TERESA RAQUIN
Emil Zola
OSOBY
LUDWIK
KAMIL
GRIVET
MICHAUD
PANI RAQUIN
TERESA RAQUIN
ZUZANNA
Pasaż Pont-Neuf. Przestronna sypialnia, która
służy zarazem za salon i za jadalnię. Pokój wyso-
ki, ciemny, zaniedbany, o ścianach obitych szarą,
spłowiałą tapetą, zawalony kartonami z towarem.
Meble mizerne, nie z kompletu. W głębi: drzwi
oraz kredens po lewej i szafa po prawej. Z lewej
strony sceny: na drugim planie łóżko w alkowie z
mansardową ścianą i okno wychodzące na goły
mur; na pierwszym planie nieduże drzwi, a z
przodu stolik do robót ręcznych. Z prawej strony
sceny: na drugim planie wylot i poręcz kręconych
schodów, prowadzących na dół do sklepu; no
pierwszym planie kominek z lustrem. Na kominku
zegar o dwóch kolumienkach oraz dwa bukiety
sztucznych kwiatów pod szklanymi kloszami. Po
obu stronach lustra wiszą fotografie. W środku
pokoju okrągły stół nakryty ceratą. Dwa fotele,
niebieski i zielony, krzesła.
4/486
Ta sama dekoracja we wszystkich czterech
aktach.
5/486
AKT PIERWSZY
Letni wieczór, godzina ósma, po kolacji. Stół
jeszcze nie sprzątnięty, okno wpółotwarte. Wielki
spokój, atmosfera mieszczańskiej błogości
Scena I
Ludwik, Teresa, Pani Raquin, Kamil
Kamil pozuje siedząc w fotelu po prawej. Jest we
fraku, trzyma się sztywno, jak wystrojony na
niedzielę mieszczuch. Ludwik maluje stojąc przy
sztalugach w pobliżu okna. Obok Ludwika, sku-
lona na taborecie, Teresa rozmyśla z brodą
opartą na ręce. Pani Raquin kończy sprzątać ze
stołu
KAMIL po chwili milczenia
Czy
mogę
mówić?
Nie
będzie
ci
to
przeszkadzać?
LUDWIK
Nie, nie, byłeś siedział spokojnie.
7/486
KAMIL
Po kolacji, jeżeli nie rozmawiam, zasypiam.
Szczęśliwy jesteś, że ci nic nie dolega. Możesz
jeść wszystko. Nie powinienem był dokładać
sobie śmietany. Szkodzi mi. Mam żołądek do
kitu. Bardzo lubisz bitą śmietanę?
LUDWIK
Jeszcze jak! Słodkie to, pyszne.
8/486
KAMIL
Znają tutaj twoje gusta. Ubito śmietanę spec-
jalnie dla ciebie, chociaż wiadomo, że mnie nie
służy. Mama cię rozpieszcza. Prawda, Tereso, że
mama rozpieszcza Ludwika?
TERESA nie podnosząc głowy
Tak.
9/486
PANI RAQUIN zabierając stos talerzy
Niech pan ich nie słucha, Ludwiku. To właśnie
Kamil zdradził mi, że pan woli bitą śmietanę niż
krem waniliowy, a Teresa uparła się, że ją
jeszcze posypie pudrem.
KAMIL
Jesteś egoistką, mamusiu.
PANI RAQUIN
10/486
No wiecie państwo! Ja jestem egoistką!
KAMIL do Pani Raquin, która śmiejąc się
wychodzi
Tak, tak.
Do Ludwika
11/486
Kocha cię, ponieważ tak jak ona pochodzisz z
Vernon. Pamiętasz, jak byliśmy mali, zawsze
dawała nam grosiki.
LUDWIK
Za które kupowałeś sobie jabłka.
KAMIL
A ty kupowałeś nożyki... Co za szczęśliwy traf,
żeśmy się znowu spotkali w Paryżu. To mnie
12/486
ratuje od nudy. Och, jak ja się nudziłem, umier-
ałem z nudów. Wieczorami, gdy wracałem z
biura, było tu jak w grobowcu rodzinnym. Nie za
ciemno ci tam teraz?
LUDWIK
Trochę, ale chcę skończyć.
KAMIL
13/486
Już blisko ósma. Jakie długie są te letnie
wieczory! Wolałbym być portretowany za dnia.
Wyszłoby o wiele ładniej. Zamiast kopiować to
szare tło, dałbyś jakiś pejzaż. Ale rano, przed
wyjściem do biura, ledwo człowiek zdąży wypić
filiżankę kawy... Słuchaj no, to chyba niezbyt
sprzyja trawieniu siedzieć tak bez ruchu po
kolacji?
LUDWIK
Zaraz zwrócę ci wolność, to ostatnie pozowanie.
Pani Raquin wraca i zabrawszy resztą naczyń
wyciera ceratę
14/486
KAMIL
Poza tym rano miałbyś o wiele lepsze światło.
Do nas tu słońce nie dociera, ale pada na mur
naprzeciw i to rozjaśnia pokój. Rzeczywiście,
świetny miała mama pomysł, żeby wynająć
mieszkanie w pasażu Pont-Neuf. Sama wilgoć.
W dni deszczowe istna piwnica.
LUDWIK
Ba! Byle handel szedł — wszędzie dobrze.
15/486
KAMIL
Nie powiem, dla nich ten sklepik z pasmanterią
jest jakąś rozrywką. Ale mnie sklep nie bawi.
LUDWIK
Mieszkanie jest wygodne.
KAMIL
16/486
Nie takie znowu wygodne. Oprócz tego pokoju,
gdzie jemy i gdzie śpimy, jest jeszcze tylko pokój
mamy. O kuchni lepiej nie mówić. Ciemna nora
nie większa od szafy. Nic się tu nie domyka,
człowiek jest stale zziębnięty. A jak straszliwie
wieje w nocy ze schodów przez te drzwi.
Wskazuje drzwi po lewej
PANI RAQUIN która skończyła sprzątanie
Mój biedny Kamilku, ty nigdy nie jesteś zadowo-
lony. Zrobiłam jak mogłam najlepiej. To ty
chciałeś zostać urzędnikiem w Paryżu. Ja gotowa
byłam dalej prowadzić pasmanterię w Vernon
[...]
17/486
KAMIL
No tak, ale spodziewałem się, że zamieszkam
przy jakiejś ruchliwej ulicy, którą przechodzić
będzie dużo ludzi. Stanąłbym sobie przy oknie,
obserwował pojazdy. To bardzo zabawne. A tu,
kiedy otwieram okno, widzę tylko wielki mur
naprzeciwko, a w dole oszklony dach pasażu.
Mur jest czarny, a dach cały brudny od kurzu i
pajęczyny. Wolę już nasze okna w Vernon, z
których widziało się Sekwanę, płynącą i płynącą,
co też przecież nie było wesołe.
18/486
PANI RAQUIN
Proponowałam ci, żebyśmy tam wrócili.
KAMIL
Niech Bóg broni! Teraz, gdyśmy się odnaleźli z
Ludwikiem w naszym biurze... Zresztą, wracam
wieczorami, wszystko mi jedno w końcu, że w
pasażu jest wilgoć, skoro wam tu dobrze.
PANI RAQUIN
19/486
No więc, nie dokuczaj mi już tym mieszkaniem.
Słychać dzwonek sklepowy
Ktoś wszedł do sklepu, Tereso, nie schodzisz?
Teresa wydaje się nie słyszeć i nie rusza się z
miejsca
Czekaj, ja pójdę.
20/486
Schodzi kręconymi schodami
21/486
Scena II
Ludwik, Teresa, Kamil
KAMIL
Nie chcę jej martwić, ale ten pasaż jest bardzo
niezdrowy. Obawiam się, że złapię solidne zap-
alenie płuc, które mnie wykończy. Ja nie mam
takiego zdrowia, jak wy...
Pauza
Słuchaj, nie mógłbym trochę odpocząć? Już nie
czuję lewej ręki.
LUDWIK
Jeśli chcesz... Mam jeszcze tylko kilka pociąg-
nięć pędzlem.
KAMIL
Trudno! Już nie mogę wytrzymać, muszę trochę
pochodzić...
23/486
Wstaje, idzie do przodu, potem w głąb sceny,
podchodzi do Teresy
Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak moja żona po-
trafi siedzieć tak całymi godzinami, nie ruszając
nawet palcem.
Jakież to irytujące, gdy ktoś wiecznie buja w
obłokach. Nie działa ci to na nerwy, Ludwiku,
gdy tak sterczy obok ciebie?... No, doprawdy,
Tereso, poruszże się wreszcie! Bawi cię to?
TERESA nie ruszając się
Tak.
24/486
KAMIL
No to życzę dobrej zabawy. Tylko zwierzętom
sprawia to przyjemność... Już wtedy, gdy jej oj-
ciec, kapitan Degans, zostawił ją u mamy, miała
te swoje szeroko otwarte czarne ślipia, które mi
napędzały strachu. A ten kapitan! To był okropny
człowiek, chociaż brat mamusi. Nigdy więcej
stopa jego nie postała w Vernon, umarł w Afryce.
Prawda, Tereso?
TERESA nie ruszając się
25/486
Tak.
KAMIL
Jeśli ci się zdaje, że będzie sobie strzępić język...
Całuje ją
Mimo wszystko, jesteś dobrą żoną. Od czasu,
gdy mamusia nas pożeniła, nie było między nami
ani jednej kłótni. Nie masz do mnie żalu?
26/486
TERESA
Nie.
LUDWIK
No, siadaj, Kamilu, nie żądam już od ciebie
więcej niż dziesięć minut.
Kamil siada
Odwróć głowę w lewo. Tak, dobra, nie ruszaj się.
27/486
KAMIL
po pauzie
A co u ojca, masz wiadomości?
LUDWIK
Nie, zapomniał o mnie. Zresztą ja nigdy do niego
nie piszę.
28/486
KAMIL
To dziwne, swoją drogą, między ojcem a synem.
Ja bym tak nie mógł.
LUDWIK
Ba! Mój stary miał swoje widzimisię: chciał,
żebym został adwokatem i występował w jego
nie kończących się procesach z sąsiadami. Gdy
się dowiedział, że zamiast na czesne wydaję
pieniądze na opłacanie pracowni malarskich,
przerwał dostawę mamony. Nie uśmiechało mi
się być adwokatem.
29/486
KAMIL
To jest jednak piękna pozycja. A jak się ma tal-
ent, to i płacą dobrze.
LUDWIK
Spotkałem jednego z moich dawnych kolegów
szkolnych, który jest malarzem. I zabrałem się do
malarstwa, tak jak on.
30/486
KAMIL
Trzeba było wytrwać. Miałbyś może dziś jakiś
order.
LUDWIK
Nie mogłem. Zdychałem z głodu. Cisnąłem więc
malarstwo do wszystkich diabłów i poszukałem
posady.
31/486
KAMIL
W każdym razie umiesz rysować.
LUDWIK
Za mocny nie jestem... Co mi się podobało w
malarstwie, to to, że zawód jest zabawny i nie
męczący. Och, jak mi było żal tej diabelnej pra-
cowni, w pierwszych tygodniach mojej pracy w
biurze! Była tam kanapka, na której ucinałem
sobie
poobiednie
drzemki.
Urządzaliśmy
rozkoszne hulanki, ach, szkoda gadać!
32/486
KAMIL
A czy sprowadzaliście modelki?
LUDWIK
Ma się rozumieć. Przychodziła taka wspaniała
blondyna...
Teresa wstaje powoli i schodzi do sklepu
Wypłoszyliśmy twoją żonę.
33/486
KAMIL
Gdzie tam! Myślisz, że w ogóle słuchała, co się
mówi! Nie jest bardzo rozgarnięta. Ale gdy
jestem chory, pielęgnuje mnie idealnie. Mamusia
nauczyła ją przyrządzać ziółka...
LUDWIK
Odnoszę wrażenie, że ona mnie bardzo nie lubi.
34/486
KAMIL
O, wiesz, z kobietami... Nie skończyłeś jeszcze?
LUDWIK
Właśnie skończyłem, możesz wstać.
KAMIL wstaje i zbliża się, by obejrzeć portret
35/486
Skończony, tak zupełnie skończony?
LUDWIK
Już tylko oprawić go w ramy.
KAMIL
Jest bardzo udany, co?
36/486
Podchodzi do kręconych schodów, przechyla się
przez poręcz Mamo! Tereso! Chodźcie zobaczyć,
Ludwik skończył!
37/486
Scena III
Ludwik, Kamil, Pani Raquin, Teresa
PANI RAQUIN
Co ty mówisz, skończył!
KAMIL trzymając portret przed sobą
Ależ tak. Chodźcież nareszcie!
PANI RAQUIN oglądając portret
Ach, rzeczywiście! Usta zwłaszcza, usta są
uderzająco podobne... Nie uważasz, Tereso?
TERESA nie zbliżając się
Owszem.
Podchodzi do okna i opierając czoło o ramę
popada w zamyślenie
39/486
KAMIL
A frak! Mój ślubny frak, który miałem na sobie
zaledwie cztery razy... Kołnierz wygląda zu-
pełnie, jak z prawdziwego sukna.
PANI RAQUIN
A poręcz fotela!
40/486
KAMIL
Zadziwiające! Prawdziwe drewno! To mój fotel,
przywieźliśmy go z Vernon. Tylko ja go
używam.
PANI RAQUIN do Ludwika, który odstawiwszy
sztalugi i pudło z farbami przeszedł na prawą
stroną
Dlaczego zrobił pan tak czarno pod lewym
okiem?
41/486
LUDWIK
To cień.
KAMIL odstawiając portret na sztalugi oparte o
ścianę między alkową i oknem
Byłoby może ładniej bez tego cienia, ale i tak
minę mam dystyngowaną. Można by pomyśleć,
że jestem na wizycie.
42/486
PANI RAQUIN
Mój drogi, Ludwiku, jak panu dziękować? Nie
zgodził się pan nawet, żeby Kamil zwrócił panu
za farby.
LUDWIK
Ależ to ja mu dziękuję, że był tak dobry i zech-
ciał mi pozować.
KAMIL
43/486
Nie, nie, mowy nie ma, tak na „sucho" ci to nie
ujdzie! Zaraz skoczę po butelkę czegoś dobrego.
Pal licho, oblejemy twoje dzieło!
LUDWIK
Och, to, jeśli chcesz... A ja pójdę po ramy. Dziś
czwartek, dobrze by było, gdyby panowie Grivet
i Michaud zastali portret już zawieszony na
swoim miejscu.
Wychodzi. Tymczasem Kamil zdejmuje frak, zmi-
enia krawat, wkłada palto, które mu matka
podała, i udaje, że idzie za Ludwikiem
44/486
45/486
Scena IV
Teresa, Pani Raquin, Kamil
KAMIL wracając
Jaki właściwie trunek mam kupić?
PANI RAQUIN
Trzeba by coś, co Ludwik lubi. To kochany chło-
pak, dobry jak złoto! Wydaje mi się teraz, że
należy do rodziny.
KAMIL
To prawdziwy brat... Gdybym tak wziął flaszkę
anyżówki?
PANI RAQUIN
47/486
Myślisz, że on lubi anyżówkę? Do ciastek lepiej
by chyba pasowało jakieś dobre wino.
KAMIL do Teresy
A ty się nawet nie odezwiesz... Nie pamiętasz,
czy on lubi malagę?
TERESA odchodząc od okna i zbliżając się do
rampy
48/486
Nie, ale wiem, że smakuje mu wszystko. Je i pije
jak smok.
PANI RAQUIN
Moje dziecko...
KAMIL
Powiedz jej parę słów do słuchu. Ona go nie
znosi. Już to nawet zauważył, powiedział mi, to
nieprzyjemnie...
Do Teresy
49/486
Nie życzę sobie, żebyś robiła wstręty moim przy-
jaciołom. Co w końcu masz mu do zarzucenia?
TERESA
Nic... Jest tutaj wiecznie. Na obiedzie, na kolacji.
Podsuwacie mu najlepsze kąski. Ludwik to, Lud-
wik tamto, nic tylko Ludwik. To mnie drażni, ot i
wszystko... Nie jest wcale taki interesujący, to
łakomczuch i leń.
50/486
PANI RAQUIN
Bądź dobra, Teresko. Ludwik nie jest w na-
jlepszej sytuacji. Mieszka na poddaszu, odżywia
się marnie w tej jakiejś mleczarni. Rada jestem,
gdy widzę, że czuje się jak w domu, że sobie
podjadł, że się u nas ogrzał. Rozgości się, zapali
sobie, to mi sprawia przyjemność. Jest sam na
świecie, biedak.
TERESA
No więc róbcie, jak chcecie, skaczcie koło niego,
cackajcie się z nim... Wiecie, że zawsze jestem
zadowolona.
51/486
KAMIL
Mam myśl, kupię butelkę szampana. To będzie
elegancko.
PANI RAQUIN
Tak, szampan to będzie przyzwoity rewanż za
portret... Nie zapomnij o ciastkach.
52/486
KAMIL
Nie ma jeszcze wpół do dziewiątej. Nasi panowie
przyjdą dopiero o dziewiątej... Ale się zdziwią,
gdy zastaną szampan!
Wychodzi
PANI RAQUIN do Teresy
Zapalisz lampę, dobrze? Ja schodzę do sklepu.
53/486
Scena V
Teresa, potem Ludwik
Zostawszy sama, Teresa stoi przez chwilę bez
ruchu; rozgląda się, oddycha z ulgą. Gra mim-
iczna. Zbliża się do przodu sceny, przeciąga się
gestem zmęczenia i nudy. Potem słyszy, że Lud-
wik wchodzi przez drzwi z lewej i ogarnięta nagłą
radością uśmiecha się. W czasie tej sceny
stopniowo zapada mrok
LUDWIK
Tereso...
TERESA
Ty, mój Ludwiku... Czułam, że przyjdziesz,
kochanie najdroższe...
Bierze go za ręce i prowadzi do przodu sceny
Nie widziałam cię już od tygodnia. Codziennie
po południu czekałam na ciebie. Miałam
nadzieję, że wyrwiesz się z biura. Gdybyś nie
przyszedł, zrobiłabym jakieś głupstwo. Powiedz,
dlaczego nie było cię przez tydzień? Nie chcę tak
55/486
więcej. Nasze uściski dłoni, wieczorem, przy
nich, są takie zimne.
LUDWIK
Wytłumaczę ci...
TERESA
Boisz się tutaj, dzieciak z ciebie, słowo daję!
Nigdzie indziej nie bylibyśmy tak dobrze ukryci.
Podnosi głos i robi kilka kroków
56/486
Czyż można podejrzewać, że się kochamy? Czy
kiedykolwiek przyjdzie komu do głowy szukać
nas w tym pokoju?
LUDWIK przyciągając ją do siebie i biorąc ją w
ramiona
Bądź rozsądna. Nie, nie boję się przychodzić
tutaj.
TERESA
57/486
A więc boisz się mnie, przyznaj się. Lękasz się,
że kocham cię za mocno, że mogłabym zakłócić
twoje życie.
LUDWIK
Dlaczego mi nie ufasz? Czy nie wiesz, że zab-
rałaś mi wszystko, nawet sen. Staję się szalony,
ja, który kpiłem sobie z kobiet. Co mnie nęka,
Tereso, to fakt, że zbudziłaś w głębi mej istoty
człowieka, którego nie znałem. Więc czasami, to
prawda, czuję się zaniepokojony, wydaje mi się,
że nie jest normalne kochać tak, jak ja ciebie
kocham, i obawiam się, by nie zaprowadziło nas
to dalej, niż chcemy.
58/486
TERESA z głową opartą na jego ramieniu
Będzie to radość bez kresu, długi spacer w
słońcu.
LUDWIK odsuwając się gwałtownie
Słyszałaś kroki na schodach?
Nasłuchują obydwoje
59/486
TERESA
To stopnie trzeszczą od wilgoci.
Znów zbliżają się do siebie
Go tam! Kochajmy się bez strachu, bez skru-
pułów... Ach, gdybyś wiedział, jakie ja miałam
dzieciństwo! Wychowano mnie w dusznym
pokoju chorego chłopca.
60/486
LUDWIK
Moja biedna Tereska!
TERESA
O, tak, byłam nieszczęśliwa. Całymi godzinami
tkwiłam
przycupnięta
przed
kominkiem
i
bezmyślnie wpatrywałam się w parujące ziółka.
Gdy tylko poruszyłam się, ciotka zaczynała gder-
ać. Rozumiesz, nie wolno było budzić Kamila.
Jąkałam się przy każdym niemal słowie, miałam
ruchy
trzęsącej
się
staruszeczki.
Robiłam
wrażenie tak niezdarnej, że Kamil wyśmiewał się
ze mnie. A czułam się silna, moje dziecięce
pięści zaciskały się czasami, miałam ochotę
61/486
wszystko porozbijać. Mówiono mi, że moja
matka była córką wodza jakiegoś plemienia
afrykańskiego . To chyba prawda. Tak często
marzyłam, żeby pójść sobie w świat, uciec,
włóczyć się boso w pyle dróg. Chciałam chodzić
po prośbie, jak Cyganka... Wierz mi, wolałam
nędzę i opuszczenie niż ich łaskawy chleb.
Podniosła głos. Ludwik, przerażony, przechodzi
przez sceną i znów nasłuchuje
LUDWIK
Mów ciszej, ciotkę ściągniesz.
62/486
TERESA
A niech sobie przychodzi! Tym gorzej dla nich,
jeżeli ich okłamuję!
Przysiada na stole, z założonymi rękami
Sama nie wiem, dlaczego właściwie zgodziłam
się wyjść za Kamila. Było to małżeństwo z góry
przewidziane, ukartowane. Ciotka czekała tylko,
żebyśmy dorośli. Gdy miałam dwanaście lat, już
mi mówiła: „będziesz bardzo kochać twojego
kuzyna, będziesz się nim troskliwie opiekować".
Chciała dać mu pielęgniarkę, zaparzaczkę.
63/486
ziółek. Uwielbiała to swoje cherlawe dziecko, o
które ze dwadzieścia razy wykłóciła się ze śmier-
cią, i tresowała mnie na jego służącą. Nie
protestowałam jakoś. Zrobili ze mnie istotę bez-
wolną. Litowałam się nad chłopakiem. Kiedy się
z nim bawiłam, moje palce zagłębiały się w jego
ciało, jak w glinę... W noc poślubną, zamiast we-
jść, jak zwykle, do swojego pokoju, który znaj-
dował się po lewej stronie schodów, weszłam do
pokoju Kamila, który był po prawej. I to było
wszystko... Ale ty, ty, mój Ludwiku...
LUDWIK
Kochasz mnie?
64/486
Bierze ją w ramiona i powoli sadza na krześle z
prawej strony stołu
TERESA
Kocham cię, kocham cię od tego dnia, gdy Kamil
przyprowadził cię do sklepu, pamiętasz, wtedy,
gdy odnaleźliście się w tym waszym biurze. Nie
mam pojęcia, jak to się stało. Jestem przecież
harda, wyniosła. Nie wiem, w jaki sposób cię
pokochałam, nienawidziłam cię raczej. Twój
widok drażnił mnie, sprawiał mi cierpienie. Gdy
tylko wchodziłeś, moje nerwy napinały się, jak
gdyby miały pęknąć, a ja pragnęłam tego cierpi-
enia, czekałam na twoje przyjście. Kiedy ma-
lowałeś, siedziałam na tym taborecie, jak
przykuta u twych stóp, mimo wewnętrznego
buntu.
65/486
LUDWIK
Uwielbiam cię...
Klęka przed nią
TERESA
Jedyną rozrywką były wizyty tego głupka Griv-
eta, który regularnie co czwartek przychodził
podobnie
jak
stary
Michaud.
Znasz
te
czwartkowe wieczory z tymi ich nieśmiertelnymi
partyjkami domina; o mało nie doprowadziły
mnie do obłędu. Czwartek wlókł się za
66/486
czwartkiem i tak bez końca w przygniatającym
ogłupieniu. Ale teraz jestem dumna i pom-
szczona. Po kolacji, gdy siedzimy przy stole
prowadząc
miłą,
przyjacielską
rozmowę,
delektuję się zakazanymi rozkoszami. Haftuję z
kwaśną jak zwykle miną, podczas gdy wy gracie
w domino, i w tej atmosferze mieszczańskiego
spokoju przywołuję na pamięć słodkie, kochane
wspomnienia... I to jest jeszcze jedna rozkosz,
mój Ludwiku.
LUDWIK któremu zdaje się, że słyszy jakiś
hałas, zrywa się przestraszony
Doprawdy, mówisz za głośno, przez ciebie ktoś
nas jeszcze przyłapie. Zobaczysz, że ciotka zaraz
tu przyjdzie...
67/486
Nasłuchuje nad kręconymi schodami, po czym
przechodzi przez scenę
Gdzie mój kapelusz?
TERESA wstając bez pośpiechu
Eh tam, sądzisz, że wejdzie na górę?
Zbliża się do schodów i wraca ściszając glos
68/486
Tak, masz rację, dla ostrożności lepiej, żebyś już
poszedł. Ale chciałabym, żebyśmy się umówili
na jutro. Przyjdziesz, prawda? O drugiej.
LUDWIK
Nie, nie czekaj na mnie, to nie będzie możliwe.
TERESA
Niemożliwe? Dlaczego?
69/486
LUDWIK
Mój szef zauważył te ciągłe wypady. Zagroził, że
mnie zwolni, jeżeli jeszcze raz wyjdę w czasie
pracy.
TERESA
A więc już nie będziemy się spotykać... Zrywasz
ze mną. To do tego prowadzi twoja ostrożność.
Oh! Jesteś tchórzem, rozumiesz.
70/486
LUDWIK biorąc ją w objęcia
Nie. Możemy stworzyć sobie spokojne życie.
Trzeba tylko szukać, doczekać się sprzyjających
okoliczności. Kiedyś marzyłem, żeby mieć cię
dla siebie przez cały dzień. Potem pragnienie
rosło, marzył mi się miesiąc szczęścia, rok, całe
życie. Słuchaj, całe życie kochać się, całe życie
być razem. Rzuciłbym posadę, wróciłbym do
malarstwa. Ty zajęłabyś się, czym byś chciała.
Żylibyśmy miłością, zawsze, zawsze... Prawda,
że byłabyś szczęśliwa?
TERESA
uśmiechnięta,
upojona
w
jego
ramionach
71/486
O, tak! Bardzo szczęśliwa.
LUDWIK odsuwając się od niej, stłumionym
głosem
Gdybyś tak była wdową...
TERESA rozmarzona
Pobralibyśmy się, nie lękając się już niczego.
Spełniłyby się nasze marzenia.
72/486
LUDWIK
W ciemności widzę już tylko twoje oczy, które
błyszczą, twoje oczy, które doprowadziłyby mnie
do szaleństwa, gdybym nie miał rozsądku za nas
dwoje... Musimy się pożegnać, Tereso.
TERESA
Nie przyjdziesz jutro?
73/486
LUDWIK
Nie. Ufaj mi. Jeżeli przez jakiś czas nie będziemy
się spotykać, powiedz sobie, że pracujemy dla
naszego szczęścia.
Całuje ją i szybko wychodzi przez małe drzwi
TERESA sama, po chwili rozmarzenia
Wdową...
74/486
Scena VI
Teresa, Pani Raquin, potem Kamil
PANI RAQUIN
No wiesz, jeszcze nie zaświeciłaś! Ach, ty mar-
zycielko! Czekaj, lampa jest przygotowana, zaraz
ją zapalę.
Wychodzi przez drzwi w głębi
KAMIL wchodząc z butelką szampana i pudłem
ciastek
Gdzie wy się podziewacie? Dlaczego siedzicie po
ciemku?
TERESA
Ciocia poszła po lampę.
KAMIL wzdrygając się
76/486
A, jesteś tutaj, przestraszyłaś mnie. Mogłaś mi to
powiedzieć głosem bardziej naturalnym. Wiesz
dobrze, że nie lubię, gdy kto żartuje w ciemności.
TERESA
Ja nie żartuję.
KAMIL
77/486
Akurat cię spostrzegłem całą w bieli, jak zjawę.
To głupie, takie kawały. Jeśli się dziś w nocy
obudzę, będzie mi się zdawało, że jakaś biała
niewiasta krąży wokół łóżka, by mnie zadusić...
Śmiej się, śmiej się, ładny śmiech.
TERESA
Co się tu dzieje?
PANI RAQUIN wchodząc z lampą
78/486
Co się tu dzieje?
Scena rozjaśnia się
KAMIL
To Teresa stroi sobie żarty i straszy mnie. O mały
włos upuściłbym butelkę szampana. I trzy franki
poszłyby w błoto.
79/486
PANI RAQUIN biorąc butelkę
Dałeś za nią tylko trzy franki?
KAMIL
Tak, poszedłem aż na bulwar Saint-Michel, gdzie
w jednym sklepie korzennym widziałem wy-
wieszoną tę cenę.
Jest równie dobry, jak ten za osiem franków. Wi-
adomo, że ci kupcy to zgraja kanciarzy i że zmi-
enia się tylko etykietka. Tu są ciastka.
80/486
PANI RAQUIN
Daj, postawię wszystko na stole, żeby pan Grivet
i pan Michaud z małą mieli niespodziankę na we-
jście. Podaj mi dwa talerze, Tereso.
Obie nakrywają, stawiając butelkę szampana
między dwoma talerzami ciastek, po czym Teresa
siada przy swym stoliku do robót i zabiera się do
haftowania
81/486
KAMIL
Pan Grivet to chodząca punktualność. Zjawi się
tutaj za kwadrans, z uderzeniem dziewiątej.
Bądźcie dla niego miłe, dobrze? Jest wprawdzie
tylko zastępcą naczelnika, ale jak przyjdzie co do
czego, może się okazać bardzo pomocny. To jest
ktoś, chociaż na to nie wygląda. Najstarsi urzęd-
nicy w zarządzie Kolei Orleańskiej twierdzą, że
w ciągu dwudziestu lat nie spóźnił się ani razu,
nawet o minutę. Ludwik nie ma racji, mówiąc, że
Grivet prochu nie wymyśli.
PANI RAQUIN
82/486
Pan Michaud też jest bardzo punktualny. W
Vernon, gdy był komisarzem policji i przychodz-
ił wieczorami punkt o ósmej, pamiętacie, za-
wsześmy mu prawili komplementy.
KAMIL
Tak, ale od czasu, gdy przeszedł na emeryturę i
przeniósł się z siostrzenicą do Paryża, już jest nie
ten sam. Ta Zuzia wodzi go za nos... W każdym
razie przyjemnie jest mieć przyjaciół i gościć ich
raz w tygodniu. Częściej, to by za drogo
kosztowało... A właśnie, chciałem wam pow-
iedzieć, zanim przyjdą: po drodze ułożyłem pew-
ien plan.
83/486
PANI RAQUIN
Jaki plan?
KAMIL
Pamiętasz, mamo, obiecałem Teresie, że, nim za-
czną się słoty, pojedziemy kiedyś na niedzielę do
Saint-Ouen. Ona nie chce wychodzić ze mną na
miasto, chociaż spacer ulicami jest zabawniejszy
niż na wsi. Mówi, że ją męczę, że nie umiem
Chodzić. Jednym słowem, pomyślałem, że
dobrze będzie, jeżeli w niedzielę zabierzemy z
sobą Ludwika i pojedziemy do Saint-Ouen.
84/486
PANI RAQUIN
Bardzo dobrze, moje dzieci, jedźcie do Saint-
Ouen. Mnie już nogi nie niosą, nie mogę wam to-
warzyszyć, ale pomysł jest znakomity. W ten
sposób w pełni odwdzięczysz się Ludwikowi za
portret.
KAMIL
Na zielonej trawce Ludwik jest kapitalny! Pam-
iętasz, Tereso, jak był z nami w Suresnes? Chłop
85/486
jak tur z tego figlarza. Skacze przez rowy pełne
wody, ciska kamieniami, i to jakimi, na nieby-
wałą wysokość. W Suresnes, na karuzeli, udawał
galopującego pocztyliona i w taki sposób naślad-
ował trzaskanie z bicza i spinanie ostrogami, że
całe towarzystwo weselne, które akurat tam było,
śmiało się do łez. Panna młoda dosłownie się ze
śmiechu rozchorowała. Prawda, Tereso?
TERESA
Dostatecznie sobie popił przy obiedzie, żeby się
wygłupiać.
KAMIL
86/486
Och, ty to zawsze! Nie rozumiesz, że człowiek
może się bawić. Gdyby śmiech i zabawa zależały
wyłącznie od ciebie, to wycieczka do Saint-Ouen
równałaby się ciężkim robotom. Ona siada na
ziemi i wpatruje się w płynącą rzekę.
Ostatecznie, jeżeli zabieram Ludwika, to po to,
by mieć rozrywkę. Dokąd, u licha, poszedł po te
ramy?
Słychać dzwonek sklepowy To on. Pan Grivet ma
jeszcze siedem minut.
87/486
Scena VII
Ci sami, Ludwik
LUDWIK z ramą w ręku
Ale się guzdrali w tym sklepie...
Spostrzegając, że Kamil rozmawia cicho z Panią
Raquin
Założęsię, że znowu knujecie państwo jakąś
rozkoszną niespodziankę.
KAMIL
Zgadnij.
LUDWIK
Zapraszacie mnie jutro na kolację i będzie kura z
ryżem w potrawce.
PANI RAQUIN
89/486
Łakomczuch!
KAMIL
Coślepszego. Zabieram w niedzielę Teresę do
Saint Quen, a ty jedziesz z nami. Chcesz?
LUDWIK
Pytanie, czy chcę! Jeszcze jak!
90/486
Zdejmuje portret ze sztalug i prosi Panią Raquin
o młotek, który ona mu podaje
PANI RAQUIN
Tylko bądźcie ostrożni. Ludwiku, powierzam
panu Kamila. Pan jest silny, czuję się spoko-
jniejsza, gdy wiem, że pan mu towarzyszy.
KAMIL
91/486
Ale mama nudzi z tymi swoimi wiecznymi
strachami. Wyobraź sobie, że nie mogę przejść
się do końca ulicy, by nie imaginowała sobie
jakichś okropności. Nie należy do przyjemności
być traktowanym zawsze jak małe dziecko. Po-
jedziemy dorożką do fortów, w ten sposób za-
płacimy tylko za jeden kurs. Dalej pójdziemy
piechotą. Spędzimy popołudnie na wyspie, a
wieczorem zjemy sobie nad rzeką rybkę w
winnym sosie. No co, zgoda?
LUDWIK na przodzie sceny, oprawiając obraz w
ramę
Oczywiście, ale można by uzupełnić program.
92/486
KAMIL
Jak?
LUDWIK spoglądając na Teresę
Dodając przejażdżkę łódką.
93/486
PANI RAQUIN
Nie, nie, żadnej łódki. Nie będę miała chwili
spokoju.
TERESA
Ciocia sądzi, że Kamil odważy się wypłynąć na
wodę? Za bardzo się boi.
KAMIL
Ja się boję!
94/486
LUDWIK
A racja, zapomniałem, że boisz się wody. W
Vernon, kiedy pluskaliśmy się na całego w Sek-
wanie, ty zostawałeś na brzegu drżąc ze strachu.
Wobec tego wykreślamy łódkę.
KAMIL
Ależ to nieprawda! Ja się wcale nie boję! Do di-
abła ciężkiego, przestańcie wreszcie robić ze
95/486
mnie niedołęgę! Weźmiemy łódkę. I jeszcze
zobaczymy, kogo z nas trojga strach obleci. To
Teresa się boi.
TERESA
Oh, biedaku, ty już jesteś blady jak trup.
KAMIL
Kpij sobie ze mnie. Zobaczymy, jeszcze
zobaczymy.
96/486
PANI RAQUIN
Kamilku, mój złoty Kamileczku, zrezygnuj z
tego projektu, zrób to dla mnie.
KAMIL
Mamusiu, proszę cię, nie męcz mnie, bo zaraz się
rozchoruję.
97/486
LUDWIK
No więc, zadecyduje twoja żona.
TERESA
Wszędzie zdarzają się wypadki.
LUDWIK
98/486
To prawda. I na ulicy można się pośliznąć,
dachówka może spaść.
TERESA
Zresztą, wiecie, ja uwielbiam Sekwanę.
LUDWIK do Kamila
No to zadecydowane, wygrałeś. Popłyniemy
łódką.
99/486
PANI RAQUIN na stronie, do Ludwika
Mój Boże! Nie mogę wprost wyrazić, jak bardzo
mnie ta przejażdżka niepokoi. Kamil ma zach-
cianki... Widział pan, jak się uniósł.
LUDWIK
Niechże się pani nie lęka, przecież ja tam będę.
O, zaraz zawieszę portret.
Zawiesza portret nad kredensem
100/486
KAMIL
Będzie tu miał dobre światło, prawda?
Słychać
dzwonek
sklepowy;
zegar
wybija
dziewiątą
Dziewiąta, idzie pan Grivet.
101/486
Scena VIII
Ci sami, Grivet
GRIVET
Przychodzę pierwszy. Dobry wieczór paniom i
reszcie towarzystwa.
PANI RAQUIN
Dobry wieczór, panie Grivet. Pozwoli pan, że
wezmę parasol.
Bierze parasol
Czy pada?
GRIVET
Zanosi się na deszcz.
Pani Raquin zamierza postawić parasol z lewej
strony kominka Nie w tym kącie, nie w tym
kącie. Wie pani, te moje przyzwyczajonka... W
tamtym kącie. O, tak, dziękuję.
103/486
PANI RAQUIN Proszę mi dać kalosze.
GRIVET
Nie, nie, sam je odstawię.
Siada na krześle, które mu Pani Raquin
podsunęła
Prowadzi się to swoje małe gospodarstwo, he,
he! Lubię, żeby wszystko było na swoim miejs-
cu, rozumie pani...
104/486
Stawia kalosze obok parasola
O, tak, teraz już jestem spokojny.
KAMIL
Nic pan nam nie powie nowego, panie Grivet?
GRIVET wychodząc na środek
105/486
O czwartej trzydzieści wyszedłem z biura. O
szóstej zjadłem kolację w mleczarni Orleańskiej,
o
siódmej
czytałem
gazetę
w
kawiarni
„Saturnin". A ponieważ dziś mamy czwartek,
zamiast pójść spać o dziewiątej zgodnie z moim
zwyczajem, przyszedłem tutaj.
Zastanawiając się
Zdaje mi się, że to będzie wszystko.
LUDWIK
A nic pan nie zauważył wchodząc tutaj?
106/486
GRIVET
Ach, tak, proszę mi wybaczyć. Było wielkie
zbiegowisko na ulicy Saint-Andre-des-Arts.
Musiałem przejść na dru gi chodnik. To mnie
zirytowało. Rozumiecie państwo, rano udaję się
do biura lewym chodnikiem, a wieczorem
wracam...
PANI RAQUIN
107/486
Prawym chodnikiem.
GRIVET
Nie. Państwo pozwolą...
Imitując czynność gestem
Rano idę tak, a wieczorem, gdy wracam...
LUDWIK
108/486
Aha, świetnie.
GRIVET
Zawsze lewym chodnikiem, prawda? Trzymani
się lewej, wiecie państwo, jak kolej żelazna. To
bardzo praktyczne, żeby się nie zagubić wśród
ulic.
LUDWIK
109/486
Ale co robili ci ludzie na chodniku?
GRIVET
Nie wiem, skąd miałbym wiedzieć?
PANI RAQUIN
Na pewno jakiś wypadek.
110/486
GRIVET
Och, rzeczywiście! To musiał być wypadek. Nie
przyszło mi to na myśl. Słowo daję, uspokoiła
mnie pani mówiąc, że to był wypadek.
Siada przy stole po lewej
PANI RAQUIN
O, jest pan Michaud,
111/486
Scena IX
Ci sami, Michaud, Zuzanna
Zuzanna zdejmuje szal i kapelusz, po czym pod-
chodzi do Teresy, nadal siedzącej przy stoliku do
robót ręcznych, i nawiązuje z nią cichą rozmowę.
Michaud ściska dłonie wszystkim po kolei
MICHAUD
Zdaje się, że się spóźniłem.
Zatrzymuje siijd u przed Grivetem, który
wyciągnął zegarek i pokazuje mu z miną
triumfującą
Wiem, sześć po dziewiątej. To wina tej małej,
pokazuje na Zuzannę
trzeba się zatrzymywać przed każdym sklepem.
Idzie odstawić laskę obok parasola Griveta
GRIVET
113/486
Nie, przepraszam, to jest miejsce mojego para-
sola. Pan wie, że ja tego nie lubię. Zostawiłem
panu miejsce na laskę z drugiej strony kominka.
MICHAUD
Dobrze już, dobrze, nie kłóćmy się.
KAMIL cicho do Ludwika
Słuchaj no, wygląda na to, że pan Grivet jest
obrażony z powodu szampana. Trzy razy spojrzał
114/486
na butelkę i słowa nie powiedział. To zdumiewa-
jące, że w ogóle nie jest zdziwiony.
MICHAUD odwracając się i spostrzegając
szampan
O! Proszę, proszę, chcą nam państwo zawrócić w
głowie. Ciastka i szampan!
GRIVET
Ho, ho, ho! To jest szampan... Piłem szampana
cztery razy w życiu.
115/486
MICHAUD
Jakiego to patrona świętujecie?
PANI RAQUIN
Świętujemy portret Kamila, który Ludwik
skończył dziś wieczór.
Bierze lampę, podchodzi do kredensu i oświetla
portret
116/486
Patrzcie.
Wszyscy idą za nią, prócz Teresy siedzącej przy
swym stoliku do robót i Ludwika, który stoi
oparty o kominek
KAMIL
Uderzająco podobny, prawda? Wyglądam, jak
gdybym był na wizycie.
117/486
MICHAUD
Tak, tak.
PANI RAQUIN
Jest jeszcze wilgotny, czuć zapach farby.
GRIVET
118/486
Ach, to to... Czułem jakiś zapach. Fotografia ma
jednak tę wyższość, że nie pachnie.
KAMIL
Tak, ale kiedy farba wyschnie...
GRIVET
A, oczywiście, gdy farba wyschnie... Ta schnie
nawet dość szybko. Jest jednak pewien sklep
przy ulicy de la Harpe, który sechł aż pięć dni.
119/486
PANI RAQUIN
No co, panie Michaud, podoba się panu?
MICHAUD
Bardzo dobry, bardzo udany.
Wszyscy wracają, Pani Raquin odstawia lampą
na stół
120/486
KAMIL
Możebyś nam dała herbaty, mamusiu. Szampana
napijemy się po dominie.
GRIVET sadowiąc się
Dziewiąta piętnaście. Ledwo zdążymy rozegrać
rozstrzygającą partię.
PANI RAQUIN
121/486
To nie potrwa dłużej niż pięć minut. Zostań,
Tereso, skoro źle się czujesz.
ZUZANNA
wesoło
Za to ja jestem zdrowa jak ryba i pomogę pani.
Bardzo lubię bawić się w pokojówkę.
Wychodzą przez drzwi w głębi
122/486
123/486
Scena X
Teresa, Grivet, Kamil, Michaud, Ludwik
KAMIL
Ma pan jakieś nowinki, panie Michaud?
MICHAUD
Nie, żadnych. Poszedłem z siostrzenicą do
Ogrodu
Luksemburskiego,
żeby
sobie
pohaftowała na powietrzu. Ach, prawda, zapom-
niałem, jest coś nowego! Ten dramat na ulicy
Saint-Andre-des-Arts.
KAMIL
Jaki dramat? Pan Grivet, idąc do nas, widział tam
jakieś zbiegowisko.
MICHAUD
Od rana ludzie się gromadzą...
125/486
Do Griveta
Wszyscy patrzyli w górę, prawda?
GRIVET
Nie mógłbym powiedzieć na pewno, przeszedłem
na drugi chodnik. A więc to rzeczywiście był
wypadek?
Wkłada mycką i zarękawki, które wyjął z kieszeni
126/486
MICHAUD
Tak. W Hotelu Burgundzkim, w kuferku jakiegoś
przejezdnego, który się ulotnił, znaleziono kobi-
etę pociętą na cztery części.
GRIVET
Niemożliwe! Na cztery części! Jak można pok-
roić kobietę na cztery kawałki?
127/486
KAMIL
To przerażające!
GRIVET
A ja tamtędy przechodzę!... Teraz sobie przypo-
minam... spoglądano w górę. Czy było coś widać
tam w górze?
128/486
MICHAUD
Widać było okno pokoju, w którym — wedle
gawiedzi — znaleziono ów kuferek. Ale to
nieprawda, okno tamtego pokoju wychodzi na
podwórze.
LUDWIK
Schwytano zbrodniarza?
MICHAUD
129/486
Nie. Jeden z moich dawnych kolegów, który
prowadzi dochodzenie, powiedział mi dziś, że
szuka całkiem na ślepo.
Grivet kiwając głową śmieje się szyderczo
Sędzia śledczy będzie się musiał dobrze
natrudzić.
LUDWIK
Ustalono chyba tożsamość ofiary?
130/486
MICHAUD
Nie. Zwłoki znaleziono nagie. Głowy w kufrze
nie było.
GRIVET
Pewno się gdzieś zawieruszyła.
131/486
KAMIL
Łaski, drogi panie! Gęsiej skórki dostaję od tej
pańskiej poćwiartowanej kobiety.
GRIVET
E tam! To nawet zabawne mieć stracha, gdy
człowiek jest absolutnie pewny, że nie grozi mu
żadne
niebezpieczeństwo.
Historyjki
pana
Michaud z czasów, gdy był komisarzem policji,
są bardzo ucieszne. Przypominacie sobie państwo
zakopanego żandarma, którego ręce sterczały na
grządce marchwi? Opowiadał nam o tej zbrodni
ubiegłej jesieni. To mnie bardzo zainteresowało.
Tam do licha! Tutaj dobrze wiemy, że nie ma
132/486
morderców za plecami. To święty dom. Co in-
nego w lesie. Gdybym szedł z panem Michaud
przez las, nie powiem. Poprosiłbym go, żeby
raczej milczał.
LUDWIK do Michauda
Więc sądzi pan, że wiele zbrodni uchodzi
bezkarnie?
MICHAUD
Tak. Niestety. Zaginięcia, wypadki powolnej
śmierci, uduszenia, ponure zbrodnie bez krzyku,
133/486
bez śladu krwi. Prawo przechodzi mimo i nie
dostrzega nic... Niejeden morderca spaceruje
spokojnie w biały dzień, co tu dużo mówić!
GRIVET z głośnym szyderczym śmiechem
Żartuje pan. I nie aresztuje się ich?
MICHAUD
Nie aresztuje się ich, drogi panie Grivet,
ponieważ się nie wie, że to oni zabili.
134/486
KAMIL
To znaczy, że policja jest do niczego?
MICHAUD
Skądże znowu! Policja działa bardzo sprawnie,
ale nie należy od niej wymagać rzeczy niemożli-
wych. Powtarzam, co powiedziałem: zdarzają się
mordercy, którym się poszczęściło, opływający
135/486
w dostatki, kochani i szanowani. Niech pan tak
nie kiwa głową, panie Grivet, nie ma pan racji.
GRIVET
Ja kiwam głową, ja kiwam głową, niechże mi pan
da święty spokój!
MICHAUD
136/486
Może wśród pańskich znajomych jest taki
właśnie człowiek i może codziennie podaje mu
pan rękę.
GRIVET
No, wie pan, coś podobnego! Jak pan może tak
mówić! To nieprawda, pan dobrze wie, że to
nieprawda. Gdybym chciał, też mógłbym panu
opowiedzieć jakąś historyjkę.
MICHAUD
No, to niech pan opowie tę pańską historyjkę.
137/486
GRIVET
Ma się rozumieć. Tę o sroce złodziejce.
Michaud wzrusza ramionami
Może pan ją zna, pan wszystko zna... Pewnego
razu była sobie służąca, którą wtrącono do więzi-
enia za kradzież srebrnego nakrycia. W dwa
miesiące później, gdy ścinano topolę, znaleziono
nakrycie w gnieździe sroki. To sroka okazała się
złodziejką. Służącą, ma się rozumieć, uwolniono.
Widzi pan zatem, że winni zawsze ponoszą karę.
138/486
MICHAUD śmiejąc się ironicznie
To znaczy, że srokę wsadzono do więzienia?
GRIVET z gniewem
Srokę do więzienia! Srokę do więzienia! Zgłupiał
ten Michaud do reszty.
139/486
KAMIL
Ależ nie, pan Grivet nie to chciał powiedzieć.
Pan go peszy.
GRIVET
Policja jest do niczego i koniec. To niemoralne.
KAMIL
140/486
A co ty na to, Ludwiku? Wierzysz, że można
zabić ot tak sobie, żeby nikt o tym nie wiedział?
LUDWIK
Ja?
Przechodzi przez scenę, kierując się powoli ku
Teresie
Nie widzicie, panowie, że pan Michaud pokpiwa
sobie z was. Chce was nastraszyć tymi swoimi
opowiadaniami. Skąd mógłby wiedzieć o tym, o
czym, jego zdaniem, nie wie nikt? A ostatecznie,
jeśli trafiają się spryciarze, niech im będzie!
Blisko Teresy
141/486
Proszę, pani nie jest tak łatwowierna, jak
panowie.
TERESA
Oczywiście, to, o czym nikt nie wie, nie istnieje.
KAMIL
Mniejsza z tym, wolałbym, żebyśmy zmienili
temat. Dobrze? Mówmy o czym innym.
142/486
GRIVET
Co do mnie, proszę bardzo, mówmy o czym
innym.
KAMIL
Och, patrzcie, nie przyniosło się krzeseł ze skle-
pu. Chodźcie mi pomóc, panowie.
Schodzi
143/486
GRIVET
wstaje mrucząc pod nosem
On to nazywa mówić o czym innym, taszczyć z
dołu krzesła.
MICHAUD
Idzie pan, panie Grivet?
144/486
GRIVET
Niech pan schodzi pierwszy. Srokę do więzienia!
Srokę do więzienia! Widział kto coś podobnego.
Jak na byłego komisarza policji, nie byle jak się
pan wygłupił, panie Michaud.
Schodzą obydwaj
LUDWIK
145/486
gwałtownie chwytając Teresą za ręce, ściszonym
głosem
Przysięgasz, że będziesz mi posłuszna?
TERESA podobnie
Tak. Jestem twoja, rób ze mną, co ci się podoba.
KAMIL z dołu
146/486
Ej, Ludwiku, nygusie sakramencki, nie mogłeś to
sam zejść po krzesło dla siebie, zamiast pozwalać
fatygować się panom?
LUDWIK głośno
Zostałem, żeby poflirtować z twoją żoną.
Do Teresy, cicho
Nie trać nadziei. Będziemy szczęśliwi, ty i ja,
razem na zawsze.
147/486
KAMIL
z dołu, śmiejąc się
O, na to, to ci pozwalam. A postaraj się spodobać
Teresie.
LUDWIK do Teresy
I pamiętaj, co powiedziałaś: to, o czym nikt nie
wie, nie istnieje.
148/486
Słychać kroki na schodach
Uważaj!
Odskakują od siebie. Teresa z kwaśną miną
przyjmuje poprzednią pozę przy stoliku do robót.
Ludwik przechodzi na prawo. Panowie wchodzą
po schodach, każdy z krzesłem, śmiejąc się do
rozpuku
KAMIL do Ludwika
149/486
Patrzcie go, dowcipniś, ale pocieszne z niego
stworzenie. Wszystko to było po to, żeby sobie
zaoszczędzić schodzenia na dół.
GRIVET Nareszcie jest herbata.
150/486
Scena XI
Ci sami, Pani Raquin, Zuzanna wchodzi z
herbatą
PANI RAQUIN do Griveta, który wyciąga
zegarek
Tak, zajęło mi to piętnaście minut. Siadajcie,
nadrobimy stracony czas.
Grivet siada po lewej z przodu, za nim Ludwik.
Fotel Pani Raquin jest po prawej stronie.
Michaud siada za nią. Wreszcie w głębi, w
środku, Kamil sadowi się w swym fotelu. Teresa
nie rusza się od swego stolika. Gdy herbata
zostanie podana, Zuzanna zbliży się do niej
KAMIL siadając
No, dobra, już jestem w swoim fotelu. Podaj mi
pudełko z dominem, mamusiu.
GRIVET rozkoszując się
152/486
Co za przyjemność. W czwartek, gdy się budzę,
mówię sobie: „No, dziś wieczór idę na domino
do Raquinów". I nie możecie sobie wyobrazić...
ZUZANNA przerywając mu
Czy można panu osłodzić, panie Grivet?
GRIVET
Z przyjemnością, młoda osobo, pani jest
czarująca. Dwa kawałki, dobrze?
153/486
Podejmując przerwane zdanie
I nie możecie sobie wyobrazić...
KAMIL przerywając mu
A ty, Tereso, nie przyjdziesz?
PANI RAQUIN
154/486
podając mu pudełko z dominem
Zostaw ją. Wiesz, że źle się czuje. Ona nie lubi
grać w domino. Jak ktoś przyjdzie do sklepu,
będzie musiała zejść.
KAMIL
Bardzo to nieprzyjemnie, gdy wszyscy się bawią,
mieć przed sobą kogoś, kto się nie bawi.
Do Pani Raquin
155/486
No mamo, doprawdy, usiądźże wreszcie.
PANI RAQUIN siadając
Tak, tak, już siedzę.
KAMIL
Wszyscy gotowi?
156/486
MICHAUD
Oczywiście, a ja dziś was wszystkich ogram do
nitki... Pani Raquin, herbata jest dziś trochę moc-
niejsza niż w ubiegły czwartek. Ale, ale, pan
Grivet coś mówił.
GRIVET
Ja coś mówiłem?
MICHAUD
157/486
Tak, zaczął pan jakieś zdanie.
GRIVET
Jakieś zdanie, uważa pan... To zadziwiające.
MICHAUD
Zapewniam pana. Prawda, pani Raquin, pan
Grivet mówił: „I nie możecie sobie wyobrazić..."
158/486
GRIVET
„I nie możecie sobie wyobrazić..." Nie, nie przy-
pominam sobie, absolutnie... Jeśli to ma być
dowcip z pańskiej strony, panie Michaud, zechce
pan przyjąć do wiadomości, że uważam go za
mierny.
KAMIL
Wszyscy gotowi? No, więc zaczynamy.
159/486
Z hałasem wysypuje domino z pudełka. Pauza, w
czasie której gracze mieszają i biorą kamienie
GRIVET
Pan Ludwik nie gra. I zabrania mu się udzielać
rad. Tak, dobrze, każdy bierze po siedem. Nie
grzebać, nie szperać, słyszy pan, panie Michaud?
Pauza
Aha! Ja zaczynam, mam sześć-sześć!
160/486
AKT DRUGI
Godzina dziesiąta. Pali się lampa. Upłynął rok,
który niczego nie zmienił w wyglądzie pokoju.
Ten sam spokój, ta sama familijna atmosfera.
Pani Raquin i Teresa są w żałobie
Scena I
Teresa, Grivet, Ludwik, Michaud, Pani Raquin,
Zuzanna Wszyscy siedzą tak, jak przy końcu pier-
wszego aktu: Teresa przy stoliku do robót,
zamyślona, zbolała, trzymając na kolanach haft,
Grivet, Ludwik i Michaud na swych miejscach
przy okrągłym stole. Tylko fotel Kamila jest
pusty. Pauza, w czasie której Pani Raquin i Zuz-
anna podają herbatę, powtarzając dokładnie
analogiczne ruchy i gesty z pierwszego aktu
LUDWIK
Powinna się pani trochę rozerwać, pani Raquin.
Proszę mi podać pudełko z dominem.
ZUZANNA
162/486
Czy można panu osłodzić, panie Grivet?
GRIVET
Z przyjemnością, młoda osobo, pani jest
czarująca. Dwa kawałki, dobrze? Tylko pani
jedna mi osładza.
LUDWIK trzymając pudełko z dominem
O, mamy domino! Niech pani siada, pani Raquin.
Pani Raquin siada
163/486
Wszyscy gotowi?
MICHAUD
Oczywiście, a ja dziś was wszystkich ogram do
nitki. Pozwólcie tylko, że wezmę trochę rumu do
herbaty.
Nalewa sobie rumu
LUDWIK
164/486
Wszyscy gotowi? No, więc zaczynamy.
Z hałasem wysypuje kamienie z pudełka. Gracze
mieszają je i rozdzielają między sobą
GRIVET
Co za przyjemność... Tak, dobrze, każdy bierze
po siedem... Nie grzebać, nie szperać, słyszy pan,
panie Michaud?
Pauza
Nie, dzisiaj nie ja zaczynam.
165/486
PANI RAQUIN wybuchając płaczem
Nie mogę, nie mogę.
Ludwik i Michaud wstają, Zuzanna podchodzi i
opiera się o fotel pani Raquin
Gdy widzę was wszystkich razem przy tym stole,
jak dawniej, przypominam sobie, serce mi się
kraje... Mój biedny Kamil był tutaj.
166/486
MICHAUD
Na miłość Boską, pani Raquin, niechże pani
będzie rozsądna!
PANI RAQUIN
Proszę mi wybaczyć, drogi przyjacielu, ale nie
potrafię. Pamiętacie, jak on lubił grać w domino.
To on wysypywał kamienie z pudełka. Ludwik
zrobił właśnie ten jego ruch. Gdy nie siadałam
dość szybko, gderał na mnie, a ja bałam się, żeby
go nie rozgniewać, bo to go przyprawiało o
chorobę. Ach, te nasze dobre, kochane wieczory!
A teraz jego fotel jest pusty, czy wy to
rozumiecie!
167/486
MICHAUD
Moja droga, proszę się opanować. Jak tak dalej
pójdzie, jeszcze się nam pani rozchoruje.
ZUZANNA całując Panią Raquin
Bardzo proszę, niech pani nie płacze. To nas tak
martwi!
168/486
PANI RAQUIN
Macie rację, nie powinnam się tak poddawać.
Płacze
GRIVET odsuwając swoje kamienie
Wobec tego lepiej nie grajmy. Bardzo przykro,
że to działa na panią w ten sposób. Łzami nie
wskrzesi pani syna.
169/486
MICHAUD
Wszyscy jesteśmy śmiertelni.
PANI RAQUIN
Niestety!
GRIVET
170/486
Przychodzimy do pani po to, żeby panią trochę
rozweselić.
MICHAUD
Trzeba zapomnieć, moja biedna przyjaciółko.
GRIVET
No pewno. Co u licha! Nie smućmy się. Gramy
po dwa piątaki partia, hę? Chcecie, co?
171/486
LUDWIK
Chwileczkę. Dajcie pani Raquin przyjść do
siebie. Wszyscy żałujemy naszego drogiego
Kamila.
ZUZANNA
Słyszy kochana pani? Wszyscy go żałujemy,
razem z panią go opłakujemy.
Siada u jej kolan
172/486
PANI RAQUIN
Tak, jesteście dobrzy. Nie bierzcie mi za złe, że
zepsułam wam grę.
MICHAUD
Nikt nie ma do pani pretensji. Tylko że w ciągu
roku, jaki upłynął od tego strasznego wypadku,
powinna się już pani była pogodzić z losem.
173/486
PANI RAQUIN
Ja nie liczyłam dni. Płaczę, ponieważ łzy same
przychodzą mi do oczu. Wybaczcie mi. Stale i
ciągle widzę moje nieszczęsne dziecko tonące w
mętnych wodach Sekwany i widzę, jak go,
maleńkim, usypiałam otulonego w kołderki. Co
za potworna śmierć! Jak bardzo musiał cierpieć!
Miałam przeczucie, że stanie się coś złego,
błagałam go, by zrezygnował z przejażdżki po
rzece. Chciał udawać odważnego... Gdybyście
wiedzieli, jak go pielęgnowałam w kołysce. Aby
go ratować, kiedy miał tyfus, przez trzy tygodnie
trzymałam go na kolanach nie zmrużywszy oka.
MICHAUD
174/486
Została pani bratanica. Niech jej pani nie zad-
ręcza, niech pani nie sprawia bólu szlachetnemu
przyjacielowi, który ją uratował i który po wsze
czasy będzie rozpaczać, że nie zdołał wyciągnąć
na brzeg również Kamila. Pani ból jest
egoistyczny, wyciska pani Ludwikowi łzy z oczu.
LUDWIK
Okrutne są te wspomnienia.
MICHAUD
175/486
No cóż, zrobił pan, co było w pańskiej mocy.
Gdy łódka wywróciła się uderzywszy o pal...
zdaje się... te pale, co to służą do zastawiania
sieci na węgorze, prawda?
LUDWIK
Tak przypuszczam. Wstrząs był tak silny, że rzu-
ciło nas do wody wszystkich troje.
MICHAUD
176/486
Jednym słowem, jakżeście wpadli, udało się panu
schwycić Teresę...
LUDWIK
Ja wiosłowałem, ona siedziała obok mnie, wys-
tarczyło złapać ją za suknię. Gdy zanurzyłem się
powtórnie, Kamil już znikł. Siedział na dziobie
łódki, moczył ręce w wodzie i żartował mówiąc:
„ale zimna ta herbatka..."
177/486
MICHAUD
Daj pan spokój tym wspomnieniom, od których
ciarki pana przechodzą. Zachował się pan jak bo-
hater, trzy razy pan nurkował.
GRIVET
No, ja myślę! Nazajutrz ukazał się w moim kuri-
erku wspaniały artykuł. Pisano, że pan Ludwik
zasłużył na medal. Człowiek gęsiej skórki dost-
awał od samego czytania, jak to trzy osoby
wpadły do rzeki, podczas gdy w restauracji
czekała na nich zamówiona kolacja. A w tydzień
później, gdy odnaleziono biednego pana Kamila,
znów był artykuł.
178/486
Do Michauda
Pamięta pan, Ludwik przyszedł po pana, żebyście
razem pojechali rozpoznać zwłoki.
Pani Raquin ponownie wybucha płaczem
MICHAUD z gniewem, zniżając głos
Doprawdy, panie Grivet, lepiej by pan milczał.
Pani Raquin już się trochę uspakajała, a pan tu
wyskakuje z takimi szczegółami.
179/486
GRIVET obrażony, ściszając głos
Stokrotnie przepraszam, ale to pan zaczął
opowiadać o wypadku. Skoro nie gramy, trzeba
przynajmniej o czymś rozmawiać.
MICHAUD
Może. Ale pan już sto razy wyjeżdżał z tym
artykułem w pańskiej gazecie, to nieznośne,
180/486
niechże pan zrozumie. Teraz pani Raquin znowu
ma płakania na dobre piętnaście minut.
GRIVET wstaje i krzyczy
To pan zaczął!
MICHAUD podobnie
Ależ nie, do pioruna! To pan!
181/486
GRIVET podobnie
Niech pan od razu powie, że jestem śmieszny!
PANI RAQUIN
Moi kochani, nie kłóćcie się.
Idą w głąb sceny bezgłośnie kontynuując
sprzeczką
Będę rozsądna, już nie płaczą. Te rozmowy
przynoszą mi ulgę. Lubię mówić o swoim
nieszczęściu, przypomina mi to, jak wiele wam
182/486
wszystkim
zawdzięczam...
Drogi
Ludwiku,
proszę mi dać rękę. Gniewa się pan?
LUDWIK podchodząc
Tak, na siebie, za to, że nie potrafiłem uratować
ich pani obojga.
PANI RAQUIN trzymając Ludwika za rękę
Jest pan moim synem i kocham pana. Co wieczór
modlę się za pana, ponieważ chciałeś uratować
183/486
mojego syna. Proszę niebo, by czuwało nad pana
życiem. A mój Kamil jest tam, wysoko, słyszy
mnie i jemu to będzie pan zawdzięczał swoje
szczęście. Ilekroć spotka pana jakaś radość, niech
pan sobie powie, że to ja się o nią modliłam i że
to Kamil mnie wysłuchał.
LUDWIK
Kochana pani Raquin!
MICHAUD
184/486
O, to, to, to, tak jest dobrze. Tak właśnie jest
bardzo dobrze!
PANI RAQUIN do Zuzanny
A teraz, dziecino, wracaj na swoje miejsce.
Widzisz, robię to dla ciebie, uśmiecham się.
ZUZANNA
Dziękuję.
Wstaje i całuje ją
185/486
PANI RAQUIN przezwycięża się i powoli siada
do gry
Kto zaczyna?
GRIVET
Pani ma ochotę, ach, jak to miło!
186/486
Grivet, Ludwik i Michaud siadają na swych
miejscach
Czyj ruch?
MICHAUD
Mój. Proszę.
Kładzie kamień
ZUZANNA która podeszła do Teresy
187/486
Opowiedzieć pani, moja złota, o błękitnym
księciu?
TERESA O błękitnym księciu?
ZUZANNA biorąc stołek i siadając obok Teresy
To cała historia! Opowiem pani na ucho, wujcio
nie powinien wiedzieć. Proszę sobie wyobrazić,
że ten młody człowiek... bo to jest oczywiście
młody człowiek — ma niebieskie ubranie i
188/486
cieniutkie kasztanowate wąsiki, w których mu
jest bardzo do twarzy.
TERESA
Uważaj, wujek słucha.
Zuzanna podnosi się nieco i spoziera na
grających
MICHAUD ze złością do Griveta
Przecież przed chwilą pasował pan przy piątce, a
teraz przystawia pan piątki na prawo i na lewo.
189/486
GRIVET
Ja pasowałem przy piątce... Proszę łaskawie
wybaczyć, ale myli się pan.
Michaud protestuje, partia toczy się dalej
ZUZANNA siada, kontynuuje półgłosem
Gwiżdżę na wujcia, kiedy gra w domino! Ten
młody człowiek przychodził codziennie do
190/486
Ogrodu Luksemburskiego. Wie pani, mój wu-
jaszek ma zwyczaj siadywać na tarasie, pod
trzecim drzewem od lewej, przy kiosku z gaz-
etami. Błękitny książę siadał zwykle pod
czwartym drzewem. Rozkładał książkę na
kolanach i patrzał na mnie, przewracając kartki.
Od czasu do czasu przerywa, spozierając
ukradkiem w kierunku graczy
TERESA
I to wszystko?
191/486
ZUZANNA
Tak, to wszystko, co działo się w Ogrodzie Luk-
semburskim. Ach, byłabym zapomniała! Pewne-
go dnia obronił mnie przed kółkiem, które dziew-
czynka grająca w serso puściła z rozmachem
wprost na mnie. Nadstawił rękę i uderzył w koło,
aby skierować je w inną stronę. Musiałam się
uśmiechnąć, bo przypomniało mi to kochanka,
który rzuca się, by powstrzymać ponoszące
konie. To samo musiało przyjść na myśl błękit-
nemu księciu: on również uśmiechnął się i
pięknie mi się ukłonił.
TERESA
I tu się kończy cały romans?
192/486
ZUZANNA
Ależ nie, tu się dopiero zaczyna. Przedwczoraj
wujcio wyszedł i strasznie się nudziłam, bo nasza
służąca jest beznadziejnie głupia. Dla rozrywki
wystawiłam ten duży teleskop, pamięta pani, ten,
który wuj miał w Vernon. Widać przez niego na
odległość dwóch mil. Z naszego tarasu widzi się,
jak pani wie, ładny kawał Paryża. Patrzałam w
kierunku kościoła Saint-Sulpice. Są tam u stóp
wyższej wieży bardzo piękne posągi.
193/486
MICHAUD ze złością do Griveta
No, co znowu, to jest sześć, dołóż pan!
GRIVET
To jest sześć, to jest sześć, widzę przecież, do
licha ciężkiego! Ale muszę sobie obliczyć, nie?
Grają dalej
TERESA
194/486
A błękitny książę?
ZUZANNA
Niech pani zaczeka! Widziałam kominy i ko-
miny, och, całe lasy, całe zastępy kominów! Gdy
poruszyłam nieco lunetę, kominy zaczynały
maszerować, nacierać na siebie, defilować szyb-
ko, jak żołnierze. Pełno ich było w lunecie.
Nagle, pomiędzy dwoma kominami widzę...
niech pani zgadnie kogo? Błękitnego księcia!
195/486
TERESA
Aha, to znaczy, że ten twój książę jest
kominiarzem?
ZUZANNA wstając
Ależ nie, stał na tarasie tak jak ja, a co na-
jśmieszniejsze, to że podobnie jak ja patrzył
przez lunetę. Poznałam go od razu, miał swoje
niebieskie ubranie i wąsy.
TERESA
196/486
A gdzie mieszka?
ZUZANNA
Nie mam pojęcia. Widziałam go tylko przez
teleskop, rozumie pani. To było z pewnością
bardzo, bardzo daleko, gdzieś w okolicy Saint-
Sulpice. Gdy patrzałam gołym okiem, nie
rozróżniałam nic prócz szarości z granatowymi
plamami łupkowych dachów. O mało go nawet
nie zgubiłam. Luneta poruszyła się i musiałam na
nowo odbyć straszną podróż poprzez morze kom-
inów. Teraz mam już punkt orientacyjny — wi-
atrowskaz na dachu sąsiedniego domu.
197/486
TERESA
Widziałaś go jeszcze kiedyś?
ZUZANNA
Tak, wczoraj, dziś, codziennie. Czy robię coś
złego? Gdyby pani wiedziała, jaki on jest malutki
i milutki przez teleskop! Zaledwie tyci, po prostu
obrazek; wcale a wcale się go nie boję. Poza tym,
nie wiem właściwie, gdzie on jest, nie wiem
nawet, czy to, co się widzi w lunecie, istnieje
198/486
naprawdę. To gdzieś hen, w oddali... Gdy on robi
tak,
posyła ręką całusa
wyprostowuję się i znowu widzę tylko szarość.
Mogę myśleć, prawda, że błękitny książę nie
zrobił tak,
powtarza gest
ponieważ go już nie ma, i choćbym nie wiem jak
wytężała wzrok...
TERESA uśmiechając się
199/486
Dobrze mi robi twoja obecność.
Spoglądając na Ludwika
A swego błękitnego księcia kochaj wyłącznie w
marzeniach.
ZUZANNA
Ach, nie! No wie pani! Pst... partia skończona.
200/486
MICHAUD
No, to teraz my dwaj. Decydująca, panie Grivet.
GRIVET
Do usług, panie Michaud.
Mieszają kamienie
PANI RAQUIN odsuwając swój fotel na prawo
201/486
Ludwiku, skoro pan już wstał, niech pan będzie
tak dobry i przyniesie mi mój koszyk z wełną.
Powinien być u mnie w pokoju, na komodzie.
Niech pan sobie poświeci.
LUDWIK
Nie trzeba.
Wychodzi przez drzwi w głębi
202/486
MICHAUD
Ma pani w nim prawdziwego syna. Ta jego
usłużność...
PANI RAQUIN
Tak, jest dla nas bardzo dobry. Obarczam go
różnymi sprawunkami, a wieczorem pomaga nam
zamykać sklep.
GRIVET
203/486
Któregoś dnia widziałem, jak sprzedawał igły,
niczym panienka sklepowa. He, he, he! Panienka
z brodą!
Śmieje się
Ludwik wraca raptownie, z błędnym spojrzeniem,
jak gdyby go ktoś ścigał; przez chwilę opiera się
o szafę
PANI RAQUIN
Och, co się stało!
204/486
MICHAUD wstając
Słabo panu?
GRIVET
Uderzył się pan o co?
LUDWIK
205/486
Nie, nic, dziękuję... Zawrót głowy.
Niepewnym krokiem idzie ku przodowi sceny
PANI RAQUIN
A koszyk?
LUDWIK
Koszyk? Nie wiem... Nie przyniosłem.
206/486
ZUZANNA
Jak to! Pan, mężczyzna, pan się przestraszył?
LUDWIK usiłując śmiać się
Przestraszyłem
się?
Czego
miałem
się-
przestraszyć? Nie mogłem znaleźć koszyka.
207/486
ZUZANNA
Niech pan zaczeka, już ja go znajdę! A jeśli
spotkam to pańskie widmo, to je panu
przyprowadzę.
Wychodzi
LUDWIK uspokajając się stopniowo
Widzicie, już przechodzi.
208/486
GRIVET
To z nadmiaru zdrowia. Krew pana tak męczy.
LUDWIK wzdrygając się
Tak, krew mnie męczy.
MICHAUD siadając
Przydałyby się panu jakieś ziółka uspokajające.
209/486
PANI RAQUIN
Rzeczywiście, widzę, że od pewnego czasu jest
pan podenerwowany; przyrządzę panu napój na
czerwonym winie.
Do Zuzanny, która wraca i podaje jej koszyk
O! Znalazłaś koszyk.
ZUZANNA
210/486
Był na komodzie.
Do Ludwika, który powoli przeszedł na lewą
stronę
Panie Ludwiku, nie spotkałam pańskiego upiora,
pewnie go wystraszyłam.
GRIVET
Ale ma dowcip, ta mała!
Słychać dzwonek sklepowy
211/486
ZUZANNA
Niech się pani nie trudzi, już ja obsłużę.
Schodzi
GRIVET
Skarb, prawdziwy skarb...
Do Michauda
212/486
No więc, jak stoimy? Ja mam trzydzieści dwa, a
pan dwadzieścia osiem.
PANI RAQUIN przeszukawszy koszyk, który up-
rzednio postawiła na kominku
Nie, nie znajduję tej włóczki, która mi jest po-
trzebna. Muszę jednak zejść na dół.
Schodzi
213/486
Scena II
Teresa, Ludwik, Grivet, Michaud
GRIVET nachylając się nieco, cicho
No? O mały włos partyjkę by diabli wzięli. Już tu
nie jest tak wesoło, jak kiedyś.
MICHAUD podobnie
Co pan chce, gdy śmierć wejdzie do domu... Ale
niech pan będzie spokojny, znalazłem sposób, by
wróciły nasze dawne miłe czwartki.
Grają
TERESA cicho do Ludwika, który zbliżył się do
niej
Przeląkłeś się, prawda?
LUDWIK podobnie
215/486
Tak... Chcesz, żebym przyszedł w nocy?
TERESA
Zaczekajmy, zaczekajmy jeszcze. Bądźmy os-
trożni do końca.
LUDWIK
Już rok jak jesteśmy ostrożni, od roku już nie
byłem u ciebie. To przecież takie proste,
wszedłbym tymi drzwiami. Teraz jesteśmy
216/486
wolni. Razem, w twoim pokoju, nie czulibyśmy
strachu.
TERESA
Nie, nie psujmy przyszłości. Potrzeba nam tak
dużo szczęścia, Ludwiku. Czy kiedykolwiek zna-
jdziemy go pod dostatkiem!
LUDWIK
217/486
Bądź dobrej myśli. Uspokoimy się, gdy złączem
uściskiem we dwoje stawimy czoła strachowi.
Kiedy mogę przyjść?
TERESA
W noc poślubną. I pamiętaj, że jest już niedaleka.
Zbliża się rozstrzygający moment... Uważaj,
ciotka.
PANI RAQUIN która wróciła
218/486
Tereso, zejdź jednak, córuchno. Potrzebna jesteś
w sklepie.
Teresa wychodzi z miną przygnębioną. Wszyscy
odprowadzają ją wzrokiem
219/486
Scena III
Ludwik, Grivet, Michaud, Pani Raquin
MICHAUD
Widzieliście Teresę? Głowę miała opuszczoną,
była bardzo blada.
PANI RAQUIN
Obserwuję ją codziennie. Oczy ma coraz bardziej
podkrążone, ręce drżą jej jak w gorączce.
LUDWIK
Tak, a na policzkach ma typowe gruźlicze
wypieki.
PANI RAQUIN
Kiedyś zwrócił mi pan uwagę na te niepokojące
objawy, drogi Ludwiku, a teraz widzę, że się
wzmagają. Więc żadna boleść nie zostanie mi
oszczędzona!
221/486
MICHAUD
Ależ, co znowu! Niepotrzebnie się pani
zamartwia. To na tle nerwowym. Wyjdzie z tego.
LUDWIK
Nie, ugodzona została w samo serce. W jej
ustawicznym
milczeniu,
w
jej
bladych
uśmiechach jest coś jakby z pożegnania. To
będzie powolna agonia.
222/486
GRIVET
Słaby z pana pocieszyciel, mój drogi. Należałoby
raczej rozweselać biedną Teresę, a nie pogrążać
w żałobnych myślach.
PANI RAQUIN
Niestety, mój przyjacielu, to prawda, co mówi
Ludwik, Teresa ma ranę w sercu. I nie chce się
pocieszyć. Ilekroć próbuję przemówić jej do
223/486
rozsądku, niecierpliwi się, a nawet wpada w
gniew. Szuka schronienia w swym bólu, jak ran-
ione zwierzę.
LUDWIK
Musimy się z tym pogodzić.
PANI RAQUIN
To byłby cios ostateczny. Mam już tylko ją jed-
ną, liczyłam, że to ona zamknie mi oczy. Gdyby
odeszła z tego świata, zostałabym sama w tej
sklepowej norze, umarłabym w jakimś kącie. No,
224/486
powiedzcie sami, jaka ja jestem nieszczęśliwa.
Nie wiem doprawdy, co za huragan nieszczęść
zwalił się na nas.
Płacze
GRIVET nieśmiało
No to co, już nie gramy?
MICHAUD
225/486
Czekaj pan, do diaska!
Wstaje
Zaraz, zaraz, muszę znaleźć jakąś radę. W wieku
Teresy, niech mnie kule biją! nie bywa się niepo-
cieszoną... Czy bardzo płakała po tej strasznej
katastrofie w Saint-Ouen?
PANI RAQUIN
Nie. Ona nie jest skłonna do łez. Przeżywała
swój ból w milczeniu, załamana duchowo i
znużona fizycznie, jak człowiek wyczerpany
226/486
bardzo długą drogą. Wydawała się oszołomiona.
Stała się bardzo bojaźliwa.
LUDWIK wzdrygając się
Bardzo bojaźliwa!
PANI RAQUIN
Tak. Kiedyś w nocy usłyszałam jej zduszony
krzyk. Przybiegam, a ona nie poznaje mnie,
bredzi...
227/486
LUDWIK
Jakiś koszmar... Mówiła coś? Co powiedziała?
PANI RAQUIN
Nie mogłam zrozumieć. Wzywała Kamila.
Wieczorami boi się wejść tu na górę bez światła.
Rano jest znużona, chodzi z kąta w kąt, ruchy ma
ospałe, pustkę w oczach. To mnie doprowadza do
rozpaczy. Widzę dobrze, jak życie z niej ucieka,
wiem, że chce połączyć się z moim biednym
synem.
228/486
MICHAUD
Otóż, droga pani, moje małe śledztwo dobiegło
końca. Powiem pani bez ogródek, co myślę... Ale
najpierw proszę zostawić nas samych.
LUDWIK
Chce pan zostać sam z panią Raquin?
229/486
MICHAUD
Tak.
GRIVET wstając Dobrze, już idziemy...
Wracając
Pamięta pan, Michaud, że jest mi pan winien dwa
franki? Zawoła mnie pan. Jestem do usług.
Ludwik i Grivet wychodzą przez drzwi w głębi
230/486
231/486
Scena IV
Michaud, Pani Raquin
MICHAUD
No cóż, moja droga, będę walił prosto z mostu...
PANI RAQUIN
Co mi pan radzi? Obyśmy tylko mogli ją
uratować!
MICHAUD półgłosem
Trzeba wydać Teresą za mąż!
PANI RAQUIN
Wydać za mąż! Och! pan jest okrutny!
Zdawałoby mi się, że po raz drugi tracę mojego
ukochanego Kamilka.
233/486
MICHAUD
Cóż, mój Boże! To nie ja się oświadczam.
Jestem, że tak powiem, lekarzem.
PANI BAQUIN
Nie, to niemożliwe. Wyobraża pan sobie ten
płacz. Z oburzeniem odrzuciłaby podobną myśl.
Mój syn nie został zazapomniany. Gotowam
zwątpić w pańską delikatność, Michaud. Teresa
nie może wyjść za mąż mając w sercu Kamila.
To byłaby profanacja.
234/486
MICHAUD
O, jeśli pani uderza w wielkie słowa! Kobieta,
która boi się iść sama wieczorem do swego poko-
ju, potrzebuje męża i koniec, do jasnej!
PANI RAQUIN
A ten obcy, którego miałybyśmy wpuścić do
naszego domu! Zamąciłoby to ostatnie moje lata.
Mogłybyśmy zrobić zły wybór i utracić tę
235/486
odrobinę spokoju, jaka nam jeszcze pozostała.
Nie, nie, pozwólcie mi umrzeć w tej żałobie,
która mnie otacza.
Siada w swoim fotelu po prawej stronie
MICHAUD
Niewątpliwie, należałoby poszukać kogoś przyz-
woitego, zacnego, kto byłby jednocześnie
dobrym mężem dla Tere sy i dobrym synem dla
pani; jednym słowem, kto by godnie zastąpił
Kamila... Hmm, no chociażby taki Ludwik!
236/486
PANI RAQUIN
Ludwik!
MICHAUD
A tak! Jaka dobrana byłaby z nich paraj Droga
pani Raquin, oto jest moja rada: trzeba ich ze
sobą skojarzyć.
237/486
PANI RAQUIN
Michaud!
MICHAUD
Byłem pewny, że pani się żachnie... Od dawna
noszę się z tym projektem. Niech się pani za-
stanowi, niech pani zawierzy mojemu wielolet-
niemu doświadczeniu. Jeżeli, chcąc jeszcze zazn-
ać na stare lata nieco radości, zdecyduje się pani
wydać Teresę za mąż, wyrwać ją z tego
przygnębienia, które ją zabija, gdzie znajdzie
pani dla niej męża lepszego niż Ludwik?
238/486
PANI RAQUIN
Wydawało mi się, że są jak brat i siostra.
MICHAUD
Och! Niech pani pomyśli także o sobie! Co do
mnie, chciałbym, żebyście wszyscy byli zado-
woleni. Wrócą dobre czasy; znowu będzie pani
miała dwoje dzieci, które zamkną pani powieki.
239/486
PANI RAQUIN
Niech mnie pan nie kusi. To racja, przydałoby mi
się trochę pociechy na starość. Ale boję się,
żebyśmy nie zrobiły czegoś złego. Mój biedny
Kamil mógłby ukarać nas za to, żeśmy o nim tak
szybko zapomniały.
MICHAUD
Kto mówi, żeby o nim zapomnieć? Ludwik ma
nieustannie jego imię na ustach. Wszystko
zostanie w rodzinie, na miłość boską!
240/486
PANI RAQUIN
Stara już jestem, nogi odmawiają mi posłuszeńst-
wa, jedno, czego bym jeszcze chciała, to umrzeć
spokojnie.
MICHAUD
No co, da się pani przekonać... To jedyny sposób,
żeby nie wprowadzać do domu kogoś obcego. Po
prostu wzmocni pani tylko wiązy przyjaźni. I
chcę, żeby pani była babcią, żeby dzieciaczki
wspinały się pani na kolana... Uśmiecha się pani,
241/486
już ja dobrze wiedziałem, że wywołam ten
uśmiech.
PANI RAQUIN
Och, to źle, to źle, że się uśmiecham. Mam w
duszy taki zamęt, mój przyjacielu. Ale oni, prze-
cież oni nigdy się na to nie zgodzą. W ogóle o
tych rzeczach nie myślą.
MICHAUD
242/486
Ba! Zabierzemy się do sprawy raz, dwa, trzy. Są
zbyt rozsądni, by nie rozumieć, że ich związek
jest konieczny dla szczęścia tego domu. Właśnie
w -tym duchu trzeba z nimi rozmawiać. Ludwika
biorę na siebie. Nakłonię go, gdy będziemy we
dwójkę zamykali sklep. W tym czasie pani
pomówi z Teresą. I zaręczymy ich jeszcze
dzisiaj.
PANI RAQUIN wstając
Trzęsę się cała.
243/486
MICHAUD
Proszę, właśnie nadchodzi, zostawiam was.
244/486
Scena V
Pani Raquin, Teresa
PANI RAQUIN do Teresy, która wchodzi z miną
przybitą
Co ci właściwie jest, moje dziecko? Przez cały
wieczór nie odezwałaś się ani słowem. Błagam
cię, postaraj się być trochę mniej smutna. Zrób to
dla naszych gości.
Teresa robi nieokreślony ruch ręką
Wiem, wiem, smutkowi nie można rozkazywać...
Dolega ci coś?
TERESA
Nie. Jestem taka znużona.
PANI RAQUIN
Jeżeli ci coś dolega, powinnaś powiedzieć.
Byłoby niedobrze, gdybyś się zaniedbała, nie
246/486
chcąc się leczyć. Może masz bicie serca? Kłucie
w piersiach, co?
TERESA
Nie. Nie wiem. Nic mi nie jest. Mam wrażenie,
że wszystko we mnie zasypia.
PANI RAQUIN
Dziecko
drogie...
Sprawiasz
mi
ciężkie
zmartwienie tym swoim milczeniem, tym
247/486
ciągłym przygnębieniem. Mam już tylko ciebie
na świecie.
TERESA
I to ciocia radzi mi zapomnieć?
PANI RAQUIN
Tego nie powiedziałam, nie mogłabym tego pow-
iedzieć. Ale moim obowiązkiem jest zapytać cię,
dowiedzieć się, czy istnieje dla ciebie jakieś
248/486
ukojenie, i nie narzucać ci swojej żałoby. Od-
powiedz mi z całą szczerością.
TERESA
Jestem taka zmęczona.
PANI RAQUIN
Chcę, żebyś mi odpowiedziała. Żyjesz w osamot-
nieniu, nudzisz się, prawda? W twoim wieku nie
można wiecznie płakać.
249/486
TERESA
Nie rozumiem, co ciocia chce powiedzieć.
PANI RAQUIN
Ja nic nie mówię, ja cię pytam, szukam, w czym
tkwi ta twoja choroba. Stałe przebywać z za-
płakaną kobietą, to nie jest wesołe, ja to rozu-
miem. W dodatku ten pokój jest taki duży, taki
ciemny, i może pragniesz...
250/486
TERESA
Ja niczego nie pragnę.
PANI RAQUIN
Słuchaj, nie gniewaj się, niegodziwy jest ten
pomysł, który nam przyszedł do głowy...
Pomyśleliśmy, żeby cię ponownie wydać za mąż.
251/486
TERESA
Mnie! Nigdy! Nigdy! Dlaczego ciocia we mnie
zwątpiła?
PANI RAQUIN bardzo wzruszona
Ja od razu to mówiłam, ona nie może go zapom-
nieć, ciągle jeszcze jest w jej sercu. To oni mnie
namówili... I wiesz co, moje dziecko, oni mają
rację. Nasz dom jest taki smutny. Wszyscy będą
go omijać. Wiesz, dobrze byś zrobiła, gdybyś ich
usłuchała.
252/486
TERESA
Nigdy!
PANI RAQUIN
A jednak, wyjdź za mąż. Nie pamiętam już
wszystkich
przekonywających
argumentów,
które wysuwali. Zgadzałam się z ich zdaniem.
Obiecałam nakłonić cię. Jeśli chcesz, zawołam
pana Michaud. On lepiej potrafi to powiedzieć
niż ja.
253/486
TERESA
Moje serce jest zamknięte, nie usłyszy. Niech mi
dadzą święty spokój, bardzo ciocię proszę.
Przechodzi na lewą stroną
Mnie wydać za mąż, wielki Boże! I za kogóż to?
PANI RAQUIN
Oni mają dobrą myśl, znaleźli kogoś... Michaud
rozmawia właśnie na dole z Ludwikiem.
254/486
TERESA
Ludwik! Ach, to Ludwika mieliście na myśli!
Ależ ja go nie kocham, ja go nie chcę kochać!
PANI RAQUIN
Wierz mi, oni mają rację. Jestem tego samego
zdania. Ludwik jest prawie członkiem rodziny.
Wiesz, jaki jest dobry, jak bardzo nam pomaga.
W pierwszej chwili czułam się urażona do
255/486
żywego, tak jak ty, zdawało mi się, że to coś nie-
godziwego. Potem, zastanowiwszy się, doszłam
do wniosku, że nie popełnisz takiego wiarołomst-
wa wobec tego, którego już nie ma, jeśli poślu-
bisz jego przyjaciela, twojego wybawcę.
TERESA
Ja, która płaczę, ja, która chcę płakać!
PANI RAQUIN
256/486
Będę przeciwko twoim łzom i przeciwko moim.
Zrozum, oni chcą, żebyśmy były szczęśliwe.
Powiedzieli mi jesz cze, że miałabym znów dwo-
je dzieci, że to stworzyłoby wokół mnie jakieś
ciepło, jakąś pogodą, która pozwoliłaby mi w
spokoju oczekiwać śmierci. Egoistka ze mnie,
chcę znów widzieć cię uśmiechniętą, potrzeba mi
tego. Zgódź się, zrób to dla mnie.
TERESA
Moje drogie cierpienie... Ciocia wie, że zawsze
poddawałam się losowi, i jedyne, czego prag-
nęłam, to żeby ciocia była zadowolona.
257/486
PANI RAQUIN
Tak, jesteś dobrą córką.
Stara się uśmiechnąć
To będzie moja ostatnia wiosna. Ułożymy sobie
jakoś życie i nie będzie już u nas tego chłodu.
Ludwik będzie nas kochał. Wiesz, ja go też
troszeczkę poślubiam. Będziesz mi go pożyczać
do załatwiania moich sprawuneczków, do
dogadzania kaprysom starszej pani.
258/486
TERESA
Kochana cioteczko... A tak liczyłam, że mi ciocia
pozwoli płakać w spokoju.
PANI RAQUIN
Zgadzasz się, prawda?
TERESA
259/486
Tak.
PANI RAQUIN bardzo wzruszona
Dziękuję ci, córeczko, sprawiasz mi wielką
radość.
Zbliża się do stołu i opada na krzesło stojące po
prawej stronie
O, moje biedne dziecko, mój biedny zmarły synu,
to ja pierwsza cię zdradziłam.
260/486
Scena VI
Teresa, Pani Raquin, Michaud, potem Zuzanna,
Grivet i Ludwik
MICHAUD cicho do Pani Raquin
Nakłoniłem go. Ale, do stu tysięcy, łatwo mi to
nie przyszło! Robi to dla pani, proszę sobie wyo-
brazić. Byłem adwokatem pani sprawy. Zaraz tu
przyjdzie, opuszcza żaluzje. A Teresa?
PANI RAQUIN cicho
Ona też się zgadza.
Michaud podchodzi do Teresy, stojącej po lewej
stronie w głębi, i nawiązuje cichą rozmowę
ZUZANNA
wchodzi kontynuując rozmowę z Grivetem, który
idzie za nią
Nie, nie, panie Grivet, pan jest samolubem, nie
będę z panem tańczyć na weselu. Jak tak można,
nie ożenił się pan z obawy, że ucierpią na tym
pańskie kawalerskie nawyki?
262/486
GRIVET
Ma się rozumieć, młoda osobo.
ZUZANNA
Fe! Paskudny człowiek! Słyszy pan, ani
kawałeczka kontredansa, ani takiego kawałeczka.
Podchodzi do Teresy i Michauda
263/486
GRIVET
Wszystkie te dzierlatki wyobrażają sobie, że że-
niaczka
to
coś
zabawnego.
Pięć
razy
próbowałem...
Do Pani Raquin
Pamięta pani, ostatni raz to było z tą wysoką,
suchą pan ną, która udzielała lekcji. Zapowiedzi
były już ogłoszone, wszystko szło jak najlepiej,
gdy nagle wyznała mi, że na śniadanie pija białą
kawę. A ja nie cierpię białej kawy. Od
264/486
trzydziestu lat pijam kakao. To wywróciłoby mo-
je życie do góry nogami. Więc zerwałem. Dobrze
zrobiłem, co?
PANI RAQUIN z uśmiechem
Niewątpliwie.
GRIVET
265/486
A! Gdy ludzie rozumieją się, to jest przyjemność.
Na przykład Michaud od razu zauważył, że
Teresa i Ludwik są dla siebie stworzeni.
PANI RAQUIN poważnie
Ma pan rację, mój przyjacielu.
Wstaje
GRIVET
266/486
Jak to jest w piosence:
Mąż musi żonie być miły, By więzy małżeńskie
nie piły.
Spoglądając na zegarek
Do diabła, za pięć jedenasta!
Siada po prawej, wkłada kalosze i bierze parasol
267/486
LUDWIK
który właśnie wszedł i zbliżył się do Pani Raquin
Rozmawiałem z panem Michaud o pani szczęś-
ciu. Twoje dzieci pragną uczynić cię szczęśliwą,
droga matko.
PANI RAQUIN bardzo wzruszona
Tak, nazywaj mnie matką, kochany Ludwiku.
LUDWIK
268/486
Tereso, czy chce pani, abyśmy stworzyli naszej
matce życie pogodne i spokojne?
TERESA
To nasz obowiązek.
PANI RAQUIN
O, moje dzieci!
269/486
Biorąc ręce Teresy i Ludwika i zatrzymując je w
swoich
Weź ją za żonę, Ludwiku. Uczyń, żeby nie była
już taka smutna, a mój syn wynagrodzi ci to.
Sprawiacie mi wielką radość. Będę prosić niebo,
by nas za to nie ukarało.
270/486
AKT TRZECI
Trzecia nad ranem. Pokój udekorowany, cały w
bieli. Pod kominkiem duży jasny płomień. Lampa
zapalona. Białe zasłony nad łóżkiem, kołdra
przybrana koronką, serwetki z białej gipiury na
krzesłach i fotelach. Wszędzie wielkie bukiety róż,
na kredensie, na kominku, na stole
Scena I
Teresa, Pani Raquin, Zuzanna, Michaud, Grivet
Teresa, Pani Raquin i Zuzanna w weselnych stro-
jach wchodzą przez drzwi w głębi. Pani Raquin i
Zuzanna nie mają już na sobie szali ani kape-
luszy. Teresa, w sukni z szarego jedwabiu,
przechodzi przez pokój, siada po lewej, bardzo
znużona. Zuzanna mocuje się przez chwilę przy
drzwiach z Michaudem i Grive-tem, którzy — we
frakach — chcą koniecznie wejść za paniami
ZUZANNA
Ależ nie, wujciu! Mowy nie ma, panie Gr;ivet!
Nie wchodzi się do pokoju panny młodej. Do-
prawdy, zachowujecie się nietaktownie.
Michaud i Grivet wchodzą mimo to
MICHAUD szeptem do Zuzanny
272/486
Uspokójże się wreszcie, to kawał.
Jak wyżej do Griveta
Ma pan tę pokrzywę?
GRIVET
Ma się rozumieć, od rana noszę ją w kieszeni. To
mi nawet bardzo przeszkadzało w kościele i w
restauracji.
Skrada się do łóżka
273/486
PANI RAQUIN z uśmiechem
Ależ panowie, nie możecie asystować przy toa-
lecie panny młodej.
MICHAUD
Toaleta panny młodej! Ach, droga pani, cóż to za
cudowna rzecz! Jeśli będzie nas pani potrze-
bowała do rozpinania haftek, chętnie pomożemy.
274/486
Przyłącza się do Griveta
ZUZANNA do Pani Raquin
Nigdy jeszcze nie widziałam wuja w tak dobrym
humorze. Przy deserze był czerwony jak burak.
PANI RAQUIN
Niech się pośmieją. W noc weselną wolno pożar-
tować. A w Vernon co się wyprawia! Państwo
młodzi oka zmrużyć nie mogą przez całą noc.
275/486
GRIVET przy łóżku
Do licha! Ale miękkie to łóżko! Niech no pan
dotknie, panie Michaud.
MICHAUD
Ho, ho, ho, tu są co najmniej trzy materace.
Szeptem
276/486
Wetknął już pan te pokrzywy?
GRIVET podobnie
Akurat w sam środeczek.
MICHAUD wybuchając śmiechem
Ha! Ha! Przezabawny z pana kawalarz, nie ma
co!
277/486
GRIVET równiea ni pokładając się ze śmiechu
Ha! Ha! Udała mi się ta sztuczka, hę?
PANI RAQUIN uśmiechnięta
Panowie, oblubienica czeka.
ZUZANNA
278/486
Coś podobnego, pójdziecie wy sobie nareszcie?
Niemożliwi jesteście, doprawdy!
MICHAUD
No, dobrze, dobrze, już nas nie ma.
GRIVET do Teresy
Paaani, nasze uszanowanie i... dobrej nocy.
279/486
TERESA podnosząc się i siadając
Dziękuję panom.
GRIVET ściskając na odchodnym dłoń Pani
Raquin
Nie ma nam pani za złe, droga moja?
PANI RAQUIN
280/486
Skądże znowu, przyjacielu kochany, w noc
weselną!
Michaud i Grivet wychodzą powoli, parskając
śmiechem
ZUZANNA zamykając za nimi drzwi
Nie ważcie się aby wracać. Tylko mąż ma prawo
wejść i to też dopiero wtedy, gdy mu pozwolimy.
281/486
Scena II
Teresa, Pani Raquin, Zuzanna
PANI RAQUIN
Powinnaś się rozebrać, Tereso; zaraz wybije
trzecia.
TERESA
Padam ze zmęczenia. Ta ceremonia, ta jazda po-
wozem, ta wlokąca się w nieskończoność
kolacja... Pozwólcie mi tak przez chwilę
posiedzieć, proszę was.
ZUZANNA
Tak, był straszny żar w tej restauracji! Głowa
mnie rozbolała, ale w powozie mi przeszło.
Do Pani Raquin
283/486
Jaka pani musi być zmęczona z pani chorymi no-
gami. A przecież doktor kategorycznie zabronił
pani tak się przemęczać.
PANI RAQUIN
Tylko jakieś okrutne przeżycie mogłoby zwalić
mnie z nóg, a dziś mam jedynie przyjemne
przeżycia. Wszystko poszło dobrze, prawda?
Bardzo przyzwoicie wypadło.
ZUZANNA
284/486
Mer wyglądał całkiem dystyngowanie. Gdy za-
czął czytać ze swojej czerwonej książeczki, pan
młody opuścił głową. Pan Grivet złożył wspani-
ały podpis w rejestrze.
PANI RAQUIN
A w kościele ksiądz byłwprost wzruszający.
ZUZANNA
285/486
Och! Wszyscy płakali. Obserwowałam Teresę.
Nie było jej do śmiechu, zapewniam panią. A po
południu, jaka moc ludzi na bulwarach! Aż dwa
razy przejechaliśmy od Madeleine do Bastylii.
Ludzie patrzyli na nas z rozbawieniem. Połowa
weselnych gości spała, kiedyśmy zajechali przed
tę restaurację na Batignolles.
Śmieje się
PANI RAQUIN
Tereso, powinnaś się rozebrać, moje dziecko.
286/486
TERESA
Jeszcze chwilę, pogawędźcie sobie jeszcze
chwileczkę.
ZUZANNA
Chce mnie pani za pannę służącą? Proszę za-
czekać, teraz ja się tym zajmę. W ten sposób pani
się nie zmęczy.
287/486
PANI RAQUIN
Daj mi jej kapelusz.
ZUZANNA zdejmuje z głowy Teresy kapelusz i
podaje Pani Raquin, która odkłada go do szafy
O, proszę, widzi pani, nawet nie musi się pani
ruszać. Och, jednak! Proszę się podnieść, abym
mogła zdjąć suknię.
TERESA wstając
Jak ty mnie męczysz!
288/486
PANI RAQUIN
Późno jest, córeczko.
ZUZANNA rozpinając suknię i wyjmując agrafki
Mąż to musi być coś strasznego. Jedna z moich
koleżanek, która wyszła za mąż, płakała i
płakała. Pani prawie się nie ściska, a jest pani
bardzo szczupła w talii. Dobrze pani robi nosząc
takie przedłużane staniki. To ci dopiero z tą
289/486
agrafką, ale się trzyma! Mam ochotę zawołać
pana Grivet.
Śmieje się
TERESA
Mam dreszcze, pośpiesz się, kochanie.
ZUZANNA
Przenieśmy się bliżej kominka.
290/486
Razem przechodzą przez pokój
Masz ci los, falbana się pani rozdarła! Wspaniały
jest ten jedwab, tak sztywno się trzyma. Och,
jaka pani nerwowa, złota moja! Drży pani jak
Tysbe pod moim dotknięciem. Tysbe to kotka,
którą dostałam od wujcia. A ja przecież bardzo
uważam, żeby pani nie łaskotać.
TERESA
Mam trochę gorączki.
291/486
ZUZANNA
Już jestem przy ostatniej haftce, nareszcie!
Zdejmujemy!
Zdejmuje suknię i podaje ją Pani Raquin
Skończyłam. Teraz przeczeszą pani włosy, jak do
spania, dobrze?
PANI RAQUIN
O właśnie, bardzo dobrze.
292/486
Wychodzi przez drzwi w głębi zabierając suknię
ZUZANNA posadziwszy Teresę blisko ognia
Już się pani cała zaróżowiła. A przed chwilą była
pani blada jak śmierć.
TERESA
To od ognia. Rozgrzałam się.
293/486
ZUZANNA stojąc za Teresą, rozpuszcza i
rozczesuje jej włosy
Proszę trochę schylić głowę. Bajeczne ma pani
włosy... Przepraszam, złota moja, ale chciałabym
o coś zapytać, jestem ciekawska, pani wie.
Zresztą dziewczęta lubią się wywiadywać.
Prawda, że serce pani wali i dlatego pani tak
drży?
TERESA
294/486
Moje serce, kochanie, nie ma siedemnastu lat, tak
jak twoje.
ZUZANNA
Czy aby się pani nie naprzykrzam? Przez cały
dzień myślałam, że gdybym była na pani miejs-
cu, czułabym się jak głupia, więc postanowiłam
przyjrzeć się, jak pani poradzi sobie z nocną
toaletą, żeby nie wyjść na niezdarę, gdy na mnie
przyjdzie kolej. Pani jest trochę smutna, ale
trzyma się pani dzielnie. Obawiam się, że ja będą
beczeć jak idiotka.
295/486
TERESA
Błękitny książę byłby więc księciem okrutnym?
ZUZANNA
Niech się panie ze mnie nie wyśmiewa... Bardzo
pani do twarzy w tych rozpuszczonych włosach.
Wygląda pani jak te królowe, które się widzi na
obrazach. Nie zaplatać warkoczy, prawda? Tylko
kok?
296/486
TERESA
Tak, zwiń po prostu włosy w węzeł.
Pani Raquin wraca i wyjmuje z szafy biały
peniuar
ZUZANNA upinając węzeł
Jeżeli mi pani obieca, że nie będzie się pani śmi-
ała, powiem, co czułabym na pani miejscu.
Byłabym uradowana, o! tak uradowana, jak
jeszcze nigdy w życiu. A jednocześnie umier-
ałabym ze strachu. Zdawałoby mi się, że stąpam
297/486
po obłokach, że wchodzę w coś nieznanego,
słodkiego
i
przerażającego,
przy
cichych
dźwiękach muzyki i w delikatnej woni perfum. I
sunęłabym bezwiednie w powodzi świateł, nie-
siona radością tak przejmującą, że chyba musi-
ałabym od niej umrzeć. Prawda, że pani to
właśnie odczuwa?
TERESA Tak.
O ton ciszej
Muzyka, wonności, powódź świateł, cała wiosna
młodości i miłości.
298/486
ZUZANNA
Ale pani znowu drży z zimna.
TERESA
Przeziębłam, nie mogę się rozgrzać.
PANI RAQUIN siadając przy rogu kominka
Zaraz ogrzeją ci peniuar.
299/486
Zbliża peniuar do ognia
ZUZANNA
A kiedy błękitny książę czekałby, jak czeka pan
Ludwik, umyślnie pozwoliłabym mu się niecier-
pliwić. Potem, gdy byłby już przy drzwiach, och!
zgłupiałabym pewnie, zrobiłabym się malutka,
malusieńka, i starałabym się, żeby mnie nie zn-
alazł. A dalej, to już nie wiem, przerażenie mnie
ogarnia, gdy o tym pomyślę.
300/486
PANI
RAQUIN
uśmiechnięta,
odwracając
peniuar do ognia drugą stroną
Nie trzeba o tym myśleć, Zuziu. Ach, te podlotki,
mają w głowie tylko lalki, kwiaty i mężów!
TERESA
Życie jest twardsze.
ZUZANNA do Teresy
301/486
Czy to nie jest to właśnie, co pani odczuwa?
TERESA
Tak...
O ton ciszej
Wolałabym nie wychodzić za mąż zimą, w tym
pokoju. W Vernon w maju kwitną akacje, noce są
ciepłe.
ZUZANNA
302/486
Już pani uczesana.
Teresa i Pani Raquin wstają
Włoży pani teraz swój peniuar ogrzany, prosto z
ognia.
PANI RAQUIN pomagając Teresie włożyć
peniuar
Parzy mi palce.
303/486
ZUZANNA
Teraz już pani nie zimno, mam nadzieję?
TERESA
Dziękuję.
ZUZANNA przyglądając się jej
304/486
Ach! Pani jest śliczna, wygląda pani w tych
koronkach jak prawdziwa panna młoda.
PANI RAQUIN Zostawimy cię już samą, moje
dziecko.
TERESA
Samą, samą... Zaczekajcie. Zdaje mi się, że
chciałam jeszcze coś cioci powiedzieć.
305/486
PANI RAQUIN
Nie, nie mów. Ja unikam mówienia; widzisz
przecież. Nie chcę doprowadzać cię do płaczu.
Gdybyś
wiedziała,
ile
mnie
to
wysiłku
kosztowało od samego rana! Serce mi się ściska,
a przecież powinnam być szczęśliwa, jestem
szczęśliwa... Już po wszystkim. Widziałaś, jaki
wesoły był nasz poczciwy Michaud. Powinnaś
być wesoła.
TERESA
Ciocia ma rację, z moją głową coś jest nie w
porządku. Dobranoc.
306/486
PANI RAQUIN
Dobranoc.
Wracając
Powiedz, czy ty nie masz jakiegoś zmartwienia,
nie ukrywasz czego przede mną? Co mnie
podtrzymuje, to myśl, że działaliśmy dla twego
szczęścia. Kochaj swojego męża, który zasługuje
na naszą serdeczność, twoją i moją. Kochaj go,
jak kochałaś... Nie, nic nie mam ci do pow-
iedzenia, nic nie chcę ci powiedzieć. Zrobiłyśmy,
jak można było najlepiej, i życzę ci, moja córko,
307/486
wiele radości za pokrzepienie i otuchę, jaką
wlałaś w moje srece.
ZUZANNA
Można by pomyśleć, że zostawia ją pani w prze-
pastnej jaskini, tę biedną Tereskę, wilkom na
pożarcie. Ładnie pachnie ta jaskinia. Pełno w niej
róż. Przytulnie tu i miło jak w gniazdku.
TERESA
308/486
Te kwiaty kosztowały majątek, ciocia doprawdy
popełniła szaleństwo.
PANI RAQUIN
Wiem, że kochasz wiosnę. Chciałam urządzić ci
taki wiosenny zakątek w twoim pokoju, w noc
twego ślubu. Będziesz mogła w nim snuć mar-
zenia Zuzanny, wyobrażać sobie, że zwiedzasz
rajskie ogrody. No, widzisz, uśmiechasz się.
Bądź szczęśliwa pośród tych róż. Dobranoc,
córeczko.
Całuje ją
309/486
ZUZANNA
A mnie? Mnie pani nie pocałuje, moja śliczna?
Teresa całuje ją
Znowu pani tak pobladła. To zbliża się błękitny
książę...
Rozglądając się wokoło przed wyjściem
Och, to niesamowite, taki pokój pełen róż!
310/486
Scena III
Ludwik, Teresa
Teresa, zostawszy sama, wraca powoli do ko-
minka, siada. Pauza.
Ludwik, jeszcze w stroju weselnym, wchodzi po
cichu, zamyka drzwi i z miną zażenowaną zbliża
się do Teresy
LUDWIK
Tereso, ukochana moja.
TERESA odpychając go
Nie, zaczekaj, zimno mi.
LUDWIK po chwili milczenia
Nareszcie jesteśmy sami, Tereso moja, z dala od
innych, nareszcie wolno nam się kochać. Życie
jest nasze, ten pokój jest nasz, a ty jesteś moja,
droga żono, ponieważ cię zdobyłem, a ty chciałaś
mi się oddać.
312/486
Usiłuje ją pocałować
TERESA odpychając go
Nie, później, cała drżę z zimna.
LUDWIK
Biedactwo! Daj, rozgrzeję ci stopy w moich
dłoniach.
313/486
Klęka przed nią i próbuje wziąć jej stopy, które
ona cofa
Słuchaj, zrozum, nadeszła nasza godzina. Uświa-
dom sobie. Od roku czekamy, od roku pracujemy
na tę noc miłosną. Potrzebna nam jest, prawda,
by wynagrodzić nam tę nieustanną ostrożność, to
wszystko, co tak dobrze znasz, nasze cierpienia,
nasz niepokój.
TERESA
Wiem, wiem... Nie klęcz tak. Usiądź na chwilę.
Pomówimy.
314/486
LUDWIK wstając
Czemu się lękasz? Zamknąłem drzwi, jestem
twoim mężem. Dawniej, gdy przychodziłem, nie
bałaś się, śmiałaś się, mówiłaś na głos,
ryzykując, że nas przyłapią. Teraz mówisz
szeptem, jak gdyby ktoś podsłuchiwał za ścianą.
Zrozum, możemy mówić głośno, śmiać się i
kochać. To nasza noc poślubna, nikt nie
przyjdzie.
TERESA z przerażeniem
315/486
Nie mów tego, nie mów. Jesteś bledszy niż ja,
Ludwiku, i język ci się plącze, gdy wypowiadasz
te słowa. Nie udawaj odważnego. Zaczekaj, aż
się ośmielimy, zanim zaczniemy się całować.
Boisz się wyjść na durnia, co?, jeśli mnie teraz
nie pocałujesz. Dzieciak z ciebie. Nie jesteśmy
zwyczajną młodą parą, jak inni. Usiądź.
Porozmawiajmy sobie.
Ludwik staje za nią, opiera się łokciem o kom-
inek, podczas gdy ona, zmieniając ton na
swobodny i obojętny, mówi dalej
Straszny wiatr był dzisiaj.
316/486
LUDWIK
I jakie zimne to wietrzysko. Po południu trochę
się uspokoiło.
TERESA
Uhum, na bulwarach pojawiły się nawet piękne
toalety. Tym niemniej drzewa morelowe dobrze
zrobią, jeśli nie pośpieszą się zbytnio z
kwitnieniem.
LUDWIK
317/486
Nawrót mrozów w marcu jest bardzo szkodliwy
dla drzew owocowych. W Vernon, pamiętasz...
Przerywa; oboje marzą przez chwilę
TERESA cicho
W Vernon, to były nasze dziecięce lata...
Wracając do tonu swobodnego i obojętnego
Dorzuć polano do ognia. Zaczyna tu być ciepło.
Jak myślisz, jest już czwarta?
318/486
LUDWIK spoglądając na zegar
Nie, jeszcze nie.
Przechodzi na lewo i siada w drugim końcu
pokoju
TERESA
Zadziwiające, jaka długa jest ta noc. Ciekawam,
czy jesteś podobny do mnie? Nie lubię jeździć
319/486
powozem. Nie ma nic głupszego jak trząść się
godzinami w dorożce. Usypia mnie to. Nie
znoszę też jadać w restauracji.
LUDWIK
Nigdy nie je się tam tak dobrze, jak w domu.
TERESA
Chyba, że na wsi, tam to co innego, nie powiem.
320/486
LUDWIK
Na wsi jada się znakomicie. Pamiętasz pod-
miejskie knajpki nad brzegiem rzeki...
Wstaje
TERESA zrywając się, szorstko
Milcz! Czemu wywołujesz wspomnienia? I tak,
mimo woli, słyszę, jak kotłują się w twojej głow-
ie i w mojej, a straszna historia dzieje się na no-
wo. Nie, nic już nie mówmy, o niczym nie
myślmy. Pod słowami, które wypowiadasz,
321/486
słyszę inne. Słyszę to, o czym myślisz, a czego
nie mówisz. Prawda, że myślałeś o wypadku?
Nie, nic nie mów!
Pauza
LUDWIK
Tereso, powiedz coś, zaklinam cię. To milczenie
jest nie do zniesienia. Mów do mnie.
322/486
TERESA idzie na prawo, siada ściskając rakami
skronie
Zamknij oczy, staraj się nie istnieć.
LUDWIK
Nie. Muszę słyszeć twój głos. Powiedz mi
cokolwiek, co zechcesz, jak przed chwilą, że jest
brzydka pogoda, że noc się dłuży.
TERESA
323/486
A jednak myślę. Nie mogę nie myśleć. Masz
rację, milczenie jest złe, a słowa same trysnęłyby
mi z ust...
Próbując się uśmiechnąć, wesoło
Okropny ziąb był dziś rano w merostwie. Nogi
miałam jak lód. Ale rozgrzałam je w kościele,
przy kaloryferze. Widziałeś ten kaloryfer? Był
tuż obok miejsca, gdzieśmy uklękli.
LUDWIK
324/486
Tak, oczywiście. Grivet tkwił przy nim jak słup
przez cały czas ceremonii. Promieniał z radości,
ten hultaj Grivet! Bardzo komicznie wyglądał,
prawda?
Obydwoje zmuszają się do śmiechu
TERESA
W kościele było ciemnawo z powodu niepogody.
Zauważyłeś koronkę obrusa na ołtarzu? To
koronka po dziesięć franków metr co najmniej.
Równie pięknej nie mam nawet u siebie w
sklepie. W powietrzu unosił się słodkawy zapach
kadzidła, który przyprawiał mnie o mdłości. Z
początku myślałam, że jesteśmy sami we wnętrzu
325/486
tego wielkiego, pustego kościoła, i sprawiało mi
to przyjemność.
Stopniowo jej głos zasępia się
Potem usłyszałam śpiewy. Musiałeś zauważyć, w
kaplicy, po drugiej stronie nawy?
LUDWIK z wahaniem
Widziałem ludzi, ze świecami, zdaje mi się.
326/486
TERESA z wzrastającym przerażeniem
To był pogrzeb. Gdy podnosiłam oczy, miałam
przed sobą czarne sukno z wielkim białym
krzyżem. Wstaje i cofa się powoli. Trumna
przeszła tuż obok nas. Patrzałam na nią. Mizerna
trumna, krótka, wąska, licha. Jakiś żałosny
nieboszczyk, chorowity i cherlawy...
Cofając się natknęła się na Ludwika i zawadziła
o jego ramię. Obydwoje wzdrygają się. Po czym
ciągnie cicho i żarliwie
327/486
Widziałeś go w kostnicy, prawda, Ludwiku?
LUDWIK
Tak.
TERESA
Wyglądało, że bardzo cierpiał?
328/486
LUDWIK
Straszliwie.
TERESA
Oczy miał otwarte i patrzył na ciebie, prawda?
329/486
LUDWIK
Tak. Był ohydny, zsiniały i wzdęty od wody. I
śmiał się kątem wykrzywionych ust.
TERESA
Śmiał się, myślisz, że się śmiał? Powiedz mi,
powiedz mi wszystko, powiedz, jak wyglądał. W
bezsennych nocach nigdy nie widziałam go
wyraźnie, a coś mnie prześladuje, coś mnie
opętało, żeby go widzieć.
330/486
LUDWIK rozpaczliwie, potrząsając Teresą
Milcz! Milcz! Ocknij się! Oboje dajemy się
ponieść przywidzeniom. O czym ty mówisz? A
jeżeli odpowiadałem ci, to kłamałem. Ja nic nie
widziałem, nic, nic... Co za idiotyczną grę
prowadzimy!
TERESA
O! Czułam, że wbrew naszej woli, słowa same
przyjdą nam na wargi. Wszystko prowadziło nas
do niego, kwit nące drzewa morelowe, knajpki
nad brzegiem rzeki, mijające nas mizerne
331/486
trumny. No cóż, nie ma już dla nas obojętnej roz-
mowy. Wszystkie nasze myśli kończą się na nim.
LUDWIK
Pocałuj mnie.
TERESA
Dobrze wiem, że mówiłeś tylko o nim i że on był
w każdej mojej odpowiedzi. To nie nasza wina,
332/486
że potworna historia ożyła w nas i że dopow-
iedzieliśmy ją na głos.
LUDWIK usiłując wziąć ją w ramiona
Pocałuj mnie, Tereso. Pocałunki uleczą nas.
Pobraliśmy się, by odnaleźć spokój jedno w
ramionach drugiego. Pocałuj mnie i zapomnijmy,
żono moja najdroższa.
TERESA odpychając go
333/486
Nie dręcz mnie, błagam. Jeszcze chwilę. Dodaj
mi otuchy, bądź dobry i wesoły, jak dawniej.
Pauza. Ludwik robi kilka kroków, potem, jak
gdyby pod wpływem nagłej decyzji, wychodzi
przez drzwi w głębi
334/486
Scena IV
Teresa sama
TERESA
Zostawił mnie samą. Nie odchodź ode mnie,
Ludwiku, jestem twoja. Poszedł sobie i taka
jestem teraz samotna. Zdaje się, że lampa gaśnie.
Gdyby miała zgasnąć zupełnie, gdybym miała
znaleźć się w ciemności... Nie chcę być sama, nie
chcę, żeby było ciemno. Właściwie, dlaczego od
mówiłam mu tego pocałunku? Nie wiem, co mi
się stało. Wargi miałam zimne jak lód i
wydawało mi się, że ten pocałunek mnie zabije.
Dokąd mógł pójść?
Pukanie do małych drzwi po lewej
Wielki Boże! To tamten wraca teraz! Tamten
wraca na moją noc poślubną! Słyszycie? Stuka o
wezgłowie łóżka, woła mnie. Idź precz, boję się.
Drży z przerażenia, zakrywa rękami oczy. Znów
słychać pukanie i powoli, stopniowo Teresa
uspokaja się, zaczyna się uśmiechać
Nie, to nie jest tamten, to mój ukochany, mój je-
dyny, moja słodka przeszłość. Dzięki ci za ten
dobry pomysł, Ludwiku. Rozpoznaję twoje
wezwanie.
336/486
Idzie otworzyć, wchodzi Ludwik
337/486
Scena V
Ludwik, Teresa
Powtarzają dokładnie te same gesty i tę samą grę
mimiczną, co na początku sceny 5 aktu I
TERESA
Ty, mój Ludwiku!
Wiesza mu się na szyi
Czułam, że przyjdziesz, kochanie najdroższe,
marzyłam o tobie. Już tak dawno nie mogłam cię
tulić, mieć cię tak wyłącznie dla siebie.
LUDWIK
Pamiętaj, zabrałaś mi wszystko, nawet sen. I
marzyłem, co by tu zrobić, żebyśmy nigdy nie
musieli się rozstawać. Dzisiejszej nocy ów
piękny sen stał się rzeczywistością, Tereso. Jesteś
tu, w moich ramionach, na zawsze.
TERESA
339/486
Będzie to radość bez kresu, długi spacer w
słońcu.
LUDWIK
Więc pocałuj mnie, żono ukochana.
TERESA wyrywając się gwałtownie z objęć Lud-
wika, z wybuchem
A właśnie, że nie! A właśnie, że nie! Po co grać
tę komedię przeszłości? Nie kochamy się już, to
340/486
jasne. Zabiliśmy miłość. Czy myślisz, że obe-
jmując cię nie czuję twego chłodu? Dajmy temu
pokój. To byłoby okrutne i podłe.
LUDWIK
Jesteś moja, będę cię miał, uleczę cię wbrew to-
bie samej z tych nerwowych lęków. Okrutne!
Okrutne byłoby przestać się kochać, żyć w kosz-
marach zamiast w upragnionym szczęściu.
Chodź, obejmij mnie, jak przedtem.
341/486
TERESA
Nie, nie trzeba wyzywać cierpienia!
LUDWIK
Zrozum, co to za nonsens spędzać noc w taki
sposób po tych wszystkich godzinach zuchwałej
miłości, jakie tu przeżyliśmy. Nikt nie przyjdzie.
TERESA z przerażeniem
342/486
Już to raz powiedziałeś i więcej nie powtarzaj,
błagam cię. Jeszcze mógłby tu przyjść.
LUDWIK
Chcesz mnie doprowadzić do obłędu?
Ona przechodzi na lewo, on idzie ku niej
Dość drogo cię kupiłem, abyś mi się teraz miała
wzbraniać.
TERESA wyrywając mu się
343/486
Zmiłuj się! Nasze pocałunki mogłyby go przy-
wołać. Boję się, zrozum, boję się!
Ludwik chwyta ją w objęcia i w tym momencie
spostrzega
portret
Kamila,
wiszący
nad
kredensem
LUDWIK przerażony cofa się, wskazując portret
palcem
Tam, tam, Kamil.
344/486
TERESA jednym skokiem kryjąc się za jego
plecami
A mówiłam ci... Czułam za plecami jakiś
lodowaty oddech. Gdzie go widzisz?
LUDWIK
Tam, w głębi.
TERESA
345/486
Za łóżkiem?
LUDWIK
Nie, na prawo. Nie rusza się, wpatruje się w nas
uporczywie. Jest taki, jak go widziałem, trupio
blady, ziemisty, uśmiechający się jednym kątem
ust.
TERESA przyglądając się
346/486
Przecież ty widzisz jego portret!
LUDWIK
Portret...
TERESA
No tak, obraz, który sam malowałeś, wiesz
przecież?
347/486
LUDWIK
Nie, nic już nie wiem. Sądzisz, że to jego port-
ret... Widziałem, że jego oczy ruszały się. Patrz,
znowu się ruszają.
Jego portret. No to idź i zdejmij go. Przeszkadza
nam tak bez przerwy świdrując nas wzrokiem.
TERESA
Nie. Nie mam odwagi.
348/486
LUDWIK
Proszę cię, idź.
TERESA
Nie.
349/486
LUDWIK
Odwrócimy go do ściany, przestaniemy się już
bać i będziemy mogli się pocałować... może.
TERESA
Nie. Dlaczego sam nie idziesz?
LUDWIK
350/486
Bo on nie spuszcza ze mnie wzroku. Mówię ci,
że jego oczy poruszają się! Ścigają mnie,
miażdżą...
Zbliża się powoli
Schylę głowę i gdy już go nie będę widział...
Z pasją zrywa portret
351/486
Scena VI
Ludwik, Pani Raquin, Teresa
PANI RAQUIN na progu drzwi
Co się stało? Słyszałam krzyki.
LUDWIK trzymając portret i wpatrując się weń
mimo woli
Jest ohydny. Jest taki, jak wtedy, kiedyśmy go
wrzucili do wody.
PANI RAQUIN chwiejąc się na nogach czyni
kilka kroków
Boże sprawiedliwy! Oni zabili mego syna!
Teresa, oszalała z przerażenia, wydaje okrzyk,
Ludwik, w panice, rzuca portret na łóżko i cofa
się przed Panią Raquin, która bełkoce:
Morderca! Morderca!
353/486
Chwyta ją atak kurczy; chwiejąc się sunie w kier-
unku łóżka, szukając oparcia czepia się jednej z
zasłon, która zrywa się pod jej ciężarem; stoi
chwilę oparta o ścianę, dysząca i straszna. Lud-
wik, którego nie spuszcza z oczu, przechodzi na
prawo, szukając schronienia u boku Teresy
LUDWIK
To ten atak, który jej groził. Paraliż dochodzi
jużdo gardła.
354/486
PANI RAQUIN Zbliżając się znowu z na-
jwyższym wysiłkiem
Moje biedne dziecko. Nędznicy! Nędznicy!
TERESA
Straszna rzecz! Wykrzywiło ją, jakby obcęgami.
Nie śmiem nawet zbliżyć się do niej.
PANI RAQUIN przegięta do tyłu, wali się z nóg i
opada na krzesło po lewej
355/486
O, męko! Nie mogę... nie mogę już...
Sztywnieje, traci mowę, przeszywając rozżar-
zonym spojrzeniem Teresę i Ludwika, którzy drżą
ze strachu
TERESA
Ona umiera.
LUDWIK
356/486
Nie. Te oczy żyją, te oczy grożą nam. O, bodajby
jej usta i ręce zamieniły się w kamień.
357/486
AKT CZWARTY
Godzina piąta. W pokoju znowu wilgoć i mrok.
Firanki brudne, gospodarstwo zapuszczone, kurz.
Na krzesłach wałęsają się ścierki, nie uprzątnięte
naczynia na kredensie i innych meblach. Zza za-
słony łóżka wystaje niedbale rzucony na podłogę
materac
Scena I
Teresa, Zuzanna. Pracują siedząc przy stoliku do
robót ręcznych, po prawej stronie
TERESA wesoło
No, więc dowiedziałaś się nareszcie, gdzie
mieszka błękitny książę. To znaczy, że wbrew
temu, co powiadają, miłość nie ogłupia.
ZUZANNA
Nie wiem. Co do mnie, jestem bardzo przebiegła.
Pani rozumie, z czasem przestało mnie bawić
oglądanie mego księcia wyłącznie z odległości
pół mili; grzeczna laleczka, jak z obrazeczka.
Między nami mówiąc, był za grzeczny, o wiele
za grzeczny.
359/486
TERESA śmiejąc się
Więc lubisz tylko niełaskawych kochanków?
ZUZANNA
Bo ja wiem. Sądzę, że kochanek, który nie
wzbudza trwogi, nie jest kochankiem na serio.
Gdy widziałam mego księcia w oddali, nie
wiadomo gdzie, w niebie, pośród kominów,
zdawało mi się, że oglądam jednego ze stąpają-
cych po obłokach aniołów z mojej książki do
nabożeństwa. To milutkie, ale w końcu zaczyna
okropnie nudzić, słowo daję! Wobec tego, w
360/486
dzień moich urodzin poprosiłam wujcia, aby mi
podarował plan Paryża.
TERESA
Plan Paryża!
ZUZANNA
A tak. Wuj był nieco zdziwiony. Gdy już miałam
plan, ho, ho, ho, przystąpiłam do pracy, i to do
poważnej pracy! Kreśliłam przy pomocy linijki,
361/486
cyrklem odmierzałam odległości, dodawałam,
mnożyłam. A gdy zdawało mi się, że znalazłam
taras księcia, wetknęłam szpilkę w plan. A
nazajutrz zmusiłam wuja, żebyśmy poszli ulicą,
przy której powinien się znajdować dom księcia.
TERESA wesoło
Moja droga, śliczna jest ta twoja historia.
Spogląda na zegar i smutnieje
Już piąta, Ludwik zaraz wróci.
362/486
ZUZANNA
Co pani jest? Była pani taka wesoła przed
chwilą!
TERESA przybierając poprzedni ton
I to ten twój plan wskazał ci adres błękitnego
księcia?
ZUZANNA
363/486
Ano właśnie! Nic a nic mi nie dał ten cały plan!
Żeby pani wiedziała, dokąd mnie prowadził!
Pewnego dnia zawiódł mnie przed wielki, brzy-
dki, dom, w którym wyrabia się pasty do podłóg i
obuwia; innym razem do zakładu fotograficzne-
go. Potem znów do bram seminarium duchowne-
go czy więzienia, sama już nie wiem. Nie śmieje
się pani? A to przecież zabawne. A może pani
chora?
TERESA
Nie. Mój mąż nadejdzie lada chwila, myślałam...
Gdy wyjdziesz za mąż, dasz oprawić w ramki ten
szczęścionośny plan!
364/486
ZUZANNA wstaje i przechodząc z tyłu za Teresą
kieruje się na prawo
Przecież właśnie pani powiedziałam, że na nic mi
się nie przydał. To pani mnie nie słucha? Pewne-
go popołudnia wybrałam się na targ kwiatowy
Saint-Sulpice. Chciałam kupić nasturcje na taras.
Na przodzie sceny
365/486
Wie pani, kogo ujrzałam pośrodku targu? Błękit-
nego księcia, obładowanego kwiatami, z don-
iczkami w kieszeniach, z doniczkami pod pachą,
z doniczkami w rękach. Strasznie głupią miał
minę z tymi doniczkami, gdy mnie zobaczył.
Poszedł razem ze mną i nie wiedział, co ma z
nimi zrobić. Powiedział, że wszystkie postawi u
siebie na tarasie. Potem zaprzyjaźnił się z moim
wujkiem, poprosił go o moją rękę i wychodzę za
niego za mąż, i tyle. Z planu Paryża porobiłam
papiloty, a przez lunetę oglądam wieczorami już
tylko księżyc. Słuchała mnie pani, moja złota?
TERESA
Tak. Piękna bajka... Zawsze jesteś w niebie, za-
wsze w kwiatach, zawsze w uśmiechach. Ach,
dziewczyno droga, z twoim cudnym błękitnym
ptakiem, gdybyś wiedziała...
366/486
Spoglądając na zegar
Piąta, już jest piąta, prawda? Muszę nakryć do
stołu.
ZUZANNA
Ja pani pomogę.
Teresa wstaje, Zuzanna pomaga jej nakryć na
trzy osoby
367/486
Jestem bez serca, doprawdy, z tą swoją wesołoś-
cią, wiedząc, jak bardzo ucierpiało pani szczęście
osobiste z powodu okrutnego losu pani Raquin.
Jak się, biedaczka, czuje dzisiaj?
TERESA
Nadal nie mówi, nadal jest nieruchoma, ale nie
wydaje się, żeby cierpiała.
ZUZANNA
368/486
Lekarz ostrzegał ją, za bardzo się przemęczała.
Bezlitosny ten paraliż. Jak gdyby piorun zamienił
ją w kamień, naszą drogą panią. Gdy tak siedzi
sztywna w swym fotelu, z głową nieruchomą i
białą, z bladymi dłońmi na kolanach, mam
wrażenie, że patrzę na jeden z tych posągów
grozy i żałoby, jakie widuje się w kościołach u
stóp grobowców. I serce ściska mi się z przer-
ażenia, nie wiem, dlaczego. Nie może podnieść
rąk, prawda?
TERESA
Ręce ma martwe tak jak i nogi.
369/486
ZUZANNA
O, Jezu Chryste, co za rozpacz! Mój wujek
uważa, że ona nic już nie słyszy i nic nie rozu-
mie. Wujcio mówi, że byłoby dla niej wielkim
dobrodziejstwem, gdyby straciła świadomość.
TERESA
Twój wujek się myli. Ona słyszy i rozumie
wszystko. Jasność umysłu pozostała nietknięta,
jej oczy żyją.
370/486
ZUZANNA
Tak, wydaje mi się, że jej oczy stały się większe.
Są teraz ogromne; takie czarne i straszne w tej
martwej twarzy. Nie jestem tchórzliwa, a mimo
to nocą strach mnie oblatuje, gdy pomyślę o
naszej nieszczęsnej pani. Zna pani opowieści o
ludziach żywcem pogrzebanych? Wyobrażam
sobie, że pochowano ją żywą, że leży w
głębokim grobie, przywalona ziemią, która tłumi
jej krzyk.
O czym tak może myśleć całymi dniami? To pot-
worne być w takim stanie i myśleć, nieustannie
myśleć. Ale państwo jesteście tacy dobrzy dla
niej!
371/486
TERESA
Spełniamy nasz obowiązek.
ZUZANNA
I tylko pani czyta mowę jej oczu, prawda? Jeśli o
mnie chodzi, nie rozumiem nic. Pan Grivet, który
chwali się, że w lot odgaduje każde jej życzenie,
bierze wszystko na odwrót. To jeszcze szczęście
w nieszczęściu, że biedaczka ma panią przy
372/486
sobie. Przynajmniej niczego jej nie brak. O, mój
wujcio często powtarza: „Rodzina Raquin, to
święty dom". Radość wróci, zobaczy pani.
Lekarz rokuje jakieś nadzieje?
TERESA
Nie za wiele.
ZUZANNA
Gdy byłam tu ostatnio w czasie jego wizyty,
powiedział jednak, że pani Raquin może
odzyskać głos i władzą w rękach i nogach.
373/486
TERESA
Nie trzeba na to liczyć. Nie śmiem liczyć na to.
ZUZANNA
Ależ tak, tak, niech pani nie traci nadziei.
Skończyły nakrywać do stołu i zbliżają się do
przodu sceny
374/486
A co u pana Ludwika? Coraz rzadziej go się tu
widuje.
TERESA
Odkąd porzucił posadę w biurze i znowu zabrał
się do malarstwa, wychodzi rano, a wraca często
późnym wieczorem. Dużo pracuje. Chce na na-
jbliższy Salon malarstwa wysłać wielki obraz.
ZUZANNA
375/486
Pan Ludwik bardzo się zmienił na korzyść. Już
się tak nie śmieje na cały głos, wyszlachetniał,
nabrał dystynkcji. Nie pogniewa się pani? No
więc dawniej wcale nie chciałabym go za męża,
podczas gdy teraz, owszem, owszem, podobałby
mi się. Jeżeli obieca mi pani dochować tajem-
nicy, coś pani powiem.
TERESA
Gadatliwa to już ja nie jestem.
376/486
ZUZANNA
Tak, to prawda, wszystko kryje pani w sobie.
Niech się więc pani dowie, że wczoraj, gdy
przechodziliśmy ulicą Mazarine, obok pracowni
pani męża, wujcio wpadł na pomysł, aby do
niego wstąpić. Pani wie, że pan Ludwik nie lubi,
aby go tam niepokojono. Mimo to przyjął nas
całkiem sympatycznie. Ale nie zgadłaby pani
nigdy w życiu, nad czym on teraz pracuje.
TERESA
Pracuje nad wielkim obrazem.
377/486
ZUZANNA
Nie. Płótno pod duży obraz jest jeszcze nie
tknięte. Zastaliśmy go wśród wielu małych płó-
cien, na których porobił szkice, zarysy rozmai-
tych twarzy. Były tam głowy dzieci, głowy
kobiet, starców. Mój wujek, który się na tym zna,
nie mógł wyjść z podziwu. Wujcio jest zdania, że
pani mąż nagle stał się wybitnym malarzem. I to
bynajmniej nie jest pochlebstwo, bo dawniej wuj
nader surowo oceniał jego malarstwo. Co mnie
osobiście zaskoczyło, to to, że wszystkie te twar-
ze mają w sobie jakieś podobieństwo. Podobne
są...
378/486
TERESA
Do kogo są podobne?
ZUZANNA z wahaniem
Obawiam się, że sprawię pani przykrość...
Podobne są do nieszczęsnego pana Kamila.
TERESA wzdrygając się
379/486
Ach, co znowu! To wam się tylko tak zdawało.
ZUZANNA
Zapewniam panią. Głowy dzieci i kobiet, głowy
starców, wszystkie mają w sobie coś, co przypo-
mina osobę, którą wspomniałam. Wujek wolałby,
żeby były żywsze kolorystycznie. Są raczej
bladawe i mają uśmiech w jednym kąciku ust.
Słychać kroki Ludwika przy drzwiach
380/486
O, idzie pani mąż, niech pani nic nie mówi.
Myślę, że chce sprawić pani niespodziankę tymi
wszystkimi obrazami.
381/486
Scena II
Ludwik, Zuzanna, Teresa
LUDWIK
Dzień dobry, Zuzanno. Dobrze wam się pracow-
ało we dwójkę?
TERESA
Tak.
LUDWIK
Jestem wykończony.
Siada ciężko na krześle po lewej
ZUZANNA
Musi pana męczyć takie malowanie na stojąco?
383/486
LUDWIK
Nie pracowałem dzisiaj. Poszedłem na piechotę
do Saint-Cloud i wróciłem też pieszo. To mi
dobrze robi. Kolacja gotowa, Tereso?
TERESA
Tak.
384/486
ZUZANNA
Już sobie pójdę.
TERESA
Wujaszek obiecał, że po ciebie przyjdzie, powin-
naś na niego zaczekać. Nie przeszkadzasz nam.
ZUZANNA
No, to zejdę do sklepu. Ukradnę pani igły do
haftowania, właśnie są mi potrzebne.
385/486
W momencie, gdy ma zejść, dźwięczy dzwonek
sklepowy
O, proszę, jakaś klientka. Już ja ją obsłużę, i to
jak jeszcze.
Schodzi
386/486
Scena III
Ludwik, Teresa
LUDWIK wskazując materac, zostawiony na
podłodze w nogach łóżka
Dlaczego nie schowałaś materaca do ubikacji? Ci
durnie
nie
muszą
wiedzieć,
że
sypiamy
oddzielnie.
Wstaje
TERESA
Trzeba go było rano schować. Ja robię, co mi się
podoba.
LUDWIK szorstko
Nie zaczynajmy się kłócić, żono. Noc jeszcze nie
nadeszła.
TERESA
388/486
O! Skoro zabawiasz się poza domem, skoro
umęczasz się całodziennymi marszami, tym
lepiej! Gdy nie ma cię w domu, jestem spokojna,
rozumiesz. Gdy tylko przychodzisz, zaczyna się
piekło. Pozwól mi drzemać przynajmniej w
dzień, jeżeli noc już do nas nie należy.
LUDWIK łagodniej
Mówisz bardziej szorstko niż ja, Tereso.
TERESA po pauzie
389/486
Czy przywieziesz ciotkę na kolację? Lepiej
chyba, żebyś zaczekał, aż Michaud i Zuzanna
wyjdą. Umieram ze strachu, ilekroć ona jest tu
przy nich. Zwłaszcza od pewnego czasu czytam
w jej oczach jakąś myśl nieubłaganą. Zobaczysz,
znajdzie sposób, żeby wszystko wygadać.
LUDWIK
Ba! Michaud zechce zobaczyć swoją starą przy-
jaciółkę. Jeszcze bardziej się niepokoję, kiedy on
idzie do niej. Jak może mu cokolwiek pow-
iedzieć, skoro nie jest w stanie podnieść nawet
małego palca.
Wychodzi przez drzwi w głębi
390/486
391/486
Scena IV
Teresa, Michaud, Zuzanna, potem Ludwik i Pani
Raquin w fotelu na kółkach, sztywna i niema, z
posiwiałymi włosami, ubrana na czarno
MICHAUD
Eh! Eh! Już nakryte do stołu.
TERESA
Ano tak, panie Michaud.
Bierze z kredensu ścierkę, salaterkę i sałatę; si-
ada po lewej,rozkłada ścierk Zwř na kolanach i
rozdziela sałatę wycierając liść po liściu, pod
koniec tej sceny i na początku następnej
MICHAUD
A wy tu ciągle, jak dwa gołąbki, hę? Ci zakoch-
ani mają wilczy apetyt! Włóż kapelusz, Zuziu.
Rozglądając się
A nasza zacna pani Raquin? Jak się miewa?
393/486
Ludwik wchodzi pchając przed sobą fotel na
kółkach; podwozi panią Raquin do stołu, przed
nakrycie po prawej stronie
O, proszę, jest nasza droga pani!
ZUZANNA całując sparaliżowaną
Bardzo panią wszyscy kochamy, niech to pani
doda otuchy.
394/486
MICHAUD
Jej oczy błyszczą, cieszy się, że nas widzi.
Do Pani Raquin
Jesteśmy parą starych znajomych, co?, pani i ja.
Przypomina sobie pani, jak byłem komisarzem
policji, zaraz... poznaliśmy się, o ile się nie mylę,
za czasów tej słynnej zbrodni w Wilczym Wą-
wozie. Powinna pani pamiętać, ta kobieta i ten
mężczyzna, co to zamordowali woźnicę, i
których osobiście poszedłem aresztować w tej ich
dziurze. Dalibóg, ścięto ich gilotyną w Rouen.
395/486
396/486
Scena V
Teresa, Ludwik, Michaud, Zuzanna, Pani Raquin,
Grivet
GRIVET który słyszał ostatnie słowa Michauda
O! O! to historia woźnicy, znam ją. Opowiadał
mi pan o niej i szalenie mnie zainteresowała. Pan
Michaud ma nosa do wykrywania łajdaków!
Piękne
uszanowanie
paniom
i
całemu
towarzystwu.
MICHAUD
Co się stało, panie Grivet, pan tu o tej porze?
GRIVET
A tak. Przechodziłem tędy akurat i pozwoliłem
sobie na małą rozpustę: mam zamiar uciąć
pogawędkę z naszą kochaną panią Raquin. Państ-
wo siadali do stołu, nie przeszkadzam?
LUDWIK
Ale skąd.
398/486
GRIVET
Rzecz w tym, że my się znakomicie rozumiemy
obydwoje! Jedno spojrzenie i już wiem.
MICHAUD
Powinien mi pan w takim razie wytłumaczyć,
czego ona chce, że się tak zawsze we mnie up-
arcie wpatruje.
399/486
GRIVET
Czekaj pan. Czytam w jej oczach, jak w książce.
Siada przed Panią Raquin, dotyka jej ramienia i
czeka aż powoli zwróci ku niemu głowę
O, tak, świetnie, pogadajmy sobie, jak dwoje ser-
decznych przyjaciół. Pani życzy sobie czegoś od
pana
Michaud?
Nie,
prawda?
Absolutnie
niczego, tak właśnie myślałem.
400/486
Do Michauda
Ale pan sobie wmawia! Słyszał pan, co mówiła:
wcale pana nie potrzebuje. To do mnie się
zwraca.
Odwracając się do Pani Raquin
Hę? Co pani mówi? Dobra, dobra, rozumiem;
jest pani głodna.
ZUZANNA pochylona nad oparciem fotela
Pani chciałaby może, żebyśmy już poszli?
401/486
GRIVET
Na Boga, mówię przecież: ona chce jeść. I
zaprasza mnie dziś wieczór na partyjkę domina...
Stokrotnie przepraszam, pani Raquin, ale nie mo-
gę przyjąć zaproszenia, zna pani przecież moje
nawyki. Za to w czwartek na pewno, obiecuję
pani.
MICHAUD
E, tam! Ona panu nic nie powiedziała, panie
Grivet. Skąd pan to wziął, że cokolwiek panu
402/486
powiedziała? Niech no pan pozwoli, że ja z kolei
ją popytam.
LUDWIK do Teresy, która wstaje
Pilnuj ciotki. Miałaś rację, w jej oczach pojawił
się jakiś straszliwy blask.
Bierze salaterkę, do której Teresa wkładała
oczyszczone liście sałaty, i odstawia ją razem ze
ścierką na kredens
403/486
MICHAUD
Proszę uważać, moja droga: pani wie, że jestem
całkowicie do jej dyspozycji. Co chce pani pow-
iedzieć, patrząc na mnie w ten sposób? Gdyby
mogła pani jakoś wyrazić to, czego pani sobie
życzy.
ZUZANNA
Słyszy pani, co mówi wujek: pani życzenia będą
dla nas święte.
404/486
GRIVET
E, zawracanie głowy! Wytłumaczyłem przecież,
czego ona chce. To jasne jak słońce.
MICHAUD nalegając
A więc nie może pani tego wyrazić?
Do Ludwika, który zbliżył się do stołu
405/486
Niech pan zobaczy, Ludwiku, jak dziwnie wpija
się we mnie wzrokiem.
LUDWIK
Nie, nie widzę nic specjalnego w jej spojrzeniu.
ZUZANNA
A pani, Tereso, pani, która pojmuje jej najdrob-
niejsze życzenia?
406/486
MICHAUD
Właśnie, niech pani jej pomoże, bardzo proszę.
Niech ją pani zapyta w naszym imieniu.
TERESA
Mylicie się państwo. Ona niczego nie pragnie,
jest taka jak zwykle.
407/486
Zbliża się, opiera o stół na wprost Pani Raquin,
nie może jednak znieść jej spojrzenia
Prawda, że ciocia nie ma żadnych życzeń... Nie,
żadnych, zapewniam państwa.
Cofa się, wraca na lewo
MICHAUD
No cóż, może pan Grivet i ma rację.
408/486
GRIVET
Na Boga! Róbcie, co chcecie, ale ja wiem, co ona
mówi: jest głodna i zaprasza mnie na domino.
LUDWIK
Czemu pan nie przyjmuje zaproszenia? Panie
Michaud, pan też mógłby zostać.
MICHAUD
409/486
Dziękuję, mam dziś wieczór zajęty.
TERESA szeptem do Ludwika
Zlituj się, nie zatrzymuj go ani minuty dłużej.
MICHAUD
Do widzenia, moi drodzy.
Kieruje sią do wyjścia
410/486
GRIVET
Do widzenia, do widzenia!
Wstaje i idzie za Michaudem
ZUZANNA która została przy Pani Raquin
Och! Patrzcie tylko!
411/486
MICHAUD od poręczy schodów
Co?
ZUZANNA
Spójrzcie, ona porusza palcami.
Michaud i Grivet wydają okrzyki zdumienia i
podbiegają do fotela paralityczki
412/486
TERESA szeptem do Ludwika
Biada nam! Zdobyła się na nadludzki wysiłek...
To kara...
Stoją koło siebie po lewej, przykuci strachem
MICHAUD do Pani Raquin
Proszę, proszę, pani nam młodnieje. Paluszki za-
czynają tańczyć gawota.
413/486
Pauza, w czasie której Pani Raquin kontynuuje
grę mimiczną, świdrując Teresę i Ludwika strasz-
liwym spojrzeniem
Och! patrzcie no! Udało jej się podnieść rękę i
położyć ją na stole.
GRIVET
Ho, ho, ho, jaka z nas szybkobiegaczka, nasze
rączki spacerują na wszystkie strony.
414/486
TERESA szeptem
Ona zmartwychwstaje, wielki Boże! Ten kami-
enny posąg wraca do życia.
LUDWIK podobnie
Trzymaj się! Ręce nie mówią.
ZUZANNA
415/486
Tak jakby kreśliła palcem znaki.
GRIVET
Rzeczywiście, co ona wyczynia na tej ceracie?
MICHAUD
Pisze, widzi pan przecież. O, właśnie napisała
duże ,,T".
416/486
TERESA szeptem
Ręce mówią, Ludwiku!
GRIVET
Pisze, na Boga, to prawda.
Do Pani Raquin
417/486
Niech pani pisze powolutku, postaram się
odczytać.
Po pauzie
Nie, jeszcze raz od początku, nie chwyciłem...
Po nowej pauzie
To zdumiewające, odczytałem: „Termos". Ona
niewątpliwie chce się napić herbaty.
ZUZANNA
418/486
Ależ nie, panie Grivet, napisała imię naszej dro-
giej Teresy.
MICHAUD
Doprawdy, panie Grivet, czytać pan nie umie,
czy co...
Czytając „Teresa i..." Niech pani pisze dalej, pani
Raquin.
419/486
LUDWIK szeptem
Ręka mścicielka, martwa ręka, której każdy palec
wysuwa się z trumny i zamienia się w usta... Ale
nie dokończy, przygwożdżę ją, zanim zdąży
skończyć!
Robi ruch, jakby sięgał do kieszeni po nóż
TERESA powstrzymując go, szeptem
Zmiłuj się, zaczekaj, zgubisz nas!
420/486
MICHAUD
Doskonale, rozumiem, „Teresa i Ludwik..." Ona
pisze wasze imiona, moi drodzy.
GHIVET
Obydwa wasze imiona, słowo honoru! To
zdumiewające!
421/486
MICHAUD
czytając „Teresa i Ludwik za..." Co „za" te
kochane dzieci?
GRIVET
Coś podobnego, przerwała... Dalej, no, no...
niechże pani pisze dalej!
MICHAUD
Niech pani skończy zdanie, jeszcze trochę,
jeszcze mały wysiłek.
422/486
Pani Raquin patrzy przeciągle na Teresę i Lud-
wika; potem bardzo wolno odwraca głowę
Patrzy pani na nas wszystkich. Tak, chcemy znać
koniec zdania.
Przez chwilę pani Raquin trwa nieruchomo
delektując się przerażeniem obojga morderców,
potem ręka jej ześlizguje się ze stołu
Och! Znowu opuściła pani rękę!
423/486
ZUZANNA dotykając jej ręki
Ręka znów leży bezwładnie na kolanach, jak
gdyby była z kamienia.
Wszyscy troje skupiają się za fotelem i roz-
prawiają z ożywieniem
TERESA szeptem
Myślałam, że już nadchodzi kara. Ręka zamilkła,
jesteśmy ocaleni, prawda?
424/486
LUDWIK podobnie
Uważaj, żebyś nie upadła, oprzyj się o mnie. Ja
już traciłem dech.
GRIVET kontynuując rozmowę na głos
To irytujące, że nie dokończyła zdania.
MICHAUD
425/486
Tak. Czytałem z łatwością. Co ona chciała
powiedzieć?
ZUZANNA
Że jest zadowolona z opieki, jaką ją otaczają
Teresa i jej mąż.
MICHAUD
Ta mała ma więcej pomyślunku od nas. „Teresa i
Ludwik za ich złote serca zasłużyli na moje bło-
gosławieństwo". Jak Bóg na niebie, to właśnie
426/486
jest to zdanie w całości. Prawda, pani Raquin?
Chce
pani
oddać
sprawiedliwość
swoim
dzieciom.
Do Teresy i Ludwika
Zacne z was dusze, należy wam się sowita na-
groda na tym świecie albo na tamtym.
LUDWIK
Robiłby pan to samo na naszym miejscu.
427/486
GRIVET
Oni już są całkiem dobrze nagrodzeni. Wie pan,
że w całej dzielnicy nazywają ich parą gruchają-
cych gołąbków?
MICHAUD
Ba! To przecież myśmy ich pożenili. Idzie pan,
panie Grivet? Trzeba w końcu dać im zjeść tę
kolację.
428/486
Podchodząc do Pani Raquin
Cierpliwości, droga moja, cierpliwości. Wrócą do
życia te rączki, i nogi także. To dobry znak, że
mogła pani poruszać palcami, wkrótce będzie
pani zdrowa. Do zobaczenia!
ZUZANNA do Teresy
Do jutra, kochana.
429/486
GRIVET do Pani Raquin
No co, nie mówiłem, że rozumiemy się wyśmien-
icie. Niech się pani trzyma! Wznowimy nasze
czwartkowe partyjki i ogramy pana Michaud, tak,
razem, we dwoje, do nitki go ogramy.
Wychodząc, do Teresy i Ludwika
Do widzenia, czuła parko. Jesteście jak dwie
turkaweczki.
Podczas gdy Michaud, Grivet i Zuzanna schodzą
kręconymi schodami, Teresa wychodzi przez
drzwi w głębi, po czym wraca
430/486
z wazą
431/486
Scena VI
Teresa, Ludwik, Pani Raquin
W czasie tej sceny na twarzy Pani Raquin widać
uczucia, jakie nią miotają: gniew, odrazę, okrut-
ną radość, nieubłaganą zemstę. Siedząc morder-
ców rozpalonym wzrokiem, niemą grą reaguje na
każde ich uniesienie, na każdy szloch
LUDWIK
Byłaby nas wydała.
TERESA
Cicho bądź, zostaw ją w spokoju.
Nalewa zupę Ludwikowi i sobie
LUDWIK siadając do stołu, w głębi
Czy oszczędziłaby nas, gdyby mogła mówić?
Perorując na temat naszego szczęścia, Michaud i
Grivet
uśmiechali
się
jakoś
szczególnie.
433/486
Zobaczysz, skończy się na tym, że się dowiedzą.
Grivet miał kapelusz nasunięty na ucho, prawda?
TERESA idzie do kominka i stawia wazę przy
ogniu
Tak, zdaje mi się.
LUDWIK
Wychodząc zapiął surdut na wszystkie guziki i
włożył rękę do kieszeni. W biurze zawsze zapinał
w ten sposób surdut, gdy chciał sobie nadać
ważności. A jakim tonem powiedział: „Do
434/486
widzenia, czuła parko". Ten cymbał jest
szczwany i groźny.
TERESA wracając
Nie gadaj, nie rób z niego Bóg wie kogo, nie
wciągaj jeszcze i jego do naszych koszmarów.
LUDWIK
Kiedy wykrzywia usta, no wiesz, robiąc tę swoją
błazeńską minę, to na pewno po to, żeby się z nas
435/486
naigrawać. Nie ufam ludziom, którzy udają
głupich. Zapewniam cię, że oni wiedzą o
wszystkim.
TERESA
Są zbyt naiwni. To byłby koniec, gdyby nas
wsypali. Ale oni niczego nie zauważą. I nadal
przechodzić będą przez nasze okropne życie
spokojnym
krokiem
zadowolonych
mieszczuchów.
436/486
Siada przy stole po lewej
Mówmy o czym innym. Dlaczego uwziąłeś się,
aby zawsze wracać do tego tematu, kiedy ona jest
z nami?
LUDWIK
Nie mam łyżki.
Teresa idzie do kredensu po łyżkę, podaje mu i si-
ada z powrotem A jej nie dasz jeść?
TERESA
437/486
Dam, jak skończę zupę.
LUDWIK próbując zupy
Nie do jedzenia ta zupa, przesolona.
Odsuwa talerz
To jedna z twoich złośliwości, wiesz, że nie lubię
soli.
438/486
TERESA
Ludwiku, proszę cię, nie wszczynaj kłótni.
Jestem kompletnie wyczerpana, zrozum. Te
emocje, przed chwilą, załamały mnie.
LUDWIK
Tak, udawaj opadającą z sił. Zadręczasz mnie
wbijaniem szpil...
439/486
TERESA
Chcesz, żebyśmy się kłócili, co?
LUDWIK
Chcę, żebyś przestała mówić do mnie takim
tonem.
TERESA Och! Doprawdy...
440/486
Ona z kolei odsuwa swój talerz i ostrym głosem
A więc dobrze, jak ci się podoba, dziś znów nie
będziemy jedli, znowu będziemy się szarpać, a
ciotka będzie się nam przysłuchiwała. Ostatnio
codziennie urządzamy jej takie święto.
LUDWIK
Czy ty aby przypadkiem nie kalkulujesz swoich
ciosów? Szpiclujesz mnie, starasz się urazić w
samą ranę i jesteś szczęśliwa, gdy ból
doprowadza mnie do szału.
441/486
TERESA
To chyba nie ja uznałam, że zupa jest przesolona.
Wystarczy ci najgłupszy pretekst, najmniejsze
zniecierpliwienie urasta w tobie do wściekłości.
Przyznaj się, ty chcesz się kłócić przez cały
wieczór, wyładować nerwy, żeby chociaż trochę
móc potem spać w nocy.
LUDWIK
Sama nie śpisz więcej niż ja.
442/486
TERESA
Och! Jaki potworny los mi zgotowałeś! Ledwo
zmierzch zapada, zaczynamy trząść się ze
strachu. Zjawia się tamten, staje między nami. Co
za trupiarnia w tym pokoju!
LUDWIK
To twoja wina.
443/486
TERESA
Moja wina! Czy to moja wina, że zamiast wy-
godnego życia, o jakim marzyłeś, stworzyłeś
sobie życie nie do zniesienia, pełne lęków i
wstrętu?
LUDWIK
Tak, to jest twoja wina.
TERESA
444/486
Przestań wreszcie! Nie jestem idiotką! Sądzisz,
że cię nie znam? Zawsze kombinowałeś. Wziąłeś
mnie za kochankę dlatego, że cię nic nie
kosztowałam. Nie śmiesz mi nawet zaprzeczyć.
O! żebyś wiedział, jak ja cię nienawidzę!
LUDWIK
A kto teraz szuka kłótni, ja czy ty?
TERESA
445/486
Nienawidzę cię! Zabiłeś Kamila!
LUDWIK wstając i siadając na powrót
Milcz! Ty!
Wskazując na Panią Raquin
Dopiero co mnie kazałaś milczeć w jej
obecności. Nie zmuszaj mnie, żebym ci przy-
pomniał fakty, żebym raz jeszcze opowiedział
przy niej całą prawdę.
446/486
TERESA
A niech sobie słyszy! Niech cierpi! A czy ja nie
cierpię? To prawda, że ty zabiłeś Kamila.
LUDWIK
Kłamiesz, przyznaj się, że kłamiesz. Jeżeli
popchnąłem go do wody, to dlatego, że ty popch-
nęłaś mnie do tego morderstwa.
447/486
TERESA
Ja! Ja!
LUDWIK
Tak, ty. Nie udawaj niewiniątka. I nie prowokuj
do tego, żebym siłą wyrwał ci z ust wyznanie.
Chcę, słyszysz, chcę, żebyś się przyznała do
zbrodni, żebyś wzięła na siebie współwinę. To
mnie uspokoi i przyniesie mi ulgę.
448/486
TERESA
To nie ja zabiłam Kamila.
LUDWIK
Właśnie, że ty, po stokroć ty! Stałaś nad brze-
giem rzeki, a ja szepnąłem ci: „Wrzucę go do
wody". Wtedy zgodziłaś się, weszłaś do łodzi.
Widzisz więc, że razem ze mną go zabiłaś.
449/486
TERESA
To nieprawda. Byłam szalona, nie wiem już, co
robiłam, nigdy nie chciałam go zabić.
LUDWIK
A czy nie uprzedziłem cię, gdy byliśmy na
środku Sekwany, że wywracam łódź? Uczepiłaś
się mojej szyi i pozwoliłaś, żeby się utopił jak
psiak.
TERESA
450/486
Nieprawda, to tyś go zabił!
LUDWIK
A w dorożce, kiedyśmy wracali, czy nie wsun-
ęłaś swojej ręki w moją? Twoja dłoń paliła mnie
aż po samo serce.
TERESA To ty go zabiłeś!
451/486
LUDWIK
Ona już sobie nie przypomina, umyślnie, mnie na
złość nic nie pamięta... Upoiłaś mnie swymi
pieszczotami, tu, w tym pokoju. Popchnęłaś mnie
przeciwko swojemu mężowi, pragnęłaś, żeby cię
od niego uwolnić. Mówiłaś, że budzi w tobie
wstręt, że wiecznie dygoce z gorączki... Czy
przed trzema laty coś podobnego mogło mi w
ogóle przyjść na myśl? Czy byłem łajdakiem?
Żyłem jak człowiek, uczciwie, nikomu nie wadz-
iłem. Muchy bym nie skrzywdził.
TERESA
452/486
To ty go zabiłeś!
LUDWIK
Po dwakroć zrobiłaś ze mnie bydlę. Byłem os-
trożny, byłem spokojny. A teraz co? Trzęsę się ze
strachu przed lada cieniem, jak tchórzliwy
smarkacz. Nerwy mam stargane tak jak ty, i to ja,
który byłem zdrowy jak byk. Przywiodłaś mnie
do cudzołóstwa, doprowadziłaś do zbrodni, zan-
im zdążyłem się spostrzec, i jeszcze dziś, gdy
sobie to wszystko uprzytomnię, staję jak osłupi-
ały w obliczu tego, co uczyniłem. Z przer-
ażeniem śnię na jawie żandarmów, sąd, gilotynę.
453/486
Wstaje
Co tam, żebyś nie wiem jak się broniła, w nocy
dzwonisz zębami ze strachu. Dobrze wiesz, że
gdyby upiór przyszedł, ciebie by pierwszą
zadusił.
TERESA wstając
Nie mów tak. To ty go zabiłeś!
Obydwoje odchodzą od stołu
454/486
LUDWIK
Słuchaj, to podłość z twojej strony zapierać się
udziału w zbrodni. Chcesz wszystko zwalić na
mnie, co? Skoro doprowadzasz mnie do os-
tateczności, wolę raz z tym skończyć. Jestem zu-
pełnie spokojny, widzisz.
Bierze kapelusz
Idę opowiedzieć o wszystkim komisarzowi
policji.
455/486
TERESA szydząc
Dobry pomysł.
LUDWIK
Będziemy aresztowani obydwoje, zobaczymy, co
sędziowie powiedzą o twojej niewinności.
456/486
TERESA unosząc się
Myślisz, że mnie zastraszysz? Bardziej niż ty
mam wszystkiego dość. Sama pójdę na policję,
jeśli ty się nie wybierzesz.
LUDWIK
Nie potrzebuję twego towarzysza, wiem, co mam
powiedzieć.
TERESA
457/486
Nie, nie. Przy każdej kłótni, gdy już nie znaj-
dujesz lepszych argumentów, wypluwasz tę
groźbę. Dzisiaj chcę, żeby to było na serio. A
więc dobrze! Ja nie jestem takim tchórzem jak ty,
jestem gotowa iść z tobą na szafot. No, jazda, idę
z tobą...
Idzie razem z nim aż do kręconych schodów
LUDWIK jąkając się
Jak chcesz. Chodźmy razem do komisarza.
458/486
Schodzi. Teresa zostaje, oparta o poręcz,
nasłuchując, bez ruchu. Pani Raquin odwróciła
głowę, jej twarz rozjaśnia okrutny uśmiech
TERESA
Zszedł, już jest na dole. Czyżby miał odwagę nas
wydać? Nie chcę, pobiegnę za nim, schwycę za
ramię i zawrócę z drogi. A jeśli zacznie krzyczeć
na ulicy? Jeżeli opowie wszystko przechod-
niom... Źle zrobiłam, mój Boże, nie trzeba było
tak się nad nim pastwić. Powinnam była mieć
więcej rozsądku.
459/486
Nasłuchując
Przystanął w sklepie. Dzwonek milczy. Co on
może robić?... Wraca, ach! słyszę, że idzie po
schodach. Wiedziałam przecież, że stchórzy...
Z krzykiem Ty tchórzu! Ty tchórzu!
LUDWIK
przechodząc na prawo i siadając przy stoliku do
robót, złamany, z czołem ukrytym w dłoniach
Nie mogę... nie mogę.
460/486
TERESA podchodząc, szyderczo
Co to, już jesteś z powrotem? Co ci powiedzi-
ano?... Widzisz, mięczak z ciebie, żal mi cię.
Przechodzi między kominkiem a Ludwikiem, staje
na wprost niego, opierając się pięściami o stolik
LUDWIK szeptem
Nie mogę.
461/486
TERESA
Powinieneś mi pomóc w dźwiganiu okrutnych
wspomnień, a jesteś słabszy ode mnie. Jak
chcesz, żebyśmy mogli zapomnieć?
LUDWIK
A więc przyznajesz się teraz do swego udziału w
zbrodni?
462/486
TERESA
No cóż, tak, jestem winna, jeśli chcesz, bardziej
winna niż ty. Powinnam była wyrwać mego męża
z twych szponów. Kamil był dobry.
LUDWIK
Nie zaczynajmy od nowa, błagam cię. Gdy ogar-
nia mnie obłęd, rozkoszujesz się swoim dziełem.
Nie patrz na mnie, nie uśmiechaj się. Ucieknę
przed tobą, gdy zechcę...
463/486
Wyjmuje z kieszeni małą flaszeczkę
Tu mam przebaczenie i spokojny sen. Dwie
krople wystarczą, aby mnie wyleczyć.
TERESA
Trucizna! O, patrzcie go! Jesteś na to zbyt
wielkim tchórzem, założę się, że nie wypijesz.
No, pij, Ludwiku, wypij chociaż troszkę, tak na
spróbowanie.
LUDWIK
464/486
Milcz! Nie prowokuj mnie więcej!
TERESA
Jestem o to spokojna, nie wypijesz. Kamil był
dobry, słyszysz, i chciałabym, żebyś ty leżał w
ziemi zamiast niego.
Przechodzi na lewo
LUDWIK
465/486
Przestań!
TERESA
Bo widzisz, ty nie rozumiesz serca kobiety. Jak
mogłabym nie nienawidzić ciebie teraz, gdy
jesteś splamiony krwią Kamila?
LUDWIK chodząc tam i z powrotem, jakby uległ
halucynacji
466/486
Zamilcz wreszcie! Czuję, jak w głowie walą mi
młoty. Ona rozwali mi czaszkę. Cóż to znowu za
piekielny wymysł, te wyrzuty sumienia i to
głośne opłakiwanie tamtego! Gdy przyjdzie
wieczór, nieustannie mam go obok siebie. On
robił to, on robił tamto, on był dobry, on był
szlachetny. Rozpacz, wariuję! Tamten mieszka z
nami. Siada na moim krześle, jest obok mnie
przy stole. Jadł z mego talerza, jeszcze z niego
je... Ja już nie wiem, ja jestem nim, ja jestem
Kamilem. Mam jego żonę, jego meble, jego poś-
ciel, ja jestem Kamil, Kamil, Kamil...
TERESA
Sam się nad sobą znęcasz malując go na wszys-
tkich swoich obrazach.
467/486
LUDWIK
Ach, więc ty wiesz o tym.
Ściszając głos
Mów ciszej, to straszna rzecz, moje ręce nie
należą już do mnie. Nie mogę nic innego ma-
lować, za każdym razem tamten odradza się pod
moją ręką. Nie, te ręce, te oto dwie ręce nie są już
moje. Skończy się na tym, że mnie zdradzą,
jeżeli ich nie odrąbię. Należą do niego, on mi je
zabrał.
468/486
TERESA
To kara.
LUDWIK
Powiedz mi, czy ja nie mam ust Kamila? Proszę,
słyszałaś? Wymówiłem to zdanie tak, jak by je
powiedział Kamil. Słuchaj: „Mam jego usta,
mam jego usta". Co? No właśnie. Mówię jak on,
469/486
śmieję się jak on. A on jest tutaj, wiecznie tutaj,
w mojej głowie, i wali zaciśniętymi pięściami.
TERESA
To kara.
LUDWIK gwałtownie
Idź precz, kobieto, doprowadzasz mnie do furii.
Idź precz, bo cię...
470/486
Rzuca ją na kolana przed stołem i podnosi pięść
TERESA na klęczkach
Zabij mnie, jak zabiłeś tamtego, dokończ dzieła.
Kamil nigdy nie podniósł na mnie ręki. Jesteś
potworem. No, na co czekasz, zabij mnie, jak
zabiłeś tamtego!
Ludwik półprzytomny cofa się w głąb pokoju; si-
ada w pobliżu alkowy, ściskając głowę rękami.
Tymczasem Pani Raquin udaje się strącić ze stołu
471/486
nóż, który spada koło Teresy; na ten dźwięk
Teresa, która dotąd pilnie śledziła każdy ruch
Ludwika, odwraca powoli głowę; spogląda kole-
jno to na nóż, to na Panią Raquin
To ciocia go zrzuciła. Oczy cioci goreją, jak dwie
piekielne otchłanie. Wiem dobrze, co ciocia chce
powiedzieć. Ciocia ma rację, ten człowiek zgo-
tował mi los nie do zniesienia. Gdyby nie jego
obecność, z tym ustawicznym przypominaniem
mi wszystkiego, o czym chcę zapomnieć,
byłabym spokojna, urządziłabym sobie jakoś
życie.
Do Pani Raquin, podnosząc z podłogi nóż
472/486
Na nóż ciocia patrzy, prawda? Tak, trzymam nóż
i nie chcę, żeby ten człowiek torturował mnie
dłużej. Zabił Kamila, bo mu stał na przeszkodzie.
Teraz on mnie przeszkadza!
Wstaje trzymając nóż w garści
LUDWIK który zbliża się kryjąc w dłoni flakonik
z trucizną
Pogódźmy się, skończmy kolację, dobrze?
473/486
TERESA
Jak chcesz.
Na stronie
Nie starczy mi cierpliwości czekać do nocy. Ten
nóż pali mi rękę.
LUDWIK
Nad czym się zastanawiasz, siadaj do stołu.
Czekaj, naleję ci wody.
474/486
Nalewa wodę do szklanki
TERESA na stronie
Wolę z tym skończyć od razu.
Zbliża się z podniesionym nożem, ale widzi, że
Ludwik wlewa do szklanki truciznę i chwyta go za
rękę
Co ty tam wlewasz?
LUDWIK spostrzegając nóż
475/486
Dlaczego podniosłaś rękę do góry?
Pauza
Rzuć ten nóż.
TERESA
Najpierw ty rzuć truciznę.
Patrzą na siebie strasznym wzrokiem, potem
upuszczają na podłogę ona nóż, on flakonik
476/486
LUDWIK opadając na krzesło
W tej samej chwili, u obojga, jedna i ta sama
myśl, okropna myśl.
TERESA podobnie
Przypomnij sobie, Ludwiku, te gorące pocałunki,
od których wszystko się zaczęło. A teraz stoimy
twarzą w twarz, z trucizną i z nożem!
477/486
Spogląda na Panią Raquin i zrywa się wydając
okrzyk Spójrz, Ludwiku!
LUDWIK wstaje i odwraca się z lękiem w kier-
unku Pani Raquin
Była tu cały czas, widziałaby, jak zadajemy sobie
śmierć.
TERESA
478/486
Ale czy nie widzisz, że porusza wargami? Śmieje
się, o! jaki przerażający uśmiech!
LUDWIK
Patrz, teraz przeszedł ją dreszcz, ożywa!
TERESA
Będzie mówić, na pewno będzie mówić.
479/486
LUDWIK
Potrafię jej w tym przeszkodzić.
Już ma się rzucić na Panią Raquin, gdy ta powoli
podnosi się z fotela. Ludwik cofa się i zrobiwszy
zwrot przechodzi na prawo
PANI RAQUIN stojąc, głosem cichym i
głębokim
Zabójco syna, odważ się ugodzić matkę!
480/486
TERESA
O, łaski! Niech nas ciocia nie wydaje w ręce
sprawiedliwości!
PANI RAQUIN
Wydać was! Nie, nie. Chciałam to zrobić przed
chwilą, gdy wróciłam do sił. Zaczęłam pisać tu,
na tym stole, wasz akt oskarżenia. Ale
powstrzymałam się. Pomyślałam, że sprawiedli-
wość ludzka byłaby zbyt szybka. A ja chcę przy-
glądać się waszej długiej, powolnej pokucie, tu,
481/486
w tym pokoju, gdzie zrabowaliście mi moje
szczęście.
TERESA łkając rzuca się do nóg Pani Raquin
Błagam o przebaczenie! Nie mogę mówić od
łez... Jestem nikczemna... Jeśli ciocia chce
zdeptać mi głowę obcasem, położę ją na
podłodze. Litości! Niechże ciocia ma litość!
PANI RAQUIN opierając się o stół i stopniowo
podnosząc głos
482/486
Litość! A wy mieliście ją dla tego biednego
chłopca, którego uwielbiałam? Nie proście mnie
o nią dla siebie. Ja już nie mam litości, ponieważ
wyrwaliście mi serce.
Ludwik pada na kolana po prawej
Nie, nie uratuję was od was samych. Chcę,
abyście miotani wyrzutami sumienia skakali
sobie do oczu, jak rozju szone bestie. Nie, nie
wydam was w ręce sprawiedliwości. Należycie
do mnie, jedynie i wyłącznie do mnie, i
zatrzymuję was dla siebie.
483/486
TERESA
Bezkarność jest ciężarem nie do udźwignięcia.
Sami się osądzamy i sami się skazujemy.
Podnosi flaszeczkę z kwasem pruskim, pije
chciwie i pada, jak piorunem rażona, u stóp Pani
Raquin. Ludwik, który wyrwał jej flakonik, pije
również i pada na prawo, za stolikiem do robót i
krzesłami
484/486
PANI RAQUIN powoli siada
Za prędko umarli!
485/486
@Created by