Barker Margaret Medical Romance 128 Jak w bajce

background image

MARGARET BARKER

JAK

W BAJCE

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Katie zapadła się w miękkie poduchy wiklinowego fo­

tela na tarasie i zanurzyła usta w szklance soku pomarań­
czowego. Odkryła jego zapas w lodówce stanowiącej
część wyposażenia krytego trzciną bungalowu, wzniesio­
nego na palach nad powierzchnią morskiej toni. Promienie
chylącego się ku zachodowi słońca odbijały się w lazuro­
wych falach, zlewających się na horyzoncie z linią nieba,
którego błękit powoli przybierał różowawy odcień.

- Chyba zaczyna mi się tu podobać - powiedziała na

głos, podziwiając ławicę modrych cyrulików o czarnych
głowach i jaskrawożółtych płetwach, leniwie zataczają­
cych koła w wodzie u podnóża tarasu. Niektóre spogląda­
ły na nią z zainteresowaniem, w oczekiwaniu na poczę­
stunek. Poprzedni lokator pewnie je dokarmiał. Nic dziw­
nego, bo te przepiękne stworzenia aż proszą, żeby się
z nimi zaprzyjaźnić.

Musi pamiętać, żeby przynieść im trochę chleba po

kolacji, choć zaokrąglone kształty ryb bynajmniej nie
wskazywały, że cierpią na niedożywienie.

Wzrok Katie padł na atlas miejscowej fauny. Dzięki

niemu mogła szybko stwierdzić, że ryby, które jako pier­
wsze podpłynęły ją powitać, to właśnie, nomen omen,

background image

6

JAK W BAJCE

cyruliki. Zupełnie jakby wiedziały, że przybyła tu, by nieść
pomoc chorym. Miała nadzieję, że lekarz nadzorujący pra­
cę miejscowej służby zdrowia okaże się równie przystępny

jak te piękne stworzenia zataczające kręgi u jej stóp.

Właśnie w tej chwili wśród modrych cyrulików poja­

wiło się kilka egzemplarzy żółtych ryb papuzich, z których

jedna wyskoczyła ponad powierzchnię wody w pogoni za

ważką. Katie patrzyła na nie jak urzeczona. To prawdziwy
raj na ziemi, pomyślała, zupełnie jak w bajce. Mimo że
przed wyjazdem z Anglii przestudiowała niejeden prze­
wodnik poświęcony Malediwom, nie spodziewała się, że

jest tu aż tak pięknie.

Wspomnienie chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyła

broszurę zachęcającą do podróży na wyspy, zmąciło jej
spokój. Szczurek zaprosił ją wtedy na kolację w eleganc­
kiej restauracji, nieopodal szpitala, z którego udało jej się
wyrwać na parę godzin, i zaproponował małżeństwo.
A ona, idiotka, go przyjęła. Kiedy rozkładał kolorowe bro­
szury na białym obrusie i rozwodził się nad urokami Ma-
lediwów, które mieli odwiedzić zaraz po ślubie, Katie nie
posiadała się ze szczęścia.

- Musimy tylko postanowić, na której wyspie się za­

trzymamy - mówił tonem doświadczonego obieżyświata,
a Katie była zbyt zakochana, żeby usłyszeć pobrzmiewa­

jącą w nim fałszywą nutę.

Jak mogła być tak naiwna? Musi być kiepskim znawcą

ludzkich charakterów, skoro osobowość Ricka urzekła ją
do tego stopnia, że uwierzyła w to, iż chce spędzić z nim
resztę życia. Otrząsnęła się z przykrych wspomnień.

Teraz sama decyduje o sobie i oto właśnie przybyła na

background image

JAK W BAJCE

7

sześć miesięcy do tego baśniowego kraju, żeby podjąć
pracę w miejscowym szpitaliku. W wolnych chwilach

zwiedzi okolicę i żaden głupi Szczurek nie będzie jej dep­
tał po piętach, czego, zważywszy na jego zaborczą naturę,
z pewnością by nie uniknęła, gdyby znalazła się tu w jego
towarzystwie.

Warkot nadlatującego wodolotu wyrwał ją z zadumy.

Maszyna pojawiła się od strony Małe i Katie od razu do­
myśliła się, że przyleciał jej nowy szef, który miał odwie­
dzić ją dzisiaj wieczorem po zakończeniu pracy.

Czerwono-biało-niebieski wodolot sięgnął płozami po­

wierzchni wody, rozbryzgując na boki tysiące kropli mie­
niących się w zachodzącym słońcu, i zatrzymał się przy
drewnianej platformie nieopodal brzegu.

Na tle ciemniejącego nieba Katie ujrzała tylko jedną

postać schodzącą po schodkach. Mężczyzna przeszedł na
drugą stronę platformy i przesiadł się do łódki, która
w miejscowym języku nazywa się dhoni, a używana jest
do transportu pasażerów na ląd. Wodolot bezzwłocznie
wystartował w drogę powrotną, z czego wywnioskowała,
że doktor Tim Fielding zamierza zostać na wyspie na noc.
To dobrze, pomyślała. Będzie miała okazję wypytać go
o wszystko i poprosić o konsultację w sprawie młodej
dziewczyny, która leży w tutejszym szpitalu w oczekiwa­
niu porodu.

Mimo iż dyżurna pielęgniarka zapewniła Katie, że sio­

stry dadzą sobie radę bez pomocy i odesłała ją do domu,
żeby się mogła rozpakować, Katie wciąż dręczyły wątpli­
wości, czy pacjentka nie wymaga przypadkiem bardziej
fachowej opieki.

background image

JAK W BAJCE

Ciężarna była zaledwie szesnastoletnią, drobną dziew­

czyną, a otoczona gromadą kobiet składającą się z matki,
babki i licznego grona ciotek leżała bez skargi, jakby cał­
kowicie poddała się losowi. Widząc wyraźnie, że pod ma­
ską spokoju kryje się śmiertelne przerażenie, Katie posta­
nowiła odwiedzić pacjentkę ponownie, gdy jej nowy prze­

łożony pojawi się na wyspie. Miała tylko nadzieję, że

pielęgniarka, która obejmie nocną zmianę, nie okaże się

jej równie nieprzychylna jak siostra, którą spotkała tu

wcześniej.

Być może myli sie w ocenie zapracowanej pielęgniarki,

która z taką dumą oprowadzała ją dziś po szpitalu, ale
przecież ta sama pielęgniarka nie szczędziła wysiłków, by
uświadomić Katie, że jej obecność na Kamafaru jest cał­
kowicie zbędna, gdyż dotychczas personel szpitala świet­
nie dawał sobie radę, wzywając do pomocy lekarza ze
szpitala Indiry Gandhi w Małe jedynie w nagłych przy­
padkach lub odsyłając poważnie chorych do większych
ośrodków.

Wsparta o barierkę tarasu, Katie przyglądała się, jak

gość raźnym krokiem przemierza plażę w kierunku jej
nowego domu, który był pierwszym z sześciu bungalo­
wów wzniesionych w szeregu nad brzegiem morza. Kiedy
znalazł się zupełnie blisko, wróciła do saloniku i otworzy­

ła drzwi. Mężczyzna właśnie ukazał się na drewnianym
podeście wiodącym do wejścia.

- Tim Fielding - przedstawił się, wyciągając na powi­

tanie rękę.

- Katie Mandrake - odrzekła i odwzajemniła mocny

uścisk jego dłoni.

background image

JAK W BAJCE

9

Miała przed sobą silnie zbudowanego mężczyznę o in­

tensywnie niebieskich oczach i ciemnych włosach. Nie­
sforne kosmyki opadały mu na czoło. Kiedy zaprosiła go
do środka, rosła sylwetka przybysza wypełniła cały nie­

wielki przedpokoik.

- Będę musiał trochę rozprostować kości, bo cały dzień

na sali operacyjnej dał mi się nieźle we znaki - oznajmił,
kierując swe kroki na taras. - Nie będzie miała pani nic
przeciwko temu, że jak się już poznamy, pójdę sobie trochę
pobiegać po wyspie?

No nie, kolejny facet, który ma fioła na punkcie sportu,

pomyślała Katie, nie kryjąc rozczarowania. Te same sze­
rokie bary, atletyczna sylwetka i świetnie ukształtowane
mięśnie. Zupełnie jak Szczurek. Najwyraźniej przywiązu­

je wielką wagę do wysiłku fizycznego.

Ale to w końcu nie jej sprawa. Co ją obchodzi, jak

doktor Tim Fielding spędza wolny czas? Może sobie bie­
gać ile chce, pod warunkiem że nie będzie zawracać jej
głowy opowieściami o kolejnych pobitych rekordach.

- Ma pani coś do picia? - zapytał, rozsiadając się

w wiklinowym fotelu.

- Może być sok pomarańczowy?
- Oczywiście.

W lodówce oprócz soku odkryła całą baterię alkoholi,

w tym dżin, whisky, piwo, a nawet butelkę szampana. Co
za luksus! We własnej lodówce w Londynie rzadko coś
trzymała, poza sałatą i torbą pomidorów.

- Może woli pan coś mocniejszego? - krzyknęła

w kierunku werandy.

- Nie, dziękuję.

background image

10

JAK W BAJCE

Podała mu szklankę, którą opróżnił w mgnieniu oka.

- Może jeszcze jedną?
Uśmiechnął się serdecznie, dzięki czemu nagle przesta­

ła się czuć jak sekretarka obsługująca zadufanego w sobie
szefa.

- Owszem, poproszę. I może mogłaby pani dolać od­

robinę wody mineralnej dla zaostrzenia smaku. Proszę
pamiętać, że w tym upale trzeba bardzo dużo pić. Co
najmniej półtora litra wody dziennie.

- Postaram się nie zapomnieć. - Katie ponownie otwo­

rzyła lodówkę i napełniła szklankę, dodając, zgodnie z za­
leceniem, nieco wody.

- Najpiękniejsza część dnia - powiedział gość z roz­

marzeniem, kiedy wróciła na werandę. Siedział rozparty
w fotelu z wygodnie wyciągniętymi nogami. - Oglądała

już pani karmienie płaszczek?

- Nie...
- Tuż przed zapadnięciem zmroku te wielkie, szare

stwory podpływają do brzegu i kelner z restauracji wynosi

wiadra z pokarmem, a one jedzą mu z ręki. To naprawdę
niesamowicie piękny widok.

Mówił z takim przejęciem, jakby był chłopcem, a nie

dorosłym mężczyzną. Przyglądając się, jak przeciąga dło­
nią po niesfornych włosach, Katie próbowała zgadnąć, ile
może mieć lat. Trzydzieści pięć? Może nieco więcej?
W każdym razie na pewno jest od niej starszy.

Oparła się o poduszki fotela.

- Po wizycie w szpitalu zaczęłam się trochę urządzać.

Nigdy nie spodziewałam się takiego luksusu. Jak to się
stało, że dostałam jeden z bungalowów przeznaczonych

background image

JAK W BAJCE

11

dla turystów? No i ile mam płacić za wyżywienie i zapasy

w lodówce?

- Proszę się nie obawiać. - Położył dłoń na oparciu jej

fotela. - Firma turystyczna, do której należą te domki, po­
krywa lwią część naszego wynagrodzenia. Rząd Malediwów
płaci nam za objęcie opieką zdrowotną miejscowej ludności,
ale większość naszych dochodów pochodzi z dużych agencji
turystycznych, które chętnie nas dofinansowują w zamian za
świadczenie usług medycznych ich klientom.

- To akurat wyjaśniono mi jeszcze w Londynie. Ale

co, na przykład, z zaopatrzeniem lodówki?

- Dla nich to nic nie znaczący wydatek. W razie po­

trzeby zajmujemy się turystami, a za to organizatorzy wy­
cieczek dostarczają nam jedzenie, picie, szpitalne fartuchy
i inne rzeczy. W porównaniu z korzyściami, jakie czerpią,
ich koszty są niewspółmiernie niskie.

- Co za ulga! - Katie odstawiła pustą szklankę. - Naj­

większy problem, z jakim zetknęłam się do tej pory
w szpitalu, to dość niechętny stosunek pielęgniarek. Spra­
wiają wrażenie, jakbym była tu całkiem-niepotrzebna.

- Proszę im dać trochę czasu, doktor Mandrake. - Tim

przyglądał się jej spod przymrużonych powiek. - Jest pani
tu zaledwie kilka godzin. Kiedy tylko zajdzie potrzeba,
z pewnością zwrócą się do pani o pomoc. Jeśli chodzi
o mnie, nigdy się nie dąsają.

- No tak, ale pan jest mężczyzną.
- Raczyła pani to zauważyć? - Roześmiał się gromko,

co wcale nie przypadło Katie do gustu. Kolejny facet,
któremu wydaje się, że każdą dziewczynę może sobie
owinąć wokół palca. Całkiem jak Szczurek.

background image

JAK W BAJCE

- Chciałam tylko powiedzieć, że pielęgniarki zacho­

wywały się tak, jakby moja obecność była im zupełnie nie

na rękę. Tymczasem niepokoi mnie stan pacjentki, która

właśnie ma rodzić swoje pierwsze dziecko. Na imię jej
Fatima. Ma tylko szesnaście lat i chyba bardzo się boi.

Tim natychmiast spoważniał i szybko podniósł się z fo­

tela, po czym otworzył drzwi do pokoju. Natychmiast
owiało ich chłodne powietrze dobywające się z klimaty­
zowanego wnętrza.

- W takim razie chodźmy ją zobaczyć. Znam tę pa­

cjentkę. Czy jest z nią jej matka?

Otworzył drzwi szerzej i przepuścił ją przodem.

- Nie tylko matka, ale i babka, całe grono ciotek, a na­

wet siostra. Przez cały czas kręcą się po szpitalu w tę i
z powrotem.

Miękki piasek przesypywał się jej przez sandały. Teraz,

po zapadnięciu zmroku, było to o wiele przyjemniejsze
niż w ciągu dnia, kiedy idąc po plaży miała wrażenie, że
kroczy po rozżarzonych węglach.

- Tutaj jest taki zwyczaj, że przy porodzie asystują

wszystkie kobiety z rodziny rodzącej - wyjaśnił Tim, kie­

dy znaleźli się na wąskiej ścieżce prowadzącej do szpitala.

- Przynoszą jedzenie, realizują recepty i samą obecnością
podnoszą rodzącą na duchu.

- A więc będę musiała się do tego tłumu krewnych

przyzwyczaić.

- Nie tylko do tego. Proszę mieć oczy i uszy otwarte,

a dużo się pani nauczy. Zresztą domyślam się, że ma pani

jakieś ważne powody, żeby podjąć pracę na Malediwach.

Katie z trudem przełknęła ślinę. Spostrzeżenie było tak

background image

JAK W BAJCE

13

niespodziewane, że nie zdążyła przygotować żadnej prze­
konującej odpowiedzi. Czy ma wyznać obcemu człowie­
kowi, że chce tu raz na zawsze pozbyć się ducha z prze­
szłości? Czy ma mu powiedzieć, że cztery lata temu jej
narzeczony podjął z banku wspólne oszczędności i przy­

jechał tu z inną dziewczyną, by spędzić z nią dwa tygod­

nie upojnych wakacji?

Z całą pewnością powód, dla którego się tu znalaz­

ła, niewiele ma wspólnego z poczuciem misji. Mimo to
zamierzała spożytkować całą swoją wiedzę dla dobra
pacjentów.

- Zawsze chciałam odwiedzić to miejsce - wyjaśniła

- więc kiedy znalazłam ogłoszenie, że na Kamafaru po­
trzebny jest lekarz do pracy przez sześć miesięcy, uznałam

to za świetną okazję.

Mimo zapadającego mroku dostrzegła, że Tim się

uśmiecha.

- Przynajmniej nie próbuje pani mi wmówić, że tra­

ktuje tę pracę jako wyzwanie. Chociaż mam wrażenie, że

jest jeszcze jakiś inny powód, który woli pani zachować

dla siebie.

Czy aż tak źle kłamie? A może jej nowy szef potrafi

spostrzec więcej, niż myślała?

- Owszem, jest jeszcze coś, ale na razie wolałabym

o tym nie mówić.

Po co to powiedziała? Przecież Tim jest tylko kolegą

po fachu i jej osobiste przeżycia w najmniejszym stopniu
nie powinny go interesować.

- Nie zamierzam nalegać. Ale gdyby kiedyś chciała

pani o tym porozmawiać, proszę dać mi znać. Naprawdę

background image

14

JAK W BAJCE

zależy mi, żeby moi współpracownicy dobrze się tutaj
czuli. Więc jeśli coś panią martwi...

- Dziękuję, ale wszystko jest w najlepszym porządku.

Po co w ogóle dała się wciągnąć w tę rozmowę?
Przechodzili właśnie między rzędami krytych trzciną

domków, wąską alejką prowadzącą do głównego ośrodka
zdrowia dla Kamafaru i okolicznych wysepek. Prawie
przed każdym wejściem siedziały kobiety otoczone gro­
madką dzieci i gawędziły wesoło, ciesząc się chłodem
wieczoru po kolejnym upalnym dniu.

Panująca tu pogodna atmosfera udzieliła się Katie.

Uśmiechnęła się do dwójki malców bawiących się w pia­
sku, którzy w odpowiedzi pomachali do niej radośnie.

W końcu dotarli do oświetlonego wejścia. Tim po­

pchnął drzwi z gęstej siatki chroniącej wnętrze szpitala
przed natrętnymi owadami, wabionymi blaskiem zapalo­
nego światła. Młoda pielęgniarka w białym, bawełnianym
fartuchu, z czarnymi, lśniącymi włosami splecionymi

w gruby, sięgający jej prawie do pasa warkocz, wstała zza
biurka, by ich powitać.

Co za fryzura, pomyślała Katie, zastanawiając się, czy

udałoby się jej osiągnąć podobny efekt, gdyby splotła
w ten sam sposób swoje włosy. Były długie, kasztanowe,
lecz nigdy nie miały aż takiego połysku. Warkocz pielęg­
niarki przywiódł jej na myśl reklamy szamponów poja­

wiające się regularnie w telewizji.

Gdy skończyła dwadzieścia jeden lat, matka zaczęła ją

namawiać, żeby ścięła włosy i wybrała jakąś fryzurę bar­
dziej przystającą do zawodu lekarza. Jednak Katie oparła
się naciskom i wciąż wiązała włosy z tyłu głowy albo

background image

JAK W BAJCE

15

upinała je na karku, żeby, tak jak dzisiaj, sprawić szcze­
gólnie dobre wrażenie.

W dwudzieste dziewiąte urodziny nawet poszła do fry­

zjera, zdecydowana na zmianę fryzury - jednak w ostat­
niej chwili uciekła z fotela. Teraz sprawdziła dłonią, czy
węzeł na karku przypadkiem się nie rozluźnił.

- Co za niespodzianka, doktorze. Gdybym wiedziała,

że się pan do nas wybiera...

- Proszę się nie przejmować, siostro Sabio. Wpadłem

tylko na chwilę, żeby przedstawić wam doktor Mandrake.

Pielęgniarka uśmiechnęła się kwaśno.
- Poznałam już panią doktor po południu, kiedy siostra

Habaid oprowadzała ją po szpitalu.

- Musi być pani zmęczona po tylu godzinach pracy

- odezwała się Katie, próbując przełamać lody. — O której
przychodzi nocna zmiana?

- Niektóre siostry już przyszły, ale z reguły nikt nie

wychodzi ze szpitala, zanim siostra Habaid nie uzna, że
wszystko zostało zapięte na ostatni guzik.

Katie z uznaniem pomyślała o oddaniu, z jakim miej­

scowy personel traktuje pracę.

- Idziemy na położnictwo - wyjaśnił lekarz.
- Czy chciałby pan, żebym państwu towarzyszyła?
- Dziękuję, ale damy sobie radę sami - odpowiedział

z uśmiechem. - Na pewno ma pani jeszcze dużo pracy,
siostro, więc proszę sobie nie przeszkadzać.

Udali się wąskim korytarzem w kierunku oddziału.

Przez pootwierane drzwi Katie dostrzegła licznych krew­
nych przesiadujących przy łóżkach pacjentów.

- To naprawdę dobre rozwiązanie. Bardzo odciąża

background image

16

JAK W BAJCE

pielęgniarki. Podobny system można by zastosować
w Anglii.

- Nie sądzę, żeby się sprawdził. - Katie nie podzielała

entuzjazmu towarzysza.

- A to dlaczego?
- W Anglii rodziny chorych są zbyt zajęte własnymi

sprawami, żeby spędzać całe godziny w szpitalu.

Tim przyjrzał się jej uważnie.
- I uważa pani, że tak jest lepiej?

- Nie. Po prostu stwierdzam fakty...

Zawahała się. Czyżby chciał sprowokować sprzeczkę?

Na szczęście właśnie znaleźli się przed drzwiami z napi­
sem „Oddział położniczy", więc Katie mogła zatrzymać
dalsze uwagi dla siebie.

Pulchna pielęgniarka, którą spotkała już wcześniej,

szybko podniosła się z krzesła, wygładzając dłońmi biały,
wykrochmalony fartuch. Na widok Tima jej twarz rozjaś­
nił szeroki uśmiech.

- Dzień dobry, siostro. Wpadliśmy zobaczyć, jak się

miewa Fatima.

- Nie ma powodu do niepokoju. Urodzi jeszcze przed

nastaniem dnia - wyjaśniła siostra Habaid.

- Możemy ją zobaczyć?

Podążając za doktorem Fieldingiem i pielęgniarką

w głąb oddziału, Katie odniosła przykre odczucie, że jest
tu zupełnie zbędna. A może po prostu jest przewrażliwio­
na na skutek zmęczenia po długiej podróży?

Nieważne. Teraz liczy się tylko dobro pacjentki, której

stan nie przestawał jej niepokoić.

- Przeniosłyśmy Fatimę na porodówkę - wyjaśniła

background image

JAK W BAJCE

17

siostra, popychając wahadłowe drzwi prowadzące do są­
siedniej sali.

W odróżnieniu od mroku panującego na oddziale, tutaj

światło było tak ostre, że minęło kilka sekund, zanim
źrenice Katie przystosowały się na tyle, by dostrzec drobną

postać pacjentki.

- Od kiedy Fatima znajduje się w tej sali? - spokojnie

zwróciła się do pielęgniarki.

Siostra Habaid sprawdziła kartę przyczepioną do stołu

dla rodzących.

- Od czterech godzin, więc niedługo powinno już być

po wszystkim.

Katie podeszła do dziewczyny i z uśmiechem położyła

dłonie na jej brzuchu.

- Jak często powtarzają się skurcze?
Pielęgniarka znowu zajrzała do karty.
- Były bardzo częste, ale gdzieś godzinę temu osłabły,

więc...

Katie nie słuchała dalszych wyjaśnień, tylko skupiła

całą uwagę na rodzącej, której wygląd wskazywał, że jest
wycieńczona i przerażona. Kiedy wzięła ją za rękę, dziew­
czyna zacisnęła palce na jej dłoni, jakby błagała o pomoc.
Cztery krewne natychmiast podeszły do stołu i utkwiły

w lekarce uważne spojrzenia.

Katie podniosła wzrok na Tima. W jego oczach też

dostrzegła niepokój.

- Czy nie sądzi pan, doktorze, że powinniśmy przy­

spieszyć akcję porodową? - zapytała.

Tim skinął głową.
- Podłączę kroplówkę, a tymczasem proszę sprawdzić,

background image

18

JAK W BAJCE

jak zaawansowany jest poród. Fatima Z pewnością będzie

mniej skrępowana, kiedy dokładniejsze badanie przepro­
wadzi kobieta - dodał przyciszonym głosem.

- Nie można by się jakoś pozbyć tej widowni? - zapy­

tała Katie szeptem.

- Spróbuję - odpowiedział i wydał odpowiednie in­

strukcje siostrze Habaid.

Pielęgniarka niechętnie obwieściła kobietom, że lekarze

proszą ich o wyjście. Gdy W końcu opuściły salę, Katie do­
strzegła na twarzy rodzącej jakby uśmiech wdzięczności.

- Wcale się nie dziwię, że dziewczyna jest tak spięta,

kiedy każe się jej rodzić pierwsze dziecko publicznie - nie
omieszkała zauważyć, podając Timowi sterylny pakiet do
kroplówki.

- Takie tu panują zwyczaje, a nam nie wolno ignoro­

wać wielowiekowej tradycji.

- Ale nie w nagłych przypadkach - żachnęła się. - Ta

biedna dziewczyna męczy się już zdecydowanie za długo.

Nachyliła się nad rodzącą i uważnie osłuchała jej

brzuch. W słuchawkach stetoskopu zabrzmiało rytmiczne
bicie serca noworodka, ale doświadczenie mówiło jej, że
dziecko nie czuje się najlepiej. Im szybciej uda się wywo­
łać poród, tym lepiej.

W oczekiwaniu na działanie leku Katie trzymała Fatimę

za rękę, próbując podnieść ją na duchu. Doktor Fielding
w pełnej gotowości oczekiwał na pojawienie się główki
dziecka. Wprawnymi dłońmi pomógł ułożyć drobne ra­
mionka w kanale rodnym, tak żeby dziecko przybyło na
świat bez dalszych komplikacji. Katie żałowała, że z miej­
sca, gdzie stoi, nie może obserwować narodzin, ale Fatima

background image

JAK W BAJCE

19

tak mocno ściskała ją za rękę, że nie miała serca jej
opuścić.

W końcu rozległ się głośny krzyk noworodka.
- To chłopiec - obwieścił Tim, podnosząc dziecko do

góry.

W oczach młodej matki Katie dostrzegła wyraz niewy-

słowionego szczęścia.

- Synek - szepnęła dziewczyna. - Ahmed tak się

ucieszy.

Na twarzy Tima malował się wyraz ulgi. Dopiero teraz

Katie zdała sobie sprawę, że on też bardzo niepokoił się
stanem pacjentki.

Siostra Naszida, która zmieniła przełożoną pielęgniarek

na nocnej zmianie, skoncentrowała teraz całą uwagę na
noworodku. Oczyściła mały nosek, zawinęła dziecko
w sterylny pled i podała młodej mamie. W oczach dziew­
czyny pojawiły się łzy szczęścia. Dla Katie oznaczało to,
że jej interwencja nie była pozbawiona sensu. Być może
wszystko skończyłoby się szczęśliwie bez przyspieszania
akcji porodowej, jednak zdarza się, że w podobnych przy­
padkach poleganie wyłącznie na siłach natury prowadzi
do poważnych komplikacji.

Fatima wprawnym ruchem przystawiła sobie niemowlę

do piersi. Mimo że rodziła po raz pierwszy, było oczywi­
ste, że ma doświadczenie w obchodzeniu się z niemowlę­
ciem. Katie domyśliła się, że w malediwskich wioskach
dziewczynki od najmłodszych lat pomagają matkom
w wychowaniu młodszego rodzeństwa i z żalem skonsta­
towała, że zwyczaj ten został już dawno zarzucony w le­
piej rozwiniętych krajach.

background image

20

JAK W BAJCE

- Śliczne maleństwo - zauważyła, kiedy Tim zbliżył

się do matki i dziecka.

- Owszem. W dodatku to chłopiec, a męski potomek

to powód do radości nie tylko w tym kraju.

W oczach lekarza Katie dostrzegła iskierki przekory.

Czyżby próbował ją sprowokować? Nie, tym razem mu
się nie uda.

Ujął ją pod ramię.
- Może powierzymy już pacjentkę opiece pielęgnia­

rek? Pójdę pobiegać, a potem wpadnę po panią i wybie­
rzemy się do restauracji na kolację.

Z pewnością nie cierpi na brak pewności siebie, pomy­

ślała Katie. A może nie mam ochoty na kolację i chcę
wcześnie położyć się spać?

Pożegnała się z Fatimą i wyszła na korytarz. Wcale nie

była pewna, czy powinna przyjąć zaproszenie. Zmiana
czasu i trudy podróży coraz bardziej dawały się jej we
znaki.

- Jestem tak zmęczona, że mogę zasnąć, zanim zdąży

pan obiec wyspę.

- Bzdura. To malutka wysepka. Zanim weźmie pani

prysznic, będę już z powrotem. Spotkajmy się w restaura­
cji w hotelu za pół godziny.

Jego słowa zabrzmiały jak rozkaz.
Tim Fielding najwyraźniej nie tolerował niesubordyna­

cji. Przez moment Katie miała ochotę zasalutować mu na
pożegnanie, ale w końcu tylko odwróciła się bez słowa
i ruszyła w dół drewnianego pomostu. Ciekawe, gdzie on
sam zamierza się przebrać po bieganiu. Dobrze, że nie
zapytał, czy może skorzystać z jej bungalowu.

background image

JAK W BAJCE

21

Kiedy doszła do domu, mimo opuszczonych rolet za­

uważyła, że ktoś się w środku porusza. Ostrożnie otwo­
rzyła drzwi - przy wejściu powitał ją chłopiec w niebie­
skim turbanie i luźnej białej koszuli.

- Właśnie skończyłem - obwieścił zadowolony, odsła­

niając w uśmiechu nieskazitelnie białe zęby, i oddalił się,
przepadając w ciemnościach.

Katie w osłupieniu podziwiała wyniki jego pracy. Duże

łoże zostało przygotowane do snu, a na poduszce oczeki­
wał na nią bukiecik świeżych kwiatów. W łazience ręcz­
niki, których użyła tylko raz po południu, wymieniono na
czyste, a brudne ubrania zniknęły gdzieś bez śladu. Sama
myśl o tym, że ktoś zabiera jej rzeczy do prania, wzbudziła
w Katie pewne poczucie winy, ale skoro takie zwyczaje
panują na Kamafaru, nie będzie się sprzeciwiać.

Letni prysznic pomógł jej odzyskać siły. Może jednak

zdoła przetrwać ten wieczór w towarzystwie nowego sze­
fa. Co więcej, myśl o wspólnej kolacji nawet zaczynała ją
cieszyć. Musi przyznać, że jest w nim coś intrygującego.
Nie chodzi o to, że podobał się jej jako mężczyzna; już
cztery lata temu straciła wszelkie zainteresowanie płcią
przeciwną.

To Szczurek jest temu winien i jego silna, narzucająca

się osobowość. Mimo bólu, jaki jej sprawił, Katie musiała
przyznać, że miał wyjątkowe cechy charakteru.

Otworzyła szafę i przyjrzała się swojej niezbyt impo­

nującej garderobie. Którą z trzech letnich sukienek, jakie
kupiła w Londynie przed wyjazdem, ma dzisiaj włożyć?
Ene due rabe... Wypadło na kremową, jedwabną suknię
bez rękawów, z lekko wyciętym dekoltem. Katie uznała,

background image

22

JAK W BAJCE

że w sam raz nadaje się na tę okazję. Jest dostatecznie
skromna, by Tim nie zaczął sobie wyobrażać, że próbuje
go kokietować.

Trochę szkoda, że całkiem straciła ochotę na randki, bo

w głębi duszy musi przyznać, że szef jest atrakcyjnym
mężczyzną. Na szczęście nie aż tak atrakcyjnym, żeby nie
była w stanie się mu oprzeć. A to zainteresowanie sportem
zdecydowanie przemawia na jego niekorzyść; pod tym
względem za bardzo przypomina Szczurka.

Ona już nigdy w życiu nie pozwoli wystrychnąć się na

dudka. Żadnemu mężczyźnie nie zaufa na tyle, żeby za­
władnął jej duszą.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Tim Fielding siedział przy drewnianym stoliku na tara­

sie restauracji, skąd rozciągał się piękny widok na morze.
Na widok Katie podniósł się z miejsca i podsunął jej wi­
klinowy fotel wyściełany poduchami o kwiecistym wzo­
rze. Usiadła z gracją, wyrównując dłońmi jedwab sukni.

Muszę szybko opalić nogi, pomyślała, porównując od­

cień swej skóry z opalenizną licznie zgromadzonych tury­
stek, z których większość najwyraźniej była już po kolacji,
bo teraz tylko wymieniały wesołe uwagi przy barze.

- Czego się pani napije, doktor Mandrake? - zapytał

Tim, podając jej lśniącą, bogato ilustrowaną kartę koktajli.

Zagłębiła się w lekturze. Gwar rozbawionych gości

mieszał się z odgłosem fal uderzających o brzeg. Mimo
beztroskiej atmosfery Katie czuła się nieco skrępowana,
gdyż szef przez cały czas nie spuszczał z niej oczu.

Koktajl Kamafaru Special, jak wyczytała, składał się

z dżinu, cointreau i soku z limonek, a na załączonym
zdjęciu widniała wysoka, przydymiona szklanka, ozdobio­
na wisienką i małym bibułkowym parasolem. Choć zde­
cydowanie przypadł jej do gustu, uznała, że po trudach
podróży dżin może szybko uderzyć jej do głowy. Wolała
nie ryzykować.

background image

24

JAK W BAJCE

Szklanka soku pomidorowego, którą Tim zamówił

przed jej przybyciem, wyglądała bardziej niewinnie.

- Zamówię to samo - wskazała na stolik.
- Krwawą czy dziewiczą?
- Słucham? - zapytała zaskoczona.
- Ja mam krwawą Mary, to znaczy wódkę z sokiem

pomidorowym. Sam sok bez wódki nazywają tu dziewiczą
Mary.

Choć zachował powagę, Katie zdawała sobie sprawę,

że z trudem hamuje śmiech.

- Krwawą - odrzekła tonem osoby, która spędziła pół

życia, popijając koktajle w tropikach.

Trudno, zaryzykuje. W końcu może sobie pozwolić na

pół roku szaleństwa.

Kelner nie kazał jej długo czekać. Obrzydlistwo, po­

myślała, zanurzając usta w czerwonym płynie, jednak
uśmiechnęła się uroczo do towarzysza, który nie przesta­

wał się jej przyglądać rozbawionym wzrokiem. Nie po­
zwól się zdominować, zachowuj się, jakby nic się nie stało,
poinstruowała się w duchu.

- Dziwne, że z jednej strony uprawia pan sport, a

z drugiej pije alkohol - powiedziała.

Koktajl zaczął już dodawać jej odwagi...
- Czyżby była pani specjalistką od sportu?
No i po co poruszyłaś ten temat!

- Niezupełnie, ale znałam kogoś, który miał kota na

tym punkcie. Codziennie o świcie biegał po parku.

Uśmiechną! się szeroko.

- I tylko dlatego rezygnował z rozkosznych chwil w wa­

szym wygrzanym łóżku? Musiał mieć bardzo silną wolę.

background image

JAK W BAJCE

25

- To prawda.
Upiła kolejny łyk ze szklanki. Pytania, jakie zadawał,

zaczynały ją irytować. Co go obchodzi, czy sypiała ze
Szczurkiem we wspólnym łóżku? Tim podparł dłonią bro­
dę i utkwił w niej zamyślone spojrzenie.

- Mówi pani o nim w czasie przeszłym. Czyżby przy­

jazd tutaj miał być lekarstwem na złamane serce?

- W żadnym wypadku - żachnęła się i zirytowana od­

stawiła szklankę.

- Przepraszam. - Pochylił się w jej kierunku. - Chcę

się tylko upewnić, czy będzie pani dostatecznie silna psy­
chicznie, żeby sprostać trudom pracy na wyspie. Wieczor­
ne koktajle to tylko jedna strona medalu. Więc jeśli przy­

jechała pani tu z nadzieją, że uda się pani odzyskać rów­

nowagę po silnych przeżyciach, to...

- Doprawdy, doktorze! Jestem tu po to, żeby wykonać

swoje zadanie. I na tym zakończmy ten temat, dobrze?

Uważaj, co robisz, ostrzegł ją wewnętrzny głos. To

bardzo nierozsądne narazić się szefowi już pierwszego

dnia.

- Możemy przejść na ty? - zapytał spokojnie.
- Owszem. Pod warunkiem że przestanie mi pan zada­

wać osobiste pytania.

- Spróbuję. - Uśmiechnął się ujmująco.
Zrozumiała, że jest mu głupio. No dobrze, tym razem

mu wybaczy.

- W takim razie proszę mi mówić Katie.

Odniosła wrażenie, że odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu.

Nie powinna reagować tak ostro. Skąd mógł wiedzieć o jej
bolesnych przeżyciach?

background image

JAK W BAJCE

- Czy to zdrobnienie od Katherine?
- Nie, od Caitlin. To irlandzkie imię. Po mamie.
- Jest bardzo piękne.

Wyraz twarzy Tima zaczynał ją irytować. Przez chwilę

odniosła wrażenie, że próbuje ją poderwać, a to tylko je­
szcze bardziej skomplikowałoby sytuację. Z drugiej stro­
ny, dobrze byłoby mieć go po swojej stronie.

Tim wygodnie wyciągnął się w fotelu, tak że czubek

jego buta musnął pod stołem sandały Katie. Odruchowo

cofnęła nogi.

- Czyżbyś urodziła się w Irlandii?
Jego głos zabrzmiał sucho i rzeczowo. Może tylko wy­

obraziła sobie, że zaczyna mu się podobać. W końcu od
dawna nie była w restauracji w towarzystwie atrakcyjnego
mężczyzny o zdecydowanie ciekawej osobowości.

- Nie, w Londynie. Moja mama była początkującą

aktorką, kiedy przyjechała do Anglii. Bardzo chciała zdo­

być sławę i pieniądze.

- I co? Odniosła sukces?
Na samo wspomnienie wysiłków matki Katie poczuła

nagły przypływ wzruszenia.

- Nie, ale na pewno nie dlatego, że nie próbowała.
Wpatrzona w księżyc odbijający się w morskiej to­

ni, oparła się wygodnie o poduszki fotela i pogrążyła w
miłych wspomnieniach. Działanie alkoholu sprawiło, że
obrazy z dzieciństwa stały się jeszcze wyraźniejsze niż
zwykle.

- Pamiętam, jak mama zabierała mnie na próby, gdzie

godzinami siedziałam w kącie, bawiąc się lalką albo ukła­
dając klocki lego. Udało jej się zagrać w kilku reklamów-

background image

JAK W BAJCE

27

kach. Miałam iść do szkoły i musiałam mieć nowe buty.
Kupiłyśmy je właśnie za pieniądze za reklamy.

Zauważyła, że Tim jest wdzięcznym słuchaczem. Sie­

dział pochylony do przodu i przyglądał się jej uważnie.

- Ale nigdy nie wspięła się na szczyty sławy?

Uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Niestety. Jednak, mimo że ledwie wiązałyśmy koniec

z końcem, miałam naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Ma­
ma robiła wszystko, co mogła, żeby było mi dobrze.

- A ojciec?
Zawahała się i sięgnęła po szklankę. Widząc jej zakło­

potanie, Tim położył dłoń na poręczy jej fotela i spojrzał

jej głęboko w oczy.

- Przepraszam, znowu zadałem ci zbyt osobiste pyta­

nie. Powiedziałaś wyraźnie, że matka wychowywała cię
sama, więc nie powinienem dociekać dalej. To takie lekar­
skie przyzwyczajenie: wiedzieć wszystko do końca.

Kiedy się w końcu wyprostował i usiadł wygodnie,

odetchnęła z ulgą. Czuła się zaniepokojona faktem, że

jego bliskość sprawia jej dziwną przyjemność. Jak to do­

brze, że przysięgła sobie, iż nigdy już nie zwiąże się z żad­
nym mężczyzną na dłużej.

- Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wiedział

coś o moim ojcu, tylko że niewiele mogę o nim powie­
dzieć. - Upiła kolejny łyk czerwonego płynu. - Mama
miała szalony romans ze studentem tego samego roku
szkoły aktorskiej. O ile wiem, z ojca był niezły rozrabiaka.
Uwielbiał rozwijać nieprawdopodobne prędkości na mo­
torze. Pewnej nocy, kiedy pędził przez Londyn, z bocznej
ulicy wyjechał samochód i wpadł prosto na niego. Tamte-

background image

28

JAK W BAJCE

mu kierowcy nic się nie stało, ale tata, niestety, zginął na
miejscu.

- Jeszcze raz przepraszam, nie powinienem był...
- Pogodziłam się z jego stratą, kiedy mama wyjaśniła

mi, co się stało. - Katie starała się mówić chłodnym, po­
zbawionym emocji tonem, który zwykle przybierała, gdy
przychodziło jej opowiadać o ojcu. - Urodziłam się sześć
miesięcy po jego śmierci, a moja mama była najwspanial­
szą mamą na świecie.

- Była? - spytał nieśmiało.
- I jest, chociaż zrobiła się potwornie apodyktyczna.

O mało nie oszalała ze szczęścia, kiedy dowiedziała się,
że chcę zostać lekarzem. Powiedziała, że zawsze marzyła
o tym, żebym zdobyła konkretny zawód, dzięki czemu

będzie mogła się mną chwalić rodzinie w Irlandii. - Od­
garnęła na bok włosy, które stale opadały jej na policzki.
- Tyle że teraz mama uważa, że powinnam wyglądać jak
prawdziwy lekarz.

- A jak lekarz powinien wyglądać? - roześmiał się Tim.
- Według niej powinnam nosić eleganckie ciuchy,

a przynajmniej modnie się ostrzyc.

- Niech ci nigdy nie przyjdzie do głowy ściąć włosy.

- Wyciągnął rękę nad stołem, żeby dotknąć luźnych kos­

myków wijących się po jej szyi. Kiedy palce Tima deli­
katnie musnęły jej skórę, poczuła nagły przypływ gorąca.

- Szkoda, że tak je upinasz. Och, przepraszam.

Jednym, na pozór nieuważnym ruchem wysunął grze­

bień, który podtrzymywał jej loki i Katie poczuła kaskadę
gęstych włosów opadających na ramiona. Matka określi­
łaby jej obecną fryzurę jako bezładną szopę.

background image

JAK W BAJCE

29

Tim odchylił się do tyłu i spojrzał na nią z uśmiechem.
- 0, tak jest o wiele lepiej. Wyglądasz całe lata mło­

dziej niż... Mówiłaś, że ile masz lat?

- W ogóle o tym nie mówiłam. - Starała się sprawiać

wrażenie rozgniewanej, ale bezskutecznie.

Nie powinna sobie pozwalać na flirty, choć może właś­

nie tego brakowało jej przez ostatnie cztery lata. Może

jakiś niewinny romans przywróci blask jej życiu. Oczywi­

ście pod warunkiem, że skończy się tylko na tym.

- Zamówimy coś? - zapytał, podając jej kartę dań.
Przez cały czas, kiedy opowiadała mu o dzieciństwie,

kelner stał cierpliwie nieopodal w oczekiwaniu na zamó­
wienie.

- Sama nie wiem, dlaczego tyle ci o sobie naopowia­

dałam - rzekła, zawstydzona swą nagłą skłonnością do
zwierzeń, i utkwiła wzrok w karcie dań.

- Twoja opowieść była naprawdę fascynująca - za­

pewnił Tim. - Zawsze lubię słuchać ludzi, którzy nie mieli
zaszufladkowanego dzieciństwa.

- Co przez to rozumiesz? - zapytała, zastanawiając się

jednocześnie, jaką wybrać przystawkę. Chyba zdecyduje

się na świeże szparagi.

- Moje dzieciństwo było właśnie zaszufladkowane -

zaczął, a Katie słuchała z zaciekawieniem. - Mama i oj­
ciec byli lekarzami i pracowali w klinice założonej jesz­
cze przez dziadka. Zresztą dziadkowie mieszkali nieopo­
dal, żeby się mną zająć w razie potrzeby. Na wakacje
wyjeżdżaliśmy całą rodziną do Bretanii, gdzie pływaliśmy
w morzu, żeglowaliśmy i chodziliśmy ńa ryby.

Przerwał i uśmiechnął się z pewnym zażenowaniem.

background image

30

JAK W BAJCE

- Nie zrozum mnie źle. Byłem im naprawdę wdzięczny

za poczucie bezpieczeństwa, jakie mi stworzyli, ale sko­
rzystałem z pierwszej możliwej okazji, żeby wyrwać się
z domu.

- I co zrobiłeś?
- To długa opowieść i na razie wolałbym się w nią nie

zagłębiać - odparł, unikając jej wzroku. - Wybrałaś już
coś?

Katie ogarnęło głębokie rozczarowanie. Najpierw roz­

budził jej ciekawość, a teraz nie chce opowiedzieć wszy­
stkiego to końca. Może, kiedy się lepiej poznają, dowie
się, co wydarzyło się dalej. Zamknęła kartę i odłożyła ją
na blat stolika.

- Wezmę świeże szparagi, a potem kurczaka na ostro.
Kelner skrzętnie zapisał zamówienie.
- A ja poproszę wędzonego łososia i średnio wysma­

żony befsztyk.

Szef sali wskazał im stolik pod trzcinowym dachem,

skąd rozpościerał się piękny widok na otaczające morze.
O tej porze niewielu gości zamawiało gorące dania, więc

zostali obsłużeni błyskawicznie.

- Z tego, co usłyszałem, wydaje mi się, że twoja matka

jest bardzo interesującą osobą - zauważył, skraplając ło­

sosia cytryną. - Jednak na własny temat nie powiedziałaś
mi zbyt wiele.

Podniosła wzrok znad talerza szparagów, polanych roz­

puszczonym masłem.

- Znowu próbujesz coś ze mnie wyciągnąć?
- Przyznaję bezwstydnie, że chciałbym jak najwięcej

się o tobie dowiedzieć. Przez następne pół roku będziemy

background image

JAK W BAJCE

31

się często widywać, więc powinniśmy się dobrze poznać.
Przeczytałem twój życiorys załączony do akt i wiem, że
masz dwadzieścia dziewięć lat i że...

- Skoro tak, to po co pytałeś? - roześmiała się.
- Sprawdzałem, czy się nie pomyliłem. - Sprawiał

wrażenie, jakby dobrze się bawił. - Jesteś mężatką?

- A ty masz żonę?

Zdziwiła się, że zdobyła się na tak śmiałe pytanie, ale

czuła, że musi poznać odpowiedź.

Twarz Tima nagle się zachmurzyła.
- Nie. Raz byłem zaręczony.
- I...
Skąd w niej tyle odwagi? To chyba wpływ krwawej

Mary!

- To zupełnie inna historia. Na razie skoncentrujmy się

na tobie, kobiecie wolnej jak ptak, która bez żadnego
wyraźnego powodu przyjeżdża samotnie na rajską wyspę.

- Jestem tu między innymi po to, żeby na dobre za­

mknąć pewien rozdział życia, który okazał się pomyłką.

Jak to się stało, że bezwiednie powiedziała coś, do

czego nigdy nie zamierzała się przyznać? Może podświa­
domie chciała zrzucić z siebie ten ciężar? Ponadto Tim jest
tak dociekliwy, że nie spocząłby, zanim nie dowiedziałby
się prawdy.

- Domyślałem się, że nie kieruje tobą tylko filantropia

- rzekł poważnie.

Na szczęście nie próbował chełpić się tym, że udało mu

się poznać jej sekret. Poczułaby się urażona, a tymczasem
zaczyna się cieszyć, że zdoła się zaprzyjaźnić z człowie­
kiem, z którym przyjdzie jej współpracować przez całe

background image

32

JAK W BAJCE

sześć miesięcy. Ciekawe, o co jeszcze będzie się dopyty­
wał. Zastanowiła się, na ile może mu zaufać. Wolałaby nie
wprowadzać go w nieprzyjemne szczegóły własnych do­
świadczeń.

Jej rozmyślania przerwał głos kelnera, który właśnie

pojawił się przy stoliku z wyrazem przejęcia na twarzy.

- Przepraszam, że przeszkadzam, doktorze, ale jedna

z pań źle się poczuła. Gdyby pan mógł...

Tim natychmiast zerwał się na nogi.
- Pobiegnę po torbę ze sprzętem, a tymczasem doktor

Mandrake obejrzy chorą. Będę z powrotem za parę minut

- rzucił przez ramię, wybiegając z restauracji.

Katie udała się w ślad za kelnerem. W małym przed­

sionku przy wejściu do kuchni siedziała z ręką przy ustach
młoda kobieta o pobladłej twarzy. Jej przerażony towa­
rzysz niespokojnie spojrzał na Katie, trzymając chorą za
rękę.

- Jestem doktor Mandrake. Co się stało?
- Donna jadła rybę i nagle zaczęła się krztusić. Wydaje

mi się...-wyjaśnił.

Katie pochyliła się nad pacjentką.

- Chciałabym obejrzeć pani gardło. Proszę szeroko

otworzyć usta.

Tak jak się spodziewała, w gardle tkwiła duża ość. Katie

zdała sobie sprawę, że nie ma chwili do stracenia. Każde
kaszlnięcie może spowodować przesunięcie się ości, co
wymagałoby o wiele poważniejszej interwencji.

- Niech się pani stara nie poruszać - poprosiła, próbu­

jąc ukryć zdenerwowanie.

Nie może niczego zdziałać, dopóki nie dostanie pesety.

background image

JAK W BAJCE

33

Pospiesz się, Tim. Gdzie ty się, do diabła, podziewasz?
Stan pacjentki wyraźnie się pogarszał. Wokół ust pojawiły
się pierwsze oznaki sinienia.

„Improwizujcie w nagłych przypadkach"... - Katie

przypomniała sobie słowa profesora z akademii.

- Proszę otworzyć moją torebkę - poleciła młodemu

mężczyźnie z udawanym spokojem. - W bocznej kieszon­
ce, obok szminki, powinna być pęsetka do brwi. Niech mi
pan ją poda.

Mimo że na jego twarzy malowała się panika, chłopak

błyskawicznie spełnił prośbę. Jak to dobrze, że przed wy­

jazdem na Malediwy w końcu zrobiłam porządek w toreb­

ce, pomyślała.

Donna z trudem chwytała powietrze, nie spuszczając

z Katie przerażonych oczu. Teraz albo nigdy, pomyślała
Katie i zręcznie uchwyciła pęsetą ość, po czym, ku radości
zebranych, wyciągnęła ją z gardła pacjentki.

Odetchnęła z ulgą i akurat wtedy pojawił się Tim z tor­

bą lekarską w ręku. Przyspieszony oddech wskazywał, jak
bardzo się spieszył.

- Co się dzieje?
- Już wszystko w porządku. Właśnie usunęłam ość

z gardła tej młodej osoby. Była pani bardzo dzielna, Don­
no - pochwaliła pacjentkę.

Dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Bardzo dziękuję, pani doktor. To cud, że pojawiła się

pani tak szybko. Moja babcia połknęła kiedyś ość i musieli

ją operować.

- Właśnie tego chciałam uniknąć.
- Pozwoli pani, że ja też obejrzę pani gardło - wtrącił

background image

34

JAK W BAJCE

Tim. - Bez wątpienia doktor Mandrake wykonała kawał
dobrej roboty.

Kiedy Donna otworzyła usta, oświetlił jej przełyk latarką.

- Rewelacyjnie. Zostało tylko drobne skaleczenie

w miejscu, gdzie wbiła się ość, ale to zagoi się samo. Na

pewno nie zepsuje wam wakacji.

- Właśnie zaczęliśmy podróż poślubną. Przylecieliśmy

tu dziś na dwa tygodnie. Pewnie zmęczenie lotem sprawi­
ło, że Donna nie zauważyła ości. Te świeże ryby prosto
z morza są pyszne, ale trzeba bardzo uważać - opowiadał
młody człowiek z przejęciem.

- No to bawcie się dobrze. Gdybyście potrzebowali

dalszej pomocy, zgłoście się do doktor Mandrake w ma­
łym szpitaliku tuż za gajem palmowym. Dyżuruje tam od
dziewiątej do jedenastej - wyjaśnił Tim i poprowadził Ka-
tie z powrotem do stolika.

- To się nazywa natychmiastowa reakcja - powiedział,

przyglądając się, jak przyjmie pochwałę.

- Musiałam wyciągnąć tę ość, zanim powędrowała

w dół przełyku. Za nic nie chciałam iść na salę operacyjną
o tak późnej porze.

Cieszyła się, że zrobiła dobre wrażenie na szefie. Nie

ma to jak odnieść sukces na samym początku współpracy.
Podniosła rękę do ust, by ukryć ziewnięcie.

- Chyba muszę się położyć.
- Najpierw zjedz kurczaka.
Spojrzała na półmisek, który kelner właśnie postawił

przed nią na stole. Danie rzeczywiście wyglądało impo­
nująco i pachniało tak wspaniale, że uznała, iż nie zaśnie
przynajmniej do końca posiłku.

background image

JAK W BAJCE

35

Kelner sięgnął do kubełka z lodem i nalał jej kolejny

kieliszek schłodzonego, białego wina. Smakowało roz­
kosznie.

- Dziękuję za deser, ale poproszę jeszcze kawę - po­

wiedziała, przełknąwszy ostatni kęs.

Parę łyków mocnej kawy powinno choć na trochę po­

stawić ją na nogi. O dziwo, mimo dnia spędzonego na sali
operacyjnej w klinice Indiry Gandhi w Małe Tim nadal

jest rześki. Tyle że w odróżnieniu od niej pewnie jeszcze

pamięta, kiedy ostatnio był w łóżku.

Tymczasem sama jest tak zmęczona, że nawet wzrok

zaczyna ją zawodzić. Przez ułamek sekundy miała wra­
żenie, że to Szczurek siedzi po drugiej stronie stolika.
A przecież, poza wysportowaną sylwetką, Tim w naj­
mniejszym stopniu nie przypomina jej narzeczonego.
Z trudem podniosła powieki.

- Coś się stało? - zapytał.
- Nic, przepraszam. - Uświadomiła sobie, że od

dłuższego czasu nie oderwała od niego wzroku. - Po
prostu usiłuję nie zasnąć, a przez moment wyglądałeś jak
ktoś, kto w rzeczywistości zupełnie nie jest do ciebie po­
dobny.

- Jak twój były przyjaciel?
- Tylko dlatego, że siedzisz naprzeciwko w tym przy­

ciemnionym świetle, a twoja sylwetka... Ale włosy masz
całkiem inne...

- Katie, wyrzuć to z siebie. Co to za facet?
Tim pochylił się nad stołem, a jego twarz zdradzała

chłopięcą ciekawość. Właściwie, pomyślała, nie ma powo­
du, żeby mu nie opowiedzieć. Dla Tima Rick to zupełnie

background image

36

JAK W BAJCE

obcy człowiek, a chwila rozmowy na temat długo skrywa­
nych przeżyć może przynieść jej ulgę.

- Od czasu, kiedy zniknął, zabierając wszystkie moje

oszczędności, i wydając je na inną kobietę, mama nazywa
go Szczurkiem.

- To chyba dobre określenie, ale jak się naprawdę na­

zywa?

- Rick Baldwin - wykrztusiła.
Na twarzy Tima pojawił się wyraz zaskoczenia. Prze­

cież to niemożliwe, żeby się znali, pomyślała.

- Mówiłaś, że lubi sport? - zapytał rzeczowym tonem.
- I to jak! Z tego, co wiem, jest teraz nauczycielem

gimnastyki gdzieś na północy Anglii. Przyjechał do Lon­
dynu, kiedy szukał nowej pracy, i wtedy go poznałam. Był
tak czarujący, że zawrócił mi w głowie, zupełnie jak
w trzeciorzędnym romansie. Spędziliśmy razem sześć
miesięcy, w czasie których namówił mnie, żebyśmy zało­
żyli wspólne konto. Mieliśmy wziąć ślub, a potem udać
się w cudowną podróż.

- Nie był przypadkiem nurkiem?

Katie uniosła brwi.

- To jedno z jego ulubionych zajęć. Nawet obiecywał,

że w czasie naszego miodowego miesiąca nauczy mnie
nurkować. - Jej głos zamarł na widok zakłopotania malu­

jącego się na twarzy Tima. - Czyżbyś wiedział coś,

o czym ja nie wiem?

Ujął jej dłoń.

- Pewien Anglik, który nazywa się Rick Baldwin, jest

instruktorem nurkowania na wyspie Fanassi, niedaleko
stąd. Nie sądzę jednak...

background image

JAK W BAJCE

37

- Niemożliwe. - Zasłoniła ręką usta. - To nie może

być on. Jak mówiłam, przyjechał tu z tamtą kobietą cztery
lata temu, ale o ile wiem, po dwóch tygodniach miał wró­
cić do kraju, żeby podjąć dobrze płatną pracę w szkole
sportowej. Miał mi wtedy zwrócić pieniądze, ale nie do­
stałam od niego żadnej wiadomości.

- Mam nadzieję, że to nie ten- sam człowiek. Miałem

okazję go spotkać, kilka razy nawet razem nurkowaliśmy.
Sprawia bardzo dobre wrażenie.

Poczuła, że serce jej wali jak oszalałe.

- To prawda - powiedziała martwym głosem. - Rick

robi świetne wrażenie, kiedy ma na to ochotę i może coś
uzyskać. Jednak to niemożliwe, żeby nadal tu był. To na

pewno tylko przypadkowa zbieżność nazwisk.

- Sam pracuję tu dopiero od kilku miesięcy, ale słysza­

łem, że Rick spędził tu już ze dwa lata. Może po waka­
cjach, jakie sobie zrobił za twoje pieniądze, rzeczywiście
wrócił do Anglii, a dopiero później znalazł tu zajęcie?

- Możesz mi go opisać? - poprosiła słabym głosem.
- Wysoki, dobrze zbudowany blondyn, o dość długich

włosach.

Poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Czy ten

koszmar się nigdy się nie skończy? Czyżby nieudany zwią­
zek z Rickiem miał kłaść się cieniem na całe jej życie?

- Jeśli chcesz, mogę popytać.
- W żadnym wypadku. Jeżeli to rzeczywiście ten sam

Rick, zrobię wszystko, żeby się z nim nie spotkać.

- Ale mówiłaś, że jest ci winien pieniądze.
- Już dawno spisałam je na straty. Nie mogłam znieść

myśli, że miałabym znowu go zobaczyć.

background image

38

JAK W BAJCE

- Wiesz przynajmniej, dlaczego odszedł w taki spo­

sób? - zapytał łagodnie.

Przymknęła powieki i przed oczami stanęły jej obrazy

z przeszłości.

- Zaczął narzekać, że za dużo pracuję i poświęcam mu

zbyt mało czasu.

- Miał rację?

- Oczywiście, że miał, ale... - Z trudem powstrzymała

się od krzyku. - Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna.
Ale sam wiesz, jak to jest na stażu w szpitalu. Rzeczywiście
dużo pracowałam, a Rick do południa wylegiwał się w łóż­
ku, zresztą w moim mieszkaniu, a potem oczekiwał, że z ra­
dością będę mu towarzyszyć w nocnych eskapadach.

- Dziwne, że od razu go nie wyrzuciłaś.
Uśmiechnęła się z goryczą.
- Teraz sama się temu dziwię, ale to był mój pierwszy

poważny związek i zachowywałam się jak zauroczona.
Możesz mi wierzyć, nigdy więcej do tego nie dopuszczę.

- Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem - powie­

dział z głębokim przekonaniem.

- Nie mów, że przydarzyło ci się coś podobnego!
Uśmiechnął się ironicznie.
- Pytasz, czy też zakochałem się nie w tej osobie, co

trzeba? Owszem, ale w końcu doszedłem do wniosku, że
wyszło mi to na dobre. Od tamtej pory miałem kilka
cudownych związków, nie wymagających głębszego zaan­
gażowania. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile osób woli nie

wiązać się na stałe.

- O tak. Grono ludzi takich jak my jest rzeczywiście

bardzo liczne - zgodziła się na pozór entuzjastycznie.

background image

JAK W BAJCE

39

Na twarzy Tima pojawił się szeroki uśmiech.
- A co byś zrobiła, gdyby ktoś znowu próbował cię

zauroczyć?

Niecierpliwym gestem odgarnęła włosy, odsłaniając

gładkie, szczupłe ramiona.

- Nigdy bym mu na to nie pozwoliła. Romanse są

dobre w książkach. Jestem pozbawioną przesądów, cięż­
ko pracującą kobietą, i mogę się bez nich obejść. Roman­
tyczne przeżycia nie są mi potrzebne do szczęścia.

Odkąd została sama, starała się uwierzyć, że rzeczywi­

ście znalazła receptę na życie.

- To rozumiem. Mam tylko nadzieję, że nie zmienisz

zdania!

- Na pewno nie. - Znowu poczuła przypływ wszech­

ogarniającego zmęczenia. - Naprawdę muszę się już po­
łożyć. Jeśli cię dobrze zrozumiałam, jutro rano zaczynam
dyżury. - Zerknęła na zegarek. - A właściwie dziś, bo jest

już po północy.

- Teoretycznie tak, ale przecież masz za sobą naprawdę

ciężki dzień. Spędzę dziś noc na wyspie, więc rano mogę
zastąpić cię w szpitalu, a ty dobrze się wyśpij i zmień mnie
około południa.

Jak to miło mieć takiego szefa, pomyślała.
- Bardzo ci dziękuję. Naprawdę.
- Znajdziesz sama drogę do domu? - zapytał troskli­

wie, czym ujął ją jeszcze bardziej.

- Oczywiście! - oświadczyła stanowczo, żeby nie za­

czął sobie wyobrażać, że jest bezbronną kobietką, którą
trzeba za rączkę odprowadzić do drzwi. - Prosto tą alejką,
prawda? - wskazała dłonią drogę.

background image

40

JAK W BAJCE

- Wręcz przeciwnie - roześmiał się głośno. - Przez tę

zmianę czasu całkiem straciłaś poczucie orientacji. Ale
wszystko wróci do normy, jak się wyśpisz.

Wziął ją pod rękę i poprowadził w kierunku bungalo­

wu. Szum fal mieszał się z nocnym koncertem świerszczy.

Wyjęła klucze i otworzyła drzwi.
- Dobranoc.
Mimo zmęczenia przez chwilę zastanawiała się, czy nie

zaprosić go do środka, jednak szybko zmieniła zdanie. Po
pierwsze, mógł odmówić, a po drugie, jeszcze nabrałby
błędnego przekonania, że ma ochotę na flirt. I co gorsza,
może nie całkiem minąłby się z prawdą.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Obudził ją szum fal, który przez moment wzięła za

odgłos londyńskiej ulicy. Dopiero gdy otworzyła oczy
i zobaczyła nad sobą wolno obracające się skrzydła wia­
traka, uświadomiła sobie, że jest w nadmorskim bungalo­
wie na Kamafaru.

Rzeczywiście, w środku nocy wyłączyła klimatyzację

uruchomiła wiatrak przy suficie. Mimo że padała ze zmę­

czenia, gdy w końcu znalazła się w łóżku, sen nie przy­
szedł natychmiast. Wciąż wracała myślami do wydarzeń

wieczoru. Raz po raz przed oczami stawał jej nowo po­
znany lekarz po chwili jego postać zlewała się ze znie­

nawidzoną sylwetką Ricka. Jakie to szczęście, że w końcu
udało jej się przysnąć na parę godzin.

Spojrzała na zegarek. Boże, jak późno! Za niespełna

pół godziny powinna się stawić w szpitalu. Wyskoczyła
z łóżka i pobiegła pod prysznic. W pięć minut wysuszyła
włosy, włożyła bawełnianą sukienkę, wsunęła nogi w san­
dały i wybiegła na dwór.

Ławica kolorowych ryb przemieszczająca się leniwie

u jej stóp uświadomiła jej, że musi zmienić tryb życia.
Pośpiech i zdenerwowanie należą do innego świata. Jeśli
chce przetrwać w zdrowiu w tym tropikalnym klimacie,
powinna działać z większą samokontrolą.

background image

42

JAK W BAJCE

Upał panujący tu w południe sprawił, że zanim doszła

do szpitala, jej skóra pokryła się potem. Upięte luźno na
karku nie dosuszone włosy tylko wzmagały wrażenie

wszechobecnej wilgoci.

W rejestracji powitała ją ta sama pielęgniarka o długim,

lśniącym warkoczu, którą poznała poprzedniego wieczo­
ru. Katie odniosła wrażenie, że tym razem jej grzeczność
nie jest aż tak wymuszona. Może zaczęto już mówić wśród

personelu, że nowa lekarka ma ochotę pracować i nie za­
mierza zachowywać się jak turystka.

- Doktor Fielding czeka w przychodni. Wskażę pani

drogę.

- Dziękuję, siostro Sabio - Katie uśmiechnęła się

przyjaźnie - ale proszę sobie nie przeszkadzać. Wiem, jak
tam dojść.

Tim właśnie zaszywał ranę na nodze małego chłopca.

- Dzień dobry, pani doktor - przywitał ją, odrywając

na moment wzrok od pacjenta, po czym sięgnął po no­
życzki i przyciął nić. - Gotowe, Musa. Zgłoś się za tydzień
i postaraj się nie spaść z kolejnego drzewa.

Chłopczyk uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rząd

śnieżnobiałych zębów i z pomocą lekarza zeskoczył z ko­
zetki.

- Dziękujemy, doktorze - odezwała się ledwo słyszal­

nym głosem matka dziecka i chwyciła chłopca za rękę.

- Przedstawiam wam doktor Mandrake, która będzie

się wami opiekować przez najbliższe pół roku - rzekł Tim
i wskazał na Katie.

Kobieta, której głowa szczelnie spowita była białą ba­

wełnianą chustą, przyjrzała się jej ciekawie.

background image

JAK W BAJCE

43

- Zazwyczaj znajdziecie panią doktor w szpitalu przed

południem, a później, jeśli zajdzie potrzeba, siostry za­
wsze będą mogły ją przywołać.

- Wydaje mi się, że mam pełnić dwudziestoczterogo­

dzinne dyżury - zauważyła Katie z przekąsem, kiedy mat­
ka z dzieckiem opuściły gabinet.

- Nie obawiaj się. Sama zobaczysz, że będziesz miała

mnóstwo wolnego czasu. Po prostu musisz być osiągalna,
kiedy... - Nagłe wtargnięcie siostry Habaid nie pozwoliło
mu skończyć. - Tak, siostro, co się stało? - zapytał, od­
kładając nożyczki do pojemnika na zużyte narzędzia.

Pielęgniarka zacisnęła dłonię z przejęcia.

- Wypadek przy nurkowaniu na Fanassi. Właśnie

dzwonił instruktor i prosił o natychmiastową pomoc.

- Już idę. Popłyniesz ze mną, Katie. Poranny dyżur

właśnie się skończył, a z resztą chorych pielęgniarki świet­
nie poradzą sobie bez naszej pomocy.

Zawahała się. Co będzie, jeśli to Rick dzwonił?
- Katie, pospiesz się.
Rzeczowy ton Tima przywołał ją do rzeczywistości.

Niezależnie od tego, co czuje, nie może przecież odmówić
wykonania polecenia.

W ciągu kilku minut znaleźli się na pokładzie ślizgacza

oczekującego ich przy nabrzeżu i z ogromną prędkością
ruszyli w poprzek fal, w kierunku rysującej się na hory­
zoncie wysepki. Łódź miała zamykaną kabinę wyposażo­
ną w wyściełane siedzenia, jednak Tim i Katie usiedli na
drewnianej ławeczce obok sternika.

Młoda trzyosobowa załoga poruszała się po pokładzie

z nieprawdopodobną wręcz zręcznością. Katie zdziwiła

background image

44

JAK W BAJCE

się, że tak poważne zadanie jak prowadzenie potężnej
turbinowej motorówki powierzono chłopcom zaledwie
pełnoletnim. Szybko jednak uświadomiła sobie, że miej­
scowa ludność prawie od urodzenia pływa po morzu, za­
czynając od zwykłych rybackich łódek.

Chłodny powiew wiatru pomógł jej zebrać myśli. Jak

ma się zachować, jeśli na wyspie powita ją Rick?

- Wypadki przy nurkowaniu bywają bardzo poważne

- oznajmił Tim. - Jeśli okaże się, że to ciężki przypadek,
będę musiał odtransportować pacjenta śmigłowcem do Male.

- Ten wypadek zdarzył się na Fanassi?
Nie potrafiła dłużej ukrywać zdenerwowania. Mimo

wczorajszego zmęczenia nazwa tej wyspy głęboko zapad­
ła jej w pamięć.

- Owszem - odrzekł z powagą, dając jej do zrozumie­

nia, że niezależnie od osobistych kłopotów musi przede
wszystkim wypełniać obowiązki lekarza. - Nie myśl, że
cię nie rozumiem. Jeśli okaże się, że to ten sam Rick
Baldwin, możesz znaleźć się w niezręcznej sytuacji.

- O to nie musisz się martwić - żachnęła się, utkwiw­

szy wzrok w coraz bliższej linii brzegu. - Przyjechałam
tu do pracy i nawet jeśli to ten sam człowiek, zapewniam
cię, że go zignoruję i skoncentruję się na pacjencie.

- Pewnie nie jadłaś jeszcze śniadania. - Tim sięgnął

pod ławkę i wyjął pudełko z napisem „Żywność". - Jeśli
masz dobrze pracować, musisz jeść i dużo pić. - Podał jej
paczkę herbatników i butelkę wody mineralnej.

- Tak jest!

Zasalutowała, mimo że nie miała teraz najmniejszej

ochoty najedzenie. Zauważyła, że kąciki ust Tima wygięły

background image

JAK W BAJCE

45

się w uśmiechu i uznała to za dobry omen na przyszłość.
W podobnej chwili Szczurek nigdy nie zdobyłby się na
uśmiech.

Próbując oderwać myśli od tego, co niebawem miało

nastąpić, skierowała wzrok na morze. Ławica bajecznie
kolorowych ryb próbowała ścigać się z pędzącą łodzią.
Przez przejrzystą toń dostrzegła na dnie piękną rafę kora­
lową, a potem tuż obok burty pojawił się wielki żółw.
Chciała pokazać go Timowi, ale olbrzymi stwór zniknął
w głębinie tak szybko, jak się pojawił.

- Tutejsze morze nigdy nie przestanie mnie fascyno­

wać - odezwał się. - Badanie morskich głębin to nieza­
pomniane przeżycie, choć bardzo niebezpieczne. Zdarzają
się nawet przypadki śmiertelne. Dlatego, jeśli chodzi
o nurkowanie, nikt nie uznaje tu dróg na skróty. Nasi
instruktorzy muszą spełniać najwyższe wymagania...

Znowu zrobił wyraźną aluzję do Ricka, i Katie wzięła

głęboki oddech. Już wkrótce dowie się prawdy.

- Tim, jeśli to rzeczywiście Szczurek, mogę cię zapew­

nić, że spotkanie go w najmniejszym stopniu nie przeszko­
dzi mi w pracy. Kiedy w grę wchodzi zdrowie pacjenta,
potrafię zachować absolutny spokój.

Objął ją, co natychmiast jej uświadomiło, że wcale nie

stała się obojętna na dotyk męskiej dłoni.

- Absolutnie w to nie wątpię,
W jego oczach dostrzegła tyle ciepła, że z trudem ukry­

ła wzruszenie. Oto człowiek, na którym mogłaby polegać
w każdej sytuacji. Lecz czy kiedykolwiek jeszcze będzie
w stanie, zaufać mężczyźnie? To, że jest oddanym leka­

rzem, nie znaczy wcale, że jest wiarygodnym życiowym

background image

46

JAK W BAJCE

partnerem. Równie dobrze może się okazać, że ulepiony

jest z tej samej gliny co...

Właśnie dopłynęli do brzegu. Grupka młodych tubyl­

ców pomogła załodze zacumować łódź. Jeden z mężczyzn
oczekujących na pomoście poprowadził przybyłych do
szkoły nurkowania.

Katie czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Na po­

ręczach wokół drewnianego budynku suszyły się kombi­
nezony z pianki, używane przez nurków. Przy drzwiach
stały równo poustawiane butle z tlenem.

Kiedy w ślad za Timem weszła do środka, jej wzrok

natychmiast padł na pacjenta, który leżał na kozetce przy­
kryty do połowy białym prześcieradłem, z maską tlenową
na twarzy. Część prześcieradła skrywająca nogi poszko­

dowanego przesiąknięta była krwią. Mokre włosy pozo­
stawiły wilgotny ślad na poduszce.

Na odgłos kroków wysoki blondyn w białej koszulce

i krótkich spodenkach, który stał pochylony nad kozetką,
odwrócił się do drzwi.

- Dzięki Bogu, że przybył pan tak szybko, doktorze.

Chciałem... - Skierował wzrok na Katie i głos uwiązł mu

w gardle.

Zakryła dłonią usta, jakby chciała powstrzymać się

w ten sposób od krzyknięcia, i zwilżyła językiem nagle
suche wargi. Właśnie sprawdziły się jej najgorsze obawy.

- Opowiedz mi, co się stało, Rick. - Tim szybko od­

prowadził pobladłego instruktora w kąt sali. Chyba zda­
wał sobie sprawę, że w tej chwili on jeden może zapano­
wać nad sytuacją. - Katie, sprawdź dopływ tlenu.

Miała wrażenie, że to automatyczny pilot kieruje jej

background image

JAK W BAJCE

47

ruchami. Oceniła stan pacjenta, ustawiła na odpowiednim
poziomie dopływ tlenu i przyłożyła mu stetoskop do pier­
si. Usłyszała nieregularne bicie serca.

Przede wszystkim jest lekarzem i oto ma pacjenta, któ­

rego musi ratować. Nic innego nie ma w tej chwili zna­
czenia. Blondyn pogrążony w rozmowie z Timem to tylko
nauczyciel nurkowania, który z nią samą nie ma teraz nic

wspólnego.

Dobiegały ją strzępy wyjaśnień, jakich Rick udzielał

lekarzowi. Pacjent, któremu na imię Jim, pozostawał zbyt
długo w podwodnej grocie, po czym za szybko chciał
wypłynąć na powierzchnię. Sue, jego partnerka, która wy­
nurzała się powoli, nie odniosła poważniejszych obrażeń,
nie licząc kilku skaleczeń spowodowanych zahaczeniem
o ostrą krawędź rafy.

Katie skierowała wzrok na skuloną postać siedzącą na

krześle obok kozetki. Mimo upału dziewczyna szczękała
zębami. Wciąż znajdowała się w stanie szoku.

- Zaczynało brakować mi powietrza, więc bardzo po­

woli wypłynęłam na powierzchnię, a Jim za bardzo się
pospieszył - wyjaśniała ze łzami w oczach. - Ale nic mu
nie będzie, prawda, pani doktor?

Widząc, że Tim właśnie zbliża się do nieszczęsnego

nurka, żeby przystąpić do badania, Katie wstrzymała się
z odpowiedzią.

- Zabierzemy go do szpitala w Małe - oznajmił Tim,

odłożywszy stetoskop. - Pobyt w komorze dekompresyj­
nej powinien złagodzić objawy choroby.

- Ale co właściwie mu jest? - Dziewczyna otarła oczy

chusteczką.

background image

JAK W BAJCE

- Kiedy nurek wynurza się z głębin zbyt szybko, gwał­

towna zmiana ciśnienia może spowodować powstanie pę­
cherzyków azotu we krwi, wywołując tym samym chorobę
dekompresyjną.

- Ale czy Jim...?
- Proszę się nie martwić - powiedział Tim łagodnie.

- Nie twierdzę wcale, że tak właśnie się stało w jego przy­

padku. Ale kilkugodzinny pobyt w komorze na pewno
dobrze mu zrobi.

Katie sięgnęła po koc i otuliła nim drżącą dziewczynę,

starając się nie urazić skaleczenia na jej ramieniu. Ktoś już

wcześniej próbował zatamować krew bandażem z gazy,

jednak rana wymagała fachowego opatrzenia. Usłyszała,

że Rick właśnie dzwoni po śmigłowiec. Postara się nie
zwracać na niego uwagi. Jedyne, co może zrobić, to trak­

tować go jak całkiem obcego pracownika szkółki.

Zdjęła prowizoryczny opatrunek i fachowym okiem

oceniła stan ramienia Sue. Nie obędzie się bez kilku
szwów, pomyślała. Tim przez cały czas zajęty był Jimem,
przygotowując go do transportu. Sięgnęła po torbę z na­
rzędziami i skoncentrowała się na pacjentce. Zrobiła jej

znieczulenie, oczyściła ranę i zaszyła skaleczenie.

- Dziękuję, pani doktor. Gdyby mogła pani jeszcze

obejrzeć mi nogę... Rozcięłam ją o krawędź koralowca
i teraz trochę mnie boli.

Rzeczywiście, rana na nodze wyglądała dość poważnie.

Katie podała dziewczynie dwie pastylki silnego środka
przeciwbólowego i szklankę wody do popicia. Na ramie­
niu poczuła dłoń Tima.

- Helikopter już leci, więc zabieram Jima do Male.

background image

JAK W BAJCE

49

W szpitalu opatrzę mu skaleczenia, a ty zajmij się nogą
Sue. Nie trzeba zabierać jej do szpitala. I tak mamy za
mało łóżek, a tu, w bungalowie na wyspie, będzie jej na
pewno wygodniej.

- Rozumiem.
Katie poczuła ucisk w gardle. Ma zostać tu sama z Ri-

ckiem? Myślała, że wróci do domu helikopterem. Ale Tim
ma rację, Sue poczuje się znacznie lepiej, jak wypocznie
po dzisiejszych przeżyciach we własnym łóżku.

- Zadzwonię wieczorem - obiecał, pomagając sanita­

riuszom ułożyć Jima na noszach.

- Dobrze. Przy okazji poinformujesz mnie, jak się mie­

wa pacjent. - Choć starała się mówić rzeczowym tonem,
ledwie wydobywała głos z zaciśniętego gardła.

Odetchnęła głęboko, próbując wziąć się w garść,

i skoncentrowała uwagę na Sue. W chwili gdy zamrażała
tkankę wokół ranki, usłyszała warkot śmigłowca. Jak bar­
dzo chciałaby znaleźć się na jego pokładzie w towarzy­
stwie Tima, który działa na nią tak kojąco.

Opanuj się, skarciła się w duchu. Przecież znasz go

dopiero kilka godzin. Skąd wiesz, że możesz na nim po­
legać? Gdzie twoja niezależność?

Sięgnęła po nożyczki. Musi zachować spokój. Ma pa­

cjentkę, a poza tym w pokoju wciąż kręcą się jakieś osoby
z obsługi, więc na razie konfrontacja z Rickiem jej nie
grozi.

- Boli cię jeszcze, Sue?
- Nie. W ogóle nie czuję zakładania szwów, więc na­

wet nie próbuję patrzeć. Ten chłodny płyn, którym posma­
rowała mi pani nogę, przyniósł prawdziwą ulgę.

background image

50

JAK W BAJCE

- Jeszcze chwilka i będzie po wszystkim. Zaraz bę­

dziesz mogła wrócić do domu.

Wokół panowała cisza. Może Szczurek sobie gdzieś

poszedł, pomyślała z nadzieją.

- No, skończone. Niedługo się zagoi bez śladu.
- Dziękuję. Jak pani sądzi, kiedy Jim będzie mógł

wyjść ze szpitala?

- Naprawdę trudno mi powiedzieć. Poproszę doktora

Fieldinga, żeby zadzwonił do ciebie wieczorem.

- To dobrze. Wie pani, Jim i ja wcale nie jesteśmy parą.

- Dziewczyna lekko się zarumieniła. - Poznaliśmy się tu
w zeszłym tygodniu, kiedy okazało się, że będziemy ra­
zem nurkować. Ale bardzo się zaprzyjaźniliśmy i mam
wyrzuty sumienia. To moja wina. W czasie nurkowania

nie należy się rozłączać. Chyba zbyt głęboko oddychałam,
bo zaczęło mi brakować powietrza i instruktor musiał wy­
ciągnąć mnie na powierzchnię. Biedny Jim został sam
i pewnie wpadł w panikę.

- Nie możesz się obwiniać. Przecież wiedział, że nie

powinien się spieszyć. Doktor Fielding z pewnością zrobi
wszystko, żeby mu pomóc. Dowiesz się wieczorem.

- Dziękuję, pani doktor.

Katie rozejrzała się po pokoju. Rick stał oparty o ścianę

i przyglądał się jej uważnie.

- Macie tu wózek do przewożenia chorych?
- Oczywiście. - Starym zwyczajem przygryzał wargę.

Najwyraźniej i on z trudem trzymał nerwy na wodzy.

- Więc może mógłbyś odwieźć Sue do bungalowu?

Lepiej by było, żeby nie musiała chodzić jeszcze przez
kilka godzin - wyjaśniła opanowanym głosem.

background image

JAK W BAJCE

51

Przecież ten człowiek nie jest wart jej gniewu. Gdy

tylko oddali się z Sue, Katie wróci na łódź i odpłynie na

Kamafaru.

Rick powoli podszedł do drzwi i pstryknięciem palców

przywołał dwóch młodych ludzi.

- Moi pomocnicy zawiozą Sue. Można im całkowicie

zaufać. Musimy porozmawiać, Katie.

- Nie sądzę, żebyśmy mieli sobie cokolwiek do powie­

dzenia. - Pomogła dziewczynie przesiąść się na wózek
i otuliła ją kocem. - Postaraj się trochę zdrzemnąć. Za­
dzwonię wieczorem.

W końcu nastąpiło to, czego obawiała się najbardziej.

Została z Rickiem sam na sam. Nie może pozwolić mu się
wciągnąć w rozmowę, bo jeśli tylko da upust swym uczu­
ciom, to eksploduje niczym bomba. Wstręt, jaki czuła do

tego człowieka, sprawiał jej wręcz fizyczny ból.

Rick pochylił się i otworzył drzwi lodówki.

- Napijesz się piwa?
- Nie, dziękuję. Muszę wracać. Mam jeszcze dużo pa­

cjentów.

- Siostra Habaid prowadzi szpital na Kamafaru od lat.

Nic się nie stanie, jak przyjedziesz kilka minut później.

Udała, że nie słyszy, i skierowała się do wyjścia.

- To po co tu za mną przyjechałaś, jeśli nawet nie

zamierzasz rozmawiać?

Tego już za wiele! Katie poczuła, że ogarnia ją gniew.
- Nie pochlebiaj sobie, Rick. Naprawdę wydaje ci się,

że przejechałam pół świata, żeby cię zobaczyć? Nawet
gdybym przypadkiem zobaczyła cię na ulicy, szybko prze-

szłabym na drugą stronę.

background image

52

JAK W BAJCE

Zacisnęła dłonie w pięści, starając się pohamować. Co

może uzyskać, obrzucając go stekiem inwektyw?

- Jeśli chodzi o ścisłość, to, że się znowu spotykamy,

jest dziełem nieszczęśliwego przypadku - wyjaśniła z na­

ciskiem i ruszyła w kierunku przystani.

- Katie, to nie było tak, jak myślisz! - krzyknął w ślad

za nią.

Zatrzymała się w pół kroku. Ciekawe, jakimi to kłam­

stwami chce ją znowu uraczyć?

- Doprawdy?
- Miałem powody, dla których musiałem cię opuścić.
- Tak? Ciekawe jakie.

Przeciągnął dłonią po jasnej czuprynie. Opalenizna

i sportowa sylwetka czyniły go niezwykle atrakcyjnym
mężczyzną. Katie nie miała wątpliwości, że niejedna ni­
czego nie podejrzewająca turystka zdążyła wylądować
w jego ramionach. Szkoda, że trzeba go lepiej poznać,
żeby się zorientować, że to typ spod ciemnej gwiazdy.
Podniósł do ust puszkę z piwem i uśmiechnął się boleśnie.

- To bardzo skomplikowana historia. Nie zamierzam

opowiadać jej teraz pod gołym niebem w tym upale. Któ­
regoś wieczora zabiorę cię do Małe i wszystko wyjaśnię.

Katie odwróciła się gwałtownie.
- Nigdy w życiu.

- Przynajmniej daj mi szansę!
Załoga łodzi czekała już przy nabrzeżu, gotowa do

odpłynięcia. Katie zajęła miejsce na pokładzie, nie odwra­
cając głowy, i utkwiła oczy w rysującej się w oddali plaży

Kamafaru.

Postanowiła, że uczyni wszystko, by uniknąć następne-

background image

JAK W BAJCE

53

go spotkania. Tak bardzo ją oszukał i skrzywdził. Jedyna
korzyść, jaką wyniosła ze znajomości z Puckiem, to fakt,
że nabrała rozumu. Z naiwnej, łatwowiernej dziewczyny
stała się teraz twardą, niezależną kobietą.

W miarę zbliżania się do brzegu odzyskiwała równowagę

ducha. Nagle tuż przy burcie pojawiło się kilka delfinów,
które, jakby świadomie, zaczęły popisywać się wdziękiem
i zręcznością. Katie oniemiała z zachwytu. Życie, pomyśla­

ła, potrafi być tak piękne. Myślami wróciła do Tima. Mimo
że miał zadzwonić głównie po to, by poinformować ją o sta­

nie pacjenta, cieszyła się, że znowu usłyszy jego głos. W głę­
bi duszy czuła, że właśnie jemu może zaufać.

Spędziła jeszcze ze dwie godziny w szpitalu, po czym

wróciła do domu, zjadła banana i wyciągnęła się wygodnie
na łóżku. Chyba może sobie pozwolić na krótką drzemkę.

Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, na dworze zapadał

już mrok. Zamiast kilku minut przespała chyba wieczność.

Podniosła słuchawkę.

- Katie? - zapytał znajomy głos.
- Cześć, Tim. - Sięgnęła po stojącą przy łóżku butelkę

z wodą mineralną, żeby zwilżyć usta. - Jak się ma nasz
pacjent?

- Wciąż jest w komorze dekompresyjnej. Stan się po­

prawił, ale nadal musimy być ostrożni.

Usłyszała w słuchawce szelest przewracanych kartek.
- Gdzie jesteś?
- W szpitalu. Mam masę papierkowej roboty, a później

jeszcze czeka mnie cesarka.

Poczuła lekkie rozczarowanie. Miała nadzieję, że i tej

background image

JAK W BAJCE

nocy pojawi się na wyspie, choć z drugiej strony zdawała
sobie sprawę, że to prawie niemożliwe. To, że się
zaprzyjaźnili, nie oznacza wcale, że mają spędzać razem
cały wolny czas.

- A jak tam Sue?
- Skaleczenia powinny się szybko zagoić. W końcu to

młoda, zdrowa dziewczyna. Kazałam jej wypocząć i obie­
całam poinformować o stanie Jima.

- Sądzę, że można ją pocieszyć, że wyzdrowieje.
- To świetnie. - Jakoś nie miała chęci odkładać słu­

chawki. - Wiesz, Jim nie jest jej chłopakiem - powiedzia­
ła, żeby przedłużyć rozmowę.

- Wiem, poznali się na kursie dla nurków. Mimo to na

pewno się ucieszy, że nic mu nie będzie. A jak ci poszło
z Rickiem?

Jęknęła z niechęcią.
- Chciał rozmawiać na temat tego, co wydarzyło się

cztery lata temu, ale nie zgodziłam się słuchać żadnych
kłamstw. Jest na tyle bezczelny, że nawet zaproponował
mi spotkanie któregoś wieczora, żeby mógł się wytłuma­
czyć. Dobre sobie.

- Uspokój się, Katie. Rozumiem, że głęboko cię zranił,

ale może byłoby ci łatwiej, gdybyś go wysłuchała.

- Mówisz tak, jakbyś był jego adwokatem. Przecież

wszystko jest jasne. Po prostu zwiał z moimi pieniędzmi.
Nie potrzebuję żadnych wyjaśnień.

- Mimo wszystko uważam, że powinnaś go wysłuchać.

Jeśli tego nie zrobisz, do końca życia nie pozbędziesz się
poczucia krzywdy. Jeśli chcesz, będę ci towarzyszył. Obe­
cność trzeciej osoby może ułatwić rozmowę.

background image

JAK W BAJCE

55

Katie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Uzna­

ła jednak, że pomysł wart jest zastanowienia.

- Zrobiłbyś to dla mnie? - spytała z niedowierzaniem.
- Mam obowiązek dbać o zdrowie pracowników, a co

za tym idzie, o ich równowagę. Ta sprawa wciąż nie daje

ci spokoju, więc lepiej jak najszybciej ją zakończyć.

Zamyśliła się. Kiedy po raz pierwszy zauważyła, że

Tim interesuje się jej życiem, wyobrażała sobie, nie bez
satysfakcji, że odgrywają tu rolę osobiste powody. Właśnie
wyjaśnił, że kieruje nim głównie zawodowa troska i Katie
poczuła lekkie ukłucie rozczarowania. Choć z drugiej
strony może to dobrze, że traktuje japo prostu jak każdego
innego współpracownika. W tej sytuacji, jeśli nie spróbuje
rozwiązać własnych problemów z Rickiem, Tim może
uznać, że nie jest w stanie przykładnie wykonywać swoich
obowiązków.

- Dobrze, spróbuję umówić się na spotkanie w najbliż­

szym czasie, pod warunkiem że rzeczywiście pojawisz się

w charakterze arbitra. Ale ostrzegam, że Rick nie jest ła­
twym partnerem w rozmowie.

- Nie martw się, umiem sobie radzić w takich sytua­

cjach. - W słuchawce Katie słyszała jego regularny
oddech. Wyobraziła go sobie za biurkiem w gabinecie
z oknami wychodzącymi na morze. Ciekawe, czy ma wia­
trak przy suficie, czy może woli klimatyzację. - Katie

- odezwał się łagodnie.

- Tak? - Wstrzymała oddech. Czyżby chciał skiero­

wać rozmowę na bardziej osobiste tory?

- Uważam, że słusznie decydujesz się na to spotkanie.

Ta sprawa nie może ciągnąć się za tobą przez całe życie.

background image

56

JAK W BAJCE

Czy od czasu wyjazdu Rick naprawdę ani razu nie próbo­

wał się z tobą skontaktować?

- Nie! - Tylko dzięki temu, że na każde wspomnienie

Szczurka ogarniał ją gniew, nie okazała, że spodziewała
się całkiem innego pytania.

- To też będzie musiał wyjaśnić. Dlaczego tak po pro­

stu wyparował z twojego życia. - Znowu usłyszała szelest

przewracanych kartek. - Muszę już kończyć. W szpitalu
wszystko w porządku?

- Nic szczególnego się nie wydarzyło. Aha, przyszedł

mąż Fatimy zobaczyć dziecko. Chciał od razu zabrać żonę
do domu, ale udało mi się go przekonać, że jeszcze przez
kilka dni powinna u nas pozostać. Musi przecież nabrać
sił, prawda?

- Oczywiście, choć nawet nie wyobrażasz sobie, jak

bardzo rodzina będzie jej teraz pomagać, a szczególnie
matka i babka. Raczej nie próbowałbym zmieniać na siłę
ich przyzwyczajeń. Wpadnę jutro zobaczyć, jak się ma
młoda mama.

Na samą myśl o tym, że niebawem znów spotka Tima,

Katie od razu poczuła się lepiej. Szkoda tylko, że musiał

już skończyć rozmowę.

Wykręciła numer Sue na Fanassi i przekazała jej pocie­

szające wieści. Kilka minut rozmowy z pacjentką na chwi­
lę sprowadziło ją na ziemię, lecz ledwie odłożyła słuchaw­
kę, wróciła myślami do Tima. Wyszła na werandę i skie­
rowała wzrok na światła Małe widniejące na horyzoncie.
Przed oczami stanęła jej znajoma postać. Jaka szkoda, że

jest gdzieś tam, na rysującej się w oddali wyspie, a nie tu,

obok niej, tak jak wczoraj.

background image

JAK W BAJCE

57

Dlaczego nie mogą być teraz razem?
Chyba oszalałam, skarciła się w duchu. To właśnie ta­

kie mrzonki doprowadziły ją do katastrofy cztery lata te­
mu. Od tamtej pory nie miała najmniejszej chęci na jaki­
kolwiek związek z mężczyzną i uparcie odrzucała wszel­
kie propozycje spotkań. A teraz zaczyna snuć marzenia na
temat kogoś, kogo nawet nie zdążyła jeszcze dobrze po­
znać. Przypomniała sobie, jak prosił, żeby nie ścinała wło­
sów. Czyżby znaczyło to, że nie jest mu zupełnie obojętna?

Próbując zebrać myśli, doszła do wniosku, że nadal nie

ma ochoty na niebezpieczny romans i z całą pewnością
nie zamierza się angażować. Ale dlaczego nie ma sobie
pozwolić na drobny flirt? Nie na żadne miłosne uniesienia,
tylko miłą przygodę pod niebem tropiku.

Oczywiście, zachowa należną ostrożność, żeby nie dać

się ponieść uczuciom. A może Tim spotyka się z inną ko­

bietą i nie ma wcale ochoty na bliższe kontakty? W końcu

to, że od początku znajomości zachowuje się niezwykle
poprawnie, nie oznacza nawet, że ją polubił. Pomyślała,
że musi to sprawdzić.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Leżała na łóżku z oczami wpatrzonymi w obracające

się skrzydła wiatraka. Spędziła na Kamafaru już miesiąc

i do tej pory nie udało się jej zwiedzić Małe. A tak chcia­
łaby przynajmniej zobaczyć szpital, w którym pracuje jej
szef.

Nawet o tym wspomniała w czasie ostatniej wizyty Ti­

ma na Kamafaru, ale mimo że przyrzekł zaprosić ją do
siebie któregoś popołudnia, kiedy będzie miał mniej zajęć,
dotychczas nie dotrzymał obietnicy. Może należałoby
wziąć sprawy w swoje ręce? W końcu nikt nie powinien
mieć jej za złe, jeśli jako lekarka z sąsiedniej wyspy po­

jawi się w stołecznym szpitalu.

Wypiła łyk wody mineralnej z butelki stojącej przy łóż­

ku i zaczęła planować. Ma przed sobą dwa wolne dni.
Z rozkładu zajęć wynika, że co tydzień przypada jej jeden
dzień odpoczynku, który może odbierać dowolnie, pod

warunkiem że jej obecność w szpitalu nie jest akurat ko­
nieczna.

Przez cały ostatni tydzień pracowała ciężko, udzielając

pomocy grupie pechowych turystów, którym bez przerwy
przydarzały się wszelkiego typu kontuzje. Mimo ostrze­
żeń, zaaferowani kręceniem podwodnych filmów ludzie,
w pogoni za wyjątkowymi okazami miejscowej fauny, bez

background image

JAK W BAJCE

59

przerwy kaleczyli się o ostre jak brzytwa gałęzie koralow­
ców. Ilekroć Katie miała nadzieję odpocząć, w szpitalu
pojawiał się kolejny pacjent wymagający założenia szwów
i podania antybiotyku.

Co gorsza, wyjątkowo liczne grono turystów zapadło

na niebezpieczną biegunkę. Niektórych musiała hospitali­
zować, innych regularnie odwiedzała w ich bungalowach
przynajmniej przez pierwsze czterdzieści osiem godzin
choroby. Siostra Habaid twierdziła, że już od dawna nie
mieli tu do czynienia z tak licznymi przypadkami zatrucia.

Na szczęście po wyjeździe pechowej grupy sytuacja

wróciła do normy. W przeciwnym wypadku Katie musia­
łaby wszcząć prawdziwe śledztwo, żeby ustalić źródło
epidemii.

Nowy tydzień zaczął się spokojnie i przełożona pielęg­

niarek nalegała, by lekarka wzięła dwa dni wolnego. Katie
uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie niechęci, z jaką
Habaid powitała ją po raz pierwszy w szpitalu. Po miesią­
cu współpracy lody zostały przełamane i teraz obie kobie­
ty darzyły się wzajemnym szacunkiem. W przypływie
szczerości przełożona przyznała nawet, że początkowo
wydawało jej się, iż stała obecność lekarza na wyspie jest
zupełnie zbędna, ale z czasem zrozumiała, że się myliła.
Przynajmniej nie ma kłopotu z wypisywaniem recept, do­
dała, chyba po to, żeby Katie przypadkiem nie przeceniła
swojej roli.

Tak więc atmosfera panująca w szpitalu wyraźnie się

poprawiła, czego Katie, niestety, nie mogła powiedzieć
o swych kontaktach z Timem. Co prawda wpadał raz na

jakiś czas na Kamafaru, by odwiedzić któregoś z pacjen-

background image

JAK W BAJCE

tów, i jak zwykle traktował Katie ze wszech miar po­
prawnie, jednak w jego zachowaniu nie dostrzegła po­
czątkowej serdeczności. Powoli dochodziła do wniosku,
że zainteresowanie, które zdawał się jej okazywać na po­
czątku znajomości, było po prostu tworem jej własnej
wyobraźni.

I bardzo dobrze, pomyślała, chłodząc rozgrzaną skórę

pod prysznicem. Mogłaby dać się ponieść emocjom. Do­
tychczas żaden mężczyzna nie wywarł na niej aż tak sil­
nego wrażenia i teraz, po czterech latach samotności, nie
była wcale pewna, czy zdołałaby zapanować nad rodzą­
cym się uczuciem.

Dzwonek telefonu wyrwał ją z zadumy. Szybko owinę­

ła się ręcznikiem i podbiegła do aparatu.

- Halo, to ty, Tim? - zawołała z przesadnym entuzja­

zmem, na który on chyba nie zwrócił uwagi.

- Nie obawiaj się, wiem, że masz dziś wolne. Dzwonię

w osobistej sprawie.

Zaniemówiła z wrażenia.

- Byłem dziś rano na Fanassi, żeby trochę ponurkować.

Zresztą dobrze, że tam popłynąłem, bo akurat mieli drobny

wypadek. Musiałem przytransportować kolejnego ucznia
do Małe i umieścić w komorze. Na szczęście tym razem
to nic poważnego.

- To dobrze. - Katie zawahała się, lecz w końcu wy­

dusiła z siebie pytanie: - Widziałeś się z Rickiem, tak?

- Owszem, przyleciał tu razem z nami. Chciałby się

z tobą spotkać.

- Więc jednak! - westchnęła.
- Nie denerwuj się. Ja tylko przekazuję ci wiadomość.

background image

JAK W BAJCE

61

- Przepraszam, ale jeśli sądzisz...
- On twierdzi, że musi z tobą porozmawiać. Masz czas

dziś wieczorem?

- Tim, za żadne skarby nie spotkam się z nim bez

świadka.

- Oczywiście że nie. Przecież obiecałem, że będę ci

towarzyszyć.

Katie zdawała sobie sprawę, że nie może odwlekać

spotkania. W Anglii jakoś udało się jej w końcu wymazać
Ricka ze swego życia, ale tutaj ciągle towarzyszy jej oba­
wa, że ich drogi przypadkiem znowu się skrzyżują. Sprawę
trzeba wyjaśnić do końca.

- Dobrze. Gdzie mamy się spotkać?
- Przyjedź do mnie do szpitala koło szóstej. Oprowa­

dzę cię, a potem pójdziemy do mnie do domu. Zadzwonię
do Ricka i każę mu przyjść około ósmej.

- Bardzo się cieszę, że nareszcie będę miała okazję

zobaczyć szpital. A jeśli chodzi o spotkanie z Rickiem -
na chwilę zawiesiła głos - to dziękuję, że je zorganizowa­
łeś. Wolałabym mieć je już za sobą.

- Nie martw się, Katie. Będę przy tobie.
- Dziękuję.
Na wspomnienie łagodnego tonu, jakim się do niej

zwracał, Katie zastanowiła się, czy podobnie traktuje
wszystkich pracowników. Pewnie tak. Nie wyobrażaj so­
bie zbyt wiele, dziewczyno, tylko zastanów się, w co się
ubrać. Wybrała jasne lniane spodnie i czarną jedwabną
bluzkę z długimi rękawami. Chłodny jedwab będzie paso­
wał do konfrontacji ze Szczurkiem.

background image

63

JAK W BAJCE

Ucieszyła się na widok Tima w szpitalnym holu, choć

wcale nie była pewna, czy zszedł na dół specjalnie, by ją
przywitać, bo pogrążony był w rozmowie z dwojgiem
współpracowników. Gdy ją ujrzał, uśmiechnął się ser­
decznie i przedstawił pozostałym.

- Doktorze Afraz, to jest doktor Mandrake.
Wysoki, ciemnoskóry młody mężczyzna o inteligent­

nym spojrzeniu energicznie potrząsnął jej dłoń, po czym
odszedł pospiesznie, tłumacząc się nawałem obowiązków.

- Doktor Afraz przejmuje w razie potrzeby moich pa­

cjentów. W najbliższym czasie będę musiał wyjechać na
konferencję, więc trzeba była poczynić niezbędne ustale­
nia. A to doktor Bandira. - Tim przedstawił szczupłą, hin­
duską lekarkę spowitą w kolorowe sari. - Doktor Man­
drake pracuje na Kamafaru.

- Miło mi panią poznać. I jak się pani podoba na Ma-

lediwach?

- Bardzo tu gorąco - odparła, patrząc z zazdrością na

luźne szaty rozmówczyni. To odpowiedni strój w tym kli­
macie. - Ale mimo upału praca tutaj bardzo mi się podoba.

- Miło mi to słyszeć. A teraz wybaczą państwo, że ich

opuszczę. Rodzina czeka.

Katie przyjrzała się drobnej, oddalającej się z gracją

postaci. Tim wyjaśnił, że Hinduska jest konsultantką na
pediatrii.

- Poza tym ma męża i troje dzieci, więc rzeczywiście

zajęć jej nie brakuje.

- Jak widać, udaje się jej łączyć karierę z życiem ro­

dzinnym - zauważyła Katie.

- Rzeczywiście. Czyżbyś jej zazdrościła?

background image

JAK W BAJCE

63

- Ależ skąd. Nie wytrzymałabym pod ciężarem tylu

zobowiązań. Biec po pracy, żeby zdążyć ugotować obiad!
To nie dla mnie - mówiła z przekonaniem.

Od lat próbowała w to wierzyć, ale teraz, w towa­

rzystwie Tima, który właśnie ujął ją pod ramię, koncep­
cja miłości i małżeństwa nie wydawała się już tak bez­
barwna.

- Chodź, napijemy się czegoś zimnego, a potem poka­

żę ci szpital.

Otworzył drzwi i wprowadził ją do swego gabinetu,

w którym dominowało olbrzymie, pokryte papierami biur­
ko. Z niewielkiej lodówki wyjął dzbanek.

- Świeży sok pomarańczowy - rzekł i podał jej

szklankę. - Piję go tu litrami i pewnie przedawkowuję
witaminę C, ale dzięki temu przez cały czas jestem w do­
brej formie.

Rozsiadł się naprzeciw Katie na krześle i wyciągnął

przed siebie długie nogi, tak że prawie dotykały jej san­
dałów. Machinalnie spojrzała w dół i ze wstydem stwier­
dziła, że lakier, którym pomalowała paznokcie na palcach
stóp, odprysnął w kilku miejscach. Jak to możliwe, że są
kobiety, które, jak doktor Bandira, pracują, prowadzą dom,
wychowują dzieci i mimo to zawsze wyglądają świeżo
i elegancko? Sama nigdy nie dałaby sobie rady, więc do­
brze robi, nie zakładając rodziny. Ale romans to zupełnie
co innego.

- Grosik za twoje myśli - usłyszała głos Tima.
- Właśnie zauważyłam - zaczerwieniła się — że odpa­

da mi lakier na paznokciach. Kiedy chodziłam rano po
plaży, musiałam go uszkodzić.

background image

J A K W BAJCE

- To tylko powierzchowne zadrapania - orzekł, ujmu­

jąc stopę Katie dużymi, zgrabnymi dłońmi.

Kiedy to ostatni raz ktoś chwycił ją za stopę? Musiało

to być we wczesnym dzieciństwie, kiedy matka liczyła jej
paluszki, opowiadając wierszyk o sroczce, która warzyła
kaszkę. Na samo wspomnienie tych radosnych chwil
uśmiechnęła się błogo.

Tim delikatnie zdjął jej sandały.
- Będzie ci o wiele chłodniej. Sam chodzę na bosaka,

kiedy tylko mam okazję - wyjaśnił, zrzucając klapki.

Ich stopy teraz prawie się stykały. Katie poczuła, że

intymna atmosfera, jaka wytworzyła się w gabinecie, staje
się trudna do zniesienia. Przynajmniej dla niej, bo nic nie
wskazywało na to, żeby i on odczuwał niepokój.

- Kiedy chwilę odpoczniesz, pójdziemy obejrzeć szpi­

tal. Tymczasem spróbuj się zrelaksować.

Uwielbia ten łagodny ton jego głosu, ciepły i ujmujący.

Czy to złudzenie, czy rzeczywiście teraz przygląda się jej

z zainteresowaniem?

- To niesamowite, jak twój zadarty nosek pasuje do

reszty twarzy.

Więc jednak! Próbuje z nią flirtować! Sama z przyje­

mnością podejmie tę grę.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz, bo nie mam inne­

go na wymianę. Poza tym bardzo się do niego przywią­
załam.

To naprawdę może być miłe. Takie sobie niewinne żar­

ciki, żadnych poważnych rozmów.

Tim roześmiał się głębokim, zmysłowym śmiechem,

tak że aż przeszedł ją dreszcz.

background image

JAK W BAJCE

65

- Przez dwadzieścia dziewięć lat? To w końcu nie tak

długo.

- Z twojego punktu widzenia na pewno nie. Jak się

ma... - Uśmiechnęła się prowokująco. Może w końcu
zdradzi jej swój wiek.

- Trzydzieści dziewięć - uśmiechnął się jakby z zaże­

nowaniem.

- To więcej, niż myślałam.

Powiedziała to bez zastanowienia, żeby tylko podtrzy­

mać beztroski nastrój. Policzki ją paliły, dłonie pokryła
warstewka wilgoci. Otarła je o spodnie.

- No więc jak się ma trzydzieści dziewięć lat, można

już sobie pozwolić, żeby dawać mądre, życiowe rady.

- Życiowe rady? - Spoważniał nagle, mimo że Katie

bynajmniej nie zamierzała zmieniać nastroju. - Zycie pła­
ta nam figle niezależnie od tego, ile lat się skończy. Z tylo­
ma sytuacjami nie potrafimy sobie poradzić.

Katie nie miała wątpliwości, że mówi z głębi serca.

Musiał w życiu wiele przejść i teraz skrywa wrażliwą du­
szę pod maską obojętności. Może ktoś go zranił? Wspo­
minał coś na ten temat przy pierwszym spotkaniu.

- Kto to był? - zapytała, zanim zdążyła pomyśleć.

Przecież nie ma prawa wtrącać się w jego sprawy.

Z drugiej strony bardzo chciałaby lepiej go poznać i zro­
zumieć, zanim nawiążą... Znowu skarciła się w duchu.
Nie pozwoli sobie na nic, co mogłoby zagrozić jej nieza­

leżności.

- O kogo pytasz? - zapytał, splatając dłonie.
- O tę kobietę, którą kiedyś kochałeś.
Podniósł na nią smutne spojrzenie.

background image

- Na imię jej było Rebeka - rzekł po chwili wahania.
- Ładne imię.

Zdawała sobie sprawę, że to głupia uwaga, lecz miała

nadzieję, że w ten sposób uda jej się sprowokować do dal­
szych zwierzeń. Rzeczywiście, wkrótce odezwał się znowu:

- Spotkałem ją na statku wycieczkowym, gdzie byłem

lekarzem pokładowym, a ona pracowała jako pielęgniar­
ka. Choć medycyna twierdzi, że to niemożliwe, jej widok
od razu ściął mnie z nóg. To była miłość od pierwszego
wejrzenia.

- Coś takiego! Kolejne złamane serce.
- Nie zapominaj, że i tobie coś takiego się przytrafiło.

To ciężka przypadłość, ale, na szczęście, nie śmiertelna.
- Wstał, podszedł do okna i rozchylił żaluzje. - Musimy
się zbierać, jeśli mamy jeszcze obejrzeć szpital.

Była wyraźnie zawiedziona.
- Nie powiesz mi o niej nic więcej?
Odwrócił się gwałtownie, całkowicie zaskoczony.
- Za nic. Nigdy z nikim nie rozmawiam na ten temat.

- Może powinieneś. To czasami pomaga - rzekła ła­

godnie.

- Być może - szepnął, jakby zapomniał o jej obecno­

ści, po czym natychmiast wziął się w garść i skierował do

wyjścia.

Szybko wsunęła stopy w sandały. Tim czekał na nią

przy drzwiach z niewyraźnym uśmiechem na ustach. Kie­
dy podeszła bliżej, delikatnie ujął jej twarz i głęboko spoj­
rzał w oczy.

- Może kiedyś opowiem ci on niej. W końcu oboje

musimy pogrzebać ducha przeszłości, prawda?

background image

JAK W BAJCE

67

Patrzył na nią tak tkliwie, że kiedy pochylił głowę, przez

ułamek sekundy miała wrażenie, że chce ją pocałować.
O mało nie przymknęła powiek w rozkosznym oczekiwaniu.

Co za szczęście, że się opanowała, bo Tim właśnie się

wyprostował. Jednak sama świadomość tego, że jego wy­
datne, zmysłowe wargi znalazły się tak blisko jej ust,

sprawiła jej niewymowną przyjemność.

- Gotowa? - Otworzył drzwi.
Przytaknęła, choć w rzeczywistości była teraz gotowa

na wszystko, tylko nie na zwiedzanie szpitala. Mimo ogro­
mnego wysiłku, żeby się skoncentrować, ledwie słyszała

jego słowa.

- To bardzo nowoczesny i dobrze wyposażony obiekt.

Możemy przeprowadzać tu naprawdę skomplikowane za­

biegi. Chodź, pokażę ci blok operacyjny.

Gdy weszli do środka przez wahadłowe drzwi, pielęg­

niarki właśnie sprzątały po wcześniejszych zabiegach.

Czerwone światło nad drzwiami jednej z sal wskazywało,
że w środku trwa operacja. Tim po kolei przedstawiał jej
siostry, z których zachowania wywnioskowała, że nie tyl­

ko go lubią, ale także szanują.

- Musimy się trochę pospieszyć - zauważył, biorąc ją

pod ramię - żeby nie spóźnić się na spotkanie.

- Chyba rozumiesz, jak bardzo się boję - jęknęła.
- Rozumiem, ale musisz stanąć na wysokości zadania.

Właśnie znaleźli się na ortopedii. Widok pacjentów

przykutych do łóżka, z kończynami unieruchomionymi na
wyciągach, uświadomił Katie, jak mało znaczące są jej

własne problemy. Przynajmniej, w odróżnieniu od tych
nieszczęśników, jest cała i zdrowa.

background image

«8

JAK W BAJCE

Tim słusznie nalegał, że powinna spotkać się z Ri-

ckiem. Musi wiedzieć, co naprawdę się stało i zakończyć
ten rozdział życia, zanim otworzy następny. W końcu po
to właśnie przyleciała aż na Malediwy.

Z ortopedii przeszli przez oddział pediatryczny, gdzie

grupka małych rekonwalescentów usiłowała zmusić ich
do wspólnej zabawy, a na koniec odwiedzili położnictwo.
Pewna młoda mama, której synek miał zaledwie kilka
godzin, poskarżyła się Timowi na problemy z karmieniem.
Katie natychmiast zaproponowała, że pokaże kobiecie, jak
zająć się dzieckiem. Akurat podeszła pielęgniarka i popro­
siła lekarza, żeby przed wyjściem zbadał jeszcze jedną
ciężarną. Jakoś nikt tu nie zwracał uwagi na to, że teore­
tycznie są już po dyżurze. Nie szkodzi, w końcu dobro
pacjenta jest zawsze na pierwszym miejscu.

Katie przysiadła na łóżku pacjentki i wzięła noworodka

na ręce, dając matce możliwość zajęcia wygodniejszej
pozycji. Następnie przystawiła kobiecie dziecko do piersi.
Mimo to malec dalej nawet się nie poruszył. Katie zauwa­
żyła łzę spływającą po policzku matki. Ukradkiem zerk­
nęła na kartę przy łóżku i przeczytała, że dziewczyna ma
na imię Masudha. Ujęła ją delikatnie za rękę i pokazała,

jak podtrzymać główkę dziecka. Jednocześnie palcem sta­

rała się ożywić maleńkie, różowe usteczka. W końcu ma­
lec jakby się zachłysnął, wywołując przerażenie kobiety,
która natychmiast oderwała go od piersi.

- Nie bój się, Masudha. - Katie ponownie ułożyła mal­

ca wygodnie w objęciach matki. - Twój synek po prostu

jest głodny i szuka mleka.

Odetchnęła z ulgą, bo chłopczyk właśnie zaczął ssać. Mi-

background image

rao że na Malediwach narodziny traktowane są jako natural­
ny element cyklu życia, niektóre matki, podobnie jak w An­
glii, wymagają wsparcia i zachęty. Pod tym względem ko­
biety są takie same, niezależnie od miejsca zamieszkania.

- Dziękuję, pani doktor. - Uśmiech rozpromienił

twarz karmiącej.

- Masz prześlicznego dzidziusia - rzekła Katie, spo­

glądając z zazdrością na małą główkę pokrytą czarnymi,
lśniącymi włoskami.

Jaka szkoda, że prawdziwe macierzyństwo wymaga

związania się z innym człowiekiem. W przeszłości zasta­
nawiała się, czy nie zdecydować się na samotne macie­
rzyństwo, jednak odrzuciła ten pomysł, gdyż doszła do
wniosku, że dziecko potrzebuje obojga rodziców.

Za dwa tygodnie, dokładnie w Dzień Zakochanych, ob­

chodzić będzie trzydzieste urodziny. Coraz częściej wra­
cała myślami do własnego zegara biologicznego. Czy na­
prawdę ma złożyć swoje najlepsze lata na ołtarzu kariery?

- Jak widzę, udało ci się rozwiązać problem - rzekł

Tim, zatrzymując się przy łóżku.

- Owszem - przyznała z uśmiechem.

Rzeczywiście, udało się jej pomóc młodej matce, ale

czy potrafi pomóc sobie?

- No to chodźmy już. - Zerknął na zegarek.
- Żeby Szczurek nie musiał czekać?
Pożegnali się z pacjentką, która w tej chwili sprawiała

już wrażenie kobiety, która przez całe życie zajmowała się

karmieniem noworodków, i pospiesznie opuścili budynek
szpitala.

JAK W BAJCE 69

background image

70

JAK W BAJCE

- Będzie lepiej, jeśli przestaniesz nazywać go Szczur­

kiem - zauważył Tim, podając Katie szklankę soku. - Daj
mu szansę się wytłumaczyć.

Zanurzyła usta w lodowatym płynie. Kostki lodu stu­

kały dźwięcznie o szkło. Tim zapewnił ją, że sam robi lód
z wody mineralnej, dzięki czemu jest całkowicie wolny
od bakterii i można delektować się nim dowoli. To dobrze,
będzie mogła się ochłodzić, gdyby rozmowa przybrała
zbyt ostry obrót. Spojrzała na zegarek - dziesięć po ósmej.
Nie powinna się dziwić. Punktualność nigdy nie była moc­
ną stroną Szczurka.

Odstawiła szklankę na blat stołu.

- Może on wcale się nie zjawi?
- Znasz go przecież lepiej niż ja.
Nerwowym ruchem sięgnęła po szklankę. Na stoliku

pozostał mokry ślad, toteż sięgnęła do torebki po chuste­
czkę z ligniny i zaczęła go energicznie wycierać.

- Uspokój się. Zaraz to wysuszę, a ty tymczasem za­

stanów się, o co go zapytasz.

- Raczej o co nie będę go pytać.
- Jesteś pewna, że chcesz, żebym tu został?
- Błagam, nigdzie nie wychodź! - zawołała z takim

przejęciem, że aż się zawstydziła, ale Tima najwyraźniej
nie zdziwiło jej zachowanie.

Usiadł wygodnie w fotelu i opaloną stopą zaczął stukać

rytmicznie w kokosową matę rozciągniętą na podłodze.
W małym domku, jakich kilka wybudowano naprzeciw

szpitala, by służyły pracującym tu lekarzom, stworzył so­

bie prawdziwy raj na ziemi. Pod pewnymi względami
mieszkanie przypominało muzeum marynistyczne. Na

background image

JAK W BAJCE

71

ścianach wisiały trzy wielkie zdjęcia przedstawiające ba­

jecznie kolorowe ryby. Książki i pisma dotyczące nurko­

wania leżały na stoliku do kawy, przemieszane z licznymi
publikacjami z zakresu medycyny. Jedne drzwi z pokoju
prowadziły do kuchni, gdzie Tim przygotował im drinki.
Za drugimi zapewne kryła się sypialnia. Ciekawe, ile
dziewcząt miało okazję z niej skorzystać.

Pukanie do drzwi wyrwało Katie z zamyślenia.
- Gotowa? - zapytał Tim, trzymając rękę na klamce.
Kiwnęła głową. Co za pytanie? Przecież teraz nie może

się wycofać.

- Cześć. - Rick wszedł do środka i od razu zajął miej­

sce w fotelu, z którego przed chwilą wstał gospodarz. -
Przyjechałem o siódmej trzydzieści, ale nie było nikogo

w domu, więc poszedłem odwiedzić Jima. Wygląda już
lepiej, prawda?

Katie zrozumiała, że przynajmniej nie może mieć pre­

tensji o to, że się trochę spóźnił. Dobrze, da mu sposob­
ność, żeby się wytłumaczył. Zauważyła, że postarał się
o przyzwoity wygląd. Miał na sobie świeżo wypraso­
wane dżinsy i czystą, bawełnianą koszulę, a długie włosy
ściągnął gumką.

- Napijesz się czegoś? - zaproponował Tim w drodze

do kuchni.

- Chętnie. Poproszę o piwo.
Pod warunkiem, że tylko jedno, pomyślała Katie. Do­

brze pamięta, jaki robił się uciążliwy pod wpływem alko­

holu. Musi wyciągnąć z niego wszystko, zanim on poczuje

jego działanie.

Tim postawił przed gościem puszkę piwa i usiadł na

background image

72

JAK W BAJCE

krześle z wysokim oparciem tuż obok Katie. Poczuła się
bezpieczniej.

- No to na zdrowie - odezwał się Rick, podnosząc

puszkę do ust. - Od czego zaczniemy?

- O ile wiem - Tim pochylił się do przodu - to ty

powinieneś coś wyjaśnić. Dlaczego zostawiłeś Katie, pod­

jąłeś pieniądze z waszego wspólnego konta i wyjechałeś

z inną kobietą?

W zielonych oczach Ricka zabłysły niebezpieczne ogniki.

- Tak ci powiedziała?
- Zaprzeczasz?

Zawahał się.

- Nie, ale najpierw mnie wysłuchajcie. Tylko proszę,

żebyście mnie nie popędzali.

- Możesz mówić tak długo, jak zechcesz - zapewnił

Tim.

- Podejrzewam, że żadne z was nie wie, co to znaczy

wychowywać się w sierocińcu.

- A skąd ty możesz to wiedzieć? - wtrąciła Katie. -

Urodziłeś się w czepku, więc jeśli zamierzasz karmić Tima

jakąś zmyśloną historyjką, to lepiej sobie daruj.

Rick podniósł się z miejsca i podszedł do okna. Przez

chwilę stał odwrócony do nich plecami, po czym skierował
wzrok prosto na Katie.

- To nieprawda, że urodziłem się, jak to określiłaś,

w czepku - powiedział cicho. - Mówiłem, że mój ojciec
pochodzi z bogatej szkockiej rodziny, żeby ci zaimpono­
wać. W rzeczywistości nigdy nie poznałem swojego ojca,

a matka oddała mnie do sierocińca, kiedy byłem dziec­

kiem.

background image

JAK W BAJCE 73

Katie spojrzała na Tima, który w zamyśleniu pocierał

palcami po brodzie. Nie wiedziała, co powiedzieć, Rick
opowiadał jej o swoim szkockim dziadku i jego zamku ze
szczegółami.

- Skoro raz skłamałeś, opowiadając Katie o swoim po­

chodzeniu, skąd możemy wiedzieć, że teraz mówisz pra­
wdę? - odezwał się Tim.

Rick zagryzł wargę.

- Przepraszam, że cię okłamałem, Katie. Musisz mi

uwierzyć. To, co mówię teraz, to prawda. Wychowałem

się w domu dziecka. Raz mnie adoptowano, ale wkrótce
odesłano z powrotem. Postanowiłem, że gdy dorosnę, za­
cznę żyć jak człowiek.

- Ale żeby to osiągnąć, musiałeś nieco nakłamać. Dla­

czego po prostu nie powiedziałeś mi prawdy, kiedy spot­
kaliśmy się po raz pierwszy? Nie miałoby to dla mnie
żadnego znaczenia.

- Wtedy o tym nie wiedziałem. - Rick wrócił na fotel.

- Miałem przykre doświadczenia z dziewczynami, którym
powiedziałem, skąd jestem. Kiedy spotkałem ciebie, nie

chciałem ryzykować, że zostanę odrzucony.

- I nie zostałeś. Dlaczego więc wszystko zepsułeś?

- zapytała.

- Zanim cię poznałem, popadłem w długi. Rzeczywi­

ście, w college'u żyłem ponad stan, ale chciałem osiągnąć
swój cel. Dobrze pływałem, więc przyjęli mnie do klubu
płetwonurków. Wiedziałem, co chcę osiągnąć. Potrzebo­

wałem tylko pieniędzy, żeby spłacić długi i zacząć nowe
życie.

- Więc wziąłeś sobie moje oszczędności.

background image

74

JAK W BAJCE

- To nie było tak. Naprawdę mi na tobie zależało,

Katie. Chciałem, żebyśmy byli razem, ale ty nigdy nie
miałaś dla mnie czasu.

- Musiałam ciężko pracować, żeby zostać dobrym le­

karzem, a byłam dopiero na samym dole drabiny, zwy­
kłym popychadłem, które zawsze jest na miejscu w na­
głych przypadkach. Życie towarzyskie nie było tym, na
czym w owym czasie zależało mi najbardziej.

- Wiem, i właśnie dlatego postanowiłem odejść, żebyś

mogła się dalej rozwijać. Nie chciałem cię opuszczać, ale
zdawałem sobie sprawę, że ciągnę cię w dół. - Odstawił
puszkę i ukrył twarz w dłoniach. Katie odniosła wrażenie,
że się zaraz rozpłacze. - Zrobiłem to dla ciebie - powie­
dział cicho.

Albo jest świetnym aktorem, albo... Zaskoczył ją swo­

im zachowaniem. Nigdy przedtem nie widziała go w ta­
kim stanie.

- A co z pieniędzmi i dziewczyną, na którą je wyda­

łeś? - wtrącił Tim przytomnie.

- Poznałem Carol w jakimś pubie, kiedy Katie miała

kolejny długi dyżur. Była sporo starsza ode mnie i miała
męża, za to była bajecznie bogata. Jej mąż miał kochankę
i poczynania jego żony w ogóle go nie obchodziły. Chyba
czuła się samotna. To ona zaproponowała, żebyśmy wyje­
chali razem na wakacje, a ja zasugerowałem Malediwy.
Chciałem sprawdzić, czy znajdę tu pracę.

- I zabrałeś moje oszczędności - rzuciła Katie.
- Wiedziałem, że Carol zapłaci za wakacje, ale musia­

łem uzupełnić rachunek na karcie i mieć coś na życie po

jej powrocie do kraju. Wtedy nie znalazłem pracy, ale

background image

JAK W BAJCE

75

zostawiłem swoje podanie w szkole płetwonurków i po­
prosiłem, żeby się ze mną w razie potrzeby skontaktowali.
Potem pojechałem na północ Anglii i podjąłem pracę
w sklepie sportowym.

- O ile pamiętam, czekał na ciebie etat w szkole spor­

towej. Miałeś tam pracować, dopóki nie znajdziesz czegoś
bliżej Londynu.

Rick pokręcił głową.

- Sam nie wiem, po co tak mówiłem.
- Żeby ci znowu zaimponować, Katie - mruknął

Tim z przekąsem. - Sam już nie wiem, w co wierzyć,

ale...

- Zrozumcie, że naprawdę mi przykro. Jak tylko do­

stałem tu pracę, zacząłem oszczędzać, żeby zwrócić te

pieniądze.

- I jak ci poszło?
- Sam wiesz, że nie zarabiam zbyt dużo, mimo że jest

to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Jednak udaje mi się co
miesiąc trochę odłożyć.

- I co? - nie wytrzymała Katie. - Zamierzałeś się ze

mną skontaktować, żeby oddać dług?

- Oczywiście! - W oczach Ricka malowała się urażo­

na duma.

- To dlaczego dotychczas nie dałeś znaku życia?
- Nieprawda! Dzwoniłem, ale nie odzywała się nawet

automatyczna sekretarka. A kiedy w końcu dodzwoniłem
się do twojej matki, nawymyślała mi od szczurów i rzuciła
słuchawką. W końcu wysłałem list...

- List? - Katie aż zaniemówiła z wrażenia.
- Muszę ci przyznać - włączył się do rozmowy Tim

background image

76

JAK W BAJCE

- że umiesz świetnie zmyślać. Twoim największym pro­
blemem jest to, że sam już nie potrafisz odróżnić prawdy
od fałszu. Jednak w pracy jesteś naprawdę dobry. Widzia­
łem cię wśród uczniów i wiem, że znalazłeś swoje miejsce
w życiu. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś się na ciebie

skarżył. Gdyby nie to, poradziłbym Katie, żeby skierowała
sprawę do sądu.

- Przecież mówię, że chcę wszystko oddać. Wiem, że

zawiodłem cię, Katie, ale nie jestem złodziejem.

Ku jej zaskoczeniu wyciągnął czek z tylnej kieszeni

spodni, podpisał go zamaszyście i położył na stole.

- Sto dolarów - odczytała z niedowierzaniem.
- Podliczymy straty, jakie Katie poniosła, i damy ci

znać, ile jeszcze jesteś winien.

- Tyle że musicie uzbroić się w cierpliwość. Jak mó­

wiłem...

- O to się nie martw, nie będziemy cię naciskać. Skon­

taktuję się z moim prawnikiem.

- Nie mieszaj w to żadnych prawników, proszę - za­

protestował Rick. - Chciałbym, żeby ta sprawa pozostała
między nami.

Katie nie wiedziała, czy powinna się zgodzić. Prze­

słała Timowi pytające spojrzenie. Ten powoli pokiwał
głową.

- Niech będzie. Poza tym chciałbym, żeby nasze sto­

sunki nie uległy zmianie. Pracujesz tu, a ja nie zamierzam
dokładać starań, żeby się na ciebie nie natknąć, ilekroć
będę miał chęć ponurkować.

- Oczywiście, bardzo ci dziękuję.

Mężczyźni wymienili uścisk dłoni.

background image

JAK W BAJCE

77

- Chciałbym też odzyskać twoją przyjaźń, Katie. Może

przyjedziesz kiedyś z Timem na Fanassi? Udzielę ci kilku
lekcji.

Na samą myśl o tym, że mogłaby skorzystać z oferty,

ciarki przeszły jej po plecach. Co prawda Rick i Tim doszli
chyba do porozumienia, ale ona wciąż nie zna odpowiedzi
na trapiące ją wątpliwości. Czy rzeczywiście dzwonił
i wysłał list, czy też znowu poczęstował ją stekiem
kłamstw? Tim ma rację: ten bliski jej niegdyś człowiek ma
kłopoty z odróżnieniem prawdy od fałszu.

- Napijecie się jeszcze? - zapytał gospodarz, zbierając

szklanki ze stolika.

- Ja może jeszcze jedno piwo - poprosił Rick.

Katie podniosła się z fotela.

- Dziękuję ci bardzo, ale naprawdę muszę już iść. Moja

łódź niedługo odpływa.

- Jesteś pewna, że nie możesz zostać? Miałem zamiar

podać wspaniały omlet i sałatę z francuskim sosem na
kolację - powiedział Tim.

- Może innym razem...

Myśli nadal wirowały jej w głowie. Chciała jak naj­

szybciej znaleźć się we własnym domu i jeszcze raz wszy­
stko przemyśleć. A już na pewno nie ma ochoty na alko­
holową sesję w towarzystwie byłego narzeczonego.

Tim udał się w ślad za nią do przedpokoju.
- Jak się czujesz, Katie? - spytał, zamykając drzwi od

pokoju, w którym został Rick. - Wolałbym, żebyś nie wy­
chodziła. Musimy porozmawiać o tym, co przed chwilą
usłyszeliśmy. Miałem nadzieję, że to spotkanie okaże się
pożyteczne, ale...

background image

78

JAK W BAJCE

- I miałeś rację - przerwała mu słabym głosem. - Je­

stem po prostu zmęczona. Muszę odpocząć.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę ci pomóc - powie­

dział czule i całkiem niespodziewanie ją pocałował.

Myślała, że śni, kiedy Tim po prostu ujął jej twarz

w dłonie i złożył na jej ustach długi, namiętny pocałunek.
Przyciągnął ją do siebie i przez dłuższą chwilę, którą Katie
najchętniej zamieniłaby w wieczność, trwali w uścisku.

- Skoro chcesz wrócić do domu, nie mogę cię zatrzy­

mać - odezwał się w końcu. - Ale naprawdę wolałbym,
żebyś została. Jeśli przeszkadza ci obecność Ricka, po­

wiem mu, żeby sobie poszedł.

Czy proponuje jej pozostanie na noc, czy tylko kolej­

nego drinka? Katie wahała się. Choć pokusa była ogrom­
na, wewnętrzny głos nakazywał jej wycofać się, zanim

będzie za późno. Wcale nie była pewna, czy jest dość silna,
żeby znowu nie wpaść w uczuciową pułapkę.

- Muszę już iść - powiedziała, mając nadzieję, że robi

słusznie, ignorując odruch serca. - Dobranoc.

background image

f

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wyłączyła budzik i spuściła nogi z łóżka. Co za upał!

To niemożliwe, że jest luty i zgodnie z tym, co piszą ga­
zety, cała Anglia pokryta jest śniegiem. Ustawiła wskaźnik
klimatyzatora na niższą temperaturę, sięgnęła po butelkę
i napiła się wody.

Minęły już dwa tygodnie od ostatniego spotkania z Ti-

mem. Wprawdzie kilkakrotnie kontaktowali się przez te­
lefon, ale ich rozmowy miały charakter czysto zawodowy.
Niestety, nic w jego zachowaniu nie wskazywało, by pa­
miętał tę cudowną chwilę, kiedy ją pocałował. Być może
żałuje, że posunął się tak daleko. Może obawia się, że ją
uraził, bo przecież odrzuciła zaproszenie...

Po dłuższym namyśle doszła do wniosku, że owego

wieczoru zapewne zostałaby w Małe, gdyby nie spotkanie
z Rickiem, którego wynurzenia przywołały falę bolesnych
wspomnień i utwierdziły ją w przekonaniu, że już nigdy
nie będzie mogła zaufać mężczyźnie.

W ciągu minionych dwóch tygodni stare rany jed­

nak powoli zaczęły się zabliźniać. Może z pomocą ko­
goś takiego jak Tim uda jej się w końcu zerwać z prze­
szłością?

Postanowiła wziąć prysznic. Niestety, upał panujący na

zewnątrz sprawił, że nawet z kranu leciała tylko ciepła

background image

80

JAK W BAJCE

woda. Szkoda, bo orzeźwiający tusz pomógłby jej prze­
trwać ciężki dzień, jaki miała przed sobą.

Turystów przebywających na Kamafaru zaatakowała;

kolejna fala zatruć. Kiedy pięć dni temu w szpitalu znowu
pojawili się pacjenci z objawami biegunki, natychmiast
zadzwoniła do Tima, który polecił jej przekazywać sobie
informacje na bieżąco. Agencje turystyczne nalegały, by
ustaliła przyczynę tak licznych zachorowań na wyspie,
która dotychczas zdawała się pod tym względem całkiem
bezpieczna.

Owinęła się ręcznikiem i podeszła do telefonu.

- Tim, tu Katie.
- Dzień dobry - powitał ją zaspanym głosem.
- Przepraszam, chyba cię obudziłam.
- Nie przejmuj się. I tak miałem już wstać. Bardzo

późno się położyłem.

W słuchawce usłyszała charakterystyczny szelest wy-

krochmalonej pościeli. Mówi, że późno się położył? Cie­
kawe, czy sam, czy w towarzystwie? Może czyni propo­
zycje wszystkim kobietom, które wpadną do niego na
drinka...

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam coraz więcej

zatruć. Obliczyłam, że w tym tygodniu biegunka zaatako­
wała około czterdziestu turystów.

- Chcesz, żebym przyjechał?
- Jeśli nie jesteś zbyt zajęty.
- Mam zapisanych tylko kilku pacjentów, więc doktor

Afraz bez problemu może mnie zastąpić. Może przylecę
na śniadanie? Jeśli się pospieszę, to uda mi się złapać
pierwszy wodolot.

background image

JAK W BAJCE

81

- Świetny pomysł. - Miała nadzieję, że nie okazała

zbyt wielkiej radości.

Odłożyła słuchawkę i w podskokach podbiegła do sza­

fy. Wybrała świeżo wypraną bawełnianą spódnicę i bluzkę.
Właśnie kończyła szczotkować włosy, kiedy ktoś zapukał
do drzwi. W progu stał jej mały przyjaciel z wioski,
uśmiechając się od ucha do ucha.

- Musa? Jesteś dziś wcześniej niż zwykle. Jak tam noga?
- OK.

Słaba znajomość angielskiego pozwalała chłopcu jedy­

nie na niezbyt skomplikowane rozmowy. Kiedyś wyjaśnił
Katie, że chciałby się dobrze nauczyć języka, ale rodziców
nie stać na to, żeby kupić mu mundurek i buty wymagane
przez nauczycieli. Szkoda, bo chłopiec był bardzo bystry
i Katie od razu go polubiła. Podobno skończył już osiem
lat, lecz był tak drobnej postury, że trudno jej było w to
uwierzyć.

Wkrótce po tym, jak spotkała go przy zakładaniu

szwów w szpitalu, Musa pojawił się przed jej drzwiami,
pytając, czy aby nie ma jakichś śmieci do wyrzucenia.
Miał tak zniewalający uśmiech, że Katie nie potrafiła od­
mówić jego prośbie, mimo że służący sprzątający bunga­
lowy i tak wynosili wszelkie odpadki.

Podała chłopcu torbę, w którą wrzuciła kilka plastiko­

wych butelek po wodzie i przeczytaną już książkę w mięk­
kiej okładce. Z lodówki wyciągnęła tabliczkę czekolady.
Uwielbiała patrzeć, jak mała twarzyczka rozpromienia się
na widok słodyczy. W końcu tak naprawdę to po nie do
niej przychodzi.

background image

82

JAK W BAJCE

Zajęła miejsce przy stoliku na tarasie restauracji i pa­

trzyła, jak wodolot przygotowuje się do lądowania. Musi
pamiętać, by powiedzieć Timowi, że noga małego Musy
przepięknie się zagoiła.

Właśnie zamówiła drugą już filiżankę kawy, kiedy

w drzwiach wodolotu pojawiła się rosła sylwetka Tima.
Z góry obserwowała, jak przesiada się do dhoni, żeby
kilka minut później pojawić się obok niej na tarasie.

Mimo że na widok Tima jak zwykle poczuła przy­

spieszone bicie serca, postanowiła zachowywać się tak,

jakby tamta chwila wzajemnej słabości nigdy nie miała

miejsca.

- Opowiedz mi, co się dzieje - poprosił, kiedy kelner

postawił przed nim talerz świeżych owoców i jajecznicę
na grzance.

- Jak widzisz - zatoczyła wokół siebie dłonią - restau­

racja jest prawie pusta. Większość pacjentów obawia się
wyjść nie tylko z domu, ale nawet z toalety.

- To pierwszy taki przypadek na Kamafaru. - Tim był

wyraźnie zmartwiony.

Katie podniosła do ust kawałek schłodzonej papai.

- Sześciu najbardziej chorych umieściłam w szpitalu.

Zleciłam rutynowe badania, ale na razie niczego nie udało
się ustalić.

- Chyba musimy przeprowadzić wywiad z każdym

chorym, żeby dowiedzieć się, co jedli i pili. Mogłabyś
sporządzić listę pacjentów?

- Mam ją przy sobie.
- To dobrze. Podzielimy ich między siebie. Poza tym

musimy sprawdzić stan wodociągów i przeprowadzić

background image

JAK W BAJCE

83

kontrolę sanitarną w restauracji. Ale na razie w spokoju
skończmy śniadanie.

Pochylił się nad stołem i położył rękę na jej dłoni.

- Jak się czujesz po spotkaniu z Rickiem?
- Nieźle. Na początku byłam rzeczywiście wstrząśnię­

ta, ale teraz doszłam już jakoś do siebie.

- To dobrze.
Na szczęście cofnął rękę, dzięki czemu zdołała zebrać

myśli. Szybko zmieniła temat.

- Mówiłam ci, że Musa, wiesz, ten chłopaczek, które­

mu zszyłeś nogę, kiedy spadł z drzewa, często mnie od­
wiedza?

Odłożył widelec i z zainteresowaniem podniósł wzrok.

- Pierwsze słyszę. I co u niego słychać?

- W porządku. Z pewnością będzie miał bliznę na no­

dze, ale chyba nie nastawia się na karierę modela.

- Przychodzi po prostu pogadać?
- Nie, wpada pod pretekstem zbierania śmieci, ale

zwykle mam dla niego jakąś czekoladę w lodówce.

- Zabiera od ciebie śmieci? - spytał zaskoczony.
- Nie tylko ode mnie. Z innych bungalowów też.

Oczywiście, dajemy mu tylko czyste rzeczy, wiesz, prze­
czytane książki albo butelki po wodzie.

- Pewnie sprzedaje książki w wiosce, ale po co mu

butelki? Chyba że... Dobry Boże, to może być właśnie to,
czego szukamy!

- O czym ty mówisz?
- O tych butelkach. Musa pewnie napełnia je wodą

jakiegoś nieznanego pochodzenia i sprzedaje niczego nie

podejrzewającym turystom.

background image

84

JAK W BAJCE

- Nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Nie narażałby

zdrowia... - Urwała w pół słowa. Mając zaledwie osiem
lat, chłopiec może nie zdawać sobie sprawy, że picie nie
zbadanej wody jest potwornie niebezpieczne.

- Musa zapewne nie rozumie, że turyści z innych kon­

tynentów nie są odporni na działanie mikroorganizmów
z miejscowej wody - wyjaśnił Tim spokojnie. - Nie
twierdzę, że na pewno uprawia ten proceder, ale musimy
sprawdzić i taką ewentualność. Chodź, poszukamy go.

Do wioski prowadziła wąska, zacieniona ścieżka wśród

palm. Katie podążała za Timem, obserwując jego nogi, bo
zamiast długich spodni miał dziś na sobie szorty.

- Nie jest ci za gorąco? - spytał.
- Jakoś wytrzymam.
- Już niedaleko.
Ścieżka zaprowadziła ich na polanę, gdzie wokół wy­

deptanego placu, który zapewne stanowił miejsce spotkań
lokalnej ludności, stały chaty. Grupa kobiet gawędziła we­
soło, czerpiąc wiaderkami wodę ze studni.

Tim i Katie wymienili znaczące spojrzenia. Jeśli turyści

rzeczywiście spożywają tę wodę, przyczyna ich dolegli­
wości może się szybko wyjaśnić.

- Wiesz, w której chacie mieszka Musa?

Pokręciła głową.

- Zaraz kogoś zapytam.

Podeszła do kobiet przy studni. Jedna z nich wskazała

ścieżkę po drugiej stronie polany.

Rodzina chłopca mieszkała na skraju wsi, kilka minut

drogi od studni. Widok chłopca rozwiał wszelkie wątpli­

wości. Musa właśnie siedział przed domem i samoprzy-

background image

JAK W BAJCE

85

lepną, przezroczystą taśmą oklejał szyjkę butelki. Na wi­
dok gości uśmiechnął się szeroko.

- Podoba się wam mój sklep? - zapytał z dumą, wska­

zując mały stolik, na którym poukładał swoje towary.

Wzrok Katie padł na wielokroć czytane, usmarowane

olejkiem do opalania książki i plastry kokosa ułożone
równiutko na liściach palmy. Przeraziła się dopiero na
widok rzędu plastikowych butelek wypełnionych wodą.

Dzieciak obdarzył ich kolejnym czarującym uśmiechem.

- Chcecie coś kupić?

Tim pochylił się nad stolikiem i wybrał książkę.

- Ile za nią chcesz?
- Dolara.
Podobnie jak wielu lokalnych kupców, Musa wolał

określać cenę w dolarach amerykańskich niż w miejsco­

wej walucie. Tim sięgnął do kieszeni i wyjął żądany
banknot. Podał go chłopcu, po czym kucnął przy nim na
piasku.

- Potrzebujesz wody? - zapytał chłopiec.
- Nie - odparł Tim spokojnie. - Słuchaj, Musa, nie

wolno ci już więcej sprzedawać wody turystom.

Chłopiec próbował zrozumieć, o co im chodzi.
- Turyści chcą wody. W hotelu dużo płacą. U mnie

tanio. Dobra woda, ze studni.

Katie przysiadła na piasku obok Tima. Szkoda, że mu­

szą rozczarować przedsiębiorczego malca. Prosty wykład
na temat podstaw higieny zajął im kilka minut. Musa
w końcu zrozumiał, że organizm ludzi nie urodzonych na
wyspie źle znosi obecność mikroorganizmów, w które ob­
fituje woda ze studni.

background image

86

JAK W BAJCE

Nowo nabyta wiedza całkowicie pozbawiła malca ani­

muszu. Właśnie pojawiła się jego matka z dwojgiem młod­
szych dzieci i gdy Tim płynnym divehi wyjaśniał jej, co
się stało, Katie przyglądała mu się z zazdrością. Sama
próbowała nauczyć się podstaw miejscowego języka, lecz
przychodziło jej to z wielkim trudem.

- Muszę zarobić pieniądze. Chcę chodzić do szkoły

- żalił się Musa. - Muszę kupić koszulę i buty.

Tim włożył rękę do kieszeni.

- Ile kosztuje szkolny mundurek? - zwrócił się do mat­

ki chłopca.

Nie bardzo zrozumiała, o co mu chodzi, ale malec na­

tychmiast przetłumaczył pytanie. Kobieta podała cenę,
a Tim odliczył wymienioną sumę.

- Kup za to ten mundurek - powiedział. - Chłopiec

musi pójść do szkoły. Jest bardzo zdolny, a siedząc w do­
mu, marnuje najlepsze lata.

Matka i syn podziękowali im gorąco.

- Nie mogę patrzeć, jak takie zdolne dzieci pozbawia­

ne są szansy na lepsze życie. Przecież wykształcenie de­
cyduje o wszystkim - złościł się Tim, kiedy wracali do
szpitala.

- Sądzisz, że Musa naprawdę zrozumiał, że nie wolno

mu handlować wodą?

- Na pewno. Choć bolało mnie serce, postraszyłem go,

że jeśli sprzeda jeszcze jedną butelkę, sprawą zajmie się
policja.

- Jeśli skończy szkołę, będzie mógł inaczej spożytko­

wać swoje zdolności.

- Dopóki nie wyjadę z Malediwów, będę wspomagał

background image

JAK W BAJCE 87

finansowo tę rodzinę - zapewnił. - Nie ma nic ważniej­
szego niż nauka. Popatrz na Ricka. Zaczynał od zera,
a teraz osiągnął swój cel.

Katie zatrzymała się w pół kroku.
- Daj spokój! To akurat żaden przykład do naśladowa­

nia. Rick użył wszelkich możliwych podstępów, żeby do
czegoś dojść.

- To akurat nie do końca jest prawdą - zaprotestował,

kładąc dłonie na jej ramionach.

Mimo niezaprzeczalnej przyjemności, jaką sprawiał jej

dotyk jego rąk, spojrzała na niego z gniewem.

- Jak to nie? Przecież to kompletny łajdak.
- Katie, rozumiem, że cię skrzywdził. Pożyczył sobie

pieniądze, ale miał zamiar je oddać...

- I ty w to wierzysz?
- Wątpliwości zawsze przemawiają na korzyść oskar­

żonego. Ta nienawiść cię niszczy. Jeśli się jej nie pozbę­
dziesz, nigdy nie zaznasz szczęścia.

Nie potrafiła temu zaprzeczyć.
- Ale w tym, co mówił, prawie nic się nie zgadza.

Mówi, że pisał i dzwonił. Jakoś nie mogę w to uwierzyć.

- Pamiętasz, jak wspomniał, że rozmawiał z twoją

matką. Powiedział, że nazwała go szczurkiem. Skąd mógł

wiedzieć, że właśnie tak go nazywacie?

- Boże, już sama nie wiem, w co wierzyć.
Przyciągnął ją do siebie.
- Katie, zapomnij o nim. Zapomnij o przeszłości. Mu­

sisz patrzeć przed siebie - zawiesił głos. - Oczywiście,
łatwo mi mówić, tyle że sam nie potrafię się uporać ze

wspomnieniami.

background image

88

JAK W BAJCE

- Masz na myśli Rebekę?

Pokiwał głową ze smutkiem.

- Owszem, choć kiedy zobaczyłem, jak bardzo się mę­

czysz, zrozumiałem, że przynajmniej muszę spróbować
o niej zapomnieć.

- A co właściwie się stało?
- Nie teraz, Katie. Musimy iść do szpitala.

Siostra Habaid nie posiadała się z oburzenia, kiedy wy­

jaśnili jej przyczyny epidemii.

- Nie rozumiem, jak można być tak lekkomyślnym,

żeby kupować wodę od małego, wiejskiego dzieciaka.
A pani? - zwróciła się do Katie.

- Też trudno mi to pojąć, ale to prawda.

- Problem w tym, że turyści przyjeżdżają tu na tydzień

lub dwa i zachowują się bardzo naiwnie - rzekł Tim. -
Zwiedzają wyspę na własną rękę i odkrywają malowniczą
wioskę, a tam siedzi mały chłopczyk i sprzedaje wodę
w butelkach. Jak to miło, że mogą sprawić mu przyje­
mność. Niczego nie podejrzewają, bo nakrętki sprawiają
wrażenie nie naruszonych.

- Właśnie tak to musiało wyglądać! - zawołała ener­

gicznie pielęgniarka. - Ale skoro sprawa się wyjaśniła,
musimy ukrócić ten proceder!

- Zapewniam, że Musa nie sprzeda już ani butelki.

Obiecał, że wszystkie zniszczy - wyjaśnił Tim. - Poza
tym przekonałem jego matkę, że powinna posłać go do
szkoły, więc raczej nie będzie miał czasu na kolejne nie­
mądre pomysły. A teraz chodźmy zobaczyć pacjentów.
Trzeba postawić ich na nogi, żeby mogli wrócić do domu.

background image

JAK W BAJCE

89

Udali się na odział.
- Katie, zajmij się tymi po prawej stronie, a ja obejrzę

chorych pod ścianą. Siostro, możemy zobaczyć wyniki
badań?

Pierwsza pacjentka nadal nie wyglądała najlepiej. Wy­

męczona szara twarz nie pozostawiała wątpliwości, że
młoda kobieta odczuwa skutki odwodnienia organizmu.

- Proszę pić bardzo dużo wody. - Katie podała chorej

szklankę. - Jeśli nie uda się pani uzupełnić płynów, będę
musiała podłączyć kroplówkę. Bierze pani leki?

Kobieta potwierdziła.

- Co więcej, już od dwóch dni nie mam mdłości. Chy­

ba zaczynam zdrowieć.

- Wszystko będzie dobrze, tylko proszę naprawdę du­

żo pić. Jeszcze dwa dni i będzie pani mogła wrócić do
domu.

- Mam nadzieję, że się pani nie myli. Mieliśmy z na­

rzeczonym spędzić tu wyjątkowe wakacje. Rzeczywiście,
są wyjątkowe.

Katie zbadała jeszcze kilku pacjentów, a w końcu za­

trzymała się przy łóżku około pięćdziesięcioletniej kobie­
ty, przyjętej do szpitala wczesnym rankiem. Odniosła wra­
żenie, że chora ma wysoką temperaturę. Z karty wynikało,
że nazywa się Janet Williams i cierpi na ostry ból brzucha.

- Proszę mi pokazać, gdzie panią boli, Janet - popro­

siła Katie, zasłoniwszy chorą parawanem.

- O, tu. - Pacjentka wskazała miejsce po prawej stro­

nie brzucha, niedaleko pachwiny.

Katie zbadała chorą, lecz nadal nie była pewna diagno­

zy. Może to kolejny przypadek biegunki, a może coś po-

background image

90

JAK W BAJCE

ważniejszego? Gdy mierzyła chorej temperaturę, ta dosta­
ła gwałtownego ataku torsji. Nie było czasu do stracenia.
Katie przywołała Tima.

- Skarży się na ostry ból po prawej stronie brzucha

i ma bardzo wysoką temperaturę - wyjaśniła, pokazując
mu kartę. - Wiek wyklucza ciążę pozamaciczną, więc po­
dejrzewam zapalenie wyrostka.

Tim przystąpił do badania.
- Obawiam się, że masz rację - rzekł po chwili, po

czym wziął Katie pod ramię i poprowadził na bok, by
pacjentka nie mogła ich słyszeć. - Martwi mnie wysoka
temperatura. Lepiej otwórzmy brzuch, zanim nastąpi per­
foracja. Jeśli do tej pory nie nastąpiła.

- Operowałeś już tutaj? - Sala operacyjna szpitala na

Kamafaru wyposażona była bardziej niż skromnie.

- Damy sobie jakoś radę. Przygotuj pacjentkę, a ja zaj­

mę się salą.

To rzeczywiście było ostre zapalenie wyrostka.
- W ostatniej chwili! - Tim pokazał jej nabrzmiały

organ, który właśnie usunął z brzucha pacjentki.

- Jak to dobrze, że tu byłeś!
- Dałabyś sobie radę. Macie tu doskonały zespół. - Ła­

godnie przmrużone oczy wskazywały, że pod chirurgiczną
maską pojawił się uśmiech.

Tim wygłosił jeszcze szczere pochwały pod adresem

siostry Habaid i pozostałych pielęgniarek asystujących
przy zabiegu. Potem zaproponował Katie, by założyła
szwy. Mimo że przez cały czas patrzył jej na ręce, nie czuła
się skrępowana. Miała już spore doświadczenie w zaszy-

background image

JAK W BAJCE

91

waniu ran, a obecność Tima dodała je pewności siebie.
Wprawnymi dłońmi założyła sączek i popatrzyła z dumą
na wynik własnej pracy. Nie ma się czego wstydzić.

- Proszę zatrzymać Janet na bloku operacyjnym, do­

póki nie wybudzi się z narkozy, a potem zabierzcie ją na
oddział. - Tim wydał odpowiednie instrukcje. - Zapisa­

łem, co macie jej podawać. Nie wracam dziś do Małe, więc
zadzwońcie do hotelu, gdybym był potrzebny.

Na wieść o tym, że Tim zostaje na wyspie, Katie po­

czuła się zdecydowanie raźniej. Oczywiście poradziłaby
sobie, gdyby u pacjentki wystąpiły jakieś pooperacyjne
komplikacje, ale to miło, że ma u boku kogoś, na kim
może polegać. Poza tym zapewne będzie miała okazję
zaprosić go na drinka.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, mieniąc się

w morskiej toni wszelkimi możliwymi odcieniami złota
i różu. Przez kilka minut stali bez ruchu na tarasie bunga­
lowu i z zachwytem wpatrywali się w lustro wody.

- Jak tu pięknie - westchnęła Katie.
- Wspaniały koniec udanego dnia.
- Gdybym była sama, pewnie wezwałabym śmigło­

wiec i przewiozła Janet do Małe - powiedziała i podniosła

do ust szklankę soku. - To niesamowite, jak świetnie
umiesz sobie radzić w tak prymitywnych warunkach.

- To kwestia doświadczenia. Zanim helikopter wylą­

dowałby w Małe, pewnie nastąpiłaby perforacja i nie
uniknęlibyśmy zapalenia otrzewnej.

Na samą myśl o zakażeniu ogarniającym całą jamę

brzuszną Katie poczuła ciarki przechodzące po plecach.

background image

92

JAK W BAJCE

Leczenie w takich przypadkach bywa długie i skompliko­
wane, a co gorsza, nie zawsze skuteczne.

- Sądzę, że gdybym znalazła się w podbramkowej sy­

tuacji, znalazłabym w sobie dość sił, żeby operować. Mi­
mo to bardzo się cieszę, że tu byłeś.

- W nagłych przypadkach poziom adrenaliny tak się

podnosi, że człowiek znajduje w sobie siły, o które nigdy
by się nie posądzał. Pamiętaj, że darzę cię pełnym zaufa­
niem, Katie. - Delikatnie pogładził jej dłoń.

W jego oczach dostrzegła niewyobrażalne wręcz pokła­

dy czułości. Czyżby czekał na jakiś znak Z jej strony?
Może obawia się, że zostanie odrzucony? Jeden krok w je­

go kierunku wystarczył, by znów ją objął. Głaskał jej
plecy, przesuwając palce wzdłuż kręgosłupa. Każdy ruch

jego dłoni przyprawiał ją o przyjemny dreszcz.

- Nie zaprosisz mnie do środka? - zapytał. - Byłoby

nam znacznie wygodniej. Poza tym zaraz się przewrócę
i spadnę wprost do morza, gdzie na pewno jakaś wielka
ryba zechce skonsumować mnie na kolację.

Katie roześmiała się radośnie. Nic lepszego nie mogło

się jej przytrafić. Odrobina seksu dająca radość obojgu
partnerom, którzy poznali się niedawno, ale wzajemnie się
cenią i szanują, a nade wszystko chcą cieszyć się każdą
spędzoną wspólnie chwilą.

- Chodź, bo jeszcze rzeczywiście coś cię pożre.
W przyćmionym świetle nocnej lampki jej pokój wy­

glądał miło i przytulnie. W ciągu dnia służący zmienił
pościel i wykrochmalone prześcieradła lśniły w mroku za­
chęcająco.

Tim objął ją w pasie, pochylił się i mocno pocałował.

background image

JAK W BAJCE 93

Mimo wszechogarniającej ją fali pożądania, zachowała
przytomność umysłu. Czy rzeczywiście powinna posłu­
chać głosu serca i tak łatwo zrezygnować z przynajmniej
części niezależności? Już raz popełniła ten błąd. Tim ujął
dłonią jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy.

- Chyba wiem, o czym myślisz.
- Chyba nie, a przynajmniej mam nadzieję, że nie...
Przytulił ją znowu i tym razem poddała się mu bez

protestu. Kiedy zamknęła oczy, ogarnęła ją długo oczeki­
wana błogość. Przecież Tim w najmniejszym stopniu nie
przypomina Ricka. Na pewno jej nie skrzywdzi.

- Zastanawiasz się, czy możesz mi zaufać, prawda?

- zapytał, gładząc jej włosy.

Westchnęła głęboko, kiedy usta Tima znowu zbliżyły

się do jej twarzy.

- Widzisz, tam na tarasie po prostu zachowywaliśmy

się beztrosko, cieszyliśmy się pięknem wieczoru - mówiła

z przejęciem, nie zwracając Uwagi na to, że na stoliku przy
łóżku właśnie zadzwonił telefon. - Ale kiedy weszliśmy

do środka, coś się zmieniło...

Pocałował ją delikatnie.

- Nie sądzisz, że powinniśmy odebrać? Mogą dzwonić

ze szpitala.

Położyła głowę na piersi Tima, wsłuchując się w przy­

spieszone bicie jego serca. Wszystko będzie dobrze. Nie­
potrzebnie się boi. Musi tylko zapomnieć o przeszłości
i ulec czarowi chwili. Tim wyciągnął rękę i podniósł słu­
chawkę. Z zamyślenia wyrwał ją jego zaniepokojony głos.

- Dobrze, siostro. Proszę tylko dopilnować, żeby po­

została w bezruchu. Zaraz tam będę.

background image

94

JAK W BAJCE

- Co się stało?
- Chodzi o Janet. Naszida obawia się, że przy zmianie

pościeli naruszyła jej sączek.

- Przecież dobrze umocowałam go w ranie. To niemo­

żliwe... - Katie przestraszyła się nie na żarty.

Przytulił ją mocno, lecz tym razem był to już tylko

zwykły, koleżeński gest.

- Wiem. To pewnie fałszywy alarm, ale lepiej spraw­

dzić. Nie martw się. Naszida łatwo wpada w panikę.

- Pójść z tobą?
- Nie, lepiej połóż się spać. Zobaczymy się rano.

Pożegnał się szybko i wyszedł z pokoju. Katie podbieg­

ła do okna i z żalem przyglądała się niknącej w ciemności

sylwetce. Czyżby znowu źle to rozegrała? Co jej przyszło
do głowy, żeby odsuwać od siebie mężczyznę, którego

podziwia? A może to coś więcej niż podziw? Może budzi
się w niej prawdziwe uczucie. Może to miłość?

Nagle zrobiło się jej zimno. Gdyby Tim był na miejscu,

na pewno by ją ogrzał. Może następnym razem?

Postanowiła nie gasić światła, Może w drodze powrot­

nej ze szpitala Tim zauważy, że jeszcze nie śpi, i zapuka
do jej drzwi?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Nie było żadnych podstaw do obaw - powiedział

następnego ranka, po raz kolejny sprawdzając położenie
sączka. - Zapewne siostra rzeczywiście zahaczyła opatru­
nek prześcieradłem, ale szwy trzymały mocno i rana po­
została nienaruszona.

Katie pochyliła się nad pacjentką. Ślad po cięciu już

zaczynał się goić.

- Ładne szwy - pochwalił Tim.
- To znaczy, że Naszida niepotrzebnie cię wzywała.
- Owszem. Nie musiałem wychodzić.
- Zawsze mogłeś wrócić.

Poczuła, że się rumieni. Że też odważyła się odezwać

w ten sposób, i to w dodatku w obecności pacjentki! Chy­
ba całkiem zwariowała.

- Nie odczuwa już pani bólu, Janet? - spytała.
- Nie, tylko szwy trochę ciągną, ale jakoś to przeżyję.

Mąż miał rano do mnie zajrzeć, ale podejrzewam, że je­
szcze się nie obudził.

- W końcu jest na wakacjach - wtrącił Tim.
- Ja też - żachnęła się chora z nutką goryczy w głosie.

- W każdym razie chciałam podziękować za to, co pań­

stwo dla mnie zrobili. Siostra Naszida powiedziała, że
mogłam umrzeć, gdybyście mnie nie zoperowali.

background image

96

JAK W BAJCE

- Siostra lubi przesadzać. Będzie pani zdrowa jak ryba

- zapewnił Tim pospiesznie.

Poranny obchód zbliżał się do końca. Katie z ulgą

stwierdziła, że pacjenci przyjęci do szpitala z objawami
zatrucia czują się-znacznie lepiej. Za dwa dni wszyscy
zostaną wypisani do domu.

- Czas na mnie. Muszę iść do przychodni - odezwała

się, kiedy opuścili oddział.

- A ja wracam do Male.
- Tim, nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Znowu

zdziwiła ją własna odwaga.

Ale czy ma coś do stracenia?
- Nie słyszałem, żebyś mnie o coś pytała. - Odniosła

wrażenie, że w oczach Tima widzi iskierki rozbawienia.

- Przed chwilą powiedziałam, że mogłeś do mnie wró­

cić, skoro twoja obecność w szpitalu okazała się zbędna.

- To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
- Tim, przestań mnie łapać za słowa. - Zagrodziła mu

drogę i chwyciła dłońmi za poły koszuli. - Dlaczego nie

wróciłeś, kiedy wiedziałeś, że nie jesteś tu potrzebny?

Przyjrzał się jej z nie skrywanym zdziwieniem.

- Nie wiedziałem, że chcesz, żebym wrócił.

Opuściła ręce w geście rezygnacji.

- Ani ja, dopóki nie wyszedłeś.

Dwie pielęgniarki, które właśnie pokazały się na kory­

tarzu, przyglądały się im z zainteresowaniem.

- Trzeba będzie naprawić ten błąd, doktor Mandrake.

Zrobię, co w mojej mocy, ale musi mi pani pomóc.

Siostry ruszyły w głąb korytarza.

- Może wpadniesz do mnie któregoś wieczoru? - za-

background image

JAK W BAJCE

97

proponował, upewniwszy się, czy nikt nie podsłuchuje.
- Na przykład w niedzielę. Wtedy pewnie uda ci się wy­
rwać. Moglibyśmy zjeść kolację i...

- Masz na myśli najbliższą niedzielę?
- A co? Jesteś zajęta?
- Nie. To dobry termin.
Nawet bardzo dobry, pomyślała. To po pierwsze Dzień

Zakochanych, a po drugie jej trzydzieste urodziny. Oczywi­
ście, Tim nie może o tym pamiętać, bo na Malediwach nie
obchodzi się walentynek, a skąd miałby wiedzieć, kiedy się
urodziła. Ale na pewno przyjemniej będzie spędzić ten dzień
w jego towarzystwie, niż siedzieć samotnie w domu.

- Muszę już iść - powiedział, zerknąwszy na zegarek.

- Mam dzisiaj kilka zabiegów. Zatem do niedzieli.

- Chyba że nie będę mogła się stąd wyrwać...

Niech sobie nie wyobraża, że bardzo zależy jej na tym

spotkaniu. I tak zdobyła się dziś na odwagę. Teraz czas,

by Tim przejął inicjatywę.

- Bądź u mnie o szóstej.
- Dobrze, ale jeśli zatrzymają mnie w szpitalu, mogę

się trochę spóźnić.

Pomachał jej ręką na pożegnanie i znikną! za drzwiami,

ona zaś udała się do przychodni, gdzie czekało już na nią
kilku pacjentów. Ledwie weszła do gabinetu, siostra Sabia
podała jej plik kart. Początkowo Katie dziwiła się, że nie
wprowadzono tu jeszcze komputerów. Dowiedziała się, że
miejscowy personel woli tradycyjny system rejestracji
chorych, a częste przerwy w dopływie prądu przeważyły
szalę. Po kilku nieudanych próbach nawet Tim zarzucił
starania o komputeryzację szpitala.

background image

98

JAK W BAJCE

- Dzień dobry, pani doktor. Może już pani przyjąć

pierwszą pacjentkę?

- Oczywiście. Co jej dolega?
- Pływała dziś rano nieopodal rafy i została ugryziona

przez dużą rybę.

Katie uniosła lekko brwi. Dotychczas nie miała do czy­

nienia z podobnym przypadkiem.

- Proszę ją wprowadzić.
Pielęgniarka kiwnęła głową.
- Niech pani jej powie, żeby więcej nie karmiła ryb

- odezwała się jeszcze od drzwi.

- A to dlaczego? - zdumiała się Katie.
- Bo ryby płyną w ślad za kimś, kto je karmi, a kiedy

jedzenie się skończy, potrafią dobrać się karmiącemu do

skóry. W przeciwieństwie do miejscowej ludności, tury­
stom zdarza się o tym nie wiedzieć.

- Prawdę mówiąc, mnie też nikt nie ostrzegł. Dziękuję

za informację.

Pielęgniarka wróciła po chwili w towarzystwie dobrze

zbudowanej kobiety po trzydziestce.

- To pani Helen McGuire - rzekła, podając Katie od­

powiednią kartę.

- Proszę usiąść, pani McGuire.
- Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Będzie mi

bardzo miło.

Patrząc na jej masywną sylwetkę, Katie zażartowa­

ła w duchu, że pacjentka rzeczywiście mogła stanowić
łakomy kąsek dla drapieżnej ryby. Szeroki bawełniany
bandaż owinięty wokół jej ramienia przesiąknięty był
krwią.

background image

JAK W BAJCE 99

- Opowiedz mi, jak to się stało? - poprosiła Katie,

zdejmując opatrunek.

- Pływałam obok rafy, kiedy nagłe jakaś wielka ryba

zaczęła mnie ścigać. Próbowałam jej uciec, ale i tak zdą­
żyła mnie ukąsić.

Sądząc po rozmiarze skaleczenia, które sięgało od ło­

patki aż po pachę, ryba rzeczywiście musiała być okazała.
Katie zdezynfekowała ranę, po czym założyła szwy.

- Zapiszę ci antybiotyk, żeby zapobiec zakażeniu.
- Dziękuję. Nie wiedziałam, że ryby gryzą.
- Siostra Sabia właśnie wyjaśniła mi, że pewnie nie

zaatakowałaby, gdybyś wcześniej jej nie karmiła.

- A jaki to może mieć związek?
- Sama po raz pierwszy o tym usłyszałam, ale po­

dobno ryby często dochodzą do wniosku, że karmiciel
też nadaje się do zjedzenia, zwłaszcza kiedy zabraknie
karmy.

- Nigdy bym na to nie wpadła.
- Ani ja, ale podobno wszyscy tubylcy pamiętają, żeby

nie karmić ryb podczas pływania. Szkoda tylko, że nikt
cię nie ostrzegł.

Spędziła przedpołudnie, przyjmując pacjentów w przy­

chodni, ale za to pod wieczór znalazła wolną chwilę, by
popływać. Później wróciła jeszcze na chwilę do szpitala,
żeby zrobić ostatni obchód. Na szczęście zarówno Janet,

jak i pozostali pacjenci dochodzili do siebie.

Teraz wracała do domu. Szła powoli piaszczystą ścież­

ką, tonącą w blasku księżyca, gdy nagle poczuła się po­
twornie samotna. Nawet nie ma komu powiedzieć, jak tu

background image

JAK W BAJCE

pięknie. Odruchowo skierowała wzrok na rysujące się
w oddali światła Male.

Przyspieszyła kroku, żeby odgonić smutne myśli. Wła­

ściwie nie ma na co narzekać. Minęły już cztery lata,
odkąd zyskała pełną niezależność i na szczęście nic nie

wskazuje na to, żeby miała ją utracić.

Od strony domu dobiegł ją dźwięk telefonu. Gorączko­

wo wyjęła klucze i zaczęła mocować się z zamkiem
w drzwiach. No, nareszcie! Rzuciła się na łóżko i podnios­
ła słuchawkę.

- To ty, Tim?
- Czyżbyś biegła?
- Właśnie wracałam do domu. Usłyszałam telefon

i myślałam, że to... ktoś ze szpitala.

- Posłuchaj, może w ogóle weźmiesz sobie wolne

w niedzielę? W końcu dziewczyny powinny poradzić so­
bie bez ciebie przez kilka godzin.

- Ty tu rządzisz. A o co chodzi?
- Pomyślałem, że mógłbym wpaść rano na Kamafaru

i pomóc ci przy obchodzie. Potem poszlibyśmy gdzieś
odpocząć. Możemy zacząć od kąpieli w morzu, a później
ruszymy dalej.

- Brzmi to zachęcająco.

Oparła się wygodnie o poduszki, zaciskając "dłoń na

słuchawce. Znakomity pomysł na uczczenie podwójnego
święta.

- Widziałaś Janet Williams? - Tim chyba specjalnie

skierował rozmowę na sprawy zawodowe.

- Tak, wszystko w porządku. Rana jest całkiem sucha,

więc już niedługo będę mogła usunąć sączek.

background image

- To świetnie.
Nie wiedziała, jak dalej podtrzymać rozmowę.
- A więc widzimy się w niedzielę rano - rzekł Tim.
- Tak.
- Dobranoc, Katie. Śpij dobrze.

Rzeczywiście, zasnęła kamiennym snem. Teraz pozo­

stało jej już tylko liczyć dni dzielące ją od urodzin.

- Morze jest chyba spokojne dlatego, że nie mu­

szę wracać do pracy - powiedziała, przewracając się na

plecy.

Ciepłe fale przyjaźnie obmywały jej skórę.

- Niezbyt to logiczne - roześmiał się Tim - ale uspra­

wiedliwiam cię. Jest taki upał, że trudno zebrać myśli.

Podpłynął bliżej i prysnął jej wodą prosto w twarz.
- Drań! - Zmieniła pozycję i rzuciła się w pogoń za

szybko oddalającym się napastnikiem.

Zakończyli już poranny obchód, a teraz rozkoszowali

się kąpielą w morzu. Jeszcze nie zjedli śniadania.

Tim nagle zwolnił, jakby chciał, żeby go dogoniła.

Kiedy znalazła się dostatecznie blisko, przyciągnął ją do
siebie i lekko pocałował.

- Wesołej niedzieli!
Jego słowa zabrzmiały jak życzenia urodzinowe. Ale

skoro nikt na wyspie nie wie, kiedy się urodziła, jest mało
prawdopodobne, żeby...

- I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - szep­

nął jej wprost do ucha.

- Skąd wiesz, że mam dzisiaj urodziny? - spytała zdu­

miona.

background image

102

JAK W BAJCE

- Nie zapominaj, że mam wgląd do twoich dokumen­

tów. Więc kończysz dziś trzydzieści lat? Moje gratulacje.

Znowu odwróciła się na plecy i utkwiła wzrok w bez­

chmurnym błękicie nieba.

- To dlatego chciałeś, żebym wzięła wolne?
Znowu podpłynął niepokojąco blisko.
- W pewnym sensie tak.
Nie mogła zebrać myśli.
- Chodźmy już lepiej na śniadanie, zanim zamkną nam

restaurację. Ścigajmy się, kto pierwszy dotrze do domu.

Przez cały czas płynął za nią, lecz w ostatniej chwili

przyspieszył i pierwszy dobił do drabinki prowadzącej na
taras jej domu. Stanął na stopniu i kiedy podał jej rękę,
poczuła jakby elektryczną iskrę przebiegającą jej ciało.
Potem się odsunął, żeby mogła przed nim wejść na taras.

- A to co?

Przed sobą miała stół nakryty białym obrusem, na któ­

rym ktoś ustawił srebrne nakrycia, paterę pełną świeżych
owoców i kształtny dzban kawy. Pojedyncza czerwona
róża, leżąca na środku blatu, dopełniała całości.

Spojrzała na Tima, który nadal stał na drabince.

- Kto...?
Uśmiechnął się szeroko.
- Zamówiłem śniadanie do domu, specjalne menu na

szczególną okazję. A chciałem pływać po drugiej stronie,
żebyś przypadkiem nie zauważyła kelnera.

- Boże, jakie to romantyczne - powiedziała bezwied­

nie, choć zazwyczaj unikała tego słowa. Jeszcze sobie
pomyśli, że widzi w nim potencjalnego kandydata na bo­
hatera romansu!

background image

JAK W BAJCE

103

Stał teraz tuż obok, a krople powoli wysychającej sło­

nej wody mieniły się na jego skórze niczym diamenty.

- Wiesz, że dziś jest Dzień Zakochanych? - zapytał,

śmiesznie unosząc brwi, żeby rozładować napięcie.

- Oczywiście. Przecież co roku mam urodziny w wa­

lentynki. - Roześmiała się, jeszcze bardziej speszona. -
Masz tu ręcznik.

Podała mu biały, puszysty ręcznik, a drugim owinęła

się sama. Czuła się mocno skrępowana, stojąc przed nim

jedynie w bikini.

- Może chcesz najpierw wziąć prysznic? - zapytała

tonem dobrej gospodyni.

- Nie, dziękuję, jestem głodny jak wilk. Najpierw

zjedzmy śniadanie.

Szarmancko odsunął krzesło od stolika.

- Czy pani zechce mi towarzyszyć? - Niczym kelner,

owinął sobie ręcznik wokół przedramienia i nachylił się
nad Katie w kelnerskiej pozie. Jakby niechcący, musnął
palcami jej gołe ramię, kiedy zajmowała miejsce przy
stole. - Czy pani ma ochotę na jajecznicę? - zapytał, zdej­
mując pokrywki ze srebrnych półmisków.

- Owszem, proszę.
- Z pomidorami i grzybami?

Zgadzała się na wszystko, co jej proponował. Po po­

rannym obchodzie i wyczerpującej kąpieli nie mogła na­
rzekać na brak apetytu, a teraz, na zalanej słońcem weran­
dzie, czuła się naprawdę szczęśliwa.

Zastanowiła się, czy to obecność Tima nastroiła ją tak

błogo, czy też jest to kwestia tego rajskiego miejsca. Może
w Londynie, zimnym o tej porze roku, wspólne śniadanie

background image

104

JAK W BAJCE

nie sprawiłoby jej tyle radości co na Kamafaru, gdzie
ławica bajecznie kolorowych ryb właśnie przepłynęła pod
deskami tarasu. Poza tym, czy szczęście może trwać wie­
cznie?

- Co się stało, że nagle tak spoważniałaś?
- Słucham? - Skosztowała jajecznicy. - Pyszne.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Wyglądałaś,

jakbyś była w siódmym niebie i nagle spochmurniałaś.

Może powiedziałem coś nie tak?

- Zastanawiałam się, dlaczego człowiek nie może być

zawsze szczęśliwy. Szczęście przychodzi i odchodzi, cza­
sem bez ostrzeżenia.

- Dobrze rozumiem, co czujesz. - Ujął ją za rękę. -

Zdarza się, że wydaje ci się, że zbudowałaś sobie raj na
ziemi, a tu nagle wszystko zaczyna się walić.

Wstrzymała oddech. Nigdy dotychczas nie zwracał się

do niej tak poważnym tonem. Może wreszcie opowie

jej swoją historię?

- Kiedy włożyłem na palec Rebeki zaręczynowy pier­

ścionek, myślałem, że osiągnąłem już wszystko, o czym
mogłem marzyć - mówił cichym, jakby nieobecnym gło­
sem. - Minął rok, odkąd ją poznałem. Bywało, że praco­
waliśmy na różnych statkach, ale nawet wtedy udawało
nam się wygospodarować wolny weekend, żeby spędzić
go razem w jakimś egzotycznym miejscu.

Gdy urwał, Katie zaniepokoiła się, że znowu niczego

się nie dowie.

- Brzmi to jak idylla. I co się stało?
- Wypłynęliśmy we wspólny rejs i postanowiliśmy po­

brać się na Karaibach. Wzięliśmy z sobą młodego lekarza,

background image

JAK W BAJCE

105

który miał mnie zastąpić w czasie miodowego miesiąca.
Hugh sprawiał dobre wrażenie i mimo krótkiego stażu był
nader kompetentny. Wszystko układało się świetnie, aż...

- Przyglądała się mu w skupieniu, nie próbując się nawet

odezwać. - Jakieś dwa tygodnie przed ślubem zostałem
w środku nocy wezwany do starszej kobiety. Miała wylew.
Kazałem ją przenieść do kabiny szpitalnej i zadzwoniłem
po Rebekę. - Znowu się zawahał.

- Nie przyszła?
- W jej kabinie nikt nie podnosił słuchawki. Wykręci­

łem numer Hugh, ale tam też nikt nie odpowiadał, więc
pobiegłem po Rebekę do jej kabiny. Po drodze mijałem

drzwi Hugh. Wewnątrz paliło się światło, a zza drzwi do­

biegł mnie głos mojej narzeczonej.

- I co zrobiłeś?
- Po prostu zapukałem. Minęło kilka minut, zanim

Hugh otworzył drzwi. Kiedy zobaczył, że to ja, próbował

je zamknąć, ale udało mi się go odepchnąć. Rebeka leżała

na łóżku w pozie nie pozostawiającej żadnych wątpli­
wości, że... Chciałem rzucić się z pięściami na Hugh,
ale na szczęście nie do końca postradałem rozum. Mi­
mo że ogarnęła mnie furia, coś mnie powstrzymało. Prze­
cież nie zaciągnął jej do siebie siłą. Zrozumiałem, że to
koniec.

Podniósł się z miejsca, przechylił przez poręcz tarasu

i utkwił wzrok w morskiej toni.

- Nie wybaczyłem jej, choć próbowała przepraszać.

Twierdziła, że tylko uległa chwilowej słabości i żałuje
tego, co się stało.

Katie odsunęła krzesło. Musi mu jakoś pomóc. Kiedy

background image

JAK W BAJCE

zbliżyła się do poręczy, Tim przyciągnął ją do siebie
i mocno przytulił.

- A co z pierścionkiem, który jej dałeś? Zwróciła ci go

przynajmniej?

Spojrzał na nią z wyrazem kompletnego zaskoczenia.

- Nigdy o tym nie pomyślałem. Po prostu nie chciałem

jej więcej widzieć.

- Czułam się dokładnie tak samo, kiedy Rick mnie

porzucił. Pieniądze przestają się liczyć, kiedy ktoś, komu
ufasz, zdradzi.

Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w wodę.

- Jak widzisz, oboje mamy przykre doświadczenia.

Może dlatego rozumiemy się tak dobrze.

- Tak, oboje przeszliśmy przez piekło, więc...

Patrzyła mu prosto w oczy.
- Więc żadne z nas nie chciałoby powtórzyć tej drogi

- dokończył. - Po doświadczeniu z Rebeką poprzysiąg­
łem sobie, że nigdy więcej się nie zakocham. To nie zna­
czy, że wybrałem żywot pustelnika, ale nawet nie zaświtała
mi w głowie myśl o małżeństwie. A tobie?

- Oczywiście, że nie. Całkowicie się z tobą zgadzam

- odrzekła, może zbyt pospiesznie. - Kiedy Rick mnie
zostawił, miałam ochotę pójść do klasztoru.

- Na szczęście zmieniłaś zdanie - powiedział i roze­

śmiał się, rozładowując napięcie, po czym objął ją w pasie.

- Boże, całkiem zapomniałem o szampanie.

Wszedł do pokoju i wrócił z butelką umieszczoną

w kubełku z lodem.

- Kazałem kelnerowi zostawić go w środku, żeby się

nie grzał na słońcu.

background image

JAK W BAJCE

107

Po chwili w górę wystrzelił korek.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i Dnia

Zakochanych! - Spojrzał na nią z taką czułością, że Ka-
tie poczuła kolejny przypływ niewypowiedzianego szczę­
ścia.

Szkoda tylko, że ten dzień już się nie powtórzy. Tim

powiedział przecież wyraźnie, że nie myśli o dłuższym
związku. Skąd ten żal, skoro i ona nie zamierza się z nikim
łączyć na stałe?

- Katie, chyba dzwoni telefon.

Zanim odstawiła kieliszek, jeszcze raz zanurzyła usta

w złocistym, chłodnym płynie.

- Mam nadzieję, że to nie ze szpitala.
- Nie obawiaj się. Poprosiłem Afraza, żeby cię dziś

zastąpił.

Znowu jej zaimponował. Nie dość, że urządził jej uro­

dzinowe przyjęcie, to jeszcze załatwił zastępstwo, by nic
nie popsuło świątecznego nastroju.

Podniosła słuchawkę.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie!
- Mama? Jak się cieszę!
- Nie możemy rozmawiać za długo, bo to strasznie

kosztowne. Co słychać?

- Wszystko dobrze. Mam ciekawą pracę.
- A jak tam sprawy sercowe?
- Mamo, co ci przychodzi do głowy?
- Nic, ale masz taki radosny głos.
- Bo jestem szczęśliwa i żaden facet nie jest mi po­

trzebny do szczęścia. Nie zapominaj, że jestem niezależną,
pracującą kobietą.

background image

108

JAK W BAJCE

No nie! W drzwiach właśnie pojawił się Tim, dając jej

gestem znak, że idzie wziąć prysznic.

- Katie, ktoś jest u ciebie?
- Tak, ale to tylko przyjaciel. Właściwie kolega z pra­

cy. - Na szczęście Tim zniknął już za drzwiami łazienki.

Nie chcąc przedłużać rozmowy i narażać matki na do­

datkowe koszty, przeszła od razu do rzeczy.

- Mamo, spotkałam tu Ricka i nawet zaczął już spłacać

dług. Mówi, że próbował się do mnie dodzwonić, że wy­
słał list. Może przypadkiem wiesz coś na ten temat...

- Kochanie, zrobiłam to dla twojego dobra.
Katie aż przysiadła na łóżku z wrażenia.
- Co zrobiłaś?

- Pamiętasz, jak przyjechałaś do domu zaraz potem,

jak Rick cię porzucił?

Jakże by mogła zapomnieć. To był najgorszy okres jej

życia.

- Tak, miałam jeszcze urlop.
- No to wtedy właśnie zadzwonił. Byłaś w ogrodzie...
- Dlaczego mnie nie zawołałaś?
- Żeby cię ochronić. Powiedziałam mu, że uciekł jak

szczur...

Więc Rick nie kłamał.

- ...i że więcej ma się z tobą nie kontaktować. Skła­

małam, że z powodu załamania musiałaś zmienić pracę
i wróciłaś do domu.

- Ale po co?
- Katie, wiem, jaka jesteś. Gdyby cię odwiedził, mo­

głabyś go przyjąć z powrotem.

- Co to, to nie. Kazałabym mu iść do diabła.

background image

JAK W BAJCE 109

Zaczynała wszystko rozumieć.

- To znaczy, że skoro myślał, że mieszkam u ciebie,

mógł wysłać list na twój adres.

- Posłuchaj, na kopercie było nazwisko i adres nadaw­

cy, więc wiedziałam, że to od niego. Wyrzuciłam list od
razu do kosza.

- Nie przeczytałaś, co pisał?
- No wiesz? Nigdy nie otwieram cudzych listów.

Katie nie mogła opanować śmiechu. No tak, to zupełnie

w stylu matki. Usłyszała, że Tim zakręcił wodę w łazien­
ce. Lada moment tu wejdzie.

- Mamo, nie będę powiększać ci tego rachunku. Dzię­

kuję za życzenia.

- Nie jesteś na mnie wściekła, kochanie?
- Ależ skąd, przecież miałaś dobre intencje.
- Do widzenia, córeczko. Uważaj na siebie i pamiętaj

o kremie do opalania, zanim wyjdziesz na słońce, bo do­
staniesz zmarszczek. W końcu stuknęła ci trzydziestka.

- Do widzenia, mamo.
Właśnie odkładała słuchawkę, kiedy Tim otworzył

drzwi łazienki, wycierając ręcznikiem włosy.

- Więc jesteś niezależną, pracującą kobietą - powie­

dział rozbawionym głosem. - Moje gratulacje.

- Musiałam coś powiedzieć. Wiesz, jakie matki potra­

fią być wścibskie; jeśli chodzi o prywatne sprawy.

Wzruszył ramionami.
- Jeśli chodzi o ścisłość, niewiele wiem na ten temat.

Odszedłem z domu, gdy skończyłem szesnaście lat.

- Przecież narzekałeś, że miałeś zaszufladkowanie

dzieciństwo. Oboje rodzice byli lekarzami i...

background image

110

JAK W BAJCE

- Wiesz, miałem buntowniczą naturę i znudziło mi się

takie życie. Wszyscy chcieli, żebym został lekarzem i
z czasem przejął praktykę po rodzicach. Więc w wieku
szesnastu lat spakowałem manatki, pobrałem wszystkie
oszczędności, kupiłem bilet do Bombaju i przez dwa lata

podróżowałem po świecie.

- Niezły z ciebie gagatek. A z czego żyłeś?
- Życie na Dalekim Wschodzie jest tanie. Kiedy bra­

kowało mi pieniędzy, imałem się różnych zajęć. Przez

jakiś czas pracowałem jako kelner w hotelu. To była dobra

praca, bo nie musiałem płacić za jedzenie.

- I w ten sposób przetrwałeś całe dwa lata?
- Tak, ale kiedy skończyłem osiemnaście lat, doszed­

łem do wniosku, że to nie jest najlepszy sposób na życie.

Za zaoszczędzone pieniądze kupiłem bilet do Anglii i po­
stanowiłem, że jednak zostanę lekarzem.

- I co? Wróciłeś do domu?
- Niezupełnie. Po powrocie zadzwoniłem do rodziców,

ale w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać. Byli wściekli
o to, że rzuciłem szkołę, więc zamieszkałem w Londynie
i znowu chwytałem się różnych zajęć, a wieczorem cho­
dziłem do szkoły. Kiedy w końcu zdałem maturę, złoży­

łem papiery na akademię medyczną. - Przerwał. - Chodź,
skończymy szampana. Po co wracać do starych historii.

- Musiało ci być trudno.
- Bywało, ale w końcu sam wybrałem takie życie. By­

ło mi przykro, że zawiodłem rodziców, ale nawet nie dali
mi szansy, żeby naprawić stosunki. Po kilku latach spę­
dzonych w szpitalu znowu zacząłem podróżować. W An­
glii już mnie nic nie trzymało.

background image

JAK W BAJCE

111

- A rodzice nigdy ci nie wybaczyli? Musieli być dum­

ni, kiedy zrobiłeś dyplom.

- Oboje zginęli w wypadku, zanim skończyłem studia.
- O Boże, tak mi przykro.
- Takie jest życie. Nie da się odwrócić biegu wydarzeń.
Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, wpatrując się

w morze, aż w końcu Katie zdecydowała się odezwać:

- Udało mi się wyjaśnić, dlaczego Rick się ze mną nie

skontaktował.

Zrelacjonowała mu przebieg rozmowy z matką.

- Pewnie sądziła, że ci w ten sposób pomaga - sko­

mentował Tim.

- Chyba tak, ale szkoda, że nic nie wiedziałam. Przez

cały czas zżerała mnie obsesyjna nienawiść.

- Postaraj się dostrzec i dobre strony zachowania-mat-

ki. Gdyby nie ta obsesja, pewnie nigdy nie przyleciałabyś
na Malediwy i...

- I nie siedziałabym na zalanym słońcem tarasie nad

Oceanem Indyjskim, popijając szampana.

- Miałem na myśli co innego. Chciałem powiedzieć,

że my byśmy się nie spotkali.

Przytulił ją do siebie i spojrzał tak czule, że trudno jej

było uwierzyć, że oto ma przed sobą człowieka, który
poprzysiągł sobie, że już nigdy nie da się zwieść uczuciu.

Co gorsza, sama straciła pewność, czy aby ma dość siły,
by się oprzeć miłości.

Znowu zadzwonił telefon. Kelner z restauracji chciał

wiedzieć, czy może już przyjść po naczynia.

Tim zaproponował spacer po plaży. Po co mają siedzieć

w domu w czasie sprzątania?

background image

Nadmorski piasek parzył tak niemiłosiernie, że posta­

nowili brodzić po płyciznach. Ławice małych tropikal­
nych rybek ocierały się o ich nogi. Raz po raz któraś

wyskakiwała z wody w desperackiej próbie ucieczki
przed większym drapieżnikiem.

- Po południu polecimy do Małe i zwiedzimy miasto

- powiedział Tim, kiedy przysiedli pod palmą.

- Świetnie. Od dawna się tam wybieram, ale jakoś nie

udało mi się wyrwać. Mam wymagającego szefa.

Roześmiał się wesoło, zanurzył dłoń w piasku i delikat­

nie obsypał jej stopy. Maleńkie ziarna osuwające się po
skórze przyprawiły Katie o dreszcz rozkoszy. Jak to jest,
że wystarczy zwykły gest Tima, by natychmiast budziły
się w niej zmysły?

Podniosła się na nogi.

- Jeśli mamy zdążyć na popołudniowy samolot, musi­

my się pospieszyć.

Zaczęła biec, udając, że to piasek tak parzy jej stopy.

Musi jak najszybciej znaleźć się pod chłodnym strumie­
niem wody i ostudzić rozpalone ciało. W domu zauważy­

ła, że służący znowu zmienił pościel. Nerwowo odwróciła
wzrok w przeciwnym kierunku.

- Zanim się przebiorę, muszę wziąć prysznic - rzekła

i ruszyła w stronę łazienki.

- Ja też... - Przyglądał się jej z uśmiechem.
- Dopiero po mnie.
Przyciągnął ją do siebie.

- A nie możemy dzisiaj wykąpać się razem? Będzie

śmieszniej.

Dotychczas nie widziała niczego śmiesznego we

background image

JAK W BAJCE

113

wspólnej kąpieli. Kiedy jednak Tim delikatnie ją połasko­
tał, pomyślała, że jego słowa nie są całkiem pozbawione
sensu.

Jak we śnie, dała się wprowadzić do łazienki. Po chwili

jej bikini leżało na podłodze kabiny, a strugi chłodnej

wody spływały po świeżo umytych kafelkach. Prawie bez­
wiednie wyciągnęła dłonie i, o dziwo, bez krztyny zaże­
nowania pomogła Timowi zdjąć kąpielówki.

Przez chwilę stali bez ruchu, delektując się swoim wi­

dokiem. W końcu Tim roześmiał się wesoło i zaczął na­
cierać skórę Katie mydłem w płynie. Jego śmiech był
zaraźliwy i po chwili oboje zanosili się radosnym śmie­
chem. Gdzie się podziały jej zasady? Co się stało, że w tej
chwili przebywanie z Timem pod jednym prysznicem wy­
daje się jej się najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem?

Wtem poczuła, że jego usta dotykają jej warg, i zmy­

sły jeszcze silniej dały znać o sobie. Zrozumiała, że na
pozór niewinne igraszki w strumieniach letniej wody nie­
uchronnie prowadzą do jedynego możliwego zakończenia,
którego w tej chwili pragnęła bardziej niż najcenniejszego
skarbu. W końcu to los pchnął ich ku sobie na tej rajskiej

wyspie, by mogli przeżyć kilka chwil szczęścia, zanim
znowu pójdą swoją drogą.

Tim zakręcił wodę i owinął Katie ręcznikiem, po czym

wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Leżała na czystym,
białym prześcieradle, patrząc na Tima z zachwytem. Przy­
lgnęli do siebie, a pieszczoty, jakimi ją obdarzał, wzmogły

jej pożądanie. Widząc, że Katie odwzajemnia jego namięt­

ność, Tim uśmiechnął się do niej, i wkrótce oboje zagubili
się~w miłosnym akcie.

background image

114

JAK W BAJCE

Później, gdy leżała bez ruchu w ramionach Tima, wciąż

miała wrażenie że pokój wiruje jak szalony. Tim przyglą­
dał się jej z niepokojem.

- Wcale tego nie planowałem - szepnął. - Chyba nie

podejrzewasz, że zamówiłem szampana, żeby zaciągnąć
cię do łóżka.

Położyła mu palec na ustach.

- Nic nie mów. Gdybym nie chciała, to bym się nie

zgodziła. Przecież wiesz, że jestem kobietą wyzwoloną
- zażartowała.

Roześmiał się z ulgą.

- Tak, powtarzasz to aż do znudzenia. W takim razie

wypijmy jeszcze po kieliszku, żeby uczcić twoje trzydzie­
ste urodziny.

- Nie musisz bez przerwy wypominać mi mojego

podeszłego wieku - rzuciła w ślad za Timem, który właś­
nie wstał z łóżka, by przynieść butelkę.

Jakie to dziwne wracać do zwyczajnego życia po tak

niezwykłej chwili uniesienia... A jednak tak właśnie się
stanie. Ciekawe, czy Tim zechce to powtórzyć. Ona na
pewno nie będzie się wzbraniać... Patrząc, jak Tim napeł­
nia kieliszki, pomyślała, że właściwie mogłaby się w nim
zakochać. Nieprawda! Już jest zakochana.

Dobrze, że się zabezpieczył. Uśmiechnęła się w duchu

na wspomnienie wykładów na temat bezpiecznego seksu,

jakie często sama robi pacjentom. Jednak w sercu poczuła

nikły żal. Czy zawsze jest tak dobrze przygotowany? Czy
nigdy nie odmawia kobiecie?

Wsparła głowę na poduszce. Zazdrość to brzydkie

uczucie, a romans z Timem i tak nie ma szans na prze-

background image

JAK W BAJCE

115

trwanie. Niech pozostanie beztroski, by nie dopuścić do
łez przy rozstaniu.

Kiedy wrócił do łóżka, za oknem rozległ się warkot

startującego samolotu.

- Chyba się spóźniliśmy. Będziemy musieli popłynąć

motorówką.

- Ale następna odpływa dopiero wieczorem.
- I bardzo dobrze...

Kiedy się obudziła, za oknem zaczynało się ściemniać.

Tim siedział obok na łóżku i przyglądał się jej z łagodnym
uśmiechem.

- Właśnie cię miałem obudzić. Jeśli mamy zdążyć,

musimy powoli się zbierać.

Wzrok Katie padł na pogniecione prześcieradła. Nigdy

nie zapomni dzisiejszego popołudnia i namiętności, której
nie była w stanie się oprzeć. Tim właśnie wszedł do ła­
zienki. Nie, tym razem nie zamierza mu towarzyszyć, bo
znowu mogliby nie zdążyć na przystań.

- Święty Walenty byłby chyba zadowolony, gdyby wi­

dział, jak obchodzimy jego imieniny, nie sądzisz?

- Na pewno.

Pomyślała jednak z żalem, że Dzień Zakochanych słu­

żyć ma prawdziwej miłości, a nie przelotnym romansom.

Mimo późnej pory wąskie uliczki Małe tętniły życiem.

Na licznych straganach kupcy oferowali swoje wyroby.
Małe sklepiki po obu stronach Bazaru Singapurskiego sta­

ły otworem w oczekiwaniu klientów.

Tim wziął Katie pod rękę i wprowadził do sklepu z bi-

background image

116

JAK W BAJCE

żuterią. Na ogromnych tacach pyszniły się wyroby starej
sztuki jubilerskiej, importowane z Indii i Sri Lanki. Wśród
wyłożonych przedmiotów dominowała biżuteria ze srebra,
a tylko niektóre eksponaty, będące dziełem malediwskich
artystów, zawierały elementy z koralu.

- Chciałbym kupić ci coś na urodziny.

Katie wzięła do ręki niedrogi naszyjnik z koralu.

- Zobacz, jaki śliczny.
- Zostaw go. Nie możemy popierać niszczenia kora­

lowców wokół wyspy. Lepiej wybierz coś ze srebra. Po­
doba ci się to?

Zapiął na jej szyi naszyjnik ze starego srebra.

- Jest piękny - szepnęła z zachwytem - ale musi być

bardzo drogi, więc.

- Nie za drogi jak na podwójne święto - odparł, wci­

skając do ręki rozpływającego się w uśmiechach sprze­
dawcy zwitek banknotów. - Proszę nie pakować. Pani od
razu go założy.

- Dziękuję - szepnęła i spojrzała na Tima z wdzięcz­

nością, dotykając dłonią dekoltu.

Wiedziała, że nie powinna przyjmować tak drogiego

prezentu, ale przecież zawsze może mu zwrócić naszyjnik
przy pożegnaniu.

Gdy siedzieli w ekskluzywnej restauracji na ostatnim

piętrze hotelu Relax Inn, wciąż sięgała dłonią do na­
szyjnika, rozkoszując się przyjemnym chłodem metalu.
Za oknami rozciągała się panorama miasta, nad którą do­
minowała jasno oświetlona, złota kopuła Wielkiego
Meczetu.

Zestaw dań, jaki Tim wybrał na dzisiejszą okazję, nie

background image

r

pozostawiał nic do życzenia. Wciąż jeszcze czuła w ustach
aromat różnorodnych specjalności malediwskiej kuchni.

- To piękne zakończenie cudownego dnia. Dziękuję.

Z wdzięcznością pogładziła dłoń Tima, lecz po chwili

pospiesznie cofnęła rękę. Choć kochali się zaledwie kilka
godzin wcześniej, nie chciała, by pomyślał, że staje się
zaborcza.

- Dzień się jeszcze nie skończył - zauważył z uśmie­

chem. - Możemy wynająć pokój z widokiem na morze,
a do domu pojedziesz rano. Załoga łodzi wcale się nie
zmartwi, a jeśli dostanie suty napiwek, bez słowa zostanie

w Małe na noc.

Katie przez chwilę biła się z myślami, aż wreszcie pod­

jęła jedyną, jak się jej wydawało, słuszną decyzję.

- Nie, Tim. Wrócę do domu - oświadczyła.
Pochylił się nad stołem i uśmiechnął.
- Kolejna demonstracja niezależności?
- Coś w tym rodzaju.
Nie powie mu przecież, że jeśli zdecyduje się dziś zo­

stać, może wbrew sobie zechcieć przedłużyć ten pobyt na
resztę życia.

- Jeszcze raz dziękuję za wspaniały dzień - powiedzia­

ła, kiedy odprowadził ją do przystani.

Nie próbował jej pocałować. Była mu za to wdzięczna,

bo członkowie załogi nie spuszczali z nich wzroku.

Tim stał na nabrzeżu i patrzył na oddalającą się łódź,

aż zniknęła w ciemnościach.

JAK W BAJCE 117

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kalendarz na biurku nie pozostawiał wątpliwości, że

minęły już całe trzy tygodnie, odkąd ostatnio widziała
Tima - tyle czasu minęło od Dnia Zakochanych. Przeglą­
dając plik kart, doszła do wniosku, że czeka ją naprawdę
ciężki dzień. Musi się skoncentrować i w końcu przestać
zaprzątać sobie głowę przedłużającą się nieobecnością
ukochanego mężczyzny.

Wypiła trochę kawy, którą siostra Sabia właśnie posta­

wiła przed nią na stole. Do dziewiątej zostało jeszcze kilka
minut, więc może sobie pozwolić na odrobinę lenistwa.

W Londynie wszyscy mają obsesję na punkcie czasu,

ale tu, na Kamafaru, z powodu upału trzeba oszczędzać
energię, więc życie na ogół toczy się powoli. Jej własne
zapasy energii były dziś mocno nadwątlone. Spędziła pra­

wie bezsenną noc, przewracając się w łóżku z boku na
bok. Tak naprawdę to już trzeci tydzień nie sypia najlepiej.

Przecież mógłby przynajmniej zadzwonić!
Telefonował wprawdzie dzień po spotkaniu, by przy­

pomnieć, że pod koniec tygodnia wybiera się na konferen­
cję do New Delhi. Rzeczywiście, wspominał o niej już
wcześniej.

Podczas rozmowy Katie wyczuła pewne napięcie w je-

background image

JAK W BAJCE

119

go głosie. Może nie był w pokoju sam? A może żałował

wydarzeń poprzedniego dnia?

Nie chciała pytać wprost, jak długo będzie nieobecny,

lecz doktor Afraz wyjaśnił jej później, że konferencja po­
trwa około dwóch tygodni.

Siostra Sabia wetknęła głowę do gabinetu, uśmiechając

się przyjaźnie.

- Mogę już prosić pierwszą pacjentkę?
- Oczywiście. - Katie z wysiłkiem skupiła uwagę na

karcie kobiety. Tadidża, jakie piękne imię.

Ledwie otworzyły się drzwi, rozpoznała w drobnej, nie­

śmiałej kobiecie owiniętej zwojami sari matkę Musy.
Uśmiechnęła się, by dodać chorej otuchy, i zaprosiła do
środka. Pamiętając, że Tadidża nie mówi po angielsku,
poprosiła pielęgniarkę, by pozostała w gabinecie w cha­
rakterze tłumaczki.

- Proszę usiąść - rzekła i podsunęła pacjentce krzesło.

Kobieta rozgarnęła kolorowe zwoje i od razu stało się

jasne, że spodziewa się dziecka. Ciekawe, że Katie nie

zauważyła tego wcześniej, w czasie leczenia Musy czy nie
tak znowu dawnej wizyty w wiosce. Te metry kolorowego
materiału, którymi miejscowe kobiety owijają ciało, świet­
nie maskują figurę.

Przystąpiła do wywiadu. Z pomocą siostry dowiedziała

się, że od kilku godzin kobieta odczuwa bóle w okolicy
lędźwi. Niestety, Tadidża nie miała pojęcia o datach, więc
ustalenie stopnia zaawansowania ciąży okazało się wręcz
niemożliwe bez dokładnego badania.

- Jak się miewa Musa? - zapytała Katie, wkładając

sterylne lateksowe rękawiczki.

background image

120

JAK W BAJCE

Oczy kobiety rozbłysły radośnie.

- Dobrze. Musa szkoła.

- Bardzo się cieszę. - Katie pochyliła się nad pacjent­

ką. - A czy Musa lubi chodzić do szkoły?

Tyra razem siostra musiała przetłumaczyć pytanie.

Z potoku słów, który popłynął, gdy tylko pielęgniarka
skończyła mówić, Katie wywnioskowała, że chłopiec jest
zachwycony. Co więcej, okazał się świetnym uczniem i
w oczach matki już się wspinał po stopniach kariery.

- Musa powiedział mamie, że chce zostać lekarzem

- wyjaśniła siostra.

- Ciekawe dlaczego?
- Musa chce jak doktor. Doktor dobry człowiek -

wtrąciła Tadidża znienacka.

- Rozumiem, masz na myśli doktora Fieldinga. To rze­

czywiście bardzo dobry lekarz - przyznała Katie, przykła­
dając pacjentce do brzucha instrument w kształcie trąbki.

Starając się ignorować wszelkie zewnętrzne dźwięki,

wsłuchała siew bicie serca rozwijającego się dziecka. Nie
było powodów do niepokoju. Serce pracowało mocno

i rytmicznie, a ciąża była rzeczywiście mocno zaawan­
sowana.

Słysząc poruszenie przy drzwiach, Katie odwróciła gło­

wę. Nie wierzyła własnym oczom. Oto jakby wyczuł, że
dopiero o nim rozmawiały, w gabinecie pojawił się Tim.
Katie poczuła pulsowanie w skroniach.

- Dzień dobry, doktorze Fielding. Nie wiedziałam, że

pan już wrócił z konferencji - powiedziała, z ulgą prostu­

jąc plecy.

- Dzień dobry paniom.

background image

JAK W BAJCE

121

- Siostra Sabia awansowała na titumaezkę, żebym mogła

porozumieć się z Tadidżą - rzekła Katie, wskazując pacjentkę.

- W rejestracji czekają pacjenci - oznajmił Tim. - Pro­

szę się nimi zająć, siostro. Ja pomogę w tłumaczeniu.

Podszedł do leżanki, na której Katie badała kobietę.

Gdy tylko się odezwał, twarz ciężarnej rozpromieniła się
w uśmiechu.

- Co jej powiedziałeś? - spytała zdumiona. Jak to

możliwe, że od razu osiągnęli porozumienie?

- Wyraziłem ogromne zdziwienie, że tak długo udało

się jej ukryć ciążę. Na tym etapie przekonywanie jej, jak

ważna jest opieka prenatalna, pozbawione jest sensu. A co

się stało, że pojawiła się dzisiaj?

- Bóle w okolicy lędźwiowej. Ale serce dziecka pra­

cuje normalnie i nie wystąpiły jeszcze skurcze porodowe.

- Przeprowadziłaś badanie wewnętrzne?
- Właśnie miałam do niego przystąpić, kiedy nagle

wpadłeś tu jak huragan,

- Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi...

Czyżby poczuł się urażony?

- Mogłeś przynajmniej zadzwonić. Czyżby w całym

Delhi nie było telefonów?

Ugryzła się w język. Oczywiście, jest jej przykro, ale

nie powinna zachowywać się tak, jakby Tim miał się przed
nią tłumaczyć. Jej zaborczość może go jedynie zrazić.

- Porozmawiamy na ten temat później. Tymczasem

zbadaj pacjentkę, żebyśmy mogli przedyskutować ten
przypadek.

Zanim wyszedł, skierował do ciężarnej jeszcze kilka

słów, których Katie, niestety, nie była w stanie zrozumieć.

background image

122

JAK W BAJCE

Z zachowania Tima wywnioskowała jednoznacznie, że

żałuje wspólnie spędzonych chwil. Najwyraźniej w dniu

jej urodzin uległ pokusie, a teraz stara się ją trzymać na

dystans. Musi przestać o nim myśleć i skoncentrować się
na pacjentce.

Wynik badania nie dawał żadnych powodów do niepo­

koju. Bóle, na które uskarżała się Tadidża, nie miały nic
wspólnego ze zbliżającą się akcją porodową. Zostały za­
pewne wywołane mechanicznym uciskiem na miednicę,

jaki dosyć często towarzyszy zaawansowanej ciąży. Są­

dząc z rozmiarów dziecka, do porodu zostało jeszcze kilka
tygodni.

Katie właśnie myła ręce, kiedy Tim znowu pojawił się

w gabinecie. Zachowywał się tak, jakby nic między nimi nie
zaszło. Ot, zwykła, zawodowa znajomość. Niech mu będzie.
Skoro sobie tego życzy, ona też może podjąć tę grę.

Przedstawiła mu wyniki badania.

- Zważywszy, że nie wystąpiły ani skurcze, ani roz­

warcie, sądzę, że te bóle nie zapowiadają przedwczesnego
porodu - rzekł Tim, potwierdzając tym samym diagnozę
Katie, po czym z całą serdecznością zwrócił się do pa­
cjentki w jej języku.

- Kazałem jej zgłaszać się do szpitala codziennie aż do

czasu rozwiązania - wyjaśnił. - Siostra Sabia jeszcze dzi­
siaj zleci niektóre badania. Poza tym zaleciłem żelazo
i witaminy.

Przywołał pielęgniarkę, której polecił zaprowadzić cię­

żarną na oddział położniczy, gdzie pobierano materiał do
badań. Kiedy zostali sami, Katie zajęła się uprzątaniem
narzędzi. Nie mogła zapanować nad drżeniem rąk, a kiedy

background image

JAK W BAJCE

123

usłyszała, że Tim podchodzi do niej z tyłu, ze zdenerwo­
wania aż upuściła stetoskop.

Wyciągnął ręce i objął ją czule.
- Katie, bardzo za tobą tęskniłem - powiedział, całując

ją lekko w policzek.

Więc jednak się pomyliła! Tim wcale nie zamierza się

od niej izolować...

- Niech ci się przyjrzę - powiedział, odwracając jej

twarz do siebie. - Chyba jesteś trochę zmęczona? Miałaś
dużo pracy?

- Nie więcej niż zwykle.

Na pewno nie zacznie mu się teraz zwierzać z bezsennych

nocy... Kiedy odgarniał z czoła kosmyki włosów, jego twarz
znowu pełna była ciepła i czułości. Może rzeczywiście za
nią tęsknił? Może niepotrzebnie się zamartwiała?

Wskazał dłonią w kierunku korytarza.
- Masz dzisiaj mnóstwo pacjentów. Jeśli chcesz, chęt­

nie ci pomogę. Daj mi część kart i zacznę przyjmować
w gabinecie obok. A gdy skończymy, pójdziemy coś zjeść
- rzekł.i uśmiechnął się szeroko.

- Będzie mi bardzo miło.

Może powinna odmówić, ale kiedy ją pocałował, jej

uczucia znowu dały o sobie znać. Powoli zaczyna jednak
mieć dosyć tej huśtawki. Zostawił ją bez wieści na całe
trzy tygodnie, a teraz zjawia się jakby nigdy nic. Jak długo
ma poddawać się regułom tej gry?

Spojrzała mu prosto w oczy. Stał przed nią wyprosto­

wany, rozpięta pod szyją koszula ukazywała kawałek opa­
lonej skóry. Przecież nie potrafi mu się oprzeć, a skoro tak,
musi zaakceptować jego sposób postępowania.

background image

124

JAK W BAJCE

Nie opierała się, kiedy znowu ją objął.
- Może byłem zbyt oschły przy powitaniu, ale chcę

uniknąć plotek. Pewnie też byś nie chciała, żeby mówiono
o nas w całym szpitalu.

- Pewnie nie - przyznała. Rzeczywiście, wolałaby, że­

by nikt nie dowiedział się o ich romansie. - Spotkajmy się
o drugiej w restauracji - zaproponowała, na co Tim
uśmiechnął się tajemniczo.

Czyżby znowu chciał zamówić jedzenie do domu? Le­

piej nie, bo tym razem zabraknie jej sił, by oprzeć się
pokusie. A może powinna go nauczyć, że nie może sam
decydować o wszystkim?

- Tim...
- Zarezerwowałem motorówkę na popołudnie.
- Ale...
- I zamówiłem jedzenie. Dwaj chłopcy, którzy nie zna­

ją nikogo ze szpitala, zawiozą nas na bezludną wyspę.

- Jaką znowu bezludną wyspę? - wykrztusiła.
- A co to za różnica? Tyle tu pustych wysepek. Ta,

o której myślę, ma tak skomplikowaną nazwę, że nie je­
stem w stanie jej powtórzyć.

Rozbroił ją tym zupełnie. Czy może się nie zgodzić?

Ale nie zamierza też zapominać, że nie odezwał się przez

całe trzy tygodnie! Ostrzegawczy dzwonek znowu za­
dźwięczał jej w głowie. Nie może się tak angażować! Czy

już zapomniała, co czuła, kiedy Rick ją porzucił? Tylko
jeśli nie będzie miała żadnych oczekiwań, Tim nie zdoła
jej zranić.

Odwróciła się, by uporządkować karty.

- Weź pacjentów, którzy przyszli dziś do nas po raz

background image

JAK W BAJCE

125

pierwszy. Pozostałymi zajmę się sama. Ludzie nie lubią
zmieniać lekarzy.

Ujął w dłonie jej twarz i delikatnie pocałował w sam

koniuszek nosa.

- Nie przemęczaj się, bo nie będziesz mogła pomóc mi

przy lunchu.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi i zanim zdążyli

odskoczyć od siebie, w uchylonych drzwiach ukazała się
głowa Sabii. Katie jednak postanowiła się nie przejmować.
W końcu Timowi bardziej zależy na opinii. Pewnie wo­
lałby, by ludzie nie mówili, że uwodzi każdą lekarkę, jaka
pojawi się na Kamafaru.

- Mamy pacjentkę wymagającą natychmiastowej po­

mocy - oznajmiła pielęgniarka. - Pośliznęła się na skałach
i bardzo boli ją ręka.

- Proszę ją wprowadzić, siostro. Zaraz się nią zajmiemy.
Na twarzy niskiej okrąglutkiej kobiety wspartej na ra­

mieniu wyraźnie zmartwionego siwego mężczyzny malo­
wał się wyraz cierpienia.

- Jane właśnie wychodziła z wody - zaczął mężczy­

zna. - Musiała przejść kawałek po skałach i wtedy...
Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem mężem Jane.
Gordon Coombs.

- Proszę spocząć, panie Coombs, a my tymczasem zaj­

miemy się żoną - powiedziała Katie, podając kobiecie
tabletki przeciwbólowe i szklankę wody.

- Dziękuję, pani doktor.
- Proszę się położyć.

Katie pomogła pacjentce zająć miejsce na kozetce i de­

likatnie usunęła prowizoryczny temblak.

background image

126

JAK W BAJCE

- To obrus z naszego pokoju. Nic innego nie miałam

pod ręką. Ach! - Chora syknęła z bólu.

Doświadczone palce Tima poruszały się delikatnie po

spuchniętym przedramieniu.

- Obawiam się, że złamała pani kość łokciową - wy­

jaśnił współczującym głosem. - Dla pewności zrobimy

zdjęcie, a potem trzeba będzie założyć gips.

Ną prośbę Katie siostra. Sabia wyjaśniła pozostałym

pacjentom, że lekarze mają nagły przypadek i przeprosiła
za opóźnienie.

Zdjęcie wykazało poprzeczne złamanie kości i pacjentka

została niezwłocznie przewieziona do gipsowni. Katie poda­
wała zanurzone w wodzie gipsowe bandaże Timowi, który
unieruchomił rękę pacjentki w odpowiedniej pozycji. Kiedy
skończył, Katie wygładziła schnący już opatrunek.

- Jak długo mam to nosić? - spytała pani Coombs

z rezygnacją.

- Od pięciu do sześciu tygodni. Dam pani zdjęcie, żeby

mogła je pani pokazać swojemu lekarzowi w Anglii. A na
razie, dopóki ból nie ustąpi, proszę zażywać te tabletki.

- Wręczyła pacjentce opakowanie środków przeciw­
bólowych.

Kobieta spojrzała na nią ze zbolałą miną.
- Przyjechaliśmy tu, żeby uczcić czterdziestą rocznicę

ślubu...

- Moje gratulacje. Proszę się nie martwić. Wszystko

będzie dobrze.

Kiedy pojawili się z powrotem w gabinecie, pan

Coombs natychmiast podszedł do żony.

- Nie denerwuj się, kochanie. Będę się tobą opiekował.

background image

JAK W BAJCE

127

Poza tym mogło być gorzej. Wyobraź sobie, co by było,
gdybyś złamała nogę. - Troskliwie pomógł jej wstać.

Patrząc w ślad za wychodzącym małżeństwem, Katie

zrozumiała, że właśnie otrzymała dowód na istnienie pra­
wdziwej miłości, w której Uczy się nie tylko namiętność.
Czyżby takie uczucie, wymagające oddania i poświęcenia,
miało na zawsze pozostać tylko w sferze jej marzeń?

Skierowała spojrzenie na Tima, który sprężystym kro­

kiem opuszczał gabinet. Dlaczego ten pewny siebie, pod
każdym względem doskonały mężczyzna miałby dla niej
zrezygnować z wolności? Dlaczego sama, mimo gorzkich
doświadczeń, gotowa jest poświęcić niezależność?

Odpędziła natrętne myśli i wróciła do pracy. Na szczę­

ście nie pojawiły się nowe skomplikowane przypadki,

więc gdy wybiła dwunasta, oboje z Timem mogli opuścić
szpital.

Dwoje młodych ludzi, których przyjęła dziś jako ostat­

nich, uskarżało się na problemy z żołądkiem. Katie bez
trudu stwierdziła, że przyczyną ich kłopotów jest nadmiar

wypitego alkoholu. Zapisała odpowiednie środki i zaleciła
trzymanie się z dala od baru. Jednak sądząc z wyrazu ich
twarzy, nie liczyła ani przez chwilę na to, że wezmą sobie

jej radę do serca.

- Postaraj się ich zrozumieć, przyjechali tu na wakacje

- tłumaczył jej Tim, kiedy uskarżała się na lekkomyślność
niektórych pacjentów. - Nic nie poradzisz, skoro sami
chcą sobie szkodzić.

- Właśnie. Ale nie mówmy już więcej o pracy. - Zbli­

żali się do nadbrzeża, przy którym czekała wynajęta przez

background image

128

JAK W BAJCE

Tima motorówka. - Mam nadzieję, że zabrałam wszystko
co trzeba. A właściwie co należy zabrać na bezludną
wyspę?

Roześmiał się wesoło.

- Właściwie nic. Jeśli o mnie chodzi, wystarczy, że

mam morze, słońce i ciebie.

Uwodziciel, pomyślała, po raz kolejny sprawdzając za­

wartość swej torby. Dwa kostiumy bikini, krem z filtrem
przeciwsłonecznym - na wypadek gdyby nie mogli schro­
nić się pod palmą. Z niepokojem zauważyła, że aż drży
z przejęcia.

Tim podał jej rękę i pomógł zająć miejsce w kabinie.
- To nasz lunch? - zapytała, wskazując na kilka koszy

ustawionych na podłodze.

- Mamy wszystko poza podstawowym składnikiem,

czyli rybami - rzekł, śmiejąc się beztrosko. - Ale nie
martw się. Na otwartym morzu spróbujemy coś złapać.

- Nie umiem łowić ryb - obwieściła głośno, usiłując

przekrzyczeć ryk silnika.

- Właśnie trafiłaś do raju dla początkujących wędka­

rzy. Zarzucasz przynętę i o nic nie musisz się martwić.

Jak się wkrótce okazało, Tim wcale nie zmyślał. Przez

chwilę dryfowali z wyłączonym silnikiem, a kiedy już za­
rzucili wędki, nie minęło pięć minut, a Tim wyciągnął na
pokład imponującą sztukę. Zaraz potem, piszcząc z prze­

jęcia, Katie złowiła następny piękny okaz.

- To powinno nam wystarczyć. - Tim przekazał ryby

załodze.

- Jak to dobrze, że nie musimy ich sprawiać. Uwiel­

biam rybie mięso, ale kiedy pomyślę...

background image

JAK W BAJCE

129

- Jako dziecko też miałem takie obiekcje, ale ojciec

wytłumaczył mi kiedyś, że na tym właśnie polega natural­
ny cykl życia. Duże ryby pożerają małe ryby, a potem my
zjadamy te duże. Nie martw się, chłopcy pewnie się już
nimi zajęli.

Katie po raz pierwszy usłyszała, żeby Tim tak bezna­

miętnie mówił o ojcu. Wsparła plecy o oparcie siedzenia
i spojrzała w niebo. Nie dojrzała ani jednej chmurki. Mo­
rze wokół było spokojne i jedynie ich motorówka pozo­
stawiała za sobą fale. Na horyzoncie właśnie pojawiły się
zarysy kilku niewielkich wysepek.

Wyjęła z torby czarną gumkę, którą zamierzała ściąg­

nąć rozwiewane przez wiatr włosy.

- Nie rób tego. - Tim chwycił ją za rękę. - Wyglądasz

cudownie.

Odsunął się i skierował na nią obiektyw aparatu.

- Przestań, na zdjęciu nie będzie nic prócz włosów.
- Wcale nie, tylko musisz odwrócić głowę pod wiatr.

Świetnie. Taką właśnie chcę cię zapamiętać.

Westchnęła z goryczą. Wyobraziła sobie, jak za kilka

lat Tim wyjmuje zdjęcie z szuflady i próbuje sobie przy­
pomnieć. .. I znowu poczuła smutek. Czy naprawdę nie
potrafi przestać myśleć o przyszłości i cieszyć się chwilą?

Wyciągnęła przed siebie rękę.
- Spójrz na tę wyspę. Wygląda zupełnie jak z „Robin­

sona Crusoe". Naprawdę jest bezludna?

- Przynajmniej dopóki nie wysiądziemy na brzeg.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Tu jest jak w raju! - zawołała z zachwytem.

Wybiegła z łodzi na piaszczystą plażę i napawała się

wonią tropikalnych kwiatów rosnących nieopodal brzegu.
Jeszcze w kabinie przebrała sie w bikini i teraz czuła się
całkiem wyzwolona z pęt cywilizacji.

Tim, który przez chwilę jeszcze pouczał załogę, gdzie

ustawić barbecue, teraz biegł tuż za nią. Nagle poczuła,

jak łapie ją w pasie i oboje lądują na piasku.

- Mamy własny raj na ziemi. Oprócz nas nie ma tu

żywej duszy - powiedział i pomógł jej usiąść.

Zaczęła rozgrzebywać stopą piasek.
- Oprócz nas i członków załogi, którzy właśnie się

męczą, szykując jedzenie - zauważyła.

- Ale my zdążyliśmy się już dziś napracować. Teraz

czas na odpoczynek.

Opadł na ciepły piasek i przyciągnął Katie do siebie.

Gdy ich ciała połączyły się w uścisku, zrozumiała, że za
chwilę znowu nie będzie w stanie mu się oprzeć. Zerwała
się na równe nogi.

- Wstawaj, leniuchu. Idziemy zwiedzać.

Nie zwracając uwagi na zdziwiony, a może i urażony

wyraz twarzy swego towarzysza, ruszyła przed siebie wą­
ską ścieżką, biegnącą wśród bujnej roślinności.

background image

JAK W BAJCE

131

- Sama sobie zwiedzaj! - krzyknął w ślad za nią.
Odwróciła się z przestrachem i zobaczyła, jak Tim pod­

nosi się z ziemi.

- Żartowałem - powiedział. - Przecież nie pozwolił­

bym ci zapuścić się samej w głąb tej dżungli. Jeszcze
dopadłby cię jakiś tygrys...

Kiedy znalazł się przy niej, Katie odruchowo chwyciła

go za rękę. Od razu poczuła się bezpieczna.

- A właściwie jakie zwierzęta możemy tu spotkać?
Delikatnym, pieszczotliwym gestem odgarnął jej włosy

z twarzy. Czyżby stawał się zaborczy? Ze zdziwieniem
stwierdziła, że nie miałaby nic przeciwko temu.

- Oczywiście, nie mą tu żadnych tygrysów. Węże mo­

gą być niebezpieczne, kiedy się na nie nadepnie, a i mrów­
ki nie lubią, żeby na nich siadać. Ptaki zachowują się
przyjaźnie, ale musisz uważać na małpy. O, popatrz. Tam
siedzi cała rodzinka.

Katie podniosła głowę i zafascynowana utkwiła wzrok

w zwierzętach.

- Zachowują się jak dzieci w przedszkolu - rzekła

ze śmiechem. - Nie wiedziałam, że małpy są niebez­
pieczne.

- Nie są, pod warunkiem że się ich nie prowokuje.

Grozi nam jedynie to, że ukradną nam lunch. Jedzą abso­
lutnie wszystko. Nauczyły się nawet otwierać kartoniki
z sokiem. Zabierają je turystom, którzy tu docierają.

- Więc ta wyspa nie jest pana prywatną własnością,

panie Crusoe?

- Niestety nie, panno Piętaszek. Ale ręczę, że dzisiaj

nikt nam nie przeszkodzi.

background image

132

JAK W BAJCE

Wkrótce znaleźli się po drugiej stronie wysepki, skąd

wrócili plażą do miejsca, gdzie zostawili łódź.

Katie aż oniemiała z wrażenia. W czasie ich nieobec­

ności chłopcy rozpalili olejowy grill, na którym apetycznie
skwierczały już ryby. Wielki kolorowy parasol rzucał cień
na drewniany stolik, na którym oprócz miski z sałatą
i świeżych bułeczek stał kubełek z lodem, a w nim butelka

białego wina.

Zajęła wskazane miejsce, a Tim wyciągnął korek z bu­

telki i napełnił kieliszki. Chłopcy podali im ryby.

- Dziękujemy. Wyglądają wspaniale. Może przyłączy­

cie się do nas?

Grzecznie odmówili, ale zgodzili się zabrać trochę mię­

sa na łódź, gdzie sami zamierzali się posilić.

- Chyba nigdy nie jadłam tak pysznej ryby - pochwa­

liła Katie, odkładając na bok widelec.

- To dzięki temu, że pochodzą prosto z morza. - Tim

dolał wina do kieliszka. - Masz ochotę na owoce?

Sięgnęła po pomarańczę i powoli zaczęła zdejmować

skórkę. Teraz, kiedy chłopcy z załogi skryli się w kabinie,
poczuła, że rzeczywiście są sami w tym raju. Spostrzegła
też, że Tim przygląda się jej z wyraźną aprobatą.

- Bardzo za tobą tęskniłem - odezwał się w końcu.
Odłożyła owoc na talerz i wytarła dłonie dużą, baweł­

nianą serwetką.

- Ja też. Myślałam, że przynajmniej zadzwonisz.
- Naprawdę? - Chyba nie udawał zdziwienia.
- Oczywiście - zapewniła z przekonaniem, lecz zaraz

zmieniła ton. Po co ma wiedzieć, jak bardzo jej na nim
zależy? - To znaczy po tym, jak spędziliśmy cały dzień...

background image

JAK W BAJCE

133

Zawahała się. Nie powinna mu mówić, że myślała, że

jednak coś dla niego znaczy.

- Chyba wiem, co chciałaś powiedzieć.
Uniosła lekko brwi.
- Niemożliwe.
- Kiedy tamtej nocy postanowiłaś wracać na Kamafa-

ru, zrozumiałem, że miałaś rację. Oboje musieliśmy mieć
czas do namysłu. Żądałem od ciebie zbyt wiele.

- Nieprawda, to był wspaniały dzień. Byłam...

- Też tak sądzę. Ale przypomniałem sobie, jak od sa­

mego początku uparcie twierdziłaś, że nie zamierzasz się
angażować w żaden poważny związek. Zdawałem sobie
sprawę, że kiedy zmusiłem cię, żebyś wydusiła z Ricka
pewne wyjaśnienia, poczułaś się nieco lepiej. Potem jed­
nak sam posunąłem się za daleko. Przepraszam, nie chcia­
łem cię przestraszyć. Nawet nie wiesz, jak sobie cenię
twoją przyjaźń.

Przyjaźń? Czy rzeczywiście tylko tyle dla niego

znaczy?

- Dlatego nie zadzwoniłem. Chciałem zostawić ci czas

do namysłu. Poza tym musiałem uporać się z własnym
uczuciem.

Siedziała bez ruchu, w obawie, czy aby się nie przesły­

szała.

- A to uczucie mnie niepokoi. Starałem się z nim wal­

czyć, ale...

Podniósł się z miejsca i okrążył stół, objął ją czule

i szepnął z twarzą wtuloną w jej włosy:

- Nie chcę niczego zmieniać. Jeśli zaczniemy snuć

plany na przyszłość, możemy wszystko popsuć.

background image

134

JAK W BAJCE

Podniosła głowę i delikatnie muskała ustami jego war­

gi. Uczucie ulgi, jakiego właśnie doznała, było tak silne,
że była gotowa się rozpłakać. Więc jednak mu na niej
zależy, boi się jedynie dalszych zobowiązań. Nie szkodzi.
Może się z tym pogodzić, pod warunkiem że będą się
nadal spotykać.

- Żadnych planów, żadnych obietnic - zamruczała ni­

czym kotka. - Tylko ty i ja, dopóki się nam nie znudzi.

Pocałował ją gorąco, wziął na ręce i jak piórko uniósł

w głąb plaży, gdzie skryli się w cieniu palmowego gaju.
Tam zrzucili skąpe stroje i ich ciała splotły się w miłos­
nym uścisku. Katie znowu poczuła nieprzebrane pragnie­
nie spełnienia. Serce biło jej jak oszalałe, aż w końcu stali
się jednością i ciszę przeszył krzyk rozkoszy, nad którym
nie zdołała zapanować.

Obudziło ją głuche stuknięcie. To orzech palmy koko­

sowej wylądował tuż obok na piasku. Przysiadła na pod­
kurczonych nogach. Tim wciąż pogrążony był we śnie.
Oddychał miarowo i spokojnie i tylko ruchy gałek ocz­
nych pod powiekami wskazywały, że śni.

Może śni właśnie o niej, o cudownych chwilach spę­

dzonych razem? Katie utkwiła wzrok w liściach palm
szumiących na wietrze. Nareszcie osiągnęli porozumienie
i nie powinna prosić o więcej. Musi czerpać do końca
ze wspólnego źródła radości, tak długo jak może. Co za­
pewne znaczy do czerwca, kiedy przyjdzie jej wracać do
kraju.

Tim poruszył się niespokojnie i otworzył oczy. Poszu­

kał Katie wzrokiem i natychmiast wziął ją w objęcia, ca-

background image

JAK W BAJCE

135

łując mocno w usta. Gdy oderwał się wreszcie od niej,
powiedziała:

- Idę popływać.

Z miejsca, w którym się znajdowali, łódź była całkiem

niewidoczna, więc pozwoliła sobie na kąpiel bez kostiu­
mu. Tim podążył w ślad za nią i przez dłuższą chwilę

płynęli obok siebie w milczeniu, jakby bali się, że czar
pryśnie.

- I z powrotem do cywilizacji - jęknął, kiedy wrócili

na brzeg po ubrania.

- I do rzeczywistości - dodała Katie.

Znowu chwycił ją w ramiona.

- To był kolejny cudowny dzień. I tym razem jestem

o ciebie spokojny. Znowu zaczęliśmy się rozumieć.

Siostra Sabia zerwała się na równe nogi, gdy tylko

ujrzała ich w drzwiach.

- Bogu dzięki, że jesteście! Tadidża wróciła do szpi­

tala. Teraz narzeka na silny ból głowy, a ciśnienie ma
tak wysokie, że... Zresztą, proszę, tu jest karta. Sami zo­

baczcie.

Katie rzuciła okiem na wykres. Kobieta wymaga na­

tychmiastowej pomocy. Ból głowy i gwałtowny skok ciś­
nienia mogą świadczyć o stanie przedrzucawkowym. Za
nic nie mogą dopuścić do drgawek, które czasami są
śmiertelne.

Spojrzała na Tima. Najwyraźniej podzielał jej obawy.

- Gdzie znajduje się pacjentka?
- Na położniczym - wyjaśniła pielęgniarka. - Jest

przy niej siostra Habaid.

background image

136

JAK W BAJCE

Pobiegli we wskazanym kierunku. Chorą umieszczono

w niewielkiej separatce. Na ich widok pielęgniarka ode­
tchnęła z ulgą.

Choć piasek wciąż trzeszczał mu w sandałach, Tim nie

przypominał już namiętnego kochanka, jakim był jeszcze
przed chwilą. W okamgnieniu powrócił do szpitalnej rze­
czywistości i z oddaniem zajął się pacjentką. Niestety, ba­
danie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia. Teore­
tycznie należało przeprowadzić jeszcze kilka testów, lecz
stan kobiety wymagał natychmiastowego działania. Tim
odciągnął Katie na bok.

- Wywołujemy poród albo decydujemy się na cesarkę

-mówił szybko. - Stan dziecka nie jest najlepszy, a życie
Tadidży jest poważnie zagrożone. Musimy jak najszybciej
doprowadzić do rozwiązania.

- Zgoda. To co robimy? Cesarskie czy ...
- Według mnie cesarskie niesie mniej ryzyka.

Katie odetchnęła z ulgą.

- Też tak sądzę. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdy­

by coś przytrafiło się mamie Musy.

Tim lekko uniósł brwi.

- Postaraj się być bardziej obiektywna. Musimy tak

samo traktować wszystkich pacjentów i nikogo specjalnie
nie wyróżniać.

Na twarzy Katie pojawił się blady uśmiech.
- Tylko gdybyśmy...
- Nie traćmy już czasu. Przygotuj ją do zabiegu, a ja

zajmę się salą. Mam nadzieję, że pójdzie nam równie
dobrze jak przy wyrostku - powiedział i wybiegł szybko
z pokoju.

background image

JAK W BAJCE

137

W uchylonych drzwiach nieoczekiwanie pojawiła się

ciemna buzia Musy.

- Przyniosłem mamie kolację - obwieścił z dumą. -

Sam ugotowałem.

Katie z żalem musiała go powstrzymać. Tadidża nie

mogła w tej chwili nikogo widzieć, nawet ukochanego
synka, który marzy o karierze lekarza.

- Mamusia będzie musiała teraz na chwilę zasnąć. Zo­

staw u mnie kolację, to podam jej, jak się obudzi.

Musa spojrzał na nią zdziwiony.
- To znaczy, że zaraz urodzi dzidziusia, tak? Może

pójdę po babcię i ciocię, żeby...

- Niedługo będziesz mógł je przyprowadzić - prze­

rwała mu. - A kto się teraz zajmuje twoimi braciszkami?

- Ja sam. - Malec dumnie wypiął pierś do przodu.

- Bo tata popłynął pracować na statku.

- To lepiej biegnij do domu i sprawdź, czy nic im nie

jest. Poproś babcię i ciocie, żeby ci pomogły.

Wzięła chłopca za rękę i wyprowadziła go na korytarz.
Od strony łóżka dobiegł ją jęk pacjentki. Katie przygo­

towała zastrzyk. Niestety, nie obędzie się bez narkozy.

Tim po cichu rozmawiał z Tadidżą, która właśnie za­

czynała odzyskiwać przytomność. Mimo słabej znajomo­
ści miejscowego języka Katie zrozumiała, że właśnie in­
formuje pacjentkę, że ma śliczną i zdrową córeczkę.

- Tadidża mówi, że to cud, iż urodziła dziewczynkę,

bo do tej pory miała samych chłopców, i pyta, czy może

jej dać na imię Katie, bo okazałaś jej tyle serca?

- Oczywiście. Powiedz jej, że czuję się zaszczycona.

background image

138

JAK W BAJCE

Podeszła do leżącej i pogładziła jej dłoń. Maleńka, owi­

nięta w pieluszki istotka leżała obok matki, która od mo­
mentu, kiedy wybudziła się z narkozy, nie pozwalała jej
sobie odebrać.

- Tadidża mówi, że to najłatwiejszy poród, jaki miała.

Zasnęła i obudziła się z dzieckiem u boku - tłumaczył

Tim. - I prosi, żebyśmy byli tu razem, żeby w ten sam
magiczny sposób odebrać jej kolejne dziecko.

- Chyba nie może na to liczyć. Niedługo wyjeżdżam.

- Kiedy kończy ci się kontrakt?

Czyżby był zaskoczony?

- W czerwcu.
- Smakowała mamie kolacja? - Z kąta dobiegł

cienki głosik. Widać Musa niepostrzeżenie wśliznął się
do sali.

- Przez cały czas spała, a my w tym czasie pomogli­

śmy jej urodzić dzidziusia. Masz siostrzyczkę.

Oczy chłopca zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

- Siostrzyczkę? A myślałem, że będzie następny bra­

ciszek.

Gestem dłoni Tadidża przywołała synka do łóżka. Ma­

lec podbiegł w podskokach, przyjrzał się ciekawie zawi­
niątku i jego twarz rozjaśniła się w promiennym uśmie­
chu. Przysiadł na krześle obok matki i położył jej głowę
na ramieniu.

Katie poczuła w oczach łzy wzruszenia.

- Tak się cieszę, że wróciliśmy w porę - szepnęła do

Tima.

Na korytarzu zapanowało nagłe poruszenie. Nie minęła

chwila, a do sali weszła babcia i ciotka Musy, prowadząc

background image

JAK W BAJCE

139

za sobą jego młodszych braci. Całe to towarzystwo oto­
czyło łóżko i gromkim chórem wyrażało zachwyt.

- Nie sądzisz, że Tadidża powinna odpocząć? - Mia­

ła nadzieję, że Tim podzieli jej pogląd, lecz on tylko
uśmiechnął się wyrozumiale.

- Kobiety należące do rodziny odgrywają ważną rolę

w opiece nad noworodkiem. A niezależnie od tego, ilu ma
gości, matka i tak zaśnie, kiedy tylko poczuje zmęczenie.
Tu, na Malediwach, nikt nie zwraca uwagi na pozory.

- W takim razie sama idę się położyć.
- Ja też już idę. Muszę wracać do Male.

I tak już zostanie, pomyślała Katie. Wspólna praca,

przerywana chwilami szczęścia. Chyba powinna się cie­
szyć...

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Czas płynął niemiłosiernie szybko. Jeszcze w marcu

i kwietniu Katie starała się nie martwić rychłym odlotem,
lecz kiedy nadszedł maj, z przerażeniem stwierdziła, że do

wyjazdu zostało jej zaledwie kilka tygodni.

Pochylona nad kartami pacjentów zastanawiała się, czy

wiadomo już, kto przejmie jej obowiązki.

Przed niespełna miesiącem w szpitalu pojawiła się po­

tencjalna kandydatka na jej miejsce. Wysoka, atrakcyjna
dziewczyna, która zdaniem Katie wyglądała zdecydowa­
nie za młodo, żeby być wykwalifikowanym lekarzem, wy­

jaśniła, że przed podjęciem decyzji postanowiła spędzić

tydzień na Malediwach, by zorientować się w warunkach.
Wspomniała też, że w jednym z fachowych pism ukazała
się oferta zatrudnienia na Kamafaru, a rozmowy z kandy­
datami odbędą się w Londynie.

Muszę zapytać Tima, czy dotarły do niego jakieś wieści

na ten temat, pomyślała Katie.

Od pewnego czasu ich życie toczyło się niezmiennie

tym samym torem. Współpracowali na terenie szpitala, a
w wolnych chwilach oddawali się wspólnym przyjemno­
ściom. Katie nie mogła znieść myśli o rozstaniu. Musi
znaleźć sposób, by w końcu zrozumiał, że...

background image

JAK W BAJCE

141

Skarciła się w duchu. Dlaczego nadal się łudzi, skoro

Tim uparcie powtarza, że mają cieszyć się każdą razem
spędzoną chwilą i stanowczo wzbrania się przed snuciem
planów na przyszłość?

Jeszcze zanim wszedł do gabinetu, poznała jego kroki

na korytarzu. Jak zwykle zapukał i otworzył drzwi, nie
czekając na zaproszenie. Dobrze wie, że jest tu mile wi­
dziany.

Chyba powinna była trzymać go na dystans. Gdyby

okazała się mniej przystępna, może starałby się ją teraz
zatrzymać?

Bzdura. Przecież to wina Rebeki. Odkąd go opuści­

ła, nie udało mu się zapanować nad obawą przed kolejną

miłością.

- Dzień dobry, doktor Mandrake! - zawołał i pocało­

wał ją w policzek.

- Dzień dobry, doktorze Fielding.
Jak ma pracować, skoro sam zapach jego wody koloń-

skiej rozprasza jej myśli?

- Właśnie wracam z Fanassi. Nurkowałem dziś z Ri-

ckiem.

- To miło - powiedziała nieszczerze i znowu poczuła

znajomą falę niechęci.

W tej chwili była w stanie zrozumieć, dlaczego Tim nie

może otrząsnąć się z bolesnych wspomnień.

Delikatnie uścisnął jej dłoń.
- Rick chce się z tobą ponownie zobaczyć. Daj mu

szansę, Katie.

- A po co? Najchętniej w ogóle zapomniałabym o jego

istnieniu.

background image

142

JAK W BAJCE

- Wiem, ale on twierdzi, że chce ci coś ważnego po­

wiedzieć. Pojedźmy się z nim spotkać po południu, proszę.

Jak zwykle, nie potrafi mu odmówić.
- Nie rozumiem, czego on może znowu chcieć. Tylko,

błagam, nie zostawiaj nas samych.

- Jasne. Zaczekaj, co to za hałas w rejestracji?
- Chyba ktoś się kłóci z Sabią. Może lepiej...
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do

środka wtargnęła bardzo zdenerwowana blondynka
z dzieckiem na ręku. W ślad za nią w wejściu pojawiła się
pielęgniarka.

- Przepraszam, doktor Mandrake, ale ta pani mówi, że

musi zostać przyjęta bez rejestracji. Próbowałam jej wy­

jaśnić, że...

- W porządku, siostro. Później dopełnimy formalności.
Wskazała kobiecie krzesło. Przerażona dziewczynka

zaniosła się płaczem i Tim zabrał ją z rąk matki.

- Jak ma na imię córeczka? - zapytał, zdejmując z pół­

ki małego pluszowego misia. Dziewczynka natychmiast
przestała płakać i zajęła się nową zabawką.

- Nazywa się Vanessa - wyjaśniła matka. - Wydaje mi

się, że ma odrę.

- Miejmy nadzieję, że nie - odrzekł Tim spokojnie.

- Rodowici mieszkańcy Malediwów nigdy nie mieli kon­

taktu z chorobami zakaźnymi Zachodu i nie mają na nie
żadnej wrodzonej odporności. Obawiam się, że jeśli to
rzeczywiście odra, będzie pani musiała zabrać małą do
kraju.

- To niemożliwe. Przecież przylecieliśmy dopiero

przedwczoraj.

background image

JAK W BAJCE

143

- Może najpierw obejrzymy dziecko - wtrąciła Katie.

- Ile córka ma lat, pani...

- Gardiner, ale proszę mi mówić Pam. Vanessa ma

prawie sześć lat. Musiała się zarazić w szkole jeszcze
przed wyjazdem.

- A nie była szczepiona?
Kobieta wyraźnie się speszyła.
- Nie. Wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że wolimy

nie ryzykować. Tyle się teraz czyta o różnych poszcze-
pienny ch kompłikacj ach...

- To naprawdę pojedyncze, nie potwierdzone przypad­

ki, w dodatku wyolbrzymione przez prasę - wyjaśnił Tim.
- Od czasu wprowadzenia programu szczepień przeciwko
odrze udaje nam się uniknąć takich komplikacji jak na
przykład utrata wzroku albo słuchu, nie mówiąc już o wy­
padkach śmiertelnych.

Katie pomogła lekarzowi zbadać roztrzęsione dziecko.

Rzeczywiście, temperatura była bardzo wysoka, a zatem
mała nie mogła czuć się dobrze.

- Kiedy pojawił się kaszel?
- Mniej więcej cztery dni temu.
- Więc jeśli to odra, powinna już wystąpić wysypka.
Dokładnie obejrzał skórę za uszami dziewczynki. Katie

udało się namówić małą, żeby otworzyła buzię.

- Błona śluzowa bez zmian - oznajmił Tim.

Katie wyjaśniła zdziwionej matce, że jednym z charak­

terystycznych objawów odry są niewielkie białe plamki
na błonie śluzowej policzków.

- Nie sądzi pani, że dziecku może być za ciepło? - za­

uważył Tim, zdejmując z małej kolejne warstwy ubrania.

background image

144

JAK W BAJCE

- Zawsze ubieram dzieci ciepło, kiedy się przeziębią,

a ona przecież kasłała przez całą drogę w samolocie.

Jak miała nie kasłać, pomyślała Katie. Dziecko w tym

stanie powinno leżeć w łóżku.

Tim delikatnie zdjął małej koszulkę i z uwagą przyjrzał

się wysypce na skórze.

- Przy odrze wysypka zazwyczaj jest inna, ale zwa­

żywszy na wysoką temperaturę i przeziębienie, zatrzy­
mam córkę na obserwacji - zdecydował.

- Na wszelki wypadek dostanie oddzielny pokój, bo

jeśli to rzeczywiście choroba zakaźna, będzie musiała po­

zostać w izolacji - dodała Katie.

Zanim wybiło południe, skończyli przyjmować pacjen­

tów. Na szczęście były to same lekkie przypadki, które nie
wymagały dodatkowych zabiegów.

- Nie wiesz, czego może chcieć? - zapytała Katie pod­

czas lunchu.

- Kto?
- Jak to kto? Rick.
Tim odłożył serwetkę.
- Nie mam pojęcia, ale nie powinnaś go unikać.
- Wcale nie mam zamiaru. Chodź, idziemy.
- Przecież jeszcze nie skończyłaś jeść.
- Nie jestem głodna, a poza tym chcę to mieć jak naj­

szybciej za sobą.

- Jak sobie życzysz.
- Dziękuję.
Posłała mu promienny uśmiech. W restauracji już daw­

no zaczęto na nich zwracać uwagę, ale Katie było do-

background image

JAK W BAJCE

145

prawdy zupełnie obojętne, co ludzie powiedzą, a nawet
Tim właściwie przestał już udawać, że są jedynie dobrymi
przyjaciółmi.

Zajmując miejsce w łodzi, która miała zawieźć ich na

Fanassi, Katie próbowała zgadnąć, jakie stosunki będą

łączyć Tima z jej następczynią.

- Czy w Londynie zapadła już decyzja?

Przyjrzał się jej ze zdziwieniem.

- Nie mam zielonego pojęcia. A dlaczego pytasz?
- Ciekawa jestem, kto mnie zastąpi. Daj mi znać, jak

będziesz coś wiedział.

- Oczywiście.
Nagły powiew wiatru ochlapał jej twarz morską wodą.

Otarła policzki chusteczką.

- Rick może mnie nie poznać bez makijażu. W Lon­

dynie zawsze malowałam się starannie, ale tutaj to zupeł­
nie bez sensu. W tym upale wszystkie kosmetyki natych­
miast się rozpływają.

- Wolę cię taką, jaka jesteś. Niepotrzebny ci makijaż.

Sama opalenizna cię zdobi.

- Dzięki. Zużyłam tony kremu z filtrem, żeby osiągnąć

ten efekt. Gdyby niektórzy pacjenci nie zapominali o kre­
mie, nie przychodziliby do mnie spieczeni na raka.

- Jeśli przyjeżdżają tylko na tydzień, boją się, że nie

zdążą się opalić, i w każdej wolnej chwili wystawiają ciało
na słońce. Za to my możemy się opalać do woli.

- Przynajmniej dopóki stąd nie wyjedziemy.

Tim pozostawił jej słowa bez komentarza. Już niedługo,

myślała, pożegna się z cienką bawełną. Ile to warstw trze­
ba na siebie włożyć w chłodniejsze dni w Londynie! Za-

background image

146

JAK W BAJCE

miast sandałów buty i, co jeszcze gorsze, te znienawidzo­
ne rajstopy!

Łódź właśnie dobiła do brzegu. Rick, który czekał na

nich w przystani, wyciągnął rękę, by pomóc jej wskoczyć
na pomost. Nie było sensu protestować, ale dotyk jego
dłoni był tak niemiły, że uwolniła się z uścisku, gdy tylko
postawiła stopy na deskach.

- Podobno chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Owszem, ale najpierw przejdźmy do szkoły. Będzie­

my mogli swobodnie porozmawiać.

- Ostrzegam cię, że mam mało czasu.
- Ja też. Za pół godziny zaczynam lekcję.

Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej tyle dobrego.

- O co chodzi? - zapytała, gdy znaleźli się wewnątrz

budynku.

- Może się czegoś napijecie? - zapytał, unikając odpo­

wiedzi.

- Nie, dziękuję - odrzekła machinalnie.
Tim poprosił o wodę mineralną, ona zaś usiadła na

krześle i cierpliwie zaczekała, aż Rick napełni szklankę.
Przez otwarte drzwi wpatrywała się w morską toń. Jakoś
wytrzyma te pół godziny...

- Mam dla ciebie pieniądze.

- Co takiego?!

Myślała, że źle usłyszała, ale Rick właśnie rzucił jej

kopertę na kolana. Oniemiała z wrażenia.

- Nie zamierzasz przeliczyć? Zwracam ci w dolarach.

Bez trudu je wymienisz na każdą walutę.

Usiłował grać twardziela z przedwojennego filmu i tyl­

ko drżenie rąk zdradzało, że nie jest mu łatwo w tej roli.

background image

JAK W BAJCE

147

- Przepraszam, że pożyczyłem pieniądze bez pytania,

ale naprawdę próbowałem się z tobą skontaktować.

- Wiem. Rozmawiałam z matką i wszystko mi wy­

jaśniła. Próbowała mnie osłaniać przed... - Urwała nagle

w pół zdania, widząc, że sprawia mu ból. Tak bardzo
go przez ten czas nienawidziła, że nawet nie zauważyła,
iż nie jest zupełnie pozbawiony wrażliwości. Może to
prawda, że w każdym człowieku tkwi mieszanina dobra
i zła?

- Próbowała osłaniać cię przede mną, tak?
- Miała wrażenie, że mi pomaga. W każdym razie

dziękuję za zwrot pieniędzy. Jak udało ci się zebrać całą
sumę w tak krótkim czasie?

Kiedy w odpowiedzi tylko uśmiechnął się łobuzersko,

Katie na ułamek sekundy dostrzegła w nim człowieka,
którego przed laty pokochała. Niewiele się zmienił. Naj­
większa zmiana nastąpiła w niej samej.

- O nic nie pytaj, tylko przelicz - powiedział.
- Wierzę ci na słowo.

Kiedy wyciągnął rękę na pożegnanie, odwzajemniła

uścisk.

- Do widzenia, Rick.
Dopiero na zewnątrz zdała sobie sprawę, że cała dygo­

cze. Na szczęście Tim otoczył ją ramieniem. Nie była
pewna, czy Rick zauważył ten gest. Zresztą, co za różnica?

- Nareszcie masz pieniądze, żeby wynająć mieszkanie

w Londynie - odezwał się Tim, kiedy już odpłynęli od
brzegu.

On zawsze musi jej przypomnieć, że niedługo obudzi

się z pięknego snu!

background image

148

JAK W BAJCE

- Mam nadzieję, że to nie jakieś brudne pieniądze.

- Przytrzymała dłonią rozwiane na wietrze włosy.

W oczach Tima pojawiły się ogniki rozbawienia.
- Powiem ci coś o tej forsie, ale jeszcze nie teraz.
Zagadkowy ton jego głosu pobudził jej ciekawość.

- A to dlaczego?
- Bo to zbyt skomplikowana historia, żeby opowiadać

ją na łodzi, i to w obecności załogi.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Podążała za Timem wąską ścieżką prowadzącą do szpi­

tala. Uparł się, że zanim wyjaśni jej kwestię pieniędzy,
musi jeszcze raz obejrzeć dziewczynkę z podejrzeniem
odry.

- Jeśli to rzeczywiście odra, musi wrócić do Anglii

- powiedział przy wejściu.

Katie była tego samego zdania. Ryzyko rozprzestrze­

nienia się choroby wśród tubylców było rzeczywiście zbyt
duże.

- Pam Gardiner zachowała się co najmniej nieodpo­

wiedzialnie, przywożąc chore dziecko na Malediwy - za­
uważyła.

- Spróbuj wytłumaczyć to komuś, kto oszczędza przez

cały rok, żeby spędzić tu chociaż tydzień.

Słysząc wchodzących lekarzy, siostra Sabia podniosła

głowę znad biurka.

- Jak się czuje Vanessa? - zapytał Tim.
- Niedawno zasnęła. Jest z nią jej matka.
- Pójdziemy ją zobaczyć.
Kiedy otworzyli drzwi do izolatki, matka i córka po­

grążone były we śnie. Pam Gardiner siedziała w fotelu
przy łóżku, z głową opuszczoną na piersi. Na dźwięk gło­
sów zerwała się na równe nogi.

background image

150

JAK W BAJCE

- Gorączka chyba spadła, prawda, panie doktorze? -

zapytała, nie spuszczając oczu z Tima, który właśnie po­
chylał się nad dzieckiem.

Vanessa otworzyła oczy. Na widok lekarza uśmiechnęła

się ufnie.

- A gdzie misio?
Katie podniosła zabawkę z podłogi i podała małej. Przy

okazji dotknęła jej dłoni. Temperatura rzeczywiście wy­
raźnie się obniżyła.

Tim uważnie osłuchał dziecko.
- Płuca powoli się oczyszczają. Widać antybiotyk za­

czął już działać.

- A te krostki wcale nie wskazują na odrę - dodała

Katie, delikatnie gładząc skórę dziecka. - Wcale się nie

zlewają, nie są ani duże, ani wypukłe, a w dodatku są już
całkiem blade.

Podniosła wzrok na Tima. Jemu też chciało się śmiać.
- Myślisz, że to potówki? - zapytała.

- Właśnie. Dzięki Bogu, że nie odra.

Pam Gardiner nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
- Co pan powiedział?
- Vanessa nie choruje na odrę. Te krostki to po prostu

potówki, które tworzą się na skórze w gorącym klimacie,
kiedy ubranie nie jest dość przewiewne i ciało nie może
oddychać.

- A skąd ten kaszel?
- Powinien ustąpić za kilka dni w wyniku działa­

nia antybiotyku. W każdym razie nie ma on nic wspól­
nego z wysypką. Zwykły zbieg okoliczności - wyjaśniła
Katie.

background image

JAK W BAJCE

151

- Mimo wszystko radziłbym państwu zaszczepić małą

po powrocie do domu.

- Proszę się nie obawiać. Nie będziemy już zwlekać.
- Zatrzymamy Vanesse w szpitalu, dopóki tempera­

tura całkiem nie wróci do normy, a potem mogą pań­
stwo kontynuować wakacje. Jednak gdyby kaszel nie
ustąpił, proszę pokazać się znowu - wyjaśnił uradowanej
matce.

- Pamiętaj, że masz dbać o misia. - Katie uśmiechnęła

się do dziewczynki.

- To znaczy, że mogę go zatrzymać? - Vanessa zarzu­

ciła jej ręce na szyję.

- Jest twój.

Katie rozejrzała się po pokoju. Na pewno odczuje brak

tego miejsca. Dlaczego znów musi wszystko zostawić za
sobą?

- Więc co to za historia z tymi pieniędzmi? Skąd Rick

je ma?

Gdy tylko znaleźli się sami na tarasie jej domu, Katie

postanowiła od razu przejść do rzeczy. Przełknęła haust
chłodnego soku z pomarańczy i niecierpliwie czekała na
odpowiedź.

Minęło kilka sekund, a Tim się nie odezwał.

- Posłuchaj, jeśli naprawdę coś wiesz, to przynajmniej

tego nie ukrywaj - zażądała. - Jeśli są to pieniądze z nie­
legalnego źródła, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.

- Źródło jest w stu procentach czyste.
- Bogu dzięki. W takim razie mogę je przyjąć. - Opar­

ła plecy o poduszkę fotela. - Nawet nie wiesz, jak wielką

background image

152

JAK W BAJCE

czuję ulgę. Nareszcie mogę raz na zawsze o nim zapo­
mnieć.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Mówisz poważnie? Jesteś już w stanie o nim zapo­

mnieć?

- Oczywiście. Jeśli o mnie chodzi, pieniądze zakoń­

czyły sprawę.

- Miałem nadzieję, że to powiesz. W końcu sam to

zorganizowałem.

- Nic nie rozumiem, Tim. Co ty masz z tym wspól­

nego?

- Zorganizowałem zwrot pieniędzy.
- Jak to?
- Pozwól, że zacznę od początku. Dwa tygodnie temu

dostałem kartkę od Rebeki, w której napisała, że wychodzi

za mąż. Odesłała mi też zaręczynowy pierścionek.

Podniósł się z miejsca i osparł dłońmi o poręcz tarasu.
- I wiesz co? Odczułem ogromną ulgę. Nasze rachunki

w końcu się wyrównały.

Oczy Katie błyszczały z przejęcia.

- Oczywiście, nie chodziło mi o pieniądze. Zresztą od

razu sprzedałem pierścionek i całą sumę złożyłem w ban­
ku, żeby pokryć koszty kształcenia Musy.

- Wspaniały pomysł.
- Jednak odzyskałem wiarę w -uczciwość ludzką. -

Wyciągnął dłonie w jej kierunku. - Rozumiesz, co mam
na myśli.

Katie z trudem przełknęła ślinę.

- Chyba musisz mi wytłumaczyć.

Przytulił ją do siebie.

background image

JAK W BAJCE

153

- Kiedy Rebeka mnie zdradziła, myślałem, że nie po­

trafię się już więcej zakochać. Ale kiedy odesłała mi pier­
ścionek, poczułem się niczym więzień wypuszczony na
wolność. I wtedy pomyślałem, że jeśli tylko doznasz po­
dobnej ulgi, oboje będziemy wolni. Przez cały czas mia­
łem wrażenie, że nienawiść do Ricka nadal zatruwa ci
życie.

Wstała i cofnęła się o krok, żeby dokładnie widzieć

twarz Tima. Musi się dowiedzieć, jak doszło do zwrotu
pieniędzy.

- To długa historia, więc lepiej wejdźmy do środka. Tu

jest okropnie gorąco.

Wziął ją za rękę i wprowadził do pokoju. Wymownie

spojrzał na łóżko.

- Nie, Tim. Najpierw wszystko opowiedz.
- Jak wiesz, dość często spotykam Ricka, bo nurkuję.

W zeszłym tygodniu powiedział mi przy piwie, że dostał
list od prawnika swojej babki, która zostawiła mu w spad­
ku jakieś pieniądze.

- Nawet nie wiedziałam, że miał babcię.
- Rick też nic nie wiedział. Podobno wydziedziczyła

jego matkę, gdy tylko ta zaszła w ciążę, ale poprosiła

prawnika, żeby śledził poczynania wnuka. Najwyraźniej
od początku zamierzała zapisać mu pieniądze.

- Rick pewnie był w siódmym niebie.
- Owszem. W każdym razie, kiedy Rebeka zwróciła

mi pierścionek, zrozumiałem, że odczujesz taką samą ul­
gę, kiedy Rick w końcu zwróci ci dług. Odwiedziłem go
z dokumentami z banku, które dostałem od ciebie, i zażą­
dałem zwrotu całej sumy. Z początku upierał się, że woli

background image

154

JAK W BAJCE

płacić w ratach, ale zdołałem go przekonać. I tak oto wy­
leczyłem cię z braku wiary w prawdziwą miłość.

Patrzyła mu prosto w oczy.
- Już od pewnego czasu jestem z tego wyleczona, ale

ty wciąż powtarzałeś, że nie nauczysz się kochać.

- A ty nie pamiętasz, co mówiłaś? Kochanie, gdybym

tylko wiedział!

Chwycił ją w ramiona i pocałował gorąco.
- Przez cały pobyt w New Delhi próbowałem zdusić

tę miłość. Sądziłem, że nie mam prawa wciągać cię w po­
ważny związek. Wydawało mi się, że odetchnęłaś z ulgą,
kiedy zaproponowałem ci romans.

- Byłam wściekła.
- To po co udawałaś?
- Twierdziłeś, że Rebeka oduczyła cię miłości na resztę

życia.

- Tak było, zanim cię poznałem. - Głos mu się łamał

z przejęcia. - Katie, czy mogę cię prosić o rękę?

Poczuła nagły zawrót głowy.
- Przepraszam, ale nie mogę zebrać myśli. Sądziłam,

że chcesz, bym wróciła do Anglii.

- Przeżywałem prawdziwe katusze, ilekroć wspomnia­

łaś o wyjeździe. Rozumiem, że małżeństwo to zbyt po­
ważna sprawa, żebyś odpowiedziała od razu. Ale błagam,

przynajmniej tu zostań. Możemy przedłużyć^ ci kontrakt.
Nie odjeżdżaj, zanim nie podejmiesz decyzji.

- Tim, jestem więcej niż pewna, że pragnę być twoją

żoną - usłyszała swój własny głos.

A może to tylko piękny sen i zaraz będzie musiała się

zbudzić? Objął dłońmi jej twarz i mocno ją pocałował.

background image

JAK W BAJCE

155

Znów przeszedł ją dreszcz rozkoszy. Tym razem nie opie­
rała się, kiedy pociągnął ją za sobą na wykrochmaloną

białą pościel.

Otworzyła oczy i w otwartym oknie zobaczyła poświatę

księżyca przebijającą przez cieniutką warstwę chmur.

- Tim, jak długo spaliśmy?
- A jakie to ma znaczenie?

Usiadła na łóżku.

- Posłuchaj, to wszystko nie jest takie proste. Przecież

o moje miejsce w szpitalu stara się wielu innych lekarzy.

Tim podłożył sobie poduszkę pod głowę.
- Nie masz się o co martwić. Podczas konferencji

w Delhi zaproponowałem, żeby i na innych wyspach za­
trudnić lekarzy. I wiesz co? Zgodzili się.

- Pomyślał pan o wszystkim, doktorze Fielding.
- Zawsze do usług, doktor Mandrake.

Więc to jednak wcale nie był sen. To nie kolejne senne

marzenie, lecz początek całkiem nowego życia...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Holt Margaret Medical Romance 79 Po drugiej stronie laguny
Barker Margaret Greckie wesele
Barker Margaret Recepta na miłość 02 Dzika plaża
Barker Margaret Dzika plaza
Barker Margaret Szpital w Indiach(1)
Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować Medical Romance 24
Barker Margaret A jednak ty
Święta jak w bajce Michelle Celmer ebook
285 Barker Margaret Morze Śródziemne 02 Greckie wesele
Barker Margaret Dylemat chirurga
258 Barker Margaret Dylemat chirurga
252 Barker Margaret Wyspa marzeń
Radclyffe [Medical Romance 2] Fated Love
Celmer Michelle Gorący Romans 944 Święta jak w bajce
317 Barker Margaret Pod włoskim niebem
Anderson Caroline Smak życia (Medical Romance 06)

więcej podobnych podstron