Thomas Rachael Powrót do Mediolanu

background image
background image

Rachael Thomas

Powrót do Mediolanu

Tłu​ma​cze​nie:

Han​na Urbań​ska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ryk sil​ni​ka spor​to​we​go auta za​kłó​cił po​po​łu​dnio​wą ci​szę, przy​po​mi​na​jąc Char​-

lie wy​da​rze​nia, przed któ​ry​mi pró​bo​wa​ła uciec od roku. Do​ra​sta​ła w osza​ła​mia​-
ją​cym świe​cie wy​ści​gów sa​mo​cho​do​wych, ale po śmier​ci bra​ta zna​la​zła schro​-
nie​nie w swo​im sank​tu​arium ‒ dom​ku z ogród​kiem na wsi. W tym miej​scu czu​ła
się bez​piecz​na, ale te​raz in​stynkt ostrzegł ją, że jej spo​kój może zo​stać za​kłó​co​-
ny. Nie mo​gła się po​wstrzy​mać i wsłu​chi​wa​ła się z uwiel​bie​niem w nie​moż​li​wy
do po​my​le​nia z żad​nym in​nym dźwię​kiem, gar​dło​wy war​kot sil​ni​ka V8, któ​ry
zwal​niał na alej​ce koło jej ogro​du. Prze​sta​ła my​śleć o za​sa​dze​niu kwia​tów na​-
stęp​nej wio​sny, owład​nę​ły nią wspo​mnie​nia. Sta​nę​ły jej przed ocza​mi ob​ra​zy
szczę​śli​wych cza​sów i te, któ​re wią​za​ły się z chwi​lą, kie​dy jej świat ru​nął. Sie​-
dzia​ła na tra​wie w rogu ogro​du i nie wi​dzia​ła sa​mo​cho​du po dru​giej stro​nie ży​-
wo​pło​tu, ale wie​dzia​ła, że był po​tęż​ny i dro​gi, i że za​trzy​mał się przed jej dom​-
kiem. Sil​nik umilkł i tyl​ko śpiew pta​ków za​kłó​cał spo​kój an​giel​skiej wsi. Za​mknę​-
ła oczy, prze​szył ją dreszcz. Nie chcia​ła wi​zyt z prze​szło​ści, na​wet je​śli go​ście
mie​li do​bre in​ten​cje. Ten nie​ocze​ki​wa​ny gość mu​siał przy​je​chać w imie​niu jej
ojca; na​ci​skał na nią od ty​go​dni, żeby wró​ci​ła do świa​ta.

Usły​sza​ła trzask za​my​ka​nych drzwi i kro​ki na dro​dze. Parę se​kund póź​niej

żwir na ścież​ce za​zgrzy​tał i wie​dzia​ła, że kto​kol​wiek to jest, zo​ba​czy go za parę
se​kund.

‒ Scu​si. – Ni​ski mę​ski głos za​sko​czył ją bar​dziej niż to, że mó​wił po wło​sku,

i pod​sko​czy​ła, jak​by była dziec​kiem, któ​re przy​ła​pa​no z ręką w pusz​ce ze słod​-
ko​ścia​mi.

Zo​ba​czy​ła pra​wie dwu​me​tro​we​go, ciem​no​wło​se​go Wło​cha i ode​bra​ło jej to

zdol​ność my​śle​nia, nie wspo​mi​na​jąc o mo​wie ‒ mo​gła na nie​go je​dy​nie pa​trzeć.
Był ubra​ny spor​to​wo, ale miał na so​bie de​si​gner​skie dżin​sy, któ​re sma​ko​wi​cie
opi​na​ły jego uda, a mimo że po​ja​wił się zni​kąd, wy​da​wał się dziw​nie zna​jo​my. Na
ciem​ną ko​szu​lę miał na​rzu​co​ną skó​rza​ną kurt​kę i był kwin​te​sen​cją wy​obra​żeń
wło​skie​go męż​czy​zny. Pew​ny sie​bie, ema​nu​ją​cy sek​sa​pi​lem. Jego wło​sy opa​da​ły
na kark, były gę​ste i lśni​ły w słoń​cu, a na opa​lo​nej twa​rzy wi​dać było ślad za​ro​-
stu, któ​ry pod​kre​ślał je​dy​nie przy​stoj​ne rysy. Ale to in​ten​syw​ność spoj​rze​nia
czar​nych oczu, któ​ry​mi ją prze​szy​wał, spra​wi​ła, że ode​bra​ło jej dech.

‒ Szu​kam Char​lot​te War​ring​ton.
Jego ak​cent był wy​raź​ny i nie​sa​mo​wi​cie sek​sow​ny, tak jak spo​sób, w jaki wy​-

mó​wił jej imię, piesz​cząc je tak, że za​brzmia​ło nie​mal jak me​lo​dia. Zwal​czy​ła
chęć, by po​zwo​lić so​bie otu​lić się tym dźwię​kiem. Mu​sia​ła. Stra​ci​ła wpra​wę
w ra​dze​niu so​bie z ta​ki​mi męż​czy​zna​mi. Po​wo​li za​czę​ła zdej​mo​wać rę​ka​wi​ce
ogro​do​we, na​gle uświa​da​mia​jąc so​bie, że ma na so​bie swo​je naj​star​sze dżin​sy

background image

i T-shirt, a wło​sy ścią​gnię​te z tyłu w coś, co tro​chę przy​po​mi​na​ło ku​cyk. Czy mo​-
gła się wy​kpić, nie przy​zna​jąc się, kim jest? Aro​gan​cja, któ​rą wi​dzia​ła w tych
ciem​nych oczach, spra​wi​ła, że za​pra​gnę​ła go za​szo​ko​wać. Bez wąt​pie​nia był
biz​ne​so​wym part​ne​rem jej bra​ta, któ​ry wcią​gnął go tak głę​bo​ko w świat luk​su​-
so​wych aut, że nie​mal za​po​mniał o ist​nie​niu swo​jej ro​dzi​ny. Po​czu​ła gwał​tow​ny
przy​pływ obu​rze​nia.

‒ Co mogę dla pana zro​bić, pa​nie…? – Py​ta​nie za​wi​sło wy​zy​wa​ją​co w ota​cza​-

ją​cym ich cie​płym po​wie​trzu. Sta​ła wy​pro​sto​wa​na, mie​rząc się z jego zdzi​wio​-
nym spoj​rze​niem. Jego wzrok błą​dził po jej cie​le, oce​nia​jąc nie​dba​ły wy​gląd.

‒ Je​steś sio​strą Se​ba​stia​na? – W jego sło​wach sły​chać było oskar​że​nie i nie​do​-

wie​rza​nie, ale nie do​strze​gła tego, bo gdy usły​sza​ła imię bra​ta, ogar​nął ją żal,
z któ​rym wy​da​wa​ło się, że wresz​cie za​czy​na so​bie ra​dzić.

Po​czu​ła po​trze​bę obro​ny, cho​ciaż nie wie​dzia​ła, skąd się to wzię​ło.
‒ Tak – po​wie​dzia​ła krót​ko, sły​sząc we wła​snym gło​sie iry​ta​cję. – A ty to…?
Za​da​ła mu to py​ta​nie, mimo że zna​ła od​po​wiedź i nie chcia​ła jej sły​szeć. Za​ci​-

snę​ła dło​nie w pię​ści, wie​dząc, że to je​dy​ny męż​czy​zna, któ​re​go ni​g​dy nie chcia​-
ła po​znać. To on był win​ny temu, że Se​ba​stian się od niej od​su​nął i że zgi​nął. I to
ten męż​czy​zna jej te​raz szu​ka. Jak​by to nie wy​star​czy​ło, po​czu​ła do nie​go po​żą​-
da​nie, od pierw​szej chwi​li, gdy go zo​ba​czy​ła. Już się za to nie​na​wi​dzi​ła. Jak mo​-
gła czuć co​kol​wiek poza obrzy​dze​niem do ko​goś, kto za​brał jej bra​ta?

‒ Ro​sel​li – po​wie​dział i po​stą​pił ku niej przez świe​żo sko​szo​ny traw​nik, po​-

twier​dza​jąc jej naj​gor​sze po​dej​rze​nia.

Gdy pod​cho​dził, uśmiech​nął się do niej, ale jego oczy nie za​wtó​ro​wa​ły ustom.
‒ Ales​san​dro Ro​sel​li.
Spoj​rza​ła na nie​go, a on się cof​nął. Czy po​czuł siłę jej gnie​wu? Mia​ła taką na​-

dzie​ję. Za​słu​gi​wał na to, na​wet na wię​cej.

‒ Nie mam panu nic do po​wie​dze​nia, pa​nie Ro​sel​li.
Sta​ła sztyw​no, pa​trząc mu w oczy i pró​bu​jąc nie czuć tego, jak nią dzia​łał, bez

wsty​du, bez po​czu​cia winy.

‒ A te​raz pro​szę wyjść.
Prze​szła koło nie​go, idąc przez traw​nik w stro​nę domu, pew​na, że odej​dzie, że

jej zim​ne po​że​gna​nie wy​star​czy. Gdy go mi​ja​ła, po​czu​ła jego nie​sio​ny wia​trem
za​pach. Czy​sty, cu​dow​nie mę​ski. Po​czu​ła w gło​wie pust​kę, nie mo​gła zła​pać od​-
de​chu. Zde​gu​sto​wa​na samą sobą, tym, jak roz​pra​szał jej my​śli, ru​szy​ła sta​now​-
czym kro​kiem w stro​nę domu.

‒ Nie.
To jed​no sło​wo wy​po​wie​dzia​ne głę​bo​kim gło​sem, z wło​skim ak​cen​tem, za​trzy​-

ma​ło ją w pół kro​ku, jak​by na​gle po​czu​ła zi​mo​wy chłód, któ​ry po​krył wszyst​ko
bia​ły​mi krysz​ta​ła​mi. Prze​szedł ją dreszcz stra​chu. Bała się nie tyl​ko męż​czy​zny
sto​ją​ce​go nie​opo​dal, ale tego wszyst​kie​go, co sobą re​pre​zen​to​wał. Po​wo​li od​-
wró​ci​ła się, by na nie​go spoj​rzeć.

‒ Nie mamy o czym roz​ma​wiać. Wy​ra​zi​łam się co do tego ja​sno, od​po​wia​da​jąc

na pań​ski list po śmier​ci Se​ba​stia​na.

background image

Śmierć Se​ba​stia​na.
Cięż​ko było po​wie​dzieć te sło​wa na głos. Przy​znać, że brat od​szedł, że już go

ni​g​dy nie zo​ba​czy. Ale gor​sze było to, że męż​czy​zna za to od​po​wie​dzial​ny miał
tu​pet, by zi​gno​ro​wać jej prze​peł​nio​ną ża​ło​bą proś​bę i wtar​gnął do jej sank​tu​-
arium.

‒ Ty może nie, ale ja ow​szem. – Pod​szedł bli​żej, zbyt bli​sko. Nie od​wró​ci​ła

wzro​ku i za​uwa​ży​ła brą​zo​we iskier​ki w jego oczach i za​ci​śnię​te moc​no usta. Był
męż​czy​zną, któ​ry za​wsze ro​bił to, co chciał, bez li​cze​nia się z kim​kol​wiek. Na​-
wet nie zna​jąc jego re​pu​ta​cji, nie mia​ła​by co do tego wąt​pli​wo​ści.

‒ Nie chcę cię słu​chać.
Nie chcia​ła na​wet z nim roz​ma​wiać. Mógł rów​nie do​brze za​mor​do​wać jej bra​-

ta. Nie chcia​ła na nie​go pa​trzeć, po​zna​wać go, ale coś, ja​kiś nie​za​prze​czal​nie
zwie​rzę​cy in​stynkt zmu​szał ją do tego, więc mu​sia​ła moc​no wal​czyć, by utrzy​-
mać tę mie​szan​kę gnie​wu i ża​ło​by pod kon​tro​lą. Za​ła​ma​nie emo​cjo​nal​ne nie było
czymś, co chcia​ła​by po​ka​zy​wać pu​blicz​nie, zwłasz​cza ko​muś, z kim nie chcia​ła
się na​wet spo​tkać.

‒ I tak to po​wiem.
Jego głos ob​ni​żył się, na​bie​ra​jąc chra​pli​we​go brzmie​nia, a ona za​sta​na​wia​ła

się, któ​re z nich bar​dziej wal​czy ze sobą o za​cho​wa​nie spo​ko​ju. Unio​sła brew
w nie​mym py​ta​niu i pa​trzy​ła, jak Ales​san​dro za​ci​ska szczę​ki, a jego usta zmie​-
nia​ją się w cien​ką li​nię. Do​brze, do​pie​kła mu. Po​czu​ła sa​tys​fak​cję i ode​szła, de​-
spe​rac​ko pra​gnąc schro​nić się w bez​piecz​nych ścia​nach domu. Nie chcia​ła słu​-
chać tego, co on ma do po​wie​dze​nia.

‒ Je​stem tu, bo Se​ba​stian po​pro​sił mnie, że​bym przy​je​chał. – Jego sło​wa i ten

głę​bo​ki ak​cent spra​wi​ły, że mu​sia​ła się za​trzy​mać.

‒ Jak śmiesz? – Od​wró​ci​ła się gwał​tow​nie, by na nie​go spoj​rzeć, tra​cąc reszt​ki

sa​mo​kon​tro​li. – Je​steś tu z po​wo​du po​czu​cia winy.

‒ Mo​jej winy? – Po​stą​pił ku niej, szyb​ko skra​ca​jąc stwo​rzo​ny mię​dzy nimi dy​-

stans, a jego oczy lśni​ły twar​do.

Ser​ce wa​li​ło jej w pier​si i po​czu​ła mięk​kość ko​lan, ale nie za​mie​rza​ła mu tego

oka​zać.

‒ To two​ja wina. To ty je​steś od​po​wie​dzial​ny za śmierć Se​ba​stia​na.
Te sło​wa za​wi​sły mię​dzy nimi, a słoń​ce scho​wa​ło się za chmu​rą, jak​by wy​czu​-

wa​jąc kło​po​ty. Pa​trzy​ła, jak jego przy​stoj​na twarz tę​że​je, jak prze​my​ka po niej
cień po​czu​cia winy, ale to było mgnie​nie oka, szyb​ko za​stą​pił je gniew, wy​ostrza​-
jąc jego rysy. Był tak bli​sko, gó​ro​wał nad nią i ża​ło​wa​ła, że nie ma na so​bie szpi​-
lek, któ​re wcze​śniej no​si​ła sta​le, tuż przed tym, jak jej ży​cie wy​wró​ci​ło się do
góry no​ga​mi. Pa​trzy​ła mu w oczy, go​to​wa zmie​rzyć się z jego agre​syw​ną po​sta​-
wą.

‒ Je​śli, jak to uję​łaś, by​ła​by to moja wina, to nie cze​kał​bym rok, żeby tu przy​-

je​chać. – Jego głos był zim​ny i spo​koj​ny, a oskar​ży​ciel​sko pa​trzą​ce oczy zmie​ni​ły
ko​lor na lśnią​cy bursz​tyn.

Pod​szedł jesz​cze krok bli​żej, tak bli​sko, że mógł​by ją po​ca​ło​wać. Ta myśl ją za​-

background image

szo​ko​wa​ła, ale po​wstrzy​ma​ła się od od​su​nię​cia się od nie​go naj​da​lej, jak mo​gła.
Nie zro​bi​ła nic złe​go. To on był win​ny. To on nie​pro​szo​ny wkro​czył w jej ży​cie.

‒ To pana sa​mo​chód się roz​bił, pa​nie Ro​sel​li.
Mu​sia​ła się zmu​szać do mó​wie​nia, a jego bli​skość nie​mal to unie​moż​li​wia​ła.
‒ Twój brat i ja za​pro​jek​to​wa​li​śmy ten sa​mo​chód. Stwo​rzy​li​śmy go ra​zem.
Jego ni​ski głos prze​peł​nio​ny był bó​lem. Czy może tyl​ko to so​bie wy​obra​zi​ła,

wi​dząc w nim swo​ją ża​ło​bę?

‒ Ale to Se​ba​stian wziął go na jaz​dę prób​ną. – Wal​czy​ła ze wspo​mnie​nia​mi,

któ​re wy​cią​gał. Z de​mo​na​mi, któ​re my​śla​ła, że uda​ło jej się za​mknąć głę​bo​ko.

Nic nie od​po​wie​dział, a ona sta​ła, pa​trząc mu w oczy. Ser​ce wa​li​ło jej jak sza​-

lo​ne i gdzieś w głę​bi du​szy wie​dzia​ła, że nie po​wo​do​wa​ły tego tyl​ko wspo​mnie​nia
o Se​ba​stia​nie. Mia​ło to też zwią​zek z tym męż​czy​zną. In​stynk​tow​nie re​ago​wa​ła
na jego obec​ność i nie zno​si​ła go za to.

‒ Nie przy​słu​ży​ło się two​jej fir​mie to, że do​brze za​po​wia​da​ją​cy się kie​row​ca

raj​do​wy zgi​nął, ja​dąc pro​to​ty​pem no​we​go sa​mo​cho​du. – Jej głos prze​peł​nio​ny był
ja​dem, chcia​ła go spro​wo​ko​wać. Jed​no​cze​śnie ża​ło​wa​ła, że nie może uciec
i scho​wać się od wspo​mnień, ale też od tego, jak dzia​ła​ło na jej cia​ło spoj​rze​nie
jego mrocz​nych oczu.

Nie po​ru​szył się. Na​wet nie drgnął. Cał​ko​wi​cie nad sobą pa​no​wał, mimo że

jego oczy lśni​ły ostrym świa​tłem kłu​ją​cym jej du​szę.

‒ To nie przy​słu​ży​ło się ni​ko​mu. – Jego głos był lo​do​wa​ty i po​mi​mo cie​pła

wrze​śnio​we​go słoń​ca za​drża​ła, a on przy​glą​dał jej się, sto​jąc nie​ru​cho​mo, jak​by
chciał od​czy​tać wszyst​kie my​śli, któ​re go​ni​ły w jej gło​wie.

Po​czu​ła łzy na​pły​wa​ją​ce do oczu i za​ci​snę​ło jej się gar​dło. Nie bę​dzie pła​kać,

nie te​raz. Ni​g​dy. Skoń​czy​ła już z pła​ka​niem. Czas ru​szyć na​przód, czas zna​leźć
nową ścież​kę w ży​ciu. Jej czas w bla​sku ka​mer, kie​dy re​pre​zen​to​wa​ła ze​spół Se​-
ba​stia​na, już się skoń​czył. Wspo​mnie​nia były zbyt bo​le​sne, a ten czło​wiek z pie​-
kła ro​dem przy​wo​ły​wał je zno​wu.

‒ My​ślę, że po​wi​nien pan odejść, pa​nie Ro​sel​li. – Od​su​nę​ła się od nie​go, wy​-

cho​dząc z jego cie​nia w słoń​ce, któ​re wy​ło​ni​ło się zza chmur. – Ta roz​mo​wa mi
nie słu​ży.

Pa​trzył zmru​żo​ny​mi po​dejrz​li​wie ocza​mi, jak się od nie​go od​su​wa krok po kro​-

ku.

‒ Je​stem tu, bo Se​ba​stian mnie o to po​pro​sił.
Po​trzą​snę​ła gło​wą, a za​ła​ma​nie emo​cjo​nal​ne, któ​re​go się tak bała, było bli​sko.
‒ Mimo to chcę, by pan od​szedł.

Ales​san​dro za​mknął oczy i wes​tchnął, gdy Char​lie bie​gła przez ogród, zmie​-

rza​jąc ku otwar​tym drzwiom domu. Nie znał się na ko​bie​cej hi​ste​rii. Nie po​trze​-
bo​wał tego te​raz. Przez chwi​lę roz​wa​żał, żeby od​wró​cić się na pię​cie i odejść,
od​je​chać tak da​le​ko i tak szyb​ko, jak mógł. W koń​cu do​trzy​mał czę​ści obiet​ni​cy
zło​żo​nej Se​ba​stia​no​wi. Ale czy na​praw​dę chciał osią​gnąć tyl​ko tyle?

‒ Ma​le​di​zio​ne!

background image

Za​klął gło​śno i ru​szył za nią przez prze​pięk​ne, pach​ną​ce grząd​ki la​wen​dy. Po​-

byt w tym ogro​dzie, peł​nym wspa​nia​łych kwia​tów i ro​ślin, przy​po​mniał mu cza​sy,
kie​dy opie​ko​wał się sio​strą, któ​ra do​cho​dzi​ła do sie​bie po wy​pad​ku sa​mo​cho​do​-
wym. No cóż, to wspo​mnie​nie na pew​no w ni​czym nie po​mo​że. Gdy zbli​żył się do
otwar​tych drzwi, usły​szał pe​łen fru​stra​cji jęk Char​lie. Nie za​pu​kał, nie za​trzy​-
mał się. Po pro​stu wszedł do środ​ka. Nie po​zwo​li się tak ła​two zbyć.

Ta ko​bie​ta upar​cie od​ma​wia​ła proś​bom bra​ta, któ​ry chciał, by przy​je​cha​ła do

Włoch i zo​ba​czy​ła sa​mo​chód, nad któ​rym ra​zem pra​co​wa​li. To było strasz​nie
iry​tu​ją​ce. Po​tem, po wy​pad​ku, za​ofia​ro​wał jej swo​je wspar​cie, ale nie spo​dzie​-
wał się od​mo​wy i zim​ne​go, wście​kłe​go za​prze​cze​nia jego ist​nie​nia. Z moc​no za​-
ci​śnię​ty​mi ra​mio​na​mi sie​dzia​ła przy ku​chen​nym sto​le, opu​ściw​szy w de​spe​ra​cji
gło​wę. Spoj​rza​ła na nie​go.

‒ Jak śmiesz?
Jej wście​kłe sło​wa za​wi​sły mię​dzy nimi w cia​snej prze​strze​ni. Stał wy​pro​sto​-

wa​ny, się​ga​jąc pra​wie gło​wą do ni​skie​go su​fi​tu sta​rej chat​ki, przyj​mu​jąc jej
gniew.

‒ Ro​bię to, bo obie​ca​łem coś Se​ba​stia​no​wi.
Pod​szedł bli​żej sto​łu, bli​żej niej, dzie​li​ło ich tyl​ko od​su​nię​te, jak​by nie​daw​no

opusz​czo​ne przez ko​goś krze​sło.

‒ Je​stem pew​na, że Se​ba​stian nie zmu​sił​by ni​ko​go, żeby przy​jeż​dżał i na​pa​sto​-

wał mnie w ten spo​sób.

Pa​trzył, jak jej peł​ne usta za​my​ka​ją się, po​wstrzy​mu​jąc dal​sze sło​wa, i po​czuł

naj​dziw​niej​sze pra​gnie​nie, by po​ca​ło​wać te war​gi, by po​sma​ko​wać jej wście​kło​-
ści i fru​stra​cji, by je z niej wy​ssać, za​stę​pu​jąc go​rą​cym po​żą​da​niem.

‒ Na​pa​sto​wał? – Zmarsz​czył brwi.
‒ Ow​szem. Prze​śla​do​wał. Na​zy​waj to, jak chcesz, ale on nie chciał​by tego.
Mó​wi​ła krót​ko i zwięź​le. Zi​ry​to​wa​na od​dy​cha​ła płyt​ko i szyb​ko. Jej pier​si fa​lo​-

wa​ły pod bluz​ką, przy​cią​ga​jąc jego uwa​gę. Hor​mo​ny pró​bo​wa​ły prze​jąć kon​tro​-
lę nad jego cia​łem, cze​go prze​cież nie chciał.

‒ Przy​rze​kłem mu, że za​bio​rę cię do Włoch i za​an​ga​żu​ję w pro​mo​cję.
Jego sło​wa za​brzmia​ły ostrzej, niż tego chciał, ale nie spo​dzie​wał się, że spo​-

tka ko​bie​tę, któ​ra wy​wo​ła w nim taką mie​szan​kę gnie​wu i ognia. Nie była tą
słod​ką i ra​do​sną dziew​czy​ną, o któ​rej opo​wia​dał Se​ba​stian; była sek​sow​na i na​-
mięt​nie roz​gnie​wa​na.

‒ On… co? – Ode​pchnę​ła krze​sło i przy​su​nę​ła się do nie​go bli​żej.
To nie był do​bry po​mysł, nie w chwi​li, gdy jego cia​ło re​ago​wa​ło tak sza​leń​czo

na jej sek​sow​ne kształ​ty. Chciał prze​su​nąć krze​sło, żeby stwo​rzyć ba​rie​rę, od​su​-
nąć się od niej. Może wte​dy mógł​by my​śleć o tym, po co tu przy​je​chał, a nie
o tym dłu​go za​nie​dby​wa​nym pra​gnie​niu ko​bie​ce​go cia​ła.

‒ Nie​dłu​go od​bę​dzie się pre​zen​ta​cja na​sze​go sa​mo​cho​du. Chciał​bym, że​byś

tam była.

Te sło​wa wy​po​wie​dział mi​mo​wol​nie. Miał dziw​ne wra​że​nie, że dziew​czy​na nad

nim pa​nu​je, rzu​ca na nie​go ja​kiś urok.

background image

‒ Chcesz, że​bym tam była? – Jej głos uniósł się o okta​wę, a on za​wa​hał się, bo

uświa​do​mił so​bie, jak to mu​sia​ło dla niej za​brzmieć. Po​czuł małe ukłu​cie wy​rzu​-
tów su​mie​nia, ale ode​pchnął je na​tych​miast. Wie​dział, że ob​wi​nia​ła go za tam​tą
noc, a on nie mógł za​truć jej wspo​mnień, mó​wiąc praw​dę. Nie po obiet​ni​cy, któ​-
rą zło​żył.

‒ Se​ba​stian chciał, że​byś tam była.
Co się z nim dzia​ło? Nie spo​dzie​wał się ko​goś ta​kie​go jak ona. Nie wy​glą​da​ła

szy​kow​nie, trud​no mu było uwie​rzyć, że do nie​daw​na pro​wa​dzi​ła luk​su​so​we ży​-
cie. Więc cze​mu ta pro​sta, zwy​czaj​na wer​sja Char​lot​te War​ring​ton, roz​czo​chra​-
nej i po​bru​dzo​nej zie​mią tak gwał​tow​nie go pod​nie​ci​ła? Nie mógł się sku​pić,
a jego cia​ło za​le​wa​ło po​żą​da​nie, do​ma​ga​jąc się za​spo​ko​je​nia. Dziew​czy​na po​-
krę​ci​ła gło​wą.

‒ Nie, nie po​pro​sił​by o to. I nie zgi​nął​by, gdy​by nie ty i ten twój głu​pi sa​mo​-

chód.

‒ Wiesz, że żył dla wy​ści​gów, dla dresz​czu emo​cji i dla szyb​ko​ści. To ko​chał,

w tym był do​bry.

San​dro ode​pchnął wspo​mnie​nie wy​pad​ku, kosz​mar tego, co się sta​ło za​raz po

zde​rze​niu, któ​re, jak się oka​za​ło parę go​dzin póź​niej, było śmier​tel​ne dla Se​ba​-
stia​na. Mógł zro​zu​mieć i po​dzie​lać jej ból, ża​ło​bę, ale nie mógł po​zwo​lić, żeby
zrzu​ca​ła całą winę na nie​go. Ukry​wał praw​dę przed świa​tem i żąd​ny​mi plo​tek
me​dia​mi z sza​cun​ku do mło​de​go kie​row​cy, któ​ry szyb​ko stał się jego przy​ja​cie​-
lem. Te​raz przy​szła pora speł​nić ostat​nie ży​cze​nie Se​ba​stia​na. A on chciał, by
jego sio​stra była na pre​mie​rze, chciał, by za​apro​bo​wa​ła sa​mo​chód. I tak bę​dzie,
nie​waż​ne, ja​kim kosz​tem.

‒ Tak też zgi​nął. – W jej gło​sie za​brzmiał smu​tek i zo​ba​czył, że opa​dły jej ra​-

mio​na. Czy się roz​pła​cze? Po​czuł ukłu​cie pa​ni​ki.

Gdy pró​bo​wa​ła się opa​no​wać, on pa​trzył na małą, ty​po​wo an​giel​ską wiej​ską

kuch​nię. Z po​wa​ły zwi​sa​ły su​szą​ce się zio​ła, a zie​lo​ne ro​sły w do​nicz​kach na pa​-
ra​pe​cie okien​nym. Tuż obok nich, w ma​łej ram​ce, sta​ło zdję​cie Se​ba​stia​na
i Char​lie. Się​gnął po nie i zo​ba​czył, że dziew​czy​na prze​no​si wzrok na nie​go i na
zdję​cie, ale nie po​wie​dzia​ła nic, gdy pod​niósł je i przyj​rzał mu się. Jed​nak za​-
miast na przy​ja​cie​la pa​trzył na ko​bie​tę, któ​ra sta​ła obok, któ​rej wi​ze​ru​nek znał
z me​diów, ale ni​g​dy nie po​znał jej oso​bi​ście. Tą samą, któ​ra te​raz mia​ła na nie​go
prze​dziw​ny wpływ – a może to było tyl​ko jego su​mie​nie?

Na zdję​ciu jej oczy lśni​ły szczę​ściem, a sma​ko​wi​te peł​ne usta śmia​ły się ra​do​-

śnie. Opie​ra​ła się o spor​to​we auto, a jej brat, rów​nie szczę​śli​wy, obej​mo​wał ją
opie​kuń​czo ra​mie​niem i przy​tu​lał.

‒ Rzym. Dwa lata temu – po​wie​dzia​ła nie​mal szep​tem i po​czuł, jak się do nie​go

przy​su​wa. Od jej cia​ła biło cie​pło. – Za​nim za​an​ga​żo​wał się w twój pro​jekt
i o nas za​po​mniał.

Ode​tchnął głę​bo​ko, wdy​cha​jąc jej za​pach, lek​ki i kwia​to​wy, przy​po​mi​na​ją​cy ja​-

śmin po​mie​sza​ny z zie​mi​stym za​pa​chem zie​mi po pra​cy w ogro​dzie. Ostroż​nie
od​sta​wił zdję​cie, igno​ru​jąc oskar​że​nie w jej ostat​nich sło​wach. To nie była roz​-

background image

mo​wa na te​raz.

‒ Je​ste​ście po​dob​ni.
‒ By​li​śmy.
To jed​no sło​wo obu​dzi​ło jego po​czu​cie winy, któ​re​go, jak so​bie wma​wiał, nie

po​wi​nien czuć, i któ​re, jak są​dził, uda​ło mu się wy​przeć. Po​wi​nien wie​dzieć, że
przy​je​cha​nie tu i zmie​rze​nie się z tą ko​bie​tą nie bę​dzie ła​twe. Że tyl​ko po​więk​-
szy po​czu​cie winy, za​miast je osła​bić. To, że wciąż ukry​wał przed wszyst​ki​mi
naj​mrocz​niej​szy se​kret Se​ba​stia​na, nie po​ma​ga​ło. Spoj​rzał na nią z góry, w jej
oczy prze​peł​nio​ne ta​kim smut​kiem, taką bez​bron​no​ścią, że ści​snę​ło mu się ser​-
ce. Chciał od​pę​dzić ten smu​tek, przy​wró​cić pe​łen szczę​ścia uśmiech na peł​ne
na​mięt​ne usta.

‒ Tego chciał, Char​lot​te – po​wie​dział mięk​ko, nie mo​gąc ode​rwać od niej

wzro​ku.

‒ Char​lie. Nikt nie na​zy​wa mnie Char​lot​te. Poza mat​ką – wy​szep​ta​ła. Ten ro​-

dzaj sek​sow​ne​go szep​tu przy​wykł sły​szeć od ko​biet po na​mięt​nym sek​sie. Wy​bu​-
chło w nim po​żą​da​nie, gdy wy​obra​ził ją so​bie le​żą​cą w jego łóż​ku, peł​ną za​do​wo​-
le​nia.

‒ Char​lie – po​wtó​rzył, pod​czas gdy w jego ży​łach pul​so​wa​ła głę​bo​ka pier​wot​-

na po​trze​ba. Na​praw​dę po​wi​nien prze​stać my​śleć o sek​sie. Czuł, że może nie​-
bez​piecz​nie skom​pli​ko​wać tę mi​sję. Była je​dy​ną ko​bie​tą, któ​rej nie po​wi​nien
pra​gnąć.

– Se​ba​stian chciał, że​byś tam była.
‒ Nie mogę.
Ten głos, gar​dło​wy szept, pod​że​gał jego mę​skie żą​dze, któ​re sta​ły się jesz​cze

bar​dziej dzi​kie.

‒ Ow​szem, mo​żesz – po​wie​dział i za​nim zdą​żył po​my​śleć, czu​le po​gła​dził

grzbie​tem dło​ni jej twarz. Jej skó​ra była mięk​ka i cie​pła. Jej od​dech stał się gło​-
śniej​szy, a oczy po​ciem​nia​ły, prze​sy​ła​jąc od​po​wiedź sta​rą jak świat.

Po​krę​ci​ła po​wo​li gło​wą, za​prze​cza​jąc, a on po​czuł pod pal​ca​mi jej po​ru​sza​ją​cy

się po​li​czek i aż za​ci​snął szczę​ki od tego in​ten​syw​ne​go do​zna​nia. Przy​po​mniał
so​bie, że ni​g​dy nie mie​sza biz​ne​su z przy​jem​no​ścia​mi, a tu prze​cież cho​dzi​ło
o biz​nes – i za​tu​szo​wa​nie upad​ku przy​ja​cie​la. Wspo​mniał nie​daw​ną roz​mo​wę
z jej oj​cem, swo​je za​pew​nie​nie, któ​re wią​za​ło go jesz​cze moc​niej z obiet​ni​cą,
wy​mu​szo​ną na nim przez Se​ba​stia​na, w chwi​li gdy ucho​dzi​ło z nie​go ży​cie.

‒ Twój oj​ciec są​dzi to samo.
To było jak wy​buch. Jak​by wy​strze​li​ły mię​dzy nimi fa​jer​wer​ki. Od​sko​czy​ła od

nie​go, krze​sło za​zgrzy​ta​ło gło​śno po pod​ło​dze, a jej oczy peł​ne były oskar​żeń.

‒ Mój oj​ciec? – Zszo​ko​wa​ny głos, wdarł się w jego my​śli, spro​wa​dza​jąc go do

rze​czy​wi​sto​ści. – Roz​ma​wia​łeś z moim oj​cem?

Char​lie była jak odrę​twia​ła. Jak śmiał roz​ma​wiać z jej oj​cem? I cze​mu oj​ciec

o tym nie wspo​mniał? Cze​mu nie ostrzegł jej, że Ales​san​dro Ro​sel​li, wła​ści​ciel
jed​nej z naj​więk​szych fa​bryk sa​mo​cho​do​wych we Wło​szech, bę​dzie jej szu​kał,

background image

bę​dzie chciał, żeby zro​bi​ła coś, z czym nie może się jesz​cze zmie​rzyć? Wi​dzia​ła
go prze​cież wczo​raj. Po​wi​nien jej coś po​wie​dzieć.

‒ O czym do​kład​nie roz​ma​wia​łeś z moim oj​cem?
Mó​wi​ła twar​do, za​ci​snę​ła dło​nie na opar​ciu krze​sła, jak​by so​sna była ko​twi​cą

utrzy​mu​ją​cą jej my​śli na wo​dzy. Chwi​lę wcze​śniej za​sta​na​wia​ła się, jaki był​by
jego po​ca​łu​nek, pła​wi​ła się w mięk​kiej piesz​czo​cie jego pal​ców ni​czym odu​rzo​na
na​sto​lat​ka. Co so​bie my​śla​ła?

‒ Nie mia​łeś pra​wa.
‒ Skon​tak​to​wa​łem się z nim, żeby spy​tać, czy mogę cię od​wie​dzić z za​pro​sze​-

niem na pre​zen​ta​cję auta. Twój oj​ciec wie​dział, że tego pra​gnął Se​ba​stian.

Skrzy​żo​wał ra​mio​na na sze​ro​kiej pier​si i oparł się o ku​chen​kę, nie zry​wa​jąc

kon​tak​tu wzro​ko​we​go. Po raz dru​gi tego po​ran​ka jej ra​mio​na opa​dły pod​dań​czo.
Przy​ci​snę​ła opusz​ki pal​ców do skro​ni i na chwi​lę za​mknę​ła oczy. Mia​ła na​dzie​ję,
że gdy je otwo​rzy, nie bę​dzie pa​trzeć na nią tak in​ten​syw​nie, tak prze​ni​kli​wie.
Ale nic się nie zmie​ni​ło. Te na​kra​pia​ne brą​zo​wo oczy, któ​re zda​wa​ły jej się tak
zna​jo​me, te​raz wręcz się w nią wwier​ca​ły. Jak​by chcia​ły do​trzeć pro​sto do ser​-
ca, szu​ka​jąc każ​de​go se​kre​tu, jaki kie​dy​kol​wiek mia​ła. Opu​ści​ła ręce i znów za​-
ci​snę​ła je na opar​ciu krze​sła.

‒ Nie po​wi​nie​neś roz​ma​wiać z moim oj​cem. On nie po​trze​bu​je przy​po​mnie​nia,

co stra​ci​li​śmy, a ja do​sko​na​le po​tra​fię zde​cy​do​wać, czy chcę się z tobą zo​ba​czyć,
czy nie, i czy chcę się za​an​ga​żo​wać w pro​mo​cję sa​mo​cho​du.

‒ A chcesz? – Uniósł brwi, a w ką​ci​ku jego ust za​tań​czył uśmiech. Tych sa​-

mych ust, któ​rych po​ca​łun​ki so​bie wy​obra​ża​ła.

Czy chce co? Skup się, Char​lie. Jej umysł wal​czył, by za​cząć znów ra​cjo​nal​nie

my​śleć. Nie wie​dzia​ła, cze​go chce poza tym, by nie po​zwo​lić temu męż​czyź​nie,
temu wspa​nia​łe​mu oka​zo​wi mę​sko​ści do​strzec, jak jest nie​pew​na i zmie​sza​na.

‒ Zde​cy​do​wa​nie nie chcia​łam się z tobą spo​ty​kać. – Unio​sła pod​bró​dek i zmu​-

si​ła się do za​cho​wa​nia spo​ko​ju. – Je​śli so​bie przy​po​mi​nasz, pro​si​łam, że​byś wy​-
szedł. Nie chcę w swo​im ży​ciu ani odro​bi​ny świa​ta wy​ści​gów i mo​to​ry​za​cji.

‒ Czy to dla​te​go za​szy​łaś się w głę​bi an​giel​skiej wsi?
Cie​ka​wość w jego gło​sie była oczy​wi​sta, a py​ta​nie pa​so​wa​ło do jego spo​so​bu

by​cia i za​mie​sza​nia, któ​re po​wo​do​wał samą swo​ją obec​no​ścią. Nie chcia​ła my​-
śleć o tych rze​czach, ale nie mia​ła wyj​ścia.

‒ Wy​co​fa​łam się z za​się​gu me​diów z sza​cun​ku dla bra​ta. Nie ukry​wam się –

po​wie​dzia​ła, świa​do​ma swo​je​go ostre​go tonu. – Nie mo​głam na​dal wy​stę​po​wać
przed ka​me​ra​mi, pro​mo​wać ze​spo​łu, nie po śmier​ci Se​ba​stia​na.

‒ Czy są​dzisz, że on chciał, by tak się sta​ło?
Opie​rał się o ku​chen​kę, a ona nie mo​gła nie pa​trzeć na jego bio​dra i po​tęż​ne

uda. Po​czu​ła dreszcz zmy​sło​wej na​mięt​no​ści. Cze​mu ze wszyst​kich męż​czyzn to
on wła​śnie jest dla niej tak atrak​cyj​ny?

‒ To zna​czy?
‒ Ta chat​ka jest uro​cza, ale ko​bie​ta taka jak ty nie po​win​na być tu uwię​zio​na

na za​wsze.

background image

Spoj​rza​ła znów na jego twarz, po​dzi​wia​jąc krzy​wi​znę nosa i kształt ust. Pa​-

trzył jej pro​sto w oczy, nie​mal od​bie​ra​jąc moż​li​wość od​dy​cha​nia. Czy miał ra​cję?
Czy Se​ba​stian chciał​by, by się an​ga​żo​wa​ła? Po​tem wresz​cie do​tar​ły do niej jego
ostat​nie sło​wa.

‒ Co masz na my​śli, mó​wiąc, ko​bie​ta taka jak ja?
Ob​szedł stół, przy​tła​cza​jąc swo​ją syl​wet​ką małą kuch​nię. Ni​g​dy nie my​śla​ła

tak o tym po​miesz​cze​niu, nie do​pó​ki wszedł do nie​go Ales​san​dro Ro​sel​li. Za​trzy​-
mał się po dru​giej stro​nie po​miesz​cze​nia, co ją ucie​szy​ło, bo wo​la​ła, żeby był
mię​dzy nimi fi​zycz​ny dy​stans.

‒ Ży​jesz szyb​ko. A ra​czej tak było. – Jego głos zmie​nił się w sek​sow​ne mru​cze​-

nie, a oczy wpi​ja​ły się w nią. Znów uświa​do​mi​ła so​bie, jak wy​glą​da w swo​ich
zwy​czaj​nych, znisz​czo​nych ubra​niach.

‒ Cóż, te​raz tak nie jest i nie za​mie​rzam do tego wra​cać. Nic, co ty czy mój oj​-

ciec po​wie​cie, nie zmie​ni mo​je​go zda​nia.

‒ Za​dbaj o moją małą Char​lie. Po​lu​bi cię – po​wie​dział twar​do i do​kład​nie wie​-

dzia​ła, kogo cy​tu​je. Tyl​ko Se​ba​stian na​zy​wał ją w ten spo​sób.

Usiadł na krze​śle. Da​wał znać, że ni​g​dzie się nie wy​bie​ra, a jego sło​wa spra​-

wi​ły, że sta​ła się nie​spo​koj​na. Nie​mal usły​sza​ła bra​ta.

‒ Nie wie​rzę ci.
Sta​ra​ła się ukryć swo​je zmie​sza​nie, ale przy​po​mnia​ła so​bie te​le​fo​ny bra​ta. Za​-

wsze pró​bo​wał ją zmu​sić, by znów za​czę​ła rand​ko​wać, wma​wia​jąc jej, że nie
wszy​scy męż​czyź​ni są tak bez ser​ca, jak jej były na​rze​czo​ny.

‒ Ni​g​dy by tego nie po​wie​dział.
Z nie​obec​nym spoj​rze​niem się​gnął po wczo​raj​szą ga​ze​tę lo​kal​ną. Wy​glą​dał,

jak​by przy​na​le​żał do tego domu, do tej kuch​ni. Spra​wiał wra​że​nie, że mu tu wy​-
god​nie.

‒ Ale to praw​da, cara.
‒ Dla cie​bie Char​lot​te. – Po​przed​nio zbyt ła​two po​go​dzi​ła się z tym zdrob​nie​-

niem i to ją zde​ner​wo​wa​ło. Ża​ło​wa​ła, że po​pro​si​ła go o na​zy​wa​nie sie​bie Char​-
lie.

‒ Char​lot​te… ‒ po​wie​dział tak po​wo​li, tak sek​sow​nie, jak​by pie​ścił każ​dą sy​la​-

bę. Po​czu​ła go​rą​co. Pró​bo​wa​ła igno​ro​wać pul​su​ją​ce w niej po​żą​da​nie. Co się
z nią, do li​cha, dzia​ło? Może za​po​mnia​ła już o szyb​kiej jeź​dzie, jak to ujął, na
zbyt dłu​go? Czy po​win​na mu uwie​rzyć, że Se​ba​stian chciał, by się za​an​ga​żo​wa​-
ła? Nie chcia​ła tego przy​zna​wać, ale te sło​wa spo​koj​nie mógł wy​po​wie​dzieć jej
brat.

‒ Co do​kład​nie po​wie​dział mój oj​ciec?
Mu​sia​ła od​wró​cić jego uwa​gę. Nie mo​gła stać tu dłu​żej, czu​ła, że po​że​rał ją

wzro​kiem. To było zbyt przy​tła​cza​ją​ce. Spoj​rzał na nią, a go​rą​co w jej trze​wiach
zwięk​szy​ło się. Jej brat miał ra​cję. Po​do​bał jej się, ale tyl​ko na pier​wot​nym po​-
zio​mie. To było tyl​ko po​żą​da​nie, nic wię​cej. Coś, co jest w sta​nie opa​no​wać, te​-
raz tego nie po​trze​bu​je.

‒ Po​wie​dział – dro​czył się z nią, uno​sząc su​ge​styw​nie brew – że czas, że​byś

background image

wró​ci​ła za kie​row​ni​cę.

Jego sło​wa za​wi​sły cięż​ko w po​wie​trzu. Praw​dzi​we sło​wa. Czyż jej oj​ciec nie

po​wie​dział jej tego za​le​d​wie parę ty​go​dni wcze​śniej?

‒ Nie wie​dzia​łem, że za tą olśnie​wa​ją​cą fa​sa​dą po​ka​zy​wa​ną przed ka​me​ra​mi

kry​je się coś wię​cej, że umiesz pro​wa​dzić wy​ści​go​we auta.

Pa​trzył na nią zna​czą​co i mia​ła wra​że​nie, że pró​bu​je ją zi​ry​to​wać, we​pchnąć

na siłę w to, co jej brat chciał, żeby ro​bi​ła. Po​my​śla​ła o swo​jej pra​cy przy pro​mo​-
cji ze​spo​łu Se​ba​stia​na, o jeż​dże​niu z nimi na wszyst​kie wy​ści​gi na świe​cie, o wy​-
wia​dach. To było sza​lo​ne ży​cie, któ​re lu​bi​ła i w któ​rym się speł​nia​ła. Cięż​ko pra​-
cu​jąc, do​tar​ła na szczyt od sa​me​go dołu i na​uczy​ła się wszyst​kie​go, co moż​na
wie​dzieć o pro​wa​dze​niu sa​mo​cho​dów. Ka​me​ry po​ka​zy​wa​ły jej pięk​ny wi​ze​ru​nek,
ale ona za​wsze czu​ła się bez​piecz​niej, nie bę​dąc na świecz​ni​ku, ro​biąc to, co na​-
praw​dę ko​cha​ła ‒ pra​cu​jąc przy sa​mo​cho​dach i pro​wa​dząc je – cze​mu sprze​ci​-
wia​ła się jej mat​ka. Czy przy​szedł czas, by prze​stać się ukry​wać i znów stać się
czę​ścią tego świa​ta? Za​da​wa​ła so​bie to py​ta​nie, świa​do​ma jego wzro​ku, któ​ry
śle​dził każ​dy jej ruch.

‒ Był​byś za​sko​czo​ny – po​wie​dzia​ła flir​ciar​sko, za​ska​ku​jąc samą sie​bie. Co ona

wy​pra​wia? Ni​g​dy nie flir​to​wa​ła. To za​wsze przy​spa​rza​ło kło​po​tów. Wie​dzia​ła
o tym le​piej niż więk​szość lu​dzi i wi​dzia​ła to wie​lo​krot​nie w swo​jej pra​cy. Nie​-
win​ny flirt za​wsze pro​wa​dził do cze​goś wię​cej. Jej mat​ka pa​dła tego ofia​rą, po​-
rzu​ca​jąc ją i Se​ba​stia​na jako na​sto​lat​ków, gdy ru​szy​ła za swo​ją ów​cze​sną zdo​by​-
czą.

Uniósł brew, a jego oczy bły​snę​ły sek​sow​nie, co w nie​wy​tłu​ma​czal​ny spo​sób

przy​spie​szy​ło jej puls. To się mu​sia​ło skoń​czyć. Nie mo​gła dłu​żej stać pod jego
spoj​rze​niem, bo się roz​pu​ści.

‒ Mam na​dzie​ję, że się do​wiem.
Jego głos był ni​czym wark​nię​cie, od któ​re​go żo​łą​dek za​wią​zał jej się w su​peł.
‒ Kawy? – Dy​wer​sja była zde​cy​do​wa​nie wska​za​na, a kawa była pierw​szym, co

przy​szło jej na myśl.

‒ Si, gra​zie.
Wpływ, jaki na nie​go wy​wie​ra​ła, spra​wił, że au​to​ma​tycz​nie prze​szedł na wło​-

ski. Nie chciał kawy. Na​wet naj​lep​sze espres​so nie mo​gło uga​sić ognia w jego
cie​le. Pa​trzy​ła na nie​go, nie​świa​do​mie ob​li​zu​jąc war​gi, a on nie​mal jęk​nął, opa​-
no​wu​jąc się z wiel​kim wy​sił​kiem, by zo​stać przy sto​le i nie rzu​cić się na nią. Za​-
zwy​czaj po​do​ba​ły mu się ele​ganc​kie, szy​kow​ne ko​bie​ty i to, że pra​gnął tej zwy​-
czaj​nej, po​tar​ga​nej wer​sji Char​lie było dla nie​go zu​peł​nie nowe i nie​ocze​ki​wa​ne.
Było rów​nież cał​ko​wi​cie nie na miej​scu.

Pa​trzył, jak krę​ci się po kuch​ni, i po​dzi​wiał jej krą​gło​ści, kie​dy od​wró​ci​ła się do

nie​go ty​łem, by przy​go​to​wać kawę. Po​do​ba​ło mu się, że jej dżin​sy cia​sno opi​na​ją
uda, pod​kre​śla​jąc kształt po​ślad​ków. Roz​cią​gnię​ta ko​szul​ka, któ​rą mia​ła na so​-
bie, nie ukry​wa​ła przed jego wy​głod​nia​łym wzro​kiem wą​skiej ta​lii ani po​nęt​nych
pier​si. Po​da​ła mu ku​bek z roz​pusz​czal​ną kawą i usia​dła. Skrzy​wił się w my​ślach.
Nie lu​bił ta​kiej kawy, ale je​śli to mia​ło mu po​móc w prze​ko​na​niu jej, by po​je​cha​ła

background image

na pre​zen​ta​cję sa​mo​cho​du, mu​siał wy​trwać. Na​pił się łyk, pa​trząc, jak dziew​czy​-
na dmu​cha na swój na​par, de​li​kat​nie go stu​dząc, a wi​dok jej ust był hip​no​ty​zu​ją​-
cy. Mu​siał nad sobą za​pa​no​wać. Char​lie była atrak​cyj​na i w każ​dej in​nej sy​tu​acji
chciał​by wię​cej – dużo wię​cej, przy​naj​mniej tak dłu​go, aż ogień po​żą​da​nia zma​le​-
je. Ale mu​siał pa​mię​tać, że była sio​strą Se​ba​stia​na i, przez wzgląd na pa​mięć
przy​ja​cie​la, dla nie​go nie​ty​kal​na. Nie może po​ka​zać, że czu​je do niej po​żą​da​nie,
nie po​wi​nien w ogó​le do tego do​pu​ścić.

‒ Wra​ca​jąc do in​te​re​sów – po​wie​dział szorst​ko i od​sta​wił ku​bek.
‒ Nie wie​dzia​łam, że cho​dzi o in​te​res – po​wie​dzia​ła lek​ko. Zdra​dzi​ło ją to, po​-

ka​zu​jąc, że wal​czy z wie​lo​ma emo​cja​mi. – Są​dzi​łam, że cho​dzi o uko​je​nie two​je​-
go su​mie​nia, uwol​nie​nie cię od po​czu​cia winy.

Czuł się od​po​wie​dzial​ny za śmierć Se​ba​stia​na – kto by się nie czuł w tych oko​-

licz​no​ściach – ale nie to go na​pę​dza​ło, nie dla​te​go tu przy​był. Zna​lazł się w tym
domu, bo zło​żył obiet​ni​cę.

‒ To jest biz​nes, Char​lot​te. Chcę, że​byś była przy pro​mo​cji sa​mo​cho​du. Se​ba​-

stian za​wsze tego chciał. Wie​dział, jak do​brze ra​dzisz so​bie w pra​cy.

‒ Ni​g​dy nic mi o tym nie mó​wił. – Od​sta​wi​ła ku​bek, od​py​cha​jąc go od sie​bie,

jak​by nie za​mie​rza​ła już wię​cej pić.

Miał jej po​wie​dzieć, jak bar​dzo Se​ba​stian za nią tę​sk​nił. Jak nie mógł się do​-

cze​kać, aż przy​je​dzie do Włoch. Wszyst​ko, by ją prze​ko​nać, ale jej na​stęp​ne sło​-
wa ude​rzy​ły go czy​stym bó​lem, któ​rym były pod​szy​te.

‒ Ale przy​pusz​czam, że nie wie​dział, że umrze.
Przy​tak​nął, wal​cząc z uczu​cia​mi, i wy​czuł, że skła​nia się do wła​ści​wej de​cy​zji.

Po​trze​bo​wa​ła po pro​stu jesz​cze tro​chę cza​su.

‒ Nie​ste​ty, to praw​da.
‒ Kie​dy od​bę​dzie się pre​mie​ra?
Peł​ny​mi wstrzy​my​wa​nych łez ocza​mi po​szu​ka​ła jego wzro​ku. Po​mi​mo wcze​-

śniej​szych sa​mo​uspra​wie​dli​wień czuł się win​ny. Nie tyl​ko jej smut​ku, go​rzej.
Czuł przy​mus na​pra​wie​nia tego, co się sta​ło, wpro​wa​dze​nia do jej ży​cia choć
odro​bi​ny szczę​ścia. W koń​cu nie cho​wa​ła​by się przed świa​tem, zwłasz​cza tym
uko​cha​nym świa​tem wy​ści​gów, gdy​by nie była nie​szczę​śli​wa.

‒ W pią​tek.
‒ Ale to już za dwa dni! Dzię​ki za in​for​ma​cję na czas. – Jej ton był ostry

i w oczach do​strzegł iskrę de​ter​mi​na​cji, któ​rą roz​po​zna​wał i któ​rą ro​zu​miał.

‒ Bene, po​ja​wisz się?
‒ Tak – po​wie​dzia​ła i od​su​nę​ła krze​sło, wsta​jąc. Uświa​do​mił so​bie, że to było

po​że​gna​nie. – Ale na mo​ich wa​run​kach.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

‒ Ja​kie to wa​run​ki? – spy​tał po​dejrz​li​wie Ales​san​dro, pa​trząc na nią ze swo​je​-

go miej​sca za sto​łem. Char​lie pa​trzy​ła, jak za​ci​ska szczę​ki i lek​ko mru​ży oczy.
Nie spo​dzie​wał się tego. De​ner​wo​wa​ło ją, że są​dził, że może po​ja​wić się
w ostat​niej chwi​li i po​pro​sić, by po​je​cha​ła na pre​mie​rę. Do tego mo​men​tu nie
chcia​ła mieć nic wspól​ne​go z wy​ści​ga​mi, ale za​czy​na​ła so​bie uświa​da​miać, że je​-
śli wró​ci, może po​znać od​po​wie​dzi na py​ta​nia na te​mat wy​pad​ku, któ​re wciąż
so​bie za​da​wa​ła. Za​sta​na​wia​ła się nad tym, pró​bu​jąc zi​gno​ro​wać jego po​trze​bę
kon​tro​lo​wa​nia wszyst​kie​go.

Je​śli mia​ła je​chać, nie chcia​ła być tyl​ko go​ściem, któ​re​go Ales​san​dro za​pro​sił,

by uci​szyć su​mie​nie. Chcia​ła dużo wię​cej. Chcia​ła do​wie​dzieć się wszyst​kie​go
o sa​mo​cho​dzie.

Głę​bo​ko ża​ło​wa​ła, że nie spo​tka​ła się z Se​ba​stia​nem przed wy​pad​kiem. Gdy​by

po​je​cha​ła do Włoch zo​ba​czyć, jak jego ma​rze​nie za​mie​nia się w rze​czy​wi​stość,
może wy​pa​dek by się nie zda​rzył? Ta im​pre​za mo​gła być czymś, co po​zwo​li jej
od​zy​skać kon​tro​lę nad swo​im ży​ciem. Może za​po​mnieć o prze​szło​ści, ale uda jej
się to tyl​ko wte​dy, gdy po​zna wszyst​kie od​po​wie​dzi. To mo​gła być je​dy​na oka​zja,
by się do​wie​dzieć, co na​praw​dę przy​da​rzy​ło się jej bra​tu. W koń​cu był pro​fe​sjo​-
nal​nym kie​row​cą, jed​nym z naj​lep​szych, a oko​licz​no​ści jego wy​pad​ku były bar​-
dzo nie​ja​sne.

‒ Za​nim prze​dys​ku​tu​je​my moje wa​run​ki, chcę się do​wie​dzieć, co się sta​ło tam​-

tej nocy. – Skrzy​żo​wa​ła ra​mio​na w nie​świa​do​mie obron​nym ge​ście i opar​ła się
o ku​chen​ną szaf​kę, cze​ka​jąc na jego re​ak​cję.

Spo​dzie​wa​ła się, że na jego twa​rzy zo​ba​czy po​czu​cie winy, któ​re spra​wi, że

jego przy​stoj​na twarz po​ciem​nie​je, ale na​po​tka​ła spo​koj​ne spoj​rze​nie i po​czu​ła
coś na kształt nie​pew​no​ści. Za​wsze go wi​ni​ła, ale te​raz wy​da​ło jej się, że nie
musi być to do koń​ca praw​dą.

‒ Co chcesz wie​dzieć? – Spo​kój jego gło​su kon​tra​sto​wał z nie​spo​koj​nym bi​-

ciem jej ser​ca. W gło​wie kłę​bi​ły jej się py​ta​nia, któ​re chcia​ła za​dać od tam​tej fe​-
ral​nej nocy. Od​po​wie​dzi zda​wa​ły się wresz​cie na wy​cią​gnię​cie ręki.

‒ Jak to się sta​ło, że zna​lazł się w tym sa​mo​cho​dzie? Po​dob​no nie był go​to​wy,

by nim jeź​dzić. Przy​naj​mniej tak sły​sza​łam.

Wy​pro​sto​wa​ła się i wzię​ła głę​bo​ki od​dech, pró​bu​jąc spra​wiać wra​że​nie zrów​-

no​wa​żo​nej. Da​le​ko jej było jed​nak do tego i w głę​bi du​szy wie​dzia​ła, że nie było
to tyl​ko spo​wo​do​wa​ne tym, że sta​ła twa​rzą w twarz z po​ten​cjal​nym wi​no​waj​cą.
Cho​dzi​ło jed​nak o nie​go. Po​tęż​na aura do​mi​na​cji Ales​san​dra Ro​sel​lie​go wy​peł​ni​-
ła kuch​nię, ale Char​lie nie za​mie​rza​ła się dać za​stra​szyć. Sta​nie z nim w szran​ki
z de​ter​mi​na​cją i od​wa​gą. Do​wie się praw​dy, w ten spo​sób albo w inny. Była prze​-

background image

ko​na​na, że jesz​cze jej nie po​zna​ła i chcia​ła to na​pra​wić. Roz​parł się na krze​śle,
ob​ser​wu​jąc ją, a ona mia​ła wra​że​nie, że pró​bu​je od​wró​cić jej uwa​gę. Nie​mal mu
się to uda​ło. Myśl o Se​ba​stia​nie, przy​po​mnia​ła so​bie, nie chcąc prze​ga​pić oka​zji.

‒ Za​wsze wie​rzysz w plot​ki? – Wy​glą​dał na bar​dziej zre​lak​so​wa​ne​go, niż po​-

wi​nien.

Zmarsz​czy​ła brwi, roz​złosz​czo​na taką od​po​wie​dzią.
‒ Nie, oczy​wi​ście, że nie.
‒ Więc je​śli po​wiem ci, że z sa​mo​cho​dem było wszyst​ko w po​rząd​ku, uwie​-

rzysz mi? – Po​ru​szył się na sie​dze​niu, roz​pro​sto​wał dłu​gie nogi i oparł swo​bod​nie
jed​no ra​mię na sto​le. Ale nie czuł się spo​koj​ny. Stwa​rzał ta​kie po​zo​ry, ale gdy
spoj​rza​ła w jego oczy, do​strze​gła, że jest spię​ty. Jak po​lu​ją​cy kot, któ​ry zwo​dzi
swo​ją ofia​rę fał​szy​wym po​czu​ciem bez​pie​czeń​stwa. Ale ta mysz​ka się nie da zła​-
pać. Nie na jej war​cie.

Po​trzą​snę​ła gło​wą.
‒ Je​dy​na rzecz, któ​ra mnie prze​ko​na, to ra​port z wy​pad​ku.
Po​wo​li wstał, pod​szedł do okna i spoj​rzał na ogród i wieś w od​da​li.
‒ Czy to na​praw​dę po​mo​że? Jest w nim każ​dy szcze​gół.
‒ Tak – po​wie​dzia​ła i ru​szy​ła ku nie​mu, kie​ro​wa​na nie​zro​zu​mia​łą po​trze​bą zo​-

ba​cze​nia jego twa​rzy i emo​cji, ja​kie się na niej ma​lo​wa​ły. – Chcę po​znać każ​dy
szcze​gół.

‒ Jak są​dzisz, dla​cze​go oj​ciec ci go nie po​ka​zał? – Jego ra​mio​na były jak tar​-

cza, któ​ra coś skry​wa​ła, coś, cze​go nie chciał, by się do​wie​dzia​ła. – Co chcesz
w nim zna​leźć?

‒ Praw​dę. – Znów po​czu​ła gniew, gdy wy​obra​zi​ła so​bie, jak roz​ma​wia z jej oj​-

cem, spi​sku​jąc, jak za​tu​szo​wać szcze​gó​ły. Wciąż nie ro​zu​mia​ła, dla​cze​go oj​ciec
nie po​wie​dział jej wszyst​kie​go. Za​wsze po​dej​rze​wa​ła, że coś skry​wa. Czy miał
dług wo​bec tego męż​czy​zny, któ​ry roz​cią​gał się na cór​kę, a może i na pa​mięć
syna?

Od​wró​cił się do niej, a ostrość ma​lu​ją​ca się na jego twa​rzy pod​kre​śla​ła rysy.
‒ Cza​sem le​piej jest jej nie znać.
‒ Co? – Przy​ci​snę​ła dło​nie do skro​ni, le​d​wo wie​rząc w to, co usły​sza​ła. Jej oj​-

ciec i ten męż​czy​zna coś przed nią ukry​wa​li. Mógł jej to rów​nie do​brze po​wie​-
dzieć. – O czym ty mó​wisz?

Ales​san​dro usły​szał w jej gło​sie iry​ta​cję i za​ci​snął zęby, po​wstrzy​mu​jąc chęć,

by wszyst​ko wy​ja​wić. Praw​da przy​sło​ni​ła​by jed​nak te wszyst​kie szczę​śli​we
chwi​le, ja​kie dzie​li​ła z bra​tem, a jej oj​ciec bła​gał go, by to przed nią za​ta​ił. To je​-
dy​ny wa​ru​nek, któ​ry po​sta​wił, gdy się skon​tak​to​wa​li. Za​mie​rzał to uho​no​ro​wać –
i tę obiet​ni​cę zło​żył też Se​ba​stia​no​wi.

Sta​ła przed nim, nie mo​gąc na nie​go pa​trzeć, i po​trzą​sa​ła nie​do​wie​rza​ją​co gło​-

wą. Jej przy​spie​szo​ny od​dech świad​czył o we​wnętrz​nej wal​ce. In​stynk​tow​nie
zła​pał ją za ra​mio​na, a ona spoj​rza​ła na nie​go i pięk​no jej zie​lo​nych oczu nie​mal
go zła​ma​ło.

background image

‒ Twój brat je​chał z ogrom​ną pręd​ko​ścią. Wiesz to, praw​da?
‒ Wiem – wy​szep​ta​ła, na szczę​ście nie​co spo​koj​niej​sza, szu​ka​jąc w jego

oczach od​po​wie​dzi, któ​rych nie mógł jej udzie​lić. – Ale mu​szę wie​dzieć, co się
sta​ło i dla​cze​go.

‒ Wierz mi, le​piej, że​byś za​pa​mię​ta​ła go w zdro​wiu i szczę​ściu. Pro​szę. – Jego

wes​tchnię​cie spra​wi​ło, że z jej cia​ła ule​cia​ła cała złość i po​czu​ła, że prze​le​wa się
przez nią fala re​zy​gna​cji.

‒ Wiem, ale tyle py​tań cze​ka na od​po​wie​dzi.
Za​mknę​ła oczy, a on pa​trzył na jej gru​be, ciem​ne rzę​sy kon​tra​stu​ją​ce z bia​łą

skó​rą. Po​czuł po​trze​bę po​ca​ło​wa​nia jej, po​trze​bę, któ​ra nie​mal spra​wi​ła, że
prze​stał od​dy​chać. Gdy tu je​chał, nie są​dził, że po​zna ko​bie​tę, któ​rej za​pra​gnie
tak moc​no. Tyl​ko raz wcze​śniej miał ta​kie uczu​cie i za​re​ago​wał im​pul​syw​nie,
szyb​ko się że​niąc, tyl​ko po to, by od​kryć, że jego żona mia​ła od po​cząt​ku ukry​ty
mo​tyw. Nie chciał już ni​g​dy wię​cej sta​wiać się w ta​kiej sy​tu​acji.

Fi​zycz​ne przy​cią​ga​nie mię​dzy nim a Char​lie od mo​men​tu, gdy ich oczy się spo​-

tka​ły się po raz pierw​szy, spra​wia​ło, że trud​niej mu było do​trzy​mać obiet​ni​cy.
Mu​siał od​su​nąć się od niej, od tej po​ku​sy, któ​ra po​wo​do​wa​ła, że pod​świa​do​mie
za​ci​skał pię​ści. Cała sy​tu​acja była po​nad jego siły. Char​lie spoj​rza​ła na nie​go
i unio​sła z de​ter​mi​na​cją pod​bró​dek.

‒ Do​wiem się wszyst​kie​go, pa​nie Ro​sel​li. To, że pan i mój oj​ciec pró​bu​je​cie

ukryć przede mną praw​dę, spra​wia, że to sta​je się ona jesz​cze waż​niej​sza.

‒ Nie​któ​re spra​wy le​piej zo​sta​wić. Dla do​bra Se​ba​stia​na, za​ak​cep​tuj to, co

wiesz, i zrób, jak chce twój oj​ciec.

Od​su​nął się od niej, wró​cił do krze​sła, na któ​rym wcze​śniej sie​dział, by stwo​-

rzyć mię​dzy nimi dy​stans, ale po​trze​ba, któ​rą czuł, nie zma​la​ła.

‒ Dla do​bra Se​ba​stia​na? – Jej py​ta​nie go za​sko​czy​ło, uświa​da​mia​jąc, jak bli​sko

był ujaw​nie​nia przy​czy​ny wy​pad​ku.

‒ Se​ba​stian pro​sił, że​byś po​ja​wi​ła się na pre​mie​rze. To były nie​mal ostat​nie

sło​wa, któ​re po​wie​dział.

Nie za​mie​rzał zdra​dzać fi​na​łu ich roz​mo​wy, mu​siał się tego trzy​mać. Po czę​ści

uwa​żał, że jest od​po​wie​dzial​na za pro​ble​my, z ja​ki​mi bo​ry​kał się Se​ba​stian. Nie
przy​je​cha​ła, by go od​wie​dzić we Wło​szech, nie oka​zy​wa​ła żad​ne​go za​in​te​re​so​-
wa​nia pro​jek​tem, ale te​raz nie był go​tów o tym mó​wić. Chciał tyl​ko, by zgo​dzi​ła
się przy​je​chać na po​kaz sa​mo​cho​du.

‒ Na​praw​dę to po​wie​dział? – Jej głos był tak mięk​ki, że le​d​wie było ją sły​chać,

i po​czuł ko​lej​ną falę po​żą​da​nia, któ​rą pró​bo​wał zdu​sić.

‒ Chciał, że​byś tam była.
Pa​trzył na nie​zde​cy​do​wa​nie ma​lu​ją​ce się na jej twa​rzy i cze​kał. Po​wo​li się

z tym go​dzi​ła. Mu​siał tyl​ko chwi​lę po​cze​kać.

Char​lie nie mo​gła się uspo​ko​ić. Tak, wie​dzia​ła, że wy​pa​dek Se​ba​stia​na spo​wo​-

do​wał strasz​ne ob​ra​że​nia, ale wie​dzia​ła, że cho​dzi​ło o coś jesz​cze. Coś, co jej oj​-
ciec chciał przed nią ukryć rów​nie moc​no jak Ales​san​dro. Po​sta​no​wi​ła zmie​nić
tak​ty​kę i przy​jąć jego po​sta​wę po​go​dze​nia się z sy​tu​acją, uświa​do​miw​szy so​bie,

background image

że to je​dy​na dro​ga do po​zna​nia praw​dy. Po​de​szła po​wo​li do sto​łu i spoj​rza​ła na
nie​go.

‒ Je​śli przy​ja​dę na pre​mie​rę, chcę naj​pierw do​wie​dzieć się wszyst​kie​go o sa​-

mo​cho​dzie. Chcę zo​ba​czyć, nad czym pra​co​wa​li​ście z Se​ba​stia​nem. Chcę tym
żyć i od​dy​chać.

Po​czu​ła w so​bie pa​sję, któ​rą za​wsze mia​ła do świa​ta wy​ści​gów i do swo​jej pra​-

cy. Po tylu mie​sią​cach w bez​ru​chu było to cu​dow​ne pod​eks​cy​to​wa​nie, któ​re​go
daw​no nie czu​ła.

‒ Nie ma na to wie​le cza​su.
Roz​siadł się i spoj​rzał na nią, ob​ser​wu​jąc każ​dy jej ruch, jak​by po​tra​fił czy​tać

w my​ślach.

‒ Je​śli mam tam być, mu​szę umieć o nim opo​wia​dać. Mu​szę wie​dzieć wszyst​-

ko.

Przy​zna​ła przed sobą, że cho​dzi​ło o coś wię​cej. O coś poza pro​mo​cją pro​duk​-

tu. Cho​dzi​ło o zo​ba​cze​nie tego, co wi​dział Se​ba​stian, po​trze​bę po​dzie​le​nia tego
pod​nie​ce​nia, któ​re czuł, ja​dąc sa​mo​cho​dem po raz pierw​szy. Jed​nak jej my​śli na​-
po​tka​ły men​tal​ną ba​rie​rę. Czy była go​to​wa po​znać wszyst​kie fak​ty? Spoj​rza​ła
na męż​czy​znę, któ​re​go wi​ni​ła za śmierć bra​ta. Uwie​rzy​ła, że po​zwo​lił Se​ba​stia​-
no​wi pro​wa​dzić uszko​dzo​ne auto, po​mi​mo tego że oj​ciec jej po​wie​dział, że
wszyst​kie ra​por​ty wska​zy​wa​ły na błąd kie​row​cy. Ales​san​dro był od​po​wie​dzial​ny,
a te​raz sie​dział tu, ofe​ru​jąc jej moż​li​wość po​zna​nia praw​dy na wła​sną rękę. Czy
na​praw​dę by to ro​bił, gdy​by miał coś do ukry​cia?

‒ Chcę zo​ba​czyć dane i każ​dy ry​su​nek Se​ba​stia​na.
Mó​wi​ła ostro, pró​bu​jąc wy​ko​rzy​stać przy​pływ pew​no​ści sie​bie. Ales​san​dro

wstał i ob​szedł stół, pod​cho​dząc do niej.

‒ Nie mogę na to po​zwo​lić. Nie ma cza​su.
Za kogo on się uwa​ża?
‒ Je​śli by mnie pan znał, pa​nie Ro​sel​li, wie​dział​by pan, że mu​szę się za​an​ga​żo​-

wać, je​śli oczy​wi​ście mam wy​ko​nać do​brze swo​ją pra​cę. Chce pan, że​bym pro​-
mo​wa​ła ten sa​mo​chód czy nie?

Pa​trzy​ła mu pro​sto w oczy. Nie po​zwo​li mu się za​stra​szyć. Mógł być przy​zwy​-

cza​jo​ny, że za​wsze osią​ga swój cel, ale ona rów​nież. Za​ci​snął za​my​ślo​ny usta, co
roz​pro​szy​ło ją na chwi​lę, ale od​zy​ska​ła kon​tro​lę, nie po​zwa​la​jąc, by po​żą​da​nie
za​ćmi​ło jej roz​są​dek. Po​twier​dze​nie po​dej​rzeń co do jego winy na pew​no ze​trze
ta​kie my​śli w proch.

‒ Cho​dzi o coś wię​cej, praw​da, Char​lot​te? – Mó​wił co​raz ła​god​niej, aż wy​mó​-

wił z lu​bo​ścią jej imię, co spra​wi​ło, że za​drża​ła. Było go​rzej, niż gdy na​zy​wał ją
Char​lie. To było ta​kie czu​łe i jed​no​cze​śnie nie​sa​mo​wi​cie sek​sow​ne, ale nie mo​-
gła te​raz o tym my​śleć.

‒ Mu​szę mieć wszyst​kie dane do​ty​czą​ce auta, sko​ro mam je pro​mo​wać.

Z pew​no​ścią to ro​zu​miesz.

Wziął głę​bo​ki od​dech, ona na​to​miast wstrzy​ma​ła swój, cze​ka​jąc nie​cier​pli​wie.
‒ Oczy​wi​ście, ale czy to roz​waż​ne, ze wzglę​du na oko​licz​no​ści?

background image

Spoj​rzał na nią, a ona na​pa​wa​ła się, wi​dząc re​zy​gna​cję w jego oczach. Albo

zro​bią to jej spo​so​bem, albo wca​le. Jak mógł spo​dzie​wać się cze​go​kol​wiek in​ne​-
go, gdy po​zwo​lił Se​ba​stia​no​wi pro​wa​dzić tam​tej nocy? To była je​dy​na opcja. Jej
je​dy​na szan​sa od​kry​cia, co na​praw​dę się zda​rzy​ło. Może wte​dy bę​dzie mo​gła ru​-
szyć da​lej.

‒ Spo​koj​nie, nie wpad​nę znów w ko​bie​cą hi​ste​rię.
‒ Może po​win​naś – po​wie​dział i po​stą​pił ku niej, bli​sko, zbyt bli​sko. I tak nie

mo​gła się ru​szyć. Nie może się ni​g​dy do​wie​dzieć, jaki bu​dził w niej ogień, sa​mym
je​dy​nie spoj​rze​niem. Na szczę​ście już ja​kiś czas temu po​rzu​cił flir​to​wa​nie, za​-
cho​wy​wał się bar​dzo pro​fe​sjo​nal​nie, ona mu​sia​ła tyl​ko do​pil​no​wać, by tak po​zo​-
sta​ło.

‒ Nie, to już za mną. Chcę zro​bić to, co su​ge​ro​wał mi ty​dzień temu oj​ciec.
‒ Czy​li?
‒ Usiąść znów na fo​te​lu kie​row​cy.
Uniósł dłoń do pod​bród​ka i po​dra​pał się po de​li​kat​nym za​ro​ście. Nie mo​gła

słu​chać te​raz swo​je​go cia​ła, tego, jak re​ago​wa​ła na jego bli​skość, nie ro​zu​mia​ła,
cze​go od niej ocze​ki​wa​ło. Po​żą​da​nie i świa​do​mość obec​no​ści męż​czy​zny było
czymś, cze​go ni​g​dy nie do​świad​czy​ła z taką in​ten​syw​no​ścią. Jej po​przed​nie
związ​ki były krót​kie i nie​uda​ne. Roz​sta​nie jej ro​dzi​ców było wte​dy zbyt świe​żym
wspo​mnie​niem. Zresz​tą te ro​man​se na​le​ża​ły też do od​le​głej prze​szło​ści. Mał​-
żeń​stwo ro​dzi​ców prze​ko​na​ło ją, że by​cie z kimś na całe ży​cie nie jest moż​li​we.
Nie za​mie​rza​ła dać się zra​nić i upo​ko​rzyć.

‒ Nie je​stem prze​ko​na​ny, że to do​bre, ale je​śli je​steś pew​na, niech tak bę​dzie.
Mó​wił po​wo​li, z wy​raź​nym ak​cen​tem, da​lej ją uważ​nie ob​ser​wu​jąc.
‒ Tak, ja​sne – po​wie​dzia​ła szyb​ko, nie da​jąc mu szans na zmia​nę zda​nia. So​bie

rów​nież.

‒ Więc umo​wa stoi.
Wy​cią​gnął rękę, któ​rą do​ty​kał pod​bród​ka, a ona po​trzą​snę​ła nią szyb​ko, nie​-

cier​pli​wie, by za​koń​czyć spra​wę.

‒ Ow​szem.
Po​wie​dzia​ła to szyb​ko, bo do​ty​ka​jąc go, po​czu​ła wy​ła​do​wa​nie elek​trycz​ne,

któ​re zmie​ni​ło ją w fa​jer​werk. Nie​mal prze​sta​ła od​dy​chać, wpa​trzo​na w jego
oczy, z jego dło​nią za​ci​śnię​tą wo​kół swo​jej, gdy jego cie​pło ogar​nia​ło jej cia​ło.

‒ Bene – po​wie​dział ostro, co su​ge​ro​wa​ło, że nie po​czuł tego sa​me​go, do​ty​ka​-

jąc jej, i mu​sia​ła to za​pa​mię​tać, gdy na​stęp​nym ra​zem uśmiech​nie się do niej,
jak​by była naj​pięk​niej​szą ko​bie​tą na zie​mi. Flir​to​wał tyl​ko, jak wszy​scy męż​-
czyź​ni, któ​rych zna​ła, włącz​nie z jej oj​cem. I to wła​śnie znisz​czy​ło mał​żeń​stwo
ro​dzi​ców, rzu​ca​jąc mat​kę w ra​mio​na in​ne​go, roz​dzie​la​jąc ro​dzi​nę.

Prze​sta​ła o tym my​śleć. To nie jest waż​ne, nie te​raz, gdy do​sta​ła ide​al​ną oka​-

zję, by po​znać praw​dę o ostat​nich chwi​lach Se​ba​stia​na.

Ales​san​dro trzy​mał jej dłoń i pa​trzył jej w oczy. Czy też to czu​ła? Czy w za​ka​-

mar​kach jej cia​ła rów​nież pul​so​wa​ła na​mięt​ność? Pa​trzy​ła na nie​go spo​koj​nie,
z peł​ny​mi usta​mi za​ci​śnię​ty​mi moc​no. Naj​wy​raź​niej nie. Jej pięk​na twarz była ni​-

background image

czym wy​ku​ta w mar​mu​rze; nie było na niej śla​du emo​cji. Po​wi​nien się cie​szyć,
być wdzięcz​ny, że nie skom​pli​ku​ją spra​wy sek​sem. Przy​jaźń z jej bra​tem i obiet​-
ni​ca, któ​rą zło​żył w szpi​ta​lu, su​ge​ro​wa​ła, że ten zwią​zek ma się opie​rać tyl​ko na
in​te​re​sach. Z jej chłod​nym obej​ściem nie bę​dzie to trud​ne.

‒ Je​śli sta​nie się to zbyt bo​le​sne, mu​sisz mi po​wie​dzieć.
Zmarsz​czy​ła brwi i wy​swo​bo​dzi​ła swo​ją dłoń, uwal​nia​jąc się od męki, któ​rą

spra​wiał ten nie​win​ny do​tyk.

‒ Spo​koj​nie.
Te sło​wa były tak pew​nie wy​po​wie​dzia​ne, że ani chwi​lę w nią nie zwąt​pił.
‒ Je​steś tego bar​dzo pew​na, zwa​żyw​szy na to, że po​wie​dzia​łaś mi nie​daw​no,

że​bym wy​szedł.

‒ Za​sko​czy​łeś mnie.
Się​gnę​ła za nie​go i ze​bra​ła kub​ki po ka​wie, od​wra​ca​jąc się, by je umyć, a on

nie mógł się po​wstrzy​mać, by nie po​dzi​wiać jej krą​gło​ści, jej ko​bie​cej mięk​ko​ści.

Dość.
In​te​res. O to w tym cho​dzi​ło. Wy​czu​wał też, że to była ko​bie​ta, któ​ra nie za​ak​-

cep​to​wa​ła​by ro​man​su bez zo​bo​wią​zań. W koń​cu stał się eks​per​tem w uni​ka​niu
tego typu dziew​czyn, od​kąd uda​ło mu się wy​swo​bo​dzić z mał​żeń​stwa, do któ​re​go
ni​g​dy nie po​win​no dojść. Wzru​szył ra​mio​na​mi, pró​bu​jąc zi​gno​ro​wać po​żą​da​nie.

‒ Za​tem dziś ru​sza​my do Me​dio​la​nu.
‒ My? – Otwo​rzy​ła za​szo​ko​wa​na oczy.
‒ Mam dużo do zro​bie​nia przed pre​mie​rą, a je​śli chcesz się do​wie​dzieć wię​cej

o sa​mo​cho​dzie, to chy​ba do​bry po​mysł? – Za​sta​na​wiał się, czy roz​waż​nie jest
z nią po​dró​żo​wać, bo nie mógł się sku​pić na ni​czym poza jej wspa​nia​łym cia​łem.

‒ Nie je​stem prze​cież spa​ko​wa​na. Do​ja​dę póź​niej. Po​wi​nie​neś wra​cać do ro​-

dzi​ny.

‒ To nie bę​dzie po​trzeb​ne. – Po​wie​dział to twar​do, nie​co zbyt moc​no, je​śli są​-

dzić po wy​ra​zie za​sko​cze​nia na jej twa​rzy. – Nikt nie cze​ka na mój przy​jazd.

Te cza​sy mi​nę​ły i był pe​wien, że tak już zo​sta​nie. Nie umknę​ło mu, że unio​sła

brwi, a w jej oczach po​ja​wił się błysk za​in​te​re​so​wa​nia. Za​pra​gnął roz​wiać
wszyst​kie wąt​pli​wo​ści.

‒ Mamy rów​nież pla​ny na week​end. Klien​ci przyj​dą na tor te​sto​wy, by wy​pró​-

bo​wać sa​mo​chód. Se​ba​stian był bar​dzo tym pod​eks​cy​to​wa​ny, po​wie​dział, że ty
rów​nież po​win​naś tam być.

‒ To nie zmie​nia fak​tu, że mogę po​je​chać tam sama.
Czy spe​cjal​nie to utrud​nia​ła, pro​wo​ku​jąc go i fru​stru​jąc?
‒ Mój sa​mo​lot już cze​ka. Do​le​ci​my przed za​pad​nię​ciem zmro​ku.
Spoj​rza​ła na nie​go po​wąt​pie​wa​ją​co, a on po​czuł, że jego ser​ce ści​ska ja​kaś

sła​bość. Se​ba​stian za​wsze mó​wił z tro​ską o sio​strze, te​raz wie​dział już dla​cze​-
go. Taka ko​bie​ta w każ​dym męż​czyź​nie wy​zwo​li​ła​by opie​kuń​cze uczu​cia. Przez
lata uni​kał sen​ty​men​tów. Nie był od​po​wied​nim obroń​cą i ża​ło​wał, że zło​żył Se​-
ba​stia​no​wi tę obiet​ni​cę. Char​lie była ku​szą​ca, na​wet mimo świa​do​mo​ści, że jest
dla nie​go nie​do​stęp​na. Nie mógł sprze​nie​wie​rzyć pa​mię​ci Se​ba​stia​na. To była

background image

jego sio​stra, któ​rą chciał nade wszyst​ko chro​nić. Je​śli po​zwo​li, by kon​tro​lę nad
nim prze​ję​ła zwie​rzę​ca po​trze​ba, nie do​trzy​ma przy​rze​cze​nia i nie bę​dzie mógł
jej chro​nić.

‒ Co więc za​mie​rzasz ro​bić, gdy będę się pa​ko​wać? – spy​ta​ła ostro Char​lie, zi​-

ry​to​wa​na, że jesz​cze nie wy​szli z jej domu, a on już po​dej​mu​je za nią de​cy​zję.
Spró​bo​wa​ła za​żar​to​wać: ‒ Wy​pi​jesz wię​cej kawy?

‒ Nie ‒ po​wie​dział z sil​nym wło​skim ak​cen​tem, choć było to jed​no sło​wo. – Za​-

cze​kam tu​taj.

Był de​ner​wu​ją​cy i przy​po​mnia​ła so​bie, co po​wie​dział o nim Se​ba​stian, gdy kie​-

dyś roz​ma​wia​li o jego no​wym przed​się​wzię​ciu. „To męż​czy​zna, któ​ry wie, cze​go
chce, i po​ko​nu​je wszyst​kie prze​szko​dy”. Ales​san​dro chciał, by była na pre​mie​-
rze. To było oczy​wi​ste. Ale cze​mu? Czy ze​psu​ła mu pla​ny, dyk​tu​jąc wła​sne wa​-
run​ki? Mia​ła taką na​dzie​ję. Naj​wyż​szy czas, by na​uczył się, że nie może mieć
wszyst​kie​go.

‒ Do​sko​na​le. Spa​ku​ję się tak szyb​ko, jak będę mo​gła.
Chcia​ła przejść koło nie​go, a on od​su​nął się, ro​biąc miej​sce. Na tyle sze​ro​kie,

żeby spra​wić wra​że​nie, że nie chce być koło niej, ale po​żą​da​nie w jego oczach
prze​ka​zy​wa​ło zu​peł​nie inną wia​do​mość.

‒ Ni​g​dzie się nie wy​bie​ram, cara.
Je​dwa​bi​sta mięk​kość jego gło​su pod​szy​ta była na​mięt​no​ścią, któ​ra re​zo​no​wa​ła

w jej cie​le. Zła​pa​ła się fra​mu​gi, jak​by tyl​ko dzię​ki temu mo​gła utrzy​mać rów​no​-
wa​gę.

‒ Nie spo​dzie​wam się ni​cze​go in​ne​go po męż​czyź​nie ta​kim jak ty.
Za​nim zdą​żył od​po​wie​dzieć, ucie​kła, wbie​ga​jąc po scho​dach do po​ko​ju i da​jąc

się po​nieść pod​nie​ce​niu na myśl o po​dró​ży. Za​trzy​ma​ła się na chwi​lę. Gdy pra​co​-
wa​ła dla ze​spo​łu Se​ba​stia​na, za​wsze cie​szy​ła się na myśl o lo​cie, ale ni​g​dy tak
przy​stoj​ny męż​czy​zna nie był jed​nym z po​wo​dów tej ra​do​ści. Da​lej nie jest, upo​-
mnia​ła się. Szyb​ko się prze​bra​ła i de​li​kat​nie uma​lo​wa​ła. Po​tem, z wy​uczo​ną
szyb​ko​ścią i spraw​no​ścią spa​ko​wa​ła małą tor​bę, któ​ra mia​ła star​czyć na kil​ka
dni we Wło​szech. Resz​tę po​trzeb​nych rze​czy kupi na miej​scu. Gdy wró​ci​ła do
kuch​ni i zo​ba​czy​ła wy​raz za​szo​ko​wa​nia na jego twa​rzy, uśmiech​nę​ła się. Nie
spo​dzie​wał się tego. To po​ka​zy​wa​ło przy​naj​mniej, że nie wie​dział o niej wszyst​-
kie​go.

‒ Masz pasz​port?
Mó​wił z moc​nym ak​cen​tem. Przy​su​nął się do niej, by wziąć tor​bę. Jego pal​ce

mu​snę​ły jej, gdy po​da​wa​ła mu ba​gaż, i po​czu​ła go​rą​co. Spoj​rza​ła na nie​go i za​ru​-
mie​ni​ła się. Wy​da​ło jej się, że w jego oczach do​strze​gła to samo po​żą​da​nie, któ​-
re czu​ła ona. Czy to do​strzegł? Po​znał?

Mia​ła na​dzie​ję, że nie. Od​kąd pierw​szy raz spoj​rze​li so​bie w oczy, czu​ła sil​ne

przy​cią​ga​nie. Z każ​dą mi​nu​tą ro​sło, ale nie mo​gła so​bie na nic po​zwo​lić. To by​ło​-
by nie​lo​jal​ne wo​bec Se​ba​stia​na. Co​kol​wiek się sta​ło tam​tej nocy, to był jego biz​-
ne​so​wy part​ner. Za​wa​ha​ła się. Czy da radę? Czy po​win​na je​chać z tym męż​czy​-
zną? Po​żą​da​nie, któ​re w niej bu​dził, kon​tra​sto​wa​ło moc​no z gnie​wem, któ​ry czu​-

background image

ła po śmier​ci bra​ta. Cią​gle uwa​ża​ła, że to San​dro przy​czy​nił się do wy​pad​ku.
Mu​sia​ła o tym pa​mię​tać.

To było trud​niej​sze, niż się spo​dzie​wał. San​dro za​brał tor​bę od Char​lie, pa​-

trząc na nią z uzna​niem. Ob​ca​sy, ob​ci​słe be​żo​we dżin​sy, bia​ła bluz​ka i ciem​no​-
brą​zo​wa ma​ry​nar​ka. Szy​kow​na. Ele​ganc​ka. Zu​peł​nie nie​po​dob​na do roz​czo​-
chra​nej ogrod​nicz​ki, któ​rą spo​tkał po przy​jeź​dzie. Te​raz przy​po​mi​na​ła ko​bie​tę,
któ​rą wi​dział w te​le​wi​zji, gdy pro​mo​wa​ła ze​spół Se​ba​stia​na. Ko​bie​tę, któ​rą co​-
raz bar​dziej po​dzi​wiał i któ​rą tak za​chwa​lał jej brat. Nie myśl o tym, na​ka​zał so​-
bie. Ode​pchnął my​śli o Char​lie, sku​pia​jąc się na za​cho​wa​niu biz​ne​so​wej, pro​fe​-
sjo​nal​nej at​mos​fe​ry. Pa​trzył, jak wy​cią​ga pasz​port z szu​fla​dy.

‒ Po​win​nam dać znać są​siad​ce, że wy​jeż​dżam.
Zmarsz​czył brwi, nie​pew​ny, co to zna​czy​ło.
‒ Dla​cze​go?
‒ Do​pil​nu​je wszyst​kie​go, bę​dzie pod​le​wać ogró​dek.
Pod​nio​sła te​le​fon i za​czę​ła szyb​ko stu​kać w ekran.
Ta tro​ska o ogród, na​praw​dę. To nie pa​so​wa​ło do wi​ze​run​ku szy​kow​nej damy,

któ​rą znał z me​diów. Czy ta chat​ka, ten ogród były uciecz​ką od hi​ste​rii, w któ​ry
wpa​dły me​dia? Wie​dział wie​le o po​trze​bie uciecz​ki. W swo​im ży​ciu prze​trwał
dwie ta​kie hi​sto​rie.

‒ Rzu​ci​łaś ka​rie​rę, żeby zo​stać ogrod​nicz​ką?
Od​wró​ci​ła się do nie​go, wkła​da​jąc te​le​fon do to​reb​ki.
‒ Cze​mu to ta​kie szo​ku​ją​ce?
‒ Se​ba​stian ni​g​dy nie wspo​mi​nał, że cię to in​te​re​su​je.
‒ Za​wsze lu​bi​łam zaj​mo​wać się ogro​dem, ale nie chcia​łam zmie​niać swo​je​go

ży​cia przed wy​pad​kiem Se​ba​stia​na. – Spoj​rza​ła na nie​go, po​waż​na i sku​pio​na. –
Jego śmierć wszyst​ko zmie​ni​ła. To dla​te​go chcę wie​dzieć, co wte​dy zro​bił. Mu​-
szę zro​zu​mieć, jak do tego do​szło.

Każ​de sło​wo pod​szy​te było oskar​że​niem, nie po​zo​sta​wia​jąc wąt​pli​wo​ści, że to

jego wi​ni​ła. Tyl​ko jej oj​ciec znał praw​dę i na​le​gał, by cór​ka ni​g​dy jej nie po​zna​ła.
Myśl o Se​ba​stia​nie uspo​ko​iła go, ale po​trze​ba, by wszyst​ko wy​znać, by oczy​ścić
swo​je imię w jej oczach, była przy​tła​cza​ją​ca. Jed​nak nie ro​bił tego dla sie​bie, tyl​-
ko dla przy​ja​cie​la. Za​pa​mię​ta to, gdy znów po​ja​wi się po​ku​sa, by po​roz​ma​wiać
z nią szcze​rze. Nie mógł tego zro​bić. Przy​wio​dły go tu ho​nor i obiet​ni​ca zło​żo​na
człon​kom jej ro​dzi​ny. Tak po​win​no zo​stać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Zmierz​cha​ło, gdy sa​mo​chód za​trzy​mał się przed biu​rem Ales​san​dra, a Char​lie

po raz pierw​szy na wła​sne oczy zo​ba​czy​ła miej​sce, o któ​rym tyle opo​wia​dał jej
brat. Za​wsze był pe​łen pod​eks​cy​to​wa​nia i dumy, gdy opo​wia​dał o fa​bry​ce Ro​sel​-
li, warsz​ta​tach i to​rze te​sto​wym. Po​czu​ła rów​nież smu​tek. To tu Se​ba​stian spę​-
dził swo​je ostat​nie ty​go​dnie, a ona nie była czę​ścią jego ży​cia, bo była zbyt za​ję​-
ta wła​sną ka​rie​rą. Nie przy​je​cha​ła na jego za​pro​sze​nie. Wy​sia​dła z sa​mo​cho​du
i spoj​rza​ła na bu​dyn​ki, ża​łu​jąc tego gorz​ko.

‒ Po​win​nam tu być, gdy mnie o to pro​sił – po​wie​dzia​ła mięk​ko, zdzi​wio​na, gdy

Ales​san​do od​po​wie​dział:

– Se​ba​stian za​wsze li​czył, że kie​dyś tu przy​bę​dziesz.
Jego głos był de​li​kat​ny, czu​ła, że jej nie oce​nia. Po​ło​żył dłoń na jej ple​cach.

Wcią​gnę​ła gwał​tow​nie po​wie​trze, nie pa​nu​jąc nad uczu​cia​mi. Wspo​mnie​nia
o Se​ba​stia​nie mie​sza​ły się z po​żą​da​niem, któ​re bu​dził w niej Ales​san​dro. Do
tego do​cho​dzi​ło po​czu​cie winy. Jak mo​gła w ogó​le o tym te​raz my​śleć? Szyb​ko
zdu​si​ła w so​bie to uczu​cie.

‒ Po​win​nam była to zro​bić.
Jej głos był ła​mią​cym się szep​tem peł​nym emo​cji. Sta​ła obok nie​go w cie​płym

wie​czor​nym po​wie​trzu, bez​bron​na i ob​na​żo​na, jak​by była naga. Była pew​na, że
wi​dzi nie tyl​ko jej skó​rę, ale i du​szę. Prze​szedł przez szkla​ne drzwi i wstu​kał
swój kod do​stę​pu, zdej​mu​jąc dłoń z jej ple​ców, co po​zwo​li​ło jej znów ze​brać my​-
śli. Są​dząc po dresz​czu, któ​ry prze​szedł wzdłuż jej krę​go​słu​pa, po​trze​bo​wa​ła
tego. Bar​dzo.

‒ Cze​mu za​tem nie przy​je​cha​łaś? – spy​tał, otwie​ra​jąc drzwi i przy​trzy​mu​jąc je

przed nią, a w jego gło​sie dało się sły​szeć le​ciut​kie oskar​że​nie.

‒ By​łam zbyt za​ję​ta. Wiesz, jak bywa pod ko​niec se​zo​nu wy​ści​go​we​go.
Zo​ba​czy​ła, jak za​ci​ska zęby i pa​trzy na nią scep​tycz​nie, co wy​wo​ła​ło u niej ru​-

mie​niec wsty​du. Nie po​wie​dzia​ła, że jed​ną z przy​czyn było też to, że Se​ba​stian
cią​gle usi​ło​wał ją wy​swa​tać. Czę​sto prze​ko​ma​rzał się z nią przez te​le​fon, że
znaj​dzie dla niej ide​al​ne​go part​ne​ra. Po​win​na była przy​je​chać. Chcia​ła, ale czu​ła
się od​rzu​co​na. To całe nowe ży​cie, któ​re pro​wa​dził jej brat. Za​wsze byli bli​sko,
a gdy spo​tkał Ales​san​dra, wszyst​ko zmie​ni​ło się w cią​gu jed​ne​go wie​czo​ru. Cie​-
szy​ło ją, że od​krył coś, co tak go pa​sjo​nu​je; nie spo​dzie​wa​ła się po pro​stu, że to
od​cią​gnie go od niej tak da​le​ko i fi​zycz​nie, i emo​cjo​nal​nie. Wzru​szy​ła non​sza​-
lanc​ko ra​mio​na​mi, ale wie​dzia​ła, że ją osą​dza. Nie​mal sły​sza​ła jego sło​wa oskar​-
ża​ją​ce ją o sa​mo​lub​ność i za​re​ago​wa​ła, jak​by na​praw​dę je wy​po​wie​dział.

‒ Nie wie​dzia​łam, że mamy tak mało cza​su…
Sta​nę​ła w pół​mro​ku du​że​go holu. Jego twarz zmie​ni​ła się we wście​kłą ma​skę,

background image

jak​by jej sło​wa ude​rzy​ły go w twarz. Czy miał po​czu​cie winy? Czy ża​ło​wał? Czy
chciał​by cof​nąć czas, by coś zmie​nić? Po​stą​pił ku niej, a ona ża​ło​wa​ła, że wo​kół
nich jest tak ciem​no, po​trze​bo​wa​ła świa​tła, któ​re zmniej​szy​ło​by na​pię​cie zwią​-
za​ne z obec​no​ścią ko​goś, kto tak ją pod​nie​cał i de​ner​wo​wał. Wi​dać było, że wal​-
czy ze sprzecz​ny​mi emo​cja​mi, a on spoj​rzał na nią uważ​nie.

‒ Z ja​ką​kol​wiek winą się zma​gasz, Char​lot​te, nie mu​sisz do​kła​dać jej do tego,

co czu​ję.

Jego głos ob​ni​żył się, a gniew cza​ił się pod po​wierzch​nią spo​ko​ju ni​czym wąż

cze​ka​ją​cy na atak. Gó​ro​wał nad nią w sła​bym świe​tle jak dra​pież​nik, ale ona nie
za​mie​rza​ła być jego ofia​rą.

‒ Mó​wiąc to, sam przy​zna​jesz się do winy.
Wy​mi​nę​ła go. Go​dzi​ny spę​dzo​ne w sa​mo​lo​cie, a po​tem w sa​mo​cho​dzie, gdy

mo​gła wszyst​ko prze​my​śleć w spo​ko​ju, spra​wi​ły, że jej tem​pe​ra​ment od​żył.
Przez chwi​lę ich spoj​rze​nia się spo​tka​ły, a jego oczy lśni​ły twar​dym bla​skiem.
Na​pię​cie mię​dzy nimi było nie​mal nie do znie​sie​nia, gdy po jej peł​nych wście​kło​-
ści sło​wach za​pa​dła ci​sza. Sły​sza​ła je​dy​nie swo​je bi​ją​ce ser​ce i przy​spie​szo​ne
pul​so​wa​nie tęt​na. Po​wi​nien na​pę​dzać ją gniew, ale gdy zbli​żył się do niej, po​czu​-
ła ła​sko​ta​nie w żo​łąd​ku i zro​zu​mia​ła. To było po​żą​da​nie. Coś, cze​go nie chcia​ła
czuć. Nie te​raz i nie wo​bec nie​go. Pod​szedł jesz​cze bli​żej, gó​ru​jąc nad nią. Spoj​-
rza​ła na nie​go, chcia​ła się wy​da​wać nie​ustra​szo​na, ale bała się, że za​uwa​ży, jaki
ma na nią wpływ. Czy sły​szał bi​cie jej ser​ca? Czy za​uwa​żył, jak nie​rów​no od​dy​-
cha?

‒ Nie​bez​piecz​ne sło​wa, cara. – Każ​de sło​wo było mięk​kie i ni​skie, jak mru​cze​-

nie kota, ale wy​czu​ła w nim na​pię​cie, zim​ne od​dzie​le​nie się od emo​cji, któ​re się
w niej ko​tło​wa​ły. Był ni​czym ty​grys szy​ku​ją​cy się do sko​ku.

‒ Je​stem tu, żeby zo​ba​czyć, nad czym pra​co​wał Se​ba​stian ‒ po​wie​dzia​ła, pró​-

bu​jąc się uspo​ko​ić, i po​de​szła w stro​nę scho​dów. – Czy mo​że​my za​tem to zro​bić?
Po​tem chcia​ła​bym się za​mel​do​wać w ja​kimś ho​te​lu.

Nie cze​ka​ła na jego od​po​wiedź, nie spoj​rza​ła na jego twarz, ale każ​dy nerw jej

cia​ła mó​wił jej, że ją ob​ser​wo​wał. Mia​ła wejść po scho​dach, gdy świa​tło za​la​ło
całe po​miesz​cze​nie, a ona za​mru​ga​ła i od​wró​ci​ła się ku nie​mu. Gład​kie, czy​ste
li​nie wnę​trza były do​kład​nie ta​kie, jak so​bie wy​obra​ża​ła i, nie mo​gąc się po​-
wstrzy​mać, ro​zej​rza​ła się, jed​no​cze​śnie pró​bu​jąc zi​gno​ro​wać męż​czy​znę, któ​ry
stał na środ​ku na mar​mu​ro​wej po​sadz​ce, i tę mę​ską siłę, któ​ra z nie​go biła.

‒ Tędy – po​wie​dział i mi​nął ją, sto​ją​cą na scho​dach, zo​sta​wia​jąc za sobą smu​-

gę piż​mo​we​go za​pa​chu. – Po​je​dzie​my win​dą.

Przy​gry​zła war​gę, czu​jąc nie​po​kój. Czy była go​to​wa? Wie​dzia​ła, że nie, ale

mu​sia​ła to zro​bić, ina​czej ni​g​dy nie upo​ra się z ża​ło​bą. Uświa​do​mi​ła so​bie, że
Ales​san​dro na nią pa​trzy, cze​ka​jąc, aż wej​dzie do win​dy.

‒ Nie mu​si​my tego ro​bić dziś.
Czyż​by usły​sza​ła w jego gło​sie au​ten​tycz​ną tro​skę? Spoj​rza​ła mu w oczy

i wszyst​ko wo​kół za​wi​ro​wa​ło. Spu​ści​ła wzrok. Nie ma cza​su na omdle​nie. Ni​g​dy
się tak nie czu​ła, ni​g​dy nie sła​bła od mo​men​tal​ne​go za​uro​cze​nia. Cze​mu więc te​-

background image

raz? I to z nim?

‒ Ale chcę tego – po​wie​dzia​ła szyb​ko, wcho​dząc do win​dy. – Po pro​stu się tego

nie spo​dzie​wa​łam. Dzi​siej​szy dzień, do​pó​ki się nie po​ja​wi​łeś, był jak każ​dy inny…
‒ Głos jej za​marł i spoj​rza​ła na swo​je dło​nie, na​gle za​in​te​re​so​wa​na nie​po​ma​lo​-
wa​ny​mi pa​znok​cia​mi.

‒ Po​wi​nie​nem się z tobą naj​pierw skon​tak​to​wać, ale nie są​dzi​łem, że mnie

przyj​miesz.

Jego głos był spo​koj​ny i tak rze​czo​wy, że zer​k​nę​ła na nie​go. Wy​da​wał się nie​-

po​ru​szo​ny sy​tu​acją.

‒ Nie po​win​nam była. – Po​sła​ła mu uśmiech, a są​dząc z wy​ra​zu jego twa​rzy,

nie umknął mu sar​kazm. – Nie po​win​nam tu w ogó​le przy​jeż​dżać.

Drzwi win​dy otwo​rzy​ły się wprost na prze​stron​ne biu​ro, a jej wzrok przy​cią​-

gnę​ła prze​szklo​na ścia​na, przez któ​rą wi​dać było olśnie​wa​ją​cy wi​dok pa​no​ra​my
Me​dio​la​nu. Mimo że była roz​gnie​wa​na, za​uwa​ża​ła jed​nak każ​dy szcze​gół wy​-
stro​ju tego pięk​ne​go wnę​trza. Po​win​na my​śleć o Se​ba​stia​nie, sku​pić się na tym,
co tu ro​bił, a nie z kim pra​co​wał.

‒ Gra​zie. – Głę​bia jego gło​su roz​pra​sza​ła ją i gdy za​trzy​ma​ła się, by spoj​rzeć

na mia​sto, zo​ba​czy​ła jego od​bi​cie w szy​bie, zo​ba​czy​ła, że stoi za nią i prze​su​wa
się ku niej.

‒ Za co? – W od​bi​ciu na​po​tka​ła jego spoj​rze​nie i po​czu​ła na​pię​cie. Wie​dzia​ła,

że w każ​dej chwi​li może się zła​mać.

‒ Za szcze​rość. Za po​wie​dze​nie, że nie chcia​łaś mnie wi​dzieć.
Wzru​szył non​sza​lanc​ko ra​mio​na​mi. Mo​gła tyl​ko na nie​go pa​trzeć. Po​tem po​-

czu​ła głę​bo​ki za​wód. Tak na​praw​dę to nic dla nie​go nie zna​czy​ło. Cho​dzi​ło tyl​ko
o wi​ze​ru​nek mar​ki Ro​sel​li i pre​mie​rę no​we​go sa​mo​cho​du.

‒ Nie mam po​wo​du, żeby ukry​wać, że pana nie lu​bię, pa​nie Ro​sel​li.
Kłam​czu​cha! ‒ po​wie​dzia​ła w my​ślach. Nie ży​wi​ła do nie​go ta​kich uczuć. A po​-

win​na. Po​żą​da​nie, któ​re czu​ła, wal​czy​ło z tym, że cią​gle ob​wi​nia​ła go za śmierć
Alek​san​dra. Czy po​win​na uwie​rzyć w jego za​pew​nie​nia, że wy​pa​dek był przy​-
pad​ko​wą tra​ge​dią?

‒ Nie lu​bisz. Czy to nie zbyt moc​ne sło​wo? – Przy​su​nął się nie​zno​śnie bli​sko,

pa​trząc jej w oczy w od​bi​ciu w szy​bie.

Mu​sia​ła to prze​rwać, co​kol​wiek by to było. Mię​dzy nimi po​głę​bia​ło się uczu​-

cie, któ​re​go nie kon​tro​lo​wa​ła i nie po​do​ba​ło jej się to. Czy aby na pew​no?

‒ Och, bar​dzo cię nie lu​bię, Ales​san​dro. ‒ Od​wró​ci​ła się, szep​cząc ci​cho. Kogo

prze​ko​ny​wa​ła? ‒ A w tej chwi​li nie mam po​ję​cia, co tu w ogó​le ro​bię.

Jego oczy sta​ły się ciem​niej​sze niż noc​ne nie​bo, a ich głę​bia hip​no​ty​zo​wa​ła.

Nie mo​gła ode​rwać od nie​go wzro​ku. Siła jego spoj​rze​nia w od​bi​ciu była tak in​-
ten​syw​na, czu​ła po​chła​nia​ją​cy ją ogień, to było zbyt wie​le.

‒ Je​steś tu, cara, bo nie mo​głaś się po​wstrzy​mać. – Jego głos był głę​bo​ki

i mięk​ki, znie​wa​la​ją​cy każ​dy po​bu​dzo​ny nerw jej cia​ła. – Bo mu​sia​łaś to zro​bić…
Dla Se​ba​stia​na.

Na dźwięk imie​nia bra​ta oszo​ło​mie​nie, któ​re czu​ła, znik​nę​ło jak za za​klę​ciem,

background image

ni​czym po​ran​na mgła. Znów wi​dzia​ła wszyst​ko ostro, była sku​pio​na. Była tu dla
Se​ba​stia​na – mu​sia​ła o tym pa​mię​ta – albo ule​gnie uwo​dzi​ciel​skie​mu uro​ko​wi
naj​gor​sze​go z męż​czyzn.

‒ Wła​śnie. – Spoj​rza​ła mu w oczy i do​strze​gła mo​ment, w któ​rym ich ko​lor

zmie​nił się w lśnią​cą czerń. – Chcia​ła​bym więc zo​ba​czyć, gdzie pra​co​wał i co ro​-
bił.

Ales​san​dro nie mógł się ru​szyć, oszo​ło​mio​ny in​ten​syw​no​ścią tego, co wła​śnie

mię​dzy nimi za​szło. Przez ostat​nie parę ty​go​dni myśl o kon​tak​cie z sio​strą Se​ba​-
stia​na iry​to​wa​ła go, dla​te​go od​wle​kał tę po​dróż tak dłu​go, jak mógł. Ale, cze​go​-
kol​wiek się spo​dzie​wał po ich spo​tka​niu, na pew​no nie było to po​żą​da​nie, któ​re
krą​ży​ło wście​kle w jego ży​łach. Je​śli by​ła​by to inna ko​bie​ta, za​re​ago​wał​by na tę
po​trze​bę; po​ca​ło​wał​by ją i do​świad​czył na​mięt​no​ści, któ​ra go na​pę​dza​ła, któ​ra
tyl​ko cze​ka​ła, by stać się rze​czy​wi​sto​ścią.

‒ Si, così. – Po​ka​zał jej, by po​szła za nim. Nie mógł po​zbie​rać my​śli i od​ru​cho​-

wo mó​wił po wło​sku, a to wcze​śniej mu się nie zda​rza​ło.

‒ Dzię​ku​ję.
To sło​wo było tak uwo​dzi​ciel​skie, tak mięk​kie, że za​marł. Zwal​czył po​ku​sę

przy​ci​śnię​cia swo​ich ust do jej peł​nych warg. Na szczę​ście od​su​nę​ła się na tyle
da​le​ko, by mu przy​po​mnieć, co po​wi​nien, a cze​go zde​cy​do​wa​nie nie po​wi​nien ro​-
bić. Ru​szył przez po​kój, opie​ra​jąc się po​ku​sie, by spoj​rzeć w okno i do​strzec jej
śle​dzą​ce go od​bi​cie. Nie mu​siał tego ro​bić. Jego cia​ło mu to mó​wi​ło; na​wet gdy​-
by nie sły​szał kro​ków na po​sadz​ce, wie​dział​by, że tam była.

‒ Tu pra​co​wał Se​ba​stian.
Prze​szedł przez drzwi na koń​cu biu​ra i wszedł do po​ko​ju, któ​ry zaj​mo​wał jej

brat, a jego brak po raz ko​lej​ny ude​rzył go bo​le​śnie. Na ścia​nie na​dal wi​siał
pierw​szy ry​su​nek sa​mo​cho​du, któ​ry stwo​rzył Se​ba​stian. San​dro po​czuł coś na
kształt winy. Po​wi​nien przy​wieźć tu Char​lie wcze​śniej, a nie cze​kać do ostat​niej
chwi​li. Po​wi​nien to zro​bić daw​no temu.

Char​lie prze​szła koło nie​go i po​czuł za​pach jej per​fum. Mo​men​tal​nie znów

zna​lazł się w jej ogro​dzie, wśród słod​kich za​pa​chów an​giel​skie​go lata. Jej ury​wa​-
ny od​dech przy​wró​cił go do rze​czy​wi​sto​ści.

‒ To wła​śnie ro​bił?
Sta​ła koło biur​ka, opusz​ka​mi do​ty​ka​jąc za​ry​su sa​mo​cho​du na kart​ce. Za​uwa​-

żył, że jej dłoń lek​ko drży, a gdy spoj​rza​ła na nie​go, w jej oczach do​strzegł wa​ha​-
nie i pa​ni​kę. Miał dziw​ne wra​że​nie, że coś zgnia​ta jego ser​ce.

Si. – Miał tak za​ci​śnię​te gar​dło, że nie mógł po​wie​dzieć nic wię​cej, bo​le​śnie

świa​dom, że za​kłó​ca jej ża​ło​bę.

‒ Co jesz​cze? – W jej oczach do​strzegł łzy i na​pię​cie w jego ser​cu wzro​sło.
Wdzięcz​ny za od​wró​ce​nie uwa​gi, pod​szedł do biur​ka i otwo​rzył lap​top, od​wra​-

ca​jąc go do niej i zer​ka​jąc na nią. Jej pięk​na twarz była bla​da, mia​ła sze​ro​ko
otwar​te oczy i przy​po​mi​na​ła mu prze​ra​żo​ną go​łę​bi​cę.

‒ Znaj​dziesz tu dużo zdjęć, jak rów​nież wszyst​ko, co stwo​rzył w pro​gra​mie

background image

gra​ficz​nym.

Za​wa​ha​ła się, a on za​sta​na​wiał się, czy to nie za wie​le. Pa​trzy​ła na nie​go, gdy

otwie​rał zdję​cia i po​ka​zy​wał je po ko​lei. Po​wo​li wy​cią​gnę​ła rękę, do​ty​ka​jąc pal​-
cem ekra​nu. Wi​dział, jak jej oczy ciem​nie​ją, gdy pa​trzy​ła na fo​to​gra​fię Se​ba​stia​-
na sie​dzą​ce​go za kie​row​ni​cą pro​to​ty​pu, i za​klął w du​chu. Czy nie mógł wy​brać
bar​dziej od​po​wied​nie​go zdję​cia na po​czą​tek?

‒ Kie​dy je zro​bio​no? – Głos się jej ła​mał. Prze​łknę​ła gło​śno, pró​bu​jąc po​-

wstrzy​mać łzy, i po raz pierw​szy chciał, żeby się roz​pła​ka​ła. Mu​sia​ła to z sie​bie
wy​rzu​cić.

Nie po​do​ba​ła mu się od​po​wiedź, któ​rej mu​siał jej udzie​lić.
‒ Dzień przed wy​pad​kiem.
Za​cho​wa​nie spo​ko​ju wy​ma​ga​ło od nie​go wiel​kie​go wy​sił​ku, ale na​wet w jego

uszach te sło​wa brzmia​ły zbyt zim​no. Przy​glą​dał się ob​ra​zo​wi, za​szo​ko​wa​ny, bo
do​strzegł w oczach Se​ba​stia​na błysk za​nie​po​ko​je​nia. Czy ona też to do​strze​gła?
Spoj​rza​ła na nie​go i jej łzy za​mie​ni​ły się w skrzą​ce dia​men​ty. Za​nim po​my​ślał
o kon​se​kwen​cjach, ob​szedł biur​ko i wziął ją w ra​mio​na. Przy​ję​ła uko​je​nie, któ​re
ofe​ro​wał, bez chwi​li wa​ha​nia i scho​wa​ła twarz w dło​niach, przy​ci​ska​jąc czo​ło do
jego pier​si, pod​czas gdy wstrzą​sa​ły nią spa​zmy szlo​chu.

‒ Dio mio. To dla cie​bie za wie​le.
Chciał za​ci​snąć pię​ści, ale za​miast tego po​ło​żył ręce na jej ple​cach, głasz​cząc

je, i przy​cią​gnął ją bli​żej.

‒ Nie​praw​da – usły​szał zdu​szo​ne sło​wa.
‒ A jed​nak, cara – uspo​ka​jał ją, tak jak ro​bił to wie​lo​krot​nie z sio​strą, gdy do​-

ra​sta​li. Ale to nie była jego sio​stra. Tej ko​bie​ty po​żą​dał każ​dą cząst​ką cia​ła.

‒ Po​win​nam, po​win​nam…
Łka​nie nie po​zwo​li​ło jej do​koń​czyć, a on bez za​sta​no​wie​nia po​chy​lił się i przy​-

ci​snął war​gi do jej wło​sów. Za​mar​ła mo​men​tal​nie w jego ra​mio​nach, a on za​-
mknął oczy, wspo​mi​na​jąc cza​sy, gdy są​dził, że jego ży​cie jest ide​al​ne. Ode​pchnął
przy​tła​cza​ją​cą świa​do​mość, że nie uda​ło mu się być męż​czy​zną, któ​re​go po​trze​-
bo​wa​ła jego żona, uniósł pod​bró​dek i za​czerp​nął po​wie​trza. Za​da​wa​ło mu się,
że tu​lił pła​czą​cą Char​lie przez całą wiecz​ność, a każ​dy szloch prze​no​sił jej ból
na nie​go, zwięk​sza​jąc po​czu​cie winy, że nie było go na miej​scu tej nocy, gdy Se​-
ba​stian zde​cy​do​wał się znów wy​pró​bo​wać sa​mo​chód. Do​strzegł​by eu​fo​rię pod​-
bu​do​wa​ną al​ko​ho​lem i nar​ko​ty​ka​mi i miał​by szan​sę go po​wstrzy​mać. To od​kry​-
cie wciąż go szo​ko​wa​ło. Jak mo​gli pra​co​wać tak bli​sko tyle mie​się​cy, a on nie za​-
uwa​żył, że Se​ba​stian miał ta​kie pro​ble​my?

Po​chy​lił gło​wę i raz jesz​cze po​ca​ło​wał czu​bek jej gło​wy, chcąc uko​ić ich obo​je.

Ale gdy trzy​mał ją moc​no, szep​cząc po wło​sku uspo​ka​ja​ją​ce sło​wa, wie​dział, że
musi prze​stać, musi ją pu​ścić. Czuł szok, gdy przy​znał, że chciał​by być dla niej
kimś wię​cej niż ra​mie​niem, na któ​rym się mo​gła wy​pła​kać. Na szczę​ście wes​-
tchnę​ła prze​cią​gle i prze​sta​ła ro​nić łzy. Spoj​rza​ła na nie​go, byli ze sobą tak bli​-
sko, że mo​gli​by być ko​chan​ka​mi. Bez wy​sił​ku mógł​by ją po​ca​ło​wać, ale jej na​-
zna​czo​ne wil​go​cią łez po​licz​ki przy​po​mnia​ły mu z całą mocą, dla​cze​go tu przy​je​-

background image

cha​li.

‒ Po​win​nam to była zro​bić daw​no temu – po​wie​dzia​ła nie​co spo​koj​niej, choć

po pła​czu na​dal nie​pew​nie.

‒ Pła​ka​łaś po raz pierw​szy od jego śmier​ci? – Od​su​nął się nie​co, pa​trząc nie​-

do​wie​rza​ją​co, jak wy​raz jej twa​rzy mięk​nie, po​zby​wa​jąc się tego strasz​ne​go
bólu.

Uśmiech​nę​ła się do nie​go i po​tak​nę​ła.
‒ Dzię​ku​ję – szep​nę​ła le​d​wie sły​szal​nie i za​mru​ga​ła po​now​nie, gdyż z oczu

zno​wu po​cie​kły jej łzy. Po​tar​ła ostro je​den po​li​czek, a on, za​nim się za​sta​no​wił,
co robi, de​li​kat​nie otarł jej twarz.

Wszyst​ko zmie​ni​ło się w tej chwi​li. Na​gle byli za​mknię​ci w wi​bru​ją​cym ko​ko​-

nie na​pię​cia. Nie mo​gąc się po​wstrzy​mać, ujął jej twarz w dło​nie, czuł cie​płą
i wil​got​ną od pła​czu skó​rę. Jej zie​lo​ne oczy na​po​tka​ły jego, a smu​tek i ża​ło​ba
mie​sza​ły się w nich z czymś zu​peł​nie in​nym, z nie​przy​zwo​itym po​żą​da​niem.

‒ Pre​go.
Na usta ci​snę​ła mu się na​tu​ral​na od​po​wiedź, a jego głos był ni​ski i chra​pli​wy.

Nie mógł znieść jej wzro​ku, ale nie po​tra​fił rów​nież ze​rwać tej łą​czą​cej ich nici.
Za​mknę​ła oczy i przy​tu​li​ła po​li​czek do jego dło​ni. In​stynkt wziął górę i za​czął
gła​skać jej twarz, po czym wsu​nął pal​ce w jej wło​sy, któ​rych je​dwa​bi​sta mięk​-
kość była nie​mal nie​od​par​ta. Chciał ją po​ca​ło​wać, po​chy​lić się i za​sma​ko​wać
tych peł​nych ust.

Przy​tu​lił ją moc​niej i otwo​rzy​ła oczy. Pa​trzy​ła na nie​go przez wiecz​ność, od​dy​-

cha​jąc szyb​ko i płyt​ko. W uszach hu​cza​ło mu tęt​no, gdy pa​trzył, jak zie​leń jej
oczu zmie​nia się, aż za​mi​go​ta​ło w nich od brą​zu, któ​ry przy​po​mi​nał mu je​sien​ne
li​ście. Pra​gnął jej. Tyl​ko o tym mógł my​śleć w tej chwi​li. Nic in​ne​go nie było
waż​ne. Przy​su​nę​ła się do nie​go, za​my​ka​jąc oczy, a po​tem jej usta spo​tka​ły jego.
To był de​li​kat​ny po​ca​łu​nek, na po​cząt​ku pe​łen wa​ha​nia, ale, gdy przy​cią​gnął ją
bli​żej, z dło​nią za​plą​ta​ną w jej dłu​gie wło​sy, po​głę​bił się, stał się czymś wię​cej.
Nie po​wi​nien tego ro​bić, ani te​raz, ani ni​g​dy.

Krę​ci​ło jej się w gło​wie i wie​dzia​ła, że nie po​win​na ca​ło​wać go w ten spo​sób,

wie​dzia​ła, że to ozna​cza tyl​ko kom​pli​ka​cje, ale po​trze​ba, by po​czuć jego usta na
swo​ich, była przy​tła​cza​ją​ca. Jej zmy​sły osza​la​ły, cia​ło od​po​wia​da​ło na nie​go każ​-
dym ner​wem. W jej cie​le eks​plo​do​wał ogień i jak przy​cią​gnię​ta ma​gne​sem przy​-
lgnę​ła do nie​go. Za​ci​snął rękę na jej ple​cach, przy​cią​ga​jąc bli​żej, a jego pal​ce
prze​cze​sa​ły jej wło​sy, trzy​ma​jąc gło​wę pod ide​al​nym ką​tem, pod​czas gdy ich ję​-
zy​ki po​ru​sza​ły się w cu​dow​nym tań​cu. Ob​ję​ła jego szy​ję, po​głę​bia​jąc po​ca​łu​nek,
ale le​d​wo sta​ła, tak zmię​kły jej ko​la​na. Ni​g​dy nie za​zna​ła ta​kie​go po​ca​łun​ku, tak
elek​try​zu​ją​ce​go, tak cu​dow​ne​go.

Na​gle, z siłą, któ​ra nie​mal zbi​ła ją z nóg, pu​ścił ją i po​ło​żył dło​nie na ra​mio​-

nach, od​py​cha​jąc ją od sie​bie. Była tak za​szo​ko​wa​na, że nie wie​dzia​ła, co po​wie​-
dzieć, na​wet gdy uspo​ko​iła od​dech na tyle, że była do tego zdol​na. W jego
oczach wi​dzia​ła wzbu​rze​nie, a z jego ust po​pły​nął po​tok słów po wło​sku. Nie

background image

zna​ła tego ję​zy​ka i nie wie​dzia​ła, co po​wie​dział, ale mowa jego cia​ła nie po​zo​sta​-
wia​ła wąt​pli​wo​ści. Nie po​do​ba​ło mu się i nie chciał tego po​ca​łun​ku. Cze​mu więc
ją za​chę​cał? Czy to była gra?

‒ To nie po​win​no się wy​da​rzyć!
Zmu​si​ła się, żeby stać pro​sto, mimo że nogi mia​ła jak z waty, a w jej wnę​trzu

na​dal sza​lał ogień.

‒ A że​byś wie​dzia​ła. – Wy​rzu​cił ręce w górę, od​wró​cił się i wy​cho​dząc ener​-

gicz​nie z biu​ra, po​wie​dział: – To nie może się stać mię​dzy nami, prze​nig​dy.

Po​czu​ła się zra​nio​na, ale twar​do pa​trzy​ła na nie​go, nie po​zwa​la​jąc się przy​tło​-

czyć. Nie chciał jej po​ca​łun​ków, to trud​no.

‒ Nie są​dzi​łam… ‒ wy​szep​ta​ła. – Nie wie​dzia​łam, co ro​bię.
Zmru​żył oczy, sto​jąc na dru​gim koń​cu biu​ra.
‒ Naj​wy​raź​niej. Czas, że​by​śmy stąd wy​szli.
‒ Nie… ‒ spa​ni​ko​wa​ła, ale jej za​wsty​dze​nie spo​wo​do​wa​ne jego nie​chę​cią

znik​nę​ło. ‒ Jesz​cze nie skoń​czy​łam.

‒ Na dziś tak. – Jego głos był twar​dy, zu​peł​nie inny niż ten, któ​rym ją koił jesz​-

cze chwi​lę temu. – Zo​sta​niesz u mnie na noc.

‒ Z tobą? – wy​krztu​si​ła, nie za​sta​na​wia​jąc się, jak to za​brzmia​ło.
‒ Je​steś roz​bi​ta, za​cho​wu​jesz się ir​ra​cjo​nal​nie. Nie mogę cię zo​sta​wić sa​mej

w ho​te​lu, nie dziś.

Te sta​now​cze sło​wa nie po​zo​sta​wia​ły miej​sca na dys​ku​sję, a, praw​dę mó​wiąc,

nie mia​ła też na nią siły. Ostat​nie dwa​na​ście go​dzin było ka​ru​ze​lą. Od chwi​li, gdy
po​ja​wił się w jej ogro​dzie, w jej ży​ciu za​czął się kom​plet​ny cha​os.

‒ Za​mów mi tak​sów​kę do ho​te​lu w mie​ście.
Uda​jąc bra​wu​rę, któ​rej nie czu​ła, po​de​szła do nie​go, ale nie ru​szył się, by opu​-

ścić biu​ro. Za​miast tego spoj​rzał na nią zim​nym, od​le​głym spoj​rze​niem.

‒ Se​ba​stian miał ra​cję.
Szorst​kość jego gło​su spra​wi​ła, że spoj​rza​ła mu w oczy. Zła, że wspo​mniał

o jej bra​cie, spy​ta​ła:

‒ A co to mia​ło zna​czyć?
W ką​ci​kach jego ust po​ja​wił się cień uśmie​chu.
‒ Wiem o to​bie wię​cej, niż ci się wy​da​je, Char​lot​te War​ring​ton.
‒ Masz tu​pet – po​wie​dzia​ła, uśmie​cha​jąc się do nie​go.
‒ Sì.
Wzru​szył ra​mio​na​mi i od​wró​cił się, zo​sta​wia​jąc ją za​szo​ko​wa​ną z sze​ro​ko

otwar​ty​mi ocza​mi. Gdy​by mia​ła choć tro​chę zdro​we​go roz​sąd​ku, wy​szła​by z po​-
miesz​cze​nia, za​mó​wi​ła tak​sów​kę na lot​ni​sko i wró​ci​ła do domu. Ale w tej chwi​li
chcia​ła tyl​ko de​spe​rac​ko szan​sy, by uzy​skać od​po​wie​dzi na py​ta​nia, któ​re ina​-
czej nie da​dzą jej spo​ko​ju do koń​ca ży​cia. Pro​blem tkwił w tym, że od​po​wie​dzi
na nie mógł udzie​lić tyl​ko męż​czy​zna, któ​re​go wi​ni​ła za śmierć bra​ta, na któ​re​-
go wła​śnie się rzu​ci​ła, ca​łu​jąc go z na​mięt​no​ścią, ja​kiej ni​g​dy do​tąd nie za​zna​ła.

‒ Ni​g​dzie z tobą nie pój​dę, zwłasz​cza po tym, co wła​śnie za​szło.
Od​wró​cił się tak na​gle, że nie​mal na nie​go wpa​dła. Zno​wu zna​leź​li się nie​bez​-

background image

piecz​nie bli​sko sie​bie.

‒ Czy mu​szę ci przy​po​mi​nać, cara, że to ty mnie po​ca​ło​wa​łaś?
Za​pło​nę​ły jej po​licz​ki, gdy sek​sow​ny tembr jego gło​su nie​mal po​pie​ścił jej cia​-

ło, roz​pa​la​jąc na nowo ogień mię​dzy nimi.

‒ To ‒ syk​nę​ła – była po​mył​ka, któ​ra się już nie po​wtó​rzy.
‒ Va bene! – Jego spoj​rze​nie na chwi​lę spo​czę​ło na jej ustach. – W ta​kim ra​zie

nie ma nie​bez​pie​czeń​stwa zwią​za​ne​go z two​im noc​le​giem w moim miesz​ka​niu.

‒ Nie​bez​pie​czeń​stwa? Spra​wiasz, że czu​ję się jak dra​pież​nik.
Co​raz bar​dziej ją zło​ścił. Może ho​tel to naj​lep​sza opcja, ale uświa​do​mi​ła so​-

bie, że nie chce być te​raz sama. Nie po tym, co prze​szła w tym krót​kim cza​sie,
od kie​dy wpadł z im​pe​tem w jej ży​cie. Jej je​dy​nym moż​li​wym to​wa​rzy​stwem był
te​raz Ales​san​dro Ro​sel​li. Uniósł brwi, a w jego oczach zo​ba​czy​ła upo​ko​rze​nie.
Nie wy​co​fa​ła się.

‒ Cze​mu tego chcesz? Cze​mu to ta​kie waż​ne, że​bym była na pre​mie​rze?
Wska​za​ła na po​kój, zer​ka​jąc znów na szkic na ścia​nie.
‒ Jak już wy​ja​śnia​łem, zło​ży​łem two​je​mu bra​tu obiet​ni​cę. Pra​gnę jej do​trzy​-

mać.

Pod​szedł znów do win​dy.
‒ Tędy, cara.
Char​lie nie mo​gła po​zbyć się uczu​cia, że wy​grał. Co do​kład​nie, tego nie wie​-

dzia​ła, ale tak było. Jed​ną noc w jego miesz​ka​niu uda jej się prze​żyć, praw​da?
Za​ła​twi so​bie po​kój w ho​te​lu w Me​dio​la​nie tak szyb​ko, jak to moż​li​we, a gdy tyl​-
ko pre​mie​ra do​bie​gnie koń​ca, bę​dzie mo​gła wró​cić do swo​jej chat​ki i spo​koj​ne​-
go, bez​piecz​ne​go ży​cia. Tego, któ​re pro​wa​dzi​ła od wy​pad​ku Se​ba​stia​na. Na
myśl o tym po​czu​ła ulgę.

Ales​san​dro za​mknął drzwi wej​ścio​we i ob​ser​wo​wał, jak Char​lie wcho​dzi do

otwar​te​go sa​lo​nu. Nie po​wie​dzia​ła ani sło​wa, od​kąd opu​ści​li biu​ro, ale po​mi​mo
tego czuł, że na​pię​cie mię​dzy nimi cią​gle ro​sło. Tak bar​dzo, że te​raz ża​ło​wał już,
że ją tu za​pro​sił i przy​wiózł.

‒ Po​kój go​ścin​ny jest go​to​wy – po​wie​dział sztyw​no, pró​bu​jąc stwo​rzyć mię​dzy

nimi for​mal​ną ba​rie​rę, bo ni​g​dy bar​dziej jej nie po​trze​bo​wał niż przy tej ko​bie​-
cie.

‒ Dzię​ku​ję – po​wie​dzia​ła mięk​ko.
Ob​cho​dzi​ła apar​ta​ment, oce​nia​jąc dzie​ła sztu​ki, któ​re ze​brał przez ostat​nie

lata, chło​nąc każ​dy szcze​gół z ba​daw​czą miną. W miesz​ka​niu nie było nic no​wo​-
cze​sne​go, od oka​za​łej fa​sa​dy sta​re​go bu​dyn​ku po wy​staw​ne wnę​trze. Było kom​-
plet​nym prze​ci​wień​stwem biu​ra, któ​re wła​śnie opu​ści​li – i tak wła​śnie mia​ło być.
To była kry​jów​ka praw​dzi​we​go Ales​san​dra. Po​de​szła do drzwi bal​ko​nu i spoj​rza​-
ła w dół, na za​tło​czo​ne uli​ce Me​dio​la​nu. Wy​ko​rzy​stał ten mo​ment, by uspo​ko​ić
po​żą​da​nie, któ​re pul​so​wa​ło w nim pod​czas po​dró​ży z biu​ra. Od chwi​li, w któ​rej
jej usta do​tknę​ły jego, coś się zmie​ni​ło i bał się, że nie​od​wra​cal​nie.

‒ Chcesz coś do je​dze​nia albo do pi​cia?
Grzecz​ne py​ta​nie dało mu na tyle dużo cza​su, by od​zy​skać kon​tro​lę i wpro​wa​-

background image

dzić do at​mos​fe​ry tego wie​czo​ru odro​bi​nę nor​mal​no​ści. Spoj​rza​ła na nie​go.

‒ Nie, dzię​ku​ję. Je​stem zmę​czo​na. To był nie​spo​dzie​wa​nie in​ten​syw​ny dzień,

a ju​tro mu​szę być wy​po​czę​ta.

‒ Jak to? – wy​rwa​ło mu się i zmarsz​czył brwi.
‒ Nor​mal​nie, pew​nie jest mnó​stwo pra​cy przed pre​mie​rą, a ja mu​szę się wie​le

do​wie​dzieć.

Wy​glą​da​ła na cał​ko​wi​cie sku​pio​ną, ale de​ter​mi​na​cja w jej gło​sie obu​dzi​ła

w jego gło​wie ostrze​gaw​cze sy​gna​ły.

‒ Masz ra​cję.
Od​wró​cił się i ru​szył z jej nie​wiel​kim ba​ga​żem w kie​run​ku apar​ta​men​tu go​-

ścin​ne​go. Jemu rów​nież przy​da się moc​ny sen, ale wąt​pił, by dziś do​brze spał.
Jego cia​ło wciąż pra​gnę​ło jej do​ty​ku, po​ca​łun​ków. Za​ci​snął moc​no dłoń na rącz​ce
tor​by. Zło​żył obiet​ni​cę Se​ba​stia​no​wi i do​trzy​ma jej, choć​by nie wiem co. Myśl
o przy​ja​cie​lu, któ​ry był rów​nież jego part​ne​rem biz​ne​so​wym, przy​po​mnia​ła mu,
że to on jako ostat​ni miesz​kał w tym apar​ta​men​cie. Ode​pchnął po​czu​cie winy.
Se​ba​stian z nim miesz​kał. Jak mógł nie za​uwa​żyć jego pro​ble​mów? Po​wi​nien był
do​strzec jego kło​po​ty, roz​szy​fro​wać jego pro​ble​my. Te​raz tego nie zmie​ni, ale
może nie do​pu​ścić, by jego uko​cha​na sio​stra po​zna​ła praw​dę. Za​trzy​mał się
w wej​ściu i spoj​rzał na nią.

‒ Twój brat tu miesz​kał. Wie​dzia​łaś o tym?
‒ Nie. – Pa​trzy​ła na nie​go zmie​sza​na. – Nie ro​zu​miem. Szu​kał cze​goś do wy​-

na​ję​cia.

‒ To praw​da. – Otwo​rzył drzwi i po​pro​wa​dził ją do środ​ka, roz​glą​da​jąc się.

Nie było śla​dów po obec​no​ści ko​go​kol​wiek w tym po​ko​ju.

– To było roz​sąd​ne wyj​ście. Pra​co​wa​li​śmy wspól​nie nad pro​jek​tem.
‒ Czy wy​pro​wa​dził się przed wy​pad​kiem, czy to ostat​nie miej​sce, gdzie miesz​-

kał?

Bał się tego py​ta​nia.
‒ Miesz​kał tu cały czas.
‒ A jego rze​czy?
‒ Ode​sła​łem je two​je​mu ojcu.
Ro​zej​rza​ła się po po​ko​ju, wo​dząc wzro​kiem od wiel​kie​go łóż​ka do ciem​nej sta​-

rej sza​fy, jak​by nie do koń​ca mu wie​rzy​ła.

‒ Ro​zu​miem.
Za​pa​dła ci​sza tak cięż​ka, że chciał po​wie​dzieć co​kol​wiek, byle ją prze​rwać.

Ale co jesz​cze miał po​wie​dzieć? Do​tych​czas wszyst​kie jego sło​wa przy​no​si​ły jej
tyl​ko ból.

‒ Mam jesz​cze je​den po​kój. Mniej​szy, ale je​śli wo​lisz…
Po​trzą​snę​ła gło​wą, a świa​tło roz​świe​tli​ło brą​zo​we tony w jej ciem​nych wło​-

sach.

‒ Pro​szę, chcia​ła​bym tu zo​stać.
Te​raz na​praw​dę za​sta​no​wił się, czy ja​sno dziś my​śli. Nie tyl​ko ją po​ca​ło​wał,

od​po​wie​dział na za​pro​sze​nie, ja​kie wy​sła​ły jej ku​szą​ce usta, ale umie​ścił ją

background image

w tym sa​mym po​ko​ju, w któ​rym miesz​kał Se​ba​stian. Obiet​ni​ca, że zaj​mie się
Char​lie, że za​an​ga​żu​je ją w pro​jekt, sta​wa​ła się z każ​dą mi​nu​tą co​raz trud​niej​-
sza. Po​dob​nie jak ukry​wa​nie przed nią praw​dy.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

‒ Wy​spa​łaś się?
Grzecz​ne py​ta​nie Ales​san​dra wy​rwa​ło Char​lie z roz​my​ślań, gdy za​sie​dli obo​je

do śnia​da​nia. Ko​szu​la i dżin​sy, któ​re miał na so​bie, ide​al​nie opi​na​ły jego cia​ło.
Wal​czy​ła o utrzy​ma​nie my​śli w ry​zach – po​win​na się sku​pić na bra​cie i sa​mo​cho​-
dzie, któ​ry mia​ła po​móc pre​zen​to​wać. My​śle​nie o przy​stoj​nym Wło​chu, któ​re​go
po​ca​ło​wa​ła ze​szłe​go wie​czo​ru, nie po​mo​że jej ani tro​chę, zmu​si​ła się więc, po​-
dob​nie jak on, do trzy​ma​nia na wo​dzy swo​ich uczuć.

‒ Tak, dzię​ku​ję – od​po​wie​dzia​ła, pi​jąc świe​żo wy​ci​śnię​ty sok po​ma​rań​czo​wy.

Spa​nie w po​ko​ju, w któ​rym miesz​kał Se​ba​stian, mia​ło jej po​móc, ale tak się nie
sta​ło. Wy​war​ło wręcz od​wrot​ny sku​tek. Przez więk​szość nocy ro​ni​ła łzy, opła​ku​-
jąc swe​go bra​ta, znaj​du​jąc w koń​cu uj​ście dla ża​ło​by, w któ​rej była od śmier​ci
Se​ba​stia​na, co nie​co jej po​mo​gło. Cią​gle jed​nak nie po​zby​ła się my​śli, że to Ales​-
san​dro po​no​si winę za ten wy​pa​dek i że coś przed nią ukry​wa.

Spoj​rzał na nią nie​co zbyt dłu​go. Była świa​do​ma ciem​nych siń​ców pod ocza​mi,

któ​re zdra​dza​ły mu, że nie spa​ła do​brze. Na szczę​ście San​dro był zbyt do​brze
wy​cho​wa​ny, by o tym po​wie​dzieć.

‒ Jest parę rze​czy, któ​re mu​szę zro​bić dziś po po​łu​dniu w związ​ku z przy​go​to​-

wa​nia​mi do pre​mie​ry, ale rano mo​że​my iść do biu​ra albo na tor.

Tor te​sto​wy. Te sło​wa cof​nę​ły ją do cza​sów, gdy spę​dza​ła tam cały czas, z bra​-

tem bądź oj​cem u boku. To tam na​uczy​ła się pro​wa​dzić sa​mo​cho​dy wy​ści​go​we,
ku zgor​sze​niu mat​ki.

‒ Chcia​ła​bym zo​ba​czyć sa​mo​chód – po​wie​dzia​ła ostroż​nie. – Wy​da​je mi się,

jak​bym wie​ki nie była na to​rze.

Tę​sk​ni​ła za dresz​czem eks​cy​ta​cji, ja​kie gwa​ran​to​wa​ło to miej​sce. Jej ogród,

w któ​re​go bez​piecz​nym schro​nie​niu była szczę​śli​wa, na​gle wy​dał jej się ogra​ni​-
cze​niem.

‒ Sì – po​wie​dział, od​sta​wia​jąc pu​sty ku​bek. – Se​ba​stian po​wie​dział, że to było

waż​ną czę​ścią rów​nież two​je​go dzie​ciń​stwa.

Spoj​rza​ła na sok, nie mo​gąc znieść in​ten​syw​no​ści jego spoj​rze​nia. Spra​wia​ło,

że czu​ła się bez​bron​na, cze​go te​raz nie chcia​ła.

‒ Spę​dza​łam tam mnó​stwo cza​su. Uwiel​bia​łam to.
‒ Co my​śla​ła o tym two​ja mat​ka? – To py​ta​nie przy​po​mnia​ło jej py​ta​nia, któ​re

czę​sto jej za​da​wa​no, gdy była na​sto​lat​ką.

‒ Nie mia​ła za​strze​żeń co do Se​ba​stia​na.
Char​lie za​wa​ha​ła się i spoj​rza​ła na przy​stoj​ną twarz Ales​san​dra, mo​men​tal​nie

tego ża​łu​jąc. Wy​da​wa​ło się, że jest zre​lak​so​wa​ny, ale coś było nie tak. Przy​po​mi​-
nał jej wiel​kie​go kota, któ​ry łu​dzi ofia​rę, że jest bez​piecz​na. W każ​dej chwi​li

background image

mógł za​ata​ko​wać i do​stać do​kład​nie to, cze​go chciał, z pre​cy​zyj​ną do​kład​no​ścią.

‒ Wy​czu​wam „ale – po​wie​dział mięk​ko i za​milkł ocze​ku​ją​co.
Jego py​ta​nie przy​wo​ła​ło wspo​mnie​nia, któ​re wo​la​ła za​cho​wać dla sie​bie – bo

to było wiel​kie „ale”. Jak dużo po​wie​dział mu Se​ba​stian? Czy wie​dział, że jej
mat​ka nie po​chwa​la​ła jej za​in​te​re​so​wa​nia świa​tem wy​ści​gów? Czy wie​dział, że
nie​na​wi​dzi​ła tego sty​lu ży​cia, że jej oj​ciec flir​to​wał ze wszyst​ki​mi ko​bie​ta​mi? Jej
mat​ka nie zno​si​ła by​cia na dru​gim miej​scu tak bar​dzo, że w koń​cu po​rzu​ci​ła ro​-
dzin​ny dom i swo​je na​sto​let​nie dzie​ci.

‒ Moja mat​ka nie chcia​ła, że​bym tu była. Uwa​ża​ła, że nie po​win​nam być kie​-

row​cą wy​ści​go​wym, i na pew​no nie chcia​ła dla mnie ta​kiej pra​cy i ta​kie​go ży​cia.
Uwa​ża​ła, że po​win​nam być damą, a nie chłop​czy​cą, i cały czas mi o tym mó​wi​ła,
kie​dy do​ra​sta​łam.

Nie czu​ła już roz​go​ry​cze​nia. Wła​ści​wie wie​dzia​ła te​raz, cze​mu mat​ka była tak

prze​ciw​na temu świa​tu, cze​mu chcia​ła trzy​mać cór​kę z dala od ta​kie​go try​bu ży​-
cia. Ale nie za​mie​rza​ła te​raz tego roz​trzą​sać, zwłasz​cza z Ales​san​drem.
Uśmiech​nął się cu​dow​nym uśmie​chem, od któ​re​go za​iskrzy​ły mu oczy.

‒ Te​raz ro​zu​miem. Na​ci​skasz, by na​zy​wać cię Char​lie, bo chcesz po​zo​stać

chłop​czy​cą.

‒ Coś w tym sty​lu.
Do​koń​czy​ła sok, za​sta​na​wia​jąc się, cze​mu sta​ła się zno​wu te​ma​tem roz​mo​wy.
‒ Ale je​steś pięk​na, Char​lot​te. Dla​cze​go to ukry​wasz? – In​ten​syw​ność jego

spoj​rze​nia prze​ra​ża​ła ją, spra​wia​ła, że jej ser​ce wa​li​ło, za​gry​zła więc dol​ną war​-
gę, na​gle nie​pew​na sie​bie.

‒ By​łam bun​tow​ni​czą na​sto​lat​ką – wy​ja​śni​ła, ule​ga​jąc chę​ci wy​tłu​ma​cze​nia.

Za​ru​mie​ni​ła się i zer​k​nę​ła na wid​nie​ją​cy w oknie Me​dio​lan, by ukryć swo​je za​-
wsty​dze​nie. Nad​szedł czas na zmia​nę te​ma​tu; po​wie​dzia​ła już za dużo. Nie cho​-
dzi​ło o nią, tyl​ko o Se​ba​stia​na.

– Mo​że​my już iść? Chcę zo​ba​czyć auto.
‒ Oczy​wi​ście – po​wie​dział i wstał, szy​ku​jąc się do wyj​ścia. – Je​śli je​steś pew​na,

że tego chcesz.

Ni​g​dy nie była bar​dziej do ni​cze​go prze​ko​na​na, co było dziw​ne, zwa​żyw​szy na

to, że dobę wcze​śniej są​dzi​ła, że ni​g​dy nie ze​chce po​znać tego męż​czy​zny ani
mieć nic wspól​ne​go z jego in​te​re​sa​mi. Jego wy​czu​cie cza​su było nie​zrów​na​ne,
przy​je​chał prze​cież tak szyb​ko, za​raz po jej roz​mo​wie z oj​cem o tym, że po​win​-
na od​zy​skać wła​dzę nad swo​im ży​ciem.

‒ Za​nim wyj​dzie​my – drą​ży​ła, nie mo​gąc ukryć w gło​sie po​dejrz​li​wej nuty – co

po​wie​dział ci mój oj​ciec, gdy po​in​for​mo​wa​łeś go o pre​mie​rze?

Spoj​rzał na nią pew​nie.
‒ Wy​da​je się, że chce tyl​ko two​je​go szczę​ścia.
‒ Mu​szę się z nim skon​tak​to​wać, po​wie​dzieć, że się po​ja​wię.
‒ On wie.
Po​pa​trzy​ła na nie​go. Zda​wa​ło się, że coś przed nią ukry​wa. Po​sta​no​wi​ła od​pu​-

ścić – na ra​zie. W tej chwi​li naj​waż​niej​sze było zo​ba​cze​nie sa​mo​cho​du, któ​ry

background image

stał się świa​tem Se​ba​stia​na, a taka roz​mo​wa ni​cze​go nie roz​wią​że. Pró​bo​wa​ła
od​wró​cić jego uwa​gę.

‒ On też tu bę​dzie?
‒ Po​sta​ra się.
‒ To brzmi jak cały tata.
‒ Idzie​my – po​wie​dział, za​brał klu​czy​ki i wsu​nął je do skó​rza​nej kurt​ki. Jego

styl tyl​ko pod​kre​ślał oczy​wi​stą siłę jego cia​ła i mu​sia​ła od​wró​cić wzrok, zmu​sić
się do my​śle​nia o czymś in​nym. To nie był czas i miej​sce, by od​da​wać się po​żą​da​-
niu.

Ales​san​dro ty ra​zem nie ra​dził so​bie z po​ran​nym kor​kiem w Me​dio​la​nie z za​-

zwy​czaj wła​ści​wą so​bie ła​two​ścią. Nie mógł się skon​cen​tro​wać na pro​wa​dze​niu.
Za​miast tego my​ślał o ko​bie​cie obok nie​go. Nic nie mó​wi​ła, pa​trzy​ła tyl​ko wo​kół,
wchła​nia​jąc at​mos​fe​rę mia​sta, któ​re ko​chał.

‒ Za​wsze miesz​ka​łeś w Me​dio​la​nie? – Jej głos był ła​god​ny i po​wi​nien uko​ić

jego sko​ła​ta​ny umysł, ale tak się nie sta​ło. Lek​ko chra​pli​wy ton zda​wał się tyl​ko
po​głę​bić jego czuj​ność spo​wo​do​wa​ną jej bli​sko​ścią.

‒ Ow​szem, przez więk​szość do​ro​słe​go ży​cia.
Wie​dział, że to tyl​ko po​ga​węd​ka, ale oma​wia​nie ta​kich oso​bi​stych spraw

z kimś ob​cym było no​wo​ścią. Ale Se​ba​stian był dla nie​go jak brat, mimo że zna​li
się tak krót​ko, więc cze​mu Char​lie mia​ła​by być in​tru​zem?

‒ Se​ba​stian wspo​mniał, że two​ja ro​dzi​na miesz​ka w To​ska​nii i zaj​mu​je się pro​-

duk​cją wina.

Pró​bo​wa​ła pro​wa​dzić lek​ką, nie​zo​bo​wią​zu​ją​cą kon​wer​sa​cję, ale te py​ta​nia

były dla nie​go nie​wy​god​ne. Gdy ko​bie​ta pyta o ro​dzi​nę, za​zwy​czaj kry​je się za
tym coś wię​cej. Ale jaki mo​tyw mo​gła mieć Char​lie? Wzru​szył ra​mio​na​mi i skrę​-
cił w pu​stą dro​gę, zo​sta​wia​jąc za sobą mia​sto i zmie​rza​jąc na tor te​sto​wy. Słoń​-
ce świe​ci​ło, za​po​wia​da​jąc ko​lej​ny go​rą​cy dzień.

‒ To praw​da, ale ja od za​wsze ko​cha​łem auta, nie wino. Prze​pro​wa​dzi​łem się

więc do Me​dio​la​nu, ukoń​czy​łem szko​łę i za​czą​łem pra​co​wać dla wuj​ka, re​or​ga​-
ni​zu​jąc jego fir​mę i do​pro​wa​dza​jąc do po​wo​dze​nia fi​nan​so​we​go, któ​re trwa do
dziś. Resz​ta, jak​byś to uję​ła, jest hi​sto​rią.

‒ A ten sa​mo​chód? Czy to też wią​że się z two​im za​mi​ło​wa​niem do mo​to​ry​za​-

cji? – Nie​mal pie​ści​ła sło​wa, co przy​śpie​szy​ło nie​bez​piecz​nie jego puls.

Zer​k​nął na nią, wi​dząc, że wy​glą​da na ze​wnątrz z au​ten​tycz​nym za​in​te​re​so​-

wa​niem, udo​wad​nia​jąc, że wszyst​ko, co mó​wił o niej Se​ba​stian, było praw​dą.
Nie była dużo star​sza od sio​stry Ales​san​dra, ale w wie​ku dwu​dzie​stu czte​rech
lat wspię​ła się na szczyt ka​rie​ry, pro​mu​jąc naj​pierw ze​spół ojca, po​tem Se​ba​stia​-
na. Była ko​bie​tą suk​ce​su, któ​ry zro​dził się z jej pa​sji do aut i wy​ści​gów i to dla​te​-
go Se​ba​stian chciał, by to ona za​ję​ła się pro​mo​cją sa​mo​cho​du.

Prze​su​nę​ła opusz​ka​mi pal​ców po de​sce roz​dziel​czej auta, nie po​zo​sta​wia​jąc

wąt​pli​wo​ści, że to uwiel​bia​ła – i że była na​mięt​na. Po​ka​za​ła to rów​nież ze​szłej
nocy swo​im po​ca​łun​kiem. Na​ci​snął gaz, by sku​pić się na czym​kol​wiek in​nym
poza tą ko​bie​tą, a sa​mo​chód od​po​wie​dział chęt​nie. My​śle​nie o zda​rze​niu

background image

z wczo​raj nie po​mo​że mu w uko​je​niu po​żą​da​nia, któ​re obu​dzi​ła.

‒ Im​po​nu​ją​ce – po​wie​dzia​ła szyb​ko, a jej głos był pod​szy​ty uśmie​chem.
Jęk​nął w my​ślach. Są​dzi​ła, że przy​śpie​szył, by jej za​im​po​no​wać, ale on chciał

tyl​ko skon​cen​tro​wać się na czymś in​nym, zmie​nić obiekt swo​jej uwa​gi. Znów na
nią spoj​rzał i za​chwy​cił się wi​do​kiem uśmie​chu na jej ustach. Na​tych​miast po​ża​-
ło​wał, że pro​wa​dzi, że musi się sku​piać na sa​mo​cho​dzie, a nie na do​ce​nia​niu jej
uśmie​chu – praw​dzi​we​go, któ​ry igrał na tych słod​kich ustach.

‒ To już nie​da​le​ko.
Gra​zie a Dio! Nie wie​dział, ile mógł jesz​cze znieść tej wy​mu​szo​nej bli​sko​ści,

tego, jak jej lek​kie per​fu​my pach​nia​ły w ca​łym wnę​trzu. Jego cia​ło było bo​le​śnie
świa​do​me każ​de​go ru​chu, któ​ry wy​ko​ny​wa​ła. Po​jazd szyb​ko po​ko​ny​wał ko​lej​ne
ki​lo​me​try, gdy je​cha​li w ci​szy pod​szy​tej na​pię​ciem – nie zło​ścią, ale po​wstrzy​my​-
wa​nym po​żą​da​niem. Ales​san​dro nie mógł za​prze​czyć, że Char​lie go ku​si​ła, ale
nie mógł so​bie po​zwo​lić na ro​mans z nią. To ozna​cza​ło​by spla​mie​nie pa​mię​ci
przy​ja​cie​la i obiet​ni​cy, któ​rą zło​żył.

Wy​rwa​ło mu się wes​tchnie​nie ulgi, gdy skrę​ci​li z dro​gi i pod​je​cha​li pod te​sto​wy

tor Ro​sel​li. Ni​g​dy wcze​śniej jaz​da tu nie była tak dłu​ga i peł​na na​pię​cia. Na
szczę​ście par​ko​wał sa​mo​chód za han​ga​rem, w któ​rym znaj​do​wa​ły się wszyst​kie
te​sto​wa​ne ak​tu​al​nie pro​to​ty​py jego sa​mo​cho​dów. Char​lie wy​sia​dła i po​pa​trzy​ła
w sku​pie​niu na bu​dy​nek przed sobą, ale on wie​dział, że się nie​po​ko​iła. Zgar​bio​-
ne ra​mio​na zdra​dza​ły jej uczu​cia.

‒ Nie mu​sisz tego ro​bić. Mo​że​my po pro​stu wró​cić do biu​ra.
Od​wró​ci​ła się, by na nie​go spoj​rzeć, przy​trzy​mu​jąc dło​nią wło​sy, by nie spa​dły

jej na twarz, po​rwa​ne przez po​dmuch wia​tru. Przy​po​mniał so​bie, jak prze​cze​sy​-
wał je parę go​dzin wcze​śniej i jak trzy​mał jej gło​wę moc​no, by po​ca​ło​wać ją jak
naj​głę​biej, i to, jak mu od​po​wie​dzia​ła. Ma​le​di​zio​ne! Czy mu​siał wra​cać my​śla​mi
do cze​goś, co nie po​win​no się ni​g​dy wy​da​rzyć?

‒ Pa​nie Ro​sel​li, chcę to zro​bić i zro​bię to, nie​waż​ne, ile razy bę​dzie mnie pan

pró​bo​wał znie​chę​cać.

Jej za​dzior​ność po​brzmie​wa​ła w każ​dym sło​wie, a gdy na nie​go spoj​rza​ła, jej

ślicz​na twarz pło​nę​ła sil​ną de​ter​mi​na​cją tak moc​no, że aż się chciał uśmiech​nąć.

‒ My​ślę, że mo​że​my już po​rzu​cić for​mal​no​ści, praw​da, Char​lie? – Zo​ba​czył, że

oczy jej za​lśni​ły, gdy na​zwał ją tak, jak lu​bi​ła.

‒ Jak so​bie ży​czysz, Ales​san​dro. – Sło​dycz jej gło​su nie ma​sko​wa​ła iry​ta​cji.
‒ San​dro – po​wie​dział i za​mknął sa​mo​chód, pod​cho​dząc do niej. – Wo​lał​bym,

że​byś tak mnie na​zy​wa​ła.

Ich spoj​rze​nia się spo​tka​ły, wi​dział w jej oczach bła​ga​nie, by po​wie​dział, co

my​śli. Do​strze​gał też ten sam ogień i od​wa​gę, co w oczach Se​ba​stia​na, cho​ciaż
jej były bar​dziej szma​rag​do​we.

‒ Jak so​bie ży​czysz, San​dro. – Wzru​szy​ła ra​mio​na​mi i wska​za​ła na bu​dy​nek. –

A te​raz, czy mogę zo​ba​czyć sa​mo​chód?

‒ To tyl​ko pro​to​typ. Wła​ści​wy mo​del zo​sta​nie za​pre​zen​to​wa​ny na pre​mie​rze.
Zer​k​nę​ła na nie​go prze​lot​nie, po czym sku​pi​ła się znów na no​wo​cze​snym bu​-

background image

dyn​ku.

‒ To na​wet le​piej. Chcia​ła​bym się do​wie​dzieć, ja​kich zmian do​ko​na​no, od​kąd

je​chał nim Se​ba​stian.

Zno​wu usły​szał oskar​że​nie w jej gło​sie.
‒ To do​kład​na ko​pia wer​sji, któ​rą je​chał Se​ba​stian. Nie wpro​wa​dzo​no żad​nych

ulep​szeń.

Od​wró​ci​ła się do nie​go, uno​sząc brwi z za​sko​cze​niem.
‒ Jak to?
Pa​trzył na nią chwi​lę, ale ona mil​cza​ła.
‒ Nie. Tędy, pro​szę.
Ru​szył w stro​nę drzwi, wstu​kał kod i pu​ścił ją przo​dem, li​cząc, że nie bę​dzie

chcia​ła da​lej drą​żyć te​ma​tu. Nie chciał jej okła​my​wać, ale jed​no​cze​śnie nie są​-
dził, by mo​gła po​ra​dzić so​bie z praw​dą. Jego me​cha​ni​cy pra​co​wa​li już nad in​nym
pro​jek​tem i ode​rwa​li się na chwi​lę od pra​cy, kie​dy we​szli. Za​uwa​żył, że zi​gno​ro​-
wa​ła cie​kaw​skie spoj​rze​nia i po​de​szła do sza​re​go pro​to​ty​pu, któ​ry stał na środ​-
ku bia​łej pod​ło​gi warsz​ta​tu i na nich cze​kał. Po​szedł za nią, ale trzy​mał dy​stans,
gdy pod​cho​dzi​ła do po​jaz​du, pra​gnąc dać jej czas na oswo​je​nie się z czymś, co
było tak samo czę​ścią jego ży​cia, jak i Se​ba​stia​na. Po​wo​li krą​ży​ła wo​kół ma​szy​-
ny, a jej dłu​gie nogi w opię​tych spodniach znów po​bu​dzi​ły jego żą​dzę. Tej jed​nej
ko​bie​ty nie mógł mieć, a prze​cież gdy prze​su​nę​ła dło​nią po przed​nich drzwiach
auta, ba​da​jąc po​su​wi​stym ru​chem jego kształ​ty, ma​rzył, by być na miej​scu sa​mo​-
cho​du.

‒ Mogę? – Ski​nę​ła w stro​nę drzwi, a on przy​tak​nął, gdyż te my​śli spra​wi​ły, że

nie po​tra​fił wy​du​sić z sie​bie ani sło​wa w żad​nym ję​zy​ku.

Gdy wsu​wa​ła się za kie​row​ni​cę, pod​szedł bli​żej i oparł się o otwar​te drzwi.

Spoj​rzał na nią, pró​bu​jąc usil​nie nie do​strze​gać, w jaki spo​sób sie​dze​nie za​głę​-
bia​ło się wo​kół jej ud. Za​miast tego sku​pił wzrok na jej twa​rzy, gdy do​słow​nie
po​chła​nia​ła wszyst​ko wy​głod​nia​ły​mi ocza​mi. Po​wo​li za​ci​snę​ła pal​ce wo​kół kie​-
row​ni​cy, ści​ska​jąc je, aż skó​ra za​skrzy​pia​ła. Wy​glą​da​ła, jak​by uro​dzi​ła się za
kół​kiem i jak​by to auto było stwo​rzo​ne spe​cjal​nie dla niej.

‒ Jest nie​sa​mo​wi​ty.
Te sło​wa były tak cu​dow​ne. Za​ci​snął moc​no zęby, pró​bu​jąc po​wstrzy​mać po​żą​-

da​nie, któ​re tęt​ni​ło mu w ży​łach, do​ma​ga​jąc się na​tych​mia​sto​we​go speł​nie​nia.
Ode​pchnął się gwał​tow​nie od sa​mo​cho​du, co przy​cią​gnę​ło jej uwa​gę.

‒ Wy​pro​wa​dzi​my go te​raz – po​wie​dział, da​jąc sy​gnał ze​spo​ło​wi, by otwo​rzy​li

drzwi han​ga​ru.

‒ Chcia​ła​bym po​pro​wa​dzić.
Po​wie​dzia​ła to tak sta​now​czo, że przy​po​mnia​ła mu małą upar​tą dziew​czyn​kę,

z któ​rą do​ra​stał. Jego sio​stra nie​mal za​wsze do​sta​wa​ła, cze​go chcia​ła, uży​wa​jąc
tego tonu, zwłasz​cza wo​bec nie​go.

‒ Może le​piej bę​dzie, je​śli ja po​ja​dę pierw​szy. – Nie chciał, by my​śla​ła zbyt

wie​le o bra​cie, pro​wa​dząc. Oczy​wi​ste było, że wi​ni​ła go za wy​pa​dek Se​ba​stia​na,
a jej żal mógł się ob​ja​wiać w róż​nych for​mach. – Mo​żesz się od​prę​żyć i cie​szyć

background image

jaz​dą, tak jak by tego chciał Se​ba​stian.

‒ Nie zna​łeś do​brze mo​je​go bra​ta, je​śli tak są​dzisz. – Unio​sła su​ge​styw​nie de​-

li​kat​ne brwi i się uśmiech​nę​ła. Wie​dział, że zo​stał po​ko​na​ny. – On chciał​by, że​-
bym pro​wa​dzi​ła, żeby mógł sie​dzieć i słu​chać. Chciał​by, że​bym po​czu​ła sa​mo​-
chód, sta​ła się jego czę​ścią.

Oparł się znów o sa​mo​chód i z jed​ną ręką na da​chu, a dru​gą na drzwiach po​-

chy​lił się, przy​su​wa​jąc do niej moc​no. Po​czuł ku​szą​cy za​pach jej per​fum i po​-
wstrzy​mał chęć, by się nim za​cią​gnąć jak pa​pie​ro​sem. Jej na​mięt​ne sło​wa były
wy​star​cza​ją​co ku​szą​ce.

‒ Va bene, mo​żesz pro​wa​dzić, ale ostroż​nie, a ja, oczy​wi​ście, jadę z tobą.
Uśmiech​nę​ła się do nie​go, au​ten​tycz​nym, ra​do​snym uśmie​chem, któ​ry roz​-

świe​tlił jej oczy. W tej chwi​li zde​cy​do​wał, że chce, by uśmie​cha​ła się wię​cej, i po​-
sta​no​wił, że zro​bi wszyst​ko, by speł​niać to po​sta​no​wie​nie.

‒ Po​tra​fię jeź​dzić.
Jej usta uło​ży​ły się w sek​sow​ny dziu​bek, gdy uda​wa​ła, że ka​pry​si, a on ro​bił

wszyst​ko, by się nie po​chy​lić i jej nie po​ca​ło​wać. Była pierw​szą ko​bie​tą, któ​ra
dzia​ła​ła na jego cia​ło w ten spo​sób od cza​su, gdy wy​rwał się z tego ab​sur​dal​ne​-
go mał​żeń​stwa, i jed​no​cze​śnie była ko​bie​tą poza jego za​się​giem. Tak bar​dzo, że
rów​nie do​brze mo​gła​by być na księ​ży​cu.

‒ Nie wąt​pię w to, ale mu​sia​łem już so​bie ra​dzić z jed​ną ko​bie​tą, któ​ra jeź​dzi​-

ła za szyb​ko, i nie chcę ro​bić tego zno​wu.

‒ Och!
To sło​wo było tak prze​peł​nio​ne za​wo​dem, że nie mógł ukryć uśmie​chu.
‒ Z moją sio​strą. Już ja​kiś czas temu. Wzię​ła nie​co za ostro za​kręt, po​mi​mo

mo​ich ostrze​żeń, i skoń​czy​ło się to dla niej nie naj​le​piej.

Po​wie​dział to lek​ko, ale tak na​praw​dę ża​ło​wał, że nie może się cof​nąć cza​su

i zmie​nić prze​szło​ści, zmu​sić ją, by po​słu​cha​ła. Tak jak z Se​ba​stia​nem.

‒ Cóż, nie mu​sisz się o mnie mar​twić – po​wie​dzia​ła i od​pa​li​ła auto, a dźwięk

sil​ni​ka spra​wił, że mu​sia​ła lek​ko pod​nieść głos. – W koń​cu moim bra​tem był Se​-
ba​stian War​ring​ton.

Tak bar​dzo się my​li​ła. Mu​siał się mar​twić. Jego obiet​ni​ca nie tyl​ko obej​mo​wa​-

ła za​an​ga​żo​wa​nie jej w pre​mie​rę sa​mo​cho​du, ale i za​ję​cie się nią, za​ję​cie miej​-
sca bra​ta, a on nie mógł tego ro​bić, gdy po​żą​da​nie wy​bu​cha​ło co rusz w jego cie​-
le ni​czym zbłą​ka​ne fa​jer​wer​ki. Ob​szedł ma​szy​nę, ob​ser​wu​jąc ją przez szy​bę.
Była bar​dzo skon​cen​tro​wa​na, pa​trząc na in​for​ma​cje na ekra​nie de​ski roz​dziel​-
czej. Jak​by wy​czu​wa​jąc jego nie​po​kój, unio​sła wzrok i uśmiech​nę​ła się do nie​go,
tym ra​zem z więk​szym wa​ha​niem. Czy po​wi​nien jej na to po​zwa​lać? Wie​dział za
do​brze, co się dzia​ło, gdy ktoś je​chał po​nad swo​je moż​li​wo​ści. Śle​dzi​ła go wzro​-
kiem, gdy wsia​dał do auta.

‒ Go​to​wa? – Pró​bo​wał mó​wić lek​ko, gdy za​my​kał drzwi. Nie czuł się jed​nak

tak swo​bod​nie, gdy na​gle zna​leź​li się bar​dzo bli​sko sie​bie.

Po​tak​nę​ła i spoj​rza​ła przed sie​bie, sku​pia​jąc na za​da​niu, ale on nie mógł się

skon​cen​tro​wać. Sil​nik war​czał nie​cier​pli​wie, gdy sa​mo​chód wy​jeż​dżał po​wo​li

background image

w blask po​ran​ne​go słoń​ca. Wes​tchnął z ulgą, że nie była tak nie​cier​pli​wa, jak jej
brat, gdy po raz pierw​szy wy​pro​wa​dził po​jazd. Ostroż​nie wje​cha​ła na tor i z od​-
po​wied​nią pręd​ko​ścią za​czę​ła pierw​sze okrą​że​nie. Pa​trzył na nią, ko​rzy​sta​jąc
z oka​zji, by ją po​dzi​wiać, gdy my​śla​mi była gdzie in​dziej. Jej gę​ste wło​sy były po​-
tar​ga​ne, wy​glą​da​ła, jak​by wła​śnie wy​szła z łóż​ka ko​chan​ka. Jej usta były za​ci​-
śnię​te w ten sam spo​sób, jak ro​bił to Se​ba​stian, gdy pro​wa​dził, ale Char​lie wy​-
glą​da​ła bar​dziej słod​ko, na​wet sek​sow​nie. Sil​nik za​mru​czał gło​śniej, gdy przy​-
śpie​szy​ła, od​cią​ga​jąc umysł Ales​san​dra od nie​bez​piecz​ne​go te​ry​to​rium, na któ​re
się za​pu​ścił.

‒ Spo​koj​nie.
Roz​ba​wie​nie w jej gło​sie nie ko​re​lo​wa​ło z in​ten​syw​nym wy​ra​zem kon​cen​tra​cji

na twa​rzy, a on, praw​do​po​dob​nie po raz pierw​szy w ży​ciu, nie wie​dział, co po​-
wie​dzieć. Uświa​do​mił so​bie za​szo​ko​wa​ny, że przy niej jest zde​ner​wo​wa​ny. Wy​-
czu​wał, że Char​lie się po​wstrzy​mu​je, że, jak jej brat, chcia​ła​by wy​pró​bo​wać peł​-
ne moż​li​wo​ści auta, ale czy po​tra​fi​ła? Czy na​praw​dę była do tego zdol​na?

‒ Nie de​ner​wu​jesz się, praw​da? – Mógł się wresz​cie sku​pić, gdy za​czę​ła się

z nim dro​czyć. – Wiem do​brze, jak się to po​praw​nie robi.

‒ Nie – skła​mał, pró​bu​jąc się od​chy​lić i zre​lak​so​wać. Z każ​dą se​kun​dą sta​wa​ło

się oczy​wi​ste, że umia​ła jeź​dzić i sko​ro mia​ła tego sa​me​go na​uczy​cie​la co Se​ba​-
stian, to ja​kiej jesz​cze gwa​ran​cji po​trze​bo​wał? – Je​stem sła​bym pi​lo​tem. Lu​bię
za​wsze mieć kon​tro​lę.

Spoj​rza​ła na nie​go prze​lot​nie, a jej zie​lo​ne oczy lśni​ły z roz​ba​wie​nia.
‒ Czy roz​ma​wia​my tyl​ko o kie​ro​wa​niu po​jaz​dem?
Nie mógł po​wstrzy​mać śmie​chu.
‒ Mó​wi​łem tyl​ko o tym, ale sko​ro już przy tym je​ste​śmy…
‒ Zo​bacz​my więc, do cze​go ta ma​szy​na jest zdol​na.
Roz​ba​wie​nie w jej gło​sie za​stą​pił po​waż​ny ton. Za​nim mógł wy​du​sić choć jed​-

no sło​wo pro​te​stu, sa​mo​chód wy​rwał na​przód ni​czym roz​gnie​wa​ny ru​mak,
a jego wci​snę​ło w sie​dze​nie. Drze​wa wo​kół toru roz​my​ły się, gdy sil​nik wark​nął.
Jego ser​ce wa​li​ło, gdy przed ocza​mi sta​nę​ły mu ob​ra​zy, kie​dy przy​je​chał na miej​-
sce wy​pad​ku swo​jej sio​stry Fran​ce​ski i uspo​ka​jał ją, cze​ka​jąc aż nad​je​dzie po​-
moc.

‒ Zwol​nij! – za​żą​dał, bo​jąc się, że coś się sta​nie, a on nie bę​dzie mógł nic zro​-

bić.

‒ Nie psuj tego te​raz. Wiem, co ro​bię.
Jej pod​nie​sio​ny głos nie zła​go​dził wąt​pli​wo​ści, któ​rą no​sił w ser​cu. Nie miał do

koń​ca za​ufa​nia, że po​tra​fi do​brze pro​wa​dzić.

‒ Char​lot​te! – krzyk​nął gło​śno, pa​trząc z prze​ra​że​niem na za​kręt, do któ​re​go

się zbli​ża​li.

Char​lie le​d​wie sły​sza​ła Ales​san​dra. Jej ser​ce biło moc​no, prze​peł​nio​ne eks​cy​-

ta​cją, tym, że sie​dzi znów za kie​row​ni​cą po​tęż​ne​go sa​mo​cho​du. Zbyt dużo cza​su
mi​nę​ło i nie za​mie​rza​ła te​raz zwal​niać. Do​kład​nie tego po​trze​bo​wa​ła, by prze​-
gnać de​mo​ny prze​szło​ści. Do​ci​snę​ła gaz, z ra​do​ścią od​kry​wa​jąc, że sil​nik wciąż

background image

nie osią​gnął kre​su moż​li​wo​ści. Kra​jo​braz zmie​nił się w za​ma​za​ne li​nie, ale ona
wie​dzia​ła, że to było do​bre. Se​ba​stian kie​ro​wał tym au​tem, czuł jego po​tę​gę
i złą​czył się z nim. Te​raz, kie​dy ona pro​wa​dzi​ła to auto, pra​wie czu​ła koło sie​bie
Se​ba​stia​na.

‒ Zwol​nij, Char​lot​te. Na​tych​miast.
Szorst​ki ton Ales​san​dra był prze​peł​nio​ny au​to​ry​tar​no​ścią, ale nie mo​gła się

za​trzy​mać, nie mo​gła od​mó​wić so​bie tej chwi​li.

‒ To wspa​nia​łe – krzy​cza​ła, roz​pę​dza​jąc auto do mak​si​mum za za​krę​tem. Opo​-

ny za​pisz​cza​ły, ale sa​mo​chód trzy​mał się toru le​piej niż ja​ki​kol​wiek inny.

‒ Ro​bisz cza​sem to, o co cię ktoś pro​si?
Mó​wił to​nem nie​zno​szą​cym sprze​ci​wu. Wie​dzia​ła, że sie​dzi obok, zły na jej

nie​sub​or​dy​na​cję. To spra​wi​ło, że się za​śmia​ła.

‒ Se​ba​stian nie mó​wił ci, że za​pie​ra dech w pier​si? – Ko​lej​ny za​kręt wy​ma​gał

od niej mak​sy​mal​ne​go sku​pie​nia, a jej pa​sa​żer za​klął płyn​nie po wło​sku. Czy na​-
praw​dę się o nią bał, czy po pro​stu był zły, bo nie ro​bi​ła tego, cze​go ocze​ki​wał?
Nie mia​ła wąt​pli​wo​ści, że był ty​pem kon​tro​lu​ją​cym każ​dą sy​tu​ację.

‒ Tego, cara, nie oma​wia​li​śmy. Zwol​nij.
Jego głos pró​bo​wał ją ha​mo​wać, a ona uśmiech​nę​ła się i jesz​cze przy​śpie​szy​ła.
‒ Za​wsze psu​jesz wszyst​kim za​ba​wę? – Zwol​ni​ła na tyle, by móc z nim roz​ma​-

wiać, ale sil​nik za​pro​te​sto​wał, ku​sząc ją po​now​nie swą siłą.

‒ Tyl​ko gdy moje ży​cie jest na sza​li.
Jego kwa​śny ton nie po​zo​stał nie​zau​wa​żo​ny. Zmie​rza​li ku pro​ste​mu od​cin​ko​wi

toru i mu​sia​ła się po​wstrzy​mać, by nie wy​ci​snąć wię​cej z auta.

‒ Two​je ży​cie jest bez​piecz​ne, San​dro, nie dra​ma​ty​zuj. Uczy​łam się u naj​lep​-

szych kie​row​ców, umiem pro​wa​dzić wy​ści​go​we auta.

Wje​cha​ła w na​stęp​ny za​kręt, po​wstrzy​mu​jąc się od po​ka​za​nia mu, jak szyb​ko

i umie​jęt​nie pro​wa​dzi.

‒ Kto cię uczył? – za​ak​cen​to​wał moc​no oba sło​wa i za​sta​no​wi​ła się, czy na​-

praw​dę się bał.

‒ Oj​ciec. Uczy​li mnie oj​ciec i Se​ba​stian. Od​pręż się więc i ciesz się swo​im sa​-

mo​cho​dem, po​czuj jego moc.

Wje​cha​ła w ko​lej​ny za​kręt, czu​ła w ży​łach ad​re​na​li​nę, któ​rej jej bra​ko​wa​ło,

od​kąd za​ję​ła się ogrod​nic​twem. To nie da​wa​ło ta​kie​go kopa. Przed nimi znów
była pro​sta. Na chwi​lę za​po​mnia​ła o wszyst​kim, na​wet o bólu po stra​cie Se​ba​-
stia​na, i do​ci​snę​ła auto po raz ostat​ni. Było jej tak do​brze. Nic in​ne​go na świe​cie
nie mo​gło się z tym rów​nać. To uczu​cie było tak wy​zwa​la​ją​ce. Sa​mo​chód mi​nął
metę, ale wciąż pę​dzi​li.

‒ Dio mio, za​trzy​maj się! – Ostra ko​men​da za​ga​si​ła jej eks​cy​ta​cję i zdję​ła nogę

z gazu, a auto za​czę​ło zwal​niać.

‒ Je​ste​śmy w po​ło​wie toru, nie mogę się tak po pro​stu za​trzy​mać! – za​pro​te​-

sto​wa​ła, ale zwol​ni​ła do roz​sąd​nej pręd​ko​ści.

‒ Za​trzy​maj się. Na​tych​miast.
‒ Te​raz? – Po​czu​ła gniew, bo mu​sia​ła go po​słu​chać. Bo tra​ci​ła przy nim kon​tro​-

background image

lę. Ale przede wszyst​kim była zła na nie​go. Gdy​by wy​pad​ki po​to​czy​ły się ina​czej,
u jej boku sie​dział​by Se​ba​stian.

‒ Tak, Char​lot​te – mó​wił nie​zno​szą​cym sprze​ci​wu gło​sem.
‒ Do​brze, niech bę​dzie, jak chcesz – syk​nę​ła, na​ci​ska​jąc moc​no pe​dał ha​mul​-

ca.

Opo​ny za​pisz​cza​ły pro​te​stu​ją​co i sa​mo​chód za​trzy​mał się gwał​tow​nie, a ona

wciąż czu​ła gniew. To wszyst​ko była jego wina.

‒ Osza​la​łaś?
Nie mo​gła jesz​cze na nie​go pa​trzeć. Ser​ce wa​li​ło jej tak moc​no w pier​si, że

była pew​na, że je sły​szał. Była zła, ow​szem, stra​ci​ła kon​tro​lę. Za​po​mnia​ła, po co
tu przy​je​cha​ła, i to było bez​myśl​ne, ow​szem, ale to była też jego wina.

‒ Tak… ‒ Od​wró​ci​ła się i spoj​rza​ła na nie​go ostro, od​dy​cha​jąc gwał​tow​nie. –

Osza​la​łam, bo tu z tobą przy​je​cha​łam.

Za​nim włą​czy​ła ra​cjo​nal​ne my​śle​nie, otwo​rzy​ła gwał​tow​nie drzwi, od​pię​ła pas

i ucie​kła – od nie​go i od auta. Od wszyst​kie​go, od cze​go pró​bo​wa​ła uciec przez
ten rok.

‒ Char​lot​te! – Usły​sza​ła w jego gło​sie głę​bo​ki ton, ale nie od​wró​ci​ła się, nie

za​trzy​ma​ła. Ru​szy​ła przez tor i tra​wę, bez żad​ne​go po​my​słu, do​kąd iść. Chcia​ła
tyl​ko od nie​go odejść, da​le​ko od sa​mo​cho​du i bólu, któ​ry te​raz czu​ła.

To on był jego przy​czy​ną.
Za​czę​ła biec, ale ją do​go​nił, zła​pał za ra​mię i po​cią​gnął tak gwał​tow​nie, że ob​-

ra​ca​jąc się, wpa​dła pro​sto na jego twar​dą klat​kę pier​sio​wą. Na chwi​lę stra​ci​ła
od​dech i nie mo​gła mó​wić. Mo​gła tyl​ko stać i pa​trzeć mu w oczy, lśnią​ce zło​ścią,
gdy trzy​mał ją w że​la​znym uści​sku. Od​dy​cha​ła tak szyb​ko, jak​by prze​bie​gła sto
me​trów sprin​tem.

‒ Puść mnie! – To wście​kłe żą​da​nie spra​wi​ło tyl​ko, że zła​pał ją moc​niej.
‒ Nie, do​pó​ki się nie uspo​ko​isz. – Wy​po​wie​dział te sło​wa po​wo​li, ale nie

umknę​ła jej ta sta​lo​wa wola, któ​ra przez nie prze​bi​ja​ła.

‒ To po​win​nam być ja. – Przez jej twarz prze​pły​wa​ła fala emo​cji. – To ja po​-

win​nam tu być z Se​ba​stia​nem. Nie ty.

‒ Nie po​wi​nie​nem był cię tu przy​wo​zić, nie po tym, co po​wie​dział mi twój oj​-

ciec.

‒ Mój oj​ciec? – Jęk​nę​ła za​szo​ko​wa​na, pró​bu​jąc nie​zdar​nie wy​swo​bo​dzić się

z jego uści​sku. – Co ta​kie​go po​wie​dział?

‒ Że od cza​su po​grze​bu masz po​czu​cie winy, bo cię tu nie było z Se​ba​stia​nem.
Pu​ścił ją, ale na​dal był za bli​sko. To było zbyt wie​le. Wspo​mnie​nia Se​ba​stia​na,

to uczu​cie mię​dzy nimi… Nie umia​ła so​bie w tej chwi​li po​ra​dzić z ni​czym.

‒ Nie mam po​czu​cia winy, ukry​wa​łam się tyl​ko przed tymi krwio​żer​czy​mi bru​-

kow​ca​mi.

Spoj​rza​ła na nie​go, a była tak bli​sko, że czu​ła jego wodę po go​le​niu, ale wście​-

kłość zmie​ni​ła jej twarz w ma​skę. Za​mru​gał, od​rzu​ca​jąc gło​wę.

‒ Bru​kow​ca​mi?
Od​su​nę​ła się od nie​go, od​wró​ci​ła i ode​szła, rzu​ca​jąc przez ra​mię:

background image

‒ Ow​szem. Nie znasz ich? Lu​bią wy​grze​by​wać bru​dy o to​bie i two​jej ro​dzi​nie,

kie​dy je​steś w doł​ku.

‒ Char​lot​te, nie od​chodź – mó​wił ostro, ale ona się nie za​trzy​ma​ła. Może znów

ucie​ka​ła?

‒ Po pro​stu mnie zo​staw, Ales​san​dro. Za​bierz ten sa​mo​chód i mnie zo​staw.
Od​wró​ci​ła się i spoj​rza​ła na nie​go; sta​wiał tak dłu​gie kro​ki, że był nie​mal za

nią i znów sta​nę​ła przed mu​rem jego mę​sko​ści.

‒ Nie, cara – po​wie​dział mięk​ko, pa​trząc na nią czu​le.
Po​czu​ła, że coś w niej pęka.
‒ Mar​twisz się, co po​my​ślą, gdy wró​cisz sam?
‒ Nie dbam o ni​ko​go. Te​raz li​czysz się tyl​ko ty.
Po​pa​trzy​ła mu w oczy: nie było w nich śla​du zło​ści. Opar​ła się po​ku​sie za​-

mknię​cia swo​ich, pod​da​nia się za​pro​sze​niu ukry​te​mu w jego sło​wach i po​zwo​le​-
niu, by o nią za​dbał, uko​ił ją. Ale nie to miał na my​śli.

‒ Cze​mu? Bo obie​ca​łeś Se​ba​stia​no​wi? – od​pa​ro​wa​ła.
Zmarsz​czył brwi i za​prze​czył. Po​czu​ła się win​na. Ce​lo​wo go pro​wo​ko​wa​ła. To

jego wina, że Se​ba​stia​na tu nie ma, przy​po​mnia​ła so​bie ostro.

‒ Nie do koń​ca. – Przy​su​nął się, tak bli​sko, że mo​gła​by go po​ca​ło​wać, gdy​by

chcia​ła. Tak jak to zro​bi​ła ze​szłej nocy.

Ocza​ro​wa​na jego bli​sko​ścią, osza​ła​mia​ją​cym za​pa​chem jego wody po go​le​niu,

nie po​ru​szy​ła się jed​nak, choć jej zmy​sły sza​la​ły. Ich spoj​rze​nia się spo​tka​ły
i była pew​na, że my​śli o tym sa​mym, czu​je ten sam go​rą​cy prąd mię​dzy nimi. Po​-
wo​li, pa​trząc mu na​dal w oczy, unio​sła bro​dę i zo​ba​czy​ła, jak jego wzrok ciem​-
nie​je. Za​trzy​ma​ła się, za​da​jąc mu w my​ślach py​ta​nie. Jego od​po​wie​dzią był na​-
mięt​ny po​ca​łu​nek.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Char​lie za​mknę​ła oczy i całe jej cia​ło pod​da​ło się po​ca​łun​ko​wi. Kie​dy już my​-

śla​ła, że wię​cej nie znie​sie, przy​tu​lił ją tak moc​no, że nie mia​ła żad​nych wąt​pli​-
wo​ści, że jej po​żą​da. Co ona wła​ści​wie wy​ra​bia​ła? Tym ra​zem chcia​ła wię​cej niż
po​ca​łun​ku.

Wie​dzia​ła, że nie po​win​na tego ro​bić, ale nie mo​gła się po​wstrzy​mać, po​dob​-

nie jak ze​szłej nocy. Za​nu​rzy​ła dło​nie w jego wło​sach.

Wciąż czu​ła ad​re​na​li​nę wy​wo​ła​ną jaz​dą, któ​ra po​wo​do​wa​ła jesz​cze sil​niej​szą

falę po​żą​da​nia. Ni​g​dy wcze​śniej nie do​świad​czy​ła cze​goś po​dob​ne​go. Czu​ła się,
jak​by całe jej cia​ło pło​nę​ło. I to dla męż​czy​zny, któ​re​go po​win​na nie​na​wi​dzić.

‒ To… ‒ za​czę​ła ci​cho, kie​dy ode​rwał war​gi od jej ust.
‒ Nie​sa​mo​wi​te, tak… – Jego ochry​pły głos spo​wo​do​wał, że ciar​ki prze​szły jej

po ple​cach. Nie, to nie było nie​sa​mo​wi​te. To było złe i w ogó​le nie po​win​no mieć
miej​sca. Chcia​ła coś po​wie​dzieć, ale nie mo​gła, po​nie​waż znów za​mknął jej usta
po​ca​łun​kiem.

Nie była w sta​nie my​śleć. Je​dy​ne, co się li​czy​ło, to za​spo​ko​je​nie tej pa​lą​cej po​-

trze​by cia​ła.

‒ A to… ‒ wy​chry​piał, ca​łu​jąc ją po szyi. Wy​gię​ła ple​cy, na​pie​ra​jąc na jego ra​-

mię, do​sko​na​le wie​dząc, cze​go chciał.

Bez​wied​nie wes​tchnę​ła z roz​ko​szy, kie​dy jego usta zna​la​zły się na jej pier​-

siach, wi​docz​nych spod roz​pię​tej ko​szu​li. Fala po​żą​da​nia za​la​ła ją, kie​dy po​ca​ło​-
wał jej su​tek. Za​nu​rzy​ła pal​ce w jego gę​stych wło​sach i z lek​kim wes​tchnie​niem
pod​da​ła się wpraw​nym piesz​czo​tom.

‒ Do​brze, praw​da? ‒ Jego ak​cent sta​wał się cięż​szy z każ​dym sło​wem. Zę​ba​-

mi skub​nął twar​dy su​tek, co wy​wo​ła​ło dreszcz roz​ko​szy wzdłuż krę​go​słu​pa.

‒ Tak, ale to nie​wła​ści​we… ‒ Jej głos był ochry​pły, kie​dy wy​po​wia​da​ła te sło​-

wa, ale przy​cią​gnę​ła jego gło​wę bli​żej sie​bie, choć wie​dzia​ła, że było to lek​ko​-
myśl​ne. Z każ​dym od​de​chem była co​raz bar​dziej pod​nie​co​na. W koń​cu za​mknę​ła
oczy i pod​da​ła się. Do​bre czy złe, nie mia​ło to już zna​cze​nia.

‒ Och, cara, tak, masz ra​cję, ale nie chcę prze​sta​wać… ‒ Prze​niósł war​gi na

jej dru​gą pierś, a Char​lot​te nie​mal za​pa​dła się w traw​nik, kie​dy za​czął pie​ścić ją
ję​zy​kiem. Jej od​dech był szyb​ki i nie​rów​ny.

‒ Nie po​win​ni​śmy – szep​nę​ła.
Było jej tak do​brze, że nie​mal nie sły​sza​ła dźwię​ku sy​ren i trą​bią​cych wo​kół

nich sa​mo​cho​dów. Dźwięk sta​wał się co​raz gło​śniej​szy i na​gle oprzy​tom​nia​ła
i wy​pro​sto​wa​ła się.

‒ Ma​le​di​zio​ne. Po​wi​nie​nem był prze​wi​dzieć, że ktoś może nas zo​ba​czyć.
Te​raz dźwięk klak​so​nów był wy​raź​ny i na​gle zo​rien​to​wa​ła się, że to nie klak​-

background image

so​ny, tyl​ko sy​re​ny. Od​sko​czy​ła od nie​go jak opa​rzo​na i go​rącz​ko​wo za​czę​ła do​-
pro​wa​dzać gar​de​ro​bę do po​rząd​ku. Szczę​śli​wie on też szyb​ko się od niej od​da​-
lił. Co ona so​bie my​śla​ła? Nic. Ab​so​lut​nie nic. Wła​śnie w tym tkwił pro​blem – nie
my​śla​ła. Po​zwo​li​ła, by emo​cje prze​ję​ły nad nią kon​tro​lę. A mia​ła za​miar do​wie​-
dzieć się, o czym jej oj​ciec roz​ma​wiał z Ales​san​drem. Czy kon​ty​nu​ował pro​ces
swa​ta​nia roz​po​czę​ty przez Se​ba​stia​na?

Ales​san​dro wziął kil​ka głę​bo​kich od​de​chów, pró​bu​jąc się nie​co uspo​ko​ić, kie​dy

wra​cał w stro​nę toru. Kie​dy do​tarł do sa​mo​cho​du, ka​ret​ka była już bli​sko. Nie
od​wra​cał się, ale wie​dział, że Char​lot​te po​szła za nim. Na samą myśl o jej pięk​-
nych dłu​gich no​gach zro​bi​ło mu się go​rą​co. Za​mie​nił kil​ka słów z za​ło​gą am​bu​-
lan​su, po czym ode​słał ich do warsz​ta​tu. Char​lie już była u jego boku. Co by się
sta​ło, gdy​by im nie prze​rwa​no? Myśl o tym, co mógł w tej chwi​li ro​bić, spra​wi​ła,
że krew mu się za​go​to​wa​ła.

‒ Wsia​daj! – Wie​dział, że był nie​uprzej​my, ale to był je​dy​ny spo​sób. Wy​par​cie

nie było w jego sty​lu, ale te​raz było to ide​al​ne roz​wią​za​nie. Wsiadł do sa​mo​cho​-
du po stro​nie kie​row​cy i wbił wzrok przed sie​bie. Char​lie usia​dła obok nie​go.

‒ Prze​pra​szam ‒ po​wie​dzia​ła tak mięk​ko i ci​cho, że za​czął się za​sta​na​wiać,

czy so​bie cza​sem tego nie wy​obra​ził. Za co prze​pra​sza​ła? Za to, że je​cha​ła jak
ma​niacz​ka, czy za wy​wo​ła​nie mię​dzy nimi tej iskry po​żą​da​nia? Tak czy ina​czej,
nie chciał jej prze​pro​sin. Chciał się tyl​ko zna​leźć jak naj​da​lej od niej, tak by mógł
utrzy​mać dy​stans, któ​ry za​wsze wo​kół sie​bie roz​ta​czał.

Nie chciał się tak od​sła​niać przed ko​bie​tą. Przy Char​lie prze​stał się pil​no​wać

i nie​mal wy​szedł zza emo​cjo​nal​ne​go muru, któ​ry zbu​do​wał wo​kół sie​bie po nie​-
uda​nym mał​żeń​stwie. Wy​star​czył je​den po​ca​łu​nek.

‒ Nie mogę uwie​rzyć, że tak jeź​dzisz. Co po​wie​dział​by Se​ba​stian? ‒ Chcąc się

zdy​stan​so​wać, po​wie​dział pierw​szą rzecz, któ​ra przy​szła mu na myśl. Wciąż
jesz​cze miał jej smak na war​gach, a jego cia​ło nie czu​ło się speł​nio​ne.

‒ Se​ba​stian był​by za​do​wo​lo​ny. To on na​uczył mnie tak jeź​dzić. Są​dząc po two​-

jej re​ak​cji, chy​ba nie po​wie​dział ci, że by​łam kie​row​cą te​sto​wym ze​spo​łu.
Umiem jeź​dzić tak szyb​ko i bez​piecz​nie jak każ​dy kie​row​ca wy​ści​go​wy.

‒ Może i tak, ale nie chciał​by, że​byś ry​zy​ko​wa​ła ży​cie ‒ ze zło​ścią od​rzu​cił jej

wy​ja​śnie​nia. Za​pa​dła głu​cha ci​sza i na​gle po​ża​ło​wał swo​ich słów. Kie​dy nie od​po​-
wie​dzia​ła, od​pa​lił sil​nik i ru​szył ła​god​nie, pil​nu​jąc, żeby pręd​kość była roz​sąd​na.

‒ Prze​stra​szy​łam cię? ‒ wy​pa​li​ła, a on chwy​cił kie​row​ni​cę, na​pi​na​jąc mię​śnie.
Ow​szem, ale nie miał za​mia​ru się do tego przy​zna​wać. Kie​dy przy​spie​sza​ła, je​-

dy​ne, o czym był w sta​nie my​śleć, to le​żą​cy w łóż​ku szpi​tal​nym, wi​ją​cy się z bólu
Se​ba​stian i obiet​ni​ca, któ​rej praw​do​po​dob​nie nie bę​dzie w sta​nie do​trzy​mać.
Czy może trak​to​wać Char​lie jak sio​strę, kie​dy pra​gnął je​dy​nie wziąć ją do łóż​-
ka?

‒ Tak, do cho​le​ry. Wie​dzia​łaś, że mu​sia​łem się opie​ko​wać moją sio​strą po wy​-

pad​ku. ‒ Nie miał za​mia​ru zwie​rzać jej się z praw​dzi​wej przy​czy​ny stra​chu.
Ozna​cza​ło​by to ko​niecz​ność głęb​szej re​flek​sji nad tym, co mię​dzy nimi za​szło.

‒ Jej stłucz​ka nie ma z tym nic wspól​ne​go – od​par​ła roz​draż​nio​na.

background image

Ulży​ło mu, kie​dy zo​ba​czył ma​ja​czą​cy na ho​ry​zon​cie warsz​tat.
‒ Ta stłucz​ka, jak to uję​łaś, spra​wi​ła, że nie skoń​czy​ła stu​diów, kie​dy po​win​na.

A wszyst​ko przez to, że nie chcia​ła zwol​nić, choć ją o to pro​si​łem.

Jego umysł za​czął wy​ko​ny​wać dziw​ne ma​new​ry, mó​wił na je​den te​mat, sta​ra​-

jąc się jed​no​cze​śnie ra​cjo​na​li​zo​wać dru​gi i zwal​cza​jąc po​trze​bę zje​cha​nia na po​-
bo​cze, żeby skoń​czyć to, co za​czął. Ni​g​dy wcze​śniej nie był tak po​ru​szo​ny. Szok
i nie​słab​ną​ca po​trze​ba od​zy​ska​nia kon​tro​li wzbu​rzy​ły go, ale nie mógł dać tego
po so​bie po​znać.

‒ Co się sta​ło? ‒ za​py​ta​ła z cie​ka​wo​ścią.
Wje​chał z po​wro​tem do warsz​ta​tu i wy​łą​czył sil​nik. Za​pa​dła ci​sza. Sfru​stro​wa​-

ny za​czął wy​ma​chi​wać ra​mio​na​mi.

‒ Je​cha​ła za szyb​ko. Tyl​ko tyle. Po​dob​nie jak ty.
Nie chciał pro​wa​dzić tej roz​mo​wy. To o tym po​win​ni dys​ku​to​wać w tej chwi​li,

na​wet je​że​li było to zwią​za​ne z jego żą​da​niem, żeby się za​trzy​ma​ła. Wy​czuł, że
się w nie​go wpa​tru​je, i od​wró​cił się do niej, sta​ra​jąc się nad sobą za​pa​no​wać.

‒ Wzię​ła za​kręt zbyt szyb​ko, ude​rzy​ła w mur i zna​la​zła się w szpi​ta​lu. Wszyst​-

ko dla​te​go, że nie zwol​ni​ła.

‒ Ale ja je​stem pro​fe​sjo​nal​nym kie​row​cą wy​ści​go​wym.
Jej mina iry​to​wa​ła go co​raz bar​dziej. Nie po​tra​fi​ła do​strzec po​do​bień​stwa

mię​dzy sobą a Se​ba​stia​nem? Też był uta​len​to​wa​nym kie​row​cą. Mar​twym.

‒ Umie​jęt​no​ści to nie wszyst​ko, cara. Se​ba​stian też był do​brym kie​row​cą. ‒

Otwo​rzy​ła sze​ro​ko oczy i miał dziw​ne wra​że​nie, że dał się zła​pać w pu​łap​kę. I to
z wła​snej winy.

‒ Se​ba​stian wsiadł do sa​mo​cho​du, któ​ry ni​g​dy nie po​wi​nien był się zna​leźć na

to​rze te​sto​wym. O to ci cho​dzi?

Ales​san​dro wie​dział, że to ra​czej kie​row​ca nie po​wi​nien był się zna​leźć na to​-

rze tam​tej nocy. Może gdy​by nie miał spo​tka​nia z klien​ta​mi, za​uwa​żył​by w ja​kim
sta​nie był Se​ba​stian. Po​wstrzy​mał​by go.

‒ Nikt nie wie​dział, że tam był, Char​lot​te. To była jego wła​sna ini​cja​ty​wa.
Roz​pacz​li​wie usi​ło​wał mó​wić cier​pli​wie. Czu​ła się zra​nio​na i to była wła​śnie ta

chwi​la, któ​rej się bał. Za​rzu​ci mu za​nie​dba​nie, a on nie bę​dzie mógł za​prze​czyć.
Nie, je​śli miał da​lej ukry​wać praw​dę.

‒ My​śla​łam, że ra​zem miesz​ka​li​ście. Na pew​no wie​dzia​łeś, że po​szedł na tor

te​sto​wy. ‒ Zmru​ży​ła oczy. Wie​dział, że go ob​wi​nia.

‒ Tak, ale miał też swo​je wła​sne ży​cie. My​śla​łem, że był wte​dy na rand​ce.
‒ I cał​kiem przy​pad​kiem zja​wi​łeś się na to​rze w cią​gu kil​ku mi​nut od wy​pad​-

ku?

‒ To prze​słu​cha​nie?
‒ Ow​szem.
‒ Va bene. Gwo​li ści​sło​ści, by​łem w dro​dze po​wrot​nej ze spo​tka​nia i chcia​łem

ze​brać do​ku​men​ty. Mia​łem omó​wić pro​ble​my zwią​za​ne z pierw​szym pro​to​ty​-
pem. Dru​gi mo​del wła​śnie wró​cił z warsz​ta​tu, więc chcia​łem po​roz​ma​wiać o tym
z Se​ba​stia​nem.

background image

Wpa​try​wa​ła się w nie​go wy​cze​ku​ją​co, a on za​sta​na​wiał się, czy już to sły​sza​ła

od ojca lub z pra​sy. Te pierw​sze mie​sią​ce po wy​pad​ku były bar​dzo trud​ne, a on
wal​czył jesz​cze w po​czu​ciem winy.

‒ Ale on był w sa​mo​cho​dzie? ‒ za​py​ta​ła, uprze​dza​jąc go.
‒ Wi​dzia​łem jego sa​mo​chód na ze​wnątrz, gdy par​ko​wa​łem, ale my​śla​łem, że

po​szedł gdzieś z któ​rymś z me​cha​ni​ków. Kie​dy za​uwa​ży​łem, że sa​mo​chód te​sto​-
wy znik​nął, do​my​śli​łem się, że Se​ba​stian go za​brał, i wsko​czy​łem do fur​go​net​ki.
To dla​te​go do​tar​łem tam do​słow​nie kil​ka mi​nut po wy​pad​ku.

Wciąż sły​szał obrzy​dli​wy ło​mot i zgrzyt me​ta​lu, ten ryk sil​ni​ka tuż przed zło​-

wro​gą ci​szą. Wie​dział od razu, że do​brze nie jest i na​tych​miast za​dzwo​nił do
służb ra​tow​ni​czych.

‒ Dzię​ku​ję ‒ wy​szep​ta​ła, spusz​cza​jąc wzrok.

Jej dłu​gie rzę​sy mu​snę​ły po​licz​ki i mu​siał ze sobą wal​czyć, żeby jej nie ob​jąć.

Pra​gnął jej tak bar​dzo, że po pro​stu so​bie nie ufał.

‒ Chodź, wy​star​czy na dziś. Za​bio​rę cię z po​wro​tem do domu ‒ wes​tchnę​ła

lek​ko, wy​sia​dła i na​tych​miast ru​szy​ła w stro​nę drzwi. Szyb​ko ją do​go​nił i po​ło​żył
rękę na ra​mie​niu, pró​bu​jąc ją przy​tu​lić.

‒ Nie. ‒ Od​su​nę​ła się od nie​go i sta​ła przy drzwiach sa​mo​cho​du, pa​trząc

gdzie​kol​wiek, byle nie na nie​go, i wy​glą​da​ła, jak​by cier​pia​ła.

Cho​le​ra. Nie po​wi​nien był jej ca​ło​wać. Ani wczo​raj, ani dziś. Te​raz nie mógł jej

po​cie​szyć, nie mógł do​trzy​mać obiet​ni​cy i opie​ko​wać się nią jak brat. Jak mógł​-
by, po tej sza​lo​nej chwi​li na to​rze?

Dro​ga po​wrot​na do miesz​ka​nia wy​da​wa​ła się trwać wiecz​nie, a Char​lie wciąż

za​cho​wy​wa​ła się jak po​krzyw​dzo​na i zdra​dzo​na. Było to lep​sze niż rola zmy​sło​-
wej uwo​dzi​ciel​ki, któ​rą ode​gra​ła na to​rze. Była kom​plet​nie za​szo​ko​wa​na wła​-
snym za​cho​wa​niem. Ni​g​dy nie rzu​ci​ła się na męż​czy​znę z taką zu​chwa​ło​ścią
i nie mo​gła zro​zu​mieć, co też ją na​pa​dło ‒ poza oczy​wi​ście go​rą​cym po​żą​da​-
niem. Te​raz chcia​ła je​dy​nie po​ło​żyć się do łóż​ka w sa​mot​no​ści, by uspo​ko​ić cia​ło
i ser​ce.

‒ Mu​szę dziś po po​łu​dniu po​pra​co​wać w biu​rze ‒ po​wie​dział twar​do, ale wie​-

dzia​ła, że usi​łu​je zmie​nić te​mat. No i do​brze.

‒ Może pój​dę na za​ku​py ‒ od​par​ła, si​ląc się na lek​ki ton. ‒ Po​trze​bu​ję cze​goś

ład​ne​go na ju​trzej​szą pre​zen​ta​cję.

‒ Przy​ślę ci sa​mo​chód za kil​ka go​dzin. Naj​pierw od​pocz​nij.
‒ Ales​san​dro?
‒ Tak? ‒ Spoj​rzał na nią, a jego ciem​ne oczy były zim​ne.
‒ Two​ja sio​stra? Czy wy​zdro​wia​ła?
‒ Tak, na szczę​ście szyb​ko wró​ci​ła do zdro​wia, skoń​czy​ła stu​dia i do​sta​ła dy​-

plom.

Ski​nę​ła gło​wą, nie mo​gąc nic wy​krztu​sić. Ni​g​dy wcze​śniej nie czu​ła się tak sa​-

mot​na.

‒ Ale Se​ba​stian nie wró​cił. ‒ Bez za​sta​no​wie​nia po​de​szła do nie​go. Chcia​ła

background image

po​czuć jego sil​ny uścisk i cie​pło cia​ła. Bez sło​wa wziął ją w ra​mio​na, ale wy​da​-
wał się spię​ty.

Od​su​nę​ła się. Nie po​win​na tego ro​bić.
‒ Nie wró​cę na noc ‒ po​wie​dział krót​ko, bio​rąc klu​czy​ki. Za​mru​ga​ła gwał​tow​-

nie. Czy prze​pę​dzi​ła go z jego wła​sne​go domu?

‒ To prze​ze mnie? – wy​szep​ta​ła.
‒ Nie, to ja je​stem win​ny. My​ślę, że tak bę​dzie le​piej. Prze​kro​czy​li​śmy gra​ni​-

cę, ale to się nie po​wtó​rzy.

Od​su​nę​ła się od nie​go.
‒ Do​brze, ale nie mu​sisz ode mnie ucie​kać.
‒ Mu​szę, Char​lie, ze wzglę​du na Se​ba​stia​na i ze wzglę​du na to, że obie​ca​łem

mu, że będę się tobą opie​ko​wał.

‒ Prze​cież się mną opie​ku​jesz.
‒ Mój per​so​nel za​dba o wszyst​kie two​je po​trze​by i nie​dłu​go przy​ślę sa​mo​-

chód. Do zo​ba​cze​nia na pre​zen​ta​cji.

‒ Nie wcze​śniej? ‒ Nie mo​gła w to uwie​rzyć. Pre​mie​ra była ju​tro wie​czo​rem.

Miał za​miar znik​nąć na dwa​dzie​ścia czte​ry go​dzi​ny?

Ales​san​dro wstał i spoj​rzał na nią, pra​gnąc je​dy​nie wziąć ją w ra​mio​na i wdy​-

chać jej słod​ki za​pach. Ale nie mógł. To mia​ło​by ka​ta​stro​fal​ne skut​ki.

‒ Tak bę​dzie le​piej. ‒ Na jej twa​rzy ma​lo​wa​ło się roz​cza​ro​wa​nie.
‒ Ale to twój dom.
‒ Jest twój na dzi​siej​szą noc. Pój​dę gdzie in​dziej. – Mu​siał tak zro​bić. Nie

chciał być zwią​za​ny z żad​ną ko​bie​tą, a szcze​gól​nie z nią.

‒ Do przy​ja​cie​la? ‒ Spu​ści​ła wzrok i wie​dział do​kład​nie, co po​my​śla​ła. Że

idzie do in​nej ko​bie​ty. Cóż, tym le​piej.

‒ Coś w tym sty​lu, si. ‒ Ru​szył w kie​run​ku drzwi, za​nim zdą​żył się pod​dać i po​-

wie​dzieć jej, że za​mie​rza spę​dzić noc w swo​im biu​rze, co mu się cza​sem zda​rza​-
ło.

To na pew​no lep​szy po​mysł niż po​zo​sta​nie tu​taj z Char​lie na noc.
‒ Bu​ona​not​te, cara. Śpij do​brze.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Mi​nę​ła nie​mal doba, od​kąd Ales​san​dro zo​sta​wił ją w swo​im miesz​ka​niu. Char​-

lie na po​cząt​ku cie​szy​ła się z sa​mot​no​ści. Pierw​sze go​dzi​ny spę​dzi​ła w swo​im
po​ko​ju, w tym sa​mym, w któ​rym miesz​kał Se​ba​stian, w po​szu​ki​wa​niu cze​go​kol​-
wiek, co po so​bie po​zo​sta​wił.

Szu​ka​ła wska​zó​wek do​ty​czą​cych tego, co ro​bił przed wy​pad​kiem, ale wszyst​-

ko na nic. W koń​cu zda​ła so​bie spra​wę, że ni​cze​go nie znaj​dzie, prze​cież mi​nął
już rok. Za​czę​ła więc in​spek​cję resz​ty miesz​ka​nia, żeby do​wie​dzieć się cze​goś
o czło​wie​ku, któ​ry w nim miesz​kał.

Miesz​ka​nie było gu​stow​nie urzą​dzo​ne w jed​no​cze​śnie sta​ro​świec​kim i no​wo​-

cze​snym sty​lu, ale Char​lot​te cią​gle się dzi​wi​ła, że San​dro nie miesz​ka w jed​nym
z no​wo​cze​snych bu​dyn​ków po​dob​nych do tego, w któ​rym mie​ści​ło się jego biu​ro.

Za​sta​na​wia​ła się, któ​ry Ales​san​dro jest praw​dzi​wy – czy biz​nes​men, któ​ry pra​-

co​wał w no​wo​cze​snym mi​ni​ma​li​stycz​nym biu​rze, czy za​do​wo​lo​ny z ży​cia czło​-
wiek, któ​ry ota​czał się sztu​ką.

Na​stęp​ne​go dnia rano sta​ła przy oknie, ob​ser​wu​jąc Me​dio​lan, i cze​ka​ła na sa​-

mo​chód, któ​ry miał ją za​brać na im​pre​zę in​au​gu​ra​cyj​ną. Nie mo​gła zro​zu​mieć,
dla​cze​go tak bar​dzo chcia​ła​by już zo​ba​czyć Ales​san​dra.

Pod​czas krót​kiej roz​mo​wy te​le​fo​nicz​nej, po​in​for​mo​wał ją, że wy​śle po nią sa​-

mo​chód o szó​stej. Kie​dy ozdob​ny ze​gar wy​bił go​dzi​nę, za​czę​ła mieć wąt​pli​wo​ści
co do dłu​giej czer​wo​nej suk​ni, któ​rą ku​pi​ła tego ran​ka.

Cóż, za póź​no. Sa​mo​chód za​trzy​mał się, a ona wstrzy​ma​ła od​dech, kie​dy Ales​-

san​dro wy​siadł. Ze swe​go punk​tu ob​ser​wa​cyj​ne​go w oknie zo​ba​czy​ła, że ma na
so​bie smo​king i wy​glą​da bar​dziej sek​sow​nie i osza​ła​mia​ją​co niż ja​ki​kol​wiek
męż​czy​zna miał pra​wo. Wy​glą​dał jak ma​rze​nie każ​dej ko​bie​ty.

Na​gle spoj​rzał w górę, jak​by po​czuł jej wzrok. Po​mi​mo trzech pię​ter, któ​re ich

dzie​li​ły, spoj​rzał jej w oczy. Sko​ro miał na nią taki wpływ z tej od​le​gło​ści, co to
bę​dzie, kie​dy znaj​dzie się bli​sko niej?

Nie mu​sia​ła dłu​go cze​kać na od​po​wiedź, po​nie​waż wła​śnie prze​krę​cił klucz

w zam​ku i wszedł do środ​ka, cał​ko​wi​cie przy​ćmie​wa​jąc splen​dor miesz​ka​nia.

Otak​so​wał ją wzro​kiem od czub​ka gło​wy, po czer​wo​ne san​da​ły na ob​ca​sie.

Spoj​rza​ła na nie​go wy​zy​wa​ją​co.

‒ Bel​lis​si​ma. ‒ Pod​szedł do niej po​wo​li. Jego wło​ski był bar​dziej sek​sow​ny niż

an​giel​ski o cięż​kim ak​cen​cie. Moc​niej za​bi​ło jej ser​ce. Uwa​żał, że jest pięk​na…

Za​ru​mie​ni​ła się i spu​ści​ła wzrok. So​czy​ście czer​wo​na su​kien​ka, któ​rą ku​pi​ła

w ra​mach bun​tu, wy​wo​ła​ła więk​sze wra​że​nie, niż się spo​dzie​wa​ła. Po​do​ba​ły jej
się czer​wo​ne ce​ki​ny, któ​ry​mi ozdo​bio​ny był gor​set i za​wa​diac​kie po​je​dyn​cze
czer​wo​ne ra​miącz​ko. Ale te​raz nie była już taka pew​na. Spoj​rza​ła w dół na je​-

background image

dwab​ną suk​nię się​ga​ją​cą pod​ło​gi.

‒ Nie prze​sa​dzi​łam?
‒ Ow​szem ‒ od​parł ochry​płym gło​sem, pod​szedł bli​żej i uniósł jej pod​bró​dek,

zmu​sza​jąc ją, żeby spoj​rza​ła na jego przy​stoj​ną twarz. ‒ Wy​glą​dasz pięk​nie.

‒ Dzię​ku​ję. ‒ Nie​śmia​ło przy​ję​ła kom​ple​ment i cof​nę​ła się o krok.
‒ Więc apro​bu​jesz?
Nie od​po​wie​dział. Nie mu​siał, błysk w jego ciem​nych oczach po​wie​dział jej

wię​cej niż sło​wa.

‒ Po​win​ni​śmy iść.
‒ Tak.
Szyb​ko ru​szy​ła w kie​run​ku drzwi, a spód​ni​ca za​fur​ko​ta​ła wo​kół ko​stek. Ru​szył

za nią. Wzię​ła głę​bo​ki od​dech, kie​dy zro​zu​mia​ła, że chce się pod​dać temu ro​sną​-
ce​mu pra​gnie​niu, żeby z nim być. Po kil​ku la​tach od​py​cha​nia od sie​bie męż​-
czyzn, te​raz nie pra​gnę​ła ni​cze​go in​ne​go. Czy to tyl​ko po​żą​da​nie, czy była go​to​-
wa po​now​nie ry​zy​ko​wać zła​ma​ne ser​ce? Za​mknął drzwi miesz​ka​nia z gło​śnym
hu​kiem, któ​ry przy​wró​cił ją do rze​czy​wi​sto​ści.

‒ Coś się sta​ło?
Pod​szedł do niej, za​trzy​mu​jąc się tak bli​sko, że mo​gła wy​czuć moc​ny za​pach

jego wody po go​le​niu i jego od​dech na twa​rzy. Spoj​rza​ła na nie​go i prze​łknę​ła śli​-
nę, dła​wiąc po​ku​sę, by go po​ca​ło​wać.

‒ Nie po​win​ni​śmy – po​wie​dział głę​bo​kim gło​sem.
Jego ma​gne​tyzm sek​su​al​ny spra​wił, że udzie​le​nie ja​kiej​kol​wiek od​po​wie​dzi

było po​nad jej siły. Wszyst​ko co mo​gła zro​bić, to pa​trzeć w jego co​raz ciem​niej​-
sze oczy.

Po​chy​lił się i le​ciut​ko ją po​ca​ło​wał. Wes​tchnę​ła lek​ko. Pra​gnę​ła go i nie​za​leż​-

nie od tego, co mó​wi​ła, jej cia​ło re​ago​wa​ło na nie​go. Czy tak sil​ne przy​cią​ga​nie
mo​gło być złe? Czy mu​sia​ła od​dać mu ser​ce, żeby za​spo​ko​ić to po​żą​da​nie?

‒ Na​praw​dę nie po​win​ni​śmy, mia cara.
‒ Dla​cze​go? ‒ Wzię​ła głę​bo​ki od​dech, sta​ra​jąc się uspo​ko​ić gwał​tow​ne bi​cie

ser​ca. Spoj​rza​ła mu głę​bo​ko w oczy.

‒ Bo obie​ca​łem Se​ba​stia​no​wi, że będę się tobą opie​ko​wał. ‒ Cof​nął się, osła​-

bia​jąc swój prze​moż​ny urok. My​śla​ła, że za​raz ze​mdle​je. ‒ Nie obie​cy​wa​łem, że
uwio​dę jego sio​strę, a w tej chwi​li jest to je​dy​ne, o czym mogę my​śleć.

Usi​ło​wa​ła od​dy​chać nor​mal​nie, ale sta​nik suk​ni sta​wał się co​raz cia​śniej​szy.
‒ Spóź​ni​my się.
By unik​nąć kon​fron​ta​cji, po​wie​dzia​ła pierw​szą rzecz, któ​ra przy​szła jej na

myśl. Ro​ze​śmiał się, a ten dźwięk był tak sek​sow​ny i gar​dło​wy, że się za​ru​mie​ni​-
ła. Dla​cze​go to po​wie​dzia​ła?

‒ Czy to ofer​ta, cara? ‒ Spoj​rzał na ze​ga​rek. ‒ Kie​dy ko​cham się z ko​bie​tą,

nie spie​szę się, lu​bię spra​wiać roz​kosz i cie​szyć się nią. Masz ra​cję, je​śli we​zmę
cię do sy​pial​ni, bę​dzie​my spóź​nie​ni. Bar​dzo spóź​nie​ni.

Ten jego uśmiech i spoj​rze​nie zszo​ko​wa​ły ją i przy​po​mnia​ły, dla​cze​go wła​ści​-

wie tu była.

background image

‒ Nie mo​że​my, Ales​san​dro. Nie przy​je​cha​łam tu, żeby zo​stać two​ją zdo​by​czą.

‒ Roz​pacz​li​wie pró​bo​wa​ła ukryć swo​je emo​cje.

‒ Je​steś pew​na, cara? ‒ Skrzy​żo​wał ra​mio​na na sze​ro​kiej pier​si i oparł się

ple​ca​mi o ścia​nę, wy​glą​da​jąc nie​zno​śnie przy​stoj​nie i aro​ganc​ko.

‒ Je​steś nie​moż​li​wy – fuk​nę​ła, od​wró​ci​ła się i po​gna​ła po scho​dach tak szyb​ko,

jak tyl​ko po​zwa​la​ły jej na to su​kien​ka i buty.

Kie​dy do​tar​ła na dół, sze​ro​ko otwo​rzy​ła drzwi, żeby ochło​nąć. Kil​ka se​kund

póź​niej już był u jej boku, po​ło​żył rękę na jej ple​cach i po​pro​wa​dził do sa​mo​cho​-
du. Szyb​ko wsia​dła do środ​ka, wdzięcz​na za prze​stron​ne wnę​trze. Przy​naj​mniej
nie mu​sia​ła sie​dzieć bli​sko nie​go.

Uda​wa​ła za​in​te​re​so​wa​nie mi​ja​ny​mi uli​ca​mi. Zo​sta​wi​li Me​dio​lan i pięk​ną ka​te​-

drę Du​omo w tyle. Nie mo​gła się jed​nak zmu​sić, żeby spoj​rzeć na Ales​san​dra.
Ani te​raz, ani pod​czas przy​ję​cia. Ten mo​ment na​le​żał do jej bra​ta.

Kie​dy do​tar​li do luk​su​so​we​go ho​te​lu, w któ​rym mia​ła się od​być uro​czy​stość,

Ales​san​dro po​czuł ulgę. Cie​szył się, że wo​kół byli inni lu​dzie. Od​kąd tyl​ko uj​rzał
ją w tej czer​wo​nej su​kien​ce, był zgu​bio​ny. Nie było moż​li​wo​ści, żeby trzy​mał się
od niej z da​le​ka. Pra​gnął jej bar​dziej niż ja​kiej​kol​wiek in​nej ko​bie​ty.

Kie​row​ca otwo​rzył mu drzwi. Wy​siadł i wśród bły​sków fle​szy otwo​rzył drzwi

Char​lie i po​dał jej rękę. Za​uwa​żył jej wa​ha​nie.

‒ Nie spo​dzie​wa​łem się, że tylu ich bę​dzie ‒ po​wie​dział, kie​dy ona sta​nę​ła

u jego boku. Po​wi​nien był ją ostrzec. Ata​ki bru​kow​ców były przy​czy​ną jej
uciecz​ki od świa​ta, a te​raz znów zna​la​zła się w cen​trum za​in​te​re​so​wa​nia. ‒
Prze​pra​szam, że cię nie uprze​dzi​łem.

‒ Spo​dzie​wa​łam się ich ‒ uśmiech​nę​ła się do nie​go i sta​wi​ła czo​ło krzy​czą​cym

fo​to​gra​fom. – Nie my​śla​łam tyl​ko, że bę​dzie ich tak wie​lu.

Ob​jął ją ra​mie​niem, przy​cią​ga​jąc do sie​bie. Po​czuł je​dy​nie nie​wiel​ki opór, kie​-

dy po​zo​wa​ła fo​to​gra​fom. Se​ba​stian po​wie​dział mu, że była naj​lep​sza, je​że​li cho​-
dzi​ło o kon​tak​ty z me​dia​mi. Mimo wąt​pli​wo​ści od razu uj​rzał, że tak rze​czy​wi​-
ście było. Ale kie​dy tak uśmie​cha​ła się i przy​bie​ra​ła wy​mu​szo​ne pozy, po​czuł się
win​ny.

Jej cia​ło było co​raz bar​dziej na​pię​te i w koń​cu od​wró​ci​ła się i od​da​li​ła od fo​to​-

gra​fów, kie​ru​jąc się w stro​nę ho​te​lu. Wo​kół lu​dzie roz​ma​wia​li i po​pi​ja​li szam​pa​-
na, ale kie​dy Ales​san​dro i Char​lot​te we​szli, na sali za​pa​dła ci​sza. Char​lie wzię​ła
głę​bo​ki od​dech, wy​pro​sto​wa​ła się i uśmiech​nę​ła.

‒ I nie prze​wi​dzia​łem ta​kiej fre​kwen​cji – ode​zwał się ci​cho. ‒ Wy​glą​da na to,

że jest wie​le osób, któ​re chcą cię po​znać.

‒ Moja obec​ność tu​taj zwal​nia cię z od​po​wie​dzial​no​ści… Przy​naj​mniej

w oczach me​diów i opi​nii pu​blicz​nej – wy​szep​ta​ła, nie prze​sta​jąc się uśmie​chać
i na​gle Ales​san​dro zo​rien​to​wał się, jak musi się czuć, co wła​ści​wie cały ten wie​-
czór dla niej ozna​cza.

‒ Nie to było moim za​mia​rem. ‒ Po​ło​żył rękę na jej ple​cach i po​czuł go​rą​co,

któ​re sta​rał się zi​gno​ro​wać.

‒ Nie, nie są​dzę, żeby tak było. ‒ Spoj​rza​ła na nie​go i mimo uśmie​chu na

background image

ustach wie​dział, że cier​pi.

Wi​dział to w jej oczach i chciał ją przed tym uchro​nić. Jej uśmiech roz​luź​nił sy​-

tu​ację i wo​kół nich po​now​nie roz​le​gły się roz​mo​wy. Wziął dwa kie​lisz​ki szam​pa​-
na, po​dał jej je​den i za​czął krą​żyć po sali, świa​dom, że każ​dy męż​czy​zna pa​trzy
na nią z po​dzi​wem.

Po​czuł ukłu​cie za​zdro​ści, ale szyb​ko ode​gnał to uczu​cie. Nie była jego i ni​g​dy

nie bę​dzie. Na​wet kie​dy była na dru​gim koń​cu sali, za​ję​ta roz​mo​wą z kil​ko​ma
wło​ski​mi kie​row​ca​mi wy​ści​go​wy​mi, czuł jej obec​ność. Za każ​dym ra​zem kie​dy
się śmia​ła, roz​le​gał się ła​god​ny dźwięk, któ​ry spra​wiał, że ogar​nia​ła go fala na​-
mięt​no​ści.

Wy​gło​sił mowę po​wi​tal​ną, ze wzglę​du na Char​lie tłu​ma​cząc ją na an​giel​ski, ale

nie mógł na nią pa​trzeć. Gdy​by to zro​bił, nie był​by w sta​nie za​cho​wać spo​ko​ju.
Wszyst​ko mu się po​mie​sza​ło i mu​siał im​pro​wi​zo​wać. Ni​g​dy wcze​śniej mu się to
nie zda​rzy​ło.

‒ A te​raz mo​ment, na któ​ry wszy​scy cze​ka​ją – po​wie​dział, a drzwi na dzie​dzi​-

niec ho​te​lu otwo​rzy​ły się i po​ja​wił się przy​kry​ty czar​ną tka​ni​ną sa​mo​chód. Wo​-
kół nie​go roz​le​gły się peł​ne apro​ba​ty wes​tchnie​nia, ale za​miast dać sy​gnał do
od​sło​nię​cia sa​mo​cho​du, Ales​san​dro po​now​nie zwró​cił się do wi​dow​ni. Char​lie
spoj​rza​ła na nie​go z cie​ka​wo​ścią w oczach, ale on trzy​mał się swe​go pla​nu.

‒ Tym z pań​stwa, któ​rzy jej nie zna​ją, chciał​bym przed​sta​wić Char​lot​te War​-

ring​ton, sio​strę świę​tej pa​mię​ci Se​ba​stia​na War​ring​to​na, któ​ry ode​grał dużą
rolę w two​rze​niu tego sa​mo​cho​du.

Zmu​sił się, żeby na nią nie pa​trzeć, od​wró​cił się i dał sy​gnał do od​sło​nię​cia po​-

jaz​du. Kie​dy uka​zał się błysz​czą​cy, czer​wo​ny, ja​sno oświe​tlo​ny sa​mo​chód, roz​le​-
gły się okla​ski. W koń​cu spoj​rzał w stro​nę Char​lie, któ​ra po​wo​li to​ro​wa​ła so​bie
dro​gę w kie​run​ku sa​mo​cho​du. Jej czer​wo​na su​kien​ka ide​al​ne pa​so​wa​ła do lśnią​-
ce​go la​kie​ru auta, ale wy​raz jej twa​rzy za​nie​po​ko​ił go. Uśmiech znik​nął, a jego
miej​sce za​stą​pił smu​tek. Okla​ski umil​kły. San​dro zszedł ze sce​ny i szyb​kim kro​-
kiem ru​szył w jej kie​run​ku, a tłum roz​stą​pił się przed nim. Nie wie​dział, co po​-
wie​dzieć, nie wie​dział, jak ją po​cie​szyć, i po​ża​ło​wał, że wcze​śniej wi​dzia​ła tyl​ko
sza​ry mo​del te​sto​wy.

‒ Char​lot​te?
Po​wo​li od​wró​ci​ła się w jego stro​nę.
‒ Jest pięk​ny, San​dro. – Nie umknę​ło jego uwa​dze, że zwró​ci​ła się do nie​go

zdrob​nia​le. Opu​ści​ła gar​dę; była smut​na i bez​bron​na, a wszyst​ko z po​wo​du jego
lek​ko​myśl​no​ści.

‒ Mia​łaś go zo​ba​czyć wczo​raj.
Spoj​rza​ła na nie​go, a oczy mia​ła bar​dziej zie​lo​ne niż kie​dy​kol​wiek. Nie mu​siał

do​da​wać, że to ich po​ca​łu​nek po​krzy​żo​wał jego pla​ny. Wy​raz jej twa​rzy po​wie​-
dział mu wszyst​ko.

‒ Se​ba​stian był​by dum​ny z tego sa​mo​cho​du. ‒ Jej mięk​ki głos był sta​now​czy,

kie​dy zwró​ci​ła się do ze​bra​nych.

Po​tem Char​lie spoj​rza​ła na Ales​san​dra, po​wstrzy​mu​jąc łzy.

background image

‒ Dzię​ku​ję ‒ wy​szep​ta​ła.
‒ Se​ba​stian był​by dum​ny z cie​bie – po​wie​dział ła​god​nie. ‒ Przy​ćmi​łaś sa​mo​-

chód.

Ro​ze​śmia​ła się ci​cho.
‒ To nie było moim za​mia​rem.
Mó​wi​ła praw​dę. Gdy​by wie​dzia​ła, że sa​mo​chód jest czer​wo​ny, wy​bra​ła​by inną

su​kien​kę, ale czer​wień była ulu​bio​nym ko​lo​rem Se​ba​stia​na.

‒ Po​win​nam się była do​my​śleć, że brat chciał​by, żeby sa​mo​chód był czer​wo​ny.
Nie od​po​wie​dział, co ją za​nie​po​ko​iło. Uniósł kie​li​szek szam​pa​na i stuk​nął

w jej.

‒ Za Se​ba​stia​na.
‒ Za Se​ba​stia​na! ‒ Upi​ła łyk i spoj​rza​ła mu w oczy.
Nie mo​gła się dłu​żej tego wy​pie​rać. Co​kol​wiek się dzia​ło mię​dzy nimi, nie mia​-

ło za​mia​ru ustą​pić; wręcz prze​ciw​nie, na​si​la​ło się. Każ​de spoj​rze​nie, każ​dy do​-
tyk i na pew​no każ​dy po​ca​łu​nek spra​wia​ły, że przy​cią​ga​nie było co​raz sil​niej​sze.
Chcia​ła być z nim, czuć jego war​gi na swo​ich. Pra​gnę​ła jego do​ty​ku i piesz​czot.
Ale lu​dzie tacy jak Ales​san​dro Ro​sel​li, bo​ga​ci i przy​stoj​ni, ni​g​dy nie chcie​li ni​cze​-
go wię​cej poza krót​ką przy​go​dą. Na​uczy​ła się tego, kie​dy po ze​rwa​niu z chło​pa​-
kiem ze szko​ły po​cie​sza​ła się w ra​mio​nach obie​cu​ją​ce​go kie​row​cy wy​ści​go​we​go,
któ​ry, jak się oka​za​ło, chciał so​bie w ten spo​sób tyl​ko po​móc w ka​rie​rze.

‒ To był uda​ny wie​czór, gra​zie. ‒ Jego sło​wa przy​wo​ła​ły ją do rze​czy​wi​sto​ści.
‒ To jesz​cze nie ko​niec. ‒ Nie mo​gła uwie​rzyć, że po​wie​dzia​ła to na głos. Na​-

wet sama nie wie​dzia​ła, że tego chce. Są​dząc po wy​ra​zie za​sko​cze​nia na twa​rzy,
on też nie. Ale chciał, wi​dzia​ła to w jego oczach.

‒ A więc piję za kon​ty​nu​ację. ‒ Jego cie​pły ton wy​wo​łał u niej dresz​cze. Na​gle

pew​ność sie​bie ją opu​ści​ła. Za​pa​trzy​ła się w kie​li​szek, jak​by bą​bel​ki mia​ły jej
w czymś po​móc.

‒ Prze​pra​szam, nie po​wi​nie​nem…
Jego prze​pro​si​ny prze​rwa​ne zo​sta​ły przez zna​jo​my głos. Od​wró​ci​ła się i uj​rza​-

ła swo​je​go ojca, któ​ry ser​decz​nie uści​snął dłoń Ales​san​dra. Zdzi​wi​ła się, że są
w tak do​brej ko​mi​ty​wie.

‒ Mój lot się opóź​nił. ‒ Oj​ciec uśmiech​nął się do niej, naj​wy​raź​niej nie​świa​do​-

my na​pię​cia mię​dzy nią a Ales​san​drem. ‒ Ale wi​dzę, że so​bie po​ra​dzi​łaś. Se​ba​-
stian był​by dum​ny.

‒ Nie wie​dzia​łam, że przy​jeż​dżasz. ‒ Od​mó​wi​ła ci​chą mo​dli​twę dzięk​czyn​ną.

Przy​jazd ojca po​wstrzy​mał ją przed rzu​ce​niem się na Ales​san​dra i zro​bie​niem
z sie​bie idiot​ki.

‒ Nie zo​sta​nę dłu​go. Za kil​ka go​dzin lecę do Rzy​mu, ale mu​sia​łem zo​ba​czyć,

jak pięk​nym mo​ty​lem zno​wu się sta​łaś. ‒ Spoj​rzał na nią z ła​god​nym uśmie​chem,
a ona wie​dzia​ła, że był na​praw​dę dum​ny i bar​dzo za​do​wo​lo​ny, że wró​ci​ła do
świa​tła re​flek​to​rów.

‒ Jak tam sa​mo​chód? ‒ Oj​ciec zwró​cił się do Ales​san​dra i w cią​gu kil​ku mi​nut

byli już po​chło​nię​ci roz​mo​wą. Nor​mal​nie przy​słu​chi​wa​ła​by się z cie​ka​wo​ścią,

background image

ale po​trze​bo​wa​ła od​de​chu. Może po​win​na za​jąć się wresz​cie tym, co do niej na​-
le​ża​ło.

Ales​san​dro ob​ser​wo​wał, jak Char​lie z oży​wie​niem roz​pra​wia o sa​mo​cho​dzie,

o jego wy​daj​no​ści i o tym, jak do​brze się nim jeź​dzi. Ales​san​dro my​ślał jed​nak je​-
dy​nie o ich po​ca​łun​ku.

Te​raz zo​sta​ło już tyl​ko kil​ka osób, wli​cza​jąc w to kie​row​ców wy​ści​go​wych,

z któ​ry​mi roz​ma​wia​ła wcze​śniej. Czy da​wa​ła im ta​kie same wska​zów​ki co jemu?
Są​dząc z tego, jak spi​ja​li każ​de sło​wo z jej ust, pew​nie tak było.

Nie​zna​ny mu wcze​śniej in​stynkt te​ry​to​rial​ny spra​wił, że trzy​mał się tak bli​sko

niej, jak to moż​li​we, ale to tyl​ko spra​wi​ło, że jego cia​ło znów od​mó​wi​ło po​słu​-
szeń​stwa.

‒ Wy​star​czy, pa​no​wie ‒ po​wie​dział sta​now​czo, igno​ru​jąc jej zdu​mio​ne spoj​rze​-

nie. ‒ Wszel​kie inne py​ta​nia pro​szę kie​ro​wać do mo​je​go biu​ra.

Po​zo​sta​li go​ście wy​szli, wciąż roz​pra​wia​jąc o pręd​ko​ści. On mógł tyl​ko wpa​-

try​wać się w opar​tą o sa​mo​chód Char​lie.

Ich spoj​rze​nia spo​tka​ły się, a jemu zro​bi​ło się ciem​no przed ocza​mi. Uśmiech​-

nę​ła się nie​śmia​ło i uwo​dzi​ciel​sko. Na​tych​miast pod​szedł do niej, wziął ją w ra​-
mio​na i po​ca​ło​wał. Sma​ko​wa​ła le​piej niż kie​dy​kol​wiek; war​to było cze​kać. Char​-
lie za​rzu​ci​ła mu ręce na szy​ję i przy​ci​snę​ła się do nie​go, a on oparł ją o sa​mo​-
chód.

‒ San​dro ‒ szep​nę​ła. Le​d​wie się po​wstrzy​mał, żeby nie ze​rwać z niej tej czer​-

wo​nej su​kien​ki. Zo​sta​ły mu jed​nak ja​kieś reszt​ki zdro​we​go roz​sąd​ku.

Nie mo​gli zro​bić tego tu​taj, a je​śli nie prze​stał​by jej ca​ło​wać, ist​nia​ło duże

praw​do​po​do​bień​stwo, że tak się wła​śnie sta​nie. Od​su​nął się od niej, a Char​lie
za​trze​po​ta​ła rzę​sa​mi.

‒ Mój sa​mo​chód jest na ze​wnątrz.
Czy pa​mię​ta swo​ją ukry​tą obiet​ni​cę, że noc jest jesz​cze mło​da? Jej po​ca​łu​nek

z pew​no​ścią o tym świad​czył, ale czy pra​gnę​ła go na tyle, aby na jed​ną noc za​po​-
mnieć o kon​flik​tach?

Nie​śmia​ło spoj​rza​ła na nie​go i po​sła​ła mu sek​sow​ny uśmiech. Na​tych​miast

wziął ją za rękę i po​pro​wa​dził do sa​mo​cho​du.

W ko​ry​ta​rzu ką​tem oka do​strzegł ruch i uj​rzał, że ja​kiś fo​to​graf pa​ku​je swój

apa​rat. Ales​san​dro zmru​żył po​dejrz​li​wie oczy, ale Char​lie po​ło​ży​ła mu dłoń na
ra​mie​niu, więc zi​gno​ro​wał to. Miał o wie​le waż​niej​sze rze​czy na gło​wie niż pa​-
pa​raz​zi.

‒ To był bar​dzo uda​ny wie​czór ‒ po​wie​dzia​ła, gdy sa​mo​chód za​trzy​mał się

przed drzwia​mi.

‒ Mam na​dzie​ję, że da​lej taki bę​dzie.
Spu​ści​ła wzrok, gdy otwo​rzył drzwi sa​mo​cho​du.
Kie​dy tyl​ko wsie​dli, przy​cią​gnął ją moc​no do sie​bie. Po​ło​ży​ła swo​ją gło​wę na

jego ra​mie​niu, jak​by się zna​li od za​wsze. Nie chciał jej te​raz ca​ło​wać. Nie są​-
dził, że był​by w sta​nie się po​wstrzy​mać, kie​dy już znacz​ną. Nie, mu​siał za​cze​-
kać, aż znaj​dą się w za​ci​szu jego sy​pial​ni, gdzie nic i nikt im nie prze​szko​dzi.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kie​dy szli do miesz​ka​nia Ales​san​dra po mar​mu​ro​wych scho​dach, Char​lie jed​ną

ręką przy​trzy​my​wa​ła rą​bek suk​ni, a dru​gą trzy​ma​ła w jego dło​ni. Było póź​no
i po​win​na być zmę​czo​na. Ostat​niej nocy nie​mal nie spa​ła, a dziś wie​czo​rem wy​-
pi​ła odro​bi​nę za dużo szam​pa​na, ale całe jej cia​ło było w sta​nie naj​wyż​szej go​to​-
wo​ści. Ales​san​dro prze​krę​cił klucz w zam​ku i spoj​rzał na nią z uwo​dzi​ciel​ską ła​-
god​no​ścią w oczach.

‒ Chcę cię znów po​ca​ło​wać ‒ po​wie​dział pra​wie szep​tem.
Był ude​rza​ją​co przy​stoj​ny, z roz​luź​nio​nym kra​wa​tem i roz​pię​tą przy szyi bia​łą

ko​szu​lą. Był ucie​le​śnie​niem ro​man​ty​ka, za któ​rym oglą​da​ły się dziew​czę​ta.
Uśmiech​nę​ła się do nie​go, z na​głą pew​no​ścią, że to było do​kład​nie to, cze​go
chcia​ła.

‒ Nie po​wi​nie​nem, ale bar​dzo chcę. ‒ Pod​szedł bli​żej.
‒ Dla​cze​go nie? ‒ Jej głos był ochry​pły. Spoj​rza​ła na nie​go, nie wie​dząc, co

miał na my​śli.

‒ Obie​ca​łem Se​ba​stia​no​wi opie​ko​wać się tobą, nie uwo​dzić cię.
Zde​cy​do​wa​ny po​mruk w jego gło​sie przy​spie​szył bi​cie ser​ca szyb​ciej niż ja​ki​-

kol​wiek sa​mo​chód wy​ści​go​wy.

‒ Se​ba​stian nie był​by zły.
Draż​ni​ła się z nim. Wal​czył z po​żą​da​niem tak samo jak ona, co spra​wi​ło, że

chcia​ła go jesz​cze bar​dziej. Chcia​ła jego po​ca​łun​ków i jego do​ty​ku. Chcia​ła być
jego, przy​naj​mniej na tę noc. Pra​gnę​ła go bar​dziej niż ja​kie​go​kol​wiek in​ne​go
męż​czy​zny i prze​ra​zi​ło ją to, ale przy​naj​mniej Ales​san​dro nie bę​dzie od niej
chciał ni​cze​go wię​cej. An​ga​żo​wa​nie się nie wcho​dzi​ło w grę. Kie​dyś już po​peł​ni​ła
ten błąd. Bo​la​ło i to wy​star​czy​ło jako na​ucz​ka na całe ży​cie.

‒ Chcę, że​byś znów mnie po​ca​ło​wał, San​dro.
‒ Ale je​że​li to zro​bię, na tym się nie skoń​czy. Nie tym ra​zem.
Ode​szła od nie​go i za​czę​ła spa​ce​ro​wać po miesz​ka​niu, czu​jąc na​gły przy​pływ

pew​no​ści sie​bie.

Może i był od​po​wie​dzial​ny za wy​pa​dek Se​ba​stia​na, choć jej oj​ciec uwa​żał ina​-

czej, ale roz​pa​lił w niej taki pło​mień, że nie in​te​re​so​wa​ło jej to. Spodo​bał jej się,
od​kąd tyl​ko zo​ba​czy​ła go w swo​im ogro​dzie. Nie mo​gła się tego dłu​żej wy​pie​rać.
Już nie. Było to dla niej cał​ko​wi​cie nowe do​świad​cze​nie.

‒ Nie chcę, że​byś prze​sta​wał, San​dro. – Jej ochry​pły szept za​brzmiał sek​sow​-

nie. Po​wo​li pod​szedł do niej, z wi​szą​cym luź​no kra​wa​tem i roz​pię​tą ko​szu​lą. Wi​-
docz​ny ka​wa​łek zło​tej skó​ry na pier​si roz​bu​dził jej wy​obraź​nię.

Wziął ją za rękę i szep​tał po wło​sku, przy​cią​ga​jąc ją do sie​bie.
‒ Mia cara, pra​gną​łem cię, od​kąd cię uj​rza​łem.

background image

Prze​stra​szy​ła się, jego sło​wa były zbyt po​waż​ne. Czy chciał wię​cej niż tyl​ko tej

nocy, któ​ra obie​cy​wa​ła tyle przy​jem​no​ści? Ona nie mo​gła ofe​ro​wać nic wię​cej.
Po​ło​ży​ła dło​nie na jego twar​dej pier​si. Była oszo​ło​mio​na, ale mu​sia​ła mu wy​tłu​-
ma​czyć.

‒ Nie bę​dzie​my ra​zem, San​dro. – Przez cały czas była pew​na, że szu​kał tyl​ko

przy​go​dy, krót​kie​go ro​man​su. Ja​koś nie wi​dzia​ła ich wspól​nej przy​szło​ści. Nie
cho​dzi​ło tyl​ko o ob​na​że​nie wła​sne​go ser​ca. Mia​ła w so​bie tyle bólu i smut​ku, że
nie była jesz​cze go​to​wa. ‒ To wszyst​ko, co mogę ci dać.

‒ Taka po​waż​na… ‒ po​wie​dział i po​ca​ło​wał ją lek​ko w czo​ło. ‒ Czy mój roz​-

wód nie jest do​wo​dem na to, że nie na​da​ję się do związ​ku? Dzi​siej​szy wie​czór
na​le​ży do nas, cara.

‒ Po​ca​łuj mnie, San​dro…
W od​po​wie​dzi po​ca​ło​wał ją tak de​li​kat​nie, że my​śla​ła, że się roz​pła​cze. Jego

po​przed​nie po​ca​łun​ki były moc​ne i agre​syw​ne, obec​ne były de​li​kat​ne i czu​łe.
Trzy​mał ją tak, jak​by była de​li​kat​nym kwiat​kiem, któ​re​go nie chciał zgnieść.

W koń​cu, kie​dy już my​śla​ła, że wię​cej nie znie​sie, prze​stał ją ca​ło​wać i po​pro​-

wa​dził pro​sto do sy​pial​ni.

‒ Mo​ment. ‒ Pu​ścił jej dłoń, za​sło​nił okna i włą​czył lamp​ki noc​ne, two​rząc ro​-

man​tycz​ną at​mos​fe​rę, po czym zdjął ma​ry​nar​kę i ci​snął ją na krze​sło.

‒ Cze​kaj ‒ po​wie​dzia​ła i po​de​szła do nie​go, uśmie​cha​jąc się nie​śmia​ło… Po​wo​-

li ścią​gnę​ła mu z szyi kra​wat.

‒ Ko​kiet​ka. ‒ Chwy​cił ją w pa​sie i przy​cią​gnął do sie​bie, trzy​ma​jąc tak bli​sko,

że nie mia​ła wąt​pli​wo​ści, że i on jej po​żą​da.

Wciąż wie​rząc, że to ona ma nad nim kon​tro​lę, roz​pię​ła pierw​szy gu​zik jego

ko​szu​li i nie na​po​tkaw​szy żad​ne​go opo​ru, roz​pi​na​ła da​lej, a po​tem de​li​kat​nie wy​-
cią​gnę​ła ją ze spodni.

Spoj​rza​ła na jego twarz. Jego oczy były tak ciem​ne i peł​ne po​żą​da​nia, że całe

jej cia​ło za​drża​ło. Bar​dzo po​wo​li i de​li​kat​nie za​czę​ła ca​ło​wać jego pierś, obez​-
wład​nio​na piż​mo​wym za​pa​chem. Usły​sza​ła jęk roz​ko​szy i po​czu​ła, że jego uścisk
sta​je się co​raz sil​niej​szy. Uśmiech​nę​ła się, od​su​nę​ła od nie​go i zsu​nę​ła mu z ra​-
mion ko​szu​lę.

‒ Po​zbądź​my się tego – rzu​ci​ła ochry​ple. Ni​g​dy wcze​śniej nie zro​bi​ła nic tak

od​waż​ne​go. Nie prze​pa​da​ła za przy​go​da​mi na jed​ną noc, a już szcze​gól​nie po
tym, co tego typu hi​sto​rie zro​bi​ły z mał​żeń​stwem jej ro​dzi​ców. Ale to było co in​-
ne​go. W głę​bi du​szy mu​sia​ła przy​znać, że gdy​by tyl​ko zda​rzy​ło się to w in​nym
cza​sie i in​nym miej​scu, mo​gło być to o wie​le wię​cej niż jed​na noc.

Ode​pchnę​ła tę myśl na bok. San​dro moc​no przy​ci​snął usta do jej warg, dy​sząc

cięż​ko. Jego ję​zyk wśli​zgnął się do jej ust, draż​niąc i sma​ku​jąc. Od​wza​jem​ni​ła
po​ca​łu​nek. Trwa​ło to dłuż​szą chwi​lę, po czym Ales​san​dro od​su​nął się od niej.

‒ Ko​szu​la? ‒ uśmiech​nę​ła się, czu​jąc się co​raz bar​dziej roz​zu​chwa​lo​na. ‒ Tak,

ko​szu​la – szep​nę​ła. – Po​zbądź​my się jej.

Wsu​nę​ła ręce i zdję​ła je​den rę​kaw. Przy dru​gim ko​szu​la spa​dła na pod​ło​gę.

Znów przy​cią​gnął ją do sie​bie, ale tym ra​zem jego pal​ce się​gnę​ły do su​wa​ka

background image

z tyłu suk​ni, po​wo​li go roz​pi​na​jąc. Nie prze​sta​wał pa​trzeć jej w oczy. Kie​dy zsu​-
nął ra​miącz​ko suk​ni, opar​ła się po​ku​sie, żeby od​wró​cić wzrok. Suk​nia zsu​nę​ła
się z jej cia​ła i te​raz była tyl​ko ster​tą je​dwa​biu i ce​ki​nów u jej stóp. Sta​nę​ła
przed nim, świa​do​ma fak​tu, że ma na so​bie już tyl​ko czer​wo​ną bie​li​znę i san​da​ły,
w któ​rych za​ko​cha​ła się w skle​pie.

Za​nim zdą​ży​ła zro​bić co​kol​wiek, wziął ją na ręce i za​niósł do łóż​ka. Zrzu​cił

buty i wła​śnie się​gał do roz​por​ka, kie​dy uklę​kła na łóż​ku i ode​pchnę​ła jego dło​-
nie.

‒ Moja ko​lej…
Kim była ta ko​bie​ta, ta uwo​dzi​ciel​ka? I dla​cze​go mu​sia​ła się ujaw​nić aku​rat

przy nim? Ni​g​dy nie przy​pusz​cza​ła, że może być taka. Kie​dy roz​pi​na​ła mu
spodnie, mam​ro​tał po wło​sku coś, cze​go nie była w sta​nie zro​zu​mieć. Kie​dy spoj​-
rza​ła na nie​go, ujął jej twarz w dło​nie i po​chy​lił się, by ją po​ca​ło​wać. Nie było już
dro​gi od​wro​tu.

Ales​san​dro rzu​cił ją na łóż​ko. Jego po​ca​łun​ki sta​ły się go​rącz​ko​we i Char​lie

do​bro​wol​nie pod​da​ła się jego do​mi​na​cji. Jego ręce uję​ły jej pier​si i coś w niej
eks​plo​do​wa​ło, kie​dy przy​ci​snę​ła się do nie​go, spra​gnio​na do​ty​ku. Ca​ło​wał ją po
szyi, a Char​lie wes​tchnę​ła z roz​ko​szy, kie​dy wsu​nę​ła pal​ce w jego je​dwa​bi​ste
wło​sy. Ję​zy​kiem draż​nił jej sut​ki przez czer​wo​ną ko​ron​kę biu​sto​no​sza.

Jak​by czy​ta​jąc w jej my​ślach, wsu​nął dłoń pod wy​gię​te ple​cy, spraw​nie roz​piął

sta​nik, i uwol​nił pier​si. Szyb​ko wziął su​tek do ust i za​czął za​ta​czać krę​gi ję​zy​-
kiem, spra​wia​jąc, że krzyk​nę​ła z roz​ko​szy. Chwi​lę póź​niej prze​niósł uwa​gę na
dru​gą pierś, a jego dłoń za​czę​ła gła​dzić udo, na któ​rym czu​ła już jego twar​dą
mę​skość.

Jej pal​ce za​czę​ły błą​dzić w oko​li​cy bok​se​rek, ale za​nim zdą​ży​ła przejść do ja​-

kich​kol​wiek prób ich zdję​cia, San​dro szyb​ko ob​ró​cił się na ple​cy, cią​gnąc ją za
sobą, tak że usia​dła na nim okra​kiem.

‒ To było… ‒ za​ru​mie​ni​ła się ‒ bar​dzo zręcz​ne.
‒ Ow​szem ‒ od​po​wie​dział mię​dzy szyb​ki​mi, na​mięt​ny​mi po​ca​łun​ka​mi. – A te​-

raz przez całą noc bę​dziesz moja.

Char​lie spodo​ba​ło się brzmie​nie tego sło​wa. Z tą samą gwał​tow​no​ścią co kil​ka

chwil temu znów po​cią​gnął ją na łóż​ko, obok sie​bie. Się​gnął do ko​ron​ki jej maj​-
tek i po​wo​li je ścią​gnął, bez prze​rwy pa​trząc jej w oczy. Za​drża​ła.

Na​gle wy​cią​gnął ra​mię i otwo​rzył szu​fla​dę szaf​ki obok łóż​ka. Oczy​wi​ście. Za​-

bez​pie​cze​nie. Jak mo​gła o tym za​po​mnieć? Ob​ser​wo​wa​ła go, kie​dy zdej​mo​wał
bok​ser​ki i za​kła​dał pre​zer​wa​ty​wę. Po​czu​ła mro​wie​nie mię​dzy no​ga​mi. Otwo​rzy​-
ła się na nie​go, ale na​gle prze​rwał, cięż​ko dy​sząc.

‒ San​dro? ‒ Czyż​by miał wąt​pli​wo​ści? Zro​bi​ła coś nie tak? Na​gle jed​nak gwał​-

tow​nie po​ca​ło​wał ją w usta.

Char​lie dy​sza​ła cięż​ko, tłu​miąc dźwięk, któ​ry z sie​bie wy​da​ła, kie​dy w nią

wszedł. Po​ru​sza​ła się z nim, przyj​mu​jąc go jesz​cze głę​biej.

Za​klął po wło​sku, do​pro​wa​dza​jąc ją do sza​leń​stwa. Kie​dy osią​gnę​ła szczyt,

wbi​ła mu pa​znok​cie w ple​cy. Po​ca​ło​wał ją moc​no i pa​dli zmę​cze​ni na łóż​ko. Ales​-

background image

san​dro otarł jej twarz. Char​lot​te prze​ży​ła taki or​gazm po raz pierw​szy i chcia​ła,
żeby ta chwi​la trwa​ła wiecz​nie.

Ales​san​dro z tru​dem my​ślał, tak moc​no biło jego ser​ce. Nie mógł się też ru​-

szyć; każ​dy mię​sień jego cia​ła od​mó​wił po​słu​szeń​stwa. Po​ca​ło​wa​ła go w po​li​-
czek, a on za​mknął oczy, bro​niąc się przed czu​ło​ścią tego po​ca​łun​ku. Nie za​słu​-
gi​wał na to. W ogó​le na nią nie za​słu​żył. Nie​mal prze​rwał, ale kie​dy wy​po​wie​-
dzia​ła jego imię… Szyb​ko od​pę​dził te my​śli. Chcia​ła tego tak samo jak on i to
w za​sa​dzie ona go uwio​dła.

‒ Ko​chasz się tak, jak pro​wa​dzisz.
‒ Znów masz za​miar mnie za​trzy​mać?
Po​wi​nien to zro​bić. Nie to so​bie wy​obra​żał, kie​dy obie​cy​wał Se​ba​stia​no​wi, że

zaj​mie się jego młod​szą sio​strą. Ta​kiej tkli​wo​ści nie czuł już od daw​na.

‒ Si. Na ra​zie. – Ode​rwał się od niej, sta​ra​jąc się igno​ro​wać wy​raz zra​nie​nia

na jej pięk​nej twa​rzy. Za​nim zdą​żył zmie​nić zda​nie, wy​szedł z łóż​ka i ru​szył do
ła​zien​ki. Chwi​lę póź​niej wró​cił, ale łóż​ko było pu​ste. Jego uwa​gę zwró​cił sze​lest
przy drzwiach, gdzie, trzy​ma​jąc czer​wo​ną je​dwab​ną su​kien​kę w ręku, sta​ła
Char​lie. Znów ucie​ka​ła. Za​wsze tak ro​bi​ła? Po​wi​nien po​zwo​lić jej odejść, ale coś
go po​wstrzy​ma​ło. Pod​szedł do niej i coś w jej oczach po​wie​dzia​ło mu, że na​dal
go pra​gnie.

‒ Wra​caj do łóż​ka, Char​lot​te. ‒ Jego głos był głę​bo​ki i su​ro​wy.
‒ Ale… ‒ Za​mknął jej usta po​ca​łun​kiem. Wes​tchnę​ła i zrzu​ci​ła suk​nię na pod​-

ło​gę. Od​su​nął się, ale na​dal trzy​mał jej pod​bró​dek i spoj​rzał głę​bo​ko w oczy, któ​-
re te​raz były zie​lo​ne jak sama głę​bia lasu. ‒ Wra​caj do łóż​ka, cara.

Char​lot​te ni​cze​go bar​dziej nie pra​gnę​ła. Ale co z Se​ba​stia​nem? Co by po​wie​-

dział? Po​śpiesz​nie od​su​nę​ła tę myśl, przy​po​mi​na​jąc so​bie, co ona i San​dro ro​bi​li
wcze​śniej. Se​ba​stian za​wsze chciał, by była szczę​śli​wa, a te​raz całe jej cia​ło pło​-
nę​ło ze szczę​ścia. Uśmiech​nę​ła się, kie​dy San​dro wziął ją za rękę i po​pro​wa​dził
z po​wro​tem do łóż​ka. Zde​spe​ro​wa​na, by wię​cej nie my​śleć, za​rzu​ci​ła mu ręce na
szy​ję, lgnąc się do jego na​gie​go cia​ła, i po​ca​ło​wa​ła go tak, jak​by jej ży​cie od tego
za​le​ża​ło. Na​gle zna​la​zła się z po​wro​tem na łóż​ku, a Ales​san​dro po​krył jej cia​ło
po​ca​łun​ka​mi. Znów była zgu​bio​na.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

‒ Bu​on​gior​no. ‒ Ła​god​ny głos obu​dził Char​lie. Zza fi​ra​nek prze​bi​ja​ło słoń​ce,

ale mo​gła się sku​pić je​dy​nie na męż​czyź​nie sto​ją​cym obok niej.

‒ Śnia​da​nie cze​ka.
‒ Śnia​da​nie? Jak dłu​go spa​łam? ‒ Usia​dła, przy​kry​wa​jąc się prze​ście​ra​dłem.

Ales​san​dro stał przy łóż​ku, ubra​ny w dżin​sy i czar​ną ko​szul​kę.

Ode​rwa​ła od nie​go wzrok, by spoj​rzeć na ze​gar, któ​ry stał obok łóż​ka.
‒ Do​syć dłu​go, cara, ale ostat​niej nocy nie spa​li​śmy zbyt wie​le. ‒ Od​wró​ci​ła

się szyb​ko i ob​la​ła ru​mień​cem. Jego sło​wa po​twier​dzi​ły, że pa​mięć jej nie za​wo​-
dzi​ła.

Czy to już ko​niec? Czy jed​na, peł​na na​mięt​no​ści noc wy​star​czy​ła? Czy te​raz

po​win​na wró​cić do swo​je​go po​ko​ju i do pro​fe​sjo​nal​nej re​la​cji, któ​rą mie​li utrzy​-
mać? Pro​mo​cja mia​ła trwać jesz​cze kil​ka dni.

Jak mia​ła za​cho​wać spo​kój po tym, co za​szło ostat​niej nocy?
‒ Dzię​ku​ję. ‒ Nie była pew​na swo​ich uczuć. Chcia​ła na​gle po​wró​cić do chłod​-

nej re​la​cji, któ​rą mie​li jesz​cze ze​szłe​go wie​czo​ru.

‒ Ubio​rę się i mo​że​my prze​dys​ku​to​wać dal​sze punk​ty w pro​gra​mie pro​mo​cji.
‒ O nie, cara. Te​raz bę​dzie​my ro​bić tyl​ko jed​no. – Spoj​rzał na nią z uwo​dzi​-

ciel​skim uśmie​chem.

Jej ser​ce wa​li​ło jak mło​tem, kie​dy pod​szedł do łóż​ka.
‒ Ach tak? ‒ za​py​ta​ła stłu​mio​nym szep​tem. Po​chy​lił się nad nią i po​ca​ło​wał

mięk​ko. Za​mknę​ła oczy, pod​da​jąc się nie​co zbyt ła​two jego uro​ko​wi.

‒ Za​bio​rę cię gdzieś, gdzie bę​dzie​my sami, gdzie bę​dzie​my mo​gli cie​szyć się

sobą.

Gwał​tow​nie od​su​nę​ła się od nie​go.
‒ Ale pro​mo​cja? Mia​łeś po​pro​wa​dzić dziś po​kaz na to​rze te​sto​wym.
‒ Ktoś inny może się tym za​jąć. – Wy​cią​gnął się po dru​giej stro​nie łóż​ka. ‒

Mamy waż​niej​sze spra​wy.

‒ Ale… ‒ Po​wstrzy​ma​ła go ra​mie​niem. Prze​ście​ra​dło, któ​rym się przy​kry​ła,

zsu​nę​ło się, od​sła​nia​jąc pier​si, ale nie ob​cho​dzi​ło jej to.

‒ Per Dio, tak trud​no ci się oprzeć. – Przy​ci​snę​ła prze​ście​ra​dło z po​wro​tem do

pier​si.

‒ To mia​ła być tyl​ko jed​na noc, San​dro – po​wie​dzia​ła pra​wie szep​tem. Była

emo​cjo​nal​nie ro​ze​dr​ga​na.

‒ Mu​sisz prze​stać ucie​kać, Char​lie, i sta​wić czo​ło swo​im lę​kom. – Jego cia​ło

wy​sy​ła​ło onie​śmie​la​ją​ce sy​gna​ły, ale wy​raz twa​rzy był ła​god​ny. Czy ro​zu​miał jej
oba​wy?

‒ Chcę być na to​rze te​sto​wym – po​wie​dzia​ła ze sta​now​czo​ścią, któ​rej nie czu​-

background image

ła.

‒ To nie bę​dzie ko​niecz​ne, nie po ostat​niej nocy. ‒ Wstał z łóż​ka. ‒ Spę​dzi​my

week​end w mo​jej wil​li. Mam za​miar kon​ty​nu​ować to, co za​czę​łaś ostat​niej nocy,
i na​cie​szyć się tobą. Nie czu​jesz się tak samo?

Czy po​win​na skła​mać? Po​wie​dzieć mu, że nie chce spę​dzić z nim każ​dej chwi​-

li? Zsu​nę​ła się z łóż​ka, ści​ska​jąc prze​ście​ra​dło.

‒ A co z sa​mo​cho​dem?
‒ Sa​mo​chód bę​dzie tam na​dal w po​nie​dzia​łek. ‒ Błysk w jego oczach po​wie​-

dział jej, że w ogó​le nie my​ślał o sa​mo​cho​dzie. Miał ra​cję. Sa​mo​chód na​dal bę​-
dzie tam po week​en​dzie, a na​mięt​ność, w któ​rą so​bie roz​bu​dza​li, może prze​mi​-
nąć.

‒ Do​brze. Ale tyl​ko na week​end.
‒ Bene. Ru​sza​my za go​dzi​nę.

‒ Be​nve​nu​ti Vil​la Dell An​ge​lo – oznaj​mił, kie​dy sa​mo​chód za​trzy​mał się przy

wil​li na wzgó​rzu. Przed nimi roz​ta​czał się wi​dok na je​zio​ro Gar​da, któ​re w po​po​-
łu​dnio​wym słoń​cu błysz​cza​ło jak klej​not. Było to jego sank​tu​arium i Char​lie była
pierw​szą ko​bie​tą, któ​rą tu przy​wiózł.

‒ Pięk​nie. ‒ Jej mięk​kie wes​tchnie​nie znów za​wró​ci​ło mu w gło​wie.
‒ Si, gra​zie. ‒ Wy​łą​czył sil​nik i spoj​rzał na nią. ‒ Ale nic nie jest tak pięk​ne jak

ty.

Za​ru​mie​ni​ła się i spu​ści​ła wzrok. Nie​sa​mo​wi​te. W sy​pial​ni była tak od​waż​na,

a te​raz ru​mie​ni​ła się na byle kom​ple​ment. Wy​siadł z sa​mo​cho​du, za​nim zdą​żył
pod​dać się po​ku​sie, by znów ją po​ca​ło​wać.

‒ Za​pla​no​wa​łem obiad na ta​ra​sie. Po​tem po​je​dzie​my do mia​sta De​sen​za​no na

po​po​łu​dnie, może wy​pły​nie​my pro​mem na je​zio​ro.

Wie​dział, że je​że​li ni​g​dzie nie po​ja​dą, spę​dzą całe po​po​łu​dnie w łóż​ku, a choć

seks był nie​sa​mo​wi​ty, chciał po​znać ją le​piej. Ta myśl wstrzą​snę​ła nim. Za​czy​na​-
ła po​wo​li bu​rzyć jego mur ochron​ny.

‒ Brzmi świet​nie.
‒ Cie​szę się – uśmiech​nął się do niej.
Ales​san​dro opro​wa​dził Char​lie wo​kół wil​li. Jej oczom uka​zał się duży ba​sen,

któ​ry wpa​dał w je​zio​ro. W cie​niu drzew na​to​miast stał pięk​nie za​sta​wio​ny stół.
Char​lie czu​ła się, jak​by tra​fi​ła do in​ne​go świa​ta. Sto​pień prze​py​chu był nie​mal
de​ka​denc​ki.

‒ Je​że​li po​pły​nie​my pro​mem, zdą​ży​my przed po​wro​tem na ko​la​cję tro​chę po​-

zwie​dzać. ‒ Ski​nął gło​wą, żeby usia​dła, po czym usa​do​wił się na​prze​ciw niej.

‒ A po​tem?
Co się z nią dzia​ło? Dla​cze​go wciąż za​cho​wy​wa​ła się jak ku​si​ciel​ka? Upo​mnia​-

ła się w my​ślach. Może i była bez​czel​na, ale oby​dwo​je byli zgod​ni, że to był tyl​-
ko ro​mans, krót​ki flirt. Rów​nie do​brze mo​gła sko​rzy​stać z sy​tu​acji.

Uniósł brwi, wy​cią​gnął się na krze​śle i uśmiech​nął się le​ni​wym uśmie​chem,

któ​ry był tak sek​sow​ny, że nie​mal stra​ci​ła od​dech.

background image

‒ Po​tem spę​dzi​my noc na ko​cha​niu się. ‒ Jego szcze​rość wstrzą​snę​ła nią, ale

uśmiech​nę​ła się zło​śli​wie, ko​rzy​sta​jąc z oka​zji, by po​ba​wić się w ko​goś in​ne​go.
Było tak, jak​by wy​do​był z niej nową i cał​ko​wi​cie nie​ocze​ki​wa​ną wer​sję ko​bie​ty.
Ta​kiej, któ​ra wio​dła bez​tro​skie i szczę​śli​we ży​cie.

‒ Obiet​ni​ce, obiet​ni​ce.
‒ Przez całą noc bę​dziesz moja, cara, ale naj​pierw zjedz​my.
Wznio​sła to​ast kie​lisz​kiem wina.
‒ Za dzi​siaj.
‒ Sa​lu​te! ‒ Stuk​nął się z nią kie​lisz​kiem.
Na pro​mie z De​sen​za​no Sir​mio​ne wresz​cie moż​na było po​czuć chłod​ny po​-

wiew. Char​lie czu​ła się jak dziec​ko i chcia​ła usiąść na dzio​bie, skąd roz​po​ście​rał
się do​sko​na​ły wi​dok na je​zio​ro i oko​li​cę.

Ales​san​dro speł​niał jej za​chcian​ki. Spra​wiał, że czu​ła się wy​jąt​ko​wo. W pew​-

nym mo​men​cie, gdy sie​dzie​li, oto​czył ją ra​mie​niem i przy​cią​gnął do sie​bie. Wy​-
glą​da​li, jak​by byli za​ko​cha​ni. Nie. Nie moż​na za​ko​chać się tak szyb​ko. Po pro​stu
pod​da​ła się uro​ko​wi słoń​ca, luk​su​su, a przede wszyst​kim tego męż​czy​zny. Mi​łość
nie dzie​je się tak sama z sie​bie. Ro​śnie i roz​wi​ja się w szczę​śli​wym związ​ku.
A to nie był zwią​zek. To był ro​mans.

‒ Przy​pusz​czam, że dla cie​bie taka wy​ciecz​ka to co​dzien​ność. ‒ Pró​bo​wa​ła

ode​gnać te my​śli. Praw​do​po​dob​nie była tyl​ko jed​ną z wie​lu. Ko​muś ta​kie​mu jak
Ales​san​dro ni​g​dy nie za​brak​nie ko​biet.

‒ Ku​pi​łem ten dom rok temu, ale by​łem zbyt za​ję​ty sa​mo​cho​dem, żeby tu przy​-

jeż​dżać.

‒ Czy Se​ba​stian kie​dy​kol​wiek tu przy​je​chał?
Ales​san​dro za​ci​snął war​gi, a Char​lot​te za​czę​ła się za​sta​na​wiać, czy po​wie​-

dzia​ła coś złe​go.

‒ Nie. To dla​te​go cię tu przy​wio​złem. Chcia​łem, że​by​śmy byli tyl​ko my dwo​je.

Żad​nych wspo​mnień. Na to bę​dzie czas, kie​dy wró​ci​my do Me​dio​la​nu – od​parł
su​ro​wo, co znie​chę​ci​ło ją do dal​szych py​tań.

Przy​naj​mniej po​twier​dził jed​ną rzecz. To był tyl​ko krót​ki week​en​do​wy ro​-

mans. Kie​dy wró​cą do Me​dio​la​nu, na​stą​pi ko​niec, a po kil​ku dniach Char​lot​te
wró​ci do sie​bie, do An​glii. Tego wła​śnie chcia​ła, więc dla​cze​go ta myśl tak ją za​-
bo​la​ła?

‒ Cie​szę się, że mnie tu przy​wio​złeś. To był trud​ny rok, a te​raz czu​ję, że

wresz​cie mam chwi​lę prze​rwy od my​śle​nia o Se​ba​stia​nie i o wy​pad​ku ‒ po​wie​-
dzia​ła szcze​rze. ‒ Nad​szedł czas, by zo​sta​wić prze​szłość za sobą.

Od​głos sil​ni​ka pro​mu unie​moż​li​wił dal​szą roz​mo​wę, za co była wdzięcz​na. Nie

chcia​ła przy​znać, że miał ra​cję, że była tu​taj nie dla​te​go, że chciał tego Se​ba​-
stian, ale ona sama.

Prom za​cu​mo​wał przy brze​gu. Jej oczom uka​zał się śre​dnio​wiecz​ny za​mek,

głów​na ozdo​ba mia​sta Sir​mio​ne. Od​su​nę​ła na bok wszyst​kie inne my​śli, chcąc
cie​szyć się to​wa​rzy​stwem Ales​san​dra.

‒ Nie mogę uwie​rzyć, że ni​g​dy tu nie by​łeś – po​wie​dzia​ła lek​kim to​nem, sta​ra​-

background image

jąc się roz​ja​śnić na​strój.

‒ Za to mogę dzie​lić to do​świad​cze​nie z tobą. ‒ Uśmiech na jego ustach nie​-

mal roz​to​pił jej ser​ce. Kie​dy wcza​so​wi​cze scho​dzi​li z po​kła​du, wziął ją w ra​mio​-
na i po​ca​ło​wał.

‒ San​dro – szep​nę​ła i otwo​rzy​ła oczy.
‒ Mu​si​my już iść ‒ po​wie​dział szorst​ko.
Wziął ją za rękę i ze​szli z po​kła​du. Po​ro​zu​mie​waw​czy uśmiech u człon​ka za​ło​-

gi wy​wo​łał ru​mie​niec na jej twa​rzy. Czy wszy​scy wi​dzie​li, jak bar​dzo pra​gną się
na​wza​jem?

‒ Mu​si​my zwie​dzić za​mek ‒ po​wie​dział, kie​dy szli wzdłuż muru fosy im​po​nu​ją​-

ce​go bu​dyn​ku.

Na wo​dzie z gra​cją pły​wa​ły ła​bę​dzie, a Char​lie na​gle po​zaz​dro​ści​ła im wol​no​-

ści. Mo​gły ko​chać, kogo tyl​ko chcia​ły, i łą​czyć się w pary na całe ży​cie. Ona nie
mia​ła ta​kie​go kom​for​tu. Ona sta​wia​ła gra​ni​ce, a on li​mit cza​so​wy. Byli tyl​ko
week​en​do​wy​mi ko​chan​ka​mi.

Kie​dy do​tar​li na szczyt, jej uwa​gę przy​cią​gnę​ły okla​ski i wi​wa​ty. Od​wró​ci​ła się,

by spoj​rzeć w dół na dzie​dzi​niec, gdzie do zdjęć po​zo​wa​li szczę​śli​wi no​wo​żeń​cy.

‒ Ślub w tym miej​scu musi być pięk​nym prze​ży​ciem ‒ po​wie​dzia​ła na głos, za​-

nim zdą​ży​ła ugryźć się w ję​zyk.

‒ Z od​po​wied​nim part​ne​rem na pew​no.
Nie spoj​rza​ła na nie​go. Za​miast tego sku​pi​ła się na szczę​śli​wej pa​rze. Po​ta​-

jem​nie ma​rzy​ła o ta​kim ślu​bie, było to coś, cze​go za​wsze chcia​ła. Aż do chwi​li,
kie​dy mat​ka znisz​czy​ła jej wia​rę w baj​ki i szczę​śli​we za​koń​cze​nia.

‒ Prze​pra​szam. – Tak było. Jesz​cze chwi​lę temu byli szczę​śli​wi: uśmiech​nię​ci

i ob​ję​ci, a ona znów po​wie​dzia​ła coś nie tak.

‒ Nie ma za co, cara. Moje mał​żeń​stwo ni​g​dy nie po​win​no mieć miej​sca. By​li​-

śmy zbyt mło​dzi i chcie​li​śmy róż​nych rze​czy.

‒ Mi​łość może oszu​kać nas wszyst​kich ‒ po​wie​dzia​ła i opar​ła się o ba​lu​stra​dę,

od​ry​wa​jąc wzrok od mło​dej pary.

‒ To nie była mi​łość – wy​rzu​cił z sie​bie i spoj​rzał na nią. ‒ To było oszu​stwo.
‒ Oszu​stwo?
‒ Zna​li​śmy się od dziec​ka ‒ za​czął, wbi​ja​jąc wzrok w dzie​dzi​niec. – Prze​trwa​-

li​śmy pró​bę cza​su, kie​dy prze​nio​słem się do Me​dio​la​nu. Mał​żeń​stwo wy​da​wa​ło
się na​tu​ral​ne i bar​dzo wy​cze​ki​wa​ne przez na​sze ro​dzi​ny.

‒ Więc co po​szło nie tak? ‒ za​py​ta​ła ci​cho, wy​czu​wa​jąc jego złość.
‒ To nie mnie ko​cha​ła, tyl​ko to, co my​śla​ła, że mogę jej dać. Nie prze​wi​dzia​ła

jed​nak, że za​mie​rza​łem in​we​sto​wać każ​dy grosz w fir​mę wuja. Wkrót​ce zmę​-
czy​ła ją moja oszczęd​ność i zna​la​zła so​bie ko​goś, kto dał jej to, cze​go chcia​ła.

Char​lie do​tknę​ła jego ra​mie​nia. Jego wzrok był twar​dy i lo​do​wa​ty. Ro​zu​mia​ła,

że po​czuł się zdra​dzo​ny. Ona czu​ła po​dob​nie. Przez chwi​lę mil​czał, pa​trząc na
nią z nie​skry​wa​ną cie​ka​wo​ścią.

‒ Se​ba​stian wspo​mi​nał, że kie​dyś by​łaś za​rę​czo​na.
Jej ser​ce gwał​tow​nie za​bi​ło, ale uśmiech​nę​ła się do nie​go, sta​ra​jąc się ukryć

background image

emo​cje.

‒ Tak, po​dob​nie jak w two​im przy​pad​ku by​li​śmy zbyt mło​dzi. A ja zbyt na​iw​na.

‒ Na​gła po​trze​ba opo​wie​dze​nia mu o tym za​sko​czy​ła ją. Czy wy​wo​ła​ła ją jego
uczci​wość? ‒ Ale nie mów​my o tym te​raz; ciesz​my się tym dniem.

‒ To dla​te​go nie chcesz się wią​zać? Zła​mał ci ser​ce? ‒ zi​gno​ro​wał jej pró​bę

zmia​ny te​ma​tu i uniósł jej bro​dę, ca​łu​jąc ją de​li​kat​nie.

‒ Wolę sza​lo​ne na​mięt​ne ro​man​se – skła​ma​ła. Zła​ma​ne ser​ce było tyl​ko jed​-

nym aspek​tem i po raz pierw​szy zda​ła so​bie spra​wę, co tak na​praw​dę ją po​-
wstrzy​mu​je. Co, je​że​li ode​szła​by, jak jej mat​ka?

‒ To tak jak ja. – Po​ca​ło​wał ją moc​niej.
‒ No do​brze, ro​zej​rzyj​my się.
W koń​cu ode​rwa​ła się od nie​go. Po​trze​bo​wa​ła tro​chę dy​stan​su. W jej gło​wie

roz​wi​ja​ły się szczę​śli​we sce​na​riu​sze z Ales​san​drem w roli głów​nej.

‒ Z po​wro​tem bę​dzie szyb​ciej – po​wie​dział, kie​dy wy​cho​dzi​li z zam​ku. ‒ Za​-

aran​żo​wa​łem pry​wat​ną po​dróż po​wrot​ną. Będę mógł cię ca​ło​wać bez po​czu​cia,
że cały świat pa​trzy.

Myśl, że bę​dzie z nim sama, pod​eks​cy​to​wa​ła ją, ale kie​dy we​szli na po​kład ma​-

łej mo​to​rów​ki za​cu​mo​wa​nej w fo​sie zam​ku, rze​czy​wi​stość oka​za​ła się zu​peł​nie
inna. Łódź była mała, więc sie​dzie​li bli​sko sie​bie, ale rów​nież bar​dzo bli​sko kie​-
row​cy.

‒ Mam za​re​zer​wo​wa​ny sto​lik w naj​lep​szej re​stau​ra​cji nad je​zio​rem – po​wie​-

dział Ales​san​dro, kie​dy mo​to​rów​ka zwol​ni​ła i za​trzy​ma​ła się przy na​brze​żu.
Ales​san​dro po​mógł Char​lie zejść z ło​dzi. Czas mi​jał zbyt szyb​ko. Trud​no było
uwie​rzyć, że spę​dzi​li ze sobą cały dzień, ale słoń​ce rze​czy​wi​ście już za​cho​dzi​ło.
Po ko​la​cji mie​li wró​cić do wil​li. Na tę myśl Char​lie prze​szedł dreszcz.

Pod​czas ko​la​cji Ales​san​dro zwal​czał ocho​tę, żeby za​brać ją z po​wro​tem do

wil​li. Na​pię​cie było nie​mal nie do wy​trzy​ma​nia. Byli po​krew​ny​mi du​sza​mi, oby​-
dwo​je mie​li za sobą nie​uda​ne związ​ki i chcie​li tyl​ko tego co tu i te​raz. Ale, kie​dy
wra​ca​li do sa​mo​cho​du, wy​obra​żał so​bie, jak​by to było, gdy​by każ​dy week​end
spę​dza​li w ten spo​sób.

Nie po​wi​nien tak my​śleć. Char​lie nie chcia​ła związ​ku. Nie mógł się już jed​nak

do​cze​kać, kie​dy do​ja​dą do domu. Zer​k​nął na nią. Czy do​my​śla​ła się, jak bar​dzo
pra​gnie za​brać ją do łóż​ka?

‒ Mamy całą noc, San​dro ‒ uśmiech​nę​ła się lek​ko, ale jej oczy mó​wi​ły zu​peł​-

nie co in​ne​go, po​dob​nie jak sek​sow​ny po​mruk, gdy wy​po​wie​dzia​ła jego imię.

Czy to wy​star​cza? ‒ py​tał sam sie​bie, gdy za​par​ko​wał na pod​jeź​dzie wil​li,

a słoń​ce znik​nę​ło za ho​ry​zon​tem. To nie​mal ich ostat​ni dzień. Byli ko​chan​ka​mi
tyl​ko na week​end. Week​end, któ​ry zbli​żał się ku koń​co​wi.

‒ Ma per una don​na Ama​re… ‒ sta​rał się mó​wić po an​giel​sku, ale pierw​szy

od​ruch był inny. W koń​cu zna​lazł sło​wa: Żeby ko​chać taką ko​bie​tę jak ty, jed​na
noc nie wy​star​czy.

Wy​cią​gnę​ła rękę i do​tknę​ła jego po​licz​ka.
‒ Mamy tyl​ko dziś, San​dro. Nie mo​że​my so​bie po​zwo​lić na nic wię​cej. Nie na​-

background image

le​ży​my do sie​bie.

Przy​po​mniał so​bie jej wcze​śniej​sze sło​wa, zła​pał ją za rękę i uca​ło​wał jej dłoń.
‒ Tyl​ko dziś. Bę​dzie to noc, któ​rej ni​g​dy nie za​po​mnisz.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pierw​szy po​ra​nek u boku Ales​san​dra był nie​sa​mo​wi​ty, ale ten był jesz​cze lep​-

szy. Było jej tak do​brze, że nie chcia​ła się bu​dzić. Był to ich ostat​ni wspól​ny
dzień, a po nocy go​rą​ce​go, na​mięt​ne​go sek​su nie była pew​na, czy chce go roz​po​-
czy​nać. Przez otwar​te drzwi bal​ko​no​we do​bie​gał śpiew pta​ków.

To było jak sen. Czu​ła się bez​piecz​na. Ko​cha​na. Zbyt ła​two mo​gła się do tego

przy​zwy​cza​ić. W jej gło​wie wy​brzmie​wa​ły sło​wa ta​kie jak mi​łość i Char​lie zda​ła
so​bie spra​wę, że coś się zmie​ni​ło. W głę​bi du​szy chcia​ła być ko​cha​na, ale jej ka​-
ta​stro​fal​ne za​rę​czy​ny spra​wi​ły, że wy​da​wa​ło się to nie​mal nie​moż​li​we. To tyl​ko
week​end, na​po​mnia​ła się su​ro​wo i przy​tu​li​ła się do San​dra.

‒ Czy ze​chcesz to​wa​rzy​szyć mi w ką​pie​li? ‒ Jego usta mu​snę​ły jej kark. Za​-

mknę​ła oczy, igno​ru​jąc wąt​pli​wo​ści, któ​re mia​ła jesz​cze kil​ka chwil temu.

‒ Nie mam ko​stiu​mu.
‒ To nie pro​blem. ‒ Po​ca​ło​wał jej ucho i szep​nął: ‒ Je​ste​śmy kom​plet​nie sami;

nikt nas nie zo​ba​czy.

‒ Je​steś pe​wien? A służ​ba?
‒ Żad​ne​go per​so​ne​lu. Tyl​ko ty i ja. – Na te sło​wa po​czu​ła falę po​żą​da​nia.

Przy​cią​gnął ją do sie​bie, ale za​sło​ni​ła pier​si, dro​cząc się z nim.

‒ My​śla​łam, że chcesz pły​wać.
‒ Zmie​ni​łem zda​nie. – Szyb​ko ze​sko​czy​ła z łóż​ka i ro​ze​śmia​ła się, wi​dząc wy​-

raz jego twa​rzy. Su​ge​styw​nie unio​sła brwi.

‒ Cóż, ja idę po​pły​wać.
Nie chcia​ła prze​pu​ścić moż​li​wo​ści po​pły​wa​nia w tak luk​su​so​wym ba​se​nie. Wy​-

pa​dła przez otwar​te drzwi bal​ko​no​we i po​mknę​ła w dół po ka​mien​nych scho​dach
pro​wa​dzą​cych do ba​se​nu. Ro​zej​rza​ła się szyb​ko, spraw​dza​jąc, czy rze​czy​wi​ście
byli sami, po czym bez na​my​słu za​nu​rzy​ła się w wo​dzie.

Po​pły​nę​ła do koń​ca ba​se​nu i opar​ła się na kra​wę​dzi, wy​glą​da​jąc na je​zio​ro

Gar​da roz​cią​ga​ją​ce się w dole. Po​ran​ne pro​mie​nie słoń​ca rzu​ca​ły zło​ty blask na
za​le​sio​ne wzgó​rza i góry. Za ple​ca​mi usły​sza​ła ci​chy plusk i do​my​śli​ła się, że do​-
łą​czył do niej Ales​san​dro.

‒ Wspa​nia​le, praw​da? ‒ Na​praw​dę nie mo​gła uwie​rzyć, że spę​dza week​end

w ta​kim luk​su​sie i to z naj​sek​sow​niej​szym męż​czy​zną, ja​kie​go kie​dy​kol​wiek spo​-
tka​ła.

‒ Sem​pli​ce​men​te bel​lis​si​mo. ‒ Gdy mó​wił po wło​sku, prze​cho​dzi​ły ją dresz​cze.

Ale tym ra​zem była pew​na, że ma na my​śli wi​do​ki i od​wró​ci​ła się do nie​go. Znów
po​czu​ła, że się ru​mie​ni, ale usi​ło​wa​ła za​ma​sko​wać to bra​wu​rą.

‒ Ści​ga​my się. – Nie od​wra​ca​jąc się, prze​cię​ła wodę.
Ales​san​dro jed​nak wy​grał. Kie​dy skoń​czy​li, Char​lot​te owi​nę​ła się ręcz​ni​kiem

background image

i wy​cią​gnę​ła na le​ża​ku.

‒ Czy to twój zwy​czaj, pan​no War​ring​ton?
‒ Pły​wa​nie nago czy na​mięt​ne ro​man​se?
‒ Jed​no i dru​gie.
‒ Ni​g​dy nie pły​wa​łam nago. ‒ Ni​g​dy też nie mia​ła ro​man​su, ale nie za​mie​rza​ła

mu tego mó​wić.

‒ A ja ni​g​dy wcze​śniej nie mia​łem w ba​se​nie na​giej ko​bie​ty.
‒ A to nie​spo​dzian​ka. Ktoś taki jak ty?
‒ Jak ja? A cóż to zna​czy?
Ża​ło​wa​ła, że to po​wie​dzia​ła.
‒ Nie za​prze​czaj, ko​bie​ty na pew​no pa​da​ją ci do stóp.
‒ Tyl​ko te, któ​re szu​ka​ją cze​goś, cze​go nie mogę im dać. – Ro​ze​śmia​ła się na

te sło​wa.

‒ Och, a co to ta​kie​go? ‒ spy​ta​ła, śmie​jąc się zło​śli​wie.
‒ Mał​żeń​stwo i bez​pie​czeń​stwo.
Jego su​ro​wy wy​raz twa​rzy znie​chę​cił ją do za​da​wa​nia dal​szych py​tań. Usiadł

na le​ża​ku, jak​by de​spe​rac​ko chciał zmie​nić te​mat. Wczo​raj opo​wie​dział jej
o swo​im nie​uda​nym mał​żeń​stwie z uko​cha​ną z dzie​ciń​stwa. Czy to dla​te​go nie
zwią​zał się już z żad​ną ko​bie​tą?

‒ A ty tego nie chcesz?
‒ Nie. ‒ Zro​bi​ło jej się chłod​no, ale nie mo​gła prze​stać pa​trzeć mu w oczy.
‒ Do​sko​na​le cię ro​zu​miem. – I tak było, ale ża​ło​wa​ła, że to po​wie​dzia​ła. Po​-

dejrz​li​wie zmru​żył oczy.

‒ Na​praw​dę?
‒ Och, wiesz, le​piej dmu​chać na zim​ne, jak mó​wi​my w An​glii – oznaj​mi​ła i po​-

now​nie wsko​czy​ła do ba​se​nu.

Po​win​ni się cie​szyć swo​imi ostat​ni​mi wspól​ny​mi go​dzi​na​mi, a nie roz​my​ślać

nad prze​szło​ścią.

‒ Nie ukry​jesz się, Char​lie. ‒ To samo wie​lo​krot​nie sły​sza​ła od ojca.
‒ Przed czym, San​dro?
‒ Przed mi​ło​ścią.
Za​mru​ga​ła, za​sko​czo​na. Nie wie​rzy​ła wła​snym uszom, że on w ogó​le zna to

sło​wo.

‒ Nie ucie​kam. Po pro​stu jesz​cze jej nie zna​la​złam.
‒ A kie​dy to zro​bisz? ‒ Nie mo​gła zro​zu​mieć, skąd te py​ta​nia. My​śla​ła, że po​-

sta​wi​ła spra​wę ja​sno.

‒ Moja mat​ka opu​ści​ła nas, kie​dy by​li​śmy na​sto​lat​ka​mi, San​dro. Zo​sta​wi​ła mo​-

je​go ojca i nas. Nie wie​rzę w szczę​śli​we za​koń​cze​nia.

‒ A twój były na​rze​czo​ny? Czy z nim chcia​łaś żyć dłu​go i szczę​śli​wie? ‒ Po​czu​-

ła się uwię​zio​na w tym ba​se​nie.

‒ Może nie by​łam go​to​wa na mi​łość. ‒ To stwier​dze​nie oszo​ło​mi​ło ją. Zda​ła

so​bie spra​wę, że to praw​da.

‒ A je​śli się za​ko​chasz?

background image

Chwy​ci​ła się moc​niej kra​wę​dzi.
‒ Gdy​bym była pew​na, że zna​la​złam wła​ści​wą oso​bę, ko​goś, kto bę​dzie mnie

ko​chał, to może po​my​śla​ła​bym o tym.

‒ A więc chcesz wyjść za mąż? – W jego gło​sie brzmia​ło nie​do​wie​rza​nie.
‒ Mał​żeń​stwo nie jest je​dy​ną for​mą mi​ło​ści, San​dro.
Zmarsz​czył brwi w za​my​śle​niu.
‒ A co z tobą, chciał​byś się po​now​nie oże​nić?
Ales​san​dro spoj​rzał na Char​lie. Jej mo​kre, za​cze​sa​ne do tyłu wło​sy pod​kre​śla​-

ły pięk​no oczu. Była prze​pięk​na, ale mó​wi​ła o rze​czach, o któ​rych nie chciał my​-
śleć. Był nie​ugię​ty i my​ślał, że skoń​czył z mi​ło​ścią i chę​cią mał​żeń​stwa. Ale
w jego gło​wie za​czę​ły się po​ja​wiać róż​ne ob​ra​zy z Char​lie w roli głów​nej. Ob​ra​-
zy, któ​rych nie po​win​no tam być. W cią​gu za​le​d​wie kil​ku dni ocza​ro​wa​ła go tak,
że nie chciał jej pu​ścić. Ale nie mógł zro​bić nic, do​pó​ki wciąż ob​wi​nia​ła go
o śmierć Se​ba​stia​na. A nie mógł prze​cież oczy​ścić się z winy w jej oczach, nie
mó​wiąc jej ca​łej praw​dy.

‒ Two​je mil​cze​nie mówi wszyst​ko. ‒ Głos Char​lie przy​wo​łał go z po​wro​tem do

te​raź​niej​szo​ści.

‒ Z od​po​wied​nią ko​bie​tą ‒ po​wie​dział zgod​nie z praw​dą.
My​ślał, że taka ko​bie​ta nie ist​nie​je. Jego pierw​sze mał​żeń​stwo było tego do​-

wo​dem. Te​raz, kie​dy są​dził, że ją zna​lazł, oka​zu​je się, że ona nie ży​czy so​bie
związ​ku.

‒ Mam na​dzie​ję, że ją spo​tkasz.
‒ Za​mie​rzasz wyjść kie​dyś z tego ba​se​nu? ‒ De​spe​rac​ko usi​ło​wał zmie​nić te​-

mat. – Nie​dłu​go zo​sta​niesz sy​re​ną.

Ro​ze​śmia​ła się i po​pły​nę​ła do scho​dów na dru​gim koń​cu ba​se​nu.
‒ Nie na​da​ję się na sy​re​nę – oznaj​mi​ła i po​wo​li wy​szła z ba​se​nu.
Nie mógł ode​rwać od niej oczu. Wy​glą​da​ła jak nim​fa, a po jej pier​siach ście​ka​-

ły struż​ki wody. Jej aniel​ska uro​da oszo​ło​mi​ła go. Nie​świa​do​my tego, co robi,
pod​szedł do niej i owi​nął wo​kół niej ręcz​nik, przy​cią​ga​jąc ją do sie​bie. Po​ca​ło​wał
ją moc​no. Czy kie​dy​kol​wiek bę​dzie miał jej dość? Od​po​wiedź brzmia​ła: nie.

‒ Prze​nie​śmy się do środ​ka.
Od​su​nę​ła się i spoj​rza​ła na nie​go.
‒ Tak – szep​nę​ła. ‒ Ostat​ni raz.
‒ Ostat​ni raz ‒ po​wtó​rzył jej sło​wa i po​ca​ło​wał ją. Nie chciał, żeby to był

ostat​ni raz. Ale wy​star​cza​ją​co już nad​użył za​ufa​nia, któ​re po​kła​dał w nim Se​ba​-
stian.

Kie​dy tyl​ko wró​cą do Me​dio​la​nu, mu​szą to skoń​czyć. Z za​lot​nym uśmiesz​kiem

wzię​ła go za rękę i po​pro​wa​dzi​ła z po​wro​tem po ka​mien​nych scho​dach i do sy​-
pial​ni. Kre​mo​wa po​ściel była w nie​ła​dzie, przy​po​mi​na​jąc o wspól​nej nocy. Pod​-
cho​dząc do nie​go, zrzu​ci​ła ręcz​nik, a mo​kre wło​sy za​sła​nia​ły jed​ną pierś. Wziął
głę​bo​ki od​dech, sta​ra​jąc się za​pa​mię​tać każ​dy szcze​gół jej cia​ła. Za​nim zdą​żył
się zo​rien​to​wać, co się dzie​je, trzy​mał ją za bio​dra, a jej nogi ople​cio​ne były wo​-
kół nie​go. De​li​kat​nie opu​ścił ją na łóż​ko, ob​ser​wu​jąc, jak osu​wa się na po​dusz​ki.

background image

Do​łą​czył do niej, a ser​ce wa​li​ło mu w pier​si tak moc​no, że mu​sia​ła to sły​szeć.
Chciał jak naj​le​piej wy​ko​rzy​stać ostat​nie wspól​ne chwi​le. Po​chy​lił się nad nią.
Po​wi​nien ro​bić to po​wo​li, ale nie mógł się po​wstrzy​mać.

‒ San​dro, po​cze​kaj. – Od​su​nę​ła go ła​god​nie od sie​bie. – Za​bez​pie​cze​nie.
‒ Ma​le​di​zio​ne! ‒ Usi​ło​wał od​zy​skać nie​co kon​tro​li nad sobą i spoj​rzał na jej

twarz. Jej oczy były tak wiel​kie i tak zie​lo​ne, że wszyst​ko, co mógł zro​bić, to
opu​ścić gło​wę i po​ca​ło​wać ją. ‒ Wy​bacz mi.

Nie roz​po​znał ochry​płe​go gło​su, któ​rym wy​po​wie​dział te sło​wa. Ni​g​dy do​tąd

nie stra​cił pa​no​wa​nia nad sobą i w głę​bi du​szy ucie​szył się, że jed​no z nich za​-
cho​wa​ło odro​bi​nę zdro​we​go roz​sąd​ku. Się​gnął do sto​li​ka przy łóż​ku i chwy​cił
pu​deł​ko pre​zer​wa​tyw.

‒ Prze​pra​szam – po​wie​dzia​ła nie​śmia​ło – ale nie chce​my żad​nych kon​se​kwen​-

cji tego week​en​du.

Spoj​rzał na nią. Już od​czu​wał kon​se​kwen​cje tego week​en​du, cho​ciaż cią​ża nie

była jed​ną z nich. Nie​świa​do​mie od​dał jej swo​je ser​ce.

‒ Masz ra​cję, mia cara. Nie chce​my żad​nych kon​se​kwen​cji. – Po​ca​ło​wał ją de​-

li​kat​nie i po raz ostat​ni wsu​nął się w nią.

Or​gazm przy​szedł na​gle. Po wszyst​kim przy​tu​li​ła się do nie​go.
‒ Il mio amo​re ‒ mruk​nął ci​cho w jej wil​got​ne wło​sy. Nie wie​dział, dla​cze​go to

po​wie​dział. Czy to był jego spo​sób na po​że​gna​nie? Nie wie​dział, ale był wdzięcz​-
ny, że sło​wa mi​ło​ści wy​po​wie​dzia​ne w oj​czy​stym ję​zy​ku nie zo​sta​ły zro​zu​mia​ne
ani na​wet usły​sza​ne.

Char​lie wy​gła​dzi​ła bia​łą su​kien​kę i po raz ostat​ni ro​zej​rza​ła się po po​ko​ju. Nie

wie​dzia​ła, czy szu​ka za​po​mnia​nych rze​czy, czy po pro​stu chce za​pa​mię​tać ten
po​kój. Nie bę​dzie żad​nych po​wro​tów. To był ko​niec. Za dwa dni mia​ła wró​cić do
An​glii. Ich wspól​ne chwi​le do​bie​gły koń​ca. W gło​wie wciąż mia​ła szep​ta​ne po
wło​sku sło​wa San​dra. Nie ro​zu​mia​ła zbyt wie​le, ale jed​no zda​nie za​pa​dło jej
w pa​mięć. Il mio amo​re.

Moja mi​łość.
Po​krę​ci​ła gło​wą. Mu​siał się za​po​mnieć, pew​nie mó​wił to każ​dej ko​bie​cie,

z któ​rą się ko​chał. A przy​naj​mniej taką mia​ła na​dzie​ję. Zbyt wie​le ich dzie​li​ło.
Po​my​śla​ła o po​wro​cie do Me​dio​la​nu. W głę​bi ser​ca wie​dzia​ła, że ni​g​dy nie wy​ba​-
czy Ales​san​dro​wi tego, że nie upil​no​wał sa​mo​cho​du. Szyb​ko zła​pa​ła tor​bę i wy​-
szła z po​ko​ju, nie ma​jąc od​wa​gi spoj​rzeć po​now​nie na łóż​ko, w któ​rym spę​dzi​ła
więk​szą część week​en​du. Po​win​na się za sie​bie wsty​dzić. Ze​szła po scho​dach
i za​trzy​ma​ła się na wi​dok Ales​san​dra, któ​ry stał przy drzwiach z klu​cza​mi
w ręku. Wy​glą​dał, jak​by chciał wró​cić do nor​mal​no​ści tak samo jak ona. Prze​-
łknę​ła śli​nę.

‒ Już pora, praw​da?
‒ Tak ‒ od​par​ła i ze​szła na sam dół z wy​so​ko unie​sio​nym pod​bród​kiem. ‒ Pora

wró​cić do rze​czy​wi​sto​ści.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Char​lie ni​g​dy wcze​śniej nie była tak spię​ta. Dro​ga po​wrot​na do Me​dio​la​nu

prze​bie​gła w nie​mal kom​plet​nej ci​szy.

‒ Mogę za​re​zer​wo​wać so​bie po​kój w ho​te​lu. ‒ Zmu​si​ła się, żeby to po​wie​-

dzieć, wie​dząc, że to naj​lep​sze roz​wią​za​nie.

‒ To nie bę​dzie ko​niecz​ne.
‒ Bio​rąc pod uwa​gę oko​licz​no​ści, by​ło​by naj​le​piej, gdy​bym za​mel​do​wa​ła się

w ho​te​lu.

‒ Nie. Oko​licz​no​ści, jak to ład​nie uję​łaś, są ta​kie, że nasz week​end do​biegł

koń​ca.

‒ Więc chy​ba tym bar​dziej po​win​nam zo​stać w ho​te​lu, nie są​dzisz?
Spoj​rzał na nią.
‒ Mó​wi​łaś, że to tyl​ko ro​mans, więc dla​cze​go chcesz ucie​kać? Wróć​my do in​-

te​re​sów.

‒ Do​sko​na​le ‒ ustą​pi​ła, ale wie​dzia​ła, że bę​dzie mu​sia​ła wró​cić do An​glii

wcze​śniej, niż pla​no​wa​ła.

Po ju​trzej​szym spo​tka​niu na to​rze te​sto​wym po​le​ci pierw​szym sa​mo​lo​tem do

domu. Gdy​by do​sta​ła od​po​wie​dzi na drę​czą​ce ją py​ta​nia, wró​ci​ła​by do domu już
dzi​siaj.

Z roz​tar​gnie​niem za​czę​ła prze​glą​dać ga​ze​tę zło​żo​ną na sto​li​ku. Na pierw​szej

stro​nie było zdję​cie ich dwoj​ga i sa​mo​cho​du. Prze​wró​ci​ła stro​nę i za​mar​ła. Na
fo​to​gra​fii znów byli ona i Ales​san​dro. Ale nie było to po​zo​wa​ne zdję​cie. Ktoś
uchwy​cił ich, kie​dy ca​ło​wa​li się po tym, jak wszy​scy wy​szli. Czy Ales​san​dro
o tym wie​dział? Mu​siał wie​dzieć. Nie po​ca​ło​wał jej dla​te​go, że tego chciał.
Chciał je​dy​nie udo​wod​nić ca​łe​mu świa​tu, że nie był win​ny śmier​ci Se​ba​stia​na
i że jej ro​dzi​na nie ma do nie​go żalu.

‒ Wie​dzia​łeś o tym? ‒ Za​mknę​ła ga​ze​tę, nie mo​gąc pa​trzeć na zdję​cie.
‒ Si. Pro​si​łem o to. Je​steś do​sko​na​łą pro​mo​cją sa​mo​cho​du.
‒ A to? ‒ Ze zło​ścią prze​wró​ci​ła stro​nę. Ales​san​dro za​milkł. Char​lie nie​mal

wy​bu​chła.

‒ Nie – po​wie​dział w koń​cu.
‒ Co tam jest na​pi​sa​ne? ‒ wy​ce​dzi​ła.
Czu​ła się pod​le. Co ona zro​bi​ła? Zszar​ga​ła pa​mięć Se​ba​stia​na i wła​sną re​pu​ta​-

cję. Ales​san​dro spoj​rzał jej w oczy. Była wście​kła, co do tego nie było wąt​pli​wo​-
ści, ale rów​nież prze​ra​żo​na. Nie miał do niej pre​ten​sji.

‒ Pi​szą, że pro​mu​jesz sa​mo​chód, któ​ry za​bił two​je​go bra​ta.
‒ Co da​lej, San​dro? Moje na​gie zdję​cie w two​im ba​se​nie?
‒ To nie​moż​li​we. Nikt cię nie wi​dział.

background image

‒ Niech cię szlag. To ty na​mó​wi​łeś mnie do pły​wa​nia nago. Jak bę​dzie brzmiał

na​stęp​ny na​głó​wek? ‒ Za​ci​snę​ła war​gi.

‒ Do ni​cze​go cię nie na​mó​wi​łem. To zo​sta​nie mię​dzy nami.
‒ Nie wie​rzę ci.
‒ Czy kie​dy​kol​wiek cię okła​ma​łem, cara? ‒ Oczy​wi​ście, że kła​mał. Od pierw​-

szej chwi​li ukry​wał przed nią przy​czy​ny wy​pad​ku Se​ba​stia​na.

‒ Je​że​li do tego do​pu​ści​łeś, to zna​czy, że je​steś zdol​ny do wszyst​kie​go.
Po​krę​cił gło​wą ze smut​kiem. Po​dzi​wiał jej pa​sję, ale oczy​wi​ste było, że nie bę​-

dzie go chcia​ła. Było mię​dzy nimi zbyt wie​le ta​jem​nic i kłamstw.

‒ By​łam głu​pia, ufa​jąc ci.
‒ Dio mio! Jak mo​żesz tak mó​wić? ‒ Na​gle po​czuł złość.
‒ Wy​ko​rzy​sta​łeś mnie. To nie ma nic wspól​ne​go z Se​ba​stia​nem. Chcia​łeś się

po​zbyć wy​rzu​tów su​mie​nia.

‒ Moje su​mie​nie jest czy​ste, Char​lie. – Wszyst​ko, co zro​bił, ro​bił dla Se​ba​stia​-

na.

‒ Char​lot​te ‒ po​pra​wi​ła go ła​mią​cym się gło​sem – i znów kła​miesz. Nie wie​-

rzę, że to Se​ba​stian chciał, że​bym tu przy​je​cha​ła. To ty tego chcia​łeś. Że​ru​jesz
na mo​ich emo​cjach.

‒ Se​ba​stian na​praw​dę tego chciał. To aku​rat praw​da.
‒ Więc co jest kłam​stwem? ‒ Zmru​ży​ła oczy. Mu​siał szyb​ko coś wy​my​ślić.
‒ Nie kła​ma​łem. Ale pew​ne rze​czy nie mogą wyjść na świa​tło dzien​ne.
‒ Ta​kie jak to? ‒ Dźgnę​ła pal​cem ga​ze​tę, a Ales​san​dro ode​tchnął z ulgą. Była

tak wście​kła, że nie my​śla​ła ra​cjo​nal​nie. Nie​mal się wy​da​ło.

Char​lie pa​trzy​ła ze zło​ścią na czło​wie​ka, w któ​rym głu​pio się za​ko​cha​ła. Mo​-

ment. Za​ko​cha​ła? Ob​lał ją zim​ny pot. Nie mo​gła go ko​chać. Nie Ales​san​dra Ro​-
sel​lie​go.

‒ Nie uciek​niesz od tego, Char​lot​te.
‒ Nie ucie​kam.
‒ To co te​raz ro​bisz, cara? ‒ mó​wił ła​god​nie.
Miał ra​cję. Ucie​ka​ła i ukry​wa​ła się. Obo​je o tym wie​dzie​li, ale Char​lie nie mia​-

ła za​mia​ru się do tego przy​zna​wać. Te​raz zresz​tą nie mia​ła wy​bo​ru. Ten czło​-
wiek jej nie ko​chał i ni​g​dy nie po​ko​cha.

‒ Nie tyl​ko ja ucie​kam, Ales​san​dro ‒ po​wie​dzia​ła spo​koj​nie, choć jej ser​ce wa​-

li​ło bo​le​śnie w pier​si, a ko​la​na na​gle zmię​kły.

‒ O czym ty mó​wisz, Char​lot​te?
‒ Ukry​wasz przede mną praw​dę o wy​pad​ku Se​ba​stia​na.
‒ Po​wie​dzia​łem ci wszyst​ko, co mu​sisz wie​dzieć.
‒ Obo​je wie​my, że nie jest to do koń​ca praw​da.
‒ To nie sa​mo​chód za​wiódł, Char​lot​te.
‒ Więc to wina kie​row​cy? ‒ Nie mia​ła za​mia​ru te​raz od​pusz​czać. Mu​sia​ła

znać praw​dę.

‒ Tak. Przy​kro mi. ‒ Wy​cią​gnął do niej dłoń, ale wzdry​gnę​ła się przed jego do​-

ty​kiem.

background image

‒ Nie.
‒ Po​win​naś po​roz​ma​wiać z oj​cem ‒ po​wie​dział ci​cho, po​zor​nie obo​jęt​ny na jej

gniew.

‒ Taki mam za​miar. Te​raz. ‒ Od​wró​ci​ła się i po​szła do swo​je​go po​ko​ju, ce​lo​wo

zo​sta​wia​jąc drzwi otwar​te. Chcia​ła, żeby sły​szał tę roz​mo​wę.

Wy​cią​gnę​ła te​le​fon z to​reb​ki, ale li​nia była za​ję​ta. Co nie zna​czy​ło, że za​mie​-

rza​ła się pod​dać.

‒ A te​raz wy​bacz, mu​szę się spa​ko​wać.
Mu​sia​ła wró​cić do domu. Wy​ję​ła z to​reb​ki ta​blet i za​czę​ła szu​kać lo​tów do

Lon​dy​nu na ju​trzej​szy wie​czór. Za​mie​rza​ła udać się ju​tro na tor te​sto​wy. Mia​ła
jesz​cze jed​ną rzecz do zro​bie​nia. Po​tem stąd wy​je​dzie i po​że​gna się z tym
wszyst​kim na za​wsze.

Ales​san​dro był zde​spe​ro​wa​ny, ale nie mógł nic zro​bić. Spoj​rzał w jej peł​ne

smut​ku zie​lo​ne oczy.

‒ Do​bra​noc, Ales​san​dro. – W jej gło​sie nie było już gnie​wu.
‒ Bu​ona​not​te, Char​lot​te. ‒ Nie mógł na nią dłu​żej pa​trzeć, więc od​wró​cił się

i po​szedł do swo​je​go ga​bi​ne​tu. Usły​szał dźwięk za​my​ka​nych drzwi.

Usiadł przy biur​ku, ale nie mógł pra​co​wać, nie otwo​rzył na​wet lap​to​pa. Mógł

je​dy​nie roz​trzą​sać każ​dy szcze​gół ostat​nich kil​ku dni.

Na​gle wstał z prze​kleń​stwa​mi na ustach i ru​szył do sy​pial​ni Char​lie. Nie mógł

po​zwo​lić, żeby sie​dzia​ła tam sama i się za​mar​twia​ła. Za​pu​kał do drzwi, któ​re
otwo​rzy​ła nie​mal na​tych​miast.

‒ Nie mo​żesz tak sie​dzieć sama całą noc. – Spoj​rza​ła na nie​go lo​do​wa​to, ale

to go nie zra​zi​ło. – Może pój​dzie​my na ko​la​cję?

‒ Żeby zro​bi​li nam ko​lej​ne wspól​ne zdję​cie?
‒ Char​lot​te…
‒ Nie, San​dro. Nie mogę ry​zy​ko​wać.
‒ Na​praw​dę nic nie wie​dzia​łem o tym zdję​ciu i przy​kro mi, że cię to zde​ner​-

wo​wa​ło.

‒ Pro​szę cię, nie chcę o tym te​raz mó​wić.
Po​ki​wał gło​wą zre​zy​gno​wa​ny, wie​dząc, że tyl​ko po​gar​sza sy​tu​ację.
‒ Kto​kol​wiek jest za to od​po​wie​dzial​ny, znaj​dę go i oso​bi​ście się z nim po​li​czę.
‒ To nie zmie​ni fak​tu, że wy​ko​rzy​sta​łeś mnie i Se​ba​stia​na do pro​mo​wa​nia sa​-

mo​cho​du i ra​to​wa​nia swo​jej re​pu​ta​cji.

‒ Nie mam po​trze​by ra​to​wa​nia swo​jej re​pu​ta​cji, Char​lot​te.
‒ A po​wi​nie​neś!
Na​gle zo​rien​to​wał się, o co jej cho​dzi​ło. Mu​siał oce​nić sy​tu​ację i za​pla​no​wać

swój na​stęp​ny ruch.

‒ Bar​dzo do​brze, zro​bię to. ‒ Od​szedł, nie za​trzy​mu​jąc się, by zo​ba​czyć jej

re​ak​cję. Je​śli chcia​ła do​wo​du, to go znaj​dzie. Ale jak mógł to zro​bić bez zdra​-
dze​nia ta​jem​ni​cy Se​ba​stia​na, a przede wszyst​kim wła​snych uczuć?

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Char​lie mia​ła ci​chą na​dzie​ję, że Ales​san​dra nie ma, ale kie​dy wy​szła ze swo​je​-

go po​ko​ju, za​sta​ła go przy​go​to​wu​ją​ce​go kawę. Wy​glą​dał tak samo przy​stoj​nie,
jak za​wsze. Te​raz, kie​dy sie​dzie​li w sa​mo​cho​dzie, ża​ło​wa​ła, że nie zła​pa​ła ja​kie​-
goś po​ran​ne​go lotu do Lon​dy​nu. Mia​ła jed​nak na​dzie​ję, że wresz​cie się do​wie,
co Ales​san​dro przed nią ukry​wa.

‒ Mam spo​tka​nie po po​łu​dniu. ‒ Jego głos wy​rwał ją z roz​my​ślań.
‒ Mu​szę być wie​czo​rem na lot​ni​sku, więc za​mó​wię so​bie tak​sów​kę.
‒ Mó​wi​łaś, że nie bę​dziesz ucie​kać.
‒ Nie ucie​kam – wy​pa​li​ła bez za​sta​no​wie​nia. ‒ Wra​cam do mo​je​go ży​cia, do

tego, co ro​bi​łam przed wy​pad​kiem Se​ba​stia​na. To tego wła​śnie chciał. – Wy​szła
i po​ma​sze​ro​wa​ła w stro​nę warsz​ta​tów.

San​dro do​go​nił ją jed​nak, za​nim zdą​ży​ła wejść do środ​ka.
‒ To wszyst​ko? Je​steś pew​na, że nie chcesz mnie oskar​żyć o coś jesz​cze?
‒ Cho​dzi ci o to, że prak​tycz​nie sprze​da​łeś mnie me​diom? – wy​bu​chła. –

A może o to, że mnie uwio​dłeś? Po​zwo​li​łeś mi wie​rzyć, że ro​bię to wszyst​ko dla
Se​ba​stia​na, kie​dy tak nie było. Cho​dzi​ło o cie​bie.

‒ O ile pa​mię​tam, cara, to ty mnie uwio​dłaś.
Za​ci​snę​ła dło​nie w pię​ści, wbi​ja​jąc pa​znok​cie w dło​nie.
‒ Nie schle​biaj so​bie. To, co zro​bi​łam, zro​bi​łam dla Se​ba​stia​na ‒ rzu​ci​ła

pierw​sze sło​wa, któ​re przy​szły jej do gło​wy, po czym ugry​zła się w ję​zyk. Nie
chcia​ła, żeby wie​dział, jak bar​dzo ją to wszyst​ko bo​la​ło.

‒ A nie dla​te​go, że chcia​łaś? Nie mo​głaś nie ulec tej na​mięt​no​ści, któ​ra po​łą​-

czy​ła nas, od​kąd tyl​ko się uj​rze​li​śmy.

‒ W po​rząd​ku. Rze​czy​wi​ście dla​te​go rów​nież. Ale to już ko​niec.
Nie ochro​nił Char​lie przed ni​czym. Pra​gnął jej bar​dziej niż ko​go​kol​wiek in​ne​-

go. A te​raz ta ko​bie​ta nie​na​wi​dzi​ła go i nie mógł zro​bić nic, by ją za​trzy​mać.

‒ Gio​van​ni za​bie​rze cię z po​wro​tem do miesz​ka​nia, że​byś ze​bra​ła swo​je rze​-

czy, a po​tem od​wie​zie cię na lot​ni​sko.

‒ Tak bę​dzie do​sko​na​le, dzię​ku​ję.
‒ Ar​ri​ve​der​ci, Char​lot​te. – Wy​szedł po​spiesz​nie z warsz​ta​tu, żeby nie oka​zy​-

wać swo​ich emo​cji. Im prę​dzej ona wró​ci do An​glii, tym le​piej.

Char​lie po​czu​ła za​kło​po​ta​nie, kie​dy na​gle zda​ła so​bie spra​wę z tego, że ktoś

stoi u jej boku.

‒ Scu​zi – po​wie​dział męż​czy​zna. – Za go​dzi​nę bę​dzie​my je​chać do Me​dio​la​nu,

ale może pani za​cze​kać w biu​rze si​gno​ra Ro​sel​li.

Uśmiech​nę​ła się na dźwięk jego sil​ne​go ak​cen​tu.
‒ Dzię​ku​ję, będę go​to​wa. ‒ Od​wró​ci​ła się i we​szła do biu​ra. To było je​dy​ne

background image

miej​sce, gdzie mo​gła zna​leźć do​wo​dy na winę Ales​san​dra.

Usia​dła przy biur​ku i za​czę​ła je prze​trzą​sać. Za​czę​ła od szki​ców, ale nie zna​-

la​zła nic cie​ka​we​go. Jej uwa​gę zwró​cił stos do​ku​men​tów na pół​ce. Prze​glą​da​ła
je, do​pó​ki nie zna​la​zła pli​ku z na​pi​sem: „Spra​woz​da​nie z wy​pad​ku”.

Za​czę​ła czy​tać. Ob​lał ją zim​ny pot i prze​wró​ci​ło jej się w żo​łąd​ku.
‒ Och, Se​ba​stia​nie ‒ szep​nę​ła i za​mknę​ła oczy, ale było już za póź​no. ‒ Dla​-

cze​go mi nie po​wie​dzia​łeś?

‒ „Błąd kie​row​cy” ‒ wy​szep​ta​ła do sie​bie. – „Stwier​dzo​no znacz​ne ilo​ści al​ko​-

ho​lu i nar​ko​ty​ków w or​ga​ni​zmie”. ‒ Opar​ła łok​cie na biur​ku i przy​ci​snę​ła dło​nie
do twa​rzy. Czy to może być praw​da? Prze​czy​ta​ła resz​tę ra​por​tu. Sa​mo​chód był
w do​sko​na​łym sta​nie. Z cięż​kim ser​cem za​mknę​ła tecz​kę i ode​pchnę​ła ją od sie​-
bie. Czło​wiek, z któ​rym roz​ma​wia​ła wcze​śniej, za​pu​kał do drzwi biu​ra, wy​cią​ga​-
jąc ją z za​my​śle​nia.

‒ Po​win​ni​śmy już je​chać.
‒ Tak, mu​szę zdą​żyć na sa​mo​lot.
‒ Si, si.
Sa​mo​chód opu​ścił tor te​sto​wy i po kil​ku mi​nu​tach byli już na za​tło​czo​nej dro​-

dze do Me​dio​la​nu. Char​lie sie​dzia​ła w mil​cze​niu, tak po​chło​nię​ta emo​cja​mi, że
na​wet nie za​uwa​ży​ła, co to za sa​mo​chód. My​śla​mi była przy męż​czyź​nie, któ​re​-
go ko​cha​ła. Któ​re​go ni​g​dy nie po​win​na była po​ko​chać.

‒ Po​że​gna​nia są trud​ne, praw​da? ‒ za​py​tał kie​row​ca.
‒ Tak ‒ od​par​ła bez za​sta​no​wie​nia ‒ ale tyl​ko dla​te​go, że jest to rów​nież po​-

że​gna​nie z moim bra​tem.

Szczę​śli​wie ruch był nie​du​ży i szyb​ko do​je​cha​li do miesz​ka​nia Ales​san​dra.
‒ Stąd po​ja​dę tak​sów​ką – oznaj​mi​ła i wy​sia​dła z sa​mo​cho​du, ale męż​czy​zna

wy​siadł za nią.

Nie, zo​sta​łem po​in​stru​owa​ny, żeby od​pro​wa​dzić pa​nią pod drzwi ‒ po​wie​dział

i wstu​kał kod, jak​by wcho​dził do sie​bie. Czy był pra​wą ręką San​dra? Wie​dział,
czy ra​port był praw​dzi​wy? ‒ Po​tem po​je​dzie​my na lot​ni​sko.

‒ Dzię​ku​ję ci. To zaj​mie tyl​ko kil​ka mi​nut. ‒ Kie​row​ca po​dał jej klucz. Wbie​gła

po scho​dach do miesz​ka​nia, sta​ra​jąc się nie my​śleć o wszyst​kim, co wy​da​rzy​ło
się tam w tak krót​kim cza​sie. Zła​pa​ła tor​bę tak szyb​ko, jak tyl​ko mo​gła, i z po​-
wro​tem zbie​gła na dół. Chwi​lę póź​niej ru​szy​li w kie​run​ku lot​ni​ska.

‒ Zna​łeś mo​je​go bra​ta? ‒ za​py​ta​ła niby od nie​chce​nia.
‒ Si, był do​brym kie​row​cą, bar​dzo do​brym kie​row​cą, ale wszyst​ko to go przy​-

tło​czy​ło. Sta​ra​li​śmy się po​móc.

A więc to była praw​da. Co z niej była za sio​stra, sko​ro nic nie za​uwa​ży​ła? Po

po​licz​ku spły​nę​ła jej łza. To było zbyt bo​le​sne.

‒ Prze​pra​szam, nie chcia​łem pani de​ner​wo​wać. Je​ste​śmy na miej​scu – po​wie​-

dział kie​row​ca, par​ku​jąc przy bu​dyn​ku ter​mi​na​la. Zde​cy​do​wa​nie mu ulży​ło, że
może skoń​czyć tę roz​mo​wę. Ale to była jej ostat​nia szan​sa. Mu​sia​ła się do​wie​-
dzieć.

‒ Pro​szę. – Po​ło​ży​ła mu dłoń na ra​mie​niu. – Jak źle z nim było? Czy na​praw​dę

background image

spo​wo​do​wał wy​pa​dek?

Gio​van​ni spoj​rzał na ze​ga​rek.
‒ Spóź​ni się pani na sa​mo​lot.
‒ Pro​szę.
Wes​tchnął i po​ło​żył rękę na jej dło​ni.
‒ Tam​te​go dnia pił od rana. A nar​ko​ty​ki… ‒ wzru​szył ra​mio​na​mi – wy​trą​ca​ły

go z rów​no​wa​gi. Nie mo​gli​śmy go po​wstrzy​mać.

‒ My? ‒ wy​szep​ta​ła.
‒ Si, si​gnor Ro​sel​li i ja. Oczy​wi​ście, nic nie po​wie​dział po wy​pad​ku, żeby nie

oczer​niać imie​nia pani bra​ta. ‒ Wziął ją za rękę i spoj​rzał na nią z praw​dzi​wą
tro​ską na twa​rzy. ‒ My​śla​łem, że pani wie.

‒ Wie​dzia​łam – skła​ma​ła. – Tyl​ko to cią​gle boli. Prze​pra​szam.
‒ Musi pani już iść. Na​praw​dę spóź​ni się pani na sa​mo​lot.
‒ Tak, mój sa​mo​lot – po​wie​dzia​ła po​wo​li.
Kie​dy tyl​ko we​szła do bu​dyn​ku lot​ni​ska, po​bie​gła do ła​zien​ki i ob​my​ła twarz

zim​ną wodą, żeby ode​gnać uczu​cie mdło​ści.

‒ Nie, to nie może być praw​da… San​dro po​wie​dział​by coś – po​wie​dzia​ła na

głos do swe​go zszo​ko​wa​ne​go ob​li​cza. Ale była tyl​ko jed​na oso​ba poza Ales​san​-
drem, któ​ra mo​gła to po​twier​dzić. Jej oj​ciec. Za​czę​ła go​rącz​ko​wo szu​kać te​le​fo​-
nu w to​reb​ce i drżą​cy​mi pal​ca​mi wy​stu​ka​ła nu​mer ojca.

‒ Dzień do​bry, Char​lie. ‒ Oj​ciec brzmiał nie​swo​jo.
‒ Czy to praw​da, tato? ‒ Nie tra​ci​ła cza​su na uprzej​mo​ści. Oj​ciec wes​tchnął

w od​po​wie​dzi. Więc jed​nak. Wol​ną dło​nią chwy​ci​ła brzeg umy​wal​ki.

‒ Och, tato, dla​cze​go mi nie po​wie​dzia​łeś? ‒ Po​krę​ci​ła gło​wą z nie​do​wie​rza​-

niem.

‒ To nie było po​trzeb​ne. Gdzie je​steś, Char​lie? ‒ W jego gło​sie brzmiał skry​-

wa​ny lęk.

‒ W dro​dze do domu. Po​roz​ma​wia​my wkrót​ce. Mu​szę iść, sa​mo​lot mi uciek​-

nie.

‒ Char​lie?
‒ Tak, tato.
‒ Do zo​ba​cze​nia wkrót​ce.
Po​czu​ła ukłu​cie w ser​cu i mu​sia​ła się roz​łą​czyć, żeby się nie roz​pła​kać. Na to

bę​dzie jesz​cze czas. Póź​niej. Te​raz mu​sia​ła zdą​żyć na sa​mo​lot.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ales​san​dro cho​dził po lot​ni​sku, ska​nu​jąc tłum pa​sa​że​rów, ale z każ​dą chwi​lą

ro​bił się co​raz bar​dziej znie​cier​pli​wio​ny. Gdzie ona jest? Po te​le​fo​nie od Gio​van​-
nie​go nie mógł po​zwo​lić jej odejść tak po pro​stu.

Ma​le​di​zio​ne! Gdzie jest? Było tak, jak​by po pro​stu znik​nę​ła. Albo z nie​na​wi​ści

do nie​go od razu wsko​czy​ła do sa​mo​lo​tu. Nie miał do niej pre​ten​sji. Sam był na
sie​bie wście​kły.

Na​gle jego uwa​gę zwró​ci​ła ko​bie​ta, któ​ra w po​śpie​chu opu​ści​ła bu​dy​nek ter​-

mi​na​lu. Jego ser​ce moc​niej za​bi​ło i ru​szył za nią, jed​nak szyb​ko wsia​dła do tak​-
sów​ki. Nie miał po​ję​cia, czy to była Char​lie. Ale je​że​li była, to gdzie mo​gła
pójść? Na​gle zdał so​bie spra​wę, że było tyl​ko jed​no ta​kie miej​sce. Jed​no miej​-
sce, w któ​rym wie​dzia​ła, że nie bę​dzie ani jego, ani ni​ko​go z jego pra​cow​ni​ków.
Ale czy po​wi​nien jej wo​bec tego prze​szka​dzać?

Ow​szem. Mu​siał. Mu​siał ją zna​leźć i wszyst​ko jej wy​ja​śnić.
Już i tak go nie​na​wi​dzi​ła. Nie miał nic do stra​ce​nia. Za​par​ko​wał przed ho​te​-

lem, w któ​rym mia​ła miej​sce uro​czy​stość. Kie​dy wszedł na dzie​dzi​niec, na po​-
cząt​ku ni​ko​go nie zo​ba​czył.

Wte​dy ja​kiś ruch na dru​gim koń​cu sali przy​kuł jego uwa​gę. To ona. Sie​dzia​ła

przy sto​le ty​łem do nie​go. Ostroż​nie ru​szył w jej stro​nę.

Char​lie była cał​ko​wi​cie po​grą​żo​na w roz​my​śla​niach. Zo​sta​ła oszu​ka​na przez

dwóch męż​czyzn, któ​rych ko​cha​ła.

Po co tu przy​je​cha​ła? Dla​cze​go po pro​stu nie wsia​dła do sa​mo​lo​tu i nie po​le​-

cia​ła? Po​nie​waż chcia​ła od​po​wie​dzi. Je​dy​nym pro​ble​mem było to, że znał je tyl​ko
Ales​san​dro. Na​gle po​czu​ła ciar​ki wzdłuż krę​go​słu​pa i do​my​śli​ła się, że nie jest
sama. Była tyl​ko jed​na oso​ba, na któ​rą tak re​ago​wa​ła. Ales​san​dro Ro​sel​li.

‒ Nie na​ro​bi​łeś już zbyt wie​le szko​dy? ‒ Ja​do​wi​ty ton za​sko​czył ją tak samo

jak jego, ale nie od​wró​ci​ła się do nie​go.

‒ Zro​bi​łem to, co mu​sia​łem. ‒ Pod​szedł i sta​nął obok niej, ale wciąż nie chcia​-

ła na nie​go spoj​rzeć.

‒ Oczy​wi​ście. Zro​bi​łeś do​kład​nie to, co trze​ba było, żeby nie zszar​gać so​bie

re​pu​ta​cji.

‒ To nie tak, Char​lie.
‒ Char​lot​te ‒ wark​nę​ła i spoj​rza​ła na nie​go z wro​go​ścią.
‒ To na​praw​dę nie tak, jak my​ślisz. ‒ Sta​nął przed nią.
‒ Więc za​prze​czasz, że zwa​bi​łeś mnie tu​taj pod fał​szy​wy​mi pre​tek​stem, uwio​-

dłeś, żeby zro​bić to zdję​cie i ukryć praw​dę o pro​ble​mach Se​ba​stia​na?

‒ Ni​g​dy nie chcia​łem cię skrzyw​dzić, Char​lie.
‒ Char​lot​te!

background image

‒ Wi​dzę, że nie je​steś go​to​wa mnie wy​słu​chać. ‒ Usiadł na krze​śle obok.
‒ To praw​da. Wszyst​ko inne, co mi po​wie​dzia​łeś, było kłam​stwem – wes​tchnę​-

ła cięż​ko. ‒ Czy​ta​łam ra​port, San​dro. – Od​po​wie​dzia​ła jej ci​sza. ‒ Gio​van​ni po​-
wie​dział mi, czy ra​czej po​twier​dził wszyst​ko o al​ko​ho​lu… i nar​ko​ty​kach. Dla​cze​-
go mi nie po​wie​dzia​łeś?

Po​chy​lił się i wsparł czo​ło dłoń​mi.
‒ Twój oj​ciec tak chciał.
Po​krę​ci​ła gło​wą.
‒ Nie. Ni​g​dy nie zro​bił​by cze​goś ta​kie​go.
‒ Roz​ma​wia​łaś z nim?
‒ Na lot​ni​sku, tak. ‒ Spoj​rza​ła mu w oczy i po​czu​ła, że nie ma już siły wal​czyć.

‒ Nie ro​zu​miem, dla​cze​go to zro​bił.

‒ Nie chciał, że​byś wie​dzia​ła. Nie chciał nisz​czyć two​ich wspo​mnień. – Mó​wił

tak ła​god​nie, że nie​mal się roz​pła​ka​ła. Po​krę​ci​ła gło​wą. Oj​ciec może chciał ją
chro​nić, ale co z San​drem? Ja​kie były jego mo​ty​wy?

‒ A ty? Dla​cze​go mnie okła​ma​łeś?
‒ A jak my​ślisz, co by się sta​ło, gdy​by me​dia się o tym do​wie​dzia​ły?
‒ Co mo​gli​by zro​bić? ‒ wy​rzu​ci​ła z sie​bie, za​sta​na​wia​jąc się, czy wła​ści​wie

chce się tego do​wie​dzieć.

‒ Co zro​bi​li​by z taką hi​sto​rią, Char​lie?
‒ To pro​ste – od​par​ła su​ro​wo. – Znisz​czy​li​by cię.
Wstał, a jego spoj​rze​nie było lo​do​wa​te.
‒ Nie zro​bi​łem nic złe​go.
‒ Okła​ma​łeś mnie i cały świat.
‒ Cho​le​ra, nic nie ro​zu​miesz? ‒ za​py​tał ze zło​ścią. ‒ Nie chro​ni​łem sie​bie.

Chro​ni​łem cie​bie i Se​ba​stia​na.

‒ Jak śmiesz? Po tym, jak za​pla​no​wa​łeś to zdję​cie? Wy​star​czy​ło, żeby ura​to​-

wać two​ją re​pu​ta​cję. Ten po​ca​łu​nek zwol​nił cię z wszel​kiej od​po​wie​dzial​no​ści,
a te​raz jest we wszyst​kich ga​ze​tach i pew​nie tra​fił też do in​ter​ne​tu. ‒ Jej wy​-
buch go za​sko​czył, ale nie po​ru​szył się.

‒ Do ni​cze​go cię nie zmu​sza​łem. – Na to nie po​tra​fi​ła zna​leźć od​po​wie​dzi.

Miał ra​cję. Nie zmu​szał jej.

‒ Zma​ni​pu​lo​wa​łeś sy​tu​ację.
‒ Masz na my​śli to po​żą​da​nie, któ​re po​ja​wi​ło się, kie​dy cię tyl​ko po​zna​łem?
‒ Wy​god​na za​sło​na dym​na. ‒ Mimo bra​wu​ry głos jej drżał. Nie​na​wi​dzi​ła się za

to. Ni​g​dy nie po​win​na była pod​da​wać się tym uczu​ciom. Te​raz bę​dzie mu​sia​ła
żyć z my​ślą, że za​ko​cha​ła się w męż​czyź​nie, któ​ry kła​mał i nią ma​ni​pu​lo​wał.

Ales​san​dro ob​ser​wo​wał emo​cje na jej twa​rzy jak film. Szok, za​prze​cze​nie, nie​-

na​wiść. Było tam wszyst​ko.

‒ Nie za​prze​czaj. ‒ To było jak cho​dze​nie po li​nie. W każ​dej chwi​li mógł stra​-

cić rów​no​wa​gę i upaść.

‒ Ale to było tyl​ko po​żą​da​nie, San​dro. Z tym mogę so​bie po​ra​dzić, ale nie

background image

mogę wy​ba​czyć kłam​stwa.

‒ Kłam​stwa? ‒ za​py​tał, choć wie​dział, o co jej cho​dzi.
‒ Ukry​wa​łeś praw​dę, a po​tem wy​ko​rzy​sta​łeś moją sła​bość do cie​bie.
Po​wo​li po​krę​cił gło​wą. Jak miał jej udo​wod​nić, że nie miał nic wspól​ne​go ze

zdję​ciem, że fo​to​graf po pro​stu zro​bił je przy​pad​ko​wo?

‒ Wiem, jak to wy​glą​da ‒ za​czął, ale prze​rwa​ła mu.
‒ Co po​wie​dział​by Se​ba​stian? O to​bie, o nas? ‒ Kie​dy po​wie​dzia​ła „nas”, ser​-

ce Ales​san​dra pod​sko​czy​ło w pier​si.

‒ Może za​wsze tego chciał.
‒ Skąd mo​żesz to wie​dzieć?
‒ Obie​ca​łem mu, że się tobą za​opie​ku​ję. Wie​lo​krot​nie.
‒ To nic nie zna​czy. Poza tym mia​łam pra​wo wie​dzieć o al​ko​ho​lu i o nar​ko​ty​-

kach. Nie dbam o nic in​ne​go, na​wet o to głu​pie zdję​cie, ale to po​wi​nie​neś był mi
po​wie​dzieć.

‒ Prze​pra​szam, Char​lot​te. Nie mia​łem wy​bo​ru.
Zresz​tą jak miał po​wie​dzieć coś ta​kie​go ko​bie​cie, któ​rą ko​chał? To była mi​-

łość. Te​raz nie miał co do tego wąt​pli​wo​ści. Ko​chał ją cał​ko​wi​cie i bez​wa​run​ko​-
wo.

Char​lie roz​my​śla​ła o tym, co po​wie​dział Ales​san​dro. Za​mknę​ła oczy, w koń​cu

do​pusz​cza​jąc do sie​bie ból i świa​do​mość, że nad​szedł czas, aby pójść da​lej i wró​-
cić do ży​cia.

Ales​san​dro ob​jął ją i przy​cią​gnął ją do sie​bie. To wła​śnie tam chcia​ła być,

w ra​mio​nach męż​czy​zny, któ​re​go ko​cha​ła, ale na​dal nie wie​dzia​ła, czy ko​cha​ła
z wza​jem​no​ścią.

‒ Co tu wła​ści​wie ro​bisz, San​dro? ‒ Spoj​rza​ła na nie​go z ocza​mi peł​ny​mi na​-

dziei.

‒ Nie mo​głem po​zwo​lić ci odejść, nie bez wy​ja​śnie​nia. A ty, cara? Znasz praw​-

dę a jed​nak wciąż je​steś w mo​ich ra​mio​nach.

‒ Nie mo​głam wy​je​chać, jesz​cze nie. ‒ Spu​ści​ła wzrok, nie ośmie​la​jąc się spoj​-

rzeć mu w oczy. Prze​łknę​ła śli​nę i wzię​ła głę​bo​ki od​dech. ‒ San​dro, ja… Mu​szę
ci to po​wie​dzieć.

Jej ser​ce wa​li​ło jak mło​tem.
‒ Ko​cham cię, San​dro. – Na​gle wo​kół nich za​pa​dła ci​sza. Kie​dy już my​śla​ła, że

tego nie znie​sie, Ales​san​dro w zwol​nio​nym tem​pie wy​cią​gnął ra​mio​na i przy​tu​lił
ją.

‒ Ti amo, ti amo… ‒ uśmiech​nął się i po​ca​ło​wał ją. Uj​rza​ła błysk w jego

oczach i po​czu​ła się, jak​by wró​ci​ła do domu. Zna​la​zła wresz​cie swo​je miej​sce.
Wła​śnie tu, w ra​mio​nach męż​czy​zny, któ​re​go ko​cha​ła.

background image

Ty​tuł ory​gi​na​łu: Cra​ving Her Ene​my’s To​uch
Pierw​sze wy​da​nie: Har​le​qu​in Mills & Boon Li​mi​ted, 2015
Re​dak​tor se​rii: Ma​rze​na Cie​śla
Opra​co​wa​nie re​dak​cyj​ne: Ma​rze​na Cie​śla
Ko​rek​ta: Han​na La​chow​ska

© 2015 by Ra​chel Tho​mas
© for the Po​lish edi​tion by Har​per​Col​lins Pol​ska sp. z o.o., War​sza​wa 2016

Wszyst​kie pra​wa za​strze​żo​ne, łącz​nie z pra​wem re​pro​duk​cji czę​ści lub ca​ło​ści dzie​ła w ja​kiej​kol​wiek
for​mie.
Wy​da​nie ni​niej​sze zo​sta​ło opu​bli​ko​wa​ne w po​ro​zu​mie​niu z Har​le​qu​in Bo​oks S.A.
Wszyst​kie po​sta​cie w tej książ​ce są fik​cyj​ne.
Ja​kie​kol​wiek po​do​bień​stwo do osob rze​czy​wi​stych – ży​wych i umar​łych – jest cał​ko​wi​cie przy​pad​ko​we.
Har​le​qu​in i Har​le​qu​in Świa​to​we Ży​cie są za​strze​żo​ny​mi zna​ka​mi na​le​żą​cy​mi do Har​le​qu​in En​ter​pri​-
ses Li​mi​ted i zo​sta​ły uży​te na jego li​cen​cji.
Har​per​Col​lins Pol​ska jest za​strze​żo​nym zna​kiem na​le​żą​cym do Har​per​Col​lins Pu​bli​shers, LLC.
Na​zwa i znak nie mogą być wy​ko​rzy​sta​ne bez zgo​dy wła​ści​cie​la.
Ilu​stra​cja na okład​ce wy​ko​rzy​sta​na za zgo​dą Har​le​qu​in Bo​oks S.A.
Wszyst​kie pra​wa za​strze​żo​ne.

Har​per​Col​lins Pol​ska sp. z o.o.
02-516 War​sza​wa, ul. Sta​ro​ściń​ska 1B, lo​kal 24-25

www.har​le​qu​in.pl

ISBN 978-83-276-2516-8

Kon​wer​sja do for​ma​tu MOBI:
Le​gi​mi Sp. z o.o.

background image

Spis treści

Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Strona redakcyjna


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thomas Rachael Zdarzyło sie w Mediolanie
Przeanalizuj powroty do lat dziecinnych treść
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Skutki powrotu do, Gazeta Podatkowa
Przeanalizuj powroty do lat dziecinnych Plan wypowiedzi
Carr Robyn Powrot do przeszlosci
Powroty do awangardy po
Powrót do przeszłości
Kryminologiczne aspekty powrotu do przestępstwa
literackie powroty do arkadii dziecinstwa mlodosci. plan ramowy, prezentacja maturalna rozne tematy
Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia
Budżetowanie kosztów (12 stron), Powrót do poprzedniej strony
Kontrola kosztów za pomocą budżetowania (14 stron), Powrót do poprzedniej strony
Kontrola kosztów za pomocą budżetowania (14 stron), Powrót do poprzedniej strony
powrot-do-etyki-pasterskiej

więcej podobnych podstron