5
Prolog
Na farmie (1962)
6
7
Claude, Teksas, 1962
Tego roku, kiedy Thomas Berryman i Ben Toy opucili Claude w Teksasie
czyli w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym drugim Thomas mia³ zwyczaj nosiæ
czarne kowbojskie buty z czerwonymi gwiazdkami na kostkach. Do ka¿dego buta
wk³ada³ po cztery dwudziestodolarowe banknoty. Oko³o po³owy lipca pieni¹dze
zaczyna³y rozpadaæ siê na strzêpy i mierdzieæ jak spocone stopy.
Pewnego nie zapowiadaj¹cego nic dobrego popo³udnia na prowincjonalnej
drodze numer piêæ pojawi³ siê b³yszcz¹cy wóz marki Coupe de Ville. Metaliczno-
niebieski. Na zderzakach po³yskiwa³y promienie s³oñca tworz¹c migaj¹ce gwiazdki
i spirale.
Thomas i Ben Toy obserwowali, jak samochód siê zbli¿a przemierzaj¹c pa-
skudn¹ pustyniê Panhandle. Nie mieli nic innego do roboty.
Zanudzê siê na mieræ i w krótce wyci¹gnê kopyta gdzie pod p³otem
wyzna³ Berryman jaki czas wczeniej. Toy wtedy tylko lekko siê umiechn¹³.
S³ysza³e o tym czarnow³osym dupku Raymondzie Cone? Pewnie tak za-
cz¹³ teraz Toy.
Zawsze mówi³em, ¿e tak siê stanie Berryman zaci¹gn¹³ siê w zamyleniu
papierosem bez filtra i wypuci³ k³¹b dymu. S³ysza³em, co mówi³ o tej Nadine
w chevrolecie swojego starego. Tak musia³o siê staæ.
Mylisz, ¿e siê z ni¹ o¿eni?
Jasne. Tak siê zawsze tutaj dzieje od setek lat. Potem staruszek zaprosi go
na pepsi w Amarillo, a ona bêdzie mia³a dziecko. Nastêpnie on zostawi ich oboje
i wyjedzie do Reno, Nevady lub Kalifornii. Nie cierpiê tego. Naprawdê.
Toy wyci¹gn¹³ niewielki pognieciony zwitek banknotów piêcio-, dziesiêcio-
i jednodolarowych i zacz¹³ je przeliczaæ.
8
On mówi, ¿e raczej w³o¿y sobie trzydziestkê do ust. Zanim polubi Na-
dine.
Tak, no có¿ Szybko zacznie zbieraæ puste butelki. To mu wybije z g³owy
te pomys³y.
Thomas Berryman os³oni³ d³oni¹ okulary s³oneczne, by lepiej widzieæ nad-
je¿d¿aj¹cy samochód. K³¹b brunatnego py³u pod¹¿a³ za wozem niczym propo-
rzec. Drogê przecina³y mu myszo³owy kieruj¹ce siê na wschód w stronê wodo-
spadów Wichita.
Kiedy coupe zbli¿y³ siê na odleg³oæ dwudziestu kilku metrów, Berryman
wyci¹gn¹³ rêkê z odstawionym kciukiem.
Jedziesz czy nie? spyta³ Toya.
Tymczasem wielkie auto, jad¹ce dot¹d ze sta³¹ prêdkoci¹, zwolni³o, by siê
zatrzymaæ.
Kierowc¹ okaza³ siê biskup z Albuquerque, ojciec Luis Gonsolo. Obaj m³o-
dzieñcy opucili Claude w Teksasie razem z nim. Podró¿owa³o im siê razem ca³-
kiem dobrze a¿ do Nowego Jorku.
Thomas Berryman i Ben Toy wjechali do metropolii w wielkim stylu no-
wiutkim, po³yskuj¹cym metalicznie niebieskim coupe de ville bez biskupa.
9
Wstêp
Thomas Berryman
wed³ug Jonesa (1974)
10
11
Moi rodzice, Walter i Edna Linda Jones wcale nie chcieli, ¿ebym zosta³ leka-
rzem, prawnikiem czy te¿ po prostu cz³owiekiem sukcesu; pragnêli tylko, ¿ebym
by³ dystyngowany i wytworny. Mocno ich jednak rozczarowa³em; zosta³em dzien-
nikarzem.
Napis nad biurkiem Ochsa Jonesa
Steve McQueen jest zabójc¹, któremu musisz dodaæ otuchy i zapa³u.
Gazeta Movie Review
Zebulon, Kentucky, 1974
W listopadzie tego roku przyjecha³em do mojego rodzinnego miasta Zebulon
w okrêgu Poland w Kentucky. Wróci³em do domu, aby napisaæ o mierci Bertra-
ma Poolea, porucznika Martina Weesnera oraz mojego przyjaciela, Jimmiego
Lee Horna z Nashville w Tennessee jednak przede wszystkim po to, by opisaæ
co, co redaktor gazety Nashville Citizen-Reporter nazwa³ Numerem Thoma-
sa Berrymana.
Tê ksi¹¿kê tworzy³em g³ównie z myl¹ o swojej dziewiêcioletniej córce, Cat.
Historia ta przypomina filmy Sama Peckinpaha: mamy tutaj w sumie szeæ
zabójstw. To opowieæ o m³odym Teksañczyku, który w wieku osiemnastu lat
postanowi³ zostaæ zawodowym morderc¹. Z tego, co wiem, swoj¹ decyzjê przy-
pieczêtowa³ pozbawiaj¹c na pocz¹tek ¿ycia kilka piêknych antylop oraz meksy-
kañskiego ksiêdza, a raczej biskupa.
12
Lune obserwacje: W pewnym artykule z gazety z Houdson przeczyta³em:
Co najmniej piêciu ludzi w Stanach Zjednoczonych zarabia ponad dwiecie ty-
siêcy dolarów rocznie dzia³aj¹c jako niezale¿ni (nie zwi¹zani z mafi¹) p³atni mor-
dercy. Sk³adaj¹c wycinek z gazety i wsuwaj¹c go do portfela, zastanawia³em siê,
jaki oni, u diab³a, maj¹ punkt widzenia tam w Houston.
Lune obserwacje: Bardzo niewielu rzeczywicie rozumie, co naprawdê kie-
ruje ludmi, którzy czyni¹ z³o Wiêkszoæ tych, którzy o nich pisz¹, ukazuje ich,
jak na mój gust, w zbyt czarnych kolorach. Albo znowu próbuj¹ dodaæ im nieco
s³odyczy i pikanterii niczym w filmie Bonnie and Clyde W ka¿dym razie nie
s¹dzê, ¿eby ka¿dy czarny charakter odznacza³ siê têpot¹ i nie wydaje mi siê, by
koniecznie musia³ byæ posêpny W rzeczywistoci Thomas Berryman by³ zupe³nie
inny.
Lune obserwacje: Pewnego dnia pokaza³em Cat co, co da³a mi dziewczyna
Berrymana: pneumatyczny pistolet typu Crossman. Chcia³em zademonstrowaæ,
jak dzia³a, i niechc¹cy przestrzeli³em narzutê na kanapê pani Mullhouse. By³o to
tak ciê¿kie prze¿ycie dla tej starej kocicy, ¿e wkrótce umar³a.
Lune obserwacje: Nawet w odwiedzanym przez okolicznych farmerów ba-
rze Paradise Doca Fiddlera, jednym z najbardziej znanych w stanie Tennessee,
wisi teraz nad rzêdem butelek plakat z podobizn¹ Jimmiego Horna. Losy Horna
sta³y siê kanw¹ dramatu moralnego, a ludzie lubi¹ dramaty, obojêtnie jakie.
Ostatnia uwaga: W tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym drugim roku Thomas
John Berryman ukoñczy³ szko³ê redni¹ w Plains z najlepszymi wynikami, jakie
uzyskano kiedykolwiek w ca³ym okrêgu Potter w Teksasie. Jego nauczyciele po-
informowali mnie, ¿e mia³ on fotograficzn¹ pamiêæ, a iloraz inteligencji równy
sto szeædziesi¹t szeæ.
Po dalszych dociekaniach odkry³em, ¿e znany by³ równie¿ z bezwstydnych
obyczajów i przezywano go królem rozpusty.
Kobiety, z którymi przestawa³, powiada³y tylko, ¿e wzbudza³ w nich poczu-
cie ni¿szoci. Nawet te, które darzy³y go najwiêksz¹ sympati¹, nigdy nie czu³y siê
z nim zupe³nie swobodnie.
Wiêkszoæ ludzi z okolic Clyde w Teksasie by³a przekonana, ¿e jest on teraz
znanym prawnikiem gdzie na wschodzie kraju. Na pocz¹tku myla³em, ¿e to kto
z rodziny Berrymana rozpuszcza takie plotki; póniej jednak dowiedzia³em siê,
¿e robi³ to on we w³asnej osobie.
Ojciec Thomasa by³ emerytowanym sêdzi¹ okrêgowym. Trzy tygodnie po
tym, jak dowiedzia³ siê, co jego syn zrobi³ w Tennessee, zmar³ na udar mózgu.
13
Berryman mierzy metr osiemdziesi¹t dwa centymetry i wa¿y oko³o osiem-
dziesiêciu omiu kilogramów. Ma czarne w³osy, piwne oczy i niezwyk³¹ jak na
swój m³ody wiek umiejêtnoæ koncentracji. Potrafi byæ tak¿e czaruj¹cy. W³aci-
wie stanowi uosobienie typowo amerykañskiego wdziêku.
T³o akcji: Cztery miesi¹ce temu trzydziestosiedmioletni burmistrz naszego
miasta, Jimmie Horn, zosta³ zastrzelony w najbardziej smutnych i dziwnych oko-
licznociach, jakie tylko mo¿na sobie wyobraziæ.
Z tego powodu w dniach czwartego, pi¹tego oraz szóstego lipca gazeta Nash-
ville Citizen-Reporters osi¹gnê³a rekordy sprzeda¿y.
Byæ mo¿e dlatego, ¿e ludzie w naturalny sposób okazuj¹ zainteresowanie,
kiedy zginie kto powszechnie znany. Znaj¹ przypadkowe fakty z ¿ycia takich
osób i traktuj¹ ich niemal jak swoich znajomych. Chc¹ wiedzieæ, w jaki sposób,
gdzie, kiedy i dlaczego to siê sta³o.
Wydaje mi siê, ¿e zwykle brzmi to mniej wiêcej tak: szaleniec Bert Poole
zastrzeli³ burmistrza Jimmiego Horna pónym popo³udniem bez wyranego po-
wodu.
Tak w³anie napisa³em, ale tylko o³ówkiem na kawa³ku papieru. W gazecie
ukaza³a siê d³u¿sza notatka o policjancie stanowym, który z kolei zastrzeli³ Poo-
lea.
By³o to zupe³ne gówno, beznadziejne i w dodatku nieprawdziwe.
Trzy dni póniej w artykule zamieszczonym w Washington Post doniesio-
no, ¿e cz³owiek, który zabi³ Berta Poolea, nie by³ ¿adnym policjantem z Tennes-
see, jak napisa³em oraz jak og³osi³a nasza gazeta w kilku innych notatkach.
Cz³owiekiem tym okaza³ siê dobrze p³atny zabójca z Filadelfii. Nazywa³ siê
Joe Cubbah. Zauwa¿ono go na zdjêciach zrobionych na miejscu zabójstwa Horna
i z³apano w Filadelfii.
Wspomnianego policjanta z Tennessee, Martina Weesnera, znaleziono w koñ-
cu w baga¿niku jego wozu patrolowego. Samochód sta³ na parkingu przy policyj-
nych koszarach od trzeciego lipca. Gazeta Memphis Times-Scimitar nazwa³a
Cubbaha bandyt¹ z wyobrani¹.
Rzecz jasna, historia o p³atnym mordercy, który zastrzeli³ innego zabójcê,
ogromnie wszystkich zdumia³a. Wprawi³a tak¿e w przygnêbienie wiele osób, ³¹cz-
nie ze mn¹. I w ystraszy³a niejedn¹ rodzinê, która zamyka³a teraz starannie drzwi
na noc.
Tak siê z³o¿y³o, i¿ krótko po tym, jak w Washington Post ukaza³ siê wspo-
mniany artyku³, do gazety Citizen-Reporter zadzwoni³ psychiatra z kliniki miesz-
cz¹cej siê na Long Island w Nowym Jorku i rozmawia³ przez telefon z jednym
z redaktorów prawie przez godzinê. Opowiedzia³ mu, ¿e jego pacjent mówi³ o za-
bójstwie Jimmiego Horna mniej wiêcej na tydzieñ przed tym wydarzeniem. Poda³
imiê i nazwisko owego pacjenta Ben Toy i stwierdzi³, ¿e by³oby dobrze, gdy-
by kto z gazety przyjecha³ i z nim porozmawia³.
Wys³ano mnie i w taki sposób wpl¹ta³em siê w tê historiê.
14
W wyniku tej decyzji znalaz³em siê teraz na odludziu w wiktoriañskim domu
na farmie niedaleko Zebulon w okrêgu Poland. Jak ju¿ wspomina³em, mamy teraz
listopad.
Wydawa³o mi siê, ¿e znajdê zadowolenie w tropieniu mordercy mojego przy-
jaciela doznam uczucia s³odkiej zemsty, jak to mówi¹ ale siê myli³em.
Codziennie od czwartej rano do mniej wiêcej jedenastej próbujê zestawiæ,
a nastêpnie wydobyæ sens z ponad dwóch tysiêcy stron notatek, uwag oraz wy-
wiadów, by odtworzyæ ci¹g wydarzeñ, ktore doprowadzi³y do zabójstwa Horna
w lipcu.
Otrzyma³em ju¿ nieprzyzwoicie du¿o pieniêdzy w formie zaliczek z czaso-
pism i gazet za artyku³y o Thomasie Berrymanie. A oto opowieæ o nim.
15
Czêæ pierwsza
Pierwsza podró¿
na Pó³noc
16
17
West Hampton, 9 lipca
W tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym dziewi¹tym roku otrzyma³em na-
grodê Georgea Polka za kilka artyku³ów o ¿yciu czarnoskórego burmistrza
Jimmiego Lee Horna z Nashville. Seria nosi³a tytu³: Przewodnik piechura po
dzielnicy slumsów, jednak w Citizen-Reporter ukaza³a siê jako cykl Czarni
¿yj¹.
Artyku³y nie by³y z³e, ale bardziej chodzi³o o to, ¿e pojawi³y siê we w³aci-
wym czasie i w odpowiednim miejscu: napisa³em kipi¹c¹ radoci¹ ¿ycia historiê
o czarnoskórym cz³owieku z Tennessee w rok po tym, jak zosta³ tam zamordowa-
ny Martin Luter King.
Ludziom, którzy mnie oceniali, wyda³o siê to nadzwyczaj w³aciwe. Uznali
moj¹ pisaninê za ¿yciow¹.
Mia³em szczêcie w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym dziewiatym.
Tego dnia, kiedy jecha³em do Instytutu Williama Pounda w West Hampton na
Long Island, wydawa³o mi siê, ¿e sprawa zaczyna siê wyjaniaæ. Jednak póniej
okaza³o siê, ¿e historia, jak¹ mia³em opisaæ, nie dotyczy³a tylko zabójstwa Horna;
rozros³a siê znacznie ponad to wydarzenie.
Zaparkowa³em wynajêty samochód ko³o szpitala na zat³oczonym placu opa-
trzonym napisem Dla odwiedzaj¹cych. Uzbrojony w magnetofon, z p³aszczem
przerzuconym przez ramiê, ruszy³em chodnikiem z popêkanych p³yt, obsadzo-
nym po obu stronach rzêdami starych, pochylonych dêbów.
Na pocz¹tku nie zwróci³em wiêkszej uwagi na budynek szpitala. By³em zbyt
zajêty u¿alaniem siê nad sob¹.
18
Lune obserwacje: Cz³owiekiem, który wygl¹da³ na najbardziej zagubione-
go i pokrêconego w ca³ym Instytucie Williama Pounda, z pewnoci¹ by³em ja
sam ubrany w workowaty bia³y garnitur, znoszony kapelusz typu panama i ele-
ganck¹ koszulê.
Oto Ochs Jones, trzydziestojednoletni gryzipiórek, który nigdy wczeniej nie
zapuci³ siê dalej na pó³noc ni¿ do Waszyngtonu.
Lekarze podobni do braci Brooks, pielêgniarki oraz pacjenci spaceruj¹cy po
szpitalu nie zwracali jednak na mnie najmniejszej uwagi.
To nie by³o dla mnie ³atwe nawet o dziewi¹tej trzydzieci w d¿d¿ysty, nie-
przyjemny poranek.
Ludzie przewa¿nie mnie zauwa¿aj¹.
Mam krótko obciête jasne w³osy, nieco tylko d³u¿sze po bokach, z ³ysin¹ na
czubku g³owy przypominam wiêc nieco franciszkanina. Gdy nie noszê okula-
rów, mam lekkiego zeza, a ¿e pada³o, musia³em je zdj¹æ. W dodatku liczê sobie
metr dziewiêædziesi¹t siedem i rzucam siê w oczy, nawet jeli nie noszê dziwacz-
nych ubrañ.
Tutaj jednak nikt nie zwróci³ na mnie uwagi. Jedna kobieta, chyba lekarka,
rzuci³a mi przelotne: Czeæ, Michael. Ochs, poprawi³em j¹ i na tym skoñczy-
³o siê nasze powitanie.
Szczerze w¹tpi¹c w to, ¿e Ben Toy ma mi co ciekawego do opowiedzenia,
pos³usznie ruszy³em w kierunku wskazanym przez strza³kê z napisem: BOW-
DITCH.
Pod³ogi w Instytucie Pounda by³y czyste, zielone jak trawniki w parku i pach-
nia³y wie¿oci¹. Szpital przypomina³ mi miasteczka uniwersyteckie we wschod-
niej czêci kraju, w takich miejscach jak Ihtaca, Swarthmore czy Hobart.
Zbli¿a³a siê dziesi¹ta. Szed³em mijaj¹c masywne budynki z czerwonej ceg³y
stoj¹ce przy brukowanej, równie czerwonej drodze.
Od czasu do czasu jaki cadillac lub mercedes przejecha³ z dozwolon¹ tutaj
prêdkoci¹ piêtnastu kilometrów na godzinê.
W secesyjnych domach, obok których przechodzi³em, mieci³y siê ró¿ne od-
dzia³y tutejszego szpitala.
W jednym z budynków mieszkali starsi pacjenci przykuci do ³ó¿ek. W innym
równie wiekowi, ale tacy, którzy mogli jeszcze pa³êtaæ siê woko³o przewa¿nie
po lobotomii.
Czteropiêtrowy gmach przeznaczony by³ wy³¹cznie dla dzieci w wieku po-
wy¿ej lat dziesiêciu. Ma³a dziewczynka siedzia³a ko³ysz¹c siê w oknie na parte-
rze. Przypomina³a mi Anthonyego Perkinsa z koñcowej czêci Psycho.
Zanotowa³em kilka obserwacji, ale poczu³em siê przy tym g³upio. W koñcu
dostrzeg³em dom, w którym przebywa³ Ben Toy: Bowditch, mêski oddzia³ zamk-
niêty.
19
Przed oddzia³em dla dziewcz¹t przydarzy³a mi siê dziwna historia.
Dziewczyna o pulchnych ramionach siedzia³a na mokrym frontowym trawni-
ku blisko drogi, któr¹ szed³em. Gra³a na gitarze z jasnego drewna i piewa³a zna-
n¹ piosenkê. By³a to niemal recytacja.
Theres something goin on
But you dont know what it is,
Do you, Mr. Jones?
*
Nazywam siê Ochs Jones, mam trzydzieci jeden lat i dwie córki Jedynym
aktem przemocy, jaki mog³em sobie przypomnieæ ze swojego ¿ycia, by³a historia,
któr¹ us³ysza³em jako ma³y ch³opiec ¿e brat mojego dziadka, Ochs Jones, zosta³
powieszony w Moon w Kentucky za kradzie¿ koni ale i tak nie wiedzia³em wtedy,
o co chodzi.
W³aciwie rozumia³em znacznie mniej, ni¿ mi siê wydawa³o.
Ostatni z secesyjnych budynków by³ nieco inny, jakby zbudowany bez jedno-
litego planu. Wygl¹da³ mniej urzêdowo i wydawa³ siê bardziej zaniedbany od in-
nych. Otacza³ go sosnowy zagajnik; miêdzy drzewami ros³y zielone, siêgaj¹ce
pasa zarola. Za tylnym dziedziñcem bieg³ wysoki palisadowy p³ot.
Na frontowych drzwiach wisia³a ozdobna z³ota tabliczka z napisem: BOWDITCH.
Cz³owiek, który dzwoni³ do Citizen-Reporter, doktor Alan Shulman, powi-
ta³ mnie w przedsionku. Poinformowa³ od razu, ¿e sprawa jest niecodzienna, ra-
czej delikatnej natury i stawiaj¹ca go w niezrêcznej sytuacji. Szpital, jak stwier-
dzi³, do tej pory tylko parê razy wyjawia³ dane dotycz¹ce pacjentów i zawsze
mia³o to zwi¹zek z procesami s¹dowymi.
Ale morderstwo doda³ to niezwyczajna sprawa. Chcemy pomóc.
Shulman wygl¹da³ jak typowy nowojorczyk. Krêcone, ciemne w³osy, nieco
przerzedzone. Na nosie okulary w czarnych oprawkach z maleñkimi srebrnymi
strza³kami w rogach. Prawdopodobnie liczy³ sobie trzydzieci parê lat. W jego
g³osie wyczuwa³o siê akcent brooklyñski, lub rodem z Queens, który brzmia³ w mo-
ich uszach dosyæ osobliwie.
Paru przygarbionych mê¿czyzn za oknami przes³oniêtymi metalow¹ siatk¹
rzuca³o na nas zaciekawione spojrzenia, jakbymy stoj¹c tak razem stanowili in-
teresuj¹cy przedmiot obserwacji.
Nieprzerwany strumieñ deszczu szumi¹c g³ono sp³ywa³ rynn¹ przy ganku.
Shulmanowi i mnie coraz trudniej by³o dos³yszeæ wzajemne argumenty w dy-
skusji, jaka siê rozwija³a.
* Fragment piosenki Ballad of a Thin Man Boba Dylana: Co tu jest grane, ale pan
nie wie co, prawda, panie Jones? (przyp. t³um.).
20
Wyjecha³em z domu oko³o pi¹tej, mo¿e piêtnacie po pi¹tej rano powie-
dzia³em podnieconym g³osem, przeci¹gaj¹c samog³oski w sposób typowy dla ziom-
ków z Po³udnia. Potem wsiad³em w samolot tych okropnych linii Southern Air-
ways i w yl¹dowa³em na lotnisku Kennedyego koszmarny lot zatrzymywali-
my siê w takich miejscach jak Dohern w Alabamie Potem wynaj¹³em samochód
i przejecha³em b³¹dz¹c kawa³ drogi na Long Island. A teraz pan nie chce mnie
wpuciæ, ¿ebym porozmawia³ z tym Toyem Czy tak, doktorze Shulman? Do-
brze pana zrozumia³em?
Shulman pokiwa³ tylko czarn¹ kêdzierzaw¹ g³ow¹ i odpar³:
Ben Toy mia³ bardzo ciê¿k¹ noc. Odk¹d tu jest, raz z nim lepiej, raz go-
rzej Wydaje mi siê, ¿e chcia³by najpierw dojæ do siebie. Nie s¹dzê, by posta-
nowi³ targn¹æ siê na ¿ycie Wiêc mo¿e porozmawia³by pan z nim jutro. A mo¿e
nawet dzi wieczorem. Ale nie teraz.
Do diab³a.
Pokrêci³em g³ow¹. Rozluni³em krawat i parskn¹³em miechem. Czêsto zda-
rza mi siê miaæ w niew³aciwych sytuacjach. Wiem, ¿e psuje to mój wizerunek.
Jednak bywa, ¿e nie traktujê siebie zbyt powa¿nie i nie da siê tego ukryæ.
Kiedy Shulman tak¿e siê rozemia³, od razu go polubi³em. mia³ siê w taki
sposób, ¿e trudno by³o zachowaæ powagê. Pewnie wykorzystywa³ to w kontak-
tach z pacjentami.
No có¿, w takim razie niech mnie pan chocia¿ zaprosi na fili¿ankê kawy
zaproponowa³em szczerz¹c zêby.
Doktor poprowadzi³ mnie przez tylne drzwi do pomieszczenia dla pielêgniarek.
Dostrzeg³em k¹tem oka kilka z nich, a tak¿e kilku pacjentów i wszêdzie mnó-
stwo pleksiglasu. Weszlimy do nastêpnego pokoju, wy³o¿onej drewnian¹ boaze-
ri¹ sali konferencyjnej, gdzie Shulman osobicie przyrz¹dzi³ mi kawê.
Po wymianie paru ogólnikowych zdañ na niezobowi¹zuj¹ce tematy wyzna³
mi, dlaczego zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e Ben Toy ma co wspólnego z zabójstwem
Jimmiego Horna, Berta Poolea oraz porucznika Marta Weesnera.
Ja za wyjani³em mu, czemu wiêkszoæ dziennikarzy z gazety Citizen-Re-
porter w to w¹tpi³a.
Widzielimy bowiem film, na którym zarejestrowano tragiczne wydarzenie.
Gdy puszczono go powoli, klatka po klatce, widaæ by³o wyranie, jak m³ody Poo-
le strzela Hornowi w pier i w twarz.
Podejrzenia Shulmana wywodzi³y siê za z niejasnych przeczuæ (prawdopo-
dobnie tak¿e wp³ywa³ na nie dokuczliwy fakt, i¿ policja pewnie nigdy nie wydo-
stanie Bena Toya ze szpitala, by zeznawa³ przed s¹dem).
Chocia¿ polubi³em Shulmana, jego teoria nie zrobi³a na mnie specjalnego
wra¿enia.
Niech siê pan nie martwi zapewni³ mnie ta historia oka¿e siê warta
czasu, jaki jej pan powiêci³ i mo¿e przynieæ niez³e dochody jeli pokieruje
ni¹ pan odpowiednio.
21
Maj¹c wiêc na uwadze, ¿e ta podró¿ jeszcze mi siê op³aci, po opuszczeniu
kliniki wybra³em siê na wycieczkê skierowa³em siê na po³udnie i przejecha³em
oko³o dziesiêciu kilometrów.
Skrêci³em wynajêtym wozem w boczn¹ drogê i uda³em siê nad ocean, aby po
raz pierwszy w ¿yciu siê w nim wyk¹paæ.
Gdybym wiedzia³, jak niewiele bêdê mia³ czasu podczas nastêpnych piêciu
miesiêcy, wykorzysta³bym to wolne popo³udnie jeszcze lepiej.
Po deszczowym dniu przysz³a piêkna bezchmurna noc; ciemne niebo mieni³o
siê ró¿em i b³êkitem.
Kiedy szed³em z powrotem brukowan¹ szpitaln¹ alejk¹, mia³em na sobie nie-
bieskie d¿insy i bia³¹ koszulê wsuniêt¹ w spodnie. By³ wieczór, ósma trzydzieci.
Poproszono mnie, bym o tej porze przyjecha³ z powrotem do Bowditch.
Brodaty, przypominaj¹cy rabina asystent mia³ nagrywaæ moj¹ rozmowê z Be-
nem Toyem i nadzorowaæ wizytê. Ze sznurkowego paska przy lewisach zwisa³
mu, pobrzêkuj¹c, pêk kluczy i innych metalowych gad¿etów. Na plastikowej pla-
kietce widnia³o jego nazwisko RONALD ASHER, PRACOWNIK SZPITALA
PSYCHIATRYCZNEGO.
Trzymaj¹c notesy i o³ówki szlimy d³ugim korytarzem, pokrytym szarym chod-
nikiem, mijaj¹c mieszcz¹ce siê po obu stronach przestronne sypialnie z bia³ymi
firankami w oknach.
Kiedy wyobrazi³em sobie, ¿e kto móg³by mnie tu zamkn¹æ, poczu³em lekkie
zdenerwowanie. Przeczesa³em w³osy d³oni¹.
Nasz pokój odosobnieñ nie jest zbyt du¿y powiedzia³ Asher. To co
w rodzaju izolatki. Przeznaczamy j¹ dla pacjentów, którzy zachowuj¹ siê gwa³-
townie. Wobec personelu, innych chorych oraz samych siebie.
A co z tego uczyni³ Ben Toy? spyta³em.
Potrafi niele narozrabiaæ du¿e bia³e zêby b³ysnê³y w gêstwinie brody.
By³ tam parê razy za wszystkie trzy przewinienia. Czasami naprawdê siê awantu-
ruje, ale bywa te¿ ca³kiem mi³ym gociem.
Asher zatrzyma³ siê przed zamkniêtymi drzwiami. Jednymi z wielu. Kiedy
otwiera³ je przy u¿yciu dwóch ró¿nych kluczy, zajrza³em do rodka przez miesz-
cz¹ce siê w drzwiach okienko wielkoci ksi¹¿ki.
Pokój istotnie by³ niewielki.
W ma³ych brudnych oknach prócz metalowej siatki tkwi³y czerwone kra-
ty. Na parapecie sta³a miska z niedojedzon¹ porcj¹ p³atków niadaniowych
z mlekiem. Na zewn¹trz by³o widaæ palisadowe ogrodzenie i podwórze do æwi-
czeñ.
Ben Toy siedzia³ na jedynym meblu, jaki znajdowa³ siê w pokoju w¹skim,
niebieskim materacu w drobne pr¹¿ki. Mia³ na g³owie czarny kowbojski kapelusz
filcowy z szerokim rondem, ale gdy zobaczy³ w okienku moj¹ twarz, ci¹gn¹³ go.
22
W³acie, do diab³a us³ysza³em przyjazny, st³umiony g³os. Drzwi s¹ zamk-
niête tylko trzykrotnie.
Asherowi w³anie uda³o siê je otworzyæ.
Ben Toy by³ wysokim, szczup³ym mê¿czyzn¹ ko³o trzydziestki, z jasnymi
przet³uszczonymi w³osami. Na jego twarzy czêsto pojawia³ siê krótki, przelotny
umiech. Wyglada³ jak Jon Voight na drodze do nieszczêcia.
Mia³ na sobie jedynie bia³e spodnie od pi¿amy, a ¿ebra wystawa³y mu tak, ¿e
mo¿na je by³o policzyæ. Na piersi ros³y mu krêcone kasztanowe w³osy. Ogólnie
wyglada³ na dosyæ wyniszczonego.
Asher twierdzi³, ¿e Toy próbowa³ zag³odziæ siê na mieræ, kiedy trafi³ do
szpitala. Podobno przedtem by³ ca³kiem przy koci.
Kiedy Toy odezwa³ siê, jego g³os ledwo by³o s³ychaæ. Jakby stara³ siê sprawiæ
wra¿enie, ¿e cierpi na depresjê. Mówi³ jak odurzony.
Cz³owieku, wygl¹dasz jak chrzecijañski mnich powiedzia³ uprzejmie,
przeci¹gaj¹c s³owa.
O cholera rozemia³em siê, a on zawtórowa³. Teraz wydawa³ siê zupe³nie
normalny. A mo¿e czarnobrody asystent by³ zaklinaczem wê¿ów.
Po chwili przygl¹dania siê sobie nawzajem przeszlimy od razu do tematu
Jimmiego Horna.
Prawdê mówi¹c, to ja zacz¹³em, a Toy zaraz siê rozgada³.
Wiedzia³, jak Horn wygl¹da³, gdzie mieszka³, w którym dok³adnie miejscu
znajdowa³a siê siedziba jego komitetu wyborczego. Zna³ imiona dwojga dzieci
Horna, jego rodziców; ca³¹ masê drobnych szczegó³ów, którymi nikt spoza Ten-
nessee nigdy by siê nie zainteresowa³.
Kiedy to us³ysza³em, zacz¹³em mówiæ szybciej i bardzo uwa¿nie s³uchaæ.
W magnetofonie tama wci¹¿ siê krêci³a.
Czy wiesz, kto zabi³ Horna? spyta³ mnie Toy.
Tak, wydaje mi siê, ¿e wiem. Facet o nazwisku Poole, Bert Poole. W³óczê-
ga, który ca³e ¿ycie mieszka³ w Nashville. Trochê walniêty.
Sk¹d wiesz, ¿e to on? dopytywa³ siê dalej Toy.
Pytanie zabrzmia³o bardzo powa¿nie i rzeczowo, jakby wypowiedziane g³o-
sem wiejskiego bukmachera. Ben powoli obraca³ w d³oni czarny kapelusz.
Po pierwsze odpar³em widzia³em to w telewizji. A poza tym rozma-
wia³em z mnóstwem ludzi, którzy tam byli.
Toy spojrza³ na mnie krzywo.
Widocznie gada³e nie z tymi, co trzeba rzek³. Wydawa³ siê bardzo pew-
ny siebie.
Zaraz po tym wspomnia³ o pewnym poredniku zapl¹tanym w sprawê Jim-
miego Horna.
I wtedy po raz pierwszy us³ysza³em o Thomasie Berrymanie.
23
Provincetown, 6 czerwca
Toy wspomina³ o pocz¹tku czerwca tego roku; o Provincetown w stanie Mas-
sachusetts.
M³ody Harley John Wynn zaparkowa³ samochód w cieniu ratusza w Provin-
cetown i ruszy³ w stronê Commercial Street, rozmylaj¹c o w³adzy i pieni¹dzach.
By³ wysoki, mia³ jasne w³osy i dziecinn¹ twarz, niczym F. Scott Fitzgerald na
fotografiach z dzieciñstwa. Przyjecha³ wozem marki Lincoln IV. Przypomina³ nieco
Thomasa Berrymana.Obaj modnie siê ubierali, byli ch³odni i rzeczowi, a tak¿e
niepokoj¹co pewni siebie.
Harley Wynn szuka³ Berrymana przez ponad trzy tygodnie. Wreszcie uda³o
mu siê we wtorek poprzedzaj¹cy ostatni weekend trafiæ na jego lad.
Spotkanie mia³o siê odbyæ w Provincetown. Poproszono Wynna, by siedzia³
o dziewi¹tej czterdzieci piêæ na jednej z ³awek przed ratuszem i czyta³ Boston
Globe.
Dochodzi³o wpó³ do dziesi¹tej; by³o ch³odno jak na Cape Cod o tej porze
roku.
wie¿o skoszona trawa pachnia³a przyjemnie; Wynnowi przywodzi³o to na
myl szkolne dziedziñce na dalekim Po³udniu. A sam Cape Cod kojarzy³ mu siê
z chorob¹ Heinego-Mediny.
Uwa¿aj¹c, by nie zabrudziæ wypolerowanych butów, przystan¹³ w cieniu drze-
wa tu¿ przy brzegu trawnika. Odskoczy³ nagle w bok przed wê¿em, który jednak
okaza³ siê zwojem kabla elektrycznego.
Wzdrygn¹³ siê czuj¹c dotyk zielonych ga³¹zek wierzby i doszed³ do wniosku,
¿e wci¹¿ czuje siê otumaniony po podró¿y.
Na Commercial Street nasta³ ju¿ ranek. Kiedy Wynn znalaz³ siê w blasku
bursztynowych wiate³, wyczu³ lekki zapach wody koloñskiej.
Usiad³ na jednej z bia³ych ³awek niedawno malowanych, podobnych do tych
przy ratuszu i spostrzeg³, ¿e znajduje siê poród lesbijek i homoseksualistów.
Kilka wysokich blondynek w szkar³atnych i niebieskich sk¹pych kostiumach,
przypominaj¹cych uprz¹¿. Niscy, zaroniêci faceci w bia³ych japonkach i jasnych
marynarskich spodniach, niektórzy w koszulkach bez rêkawów i sanda³ach. Mo-
delki z ok³adek nowojorskiego Timesa pod latarniami.
Wynn zapali³ Marlboro, zauwa¿y³, ¿e jego wielkie d³onie dr¿¹ i g³êboko ode-
tchn¹³.
Rozejrza³ siê po ulicy szukaj¹c Bena Toya.
Zatrzyma³ wzrok na portyku ratusza, gdzie zobaczy³ tylko bia³e gargulce i roz-
wydrzonych nastolatków krêc¹cych siê przy publicznej toalecie.
24
Wci¹¿ wsuwa³ d³oñ do kieszeni marynarki i dotyka³ grubej, br¹zowej koperty.
Po drugiej stronie ulicy trzydziestoletni Ben Toy i dwudziestodziewiêcioletni
Thomas Berryman siedzieli w tylnej sali baru A. J. Fogartyego i pili piwo oraz
krem alkoholowy Taylor.
Dwaj grubo ciosani faceci w drogich okularach s³onecznych przypominali
zagorza³ych kibiców tenisa.
Rozmawiali o Teksasie z dwiema m³odymi Irlandkami, które poznali w Hyannis.
Jedna z nich mia³a na sobie spódnicê i bluzkê w szkock¹ kratê; druga krótk¹ kurt-
kê, podwiniête d¿insy i pr¹¿kowane skarpetki do baseballa.
Toy i Berryman opowiadali stare historie ze swoich stron i wys³uchiwali mniej
b³yskotliwych, lecz obiecuj¹cych opowieci z Bostonu.
Oona, wy¿sza i ³adniejsza z dziewczyn opisywa³a, jak sz³a kiedy Alej¹ Mas-
sachusetts w Bostonie udaj¹c, ¿e kuleje.
Jak ci wszyscy biznesmeni z Pru powiedzia³a ludzie byli zbyt zak³opo-
tani, by na mnie patrzeæ. Mogê byæ sama, jeli chcê.
Berryman gapi³ siê na ni¹ pijanym wzrokiem, mrugaj¹c zaczerwienionymi
oczami.
Niez³a historia umiechn¹³ siê lekko, a potem zacz¹³ kiwaæ g³ow¹ w przód
i w ty³ w rytm wahad³a du¿ego zegara stoj¹cego opodal.
Dochodzi³a dziesi¹ta. S³owa piosenki Bette Midler piewaj¹cej boogie do-
biega³y z szafy graj¹cej.
Przystojny blondyn zagadywa³ Oonê ze swojego sto³ka przy barze.
Wiesz, kogo mi przypominasz? wyszczerzy³ bia³e zêby. Lauren Hutton.
Przepraszam dziewczyna umiechnê³a siê niewinnie ale le pan trafi³.
Tym razem Berryman rozemia³ siê w g³os. Wszyscy wybuchnêli miechem.
Po chwili rzek³ cicho do Bena:
Nie wydaje ci siê, ¿e ju¿ siê naczeka³?
Toy obliza³ pianê z piwa z górnej wargi.
Nie odpar³. Jeszcze trochê.
Jeste pewien, Ben?
Facet dopiero teraz zaczyna czuæ siê nieswojo. Boi siê, ¿e go nabra³em. Chcê,
¿eby siê wi³ i mia³ ju¿ dosyæ, kiedy pójdê z nim gadaæ Chocia¿ i tak nie potrze-
bujê takiego cyrku.
Berryman umiechn¹³ siê do niego.
Chcia³em tylko wiedzieæ odpar³. I tak od nas zale¿y, jak pogramy.
O dziesi¹tej trzydzieci, czterdzieci piêæ minut po umówionym czasie, Ben
Toy wsta³ i powoli podszed³ do okna wychodz¹cego na ulicê.
Pamiêta³ póniej, jak patrzy³ na Wynna przez litery namalowane na szybie.
Na faceta w drogim niebieskim garniturze w drobne szare pr¹¿ki, w br¹zowych
sznurowanych butach, z paskiem w podobnym kolorze. Typowy macho z Po³ud-
nia, pomyla³ wtedy Toy.
Ben za to mia³ na sobie b³êkitn¹ mulinow¹ koszulê z czerwonym motylem na
plecach, z zatrzaskami z masy per³owej. By³ wysokim, niebieskookim mê¿czyzn¹;
podpor¹ Berrymana; jego starym kumplem z Teksasu; teksañskim hulak¹.
25
Wród ch³opaków z Amarillo Toy by³ niegdy znany jako najmieszniejszy
facet w Ameryce.
Umiechn¹³ siê na widok Wynna, który znowu zacz¹³ przegl¹daæ Boston
Globe. Pieni¹dze by³y najwyraniej w lewej kieszeni jego marynarki. Wci¹¿
pociera³ to miejsce ³okciem.
Harley John Wynn nie móg³by nie zauwa¿yæ Toya wychodz¹cego z baru
Fogartyego. Ben wygl¹da³ jak pijany lord; mia³ d³ugie, jasne w³osy i pogodn¹
twarz.
Sun¹³ powoli za jakim studentem w fio³kowo-ró¿owej bluzie Boston Colle-
geu. Przeszed³ przez ulicê przeciskaj¹c siê miêdzy samochodami, g³ównie ró¿-
nymi rodzajami volkswagenów, i przysiad³ cicho na ³awce obok Harleya.
M³ody prawnik z Po³udnia, Harley Wynn, by³ zazwyczaj spokojony i opano-
wany. Wiod³o mu siê umiarkowanie dobrze. Uwa¿a³ siebie za bystrego faceta
umiej¹cego myleæ analitycznie. Uto¿samia³ siê z ludmi takimi jak Bernie Corn-
feld czy Robert Yablans zuchwa³ymi spryciarzami ze wiata biznesu. Teraz on
mia³ pokazaæ swoj¹ przebieg³oæ.
Wygl¹d Wynna, który stara³ siê nie okazywaæ zdenerwowania, nie zmyli³ jed-
nak Bena. Prawnika z Po³udnia zdradzi³y d³onie. Tak spocone, ¿e rozmywa³y druk
na gazecie Boston Globe. Na czole i czubku nosa Harleya widaæ by³o charakte-
rystyczne czarne smugi.
W³anie siê nad tym wszystkim zastanawia³em Wynn zatoczy³ rêk¹ ³uk
wskazuj¹c na ulicê. Spóni³ siê pan prawie o godzinê. Te peda³y Chcia³ mnie
pan postawiæ w niezrêcznej sytuacji umiechn¹³ siê ch³opiêco i wyciagn¹³ do
Toya siln¹ d³oñ. Rozumiem to.
Toy zignorowa³ ten gest. Mrukn¹³ co obojêtnie i spojrza³ na czubki swoich
butów.
Wynn rozemia³ siê w sposób typowy dla ludzi nerwowych, którzy ³askawie
siê na co godz¹.
Ben Toy wci¹¿ siê nie odzywa³.
No wiêc w porz¹dku nosowy g³os Wynna zabrzmia³ jako sucho. Horn to
ca³kiem inteligentny czarnuch Bardzo bystry, trzeba przyznaæ.
Toy podniós³ wzrok i spojrza³ rozmówcy prosto w oczy.
Zlekcewa¿y³ jednak delikatne uczucia ludzi z Po³udnia. Ale przecie¿ mnie
i pana w ca³ej tej sprawie interesuj¹ wy³¹cznie pieni¹dze Wynn czeka³ na ski-
nienie lub jaki inny znak zgody ze strony Toya.
Nie mam nic na ten temat do powiedzenia odezwa³ siê wreszcie Toy.
Zapali³ papierosa, wyciagn¹³ d³ugie nogi w niebieskich d¿insach, rozpar³ siê na
³awce i zacz¹³ przygl¹daæ przeje¿d¿aj¹cym samochodom.
26
M³ody prawnik próbowa³ zmusiæ siê do umiechu. Zwykle szybko zdobywa³
czyj¹ akceptacjê i przywyk³ do tego. Zerkn¹³ w stronê, w któr¹ patrzy³ Toy, spo-
dziewaj¹c siê, ¿e kto jeszcze do nich do³¹czy.
Otrzymacie szczegó³owe informacje na temat Horna rzek³. Dzienny roz-
k³ad jego zajêæ, jeli chcecie Prawnik wyrzuca³ z siebie s³owa jak komputer.
No dobra, ju¿ wystarczy Toy w koñcu odwróci³ siê i spojrza³ ponownie
na Wynna. Zaciska³ mocno zêby.
Dgn¹³ lekko Harleya piêci¹ w ¿o³¹dek.
Móg³bym ciê zabiæ, cz³owieku powiedzia³. Przestañ pieprzyæ.
Prawnik zblad³, pot wystapi³ mu na czo³o. Nie bardzo rozumia³, o co chodzi.
Toy odchrz¹kn¹³, zanim znowu siê odezwa³. Splun¹³ gêst¹ lin¹ na trawnik.
wiat³a reflektorów odbi³y siê w oczach Wynna, a nastêpnie b³ysnê³y w renicach
Toya.
Berryman chce znaæ powód oznajmi³ Ben. Chce wiedzieæ dok³adnie,
dlaczego a¿ tak wam na tym zale¿y, ¿e proponujecie tyle forsy.
Pokiwa³ na Wynna ostrzegawczo palcem, zanim pozwoli³ mu odpowiedzieæ.
Tylko nie pieprz bzdur.
Nic nie krêcê odpar³ Wynn. Rozumiem, ¿e to powa¿na sprawa. rodki
ostro¿noci W³aciwie wszystko jest jasne Nie mo¿e byæ ¿adnych podej-
rzeñ, kiedy ta sprawa dojdzie do skutku. ¯adnych poszlak. Tu nie chodzi tylko
o samo zabicie Horna. Moi ludzie s¹ bardzo czuli na punkcie podejrzeñ. Nie chc¹,
aby ich potem wypytywano.
Ben Toy umiechn¹³ siê s³ysz¹c odpowied prawnika. Przysun¹³ siê bli¿ej do
niego i poklepa³ go po pasiastej marynarce w miejscu, gdzie by³y pieni¹dze.
Mylê, ¿e ju¿ dosyæ tych bajek na dzisiaj powiedzia³ z miêkkim teksañ-
skim akcentem. Dajesz nam teraz po³owê szmalu. Masz go w kieszeni mary-
narki.
Wynn próbowa³ siê wymigaæ.
Mialem rozmawiaæ z Berrymanem osobicie zaprotestowa³.
Daj mi forsê, któr¹ mia³e przynieæ za¿¹da³ Toy. Albo idê st¹d i ko-
niec gadania.
Facet z Po³udnia zawaha³ siê, lecz w koñcu wyciagn¹³ br¹zow¹ kopertê. Spot-
kanie dobieg³o koñca.
Ben Toy odszed³ z piêtnastoma tysi¹cami dolarów, które wepchn¹³ do kiesze-
ni d¿insów. By³ bardzo z siebie zadowolony.
Ponad jego g³ow¹ zegar na ratuszu wybija³ godzinê. Dwiêk jakby unosi³ siê
w powietrzu. Bong, bong, bong.
W pubie Thomas pstryka³ przez okno zdjêcia Wynnowi. Mog³y siê póniej
przydaæ.
I tak rozpocz¹³ siê s³ynny numer Thomasa Berrymana.
27
Nowy Jork, 12 czerwca
Minê³o szeæ dni od pierwszego przekazania pieniêdzy. W Central Park South
w Nowym Jorku spacerowa³ sobie bia³y go³¹b. Przystan¹³, by dziobn¹æ rozmok³¹
chusteczkê higieniczn¹, a potem podfrun¹³ do granitowego parapetu okna z apa-
ratamentu Thomasa Berrymana.
Berryman twierdzi³, ¿e miejskie go³êbie zawsze przysiada³y na tym wystêpie,
ale nigdy nie zagl¹da³y do rodka.
Po ca³ym parapecie wala³y siê d³ugie niedopa³ki cygaretek.
By³a kiedy taka stara sztuczka z Texarkana z przypalaniem ptasich piór za
pomoc¹ cygar.
Okno znajdowa³o siê na dziewi¹tym piêtrze i rozci¹ga³ siê stamt¹d widok na
Central Park South. Malwniczo po³o¿ony budynek hotelu by³ wysoki i ciemno-
szary.
Pewien znany bankier faszysta pope³ni³ kiedy samobójstwo wyskakuj¹c
z jednego z pobliskich okien siêgaj¹cych od pod³ogi do sufitu. Przywi¹za³ linê do
kaloryfera, skoczy³ i siê powiesi³.
Berryman ma gruby kark i ciemne w³osy, dlatego z ty³u wygl¹da gronie.
Z przodu jednak zupe³nie inaczej, Ludzie od razu nabieraj¹ do niego zaufania.
Niemal wszyscy bez wyj¹tku.
Twierdzi, ¿e potrafi ciê¿ko pracowaæ; jest cierpliwy i wytrwa³y, gdy ma przed
sob¹ jakie zadanie do wykonania. Podobno przeczyta³ wszystkie ksi¹¿ki Karola
Dickensa, zanim skoñczy³ czternacie lat, ale uczyni³ to tylko dlatego, by dopro-
wadziæ do koñca to, co zacz¹³.
Jest postawnym mê¿czyzn¹ o szerokich ramionach i we³nistych w³osach.
Ma ciemniejsze od w³osów, gêste w¹sy w stylu modnym za czasów wojny sece-
syjnej.
Z wygl¹du przypomina³ mi irlandzkich futbolistów, a przynajmniej tych, któ-
rych widywa³em na zdjêciach, poniewa¿ moje kontaty ze sportem by³y raczej
ograniczone. wietnie pasowa³ te¿ do reklamy cygar Tiparillo.
Tego czerwcowego ranka w³¹czy³ elektryczny wentylator i starym zwycza-
jem wyci¹gn¹³ cygaro, które pomaga³o mu otrz¹sn¹æ siê ze snu.
Zaci¹gn¹³ zas³ony w oknie wysokim na ca³¹ cianê. Zniknê³y przypominaj¹ce
lizaki drzewa z Central Parku i dwuko³owe pojazdy. A tak¿e Hotel Plaza.
Na koñcu znikn¹³ leniwy koñ w niebieskim s³omianym kapeluszu i Berryman
rozemia³. Nie pracowa³ od czterech miesiêcy. P³awi³ siê w s³oñcu w Mazatlan
i Caneel Bay. By³ wie¿utki jak ró¿a.
Thomas Berryman nazywa³ niekiedy roboty, jakie mu siê trafia³y, numerami.
Mówi³, ¿e przygotowuje siê do nastêpnego numeru; odstawia jaki numer. Tym
razem mia³ to byæ numer z Hornem w roli g³ównej.
Przez nastêpne trzy dni starannie przygotowywa³ siê do spotkania z Lee Hor-
nem. Przeczyta³ wszystko, co kiedykolwiek o nim napisano i wszystko, co Horn
28
sam napisa³. Czyta³ wszystko, co tylko móg³ znaleæ, i to po dwa razy. A¿ zaczê³y
go boleæ oczy. A¿ poczu³, ¿e pêka mu g³owa.
Przesiadywa³ w zat³oczonej bibliotece i pracowa³ sumiennie niczym sekre-
tarz arcybiskupa. Nie nosi³ kowbojskich butów. Spryskiwa³ siê drog¹ wod¹ ko-
loñsk¹, a dla relaksu czyta³ ksi¹¿ki Larryego McMurtryego. Obsesj¹ Berrymana
by³o uczyæ siê, uczyæ i jeszcze raz uczyæ.
Przyjañ z Berrymanem wychodzi³a Benowi na dobre.
Mieszka³ w nadbudówce wysokociowca w apartamencie za szeæset dzie-
wiêædziesi¹t piêæ dolarów miesiêcznie. By³ w³acicielem sklepu z kwiatami i za-
bawkami przy Osiemdziesi¹tej Dziewi¹tej Ulicy w Yorkville i czasami sam go
obs³ugiwa³. Maleñka kwiaciarnia stanowi³a jego hobby. Niekiedy czu³, ¿e jest
kim lepszym, a nie tylko cwanym kowbojem z kilkoma dolarami w kieszeni do
przepuszczenia w barze.
Którego popo³udnia, kiedy zamyka³ sklep trzymaj¹c w wolnej rêce skó-
rzan¹ teczkê, a papierosa zawadiacko przekrzywionego w k¹ciku ust poczu³,
jak wyparowuje z niego nagle ca³a ta ch³odna, mieszczañska elegancja, czy te¿ to,
co najbardziej typowe dla mieszkañców dzielnicy Upper East Side.
Benowi wyda³o siê, ¿e zobaczy³ Harleya Wynna obserwuj¹cego go zza rogu
East End Avenue.
Toy rozejrza³ siê najpierw po ulicy mru¿¹c oczy przed s³oñcem. Potem ruszy³
truchtem. Ze swoj¹ teczk¹ w rêku, mimo zwalistej sylwetki, wygl¹da³ trochê jak
kobieta.
Wynn czy ktokolwiek to by³ odwróci³ siê ty³em do wiatru, by zapaliæ pa-
pierosa. Jak w filmie Alfreda Hitchcocka. A nastêpnie znikn¹³ w budynku z czer-
wonego piaskowca na rogu ulicy.
Toy podbieg³ i zatrzyma³ siê na chodniku przed domem.
Wynn krzykn¹³ ochryp³ym g³osem w stronê dachu. Wynn! Hej, Wynn!
Ty pieprzony dupku! wrzeszcza³. Ej, ty!
W oknach na ostatnim piêtrze sta³o pe³no niebieskich i czerwonych doniczek.
Zgaszone wiat³a na pierwszym piêtrze. Po Wynnie ani ladu.
Drobna staruszka w czerwonym burdelowym kimonie wysz³a na balkon, by
zobaczyæ, co siê dzieje. Wewn¹trz domu zaczê³y ujadaæ wielkie psy. Dozorca
wygl¹da³ na ulicê, jakby maj¹c nadziejê, ¿e ujrzy tam któr¹ z miejscowych plot-
karek.
Ben Toy zatrzyma³ w koñcu ¿ó³t¹ taksówkê sun¹c¹ wolno przy krawê¿niku
i kaza³ siê zawieæ na West Side. Po drodze po³kn¹³ tabletkê stelazyny i w rezul-
tacie zapomnia³ powiedzieæ Berrymanowi o cz³owieku, który wygl¹da³ jak Har-
ley John Wynn.
Pochyli³em siê w stronê Toya. Nawet materac i jego pi¿ama cuchnê³y mo-
czem.
29
Harley Wynn rzek³em.
Otworzy³ niebieskie oczy. Wyglada³ jednak, jakby mia³ zaraz zasn¹æ.
Po torazynie powiedzia³ oblizuj¹c suche, popêkane usta strasznie chce
siê spaæ.
Jeszcze tylko parê pytañ odpar³em. Dosyæ istotnych.
Westchn¹³ i pokiwa³ g³ow¹.
Czy Harley Wynn na pewno by³ z Po³udnia? spyta³em.
Jasne Toy zwin¹³ siê na krawêdzi go³ego materaca. Zadr¿a³. Tak samo
jak ty Czy móg³bym dostaæ koc? zwróci³ siê do Ashera s³odkim, ch³opiêcym
g³osem, dziwnie brzmi¹cym w ustach postawnego faceta z dwudniowym zaro-
stem na twarzy.
Odpowiedz na pytania poradzi³ mu asystent. Wiesz, ¿e mo¿esz dostaæ
koc. Wiêc wytrzymaj jeszcze trochê, dobrze?
A czy mogê dostaæ go teraz?
Asher wskaza³ na mnie. Zapali³ fajkê i wpatrywa³ siê przez okno w ciem-
noæ.
Toy wyprostowa³ siê z trudem i usiad³ opieraj¹c nagie plecy o betonow¹ cia-
nê. Chyba zaczyna³ siê d¹saæ. Mia³em nadziejê, ¿e Asher wie, co robi.
Wiesz, sk¹d Wynn pochodzi? spyta³em.
Odpowied Toya by³a krótka:
Z Tennessee.
Jeste pewien?
Powiedzia³em Tennessee, no nie?
Zaczyna³em mieæ poczucie winy, ¿e za bardzo go mêczê.
W porz¹dku, przepraszam odpar³em. Mam jeszcze tylko jedno pyta-
nie, Ben.
Wal, Ochs.
Wcale nie próbujê traktowaæ ciê protekcjonalnie. Naprawdê.
Toy umiechn¹³ siê, jakbymy tylko siê w co bawili. Z tym umiechem bar-
dzo przypomina³ Joego Bucka Conneroo.
Powiedzia³e, ¿e Wynn nie wynaj¹³ was sam
Nie. Wystawili go tylko do przodu. Zawsze mówi³: Oni powiedzieli to,
oni powiedzieli tamto. By³ p³otk¹. Podobnie jak ja.
No dobrze, w takim razie, czy wiesz, kto wynaj¹³ Berrymana?
Ben spojrza³ na Ashera, a potem na mnie.
Nie mogê powiedzieæ.
Pacn¹³em mocno d³oni¹ w pod³ogê.
Przecie¿ nie bêdziemy zaczynaæ tego wszystkiego od pocz¹tku rzek³em.
Tak naprawdê to nie wiem odpar³ Toy. Nigdy nie wiedzia³em, kto to
jest. Berryman wiedzia³.
Po tej odpowiedzi Toy zamkn¹³ oczy na dobre dwie lub trzy minuty.
Asher i ja siedzielimy w zupe³nej, niesamowitej ciszy, patrz¹c tylko jak Ben
oddycha. M³ody asystent mia³ oszo³omiony, zmêczony wyraz twarzy. Pomyla-
³em, ¿e sam pewnie nie wygl¹dam lepiej.
30
Toy znowu zwil¿y³ jêzykiem spierzchniête usta. Wzdrygn¹³ siê, jakby zapa-
da³ w sen.
W którym z pobliskich pomieszczeñ zabrzmia³a g³ona rock-and-rollowa
muzyka i Ben nagle znowu otworzy³ oczy. Wydawa³ siê niezadowolony, ¿e wci¹¿
jestemy w jego pokoju. Znu¿ony i jakby trochê rozdra¿niony.
Czy mogê teraz iæ spaæ? Znowu ten piewny, po³udniowy akcent. Czy
moglibycie przykrêciæ trochê wiat³o? Mo¿emy porozmawiaæ jutro, jeli chcesz
zwróci³ siê do mnie.
Teraz ju¿ nie wiem dlaczego, ale poda³em wtedy Benowi rêkê. ¯yczy³em mu
dobrej nocy.
Mo¿e zrobi³em to dlatego, ¿e ta nasza pierwsza rozmowa ca³kowicie zaw³ad-
nê³a moim umys³em Kiedy tylko Toy zacz¹³ opisywaæ przebieg spotkania w Pro-
vincetown, podczas którego Wynn przekaza³ mu pieni¹dze, wiedzia³em, ¿e je-
stem na tropie wielkiej afery.
Gdy po wyjciu z izolatki szed³em korytarzem obok Ronalda Ashera, przy-
pomnia³a mi siê przykra scena, której by³em wiadkiem piêæ dni wczeniej w re-
dakcji Citizen-Reporter.
M³ody pracownik gazety, arogancki czarnoskóry dziewiêtnastolatek, podsze-
d³ do mojego biurka i usiad³ na papierach, którymi zajmowa³em siê tego popo³ud-
nia. M³odzieniec nazywa³ siê John Seawright i mia³ zwyczaj napadaæ na mnie, ¿e
w artyku³ach o Hornie stworzy³em jedynie pozory rzeczywistoci. Ju¿ mia³em
powiedzieæ mu, ¿eby spada³ z mojego biurka i w ogóle zszed³ mi z oczu, kiedy
chwyci³ mnie za ramiona i siê rozp³aka³.
Zabili go szlocha³. Zastrzelili Jimmiego Horna, cz³owieku. Jest mar-
twy wykrztusi³ ch³opak.
W taki w³anie sposób dowiedzia³em siê o mierci Horna.
Kto w g³êbi szpitala gra³ na rozstrojonym pianinie. By³a to piosenka Nie
w ka¿dym mieszkaniu znajdziesz swój dom.
Wci¹¿ czu³em siê wstrz¹niêty po rozmowie z Toyem.
Umieszczone pod sufitem korytarza ¿ó³te wiat³a przyciemniono i nie mog³em
siê powstrzymaæ, by nie zagl¹daæ do janiej owietlonych sypialni, które mijalimy.
Dwaj mê¿czyni w rednim wieku, wygl¹daj¹cy na parê bliniaków, grali
w szachy w jednej z sal. W innej ch³opak w samej bielinie siedzia³ na ³ó¿ku, czy-
taj¹c podrêcznik do matematyki. M³odzieniec w okularach w rogowej oprawie
przegl¹da³ Shockproof Sydney Skate Marijane Meaker.
Spojrza³em na brodacza Ashera. By³o w tej zaroniêtej, chudej twarzy co,
co mnie przyci¹ga³o.
Myla³em o tym, ¿eby zapuciæ brodê przerwa³em milczenie. Chocia¿
nie do koñca rozumia³em swoje motywy.
Przewa¿nie chodzi o to, ¿eby pokazaæ ludziom, jacy jestemy wietni
umiechn¹³ siê asystent. Chocia¿ zapuszczanie brody to akurat doæ upierdliwy
sposób. W mojej zawsze zapl¹tuje siê spaghetti i okruszki ciastek.
31
Wcale nie chcê, ¿eby ludzie tak o mnie s¹dzili odpar³em patrz¹c na lam-
py u sufitu rzucaj¹ce przyæmione wiat³o. Nie wiem dok³adnie, o co mi chodzi-
³o. Ale na pewno nie o to.
Przystanêlimy ko³o kuchni dla pacjentów i Asher dalej rozprawia³ o niewy-
godach posiadania brody. By³ to rodzaj konwersacji, któr¹ uprawiaj¹ ludzie z Po-
³udnia po prostu gadanie o niczym.
Asher nala³ do kubków kawê, najczarniejsz¹ jak¹ w ¿yciu widzia³em. Pomy-
la³em, ¿e ma ca³kiem intryguj¹c¹ pracê.
Przygl¹da³em siê pryszczatemu nastolatkowi, którego zastalimy w kuchni.
Ch³opak wsypywa³ cukier do wysokiej szklanki z mlekiem, ³y¿eczka za ³y¿eczk¹.
Mia³ kêdzierzawe nastroszone w³osy i wygl¹da³ na cz³owieka, który w wieku szes-
nastu lat doszczêtnie siê wypali³.
W kuchni przyszed³ mi do g³owy pewien bardzo ciekawy i pragmatyczny
pomys³. Zacz¹³em zbieraæ si³y, by poprosiæ Ashera o pewn¹ przys³ugê, niezmier-
nie dla mnie istotn¹.
Co pan wie o tej sprawie? spyta³em na pocz¹tek.
Wszystko Asher napi³ siê czarnej kawy. Shulman zabra³ mnie dzi na
kolacjê. Powiedzia³ mi, jak to wygl¹da od strony szpitala. Stwierdzi³, ¿e tylko ja
mogê nadzorowaæ pañskie wizyty u Bena.
Dola³em do swojej kawy mietanki i wsypa³em trochê cukru. Wszystko na
pró¿no. Nie potrafi³em wypiæ tej mulistej cieczy. Za bardzo przypomina³a mi rze-
kê Mississippi.
A wiêc jest pan ca³kiem blisko z Shulmanem?
Dogadujemy siê. A czasami nie. Jak na mój gust, zbytnio wszystko uogól-
nia. Za bardzo wierzy podrêcznikom. Chocia¿ przewa¿nie ufa mojemu instynkto-
wi. Uwierzy mi pan, czy nie, ale by³em wczeniej w Kolumbii.
Powiedzia³ panu o Hornie? spyta³em.
Tak, mówi³ mi. Ale wci¹¿ nie by³em gotowy na to, co us³ysza³em od Toya.
Wiêkszoæ z nas wczeniej nie bra³a go zbyt powa¿nie.
Postanowi³em poprosiæ Ashera o wywiadczenie mi wielkiej przys³ugi. W ka¿-
dym razie by³em bliski wyrzucenia tego z siebie.
Zacz¹³em zupe³nie idiotycznie, poci¹gaj¹c ³yk kawy.
Nie chcê graæ na pañskich emocjach powiedzia³em ale zna³em Horna
osiem lat. Zanim to siê sta³o. Bylimy przyjació³mi. Co w tym rodzaju popra-
wi³em siê. To nie ma nic wspólnego z panem Chcê tylko uwiadomiæ panu,
co teraz siê ze mn¹ dzieje. Czujê siê podle.
Asystent pokiwa³ g³ow¹. Jeszcze raz siêgn¹³em po kawê.
W porz¹dku westchn¹³em. Problem w tym Chcia³bym przeczytaæ,
co napisano o Toyu od czasu, kiedy siê tu znalaz³ Móg³bym poprosiæ Alana
Shulmana, ale siê bojê. Jeli mi odmówi, jestem za³atwiony. Szukam nazwisk, dat,
czegokolwiek na temat Thomasa Berrymana. Przysiêgam, ¿e nie wykorzystam
niczego w sposób, który móg³by tu komu zaszkodziæ. W Bowditch.
32
Asher znowu pokiwa³ g³ow¹. Naprawdê wygl¹da³ marnie i by³o mi go ¿al.
Przeniós³ wzrok na kuchenne okno, za którym rozci¹ga³o siê pogr¹¿one w mroku
podwórze.
Przy murze mieci³ siê parking dla personelu, a zaraz dalej koñczy³ siê teren
szpitala. Gdzie niedaleko zaczyna³ siê ocean. Teraz jednak w ciemnociach mo¿-
na by³o dostrzec jedynie wysokie ogrodzenie. Salvador Dali nie namalowa³by
tego lepiej.
Na lewo od drzwi wejciowych Asher odwróci³ siê w moj¹ stronê jest
ma³a salka konferencyjna. Proszê tam na mnie zaczekaæ. Spróbujê przynieæ to,
czego pan potrzebuje.
Asystent przyniós³ mi kartê przyjêcia Toya do szpitala, kartê choroby oraz
dziennie zapiski dotycz¹ce samopoczucia pacjenta w sumie ponad dwiecie stron.
Wszystko opatrzono stemplowanym napisem POUFNE lub NIE WYNOSIÆ
Z POKOJU. Niektóre notatki by³y pisane na maszynie, wiêkszoæ jednak rêcznie,
czarnym atramentem.
Zacz¹³em przepisywaæ nazwiska, adresy, numery telefonów
Kilka razy pojawi³y siê nazwiska Jimmiego Horna i Harleya Wynna. Postaæ
Thomasa Berrymana nie wystêpowa³a tak czêsto.
Inne nazwiska i adresy nic mi nie mówi³y. Nie znalaz³em nic, co by bezpo-
rednio wi¹za³o siê z kim z Tennessee.
Szczególnie interesuj¹ca jednak wyda³a mi siê notatka z przyjêcia Toya na
oddzia³:
Pan Toy jest wyj¹tkowo przystojnym, dobrze u³o¿onym m³odym cz³owiekiem
z pó³nocno-zachodniego Teksasu. Nie mia³ dot¹d bliskich i sta³ych zwi¹zków z ko-
bietami, przyjani³ siê jedynie przez d³ugi czas z osob¹ tej samej p³ci.
Twierdzi, ¿e zabi³ mê¿czyznê i kobietê. Jakie dramatyczne wydarzenie wpê-
dzi³o go w ciê¿k¹ depresjê, której towarzysz¹ napady wciek³oci. (Rzuca siê na
ludzi i wali piêciami w ciany.)
Pan Toy miewa³ równie¿ halucynacje s³uchowe. Zaleca siê natychmiastowe
poddanie opiece na oddziale szpitala psychiatrycznego. Nie wyklucza siê u tego
m³odego cz³owieka prób samobójczych
Przesta³em czytaæ, kiedy przypomnia³em sobie fakt, który ostudzi³ mój entu-
zjazm i uci¹³ spekulacje na temat Toya i Berrymana. Jimmie Horn zosta³ przecie¿
zastrzelony przez Berta Poola. Kilkakrotnie ogl¹da³em to na filmie. Widzia³em to
tak wyranie jak s³ynny program w telewizji ukazuj¹cy sekwencjê zdarzeñ, kiedy
to Jack Ruby zastrzeli³ Lee Harveya Oswalda.
Cisza panuj¹ca na oddziale Bowditch przywodzi³a mi na myl póne wieczo-
ry w moim domu. S³ychaæ by³o jedynie szum wody w rurach tego starego budyn-
33
ku. Po chwili i one przesta³y bulgotaæ. By³a druga trzydzieci w nocy. Czu³em siê,
jakbym sam by³ trochê ob³¹kany.
Siedzia³em z wyci¹gniêtymi nogami opartymi o biurko z zielonym blatem,
pal¹c i popijaj¹c kawê z automatu. Rozmyla³em o Benie Toyu i Ronaldzie Ashe-
rze.
Zdawa³em sobie sprawê, ¿e mam wreszcie temat, prawdopobodnie ca³kiem
niez³y. Zacz¹³em obmylaæ, jak podejæ do kolejnych wywiadów.
Wiedzia³em z dowiadczenia, ¿e powinienem szybko wyjawiæ co o sobie
i swojej gazecie. Ludzie lubi¹ jasne sytuacje z obcymi Nastêpnie pomyla³em,
¿e najlepiej bêdzie wykorzystaæ naturaln¹ sympatiê, jak¹ wiêkszoæ osób ¿ywi³o
do Jimmiego Horna.
Nagryzmoli³em pospiesznie, co mia³bym mówiæ, ale by³o to tak zawi³e, ¿e
zanim doszed³bym do koñca, s³uchacze by zapomnieli, co by³o na pocz¹tku.
Pomyla³em wiêc, ¿eby zrobiæ to prosto i bezporednio. Na przyk³ad: Nazy-
wam siê Ochs Jones. Jestem dziennikarzem Nashville Citizen-Reporter (tu mia-
³em dodaæ w razie potrzeby: gazety lokalnej). Zajmujê siê spraw¹ zabójstwa Jim-
miego Horna z Nashville. Czy moglibycie mi pomóc?
Tak brzmia³ wstêp, który ani razu mnie nie zawiód³ przez ca³e cztery miesi¹ce
poszukiwañ obejmuj¹cych szeæ stanów.
Obawiaj¹c siê nieuchronnego spotkania z dozorc¹ lub pracownikiem ochro-
ny wyszed³em na zewn¹trz przez frontowe drzwi prowadz¹ce do foyer, które da³y
siê otworzyæ bez trudu w przeciwieñstwie do dwojga pozosta³ych, zamkniêtych
na klucz.
Przed budynkiem czeka³ na mnie Alan Shulman. Siedzia³ na schodkach pro-
wadz¹cych do przedsionka.
Mia³ na sobie znoszone ubranie w stylu lat szeædziesi¹tych; stop¹ w dwuko-
lorowym bucie kreli³ zawi³e linie na ¿wirowej cie¿ce.
Asher do pana zadzwoni³ stwierdzi³em.
Skin¹³ g³ow¹.
Szkoda, ¿e nie poprosi³ pan mnie o te papiery odpar³. To naprawdê
mnie niepokoi, panie Jones.
Wsta³ ze schodów i wszed³ do rodka. S³ysza³em, jak otwiera kluczem we-
wnêtrzne drzwi. Potem znowu nasta³a cisza.
Ja te¿ ¿a³owa³em, ¿e go nie poprosi³em.
Szkoda tylko, ¿e podszed³ do tego w taki sposób.
West Hampton, 10 lipca
Nastêpnego ranka siedzia³em w skot³owanym podwójnym ³ó¿ku w motelu
Howarda Johnsona jedz¹c samotnie niadanie i próbowa³em napisaæ pocz¹tek
artyku³u o Thomasie Berrymanie. Nie sz³o mi to najlepiej.
34
Lune obserwacje: My, wyznawcy nowej szko³y dziennikarskiej, energiczni,
bardziej rozgarniêci od innych, ow³adniêci obsesj¹, pragnieniem g³oszenia praw-
dy, nie potrafimy po prostu wyraziæ siebie tak dobrze jak wielu naszych poprzed-
ników.
Lune obserwacje: Ludzie, których znam, przyjaciele i krewni, lubi¹ porówny-
waæ dochodzenia prowadzone przez policjê oraz dziennikarzy do uk³adania obra-
zów z maleñkich fragmentów gdyby jednak potraktowaæ w taki sposób moje po-
szukiwania, by³aby to uk³adanka, w której brakowa³o wszystkich czêci sk³adowych.
Zosta³y zagubione w ró¿nych miejscach. Ko³o domu, na podwórku, przy sa-
mochodzie, wszêdzie tam, gdzie jecha³ kto, kto tê uk³adankê kupi³.
Zanim dziennikarz zabierze siê do sk³adania obrazu, musi najpierw odnaleæ
wszystkie jego fragmenty.
Siedzia³em w motelowym ³ó¿ku przygl¹daj¹c siê temu, co mia³em. Oto frag-
menty mojej uk³adanki:
Nazwisko w³aciciela baru w Provincetown w stanie Massachusetts: A. J.
Fogarty.
Hotel: Bay Arms (równie¿ w Provincetown).
Kwiaciarnia w Nowym Jorku: Flower & Toy Shop.
Numery telefonów, pod które dzwoni³ Ben Toy od chwili przyjêcia do szpitala:
212-686-4212 (Carole Ann Mahoney)
312-238-1774 (Robert Stringer)
617-753-8581 (Bernard Shaw)
212-838- 6643 (Mary Ellen Terry)
212-259-9311 (Berryman, Nowy Jork)
516-249-6835 (Berryman, Long Island)
Nazwiska: doktor Reva Baumwell; Michel Romains; Charles Izzie; Ina i Cal-
vin Toy.
Zanotowa³em sobie jeszcze:
Zadzwoniæ do Lewisa Rostena (redaktora mojej gazety) i spytaæ o tego zbi-
ra z Filadelfii.
Zatelefonowaæ do Alana Shulmana i zaprosiæ go na lunch albo/i mecz bokserski.
Zadzwoni³em do nowojorskiej informacji telefonicznej i poprosi³em o numer
Thomasa Berrymana na Manhattanie.
35
Podali mi 259-9311. Oczywicie ju¿ go zna³em.
Czy to Osiemdziesi¹ta Ulica numer szeædziesi¹t? spyta³em.
Nie, proszê pana odpar³a operatorka. To Central Park osiemdziesi¹t.
Do mojej listy doda³em nowojorski adres Berrymana. Zacz¹³em wykrêcaæ
pozosta³e numery.
Odpowied, jak¹ uzyska³em pod 686-4212 nada³a ton reszcie poranka. Ode-
zwa³a siê m³oda kobieta mówi¹ca z akcentem ze rodkowego Zachodu. Mia³a
pogodny, przyjazny g³os.
Halo?
Dzieñ dobry. Mówi Ochs Jones. Jestem znajomym Bena Toya.
Kogo?
Bena Toya, Thomasa Berrymana Powiedzieli mi, ¿e
Och, proszê chwileczkê poczekaæ. Pewnie chce pan rozmawiaæ z Maggie
odpar³a i zawo³a³a: Mags, znajomy Bena Toya
Od³o¿y³a s³uchawkê na stolik. S³ychaæ by³o stukanie wysokich obcasów po
parkiecie. Minê³o dziesiêæ minut. Po³¹czenie zosta³o przerwane. Zadzwoni³em
jeszcze raz, ale nikt nie odebra³.
W ksiêdze goci w recepcji hotelu Bay Arms w Provincetown nie znaleli
nazwisk Toya ani Berrymana. Nie zatrzymywali siê tam w czerwcu.
W barze A. J. Fogartyego poradzili mi, ¿ebym zadzwoni³ po pi¹tej, kiedy
przyjdzie wieczorna zmiana.
W kwiaciarni nikt nie odpowiada³.
Zarówno w firmie Hertza, jak i w Avis powiedziano mi, ¿e ¿aden Harley
Wynn ani nikt inny, nie wynajmowa³ lincolna przy lotnisku Logan w Bostonie.
W Avisie stwierdzili, ¿e to logistycznie niemo¿liwe.
Ko³o po³udnia postanowi³em zatelefonowaæ do Lewisa Rostena, redakto-
ra gazety Citizen- Reporter. To gruboskórny, ca³kiem sprawnie operuj¹cy
s³owem absolwent Uniwersytetu Po³udnia Sewanee. Mia³ ciêty jêzyk, ale
nie do przesady i by³ inicjatorem powstania tej ksi¹¿ki, a tak¿e moim przyja-
cielem.
Wygl¹da³o na to, ¿e w³anie wszed³ do biura.
Ochs, jak ci idzie? Czy te¿ nie idzie? Gdzie jeste?
Wci¹¿ na Long Island odpar³em. Widzê, ¿e humor ci dopisuje. Pewnie
puszczasz dzi jak¹ rewelacjê?
Zwyczajne bzdury rzek³ Rosten z melodyjnym akcentem znad Mississip-
pi. Spekulacje o Joe Cubbah, którego z³apali w Filadelfii.
Rozmawia³em wczoraj wieczorem z Benem Toyem w szpitalu owiad-
czy³em. Z tego naprawdê co mo¿e byæ, Lewis.
Przeczyta³em mu swoje notatki o Toyu i podzieli³em siê swymi przeczu-
ciami.
O rany! zawo³a³ Rosten, kiedy skoñczy³em. A ju¿ mia³em przepraszaæ
za to, ¿e ciê tam wys³a³em, kiedy tutaj tyle siê dzieje Nie mia³em wielkich
36
nadziei po rozmowie z tym lekarzem, który do nas dzwoni³ Pos³uchaj doda³
czy Toy rzeczywicie stwierdzi³, ¿e nie mo¿e ci powiedzieæ, gdy zapyta³e go, kto
wynaj¹³ Berrymana?
Tak. Ale potem siê z tego wycofa³ i owiadczy³, ¿e nie wie. Trudno go
wyczuæ. Faszeruj¹ go lekami Najwyraniej przywali³ komu z personelu. Ca³-
kiem spory z niego facet.
A w³aciwie jak to siê sta³o, ¿e do nich trafi³?
Wiesz, prawdê mówi¹c nie bardzo siê orientujê Nie znam wszystkich
szczegó³ów. Wczoraj wieczorem zasn¹³ w trakcie rozmowy.
Rosten nie by³ z tego specjalnie zadowolony.
Kiedy znowu siê z nim zobaczysz? spyta³.
Mam nadziejê, ¿e dzisiaj Narobi³em sobie wczoraj trochê k³opotów. Prze-
gl¹da³em szpitalne karty Toya i da³em siê przy³apaæ.
Daleko, daleko w Nashville Rosten cicho pykn¹³ ze swojej fajki.
Wypadki wymamrota³ zdarzaj¹ siê w najlepszych rodzinach. Karol
Dickens, Dawid Copperfield Ochs powiedzia³ na tym samym oddechu pro-
szê, b¹d ostro¿ny.
Siedz¹c przy biurku w motelu wypali³em jeszcze parê papierosów. By³o po-
³udnie, na zewn¹trz jasno i s³onecznie.
W pobliskim basenie k¹pielowym kilka ma³ych dziewczynek urz¹dzi³o sobie
wycigi w nurkowaniu.
Jeszcze raz, krok po kroku, przemyla³em to, co mia³em i czego mi brakowa-
³o. Oprócz innych spraw, uwiadomi³em sobie tak¿e, ¿e nie mam absolutnie ¿ad-
nego pojêcia, po co i dlaczego ten bandyta z Filadelfii przyby³ do Nashville. Na-
wet najmniejszej wskazówki.
Nie wiedzia³em tak¿e, co sta³o siê z Thomasem Berrymanem. Siedzia³em æmi¹c
tytoñ i przygladaj¹c siê zabawie dziewczynek. Zastanawia³em siê, gdzie w tej chwili
znajduje siê Berryman.
West Hampton, 17 lipca
Dwaj krzepcy sanitariusze owijali Bena Toya w mokre, lodowato zimne prze-
cierad³a. Przypomina³ mumiê Tutanchamona. Le¿a³ wyci¹gniêty p³asko na ple-
cach na jednym z sosnowych sto³ów do masa¿u w nieskazitelnie czystej ³ani na
oddziale Bowditch.
Jeden z sanitariuszy naci¹ga³ mocno ociekaj¹ce wod¹ przecierad³o, a drugi
przyciska³ je do cia³a Bena przypomina³o to sposób, w jaki przewi¹zuje siê paczkê
przytrzymuj¹c sznurek palcem.
Ciasno zwi¹zane kawalki materia³u uwiêzi³y w ciele Toya ca³e ciep³o, czy-
ni¹c go ca³kiem odrêtwia³ym. Jego myli dryfowa³y bez³adnie. Sprawia³ wra¿e-
nie, jakby podano mu dawkê rodków odurzaj¹cych.
37
Kiedy siedzielimy w ³ani, co chwila zagl¹dali tu inni pacjenci, ró¿ne m¹-
drale, i straszyli Toya, ¿e usi¹d¹ mu na g³owie. To by³ tutaj taki dowcip. Natrêci
miali siê za ka¿dym razem i Ben w koñcu tak¿e siê rozemia³.
Wród pacjentów oddzia³u panowa³o osobliwe poczucie kole¿eñstwa, ktore
z pewnoci¹ nigdy nie powsta³oby gdzie indziej. Zbija³o mnie to z tropu, ale sta-
ra³em siê zachowywaæ ostro¿nie, tak jak radzi³ mi Lewis Rosten. By³o to moje
drugie spotkanie z Toyem, ktory poprosi³, by z tej okazji zafundowano mu zim-
ny ok³ad.
Pochyli³em siê i w³o¿y³em zapalonego winstona miêdzy jego spierzchniête
wargi. Z otwartych porów twarzy wyp³ywa³ oleisty pot.
Zaci¹gn¹³ siê papierosem g³êboko i powoli, po czym wypuci³ k³¹b dymu
w zaparowane powietrze. W ca³ej tej atmosferze domu wariatów by³o co wyj¹t-
kowego i egzotycznego.
To naprawdê mnie odprê¿a powiedzia³ Toy maj¹c na myli zimny ok³ad.
Jego wymizerowane policzki i czo³o zaczê³y b³yszczeæ jasnoczerwonym rumieñ-
cem. Kiedy pierwszy raz ci to zak³adaj¹, bronisz siê jak wciek³y pies. Ale po-
tem nie mo¿esz siê bez tego obejæ.
Wypuci³ kolejny k³¹b dymu. Próbowa³ skierowaæ go prosto w zielony sufit
wy³o¿ony kafelkami.
Przygl¹da³em siê zgrabnie zawiniêtym przecierad³om. Spojrza³em na Ashe-
ra. Za³atwilimy sprawê z Shulmanem. Nie by³o to wcale takie trudne.
Chyba te¿ bym siê broni³, gdyby chcieli mnie w co takiego zapakowaæ
powiedzia³em.
Toy umiechn¹³ siê. Wpatrywa³ siê w winstona w mojej d³oni.
Jeszcze raz poci¹gnê rzek³ i co wam opowiem.
Ta historia ukazywa³a niekonwencjonalne techniki zabijania, jakie stosowa³
Thomas Berryman
Jego ostatni numer mia³ miejsce w niewielkim miasteczku Lake Stevens w sta-
nie Waszyngton. Ofiarami byli dwaj z trzech braci, w³acicieli przedsiêbiorstwa
lotniczego Shepherd Industries of Washington.
Pos³u¿ono siê Berrymanem, poniewa¿ mieræ dwóch braci mia³a wygl¹-
daæ na wypadek, podejrzenia za nie mog³y paæ na rodzinê: cz³owiekiem,
który zap³aci³ Berrymanowi czterdzieci tysiêcy dolarów, by³ bowiem trzeci
brat.
Przypomnia³em sobie, ¿e Harley Wynn wspomina³, i¿ zabójstwo Horna
mia³o zostaæ dokonane w taki sposób, by skierowaæ dochodzenie w zupe³nie
innym kierunku, z dala od prawdziwych winowajców. Jeli Berryman rzeczy-
wicie mia³ co wspólnego ze strzelanin¹ w Nashville, z pewnoci¹ ta sztucz-
ka mu siê uda³a.
38
Numer z Sheperdami zabra³ mu trzy dni.
Siedemnastego stycznia w pi¹tek przylecia³ do rodzinnego maj¹tku Shepher-
dów w Lake Stevens. Zosta³ przedstawiony jako doradca handlowy firmy z Mi-
chigan produkuj¹cej narzêdzia Michael J. Shear. W poniedzia³ek on i trzej bra-
cia mieli polecieæ do Detroit, by zapoznaæ siê z dzia³aniem urz¹dzeñ wspomnia-
nego przedsiêbiorstwa.
Plan Berrymana, jak zwykle, by³ bardzo skomplikowany i trudny do wykona-
nia. Uda³ siê jednak wspaniale i doprowadzi³ do fascynuj¹cych rezultatów, jak to
okreli³ Ben Toy.
S³uchaj¹c jego opowieci znalaz³em w niej wiele punktów stycznych ze spra-
w¹ Jimmiego Horna.
Lake Stevens, stan Waszyngton, 19 i 20 stycznia
W niedzielê w nocy dziewiêtnastego stycznia Thomas Berryman siedzia³
w kuchni owietlonej wiat³em ksiê¿yca, leniwie popijaj¹c kawê i marz¹c o dziew-
czynie imieniem Oona Quinn.
Ws³uchiwa³ siê w odg³osy wielkiego domu Shepherdów, w którym siê znaj-
dowa³. W szum zimnego wiatru targaj¹cego ga³êziami jode³. W koj¹ce perkota-
nie wody w imbryku.
Plastikowy zegar nad kuchenk¹ wskazywa³ za piêæ druga.
O drugiej Berryman wsta³ od sto³u. Powstrzyma³ ziewniêcie i przetar³ piek¹-
ce w k¹cikach oczy, po czym wyszed³ z domu na lodowate zimowe powietrze.
Nocny ch³ód wzmaga³ koncentracjê. Jednak Berryman wci¹¿ mia³ wra¿enie,
¿e porusza siê jak lunatyk.
Trzyma³ w rêku worek wielkoci pojemnika na lunch, a tak¿e wyj¹tkowo du¿y,
piêciocalowy pistolet pneumatyczny typu Crossman.
Na nogach mia³ tenisówki i kiedy szed³ przez patio, s³ychaæ by³o jedynie ci-
chy, st³umiony dwiêk. W mroku, gdy przystan¹³, jego sylwetka przypomina³a
z daleka drzewo z wystaj¹cym konarem lub krzak.
Id¹c wzd³u¿ w¹skiego, wij¹cego siê strumienia, po którym promienie ksiê¿y-
ca lizga³y siê niczym ³ódki, Berryman dotar³ wreszcie do lasu. Po chwili do-
strzeg³ bursztynowe wiat³a reflektorów z lotniska Shepherdów. wietliste smugi
wygl¹da³y jak liny trzymaj¹ce samoloty na uwiêzi.
Pod nosem odrzutowca, przy w¹skiej oszalowanej budce wartowniczej sta³
stary wóz marki Chevy BelAir. Na wielkiej pomarañczowej nalepce na baga¿niku
Berryman przeczyta³: UWA¯AM NA ZWIERZÊTA. Pewnie farmerzy dorabiaj¹
sobie tutaj noc¹, pomyla³. A mo¿e jacy rozbitkowie ¿yciowi.
W oknie budki wartowniczej widaæ by³o siw¹ g³owê. Z radia p³ynê³y
st³umione dwiêki piosenki w stylu country and western. Co jakby Charlie
Pride.
39
Kilkaset metrów dalej Berryman dostrzeg³ odrzutowiec, którym przylecia³
w pi¹tek. Zacz¹³ przedzieraæ siê przez g¹szcz w odleg³oci paru metrów od skraju
lasu w stronê odleg³ego samolotu.
Zauwa¿y³ kilka chudych dobermanów biegaj¹cych luzem. Harcowa³y po
owietlonym pasie startowym. Najwyraniej podoba³ im siê odg³os, jaki wydawa-
³y ich pazury w zetkniêciu z betonow¹ p³yt¹.
Za lini¹ g³ównych wiate³ reszta lotniska pogr¹¿ona by³a w ciemnociach.
Berryman znowu móg³ wynurzyæ siê z zaroli. Zobaczy³ z daleka m³odszego war-
townika podchodz¹cego z dobermanem na smyczy do niewielkiej budki. Mê¿-
czyzna przywi¹za³ muskularne zwierzê, które przez minutê lub dwie sta³o u wej-
cia do klitki warcz¹c na star¹ sukê, tak¿e uwi¹zan¹.
Gdy Berryman obserwowa³ zwierzêta, z cienia drzew wyskoczy³ nagle przycza-
jony tam doberman. Nawet nie zaszczeka³ ostrzegawczo, dopiero póniej warkn¹³.
Thomas upad³. D³ugi crossman b³ysn¹³ wydaj¹c cichy syk. Psssss. Dorodny
pies okrêci³ siê wokó³ siebie i zwali³ na ziemiê. Le¿a³ nieruchomo z ods³oniêtymi
zêbami, jak zmêczony psiak, który nie ma ju¿ si³y biegaæ za samochodami.
Doberman mia³ spaæ przez parê dobrych godzin, a potem wstaæ skowycz¹c
i kulej¹c. Z pe³nym przekonaniem.
M³odszemu z wartowników nie by³o pisane tyle szczêcia. Berryman musia³
go dopaæ.
Podniós³ siê z zimnej p³yty pola startowego. Wyczu³ dziurê na ³okciu w p³asz-
czu i swetrze. Ruszy³ dalej w stronê odrzutowca, by dokoñczyæ to, co zacz¹³.
Nastêpnego ranka Berryman pl¹ta³ siê po kuchni Shepherdów, jakby by³ cho-
ry. Denerwowa³ siê i lekko dr¿a³. W dodatku nie spa³ tej nocy.
Drobna czarna kucharka pichci³a co na kuchence.
Nigdy nie uznawa³a dwuznacznej moralnoci i bardzo nie spodoba³o siê jej
przyjêcie wydane w tym domu poprzedniego wieczora. Odpowiedzialnoci¹ za
to, co siê dzia³o, obarcza³a Thomasa Berrymana.
Szykowa³ siê do odparcia ataku.
Po prostu rzucê tê robotê, jeli bêdzie tak dalej skar¿y³a siê krz¹taj¹c po
kuchni i prychaj¹c.
Przygotowywa³a jajecznicê wci¹¿ krêc¹c g³ow¹ z oburzenia.
Kobieca bielizna w ogrodzie. Winie z likieru w basenie ¿achnê³a siê,
odwróci³a do Berrymana i spojrza³a na niego twardym wzrokiem. Myla³am, ¿e
jest pan d¿entelmenem powiedzia³a. Pomyli³am siê. Znowu siê pomyli³am
wzruszy³a ramionami. Nie po raz pierwszy ani ostatni.
Berryman sta³ przy kuchence bawi¹c siê czym od niechcenia. Udawa³ skru-
szonego. Wygl¹da³, jakby by³o mu przykro, ¿e siê jej narazi³.
Co to jest? spyta³ po chwili pe³nego szacunku milczenia.
Kobieta przygryz³a jêzyk. Ubija³a zawziêcie ciemno¿ó³te kacze jaja.
A teraz co rzek³a z przek¹sem, jakby go nie us³ysza³a. Co na to lu-
dzie powiedz¹?
40
Berryman przechyli³ g³owê do ty³u i w³o¿y³ do ust owoc wielkoci spodeczka.
Smakuj¹ jak truskawki rzek³ z umiechem. Tyle tylko, ¿e s¹ wiêksze od
zwyk³ych truskawek.
Sok pociek³ mu po brodzie i Berryman zatrzyma³ strumyczek palcem wska-
zuj¹cym. Kobieta podesz³a do kuchenki i, tr¹caj¹c Thomasa ³okciem, przegoni³a
go stamt¹d.
Naprawdê jestem z³a na pana, panie Shear powiedzia³a na wpó³ ¿artobli-
wie.
Usun¹³ siê jej z drogi, gdy zarzucaj¹c kocistymi biodrami krz¹ta³a siê po
kuchni.
Ma pan niedobry wp³yw na Lake Steven. Kto to widzia³, ¿eby siê tak za-
chowywaæ jak wczoraj wieczorem.
Spodziewaj¹c siê rych³ego pojednania, Berryman zacz¹³ nalewaæ kawê do
czterech kubków stoj¹cych na szafce.
Który dla kogo?
Pan i pan Ben pijecie z cukrem i ze mietank¹ zaczê³a podstarza³a
kucharka, po czym siê rozmyli³a. Ale proszê nic nie dodawaæ. Chyba, ¿e
chce pan zrobiæ dowcip. Ale potem i tak wszystko bêdzie na mnie. Ha, ha,
naprawdê bardzo mieszne. Proszê postawiæ kawê doda³a. Na stole, ch³op-
cze.
Kiedy drobna czarnoskóra kobieta zajê³a siê nak³adaniem jajecznicy na ogrzane
talerze, Berryman wrzuci³ ma³e tabletki do dwóch kubków z kaw¹. Ka¿da z nich
zawiera³a siarczan ¿elazowy, tlenek magnezu oraz ipekakuanê, wymiotnicê lekar-
sk¹.
To okropnie mêcz¹ce, pani Bibb Berryman wci¹gn¹³ policzki patrz¹c,
jak pastylki siê rozpuszczaj¹. Takie przyjêcia jak to.
Wci¹¿ szczerzy³ zêby, a kucharka unios³a wreszcie g³owê. Umiechnê³a siê
szeroko, ukazuj¹c z³oty mostek dentystyczny. Jak zwykle, Berryman uzyska³ prze-
baczenie.
Beniamin, najm³odszy z braci Shepherdów, siedzia³ nieruchomo przy stole ze
szklanymi oczami, miel¹c w ustach kês niadaniowej bu³eczki, jakby by³ to kawa-
³ek gumowej opony. Mia³ wra¿enie, ¿e dosta³ ataku serca.
Serce ³omota³o jak oszala³e. Wydawa³o siê, ¿e zaraz wyskoczy mu z piersi.
Poczerwnienia³ na twarzy, a palce u nóg i r¹k zdrêtwia³y. P³uca nape³ni³y siê p³y-
nem i Ben zaczyna³ ¿a³owaæ, ¿e wiód³ takie ¿ycie, jakie wiód³.
Przy stole podawano sobie naleniki. Jeden z jego braci rozmawia³ z Berry-
manem o podró¿y do Michigan.
Beniamin Shepherd osun¹³ siê na pod³ogê i zacz¹³ wymiotowaæ niestrawio-
nymi resztkami po¿ywienia.
Charles i William Shepherd zanieli brata do najbli¿szej sypialni na parterze.
Przytrzymywali go w ³ó¿ku, gdy jego cia³em wstrz¹sa³y konwulsje. Podnosi³ siê
i opada³. Jego plecy wygina³y siê niczym zwodzony most.
41
Do wiadomoci Charlesa dopiero po chwili dotar³o, ¿e kucharka wykrzyku-
je w innym pokoju co o morderstwie. G³os dobiega³ z jadalni. Wo³a³a d³ugo,
wzywaj¹c Charlesa Shepherda i Jezusa.
Kiedy m³odszy brat wreszcie zemdla³, Charles pobieg³ z powrotem do jadalni.
Zasta³ tam Berrymana zwijaj¹cego siê na dywanie. Thomas obejmowa³ kola-
na przyciniête do piersi. Upadaj¹c musia³ przewróciæ stó³ w ka¿dym razie le¿a³
on teraz na boku.
O mój Bo¿e jêcza³ Berryman z trudem ³api¹c powietrze. O Bo¿e, to
okropne.
Nie ¿a³owa³ jednak ¿ycia, jakie wiód³. Sam sobie przecie¿ wrzuci³ do kawy
truciznê.
Dwiêk, jaki wydawa³, brzmia³ dok³adnie: O-b-o-¿-e.
Pónym popo³udniem drobna i niewysoka kucharka, pani Bibbs, siedzia³a na
maleñkim, skórzanym podnó¿ku w g³ównym korytarzu domu Shepherdów. Zano-
si³a siê p³aczem, a¿ straci³a panowanie nad sob¹. S³oñce widoczne za oszklonymi
drzwiami chyli³o siê ku zachodowi. Kobieta osunê³a siê z podnó¿ka na pod³ogê
owietlon¹ padaj¹cymi ukonie promieniami s³oñca.
Lekarz rodziny Shepherdów w³anie wyszed³.Orzek³, i¿ Berryman i Benia-
min cierpi¹ na ostre zatrucie pokarmowe. Mieli szczêcie, owiadczy³ uroczycie,
¿e uda³o im siê szybko zwymiotowaæ.
W obecnoci Charlesa i Willyego Shepherdów doktor, przybieraj¹c gron¹
minê, przepyta³ kucharkê. Chcia³ siê dowiedzieæ, czy umy³a truskawki przed po-
daniem.
Pewnie nie owiadczy³.
A kim ona by³a, aby sprzeciwiaæ siê doktorowi nauk medycznych?
Po po³udniu Beniamin nadal le¿a³ w sypialni i dochodzi³ do siebie.
Podparty o poduszki zajada³ lody jak pacjent po wyciêciu migda³ków. Nad
jego g³ow¹ wisia³ oprawiony w ramê plakat z Mari¹ Schneider z filmu Ostatnie
tango w Pary¿u. W pewnym intymnym miejscu dziewczyna by³a bardziej zaro-
niêta ni¿ ma³pa.
Beniamin owiadczy³, ¿e nie leci do Michigan razem z braæmi i Berryma-
nem.
Ca³a rodzina radzi³a Berrymanowi, by zrobi³ to samo i odpocz¹³ przez parê
dni. Pozwoli³ organizmowi pozbyæ siê trucizny. Jad³ rabarbar i du¿o pi³.
Kiedy jednak Charles i Willy Shepherdowie zajrzeli do brata przed podró¿¹,
Berryman, choæ wymizerowany, by³ spakowany i gotowy do drogi.
Umiecha³ siê s³abo wypuszczaj¹c dym z nieod³¹cznej cygaretki. Wygl¹da³
jednak jak cz³owiek, który niedawno wyszed³ ze szpitala.
W ka¿dym razie takie mniej wiêcej owiadczenie z³o¿y³ póniej Ben She-
pherd na posterunku policji w Lake Stevens w stanie Waszyngton.
42
Charles i Willy, którzy mieli w sobie ducha pionierów, poszli osobicie za-
tankowaæ samolot i przygotowaæ go do lotu. Lubili to robiæ.
Berryman rwa³ siê energicznie do pomocy, gdzie tylko móg³. Wyprowadzi³
cysternê z paliwem z hangaru i odstawi³ j¹ tam z powrotem. Wszyscy trzej uwija-
li siê w milczeniu.
Nie dokoñczyli jeszcze przygotowañ, gdy Berryman odci¹gn¹³ Charlesa na
bok.
Usiedli na metalowym wózku obok schodów prowadz¹cych do odrzutowca.
Berryman ciê¿ko oddycha³. Charles mia³ rêce usmarowane jak mechanik i trzy-
ma³ je z dala od siebie, by nie zabrudziæ ubrania.
Oj! Jêkn¹³ Berryman wydychaj¹c powietrze i ³api¹c je z trudem. Chy-
ba jednak trochê przesadzi³em z tym bieganiem powiedza³. Znowu poczu³em
siê zupe³nie wypluty.
Nic dziwnego przyzna³ Shepherd. Powiniene wróciæ do ³ó¿ka. Nie
wygl¹dasz najlepiej.
Znów co mi siê dzieje z tym cholernym ¿o³¹dkiem.
Przyda³by siê rabarbar i du¿o wody.
Niech to diabli! zakl¹³ Berryman.
Mówi³em, ¿eby nie lecia³. Lepiej wracaj i zostañ z Benem.
Thomas nadal przeklina³ jak cz³owiek, który zgubi³ bilet na najlepsze miejsce
na wa¿ny mecz futbolowy.
Do cholery powtarza³ wci¹¿ i wci¹¿.
Willy Shepherd przystan¹³ nie opodal. Sprawia³ wra¿enie, jakby co nagle
przysz³o mu do g³owy. Zapali³ papierosa.
Za du¿o wysi³ku rzek³ do Berrymana. Lepiej siê oszczêdzaæ po takim
zatruciu.
Phi! parskn¹³ Berryman. By³ buraczkowoczerwony. Niech mnie diabli,
Willy brzmia³y ostatnie s³owa, jakie obaj bracia mieli od niego us³yszeæ. Po¿e-
gna³ siê z nimi obejmuj¹c serdecznie i poklepuj¹c po plecach. A potem ruszy³
z powrotem w stronê wielkiego domu.
Prywatny odrzutowiec lecia³ ponad szczytami jode³ nad Douglas niczym ¿ywy
stwór, niebieski i fosforyzuj¹cy.
Thomas Berryman obserwowa³ go poprzez g¹szcz nakrapianych lici, za któ-
rymi siê schowa³. Potem odwróci³ siê i zacz¹³ przedzieraæ przez las w kierunku
g³ównej drogi, oddalaj¹c siê od domu.
Szed³ przygl¹daj¹c siê czubkom swoich butów. Wpatrywa³ siê w poszycie
lasu. Wyblak³¹ such¹ trawê. Zaschniête koniki polne. Czerwone mrówki na ³ody¿-
kach rolin. Martw¹ mysz poln¹ przypominaj¹c¹ mokr¹, szar¹ rêkawiczkê.
Kiedy wysoko w górze niebieski odrzutowiec wciagn¹³ powoli podwozie, na-
st¹pi³ huk, jak gdyby kto rozp³ata³ na pó³ gigantyczn¹ jod³ê od korzeni a¿ po szczyt.
Berryman nie musia³ siê odwracaæ, by wiedzieæ, co siê sta³o. Kiedy w Tek-
sasie widzia³ p³on¹cego jelenia. Nie by³o to ani przyjemne, ani pouczaj¹ce.
43
Szed³ coraz szybciej, coraz g³êbiej w las, przypominaj¹cy mroczny dom z po-
d³og¹ wy³o¿on¹ miêkkim igliwiem. W g³owie wci¹¿ tkwi³ mu obraz p³on¹cego
zwierzêcia.
Z korpusu samolotu bucha³ dym koloru owczej we³ny. W górê strzela³y p³o-
mienie, z pocz¹tku pomarañczowe, potem bardziej niebieskawe, w koñcu ledwie
widoczne w k³êbach czarnego dymu.
Kopci³ siê wyrzucaj¹c w górê popio³y. S³ychaæ by³o zgrzyt metalu o metal.
Wydawa³o siê, jakby ca³e pociemnia³e niebo zwali³o siê na las.
Tak opowiada³ w³aciciel stacji benzynowej przy autostradzie prowadz¹cej
do Lake Stevens.
Przewêdrowawszy dwie mile Berryman dotar³ do parkingu przy drodze. Na
niewielkiej polanie sta³y tam tylko dwa sto³y z sekwoi.
Wsiad³ do be¿owo-bia³ego samochodu kempingowego, który wynaj¹³ i zo-
stawi³ tutaj parê dni wczeniej. Na przednim siedzeniu le¿a³a mapa stanu Wa-
szyngton, a na tablicy rozdzielczej stara fajka. Na kartce opartej o ni¹ widnia³
napis: POSZED£EM NA RYBY. Berryman zmi¹³ papier w d³oni.
W³¹czy³ radio i otworzy³ wszystkie okna. Za³o¿y³ robocz¹ koszulê, kapelusz
typu stetson oraz buty z wysokimi cholewkami. Wrzuci³ bieg i ruszy³ spokojnie,
jakby by³ na wakacjach.
Jod³y pachnia³y mocno i koj¹co i Berrymanowi powoli zaczê³y przechodziæ
nudnoci wywo³ane spo¿yciem ipekakuany.
Kilka godzin póniej siedz¹c w przydro¿nej gospodzie w Cahone w stanie
Oregon przeczyta³, ¿e biznesmen Michael J. Shear (cia³o m³odego wartownika
z lotniska) znalaz³ siê na licie osób, które zginê³y w katastrofie prywatnego
samolotu w pobli¿u maj¹tku Charlesa Shepherda w Lake Stevens w stanie Wa-
szyngton. Nie wspominano o ¿adnym dochodzeniu. Lokalne media uzna³y kata-
strofê za przypadek lub te¿ wykaza³y niedba³¹ obojêtnoæ co do jej przyczyn.
(Nawet póniej sprawa zaginiêcia wartownika zosta³a albo przeoczona przez
nieliczne si³y policyjne Lake Stevens albo te¿ przypisana zbiegowi okoliczno-
ci.)
Obok artyku³u w gazecie zamieszczono fotografiê. Przedstawia³a ponurego
policjanta o g³upawej twarzy, który trzyma³ w rêku wielki mêski but.
Wyci¹gn¹³ go w stronê aparatu fotograficznego i dlatego pantofel wygl¹da³
na zdjêciu, jakby by³ ogromnych rozmiarów. Ten sam trik wykorzystywano przy
fotografowaniu wielkich ryb i Berryman zastanawia³ siê, czy ów cz³owiek zro-
bi³ to celowo.
44
Ben Toy le¿a³ jak nie¿ywy, owiniêty w zimne przecierad³a. Jego mokre w³o-
sy wydawa³y siê ciemniejsze ni¿ zwykle. Odgarn¹³em kosmyki z jego twarzy
wygl¹da³ teraz m³odziej.
Takie wymyla³ sztuczki rzek³ do mnie, Ashera i do mikrofonu. Dlate-
go w³anie chcieli, ¿eby to on zaj¹³ siê Hornem.
Nowy Jork, 12 lipca
O dziewi¹tej trzydzieci nastêpnego ranka przysiad³em na kamiennym murze
ponadmetrowej wysokoci otaczaj¹cym Central Park. Przyglada³em siê budynko-
wi, w którym mieci³ siê apartament Berrymana, staraj¹c siê zapamiêtaæ ka¿dy
szczegó³, jakby by³o to opactwo Westminster czy te¿ Luwr.
Kiedy obudzi³em siê o szóstej rano, mia³em spocone rêce; teraz czu³em,
¿e dalej s¹ wilgotne. Zastanawia³em siê, czy nie zadzwoniæ na policjê. Zacz¹-
³em w³anie uwiadamiaæ sobie grozê tej ca³ej historii i nie dawa³o mi to spo-
koju.
Chcia³em zobaczyæ miejsce, gdzie mieszka³ Berryman. Nie zna³em jednak
Nowego Jorku i s¹dzi³em, ¿e bêdzie to trudniejsze ni¿ siê okaza³o.
Miêdzy dziewi¹t¹ trzydzieci a dziesi¹t¹ dwaj portierzy w liberiach przywo-
³ywali taksówki przed drzwi hotelu. Wejcie, os³oniête szarym baldachimem, ozna-
czone wielkim bia³ym numerem 80, przypomina³o bardziej przystanek autobuso-
wy ni¿ cokolwiek innego.
Rêce nadal mi siê poci³y. Nawet stopy mia³em wilgotne od potu. Przygl¹da-
³em siê z daleka mê¿czyznom w eleganckich garniturach i kobietom obwieszo-
nym bi¿uteri¹, którzy pa³aszowali niadanie za szyb¹ hotelu Park Lane. Jak¿e
inny to by³ wiat.
Ben Toy wspomina³ o dziewi¹tym piêtrze brudnym parapecie go³êbiach.
Policzy³em kondygnacje. Tego dnia jednak nie by³o tam ¿adnych ptaków ani lu-
dzi w oknach. Pokoje wydawa³y siê puste.
Po zamieszaniu z taksówkami jeden z portierów wy³oni³ siê z holu ci¹gn¹c
na smyczach cztery wielkie psy elegancki czarnoskóry mê¿czyzna ko³o czter-
dziestki w ciemnozielonym p³aszczu narzuconym na niebieski mundur, do tego
kapelusz filcowy z podwiniêtym pod³u¿nym rondem i wystaj¹cym z boku ¿ó³tym
piórkiem.
Kierowa³ psami szarpi¹c za smycze i uda³o mu siê bezpiecznie przeprowa-
dziæ je przez ulicê, ruchliw¹ o tej porze dnia.
Podszed³em do niego, gdy znalaz³ siê na odosobnionym trawniku po³o¿onym
w g³êbi parku, niedaleko budynku o tarasowanych balkonach obsadzonych buj-
nymi rolinami. Przedstawi³em siê i powiedzia³em, czym siê zajmujê. Portier spra-
wia³ wra¿enie ¿yczliwego. Okaza³o siê, ¿e urodzi³ siê w Kentucky i s³ysza³ o Hor-
nie. Nazywa³ siê Leroy Bones Cooper.
45
No tak, czemu nie. Chcia³bym panu pomóc w sprawie Horna rzek³ bez
ladu po³udniowego akcentu. Nie zna³em go, co prawda, osobicie, ale widzia-
³em go parê razy w dzienniku telewizyjnym.
Nie zwlekaj¹c postanowi³em zapytaæ, czy nie wpuci³by mnie na chwilê do
apartamentu Berrymana.
Zareagowa³ podejrzliwie, jak typowy mieszkaniec wielkiej metropolii.
Pana Berrymana? przekrzywi³ mocno g³owê. A co pan Berryman ma
z tym wspólnego? Nie by³o go ostatnio.
Mo¿liwe, ¿e w ogóle nie jest w to zamieszany odpar³em. Chocia¿ nam
siê wydaje, ¿e tak.
Portier skierowa³ psy z powrotem w stronê ulicy.
Trudno mi w to uwierzyæ wyzna³, staraj¹c siê przekrzyczeæ szczekanie psów.
Pod¹¿a³em o krok z ty³u.
Czy mogê zapytaæ dlaczego?
Niski, czarnoskóry odwierny wydawa³ siê lekko zirytowany.
Czemu nie odpar³. ci¹gn¹³ z g³owy kapelusz i wytar³ czo³o wielk¹ bia³¹
chustk¹. Ale co ja tam mogê powiedzieæ spojrza³ na mnie. Pan Berryman to
mi³y, m³ody cz³owiek. Pracuje na gie³dzie albo jako menad¿er. Tak mi siê w ka¿-
dym razie wydaje.
Szed³ dalej przed siebie. Psy szarpa³y siê widz¹c wiewiórki skacz¹ce po klo-
nach.
No wiêc zwróci³ siê do mnie, kiedy dotarlimy do kamiennego murku
dwadziecia piêæ dolarów dla mnie. Dwadziecia piêæ dla kolegi.
Nie mog³em uwierzyæ w to, co us³ysza³em. Pamiêta³em, jak¹ troskê okaza³,
gdy rozmawialimy o Hornie.
Z tego, co wiem, chce pan koniecznie zajrzeæ na górê doda³ widz¹c moj¹
rozterkê. Pieni¹dze to zupe³nie inna sprawa. Rozumiem, ¿e to mo¿e pomóc
w sprawie pana Horna. W porz¹dku, ale i ja te¿ mogê mieæ z tego korzyæ.
Pozostawi³em ten argument bez komentarza i odliczy³em piêæ dziesiêciodolaro-
wych banknotów dla Coopera. Podziêkowa³ mi grzecznie jak przysta³o na nowojor-
skiego portiera. Na pewno nie pochodzi z Kentucky, pomyla³em, to niemo¿liwe.
Czy sam pan mnie tam zaprowadzi? spyta³em.
Leroy Cooper wci¹¿ pochrz¹kiwa³ i si¹ka³ nosem. Nie móg³ otworzyæ ciê¿-
kich zielonych drzwi ze z³otym numerem 10D.
Kiedy wreszcie wielkie odrzwia siê otwar³y, zajrza³em do d³ugiego w¹skiego
pokoju. Z okien rozciaga³ siê wspania³y widok na zagajniki, w¹skie uliczki i kilka
ciemnych stawów.
Apartament urz¹dzono masywnymi, drewnianymi meblami i mnóstwem pn¹-
cych rolin doniczkowych. By³o tam podejrzanie schludnie i czysto.
Pokojówka przychodzi dwa, trzy razy w tygodniu rzek³ Cooper. Poza
tym nikt inny tu nie zagl¹da pokiwa³ w moj¹ stronê wyprostowanym palcem.
Tylko pan siê w³ama³.
46
Dziêki wymamrota³em. Wiedzia³em, ¿e bêdê móg³ na pana liczyæ.
Mam nadziejê, ¿e znajdzie pan to, czego pan szuka odpar³. Jego sêkate, czarne
d³onie wyranie dr¿a³y, ale stara³ siê to opanowaæ. Chyba by³ mocno zdenerwowany.
Powoli i bezg³onie zamkn¹³ za sob¹ drzwi i zosta³em sam w apartamencie
Thomasa Berrymana.
Chocia¿ wszystko wydawa³o mi siê trochê nierzeczywiste, od razu zabra³em
siê do roboty.
Najpierw szybko obszed³em ca³y apartament.
Oprócz przestronnego salonu znajdowa³y siê tutaj dwie du¿e sypialnie, kuch-
nia z miejscem przeznaczonym do spo¿ywania posi³ków i jeszcze jeden du¿y po-
kój spe³niaj¹cy rolê gabinetu. Obchodzi³em pokoje otwieraj¹c szafy i szuflady,
robi¹c przy tym niez³y ba³agan.
W g³ównej sypialni znalaz³em automatycznego walthera, poza tym nigdzie
¿adnej innej broni.
Nad kominkiem w tym samym pomieszczeniu sta³y fotografie licznej, ciem-
now³osej dziewczyny. Wygl¹da³a na Irlandkê Wszêdzie na cianach wisia³y
czarno-bia³e zdjêcia oraz obrazy zachodnich miasteczek. Nigdzie jednak nie by³o
fotografii Thomasa Berrymana.
Tylko lady po nim.
Koszule, garnitury od Cardina i Yves Saint Laurenta obok stroju myliwskie-
go. Buty ze sklepu Neimana-Marcusa. Wody koloñskie Givenchy. Zniszczona
kurtka do konnej jazdy uszyta z miêkkiej skóry dobrej jakoci.
Druga sypialnia z osobn¹ ³azienk¹ wygl¹da³a na gocinn¹.
Pokoje przypomina³y apartamenty hotelu Plaza. wie¿e, nietkniête tureckie
rêczniki i pociel. Myd³o Neutrogena wci¹¿ jeszcze w czarnym opakowaniu. Nie-
u¿ywana tubka pasty do zêbów.
W gabinecie by³o pe³no ksi¹¿ek i cygar. Znalaz³em tam tak¿e jedn¹ z rzeczy,
których szuka³em.
By³a to gruba ksi¹¿ka w czerwonej ok³adce wydana przez Random House.
Pokojówka lub kto inny postawi³ j¹ odwrotnie na pó³ce. Publikacja nosi³a tytu³
Jiminy i by³a to autobiografia Jimmiego Horna.
Obok le¿a³y cztery inne ksi¹¿ki zawieraj¹ce artyku³y o Hornie: Czarnuch,
M³oda krew, Uwiadomienie Czarnych oraz Re-Nig.
Kolejnym interesuj¹cym odkryciem by³y trzy fotografie. Owiniête w papie-
row¹ serwetkê schowane w najni¿szej szufladzie biurka.
Na jednej z nich widnia³ elegancko ubrany blondyn, który macha³ na taksów-
kê na jakiej ruchliwej, jasno owietlonej ulicy. Jasnow³osy by³ wyranie widocz-
ny na pierwszym planie.
Drugie zdjêcie ukazywa³o tego samego blondyna, zwróconego tym razem
twarz¹ do jakiego ulicznego naci¹gacza bez koszuli, z chustk¹ na szyi i d¿inso-
47
w¹ czapk¹ z daszkiem na g³owie. Blondyn mia³ na wpó³ przymkniête oczy i usta
otwarte na kszta³t litery o. Zdjêcie przypomina³o klatkê z kiepskiej komedii.
Na ostatniej fotografii znowu by³ blondyn, sta³ jednak teraz obok Bena Toya.
Toy musia³ wa¿yæ wtedy dziesiêæ lub piêtnacie kilo wiêcej ni¿ teraz, kiedy prze-
bywa³ w szpitalu. Wygl¹da³ nadzwyczaj imponuj¹co. W tle sta³ bia³y miejski bu-
dynek komunalny, biblioteka lub s¹d. Jasnow³osy wyci¹ga³ d³oñ prosto w stronê
aparatu.
By³em pewien, ¿e to Harley John Wynn.
Gdy skoñczy³em ogl¹daæ zdjêcia, us³ysza³em w g³êbi apartamentu g³one
skrzypniêcie. Spojrza³em przez pokój i zobaczy³em, ¿e drzwi wejciowe otwiera-
j¹ siê powoli. Nie by³em w stanie nic zrobiæ; mog³em tylko patrzeæ.
W drzwiach uchylonych na szerokoæ trzydziestu centymetrów ukaza³ siê
najpierw kapelusz, a nastêpnie g³owa Leroya Coopera.
D³ugo jeszcze? spyta³ niecierpliwie. Do licha, cz³owieku, ile jeszcze
bêdziesz tu siedzia³?
Nic nie odpowiedzia³em. Mia³em wra¿enie, jakby kto roztrzaska³ mi czasz-
kê ciê¿kim metalowym ³omem. Po chwili poczu³em md³oci.
Nie otrzymawszy ¿adnej odpowiedzi Cooper powoli pokrêci³ g³ow¹ i zamkn¹³
drzwi. Us³ysza³em, jak przeklina na korytarzu. Bardzo powoli zaczyna³em zda-
waæ sobie sprawê z sytuacji, w jak¹ siê wpakowa³em; zaczyna³em rozumieæ, na
czym polega prawdziwy strach przed zranieniem, przed nag³¹, nieoczekiwan¹
mierci¹.
Wreszcie pozbiera³em siê i wyszed³em z hotelu. Wys³a³em trzy fotografie do
Lewisa Rostena do Nashville, a resztê dnia spêdzi³em na odwiedzaniu psychia-
trów i psychologów, z którymi kontaktowa³ siê Toy.
Na lunch zjad³em kanapkê z kotletem wieprzowym w barze prowadzonym
przez Greków. Kotlet by³ wielkoci srebrnej monety jednodolarowej i mia³ w rod-
ku koæ. Z tego te¿ powodu Grek nie móg³ przeci¹æ kanapki na pó³. Obgryz³em
miêso dooko³a nie bardzo rozumiej¹c, po co ludzie gnie¿d¿¹ siê w Nowym Jorku.
Tego wieczoru, po kolacji z Alanem Shulmanem, zatelefonowa³em do domu.
Moja ¿ona, Nan, powiedzia³a, ¿e têskni za mn¹. Mnie tak¿e by³o jej brak.
Nan zawsze wiedzia³a, jak mnie uspokoiæ, a w Nowym Jorku czu³em siê trochê
za bardzo podenerwowany.
Rozprawialimy o historii Berrymana, jak¹ mia³em opisaæ, i w trakcie roz-
mowy uwiadomi³em sobie, ¿e uda³o mi siê posun¹æ trochê naprzód.
Na koniec Nan odda³a s³uchawkê moim córkom, na dwie minuty ka¿dej z nich.
Janie Bug prawie w ogóle siê nie odzywa³a i zaczê³a p³akaæ, kiedy jej czas siê
skoñczy³.
48
Ma³a Cat powiedzia³a, ¿e pomodli siê za mnie w kociele, je¿eli obiecam, ¿e
przywiozê jej miniaturkê Empire State Building.
Jej podejcie trochê mnie zmartwi³o, nie wiedzia³em jednak, jak temu za-
radziæ.
Próbowa³em zasn¹æ, ale nie mog³em przywykn¹æ do obcego miejsca.
Amagansett, 13 lipca
Lune obserwacje: Dosta³em mandat za przekroczenie szybkoci, zmierzaj¹c
Bóg wie dok¹d. Musia³em zap³aciæ, bo inaczej grozi³ mi areszt.
Zacz¹³em przypominaæ sobie dziwne, smutne historie o ludziach, których
nazywano fanami tropienia zamachowców. Pamiêtam, jak wszyscy miali siê
z by³ego reportera z Memphis, który wci¹¿ wyci¹ga³ jakie nowe fakty dotycz¹ce
zamordowania Martina Luthera Kinga.
Nastêpnego ranka próbowa³em znowu dostosowaæ siê do pó³nocnego klima-
tu. Na zewn¹trz by³o umiarkowanie pogodnie, panowa³o ciep³o, ale wiosenne.
By³a ósma rano i bardzo potrzebowa³em kofeiny. Musia³em jednak zadowo-
liæ siê nikotyn¹ zawart¹ w amerykañskim tytoniu.
Z papierosem w rêku przygl¹da³em siê wielkiemu, szaremu budynkowi w wik-
toriañskim stylu. Przylega³ do boiska szko³y redniej Williama Sewarda, która
mieci³a siê w Amagansett. Wyczu³em palcami wysypkê pod wie¿ym zarostem.
Teraz, kiedy patrzê wstecz, wydaje mi siê, ¿e zaczyna³ dawaæ mi siê wtedy we
znaki brak snu.
Wielki dom mia³ bia³y czterospadowy dach, a z gara¿u wystawa³ czarny wóz
marki Fleetwood.
Pod tym numerem mieszka³a panna Ettie Hatfield. Pielêgniarka z Bowditch
w takim domu! By³em pod wra¿eniem.
Panna Hatfield pracowa³a w szpitalu psychiatrycznym na nocn¹ zmianê od
ponad trzydziestu piêciu lat. Zarówno Shulman, jak i Asher twierdzili, ¿e jest ona
jedyn¹ osob¹ na oddziale, przed któr¹ Ben Toy potrafi siê otworzyæ. Uwa¿ali, ¿e
ma na niego magiczny wp³yw. To ona pierwsza dopatrzy³a siê w bez³adnej papla-
ninie Toya zwi¹zków ze spraw¹ Jimmiego Horna i zawiadomi³a o tym Shulmana.
Przez okno dostrzeg³em ³ys¹ g³owê pochylon¹ nad gazet¹ w mrocznym po-
koju. Z fili¿anki stoj¹cej na parapecie unosi³a siê para.
Powlok³em siê przez nasi¹kniêty wod¹ trawnik, stan¹³em na mokrej, szczeci-
niastej wycieraczce i zastuka³em w drzwi mosiê¿n¹ ko³atk¹ w kszta³cie lwiej g³o-
wy. W zetkniêciu z drzwiami wydawa³a st³umiony, g³uchy dwiêk.
Jest trochê zepsuta zawo³a³ mêski g³os z wnêtrza domu. Ju¿ idê.
Ju¿ idê.
Starszy, ³ysy facet w koszuli w szkock¹ kratê i czarnym, w¹skim krawacie
otworzy³ wreszcie frontowe drzwi.
49
By³ to ojciec panny Hatfield. Wygl¹da³ na cz³owieka dobrze po dziewiêæ-
dziesi¹tce. Powiedzia³ mi, ¿e dr¿enie jego cia³a spowodowane jest chorob¹ Par-
kinsona, ale poza tym wszystko ma w jak najlepszym porz¹dku.
Ona teraz pi owiadczy³, kiedy ju¿ ustalilimy, kto jest kim. Pracuje
po nocach w szpitalu. Wróci³a do domu piêtnacie po siódmej.
Staruszek spojrza³ na ³adny z³oty zegarek, wpatrywa³ siê w niego przez chwi-
lê, by ustaliæ po³o¿enie wskazówek, a potem przeniós³ wzrok z powrotem na mnie.
Kosztowa³ mnie maj¹tek stwierdzi³. Ma pan jakie metr dziewiêædzie-
si¹t cztery? zmieni³ nagle temat.
Metr dziewiêædziesi¹t siedem zarumieni³em siê i zgarbi³em. Ale nie
gram w koszykówkê.
Pan Hatfield pokrêci³ g³ow¹ i cmokn¹³ jêzykiem.
No, no, prawie dwa metry powiedzia³. Ja mam metr piêædziesi¹t cztery,
a mia³em kiedy metr szeædziesi¹t. A Ettie mierzy sobie prawie metr piêædziesi¹t
osiem.
Rozbawi³ mnie sposób, w jaki to powiedzia³. Rozemia³em siê, nie mog¹c siê
powstrzymaæ. Zarechota³ razem ze mn¹. Spyta³em, o której godzinie powinienem
przyjæ, by porozmawiaæ z jego córk¹.
A niech tam, zaraz j¹ obudzê.
Da³ mi znak d³oni¹, ¿ebym wszed³ za nim do rodka.
Spodziewa³a siê pana wczoraj. Ben Toy powiedzia³ jej, ¿e pan przyjecha³.
Gdybym pozwoli³ panu teraz odejæ, zmy³aby mi g³owê.
Wszed³ na schody cmokaj¹c jêzykiem. By³ cz³owiekiem z prowincji na oso-
bliwy sposób przesi¹kniêtym klimatem Long Island.
Z pann¹ Hatfield spotka³em siê w salonie. Zd¹¿y³a siê ju¿ wyperfumowaæ;
pachnia³a mocno pi¿mem. Pogodna starsza pani o bia³ych w³osach. Lekko utyka-
³a na jedn¹ nogê, co jednak nie przeszkadza³o jej szybko siê poruszaæ. By³a ko-
biec¹ wersj¹ Waltera Brennana.
Jak siê pan miewa w ten pogodny ranek? poda³a mi rêkê z przyjaznym
umiechem. Takiego w³anie nastawienia brakowa³o mi tutaj, na Pó³nocy. Mam
na imiê Ettie. Jestem ogromnie szczêliwa, ¿e mogê panu pomóc Alan Shulman
ju¿ siê na to zgodzi³ umiechnê³a siê znowu, ukazuj¹c idealnie bia³e i lni¹ce
sztuczne zêby. S³ysza³am o tym zamieszaniu z powodu Ashera.
Drobna, niska pielêgniarka zdawa³a siê ca³kowicie wype³niaæ pokój. Jej ser-
deczny umiech by³ wszêdzie. Ettie, do cholery, pomyla³em, przypominasz mi
moj¹ star¹ ciotkê Mary Elizabeth Collins Jones, tê, która zawsze uciera³a mi nosa.
Niech pan siada, niech pan siada zachêca³a mnie. Tato, mo¿e by po-
szed³ siê przejæ? zwróci³a siê do ojca.
Staruszek ju¿ usadowi³ siê w miêkkim aksamitnym fotelu. Trochê czasu mu
zabra³o, ¿eby wstaæ i wyjæ z pokoju.
A czemu ona sama nie pójdzie sobie na spacerek? powiedzia³ g³onym
szeptem przechodz¹c ko³o mojego krzes³a.
4 – Numer Thomasa Berrymana
50
Nigdzie nie pójdê, póki ten mi³y m³ody cz³owiek jest tutaj odparowa³a
z miejsca Ettie Hatfield.
Mówi³a d³ugo, lecz wci¹¿ mia³em ochotê jej s³uchaæ. By³a bardzo dok³adna
i powa¿na. Wytê¿a³a pamiêæ, by przytoczyæ ka¿dy szczegó³, przeklinaj¹c, gdy nie
mog³a sobie czego przypomnieæ.
S³ysza³a wiele opowieci z czasów, kiedy Ben Toy i Berryman dorastali w Tek-
sasie; zna³a tak¿e historie kilku morderstw. A oto ró¿ne ciekawostki, którymi za-
pe³ni³em swój notes:
Thomas Berryman o¿eni³ siê w Meksyku, kiedy mia³ piêtnacie lat.
Matka Berrymana zmar³a na raka p³uc, gdy syn mia³ jedenacie lat.
Obaj, Berryman i Toy, najwyraniej byli bardzo lubiani w Clyde w Teksasie.
Berrymana nazywano królem rozpusty, a Toya najmieszniejszym cz³owiekiem
w Ameryce.
Ben Toy mia³ w swym ¿yciu okres, kiedy przebiera³ siê w bieliznê swojej
matki, gdy zostawia³a go samego w domu.
Pierwszym cz³owiekiem, którego zastrzeli³ Berryman, by³ ksi¹dz z Nowego
Meksyku.
Berryman zosta³ ranny w strzelaninie w Nowym Jorku w tysi¹c dziewiêæset
szeædziesi¹tym ósmym roku.
Otrzyma³ sto tysiêcy dolarów w dwóch ratach za zabicie Jimmiego Horna.
Pieni¹dze prawdopodobnie da³ cz³owiek, który nazywa³ siê Michael Kittredge.
Toy radzi³ Berrymanowi, by nie bra³ sprawy Horna. Nie chcia³ byæ zamiesza-
ny w zabójstwo. Berryman powiedzia³ mu, ¿e Horn i tak zginie, nawet jeli nie on
go zastrzeli.
Wielu pacjentów snuje ró¿ne opowieci wyjani³a w pewnej chwili pan-
na Hatfield. Mo¿na us³yszeæ, jak kto, na przyk³ad, przechwala siê, ¿e mia³ w ¿y-
ciu trzysta kobiet, a potem mówi, ¿e jest impotentem rozemia³a siê. Czasami
wcale to nie jest mieszne, a czasem jest. Wydaje mi siê jednak mówi³a dalej
¿e to, co mówi³ Ben Toy, brzmia³o wiarygodnie. Nie próbowa³ na nikim zrobiæ
wra¿enia. Poza tym nie ma w jego opowieciach wiêkszych sprzecznoci W³a-
nie dlatego zawiadomi³am o wszystkim doktora Shulmana.
Wsta³a i odesz³a parê kroków od fotela.
Chcê panu co pokazaæ rzek³a. Mam nadziejê, ¿e siê przyda.
Wziê³a br¹zow¹ torbê w kszta³cie worka marynarskiego, która le¿a³a ko³o sto³u.
Noszê w niej do pracy ró¿ne swoje rzeczy zamia³a siê.
Odsunê³a zamek b³yskawiczny i grzeba³a w torbie przez chwilê.
Wreszcie wyci¹gnê³a stamt¹d zgiêt¹ fotografiê i wrêczy³a mi. Harley Wynn,
pomyla³em bior¹c j¹ do rêki. By³ to jednak Berryman. Zdjêcie mog³o zostaæ
zrobione dwa lub trzy lata wczeniej, lecz z pewnoci¹ to by³ on. Krêcone czarne
w³osy, miêkko opadaj¹ce w¹sy.
51
Znalaz³am to w rzeczach Toya przywiezionych z jego mieszkania rze-
k³a. Wygl¹da jak zwyczajny cz³owiek, prawda? Jak faceci, których tysi¹ce wi-
duje siê codziennie na Manhattanie. To w³anie przera¿a mnie najbardziej. Ko-
bieta zrobi³a dziwn¹ minê przymykaj¹c mocno jedno oko. Chcia³abym móc
popatrzeæ na niego i od razu wiedzieæ. Spojrzawszy tylko albo na Lee Har-
veya Oswalda. Albo na tego z Alabamy.
Tak zgodzi³em siê z tym, co wydawa³o mi siê, ¿e ma na myli. I na
Berta Poolea z Tennessee doda³em.
Nashville, 14 lipca
Moje czarne obrotowe krzes³o w biurze redakcji Nashville Citizen-Repor-
ter jest bardzo stare. Pytanie CO ON OSTATNIO DLA NAS ZROBI£? pojawi³o
siê na nim niedawno, wypisane kred¹ na oparciu w trzech wyranych liniach. Krze-
s³o to zawsze kojarzy³o mi siê z czarnymi skórzanymi kurtkami.
Siedzia³em pod z³otym czworok¹tnym zegarem, który wisia³ porodku wiel-
kiej sali. Nie wydaje mi siê, ¿eby oprócz ludzi co zmieni³o siê tutaj od tysi¹c
dziewiêæset trzydziestego roku.
W po³udnie zasta³em tu tylko jednego cz³owieka, który siedzia³ i pisa³ na
maszynie. Wiêkszoæ dziennikarzy i redaktorów przychodzi³a dopiero ko³o pierw-
szej lub wpó³ do drugiej.
Dok³adnie o pierwszej zatelefonowa³em do mojego redaktora, Lewisa Roste-
na. Powiadomi³em go, ¿e siedzê przy biurku, gdyby mia³ ochotê siê ze mn¹ zoba-
czyæ.
Chwilê póniej zjawi³ siê przede mn¹ drobny, powa¿ny cz³owieczek. Pocho-
dzi³ znad Mississippi.
Lewis zawsze przypomina³ mi Trumana Capote. Tego dnia mia³ na sobie pr¹¿-
kowane szelki, muszkê w kropki oraz okulary w stylu Harryego Trumana.
Broda! powiedzia³ niskim piewnym g³osem. To co, czego z pewno-
ci¹ ci nie brakowa³o. Oddali³ siê z powrotem w kierunku swojego gabinetu.
Chod zawo³a³.
Kiedy wszed³em do jego biura, rozmawia³ ju¿ przez telefon z redaktorem
naczelnym, Mosesem Reedem.
Gabinet Rostena zawalony by³ gazetami sprzed wielu lat oraz innymi staro-
ciami i pami¹tkami; wygl¹da³ jak pokój fana Margaret Mitchell. Usiad³em i do-
strzeg³em nowy cytat ponad biurkiem. Mo¿liwe te¿, ¿e tkwi³ tam ju¿ od dawna,
ale zauwa¿y³em go dopiero teraz:
Nie bojê siê pisaæ o tym, czemu Bóg pozwala siê wydarzaæ.
Charles A. Davis
52
Owa myl, choæ niew¹tpliwie autorstwa pana Davisa, wyra¿a³a dobitnie po-
gl¹dy Rostena.
Ochs wróci³ rzek³ Lewis do s³uchawki. Odwróci³ siê do mnie, kiedy prze-
gl¹da³em wydanie Citizena z 1921 roku. Moses chce wiedzieæ, czego siê do-
wiedzia³e.
Wielu rzeczy odpar³em z umiechem.
Wielu rzeczy powtórzy³ Reedowi. A nie mówi³em doda³.
Skrzywi³em siê.
Lewis od³o¿y³ s³uchawkê i zapisa³ co w sponiewieranym notesie.
Stary lis, ty, ja, Reed, szanowny Francis Marion Parker, Arnold i Michael
Cooder ca³a siódemka Mamy siê spotkaæ za dwadziecia minut powiedzia³.
¯eby przedyskutowaæ strategiê. Masz co nowego?
Wyciagn¹³em zdjêcie Thomasa Berrymana.
To.
Lewis przyjrza³ siê fotografii z odleg³oci paru centymetrów.
Hmm czy¿by pan Berryman?
Skin¹³em g³ow¹ i dalej ogl¹da³em gazetê.
Chcia³bym zrobiæ z tego kilka odbitek powiedzia³. Mo¿na by póniej
oblecieæ z nimi wszystkie hotele w okolicy. A teraz spójrz na to.
Wrêczy³ mi rachunek telefoniczny z list¹ rozmów, a tak¿e jaki wykaz z karty
kredytowej American Express.
Przeczyta³em, ¿e Thomas J. Berryman od pierwszego stycznia zamówi³ sie-
dem biletów lotniczych (na numer 041-220-160-1-100AX)
Do Port Antonio na Jamajce, Port-au-Prince, Amarillo w Teksasie, Caneel
Bay i Londynu. ¯adnych lotów w okolice Nashville.
Cholera zakl¹³em.
Na rachunku telefonicznym zanotowano jedno po³¹czenie z hotelem Walter
Scott w Nashville z dziewi¹tego czerwca.
Ca³kiem interesuj¹ce. Przynajmniej dzwoni³ tutaj.
Rosten siê nie odezwa³. Zbiera³ swoje papiery szykuj¹c siê na spotkanie.
Z tego wykazu z karty kredytowej widaæ, ¿e facet ¿yje sobie ca³kiem nie-
le powiedzia³ w koñcu. Co myl¹ o nim ludzie? Wydaje im siê, ¿e kim on
jest?
Niektórzy s¹dz¹, ¿e prawnikiem. Ale niewielu w ogóle go zna.
Rosten jeszcze raz zbli¿y³ zdjêcie do twarzy.
Mo¿e i wygl¹da na prawnika.
Nie, Lewis To morderca.
Rosten zako³ysa³ siê w przód i w ty³ na swoim obrotowym krzele. Umie-
cha³ siê, pykaj¹c z fajki.
A teraz rzek³ niczym stary gawêdziarz z Po³udnia mamy co, co nazy-
wa siê akcj¹ podbramkow¹.
To ze sportu wyszczerzy³em zêby. Przecie¿ nigdy w ¿yciu nie by³e na
meczu.
Nie rozci¹gn¹³ usta w umiechu. Ale du¿o o tym s³ysza³em.
53
Wsta³, wyszlimy z pokoju i ruszylimy w stronê gabinetu redaktora naczel-
nego. Spokojnie poci¹gaj¹c fajkê i strzepuj¹c py³ki z bia³ej koszuli, Lewis przy-
pomina³ mi, abym postara³ siê zachowywaæ dyplomatycznie.
Moses Reed to jeden z tych mê¿czyzn, których kobiety z Tennessee w pew-
nym wieku nazywaj¹ mêskimi.
Jest wysoki, zawsze elegancko ubrany. Ma faluj¹ce czarne w³osy, z rzadka
tylko przetykane siwizn¹. Podobno gra³ kiedy w futbol, tu czy tam s³ysza³em,
¿e w Princeton i chocia¿ nie mia³ wiêcej ni¿ metr osiemdziesi¹t, by³ znacznie
lepiej zbudowany ode mnie. Wygl¹da³ tak, jakby spa³ na pieni¹dzach.
Jego gabinet przypomina³ jadalniê jakiego bogacza. Jedynie fotografie zna-
nych ludzi (Ernesta Hemingwaya kopi¹cego puszkê na pustej drodze Churchila
pal¹cego cygaro w g³êbokiej wannie Bobbyego Kennedyego graj¹cego w pi³-
kê no¿n¹) psu³y to z³udzenie.
W pokoju nie by³o biurka ani maszyny do pisania.
Sta³y tu starowieckie krzes³a z wyszywanymi siedzeniami, do tego pod³u¿-
ny, mahoniowy stolik i serwis do herbaty Sheffielda.
Trudno by³o wyobraziæ sobie Reeda jako obdartusa, który wychowa³ siê w Bir-
mingham w Alabamie. Rzeczywicie jednak stamt¹d pochodzi³.
By³o nas siedmiu. Usiedlimy przy b³yszcz¹cym, wypolerowanym stole. Se-
sja robocza. Wszyscy oprócz mnie w sztywno wykrochmalonych eleganckich
koszulach.
Francis Parker, wydawca naszej gazety, konserwatysta. Dra¿liwy, ale z tego
co s³ysza³em, ca³kiem w porz¹dku cz³owiek. Reed, dzienikarz, który przeniós³ siê
z Georgetown, redaktor naczelny; Arnold Beckton oraz Rosten czuwaj¹cy nad
ca³oci¹; poza tym dwaj inni dobrze zapowiadaj¹cy siê redaktorzy oraz Ochs Jo-
nes, przelotnie janiej¹ca gwiazda.
Grupowe dziennikarstwo. To zawsze prowadzi do katastrofy. Bez wyj¹tków.
Czu³em, ¿e serce mam w gardle. Wci¹¿ chrz¹ka³em i próbowa³em uspokoiæ
oddech. To spowodowa³o, ¿e w koñcu zacz¹³em ziewaæ.
Czarnoskóra kobieta nala³a wszystkim kawê i poczêstowa³a faworkami wie¿o
posypanymi cukrem. Redaktor wydania niedzielnego, facet w rednim wieku, czy-
ta³ g³ono dowcipy z gazety sportowej, jakby naprawdê zas³ugiwa³y na uwagê.
Kiedy tylko kobieta od kawy wysz³a, w pokoju zapanowa³a jowialna atmos-
fera.
¯arty nagle ucich³y. Wszyscy z namaszczeniem podawali mi rêce i serdecz-
nie gratulowali. Reed wypowiedzia³ parê wstêpnych uwag o tym, jak wa¿na jest
sprawa, któr¹ siê zajmujê. Nastêpnie pozwoli³ zadawaæ pytania. Pop³ynê³y ni-
czym wezbrana rzeka:
54
Czy zeznania Bena Toya s¹ wiarygodne? Czy jestem tego pewien?
Dlaczego do tej pory nie uda³o nam siê trafiæ na lad Harleya Johna Wynna?
Kto wynaj¹³ Berrymana?
Gdzie on siê teraz znajdowa³?
Czy zrobiono cokolwiek, by sprawdziæ historiê o braciach Shepherdach ze
stanu Waszyngton?
Jak ma siê do tego sprawa faceta z Filadelfii, podejrzanego o morderstwo?
Czy Ben Toy go zna?
Jak s¹dzê, co dok³adnie siê wydarzy³o tego tragicznego dnia? Jak¹ rolê ode-
gra³ w tym Bert Poole?
Odpowiedzia³em na mniej wiêcej osiemdziesi¹t piêæ procent pytañ, ale nie
by³ to zbyt dobry wynik jak na takie spotkanie.Co najmniej dwóch redaktorów
próbowa³o rzucaæ mi k³ody pod nogi, zadaj¹c pytania, na które nie potrafi³em
odpowiedzieæ.
Zacz¹³em t³umaczyæ siê z paru rzeczy, które zrobi³em, kiedy nagle stan¹³ przy
mnie Reed.
Umiecha³ siê niczym dobrotliwy mistrz ceremonii, obracaj¹c w ¿art powa¿-
ne i ca³kiem rozs¹dne pytanie jednego z redaktorów.Czu³em siê jak komediant
z wodewilu, którego za chwilê maj¹ wylaæ z pracy. Reed przerwa³ mi w po³owie
zdania.
W porz¹dku rzek³ k³ad¹c mi d³oñ na ramieniu. Mylê, ¿e ju¿ wystarczy,
Ochs wskaza³ na Lewisa Rostena. Chcielimy pokazaæ wam jeszcze kilka rzeczy.
Nagle co do mnie dotar³o. Zrozumia³em wreszcie, jaki by³ cel tego spotka-
nia. To wszystko to by³ pokaz. Aby zadowoliæ publicznoæ.
Lewis pos³usznie puci³ woko³o wykaz z karty kredytowej oraz rachunki tele-
foniczne Berrymana, fotografie Harleya Wynna, a na koniec zdjêcie samego Tho-
masa Berrymana oraz swój raport wystukany na maszynie, który opisywa³ prze-
bieg tej ca³ej historii. Zauwa¿y³em z ulg¹, ¿e by³ na tyle d³ugi, i¿ Lewis z pewno-
ci¹ nie mia³ zamiaru czytaæ go na glos.
Francis Parker kiwa³ g³ow¹ w zamyleniu. Zada³ Rostenowi kilka nieformal-
nych pytañ, a ja zacz¹³em rozmawiaæ z Reedem.
Niech siê pan nie waha i dzwoni do mnie nawet do domu powiedzia³
miêdzy innymi. Wydaje mi siê, ¿e bêdzie pan musia³ pojechaæ z powrotem na
Pó³noc. Zgadza siê pan?
Odpar³em, ¿e w³anie mia³em taki zamiar i Reed znowu poklepa³ mnie po
ramieniu. By³ bardzo zaanga¿owany emocjonalnie w tê sprawê. Nie mog³em na-
wet uwierzyæ, ¿e a¿ tak bardzo.
Obaj us³yszelimy ostatnie s³owa wydawcy. Zabrzmia³y mocno dramatycznie.
Od tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego trzeciego roku wszystkie gazety
w tym kraju robi³y co mog³y, by opisaæ podobn¹ historiê. ¯adnej z nich siê nie
powiod³o. Wierzê jednak rzek³ ¿e Moses, Lewis Rosten oraz pan Ochs uczy-
ni¹ to teraz.
55
Panie Ochs czy te¿ panie Jones przez ca³y dzieñ wys³uchiwa³em lu-
dzi dodaj¹cych mi otuchy.
Oko³o siódmej wieczorem dotar³em wreszcie do domu.
Mia³em zmêczone oczy. £zawi³y i piek³y, a ulice Nashville i przeje¿d¿aj¹ce
samochody zlewa³y siê ze sob¹ tworz¹c niewyrany, rozmazany obraz. Sklep spo-
¿ywczy Rittera, muzyczny Ernesta Tubba czy salon z cadillakami Lubyego b³y-
ska³y neonami witaj¹c mnie w domu. Ziewa³em, tak szeroko otwieraj¹c usta, ¿e
obawia³em siê wypadniêcia szczêki.
Nan powiedzia³a mi póniej, ¿e opar³em g³owê na stole ko³o talerza z rostbe-
fem i zasn¹³em w po³owie kolacji. Pamiêtam jednak, ¿e jad³em deser, wiêc pew-
nie trochê przesadzi³a.
Z drugiej strony rzeczywicie niewiele pamiêtam z tego, co dzia³o siê tego
wieczoru po kolacji.
Utkwi³o mi w g³owie jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Nan: Nie-
którzy zachowuj¹ siê tak, jakby za wszelk¹ cenê chcieli sprostaæ wymaganiom
innych.
Nie powiedzia³a wprost, ¿e to ja staram siê zrobiæ z siebie gwiazdê w swoim
dziennikarskim fachu. Po prostu ogólnie wyrazi³a swoje zdanie.
Nashville, 15 lipca
Zasn¹³em w swoim bia³ym garniturze na kanapie w salonie.
Kiedy rano otworzy³em oczy, ujrza³em bia³y talerz z jajkami i po³yskuj¹c¹
wieprzow¹ kie³baskê. A ponad tym stado kanadyjskich gêsi lec¹cych nad jezio-
rem.
Moja ma³a Cat siedzia³a na ko³drze, któr¹ kto najwyraniej przykry³ mnie
poprzedniego wieczoru.
Przynios³a kie³baskê, jajka, wafle oraz truskawki i szklankê wype³nion¹ po
brzegi spienionym mlekiem.
Czeæ, kochanie.
Czeæ odpar³a ze s³odk¹ mink¹, jak¹ przybieraj¹ czasami dzieci pogr¹¿o-
ne we w³asnych mylach.
Hej zawo³a³em. Jeste senna?
Nie. Zrobi³am ci jajka i naleniki.
Och, tak dopiero teraz zauwa¿y³em, ¿e jedzenie jest z plastiku. To chy-
ba ja jeszcze nie obudzi³em siê na dobre.
Uda³em, ¿e nadgryzam sztucznego wafla i truskawkê.
Pycha wymamrota³em niewyranie, jakbym co prze¿uwa³. Smakuj¹
jak prawdziwe.
Cat szturchnê³a mnie w bok, ale zrobi³a to z wyran¹ czu³oci¹.
Po³o¿y³a siê na moich kolanach i przygl¹da³a brodzie, która okala³a moj¹ twarz.
Jej ma³e okulary w kszta³cie sowich oczu sklejone by³y z boku plastrem do opa-
trunków.
56
Mama siê z³oci powiedzia³a.
Tak? A gdzie jest Janie Bug?
Gdy tylko zada³em to pytanie, nasza piêcioletnia córeczka pojawi³a siê w ko-
rytarzu prowadz¹cym do kuchni. Z ust wystawa³ jej kawa³ek ¿ytniego tosta.
Tutaj wymamrota³a.
Dzisiaj jest ³adnie na dworze doda³a po³kn¹wszy kês.
Sk¹d wiesz, córeczko?
Sk¹d to wiem, tatusiu? By³am w³anie z psem na spacerze. Znowu wszed³
do ³azienki pani Mills. A wiesz przedziera³a siê przez pokój w stronê kana-
py we wtorek gazeciarz rzuci³ we mnie Tennesseanem.
W moim domu tak by³o na co dzieñ. W³aciwie nawet to lubi³em. Chocia¿
wci¹¿ zdumiewa³ mnie fakt, ¿e mam dzieci.
Moje córki stanowi³y jeden z powodów, dla których wyl¹dowa³em w okrêgu
Poland w Kentucky, gdzie napisa³em to wszystko.
Nan zesz³a na parter przed dziewi¹t¹ i wcale nie by³a z³a. Przynajmniej na mnie.
D³ugie w³osy, które nadawa³y jej wygl¹d wiejskiej dziewczyny, by³y rozpusz-
czone i wie¿o wyszczotkowane. Ledwie widoczny makija¿ podkrela³ rysy. Nan
mia³a na sobie indyjsk¹ bluzkê, któr¹ bardzo lubi³em.
Moja ¿ona jest wysok¹ i troszkê niezdarn¹ kobiet¹, która zdaje siê mieæ wiê-
cej roztropnoci ni¿ inne, jakie do tej pory pozna³em. Wziêlimy lub, kiedy obo-
je bylimy na drugim roku na Uniwersytecie Kentucky i do tej pory nigdy jeszcze
tego nie po¿a³owa³em.
Mia³am zabawny sen powiedzia³a, siadaj¹c ko³o Cat i Janie na ko³drze.
Ty i James Horn p³ynêlicie tratw¹ przez rzekê. Chyba gdzie na Po³udniu, w ka¿-
dym razie tak to wygl¹da³o. Ja te¿ tam by³am Patrzy³am na was z brzegu przez
zarola. Rozmawialicie o czym po cichu. Chyba o czym wa¿nym i smutnym.
Z daleka by³o s³ychaæ tylko pojedyncze s³owa, nie rozumia³am ca³ych zdañ. A po-
tem obaj zniknêlicie mi z oczu.
Po nakarmieniu dzieci Nan przyzna³a, ¿e jednak cieszy siê, i¿ zajmujê siê
spraw¹ Horna. Pracowa³a kiedy dla niego jako wolontariuszka i dosyæ go lubi³a.
Poza tym córka Horna, Keesha, by³a w szkole najlepsz¹ przyjació³k¹ Cat.
Ca³¹ sobotê spêdzilimy we czwórkê na pikniku w Cumberland w Tennessee.
By³ z nami Lewis Rosten ze swoj¹ przyjació³k¹, a dobry nastrój pomog³a nam
podtrzymaæ butelka whisky jack daniels.
Czêæ dnia spêdzi³em z Lewisem w cieniu drzew rozprawiaj¹c o wydarze-
niach, które mia³em opisaæ, lecz nawet to nie popsu³o nam humoru.
Przed zachodem s³oñca przyjecha³ Moses Reed swoim wielkim b³yszcz¹cym
wozem marki Country Squire. Po raz pierwszy od tysi¹c dziewiêæset szeædzie-
si¹tego szóstego roku, kiedy to zacz¹³em pracowaæ w Citizen-Reporte, mia³em
wra¿enie, jakbymy byli rodzin¹.
57
W niedzielê rano wybra³em siê na d³ugi samotny spacer po Parku Stuletnim
w Nashville. Próbowa³em w mylach naszkicowaæ artyku³, który zawiera³by
wszystko to, czego do tej pory dowiedzia³em siê od Toya.
Wychodzi³a z tego historia w du¿ej mierze oparta na pog³oskach. Bardzo eks-
cytuj¹ca, ale istnia³o niebezpieczeñstwo, ¿e nie bêdzie mia³a zakoñczenia.
Nag³ówek mia³ g³osiæ:
PEWIEN NOWOJORCZYK, PODEJRZANY O POWI¥ZANIA Z P£AT-
NYM MORDERC¥, TWIERDZI, ¯E BURMISTRZA JIMMIEGO HORNA
WCALE NIE ZASTRZELI£ BERT POOLE.
Pomyla³em, ¿e Citizen móg³by wydrukowaæ co takiego. Ale mia³em te¿
nadziejê, ¿e nie bêdziemy musieli póniej wycofywaæ siê z tego, co napisalimy.
Lewis Rosten wpad³ do mnie do domu, kiedy wieczorem pakowa³em siê przed
kolejn¹ podró¿¹ na Pó³noc. Wydawa³ siê tak samo niespokojny jak ja. Wci¹¿
mówi³, ¿e to jaka tajemnicza historia.
Powiedzia³ mi, ¿e redaktor naczelny gazety Nashville Tennessean zadzwo-
ni³ tego popo³udnia do Reeda. Chcia³ siê dowiedzieæ, dlaczego wysy³amy dzien-
nikarzy do hoteli oraz moteli w rodkowym Tennessee.
Tylko tego nam trzeba rzek³em. ¯eby kto nam to podebra³.
Rosten nie mia³ ochoty rozwa¿aæ takiej mo¿liwoci. Machn¹³ rêk¹, jak cz³o-
wiek, który ma md³oci na widok podsuwanego mu deseru.
Sprawdzilimy ka¿dy hotel. Wszystkie motele powiedzia³. Pokazywa-
limy tê fotografiê wszêdzie, gdzie tylko mo¿na siê zatrzymaæ na nocleg w pro-
mieniu dwudziestu piêciu mil.
Tak i co?
I nic.
58
59
Czêæ druga
Koniec
najmieszniejszego
faceta w Ameryce
60
61
West Hampton, 17 lipca
W poniedzia³ek, kiedy znalaz³em siê z powrotem na West Hampton, poczu-
³em zapach ch³odnego pó³nocnego powietrza.
Zardzewia³y termometr przy wejciu do Bowditch wskazywa³ dziewiêtnacie
stopni Celsjusza.
Mia³em przeczucie, ¿e dru¿ynie St Louis Cardinals powiedzie siê w basebal-
lowym Pucharze wiata; ¿e Ali pokona na ringu Georgea Foremana. Wszystko
to czu³o siê w powietrzu.
By³ siedemnasty lipca i tego dnia odwiedzi³em Toya po raz ostatni. Rozmowa
dotyczy³a miejsca pobytu Harleya Johna Wynna, porednika z Po³udnia.
Postawilimy magnetofon Sony na stoliku z sekwoi wystawionym na podwó-
rze do æwiczeñ. Skórzany podró¿ny pokrowiec nadawa³ magnetofonowi powa¿ny
i oficjalny wygl¹d. Niemal historyczny.
Toy i ja siedzielimy na twardych drewnianych krzes³ach, zwróceni twarzami
ku jasno¿ó³tej tarczy s³abo grzej¹cego s³oñca.
Promienie s³oneczne dopiero co zaczê³y rozganiaæ poranny ch³ód.
Ronald Asher sta³ w niedba³ej pozycji, oparty o kar³owaty d¹b rosn¹cy po-
rodku dziedziñca. Widzia³em, ¿e nowe informacje coraz bardziej go rozczaro-
wuj¹. By³o to dok³adnie tak, jakby znany ze s³odkiego stylu dziennikarz magazy-
nu Rolling Stone zacz¹³ nagle u¿ywaæ dosadnych okreleñ.
Lekki wietrzyk porusza³ dêbowymi liæmi, stroszy³ jasne w³osy nad czo³em
Toya i lekko je¿y³ moj¹ brodê.
62
Ben rozpar³ siê na krzele i przymkn¹³ powieki. Wygl¹da³ jak król tego szpi-
tala.
Obserwowa³em przez chwilê piêciu czy szeciu chorych psychicznie pacjen-
tów, którzy z zadowolonymi minami przechadzali siê w s³oñcu, a potem tak¿e
zamkn¹³em oczy.
To zaszczyt, wmawia³em sobie. Wyobra sobie, ¿e to wywiad z Elizabeth
Taylor przy niadaniu na kwiecistym dziedziñcu Puerto Vallarta.
Tom Berryman nie wiedzia³ o tym. Toy na przemian wci¹ga³ poranne
powietrze i wypuszcza³ je, jakby wêszy³. W ka¿dym razie chodzi³em do tej
szurniêtej kobiety, ¯ydówki, prawie przez pó³ roku By³a psychiatr¹ z Nowe-
go Jorku.
Otworzy³em oczy i zobaczy³em, ¿e Toy tak¿e mi siê przygl¹da.
Dlaczego nie powiedzia³e o tym Berrymanowi? spyta³em.
Bo i tak nic by go to nie obesz³o. Chcia³, ¿ebym by³ z nim, poniewa¿ mi
ufa³. Nie musia³ siê martwiæ, kiedy co dla niego za³atwia³em. By³em jego podpo-
r¹. Tak wiêc musia³em bardzo uwa¿aæ, kiedy bywa³em u tej kobiety. Robi³em to
w tajemnicy. Chodzi³em do niej, bo miewa³em depresje. W³aciwie nic takiego.
Poszed³em do niej w tamt¹ rodê po spotkaniu z Harleyem w Massachusetts. Znowu
czu³em siê jak szmata. Ona zwykle dawa³a mi jakie pigu³ki. Walium, stelazynê.
Tamtego dnia nagle ciany zaczê³y mi siê waliæ na g³owê Pamiêtam, ¿e by³o
s³onecznie. Bardzo przyjemna pogoda. Nigdy bym siê nie spodziewa³, ¿e ten dzieñ
zamieni siê w koszmar
Nowy Jork, 14 czerwca
Kobiet¹, do której chodzi³ czêsto Toy, by³a siedemdziesiêcioletnia Reva
Baumwell, psychiatra z Park Avenue. Kaza³a mu zwracaæ siê do siebie po imie-
niu.
Przyjmowa³a pacjentów w luksusowym apartamencie w starym, przedwojen-
nym budynku mieszcz¹cym siê przy rogu Siedemdziesi¹tej Czwartej Ulicy. Na
czas wizyt zawsze ubiera³a siê w ciemne suknie i czerwone pantofle na wysokich
obcasach.
Toy przychodzi³ do Revy Baumwell przez pó³ roku, ale w tym czasie ani razu
nie wspomnia³ o Thomasie Berrymanie.
Z kolei Reva wci¹¿ mówi³a o koniecznoci przemiany osobowoci. To za-
czyna byæ tak powszechne jak lifting, powiedzia³a kiedy w chwili nieuwagi.
Ostrzega³a tak¿e Toya, ¿e ów proces przebudowy z pewnoci¹ bêdzie wi¹za³ siê
z kryzysem w jego ¿yciu. Wci¹¿ dopytywa³a siê, czy Toy gotowy jest przejæ pewne
trudnoci po to, by zmieniæ siê na lepsze.
63
Czasami Toyowi wydawa³o siê, ¿e jego lekarka sama jest umys³owo chora.
Przepisywa³a mu rodki uspokajaj¹ce niczym witaminy i Ben wierzy³ w walium,
stelazynê i torazynê. Istnia³y przecie¿ badania statystyczne potwierdzaj¹ce ich
skutecznoæ. Musia³y mu wiêc pomagaæ.
Kiedy wyszed³ tamtego dnia od Revy, mia³ w kieszeni brzoskwiniowej ko-
szuli receptê na dwadziecia miligramów stelazyny. By³ w ca³kiem dobrym na-
stroju.
I wtedy znowu zobaczy³ Harleya Wynna.
Tym razem Wynn nie ucieka³. Opiera³ siê o srebrnego mercedesa stoj¹cego
przed domem. Z pewnym siebie wyrazem twarzy przypomina³ agenta FBI bez-
wzglêdnie nêkaj¹cego handlarzy narkotyków, którzy sprzedawali swój towar hi-
pisom.
Budynek rzuca³ d³ugi cieñ. Tam w³anie siê spotkali.
Widzia³em ciê te¿ przy East End Avenue rzek³ Wynn z po³udniowym
akcentem. Myla³em du¿o o tym, co wydarzy³o siê w zesz³ym tygodniu. Chyba
potraktowa³e mnie trochê niegrzecznie Dlatego ³a¿ê za tob¹. Widzia³em Ber-
rymana.
Toy mia³ ochotê uderzyæ Wynna. Roztrzaskaæ mu g³owê o maskê samo-
chodu.
Chcê z nim pogadaæ mówi³ dalej Wynn. W cztery oczy mamy pew-
ne rzeczy do omówienia w sprawie Jimmiego Horna.
Toy zapali³ papierosa.
Gdzie widzia³e Berrymana? spyta³.
Przy Eighty Central Park South odpar³ Harley. By³ z t¹ wysok¹ dziew-
czyn¹. Niez³a laska. Wsiedli do taksówki.
No dobrze rzek³ Toy.
Ruszyli razem w stronê Siedemdziesi¹tej Drugiej Ulicy. Toy zatrzyma³ siê na
rogu przy budce telefonicznej i zadzwoni³ do Berrymana.
Thomas wys³ucha³ ca³ej historii, zanim siê odezwa³.
Ten facet chrzani takie s³owa Berrymana zapamiêta³ Toy. Ale ty tak¿e.
Chyba wiesz, jakie masz wyjcie. W ka¿dym razie mam nadziejê, ¿e wiesz.
Berryman zakoñczy³ rozmowê, ale Toy sta³ dalej z s³uchawk¹ przy uchu przez
minutê lub dwie. W g³owie mu wirowa³o.
Po chwili otworzy³ drzwi budki i po raz pierwszy umiechn¹³ siê do m³odego
Wynna.
Wszystko za³atwione rzek³. Berryman powiedzia³, ¿e to ja nachrzani-
³em Chce pogadaæ z tob¹ dzi po po³udniu.
Tego samego dnia parê minut po trzeciej Ben Toy siedzia³ obok nieco m³od-
szego od siebie Wynna na skrzypi¹cym fotelu pokrytym czerwon¹ skór¹ w wozie
marki Olds 98.
Mia³ wra¿enie, ¿e w jego g³owie co zaraz trzanie niczym z³amany krêgo-
s³up.
64
Lni¹cy czarny samochód sta³ w s³oñcu przy wysypisku mieci niedaleko lot-
niska La Guardia. P³aski teren, wypalone chwasty, zrujnowane wielopiêtrowe
budynki w oddali tworzy³y posêpny krajobraz.
Harley Wynn wci¹¿ narzeka³, ¿e Berryman siê spónia. Piêæ minut. Dziesiêæ.
Piêtnacie.
Bia³y chevy ukaza³ siê na zakurzonej drodze prowadz¹cej na wysypisko. Je-
cha³ z prêdkoci¹ ponad stu kilometrów na godzinê, a nastêpnie przyhamowa³ z po-
lizgiem, zawróci³ i pomkn¹³ z powrotem. Dzieciaki. Pewnie urz¹dza³y sobie za-
bawê.
No bo widzisz, Tom bardzo dba o w³asne bezpieczeñstwo wyjani³ Ben
Wynnowi. Ma g³owê nie od parady. Kiedy trzeba, potrafi z³apaæ byka za rogi.
Chocia¿ czasami miewa uporczywe obsesje. Ale przyjedzie. Nie masz siê co mar-
twiæ.
Wynn po³o¿y³ rêkê na oparciu skórzanego fotela, odwróci³ siê do Bena profi-
lem i przygl¹da³ siê przez okno blokom mieszkalnym widniej¹cym w oddali. Przez
lekko rozchylone wargi widaæ by³o jego równe, bia³e zêby.
Jestem pewien, ¿e Berryman wie, co robi rzek³ Wynn.
Siedzieli obok siebie tak w³anie rozmawiaj¹c, kiedy nagle Ben siêgn¹³ do
kieszeni marynarki i strzeli³ Wynnowi prosto w skroñ.
Zrobi³ to wy³¹cznie pod wp³ywem impulsu. Wci¹¿ powtarza³ sobie w du-
chu: teraz, teraz, teraz i kiedy wreszcie poczu³ jakie drgnienie dochodz¹ce z w-
nêtrza jego cia³a, wystrzeli³ z ma³ego, czarnego pistoletu kaliber trzydzieci
osiem. Huk by³ og³uszaj¹cy. Tego dwiêku Toy potem nigdy ju¿ nie móg³ zapo-
mnieæ. Strzêpy ró¿owego cia³a i krew rozprysnê³y siê na winylowym dachu sa-
mochodu i przedniej szybie. G³owa Wynna wysunê³a siê przez boczne okno
i zawis³a w bezruchu.
Toy zostawi³ cia³o Wynna z rozpostartymi rêkami i nogami na pudle malowa-
nym w kwiatki, stoj¹cym przy wysypisku. Jasne w³osy Harleya pozosta³y nietkniête.
Przed odjazdem Toy strzeli³ do niego jeszcze raz, tym razem w ty³ g³owy. Ten
drugi strza³ znacznie zniekszta³ci³ przystojn¹ twarz Wynna.
W³anie dlatego w nowojorskich gazetach przypuszczano, ¿e morderstwa
prawdopodobnie dokona³a mafia. Przy Wynnie nie znaleziono ¿adnego dokumentu
stwierdzaj¹cego to¿samoæ. Nikt nie zg³osi³ siê po cia³o a¿ do listopada, ale wte-
dy le¿a³o ono ju¿ na cmentarzu. Z Nowego Jorku wys³ano do Tennessee tylko
du¿y szkielet.
Zaraz po zastrzeleniu Wynna Toy zadzwoni³ do Berrymana i powiedzia³ mu,
¿e wszystko za³atwione.
Potem spêdzi³ kolejne cztery dni w sanatorium Mill House niedaleko No-
wego Jorku. Nie odzywa³ siê prawie do nikogo, a zw³aszcza do lekarzy. Prze-
siadywa³ w s³onecznym salonie, którego okna wychodzi³y na rzekê Hudson, i czu³
siê coraz gorzej.
Wydawa³o mu siê, ¿e jest tutaj jedyn¹ osob¹, która nie leczy siê z uzale¿nieñ.
Nie dostawa³ zastrzyków z witaminy B12. By³ tak¿e jedynym, który miewa³ halu-
cynacje. Pewnego popo³udnia us³ysza³ g³os czarnoskórej kobiety, która owiad-
65
czy³a, ¿e jest matk¹ Jamesa Horna. Której nocy z kolei us³ysza³ w pokoju g³os
swego ojca i zobaczy³ jakie dziwne b³yski za oknem.
Toy, zupe³nie sko³owany, wybra³ siê pewnego popo³udnia na drinka. Prze-
chadza³ siê wiejsk¹ drog¹ poród farm. W koñcu z baru pod skalistym wzgórzem
nad rzek¹ Hudson zadzwoni³ do Revy Baumwell.
Mówi³em Tomowi, ¿e nie bêdê w stanie nikogo zabiæ powiedzia³. Mia-
³em racjê. Tym razem siê nie myli³em. Myla³, ¿e ka¿dy potrafi to zrobiæ. Niestety
nie, do cholery. Jezu Chryste, Revo, ci¹gle s³yszê jakie g³osy omal nie rozp³a-
ka³ siê przy s³uchawce. Traci³ kontrolê nad sob¹ i czu³ siê z tym fatalnie.
Zaraz, zaraz, wszystko po kolei rzek³a doktor Baumwell. Co to znaczy
zabiæ? Masz na myli skrzywdziæ? Ale komu zrobi³e krzywdê, Beniaminie? So-
bie czy mnie?
Thomas Berryman obserwowa³ nastolatków t³ocz¹cych siê na schodach Car-
negie Hall. Srebrzysty neon ko³o b³yszcz¹cego plakatu g³osi³, ¿e wystêpuje tego
wieczora Blue Oyster Cult.
Berryman sta³ w budce telefonicznej przy Piêædziesi¹tej Siódmej Ulicy na-
przeciw sali koncertowej. Dzwoni³ do cz³owieka z Belle Meade w Nashville w sta-
nie Tennessee.
W koñcu us³ysza³ w s³uchawce burkliwy mêski g³os.
Berryman mówi³ powolnym, rozmylnie monotonnym g³osem. Poda³ swoje
nazwisko. Powiedzia³, ¿e telefonuje w sprawie cz³owieka o nazwisku Wynn.
I co z nim? facet z Po³udnia zdawa³ siê dobrze wiedzieæ, o kogo chodzi.
Nie ¿yje. Musia³em kazaæ go zabiæ owiadczy³ Berryman bez cienia emocji.
Musia³ pan co? zaskrzecza³ mêski g³os.
Miejski autobus zahamowa³ g³ono parê metrów od oszklonej budki telefo-
nicznej. Berryman przyglada³ siê nagiemu blondynowi reklamuj¹cemu czasopi-
smo Viva na plakacie przylepionym do boku autobusu.
Halo, halo? dobiega³o z s³uchawki
Autobus ruszy³ z ciê¿kim jêkiem.
Znalicie moje zasady odezwa³ siê Berryman. Nie wiem, czego Wynn
tutaj szuka³. Mia³ daæ nam czêæ forsy i wracaæ do Tennessee.
O tym akurat nie wiedzia³em odpar³ rozmówca. Powiedzia³ mi, ¿e ma jesz-
cze co do za³atwienia w Nowym Jorku. Nie zamierza³em wtr¹caæ siê w pana sprawy.
Nie wierzê odpar³ Berryman apatycznie. Postanowi³ przejæ do ataku.
Do cholery, naprawdê nie chcia³em wybuchn¹³ tamten. Pos³uchaj, ty
zacz¹³.
Ju¿ ruszy³em z tamt¹ spraw¹ podnosz¹c g³os Berryman zag³uszy³ ostat-
nie s³owa rozmówcy. Dosta³em od was forsê, w ka¿dym razie po³owê. Musia-
³em ju¿ trochê wydaæ. Czy chcecie, ¿ebym to ci¹gn¹³?
Facet z Po³udnia zapewni³ bez wahania:
66
Oczywicie, ¿e tak. Wynn niewiele w tym wszystkim znaczy³.
Zamierzam przyjechaæ do Nashville w przysz³ym tygodniu. To bêdzie ostatni
tydzieñ czerwca rzek³ Berryman. Przygotujcie pieni¹dze. Do tego czasu nie
bêdê siê z wami kontaktowa³.
Mê¿czyzna doda³ jeszcze parê swoich warunków i rozmowa siê skoñczy³a.
Berryman odetchn¹³ g³êboko. Na moment straci³ kontrolê nad sytuacj¹, ale
teraz odzyska³ j¹ z powrotem.
Wyszed³ z budki telefonicznej przeczesuj¹c bia³ym grzebieniem krêcone czar-
ne w³osy.
Nie wiem dok³adnie w którym momencie, w ka¿dym razie Ben Toy zacz¹³
mówiæ bez ³adu i sk³adu o wszystkim, co tylko przysz³o mu do g³owy.
Bredzi³ co o matematyce, Bogu, swoich rodzicach w Teksasie, dziennika-
rzach, lobotomii, Martinie Luterze Kingu o ró¿nych wariackich rzeczach zupe³-
nie ze sob¹ nie powi¹zanych.
Wystraszy³em siê, poniewa¿ ju¿ zaczyna³em s¹dziæ, ¿e z Toyem tak napraw-
dê nic z³ego siê nie dzieje.
Moja matka tañczy³a kiedy w Reno w Newadzie oznajmi³ bardzo po-
wa¿nie. To dlatego nikt z okrêgu Potter nie chcia³ jej potem zaprosiæ nawet na
szklankê wody sodowej.
Wsta³em powoli i zawo³a³em Ashera.
Przyszed³ zaraz, a za nim przybieg³o jeszcze trzech sanitariuszy. Wyprowa-
dzili Toya na korytarz. Wyszed³ spokojnie i potulnie. Wy³¹czy³em wreszcie ma-
gnetofon, który do tej pory nagrywa³ ka¿de s³owo.
Ronald Asher zamyka³ w³anie ciê¿kie drzwi izolatki, kiedy pojawi³em siê
na korytarzu. Ko³o niego stali trzej sanitariusze i pielêgniarka, m³oda i ³adna
dziewczyna.
Z³ama³ ig³ê, któr¹ mia³ wbit¹ w ty³ek powiedzia³ Asher.
Spojrza³em na niego pytaj¹co i zajrza³em do pokoju przez niewielkie okien-
ko w drzwiach.
Annie wbi³a mu ig³ê, a on nagle odwróci³ siê i przygniót³ j¹.
W koñcu uda³o mi siê j¹ wyj¹æ doda³a m³oda pielêgniarka.
Jezu powiedzia³em. A¿ trudno mi uwierzyæ, ¿e on tak po prostu od-
lecia³.
Lepiej niech pan wierzy umiechnê³a siê siostra.
Nie mam pojêcia, co dzieje siê z jego g³ow¹ stwierdzi³ Asher. Shulman
s¹dzi, ¿e wie.
Za du¿o psylocybiny powiedzia³ wysoki sanitariusz w d¿insowej koszuli.
Wielu pacjentów tego oddzia³u miewa podobne ataki rzek³ Asher. Nie-
którzy z nich s¹ szaleni, poniewa¿ to lepiej pasuje do naszych teorii. Chocia¿
mam gdzie te nasze teorie.
67
Zerkn¹³em jeszcze raz przez okienko w drzwiach i zobaczy³em, jak Toy pod-
skoczy³ nagle wysoko. Nastêpnie opad³ na materac i kopn¹³ nogami w siatkowe
drzwi. Powtórzy³ ten wyczyn kilka razy, padaj¹c z ³omotem na w¹ski materac.
Nie zrobi sobie krzywdy zapewni³ Asher nawet na niego nie patrz¹c.
Mylê, ¿e go to uspokaja. Ma³e dzieci czasami ko³ysz¹ siê w ³ó¿kach.
M³oda pielêgniarka spojrza³a na mnie i wzruszy³a ramionami.
Moja córka tak robi powiedzia³em. To znaczy ko³ysze siê w ³ó¿eczku
Siostra spyta³a mnie, ile ma³a ma lat. Ruszylimy w stronê pokoju pielêgniarek,
znajduj¹cego siê za oszklon¹ cian¹. W drodze do normalnego wiata rzucalimy dow-
cipami. Dziewczynie nigdy wczeniej nie zdarzy³o siê, ¿eby kto przy niej z³ama³ ig³ê.
Opuci³em szpital t¹ sam¹ drog¹ co przyszed³em przecinaj¹c teren na skos
i przechodz¹c przez lasek.
Wspi¹³em siê na wysokie ogrodzenie przy koñcu zagajnika i w zamyleniu
zagapi³em siê na samochody jad¹ce tras¹ szybkiego ruchu.
W motelu zafundowa³em sobie gor¹c¹ k¹piel. Zanurzy³em siê w paruj¹cej
wodzie i powoli moje myli zaczê³y siê uk³adaæ.
Przypomnia³em sobie jeszcze jedn¹ scenê szaleñstwa, której by³em wiad-
kiem. Dzia³o siê to w barze w miejscowoci Frankfurt w stanie Kentucky. (W tym
czasie, a by³ to chyba rok szeædziesi¹ty drugi, nosi³em przy sobie ma³y pistolet,
wiêc sam mia³em pewnie nie po kolei pod sufitem).
A zdarzy³a siê nastêpuj¹c historia:
Podobny do stracha na wróble ch³opak ze wsi postanowi³ poprosiæ do tañca
w barze dziewczynê innego faceta. Zaczêli tañczyæ w rytm sentymentalnej pio-
senki Elvisa Presleya popularnej w tamtych czasach. By³o to One Night, o ile
dobrze pamiêtam. Kiedy narzeczony dziewczyny zobaczy³, co siê dzieje, pod-
szed³ do tañcz¹cej pary, plun¹³ w twarz strachowi na wróble i dgn¹³ go no¿em
w krocze. Ot tak, po prostu.
Wszyscy w barze st³oczyli siê wokó³ postaci skulonej na parkiecie. Krzyczeli
rozgor¹czkowani lub szeptem powtarzali woko³o, ¿e Bean zosta³ zasztyletowany.
Gdyby domylaæ siê znaczenia s³ów z tonu, jakim je wypowiadano, mo¿na
by przypuszczaæ, ¿e Bean mia³ ju¿ dosyæ tañca i whisky i straci³ przytomnoæ.
Z pistoletem czy bez, na ten widok o ma³o nie puci³em pawia.
Wieci o fotografii Harleya Wynna nadesz³y, kiedy siedzia³em zanurzony po szy-
jê w gor¹cej wodzie z pian¹. Czyta³em pojedyncze strony wyrwane z ksi¹¿ki Jeba
Magrudera o jego ¿yciu i aferze Watergate, a potem odk³ada³em je na krawêd wan-
ny. Irytowa³o mnie, ¿e sprytny Magruder tak siê pospieszy³ z wydaniem tej ksi¹¿ki.
Nowe informacje zasta³y mnie w nastroju melancholijnym i sentymentalnym
jak muzyka country; têskni³em za Nan, Cat i Janie Bug jak za bliskimi przyjació³-
mi, którzy przeprowadzili siê gdzie daleko.
Mo¿e by³bym w lepszym humorze, gdybym sam móg³ planowaæ w³asne ¿ycie.
68
Telefon zadzwoni³ w sypialni, a ja po prostu pozwoli³em mu dzwoniæ. My-
la³em, ¿e to pewnie Asher albo pielêgniarka chc¹ mi co powiedzieæ.
Telefon dzwoni³ i dzwoni³, a¿ nagle w mojej g³owie zapali³o siê wiate³ko.
To Terrell us³ysza³em, kiedy w koñcu podnios³em s³uchawkê. To ten
przeklêty dupek Terrell.
G³os na linii nale¿a³ do Lewisa Rostena, by³ jednak dziwnie zmieniony. Ro-
sten rzadko bywa³ wulgarny.
Siêgn¹³em po papierosa. Kiedy próbowa³em go wyci¹gn¹æ z pude³ka, kilka
innych wypad³o na pod³ogê.
Ale o co chodzi?
Ochs, pos³uchaj, Harley Wynn to facet Terrella. By³ jego prawnikiem. Po-
chodzi³ z Houston, dlatego nikt go nie zna³.
Rosten mówi³ g³ono i radonie. Nerwowo zapali³em papierosa.
Uda³o ci siê tym razem, ty spryciarzu us³ysza³em. Reed mówi, ¿e mo¿e
poca³owaæ ciê w ty³ek przed kamer¹. W twoj¹ s³odk¹ dupciê.
Kto inny odezwa³ siê w s³uchawce. Przedstawi³ siê weso³ym okrzykiem.
Odsun¹³em nieco s³uchawkê od ucha i zacz¹³em chichotaæ jak wiejski g³upek.
Coraz to inni ludzie sk³adali mi przez telefon gratulacje.
Jak siê dowiedzielicie? pyta³em ka¿dego po kolei. Sk¹d?
To skomplikowane us³ysza³em w koñcu z powrotem g³os Lewisa. Jaki
znajomy Redda jest z Houston. Zreszt¹ to nie ma znaczenia.
Zacz¹³em wreszcie ³apaæ w¹tek i a¿ trudno mi by³o uwierzyæ. Wszystko wy-
dawa³o siê doskonale i logicznie do siebie pasowaæ. Johnboy Terrell.
Pozwól mi siê trochê nacieszyæ wrzeszcza³ do telefonu spokojny zazwy-
czaj Rosten.
Pos³ucha³em go. Radosne uniesienie powoli zaczê³o ogarniaæ i mnie w mote-
lu w West Hampton na Long Island.
Wyda³em z siebie kilka dzikich gwizdów i okrzyków, a¿ ludzie z s¹siednich
pokojów zaczêli pukaæ w ciany. Biega³em boso po dywanie, kopi¹c w cianê jak
facet w drodze do domu na filmie Singing in the Rain.
Zanim przejdê do dalszej opowieci, powinienem poinformowaæ czytelni-
ka, ¿e od roku tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tego ósmego do szeædziesi¹tego
drugiego Terrell by³ gubernatorem stanu; od tego czasu zarz¹dza³ Tennessee,
a pewni ludzie, ³¹cznie ze mn¹, uwa¿ali, ¿e kierowa³ stanem bardzo, bardzo le.
Co wiêcej, Terrell z pewnoci¹ ¿ywi³ wielk¹ urazê do Jimmiego Horna.
Tej nocy odzyska³em si³y. Spisa³em d³ug¹ listê spraw, które mia³em jeszcze
do za³atwienia na Pó³nocy rozmów telefonicznych i wizyt. Po raz pierwszy, od
kiedy zaj¹³em siê t¹ spraw¹, poczu³em siê zupe³nie pewnie i swobodnie.
Przygotowywa³em siê do podró¿y do letniego domu Berrymana w Hampton
Bays. To w³anie tam pope³ni³em wielki b³¹d.
69
Czêæ trzecia
Dziewczyna,
która kocha³a
Thomasa Berrymana
70
71
Hampton Bays, 20 lipca
Siedzib¹ Thomasa Berrymana w Hampton Bays by³ roz³o¿ysty dom o dzie-
siêciu sypialniach, wygl¹daj¹cy jak kapitanat portu. Mia³ szary kolor burzowych
chmur, a otacza³a go d³uga weranda, os³oniêta markiz¹. Wznosi³ siê nad prywatn¹
pla¿¹ d³ugoci prawie dwustu metrów. Po ca³ej dzia³ce rozsiane by³y gara¿e. Znaj-
dowa³y siê dos³owie wszêdzie, gdzie tylko siê spojrza³o.
Czeka³a mnie tu niespodzianka: dziewczyna Berrymana, dziwna, piêkna ko-
bieta o nazwisku Oona Quinn.
Mylê, ¿e nazwalibycie j¹ nowoczesn¹ kobiet¹. Oona Quinn zachowywa³a
siê jak m³ody, modny mê¿czyzna: szuka³a po omacku, walczy³a i chwyta³a to, co
jej zdaniem s³usznie siê jej nale¿a³o. Mylê, ¿e w³anie dlatego Thomas Berry-
man tak j¹ lubi³.
Oona jest wysoka i szczup³a (metr siedemdziesi¹t piêæ wzrostu, szeædziesi¹t
trzy kilogramy). Ma czarne w³osy opadaj¹ce poni¿ej pasa, gdy je rozpuci, ale na
ogó³ upina je w ciasny kok. Odznacza siê klasycznym, spokojnym wygl¹dem miesz-
kañców Nowej Anglii, najlepszych z nich. Jednak pali br¹zowe cygaretki, pozwa-
laj¹c im zwisaæ z k¹cika ust.
W odró¿nieniu od Bena Toya, Oona nale¿a³a do typu ludzi, z którymi w prze-
sz³oci niewiele mia³em do czynienia. Przed poznaniem Berrymana wiosn¹ i zim¹
pracowa³a w sklepie. Ale mia³a du¿o zdrowego rozs¹dku. Na przyk³ad to w³anie
ona wyt³umaczy³a mi w koñcu, dlaczego urodziwi ludzie tak czêsto siê przytulaj¹.
Powiedzia³a, ¿e w ten sposób roz³adowuj¹ swoje napiêcie seksualne. Mylê, ¿e
mia³a racjê.
72
Oona Quinn twierdzi³a, ¿e ma dwadziecia lat, i by³o to zadziwiaj¹ce, lecz
ca³kiem mo¿liwe.
Po raz pierwszy zobaczy³em j¹ przez drzwi siatkowe, kiedy przy³o¿y³em do
nich twarz; czarne, brudne drzwi w wejciu do kuchni. Z powodu otaczaj¹cej j¹
burzy w³osów, kontur dziewczyny wyda³ mi siê zamglony. Piêkna czarownica,
pomyla³em. I zapuka³em.
Gdy wysz³a do mnie na próg, wyjani³em jej, jak dowiedzia³em siê o tym
domu od Bena Toya. T³umacz¹c jej to wszystko, drapa³em siê w nos, bra³em co
chwila g³êboki wdech, potem drapa³em siê w brodê i w ucho, mruga³em raz po
raz, strz¹sa³em py³ki z rêkawa marynarki i w koñcu zapali³em papierosa.
Czy nigdy do tej pory nie widzia³ pan kobiety? spyta³a. Rozemia³em siê
(co za wstydliwe wspomnienie), a ja odpowiedzia³em:
Uhm, oczywicie, ¿e tak.
Na pocz¹tku Oona niechêtnie rozmawia³a o czymkolwiek, nawet o tym, jaka
jest dzi pogoda albo jaka powinna byæ. Oczywicie wcale mnie to nie dziwi³o.
Zeszlimy nad ocean przechodz¹c nad szarym palikowym p³otem, który le¿a³
zamiast staæ. Oona nios³a ma³e radyjko. Nastawi³a je na piosenki i zachowywa³a
siê tak, jakby mnie tam wcale nie by³o.
Ale gdy ju¿ bylimy doæ daleko od domu, zaczê³a zadawaæ mi pytania.
Co w³aciwie Ben Toy panu powiedzia³? spyta³a najpierw.
Nie by³o powodu, bym cokolwiek przed ni¹ ukrywa³, wiêc powtórzy³em jej
wiêkszoæ tego, co sam wiedzia³em. Wys³ucha³a wszystkiego, a potem po prostu
siê rozemia³a.
To wariat. Ma nie po kolei w g³owie.
Mówi³, ¿e pani wie, co siê wydarzy³o w Nashville.
Naprawdê? Zatrzyma³a siê i odwróci³a twarz¹ do mnie. A mo¿e pan to
sobie tylko wyobra¿a, panie Jones?
Ruszy³a dalej, nie czekaj¹c na odpowied. Wesz³a do wody. Patrzy³em na jej
stopy; palce mia³a d³ugie i kociste, zakoñczone pomalowanymi na czerwono pa-
znokciami. By³a wyzywaj¹co atrakcyjna.
Gdy w koñcu dotarlimy do miejsca, sk¹d nie by³o widaæ domu, opad³a na
piasek. W radiu grano Lili Marlene. Zwiêkszy³a si³ê g³osu.
Czujê siê tak jakby wiatr i inne si³y przechodzi³y przez moje cia³o. Bar-
dzo dziwnie jest tak z panem rozmawiaæ. To po prostu nierzeczywiste powie-
dzia³a z g³êbokim westchnieniem.
Spyta³em, czy Berryman jest tu gdzie w pobli¿u, ale nie odpowiedzia³a.
Potem, z jakiego powodu (nie potrafi³em tego zrozumieæ, póki nie zebra³em
wiêcej informacji) Oona Quinn zaczê³a opowiadaæ mi o sobie. Z pocz¹tku mówi-
73
³a ostro¿nie, w jaki cyniczny, niemi³y sposób. Ale po chwili mia³em ju¿ uczucie,
¿e wys³uchujê nerwowej, a mo¿e nawet skruszonej spowiedzi. Odnios³em tak¿e
wra¿enie, ¿e dziewczyna boi siê i nie wie dok³adnie, co ma o tym wszystkim my-
leæ.
Spêdzilimy razem trzy dni w domu Thomasa Berrymana. Mówi³a coraz swo-
bodniej (przynajmniej tak mi siê wydawa³o) o tym, co zasz³o miêdzy ni¹ a tym
mê¿czyzn¹.
Kiedy nazwa³a go mistrzem instynktu. Powiedzia³a, ¿e gdyby mnie to in-
teresowa³o, to jego penis ma d³ugoæ dwudziestu piêciu centymetrów. Powiedzia-
³a te¿, ¿e mam sk³onnoci do melancholii.
Czu³em siê tu doæ dziwnie. Po pierwsze, nigdy do tej pory nie przebywa³em
tak d³ugo z piêkn¹ kobiet¹; po drugie, nad oceanem by³em tylko raz w ¿yciu, w Bi-
loxi, Missisipi. Mia³em te¿ k³opoty ze snem. W nocy by³o zimno jak w zimie w Ten-
nessee.
Drugiego dnia podczas przechadzki Oona powiedzia³a mi, ¿e to nie Bert Poo-
le zastrzeli³ Jimmiego Horna.
Ben Toy te¿ to mówi³ odpar³em.
On nic nie wie. Myli, ¿e Tom zabierze go z powrotem do Teksasu merce-
desem.
Tylna weranda bieg³a wzd³u¿ ca³ej ciany domu. Na ogó³ tam w³anie rozma-
wialimy. Siadalimy na wiklinowych krzes³ach patrz¹c na ocean. Gdy teraz o tym
mylê, widzê jej kociste stopy w we³nianych skarpetkach wysuwaj¹ce siê i w su-
waj¹ce do skórzanych chodaków. Mówi³a, ¿e to taki nerwowy tik.
Czêsto obserwowalimy ogrodnika w ubraniu khaki, pracuj¹cego przy traw-
nikach.
Ten wysoki, d³ugonogi Jamajczyk na pewno uwa¿a³, ¿e staram siê dobraæ do
Oony za plecami Berrymana. By³ absolutnie lojalny w stosunku do swojego chle-
bodawcy; powiedzia³ mi, ¿e to, co siê tu dzieje, to nie pana sprawa, mon.
Którego popo³udnia zauwa¿y³em, ¿e Oona daje ogrodnikowi dwudziestodo-
larowy banknot. Mia³em nieprzyjemne uczucie, ¿e Berryman jest gdzie w pobli-
¿u, ¿e przygl¹da siê nam z wydm otaczaj¹cych jego dom.
Oona Quinn, rozmawiaj¹c ze mn¹, denerwowa³a siê i kuli³a w sobie jak mi-
moza. Siada³a podkurczaj¹c pod siebie nogi i obejmowa³a siê ramionami. Kiwa³a
siê przy tym, a¿ trzcinowy fotel i weranda skrzypia³y.
Chocia¿ by³a rozmowna, bardzo siê kontrolowa³a, zachowywa³a siê doæ
wyniole, dopóki nie wyj¹³em magnetofonu ze skórzanego pokrowca. Co w tym
74
widoku j¹ odmieni³o. wiadomoæ, ¿e jej s³owa mog¹ byæ nagrane spowodowa³a,
¿e w gardle uros³a jej wielka kula.
Jednak by³a urodzon¹ gawêdziark¹. Mia³a naturalne wyczucie komizmu i iro-
nii. Do siebie równie¿ odnosi³a siê z ironi¹, a ja mia³em nadziejê, ¿e to mi pomo¿e
zbli¿yæ siê do Thomasa Berrymana.
Hampton Bays, 18 czerwca
wieci³o wielkie, czerwone s³oñce. Thomas Berryman siedzia³ okrakiem na
dachu swojego kapitañskiego domu i przygl¹da³ siê barankom fal, pêdz¹cym po
twardym, szarym Atlantyku. Powietrze by³o czyste, przesi¹kniête zapachem soli,
niemal b³êkitne. Minê³a ju¿ po³owa czerwca.
Powiêcaj¹c pracy tylko czêæ uwagi, Berryman wróci³ wspomnieniami do
ckliwych scenek ze szkó³ki niedzielnej w Teksasie. Zastanawia³ siê, co z niego
wyros³o.
Po chwili jego wzrok zogniskowa³ siê na ma³ym kawa³ku dachu, który w³anie
wysmo³owa³. Pomyla³, ¿e dobrze jest samemu smo³owaæ dach w³asnego domu.
Ogrodnik odmówi³ wykonania tej pracy i Berryman teraz siê z tego cieszy³.
Popatrzy³ nad wydmami wznosz¹cymi siê na prawie dwadziecia metrów po
drugiej stronie szosy. Zobaczy³ bia³ego forda mustanga tocz¹cego siê po go³êbio-
szarej drodze u podnó¿a wydm. Mustang pêdzi³ miêdzy piaszczystymi pagórka-
mi jak samochód z komiksu. Kiedy, przypomnia³ sobie Berryman, pok³óci³ siê
z ojcem, który nie chcia³ mu po¿yczyæ swojego forda mustanga.
Zapali³ papierosa i da³ siê uko³ysaæ gor¹cemu powietrzu popo³udnia. Widzia³,
jak Oona schodzi na pla¿ê, ubrana w bia³y kostium. Bardzo szykowna. Ale jego
myli zaraz odp³ynê³y ku sprawie Jimmiego Horna.
Podszed³ do komina z ciemnego kamienia i zacz¹³ zak³adaæ now¹ os³onê.
Stare mokasyny, które mia³ na nogach, lizga³y siê na dachówkach, musia³
wiêc przesuwaæ siê po wierzcho³ku dachu siedz¹c, tak jakby jecha³ konno. Nie-
bezpieczeñstwo zeliniêcia siê z dachu trzypiêtrowego domu i upadku na meble
na patio, które z tej wysokoci wygl¹da³y jak klocki, stanowi³o czêæ pracy, ale
tak¿e czêæ przyjemnoci.
Przysun¹³ twarz do brudnego otworu komina i w wietle zapa³ki zobaczy³, ¿e
wewnêtrzna os³ona jest zatkana sadz¹. Sadz¹ z piaskiem. Sadz¹ z piórami mew
i pêkniêtymi balonikami, puszczanymi w wiêta przez dzieci.
Bia³y sportowy ford znów przejecha³ drog¹. Berryman wyrzuci³ niedopa³ek
papierosa usi³uj¹c trafiæ w samochód, a potem cisn¹³ w tamt¹ stronê obiema rêka-
mi brudy z komina.
Tom i Oona zjedli smaczn¹ kolacjê: spaghetti i czerwone wino. Zapali³ d³u-
giego, niezgrabnego skrêta i poda³ jej przez stó³. Siedzieli na frontowym trawni-
ku. Oboje ubrali siê doæ wytwornie, na bia³o, i razem ogl¹dali magazyn mody.
75
Gdyby kto przyjrza³ im siê bli¿ej, stwierdzi³by, ¿e Tom ma na nogach czer-
wono-bia³o-niebieskie adidasy, a Oona siê nie umalowa³a. Obieca³a, ¿e dzi wie-
czorem zajmie siê jego siniakami.
Och powiedzia³a dzwoni³ Ben Toy. Na wargach mia³a pêcherzyki od
poparzenia s³oñcem. Z przyjemnoci¹ zaci¹ga³a siê d¿ointem.
Kiedy by³em na dachu? spyta³ Tom zatrzymuj¹c w p³ucach dym.
Nie uwierzy³, gdy mu to powiedzia³am. Zreszt¹ zabrzmia³o to naprawdê
dziwnie.
Berryman w dalszym ci¹gu nie wydmuchiwa³ dymu.
Powiedzia³, ¿e czyta³ co o rodzinie Hornów. Jacy to porz¹dni ludzie. Kim
s¹ Hornowie?
Berryman wydmucha³ dym i mrukn¹³ pod nosem:
Ben jest zbyt cwany.
Co?
W³anie.
Oona odda³a mu skrêta i przekrzywi³a g³owê jak ptaszek.
No wiêc, kim s¹ Hornowie?
Nikim odpar³ Berryman. Wzi¹³ d¿ointa. Mru¿y³ oczy w narkotykowym
zamroczeniu. Tak naprawdê, to bliniaczki. Wychodzilimy razem w Amarillo.
Patsy i Darlene. W High Plains High. Rozemia³ siê. Darlene mia³a liczny
rudy w¹sik. I ciekawy charakterek. Rozemia³ siê jeszcze radoniej. A jak
umia³a gadaæ!
Oona zachichota³a, a potem oboje zapomnieli o Benie Toyu. Tom zapomnia³
te¿ o siniakach. Zaczêli gadaæ na najrozmaitsze tematy, takie, ¿e nawet pisarz
z Po³udnia by im pozazdroci³. Berryman opowiedzia³ historyjkê o tym, jak
w pewnej rodzinie babcia umar³a podczas d³ugiej podró¿y samochodem. Oj-
ciec w³o¿y³ jej cia³o do baga¿nika, wiêc dzieci o niczym siê nie dowiedzia³y,
a potem samochód kto ukrad³ w Hojo razem z cia³em babci. Zapewnia³, ¿e to
prawdziwa historia.
Wiele godzin póniej Oona siedzia³a bez ruchu, patrz¹c mu prosto w twarz.
Berryman trzyma³ w d³oniach jej piersi, czuj¹c ich wagê przez bluzkê.
Od pal¹cej siê w kominku sypialni dêbowej k³ody rozchodzi³ siê zapach lasu.
Zas³ony w otwartych oknach wydyma³y siê w podmuchach nocnej bryzy.
Spojrza³a w zimne, b³yszcz¹ce, niebieskie oczy.
Popatrzy³a na gêste, krzaczaste, niestarannie utrzymane w¹sy.
Zobaczy³a lekki umiech, na który odpowiedzia³a.
Wyobrazi³a sobie, ¿e Thomas Berryman jest synem Clarka Gablea. I jeszcze
wyobrazi³a sobie albo przypomnia³a, dziwnego cz³owieka, który trzyma³ w klat-
kach wierszcze, by w jego sypialni by³o jak w lesie.
Mi³onik robali skomentowa³ Berryman, gdy mu o tym powiedzia³a. Ale
ona kiedy zjada³a wierszcze, ich twarde pancerzyki i lepkie rodki. Powiedzia-
³a, ¿e nie istnieje nic, czego nie chcia³aby spróbowaæ.
76
Nawet ma³¿eñstwa? spyta³.
Nawet. A ty?
Spróbowa³em umiechn¹³ siê, ale oczy mia³ zamkniête. W liceum,
przez jakie dwa tygodnie, chocia¿ nie by³o ono zawarte ani w kociele, ani
w urzêdzie stanu cywilnego. Jeli dobrze pamiêtam, mieszkalimy w domku na
drzewie. A wiêc zmieni³ temat mówisz, ¿e dzwoni³ Benboy? Tak powiedzia-
³a, prawda?
Sypialnia, w której znajdowali siê z Oon¹, by³a najmniej zadbanym pomiesz-
czeniem w tym domu. Ten du¿y pokój mia³ niski, belkowany sufit i ma³y kamien-
ny kominek; na pó³kach sta³y oprawione roczniki National Geographic i Ame-
rican Scholars, odziedziczone po poprzednim w³acicielu domu.
Ma³e, oszronione sol¹ okno wychodzi³o na ocean, a drugie, wiêksze, wyku-
szowe na w¹sk¹ szosê. Berryman twierdzi³, ¿e dom zosta³ kiedy odwrócony przez
huragan albo zbudowali go g³upcy.
Oona zdjê³a przez g³owê kosztown¹ bluzkê w ch³opskim stylu. Jej drobne
piersi by³y bia³e i niepokoj¹ce.
Bardziej podobaj¹ ci siê, gdy s¹ bia³e, czy gdy umalowane? spyta³a. W tej
niby doros³ej kobiecie tkwi³a jeszcze dwudziestoletnia dziewczyna. By³a jedno-
czenie oniemielona i powa¿na.
Thomas Berryman uj¹³ jedn¹ brodawkê i przyjrza³ siê jej z bliska, jakby by³
sklepikarzem, który ocenia jab³ko, trzymaj¹c je za ogonek.
Podobaj¹ mi siê powiedzia³. Bardzo.
Zdj¹³ koszulê. Od naprawiania dachu na s³oñcu skórê mia³ tak zaró¿owion¹,
¿e wygl¹da³ jak gotowany homar.
A jak tobie siê podobaj¹ moje malutkie brodaweczki?
Zmarszczy³a nos.
Jeszcze tydzieñ, a upodobnisz siê do Murzyna. Oczywicie nie dotyczy to
twojego nosa. Jest taki anglosaski.
Muszê zabiæ Murzyna.
Rozemia³a siê.
Tego ogrodnika? Doskonale. To cholerny obrzydliwiec.
Berryman uklêkn¹³ porodku ³ó¿ka i poca³owa³ j¹, staraj¹c siê nie dotkn¹æ
spalonym torsem. Powiedzia³ jej, ¿e kobiety w Teksasie nigdy nie przeklinaj¹ i ¿e
zawsze wk³adaj¹ za dekolt perfumowane chusteczki, i ¿e u¿ywaj¹ talku do intym-
nych czêci cia³a.
Za wykuszowym oknem, po drugiej stronie szosy, na wydmach, Ben Toy sie-
dzia³ w ciemnociach na masce bia³ego mustanga. Wpatrywa³ siê w owietlone
okno na drugim piêtrze domu. Wydawa³o mu siê, ¿e musi broniæ Tom-Toma i ir-
landzkiej dziewczyny. A w zamian za to oni bêd¹ broniæ jego.
Po jakim czasie us³ysza³, jak czarna kobieta mówi, ¿e jest matk¹ Jimmiego
Horna. Potem s³ysza³ równie¿ g³os jego ojca. Ben Toy pomyla³, ¿e cierpi na
za³amanie nerwowe, i mia³ racjê.
77
Oona i Thomas Berryman palili skrêty przez resztê nocy, a gdy ju¿ ¿adne
z nich nie by³o w stanie nic zrobiæ, bo g³owy mieli jak zaczadzone, Thomas za-
cz¹³ opowiadaæ o tym, jak mu zap³acono za zabicie czarnego mê¿czyzny.
W jakiej chwili, gdy nadal roztacza³ przed ni¹ swoje plany, Oona Quinn
pad³a na ³ó¿ko i straci³a wiadomoæ.
Hampton Bays, 19 czerwca
Rano Tom w³o¿y³ elegancki garnitur nowojorskiego wysokiego urzêdnika.
Wygl¹da³ teraz niewinnie jak wie¿o promowany doktor medycyny.
I rzeczywicie musia³ siê zaj¹æ pacjentk¹. Poprawi³ poduszki, otworzy³ okien-
nice na jasne s³oñce i powietrze znad oceanu.
Przyniós³ Oonie dzbanek kawy i miodowe ciasteczka. Le¿a³a ju¿ w innym
pokoju, nie w tym, w którym straci³a przytomnoæ. Nie mieli sobie teraz wiele do
powiedzenia. Powoli zda³a sobie sprawê, ¿e gdzie miêdzy noc¹ a rankiem prze-
niós³ j¹ i przebra³, bo zobaczy³a, ¿e ma na sobie czarne trykoty.
Je¿eli nie chcesz tu zostaæ powiedzia³ musisz siê szybko zbieraæ. Ja
mam robotê. Ale nie obawiaj siê wyjazdu. Wsypywa³ cukier do jej fili¿anki.
Nigdy nie krzywdzi³em przyjació³. Ani nikogo, kogo lubiê. Wiêc nie bój siê mnie.
Popija³a paruj¹c¹ kawê i patrzy³a na niego ponad krawêdzi¹ fili¿anki. Mia³a
smutne, niezbyt przytomne spojrzenie. Berryman pomyla³, ¿e je¿eli bêdzie chcia³a
wyjechaæ, on musi siê wymkn¹æ wczeniej.
Smakuje ci kawa?
Sam siê zdziwi³ banalnoci¹ swojego pytania.
Jednak Oona nie zamierza³a siê d¹saæ.
Tak powiedzia³a i pi³a dalej. Chocia¿ w³aciwie to lura doda³a przy
kolejnym ³yku.
Berryman poczu³ siê zobowi¹zany do udzielenia jej pewnych wyjanieñ.
Ta praca daje mi tyle swobody, ¿e nie mogê teraz przestaæ. Nawet zreszt¹
nie wiem, czy bym chcia³. Pamiêtam, gdy mia³em kilkanacie lat. Osiemnacie,
siedemnacie, mo¿e nawet ju¿ dziewiêtnacie Przyj¹³em tak¹ filozofiê. Ben i ja
raczej ja ni¿ Ben By³o to doæ skomplikowane, ale naprawdê pali³em siê, by
wszystko odrzuciæ. Kto nazwa³ mnie królem rozrywki. Ale przynajmniej doko-
na³em wyboru. Wyjaniê ci to inaczej. We przeciêtnego cz³owieka. Zaproponuj
mu, by zrobi³ to, co ja robiê. Co okropnego, prawda? Niemoralne. Jednak spró-
buj to sobie wyobraziæ. Powiedz temu cz³owiekowi, ¿e dostanie piêædziesi¹t ty-
siêcy za zabicie kogo ca³kiem obcego. Przekonaj go, ¿e potrafi to zrobiæ. Naj-
wa¿niejsze, ¿eby oferta by³a uczciwa. Jak mylisz, co siê wtedy stanie? W wiêk-
szoci przypadków?
Oona spojrza³a mu w oczy.
Nie wiem odpar³a.
78
Kotku, to nie jest odpowied.
No wiêc ten kto wezwie policjê.
Berryman widzia³, ¿e jest z³a. Ale nie zamierza³ popuciæ.
Wiêc mylisz, ¿e je¿eli zaofiarujê ci piêædziesi¹t tysiêcy nalega³ albo
lepiej, zostawiê te pieni¹dze tam, gdzie pracujesz prawdziwe pieni¹dze i po-
wiem ci potraktuj to tylko jako przyk³ad pozb¹d siê tego cz³owieka z Hyan-
nis A&P. Odmówisz?
Scheiße.
Co takiego?
Nic.
Przecie¿ co powiedzia³a. Powtórz to.
Nic. Niewa¿ne. Scheiße to po rosyjsku gówno.
Hm. Chyba raczej nie.
Oona Quinn ju¿ nic nie powiedzia³a, ale i nie wyjecha³a.
Revere, Massachusetts, 22 lipca
Oona Quinn urodzi³a siê i dorasta³a w jednym z tysiêcy obliczonych na po-
kaz domków w pobli¿u parku zabaw w Revere, Massachussets. Freddie Cannon,
piosenkarz pop, te¿ wychowa³ siê w Revere. Potem napisa³ swój hit o Palisades
Park. By³o to miasto dostarczaj¹ce tego rodzaju inspiracji.
Dom Quinnów najpierw by³ olniewaj¹co bia³y, potem bladozielony, a w
koñcu jasno¿ó³ty. Te zmiany kolorów odzwierciedla³y rosn¹c¹ obojêtnoæ ro-
dziców Oony wobec ich nabytku z roku tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tego pi¹-
tego.
W jaki sposób dom podobny by³ do jej ojca. Ojciec czêsto kosi³ trawniki, ale
nie zbiera³ suchych lici. Z pewnej odleg³oci odporna na pogodê farba na cia-
nach wygl¹da³a przyzwoicie, ale gdyby przyjrzeæ siê jej z bliska, okaza³oby siê,
¿e od³azi. Ganek zaczyna³ siê zapadaæ, a siatkowe drzwi by³y dziurawe.
Wst¹pi³em tam w drodze z Provincetown, w trzecim tygodniu lipca. Pragn¹-
³em siê zorientowaæ, jak¹ dziewczyn¹ jest Oona. Nie rozumia³em, co j¹ ci¹gnê³o
do mê¿czyzny takiego jak Thomas Berryman.
Przy pierwszym spotkaniu ojciec Oony potraktowa³ mnie z tak¹ sam¹ po-
dejrzliwoci¹ jak jego córka. Nie chcia³ nic mówiæ. Za¿¹da³, bym mu wrêczy³
swój portfel. Stalimy na frontowym trawniku, a on sprawdza³ moje karty kredy-
towe i podpisy na nich.
Moja gazeta zap³aci panu za wywiad powiedzia³em.
Skin¹³ g³ow¹, ale nie znaczy³o to ani tak, ani nie.
Co pan wie o Oonie? spyta³.
Mia³em okazjê rozmawiaæ z ni¹. Opowiada³a mi o panu i o matce. Wydaje
mi siê, ¿e ma k³opoty.
79
Tak, to by³o nieuniknione odpar³. Wskaza³ rêk¹ na dom i poszed³em za nim.
Tego popo³udnia na chwiejnym ganku rozmawia³em dwie godziny z Fran-
kiem Quinnem. Mia³ czterdzieci trzy lata, na twarzy hodowa³ siwiej¹ce faworyty,
a jego nos, sk³adaj¹cy siê z dwóch poduszeczek, by³ p³aski jak u mopsa.
Nie wygl¹da³ na mê¿czyznê, który móg³by sp³odziæ Oonê.
Powiedzia³ mi, ¿e pracuje jako barman na zmianie od czwartej do pierwszej
w Mayflower, po³udniowy Boston. Ale w jego barze nie dzia³o siê nic nielegal-
nego: nie by³o tam hazardu, narkotyków ani prostytutek. Przynosi³ do domu uczciwe
sto szeædziesi¹t tygodniowo.
Dalej mówi³ mi, ¿e do roku szeædziesi¹tego by³ wierz¹cym katolikiem. Po-
tem zachwyci³ go rytua³ anglikañski. Podoba³ mu siê, a poza tym uleg³ czarowi
ludowych pieni.
Osobistym krzy¿em ojca Oony, a tak¿e krzy¿em jego rodziny, by³o jego upodo-
banie do mocnego piwa. Cierpia³ na co, co nazywa³ codzienn¹ potrzeb¹.
¯ona Margaret i córka Oona by³y dwiema najlepszymi sprawami, jakie trafi-
³y mu siê w ¿yciu. Wyzna³ mi to bez ogródek. Chcia³, bym mu powiedzia³ wszyst-
ko, co wiem o jego córce. Sam te¿ pragn¹³ o niej mówiæ.
Doskonale, pomyla³em i w³¹czy³em magnetofon.
Powinienem by³ postêpowaæ z Oon¹ bardziej stanowczo stwierdzi³ Frank
Quinn miêdzy dwoma ³ykami guinessa. Co chwila siêga³ do pude³ka z ciasteczka-
mi. Mia³a wiêcej swobody ni¿ inne dzieci. Ale by³a taka ³adna. Mo¿e bylimy
dla niej zbyt pob³a¿liwi zreszt¹ nie wiem. To dobra dziewczyna. Wspania³a. Do
chwili, gdy przestaje siê jej mówiæ, jaka jest cudowna. Wtedy dos³ownie siê roz-
pada i ka¿dego traktuje jak wroga. Nigdy siê nie nauczy³a sobie z tym radziæ. Ale
mo¿e nie musia³a. Niektórzy ludzie nigdy nie musz¹. Dorastaj¹c nie mia³a wielu
kole¿anek, za to ch³opców krêci³o siê ko³o niej a¿ za du¿o. Gdy w sobotê po
po³udniu wraca³em z pracy, mia³em wra¿enie, ¿e na trawniku przed domem odby-
wa siê wieczór kawalerski. Wszyscy ci ch³opcy z liceum Cathedral Marzyli, by
pos³a³a ich po lody pistacjowe, czy po co innego
Wiele o panu mówi³a powiedzia³em Frankowi Quinnowi.
Quinn rozemia³ siê dwiêcznie, jak operowy tenor.
Dobrze siê rozumielimy. Czêsto chodzilimy na d³ugie spacery po pla¿y.
Ludzie patrzyli na mnie tak, jakbym by³ jakim irlandzkim gangsterem, który po-
derwa³ m³od¹ dziewczynê. Teraz Margaret martwi siê, ¿e Oona ju¿ nie chodzi do
kocio³a. Nie mo¿e sobie tego wybaczyæ, ale sama te¿ przesta³a chodziæ.
Quinn zamilk³ i tylko patrzy³ mi twardo w twarz. Oczy b³yszcza³y mu od ³ez.
Pan to Thomas Berryman, prawda? spyta³ w koñcu.
By³em zbyt zdumiony, by odpowiedzieæ od razu. Pomyla³em, ¿e siê upi³. Po
chwili wyjani³em jednak, ¿e nie jestem Berrymanem i zacz¹³em wyjmowaæ z kie-
szeni portfel, by jeszcze raz pokazaæ mu swoje dokumenty.
Nie, nie. Chwyci³ mnie za rêkê. Wiem, ¿e pan nie jest Berrymanem. Po
prostu musia³em siê upewniæ. Chyba stajê siê nerwowy.
80
Opowiedzia³ mi, ¿e Oona wspomina³a o Berrymanie, gdy w ostatnich miesi¹-
cach dzwoni³a do domu.
Potem zacz¹³ mówiæ o Jimmiem Hornie.
Mówi³, ¿e Oona rzuci³a to nazwisko podczas rozmowy telefonicznej trzecie-
go lipca. A on czwartego lipca przeczyta³ w gazecie, ¿e Jimmie Horn zosta³ zabity
na Po³udniu. Doda³ jeszcze, ¿e Oona dzwoni³a do niego z Tennessee drugiego,
trzeciego i czwartego lipca. Czwartego by³a wprost rozhisteryzowana. Chcia³,
¿ebym mu wyjani³, co j¹ tak wzburzy³o, wiêc opowiedzia³em mu tyle, ile mo-
g³em.
Margaret Quinn wróci³a do domu trochê po pi¹tej. Frank i ja ci¹gle jeszcze
siedzielimy na werandzie.
Margaret by³a szczup³¹ brunetk¹. Przypomina³a swoj¹ córkê. Zgodzi³em siê
z Frankiem Quinnem, ¿e jest szczêliwym mê¿czyzn¹.
Odnios³em wra¿enie, ¿e ani ona, ani jej m¹¿ nie wiedz¹, kim sta³a siê teraz
Oona. W ich oczach nadal by³a licealistk¹ w plisowanej spódniczce i niebieskim
sweterku.
Polubi³em Quinnów, ale tak¿e im wspó³czu³em. Ogarnia³a mnie zgroza na
myl, co siê z nimi stanie, je¿eli moja historia zostanie rozpowszechniona w ca-
³ym kraju. Frank i Margaret Quinnowie byli ca³kowicie nieprzygotowani na to, by
sobie z tym poradziæ.
Bo w koñcu okaza³o siê, ¿e nie byli to li ludzie, tacy, których bez trudu mo¿-
na powi¹zaæ z morderstwem, a takich siê w³anie spodziewa³em.
W tym czasie moim k³opotem by³o to, ¿e Oona Quinn opowiada³a mi o wszyst-
kim, co chcia³em wiedzieæ. A przynajmniej tak mi siê wydawa³o. Ale mo¿e jed-
nak po prostu k³ama³a.
Wcale mi siê to nie podoba³o, ale z drugiej strony, nie mog³em ¿¹daæ, by
ka¿dy robi³ wszystko, o co go poproszê.
Gdy jecha³em z Massachussets do Nowego Jorku, rozpêta³a siê szaroniebie-
ska ulewa. Ruszy³em w drogê w sobotê wieczorem, ko³o wpó³ do siódmej.
Ulewa nasili³a siê jeszcze bardziej, gdy oddala³em siê od parku rozrywek
Revere. Dziesi¹tki rodzin z ma³ymi dzieæmi nadje¿d¿a³y z przeciwnej strony.
Krople by³y wielkie jak pó³dolarówki. Mimo upa³u musia³em zamkn¹æ okna
samochodu.
Deszcz usta³ dopiero, gdy wyje¿d¿a³em z promu w New London na Long
Island. Zacz¹³em siê czuæ jak Lil Abner, który ma w³asn¹ chmurê pod¹¿aj¹c¹ za
nim wszêdzie, gdzie siê udaje.
W domu Berrymana pali³y siê wszystkie wiat³a. Lampy nad gara¿ami wyty-
cza³y szerokie cie¿ki wród trawy na wydmach.
81
Pojecha³em podjazdem szuraj¹c ko³ami po ¿wirze. Wyobra¿a³em sobie, ¿e
w domu albo odbywa siê przyjêcie, albo kto pope³ni³ samobójstwo.
Zasta³em Oonê sam¹ we frontowym pokoju. Owiniêta kocem w czerwone
gwiazdki, z go³ymi nogami, siedzia³a na kanapie i ogl¹da³a telewizjê.
Ochs? Spojrza³a na ciemne siatkowe drzwi. To ty, Ochs?
Sta³em na progu zastanawiaj¹c siê, kogo te¿ innego mog³a siê spodziewaæ.
Potem zastuka³em w futrynê.
Czy jest tu kto? zawo³a³em. Zachowywa³em siê tak, jakbym w³anie
wróci³ z polowania. Czu³em jaki przymus, by porozmawiaæ z ni¹ o Tennessee.
Ale ona nie by³a w odpowiednim nastroju.
Mo¿emy porozmawiaæ jutro powiedzia³a. To nie ucieknie, a ty na dzi
masz ju¿ dosyæ, ch³opczyku.
Ch³opczyku? rozemia³em siê. Usiad³em na brudnym fotelu.
Zosta³a po drugiej stronie pokoju, nadal owiniêta w koc. Patrzy³a na mnie
z rozbawieniem. Lekki flircik miêdzy dziewczyn¹ a ch³opcem, pomyla³em.
Kanapa zatrzeszcza³a. Oona nagle wyda³a mi siê zmarzniêta. Wygl¹da³a tak,
jakby chcia³a, by kto j¹ uko³ysa³.
Przez jaki czas nic nie mówilimy. W telewizji szed³ Easy Rider, ale sceny
z Jackiem Nicholsonem ju¿ siê skoñczy³y. Pomyla³em, ¿e Oona podobna jest do
tych wysoko op³acanych, osza³amiaj¹cych modelek ale one tak siê zachowy-
wa³y tylko poza wybiegiem: dra¿liwe i wykoñczone.
Popatrzy³a na mnie, na jej twarzy odmalowa³o siê zak³opotanie, ale zaraz siê
umiechnê³a.
Pójdê do siebie powiedzia³a.
Najpierw jednak przygotowa³a w kuchni kakao, a dopiero potem posz³a po
trzeszcz¹cych schodach. Nios³a cynowy kubek, z którego kakao wylewa³o siê na
jej koc jak stearyna ze wiecy.
Ochs zawo³a³a jeszcze. Tom Berryman tu nie przyjedzie.
Zosta³em na dole próbuj¹c zrozumieæ, co chcia³a przez to powiedzieæ. W koñcu
po jakich dziesiêciu minutach poszed³em do pokoju, w którym spa³em, gdy go-
ci³em w tym domu.
Pad³em p³asko na sprê¿ynowy materac. Nogi wystawa³y mi za ¿elazne prêty ³ó¿ka.
Le¿a³em w koszuli i bokserkach, patrzy³em na cz³owieczka na ksiê¿ycu i o-
garnia³o mnie lekkie szaleñstwo.
Nie jest to mój najbardziej ulubiony sposób odpoczynku po ciê¿kim dniu, ale
jednak jest to jaki sposób.
Próbowa³em zastanowiæ siê nad tym, o co j¹ jutro pytaæ, ale nie mog³em ze-
braæ myli.
Przeci¹gn¹³em lampê na ³añcuszku nad ³ó¿ko.
Zdj¹³em koszulê i podci¹gn¹³em pogniecione przecierad³o pod brodê. Za-
swêdzia³ mnie wie¿y zarost. W przecieradle znalaz³em mnóstwo piasku. Cz³o-
wieczek na ksiê¿ycu by³ spuchniêty, jakby w³anie odby³ walkê na piêci.
6 – Numer Thomasa Berrymana
82
Us³ysza³em bose kroki na korytarzu.
Drzwi ³azienki otworzy³y siê, przekrêcono kontakt lampy, zadwiêcza³y bu-
telki z kosmetykami.
Oona przygotowywa³a sobie k¹piel. Nie wiem, kiedy wysz³a z ³azienki, bo
zd¹¿y³em przedtem zasn¹æ.
Rano wszystko dzia³o siê jak zwykle. Ogrodnik na trawniku. Kurcz¹ce siê
palce w we³nianych skarpetkach. Nerwowoæ Oony wobec mikrofonu. Moja ner-
wowoæ wobec niej.
Oona obieca³a, ¿e powie mi wszystko, co chcê wiedzieæ. Powiedzia³a te¿, ¿e
moja starowiecka moralnoæ wywar³a na niej wra¿enie. I nie by³ to sposób na
ug³askanie mnie. Mówi³a prawdê.
Nowy Jork, 21 czerwca
Przed najwiêkszym gara¿em Berrymana stoj¹ czarny porsche traga, cadillac
i mercedes 450SE w kolorze miêty, z otwieranym dachem. Na samochodach zbie-
raj¹ siê odchody mew i wszelkie inne miecie.
Wczesnym rankiem którego dnia w ostatnim tygodniu czerwca Berryman
zawióz³ Oonê mercedesem na Manhattan. Powietrze by³o ciê¿kie, jakby zamglo-
ne, dziêki czemu nie widzia³o siê dok³adnie przydro¿nych reklam.
Przez ca³e dwie godziny jazdy rozmawiali i ¿artowali. Narzekaj¹c na progno-
zy pogody i wiatr, Oona zwierzy³a mu siê, jak ostatnio zauwa¿y³a, ¿e poprawia
w³osy przed lustrem co najmniej dwadziecia piêæ razy na dzieñ. Ale mówi³a to
tak, jakby opowiada³a dowcip.
Wysadzi³ j¹ na Pi¹tej Alei, by co sobie kupi³a. Patrzy³, jak jej postaæ
w lekkiej ¿ó³tej sukience przecina t³um ospa³ych urzêdników. Zniknê³a w Lord &
Taylor.
Berryman zostawi³ samochód i wsiad³ do powolnego miejskiego autobusu, któ-
rym pojecha³ do Central Park South, gdzie mia³ nadziejê spotkaæ siê z Benem Toyem.
Nie zasta³ Bena w jego apartamencie, wiêc pomyla³, ¿e z³apie go przez tele-
fon w swoim w³asnym mieszkaniu. Potem dzwoni³ do kwiaciarni, której Toy by³
w³acicielem, a gdy tam go równie¿ nie zasta³, telefonowa³ do mieszkañ jego przy-
jació³ek. ¯adna nic o nim nie wiedzia³a.
W mieszkaniu Toya zacz¹³ siê zastanawiaæ, co mog³o siê z nim staæ. Zapali³
cygaretkê i usiad³ przy biurku. Nie pamiêta³ takiego wypadku, by nie widzia³ siê
z najmieszniejszym facetem w Ameryce d³u¿ej ni¿ miesi¹c.
Przez chwilê myla³ o Toyu, akurat na tyle podenerwowany, na ile móg³ sobie
pozwoliæ, a potem podszed³ do sejfu w cianie. Otworzy³ go i zobaczy³ stosik
piêædziesiêciodolarowych banknotów i czerwony notes, z którego spisa³ pewien
adres: 88 East End Avenue.
Berryman wróci³ do interesów, a interesem na teraz by³ Jimmie Horn.
83
Zaparkowa³ na drugiego na Osiemdziesi¹tej Siódmej Wschodniej Ulicy i u-
siad³ na baga¿niku mercedesa. Musia³ siê chwilê zastanowiæ.
Usi³owa³ nie zwracaæ uwagi na nieustaj¹cy nowojorski karnawa³, ale oczywi-
cie mu siê to nie uda³o. Zobaczy³ biznesmena w maseczce z gazy, jad¹cego na
kosztownym rowerze. Na zderzaku przyklejona by³a plakietka z napisem: Ten
pojazd nie zanieczyszcza atmosfery.
Gazowa maseczka pobudzi³a inwencjê i poczucie humoru Berrymana. Kie-
dy na tym samym rogu min¹³ siê z Joe Namathem i jego niezbyt ³adn¹ dziewczy-
n¹. T³umaczy³a Namathowi, ¿e nie musi jej trzymaæ za rêkê. I tyle, jeli chodzi
o s³awê i futbol.
Berryman przeszed³ obok budynków z numerami 92, 94 i 100, id¹c w stronê
Osiemdziesi¹tej Szóstej Ulicy. Zatrzyma³ siê przy koszu na mieci i reklamie piwa.
Pogrzeba³ w odpadkach, ale nie znalaz³ niczego, co pasowa³oby do jego planu.
Jednak w eleganckim sklepie na Osiemdziesi¹tej Czwartej dosta³ modn¹ pla-
stikow¹ torbê. By³a doskona³a. U¿yje jej jako maski.
Szklane drzwi domu numer Osiemdziesi¹t Osiem przy East End by³y bardzo
eleganckie, w typowym nowojorskim stylu. Koñcz¹c paliæ cygaretkê, Thomas
Berryman wszed³ do rodka. Chcia³ wygl¹daæ jak pewny siebie, wa¿ny urzêdnik,
i tak wygl¹da³.
Z oszklonej budki zagadn¹³ go gruby portorykañski stra¿nik. Siedzia³ przed
rzêdem monitorów, pokazuj¹cych pojemniki na mieci na ty³ach budynku. Pali³
grube cygaro i wygl¹da³ jak genera³ z jakiej bananowej republiki.
Pan Ben Toy, proszpana? spyta³ przez mikrofon.
Ze schodów odezwa³ siê kto niezbyt poprawnym angielskim:
Panie Toy, proszê têdy.
Mo¿pan iæ na góre zezwoli³ portier z nieposkromion¹ w³adczoci¹.
Podczas gdy winda jecha³a na trzydzieste piêtro, Berryman pracowicie robi³
dziurki w swojej plastikowej torbie.
Hol na trzydziestym piêtrze, wy³o¿ony dywanem, by³ pusty, luksusowy i ci-
chy. Szukaj¹c apartamentu z nazwiskiem Romains Berryman w³o¿y³ torbê na
g³owê. ci¹gn¹³ tasiemkê i torba zamknê³a siê jak kaptur.
Przejrza³ siê w jednym ze z³oconych luster i a¿ musia³ siê umiechn¹æ. Jego
oczy patrzy³y przez jedn¹ du¿¹ szczelinê a usta stanowi³y malutki czarny kr¹¿ek.
Nacisn¹³ przycisk przy mieszkaniu Romainsa i gdzie w oddali us³ysza³ dzwo-
nek.
Drzwi uchyli³y siê na d³ugoæ ³añcucha i ukaza³a siê g³owa o gêstych jasnych
w³osach i obwis³ych policzkach.
Z ca³¹ pewnoci¹ nie jest pan panem Toyem zauwa¿y³ mê¿czyzna. Kim
pan jest, panie, hmm zamaskowany nieznajomy?
Berryman rozemia³ siê.
Wola³bym, ¿eby pan nie widzia³ mojej twarzy powiedzia³ zmieniaj¹c tro-
chê g³os. Jestem Berryman. Ben Toy jest zajêty gdzie indziej.
84
No dobrze zgodzi³ siê fa³szerz Romains. Zdj¹³ z³oty ³añcuch. Rozu-
miem, ¿e co mu siê przydarzy³o.
Sk¹d pan o tym wie?
Kto mi powiedzia³.
Bawialnia, do której wszed³ Berryman, by³a du¿a i zaniedbana. Zobaczy³ set-
ki litografii, niektóre z³o¿one na sterty przy cianach, jak w podrzêdnym anty-
kwariacie. Berryman bez powodzenia stara³ siê ogarn¹æ to wszystko wzrokiem.
Romains poprowadzi³ go do bia³ego stolika przy oknie wychodz¹cym na East
River i na ogromny neon.
Zamierza pan zacz¹æ od wymiany uprzejmoci? Fa³szerz zada³ to pyta-
nie gniewnym tonem, ale jego obrzmia³a twarz by³a ca³kiem bez wyrazu. Mia³
smutne, zaczerwienione oczy, jak kurczak.
Berryman przecz¹co pokiwa³ g³ow¹. Prawie nie patrzy³ na Romainsa; przez
chwilê przygl¹da³ siê za to Hellgate Bridge, a potem przyst¹pi³ do wyjanienia
powodu swojej wizyty.
Po pierwsze powiedzia³ potrzebujê trzech praw jazdy wydanych w po-
³udniowych stanach, na przyk³ad w Georgii czy Po³udniowej Karolinie, ale nie
w Tennessee.
Romains zapisa³ w notesie jedno s³ówko.
Po drugie, chcê mieæ karty kredytowe na nazwiska figuruj¹ce na prawach
jazdy. W ostatecznoci mo¿e byæ Diners Club i BankAmericard. Berryman
wiedzia³, ¿e te dwie karty naj³atwiej sfa³szowaæ. I po trzecie kontynuowa³
przynajmniej na jednej z kart kredytowych musi byæ moje zdjêcie.
Pan Romains z³o¿y³ pomazane atramentem palce w czapeczkê i umiech-
n¹³ siê.
Zdjêcie, panie Berryman?
Berryman wyci¹gn¹³ kopertê z kieszeni marynarki.
Romains wyj¹³ z niej zdjêcie, trzymaj¹c je ostro¿nie za brze¿ek. Pokazywa³o
mê¿czyznê w rednim wieku, z nosem pijaka i krótko ostrzy¿onymi w³osami. Z ca³¹
pewnoci¹ nikt nie rozpozna³by na nim Thomasa Berrymana.
Oczywicie. Romains sporz¹dzi³ kolejn¹ notatkê. Fotografia na jednej
z kart kredytowych. Rozs¹dne zabezpieczenie przed kradzie¿¹.
Czy bêd¹ z tym jakie k³opoty? spyta³ Berryman.
Fa³szerz zajrza³ w szczelinê torby na g³owie Berrymana, gdzie mo¿na siê by³o
domylaæ oczu.
Nie odpar³. Proszê mi tylko powiedzieæ, kiedy i gdzie ma to byæ do-
starczone. A ja powiem, ile trzeba zap³aciæ.
Thomas Berryman wyci¹gn¹³ z kieszeni nastêpn¹ kopertê i poda³ Romainso-
wi piêædziesiêciodolarowe banknoty.
Romains policzy³ je.
Doskonale. Skin¹³ g³ow¹. Zawsze ¿¹dam po³owy z góry.
Teraz umiechn¹³ siê Berryman.
85
Nie, przyjacielu rzek³. Ufam panu i zap³acê ca³¹ sumê ju¿ teraz. Na do-
kumenty czekam cztery dni. I powiedzia³ fa³szerzowi, gdzie ma je dostarczyæ.
Po opuszczeniu domu fa³szerza Berryman przeszed³ East End Avenue, skrê-
ci³ na Osiemdziesi¹t¹ Dziewi¹t¹ Ulicê i bardzo powoli podszed³ do kwiaciarni
Toya. Min¹³ kilku m³odych ludzi otaczaj¹cych martwego mê¿czyznê w prochow-
cu, le¿¹cego na chodniku. Nad jego twarz¹ bzycza³y muchy, a dziewczyna wygl¹-
daj¹ca jak wariatka odpêdza³a je egzemplarzem New York Timesa.
Ptaki i starzy ludzie, pomyla³ Berryman, umieraj¹ w Nowym Jorku w okropny
sposób. On nigdy nie pozwoli³by sobie na tak¹ okropn¹ mieræ.
Wiêkszoæ kwiatów zachowa³a jeszcze kolor, ale wyranie zwiêd³y. Berry-
man stwierdzi³, ¿e od tygodni nikt tu nie zagl¹da³.
Kwiaty na wysokich ³odygach zwiesza³y g³ówki przez krawêdzie plastiko-
wych wazonów i dzbanków; inne, hodowane w drewnianych okiennych skrzyn-
kach, po prostu opad³y na ziemiê. Krótkie kwiaty opad³y w stosach, zupe³nie jak-
by kto je tak u³o¿y³.
Te najbardziej wonne, lilie i ró¿e, wydziela³y jeszcze ciê¿ki zapach, ale wiêk-
szoæ nie pachnia³a.
Berryman powoli przeszed³ przez sklep. Podnosi³ g³ówki martwych kwiatów
i w¹cha³. W kwiaciarni pali³a siê lampa u sufitu, owietlaj¹c kontuar. Po wejciu
Berrymana dzwonek na drzwiach ci¹gle jeszcze siê ko³ysa³ i dzwoni³.
Hej, Ben zawo³a³. Benboy! Do diab³a, Ben!
Odpowiada³o mu tylko spokojne szur-szur. By³ to odg³os jego w³asnych
kroków na drewnianej pod³odze.
W ma³ym pokoiku na zapleczu te¿ nie by³o nikogo. Z kranu kapa³a woda na
stosy zwiêd³ych kwiatów pozostawionych w zlewie. Sprawia³y wra¿enie sterty
mieci. Niektóre martwe kwiaty by³y zapakowane w elegancki papier obwi¹zany
wst¹¿eczkami; do wielu bukietów przypiêto bileciki.
Berryman usiad³ i napisa³ licik:
Ben,
jeste wiêkszym wariatem ni¿ jaki cholerny szczur. Zadzwoñ do mnie na wyspê
albo dostaniesz kopa w ty³ek.
Przyklei³ licik tam¹ na wewnêtrznej stronie szklanych wejciowych drzwi.
Wygl¹da³o to jak zawiadomienie, ¿e sklep jest zamkniêty z powodu mierci w ro-
dzinie w³aciciela.
Po wyjciu na ulicê Berryman przez jaki czas czu³ nerwowy tik w oku. G³o-
wê wype³nia³y mu myli wieszcz¹ce wielkie k³opoty czekaj¹ce dwóch zuchów,
86
którzy zawsze i wszêdzie walczyli z wszystkimi i przeciw wszystkim, podrywali
dziewczyny i okpiwali ch³opców w Teksasie. (Oczywicie, je¿eli kto wierzy
w z³owró¿bne znaki).
Hampton Bays, 23 czerwca
Pod koniec czerwca przez kilka dni pada³o. Wokó³ domu Berrymana ziemia
zamieni³a siê w b³oto, ocean pachnia³ bardziej s³ono ni¿ zwykle, a wszystkie obite
tkanin¹ meble by³y zimne i wilgotne w dotyku.
Berryman skorzysta³ z okazji i odpoczywa³. Gdy pojedzie do Tennessee, musi
byæ w dobrej formie.
£owi³ ryby w oceanie, zjada³ je albo wrzuca³ z powrotem do wody. Uwa¿a³,
¿e ocean jest inteligentny, ale b³êkitki nie. W ka¿dej chwili spodziewa³ siê wizyty
Bena Toya, brudnego i zaroniêtego jak bezdomny pies.
Którego ranka siedzia³ na tylnej werandzie, z której widaæ by³o ocean. S¹czy³
Yuban z kubka i pojada³ ciasteczka miodowe. Dochodzi³a ju¿ dziewi¹ta, ale by³o
doæ ciemno i w domu pali³y siê wiat³a. Ko³ysa³ siê na niskim fotelu, ziêbi¹cym
uda i plecy, i czyta³ grub¹ autobiografiê Jimmiego Horna. Nosi³a tytu³ Jiminy.
Czyta³ ka¿de s³owo, radowa³o go ka¿de zdanie, ka¿de zdjêcie. Gdy dociera³
do koñca strony, rozmyla³ nad tym, co zosta³o tak zrêcznie opisane, ¿a³owa³, ¿e
ju¿ siê skoñczy³o, a potem powoli odwraca³ kartkê i czyta³ nastêpn¹ stronê.
Nad jego g³ow¹ deszcz wali³ w dach, niebo by³o jak zaparowane, przybra³o
kolor tektury. W pobli¿u szumia³ ocean, który w deszczu i wietrze wydawa³ siê
podwójnie mokry.
Takie by³o ostatnie przyjemne wspomnienie Berrymana z jego kapitañskiego
domu.
Gdy tak siedzia³ ko³ysz¹c siê, czytaj¹c i nuc¹c, Oona wysz³a na werandê w mê-
skim ¿ó³tym p³aszczu nieprzemakalnym i kapelusiku do kompletu.
Czy co z miasteczka Hampton Bays mog³oby ci uprzyjemniæ dzieñ?
Berrymanowi przysz³y do g³owy jedynie gazety.
Powiedzia³a, ¿e jedzie po wino, wo³owinê i kukurydzê w kolbach. (Czy lubi
kolby kukurydzy? Tak. Co najmniej pó³ tuzina na raz.) Po pieczarki, a tak¿e miê-
czaki. (Czy lubi miêczaki z Little Neck? Tak, co najmniej tuzin na raz).
Pobrnê³a przez b³oto w sanda³kach bez piêt i na wysokich obcasach. Wybra³a
najlepszy samochód na takie b³oto, cadillaka. Pomacha³a rêk¹ przez pó³ksiê¿yc
oczyszczony na szybach wycieraczkami. I odjecha³a.
Berryman wróci³ do ksi¹¿ki. To bêdzie wspania³y dzieñ, pomyla³. By³o mu
wygodnie, cieszy³ siê drobnymi przyjemnociami, a Oona stawa³a siê doprawdy
rozkoszn¹ towarzyszk¹.
87
Czyta³. Spokojnie wdycha³ i wydycha³ stêch³e powietrze. Nagle jego uwagê
rozproszy³ jaki g³ony ³omot wewn¹trz domu. Trzask. £omot. Potem cisza. Po-
tem znów ³omot. Cisza.
Powoli przeszed³ przez d³ugi hol, wszed³ do bawialni, zatrzyma³ siê, zapali³ lam-
pê. Wzi¹³ z biurka rewolwer. Od³o¿y³ go, bo by³ to gest wiadcz¹cy o pocz¹tkach
ob³êdu. Znów wzi¹³ go do rêki i wsadzi³ pod koszulê, za pasek. Przeszed³ do kuchni,
w której by³o jeszcze ciep³o po niadaniu. Na stole sta³y ciastka miodowe i kawa.
Siatkowe drzwi nagle odchyli³y siê na zewn¹trz, uderzy³y w mur, a potem
zamknê³y siê z hukiem.
Berryman poszed³ zamkn¹æ je na haczyk, by wiatr nimi nie huta³, i wtedy
zobaczy³ notkê nabit¹ na haczyk.
TomTom,
Ogrody to skaza Ziemi. Ty jeste jeszcze bardziej szalony. Nie mogê zabiæ
Jimmiego Horna.
Bigben
Oona wróci³a piewaj¹c przeboje Carly Simon: Anticipation i Mocking-
bird. Nios³a zbyt wiele produktów jak na dwie osoby. Zbyt wiele gazet nawet dla
piêciu Berrymanów.
Znalaz³a na werandzie mokry egzemplarz Jiminy. Zawo³a³a, ale nikt jej nie
odpowiedzia³.
Nie zagl¹daj¹c nawet do domu domyli³a siê, ¿e Berryman znów wyjecha³ do
pracy. Ale tym razem chyba wiedzia³a, o jak¹ pracê chodzi.
Przez resztê dnia w³óczy³a siê po domu.
W przyp³ywie z³oci wyrzuci³a kukurydzê, miêczaki i steki na trawnik.
Zbi³a przy tym szybê w oknie bawialni, wychodz¹cym na pust¹ nadbrze¿n¹
szosê. Deszcz zmoczy³ dywan. Wiatr pêdzi³ gazety po ca³ym pokoju.
Zatelefonowa³a do kole¿anki na Cape Cod i do innej, w Kalifornii. Wydawa-
³o jej siê, ¿e gdy tylko od³o¿y s³uchawkê na wide³ki, zaraz zadzwoni Ben Toy.
W koñcu powiedzia³a mu, ¿eby siê odpieprzy³.
Ocean by³ wyj¹tkowo zimny jak na tê porê roku, wysokie fale wyrzuca³y na brzeg
najrozmaitsze miecie. Usiad³a na kawa³ku drewna; mog³a to byæ czêæ jakiego domu,
³odzi albo czego w tym rodzaju. Zimna piana zmoczy³a j¹ a¿ do poladków.
Wesz³a do wody i od razu pierwsza fala przewróci³a j¹ twarz¹ w dó³. Na³yka-
³a siê s³onej wody i piasku.
Posz³a do domu. Obawia³a siê, ¿e z³ama³a nos, bo wygina³ siê pod dotykiem
palców. A mo¿e zawsze by³ z³amany. W tej chwili odczuwa³a wszystko wyj¹tko-
wo silnie. Piasek trzeszcz¹cy w zêbach. Kszta³t swoich nóg.
Pónym popo³udniem zza chmur wysz³o wreszcie dziwnie pomarañczowe
s³oñce. Na palu usiad³a mewa, czekaj¹c, a¿ fotograf zrobi jej zdjêcie na pocztów-
kê. Oona mia³a md³oci i jednoczenie by³a g³odna.
88
Podnios³a z trawnika jeden stek i w koñcu go usma¿y³a. Zasnê³a przed ósm¹.
ni³y jej siê jakie filmy puszczane w szybkim tempie, potem ona sama i Berry-
man w katastroficznych scenach filmowych w stylu Richarda Avedona.
Rano obudzi³a siê w ca³kiem innym nastroju.
Sprz¹tnê³a to, co poprzedniego dnia zniszczy³a i kaza³a Jamajczykowi umo-
cowaæ wszystko, co tylko móg³. Obesz³a dom, ka¿dy pokój, i obejrza³a przedmio-
ty tak, jak nigdy przedtem.
Zadzwoni³a na nowojorski numer Berrymana. Us³ysza³a automatyczn¹ sekre-
tarkê.
Tu Oona powiedzia³a. Brak mi ciebie w H. Dzwoni³ Ben Toy. I jesz-
cze Nie, to wszystko.
Oona Quinn uzna³a, ¿e zostawiaj¹c j¹ w swoim domu, Berryman podj¹³ wo-
bec niej zobowi¹zanie, a poniewa¿ lubi³a zarówno Toma, jak i jego styl ¿ycia,
postanowi³a przez jaki czas zostaæ z Berrymanem.
Quogue, 24 czerwca
Paul Lasini by³ do tego stopnia konserwatyst¹, ¿e w wieku dwudziestu trzech lat
myla³, i¿ Frank Sinatra jest najwiêkszym piosenkarzem w historii wiata. Studiowa³
na uniwersytecie S. Johns, a podczas wakacji pracowa³ jako policjant w Quogue. By³
ostatnim cz³owiekiem, który widzia³ najmieszniejszego faceta w Ameryce.
Dwudziestego czwartego czerwca Lasini w³anie jad³ chiñszczyznê na kolacjê,
kiedy Ben Toy wszed³ na komisariat mówi¹c sam do siebie. Lasini rozemia³ siê.
Przybysz spojrza³ na niego w os³upieniu. Os³upia³y albo pijany w trupa, obi-
ja³ siê po pomieszczeniu. Na jednej nodze mia³ tenisówkê, na drugiej sanda³. Jego
jasne w³osy by³y rozczochrane. Zla³ siê w spodnie. Na nogawce szortów khaki
widnia³a wielka plama.
Oona Quinn jest moj¹ lew¹ rêk¹. Ben Toy lini³ siê. John Harley jest
moj¹ praw¹ rêk¹.
Lepiej usi¹d, bo zaraz upadniesz poradzi³ Lasini.
Sier¿ant dy¿urny, policyjny weteran nazwiskiem Fall, o ró¿owej, nabrzmia³ej
twarzy, podniós³ wzrok znad Daily News. Palcem zaznaczy³ miejsce, do które-
go doczyta³ wyniki rozgrywek baseballowych. Spojrza³ z ukosa na Toya.
Hej, ty! krzykn¹³ nie podnosz¹c siê z krzes³a.
Ben Toy odwróci³ siê ku niemu.
Kto jest kim? Zada³ to pytanie tak powa¿nie, jakby chcia³ siê dowiedzieæ
czego na temat pogrzebu ukochanej osoby w obcym kraju.
Fall lekko siê zirytowa³ i czkn¹³.
O co mu chodzi? Spojrza³ na Lasiniego. O czym ten tu mówi? Co za
wiñstwo przychodziæ w porze kolacji.
Lasini pokiwa³ g³ow¹ i popi³ wody sodowej.
89
Spójrz na jego buty powiedzia³ i rozemia³ siê.
Fall ze z³oci¹ obszed³ biurko i stan¹³ przed Toyem.
Kto ciê dzi rano ubiera³? spyta³. Twarz mia³ nieprzeniknion¹ jak poke-
rzysta.
Oona Quinn jest moj¹ lew¹ rêk¹. Ben Toy próbowa³ wyjaniæ to jeszcze
raz. Powoli wpada³ w panikê. Harley John jest moj¹ praw¹ rêk¹. Bum, bum,
bum rozpostar³ potê¿ne ramiona. Zabici. Mrugn¹³, wykazuj¹c ca³kiem do-
bre poczucie czasu, i zacz¹³ kr¹¿yæ wokó³ betonowych cian pokoju. Usi³uj¹c
wyci¹gn¹æ papierosa, rozerwa³ wszystkie na kawa³ki. Papierosy rozsypa³y siê po
linoleum. Kto jest kim? Zazgrzyta³ zêbami o dwa metry od Paula Lasiniego.
Nie jestem wariatem.
Student prawa nie odezwa³ siê.
Gruby sier¿ant zawróci³ za biurko. Jego kolacja ju¿ wystyg³a.
Kto jest kim? krzykn¹³ Ben Toy. Kto jest kim? Kto jest kim?
Tym razem Lasini odpowiedzia³. Oona Quinn i Harley John. Lewa i prawa.
Toy umiechn¹³ siê do Lasiniego. Spod koszuli wyci¹gn¹³ mauzera o d³ugiej
lufie. Poda³ go Lasiniemu, który wzi¹³ broñ za koniec lufy z tak¹ ostro¿noci¹,
jakby to by³a mokra pieluszka.
W ten sposób, ch³opcze poinstruowa³ go Ben Toy, pokazuj¹c w³aciw¹ po-
stawê: obie rêce na broni, ramiona wyprostowane, nogi lekko ugiête w kolanach. Po-
tem obojêtnie podszed³ do ³awki, usiad³ i zaj¹³ siê okrêcaniem szalika wokó³ pasa.
Inny student prawa zrobi³ Benowi Toyowi dwa zdjêcia i pobra³ odciski pal-
ców u¿ywaj¹c do tego zwyk³ego atramentu.
Dosz³o do drobnej utarczki i Toy uderzy³ Lasiniego. By³o to g³one uderzenie
praw¹ piêci¹ w szczêkê.
Toy by³ dobrym bokserem, wykazywa³ w³aciw¹ agresjê i nie ba³ siê, ¿e sam
oberwie. Sier¿ant Fall uciszy³ go od ty³u butelk¹ wody sodowej.
W samochodzie, maj¹c miêdzy sob¹ zwi¹zanego Bena Toya, Fall i Lasini
spowa¿nieli. Naradzali siê szeptem. Szsz, szsz, szsz.
Kto jest kim? pyta³ co chwila Ben Toy.
Paul Lasini, któremu na policzku i szczêce ju¿ zaczê³y wystêpowaæ siniaki,
dawa³ niew³aciwe odpowiedzi z zemsty za ciosy.
Chcia³bym, ¿eby powtórzy³ te liczby powiedzia³ lekarz dy¿urny w izbie
przyjêæ. By³ to ciemny pokój, po³o¿ony na koñcu tajemniczego podziemnego tu-
nelu. Na suficie krzy¿owa³y siê za¿ó³cone rury.
To dom wariatów. Toy rozejrza³ siê wokó³ siebie, popatrzy³ na ciany
i aparat rentgenowski. Dobrze powiedzia³. W moim mózgu wyst¹pi³ brak
równowagi chemicznej. Lepiej niech pan to zapisze.
90
Licz do przodu i wstecz. Lekarz zachowywa³ siê przyjanie, ale stanow-
czo. Ben, pos³uchaj jeszcze raz. Nie patrz na cianê. Liczby nie s¹ wypisane na
cianie Dziêkujê No, proszê. Trzysta dwadziecia osiem Cztery tysi¹ce sie-
demset dwadziecia dziewiêæ
Ben Toy uderzy³ piêci¹ w wy³o¿ony cerat¹ blat sto³u.
Która moja rêka jest prawa? spyta³.
Nie myl teraz o rêkach poleci³ lekarz. Powtórzê ci jeszcze raz liczby.
Dwa dziewiêæ powiedzia³ Ben Toy. Kto jest kim, ty sukinsynu?
Piêciu pielêgniarzy i lekarz wyszli z Benem Toyem na dwór i poprowadzili
go trawnikami na oddzia³ zamkniêty. Umiecili go w celi i oddali pod nadzór dwóch
pielêgniarzy. Przez dwie godziny pozostawiono go w mokrym kaftanie, a potem
podano mu tyle torazyny, ¿e nawet trudno mu by³o przewróciæ siê na materacu na
drugi bok.
Podczas zmiany od dwudziestej trzeciej do siódmej pielêgniarze sporz¹dzili
nastêpuj¹ce notatki:
Ben T., w stanie wielkiego pobudzenia, zosta³ przyjêty wieczorem. Pa-
cjent t³ucze na p³asko rêk¹ w materac i mówi: To Oona Quinn (albo She-
pherd, Berryman, Horn, lub jeszcze inne nazwiska). Potem t³ucze drug¹ rêk¹.
Wymawia inne nazwiska. Pacjent pyta pielêgniarzy, która rêka jest która. Na
¿¹danie przestaje pytaæ, ale po kilku minutach znów zaczyna. Koncentruje
uwagê najwy¿ej przez trzydzieci sekund. Twierdzi, ¿e zastrzeli³ kilku ludzi,
ale to jest nieprawdopodobne. Wie sporo o interesach i mo¿e byæ zbankruto-
wanym biznesmenem. Pacjent nie ma k³opotów ze snem.
Rano doktor Alan Shulman przeczyta³ raporty pielêgniarzy.
Z Oon¹ Quinn skontaktowano siê tego samego popo³udnia, pod numerem
Thomasa Berrymana. Wyjani³a, ¿e Ben Toy jej nie zastrzeli³. Przyzna³a, ¿e go
zna i powiedzia³a, ¿e chcia³aby przyjechaæ i z nim porozmawiaæ. Jest przyjacie-
lem jej przyjaciela.
Powiedzia³a równie¿, ¿e nie zna innych przyjació³ ani wspólników Toya: ani
Harleya Wynna, ani Jamesa Horna. Nigdy o nich nie s³ysza³a.
Hampton Bays, 24 czerwca
Nie mog³em oderwaæ oczu od Oony Quinn.
Stanê³a w drzwiach i spojrza³a na dom Berrymana. Potem wrzuci³a klucze do
torebki wielkiej jak koñskie juki. Tego dnia mia³a na sobie granatow¹ spódniczkê,
lun¹ bia³¹ bluzkê i by³a umalowana. Wygl¹da³a jak m³oda kobieta robi¹ca karie-
rê w Nowym Jorku.
91
Ja by³em w drodze do Tennessee, ona wybiera³a siê do Nowej Anglii, z wizy-
t¹ do przyjació³ w Cape Cod, jak powiedzia³a. Mo¿e zatrzyma siê na jaki czas
w Revere. Postanowilimy razem pojechaæ na lotnisko.
Pinto paskudnie podskakiwa³ na spokojnej wiejskiej drodze prowadz¹cej do
autostrady na Long Island.
Jak d³ugo zamierzasz tam zostaæ? spyta³em przekrzykuj¹c silnik.
Nie wiem. Jeszcze siê nad tym nie zastanawia³am.
Zawaha³em siê, zanim zacz¹³em mówiæ dalej. By³a w jednym z tych swoich
beznadziejnych nastrojów. Bez przerwy odgarnia³a czarne w³osy z twarzy.
Chcia³em ci co powiedzieæ. Co wa¿nego odezwa³em siê w koñcu.
Bêdê to kontynuowa³ zacz¹³em i na chwilê zamilk³em. Ten reporta¿
Oona przerwa³a mi:
Wszystko w porz¹dku, Ochs. Po prostu wykonujesz swoj¹ pracê.
Przeczesa³em palcami w³osy. Jestem zbyt niezdarny, by elegancko przepra-
szaæ. A nie chcia³bym zrujnowaæ ¿ycia tej m³odej kobiecie.
Wreszcie dojechalimy do piêtrowego, betonowego budynku, w którym mie-
ci³a siê hala odlotów linii Eastern do Bostonu.
Oona zosta³a w samochodzie chwilê d³u¿ej i wszyscy nowojorscy taksówka-
rze zaczêli na nas wciekle tr¹biæ. Jaki rozz³oszczony pos³aniec waln¹³ gazet¹
w moj¹ szybê.
W koñcu wysiad³a, uderzaj¹c siê po nogach wielk¹ skórzan¹ walizk¹. Pomy-
la³em, ¿e taka prostok¹tna walizka jest raczej w stylu jej rodziców ni¿ w stylu
Thomasa Berrymana.
Oona zniknê³a w terminalu nie ogl¹daj¹c siê za siebie.
Doszed³em do wniosku, ¿e ma doæ. By³em pewny, ¿e Frank i Margaret Quin-
nowie te¿ maj¹ doæ tak wiêc tutaj, przed wejciem do budynku lotniska, podj¹-
³em pewn¹ decyzjê. Postanowi³em, ¿e w historii, któr¹ napiszê, nadam tej rodzinie
zmienione nazwisko. Wtedy w³anie wymyli³em dla nich nazwisko Quinn.
To w³anie niektórzy nazywaj¹ ochron¹ ród³a informacji. Ja to nazywam
przyzwoitoci¹, a mylê, ¿e Walter i Edna Jonesowie, w ma³ym, zacofanym mia-
steczku Zebulon, nazywaj¹ to wyrafinowaniem.
92
93
Czêæ czwarta
Pierwsza
detektywistyczna
opowieæ Po³udnia
94
95
Nashville, pocz¹tek wrzenia
Gdy wreszcie wróci³em na Po³udnie, zbli¿a³y siê ju¿ wybory. W Nashville
nadal by³o zielono i piêknie. Niebo przybra³o jesienny b³êkit. Mielimy pe³niê
babiego lata.
Od dziewi¹tego lipca przebywa³em w piêciu stanach, w³¹czaj¹c w to Dys-
trykt Kolumbia. Jedzi³em do Nowego Jorku, Massachusetts, Pensylwanii, Wa-
szyngtonu i Teksasu.
Prawie ju¿ mia³em moj¹ historiê. Mia³em te¿ krêcon¹ brodê w kolorze mio-
du. Broda straszy³a staruszki z Po³udnia, ma³e dzieci i moich wydawców.
Drobne k³opoty:
Podczas tych kilku tygodni mojej nieobecnoci stare kumoszki z naszej ulicy by³y
pewne, ¿e uciek³em od rodziny. Wysiedzia³y zachwycaj¹c¹ opowiastkê, w której zo-
sta³em wyrzucony z pracy, a potem spêdzi³em ca³e lato krêc¹c siê po torach wycigo-
wych na Wschodzie. Gruba Letitia Mills spyta³a, czy s¹dzi³em, ¿e w taki sposób po-
trafiê odnaleæ swoj¹ to¿samoæ albo co równie idiotycznego. Mog³em jej odpo-
wiedzieæ tylko brzydkim s³owem. A ona mog³a tylko uchyliæ przede mn¹ swój malutki
kapelusik z czarn¹ woalk¹. To jej sposób na powiedzenie: Id do diab³a!.
Citizen-Reporter chcia³, ¿ebym mu powiêci³ swój wolny czas. Ca³y! Po-
wiedzieli, ¿e dziêki historii Thomasa Berrymana awansujê na stanowisko starsze-
go redaktora. Podnieli mi tygodniówkê z dwustu szeædziesiêciu dolarów na trzysta
dwadziecia piêæ, wiêc natychmiast kupi³em srebrzyste audi fox.
Mój trawnik nie by³ strzy¿ony od miesiêcy; le¿a³y na nim stosy lici i chwa-
stów.
96
Siatkowe okna nadal tkwi³y w ramach, jak latem.
Siatkowe drzwi.
Zepsuty hamak.
Wiêksze k³opoty:
Moja ¿ona Nan by³a zdenerwowana i wciek³a.
Chcia³a wiedzieæ, czy jestem teraz szczêliwy, wiêc powiedzia³em jej, ¿e nie,
ale jestem zaniepokojony. Czyta³a nowojorskie notatki; niestety nie zareagowa³a
tak, jak tego potrzebowa³em. Chodzi³a na kurs karate na Wolnym Uniwersytecie
Nashville i grozi³a, ¿e co po³amie. Jednak nowe audi jej siê spodoba³o.
Dziewczynki zapomnia³y, jakie jest moje miejsce w rodzinie. Nie zna³y dobrze
tego cz³owieka, który wyhodowa³ sobie rudoblond brodê. Podpiewywa³y zlikwi-
duj to i Gilette najlepsza dla mê¿czyzny tak, ¿ebym to s³ysza³. Czasami k³ad³em
jedn¹ albo obie na pod³odze, pociera³em brod¹ ich go³e brzuszki, i wtedy siê mia³y.
Cat mia³a iæ do czwartej klasy i przejmowa³a siê sprawami dojazdu szkol-
nym autobusem. Pyta³a, czy bêdê codziennie j¹ wozi³ samochodem tam i z po-
wrotem, co zajmowa³oby pó³torej godziny. Opowiada³a mi o kole¿ankach, które
wybiera³y siê do Akademii Baptystów.
Moja m³odsza córka, Janie, zaczyna³a interesowaæ siê ch³opcami z Po³udnia.
Mówi³a, ¿e segregacja jest okropna.
Z powodu nowego stanowiska musia³em ustaliæ sobie w redakcji doæ nie-
zwyk³y rozk³ad zajêæ.
Pisa³em wczenie rano (od pi¹tej do dziewi¹tej), a pónym wieczorem wy-
biera³em siê na przeja¿d¿kê i zagl¹da³em do ksiêgarñ. Miêdzy jednym a drugim
dokonywa³em koniecznych napraw w domu i udziela³em siê towarzysko.
W tamtych dniach w Nashville by³o spokojnie, a zw³aszcza panowa³o mil-
czenie wokó³ wyborów.
Zarówno The Banner, jak i Tennessean interesowa³y siê g³ównie ledz-
twem w sprawie by³ego gubernatora Johnboya Terrella.
Napisa³em kilka okolicznociowych artyku³ów dotycz¹cych sprawy, ale
dziêki temu, ¿e nie musia³em siê ju¿ liczyæ z terminami w gazecie ani z ograni-
czeniami dotycz¹cymi d³ugoci artyku³u zajmowa³em siê przede wszystkim
Thomasem Berrymanem.
Nadal nie wiedzia³em, co siê sta³o z Berrymanem po strzelaninie.
Potem odkry³em, ¿e Oona wpuci³a mnie w maliny. Mia³em zreszt¹ odkryæ
jeszcze wiele nieprzyjemnych drobiazgów.
Lewis Rosten uwa¿a, ¿e prawdziwa kryminalna historia w stylu Dashiella
Hametta czy Fredericka Forsytha zaczê³a siê dopiero po moim powrocie do Nash-
ville.
97
I chocia¿ to, co robi³em przez pewne szeæ tygodni mojego ¿ycia, podaje
w w¹tpliwoæ absolutn¹ prawdê tego stwiedzenia, Lewis ma czêciowo racjê.
Jesieni¹ on, ja, i inni dziennikarze Citizena zebralimy oko³o dwustu piêæ-
dziesiêciu stron notatek, wywiadów, numerów telefonów, rachunków hotelowych
i restauracyjnych i najrozmaitszego rodzaju dokumentów. By³o tego tyle, ¿e ka¿-
dy z nas móg³by napisaæ pracê doktorsk¹ na temat Thomasa Johna Berrymana,
Jeffersona Johna Terrella, Bertrama Poolea czy Josepha Dominicka Cubbaha.
Lewis tak¿e pisa³ ksi¹¿kê, ale prócz tego mia³ wiadomoæ swoich obowi¹z-
ków jako wydawca.
Na przyk³ad siedzia³ w redakcji Citizena, przegl¹da³ jakie stare rachunki,
a potem dzwoni³ do mnie o pó³nocy i pyta³, czy móg³bym siê z nim spotkaæ
w Lummies Hart of Dixie.
Po prostu chcia³bym obgadaæ z tob¹ kilka moich teorii w sprawie Berry-
mana zarzuca³ haczyk. Ochs, to ci zajmie tylko pó³ godzinki.
I najczêciej szed³em siê z nim spotkaæ.
Lummies Hart of Dixie to bar, w którym jedz¹ lunch prawie wszyscy z Ci-
tizen-Reporter, ale po pi¹tej przychodz¹ do niego zwykli ludzie. T³oczno jest
tam wtedy od marnych piosenkarzy country, którzy wlizguj¹ siê do twojej lo¿y
i wykonuj¹ smêtn¹ piosenkê za jedno piwo sterling. Wed³ug mnie s¹ to najlepsze,
a w ka¿dym razie najtañsze koncerty w miecie.
Jednak jak na standardy Tennessee, to tylko zwyk³y bar, do którego ludzie
wpadaj¹ na pogawêdki.
Dziêki mojemu wzrostowi, metr dziewiêædziesi¹t siedem, i radosnemu uspo-
sobieniu, wszyscy mnie tam toleruj¹.
Natomiast jeli chodzi o Lewisa Rostena, sprawy wygl¹daj¹ inaczej.
Z tego powodu zawsze staralimy siê zarezerwowaæ jedn¹ z wyk³adanych
czerwonym winylem ló¿ znajduj¹cych siê blisko wyjcia. Jakie dwadziecia mi-
nut zajmowa³o nam przejrzenie wszystkich naszych notatek, które pokrywa³y ka¿dy
centymetr kwadratowy sto³u i ³awek.
Dopiero potem rozpoczynalimy rytualne dyskusje o tym, co i w którym ar-
tykule zamieciæ.
Ten list jest typowym przyk³adem dokumentu, jakie przynosilimy do baru,
by zdecydowaæ, co z nimi zrobiæ. Znalaz³em go w skrzynce na listy w poniedzia-
³ek w ostatnich dniach wrzenia.
Szanowny Panie Ochs Jones.
Jestem inspektorem celnym. Mieszkam w Rockaway Beach, Quenns, Nowy
Jork. Niedawno przeczyta³em w Parade jeden z pana artyku³ów o zabójcy Tho-
masie Berrymanie. By³ to artyku³ z siódmego wrzenia.
98
Piszê w nastêpuj¹cej sprawie. Pod koniec lipca przys³ano mi rachunek Di-
ners Club za cztery kolacje w restauracji Tale of the Fox w Nashville, Tennes-
see. Tylko ¿e ja nigdy nie by³em w Tennessee, a gdy sprawdzi³em portfel, zauwa-
¿y³em, ¿e brakuje mi karty Diners Club, a tak¿e paru innych. Na rachunku wid-
nia³o nazwisko J.P. Golly, czyli moje. Dopiero w ostatnim miesi¹cu wyledzono,
¿e u¿ywa³ ich Thomas Berryman. Do ka¿dego rachunku do³¹czono wykaz zamó-
wionych potraw:
1 wódka gimlet
1 sirloin
1 kawa
Zacz¹³em nawet wyobra¿aæ sobie, jakim cz³owiekiem musi byæ taki z³odziej,
zamawiaj¹cy sobie rozkoszne ma³e kolacyjki.
Nie wiem, ile ta informacja jest dla pana warta, ale te¿ nie s¹dzê, bym by³
jedyn¹ osob¹, która p³aci za te kolacje.
John Pactrick Golly
Najdziwniejsz¹ rzecz¹ by³o to, ¿e J.P. Golly otrzyma³ ju¿ od Diners Club
zwrot utraconej sumy. Citizen-Reporter oczywicie nie mia³ obowi¹zku zre-
kompensowaæ mu straty, ale i tak sprawdzilimy to w Diners Club.
Rosten i ja sprawdzalimy wszystko, co tylko mo¿na by³o sprawdziæ.
Moses Reed napisa³ artyku³ wstêpny o Jimmiem Hornie dzieñ po tym, jak
Horn zosta³ wybrany w roku 1970. Natychmiast przeprowadzono badanie opinii
publicznej na temat tego artyku³u, a przednie i tylne okna samochodu Reeda wy-
bili mê¿czyni i ch³opcy ze Sluggersów z Louisville.
Artyku³ zaczyna³ siê tak:
Na zdjêciach z dzieciñstwa Jimmie Lee Horn, ch³opiec o kwadratowej szczê-
ce, w typie Cassiusa Claya, wygl¹da jak urodzony przywódca.
Pierwsze lata pracy Horna w szkolnictwie Nashville potwierdzaj¹ to wra¿enie.
Gdyby to miasto przewidzia³o, ¿e w³anie tego ch³opca nale¿y wybraæ spo-
ród dzieci dorastaj¹cych w tym samym czasie w biednych dzielnicach i staran-
nie siê nim zaj¹æ; gdyby to miasto umo¿liwi³o Hornowi normalne kszta³cenie
w ciagu dwudziestu jeden lat (w³¹czaj¹c nauke w jednym z uniwersytetów Ivy*);
gdyby to miasto da³o mu ksi¹¿kê Olivera Wendella Holmesa w twardej oprawie,
któr¹ to ksi¹¿kê sam sobie kupi³ po maturze w liceum Pearl High; gdyby to mia-
sto troszczy³o siê o tak uzdolnionego m³odego cz³owieka bardziej ni¿ troszczy siê
o kogo, kto w przysz³oci zostanie kierowc¹ autobusu
* Ivy League osiem najbardziej renomowanych i presti¿owych uniwersytetów we
wschodnich stanach USA (przyp. t³um.).
99
gdybymy my, dobrzy obywatele Nashville, zrobili to wszystko, a przynajmniej
jedn¹ z tych rzeczy, wtedy mo¿e potrafilibymy zrozumieæ, co sta³o siê w tym tygodniu.
Ale poniewa¿ nie zrobilimy dla Jimmiego Lee Horna ¿adnej z tych rzeczy,
a wprost przeciwnie, spiskowalimy, by opóniæ jego rozwój, dzi nasze miasto
prze¿ywa szok. Prze¿ywamy szok, a wielu z nas odczuwa zbo¿ny wstyd widz¹c
drogê, jak¹ przeszed³ Jimmie Horn z ubogiej dzielnicy, by zostaæ naszym burmi-
strzem by zostaæ tym cz³owiekiem, jakim jest dzisiaj
Ja pozna³em osobicie Horna i jego rodzinê d³ugo po wyborach tysi¹c dzie-
wiêæset siedemdziesi¹tego roku.
Chocia¿ mo¿e to zabrzmieæ jak fa³szywa skromnoæ ze strony cz³owieka, który
dosta³ nagrody za artyku³y o nim, muszê powiedzieæ, ¿e Horn zbudowa³ wokó³
siebie najlepiej wypracowany system obronny, jaki kiedykolwiek widzia³em.
Jednym z elementów tego systemu by³ szybki, ¿artobliwy sposób mówienia,
który prowadzi³ innych dziennikarzy do wniosku, ¿e Horn jest szczêliwym czar-
nuchem.
Nie wierzê, by Horn by³ szczêliwy. To jedna z niewielu rzeczy, których je-
stem ca³kowicie pewny. Nie by³ cz³owiekiem wolnym. Sam siebie uwarunkowa³
tak, by staæ siê przywódc¹ czarnych i ich rzecznikiem. Tylko tym ¿y³. Oprócz
kilku przypadków, kiedy siê nie pilnowa³, a i to na ogó³ by³o zamierzone, nigdy
nie widzia³em Jimmiego Horna jako prywatnego cz³owieka.
Jednak przez te wszystkie lata zebra³em kolekcjê tam dotycz¹cych wy³¹cz-
nie Horna publicznego: myliciela, pisarza, poskramiacza g³upoty
Jimmie Horn mówi o Jimie Crowie:
Zaraz po tym, jak wojna w Wietnamie sta³a siê dla nas wa¿na, w roku tysi¹c
dziewiêæset szeædziesi¹tym siódmym, najlepszy przyjaciel mojego m³odszego
brata, weteran i pracownik stacji benzynowej Esso, zosta³ wy³owiony z rzeki Cum-
berland z j¹drami w kieszeni d¿insów.
Widzicie, plotkowano, ¿e spotyka siê z bia³¹ kobiet¹. A nawet gorzej, ¿e czê-
sto z ni¹ sypia.
Teraz dochodzimy do po³owy roku siedemdziesi¹tego. Nie bior¹c pod uwa-
gê ¿adnych wydarzeñ z przesz³oci, pewni specjalici uwa¿aj¹, ¿e móg³bym
zostaæ senatorem ze stanu Tennessee. Zupe³nie tak, jakbymy byli w Massa-
chussetts.
No, nie wiem. Nie wiem, czy co mo¿e zmieniæ siê a¿ tak szybko.
Jim Crow nie ¿yje, ale go nie zapomniano.
O tym, jak siê traktuje Czarnych na Po³udniu
Wierzcie albo nie, ale zawsze ceni³em honor, gocinnoæ i uprzejmoæ, który-
mi szczyci siê Po³udnie.
100
Lubiê tutejszy sposób ¿ycia o wiele bardziej ni¿ ten, który pozna³em na Pó³-
nocy.
Szeryf z Jackson City powiedzia³: Jedyn¹ rzecz¹, która sprawia mi wiêksz¹
przyjemnoæ ni¿ aresztowanie czarnucha, jest z³apanie siedmiofuntowego oko-
nia. To mi siê spodoba³o. Lubiê wiedzieæ, kim s¹ oni, a kim jestemy my.
O Jamesie Earlu Rayu:
To najsmutniejsza rzecz, o jakiej s³ysza³em.
Ca³e postêpowanie s¹dowe w Memphis, w przypadku najbardziej sensacyj-
nej i odra¿aj¹cej zbrodni stulecia, zabójstwa Kinga pope³nionego z zimn¹ krwi¹,
trwa³o dwie godziny i dwadziecia piêæ minut Proces skoñczy³ siê po nieca³ych
trzech godzinach, podczas których nawet nie zastosowano formalnych procedur
s¹dowych. Nie poddano Jamesa Earla Raya krzy¿owemu ogniowi pytañ, zreszt¹
nie zastosowano go tak¿e wobec nikogo innego. Wszystko rozegra³o siê w mgnieniu
oka, zajê³o tyle czasu, ile trwa uk¹szenie komara.
Potem, trzy lata temu, gdy zaj¹³em siê polityk¹, pojecha³em do stanowego
wiêzienia w Bruskey, by porozmawiaæ z Rayem.
Ray, w niebieskich d¿insach i roboczej koszuli, zamiata³ licie. Wygl¹da³ jak
zwyk³y dozorca.
Usiedlimy na ³awce. Z jakiego niezrozumia³ego powodu poczêstowa³ mnie
papierosem.
Chcesz wiedzieæ, jak to zrobi³em powiedzia³.
Nie odpar³em. Chcia³bym wiedzieæ, kto to zrobi³.
Ray umiechn¹³ siê i zapali³ papierosa, chocia¿ jednego mia³ ju¿ w ustach.
Poci¹g¹³ obydwa przez kilka nastêpnych minut i patrzy³ w ziemiê. Nie odezwa³
siê s³owem. Mylê, ¿e dobrze siê bawi³.
Po raz pierwszy, chocia¿ w³aciwie nie wiem dlaczego, uzyska³em pewnoæ,
¿e to on w³anie by³ sprawc¹. Uwierzy³em, ¿e zrobi³ to dla w³asnej satysfakcji i ¿e
ten czyn napawa go dum¹.
Niedawno przeniesiono go do Nashville, zupe³nie jakby nie by³o innych wiê-
zieñ. Znów sk³ada apelacjê. I teraz znów nikt nie wierzy, ¿e to on jest morderc¹.
O pewnym artykule w gazecie, napisanym przez Amy Vanderbilt:
Wczoraj wieczorem rozmawialimy z Maureen o lekcji etykiety dla czarnych,
którzy dowiadczaj¹ awansu spo³ecznego.
Lekcja wygl¹da³a tak: dwóch czarnych malarzy pracuje na dachu wysokiego
budynku i jeden zaczyna spadaæ.
Hej, ty, nie spadaj mówi drugi.
Nic na to nie poradzê, ju¿ lecê wo³a poszkodowany.
Ale przecie¿ nie mo¿esz zlecieæ na bia³¹ pani¹, która tu w³anie przecho-
dzi perswaduje jego przyjaciel.
Wtedy spadaj¹cy zatrzymuje siê i wraca na dach.
101
Taka etykieta obowi¹zuje czarnych. Wyczyta³em to w licznym artykuliku
pani Vanderbilt.
O tym, jak to jest, gdy kto do ciebie strzela:
Czyta³em, ¿e doktor King wiele o tym myla³. Uwa¿a³, ¿e by³by to sposób na
uwiarygodnienie jego dzia³alnoci. Jednak nie s¹dzê, by tego chcia³, chocia¿ nie-
którzy tak pisz¹.
Widzia³em, jak zastrzelono Jamesa Mereditha. W szeædziesi¹tym szóstym,
w Hernando, Missisipi. Strzelono mu w brzuch. Mia³ na sobie koszulkê w paski
z krótkimi rêkawami, która dos³ownie sta³a siê czerwona. Meredith czo³ga³ siê na
czworakach na pobocze szosy, zanim kto rzuci³ mu siê na pomoc. Ten widok
wcale nie by³ dla mnie inspiruj¹cy.
Jednak teraz podchodzê do tej sprawy w sposób bardziej fatalistyczny. Staram siê
rozmawiaæ o tym otwarcie, nawet z rodzin¹. Mogê ¿artowaæ, ¿e co takiego mi siê
przydarzy, gdy wyjadê z miasta albo ze stanu. W Nashville czujê siê bezpiecznie.
O strachu:
Strach to jedyna rzecz, która trzyma³a przy ¿yciu czarnych ludzi z Po³udnia.
Moja babcia lubi³a opowiadaæ nam pewn¹ historyjkê a babcia by³a tward¹
kobiet¹, baptystk¹, i nigdy nie przesadza³a, a ju¿ tym bardziej nie k³ama³a. Mówi-
³a, ¿e w czasach niewolnictwa ludzie tak siê bali bia³ych, ¿e wk³adali g³owy do
garnków albo pieców zanim odwa¿yli siê modliæ na g³os.
Pamiêtam te¿ zdanie, które s³ysza³em prawie codziennie, gdy dorasta³em: A
jeli biali siê dowiedz¹?.
I w³anie dlatego przede wszystkim dlatego czarny przywódca nie mo¿e
okazywaæ strachu. Oczywicie teraz, gdy mam ju¿ trzydzieci siedem lat, jestem
o wiele odwa¿niejszy ni¿ wtedy, gdy mia³em dwadziecia piêæ. (miechy na sali).
Ochs, przecie¿ mnie znasz.
Ale tak naprawdê wcale go nie zna³em.
Nashville, 25 czerwca
Marblehead Horn, sentymentalny drobny biznesmen w³aciciel sklepiku
z warzywami hodowa³ wspania³¹ dziesiêciocentymetrow¹ czuprynê na g³o-
wie syna. Dba³ o ni¹ przez trzynacie lat jak dobry ogrodnik o trawniki, a potem
pozwoli³ synowi zdecydowaæ, czy chce dalej tak siê strzyc. Jimmie Horn chcia³.
Takie uczesanie nie by³o ani modne, ani nowoczesne; datowa³o siê z wczes-
nych dni Rekonstrukcji* w Nashville. Z czasów nieobiecanej ziemi, zanim jesz-
* Rekonstrukcja okres po Wojnie Secesyjnej, gdy Po³udnie okupowa³y wojska Pó³-
nocy (przyp. t³um.).
102
cze Tennessee uchwali³o pierwsze z praw Jima Crowa. Fryzura wygl¹da³a dziw-
nie, i w jaki sposób wywar³a wp³yw na Jimmiego.
Ludzie na ogó³ lubili jego szorstki sposób bycia. Ja te¿ lubi³em.
Jednak pewnemu konsultantowi politycznemu, nazwiskiem Santo Massimino,
wcale siê to nie podoba³o. Powiedzia³ Jimmiemu, ¿e taka postawa odbierze mu
g³osy na wschodzie stanu Tennessee, i mia³ racjê. Namawia³ go, by wyg³adzi³ tro-
chê swoje maniery, zanim rozpocznie kampaniê do Senatu Stanów Zjednoczonych,
chocia¿ rozumie, jakie to jest trudne a Jimmie Horn zapewni³ go, ¿e siê postara.
Fryzjer Robinson by³ mi³y i uleg³y na swój w³asny sposób. Jak bardzo stary
czarnuch, przywieziony tu na statku niewolniczym.
Ostrzy³ brzytwê na pasku, jak w dawnych czasach. Ugina³y mu siê kolana
w workowatych spodniach. Co chwila szczerzy³ ¿ó³t¹ sztuczn¹ szczêkê.
Taaa, to prada powiedzia³ wreszcie. Moje najstarsze wyjecha³o do
Nigerii.
Jimmie Horn umiechn¹³ siê i klepn¹³ go w ty³ek, gdy przechodzili do fotela
w rytualnym tañcu zak³adów fryzjerskich.
Tam twój synek zestarzeje siê przedwczenie. Burmistrz zmusi³ siê do
kolejnego mi³ego umiechu. Ja te¿ mam siwe w³osy och na piersi. To smut-
na prawda.
Starzec co mrukn¹³ i przechyli³ g³owê, jakby co mu przysz³o na myl.
Jimmie Hornie, gdyby ty by³ naprawdê stary, ja musia³bym ju¿ byæ
martwy.
Podbieg³ do szuflady i wyci¹gn¹³ z niej no¿yczki. Umiechn¹³ siê uprzejmie.
Jak zwykle? spyta³.
Horn potrz¹sn¹³ zbyt d³ug¹ czupryn¹. Usta mu zadrga³y w umiechu. Zas³oni³
je rêk¹.
Czy s³ysza³e zapyta³ o politycznych konsultantach?
Robinson przemyla³ sprawê.
Nie, nigdy o nich nie s³ysza³em odpar³ wreszcie.
Podczas strzy¿enia burmistrz rzadko patrzy³ w górê. Wola³ wpatrywaæ siê
w ciany obite tapet¹ w s³oniki. Opowiedzia³ swojemu fryzjerowi o probie Santo
Massimina.
Gdy praca dobieg³a koñca, fryzjer odsun¹³ siê i usiad³ przy drzwiach, na krzele
z prostym oparciem. Popatrzy³ na ulicê. Ponad dwiema fotografiami Horna z au-
tografem, wystawionymi w oknie. Ponad rewersem plakatu Vitalisa. Ponad rekla-
m¹ fryzury afro. A potem spojrza³ na now¹, czerwono-bia³o-niebiesk¹ pi³kê do
koszykówki, podpisan¹ przez cz³onków Memphis Tams.
Zapali³ zgas³ego camela i zaci¹gn¹³ siê tak, jakby papieros mia³ kolce.
103
Mali ch³opcy z okr¹g³ymi brzuszkami przebiegli przed drzwiami graj¹c w pa-
lanta. To by³o zbzikowane lato. Jimmie Horn pomyla³, ¿e w zak³adzie fryzjer-
skim pachnie jak w szpitalu dla weteranów.
G³adz¹c swoje krótkie w³osy w kolorze pieprzu, stary fryzjer powiedzia³ ci-
cho: Góówno. Potem, wyrzucaj¹c niedopa³ek na ulicê, doda³: Niech mnie po-
ca³uj¹ gdzie.
Ci¹gle nie zwracaj¹c uwagi na burmistrza, wsta³ i zacz¹³ posypywaæ talkiem
swoje chude, kociste rêce. Wyj¹³ nastêpnego camela, potar³ kó³ko zapalniczki
zenith, pojawi³ siê pomarañczowy p³omieñ i papieros zadymi³.
Fryzjer zdj¹³ fartuch w paski i odwróci³ siê do burmistrza z ponur¹ min¹. By³
czerwony na twarzy, w oczach stanê³y mu ³zy.
Co za góówno powtórzy³.
Jimmie Horn pokiwa³ g³ow¹ i spojrza³ prosto w obsypane talkiem lustro.
Zobaczy³ swoj¹ twarz. Swoj¹ zwyk³¹, znajom¹ twarz. Nie by³a to twarz jakie-
go pod¿egacza.
Przypomnia³y mu siê zdjêcia obramiaj¹ce lustro w jego sypialni. Ich cienie
w nocy i w³osy jak futrzana czapka.
Jak niestaranny postrzygacz ¿ywop³otów, stary fryzjer zajrza³ z bliska w lu-
stro i obci¹³ jeszcze trochê zaczesanych do góry w³osów.
Stercz¹ jak ogon z ty³ka koz³a skomentowa³.
Horn przyj¹³ to bez s³owa. Ze stoicyzmem godnym Aureliusza, którego po-
dziwia³, zw³aszcza gdy by³ zmêczony albo pi¹cy, przygl¹da³ siê swojej kamien-
nej twarzy w lustrze.
Na pewno zapiewa³ fryzjer starczym g³osem na pewno nie przegrasz
wyborów, ch³opcze. Popiera ciê sto procent czarnych. ci¹³ jeszcze jeden ko-
smyk, zostawiaj¹c w tym miejscu ³yse miejsce.
Widz¹c to, burmistrz podniós³ ciemne oczy na Robinsona.
Ostro¿nie ostrzeg³ cicho, lecz stanowczo. Jeste fryzjerem Jimmiego
Horna. Wykonuj swoj¹ pracê starannie.
Stary fryzjer przyj¹³ uwagê do wiadomoci i nasta³a chwila ciszy.
Przyjecha³ do miasta i by³ ca³kiem nieznany podj¹³ w koñcu, wyma-
chuj¹c no¿yczkami. Massimino czy jak mu tam. Powiedzia³ Jimmiemu Hor-
nowi skacz, i Jimmie Horn skoczy³. W dodatku skoczy³ dok³adnie tak, jak mu
kazano.
Mam swoje powody. Horn poczu³, ¿e musi siê wyt³umaczyæ. Nie wiesz
o wszystkim, co siê dzieje. To zbyt skomplikowane. Robbie, po prostu ostrzy¿ mnie.
Stary fryzjer przyci¹³ jeden z bujnych faworytów. Potem zabra³ siê za drugi.
Co oni nam robi¹, ch³opcze? jêkn¹³. To mi siê nie podoba. Nie rozu-
miem ich
104
Jimmie Horn pomyla³ o parkingu Sunoco z domem towarowym. O nowych
ulicach zaplanowanych dla miasta. Nasz³y go wspomnienia w³asnych wyczynów
sportowych. Wspomnienia uroczystego starego cz³owieka i starej kobiety, besz-
taj¹cych go ³agodnie.
Pytaj¹cych, czy jest doæ zdolny, by pewnego dnia studiowaæ na Akademii
Rolniczej stanu Tennessee.
Fryzjer znów zabra³ siê do pracy ostr¹ brzytw¹.
Wiesz, ¿e zabili Henryego Aarona. Wiesz o tym powiedzia³. To mi siê ni³o.
A ty wiesz, ¿e jestem tylko g³upim ch³opcem odpar³ Jimmie Horn z zam-
kniêtymi oczami. Czu³ na gardle rozgrzan¹ brzytwê. To nie ma sensu. Umiech-
n¹³ siê. Zêby mia³ bielsze ni¿ krem do golenia.
Nie umiechaj siê tak do mnie. Starzec z brzytw¹ w rêku nabra³ pew-
noci siebie. Tamten te¿ by³ g³upim ch³opcem. Szur-szur-szur brzytw¹.
On te¿ siê umiecha³. Gra³ na pianinie tak piêknie, ¿e przyciêto mu palce po-
kryw¹ baga¿nika. I ta liczna Carma. Te¿ siê umiecha³a. G³upie, szczêliwe
dziecko. Zastrzelili j¹ maj¹c na g³owach maski z poñczoch. Szur-szur-szur.
Gotowe.
Jimmie Horn otworzy³ oczy i starannie obejrza³ siê w lustrze. Co mu mówi-
³o: Zmarszcz czo³o, ale nie zrobi³ tego.
Niele. Poklepa³ zmniejszon¹ g³owê. £adnie to zrobi³e. Umiechn¹³
siê tak przekonuj¹co, ¿e staruszek poczu³ siê szczêliwy.
Ale w duchu Jimmie Horn mówi³ sobie co innego. Jak ogon z ty³ka ko-
z³a powtarza³ w mylach. Masz racjê, stary, m¹dry cz³owieku.
Horn pojecha³ swoim oldsmobilem do centrum. Jecha³ Church Street do Szó-
stej, potem skrêci³ na West End Avenue. Zegar na kawiarni Morrisona wskazywa³
piêtnacie po ósmej, a on mia³ jeszcze co do zrobienia. Nie by³o to nic przyjem-
nego, ale i tak musia³ to zrobiæ.
W³¹czy³ g³ono pracuj¹cy kierunkowskaz i poczeka³ na swoj¹ kolejkê przy
wjedzie na parking przed komend¹ policji.
Pokój przes³uchañ numer trzy mia³ ma³e, kwadratowe okienko, umieszczone
zbyt wysoko, by mo¿na go by³o dosiêgn¹æ bez drabiny. Sta³y tu trzy pomarañczo-
we krzes³a z plastiku, klamka w drzwiach mia³a barwê miedzi.
Wszystko poza tym by³o bia³e.
Dwaj bardzo czarni mê¿czyni, Marshall Królik Hayes i Vernon Hudson,
siedzieli naprzeciwko siebie.
Trzydziestosiedmioletni Hudson ubrany by³ w bia³¹ koszulê, niebieski kra-
wat, jaki nosili kierowcy autobusów i szare spodnie. Pod pach¹ mia³ br¹zow¹
kaburê. Hayes, lat dwadziecia, nosi³ siê w barwach ciemnego burgunda i z³ota:
kapelusz z piórami w kolorze wina, jedwabna koszula, wysokie boty ze skóry
105
cielêcej, a tak¿e kolekcja ró¿norodnych z³otych bransoletek, piercionków i kol-
czyków.
W tym niewielkim pokoju jedna rzecz by³a pewna: Królik Hayes nie nauczy³
siê sztuki ubierania w swoim rodzinnym miecie, Gray Hawk, Missisippi.
Jimmie Horn sta³ za Hayesem. Ten dwudziestolatek o starych oczach od czasu
do czasu zerka³ przez ramiê na burmistrza, ale Horn ani razu nie spojrza³ na niego.
Wiem, ¿e zamordowa³e cz³owieka o nazwisku Frankie Tucker. Vernon
Hudson mówi³ dziwnie miêkko.
Brak odpowiedzi.
Wiem tak¿e, ¿e jeste czo³owym dostawc¹ narkotyków w naszym miecie.
Brak odpowiedzi. Hayes powoli wyprostowa³ d³ugie nogi w skórzanych botach.
Jimmie Horn usiad³ na trzecim krzele. Popatrzy³ Hayesowi w twarz.
Hayes zainteresowa³ siê nagle jednym ze swoich piercionków.
Horn zapali³ koola i poda³ go ch³opakowi.
Chcia³bym ci co wyjaniæ zacz¹³.
Królik Hayes przyj¹³ papierosa. Zaci¹ga³ siê leciutko, jak kobieta. Jego bran-
soletki zadzwoni³y.
Jest pewna sztuczka, której musi u¿ywaæ czarny burmistrz kontynuowa³ Horn.
Jasne. Hayes skin¹³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê tak, jakby by³ ponad to wszystko.
Sztuczka, któr¹ stosuje czarny burmistrz mówi³ dalej Jimmie Horn po-
lega na tym, ¿e nie mo¿e siê zgodziæ, by w miecie dzia³a³ choæby jeden czarny
kryminalista. Poniewa¿ biali ludzie rozdmuchaj¹ najmniejsze nawet przewinienie
czarnego. Bêd¹ mówili o morderstwie albo o obrabowaniu kasy oszczêdnoci tak,
jakby to by³a zasada, a nie wyj¹tek.
Hayes potrz¹sn¹³ bransoletkami w kierunku Horna.
S³uchaj, nie mam czasu na takie bzdury. Gdzie jest mój pieprzony adwokat?
Gdy Hayes wyg³osi³ swoj¹ kwestiê, Jimmie Horn wsta³ i wyszed³ z pokoju.
Cholera mrukn¹³ za drzwiami. Poszed³ d³ugim, bladozielonym koryta-
rzem. Na cianach wisia³y korkowe tablice z og³oszeniami. Dotar³ do ma³ej po-
czekalni, w której sta³o mnóstwo plastikowych krzese³, otaczaj¹cych stó³ ca³ko-
wicie pokryty czasopismami. Horn zauwa¿y³, ¿e na blacie nie ma ani skrawka
wolnego miejsca. Próbowa³ siê uspokoiæ.
W poczekalni siedzia³a ³adna czarna dziewczyna. Mia³a na sobie drogi aksa-
mitny zielony kombinezon, z³ote ko³a w uszach i buty na platformach. Pali³a jak
gwiazda filmowa z lat piêædziesi¹tych i Horna kusi³o, by kazaæ jej przestaæ. To
by³a ¿ona Marshalla Hayesa. Mia³a osiemnacie lat.
Gdzie jest Królik? spyta³a na widok Horna. Musimy ju¿ iæ.
Horn usiad³ na jednym z plastikowych krzese³.
Je¿eli nie odejdziesz od niego sam siê zdziwi³, ¿e to mówi umrzesz,
zanim skoñczysz dwadziecia piêæ lat.
To tyle. Potem wróci³ do pokoju przes³uchañ numer trzy.
106
Hayes le¿a³ na pod³odze przyciskaj¹c brzuch, jakby co z niego mia³o wy-
paæ. Vernon Hudson trzyma³ jego kapelusz z piórami w kolorze burgunda.
Sprzedawa³e kokainê i heroinê zacz¹³ mówiæ Horn, zanim jeszcze drzwi
siê zamknê³y. Sprzedawa³e kokainê i rodki nasenne pierwszakom i drugokla-
sistom w liceum Pearl.
Nie sprzeda³em ¿adnej pieprzonej heroiny w ca³ym moim pieprzonym ¿yciu.
Horn pochyli³ siê, a¿ jego twarz znalaz³a siê trzydzieci centymetrów od twa-
rzy Hayesa.
S³uchaj, bracie. Sprzedawa³e heroinê. Sprzedawa³e mnóstwo heroiny.
Rz¹dzisz te¿ grup¹ drobnych sprzedawców. Gdybym mia³ co do tego chocia¿
najmniejsz¹ w¹tpliwoæ, nie by³oby mnie tutaj. Nie bawiê siê w takie gry.
No wiêc jeste tu, i co dalej? G³os Hayesa podniós³ siê o oktawê.
To proste. Przyszed³em, by wyrzuciæ ciê z miasta.
Hej, cz³owieku, nie mo¿esz tego zrobiæ.
Bracie. Horn u¿ywa³ tego s³owa z przek¹sem. Mogê zrobiæ wszystko,
co zechcê. To moje miasto. Nie tylko dzielnice wschodnie i zachodnie, czy Church
Street. Ca³e to cholerne miasto jest moje!
A je¿eli ja zobaczê ciê tutaj po dzisiejszym wieczorze doda³ spokojnie
Vernon Hudson od drzwi zastrzelê ciê i przysiêgnê przed s¹dem, ¿e mia³e broñ
Na wypadek, gdyby o tym nie wiedzia³, ch³opcze, powiem ci, ¿e tu strzelaj¹ do
czarnuchów.
Jimmie Horn ju¿ wychodzi³ z pokoju, ale jeszcze siê zatrzyma³ w otwartych
drzwiach.
Marshallu Hayes. Westchn¹³. ¯a³ujê, ¿e muszê ci to zrobiæ Chcia³
jeszcze co dodaæ, ale tylko zamkn¹³ drzwi.
Wyszed³ z komendy inn¹ drog¹, by unikn¹æ spotkania z dziewczyn¹ Królika
Hayesa. O w pó³ do jedenastej w nocy burmistrz Nashville dotar³ do domu.
Przez ca³¹ drogê za jego samochodem jecha³ dodge polara.
Nowy Jork, 24 i 25 czerwca
Thomas Berryman jad³ specjalnie przyrz¹dzone spaghetti i pi³ piwo z beczki.
Robi³ to od trzech dni, wiêc twarz mu siê zaokr¹gli³a i urós³ brzuch. Przy-
bra³ na wadze kilka funtów, dziêki czemu wygl¹da³ starzej o dziesiêæ lat, co
upodobni³o go do zdjêcia na karcie BankAmericard, któr¹ dosta³ od Romain-
sa.
Którego dnia w poprzednim tygodniu za dolara ostrzyg³ siê krótko u fryzje-
ra w metrze. Za kolejne trzydzieci piêæ centów zgolono mu w¹sy. Potem kupi³
workowaty garnitur w kolorze zielonego groszku, p³ac¹c kart¹ BankAmericard.
107
Dla rozrywki pojecha³ na stadion Shea z artyst¹ z Soho, który u¿ywa³ cieni
do powiek i ró¿u, by wygl¹daæ jak Alice Cooper, i który lubi³ robiæ wszystko, co
wydawa³o mu siê oryginalne.
Berryman wyst¹pi³ jako Król Rozpusty. W³o¿y³ ciemne okulary i czarn¹ ko-
szulê z d³ugimi rêkawami. Usiedli na bielonych, zbitych z desek ³awkach, zjedli
frankfurterki, wypili piwo schaeffer, a potem palili i patrzyli, jak Czerwone Skar-
pety zwyciê¿aj¹ Jankesów trzysta trzydzieci jeden do stu dziewiêtnastu.
Rano Thomas Berryman z³apa³ samolot dla biznesmenów do Nashville. By³
to dzieñ jego trzydziestych urodzin. Marzy³, ¿e trzydzieste pierwsze spêdzi jako
emeryt w Cuernavaca albo w San Miguel de Allende w Meksyku. Najdziwniej-
sze, ¿e by³y to marzenia podobne do tych, jakie snu³ kiedy Harley Wynn.
Berryman wiedzia³, ¿e jego ¿ycie wyznaczaj¹ dwa niewzruszone drogowskazy.
Pierwszym by³a praca jego ojca jako sêdziego okrêgowego; zmusza³o go to
do w³aciwego wykonywania wszystkiego, czego siê podj¹³. By³ to ju¿ odruch
warunkowy, jak u psów Paw³owa: gdy Thomas Berryman zrobi³ co perfekcyjnie,
sprawia³o mu to prawdziw¹ radoæ. Czu³ po prostu taki przymus.
Drugi drogowskaz pochodzi³ od rodziny jego matki. Berryman uwa¿a³ go za
ziemiañskie ci¹goty. Po raz pierwszy zastosowa³ siê do niego w tysi¹c dzie-
wiêæset siedemdziesi¹tym pierwszym roku. Pracowa³ wtedy w Meksyku.
Ogromna hacienda señora Jorge Amado Marqueza znajdowa³a siê jakie dzie-
wiêædziesi¹t kilometrów na zachód od Mexico City. Dom sprawia³ wra¿enie labi-
ryntu bia³ych, ozdobionych stiukami pokoi, stajnie by³y ró¿owe jak pelikan, wszê-
dzie ci¹gnê³y siê zielone ¿ywop³oty i bariery. Posiad³oæ zbudowano nad jezio-
rem b³êkitnym jak Como; z okien widaæ by³o niewielki wulkan.
W roku siedemdziesiatym pierwszym Jorge Amado Marquez mieszka³ tam
samotnie.
Tamtego roku jego ¿ona zmar³a w tajemniczych okolicznociach (sama siê po-
strzeli³a, podczas gdy rodzina odbywa³a przeja¿d¿kê motorówk¹ po jeziorze). Cór-
ka mieszka³a w Mexico City z pewnym fotografem, przystojnym mê¿czyzn¹ z buj-
n¹ czupryn¹ zaczesan¹ do ty³u. wietnie nadawa³by siê do filmów Costy Gavrasa.
Jorge Amado Marquez zaprosi³ Berrymana na tydzieñ. Mia³ tam zostaæ do
chwili, kiedy bêdzie musia³ zabraæ siê za robotê. A poniewa¿ to akurat zlecenie
by³o bardzo proste, postanowi³ zadoæuczyniæ swojemu pragnieniu eleganckiego
¿ycia i przyj¹³ zaproszenie.
Dosta³ apartament na drugim piêtrze, z wyjciem na taras otaczaj¹cy ca³y
budynek. Jezioro znajdowa³o siê jakie dwadziecia piêæ metrów ni¿ej. Z fronto-
wych okien widaæ by³o wulkan, a szerokie tylne okno wychodzi³o na krzaczasty
teren; ros³y tam krzewy brazylki i palmy, w których roi³o siê od papug.
108
Przed wschodem s³oñca na jego taras przychodzi³y dwie czarnulki, jedna trzy-
nasto-, druga czternastoletnia. By³y to ³adne dziewczynki, z d³ugimi, brudnymi
od kurzu nogami. Zachowywa³y siê cicho, dopóki Berryman nie wyszed³ na taras.
Wtedy, chichocz¹c, czerwieni¹c siê i rzucaj¹c zalotne spojrzenia, jak pokojówki
w amerykañskich filmach, m³odziutkie señority przynosi³y mu banany, papaje,
mango, a tak¿e bekon i ryby z jeziora Chapala.
Po po³udniu ¿eglowa³ wokó³ wulkanu albo p³ywa³ w wodzie jeziora tak czystej,
¿e gdy nie pada³o, widzia³ dno. W inne dni polowa³ na jelenie z gospodarzem lub
sam, gdy¿ Amado by³ d¿entelmenem i nie narzuca³ gociom swojego towarzystwa.
Wieczorami odbywa³y siê wielkie przyjêcia albo mniej formalne kolacyjki.
Amado przedstawia³ Berrymana jako amerykañskiego biznesmena, zwi¹zanego
z jego fabrykami opakowañ i plantacjami bananów. W przyjêciach uczestniczy³y
Amerykanki i bogate, kosmopolityczne señority, a rano m³odziutkie meksykañ-
skie s³u¿¹ce potajemnie ogl¹da³y te panie przez okno tarasu Berrymana.
Gdy tydzieñ wakacji dobieg³ koñca, Thomas Berryman uzna³, ¿e chêtnie znów
by wkrótce posmakowa³ meksykañskiego stylu ¿ycia. Jednak najpierw musia³
wykonaæ pracê dla Jorge Amado Marqueza.
Pewnego popo³udnia pojecha³ do Mexico City miejscowym autobusem, któ-
rego silnik krztusi³ siê i kaszla³. Autobusowi dotrzymywa³y kroku osio³ki z dzwo-
neczkami, ale Berrymanowi wcale siê nie spieszy³o.
Gdy przyjecha³ do stolicy, zmieni³ swój bia³y garnitur haciendera na zaku-
rzon¹ kwiecist¹ koszulê i d¿insy. Zamieszka³ w studenckim hostelu i zacz¹³ nosiæ
okulary bez oprawek.
Pierwsze dwa wieczory spêdzi³ beztrosko ze studentami z uniwersytetu Stanu
Wisconsin i ich ³agodnym homoseksualnym opiekunem. Przedstawi³ siê im jako
profesor liceum z hrabstwa Westchester, stan Nowy Jork.
Pónym popo³udniem trzeciego dnia pobytu w stolicy Meksyku ukrad³ szar¹
pó³ciê¿arówkê. Znalaz³ w niej kaczki, kurczêta i kilka kwicz¹cych prosi¹t. Pojazd
by³ ciê¿ki, ale Berryman uzna³, ¿e mo¿na nim jechaæ siedemdziesi¹t mil na godzinê.
Tego wieczoru szara pó³ciê¿arówka kilka razy parkowa³a na Plaza de la Con-
stitución, by zaraz z niego wyjechaæ.
Trochê przed pó³noc¹ przejecha³a fotografa przypominaj¹cego postacie z fil-
mów Costy Gavrasa. Zdarzy³o siê to na w¹skiej, jednokierunkowej ulicy. Samo-
chód jecha³ z prêdkoci¹ prawie dziewiêædziesiêciu kilometrów.
Zaczesane do ty³u w³osy i bia³e zêby kochanka córki Amado Marqueza niemal
wieci³y w ciemnociach. Berryman nie pragn¹³ wiedzieæ o nim nic wiêcej. Wola³
zachowaæ wspomnienia o tygodniu spêdzonym z señorem Amado Marquezem.
Rozmylanie o innych sprawach mog³o zak³óciæ jego równowagê psychiczn¹.
109
Stara kobieta z Po³udnia postuka³a Berrymana w ramiê. Powoli zdj¹³ stereo-
foniczne s³uchawki dostarczane przez linie lotnicze Braniff.
Chcia³a, by odchyli³ jej do ty³u fotel, co by³o normalne, ale poza tym zamie-
rza³a mu równie¿ opowiedzieæ o swoim niedawno zmar³ym ziêciu.
Michael mia³ zaledwie piêædziesi¹t osiem lat mówi³a monotonnie. Mi-
chael mia³ dwie liczne córki w Briarcliff. Michael chcia³ przejæ na emeryturê za
piêæ lat
Berryman spojrza³ przez okno. Zobaczy³ przedmiecia Nashville.
Pojawi³ siê napis, nakazuj¹cy zapi¹æ pasy. Zebrano s³uchawki.
Wzi¹³ g³êboki oddech. Porówna³ swój garnitur z ubraniami biznesmenów z Po-
³udnia, lec¹cych z nim na pok³adzie samolotu.
Gdy przy drzwiach stewardessa wita³a krótko ostrzy¿onego Thomasa Berry-
mana, umiechn¹³ siê i odpowiedzia³ jej z idealnym po³udniowym akcentem.
Nios¹c swoj¹ ma³¹ skórzan¹ torbê w stronê terminalu pomyla³ sobie, ¿e po-
traktuje pobyt w tym miecie jako przystanek w drodze powrotnej do Meksyku.
Nashville, 26 czerwca
We wtorek, dwa tygodnie przed Czwartym Lipca, Berryman wyszed³ przez
sterowane elektrycznie drzwi Farmerskiego Domu Towarowego, nios¹c butelkê
soku pomarañczowego i pó³ kilo p¹czków z cukrem pudrem, nazywanych P¹cz-
kami ¿ony farmera. Mia³ na sobie spodnie khaki i pogniecion¹ koszulkê z napi-
sem Coca-Cola, której rêkawy zawin¹³ nad ³okcie. Wygl¹da³ jak prawdziwy
farmer z Tennessee. Tak te¿ siê czu³.
Usiad³ na gor¹cym baga¿niku forda galaxie, wypo¿yczonego u Hertza i popi-
jaj¹c sok obserwowa³ kobiety oddaj¹ce siê swojemu najwa¿niejszemu zajêciu:
zakupom. Zjad³ kilka ciep³ych p¹czków. By³ bardzo zadowolony, nie przeszka-
dza³o mu nawet to, ¿e siedzi na rozgrzanym metalu.
Jak zwykle rozkoszowa³ siê swoj¹ niezale¿noci¹. By³a jedenasta przed po-
³udniem, a on nie musia³ nigdzie pêdziæ, bo mia³ ³atw¹, dobrze p³atn¹ pracê.
Wczesnym popo³udniem ruch na ulicach nie by³ zbyt wielki. Krêci³o siê tu trochê
kokietek, bêd¹cych wbrew pozorom naprawdê dobrymi ¿onami; na lokówkach mia³y
zawi¹zane chustki, co przypomina³o trochê klatki dla ptaków. By³o te¿ sporo mê¿-
czyzn; wygl¹dali jak dzieciaki w swoich kwiecistych hawajskich koszulach i obszer-
nych spodniach zachodz¹cych wysoko nad taliê, niczym worki pocztowe.
Chwilami Berryman mia³ ochotê nawi¹zaæ z kim rozmowê, ale g³ównie spê-
dza³ czas na przygl¹daniu siê dwóm czarnym stolarzom, którzy stawiali drewnia-
ne podium porodku parkingu. Z tego podium bêdzie przemawia³ Jimmie Horn.
Posiedzia³ jeszcze trochê na baga¿niku forda, a potem przeszed³ siê po ulicy.
Wst¹pi³ do kilku sklepów. Kupi³ oliwkow¹ koszulê J.C. Penneya i krawat
pasuj¹cy do jego eleganckiego garnituru. Chwilê obserwowa³ policjanta czytaj¹-
110
cego komiks w wozie patrolowym. Na przednim siedzeniu samochodu le¿a³ re-
wolwer trzydziestka.
W porze lunchu usiad³ w ulicznej kawiarence pod parasolem z napisem Cin-
zano i ulegaj¹c naleganiom kelnerki o nazwisku D. Dusty wypisanym na identy-
fikatorze, wypi³ szklaneczkê wermutu.
(Potem go sobie przypomnia³a).
Ponad w¹sk¹ kolumnad¹ dach Farmerskiego Domu Towarowego by³ d³ugi,
p³aski i pokryty smo³¹. W po³owie popo³udnia zrobi³o siê gor¹co i duszno. Smo³a
topi³a siê i ciek³a po rynnie.
Frontowa fasada budynku, z czerwonym emblematem na tle królewskiego
b³êkitu, wznosi³a siê jaki metr ponad dachem. Od ty³u dach zwiesza³ siê nad
drzewami magnolii tworz¹cymi potê¿n¹, zielon¹ cianê od rampy za³adowczej a¿
do Szosy 95, prowadz¹cej na wschód, do Knoxville.
Pykaj¹c cygaro, Thomas Berryman zapisywa³ w pamiêci wszystkie te szczegó³y.
Ju¿ mia³ sobie pójæ, gdy nagle zauwa¿y³ d³ugow³osego ch³opca, którego dzi
widzia³ ju¿ kilka razy.
Ch³opiec by³ wysoki i chudy, nosi³ zielony kombinezon wojskowy i przyciem-
nione na br¹zowo okulary. Mia³ krêcone w³osy i przypomina³ Berrymanowi Oli-
wera Twista.
Siedzia³ na przystanku autobusowym i próbowa³ flirtowaæ z czarn¹ kelnerk¹
z ulicznej kawiarni. Teraz usadowi³ siê na krawê¿niku chodnika naprzeciwko domu
towarowego. Przygl¹da³ siê dwóm czarnym stolarzom.
Berryman zanotowa³ w pamiêci obecnoæ ch³opca i uzna³, ¿e mia³ udany dzieñ.
Przeliczy³, ¿e jego dzienny zarobek wyniós³ ponad dwadziecia tysiêcy dolarów.
Nashville, 27 czerwca
Ustalonego dnia powiedzia³ mi Ben Toy wykona swój plan, który jego
zdaniem powiedzie siê w stu procentach. Jeli jednak uzna, ¿e nie ma stuprocen-
towej szansy powodzenia, zrezygnuje. Tak post¹pi³ z Jessem Jacksonem w Chi-
cago. Lubi wyzwania, ale wszystko starannie oblicza.
Którego dnia, gdy w swoim gabinecie zastanawia³em siê nad wszystkim, co
wiem o Benie Toyu, uderzy³a mnie pewna myl, po raz pierwszy jasno sformu³o-
wana: otó¿ Toy nienawidzi³ Thomasa Berrymana. Nie mia³em pewnoci, czy on
sam o tym wie, ale by³em absolutnie pewny, ¿e go nienawidzi.
Dwudziestego siódmego czerwca Berryman siedzia³ w swoim hotelowym po-
koju, numer 4H, w którym dobê liczono od szóstej do szóstej. Studiowa³ codzienny
tryb ¿ycia Jimmiego Horna z tak¹ sam¹ starannoci¹, z jak¹ rabin studiuje Talmud.
Hotel sk³ada³ siê z dwóch po³¹czonych budynków w dzielnicy po³o¿onej na
zachód od West End Avenue w Nashville. Nazywa³ siê Claremont i nad pro-
giem mia³ wielki napis: Domowa kuchnia dla pañ i panów. Ka¿dego popo³ud-
nia stali gocie Claremontu przesiadywali w holu, gdzie raczyli siê miêtowy-
mi lodami i napojami, ogl¹daj¹c w telewizji mydlane opery albo mecze base-
ballu. Pokój kosztowa³ Berrymana dwadziecia szeæ i pó³ dolara tygodniowo.
111
Pierwszym wnioskiem, jaki wyci¹gn¹³ z porannych obserwacji, by³o, ¿e Jim-
mie Horn jest cz³owiekiem beztroskim, ale nie dotyczy to jego ochrony.
Wieczorem jecha³ za samochodem Horna od ratusza. Burmistrz mia³ uzbro-
jonego kierowcê i liczne dodatkowe towarzystwo: hordê podejrzliwych bia³ych
mê¿czyzn, którzy bezustannie rozgl¹dali siê na boki, szukaj¹c oznak niebezpie-
czeñstwa jak wystraszone zaj¹ce. Drugi samochód, zielony dodge, najprawdopo-
dobniej policyjny, równie¿ jecha³ za samochodem Horna.
Córeczka Horna wybieg³a mu na spotkanie na pocz¹tek podjazdu, a on wy-
siad³ z samochodu i poszed³ z ni¹ do domu. Szli tak prawie piêæset metrów trzy-
maj¹c siê za rêce, i Berryman zastanawia³ siê, czy tak samo jest codziennie wie-
czorem. Samochód Horna podjecha³ pod drzwi, a dodge zatrzyma³ siê przy fron-
towej bramie.
Patrz¹c przez krzaki otaczaj¹ce drogê i niemal trzymetrowe ogrodzenie z ¿e-
laznych, ostro zakoñczonych prêtów, Berryman s³ysza³ kroki na ¿wirze. Widzia³
równie¿ inny radiowóz policyjny zaparkowany na ³uku podjazdu, bli¿ej domu.
Jezu, myla³, porz¹dnie pilnuj¹ mu ty³ka.
Dok³adnie naprzeciwko siebie, bardzo blisko, us³ysza³ szelest w krzakach.
Odwróci³ siê i zobaczy³ wysokiego stanowego w¹satego policjanta.
Nie mo¿e pan siê tu zatrzymywaæ powiedzia³ policjant stanowczo. Je-
¿eli chce pan ogl¹daæ eleganckich czarnuchów, niech pan idzie do kina. A teraz
proszê st¹d odjechaæ.
Ju¿ jadê. Berryman umiechn¹³ siê najbardziej kretyñsko jak potrafi³.
Wsta³ z klêczek i zanurkowa³ do samochodu jak kaczka. Tak, proszê pana, ju¿
jadê powtórzy³. Nasz³a mnie g³upia ciekawoæ.
Odje¿d¿aj¹c asfaltow¹ szos¹ spod domu burmistrza, Berryman czu³, jak krew pul-
suje mu w skroniach. No, Thomasie, napomina³ siê, musisz postêpowaæ rozs¹dniej.
I zastosowa³ siê do tego.
Nashville, 28 czerwca
Berryman doszed³ do wniosku, ¿e wygl¹d nowego Po³udnia bardzo rozczaro-
wuje. Nie mia³o ono osobowoci, upodobni³o siê do wiata z Roku 1984 Or-
wella. Nastêpnego ranka znów lêcza³ nad planem miasta i ró¿nymi ksi¹¿kami na
temat Nashville.
Szybko zapamiêta³ nazwy ulic, dróg, objazdów, g³ównych punktów. Próbo-
wa³ wyczuæ to miasto, by orientowaæ siê, co zobaczy, gdy pojedzie na pó³noc, na
zachód, na wschód.
Nosi³ okulary w rogowych oprawkach i nieustannie pociera³ nasadê nosa. Oczy
go piek³y. Raz wpad³ na sprz¹taczkê.
Studiuj, studiuj, studiuj a potem jeszcze raz studiuj. Rób to dobrze, udosko-
nalaj swoj¹ technikê.
Po lunchu w kawiarni, na który zjad³ jajka, kaszê kukurydzian¹ i kotlet, poje-
cha³ w stronê stanowego Kapitolu i dzielnicy biznesu. Tam wysiad³ i zacz¹³ siê
przechadzaæ. Ubrany by³ w koszulê Levis i kowbojskie spodnie, a na nosie mia³
lustrzane okulary.
112
Pomyla³, ¿e centrum Nashville jest typowe dla nowego Po³udnia: ma³o zna-
cz¹ce miasteczko z wielkimi pretensjami.
Na niebie Nashville rysowa³a siê gromada wie¿owców wysokich na piêtna-
cie do dwudziestu piêciu piêter, które przywiod³y Berrymanowi na myl mniej-
sze i biedniejsze Houston. Budynki rz¹dowe wygl¹da³y jak miniatura Waszyngto-
nu. Krête ulice przypomina³y Los Angeles.
Jednak miasto by³o czyste, a powietrze stosunkowo wie¿e.
Zarówno bogaci, jak i biedni mieszkañcy miasta kupowali gotow¹ odzie¿. Mê¿-
czyni ubierali siê w dwurzêdowe garnitury od Searsa albo Montgomery Ward. Wiêk-
szoæ nosi³a skórzane paski i bia³e mokasyny ze z³otymi ³añcuszkami i guzikami.
Kobiety z Nashville nadal ho³dowa³y modzie krótkich spódniczek. Na wysta-
wach drogich i tanich sklepów le¿a³y eleganckie poñczoszki i ciep³e rajstopy.
W tym po³udniowym miecie praktykowano radosn¹ konsumpcjê, ale wiêk-
szoæ zakupów odbywa³a siê w bogatych dzielnicach.
By uzupe³niæ swój wizerunek, Berryman zatrzyma³ siê w sklepie obuwniczym
Kinneys i kupi³ be¿owe pantofle na miêkkich podeszwach. Pasowa³y do jego
zielonego garnituru, a poza tym móg³ w nich biegaæ.
Subiekt, który je pakowa³, wodzi³ spojrzeniem od ciemnych okularów do butów
i od butów do okularów.
Nie wydaje mi siê, by pasowa³y do pañskiego stylu powiedzia³.
Najwygodniejsze amerykañskie buty do chodzenia umiechn¹³ siê Ber-
ryman. Wyrzek³ te s³owa mocnym po³udniowym akcentem, po³ykaj¹c po³owê sy-
lab. Niewa¿ne, co siê mówi, wa¿ne jak siê mówi.
Pónym popo³udniem pojecha³ na przedmiecie, gdzie znajdowa³ siê lokal
sztabu wyborczego Horna. By³ to nie wykorzystywany salon samochodowy na
West End Avenue.
Mru¿¹c oczy w ostrym s³oñcu, zatrzyma³ siê przed wielk¹ wystaw¹ i poszed³
wzd³u¿ niej.
Okna wystawy pozalepiano plakatami i zdjêciami Jimmiego Horna rozma-
wiaj¹cego z najrozmaitszymi ludmi. Wszystkie zdjêcia by³y uderzaj¹co dobre
i wyraziste. Najwyraniej Horn mia³ jakiego w³asnego po³udniowego Brucea
Davidsona, który chodzi³ za nim z aparatem.
Jimmie Horn stoj¹cy na trawiastym pagórku z bia³¹ dru¿yn¹ pi³karsk¹. Horn
z ¿on¹ w kuchni. Horn z Howardem Bakerem i Samem Ervinem. Horn zarzucaj¹-
cy wêdkê na wiejskim mostku, obok niego jaki czarnoskóry staruszek. Horn z Ni-
xonem. Z Minnie Pearl. Z m³odym weteranem z Wietnamu, zaaresztowanym za
napad na stacjê benzynow¹.
Berrymana nareszcie ogarnê³y ciep³e, przyjazne uczucia dla Jimmiego Hor-
na. Wszed³ do lokalu.
Za tymi wszystkimi zdjêciami w sali wystawowej gadatliwa pracownica szta-
bu wyborczego zaczê³a mu radonie opowiadaæ o zajêciach przewidzianych dla
burmistrza Horna na Dzieñ Niepodleg³oci. Trajkota³a jak papuga.
113
Rano energicznie kreli³a palcem po ladzie o dziewi¹tej zacznie siê
parada i senator z Tennessee obejrzy uroczysty wycig, który odbêdzie siê na Sta-
dionie imienia Vand-a-biltów, czy raczej na Polu Dudleya.
Johnny Cash. Albuht Gohr. Kris Kristoffason wymienia³a swoim po³u-
dniowym akcentem. To tylko kilka z wielu znanych osób, które siê tu pojawi¹.
Potem, w po³udnie poda³a Berrymanowi gruby skoroszyt. Z radia dobiega³a
melodia Marzenia. W po³udnie, mówiê, lunch w Rogah Millahs King na Road.
O czwartej umiechnê³a siê jak matka panny m³odej burmistrz wyg³osi prze-
mówienie do wszystkich czarnoskórych ludzi. To odbêdzie siê przy Farmerskim
Domu Towarowym.
Ósma. Burmistrz Horn spotka siê z Guvnah Winthrop na nowej szsz-szsz-
szsz drodze szybkiego ruchu. Oczywicie bêd¹ fajerwerki.
Podczas gdy z asystentki sztabu wyborczego wylewa³y siê informacje, d³ugo-
w³osy ch³opiec, którego Berryman widzia³ przed domem towarowym, przecha-
dza³ siê po West End Avenue. Mia³ na sobie ten sam zielony wojskowy kombine-
zon. Z bliska Berryman stwierdzi³, ¿e nie jest taki m³ody, ma jakie dwadziecia
piêæ lat.
To by³ Bert Poole, student teologii, zastrzelony potem przez zabójcê z Fila-
delfii.
Czym mogê s³u¿yæ? zawo³a³a w jego stronê gadatliwa kobieta ze sztabu
wyborczego.
Poole nic nie odpowiedzia³, nawet siê nie odwróci³. Przeczyta³ kilka ko-
munikatów prasowych o Hornie, przylepionych nad sto³ami bankietowymi.
Obejrza³ plakaty wyborcze na cianach, spojrza³ niechêtnie na Berrymana i ko-
bietê.
Potem wybieg³ przez wahad³owe drzwi tak samo szybko, jak przez nie wpad³.
Codziennie tu przychodzi powiedzia³a Berrymanowi pracownica szta-
bu. Nigdy nie odpowiada na uprzejme pytania. Nigdy siê nie umiecha. Nie
chce w³¹czyæ siê do naszej pracy.
Berryman patrzy³ za Pooleem, który przeci¹³ West End Avenue i szed³ w stro-
nê kawiarni Masona.
No tak skomentowa³ nie patrz¹c na kobietê. Wygl¹da naprawdê dziw-
nie.
Kobieta umiechnê³a siê i powiedzia³a, co sama o tym myli:
To syn jednego z tych tak zwanych doktorów teologii. Z Akademii Teolo-
gicznej Vand-a-biltów. Nazywa siê Bert Pool i jest lekko pomylony. Mówi, ¿e
burmistrz Horn sprzeda³ naszych ludzi. Czy to nie mieszne? Komu ich sprzeda³?
Chcia³abym to wiedzieæ.
Thomas Berryman wzruszy³ ramionami i wyszed³ z sali wystawowej nios¹c
pod pach¹ zrolowane arkusze, na których wypisany by³ rozk³ad zajêæ Horna. ci-
ga³a go melodia Marzenia.
Dziêkujê pani powiedzia³ jeszcze, zanim wyszed³. Umiechn¹³ siê i po-
macha³ rêk¹. Robicie tu dobr¹ robotê. ¯yczê wam wiele szczêcia.
8 – Numer Thomasa Berrymana
114
Claude, Teksas, 29 i 30 czerwca
Dom emerytowanego sêdziego okrêgowego Toma Berrymana to rozpadaj¹ca
siê dwudziestopokojowa ruina na drodze do Amarillo w Teksasie. ciany ozdo-
bione ma ró¿owym stiukiem, a dach pokryty zielon¹ dachówk¹. Dom otoczaj¹ le
utrzymane ¿ywop³oty, w ogrodzie kwitn¹ ¿ó³te ró¿e. Jest tu basen, ale zaros³y go
wodorosty i wszystko wygl¹da jak niechlujna ruina.
Ca³a posiad³oæ jest brzydka, wprost nienaturalnie brzydka. I smutna.
Jednak Thomas Berryman pojecha³ do Teksasu. Potrzebowa³ odrobiny odpo-
czynku, a przy okazji musia³ zdobyæ meksykañsk¹ wizê na nazwisko Williama
Keresty. Za³atwi³ sobie lot liniami Braniff, a potem, poniewa¿ czasami wyobra¿a³
sobie tak¹ scenê, wynaj¹³ limuzynê i podjecha³ pod dom siedmiometrowym lin-
colnem.
Thomas Berryman Starszy od roku tysi¹c dziewiêæset szêædziesi¹tego trze-
ciego jedzi³ na wózku inwalidzkim, kiedy to dozna³ udaru. Codziennie rano sier-
¿ant Ames popycha³ wózek poród spl¹tanych ga³êzi winoroli i ogromnych s³o-
neczników rosn¹cych w zapuszczonym ogrodzie. Gdy doje¿d¿ali na miejsce,
emerytowany Stra¿nik Teksasu czasami rozmawia³, a czasami tylko czyta³ na g³os,
a stary sêdzia od czasu do czasu kiwa³ g³ow¹ lub rozchyla³ zesztywnia³e wargi, by
umiechn¹æ siê albo rzuciæ przekleñstwo. Ale najczêciej myla³ o tym, ¿e jest mu
s¹dzona mieræ w wojskowym szpitalu w Austin.
Gdy Tom Berryman Starszy by³ bardzo zmêczony, g³owa zwiesza³a mu siê
jak u trupa. Tak w³anie zdarzy³o siê w chwili, gdy m³odszy Thomas Berryman
spad³ na niego z b³êkitnego, prawdziwie teksañskiego nieba. M³odszy Tom przy-
niós³ ze sob¹ jakie trzydzieci cienkich czasopism; starzec wiedzia³, ¿e jest to
prezent dla niego.
Gdy Berryman szed³ od strony gara¿u, uderzy³a go myl, ¿e jego ojciec jest
jak ska³a na kó³kach; jak tocz¹cy siê kamieñ nagrobny. Starzec siedzia³ w ogro-
dzie, a sier¿ant Ames od czasu do czasu wk³ada³ mu do ust papierosa lucky strike.
Berryman przeszed³ obok krowy. Poklepa³ j¹ po zadzie, chocia¿ macha³a
ogonem. Zastanowi³ siê, czy Ames kiedykolwiek klepa³ w ten sam sposób jego
ojca. Pomyla³ z rezygnacj¹, ¿e ojciec jest prawdziwym wrakiem cz³owieka.
Twarz sêdziego rozjani³a siê, gdy zobaczy³ nadchodz¹cego syna. A sier¿ant
Ames tak siê wzruszy³, ¿e rozla³ lemoniadê na spodnie.
Witaj, Thomas powiedzia³ z wielkim trudem stary sêdzia. By³ ca³kiem
przytomny, porusza³ niespokojnie rêkami i umiecha³ siê. Z jakiego powodu, mo¿e
dla ozdoby, sier¿ant Ames pozwoli³, by nad górn¹ warg¹ sêdziego uros³y w¹sy
w stylu Dzikiego Billa Hickoka. By³y sztywne i wygl¹da³y jak martwe.
Przynios³em Timesa i inne pisma, ¿eby Bob ci poczyta³. Berryman
mówi³ bardzo wolno.
115
Pochyli³ siê i uciska³ ojca; pozwoli³, by starzec poczu³ jego si³ê i ¿ywotnoæ.
Koszula sêdziego pachnia³a wilgoci¹ jak niemowlêce ubranko. Potem Tom wy-
prostowa³ siê i zacz¹³ przerzucaæ gazetê.
No wiêc, co mylisz o Johnnym Conallym? spyta³, unikaj¹c patrzenia
ojcu w oczy.
Ch³opak jest w porz¹dku, Tom. Sêdza umiecha³ siê coraz szerzej, po
ka¿dym s³owie robi³ przerwê. Mylê, ¿e ca³kiem w porz¹dku.
Stary stra¿nik, na którego przez chwilê nikt nie zwraca³ uwagi, nala³ wszyst-
kim lemoniady do szklanek.
Hej, Tom, zobacz powiedzia³ z ch³opiêcym umiechem. ¯eby udowod-
niæ, ¿e jest sprawny jak dawniej (tak przynajmniej Berryman pomyla³ póniej),
z³apa³ siedz¹c¹ pod krzakiem ropuchê i udusi³ j¹.
Gdy sier¿ant Ames nakarmi³ ju¿ sêdziego potraw¹ niezbyt dla niego odpo-
wiedni¹, ale za to smaczn¹, czyli fasol¹ z czerwon¹ papryk¹ i gdy staruszek
wygra³ w warcaby przed pójciem spaæ, Berryman wyjecha³ z domu limuzyn¹.
Zatopiony w mylach min¹³ zaniedbane ogrodzenie, konie i krowy na pastwi-
sku, krzaki mesquite i cierniste grusze, a tak¿e bia³e jak per³y sadzawki alkalicz-
nej wody, która niszczy³a rolinnoæ.
W ma³ej, pustej dolince nacisn¹³ bos¹ stop¹ na peda³ gazu. Przez otwarte okna
wpada³o gor¹ce powietrze. Drogowe mapy Texarkana zaczê³y wirowaæ wokó³ tyl-
nej szyby. Czerwona strza³ka prêdkociomierza minê³a sto piêædziesi¹t i zapiszcza³
alarm. Radio grzmia³o. Merle Haggard, potem Tammy Wynette, potem Ferlin Hu-
sky, wszyscy oni zawodzili jak zwykle. Limuzyna, której prêdkociomierz by³ wy-
skalowany do stu osiemdziesiêciu, jecha³a zaledwie sto piêædziesi¹t jeden.
Berryman przypomnia³ sobie, jak przy stu dwudziestu na godzinê uderzy³
w niego czarny ford pikap. Jecha³ wzd³u¿ rowów irygacyjnych, muskaj¹c krzaki.
Omin¹³ krowê, unikaj¹c szybkiej, bezbolesnej mierci. Zabi³ kurczaka.
Przypomnia³ sobie, jak Ben Toy pi³ grzane piwo i piewa³ meksykañskie piosenki
mi³osne. I j¹dra kojota zwisaj¹ce ze wstecznego lusterka forda. I przeja¿d¿ki z dziew-
czynami, i ledzenie nietoperzy przelatuj¹cych nad smutnymi, p³ytkimi stawkami.
¯ycie na wsi to jedno wielkie paskudztwo, pomyla³.
Po przejechaniu prostego, dwukilometrowego wyboistego odcinka zjecha³
z drogi. Wysiad³ z samochodu i wyci¹gn¹³ strzelbê z baga¿nika. By³a zawiniêta
w koñsk¹ derkê, która cuchnê³a gnojem.
Opar³ strzelbê na dachu samochodu, a potem usiad³ na b³otniku, wyci¹gn¹³
z kieszeni kilka pocisków i po³o¿y³ obok strzelby. Powoli za³adowa³ broñ. S³oñce
w kolorze brzoskwini prawie go olepia³o. Pomyla³, ¿e mo¿e dostaæ udaru s³o-
necznego. Co za s³owa, udar s³oneczny.
Wcisn¹³ strzelbê pod brodê i popatrzy³ na pustyniê przez kryszta³owo czyst¹
lunetê celownicz¹. Widzia³ s³upy telefoniczne nie pod³¹czone do niczego, z bezu-
¿ytecznymi niebieskoszarymi izolatorami. Widzia³ stary znak drogowy ostrzegaj¹-
cy przed wybojami. Jego czarne litery odznacza³y siê ostro na rdzawoz³otym tle.
116
Z norki wyjrza³ królik. Jaki ptak piewa³, jego g³os przypomina³ wist wyda-
wany na wietrze przez druty elektryczne. Berryman prawie widzia³ bakterie skrê-
caj¹ce siê w gor¹cym powietrzu.
Przycisn¹³ spust. Lekko, jak pianista.
Strzelba szczeknê³a. Strzeli³ zanadto na prawo. Znak drogowy pozosta³ nie-
naruszony.
Jeszcze raz wystrzeli³. Nic.
Wycelowa³ staranniej. Ledwo dotyka³ spustu. Nie chcia³ uzyskaæ przydomka
Pana Pud³uj¹cego.
Strzeli³ i chybi³. Znów strzeli³ i znów chybi³. Zacz¹³ siê pociæ. Jego oczy i rê-
ce nie potrafi³y wspó³pracowaæ.
Po³o¿y³ strzelbê na dachu i zebra³ myli. Tak postêpowa³ zawsze. To by³ ju¿
odruch.
Spokojnie odkrêci³ celownik optyczny scyzorykiem i strzeli³ bez niego. Z³oty
metal znikn¹³, w tablicy pojawi³ siê otwór.
Berryman strzela³ tak d³ugo, a¿ zestrzeli³ znak, który spad³ na ziemiê. Nie
podniós³ go. Wsiad³ do samochodu i odjecha³.
Nie poznawa³ przedmieæ Amarillo. By³y tu setki kiosków z jedzeniem. Su-
permarkety o swojskich nazwach. Kina dla zmotoryzowanych wywietlaj¹ce sta-
rowieckie filmy.
Stan¹³ przy jednym z niezliczonych kiosków z taco. Wypi³ piwo, a potem
zadzwoni³ do dawnej znajomej, Bobbie Sue Gary, teraz Bobbie Sue Pederson.
Stoj¹c na pomarañczowych kafelkach przed budk¹ telefoniczn¹, Thomas
Berryman rozmawia³ z dziewczyn¹ o dawnych czasach. Wypi³ puszkê s³odkiego,
zimnego napoju Pearl. Wypali³ pó³ paczki picayunes. Zjad³ taco, które smakowa-
³o jak trociny.
Mój m¹¿ jest kierownikiem nocnej zmiany na stacji benzynowej Shella
powiedzia³a Bobbie Sue.
Nad pustyni¹ lataj¹ samoloty i nietoperze. Berryman przypomnia³ sobie
tê scenê patrz¹c przez okno Taco Palace.
I mam troje dzieci. Jedno jeszcze w pieluszkach kontynuowa³a Bobbie Sue.
Nie mam ochoty na szybki numerek. Ubierz siê ³adnie. Pójdziemy do re-
stauracji.
Tom poskar¿y³a siê chichocz¹c. Znów chcesz siê dostaæ do moich maj-
tek. Ale ja jestem zamê¿na. Czas figli siê skoñczy³. Muszê zachowywaæ siê odpo-
wiedzialnie.
Och, Bobbie, daj spokój. Thomas Berryman g³ono siê rozemia³. A ty
nie chcesz dostaæ siê do moich majtek?
Powiedzia³, ¿e ju¿ do niej jedzie.
Bobbie Sue Gary Pederson przez te wszystkie lata trochê siê postarza³a. Bro-
dawki jej piersi by³y ciemnobr¹zowe i odznacza³y siê przez bluzkê. Nie wygl¹da-
³o to zbyt apetycznie.
117
Bior¹c to wszystko pod uwagê, zaprowadzi³ j¹ do le owietlonego baru kok-
tajlowego. Ale cieszy³ siê, ¿e j¹ widzi. Naprawdê.
Bobbie Sue mia³a na sobie czerwon¹ kloszow¹ spódniczkê i poñczochy w tym
samym kolorze. Na nogach czarne pantofelki z niebieskimi wst¹¿eczkami. Pi³a
singapore sling, oboje zjedli kotlety z kurczaka.
Thomas Berryman lekko siê podnieci³.
Jak to jest zapyta³ ca³owaæ poczciwego Tommyego Pedersona? Powiedz
mi tylko to, a wyjadê st¹d zadowolony. Bêdê piewa³ w samolocie do Nowego Jorku.
No, no, spokojnie mówi³a, ciskaj¹c go za nogê. By³o tak, jakby nigdy
nie wyje¿d¿a³ i jakby ci¹gle jeszcze chodzili ze sob¹ w liceum.
Przestañ z tym no, no. No ju¿, ma³a.
To jakby siê ca³owaæ Ooch
No ju¿, ma³a. Chod, Thomas tu jest Och, Bobbie Sue! Berryman krzy-
cza³ z zachwytu. To wspania³e, ma³a. mia³ siê i mówi³ z po³udniowym ak-
centem, a ona pomyla³a, ¿e jest naprawdê super.
Bia³y ksiê¿yc sun¹³ po czarnym teksaskim niebie, gdy kopulowali w wielkim,
wygodnym lincolnie.
Gdy sier¿ant Ames wszed³ rano do pokoju sêdziego, Thomas spa³ w bujanym
fotelu ko³o ³ó¿ka ojca.
Budz¹c sêdziego sier¿ant Ames opowiedzia³ m³odemu Thomasowi star¹ hi-
storyjkê o tym, jak zasn¹³ podczas spêdu byd³a, a gdy siê obudzi³, stwierdzi³, ¿e
zosta³ obrzezany.
Stary Tom Berryman le¿a³ na ³ó¿ku i patrzy³ na ksi¹¿kê w miêkkiej oprawie,
rzucon¹ na pod³ogê obok bujanego fotela. Zatytu³owana by³a Jiminy. Kilka razy
cmokn¹³, obliza³ wargi, i wreszcie spyta³, czy jego syn czyta o Jimmim Hornie.
Tak odpar³ Berryman.
To dobrze Starzec walczy³ o ka¿de s³owo. Wydaje siê wydaje siê
¿e to piekielnie dobry czarnuch.
Berryman spêdzi³ ranek w Amarillo, za³atwiaj¹c sobie wizê na nazwisko Ke-
resty. Jego dostawc¹ by³ chorobliwie zarozumia³y Meksykanin, który wypisa³
dokument rêcznie. Za swoje dzie³o wzi¹³ trzysta dolarów.
Po po³udniu Berryman polecia³ spotkaæ siê z cz³owiekiem, który mia³ zap³aciæ za
zabicie Horna. A p³aci³ za to by³y gubernator Tennessee, Jefferson Johnboy Terrell.
Thomas Berryman by³ spokojny jak w¹¿, który wygrza³ siê na s³oñcu.
Nashville, 12 padziernika
Dwunasty padziernika, Dzieñ Kolumba, nale¿a³ do tego rodzaju wyj¹tkowo
zimnych dni, które powoduj¹, ¿e doroli, tacy jak ja, przesypiaj¹ budzik.
118
Tego ranka, a by³ to ranek nieprzyjemny, szary, taki, kiedy najchêtniej zostaje
siê w domu, przyszed³ pierwszy przymrozek.
Po po³udniu by³y gubernator Jefferson Terrell zosta³ dowieziony do centrum
Nashville, i stan¹³ przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych pod zarzutem, ¿e zap³aci³ sto
tysiêcy dolarów za zabicie Jamesa Horna w lipcu.
Kierowc¹ samochodu Terrella, ponurego, czarnego cadilaka z roku tysi¹c dzie-
wiêæset szeædziesi¹tego dziewi¹tego, by³ mê¿czyzna o wojskowym wygl¹dzie, z krót-
kimi w³osami zaczesanymi do ty³u jak u pana Haldemana, który wozi³ Nixona.
Nowy adwokat Terrella, g³adki jak lis siwow³osy mê¿czyzna, równie¿ z Ho-
uston, jecha³ z nim na tylnym siedzeniu.
Ha³as, jaki robi³y media wokó³ zbli¿aj¹cego siê procesu by³ o wiele g³oniej-
szy ni¿ szum dotycz¹cy nowego proszku do prania wyprodukowanego przez fir-
mê Procter and Gamble.
Ludzie s³uchali o sprawie w radiu, wracaj¹c po pracy do domu; widzieli wiel-
kie tytu³y w gazetach le¿¹cych rano na progu ich domów; potem dowiadywali siê
jeszcze wiêcej z lokalnej i krajowej sieci telewizyjnej.
Ludzie ze wzgórz ju¿ planowali, ¿e pi¹tek spêdz¹ na sali s¹dowej, a w sobotê
pojad¹ do Opryland.
Dwunastego padziernika ponad trzystu gapiów powita³o Terrella u wejcia
do gmachu s¹du.
Johnboy wygramoli³ siê z cadillaka. Najpierw ukaza³y siê skórzane mokasy-
ny, potem szary bankierski garnitur, a w reszcie martwa, ciastowata twarz.
Jednak Terrell prawie zawsze tak wygl¹da³.
W ustach mia³ cygaro za dolara. Nie pali³ go, ale przecie¿ zawsze tak siê
zachowywa³, ilekroæ widzia³em go na stanowym Kapitolu.
Ucisn¹³ kilka r¹k i, zwyczajem polityków, pomacha³ do t³umu. Tak, czujê siê
dobrze odpowiedzia³ jakiemu sympatykowi w kraciastym myliwskim kapeluszu.
Potem niski mê¿czyzna w szarym nieprzemakalnym p³aszczu chwyci³ Terrel-
la za rêkê i nie chcia³ puciæ.
Nasta³y z³e czasy powtórzy³ parê razy.
Ale to ci¹gle ten sam silny, dobry kraj odpar³ Johnboy. Czy¿ nie ¿yje-
my w dobrym kraju, przyjacielu?
Mê¿czyzna w przeciwdeszczowym p³aszczu zamruga³ i puci³ rêkê Terrella.
Wtedy Johnboy utorowa³ sobie drogê po czterdziestu trzech stopniach pro-
wadz¹cych do drzwi s¹du i znikn¹³ w nich nie ogl¹daj¹c siê za siebie.
Wygl¹da³by dobrze jako zw³oki mrukn¹³ Lewis Rosten gdzie za moimi
plecami. Jak z Martina Chuzzlewita Dickensa.
Podczas postêpowania za zamkniêtymi drzwiami przed wielk¹ ³aw¹ przysiê-
g³ych, dziennikarze z gazet i telewizji siedzieli na drugim piêtrze gmachu s¹du
i pili darmow¹ kawê.
119
Od czasu do czasu kto nas informowa³, ¿e nic siê nie dzieje. Kilku policjantom
wyznaczono w³anie tak¹ pracê: przychodzili i informowali nas, ¿e nic siê nie dzieje.
Jedyn¹ wa¿n¹ informacj¹ by³o to, ¿e by³y gubernator Terrell za¿y³ kilka pigu-
³ek z malutkiej czarnej fiolki na chwilê przed tym, zanim stan¹³ przed wielk¹ ³aw¹
przysiêg³ych.
D³ugow³osy dziennikarz z Pó³nocy wsta³ i spyta³ z powa¿n¹ min¹:
Sier¿ancie, móg³by pan nam powiedzieæ co o kolorze tych pigu³ek?
To by³a najweselsza chwila poranka. W³aciwie by³o to nawet wszystko, co
zdarzy³o siê rano.
Jednak zaraz po lunchu w koñcu doczekalimy siê niespodzianki.
Do pokoju prasowego wszed³ m³ody mê¿czyzna, by przekazaæ wa¿ny komu-
nikat od pana Terrella.
By³ to mieszny dandys w bia³ym garniturze i krawacie w groszki. Z ca³¹ pew-
noci¹ absolwent Yale. Okaza³o siê, ¿e to syn Terrella.
Wbrew podejrzeniom wielu z was przeczyta³ z ma³ego br¹zowego notat-
nika mój ojciec nie zamierza wymkn¹æ siê tylnymi drzwiami. Opryskliwy
m³odzieniec spojrza³ na nas niechêtnie, tak jakby rzeczywicie chcia³ nas opluæ.
Po rozprawie przed wielk¹ ³aw¹ przysiêg³ych czyta³ dalej pan Terrell udzieli
odpowiedzi na pytania dziennikarzy przed gmachem s¹du. Z tymi s³owy Terrell
syn wyszed³ z pokoju prasowego.
Na pewno s³yszelicie przemowy, jakie Terrell wyg³asza³ w ci¹gu tych kilku
smutnych lat.
To ten rodzaj przemówieñ, w których zawsze mówi siê k³amstwa. To iden-
tyczne przemówienia, w jakich Nixon, Mitchell czy Connally okazywali nam tak¹
pogardê, ¿e czulimy siê jak miecie.
Stoj¹cy na bia³ych stopniach Terrell wydawa³ mi siê ca³kiem obojêtny i ufny
w swoje si³y. Gardzi³em nim.
Najszczerszym tonem, jaki kiedykolwiek u niego s³ysza³em, g³osem dr¿¹cym
od moralnego oburzenia, powiedzia³, ¿e cieszy siê z szansy wykazania swojej
niewinnoci raz na zawsze, w systemie s¹dowym, w który wierzy.
Niektórzy s³uchacze gromko pohukiwali na znak niezadowolenia i pogardy,
ale wiêkszoæ g³ono wyra¿a³a swoje poparcie.
Dalej mówi³, jak mocno wierzy, ¿e s¹d oczyci go z zarzutów. I jeszcze po-
wiedzia³: Przysiêgam wam przed moim Panem i Zbawicielem, ¿e nie pope³ni³em
niczego niegodnego i niczego, czego musia³bym siê wstydziæ.
By³o to dziwne i budzi³o lêk. Po raz pierwszy s³ysza³em doros³ego cz³owie-
ka, który wyg³asza³ takie oczywiste k³amstwa przed grup¹ innych doros³ych ludzi.
A tego popo³udnia czeka³y mnie jeszcze bardziej przera¿aj¹ce rzeczy.
Pojecha³em do Fleetwood, by popatrzeæ na zebrany tam t³um. Sta³em obok
d³ugow³osego fotografa z Citizen-Reporter, który wszystko to filmowa³.
120
Wszyscy co do jednego mieli ten chory, zraniony wygl¹d, jaki widzia³em tyle
razy na pokazach filmu zatytu³owanego Marjoe, organizowanych przez stany pu-
rytañskie. Marjoe to film dokumentalny o m³odym, kochanym przez ludzi kazno-
dziei, który otwarcie mówi o tym, jak k³ama³ i oszukiwa³ na Po³udniu. Chcia³bym
wam powiedzieæ, ¿e po tym filmie widzowie p³akali. Tutaj ludzie s¹ ufni i nie
potrafi¹ zrozumieæ a¿ takiej pogardy.
Teraz przygl¹da³em siê podnieconemu t³umowi i zauwa¿y³em Terrella, do-
piero wtedy gdy praktycznie stan¹³ nade mn¹. W³aciwie zobaczy³em go tylko
dlatego, ¿e fotograf zacz¹³ filmowaæ jak szalony.
Johnboy nigdy nie zbacza³ z drogi, któr¹ sobie raz wyznaczy³. Podniós³ krót-
ki, gruby palec wskazuj¹cy i wskaza³ na mnie z odleg³oci jakich dziesiêciu stóp.
Patrzy³ na mnie z tak¹ pych¹, tak rozkazuj¹cym spojrzeniem, jakby by³ Sy-
nem Bo¿ym. Patrzy³ i wskazywa³, i wypowiedzia³ tylko jedno s³owo: Ty.
Mam zdjêcie na dowód. Wisi, maksymalnie powiêkszone, nad kominkiem,
tu, w moim domu w hrabstwie Poland.
Tego dnia, dwunastego padziernika, gdy sta³em przed gmachem s¹du stanu
Tennessee, do g³owy przysz³a mi szalona myl, ¿e Terrell nigdy nie zostanie os¹-
dzony i skazany. I okaza³o siê, ¿e mia³em racjê.
Nashville, 30 czerwca
Jefferson Terrell, sfrustrowany marzyciel, w ostatnich latach bardzo siê roz-
ty³. Jego t³uste w³osy koloru tektury, starannie rozdzielone przedzia³kiem, opada-
j¹ na boki. Bez przerwy pali i popija whisky, a odk¹d wzros³o mu cinienie, jego
twarz ma kolor pomidora. Johnboy mówi powoli, rozdziela sylaby, co nadaje s³o-
wom dziwaczne znaczenie.
Ale w tym wraku cz³owieka tli³ siê ogieñ i Terrell w koñcu dopad³ Thomasa
Berrymana.
Spotkali siê w celu za³atwienia spraw finansowych w apartamencie na naj-
wy¿szym piêtrze starego hotelu Walter Scott niedaleko gmachu Old Opry i re-
stauracji Tootsies Orchard. Berryman spóni³ siê. Mia³ na twarzy ¿ó³t¹ gumo-
w¹ maskê terrorysty.
Nowoczesna lodówka nie mog³a nadaæ charakteru temu niemodnemu salono-
wi hotelowemu, tak samo jak nie potrafi³ tego dokonaæ Johnboy, chocia¿ nadal
mia³ prezencjê. Zawsze j¹ mia³.
Zamówi³ beams pin i siedzia³ na ogromnej, ¿ó³tej kanapie pij¹c whisky bez
lodu. Powiedzia³ Berrymanowi, ¿e w swoim ubraniu wygl¹da jak agent towarzy-
stwa ubezpieczeniowego dla rolników. Nie wspomnia³ o masce, chocia¿ najwy-
raniej go zdziwi³a.
Berryman, zamkniêty w tym dusznym pokoju, marzy³ o tym, by wydostaæ siê
na powietrze, gdzie wieje wiatr, wieci s³oñce i jest spokojnie. A jeszcze bardziej
121
pragn¹³, by jego robota ju¿ zosta³a wykonana i by móg³ skoñczyæ sprawy z tym
po³udniowcem.
Mo¿e siê panu wydawaæ szaleñstwem, ¿e osobicie siê z panem spotykam
powiedzia³ Johnboy. I to prawda. To jest szaleñstwo. Ale zawsze postêpujê w ten
sposób. Jestem po³udniowcem i empirykiem. Chcia³em z panem porozmawiaæ.
Oceniæ pana. Zobaczyæ, czy jest pan taki, jak siê spodziewa³em.
Thomas Berryman skin¹³ g³ow¹. Przygl¹da³ siê refleksom s³oñca na lustrze
wisz¹cym za Terrellem. Przypomnia³ sobie Oonê Quinn wychodz¹c¹ z Atlantyku,
jak dziewczyna na plakacie linii lotniczych.
Proszê mi przerwaæ, je¿eli mówiê g³upstwa
Postêpuje pan s³usznie odpar³ Berryman przez maskê.
Terrell powoli popija³ whisky. Przygl¹da³ siê Berrymanowi jak bogacz, który
nie jest pewny, czy ogier, którego w³anie kupi³, jest naprawdê wspania³ym koniem.
By³em ciekaw, jakiego rodzaju cz³owiekiem pan jest. By³em naprawdê cie-
kawy po tej awanturze z biednym Wynnem.
Berryman stwierdzi³, ¿e sposób mówienia tego grubasa zmusza go do umie-
chu.
I co pan teraz o mnie myli?
Stanowi pan dla mnie ca³kowite zaskoczenie. Terrell siê rozemia³. Jest
pan taki sprytny. Znów siê rozemia³. Zaczynam siê nawet zastanawiaæ, dla-
czego zajmuje siê pan tak nieprzyjemn¹ prac¹.
Czasami sam siê nad tym zastanawiam powiedzia³ Berryman. Ale jesz-
cze bardziej zastanawiam siê, co z reszt¹ moich pieniêdzy. I zaczynam siê mar-
twiæ. Myla³em, ¿e pan zrozumia³, i¿ pobieram honorarium przed wykonaniem
pracy. Mo¿e i jestem sprytny, ale jestem te¿ bardzo drogi.
To znaczy, ¿e pan jeszcze nie przyst¹pi³ do przygotowañ? zdziwi³ siê Terrell.
Trochê ju¿ zrobi³em. Ze wzglêdu na pana wymagania, Horn to trudny cel.
Ale ju¿ jestem gotowy.
A wiêc pieni¹dze. T³ucioch poklepa³ siê po kieszeni marynarki. S¹
tutaj. Ko³o serca. Panie Thomasie Berryman, spodziewa³em siê kogo mniej po-
wa¿nego. To znaczy o mniej wyrazistej osobowoci. Chyba zbytnio wszystko
uproci³em.
Berryman odpowiedzia³ cichym g³osem po³udniowego d¿entelmena, którego
nauczy³ siê od ojca.
Jestem ma³o powa¿ny. Mam nieodpowiednie odruchy emocjonalne. Jestem
wyj¹tkowo leniwy. Jestem materialist¹. Chcê jak najszybciej to wszystko rzuciæ
i dobrze ¿yæ.
Johnboy pokiwa³ g³ow¹ i jego pier zadr¿a³a ze miechu. By³ lekko rozbawiony.
Takie pragnienia nie s¹ mi obce.
Siêgn¹³ do kieszeni marynarki i wyj¹³ br¹zow¹ paczuszkê owiniêt¹ zwyk³¹
aptekarsk¹ gumk¹. Paczuszka mia³a gruboæ jakich trzech cali.
Oto sto tysiêcy dolarów na dobre ¿ycie powiedzia³ uroczycie.
Obserwowa³ Berrymana, który rozerwa³ papier i liczy³ banknoty. Podoba³a
mu siê uwaga, z jak¹ to robi³. Berryman wygl¹da³ teraz jak biznesmen z Po³udnia.
122
Wszystko pasowa³o: od krawata, przez spinki do mankietów i klamrê u paska, do
skarpetek w szare pr¹¿ki, z czerwonymi wzorkami po bokach.
Podziwiam pana pomys³owoæ, panie Berryman. Jestem pewny, ¿e je¿eli
po¿yje pan dosyæ d³ugo, osi¹gnie pan wszystko, czego pragnie.
Berryman skoñczy³ przeliczanie pieniêdzy i w³o¿y³ je do kieszeni marynarki.
Stan¹³ przed kanap¹, przeszed³ przed zamazanym obrazem olejnym przedstawia-
j¹cym salê s¹dow¹, a Terrell ruszy³ za nim.
Mo¿e tym razem bêdê musia³ pos³u¿yæ siê broni¹ paln¹ powiedzia³ Ber-
ryman. Chcê, ¿eby powsta³o wielkie zamieszanie. To ucieszy dziennikarzy. Naj-
prawdopodobniej zrobiê to czwartego lipca. Najprawdopodobniej.
Berryman nosi³ jasno¿ó³te rêkawiczki szoferskie. Wyci¹gn¹³ rêkê do Terrella.
Nie chcê byæ nieuprzejmy kontynuowa³ ³agodnie ale naprawdê nie po-
winienem zostawaæ d³u¿ej. W ogóle post¹pi³em nierozs¹dnie przychodz¹c tutaj.
Johnboy lekko dotkn¹³ rêkawiczki, bardziej badaj¹c ni¿ ciskaj¹c rêkê Berry-
mana. Przez chwilê wpatrywa³ siê w otwory na oczy w masce.
Taki cholernie sprytny powtórzy³ jeszcze raz.
Berryman skin¹³ g³ow¹ i lekko siê umiechn¹³.
Je¿eli po moim wyjciu st¹d kto mnie bêdzie ledzi³, umowa jest anulo-
wana powiedzia³. Nie mo¿e siê pan do tego mieszaæ.
Mniej wiêcej o tej samej porze, pónym wieczorem, orzechowobr¹zowe
oczy Jimmiego Horna przesta³y patrzeæ na melodramatyczny obraz przedsta-
wiaj¹cy Jezusa stoj¹cego przed drewnianymi drzwiami. Przesun¹³ wzrok na
podobizny Jessego Jacksona, Juliana Bonda, Langstona Hughesa na wszyst-
kich czarnoskórych ludzi, których kiedykolwiek narysowa³ Norman Rockwell.
Do bawialni wesz³a jedyna osoba, której nigdy nie zdo³a³ oszukaæ ani do nicze-
go podstêpnie nak³oniæ: siedemdziesiêcioletnia têga nauczycielka. Nios³a gazowa-
ny tonik i ciep³e cytrynowe ciasteczka. By³a to Etta Raide Horn, jego matka.
Powinnam uczyæ w letniej szkole powiedzia³a siadaj¹c w trzeszcz¹cym buja-
nym fotelu, pomalowanym na zielono. Wiesz, Jiminy, brakuje mi tych ³obuziaków.
Horn pokiwa³ g³ow¹.
Powinna w ogóle przestaæ pracowaæ. A ojciec powinien zrezygnowaæ ze
sklepu.
A ty powiniene wróciæ do praktyki prawniczej odgryz³a pani Horn.
W ¿adnym wypadku rozemia³ siê jej syn.
No widzisz. My te¿ nic nie zmienimy w naszym ¿yciu. Zachowa³a powa-
gê, ale jej twarz rozjani³a iskierka weso³oci. À propos, panie burmistrzu, jak
idzie kampania?
Bardzo dobrze, dziêkujê. Horn wzi¹³ ciasteczko, zamkn¹³ oczy i zacz¹³
je powoli chrupaæ.
Cieszê siê.
123
Popija³a zimny napój obserwuj¹c syna.
Rozmawia³am z kilkoma osobami. Z politykami ucili³a. Siadywa³am
te¿ czasami w sklepie i przys³uchiwa³am siê temu, co mówi¹ klienci.
Jimmie Horn spojrza³ ponad jej g³ow¹ na zdjêcie Juliana Bonda. Zastanawia³
siê, jacy byli ludzie, z którymi pracowa³.
I co mi chcesz powiedzieæ? spyta³ matkê.
Och, nic takiego. Gdy widzia³o siê tê star¹ kobietê, mo¿na by³o siê do-
myliæ, od kogo jej syn nauczy³ siê tej udawanej niewinnoci. W zesz³ym tygo-
dniu bylimy u twojej cioci Fay w Clarksville.
No, no. Horn pokiwa³ g³ow¹.
Czarnuchy na farmach nie s³ysza³y o Jimmiem Hornie. Umiechnê³a siê
szeroko. Biali s³yszeli o tobie, ale im siê nie podobasz.
Kluczysz, moja kochana. Mów bez ogródek.
No dobrze. Etta Horn westchnê³a. Po prostu wydaje mi siê, ¿e powinie-
ne siê spotkaæ z tymi ludmi. Powiniene do nich pojechaæ, ucisn¹æ im d³onie,
i powiedzieæ, kim jeste. Tak, ¿eby wszyscy mówili: Zgadnij, kogo dzi widzia³em
w sklepie. Tego m³odego Jimmiego Horna, który kandyduje do Senatu Stanów Zjed-
noczonych. Spojrza³ mi prosto w oczy i powiedzia³, ¿e bêdzie najlepszym i najciê-
¿ej pracuj¹cym senatorem, jakiego Tennessee kiedykolwiek mia³o. S³ysza³am o kim
z Michigan, albo mo¿e z Ohio ci¹gnê³a Etta Horn kto zosta³ senatorem tylko
dziêki temu, ¿e nieustannie jedzi³ po ca³ym stanie na spotkania z ludmi.
Czarnymi? spyta³ z umiechem Horn.
Nie b¹d taki przem¹drza³y Z ciê¿ko pracuj¹cymi ludmi, i czarnymi,
i bia³ymi. W naszych czasach trzeba to robiæ. Trzeba chodziæ i rozmawiaæ.
Dobrze. Jimmie Horn zatar³ rêce, jakby ju¿ bra³ siê do roboty. Bêdziesz
chodzi³a ze mn¹?
Stara kobieta unios³a dumnie brodê.
Tak. Bêdê chodzi³a tak daleko, jak tylko zanios¹ mnie nogi.
A ojciec?
Nienawidzi ich jak egipskiej plagi mówiê o politykach. Ale bêdzie z tob¹.
Horn rozsiad³ siê wygodnie i w zi¹³ nastêpne ciasteczko.
Uwielbiam je wyzna³ z umiechem.
Etta Horn siedzia³a w milczeniu, ko³ysz¹c siê na fotelu. Od czasu do czasu
kiwa³a g³ow¹, a raz mrugnê³a. Wygl¹da³a jak kobieta zdolna do wychowania na-
wet prezydenta.
Jeste podstêpny powiedzia³a w koñcu ze swoj¹ zwyk³¹ powa¿n¹ min¹.
Sama nie jeste w tym najgorsza odpar³.
Zanim Jimmie Horn wyszed³ wieczorem od rodziców, do domu wróci³ jego
ojciec.
Nazywa³ siê Marblehead Horn, by³ szeroki w ramionach, zawsze chodzi³ w far-
merskim kombinezonie i szarym pilniowym kapeluszu. Wygl¹da³ jak czarny Ni-
kita Chruszczow.
124
Tatuku, postanowilimy, ¿e wemiesz udzia³ w kampanii Jimmiego po-
wita³a go Etta.
Za ¿adne skarby. Marblehead opad³ na swój fotel. Co za gówno.
Bêdziemy jedziæ po ca³ym Tennessee. Tak jak ten cz³owiek z Ohio.
Ojciec Horna w³¹czy³ pilotem telewizor. Stary Zenith rozb³ysn¹³ w k¹cie pokoju.
Do diab³a, nic z tego! zawo³a³.
Ale bêdzie jedzi³. Zawsze robi³ to, czego chcia³a ¿ona. By³o to tak pewne,
jak pewne by³o, ¿e otworzy sklep o szóstej rano, zamknie o w pó³ do dziesi¹tej
wieczorem, da na kredyt tylko ¿ywnoæ i nic wiêcej.
Jimmie Horn wraca³ do domu z ciep³ymi uczuciami w sercu. Tym razem czarny
galaxie do³¹czy³ do szarej polary, która zawsze jecha³a za burmistrzem.
O jedenastej wieczorem jasnoniebieski lincoln continental przejecha³ przez
bramê jednego z w ielkich domów w stylu plantatorskim, w dzielnicy Belle Mea-
de w Nashville.
Terrell z trudem wygramoli³ siê z samochodu, zatrzyma³ siê na owietlonym
progu jak ostro¿ne zwierzê, a potem znikn¹³ w budynku.
Na parterze pali³y siê jasno wiat³a, wytyczaj¹c mu drogê do gabinetu i jego
biurka z w³¹czon¹ lamp¹.
Terrell usiad³ w starym fotelu, zrzuci³ czarne mokasyny, rozluni³ pasek i przez
chwilê myla³ o Thomasie Berrymanie. Myla³ te¿ o prawniku Harleyu Johnie
Wynnie, który zosta³ zamordowany gdzie w Nowym Jorku.
Potem zadzwoni³ do Nowego Orleanu.
Cz³owiek z Luizjany, z którym rozmawia³ Terrell, mówi³ tak szybko, ¿e led-
wo go mo¿na by³o zrozumieæ.
Berryman to ten, który powoduje utoniêcia i ataki serca? upewni³ siê.
To ten Thomas Berryman, o którym pan tyle gada, panie Terrell?
Tak odpowiedzia³ Johnboy. Ale tym razem chyba pos³u¿y siê broni¹
paln¹. Mam przynajmniej takie wra¿enie. Przeprowadzi³em z nim rozmowê. To
ch³opak z Po³udnia.
W ci¹gu nastêpnych kilku minut ustalili szczegó³y kontraktu na Thomasa
Berrymana. Najprawdopodobniej zatrudni siê pospolitego mordercê i wyp³aci ca³e
honorarium niezale¿nie od tego, co stanie siê z Jimmiem Hornem.
Pañski czarnuch to sprawa Thomasa Berrymana. Nowoorleañczyk po-
stawi³ sprawê jasno. Nic mnie to nie obchodzi. Wynagrodzenie mojego cz³o-
wieka wyniesie dziesiêæ. To zrêczny fachowiec. A tak przy okazji, panie Terrell
za¿artowa³ kontrahent z Nowego Orleanu zanim od³o¿y³ s³uchawkê to zaczyna
wygl¹daæ jak prawdziwa s³u¿ba publiczna.
Gdy Terrell siê roz³¹czy³, nowoorleañczyk zadzwoni³ najpierw do Nowego
Jorku, potem do Filadelfii. Podczas telefonu do Filadelfii rozmawia³ z niejakim
Josephem Cubbahem.
125
Nashville, 1 lipca
Zamach na Horna mia³ siê odbyæ w sobotê wieczorem. I tego terminu dotrzy-
mano.
Oko³o wpó³ do ósmej Santo Massimino przygl¹da³ siê na ekranach monito-
rów dziesiêciu Hornom i wszyscy mu siê podobali.
M³ody as dziennikarstwa przemierza³ Tennessee w lotniczej kurtce i kremo-
wych spodniach. By³ to hipis z Nowego Jorku, ale hipis powa¿ny, z pokerow¹
twarz¹. By³ te¿ jednym z najlepszych prezenterów w Ameryce, razem z Arthurem
Godfreyem. Sekret Massimina polega³ na tym, ¿e mówi³ szybko, wszystkiemu
nadawa³ tak ma³o rzeczywistego znaczenia, jak to tylko by³o mo¿liwe, i nigdy nie
pozwala³ ludziom zastanowiæ siê nad tym, co mówi.
Jimmie Horn ma twarz komentatora w dzienniku telewizyjnym, pomyla³. To
dobra telewizyjna twarz. £adnie wype³nia szary ekran i powoduje, ¿e ogarniaj¹
ciê przyjazne uczucia wobec polityków. I w ogóle wobec ¿ycia. Dziêki temu Horn
dobrze siê sprzeda.
Massimino odszed³ od monitorów z Hornem i zawo³a³ w kierunku realizato-
rów, którymi kierowa³ McCoy:
Thirsty, tak siê nie da. Zabierz mikrofon z jego krawata. Bêdziemy mikso-
waæ poza planem.
Jimmiego Horna przygotowywano w³anie do pó³godzinnej audycji, która
mia³a siê zacz¹æ o ósmej.
Thurston Frey, d³ugow³osy pomocnik, dokoñczy³ rozpocieraæ czerwony dy-
wan wokó³ fotela Horna, a potem odczepi³ mikrofon od jego jedwabnego krawata.
W tym czasie sekretarka Horna usi³owa³a uspokoiæ go przed programem, czy-
taj¹c mu ze swoich notatek, jak to wszystko bêdzie wygl¹da³o.
Jap Quarry, najlepszy przyjaciel Horna, popija³ kawê siedz¹c na kanapie,
której u¿ywano podczas lokalnej audycji W po³udnie. Obok siedzia³a dzie-
siêcioletnia Keesha Horn. Ju¿ teraz jej koledzy ze szko³y podejmowali siê
dorywczych prac, ¿eby móc zapraszaæ Keeshê do kina na Superfly czy Clau-
dine. (Zarówno do szko³y, jak i do kina musia³a jednak chodziæ pod opiek¹
policjanta).
Quarry nagle wybuchn¹³ gromkim miechem. Do burmistrza podszed³ jeden
z ochotników pracuj¹cych tutaj, w ogromnych pomarañczowych butach, i poka-
za³ mu styropianowy kubek, z którego w³anie wypi³ kawê. Ze smutkiem pokiwa³
g³ow¹. Na dnie kubka widnia³ napis: Wybierz Horna na senatora.
Co za bzdura, cz³owieku powiedzia³ Jap Quarry. Jim, to stuprocento-
wa, czysta bzdura.
Na reklamy telewizyjne i radiowe czyta³a sekretarka z notesu bêd¹ przer-
wy w dowolnym miejscu.
Jim, to stuprocentowa, czysta bzdura. Naprawdê tego w³anie pragniesz?
126
* Lee Harvey Oswald domniemany zabójca prezydenta Kennedyego (przyp. t³um.).
Charakteryzator przypudrowa³ brodê burmistrza jasnym pudrem, a potem go star³.
Santo Massimino trajkota³ do bogatego sponsora o nazwisku Heck Worth,
ubranego w kowbojsk¹ koszulê:
Chcia³bym, ¿eby pan osobicie zaj¹³ siê przywiezieniem orkiestr Techni-
kum i Liceum Pearl powiedzia³ do cz³owieka, który zarobi³ milion dolarów
na zwyk³ym jab³eczniku.
Obok charakteryzatora pojawi³ siê dwiêkowiec i szepn¹³ do burmistrza:
Panie burmistrzu, muszê zrobiæ próbê mikrofonów.
Dra¿ni mnie to zamieszanie i ha³as powiedzia³ burmistrz.
Dziêkujê.
Massimino rozmawia³ z kobiet¹, która zadzwoni³a do stacji telewizyjnej.
Nazywa³a siê Betsy Ribbin i dzwoni³a z Clarksville, Tennessee. Mia³a piêædzie-
si¹t siedem lat, by³a mê¿atk¹ i matk¹ szeciorga doros³ych dzieci. Nie mog³a siê
zdecydowaæ co do burmistrza Horna, ale cieszy³a siê, ¿e ma okazjê zadaæ mu
kilka pytañ podczas tego specjalnego programu.
Massimino ju¿ postanowi³, ¿e zacznie audycjê od rozmowy z t¹ kobiet¹ o s³od-
kim g³osie.
Za z³ot¹, wyszywan¹ cekinami kurtyn¹ kilka osób s³ucha³o prezentera audy-
cji W po³udnie. Rozgrzewa³ ich przed programem Horna, opowiadaj¹c miesz-
ne historyjki, a mo¿e raczej opowiadaj¹c historyjki miesznie. Od czasu do czasu
znika³ za kurtyn¹, a dwóch gitarzystów i perkusista grali piosenki w rodzaju Piwo,
które rozs³awi³o Milwaukee, przyczyni³o siê do mojej klêski. Wszystkim siê to
podoba³o.
Thomas Berryman siedzia³ z ty³u, po lewej stronie.
Butem wystukiwa³ rytm piosenek, mia³ siê z przanych dowcipów i prowa-
dzi³ przyjacielskie rozmówki z s¹siadami.
Jednak przygl¹da³ siê uwa¿nie widowni, czekaj¹c na pojawienie siê d³ugow³o-
sego mê¿czyzny. £adnie ubrany ch³opiec, na oko dwunastoletni, nosi³ plakietkê z na-
pisem: Gdzie jeste, Lee Harveyu Oswaldzie* teraz, gdy ciê potrzebujemy?.
Wejciu Horna nie towarzyszy³y fanfary. Po prostu wszed³ i usiad³ w fotelu.
Ubrany by³ w letni szary garnitur. Lekk¹ niebiesk¹ koszulê. Ciemnoniebieski kra-
wat. Czu³ md³oci, tak jakby nie spa³ ca³¹ noc.
Siadaj¹c przed mikrofonem Horn przypomnia³ sobie swój pierwszy rok w legis-
laturze stanowej i to, jak æwiczy³ siê w przemawianiu. Kiedy zauwa¿y³, ¿e z galerii
przygl¹da mu siê Estes Kefauver. Po sesji Kefauver podszed³ do niego w holu.
M³ody cz³owieku powiedzia³ na sposób prawników. Jest pan jednym
z najlepszych mówców, jakich zdarzy³o mi siê s³yszeæ. Tyle ¿e na przysz³oæ niech
pan spróbuje siê nie odzywaæ, kiedy nie ma pan nic do powiedzenia.
127
Zadzwoni³ telefon. Jimmie Horn podniós³ s³uchawkê ruchem charakterystycz-
nym dla biznesmenów.
Halo, halo. Czy to naprawdê burmistrz Horn? spyta³a Betsy Ribbin prze-
ci¹gaj¹c s³odko wyrazy.
Tak, naprawdê. Jimmie Horn umiechn¹³ siê do kamer. A z kim mówiê?
Betsy Ribbin poda³a swoje nazwisko i miasto, z którego dzwoni, a potem
poruszy³a sprawê, o której ju¿ rozmawia³a z Santo Massiminem. Chodzi³o jej o pra-
wo i porz¹dek.
Czêsto rozmawia³am z ludmi, którzy potrzebowali pomocy albo chocia¿-
by czyjego umiechu powiedzia³a wyjaniaj¹c sytuacjê w Clarksville, Tennes-
see. Rozmawia³am ze wszystkimi. Ale ostatnio wielu moich przyjació³ okra-
dziono i pobito. Teraz bojê siê obcych. Nastroje w Clarksville, Tennessee, s¹ bar-
dzo z³e.
Gdy us³yszy pan dwa sygna³y Santo Massimino poucza³ telefonuj¹cego,
który przedstawi³ siê jako student teologii niech pan policzy do trzech, a potem
powie Jimmiemu, jak pan siê nazywa i sk¹d pan dzwoni.
Ee, uhm, rozumiem. Moje nazwisko i miasto powtórzy³ Bert Poole.
Gdy w telefonie pisnê³o dwa razy, policzy³ do trzech i wzi¹³ g³êboki oddech.
Ee, czy to pan Horn? spyta³.
Tak, to ja. Jimmie Horn skin¹³ g³ow¹ do kamery. Z kim mówiê?
Ee, hm powiedzia³ Poole.
Czy móg³by pan nam powiedzieæ, kim pan jest, zanim zaczniemy rozmo-
wê? poprosi³ jeszcze raz Jimmie Horn. Kim pan jest i sk¹d pan dzwoni.
Moje nazwisko, ee nie ma znaczenia.
Jednak chcielibymy, by ka¿dy, kto do nas dzwoni, przedstawi³ siê. Tak
by³oby mi po prostu ³atwiej rozmawiaæ.
Przecie¿ ju¿ mnie znacie. No dobrze, jestem Bert. Wa¿ne jest to, ¿e hm,
uhm, ee co chcê panu powiedzieæ. Zamierzam pana zabiæ.
Santo Massimino pomacha³ rêkami nad g³ow¹ i krzykn¹³ co, czego nikt nie
zrozumia³ ani nie zapamiêta³. Po³¹czenie przerwano ze studia.
Na widowni podnios³y siê wrzaski i jêki.
Ludzie ogl¹daj¹cy telewizjê w swoich domach us³yszeli chór wykonuj¹cy
Yesterday. By³a to melodia, któr¹ nadawano podczas programów W po³ud-
nie. Dziêki temu, ¿e rozmowy telefoniczne transmitowano z dziesiêciosekundo-
wym opónieniem, s³owa Poolea nie dotar³y do telewidzów.
Horn ju¿ rozmawia³ z kim z bractwa Pi Delta z Uniwersytetu Tennessee.
128
Gdy pó³godzinna audycja dobieg³a koñca, Massimino szybko wyprowadzi³
Horna przez tylny pokój, wype³niony magnetowidami. Przeszli salê z rz꿹cymi
generatorami. Zbiegli szarymi schodami.
Nie musi pan biec powiedzia³ Horn.
Massimino nie odpowiedzia³. By³ wystraszony.
Doszli do ma³ego prywatnego parkingu. Na dworze m¿y³o, by³o bardzo dusz-
no i parno.
T³umek piêtnastu czy dwudziestu osób ju¿ siê zebra³, by przyjrzeæ siê z bli-
ska Hornowi. By³ tam równie¿ Thomas Berryman w swoim groszkowym, pocha-
lapanym deszczem garniturze.
Piêtnacie metrów dalej jego ford wyrzuca³ dym w noc, jak fabryczny komin.
Samochód sta³ przodem do autostrady stanowej. By³a to ciemna droga, prowa-
dz¹ca donik¹d na pó³noc; na po³udnie bieg³a za to szpalerem restauracji dla zmo-
toryzowanych i stacji benzynowych.
W t³umku przewa¿a³y dzieci. By³o tu tak¿e kilka kobiet. I dwaj starzy pro-
wincjusze z Po³udnia.
Kierowca Horna, niski, czarnoskóry, o wygl¹dzie buldoga, wysiad³ z cadilla-
ka, który te¿ wyrzuca³ k³êby dymu.
Berryman zacisn¹³ chwyt na kolbie swojej trzydziestkiósemki. Rzuci³ okiem
do ty³u, by upewniæ siê, ¿e nic nie zagradza jego samochodowi wjazdu na auto-
stradê. Rozejrza³ siê, czy nie pojawi³ siê radiowóz policyjny albo czy nie zebra³o
siê wiêcej doros³ych. Potem ruszy³ w stronê cadillaca. Horn bêdzie musia³ przejæ
obok niego.
Massimino nie pozwoli³ burmistrzowi ciskaæ r¹k zebranych. Trzyma³ go
mocno za ³okieæ i prowadzi³ prosto do limuzyny.
Jimmie Horn przetar³ palcami ciemne okulary. Gdy tak szli razem on i Santo
Massimino, wygl¹dali jak dwóch biznesmenów spiesz¹cych na nieco zbyt wczesny
lunch.
Jap Quarry wybieg³ przez tylne drzwi na deszcz. Obj¹³ Horna przyjacielskim
gestem. Rozemia³ siê, ucisn¹³ mu w biegu rêce i wepchn¹³ do samochodu.
Berryman cofn¹³ siê. Stan¹³ z boku i ze z³oci przytupywa³ nog¹, podczas
gdy cadillac powoli wyje¿d¿a³ z parkingu.
Gdy Jap Quarry zamyka³ sterowane elektrycznie okienko, które Horn natych-
miast z powrotem uchyla³, Berryman ju¿ myla³ nad tym, ¿e nastêpnym razem
musi byæ bardziej zdecydowany. W ka¿dym razie wykonywanie kontraktu na Horna
ju¿ siê zaczê³o.
W wielkim szarym eldorado by³o cicho i mi³o. Wycieraczki porusza³y siê
³agodnie, ani razu nie uderzy³y mocniej. Klimatyzator przyjemnie bucza³, jak te
aparaty, których niektórzy u¿ywaj¹, by zasn¹æ. Miêkkie skórzane siedzenia nie
trzeszcza³y, tylko jakby wzdycha³y.
129
Wszyscy milczeli. Santo Massimino nerwowo w³¹czy³ radio.
Rozleg³a siê piosenka B¹d przy swoim mê¿czynie. Wydawa³o siê miesz-
ne, ¿e w samochodzie pe³nym czarnych mê¿czyzn piewa Tammy Wynette. Przy-
najmniej raz Massimino, ten m³ody manipulator, nie potrafi³ wykonaæ ¿adnego
maskuj¹cego gestu.
Przejecha³ po skali, ale trafi³ znów na tê sam¹ stacjê.
Kierowca Horna, niski i podobny do buldoga, parskn¹³ przez nos i jedn¹ rêk¹
w³¹czy³ d³ugie wiat³a.
Nie zmieniaj stacji odezwa³ siê z tylnego siedzenia Jap Quarry g³o-
sem jak z country and western. San-to, nigdy nie zmieniaj stacji, gdy pie-
wa Tammy.
Kierowca o twarzy psa pomyla³, ¿e to zabawne. Quarry wyci¹gn¹³ rêkê i po-
targa³ Massiminowi w³osy, by daæ mu znaæ, ¿e ten ¿arcik nie by³ skierowany prze-
ciw niemu.
Z ty³u rozb³ys³o wiat³o. Massimino zobaczy³ twarz Jimmiego Horna we
wstecznym lusterku. Wyda³o mu siê, ¿e jest lekko oszo³omiony.
Jimmie, nie wiem, czy ju¿ o tym mówi³em Massimino w koñcu znalaz³
temat do rozmowy ale dzi zawarlimy umowê z Lubym Cadillacem. Z jego
synem.
Myronem podpowiedzia³ Horn ze swojego k¹ta na tylnej kanapce.
Myron jest w porz¹dku.
Tak, to prawda. Daje nam samochód a¿ do listopada.
Horn rzuci³ okiem na Japa Quarryego, a potem usiad³ prosto, zbli¿aj¹c siê
do Massimina.
Nie chcê cadillaca powiedzia³ miêkko, ³agodniej ni¿ zwykle, trochê jak-
by przez sen. Czujê siê w nim jak Willie Stark czy kto w tym rodzaju. Wprawia
moich ludzi w zak³opotanie.
Nie mo¿emy siê na to zgodziæ odpar³ Massimino.
¯e tak siê czujê?
Nie o to chodzi. Po prostu uwa¿amy, ¿e to z³e posuniêcie.
Dlaczego? zdziwi³ siê Horn. Jap, dlaczego fakt, ¿e chcê zrezygnowaæ
z cadillaca, by³by z³ym posuniêciem?
Massimino szybko odwróci³ siê do ty³u. Reflektory samochodów jad¹cych za
nimi owietli³y mu w³osy tak, ¿e wygl¹da³ jak stary psychodeliczny plakat.
Chcesz, ¿ebym ci wy³o¿y³ kawê na ³awê? spyta³.
Oczywicie.
No wiêc dobrze. My, ja, Jap Quarry, wszyscy, którym na tobie zale¿y, uwa-
¿amy, ¿e nie powiniene rezygnowaæ z tego konkretnego cadillaca. Massimino
zacz¹³ nagle przemawiaæ bardzo rozs¹dnie i przekonuj¹co.
A przyczyn¹, dla której tak uwa¿amy, jest to, ¿e ten egzemplarz cadillaca
zostanie dostarczony prosto z Detroit. Ma kuloodporne szyby we wszystkich
oknach.
9 – Numer Thomasa Berrymana
130
Nashville, 17 i 18 padzienika
Nathanial Brown Jr., lat dwadziecia trzy, czarny Amerykanin, asystent ope-
ratora WNET-TV, zarejestrowanej w Nashville, sfilmowa³ zabójstwo Jimmiego
Horna na ziarnistej szesnastomilimetrowej kolorowej tamie.
W szeæ godzin po strza³ach wywo³ana tama wisia³a, przyczepiona klamer-
k¹, w ka¿dej wiêkszej amerykañskiej stacji telewizyjnej. Ogl¹dano j¹ z chorobli-
w¹ ciekawoci¹ w co najmniej czterdziestu innych krajach. Z filmu robiono do-
brej jakoci zdjêcia do druku. Pojawi³y siê we wszystkich gazetach i czasopi-
smach o zasiêgu krajowym.
Citizen-Reporter dosta³ czarno-bia³¹ kopiê filmu Browna dzieñ po zabój-
stwie. Jednak zosta³a starannie obejrzana dopiero wtedy, gdy wróci³em z Pó³nocy.
Najpierw jeden z naszych pracowników podzieli³ j¹ na klatki i wykona³ prze-
zrocza. Potem razem z Lewisem Rostenem i Reddem dwa dni ogl¹dalimy te prze-
zrocza, jedno za drugim, na ciennym ekranie w gabinecie Reeda.
By³o to dla nas wszystkich prze¿ycie interesuj¹ce, ale i przyprawiaj¹ce o md³oci.
Ka¿dy z nas po kolei stawa³ przy cianie, z wskanikiem takim, jakich u¿ywaj¹
nauczyciele, i pokazywa³ nim wszystkie twarze ukazuj¹ce siê na przezroczach.
Szukalimy przede wszystkim Thomasa Berrymana. Badalimy ka¿d¹ twarz
na ka¿dym przezroczu, niektóre kazalimy maksymalnie powiêkszaæ, by lepiej
zobaczyæ twarze czêciowo ukryte albo zdeformowane przez k¹t filmowania.
Jednak na ¿adnym przezroczu nie znalelimy Thomasa Berrymana.
Naszym nastêpnym krokiem by³o sprawdzenie jakoci filmu. Byæ mo¿e Na-
thanial Brown musia³ zbyt szybko kierowaæ kamerê na swoje obiekty, mog³o te¿
byæ tak, ¿e ludzie z t³umu potr¹cali go, w ka¿dym razie niektóre klatki by³y nie-
ostre.
Bert Poole ukaza³ siê w dwóch krótkich sekwencjach chwilê przed strza³a-
mi. Jednak obie, nakrêcone w odstêpie dwóch minut, pokazywa³y go w tej sa-
mej pozie: przypartego przez t³um do tam odgradzaj¹cych podium, rêce zaci-
niête, w wojskowej bluzie khaki. Wydawa³ siê chory; byæ mo¿e jednak by³ to
po prostu strach.
Cz³owiek z Filadelfii, Joe Cubbah, zosta³ pokazany w jednej siedmiosekun-
dowej sekwencji.
Ale Thomasa Berrymana nie by³o na filmie.
Kamera uchwyci³a zarówno Berta Poolea, jak i Jimmiego Horna w chwili,
gdy z rewolweru ju¿ celowano.
131
Odleg³oæ miêdzy nimi wynosi³a jakie trzy metry. Pierwsza kula trafi³a Hor-
na w górn¹ czêæ klatki piersiowej. Impet powali³ go do ty³u. Reed uwa¿a³, ¿e taki
efekt daje kaliber czterdzieci cztery.
Po pierwszym strzale nast¹pi³a na filmie zamazana sekwencja. Widaæ by³o
i Horna, i Poolea. By³o te¿ mnóstwo wiate³ i cieni pochodz¹cych nie wiadomo
sk¹d. (Sekwencja trwa³a siedemdziesi¹t klatek, czyli nieca³e trzy sekundy.)
Kilka sekund póniej (nastêpne dziewiêædziesi¹t klatek) zarówno Poole, jak
i Horn zniknêli z pola widzenia kamery.
Po starannym ogl¹daniu filmu przez dwa dni (Rosten i ja ogl¹dalimy go na-
wet d³u¿ej, bo cztery dni) uznalimy, ¿e to Poole zabi³ Horna, a Berryman naj-
prawdopodobniej strzela³ chwilê póniej, je¿eli w ogóle strzela³.
Jednak ca³kowicie siê mylilimy.
Nashville, ostatnie dni padziernika
Tak samo mylilimy siê (przynajmniej ja tak uwa¿am) prowadz¹c ledztwo
na temat Berta Poolea.
Pod koniec lata zebralimy ju¿ ca³e tomy materia³ów na jego temat.
Wed³ug swoich nauczycieli, Poole nie wykazywa³ siê zbytni¹ inteligencj¹, ale
i nie by³ opóniony w rozwoju. Psycholodzy twierdzili, ¿e czu³ siln¹ presjê, by
w jaki sposób siê zrealizowaæ. Poole mia³ dwuznaczny i pe³en sprzecznoci sto-
sunek do Jimmiego Horna. Jako ch³opiec uwielbia³ przygodowe komiksy. W chwili,
gdy rozleg³y siê strza³y, by³ w stanie homoseksualnego podniecenia.
Ale Moses Reed czu³, ¿e potrzebujemy wiêcej informacji o jego ¿yciu, takich
jak w Z zimn¹ krwi¹ Trumana Capotea.
Poole to nieudacznik powiedzia³ ale jestem ca³kowicie pewny, ¿e nie
jest po prostu zwyk³ym wariatem.
Tak wiêc przez nastêpne dwa tygodnie rozmawia³em z krewnymi i znajomy-
mi Berta Poolea.
Jego rodzice odmówili wprawdzie udzielania wywiadów najwiêkszym maga-
zynom i gazetom, ale Lewis czu³, ¿e ja w jaki sposób zdo³am z nimi porozma-
wiaæ. Jego zdaniem by³em jedynym dziennikarzem, który uwa¿a³, ¿e ich syn jed-
nak mo¿e nie byæ morderc¹.
W padzierniku kilka razy po³¹czy³em siê telefonicznie z pani¹ Helen Poole.
By³a uprzejma, ale zawsze koñczy³a rozmowê w ten sam sposób:
Doktor Poole podejmuje wszystkie decyzje w sprawie Berta. Ale doktora
Poollea nie ma w tej chwili w domu.
O ósmej rano, w po³udnie, o siódmej wieczorem, o dziesi¹tej wieczorem
doktora Poollea nigdy nie by³o w domu.
Jednak pewnego wieczoru postanowi³em zaczaiæ siê przed domem Pooleów
i samemu co odkryæ.
132
Mieszkali w skromnym parterowym jednorodzinnym domku przy Whip-
pland Road w dzielnicy Brentwood w Nashville. Gdy mu siê przygl¹da³em,
wyda³ mi siê wyj¹tkowo czysty i zadbany, bardzo w³aciwy dla profesora teo-
logii.
Zaparkowa³em po przeciwnej stronie ulicy i natychmiast zauwa¿y³em, ¿e s¹-
siedzi mnie obserwuj¹. Kilku nawet podesz³o, by wyg³osiæ mi kazanie na temat
prywatnoci.
Potem, ko³o jedenastej, gdy ju¿ zamierza³em odjechaæ, bo mia³em doæ audy-
cji, którymi uszczêliwia³o mnie radio, doktor Leland Poole wreszcie wjecha³ na
swój podjazd.
Tylne wiat³a jego pontiaka zapali³y siê na czerwono. Ciê¿kie kombi przeje-
cha³o g³ono po rynsztoku i zatrzyma³o siê przed drzwiami.
Na zewn¹trz nie pali³a siê ¿adna lampa, wiêc nie mog³em dobrze widzieæ
doktora Poolea. Mign¹³ mi tylko odblask jego okularów. Ten cz³owiek i jego
dom jako nie pasowali do Berta Poolea i zabójstwa Horna.
Wszed³ do domu i zobaczy³em go w oknie bawialni. By³ wysoki, bardzo wy-
soki, ³ysia³. Patrzy³ prosto na mój samochód.
Otworzy³em drzwiczki tak, ¿eby mnie dobrze widzia³. Potem wysiad³em i po-
szed³em ciemnym trawnikiem.
W pierwszej chwili pomyla³em, ¿e Pooleowie nie odpowiedz¹ na dzwonek
do drzwi. Nie w³¹czyli lampy nad progiem i czu³em, jak d¿d¿ownice wchodz¹ mi
na buty.
Potem nad moj¹ g³ow¹ zapali³o siê ma³e ¿ó³te wiat³o. Komary polecia³y do
niego jak pszczo³y do miodu. Leland Poole, ci¹gle jeszcze w letnim garniturze
i krawacie, otworzy³ drzwi.
Ojciec Poolea by³ troszkê ni¿szy ode mnie, ale móg³ mi patrzeæ prosto w o-
czy.
Ach, dziennikarz, jak s¹dzê. Mówi³ z akcentem d¿entelmena z Po³udnia.
Uprzejmie s³ucha³, gdy siê przedstawia³em i wyjania³em mu, co mnie tu sprowadza.
No tak, pan Jones powiedzia³. Czyta³em pana artyku³y.
Czeka³em, ¿e mo¿e powie co wiêcej na ten temat, ale doczeka³em siê tylko
d³ugiego milczenia. Doktor Poole sta³ z lekko rozchylonymi ustami.
Powinienem panu powiedzieæ odezwa³ siê w koñcu ¿e nasz prawnik, pan
Huddlestone, poradzi³, bymy nikomu nie udzielali wywiadów. Ani Helen, ani ja.
Pan Huddlestone uwa¿a, ¿e nie przynios³oby to korzyci ani Helen, ani mnie, ani
Bertowi. Szczerze mówi¹c, ja ee codziennie rano wychodzê z domu z teczk¹
i hm ca³ujê Helen na do widzenia i, panie Jones, nie mówiê jej, ¿e nie jadê
do pracy, czy do ksiêgarni, czy na kampus. A naprawdê je¿d¿ê do Murfreesboro,
Tennessee, do farmerskiego domu, który kilka lat temu odziedziczy³em po ojcu.
I doktor Poole rozp³aka³ siê. P³aka³ bezdwiêcznie, nie ociera³ ³ez ani nie
próbowa³ wyrzuciæ mnie ze swojego progu.
Siedzê tam i patrzê na zegarek powiedzia³.
133
Nashville, 2 lipca
Poranne s³oñce odbija³o siê w jego ciemnych okularach, a gdy porusza³ g³o-
w¹ z boku na bok, promienie tañczy³y na b³yszcz¹cych oprawkach.
Berryman zwolni³ przed ma³ym, ró¿owym domkiem we wschodniej dzielni-
cy Nashville. W³anie tu dojecha³ ledz¹c Berta Poolea tego wieczoru, kiedy
obaj wst¹pili do sztabu wyborczego Horna. Teraz jecha³ powoli, pod ko³ami trzesz-
cza³y ga³¹zki. Zatrzyma³ siê na koñcu ulicy, tam, gdzie skoñczy³ siê krawê¿nik
i by³a ju¿ tylko bujnie krzewi¹ca siê trawa.
Znajdowa³ siê na osiedlu czarnych, przylegaj¹cym do terenów Fisk Universi-
ty; by³a to doæ nêdzna okolica, w³asnoæ First National Bank. Sta³a tu reklama
papierosów Marlboro owietlona od ty³u w ten sposób, ¿e kowboj i jego koñ wy-
dawali siê czarni.
Thomas Berryman przeszed³ przed drewnian¹ chat¹, w której mieci³a siê
pralnia. Patrz¹c na ni¹ nie by³o trudno zgadn¹æ, dlaczego niektóre ubrania czar-
nych wygl¹daj¹ tak, jak wygl¹daj¹.
Min¹³ wrak imperiala z wybitymi szybami, ca³y oblepiony martwymi owada-
mi. W otwartym baga¿niku sta³a stara lodówka.
W tej dzielnicy od wczesnego ranka na ulice wylegaj¹ chmary ma³ych dzieci,
a wielu starców wysiaduje przed domami. Tak samo by³o dzi, kiedy Berryman
przyszed³ dowiedzieæ siê, jakie s¹ zamiary Berta Poolea.
Do siatkowych drzwi kuchennych ró¿owego domku sz³o siê zamiecon¹ ulicz-
k¹. Drzwi by³y odrapane i nie domkniête. Przytrzymywa³ je haczyk.
Stary klimatyzator na poddaszu wypluwa³ wodê. Wygl¹da³o to tak, jakby ska-
pywa³a z topi¹cych siê sopli. Zimne krople spad³y na krótko ostrzy¿on¹ g³owê
Berrymana.
Kilka razy zapuka³ do drzwi, potem g³ono zawo³a³ Berta Poolea po nazwi-
sku. Gdy nie doczeka³ siê odpowiedzi, wyci¹gn¹³ haczyk z przegni³ej framugi
i wszed³ do domu.
Poczu³ zapach zepsutych jab³ek, który sta³ siê jeszcze bardziej intensywny
w kuchni. Cuchnê³o tak, jakby le¿a³ tu gdzie martwy koñ. Mo¿e to myszy za
piecem, pomyla³.
W domu nie by³o nikogo. Tak naprawdê to nie by³o w nim prawie nic. W kuchni
le¿a³y nie zap³acone rachunki: za telefon, za wiat³o, z sieci sklepów Cain-Sloan.
Ta ostatnia grozi³a odebraniem sprzedanych towarów.
Ubikacja na ty³ach domku by³a zatkana, a w ³azience mierdzia³o jak w wygódce.
G³ównym przedmiotem w bawialni by³ poplamiony materac w niebieskie pa-
ski. Berryman zobaczy³ tu tak¿e winylow¹ le¿ankê, pokryt¹ br¹zowym perkalem.
Ko³o frontowych drzwi sta³a wysoka lampa ze zdjêciem Martina Luthera Kinga
przypiêtym do aba¿uru.
Po pod³odze wala³y siê papiery, le¿a³a tu tak¿e droga skórzana torba podró¿-
na w rodzaju tych, jakie nosz¹ koszykarze.
134
Berryman rozsiad³ siê wygodnie na materacu i zacz¹³ przegl¹daæ zawartoæ torby.
Znalaz³ w niej kilka zwiniêtych w k³êbek koszulek w paski i krawaty w stylu
Ivy League. By³ w niej równie¿ podkoszulek z napisem Wujek Bert ciê kocha.
Na dnie torby Berryman odkry³ d³ugie magnum kaliber czterdzieci cztery, zawi-
niête w skarpetki.
Czekaj¹c na Poolea czyta³ notatki z lunych kartek, które zebra³ z pod³ogi.
Jedna z nich, napisana wyranym rêcznym pismem, mówi³a:
Nazywam siê Bertram Poole. Urodzi³em siê w roku tysi¹c dziewiêæset czter-
dziestym ósmym w Memphis. Moi rodzice s¹ baptystami z Po³udnia. Bardzo do-
brzy chrzecijanie. Bardzo porz¹dni ludzie
Na innych kartkach spisane by³y ca³e litanie sentymentalnych uwag o ró¿-
nych typach Amerykanów. By³y równie¿ spostrze¿enia na temat ¿ycia na Po³ud-
niu Stanów.
Jedno z nich okaza³o siê interesuj¹ce:
Mój tato jest profesorem na uniwersytecie Vanderbilt. Mnie wys³a³ do Baylor.
Ale nie potrafi³em sobie poradziæ z poziomem zajêæ na matematyce. Mylê, ¿e
tato poci¹gn¹³ za jakie sznurki, ¿eby mnie tam przyjêli. Nie chcia³ straciæ nic
z mojego dojrzewania.
W roku szeædziesi¹tym szóstym magazyn Time nazwa³ mnie Cz³owiekiem
Roku. By³em dojrza³y nad wiek.
Na innej kartce widnia³o:
Nie chcia³bym umrzeæ z samotnoci. Mylê, ¿e z niektórymi ludmi tak siê
dzieje. Ale ja tego nie chcê.
Czasami wydaje mi siê, ¿e nie mam kontaktu ze wiatem. ni³em albo czyta³em
o ludziach, którzy w t³umie wpadaj¹ na innych ludzi. Chc¹ siê upewniæ, ¿e maj¹
z nimi kontakt. Ja nigdy tego nie robi³em. Ale doæ czêsto rozmyla³em nad tym.
Nastêpn¹ kartkê Berryman przeczyta³ kilka razy.
Przeladuje mnie myl, ¿e muszê zabiæ kogo znanego.
Chcê tak¿e wyrównaæ rachunki z burmistrzem Hornem. On powoli staje siê
kolejnym ³ajdakiem bez serca. Ludzie zas³uguj¹ na kogo lepszego ni¿ ten szarla-
tan. Ni¿ ten czarnuch.
Rozmawia³em z tat¹ o obsesjach. Oczywicie nie o mojej, ale tak w ogóle.
Tato mówi, ¿e wszyscy wielcy ludzie maj¹ jak¹ obsesjê, ale nie s¹dzi, bym ja
zosta³ wielkim cz³owiekiem. Radzi, ¿ebym siê tym nie martwi³.
Kiedy poszlimy do kawiarni wydzia³u teologii i siedzielimy przy stoliku
razem z bardzo s³awnym profesorem ekonomii. Tak, M³ody Bercie powiedzia³
mi moj¹ obsesj¹ jest statystyka.
Gdyby Poole wróci³ do domu, gdy Berryman czyta³ te kartki, chybaby go
zabi³. Przyszed³ do tego domu dowiedzieæ siê, czy ten zwariowany hipis jest nie-
bezpieczny. Teraz ju¿ wiedzia³, ¿e tak jest.
Pomyla³, ¿e warto by³oby go zabiæ jego w³asnym magnum.
Ale Poole nie wróci³. Thomas Berryman siedzia³ czytaj¹c i pal¹c, a¿ wreszcie
zacz¹³ snuæ bardziej konkretne plany dotycz¹ce Poolea. Poczu³, ¿e Poole mo¿e
byæ bardzo u¿yteczny, zupe³nie jakby zosta³ mu zes³any przez Boga.
135
White Geese, 2 lipca
S³ynny zak³ad rusznikarski Chub L. Moss i Synowie znajduje siê w White
Geese, Kentucky, w czerwonym baraku s¹siaduj¹cym z szar¹ stacj¹ benzynow¹.
Moss specjalizuje siê w sprzeda¿y legalnych ogni sztucznych, a tak¿e w narzê-
dziach do eliminowania czarnych mê¿czyzn. Berryman pojecha³ do White Geese
po wyjciu z domu Poolea.
W sklepie z ogniami sztucznymi t³oczyli siê starzy po³udniowcy. Ludzie o twa-
rzach klaunów. Berryman potrzebowa³ pó³ godziny, ¿eby dostaæ siê do Chuba
Mossa juniora.
Ten cz³owiek wygl¹da³ bardzo dziwnie. Kiedy postrzelono go w g³owê i te-
raz jego oczy wywraca³y siê bia³kami do góry jak mechaniczne krêgle.
Co s³ychaæ? powita³ Berrymana unosz¹c rêkê jak uprzejmy sprzedawca.
Na pewno szuka pan czego na Czwarty Lipca? Pomacha³ w kierunku skrzyñ z pe-
tardami i ³añcuchów czerwonych ogni. Niech pan nasyci oczy, panie nieznajomy.
Thomas Berryman znów gra³. Spojrza³ w dó³, umiechn¹³ siê jak ch³opczyk,
który kupuje sztuczne ognie po raz pierwszy w ¿yciu.
Potrzebujê te¿ broni, panie Moss.
Moss junior ukaza³ w smutnym umiechu kilka poczernia³ych zêbów. Zni¿y³ g³os.
No wiêc przyszed³ pan we w³aciwe miejsce. Proszê tu nie paliæ, bo wyle-
cimy w powietrze.
Odwróci³ siê i poprowadzi³ Berrymana do mniejszej salki. Niewielu ludzi
mia³o tutaj wstêp. W salce by³o pe³no strzelb i pistoletów wszelkiego rodzaju: od
winchesterów dwadziecia dwa, dobrych tylko na myszy, do M-16 ukradzionych
w Forcie Campbell.
Moss poda³ jeden z M-16.
To prawdziwa broñ, prawda? Wymierzy³ karabin w dwie m³ode kobiety
tankuj¹ce benzynê do volkswagena. Jego oczy wywraca³y siê jak podniecone nie-
toperze.
To by³by strza³ powiedzia³ Moss, nacisn¹³ spust i uda³, ¿e ugina siê od
odrzutu.
Wytrzeszczy³ oczy na ciemne okulary Berrymana.
Mam nadziejê, ¿e nie zamierza pan polowaæ na króliki?
Berryman rozemia³ siê.
Ani nie zamierzam ich jeæ.
Do diab³a, na pewno nie.
Moss junior spróbowa³ sprzedaæ Berrymanowi colta trzydziestkêóemkê z ka-
bur¹ na ³ydkê; rozmaite M-12 i M-16; dum-dum kaliber dwadziecia dwa; rêcznie
tkany koc Indian Creek.
Berryman waha³ siê, przesuwa³ niepewnie stop¹ po drewnianej pod³odze,
w koñcu wzi¹³ pistolet Smith & Wesson magnum kaliber czterdzieci cztery, taki,
jaki mia³ Poole. A tak¿e t³umik.
Poda³ kartê American Express na nazwisko pana Brewstera Greenea
z Louisville.
136
Gdy wk³ada³ do torby pistolet, t³umik i amunicjê, jedno z oczu Mossa juniora
zniknê³o pod brwiami. Sam chcia³by uczestniczyæ w tym, co siê chyba szykowa³o.
Hej, co pan zrobi z ca³¹ t¹ broni¹?
Berryman uniós³ indiañski koc do wisz¹cej lampy gazowej.
Bêdê æwiczy³ odpar³ i zabija³ puszki po piwie i arbuzy.
Oko Mossa wróci³o na miejsce.
Pan wie, ¿e magnum jest przewidziane do polowañ stwierdzi³.
Wiem.
No to dobrze. To dobrze. Moss umiechn¹³ siê. Wychodz¹c st¹d, niech
pan bêdzie ostro¿ny z tym swoim pistoletem na czarnuchów, panie nieznajomy.
Filadelfia, 2 lipca
Tego samego dnia, drugiego lipca, do uk³adanki zosta³ do³o¿ony ostatni ka-
wa³ek.
St Josephs Place to miejsce raczej nieznane szerszym krêgom. Znajduje siê
na najdalszych pó³nocno-wschodnich krañcach Filadelfii. Stoj¹ tam dwa rzêdy
skromnych domów, wiêkszoæ z nich otoczona ¿ywop³otami przystrzyganymi przez
samych w³acicieli. Przed domami rosn¹ bardzo stare wi¹zy. Do prawie wszyst-
kich przymocowano hutawki albo kosze do gry.
W kierunku pó³nocnym ulica koñczy siê kocio³em pod wezwaniem wiête-
go Józefa i szko³¹ podstawow¹. Koció³ jest ma³y i bezpretensjonalny, a szko³a,
zbudowana z czerwonej ceg³y, mo¿e byæ nawet du¿a, ale trudno to stwierdziæ, bo
chowa siê za wi¹zami.
Naprzeciwko szko³y znajduje siê bar Joego Cubbaha. Otacza go jeszcze wiê-
cej wi¹zów.
¯ó³to-br¹zowy szyld g³osi: U Angie. Jest to imiê ¿ony Joego Cubbaha, na
któr¹ zreszt¹ spada ca³a robota. Miejscowi wol¹ nazywaæ go Jockey Joes, co
i tak nie ma ¿adnego zwi¹zku z patronem kocio³a.
Pewnego ranka zdarzy³o siê, ¿e Cubbah musia³ zast¹piæ ¿onê. Dla cis³oci
lepiej powiedzieæ, ¿e byczy³ siê na ty³ach, tam, gdzie umieszczono automaty tele-
foniczne.
Zaopatrzy³ siê w paruj¹c¹ kawê, p¹czki, czasopisma Penthouse oraz Phi-
ladelphia Inquirer. Ubrany by³ w koszulê z surowego jedwabiu i eleganckie
spodnie, ale czuæ go by³o t³ustym bekonem.
Jajecznica, kawa, wie¿e grzanki ¿ytnie, i to szybko. Pani Riley siedzia³a
przy ladzie i chichota³a. Parodiowa³a powa¿ne zamówienie na niadanie, z³o¿one
przez kocielnego. Znaj¹c sposób, w jaki Joe Cubbah obs³ugiwa³ klientów, kobie-
ta nie mog³a powstrzymaæ siê od miechu.
137
Jednak Cubbah nawet jej nie s³ysza³. Siedzia³ w barze, by zrobiæ przys³ugê Ange-
li. Na swoim zajêciu zarabia³ na czysto oko³o dwudziestu piêciu tysiêcy dolarów rocz-
nie i nie uwa¿a³, by musia³ siê zapracowywaæ za te szeæ tysiêcy, które przynosi³ bar.
Co przy tym znaczy³o te osiemdziesi¹t centów dziennie dla pani Riley.
Jajecznica kpi³a kobieta z ustami pe³nymi jedzenia. Kawa, wie¿e grzan-
ki Joe, co siê sta³o z twoim poczuciem humoru?
Odczep siê mrukn¹³ Joe Cubbah. Popatrzy³ przez ramiê na brudn¹ su-
kienkê pani Riley. Dziwi³ siê, jak Angela mo¿e spêdzaæ tu ca³e dnie. Ale potem
zobaczy³ m³odego ksiêdza graj¹cego w koszykówkê na szkolnym podwórzu i od-
zyska³ przyjazne uczucia wobec wiata.
Trochê po dziewi¹tej przyszed³ pierwszy prawdziwy klient. By³ to bogaty,
stary dentysta, który tu pracowa³, ale mieszka³ w jednej z najlepszych dzielnic.
Nazywa³ siê Martin McDonough.
Witam, panie Cubbah zawo³a³ w stronê kabin telefonicznych. Jak siê
pan dzisiaj miewa?
Ca³y czas jem. Cubbah umiechn¹³ siê, podci¹gn¹³ spodnie, przeszed³ do
sali barowej i pochyli³ siê nad gablot¹ z gumami do ¿ucia.
Angela mówi³a mi, ¿e prowadza siê pan z jedn¹ z tych wieckich nauczy-
cielek
Dentysta zachichota³. Wsadzi³ nos w dzia³ sportowy Inquirera.
Co pan myli o Philsach? spyta³.
Philsi nie interesowali Joego Cubbaha.
Wygraj¹ siedem do szeciu z Expos powiedzia³. Cholerni Expos do-
da³ dla ¿artu. Zgram siê przez nich do ostatniego centa.
Dentysta rozemia³ siê, a Cubbah mu zawtórowa³. Jak to przyjemnie, ¿e tego
starego d¿entelmena bawi tracenie pieniêdzy.
Pierwszy zak³ad tego dnia zosta³ postawiony na Philadelphia Phillies i siln¹
praw¹ rêkê Jima Lonboga.
Rano dostarczono coca-colê i pieczywo, co zmusi³o Cubbaha, by wstrzyma³
siê ze zwolnieniem pani Riley, gdy¿ musia³a siê tym wszystkim zaj¹æ.
Dostawca z piekarni postawi³ dziesiêæ na Philadelphia Bells przeciw Chica-
go, a ten od coca-coli powiedzia³ Cubbahowi, ¿e Angela zamawia zbyt wiele se-
ven-up. On te¿ trochê postawi³.
W porze lunchu dwunastoletni syn Cubbaha, Bennie, wróci³ ze szko³y. Mia³
pomóc ojcu podczas obiadowego szczytu. Zacz¹³ od wyjêcia wszystkich stugra-
mowych hamburgerów z pieca i u³o¿eniu ich na ladzie.
Jak ci posz³o na klasówce z matematyki? spyta³ Joe Cubbah, gdy obaj
ju¿ pracowali.
138
Ch³opiec zjad³ plasterek w¹trobianki.
Dziewiêædziesi¹t trzy odpar³.
Ty ole, tylko dziewiêædziesi¹t trzy? zasmuci³ siê Cubbah. Bennie, dla-
czego nie mog³e napisaæ na cholerne trzydzieci dziewiêæ?
Ch³opiec wzruszy³ ramionami, umiechn¹³ siê i odpowiedzia³ ¿uj¹c wêdlinê,
która zostawia³a mu br¹zowe resztki na zêbach:
Klasówki jeszcze nie s¹ poprawione. Siostra Dominika mia³a atak serca,
czy co takiego, wiêc teraz poprawia je siostra Marie.
A ty cieszysz siê, ¿e biedna siostra Dominika mia³a atak serca, co?
Joe Cubbah rozemia³ siê. Bennie by³ gruby i zabawny, a on czasami lubi³
tego ma³ego t³ucioszka bardziej ni¿ kogokolwiek innego na ca³ym wiecie.
W³anie w tym momencie Cubbah zauwa¿y³ znajomego detektywa. Nazywa³
siê Michael Shea. Shea nie by³ mundurowym policjantem i ubiera³ siê lepiej ni¿
burmistrz Filadelfii. Dzi mia³ na sobie porz¹dny garnitur w kratkê i skórzane
mokasyny. Sta³ przy siatkowych drzwiach i rozgl¹da³ siê tak, jakby by³ w³acicie-
lem baru. Skin¹³ Cubbahowi g³ow¹ i ruszy³ w kierunku kuchni.
Cubbah nala³ dwie fili¿anki kawy i poszed³ za nim.
Witaj, s³odziutki. Shea rzuci³ mu rozpromienione spojrzenie niebieskich,
irlandzkich oczu. Co s³ychaæ?
Czasem lepiej, czasem gorzej. A co u ciebie?
Nie mogê narzekaæ. To twój syn? wskaza³ palcem. Zab³ys³o szkie³ko sygnetu.
To Bennie potakn¹³ Cubbah. Próbowa³ zachowywaæ siê uprzejmie. Co
za ³obuz, nie powiod³o mu siê w szkole.
Shea umiechn¹³ siê serdecznie.
S³uchaj, Joey. Przysiad³ na krawêdzi pieca. Mam co dla ciebie
Tak, wiem. Opowiedz mi o tym, Mikey.
Shea opowiedzia³ Cubbahowi wszystko, co sam wiedzia³, to znaczy, ¿e inny
zawodowy zabójca, podstêpny, drogi facet, zosta³ wys³any gdzie na Po³udnie.
Doda³, ¿e je¿eli Cubbah podejmie siê pracy, kto inny zaznajomi go ze szczegó³a-
mi. Powiedz¹ mu, gdzie ma siê udaæ i podadz¹ dok³adny rozk³ad czasu.
Daj¹ dziesiêæ plus zwrot kosztów. Shea wzi¹³ sobie p¹czka. Kto po-
myla³, ¿e ty siê najlepiej nadajesz do tej roboty.
No tak, to mi³o ze strony tego kogo stwierdzi³ Cubbah. Czy ten drugi
domyla siê, ¿e kto mo¿e na niego polowaæ?
Moi ludzie mówi¹, ¿e nie. Do diab³a, przecie¿ bym ci o tym powiedzia³ od
razu.
Shea wyj¹³ z kieszeni kopertê, która wygl¹da³a jak nieprawdopodobnie gru-
by rachunek za telefon.
Po³owa teraz, po³owa potem. Przyjmujesz?
Joe Cubbah powoli pokiwa³ g³ow¹ z boku na bok.
Nic z tego odpar³.
Shea wyci¹gn¹³ z kieszeni drug¹ kopertê i po³o¿y³ na pierwszej.
139
Zapomnia³em umiechn¹³ siê. Przepraszam, s³odziutki.
OK. Cubbah w³o¿y³ obie koperty pod fartuch. Pomylê o tym. Zosta-
wi³ Sheê i poszed³ do g³ównej salki.
Hej, zaczekaj zawo³a³ Shea. Co to znaczy, ¿e pomylisz?
Ale Joe Cubbah nie mia³ detektywowi nic do powiedzenia.
Whitehaven, 2 lipca
Wysokie magnolie i krzaki azalii falowa³y jak chor¹gwie wzd³u¿ d³ugiego,
prostego, wyk³adanego bia³ym kamieniem podjazdu do Country Clubu miasta
Powelton w po³udniowo-zachodnim zak¹tku Tennessee. Na koñcu podjazdu sta³
wielki dom plantatorski sprzed wojny secesyjnej, z ogromn¹ werand¹ i dziesiê-
ciometrowymi doryckimi kolumnami. Ciê¿ka budowla górowa³a nad ludmi i dwu-
dziestowiecznymi wytworami ich r¹k powoduj¹c, ¿e wszystko wydawa³o siê po-
mniejszone.
Krótko ostrzy¿eni czarni mê¿czyni w bia³ych marynarkach biegali na wszyst-
kie strony ze srebrnymi tacami wy³adowanymi miêtowym julepem, jackiem da-
nielsem, budweiserem i modnym w tych czasach falstaffem. Ch³opcy i dziewczy-
ny jedzili konno, p³ywali, grali w golfa i tenisa, a tak¿e kopulowali w opuszczo-
nych chatach niewolników, które pozosta³y tu z poprzedniej epoki.
W klubie Powelton, za piêæ tysiêcy rocznej sk³adki, mieszkañcy zachodniego Ten-
nesse mogli cieszyæ siê atmosfer¹ Po³udnia tak¹, jak¹ znali ich tatusiowie i mamusie.
Na jednym krañcu d³ugiej, wyk³adanej kamieniem werandy siedzia³ Johnboy
Terrell. Towarzyszy³ mu siwow³osy doktor Reuven Mewman, s³ynny weterynarz,
który mia³ dziêki bawe³nie doæ pieniêdzy, by kupiæ wszystko, czego zapragn¹³.
Ludzie przygl¹dali siê obu mê¿czyznom z pe³nej szacunku odleg³oci. Nawet
czarni kelnerzy patrzyli na nich z ciekawoci¹. Wszyscy próbowali zgadn¹æ, cze-
go Johnboy chce od Srebrnego Lisa.
Terrell pali³ doskona³e, choæ bardzo ciemne cygaro Corona.
Niedawno czyta³em nadzwyczajn¹ ksi¹¿kê o weterynarzach powiedzia³.
Herriot, czy co w tym rodzaju. Wszystkie stworzenia du¿e i ma³e.
Doktor Mewman wzruszy³ ramionami.
Na zesz³e Bo¿e Narodzenie dosta³em trzy cholerne egzemplarze. Ale, John,
niech to licho! Widujê wystarczaj¹co wiele koñskiego ³ajna. Nie muszê jeszcze
o nim czytaæ.
Terrell, który nie tylko potrzebowa³ teraz srebrnow³osego weterynarza, ale
tak¿e po prostu go lubi³, rozemia³ siê weso³o. Reuven Mewman, myla³, ma do-
bre wyczucie czasu i ludzi, dziêki któremu mówcy z Po³udnia odnosz¹ sukcesy.
Bez tego by przepadli.
Esther odda³a ksi¹¿ki na kiermasz w naszym kociele. Mewman nie re-
zygnowa³, gdy mia³ wdziêcznego s³uchacza. Kazali mi podpisaæ te cholerne
140
rzeczy i uzyskali prawie cenê nowoci. Wtedy Mewman wzi¹³ ³yk whisky i po-
trzyma³ chwilê w ustach kobieta, której zesz³ej wiosny uratowa³em spaniela po
prze¿arciu, da³a mi w prezencie egzemplarz, który sam podpisa³em. A ja do tej
pory nie przeczyta³em ani jednej strony.
Chyba powiniene. Johnboy umiechn¹³ siê. Mylê, ¿e Herriot jest naj-
lepszym pisarzem wród weterynarzy.
Obaj mê¿czyni znów siê rozemiali i doktor Mewman zamówi³ nastêpne drinki.
Gdy zamawia³, Johnboy przygl¹da³ siê dwom dziewczynom wypróbowuj¹-
cym pi³ki golfowe przed werand¹. Pomyla³, ¿e graj¹c w golfa straszliwie marnu-
j¹ swoje m³ode lata.
Jak s³ysza³em powiedzia³ obserwuj¹c pole golfowe mówi³e, ¿e chcia³by
spêdziæ kilka lat w W aszyngtonie.
Tak, wszêdzie rozpowiada³em o mojej gotowoci przyzna³ weterynarz.
Ale to by³o na pocz¹tku roku.
Odradza³bym ci to. Terrell zacisn¹³ na chwilê wargi. Pó³nocne zimy ciê
wykoñcz¹. Ale s¹dzê, ¿e istnieje pewna szansa podczas wyborów do senatu.
To znaczy?
Jeden z kandydatów, John Fair II, to dupek. Jedzie na pieni¹dzach ojca
i wra¿eniu jakie wywiera na paniach. A Horna, to znaczy Jimmiego Horna, wi-
dziano z bia³¹ kobiet¹.
Reuven Mewman pokiwa³ g³ow¹.
Ten czarnuch jest na to za sprytny. Za sprytny i zbyt ¿¹dny sukcesu. Na
pewno kiedy go osi¹gnie, ale jeszcze nie teraz. Gdzie s³ysza³e te bzdury?
Terrell przygl¹da³ siê dziewczêtom graj¹cym w golfa. Jedna z nich pos³a³a
pi³kê wysoko, nad dwie sosny. Ma³a bia³a kulka spad³a piêtnacie stóp od do³ka
numer dwa. Odwróci³ siê w fotelu twarz¹ do Mewmana.
Mylê, ¿e ty te¿ jeste sprytny powiedzia³. Sprytny i ¿¹dny sukcesu.
Weterynarz zrozumia³ i na jego twarz wype³z³ ciemny rumieniec.
Widzisz, Reuven, sprawdzam twoj¹ gotowoæ. Bo, jak powiedzia³em, John
Fair junior to najprawdziwszy pó³g³ówek, a Horna ³atwo zniszczyæ.
Wtedy Mewman odpowiedzia³ na nie zadane g³ono pytanie. Odpowiedzia³
na nie bardzo uprzejmie.
John, by³bym zainteresowany i zaszczycony. Nawet to, ¿e siê mnie bierze
pod uwagê, ju¿ jest dla mnie wielkim zaszczytem.
Terrell wsta³ i ucisn¹³ Mewmanowi rêkê.
Senator, którego sobie wybra³, opad³ na krzes³o, oszo³omiony i oniemia³y. Na
stole zosta³y dwie podwójne whisky. Terrell szed³ po trawniku k³aniaj¹c siê kape-
luszem ludziom, którzy nadal nazywali go panem gubernatorem.
141
Czêæ pi¹ta
Punk
142
143
Zebulon, 17 listopada
W pewn¹ ch³odn¹ sobotê w listopadzie, mniej wiêcej tydzieñ po tym, jak
dentysta z Chattanooga ubieg³ geniusza szybkich barów w wycigu do fotela se-
natorskiego ze stanu Tennessee, trzy wypchane kombi zachowuj¹ce szyk wozów
Conestoga* jecha³y do miasta Zebulon, w Kentucky.
Oprócz mnie za kierownicami samochodów siedzieli równie¿ mój ojciec i Mo-
ses Reed. Wybra³em siê tu na trzymiesiêczny urlop, by uporz¹dkowaæ moje ¿ycie
rodzinne i skoñczyæ ksi¹¿kê o Berrymanie.
Wynajêlimy z Nan wielki, zaniedbany dom farmerski w wiktoriañskim sty-
lu. Nale¿a³ do niego równie¿ prywatny staw z sumami, dolina, w której ¿y³y opo-
sy, i pola kukurydzy. W³aciciele spêdzali zimê w St. Petersburgu i umeblowany
dom z siedmioma sypialniami kosztowa³ nas bajoñsk¹ sumê stu piêædziesiêciu
dolarów miesiêcznie.
Sta³ dok³adnie dziewiêæ kilometrów od miejsca, w którym siê urodzi³em i g-
dzie moi rodzice mieszkali do tej pory.
Zajêlimy trzy sypialnie (trzy z czterech pokoi wychodz¹cych na sad jab³onio-
wy i staw z sumami), a jeden z pozosta³ych pokoi przeznaczy³em na swój gabinet.
W tamtym czasie zd¹¿y³em ju¿ zebraæ sto dwadziecia tam wywiadów oraz
setki zdjêæ pokazuj¹cych ludzi i miejsca zwi¹zane z wydarzeniem. Mia³em rów-
nie¿ tysi¹ce stron notatek i artyku³ów z Citizen-Reporter.
* Conestoga marka ogromnych wozów konnych krytych p³ótnem, którymi osadnicy
podró¿owali przez pierwsz¹ po³owê XIX wieku do zachodnich stanów Ameryki Pó³noc-
nej (przyp. t³um.).
144
Tej zimy wszyscy jedzilimy na ³y¿wach i ³owilimy ryby w przerêblach.
Postawi³em mojego chevy rocznik piêædziesi¹t dwa na ko³kach i w stodole
uczylimy siê obs³ugi samochodu z silnikiem V-8.
Szkolne kole¿anki Cat i Janie najpierw by³y idiotkami i prowincjuszkami,
które jednak szybko sta³y siê przyjació³kami, z którymi siê nie rozstaniemy.
Po jakim czasie tak sobie roz³o¿y³em zajêcia, ¿e miêdzy jedzeniem, zabaw¹,
kochaniem siê, stolark¹ a ³owieniem sumów potrafi³em równie¿ trochê popracowaæ.
Czu³em, ¿e postêpujê s³usznie odchodz¹c na jaki czas od normalnego trybu
¿ycia, by napisaæ co, co ludzie bêd¹ czytali, a pobyt w hrabstwie Poland stwarza³
ku temu odpowiednie warunki.
Teraz opiszê, co siê sta³o w pierwszym tygodniu lipca.
Filadelfia, 3 lipca
By³a pierwsza po po³udniu i, jak zwykle, Joe Cubbah poci³ siê nad dzban-
kiem wody z lodem.
Ubrany by³ w szar¹ koszulkê z obciêtymi rêkawami i szary kapelusz fedora,
w którym wygl¹da³ jak nieokrzesany fircyk.
Wszed³ do baru Pod Mostem z rêkami t³ustymi od smaru w³anie wymie-
nia³ wiece i palec rozdzielczy w swoim buicku elektrze i po³o¿y³ rêkê na chu-
dym ty³ku dwudziestoletniej blond kelnerki, Josephine Cichoski.
Dziewczyna zawirowa³a na piêcie, ale gdy zobaczy³a, ¿e to Cubbah, tylko siê
skrzywi³a. Mia³a pokryte grub¹ warstw¹ tuszu rzêsy i czerwone anielskie skrzy-
de³ka w miejscu ust.
Jest Tiny? Cubbah umiechn¹³ siê. Na policzkach pokaza³y mu siê do³ki,
wygl¹da³ mi³o i przyjacielsko.
Wiesz, gdzie go znaleæ. Dziewczyna wskaza³a wahad³owe drzwi pro-
wadz¹ce do kuchni. Na jej wielkich bia³ych zêbach pozosta³y lady pomadki.
Czeæ! No, no, kto to przyszed³! Tiny Lemans obudzi³ siê i zamruga³
s³ysz¹c odg³os popychanych drzwi.
Czeæ umiechn¹³ siê Cubbah.
Dajê tu odpocz¹æ oczom. Tiny ziewn¹³ tak szeroko, ¿e chyba móg³by
po³kn¹æ grapefruita. Widzê, ¿e pracujesz. Jego spojrzenie zogniskowa³o siê
na kombinezonie i kapeluszu Cubbaha.
Musia³em naprawiæ buicka wyjani³. A ty co robisz?
W tym momencie kelnerka uderzy³a Cubbaha w ty³ek skrzyd³em drzwi.
Cubbah odsun¹³ siê na bok.
Co jej siê sta³o? Ma robaki?
Nie przejmuj siê ni¹ poradzi³ Tiny Lemans. Palcami wygl¹daj¹cymi jak
serdelki przewi¹zane w trzech miejscach próbowa³ zawi¹zaæ sznurowad³a. Tiny
wa¿y³ ponad trzysta funtów.
145
Cubbah wsadzi³ brudny palec do miski z lodami.
Dzi wieczorem wyje¿d¿am. Pokosztowa³ lodów. Ooo la, la, Tiny.
Umiechn¹³ siê czuj¹c s³odycz lodów. W ka¿dym razie Potrzebujê zabaweczkê.
Mia³by co od razu?
Tiny Lemans wyci¹gn¹³ szufladê ze sztuæcami, które g³ono zaszczêka³y.
Mam liczn¹ trzydziestkêósemkê powiedzia³. Ooo la, la. Wyj¹³ zza
sztuæców pakunek w woskowanym papierze i poda³ Cubbahowi.
Nieu¿ywany zachwala³. A wa¿y tyle, co nic.
Cubbah zdj¹³ woskowany papier i pow¹cha³ rewolwer. Pachnia³ olejem lnia-
nym. Broñ by³a zupe³nie nowa.
Dobrze mówisz, Tiny. liczny. Po prostu liczny.
Tiny mówi, ¿e ³atwo z tego strzelaæ umiechn¹³ siê grubas.
A tak przy okazji Cubbah po³o¿y³ trzydziestkêósemkê na stole ile kosztuje?
Restaurator ziewn¹³.
Ooo Jego usta otworzy³y siê szeroko. Sto piêædziesi¹t powiedzia³,
gdy ju¿ skoñczy³ ziewaæ.
Za du¿o owiadczy³ stanowczo Cubbah. Do diab³a, zamierzam tylko
kogo postraszyæ.
S³uchaj, nie bêdê siê z tob¹ targowa³. Sto trzydzieci piêæ.
Tym razem Cubbah wyci¹gn¹³ portfel.
Tiny odsun¹³ pieni¹dze.
Postaw to za mnie na Pi-retów. Pi-reci siedem przeciw Yogi Berra. A je¿eli
ten Seaver siê nie popisze, sam ci zlecê robotê.
Joe Cubbah w³o¿y³ rewolwer do br¹zowej papierowej torby, takiej, do jakich
pakowano lunche na wynos. Potem jeszcze raz zagarn¹³ na brudny palec trochê
lodów i umiechn¹³ siê.
No dobrze, Tiny, muszê uciekaæ. Dzi wieczorem opuszczam stan.
Zostañ jeszcze trochê grubas zmarszczy³ czo³o. Dopiero przyszed³e.
Zjedz kanapkê z ozorkiem. W³anie zrobi³em kilka.
Naprawdê muszê iæ powiedzia³ Joe Cubbah. Muszê z³apaæ wieczorny
samolot.
Tak, i kogo przestraszyæ rozemia³ siê Tiny Lemans.
W³anie. Cubbah pokaza³ br¹zow¹ torebkê. Prosto miêdzy oczy.
Nashville, 3 lipca
Oona Quinn lecia³a na Po³udnie, by zobaczyæ siê z Berrymanem.
By³ to dla niej wa¿ny czas, chwile niemal religijnej ekstazy. Niestety, zak³ó-
ca³ je ¿o³nierz siedz¹cy na s¹siednim fotelu, ch³opiec o dzieciêcej twarzy, z Fortu
Campbell, Kentucky, jak ju¿ zd¹¿y³ wczeniej powiedzieæ. U¿ywa³ brylantyny.
G³ono zajada³ batony i pi³ coca-colê. Przedtem wypi³ whisky i kawê, i teraz jego
niebieskie, dzieciêce oczy maminsynka lni³y trochê nieprzytomnie.
Znajdowali siê w samolocie linii Eastern, lot siedemset siedem do Nashville.
146
Oona mia³a egzemplarz autobiografii Jimmiego Horna, ale od startu nie prze-
czyta³a ani s³owa. Jednak wczorajszego wieczoru na Long Island doczyta³a j¹ do
po³owy. Poprzedniego dnia widzia³a siê z Benem Toyem w Instytucie Williama
Pounda.
Natomiast dwa dni wczeniej, pierwszego, Berryman zadzwoni³ i poprosi³ j¹,
¿eby siê z nim spotka³a w Nashville czwartego. Nie chcia³ zdradziæ, dlaczego pra-
gnie siê z ni¹ spotkaæ, powiedzia³ tylko, ¿e jej potrzebuje. Poda³ miejsce i czas
i zaznaczy³, ¿e powinna byæ ubrana tak, jakby by³a ¿on¹ Erniego Forda z Tennes-
see. Potem przerwa³ po³¹czenie. Nie zd¹¿y³a nawet powiedzieæ, czy spe³ni jego
probê, czy te¿ nie.
Oona wyobra¿a³a sobie, jakby to by³o, gdyby gdzie w ksi¹¿ce Jiminy znala-
z³a opis spotkania Horna i Berrymana. By³by to ciekawy rozdzia³.
S¹dzi³a, ¿e Horn powinien wygraæ. Ju¿ zdarzy³y siê dwa zamachy na jego
¿ycie. Kiedy zza menu strzeli³ do niego kuchmistrz restauracji, ale chybi³. Innym
razem zosta³ ranny, ale prze¿y³.
Je¿eli Tomowi Berrymanowi siê uda, bêdzie to naprawdê niesprawiedliwe,
myla³a. Zupe³nie jakby kto siê zasadzi³ zza krzaków na cz³owieka, który nicze-
go siê nie spodziewa. Jimmie Horn zostanie mêczennikiem. Jednak dosz³a do
wniosku, ¿e nic jej to nie obchodzi. Berryman ju¿ zdo³a³ j¹ przekonaæ, ¿e zabicie
Horna jest konieczne. Z ksi¹¿ki Jiminy wynika³o, ¿e Horn nie tylko siê liczy z tym,
¿e zostanie zabity, ale równie¿ uwa¿a to za nieuniknione.
Pomyla³a, ¿e ci¹gle jeszcze nie zna Berrymana tak dobrze, jakby chcia³a. Ich
znajomoæ zanadto uderza³a jej do g³owy. Mo¿e zreszt¹ dlatego tak j¹ poci¹ga³?
¯o³nierz odstawi³ pusty kubek na tacê.
Kochanie, zobaczy³a wszystko w Nowym Jorku? A teraz chcesz poznaæ
Miasto Muzyki
*
? Bêdziesz kiedy w Dallas?
Oona otworzy³a ksi¹¿kê i udawa³a, ¿e czyta. Co ja tu robiê, myla³a. Chcia³a-
bym to wiedzieæ.
¯o³nierz ustawi³ siê tak, by widzia³a jego twarz.
Co ci powiem. Jedziesz do Miasta Muzyki
S³ucham? Oona uda³a zaskoczenie.
Po prostu usi³ujê grzecznie porozmawiaæ. ¯o³nierz umiechn¹³ siê rado-
nie. Jedziesz do Nashville. Po raz pierwszy? Tak, za³o¿ê siê, ¿e to pierwszy raz.
Masz racjê przyzna³a.
Na pewno ci siê spodoba. ¯o³nierz umiechn¹³ siê jak rozradowane dziec-
ko. To wiatowa stolica country. Ateny Po³udnia. Ojczyzna zmar³ego prezyden-
ta Andrew Jacksona.
Och, on naprawdê umar³? spyta³a Oona.
* Nashville s³ynie z festiwali country and western oraz z przemys³u wydawniczego
zwi¹zanego z t¹ muzyk¹ (przyp. t³um.).
147
¯o³nierz umiechn¹³ siê. Twarz mu siê wieci³a z podniecenia. Zapali³ cyga-
retkê tijuana. To samo pali³ na Times Square w Nowym Jorku.
Te¿ zapalisz? spyta³. To mia³ byæ ¿art. By to udowodniæ, szybko zgasi³
zapa³kê. Dym cygaretki pachnia³ trochê jak czekolada.
Zacz¹³ opowiadaæ Oonie historiê swojego ¿ycia. Mówi³ za ka¿dym razem,
gdy na niego spojrza³a, albo raczej gdy chcia³a wyjrzeæ przez okno. Wypali³ wiele
cygaretek i ci¹gle zamawia³ u stewardes kukurydzian¹ whisky.
Ha, ha, ha chichota³. Pod koniec lotu Oona ci¹gle s³ysza³a ha, ha, ha.
Samolot wreszcie zacz¹³ kr¹¿yæ nad Nashville. Pod skrzyd³em mignê³a grup-
ka lni¹cych w s³oñcu drapaczy chmur. Wydawa³o siê, ¿e otaczaj¹ miasto jak d¿un-
gla. A gdzie w tej d¿ungli znajdowa³ siê Berryman.
W pierwszej klasie tego samego samolotu stewardesa budzi³a Joego Cubba-
ha. Gdy go poprosi³a, by zapi¹³ pasy, powiedzia³ jej, ¿e jest g³upia.
Zielony dodge polara sta³ zaparkowany naprzeciwko lokalu Amerykañskiego
Legionu w Belle Meade. Obecnoæ tego samochodu oznacza³a, ¿e w pobli¿u znaj-
duje siê Jimmie Horn.
Kwadrans po jedenastej Horace Mossoman, czarnoskóry detektyw w bia³ym
kapeluszu i granatowym garniturze biznesmena, do³¹czy³ do dwóch bia³ych de-
tektywów, Jerryego Ruocco i J.B. Montgomeryego, siedz¹cych w polarze.
Na ogó³ do ochrony Jimmiego Horna wyznaczano od dwóch do szeciu poli-
cjantów, ale gdy Horn owiadczy³, ¿e zamierza kandydowaæ do Senatu Federalne-
go, liczba ta wzros³a do omiu. Dziêki temu dy¿ury dobowe uk³ada³y siê w sche-
mat trzy-dwa-jeden, przez siedem dni w tygodniu. Na ogó³ samotny policjant mia³
dy¿ur od jedenastej w nocy do siódmej rano.
W nocy z trzeciego na czwarty lipca tym samotnym detektywem by³ Horace
Mossman. Ale trochê siê spóni³.
Pan Mossman jak zwykle spóniony. Ruocco, karc¹c partnera, spojrza³
na swój timex na z³otej bransoletce. Kwadrans to normalne dla Horacego.
Mossman, który dobiega³ trzydziestki i niedawno siê o¿eni³, stara³ siê uspra-
wiedliwiæ.
To przez ¿onê. Umiechn¹ siê radonie. P³acze, gdy wychodzê z domu.
Przepraszam, ale muszê uchyliæ okienko. Ruocco siêgn¹³ poprzez m³o-
dego policjanta.
Mossman wzruszy³ ramionami, poci¹gn¹³ za brzeg kapelusza i w³¹czy³ siln¹
latarkê paluszkow¹. Zacz¹³ czytaæ dzienny raport o zajêciach Horna.
Jest tu co ciekawego? spyta³.
J.B. Montgomery zajada³ w³anie trzeci¹ i ostatni¹ kanapkê z domowym kotletem,
od których zacz¹³ s³u¿bê. Pozostali detektywi nadali mu przezwisko Prze¿uwacz.
148
By³ dzi na trzech kolacjach poinformowa³ Mossmana. O szóstej z ro-
dzin¹. Potem do ósmej czarnuchy martwi³y siê, co mu zrobi¹ biali, a od dziewi¹-
tej biali siê martwili, co mu zrobi¹ czarni. Ci¹gle to samo gówno.
Mossman rozemia³ siê. Trzymaj¹c czerwony o³ówek, by podkreliæ to, co
mu siê wyda dziwne, szybko czyta³ rêczny zapis czynnoci Horna.
Podkreli³ nazwisko Lynch gdy zobaczy³ je po raz drugi.
Kto to jest Lynch? spyta³.
Jakie metr siedemdziesi¹t piêæ, siwe w³osy siêgaj¹ce do ko³nierzyka. Nosi
ciemne okulary w stylu gwiazd filmowych. Znajomy Santo Massimina.
Czerwony o³ówek znów zawis³ nad papierem.
A co siê sta³o o czwartej trzydzieci piêæ? Hipis wymienia ucisk rêki
z panem Hornem. Czy to co znaczy?
Och, tak Dodaj do tego hm ¿e nieznany d³ugow³osy mê¿czyzna
próbowa³ ee dgn¹æ pana Horna w brzuch. Ma³y pieprzony punk, wiesz, co
to za typki
Wariat?
Nie Jimmie tylko siê rozemia³. Chyba musi go znaæ. Pogada³ z nim
chwilê. Ale jutro go sprawdzimy.
Zrobiê notatkê powiedzia³ Mossman.
Doskonale. Trzeba mu siê dok³adnie przyjrzeæ.
M³ody czarny detektyw napisa³ notatkê i podkreli³ j¹ czerwonym o³ów-
kiem. Poda³ notes Montgomeryemu, który parafowa³ zmianê wprowadzon¹ do
raportu.
Nastêpnego wieczoru Nashville Citizen-Reporter wydrukowa³ tê parafo-
wan¹ notatkê, a tak¿e nekrolog J.B. Prze¿uwacza Montgomeryego.
Gdy po raz pierwszy zobaczy³em zdjêcia Joego Cubbaha publikowane przez
United Press, pomyla³em o ksi¹¿ce Gang, który nie potrafi³ strzelaæ.
W zbli¿eniu Joe Cubbah wygl¹da³ jak pisarz James Breslin. Odnosi³o siê
wra¿enie, ¿e jest w³acicielem jakiego baru. Mia³ chochlikowaty umiech.
Kupi³em od U.P. kilka zdjêæ za siedem dolarów piêædziesi¹t. W tej chwili Joe
Cubbah spogl¹da na mnie z fotografii. Ogarniaj¹ mnie nieprzyjemne uczucia,
zw³aszcza gdy widzê ten weso³y umiech ¿artownisia.
Cubbah wysiad³ z samolotu krótko po dziewi¹tej. Wysoki mê¿czyzna w koszu-
li rodeo czeka³ ju¿ na niego przy bramce i wrêczy³ mu szar¹ kopertê. W kopercie
znajdowa³y siê szkice twarzy Berrymana. Wynajmuj¹c samochód w firmie Avis,
Cubbah obejrza³ rysunki. A poniewa¿ by³ niepoprawnym ryzykantem absolutne
przeciwieñstwo Berrymana podpisa³ formularz wynajêcia samochodu w³asnym
nazwiskiem.
149
To dziwne, ale w odpowiednich warunkach Joe Cubbah doprowadzi³by wiêk-
szoæ ludzi do miechu. Zna³ mnóstwo weso³ych historyjek o mafii i opowiada³ je
u¿ywaj¹c co najmniej dziesiêciu ró¿nych akcentów. Bardzo dobrze odgrywa³ Ojca
Chrzestnego, ale uwa¿a³, ¿e to potrafi¹ wszyscy. Naladowa³ równie¿ Carla Gam-
bino, a tego, jak twierdzi³, nikt nie potrafi.
Porucznik Mart Weesner pozna³ Cubbaha w nieszczêliwej dla siebie chwili.
Ko³o pó³nocy jedli razem jajka i popijali kaw¹ w Burger Boy. Cubbah wszed³
tam za têgim m³odym policjantem.
Weesner przyjecha³ do miasta, by obj¹æ s³u¿bê nastêpnego rana, podczas de-
filady Czwartego Lipca i wycigów samochodowych. Powiedzia³ Cubbahowi, ¿e
w Holiday nie mo¿e zasn¹æ.
Joe Cubbah pomyla³, ¿e policjant mo¿e nie tyle ma k³opoty ze snem, co
szuka sobie kobiety i próbuje zapolowaæ na jak¹ sympatyczn¹ kelnerkê.
Widzia³em neon na Holiday Inn powiedzia³. G³osi: Witajcie, ko-
chane majoretki. Móg³by równie dobrze oznajmiaæ: ¯egnaj, Joe Cubbahu. Nie
zostanê tam. Ci idioci witaliby dziewczyny fanfarami.
Weesner g³ono siê rozemia³.
Jak mylisz, co oni teraz robi¹? spyta³ Cubbah. Pewnie t³uk¹ szklanki
w basenie.
Jedna z kelnerek z Burger Boy zapamiêta³a Cubbaha. Pamiêta³a, ¿e wi-
dzia³a, jak têgi policjant stanowy wyprowadza³ go na dwór i pokazywa³ drogê
do Irlandzkiego Baru. Potem jeszcze widzia³a ich obu jad¹cych wozem patro-
lowym.
Irlandzki Bar to parodia irlandzkiego pubu. Przygarnia bogatych prowin-
cjonalnych piosenkarzy. Jest tam gruby pianista nazywany Dave Deliryk, lepszy
artysta ni¿ po³owa milionerów, którzy tu przychodz¹.
Weesner i Joe Cubbah, wa¿¹cy razem oko³o dwustu trzydziestu funtów, s³u-
chali gry T³ustego Davea. Siedz¹c obok siebie przy barze wygl¹dali jak para
zapaników.
Ich rozmowa dotyczy³a dwóch rzeczy: kobiet i wojska.
By³em w wojsku w tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym trzecim roku, stacjo-
nowa³em w Fort Bragg, Karolina Pó³nocna powiedzia³ Joe Cubbah.
I co tam robi³e? spyta³ Weesner.
Nic. By³em bokserem. Nie mia³em ¿adnego stopnia, po prostu boksowa-
³em. Walczy³em z facetem nazwiskiem Pepper co tam, który póniej przegra³
z Marcianem. Boksowa³em te¿ wszystkich ¿andarmów w barach.
150
A ja boksowa³em nowicjuszy z marynarki. Weesner umiechn¹³ siê sze-
roko.
Tak. Na pewno. O, widzê, ¿e ten gruby przy pianinie podoba siê tu wszyst-
kim paniom. A jak twój mundur? Przyci¹ga kobiety? Pamiêtam, ¿e dziewczyny
z Po³udnia lubi¹ mundury. Gdy wróci³em do Filadelfii, nosi³em mundur, a dziew-
czyny szala³y na moim punkcie.
Weesner rozemia³ siê.
Zamówili i wypili nastêpn¹ kolejkê, potem Weesner uderzy³ w bar pe³nym
kuflem.
Zaczynam mieæ dosyæ. Pokiwa³ g³ow¹. Wiesz, ¿e jutro mam cholern¹
s³u¿bê?
Tak. Cubbah otar³ usta. Musisz chodziæ za burmistrzem. Wzi¹³ garæ
orzeszków. S³uchaj, jad³e kiedy m¹twy? Próbowa³e scungilli? Mam ochotê
na m¹twy. Rozemia³ siê. Wiem, wiem, ty masz ochotê tylko na to, by wróciæ
do hotelu i zabawiæ siê.
Muszê ju¿ iæ. Martin Weesner wsta³ i zawo³a³ o rachunek.
Joe Cubbah wzi¹³ jeszcze trochê orzeszków i rozrzuci³ je jak koci do gry.
Gdy jechali niebieskim plymouthem, Weesner mia³ czkawkê i odbija³o mu
siê; co chwila za to przeprasza³. Zaparkowali radiowóz w pobli¿u sklepu z owo-
cami morza.
Cubbah sprawdzi³, czy drzwiczki po obu stronach s¹ dobrze zamkniête.
S³uchaj powiedzia³. Muszê ciê poprosiæ, ¿eby zdj¹³ mundur.
Weesner rozemia³ siê, ale zaraz zobaczy³ w lewej rêce Cubbaha nó¿ z czte-
rocalowym ostrzem.
Hej, Joe! Wytrzewia³ w jednej chwili. Jeste naprawdê zabawnym fa-
cetem, ale
Cubbah wcisn¹³ ostrze w fa³dy t³uszczu na brzuchu Weesnera.
Nie bêdziemy wiêcej rozmawiaæ. Jestem zdenerwowany. Móg³bym pope³-
niæ b³¹d. Nic nie mów, chyba ¿e o co zapytam Zdejmij koszulê i rzuæ j¹ na ty³
samochodu.
Policjant mia³ k³opoty z rozpiêciem guzików swojej ciasnej koszuli khaki.
W koñcu jednak mu siê uda³o. Mia³ zadziwiaj¹co bia³¹ klatkê piersiow¹, prawie
bez w³osów.
A teraz spodnie nakaza³ Cubbah.
Nie brzmia³o to jak ¿art, wiêc Weesner zdj¹³ spodnie i rzuci³ je na tylne
siedzenie. Siedzia³ za kierownic¹ w bielinie, skarpetkach i butach i próbowa³
wykombinowaæ jaki sposób na uratowanie siê, ale nic mu nie przychodzi³o do
g³owy.
Joe Cubbah w³¹czy³ radio.
Pamiêtaj, ¿e nie chcê ciê zraniæ. Trzyma³ nó¿ na gardle Weesnera. Wierz
mi, nie chcê ciê zraniæ powiedzia³ wbijaj¹c ostrze g³êboko. Potem je wyci¹gn¹³.
151
Thomas Berryman jad³ pón¹ kolacjê w Le Passy, jednej z najdro¿szych
i najelegantszych restauracji na rodkowym Po³udniu. W sali by³o bardzo cicho;
minê³a ju¿ dziesi¹ta. Stara drewniana pod³oga trzeszcza³a ³agodnie pod stopami
kilku kelnerów, chodz¹cych drobnymi afektowanymi kroczkami.
Trzeci lipca by³ dla Berrymana d³ugim, pracowitym dniem. Teraz z trudem oczysz-
cza³ umys³ z myli o pracy. Perfekcjonista siedz¹cy w nim pracowa³ po godzinach.
Dzieñ zacz¹³ siê o ósmej rano. Wtedy Berryman ruszy³ za Bertem Pooleem.
Poole znów odwiedzi³ sztab wyborczy Horna, a potem wsiad³ do miejskiego au-
tobusu i pojecha³ do Farmerskiego Domu Towarowego. Beryman by³ pewny, ¿e
Poole ma w kieszeni marynarki swoj¹ wielk¹ czterdziestkê czwórkê. Chodzi³ po
miecie przez ca³y ranek jak Napoleon.
Wczesnym popo³udniem Poole wróci³ do domu (Jimmie Horn polecia³ na
krótko do Memphis) i Berryman postanowi³ zmieniæ samochód, ¿eby nie powi¹-
zano go z czarnym galaxie. Z tego samego powodu zmieni³ hotel.
Nowy samochód by³ niebieskim dartem z siedemdziesi¹tego czwartego roku.
Berryman wybra³ go, bo wygl¹da³ jak typowy wóz dla biznesmena.
Nowym hotelem by³ Holiday Inn na West End Avenue, w pobli¿u Vander-
bilt. Melduj¹c siê poda³ nazwisko Foster Benton z rozlewni coca-coli w Atlancie.
Powiedzia³, ¿e zostanie do szóstego lipca.
Teraz rozkoszowa³ siê gor¹c¹ kaw¹ z cykori¹.
Myla³ o swojej zdolnoci koncentracji. Patrz¹c na kawê wiruj¹c¹ w fili¿an-
ce przypomnia³ sobie, ¿e w³anie dziêki tej umiejêtnoci koncentracji ma jedyn¹
w swoim rodzaju przewagê nad przeciwnikami. Kontrolowa³ ka¿d¹ chwilê, oni
nie. Tak, kontrolowa³ ka¿d¹ chwilê.
Potem zacz¹³ obliczaæ swoje dochody. Ile bêdzie mia³ po wykonaniu roboty
w Tennessee? Co oko³o dwustu dwudziestu tysiêcy wyliczy³ szybko. Nie opo-
datkowane. £adna sumka na ¿ycie w Meksyku.
Gdy tak siedzia³ nad kaw¹, popatrzy³ na swoje rêce, owietlone wieczk¹
stoj¹c¹ na stole.
Dr¿a³y.
Lekkie, sta³e, jakby mechaniczne dr¿enie, uwydatnione jeszcze wyraniej
dr¿eniem kawy w fili¿ance.
Nie móg³ oderwaæ oczu od swoich r¹k.
Silne, ciemne palce zacisnê³y siê na delikatnej porcelanie Wedgwood. Palce
pianisty, powiedzia³a kiedy Oona Quinn. Teraz dr¿a³y.
Na ustach Berrymana pojawi³ siê lekki umiech. Punk mrukn¹³. Hej,
punku, przydasz mi siê.
152
153
Czêæ szósta
Kontrakt
na Jimmiego Horna
wykonany
154
155
Nashville, 4 lipca
Bert Poole obudzi³ siê i stwierdzi³, ¿e przespa³ ca³y Czwarty Lipca. Zapada³
ju¿ wieczór. Pochmurny, purpurowy wieczór.
Zerwa³ siê na równe nogi wywracaj¹c lampê ze zdjêciem Martina Luthera
Kinga. Lampa siê zbi³a, tak samo jak naczynia, które str¹ci³ z kuchenki. Uderzy³
siê o krzes³o. Jak to do mnie pasuje, pomyla³. Po tych miesi¹cach planowania po
prostu zaspa³. Teraz ju¿ nigdy nie poczuje siê jak doros³y mê¿czyzna. Wyszed³
z domu gotowy do stoczenia walki z kimkolwiek i o cokolwiek, byle walczyæ.
Po kilku minutach znalaz³ siê przed otwart¹ restauracj¹ Dobbsa.
Wszed³ do rodka i natychmiast wytrzeszczy³ oczy na dwóch pajaców w z³o-
tych b³azeñskich czapkach. Siedzieli nad pustymi talerzami i szklankami z coca-
-col¹. Z graj¹cej szafy rozlega³a siê piosenka Merle Haggard.
Gdy podesz³a kelnerka, Poole zamówi³ hamburgera z sosem Tysi¹c Wysp
i koktajl mleczny.
Co takiego mruknê³a kelnerka zapisuj¹c zamówienie. Koktajl mleczny!
Poole by³ rozgor¹czkowany. Czo³o mia³ mokre od potu.
Tak potwierdzi³ nerwowo, mówi¹c akcentem cz³owieka z ulicy. Przy-
szed³em tu na kolacjê, rozumiesz? Zamówi³em, tak? Wiêc czego narzekasz?
Kelnerka umiechnê³a siê zalotnie.
Prawie nikt nie zamawia o tej porze koktajli mlecznych powiedzia³a.
Nie o czwartej rano.
Poole zakry³ twarz rêkami i rozemia³ siê. Patrzy³ przez palce na zegar nad lad¹.
By³a jeszcze noc. Jednak siê nie poszkapi³. Dochodzi³a dopiero czwarta nad ranem.
Proszê te¿ o czarn¹ kawê doda³.
156
Jak zwykle, Czwarty Lipca zosta³ uczczony takimi samymi jak co roku ha³a-
liwymi programami radiowymi z mnóstwem gadania. Diskd¿okej z rannego dy-
¿uru wypali³ w studiu ca³e opakowanie zimnych ogni, a potem puci³ p³ytê z John-
nym Cashem i Tammy Wynette piewaj¹cymi Gwiadzisty Sztandar.
Dzieñ zapowiada³ siê gor¹cy. Ju¿ o w pó³ do ósmej ludzie nosili przeciws³o-
neczne okulary, jak w po³udnie.
Thomas Berryman, równie¿ w ciemnych okularach, siedzia³ nad ¿eberkami
i sadzonymi jajkami w barze Gails na Turnpike. Ale bardziej ni¿ jedzenia po-
trzebowa³ aktualnych informacji.
Porozmawia³ z m³odym pracownikiem stacji benzynowej, nazywanym Wuj
Smith Tarkanian. Wuj Smith nie mia³ nawet dwudziestu piêciu lat; na niadanie
jad³ dwa æwierækilowe steki z miêsa od szynki, hojnie polane t³uszczem.
Tylko spokojnie mówi³ sobie Berryman.
Gram w to cholerstwo od siedmiu lat odezwa³ siê g³ono do Tarkania-
na. A zna³em faceta, który trafi³ szeæ razy, raz za razem.
Tarkanian ¿u³ szynkê i popija³ kaw¹.
To chyba wygra³ z piêædziesi¹t tysiêcy zauwa¿y³.
Obaj zachichotali. Rozmawiali o zak³adach futbolowych. Ch³opak ze stacji
benzynowej sprzedawa³ równie¿ zestawienia wyników rozgrywek. W kieszeniach
roboczego kombinezonu mia³ ich kilka.
To nadzwyczajne powiedzia³ Berryman. Czyta³em artyku³y faceta, który
pisze o sporcie. Mówi, ¿e wygra³ siedemnacie tysiêcy. To Larry Merchant.
Te¿ czyta³em, w Sport Illustrated oznajmi³ Tarkanian. Co za gów-
niarz.
Rzeczywicie.
Nosi d³ugie w³osy. Wygl¹da tak, jakby nie szanowa³ starszych.
Ma trzydzieci piêæ lat.
Hm Pamiêtam to zdjêcie Lyndona Johnsona i, jak on tam siê nazywa³,
McGoverna mówi³ dalej Tarkanian. Wielkie Uszy mia³ cholernie d³ugie w³o-
sy Ile p³acili w Hotlanta? Dziesiêæ do jednego?
Piêtnacie. Lepiej porozmawiaj z bukmacherem.
Piêtnacie to ca³kiem sporo kombinowa³ m³ody cz³owiek. Wcale nie-
le. Mo¿na uzyskaæ potem dziewiêædziesi¹t jeden procent, cz³owieku. Powinie-
ne to wiedzieæ. Zamówisz jeszcze jedn¹ kawê? Pani Bo-reen! zawo³a³ do star-
szawej kelnerki. Daj mojemu przyjacielowi dolewkê tej boskiej kawy!
Berryman umiechn¹³ siê. Siedzia³ przy ladzie i patrzy³ na swoje rêce. Wczo-
rajsze dr¿enie ca³kowicie ust¹pi³o. Zapali³ cygaretkê.
Wiesz celowa³ cygaretk¹ w Tarkaniana Lyndon zostanie zapamiêtany
jako jeden z najwiêkszych prezydentów.
* Fahrenheita, czyli 46 stopni Celsjusza (przyp. t³um.).
157
Nie w¹tpiê przyzna³ Tarkanian. Zni¿y³ g³os. Bo nied³ugo bêdziemy tam
mieli czarnucha. Potem ¯yda. A potem kobietê, tak¹ jak panna Gail, która tu go-
tuje. Mo¿esz mi wierzyæ.
Wierzê ci powiedzia³ Berryman. Mylê, ¿e masz racjê.
Zawsze mam racjê owiadczy³ Wuj Smith. Mam racjê zawsze wtedy,
gdy nie chcê, by moje przepowiednie siê spe³ni³y.
Berryman zap³aci³ i wyszed³ z baru radonie umiechniêty. Czu³ siê doprawdy
doskonale, nie mia³ nawet md³oci po zbyt obfitym posi³ku. Spojrza³ na jezdniê i zo-
baczy³, ¿e zat³oczona jest samochodami jad¹cymi do Nashville na paradê. Pog³adzi³
swoje krótkie w³osy i przez moment zastanawia³ siê, czy Oona siê z nim spotka.
godzina 10.30
Obstawa Horna nie czu³a siê zbyt pewnie w ten poranek czwartego, a m³ody
Santo Massimino w póniejszych godzinach musia³ daæ sobie radê z ca³ym za-
mieszaniem.
Naczelnik policji w Nashville, m¹dry jak stara sowa, podj¹³ wszelkie rodki
ostro¿noci. Naczelnik Carl Henry rozumia³ doskonale, ¿e mo¿e siê przydarzyæ
co z³ego.
Pojawi³ siê przed Massiminem wychodz¹c zza dekoracji i spróbowa³ wyja-
niæ problem zbyt wielu rz¹dz¹cych tu szefów. Odbywa³o siê to na stadionie pi³-
karskim Dudley Field.
Stary naczelnik otworzy³ usta tak szeroko, ¿e móg³by siê w nich zmieciæ
nietoperz. By³ zdenerwowany, a zarazem bezsilny.
Panie, panie, pan to Mass-i-mino? spyta³ przekrzykuj¹c odbywaj¹ce pró-
bê tr¹bki i cymba³y.
Massimino umiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹ nie patrz¹c na Henryego. W³anie
pomyla³, ¿e da wszystkim VIP-om, którzy usi¹d¹ na trybunie honorowej, wie¿e
p¹czki ró¿ do butonierek. Mia³ ku temu dobry powód: za sam¹ obietnicê wymie-
nienia w gazecie nazwisk wa¿nych osobistoci zdoby³ dla czarnego polityka tak
wspania³e miejsce jak stadion pi³karski. Trybuny wygl¹da³y na zat³oczone, cho-
cia¿ prawie nikt nie zauwa¿y³, ¿e co najmniej czwart¹ czêæ siedzeñ sprytnie przy-
kryto ogromnymi flagami. Ale, jakby powiedzia³ Massimino, tak w³anie wygl¹-
da showbiznes.
Henry delikatnie po³o¿y³ rêkê na sportowej marynarce Massimina.
Burmistrz prosi³ mnie, bym z panem porozmawia³ owiadczy³. No, po
prawdzie tego nie zrobi³, ale i tak z panem porozmawiam. Szef uniós³ ciê¿k¹
rêkê i wymierzy³ palec wskazuj¹cy w równe rzêdy sk³adanych krzese³ stoj¹cych
na boisku. Czy tam bêd¹ policjanci stanowi?
158
Massimino, który nigdy siê nie mia³, tym razem wybuchn¹³ miechem.
Poda³ ró¿ê staremu dygnitarzowi, którego rêce pokrywa³y w¹trobiane plamy.
Bez urazy powiedzia³ ale dzi chcia³bym, ¿eby wszystkim zaj¹³ siê g³ów-
ny komendant stanowej policji.
Rozumiem. Henry skin¹³ g³ow¹. Czuje siê pan odpowiedzialny. To do-
brze.
Dzi najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest to, by wszyscy wykazali ogromny entu-
zjazm. Massimino wyszczerzy³ zêby w umiechu. Jednak niech pañscy lu-
dzie pilnuj¹, by Jimmie Horn nie zosta³ zgnieciony przez entuzjastycznych stron-
ników.
Stary kongresmen przygl¹da³ siê im wk³adaj¹c ró¿ê do butonierki.
Henry mrugn¹³ do niego. Odchrz¹kn¹³, wzi¹³ g³êboki oddech.
No dobrze powiedzia³ do Massimina. Chyba jako bêdziemy musieli
sobie poradziæ. Wiecie zwróci³ siê jednoczenie do Massimina i do starego dy-
gnitarza nie chcia³bym, ¿eby kto mu dzi odstrzeli³ ty³ek.
Doskonale. W³anie o to chodzi potwierdzi³ Massimino.
Stary mê¿czyzna pow¹cha³ ró¿ê.
Naczelnik Henry odchrz¹kn¹³ jeszcze raz. Odst¹pi³ krok do ty³u i poklepa³
swoje walkie-talkie.
Niech pan pozostaje w kontakcie, Santo. Potem spojrza³ na mrowi¹ce siê
od ludzi stopnie trybun, jak rzymski genera³ na Koloseum. Mia³ dzi z jakiego
powodu z³e przeczucia. Ci ch³opcy ze stanowej nie s¹ wcale tacy li stwier-
dzi³. Ale za bardzo bym na nich nie polega³.
Stary dygnitarz rozemia³ siê s³ysz¹c tê uwagê.
Ja te¿ bym na nich nie polega³ powiedzia³ ci¹gn¹c Massimina za rêkaw.
S¹ malowniczy, ale nic wiêcej.
Joe Cubbah przechadza³ siê przed rzêdami sk³adanych metalowych krzese³
i mówi³ sam do siebie.
By³o mu za gor¹co. Mia³ mokre plamy na koszuli, a z krêconych czarnych
w³osów krople potu spada³y na mundur Martina Weesnera. W Filadelfii nie zda-
rza siê taka pieprzona nieludzka pogoda, mrucza³. Jaki dupek powiedzia³ mu, ¿e
na stadionie jest sto piêtnacie stopni
*
. Gdy wszed³ w cieñ podium, temperatura
spad³a co najmniej o dziesiêæ stopni.
Krzykn¹³ na jakiego rudow³osego ch³opca pij¹cego wino, a m³odzieniec
pos³usznie wyrzuci³ butelkê i nawet przeprosi³.
Cz³owieku, nigdy nie przepraszaj poradzi³ mu Cubbah. Po prostu b¹d
ostro¿niejszy. Rozumiesz? B¹d ostro¿niejszy.
Wypatruj¹c Thomasa Berrymana kr¹¿y³ wokó³ podium. Cieszy³ go sposób,
w jaki t³um siê rozdziela na widok jego munduru, by go przepuciæ. Pomyla³,
¿e rozumie, dlaczego ch³opcy z gór opuszczaj¹ dom, by zostaæ szeryfami.
* Fahrenheita, czyli 46 stopni Celsjusza (przyp. t³um.).
159
W zamkniêtej lo¿y, na której drzwiach widnia³a wywieszka Gocie, Jimmie
Horn siedzia³ sam na odleg³ym koñcu z³otej ³awki. £awka bieg³a wzd³u¿ wszyst-
kich ló¿; w ka¿dej by³o pe³no z³otych koszul i z³otych kasków.
Tak jak wymagaj¹ tego zwyczaje Po³udniowej Ligi Pi³karskiej, lo¿e wy³o¿o-
ne by³y dywanami od ciany do ciany.
W pokoju znajdowa³o siê co najmniej dwadziecia osób, ale wszyscy milcze-
li. Lo¿a sprawia³a wra¿enie martwej wyspy wród morza ha³aliwego t³umu.
O dziesi¹tej trzydzieci piêæ podszed³ do Horna jego sekretarz prasowy. Roz-
pocz¹³ rytua³, jaki zwykle odgrywa³ przed wa¿nymi przemówieniami swojego szefa.
Uklêkn¹³ i jego twarz znalaz³a siê na poziomie twarzy siedz¹cego Horna.
Jest za dwadziecia piêæ jedenasta szepn¹³.
Jimmie Horn tylko skin¹³ g³ow¹.
O dziesi¹tej czterdzieci piêæ sekretarz prasowy powtórzy³ procedurê, poda-
j¹c Hornowi czas.
Jimmie Horn jeszcze raz skin¹³ g³ow¹, wymówi³ imiê sekretarza i wsta³.
Teraz wszyscy obecni w pokoju zaczêli rozmawiaæ. Rozleg³ siê miech.
Cisza! Proszê o ciszê! Santo Massimino klasn¹³ w rêce i zacz¹³ siê prze-
chadzaæ po pokoju. Po jakim czasie podszed³ do Jimmiego Horna i spyta³, co
o tym wszystkim myli.
Horn umiechn¹³ siê.
Naprawdê chcesz wiedzieæ?
Tak odpar³ Massimino. Naprawdê.
No wiêc kiedy ³owi³em na jeziorze Waalden z wios³owej ³ódki po-
wiedzia³ Horn. To by³ bardzo zimny dzieñ. Moczy³em rêce w wodzie Z³apa-
³em suma i ³adnego okonia. Jednak czasami po³ów siê nie udaje.
Gdy Jimmie Horn pojawi³ siê w czarnym wyjciu betonowego tunelu, Joe
Cubbah pobieg³ do przodu i do³¹czy³ do kilku miejskich policjantów, którzy ru-
szyli na spotkanie burmistrza.
Jimmie Horn by³ wysoki i dobrze zbudowany, ale Cubbah pomyla³, ¿e wy-
daje siê lekko zdenerwowany.
Dwaj kowboje przejechali w galopie na koniach, strzelaj¹c na wiwat. Joe
Cubbah tak siê wystraszy³, ¿e o ma³o nie zestrzeli³ jednego z nich z konia.
Thomasowi Berrymanowi ka¿dy najmniejszy nawet drobiazg wydawa³ siê
wyj¹tkowo wa¿ny, a jednoczenie absolutnie nieistotny.
Wzi¹³ gruby skórzany pasek, szeroki na jakie osiem centymetrów. Obwi¹-
za³ go wokó³ ¿eber tak ciasno, jak tylko móg³. Zaczê³o mu siê odbijaæ niada-
niem.
Teraz bêdzie ryzykowna chwila, pomyla³. Ca³y spokój, który poczu³ pod-
czas niadania, ulotni³ siê, a powróci³o lekkie dr¿enie r¹k, którego dowiadczy³
poprzedniego wieczoru.
160
Chwyci³ krzes³o stoj¹ce za biurkiem w jego hotelowym pokoju. Stan¹³ na
³ó¿ku. Przysun¹³ krzes³o do ciany z tapet¹ we wzór ogrodów wersalskich.
Zdj¹³ z kanapy pokryte aksamitem poduszki i ostro¿nie u³o¿y³ je na krzele.
Wreszcie wzruszy³ poduszki z ³ó¿ka i umieci³ je na poduszkach z kanapy.
Oparcie krzes³a znajdowa³o siê teraz na poziomie jego brody.
Zmierzy³ odleg³oæ do drzwi.
Otworzy³ drzwi. Wyjrza³ na korytarz. Czarne pokojówki ju¿ rozpoczê³y po-
ranne sprz¹tanie. Przy pracy rozmawia³y, odkurzacze szumia³y, ale na ogó³ pano-
wa³a ca³kowita cisza. Pachnia³o kurzem, który unosi³ siê z pod³ogi. Perfumowa-
nym kurzem.
Stoj¹c w otwartych drzwiach Berryman podniós³ pistolet magnum kaliber
czterdzieci cztery z t³umikiem. Przycisn¹³ rêkojeæ do skórzanego paska na ¿e-
brach.
Spogl¹daj¹c od czasu do czasu na pokojówki, podnosi³ i opuszcza³ broñ.
Przyciskaj¹c broñ do ¿eber, poci¹gn¹³ dwa razy za spust. Odleg³oæ od drzwi
do krzes³a wynosi³a szesnacie stóp.
Kule rozdar³y poduszki, kurz i pierze pofrunê³y po ca³ym pokoju.
Najbli¿ej pracuj¹ca pokojówka znajdowa³a siê o dwa pokoje dalej. Uk³ada³a
sobie na ramieniu stos bia³ych rêczników, jednoczenie nios¹c kilka kostek my-
d³a. Nikt na korytarzu nie us³ysza³ przyt³umionych strza³ów.
Berryman zamkn¹³ drzwi. Usiad³ i zdj¹³ pasek. Odrzut pistoletu pozostawi³
lekkie draniêcie na skórze. W brzuchu mu burcza³o.
Pistolet by³ nieporêczny i brzydki, ale nada siê do tej roboty. Mia³ nadziejê,
¿e jego w³asne nerwy sprawi¹ siê co najmniej w po³owie tak samo dobrze.
Po chodnikach Nashville snuli siê krzepcy farmerzy z krzywymi nogami.
Kciuki zak³adali za szlufki pasków.
Ich ¿ony nios³y wiatraczki, chor¹giewki z herbem Nashville, baloniki. Tymi
zabawkami wskazywa³y pomniki prezydenta Andrew Jacksona i niedosz³ego pre-
zydenta, choæ wielkiego mê¿a stanu, Henryego Claya. Ich dzieci by³y bardziej
zainteresowane tym, co parada konna pozostawi³a na jezdniach.
Samo ¿ycie ciekawi³o farmerów prawie tak samo, jak ¿ycie miasta.
Thomas Berryman czeka³ na wiat³ach na West End Avenue. wiat³a zmieni-
³y siê i pojecha³ ladem volkswagena, w którym siedzia³o piêæ hipisowskich dziew-
czyn.
Potem skrêci³ w spokojniejsze, jednokierunkowe ulice: na zachód, na po³ud-
nie, a gdy wróci³ na szersze aleje, przyspieszy³ do osiemdziesiêciu. Jeszcze jeden
drobny rodek ostro¿noci.
Na kolejnej ma³ej uliczce zobaczy³ czarnych.
Stara kobieta, wygl¹daj¹ca jak wariatka, gotowa³a bieliznê w wielkim saga-
nie.
161
Troje nastolatków w czarnych koszulach i miêkkich mêskich kapeluszach bie-
g³o przed siebie. Sprawiali wra¿enie, jakby uciekali przed policj¹.
Wielki czarny mê¿czyzna jecha³ bia³ym samochodem z odkrytym dachem.
Jego radio grzmia³o: S-Z-A-C-U-N-E-K.
Berryman zaparkowa³ w koñcu na wzgórzu ponad domem Berta Poolea.
Musia³ jeszcze raz wszystko sprawdziæ.
Schodz¹c ze wzgórza czu³ zapach sma¿onej ryby. Jeszcze raz rzuci³ okiem na
czarnego kowboja z Marlboro.
Zapi¹³ zielon¹ koszulê i zacisn¹³ mocniej zielono-czerwony pasek. Zielon¹
marynarkê w³o¿y³ dopiero w domku Poolea.
Ubrany w ten sposób wygl¹da³ jak postaæ z Jamesa T. Caina.
Bert Poole otworzy³ drzwi ubrany tylko w niebieskie d¿insy i zielone we³nia-
ne skarpetki.
Od szyi do stóp zwisa³ mu pion murarski, pêpek wystawa³ i wygl¹da³ jak
brodawka.
Z wnêtrza domu dobiega³a g³ona muzyka.
Jestem Marion Walker przedstawi³ siê Berryman. Przepraszam, ¿e za-
wracam panu g³owê w wiêto. Przyjecha³em ze sklepu Cain-Sloan.
Poda³ Pooleowi jedn¹ z wizytówek, które zbiera³ w³ócz¹c siê po Nashville.
G³osi³a Marion A. Walker, Cain-Sloan Co..
Bert Poole w pierwszej chwili wydawa³ siê zaniepokojony, ale zaraz siê
umiechn¹³.
Do diab³a powiedzia³ cichym, uprzejmym tonem hipisa nie pozwalaj¹
wam odpocz¹æ nawet w wiêta, co?
Berryman pokiwa³ g³ow¹.
Nie, proszê pana, rzeczywicie nie pozwalaj¹. Przypuszczam, ¿e ju¿ od
jakiego czasu próbowali siê z panem skontaktowaæ. Kazali mi tu dzi przyjæ, bo
w dni wolne od pracy ³atwiej kogo zastaæ w domu. S³ysza³em, ¿e FBI w ten sam
sposób ³apie dezerterów.
Poole spojrza³ na ulicê. Czarne dzieciaki jedzi³y na rowerkach Easy Rider.
No wiêc z³apa³ mnie pan powiedzia³. Chce pan odebraæ magnetofon
i fotel?
Nie wiem nic o magnetofonie odpar³ Berryman. Gdy rewidowa³ wcze-
niej to mieszkanie, znalaz³ tylko rachunek za fotel. Obawiam siê jednak, ¿e jest
pan nam winny równie¿ za le¿ankê. Br¹zow¹ le¿ankê. Nie zap³aci³ pan za ni¹ ani
jednej raty.
Bert Poole wybuchn¹³ miechem. Zgi¹³ siê wpó³, obj¹³ swoje nagie ramiona
i pociera³ je raz za razem.
Zabierze pan fotel od razu? zdo³a³ wreszcie wykrztusiæ.
Berryman podrapa³ siê po krótko obciêtych w³osach.
Ja sam nie odbieram mebli wyjani³. Nasz cz³owiek przyjedzie po nie-
go jeszcze dzisiaj.
162
Bert Poole nagle spowa¿nia³.
Dzi to niemo¿liwe.
Dlaczego? Przecie¿ pan chyba nigdzie nie wychodzi.
Pracujê u burmistrza Horna wyjani³ szybko Poole. Mogê panu oddaæ
fotel teraz. Albo to, albo bêdziecie musieli zaczekaæ Pracujê u burmistrza Hor-
na od wpó³ do drugiej i nie wiem, kiedy skoñczê. W³anie z powodu takich go-
dzin pracy nie mia³em czasu, by zap³aciæ ratê. Ale pieni¹dze mam. Poole zaczy-
na³ siê baæ.
Berryman znów podrapa³ siê w g³owê. Nie móg³ sobie pozwoliæ na to, by
zbytnio wystraszyæ Poolea. Umiechn¹³ siê.
No dobrze. W³aciwie, co mnie to obchodzi powiedzia³. Mog¹ sobie
poczekaæ do jutra na swój fotel. Niech siê odpieprz¹. Potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby
zawstydzony. Przykro mi, ¿e musia³em panu zak³ócaæ spokój w wiêto.
Mnie te¿ jest przykro, ¿e musia³ pan ¿e z mojego powodu musia³ pan tu
przyjæ. Poole znów mówi³ ³agodnym g³osem hipisa. Znów siê umiecha³.
Przecie¿ pan ma dzisiaj wolny dzieñ, prawda? Niech pan z tego korzysta.
Ucisnêli sobie rêce na progu i Berryman spojrza³ na zegarek By³a jedenasta
czterdzieci piêæ. Poole wyjdzie z domu o w pó³ do drugiej. Ju¿ nied³ugo, pomy-
la³. Wszystko uk³ada siê bardzo dobrze.
Pracownicy Horna usi³owali byæ ostro¿ni, rozs¹dni i sprytni.
Natychmiast po przemówieniu otoczyli burmistrza na stadionie Dudley jak
niepopularnego sêdziego po sobotnim popo³udniowym meczu futbolowym. Sza-
ra limuzyna ju¿ czeka³a, klimatyzator och³odzi³ j¹ niemal do mrozu. Wielcy spo-
ceni mê¿czyni wcisnêli siê do rodka jak tusze wo³owe. By³o ich omiu.
Przemówienie burmistrza wypad³o doskonale; Santo Massimino straci³ w tej
chwili prawie ca³¹ swoj¹ zwyk³¹ arogancjê, chocia¿ z jego sposobu mówienia
nikt by siê tego nie domyli³.
Horn zosta³ wepchniêty na tylne siedzenie, miêdzy radnego Pottyego Lyncha
i czarnego tajniaka, na którego mówiono Ozzie. Burmistrz krêci³ siê nerwowo.
O co wam chodzi? pyta³ ludzi siedz¹cych z przodu swoim miêkkim g³o-
sem. Niespodziewana obecnoæ policjantów stanowych na Dudley Field zdener-
wowa³a go tak samo, jak cadillac i Ozzie. Gdzie jest samochód ze sk³adanym
dachem na paradê? I co siê tu w³aciwie dzieje?
Kierowca ostro¿nie wyprowadza³ wielkie auto z parkingu. Przejecha³ obok
¿ó³tych szkolnych autobusów, przez alejki miêdzy samochodami, pod ceglanymi
³ukami i zwisaj¹cym dzikim winem.
Koniec z otwieranymi dachami odpowiedzia³ Jap Quarry z umiechem.
Parady siê dla ciebie skoñczy³y.
W Detroit ju¿ nie robi¹ takich wozów doda³ radca.
Santo Massimino, nowojorczyk przebrany za kalifornijczyka, przygl¹da³ siê
okienku tak, jakby to by³a jaka wa¿na mapa.
Kierowca z hukiem wjecha³ dwoma ko³ami na krawê¿nik.
163
Wszyscy pomyleli, ¿e to strza³y. Omiu mê¿czyzn na chwilê zastyg³o.
Gdy ko³a samochodu znów znalaz³y siê na jezdni, Horn zapali³ papierosa.
Zaci¹gaj¹c siê i wydychaj¹c dym rzuci³ parê ¿artów o swojej naiwnoci. I o ner-
wowoci innych.
Potty Lynch w koñcu zwróci³ siê do niego twarz¹ i zacz¹³ mu dawaæ dobre
rady. Jego niebieskie oczy patrzy³y bezmylnie. Opowiada³, ¿e jedzi³ samocho-
dami razem z rodzin¹ Kennedych.
Jimmie, pos³uchaj. Wygl¹da³ jak wcielony Pat OBrien. Pos³uchaj. Pi³-
ka znalaz³a siê na naszym polu. A my mamy dowiadczenie z takimi gównianymi
sytuacjami. To my musimy ciê pilnowaæ, bo sam siê nie upilnujesz.
Ten cz³owiek, pozuj¹cy na arystokratê z Bostonu, rozmieszy³ Horna. Mo¿e
dlatego, ¿e zachowywa³ siê jak wszystkowiedz¹cy.
Kogo masz na myli mówi¹c my? spyta³ Jimmie Horn swoim zwyk³ym
uprzejmym tonem. Czy masz jakiego asa w rêkawie? ¿artowa³. Jap, kto to
jest my? Nie chcesz mi powiedzieæ?
Jap Quarry tylko siê rozemia³.
Nie rozumiesz, ¿e on po prostu próbuje byæ twoim przyjacielem? powie-
dzia³ nie odwracaj¹c siê do ty³u. Zreszt¹ ca³a sprawa zaczyna byæ zbyt wielka,
by jego osobiste uczucia mia³y jakie znaczenie. Cz³owieku, do³¹cz do ekipy Horna.
Horn rozejrza³ siê zachowuj¹c obojêtny wyraz twarzy, tak charakterystyczny
dla ludzi z tajnych s³u¿b.
Jestem ee. James Lee Horn powiedzia³ i kandydujê do Senatu Sta-
nów Zjednoczonych. Jest mi niezmiernie mi³o, ¿e mog³em pana poznaæ.
Tajniak rozemia³ siê w sposób niespodziewanie ludzki.
Nie mieszkam w Tennessee wychrypia³.
Wreszcie do rozmowy w³¹czy³ siê równie¿ Santo Massimino. Podniós³ ciem-
ne okulary na czo³o.
Co za wspania³a przemowa wyszczerzy³ zêby. Jeste doprawdy dosko-
na³y.
Horn ³agodnie siê umiechn¹³ i poklepa³ po ostrzy¿onej g³owie.
Gdy limuzyna spokojnie czeka³a na czerwonych wiat³ach na West End Ave-
nue, z obu stron otoczy³a j¹ eskorta motocykli. Motocyklici stanêli bardzo blisko
samochodu, prawie na wyci¹gniêcie rêki.
Przez okienka samochodu wymieniono sygna³y za pomoc¹ gestów. Naciniê-
te klaksony jêcza³y najpierw cicho, a potem g³ono, wysokim tonem. Niewielka
zmotoryzowana karawana ruszy³a do centrum, nie zwa¿aj¹c na wiat³a sygnaliza-
cyjne.
Gdy dojechali do Ulicy Dziesi¹tej, przemknê³y obok nich zielone i bia³e re-
flektory potrzebne do filmowania. Jimmie Horn wyjrza³ przez okienko, zmarsz-
czy³ czo³o, a potem umiechn¹³ siê do rêcznej kamery Arriflex.
Po³udnie. Zawy³y syreny lotnicze. Oona Quinn sz³a cich¹, ocienion¹ uliczk¹
niedaleko Dudley Field. Nie myla³a o niczym. Widzia³a Horna, s³ysza³a jego
164
przemówienie na stadionie i czu³a panikê. Chcia³a porozmawiaæ z Berrymanem,
ale by³a z nim umówiona dopiero kwadrans po trzeciej.
Nieca³¹ milê dalej Thomas Berryman sta³ w parku, z rêk¹ wyci¹gniêt¹ przed
siebie. S³ucha³, jak ronie trawa.
Przypomnia³ sobie, ¿e nauczy³ siê w ten sposób odpoczywaæ, gdy za¿ywa³
peyotl, ale ten sam narkotyk skierowa³ Bena Toya na cie¿kê szaleñstwa. Patrz¹c
na przechodz¹ce obok stadko katolickich zakonnic i na m³odziutkie pary zako-
chanych, wchodz¹cych po schodach miesznego Partenonu w Centennial Park,
przypomina³ sobie ró¿ne rzeczy o Benie Toyu.
Jego wzrok pod¹¿a³ za spokojnymi zakonnicami. Dosz³y do kamiennego muru
i zatrzyma³y siê, jakby to by³ koniec mola. Wydawa³o siê, ¿e siê modl¹ za wszyst-
kich nieszczêników tego wiata. Modl¹ siê lub próbuj¹ ich zrozumieæ.
Berryman wzi¹³ lekki rodek uspokajaj¹cy, wiêc by³ wystarczaj¹co zrelakso-
wany, by tak staæ i nic nie robiæ. Mówi³ sobie: Pospacerujê tu do drugiej. Zjem
kanapkê, wypijê kawê, a potem wystartujê. Czu³ siê trochê tak, jakby prowadzi³
go autopilot.
Mia³ przy sobie radio tranzystorowe; s³ucha³ sprawozdania z parady i wyci-
gu na stadionie pi³karskim. Sprawozdawca powiedzia³, ¿e Horn i jego rodzina ju¿
wyjechali do ródmiecia. Mówi³ równie¿, ¿e podjêto wyj¹tkowe rodki ostro¿-
noci.
Prze³¹czy³ siê na stacjê nadaj¹c¹ muzykê i spacerowa³ kopi¹c kamienie, na-
dmuchuj¹c baloniki, rozmawiaj¹c z przechodniami, którzy zadowalali jego zmys³
kompozycji, uzupe³niaj¹c zieleñ parku. Taki rytualny relaks by³ mu niezbêdny.
Po wyjciu z parku mia³ umys³ tak ch³odny, jak tego oczekiwa³.
W tym czasie Oona Quinn wsiad³a do taksówki i kaza³a siê zawieæ na skrzy-
¿owanie Kingsbridge i Fullerton. W³anie tam znajdowa³ siê Farmerski Dom To-
warowy; tam Jimmie Horn pojawi siê publicznie po raz drugi tego dnia; tam rów-
nie¿ Berryman wyznaczy³ jej spotkanie.
Od drugiej dziesiêæ siedzia³a w restauracji Lums na Market Plaza. Mia³a
na sobie spodnie z marynark¹ od J.C.Penneya, dziêki czemu nie wyró¿nia³a siê
w t³umie. O w pó³ do trzeciej postanowi³a zadzwoniæ do ojca.
Lune obserwacje (Japa Quarryego):
Mylê, ¿e jedn¹ ze z³ych rzeczy, jakie robi telewizja powiedzia³ mi Quarry
pewnego leniwego popo³udnia po mierci Horna jest pokazywanie w dziennikach
sfilmowanych aktów przemocy. To jak cyrk. Jak powieci niezbyt wysokiego lotu.
Te filmy nie odtwarzaj¹ prawdy, nie budz¹ w tobie ¿adnych uczuæ.
Na przyk³ad sceny z zabójstwa Jimmiego. Wed³ug mnie nie oddawa³y praw-
dy. W tych scenach nie by³o obiektywizmu.
Pamiêtam programy telewizyjne po mierci Lyndona Johnsona. Takie smut-
ne. Takie pe³ne godnoci. Ogl¹daj¹c je, ¿a³owa³e, ¿e to siê wydarzy³o.
165
Mo¿e dlatego, ¿e dla mnie kamieniem probierczym s¹ uczucia, jakich do-
wiadcza³em, gdy po kolei umierali cz³onkowie mojej rodziny, nie rozumiem ta-
kiego nachalnego fotografowania mierci. Ale mo¿e te¿ tak byæ, ¿e ta nachalnoæ
stanie siê w telewizji czym normalnym. I tego siê czasami obawiam.
Celem wycigu wokó³ targu przy Farmerskim Domu Towarowym by³o od-
dzielenie dobrego ciasta, czyli bia³ych, od zakalca, czyli od czarnych wyborców
z Tennessee. By³o to dok³adne naladownictwo wycigów, jakie Santo Massimi-
no widzia³ w Newark czy Roxbury.
O wpó³ do trzeciej ¿¹dne wra¿eñ rodziny ustawi³y siê naprzeciwko piekarni
Better Crust i sklepu jubilerskiego. Na jednym z dachów suszy³a siê bielizna.
Rodziny te uzna³y, ¿e wol¹ obserwowaæ wycig ni¿ widzieæ Jimmiego Horna
w technikolorze.
Ch³opcy wspiêli siê na brudne przyczepy ci¹gników, a nawet na podpory ta-
blic og³oszeniowych Doktora Peppera Wrigley.
By³o to dzikie i podniecaj¹ce, ale równie¿ piêkne na swój demokratyczny
sposób.
Plac targowy znajduje siê sto piêædziesi¹t metrów poni¿ej Wê¿owego Wzgó-
rza. Widaæ z niego doskonale ca³e widowisko.
Bert Poole schodzi³ ze wzgórza. Przedziera³ siê przez wysok¹ do pasa trawê,
potyka³ o wystaj¹ce z ziemi kamienie, kopa³ je obcasami. Mia³ dziwne uczucie,
¿e idzie przez obcy kraj, przez Jamajkê czy Brazyliê.
Nie móg³ skupiæ uwagi na podium.
Patrzy³ w dó³, na rodziny licz¹ce sobie po dziesiêæ czy dwanacie osób, prze-
chodz¹ce po pobliskim polu. Niektóre dzieci depta³y po pomidorach i rozgniata³y
je, tañczy³y na nich, rzuca³y nimi w siebie jak miêkkimi pi³kami.
Poole spojrza³ na podium. Wznosi³o siê do poziomu dachu na handlowym
banku Po³udnia, a nad ludmi stoj¹cymi na tym dachu sta³o bia³e oko s³oñca w tym
najgorêtszym dniu roku.
Niski mê¿czyzna w miêkkim ró¿owym kapeluszu sta³ na podium przed mi-
krofonem. Kciuki za³o¿y³ za pasek, jak mened¿er dru¿yny baseballowej.
Pani Betty Lou Rice prze¿y³a osiemdziesi¹t dwie wiosny owiadczy³ prze-
krzykuj¹c radosn¹ wrzawê wiêtuj¹cego t³umu. Ma urodziny w tym tygodniu.
W tym tygodniu, w którym przypada Czwarty Lipca. Przyjecha³a tutaj. Przeje-
cha³a ponad sto mil, by zobaczyæ swojego m³odego ksiêcia, Jimmiego Horna.
Okrzyki. Oklaski.
Pani Rice w³anie mi powiedzia³a, ¿e gdy by³a m³odsza, zrobi³a to samo
¿eby zobaczyæ Hueya Longa z Luizjany.
Okrzyki. Oklaski.
166
W³aciciele pobliskich sklepów, ubrani w eleganckie garnitury i bia³e koszu-
le, stali w kolejce, by wrêczyæ starej czarnej kobiecie prezenty, na przyk³ad czar-
ne, wygodne pó³buty. Nie wydawa³o siê, by kobieta wiedzia³a, gdzie w³aciwie
siê znajduje, ale mimo to zas³ugiwa³a na mi³e umiechy. Jedyne s³owa, jakie wy-
powiedzia³a, brzmia³y Jim-mah Hone.
Cztery cadillaki wygl¹da³y tak, jakby p³ynê³y przez morze r¹k. S³oñce ryso-
wa³o gwiazdki i kó³ka na chromie, a chronione stal¹ opony wydawa³y dwiêki
tamy klej¹cej odrywanej od linoleum.
M³ody Massimino i Potty Lynch, siedz¹cy z przodu samochodu Horna, ma-
chali rêkami i umiechali siê tak, jakby ka¿dy w miecie ich zna³.
Joe Cubbah szed³ wród policjantów otaczaj¹cych limuzyny. Trzymaj¹c siê
klamki samochodu, szuka³ w t³umie Berrymana.
Dziesiêcioletnia Keesha i trochê starszy Mark Hornowie miali siê i paplali
w aucie jad¹cym przed ich rodzicami. W pierwszej limuzynie umieszczono ro-
dziców Horna.
Umiechniête czarne twarze i czarne rêce znika³y w tylnych okienkach samo-
chodów. Ludzie chcieli ciskaæ d³onie ka¿dego, kto nimi jecha³. Gdyby im siê to
uda³o, mówiliby potem, ¿e ucisnêli rêkê samego Jimmiego Horna.
Jimmie Horn czu³ siê zadowolony i radosny wród tego t³umu, w którym prze-
wa¿ali czarni. Czu³, ¿e mo¿e siê rozluniæ i wyst¹piæ jako istota ludzka, a nie jako
zjawisko.
Czarni ludzie, zw³aszcza ci ze wsi, dotykali Horna, by upewniæ siê, ¿e jest
rzeczywisty.
Chcieli, by i on ich dotyka³, a szczególnie, ¿eby dotkn¹³ ich dzieci i powie-
dzia³ im, ¿e zostan¹ doktorami albo prawnikami, albo nauczycielami. Czasami,
gdy Horn pochyla³ siê i mówi³ kilka s³ów do jakiego dziecka specjalnie w tym
celu uniesionego do góry, matka albo babcia zaczyna³y p³akaæ.
Ale na placu by³o zbyt g³ono, by kto s³ysza³, co on mówi. Wargi na umiech-
niêtych czarnych twarzach wymawia³y bezg³onie jakie s³owa, a on ciska³ lu-
dziom rêce, dotyka³ ich, g³aska³ puchate czuprynki ich dzieci.
Gdy pog³adzi³ g³owê jakiego umiechniêtego, wznosz¹cego radosne okrzy-
ki ch³opca, poczu³, ¿e ma w rêku zdjêcie.
By³a to fotografia czarnej rodziny, sk³adaj¹cej siê z osiemnastu czy dwudzie-
stu osób kobiety ubrane w sukienki z organdyny, mê¿czyni w garnitury, a wszys-
cy w kapeluszach. Stali upozowani z Marbleheadem Hornem przed jego sklepem.
Starszy Horn mia³ przewrotn¹ minê.
Na odwrocie widnia³y starannie wypisane podpisy ka¿dego cz³onka rodziny,
a tak¿e podpis ojca Jimmiego Horna.
Bert Poole przyj¹³ s³omkowy kapelusz w zielone paski od dziewczyny z grupki
nazwanej Uczennice dla Jimmiego, w³o¿y³ go na g³owê i dalej przedziera³ siê
przez t³um.
167
Zatrzyma³ siê przed dwoma bia³ymi ch³opcami. Nosili wywiechtane kapelu-
sze w stylu Georgea Wallacea. Na pierwszy rzut oka ¿aden z nich nie móg³ siê
poszczyciæ zbyt wysokim ilorazem inteligencji.
Chcia³bym wymieniæ siê na jeden z waszych starych kapeluszy zapropo-
nowa³ z umiechem. Dam wam za niego swój, nowy. Chcê tylko jeden. Mo¿ecie
zatrzymaæ drugi.
Ch³opcy popatrzyli na siebie i w ybuchnêli miechem.
Nie powiedzia³ w koñcu wy¿szy z nich dwóch. Nie jestemy frajerami.
Oczywicie, ¿e nie. Bert Poole znów siê umiechn¹³. Dam wam kilka dolarów.
Ch³opcy znów spojrzeli na siebie. Zupe³nie jakby mieli jeden mózg na dwóch.
Kilka, to znaczy ile?
Poole zdj¹³ swój kapelusz i w ³o¿y³ do niego portmonetkê.
Wecie tyle, ile uwa¿acie za uczciwe powiedzia³ do wy¿szego ch³opca.
Tylko tyle, nie wiêcej.
Wziêli po dwa dolary i uciekli ile si³ w nogach.
Prawie wszystkie sklepy na Plaza by³y zamkniête i mia³y opuszczone rolety.
Kobiety u¿ywa³y zaciemnionych wystaw jak luster.
Nawet bazar przed domem towarowym, przy którym widnia³ wielki napis
CZYNNE CA£¥ DOBÊ, 365 DNI W ROKU, by³ prawie pusty, zosta³o na nim
tylko kilku drobnych straganiarzy.
W jednym z szarych okien b³ysnê³o wiate³ko. Nie by³a to z³ota zapalniczka
Cartiera, której Tom przewa¿nie u¿ywa³, lecz zwyk³a Gillette Cricket.
Thomas Berryman zapali³ cygaretkê obserwuj¹c plac przez napis Drogeria
Farmerska.
Gra³ sam ze sob¹ w umys³ow¹ grê: myla³ o wszystkich zleceniach, które
wykona³. Porównywa³ stopieñ trudnoci tamtych prac z obecn¹. Pewna rzecz bu-
dzi³a jego obawy: dzisiejsza robota ca³kowicie ró¿ni³a siê od poprzednich. By³a
albo nadzwyczajna, albo szalona. I chocia¿ by³ w dziewiêædziesiêciu dziewiêciu
procentach pewny, ¿e podo³a, ci¹gle brakowa³o mu tego ostatniego procenta.
Potem przemknê³a mu przez g³owê myl, ¿e mo¿e umrzeæ. ¯e mo¿e umrzeæ
w³anie dzisiaj. Ta myl tak go opanowa³a, ¿e jego umys³ na chwilê siê wy³¹czy³.
Zogniskowa³ wzrok na neonie Drogeria Farmerska. Zastanawia³ siê, czy
Oona przyjdzie na spotkanie. Gdyby przysz³a, by³oby mu ³atwiej. Po strza³ach
nikt nie bêdzie zatrzymywa³ mê¿czyzny id¹cego w towarzystwie ¿ony. A najle-
piej, ¿eby kobieta p³aka³a.
Czerwony neon i s³abe wiat³o za szk³em oddzielaj¹cym sprzedawcê od klien-
tów stanowi³y jedyne owietlenie lokalu.
Zamykamy! zawo³a³ drogista z zaplecza. Zamykamy na przemówie-
nie. Otwieramy z powrotem o czwartej.
Berryman owin¹³ swoje magnum w kurtkê. Oprócz rewolweru, jego narzê-
dziami pracy by³y groszkowozielona koszula i zielone spodnie od garnituru. Za-
myli³ siê. Czu³ lekkie zdenerwowanie.
168
Rzuci³ niedopa³ek pod rega³. Rozdepta³ go. Zacisn¹³ mocniej pasek.
Drogista zakaszla³, ale Berryman to zignorowa³. Wyszed³ z ch³odnego sklepu
i zacz¹³ siê przepychaæ przez dobroduszny t³um jakby by³ kim wa¿nym.
Joego Cubbaha okropnie rozbola³a g³owa, a co gorsza, zaczê³o go krêciæ
w brzuchu.
S³oñce pali³o bia³ym wiat³em, ale on zdj¹³ przeciws³oneczne okulary. Mu-
sia³ rozró¿niaæ twarze, a przez ciemne szk³a nie widzia³ dobrze. Promienie ude-
rza³y go prosto w oczy, a ból g³owy wznosi³ siê od nasady nosa jak rozrastaj¹ce
siê drzewko.
Wydawa³o mu siê, ¿e zobaczy³ Berrymana. Ale Berryman szed³ pod s³oñce.
Trudno by³o na to patrzeæ.
Brutalnie przepycha³ siê przez t³um i Cubbah go nie dogoni³. Widzia³ niebie-
sk¹ kurtkê i kszta³t schowanej pod ni¹ broni. Odpi¹³ w³asn¹ kaburê, to znaczy
kaburê Weesnera, i po³o¿y³ rêkê na obcym kszta³cie s³u¿bowego pistoletu. Ba³
siê, ¿e zaraz puszcz¹ mu zwieracze.
Berryman co mówi³, potem siê umiechn¹³. Ludzie usuwali mu siê z drogi.
By³ tylko o dziesiêæ rzêdów z przodu i bez tego ca³ego ha³asu Cubbah móg³by
us³yszeæ, co on takiego mówi, ¿e ludzie mu ustêpuj¹.
Staraj¹c siê nie straciæ ladu Berrymana i Horna, a jednoczenie kontrolowaæ
kiszki, poci³ siê, jakby by³ w piecu. Berryman ca³y czas szed³ pod s³oñce, wiêc
Joe musia³ bolenie mru¿yæ oczy.
Gruby mistrz ceremonii mia³ siê i klaska³ w rêce jak foka. Widzisz to wszyst-
ko? krzycza³.
Horn nic nie s³ysza³ ani nie rozumia³ s³ów. Umiechn¹³ siê. Popatrzy³ w inn¹
stronê.
Czarni pili lemoniadê. Umiechali siê, jakby pozowali do weselnych zdjêæ.
Podskakiwali. Mru¿yli oczy w s³oñcu. Ocierali czo³a rêkawami i br¹zowymi pa-
pierowymi torebkami.
Ha³as odgrodzi³ Horna od wiata. Przez chwilê móg³ wejrzeæ w g³¹b siebie,
zrelaksowaæ siê przed rozpoczêciem przemówienia. Przed jego wewnêtrznym
wzrokiem roztoczy³ siê obraz: ogromne pole obsadzone rzêdami bawe³ny. Czwarta
po po³udniu, a pracê zaczêli jeszcze przed witem. Z jakiego niepojêtego powo-
du odbywa³o siê przyjêcie. Wszyscy zapominali o wszystkim. Jednak jego babcia
sz³a prosto w jasne s³oñce. Unika³a cienia jak mucha.
Ch³opiec z collegeu potrz¹sn¹³ jego rêk¹ z nadmiernym entuzjazmem. Horn
by³ pewny, ¿e ci wszyscy m³odzi ludzie w t³umie te¿ marz¹ tylko o tym, by byæ
g³ówn¹ osob¹ na podobnym podium. On sam te¿ kiedy o tym marzy³. Pragn¹³, by
jego wa¿ne, wzmocnione g³onikami s³owa rozlega³y siê na kilometr. By móg³
skupiaæ na sobie uwagê tysiêcy ludzi. By móg³ nosiæ ubrania, w których wygl¹da
siê tak dobrze, jak siê powinno.
169
Dwiêkowiec postuka³ kciukiem w mikrofon. W mikrofonie zatrzeszcza³o.
Hornowi wydawa³o siê, ¿e s³yszy: eesha?
Keesha? Jego ma³a córeczka?
Horn znów siê umiechn¹³. Pomacha³ do Charlesa Eversa. Evers te¿ siê
umiechn¹³, chocia¿ nic nie s³ysza³. Skulony na sk³adanym krzele sprawia³ wra-
¿enie cz³owieka czekaj¹cego na poci¹g.
Jap Quarry co krzykn¹³ z podium, zupe³nie jakby zachêca³ dru¿ynê basebal-
listów do wiêkszego wysi³ku.
Palce Horna przesuwa³y siê po szorstkiej linie odgradzaj¹cej schody wiod¹ce
na podium. Umiecha³ siê do szeregu znajomych osobistoci, które mia³y go po-
witaæ. ¯ona uszczypnê³a go w ³okieæ. Kto inny te¿ uszczypn¹³ go w ³okieæ.
Gdy by³ ju¿ prawie przy schodkach, oklaski wzmog³y siê.
Potem upad³. Osun¹³ siê na ziemiê. Twarze i ubrania ko³ysa³y siê nad nim jak
susz¹ca siê bielizna. wiat³a zamruga³y. Jednym z tych wiate³ by³o s³oñce.
Wydawa³o siê, ¿e dwa strza³y rozleg³y siê w innym wymiarze czasu. Potem
by³o jeszcze piêæ strza³ów, potem cztery, potem dwa. Wybucha³y ognie sztuczne,
które brzmia³y jak wystrza³y, bardziej przera¿aj¹ce ni¿ prawdziwe.
Mistrz ceremonii sta³ nieruchomo, z otwartymi ustami. By³ pewny, ¿e to on
zosta³ postrzelony. Ale tylko zrobiono mu zdjêcie.
Wielu ludzi myla³o, ¿e trafi³a ich kula, i w przypadku niektórych by³a to
prawda.
Wreszcie Jap Quarry oprzytomnia³ i podszed³ do mikrofonu. Popatrzy³ w dó³,
na Horna, który ju¿ nie wystawa³ z t³umu. Odezwa³ siê oddzielaj¹c ka¿de zdanie:
Lekarz ju¿ tu jest. Strzela³ bia³y. Proszê siê odsun¹æ. Proszê pana, niech
pan siê odsunie.
Oona Quinn sta³a niedaleko. Zobaczy³a Berrymana.
Odsuñcie siê mówi³ Jap. Bez dostêpu powietrza Jimmie umrze.
Najbli¿sze szeregi zako³ysa³y siê. Ludzie zaczêli biegaæ wko³o wymachuj¹c
broni¹. Wygl¹dali jak osy z wysuniêtymi ¿¹d³ami.
Ma³e dziewczynki przytula³y siê do matek, matki przytula³y swoje córeczki.
Starcy podtrzymywali siê nawzajem, ¿eby nie upaæ. Wysocy mê¿czyni wspinali
siê na przyczepy traktorów, stawali na palcach i krzyczeli.
Stara pracownica socjalna w czarnych poñczochach wesz³a na przyczepê,
zaczê³a siê kiwaæ i recytowaæ: Panie, przyjmij duszê swego wiernego s³ugi .
Oona Quinn przygl¹da³a siê przez d³u¿sz¹ chwilê jakiej mêskiej, go³ej, ow³o-
sionej nodze. Noga nale¿a³a do policjanta, zabitego strza³em w brzuch przez in-
nego policjanta.
Zobaczy³a Poolea. Nie ¿y³. Chudy ch³opak z krêconymi w³osami nie mia³
ju¿ nosa ani prawego oka. Poszarpany s³omkowy kapelusz os³ania³ mu oczy jak
daszek nad czo³em hazardzisty.
Popatrzy³a na pani¹ Horn.
Odci¹gniêto j¹ od mê¿a. Mia³a krew na nosie i policzku.
170
Gdy wsta³a, Oona zobaczy³a Jimmiego Horna.
Koci czo³a, wgniecione, wystawa³y mu przez skórê jak miniaturowe ¿ebra.
Ca³¹ twarz mia³ pokryt¹ potem, krople wygl¹da³y jak pêcherze. Co mówi³, ale
tak cichym g³osem, ¿e ¿ona nie mog³a nic zrozumieæ.
Dwaj bladzi sanitariusze przybiegli z noszami, ale po³o¿yli na nich ju¿ tylko
zw³oki.
Berryman wykona³ swoj¹ pracê dobrze, tak jak siê tego spodziewa³.
171
Czêæ siódma
Kontrakt
na Thomasa Berrymana
172
173
Louisville, 8 grudnia
Siedzê w najwiêkszej sypialni na farmie, pijê whisky johnny walker. Zastana-
wiam siê nad ostatnim wywiadem, jaki przeprowadzi³em. Ale mylê równie¿ o tym,
¿e nigdy nie wiadomo do koñca, kto sk³ama³, a kto powiedzia³ prawdê. Kto popro-
wadzi³ ciê niew³aciw¹ drog¹. Po prostu gdzie dochodzisz. I tak to w³anie jest.
Urzêdowe szare budynki wtapia³y siê we wzgórza koloru dymu przechodz¹-
cego w b³êkit. Czarni mê¿czyni biegali po dziedziñcu dobrze widocznym z s¹-
siednich ulic. Wydawa³o siê, ¿e odbywaj¹ profesjonalny trening futbolu. W pierw-
szej chwili wyda³o mi siê to nielogiczne. Potem, gdy przemyla³em sprawê, za-
czê³o to mieæ sens. Zbli¿a³em siê do stanowego wiêzienia w Louisville.
Zaparkowa³em audi przed frontow¹ bram¹, naprzeciwko stacji benzynowej,
czerwonej jak jab³uszko. Dzieñ by³ ch³odny, sobota w pocz¹tkach grudnia.
Przechodz¹c ko³o ponurych szarych budynków myla³em o mojej ksi¹¿ce.
Wydawa³o mi siê dziwne, ¿e nie ma w niej g³ównej postaci; myla³em te¿ o tym,
¿e czytelnicy spodziewaj¹ siê podania przyczyn i skutków. Ja sam, jako czytelnik,
te¿ spodziewam siê znaleæ w ksi¹¿ce zwi¹zek przyczynowo-skutkowy.
Jednak tu w³aciwie nie znalaz³em przyczyn. W ten sposób mo¿e uzyska³em
pewien rodzaj realizmu. Albo mo¿e po prostu nie kopa³em zbyt g³êboko. Na-
prawdê nie wiem.
Potem pomyla³em o mojej córce, Cat. Kiedy o niej myla³em, a jej nie by³o w po-
bli¿u, przychodzi³a mi do g³owy uwaga, któr¹ wypowiedzia³a kilka tygodni wcze-
niej. Powiedzia³a: Ochs, teraz, gdy idê do supermarketu, zawsze mylê o ludziach
strzelaj¹cych z rewolwerów. W soboty (to dzieñ zakupów Nan) Cat pi do póna,
a jeli tylko jej matka wspomni o zakupach, zaraz zaczyna odkurzaæ mieszkanie.
174
Wysoki ³ysiej¹cy stra¿nik przy frontowej bramie spyta³ mnie, do kogo przy-
szed³em. Nie kaza³ mi mówiæ, w jakiej sprawie, ani nic w tym rodzaju. Popija³
kawê, by³ bardzo serdeczny i przyjacielski.
Nazywam siê Jones powiedzia³em. Przyszed³em zobaczyæ siê z Jose-
phem Cubbahem. Moja gazeta uzyska³a pozwolenie.
Rozmowa miêdzy Ochsem Jonesem a Josephem Cubbahem, nagrana w sta-
nowym wiêzieniu w Louisville
Jones: Pozwoli pan, ¿e bêdê zadawa³ pytania?
Cubbah: Proszê. Tak bêdzie w porz¹dku.
J: Ja ee Na pocz¹tek: co pan myla³ o Bercie Pooleu?
C: Kto to jest Bert Poole?
J: Przepraszam. To m³ody hipis z Nashville. Ch³opiec, którego pan
C: Nic.
J: A gdyby pan siê nad tym zastanowi³?
C: To by³ dupek. (mieje siê). Naprawdê.
(Wyczu³em, ¿e Cubbah s¹dzi, i¿ próbujê wysma¿yæ jakie idiotyczne porów-
nanie. Zmieni³em temat).
J: Doskonale A co z Berrymanem? Proszê mi opowiedzieæ, co siê wy-
darzy³o.
C: Zosta³ usuniêty. Pan wie
J: Niezbyt dok³adnie. Cokolwiek mo¿na powiedzieæ
C: Zosta³ wyprowadzony w pole. Niech pan pomyli. Znajdowa³ siê w t³u-
mie Hej, niech pan sprawdzi, czy tama siê obraca.
J: Obraca siê. Widzê, jak siê krêci Odtworzê (Klik)
C: To ja?
J: Mnie te¿ zawsze dziwi brzmienie mojego g³osu. Proszê, mo¿e pan mówiæ
dalej.
C: No tak. Berryman by³ na parkingu. Obserwowa³em go, gdy ten drugi dzie-
ciak
J: Mówi pan o Bercie Pooleu?
C: Bert Poole pojawi³ siê prosto przede mn¹. Mo¿e o jeden czy dwa rzêdy
ludzi z przodu. Gdy to siê sta³o, wie pan, pomyla³em, ¿e pracuje dla Berrymana.
Nie wiem, czemu to pomyla³em. Ale on nie strzeli³ do Jimmiego Horna. Nie
wiedzia³ nawet, jak trzymaæ pistolet.
J: Wiêc kto do niego strzeli³? Czy pan to wie?
C: Berryman strzela³. Przez kurtkê. Mia³ kurtkê przewieszon¹ przez ramiê.
Chyba dwa strza³y. Z t³umikiem. Piff-paff. Z czterdziestkiczwórki. Tego do dzi
nie mogê zrozumieæ. Prawdziwa sztuczka.
J: Ale jednak pan strzeli³ do Poolea
175
C: To by³ wypadek. Odruch. Niech pan zrozumie, mia³em ju¿ w rêku broñ.
Ale gdy odwróci³em siê, ¿eby wycelowaæ w Berrymana, jego ju¿ tam nie by³o.
Schowa³ siê w t³umie. Nie mog³em w to uwierzyæ. To by³a chwila najgorszego
zagubienia, jakiego dowiadczy³em w ca³ym moim ¿yciu. Wszyscy krzycz¹. Ka-
mery kieruj¹ siê na Horna. On siê chwieje. Pada plecami na asfalt. Kopie nogami.
Piêtnacie, dwadziecia sekund. Przysiêgam na Boga, ¿e tak by³o.
J: Joe, widzia³em filmy
C: Tak.
J: I co pan wtedy zrobi³? Proszê mówiæ, spróbujê nie przerywaæ.
C: No dobrze. Co zrobi³em potem? A wiêc przede wszystkim spróbowa³em
siê w tym zorientowaæ. Potem zacz¹³em sobie torowaæ drogê w t³umie. Zobaczy-
³em Berrymana. Szed³ z jak¹ dziewczyn¹ na targowisko. Wysoka dziewczyna,
d³ugie w³osy. Poszed³em za nimi. On zaczyna ³adowaæ furgonetkê. Zwyk³¹ furgo-
netkê do przewo¿enia ¿arcia. Dziewczyna wydaje siê opanowana, ale widzê, ¿e
ca³a siê trzêsie. Robi te wszystkie rzeczy, wie pan co chwila odgarnia w³osy do
ty³u. Berryman te¿ jest wkurzony. Wreszcie co go poruszy³o. Mówi jej, ¿eby siê
zamknê³a. Jest tak zdenerwowany, ¿e na twarzy ma rumieñce. W ka¿dym razie
razem za³adowali furgonetkê przynajmniej dwa albo trzy worki i wyje¿d¿aj¹
z targu tak, jakby jechali do domu, do dziecka.
J: Wyjechali?
C: Do diab³a, nie. Bo na zewn¹trz jest korek. Musz¹ czekaæ. Ja te¿ czekam.
Muszê przezwyciê¿yæ przygnêbienie, które mnie d³awi od kiku godzin. Ustaliæ,
co mam robiæ dalej Chwilkê (Odg³os zapalania zapalniczki) Jest oko³o
wpó³ do pi¹tej. Robi siê ciemno i zaczyna padaæ ulewny deszcz. Powietrze siê
oczyszcza. Marznê. To okropne. Wbiegam do drogerii i kupujê wielki czarny pa-
rasol. Rozgl¹dam siê jak gliniarz Potsy.
J: Berryman ci¹gle stoi w korku?
C: Oczywicie. Jednak w koñcu wyje¿d¿a. Ale znów musi stan¹æ. Podchodzê
do furgonetki i walê w szybê.
J: Czy on pana zna³?
C: Nie. Wygl¹da przez okno, ¿eby zorientowaæ siê, kto stoi. Spuszcza tro-
chê szybê. Proszê otworzyæ do koñca wrzeszczê, by przekrzyczeæ ulewê.
Deszcz wali w mój parasol jak diabli. To chyba oberwanie chmury. Jest tak ciem-
no, ¿e nie widzisz w³asnej rêki. Hej, ty, nie widzisz, ¿e leje? krzyczy Ber-
ryman. Jego dziewczyna jest ch³odna, opanowana, jakby by³a z lodu. Ale robi
jej siê mnie ¿al. Wie pan, ¿e pana tylne wiat³a nie dzia³aj¹? pytam. On
umiecha siê niezwykle uprzejmie. Jest g³adki jak jedwab. Otwiera drzwiczki,
a ja wtedy wbijam mu nó¿ prosto w serce. Cz³owieku zaczyna mówiæ, ale
zaraz umiera. Umar³, zanim zd¹¿y³em wyci¹gn¹æ nó¿. Dziewczyna wrzeszczy,
ale zag³usza j¹ deszcz, a mo¿e nawet piorun. Uderzam j¹ w twarz. Chyba nie
chcesz do niego do³¹czyæ mówiê. Ale mylê o tym, ¿e mog³aby znaleæ siê
w wiêzieniu. Lepiej, ¿eby nikt ciê z nim nie powi¹za³. Dziewczyna przestaje
krzyczeæ. Dostaje czkawki.
J: I co siê sta³o potem?
176
C: To najpiêkniejsza sprawa z tego wszystkiego. Nic siê nie sta³o. Czeka³em,
a¿ parking trochê opustoszeje. Sta³em tam i myla³em o dziewczynie Berrymana.
Jak ona to zniesie. Co zrobiê z dziesiêcioma tysi¹cami. O tym myli siê przede
wszystkim. Powinni daæ mi medal, prawda?
Styczeñ nastêpnego roku
W pierwszych dniach stycznia Johnboy Terrell siedzia³ na le¿aku na pla¿y
hotelu Royal Biscayne w Key Biscayne. Na jego kolanach le¿a³ egzemplarz
National Geographic. W pewnej chwili poczu³ ostry ból w piersi. G³owa opa-
d³a mu gwa³townie. ¯ona w³anie co do niego mówi³a. Pomyla³, ¿e zaszkodzi³o
mu niadanie, ale zobaczy³ na swoich kolanach krew. Umar³ tam, na pla¿owym
le¿aku. Nie zd¹¿y³ nawet stan¹æ przed s¹dem.
A potem, innego styczniowego dnia pónym popo³udniem, trzech ch³opacz-
ków i jedna dziewczynka znaleli zimne, sine cia³o Thomasa Berrymana. Wozili
siê na sankach na pastwisku za motelem Quality Court w Asheville, Pó³nocna
Karolina. Cia³o by³o przykryte wielk¹ stert¹ siana.
Zw³oki by³y nagie, ale przykryto je damsk¹ sukienk¹. Brzuch i stopy zosta³y
odkryte. Znaleziono na nich zaschniêt¹ krew.
Ch³opcy pobiegli do najbli¿szego domu. Kobiecie, która im otworzy³a, po-
wiedzieli, ¿e chudy, stary cz³owiek zmar³ na polu Skinnera. O sukience nie wspo-
mnieli.
Dwaj dostawcy z s¹siedztwa poszli z nimi popatrzeæ na cia³o. Oni równie¿
pomyleli, ¿e to zw³oki starego cz³owieka. Kobieta przysz³a z aparatem fotogra-
ficznym i zrobi³a zdjêcia.
Niedaleko cia³a zastêpca szeryfa znalaz³ mêskie ubranie i kilka przedmiotów,
które pozwoli³y na identyfikacjê zw³ok.
Ochs Jones
Zebulon, Kentucky