Trump contra Biden, czyli amerykańskie
wybory i wojna kulturowa
Donald Trump i Joe Biden, którzy zmierzą się w listopadzie w walce
o prezydenturę w Stanach Zjednoczonych, reprezentują odmienne
światopoglądy w kwestiach kluczowych dla Amerykanów. Wybór
jednego z nich oznacza opowiedzenie się za konkretną stroną wojny
kulturowej.
Zwycięstwo Donalda Trumpa w poprzednich wyborach wywołało falę
strachu i paniki ze strony lewicowej opinii publicznej. Nic w tym
dziwnego. Wszak ster największego supermocarstwa objął człowiek
nie tylko nieprzewidywalny, lecz również gwiżdżący sobie na
polityczną poprawność. Chodzi tu nie tylko kwestie związane z
homoseksualizmem i aborcją, lecz również z ochroną środowiska. Oto
zasadnicze różnice isniejące między Joe Bidenem i Donaldem
Trumpem:
Homoseksualizm
Joe Biden to zdecydowany zwolennik „praw” homoseksualistów.
Choć od 2015 roku dysponują oni prawem do zawierania
„małżeństw”, przyznanym przez tamtejszy Sąd Najwyższy, to Biden
zamierza udzielić tej grupie kolejnych przywilejów prawnych. Dlatego
też wzywa do walki z ich dyskryminacją w różnych aspektach, a jego
poprawność polityczna osiąga stan delirium, gdy mówi o konieczności
pracy nad zakończeniem „epidemii przemocy przeciwko wspólnocie
transgenderowej, szczególnie transgenderowym kolorowym
kobietom”.
Co istotne, nie zamierza poprzestawać na obronie „praw” LGBT w
Stanach Zjednoczonych. Przeciwnie, postuluje ich promocję na całym
świecie. Zamierza wprowadzić jednocześnie zakaz tak zwanej terapii
konwersyjnej, uznawanej przez środowiska progresywne za
nienaukową, szkodliwą i prowadzącą niekiedy do przeżyć o
charakterze traumatycznym. Gdzie tu jednak miejsce na wolność?
Podejście Donalda Trumpa do kwestii mniejszości seksualnych jest
zgoła odmienne. Wprawdzie nie może osobiście unieważnić wyroku
Sądu Najwyższego, dokonał jednak korekt najbardziej skrajnych
posunięć administracji jego poprzednika – Baracka Obamy. Exemplum
–ubezpieczyciele i dostawcy usług medycznych otrzymujący wsparcie
z budżetu federalnego byli związani zakazem dyskryminacji ze
względu na płeć. Zakaz ten obejmował także tak zwane „osoby
transpłciowe”. Po zmianie przepisów to przychodnia lub firma
ubezpieczeniowa może decydować o płci danego pacjenta. Spotkało
się to z krytyką lewicy. Jak na łamach „Polityki” twierdzi Mateusz
Mazzini, „Ta zmiana to ostatnie ogniwo w długim łańcuchu działań
administracji Trumpa mających tak naprawdę jeden cel. Prezydent
chce w całym amerykańskim prawie ustanowić możliwie najwęższą
definicję dyskryminacji na tle płciowym, tak aby nie chroniła ona osób
transpłciowych. Wcześniej podobne reformy – na pozór
kosmetyczne, choć często katastrofalne w skutkach – wprowadzono
w prawie pracy, regulacjach dotyczących dostępu do mieszkań
komunalnych oraz w kilku elementach prawa oświatowego”.
Aborcja
Kolejną kwestią jest aborcja. Stanowisko Joe Bidena w tej kwestii
ulegało przedziwnym przemianom. Na gorsze. Joe Biden i
kandydująca na wiceprezydenta Kamala Harris stanowią szczególnie
złowieszczy duet. Jak zauważył Grzegorz Górny na łamach portalu
wpolityce.pl, komentując konwencję demokratów z udziałem Joe
Bidena i kandydatki na wiceprezydenta, Kamali Harris, „jeszcze nigdy
w historii Ameryki nie było w wyścigu do Białego Domu bardziej
proaborcyjnego tandemu. Zarówno on, jak i ona są zwolennikami
aborcji do dziewiątego miesiąca ciąży”. Jednak postawa Bidena w tej
mierze różni(ła) się znacząco od kandydatki na wiceprezydent Kamali
Harris. Obecnie różnice te mają jednak raczej historyczny charakter.
Wszak obydwoje popierają aborcję do 9 miesiąca ciąży. Jednak o ile
Kamala Harris „od zawsze” fanatycznie wspiera postulaty aborcyjne,
o tyle stanowisko Joe Bidena przeszło stopniową ewolucję.
Polityk ten zasiadł w senacie w 1973 roku i odtąd wielokrotnie
opowiadał się za zwiększeniem ochrony życia. Jest to spójne z
deklarowanym (wciąż) przez niego katolicyzmem. Dopiero po długim
czasie zmodyfikował swe poglądy. Gdy w 2008 roku kandydował na
wiceprezydenta u boku Baracka Obamy, postulował prawo do
mordowania nienarodzonych, lecz ograniczone. Dziś opowiada się za
legalnością aborcji przez częściowe urodzenie. Pod względem
aborcyjnego radykalizmu dorównał zatem w gruncie rzeczy Hilary
Clinton – kandydatce na prezydenta z ramienia demokratów w
poprzednich wyborach.
Ewolucja poglądów deklarowanych przez Bidena obrazuje ewolucję
całej Partii Demokratycznej. Z umiarkowanego ugrupowania,
popieranego przez amerykańskich katolików (stanowiących w tym
kraju mniejszość), stała się partią radykalnie i bezkompromisowo
proaborcyjną. Jej twarzami są Michelle Obama, Bernie Sanders,
Alexandria Ocasio-Cortez czy gubernator Nowego Jorku Andrew
Cuomo (który 22 stycznia zatwierdził ustawę legalizującą aborcję w
pewnych przypadkach nawet w 9 miesiącu ciąży!). W efekcie Partia
Demokratyczna utraciła w znacznej mierze poparcie katolików.
Stanowisko Donalda Trumpa w kwestii obrony życia jest diametralnie
różne. Trump jako pierwszy urzędujący prezydent osobiście wygłosił
przemówienie do uczestników wielkiego Marszu dla Życia w
Waszyngtonie (w roku 2020), zwrócił się do proliferów także w roku
2018 – poprzez satelitę. Zadbał o obcięcie publicznego finansowania
radykalnej organizacji proaborcyjnej Planned Parenthood oraz
poszerzył przepisy zakazujące przeznaczania funduszy
przeznaczonych na pomoc zagraniczną na wykonywanie aborcji.
Poprosił też Kongres o uchwalenie zakazu późnych aborcji. Ponadto
mianował licznych sędziów federalnych opowiadających się za
obroną życia. Wśród nich znaleźli się sędziowie Sądu Najwyższego
Gorsuch i sędzia Kavanaugh. Pewnego rodzaju świadectwo na temat
Trumpa zaprezentowali sami przedstawiciele Planned Parenthood
poprzez zmasowaną krytykę.
Ekologizm
Kolejną różnicę pomiędzy Donaldem Trumpem a Joe Bidenem
stanowi podejście do sprawy ochrony środowiska. Urzędujący
prezydent Stanów Zjednoczonych znany jest między innymi z
wystąpienia z porozumienia paryskiego, dotyczącego emisji CO2. W
tego typu porozumieniach dostrzega on zagrożenie dla amerykańskiej
gospodarki i suwerenności.
Joe Biden zamierza tymczasem zrealizować cel gospodarki
zeroemisyjnej do roku 2050. Już w pierwszym dniu swej prezydentury
planuje podpisać dekret dotyczący ochrony środowiska, idący jeszcze
dalej niż te podpisane za prezydentury Baracka Obamy. Zamierza nie
tylko powrócić do porozumienia paryskiego, ale i pójść dalej. Czy jest
się czego bać? Owszem, wszak jak czytamy w jego programie, Biden
zamierza wpływać na większe kraje w zakresie polityki klimatycznej.
Jak ponadto czytamy na jego oficjalnej stronie, Biden „w pełni
zintegruje zmianę klimatu z naszą polityką zagraniczną i strategią
bezpieczeństwa narodowego, podobnie i z podejściem do handlu”.
Niewykluczone zatem, że naciski odczują także Polacy.
Gospodarka
Donald Trump to biznesmen i jako taki cechuje się pragmatycznym
podejściem do życia gospodarczego. Zwycięstwo w wyborach
zawdzięcza w znacznej mierze retoryce dotyczącej ochrony
amerykańskich miejsc pracy przed konkurencją ze strony Chin. Trump
dokonywał z jednej strony obniżek podatków, lecz z drugiej zwiększał
wydatki (pogłębiając tym samym deficyt) budżetowy. 27 marca 2020
roku amerykański prezydent podpisał akt pomocy finansowej w
związku z koronawirusem o wartości 2 bilionów dolarów. Trudno
więc uznać obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych za fanatyka
wolnego rynku. Jednocześnie warto podkreślić, że amerykańska
głowa państwa wprowadziła znaczące cła na produkty pochodzące z
Chin. Wszystko w celu ochrony amerykańskich miejsc pracy przed
chińską konkurencją.
Jak natomiast wyglądają poglądy ekonomiczne Joe Bidena? Jeśli
program Trumpa można określić mianem interwencjonizmu, to w
tym przypadku jest to interwencjonizm „plus”. Bidenowy plan „Build
Back Better” („Odbudowujmy lepiej”) zakłada przeznaczenie 400
miliardów dolarów na zakupy produktów wytworzonych w Stanach
Zjednoczonych (stal, cement czy beton). Nabywcą zostałby… rząd
federalny, nakręcając w ten sposób rozwój infrastruktury. Ponadto
władze realizujące plan Bidena przeznaczyłyby 300 miliardów
dolarów na badania i rozwój (sieć 5G, sztuczna inteligencja,
samochody elektryczne). Sam Biden stwierdził, że „będzie to
największe wsparcie badań i rozwoju oraz inwestycji od czasów
drugiej wojny światowej”. Czyli wielkie uzależnienie od państwa.
Dla człowieka prawicy i obrońcy prawa naturalnego sprawa jest jasna.
Stosunek Bidena do kluczowych kwestii, takich jak aborcja,
homoseksualizm, ekologizm i gospodarka, jest dla niego nie do
przyjęcia. Do Donalda Trumpa można zaś odnieść powiedzenie
Charlesa Maurrasa – „to najmniejsze zło i możliwe dobro”.
Marcin Jendrzejczak