżurów na nocne.

– Ale dlaczego? Tak jak mówiłam, ona jest ładna, inteligentna…

– Czy próbujesz mnie namówić, żebym zabrał Moirę na ten bal? – spytał z szerokim

uśmiechem.

– Miałbyś przynajmniej z kim zatańczyć.

– Ja nie tańczę. – Dopił piwo i dał znać Tamarze, by przyniosła mu następne.

– Co widzisz złego w tańcu?

– Po prostu nie umiem tańczyć. A ty?

– Umiem, ale nie rób takiej zgorszonej miny.

– A lubisz pląsać po parkiecie?

– Oczywiście, że tak. Po sutej kolacji i przemowach taniec na pewno sprawiłby mi

przyjemność. Ale powinnam już iść. Jutro znów czeka mnie pracowity dzień.

– Odprowadzę cię do samochodu.

Kiedy wyszli z baru, wziął ją pod rękę i przeprowadził przez jezdnię.

– Dziękuję za miłe towarzystwo – powiedziała Virginia, wyjmując z torebki kluczyki od

auta.

– Powinnaś częściej przychodzić do tego baru. To ulubione miejsce spotkań pracowników

szpitala.

– Pozdrów ode mnie dziewczynki. – Zamierzała wsiąść do samochodu, ale Gavin ją

powstrzymał. – Czy jest jeszcze coś, w czym mogłabym ci pomóc?

– Pójdź ze mną – poprosił, czując ogłuszające bicie serca.

– Słucham?

– Proszę mi towarzyszyć na tej imprezie.

– Mówisz poważnie?

Kiwnął głową.

– Tak. Potrzebujesz partnera, a ja partnerki, więc chodźmy razem. Ale pod jednym

warunkiem… musisz nauczyć mnie tańczyć.

– Mówisz poważnie? – powtórzyła, wybuchając śmiechem.

– Nie chciałbym wprawiać szefowej chirurgii w zakłopotanie, niezdarnie plącząc się na

parkiecie.

– Dobrze.

– Więc to znaczy „tak”?

– Owszem, ale ja też mam pewien warunek.

background image

– Jaki? – spytał Gavin.

– Pozwolisz mi wybrać dla siebie smoking.

– Smoking?

– Na tym przyjęciu obowiązują smokingi. Więc w co zamierzasz się ubrać?

– W elegancki garnitur.

Wzniosła oczy do nieba.

– Założysz smoking, który ci wybiorę. Nie chcę, żebyś przyniósł mi wstyd, wkładając

koszulę i dżinsy.

– Dobrze – zgodził się niechętnie. – Więc umowa stoi?

– Tak – odparła, wyciągając rękę. – Czy moglibyśmy wybrać się do wypożyczalni strojów

wieczorowych po twoim następnym dyżurze?

– Ustalę to z Rosalie, ale myślę, że tak.

– W porządku. Miłego wieczoru, Gavin. Do zobaczenia w czwartek rano.

– Do zobaczenia.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY


– Czuję się tak, jakbym był klaunem – krzyknął Gavin zza zasłony przebieralni.

– Nic mnie to nie obchodzi – odparła Virginia, usiłując stłumić wybuch śmiechu. – To

część naszej umowy. – Pracownik wypożyczalni strojów spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Naprawdę czuję się jak błazen.

– Przestań się powtarzać…

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie mogę włożyć szarego ubrania, które doskonale się

sprawdziło.

– Mogło tak być, ale jak ci mówiłam, na tej gali obowiązują smokingi. – Wstała i podeszła

do zasłony. – Czy mi się pokażesz, czy mam tam wejść?

– Już wychodzę.

Kiedy zasłona się rozsunęła, Virginia się cofnęła. Na widok Gavina wstrzymała na chwilę

oddech.

W czarnym smokingu wyglądał świetnie. Zupełnie jakby był specjalnie na niego szyty.

W końcu zrozumiała, co znaczą słowa: „pasuje jak ulał”.

– No i jak wyglądam? – spytał. – Czy lepiej niż w lekarskim kitlu?

Chciała powiedzieć, że znacznie lepiej, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

– No, trochę lepiej.

– Tylko trochę? – Uniósł brwi.

– Nadal uważam, że powinieneś zmierzyć frak.

– Tylko nie frak!

– W porządku. Ten smoking dobrze na tobie leży – powiedziała, kiedy wracał do

przymierzalni.

Podeszła do okna i zaczęła obserwować tramwaje przejeżdżające przez Market Street. Na

dworze zapadał zmrok, na ulicy osiadał pas gęstej mgły.

Gavin wyszedł z przymierzalni i wpłacił kaucję za smoking, a potem oboje opuścili

wypożyczalnię. Powietrze było dość rześkie, ale to Virginii nie przeszkadzało.

O tej porze roku w Dakocie było o wiele chłodniej. Od lat nie odwiedzała rodziców, ale

wiedziała, że za dwa miesiące temperatura spadnie, zacznie sypać śnieg, a bezkresne prerie
pokryje biała skorupa, taka sama jak na Alasce czy w Kanadzie.

W San Francisco nigdy nie sypał tak gęsty śnieg i po raz pierwszy od dłuższego czasu

zaczęła za nim tęsknić.

Ruszyli wzdłuż Market Street w kierunku Union Square, miejsca, w którym spotkali się na

pierwszej randce.

– O czym myślisz? – spytał Gavin.

– O domu rodzinnym – odparła.

– Powiedz mi jeszcze raz, skąd pochodzisz.

– Z De Smet w Dakocie Południowej.

– To niedaleko od Billings, gdzie dorastałem. Choć mieszkałem w wielu miejscach…

Praca moich rodziców zmuszała nas do ciągłych przeprowadzek. Nie znosiłem tego.

– I mimo to pracowałeś w Lekarzach?

– Podobała mi się działalność tej organizacji. Poza tym nie miałem rodziny, więc mogłem

przenosić się z miejsca na miejsce. Ale nigdy nie zrobię tego dziewczynkom. Zostaniemy w San
Francisco.

background image

– Większość dzieci żołnierzy nie przeżywa tak bardzo ciągłych przeprowadzek.

Gavin westchnął.

– Moi rodzice nie byli przesadnie… Kochali nas, ale ich kariery zawodowe były dla nich

najważniejsze i nie okazywali nam wiele czułości. Poza rodzicami nie mieliśmy żadnej rodziny,
więc musiałem opiekować się moją siostrą.

– Jak oni odeszli?

– Ojciec zginął podczas pełnienia obowiązków służbowych, kiedy wyjechałem na studia.

Matka… popełniła samobójstwo rok później. Cierpiała na niezdiagnozowaną nerwicę pourazową,
której nabawiła się w Iraku. Casey była świeżo po liceum i tego właśnie roku wyszła za ojca
dziewczynek.

– Przykro mi…

Pokiwał głową.

– Dziękuję. To nie były łatwe czasy.

– Rozumiem twoje przywiązanie do siostrzenic i to, że chcesz zapewnić im stabilność.

Rozumiem też Casey, że wybrała na opiekuna ciebie, a nie ich dziadków.

– Tak. – Zmarszczył brwi. – A co z twoją rodziną? Dlaczego od dawna nie byłaś w domu?

Virginia zawahała się, bo nigdy z nikim nie rozmawiała o swojej rodzinie.

– Jak wiesz, moi rodzice mieszkają w przyczepie kempingowej. Nie ma tam dla mnie

miejsca. – Ze wzruszenia załamał jej się głos.

– Co się dzieje?

– To jest dla mnie zbyt bolesne. Nie chcę do tego wracać.

Zatrzymali się na placu. Virginia była zadowolona, że mgła opadła, bo zasłoniła

napływające do jej oczu łzy.

– Czy stało się coś złego? – spytał Gavin, wprowadzając ją do niewielkiej kawiarni

i zamawiając kawę. – Wyjawiłem ci kilka tajemnic z mojego życia, więc powinnaś mi się
zrewanżować.

Lekko się uśmiechnęła.

– Jestem bliźniaczką – wyszeptała.

– Naprawdę?

– Shyanne była moją najlepszą przyjaciółką, ale…

– Na co umarła?

– Była w ciąży pozamacicznej. Zaszła w nią w ostatniej klasie liceum. Chłopak, to znaczy

ojciec dziecka, zniknął, a ona nie powiedziała o tym nikomu, bo taty nie było stać na opłacenie
ubezpieczenia. Z trudem organizował pieniądze na nasze utrzymanie, a było nas siedmioro.
Shyanne pękł jajowód i zanim ją otworzyli… zmarła.

– Bardzo mi przykro. Dziwi mnie tylko, dlaczego twój ojciec wciąż nie ma pracy.

Westchnęła.

– Jest niepełnosprawny. Był spawaczem, ale miał ciężki wypadek podczas pracy. Żyje

z zasiłku.

– To ile masz rodzeństwa?

– Zostały dwie siostry i dwaj bracia. Siostry się wyprowadziły, a bracia chodzą jeszcze do

liceum.

– To chyba miło mieć taką dużą rodzinę.

– Tak.

– Czy tęsknisz za nimi?

– Owszem, ale nie byłam tam od śmierci Shyanne. Ujmę to inaczej. Chciałam raz czy dwa

wybrać się do nich, ale nie dałam rady. To było dla mnie za trudne…

background image

– Czy nie czujesz się samotna, na przykład w okresie świąt?

– Mogłabym o to samo zapytać ciebie, Gavin.

– Trudno jest tęsknić za rodziną, kiedy się pracuje.

– Masz rację. Też tak uważam.

Ostatnie święta Bożego Narodzenia spędziła na dyżurze w szpitalu. Kiedy wróciła do

domu, odsłuchała wiadomość nagraną na sekretarkę. Matka prosiła, by do nich przyjechała.
Życzyła jej wesołych świąt i mówiła, że bardzo za nią tęskni.

– Przepraszam, że cię przygnębiłem swoimi pytaniami – powiedział Gavin, przerywając

milczenie. – Ale, ale! Obiecałaś, że nauczysz mnie tańczyć.

– Jutro mam wolny dzień. Mogę do ciebie wpaść.

– Dziewczynki ucieszą się z tej wizyty.

– A ja ucieszę się, kiedy je zobaczę.

– Więc dobrze, jesteśmy umówieni na jutro.

– Nie żartowałeś. Naprawdę nie umiesz tańczyć – powiedziała, kiedy Gavin po raz kolejny

nadepnął jej na stopę.

Wypuścił ją z objęć, podszedł do magnetofonu i wybrał utwór grany w wolniejszym

tempie.

– Może powinniśmy ćwiczyć przy takiej muzyce?

Poczuła ucisk w gardle i suchość w ustach, bo Gavin był zaledwie kilka centymetrów od

niej. Objął ją w pasie i chwycił lewą ręką jej prawą dłoń.

– Myślę, że zrobiłem to bezbłędnie, co?

– Prawdę mówiąc, w tańcu towarzyskim twoja prawa ręka powinna znajdować się tuż pod

moją łopatką.

Wykonał jej polecenie.

– Teraz jest dobrze, dziękuję – oznajmiła.

– Gdzie nauczyłaś się reguł obowiązujących w tańcu towarzyskim?

– W internecie – odparła, mrugając do niego porozumiewawczo.

Gavin wybuchnął śmiechem, a ona zaczęła go prowadzić. Po chwili przejął inicjatywę

i zaczął z nią wirować po pokoju, wykazując się perfekcyjną wirtuozerią.

– Czy nie mówiłeś przypadkiem, że nie umiesz tańczyć? – spytała z przekąsem.

– Mam ukryte zalety, doktor Potter. Nie umiem tańczyć przy szybkiej muzyce, ale potrafię

poruszać się przy wolnych rytmach.

– A gdzie się tego nauczyłeś?

– W szkole średniej.

– Kim była twoja partnerka?

– Na imię miała Kirsten. Chciałem zabrać ją na potańcówkę i zaimponować moim

obłędnymi umiejętnościami, zapisałem się więc na kurs tańca, który prowadziła podstarzała pani
Ward, pachnąca tanimi perfumami.

Virginia wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Czy Kirsten doceniła twoje wysiłki?

– Niestety, nie. – Westchnął. – Postanowiła pójść na tę potańcówkę z Billym Sinclairem.

– Cóż za przewrotna zołza!

– Świetna z ciebie tancerka, doktor Potter. I jesteś lepszą nauczycielką niż pani Ward. Poza

tym ładniej pachniesz.

– Mam nadzieję, że nie bije ode mnie zapach tanich perfum – odparła, patrząc mu w oczy.

– Pachnie pani milion razy ładniej. – Gdy musnął jej policzek, poczuła dreszcz.

Była przygotowana na pocałunek, o którym od dawna marzyła, ale Gavin cofnął się,

background image

słysząc trzask otwieranych drzwi. Potem na schodach rozległ się taki łomot, jakby wdzierało się po
nich na górę stado dzikich słoni. Po chwili do salonu wpadły Lily i Rose.

– Doktor Potter! – zawołała radośnie Lily, a Rose w milczeniu pozdrowiła ją ruchem ręki.

– Przepraszam, doktorze Brice – powiedziała Rosalie, wchodząc do pokoju za

dziewczynkami. – Nie wiedziałam, że ma pan gościa.

– Nic się nie stało, Rosalie – odparła Virginia. – I tak powinnam już iść.

– Ojej! – mruknęła Lily, robiąc nadąsaną minę. – Czy nie mogłaby pani zostać na kolacji,

doktor Potter?

Virginia spojrzała na Gavina, a on wzruszył ramionami.

– Będą tylko hot dogi i hamburgery z grilla.

– Niech pani zostanie, doktor Potter. Bardzo panią proszę – zaświergotała Lily.

– Dobrze – odparła Virginia.

Lily zaczęła pokrzykiwać z zadowolenia, a Rose radośnie podskakiwała.

– Chodźcie, dziewczynki, trzeba umyć ręce przed kolacją – poleciła Rosalie,

wyprowadzając je z salonu.

– Czy mogłabym ci w czymś pomóc? – spytała Virginia.

– Tak, wyjmij z lodówki hamburgery i hot dogi, a ja rozpalę grill.

– Dobrze. – Poszła do kuchni, która znajdowała się na tyłach domu, otworzyła lodówkę

i wyjęła z niej hamburgery oraz hot dogi. Gdy ją zamykała, na podłogę spadła kartka.

Gdy na nią spojrzała, zobaczyła, że jest to wyrok sądu, który rozpatrywał pozew

zamieszkałych w Japonii dziadków dziewczynek, czyli rodziców ich ojca, domagających się
przyznania im prawa do opieki. Sędzia odrzucił wniosek, stwierdzając, że Gavin ma dobrze płatną
pracę w miejscu zamieszkania dzieci, a przenosiny do innego kraju naraziłyby je na silny wstrząs
psychiczny.

Virginia zdała sobie sprawę, że postępuje niewłaściwie, czytając cudzą korespondencję.

Gdyby Gavin chciał jej o tym powiedzieć, z pewnością by to zrobił. Odłożyła kartkę na lodówkę
i osunęła się na stojące obok krzesło.

Gavin zachował prawo do opieki nad dziećmi, bo ma stałą pracę. Gdyby ją stracił i musiał

się przenieść do innego miasta, dziadkowie przejęliby opiekę nad dziewczynkami.

A jego posada była zależna od niej, od pieniędzy, jakie przyniesie bal dobroczynny i od

tego, czy uda jej się powstrzymać zarząd od zamiany Bayview Grace w prywatną klinikę. Nie
darowałaby sobie, gdyby Gavin z jej winy stracił prawo do opieki nad siostrzenicami.

– Hej, grill jest już gotowy! – zawołał Gavin. – Szefowo, proszę przynieść mi te hot dogi!

– Już idę. – Wzięła głęboki, uspokajający oddech i wyszła do ogrodu.

Lily i Rose kopały piłkę, a Rosalie siedziała na leżaku, trzymając w ręku szklankę

mrożonej herbaty.

Virginia podała Gavinowi talerz z hot dogami i hamburgerami.

– Czy dobrze się czujesz? – spytał.

– Co? A tak, nic mi nie jest.

Podeszła do stołu i nalała sobie herbatę. Postanowiła zrobić wszystko, by dyrekcja nie

zlikwidowała oddziału ratunkowego. Za żadne skarby świata nie chciała być odpowiedzialna za
rozpad tej rodziny. Rodziny, do której sama pragnęła należeć.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY


Virginia wpatrywała się bezmyślnie w przestrzeń, kiedy przyszedł do niej mejl ze szpitala

Boston General, w którym pracował jej kolega ze stażu.

Gdy go czytała, musiała wziąć głęboki oddech. Dostała ofertę pracy na stanowisku

ordynatora centrum chirurgii urazowej. To była niezwykle kusząca propozycja.

Nagle ogarnęło ją poczucie winy. Jej kariera jest niezagrożona, ale nad pracownikami

ratownictwa wisi widmo likwidacji ich oddziału.

– Ciągle pani tu jest? – spytała Janice.

– Oczywiście. A dlaczego miałoby mnie tutaj nie być?

Janice uniosła brwi ze zdumienia.

– Czy wie pani, która jest godzina?

Virginia zerknęła na zegarek i stwierdziła, że jest za kwadrans trzecia.

– Psiakrew! – zaklęła. – Dziękuję, że mi przypomniałaś, Janice. – Chwyciła torebkę

i ruszyła w stronę drzwi.

– Nadal nie powiedziała mi pani, jaki seksowny przystojniak będzie pani towarzyszył na

balu.

Virginia wzniosła oczy do nieba.

– Czasami wydaje mi się, że zażywasz za dużo hormonów.

– To był cios poniżej pasa – prychnęła Janice. – A teraz proszę wyznać mi całą prawdę.

Virginia starała się zdusić uśmiech.

– Na tym balu będzie mi towarzyszył… doktor Brice.

– Doktor Gavin Brice? – Janice otworzyła usta ze zdumienia i przez chwilę wyglądała jak

ryba łapiąca powietrze. – Pani żartuje, prawda?

– Nie, wcale nie żartuję. Umówiłam się z nim na dzisiejszy wieczór. Czy tak trudno jest

w to uwierzyć?

– No, dość trudno. Proszę mi obiecać, że włoży pani jakiś bajecznie seksowny strój.

– Co się z tobą dzieje? – spytała Virginia, wkładając płaszcz.

– Nic takiego, ale proszę coś mi powiedzieć o pani sukni. – Spojrzała na Virginię, a potem

dodała: – Chyba będę musiała zaczekać do wieczora. Ale i tak się cieszę.

– Cieszysz się? Z czego?

– Bo panią lubię i chcę, żeby była pani szczęśliwa. A teraz proszę już stąd iść, ubrać się,

umalować i uczesać tak, żeby na pani widok doktor Brice zaniemówił.

Virginia uśmiechnęła się i opuściła biuro.

Que bueno, doktorze! – zawołała Rosalie na jego widok.

– No, no, wyglądasz bardzo atrakcyjnie – zaświergotała Lily. – Jestem pewna, że doktor

Potter cię nie pozna, skoro zgoliłeś tę okropną brodę.

Rosalie wybuchnęła śmiechem, a Rose wyszczerzyła zęby.

– Z czego się śmiejesz, Rosalie? Ta szczecina wujka była upiorna i niechlujna. Teraz

wygląda dużo lepiej.

Gavin westchnął i poprawił czarną muszkę. W smokingu czuł się jak wypchany pingwin,

ale kiedy go mierzył, dostrzegł na twarzy Virginii błysk zadowolenia, więc wiedział, że pochwala
ten wybór.

– Czuję się nieswojo – mruknął.

– Oczywiście, że tak, doktorze, ale proszę pomyśleć, jak jej oczy rozbłysną na pana widok.

background image

Lily, czy nie masz dla wujka prezentu?

– Ojej! – Dziewczynka zeskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju. Po chwili wróciła, niosąc

dwa pudełeczka, i wręczyła mu jedno z nich. – To dla ciebie.

– Co to jest?

Rosalie otworzyła pudełko i przypięła mu do klapy biały kwiat.

– Trzeba zrobić dziewczynkom przyjemność – wyszeptała. – Były bardzo przejęte, kiedy

go kupowały.

Gavin czuł się trochę głupio z tą ozdobą. Był przyzwyczajony do dżinsów i podkoszulków,

a nie do takich strojów. Zerknął na Rose, która siedziała po turecku na podłodze przed dużym
lustrem.

– Jak ci się podobam, Rose?

Dziewczynka uśmiechnęła się i podniosła do góry kciuki, dając mu znak, że akceptuje jego

strój. Potem wstała i wyszła z pokoju.

– Przyjmuję to za komplement – mruknął Gavin. – Co masz w drugim pudełku?

– Prezent dla doktor Potter – odrzekła Lily. – Bransoletka.

– Dziękuję, powiem jej, że to jest prezent od was – powiedział, mierzwiąc Lily włosy.

– Nie możesz tego zrobić, wujku. Musisz powiedzieć, że to od ciebie. – Wręczyła mu

puzderko. – Wydajesz się jakiś niespokojny.

– Proszę się nie martwić, doktorze Brice. Dziewczynki nie są przyzwyczajone do tego,

żeby pan się stroił i wychodził – stwierdziła Rosalie, poprawiając mu muszkę. – Wygląda pan
bardzo dobrze. Życzę miłej zabawy. Doktor Potter jest niezwykle atrakcyjną kobietą.

Gavin odchrząknął.

– Czy nie widziałaś gdzieś moich zapisków? Zanotowałem na kartkach swoje

przemówienie.

– Leżą na komodzie – odparła Rosalie. – Chodź, Lily, zostawmy wujka w spokoju.

Poczekamy na limuzynę.

– Na limuzynę? – powtórzył Gavin. – Przecież wcale jej nie zamawiałem.

Rosalie uśmiechnęła się przebiegle.

– Wiem, doktorze, ale nie wypada pojechać po szefową chirurgii furgonetką.

– Rosalie, wpędzisz mnie do grobu.

Kiedy wyszła z pokoju i zamknęła drzwi, Gavin zdał sobie sprawę, że musi przygładzić

swe sterczące włosy.

– Wujku Gavinie, przyjechała limuzyna! – zawołała Lily.

– Dziękuję. – Gavin chwycił bransoletkę o odcieniu różowej gumy do żucia, a potem

pożegnał się z dziewczynkami i wyszedł przed dom. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że limuzyna
nie jest różowa, tylko czarna.

Podał kierowcy adres i usiadł z tyłu samochodu.

Gdy zatrzymali się przed nowoczesnym budynkiem na Nob Hill, nagle uświadomił sobie,

że nigdy nie był u niej w mieszkaniu. Wysiadł z limuzyny, podszedł do drzwi i nacisnął guzik
domofonu.

– Kto tam?

– To ja, Gavin.

– Bardzo proszę.

Drzwi się otworzyły i Gavin wszedł na klatkę schodową. Mieszkanie Virginii znajdowało

się na drugim piętrze, więc nie zawracał sobie głowy czekaniem na windę. Wspiął się po schodach,
próbując zachować spokój. Kiedy podszedł do jej drzwi, wziął głęboki oddech i zapukał.

Gdy ją ujrzał, zabrakło mu tchu w piersiach. Wiedział, że elegancko się ubierze, ale nie był

background image

przygotowany na to, co zobaczył. Miała włosy upięte w kok, ale zaskoczyła go nie jej fryzura, lecz
odsłonięta kremowa szyja.

Ciemnoszafirowa suknia z dużym dekoltem doskonale podkreślała jej karnację. Miała

jedno ramiączko, ale jej górę pokrywała koronka. Beżowy materiał, który był pod spodem,
zasłaniał nagie ciało. Misterne koronkowe kwiaty wyglądały tak, jakby ktoś wymalował je na
skórze.

Zdobiące suknię cekiny sprawiały, że lśniła w świetle. Była dość obcisła i przylegała we

właściwych miejscach do figury. Z lewej strony miała rozcięcie sięgające niemal uda.

Gavin patrzył z zachwytem na Virginię, nie mogąc wykrztusić słowa. Marzył tylko o tym,

żeby wziąć ją na ręce i zanieść do sypialni, a potem…

– Jak wyglądam? – spytała, obracając się w koło.

– No, no! – To było wszystko, co zdołał wykrztusić.

Virginia uniosła brwi.

– No, no! I to wszystko?

– Sam nie wiem, co powiedzieć. Wyglądasz po prostu… olśniewająco.

– Dziękuję – odparła, lekko się rumieniąc.

– W tym kolorze jest ci do twarzy.

Virginia spojrzała na niego ze zdziwieniem, a potem zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na

klucz.

– Czy pojedziemy moim samochodem?

– Nie, zadbałem o to… – Podał jej ramię i ruszyli w stronę windy.

– Mam nadzieję, że nikt nie zobaczy nas zajeżdżających na bal furgonetką.

– Nie, to nie jest furgonetka.

– Motocykl? – Zmarszczyła brwi. – Nie chciałabym popsuć sobie fryzury.

– Zobaczysz.

Kiedy wsiedli do windy, przechyliła głowę na bok, a potem delikatnie dotknęła jego

policzka.

– Ogoliłeś się! Nie myślałam, że kiedykolwiek zobaczę cię bez…

– Szczeciny, jak mówi Lily.

Virginia zachichotała.

– Muszę przyznać, że doprowadziłeś się do porządku.

Zjechali na dół i wyszli przed dom. Na widok limuzyny Virginia wydała stłumiony okrzyk.

– Och, Gavin. No, no! – wymamrotała.

– Proszę nas zawieźć do hotelu Excelsior – rzekł Gavin do szofera.

– Oczywiście, proszę pana, ale kazano mi najpierw zabrać państwa na małą przejażdżkę.

W kubełku stoi gratisowy szampan. Przyjedziemy do hotelu Excelsior o wpół do siódmej – odrzekł
kierowca, opuszczając zasłonę oddzielającą go od pasażerów.

Gavin spojrzał na Virginię przepraszającym wzrokiem.

– Czy będziemy spóźnieni?

Potrząsnęła głową.

– Nie. Mam nadzieję, że spędzimy przyjemnie czas.

– Okej. Och, ale przede wszystkim… mam tu mały prezent. – Sięgnął do kieszeni

i wyciągnął z niej puzderko. – Przepraszam, ale ta bransoletka jest jaskraworóżowa.

Virginia się roześmiała.

– To od dziewczynek, tak?

– Nie wolno mi tego ujawnić. Nie musisz jej wkładać.

– Wiem, ale chcę. Różowy pasuje do niebieskiego.

background image

Gavin otworzył pudełko, a potem wsunął bransoletkę na jej rękę, przy okazji składając na

niej pocałunek.

– Gavin – wyszeptała. – Przecież wiesz…

– Wiem. – Dobrze wiedział, jaki miała stosunek do randek, ale nie mógł się powstrzymać.

Po prostu się w niej zakochał. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że obdarzy uczuciem jakąś
kobietę, ale w Virginii był zakochany.

– Co powiesz na to, żebyśmy wypili po łyku tego szampana? Mógłby złagodzić twoją

tremę przed zbliżającą się przemową.

– Dobry pomysł. – Gavin wyjął butelkę, wręczył Virginii wąski wysoki kieliszek i napełnił

go szampanem. – Za udany wieczór.

– Na zdrowie.

Gavin nie cierpiał szampana. Wolał piwo. Ale wypił go jednym haustem, pragnąc choć na

chwilę zapomnieć o tym, że ma wygłosić mowę. Wiedział, że czeka go ciężki wieczór.

– Kto wymyślił tę wycieczkę? – spytała Virginia, kiedy wjeżdżali na szczyt wzgórza

Eureka North.

– Pewnie Lily. Lubiła jeździć z Casey tą drogą, bo czuła się wtedy tak jak w kolejce

w wesołym miasteczku.

– Rozumiem.

Kiedy kierowca ostro skręcił, osunęła się na tors Gavina, a jej ręka wylądowała między

jego udami.

– Przepraszam, nie spodziewałam się tak ostrego zakrętu.

– Nie tłumacz się. – Chciał jej powiedzieć, że wcale mu to nie przeszkodziło. Że bardzo

miło było mieć ją tak blisko siebie.

Kierowca limuzyny zawiózł ich do Christmas Tree Point, z którego rozciągał się

najładniejszy widok na całe miasto i zatokę, a potem wysiadł i otworzył drzwi. Gavin wziął
butelkę i kieliszki. Ku ich zaskoczeniu wiał dość lekki wiatr i nie było mgły, która zwykle
nadciągała znad Pacyfiku, przesłaniając widok.

– Niezależnie od tego, co wydarzy się na tej imprezie, powinnaś być z niej dumna. To nie

lada wyczyn dla dziewczyny z prerii – oznajmił Gavin, podając jej kieliszek.

Virginia szeroko się uśmiechnęła, a potem wypiła łyk szampana.

– Lily miała dobry pomysł. Powinieneś ją za to pochwalić.

– I tak zrobię – obiecał, przysuwając się bliżej.

– Uwielbiam ten widok – wyznała, wzdychając. – Tak różni się od bezkresnych prerii. Nie

zrozum mnie źle. Naprawdę je kocham, ale chyba ten widok bardziej…

Gavin oparł się o barierkę.

– Istotnie jest całkiem ładny. Rozumiem, dlaczego moja siostra zamieszkała właśnie w tym

mieście.

– Czy byłeś tu już wcześniej? – zapytała.

– Nie, jestem tu po raz pierwszy. – Wyprostował się, wziął od niej pusty kieliszek

i postawił go na ławce, a potem otoczył dłońmi jej twarz. – Cieszę się, że mogę dzielić z tobą tę
przyjemność.

– Ja też – wyszeptała. Miała zaróżowione policzki, ale Gavin nie miał pewności, czy

przyczyną tego było ostre powietrze, szampan czy też może budzące się w niej uczucie…

Miał nadzieję, że te rumieńce wywołał ostatni z wymienionych powodów. Uniósł jej

podbródek, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy.

– Gavin…

– Wiem, co chcesz powiedzieć.

background image

– Naprawdę?

Kiwnął głową.

– Owszem, ale i tak to zrobię.

Zanim zdążyła mu przeszkodzić, delikatnie dotknął wargami jej ust, mając nadzieję, że ten

pocałunek nie zakończy się tak jak poprzedni. Virginia pogładziła go po policzku, a potem wsunęła
palce w jego włosy. Gavin poczuł, że jej pragnie. Tu i teraz. Virginia przerwała pocałunek
i dotknęła głową jego czoła.

– Myślę… myślę, że postąpimy rozsądnie, wracając do centrum.

Kiwnął głową.

– Pewnie masz rację.

– Doskonale wiem, że mam rację. Jesteś niebezpiecznym mężczyzną. – Ponownie się

zaczerwieniła i ruszyła w stronę limuzyny. Kierowca otworzył im drzwi.

Co miała na myśli, mówiąc, że jest niebezpieczny? A może nie jest jedyną niebezpieczną

osobą w tym towarzystwie? Ona jest także niebezpieczna…

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY


Nie mogła oderwać wzroku od Gavina. Kiedy weszła do sali, trzymając go pod rękę,

zauważyła, że kobiety spoglądają na nich z zazdrością i podziwem.

Janice mrugnęła do niej i uniosła kciuki, wyrażając tym gestem aprobatę. Virginia pragnęła

porwać Gavina i zrobić to, na co miała wielką ochotę. Weź się w garść, poleciła sobie w duchu. To
wszystko przez to, że wypiła w limuzynie kilka kieliszków szampana.

Kiedy Gavin wszedł na podium i zaczął opowiadać o swojej pracy w Lekarzach bez

Granic, nie zrozumiała ani słowa. Docierały do niej tylko stłumione dźwięki.

Nagle uświadomiła sobie, że jest zakochana. Nie wiedziała, kiedy ani jak do tego doszło.

Wiedziała jednak, że dopóki oboje pracują w Bayview Grace i ona jest jego szefową, nie ma
mowy, aby umawiali się na randki.

Chyba że przyjęłaby propozycję pracy w Boston General. Ale ten szpital znajduje się

daleko od San Francisco, a Gavin oświadczył, że nie zamierza zabierać dziewczynek z ich miasta.

Nagle zerwała się burza oklasków i Virginia zdała sobie sprawę, że Gavin skończył.

Entuzjastycznie bijąc brawo, wkroczyła na podium i podeszła do mikrofonu, by podziękować
osobom, które wygłosiły tego wieczoru oracje w obronie Bayview Grace.

Gavin obdarzył ją olśniewającym uśmiechem, który ją rozpalił. Miała nadzieję, że nikt nie

zauważył jej płonących policzków. Gdy skończyła, zeszła z podium i usiadła przy stole obok
Gavina, który nalał jej do szklanki wodę z karafki.

– Proszę się napić.

– Dziękuję. Tutaj jest za gorąco.

Orkiestra zaczęła grać starą rockową balladę z lat osiemdziesiątych, którą bardzo lubiła

jako dziecko.

– Chodźmy zatańczyć. – Gavin chwycił ją za rękę i pociągnął na parkiet. – Co się dzieje? –

spytał, widząc jej dziwny wzrok.

– Tu jest za dużo ludzi. Nie lubię tłoku.

– Przecież mieszkasz w mieście – zauważył żartobliwym tonem.

– Ale dorastałam na prerii. A ty jesteś przyzwyczajony do dzikich tłumów, tak?

– Podróżowałem pociągiem przez Indie. To jest nic w porównaniu ze ściskiem, jaki w nim

panował.

Virginia wzdrygnęła się z niesmakiem.

– Nie chciałabym się tam znaleźć.

– Nie dopuściłbym do tego. Przynajmniej nie w tej sukni. – Przyciągnął ją do siebie tak

blisko, że poczuła na szyi jego gorący oddech. – Wyglądasz tak ładnie, że mam ochotę cię zjeść.

– Co takiego?

– Przez cały wieczór walczę z tą pokusą.

– Z chęcią zjedzenia mnie? – Głos uwiązł jej w gardle. – A w jaki sposób byś się do tego

zabrał?

– Po pierwsze, wyjąłbym spinki z włosów, żebym mógł wsunąć w nie palce – wyszeptał jej

do ucha, a ona dostała gęsiej skórki. – Potem bym cię pocałował.

Zamknęła oczy, przypominając sobie tamten pocałunek. Pragnęła go. W końcu co ma do

stracenia?

– Mów dalej.

– Chyba nie mogę… Nie w tak licznym towarzystwie. – Gdy ją przytulił, poczuła dowód

background image

jego podniecenia.

– W takim razie chodź ze mną.

– Dokąd?

– Zarezerwowano dla mnie gratisowy apartament w związku z organizacją tego przyjęcia.

– Pokazała mu kartę magnetyczną do otwierania drzwi.

– Czy jesteś tego pewna? – spytał już w windzie.

Pocałowała go w odpowiedzi. Męczyła ją samotność i choć raz chciała zakosztować życia.

Podjąć ryzyko, którego on był wart. Gdy drzwi windy się otworzyły, oderwała usta od warg
Gavina, chwyciła go za rękę i poprowadziła w stronę apartamentu. Zanim jednak zdążyła
przekroczyć jego próg, Gavin wziął ją na ręce i namiętnie pocałował.

W pokoju panowała ciemność, którą rozświetlały światła przedzierające się przez szparę

w zasłonach. Gavin postawił Virginię na podłodze tuż obok łóżka, rozpuścił jej włosy, a potem
wsunął w nie palce.

– Marzyłem, żeby to zrobić już wtedy, kiedy otworzyłaś mi drzwi mieszkania i zobaczyłem

cię w tej sukni.

Ponownie ją pocałował, a później przytulił policzek do jej szyi. Czuła jego gorący oddech,

który sprawił, że dostała gęsiej skórki. Westchnęła. Nagle zdała sobie sprawę, że Gavin rozpina
zamek błyskawiczny z tyłu sukni, co przyprawiło ją o dreszcz tremy zmieszanej ze
zniecierpliwieniem.

Znów dotknął wargami jej ust, ściągając z niej suknię. Miała teraz na sobie tylko obcisły

top bez ramiączek, koronkowe figi i buty na obcasach. Patrząc na nią, Gavin musiał przyznać, że
wygląda niezwykle pociągająco.

– Mój Boże, jaka jesteś piękna… Piękniejsza niż mogłem to sobie wyobrazić.

Virginia zrzuciła buty i usiadła na łóżku.

– Chodź tu – wyszeptała, chwytając go za rękę.

– Pognieciesz mi smoking.

– Mam taką nadzieję. – Rozwiązała muszkę i rzuciła ją na krzesło, a potem pomogła mu

zdjąć marynarkę.

– Tego nie rzucaj. – Wstał i starannie powiesił smoking na krześle, a potem zaczął się dalej

rozbierać.

Virginia, drżąc z pożądania, obserwowała go spod półprzymkniętych powiek. Jego nagi

tors był harmonijnie umięśniony, a kiedy zdjął spodnie i został w bokserkach, zauważyła, że jest
pobudzony. Podszedł do łóżka, a ona przyciągnęła go do siebie i przywarła do niego całym ciałem.
W ciemnym pokoju błysk jego oczu wydał jej się jeszcze bardziej seksowny niż zwykle.

– Marzyłem o tej chwili od momentu, w którym ujrzałem cię po raz pierwszy – wyszeptał.

– Ja też miałam nadzieję, że do tego dojdzie – odparła, przechylając głowę i ponownie

przyciskając usta do jego warg. On zaś, nie przerywając pocałunku, przesunął palcami po jej
plecach i rozpiął stanik. Potem objął jej obnażone piersi, a ona wydała jęk rozkoszy. Choć był
chirurgiem, odkryła ze zdumieniem, że ma na dłoniach odciski, będące zapewne pamiątką po
latach pracy w Afryce. Przesunęła ręce po jego muskularnej piersi, ale gdy dotarła do krawędzi
bokserek, chwycił ją za przeguby, pchnął na łóżko, pochylił się nad nią i znów przycisnął wargi do
jej ust.

– Virginio, doprowadzasz mnie do szaleństwa…

Odwzajemniła pieszczotę, całując go jeszcze bardziej namiętnie. Jej ciało było gotowe do

aktu ostatecznego spełnienia. Gdy przesuwał palcami po skórze, czuła żar nieopanowanego
pożądania. A kiedy delikatnie zsunął z niej figi, miała wrażenie, że cała płonie. Gavin zaczął
pieścić językiem jej piersi, a ona wygięła się, chcąc przedłużyć chwile rozkoszy.

background image

– Czy mnie pragniesz? – spytał stłumionym głosem, wsuwając dłoń między jej uda. – Chcę

poznać smak całego twojego ciała.

Nie czekając na pozwolenie, zaczął przesuwać ustami po jej piersiach i brzuchu. Gdy dotarł

do miejsca, w którym stykały się jej uda, niemal oszalała z rozkoszy. Instynktownie uniosła biodra,
przyciągając jego głowę do siebie. Ogień, który trawił jej ciało, przewyższał gwałtownością pożar
prerii. Była bliska spełnienia, ale resztkami sił powstrzymywała swą reakcję. Chciała poczuć go
w sobie. Jakby czytając w jej myślach, przycisnął ją do poduszki i w nią wszedł. Zastygła, a potem
wydała kolejny jęk rozkoszy. Kiedy zaczął się poruszać, napięła mięśnie i po chwili przeżyła
szczyt erotycznego uniesienia. Gavin też osiągnął punkt kulminacyjny, bo jego ruchy stały się
wolniejsze, a potem wysunął się z niej i opadł na poduszkę.

– To było cudowne – szepnął jej do ucha.

– Dla mnie też…

Dopiero po kilku minutach, gdy zaczął miarowo oddychać, zdała sobie sprawę, że

popełniła karygodny błąd i naruszyła zasady etyki zawodowej. Przespała się z kolegą z pracy,
który co gorsza był jej podwładnym.

Ale wcale tego nie żałowała. I nie potrafiła wzbudzić w sobie wyrzutów sumienia.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY


Obudził go dokuczliwy dzwonek telefonu. Kiedy otworzył oczy, oślepiły go promienie

wschodzącego słońca przenikające przez szparę między zasłonami. Ponownie rozległ się dźwięk
komórki, więc wyciągnął rękę, wziął ją ze stojącej przy łóżku szafki i zerknął na zegarek. Była
piąta rano. Upłynęło kilka sekund, zanim wystarczająco się skupił, by przeczytać wiadomość.

„Nadjeżdża karetka z poważnie rannymi pacjentami. Proszę natychmiast przyjechać do

szpitala”.

– Do diabła! – zaklął pod nosem, odkładając telefon, a potem przewrócił się na drugi bok

i spojrzał na Virginię, której ciemne włosy ułożone były w wachlarz na poduszce, a jeden kosmyk
leżał na piersi.

Widząc to, jęknął w duchu, przypominając sobie każdy szczegół jej ciała. Będąc w niej,

czuł się jak w niebie. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jej pragnie, dopóki jego marzenia się nie
spełniły. Te myśli znów rozpaliły w nim podniecenie. Tak bardzo chciał spędzić ten poranek
w łóżku z Virginią, ale dostał wiadomość i wiedział, że musi jak najprędzej stawić się w szpitalu.

Pochylił się i delikatnie pocałował ją w czoło. Virginia obudziła się i otworzyła oczy.

– Która godzina? – wymamrotała.

– Piąta. Muszę jechać do szpitala. – Pocałował ją w nagie ramię, przeklinając w duchu

konieczność rozstania.

– Co się stało? – spytała, siadając.

– Ambulans wiezie rannych pacjentów i potrzebują mojej pomocy. – Otoczył dłońmi jej

twarz i pocałował w usta. – Gdyby potrzebowali szefowej chirurgii, na pewno daliby ci znać. Na
razie rozluźnij się i odpocznij.

– Tak się mówi, ale powinnam być tam obecna.

Zauważył, że Virginia, wstając z łóżka, owinęła się prześcieradłem.

– Nie musisz zachowywać się jak wstydliwa panienka. Nie po ostatniej nocy.

Jej policzki lekko się zaróżowiły.

– W nocy było ciemno.

– Jesteś pruderyjna – oznajmił, mrugając do niej.

– Wcale nie… – zaprzeczyła, a po chwili, chcąc dowieść swoich racji, zrzuciła

prześcieradło na podłogę.

Na widok jej ciała Gavin aż jęknął.

– Narażasz mnie na ciężką próbę.

– To ty powiedziałeś, że jestem pruderyjna – oznajmiła, wkładając koronkowe figi,

a potem suknię. – Czy zamierzasz tak leżeć, czy też wybierasz się do szpitala?

– Odwróć się… proszę.

– I kto tu jest pruderyjny?

– Doskonale – oznajmił, wstając.

Na widok jego ciała szeroko otworzyła oczy. Zarumieniła się jeszcze bardziej i pospiesznie

odwróciła.

– Mogłeś mnie uprzedzić…

– Zrobiłem to.

– Wobec tego ubierz się, a ja zaczekam przy recepcji – oznajmiła z uśmiechem, a potem

chwyciła torebkę i wyszła z pokoju.

Kiedy spotkali się w holu i portier przywołał taksówkę, zajęli miejsca na tylnym siedzeniu.

background image

Atmosfera była nieznośnie napięta, a Gavin nie mógł pojąć dlaczego.

– Czy dobrze się czujesz?

– Świetnie – odparła spiętym głosem, a po chwili wyszeptała: – Ta noc była cudowna, ale

teraz czekają na nas ranni pacjenci, więc musimy zachować zimną krew. Nie możemy dopuścić do
tego, żeby zaczęto o nas plotkować.

– Dobrze. Od tej chwili będę zachowywał się poprawnie. Masz na to moje słowo. –

Chwycił jej rękę i pocałował.

Lekko się uśmiechnęła i pogładziła go po twarzy.

– Twoja szczecina odrosła.

– No cóż, nie miałem czasu się ogolić.

Kiedy taksówkarz zatrzymał się przed wejściem na oddział ratunkowy, stały już tam cztery

ambulanse.

– Idź – poleciła mu Virginia. – Muszę się przebrać. Zresztą ty też – dodała z uśmiechem.

Gavin kiwnął głową, wyskoczył z taksówki i wbiegł wprost do przebieralni. Zdjął

smoking, powiesił go w szafce i włożył lekarski kitel.

– Co mamy? – zawołał, przekrzykując hałas.

– Na autostradzie zderzyło się kilka pojazdów – odparła, dyżurna pielęgniarka, Kimber. –

Do nas przysłano mniej krytyczne przypadki, ponieważ najbliższy szpital od miejsca wypadku był
przepełniony.

Gavin kiwnął głową.

Kiedy ratownicy wnieśli nosze, podszedł do nich i spytał o stan pacjentki.

– Jennifer Coi, wiek trzydzieści lat, funkcje życiowe w porządku, ale skarży się na tkliwość

nadbrzusza oraz bóle szyi.

– Zanieście ją na stanowisko pierwsze – polecił Gavin.

Stan pani Coi okazał się znacznie cięższy, niż stwierdzono na miejscu wypadku. Śledziona

była bliska pęknięcia, więc Gavin i doktor Jefferson usunęli ją w ostatniej chwili, a teraz zakładali
szwy.

– Jak udała się impreza? – spytał Jefferson.

To pytanie zaskoczyło Gavina. Nie miał zwyczaju prowadzić pogaduszek w sali

operacyjnej.

– Bardzo dobrze – odparł. – A dlaczego pytasz?

– Słyszałem, że warto było słuchać twojej przemowy – odparł Jefferson.

– Kleszcze. – Wyciągnął rękę, a pielęgniarka mu je podała. – Nie wiedziałem…

Jefferson uniósł brwi.

– Słyszałem same pozytywne opinie. Żałuję, że nie mogłem tam być.

Gavin spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Doktorze, proszę ssać mocniej.

Jefferson wykonał jego polecenie.

– Wiesz, przekazano mi też bardzo ciekawą wiadomość.

Co takiego mu powiedziano? Czyżby ktoś widział jego i Virginię w drodze do windy?

A może ktoś widział ich dziś rano, jak wysiadali z taksówki w wyjściowych strojach?

– Naprawdę? – Miał nadzieję, że ton jego głosu wyrazi brak zainteresowania tym tematem.

– Owszem. Z tego, co mówiła Janice, wynika, że Królowa Śniegu chce zrezygnować

z pracy w Bayview.

– Co? Mówisz, że doktor Potter chce stąd odejść?

– Podobno zaproponowano jej pracę w jakimś bostońskim szpitalu. A oprócz tego wysoką

pensję i sporo grantów badawczych.

background image

Gavinowi żołądek podskoczył do gardła, a w głowie zaczęło mu się kręcić. Czy dlatego

właśnie go uwiodła? Przez cały czas go odtrącała, mówiąc, że nie mogą łączyć ich bliższe stosunki,
bo jest jego szefową. Ale ostatniej nocy to ona zaciągnęła go do łóżka. To ona pierwsza go
pocałowała. To ona pragnęła się z nim kochać… Prawdą jest, że on też tego chciał, ale nie miał
zamiaru na nią naciskać.

– Czy przyjęła tę pracę?

– Tego, niestety, nie wiem, ale słyszałem, jak Janice mówiła o tym innej pielęgniarce. Ona

opowiada każdemu, kto zechce jej słuchać, o tym, jaka jest dumna z doktor Potter i jak bardzo
będzie za nią tęsknić. – Jefferson prychnął. – No cóż, mnie nie będzie brakowało Królowej Śniegu.
Jeśli o mnie chodzi, to krzyżyk na drogę.

Gavin zagryzł wargi i wziął głęboki oddech. Ostatnia noc obudziła w nim nadzieję, że coś

z tego wyniknie, lecz jeśli Virginia przeprowadzi się do Bostonu…

Ale nie wie tego na pewno, pomyślał.

– Czy możesz dokończyć za mnie zakładanie szwów?

– Naturalnie, doktorze Brice.

Gavin wyszedł z sali operacyjnej. Wrzucił rękawice do kubła na odpadki, kitel wcisnął do

pojemnika z brudną bielizną, a potem wyszorował ręce i ruszył szybkim krokiem w stronę
gabinetu Virginii. Nie miał pewności, że w tym, co mówił Jefferson, jest choć odrobina prawdy.
Jedyną osobą mogącą potwierdzić te informacje jest Virginia.

Miał nadzieję, że nie przespała się z nim tylko dlatego, by zakosztować życia przed

wyjazdem z San Francisco.

Nie ma mowy, by pojechał do Bostonu, myślał. Nie może zabrać stąd siostrzenic. Nawet

jeśli okaże się, że Virginia oczekuje od niego czegoś więcej.

Bez pukania wtargnął do jej gabinetu. Uniosła głowę i spojrzała na niego zaskoczona,

a potem szeroko się uśmiechnęła.

– Gavin, podobno zajmowałeś się pacjentką z pękniętą śledzioną. Jak ci poszło?

– Dobrze – odburknął.

– Czyżby działo się coś złego? – spytała, marszcząc brwi.

– Czy zgodziłaś się pracować w Bostonie?

Virginia otworzyła usta ze zdumienia.

– O czym ty mówisz?

– Słyszałem, że zaproponowano ci intratną posadę w Bostonie. – Zamknął drzwi.

– Od kogo? – Zmarszczyła czoło.

– Od Jeffersona.

– A skąd on o tym wie?

– A więc to prawda. – Gavin poczuł ucisk w żołądku.

– Nie zamierzam zaprzeczać, ale…

– Rozumiem – przerwał jej.

– Zarekomendował mnie pewien mój przyjaciel.

– Więc to jest dobra oferta pracy, tak?

– Tak – odparła. – I kusząca.

– Czy zgodziłaś się ją przyjąć?

Już miała mu odpowiedzieć, kiedy zadzwonił telefon.

– Mówi doktor Potter. Tak, panie Schultz. Oczywiście. Zaraz będę.

– Zarząd?

– Tak, chcą się ze mną spotkać. – Nie patrząc na niego, chwyciła fartuch i pospiesznie

zarzuciła go na ramiona. – Muszę iść, Gavin. Czy możemy porozmawiać o tym później?

background image

– Myślę, że mam już wszystkie niezbędne informacje – oznajmił i wyszedł z gabinetu.

Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła tej pogłoski, co oznacza, że najprawdopodobniej

zamierza podjąć tę pracę i przeprowadzić się do Bostonu. Był zły. Dlaczego pozwolił, by
dziewczynki ją poznały? On popełnił ten błąd i ponosi za to całą winę.

– Przede wszystkim chcemy pani podziękować za zorganizowanie tej wspaniałej imprezy

dobroczynnej, jaka się odbyła wczoraj wieczorem – oznajmił Edwin Schultz, siedzący u szczytu
długiego stołu w sali konferencyjnej. – Ale choć odniosła ona wielki sukces, nasi inwestorzy nadal
uważają, że powinniśmy przekształcić Bayview Grace w prywatną klinikę. Musimy więc
zlikwidować oddział urazowy. Postanowiliśmy wykorzystać pomieszczenia oddziału ratunkowego
jako sale zabiegowe oddziału chirurgii plastycznej.

– Chirurgii plastycznej? – powtórzyła Virginia.

– Owszem. Botoks i odmładzanie skóry. Zostało dowiedzione, że właśnie takie kliniki są

najbardziej dochodowe. – Edwin Schultz uśmiechnął się szeroko i zaczął omawiać plany
przekształcenia oddziału ratunkowego w centrum odnowy biologicznej.

Botoks i odmładzanie skóry? – myślała Virginia, zaskoczona sensacyjną wiadomością.

Czy tylko do tego ma być ograniczona działalność tego oddziału? Pracowała ciężko przez dwa lata,
by uratować podupadający szpital i narzucić mu wysokie standardy. Nie mogła pogodzić się z tym,
że jej wysiłki pójdą na marne.

Jej przygnębienie było zabarwione gniewem. Straciła nie tylko swój czas, lecz również

czas wielu chirurgów, którzy wygłosili tak doskonałe przemowy.

– Czy mogę spytać, jakie inne segmenty szpitala zostaną objęte redukcją?

– Tylko oddział ratunkowy. To właśnie on naraża nas na największe wydatki. Musimy

przyjmować pacjentów przychodzących z ulicy, nie mając gwarancji, że uda nam się ściągnąć
należność za usługi.

– A co się stanie z personelem oddziału?

Edwin Schultz splótł przed sobą dłonie. Światło słoneczne odbijało się od jego łysej głowy.

Wyglądał jak czarny charakter ze starego komiksu.

– Otrzymają hojną odprawę, którą gwarantują im kontrakty ze szpitalem. Nie widzimy dla

nich miejsca w przyszłej strukturze kliniki. Zamierzamy zatrudnić najlepszych chirurgów
plastycznych. Zdajemy sobie sprawę, że jest pani specjalistką od chirurgii urazowej, ale chcemy
powierzyć pani stanowisko naczelnego chirurga.

Virginia przymknęła powieki i ujrzała oczami wyobraźni twarz leżącej w trumnie

Shyanne, która umarła dlatego, że rodzina nie zapewniła jej opieki medycznej. Potem pomyślała
o Gavinie i jego siostrzenicach. Co się z nimi stanie?

Nie chciała pracować w szpitalu, którego dyrekcja była gotowa leczyć wyłącznie

zamożnych pacjentów. Dorastała w biednej rodzinie, doświadczyła losu ludzi odrzuconych przez
system i nie wierzyła w słuszność podziałów opartych na barierze finansowej.

Postawa dyrekcji była sprzeczna ze wszystkimi zasadami, które wpoił jej ojciec. Zdała

sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu będzie musiała zrezygnować z pracy, nie mając
zapewnionej innej posady. Nie zamierzała przyjąć propozycji, jaką otrzymała z Bostonu, bo
chciała zostać w San Francisco z Gavinem. Przyszła jej nagle do głowy myśl, że mogłaby
otworzyć gabinet w biednej dzielnicy miasta i udzielać pomocy tym, których nie było stać na
ekskluzywne kliniki. Wiedziała, że taka droga wiązałaby się z ryzykiem, ale w tym momencie
wydała jej się bardzo inspirująca.

– Przykro mi, panie Schultz, ale muszę odmówić.

– Słucham? Co pani ma na myśli?

– To, że odchodzę. Złożę wymówienie z sześciotygodniowym wyprzedzeniem, ale potem

background image

odchodzę. Nie mogę pracować w prywatnej klinice.

Edwin Schultz wzruszył ramionami.

– Dobrze, ale najpierw musi pani przekazać personelowi oddziału decyzję zarządu.

Chcemy zamknąć oddział ratunkowy do końca tego tygodnia.

Virginia poczuła ucisk w żołądku. Nigdy dotąd nie musiała zwalniać tak wielu osób, ale nie

miała wyboru.

– W porządku, powiem im to jutro. Teraz zajmują się ofiarami wypadku, które do nas

przywieziono – oznajmiła i wyszła z sali konferencyjnej.

Schultz nawet jej nie podziękował za lata pracy, ale co ją to obchodzi, pomyślała. I tak

nigdy za nim nie przepadała.

Kiedy wróciła na oddział, siedząca za biurkiem Janice spojrzała na nią pełnym niepokoju

wzrokiem.

– Jakie ma pani wiadomości, doktor Potter? – spytała ściszonym głosem.

Virginia tylko potrząsnęła głową.

– Nie – jęknęła Janice, blednąc.

– Niestety, tak.

– Kiedy?

– Do końca tego tygodnia. Jutro muszę zawiadomić o tym personel.

– To jest… do dupy. Och, przepraszam. Nikomu bym tego nie życzyła. Nawet najgorszemu

wrogowi.

– Dziękuję, Janice – powiedziała Virginia, wzdychając. – Jeśli ktoś będzie czegoś ode mnie

chciał, to jestem w gabinecie. Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć.

– Aha, w gabinecie jest doktor Brice. Czeka na panią od chwili, kiedy poszła pani na to

spotkanie. Jest dość podminowany.

Virginia jęknęła w duchu.

– Dziękuję, Janice. – Otworzyła drzwi, a Gavin, który wyglądał przez okno, odwrócił się

do niej twarzą.

– Czego dowiedziałaś się od dyrektora?

– Jeśli ci to zdradzę, nie będziesz mógł nic powiedzieć personelowi, dopóki sama jutro im

tego nie przekażę. Mówię poważnie.

Zmarszczył brwi.

– Więc zamierzacie zlikwidować oddział, tak?

– Tak.

Cicho zaklął.

– I jutro chcesz zawiadomić o tym personel?

– Tak, wszyscy pracownicy tego oddziału zostaną zwolnieni. Zarząd chce na ich miejsce

zatrudnić najwyższej klasy chirurgów plastycznych.

– Chirurgów plastycznych?

– Tak, chcą przekształcić wasz oddział w klinikę chirurgii plastycznej i centrum odnowy

biologicznej.

– To jest właśnie to, czego najbardziej potrzeba temu miastu. Więcej klinik plastycznych.

Cóż za kretyński pomysł! To zwykła głupota! Cóż to za banda nieczułych groszorobów!

Virginia usiadła przy biurku.

– Też tak uważam. Przykro mi, że musiało to spotkać właśnie ciebie, Gavin. Miejmy

nadzieję, że nie odbiorą ci prawa do opieki nad dziewczynkami…

– Co takiego? – warknął, mrużąc oczy.

Zaklęła w duchu, wiedząc, że nie powinna była czytać jego korespondencji, ale nie mogła

background image

już cofnąć tego, co powiedziała.

– Widziałam wyrok sądowy, zastrzegający, że musisz pozostać w San Francisco, bo

inaczej odbiorą ci prawo do opieki nad dziewczynkami.

– Jak śmiałaś to czytać?! – wybuchnął.

Wstała z krzesła.

– Ten dokument spadł z lodówki, więc go podniosłam. Jeśli chciałeś zachować tę

wiadomość tylko dla siebie, nie powinieneś był zostawiać jej w kuchni.

– Nieważne, gdzie on leżał. To nie twoja sprawa…

– Dlaczego robisz z igły widły?

– Bo nie należysz do naszej rodziny i nie masz prawa wtykać nosa w nie swoje sprawy.

– Ojej, przepraszam.

– Przeprosiny tego nie załatwią.

– Myślałam, że znaczymy dla siebie trochę więcej.

– Tak było, zanim dostałaś ofertę pracy w Bostonie i zaczęłaś grzebać w moich papierach.

– Otworzył drzwi. – Nie pisnę ani słowa personelowi, ale mam nadzieję, że spodoba ci się
wschodnie wybrzeże, doktor Potter.

– Nie przyjmę tej posady, Gavin. Chcę zostać w San Francisco.

– Powinnaś podjąć tę pracę. Przecież nic cię tu nie trzyma. – Wypowiedziawszy te okrutne

słowa, wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. A ona poczuła się tak, jakby równocześnie
zatrzasnął drzwi do jej serca.

Spędziła bezsenną noc na leżance w swoim gabinecie. Dręczyły ją dwie myśli.

Świadomość, że musi wypowiedzieć pracę personelowi i ból wywołany postawą Gavina.
„Powinnaś podjąć tę pracę. Przecież nic cię tu nie trzyma”. Jego słowa do głębi nią wstrząsnęły.

Wczesnym rankiem doszła do wniosku, że Gavin zareagował zbyt agresywnie. W końcu

wygrał sprawę o opiekę nad dziewczynkami, więc nie miał się czego wstydzić. A zakończenie
tego, co ich łączyło, było zwykłą dziecinadą.

Ale co nas łączyło? – spytała się w duchu. Przecież przeżyliśmy tylko jedną noc

namiętnego zapamiętania…

Potrząsnęła głową, kończąc myć zęby. Uważała Gavina za swojego przyjaciela, ale

najwyraźniej się myliła.

Doszła do wniosku, że lepiej jej się wiodło, gdy nie była z nikim związana. Tylko że nigdy

nie czuła się tak pełna życia niż w ciągu tych kilku ostatnich tygodni spędzonych z Gavinem. Ale
teraz to się skończyło.

Jej myśli przerwało pukanie do drzwi.

– Doktor Potter? – zawołała Janice.

Virginia opłukała szczotkę i wyszła z łazienki.

– Tak, Janice.

– Pracownicy urazowego czekają na panią w sali konferencyjnej. – Janice posłała jej

niepewny uśmiech, a potem odwróciła się, zamierzając wyjść, ale po chwili najwyraźniej zmieniła
zdanie, bo przystanęła.

– Czy jeszcze czegoś potrzebujesz, Janice? – spytała Virginia, zaskoczona jej powagą.

– Chciałam tylko powiedzieć, że będzie mi pani brakowało, doktor Potter. Lubiłam z panią

pracować.

Virginia była zdezorientowana. Przecież nie wspominała Janice o rezygnacji z pracy

w Bayview Grace.

– Skąd wiesz, że odchodzę?

– Pan Schultz kazał mi wywiesić zaproszenie do składania ofert na pani stanowisko obok

background image

listy tych członków personelu kierowniczego, którzy zachowali posady.

– Chciałam ci o tym powiedzieć.

Janice kiwnęła głową.

– Wiem. I rozumiem, dlaczego trzymała to pani w tajemnicy, ale teraz pracownicy już

o tym wiedzą.

Virginia westchnęła, a po sekundzie poczuła, że Janice ją przytula. Ta chwila ludzkiego

ciepła wzruszyła ją do łez. Janice zaczęła klepać ją po plecach i spokojnym głosem szeptać słowa
pociechy. Kiedy Virginia przestała szlochać, Janice wypuściła ją z objęć.

– Wiem, że to nie wypada, bo jest pani moją szefową, ale myślę o pani jak o córce…

– Dziękuję – wyszeptała Virginia.

– Mówię poważnie. Pamiętam, jak przyszła pani na rozmowę kwalifikacyjną. Odnosiła się

pani do wszystkich z tak wielką rezerwą, że właśnie wtedy nazwaliśmy panią Królową Śniegu. Nie
okazywała pani żadnych uczuć, zrozumienia, ale w ciągu dwóch ostatnich miesięcy… – Janice się
uśmiechnęła. – Nie jest już pani Królową Śniegu. Doktor Virginia Potter, która rozpoczęła tu
pracę, nie przejmowałaby się tak bardzo sytuacją podwładnych ani zmianą miejsca zatrudnienia.
Lubię panią taką, jaka pani jest teraz i naprawdę będzie mi pani brakowało.

– Janice, muszę ci się zwierzyć. Przespałam się z Gavinem.

Janice wybałuszyła oczy, a potem kiwnęła głową.

– Domyśliłam się, bo patrzycie na siebie w taki sposób, że…

– Ale nasz związek się rozpadł. I to zanim tak naprawdę się zawiązał.

– Nie rozumiem.

– Gavin przesadnie zareagował na coś, co zrobiłam, i w zasadzie mnie odrzucił.

Janice uniosła brwi.

– A co takiego pani zrobiła?

– Nie mogę ci tego powiedzieć, ale to nie było nic złego. Po prostu nie powinnam była

czytać przysłanej do niego wiadomości, która spadła z lodówki w jego mieszkaniu, a ja ją
podniosłam i do niej zajrzałam. Gavin był siny ze złości.

– To po co zostawił ją na lodówce? Co się dzieje z tymi facetami? Kiedy go zobaczę,

powiem mu kilka słów prawdy.

– Och, nie rób tego – zawołała Virginia. – Bo wścieknie się jeszcze bardziej, że komuś

o tym powiedziałam.

– Dobrze. Wygląda pani na wykończoną.

– Ostatniej nocy prawie nie spałam i mam wrażenie, że przybyło mi dziesięć lat.

– Ma pani podkrążone oczy. Na pani miejscu nałożyłabym na te sińce korektor. – Mrugnęła

do niej. – Nie chcę kłamać… Ten dzień nie będzie spokojny, ale proszę nie dać się sterroryzować.

Virginia cmoknęła ją w policzek.

– Wielkie dzięki.

– Bardzo proszę. – Janice otworzyła drzwi, a potem odwróciła się twarzą do Virginii. –

Jeśli otworzy pani gdzieś gabinet, to może mnie pani kupić za pokaźną pensję i odpowiednio długi
urlop. – Mrugnęła do niej i opuściła gabinet.

Virginia ponownie weszła do łazienki i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Twarz miała

zaczerwienioną, a oczy przekrwione. Wyglądała i czuła się tak, jakby miała sto lat więcej. Zaczęła
się zastanawiać, czy bardzo osiwieje po tych przeżyciach.

– Tak czy owak niebawem to się skończy – mruknęła, chcąc się pocieszyć. – A potem

odejdę z Bayview Grace. Tylko gdzie się zatrudnię? Przecież nie w Bostonie.

Miała wrażenie, że zapada się w czarną otchłań i była tym przerażona.

Ochlapała twarz wodą i związała włosy w kok. Wyszła z gabinetu z wysoko podniesioną

background image

głową. Na ten widok Janice pokrzepiająco się do niej uśmiechnęła, za co Virginia była jej
niezwykle wdzięczna.

Wahała się przez chwilę, trzymając dłoń na klamce drzwi sali. Słyszała dochodzące

z wewnątrz głosy pracowników, którzy mieli stracić pracę.

Otworzyła drzwi i weszła do wypełnionej po brzegi sali. Wszystkie miejsca siedzące były

zajęte, kilka osób stało pod ścianą. W tym tłumie od razu dostrzegła Gavina, który spoglądał na nią
lodowatym wzrokiem. Widząc to, poczuła ucisk w sercu. W sali zapadła cisza. Oczy wszystkich
obecnych skierowane były na nią.

– Cieszę się, że państwo tu przyszli. Chcę wytłumaczyć, dlaczego dyrekcja zamyka wasz

oddział. Zarząd szpitala Bayview Grace postanowił przekształcić go w prywatną klinikę. Taką,
w której nie będzie oddziału urazowego.

– Co takiego? – krzyknął ktoś, a potem rozległy się podniesione głosy protestu.

Uniosła rękę.

– Rozumiem państwa frustrację.

– A co z tą imprezą dobroczynną? – spytała Kimber. – Nie pojmuję. Podobno wszystko

poszło jak najlepiej.

Virginia kiwnęła głową.

– To prawda, ale inwestorzy zatwierdzili decyzję zarządu o przekształceniu szpitala

w dochodową klinikę…

– A co będzie na miejscu oddziału ratunkowego? – przerwał jej doktor Jefferson.

– Centrum odnowy biologicznej. Zarząd jest w trakcie zatrudniania chirurgów

plastycznych, a ordynatorem tego oddziału mianował doktora Watkinsona z chirurgii plastycznej.

– A co będzie z nami? – spytała Kimber.

– Niestety, z dniem dzisiejszym wszyscy jesteście zwolnieni z pracy w Bayview Grace –

oznajmiła, usiłując powstrzymać łzy. – Jutro możecie odebrać dokumenty dotyczące rozwiązania
umowy o pracę. Każdy znajdzie w nich napisany przeze mnie list polecający – dodała, idąc
w kierunku drzwi.

– Wiemy, że bardzo pani o nas walczyła. I o nasze posady – powiedziała Kimber.

Virginia spojrzała na twarze pracowników i dostrzegła malujący się na nich wyraz

współczucia i zrozumienia. A nawet wdzięczności za to, co starała się dla nich zrobić. Do jej oczu
napłynęły łzy. Zerknęła w stronę miejsce, na którym siedział Gavin, ale on już opuścił salę.

Wtedy zdała sobie sprawę, że ich krótki związek definitywnie się zakończył.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY


Sześć tygodni później

– Musi pan wyjść z tego dołka, doktorze Brice – oznajmiła Rosalie. – Zaczyna pan działać

na mnie przygnębiająco.

Gavin westchnął i nalał sobie kolejną filiżankę kawy. Ma rację, pomyślał. Był rozbity od

czasu tej idiotycznej sprzeczki z Virginią. Chciał do niej zadzwonić, ale tego nie zrobił.

– Masz słuszność, Rosalie. Przepraszam…

– Chodzi o doktor Potter, tak? – przerwała mu łagodnym tonem. – Czy rozmawiał pan

z nią?

– Nie. Nie rozmawiałem z nią od chwili, kiedy wręczono mi wymówienie.

– Nadal nie rozumiem, co między wami zaszło. – Rosalie potrząsnęła głową. – Mogłabym

przysiąc, że tej kobiecie na panu zależy. A rzadko się mylę…

– Zareagowałem zbyt emocjonalnie. Byłem zmęczony i poniosło mnie… Zmarnowałem

szansę przez mój zły humor. – Następnie opowiedział jej przebieg sprzeczki z Virginią.

Kiedy skończył, Rosalie skrzyżowała ręce ponad swoim wydatnym biustem i rzuciła mu

gniewne spojrzenie.

– Musi pan spotkać się z nią, zanim wyjedzie z San Francisco i nigdy pan już jej nie

zobaczy.

– Nie będzie chciała mnie widzieć.

– Ach, ależ z pana uparciuch! To doprowadza mnie do szału. – Zaczęła mruczeć coś pod

nosem, a potem podeszła do niego i uszczypnęła go w policzek. – Musi pan ją przeprosić. I co
z tego, że przeczytała ten wyrok? Miała rację, zostawił go pan w idiotycznym miejscu. Mówiąc
szczerze, uważam to za dowód jej zainteresowania panem.

– Dostała ofertę pracy w Bostonie i tej samej nocy się ze mną przespała. Czy nie sądzisz, że

to jest podejrzane?

– Nie. Widziałam, jak na siebie patrzycie. Oferta pracy i wasz związek to zwykły zbieg

okoliczności. Doskonale wiem, że jej na panu zależy.

Gavin jęknął.

– Tęsknię za nią.

– Ja też.

Rosalie wydała radosny okrzyk, a Gavin natychmiast się odwrócił, oblewając kawą

koszulę. Rose wstała z łóżka i stanęła na progu kuchni, trzymając w ręku Georgianę.

– Rose, coś ty powiedziała? – spytał, klękając przed nią.

– Że też tęsknię za Virginią.

Przytulił ją do siebie i uścisnął. Po raz ostatni słyszał jej głos tuż przed śmiercią Casey.

– Chce mi się jeść, a ty mnie dusisz – powiedziała dziewczynka, uwalniając się z jego objęć

i wdrapując na stojące przy stole krzesło.

– Co chciałabyś na śniadanie? – spytała Rosalie zdławionym łkaniem głosem.

– Płatki.

– Więc je dostaniesz. – Rosalie odwróciła się do nich plecami, zakryła twarz dłońmi

i zaczęła szlochać.

– Co się dzieje, Rosalie? – spytała Rose. – Dlaczego jesteś taka smutna?

Rosalie wybuchnęła śmiechem.

– Wcale nie jestem smutna – odparła drżącym głosem. – Po prostu mnie uszczęśliwiłaś.

background image

Jakie chcesz płatki?

– Czekoladowe! – zawołała Rose, a jej oczy radośnie się skrzyły, kiedy patrzyła, jak

Rosalie sypie płatki do miski.

To zasługa Virginii, pomyślał, ocierając łzy i wstając.

– Wychodzę – oznajmił.

Rosalie szeroko się uśmiechnęła.

– Czy idzie pan tam, gdzie myślę?

Kiwnął głową.

– Tak. Zamierzam wszystko naprawić.

Ostatni dyżur w Bayview Grace Virginia rozpoczęła wieczorem.

– Co pani zamierza zrobić, doktor Potter? – spytała Janice, podchodząc do niej na

korytarzu. – Wiem, że nie przyjęła pani oferty pracy w Bostonie.

Virginia wzruszyła ramionami.

– Sama nie wiem. Może otworzę gdzieś prywatny gabinet, ale wszystko w swoim czasie.

Na razie chciałabym pojechać z wizytą do mojej rodziny.

– Do Dakoty?

– Tak.

– Jak długo pani tam nie była?

– Od śmierci siostry. To było dla mnie zbyt bolesne, ale teraz podjęłam już decyzję. Czuję

się tak, jakby zdjęto mi z ramion ogromny ciężar.

Janice ją uścisnęła.

– Naprawdę będę za panią tęskniła, doktor Potter.

– Ja za tobą też. – Janice szeroko się do niej uśmiechnęła. – No cóż, chyba sobie pójdę.

Oficjalnie już tu nie pracuję – oznajmiła Virginia, przekazując jej identyfikator i kartę
magnetyczną. – Do widzenia, Janice.

Wzięła pudło z rzeczami osobistymi i ruszyła korytarzem szpitala, który tak długo był jej

pasją. Ze zdumieniem stwierdziła, że nie odczuwa smutku.

Kiedy wyszła na zewnątrz, poczuła na twarzy powiew ciepłego wiatru. Westchnęła,

a potem odwróciła się i spojrzała na Bayview Grace. Na szpital, który usiłowała ocalić. Kilka
miesięcy wcześniej byłoby jej smutno odchodzić z pracy, ale teraz los tego szpitala przestał ją
interesować. Patrząc z perspektywy czasu, zdawała sobie sprawę, że nie mogła zrobić nic więcej.

Jako osoba bezrobotna czuła się trochę nieswojo, ale była pewna, że znajdzie jakąś pracę

w San Francisco. Postanowiła, że tymczasem pojedzie do De Smet odwiedzić rodzinę. Nagle zdała
sobie sprawę, że bardzo tęskni za Gavinem. Nie czuła już do niego złości, tylko okropnie jej go
brakowało.

Kiedy dotarła na parking, zastygła w bezruchu.

Gavin siedział na motocyklu, który stał obok jej sedana. Na jego widok zadrżały jej kolana.

Miała nieprzepartą chęć rzucić mu się na szyję, ale po tym, co jej powiedział na odchodnym, nie
chciała zrobić z siebie idiotki.

Jak gdyby nigdy nic podeszła do samochodu, otworzyła drzwi i postawiła pudło z rzeczami

na tylnym siedzeniu.

– Dzień dobry, doktorze Brice.

– Czy skończyłaś nocną zmianę?

– Owszem.

– To dobrze, bo nie chciałbym czekać tu przez cały dzień.

– A po co tutaj przyjechałeś?

– Żeby cię przeprosić.

background image

Jego słowa nią wstrząsnęły.

– Słucham – rzekła półgłosem, opierając się o samochód.

– Naprawdę cię przepraszam. Byłem wściekły, bo straciłem pracę i… no cóż, wcale nie

rozzłościłem się dlatego, że przeczytałaś ten wyrok, tylko dlatego, że mogę cię stracić.

– Bo wyjadę do Bostonu?

– Tak, ale zanim powiedziałaś, że nie przyjmiesz tej posady, przestałem nad sobą panować.

Zachowałem się idiotycznie.

– Z tym akurat się zgadzam – mruknęła z uśmiechem.

– Od dwóch tygodni chciałem cię przeprosić. Po prostu… Tak jak powiedziałem,

zachowałem się idiotycznie.

– Ja też cię przepraszam, Gavin. Nie powinnam była wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale

lubię ciebie i dziewczynki. I to bardzo.

– A one lubią ciebie. Rose powiedziała, że za tobą tęskni.

– Co?! – zawołała Virginia. – Czyżby zaczęła mówić?

Kiwnął głową.

– Tak, dziś rano powiedziała, że za tobą tęskni.

Virginia poczuła ucisk w gardle.

– Ja też za nimi tęsknię. Nigdy nie przypuszczałam, że dzieci mnie polubią, a ja je, ale

naprawdę okropnie mi ich brak.

Gavin zrobił krok do przodu i ujął jej rękę.

– Czy tylko dziewczynek?

Serce Virginii zaczęło bić w przyspieszonym rytmie.

– Ciebie też, Gavin. Tak bardzo, że…

Nie dokończyła, bo otoczył dłońmi jej twarz. A gdy dotknął wargami jej ust, poczuła ulgę,

miłość i radość.

Przerwał pocałunek i oparł głowę o jej czoło.

– Tęskniłem za tobą, Virginio. Nieraz walczyłem z moimi uczuciami… ale nie dawałem

rady. Kocham cię.

– Ja ciebie też kocham, Gavin… wbrew rozsądkowi – dokończyła żartobliwym tonem.

Zaśmiał się głośno, a potem ponownie ją pocałował, mocno tuląc do siebie.

– Może pojedziemy do mnie? Moglibyśmy wrócić po twój samochód nieco później. No,

chyba że masz jakieś inne plany.

– Nie, nie mam. Jestem przerażona moją sytuacją, bo zasiliłam szeregi bezrobotnych.

– Mogę ci zaproponować pracę w mojej klinice.

Uniosła brwi.

– W twojej klinice? – powtórzyła ze zdumieniem, a on kiwnął głową.

– Dostałem odprawę w dotychczasowym miejscu pracy, znalazłem kilku inwestorów

i otworzyłem niedaleko stąd klinikę udzielającą natychmiastowej pomocy w nagłych przypadkach.
Zatrudniłem w niej wielu członków personelu z naszego byłego szpitala. Kimber jest teraz
przełożoną pielęgniarek.

– To wspaniale – zawołała z entuzjazmem Virginia. – Kimber jest znakomitym

fachowcem. Czym jeszcze dysponuje twoja klinika?

– Mamy salę operacyjną, więc możemy przeprowadzać niemal wszystkie zabiegi.

Przeznaczyłem też znaczną część budżetu na działalność pro bono. Co ty na to? Czy przyjmiesz tę
posadę?

Ucałowała go serdecznie w oba policzki. Po raz pierwszy od dawna czuła się wolna

i szczęśliwa. Wiedziała, że jej zarobki będą trochę niższe niż w Bayview Grace, ale możliwość

background image

niesienia pomocy takim ludziom jak Shyanne była dla niej wprost bezcenna.

– Kiedy mam zacząć?

– Właśnie tam jadę – odparł Gavin, wręczając jej kask. – Ale ty przecież dopiero

skończyłaś nocny dyżur.

– Jestem chirurgiem, więc powinnam być zawsze gotowa do pracy – oznajmiła, wkładając

kask. – Muszę tylko odwołać wyprawę do De Smet.

– Jeśli zamierzasz odwiedzić rodzinę, moglibyśmy się tam wybrać wszyscy razem. Lily

i Rose będą zachwycone.

– Czy jesteś tego pewny? O tej porze roku może tam być bardzo chłodno.

– To nie ma znaczenia. Chcę poznać twoją rodzinę, bo wszystko, co cię dotyczy, jest dla

mnie najważniejsze na świecie.

Virginia zarzuciła mu ręce na szyję i czule go ucałowała.

– Kocham cię, Gavin – szepnęła mu do ucha.

– Ja ciebie też – odparł z uśmiechem. – A teraz jedźmy obejrzeć twoje nowe miejsce pracy,

doktor Potter.

Usiadła za nim na motocyklu i mocno go objęła.

– Jestem gotowa, doktorze Brice.

Przy nim była gotowa na wszystko.

background image

Tytuł oryginału: Melting the Ice Queen’s Heart

Amy Ruttan

Harlequin MEDICAL – 576


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
123 Shelton Helen Jeden magiczny pocałunek
Shelton Helen Jeden magiczny pocalunek
123 Shelton Helen Jeden magiczny pocałunek
Oh Yum! 13 Amy Ruttan Love Thy Neighbor ( MWYM )
Shelton Helen Jeden magiczny pocałunek
Ruttan Amy Rywal z Nowego Jorku
Ruttan Amy Szalona noc w Las Vegas
Pocałunki
Magiczny świat konsumpcji
Magiczne przygody kubusia puchatka 3 THE SILENTS OF THE LAMBS  
Chadda Sarwat Pocałunek anioła ciemności 01 Pocałunek Anioła Ciemności
magiczny klucz
Magiczne przygody kubusia puchatka 28 OLUTIONS
Magiczne przygody kubusia puchatka 22 THE WOMEN ARE HOT!
60 sztuczek magicznych
Magia Magiczne symbole (2)

więcej podobnych podstron