Rachael Thomas
Powrót do Mediolanu
Tłumaczenie:
Hanna Urbańska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ryk silnika sportowego auta zakłócił popołudniową ciszę, przypominając Char-
lie wydarzenia, przed którymi próbowała uciec od roku. Dorastała w oszałamia-
jącym świecie wyścigów samochodowych, ale po śmierci brata znalazła schro-
nienie w swoim sanktuarium ‒ domku z ogródkiem na wsi. W tym miejscu czuła
się bezpieczna, ale teraz instynkt ostrzegł ją, że jej spokój może zostać zakłóco-
ny. Nie mogła się powstrzymać i wsłuchiwała się z uwielbieniem w niemożliwy
do pomylenia z żadnym innym dźwiękiem, gardłowy warkot silnika V8, który
zwalniał na alejce koło jej ogrodu. Przestała myśleć o zasadzeniu kwiatów na-
stępnej wiosny, owładnęły nią wspomnienia. Stanęły jej przed oczami obrazy
szczęśliwych czasów i te, które wiązały się z chwilą, kiedy jej świat runął. Sie-
działa na trawie w rogu ogrodu i nie widziała samochodu po drugiej stronie ży-
wopłotu, ale wiedziała, że był potężny i drogi, i że zatrzymał się przed jej dom-
kiem. Silnik umilkł i tylko śpiew ptaków zakłócał spokój angielskiej wsi. Zamknę-
ła oczy, przeszył ją dreszcz. Nie chciała wizyt z przeszłości, nawet jeśli goście
mieli dobre intencje. Ten nieoczekiwany gość musiał przyjechać w imieniu jej
ojca; naciskał na nią od tygodni, żeby wróciła do świata.
Usłyszała trzask zamykanych drzwi i kroki na drodze. Parę sekund później
żwir na ścieżce zazgrzytał i wiedziała, że ktokolwiek to jest, zobaczy go za parę
sekund.
‒ Scusi. – Niski męski głos zaskoczył ją bardziej niż to, że mówił po włosku,
i podskoczyła, jakby była dzieckiem, które przyłapano z ręką w puszce ze słod-
kościami.
Zobaczyła prawie dwumetrowego, ciemnowłosego Włocha i odebrało jej to
zdolność myślenia, nie wspominając o mowie ‒ mogła na niego jedynie patrzeć.
Był ubrany sportowo, ale miał na sobie designerskie dżinsy, które smakowicie
opinały jego uda, a mimo że pojawił się znikąd, wydawał się dziwnie znajomy. Na
ciemną koszulę miał narzuconą skórzaną kurtkę i był kwintesencją wyobrażeń
włoskiego mężczyzny. Pewny siebie, emanujący seksapilem. Jego włosy opadały
na kark, były gęste i lśniły w słońcu, a na opalonej twarzy widać było ślad zaro-
stu, który podkreślał jedynie przystojne rysy. Ale to intensywność spojrzenia
czarnych oczu, którymi ją przeszywał, sprawiła, że odebrało jej dech.
‒ Szukam Charlotte Warrington.
Jego akcent był wyraźny i niesamowicie seksowny, tak jak sposób, w jaki wy-
mówił jej imię, pieszcząc je tak, że zabrzmiało niemal jak melodia. Zwalczyła
chęć, by pozwolić sobie otulić się tym dźwiękiem. Musiała. Straciła wprawę
w radzeniu sobie z takimi mężczyznami. Powoli zaczęła zdejmować rękawice
ogrodowe, nagle uświadamiając sobie, że ma na sobie swoje najstarsze dżinsy
i T-shirt, a włosy ściągnięte z tyłu w coś, co trochę przypominało kucyk. Czy mo-
gła się wykpić, nie przyznając się, kim jest? Arogancja, którą widziała w tych
ciemnych oczach, sprawiła, że zapragnęła go zaszokować. Bez wątpienia był
biznesowym partnerem jej brata, który wciągnął go tak głęboko w świat luksu-
sowych aut, że niemal zapomniał o istnieniu swojej rodziny. Poczuła gwałtowny
przypływ oburzenia.
‒ Co mogę dla pana zrobić, panie…? – Pytanie zawisło wyzywająco w otacza-
jącym ich ciepłym powietrzu. Stała wyprostowana, mierząc się z jego zdziwio-
nym spojrzeniem. Jego wzrok błądził po jej ciele, oceniając niedbały wygląd.
‒ Jesteś siostrą Sebastiana? – W jego słowach słychać było oskarżenie i niedo-
wierzanie, ale nie dostrzegła tego, bo gdy usłyszała imię brata, ogarnął ją żal,
z którym wydawało się, że wreszcie zaczyna sobie radzić.
Poczuła potrzebę obrony, chociaż nie wiedziała, skąd się to wzięło.
‒ Tak – powiedziała krótko, słysząc we własnym głosie irytację. – A ty to…?
Zadała mu to pytanie, mimo że znała odpowiedź i nie chciała jej słyszeć. Zaci-
snęła dłonie w pięści, wiedząc, że to jedyny mężczyzna, którego nigdy nie chcia-
ła poznać. To on był winny temu, że Sebastian się od niej odsunął i że zginął. I to
ten mężczyzna jej teraz szuka. Jakby to nie wystarczyło, poczuła do niego pożą-
danie, od pierwszej chwili, gdy go zobaczyła. Już się za to nienawidziła. Jak mo-
gła czuć cokolwiek poza obrzydzeniem do kogoś, kto zabrał jej brata?
‒ Roselli – powiedział i postąpił ku niej przez świeżo skoszony trawnik, po-
twierdzając jej najgorsze podejrzenia.
Gdy podchodził, uśmiechnął się do niej, ale jego oczy nie zawtórowały ustom.
‒ Alessandro Roselli.
Spojrzała na niego, a on się cofnął. Czy poczuł siłę jej gniewu? Miała taką na-
dzieję. Zasługiwał na to, nawet na więcej.
‒ Nie mam panu nic do powiedzenia, panie Roselli.
Stała sztywno, patrząc mu w oczy i próbując nie czuć tego, jak nią działał, bez
wstydu, bez poczucia winy.
‒ A teraz proszę wyjść.
Przeszła koło niego, idąc przez trawnik w stronę domu, pewna, że odejdzie, że
jej zimne pożegnanie wystarczy. Gdy go mijała, poczuła jego niesiony wiatrem
zapach. Czysty, cudownie męski. Poczuła w głowie pustkę, nie mogła złapać od-
dechu. Zdegustowana samą sobą, tym, jak rozpraszał jej myśli, ruszyła stanow-
czym krokiem w stronę domu.
‒ Nie.
To jedno słowo wypowiedziane głębokim głosem, z włoskim akcentem, zatrzy-
mało ją w pół kroku, jakby nagle poczuła zimowy chłód, który pokrył wszystko
białymi kryształami. Przeszedł ją dreszcz strachu. Bała się nie tylko mężczyzny
stojącego nieopodal, ale tego wszystkiego, co sobą reprezentował. Powoli od-
wróciła się, by na niego spojrzeć.
‒ Nie mamy o czym rozmawiać. Wyraziłam się co do tego jasno, odpowiadając
na pański list po śmierci Sebastiana.
Śmierć Sebastiana.
Ciężko było powiedzieć te słowa na głos. Przyznać, że brat odszedł, że już go
nigdy nie zobaczy. Ale gorsze było to, że mężczyzna za to odpowiedzialny miał
tupet, by zignorować jej przepełnioną żałobą prośbę i wtargnął do jej sanktu-
arium.
‒ Ty może nie, ale ja owszem. – Podszedł bliżej, zbyt blisko. Nie odwróciła
wzroku i zauważyła brązowe iskierki w jego oczach i zaciśnięte mocno usta. Był
mężczyzną, który zawsze robił to, co chciał, bez liczenia się z kimkolwiek. Na-
wet nie znając jego reputacji, nie miałaby co do tego wątpliwości.
‒ Nie chcę cię słuchać.
Nie chciała nawet z nim rozmawiać. Mógł równie dobrze zamordować jej bra-
ta. Nie chciała na niego patrzeć, poznawać go, ale coś, jakiś niezaprzeczalnie
zwierzęcy instynkt zmuszał ją do tego, więc musiała mocno walczyć, by utrzy-
mać tę mieszankę gniewu i żałoby pod kontrolą. Załamanie emocjonalne nie było
czymś, co chciałaby pokazywać publicznie, zwłaszcza komuś, z kim nie chciała
się nawet spotkać.
‒ I tak to powiem.
Jego głos obniżył się, nabierając chrapliwego brzmienia, a ona zastanawiała
się, które z nich bardziej walczy ze sobą o zachowanie spokoju. Uniosła brew
w niemym pytaniu i patrzyła, jak Alessandro zaciska szczęki, a jego usta zmie-
niają się w cienką linię. Dobrze, dopiekła mu. Poczuła satysfakcję i odeszła, de-
speracko pragnąc schronić się w bezpiecznych ścianach domu. Nie chciała słu-
chać tego, co on ma do powiedzenia.
‒ Jestem tu, bo Sebastian poprosił mnie, żebym przyjechał. – Jego słowa i ten
głęboki akcent sprawiły, że musiała się zatrzymać.
‒ Jak śmiesz? – Odwróciła się gwałtownie, by na niego spojrzeć, tracąc resztki
samokontroli. – Jesteś tu z powodu poczucia winy.
‒ Mojej winy? – Postąpił ku niej, szybko skracając stworzony między nimi dy-
stans, a jego oczy lśniły twardo.
Serce waliło jej w piersi i poczuła miękkość kolan, ale nie zamierzała mu tego
okazać.
‒ To twoja wina. To ty jesteś odpowiedzialny za śmierć Sebastiana.
Te słowa zawisły między nimi, a słońce schowało się za chmurą, jakby wyczu-
wając kłopoty. Patrzyła, jak jego przystojna twarz tężeje, jak przemyka po niej
cień poczucia winy, ale to było mgnienie oka, szybko zastąpił je gniew, wyostrza-
jąc jego rysy. Był tak blisko, górował nad nią i żałowała, że nie ma na sobie szpi-
lek, które wcześniej nosiła stale, tuż przed tym, jak jej życie wywróciło się do
góry nogami. Patrzyła mu w oczy, gotowa zmierzyć się z jego agresywną posta-
wą.
‒ Jeśli, jak to ujęłaś, byłaby to moja wina, to nie czekałbym rok, żeby tu przy-
jechać. – Jego głos był zimny i spokojny, a oskarżycielsko patrzące oczy zmieniły
kolor na lśniący bursztyn.
Podszedł jeszcze krok bliżej, tak blisko, że mógłby ją pocałować. Ta myśl ją za-
szokowała, ale powstrzymała się od odsunięcia się od niego najdalej, jak mogła.
Nie zrobiła nic złego. To on był winny. To on nieproszony wkroczył w jej życie.
‒ To pana samochód się rozbił, panie Roselli.
Musiała się zmuszać do mówienia, a jego bliskość niemal to uniemożliwiała.
‒ Twój brat i ja zaprojektowaliśmy ten samochód. Stworzyliśmy go razem.
Jego niski głos przepełniony był bólem. Czy może tylko to sobie wyobraziła,
widząc w nim swoją żałobę?
‒ Ale to Sebastian wziął go na jazdę próbną. – Walczyła ze wspomnieniami,
które wyciągał. Z demonami, które myślała, że udało jej się zamknąć głęboko.
Nic nie odpowiedział, a ona stała, patrząc mu w oczy. Serce waliło jej jak sza-
lone i gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie powodowały tego tylko wspomnienia
o Sebastianie. Miało to też związek z tym mężczyzną. Instynktownie reagowała
na jego obecność i nie znosiła go za to.
‒ Nie przysłużyło się twojej firmie to, że dobrze zapowiadający się kierowca
rajdowy zginął, jadąc prototypem nowego samochodu. – Jej głos przepełniony był
jadem, chciała go sprowokować. Jednocześnie żałowała, że nie może uciec
i schować się od wspomnień, ale też od tego, jak działało na jej ciało spojrzenie
jego mrocznych oczu.
Nie poruszył się. Nawet nie drgnął. Całkowicie nad sobą panował, mimo że
jego oczy lśniły ostrym światłem kłującym jej duszę.
‒ To nie przysłużyło się nikomu. – Jego głos był lodowaty i pomimo ciepła
wrześniowego słońca zadrżała, a on przyglądał jej się, stojąc nieruchomo, jakby
chciał odczytać wszystkie myśli, które goniły w jej głowie.
Poczuła łzy napływające do oczu i zacisnęło jej się gardło. Nie będzie płakać,
nie teraz. Nigdy. Skończyła już z płakaniem. Czas ruszyć naprzód, czas znaleźć
nową ścieżkę w życiu. Jej czas w blasku kamer, kiedy reprezentowała zespół Se-
bastiana, już się skończył. Wspomnienia były zbyt bolesne, a ten człowiek z pie-
kła rodem przywoływał je znowu.
‒ Myślę, że powinien pan odejść, panie Roselli. – Odsunęła się od niego, wy-
chodząc z jego cienia w słońce, które wyłoniło się zza chmur. – Ta rozmowa mi
nie służy.
Patrzył zmrużonymi podejrzliwie oczami, jak się od niego odsuwa krok po kro-
ku.
‒ Jestem tu, bo Sebastian mnie o to poprosił.
Potrząsnęła głową, a załamanie emocjonalne, którego się tak bała, było blisko.
‒ Mimo to chcę, by pan odszedł.
Alessandro zamknął oczy i westchnął, gdy Charlie biegła przez ogród, zmie-
rzając ku otwartym drzwiom domu. Nie znał się na kobiecej histerii. Nie potrze-
bował tego teraz. Przez chwilę rozważał, żeby odwrócić się na pięcie i odejść,
odjechać tak daleko i tak szybko, jak mógł. W końcu dotrzymał części obietnicy
złożonej Sebastianowi. Ale czy naprawdę chciał osiągnąć tylko tyle?
‒ Maledizione!
Zaklął głośno i ruszył za nią przez przepiękne, pachnące grządki lawendy. Po-
byt w tym ogrodzie, pełnym wspaniałych kwiatów i roślin, przypomniał mu czasy,
kiedy opiekował się siostrą, która dochodziła do siebie po wypadku samochodo-
wym. No cóż, to wspomnienie na pewno w niczym nie pomoże. Gdy zbliżył się do
otwartych drzwi, usłyszał pełen frustracji jęk Charlie. Nie zapukał, nie zatrzy-
mał się. Po prostu wszedł do środka. Nie pozwoli się tak łatwo zbyć.
Ta kobieta uparcie odmawiała prośbom brata, który chciał, by przyjechała do
Włoch i zobaczyła samochód, nad którym razem pracowali. To było strasznie
irytujące. Potem, po wypadku, zaofiarował jej swoje wsparcie, ale nie spodzie-
wał się odmowy i zimnego, wściekłego zaprzeczenia jego istnienia. Z mocno za-
ciśniętymi ramionami siedziała przy kuchennym stole, opuściwszy w desperacji
głowę. Spojrzała na niego.
‒ Jak śmiesz?
Jej wściekłe słowa zawisły między nimi w ciasnej przestrzeni. Stał wyprosto-
wany, sięgając prawie głową do niskiego sufitu starej chatki, przyjmując jej
gniew.
‒ Robię to, bo obiecałem coś Sebastianowi.
Podszedł bliżej stołu, bliżej niej, dzieliło ich tylko odsunięte, jakby niedawno
opuszczone przez kogoś krzesło.
‒ Jestem pewna, że Sebastian nie zmusiłby nikogo, żeby przyjeżdżał i napasto-
wał mnie w ten sposób.
Patrzył, jak jej pełne usta zamykają się, powstrzymując dalsze słowa, i poczuł
najdziwniejsze pragnienie, by pocałować te wargi, by posmakować jej wściekło-
ści i frustracji, by je z niej wyssać, zastępując gorącym pożądaniem.
‒ Napastował? – Zmarszczył brwi.
‒ Owszem. Prześladował. Nazywaj to, jak chcesz, ale on nie chciałby tego.
Mówiła krótko i zwięźle. Zirytowana oddychała płytko i szybko. Jej piersi falo-
wały pod bluzką, przyciągając jego uwagę. Hormony próbowały przejąć kontro-
lę nad jego ciałem, czego przecież nie chciał.
‒ Przyrzekłem mu, że zabiorę cię do Włoch i zaangażuję w promocję.
Jego słowa zabrzmiały ostrzej, niż tego chciał, ale nie spodziewał się, że spo-
tka kobietę, która wywoła w nim taką mieszankę gniewu i ognia. Nie była tą
słodką i radosną dziewczyną, o której opowiadał Sebastian; była seksowna i na-
miętnie rozgniewana.
‒ On… co? – Odepchnęła krzesło i przysunęła się do niego bliżej.
To nie był dobry pomysł, nie w chwili, gdy jego ciało reagowało tak szaleńczo
na jej seksowne kształty. Chciał przesunąć krzesło, żeby stworzyć barierę, odsu-
nąć się od niej. Może wtedy mógłby myśleć o tym, po co tu przyjechał, a nie
o tym długo zaniedbywanym pragnieniu kobiecego ciała.
‒ Niedługo odbędzie się prezentacja naszego samochodu. Chciałbym, żebyś
tam była.
Te słowa wypowiedział mimowolnie. Miał dziwne wrażenie, że dziewczyna nad
nim panuje, rzuca na niego jakiś urok.
‒ Chcesz, żebym tam była? – Jej głos uniósł się o oktawę, a on zawahał się, bo
uświadomił sobie, jak to musiało dla niej zabrzmieć. Poczuł małe ukłucie wyrzu-
tów sumienia, ale odepchnął je natychmiast. Wiedział, że obwiniała go za tamtą
noc, a on nie mógł zatruć jej wspomnień, mówiąc prawdę. Nie po obietnicy, któ-
rą złożył.
‒ Sebastian chciał, żebyś tam była.
Co się z nim działo? Nie spodziewał się kogoś takiego jak ona. Nie wyglądała
szykownie, trudno mu było uwierzyć, że do niedawna prowadziła luksusowe ży-
cie. Więc czemu ta prosta, zwyczajna wersja Charlotte Warrington, rozczochra-
nej i pobrudzonej ziemią tak gwałtownie go podnieciła? Nie mógł się skupić,
a jego ciało zalewało pożądanie, domagając się zaspokojenia. Dziewczyna po-
kręciła głową.
‒ Nie, nie poprosiłby o to. I nie zginąłby, gdyby nie ty i ten twój głupi samo-
chód.
‒ Wiesz, że żył dla wyścigów, dla dreszczu emocji i dla szybkości. To kochał,
w tym był dobry.
Sandro odepchnął wspomnienie wypadku, koszmar tego, co się stało zaraz po
zderzeniu, które, jak się okazało parę godzin później, było śmiertelne dla Seba-
stiana. Mógł zrozumieć i podzielać jej ból, żałobę, ale nie mógł pozwolić, żeby
zrzucała całą winę na niego. Ukrywał prawdę przed światem i żądnymi plotek
mediami z szacunku do młodego kierowcy, który szybko stał się jego przyjacie-
lem. Teraz przyszła pora spełnić ostatnie życzenie Sebastiana. A on chciał, by
jego siostra była na premierze, chciał, by zaaprobowała samochód. I tak będzie,
nieważne, jakim kosztem.
‒ Tak też zginął. – W jej głosie zabrzmiał smutek i zobaczył, że opadły jej ra-
miona. Czy się rozpłacze? Poczuł ukłucie paniki.
Gdy próbowała się opanować, on patrzył na małą, typowo angielską wiejską
kuchnię. Z powały zwisały suszące się zioła, a zielone rosły w doniczkach na pa-
rapecie okiennym. Tuż obok nich, w małej ramce, stało zdjęcie Sebastiana
i Charlie. Sięgnął po nie i zobaczył, że dziewczyna przenosi wzrok na niego i na
zdjęcie, ale nie powiedziała nic, gdy podniósł je i przyjrzał mu się. Jednak za-
miast na przyjaciela patrzył na kobietę, która stała obok, której wizerunek znał
z mediów, ale nigdy nie poznał jej osobiście. Tą samą, która teraz miała na niego
przedziwny wpływ – a może to było tylko jego sumienie?
Na zdjęciu jej oczy lśniły szczęściem, a smakowite pełne usta śmiały się rado-
śnie. Opierała się o sportowe auto, a jej brat, równie szczęśliwy, obejmował ją
opiekuńczo ramieniem i przytulał.
‒ Rzym. Dwa lata temu – powiedziała niemal szeptem i poczuł, jak się do niego
przysuwa. Od jej ciała biło ciepło. – Zanim zaangażował się w twój projekt
i o nas zapomniał.
Odetchnął głęboko, wdychając jej zapach, lekki i kwiatowy, przypominający ja-
śmin pomieszany z ziemistym zapachem ziemi po pracy w ogrodzie. Ostrożnie
odstawił zdjęcie, ignorując oskarżenie w jej ostatnich słowach. To nie była roz-
mowa na teraz.
‒ Jesteście podobni.
‒ Byliśmy.
To jedno słowo obudziło jego poczucie winy, którego, jak sobie wmawiał, nie
powinien czuć, i które, jak sądził, udało mu się wyprzeć. Powinien wiedzieć, że
przyjechanie tu i zmierzenie się z tą kobietą nie będzie łatwe. Że tylko powięk-
szy poczucie winy, zamiast je osłabić. To, że wciąż ukrywał przed wszystkimi
najmroczniejszy sekret Sebastiana, nie pomagało. Spojrzał na nią z góry, w jej
oczy przepełnione takim smutkiem, taką bezbronnością, że ścisnęło mu się ser-
ce. Chciał odpędzić ten smutek, przywrócić pełen szczęścia uśmiech na pełne
namiętne usta.
‒ Tego chciał, Charlotte – powiedział miękko, nie mogąc oderwać od niej
wzroku.
‒ Charlie. Nikt nie nazywa mnie Charlotte. Poza matką – wyszeptała. Ten ro-
dzaj seksownego szeptu przywykł słyszeć od kobiet po namiętnym seksie. Wybu-
chło w nim pożądanie, gdy wyobraził ją sobie leżącą w jego łóżku, pełną zadowo-
lenia.
‒ Charlie – powtórzył, podczas gdy w jego żyłach pulsowała głęboka pierwot-
na potrzeba. Naprawdę powinien przestać myśleć o seksie. Czuł, że może nie-
bezpiecznie skomplikować tę misję. Była jedyną kobietą, której nie powinien
pragnąć.
– Sebastian chciał, żebyś tam była.
‒ Nie mogę.
Ten głos, gardłowy szept, podżegał jego męskie żądze, które stały się jeszcze
bardziej dzikie.
‒ Owszem, możesz – powiedział i zanim zdążył pomyśleć, czule pogładził
grzbietem dłoni jej twarz. Jej skóra była miękka i ciepła. Jej oddech stał się gło-
śniejszy, a oczy pociemniały, przesyłając odpowiedź starą jak świat.
Pokręciła powoli głową, zaprzeczając, a on poczuł pod palcami jej poruszający
się policzek i aż zacisnął szczęki od tego intensywnego doznania. Przypomniał
sobie, że nigdy nie miesza biznesu z przyjemnościami, a tu przecież chodziło
o biznes – i zatuszowanie upadku przyjaciela. Wspomniał niedawną rozmowę
z jej ojcem, swoje zapewnienie, które wiązało go jeszcze mocniej z obietnicą,
wymuszoną na nim przez Sebastiana, w chwili gdy uchodziło z niego życie.
‒ Twój ojciec sądzi to samo.
To było jak wybuch. Jakby wystrzeliły między nimi fajerwerki. Odskoczyła od
niego, krzesło zazgrzytało głośno po podłodze, a jej oczy pełne były oskarżeń.
‒ Mój ojciec? – Zszokowany głos, wdarł się w jego myśli, sprowadzając go do
rzeczywistości. – Rozmawiałeś z moim ojcem?
Charlie była jak odrętwiała. Jak śmiał rozmawiać z jej ojcem? I czemu ojciec
o tym nie wspomniał? Czemu nie ostrzegł jej, że Alessandro Roselli, właściciel
jednej z największych fabryk samochodowych we Włoszech, będzie jej szukał,
będzie chciał, żeby zrobiła coś, z czym nie może się jeszcze zmierzyć? Widziała
go przecież wczoraj. Powinien jej coś powiedzieć.
‒ O czym dokładnie rozmawiałeś z moim ojcem?
Mówiła twardo, zacisnęła dłonie na oparciu krzesła, jakby sosna była kotwicą
utrzymującą jej myśli na wodzy. Chwilę wcześniej zastanawiała się, jaki byłby
jego pocałunek, pławiła się w miękkiej pieszczocie jego palców niczym odurzona
nastolatka. Co sobie myślała?
‒ Nie miałeś prawa.
‒ Skontaktowałem się z nim, żeby spytać, czy mogę cię odwiedzić z zaprosze-
niem na prezentację auta. Twój ojciec wiedział, że tego pragnął Sebastian.
Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi i oparł się o kuchenkę, nie zrywając
kontaktu wzrokowego. Po raz drugi tego poranka jej ramiona opadły poddańczo.
Przycisnęła opuszki palców do skroni i na chwilę zamknęła oczy. Miała nadzieję,
że gdy je otworzy, nie będzie patrzeć na nią tak intensywnie, tak przenikliwie.
Ale nic się nie zmieniło. Te nakrapiane brązowo oczy, które zdawały jej się tak
znajome, teraz wręcz się w nią wwiercały. Jakby chciały dotrzeć prosto do ser-
ca, szukając każdego sekretu, jaki kiedykolwiek miała. Opuściła ręce i znów za-
cisnęła je na oparciu krzesła.
‒ Nie powinieneś rozmawiać z moim ojcem. On nie potrzebuje przypomnienia,
co straciliśmy, a ja doskonale potrafię zdecydować, czy chcę się z tobą zobaczyć,
czy nie, i czy chcę się zaangażować w promocję samochodu.
‒ A chcesz? – Uniósł brwi, a w kąciku jego ust zatańczył uśmiech. Tych sa-
mych ust, których pocałunki sobie wyobrażała.
Czy chce co? Skup się, Charlie. Jej umysł walczył, by zacząć znów racjonalnie
myśleć. Nie wiedziała, czego chce poza tym, by nie pozwolić temu mężczyźnie,
temu wspaniałemu okazowi męskości dostrzec, jak jest niepewna i zmieszana.
‒ Zdecydowanie nie chciałam się z tobą spotykać. – Uniosła podbródek i zmu-
siła się do zachowania spokoju. – Jeśli sobie przypominasz, prosiłam, żebyś wy-
szedł. Nie chcę w swoim życiu ani odrobiny świata wyścigów i motoryzacji.
‒ Czy to dlatego zaszyłaś się w głębi angielskiej wsi?
Ciekawość w jego głosie była oczywista, a pytanie pasowało do jego sposobu
bycia i zamieszania, które powodował samą swoją obecnością. Nie chciała my-
śleć o tych rzeczach, ale nie miała wyjścia.
‒ Wycofałam się z zasięgu mediów z szacunku dla brata. Nie ukrywam się –
powiedziała, świadoma swojego ostrego tonu. – Nie mogłam nadal występować
przed kamerami, promować zespołu, nie po śmierci Sebastiana.
‒ Czy sądzisz, że on chciał, by tak się stało?
Opierał się o kuchenkę, a ona nie mogła nie patrzeć na jego biodra i potężne
uda. Poczuła dreszcz zmysłowej namiętności. Czemu ze wszystkich mężczyzn to
on właśnie jest dla niej tak atrakcyjny?
‒ To znaczy?
‒ Ta chatka jest urocza, ale kobieta taka jak ty nie powinna być tu uwięziona
na zawsze.
Spojrzała znów na jego twarz, podziwiając krzywiznę nosa i kształt ust. Pa-
trzył jej prosto w oczy, niemal odbierając możliwość oddychania. Czy miał rację?
Czy Sebastian chciałby, by się angażowała? Potem wreszcie dotarły do niej jego
ostatnie słowa.
‒ Co masz na myśli, mówiąc, kobieta taka jak ja?
Obszedł stół, przytłaczając swoją sylwetką małą kuchnię. Nigdy nie myślała
tak o tym pomieszczeniu, nie dopóki wszedł do niego Alessandro Roselli. Zatrzy-
mał się po drugiej stronie pomieszczenia, co ją ucieszyło, bo wolała, żeby był
między nimi fizyczny dystans.
‒ Żyjesz szybko. A raczej tak było. – Jego głos zmienił się w seksowne mrucze-
nie, a oczy wpijały się w nią. Znów uświadomiła sobie, jak wygląda w swoich
zwyczajnych, zniszczonych ubraniach.
‒ Cóż, teraz tak nie jest i nie zamierzam do tego wracać. Nic, co ty czy mój oj-
ciec powiecie, nie zmieni mojego zdania.
‒ Zadbaj o moją małą Charlie. Polubi cię – powiedział twardo i dokładnie wie-
działa, kogo cytuje. Tylko Sebastian nazywał ją w ten sposób.
Usiadł na krześle. Dawał znać, że nigdzie się nie wybiera, a jego słowa spra-
wiły, że stała się niespokojna. Niemal usłyszała brata.
‒ Nie wierzę ci.
Starała się ukryć swoje zmieszanie, ale przypomniała sobie telefony brata. Za-
wsze próbował ją zmusić, by znów zaczęła randkować, wmawiając jej, że nie
wszyscy mężczyźni są tak bez serca, jak jej były narzeczony.
‒ Nigdy by tego nie powiedział.
Z nieobecnym spojrzeniem sięgnął po wczorajszą gazetę lokalną. Wyglądał,
jakby przynależał do tego domu, do tej kuchni. Sprawiał wrażenie, że mu tu wy-
godnie.
‒ Ale to prawda, cara.
‒ Dla ciebie Charlotte. – Poprzednio zbyt łatwo pogodziła się z tym zdrobnie-
niem i to ją zdenerwowało. Żałowała, że poprosiła go o nazywanie siebie Char-
lie.
‒ Charlotte… ‒ powiedział tak powoli, tak seksownie, jakby pieścił każdą syla-
bę. Poczuła gorąco. Próbowała ignorować pulsujące w niej pożądanie. Co się
z nią, do licha, działo? Może zapomniała już o szybkiej jeździe, jak to ujął, na
zbyt długo? Czy powinna mu uwierzyć, że Sebastian chciał, by się zaangażowa-
ła? Nie chciała tego przyznawać, ale te słowa spokojnie mógł wypowiedzieć jej
brat.
‒ Co dokładnie powiedział mój ojciec?
Musiała odwrócić jego uwagę. Nie mogła stać tu dłużej, czuła, że pożerał ją
wzrokiem. To było zbyt przytłaczające. Spojrzał na nią, a gorąco w jej trzewiach
zwiększyło się. Jej brat miał rację. Podobał jej się, ale tylko na pierwotnym po-
ziomie. To było tylko pożądanie, nic więcej. Coś, co jest w stanie opanować, te-
raz tego nie potrzebuje.
‒ Powiedział – droczył się z nią, unosząc sugestywnie brew – że czas, żebyś
wróciła za kierownicę.
Jego słowa zawisły ciężko w powietrzu. Prawdziwe słowa. Czyż jej ojciec nie
powiedział jej tego zaledwie parę tygodni wcześniej?
‒ Nie wiedziałem, że za tą olśniewającą fasadą pokazywaną przed kamerami
kryje się coś więcej, że umiesz prowadzić wyścigowe auta.
Patrzył na nią znacząco i miała wrażenie, że próbuje ją zirytować, wepchnąć
na siłę w to, co jej brat chciał, żeby robiła. Pomyślała o swojej pracy przy promo-
cji zespołu Sebastiana, o jeżdżeniu z nimi na wszystkie wyścigi na świecie, o wy-
wiadach. To było szalone życie, które lubiła i w którym się spełniała. Ciężko pra-
cując, dotarła na szczyt od samego dołu i nauczyła się wszystkiego, co można
wiedzieć o prowadzeniu samochodów. Kamery pokazywały jej piękny wizerunek,
ale ona zawsze czuła się bezpieczniej, nie będąc na świeczniku, robiąc to, co na-
prawdę kochała ‒ pracując przy samochodach i prowadząc je – czemu sprzeci-
wiała się jej matka. Czy przyszedł czas, by przestać się ukrywać i znów stać się
częścią tego świata? Zadawała sobie to pytanie, świadoma jego wzroku, który
śledził każdy jej ruch.
‒ Byłbyś zaskoczony – powiedziała flirciarsko, zaskakując samą siebie. Co ona
wyprawia? Nigdy nie flirtowała. To zawsze przysparzało kłopotów. Wiedziała
o tym lepiej niż większość ludzi i widziała to wielokrotnie w swojej pracy. Nie-
winny flirt zawsze prowadził do czegoś więcej. Jej matka padła tego ofiarą, po-
rzucając ją i Sebastiana jako nastolatków, gdy ruszyła za swoją ówczesną zdoby-
czą.
Uniósł brew, a jego oczy błysnęły seksownie, co w niewytłumaczalny sposób
przyspieszyło jej puls. To się musiało skończyć. Nie mogła dłużej stać pod jego
spojrzeniem, bo się rozpuści.
‒ Mam nadzieję, że się dowiem.
Jego głos był niczym warknięcie, od którego żołądek zawiązał jej się w supeł.
‒ Kawy? – Dywersja była zdecydowanie wskazana, a kawa była pierwszym, co
przyszło jej na myśl.
‒ Si, grazie.
Wpływ, jaki na niego wywierała, sprawił, że automatycznie przeszedł na wło-
ski. Nie chciał kawy. Nawet najlepsze espresso nie mogło ugasić ognia w jego
ciele. Patrzyła na niego, nieświadomie oblizując wargi, a on niemal jęknął, opa-
nowując się z wielkim wysiłkiem, by zostać przy stole i nie rzucić się na nią. Za-
zwyczaj podobały mu się eleganckie, szykowne kobiety i to, że pragnął tej zwy-
czajnej, potarganej wersji Charlie było dla niego zupełnie nowe i nieoczekiwane.
Było również całkowicie nie na miejscu.
Patrzył, jak kręci się po kuchni, i podziwiał jej krągłości, kiedy odwróciła się do
niego tyłem, by przygotować kawę. Podobało mu się, że jej dżinsy ciasno opinają
uda, podkreślając kształt pośladków. Rozciągnięta koszulka, którą miała na so-
bie, nie ukrywała przed jego wygłodniałym wzrokiem wąskiej talii ani ponętnych
piersi. Podała mu kubek z rozpuszczalną kawą i usiadła. Skrzywił się w myślach.
Nie lubił takiej kawy, ale jeśli to miało mu pomóc w przekonaniu jej, by pojechała
na prezentację samochodu, musiał wytrwać. Napił się łyk, patrząc, jak dziewczy-
na dmucha na swój napar, delikatnie go studząc, a widok jej ust był hipnotyzują-
cy. Musiał nad sobą zapanować. Charlie była atrakcyjna i w każdej innej sytuacji
chciałby więcej – dużo więcej, przynajmniej tak długo, aż ogień pożądania zmale-
je. Ale musiał pamiętać, że była siostrą Sebastiana i, przez wzgląd na pamięć
przyjaciela, dla niego nietykalna. Nie może pokazać, że czuje do niej pożądanie,
nie powinien w ogóle do tego dopuścić.
‒ Wracając do interesów – powiedział szorstko i odstawił kubek.
‒ Nie wiedziałam, że chodzi o interes – powiedziała lekko. Zdradziło ją to, po-
kazując, że walczy z wieloma emocjami. – Sądziłam, że chodzi o ukojenie twoje-
go sumienia, uwolnienie cię od poczucia winy.
Czuł się odpowiedzialny za śmierć Sebastiana – kto by się nie czuł w tych oko-
licznościach – ale nie to go napędzało, nie dlatego tu przybył. Znalazł się w tym
domu, bo złożył obietnicę.
‒ To jest biznes, Charlotte. Chcę, żebyś była przy promocji samochodu. Seba-
stian zawsze tego chciał. Wiedział, jak dobrze radzisz sobie w pracy.
‒ Nigdy nic mi o tym nie mówił. – Odstawiła kubek, odpychając go od siebie,
jakby nie zamierzała już więcej pić.
Miał jej powiedzieć, jak bardzo Sebastian za nią tęsknił. Jak nie mógł się do-
czekać, aż przyjedzie do Włoch. Wszystko, by ją przekonać, ale jej następne sło-
wa uderzyły go czystym bólem, którym były podszyte.
‒ Ale przypuszczam, że nie wiedział, że umrze.
Przytaknął, walcząc z uczuciami, i wyczuł, że skłania się do właściwej decyzji.
Potrzebowała po prostu jeszcze trochę czasu.
‒ Niestety, to prawda.
‒ Kiedy odbędzie się premiera?
Pełnymi wstrzymywanych łez oczami poszukała jego wzroku. Pomimo wcze-
śniejszych samousprawiedliwień czuł się winny. Nie tylko jej smutku, gorzej.
Czuł przymus naprawienia tego, co się stało, wprowadzenia do jej życia choć
odrobiny szczęścia. W końcu nie chowałaby się przed światem, zwłaszcza tym
ukochanym światem wyścigów, gdyby nie była nieszczęśliwa.
‒ W piątek.
‒ Ale to już za dwa dni! Dzięki za informację na czas. – Jej ton był ostry
i w oczach dostrzegł iskrę determinacji, którą rozpoznawał i którą rozumiał.
‒ Bene, pojawisz się?
‒ Tak – powiedziała i odsunęła krzesło, wstając. Uświadomił sobie, że to było
pożegnanie. – Ale na moich warunkach.
ROZDZIAŁ DRUGI
‒ Jakie to warunki? – spytał podejrzliwie Alessandro, patrząc na nią ze swoje-
go miejsca za stołem. Charlie patrzyła, jak zaciska szczęki i lekko mruży oczy.
Nie spodziewał się tego. Denerwowało ją, że sądził, że może pojawić się
w ostatniej chwili i poprosić, by pojechała na premierę. Do tego momentu nie
chciała mieć nic wspólnego z wyścigami, ale zaczynała sobie uświadamiać, że je-
śli wróci, może poznać odpowiedzi na pytania na temat wypadku, które wciąż
sobie zadawała. Zastanawiała się nad tym, próbując zignorować jego potrzebę
kontrolowania wszystkiego.
Jeśli miała jechać, nie chciała być tylko gościem, którego Alessandro zaprosił,
by uciszyć sumienie. Chciała dużo więcej. Chciała dowiedzieć się wszystkiego
o samochodzie.
Głęboko żałowała, że nie spotkała się z Sebastianem przed wypadkiem. Gdyby
pojechała do Włoch zobaczyć, jak jego marzenie zamienia się w rzeczywistość,
może wypadek by się nie zdarzył? Ta impreza mogła być czymś, co pozwoli jej
odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Może zapomnieć o przeszłości, ale uda jej
się to tylko wtedy, gdy pozna wszystkie odpowiedzi. To mogła być jedyna okazja,
by się dowiedzieć, co naprawdę przydarzyło się jej bratu. W końcu był profesjo-
nalnym kierowcą, jednym z najlepszych, a okoliczności jego wypadku były bar-
dzo niejasne.
‒ Zanim przedyskutujemy moje warunki, chcę się dowiedzieć, co się stało tam-
tej nocy. – Skrzyżowała ramiona w nieświadomie obronnym geście i oparła się
o kuchenną szafkę, czekając na jego reakcję.
Spodziewała się, że na jego twarzy zobaczy poczucie winy, które sprawi, że
jego przystojna twarz pociemnieje, ale napotkała spokojne spojrzenie i poczuła
coś na kształt niepewności. Zawsze go winiła, ale teraz wydało jej się, że nie
musi być to do końca prawdą.
‒ Co chcesz wiedzieć? – Spokój jego głosu kontrastował z niespokojnym bi-
ciem jej serca. W głowie kłębiły jej się pytania, które chciała zadać od tamtej fe-
ralnej nocy. Odpowiedzi zdawały się wreszcie na wyciągnięcie ręki.
‒ Jak to się stało, że znalazł się w tym samochodzie? Podobno nie był gotowy,
by nim jeździć. Przynajmniej tak słyszałam.
Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech, próbując sprawiać wrażenie zrów-
noważonej. Daleko jej było jednak do tego i w głębi duszy wiedziała, że nie było
to tylko spowodowane tym, że stała twarzą w twarz z potencjalnym winowajcą.
Chodziło jednak o niego. Potężna aura dominacji Alessandra Roselliego wypełni-
ła kuchnię, ale Charlie nie zamierzała się dać zastraszyć. Stanie z nim w szranki
z determinacją i odwagą. Dowie się prawdy, w ten sposób albo w inny. Była prze-
konana, że jeszcze jej nie poznała i chciała to naprawić. Rozparł się na krześle,
obserwując ją, a ona miała wrażenie, że próbuje odwrócić jej uwagę. Niemal mu
się to udało. Myśl o Sebastianie, przypomniała sobie, nie chcąc przegapić okazji.
‒ Zawsze wierzysz w plotki? – Wyglądał na bardziej zrelaksowanego, niż po-
winien.
Zmarszczyła brwi, rozzłoszczona taką odpowiedzią.
‒ Nie, oczywiście, że nie.
‒ Więc jeśli powiem ci, że z samochodem było wszystko w porządku, uwie-
rzysz mi? – Poruszył się na siedzeniu, rozprostował długie nogi i oparł swobodnie
jedno ramię na stole. Ale nie czuł się spokojny. Stwarzał takie pozory, ale gdy
spojrzała w jego oczy, dostrzegła, że jest spięty. Jak polujący kot, który zwodzi
swoją ofiarę fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Ale ta myszka się nie da zła-
pać. Nie na jej warcie.
Potrząsnęła głową.
‒ Jedyna rzecz, która mnie przekona, to raport z wypadku.
Powoli wstał, podszedł do okna i spojrzał na ogród i wieś w oddali.
‒ Czy to naprawdę pomoże? Jest w nim każdy szczegół.
‒ Tak – powiedziała i ruszyła ku niemu, kierowana niezrozumiałą potrzebą zo-
baczenia jego twarzy i emocji, jakie się na niej malowały. – Chcę poznać każdy
szczegół.
‒ Jak sądzisz, dlaczego ojciec ci go nie pokazał? – Jego ramiona były jak tar-
cza, która coś skrywała, coś, czego nie chciał, by się dowiedziała. – Co chcesz
w nim znaleźć?
‒ Prawdę. – Znów poczuła gniew, gdy wyobraziła sobie, jak rozmawia z jej oj-
cem, spiskując, jak zatuszować szczegóły. Wciąż nie rozumiała, dlaczego ojciec
nie powiedział jej wszystkiego. Zawsze podejrzewała, że coś skrywa. Czy miał
dług wobec tego mężczyzny, który rozciągał się na córkę, a może i na pamięć
syna?
Odwrócił się do niej, a ostrość malująca się na jego twarzy podkreślała rysy.
‒ Czasem lepiej jest jej nie znać.
‒ Co? – Przycisnęła dłonie do skroni, ledwo wierząc w to, co usłyszała. Jej oj-
ciec i ten mężczyzna coś przed nią ukrywali. Mógł jej to równie dobrze powie-
dzieć. – O czym ty mówisz?
Alessandro usłyszał w jej głosie irytację i zacisnął zęby, powstrzymując chęć,
by wszystko wyjawić. Prawda przysłoniłaby jednak te wszystkie szczęśliwe
chwile, jakie dzieliła z bratem, a jej ojciec błagał go, by to przed nią zataił. To je-
dyny warunek, który postawił, gdy się skontaktowali. Zamierzał to uhonorować –
i tę obietnicę złożył też Sebastianowi.
Stała przed nim, nie mogąc na niego patrzeć, i potrząsała niedowierzająco gło-
wą. Jej przyspieszony oddech świadczył o wewnętrznej walce. Instynktownie
złapał ją za ramiona, a ona spojrzała na niego i piękno jej zielonych oczu niemal
go złamało.
‒ Twój brat jechał z ogromną prędkością. Wiesz to, prawda?
‒ Wiem – wyszeptała, na szczęście nieco spokojniejsza, szukając w jego
oczach odpowiedzi, których nie mógł jej udzielić. – Ale muszę wiedzieć, co się
stało i dlaczego.
‒ Wierz mi, lepiej, żebyś zapamiętała go w zdrowiu i szczęściu. Proszę. – Jego
westchnięcie sprawiło, że z jej ciała uleciała cała złość i poczuła, że przelewa się
przez nią fala rezygnacji.
‒ Wiem, ale tyle pytań czeka na odpowiedzi.
Zamknęła oczy, a on patrzył na jej grube, ciemne rzęsy kontrastujące z białą
skórą. Poczuł potrzebę pocałowania jej, potrzebę, która niemal sprawiła, że
przestał oddychać. Gdy tu jechał, nie sądził, że pozna kobietę, której zapragnie
tak mocno. Tylko raz wcześniej miał takie uczucie i zareagował impulsywnie,
szybko się żeniąc, tylko po to, by odkryć, że jego żona miała od początku ukryty
motyw. Nie chciał już nigdy więcej stawiać się w takiej sytuacji.
Fizyczne przyciąganie między nim a Charlie od momentu, gdy ich oczy się spo-
tkały się po raz pierwszy, sprawiało, że trudniej mu było dotrzymać obietnicy.
Musiał odsunąć się od niej, od tej pokusy, która powodowała, że podświadomie
zaciskał pięści. Cała sytuacja była ponad jego siły. Charlie spojrzała na niego
i uniosła z determinacją podbródek.
‒ Dowiem się wszystkiego, panie Roselli. To, że pan i mój ojciec próbujecie
ukryć przede mną prawdę, sprawia, że to staje się ona jeszcze ważniejsza.
‒ Niektóre sprawy lepiej zostawić. Dla dobra Sebastiana, zaakceptuj to, co
wiesz, i zrób, jak chce twój ojciec.
Odsunął się od niej, wrócił do krzesła, na którym wcześniej siedział, by stwo-
rzyć między nimi dystans, ale potrzeba, którą czuł, nie zmalała.
‒ Dla dobra Sebastiana? – Jej pytanie go zaskoczyło, uświadamiając, jak blisko
był ujawnienia przyczyny wypadku.
‒ Sebastian prosił, żebyś pojawiła się na premierze. To były niemal ostatnie
słowa, które powiedział.
Nie zamierzał zdradzać finału ich rozmowy, musiał się tego trzymać. Po części
uważał, że jest odpowiedzialna za problemy, z jakimi borykał się Sebastian. Nie
przyjechała, by go odwiedzić we Włoszech, nie okazywała żadnego zaintereso-
wania projektem, ale teraz nie był gotów o tym mówić. Chciał tylko, by zgodziła
się przyjechać na pokaz samochodu.
‒ Naprawdę to powiedział? – Jej głos był tak miękki, że ledwie było ją słychać,
i poczuł kolejną falę pożądania, którą próbował zdusić.
‒ Chciał, żebyś tam była.
Patrzył na niezdecydowanie malujące się na jej twarzy i czekał. Powoli się
z tym godziła. Musiał tylko chwilę poczekać.
Charlie nie mogła się uspokoić. Tak, wiedziała, że wypadek Sebastiana spowo-
dował straszne obrażenia, ale wiedziała, że chodziło o coś jeszcze. Coś, co jej oj-
ciec chciał przed nią ukryć równie mocno jak Alessandro. Postanowiła zmienić
taktykę i przyjąć jego postawę pogodzenia się z sytuacją, uświadomiwszy sobie,
że to jedyna droga do poznania prawdy. Podeszła powoli do stołu i spojrzała na
niego.
‒ Jeśli przyjadę na premierę, chcę najpierw dowiedzieć się wszystkiego o sa-
mochodzie. Chcę zobaczyć, nad czym pracowaliście z Sebastianem. Chcę tym
żyć i oddychać.
Poczuła w sobie pasję, którą zawsze miała do świata wyścigów i do swojej pra-
cy. Po tylu miesiącach w bezruchu było to cudowne podekscytowanie, którego
dawno nie czuła.
‒ Nie ma na to wiele czasu.
Rozsiadł się i spojrzał na nią, obserwując każdy jej ruch, jakby potrafił czytać
w myślach.
‒ Jeśli mam tam być, muszę umieć o nim opowiadać. Muszę wiedzieć wszyst-
ko.
Przyznała przed sobą, że chodziło o coś więcej. O coś poza promocją produk-
tu. Chodziło o zobaczenie tego, co widział Sebastian, potrzebę podzielenia tego
podniecenia, które czuł, jadąc samochodem po raz pierwszy. Jednak jej myśli na-
potkały mentalną barierę. Czy była gotowa poznać wszystkie fakty? Spojrzała
na mężczyznę, którego winiła za śmierć brata. Uwierzyła, że pozwolił Sebastia-
nowi prowadzić uszkodzone auto, pomimo tego że ojciec jej powiedział, że
wszystkie raporty wskazywały na błąd kierowcy. Alessandro był odpowiedzialny,
a teraz siedział tu, oferując jej możliwość poznania prawdy na własną rękę. Czy
naprawdę by to robił, gdyby miał coś do ukrycia?
‒ Chcę zobaczyć dane i każdy rysunek Sebastiana.
Mówiła ostro, próbując wykorzystać przypływ pewności siebie. Alessandro
wstał i obszedł stół, podchodząc do niej.
‒ Nie mogę na to pozwolić. Nie ma czasu.
Za kogo on się uważa?
‒ Jeśli by mnie pan znał, panie Roselli, wiedziałby pan, że muszę się zaangażo-
wać, jeśli oczywiście mam wykonać dobrze swoją pracę. Chce pan, żebym pro-
mowała ten samochód czy nie?
Patrzyła mu prosto w oczy. Nie pozwoli mu się zastraszyć. Mógł być przyzwy-
czajony, że zawsze osiąga swój cel, ale ona również. Zacisnął zamyślony usta, co
rozproszyło ją na chwilę, ale odzyskała kontrolę, nie pozwalając, by pożądanie
zaćmiło jej rozsądek. Potwierdzenie podejrzeń co do jego winy na pewno zetrze
takie myśli w proch.
‒ Chodzi o coś więcej, prawda, Charlotte? – Mówił coraz łagodniej, aż wymó-
wił z lubością jej imię, co sprawiło, że zadrżała. Było gorzej, niż gdy nazywał ją
Charlie. To było takie czułe i jednocześnie niesamowicie seksowne, ale nie mo-
gła teraz o tym myśleć.
‒ Muszę mieć wszystkie dane dotyczące auta, skoro mam je promować.
Z pewnością to rozumiesz.
Wziął głęboki oddech, ona natomiast wstrzymała swój, czekając niecierpliwie.
‒ Oczywiście, ale czy to rozważne, ze względu na okoliczności?
Spojrzał na nią, a ona napawała się, widząc rezygnację w jego oczach. Albo
zrobią to jej sposobem, albo wcale. Jak mógł spodziewać się czegokolwiek inne-
go, gdy pozwolił Sebastianowi prowadzić tamtej nocy? To była jedyna opcja. Jej
jedyna szansa odkrycia, co naprawdę się zdarzyło. Może wtedy będzie mogła ru-
szyć dalej.
‒ Spokojnie, nie wpadnę znów w kobiecą histerię.
‒ Może powinnaś – powiedział i postąpił ku niej, blisko, zbyt blisko. I tak nie
mogła się ruszyć. Nie może się nigdy dowiedzieć, jaki budził w niej ogień, samym
jedynie spojrzeniem. Na szczęście już jakiś czas temu porzucił flirtowanie, za-
chowywał się bardzo profesjonalnie, ona musiała tylko dopilnować, by tak pozo-
stało.
‒ Nie, to już za mną. Chcę zrobić to, co sugerował mi tydzień temu ojciec.
‒ Czyli?
‒ Usiąść znów na fotelu kierowcy.
Uniósł dłoń do podbródka i podrapał się po delikatnym zaroście. Nie mogła
słuchać teraz swojego ciała, tego, jak reagowała na jego bliskość, nie rozumiała,
czego od niej oczekiwało. Pożądanie i świadomość obecności mężczyzny było
czymś, czego nigdy nie doświadczyła z taką intensywnością. Jej poprzednie
związki były krótkie i nieudane. Rozstanie jej rodziców było wtedy zbyt świeżym
wspomnieniem. Zresztą te romanse należały też do odległej przeszłości. Mał-
żeństwo rodziców przekonało ją, że bycie z kimś na całe życie nie jest możliwe.
Nie zamierzała dać się zranić i upokorzyć.
‒ Nie jestem przekonany, że to dobre, ale jeśli jesteś pewna, niech tak będzie.
Mówił powoli, z wyraźnym akcentem, dalej ją uważnie obserwując.
‒ Tak, jasne – powiedziała szybko, nie dając mu szans na zmianę zdania. Sobie
również.
‒ Więc umowa stoi.
Wyciągnął rękę, którą dotykał podbródka, a ona potrząsnęła nią szybko, nie-
cierpliwie, by zakończyć sprawę.
‒ Owszem.
Powiedziała to szybko, bo dotykając go, poczuła wyładowanie elektryczne,
które zmieniło ją w fajerwerk. Niemal przestała oddychać, wpatrzona w jego
oczy, z jego dłonią zaciśniętą wokół swojej, gdy jego ciepło ogarniało jej ciało.
‒ Bene – powiedział ostro, co sugerowało, że nie poczuł tego samego, dotyka-
jąc jej, i musiała to zapamiętać, gdy następnym razem uśmiechnie się do niej,
jakby była najpiękniejszą kobietą na ziemi. Flirtował tylko, jak wszyscy męż-
czyźni, których znała, włącznie z jej ojcem. I to właśnie zniszczyło małżeństwo
rodziców, rzucając matkę w ramiona innego, rozdzielając rodzinę.
Przestała o tym myśleć. To nie jest ważne, nie teraz, gdy dostała idealną oka-
zję, by poznać prawdę o ostatnich chwilach Sebastiana.
Alessandro trzymał jej dłoń i patrzył jej w oczy. Czy też to czuła? Czy w zaka-
markach jej ciała również pulsowała namiętność? Patrzyła na niego spokojnie,
z pełnymi ustami zaciśniętymi mocno. Najwyraźniej nie. Jej piękna twarz była ni-
czym wykuta w marmurze; nie było na niej śladu emocji. Powinien się cieszyć,
być wdzięczny, że nie skomplikują sprawy seksem. Przyjaźń z jej bratem i obiet-
nica, którą złożył w szpitalu, sugerowała, że ten związek ma się opierać tylko na
interesach. Z jej chłodnym obejściem nie będzie to trudne.
‒ Jeśli stanie się to zbyt bolesne, musisz mi powiedzieć.
Zmarszczyła brwi i wyswobodziła swoją dłoń, uwalniając się od męki, którą
sprawiał ten niewinny dotyk.
‒ Spokojnie.
Te słowa były tak pewnie wypowiedziane, że ani chwilę w nią nie zwątpił.
‒ Jesteś tego bardzo pewna, zważywszy na to, że powiedziałaś mi niedawno,
żebym wyszedł.
‒ Zaskoczyłeś mnie.
Sięgnęła za niego i zebrała kubki po kawie, odwracając się, by je umyć, a on
nie mógł się powstrzymać, by nie podziwiać jej krągłości, jej kobiecej miękkości.
Dość.
Interes. O to w tym chodziło. Wyczuwał też, że to była kobieta, która nie zaak-
ceptowałaby romansu bez zobowiązań. W końcu stał się ekspertem w unikaniu
tego typu dziewczyn, odkąd udało mu się wyswobodzić z małżeństwa, do którego
nigdy nie powinno dojść. Wzruszył ramionami, próbując zignorować pożądanie.
‒ Zatem dziś ruszamy do Mediolanu.
‒ My? – Otworzyła zaszokowana oczy.
‒ Mam dużo do zrobienia przed premierą, a jeśli chcesz się dowiedzieć więcej
o samochodzie, to chyba dobry pomysł? – Zastanawiał się, czy rozważnie jest
z nią podróżować, bo nie mógł się skupić na niczym poza jej wspaniałym ciałem.
‒ Nie jestem przecież spakowana. Dojadę później. Powinieneś wracać do ro-
dziny.
‒ To nie będzie potrzebne. – Powiedział to twardo, nieco zbyt mocno, jeśli są-
dzić po wyrazie zaskoczenia na jej twarzy. – Nikt nie czeka na mój przyjazd.
Te czasy minęły i był pewien, że tak już zostanie. Nie umknęło mu, że uniosła
brwi, a w jej oczach pojawił się błysk zainteresowania. Zapragnął rozwiać
wszystkie wątpliwości.
‒ Mamy również plany na weekend. Klienci przyjdą na tor testowy, by wypró-
bować samochód. Sebastian był bardzo tym podekscytowany, powiedział, że ty
również powinnaś tam być.
‒ To nie zmienia faktu, że mogę pojechać tam sama.
Czy specjalnie to utrudniała, prowokując go i frustrując?
‒ Mój samolot już czeka. Dolecimy przed zapadnięciem zmroku.
Spojrzała na niego powątpiewająco, a on poczuł, że jego serce ściska jakaś
słabość. Sebastian zawsze mówił z troską o siostrze, teraz wiedział już dlacze-
go. Taka kobieta w każdym mężczyźnie wyzwoliłaby opiekuńcze uczucia. Przez
lata unikał sentymentów. Nie był odpowiednim obrońcą i żałował, że złożył Se-
bastianowi tę obietnicę. Charlie była kusząca, nawet mimo świadomości, że jest
dla niego niedostępna. Nie mógł sprzeniewierzyć pamięci Sebastiana. To była
jego siostra, którą chciał nade wszystko chronić. Jeśli pozwoli, by kontrolę nad
nim przejęła zwierzęca potrzeba, nie dotrzyma przyrzeczenia i nie będzie mógł
jej chronić.
‒ Co więc zamierzasz robić, gdy będę się pakować? – spytała ostro Charlie, zi-
rytowana, że jeszcze nie wyszli z jej domu, a on już podejmuje za nią decyzję.
Spróbowała zażartować: ‒ Wypijesz więcej kawy?
‒ Nie ‒ powiedział z silnym włoskim akcentem, choć było to jedno słowo. – Za-
czekam tutaj.
Był denerwujący i przypomniała sobie, co powiedział o nim Sebastian, gdy kie-
dyś rozmawiali o jego nowym przedsięwzięciu. „To mężczyzna, który wie, czego
chce, i pokonuje wszystkie przeszkody”. Alessandro chciał, by była na premie-
rze. To było oczywiste. Ale czemu? Czy zepsuła mu plany, dyktując własne wa-
runki? Miała taką nadzieję. Najwyższy czas, by nauczył się, że nie może mieć
wszystkiego.
‒ Doskonale. Spakuję się tak szybko, jak będę mogła.
Chciała przejść koło niego, a on odsunął się, robiąc miejsce. Na tyle szerokie,
żeby sprawić wrażenie, że nie chce być koło niej, ale pożądanie w jego oczach
przekazywało zupełnie inną wiadomość.
‒ Nigdzie się nie wybieram, cara.
Jedwabista miękkość jego głosu podszyta była namiętnością, która rezonowała
w jej ciele. Złapała się framugi, jakby tylko dzięki temu mogła utrzymać równo-
wagę.
‒ Nie spodziewam się niczego innego po mężczyźnie takim jak ty.
Zanim zdążył odpowiedzieć, uciekła, wbiegając po schodach do pokoju i dając
się ponieść podnieceniu na myśl o podróży. Zatrzymała się na chwilę. Gdy praco-
wała dla zespołu Sebastiana, zawsze cieszyła się na myśl o locie, ale nigdy tak
przystojny mężczyzna nie był jednym z powodów tej radości. Dalej nie jest, upo-
mniała się. Szybko się przebrała i delikatnie umalowała. Potem, z wyuczoną
szybkością i sprawnością spakowała małą torbę, która miała starczyć na kilka
dni we Włoszech. Resztę potrzebnych rzeczy kupi na miejscu. Gdy wróciła do
kuchni i zobaczyła wyraz zaszokowania na jego twarzy, uśmiechnęła się. Nie
spodziewał się tego. To pokazywało przynajmniej, że nie wiedział o niej wszyst-
kiego.
‒ Masz paszport?
Mówił z mocnym akcentem. Przysunął się do niej, by wziąć torbę. Jego palce
musnęły jej, gdy podawała mu bagaż, i poczuła gorąco. Spojrzała na niego i zaru-
mieniła się. Wydało jej się, że w jego oczach dostrzegła to samo pożądanie, któ-
re czuła ona. Czy to dostrzegł? Poznał?
Miała nadzieję, że nie. Odkąd pierwszy raz spojrzeli sobie w oczy, czuła silne
przyciąganie. Z każdą minutą rosło, ale nie mogła sobie na nic pozwolić. To było-
by nielojalne wobec Sebastiana. Cokolwiek się stało tamtej nocy, to był jego biz-
nesowy partner. Zawahała się. Czy da radę? Czy powinna jechać z tym mężczy-
zną? Pożądanie, które w niej budził, kontrastowało mocno z gniewem, który czu-
ła po śmierci brata. Ciągle uważała, że to Sandro przyczynił się do wypadku.
Musiała o tym pamiętać.
To było trudniejsze, niż się spodziewał. Sandro zabrał torbę od Charlie, pa-
trząc na nią z uznaniem. Obcasy, obcisłe beżowe dżinsy, biała bluzka i ciemno-
brązowa marynarka. Szykowna. Elegancka. Zupełnie niepodobna do rozczo-
chranej ogrodniczki, którą spotkał po przyjeździe. Teraz przypominała kobietę,
którą widział w telewizji, gdy promowała zespół Sebastiana. Kobietę, którą co-
raz bardziej podziwiał i którą tak zachwalał jej brat. Nie myśl o tym, nakazał so-
bie. Odepchnął myśli o Charlie, skupiając się na zachowaniu biznesowej, profe-
sjonalnej atmosfery. Patrzył, jak wyciąga paszport z szuflady.
‒ Powinnam dać znać sąsiadce, że wyjeżdżam.
Zmarszczył brwi, niepewny, co to znaczyło.
‒ Dlaczego?
‒ Dopilnuje wszystkiego, będzie podlewać ogródek.
Podniosła telefon i zaczęła szybko stukać w ekran.
Ta troska o ogród, naprawdę. To nie pasowało do wizerunku szykownej damy,
którą znał z mediów. Czy ta chatka, ten ogród były ucieczką od histerii, w który
wpadły media? Wiedział wiele o potrzebie ucieczki. W swoim życiu przetrwał
dwie takie historie.
‒ Rzuciłaś karierę, żeby zostać ogrodniczką?
Odwróciła się do niego, wkładając telefon do torebki.
‒ Czemu to takie szokujące?
‒ Sebastian nigdy nie wspominał, że cię to interesuje.
‒ Zawsze lubiłam zajmować się ogrodem, ale nie chciałam zmieniać swojego
życia przed wypadkiem Sebastiana. – Spojrzała na niego, poważna i skupiona. –
Jego śmierć wszystko zmieniła. To dlatego chcę wiedzieć, co wtedy zrobił. Mu-
szę zrozumieć, jak do tego doszło.
Każde słowo podszyte było oskarżeniem, nie pozostawiając wątpliwości, że to
jego winiła. Tylko jej ojciec znał prawdę i nalegał, by córka nigdy jej nie poznała.
Myśl o Sebastianie uspokoiła go, ale potrzeba, by wszystko wyznać, by oczyścić
swoje imię w jej oczach, była przytłaczająca. Jednak nie robił tego dla siebie, tyl-
ko dla przyjaciela. Zapamięta to, gdy znów pojawi się pokusa, by porozmawiać
z nią szczerze. Nie mógł tego zrobić. Przywiodły go tu honor i obietnica złożona
członkom jej rodziny. Tak powinno zostać.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zmierzchało, gdy samochód zatrzymał się przed biurem Alessandra, a Charlie
po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła miejsce, o którym tyle opowiadał jej
brat. Zawsze był pełen podekscytowania i dumy, gdy opowiadał o fabryce Rosel-
li, warsztatach i torze testowym. Poczuła również smutek. To tu Sebastian spę-
dził swoje ostatnie tygodnie, a ona nie była częścią jego życia, bo była zbyt zaję-
ta własną karierą. Nie przyjechała na jego zaproszenie. Wysiadła z samochodu
i spojrzała na budynki, żałując tego gorzko.
‒ Powinnam tu być, gdy mnie o to prosił – powiedziała miękko, zdziwiona, gdy
Alessando odpowiedział:
– Sebastian zawsze liczył, że kiedyś tu przybędziesz.
Jego głos był delikatny, czuła, że jej nie ocenia. Położył dłoń na jej plecach.
Wciągnęła gwałtownie powietrze, nie panując nad uczuciami. Wspomnienia
o Sebastianie mieszały się z pożądaniem, które budził w niej Alessandro. Do
tego dochodziło poczucie winy. Jak mogła w ogóle o tym teraz myśleć? Szybko
zdusiła w sobie to uczucie.
‒ Powinnam była to zrobić.
Jej głos był łamiącym się szeptem pełnym emocji. Stała obok niego w ciepłym
wieczornym powietrzu, bezbronna i obnażona, jakby była naga. Była pewna, że
widzi nie tylko jej skórę, ale i duszę. Przeszedł przez szklane drzwi i wstukał
swój kod dostępu, zdejmując dłoń z jej pleców, co pozwoliło jej znów zebrać my-
śli. Sądząc po dreszczu, który przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, potrzebowała
tego. Bardzo.
‒ Czemu zatem nie przyjechałaś? – spytał, otwierając drzwi i przytrzymując je
przed nią, a w jego głosie dało się słyszeć leciutkie oskarżenie.
‒ Byłam zbyt zajęta. Wiesz, jak bywa pod koniec sezonu wyścigowego.
Zobaczyła, jak zaciska zęby i patrzy na nią sceptycznie, co wywołało u niej ru-
mieniec wstydu. Nie powiedziała, że jedną z przyczyn było też to, że Sebastian
ciągle usiłował ją wyswatać. Często przekomarzał się z nią przez telefon, że
znajdzie dla niej idealnego partnera. Powinna była przyjechać. Chciała, ale czuła
się odrzucona. To całe nowe życie, które prowadził jej brat. Zawsze byli blisko,
a gdy spotkał Alessandra, wszystko zmieniło się w ciągu jednego wieczoru. Cie-
szyło ją, że odkrył coś, co tak go pasjonuje; nie spodziewała się po prostu, że to
odciągnie go od niej tak daleko i fizycznie, i emocjonalnie. Wzruszyła nonsza-
lancko ramionami, ale wiedziała, że ją osądza. Niemal słyszała jego słowa oskar-
żające ją o samolubność i zareagowała, jakby naprawdę je wypowiedział.
‒ Nie wiedziałam, że mamy tak mało czasu…
Stanęła w półmroku dużego holu. Jego twarz zmieniła się we wściekłą maskę,
jakby jej słowa uderzyły go w twarz. Czy miał poczucie winy? Czy żałował? Czy
chciałby cofnąć czas, by coś zmienić? Postąpił ku niej, a ona żałowała, że wokół
nich jest tak ciemno, potrzebowała światła, które zmniejszyłoby napięcie zwią-
zane z obecnością kogoś, kto tak ją podniecał i denerwował. Widać było, że wal-
czy ze sprzecznymi emocjami, a on spojrzał na nią uważnie.
‒ Z jakąkolwiek winą się zmagasz, Charlotte, nie musisz dokładać jej do tego,
co czuję.
Jego głos obniżył się, a gniew czaił się pod powierzchnią spokoju niczym wąż
czekający na atak. Górował nad nią w słabym świetle jak drapieżnik, ale ona nie
zamierzała być jego ofiarą.
‒ Mówiąc to, sam przyznajesz się do winy.
Wyminęła go. Godziny spędzone w samolocie, a potem w samochodzie, gdy
mogła wszystko przemyśleć w spokoju, sprawiły, że jej temperament odżył.
Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały, a jego oczy lśniły twardym blaskiem.
Napięcie między nimi było niemal nie do zniesienia, gdy po jej pełnych wściekło-
ści słowach zapadła cisza. Słyszała jedynie swoje bijące serce i przyspieszone
pulsowanie tętna. Powinien napędzać ją gniew, ale gdy zbliżył się do niej, poczu-
ła łaskotanie w żołądku i zrozumiała. To było pożądanie. Coś, czego nie chciała
czuć. Nie teraz i nie wobec niego. Podszedł jeszcze bliżej, górując nad nią. Spoj-
rzała na niego, chciała się wydawać nieustraszona, ale bała się, że zauważy, jaki
ma na nią wpływ. Czy słyszał bicie jej serca? Czy zauważył, jak nierówno oddy-
cha?
‒ Niebezpieczne słowa, cara. – Każde słowo było miękkie i niskie, jak mrucze-
nie kota, ale wyczuła w nim napięcie, zimne oddzielenie się od emocji, które się
w niej kotłowały. Był niczym tygrys szykujący się do skoku.
‒ Jestem tu, żeby zobaczyć, nad czym pracował Sebastian ‒ powiedziała, pró-
bując się uspokoić, i podeszła w stronę schodów. – Czy możemy zatem to zrobić?
Potem chciałabym się zameldować w jakimś hotelu.
Nie czekała na jego odpowiedź, nie spojrzała na jego twarz, ale każdy nerw jej
ciała mówił jej, że ją obserwował. Miała wejść po schodach, gdy światło zalało
całe pomieszczenie, a ona zamrugała i odwróciła się ku niemu. Gładkie, czyste
linie wnętrza były dokładnie takie, jak sobie wyobrażała i, nie mogąc się po-
wstrzymać, rozejrzała się, jednocześnie próbując zignorować mężczyznę, który
stał na środku na marmurowej posadzce, i tę męską siłę, która z niego biła.
‒ Tędy – powiedział i minął ją, stojącą na schodach, zostawiając za sobą smu-
gę piżmowego zapachu. – Pojedziemy windą.
Przygryzła wargę, czując niepokój. Czy była gotowa? Wiedziała, że nie, ale
musiała to zrobić, inaczej nigdy nie upora się z żałobą. Uświadomiła sobie, że
Alessandro na nią patrzy, czekając, aż wejdzie do windy.
‒ Nie musimy tego robić dziś.
Czyżby usłyszała w jego głosie autentyczną troskę? Spojrzała mu w oczy
i wszystko wokół zawirowało. Spuściła wzrok. Nie ma czasu na omdlenie. Nigdy
się tak nie czuła, nigdy nie słabła od momentalnego zauroczenia. Czemu więc te-
raz? I to z nim?
‒ Ale chcę tego – powiedziała szybko, wchodząc do windy. – Po prostu się tego
nie spodziewałam. Dzisiejszy dzień, dopóki się nie pojawiłeś, był jak każdy inny…
‒ Głos jej zamarł i spojrzała na swoje dłonie, nagle zainteresowana niepomalo-
wanymi paznokciami.
‒ Powinienem się z tobą najpierw skontaktować, ale nie sądziłem, że mnie
przyjmiesz.
Jego głos był spokojny i tak rzeczowy, że zerknęła na niego. Wydawał się nie-
poruszony sytuacją.
‒ Nie powinnam była. – Posłała mu uśmiech, a sądząc z wyrazu jego twarzy,
nie umknął mu sarkazm. – Nie powinnam tu w ogóle przyjeżdżać.
Drzwi windy otworzyły się wprost na przestronne biuro, a jej wzrok przycią-
gnęła przeszklona ściana, przez którą widać było olśniewający widok panoramy
Mediolanu. Mimo że była rozgniewana, zauważała jednak każdy szczegół wy-
stroju tego pięknego wnętrza. Powinna myśleć o Sebastianie, skupić się na tym,
co tu robił, a nie z kim pracował.
‒ Grazie. – Głębia jego głosu rozpraszała ją i gdy zatrzymała się, by spojrzeć
na miasto, zobaczyła jego odbicie w szybie, zobaczyła, że stoi za nią i przesuwa
się ku niej.
‒ Za co? – W odbiciu napotkała jego spojrzenie i poczuła napięcie. Wiedziała,
że w każdej chwili może się złamać.
‒ Za szczerość. Za powiedzenie, że nie chciałaś mnie widzieć.
Wzruszył nonszalancko ramionami. Mogła tylko na niego patrzeć. Potem po-
czuła głęboki zawód. Tak naprawdę to nic dla niego nie znaczyło. Chodziło tylko
o wizerunek marki Roselli i premierę nowego samochodu.
‒ Nie mam powodu, żeby ukrywać, że pana nie lubię, panie Roselli.
Kłamczucha! ‒ powiedziała w myślach. Nie żywiła do niego takich uczuć. A po-
winna. Pożądanie, które czuła, walczyło z tym, że ciągle obwiniała go za śmierć
Aleksandra. Czy powinna uwierzyć w jego zapewnienia, że wypadek był przy-
padkową tragedią?
‒ Nie lubisz. Czy to nie zbyt mocne słowo? – Przysunął się nieznośnie blisko,
patrząc jej w oczy w odbiciu w szybie.
Musiała to przerwać, cokolwiek by to było. Między nimi pogłębiało się uczu-
cie, którego nie kontrolowała i nie podobało jej się to. Czy aby na pewno?
‒ Och, bardzo cię nie lubię, Alessandro. ‒ Odwróciła się, szepcząc cicho. Kogo
przekonywała? ‒ A w tej chwili nie mam pojęcia, co tu w ogóle robię.
Jego oczy stały się ciemniejsze niż nocne niebo, a ich głębia hipnotyzowała.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Siła jego spojrzenia w odbiciu była tak in-
tensywna, czuła pochłaniający ją ogień, to było zbyt wiele.
‒ Jesteś tu, cara, bo nie mogłaś się powstrzymać. – Jego głos był głęboki
i miękki, zniewalający każdy pobudzony nerw jej ciała. – Bo musiałaś to zrobić…
Dla Sebastiana.
Na dźwięk imienia brata oszołomienie, które czuła, zniknęło jak za zaklęciem,
niczym poranna mgła. Znów widziała wszystko ostro, była skupiona. Była tu dla
Sebastiana – musiała o tym pamięta – albo ulegnie uwodzicielskiemu urokowi
najgorszego z mężczyzn.
‒ Właśnie. – Spojrzała mu w oczy i dostrzegła moment, w którym ich kolor
zmienił się w lśniącą czerń. – Chciałabym więc zobaczyć, gdzie pracował i co ro-
bił.
Alessandro nie mógł się ruszyć, oszołomiony intensywnością tego, co właśnie
między nimi zaszło. Przez ostatnie parę tygodni myśl o kontakcie z siostrą Seba-
stiana irytowała go, dlatego odwlekał tę podróż tak długo, jak mógł. Ale, czego-
kolwiek się spodziewał po ich spotkaniu, na pewno nie było to pożądanie, które
krążyło wściekle w jego żyłach. Jeśli byłaby to inna kobieta, zareagowałby na tę
potrzebę; pocałowałby ją i doświadczył namiętności, która go napędzała, która
tylko czekała, by stać się rzeczywistością.
‒ Si, così. – Pokazał jej, by poszła za nim. Nie mógł pozbierać myśli i odrucho-
wo mówił po włosku, a to wcześniej mu się nie zdarzało.
‒ Dziękuję.
To słowo było tak uwodzicielskie, tak miękkie, że zamarł. Zwalczył pokusę
przyciśnięcia swoich ust do jej pełnych warg. Na szczęście odsunęła się na tyle
daleko, by mu przypomnieć, co powinien, a czego zdecydowanie nie powinien ro-
bić. Ruszył przez pokój, opierając się pokusie, by spojrzeć w okno i dostrzec jej
śledzące go odbicie. Nie musiał tego robić. Jego ciało mu to mówiło; nawet gdy-
by nie słyszał kroków na posadzce, wiedziałby, że tam była.
‒ Tu pracował Sebastian.
Przeszedł przez drzwi na końcu biura i wszedł do pokoju, który zajmował jej
brat, a jego brak po raz kolejny uderzył go boleśnie. Na ścianie nadal wisiał
pierwszy rysunek samochodu, który stworzył Sebastian. Sandro poczuł coś na
kształt winy. Powinien przywieźć tu Charlie wcześniej, a nie czekać do ostatniej
chwili. Powinien to zrobić dawno temu.
Charlie przeszła koło niego i poczuł zapach jej perfum. Momentalnie znów
znalazł się w jej ogrodzie, wśród słodkich zapachów angielskiego lata. Jej urywa-
ny oddech przywrócił go do rzeczywistości.
‒ To właśnie robił?
Stała koło biurka, opuszkami dotykając zarysu samochodu na kartce. Zauwa-
żył, że jej dłoń lekko drży, a gdy spojrzała na niego, w jej oczach dostrzegł waha-
nie i panikę. Miał dziwne wrażenie, że coś zgniata jego serce.
Si. – Miał tak zaciśnięte gardło, że nie mógł powiedzieć nic więcej, boleśnie
świadom, że zakłóca jej żałobę.
‒ Co jeszcze? – W jej oczach dostrzegł łzy i napięcie w jego sercu wzrosło.
Wdzięczny za odwrócenie uwagi, podszedł do biurka i otworzył laptop, odwra-
cając go do niej i zerkając na nią. Jej piękna twarz była blada, miała szeroko
otwarte oczy i przypominała mu przerażoną gołębicę.
‒ Znajdziesz tu dużo zdjęć, jak również wszystko, co stworzył w programie
graficznym.
Zawahała się, a on zastanawiał się, czy to nie za wiele. Patrzyła na niego, gdy
otwierał zdjęcia i pokazywał je po kolei. Powoli wyciągnęła rękę, dotykając pal-
cem ekranu. Widział, jak jej oczy ciemnieją, gdy patrzyła na fotografię Sebastia-
na siedzącego za kierownicą prototypu, i zaklął w duchu. Czy nie mógł wybrać
bardziej odpowiedniego zdjęcia na początek?
‒ Kiedy je zrobiono? – Głos się jej łamał. Przełknęła głośno, próbując po-
wstrzymać łzy, i po raz pierwszy chciał, żeby się rozpłakała. Musiała to z siebie
wyrzucić.
Nie podobała mu się odpowiedź, której musiał jej udzielić.
‒ Dzień przed wypadkiem.
Zachowanie spokoju wymagało od niego wielkiego wysiłku, ale nawet w jego
uszach te słowa brzmiały zbyt zimno. Przyglądał się obrazowi, zaszokowany, bo
dostrzegł w oczach Sebastiana błysk zaniepokojenia. Czy ona też to dostrzegła?
Spojrzała na niego i jej łzy zamieniły się w skrzące diamenty. Zanim pomyślał
o konsekwencjach, obszedł biurko i wziął ją w ramiona. Przyjęła ukojenie, które
oferował, bez chwili wahania i schowała twarz w dłoniach, przyciskając czoło do
jego piersi, podczas gdy wstrząsały nią spazmy szlochu.
‒ Dio mio. To dla ciebie za wiele.
Chciał zacisnąć pięści, ale zamiast tego położył ręce na jej plecach, głaszcząc
je, i przyciągnął ją bliżej.
‒ Nieprawda – usłyszał zduszone słowa.
‒ A jednak, cara – uspokajał ją, tak jak robił to wielokrotnie z siostrą, gdy do-
rastali. Ale to nie była jego siostra. Tej kobiety pożądał każdą cząstką ciała.
‒ Powinnam, powinnam…
Łkanie nie pozwoliło jej dokończyć, a on bez zastanowienia pochylił się i przy-
cisnął wargi do jej włosów. Zamarła momentalnie w jego ramionach, a on za-
mknął oczy, wspominając czasy, gdy sądził, że jego życie jest idealne. Odepchnął
przytłaczającą świadomość, że nie udało mu się być mężczyzną, którego potrze-
bowała jego żona, uniósł podbródek i zaczerpnął powietrza. Zadawało mu się,
że tulił płaczącą Charlie przez całą wieczność, a każdy szloch przenosił jej ból
na niego, zwiększając poczucie winy, że nie było go na miejscu tej nocy, gdy Se-
bastian zdecydował się znów wypróbować samochód. Dostrzegłby euforię pod-
budowaną alkoholem i narkotykami i miałby szansę go powstrzymać. To odkry-
cie wciąż go szokowało. Jak mogli pracować tak blisko tyle miesięcy, a on nie za-
uważył, że Sebastian miał takie problemy?
Pochylił głowę i raz jeszcze pocałował czubek jej głowy, chcąc ukoić ich oboje.
Ale gdy trzymał ją mocno, szepcząc po włosku uspokajające słowa, wiedział, że
musi przestać, musi ją puścić. Czuł szok, gdy przyznał, że chciałby być dla niej
kimś więcej niż ramieniem, na którym się mogła wypłakać. Na szczęście wes-
tchnęła przeciągle i przestała ronić łzy. Spojrzała na niego, byli ze sobą tak bli-
sko, że mogliby być kochankami. Bez wysiłku mógłby ją pocałować, ale jej na-
znaczone wilgocią łez policzki przypomniały mu z całą mocą, dlaczego tu przyje-
chali.
‒ Powinnam to była zrobić dawno temu – powiedziała nieco spokojniej, choć
po płaczu nadal niepewnie.
‒ Płakałaś po raz pierwszy od jego śmierci? – Odsunął się nieco, patrząc nie-
dowierzająco, jak wyraz jej twarzy mięknie, pozbywając się tego strasznego
bólu.
Uśmiechnęła się do niego i potaknęła.
‒ Dziękuję – szepnęła ledwie słyszalnie i zamrugała ponownie, gdyż z oczu
znowu pociekły jej łzy. Potarła ostro jeden policzek, a on, zanim się zastanowił,
co robi, delikatnie otarł jej twarz.
Wszystko zmieniło się w tej chwili. Nagle byli zamknięci w wibrującym koko-
nie napięcia. Nie mogąc się powstrzymać, ujął jej twarz w dłonie, czuł ciepłą
i wilgotną od płaczu skórę. Jej zielone oczy napotkały jego, a smutek i żałoba
mieszały się w nich z czymś zupełnie innym, z nieprzyzwoitym pożądaniem.
‒ Prego.
Na usta cisnęła mu się naturalna odpowiedź, a jego głos był niski i chrapliwy.
Nie mógł znieść jej wzroku, ale nie potrafił również zerwać tej łączącej ich nici.
Zamknęła oczy i przytuliła policzek do jego dłoni. Instynkt wziął górę i zaczął
głaskać jej twarz, po czym wsunął palce w jej włosy, których jedwabista mięk-
kość była niemal nieodparta. Chciał ją pocałować, pochylić się i zasmakować
tych pełnych ust.
Przytulił ją mocniej i otworzyła oczy. Patrzyła na niego przez wieczność, oddy-
chając szybko i płytko. W uszach huczało mu tętno, gdy patrzył, jak zieleń jej
oczu zmienia się, aż zamigotało w nich od brązu, który przypominał mu jesienne
liście. Pragnął jej. Tylko o tym mógł myśleć w tej chwili. Nic innego nie było
ważne. Przysunęła się do niego, zamykając oczy, a potem jej usta spotkały jego.
To był delikatny pocałunek, na początku pełen wahania, ale, gdy przyciągnął ją
bliżej, z dłonią zaplątaną w jej długie włosy, pogłębił się, stał się czymś więcej.
Nie powinien tego robić, ani teraz, ani nigdy.
Kręciło jej się w głowie i wiedziała, że nie powinna całować go w ten sposób,
wiedziała, że to oznacza tylko komplikacje, ale potrzeba, by poczuć jego usta na
swoich, była przytłaczająca. Jej zmysły oszalały, ciało odpowiadało na niego każ-
dym nerwem. W jej ciele eksplodował ogień i jak przyciągnięta magnesem przy-
lgnęła do niego. Zacisnął rękę na jej plecach, przyciągając bliżej, a jego palce
przeczesały jej włosy, trzymając głowę pod idealnym kątem, podczas gdy ich ję-
zyki poruszały się w cudownym tańcu. Objęła jego szyję, pogłębiając pocałunek,
ale ledwo stała, tak zmiękły jej kolana. Nigdy nie zaznała takiego pocałunku, tak
elektryzującego, tak cudownego.
Nagle, z siłą, która niemal zbiła ją z nóg, puścił ją i położył dłonie na ramio-
nach, odpychając ją od siebie. Była tak zaszokowana, że nie wiedziała, co powie-
dzieć, nawet gdy uspokoiła oddech na tyle, że była do tego zdolna. W jego
oczach widziała wzburzenie, a z jego ust popłynął potok słów po włosku. Nie
znała tego języka i nie wiedziała, co powiedział, ale mowa jego ciała nie pozosta-
wiała wątpliwości. Nie podobało mu się i nie chciał tego pocałunku. Czemu więc
ją zachęcał? Czy to była gra?
‒ To nie powinno się wydarzyć!
Zmusiła się, żeby stać prosto, mimo że nogi miała jak z waty, a w jej wnętrzu
nadal szalał ogień.
‒ A żebyś wiedziała. – Wyrzucił ręce w górę, odwrócił się i wychodząc ener-
gicznie z biura, powiedział: – To nie może się stać między nami, przenigdy.
Poczuła się zraniona, ale twardo patrzyła na niego, nie pozwalając się przytło-
czyć. Nie chciał jej pocałunków, to trudno.
‒ Nie sądziłam… ‒ wyszeptała. – Nie wiedziałam, co robię.
Zmrużył oczy, stojąc na drugim końcu biura.
‒ Najwyraźniej. Czas, żebyśmy stąd wyszli.
‒ Nie… ‒ spanikowała, ale jej zawstydzenie spowodowane jego niechęcią
zniknęło. ‒ Jeszcze nie skończyłam.
‒ Na dziś tak. – Jego głos był twardy, zupełnie inny niż ten, którym ją koił jesz-
cze chwilę temu. – Zostaniesz u mnie na noc.
‒ Z tobą? – wykrztusiła, nie zastanawiając się, jak to zabrzmiało.
‒ Jesteś rozbita, zachowujesz się irracjonalnie. Nie mogę cię zostawić samej
w hotelu, nie dziś.
Te stanowcze słowa nie pozostawiały miejsca na dyskusję, a, prawdę mówiąc,
nie miała też na nią siły. Ostatnie dwanaście godzin było karuzelą. Od chwili, gdy
pojawił się w jej ogrodzie, w jej życiu zaczął się kompletny chaos.
‒ Zamów mi taksówkę do hotelu w mieście.
Udając brawurę, której nie czuła, podeszła do niego, ale nie ruszył się, by opu-
ścić biuro. Zamiast tego spojrzał na nią zimnym, odległym spojrzeniem.
‒ Sebastian miał rację.
Szorstkość jego głosu sprawiła, że spojrzała mu w oczy. Zła, że wspomniał
o jej bracie, spytała:
‒ A co to miało znaczyć?
W kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
‒ Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje, Charlotte Warrington.
‒ Masz tupet – powiedziała, uśmiechając się do niego.
‒ Sì.
Wzruszył ramionami i odwrócił się, zostawiając ją zaszokowaną z szeroko
otwartymi oczami. Gdyby miała choć trochę zdrowego rozsądku, wyszłaby z po-
mieszczenia, zamówiła taksówkę na lotnisko i wróciła do domu. Ale w tej chwili
chciała tylko desperacko szansy, by uzyskać odpowiedzi na pytania, które ina-
czej nie dadzą jej spokoju do końca życia. Problem tkwił w tym, że odpowiedzi
na nie mógł udzielić tylko mężczyzna, którego winiła za śmierć brata, na które-
go właśnie się rzuciła, całując go z namiętnością, jakiej nigdy dotąd nie zaznała.
‒ Nigdzie z tobą nie pójdę, zwłaszcza po tym, co właśnie zaszło.
Odwrócił się tak nagle, że niemal na niego wpadła. Znowu znaleźli się niebez-
piecznie blisko siebie.
‒ Czy muszę ci przypominać, cara, że to ty mnie pocałowałaś?
Zapłonęły jej policzki, gdy seksowny tembr jego głosu niemal popieścił jej cia-
ło, rozpalając na nowo ogień między nimi.
‒ To ‒ syknęła – była pomyłka, która się już nie powtórzy.
‒ Va bene! – Jego spojrzenie na chwilę spoczęło na jej ustach. – W takim razie
nie ma niebezpieczeństwa związanego z twoim noclegiem w moim mieszkaniu.
‒ Niebezpieczeństwa? Sprawiasz, że czuję się jak drapieżnik.
Coraz bardziej ją złościł. Może hotel to najlepsza opcja, ale uświadomiła so-
bie, że nie chce być teraz sama. Nie po tym, co przeszła w tym krótkim czasie,
od kiedy wpadł z impetem w jej życie. Jej jedynym możliwym towarzystwem był
teraz Alessandro Roselli. Uniósł brwi, a w jego oczach zobaczyła upokorzenie.
Nie wycofała się.
‒ Czemu tego chcesz? Czemu to takie ważne, żebym była na premierze?
Wskazała na pokój, zerkając znów na szkic na ścianie.
‒ Jak już wyjaśniałem, złożyłem twojemu bratu obietnicę. Pragnę jej dotrzy-
mać.
Podszedł znów do windy.
‒ Tędy, cara.
Charlie nie mogła pozbyć się uczucia, że wygrał. Co dokładnie, tego nie wie-
działa, ale tak było. Jedną noc w jego mieszkaniu uda jej się przeżyć, prawda?
Załatwi sobie pokój w hotelu w Mediolanie tak szybko, jak to możliwe, a gdy tyl-
ko premiera dobiegnie końca, będzie mogła wrócić do swojej chatki i spokojne-
go, bezpiecznego życia. Tego, które prowadziła od wypadku Sebastiana. Na
myśl o tym poczuła ulgę.
Alessandro zamknął drzwi wejściowe i obserwował, jak Charlie wchodzi do
otwartego salonu. Nie powiedziała ani słowa, odkąd opuścili biuro, ale pomimo
tego czuł, że napięcie między nimi ciągle rosło. Tak bardzo, że teraz żałował już,
że ją tu zaprosił i przywiózł.
‒ Pokój gościnny jest gotowy – powiedział sztywno, próbując stworzyć między
nimi formalną barierę, bo nigdy bardziej jej nie potrzebował niż przy tej kobie-
cie.
‒ Dziękuję – powiedziała miękko.
Obchodziła apartament, oceniając dzieła sztuki, które zebrał przez ostatnie
lata, chłonąc każdy szczegół z badawczą miną. W mieszkaniu nie było nic nowo-
czesnego, od okazałej fasady starego budynku po wystawne wnętrze. Było kom-
pletnym przeciwieństwem biura, które właśnie opuścili – i tak właśnie miało być.
To była kryjówka prawdziwego Alessandra. Podeszła do drzwi balkonu i spojrza-
ła w dół, na zatłoczone ulice Mediolanu. Wykorzystał ten moment, by uspokoić
pożądanie, które pulsowało w nim podczas podróży z biura. Od chwili, w której
jej usta dotknęły jego, coś się zmieniło i bał się, że nieodwracalnie.
‒ Chcesz coś do jedzenia albo do picia?
Grzeczne pytanie dało mu na tyle dużo czasu, by odzyskać kontrolę i wprowa-
dzić do atmosfery tego wieczoru odrobinę normalności. Spojrzała na niego.
‒ Nie, dziękuję. Jestem zmęczona. To był niespodziewanie intensywny dzień,
a jutro muszę być wypoczęta.
‒ Jak to? – wyrwało mu się i zmarszczył brwi.
‒ Normalnie, pewnie jest mnóstwo pracy przed premierą, a ja muszę się wiele
dowiedzieć.
Wyglądała na całkowicie skupioną, ale determinacja w jej głosie obudziła
w jego głowie ostrzegawcze sygnały.
‒ Masz rację.
Odwrócił się i ruszył z jej niewielkim bagażem w kierunku apartamentu go-
ścinnego. Jemu również przyda się mocny sen, ale wątpił, by dziś dobrze spał.
Jego ciało wciąż pragnęło jej dotyku, pocałunków. Zacisnął mocno dłoń na rączce
torby. Złożył obietnicę Sebastianowi i dotrzyma jej, choćby nie wiem co. Myśl
o przyjacielu, który był również jego partnerem biznesowym, przypomniała mu,
że to on jako ostatni mieszkał w tym apartamencie. Odepchnął poczucie winy.
Sebastian z nim mieszkał. Jak mógł nie zauważyć jego problemów? Powinien był
dostrzec jego kłopoty, rozszyfrować jego problemy. Teraz tego nie zmieni, ale
może nie dopuścić, by jego ukochana siostra poznała prawdę. Zatrzymał się
w wejściu i spojrzał na nią.
‒ Twój brat tu mieszkał. Wiedziałaś o tym?
‒ Nie. – Patrzyła na niego zmieszana. – Nie rozumiem. Szukał czegoś do wy-
najęcia.
‒ To prawda. – Otworzył drzwi i poprowadził ją do środka, rozglądając się.
Nie było śladów po obecności kogokolwiek w tym pokoju.
– To było rozsądne wyjście. Pracowaliśmy wspólnie nad projektem.
‒ Czy wyprowadził się przed wypadkiem, czy to ostatnie miejsce, gdzie miesz-
kał?
Bał się tego pytania.
‒ Mieszkał tu cały czas.
‒ A jego rzeczy?
‒ Odesłałem je twojemu ojcu.
Rozejrzała się po pokoju, wodząc wzrokiem od wielkiego łóżka do ciemnej sta-
rej szafy, jakby nie do końca mu wierzyła.
‒ Rozumiem.
Zapadła cisza tak ciężka, że chciał powiedzieć cokolwiek, byle ją przerwać.
Ale co jeszcze miał powiedzieć? Dotychczas wszystkie jego słowa przynosiły jej
tylko ból.
‒ Mam jeszcze jeden pokój. Mniejszy, ale jeśli wolisz…
Potrząsnęła głową, a światło rozświetliło brązowe tony w jej ciemnych wło-
sach.
‒ Proszę, chciałabym tu zostać.
Teraz naprawdę zastanowił się, czy jasno dziś myśli. Nie tylko ją pocałował,
odpowiedział na zaproszenie, jakie wysłały jej kuszące usta, ale umieścił ją
w tym samym pokoju, w którym mieszkał Sebastian. Obietnica, że zajmie się
Charlie, że zaangażuje ją w projekt, stawała się z każdą minutą coraz trudniej-
sza. Podobnie jak ukrywanie przed nią prawdy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
‒ Wyspałaś się?
Grzeczne pytanie Alessandra wyrwało Charlie z rozmyślań, gdy zasiedli oboje
do śniadania. Koszula i dżinsy, które miał na sobie, idealnie opinały jego ciało.
Walczyła o utrzymanie myśli w ryzach – powinna się skupić na bracie i samocho-
dzie, który miała pomóc prezentować. Myślenie o przystojnym Włochu, którego
pocałowała zeszłego wieczoru, nie pomoże jej ani trochę, zmusiła się więc, po-
dobnie jak on, do trzymania na wodzy swoich uczuć.
‒ Tak, dziękuję – odpowiedziała, pijąc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy.
Spanie w pokoju, w którym mieszkał Sebastian, miało jej pomóc, ale tak się nie
stało. Wywarło wręcz odwrotny skutek. Przez większość nocy roniła łzy, opłaku-
jąc swego brata, znajdując w końcu ujście dla żałoby, w której była od śmierci
Sebastiana, co nieco jej pomogło. Ciągle jednak nie pozbyła się myśli, że to Ales-
sandro ponosi winę za ten wypadek i że coś przed nią ukrywa.
Spojrzał na nią nieco zbyt długo. Była świadoma ciemnych sińców pod oczami,
które zdradzały mu, że nie spała dobrze. Na szczęście Sandro był zbyt dobrze
wychowany, by o tym powiedzieć.
‒ Jest parę rzeczy, które muszę zrobić dziś po południu w związku z przygoto-
waniami do premiery, ale rano możemy iść do biura albo na tor.
Tor testowy. Te słowa cofnęły ją do czasów, gdy spędzała tam cały czas, z bra-
tem bądź ojcem u boku. To tam nauczyła się prowadzić samochody wyścigowe,
ku zgorszeniu matki.
‒ Chciałabym zobaczyć samochód – powiedziała ostrożnie. – Wydaje mi się,
jakbym wieki nie była na torze.
Tęskniła za dreszczem ekscytacji, jakie gwarantowało to miejsce. Jej ogród,
w którego bezpiecznym schronieniu była szczęśliwa, nagle wydał jej się ograni-
czeniem.
‒ Sì – powiedział, odstawiając pusty kubek. – Sebastian powiedział, że to było
ważną częścią również twojego dzieciństwa.
Spojrzała na sok, nie mogąc znieść intensywności jego spojrzenia. Sprawiało,
że czuła się bezbronna, czego teraz nie chciała.
‒ Spędzałam tam mnóstwo czasu. Uwielbiałam to.
‒ Co myślała o tym twoja matka? – To pytanie przypomniało jej pytania, które
często jej zadawano, gdy była nastolatką.
‒ Nie miała zastrzeżeń co do Sebastiana.
Charlie zawahała się i spojrzała na przystojną twarz Alessandra, momentalnie
tego żałując. Wydawało się, że jest zrelaksowany, ale coś było nie tak. Przypomi-
nał jej wielkiego kota, który łudzi ofiarę, że jest bezpieczna. W każdej chwili
mógł zaatakować i dostać dokładnie to, czego chciał, z precyzyjną dokładnością.
‒ Wyczuwam „ale – powiedział miękko i zamilkł oczekująco.
Jego pytanie przywołało wspomnienia, które wolała zachować dla siebie – bo
to było wielkie „ale”. Jak dużo powiedział mu Sebastian? Czy wiedział, że jej
matka nie pochwalała jej zainteresowania światem wyścigów? Czy wiedział, że
nienawidziła tego stylu życia, że jej ojciec flirtował ze wszystkimi kobietami? Jej
matka nie znosiła bycia na drugim miejscu tak bardzo, że w końcu porzuciła ro-
dzinny dom i swoje nastoletnie dzieci.
‒ Moja matka nie chciała, żebym tu była. Uważała, że nie powinnam być kie-
rowcą wyścigowym, i na pewno nie chciała dla mnie takiej pracy i takiego życia.
Uważała, że powinnam być damą, a nie chłopczycą, i cały czas mi o tym mówiła,
kiedy dorastałam.
Nie czuła już rozgoryczenia. Właściwie wiedziała teraz, czemu matka była tak
przeciwna temu światu, czemu chciała trzymać córkę z dala od takiego trybu ży-
cia. Ale nie zamierzała teraz tego roztrząsać, zwłaszcza z Alessandrem.
Uśmiechnął się cudownym uśmiechem, od którego zaiskrzyły mu oczy.
‒ Teraz rozumiem. Naciskasz, by nazywać cię Charlie, bo chcesz pozostać
chłopczycą.
‒ Coś w tym stylu.
Dokończyła sok, zastanawiając się, czemu stała się znowu tematem rozmowy.
‒ Ale jesteś piękna, Charlotte. Dlaczego to ukrywasz? – Intensywność jego
spojrzenia przerażała ją, sprawiała, że jej serce waliło, zagryzła więc dolną war-
gę, nagle niepewna siebie.
‒ Byłam buntowniczą nastolatką – wyjaśniła, ulegając chęci wytłumaczenia.
Zarumieniła się i zerknęła na widniejący w oknie Mediolan, by ukryć swoje za-
wstydzenie. Nadszedł czas na zmianę tematu; powiedziała już za dużo. Nie cho-
dziło o nią, tylko o Sebastiana.
– Możemy już iść? Chcę zobaczyć auto.
‒ Oczywiście – powiedział i wstał, szykując się do wyjścia. – Jeśli jesteś pewna,
że tego chcesz.
Nigdy nie była bardziej do niczego przekonana, co było dziwne, zważywszy na
to, że dobę wcześniej sądziła, że nigdy nie zechce poznać tego mężczyzny ani
mieć nic wspólnego z jego interesami. Jego wyczucie czasu było niezrównane,
przyjechał przecież tak szybko, zaraz po jej rozmowie z ojcem o tym, że powin-
na odzyskać władzę nad swoim życiem.
‒ Zanim wyjdziemy – drążyła, nie mogąc ukryć w głosie podejrzliwej nuty – co
powiedział ci mój ojciec, gdy poinformowałeś go o premierze?
Spojrzał na nią pewnie.
‒ Wydaje się, że chce tylko twojego szczęścia.
‒ Muszę się z nim skontaktować, powiedzieć, że się pojawię.
‒ On wie.
Popatrzyła na niego. Zdawało się, że coś przed nią ukrywa. Postanowiła odpu-
ścić – na razie. W tej chwili najważniejsze było zobaczenie samochodu, który
stał się światem Sebastiana, a taka rozmowa niczego nie rozwiąże. Próbowała
odwrócić jego uwagę.
‒ On też tu będzie?
‒ Postara się.
‒ To brzmi jak cały tata.
‒ Idziemy – powiedział, zabrał kluczyki i wsunął je do skórzanej kurtki. Jego
styl tylko podkreślał oczywistą siłę jego ciała i musiała odwrócić wzrok, zmusić
się do myślenia o czymś innym. To nie był czas i miejsce, by oddawać się pożąda-
niu.
Alessandro ty razem nie radził sobie z porannym korkiem w Mediolanie z za-
zwyczaj właściwą sobie łatwością. Nie mógł się skoncentrować na prowadzeniu.
Zamiast tego myślał o kobiecie obok niego. Nic nie mówiła, patrzyła tylko wokół,
wchłaniając atmosferę miasta, które kochał.
‒ Zawsze mieszkałeś w Mediolanie? – Jej głos był łagodny i powinien ukoić
jego skołatany umysł, ale tak się nie stało. Lekko chrapliwy ton zdawał się tylko
pogłębić jego czujność spowodowaną jej bliskością.
‒ Owszem, przez większość dorosłego życia.
Wiedział, że to tylko pogawędka, ale omawianie takich osobistych spraw
z kimś obcym było nowością. Ale Sebastian był dla niego jak brat, mimo że znali
się tak krótko, więc czemu Charlie miałaby być intruzem?
‒ Sebastian wspomniał, że twoja rodzina mieszka w Toskanii i zajmuje się pro-
dukcją wina.
Próbowała prowadzić lekką, niezobowiązującą konwersację, ale te pytania
były dla niego niewygodne. Gdy kobieta pyta o rodzinę, zazwyczaj kryje się za
tym coś więcej. Ale jaki motyw mogła mieć Charlie? Wzruszył ramionami i skrę-
cił w pustą drogę, zostawiając za sobą miasto i zmierzając na tor testowy. Słoń-
ce świeciło, zapowiadając kolejny gorący dzień.
‒ To prawda, ale ja od zawsze kochałem auta, nie wino. Przeprowadziłem się
więc do Mediolanu, ukończyłem szkołę i zacząłem pracować dla wujka, reorga-
nizując jego firmę i doprowadzając do powodzenia finansowego, które trwa do
dziś. Reszta, jakbyś to ujęła, jest historią.
‒ A ten samochód? Czy to też wiąże się z twoim zamiłowaniem do motoryza-
cji? – Niemal pieściła słowa, co przyśpieszyło niebezpiecznie jego puls.
Zerknął na nią, widząc, że wygląda na zewnątrz z autentycznym zaintereso-
waniem, udowadniając, że wszystko, co mówił o niej Sebastian, było prawdą.
Nie była dużo starsza od siostry Alessandra, ale w wieku dwudziestu czterech
lat wspięła się na szczyt kariery, promując najpierw zespół ojca, potem Sebastia-
na. Była kobietą sukcesu, który zrodził się z jej pasji do aut i wyścigów i to dlate-
go Sebastian chciał, by to ona zajęła się promocją samochodu.
Przesunęła opuszkami palców po desce rozdzielczej auta, nie pozostawiając
wątpliwości, że to uwielbiała – i że była namiętna. Pokazała to również zeszłej
nocy swoim pocałunkiem. Nacisnął gaz, by skupić się na czymkolwiek innym
poza tą kobietą, a samochód odpowiedział chętnie. Myślenie o zdarzeniu
z wczoraj nie pomoże mu w ukojeniu pożądania, które obudziła.
‒ Imponujące – powiedziała szybko, a jej głos był podszyty uśmiechem.
Jęknął w myślach. Sądziła, że przyśpieszył, by jej zaimponować, ale on chciał
tylko skoncentrować się na czymś innym, zmienić obiekt swojej uwagi. Znów na
nią spojrzał i zachwycił się widokiem uśmiechu na jej ustach. Natychmiast poża-
łował, że prowadzi, że musi się skupiać na samochodzie, a nie na docenianiu jej
uśmiechu – prawdziwego, który igrał na tych słodkich ustach.
‒ To już niedaleko.
Grazie a Dio! Nie wiedział, ile mógł jeszcze znieść tej wymuszonej bliskości,
tego, jak jej lekkie perfumy pachniały w całym wnętrzu. Jego ciało było boleśnie
świadome każdego ruchu, który wykonywała. Pojazd szybko pokonywał kolejne
kilometry, gdy jechali w ciszy podszytej napięciem – nie złością, ale powstrzymy-
wanym pożądaniem. Alessandro nie mógł zaprzeczyć, że Charlie go kusiła, ale
nie mógł sobie pozwolić na romans z nią. To oznaczałoby splamienie pamięci
przyjaciela i obietnicy, którą złożył.
Wyrwało mu się westchnienie ulgi, gdy skręcili z drogi i podjechali pod testowy
tor Roselli. Nigdy wcześniej jazda tu nie była tak długa i pełna napięcia. Na
szczęście parkował samochód za hangarem, w którym znajdowały się wszystkie
testowane aktualnie prototypy jego samochodów. Charlie wysiadła i popatrzyła
w skupieniu na budynek przed sobą, ale on wiedział, że się niepokoiła. Zgarbio-
ne ramiona zdradzały jej uczucia.
‒ Nie musisz tego robić. Możemy po prostu wrócić do biura.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, przytrzymując dłonią włosy, by nie spadły
jej na twarz, porwane przez podmuch wiatru. Przypomniał sobie, jak przeczesy-
wał je parę godzin wcześniej i jak trzymał jej głowę mocno, by pocałować ją jak
najgłębiej, i to, jak mu odpowiedziała. Maledizione! Czy musiał wracać myślami
do czegoś, co nie powinno się nigdy wydarzyć?
‒ Panie Roselli, chcę to zrobić i zrobię to, nieważne, ile razy będzie mnie pan
próbował zniechęcać.
Jej zadziorność pobrzmiewała w każdym słowie, a gdy na niego spojrzała, jej
śliczna twarz płonęła silną determinacją tak mocno, że aż się chciał uśmiechnąć.
‒ Myślę, że możemy już porzucić formalności, prawda, Charlie? – Zobaczył, że
oczy jej zalśniły, gdy nazwał ją tak, jak lubiła.
‒ Jak sobie życzysz, Alessandro. – Słodycz jej głosu nie maskowała irytacji.
‒ Sandro – powiedział i zamknął samochód, podchodząc do niej. – Wolałbym,
żebyś tak mnie nazywała.
Ich spojrzenia się spotkały, widział w jej oczach błaganie, by powiedział, co
myśli. Dostrzegał też ten sam ogień i odwagę, co w oczach Sebastiana, chociaż
jej były bardziej szmaragdowe.
‒ Jak sobie życzysz, Sandro. – Wzruszyła ramionami i wskazała na budynek. –
A teraz, czy mogę zobaczyć samochód?
‒ To tylko prototyp. Właściwy model zostanie zaprezentowany na premierze.
Zerknęła na niego przelotnie, po czym skupiła się znów na nowoczesnym bu-
dynku.
‒ To nawet lepiej. Chciałabym się dowiedzieć, jakich zmian dokonano, odkąd
jechał nim Sebastian.
Znowu usłyszał oskarżenie w jej głosie.
‒ To dokładna kopia wersji, którą jechał Sebastian. Nie wprowadzono żadnych
ulepszeń.
Odwróciła się do niego, unosząc brwi z zaskoczeniem.
‒ Jak to?
Patrzył na nią chwilę, ale ona milczała.
‒ Nie. Tędy, proszę.
Ruszył w stronę drzwi, wstukał kod i puścił ją przodem, licząc, że nie będzie
chciała dalej drążyć tematu. Nie chciał jej okłamywać, ale jednocześnie nie są-
dził, by mogła poradzić sobie z prawdą. Jego mechanicy pracowali już nad innym
projektem i oderwali się na chwilę od pracy, kiedy weszli. Zauważył, że zignoro-
wała ciekawskie spojrzenia i podeszła do szarego prototypu, który stał na środ-
ku białej podłogi warsztatu i na nich czekał. Poszedł za nią, ale trzymał dystans,
gdy podchodziła do pojazdu, pragnąc dać jej czas na oswojenie się z czymś, co
było tak samo częścią jego życia, jak i Sebastiana. Powoli krążyła wokół maszy-
ny, a jej długie nogi w opiętych spodniach znów pobudziły jego żądzę. Tej jednej
kobiety nie mógł mieć, a przecież gdy przesunęła dłonią po przednich drzwiach
auta, badając posuwistym ruchem jego kształty, marzył, by być na miejscu samo-
chodu.
‒ Mogę? – Skinęła w stronę drzwi, a on przytaknął, gdyż te myśli sprawiły, że
nie potrafił wydusić z siebie ani słowa w żadnym języku.
Gdy wsuwała się za kierownicę, podszedł bliżej i oparł się o otwarte drzwi.
Spojrzał na nią, próbując usilnie nie dostrzegać, w jaki sposób siedzenie zagłę-
biało się wokół jej ud. Zamiast tego skupił wzrok na jej twarzy, gdy dosłownie
pochłaniała wszystko wygłodniałymi oczami. Powoli zacisnęła palce wokół kie-
rownicy, ściskając je, aż skóra zaskrzypiała. Wyglądała, jakby urodziła się za
kółkiem i jakby to auto było stworzone specjalnie dla niej.
‒ Jest niesamowity.
Te słowa były tak cudowne. Zacisnął mocno zęby, próbując powstrzymać pożą-
danie, które tętniło mu w żyłach, domagając się natychmiastowego spełnienia.
Odepchnął się gwałtownie od samochodu, co przyciągnęło jej uwagę.
‒ Wyprowadzimy go teraz – powiedział, dając sygnał zespołowi, by otworzyli
drzwi hangaru.
‒ Chciałabym poprowadzić.
Powiedziała to tak stanowczo, że przypomniała mu małą upartą dziewczynkę,
z którą dorastał. Jego siostra niemal zawsze dostawała, czego chciała, używając
tego tonu, zwłaszcza wobec niego.
‒ Może lepiej będzie, jeśli ja pojadę pierwszy. – Nie chciał, by myślała zbyt
wiele o bracie, prowadząc. Oczywiste było, że winiła go za wypadek Sebastiana,
a jej żal mógł się objawiać w różnych formach. – Możesz się odprężyć i cieszyć
jazdą, tak jak by tego chciał Sebastian.
‒ Nie znałeś dobrze mojego brata, jeśli tak sądzisz. – Uniosła sugestywnie de-
likatne brwi i się uśmiechnęła. Wiedział, że został pokonany. – On chciałby, że-
bym prowadziła, żeby mógł siedzieć i słuchać. Chciałby, żebym poczuła samo-
chód, stała się jego częścią.
Oparł się znów o samochód i z jedną ręką na dachu, a drugą na drzwiach po-
chylił się, przysuwając do niej mocno. Poczuł kuszący zapach jej perfum i po-
wstrzymał chęć, by się nim zaciągnąć jak papierosem. Jej namiętne słowa były
wystarczająco kuszące.
‒ Va bene, możesz prowadzić, ale ostrożnie, a ja, oczywiście, jadę z tobą.
Uśmiechnęła się do niego, autentycznym, radosnym uśmiechem, który roz-
świetlił jej oczy. W tej chwili zdecydował, że chce, by uśmiechała się więcej, i po-
stanowił, że zrobi wszystko, by spełniać to postanowienie.
‒ Potrafię jeździć.
Jej usta ułożyły się w seksowny dziubek, gdy udawała, że kaprysi, a on robił
wszystko, by się nie pochylić i jej nie pocałować. Była pierwszą kobietą, która
działała na jego ciało w ten sposób od czasu, gdy wyrwał się z tego absurdalne-
go małżeństwa, i jednocześnie była kobietą poza jego zasięgiem. Tak bardzo, że
równie dobrze mogłaby być na księżycu.
‒ Nie wątpię w to, ale musiałem już sobie radzić z jedną kobietą, która jeździ-
ła za szybko, i nie chcę robić tego znowu.
‒ Och!
To słowo było tak przepełnione zawodem, że nie mógł ukryć uśmiechu.
‒ Z moją siostrą. Już jakiś czas temu. Wzięła nieco za ostro zakręt, pomimo
moich ostrzeżeń, i skończyło się to dla niej nie najlepiej.
Powiedział to lekko, ale tak naprawdę żałował, że nie może się cofnąć czasu
i zmienić przeszłości, zmusić ją, by posłuchała. Tak jak z Sebastianem.
‒ Cóż, nie musisz się o mnie martwić – powiedziała i odpaliła auto, a dźwięk
silnika sprawił, że musiała lekko podnieść głos. – W końcu moim bratem był Se-
bastian Warrington.
Tak bardzo się myliła. Musiał się martwić. Jego obietnica nie tylko obejmowa-
ła zaangażowanie jej w premierę samochodu, ale i zajęcie się nią, zajęcie miej-
sca brata, a on nie mógł tego robić, gdy pożądanie wybuchało co rusz w jego cie-
le niczym zbłąkane fajerwerki. Obszedł maszynę, obserwując ją przez szybę.
Była bardzo skoncentrowana, patrząc na informacje na ekranie deski rozdziel-
czej. Jakby wyczuwając jego niepokój, uniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego,
tym razem z większym wahaniem. Czy powinien jej na to pozwalać? Wiedział za
dobrze, co się działo, gdy ktoś jechał ponad swoje możliwości. Śledziła go wzro-
kiem, gdy wsiadał do auta.
‒ Gotowa? – Próbował mówić lekko, gdy zamykał drzwi. Nie czuł się jednak
tak swobodnie, gdy nagle znaleźli się bardzo blisko siebie.
Potaknęła i spojrzała przed siebie, skupiając na zadaniu, ale on nie mógł się
skoncentrować. Silnik warczał niecierpliwie, gdy samochód wyjeżdżał powoli
w blask porannego słońca. Westchnął z ulgą, że nie była tak niecierpliwa, jak jej
brat, gdy po raz pierwszy wyprowadził pojazd. Ostrożnie wjechała na tor i z od-
powiednią prędkością zaczęła pierwsze okrążenie. Patrzył na nią, korzystając
z okazji, by ją podziwiać, gdy myślami była gdzie indziej. Jej gęste włosy były po-
targane, wyglądała, jakby właśnie wyszła z łóżka kochanka. Jej usta były zaci-
śnięte w ten sam sposób, jak robił to Sebastian, gdy prowadził, ale Charlie wy-
glądała bardziej słodko, nawet seksownie. Silnik zamruczał głośniej, gdy przy-
śpieszyła, odciągając umysł Alessandra od niebezpiecznego terytorium, na które
się zapuścił.
‒ Spokojnie.
Rozbawienie w jej głosie nie korelowało z intensywnym wyrazem koncentracji
na twarzy, a on, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, nie wiedział, co po-
wiedzieć. Uświadomił sobie zaszokowany, że przy niej jest zdenerwowany. Wy-
czuwał, że Charlie się powstrzymuje, że, jak jej brat, chciałaby wypróbować peł-
ne możliwości auta, ale czy potrafiła? Czy naprawdę była do tego zdolna?
‒ Nie denerwujesz się, prawda? – Mógł się wreszcie skupić, gdy zaczęła się
z nim droczyć. – Wiem dobrze, jak się to poprawnie robi.
‒ Nie – skłamał, próbując się odchylić i zrelaksować. Z każdą sekundą stawało
się oczywiste, że umiała jeździć i skoro miała tego samego nauczyciela co Seba-
stian, to jakiej jeszcze gwarancji potrzebował? – Jestem słabym pilotem. Lubię
zawsze mieć kontrolę.
Spojrzała na niego przelotnie, a jej zielone oczy lśniły z rozbawienia.
‒ Czy rozmawiamy tylko o kierowaniu pojazdem?
Nie mógł powstrzymać śmiechu.
‒ Mówiłem tylko o tym, ale skoro już przy tym jesteśmy…
‒ Zobaczmy więc, do czego ta maszyna jest zdolna.
Rozbawienie w jej głosie zastąpił poważny ton. Zanim mógł wydusić choć jed-
no słowo protestu, samochód wyrwał naprzód niczym rozgniewany rumak,
a jego wcisnęło w siedzenie. Drzewa wokół toru rozmyły się, gdy silnik warknął.
Jego serce waliło, gdy przed oczami stanęły mu obrazy, kiedy przyjechał na miej-
sce wypadku swojej siostry Franceski i uspokajał ją, czekając aż nadjedzie po-
moc.
‒ Zwolnij! – zażądał, bojąc się, że coś się stanie, a on nie będzie mógł nic zro-
bić.
‒ Nie psuj tego teraz. Wiem, co robię.
Jej podniesiony głos nie złagodził wątpliwości, którą nosił w sercu. Nie miał do
końca zaufania, że potrafi dobrze prowadzić.
‒ Charlotte! – krzyknął głośno, patrząc z przerażeniem na zakręt, do którego
się zbliżali.
Charlie ledwie słyszała Alessandra. Jej serce biło mocno, przepełnione ekscy-
tacją, tym, że siedzi znów za kierownicą potężnego samochodu. Zbyt dużo czasu
minęło i nie zamierzała teraz zwalniać. Dokładnie tego potrzebowała, by prze-
gnać demony przeszłości. Docisnęła gaz, z radością odkrywając, że silnik wciąż
nie osiągnął kresu możliwości. Krajobraz zmienił się w zamazane linie, ale ona
wiedziała, że to było dobre. Sebastian kierował tym autem, czuł jego potęgę
i złączył się z nim. Teraz, kiedy ona prowadziła to auto, prawie czuła koło siebie
Sebastiana.
‒ Zwolnij, Charlotte. Natychmiast.
Szorstki ton Alessandra był przepełniony autorytarnością, ale nie mogła się
zatrzymać, nie mogła odmówić sobie tej chwili.
‒ To wspaniałe – krzyczała, rozpędzając auto do maksimum za zakrętem. Opo-
ny zapiszczały, ale samochód trzymał się toru lepiej niż jakikolwiek inny.
‒ Robisz czasem to, o co cię ktoś prosi?
Mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wiedziała, że siedzi obok, zły na jej
niesubordynację. To sprawiło, że się zaśmiała.
‒ Sebastian nie mówił ci, że zapiera dech w piersi? – Kolejny zakręt wymagał
od niej maksymalnego skupienia, a jej pasażer zaklął płynnie po włosku. Czy na-
prawdę się o nią bał, czy po prostu był zły, bo nie robiła tego, czego oczekiwał?
Nie miała wątpliwości, że był typem kontrolującym każdą sytuację.
‒ Tego, cara, nie omawialiśmy. Zwolnij.
Jego głos próbował ją hamować, a ona uśmiechnęła się i jeszcze przyśpieszyła.
‒ Zawsze psujesz wszystkim zabawę? – Zwolniła na tyle, by móc z nim rozma-
wiać, ale silnik zaprotestował, kusząc ją ponownie swą siłą.
‒ Tylko gdy moje życie jest na szali.
Jego kwaśny ton nie pozostał niezauważony. Zmierzali ku prostemu odcinkowi
toru i musiała się powstrzymać, by nie wycisnąć więcej z auta.
‒ Twoje życie jest bezpieczne, Sandro, nie dramatyzuj. Uczyłam się u najlep-
szych kierowców, umiem prowadzić wyścigowe auta.
Wjechała w następny zakręt, powstrzymując się od pokazania mu, jak szybko
i umiejętnie prowadzi.
‒ Kto cię uczył? – zaakcentował mocno oba słowa i zastanowiła się, czy na-
prawdę się bał.
‒ Ojciec. Uczyli mnie ojciec i Sebastian. Odpręż się więc i ciesz się swoim sa-
mochodem, poczuj jego moc.
Wjechała w kolejny zakręt, czuła w żyłach adrenalinę, której jej brakowało,
odkąd zajęła się ogrodnictwem. To nie dawało takiego kopa. Przed nimi znów
była prosta. Na chwilę zapomniała o wszystkim, nawet o bólu po stracie Seba-
stiana, i docisnęła auto po raz ostatni. Było jej tak dobrze. Nic innego na świecie
nie mogło się z tym równać. To uczucie było tak wyzwalające. Samochód minął
metę, ale wciąż pędzili.
‒ Dio mio, zatrzymaj się! – Ostra komenda zagasiła jej ekscytację i zdjęła nogę
z gazu, a auto zaczęło zwalniać.
‒ Jesteśmy w połowie toru, nie mogę się tak po prostu zatrzymać! – zaprote-
stowała, ale zwolniła do rozsądnej prędkości.
‒ Zatrzymaj się. Natychmiast.
‒ Teraz? – Poczuła gniew, bo musiała go posłuchać. Bo traciła przy nim kontro-
lę. Ale przede wszystkim była zła na niego. Gdyby wypadki potoczyły się inaczej,
u jej boku siedziałby Sebastian.
‒ Tak, Charlotte – mówił nieznoszącym sprzeciwu głosem.
‒ Dobrze, niech będzie, jak chcesz – syknęła, naciskając mocno pedał hamul-
ca.
Opony zapiszczały protestująco i samochód zatrzymał się gwałtownie, a ona
wciąż czuła gniew. To wszystko była jego wina.
‒ Oszalałaś?
Nie mogła jeszcze na niego patrzeć. Serce waliło jej tak mocno w piersi, że
była pewna, że je słyszał. Była zła, owszem, straciła kontrolę. Zapomniała, po co
tu przyjechała, i to było bezmyślne, owszem, ale to była też jego wina.
‒ Tak… ‒ Odwróciła się i spojrzała na niego ostro, oddychając gwałtownie. –
Oszalałam, bo tu z tobą przyjechałam.
Zanim włączyła racjonalne myślenie, otworzyła gwałtownie drzwi, odpięła pas
i uciekła – od niego i od auta. Od wszystkiego, od czego próbowała uciec przez
ten rok.
‒ Charlotte! – Usłyszała w jego głosie głęboki ton, ale nie odwróciła się, nie
zatrzymała. Ruszyła przez tor i trawę, bez żadnego pomysłu, dokąd iść. Chciała
tylko od niego odejść, daleko od samochodu i bólu, który teraz czuła.
To on był jego przyczyną.
Zaczęła biec, ale ją dogonił, złapał za ramię i pociągnął tak gwałtownie, że ob-
racając się, wpadła prosto na jego twardą klatkę piersiową. Na chwilę straciła
oddech i nie mogła mówić. Mogła tylko stać i patrzeć mu w oczy, lśniące złością,
gdy trzymał ją w żelaznym uścisku. Oddychała tak szybko, jakby przebiegła sto
metrów sprintem.
‒ Puść mnie! – To wściekłe żądanie sprawiło tylko, że złapał ją mocniej.
‒ Nie, dopóki się nie uspokoisz. – Wypowiedział te słowa powoli, ale nie
umknęła jej ta stalowa wola, która przez nie przebijała.
‒ To powinnam być ja. – Przez jej twarz przepływała fala emocji. – To ja po-
winnam tu być z Sebastianem. Nie ty.
‒ Nie powinienem był cię tu przywozić, nie po tym, co powiedział mi twój oj-
ciec.
‒ Mój ojciec? – Jęknęła zaszokowana, próbując niezdarnie wyswobodzić się
z jego uścisku. – Co takiego powiedział?
‒ Że od czasu pogrzebu masz poczucie winy, bo cię tu nie było z Sebastianem.
Puścił ją, ale nadal był za blisko. To było zbyt wiele. Wspomnienia Sebastiana,
to uczucie między nimi… Nie umiała sobie w tej chwili poradzić z niczym.
‒ Nie mam poczucia winy, ukrywałam się tylko przed tymi krwiożerczymi bru-
kowcami.
Spojrzała na niego, a była tak blisko, że czuła jego wodę po goleniu, ale wście-
kłość zmieniła jej twarz w maskę. Zamrugał, odrzucając głowę.
‒ Brukowcami?
Odsunęła się od niego, odwróciła i odeszła, rzucając przez ramię:
‒ Owszem. Nie znasz ich? Lubią wygrzebywać brudy o tobie i twojej rodzinie,
kiedy jesteś w dołku.
‒ Charlotte, nie odchodź – mówił ostro, ale ona się nie zatrzymała. Może znów
uciekała?
‒ Po prostu mnie zostaw, Alessandro. Zabierz ten samochód i mnie zostaw.
Odwróciła się i spojrzała na niego; stawiał tak długie kroki, że był niemal za
nią i znów stanęła przed murem jego męskości.
‒ Nie, cara – powiedział miękko, patrząc na nią czule.
Poczuła, że coś w niej pęka.
‒ Martwisz się, co pomyślą, gdy wrócisz sam?
‒ Nie dbam o nikogo. Teraz liczysz się tylko ty.
Popatrzyła mu w oczy: nie było w nich śladu złości. Oparła się pokusie za-
mknięcia swoich, poddania się zaproszeniu ukrytemu w jego słowach i pozwole-
niu, by o nią zadbał, ukoił ją. Ale nie to miał na myśli.
‒ Czemu? Bo obiecałeś Sebastianowi? – odparowała.
Zmarszczył brwi i zaprzeczył. Poczuła się winna. Celowo go prowokowała. To
jego wina, że Sebastiana tu nie ma, przypomniała sobie ostro.
‒ Nie do końca. – Przysunął się, tak blisko, że mogłaby go pocałować, gdyby
chciała. Tak jak to zrobiła zeszłej nocy.
Oczarowana jego bliskością, oszałamiającym zapachem jego wody po goleniu,
nie poruszyła się jednak, choć jej zmysły szalały. Ich spojrzenia się spotkały
i była pewna, że myśli o tym samym, czuje ten sam gorący prąd między nimi. Po-
woli, patrząc mu nadal w oczy, uniosła brodę i zobaczyła, jak jego wzrok ciem-
nieje. Zatrzymała się, zadając mu w myślach pytanie. Jego odpowiedzią był na-
miętny pocałunek.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Charlie zamknęła oczy i całe jej ciało poddało się pocałunkowi. Kiedy już my-
ślała, że więcej nie zniesie, przytulił ją tak mocno, że nie miała żadnych wątpli-
wości, że jej pożąda. Co ona właściwie wyrabiała? Tym razem chciała więcej niż
pocałunku.
Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale nie mogła się powstrzymać, podob-
nie jak zeszłej nocy. Zanurzyła dłonie w jego włosach.
Wciąż czuła adrenalinę wywołaną jazdą, która powodowała jeszcze silniejszą
falę pożądania. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Czuła się,
jakby całe jej ciało płonęło. I to dla mężczyzny, którego powinna nienawidzić.
‒ To… ‒ zaczęła cicho, kiedy oderwał wargi od jej ust.
‒ Niesamowite, tak… – Jego ochrypły głos spowodował, że ciarki przeszły jej
po plecach. Nie, to nie było niesamowite. To było złe i w ogóle nie powinno mieć
miejsca. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła, ponieważ znów zamknął jej usta
pocałunkiem.
Nie była w stanie myśleć. Jedyne, co się liczyło, to zaspokojenie tej palącej po-
trzeby ciała.
‒ A to… ‒ wychrypiał, całując ją po szyi. Wygięła plecy, napierając na jego ra-
mię, doskonale wiedząc, czego chciał.
Bezwiednie westchnęła z rozkoszy, kiedy jego usta znalazły się na jej pier-
siach, widocznych spod rozpiętej koszuli. Fala pożądania zalała ją, kiedy pocało-
wał jej sutek. Zanurzyła palce w jego gęstych włosach i z lekkim westchnieniem
poddała się wprawnym pieszczotom.
‒ Dobrze, prawda? ‒ Jego akcent stawał się cięższy z każdym słowem. Zęba-
mi skubnął twardy sutek, co wywołało dreszcz rozkoszy wzdłuż kręgosłupa.
‒ Tak, ale to niewłaściwe… ‒ Jej głos był ochrypły, kiedy wypowiadała te sło-
wa, ale przyciągnęła jego głowę bliżej siebie, choć wiedziała, że było to lekko-
myślne. Z każdym oddechem była coraz bardziej podniecona. W końcu zamknęła
oczy i poddała się. Dobre czy złe, nie miało to już znaczenia.
‒ Och, cara, tak, masz rację, ale nie chcę przestawać… ‒ Przeniósł wargi na
jej drugą pierś, a Charlotte niemal zapadła się w trawnik, kiedy zaczął pieścić ją
językiem. Jej oddech był szybki i nierówny.
‒ Nie powinniśmy – szepnęła.
Było jej tak dobrze, że niemal nie słyszała dźwięku syren i trąbiących wokół
nich samochodów. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i nagle oprzytomniała
i wyprostowała się.
‒ Maledizione. Powinienem był przewidzieć, że ktoś może nas zobaczyć.
Teraz dźwięk klaksonów był wyraźny i nagle zorientowała się, że to nie klak-
sony, tylko syreny. Odskoczyła od niego jak oparzona i gorączkowo zaczęła do-
prowadzać garderobę do porządku. Szczęśliwie on też szybko się od niej odda-
lił. Co ona sobie myślała? Nic. Absolutnie nic. Właśnie w tym tkwił problem – nie
myślała. Pozwoliła, by emocje przejęły nad nią kontrolę. A miała zamiar dowie-
dzieć się, o czym jej ojciec rozmawiał z Alessandrem. Czy kontynuował proces
swatania rozpoczęty przez Sebastiana?
Alessandro wziął kilka głębokich oddechów, próbując się nieco uspokoić, kiedy
wracał w stronę toru. Kiedy dotarł do samochodu, karetka była już blisko. Nie
odwracał się, ale wiedział, że Charlotte poszła za nim. Na samą myśl o jej pięk-
nych długich nogach zrobiło mu się gorąco. Zamienił kilka słów z załogą ambu-
lansu, po czym odesłał ich do warsztatu. Charlie już była u jego boku. Co by się
stało, gdyby im nie przerwano? Myśl o tym, co mógł w tej chwili robić, sprawiła,
że krew mu się zagotowała.
‒ Wsiadaj! – Wiedział, że był nieuprzejmy, ale to był jedyny sposób. Wyparcie
nie było w jego stylu, ale teraz było to idealne rozwiązanie. Wsiadł do samocho-
du po stronie kierowcy i wbił wzrok przed siebie. Charlie usiadła obok niego.
‒ Przepraszam ‒ powiedziała tak miękko i cicho, że zaczął się zastanawiać,
czy sobie czasem tego nie wyobraził. Za co przepraszała? Za to, że jechała jak
maniaczka, czy za wywołanie między nimi tej iskry pożądania? Tak czy inaczej,
nie chciał jej przeprosin. Chciał się tylko znaleźć jak najdalej od niej, tak by mógł
utrzymać dystans, który zawsze wokół siebie roztaczał.
Nie chciał się tak odsłaniać przed kobietą. Przy Charlie przestał się pilnować
i niemal wyszedł zza emocjonalnego muru, który zbudował wokół siebie po nie-
udanym małżeństwie. Wystarczył jeden pocałunek.
‒ Nie mogę uwierzyć, że tak jeździsz. Co powiedziałby Sebastian? ‒ Chcąc się
zdystansować, powiedział pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl. Wciąż
jeszcze miał jej smak na wargach, a jego ciało nie czuło się spełnione.
‒ Sebastian byłby zadowolony. To on nauczył mnie tak jeździć. Sądząc po two-
jej reakcji, chyba nie powiedział ci, że byłam kierowcą testowym zespołu.
Umiem jeździć tak szybko i bezpiecznie jak każdy kierowca wyścigowy.
‒ Może i tak, ale nie chciałby, żebyś ryzykowała życie ‒ ze złością odrzucił jej
wyjaśnienia. Zapadła głucha cisza i nagle pożałował swoich słów. Kiedy nie odpo-
wiedziała, odpalił silnik i ruszył łagodnie, pilnując, żeby prędkość była rozsądna.
‒ Przestraszyłam cię? ‒ wypaliła, a on chwycił kierownicę, napinając mięśnie.
Owszem, ale nie miał zamiaru się do tego przyznawać. Kiedy przyspieszała, je-
dyne, o czym był w stanie myśleć, to leżący w łóżku szpitalnym, wijący się z bólu
Sebastian i obietnica, której prawdopodobnie nie będzie w stanie dotrzymać.
Czy może traktować Charlie jak siostrę, kiedy pragnął jedynie wziąć ją do łóż-
ka?
‒ Tak, do cholery. Wiedziałaś, że musiałem się opiekować moją siostrą po wy-
padku. ‒ Nie miał zamiaru zwierzać jej się z prawdziwej przyczyny strachu.
Oznaczałoby to konieczność głębszej refleksji nad tym, co między nimi zaszło.
‒ Jej stłuczka nie ma z tym nic wspólnego – odparła rozdrażniona.
Ulżyło mu, kiedy zobaczył majaczący na horyzoncie warsztat.
‒ Ta stłuczka, jak to ujęłaś, sprawiła, że nie skończyła studiów, kiedy powinna.
A wszystko przez to, że nie chciała zwolnić, choć ją o to prosiłem.
Jego umysł zaczął wykonywać dziwne manewry, mówił na jeden temat, stara-
jąc się jednocześnie racjonalizować drugi i zwalczając potrzebę zjechania na po-
bocze, żeby skończyć to, co zaczął. Nigdy wcześniej nie był tak poruszony. Szok
i niesłabnąca potrzeba odzyskania kontroli wzburzyły go, ale nie mógł dać tego
po sobie poznać.
‒ Co się stało? ‒ zapytała z ciekawością.
Wjechał z powrotem do warsztatu i wyłączył silnik. Zapadła cisza. Sfrustrowa-
ny zaczął wymachiwać ramionami.
‒ Jechała za szybko. Tylko tyle. Podobnie jak ty.
Nie chciał prowadzić tej rozmowy. To o tym powinni dyskutować w tej chwili,
nawet jeżeli było to związane z jego żądaniem, żeby się zatrzymała. Wyczuł, że
się w niego wpatruje, i odwrócił się do niej, starając się nad sobą zapanować.
‒ Wzięła zakręt zbyt szybko, uderzyła w mur i znalazła się w szpitalu. Wszyst-
ko dlatego, że nie zwolniła.
‒ Ale ja jestem profesjonalnym kierowcą wyścigowym.
Jej mina irytowała go coraz bardziej. Nie potrafiła dostrzec podobieństwa
między sobą a Sebastianem? Też był utalentowanym kierowcą. Martwym.
‒ Umiejętności to nie wszystko, cara. Sebastian też był dobrym kierowcą. ‒
Otworzyła szeroko oczy i miał dziwne wrażenie, że dał się złapać w pułapkę. I to
z własnej winy.
‒ Sebastian wsiadł do samochodu, który nigdy nie powinien był się znaleźć na
torze testowym. O to ci chodzi?
Alessandro wiedział, że to raczej kierowca nie powinien był się znaleźć na to-
rze tamtej nocy. Może gdyby nie miał spotkania z klientami, zauważyłby w jakim
stanie był Sebastian. Powstrzymałby go.
‒ Nikt nie wiedział, że tam był, Charlotte. To była jego własna inicjatywa.
Rozpaczliwie usiłował mówić cierpliwie. Czuła się zraniona i to była właśnie ta
chwila, której się bał. Zarzuci mu zaniedbanie, a on nie będzie mógł zaprzeczyć.
Nie, jeśli miał dalej ukrywać prawdę.
‒ Myślałam, że razem mieszkaliście. Na pewno wiedziałeś, że poszedł na tor
testowy. ‒ Zmrużyła oczy. Wiedział, że go obwinia.
‒ Tak, ale miał też swoje własne życie. Myślałem, że był wtedy na randce.
‒ I całkiem przypadkiem zjawiłeś się na torze w ciągu kilku minut od wypad-
ku?
‒ To przesłuchanie?
‒ Owszem.
‒ Va bene. Gwoli ścisłości, byłem w drodze powrotnej ze spotkania i chciałem
zebrać dokumenty. Miałem omówić problemy związane z pierwszym prototy-
pem. Drugi model właśnie wrócił z warsztatu, więc chciałem porozmawiać o tym
z Sebastianem.
Wpatrywała się w niego wyczekująco, a on zastanawiał się, czy już to słyszała
od ojca lub z prasy. Te pierwsze miesiące po wypadku były bardzo trudne, a on
walczył jeszcze w poczuciem winy.
‒ Ale on był w samochodzie? ‒ zapytała, uprzedzając go.
‒ Widziałem jego samochód na zewnątrz, gdy parkowałem, ale myślałem, że
poszedł gdzieś z którymś z mechaników. Kiedy zauważyłem, że samochód testo-
wy zniknął, domyśliłem się, że Sebastian go zabrał, i wskoczyłem do furgonetki.
To dlatego dotarłem tam dosłownie kilka minut po wypadku.
Wciąż słyszał obrzydliwy łomot i zgrzyt metalu, ten ryk silnika tuż przed zło-
wrogą ciszą. Wiedział od razu, że dobrze nie jest i natychmiast zadzwonił do
służb ratowniczych.
‒ Dziękuję ‒ wyszeptała, spuszczając wzrok.
Jej długie rzęsy musnęły policzki i musiał ze sobą walczyć, żeby jej nie objąć.
Pragnął jej tak bardzo, że po prostu sobie nie ufał.
‒ Chodź, wystarczy na dziś. Zabiorę cię z powrotem do domu ‒ westchnęła
lekko, wysiadła i natychmiast ruszyła w stronę drzwi. Szybko ją dogonił i położył
rękę na ramieniu, próbując ją przytulić.
‒ Nie. ‒ Odsunęła się od niego i stała przy drzwiach samochodu, patrząc
gdziekolwiek, byle nie na niego, i wyglądała, jakby cierpiała.
Cholera. Nie powinien był jej całować. Ani wczoraj, ani dziś. Teraz nie mógł jej
pocieszyć, nie mógł dotrzymać obietnicy i opiekować się nią jak brat. Jak mógł-
by, po tej szalonej chwili na torze?
Droga powrotna do mieszkania wydawała się trwać wiecznie, a Charlie wciąż
zachowywała się jak pokrzywdzona i zdradzona. Było to lepsze niż rola zmysło-
wej uwodzicielki, którą odegrała na torze. Była kompletnie zaszokowana wła-
snym zachowaniem. Nigdy nie rzuciła się na mężczyznę z taką zuchwałością
i nie mogła zrozumieć, co też ją napadło ‒ poza oczywiście gorącym pożąda-
niem. Teraz chciała jedynie położyć się do łóżka w samotności, by uspokoić ciało
i serce.
‒ Muszę dziś po południu popracować w biurze ‒ powiedział twardo, ale wie-
działa, że usiłuje zmienić temat. No i dobrze.
‒ Może pójdę na zakupy ‒ odparła, siląc się na lekki ton. ‒ Potrzebuję czegoś
ładnego na jutrzejszą prezentację.
‒ Przyślę ci samochód za kilka godzin. Najpierw odpocznij.
‒ Alessandro?
‒ Tak? ‒ Spojrzał na nią, a jego ciemne oczy były zimne.
‒ Twoja siostra? Czy wyzdrowiała?
‒ Tak, na szczęście szybko wróciła do zdrowia, skończyła studia i dostała dy-
plom.
Skinęła głową, nie mogąc nic wykrztusić. Nigdy wcześniej nie czuła się tak sa-
motna.
‒ Ale Sebastian nie wrócił. ‒ Bez zastanowienia podeszła do niego. Chciała
poczuć jego silny uścisk i ciepło ciała. Bez słowa wziął ją w ramiona, ale wyda-
wał się spięty.
Odsunęła się. Nie powinna tego robić.
‒ Nie wrócę na noc ‒ powiedział krótko, biorąc kluczyki. Zamrugała gwałtow-
nie. Czy przepędziła go z jego własnego domu?
‒ To przeze mnie? – wyszeptała.
‒ Nie, to ja jestem winny. Myślę, że tak będzie lepiej. Przekroczyliśmy grani-
cę, ale to się nie powtórzy.
Odsunęła się od niego.
‒ Dobrze, ale nie musisz ode mnie uciekać.
‒ Muszę, Charlie, ze względu na Sebastiana i ze względu na to, że obiecałem
mu, że będę się tobą opiekował.
‒ Przecież się mną opiekujesz.
‒ Mój personel zadba o wszystkie twoje potrzeby i niedługo przyślę samo-
chód. Do zobaczenia na prezentacji.
‒ Nie wcześniej? ‒ Nie mogła w to uwierzyć. Premiera była jutro wieczorem.
Miał zamiar zniknąć na dwadzieścia cztery godziny?
Alessandro wstał i spojrzał na nią, pragnąc jedynie wziąć ją w ramiona i wdy-
chać jej słodki zapach. Ale nie mógł. To miałoby katastrofalne skutki.
‒ Tak będzie lepiej. ‒ Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.
‒ Ale to twój dom.
‒ Jest twój na dzisiejszą noc. Pójdę gdzie indziej. – Musiał tak zrobić. Nie
chciał być związany z żadną kobietą, a szczególnie z nią.
‒ Do przyjaciela? ‒ Spuściła wzrok i wiedział dokładnie, co pomyślała. Że
idzie do innej kobiety. Cóż, tym lepiej.
‒ Coś w tym stylu, si. ‒ Ruszył w kierunku drzwi, zanim zdążył się poddać i po-
wiedzieć jej, że zamierza spędzić noc w swoim biurze, co mu się czasem zdarza-
ło.
To na pewno lepszy pomysł niż pozostanie tutaj z Charlie na noc.
‒ Buonanotte, cara. Śpij dobrze.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Minęła niemal doba, odkąd Alessandro zostawił ją w swoim mieszkaniu. Char-
lie na początku cieszyła się z samotności. Pierwsze godziny spędziła w swoim
pokoju, w tym samym, w którym mieszkał Sebastian, w poszukiwaniu czegokol-
wiek, co po sobie pozostawił.
Szukała wskazówek dotyczących tego, co robił przed wypadkiem, ale wszyst-
ko na nic. W końcu zdała sobie sprawę, że niczego nie znajdzie, przecież minął
już rok. Zaczęła więc inspekcję reszty mieszkania, żeby dowiedzieć się czegoś
o człowieku, który w nim mieszkał.
Mieszkanie było gustownie urządzone w jednocześnie staroświeckim i nowo-
czesnym stylu, ale Charlotte ciągle się dziwiła, że Sandro nie mieszka w jednym
z nowoczesnych budynków podobnych do tego, w którym mieściło się jego biuro.
Zastanawiała się, który Alessandro jest prawdziwy – czy biznesmen, który pra-
cował w nowoczesnym minimalistycznym biurze, czy zadowolony z życia czło-
wiek, który otaczał się sztuką.
Następnego dnia rano stała przy oknie, obserwując Mediolan, i czekała na sa-
mochód, który miał ją zabrać na imprezę inauguracyjną. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego tak bardzo chciałaby już zobaczyć Alessandra.
Podczas krótkiej rozmowy telefonicznej, poinformował ją, że wyśle po nią sa-
mochód o szóstej. Kiedy ozdobny zegar wybił godzinę, zaczęła mieć wątpliwości
co do długiej czerwonej sukni, którą kupiła tego ranka.
Cóż, za późno. Samochód zatrzymał się, a ona wstrzymała oddech, kiedy Ales-
sandro wysiadł. Ze swego punktu obserwacyjnego w oknie zobaczyła, że ma na
sobie smoking i wygląda bardziej seksownie i oszałamiająco niż jakikolwiek
mężczyzna miał prawo. Wyglądał jak marzenie każdej kobiety.
Nagle spojrzał w górę, jakby poczuł jej wzrok. Pomimo trzech pięter, które ich
dzieliły, spojrzał jej w oczy. Skoro miał na nią taki wpływ z tej odległości, co to
będzie, kiedy znajdzie się blisko niej?
Nie musiała długo czekać na odpowiedź, ponieważ właśnie przekręcił klucz
w zamku i wszedł do środka, całkowicie przyćmiewając splendor mieszkania.
Otaksował ją wzrokiem od czubka głowy, po czerwone sandały na obcasie.
Spojrzała na niego wyzywająco.
‒ Bellissima. ‒ Podszedł do niej powoli. Jego włoski był bardziej seksowny niż
angielski o ciężkim akcencie. Mocniej zabiło jej serce. Uważał, że jest piękna…
Zarumieniła się i spuściła wzrok. Soczyście czerwona sukienka, którą kupiła
w ramach buntu, wywołała większe wrażenie, niż się spodziewała. Podobały jej
się czerwone cekiny, którymi ozdobiony był gorset i zawadiackie pojedyncze
czerwone ramiączko. Ale teraz nie była już taka pewna. Spojrzała w dół na je-
dwabną suknię sięgającą podłogi.
‒ Nie przesadziłam?
‒ Owszem ‒ odparł ochrypłym głosem, podszedł bliżej i uniósł jej podbródek,
zmuszając ją, żeby spojrzała na jego przystojną twarz. ‒ Wyglądasz pięknie.
‒ Dziękuję. ‒ Nieśmiało przyjęła komplement i cofnęła się o krok.
‒ Więc aprobujesz?
Nie odpowiedział. Nie musiał, błysk w jego ciemnych oczach powiedział jej
więcej niż słowa.
‒ Powinniśmy iść.
‒ Tak.
Szybko ruszyła w kierunku drzwi, a spódnica zafurkotała wokół kostek. Ruszył
za nią. Wzięła głęboki oddech, kiedy zrozumiała, że chce się poddać temu rosną-
cemu pragnieniu, żeby z nim być. Po kilku latach odpychania od siebie męż-
czyzn, teraz nie pragnęła niczego innego. Czy to tylko pożądanie, czy była goto-
wa ponownie ryzykować złamane serce? Zamknął drzwi mieszkania z głośnym
hukiem, który przywrócił ją do rzeczywistości.
‒ Coś się stało?
Podszedł do niej, zatrzymując się tak blisko, że mogła wyczuć mocny zapach
jego wody po goleniu i jego oddech na twarzy. Spojrzała na niego i przełknęła śli-
nę, dławiąc pokusę, by go pocałować.
‒ Nie powinniśmy – powiedział głębokim głosem.
Jego magnetyzm seksualny sprawił, że udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi
było ponad jej siły. Wszystko co mogła zrobić, to patrzeć w jego coraz ciemniej-
sze oczy.
Pochylił się i leciutko ją pocałował. Westchnęła lekko. Pragnęła go i niezależ-
nie od tego, co mówiła, jej ciało reagowało na niego. Czy tak silne przyciąganie
mogło być złe? Czy musiała oddać mu serce, żeby zaspokoić to pożądanie?
‒ Naprawdę nie powinniśmy, mia cara.
‒ Dlaczego? ‒ Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić gwałtowne bicie
serca. Spojrzała mu głęboko w oczy.
‒ Bo obiecałem Sebastianowi, że będę się tobą opiekował. ‒ Cofnął się, osła-
biając swój przemożny urok. Myślała, że zaraz zemdleje. ‒ Nie obiecywałem, że
uwiodę jego siostrę, a w tej chwili jest to jedyne, o czym mogę myśleć.
Usiłowała oddychać normalnie, ale stanik sukni stawał się coraz ciaśniejszy.
‒ Spóźnimy się.
By uniknąć konfrontacji, powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej na
myśl. Roześmiał się, a ten dźwięk był tak seksowny i gardłowy, że się zarumieni-
ła. Dlaczego to powiedziała?
‒ Czy to oferta, cara? ‒ Spojrzał na zegarek. ‒ Kiedy kocham się z kobietą,
nie spieszę się, lubię sprawiać rozkosz i cieszyć się nią. Masz rację, jeśli wezmę
cię do sypialni, będziemy spóźnieni. Bardzo spóźnieni.
Ten jego uśmiech i spojrzenie zszokowały ją i przypomniały, dlaczego właści-
wie tu była.
‒ Nie możemy, Alessandro. Nie przyjechałam tu, żeby zostać twoją zdobyczą.
‒ Rozpaczliwie próbowała ukryć swoje emocje.
‒ Jesteś pewna, cara? ‒ Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi i oparł się
plecami o ścianę, wyglądając nieznośnie przystojnie i arogancko.
‒ Jesteś niemożliwy – fuknęła, odwróciła się i pognała po schodach tak szybko,
jak tylko pozwalały jej na to sukienka i buty.
Kiedy dotarła na dół, szeroko otworzyła drzwi, żeby ochłonąć. Kilka sekund
później już był u jej boku, położył rękę na jej plecach i poprowadził do samocho-
du. Szybko wsiadła do środka, wdzięczna za przestronne wnętrze. Przynajmniej
nie musiała siedzieć blisko niego.
Udawała zainteresowanie mijanymi ulicami. Zostawili Mediolan i piękną kate-
drę Duomo w tyle. Nie mogła się jednak zmusić, żeby spojrzeć na Alessandra.
Ani teraz, ani podczas przyjęcia. Ten moment należał do jej brata.
Kiedy dotarli do luksusowego hotelu, w którym miała się odbyć uroczystość,
Alessandro poczuł ulgę. Cieszył się, że wokół byli inni ludzie. Odkąd tylko ujrzał
ją w tej czerwonej sukience, był zgubiony. Nie było możliwości, żeby trzymał się
od niej z daleka. Pragnął jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety.
Kierowca otworzył mu drzwi. Wysiadł i wśród błysków fleszy otworzył drzwi
Charlie i podał jej rękę. Zauważył jej wahanie.
‒ Nie spodziewałem się, że tylu ich będzie ‒ powiedział, kiedy ona stanęła
u jego boku. Powinien był ją ostrzec. Ataki brukowców były przyczyną jej
ucieczki od świata, a teraz znów znalazła się w centrum zainteresowania. ‒
Przepraszam, że cię nie uprzedziłem.
‒ Spodziewałam się ich ‒ uśmiechnęła się do niego i stawiła czoło krzyczącym
fotografom. – Nie myślałam tylko, że będzie ich tak wielu.
Objął ją ramieniem, przyciągając do siebie. Poczuł jedynie niewielki opór, kie-
dy pozowała fotografom. Sebastian powiedział mu, że była najlepsza, jeżeli cho-
dziło o kontakty z mediami. Mimo wątpliwości od razu ujrzał, że tak rzeczywi-
ście było. Ale kiedy tak uśmiechała się i przybierała wymuszone pozy, poczuł się
winny.
Jej ciało było coraz bardziej napięte i w końcu odwróciła się i oddaliła od foto-
grafów, kierując się w stronę hotelu. Wokół ludzie rozmawiali i popijali szampa-
na, ale kiedy Alessandro i Charlotte weszli, na sali zapadła cisza. Charlie wzięła
głęboki oddech, wyprostowała się i uśmiechnęła.
‒ I nie przewidziałem takiej frekwencji – odezwał się cicho. ‒ Wygląda na to,
że jest wiele osób, które chcą cię poznać.
‒ Moja obecność tutaj zwalnia cię z odpowiedzialności… Przynajmniej
w oczach mediów i opinii publicznej – wyszeptała, nie przestając się uśmiechać
i nagle Alessandro zorientował się, jak musi się czuć, co właściwie cały ten wie-
czór dla niej oznacza.
‒ Nie to było moim zamiarem. ‒ Położył rękę na jej plecach i poczuł gorąco,
które starał się zignorować.
‒ Nie, nie sądzę, żeby tak było. ‒ Spojrzała na niego i mimo uśmiechu na
ustach wiedział, że cierpi.
Widział to w jej oczach i chciał ją przed tym uchronić. Jej uśmiech rozluźnił sy-
tuację i wokół nich ponownie rozległy się rozmowy. Wziął dwa kieliszki szampa-
na, podał jej jeden i zaczął krążyć po sali, świadom, że każdy mężczyzna patrzy
na nią z podziwem.
Poczuł ukłucie zazdrości, ale szybko odegnał to uczucie. Nie była jego i nigdy
nie będzie. Nawet kiedy była na drugim końcu sali, zajęta rozmową z kilkoma
włoskimi kierowcami wyścigowymi, czuł jej obecność. Za każdym razem kiedy
się śmiała, rozlegał się łagodny dźwięk, który sprawiał, że ogarniała go fala na-
miętności.
Wygłosił mowę powitalną, ze względu na Charlie tłumacząc ją na angielski, ale
nie mógł na nią patrzeć. Gdyby to zrobił, nie byłby w stanie zachować spokoju.
Wszystko mu się pomieszało i musiał improwizować. Nigdy wcześniej mu się to
nie zdarzyło.
‒ A teraz moment, na który wszyscy czekają – powiedział, a drzwi na dziedzi-
niec hotelu otworzyły się i pojawił się przykryty czarną tkaniną samochód. Wo-
kół niego rozległy się pełne aprobaty westchnienia, ale zamiast dać sygnał do
odsłonięcia samochodu, Alessandro ponownie zwrócił się do widowni. Charlie
spojrzała na niego z ciekawością w oczach, ale on trzymał się swego planu.
‒ Tym z państwa, którzy jej nie znają, chciałbym przedstawić Charlotte War-
rington, siostrę świętej pamięci Sebastiana Warringtona, który odegrał dużą
rolę w tworzeniu tego samochodu.
Zmusił się, żeby na nią nie patrzeć, odwrócił się i dał sygnał do odsłonięcia po-
jazdu. Kiedy ukazał się błyszczący, czerwony, jasno oświetlony samochód, rozle-
gły się oklaski. W końcu spojrzał w stronę Charlie, która powoli torowała sobie
drogę w kierunku samochodu. Jej czerwona sukienka idealne pasowała do lśnią-
cego lakieru auta, ale wyraz jej twarzy zaniepokoił go. Uśmiech zniknął, a jego
miejsce zastąpił smutek. Oklaski umilkły. Sandro zszedł ze sceny i szybkim kro-
kiem ruszył w jej kierunku, a tłum rozstąpił się przed nim. Nie wiedział, co po-
wiedzieć, nie wiedział, jak ją pocieszyć, i pożałował, że wcześniej widziała tylko
szary model testowy.
‒ Charlotte?
Powoli odwróciła się w jego stronę.
‒ Jest piękny, Sandro. – Nie umknęło jego uwadze, że zwróciła się do niego
zdrobniale. Opuściła gardę; była smutna i bezbronna, a wszystko z powodu jego
lekkomyślności.
‒ Miałaś go zobaczyć wczoraj.
Spojrzała na niego, a oczy miała bardziej zielone niż kiedykolwiek. Nie musiał
dodawać, że to ich pocałunek pokrzyżował jego plany. Wyraz jej twarzy powie-
dział mu wszystko.
‒ Sebastian byłby dumny z tego samochodu. ‒ Jej miękki głos był stanowczy,
kiedy zwróciła się do zebranych.
Potem Charlie spojrzała na Alessandra, powstrzymując łzy.
‒ Dziękuję ‒ wyszeptała.
‒ Sebastian byłby dumny z ciebie – powiedział łagodnie. ‒ Przyćmiłaś samo-
chód.
Roześmiała się cicho.
‒ To nie było moim zamiarem.
Mówiła prawdę. Gdyby wiedziała, że samochód jest czerwony, wybrałaby inną
sukienkę, ale czerwień była ulubionym kolorem Sebastiana.
‒ Powinnam się była domyśleć, że brat chciałby, żeby samochód był czerwony.
Nie odpowiedział, co ją zaniepokoiło. Uniósł kieliszek szampana i stuknął
w jej.
‒ Za Sebastiana.
‒ Za Sebastiana! ‒ Upiła łyk i spojrzała mu w oczy.
Nie mogła się dłużej tego wypierać. Cokolwiek się działo między nimi, nie mia-
ło zamiaru ustąpić; wręcz przeciwnie, nasilało się. Każde spojrzenie, każdy do-
tyk i na pewno każdy pocałunek sprawiały, że przyciąganie było coraz silniejsze.
Chciała być z nim, czuć jego wargi na swoich. Pragnęła jego dotyku i pieszczot.
Ale ludzie tacy jak Alessandro Roselli, bogaci i przystojni, nigdy nie chcieli nicze-
go więcej poza krótką przygodą. Nauczyła się tego, kiedy po zerwaniu z chłopa-
kiem ze szkoły pocieszała się w ramionach obiecującego kierowcy wyścigowego,
który, jak się okazało, chciał sobie w ten sposób tylko pomóc w karierze.
‒ To był udany wieczór, grazie. ‒ Jego słowa przywołały ją do rzeczywistości.
‒ To jeszcze nie koniec. ‒ Nie mogła uwierzyć, że powiedziała to na głos. Na-
wet sama nie wiedziała, że tego chce. Sądząc po wyrazie zaskoczenia na twarzy,
on też nie. Ale chciał, widziała to w jego oczach.
‒ A więc piję za kontynuację. ‒ Jego ciepły ton wywołał u niej dreszcze. Nagle
pewność siebie ją opuściła. Zapatrzyła się w kieliszek, jakby bąbelki miały jej
w czymś pomóc.
‒ Przepraszam, nie powinienem…
Jego przeprosiny przerwane zostały przez znajomy głos. Odwróciła się i ujrza-
ła swojego ojca, który serdecznie uścisnął dłoń Alessandra. Zdziwiła się, że są
w tak dobrej komitywie.
‒ Mój lot się opóźnił. ‒ Ojciec uśmiechnął się do niej, najwyraźniej nieświado-
my napięcia między nią a Alessandrem. ‒ Ale widzę, że sobie poradziłaś. Seba-
stian byłby dumny.
‒ Nie wiedziałam, że przyjeżdżasz. ‒ Odmówiła cichą modlitwę dziękczynną.
Przyjazd ojca powstrzymał ją przed rzuceniem się na Alessandra i zrobieniem
z siebie idiotki.
‒ Nie zostanę długo. Za kilka godzin lecę do Rzymu, ale musiałem zobaczyć,
jak pięknym motylem znowu się stałaś. ‒ Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem,
a ona wiedziała, że był naprawdę dumny i bardzo zadowolony, że wróciła do
światła reflektorów.
‒ Jak tam samochód? ‒ Ojciec zwrócił się do Alessandra i w ciągu kilku minut
byli już pochłonięci rozmową. Normalnie przysłuchiwałaby się z ciekawością,
ale potrzebowała oddechu. Może powinna zająć się wreszcie tym, co do niej na-
leżało.
Alessandro obserwował, jak Charlie z ożywieniem rozprawia o samochodzie,
o jego wydajności i o tym, jak dobrze się nim jeździ. Alessandro myślał jednak je-
dynie o ich pocałunku.
Teraz zostało już tylko kilka osób, wliczając w to kierowców wyścigowych,
z którymi rozmawiała wcześniej. Czy dawała im takie same wskazówki co jemu?
Sądząc z tego, jak spijali każde słowo z jej ust, pewnie tak było.
Nieznany mu wcześniej instynkt terytorialny sprawił, że trzymał się tak blisko
niej, jak to możliwe, ale to tylko sprawiło, że jego ciało znów odmówiło posłu-
szeństwa.
‒ Wystarczy, panowie ‒ powiedział stanowczo, ignorując jej zdumione spojrze-
nie. ‒ Wszelkie inne pytania proszę kierować do mojego biura.
Pozostali goście wyszli, wciąż rozprawiając o prędkości. On mógł tylko wpa-
trywać się w opartą o samochód Charlie.
Ich spojrzenia spotkały się, a jemu zrobiło się ciemno przed oczami. Uśmiech-
nęła się nieśmiało i uwodzicielsko. Natychmiast podszedł do niej, wziął ją w ra-
miona i pocałował. Smakowała lepiej niż kiedykolwiek; warto było czekać. Char-
lie zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła się do niego, a on oparł ją o samo-
chód.
‒ Sandro ‒ szepnęła. Ledwie się powstrzymał, żeby nie zerwać z niej tej czer-
wonej sukienki. Zostały mu jednak jakieś resztki zdrowego rozsądku.
Nie mogli zrobić tego tutaj, a jeśli nie przestałby jej całować, istniało duże
prawdopodobieństwo, że tak się właśnie stanie. Odsunął się od niej, a Charlie
zatrzepotała rzęsami.
‒ Mój samochód jest na zewnątrz.
Czy pamięta swoją ukrytą obietnicę, że noc jest jeszcze młoda? Jej pocałunek
z pewnością o tym świadczył, ale czy pragnęła go na tyle, aby na jedną noc zapo-
mnieć o konfliktach?
Nieśmiało spojrzała na niego i posłała mu seksowny uśmiech. Natychmiast
wziął ją za rękę i poprowadził do samochodu.
W korytarzu kątem oka dostrzegł ruch i ujrzał, że jakiś fotograf pakuje swój
aparat. Alessandro zmrużył podejrzliwie oczy, ale Charlie położyła mu dłoń na
ramieniu, więc zignorował to. Miał o wiele ważniejsze rzeczy na głowie niż pa-
parazzi.
‒ To był bardzo udany wieczór ‒ powiedziała, gdy samochód zatrzymał się
przed drzwiami.
‒ Mam nadzieję, że dalej taki będzie.
Spuściła wzrok, gdy otworzył drzwi samochodu.
Kiedy tylko wsiedli, przyciągnął ją mocno do siebie. Położyła swoją głowę na
jego ramieniu, jakby się znali od zawsze. Nie chciał jej teraz całować. Nie są-
dził, że byłby w stanie się powstrzymać, kiedy już znaczną. Nie, musiał zacze-
kać, aż znajdą się w zaciszu jego sypialni, gdzie nic i nikt im nie przeszkodzi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy szli do mieszkania Alessandra po marmurowych schodach, Charlie jedną
ręką przytrzymywała rąbek sukni, a drugą trzymała w jego dłoni. Było późno
i powinna być zmęczona. Ostatniej nocy niemal nie spała, a dziś wieczorem wy-
piła odrobinę za dużo szampana, ale całe jej ciało było w stanie najwyższej goto-
wości. Alessandro przekręcił klucz w zamku i spojrzał na nią z uwodzicielską ła-
godnością w oczach.
‒ Chcę cię znów pocałować ‒ powiedział prawie szeptem.
Był uderzająco przystojny, z rozluźnionym krawatem i rozpiętą przy szyi białą
koszulą. Był ucieleśnieniem romantyka, za którym oglądały się dziewczęta.
Uśmiechnęła się do niego, z nagłą pewnością, że to było dokładnie to, czego
chciała.
‒ Nie powinienem, ale bardzo chcę. ‒ Podszedł bliżej.
‒ Dlaczego nie? ‒ Jej głos był ochrypły. Spojrzała na niego, nie wiedząc, co
miał na myśli.
‒ Obiecałem Sebastianowi opiekować się tobą, nie uwodzić cię.
Zdecydowany pomruk w jego głosie przyspieszył bicie serca szybciej niż jaki-
kolwiek samochód wyścigowy.
‒ Sebastian nie byłby zły.
Drażniła się z nim. Walczył z pożądaniem tak samo jak ona, co sprawiło, że
chciała go jeszcze bardziej. Chciała jego pocałunków i jego dotyku. Chciała być
jego, przynajmniej na tę noc. Pragnęła go bardziej niż jakiegokolwiek innego
mężczyzny i przeraziło ją to, ale przynajmniej Alessandro nie będzie od niej
chciał niczego więcej. Angażowanie się nie wchodziło w grę. Kiedyś już popełniła
ten błąd. Bolało i to wystarczyło jako nauczka na całe życie.
‒ Chcę, żebyś znów mnie pocałował, Sandro.
‒ Ale jeżeli to zrobię, na tym się nie skończy. Nie tym razem.
Odeszła od niego i zaczęła spacerować po mieszkaniu, czując nagły przypływ
pewności siebie.
Może i był odpowiedzialny za wypadek Sebastiana, choć jej ojciec uważał ina-
czej, ale rozpalił w niej taki płomień, że nie interesowało jej to. Spodobał jej się,
odkąd tylko zobaczyła go w swoim ogrodzie. Nie mogła się tego dłużej wypierać.
Już nie. Było to dla niej całkowicie nowe doświadczenie.
‒ Nie chcę, żebyś przestawał, Sandro. – Jej ochrypły szept zabrzmiał seksow-
nie. Powoli podszedł do niej, z wiszącym luźno krawatem i rozpiętą koszulą. Wi-
doczny kawałek złotej skóry na piersi rozbudził jej wyobraźnię.
Wziął ją za rękę i szeptał po włosku, przyciągając ją do siebie.
‒ Mia cara, pragnąłem cię, odkąd cię ujrzałem.
Przestraszyła się, jego słowa były zbyt poważne. Czy chciał więcej niż tylko tej
nocy, która obiecywała tyle przyjemności? Ona nie mogła oferować nic więcej.
Położyła dłonie na jego twardej piersi. Była oszołomiona, ale musiała mu wytłu-
maczyć.
‒ Nie będziemy razem, Sandro. – Przez cały czas była pewna, że szukał tylko
przygody, krótkiego romansu. Jakoś nie widziała ich wspólnej przyszłości. Nie
chodziło tylko o obnażenie własnego serca. Miała w sobie tyle bólu i smutku, że
nie była jeszcze gotowa. ‒ To wszystko, co mogę ci dać.
‒ Taka poważna… ‒ powiedział i pocałował ją lekko w czoło. ‒ Czy mój roz-
wód nie jest dowodem na to, że nie nadaję się do związku? Dzisiejszy wieczór
należy do nas, cara.
‒ Pocałuj mnie, Sandro…
W odpowiedzi pocałował ją tak delikatnie, że myślała, że się rozpłacze. Jego
poprzednie pocałunki były mocne i agresywne, obecne były delikatne i czułe.
Trzymał ją tak, jakby była delikatnym kwiatkiem, którego nie chciał zgnieść.
W końcu, kiedy już myślała, że więcej nie zniesie, przestał ją całować i popro-
wadził prosto do sypialni.
‒ Moment. ‒ Puścił jej dłoń, zasłonił okna i włączył lampki nocne, tworząc ro-
mantyczną atmosferę, po czym zdjął marynarkę i cisnął ją na krzesło.
‒ Czekaj ‒ powiedziała i podeszła do niego, uśmiechając się nieśmiało… Powo-
li ściągnęła mu z szyi krawat.
‒ Kokietka. ‒ Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie, trzymając tak blisko,
że nie miała wątpliwości, że i on jej pożąda.
Wciąż wierząc, że to ona ma nad nim kontrolę, rozpięła pierwszy guzik jego
koszuli i nie napotkawszy żadnego oporu, rozpinała dalej, a potem delikatnie wy-
ciągnęła ją ze spodni.
Spojrzała na jego twarz. Jego oczy były tak ciemne i pełne pożądania, że całe
jej ciało zadrżało. Bardzo powoli i delikatnie zaczęła całować jego pierś, obez-
władniona piżmowym zapachem. Usłyszała jęk rozkoszy i poczuła, że jego uścisk
staje się coraz silniejszy. Uśmiechnęła się, odsunęła od niego i zsunęła mu z ra-
mion koszulę.
‒ Pozbądźmy się tego – rzuciła ochryple. Nigdy wcześniej nie zrobiła nic tak
odważnego. Nie przepadała za przygodami na jedną noc, a już szczególnie po
tym, co tego typu historie zrobiły z małżeństwem jej rodziców. Ale to było co in-
nego. W głębi duszy musiała przyznać, że gdyby tylko zdarzyło się to w innym
czasie i innym miejscu, mogło być to o wiele więcej niż jedna noc.
Odepchnęła tę myśl na bok. Sandro mocno przycisnął usta do jej warg, dysząc
ciężko. Jego język wślizgnął się do jej ust, drażniąc i smakując. Odwzajemniła
pocałunek. Trwało to dłuższą chwilę, po czym Alessandro odsunął się od niej.
‒ Koszula? ‒ uśmiechnęła się, czując się coraz bardziej rozzuchwalona. ‒ Tak,
koszula – szepnęła. – Pozbądźmy się jej.
Wsunęła ręce i zdjęła jeden rękaw. Przy drugim koszula spadła na podłogę.
Znów przyciągnął ją do siebie, ale tym razem jego palce sięgnęły do suwaka
z tyłu sukni, powoli go rozpinając. Nie przestawał patrzeć jej w oczy. Kiedy zsu-
nął ramiączko sukni, oparła się pokusie, żeby odwrócić wzrok. Suknia zsunęła
się z jej ciała i teraz była tylko stertą jedwabiu i cekinów u jej stóp. Stanęła
przed nim, świadoma faktu, że ma na sobie już tylko czerwoną bieliznę i sandały,
w których zakochała się w sklepie.
Zanim zdążyła zrobić cokolwiek, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Zrzucił
buty i właśnie sięgał do rozporka, kiedy uklękła na łóżku i odepchnęła jego dło-
nie.
‒ Moja kolej…
Kim była ta kobieta, ta uwodzicielka? I dlaczego musiała się ujawnić akurat
przy nim? Nigdy nie przypuszczała, że może być taka. Kiedy rozpinała mu
spodnie, mamrotał po włosku coś, czego nie była w stanie zrozumieć. Kiedy spoj-
rzała na niego, ujął jej twarz w dłonie i pochylił się, by ją pocałować. Nie było już
drogi odwrotu.
Alessandro rzucił ją na łóżko. Jego pocałunki stały się gorączkowe i Charlie
dobrowolnie poddała się jego dominacji. Jego ręce ujęły jej piersi i coś w niej
eksplodowało, kiedy przycisnęła się do niego, spragniona dotyku. Całował ją po
szyi, a Charlie westchnęła z rozkoszy, kiedy wsunęła palce w jego jedwabiste
włosy. Językiem drażnił jej sutki przez czerwoną koronkę biustonosza.
Jakby czytając w jej myślach, wsunął dłoń pod wygięte plecy, sprawnie rozpiął
stanik, i uwolnił piersi. Szybko wziął sutek do ust i zaczął zataczać kręgi języ-
kiem, sprawiając, że krzyknęła z rozkoszy. Chwilę później przeniósł uwagę na
drugą pierś, a jego dłoń zaczęła gładzić udo, na którym czuła już jego twardą
męskość.
Jej palce zaczęły błądzić w okolicy bokserek, ale zanim zdążyła przejść do ja-
kichkolwiek prób ich zdjęcia, Sandro szybko obrócił się na plecy, ciągnąc ją za
sobą, tak że usiadła na nim okrakiem.
‒ To było… ‒ zarumieniła się ‒ bardzo zręczne.
‒ Owszem ‒ odpowiedział między szybkimi, namiętnymi pocałunkami. – A te-
raz przez całą noc będziesz moja.
Charlie spodobało się brzmienie tego słowa. Z tą samą gwałtownością co kilka
chwil temu znów pociągnął ją na łóżko, obok siebie. Sięgnął do koronki jej maj-
tek i powoli je ściągnął, bez przerwy patrząc jej w oczy. Zadrżała.
Nagle wyciągnął ramię i otworzył szufladę szafki obok łóżka. Oczywiście. Za-
bezpieczenie. Jak mogła o tym zapomnieć? Obserwowała go, kiedy zdejmował
bokserki i zakładał prezerwatywę. Poczuła mrowienie między nogami. Otworzy-
ła się na niego, ale nagle przerwał, ciężko dysząc.
‒ Sandro? ‒ Czyżby miał wątpliwości? Zrobiła coś nie tak? Nagle jednak gwał-
townie pocałował ją w usta.
Charlie dyszała ciężko, tłumiąc dźwięk, który z siebie wydała, kiedy w nią
wszedł. Poruszała się z nim, przyjmując go jeszcze głębiej.
Zaklął po włosku, doprowadzając ją do szaleństwa. Kiedy osiągnęła szczyt,
wbiła mu paznokcie w plecy. Pocałował ją mocno i padli zmęczeni na łóżko. Ales-
sandro otarł jej twarz. Charlotte przeżyła taki orgazm po raz pierwszy i chciała,
żeby ta chwila trwała wiecznie.
Alessandro z trudem myślał, tak mocno biło jego serce. Nie mógł się też ru-
szyć; każdy mięsień jego ciała odmówił posłuszeństwa. Pocałowała go w poli-
czek, a on zamknął oczy, broniąc się przed czułością tego pocałunku. Nie zasłu-
giwał na to. W ogóle na nią nie zasłużył. Niemal przerwał, ale kiedy wypowie-
działa jego imię… Szybko odpędził te myśli. Chciała tego tak samo jak on i to
w zasadzie ona go uwiodła.
‒ Kochasz się tak, jak prowadzisz.
‒ Znów masz zamiar mnie zatrzymać?
Powinien to zrobić. Nie to sobie wyobrażał, kiedy obiecywał Sebastianowi, że
zajmie się jego młodszą siostrą. Takiej tkliwości nie czuł już od dawna.
‒ Si. Na razie. – Oderwał się od niej, starając się ignorować wyraz zranienia
na jej pięknej twarzy. Zanim zdążył zmienić zdanie, wyszedł z łóżka i ruszył do
łazienki. Chwilę później wrócił, ale łóżko było puste. Jego uwagę zwrócił szelest
przy drzwiach, gdzie, trzymając czerwoną jedwabną sukienkę w ręku, stała
Charlie. Znów uciekała. Zawsze tak robiła? Powinien pozwolić jej odejść, ale coś
go powstrzymało. Podszedł do niej i coś w jej oczach powiedziało mu, że nadal
go pragnie.
‒ Wracaj do łóżka, Charlotte. ‒ Jego głos był głęboki i surowy.
‒ Ale… ‒ Zamknął jej usta pocałunkiem. Westchnęła i zrzuciła suknię na pod-
łogę. Odsunął się, ale nadal trzymał jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy, któ-
re teraz były zielone jak sama głębia lasu. ‒ Wracaj do łóżka, cara.
Charlotte niczego bardziej nie pragnęła. Ale co z Sebastianem? Co by powie-
dział? Pośpiesznie odsunęła tę myśl, przypominając sobie, co ona i Sandro robili
wcześniej. Sebastian zawsze chciał, by była szczęśliwa, a teraz całe jej ciało pło-
nęło ze szczęścia. Uśmiechnęła się, kiedy Sandro wziął ją za rękę i poprowadził
z powrotem do łóżka. Zdesperowana, by więcej nie myśleć, zarzuciła mu ręce na
szyję, lgnąc się do jego nagiego ciała, i pocałowała go tak, jakby jej życie od tego
zależało. Nagle znalazła się z powrotem na łóżku, a Alessandro pokrył jej ciało
pocałunkami. Znów była zgubiona.
ROZDZIAŁ ÓSMY
‒ Buongiorno. ‒ Łagodny głos obudził Charlie. Zza firanek przebijało słońce,
ale mogła się skupić jedynie na mężczyźnie stojącym obok niej.
‒ Śniadanie czeka.
‒ Śniadanie? Jak długo spałam? ‒ Usiadła, przykrywając się prześcieradłem.
Alessandro stał przy łóżku, ubrany w dżinsy i czarną koszulkę.
Oderwała od niego wzrok, by spojrzeć na zegar, który stał obok łóżka.
‒ Dosyć długo, cara, ale ostatniej nocy nie spaliśmy zbyt wiele. ‒ Odwróciła
się szybko i oblała rumieńcem. Jego słowa potwierdziły, że pamięć jej nie zawo-
dziła.
Czy to już koniec? Czy jedna, pełna namiętności noc wystarczyła? Czy teraz
powinna wrócić do swojego pokoju i do profesjonalnej relacji, którą mieli utrzy-
mać? Promocja miała trwać jeszcze kilka dni.
Jak miała zachować spokój po tym, co zaszło ostatniej nocy?
‒ Dziękuję. ‒ Nie była pewna swoich uczuć. Chciała nagle powrócić do chłod-
nej relacji, którą mieli jeszcze zeszłego wieczoru.
‒ Ubiorę się i możemy przedyskutować dalsze punkty w programie promocji.
‒ O nie, cara. Teraz będziemy robić tylko jedno. – Spojrzał na nią z uwodzi-
cielskim uśmiechem.
Jej serce waliło jak młotem, kiedy podszedł do łóżka.
‒ Ach tak? ‒ zapytała stłumionym szeptem. Pochylił się nad nią i pocałował
miękko. Zamknęła oczy, poddając się nieco zbyt łatwo jego urokowi.
‒ Zabiorę cię gdzieś, gdzie będziemy sami, gdzie będziemy mogli cieszyć się
sobą.
Gwałtownie odsunęła się od niego.
‒ Ale promocja? Miałeś poprowadzić dziś pokaz na torze testowym.
‒ Ktoś inny może się tym zająć. – Wyciągnął się po drugiej stronie łóżka. ‒
Mamy ważniejsze sprawy.
‒ Ale… ‒ Powstrzymała go ramieniem. Prześcieradło, którym się przykryła,
zsunęło się, odsłaniając piersi, ale nie obchodziło jej to.
‒ Per Dio, tak trudno ci się oprzeć. – Przycisnęła prześcieradło z powrotem do
piersi.
‒ To miała być tylko jedna noc, Sandro – powiedziała prawie szeptem. Była
emocjonalnie rozedrgana.
‒ Musisz przestać uciekać, Charlie, i stawić czoło swoim lękom. – Jego ciało
wysyłało onieśmielające sygnały, ale wyraz twarzy był łagodny. Czy rozumiał jej
obawy?
‒ Chcę być na torze testowym – powiedziała ze stanowczością, której nie czu-
ła.
‒ To nie będzie konieczne, nie po ostatniej nocy. ‒ Wstał z łóżka. ‒ Spędzimy
weekend w mojej willi. Mam zamiar kontynuować to, co zaczęłaś ostatniej nocy,
i nacieszyć się tobą. Nie czujesz się tak samo?
Czy powinna skłamać? Powiedzieć mu, że nie chce spędzić z nim każdej chwi-
li? Zsunęła się z łóżka, ściskając prześcieradło.
‒ A co z samochodem?
‒ Samochód będzie tam nadal w poniedziałek. ‒ Błysk w jego oczach powie-
dział jej, że w ogóle nie myślał o samochodzie. Miał rację. Samochód nadal bę-
dzie tam po weekendzie, a namiętność, w którą sobie rozbudzali, może przemi-
nąć.
‒ Dobrze. Ale tylko na weekend.
‒ Bene. Ruszamy za godzinę.
‒ Benvenuti Villa Dell Angelo – oznajmił, kiedy samochód zatrzymał się przy
willi na wzgórzu. Przed nimi roztaczał się widok na jezioro Garda, które w popo-
łudniowym słońcu błyszczało jak klejnot. Było to jego sanktuarium i Charlie była
pierwszą kobietą, którą tu przywiózł.
‒ Pięknie. ‒ Jej miękkie westchnienie znów zawróciło mu w głowie.
‒ Si, grazie. ‒ Wyłączył silnik i spojrzał na nią. ‒ Ale nic nie jest tak piękne jak
ty.
Zarumieniła się i spuściła wzrok. Niesamowite. W sypialni była tak odważna,
a teraz rumieniła się na byle komplement. Wysiadł z samochodu, zanim zdążył
poddać się pokusie, by znów ją pocałować.
‒ Zaplanowałem obiad na tarasie. Potem pojedziemy do miasta Desenzano na
popołudnie, może wypłyniemy promem na jezioro.
Wiedział, że jeżeli nigdzie nie pojadą, spędzą całe popołudnie w łóżku, a choć
seks był niesamowity, chciał poznać ją lepiej. Ta myśl wstrząsnęła nim. Zaczyna-
ła powoli burzyć jego mur ochronny.
‒ Brzmi świetnie.
‒ Cieszę się – uśmiechnął się do niej.
Alessandro oprowadził Charlie wokół willi. Jej oczom ukazał się duży basen,
który wpadał w jezioro. W cieniu drzew natomiast stał pięknie zastawiony stół.
Charlie czuła się, jakby trafiła do innego świata. Stopień przepychu był niemal
dekadencki.
‒ Jeżeli popłyniemy promem, zdążymy przed powrotem na kolację trochę po-
zwiedzać. ‒ Skinął głową, żeby usiadła, po czym usadowił się naprzeciw niej.
‒ A potem?
Co się z nią działo? Dlaczego wciąż zachowywała się jak kusicielka? Upomnia-
ła się w myślach. Może i była bezczelna, ale obydwoje byli zgodni, że to był tyl-
ko romans, krótki flirt. Równie dobrze mogła skorzystać z sytuacji.
Uniósł brwi, wyciągnął się na krześle i uśmiechnął się leniwym uśmiechem,
który był tak seksowny, że niemal straciła oddech.
‒ Potem spędzimy noc na kochaniu się. ‒ Jego szczerość wstrząsnęła nią, ale
uśmiechnęła się złośliwie, korzystając z okazji, by pobawić się w kogoś innego.
Było tak, jakby wydobył z niej nową i całkowicie nieoczekiwaną wersję kobiety.
Takiej, która wiodła beztroskie i szczęśliwe życie.
‒ Obietnice, obietnice.
‒ Przez całą noc będziesz moja, cara, ale najpierw zjedzmy.
Wzniosła toast kieliszkiem wina.
‒ Za dzisiaj.
‒ Salute! ‒ Stuknął się z nią kieliszkiem.
Na promie z Desenzano Sirmione wreszcie można było poczuć chłodny po-
wiew. Charlie czuła się jak dziecko i chciała usiąść na dziobie, skąd rozpościerał
się doskonały widok na jezioro i okolicę.
Alessandro spełniał jej zachcianki. Sprawiał, że czuła się wyjątkowo. W pew-
nym momencie, gdy siedzieli, otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Wy-
glądali, jakby byli zakochani. Nie. Nie można zakochać się tak szybko. Po prostu
poddała się urokowi słońca, luksusu, a przede wszystkim tego mężczyzny. Miłość
nie dzieje się tak sama z siebie. Rośnie i rozwija się w szczęśliwym związku.
A to nie był związek. To był romans.
‒ Przypuszczam, że dla ciebie taka wycieczka to codzienność. ‒ Próbowała
odegnać te myśli. Prawdopodobnie była tylko jedną z wielu. Komuś takiemu jak
Alessandro nigdy nie zabraknie kobiet.
‒ Kupiłem ten dom rok temu, ale byłem zbyt zajęty samochodem, żeby tu przy-
jeżdżać.
‒ Czy Sebastian kiedykolwiek tu przyjechał?
Alessandro zacisnął wargi, a Charlotte zaczęła się zastanawiać, czy powie-
działa coś złego.
‒ Nie. To dlatego cię tu przywiozłem. Chciałem, żebyśmy byli tylko my dwoje.
Żadnych wspomnień. Na to będzie czas, kiedy wrócimy do Mediolanu – odparł
surowo, co zniechęciło ją do dalszych pytań.
Przynajmniej potwierdził jedną rzecz. To był tylko krótki weekendowy ro-
mans. Kiedy wrócą do Mediolanu, nastąpi koniec, a po kilku dniach Charlotte
wróci do siebie, do Anglii. Tego właśnie chciała, więc dlaczego ta myśl tak ją za-
bolała?
‒ Cieszę się, że mnie tu przywiozłeś. To był trudny rok, a teraz czuję, że
wreszcie mam chwilę przerwy od myślenia o Sebastianie i o wypadku ‒ powie-
działa szczerze. ‒ Nadszedł czas, by zostawić przeszłość za sobą.
Odgłos silnika promu uniemożliwił dalszą rozmowę, za co była wdzięczna. Nie
chciała przyznać, że miał rację, że była tutaj nie dlatego, że chciał tego Seba-
stian, ale ona sama.
Prom zacumował przy brzegu. Jej oczom ukazał się średniowieczny zamek,
główna ozdoba miasta Sirmione. Odsunęła na bok wszystkie inne myśli, chcąc
cieszyć się towarzystwem Alessandra.
‒ Nie mogę uwierzyć, że nigdy tu nie byłeś – powiedziała lekkim tonem, stara-
jąc się rozjaśnić nastrój.
‒ Za to mogę dzielić to doświadczenie z tobą. ‒ Uśmiech na jego ustach nie-
mal roztopił jej serce. Kiedy wczasowicze schodzili z pokładu, wziął ją w ramio-
na i pocałował.
‒ Sandro – szepnęła i otworzyła oczy.
‒ Musimy już iść ‒ powiedział szorstko.
Wziął ją za rękę i zeszli z pokładu. Porozumiewawczy uśmiech u członka zało-
gi wywołał rumieniec na jej twarzy. Czy wszyscy widzieli, jak bardzo pragną się
nawzajem?
‒ Musimy zwiedzić zamek ‒ powiedział, kiedy szli wzdłuż muru fosy imponują-
cego budynku.
Na wodzie z gracją pływały łabędzie, a Charlie nagle pozazdrościła im wolno-
ści. Mogły kochać, kogo tylko chciały, i łączyć się w pary na całe życie. Ona nie
miała takiego komfortu. Ona stawiała granice, a on limit czasowy. Byli tylko
weekendowymi kochankami.
Kiedy dotarli na szczyt, jej uwagę przyciągnęły oklaski i wiwaty. Odwróciła się,
by spojrzeć w dół na dziedziniec, gdzie do zdjęć pozowali szczęśliwi nowożeńcy.
‒ Ślub w tym miejscu musi być pięknym przeżyciem ‒ powiedziała na głos, za-
nim zdążyła ugryźć się w język.
‒ Z odpowiednim partnerem na pewno.
Nie spojrzała na niego. Zamiast tego skupiła się na szczęśliwej parze. Pota-
jemnie marzyła o takim ślubie, było to coś, czego zawsze chciała. Aż do chwili,
kiedy matka zniszczyła jej wiarę w bajki i szczęśliwe zakończenia.
‒ Przepraszam. – Tak było. Jeszcze chwilę temu byli szczęśliwi: uśmiechnięci
i objęci, a ona znów powiedziała coś nie tak.
‒ Nie ma za co, cara. Moje małżeństwo nigdy nie powinno mieć miejsca. Byli-
śmy zbyt młodzi i chcieliśmy różnych rzeczy.
‒ Miłość może oszukać nas wszystkich ‒ powiedziała i oparła się o balustradę,
odrywając wzrok od młodej pary.
‒ To nie była miłość – wyrzucił z siebie i spojrzał na nią. ‒ To było oszustwo.
‒ Oszustwo?
‒ Znaliśmy się od dziecka ‒ zaczął, wbijając wzrok w dziedziniec. – Przetrwa-
liśmy próbę czasu, kiedy przeniosłem się do Mediolanu. Małżeństwo wydawało
się naturalne i bardzo wyczekiwane przez nasze rodziny.
‒ Więc co poszło nie tak? ‒ zapytała cicho, wyczuwając jego złość.
‒ To nie mnie kochała, tylko to, co myślała, że mogę jej dać. Nie przewidziała
jednak, że zamierzałem inwestować każdy grosz w firmę wuja. Wkrótce zmę-
czyła ją moja oszczędność i znalazła sobie kogoś, kto dał jej to, czego chciała.
Charlie dotknęła jego ramienia. Jego wzrok był twardy i lodowaty. Rozumiała,
że poczuł się zdradzony. Ona czuła podobnie. Przez chwilę milczał, patrząc na
nią z nieskrywaną ciekawością.
‒ Sebastian wspominał, że kiedyś byłaś zaręczona.
Jej serce gwałtownie zabiło, ale uśmiechnęła się do niego, starając się ukryć
emocje.
‒ Tak, podobnie jak w twoim przypadku byliśmy zbyt młodzi. A ja zbyt naiwna.
‒ Nagła potrzeba opowiedzenia mu o tym zaskoczyła ją. Czy wywołała ją jego
uczciwość? ‒ Ale nie mówmy o tym teraz; cieszmy się tym dniem.
‒ To dlatego nie chcesz się wiązać? Złamał ci serce? ‒ zignorował jej próbę
zmiany tematu i uniósł jej brodę, całując ją delikatnie.
‒ Wolę szalone namiętne romanse – skłamała. Złamane serce było tylko jed-
nym aspektem i po raz pierwszy zdała sobie sprawę, co tak naprawdę ją po-
wstrzymuje. Co, jeżeli odeszłaby, jak jej matka?
‒ To tak jak ja. – Pocałował ją mocniej.
‒ No dobrze, rozejrzyjmy się.
W końcu oderwała się od niego. Potrzebowała trochę dystansu. W jej głowie
rozwijały się szczęśliwe scenariusze z Alessandrem w roli głównej.
‒ Z powrotem będzie szybciej – powiedział, kiedy wychodzili z zamku. ‒ Za-
aranżowałem prywatną podróż powrotną. Będę mógł cię całować bez poczucia,
że cały świat patrzy.
Myśl, że będzie z nim sama, podekscytowała ją, ale kiedy weszli na pokład ma-
łej motorówki zacumowanej w fosie zamku, rzeczywistość okazała się zupełnie
inna. Łódź była mała, więc siedzieli blisko siebie, ale również bardzo blisko kie-
rowcy.
‒ Mam zarezerwowany stolik w najlepszej restauracji nad jeziorem – powie-
dział Alessandro, kiedy motorówka zwolniła i zatrzymała się przy nabrzeżu.
Alessandro pomógł Charlie zejść z łodzi. Czas mijał zbyt szybko. Trudno było
uwierzyć, że spędzili ze sobą cały dzień, ale słońce rzeczywiście już zachodziło.
Po kolacji mieli wrócić do willi. Na tę myśl Charlie przeszedł dreszcz.
Podczas kolacji Alessandro zwalczał ochotę, żeby zabrać ją z powrotem do
willi. Napięcie było niemal nie do wytrzymania. Byli pokrewnymi duszami, oby-
dwoje mieli za sobą nieudane związki i chcieli tylko tego co tu i teraz. Ale, kiedy
wracali do samochodu, wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby każdy weekend
spędzali w ten sposób.
Nie powinien tak myśleć. Charlie nie chciała związku. Nie mógł się już jednak
doczekać, kiedy dojadą do domu. Zerknął na nią. Czy domyślała się, jak bardzo
pragnie zabrać ją do łóżka?
‒ Mamy całą noc, Sandro ‒ uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy mówiły zupeł-
nie co innego, podobnie jak seksowny pomruk, gdy wypowiedziała jego imię.
Czy to wystarcza? ‒ pytał sam siebie, gdy zaparkował na podjeździe willi,
a słońce zniknęło za horyzontem. To niemal ich ostatni dzień. Byli kochankami
tylko na weekend. Weekend, który zbliżał się ku końcowi.
‒ Ma per una donna Amare… ‒ starał się mówić po angielsku, ale pierwszy
odruch był inny. W końcu znalazł słowa: Żeby kochać taką kobietę jak ty, jedna
noc nie wystarczy.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka.
‒ Mamy tylko dziś, Sandro. Nie możemy sobie pozwolić na nic więcej. Nie na-
leżymy do siebie.
Przypomniał sobie jej wcześniejsze słowa, złapał ją za rękę i ucałował jej dłoń.
‒ Tylko dziś. Będzie to noc, której nigdy nie zapomnisz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Pierwszy poranek u boku Alessandra był niesamowity, ale ten był jeszcze lep-
szy. Było jej tak dobrze, że nie chciała się budzić. Był to ich ostatni wspólny
dzień, a po nocy gorącego, namiętnego seksu nie była pewna, czy chce go rozpo-
czynać. Przez otwarte drzwi balkonowe dobiegał śpiew ptaków.
To było jak sen. Czuła się bezpieczna. Kochana. Zbyt łatwo mogła się do tego
przyzwyczaić. W jej głowie wybrzmiewały słowa takie jak miłość i Charlie zdała
sobie sprawę, że coś się zmieniło. W głębi duszy chciała być kochana, ale jej ka-
tastrofalne zaręczyny sprawiły, że wydawało się to niemal niemożliwe. To tylko
weekend, napomniała się surowo i przytuliła się do Sandra.
‒ Czy zechcesz towarzyszyć mi w kąpieli? ‒ Jego usta musnęły jej kark. Za-
mknęła oczy, ignorując wątpliwości, które miała jeszcze kilka chwil temu.
‒ Nie mam kostiumu.
‒ To nie problem. ‒ Pocałował jej ucho i szepnął: ‒ Jesteśmy kompletnie sami;
nikt nas nie zobaczy.
‒ Jesteś pewien? A służba?
‒ Żadnego personelu. Tylko ty i ja. – Na te słowa poczuła falę pożądania.
Przyciągnął ją do siebie, ale zasłoniła piersi, drocząc się z nim.
‒ Myślałam, że chcesz pływać.
‒ Zmieniłem zdanie. – Szybko zeskoczyła z łóżka i roześmiała się, widząc wy-
raz jego twarzy. Sugestywnie uniosła brwi.
‒ Cóż, ja idę popływać.
Nie chciała przepuścić możliwości popływania w tak luksusowym basenie. Wy-
padła przez otwarte drzwi balkonowe i pomknęła w dół po kamiennych schodach
prowadzących do basenu. Rozejrzała się szybko, sprawdzając, czy rzeczywiście
byli sami, po czym bez namysłu zanurzyła się w wodzie.
Popłynęła do końca basenu i oparła się na krawędzi, wyglądając na jezioro
Garda rozciągające się w dole. Poranne promienie słońca rzucały złoty blask na
zalesione wzgórza i góry. Za plecami usłyszała cichy plusk i domyśliła się, że do-
łączył do niej Alessandro.
‒ Wspaniale, prawda? ‒ Naprawdę nie mogła uwierzyć, że spędza weekend
w takim luksusie i to z najseksowniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spo-
tkała.
‒ Semplicemente bellissimo. ‒ Gdy mówił po włosku, przechodziły ją dreszcze.
Ale tym razem była pewna, że ma na myśli widoki i odwróciła się do niego. Znów
poczuła, że się rumieni, ale usiłowała zamaskować to brawurą.
‒ Ścigamy się. – Nie odwracając się, przecięła wodę.
Alessandro jednak wygrał. Kiedy skończyli, Charlotte owinęła się ręcznikiem
i wyciągnęła na leżaku.
‒ Czy to twój zwyczaj, panno Warrington?
‒ Pływanie nago czy namiętne romanse?
‒ Jedno i drugie.
‒ Nigdy nie pływałam nago. ‒ Nigdy też nie miała romansu, ale nie zamierzała
mu tego mówić.
‒ A ja nigdy wcześniej nie miałem w basenie nagiej kobiety.
‒ A to niespodzianka. Ktoś taki jak ty?
‒ Jak ja? A cóż to znaczy?
Żałowała, że to powiedziała.
‒ Nie zaprzeczaj, kobiety na pewno padają ci do stóp.
‒ Tylko te, które szukają czegoś, czego nie mogę im dać. – Roześmiała się na
te słowa.
‒ Och, a co to takiego? ‒ spytała, śmiejąc się złośliwie.
‒ Małżeństwo i bezpieczeństwo.
Jego surowy wyraz twarzy zniechęcił ją do zadawania dalszych pytań. Usiadł
na leżaku, jakby desperacko chciał zmienić temat. Wczoraj opowiedział jej
o swoim nieudanym małżeństwie z ukochaną z dzieciństwa. Czy to dlatego nie
związał się już z żadną kobietą?
‒ A ty tego nie chcesz?
‒ Nie. ‒ Zrobiło jej się chłodno, ale nie mogła przestać patrzeć mu w oczy.
‒ Doskonale cię rozumiem. – I tak było, ale żałowała, że to powiedziała. Po-
dejrzliwie zmrużył oczy.
‒ Naprawdę?
‒ Och, wiesz, lepiej dmuchać na zimne, jak mówimy w Anglii – oznajmiła i po-
nownie wskoczyła do basenu.
Powinni się cieszyć swoimi ostatnimi wspólnymi godzinami, a nie rozmyślać
nad przeszłością.
‒ Nie ukryjesz się, Charlie. ‒ To samo wielokrotnie słyszała od ojca.
‒ Przed czym, Sandro?
‒ Przed miłością.
Zamrugała, zaskoczona. Nie wierzyła własnym uszom, że on w ogóle zna to
słowo.
‒ Nie uciekam. Po prostu jeszcze jej nie znalazłam.
‒ A kiedy to zrobisz? ‒ Nie mogła zrozumieć, skąd te pytania. Myślała, że po-
stawiła sprawę jasno.
‒ Moja matka opuściła nas, kiedy byliśmy nastolatkami, Sandro. Zostawiła mo-
jego ojca i nas. Nie wierzę w szczęśliwe zakończenia.
‒ A twój były narzeczony? Czy z nim chciałaś żyć długo i szczęśliwie? ‒ Poczu-
ła się uwięziona w tym basenie.
‒ Może nie byłam gotowa na miłość. ‒ To stwierdzenie oszołomiło ją. Zdała
sobie sprawę, że to prawda.
‒ A jeśli się zakochasz?
Chwyciła się mocniej krawędzi.
‒ Gdybym była pewna, że znalazłam właściwą osobę, kogoś, kto będzie mnie
kochał, to może pomyślałabym o tym.
‒ A więc chcesz wyjść za mąż? – W jego głosie brzmiało niedowierzanie.
‒ Małżeństwo nie jest jedyną formą miłości, Sandro.
Zmarszczył brwi w zamyśleniu.
‒ A co z tobą, chciałbyś się ponownie ożenić?
Alessandro spojrzał na Charlie. Jej mokre, zaczesane do tyłu włosy podkreśla-
ły piękno oczu. Była przepiękna, ale mówiła o rzeczach, o których nie chciał my-
śleć. Był nieugięty i myślał, że skończył z miłością i chęcią małżeństwa. Ale
w jego głowie zaczęły się pojawiać różne obrazy z Charlie w roli głównej. Obra-
zy, których nie powinno tam być. W ciągu zaledwie kilku dni oczarowała go tak,
że nie chciał jej puścić. Ale nie mógł zrobić nic, dopóki wciąż obwiniała go
o śmierć Sebastiana. A nie mógł przecież oczyścić się z winy w jej oczach, nie
mówiąc jej całej prawdy.
‒ Twoje milczenie mówi wszystko. ‒ Głos Charlie przywołał go z powrotem do
teraźniejszości.
‒ Z odpowiednią kobietą ‒ powiedział zgodnie z prawdą.
Myślał, że taka kobieta nie istnieje. Jego pierwsze małżeństwo było tego do-
wodem. Teraz, kiedy sądził, że ją znalazł, okazuje się, że ona nie życzy sobie
związku.
‒ Mam nadzieję, że ją spotkasz.
‒ Zamierzasz wyjść kiedyś z tego basenu? ‒ Desperacko usiłował zmienić te-
mat. – Niedługo zostaniesz syreną.
Roześmiała się i popłynęła do schodów na drugim końcu basenu.
‒ Nie nadaję się na syrenę – oznajmiła i powoli wyszła z basenu.
Nie mógł oderwać od niej oczu. Wyglądała jak nimfa, a po jej piersiach ścieka-
ły strużki wody. Jej anielska uroda oszołomiła go. Nieświadomy tego, co robi,
podszedł do niej i owinął wokół niej ręcznik, przyciągając ją do siebie. Pocałował
ją mocno. Czy kiedykolwiek będzie miał jej dość? Odpowiedź brzmiała: nie.
‒ Przenieśmy się do środka.
Odsunęła się i spojrzała na niego.
‒ Tak – szepnęła. ‒ Ostatni raz.
‒ Ostatni raz ‒ powtórzył jej słowa i pocałował ją. Nie chciał, żeby to był
ostatni raz. Ale wystarczająco już nadużył zaufania, które pokładał w nim Seba-
stian.
Kiedy tylko wrócą do Mediolanu, muszą to skończyć. Z zalotnym uśmieszkiem
wzięła go za rękę i poprowadziła z powrotem po kamiennych schodach i do sy-
pialni. Kremowa pościel była w nieładzie, przypominając o wspólnej nocy. Pod-
chodząc do niego, zrzuciła ręcznik, a mokre włosy zasłaniały jedną pierś. Wziął
głęboki oddech, starając się zapamiętać każdy szczegół jej ciała. Zanim zdążył
się zorientować, co się dzieje, trzymał ją za biodra, a jej nogi oplecione były wo-
kół niego. Delikatnie opuścił ją na łóżko, obserwując, jak osuwa się na poduszki.
Dołączył do niej, a serce waliło mu w piersi tak mocno, że musiała to słyszeć.
Chciał jak najlepiej wykorzystać ostatnie wspólne chwile. Pochylił się nad nią.
Powinien robić to powoli, ale nie mógł się powstrzymać.
‒ Sandro, poczekaj. – Odsunęła go łagodnie od siebie. – Zabezpieczenie.
‒ Maledizione! ‒ Usiłował odzyskać nieco kontroli nad sobą i spojrzał na jej
twarz. Jej oczy były tak wielkie i tak zielone, że wszystko, co mógł zrobić, to
opuścić głowę i pocałować ją. ‒ Wybacz mi.
Nie rozpoznał ochrypłego głosu, którym wypowiedział te słowa. Nigdy dotąd
nie stracił panowania nad sobą i w głębi duszy ucieszył się, że jedno z nich za-
chowało odrobinę zdrowego rozsądku. Sięgnął do stolika przy łóżku i chwycił
pudełko prezerwatyw.
‒ Przepraszam – powiedziała nieśmiało – ale nie chcemy żadnych konsekwen-
cji tego weekendu.
Spojrzał na nią. Już odczuwał konsekwencje tego weekendu, chociaż ciąża nie
była jedną z nich. Nieświadomie oddał jej swoje serce.
‒ Masz rację, mia cara. Nie chcemy żadnych konsekwencji. – Pocałował ją de-
likatnie i po raz ostatni wsunął się w nią.
Orgazm przyszedł nagle. Po wszystkim przytuliła się do niego.
‒ Il mio amore ‒ mruknął cicho w jej wilgotne włosy. Nie wiedział, dlaczego to
powiedział. Czy to był jego sposób na pożegnanie? Nie wiedział, ale był wdzięcz-
ny, że słowa miłości wypowiedziane w ojczystym języku nie zostały zrozumiane
ani nawet usłyszane.
Charlie wygładziła białą sukienkę i po raz ostatni rozejrzała się po pokoju. Nie
wiedziała, czy szuka zapomnianych rzeczy, czy po prostu chce zapamiętać ten
pokój. Nie będzie żadnych powrotów. To był koniec. Za dwa dni miała wrócić do
Anglii. Ich wspólne chwile dobiegły końca. W głowie wciąż miała szeptane po
włosku słowa Sandra. Nie rozumiała zbyt wiele, ale jedno zdanie zapadło jej
w pamięć. Il mio amore.
Moja miłość.
Pokręciła głową. Musiał się zapomnieć, pewnie mówił to każdej kobiecie,
z którą się kochał. A przynajmniej taką miała nadzieję. Zbyt wiele ich dzieliło.
Pomyślała o powrocie do Mediolanu. W głębi serca wiedziała, że nigdy nie wyba-
czy Alessandrowi tego, że nie upilnował samochodu. Szybko złapała torbę i wy-
szła z pokoju, nie mając odwagi spojrzeć ponownie na łóżko, w którym spędziła
większą część weekendu. Powinna się za siebie wstydzić. Zeszła po schodach
i zatrzymała się na widok Alessandra, który stał przy drzwiach z kluczami
w ręku. Wyglądał, jakby chciał wrócić do normalności tak samo jak ona. Prze-
łknęła ślinę.
‒ Już pora, prawda?
‒ Tak ‒ odparła i zeszła na sam dół z wysoko uniesionym podbródkiem. ‒ Pora
wrócić do rzeczywistości.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Charlie nigdy wcześniej nie była tak spięta. Droga powrotna do Mediolanu
przebiegła w niemal kompletnej ciszy.
‒ Mogę zarezerwować sobie pokój w hotelu. ‒ Zmusiła się, żeby to powie-
dzieć, wiedząc, że to najlepsze rozwiązanie.
‒ To nie będzie konieczne.
‒ Biorąc pod uwagę okoliczności, byłoby najlepiej, gdybym zameldowała się
w hotelu.
‒ Nie. Okoliczności, jak to ładnie ujęłaś, są takie, że nasz weekend dobiegł
końca.
‒ Więc chyba tym bardziej powinnam zostać w hotelu, nie sądzisz?
Spojrzał na nią.
‒ Mówiłaś, że to tylko romans, więc dlaczego chcesz uciekać? Wróćmy do in-
teresów.
‒ Doskonale ‒ ustąpiła, ale wiedziała, że będzie musiała wrócić do Anglii
wcześniej, niż planowała.
Po jutrzejszym spotkaniu na torze testowym poleci pierwszym samolotem do
domu. Gdyby dostała odpowiedzi na dręczące ją pytania, wróciłaby do domu już
dzisiaj.
Z roztargnieniem zaczęła przeglądać gazetę złożoną na stoliku. Na pierwszej
stronie było zdjęcie ich dwojga i samochodu. Przewróciła stronę i zamarła. Na
fotografii znów byli ona i Alessandro. Ale nie było to pozowane zdjęcie. Ktoś
uchwycił ich, kiedy całowali się po tym, jak wszyscy wyszli. Czy Alessandro
o tym wiedział? Musiał wiedzieć. Nie pocałował jej dlatego, że tego chciał.
Chciał jedynie udowodnić całemu światu, że nie był winny śmierci Sebastiana
i że jej rodzina nie ma do niego żalu.
‒ Wiedziałeś o tym? ‒ Zamknęła gazetę, nie mogąc patrzeć na zdjęcie.
‒ Si. Prosiłem o to. Jesteś doskonałą promocją samochodu.
‒ A to? ‒ Ze złością przewróciła stronę. Alessandro zamilkł. Charlie niemal
wybuchła.
‒ Nie – powiedział w końcu.
‒ Co tam jest napisane? ‒ wycedziła.
Czuła się podle. Co ona zrobiła? Zszargała pamięć Sebastiana i własną reputa-
cję. Alessandro spojrzał jej w oczy. Była wściekła, co do tego nie było wątpliwo-
ści, ale również przerażona. Nie miał do niej pretensji.
‒ Piszą, że promujesz samochód, który zabił twojego brata.
‒ Co dalej, Sandro? Moje nagie zdjęcie w twoim basenie?
‒ To niemożliwe. Nikt cię nie widział.
‒ Niech cię szlag. To ty namówiłeś mnie do pływania nago. Jak będzie brzmiał
następny nagłówek? ‒ Zacisnęła wargi.
‒ Do niczego cię nie namówiłem. To zostanie między nami.
‒ Nie wierzę ci.
‒ Czy kiedykolwiek cię okłamałem, cara? ‒ Oczywiście, że kłamał. Od pierw-
szej chwili ukrywał przed nią przyczyny wypadku Sebastiana.
‒ Jeżeli do tego dopuściłeś, to znaczy, że jesteś zdolny do wszystkiego.
Pokręcił głową ze smutkiem. Podziwiał jej pasję, ale oczywiste było, że nie bę-
dzie go chciała. Było między nimi zbyt wiele tajemnic i kłamstw.
‒ Byłam głupia, ufając ci.
‒ Dio mio! Jak możesz tak mówić? ‒ Nagle poczuł złość.
‒ Wykorzystałeś mnie. To nie ma nic wspólnego z Sebastianem. Chciałeś się
pozbyć wyrzutów sumienia.
‒ Moje sumienie jest czyste, Charlie. – Wszystko, co zrobił, robił dla Sebastia-
na.
‒ Charlotte ‒ poprawiła go łamiącym się głosem – i znów kłamiesz. Nie wie-
rzę, że to Sebastian chciał, żebym tu przyjechała. To ty tego chciałeś. Żerujesz
na moich emocjach.
‒ Sebastian naprawdę tego chciał. To akurat prawda.
‒ Więc co jest kłamstwem? ‒ Zmrużyła oczy. Musiał szybko coś wymyślić.
‒ Nie kłamałem. Ale pewne rzeczy nie mogą wyjść na światło dzienne.
‒ Takie jak to? ‒ Dźgnęła palcem gazetę, a Alessandro odetchnął z ulgą. Była
tak wściekła, że nie myślała racjonalnie. Niemal się wydało.
Charlie patrzyła ze złością na człowieka, w którym głupio się zakochała. Mo-
ment. Zakochała? Oblał ją zimny pot. Nie mogła go kochać. Nie Alessandra Ro-
selliego.
‒ Nie uciekniesz od tego, Charlotte.
‒ Nie uciekam.
‒ To co teraz robisz, cara? ‒ mówił łagodnie.
Miał rację. Uciekała i ukrywała się. Oboje o tym wiedzieli, ale Charlie nie mia-
ła zamiaru się do tego przyznawać. Teraz zresztą nie miała wyboru. Ten czło-
wiek jej nie kochał i nigdy nie pokocha.
‒ Nie tylko ja uciekam, Alessandro ‒ powiedziała spokojnie, choć jej serce wa-
liło boleśnie w piersi, a kolana nagle zmiękły.
‒ O czym ty mówisz, Charlotte?
‒ Ukrywasz przede mną prawdę o wypadku Sebastiana.
‒ Powiedziałem ci wszystko, co musisz wiedzieć.
‒ Oboje wiemy, że nie jest to do końca prawda.
‒ To nie samochód zawiódł, Charlotte.
‒ Więc to wina kierowcy? ‒ Nie miała zamiaru teraz odpuszczać. Musiała
znać prawdę.
‒ Tak. Przykro mi. ‒ Wyciągnął do niej dłoń, ale wzdrygnęła się przed jego do-
tykiem.
‒ Nie.
‒ Powinnaś porozmawiać z ojcem ‒ powiedział cicho, pozornie obojętny na jej
gniew.
‒ Taki mam zamiar. Teraz. ‒ Odwróciła się i poszła do swojego pokoju, celowo
zostawiając drzwi otwarte. Chciała, żeby słyszał tę rozmowę.
Wyciągnęła telefon z torebki, ale linia była zajęta. Co nie znaczyło, że zamie-
rzała się poddać.
‒ A teraz wybacz, muszę się spakować.
Musiała wrócić do domu. Wyjęła z torebki tablet i zaczęła szukać lotów do
Londynu na jutrzejszy wieczór. Zamierzała udać się jutro na tor testowy. Miała
jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Potem stąd wyjedzie i pożegna się z tym
wszystkim na zawsze.
Alessandro był zdesperowany, ale nie mógł nic zrobić. Spojrzał w jej pełne
smutku zielone oczy.
‒ Dobranoc, Alessandro. – W jej głosie nie było już gniewu.
‒ Buonanotte, Charlotte. ‒ Nie mógł na nią dłużej patrzeć, więc odwrócił się
i poszedł do swojego gabinetu. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi.
Usiadł przy biurku, ale nie mógł pracować, nie otworzył nawet laptopa. Mógł
jedynie roztrząsać każdy szczegół ostatnich kilku dni.
Nagle wstał z przekleństwami na ustach i ruszył do sypialni Charlie. Nie mógł
pozwolić, żeby siedziała tam sama i się zamartwiała. Zapukał do drzwi, które
otworzyła niemal natychmiast.
‒ Nie możesz tak siedzieć sama całą noc. – Spojrzała na niego lodowato, ale
to go nie zraziło. – Może pójdziemy na kolację?
‒ Żeby zrobili nam kolejne wspólne zdjęcie?
‒ Charlotte…
‒ Nie, Sandro. Nie mogę ryzykować.
‒ Naprawdę nic nie wiedziałem o tym zdjęciu i przykro mi, że cię to zdener-
wowało.
‒ Proszę cię, nie chcę o tym teraz mówić.
Pokiwał głową zrezygnowany, wiedząc, że tylko pogarsza sytuację.
‒ Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, znajdę go i osobiście się z nim policzę.
‒ To nie zmieni faktu, że wykorzystałeś mnie i Sebastiana do promowania sa-
mochodu i ratowania swojej reputacji.
‒ Nie mam potrzeby ratowania swojej reputacji, Charlotte.
‒ A powinieneś!
Nagle zorientował się, o co jej chodziło. Musiał ocenić sytuację i zaplanować
swój następny ruch.
‒ Bardzo dobrze, zrobię to. ‒ Odszedł, nie zatrzymując się, by zobaczyć jej
reakcję. Jeśli chciała dowodu, to go znajdzie. Ale jak mógł to zrobić bez zdra-
dzenia tajemnicy Sebastiana, a przede wszystkim własnych uczuć?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Charlie miała cichą nadzieję, że Alessandra nie ma, ale kiedy wyszła ze swoje-
go pokoju, zastała go przygotowującego kawę. Wyglądał tak samo przystojnie,
jak zawsze. Teraz, kiedy siedzieli w samochodzie, żałowała, że nie złapała jakie-
goś porannego lotu do Londynu. Miała jednak nadzieję, że wreszcie się dowie,
co Alessandro przed nią ukrywa.
‒ Mam spotkanie po południu. ‒ Jego głos wyrwał ją z rozmyślań.
‒ Muszę być wieczorem na lotnisku, więc zamówię sobie taksówkę.
‒ Mówiłaś, że nie będziesz uciekać.
‒ Nie uciekam – wypaliła bez zastanowienia. ‒ Wracam do mojego życia, do
tego, co robiłam przed wypadkiem Sebastiana. To tego właśnie chciał. – Wyszła
i pomaszerowała w stronę warsztatów.
Sandro dogonił ją jednak, zanim zdążyła wejść do środka.
‒ To wszystko? Jesteś pewna, że nie chcesz mnie oskarżyć o coś jeszcze?
‒ Chodzi ci o to, że praktycznie sprzedałeś mnie mediom? – wybuchła. –
A może o to, że mnie uwiodłeś? Pozwoliłeś mi wierzyć, że robię to wszystko dla
Sebastiana, kiedy tak nie było. Chodziło o ciebie.
‒ O ile pamiętam, cara, to ty mnie uwiodłaś.
Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając paznokcie w dłonie.
‒ Nie schlebiaj sobie. To, co zrobiłam, zrobiłam dla Sebastiana ‒ rzuciła
pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy, po czym ugryzła się w język. Nie
chciała, żeby wiedział, jak bardzo ją to wszystko bolało.
‒ A nie dlatego, że chciałaś? Nie mogłaś nie ulec tej namiętności, która połą-
czyła nas, odkąd tylko się ujrzeliśmy.
‒ W porządku. Rzeczywiście dlatego również. Ale to już koniec.
Nie ochronił Charlie przed niczym. Pragnął jej bardziej niż kogokolwiek inne-
go. A teraz ta kobieta nienawidziła go i nie mógł zrobić nic, by ją zatrzymać.
‒ Giovanni zabierze cię z powrotem do mieszkania, żebyś zebrała swoje rze-
czy, a potem odwiezie cię na lotnisko.
‒ Tak będzie doskonale, dziękuję.
‒ Arrivederci, Charlotte. – Wyszedł pospiesznie z warsztatu, żeby nie okazy-
wać swoich emocji. Im prędzej ona wróci do Anglii, tym lepiej.
Charlie poczuła zakłopotanie, kiedy nagle zdała sobie sprawę z tego, że ktoś
stoi u jej boku.
‒ Scuzi – powiedział mężczyzna. – Za godzinę będziemy jechać do Mediolanu,
ale może pani zaczekać w biurze signora Roselli.
Uśmiechnęła się na dźwięk jego silnego akcentu.
‒ Dziękuję, będę gotowa. ‒ Odwróciła się i weszła do biura. To było jedyne
miejsce, gdzie mogła znaleźć dowody na winę Alessandra.
Usiadła przy biurku i zaczęła je przetrząsać. Zaczęła od szkiców, ale nie zna-
lazła nic ciekawego. Jej uwagę zwrócił stos dokumentów na półce. Przeglądała
je, dopóki nie znalazła pliku z napisem: „Sprawozdanie z wypadku”.
Zaczęła czytać. Oblał ją zimny pot i przewróciło jej się w żołądku.
‒ Och, Sebastianie ‒ szepnęła i zamknęła oczy, ale było już za późno. ‒ Dla-
czego mi nie powiedziałeś?
‒ „Błąd kierowcy” ‒ wyszeptała do siebie. – „Stwierdzono znaczne ilości alko-
holu i narkotyków w organizmie”. ‒ Oparła łokcie na biurku i przycisnęła dłonie
do twarzy. Czy to może być prawda? Przeczytała resztę raportu. Samochód był
w doskonałym stanie. Z ciężkim sercem zamknęła teczkę i odepchnęła ją od sie-
bie. Człowiek, z którym rozmawiała wcześniej, zapukał do drzwi biura, wyciąga-
jąc ją z zamyślenia.
‒ Powinniśmy już jechać.
‒ Tak, muszę zdążyć na samolot.
‒ Si, si.
Samochód opuścił tor testowy i po kilku minutach byli już na zatłoczonej dro-
dze do Mediolanu. Charlie siedziała w milczeniu, tak pochłonięta emocjami, że
nawet nie zauważyła, co to za samochód. Myślami była przy mężczyźnie, które-
go kochała. Którego nigdy nie powinna była pokochać.
‒ Pożegnania są trudne, prawda? ‒ zapytał kierowca.
‒ Tak ‒ odparła bez zastanowienia ‒ ale tylko dlatego, że jest to również po-
żegnanie z moim bratem.
Szczęśliwie ruch był nieduży i szybko dojechali do mieszkania Alessandra.
‒ Stąd pojadę taksówką – oznajmiła i wysiadła z samochodu, ale mężczyzna
wysiadł za nią.
Nie, zostałem poinstruowany, żeby odprowadzić panią pod drzwi ‒ powiedział
i wstukał kod, jakby wchodził do siebie. Czy był prawą ręką Sandra? Wiedział,
czy raport był prawdziwy? ‒ Potem pojedziemy na lotnisko.
‒ Dziękuję ci. To zajmie tylko kilka minut. ‒ Kierowca podał jej klucz. Wbiegła
po schodach do mieszkania, starając się nie myśleć o wszystkim, co wydarzyło
się tam w tak krótkim czasie. Złapała torbę tak szybko, jak tylko mogła, i z po-
wrotem zbiegła na dół. Chwilę później ruszyli w kierunku lotniska.
‒ Znałeś mojego brata? ‒ zapytała niby od niechcenia.
‒ Si, był dobrym kierowcą, bardzo dobrym kierowcą, ale wszystko to go przy-
tłoczyło. Staraliśmy się pomóc.
A więc to była prawda. Co z niej była za siostra, skoro nic nie zauważyła? Po
policzku spłynęła jej łza. To było zbyt bolesne.
‒ Przepraszam, nie chciałem pani denerwować. Jesteśmy na miejscu – powie-
dział kierowca, parkując przy budynku terminala. Zdecydowanie mu ulżyło, że
może skończyć tę rozmowę. Ale to była jej ostatnia szansa. Musiała się dowie-
dzieć.
‒ Proszę. – Położyła mu dłoń na ramieniu. – Jak źle z nim było? Czy naprawdę
spowodował wypadek?
Giovanni spojrzał na zegarek.
‒ Spóźni się pani na samolot.
‒ Proszę.
Westchnął i położył rękę na jej dłoni.
‒ Tamtego dnia pił od rana. A narkotyki… ‒ wzruszył ramionami – wytrącały
go z równowagi. Nie mogliśmy go powstrzymać.
‒ My? ‒ wyszeptała.
‒ Si, signor Roselli i ja. Oczywiście, nic nie powiedział po wypadku, żeby nie
oczerniać imienia pani brata. ‒ Wziął ją za rękę i spojrzał na nią z prawdziwą
troską na twarzy. ‒ Myślałem, że pani wie.
‒ Wiedziałam – skłamała. – Tylko to ciągle boli. Przepraszam.
‒ Musi pani już iść. Naprawdę spóźni się pani na samolot.
‒ Tak, mój samolot – powiedziała powoli.
Kiedy tylko weszła do budynku lotniska, pobiegła do łazienki i obmyła twarz
zimną wodą, żeby odegnać uczucie mdłości.
‒ Nie, to nie może być prawda… Sandro powiedziałby coś – powiedziała na
głos do swego zszokowanego oblicza. Ale była tylko jedna osoba poza Alessan-
drem, która mogła to potwierdzić. Jej ojciec. Zaczęła gorączkowo szukać telefo-
nu w torebce i drżącymi palcami wystukała numer ojca.
‒ Dzień dobry, Charlie. ‒ Ojciec brzmiał nieswojo.
‒ Czy to prawda, tato? ‒ Nie traciła czasu na uprzejmości. Ojciec westchnął
w odpowiedzi. Więc jednak. Wolną dłonią chwyciła brzeg umywalki.
‒ Och, tato, dlaczego mi nie powiedziałeś? ‒ Pokręciła głową z niedowierza-
niem.
‒ To nie było potrzebne. Gdzie jesteś, Charlie? ‒ W jego głosie brzmiał skry-
wany lęk.
‒ W drodze do domu. Porozmawiamy wkrótce. Muszę iść, samolot mi uciek-
nie.
‒ Charlie?
‒ Tak, tato.
‒ Do zobaczenia wkrótce.
Poczuła ukłucie w sercu i musiała się rozłączyć, żeby się nie rozpłakać. Na to
będzie jeszcze czas. Później. Teraz musiała zdążyć na samolot.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Alessandro chodził po lotnisku, skanując tłum pasażerów, ale z każdą chwilą
robił się coraz bardziej zniecierpliwiony. Gdzie ona jest? Po telefonie od Giovan-
niego nie mógł pozwolić jej odejść tak po prostu.
Maledizione! Gdzie jest? Było tak, jakby po prostu zniknęła. Albo z nienawiści
do niego od razu wskoczyła do samolotu. Nie miał do niej pretensji. Sam był na
siebie wściekły.
Nagle jego uwagę zwróciła kobieta, która w pośpiechu opuściła budynek ter-
minalu. Jego serce mocniej zabiło i ruszył za nią, jednak szybko wsiadła do tak-
sówki. Nie miał pojęcia, czy to była Charlie. Ale jeżeli była, to gdzie mogła
pójść? Nagle zdał sobie sprawę, że było tylko jedno takie miejsce. Jedno miej-
sce, w którym wiedziała, że nie będzie ani jego, ani nikogo z jego pracowników.
Ale czy powinien jej wobec tego przeszkadzać?
Owszem. Musiał. Musiał ją znaleźć i wszystko jej wyjaśnić.
Już i tak go nienawidziła. Nie miał nic do stracenia. Zaparkował przed hote-
lem, w którym miała miejsce uroczystość. Kiedy wszedł na dziedziniec, na po-
czątku nikogo nie zobaczył.
Wtedy jakiś ruch na drugim końcu sali przykuł jego uwagę. To ona. Siedziała
przy stole tyłem do niego. Ostrożnie ruszył w jej stronę.
Charlie była całkowicie pogrążona w rozmyślaniach. Została oszukana przez
dwóch mężczyzn, których kochała.
Po co tu przyjechała? Dlaczego po prostu nie wsiadła do samolotu i nie pole-
ciała? Ponieważ chciała odpowiedzi. Jedynym problemem było to, że znał je tylko
Alessandro. Nagle poczuła ciarki wzdłuż kręgosłupa i domyśliła się, że nie jest
sama. Była tylko jedna osoba, na którą tak reagowała. Alessandro Roselli.
‒ Nie narobiłeś już zbyt wiele szkody? ‒ Jadowity ton zaskoczył ją tak samo
jak jego, ale nie odwróciła się do niego.
‒ Zrobiłem to, co musiałem. ‒ Podszedł i stanął obok niej, ale wciąż nie chcia-
ła na niego spojrzeć.
‒ Oczywiście. Zrobiłeś dokładnie to, co trzeba było, żeby nie zszargać sobie
reputacji.
‒ To nie tak, Charlie.
‒ Charlotte ‒ warknęła i spojrzała na niego z wrogością.
‒ To naprawdę nie tak, jak myślisz. ‒ Stanął przed nią.
‒ Więc zaprzeczasz, że zwabiłeś mnie tutaj pod fałszywymi pretekstem, uwio-
dłeś, żeby zrobić to zdjęcie i ukryć prawdę o problemach Sebastiana?
‒ Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, Charlie.
‒ Charlotte!
‒ Widzę, że nie jesteś gotowa mnie wysłuchać. ‒ Usiadł na krześle obok.
‒ To prawda. Wszystko inne, co mi powiedziałeś, było kłamstwem – westchnę-
ła ciężko. ‒ Czytałam raport, Sandro. – Odpowiedziała jej cisza. ‒ Giovanni po-
wiedział mi, czy raczej potwierdził wszystko o alkoholu… i narkotykach. Dlacze-
go mi nie powiedziałeś?
Pochylił się i wsparł czoło dłońmi.
‒ Twój ojciec tak chciał.
Pokręciła głową.
‒ Nie. Nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.
‒ Rozmawiałaś z nim?
‒ Na lotnisku, tak. ‒ Spojrzała mu w oczy i poczuła, że nie ma już siły walczyć.
‒ Nie rozumiem, dlaczego to zrobił.
‒ Nie chciał, żebyś wiedziała. Nie chciał niszczyć twoich wspomnień. – Mówił
tak łagodnie, że niemal się rozpłakała. Pokręciła głową. Ojciec może chciał ją
chronić, ale co z Sandrem? Jakie były jego motywy?
‒ A ty? Dlaczego mnie okłamałeś?
‒ A jak myślisz, co by się stało, gdyby media się o tym dowiedziały?
‒ Co mogliby zrobić? ‒ wyrzuciła z siebie, zastanawiając się, czy właściwie
chce się tego dowiedzieć.
‒ Co zrobiliby z taką historią, Charlie?
‒ To proste – odparła surowo. – Zniszczyliby cię.
Wstał, a jego spojrzenie było lodowate.
‒ Nie zrobiłem nic złego.
‒ Okłamałeś mnie i cały świat.
‒ Cholera, nic nie rozumiesz? ‒ zapytał ze złością. ‒ Nie chroniłem siebie.
Chroniłem ciebie i Sebastiana.
‒ Jak śmiesz? Po tym, jak zaplanowałeś to zdjęcie? Wystarczyło, żeby urato-
wać twoją reputację. Ten pocałunek zwolnił cię z wszelkiej odpowiedzialności,
a teraz jest we wszystkich gazetach i pewnie trafił też do internetu. ‒ Jej wy-
buch go zaskoczył, ale nie poruszył się.
‒ Do niczego cię nie zmuszałem. – Na to nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
Miał rację. Nie zmuszał jej.
‒ Zmanipulowałeś sytuację.
‒ Masz na myśli to pożądanie, które pojawiło się, kiedy cię tylko poznałem?
‒ Wygodna zasłona dymna. ‒ Mimo brawury głos jej drżał. Nienawidziła się za
to. Nigdy nie powinna była poddawać się tym uczuciom. Teraz będzie musiała
żyć z myślą, że zakochała się w mężczyźnie, który kłamał i nią manipulował.
Alessandro obserwował emocje na jej twarzy jak film. Szok, zaprzeczenie, nie-
nawiść. Było tam wszystko.
‒ Nie zaprzeczaj. ‒ To było jak chodzenie po linie. W każdej chwili mógł stra-
cić równowagę i upaść.
‒ Ale to było tylko pożądanie, Sandro. Z tym mogę sobie poradzić, ale nie
mogę wybaczyć kłamstwa.
‒ Kłamstwa? ‒ zapytał, choć wiedział, o co jej chodzi.
‒ Ukrywałeś prawdę, a potem wykorzystałeś moją słabość do ciebie.
Powoli pokręcił głową. Jak miał jej udowodnić, że nie miał nic wspólnego ze
zdjęciem, że fotograf po prostu zrobił je przypadkowo?
‒ Wiem, jak to wygląda ‒ zaczął, ale przerwała mu.
‒ Co powiedziałby Sebastian? O tobie, o nas? ‒ Kiedy powiedziała „nas”, ser-
ce Alessandra podskoczyło w piersi.
‒ Może zawsze tego chciał.
‒ Skąd możesz to wiedzieć?
‒ Obiecałem mu, że się tobą zaopiekuję. Wielokrotnie.
‒ To nic nie znaczy. Poza tym miałam prawo wiedzieć o alkoholu i o narkoty-
kach. Nie dbam o nic innego, nawet o to głupie zdjęcie, ale to powinieneś był mi
powiedzieć.
‒ Przepraszam, Charlotte. Nie miałem wyboru.
Zresztą jak miał powiedzieć coś takiego kobiecie, którą kochał? To była mi-
łość. Teraz nie miał co do tego wątpliwości. Kochał ją całkowicie i bezwarunko-
wo.
Charlie rozmyślała o tym, co powiedział Alessandro. Zamknęła oczy, w końcu
dopuszczając do siebie ból i świadomość, że nadszedł czas, aby pójść dalej i wró-
cić do życia.
Alessandro objął ją i przyciągnął ją do siebie. To właśnie tam chciała być,
w ramionach mężczyzny, którego kochała, ale nadal nie wiedziała, czy kochała
z wzajemnością.
‒ Co tu właściwie robisz, Sandro? ‒ Spojrzała na niego z oczami pełnymi na-
dziei.
‒ Nie mogłem pozwolić ci odejść, nie bez wyjaśnienia. A ty, cara? Znasz praw-
dę a jednak wciąż jesteś w moich ramionach.
‒ Nie mogłam wyjechać, jeszcze nie. ‒ Spuściła wzrok, nie ośmielając się spoj-
rzeć mu w oczy. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. ‒ Sandro, ja… Muszę
ci to powiedzieć.
Jej serce waliło jak młotem.
‒ Kocham cię, Sandro. – Nagle wokół nich zapadła cisza. Kiedy już myślała, że
tego nie zniesie, Alessandro w zwolnionym tempie wyciągnął ramiona i przytulił
ją.
‒ Ti amo, ti amo… ‒ uśmiechnął się i pocałował ją. Ujrzała błysk w jego
oczach i poczuła się, jakby wróciła do domu. Znalazła wreszcie swoje miejsce.
Właśnie tu, w ramionach mężczyzny, którego kochała.
Tytuł oryginału: Craving Her Enemy’s Touch
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2015 by Rachel Thomas
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek
formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osob rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterpri-
ses Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
ISBN 978-83-276-2516-8
Konwersja do formatu MOBI:
Legimi Sp. z o.o.
Spis treści
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Strona redakcyjna