Â
WIAT
N
AUKI
Marzec 1998 83
P
ewnego wieczoru po kolacji za-
bawialiÊmy si´ niewinnie wy-
wo∏ywaniem duchów przy stoli-
ku. KtoÊ zaproponowa∏, by spróbowaç
skontaktowaç si´ z Charlesem Darwi-
nem. UczyniliÊmy to. Bez powodzenia.
A wszystko wzi´∏o si´ stàd, ˝e jeden
z uczestników naszego salonowego se-
ansu spirytystycznego czyta∏ o wielkiej
nie rozwiàzanej dotàd zagadce, jakà jest
to, kto pierwszy wystàpi∏ z koncepcjà
ewolucji.
Czy by∏ to Darwin, czy te˝ Alfred
Russel Wallace, podró˝nik, badacz sa-
mouk i przyrodnik zbzikowany na
punkcie owadów? (W ciàgu oÊmiu lat
Wallace zgromadzi∏ na Archipelagu Ma-
lajskim kolekcj´ 125 660 okazów wszel-
kiego robactwa!) Przebywajàc w 1858
roku na Borneo, przes∏a∏ Darwinowi tro-
ch´ swoich przemyÊleƒ na temat po-
wstawania gatunków, po czym – szyb-
ciej ni˝ zdo∏a∏byÊ powiedzieç: „Ja to
pierwszy wymyÊli∏em!” – Darwin opu-
blikowa∏ swoje Wielkie Dzie∏o. Niektó-
rzy sugerowali, ˝e – no, sami wiecie co.
Mo˝e powinniÊmy spróbowaç skontak-
towaç si´ z Wallace’em. W koƒcu on
sam by∏ zapalonym spirytystà i utrzy-
mywa∏, ˝e nigdy nie spotka∏ medium,
które by oszukiwa∏o.
Podobnego zdania by∏o kilku ówcze-
snych s∏ynnych naukowców, a wÊród
nich pewien wybitny lecz nieco na-
rwany profesor fizyki Oliver Lodge. Po-
dobnie jak Wallace interesowa∏ si´ on
przekazywaniem myÊli. Rozg∏os zyska∏
g∏ównie swym wk∏adem w inny, równie
trudny do wykrycia sposób przesy∏ania
informacji: za pomocà fal elektromagne-
tycznych. Aby tego dokonaç, wpad∏ na
pomys∏ wype∏nienia rurki opi∏kami ˝e-
laznymi, które ustawia∏y si´ zgodnie
w jednym kierunku, kiedy przechodzi∏
przez nie s∏aby sygna∏ radiowy, pe∏niàc
w ten sposób rol´ detektora. Skonstru-
owane przez niego urzàdzenie utoro-
wa∏o drog´ Kanadyjczykowi Reginal-
dowi Aubreyowi Fessendenowi, któ-
remu w 1906 roku uda∏o si´ przes∏aç cià-
g∏e fale radiowe (stanowiàce przeciwieƒ-
stwo przerywanych sygna∏ów, którymi
pos∏ugiwa∏ si´ Marconi we W∏oszech
oraz inni wynalazcy) umo˝liwiajàce
przekazywanie g∏osu ludzkiego.
Tà nowinkà natychmiast zaintereso-
wa∏a si´ United Fruit Company, s∏usz-
nie przewidujàc, ˝e dzi´ki niej mo˝e zro-
biç kokosy na bananach. Dla masowego
handlu owocami by∏ to idealny sposób
skoordynowania transportów morskich
i kolejowych. Taka precyzja jest szcze-
gólnie mile widziana w handlu banana-
mi, gdy˝ owoce te rosnà tak szybko,
˝e mo˝na je zbieraç kilka razy do roku.
Oznacza to tak˝e, i˝ dojrzewajà w oczach,
trzeba wi´c dostarczaç je klientom mo˝-
liwie jak najpr´dzej. Wiem o tym wszyst-
kim, gdy˝ czyta∏em okropnie nudne
tomisko pióra Alphonse’a Candolle’a,
uwa˝anego ju˝ w XIX wieku za najwi´k-
szà „szych´” w biznesie bananowym,
odkàd objà∏ po ojcu kierownictwo ogro-
dów botanicznych w Genewie.
Kumplem Candolle’a-ojca by∏ pewien
uczony i alpinista z Genewy, Horace
Bénédict de Saussure. Sta∏ si´ on Êwiato-
wej klasy specem od procesów geolo-
gicznych, kiedy – dzi´ki jego publikacjom
– uznano, ˝e Ziemia liczy sobie nieco wi´-
cej ni˝, jak przypuszczano, pi´ç tysi´cy
lat z groszami. To z kolei przygotowa∏o
grunt wspomnianemu wy˝ej Darwino-
wi. (Poniewa˝ de Saussure sta∏ si´ tak
s∏awny, a tak˝e dlatego, ˝e mia∏ bzika na
punkcie Mont Blanc, na którà dokona∏
drugiego wejÊcia, Szwajcarzy zastana-
wiali si´, czy nie przemianowaç nazwy
góry na jego czeÊç. „Mont de Saussure”
nie brzmia∏o jednak zbyt dobrze.)
Pupilem de Saussure’a by∏ Fran•ois
Argand, wypromowany przez niego
w paryskim Êwiecie naukowym. Tam˝e
Argand jesienià 1783 roku pomaga∏ bra-
ciom Montgolfierom zorganizowaç po-
kaz lotu ich balonu dla francuskiej Aka-
demii Nauk. W par´ tygodni póêniej
bracia zamiast kaczek i kurczàt umie-
Êcili w koszu ludzi – i tak dosz∏o do
pierwszego za∏ogowego lotu balonem.
Odby∏o si´ to ku zachwytowi i wzru-
szeniu Benjamina Franklina, który wró-
ciwszy niebawem do Stanów, narobi∏
szumu w stylu: „JeÊli Francuzi majà ba-
lony, to Ameryka te˝ powinna je mieç.”
By∏ to jednak g∏os wo∏ajàcego na pusz-
czy. We Francji zaÊ Napoleon nie zosta-
wi∏ suchej nitki na tych urzàdzeniach
nap´dzanych goràcym powietrzem, wo-
bec czego rozwiàzano Êwie˝o powsta-
∏y Korpus Balonowy. Zmartwi∏o to je-
go za∏o˝yciela, Nicholasa Conte’a, który
opuÊci∏ szeregi tej jednostki i wynalaz∏
nowy rodzaj o∏ówków. Ale to ju˝ temat
na inny felieton.
Tymczasem w USA rozgorza∏a wojna
domowa, a z nià od˝y∏o zainteresowa-
nie aeronautykà. Uosabia∏ je profesor
(z jakichÊ niejasnych wzgl´dów amery-
kaƒscy baloniarze tak byli tytu∏owani)
Thaddeus Lowe. Najwi´kszym osiàgni´-
ciem jego przebiegajàcej ze zmiennym
szcz´Êciem kariery lotniczej by∏o wznie-
sienie si´ – w balonie Enterprise – na wy-
sokoÊç 2000 stóp (ok. 610 m). Wydarzy-
∏o si´ to 2 czerwca 1862 roku podczas
bitwy pod Chicahominy. Londyƒski
Times doniós∏, ˝e Lowe móg∏ z tej wyso-
koÊci szczegó∏owo informowaç dowód-
c´ wojsk Unii o wszelkich posuni´ciach
konfederatów. By∏o to mo˝liwe dzi´ki
przewodowi telegraficznemu owini´te-
mu wokó∏ liny utrzymujàcej balon na
uwi´zi.
Cz∏owiekiem, który zleci∏ Lowemu t´
misj´, by∏ George B. McClellan, genera∏
armii Potomacu – niegdyÊ cudowne
dziecko, który w lot zrozumia∏ mo˝liwo-
Êci wywiadu powietrznego. Innym, do-
wodzàcym jego bystroÊci, posuni´ciem
by∏o utworzenie tajnych s∏u˝b wojsko-
wych, czego dokona∏ dzi´ki pomocy
pewnego by∏ego bednarza, który zosta∏
prywatnym detektywem. McClellan, gdy
jeszcze przed wojnà dzia∏a∏ jako wice-
prezes Illinois Central Railroad, zatrud-
nia∏ go, by mia∏ oko na majàtek owej ko-
lei. JeÊli dodam, ˝e radcà prawnym by∏
tam Abraham Lincoln, domyÊlicie si´,
kim by∏ ten tajniak. Dzi´ki swym usto-
SKOJARZENIA
James Burke
Jest tam kto?
KOMENTARZ
DUSAN PETRICIC
nów, w których ogieƒ jest pod kontro-
là. Ptak ten najada si´ do syta resztkami
pozostawionymi przez p∏omieƒ, na
przyk∏ad na wpó∏ upieczonym ˝ó∏wiem,
który nie zdo∏a∏ uciec.
A nasze, ludzkie, zwiàzki z ogniem?
Umiej´tnoÊç jego niecenia posiad∏ tylko
jeden lub dwa gatunki. U˝ywany naj-
pierw przez naszego przodka, Homo erec-
tus, a dziÊ przez nas samych ogieƒ jest na-
rz´dziem równie niezastàpionym jak
j´zyk. We wspania∏ej ksià˝ce World Fire
– która natchn´∏a nas do napisania tego
felietonu – Stephen Pyne z Arizona State
University proponuje oczywisty spraw-
dzian tego, jakie znaczenie ma ogieƒ dla
naszej kultury: wyobraêmy sobie, ˝e w
ogóle go nie by∏o, i zobaczmy, co by si´
wtedy osta∏o. Autor, w zgodzie z mitem
prometejskim, dochodzi do wniosku, ˝e
wszystkie nasze dokonania zawdzi´cza-
my temu, kto zdoby∏ ogieƒ: „MoglibyÊmy
zatrzymaç si´ w rozwoju na etapie du˝e-
go gadajàcego szympansa, podà˝ajàcego
Êladem naturalnych po˝arów – zbieracza
grzebiàcego w popio∏ach obozowisk po-
rzuconych przez jakàÊ wy˝szà Istot´.”
Tymczasem dzi´ki obcowaniu z
ogniem od miliona lat staç nas na znacz-
nie wi´cej. Kiedy nasi przodkowie zdo-
bywali po˝ywienie, zbierajàc je, a potem
gotujàc, ogieƒ pozwala∏ im zyskiwaç no-
we rodzaje pokarmu; rozÊwietla∏ mroki
nocy, odstraszajàc wielkie koty; umo˝-
liwia∏ w okreÊlonej porze roku wypala-
nie rozleg∏ych obszarów i Êciàganie wiel-
kich stad trawo˝erców na odnowione
w ten sposób pastwiska, a tak˝e torowa-
nie sobie drogi przez g´ste, nieprzeby-
te chaszcze. Po˝ar jest pot´˝nym, choç
kapryÊnym sprzymierzeƒcem w´drow-
nych grup, ale wydaje si´ nieprzejedna-
nym wrogiem tych, którzy wytyczyli po-
la, pastwiska i lasy, uzyskujàc do nich
wieczyste prawo w∏asnoÊci.
Kiedy jednak ludzie osiedli, by upra-
wiaç rol´, stary przyjaciel ogieƒ wyr´-
cza∏ ich zrazu w ci´˝kiej pracy toporem,
motykà i lemieszem podczas karczowa-
nia i u˝yêniania ziemi. DziÊ, gdy sà nas
ju˝ miliardy, ogieƒ wcià˝ odgrywa nad-
zwyczaj wa˝nà rol´ w g∏ównym nurcie
gospodarki. Dzi´ki satelitom widaç gi-
gatony biomasy p∏onàcej na wsiach pod-
czas corocznego wypalania gruntów.
Masa w´gla spalanego w zamkni´ciu –
prawie ca∏y wydobywany w´giel, ropa
i gaz – nie jest nawet dwukrotnie wi´k-
sza. Pochodnia wcià˝ p∏onie ˝ywo, ale
równie ˝ywo uwijajà si´ in˝ynierowie;
co rok stawka roÊnie. Przysz∏oÊç ognia
jest zarazem naszà przysz∏oÊcià.
T∏umaczy∏
Karol Sabath
sunkowanym znajomym na wysokich
stanowiskach Allan Pinkerton móg∏ stwo-
rzyç najs∏ynniejszà w kraju agencj´ de-
tektywistycznà. To on pierwszy zauwa-
˝y∏, ˝e kanciarze majà w∏asny, specy-
ficzny modus operandi. By∏ te˝ mistrzem
kamufla˝u. A rejestr spraw, którymi si´
zajmowa∏, to swego rodzaju Who’s Who
Êwiata przest´pczego, w którym znaleê-
li si´ m.in. Jesse James, Butch Cassidy
i Sundance Kid.
Najwi´kszy rozg∏os przynios∏y jednak
Pinkertonowi dzia∏ania przeciw Molly
Maguires, tak bowiem nazywano (prze-
bierajàcych si´ za kobiety – przyp. red.)
cz∏onków grupy irlandzkich terrorystów
(czy te˝ anarchistów bàdê radyka∏ów al-
bo czegoÊ tam jeszcze) dzia∏ajàcych na te-
renach kopalƒ w´gla w Pensylwanii.
Wy˝ywali si´, podpalajàc, okaleczajàc i
mordujàc. Pinkerton postanowi∏ zinfil-
trowaç t´ band´ i w 1873 roku skierowa∏
do niej Jamesa McParlana posiadajàcego
odpowiednie kwalifikacje, jako ˝e by∏
Irlandczykiem, katolikiem i twardzielem.
Temu powiod∏o si´ a˝ za dobrze. „Mol-
lies” z miejsca tak bardzo go polubili, ˝e
zaproponowali mu, by przysta∏ do ich
sekcji zabójców. Zdesperowany McPar-
lan usi∏owa∏ im to wyperswadowaç, uda-
jàc pijaka. Stara∏ si´ nazbyt skutecznie,
wp´dzi∏ si´ bowiem w beznadziejny alko-
holizm, w wyniku czego zmar∏ w Denver
w nie wyjaÊnionych okolicznoÊciach.
Przez dwa lata przesy∏a∏ jednak Pinkerto-
nowi cotygodniowe tajne raporty, które
przyczyni∏y si´ do uj´cia „Mollies” oraz
doprowadzi∏y do kilku egzekucji.
Misja McParlana nie posz∏a ca∏kowicie
w niepami´ç. W 1914 roku zdoby∏ on
mi´dzynarodowe uznanie jako bohater
powieÊci Dolina trwogi. To znaczy zy-
ska∏by je, gdyby autor nie przypisa∏ jego
zas∏ug komu innemu. Na niwie literatu-
ry przyw∏aszczy∏ je sobie (wówczas ju˝
s∏awny na arenie mi´dzynarodowej)
Sherlock Holmes. Ale nie wysz∏o mu to
na dobre, gdy˝ podzieli∏ los McParlana
– sprawa opisana w Dolinie trwogi by∏a
te˝ ostatnià przygodà Sherlocka.
Jego twórca, sir Arthur Conan Doyle,
znalaz∏ bowiem po napisaniu tej powie-
Êci inny sposób spo˝ytkowania swych
talentów. Zaczà∏ uczestniczyç w takich
seansach, w jakich ja sam bra∏em udzia∏
tamtego wieczoru. Zarzuciwszy pisanie
w 1914 roku, Doyle znalaz∏ si´ na miej-
scu, które wczeÊniej zajmowali Wallace
i Lodge – sta∏ si´ czo∏owà postacià To-
warzystwa Badaƒ Parapsychicznych.
Mam nadziej´, ˝e ten felieton zachwy-
ci∏ Was i wprawi∏ w mi∏y trans.
T∏umaczy∏
Boles∏aw Or∏owski
ZADZIWIENIA
(ciàg dalszy ze strony 82)
SKOJARZENIA
(ciàg dalszy ze strony 83)
CZY MÓZG
JEST NAM
RZECZYWIÂCIE
POTRZEBNY?
NOBEL
ZA PRIONY
ROÂLINY
PODZIEMIA
PREZENTY
W ÂWIECIE
ZWIERZÑT
„HUZAREM”
DO BOJU?
CZY ISTNIEJE
UFO?
W dodatku
humanistycznym
GINÑCY ÂWIAT
PALEOAZJATÓW
ILE PRAWDY
W MITACH?
WYCIECZKA
DO SYRII
specjalnie dla
czytelników
WIEDZY I ˚YCIA
Cena
3 z∏
90 gr
(759) INDEKS 38142X
Mózg subiektywny
Kosmiczna legenda
„Huzarem” do boju?
Prezenty w Êwiecie zwier
zàt