AmyRuttan
RywalzNowegoJorku
Tłumaczenie:
IzaKwiatkowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Ileżtorazywdzieciństwieprzewożonojądoszpitala,przypo-
mniała sobie doktor Flo Chiu. Znajomy szum siadającego śmi-
głowcaitenlekkiwstrząs,gdydotykałziemi.Wtedydopadałyją
mdłości. Jeszcze teraz, spoglądając na śmigłowiec, czuła ucisk
wdołku.Zdążyłaotymzapomnieć.Zasnuteniebomogłobyzwia-
stować deszcz, ale to było Los Angeles. To nie chmury, a smog.
WSeattlespadłbydeszcz.
Ztamtegodniazapamiętałatylkotyle.Orazkrzykojcawydają-
cegopoleceniawjęzykumandaryńskimpilotowi,któryznałtylko
angielski,alewzdenerwowaniuojciecwracałdoojczystegojęzy-
ka. Gdy był wściekły, w jego ustach ten piękny język stawał się
szorstkiibrzydki.Słyszącto,bałasięojca.
Otrząsnęła się. Normalnie nie przejmowałaby się aż tak bar-
dzoprzybyciemdrugiegochirurgadoHollywoodHillsClinic,ale
tymrazemtoniebyłzwyczajnychirurg,arywal.Przyleciałspe-
cjalnie z Nowego Jorku na żądanie pacjenta, którym był sławny
KyleFrancis,aktorijejidolodnajmłodszychlat.
Jako nastolatka obejrzała wiele filmów, bo przykuta do łóżka
niemiaławielkiegowyboru.KyleFrancisbyłwówczasdwudzie-
stoletnią wschodzącą gwiazdą, obiektem jej westchnień. Pozor-
nie starzał się ładnie, czego nie można było powiedzieć o jego
sercuorazpłucach.Todlategoprzypadłamuterazrolapacjenta.
Zasłabł podczas konferencji prasowej w Los Angeles, skąd od
razuprzewiezionogodoHollywoodHillsClinic,gdziestwierdzo-
no,żeumiera.
Wówczasnascenęwkroczyłaona.Jakotransplantologcieszyła
się światową renomą, a Kyle potrzebował przeszczepu. Prze-
szczepusercaipłuc.Tojejspecjalność.Przeprowadziławieleta-
kichoperacji.
Już wiozła go na blok operacyjny, gdy wybuchła bomba: ktoś
innybędziegooperował.
–Ktośinny?Freya,pocodrugitransplantolog?Jestemdobra,
mogętozrobićbezniczyjejpomocy.Chybasamawidziałaś.
–Flo,wiem,alenicnatonieporadzę.TosztabpanaFrancisa
wezwał doktora Kinga z Manhattanu, który od jakiegoś czasu
zajmowałsięjegosercemipłucami.Negocjacjewykluczone.Mu-
siszwspółpracowaćzdoktoremKingiem.
Nocóż.TodlategoczekateraznaśmigłowieczdoktoremKin-
giem. Oby zechciał z nią pracować, bo wielu wziętych lekarzy
patrzyzgórynatrzydziestoletnichkolegów,nieufającichumie-
jętnościom,zwłaszczawdziedzinietransplantologii.
Śmigłowiecusiadł,aonapodchodziłazpochylonągłową,przy-
trzymując kosmyki włosów wymykających się z warkocza roz-
wiewaneprzezpodmuch,bypowitaćdoktoraKinga.
Błagam,obynieokazałsiępadalcem.Dawałasobieradęzkaż-
dym, ale nie z gadziną. Koledzy mieli skłonność traktować ją
zgóryzracjijejniskiegowzrostuorazpłci.Nadodateksprawia-
ławrażeniemłodszejniżwrzeczywistości.Zebrałasięwsobie,
tymbardziejżeostrzeganojąprzedarogancjąnowoprzybyłego.
Gdyotworzyłysiędrzwihelikoptera,trudnojejbyłoukryćzdu-
mienie.DoktorKingwcaleniebyłstary,możepodczterdziestkę,
wysoki, opalony, ładnie zbudowany. Miał jasne włosy, wyraziste
rysytwarzyorazdoskonaleskrojonyszarygarniturpodkreślają-
cy sylwetkę. Wyglądał na faceta, który zrobił studia medyczne
dziękistypendiumsportowemu.Takiego,którynaszkolnejpotań-
cówcenawetbynaniąniespojrzał.
Johnnybyłprzystojny,alenieażtak.Icoztegowynikło?Nie
wartozawracaćsobienimgłowy.
Zaczerwieniłasię,gdydoktorKingomiótłjąwzrokiem.Rozzło-
ściłojąto,aleipodekscytowało.Jakbytobyłopocałowaćkogoś
takiego?Nonie,toprzecieżtwójrywal!
ChciałabyumówićsięnarandkęztakimstuprocentowymAme-
rykaninem chociaż raz w życiu, bo jej rodzice nie akceptowali
żadnychkawalerów.Johnnyteżichniezachwycił.
Skupsię.Patrzynaciebie.Dopierowtedysięzorientowała,że
śmigłowiecjużodleciał.
–Dobrzesiępaniczuje?
–Dobrze.DoktorzeKing,jestem…
–Nieczasnauprzejmości.Niechmniepanizaprowadzidomo-
jegopacjenta.
Poradzi sobie z pyszałkowatym chirurgiem. Jej ojciec był py-
szałkowatymbiznesmenemwPekinieiwSeattle.Matka,rodowi-
taAmerykanka,jakojedynapotrafiłagoposkromić,iprzekazała
jejswojąwiedzę.Nauczyłająniebaćsięaroganckichmężczyzn
i walczyć o swoje. Zwłaszcza że Flo stale była chora, a ludzie
próbowalitowykorzystać.
–Jakjużpowiedziałam,jestemdoktorChiu,ordynatoroddziału
transplantologicznegoszpitalaHollywoodHills.PanFrancisjest
podmojąstałąopieką.
–Doprawdy?–Kingotworzyłszerokooczy.
–Tak.Proszęzemną.Zaprowadzępanadonaszegopacjenta.
–Wsiadładowindy,którądostalisiędoskrzydłaprzeznaczonego
dlaVIP-ów.
–Powiedziałapani„naszego”pacjenta?
–Tak.
–Niebardzorozumiem.Kylejestmoimpacjentemodparulat.
To ja wciągnąłem go na listę kandydatów do przeszczepu, więc
jestmoimpacjentem.
Uśmiechnęłasięsardonicznie.
– Naszym – powiedziała z naciskiem. – Mimo że to menedżer
pana Francisa sprowadził pana do Hollywood, to transplantolo-
giajestmoimoddziałem.Koleś,tojarozdajętuprzywilejeipro-
szętosobiezapamiętać.
Uśmiechnąłsięwyraźnierozbawiony.
–Koleś?Jeszczenikttakmnienienazwał.
– Przepraszam. – Wzniosła wzrok do nieba. – Przepraszam.
Matkamnietegonauczyła.
Weszlidopilniestrzeżonegoskrzydłaszpitala.
–Przywiezionogodonaszbradykardią.–Odrazuprzeszłado
konkretów.–Ustabilizowaliśmyoddychanieorazrytmserca,ale
jest dla mnie oczywiste, że jego serce siada i że czas nagli. Pa-
cjent wymaga wszczepienia urządzenia wspomagającego lewą
komorę.
–LVAD?Rozumiem,dlaczegopanitakuważa,aleniewyciągaj-
my pochopnych wniosków. Nie znamy przyczyny tego kryzysu.
Opuszczając Nowy Jork w zeszłym tygodniu, był stabilny. Wsz-
czepieniepompydodatkowoskomplikujetransplantację.
–Zdajęsobieztegosprawęiniewyciągampochopnychwnio-
sków. Doktorze, przeprowadziłam kilka takich przeszczepów
iwiem,corobię.Wiem,cowidzę.
– Skoro pani to wie, to dlaczego jeszcze nie otrzymał tego
urządzenia?
Noproszę.
–Wiozłamgonablokoperacyjny,kiedyjegomenedżerwostat-
niej chwili wszystko odwołał, upierając się, że z Nowego Jorku
ściągniedoktoraKinga.
–Nate.
–Słucham?
–NaimięmamNathaniel,aleproszęmówićNate.–Chciałago
wyminąć,alezastąpiłjejdrogę.–Jakmamsiędopanizwracać,
doktorChiu?Gdybyznałapanimojegopacjenta,wiedziałaby,że
cenisobiebezpośredniość.Lepiejsięztymczuje.Sądzęzatem,
żedlajegodobrapowinniśmyzwracaćsiędosiebiepoimieniu.
–MamnaimięFlorence,alewszyscynazywająmnieFlo.–Po-
dałamutabletzhistoriąchorobypacjenta.
– Dziękuję, Flo. – Uśmiechnął się. – Chodźmy do naszego pa-
cjenta.
Zacisnęła zęby. To będzie trudne wyzwanie, i to niezwiązane
ze skomplikowaną operacją. Komuś pisana jest śmierć, ale nie
pacjentowi,jeżelidoktorKingnieprzestanieburzyćjejspokoju.
Nate nie chciał wracać do Kalifornii, mimo że tam dorastał,
ajegorodzicemieszkaliwSanFrancisco.Niebyłtamodpocząt-
kustudiów,czyliodwielulat.
NiebyłwKaliforniiodwypadku,odkądSerenazginęłapodczas
wspinaczkinaElCapitanwParkuNarodowymYosemite.Niewy-
obrażałsobiesiebiewmiejscu,gdziesiępokochali,gdzieżyliad-
renaliną,surfującnafalachOceanuSpokojnego,szusującnanar-
tachnastokachMammothMountainczywspinającsięnaskałki.
TakjakonSerenabyłauzależnionaodadrenaliny.
Pewnego razu na ścianie, na którą wspinali się wielokrotnie,
linapękłaiSerenaspadła.Dotejporynękałogopoczuciewiny.
Byłwtedypewien,żeskrupulatniesprawdziłsprzęt,alenieprzy-
pominał sobie tych wszystkich ruchów, więc czuł się odpowie-
dzialnyzajejśmierć.
Zdał sobie wtedy sprawę, jak ryzykownie się prowadził, więc
skorzystał ze stypendium Uniwersytetu Harvarda i rzucił się
w wir nauki. Nad trumną Sereny przysiągł, że zostanie najlep-
szymtransplantologiem,skoncentrujesięnaposzukiwaniumetod
regeneracji organów, by podtrzymywać życie w sytuacji braku
dawców. Codziennie umierają pacjenci z list zakwalifikowanych
doprzeszczepieniaorganu.
PrzeztoumarłaSerena.Niemyśloniej.
Spoglądał na zdjęcia, wykonane, gdy Kyle’a hospitalizowano
wHollywoodHillsClinic.
Kurczę, ona ma rację, pomyślał. Kyle wymaga wszczepienia
pompy wspomagającej pracę lewej komory serca. Natychmiast.
Czuł, że Flo go obserwuje. Na moment podniósł na nią wzrok.
Nieuśmiechnąłsię.Niezamierzałdaćjejsatysfakcji.
To kobieta z charakterem. Transplantologia to jej powołanie.
Ciemne oczy koloru czekolady wpatrywały się w niego, jakby
czekałanachwilę,wktórejprzyzna,żejejdecyzjabyłauzasad-
niona.
Doktor Chiu jest inteligentna, piękna i pełna życia. Postawiła
musię,mimożebyłodniejwyższyogłowę.
Gdybynieto,żezrezygnowałzkobiet,chętniebyjąpoderwał.
Podobał mu się jej temperament oraz to, że jest transplantolo-
giem.Idealnakobietadlaniego.
Nie myśl tak o niej. Kilkanaście minut w jej obecności uprzy-
tomniłomu,żeFlostanowidlaniegozagrożenie,aleonnieszuka
miłości.
Już raz serce mu pękło, gdy umarła Serena, więc Flo nie jest
dlaniego.Przyleciałtudopracy,dopacjenta.Jakowybitnytrans-
plantolog na wschodnim wybrzeżu ma możliwość prowadzić ba-
dania w dziedzinie podtrzymywania funkcjonowania narządów
lubżycia,gdypacjencioczekująnadawcę.Dlaniegoliczysiętyl-
kopracainiewolnomuotymzapominać.Odkaszlnął.
–Maszrację,LVADjestjedynymrozwiązaniem.Zakładam,że
skoroprzygotowywałaśsiędooperacji,masztourządzeniepod
ręką.
–Tak.Blokbędziegotowymniejwięcejzagodzinę.Wtedypod-
łączymygodoaparatury.Przykromi,żeniepotrzebniefatygowa-
łeśsiędoKalifornii.
–Dlaczego?–Przechyliłgłowę.
–Bosamatoogarnę.Zjawiłeśsiętuizgodziłeśzmojądiagno-
zą,więcmożeszjużwracaćdoNowegoJorku.
Bezczelna!
–DoktorChiu,nieruszęsięstąd.Kylejestmoimpriorytetem.
W Nowym Jorku jest wielu chirurgów, którzy mogą mnie zastą-
pić.Zostaję.Izamierzamrazemztobąprzeprowadzićoperację
wszczepieniategourządzenia.
–Chybażartujesz.
–Nicpodobnego.Jeślichodziopacjentów,niepozwalamsobie
na żarty. Leczę Kyle’a, wciągnąłem go na listę przeszczepień
isamprzeprowadzętransplantację,nawetgdybymmiałspędzić
wKaliforniicałelata.Niezostawięgo.
Chciała coś powiedzieć, ale z sali Kyle’a rozległ się niebieski
alarm.Gdytamwbiegli,pielęgniarkijużsięnadnimpochylały.
–Panidoktor,serceniepracuje!–zawołałajednaznich,opusz-
czając łóżko, podczas gdy inni członkowie zespołu wnosili defi-
brylatoriwózekzinstrumentami.
Flo natychmiast wkroczyła do akcji, wydając polecenia, pod-
czas gdy na monitorze linia życia Kyle’a stawała się coraz bar-
dziejpłaska.
Nateniemiałzamiaruzostawićswojegopacjenta,nawetgdyby
musiałzamieszkaćwKalifornii,nawetgdybywiązałosiętoznie-
ustanną walką, by nie ulec czarowi doktor Chiu. Ma dość siły
charakteru,bysięoprzećpokusie.Czynapewno?
ROZDZIAŁDRUGI
Nieodchodź,nieumieraj!
Spoglądała na monitory, starając się nie zwracać uwagi na
Nate’a,którystałpodrugiejstroniełóżkaipodobniejakonaro-
biłcowjegomocy,byustabilizowaćpacjenta.JeżeliKyleumrze,
będziejąobwiniał.Tobypasowałodotakaroganckiegotypa,bo
nieprzyszłobymudogłowy,żegłównymiwinowajcamisąmene-
dżerowie aktora. Ci, którzy nie pozwolili jej operować go od
razu.
OnaiKylezostalizmuszenidoczekania.
Nie doszłoby do tego, gdyby pozwolono jej wszczepić mu po-
trzebneurządzenie,gdyprzywiezionogodoszpitala.FreyaiJa-
mesRothsbergowiemusząmiećtegoświadomość.Chętniebyich
udusiła.PrzeznichKylemożestracićżycie.
–Postarajsię…–szepnęłapodnosem,jednocześniewyobraża-
jącsobietortury,jakimbyichpoddała.
Ping!Czujnikmonitorawyczułsłabetętno.
Morderczemyślisięrozpierzchły.
–Dobrarobota,kochani.–Ściągnęłarękawiczki,przekazując
pacjentazespołowipielęgniarskiemu.–Przygotujciegodoopera-
cji.Powtórzcieteżbadania.
– I nie omieszkajcie o wynikach poinformować także mnie –
rzucił Nate, nawet nie spoglądając na Olivię, najlepszą pielę-
gniarkęwzespoleFlo.
Z ponurą miną spoglądał na pacjenta. Może uda mi się prze-
mknąć za jego plecami, pomyślała Flo. W tej chwili nie miała
ochoty stawiać czoła temu arogantowi. Takie sytuacje budziły
w niej wspomnienia związane z tym, jak mając czternaście lat,
zasłabłapodczaspróbyorkiestry,kiedyjejnerkiodmówiłyposłu-
szeństwaitransportowanojądoszpitala.
Prawdę mówiąc, sama niewiele pamiętała, ale jej rodzice
zupodobaniemopowiadaliotym,jakotarłasięośmierć.Potrze-
bowała wtedy dawcy tak jak teraz Kyle, ale znalezienie odpo-
wiedniegodawcypłucisercatobardziejskomplikowanasprawa.
Listaoczekującychbyładługa,abankuorganównieinteresowa-
ło,kimjestKyle.
Inni na liście też czekali na płuca i serce. Kyle znalazł się na
dwóch listach: jednej oczekujących na serce, drugiej na płuca,
więcmusiałotrzymaćobanarządyodtegosamegodawcy.
Naszczęścieurządzeniepodtrzymującepracęsercagoustabi-
lizuje na czas oczekiwania. Gdy jej nerka przestała pracować,
takżedializyprzestałybyćskuteczne.Jednakdawcąnerkimoże
byćosobażyjąca.
Zjednąnerkąmożnażyć.
Jak ona od piętnastu lat. Poczuła ucisk w dołku. Kiedy znowu
wyląduje w szpitalu jako pacjentka dializowana, oczekująca na
przeszczepienie?Natencennydar?
Todlategomusiczerpaćzżyciapełnymigarściami.
–Dokądpaniidzie,panidoktor?–Wyszedłzaniązsali.
–Muszęzaplanowaćnaszzabieg.
–Miłosłyszeć,żepowiedziałaś„nasz”.
–Samateżbymgoprzeprowadziła.
–Wiem,alecotozaprzyjemność?–zapytał,uśmiechającsię.
– Zapewniam cię, że ogromna. – Odwzajemniła uśmiech. Na
jegobrwiiszczęcedostrzegładwieniewyraźneblizny.Napew-
nouprawiajakiśsport,pomyślała.
– Gdzie dostanę strój operacyjny i pager? Nie ukrywam, że
przydałbymisięteżjakiśpokój.
–Nieprzesadzasz?
– Jeżeli przyjdzie mi tu zostać dłużej, chciałbym kontynuować
swójprogrambadawczy.
–Badania?Nadczym,jeślimożnazapytać?
–Można,tożadnatajemnica.Opublikowałemkilkanaściearty-
kułównatematregeneracjitkanek,atakżeurządzeńrobotycz-
nychimechanicznychwspomagającychnarządyorazprzedłuża-
jącychżyciepacjentówoczekującychnadawców.
Tainformacjazrobiłananiejwrażenie.Nieznałajegoartyku-
łów,aletematwydawałsięciekawy.
– W sprawie warsztatu pracy powinieneś zwrócić się do Frei
Rothsberg,alejużpojechaładodomu.
–Okej.Czywkwestiiprzyodziewkuteżmuszęsięzniąkontak-
tować?
Roześmiała się. Ten dupek jest czarujący. Skierowała go do
stanowiskapielęgniarekoperacyjnych.
–Nie,pogadajztądziewczyną.Powieci,codalej.
Gdysięoddalał,zuznaniempopatrzyłanajegopośladki.Wybij
tosobiezgłowy!
Wyleczyłasięzmyślioromansach,gdyJohnnyzmyłsię,dowie-
dziawszysię,żejestobciążonachronicznąchorobąnerek.Uzna-
ła,żełatwiejwnicsięniewdawać,niżpotemcierpieć.GdyJohn-
ny zobaczył jej bliznę, pożądanie ustąpiło miejsca obrzydzeniu,
strachowi,anawetlitości.Więczrezygnowałazmiłościizapew-
neztegopowoduwwiekutrzydziestulatbyładziewicą.
Pozatym,gdybysięzkimśzwiązała,tenktośchciałbysięnią
opiekować,mówiłbyjej,jakmażyć.Otrzymaławielkidar,zdro-
wąnerkę,iniewyobrażałasobie,bymogłaspędzićresztężycia
tak jak dzieciństwo, wychuchana przez nadopiekuńczych rodzi-
ców.
Będzie żyła po swojemu tak długo, jak pozwoli nerka. Potem
znowu znajdzie się na liście oczekujących, a przez ten czas bę-
dziemiałacowspominać.
Iżadenmężczyznajejwtymnieprzeszkodzi.
–Ssak…
–Zprzyjemnością.–Nateodessałnadmiarkrwi.Zazwyczajto
onwydawałpolecenia,atymrazemprzyszłomustanąćnaprze-
ciwkooperującegochirurga,zczegoniebyłzbytzadowolony.
Dobrze,żeFlowpuściłagonaswójblokoperacyjny.Miałapra-
wokazaćmuwracaćdodomu,bojestordynatorem,onzaśjedy-
nielekarzempacjenta.Doskonalezdawałsobiesprawę,żezna-
lazłsięnajejterytorium.
Zauważył, że młoda chirurg cieszy się ogromnym respektem
personelu,aleionmimozawodu,żeniepozwolonomuoperować
jego pacjenta, potrafił docenić jej umiejętności. Jej drobne deli-
katnepalceprecyzyjnieprzyszywałyurządzenie.
– Niesamowite, że coś takiego może utrzymać pacjenta przy
życiu–zauważył.
–Owszem.Panabadaniasąwyjątkowocenne.
– Przez dłuższy czas LVDA nie można było wszczepiać kobie-
tomidzieciom.
–Doktorze,wiemotym.
–Wiem,żepaniwie,alemożektóryśzrezydentówwtejsali
powiemidlaczego.
– Tu nie ma rezydentów. Hollywood Hills nie kształci lekarzy.
Zatrudniamwyłącznietransplantologów.
– Ale nawet transplantolog może się czegoś nauczyć od wy-
trawnegochirurga.–Rozejrzałsię.–Napewnoktośzwaszna
wytłumaczenie.
– Proszę, niech ktoś odpowie doktorowi. Mam nadzieję, że
wtedyprzestanienasprzepytywaćztorakochirurgii.
Salwaśmiechu,więcionmusiałsięuśmiechnąć.Podobałamu
siętakobieta.Jestsilnaipotrafipostawićnaswoim.
– Urządzenie LVAD było za duże, żeby zmieścić się w klatce
piersiowejkobietalbodzieci–odezwałsięjedenzchirurgów.
–Racja,dziękuję.–NatezwróciłsiędoFlo.–Dlategowłaśnie
prowadzę te badania. Może ten młody lekarz zechciałby zostać
moimasystentem,gdybędępracowałwLosAngeles?
– Dziękuję, doktorze King – odparł młody człowiek, wyraźnie
zaskoczony.
FlopodniosławzroknaNate’a.Wolneżarty.
–Niekwestionujęwagipańskichbadań,doktorze.Jestempeł-
nauznania,aleponieważpanFrancisbędzieustabilizowany,acz-
kolwiekhospitalizowanywHollywoodHills,sądzę,żemożepan
wracać.Zawiadomiępana,jakznajdąsiędlaniegopłucaiserce.
–Jestpewienhaczyk.Banknarządównieskontaktujesięzpa-
nią,leczzemną,botojawciągnąłemgonalistę.
Spojrzałananiegoponadstołem.
– Uparł się pan, żeby tu zostać? – W jej głosie zadźwięczała
nutapodziwu.
–Gdychodziomoichpacjentówjestembardzouparty.
–Jateż.
– Nie rozumiem, dlaczego nie możemy wspólnie sprawować
opiekinadtympacjentem.Niemusimyczuwaćwszpitaluprzez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chyba poza szpitalem ma
panijakieśżycieprywatne.
–Sugerujepan,żeniemam?
–BrońBoże.Napewnomapanikogośspecjalnego.
–Słucham?!
–Chłopaka.
Audytoriumzaczęłorechotać,aleFloichzgasiła.
– Nie pańska sprawa, doktorze, ale nie, nie mam chłopaka.
Żyjępracą.
–Wielkaszkoda.
–Proszęniemówić,żenależypandotejgrupyfacetów,którzy
uważają,żekobietabezchłopakaalbomężajestniewielewarta.
–Nie,nictakiegonieprzyszłobymidogłowy,ale…–zawahał
sięnawspomnienieSereny–życiejestbardzokrótkie…
Jejoczypowiedziałymu,żepodzielatęopinię.Jakbydoświad-
czyła kruchości życia na własnej skórze. Straciła kogoś bliskie-
go?Nie,ontegobólunieżyczynajwiększemuwrogowi.
– To prawda, bardzo krótkie. Dzięki tej operacji nasz pacjent
nieznajdziesięwśródtychdziesięciuczypiętnastuprocent,któ-
reniedożyłyprzeszczepu.
Powstrzymałsięodkomentarza,ponieważobojemusielipochy-
lićsięnadpacjentem.Kylemiałdużoszczęścia,żetrafiłnadok-
torChiu,zważywszy,żemieszkałnastałewNowymJorku.
Flodysponujetalentemiumiejętnościami.
RazemmająszansęuratowaćKyle’a.Jegoprzypadekłączysię
zróżnymikomplikacjami,aleniewykluczone,żewedwojesobie
ztymporadzą.
Nie,nicztego.Napewnonierazem.
Bez chwili namysłu by się z nią zaprzyjaźnił, ale ta myśl go
przeraziła.Gdybyprzyszłomupracowaćujejboku,nieoprzesię
pokusie. Czy taka kobieta jak Flo nie jest grzechu warta? Musi
zachowaćdystans.Trudnobędzie,aletokonieczne.Podstawątej
znajomościmusibyćprofesjonalizm.Drugiraznienaraziswoje-
gosercanapróbę. Niebędzieryzykował,bo wie,doczegodo-
prowadziłgoryzykownytrybżycia.
NiemyślterazoSerenie.Niemaszprawaponiejrozpaczać.
Po zabiegu umył się, po czym ruszył na poszukiwanie wyjścia
zpiętraoperacyjnego.Potrzebowałoddechu.Kilkaminutpóźniej
znalazłsięznowunadachu,gdzielądował.Możewysokośćuwol-
nigoodkalifornijskiegosmogu.Byłogorąco,inaczejniżwzim-
nymmarcuwNowymJorku.Zdążyłjużzapomnieć,jakbardzolu-
biłteupały.Odetchnąłgłęboko,byuspokoićnerwy.
PośmierciSerenyprzelałemocjenapracę,znikimnieszuka-
jącbliższegokontaktu.AleFlowywarłananimogromnewraże-
nie,mimożeznałjątakkrótko.Przezniąsięzapomniał.Dałsię
ponieśćemocjom.Straciłnadnimikontrolę.
–O,tutajjesteś.
Drgnął,słyszączasobąjejgłos.
–Pocomnieśledzisz?–warknął.
–Niedenerwujsię.Poszłamzatobą,żebycidaćprzepustkę.–
Trzymała w dłoni kartę magnetyczną. – Bez niej nie dostaniesz
siędopanaFrancisaaniniebędzieszmógłsięporuszaćposzpi-
talu.
–Przepraszam.–Westchnął.–Dzięki.
– Mogłabym ci jej nie dać, a wtedy byłbyś tu uwięziony. –
Uśmiechnęła się nieznacznie. – Należałoby ci się, chociażby za
zadawanie pytań osobistych w trakcie operacji. Moim ludziom
nicdomojegożyciaprywatnego.
–Chciałemtylkorozładowaćatmosferę.
Ciekawostka.Odkiedy?WNowymJorkuzawszebyłśmiertel-
niepoważny.Młodzilekarzedrżelizestrachuwjegoobecności.
Nablokuoperacyjnymniezdarzałomusięrozładowywaćatmos-
fery,anawetgawędzićzpersonelem.Comusięstało?
– Atmosfera nie wymagała rozładowania – zauważyła Flo. –
Pozatymdoszłymniesłuchy,żeniecieszyszsięopiniąwesołka.
–Skądtowiesz?
–OdpanaFrancisa.Kiedygostabilizowaliśmy,dowiedziałsię,
żeleciszdoniego,imnieostrzegł.Nazwałcięaroganckimgbu-
rem.
–Wątpię,żebyużyłtakiegookreślenia.
– Masz rację – przyznała z błyskiem w oku. – Wyraził się do-
sadniej.
Tak, to do Kyle’a podobne, pomyślał z rozbawieniem. Twarda
sztuka,przyszłomudogłowy,gdyobserwowałjąwsalioperacyj-
nej,terazjednakdostrzegłemanująceodniejciepło.Coś,docze-
gotęskniłodwielulat.
–Dziękujęzapomocnabloku.Dobrze,żepacjentjeststabilny.
Miejmy nadzieję, że tak zostanie, dopóki nie odezwie się bank.
Dociebie.–Uśmiechnęłasię.–Gdybyśczegośpotrzebował,po-
proś siostry, żeby nagrały się na mój pager. Jeszcze przez jakiś
czasbędęwszpitalu.
Odwróciłasię,byodejść,alechwyciłjązarękę.Rzuciłamupy-
tającespojrzenie.
– A ja tobie dziękuję za to, że pomogłaś mojemu pacjentowi.
Cieszę się, że operował go chirurg tego kalibru. Postaram się,
żebybankumieściłcięnaliścietransplantologów,którychnależy
poinformowaćodostępnychnarządach.
Uśmiechnęłasięlekkozarumieniona,poczymodgarnęłazczo-
łakosmykwłosów.
–Dziękuję.
Czuł,żepowinienpozwolićjejodejść,aleniemógł.Jakzahip-
notyzowanyprzyciągnąłjądosiebie.Ipocałował.Chciałjeszcze
więcej.Gdybystaliwjegonowojorskimmieszkaniu,zaniósłbyją
dosypialni.Niestety,znajdowalisięnalądowiskudlaśmigłowców
wsamymsercuLosAngeles.
Nagleoprzytomniał.Nietędydroga.Gdziesiępodziałjegody-
stans? To jego skrajne przeciwieństwo. Pogładziwszy ją po wło-
sach, odsunął się na krok, usiłując zapanować nad chaotycznym
trzepotemsercaipożądaniemtętniącymwżyłach.
Flozdłoniąprzywargachspoglądałananiegoszerokootwar-
tymioczami.
– Przepraszam. Nie mam… – Zawahał się, bo wiedział, co go
opętałoibyłzły,żedopuścił,byżądzazawładnęłajegozmysłami
choćbynamoment.
–Nietrzeba–wyszeptała.–Tosięstałopodwpływemchwili.
Rozumiem.Sprawazamknięta,doktorzeKing.
Nimzdążyłzareagować,biegiemruszyładowindy,zkażdąse-
kundą powiększając dystans między nimi. Zrobiła coś, od czego
onsampowinienbyłzacząć.
ROZDZIAŁTRZECI
Wibracjepageratakgwałtowniewyrwałyjązesnu,żewyrżnę-
ła łokciem w ścianę. Półprzytomna nie bardzo wiedziała, gdzie
jest.Wdyżurce.
Spojrzałanapager.PoszukujejejFreyaRothsberg.
Miała nadzieję, że nie z propozycją, by zechciała dzielić swój
gabinet z Nate’em. Normalnie by nie protestowała, ale po tym,
cosięwydarzyłowczoraj,nabrałapewności,żebyłbytobardzo
złypomysł.
Osłupiała, gdy ją przyciągnął do siebie i pocałował. Głos roz-
sądkunakazywałjejgoodepchnąć,aleniezdobyłasięnato,bo
jeszczenigdynikttaknamiętniejejniecałował.Wszystkiewcze-
śniejsze pocałunki były po prostu niewinne. Gdy poczuła jego
dłońnaszyi,przeszyłjądreszcztęsknotyipożądania.
Tak,pożądałago.Tajejczęśćdomagałasię,bymuuległa,zato
tarozsądnaprzypomniała,żegdyjedynyrazbyłaokrokodpój-
ścia z kimś do łóżka, blizna przeraziła Johnny’ego. Pokazywała
światu,żeFlojestchora,żeniewiadomo,czyprzeżyje,aniktnie
chcesobiekomplikowaćżycia,podejmująctakieryzyko.
WięcejJohnnyjejniedotknął.Wyjaśniłamupochodzenieblizny
wnadziei,żesprawaprzycichnie.Niestety,byłojeszczegorzej.
Poza tym, co ona wie o seksie? Podniosła się z łóżka, uczesała,
umyłazębyiruszyładoswojegogabinetu.Naszczęścieznalazła
się tam przed sekretarką Sally, która niechybnie zasypałaby ją
pytaniamiostanKyle’aorazjejnieświeżywygląd.
Znowuspałaśwdyżurce?
Zamknęła się w gabinecie, by się przebrać w biznesowy ko-
stium, który trzymała w szafie, ponieważ nie pierwszy raz zda-
rzyło się jej spędzić noc w szpitalu, a następnego dnia należało
zaprezentować się przyzwoicie szefostwu. Ściągnęła włosy
wkok.Niezawodnabiałabluzka,wąskaczarnaspódniczka,ado
tego czarne szpilki. Na to biały fartuch, do którego przyczepiła
przepustkiorazidentyfikator.
Sięgnęłapotabletpewna,żeFreyazażyczysobieinformacjina
tematstanuKyle’aFrancisa.
Ruszyła do sali konferencyjnej, gdzie miała się spotkać
zFreyą.Zapukała.Wszedłszydośrodka,nawidokNate’apoczu-
ła,żesięczerwieni.
GawędziłzFreyą,alegdyweszła,przeniósłnaniąwzrok.Nogi
siępodniąugięły.Nie,niedamusięzbićztropu.Sąkolegamipo
fachu.Tylkotyle.
Pozatymnawetgdybycośztegowynikło,togdybysiędowie-
dział, że ma przeszczepioną nerkę, dałby drapaka jak wszyscy
inni.Todlategowolizachowaćswojąodrębnośćwżyciuzawodo-
wymiprywatnym.
–Przepraszamzaspóźnienie.
– Drobiazg. Proszę, siadaj. – Freya wskazała jej krzesło po
swojejlewejstronie,nawprostNate’a.
Unikającjegowzroku,Flozajęłamiejsce.
–Oilewiem,panFrancisjeststabilny.–Freyaodgarnęławłosy
najednoramięcharakterystycznymdlasiebiegestem.
–Tak.–Flopołożyłanastoleteczkęzdokumentamipacjenta.–
Tujestraport.
–Nie,nie.NiebędziemyrozmawiaćooperacjipanaFrancisa.
Bardzosięcieszę,żeudałosięgoustabilizować.
– Myślałam, że o nim. Tak wywnioskowałam z komunikatu na
pagerze.
–Notak,matoznimpośrednizwiązek.–Freyawłączyłarzut-
nik.
Flo omal nie spadła z krzesła. Jej oczom ukazał się nagłówek
wlokalnymdziennikuorazzdjęcie.
„LekarzegwiazdoraKyle’aFrancisawmiłosnymuścisku,pod-
czasgdyaktorzmagasięześmiercią”.
–Ijeszczeto.
Zbliżenie ich twarzy oraz warg złączonych pocałunkiem z ga-
zetyozasięguogólnokrajowym,apodnimpodpis:„Kardiochirur-
dzywobjęciach”.
– Nie jesteśmy kardiochirurgami – zażartował Nate. – Naszą
specjalnościąjesttorakochirurgia,asercemzajmujemysiętylko
wtedy,gdypacjentwymagaprzeszczepieniategonarządu.
Freyaspiorunowałagowzrokiem.
– Wszyscy wiedzą, że Francis czeka na transplantację serca
orazpłuc.
–Ktotoujawnił?
Freyawestchnęła.
–Ratownik.Naszczęścieniktznaszegoszpitala,alemimoto
te rewelacje podważają skuteczność naszego systemu ochrony
prywatnościorazbezpieczeństwa.Chodzionasząopinię.
Flozrobiłosięsłabo.Jakmogłazachowaćsiętaknieodpowie-
dzialnie?Lubiłaryzyko,aleniewtedy,gdywgręwchodzijejka-
rierazawodowaorazrenomakliniki.
–Freya,przepraszam…
–Flo,niekajajsię.Jestszansatonaprawić.–Uśmiechnęłasię
do obojga. – Dobrze, że jesteście stosownie ubrani. Za chwilę
zorganizujemykonferencjęprasową.
–Konferencjaprasowa?Wjakiejsprawie?–zainteresowałsię
Nate.
–PrzedstawimyprzebiegoperacjipanaFrancisa.Mamyzgodę
jego menedżera. To dla niego dobry PR. Opowiemy też o przy-
padku, którym zajmiecie się pro bono. We współpracy z Bright
Hope Clinic pomagamy Evie Martinez, dziewczynce czekającej
naprzeszczepnerki.Mamawychowujejąwpojedynkęijestkel-
nerką, ale okazała się idealną dawczynią. Media bardzo się tą
sprawąinteresują.
Serce Flo na moment się zatrzymało. Z dokumentów Frei do-
wiedziałasię,żeEvamadwanaścielat,dwalatamniejniżona,
gdyjejnerkaodmówiławspółpracy.
–Oczywiście–powiedziałaFlomocnoporuszona–oczywiście,
żedladzieckajestemskłonnapracowaćbezwynagrodzenia.Nie
masprawy.
–Towszystko?–zapytałNate.
– Jeszcze nie. – Freya splotła przed sobą ramiona i wygodnie
usiadławfotelu.–Musimysięteżodnieśćdokwestiidwojgawy-
bitnych transplantologów, którzy całowali się na dachu kliniki
idalisięprzyłapaćreporterom.
–Nicnasniełączy–pospieszniezapewniłająFlo.–Tosięnie
powtórzy.
Natespoglądałnanią,jakbygospoliczkowała.
– Potwierdzam, to się nie powtórzy. To był impuls po długiej
operacji.
–Nieinteresujemnie,dlaczegotaksięstałoaniczymoichle-
karzycośłączy,ajedyniefakt,żeprzyłapanoichnapocałunkuna
dachu szpitala, który szczyci się dyskrecją. Chcę, żebyście uda-
wali,żejesteścieparą.
Floniedowierzaławłasnymuszom.
–Słucham?
–„Zespółmarzeń”HollywoodHillsuratujeżycieEvieMartinez
iKyle’owiFrancisowi.Takiejokazjiodzyskaniadobregowizerun-
ku naszego szpitala nie można przepuścić. Jesteście razem, do-
pókinieoczyścimynaszejopiniiinieodzyskamyzaufaniapacjen-
tów.
Czuł, że nie powinien na to przystać, należało wstać i wyjść.
Niebyłpracownikiemszpitala.Znalazłsiętuzpowodupacjenta
idlategoniemożewyjechać.
Nie chciał też skrzywdzić Flo, zszargać jej opinii. Właściwie
niemiałwyboru.Mogłomusiętoniepodobać,aleszłowyłącznie
opozory,niczegoodnichnieoczekiwano,aonnieplanowałspę-
dzaćczasuwkalifornijskichbarachdlasingli.Tapropozycjanie
zmuszagodozmianystylużycia.
–Okej–powiedział.
–Okej?–Flopatrzyłananiegojaknawariata.
–Niemamnicprzeciwkotakiejmistyfikacjiizprzyjemnością
pomogętejdziewczynce.Probono.To,żejestjużdawca,dodat-
kowosprawęułatwia.
–Cieszęsię–rzekłaFreyazuśmiechem.–Aty?
Flosiedziałasztywnowyprostowana,nadalwszoku.
– Dla mnie chyba… też okej, zwłaszcza zabieg nieodpłatny…
drugaczęśćteżmożebyć…
– Cieszę się – powtórzyła Freya. – Zaproszę teraz media do
saliprasowejizadziesięćminutrozpoczniemykonferencję.
Wyszła, zostawiając ich samych. Milczeli, mimo że Nate miał
jej dużo do powiedzenia. Powinien ją przeprosić, bo to on spro-
wokował całą tę sytuację. To on nie potrafił utrzymać w ryzach
pożądania.
Zachowałsięinstynktownie,atojużdawnomusięniezdarzy-
ło.Dlategomusisiękontrolowaćiutrzymywaćdystans.Zawsze.
Bogdyprzestajenadsobąpanować,działairracjonalnie,awtedy
inni ponoszą konsekwencje jego braku rozwagi. Kontrola nad
własnymżyciemjestnajważniejsza.
–Chybamusimyprzejśćdosaliprasowej.
–Dlaczego?–zapytała,nieruszającsięzmiejsca.
–Ocopytasz?
– Dlaczego zgodziłeś się tak łatwo? Myślałam, że się posta-
wisz, bo przecież nie jesteś tu zatrudniony. Możesz wyjechać,
wrócićdoNowegoJorku.
–Tegobyśchciała,prawda?
Westchnęła.
–ToniemażadnegozwiązkuzoperacjąKyle’a.
– Czyżby? – Wstał i pochylił się nad stołem. – Od samego po-
czątku starasz się mnie pozbyć. Nie podoba ci się, że inny chi-
rurgpętasięnatwoimterytorium.
Uśmiechnęłasię.
–Maszrację,alejużsięztympogodziłam.Szczerzemówiąc,
gdyby chodziło o mojego pacjenta, postąpiłabym tak samo, ale
nierozumiem,dlaczegojesteśtakuległy.
–Towszystkoprzezemnie.Niepowinienembyłtegorobić.Za-
chowałemsięjakotumanionyidiota.Gdybydałosięcofnąćczas,
tobymcięniepocałował.Tobyłbłąd.
Przezjejtwarzprzebiegłcieńrozczarowania.
–Okej.
– Proponuję, żebyśmy podczas konferencji zaprezentowali na-
sze najlepsze profesjonalne oblicze oraz zgodne stanowiska.
Poza tym zapewniam cię, że z przyjemnością podejmę się wraz
ztobąprzeszczepienianerki.
Grymasbólu?Trwałotoułameksekundy,boFlowstała.
– Tak jest. Operacja przeprowadzona pro bono. Ładny PR –
mruknęłazprzekąsem.
–Dobrzesięczujesz?
–Terazpytasz,jaksięczuję?
–Mambyćtwoimprzyjacielem,więcwczuwamsięwrolę.
Potrząsnęłagłową.
–Chodźmy,rycerzu.Załatwmytękonferencjęjaknajprędzej.
Gdyzmierzalinamiejscespotkaniazmediami,czułanasobie
zaciekawionespojrzenia.Aha,plotkao„zespolemarzeń”jużsię
rozeszła.
Zesztywniała,gdychwyciłjązarękę.
– Zrelaksuj się – szepnął jej do ucha. – Pary zawsze trzymają
sięzaręce.
Przytaknęłaizwysokouniesionągłowąwkroczyładosalipra-
sowej.
Mimożeniebardzomusiętospodobało,przyjemniebyłotrzy-
maćjązarękę.Nawetbardzoprzyjemnie.
Powitały ich dziesiątki kamer, reflektorów oraz mikrofonów.
Flowyglądałanawstrząśniętą.Konferencjeprasowezapewneją
onieśmielały,aleniejego.
Miał na swoim koncie mnóstwo podobnych występów poświę-
conych transplantologii. To dla niego pestka. Tego dnia jednak
niemiłą w pewnym sensie nowością była konieczność udawania
chłopakaFlo.
Nie, samo to nie było niemiłe. Drażniło go, że musi udawać,
a wolałby, by tak było naprawdę. Chciał ją znowu całować. Mi-
nionejnocyniezmrużyłoka,myśląconiej.Skończyłosiętym,że
spędziłczaswhotelowymbasenie,studzącrozbuchanezmysły.
Możnabyspożytkowaćjezdecydowanielepiej.
–Będziedobrze–szepnąłjejdoucha.–Uśmiechnijsię.Pamię-
taj,żerobisztodlaHollywoodHills.
– Uhm – mruknęła, gdy podchodzili do podium, żeby zasiąść
obokFrei.
Utrzymamsięwtejroli,pomyślał.Mamdośćsiłycharakteru.
Totylkogra.Ryzykownainiemądra.Idlategopowinientrzymać
sięodniejzdaleka.
ROZDZIAŁCZWARTY
Szumiało jej w uszach. Nie lubiła zatłoczonych miejsc, odkąd
w dzieciństwie jako chorowita dziewczynka musiała siedzieć
zboku,mimożebardzochciałabraćudziałwróżnychwydarze-
niach. Matka wprawdzie nauczyła ją, na czym polega siła we-
wnętrzna,alesprawdzałosiętoraczejwsytuacjachbezpośred-
niejkonfrontacji.Tymrazemsalapękaławszwach,awśródze-
branychniebyłoanijednegolekarza.
Gremia medyczne nie robiły na niej najmniejszego wrażenia,
aleterazznalazłasięnaobcymterytorium.Dotegowtowarzy-
stwienajprzystojniejszegofacetawsali.
Właściwienanichteżbyłaodporna.Wśródzebranychzauwa-
żyłaJamesaRothsberga,któryzawszesięjejpodobał.Miałjasne
włosy,niebieskieoczyibyłidealniezbudowany.Więccotakiego
madoktorNathanielKing,cowprawiająwtakiedrżenie?
Możechodzioto,żenigdyniecałowałaśsięzJamesemiwcale
cinatymniezależy.ZatoNate…Och,walczyzsobą,odkądzo-
baczyła,jakwysiadałześmigłowca.Weźsięwgarść.
FreyaopowiadałaowspółpracyHollywoodHillsCliniczeszpi-
talemBrightHope.Rozejrzawszysię,Flodostrzegładrobnąbru-
netkę, która z uśmiechem przytakiwała każdemu słowu Frei.
MilaBrightman,szefowaBrightHopeClinic.Odrazurzucałosię
woczyutkwionewniejspojrzenieJamesa.Wyczuwałosięwnim
napięciepodobnedotego,jakiebudziłwniejNateiwspomnienie
pocałunku.
Ciekawe, czy coś jest między nimi. Zazwyczaj podczas konfe-
rencjiprasowychJameszachowywałwyczuwalnydystans,atym
razembyłoinaczej.PoduładzonąmaskąwJamesiecośkipiało.
Jakwtobie.
Daszradę,poprostuskupsię.Wystarczy,żebędziepamiętała,
żejaktylkoNatedowiesięojejchorobie,zwinieżagle.
– Mam zaszczyt poinformować państwa, że w ramach współ-
pracyHollywoodHillsiBrightHopeClinicnasz„zespółmarzeń”
podkierownictwemdoktorówFlorenceChiuiNathanielaKinga,
transplantologów, zajmie się przypadkiem Evy Martinez, jedno-
cześnieopiekującsiępanemFrancisem.–Freyagestemzaprosi-
łaFlodomikrofonu.
Posypałysiępytania.Jamespodniósłsięzmiejsca.
– Po jednym pytaniu, proszę. Doktor Chiu odpowie na każde
znich–rzekłtonemnieznoszącymsprzeciwu.
–Pan,słuchampana.–Flowskazaładłoniąłysiejącegoreporte-
rawpierwszymrzędzie.
– Państwa zdjęcia prowokują pytania o stan zabezpieczeń
w Hollywood Hills Clinic. Pacjenci się zastanawiają, czy nie
ucierpiichprywatnośćorazczyuwagaichlekarzybędzieskupio-
nananichczymożenatym,zkimpójśćdołóżka?
Flopoczuła,żesięczerwieni.
– Zapewniam pana, że cała moja uwaga skupia się na pacjen-
tach.
WsukursprzyszedłjejNate.
– Jesteśmy w stałym związku – wyjaśnił. – Znaleźliśmy się na
dachupoudanymzabieguwszczepieniaurządzeniawspomagają-
cego pracę serca panu Francisowi i daliśmy się ponieść emo-
cjom.Powiemipan,żenigdysiętopanuniezdarzyło?–Jegosze-
rokiuśmiechrozbroiłzebranych.
Natejestdobry,naprawdędobry.
–Toniewyjaśniakwestiiprywatnościibezpieczeństwa–upie-
rałsięreporter.
– Zdjęcie zostało zrobione przez paparazzo z okna biurowca
nawprostszpitala.Niejesteśmywstaniepanowaćnadtym,co
dzieje się poza terenem naszego kompleksu, ale fotograf nie
mógł zrobić zdjęć wewnątrz budynku ani nie sfotografował pa-
cjentów–poinformowałagoFreya.
–Acozratownikiem,któryprzekazałtęinformację?–dociekał
innyreporter.
–Oilewiem,otrzymałnaganęorazzakazwstępudotychpo-
mieszczeń szpitalnych, gdzie mógłby mieć dostęp do danych
wrażliwych.
Wyjaśnienie Jamesa usatysfakcjonowało media, ale teraz ode-
zwałasięreporterka.
–Odkiedysąpaństworazem?
–Oddwóchmiesięcy–odparłaFlo.–Poznaliśmysię,omawia-
jącprzypadekpanaFrancisa,gdyprzyjechałdoKaliforniinaplan
filmowy.
Natepokiwałgłową,agdydotknąłjejkarku,przeszyłjąlekki
dreszcz.
– Czy możemy dowiedzieć się więcej na temat leczenia pana
Francisa?
– Oczywiście. Pan Francis cierpi na zastoinową niewydolność
serca.Zczasemchorobadodatkowoosłabiłapłuca,tymbardziej
żeodlatpacjentzmagałsięzastmą.Wtejsytuacjiwymagaon
przeszczepieniasercaorazpłuc,zatemmusimyczekać.Narazie
pacjent żyje dzięki wszczepionemu mu urządzeniu wspomagają-
cemupracęserca.–Odetchnęłazulgą,wracającnaswojemiej-
sceobokNate’a.
Gdy ujął jej dłoń, zalała ją fala ciepła. W porę jednak sobie
przypomniała,żetotylkogra.Dałjejdozrozumienia,żeniejest
zainteresowanyiżetenpocałunektopomyłka.Samategochcia-
ła,prawda?
–Jeżeliniemawięcejpytań–odezwałasięFreya–czaszakoń-
czyć konferencję. Nie zapomnijcie wziąć z sobą oświadczenia
szpitala. Gdyby było więcej pytań, proszę się kontaktować ze
mną.Dziękuję.
Floodetchnęłagłęboko.
– Widzisz, nie było strasznie – szepnął, wciąż trzymając jej
rękę,podczasgdydziennikarzeopuszczalisalę.
Chciała wyjść, ale Freya i James przywołali ją do siebie. No
nie,cojeszcze?
–Flo,dobrarobota–pochwaliłająFreya.
–Doskonaleciposzło–dodałJames.
–Dziękuję.
– Uważam, że to powinno uratować opinię Hollywood Hills
orazzacieśnićwspółpracęzBrightHopeClinic.
–Zdecydowanie.–PodeszładonichMila,poczymprzedstawiła
sięFlo.–Miłopaniąpoznać,doktorChiu.Bardzosięcieszę,że
razem z doktorem Kingiem zajmie się pani przypadkiem Evy
Martinez.
–Todlamnieprzyjemność.
–Dziękitakdobrejreklamiebędęmogłaspaćspokojnie–wes-
tchnęłaFreya.
– Całe szczęście, zważywszy twój stan… – James ugryzł się
w język, gdy siostra spiorunowała go wzrokiem. Ku zdziwieniu
obecnych.
– Hm, niektórzy nie potrafią dotrzymać tajemnicy. Mleko się
rozlało.Jestemwciąży–wyznałaFreya.
–Siostrzyczko,nawetniemaszpojęcia,jaksięcieszę–powie-
działzuśmiechemJames.
Gdy chwilę później zwrócił się do Mili, Flo wyczuła, że miał
ochotęobjąćdoktorBrightman,aletegoniezrobił.Nocóż,ona,
Flo,cenisobieprywatnośćiczujesięupokorzona,żetamtenpo-
całunek został utrwalony na zdjęciach, więc nie będzie wtykać
nosawcudzesprawy.
–Moidrodzy,niebędęwamprzeszkadzać.Muszęwasopuścić
– oznajmiła Flo – żeby zbadać naszą nową pacjentkę. Podobno
Evajestjużnatransplantologii.
Wyszłaenergicznymkrokiem.Nareszciekoniectrudnychsytu-
acji.Najgorszebyłoudawanie,żesąparą.Terazczassięskon-
centrowaćnanowejpacjentce.
PrzypadekmałejEvyprzypominałjejhistorię.Ztąjednakróż-
nicą,żeonanieotrzymałanerkiodmatki,leczodzmarłegodaw-
cy. Jej mieszane pochodzenie nastręczało sporo problemów, co
niezdarzasięzbytczęsto,alejejprzypadekbyłtrudnyodsame-
go początku, kiedy przyszła na świat przed czasem trzydzieści
lattemu.
Gdyby nie anonimowy dawca, który niestety zmarł, też by
umarła.Nǎinai,jejbabcia,stalepowtarzała,żeFlobyłafighter-
kąodchwilinarodzin.Walczycałeżycie.Todlategoztakimupo-
remwalczyrównieżożyciepacjentówidlategożyjechwilą.
Mimo że udawanie przyjaciółki Nate’a mocno ją peszyło, bo
bałasię,żeulegnietejpokusie,postanowiławykonaćtopolece-
nie.Czytoboli?Możesięskończyćzłamanymsercem.Odsunęła
od siebie tę myśl. To nie jest związek na serio. Nie będzie po-
ważnych związków z powodu jej problemów zdrowotnych. Już
dawnotemupogodziłasięztąmyślą.
Czynapewno?
KątemokadostrzegławholuNate’a,któryrozmawiałzkilko-
malekarzamiorazosobamizesztabuKyle’a.Jużsamjegowidok
sprawił, że tęsknota chwyciła ją za serce. Odwróciła się i po-
spiesznie ruszyła w przeciwnym kierunku. Flo, skup się. Zapo-
mnijocielesnychżądzach.Totylkogra.Alemożebyćmiło.Pora-
dziszsobie.Maszcośdostracenia?
Udawanie, że jest jego kobietą, będzie trudne. I niebezpiecz-
ne.Nawetdlakogośtakwalecznegojakona.
Patrzył za oddalającą się Flo. To do niej niepodobne. Do tej
porywydawałasięnieustraszona.Niezawahałasię,gdysiępo-
znalinalądowisku.Podziwiałją.
Niemyśloniejwtensposób.
Próbował skupić się na rozmowie, ale nie bardzo pamiętał,
czegodotyczyła.Byłotobezznaczenia,ponieważjegomyślibyły
zaprzątnięteFlo.Niepokoiłogoteżito,żeprzezniązgodziłsię
wziąć udział w tej absurdalnej mistyfikacji wymyślonej przez
Freyę.
WNowymJorkunigdybymuczegośtakiegoniezasugerowa-
no,alezdrugiejstrony,jegonowojorskiszpitalniebyłprywatną
placówką szczycącą się ogromną troską o prywatność klientów.
Niespodobałomusiętakżeito,żeFreyaskonsultowałatenpo-
mysłzesztabemKyle’a.Problemwtym,żebyłsłabymaktorem.
Być może kilka lat wcześniej nie miałby nic przeciwko temu,
aleterazlubiłmiećkontrolęnadwszystkimiaspektamiswojego
życia.Wystarczyłojednodrobnepotknięcie,bydałaosobieznać
jego dawna lekkomyślność. A na to nie mógł się zgodzić. Tylko
wobecnościFlozapominaosamokontroli.Tracirozum.Todlate-
gojąpocałowałinapytałimbiedy.
Toprzezniegomająterazkłopoty.
–Doktorze…
Przed nim stał James Rothsberg w towarzystwie atrakcyjnej
rudowłosej.
–Nieprzeszkadzamy?–zapytałJames.
–Nie,nie,skądże.
–ChciałemprzedstawićdoktorMilęBrightmanzklinikiBright
Hope.
–Miłopanapoznać.–Milapodałamudłoń.
W tej samej chwili Nate dostrzegł w o czach Jamesa coś, co
skojarzyłomusięzzazdrościąlubostrzeżeniem,bynieważyłsię
przekraczaćpewnejgranicy.Cośichłączy?Niepowinnogotoin-
teresować,alewyczuwałmiędzyniminapięciepodobnedotego
międzynimiFlo.
Totylkotwojawyobraźnia.
– Chciałam podziękować panu oraz doktor Chiu, że zechcieli-
ściesięzaopiekowaćEvą.Toprzemiłedziecko–mówiłaMila.
– Nie ma sprawy. Chętnie pomogę. Przepraszam, ale pacjent
namnieczeka–wymówiłsię,zaniepokojonywyczuwalnymmię-
dzy nimi napięciem. Sprawiali wrażenie zakłopotanych, unikali
swojegowzroku,achwilępóźniejkażderuszyłowswojąstronę.
Właśnie dlatego nie zamierzał z nikim się wiązać. Zwłaszcza
wpracy.Żebykoncentrowaćsięwyłącznienapacjentach.Mógł-
bypowiedziećFrei,żenieweźmieudziałuwtympiarowskimnu-
merze,alecowtedyzFlo?
Kogotoobchodzi?
Jego. Tylko trochę, bo to przez niego, to jego słabość wpako-
wałaichwtęsytuację.Gdybybyłsilniejszy,oparłbysiępokusie.
Niezapanowałnadsobą,apowiniennarzucićdystans.Przecież
potrafi.
Kogochceoszukać?
Poczuł,żemusiopuścićszpital,pojechaćdohoteluiwskoczyć
do basenu, by uwolnić się od napięcia, bo jak tego nie zrobi,
może się złamać i zrobić coś, co dostarczy mu ogromnej satys-
fakcjiiczegobędzieżałował.
ROZDZIAŁPIĄTY
Cojarobię?Cojarobię?
Jejnozdrzadrażniłzapachchloru.Nigdygonielubiła.Zapew-
nedlategożelatacałemusiałasiedziećnabrzegu,patrząc,jak
bratisiostraścigająsięwwodzie.Zpowoduchorobybyłtodla
niejzakazanyowoc.
Oddawnamarzyła,bynauczyćsięnurkować,nawetwciągnęła
to na swoją listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, ale ciągle
miałazamałoczasu.
Obserwowała,zjakąłatwościąjegoatletycznasylwetkapoko-
nujekolejnedługościbasenu.Chciałaznimporozmawiać,zanim
wyszedł ze szpitala. Potrzebowała faktów. Dlatego spisuje listy.
Jest zorganizowana, a gdy za coś się bierze, robi to porządnie.
JeżelimaudawaćdziewczynędoktoraKinga,zrobitojaknależy.
Gdy w końcu zdecydował się wyjść z basenu, nie mogła ode-
rwać wzroku od jego muskularnych ud i pośladków w mokrych
slipkach.Owinąłsięręcznikiem.
Wzięłagłębszywdech.
–Nate…
Odwróciłsiękompletniezaskoczony.
–DoktorChiu…
– Flo, zapamiętaj. Przecież jesteśmy parą. – Roześmiała się
nerwowo.–Myślałam,żeudamisięztobąporozmawiaćjeszcze
wszpitalu,alesięnieudało.Dlategojestemtutaj.
–Wjakiejsprawie?–Wycierałtwarz.
–Wsprawienaszej„zażyłości”.
–Teraz?–jęknął.
–Jesteśzajęty?Maszspotkanie?
Odłożył ręcznik i się uśmiechnął, ale inaczej niż zwykle. Dra-
pieżnie.Poczułasięniepewnie.
–Byłabyśzazdrosna,gdybymsięzkimśumówił?–Podszedłbli-
żej.–Cobyśwtedyzrobiła?
– Nie, nie jestem zazdrosna, ale wziąwszy pod uwagę opinię
szpitala,skokinabokbyłybywzłymguście.
Roześmiałsięironicznie.
–Naprawdę?Niesądzisz,żecałatamaskaradajestwzłymgu-
ście?
To oczywiste, ale nie powiedziała tego głośno, ponieważ ina-
czejrozumiałaPRniżFreyaiMila,któreuważałytozaświetny
pomysł.
–Naszymzadaniemjestzałagodzeniepewnejniezręcznejsytu-
acji–zauważyła.
–Naprawdę?Odwołałaśwszystkierandki?
Westchnęłazniecierpliwiona.
–Skądtaobsesjazwiązanazmoimifacetami?
–Bobyłobywzłymtonie,gdybyczailisięzarogiem.
–Jużmówiłam,żeniemamfaceta.Żyjępracą.
Mruknąłcośpodnosem,wymijającją.
–Skądwiedziałaś,gdziemnieszukać?
–OdFrei.
Szłazanimdowind.
–Mogłemsiętegospodziewać–żachnąłsię.
– Chyba powinnam wiedzieć, gdzie mieszka „mój chłopak”?
Zwłaszczażejesteśmyrazemjużodjakiegośczasu.
–Racja,otymniepomyślałem.Oszukiwanieniejestmojąsilną
stroną.–Wsiadłdowindy.–Jedziesz?
–Dotwojegopokoju?–Zmartwiała,botegoniemiaławplanie.
Niemożedoniegojechać.
Posłałjejdrapieżnyuśmiech.
–Tak.Żebyniewypaśćzroli.Samapowiedziałaś,żesiędosto-
sujesz.
– Zaczekam na ciebie tutaj. Możemy wypić drinka w hotelo-
wymlobby.
– Zastanów się, co sobie pomyślą fotoreporterzy, których tu
pełno.
Obejrzałasięprzezramię.Pełnoprasy.
Kurczę.Wostatniejchwilidałanuradowindy,umykającjakie-
muśpaparazzo.
–Gratulujęrefleksu!–Natewybuchnąłśmiechem.
–Kiedygozauważyłeś?
–Kilkaminuttemu.
–Mogłeśmnieostrzec.
–Ostrzegłem.Dlategojesteśterazwwindzie,aniewhotelo-
wymbarze.
–Wolałabymznaleźćsięwbarze–wyjąkała.
–Dlaczego?
Botambezpieczniej.
–Nieznamcię.Uważam,żewizytawtwoimpokojujestniesto-
sowna.
Wysiedlizwindy,więcruszyłazanim.Gdykartąmagnetyczną
otworzyłdrzwipokoju,zorientowałasię,żejesttopokaźnejwiel-
kościapartamentzłożonyzsypialni,pokojudziennegoiniewiel-
kiejkuchenki.Natezniknąłwsypialni.Postawiłatorebkęnabla-
cie i podeszła do ogromnego okna z widokiem na Los Angeles
nocą.Niestetyzpowoduzanieczyszczonegopowietrzaniebonad
miastemprzesłaniałkożuchżółtejmgły.
– W lodówce są napoje. Wezmę prysznic – odezwał się Nate
zzadrzwisypialni.
–Dzięki.
Chwilę później usłyszała szum prysznica. Starała się nie wy-
obrażaćsobieNate’awstrumieniachwody.
Tobyłbardzozłypomysł.Mogłazaczekaćztąrozmowądona-
stępnego dnia, kiedy spotkają się w szpitalu, ale nie, ubzdurała
sobie,żetakbędzielepiej.Cojejstrzeliłodogłowy?
Nie przewidziała, że zastanie go w basenie ani że wyląduje
w jego apartamencie i będzie zmuszona czekać, aż za ścianą
weźmieprysznic.Tegoniebyłonajejliściezadań.
Przysiadła na kanapie, szukając innego tematu do rozmyślań
niż wysportowana sylwetka doktora Kinga. Tak zbudowanych
mężczyzn miała okazję oglądać wyłącznie albo w kinie, albo
wkolorowychmagazynach,nigdyzbliska.Pracujewklinicedla
bogatych i sławnych, a szpitalna rzeczywistość otworzyła jej
oczynaelityHollywood.Edytoryzdjęćtogenialnywynalazek.
Czasami żałowała, że nie może edytować siebie. Usunęłaby
wtedypokaźnąbliznęnabrzuchutak,byniktsięniedomyślił,że
miałaprzeszczepnerki.Żejestchora.
Gdyby Johnny jej nie zobaczył, potraktowałby ją inaczej. Być
możedotejporybylibyrazem.NiepocałowałabyNate’a,niedo-
szłoby do tej sytuacji, do udawania, że są razem i siedzenia
wjegopokojuhotelowym,kiedyonbierzeprysznic.
Ależyciepotoczyłosięinaczej.
Johnnyodszedł,boniechciałsięangażowaćzobawy,żewnie-
odległej przyszłości nerka dawcy przestanie funkcjonować i Flo
umrze. Nikt nie chce wiązać się z kobietą, której życie może
okazaćsiękrótkie.
Odsetekpacjentówżyjącychdziękiprzeszczepomwątrobyjest
wysoki,aleniestuprocentowy.
Nerkibywajązawodne.
Dopóki nie poznała prawdziwej natury mężczyzn, bardzo
chciała założyć rodzinę i mieć dzieci. Wpisała to na swoją listę,
alewykreśliłazniej,gdyJohnnyjąporzucił.Pogodziłasięzmy-
ślą,żemążorazmiłośćniesąjejpisane,aleterazzpowodunie-
przemyślanejiirracjonalnejchwilinadachuszpitalaznalazłasię
wsytuacji,którąwcześniejuznawałazaniemożliwą.
Tonieprawda.
Nieczułasięwniejdobrze,bowiązałosiętozkoniecznością
panowanianademocjami.Niewolnojejzabardzozbliżyćsiędo
Nate’a,bogdyKyleFranciszaczniezdrowieć,doktorKingwróci
doNowegoJorku,aonaznowuzostaniesama.
–Napijeszsięczegoś?
Drgnęła,gdystanąłwdrzwiachubranymniejwięcejtaksamo
jakwtedy,gdyujrzałagoporazpierwszy.Wyglądałseksownie.
–Możezjedźmynadół?–zaproponowała.
– Myślę, że przede wszystkim musimy ustalić zasady gry. Nie
powinniśmy tego omawiać na dole, gdzie kręcą się paparazzi.
Wiedzą,żespotykamysięodjakiegośczasu,więcniemożeszbyć
wmojejobecnościonieśmielona.
–Niejestemonieśmielona.Zachowujęsięprofesjonalnie.
Pokręciłgłową.
–Niemożnabyćprofesjonalnymdlaswojegochłopaka.
–Chłopak…tobrzmijakwliceum.
–Kochanek?
Zrobiłosięjejgorąco.Kochanek.Niezaznałatego,alebardzo
bychciała.
Nateoparłsięoblat.
–Potrafisz?–zapytał,uśmiechającsię.
–Oczywiście.
–Pokaż.
–Jak?–zapytała.
–Pocałujmniejeszczeraz.
Cowniegowstąpiło?!Wydałomusiętotaknaturalne,żemu-
siałbybyćidiotą,byniechciećznowusięzniącałować.Każdyby
chciał. Rumieniec pełznący po jej smukłej szyi był sygnałem, że
ionaczujepodobnie.
Pragniego,alesiępowstrzymuje.
Tyteżpowinieneśsięhamować.
Nagle dotarło do niego, że po raz pierwszy od czasu Sereny
takreagujenakobietę.Wjegożyciubyłyinne,aletraktowałje
zrezerwą.DoczasuFlo.Wmawiałsobie,żepocałuneknadachu
byłniczyminnymjakrozładowaniemnapięciapozabieguopera-
cyjnym. Udało się im przedłużyć życie pacjentowi. Uczucie ulgi
sprawiło,żesięzapomniał.Więcocochodzi?
Napewnonieouczucieulgi.
Mimo że nie miał ochoty brać udziału w farsie wymyślonej
przez Freyę Rothsberg, nie miał wyboru, więc znowu wzmocnił
mechanizmyobronne.Postanowił,żenazewnątrzbędziechłopa-
kiemFlo,aleniepozwolijejzabardzosiędosiebiezbliżyć.
Takwyglądałateoria.
Teraz Flo siedziała na kanapie w jego apartamencie niczym
seksowna kusicielka. Rozpuszczone długie czarne włosy i pełne
wargipociągnięteczerwonąpomadką.Wystarczyłodwadzieścia
minut,żebyprzepadł.
Zapomniał, że Flo ma być niedosiężna, jak wszystkie inne ko-
bietypoSerenie.Iprosiją,żebygopocałowała.
–Słucham?
–Myślę,żesłyszałaś.
–Nate,nieuważam,żetodobrypomysł.
– Dlaczego? Chcesz pokazać, że jesteśmy razem. Musimy za-
chowywaćsięswobodnie,jeżelimamybyćwiarygodni.
– Mamy być wiarygodni, ale nie zapominajmy o profesjonali-
zmie,więcnieuważam,żetodobrypomysł.–Odrzuciławłosyna
plecy.–Podpuszczaniemniesprawiaciprzyjemność,prawda?
–Możliwe,chociażtonietrudne–odparłzbłyskiemwoczach.
Rzuciłamuostrzegawczespojrzenie.
–Jestembardzoambitnainielubię,jakmiktośprzeszkadza.–
Wzruszyła ramionami. – Proponuję, żebyśmy zjechali na dół
iprzydrinkuomówiliprzypadekEvy.
–Okej,aleuważam,żenajpierwpowinnaśmniepocałować.
Uśmiechnęłasię.
–Lubię,jakprosisz.–Wyminęłago,kierującsiędodrzwi.
Poczułulgę,żegoniepocałowała,bogdybytoonjąpocałował,
puściłyby mu hamulce i wylądowaliby w jego sypialni, tuż obok.
Byłobycudownie,alekrótko.Niechciałjejskrzywdzić,tymbar-
dziej że czekały ich miesiące współpracy. Sytuacja stałaby się
niewyobrażalnietrudnadlaobustron.Takbędzielepiej.
Gdyszlidowindy,wziąłjązarękę,bydelektowaćsięjejdrob-
ną delikatną dłonią, którą tak podziwiał w trakcie zabiegu wsz-
czepieniaKyle’owiurządzeniaLVAD.
–Cośty…?
–Nadolemogąbyćpaparazzi.Uprzedzamichpytania.
–Och…okej.Maszrację.
Czuł,żeFlosiędenerwujeibardzomutopochlebiało.Podczas
pierwszejrandkiSerenateżsiędenerwowała,alenietrwałoto
długo.Chybatylkopodczastegopierwszegospotkania,bozaraz
potemwylądowaliwłóżku,apóźniejjużrazemrzucilisięwwir
życiapełnegosilnychwrażeń.
NiemyśloSerenie.Jeżelibędzieoniejmyślał,puścidłońFlo
i dziennikarze się zorientują, że to ściema. Musi pamiętać, by
dać się ponieść wydarzeniom i nie kontrolować wszystkich
aspektówswojegożycia.Piekielnietrudne,bowłaśnietakontro-
lapomagamukoncentrowaćsięnaratowaniużycia.
Wjegosercuniemamiejscanamiłość.
–Nate,wporządku?
–Tak,dlaczegopytasz?
–Niewiem.Jesteśspięty.
–Nicpodobnego–zapewniłjązuśmiechem.–Poprostumisię
toniepodoba.Nielubięoszukiwania.
–Jateżnie,aletodladobraszpitala.
–Jasne,dladobraszpitala.
Wysiedlizwindy.Gdytrzymającsięzaręce,szlidobaru,czuł,
żegdzieśwpobliżukręcisięreporter,miałwrażenie,żeobser-
wująichtysiąceoczu.Nawetgdyznaleźliustronnąlożęwbarze,
nadal czuł, jakby znaleźli się pod mikroskopem. Nieprzyjemne
uczucie.
–Wydajemisię,żejesteśmyobserwowani–odezwałasięFlo.
–Bojesteśmy.–Upiłłykkawy.–KyleFrancistotwójpierwszy
sławnypacjent?
–Nie,aleporazpierwszyzabezpieczeniaszpitalaHollywood
Hillszostaływystawionenaszwank.
–Przykromiztegopowodu.
Wzruszyłaramionami.
–Źlesięstało,alenicnatonieporadzimy.
– Popatrz, przyszliśmy do baru, ale nawet nie zamówiliśmy
drinka–zauważył.
– Nie piję alkoholu. – Zaczerwieniła się. – Muszę jutro wstać
bardzowcześnie–wyjaśniłapospiesznie.
–Obchód?
–Tak.ChcęteżzbadaćnaszychVip-ów,Kyle’aiEvę.
–Janiemamobchodów.Mamprzywilejeiżadnychpacjentów
opróczKyle’aiEvy.
– Możesz mi towarzyszyć. – Uśmiechnęła się ciepło i przyjaź-
nie.Przypomniałsobie,żetodlategojąwtedypocałował.Znowu
przydałobymusiętrochętegociepła.
–Zprzyjemnością,dzięki.
–Niemazaco.–Odstawiłaszklankę,spoglądającnazegarek.
–Oj,dochodzidziesiąta.
–Młodagodzina.
– Nie dla tych, którzy muszą wstać o piątej. – Westchnęła. –
Muszęiść.
–Odprowadzęcię.–Ruszyłzaniądolobby.–Przyjechałaśau-
tem?
– Nie mam prawa jazdy. Mieszkam niedaleko szpitala, więc
normalniejeżdżęrowerem.
–Nieprowadzisz?
– Nie mam czasu się nauczyć, ale mam to na liście rzeczy do
zrobieniaprzedśmiercią.
–Przedśmiercią?Oilesięniemylę,doktorChiu,przedpanią
jeszczewielelat.
–Oczywiście.Tolistarzeczydozrobienia,zanim…Muszęiść.
Portierzawołamitaksówkę.
– Jasne. Zobaczymy się jutro. – Odprowadził ją przed hotel.
Gdy podjechała taksówka, Flo odwróciła się i delikatnie pocało-
wałagowusta.Zrobiłomusięgorąco.Zapragnął,żebytrwałoto
dłużej.
– Do jutra. – Nie patrząc na niego, wsiadła do taksówki, a on
zostałnachodnikuzewspomnieniemniewinnegosłodkiegocału-
sa.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Flo piła drugą kawę. Nie miała pojęcia, dlaczego pocałowała
Nate’a. Nie planowała tego, zwłaszcza po wyzwaniu, jakie jej
rzuciłwhotelu.
Gdypoprosił,żebygopocałowała,musiałamocnosiępowstrzy-
mywać,byniepaśćmuwramiona,abyznowudoświadczyćelek-
tryzującegociepła,jakiejązalało,gdyporazpierwszycałowali
sięnadachu.Jeszczenigdyżadenmężczyznataknaniąniepo-
działał.Niemalzapomniała,żeobiecałasobienieangażowaćsię
emocjonalnie.
PozatymNatedanogę,jaktylkosięzorientuje,cojejdolega.
Próbowałasięprzekonywać,żemożezrozumie,boprzecieżjest
transplantologiem.Aleniewykluczone,żeztegosamegopowodu
zniechęcisiętymbardziej,bojakniktwie,przezcoprzeszedłjej
organizm.
Hm,głupiopostąpiła,całującgo,gdyportierwzywałtaksówkę,
mimożezrobiłatowyłączniedlaprasy.Byłapewna,żetabloidy
zamieszczątakiezdjęciekuzadowoleniuFrei.
Przed szpitalem kręciło się mnóstwo reporterów, czyhających
na smakowite szczegóły na temat Kyle’a Francisa oraz jego za-
kochanychlekarzach.
Prychnęła.Miłość,akurat.Niewierzyławmiłość.Niewswoim
przypadku.Kiedyśbyłoinaczej,alemiłośćsięodniejodwróciła.
Miłośćistnieje,cowidaćnaprzykładziejejrodziców,którzypo-
konali niejedną barierę, żeby być razem. Pochodzili z różnych
światów,aletoimnieprzeszkadzało.
Wichprzypadkumiłośćsięsprawdza.Jednaktoniedlaniej,bo
nie wiadomo, jak długo będzie żyła. To nie byłoby w porządku
wobecpartnera.
Zgniotła kubek po kawie i wrzuciła go do kosza. Jeszcze ty-
dzień temu nie zawracałaby sobie tym głowy. Tydzień temu nie
wiedziałaoistnieniudoktoraKinga.Tydzieńtemubyłacenionym
transplantologiem,któryspisałlistęsprawdozałatwieniaprzed
śmiercią oraz cieszył się z pracy, która nie pozwalała myśleć
ożyciuprywatnym.
Tydzień temu była szczęśliwa. Teraz jest kupką nieszczęścia.
Czynapewno?
–Flo…–SzłakuniejFreya.
–Tytutajotakwczesnejporze?
–Źlespałamimęczyłymniemdłości.–Freyapodałajejgazetę.
–Cieszęsię,żeniewypadaciezroli.
Zdjęcie Flo, która całuje Nate’a. Pospieszny całus, którego
wspomnienie nękało ją przez całą noc, przez co teraz musiała
wypićdwiekawy.
Niemądry pocałunek pod wpływem chwili. A przecież miała
chronićswojeserce.
–Ach…–wyjąkałaFlo.–OdwiedziłamdoktoraKinga,żebypo-
rozmawiaćonaszymukładzie.
–Dobrzewamidzie.Jutromamywplaniekolacjęzpotencjal-
nymi inwestorami. Chcą poznać naszych wybitnych transplanto-
logów.Tokolacjabiznesowa.OwpółdodziewiątejwDanTana’s.
–Kolacja?Mamjutrodyżur,wieczornyobchód…
– Wyznaczę kogoś, kto cię zastąpi. – Freya popatrzyła przez
ramięidokogośpomachała.–DoktorzeKing,mapanchwilkę?
Floznieruchomiała,gdyowiałjązapachjegowodypogoleniu.
Czułago,kradnącmucałusapoprzedniegowieczoru.
–Witampanie.–Zdążyłsięjużprzebraćwbiałyfartuchziden-
tyfikatorem.Bielpiękniepodkreślałajegoopaleniznęorazbłękit
oczu.
– Właśnie mówiłam Flo, jak bardzo cieszy mnie wasza chęć
współpracy.–Freyapodałamutabloid.
Trudno się było zorientować, co pomyślał. Pokiwał głową
izczarującymuśmiechemoddałjejgazetę.
–Takanaszarola.
–PowiadomiłamFloojutrzejszejkolacjiwDanTana’s.Tospo-
tkaniezinwestorami.–Wsunęłagazetępodpachę.–Muszęle-
cieć.Cieszęsięnajutrzejszespotkanie.
Flonawetniemiałaszansypowiedzieć,żeniemaochotynako-
lacjęzinwestoramianinaudawaniekobietyNate’a.
Musijednakgraćdalej.Gdybyodmówiła,pacjenciprzestaliby
sięzgłaszaćdoHollywoodHills,inwestorzywstrzymalibyśrodki
i szpital zostałby zamknięty. Wówczas nie mogłaby pomóc Evie,
abardzojejzależałonawspółpracyzBrightHopeCliniciwyko-
nywaniunieodpłatnychtransplantacjitakimdzieciomjakEva.
Dzieciakomwtakiejsamejsytuacjijakkiedyśona.
– Dan Tana’s to przyjemny lokal – zauważył Nate. – Bywałem
tamwdzieciństwie.
–Myślałam,żejesteśnowojorczykiem.
–PracujęwNowymJorku,aleurodziłemsięwKalifornii.
– Teraz wszystko jasne – prychnęła. – Masz wygląd chłopaka
zplaży.
Szedłobokniej.
–Atyskądpochodzisz?
–ZSeattle,alemójojcieczPekinu,amamazPołudniaStanów.
Uznali,żeSeattletonajlepszemiejscewpółdrogi,żebytamza-
łożyćrodzinę–wyjaśniłazuśmiechem.
Nawał obowiązków sprawił, że od dłuższego czasu nie miała
kontaktu z bliskimi. Nawet ją dziwiło, że ojciec nie dzwoni co
pięćminutiniepyta,couniejidlaczegocałujesięzfacetamina
dachach.
Rodzicezawszebylinadopiekuńczy,staralisiętrzymaćjąpod
kloszem,jakbybyłazcukru.
To dlatego trochę się zbuntowała, gdy dostała nową nerkę.
Przesunęłagranice,decydującsięnastudiamedycznenadrugim
krańcuStanów,tysiącekilometrówodrodziców.Podzieciństwie
podkloszemwolnośćmocnozaszumiałajejwgłowie.
Stądlistarzeczydozrobieniaprzedśmiercią.Tyleich,aczasu
takmało.
–Wspomniałaś,żechciałabyśsięnauczyćprowadzić.
– To prawda, ale nie mam czasu na kurs. Cały czas spędzam
wpracy.
–Mogęcięnauczyć.
–Jasne.–Roześmiałasię.
– Nie ma lepszego instruktora ode mnie. Jeżdżę w najwięk-
szychmiastachStanów,wNowymJorkuiwLosAngeles.
–Racja,alejaniemamczasu.
–Możedzisiajwieczorem?
–Dzisiajwieczorem?–Uniosławysokobrwi.–Będzieszmnie
uczyłprowadzićdziświeczorem?
– Dlaczego nie? Nie możesz jeździć po mieście, ale mogę cię
zabrać na pewien opuszczony parking, gdzie jest pełno miejsca
imożnarobićnajgłupszebłędy.
–Okej.Kończęotrzeciej.
– Wiem. – Spojrzał na zegarek. – Muszę zadzwonić do biura
wNowymJorku.DołączędociebiewpokojuEvyzadwadzieścia
minut.
–Jasne,czarnarobotaspadanamnie–zażartowała.
Oddaliłsię,aonaosłupiała.Cosięprzedchwiląstało?Obiecy-
wałasobie,żebędziesilniejsza,żewmiejscachpublicznychbę-
dziedziewczynąNate’a,aleto,żebędziejąuczyłprowadzić,nie
jestnapokaz.
Będątylkowedwoje.
Niemyślotym.Nieteraz.Wtejchwilimaszbyćlekarzem.Po-
patrzyła przez szybę na Evę, na osłabione zagubione dziecko
podłączonedokroplówki.Obokmatka.
Tascenachwyciłajązaserce.Kiedyśsamatakleżała,aprzy
niejsiedzielirodzice.Jedynaróżnicatota,żetoniematkadała
jejnerkę,więctymtrudniejbyłojejzrozumieć,coprzeżywapani
Martinez ani przewidzieć, ile czasu im zajmie powrót do zdro-
wia,psychicznego,fizycznego,aleifinansowego.
Wtejchwilinatymmusisięskoncentrować.Ratowanieżycia
jest jej pasją, zwłaszcza danie drugiej szansy dziewczynce tak
podobnejdomałejFlo.
–Dzieńdobry.NazywamsięFloChiuibędęjednymzdwojga
waszychlekarzy.
Rozmowa z Nowym Jorkiem trwała dłużej, niż przewidywał,
aledowiedziałsię,żewszyscyjegopacjencisąpoddobrąopieką.
OdtakdawnapracowałdlaKyle’aFrancisa,żeinnychpacjentów,
którzybygopotrzebowali,miałniewielu.
Kyle opłacał go tak szczodrze, że nie musiał brać nowych pa-
cjentów,atoznaczyło,żewNowymJorkuniebyłpilniepotrzeb-
ny.Niemiałtamprzyjaciół,ajedyniekolegówlekarzy.Niemiał
tamteżbliskich,borodzicemieszkaliwKalifornii,inapewnonie
miałtamżadnejkobiety.Niktzanimnietęsknił.
WLosAngeleszatoFloipracazniądawałymudużoradości,
aprzeztencałusprzezcałąnocniezmrużyłoka.Więcżebysię
czymś zająć, zapoznał się z historią choroby Evy. Od roku nie
miałdoczynieniaztransplantacjąnerkiodżyjącegodawcy,skon-
centrowanynaKyle’uorazinnychbardzoskomplikowanychprzy-
padkach.Wyłącznienasercuipłucach,więcnależałoodświeżyć
wiedzęnatematnerek.
PaniMartinezbyłasamotnąmatką,jedynymżywicielemrodzi-
ny.Oddanienerkibędziesięwiązałozprzerwaniemzarobkowa-
nia na dłuższy czas. Nawet jeśli pobiorą nerkę laparoskopowo,
coskracarekonwalescencję,toitakbędątotygodnie.
Pani Martinez była kelnerką, więc nie będzie mogła podnosić
ciężkichrzeczyiszybkobędziesięmęczyć.Nadodatekniemiał
pojęcia,czykobietakwalifikujesiędozabiegulaparoskopowego.
Koniecznebędądodatkowebadania,napewnolepszeobrazyre-
zonansumagnetycznego.
Możliwe,żewtrakcierekonwalescencjiniebędziemiałazaco
żyć,bojakokelnerkaotrzymujeminimalnewynagrodzenieipew-
nieniejestubezpieczona.
Evabyłastabilna,więcmożedlaichdobrabyłobylepiejzacze-
kaćnazmarłegodawcę?
ZatrzymałsięprzedpokojemEvy.Przezszybęzobaczył,żeFlo
grazdziewczynkąwkarty.Gdyporazpierwszyjązobaczył,po-
myślał,żejestzamkniętawsobie,aleterazmusiałsięuśmiech-
nąć.
Taka ciepła. Flo jest intrygująca. Momentami wstydliwa, ale
chwilępóźniejcałowałagotak,żeniczegobardziejniepragnął.
Kiedyindziejsprawiaławrażenienieprzystępnej,aleciętąuwagą
potrafiłaprzebićjegogrubypancerz.WNowymJorkumiałopi-
nięrealisty,zktórymniewartozadzierać.
Wyczuwałjednak,żeFlocośukrywa.Wspomniałaoliścierze-
czydozrobieniaprzedśmiercią,aleszybkotozbagatelizowała,
więcdomyśliłsię,żezatymcośsiękryje.Niepowiniensiętym
przejmować,boprzecieżniechciałzabardzosiędoniejzbliżać.
Niepowinien,amimotosięprzejął.
Chciał ją poznać lepiej, aczkolwiek nic z tego by nie wynikło.
Tazażyłośćtotylkofasada.GdyKylewyjdzienaprostąitrans-
plantacjaprobonobędziejużzanim,spakujemanatkiiwrócido
NowegoJorku,dodawnegożycia.
PodobniejakFlo,botowszystkotonieprawda,ajedynieuda-
wanie.Zasmucałogoto,bowolałby,żebybyłoinaczej,żebyna-
prawdębylirazem.
Niewolnociotymmyśleć.
Potrząsnąłgłowąniezadowolony,żejegomyśliznowupobiegły
tymtorem.PrzyleciałdoLosAngelesdopracy,żebyratowaćży-
ciedwóchistotludzkich.
Tosytuacjatymczasowa,nictrwałego.
Z uśmiechem na wargach zapukał do drzwi. Ten uśmiech za-
wszedziałał.Jegosprawdzonatarczaprzedingerencjąinnych.
–Nieprzeszkadzam?
– Przeszkadzasz. – Flo mrugnęła porozumiewawczo do Evy. –
Eva,tojesttwójdrugichirurg,doktorKing.
–Eva,miłociępoznać.
Dziewczynkaposłałamuuśmiech.
–Miłomipanapoznać,doktorzeKing.–Jaknadwunastolatkę
okazałasięwyjątkowodobrzeułożona.
–Przyszedłemcięzbadać.Zgadzaszsię?
EvazerknęłanaFlo.
–Będziebolało?
–Nie,żadnychigieł–zapewniłająFlo,odkładająckarty.–Dok-
torKingjestbardzosympatyczny.
–Obiecuję,żeniebędziebolałonicanic.–Wyjąłsłuchawki.–
Chcęposłuchaćtwojegoserca.Mogę?
–Oczywiście.
–Oddychajgłęboko.Jeszczeraz.
–Jużkoniec?
–Jeszczeciśnieniekrwi.
Dziewczynkasięskrzywiła.
–Nielubiętegościskania.
– Tylko przez chwilę. Wiem, co mówię – zapewniła ją Flo. –
Zrelaksujsię.Jaksięrozluźnisz,doktorKingusłyszylepszywy-
nik.
Jaknadzieckochorenanerkiodczytokazałsięcałkiemdobry.
–Towszystko,Eva.MogęnachwilęzabraćdoktorFlo?
–Oczywiście.–Evasięgnęłaposwojekarty.
–Tylkonieoszukuj!–ostrzegłająześmiechemFlo.
Wyszlizsali.
– Coś nie tak? – Splotła ramiona na piersi. – Jak ją badałam,
wszystkobyłowporządku.
– Tak, jest w porządku. Miałem nadzieję, że zastanę panią
Martinez,żebyzniąporozmawiaćojejudzialewtejakcji.
–Musiałacośzałatwić.Nadodatekprzezjakiśczasbędziebez
pracy.
– Właśnie o tym chciałem z nią rozmawiać. Eva jest stabilna,
więcmożelepiejpoczekaćnanerkęodzmarłegodawcy.
Flościągnęłabrwi.
–PaniMartinezjestidealnymdawcą.Dawnoniewidziałamta-
kiejzgodności.Dlaczegomielibyśmyczekać?TodlaEvybardzo
ryzykowne.
– Pani Martinez jest samotną matką. Mogłaby nie przerywać
pracy.
Flopokręciłagłową.
– W tym przypadku występuje wyjątkowa zgodność. Niemal
idealna. W przypadku zmarłego dawcy to nieosiągalne. Pani
Martinez nie chce dłużej czekać. Eva od dawna jest na liście.
Można to sprawdzić w jej historii. Zgłosiła się do Bright Hope
Clinic, bo jest idealnym dawcą. Eva nie powinna odrzucić nerki
pobranejodwłasnejmatki.
– Nie powinna, niemniej ryzyko pozostaje. Zawsze istnieje
możliwośćodrzuceniaprzeszczepu.
Flosięwyprostowałazminą,jakbyjąobraził.
– Doktorze King, zdaję sobie z tego sprawę, nie trzeba mi
o tym przypominać. Jestem transplantologiem. Matka Evy też
jestświadomaryzyka,aleniechceczekać,niechce,żebystanjej
dzieckasiępogorszył.Tojestjejdardlacórki.Uważamtente-
matzazamknięty.
–Mimotoczułbymsięlepiej,mogączniąporozmawiać.
–Okej,alenawłasnąodpowiedzialność.Wątpię,czyudacisię
ją przekonać. Jej celem jest ratowanie dziecka. To piękny gest
zjejstrony.
Wzburzonaodwróciłasięgwałtownie,byodejść,alechwyciłją
załokieć.
–Cocięopętało?
– Nic. Po prostu jestem zła, że kobiecie, która zna wszystkie
fakty, ponieważ jej dziecko od urodzenia cierpi na chorobę ne-
rek,chceszwyperswadować,żeniepowinnaratowaćmużycia.
–Odniczegoniechcęjejodwodzić,aleiniechcę,żebystraciła
pracę.
–Niestraci.–Floniecozłagodniała.–Jejpracodawcywykazali
sięwyrozumiałościąpotym,jakMilaBrightmanprzedstawiłaim
sytuację.
Pokiwałgłową.
–Okej,super.Cieszęsię,żewieowszystkim.Niemiałemza-
miarunarażaćżyciapacjentki.Musiszmiwierzyć,bowprzeciw-
nymrazieniezaufaszminablokuoperacyjnym.Twojezaufanie
będziedlamniebardzoważnepodczaszabiegów.
–Nate,ufamcijakochirurgowi,aletodlamnie…delikatnyte-
mat.
–Dlaczego?
– Lata temu znałam dziewczynkę w jej wieku, która cierpiała
bardzo długo, czekając na odpowiedniego zmarłego dawcę. Jej
rodzice byli skłonni oddać jej swoje nerki, ale się nie kwalifiko-
wali.
–Rozumiem.
–Rozumiesz?
–Tak–odparłzmęczonymtonem.–Samstraciłemkogoś,kto
czekałnanarządy.
Jejrysyzłagodniały.
–Więcpocoztymzwlekać?TodlaEvyryzykowne.
– Masz rację. Nie chcemy, żeby cierpiała jak tamta twoja pa-
cjentka.Ijakmojakoleżanka.
–Uhm,mojatamtapacjentka–prychnęła.–Muszęwracaćdo
pokera,boEvaoszukuje.–Przystanęłapoddrzwiami.–Przykro
mizpowodutwojejkoleżanki.
–Okej.Widzimysiępodyżurze?Skądmamcięzabrać?
–Spodgłównegowejścia.Mamnadzieję,żezmieścisięteżmój
rower.–WeszładopokojuEvy.
Flobyłasmutna.SkoroztakimzaangażowaniemwalczyoEvę,
to znaczy, że musiała głęboko przeżywać cierpienie tamtej
dziewczynki. Zastanawiał się, czy ta pacjentka należała do bli-
skichjejsercu.
Wcaleniechciaładaćsięponieśćemocjomwtrakciewymiany
zdań o pani Martinez. Należało się zgodzić, by z nią porozma-
wiał. Chirurg ma pełne prawo rozmawiać z pacjentami
iowszystkimichpoinformować.
Zagotowałosięwniej,aniepowinno.AleEvaprzypomniałajej
omałejFlo.Gdybyjejrodzicemoglioddaćnerkę,napewnobyto
zrobili. Jednak między nią a nimi, bratem oraz siostrą nie było
zgodności.Jedynąosobą,któramogłaoddaćnerkę,byłanǎinai,
babcia,alejejnerkibyłyzastaredladziecka.
Więcczekała,ażktośumrze.Otrzymaławspaniałydarodano-
nimowegodawcy,aletomocnozaciążyłonajejsumieniu.Todla-
tegostarałasiężyćjaknajpełniej.Natestraciłkogoś,ktoniedo-
czekał.Ciekawe,ktotobył.
Nietwójinteres.Możliwe,aletoichdosiebiezbliżyło.Pomo-
głojejlepiejgozrozumieć.Odrobinę,bonieobcesąmuemocje,
strachorazcierpienieztymzwiązane.
Nienależałosięznimumawiaćpodyżurze,alemimożeichpo-
tyczka słowna mocno nadwątliła ją psychicznie, była zaintrygo-
wana. Zabierze ją gdzieś pod Los Angeles, gdzie będzie dużo
miejscadonaukijazdy.Powinnatenpunktskreślićzlisty.Macoś
dostracenia?WidokEvyprzykutejdoszpitalnegołóżkaprzywo-
łał przykre wspomnienia, więc wybuchnęła, niemal zdradzając,
żetoonabyłatądziewczynką,któraczekałanadawcę.
Nikogo to nie powinno interesować. Dzięki Bogu Nate uwie-
rzył,żetobyłajejpacjentka.
Ryksilnikakazałjejsięodwrócić.Pochwiliujrzałazabytkowe-
go chevroleta corvette, który z piskiem opon wyłonił się zza
rogu,poczymzatrzymałprzedszpitalem.
–Jakcisiępodoba?–zapytał,wysiadając.
–Skądwytrzasnąłeścośtakiego?
–Możeszniewierzyć,aletojestmojeauto.TrzymamjewLos
Angeles,żebymiećczymjeździć,jaktujestem.Możebyć?
Roześmiałasię.
–Pewnie.Zmieścisięwnimmójrower?
–Jasne.Wrzucimygodokufra.
Przyprowadziła rower, a on umieścił go w bagażniku. Już nie
byłwgarniturze.Miałnasobiedżinsy,butymotocyklowe,obcisły
czarnyT-shirtibardzociemneokularyprzeciwsłoneczne.Jakty-
powy przedstawiciel kalifornijskiej złotej młodzieży. Tak sobie
wyobrażałatychfacetów,niemającznimiżadnychdoświadczeń.
Wsiadładocorvetty.Porazpierwszywżyciumiałaokazjęza-
siąśćwsportowymaucie.Kolejnypunktdowykreśleniazlisty.
–Gotowa?–zapytał,sadowiącsięzakierownicą.
–Jakzawsze.
Wyjechał z parkingu. Gnali ulicami Los Angeles, a wiatr roz-
wiewał jej włosy. Gdy zatrzymali się przed światłami, związała
włosywkońskiogon.
–Aha,todlategokobietywtakichautachnosząkapelusze.
–Albochustki.
–Niemamchustki,więcmożebyśniepędziłjakszaleniec.
–Cotymożeszwiedziećoprowadzeniuauta?
Spodświatełpomknąłnawschód,naautostradędoLasVegas.
– Chyba nie zamierzasz mnie zawieźć do Las Vegas. To sześć
godzinjazdy!
–Nie,doBarstow.
–DoBarstow?Tobitedwiegodziny.
–Jestdopierowpółdopiątej.Maszjakieśplany?Wiem,żeju-
troniemaszporannegodyżuru.Zaczynaszpóźniej,apotemcze-
kacięprzyjemnakolacyjka.
Westchnęła, ale prawdę mówiąc, była zadowolona z tej prze-
jażdżki.NigdyniebyławBarstow.Oddawnamarzyłasięjejwy-
prawa przez Stany, może Route 66 albo przez Park Narodowy
Badlands, przez Montanę, Wyoming, może nawet aż do Kanady
iAlaski.
Marzyło się jej prowadzenie kampera, tym bardziej że jej ro-
dzina nie podróżowała kamperami. Wszystkie wakacje spędzali
na tropikalnych plażach, żeby Flo mogła odpoczywać i odzyski-
waćsiły,wmiejscowościachcichychispokojnych.Ciszyispokoju
miałapodziurkiwnosie.Chciaładziałać,zwiedzać,kolekcjono-
waćpocztówkiznajdziwniejszychmiejsc.
Nate włączył radio, więc mogła się zrelaksować. Nie musiała
nic mówić, zatem obserwowała krajobraz w miarę, jak zbliżali
siędopustyni,czującwiatrwewłosachisłoneczneciepłonaple-
cach.
Zapomniała o wydarzeniach tego dnia, o liście rzeczy do zro-
bieniaiporazpierwszyoddłuższegoczasusięrozluźniła.
–Hej,śpiochu,obudźsię!
Drgnęła,aotworzywszyoczy,zorientowałasię,żezaparkowali
naprostympasieasfaltu,zaśsłońcechylisiękuzachodowi.Do-
chodziłasiódma.
–Jakdługospałam?
–Zedwiegodziny.Wyglądałaśtakspokojnie,żeniechciałemci
przeszkadzać.
–Przepraszam–powiedziałaskruszonymtonem.
Wzruszyłramionami.
– Nie ma za co, ale pomyślałem, że zechcesz spróbować, jak
sięprowadzi,zanimbędzietrzebawracaćdoLosAngeles.
– Przepraszam. – Wysiadła z auta, żeby się przeciągnąć. –
Gdziejesteśmy?
–Tenporzuconytorwyścigowynależydokumplamojegoojca.
Mawplanachremontiponowneotwarcie,alezgodziłsię,żeby-
śmypoćwiczylinaparkingu.Niewiem,czymiałnamyślijazdępo
tympasie,więcjeżeliwyścigisąnatwojejliście…
–Niema.Toznaczy,żenawetnieprzyszłomitodogłowy.
–Jesteśgotowaspróbowaćswoichsił?–Wysiadł.
– Oczywiście. – Zajęła miejsce za kierownicą i zapięła pas.
Nateusiadłwfotelupasażera.–Conajpierw?
–Przekręćkluczykwstacyjce–poradziłjejześmiechem.–Do-
brzezacząćodtego.
–Ha,ha!Codalej?–Włączyłasilnik.
–Nietakszybko!Prowadzenieautatoformasztuki.
–Aha,każdygłupitopotrafi–obruszyłasię.
Zwestchnieniemułożyłjejdłonienakierownicy.
–Jednarękanagodziniedziesiątej,druganadrugiej.Inachwi-
lęzamilknij.
Pokazałamujęzyk.
–Codalej?
–Nigdyniesiedziałaśzprzodu?Wietokażdypięciolatek.
Sięgnęładodrążka,wrzucającbieg.Autolekkosiępotoczyło.
–Gdziejestgaz,agdziehamulec?
–Naciśnij,tosiędowiesz,tylkodelikatnie.
–Niedodechy?
–Jeżelijuż,totylkohamulec.
–Okej.–Gdywcisnęłapedał,autoskoczyłodoprzodu.Natych-
miastdocisnęłapedałobok.–Ojej!
–Nowidzisz.Spróbujjeszczeraz.
–Uhm.–Delikatnienacisnęłapedałgazu.Zuśmiechemsłucha-
ła instrukcji, okrążając parking. Czasami powoli, czasami szyb-
ciej.WówczasNatekrzyczał.Fajniebyło.
Zawszechciałanauczyćsięprowadzić,alerodzicesięniezga-
dzali, nawet gdy skończyła szesnaście lat i już dwa lata żyła
zprzeszczepionąnerką.Prosiła,błagała,aleojciecbyłnieugięty.
Pococito?Mamykierowcę,któryzawieziecię,dokądzechcesz.
Konsekwentnyupórrodzicówsprawił,żegdywyjechałanastu-
dia,zapomniałaotymmarzeniu.Byłaszczęśliwa,żemożekorzy-
staćztransportupublicznego,aniebyćwożonaprzezkierowcę.
Naukajazdyzajmowałaodległemiejscenajejliście,alemusia-
łasiętegonauczyć,bysamodzielniezwiedzićStany.Tomiłe,że
Nate pozwolił jej spróbować. Wcześniej nikt jej tego nawet nie
proponował.RównieżJohnny.
Niemyślonim.Techwilenależądoprzyjaciół,którzydobrze
siębawią.Bezskrępowania.
Tonaderprzyjemne.Itymczasowe.
Nate pozwolił jej jeździć, aż na niebie ukazały się pierwsze
gwiazdy. Zjedli szybką kolację w drive-inie, a potem wrócili na
tor.Leżącnamasceauta,podziwialinocneniebo.Dawnoniewi-
działatylugwiazd.
Możerazlubdwa,kiedywdzieciństwiepóźnąnocądokądśje-
chali.Pamiętałatojakprzezmgłę:rozgwieżdżoneniebo.Jakte-
raz.Urzekające.
Zerknęła na Nate’a. Z ramieniem za głową wpatrywał się
wnieborówniezauroczony.Miałaochotęgopocałować.Byłoby
pięknie pocałować Nate’a pod rozgwieżdżonym firmamentem,
alesiępohamowała.Lepiejniedziałaćpodwpływemchwili.Wo-
kółniebyłożywejduszy,niczegoniemusieliudawać.Jakprzyja-
ciele.
Nawetniemiałapewności,czysąprzyjaciółmi,bowątpiła,by
popowrociedoNowegoJorkusiędoniejodezwał.Tosmutne.
–Wartobyłotuprzyjechać,prawda?–odezwałsię,wyrywając
jązzamyślenia.
– O tak. Jest fantastycznie. Takiego nieba nie widzi się w Los
Angeles.–Westchnęła.
–Przyjeżdżałemtuztatą.Rozbijaliśmybiwaknapustyniiob-
serwowaliśmydeszczemeteorów.
–TwoirodzicenadalmieszkająwLosAngeles?
–Nie,wSanFrancisco.KochająSanFranciscoitamtejszystyl
życia.Dlaczegopytasz?
–Zciekawości.Gdybymieszkalitutaj,zapytałabymcię,dlacze-
goniezatrzymałeśsięunich.
–Chciałabyśmieszkaćzrodzicami?
–Niemiałabymwyboru–wykrztusiła.
–O!–Roześmiałsię.
– Tata dorastał w Pekinie, a mama na głębokim południu Sta-
nów. Bywają apodyktyczni i staroświeccy. I doprowadzają mnie
doszału.
– No widzisz, też byś nie chciała z nimi mieszkać. Niewyklu-
czone,żemójukładzrodzicamiteżjesttoksyczny–zażartował.
–Ajest?
–Nie.Jestemdonichbardzoprzywiązany,alewNowymJorku
jestemtakzapracowany,żeniemamkiedybyćwSanFrancisco.
Zdążyłem już zapomnieć, jak bardzo kocham Kalifornię i pusty-
nię. Kiedy byłem młodszy, dużo czasu spędzałem w górach. –
Jegouśmiechzgasł.–Aletobyłodawno.Teraznanictakiegonie
mamczasu.
–Marzyłamotym,żebysięwspinać.MożenawetnaEverest.
Wzruszyłramionami.
–Towymagapiekielnegowysiłkuiwiążesięzogromnymryzy-
kiem.
–Coztego?
–Masztonaswojejliście,tak?
–Możliwe.
–Dlaczegochciałabyśryzykowaćżycie?
–Uważam,żetrzebasięnimcieszyć.
–Żebysięnimcieszyć,nietrzebarobićszalonychrzeczy.
–Cotozaprzyjemność?
– Życie to coś więcej niż pasmo przyjemności – zauważył ze
smutkiem.
–Cocijest?
–Nic.Boco?
–Posmutniałeś.
–Nieposmutniałem,poprostujestemrealistą.No,porawra-
cać.Jutroczekanaspracaorazkolacjazinwestorami.–Zsunął
sięzmaski,byzasiąśćzakierownicą.
Czar prysł. Miała o to żal do siebie. Zajęła ponownie miejsce
pasażera. Nie chciała wracać do swojego pustego mieszkania.
Wolałaby jechać dalej, spędzić tę noc na masce auta Nate’a,
wjegoobjęciach.
Aleonmarację.CzekaichpowrótdorzeczywistościiLosAn-
geles.Tamjestbezpieczniej,wjejmieszkaniuzdalaodNate’a.
–Dziękujęzatenwieczór.Byłosuper–powiedziała.
Uśmiechnąłsię,alejakośinaczejniżzawsze.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
MilczałaprzezresztędrogipowrotnejdoLosAngeles,dorze-
czywistości,domistyfikacji,któraobojgubyłanarękę.
ROZDZIAŁSIÓDMY
–Doktorze,jakdługobędętujeszczeunieruchomiony?Zapięć
miesięcymamwystąpićnaBroadwayu.Muszęsięprzygotować.
NatepodniósłwzrokznadkartypacjentanaKyle’a,którysie-
dział na łóżku, dochodząc do siebie po zabiegu wszczepienia
LVAD-u,aleprzednimbyłajeszczedługaibardzowyboistadro-
ga.Podłączonydoaparatury,czekałnanoweserceipłuca.
– W twoim interesie byłoby odwołanie występów na Broad-
wayu.
Kyleskrzywiłsię.
–Oszalałeś?Towyjątkowaokazja.
– Niestety będziesz zmuszony ją przepuścić. – Nate skrzyżo-
wałramionanapiersi.–Jesteśpodłączonydotlenu,niemożesz
opuścićszpitala.Tamaszynautrzymujecięprzyżyciu.
–Pielęgniarkamówiła,żetojesturządzenieprzenośne.Wczo-
rajkazałamipochodzić.
–Owszem,jestprzenośne,aleitakmusiszbyćmonitorowany
idostawaćtlen.Niewyobrażamsobie,żebyśwniedługimczasie
mógłstepowaćnaBroadwayu.
Kyle się uśmiechnął. Ten uśmiech sprawiał, że kobiety mdlały,
alenaNacienierobiłnajmniejszegowrażenia.Prawdęmówiąc,
nicniewkurzałogobardziej.
– Nie mówię o tańczeniu. Poza tym nowe serce i płuca mogą
znaleźćsięjużjutro.
– Prawda, ale to nie znaczy, że staniesz na nogi za dwa tygo-
dnie.Sporoczasuspędzisznaoddzialeintensywnejopieki,żeby
organizmsięzregenerowałpowielogodzinnejoperacji.Myprzez
tenczasmusimycięmonitorować,bomogąwystąpićobjawyod-
rzuceniaprzeszczepu.Zanimwrócisznascenę,czekaciędługa
rekonwalescencja.
Kylewestchnął.
–Jasięwcaleotonieprosiłem.
–Wiem.Przepraszam.
–Malujeszbardzoczarnyobraz.Przynajmniejtalekarkadoda-
jemitrochęotuchy.
Nateściągnąłbrwi.
–Powiedziała,żebłyskawiczniestaniesznanogi?
–Nie,aleprzyjemnienaniąpopatrzeć.–Kylepuściłdoniego
oko.
–Dzięki.
– Co ci będę mówił? Plotki szybko się rozchodzą. Jesteście
parą,tak?
–Tak.–Natejęknął.
– Najwyższy czas. Ciągle pracujesz, nie masz czasu na przy-
jemności. Zapraszam cię do siebie na imprezy, ale nigdy się nie
pojawiasz.Czywiesz,iletamprzychodzipięknychkobiet?
– Domyślam się. Teraz już lepiej odpocznij. Za jakiś czas zaj-
rzymydociebie,doktorChiualboja.
– Mam nadzieję, że to będzie doktor Chiu. Nie gniewaj się,
doktorku,alemógłbymcijąodbić.
– Na pewno. Do zobaczenia. – Kręcąc głową, Nate wyszedł
zprywatnegoapartamentuaktora.
Dlaczegoludzieniepotrafiązrozumieć,jakpoważnajestope-
racjaprzeszczepieniaorganów?Wydajesięim,żejakjużdosta-
ną nowy narząd, to ich życie znowu będzie normalne. Że będą
moglirobićdokładnietosamo,coprzedoperacją,atosięłączy
z dramatyczną zmianą stylu życia. W przypadku Kyle’a ryzyko
odrzuceniajestwysokie.Tak,malejewrazzpostępemnaukme-
dycznych,alechirurgiatopraktyka,atoniegwarantuje,żeza-
wszewszystkopójdziejakpomaśle.
Szkoda,żeniemagwarancjisukcesu.
Gdyby istniała możliwość hodowania narządów z komórek
ikrwipacjentów,gdybyniezdarzałosięodrzucenie,gdyby…
Potarłtwarzdłonią.OdkądznalazłsięwLosAngeles,niemiał
czasu na pracę naukową. Niedobrze. W Nowym Jorku badania
naukowetowarzyszyłymukażdejnocy.Itegomutrzeba.
OdprzylotudoLAnawetniespojrzałwtęstronę.Nocezary-
wał przez doktor Chiu, a za dnia przygotowywał Evę Martinez
orazjejmatkędooperacjiidoglądałKyle’a,swojegonajważniej-
szegopacjenta.
Problem w tym, że pracy naukowej wcale mu nie brakowało.
DwaminionewieczoryzFlonależałydowyjątkowoprzyjemnych.
Byćmożedlatego,żebyłyniezobowiązujące,atodawałomupo-
czuciebezpieczeństwa.Tamgdzietymczasowość,tamniemary-
zyka,żewyjdziemyztegozezłamanymsercem.
Niebyłpewien,czychcewracaćdopoprzedniegostylużycia.
Dotejpustki.Niemawyboru.
Zprzerażeniemstwierdził,żejużnajwyższyczasprzebraćsię
nakolację.Niemiałochotynatospotkanie,tymbardziejżena-
wetniebyłzatrudnionywHollywoodHillsClinic.Twojawina,bo
musiałeśjąpocałować.
Chciał ją całować także wtedy, gdy leżeli na masce corvetty
i patrzyli na gwiazdy. Prawdę mówiąc, za każdym razem, gdy
byłablisko.Obłęd.Chciałtozrobić,aleniemógł.
PostawiłtabletnaładowarceiruszyłdogabinetuFlo,gdziezo-
stawił garnitur, by móc się szybko przebrać i zawieźć ją do re-
stauracjiwWestHollywood.
Chciałjużmiećzasobątospotkanie,bywrócićizmusićsiędo
pracy naukowej. To jego pasja. W jego życiu nie ma miejsca na
nicinnego.
Gdy wszedł do gabinetu, zastał tam Flo gotową do wyjazdu.
Miałanasobieczerwonąbluzkęzjedwabiu,obcisłączarnąspód-
nicę i czarne szpilki z czerwoną podeszwą. Nie mógł oderwać
wzrokuodjejłabędziejszyi,botymrazemupięławłosywysoko.
Wyglądałaoszałamiająco.Poczuł,żetakolacjamożesięokazać
sporymwyzwaniem.
–Jeszczeniejesteśgotowy?–zapytała.
–Właśnieprzyszedłemsięprzebrać.
–Gdziebyłeś?
–UKyle’a.–Zdjąłfartuchicisnąłgonakanapę.Flościągnęła
brwi,poczympowiesiłagowszafie.Uśmiechnąłsię.–Pedantka.
– O nie. Tylko tutaj. Lubię porządek w miejscu pracy, ale
wmoimmieszkaniurządzistylpobojowiska.
–Nazywasztostylem?
– U siebie tak. Nie mam czasu na porządki i rzadko tam by-
wam.
–Nigdybymniepomyślał,żeżyjeszwbałaganie.
–Toniewyglądajakchlew.Poprostuniepanujetamtakipo-
rządek jak tutaj. – Splotła ramiona na piersi. – W głowie mi się
niemieści,żejeszczeniejesteśgotowy.
–Spokojnie.Mamtugarnitur.Pójdędołazienkiisięprzebiorę.
–Gdyotworzyłdrzwi,jegooczomukazałasięumywalkaupapra-
napastądozębów,fartuchlekarskiorazdamskabieliznanapod-
łodze i prostownica do włosów. Ze śmiechem podniósł z podłogi
koronkowedessous.–Cośmisięwydaje,żewtwojejsłużbowej
łaziencerządzitakisamstyljakwdomu.
Czerwonajakburakwyrwałamukoronkizręki.
–Kurczę,możeszsięwkońcuprzebrać?!
Niewdawałsięwdyskusję,uznając,żeniewarto.
Gdywyszedłzłazienki,omiotłagokrytycznymspojrzeniem.
–Ładniewyglądasz.
–Dziękuję,panidoktor.Paniteż.
–Okej.–Uśmiechnęłasię.–Chodźmyjużijaknajszybciejmiej-
mytozgłowy.
–Uważam,żejeszczepowinniśmypokazaćsięKyle’owi.Żeby
obudzićjegozazdrość.
–Oczymtymówisz?–zdziwiłasię.
– Próbuje wtargnąć na moje terytorium. – Dopiero po chwili
połapałsię,copowiedział.
ObyFlopotraktowałatojakżart.
–Natwojeterytorium?Odkiedyjestemtwoimterytorium?
–Odspotkanianadachu,zapomniałaś?
Westchnęła,gdypodałjejramię.Razemopuściligabinetiszli
korytarzami szpitala. Nate kroczył z przeświadczeniem, że ob-
serwująichdziesiątkiparoczu.
Zazwyczajbygotopeszyło,boniechciałbyćkojarzonyzjaką-
kolwiekkobietą.Unikałplotekjakognia,aleterazmunieprze-
szkadzało,żeidziepodrękęzdoktorFlorenceChiu,którawnie-
botycznych szpilkach niemal dorównuje mu wzrostem. Czuł za-
pachjejwłosów.Pachniałylawendą.
NazewnątrzprzylimuzynieujrzeliFreyę.
–Przykromi,aleniemogęwamtowarzyszyć.
–Dlaczego?–Flościągnęłabrwi.
–Muszęsiępokazaćgdzieindziej.RazemzdoktoremKingiem
napewnosobieporadzicie.Pozatyminwestorzypoprosiliospo-
tkaniezwasządwójką.Mniejużznają.–Freyazerknęłanako-
mórkę. – Muszę pędzić, ale limuzyna jest wasza, a kolacja na
kosztszpitala.ZałatwiłamtozszefemDanTana’s.
Nieczekającnaichreakcję,oddaliłasię,wysyłająckomuśese-
mesa.
– Kurczę, limuzyna – sapnęła Flo, gdy kierowca otwierał jej
drzwi.
Gdy wsiadała, spódnica na moment odsłoniła kawałek jej uda.
Nate’owi zrobiło się tak gorąco, że musiał rozluźnić kołnierzyk
koszuli.Myślałtylkootym,ileprywatnościbędąmieliwtymau-
cie.
–Nate,wsiadasz?Tujestsuper.
Odetchnął głęboko, by odsunąć lubieżne myśli. Nic gorszego
niemogłobymusięprzydarzyćoderekcjiwtrakciekolacjizin-
westorami.Pozatymnicniemógłbyztymzrobić.Dotejporynie
planowałnocnejwizytynabasenie,aleterazzmieniłplany.Musi
wziąćsięwgarść,aleimbardziejsięstara,tymgorzejmutowy-
chodzi.
FlojeszczeniebyławDanTana’s,mimożeodkilkulatmiesz-
kaławLosAngeles.Niebyłabywalczyniąeleganckichlokaliinie
przepadałazaspotkaniamizinwestorami.
–Dobrzesięczujesz?–zapytałNate.
–Dlaczegomiałabymczućsięinaczej?
– Jeszcze przed chwilą cieszyłaś się z przejażdżki limuzyną,
aterazjesteśspiętaisztywna,jakbyśkijpołknęła.
–Nielubiępublicznychwystępów.
–Ktomówiopublice?
–Okej,przedobcymi.Tomniekrępuje.
–Podczaskonferencjiprasowejwypadłaśświetnie.
– Nie, nie wypadłam świetnie, za to ty wypadłeś jak należy.
Mogę przemawiać do lekarzy, pielęgniarek, ale przed audyto-
rium,któreniemanicwspólnegozmedycyną,mamochotępła-
kać.
–Todociebieniepodobne.
–Cotymożeszotymwiedzieć?–obruszyłasię,alezarazsię
zmitygowała.–Przepraszam.
– Nie ma za co. Znamy się krótko, ale naprawdę trudno mi
uwierzyć,żeażtyleciętokosztuje.
–Uwierz,żetaksięczuję.–Zaczęłanerwowomachaćnogą.–
Niemamimnicdopowiedzeniaoprócz„Dajcienamkasę”.
Położył jej rękę na kolanie, rozpalając jej zmysły. Cofnął dłoń.
Drżenieustało,aonawyraźniesięzrelaksowała.Odkaszlnęła.
–Comamzrobić?Maszjakąśpropozycję?
–Wyobraźichsobienagolasa.
Zatkałoją,alebłyskwjegooczachmówił,żetobyłżart.
–Wariatzciebie.
Wzruszyłramionami.
–Niewidzędużejróżnicymiędzykonferencjąprasowąakola-
cjązinwestorami.Jesteśsilna.Postawiłaśmisięjużpierwszego
dnia.Niewielutopotrafi.
–Dlaczego?Niejesteśpotworem.
–Dziękuję.
–Dlaczegosiętymprzejmujesz?
–Niebałaśsięmnie?
–Nie.Dlaczegomiałabymsiębać?
–Przedchwiląpowiedziałaś,żepublicznewystąpieniakosztują
ciędużonerwów,aniedenerwowałaśsię,kiedymniezobaczyłaś
porazpierwszy?
Sercezabiłojejmocniej.Jasne,żesiędenerwowała.Okazałsię
zabójczoprzystojnymfacetem,któryniezwracauwaginakobie-
tytakiejakona.Aleonasiędotegonieprzyzna.Anidotego,że
iterazpanikuje.
–Nie,niedenerwowałamsię.Jesteśchirurgiemitylkojednym
facetem.
– Hm. Większość stażystów i młodych lekarzy podczas pierw-
szegokontaktuzemnąznerwówzapominajęzykawgębie.Mają
mniezazimnegopotwora.
–Popierwsze,trudnomiwtouwierzyć,podrugie,jestemjuż
po specjalizacji. Nie przejmuję się chłodem i szorstkością. Mój
ojciecbyłbiznesmenem,dyrektoremfirmy,dlawielupostrachem,
alemamanauczyłamnie,jakniedaćsobiewkaszędmuchać.
Uśmiechnąłsię.
– Wobec tego nie powinnaś mieć problemów z kilkoma inwe-
storami.Pomyśloojcu.
–Mamimubliżaćpomandaryńsku,ażzgodząsięzrobićto,na
czymmizależy?–Roześmiałasięnawspomnienie,ilewysiłkuoj-
ciecwkładał,bynauczyćjąmandaryńskiego,alejąinteresowały
jedynieprzekleństwa.
Nate byłby przerażony, gdyby się dowiedział, co wyniosła
z tych lekcji. Rzecz jasna, teraz żałowała, że się nie nauczyła
mandaryńskiegoporządnie.
–Obawiamsię,żeubliżanieimosiągnęłobyprzeciwnyskutek.
Limuzynazwolniła,parkującprzedrestauracją.Spoglądającna
wejście,Floodetchnęła.Daszradę.
–Daszradę–powiedziałNate,czytającwjejmyślach.
–Możeniejapowinnamtorobić,aty.
– Nie. – Potrząsnął głową. – To ty jesteś ordynatorem trans-
plantologiiszpitalaHollywoodHills.
–Okej–westchnęła,aonpomógłjejwysiąśćzlimuzyny.Ujmu-
jąc jej dłoń, lekko ją uścisnął. Tego w tej chwili potrzebowała.
Wotumzaufaniaodczłowiekazasługującegonajejpodziw.
Tak,daradę.Musi.
Concierge poprowadził ich do wyściełanej skórą loży w odle-
głym rogu sali, gdzie czekali inwestorzy. Idąc, czuła na plecach
dłońNate’a.Przezcałyczasprzeszywałjądreszczykoczekiwa-
nia,acogorsza,Natebyłtakiatrakcyjny…Szaleństwo.
–Witampaństwa,nazywamsięCecilMcKenzie.Cieszęsię,że
znaleźlipaństwodlanasczas.
–Witampana.–Podałamudłoń.
–TojestIanBrownstoneorazTravisFleming.–McKenziedo-
konałprezentacji.
Mężczyźnizajęlimiejsca,dopierogdyFlousiadła.
–Muszęprzyznać,żezaniepokoiłynasprzeciekiprasowedoty-
czącetegoincydentuwwaszymszpitalu–zacząłBrownstone.–
HollywoodHillsClinicszczycisiędbałościąoprywatnośćswoich
klientów.
– To był niefortunny incydent – wyjaśnił Nate. – Na szczęście
doktorChiuorazjajesteśmyparą.
Poszłomutowyjątkowogładko.Miałwtymwprawę,zaśjejje-
dynymdoświadczeniembyłoobserwowanieojcawtrakciepoga-
duszekzkontrahentami.Pogaduszkiniebyływjejstylu.
–DoktorKingniezupełniezdawałsobiesprawę,jaksurowesą
naszeprzepisyzwiązanezochronąprywatnościpacjentów.
Inwestorzysięroześmiali.
– Cieszy nas, że ta sprawa została wyjaśniona. Jesteśmy też
pełniuznaniadlawaszejpropozycjiwykonanianieodpłatnieprze-
szczepienianerkimałejEvie.Chcielibyśmyusłyszećniecowięcej
otymprzypadku.
– Szpital Hollywood Hills współpracuje z Bright Hope Clinic.
Mamy nadzieję, że Eva będzie pierwszym dzieckiem, które na
tym skorzysta. Rzecz jasna, takie przypadki nagłośnione przez
media zrobią dobre wrażenie na klientach pełnopłatnych – po-
wiedziałNate.
Rozmawiał z inwestorami w wyjątkowo przekonujący sposób.
Starała się słuchać uważnie, ale przychodziło jej to z trudem.
Prawdęmówiąc,nudziło.Byłaprzekonana,żetychludzinieinte-
resująosiągnięciamedycynywtejdziedzinie,adlaniejtoliczyło
sięnajbardziej.
Orazcałatapodróż,bosamaprzeztoprzeszła.
Lepiejjednak,bynieinteresowałyichemocje.Emocjepacjenta
transplantologicznego,
bo
wtedy
musiałaby
opowiedzieć
Nate’owi,coczuła,atonazawszepozostaniejejtajemnicą.Bar-
dzoosobistąblizną.
Gdy uprzątnięto ze stołu przystawki, rozdzwoniła się jej ko-
mórka.Międzymiastowa.
– Muszę panów przeprosić. – Wstała od stołu, by przejść
wbardziejspokojnemiejscenieopodaltoalet.
–DoktorChiu,słucham.
– Dzwonię z banku narządów w sprawie waszego pacjenta,
Kyle’aFrancisa.
–Proszęmówić,słucham.
–Mamydlaniegonarządy.MusipaniprzyjechaćponiedoSan
Francisco.
Totachwila,magicznachwila,gdyktośdostajedrugąszansę,
aleteżchwilazadumy,boktośumarł.
Zostawiającposobienajwiększydar.
–Będęzagodzinę.
ROZDZIAŁÓSMY
Porozmowiezbankiemzadzwoniładokliniki,byprzygotowa-
nośmigłowiecdolotudoSanFrancisco.OrazbyKyle’owinieda-
wano nic do jedzenia przed operacją. Niebywałe szczęście, że
narządy dla niego znalazły się tak szybko. Co za ulga. Jednak
chwilępóźniejstrofowałasięzanieuzasadnionyoptymizm.Prze-
cieżniewie,czytoserceorazpłucabędązdolnedożycia,dopóki
samaichniezbada.Spokojnie,niespieszsię.
Mielijeszczetrochęczasu,booperacjęwyznaczonozagodzi-
nę, a narządy do przeszczepu wyjmuje się dopiero pod koniec.
Itoonasiętymzajmie.
Gdywróciładostołu,mężczyźniwstalizmiejsc.
– Panowie, bardzo mi przykro, ale sprawa jest nagła, więc
zdoktoremKingiemmusimywasopuścić.Itonatychmiast.Bar-
dzoprzepraszam.
Gdy Nate spojrzał na swoją komórkę, zauważyła, że dostał
esemesapotwierdzającegowiadomość,jakąionaotrzymała.
–Panowie,przepraszamy,alemusimykończyćnaszespotkanie.
– Rozumiemy – odpar McKenzie. – Proszę się nami nie przej-
mowaćiprzekazaćpaniRothsberg,żejesteśmyzainteresowani
dotrzymaniemzobowiązańwobecszpitalaHollywoodHills.
–Dziękuję.–Pożegnałasięznimiiodeszłatakszybko,jaktyl-
kopozwalałyjejobcasy.
Pięć minut później wsiedli do limuzyny. Nate polecił kierowcy,
byodwiózłichdoHollywoodHillsClinic.
– Śmigłowiec już czeka – powiedziała, niecierpliwie stukając
obcasem.–SzczęściesięuśmiechnęłodopanaFrancisa.
– Dobrze, że miałaś włączoną komórkę. Jestem zły na siebie,
żewyłączyłemdzwonek.
–Janigdygoniewyłączam,boniereagujęnawibracje.
Przez resztę drogi milczeli. Nie było o czym rozmawiać, bo
gdynarządyzostanąjużprzeszczepione,apacjentustabilizowa-
ny, mistyfikacja nie będzie konieczna. Szkoda, bo polubiła
Nate’a,dobrzesięjejznimpracowało,aleobojezdawalisobie
sprawęzlimituczasowego.
Dobrze, że to się skończy. Będzie mogła wrócić do dawnego
życia.Rzucisięwwirpracy,przestaniemyślećodoktorzeKingu,
botozaprzątajejumysł.Natebowiemuświadomiłjej,jakbardzo
jest samotna. Z przykrością musiała przyznać, że będzie jej go
brakowało.
Gdylimuzynazatrzymałasięprzedwejściemdoszpitala,zrzu-
ciłaszpilkiipuściłasiębiegiemdoswojegogabinetu,bysięprze-
braćorazpobraćurządzeniedotransportupłuciserca.Nieza-
mknęładrzwi.
–Ooo!–zawołałNate.
Odwróciła się gwałtownie. Miała na sobie jedynie czerwoną
koronkową bieliznę. Zorientowawszy się, pospiesznie zasłoniła
bliznębluzką.Jakmogłabyćtaknieostrożna?Przecieżnigdynie
przebiera się przy innych. Pilnowała tego nawet na stażu. Za-
wsze znajdowała jakiś pretekst, żeby gdzieś się ukryć. Nie ży-
czyłasobie,byktośzobaczyłjejbliznęipomyślał,żejestsłaba.
Nate wyraźnie speszony spoglądał w inną stronę, więc czym
prędzej włożyła strój operacyjny. Oby nie zauważył blizny. Nie
miała najmniejszej ochoty niczego wyjaśniać. Nie chciała, żeby
siędowiedział.
–Ocochodzi?–zapytała.
–Niespodziewałemsięstriptizu.
Wzruszyłaramionami.
–Dorośnij.Mamymałoczasu.
Całe szczęście, że w ostatniej chwili zasłoniła bliznę bluzką.
Aledlaczego?
Stchórzyła.NatetonieJohnny,widokbliznybygonieprzera-
ził. Dlaczego boi się mu powiedzieć? Mówił jej, że jest silna
iprzezchwilęmuwierzyła,aleterazwcalenieczułasięsilna.Ze
strachu,żeNatesięzorientuje,jakłatwomożnajązranić.
Spisanie listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią wymaga od-
wagiorazsiły.Możnabyćodważnymisilnym,ukrywającprawdę
przedjedynymczłowiekiem,którybytozrozumiał?Inielitował
sięnadnią.
Jesteśtegopewna?
Brak pewności okazał się silniejszy, niż myślała. Przypominał,
że lepiej trwać w samotności. Chronić serce. Drugi raz czegoś
takiego by nie przeżyła. Mimo to wolałaby uwolnić się od lęku,
żektośsiędowieojejchorobie.Możegdybydzieliłasięswoimi
doświadczeniami,ludziezrozumielibyjejwięźorazwalkęożycie
pacjentów znajdujących się na liście oczekujących. Być może
przeztostałabysięlepszymchirurgiem.
Amożebysięnadtobąlitowaliipodważalitwojeumiejętności.
Możebyuważali,żejesteśzbytemocjonalniezaangażowana,by
podejmowaćracjonalnedecyzje.
–Możebyśsięprzebrał?–warknęła.
– Oczywiście. – Zamknął drzwi i zaczął się rozbierać. Na po-
czątekmarynarka.Rzuciłjąnakanapę.Potemkrawat,następnie
koszula…
Nie gap się. Łatwo powiedzieć. Widziała go już półnagiego,
wobcisłychspodenkachnabasenie.
Przestań.Związaławłosywkońskiogon,poczymsięgnęłapo
identyfikatorikurtkęznadrukiemkliniki.
– Idę po urządzenie do transportu organów. Spotkamy się na
lądowisku–rzuciła,niepatrzącwjegostronę.
Zdjąłbutyizacząłrozpinaćspodnie.
–Okej.
DziękiBogu.Ruszyłanaoddziałtransplantacyjny.Panowałtam
sporyrozgardiaszwzwiązkuzprzygotowaniamidooperacji.
Przystanęła w drzwiach do pokoju Kyle’a, wokół kręciło się
mnóstwopielęgniarek,znaczniewięcejniżnormalnie.Zauważył
jąipowitałuśmiechem.
–Słuszniesiędomyślam,żesąnarządy?
Przytaknęła.
–Alepamiętaj,jeżeliniebędązdolnepodjąćswoichfunkcji…–
Nawetniepotrafiładokończyćtegozdania.Rozmawialiotymjuż
wcześniej.
Pokiwałgłową.
– Wiem. Może się to okazać jednym z tych falstartów, o któ-
rychmówiłaś.
Dotknęłajegodłoni.
–LecęponiezdoktoremKingiem.Jakwylądujemyzpowrotem
wLosAngeles,zostanieszprzewiezionynablokoperacyjny.Dok-
torKingusunieciurządzeniewspomagającepracęsercaipodłą-
czydopłucoserca.
Kyleuniósłdłoń.
–Tak,wiem.Jestemgotowy.
–Dozobaczenia.
PielęgniarkapodałajejtabletzhistoriąKyle’aorazurządzenie
dotransportunarządów.Flowzięłagłębokiwdech,poczympo-
spieszyła na lądowisko, gdzie już na nią czekał Nate i śmigło-
wiec.
–Gotowa?–zawołał,przekrzykująchałasłopat.
–Gotowa.
Pomógłjejzaładowaćsprzęt,agdyzapięlipasy,śmigłowiecru-
szył w stronę lotniska, gdzie czekał prywatny odrzutowiec. Nie
rozmawiali,boitakhukwszystkobyzagłuszył.Napokładziesa-
molotuwymienialijedynieuwaginatematoperacjiKyle’aitrans-
portunarządów.Zgodniezproceduramimiałyzostaćprzekazane
Flo,którazkoleiprzekażejeNate’owi.Jegozadaniembyłoza-
bezpieczenieichstabilnościwtrakcietransportu.
Nie miała ochoty rozmawiać skupiona na zadaniu i modlitwie
o utrzymanie przy życiu pacjentów obdarowanych przez tego
jednego człowieka. Nie będąc osobą przesadnie religijną, za-
wszetakrobiła.
Gdysamolotwylądował,błyskawicznieprzesiedlisiędokaret-
ki, która pomknęła do szpitala, gdzie dziesięć minut wcześniej
rozpoczęła się procedura sprawdzania stanu narządów metodą
laparoskopową. Gdyby któryś z nich okazał się niezdolny do
funkcjonowania, poinformowano by o tym chirurga, a pacjent
wróciłbynalistęoczekujących.
Wierciła się niecierpliwie, gdy karetka mknęła ulicami San
Francisco, ale gdy spojrzała na Nate’a, ten zachowywał stoicki
spokój.Taktoprzynajmniejwyglądało.
–Niedenerwujeszsię?–zapytała.
–Dlaczegomiałbymsiędenerwować?Robiłemtowielerazy.
–Ajeżelinarządyokażąsiębezużyteczne?
Westchnął.
– Byłoby bardzo źle, ale nic na to nie poradzę. Nie warto się
tymmartwićnazapas.Atydlaczegosiędenerwujesz?
– Bo to bardzo ważny klient. Wolałabym sama przeprowadzić
laparoskopię.–Niepotrafiłasięprzyznać,żezakażdymrazem
wpodobnejsytuacjimyśliotym,jakległawgruzachjejnadzieja,
gdynerkaokazałasięniezdolnadożycia.Tadruga,przeznaczo-
nadlainnegochorego,sięsprawdziła.
Małobrakowało,aznajdującsięnaliścieoczekujących,bynie
przeżyła.
Doskonale wiedziała, jak by wyglądała rozmowa z Kyle’em,
gdybyprzeznaczonedlaniegopłucaiserceokazałysięniezdolne
dofunkcjonowania.
Gdy tylko karetka się zatrzymała, puściła się biegiem na od-
działratunkowy.Podrodze,wpoczekalni,minęłarodzinę.Pogrą-
żonąwrozpaczypośmiercikogośbliskiego.Tascenaprzeniosła
jązpowrotemnajejszpitalnełóżko.Jakprzezmgłęwidziałaza-
płakanychrodziców.Jejmyślipobiegłydojejdawcy.
Nigdyniepoznajegonazwiska,alegdybyjepoznała,pojecha-
łabynawetnakoniecświata,tam,gdziezostałpochowany,bymu
podziękowaćzadrugąszansę.
–Panidoktor…
Otrząsnęłasię.PrzedniąstałNate,arezydenttrzymałotwar-
tedrzwiprowadzącenapiętroblokuoperacyjnego.
–Przepraszam.–Nieobejrzałasięnatęrodzinę.Niemogła.
Przygotowującsię,zaszybąblokuoperacyjnegozobaczyłako-
lejkępacjentówoczekującychnanarządy.
–Będziedobrze–zapewniłjąNate.
–Jasne.Niezabardzolubiętęczęść.Jestemchirurgiemi…–
Niemiałasiłydokończyć,boniemalnajejoczachczyjeśżyciedo-
biegałokońca.
Wolałażyjącychdawców.Nerek,wątroby,aczasamipłuc,gdy
ktośdecydowałsięoddaćswojepłucobliskiejosobie.Zmiłości.
Byłowtymcośpięknego.Tachwilateżbyłapiękna,aledladaw-
cykończyłasięnieodwracalnie.
Nałożywszymaskę,weszłanablok.ZaniąNatezpojemnikiem
nanarządy.Byłagotowainiepozostawałojejnicinnegojakcze-
kać.Obserwowała,jakusuwanoorgany,przekazującjekolejnym
odbiorcom,którzymielirozjechaćsięwróżnestronykraju.
–DoktorChiu,terazpani.–Chirurgprzesunąłsię,byzrobićjej
miejsce. Wzięła się do pracy, ale nie trwało to długo, tym bar-
dziejżejużwcześniejniestwierdzonoobjawówinfekcji.
Teraznależałowziernikowaniemzajrzećdopłuc.Szykującsię
docięcia,dostrzegłaciemnąplamkę.Zaklęłapodnosem,wyczu-
wając guz w tętnicy płucnej. Przyjrzawszy się sercu, zobaczyła,
jakmikroskopijnaciemnaplamkarośniewoczach.Rak.Stłumiła
mdłości.
– Biopsja. – Może to jednak nie rak, może narząd kwalifikuje
się do transplantacji. Podała próbki rezydentowi, który wybiegł
zblokudolaboratorium.
Toniejestrak.Toniemożebyćrak.
Uniosładłonie,zaciskajączęby.Natestanąłzanią.
–DoktorChiu,cosięstało?
–Popatrz.–Wskazałanaciemneplamy.
–Cholera.
Czułapieczeniepodpowiekami.Gdybytylkopłucabyłyuszko-
dzone,sercemógłbydostaćktośinny.Wjejprzypadkuwybórnie
wchodziłwrachubę,booperacjabyłajedna,aleorganizmKyle’a
niewytrzymałbydwóchodrębnychzabiegów.Kylewymagałjed-
nejoperacji,wtrakciektórejotrzymałbysercerazemzpłucami.
Czekając na odpowiedź, wpatrywała się w zegar. Dawca już
dłużejniemożebyćpodłączonydopłucoserca.Nawetjeżeliguz
niejestzłośliwy,narządystanąsiębezużyteczne,ponieważdaw-
cajestjużpozbawionyważnychnarządów.Wyścigzczasem.
Wróciłrezydent.
– Niestety, doktor Chiu – powiedział. – To czwarte stadium
raka płuc, a ognisko pierwotne znajduje się w sercu. W karcie
pacjenta nie ma o tym wzmianki, więc jest prawdopodobne, że
dawcaniewiedział,żemaraka.
Zacisnąwszypowieki,zaklęławduchu.
–Dziękuję.Proszęodłączyćdawcęodpłucoserca.
Rezydent przytaknął, a ona skupiła się na zamknięciu klatki
piersiowejzmarłego.
–Mogępaniązastąpić–zaproponowałrezydent.
– Nie, chcę sama to zrobić. – Nie zamierzała mu tłumaczyć,
dlaczegotodlaniejtakieważne.Wtensposóbchciałapodzięko-
waćdawcyzajegopięknygest.
Podziękowaćtakżeswojemudawcyzadarżycia.
Takiepodziękowanietozamało.Otrzymawszytakidar,należy
żyćpełniążycia.Serceipłucaniekwalifikująsiędotransplanta-
cji. Obawiała się tego, bo było to zbyt piękne. Laparotomia nie
wykazała guza, bo był po drugiej stronie, ukryty, a nowotwór
jeszczeniezająłpłuc.
Nie zauważyła, kiedy Nate opuścił blok operacyjny, ale teraz
wrócił.
–OdwołałemoperacjęKyle’a.
Przytaknęła,nieprzerywającszycia.Gdynamonitorzeukazała
sięliniaprosta,tylkowestchnęła.
Takmiprzykro.PrzepraszaładawcęorazKyle’a.
– Czas zgonu dwudziesta druga trzydzieści pięć. – Ściągnęła
maskę,dłużejniemogącpowstrzymaćłez.–Doktorze,dokończy
panzamnie?MuszęwracaćdoLosAngelesipacjenta.
–Niemasprawy–odparłrezydent.
Wyszedłszy z sali, zdarła z siebie strój operacyjny, cisnęła go
dopojemnika,poczymgokopnęła.
Cholera.Takniepowinnobyć!
–Ococichodzi?–zapytałNate.
–Jakmyślisz,dlaczegojestemwściekła?!
–Flo,tosięzdarza.Dlaczegobierzesztodosiebie?
Energicznieszorowałaręce.
–Niebiorętegodosiebie.Tocholerniefrustrujące.
Nieprawda.Bierzetodosiebie,bojąteżtospotkało.Iuwie-
rzyła wtedy, że musi umrzeć. Miała dosyć walki o życie. Żaden
czternastolatek nie powinien godzić się na śmierć. Ten dawca
przynajmniej uratował kilkanaście innych osób, oprócz jej pa-
cjenta.
Wrócilidokaretkizpustymirękami.
NiechciałapatrzećnarozczarowanieKyle’a.
–Porozmawiamznim–odezwałsięNate.
–Dzięki.–Wsiadaładokaretkizpoczuciemporażki.
–Przykromi,żetakbardzotoprzeżywasz.
–Dzięki.
–Pomyśl,iluinnymtendawcauratowałżycie.
Uśmiechnęłasię.
–Tak,alejestmiprzykrozpowoduKyle’a.
– Będzie zachwycony, jak się dowie, że mu współczujesz. Za
którymśrazempowiedział,żemógłbyciępoderwać.
–Słucham?!
–Takpowiedział.Woli,kiedyty,anieja,przychodziszgozba-
dać.Groził,żemicięodbije.Nicztego.
Przykre,aleprawdziwe.Natenienależydoniejanionadonie-
go.Zrobiłosięjejprzykro,aleniewiedziaładlaczego.Natenie
możedoniejnależeć.
To tylko kwestia czasu. Nie wyjawi mu swojej tajemnicy. Nie
zaryzykujeponownie.
–Obawiamsię,żeitakgorozczaruję,odrzucającjegozaloty.
–O,czyżby?
–Nieumawiamsięzfacetamizezłamanymsercem.–Tomiał
byćżart,aleuśmiechNate’azgasł,jakbysprawiłamuprzykrość.
–Ha!–Niepowiedziałnicwięcej.
Niemiałazamiarurozwijaćtegowątku.Takbyłolepiej.Lepiej
sięnieangażować.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
TrzymałsięzdalaodFloprzeztydzień.Mimożeniepowinien
czućsięurażonyjejuwagą,żeniezadajesięzmężczyznamize
złamanym sercem, zabolało go to. Gdyby padła z innych ust,
uznałbytozażarcik,aletopowiedziałaFlo.Powinnotospłynąć
ponimjakpokaczce,boniemiałwobecniejżadnychzamiarów,
a jednak go ubodło, bo stopniowo do niego docierało, że mu na
niejzależy.Itogoprzerażało.
Jakudałojejsięprzebićmur,którymsięotoczył?Niepotrafił
na to odpowiedzieć, więc po nieudanej próbie pobrania narzą-
dówdlaKyle’apostanowiłtrzymaćsięodniejzdaleka.Zatempo
długiejrozmowiezKyle’emwieczorypoświęcałpracynaukowej,
awciągudniaunikałprzebywaniawjejgabinecie.Głównieprze-
siadywałwszpitalnejbibliotece.
Wieczoramipisałartykułynaukoweidużoczasuspędzałnaba-
senie, ale nawet tam prześladował go obraz Flo czekającej na
brzegu.
Pilnował się, powtarzając sobie, że nic go z nią nie łączy, ale
brakowałomujejtowarzystwa.Ichprzyjaźni.Todlategostałte-
razpoddrzwiamijejgabinetu,zastanawiającsię,czytamwejść.
Musiał to jednak zrobić, ponieważ dotarły do niego plotki, że
wichzwiązkuźlesiędzieje,że„zespółmarzeń”sięrozpada.
Freya też to zauważyła, a on właśnie od niej wyszedł. Tłuma-
czyłjej,żenictakiegosięniedzieje,aonpoprostujestbardzo
zajęty.
–Drzwiniesązamkniętenaklucz.
Odwróciwszysię,ujrzałuśmiechniętąFlo.
–Potrafiszczłowiekazaskoczyć.
– Owszem. – Otworzyła szeroko drzwi. – Przecież to też twój
gabinet,więcmożesztuwchodzić,kiedychcesz.
–Tak,alesięzamyśliłem.
Gdy weszli do środka, zasiadła za biurkiem i położyła nogi na
blacie.
–Przepraszam,żewyrwałamcięzzadumy.Jesteśtakbardzo
zajęty,żerzadkosięwidujemy.
–Pracujęnadswoimibadaniami.
–Czegodotyczą?
– W skrócie sposobów regeneracji narządów oraz możliwości
zastosowaniarobotycznychrozwiązań.
Uniosławysokobrwi.
–Jestempodwrażeniem.Mnietoteżprzyszłodogłowy.
–Domyślamsię.Jesteśtakąsamąpasjonatkąchirurgiijakja.–
Kaszlnął.–WracamzespotkaniazFreją.Musimyporozmawiać.
–Spodziewałamsiętego.Teżzniąrozmawiałam.
– Coś się stało po naszym bezowocnym wyjeździe po narządy
dlaKyle’a.
–Toprawda.Zabardzosięprzejęłam.Przepraszam.–Unikała
jego wzroku, więc zaczął podejrzewać, że o czymś nie chce mu
powiedzieć.
–Okej,rozumiem.Mnieteżbyłociężko,ajeszczeciężejprze-
kazaćtoKyle’owi–przyznał.–Freyachce,żebyśmysiępokazali
publiczniejeszczeprzedjutrzejsząimpreządobroczynną.
–Zapomniałamotejgali.–Westchnęła.–Nienawidzęsięubie-
raćnatakieokazje.
–Inwestorzy,którychpoznaliśmy,organizujągalę,żebyzebrać
środki dla Bright Hope Clinic i rozpropagować dawstwo narzą-
dów.Musimysiępokazać.
–Wiem.–Wzruszyłaramionami.
– Więc uważam, że zanim się tam pokażemy, powinniśmy dzi-
siajgdzieśsięwybrać,żebymediaprzestałypisaćonaszymroz-
staniu.
–Orozstaniu?–Zaczerwieniłasię.–Dzisiaj,jasne.Copropo-
nujesz?
–Surfing.
–Poważnie?–Jejoczyzrobiłysięokrągłe.
–Surfingjestnatwojejliście?
–Nie,alemógłbybyć.Brzmitoobiecująco.
–Zerknąłemnatwójrozkładdyżurów.Obojekończymyotrze-
ciej.MoglibyśmypojechaćnaplażęVenice,botoniedaleko.Tam
bymcipokazałkilkarzeczy.
–Umieszsurfować?
–Niezapominaj,żewychowałemsięwKalifornii.Oczywiście,
żeumiemsurfować.WielesezonówletnichspędziłemnaVenice
Beach.WporównaniuzewspinaczkąnaEveresttobardzobez-
pieczne.
–Niemamtukostiumukąpielowego.
–Napewnocośkupiszwbutikachprzysamejplaży.Jateżnie
mamspodenek.
Uśmiechnęłasię.
–Okej.Dobrypomysł.Aleprzyznam,niepodejrzewałam,żeje-
steśsurferem.
–Dlaczego?
–Chybanielubiszryzyka.Niezrozummnieźle,alekiedyopo-
wiadałamowspinaczcegórskiej,wydałeśmisięwrogiemryzyka.
–Miałemprzyjaciółkę,któralubiłaryzykować.Ichybazaryzy-
kowałajedenrazzadużo.
–Corobiła?–zainteresowałasięFlo.
–Naprzykładjeździłanamotorzebezkasku.
–Jabymmiałakask.Nieprzepadamzaryzykiem.
–AlechceszwejśćnaEverest–zauważyłzuśmiechem.
–Byłeśtam?
–Nie.–Niemógłsięprzyznać,żekiedyśtoplanował.Wcza-
sach, kiedy żył na krawędzi. Och, to było dawno. Teraz był chi-
rurgiemijużwiedział,jakieurazymożepowodowaćtakisposób
życia.
Czaszmienićtemat.
–Surfingniejestniebezpieczny,podwarunkiemżesięniepły-
wapodwieczór,kiedyżerująrekiny.
–Rekiny?–Usiadłaprosto.
– Nic ci się nie stanie. Muszę iść, bo obiecałem Jamesowi, że
zastąpię go na obchodzie. Spotkamy się za godzinę przed wej-
ściem.
Wychodził z uśmiechem na wargach, bo po raz kolejny Flo
przebiła się przez jego mur, sprawiła, że zapomniał, że już nie
bawią go takie rozrywki jak surfing, wspinaczka czy nawet wy-
jazdyzamiasto,żebypojeździćnatorze.
TegoNate’ajużniema.Wyrzekłsięgolatatemu.Dlaczegonie
zaproponowałkolacjialbokina?
Dlatego,żetoniety.
Nonie.Odjakiegośczasutojednakty.Takprzynajmniejchciał
osobiemyśleć.Byłnasiebiezły,żegdyszłooFlo,okazałsięsła-
beuszem.Oto,żepozwoliłodezwaćsięfacetowi,jakimbyłdaw-
niej,boterazbyłkimśinnym.Tamtenfacettoprzeszłość.
Flowędrowałapobutikuzkostiumamiplażowymi.Alboraczej
luźno splecionymi kawałkami nitek. Już raz popełniła ten błąd,
obnażającsięprzedNate’em.Nigdywcześniejjejsiętonieprzy-
trafiło,boniechciała,byktokolwiekzobaczyłjejbliznę.Bowów-
czasodrazubywiedział,cotojest,boalbobyłbylekarzem,albo
zacząłbyzadawaćpytania,naktóreniechciałaodpowiadać.
Todlategoodsyłałajednąpodrugiejekspedientki,którepropo-
nowałyjejskąpebikini.
–Szukamspodenekoraztopuzakrywającegobrzuch.Jadęna
deskę.
Ekspedientkaściągnęłabrwi.
–Wtymbędziepanibardzoładnie–upierałasię.
– Możliwe, ale chcę mieć szorty i top. Dopiero kwiecień, jest
chłodno.
Ekspedientkaoddaliłasię,wzdychając.Natezniknąłwsąsied-
nim sklepie z akcesoriami dla mężczyzn i wypożyczalnią desek.
Obynaniąnieczekał.
–Inieżółte.Słyszałam,żeżółtykolorprzyciągarekiny.
Ekspedientkapodałajejcoś,cowyglądałojakjednoczęściowa
pianka.
–TakmówiąwAustralii.Usłyszałamotym,jakpojechałamtam
nastudia–przyznałaekspedientka.
–Zdecydowanieniechcębyćdlanichprzynętą.
– Oto pianka jednoczęściowa dla pań, które wolą coś skrom-
niejszego.
–Biorę.Mogęprzymierzyć?
–Oczywiście.Przymierzalniesąwgłębi.
Flopospiesznieprzebrałasięwpiankę.Byłabardzowygodna,
a co najważniejsze, zakrywała bliznę. Włożyła swoje rzeczy do
torbyiwyszłanazewnątrz.
Nateczekałprzysamochodzie.
–Słusznywybór,bojestchłodno–stwierdził.
–Dlategojąwybrałam.
Nieprawda.Aniprzezchwilęniemyślałaotemperaturzewody.
WLosAngeleszawszebyłociepło,aczasamiwręczniedoznie-
sieniaupalnie.
–Gotowa?
–Tylkowrzucętorbędobagażnika.–Trwałotoułameksekun-
dy.–Cozrobiszzkluczykami?
–Mojeautotomodelklasyczny.Niemawnimelektronicznych
gadżetów.–Przypiąłkluczykidospodenek.–Poproblemie.Któ-
rądeskęwybierasz?
–Byleniebyłażółta.
–Maszawersjędożółtego?
–Żółtyprzyciągarekiny.
–Ktocitopowiedział?
–Gdzieśtoprzeczytałam,aekspedientkatopotwierdziła.
Ześmiechempodałjejnieżółtądeskę.
–Idziemy,wariatko.
Pokazała mu język, po czym pobiegła w stronę wody. Dzięki
Bogunaplażybyło małoludzi,więcnie będzieczułasięgłupio,
jakspadniezdeski.
Gdy zatrzymała się na linii wody, Nate przykląkł przed nią
ichwyciłzakostkę.
–Cotyrobisz?!–przestraszyłasię.
–Oświadczamsię.
–Cotakiego?!
– Przypinam ci smycz, żeby deska nie odpłynęła, jak z niej
spadniesz.
–Dziękizasłowazachęty.
–Jużsurfowałaś?–zapytał,zapinającsmycznaswojejkostce.
–Nie.
–Więcnapewnospadniesz.Dawnoniemiałemkontaktuzde-
ską,więcjateżnapewnospadnę.
Cojarobię,cojarobię?–pomyślała,wchodzącdowody.Ow-
szem, spisała listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, ale nie-
wieleznichzrealizowała.
Możerodzicemielirację?Możeniepowinnategorobić?Onie,
nie stchórzy. Zdeterminowana stanęła w wodzie do pasa obok
Nate’a.
–Pokaż,jaktosięrobi.
–Okej.Połóżsięnadesce.Przezjakiśczaswiosłujrękami,ale
potemmusiszbardzoszybkosiępodnieść,żebyzłapaćfalę.Dasz
radę?
–Napewnomogęspróbować.
Naśladowała jego ruchy, ale gdy spróbowała stanąć, fala ze-
pchnęłajązdeski.Wynurzyłasię,plującwodąuczepionadeski.
Natepodpłynąłdoniej.
–Bardzodobrze.Prawieudałocisięstanąć.
–Totrudniejsze,niżmyślałam.
–Ostrzegałemcię.Maszdosyć?
–Niemamowy.
Tużprzedzachodemsłońcaudałosięjejstanąćnadesceido-
płynąćprawiedosamegobrzegu,gdzieczekałnaniąNate.Zde-
skamipodpachąruszylitam,gdzieleżałyichręczniki.Zmęczona
opadłanapiasek.
– Nogi mam jak z galarety. – Marzyła się jej drzemka na cie-
płympiasku.
–PoszłocilepiejniżSereniezapierwszymrazem.–Naglespo-
ważniał.
–KimjesttaSerena?
–Przyjaciółka.Nieżyje.
–Ta,któraniedoczekałaorganów?
–Tak.Ta,którakochałaryzyko.
–Myślę,żechciałażyćpełniążycia.
–Uhm.–Cośsięzmieniło.Wjednejchwilicieszyłsię,żeuczy
Flosurfingu,alezarazpotemwspomniałSerenęijejśmierć.
Flozastanawiałasię,czySerenabyładlaniegokimświęcejniż
przyjaciółką.Poczułaukłuciezazdrości,chociażniepowinnabyć
zazdrosnaojegoprzeszłość.
Nawetniesąrazem.
Jego kochanki to nie jej problem, pod warunkiem że nie mają
wpływu na tę farsę, w której ona i Nate są parą. Nie wolno jej
zapominać,żetomistyfikacja,aletonietakieproste,bozabar-
dzolubispędzaćznimczas.
–Dzięki,żemnietuprzywiozłeś,żebynauczyćmniesurfować.
Bardzomisiępodobało.
–Zaczekajtu,pójdędowypożyczalnioddaćdeski.Zarazwra-
cam.
Zasłuchana w szum fal podziwiała zachód słońca. Przymknęła
oczy.Jakispokój…Przypomniałysięjejwakacje,którespędzała
z rodzicami na Wyspie Whidbey, i pewien bardzo słoneczny
dzień.Chybanajszczęśliwszywjejżyciu.Tegodniacałarodzina
promieniała. Wszyscy zapomnieli o jej chorobie. Bawili się jak
normalni ludzie, którzy nie muszą dzielić dnia między szpital
ipracę.Gdyotworzyłaoczy,słońcejużzaszło.Poczułagłód.
–Flo,weźręcznik.Chodźmyopłukaćsięzsoli.
Gdygozobaczyła,ażjązatkało.Zsunąłzramionpiankę,obna-
żającumięśnionytors,awpoświaciezachodujegoopaloneciało
lśniłoniczymzbrązu.
Szybkopomyśloczymśinnym.Nicztego.
– Okej. – Miała nadzieję, że nie usłyszał drżenia jej głosu.
Zręcznikiempodpachąruszyłakuprysznicomoboksklepuiwy-
pożyczalnisprzętu.
Gdystanąłpodstrumieniamiwody,niemogłaoderwaćodniego
wzroku,alegdyszarpnęłazalinkęsąsiedniegoprysznica,nicsię
niestało.
–Niedziała?
–Natowygląda–odparła,usiłującniepatrzećnaniego.–Za-
czekam,ażskończysz.
–Niewygłupiajsię.–Przyciągnąłjądosiebie,nimzdążyłaza-
reagować. Jego ręce zaczęły zmywać z niej słoną wodę. Potem
rozwiązałjejkońskiogon,przeczesującpalcamiwłosy.Zesztyw-
niała.
Jeszczenikttakjejniedotykał.
Wpewnejchwiliująłjejtwarzwdłonietak,bynaniegospoj-
rzała. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego niebieskie
oczy.Pocałujmnie.
Nie,niemożemunatopozwolić.Tobyłobyniewporządku,bo
miałapewność,żepocałunekprowadziłbydoczegoświęcej.Bar-
dzotegopragnęła.Nocypełnejnamiętności.Pragnęłategoroz-
paczliwie,alebyłbytobardzonierozsądnyruch.
Odwróciławzrokiwyszłaspodprysznica.
–Wystarczytegodobrego.
Nateodkaszlnął.
–Uhm,fajniebyło.Odwiozęciędodomu.
–Super.–Podniosłaręcznik,poczymwłożyłaklapki.
Nate zarzucił sobie ręcznik na szyję, ale w drodze do auta
wziąłjązarękę.
–Corobisz?!
–Fotoreporterzynieśpią–rzuciłpółgłosem.–Todlategowcią-
gnąłemciępodswójprysznic.
Zobaczyłaichkątemoka.Odgrywająkomedię,atabliskośćto
jedyniejejwyobraźnia.Takmiałobyć,alemimotozrobiłosięjej
przykro.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
–Ototenznanylekarz,októrymodranamówicałeHollywo-
od.
Nate pokręcił głową. Kyle nie wyglądał dobrze, najwyraźniej
urządzenie wspomagające jego serce przestawało działać szyb-
ciej, niż Nate sądził. Teraz Kyle był podłączony do tlenu przez
całądobę.
–Takiepowitaniechybaminiepochlebia.
–Przestań–prychnąłKyle.–Niewierzę.Odranatrąbiąotym
wszystkiegazety.
–Jakto?
Kyle rzucił mu kolorowy magazyn, a tam zdjęcia Nate’a i Flo
nadeskach.Ipodpis:„GorącechwilemedykówKyle’aFrancisa”.
Świętaprawda.Wmawiałsobie,żewciągnąłjąpodswójprysz-
nictylkodlatego,żezauważyłwycelowanewnichaparatyfoto-
graficzne, ale gdy znalazła się tak blisko, nie był w stanie po-
wstrzymaćerekcji.
Instynktownierozpuściłjejwłosy.Chciałjąpocałować.Alegdy-
bytozrobił,bezchwiliwahaniawziąłbyjąpodtymprysznicem.
Niespodobałamusiętakautratakontroli.Wolałotymnawetnie
myśleć.Amatormocnychwrażeńnależałdoprzeszłości.
–Onajestbardzoseksowna–drążyłKyle.–Szczęściarzzcie-
bie.Cowięcej,jestinteligentna.
–Dzięki.–Poczułukłuciezazdrości,żefacettakijakKylenazy-
waFloseksowną.
Icoztego?Onaniejesttwoja.
Odsunąłodsiebiezaborczemyśli.
–Przyszedłemsiędowiedzieć,couciebie.
–Coumnie?–żachnąłsięKyle.–Serio?
–Kyle,musiszsiętrzymać.Wiem,żetomęczy…
Kyległośnowestchnął.
–Naprawdęwiesz,żetomęczy?Kiedykolwiekczekałeśnaja-
kieśnarządy?
–Wpewnymsensie.Odjakiegośczasuczekamrazemztobą.
–Hm…pewnietak.Staramsię,jakmogę,staram.
Natepołożyłmudłońnaramieniu.
–Wiem,stary.
–Jakiemaszplanynawieczór?–zapytałKyle.
–Chcesiępanzemnąumówić,panieFrancis?
–Ha!Możnatakpowiedzieć.Wpadnieszwieczorem,żebydo-
trzymaćmitowarzystwa?
– Nie mogę. Wieczorem udajemy się z doktor Chiu na galę.
Muszęwypożyczyćsmoking.
–Wypożyczyć?–oburzyłsięKyle.
– Tak. Nie zabrałem z sobą smokinga. Nie spodziewałem się,
żebędziemitupotrzebny.
–Podajmikomórkę.
Kylewybrałjakiśnumer.
–Cześć,Martin,mówiKyle.Tak,trzymamsię.Posłuchaj,zrób
mi drobną przysługę. Mój lekarz potrzebuje na dzisiejszy wie-
czórsmokinga.Wisząwmojejgarderobie.Przywieźkilkanajlep-
szych, żebyśmy mu coś dobrali. Super. Dzięki. – Zakończył roz-
mowę.–Sprawazałatwiona,paniedoktorze.
–Ktotobył?
–Martin,mójasystent.Nigdyniewkładamdwarazytegosa-
mego smokinga. Pod koniec roku oddaję je na różne licytacje
charytatywne.
–Kyle,dziękuję.Jestemciogromniezobowiązany.
–Niemasprawy.Poproszępielęgniarkę,żebycięzawiadomiła,
jakMartintudotrze,alespełnijprośbękonającegoipokażmisię
w tym, który wybierzesz. No i chciałbym też zobaczyć zdjęcie
doktorChiuwwieczorowejkreacji.
–Wybijtosobiezgłowy.
Odwróciwszysię,zobaczył,żedopokojuweszłaFlo.Uśmiech-
nęłasięciepłodopacjenta.
–Jaksiędzisiajczujesz?
–Umieram.
Splotłaprzedsobąramiona.
–Kyle,zdobędziemytenarządy.
–Wiem,aleczyniemogętegotrochęwykorzystać?–Posłałjej
uśmiech, który sprawiał, że pod jego wielbicielkami uginały się
kolana.–DoktorChiu,anitrochęmipaniniewspółczuje?
–Anitrochę.Nieżaliłycisiępielęgniarki,żejestempodła?Nic
mnienierusza.
–Trudnowtouwierzyć.–Omiótłobojeuśmiechem.
Sprawdziłajegoparametry.
– Później przyjdzie do ciebie doktor King, a jak będziesz
grzeczny,tomożecisiępokażęwsukniwieczorowej.Przebiorę
siętutaj,boszpitalzałatwiłdlawszystkichlimuzyny.Będzieoka-
zjaprzejechaćsięzafriko.
–Sprytne.–Kylesprawiałwrażeniezmęczonego.
–Prześpijsię–powiedziałNate.–Wpadnępóźniej.
–Cootymmyślisz?–zapytałaNate’a,gdywyszlizsali.
–Żemusibyćoperowanyjaknajprędzej.Liczyłem,żewszcze-
pieniewspomaganiasercaokażesiębardziejskuteczne.
Energicznymruchemwsunęłaręcedokieszenifartucha.
–Tak,pomagasercu,aleobciążapłuca.Zkażdymdniempra-
cujągorzej.Niechcęgointubować,bopozostałenarządydługo
tegoniewytrzymają.Istniejewysokieryzykowystąpieniazespo-
łuciasnotyprzedziałóworazniewydolnościwielonarządowej.
Nate tylko westchnął. Kyle to porządny facet. Supergwiazda,
ale też dobry człowiek. Po czterdziestce. To zdecydowanie za
młodo,byumierać,bojestsięnaliścieoczekujących.
To spotkało Serenę. Obrażenia były tak rozległe, że jedynym
ratunkiem było nowe serce. Jednak mogła nie przeżyć operacji
przeszczepienia z powodu doznanych obrażeń. Potem doszło do
niewydolnościwielonarządowejizmarła,nimpojął,cosiędzieje.
–Pomyślałeśoswojejprzyjaciółce?
–Dlaczegoprzyszłocitodogłowy?
–Twojamina.Nieodziedziczyłampotaciesztukirozmawiania
zbiznesmenami,alenauczyłamsięczytaćludzi.
– Tak. – Westchnął. – Myślałem o niej. Kyle znalazł się w po-
dobnejsytuacji.Niemogępatrzeć,jakcierpi.Jakczekaipowoli
umiera,ajawiem,jaktemuzaradzić.Mógłbymgouratować,ale
brakujemidwóchskładników.
–Czujętosamo.Czekaniezpoczuciembezradnościjestkosz-
marne.
–Bezradność.Nienawidzębezradności.
–Naszczęściejutropopołudniuudasięnamuratowaćkomuś
życie.
–Evie?
– Mamy zielone światło. Jej matka jest gotowa i wszystko zo-
stałosprawdzonekilkarazy.Operacjajutro.
–Okej.Jakmałasięczuje?
–Wporządku.Boisięisłusznie,alenieprzewidujękomplika-
cji.–Zerknęłanazegarek.–Pójdęjuż,boprzedimpreząmuszę
zajrzeć do kilku pacjentów. Spotkamy się przed wyjściem
uKyle’a?
–Wydawałomisię,żepowiedziałaś,żebywybiłtosobiezgło-
wy.Zmieniłaśzdanie?ChceszzrobićwrażenienagwieździeHol-
lywood?
Roześmiałasię.
–Nie.Pozwolęmutrochęwykorzystaćjegopołożenie.
–Rozumiem.–Uśmiechnąłsię.–Widzimysięuniegooczwar-
tej.Zapytamygo,jaknależysięzachowaćnatakiejgali.
Przytaknąwszy,oddaliłasię.Nateprzegarnąłwłosypalcami,po
czym ruszył do biblioteki. Potrzebował chwili dla siebie, by się
zresetować przed imprezą. Przeczuwał, że przetrwanie jej bę-
dziegodużokosztowało,apozatymniecieszyłagoperspektywa
wystąpienia w smokingu Kyle’a ani mierzenia przed nim kolej-
nychsmokingów.
Niebyłotowjegostylu,alelepszetoniżwypożyczalnia.
–Martin,myślę,żetenleżynajlepiej.Cotynato?
Natepoprawiłmankietyiwygładziłrękaw.
– Tak, leży idealnie – przyznał Martin. – Miałeś go na sobie
wzeszłymroku.
Nateuniósłbrwi.
–Odbierałeśwnimnagrodę?
– Owszem. – Kyle wymownie się uśmiechnął. – Więc to jest
szczęśliwysmoking,jeśliwiesz,comamnamyśli.
– Kyle, jestem twoim lekarzem od paru lat. Zawsze wiem, co
masz na myśli. – Poprawiając muchę, przeglądał się w lustrze
wluksusowejłazienceKyle’a.
Okej, da radę. Czuł się niepewnie, ale to tylko jeden wieczór.
JużrazwidziałFlowwytwornejkreacji,więctymrazemniebę-
dzieinaczej.
–Przyszłatwojatowarzyszka!–zawołałKyle.
Wyszedłszyzłazienki,Natestanąłjakwryty.Niebyłprzygoto-
wanynato,coczekałojegozmysły.SpodziewałsięzobaczyćFlo
wsukni,alenacośtakiegogotówniebył.Zamurowałogokom-
pletnie.
Sprawiała wrażenie lekko onieśmielonej. Czarne włosy miała
zaczesane na jedną stronę, ale to jej suknia odjęła mu mowę.
Szara,powłóczysta,zkoronkowągórąpodkreślającąjejkształty.
Gdysięodwróciła,jegooczomukazałysięnagieplecy.
–Doktorku,podobacisię?–zapytałKyle.
Kątem oka Nate dostrzegł jego szeroki uśmiech. Normalnie
jegopodziwdlaFlobygodrażnił,aletymrazemniewidziałani
Kyle’a,aniMartina,nikogo.
PożerałwzrokiemFlo.Poczuł,żeprzepadł.
Drżała jak liść, modląc się, by Nate nie zauważył, jak bardzo
siędenerwuje.Niebyłaprzekonanacodosukni,aleFreyająna
nią namówiła. Pierwszy raz w życiu miała na sobie coś tak od-
ważnego.
Nie zaliczyła balu maturalnego, więc praktycznie nigdy nie
miałaokazjiwłożyćtakiejkreacji.Wcaleniedlategożerodzice
bylibyprzeciwni,gdybyktośjązaprosił.
NadodatekpeszyłjąteżNate,bogdywyszedłzłazienki,nie
spodziewała się ujrzeć go w smokingu. Widywała go w garnitu-
rze,aledesignerskismokingsprawił,żesercezabiłojejmocniej.
–Jakcisiępodoba?–powtórzyłazaKyle’em.–Nieprzesadzi-
łam?
–Nie,napewnonie.–Podszedłszybliżej,ująłjejrękę.–Fanta-
stycznie.Wyglądasz…oszałamiająco.–Gdypocałowałjejpalce,
poczuła,jakzakipiaławniejkrew.
–Dziękuję–wykrztusiła,odzyskawszygłos.
–Idziemy?–Podałjejramię.
–Tak.
– Bawcie się dobrze – zawołał za nimi Kyle. – Doktorku, gdy-
bymniebyłprzykutydołóżka,odbiłbymcidoktorChiu,więcle-
piej…
Niedowiedziałasię,coKylechciałpowiedzieć,bodrzwijużsię
zanimizamknęły.UśmiechnatwarzyNate’akazałsięjejroze-
śmiać.
Zbliżając się do wyjścia, przed którym stał rząd limuzyn, do-
strzegłaFreyę,JamesaorazMilę.
– Pięknie wyglądasz – szepnęła jej do ucha Freya. Nawet Ja-
mesprzyglądałsięjejzniekłamanympodziwem.
Wyszli na zewnątrz, gdzie czekała na nich osobna limuzyna.
Dla „zespołu marzeń” jadącego na galę dobroczynną na rzecz
BrightHopeClinicorazwieluprzyszłychoperacjiprzeszczepie-
nianarządów.
Zatemwypadało,byprzybylinagalęosobno,niewrazzresztą
VIP-ów z Hollywood Hills Clinic. Flo poczuła się prawie jak
gwiazda.Szoferotworzyłdrzwi,aNatepomógłFlousadowićsię
na tylnej kanapie, usiadł obok niej, po czym ujął jej nadgarstek,
bypoliczyćtętno.Namomentzabrakłojejtchu.
–Kylemadobrygust,jeślichodziosmokingi–wykrztusiła.
Popatrzyłposobie,wygładzającklapęmarynarki.
– No, ze znanego domu mody. Poza tym to w nim w zeszłym
rokuodbierałnagrodę.
–Za„It’sanHonestTruth”?
–Chybatak.Nieoglądałem.Aty?
–Topięknyfilmopodziemnejkolei.Płakałamjakbóbr.
–Muszęgoobejrzeć.
–Możemypóźniejobejrzećgorazem.
–Aleniedzisiaj–odparł,uśmiechającsię.–Dzisiajwieczorem
nieplanujęoglądaćtelewizji.Musimybyćwformieprzedjutrzej-
sząoperacją.
Przytaknęła. Przez moment się łudziła, że sugerował co inne-
go,alenibydlaczego?Przecieżtowszystkotomistyfikacja.Dał
jej to do zrozumienia poprzedniego dnia na plaży. Jednak gdyby
chciałpójśćzniądołóżka,niemiałabynicprzeciwkotemu.
Zapragnęła skosztować zakazanego owocu, przeżyć ten mo-
mentcielesnejbliskości,doświadczyćmężczyzny.Miałanadzieję,
żestaniesiętopotym,jakjemuorazwszystkimzebranymopo-
wie,iledlaniejznaczytransplantologia.
Natestraciłukochaną.Ontozrozumie.
Nie mogła dłużej tego w sobie trzymać. Jeżeli ma się mu od-
dać,niemożedłużejukrywaćblizny.Musibyćdzielna,musimu
powiedzieć,żejestbiorcąnerkiodzmarłegodawcy.Czekającna
nią,otarłasięośmierć,więcdlategopostanowiłacieszyćsięży-
ciem.
Nadszedłczaszdobyćsięnaodwagę.
Nate to nie Johnny. Powie mu. Inaczej jej lista rzeczy do zro-
bienia nie będzie miała sensu. Podejmowanie ryzyka i robienie
rzeczyszalonychtojedno,aleniebędziewiernasobie,ukrywa-
jąctęczęśćsiebie,zktórejjestdumna.
Dłużejniemożnatakżyć.Chceżyć,chcedoświadczać.Imieć
mężczyznę,którybędziejąkochał.Niewyobrażałasobielepsze-
go partnera od Nate’a. Darzy go zaufaniem i lubi, więc nawet
gdyby z jednej wspólnej nocy nie wynikło nic na przyszłość, zo-
stanąjejwspomnienia.
Podróż do hotelu Beverly Hills nie trwała długo, więc gdy
wkrótceszoferotworzyłdrzwilimuzyny,znaleźlisięnaczerwo-
nym dywanie. Na tę noc wynajęto cały hotel tak, by każdy miał
swój pokój i nikt nie musiał prowadzić po alkoholu. Dla Flo nie
stanowiłotoproblemu,ponieważzpowoduprzeszczepunietyka-
ła alkoholu. Nie brakowało jej go, nawet nie miała ochoty go
kosztować.
Poczuła na karku dłoń Nate’a. Fala gorąca, jaka ją ogarnęła,
sprawiła,żezadrżała.Poprowadziłjąprzezszpalerfotoreporte-
rów na podwyższenie, gdzie fotografowano gości na tle ścianki
znazwiskamisponsorów.
Uśmiechnęłasię,gdypozującdozdjęcia,Nateobjąłjąwtalii.
„Zespółmarzeń”.Siła,zktórąnależysięliczyć.
Potempoprowadzonoichdosalibalowej.Wstrzymałaoddech.
Podsufitemujrzałażyrandolztysięcybiałychkwiatóworazmi-
goczącychświatełek.
Wszędzie były kwiaty na przemian ze światełkami. Po raz
pierwszy w życiu zobaczyła tak eleganckie wnętrze. Przypadły
immiejscaprzystoleinwestorów.
Kolacja była wyśmienita, ale ją najbardziej cieszyło, że znala-
złasięzNate’emwtakpięknymmiejscu.Gdypodanoszampana,
poprosiłaowodę,niezwracającuwaginazdziwionespojrzenia.
Liczyłosiętylkoto,żezachwilęzwrócisiędobogatychisław-
nychludzizprośbąopieniądzenaszczytnycel.Orazodarowi-
znę w postaci ich narządów i publicznie wyjaśni, dlaczego to
robi.
Była zmęczona przemilczaniem swojej historii biorcy, odkąd
ztegopowodurzuciłjąmężczyzna,któregokochała.WięcNate
wkrótcepoznaprawdę.ItakwyjedziezKalifornii,aleonadłużej
niemożetegoukrywać.
–Dziękujemywszystkimzaprzybycie–zagaiłaFreya.–Szpital
HollywoodHillsmazaszczytpołączyćsiłyzBrightHopeClinic.
Mamynadzieję,żenadalbędziemymogliwspieraćtęfantastycz-
ną organizację w udostępnianiu pomocy medycznej potrzebują-
cym.
Gromkieoklaski.
– Naszym pierwszym zabiegiem będzie przeszczepienie nerki
niezamożnej dziewczynce, a o przedstawienie zagadnienia daw-
stwanarządówpoproszędoktorFlorenceChiu,głównegotrans-
plantologaszpitalaHollywoodHills.
Floodetchnęłagłębokoiwstałaodstołu,byprzejśćnapodium.
Oślepiona blaskiem żyrandoli nie widziała gości, tylko jedną
twarz,jednąosobę.Nate’a.
–Witampaństwa.Jestemszefowązespołutransplantologiczne-
go szpitala Hollywood Hills. Jestem też biorcą narządu. – Głos
lekkojejdrżał,byłabliskałez,boupłynęłodużoczasu,odkiedy
mówiła o tym bez strachu przed konsekwencjami. – Urodziłam
sięprzedwcześnieidlategozawszemiałamkłopotyzezdrowiem.
Wwiekudziesięciulatzemdlałam,alekarzewykryliwadęmojej
jedynejfunkcjonującejnerki.Będącnaliścieoczekujących,przez
lata byłam dializowana. Dwukrotnie byłam bliska operacji, ale
dwarazyokazałosię,żealbopróbakrzyżowadaładodatniwy-
nik,albonarządniekwalifikowałsiędotransplantacji.
Miałam czternaście lat i w bardzo ciężkim stanie leżałam
wszpitalu,kiedymójlekarzotrzymałtelefonzbankunarządów.
Młody człowiek zginął w wypadku drogowym, ale miał kartę
dawcy.Jestemdzisiajzwamidziękiniemu,więcproszęwas,wy-
pełnijciedeklaracjędawcy.Otrzymałamdrugąszansęipostano-
wiłamzostaćchirurgiem,żebypomagaćtakimjakjaiEvaMarti-
nez.Lekarzerobiąwszystko,żebyratowaćżycie,alewyteżmo-
żecie,wyrażajączgodęnapobranienarządówpośmierci.Zasta-
nówcie się też nad wsparciem finansowym Bright Hope Clinic
ibadańnaukowychwdziedzinietransplantologii.Miejmynadzie-
ję,żezajakiśczasdawcyniebędąpotrzebni,bozaistniejąinne
możliwościratowaniażyciapacjentówzlistyoczekujących.Dzię-
kujęzauwagęiżyczęudanegowieczoru.
Zapanowałaciszajakmakiemzasiał,alechwilępóźniejrozle-
głysięgromkiebrawa.Flopoczułauciskwgardle.
ZerknęłanaNate’a.Wstałzmiejscainastojącobiłjejbrawo.
Niezamierzałwychodzić.
I,coważniejsze,niespoglądałnaniązlitością.
Zeszłazpodium,byuścisnąćdłoń,Frei,MiliorazJamesowi,po
czymstanęłaprzedNate’em.Uniósłjejdłońdowarg,byjąpoca-
łować. Jako że kolacja dobiegła końca, orkiestra zaczęła grać,
więc goście powoli przechodzili na parkiet. Objąwszy ją, popro-
wadziłjąwtymsamymkierunku.Tańczącwjegoramionach,wi-
działatylkojego,wduchudziękującBogu,żejejwyznaniegonie
odstraszyło.
–Todlategonietykaszalkoholu.
–Tak.
–Dlaczegowcześniejotymniepowiedziałaś?
–Żebynienarażaćsięnalitośćztwojejstrony.
–Wcalesięnadtobąnielituję.Jestempełenpodziwu–szepnął
jejdoucha.
Oto pierwszy mężczyzna, który się nad nią nie lituje. Czuła
uciskwgardle,alepostanowiłasięnierozpłakać.
–Dziękuję–wykrztusiła.
–Terazwszystkorozumiem–powiedział.–Dotejporyniewie-
działem,cootobiemyśleć.Towyjaśnia,dlaczegotaksięprzeję-
łaś, gdy narządy dla Kyle’a okazały się nieprzydatne. Bo sama
tegodoświadczyłaś.
–Tak.
–Irozumieszmójból.Mimożestraciłemukochaną,sambyłem
okrokodśmierci.
–Toteżjeststrata.
– W tej chwili jej nie odczuwam – szepnął. – To, że jestem tu
ztobą,sprawia,żeczuję…żesięodrodziłem.
Serce waliło jej jak młotem, pożądanie rozpalało krew. Jeżeli
niezdecydujesięteraz,topewniejużnigdytegoniezrobi.
–Wtejchwiliniechcęotymrozmawiać.–Pocałowałago,nim
zdążyłodpowiedzieć.
Tenpocałunekbyłzaproszeniem,bojedyne,czegopragnęła,to
byćrazemznim.Żebysprawił,byzapomniałaoprzeszczepionej
nerce,olatachchorobyiprzymusowymstaniunauboczu.Wtym
momenciechciałażyć.
Odwzajemniłpocałunek,jeszczemocniejjąprzytulając.Poraz
pierwszypożądałakogośażtakbardzo.
Oparłgłowęojejczoło.
–Flo…
– Nic nie mów. – Wzięła go za rękę i sprowadziła z parkietu.
Niktjużniezwracałnanichuwagi.Tonajlepszymoment,byopu-
ścićtowarzystwo.
W windzie całował ją namiętnie, mocno do siebie przytulając,
by poczuła, jak bardzo jej pożąda. Przyprawiło ją to o zawrót
głowy.
Pragnąłjejtaksamojakonajego.Gdybyniebylitakszczelnie
ubrani,gdybyniebyłotomiejscepubliczne,przyjęłabygowtym
holu, ale marzyła, żeby to się stało bez pośpiechu. Chciała się
cieszyćtymichwilami,boprzecieżtoniemaprzyszłości.
Zpowodujejrokowania.
Gdyjechaliwindą,szumiałojejwuszach.Tosięstanienapraw-
dę. Winda się zatrzymała. Flo pociągnęła Nate’a w kierunku
swojegopokoju,otworzyładrzwiiwłączyłaświatło.Tylkojedną
lampę.Niemogłasiędoczekać.
–Florence…
– Nathaniel… – To wystarczyło, by znowu znalazła się w jego
ramionach.Słowabyłyzbędne,boobojewiedzieli,żechcątego
samego.Gdyzatrzymałasięprzedłóżkiem,stanąłzanią,byroz-
piąć zapięcie na jej szyi i drugie, w talii, po czym zsunął z niej
suknię.
–Jakapiękna–wyszeptał,całującjąwramię.
Stała tylko w halce i szpilkach. Nie miała stanika, ponieważ
sukniabyłaprzezroczysta.Kiedyśbyłabyprzestraszona,aletym
razemniczegosięniebała.
Pragnęłatego.Zdjęłahalkę.Gdyodwróciłjąkusobie,jejdło-
nieinstynktowniezsunęłysięniżej,byjakzawszezasłonićbliznę
na brzuchu, ale on chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał. Dla
niejtabliznabyłaohydnaistanowiładowódsłabości.Żepokazu-
jecałemuświatu,jakjestniedoskonała.Alektojestdoskonały?
–Niemusiszjejzasłaniać.–Zaskoczyłją,klękającicałującbli-
znę.–Onajestczęściąciebie.Sprawia,żejesteśsilna.
Łza spłynęła jej po policzku. Przed Nate’em jeszcze nikt nie
sprawił,żepoczułasiępiękna.Starłtęłzę.
–Niepłacz.
–Normalnieniepłaczę,aleprzytobieniepotrafięsiępohamo-
wać.
–Jesteśsilna,silniejsza,niżmyślałem.
Gdycałowałjąnamiętnie,zaczęłagorozbierać,pewna,żenie
ma dla niej odwrotu. Zaczęła od marynarki, potem rozwiązała
muchę.Chciałajaknajszybciejrozpiąćguzikikoszuli,bypoczuć
podpalcamijegonagitors.
Całując ją, przytrzymał jej dłonie. To rozpaliło ją jeszcze bar-
dziej.Chwilępóźniejjegowargizsunęłysięzjejwargnapiersi.
Zaskoczonawstrzymałaoddech.Niespodziewałasię,żetomoże
byćażtakprzyjemne.Nigdytegoniedoświadczyła.Byławpraw-
dziedziewicą,alewcześniejspotykałasięzmężczyznami,jednak
żadentakbardzoniepobudziłjejzmysłowychdoznań.
–Pragnęcię,bardzo.–Jejwłasnesłowajązaskoczyły,aletaka
byłaprawda.Pchnęłagowstronęłóżka.
–Niespieszsiętak.Niemamzabezpieczenia–wyszeptał,wtu-
lająctwarzwjejszyję.–Całujeszmnietak,żenawetotymnie
pomyślałem.Flo,pożądamcię,aletegosięniespodziewałem.
Spojrzałanajegomarynarkę,którąwcześniejrzuciłanapodło-
gę,złanasiebie,żesamaotymniepomyślała,aledostrzegłafo-
lięwystającązjejwewnętrznejkieszonki.
–Atotoco?
Obejrzałsięprzezramię,poczympokręciłgłową.
–Kyle.Tojegosmoking.
–Niesądzę,żebymiałcośprzeciwkotemu–powiedziałaura-
dowana.
–Małomnietoobchodzi.Niebędęgopytałozdanie.Wezmę,
cozechcę.–Pochwyciłjąwramiona,agdykładłjąnałóżku,po-
gładziłagopotorsie.
Przysiadłobok,byzrzucićkoszulę.Terazdzieliłyichtylkojego
spodnieibielizna.Ledwiekawałkimateriałów.
– Muszę coś ci wyznać – wyszeptała, gdy skubał wargami jej
szyję.–Jestemdziewicą.
Gdyznieruchomiał,pomyślała,żejejdziewictwomożesięoka-
zać poważnym problemem. Nie niepewna przyszłość z powodu
przeszczepionejnerki,leczto,żeNateniejestprzygotowanyna
defloracjętrzydziestoparoletniejkobiety.
–Jakto?–Niekryłniedowierzania.
Zaczerwieniła się zawstydzona, ale chciała mu oszczędzić za-
skoczenia.Sambytoodkrył.
–Chceszwyjść?
–Skądże,alewgłowiemisięniemieści,żekobietatakpiękna
iatrakcyjnajestdziewicą.
– Trudno mi komukolwiek zaufać na tyle, żeby opowiedzieć
oswojejprzeszłości.Cieszęsię,żejąpoznałeśiżeczekałam.
–Będędelikatny.–Musnąłjąwargami.
Westchnęła, a on wstał. Jak zauroczona patrzyła, jak się roz-
bierał,jakstanąłprzedniąnagi.Nareszcietosięstanie,pomy-
ślała. Wróciwszy do niej, zdjął z niej bieliznę, po czym mocno
przytulił.
–Niedenerwujsię–szepnąłmiędzypocałunkami.
–Wcalesięniedenerwuję.
Pogładziłjąpopoliczku,jeszczerazpocałował,zsuwającdłoń
coraz niżej. Zapłonęła, domagając się więcej i więcej pieszczot,
pragnącgo.
–Flo,chcesztego?–wykrztusiłjakiśczaspóźniej.
–Tak.
Wchodzącwnią,wpatrywałsięwjejoczy.Skrzywiłasięlekko,
ale ten ból był niczym w porównaniu z przeróżnymi zabiegami,
jakieprzeszławżyciu.
–Przepraszam.
–Ajanie.–Pocałowałago,poddającsięruchomjegociała.Nie
spieszył się, a ona oplotła go ramionami, by być jeszcze bliżej,
żebywszedłwniąjeszczegłębiej.
Nareszciepoczuła,żeżyje.Niewyobrażałasobiedotychczas,
żetakiedoznaniasąmożliwe,żekiedyśichdoświadczy.Czekała
na to, ale jedyny mężczyzna, na którym naprawdę jej zależało,
zwinął żagle, poznawszy jej przeszłość, a ona nie należała do
tychdziewczyn,któretenpierwszyrazchciałybyprzeżyćzkimś
przypadkowym.
MimożejejzażyłośćzNate’embyłafikcją,boNatemiałznik-
nąć z jej życia wraz z Kyle’em, była szczęśliwa, że doświadcza
tegopierwszegorazuwłaśnieznim.Ufałamu.Amożetomiłość?
Odsunęłaodsiebietęmyśl.Wjejżyciuniemamiejscanami-
łość.Licząsiętylkotechwile.
Chciałasięnimidelektować.GdyruchyNate’astałysięszyb-
sze,wpewnymmomenciezjejustwyrwałsiękrzykrozkoszy,po
czym Nate też eksplodował. Zsunął się z niej i ją objął. Oparła
mugłowęnapiersiizasłuchanawszalonebiciejegoserca,napa-
wałasiętąwyjątkowąchwilą.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Nate zasnął wtulony we Flo. Nie planował spędzić z nią całej
nocy.NieprzydarzyłomusiętoodczasówSerenyinachwilęza-
pomniał, jak dobrze jest mieć kogoś, zasypiać u jego boku, sły-
szeć, jak oddycha. Mieć świadomość, że się żyje, a nie jest się
dręczącymnasupiorem.
PrzyglądałsięśpiącejFlo.Dosypialniprzezzasłonywdarłsię
promieńsłońca,aprzezdrzwibalkonowepodmuchyciepłejbry-
zy,aleonaniebyłategoświadoma.
Gdytakleżała,wydałamusiępiękna:hebanowewłosyrozrzu-
cone na poduszce, lekko rozchylone wargi i delikatna dłoń spo-
czywającanapiersi.Tobyłachwilasłabości,nicwięcej.Niebę-
dzie dalszego ciągu, mimo że tak bardzo jej pragnie. Wróciło
wspomnienie, gdy się z nią połączył opleciony jej ramionami, jej
delikatnewargi,paznokciewbitewjegoplecy,gdywzapamięta-
niustarałsięrozpalićjąjeszczebardziej.
Poruszyła się, otworzyła oczy, a spojrzawszy na niego, się za-
czerwieniła.
–Dzieńdobry.
–Dzieńdobry.Mamnadzieję,żecięnieobudziłem.
–Nie,nieobudziłeś.Niemyślałam,żetujesteś.Przezchwilę
niewiedziałamnawet,kimjesteś.
–Jużomniezapomniałaś–zauważył.
–Skądże.Dawnoniespałamtakdobrze.–Przeciągnęłasię,po
czymułożyłanaboku.–Któragodzina?
–Szósta.Wcześnie.
–Hm,wcześnieurwaliśmysięzgali.–Cichosięzaśmiała.–Je-
stempewna,żesięnamdostanie,jakpojawimysięwszpitalu.
–Pewnietak.Niedługomusimytampojechać.Dzisiajjestważ-
nydzień.OperacjaEvy.
–Uhm.–Przytaknęła.
–Jaksięczujesz?
–Dobrze.
Pokiwał głową. Był nią zafascynowany, ale nabrało to sensu,
gdylicznymgościomzebranymnasaliwyjaśniła,dlaczegopowin-
nizostaćdawcaminarządów,dlaczegoniepijealkoholuorazdla-
czego tak dobrze rozumie swoich pacjentów. Dlaczego głęboko
przeżywakażdyzgoniskądbierzesięjejempatia.Wtedydotar-
ło do niego, skąd wzięła się jej lista rzeczy do zrobienia przed
śmierciąidlaczegoczęstomówi,żeczasucieka.
–Tatwojalistarzeczydozrobienia…
–Interesujecięmojalista?–zapytała.
–Tak.Dlaczegojąspisałaś?Dlahecyczynapoważnie?
–Napoważnie.Całedzieciństwospędziłamtrzymananaubo-
czuróżnychciekawychwydarzeńzpowodunadopiekuńczychro-
dziców, którzy uważali, że zaraz się rozsypię. Więc zaczęłam
układać listę rzeczy, które chciałabym zrobić, jak będę dorosła.
Niewielepunktówzrealizowałam,bowiększośćczasuzabrałami
naukaipraca.Aleczasgoni.Ryzykowystąpieniakomplikacjijest
wysokie.Ktowie,ilemiczasuzostało?–Zaczęłasięubierać.
Ktowie,ilemiczasuzostało?
–Flo,chybazdajeszsobiesprawę,żejeżeliotrzymałaśtęner-
kęwwiekulatczternastu,tomaszsięcałkiemdobrze.Żyjesz.
– Tak, wiem. – Związywała włosy w koński ogon. – Ale i tak
chcężyćjaknajpełniej,dopókimamtakąszansę.
–Cojeszczeznajdujesięnatwojejliście?Wiem,żeprowadze-
niesamochodu.
Spojrzałananiegoprzezramię.
–Naprawdęchceszwiedzieć?
–Oczywiście.
– Wiesz też, że chciałabym spróbować wspinaczki. Na przy-
kład na Everest albo wejść na Annapurnę. Chciałabym przeje-
chaćnamotorzeAfrykęalbopopływaćzrekinami.
–Zaraz,zaraz.Jakposzliśmysurfować,bałaśsięrekinów.
Uśmiechnęłasię.
–Toprawda,alebyłabymwklatce.
Słuchał tego wszystkiego ze świadomością, że sam tego do-
świadczył,więcznałzwiązaneztymryzykoiniebyłwstaniepo-
jąć,dlaczegoonachcetorobić.Dostaładrugąszansę,więcdla-
czegochcejązmarnować,ryzykując?
–ChcęteżwspiąćsięnaElCapitanwYosemite.
Poczułsilnyskurczżołądka,boprzypomniałomuto,jakwiele
lat wstecz w połowie granitowej ściany ręka Sereny wyśliznęła
musięzuściskuiSerenarunęławprzepaść.Namyśl,żeFlomo-
głaby się tam znaleźć, poczuł na plecach zimny pot. Mogłaby
spaść i umrzeć. Jak Serena. I co by wtedy zrobił? Związane
ztymemocjetakgoprzerażały,żewręczintuicyjniewycofałsię
głębiejwobrębmuru,jakimsięotoczył.
Tenmurbyłpoto,bychronićgoprzedrozpaczą,boczegośta-
kiegoniechciałdoświadczyćporazdrugi.
ElCapitantozbytniebezpieczne.Poprosturyzykowanieżycia
dla tych głupot z listy jest niebezpieczne. Dlaczego ona musi to
robić?
Nietwojasprawa.
Flo chce wszystko zaprzepaścić, ale nie może jej tego powie-
dzieć,botoniejegoproblem.Nicdlasiebienieznaczą.Całata
farsamanacelubudowanierenomyHollywoodHillsClinic.Jak
jużwszystkozostaniezrobionedlaKyle’aiEvy,wracadoNowe-
go Jorku. Tam jest jego miejsce. Poza tym, przygoda z kolegą
zpracyprawdopodobniejestnajejliście,aleonniechceotym
wiedzieć.Takbędzielepiej.
Napewno?Ofiarowałacidziewictwo.
Kiedyśmusiałasięodtegouwolnić.Poprostupadłonaniego.
Powinienbyłodmówić,niepozwolić,bygopocałowała.Powinien
byćsilniejszy.
– Widzę, że twoja lista jest bardzo konkretna. – Podniósł się
złóżkaizacząłubierać.Czuł,żeFlobaczniegoobserwuje.
–Nate,wszystkowporządku?
–Oczywiście.Muszętylkowziąćpryszniciprzedoperacjązer-
knąćdoliteratury.–Zapiąłspodnie.–Możeutnęsobiedrzemkę,
bosięniewyspałem.
Skwitowałatośmiechem,poczymwłożyłasuknię,którąmiała
nasobiewieczorem.Miałarzeczynazmianę,alechciałatrochę
przedłużyćwspomnienietegowszystkiego,cowydarzyłosiętak
niedawno.
–Możeszzapiąć?
–Oczywiście.–Starałsięniezapominać,żeFloniejestdlanie-
go, więc pospiesznie zapiął zatrzaski, które kilka godzin wcze-
śniejrozpinałwwielkimpośpiechu.Odsunąłsięnadwakroki,bo
czuł, że jeśli nie narzuci między nimi dystansu, znowu wpadnie
wtęsłodkąpułapkę.
Odwróciłasięidotknęłajegopoliczka.
–Jeszczerazdziękizatęnoc.Cieszęsię,żetobyłeśty.
–Jateżsięcieszę.
Czyżby?
– Mam nadzieję, że wiesz, że niczego więcej od ciebie nie
oczekuję.Janie…
–Wiem–wszedłjejwsłowo.–Itodoceniam.
Chybajejtonieprzekonało,aleniechciałspędzićcałegodnia
na roztrząsaniu tego. Nie miał na to czasu. Co się stało, to się
nieodstanie,aonmusizająćsięsobą.Potrafi?
Floweszładoszpitala.Wcześniejzhotelupojechaładosiebie,
wzięłaprysznic,zdrzemnęłasię,poczymwypiłamocnąkawę,by
miećsiłydowalki,czylioperacjiEvy.
Niemogłazawieśćdziewczynki.
Zrobiwszystko,byjejnowanerkasięprzyjęła,aczkolwieknie
odniejtozależy.Odrzuceniasięzdarzają,aledołożystarań,by
Evieniezabrakłosiłdowalki.
W drodze do gabinetu zauważyła Nate’a. Siedział w pokoju
pielęgniarek i wpisywał coś na tablecie. Obok kilka dziewczyn
pożerałogowzrokiem.
Trudnosięimdziwić,pomyślała.
Jej samej wystarczyło na niego popatrzeć, by kolana się pod
niąugięły.Zwłaszczateraz,kiedypoznała,cokryjesiępodstro-
jemoperacyjnym.Pamiętaciepłojegociała,uczucie,gdyznalazł
sięmiędzyjejudami,jegodłoniewewłosachwchwiliekstazy.
Dotejporyniewyobrażalnej.
Jej ciało zareagowało na samo to wspomnienie. Przestraszyła
się.Byłazadowolona,żetoNatejestjejpierwszymmężczyzną.
Tegochciała,więcutwierdzałasięwprzekonaniu,żetowyłącz-
niekrótkotrwałyromans,nicpozatym.Aleimczęściejtosobie
powtarzała,tymbardziejabsurdalnejejsiętowydawało.Niewy-
kluczone,żejejsercepopełniawielkibłąd.
Bodlaniejtocoświęcejniżprzygoda.Przerażające.
Toniemożebyćnicwięcej.Przyjaźniąsięirazempracują.To
tyle.Wiedząotymodsamegopoczątku.Nicinnegoniewchodzi
w grę. Gdyby chciała czegoś więcej, mogłaby się sparzyć. Nie
nauczyłasię,żewjejżyciuniemamiejscanamiłośćaninazaan-
gażowanieemocjonalnepozanajbliższąrodziną?
Natejestwporządkuinieprzeszkadzamujejprzeszczepiona
nerka,aleonaznafakty.Wie,żejejczasjestpoliczony.Zczasem
Nateodejdziedokobietyobardziejprzewidywalnejprzyszłości.
Więc nie, między nimi nie może być nic więcej, nawet gdyby
w duchu szczerze tego pragnęła. Z trudem oderwała od niego
wzrokistarającsię,byniktjejniezauważył,przemknęładoswo-
jegogabinetu.Potrzebowałakilkuminut,bysięprzygotowaćdo
operacjiEvy.Bozależałoodniejbardzodużo.
Miałatobyćpierwszaoperacjaprzeszczepieniazorganizowa-
nawspólnymisiłamiszpitalaHollywoodHillsorazBrightHope.
Słyszała o pewnych zaszłościach między Rothsbergami i Milą
Brightman,chodziłoojakiśślub,alenicwięcejotymniewiedzia-
ła.Czułajedynie,żemusibyćwnajlepszejformie.
Tobardzoważnaoperacjaiwszyscybędąjąobserwować.Zo-
rientowałasię,żeinformacjaoniejposzładalekopozaLosAnge-
les.Nadowódmiałaprzysłanegotegodniae-mailaodojcaoraz
liczne esemesy od matki. To jej pozwoliło zorientować się, jak
szerokimechemodbiłasięinformacjaooperacji.
Rodziców nie interesowała operacja ani czy sobie poradzi.
Chcielijedyniesiędowiedzieć,kimjestNateidlaczegonicimnie
powiedziała o tej zażyłości. Mogłaby ukryć przed nimi prawdę?
Ona nie kłamie. Ale w kwestii „zażyłości” z Nate’em nie ma
oczymmówić,bonictakiegoniema.
Doprawdy?Możeicośjest,zjejstrony,alewolałasiędotego
nieprzyznawać.Niemożepoddawaćsięemocjom,bowjejżyciu
niemadlanichmiejsca.
Weszładogabinetuizasiadłazabiurkiem.Diodamigoczącana
komórcezapowiadałaesemesyodrodzicówinietylko.Teostat-
nie na pewno od różnych gazet i kolorowych magazynów.
Wszystkiezapewnedomagałysięinformacjinatematstanuzdro-
wia Kyle’a oraz jej romansu z Nate’em. Nie miała czasu na nie
odpowiadać.
Aniochoty.Nietegodnia.
–Byłemciekaw,kiedysięzjawisz.–Natewszedłdogabinetu.
–Ucięłamsobiedrzemkę.Takjakmiradziłeś.
–Nieprzeczę.–Położyłtabletnabiurku,poczymusiadłnaka-
napie.–Jesteśgotowadozabiegu?
–Takmisięwydaje–odparła.–Aty?
– Oczywiście. Rano trochę popływałem, żeby się wyciszyć.
Przeszczepiłem dziesiątki nerek, ale dzisiaj… Nie wiem dlacze-
go,ciągleczujęsięspięty.Jakbymznalazłsiępodpresją.
–Doskonaletorozumiem,boczujęsiępodobnie.–Usiadławy-
godniejwfotelu.–Zależyodnasbardzodużo.
Przytaknął.
–Flo,tanoc…
– Nie chcę o tym rozmawiać, nie teraz. Chcę się skoncentro-
waćnaEvie.
–Rozumiem.Maszjakieśinformacjezbankudawców?
–DlaKyle’a?Nie,żadnej.–Potarłatwarzdłonią.–Byłeśunie-
go?
Wodpowiedzipodałjejtablet.
–Tosąwynikijegoostatnichbadań–powiedział.–Nienajlep-
sze.
Opuściła wzrok na ekran. Wyniki badań wykonanych godzinę
wcześniej.Stanpacjentazdecydowaniesiępogarszał.Cholera.
–Onpotrzebujetychnarządów.
Natekiwałgłową.
–Nawczoraj.Jaktewskaźnikidalejbędątakrosły,dojdziedo
niewydolnościwielonarządowej,awtedyjużbędziemybezradni.
Naszpacjentumrze.
–Iwszyscybędąmielipretensjędonas–jęknęła.–Comożemy
zrobić?
–Nic.Jesteśmyskazaninaczekanie.Tonajtrudniejsze.Będzie-
mybadaćkrew,monitorowaćgoispróbujemybyćdobrejmyśli.
–Nietracićnadziei?
– Tak, to też. – Uśmiechnął się do niej. Zniewalająco. Jaki on
jestczarujący!
Niemyśltakonim.Opanujsię!
–Wtejsytuacjitrudnoowiarę,trudnobezczynnieczekać,aż
ktośumrze,żebynaszpacjentdostałszansęnaprzedłużenieży-
cia.–Nienawidziłategoaspektupracy.
–Toprawda.–Jegorezerwabyławyczuwalna.Unikałjejwzro-
kuitosięjejniespodobało.
Powinnaśbyćzadowolona,żesięnadtobąnielituje.
–Jakwidzisztęoperację?Ustaliliśmyjużplan,alenierozma-
wialiśmyoszczegółach.
Pokiwałgłową.
–Wyobrażamsobie,żejapobioręnerkę,atyjąwszczepisz.
– Będą w tej samej sali operacyjnej?- zapytała Flo. – Nasza
salajestnatyleduża,żepomieściobydwieibezterminowojest
domojejdyspozycji.
–Tomisiępodoba.Skracawędrówkęnerki,atoograniczary-
zyko skażenia i innych komplikacji. Ta nerka to dla Evy idealna
szansa.
Flosięuśmiechnęła.
–Czyżby?Niezapominaj,żetotychciałeśczekaćnazmarłego
dawcę.
–Pamiętamimuszęprzyznaćcirację.
–Powtórzto.
– Muszę przyznać ci rację – powiedział i śmiejąc się, wzniósł
oczydonieba.
–Wiedziałamodsamegopoczątku.
–Takiplanciodpowiada?–zapytałNate.
–Tak.Poinformujęzespół.–Wstała.–Jeżelimatojakiekolwiek
znaczenie,cieszęsię,żebędzieszzemnądzisiajprzystole.Bę-
dzie mi łatwiej operować, mając wsparcie tak wyśmienitego
transplantologa.
–Dousług.
Skinęłamugłową,poczympospieszniewyszłazgabinetu.Gdy-
byzostaładłużej,mogłabypowiedziećzadużo.Nawetto,docze-
goniechciałaprzyznaćsięprzedsobą.Żejestokrokodtego,by
gopokochać.
Obiecałasobie,żetegoniepowie,gdysiękochali.
Ha!Łatwopowiedzieć.
ROZDZIAŁDWUNASTY
FlostaławdrzwiachpokojuEvy,wokółktórejkręciłysiępielę-
gniarki przygotowujące ją do operacji. Dziewczynka sprawiała
wrażenieprzerażonej.Flowiedziała,comałaczuje.WHollywo-
odHillsprzeprowadziłasetkioperacjiprzeszczepienianarządów
iczęstopełniłarolękonsultanta.Przeszczepiałateżnerkizarów-
noodżywych,jakizmarłychdawców.Alezawszebyłytoosoby
dorosłe.
Nie operowała dziecka od rezydentury, ale nawet wtedy, ope-
rując dziecko, ani razu nie występowała w roli pierwszego chi-
rurga.Istniejąpewnetechniczneróżnice.Evamadwanaścielat,
więccałaprocedurabędzietakasamajakwprzypadkudorosłe-
go, ale Eva jest wcześniakiem. Może mieć węższe naczynia
krwionośne,atowymagainnegopodejścia.JednakFlodowiesię
tegodopieropootwarciujamybrzusznej.
Nerkamatkibędziemiałarozmiarydorosłejnerki,którazosta-
niewszczepionawtymsamymmiejscucouFlo,bliskodnamied-
nicy.Ztechnicznegopunktuwidzenianiepowinnotoprzysparzać
najmniejszychtrudności.TegoFlobyłapewna,aleokazałosię,że
emocjonalniejestzdecydowanietrudniejsze,niżsobiewyobraża-
ła.
Musiszzniąporozmawiać.
Odetchnęłagłębiej,bydodaćsobieodwagi,iweszładopokoju.
Pielęgniarkitymczasemzrobiły,codonichnależało,więcmogły
jużzostawićjesame.Floprzysiadłanałóżku.
–Eva,wolnosiębać–powiedziała.
–Wolno?–Dziewczynkaspojrzałajejwoczy.
–Oczywiście,alezapewniamcię,żebędziedobrze.Poczujesz
sięzdrowsza.
–Skądpaniwie?–Wzruszenieramion.
Flouniosłabrzegbluzy.
–Jakmiałamczternaścielat,teżleżałamnatakimszpitalnym
łóżkuiczekałamnanerkę.
–Pani?
–Tak.Alemojamamaanitataniemoglimijejdać,więcczeka-
łam bardzo długo. Byłam o krok od śmierci, czekając na kogoś,
czyja nerka będzie dla mnie dobra. Masz dużo szczęścia, że
dawcąmożezostaćtwojamama.
–Alejaniechcę,żebymamębolało.
Floujęłajejdłoń.
–Przezjakiśczasbędziejąbolało.Ciebieteż,alemamacier-
piałabyowielebardziej, gdybytegoniezrobiła, atobiecoś się
stało.
Evasięrozpłakała,więcFlojąprzytuliła.
–Będziedobrze.Ranysięzagojąibędzieciemiałytozasobą.
Chcę,żebyśwtedycośdlamniezrobiła.
–Cotakiego?–Evaotarłałzy.
–Chcę,żebyścieszyłasiężyciemizmieniałaświatnalepsze.
–Jak?
Flowzruszyłaramionami.
–Samazdecydujesz.Jazostałamchirurgiem,żebypomagaćlu-
dziomtakimjaktyija.Odteraztwojaprzyszłośćbędziewtwo-
ichrękach,bodziękimamiemaszjąprzedsobą.
– Pani doktor, jesteśmy gotowi zabrać Evę – oznajmił sanita-
riusz.
Floprzytaknęła.
– Niedługo znowu się zobaczymy, a potem przywitam cię po
drugiejstronie.Pomyśltylko,pożegnaszsięzdializamiibędziesz
mogła uprawiać niektóre sporty, nauczysz się prowadzić samo-
chód,tańczyć.
–Fajnie.–Dziewczynkaszerokosięuśmiechnęła.
Floruszyłanapiętro,gdzieznajdowałsięblokoperacyjny.Ta-
kie operacje zawsze są obarczone pewnym ryzykiem. Zawsze.
PrzeszczepionynarządmożezawieśćalboorganizmEvyodrzuci
nerkęmatki.Flojednakbyładobrejmyśli.
Odsetekudanychprzeszczepieńnarządówpobranychodczłon-
ków rodziny był zdecydowanie wyższy niż w przypadku narzą-
dówodosóbzmarłych.PozatymmiałazaufaniedoNate’a,który
miałpobraćnerkępaniMartinez.Tużpojegoprzyjeździezasię-
gnęła o nim informacji, zaznajomiła się z jego działalnością na-
ukową.Przyokazjiodkryła,żeNatepotrafipobraćnerkęmeto-
dą laparoskopową. Zdawała sobie sprawę, że to ogromne wy-
zwanie, ale dzięki tej metodzie rekonwalescencja matki Evy
skrócisięopołowę.
Jej hospitalizacja potrwa dwa do czterech dni w porównaniu
z sześcioma tygodniami, gdy operacja polega na otwarciu jamy
brzusznej. Początkowo nie mieli pewności, czy laparoskopia
wchodziwgrę,alepozbadaniukobietyNateorzekł,żeniewidzi
przeciwwskazań.PaniMartinezokazałasięidealnąkandydatką.
Sala operacyjna była na tyle przestronna, że w jednym końcu
mogłapracowaćFlo,wdrugimNate.
Przeszładoumywalni,gdziezastałaNate’a.
–Jaksięmanaszamałapacjentka?–zapytał.
– Boi się, ale to zrozumiałe. Obiecałam jej, że wszystko się
uda.
–Normalnieniepowiedziałbymtegopacjentowi,zważywszyna
różnorakie zmienne, ale tym razem jestem nastawiony optymi-
stycznie.
–Niewchodzisięwdrogęniedźwiedzicyzmłodym.
–Tootochodzi?
–Oczywiście–odparłaześmiechem.–Wszpitaludziecięcym,
gdziemnieoperowano,zmojąmamąkażdysięliczył.
–Rozumiem.Ztobąteżnależysięliczyć.–Sięgnąłporęcznik
papierowy. – Myślę, że pójdzie gładko. Mam spore doświadcze-
nie.
–Wiemcośotym.
Tymrazemtoonsięroześmiał.
–Miałemnamyślilaparoskopię.
Flo spojrzała przez szybę na panią Martinez. Kobieta leżała
zzamkniętymioczamiiporuszaławargami.Dopieroułamekse-
kundypóźniejFlozorientowałasię,żematkaEvysięmodli.
–Widzimysięwsali–powiedziałNate,znikajączadrzwiami.
Flo kończyła mycie, też na swój sposób się modląc. Musi się
udać. Obiecała to Evie. Gdy dziewczynkę wwieziono do sali, ta
naułameksekundychwyciłajązarękę,zanimwózekprzetoczył
siędodrugiejpołowysali.
Pielęgniarka podała Flo fartuch i nałożyła jej rękawiczki. Flo
podeszładozapłakanejpaniMartinez.
–Toja,doktorChiu.
Kobietapodniosławzrok.
–Przepraszamzałzy.
–Niemazacoprzepraszać.Będziedobrze.Jazrobięwszyst-
kodlaEvy,adoktorNatedlapani.Evatozniesie.Jakja.
–Pani?
–Tak.Byłamtylkodwalatastarszaodniej.
Pani Martinez pokiwała głową. Flo zaś przeszła do stołu, na
którymleżałaEva.PaniMartinezotrzymałaznieczulenieogólne,
po czym Nate wziął się do pracy. Odpowiedzialność z tę część
operacji leżała w jego rękach. Do jej zadań należało przygoto-
waćbiorczyniętak,byotrzymawszynerkę,odrazumogłasięza-
braćzajejwszczepienie.
–Panidoktor?–zapytałaEvaprzezmaskętlenową.
–Jestemtu.Zacznijliczyć,boczaszasnąć.–TerazFlozwróci-
łasiędopielęgniarki.–Cewnik,błękitmetylenowyorazcefazoli-
na.Chcęwidziećpęcherz,żebynieuszkodzićjelitaalbootrzew-
nej.
-Takjest.
Czekając,ażpielęgniarkawykonapolecenie,Flowróciławspo-
mnieniamidoczasów,kiedysamaznalazłasięnastoleoperacyj-
nym. Eva jest w znacznie lepszym położeniu. Ale ty pokonałaś
wszystkieprzeciwności.
Wzięłasiędopracy.Najważniejszetodaćtemudzieckuszansę
na życie. Tak, by na konferencję prasową następnego dnia Flo
mogławejśćzpodniesionymczołemioznajmić,żepierwszaope-
racja przeszczepienia nerki przeprowadzona we współpracy
szpitalaHollywoodHillszBrightHopezakończyłasięsukcesem
orazżematkaicórkaczująsiędobrze.Tamyśltowarzyszyłajej
podczas przygotowywania miejsca przeszczepienia. W pewnej
chwiliusłyszała:
– Idę z nerką. – W jej stronę szedł rezydent z Bright Hope
znerkąwpojemnikuwypełnionymlodem.
Piękna zdrowa nerka matki wkrótce zostanie przeszczepiona
córce.PaniMartinezdałaEvieżycie.Porazdrugi.
Asystujący jej rezydent przejął pojemnik z nerką, obmył ją,
przygotowując tak, by Flo mogła ją wszczepić w nietypowym
miejscu, ponieważ naczynia krwionośne biodrowe Evy okazały
sięzamałe.Niewielkazmianaplanu,aleztymFloszybkosobie
poradziła.
– Podaję nerkę – zameldował rezydent, ostrożnie przekazując
jejnarząd.
Piękny i jakże ważny. Cudowny dar, jaki i ona otrzymała.
WswoimczasieEvateżtodoceni.
Floprzystąpiładożmudnegoprocesuzespalania.Żyłyitętnice
Evybyłybardzodelikatne,amatczynanerkacałkiemspora,ale
ona sprawi, że będzie działała. Po drugiej stronie stołu stanął
Nate.
–Mogęciasystować?
–JakpaniMartinez?
– W drodze na oddział pooperacyjny. Wszystko poszło jak
zpłatka.
DziękiBogu.
–Możeszmipomagać.Mabardzomałenaczyniakrwionośne.
Miałam nadzieję, że będą większe, bo to dwunastolatka, ale to
jednazkonsekwencjiwcześniactwa.
Natepochyliłsięnadpacjentką.
–Świetnieciidzie.Jużprawiekończysz.–Nieprzestawałdo-
dawaćjejotuchyiczuwałnadstanemEvy.
Gdy skończyła, nerka nabrała koloru, po czym strzeliła stru-
mieniemmoczu.Działa!
–Gratuluję!–ucieszyłsięNate,acałyzespółzacząłbićbrawo.
WidokpracującejnerkidogłębiporuszyłFlo.
–Zamykamy.
Zajęli się tym wspólnie, pilnując, by wszystko znalazło się na
właściwymmiejscu.PozałożeniuopatrunkuuciskowegoEvazo-
stała przewieziona na oddział intensywnej opieki. Widok moczu
sprawił,żeFlomiałaochotękrzyczećzradości,bobyłtoznak,
że operacja się udała, ale Evę czekał jeszcze pobyt na oddziale
reanimacyjnym, by lekarze mogli się upewnić, że nie doszło do
odrzucenianerki,powstaniaskrzepulubzwężenianaczyńkrwio-
nośnych. Było jeszcze wiele elementów ryzyka, ale na razie był
topierwszykrokwdobrymkierunku.
PrzedEvąjeszczedługadrogaitodlategoFlowolaławstrzy-
maćsięzjakimkolwiekoświadczeniemnatematjejstanudopo-
południanastępnegodnia.
Pozatymterazpadałaznóg.Zrzuciłazsiebiestrójoperacyjny,
maseczkę oraz rękawiczki, po czym zaczęła się myć. Nate do
niejdołączył.
–Wykonałpan,doktorze,kawałdobrejroboty–powiedziała.
–Usuwanienerkidawcytołatwizna.Twojaczęśćbyłazdecy-
dowanietrudniejsza.
– Za to twój zabieg trudniejszy technicznie. Nie pomniejszaj
swoichzasług.
Uśmiechnąłsię,wycierającręce.
–Jaktouczcimy?
–Oczymmówisz?
–Trzebauczcićtensukces.
–Copowiesznapizzęumnie?Normalnienikogodosiebienie
zapraszam,alejestemwykończonainiemamsiłypedałowaćdo
domu.
– I dlatego mnie zapraszasz? – Parsknął śmiechem. – Nie ma
sprawy.Możnaitak.
–Dzięki.–Wrzuciłaręcznikdopojemnika.–ZajrzędoEvyna
oiomieiwydamzalecenia.Potempizza.
Przytaknął.
–Dozobaczeniazagodzinęprzedszpitalem.
Cotyrobisz?–pomyślał,patrzączaodchodzącą.
Nie miał zielonego pojęcia, co robi. Po tej nocy, kiedy stracił
kontrolę,przysiągłsobie,żecośtakiegojużnigdysięniepowtó-
rzy.Przecieżniesąparą.
Przysiągłsobie,żejużniebędziesurfowania,jazdyautemczy
przygódjednejnocy.
Wychodziłzoddziałuzłynasiebie,żepozwoliłFloprzebićmur,
jakimtakskrupulatniesięotoczył.Przyszłojejtowyjątkowoła-
two. Tego wieczoru to się nie powtórzy. Jest co celebrować, bo
udałosięimuratowaćżyciedziecku,przeszczepiającmunerkę.
MożeuczcićtozFlojakoprzyjaciel,niktwięcej.
Późniejbędziemusiałpamiętać,bywytrwaćwswympostano-
wieniu.Iniezapominać,pocoznalazłsięwLosAngelesorazże
pobytwKaliforniijesttymczasowy.ŻycieczekananiegowNo-
wymJorku.
Samotneżycie.Alenainneniezasłużył.Wmłodościbyłlekko-
myślny, co doprowadziło do tego, że ktoś zginął. Samotność to
pokuta,którączynizpokorą.
Takbyłodotejpory.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
–ByłeśupaniMartinez?–zapytałaFlo,przeszukująclodówkę.
–Oczywiście.–Przysiadłprzywyspie.
MieszkanieFlobyłomałe,aniewielkistolikzasłanyliteraturą
medyczną i gazetami, na szczęście poukładanymi w sterty. Naj-
wyraźniejFlodobrzesięczuławtakimzorganizowanymbałaga-
nie. Byli skazani na spożywanie uroczystej kolacji przy kuchen-
nymblacie.Możnaitak.
Jakbędziemuniewygodnie,niebędziemiałpretekstu,byocią-
gaćsięzwyjściemalbozostać.
–Jaksięczuje?
– Ulżyło jej. – Uśmiechnął się na wspomnienie, jak opowiadał
jejoprzebieguoperacji. Żecórkajeststabilna ileżyna oiomie
pediatrycznym, gdzie jest monitorowana. Radość na jej twarzy
byładlaniegonajwiększązapłatą.
Mimotoion,iFlopołożyliprzedsobąkomórki,gotowirzucić
wszystkonawezwaniezeszpitala,żezEvąlubjejmatkądzieje
się coś niedobrego. Albo że znalazły się narządy dla Kyle’a, bo
jego stan nieubłaganie się pogarszał. Jego czas się kończył, co
smuciłoNate’a.
Od dawna miał go pod opieką i obserwowanie, jak powoli ga-
śnie, wprawiało go w przygnębienie. Bardzo mu zależało, by te
narządysięznalazły,aletraciłnadzieję.Orazcierpliwość.Chciał,
by Kyle dostał nowe serce oraz płuca, by nie umarł i żeby on
mógłwreszciewrócićdoNowegoJorku.WKaliforniidopadłogo
zbytwieleduchówprzeszłości.
Iprzykrychwspomnień.Pozatymchciałsięznaleźćjaknajda-
lejodFlo.Odległośćwyjdzieimnadobre.
–Możebyćlemoniadawinogronowa?Tonietosamocowino,
aleniemogępićwina.
– Oczywiście. Ale wiesz, że od czasu do czasu możesz wypić
trochęalkoholu?
–Wiem.–Wzruszyłaramionami.–Tylecomniejwięcejwjed-
nym piwie, ale wolę nie ryzykować. Alkohol podnosi ciśnienie,
ajachcęjaknajdłużejkorzystaćznerek.
Nalaładoszklankilemoniadęwkolorzewina.
– Czuję się jak dziesięciolatek na wakacjach. – Upił łyk i się
skrzywił.–Smakdokładnietensam.
– Nie jest zły. – Wyjęła z kieszeni kartkę papieru i położyła
przednim.
–Cotojest?
–Punktnamojejliścierzeczydozrobienia.To,cochciałabym
zrobić dla uczczenia operacji Evy. Powiedziałam jej, że jak wy-
zdrowieje,musiżyćodważnie.
Skóramuścierpła,gdyrozprostowawszykartkę,ujrzałzdjęcie
ElCapitan,wysokiejnakilometrformacjiskalnejwparkunaro-
dowym.Wróciłowspomnienietamtejdramatycznejchwilisprzed
dziesięciulat.
„Serena,trzymajsię,niepuszczaj!”.
„Niemogę,niemogę”.
Zmiąłkartkę,starającsięuciszyćkrzykrozrywającymuczasz-
kę.
–Cotyrobisz?!
–Słabypomysł.
–Dlaczego?
–Botonajwyższapionowaściana.Tysiącmetrowa.Zdajeszso-
biesprawę,jakniebezpiecznajesttakawspinaczka?
–Zdajęsobiesprawę,alemnóstwoludzijąpokonuje.
– Doświadczonych wspinaczy. Ale nawet oni się zabijają! –
krzyknął.
Czyonategonierozumie?!Dostaładrugąszansę,amarząsię
jej ryzykowne wyczyny. Dlaczego chce ryzykować to drugie ży-
cie? Dostała szansę w odróżnieniu od Sereny. Ta kobieta to sa-
mobójczyni.
Samigrałeśześmiercią.
–Dlaczegosięwściekasz?
–Dlaczegożycieciniemiłe?
Zaskoczonaażsięcofnęła.
–Uważasz,żeżycieminiemiłe?
– Tak. Dostałaś drugą szansę, więc dlaczego chcesz ryzyko-
wać,robiącrzeczytakniebezpieczne?Pocowogólecitalista?
–Boniewiem,jakdługobędężyła–żachnęłasię.
Teraztoonsięspeszył.
–Jużtosłyszałem.Oczymtymówisz?Dostałaśnerkę.Taner-
kaszwankuje?
– Nie, ale sam wiesz, jak wysokie jest ryzyko niewydolności.
Jakdługofunkcjonujechorynarząd?Przeżyłamzniąjużpiętna-
ścielat.Mójczassiękurczy.
–Czytysłyszysz,cowygadujesz?Przeżyłaśpiętnaścielatbez
żadnych komplikacji. Dlaczego chcesz ryzykować zdrowie, ro-
biącdurneniebezpiecznerzeczy?Niepijeszalkoholu.Toznacz-
niebezpieczniejszeodwspinaczkinaElCapitan.Narażaszswoje
życie.
Poczuła się, jakby ją spoliczkował. Wydawało jej się, że Nate
zrozumiejejchęćspróbowaniaczegośnowego.Powiedziałamu,
żecałedzieciństwospędziłapodkloszemjakoobserwatorka,ni-
gdyjakouczestniczka.Wydawałosięjej,żenielitujesięnadnią,
ale się pomyliła, bo traktuje ją jak figurkę z porcelany. Jakby
wkażdejchwilimiałasięrozsypać,cieszącsiężyciem.
–Nienarażamżycia.Chcęzniegokorzystaćtakdługo,jakbę-
dzietomożliwe.
– Życie przed tobą, ale żyjąc ryzykownie, możesz je znacznie
skrócić.Chceszpodziękowaćdawcy,zabijającsię?
Tłamsiją,taksamojakrodzice.Właśniedlategomiłośćjestnie
dlaniej.Pokochaszkogośinagletaosobachceprzejąćkontrolę
nadtwoimżyciem.
–Jakmożesz?!Nieznaszmnie.
–Nieznam?
–Nieznasz.Staramsiężyćjaknajpełniej.Ryzykującżycie,nie
jestemniewdzięczna.
–Myliszsię,bonierozumieszkonsekwencji.
–Atyrozumiesz?
–Tak.–Miejscegniewunajegotwarzyzająłsmutek.
–Przykromizpowodutwojejprzyjaciółki,któraniedoczekała
organów,aletonietosamo.
–Czyżby?Niepostępowałabytaklekkomyślnie.
– Nie jestem lekkomyślna. Nie zrozumiesz tego, bo jesteś
sztywny i opanowany. Mówiłeś, że kiedyś się wspinałeś, to dla-
czegodalejsięniewspinasz?
Westchnąłciężko.
– Przed studiami żyłem tak jak ty. Kręciło mnie ryzyko. Im
większe,tymlepiej.PodobniejakSerenę,mojądziewczynę.Byli-
śmyuzależnieniodadrenaliny.Mieliśmyogromnedoświadczenie
jako wspinacze skałkowi. Regularnie trenowaliśmy zjazdy. Do
czasu.
ZaktórymśrazemwpołowieścianyElCapitanpuściłkarabiń-
czyk,którymSerenabyłaprzypięta.Spadławprzepaść.Zmarła
w szpitalu z powodu obrażeń wielonarządowych. Potrzebowała
transplantacji,alezracjibardzociężkiegostanuznalazłasięna
końculisty.Zginęłaprzezemnie.Niepamiętam,czysprawdziłem
całynaszsprzętjaknależy.Dlategoszkodamarnowaćżycie,ro-
biącgłupieryzykownerzeczy.Dlajednegozastrzykuadrenaliny
szkodażycia.
Towyznaniejązasmuciło,bopoczuła,jakogromnydotejpory
dźwigał ciężar winy i jak bardzo go to zmieniło. Wydawało się
jej,żestarasięjąpowstrzymaćzlitościnadniąjakjejrodzice,
bouważa,żejestsłabafizycznie,ajemuszłoocośinnego.
Bałsięonią.Ibyłnaniązły.
Twierdził,żemarnujeżycie,jakbymiałobyćkrótkie.Możliwe,
żemiałrację,aleonteżmarnowałżycie,pozwalającsięgnębić
demonom przeszłości, chowając się za murem poczucia winy
ismutku.
Śmierć Sereny to niewyobrażalna tragedia, ale ograniczając
się,onteżdużotraci.NaścianiezwanejElCapitanzginęłydwie
osoby,SerenaiNate.
–Flo,przedtobąprzyszłość.Nieryzykuj,porywającsięnacoś
głupiego–warknął.
–Iktotomówi?
–Jakmamtorozumieć?
–Japrzynajmniejstaramsiężyć.
–Toniejestżycie.
– Nazywasz życiem chowanie się za poczuciem winy i odma-
wianiesobieprawadoszczęścia?Możesampowinieneśzacząć
żyćodnowa,zdecydowaćsięnacośryzykownego.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Westchnęła. Było jej przykro, że mu to powiedziała, ale i ona
usłyszałaodniegosporogorzkichsłów.Mimotomiałrację.
Podniosła z podłogi zmięte zdjęcie. Czy rzeczywiście chce się
wspiąćnatępionowąścianę?
Nie,niemusi.Wpisałająnalistę,bowydawałasięnajbardziej
ekstremalnymwyczynem,najakijąstać.Natesłuszniesiędopy-
tywał,dlaczegoupierasięprzyczymś,cojestpozajejzasięgiem.
Ale może po ostrym treningu by się jej to udało. Może jednak
Natemasłuszność?
Czy aż tak bardzo zależy jej na pokazaniu całemu światu, co
potrafi, ponieważ przez wiele lat nic nie było jej wolno, że jest
gotowa ryzykować ten cenny dar, jaki otrzymała? W pogoni za
tym zniechęca do siebie wszystkich, łącznie z człowiekiem, któ-
regopokochała.
Odkrycie,żejestzakochanawNacie,mimożewcaletegonie
chciała,niąwstrząsnęła.Boisiętakbardzo,żekierujenimlitość
albochęćkontrolowaniajej,żegoodtrąca.Rozpłakałasię.
Przeztylelatmyślała,żeżyjepełniążycia,podczasgdybyłoto
jedyniezłudzenie.
Tejnocydługoniemogłazasnąć,więcwróciładoszpitalaispę-
dziłaresztęczasu,czuwającprzyłóżkuEvy.Dobrzesięzłożyło,
żeniezjawiłsiętamNate.
Potym,cozaszło,wątpiła,czyjeszczebędziemiałaokazjęspo-
tkaćsięznimpozaszpitalem,udając,żesąrazem.Pozatymchy-
bajużprzekonaliotymmedia,boichzainteresowaniewyraźnie
osłabło.
Niebyłooczympisać.Żadnychskandali.
WszyscyczekalinaorganydlaKyle’aFrancisa.
Dzięki Bogu przed nią tylko konferencja prasowa poświęcona
operacjiEvy.Zanosiłosię,żebędziemiaładoprzekazaniasame
dobre wiadomości. Niepokoiło ją jedynie, czy potrafi zachować
twarzprzedNate’em.Zbijącymsercemweszładosaliprasowej,
gdzieczekałynaniąFreyaiMiaorazgarstkadziennikarzy.
Uścisnęłaimdłonie,gestemdającdozrozumienia,żeoperacja
siępowiodła,żeprzynosidobrewieści.Rozejrzałasię,alenieza-
uważyłaNate’a.
Poczułasięrozczarowana.
Gdyweszłanapodium,gwarucichł.
–Witampaństwa.Wczorajwieczoremokołogodzinydziewięt-
nastej Eva oraz pani Martinez, jej matka, zostały przewiezione
na blok operacyjny szpitala Hollywood Hills, gdzie przeprowa-
dzono operację przeszczepienia nerki. Laparoskopowy zabieg
pobranianerkiwykonałdoktorKing.Wporównaniuzprocedurą
polegającąnaotwarciupowłokbrzusznychbyłtobardzoprosty
zabieg.
W chwili gdy padło nazwisko King, drzwi się uchyliły i wszedł
Nate.Znieprzeniknionąminąstanąłpodścianą.
Niezwracajnaniegouwagi.
– Ja natomiast wykonałam zespolenie nerki z aortą oraz żyłą
głównądolnąEvyMartinez.
–Czymożepaniwyjaśnić,dlaczegowybranotęmetodę,anie
zespolenieztętnicąbiodrową?
– Ponieważ jak na pacjenta w jej wieku naczynia krwionośne
byłyzbytmałe.
Reporterskwapliwiezanotowałodpowiedź.
– Eva dochodzi do siebie na oddziale intensywnej opieki, a jej
rokowaniejestbardzodobre.
Gdyrozległysiębrawa,Natepodszedłbliżej.
Boże,obyniechodziłooEvę.
–Bardzoprzepraszam,żeprzerywam.DoktorChiu,mogępa-
niąprosićnachwileczkę?
Wyłączyłamikrofon,aonpochyliłsię,byszepnąćjejdoucha:
–SąnarządydlaKyle’a.–Topowiedziawszy,odwróciłsię,jak-
byniechciałstaćbliskoniej,poczymwyszedł.
Zapadłacisza,wszystkiespojrzeniaskupiłysięnaniej.
–Przepraszam,alemuszęwyjść.Dziękujępaństwu.–Pospiesz-
nieopuściłasalę,ignorującpytania,czychodzioKyle’a.Zostawi-
łaztympasztetemFreyęiMilę.Onezrobiątolepiej.
Wtejchwilionamaważniejszezadanie.
Kyle’owizostałoniewieleżycia,rozpaczliwiepotrzebujenowe-
gosercaorazpłuc.
Boże,spraw,bytymrazemokazałysięsprawne.
Na szczęście, ponieważ znajdowały się na drugim końcu mia-
sta,będziemogłajeocenićosobiście.
Nateczekałnaniąnakorytarzu.
–PrzygotujęKyle’adooperacji,tyzajmijsięnarządami–rzu-
cił,poczympodałjejkomórkę.–Zostawiłaśjąnabiurku.Prze-
gapiłabyśtelefonzbankunarządów.
–Przepraszamidziękuję.
–Zadzwoń,jakjużbędzieszjemiała–powiedział,niepatrząc
nanią.–Karetkaczekaprzedszpitalem.
Nimzdążyłacośpowiedzieć,energicznymkrokiemoddaliłsię,
byprzygotowaćpacjentadooperacji,więcskierowałasiędood-
powiednio wyposażonej karetki. Ledwie wsiadła, kierowca włą-
czyłsygnał.
Jechałazbolącymsercem,aleczegoinnegomogłasięspodzie-
wać?Zmarnowałaszansę.PooperacjiKyle’aNatewrócidoNo-
wegoJorkuiwątpliwe,byjeszczekiedyśgozobaczyła.
Serce mu pękało, gdy patrzył na Flo. Tego dnia zamierzał za-
chowaćdystans,aledostałesemesazbankunarządów,więcmu-
siałsięzniązobaczyć.
Na pociechę miał dobrą wiadomość dla Kyle’a. Jego pacjent
otrzymałkolejnąszansę.
–Cześć,doktorku–wyszeptałKyle.
– Przynoszę dobre wieści. Mamy narządy. Doktor Chiu już po
niepojechała.Tylkonadrugikoniecmiasta,tymrazemsąbliżej.
Trzebacięprzygotować.
Kylesłabosięuśmiechnął.
–Super,aleniedziwsię,żenieskaczęzradości.Niedałbym
rady.Ledwiedyszę.
–Rozumiem,niefatygujsię.
–Dotejporyminiepowiedziałeś,czysmokingsięsprawdził.
–Naprawdę?–NatewolałbyuniknąćtematuFlo.
–Tak.Powiedz,cosięstało?
–Pojechaliśmynagalę,żebyzdobyćśrodki.
Kylewzniósłoczydonieba.
– Dobra, dobra. Od samego początku między wami iskrzy.
Chceszmiwmówić,żenicsięniewydarzyło?
Natepokręciłgłową.
–Niechcęotymrozmawiać.
–Domyślamsię.Jakbyło?
–Musimypobraćcikrew,zanimpojedzieszdosalioperacyjnej.
–Niezmieniajtematu.Dlaczegoniechceszpowiedzieć,cocię
łączyzdoktorChiu?
–Bonicnasniełączy.Tobyłamistyfikacja.Pocałowałemjąraz
nadachu,zarazpowylądowaniu,apotemmusiałemudawać,że
zniąjestem.Nicsięzatymniekryje.
Kylezmrużyłoczy.
–Nieumieszkłamać,doktorku.Tobienaniejzależy.
Świętaprawda.Nawetwięcejniżzależy.KochaFlo.Kochajej
siłę. Mimo że nie ufa przeszczepionej nerce, stara się czerpać
z życia pełnymi garściami, a on co robi? Ukrywa się za murem
poczuciawiny.
–Nie.
–Niewiem,dlaczegoniechceszsięprzyznać,kiedy…–Urwał,
naglewiotczejąc.
–Kyle…?
Monitoryoszalały,anaekraniepokazałasięliniaprosta.
–Kyle,nie!–Natewezwałposiłki,obniżyłłóżko,poczymprzy-
stąpił do reanimacji. Defibrylator nie wchodził w rachubę z po-
wodu wszczepionego urządzenia wspomagającego pracę lewej
komory serca. Wydając polecenia, kontynuował uciskanie klatki
piersiowej.
Kylenieprzeżyjeoperacji.Nie,niedopuści,byprzyjaciel,jego
pacjent,umarł.Niemamowy.
Monitorzarejestrowałtętno,alegdyNatezaprzestawałakcji,
zanikałoponownie.Cholera!
Gdyzadzwoniłjegotelefon,odebrałagopielęgniarka.
–Doktorze,dzwonidoktorChiu.ManarządydlapanaFrancisa
iprosioprzewiezieniegonabokoperacyjny.
Zaklął po nosem, po czym nie przerywając masażu, usiadł na
łóżkuKyle’a.
–Wieźcienasnablok.Natychmiast!
ProsiłBoga,byFlozdążyła.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
W drodze powrotnej dowiedziała się, że Kyle stracił przytom-
ność. Biegnąc na blok operacyjny, krzyczała, żeby usuwano się
jej z drogi. Dotarłszy na miejsce, dowiedziała się, że Kyle jest
stabilny,aNatejużotwieraserce.
Umyłasięiweszładosalioperacyjnej.Jedenzmłodszychchi-
rurgówzająłsięprzygotowaniemnarządówdoprzeszczepienia.
Gdypodeszładostołuoperacyjnego,Natewłaśnieusuwałurzą-
dzeniewspomagające.
–Narządywporządku?–zapytał,niepodnoszącwzroku.
–Tak.
Kiwnąłgłową.
– Najpierw wyjmiemy serce, potem płuca. Przed nami długa
droga.
–Wiem–szepnęła.–Posłuchaj…
–Nieteraz.SkoncentrujmysięnaKyle’u.
–Rozumiem.–Zajęłapozycjęasystyiobserwowałagozgorz-
ko-słodkim smutkiem, bo zbliżał się dzień, kiedy Nate wyjedzie,
więcjużgoniezobaczy.
Mimożenapoczątkuniepodobałsięjejpomysłudawaniapary
dlawzmocnieniapozycjiHollywoodHills,minionetygodnienale-
żałydonajbardziejudanychwjejżyciu.Odtakdawnanosiłasię
zlistąrzeczydozrobieniaprzedśmiercią,aleanirazuzniejnie
skorzystała,dopókiniepoznałaNate’a.Nierobiłzniąnicryzy-
kownego, ale nie traktował jej jak ofiary. Zachęcał ją, nie oba-
wiającsię,żeladamomentsięrozsypie.Całkieminaczejniżro-
dzice.
Samotnośćjejniedokuczała,bobyłotołatwiejszeniżryzyko-
waniebóluserca,oczymjużmiałaokazjęsięprzekonać,alete-
raz,gdypoznałaprawdziwysmakbyciazkimśkochanym,czuła,
żebędziejejtegobrakowało.
Bardzodługoprzyjdziejejżyćsamotnie.
Skupsię!Usunąwszyurządzeniewspomagającelewąkomorę,
przystąpilidowyjmowaniachoregoserca.Kylezostałpodłączony
dopłucosercairozpoczęłosięusuwaniepłuc.Gdypodanoimna-
rządydawcy,Flozajęłasięzespalaniempłuc,aNateserca.
Pracowali w milczeniu, jakby od lat razem wykonywali takie
operacje.Kylestraciłdużokrwi,aleprzygotowanoodpowiednią
ilośćkrwidotransfuzji.
Mimo że trwało to osiem godzin, napędzana adrenaliną nie
czuła zmęczenia. W przerwach wzmacniała się espresso, które
czekałonanichzadrzwiamisali.
–Odłączyćpłucoserce–rzuciłNateimodlącsięwduchu,spoj-
rzałnaFlo.
Obysięudało.
NoweserceKyle’anabrałokoloruizaczęłobić,apłucaporu-
szaćsięwmiaręoddychania.Gdyrozległysięoklaski,Flosięro-
ześmiała.
Zauważyła,żeiNatepodmaskąsięuśmiechał.
–Czaszamknąćpowłoki,panidoktor.
–Wrzeczysamej.
Następnie umocowano dreny i przewieziono pacjenta do sali
pooperacyjnej.Wrazieproblemówmiałzostaćprzewiezionyna
oddziałreanimacyjny.Floanisięśniłojechaćdodomu.Postano-
wiłaprzezcałąnocczuwaćprzypacjencie.Zrzuciłafartuch,by
sięumyć.
–Zostanęprzynim–oznajmiłNate.–Tomójpacjent.
–Jesteśpewien?Mogęzostać.
– To jest mój pacjent – powtórzył. – Chcę go monitorować,
akiedypozwolinatojegostan,zabioręgodoNowegoJorku.Ta-
kie jest jego życzenie. Życzył sobie rekonwalescencję przecho-
dzićwłaśnietam.Tamteżmieszkająjegorodzice.
–Udałosięnamuniknąćrozgłosu,alepowinniśmyspotkaćsię
zFreyąiMiląnatematkonferencjiprasowej–zauważyłaFlo.
–Tysięniepokażesz?
–Nie.
Westchnął.
– Cokolwiek to znaczy, jestem zadowolony, że byłaś ze mną
przytejoperacji.
Piekłojąpodpowiekami,alesięnierozpłakała.
–Jateż.
Wyszedł z umywalni, zostawiając ją pochyloną nad umywalką,
doktórejkapałyjejłzy.Łzyulgiiżalu.
Niechciała,byodchodził,alesamawszystkopopsuła.Więcdo-
brze, że wyszedł. Poza tym czy można kochać kogoś, kto nie
chce być kochany? Mężczyznę uczepionego przeszłości, który
dźwigabrzemiępoczuciawiny?
Nie,niemożna.
Niepofatygowałsięprzebraćaniogolić,sprawdziłjedynie,czy
jego strój jest czysty. Jeśli tak bardzo domagają się konferencji
potym,jakdopierocoodszedłodstołupoośmiogodzinnejopera-
cji,tomogągozobaczyćwtakimstanie.
Wszedłdosaliiodrazu,oślepionybłyskamifleszy,zająłmiej-
scenapodium.
–Dziękujęzazainteresowanie.Jaksięzapewnepaństwoorien-
tują, dawca dla pana Francisa znalazł się czterdzieści minut od
szpitala Hollywood Hills. Doktor Chiu przetransportowała jego
serceipłuca.PousunięciupanuFrancisowiurządzeniawspoma-
gającego pracę lewej komory doktor Chiu oraz ja usunęliśmy
uszkodzoneserceipłuca,poczymwszczepiliśmynowenarządy.
–Jakdługotrwałaoperacja?
–Osiemgodzin.PanFrancisprzezjakiśczasbędzieprzebywał
naoddzialeintensywnejopieki.
–Jakiesąrokowania?ZdążyzadebiutowaćnaBroadwayu?
– W tej chwili jest stabilny. Więcej będziemy w stanie powie-
dzieć za dwie doby – wyjaśnił Nate. – Co do debiutu na Broad-
wayu,tonależyodłożyćgonapóźniej.Powrótdozdrowiabędzie
długi i do końca życia pan Francis będzie na lekach immunosu-
presyjnych.
–GdziejestdoktorChiu?–zawołałktośwtłumie.
Gdy Nate spojrzał w tę stronę, zauważył, że Flo, w miejskim
ubraniu,niepostrzeżenieweszładosali.
Poczuł,jakpulsująmuskronie.
Dlaczego musiał wszystko popsuć? Dlaczego Flo tak pragnie
ryzyka? Nieznośna była świadomość, że w jej obecności traci
kontrolę.Musitrzymaćsięodniejzdaleka,mimożejąkocha.
–DoktorChiuczuwaprzynaszympacjencie.
– Co się stanie z waszym związkiem, kiedy pan Francis wróci
doNowegoJorku?Czytokoniec„zespołumarzeń”?
– Będziemy mieli okazję sprawdzić, jak to wygląda na odle-
głość. – Popatrzył tam, gdzie stała, ale zobaczył tylko jej plecy.
Wyszłazsali.
Dobijałogo,żesprawiajejcierpienie.
Dlaczegomusitorobić?Przecieżjąkocha.
Tobyłoto.Onajestzdecydowanażyćjaknajpełniej,aonnie,
boboisięspojrzećwprzyszłość,porazdrugistracićukochaną
osobę.Musichronićswojeserce.
– Skoro nie ma więcej pytań dotyczących pana Francisa, po-
zwolę sobie wrócić na oddział. – Pod tym pretekstem wybiegł
zsaliwnadziei,żedogoniFlo.
Niestety.Zakląłcicho,poczymruszyłnaoiom.Jużnamiejscu
skontrolował parametry Kyle’a, który nadal był zaintubowany.
Wszystkobyłowporządku.Jaknakogoś,ktowłaśnieprzeszedł
operacjęprzeszczepieniasercaorazpłuc,jegostanbyłdobry.
Przypomniało mu się, jak serce Kyle’a stanęło w jego rękach.
Ułameksekundy,astraciłbyprzyjaciela.
„Sereno,wróćdomnie”.
Alegdyjątrzymałwramionach,jejsercejużniebiło.Nic,ci-
szaitylkogłoslekarzastwierdzającegoczaszgonu.
Flo w jego ramionach żyje. Jest blisko. Serena na pewno by
chciała,żebydalejcieszyłsiężyciem.Niepodobałbysięjejtaki,
jakibyłprzezostatniedziesięćlat.
Serenatryskałażyciem.RwałasiędożyciajakFlo,aonnigdy
niepodcinałjejskrzydeł,niezarzucałegoizmu,bonarażażycie.
WprzypadkuFlozachowałsięinaczej.
Flo,któratakdzielnie walczyożycie.Flo zasługujenato,by
żyć jak chce, a on nie ma prawa jej od tego odwodzić. Bo nie
chcestracićFlo,takjakstraciłSerenę.
Otosednosprawy.Wątpiłjednak,czymajeszczejakieśszanse
potym,jakjąpotraktował.Niebyłteżpewien,czywystarczymu
odwagipozwolićjej,byprowadziłażycietakie,najakiezasłuży-
ła.Możetoilepiejdlanich,żewkrótcewyjedzie?
Nie widziała go od trzech dni. Myślała, że wrócił do Nowego
Jorku,aleodFrei dowiedziałasię,żenadal jestwLosAngeles.
Ipełnidyżurykiedyindziejniżona.
Może przez to będzie jej lżej, niż gdyby wyjechał na dobre.
Jednakzbólemsercapatrzyłanabiałąkanapęwswoimgabine-
cieijegostaranniezłożonyfartuchorazstrójoperacyjny.
Kiedyśwydawałosięjej,żekogośkocha,aletoniebyłapraw-
da.SmutekporozstaniuzJohnnymnijaksięmiałdotego,coczu-
łateraz.Musistądwyjść.
Ruszyładowejścianaoddziałintensywnejopieki,gdziewdal-
szym ciągu przebywał Kyle. Niedługo, jeśli będzie czuł się do-
brze, miał wrócić do swojego szpitalnego apartamentu. Nate’a
niezauważyła,więcweszładopokoju.
Otworzyłoczyisięuśmiechnął,aleilekkoskrzywił.Chciałjej
pokazać, że nic go nie boli. Pielęgniarki jej doniosły, że zgrywa
chojraka.
–Jaksiępandzisiajczuje?–Powitałagouśmiechem.
–Wydajemisię,żejesteśmypoimieniu.
–Kyle,jaksiędzisiajczujesz?
– Jestem cały obolały – odparł, zniżywszy głos. – I zmęczony.
Chybanigdynieczułemtakiegozmęczenia.
– Twój organizm stara się oswoić z nowym sercem i płucami.
Tonietakiełatwe.
–Podobno.Twoimzdaniem,jakposzło?
Przysiadławnogachłóżka.
–Takdobrze,jakoczekiwałam.Niemaszżadnychobjawówod-
rzucenia ani innych powikłań pooperacyjnych. Sądzę, że jak nic
się nie zmieni, będziesz mógł wrócić do swojego apartamentu,
azamiesiącdoNowegoJorku.
–Och…–Kyleniekryłrozczarowania.
–Wiem,żemiałeśzadebiutowaćnaBroadwayu,ale…
–Nie,nieotochodzi.–Kyleostrożniekaszlnął.–Jestemprze-
rażonyzpowodutegodaru,którydostałem.
Ścisnęło ją za gardło. Doskonale rozumiała, co Kyle czuje.
Samawielokrotnietegodoświadczała.
–Tak,tojesttakidar,zaktóryniemakomupodziękować.Dar
jakżadeninny.
Kyleprzytaknął.
–Właśnie.Co,jeżelicośsięstanie…?
–Niedasiężyć,takgdybając.Nękałomnietoprzezwielelat.
– Westchnęła. – W wieku czternastu lat dostałam nową nerkę
i byłam ogromnie wdzięczna za tę drugą szansę, ale żyłam
w strachu przed śmiercią. Czułam, że jeżeli mam umrzeć, to
musi się stać na moich warunkach, bo nie zgadzałam się, żeby
decydowałotymprzeszczepionynarząd.
–Miałaśtransplantację?
–Tak,więcwiem,coczujesz.Ciężarświadomości,żemaszna-
rządpobranyodosoby,któraumarła.Tocośwyjątkowocennego
i, Kyle, nie chciałabym, żebyś go roztrwonił. Żyj jak najpełniej.
Nie odtrącaj tych, których kochasz, bo nie jest wykluczone, że
umrzesz.Niktniewie,jakdługodrugaszansasięsprawdza,ale
drugieżyciewsamotności…Niewartotakżyć.
PopoliczkuKyle’aspłynęłałza.
–Otóżto.Iletowytrzyma?
–Niewiem.–Wzruszyłaramionami.–Jesttyleróżnychczynni-
ków… Ale myślę, że jak będziesz dbał o siebie i ten wspaniały
dar,będzieszżyłcałkiemdługo.
–Tenstrachmija?–zapytał.
–Nie,niemija,alejaksięmakogoś,ktonaskochazwzajem-
nością,towartosięstarać.
–Dziękuję,panidoktor.
–Flo,zapomniałeś?
–Flo–powtórzyłzuśmiechem.–Alejakniemasznicprzeciw-
ko temu, wolę nazywać cię Florence. Kiedyś zakochałem się
wdziewczyniezFlorencji.Tobyłamiłośćmojegożycia.
–Cosięzniąstało?
–Pozwoliłemjejodejść.Tomójnajwiększybłąd,aleBroadway
musinaraziepoczekać.Myślę,żejakstanęnanogi,wybioręsię
doWłoch,żebytędziewczynęodszukać.
–Kyle,życzęciszybkiegopowrotudozdrowia.–Wyszłazpo-
koju,byniezacząćkrzyczeć.
Bardzo chciała dostać drugą szansę, by powiedzieć Nate’owi,
co czuje i że go pragnie oraz obiecać, że nie będzie wystawiać
swojego życia na ryzyko. Od tylu lat twierdziła, że nie pozwoli,
by ktoś nią kierował, mówił, co jej wolno, a co nie, ale prawdę
mówiąc,tomałoważne.Najważniejszajestmiłość.
Najważniejsze to nie odtrącać tych, którzy cię kochają. Życie
nicniejestwartebezmiłości.
Stojąc z boku, patrzył za odchodzącą Flo. Szła ze zwieszoną
głową, z rękami w kieszeniach w kierunku swojego gabinetu.
Gdy ją poznał, z dumnie uniesioną głową przemierzała biegiem
szpitalnekorytarze.
TaFlomataksamojakonzłamaneserce.
NajpierwchciałzbadaćKyle’a,apotemzobaczyćsięzFlo,by
sięzniąpożegnaćijeszczerazpodziękować,alekiedypodszedł
do drzwi pokoju Kyle’a na oddziale intensywnej opieki, usłyszał
zwierzeniaFlo.
Mówiłaotychsamychemocjach,jakietargałynimsamym.On
teżsiębał.Długożyłzpoczuciemwinyiwciągłymstrachu,ale
tak nie można żyć. Flo obawiała się czegoś innego, ale to też
strach.Niegodziłasię,bystrachniąkierował,aonsobienato
pozwolił.
Kocha ją. I jeśli mu wybaczy, chce spędzić z nią resztę życia.
WięczamiastzajśćdoKyle’a,pobiegłzanią.
–DoktorChiu!
Przystanęłazaskoczona.
–Doktorze,myślałam,żepanjużwyszedł.
–Nie,pracowałemwbibliotece.Możemyporozmawiać?
Gdyskinęłagłową,wziąłjąpodramięipoprowadziłdogabine-
tu.Zamknąłzasobądrzwi.
–Flo,przepraszam–szepnął.
–Zaco?
–Przepraszam,żepróbowałemcięograniczać.
–Nate…–westchnęła–nictakiegoniezrobiłeś.
– Nieprawda. Ja… spanikowałem, kiedy powiedziałaś, że
chceszsięwspiąćnaElCapitan.Niemogłemcięstracić.Niepo
tym,jakstraciłemSerenę.Nieprzeżyłbymtego.
–Jakto?
– Florence Chiu, kocham cię. Myślę, że pokochałem cię od
pierwszegowejrzenia,aleniedopuszczałemdosiebietejmyśli.
–Aleitakmożeszmniestracić.
Potrząsnąłgłową.
–Trudno.Znamryzyko,aleinteresujemnie,cosięmożewyda-
rzyć. Wątpię, żeby coś złego stało się twojej nerce, ale nawet
wtedybędęprzytobie.Niezamierzamnigdziewyjeżdżać.Zosta-
jęwLosAngeles.Dziękitobieznowuchcemisiężyć.Uratowa-
łaśmnie.
– Wydawało mi się, że cię zniechęciłam. Wszystkich zniechę-
cam.Wydawałomisię,żemuszęcośudowadniaćtądurnąlistą,
ale nie mam nic do udowadniania. Zamiast sercem, kierowałam
sięstrachem.
Nateotoczyłjąramionamiimocnoprzytulił.
–Flo,kochamcię.Inigdziesięniewybieram.
–Jateżciękocham.
Niewypuszczającjejzobjęć,pocałowałją.Flożyje,jesttutaj,
jest przy nim. Prawdą stało się coś, co miało być mistyfikacją,
dlategożeosobnik,jakimbyłprzedlaty,októrymjużzapomniał,
wymknąłsięijąpocałował.Kiedyusłyszał,żemaudawaćjejko-
chanka,przestraszyłsię,boprzeczuwał,żeczęstozniąprzeby-
wając,zakochasięwniej.Alezobaczyłwniejsiebie.
IzatęskniłzadawnymNate’em.
Przyniejczułsiębardziejsobą,więcniezamierzałpozwolićjej
odejść.
Oparłszymugłowęnapiersi,westchnęła.
–Coteraz?Romansnaodległość?
– Nie. Rozważam przeprowadzkę do Los Angeles. James za-
proponowałmipracę.
–Naprawdę?
Przytaknął.
–Pozatymprzydałybymisięwakacje.
–Wakacje?Nieznamtakiegosłowa.
–Więcmusiszjepoznać.Uważam,żejakKylebędziestabilny,
należą się nam dwa tygodnie wolnego. Odtransportujemy go do
Nowego Jorku, pomożemy mu się urządzić, przeorganizujemy
mójpersonel,apotemsamochodemwrócimydoKalifornii.Coty
nato?
–PrzejedziemyprzezcałeStany?
Przytaknął.
–Tobyłonatwojejliście.
–Nawetoniejniewspominaj.Tobyłodobredlakogoś,ktomy-
ślałośmierci,amójczasjeszczesięniekończy.
–Agdybyśmyspisaliantylistę?
–Antylistę?
–Listęrzeczydozrobienia,pókiżyjemy.
–Tomisiępodoba.–Roześmiałasię.–Tolepszeodmojejlisty.
Tyjesteślepszy.
EPILOG
Rokpóźniej
Odetchnęła głęboko, stając na szczycie Whistlers Mountain
wParkuNarodowymJasper.NiebyłtowprawdzieEverest,zato
najwyższewzniesienie,najakiesięwspięła.Upajałasięwysoko-
ścią,lodowatympowietrzemiwidokiemciągnącymsiękilometra-
mi.
Przytulona do Nate’a spoglądała w dół na miasteczko Jasper
położonewdolinie.
–Ononaprawdęmakształtlitery„J”–zauważyła.–Niechciało
misięwtowierzyć,kiedypoinformowałanasotymrecepcjonist-
kawhotelu.
–Ach,tyniedowiarku.
– Ufam ludziom. – Cofnęła się o krok. – Ale przyznam, że za-
chowujeszsiępodejrzanie.
–Wcalenie.Widzisz,jesteśnieufna.
–Boostatnioczęstomniezaskakujesz,atodociebieniepodob-
ne.–Uśmiechnęłasię.–Dziwimnietwojabrawura.
–Toniemanicwspólnegozryzykiem.Chceszpowiedzieć,że
niepodobacisiętaniespodzianka?
Zarzuciłamuręcenaszyję.
–PodobamisiętaniespodziewanawyprawadoKanadyipodo-
bamisię,żeweszliśmynatenszczyt,chociażniebyłotobardzo
trudne.
–Pomyślałem,żeprzejażdżkakolejkątoteżatrakcja.
–Domekzwannąnapełnianąwodązgorącegoźródłateżjest
super,aletochybalekkaprzesada.Kylepodsunąłcitenpomysł?
–Tak.Znawłaścicielainamtozałatwił.–Pocałowałjąwczu-
bekgłowy.–Żebysięodwdzięczyćzauratowanieżycia.Grate-
raznaBroadwayu,aledałsobiespokójześpiewaniemitańcze-
niem.
–Bardzogolubię,aleuważam,żeśpiewanieitańczeniemoże
sobiedarować.Tylkomutegoniepowtarzaj.
–Niepowtórzę,bobysięzałamał.Wdalszymciągusięodgra-
ża,żemicięodbije.
–Niechtylkospróbuje.
Odkąd Nate dołączył do zespołu szpitala Hollywood Hills,
a wieść o udanych operacjach Kyle’a i Evy rozeszła się po Sta-
nach, do Los Angeles ciągnęły tłumy klientów pragnących, by
operowałich„zespółmarzeń”.Tobyłszalonyokres.
OdwieźliKyle’asamolotemdoNowegoJorkuizamknęliklinikę
Nate’a.Wdrodzepowrotnej,tymrazemsamochodem,zwiedzili
mnóstwo turystycznych atrakcji. Nawet zatrzymali się na jeden
dzieńwLasVegas,skądudalisiędoSeattle,byNatepoznałjej
rodzicóworaz,oczywiście,sędziwąnǎinai.
Odziwo,rodzicegozaaprobowali,chociażdawniejuważali,że
zracjichorobyniepowinnaznikimsięwiązać.Najwyraźniejito
przeszłodohistorii,boprzyjęliNate’azotwartymiramionami.
Onteżichpolubił.
Z Seattle ruszyli do San Francisco, do jego rodziców. Bardzo
się denerwowała przed tym spotkaniem, ale oboje okazali się
fantastyczni.PopowrociedoLosAngelesznaleźliwiększelokum
bliżej szpitala. Po czym rzucili się w wir pracy. I nawzajem nie
pozabijali.
Niesamowityrok.
Stojąc na szczycie Whistlers, pomyślała, że nie była to praw-
dziwawspinaczka,atylkowejścienaszczytodstacjikolejkiiże
muszą to być trudne chwile dla Nate’a, zważywszy jego dawne
wyczyny.Aleliczyłsięgest.
– Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś… – Zawahała się, bo
Nateprzedniąukląkł.–Co…cotyrobisz?
–Proszęcięorękę.
– Aha, jak wtedy, kiedy surfowaliśmy. Wybieramy się na lodo-
wiecichceszmizapiąćjakąślinkę?
Popatrzyłnaniądziwnie.
–Nie,niejakwtedy.
–Jakto?Ty…?
Wręcetrzymałpudełeczko.
–Flo,tosąoświadczyny.
–Proponujeszmimałżeństwo?
– Tak. Przed wyjazdem poprosiłem twojego ojca o zgodę. Do-
staliśmy ich błogosławieństwo. Pytanie tylko, czy chcesz zostać
mojążoną?
Jak zaczarowana wpatrywała się w pierścionek z brylantem.
Tegosięniespodziewała.Nigdyniebrałapoduwagę.Odjęłojej
mowę,więctylkoprzytaknęła,aonwsunąłjejpierścioneknapa-
lec.
–Zakładam,żechcesz.
–Tak,zdecydowanietak.
–Kochamcię,Flo.Wróciłaśmiżycie,pokazałaś,żewartożyć.
Przyprowadziłem cię na tę górę, miejsce nowe dla ciebie i dla
mnie,żebycisięoświadczyć.
–No,nareszciemamdowód,żemojepodejrzenianiebyłybez-
podstawne – powiedziała, zapatrzona w iskrzący się w słońcu
brylant.
–Jakto?
–Czułam,żecośknujesz.Alenieto.
Przygarnąłjądosiebie.
–Wiązałosiętozdużymryzykiem–przyznał.–Twójtatapal-
nął mi długie kazanie, potem musiałem negocjować z twoim ro-
dzeństwem.Naszczęściezmamąinǎinaiposzłogładko.
–Mimotozaryzykowałeś.
–Zchęciąsiępodejmętegoryzyka,jakimjesteśty,bowmoim
życiuniemanicpewniejszegoodciebieiniezależnieodtego,co
przyniesieprzyszłość,chcębyćztobądokońca.
–Ajaztobą.Coterazmizaproponujesz?
– Podróż do Las Vegas, a potem uciekniemy, żeby uniknąć ro-
dzinnejimprezy.
Flowybuchnęłaśmiechem.
–Tomisiępodoba!Jestemza.Alechybaprzeztopopsująsię
twojestosunkizmoimirodzicamiibabciami.
– Sama nǎinai podsunęła mi ten pomysł – odparł z szerokim
uśmiechem.
–KiedyruszamydoLasVegas?–zapytałaroześmiana.
–Jutro.Wszystkojużzałatwiłem.
–Byłeśpewien,żesięzgodzę?
–Tak,podjąłemtoryzyko.
Tytułoryginału:PerfectRivals…
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2016
Redaktorserii:EwaGodycka
Korekta:UrszulaGołębiewska
©2016byHarlequinBooksS.A.
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.Warszawa2017
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości
dzieławjakiejkolwiekformie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałko-
wicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinMedicalsązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequ-
inEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollinsPolskajestzastrzeżonymznakiemnależącymdoHarperCollinsPu-
blishers,LLC.Nazwaiznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN:978-83-276-2979-1
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Rozdziałtrzynasty
Rozdziałczternasty
Epilog
Stronaredakcyjna