Kelly Hunter
Spotkanie w Melburne
PROLOG
Podobno istniały jakieś granice, ale Logan kompletnie o nich zapomniał.
Leżał na łóżku jak sparaliżowany, a jednocześnie był całkowicie
roztrzęsiony. Jego ciało bezgłośnie domagało się dopływu tlenu, a mózg
najwyraźniej w ogóle nie pracował. Kobieta, rozłożona bezwładnie obok,
wydawała się w podobnym stanie. Pojedyncze skurcze przypadkowych mięśni
ich ciał świadczyły o tym, że oboje jakimś cudem zachowali podstawowe
funkcje życiowe. Poza tym piersi kobiety unosiły się i opadały przy płytkim,
przyspieszonym oddechu.
Logan poruszył się pierwszy. Przyjrzał się swojej towarzyszce. Gdy
rozbierał ją wiele godzin wcześniej, miała nieskazitelnie białą skórę. Teraz całe
ciało pokrywały ślady jego uścisków, siniaki, zadrapania, odgniecenia i
podrażnienia od zarostu.
Pamiętał tylko, że poznali się w barze studenckim nieopodal hotelu, w
którym się zatrzymał. Obecnie znajdowali się właśnie w pokoju hotelowym, do
którego musiał ją pewnie zaciągnąć.
Popatrzyła na niego wielkimi miodowymi oczami i wyszeptała, że ma brać
wszystko, co chce, a nawet więcej. Był jej posłuszny. Po paru godzinach odkrył,
że stał się jej niewolnikiem.
- Hej... - wychrypiał, dotykając delikatnie opuchniętych warg dziewczyny.
Czuł się jednocześnie winny i... oszalały z rozkoszy - ...żyjesz?
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Odgarnął jej z czoła kosmyk
atramentowo czarnych włosów. Nie mógł się od niej oderwać. Miała przepiękne
ciało i twarz.
- Mogę ci coś przynieść? Wody? Śniadanie? Chcesz się wykąpać? Chcesz
cokolwiek?
Uśmiechnęła się tylko może odrobinę ironicznie.
- Cokolwiek to było, co mi zrobiłeś, chcę tego jeszcze więcej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mogłabyś za mnie wyjść - powiedział nieoczekiwanie Max Carmichael,
gdy stał pochylony nad stołem kreślarskim Evie, na którym znajdowały się
szkice budynków centrum administracyjnego miasta. Szkice były autorstwa
Maxa, kalkulacje i kosztorysy - Evie. Tym razem znacznie wyższe niż
kiedykolwiek w ich dotychczasowej działalności. On - architekt, wizjoner i
odrobinę marzyciel, ona - inżynier. Często musiała oddziaływać na jego
fantazje jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Pracując razem od sześciu lat,
odnosili sukcesy.
Popatrzyła na wspólnika ciekawie.
- Do mnie mówisz?
- Owszem, do ciebie - odpowiedział spokojnie, ale z tonu głosu można było
wywnioskować, że uważa swój spokój za wyraz świętej cierpliwości. - Muszę
się dorwać do swoich pieniędzy na funduszu powierniczym, a mogę to zrobić
po trzydziestych urodzinach albo po ślubie! Do trzydziestki brak mi dwóch lat.
- Mam dwa pytania, Max. Dlaczego mówisz to mnie i dlaczego akurat teraz?
- Dlaczego tobie? To oczywiste! Nie kocham cię i ty mnie nie kochasz..
Nie spuszczała z niego wzroku.
- …więc rozwód za dwa lata będzie bardzo prosty. Dlaczego teraz? W
najlepiej pojętym interesie MEP!
MEP stanowił skrót od pełnej nazwy ich sześcioletniej już spółki
budowlanej: Max i Evangeline - Partnerzy.
- Przecież wiesz, Evie, ile kasy pochłonie ten projekt!
Oczywiście, że tak. O niczym innym nie mówią od tygodnia. Perełka wśród
projektów, absolutna obsesja Maxa. Postępowy, prestiżowy, wzmacniający
reputację. Ale lokalizacja pod budowę? Na nadbrzeżu, co oznacza rozległe
wiercenia i długotrwałe kładzenie fundamentów. MEP musiałby wytrzymać
początkowy etap finansowania do pierwszej transzy środków z kontraktu.
- Max, ta robota jest dla nas za duża.
- Bo myślisz w zbyt małych kategoriach.
- Myślę w kategoriach naszych możliwości.
Byli prężnie się rozwijającą, ale niewielką firmą, zatrudniającą na stałe
jedynie sześć osób. Stworzyli już bazę wiarygodnych podwykonawców, nie
obawiali się o płynność finansową pomiędzy realizacjami projektów, lecz
budowa centrum administracyjnego dla miasta zmusiłaby ich do poszerzenia
działalności pod każdym względem. A wtedy ich płynność mogłaby stanąć pod
znakiem zapytania i zbankrutowaliby w ciągu paru miesięcy.
- Max… żeby się podjąć tak olbrzymiego projektu, potrzebujemy dziesięć
milionów dolarów gotówką w rezerwie!
- Wyjdź za mnie, to będziemy je mieli.
- Masz na funduszu dziesięć milionów?
- Pięćdziesiąt.
- Ile? Nic nigdy nie mówiłeś…
- To wydawało się takie… odległe.
Nie wyglądał na faceta, który ma do dyspozycji pięćdziesiąt milionów
dolarów. Wysoki, smukły, niepozorny, bardzo przeciętnie ubrany, pracoholik,
doskonały architekt.
- To po co w ogóle pracujesz?
- Bo uwielbiam, Evie. I marzę o tym projekcie. Nie zamierzam czekać
dziesięć lat, aż będziemy mogli przyjmować projekty tego rozmiaru. Możemy
już!
- W sumie, czemu nie… - zaczęła ostrożnie - ale weszliśmy do spółki jako
wspólnicy po pięćdziesiąt procent… Co się stanie, kiedy wrzucisz dziesięć
milionów do wspólnej kasy, a ja z oczywistych względów nic?
- Potraktujemy moją kasę jako pożyczkę. Pieniądze wskoczą na sam
początek roboty, będą buforem na wszelkie niespodzianki. No i zostaną na
końcu, jak nam się uda. Potrzebujemy tylko intercyzy.
- Jakież to romantyczne!
- Czyli: Zastanowisz się!
- Nad pieniędzmi czy małżeństwem?
- Chyba najlepiej myśleć o takich rzeczach naraz. Co robisz w piątek?
- Na pewno nie biorę z nikim ślubu.
- No jasne, że nie. Musimy zaczekać na dokumenty. Pomyślałem tylko, że
zaproszę narzeczoną do domu w Melbourne. Żeby poznała moją mamę.
Spędzimy tam parę uroczych nocy, odegramy nieszkodliwe przedstawienie,
wrócimy po weekendzie i weźmiemy ślub. Evie! Uwierz mi. To doskonałe
rozwiązanie. Sporo nad tym myślałem.
- A ja jeszcze wcale…
- To pomyśl! Dzień, dwa…
- Dobrze, Max. Trzy.
Ostatecznie analizowanie ewentualnych konsekwencji planowanego
przedsięwzięcia zajęło im tydzień. W końcu Evie się zgodziła. Oczywiście
zaistniały pewne trudne kwestie. Zdecydują się na ślub, tylko jeśli szanse MEP
na wygranie przetargu będą poważne. Małżeństwo zakończy się rozwodem,
kiedy Max skończy trzydzieści lat. Zamieszkają we wspólnym domu, lecz nie
będą dzielić sypialni. Jednak z nikim innym też nie będą się mogli spotykać. To
ostatnie zastrzeżenie budziło ogromne emocje u Maxa. Zaproponował opcję
spotykania się z kimś przy zachowaniu wielkiej dyskrecji. Przecież Evie nie
chciała go chyba widzieć pod taką presją i kompletnie zestresowanego przez
całe dwa lata?
Oczywiście, że nie chciała! Ale nie uśmiechała jej się szczególnie rola
zdradzanej żony.
- W końcu uzgodnili, że akceptują klauzulę o wyjątkowej dyskrecji. Jeśli
jednak któraś ze stron nawali i pozamałżeński romans wyjdzie na jaw lub stanie
się sprawą publiczną, grozi za to kara pieniężna o wysokości dwustu tysięcy
dolarów płatnych gotówką na rzecz osoby „zdradzonej”.
- Gdybym była sprytna, zapłaciłabym tuzinowi kobiet, żeby przy każdej
okazji cię prowokowały, aż nie potrafiłbyś się w końcu oprzeć! - zażartowała,
gdy szli na lunch.
- Gdybyś była sprytna, nie proponowałbym ci takiego małżeństwa! Co jemy
na lunch? Owoce morza?
- Może być. A tak przy okazji… nie wyglądasz na faceta, który ma za chwilę
odziedziczyć pięćdziesiąt milionów.
- A teraz? Lepiej? - Max nadął się jak paw, uniósł nieco zbyt wysoko
podbródek i spojrzał na pobliski drapacz chmur, jakby rozważał, czy go nie
kupić.
- Byłoby dużo lepiej, gdyby nie twoje stuletnie znoszone buty…
- Ależ one są takie wygodne!
- …i stary zegarek ze sklepu „Wszystko za dwa dolary”…
- Przecież się nie spóźnia. Wiesz co? Łatwo się dogadasz z moją mamą. A to
wielka zaleta każdej żony.
- Oj, ty biedny naiwniaku…
Max roześmiał się. Przyciągnął do siebie Evie, wyjął z kieszeni komórkę i
zrobił im wspólne zdjęcie.
- Opowiedz mi jeszcze raz o swojej rodzinie.
- Matka, starszy brat, przeróżni krewni. Wkrótce ich wszystkich poznasz.
Tak. Wszystko już umówione.
Max patrzył na zdjęcie w komórce.
- I co? Mam do niej zadzwonić? Teraz?
- Tak. Przecież już ustaliliśmy.
Znów popatrzył na komórkę, a potem szybko napisał esemes.
- Stało się - wymamrotał. - Dziwnie się czuję…
- Pewnie z głodu…
- A ty nie?
- Nie. Nie zdążyłam się jeszcze napić szampana.
Kiedy nareszcie rozgościli się w restauracji, zamówili owoce morza i
szampana. Wznieśli kolejne toasty za firmę, projekt centrum administracyjnego,
a na końcu za ich prywatny plan.
- Jak to możliwe, że się nie przejmujesz? Małżeństwo dla pieniędzy? -
dopytywał się Max, gdy zjedli, a na stole zjawił się następny szampan.
- Z moją tradycją rodzinną? Ależ to norma.
Ojciec Evie tkwił obecnie w związku z piątą żoną, a matka z trzecim
mężem. Przykładów „wielkich uczuć” można było w tej rodzinie szukać z
równym skutkiem jak igły w stogu siana.
- Nigdy nie byłaś zakochana? - zapytał.
- A ty? - odwdzięczyła się.
- Ja jeszcze nie.
Max zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. W większości były prześliczne.
Żadna nie pojawiała się dłużej niż przez parę miesięcy.
- A ja chyba raz. Przez tydzień. Ale to było siedem najwspanialszych dni
mojego życia.
- Powiedz coś o nim.
- Wysoki, ciemny, doskonały. Wykończył mnie. Po nim nie istniał już żaden
mężczyzna.
- Sukinsyn.
- O… to też. Byłam naprawdę bardzo młoda. A on bardzo przechodzony.
Pod tym względem najgorszy tydzień mojego życia.
- Powiedziałaś, że najlepszy!
- Bo to prawda. I to też prawda.
Wstała od stolika. Zachwiała się. Szybko przytrzymał ją za łokieć.
- Upiłaś się…
- Nie zaprzeczam.
- No to taksówka, woda, aspiryna i spadam do domu. Tylko mi nie mów, że
jestem namolnym narzeczonym.
W tym momencie usłyszeli sygnał esemesa. Max zerknął na wyświetlacz i
roześmiał się.
- Logan pyta, w którym jesteś miesiącu.
- Kto to jest Logan? - Na sam dźwięk tego imienia Evie poczuła, że
trzeźwieje. „Sukinsyn” nazywał się właśnie Logan. Logan Black.
- Mój brat. Ma dość specyficzne poczucie humoru.
- Już mi się nie podoba.
- Zaraz mu napiszę, że ciąża nie jest przyczyną ślubu.
Po chwili komórka znów zapiszczała. Max zaśmiał się.
- Przesyła nam gratulacje.
To przecież nie może być ona!
Logan przypatrywał się uważnie fotce przysłanej esemesem. Max wyglądał
na niej na bardzo zadowolonego, ale tak naprawdę najważniejsza była twarz
znajdującej się obok kobiety. Błyszczące kruczoczarne włosy, migdałowe
oczy… Bardzo duże podobieństwo chociaż… Przypominała kogoś, o kim od lat
usiłował zapomnieć.
Kogoś, kto potrafił na dobre przykuć jego uwagę.
Logan nie wiedział nawet, że młodszy brat przyrodni ma narzeczoną, ale
biorąc pod uwagę, że od szybkiego małżeństwa uzależniona była jego sytuacja
finansowa, należało się właśnie tego spodziewać.
Evie. Tak nazywał ją Max. Ładne imię.
Kobieta, która przypomniała się Loganowi, miała na imię Angie.
Evie… Angie… Evangeline? Czy to możliwe?
Po raz kolejny popatrzył na zdjęcie. Tło zbyt jasne, a ich twarze zbyt
zacienione… trudno coś powiedzieć.
Angie spędziła z nim tydzień. Głównie w łóżku, w drodze z łazienki do
łóżka i z łóżka pod prysznic. Była bardzo młoda, ciekawa, otwarta, pozbawiona
wszelkich kompleksów czy zahamowań. Nie stronili od niczego, bawili się na
wiele sposobów. Może na zbyt wiele… i to on ją do tego wszystkiego namówił.
Zwariowane dni i ociekające potem noce. Całkowity zanik samokontroli. Tylko
instynkt samozachowawczy, który w ostatniej chwili kazał mu uciec. Miał
wtedy dwadzieścia pięć lat. Minęło więc jedenaście. Ale obawiał się, że i teraz
postąpiłby z Angie dokładnie tak samo.
Czy Evie może okazać się dawną Angie?
Nie miał pojęcia, jak dalej potoczyło się jej życie.
Przecież to nie może być ona!
„Jesteście w ciąży?” - zapytał brata w esemesie.
„NO CO TY” - nadeszła natychmiastowa odpowiedź napisana kapitalikami.
„TO GRATULACJE” - odpisał błyskawicznie.
Sekundę później usunął fotkę. Nie będzie się w nią wciąż wpatrywał i
wróżył z fusów, czy Evie to Angie, i jak wygląda Angie po jedenastu latach.
Evangeline Jones była zdenerwowana. Max pomógł jej wysiąść z taksówki i
wskazał drogę przez duży ogród.
Co innego było zgodzić się na „układ”, a co innego odgrywać zakochaną
parę przed jego rodziną.
- Czyj to był pomysł? I dlaczego się zgodziłam? - mruczała pod nosem, gdy
w końcu znaleźli się przed dwupiętrowym potężnym domostwem w stylu
wiktoriańskim.
- Zrelaksuj się. Matka nawet jak nie uwierzy, nie da po sobie poznać.
- Przed tobą…
Gdy drzwi nareszcie się otworzyły, na progu stanęła elegancka dama i od
razu wzięła Maxa w ramiona.
Karolina Carmichael była idealnie taka, jaka powinna być wdowa
mieszkająca w Toorak, najbogatszej dzielnicy Melbourne. Doskonale zadbana,
w perfekcyjnie dobranym stroju, makijażu, z idealnie pasującymi perfumami i
biżuterią. Jej ruchy były płynne, dłonie - ciepłe i suche, a pocałunki - ulotne.
Przez chwilę stała na progu i studiowała Evie jak ciekawy okaz owada.
- Witaj w domu, Evangeline - przerwała w końcu milczenie, brzmiąc
nieoczekiwanie szczerze. - Max opowiadał mi o tobie od lat, ale jakoś nigdy się
nie spotkałyśmy.
- Trudno się dziwić, odległość - odpowiedziała z zakłopotaniem - Proszę mi
mówić po imieniu. Evie. Mnie też Max wiele o pani mówił.
- Nic złego, mam nadzieję!
- No jasne! - potwierdzili zgodnie.
Punkt dla nich.
W rzeczywistości, w ciągu sześciu lat, odkąd razem pracowali, powiedział
jej o matce może parę zdań, dając do zrozumienia, że nie była szczególnie
ciepła ani nadopiekuńcza, i stawiała wszystkim oraz wszystkiemu bardzo
wysoką poprzeczkę. Począwszy od jakości manicure, a na oczekiwaniach
wobec mężów i synów skończywszy.
- Nie masz jeszcze pierścionka zaręczynowego?
- No… nie… nie wiedziałam, który wybrać.
- Max, wobec tego umówię was z moim jubilerem. Evie musi mieć
pierścionek na dzisiejsze przyjęcie z okazji waszych zaręczyn.
- Mamo, nie powinnaś sobie robić kłopotu…
- Przedstawienie przyszłej synowej rodzinie i przyjaciołom to żaden kłopot -
odpowiedziała z dezaprobatą. - To chyba normalne. Tak samo jak pierścionek.
Przy okazji… spotkasz się z bratem.
- Jego też zawezwałaś?
- Zjawił się na własne życzenie. Czy można go do czegoś zmusić?
- Mój wzór do naśladowania! - skomentował szeptem Max, gdy ruszyli za
nestorką rodu w głąb domu.
- Potrzebna mi sukienka - wyszeptała w odpowiedzi Evie.
- Kup coś, jak będę polował na pierścionek. Jaki chcesz?
- Diamentowy.
- Kolor?
- Bezbarwny.
- Doskonały wybór - nieoczekiwanie wtrąciła się pani Karolina.
- Nadwrażliwość słuchowa?
- Przecież szepczesz basem - odgryzła się synowi, po czym nad wyraz ciepło
zachichotała.
Evie czuła się pozytywnie zaskoczona matką Maxa, atmosferą i urodą
domostwa. Elementy wiktoriańskie przeplatały się w nim z nowoczesnością,
drewniane boazerie lśniły od wosku, a wszędzie pachniały olśniewająco
różnobarwne bukiety róż.
- Ty to restaurowałeś? - zapytała zdawkowo.
- Pierwsza robota po dyplomie - przytaknął.
- Nieźle.
Po dłuższej chwili znaleźli się w olbrzymim salonie, który przechodził w
wewnętrzne ogrodowe patio. W pomieszczeniu nakryto stół dla czterech osób.
- Zleceniodawca był bardzo wymagający, ale wiedział doskonale, o co mu
chodzi. Moje ego ucierpiało, jednak naprawdę w tych czasach wolę klientów,
którzy potrafią się określić.
- Kobieta zajmująca się budownictwem lądowym? - zagadnęła nagle matka
Maxa. - Lubisz to?
- Uwielbiam.
- A ten projekt, o którym tak opowiadacie? Też jesteś nim taka zachwycona?
- Centrum administracyjne? Tak. To dla nas szansa na przyszłość. - Nas w
sensie firmy! - Właściwa rzecz we właściwym czasie.
- No, mam nadzieję. - Pokiwała głową z tajemniczym wyrazem twarzy i
szybko skierowała się do wyjścia. - A teraz pójdę już do Amelii i powiem, że
zaraz siadamy do obiadu.
- Max, ona nam nie wierzy.
- Nie wiem. Za każdym razem jest inna.
- Nie jesteś do niej w ogóle podobny.
- Zgadza się. Tylko do ojca.
- Wysoki, ciemny, przystojny, bogaty?
- Niezbyt bogaty - usłyszeli nagle czyjś chrapliwy, głęboki, wręcz
przejmujący głos.
- Logan… - powiedział Max i odwrócił się.
Evie zamarła. Ten głos. Ale przecież wiedziała już, że Max ma brata o
imieniu, które z wielu powodów przyprawiało ją o dreszcze.
Kiedy się jednak odwróciła, dotychczasowy świat przestał dla niej istnieć.
Obok Maxa stał właśnie ten Logan.
- Evie, to mój braciszek, Logan, poznaj moją narzeczoną.
Dobre wychowanie spowodowało, że była w stanie zrobić parę kroków
naprzód i odczekać braterskie uściski. Natomiast chyba tylko wrodzony
masochizm pozwolił jej podać mu rękę w geście przywitania. Jak gdyby nigdy
nic…
Postarzał się. Spoważniał. Okrzepł. Na twarzy pojawiły się bruzdy, a
spojrzenie miał jeszcze bardziej nieprzejednane.
Zignorował jej wyciągniętą dłoń. Cofnął się i schował ręce do kieszeni.
Ten sam gest. Nieodparte wrażenie déjà vu. Inny czas i miejsce.
Evie też się wycofała.
- Ładne imię - skomentował.
Znał ją jako Angie. Imię, które po historii z Loganem Blackiem przestało dla
niej istnieć. Angie była uległa i pożądliwa, roszczeniowa i zbyt zgodna…
- Skrót od Evangeline - wymamrotała, zobaczywszy prawdziwą furię w jego
oczach. A więc podobnie jak i ona dał się nabrać. Niczego nie podejrzewał. Ona
też spodziewała się poznać Logana Carmichaela, a nie Blacka.
- Witaj w domu, Evangeline - wysyczał.
Max zorientowawszy się, że coś się święci, przytulił niezdarnie
„narzeczoną”.
- Dzięki - szepnęła. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni znalazła
schronienie w jego ramionach. Nie było to wcale takie nieprzyjemne, tylko po
prostu najzwyczajniej na świecie chyba do siebie nie pasowali.
- Na ile przyjechałeś? - zagadnął Logana.
- Na krótko.
Evie czuła się nieswojo w objęciach Maxa. Kręciła się nienaturalnie,
nerwowo obserwując każdy najmniejszy ruch jego brata.
- Przyjechałeś z daleka? - zapytała.
Nie zadała tego pytania przypadkowo. Miała nadzieję usłyszeć
potwierdzenie.
- Z Perth. Mam tam firmę. Co prawda główna siedziba znajduje się aż w
Londynie… Byłaś kiedyś w Londynie, Evangeline?
- Owszem. - Poznali się w Londynie. Tam straciła dla niego głowę. - Bardzo
dawno temu.
- I nie zawiodłaś się? - zapytał jadowicie.
- I tak, i nie. Ale niektóre z poznanych tam osób zmieniły mnie na długo.
Oczy Logana zabłysły złowrogo.
Nie dała się zgasić.
- Czym właściwie się zajmujesz, Logan? Jaka jest twoja historia? - drążyła
natarczywie, celowo pokazując mu zmiany, jakie w niej zaszły.
Wtedy o nic nie pytała.
- Kupuję rzeczy, rozkładam je na części, przepakowuję i sprzedaję z
zyskiem.
- Ciekawe. A ja tworzę rzeczy.
Atmosfera stawała się nie do wytrzymania. Zdumiony Max spoglądał na
zmianę na brata i na Evie, w oczekiwaniu jakiegoś nieokreślonego wybuchu.
Wtedy Evie zapytała:
- Max, mam nadzieję, że twoja mama nie będzie zła, jeśli wezmę torbę na
górę i pójdę się wykąpać?
- Twoja torba jest już w sypialni. Zaprowadzę cię. - Niespodziewanie
usłyszeli stojącą w drzwiach Karolinę.
Kwadrans wcześniej Evie nie byłaby zachwycona towarzystwem pani
Carmichael. Teraz jawiło się ono jak wybawienie.
Logan odprowadził ją wzrokiem, nie potrafił się powstrzymać.
Pamiętał ten chód, jej nogi, błagalne prośby, gdy naga leżała na łóżku w
oczekiwaniu na niego. Pamiętał każdy szczegół z każdej nocy, ich oddechy,
zupełnie „wypalone” umysły. Nieważne, że zrobili to po tysiąckroć - nadal było
im za mało. Miała, czego tylko zażądała, nieważne kiedy, jak i gdzie. Nie wi-
dział w tym nic zdrożnego czy niebezpiecznego, dopóki nie załamał się pod
nimi stół. Dziewczyna przy upadku rozcięła sobie głowę.
- Wszystko w porządku, Logan, nic się nie stało - powtarzała do znudzenia.
Jednak zdarzenie to wyryło się na stałe w jego duszy. Po jedenastu latach
mógł odtworzyć dokładnie, którędy pociekła jaskrawoczerwona, lepka krew po
jej czole, potem po jego rękach, gdy starał się zorientować, jak duża jest rana.
- Idiotyczny wypadek. Przewróciłam się - powtarzała lekarzowi w szpitalu,
gdzie nałożono szwy.
Przy zakładaniu opatrunku jedna z pielęgniarek rozpięła koszulę Angie i
zamarła. Patrzyła z niedowierzaniem na posiniaczone ciało dziewczyny, siniaki
starsze i nowsze, i jej wzrok stał się daleki i lodowaty. Wyprosiła go z sali.
Zwymiotował w drodze do samochodu. Nadal w szoku od widoku krwi, nie
zastanawiając się już, czy był to wypadek, czy nie, myślał tylko o tym, że to on
zawinił.
Zero kontroli. Jaki ojciec, taki syn.
Angie rzeczywiście nie wiedziała, kim okaże się brat Maxa. Nikt nie
potrafiłby aż tak dobrze udawać wzburzenia ani wrogości.
- Co to była za szopka? Ty? Evie? - zagadnął Max.
Najwyraźniej i jego dobroduszna natura dopuszczała sporadyczne, subtelne
oskarżenia.
- Naprawdę chcesz ją poślubić? - Logan odpowiedział pytaniem na pytanie.
Czyli: kochasz ją, śpisz z nią, krzyczy, gdy jej to robisz, tak jak krzyczała
pode mną?
- Tak.
Usłyszawszy odpowiedź, bez wahania podszedł do barku, sięgnął po karafkę
whisky, nalał pełną szklankę i wypił jednym haustem.
- Rozumiem, że to nie był toast... Odbiło ci?
- Pieniądze bezpieczne? Podpisała intercyzę?
- Owszem, tak, i owszem, tak. Zmieniliśmy też udziały w spółce. Evie nie
jest naciągaczką, jeśli tego się obawiasz.
- Prowadzisz z nią firmę?
- Od sześciu lat. Jest drugą połową MEP. Przecież wiesz. To znaczy,
wiedziałbyś, gdybyś czasami zwracał uwagę na to, co się do ciebie mówi.
- Doskonale wiedziałem i o firmie, i o tym, że wspólnikiem jest kobieta.
Tylko nie sądziłem, że to akurat... A małżeństwo? Chodzi wam tylko o dostęp
do twoich pieniędzy?
Jednoznaczne „nie” Maxa załatwiłoby sprawę. Logan ograniczyłby się do
gratulacji i spłynął w siną dal.
Ale Max się zawahał.
Wtedy Logan z trudem zdławił serię przekleństw cisnącą mu się na usta i
znów sięgnął po karafkę.
Daj spokój, odpuść, to zamknięty rozdział z odległej przeszłości! Wokół roi
się od kobiet. Chętnych. Osiągalnych... - nie dawał mu spokoju jakiś wewnę-
trzny głos.
Angie była bardzo chętna...
- Czy ona wie, że ślub ma wam dać dostęp do pieniędzy? - dopytywał się.
- Wie.
- Jest w tobie zakochana.
- Nie! Nigdy bym tego nie zaproponował, gdyby coś do mnie czuła. Wie, że
to układ na dwa lata. Które szybko miną.
- Prawda. Czyli typowe małżeństwo „z rozsądku”. Zero złamanych serc...
- Dokładnie tak.
Daj sobie spokój, Logan! Nie ględź!
Ale nie potrafił.
Evangeline Jones miała jakby nigdy nic zostać jego szwagierką, a on miał
pozostać przy zdrowych zmysłach? Niewykonalne.
- A jeśli powiem, że znam twoją narzeczoną? Że poznaliśmy się wiele lat
temu, dużo wcześniej, niż wy się spotkaliście? Że przez krótki czas była moją
kochanką?
Max patrzył na niego uważnie. Loganowi wydawało się, że mija wieczność.
Jednak po paru minutach młodszy brat po prostu wyszedł z pokoju bez słowa.
Pani Karolina Carmichael zaprowadziła Evangeline do sypialni, ale wyraźnie
ociągała się z wyjściem. Pomieszczenie było naprawdę urokliwe, z wielką
łazienką i olbrzymimi oknami wychodzącymi na przepiękny ogród. Poza
leżanką do spania stały tu nieoczekiwanie regały wypełnione starymi, wręcz
antykwarycznymi książkami.
- Bardzo przytulnie i kobieco, prawda? - zagadnęła w końcu matka. - Max
nigdy przedtem tu nie nocował, ale też i nie przyjeżdżał z żadną kobietą.
- Będzie dobrze...
Tak. Wszystko będzie dobrze. Co z tego, że bratem Maxa jest Logan Black...
- Oczywiście mogę zaproponować ci pokój obok, jeśli nie chcecie nocować
razem do dnia ślubu.
- Jak pani woli.
Nie zacznie przecież teraz na siłę udawać dziewicy.
- Mów mi Karolina... Pytam, bo wydaje mi się, ze w waszej relacji chodzi
bardziej o dostęp do pieniędzy Maxa.
- Max uprzedzał, że tak pomyślisz.
- Nikt przecież nie mówi, że nic was nie łączy, ale miłości nie widzę.
Evie przyjrzała się uważnie starszej damie.
- A jak wygląda miłość?
- O, zależy. Moją pierwszą wielką miłością był ojciec Logana. Gdy
zeszliśmy ostatecznie z pola walki, wszystko wokół wyglądało jak ruina. Lecz
połączyła nas prawdziwa namiętność. Mój drugi mąż potrafił rozniecić między
nami stabilny, długo i spokojnie tlący się ogień, za co dziękowałam mu każdego
dnia. A ty i Max... daruj, ale czy naprawdę zamierzacie dzielić to łóżko?
- Nie twoja sprawa, mamo! - oznajmił stanowczym głosem Max, który od
dłuższej chwili stał w drzwiach. Irytował się niezwykle rzadko. - A teraz
chciałbym porozmawiać sam na sam z Evangeline.
Pani Karolina wyszła bez słowa z bardzo zatroskaną miną.
Evie stała przy regale, z założonymi rękami, starając się udawać obojętność.
Przecież chyba Logan im nie powiedział...?
- Logan mówi, że się znacie.
- Zgadza się.
- Kiedy się poznaliście?
- Jakieś dziesięć lat temu, może dawniej. Straciłam rachubę. Spotkaliśmy się
w przelocie. Byłam na wymianie studenckiej na Uniwersytecie w Greenwich.
On załatwiał w Londynie jakieś sprawy. Nawet nie pytałam jakie.
- A więc to on cię „wykończył”. To po nim nie istniał już żaden mężczyzna.
- „Wykończył” to za mocne słowo. Przesadziłam z tą moją opowieścią.
Wiesz, że byłam trochę pijana i zrobiłam się ckliwa... Czy wyglądam, jakby po
nim „nie istniał już żaden mężczyzna”?
- Wyglądasz na zszokowaną. Nigdy cię takiej nie widziałem.
- Nieprawda. Przestań, Max. Posłuchaj. Kilkanaście lat temu, jako
młodziutka dziewczyna miałam romans ze starszym od siebie facetem. Pięć
minut temu przedstawiłeś mi go jako swojego brata. Czego się spodziewasz? -
żachnęła się. - Przepraszam, okej? Przykro mi, że w tak niespodziewany sposób
powróciła jakaś moja przeszłość! Niezbyt ciekawa. Tym bardziej wcale nie
musi mieć wpływu na teraźniejszość czy przyszłość!
- Ale ma.
Trudno zaprzeczyć.
- Nadal go chcesz?
- Nie. Nie!
Tak jakby krzyk mógł zagłuszyć prawdę.
- Bo on ciebie tak. Jak cholera.
- Max! Gdyby twój brat naprawdę mnie chciał, odszukałby mnie. To jedno
wiem o nim na pewno. Max pokręcił tylko głową. Nerwowo przeczesał włosy.
Między nim a Loganem nie było kompletnie żadnego podobieństwa
rodzinnego, ani w rysach, ani w ruchach, ani w głosie. Mieli zbliżoną oliwkową
karnację i podobny odcień ciemnych włosów. Ale to się zdarza zupełnie obcym
ludziom. Skąd mogłaby przypuszczać...?
- Nie chce mi się wierzyć, że w ogóle coś ci powiedział. I po co? Chciał coś
zyskać? A może cię nie lubi?
- Mamy całkiem zdrowe relacje.
- To dlaczego?
- Może się obawiał, że ty zaczniesz mówić.
- No to się pomylił.
- Uczciwość chwilowo nie jest dla ciebie najważniejsza...
- Podobnie jak dla ciebie - warknęła. - Myślałam, że poznam Logana
Carmichaela. Nie przypuszczałam, że masz przyrodniego brata Logana o innym
nazwisku i że to właśnie będzie ten Logan.
Evie usiadła na łóżku, bo czuła, jakby za chwilę miała się przewrócić.
Myśl, dziewczyno, myśl.
Ale jej umysł na widok pana Blacka przyczaił się. Nie bardzo mogła zrobić z
niego użytek.
- Twoja matka za siedem godzin wydaje przyjęcie na naszą cześć. -
Schowała twarz w dłoniach. - I co teraz? Jaki plan? Jestem skłonna pójść do
niej i przeprosić za całe zamieszanie, jeśli tego się po mnie spodziewasz.
- Evie...
- Albo możemy zamówić maszynę czasu, przelecę się do przeszłości,
odnajdę twojego braciszka i skręcę mu kark...
- Evie...
- Innych pomysłów już nie mam, Max. Skąd mogłam wiedzieć, że go
jeszcze kiedyś spotkam. I to tutaj. Nigdy bym... i jeszcze nasza firma...
Przerażenie w oczach Logana. Gdy byli ze sobą po raz ostatni i rozcięła
sobie głowę o stół. Jego trzęsące się ręce. Zawiózł ją do szpitala i starał się
opanować. Aż pielęgniarki wyprosiły go z gabinetu, gdy zobaczyły siniaki.
Próbowała im wyjaśnić, że jest inaczej, niż myślą. Że nie ma żadnego
problemu.
Nie chciały uwierzyć. Wcisnęły jej wizytówkę z numerem telefonu. Mówiły,
żeby zadzwoniła bez obaw. Wolała z nimi nie dyskutować. Wzięła informację i
pokiwała głową.
Zabrał ją z powrotem do hotelu. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie
wiedziała co. Czekała, że ją przytuli.
- Logan! To był wypadek! Słyszysz, co mówię?
Stał nieruchomo z rękami w kieszeniach i patrzył gdzieś w bok.
To były ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek do niego wypowiedziała, bo
następnego dnia zniknął z jej życia tak, jakby nigdy nie istniał.
- Hej, królowo dramatu - Max klęczał przed nią i tłumaczył cierpliwie - nie
poddawaj się akurat teraz, nie pękaj, coś zaraz wymyślimy!
- Co?
- Musimy się dowiedzieć, jakie każdy z nas ma naprawdę intencje: ty, ja,
Logan. Bo jeśli trzeba, Evie, usunę się...
- Nie wystarczy ci, że z nim spałam?
- Nie jest to może mój ideał... - Max, gdy chciał, potrafił być uroczy i
zabawny - ale, widzisz, mam pięćdziesięciomilionowe powody, dla których
chciałbym jakoś zażegnać ten kryzys. Pytanie, czy wy, ty i Logan, dacie radę.
Evie, musisz z nim porozmawiać.
- Już rozmawialiśmy. Przy tobie. Dobrze wiesz, jak poszło.
- Musisz z nim pogadać sam na sam. Odchodzi element zaskoczenia.
- Nie.
- To nigdy się nie dowiesz, co między wami jest.
- Nic między nami nie ma.
- Tak. I właśnie dlatego on się upija tam na dole, a ty tutaj rozpadasz się na
kawałki.
- Upija się?
- Pyta obojętna kobieta... Porozmawiaj z nim, albo pozwól jemu
porozmawiać z tobą.
- Max, on uważa, że bierzemy ślub! Nie zbliży się więcej do mnie.
- Chyba starasz się nie zauważać, jakie zrobiłaś na nim wrażenie. Poza tym
wie już, że to układ.
- Wie? Jak to?
- Zorientował się, właściwie zapytał. Nim coś powiedział. To znaczy,
odpowiedziałem, gdy wprost zapytał...
- Co ty bredzisz? A gdzie twój plan? Mieliśmy udawać przed twoją rodziną...
ty kłamczuchu...
- Nie umiałem. - Max zrobił się nagle opryskliwy. - Słuchaj, idę powiedzieć
matce, co jest naprawdę grane. Porozmawiaj z Loganem i spytaj, czego chce.
Zobacz, czego ty chcesz i czy umiesz go sobie wyobrazić jako szwagra.
Nie umiała!
- Dobrze, ale nie zostaw mnie na pastwę losu, gdybym potrzebowała
pomocy.
- Przybędę z odsieczą.
- Posłuchaj! Nadal jestem twoją wspólniczką!
- Przecież wiem. I nic się nie zmieni. Niezależnie od losu naszych zaręczyn.
Mówił bardzo szczerze.
- I trzymajmy się tego. Nieważne, co powie ci Logan. Trzymajmy się tego! -
powtórzyła jak w transie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Po pięciu minutach Evie zeszła na dół, w głębi duszy mając nadzieję, że
wszyscy będą już tam czekali na lunch.
Niestety, zastała tylko Logana wpatrzonego nieprzytomnym wzrokiem w
okno.
Przystanęła w drzwiach zupełnie jeszcze niegotowa na taką konfrontację.
Nie miała jednak wyboru. Odwrócił się.
- Gdzie są wszyscy? - zapytała.
- W piwnicy, wybierają wino. Dyskutują nad zaletami małżeństwa z
rozsądku. Chyba im chwilę zejdzie.
- Rozumiem... - Dobrze się zaczyna. - Posłuchaj... wiedziałam, że Max ma
brata o tym imieniu. Ale nie miałam pojęcia, że to ty.
- Oczywiste. I co dalej?
Ten głos. Jak mogłaby kiedykolwiek zapomnieć ten głos.
- Czego ode mnie chcesz, Logan?
- Żebyś zniknęła.
- Wyjeżdżamy w niedzielę.
- Z mojego życia.
- Zniknę.
- Tak się nie da, Angie. Wyjdziesz za mojego brata, będziesz z nim
pracować...
- Nie jestem już tamtą Angie - odpowiedziała spokojnie, ale bardzo pewnie.
- Kiedy mnie zostawiłeś, dorosłam. Skończyłam studia, poszłam pracować na
budowie, żeby naprawdę nauczyć się swego fachu. Tam nauczyłam się twardo
stąpać po ziemi i kłaść solidne fundamenty. Teraz mówią na mnie Evie. A
czasem, gdy są o coś wściekli, Evangeline.
- Czyli mój brat jest na ciebie wściekły... Logan wpatrywał się w nią
intensywnie. Na zbyt długą chwilę zatrzymał wzrok na jej włosach, na grzywce,
która zakrywała delikatną bliznę z bardzo, bardzo odległej przeszłości.
- Trudno powiedzieć. Czego właściwie chcesz ode mnie, Logan? Naprawdę
nie musiałeś się zwierzać Maxowi, że ze mną sypiałeś. To dawne czasy. Ponad
dziesięć lat. Czemu poruszać kwestie należące do zamierzchłej przeszłości?
- Milczał. Potem zaproponował jej wody. Zgodziła się. I to chyba nie był
najlepszy pomysł. Pili, siedząc blisko siebie, więc znów czuła jego zapach,
który prześladował ją przez te wszystkie lata. Kątem oka widziała zarost i
zmarszczki na twarzy. Starszej, lecz dojrzalszej, mądrzejszej. Mniej skłonnej do
uśmiechów.
Bo kiedy chciał, potrafił się uśmiechać. Magicznym uśmiechem bezdu-
sznego uwodziciela.
„Porozmawiaj z Loganem i spytaj, czego chce. Zobacz, czego ty chcesz”.
Tak brzmiały dyrektywy Maxa.
Odstawiła więc szklankę z wodą, celowo ocierając przy tym dłonią o jego
dłoń. Chciała sprawdzić, czy dotyk zrobi na niej to samo wrażenie co wtedy.
Odskoczyła jak oparzona.
Parę łyków chłodnej wody, by ugasić poczucie bezsilności.
- Jest pewien wielki problem ze wspomnieniami takimi jak nasze: święcie
wierzysz, że się ich pozbyłeś i wtedy powracają w najmniej odpowiedniej
chwili.
- Może trzeba się postarać zmniejszyć intensywność. Może zaczniesz mnie
traktować jak rodzinę. Będziemy się zachowywać uprzejmie i kulturalnie.
Może to nawet polubimy.
- Evangeline, na widok ciebie u boku mojego brata chce mi się wrzeszczeć i
wszystko wokół demolować. Wcale nie czuję się bardziej ucywilizowany!
Odwołajcie zaręczyny.
Logan nie prosił...
- Potrzebujemy pieniędzy Maxa na projekt.
- Dam Maxówi pieniądze. Wykupię cię.
- Co? - żachnęła się. - Nic z tych rzeczy! Nikt mnie z niczego nie wykupi! A
na pewno już nie z MEP. To moja firma w takim samym stopniu jak Maxa.
Sześć lat ciężkiej pracy, łez, potu, wyrzeczeń, strachu, żeby osiągnąć sukces. A
kiedy ten sukces już jest i otwiera się perspektywa, by wskoczyć na inny pułap,
mam pozwolić się wykupić?
Jego masywne ciało znalazło się bliżej... Jakby chciał ją zagłuszyć. Jednak
nie dotknął jej.
Nie powinna tak myśleć, nie może się tak na niego patrzeć.
- Evangeline, nie możesz stać się częścią mojego życia. Albo odejdziesz z
własnej woli, albo cię do tego zmuszę.
- A nie moglibyśmy...
- Nie - przerwał i delikatnie musnął wargami jej usta. Zamknęła oczy, żeby
udawać, że nic nie poczuła, a zapach whisky nie zakręcił jej w głowie. - Nie
wyjdziesz za mojego brata, Angie. Nawet o tym nie myśl.
Gdy głaskał ją po twarzy, był bardzo delikatny. Gdy zaczął całować, poczuła
siłę, zaborczość, irracjonalne poczucie własności. Wszystko, co już znała aż
nazbyt dobrze.
Logan brał, co chciał. Ale robił to w tak zmysłowy sposób, że nigdy potem
niczego innego już nie czuła ani nie pragnęła.
Gdy ją puścił, była oszołomiona, nie mogła oddychać. Ale mogła się ruszać,
a tego będzie potrzebowała, bo zaraz nadejdzie Max z matką.
Nie mogła również odmówić sobie jeszcze jednej rzeczy. Przytuliła się więc
do niego, objęła go wpół i wbiła w ciało paznokcie. Patrzyła mu przy tym
nieruchomo w oczy, wyczekując, czy pokaże po sobie ból i co z tym zrobi.
Będzie się wzbraniał czy zechce więcej? Z siły, z jaką przytrzymał ją za usta,
wywnioskowała, że jak dawniej chciałby więcej. Jednak przekleństwa, których
nie zdołał pohamować, świadczyły o tym, że jego opór wewnętrzny był równie
silny.
A więc wciąż walczył bezskutecznie ze swoją naturą. Pozostał szaloną
mieszanką hedonisty i świętego.
- Masz już iść - wycedził.
Nie prosił. Bo Logan w ogóle nigdy nie prosił. Ale było to zbliżone do
prośby.
- Nienawidzisz tego, co? - wyszeptała. - Tego wszystkiego, czego pragniesz i
co czujesz, gdy jestem obok. Od początku nie mogłeś tego znieść.
- Tak. Zerwij zaręczyny, Angie. Wycofaj się ze spółki i odejdź. Wyjedź. Jak
najdalej.
Puścił ją gwałtownie i cofnął się.
- I co potem?
- Nic.
- „Nic” to nie jest dla mnie odpowiednia kategoria, Logan. - Stała
wyprostowana i robiła wszystko, by nie zauważył, że cała drży. - Nie jestem
dziewczynką, którą poznałeś kilkanaście lat temu. Jestem dużo starsza,
silniejsza, na co dzień jestem wojownikiem i doskonale wiem, czego chcę. I
dlatego odpowiedź brzmi ,;nie”.
Gdy pani Carmichael wmaszerowała do salonu w towarzystwie syna
wymachującego butelką szampana i białego wina, szybko oceniła sytuację.
Evie i Logan stali w przeciwległych końcach pomieszczenia. Dziewczyna miała
podejrzanie zaczerwienioną twarz.
- A zatem - oznajmiła - wedle słów Maxa mamy tu pewien mały problem.
Ufam, że już coś uzgodniliście?
Nikt się nie odezwał.
- Siadajmy do stołu, bo i tak na pusty żołądek nie rozwiążemy niczego. Max,
nalewaj.
- Dla ciebie whisky? - Młodszy brat zawahał się przy Loganie.
- Koniec z whisky. To dobre tylko na szok.
Zaczęli jeść w kompletnej ciszy, którą po krótkiej chwili przerwała pani
Carmichael.
- Evangeline, wiem już, że poznaliście się wcześniej z Loganem.
- Owszem. Wiele lat temu - wyszeptała zajęta krojeniem szparagów na tysiąc
drobnych kawałków.
- To także już wiem i wydaje mi się, że jeśli mamy się trzymać farsy z
zamążpójściem, powinniście o tym zapomnieć.
- Wymyśliłam to samo rozwiązanie - powiedziała Evie zajęta układaniem na
talerzu kawałków szparagów.
- Logan? - zapytał Max.
- Albo też odwołacie zaręczyny, wykupię Evie z waszej spółki i będę
finansował twoje przedsięwzięcia do momentu, gdy odziedziczysz pieniądze z
funduszu powierniczego.
- Co to da Evie?
- Zniknie!
Czemu zawsze w dużej części zgadzała się ze słowami Logana? Czemu?
- Zaraz, zaraz. Jestem obok. jak można tak mówić? Poza tym, Logan, moją
część MEP możesz dostać, ale po moim trupie. Wydawało mi się, że się
wyrażam jasno. MEP jest tak samo osiągnięciem Maxa, jak i moim.
- Przecież nikt poza Loganem nic nie mówi - łagodził młodszy z braci.
Evie chciała dolać sobie wina, lecz wycofała się. To nie była odpowiednia
pora na alkohol.
- Taki moment jest bardzo dobry na picie - wymamrotał Logan, jakby
czytając w jej myślach.
- Nie jestem tobą - odgryzła się.
- Oni nawet nie mogą wytrzymać ze sobą w tym samym pomieszczeniu! -
zauważył Max.
- Owszem, widzę - westchnęła pani Carmichael. Logan, zachowujesz się
odrobinę irracjonalnie. Po chwili zwróciła się do wszystkich: - Ma to po ojcu.
Mój pierwszy mąż całkowicie nie potrafił zapanować nad swymi emocjami.
Dodatkowo przerażało go to śmiertelnie.
Tylko matka potrafiła w taki sposób skomentować sytuację.
- Logan nie wydaje mi się szczególnie wrażliwy czy bezbronny - wtrąciła
Evie.
- Max, czy rzeczywiście potrzebujesz akurat teraz dostępu do pieniędzy z
funduszu? - pytała dalej pani Karolina.
Potrzebujemy dziesięciu milionów, żeby zacząć projekt. Będą sprawdzać
naszą sytuację. Szukaliśmy już rozwiązań w bankach, nie były atrakcyjne. Za-
oferuj nam coś rozsądnego, to wcale nie musimy się pobierać.
- Przecież zaproponowałem.
- No więc odpowiedź brzmi „nie”. Jeśli chodzi o mój stan cywilny, to mogę
spełnić twoje zachcianki. W kwestii MEP, Evie jest jej składową częścią i zo-
staje.
- Po co wam w ogóle tyle pieniędzy? Nie znam się na budownictwie, ale
kwota jest porażająca - wtrąciła matka.
- W kontraktach budowlanych często się zdarza klauzula o przesuniętej
pierwszej płatności. Tym razem oznacza to wielkie koszty, bo fundamenty tej
konkretnej budowli będą kładzione pod wodą - wyjaśniła Evie.
- Zmuście klienta, żeby jednak sfinansował pierwszy etap.
- Nie pójdą na to.
- Znajdźcie innego klienta - odburknął Logan.
- Masz rację! Możemy zbudować centrum na przykład dla ciebie -
oznajmiła.
- Nie zleciłbym wam nawet zbudowania półki na książki.
- Co ona mu zrobiła? Nigdy nie jest aż tak nie do wytrzymania... - mruknął
Max do matki.
- Nie pamiętasz go, gdy był malutki. Potrafił być całkowicie nie do
zniesienia, gdy coś działo się nie po jego myśli. Starałam się wierzyć, że to
wyeliminowałam. Ale może wcale nie.
- Jeszcze nie umarłem. Siedzę obok - wycedził Logan.
Wszyscy w milczeniu patrzyli w jego stronę.
- Co mu takiego zrobiłaś? - przerwał ciszę Max. Odrzuciłaś go?
- Nie. Wprost przeciwnie, spełniłam wszystkie jego prośby.
- To zazwyczaj źle się kończy - wtrąciła matka.
Evie wzruszyła tylko ramionami, ale wydawało jej się przez moment, że
zobaczyła w oczach kobiety odrobinę zrozumienia.
- Nadal nie widzę powodu do aż takiej wrogości odezwał się Max. - Od lat
nie macie ze sobą kontaktu. Byliście razem przez tydzień i wasze drogi ro-
zeszły się na zawsze.
Widać od razu, że Max nie był jeszcze nigdy w obłędzie, w niewoli, nie miał
obsesji na niczyim punkcie... Tak. Niewiedza jest błogosławieństwem.
- Chcesz mu odpowiedzieć czy ja mam to zrobić? zagadnęła Evie Logana.
- Ze wszech miar chciałbym usłyszeć twoje stanowisko - odpowiedział z
przesadną uprzejmością.
- Wspólny czas spędzaliśmy w sposób zupełnie niepohamowany - zaczęła
cicho, ale pewnie, wytrzymując spojrzenie Logana. - Byłam wtedy bardzo
młoda i łatwo ulegałam wpływom. Loganowi bardzo się to podobało.
Dogadywaliśmy się aż za dobrze, nikt nie stawiał żadnych granic. W pewnych
okolicznościach ktoś popatrzył na nas z zewnątrz, Logan dostrzegł to, co ten
ktoś zobaczył, i przerażony odszedł, ratując nas oboje. Czy coś przekręcam?
Logan ukrył twarz w dłoniach.
Po raz pierwszy i Max, i pani Karolina nie wiedzieli, co powiedzieć.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ludzie rzadko chcą usłyszeć prawdę. Logan nie był pod tym względem
wyjątkiem. Też niechętnie przyznawał się do istnienia mrocznych aspektów
swej natury, niepohamowanej zaborczości, namiętności graniczącej z perwersją.
Raz tylko uległ sobie i dał się całkowicie opętać kobiecie. Ten raz to była
właśnie Angie.
Nigdy więcej. Ani razu więcej.
Tylko matka wiedziała, co czasem się z nim działo potwornego. Tylko ona.
Matki wiedzą takie rzeczy. Młodszy o osiem lat brat przyrodni niewiele z tego
rozumiał. A teraz jego ukradkowe spojrzenia doprowadzały Logana do szału.
- Nie oceniaj.
- Niczego nie oceniam. Staram się tylko znaleźć rozwiązanie.
- Pozbądź się jej.
- On ma na myśli rozwiązanie pozytywne dla wszystkich zainteresowanych -
wtrąciła matka.
- Naprawdę chcecie ze mną dyskutować? - za-pytał Logan, patrząc tylko na
Evie.
- Ja tylko chcę uratować projekt dla MEP i chciałabym też, żebyś przestał
być takim psem ogrodnika! - wybuchła. - Nie chcesz mnie, okej! Widzę.
Zauważyłam już kilkanaście lat temu, kiedy odszedłeś i mnie zostawiłeś.
Trzymaj się więc z daleka. Ode mnie i od mojej firmy. A ja będę się trzymała z
daleka od ciebie.
- Jesteś w moim domu!
- To chyba mój dom... - mruknęła matka.
- Logan, za parę dni wyjeżdżasz. My wrócimy do Sydney. Co z oczu, to z
serca - tłumaczył Max.
- Nieprawda. Ona będzie teraz dla mnie osiągalna. Chyba nie sądzisz, że
powstrzyma mnie twoja farsa ze ślubem.
- A więc jednak ją chcesz...
Logan najpierw nie zamierzał reagować. Przez ponad dziesięć lat unikał tego
sformułowania, zadowalając się byle czym, coraz mniejszym byle czym. Nie
zbliżając się zbytnio do nikogo i strzegąc siebie przed wszystkimi.
- Tak - przyznał nagle. - Wygląda na to, że tak. I jeśli naprawdę coś dla was
znaczy, to schowajcie ją przede mną.
Po wyjściu Logana, Evie przestała wreszcie udawać, że jest w stanie
cokolwiek przełknąć.
- Przepraszam, tak mi przykro... - powtarzała w kółko.
- Przestań, Evangeline! - obruszyła się pani Carmichael. - Przepraszać
można, gdy się zawiniło. Nie rozumiem, dlaczego przepraszasz za okropne
zachowanie mojego syna!
- Odwołajmy ślub. I tak nic z niego nie wyjdzie - mamrotała.
- No bez żartów! - zaprotestował Max.
- Będą inne projekty... lepsze... - mówiła dalej chaotycznie.
- Evie, dobrze wiesz, że takie projekty zdarzają się bardzo rzadko! Przestało
ci nagle zależeć na MEP? Pogadam z Loganem. Ochłonie. Nie był sobą. Nie
jest taki. Zachowuje się, jakby się naćpał...
Obie kobiety w ciszy popijały wino.
- Czy jesteś w stanie oprzeć się pożądaniu mego starszego syna? - zapytała
nagle pani Carmichael.
- Nie.
- Wciąż jesteś taka uległa?
- Nie. Byłam kilkanaście lat młodsza... uśmiechnęła się słabo.
- To mu to zakomunikuj!
- Myślałam, że już zrozumiał.
- Zakomunikuj mu to wyraźniej! - Tym razem starsza dama uśmiechnęła się
słabo.
Evie wstała.
- Dokąd to? - zdziwił się Max.
- Idę zakomunikować mu to wyraźniej.
Zastała go w jednym z pokojów gościnnych z furią pakującego walizkę.
- Idź stąd! - zaprotestował, gdy tylko zauważył ją w drzwiach.
- Nie pójdę - oświadczyła spokojnie i zatrzymała się w bezpiecznej
odległości. - Zachowujesz się jak dziecko. Przekładasz wspomnienia na
teraźniejszość. Nawet nie wiesz, jak postępować ze mną teraz.
- Jak dziecko? - zdumiał się.
- W przeciwnym razie nie uciekałbyś ... - odpowiedziała ostrożnie. - Czujesz
się winny z powodu tego, co robiliśmy? O to chodzi? Przecież na wszystko się
zgodziłam.
- Wiem, Angie - wymamrotał po dłuższej chwili - ale niepotrzebnie
pozwoliłaś na rozmowę przy rodzinie...
Uświadomiła sobie, że ma ochotę go zdenerwować i zobaczyć, co naprawdę
kryje się pod dziwaczną maską.
- Nie możesz już mną rządzić, Logan. Zrozum.
Wcale nie chcę. Wtedy też nie chciałem dominować. A wiesz, co się stało.
- Wtedy myślałam, że się zakochałam. Tydzień szaleństwa. Owszem,
chciałam ci sprawić przyjemność, spełnić wszystkie oczekiwania. Pewnie
gdyby trwało to dłużej, odzyskalibyśmy jakąś równowagę. Ale chyba się już nie
przekonamy...
- Nie chcę wracać do przeszłości, Angie. Chcę tylko, żebyś zniknęła z
mojego życia. Natychmiast.
- Co samo w sobie jest znów narzucaniem mi woli. Tak ma być?
- Nie możesz go poślubić i tyle.
- Naprawdę sądzisz, że Max po tej aferze ma jeszcze ochotę na ślub?
- Ma pięćdziesiąt milionów powodów, żeby zignorować każdą aferę. Tylko
ty możesz zakończyć tę farsę.
Zaczęła mu się przyglądać. Uważnie. Prowokująco.
- Przestań... - warknął.
„Przestań” co? - Ile potrzeba, żeby zamiast Angie usłyszała Evie? -
Prowokować? Zaczepiać? Zastanawiać się, jakby to było teraz? Ale ja nie
mogę, Logan. Tak! Zastanawiam się, co wyszłoby z nas teraz.
- Nic dobrego.
- Skąd wiesz? Przecież prawie mnie nie znasz. A może jestem drugą
połówką pomarańczy? Kiedykolwiek tak pomyślałeś?
- Nie.
- Może powinieneś. - Podeszła bliżej i delikatnie musnęła palcami jego usta.
- Może namiętność można kontrolować?
- Pogubilibyśmy się - wyszeptał, ale nie odepchnął jej. - Ja bym się pogubił,
a nie stać mnie na to, Angie.
- A jeśli znajdę rozwiązanie?
- A znajdziesz?
Nagle przytulił ją i zaczął całować jak szalony. Z tym człowiekiem zawsze
było możliwe tylko wszystko albo nic.
Błyskawicznie znaleźli się w łóżku. Jej sukienka, choć nieco
skomplikowana, nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody. Bez wahania
wiedział, co zrobić, by wzbudzić na nowo pożądanie jeszcze większe niż przed
laty. Gdy jednak sięgnęła do guzików u jego koszuli, zaprotestował.
Rozgrywał tę grę „bez swego udziału”, usta miały wystarczyć za wszystko.
Jeśli kilkanaście lat wcześniej uważała go za eksperta, kim był teraz? Mistrzem
przypominającym jakieś wszechmogące bóstwo? Nie uczestniczył w niczym,
chodziło wyłącznie o nią i jej przyjemność. Ale nie była to też dominacja.
Gdy skończyła, dał jej odpocząć. Po minucie nieoczekiwanie zrobił
wszystko jeszcze raz tak samo. Nie chciało jej się wierzyć. Ale przecież nie
była to dominacja?
- Nie uległam ci, prawda? - wyszeptała rozpaczliwie, z trudem łapiąc
oddech. - Wiedziałam, co robię.
- Mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę... Evie. I to ma nie być uległość?
Niewola? Więc co?
- Współdziałanie. Wynikające z właściwej stymulacji. Musisz popracować
nad abstrakcyjnym myśleniem i umiejętnością definiowania!
Logan wyglądał na rozbitego i roztrzęsionego. Przytuliła się do niego. Nie
protestował. Obruszył się, gdy zaczęła rozpinać mu pasek.
- Nie.
- Czemu?
- Nie mam prezerwatyw.
Zabrzmiało to jak wykręt.
- Są inne sposoby. Co przed chwilą zrobiłeś?
- Ja chcę...
- Normalnie?
- Porządnie. Nie tak delikatnie. Nie będę ryzykował.
- Mamy ręce... - nie odpuszczała.
- Nie. Masz już iść. Nie zrobię tego.
- Czemu nie? - drażniła go.
Z łatwością mogła sobie wyobrazić wiele powodów. Byli w domu jego
matki, teoretycznie była nadal zaręczona z jego bratem. Bał się, że nie wy-
hamuje, zdominuje ją. Te same obawy, które pewnie doprowadziły do nagłego
rozstania przed laty.
- Nie rozumiem cię - powiedziała jednak. - Prezerwatywy można kupić,
potrzeby można zaspokoić, nie raniąc się nawzajem. A to, że zaraz wyjdę, nie
jest oznaką poddaństwa, tylko zdrowego rozsądku. Robię to dla ciebie, żebyś
zobaczył, co ci chodzi po głowie i czego naprawdę chcesz. - Unikał jej wzroku,
więc delikatnie przesunęła jego twarz w swoją stronę - mam ci powiedzieć, co
myślę?
- Angie... proszę...
Wygładziła sukienkę. Nie rozumiała tego człowieka i jego absurdalnej
walki.
Twoja matka wspominała coś o temperamencie twojego ojca. Czy jesteś do
niego podobny?
- Ojciec nie żyje.
- Przepraszam, nie wiedziałam.
- Nic takiego. Zmarł, jak miałem dziesięć lat. - Schował twarz w dłoniach. -
Stary był tyranem. Kiedy matka ogarnęła się na tyle, żeby przed nim uciec,
skończył ze sobą.
Evie zamarła. Bo co można powiedzieć na takie wyznanie?
- Logan...
- Idź, Evangeline... proszę... po prostu idź.
I tym razem mu uległa.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Logan zaczął oddychać dopiero po wyjściu Evie.
Nie powinien był niczego jej mówić. Zazwyczaj milczał na ten temat. I
przed matką, i przed psychologami, do których go prowadzała, gdy był
dzieckiem i znalazł się z powrotem u niej.
„Trzeba się złościć, to nic złego”, wkładali mu do głowy. „Analizuj swój
gniew, zacznij od małych kroków”, namawiali inni. A dziesięcioletni chłopiec,
wpatrzony nieruchomo w obgryzione do krwi paznokcie, powtarzał im, że
przecież wcale się nie złości. Ani na ojca, że się zabił, ani na matkę, że uciekła.
Tym bardziej że po śmierci ojca wróciła... do syna, tak samo porywczego,
apodyktycznego i zmiennego jak zmarły. I nigdy nie wypomniała mu żadnej z
tych cech. Wprost przeciwnie: chwaliła go za wszystko inne i wysyłała na
kontrole do czubków, czy nie dzieje się nic złego.
Czemu wygadał się przed Angie? Dlaczego nie potrafił poprzestać na
informacji, że ojciec nie żyje?
Teraz dziewczyna z pewnością ucieknie. Jeśli ma odrobinę zdrowego
rozsądku, będzie się trzymać z dala od tej rodziny, no i od niego.
Evangeline Jones nie ma pojęcia, na czym polega ta gra. On ma. Jak można
dzień po dniu wykańczać kobietę, doprowadzać do tego, że będzie podska-
kiwała na dźwięk zbliżających się kroków, czy kogoś, kto zbyt szybko
przechodzi obok. Tak, wie doskonale, zna każdy etap.
Z drugiej ręki...
Czas się ogarnąć, pomyślał. Zapanować nad sobą. Starać się zachować siłę i
poczytalność. Nie ranić nikogo.
Evie udało się dotrzeć do pokoju, nie spotykając nikogo po drodze.
Spojrzała w lustro, żeby ocenić rozmiar katastrofy. Wargi opuchnięte i
pogryzione od zbyt natarczywych pocałunków, zamglony wzrok, zaczerwie-
niona skóra; pozostałości po szoku, pożądaniu i... dobrym, szybkim seksie.
Jeśli facet powtarza kobiecie, że nie chce jej zranić, to pewnie prędzej czy
później tak zrobi. Jeśli mówi, że czegoś nie chce, być może ma swoje powody.
W jednym i w drugim wypadku próbuje ją ostrzec.
Czas zapomnieć o uczuciach i żądzy i posłuchać, co stara się przekazać
Logan. I uciekać! Przeprosić panią Karolinę, zapewnić Maxa, że spotkają się w
poniedziałek w biurze, i uciekać!
Evie rozebrała się i weszła pod gorący prysznic, powtarzając sobie szeptem,
że powinna uciekać.
Wtedy otworzyły się drzwi łazienkowe i stanął w nich Logan.
Wyciągnął do niej ręce, a ona bez wahania przytuliła się do niego, bo
szukała ukojenia. I tak znów rozpętali między sobą spiralę obłędu. Po chwili
wcisnął jej w dłonie paczkę prezerwatyw i zaczął ją całować.
„Normalnie” nie było właściwym określeniem seksu, jakiego chciał.
„Super intensywnie” było nieco bliższe prawdy.
Ciuchy, prezerwatywa, Evie, jej nogi wokół Logana, jego słona skóra,
idealne ruchy, mistrzowski dotyk. Szaleństwo, uwielbienie, kult. Spełnione
wszelkie mrzonki, fanaberie i fantazje. Żadnej dyskusji.
- Przepraszam, Angie, przepraszam...
- Za co?
- Za wszystko, co ci zrobiłem i robię znowu...
- Przestań...
- Odwrócił się bez słowa. Żadnych czułości, pieszczot, czysta żądza i na
nowo wskrzeszone dawne lęki.
Poszła ponownie wziąć prysznic.
Gdy wróciła, powiedziała, rozglądając się wokół:
- Szaleństwo.
- Staram się kontrolować. Muszę się kontrolować.
- Pewnie tak. - Pośrednie nawiązanie do jego przeszłości, historii, które go
ukształtowały. I tak mogło się to dla niego skończyć dużo gorzej. - Ciągniesz za
sobą spory bagaż, Logan.
- Więcej, niż potrafisz unieść?
- Pytasz mnie, czy mogłabym się z tobą związać?
Nie doczekała się odpowiedzi, więc bez zdziwienia uznała, że odpowiedź
brzmi „nie”. Może powinna teraz poczuć się wykorzystana? Jednak czuła się
tylko i wyłącznie smutna. Przez niego, przez siebie. Ale nie wykorzystana.
Patrzyła na niego nieruchomo. Co ukształtowało tak idealną sylwetkę? Nie
wiedziała nawet, jaki sport uprawiał. Lista rzeczy, których nie wiedziała o tym
człowieku, wydawała się ciągnąć bez końca.
- Uprawiasz jakiś sport? - zapytała nagle.
Ożywiła go na moment niedorzeczność tego pytania.
- Wspinam się, jak mogę, jeżdżę na nartach, też wodnych. Zdarza mi się
wyczynowo pływać na katamaranach... Czy ma to cokolwiek wspólnego z
moim „bagażem”?
- Nie - uśmiechnęła się przelotnie. - Po prostu chciałam się cokolwiek o
tobie dowiedzieć. Cokolwiek...
- Normalnego?
- Bo nie wiem, co mam robić. Odkąd cię znów zobaczyłam.
- Jeśli ta wypowiedź miała być jej przyznaniem się do słabości, to trudno.
- Przede wszystkim musisz odwołać ślub, Evangeline!
- Tyle wiem! Dlatego się ze mną kochałeś? Żeby przypomnieć mi reakcję na
twój dotyk? Niepotrzebnie. Tyle wiem...
- Nie dlatego. To było pożądanie.
Może właśnie na tym polegał niebezpieczny urok Logana emanującego
niepohamowaną żądzą, której sam się bał?
- A jeśli spróbujemy jeszcze raz? Odwołam ślub, MEP zdobędzie środki
gdzie indziej, a my zaczniemy od początku. Czysty rejestr. Może na przykład
przyjedziesz do Sydney i zaprosisz mnie na randkę? Pójdziemy do kina albo do
parku. Kupisz mi kwiaty, ja tobie czekoladki i nakarmię cię nimi...
- Nie odezwał się.
- Nic trudnego. - Łatwo mówić, kiedy samemu nie miało się ojca samobójcy
ani maltretowanej matki. - A tak przy okazji? Jakie przyjęcia zazwyczaj urządza
twoja mama? Bardzo oficjalne?
- Tak.
- Zamierzasz przyjść?
- A ty?
Evie przytaknęła.
- Muszę się postarać jakoś wyjaśnić wszystkim zaręczyny z Maxem.
- Powiedz im, że matka coś pomyliła. Że świętujecie krok milowy w firmie,
a nie prywatnie.
- Tak. Wymyślę historyjkę w tym stylu. Mogę też wykorzystać ciebie, żeby
ją lepiej sprzedać. Miałbyś okazję pokazać się z bardziej cywilizowanej strony.
- Tak. Na pewno miałbym - odpowiedział, uśmiechając się ukradkiem i bez
słowa wyszedł z pokoju.
- I co zaszło między wami? - zapytał po raz enty Max, gdy Evie mierzyła
kolejną wieczorową sukienkę.
- Mówiłam już, że rozmawialiśmy. Jak wyglądam? Zbyt formalnie?
- Nie. Czy on nadal chce, żebyś się przeprowadziła na biegun północny?
- Chyba tak. - Sięgnęła po „małą czarną”. - Ale będzie się musiał nauczyć
żyć rozczarowany. Wie, że do niczego mnie nie zmusi. Za ostra?
- Tak.
- Wtedy zachwyciła ją jeszcze inna, czarno-pomarańczowa, kreacja.
- Co powiesz na tę?
- Evie, proszę, po prostu coś wybierz!
- Chętnie wybrałabym popołudniowy lot do domu. W kategoriach planów
awaryjnych: doskonały wybór.
- Nie, żadnego uciekania. Zdusimy podejrzenia w zarodku.
- Może powiesz im, że jestem lesbijką?
- Nikt mi nie uwierzy, zwłaszcza jeśli w pobliżu będzie Logan.
- To może ty... A jak ci się podoba taka?
- Evie! Proszę! Już mówiłem, wybierz cokolwiek... tylko nie to! - dodał, gdy
spojrzał ostatecznie na wskazaną śliwkową kreację z olbrzymim dekoltem i
wycięciem do połowy uda.
- Okej. Powiemy więc gościom twojej matki, że świętujemy sukces firmowy
i początek innego, większego rozdania dla MEP. Uśmiechniemy się z zasko-
czeniem, gdy zaczną nam gratulować z okazji zaręczyn. Będziemy wiarygodni,
powiemy, że to nieporozumienie. Że pracujemy razem od dawna i na nic
takiego się nie zanosi.
- Uważasz, że to przejdzie?
- A masz lepszy pomysł?
Przyjęcie, było dokładnie takie, jak Evie się spodziewała. Eleganccy,
zamożni, doskonale ułożeni ludzie chcieli powitać ją w gronie najbliższych
pani Karoliny. Gdy zrozumieli, że zaistniało drobne nieporozumienie, umieli się
odpowiednio zachować. Nic natomiast nie mogło uchronić Evie przed świa-
domością bliskości Logana. Nawet granatowa, super przyzwoita suknia
wieczorowa do kostek.
Dziwne, bo Logan ani razu do niej nie podszedł. Trzymał się na uboczu, a jej
udało się nie zerkać na niego kątem oka. Sprytnie jednak śledziła go w nie-
zliczonych salonowych lustrach.
W jaki sposób prawie nieznany mężczyzna mógł tak opętać jej zmysły?
- Evie, przestań się wiercić!
- Przecież się nie wiercę!
Owszem, wierciła się.
Tłumiąc przekleństwo pod nosem, przestała.
- I przeklinać! - dodał szeptem rozbawiony Max.
- Przecież, do cholery, wcale nie przeklinam - zaklęła, ignorując jego wypo-
wiedź. Na pewno nie zamierzała cały czas mu przytakiwać ani posłusznie
dopisywać do listy najgorszych grzechów własnych „notoryczna kłamczucha”.
- Jak długo jeszcze będziemy tu tkwić?
- Do samiutkiego końca. Pewnie do północy.
Od początku przyjęcia popijała wodę. Pomyślała teraz o czymś
mocniejszym. Jednak zawahała się, bo nie był to bezpieczny dzień na
eksperymenty.
Może wyjdziesz za kogoś innego. Za jakąś koleżankę z dzieciństwa?
Rozsądną, uczciwą, znającą życie, która po dwóch latach odejdzie zgodnie z
umową.
Stali na patiu, z dala od gości, pogrążeni w szczerej, ale zdecydowanie
biznesowej rozmowie.
- Nic z tych rzeczy - obruszył się Max. - Na razie koniec z myśleniem o
zamążpójściu. Wrócę do tego, jak spróbuję się zakochać.
- Co zrobimy z pieniędzmi na przetarg?
- Debet na koncie, kredyt obrotowy... - zaczął wyliczać ponuro.
- Ciągle za mało...
Nagle przypomniał sobie coś. Wyciągnął z kieszeni przepiękny, duży,
szafirowy pierścionek. Evie patrzyła, nie rozumiejąc.
- Matka chce, żebyś zatrzymała go na pamiątkę dzisiejszych zdarzeń i
„zaręczyn”. Takie podziękowanie za fatygę.
- W żadnym wypadku - zaprotestowała. - Niezależnie od opinii twojej
mamy, nie przyjmę tego. Uważam, że powinniśmy w ogóle zapomnieć o całej
historii z zaręczynami.
- Powiedziałem jej, że tak zareagujesz. - Mimo wszystko wziął ją za rękę i
wcisnął pierścionek na niewłaściwy palec. - Ale mnie chodzi o mój święty
spokój. Jeśli ona uważa, że zasłużyłaś na jakiś gest, to weź go, załóż, sprzedaj,
nie obchodzi mnie.
- Nie chcę - wyszeptała, ściągając pospiesznie pierścionek. - Max, proszę,
oddaj go i powiedz, że nie.
Nagle Max przestał się interesować pierścionkiem. Zauważył zbliżającego
się do nich Logana i odruchowo odsunął się od Evie.
- Zmiana planów? - zapytał Logan, widząc świecidełko.
Przez moment był zszokowany. Jednak już po chwili stał się znowu
obojętny.
- Dobrze wiesz, że nie. To nie jest pierścionek zaręczynowy. Ślub odwołany.
- To skąd go masz? A no tak... Matka ci dała? Żebyś dał Evangeline?
- Tak.
Oboje czuli się zażenowani.
- Może ktoś wreszcie zabierze ten pierścionek? -powiedziała podniesionym
głosem Evie.
- Jednak Logan nie chciał przyłożyć do tego ręki.
Znał dobrze to cacko. Popatrzył na gości w głębi sali bankietowej, którzy nie
wyszli do ogrodu. Matka stała pośród nich. Co myślała, przekazując dla Evie
ten cholerny pierścionek? Akurat ten... Czy mogłaby choć raz nie mieć tego
zatroskanego wyrazu twarzy? Czy mogłaby choć raz pomyśleć również o
swoich wadach?
- Logan? Logan, co z tobą? - Evie wzięła go za rękę, próbując wyrwać z
odrętwienia.
- Nic.
- Nie ściemniaj. Jesteś zdołowany.
- Wcale nie. Przecież to matki biżuteria. Co mnie obchodzi, co z nią robi.
- Logan, kto dał jej ten pierścionek?
Oczywiście odpowiedzią było milczenie.
- Logan... twój ojciec?
- Nie! - wtrącił się Max.
- Dajcie spokój.
- Logan, to nie ten pierścionek - tłumaczył cierpliwie Max. - Nie może być
ten. Nie zrobiłaby tego.
Ale zrobiła! Max po prostu nie pamiętał tego pierścionka. Nie mógł, bo za
czasów Maxa matka nigdy go nie nosiła. Nosiła w innych czasach, w innej
sytuacji. W innej rodzinie...
Karolina Carmichael miała niebywałe szczęście, bo za drugim razem
ułożyło jej się w życiu. Kochający, wyrozumiały mąż, słodkie, dobrze
wychowane dziecko. Max uważał, że mama jest doskonała.
I wtedy po raz drugi tego dnia Logan poddał się i pozwolił, by przytłoczyły
go najgorsze wspomnienia.
- Matka lubi mi o nim przypominać, gdy tylko uważa, że posunąłem się za
daleko. - Logan starał się spojrzeć Evangeline prosto w oczy. Błyszczący granat
sukni podkreślał jej nieskazitelną cerę, figurę, ciało. Wszystko, czego nie tak
dawno znów udało mu się dotknąć. I czego pragnął w sposób odbiegający od
normalności. Graniczący z obsesją. - Evangeline, czy ja... znowu posunąłem się
za daleko?
- Nie! Nie ty posunąłeś się za daleko.
Wtedy, nim ktokolwiek się zorientował, wyrzuciła tragiczny przedmiot
daleko przed siebie, w sam środek ogrodowego zagajnika.
W tej samej chwili zaległa cisza, która pochłonęła całkowicie ich troje i
patio, w którym się znajdowali.
- Dopiero po paru minutach Max uśmiechnął się i powiedział:
- Niezły rzut.
- Dostałam go i zrobiłam z nim to, co uważałam za stosowne - podsumowała
opryskliwie. - Nikt nie zasługuje na takie wspomnienia. Nikt.
Logan czuł, że sytuacja go przerasta. Matka w tym jednym miała rację: nie
radził sobie z emocjami.
- Przepraszam - wyszeptał. - Przepraszam, ale muszę wyjść.
Zanim rzuci się na nią, uwięzi ją w ramionach nie wypuści z uścisku do
końca świata...
Evie odprowadziła Logana przerażonym wzrokiem.
- Wszystko źle zrobiłam, wszystko źle powiedziałam... - wyszeptała do
Maxa.
- Wcale nie. - Max objął ją i siłą odwrócił w stronę ogrodu. - Nie patrz tam.
Zrobiłaś dokładnie to, co należało. On jest nadwrażliwy. Kiedy ogarnia go taki
nastrój, zawsze ucieka.
Evie także marzyła o tym, żeby uciec. Wcale jednak nie chciała dogonić
Logana, bo nawet nie wiedziałaby, co mu powiedzieć. Jeśli rany z dzieciństwa
nie zagoiły się tak długo, być może nigdy się nie zagoją.
- Max? - zapytała roztrzęsiona. - Czy my też możemy wyjść? Mam powoli
dość.
Dość nieoczekiwanych przeżyć, nierozwiązywalnych sytuacji, poczucia
bezsilności wobec poznanej prawdy o rodzinie Carmichaelów.
- Dokąd chcesz pójść? - zazwyczaj roześmiane oczy Maxa były jakby
poszarzałe.
- Wrócić do Sydney... jak najdalej stąd... do domu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zostawić Logana samego na przyjęciu w złym stanie nie było wcale
najtrudniejszą rzeczą w życiu. Zdecydowanie najtrudniejszą rzeczą w życiu
okazało się nie zwariować zaraz potem, nie ugiąć się pod badawczym
spojrzeniem Maxa w pracy, skupić się na papierach, nie zadręczyć się,
rozmyślając o tym, jak sobie radzi Logan, co można zrobić, żeby wrócił.
- Co znów? - warknęła na widok Maxa, który po raz dziesiąty wszedł tego
ranka do jej gabinetu bez pukania.
- Ale wiedźma...
- Pocałuj mnie w...
- Nie podnieca mnie to - odgryzł się, rzucając na stół kartkę papieru. - Poza
tym wolałabyś chyba, żeby zrobił to mój brat.
Nie mylił się.
- Jestem zajęta. Co by to nie było, obrobisz to sam - rzuciła, oddając mu
dokument.
- Przeczytaj chociaż.
Przewróciła oczami. W ręku miała wyciąg z banku, ale jakiegoś nieznanego.
Prywatne konto Maxa. Przelew z wczoraj na dziesięć milionów dolarów.
- Fundusz powierniczy? - zapytała zdziwiona.
- Logan.
- Na jakich zasadach?
- Trzy procent niżej niż na normalnym rynku.
- Korzystnie.
- Nie masz nic przeciw?
- A ty?
- Ukradł mi udawaną narzeczoną, rozwalił biznes plan. Należą mi się jego
pieniądze.
- Świetnie. Po prostu miłość braterska. Posłuchaj, póki dług jest między tobą
a nim, i kasa wchodzi do firmy tylko za twoim pośrednictwem, nie mam nic
przeciwko.
- Tak będzie.
- No to MEP górą.
- Jakieś pytania?
Pokręciła głową.
- Nie chcesz wiedzieć, co się dzieje z Loganem?
Oczywiście, że chciałaby to wiedzieć, ale na pewno nie zapyta.
- Papua Nowa Gwinea - powiedział Max, jakby czytając w jej myślach. -
Stara się tam odkręcić jakiś syf w jednej z kopalń. Zazwyczaj pracuje na
zlecenia, rozwiązując jednorazowo problemy dla dużych firm. Za potężne
honoraria.
- Nie szkoduje sobie...
- To porządny gość, Evie.
- Wiem, Max.
- Powinnaś do niego zadzwonić. Może polepszyłoby ci to humor.
- Mam doskonały humor.
- Carlo by tego nie potwierdził...
- Carlo zamówił materiały warte dwadzieścia osiem tysięcy dolarów, których
zupełnie w tej chwili nie potrzebujemy... Niech się cieszy, że ma jeszcze pracę.
- A Logan uważa, że jesteś taka potulna - wymamrotał pod nosem. - Bóg
raczy wiedzieć czemu...
Evie wiedziała.
- Czy jeszcze coś?
- Być może Logan będzie tutaj pod koniec tygodnia, zanim poleci do
Londynu. Chyba zaproponuję mu swój apartament.
- Myślisz, że nie ma na hotel? - rzuciła sucho.
- Myślę... - wycedził Max, z trudem się hamując że jeśli ci na nim zależy, nie
powinnaś czekać, aż on zadzwoni pierwszy. Raczej zrób coś sama, wykaż się
inicjatywą. Nie licz na to, że facet wie, co robić w przypadku ważnych dla
niego prywatnych relacji międzyludzkich.
Wyjął jej z ręki potwierdzenie przelewu i pomachał nim.
- Na przykład tutaj powinno być wszędzie napisane jego charakterem pisma
„Evie, wróć! Evie, wróć!”.
- Ale nie jest - odparowała ze słodkim uśmiechem.
Max tylko westchnął. Po chwili sięgnął do kieszeni po komórkę i dotknął
wyświetlacza.
- Powiedz mu, że wyjesz za nim jak pies do księżyca i marzysz o spotkaniu.
- Daruj sobie.
- To powiedz mu, że chciałbym, żeby moja wspólniczka wróciła do gry i
jego obwiniam oto, że tak nie jest. - Max wybrał numer i przyłożył telefon do
ucha Evie.
Evie posłała mu wściekłe spojrzenie i zastanowiła się, czy nie roztrzaskać
mu na głowie jego komórki. Uznała jednak, że niewiele tym osiągnie.
- Powiedz mu chociaż, że Max dziękuje.
- Sam mu powiedz! - wydarła się za nim, w tym samym momencie słysząc
w komórce głos człowieka, który od tygodnia nawiedzał ją systematycznie we
śnie i na jawie.
Logan powiedział: „Cześć, Max”, co wymagało jakiejś reakcji.
- No... cześć... tu... nie Max... Tu Evie. Z komórki Maxa. Ile usłyszałeś?
Wszystko od „dziękuje”.
- Okej... - odpowiedziała z ulgą. - Dobrze. Bo to właśnie o to chodzi. Max
właśnie przyniósł potwierdzenie przelewu od ciebie i chcieliśmy ci podzię-
kować. Pieniądze uratują sytuację. Max uparł się wygrać przetarg, a ja uporam
się z całą resztą no i... no i w związku z tym chciałam ci podziękować.
- Często w ten sposób rozmawiasz przez telefon w sprawach zawodowych? -
zapytał z zainteresowaniem Logan.
- Nigdy.
- Dobrze wiedzieć.
- Pocałuj mnie w...
- Zamilkli oboje.
- Max mówi, że będziesz w Sydney w tym tygodniu, więc pomyślałam... -
Nie miała zielonego pojęcia, co pomyślała. - Pomyślałam, że... Max pewnie
zaprosi cię do nas do firmy i... będzie miło, jeśli przyjdziesz... To znaczy, jeśli
będziesz chciał przyjść. - Odsunęła na chwilę telefon, oparła się o fotel i z
zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w milczenie Logana. - Pomyślałam też,
że może trzeba po ciebie wyjechać na lotnisko. Oczywiście mogę wyjechać. I
zawieźć cię, gdzie chcesz... - Co ona bredzi? - A co tam słychać w Nowej
Gwinei?
- Gorąco i bałagan polityczny. Szkoda słów.
Jej także szkoda słów.
- Zjesz ze mną kolację, jak będziesz w Sydney? -zapytała nagle, zmieniając
ton. - Znam parę fajnych miejsc. Bez tłumu. Z dobrym jedzeniem.
Zmiana tonu nie spowodowała jednak zmiany zachowania Logana.
- Podpowiadam, że teraz powinieneś przynajmniej powiedzieć: tak lub nie.
- Będę w Sydney w piątek wieczorem. Podstawią mi samochód - odezwał
się po dłuższej chwili. - Nie potrzebuję też zwiedzać biur ani odwiedzać brata...
Kolacja w sobotę, owszem.
- Co takiego? - zapytała, myśląc, że nie dosłyszy.
- Kolacja. W sobotę wieczór. W spokojnym miejscu. Owszem.
- No to jest takie miejsce, Brennan, w Darlinghurst, bar i grill, całkiem
nieformalnie.
- Spotkajmy się tam o osiemnastej. A teraz muszę kończyć, Evie. Wysze-
dłem ze spotkania.
Czyli przeszkodziła mu w pracy. Już jaśniej nie mógł tego zwerbalizować.
Ale zgodził się na kolację. Ciekawe czemu.
- No to cześć! - krzyknęła speszona i rozłączyła się, nie czekając, aż on zrobi
to pierwszy.
Wstała, żeby odnieść Maxowi jego komórkę, a przy okazji poinformować
wścibskiego wspólnika, że nie ma co marzyć o jej powrocie do gry. Wprost
przeciwnie: może być tylko gorzej.
Dobrze mu tak!
Kiedy nadeszła sobota, Evie starała się przede wszystkim nie pamiętać, że to
ona zaprosiła Logana na kolację. Robiła wszystko, by zabić czas do osiem-
nastej. Poszła na plażę, na spacer, na lody, obejrzała stary film, posprzątała
mieszkanie.
Koło siedemnastej wzięła prysznic i z przyjemnością obejrzała swoją nową
opaleniznę. Niech Logan nie myśli, że przez tydzień siedziała w domu,
czekając na jego przyjazd. Albo, że jest na tyle głupia, by wiązać z tą kolacją
jakieś nadzieje.
Ubrała się najswobodniej, jak potrafiła. Znoszone dżinsy, biały podkoszulek,
kolorowa apaszka, „hippisowska” biżuteria, paciorki, cekiny, srebrne branso-
letki, okulary przeciwsłoneczne podtrzymujące włosy. Jeśli Logan nie
przyjdzie, siądzie w barze i zje dużą kolację.
Jednak Logan dotarł do Brennan długo przed nią.
Gdy weszła, powitał ją zmęczonym, ale szczerym uśmiechem znad kufla z
piwem. Oczywiście ujął ją tym swojskim widokiem, bo pierwszy raz zobaczyła
go po pracy, w dżinsach, znoszonych butach i nieogolonego.
- Gdy podeszła do stolika, wstał, wziął ją za rękę i pocałował w policzek.
Czuła na sobie zazdrosne spojrzenia wszystkich kobiet. Logan był nieziemsko
przystojny i zmysłowy.
- Pierwsza randka - wymamrotał nieśmiało. -Bez stresu, o to mi chodzi.
Gdy usiadła, podał jej niewielkie, eleganckie pudełeczko.
- Nie znam się na kwiatach - powiedział.
Gdy zdziwiona zdjęła wieczko, ścianki pudełka opadły, ukazując papie-
rowego kolibra na malutkim kwiatuszku w kształcie dzwonka.
- Przepiękne - wyszeptała odruchowo - ale nie przywiozłeś go z Gwinei.
Robota była misterna, artystyczna, absolutnie nie mogła pochodzić ze sklepu
z upominkami na lokalnym lotnisku.
- Nie. Kupiłem dziś. W galerii. Wiem, że uciąłem naszą ostatnią rozmowę,
Evangeline, ale nie miałem wyjścia. Powinienem był oddzwonić, ale z kolei nie
wiedziałem, co powiedzieć.
- W porządku. Ja też nie wiem, czemu chciałam się z tobą spotkać. - O ile
prościej było się komunikować bez telefonu. - Dziękuję za niepowtarzalny
prezent.
Wzruszył ramionami.
Tak samo wzruszał ramionami przy matce i przy Maxie. Rozpaczliwie
udawał przed samym sobą, że byli mu,obojętni. Jeśli ktoś jest ci obojętny, nie
może cię zranić. Evie doskonale znała ten rodzaj „samoobrony”
- Jak poszło w Nowej Gwinei?
- Same niespodzianki. Trzeba było „mocnej” ręki.
- Lubisz to.
- Tak.
- Jesteś bogaty?
- Biedak nie przelałby bratu dziesięciu milionów na nowy projekt!
- Chodzi ci o cyfry?
Gdy przytaknęła, rzucił cyfrę, która zupełnie ją onieśmieliła.
- Bardzo wcześnie odziedziczyłem duże pieniądze - wyjaśnił. - Matka
przekazała mi wszystko, co do grosza, po ojcu, w osiemnaste urodziny. Szybko
też nauczyłem się dobrze inwestować. Pieniądze pomnażają mi się w sposób
regularny i przewidywalny. Tak jak lubię. Bo jestem uzależniony od posiadania
władzy i rządzenia, od małego.
- Wow! - wymamrotała.
- A ty, Evie? Jesteś bogata? - zapytał z krzywym uśmiechem.
- W porównaniu z tobą? Nie rozśmieszaj mnie. Mam mieszkanie. Czasem
lubię zaszaleć, ale nie dzieje się to zbyt często. Jeśli chodzi o moich bliskich:
tata jest względnie zamożny, ale przychodzi mu to z dużym wysiłkiem. Może
dlatego, że ma obecnie już piątą żonę. Moja mama była trzecia. Mam dwana-
ścioro rodzeństwa przyrodniego, a matka właśnie po raz trzeci wyszła za mąż.
Max uważa, że nie jestem zbytnio związana z rodziną i nie szanuję instytucji
małżeństwa. Obawiam się, że ma rację.
- Czyli gdyby ktoś chciał ci się oświadczyć na serio...
- ...nie byłoby mnie łatwo przekonać.
- Ile czasu zajęło namawianie Maxowi?
- Max miał inne powody. Finansowe. Poza tym ja też miałam skorzystać na
naszym układzie. Zawarliśmy tak naprawdę transakcję. Uwzględniliśmy kary
umowne, które miały obowiązywać, gdyby jakieś romanse stały się publiczne.
Logan przysłuchiwał się jej z lekkim niedowierzaniem.
- I Max się na to zgodził?
- Nawet się obawiałam, że się strasznie zadłuży przez te dwa lata. Po-
stanowiłam nie pozostać mu dłużna, jak przekroczy pierwszy milion.
- Podpuszczasz mnie.
- Ktoś musi. Bierzesz życie zbyt serio.
- Nie. Tylko kontrakty. Zresztą nieważne. Ładnie się opaliłaś.
- Byłam na plaży.
- Co jeszcze robisz, jak masz wolne?
- Lubię podróżować, zwiedzać nieznane miejsca... czasem wystarczy
nieznany fragment znanej dzielnicy czy przemieścia.
- Sama?
- Wolę ze znajomymi. Ale czasem sama.
- Czy powinienem wiedzieć o jakimś szczególnym znajomym?
- Pytasz, czy obecnie z kimś sypiam?
Przytaknął.
- Nie. Być może nie nadaję się do małżeństwa, ale jeden kochanek naraz
zupełnie mi wystarcza.
- Czy jestem teraz tym jednym?
- Właściwie to nie wiem. Chyba dlatego chciałam się z tobą umówić. Żeby
się dowiedzieć.
- Jestem tu tylko na tydzień, Evie. - W jego głosie można było usłyszeć
delikatne ostrzeżenie.
- Skąd ja to znam? Podobasz mi się, Logan. Mówię na wypadek, gdybyś
sam nie zauważył. Razem z twoim bagażem i tak dalej. Kolejny tydzień z tobą
nie byłby z mojej strony szczególnym poświęceniem. Mogłoby być fajnie.
- W przeciwieństwie do...
- Ostro, dziwacznie, sadomasochistycznie... - Chcę wierzyć, że mamy już na
tyle doświadczenia, żeby takie elementy wykluczyć.
- Nie lubisz ostro?
- Punkt dla ciebie. To może zostać.
- Evie, czy ty dyktujesz warunki?
- Tylko niektóre. Dorzuć swoje
- Chcę wyłączności.
- Zgadzam się całkowicie.
- Swobody.
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Uległości...
- Od czasu do czasu. Przecież nie chcesz mnie chyba znów kompletnie
zdominować?
- Gdybym się zagalopował, przyhamuj mnie.
Przysunęła się do niego. Pocałował ją delikatnie.
- Masz niezłą gadkę, Evie. Kusi mnie, żeby dać ci ten tydzień - wyszeptał,
odsuwając się nieco.
- Jak zdecydujesz, daj znać. Co zamawiamy? Ja chyba łososia ze szpinakiem
i sałatkę owocową. A ty?
- Antrykot.
- Robią tu niezły. - Była mistrzynią w prowadzeniu rozmów na błahe tematy.
Żeby zmienić nastrój, opowiedziała mu trochę o działaniach w MEP i
postępach w procesie przetargowym. O rysunkach na desce kreślarskiej, gdzie
powstawała przymiarka do luksusowej nadbrzeżnej rezydencji koło centrum
administracyjnego, przypominającej prawdziwą rezydencję w Kantonie, w
Chinach, którą chciałaby pewnego dnia zobaczyć na żywo.
- Chcesz ją zobaczyć w nadchodzącym tygodniu? Możemy - przerwał jej
cicho.
- Ty możesz. Przeciętni śmiertelnicy oszczędzają na taką wyprawę przez
lata, a gdy dochodzi do skutku, czują, że osiągnęli coś niezwykłego. Jeśli
chodzi o nadchodzący tydzień, to nie zapominaj, że pracuję codziennie osiem
godzin. Środy mam wolniejsze. Możemy pójść do... na przykład... wesołego
miasteczka.
- To twój pomysł na idealną randkę?
- A nie lubisz karuzeli?
Wzruszył ramionami.
- Max wie, że się spotykamy?
- Jeśli mu powiedziałeś.
- Ja nie.
- A ma dla ciebie znaczenie, czy ludzie będą wiedzieli, że się spotykamy?
- A dla ciebie?
- Nie ma żadnego, ale nie jestem wielkim biznesmenem zajmującym się
ściśle tajnymi misjami.
- Też bym siebie tak nie nazwał.
Może istotnie „jej” multimilioner nie był zbytnio oderwany od rzeczy-
wistości?
- Chciałbyś przez tydzień pomieszkać u mnie?
- Zatrzymałem się w Quay, w apartamentowcu z obsługą hotelową. Możemy
tam spędzić ten czas.
- Tak, ale to miejsce nie ma nic wspólnego z domem. Jedyny tydzień w
życiu, jaki dotychczas spędziliśmy razem, przeżyliśmy w luksusowym hotelu
rozebrani i na wpół przytomni. Poza naszym idealnym dopasowaniem w łóżku
nie wiem o tobie nic jako o człowieku. Ani ty o mnie. Może na tym polegał
błąd.
- Naprawdę chciałabyś, żebym się u ciebie zatrzymał?
- Tak! W moim łóżku, w mojej kuchni, łazience, w moim życiu. Na tydzień!
- A jeśli się okaże, że zupełnie do siebie nie pasujemy?
- To nie mamy się czym martwić. Raczej się zastanów, co zrobimy, jak się
okaże odwrotnie.
W końcu Logan dał się jej zaprosić do domu na kawę. Nie rozmawiali
więcej o nadchodzącym tygodniu.
Obserwowała go, gdy wszedł do środka. Ciekawiło ją, czy rozpozna ślady
działalności „projektanckiej” swego brata, ale przecież i tak nic by pewnie nie
powiedział. Max jako młody architekt wyrobił sobie reputację dzięki
dziwacznemu pomysłowi, żeby zamienić na apartamenty wnętrza starych
magazynów w podupadłej części śródmieścia. Tak się poznali z Evie. Zasuge-
rowała mu parę możliwości rozwiązań strukturalnych, do których początkowo
podszedł bardzo powściągliwie. Gdy jednak zaczęli na stałe współpracować,
jego niechęć szybko przerodziła się w entuzjazm. Dziewczyna kupiła jeden z
przerobionych apartamentów.
- Mieszkanie ma trzy poziomy - objaśniła. - Kuchnia z przyległościami i
salon na parterze, biuro i pokój gościnny na pierwszym piętrze, moje pokoje na
górze. Najbardziej dumna jestem z nietypowych schodów.
Jak w jednostce straży pożarnej...
Wystrój apartamentu istotnie miał być wyjątkowy. Po jakimś czasie wkradły
się do niego swojskie, domowe rupiecie. I tak już zostało.
Pewne elementy zaskakiwały jednak nadal. Wszędzie stały kanapy, jakby
celowo w źle dobranych kolorach. Rozmaitość gryzących się barw miała
zrównoważyć surowość ścian z gołego betonu wystające dźwigary na stropie.
Logan rozglądał się długo po pomieszczeniach.
- Czegoś szukasz? - zapytała.
- Trapezu - zażartował. - Nie sądziłem, że jesteś aż tak niekonwencjonalna.
- Naprawdę? Nie dało się zauważyć?
Zwyczajowo wzruszył ramionami.
- Chyba w ogóle niewiele myślałem, kiedy byliśmy ze sobą po raz pierwszy,
Evangeline.
- A teraz?
- No... nadal pamiętam, jak się nazywam. To już dobry znak. Czy zastana-
wiałaś się, co się zdarzy, gdy się skończy „nasz tydzień”?
- Logan... na razie nie jestem taka pewna, czy uda nam się przetrwać choćby
ten wieczór. Do północy jeszcze trzy godziny, a ty wcale nie wyglądasz, jakbyś
chciał tu zostać.
Rzeczywiście oboje wyglądali na zdenerwowanych.
- Bo... bo to twój dom.
- Owszem. Logan, byłeś kiedyś w domu jakiejś kobiety poza matką?
- Mam jeszcze parę ciotek - wymamrotał.
- Przecież wiesz, o co pytam.
Chodziło jej o kobiety, z którymi sypiał lub zamierzał sypiać.
- Nie.
- Denerwujesz się?
Nieoczekiwanie postawiła przed nim do połowy wypitą butelkę whisky i
dwie szklanki.
- Myślisz, że to coś rozwiąże? - zapytał.
- Zamierzam spróbować. - Nalała sobie i wypiła jednym haustem. - Na
odwagę. Posłuchaj, zrobimy tak. Pójdziesz do salonu, włączysz telewizję i zna-
jdziesz cokolwiek, co mogłoby cię zainteresować. Ja zorganizuję jakieś
przekąski, przyniosę je i siądę obok na kanapie. Będę się relaksować. Może ty
też?
- Nie licz na to.
- Ani myślę. Po co piłam?
Nareszcie Logan odrobinę się rozchmurzył.
Przyszła do salonu po krótkiej chwili. Po drodze przyciemniła światła. Zni-
knęły w ten sposób wszechobecne rupiecie, ale mocniej odczuwała obecność
niespodziewanego gościa.
Niestety, tenże gość nie czuł się tu dobrze.
Usiadła obok niego na kanapie w dziwacznym kolorze i wytrwała równo
dwie minuty, starając się zrelaksować. Później zaczęli się całować.
Evie wiedziała, że ulega mu całkowicie. Ale po pierwsze nie zamierzała z
tym walczyć, a po drugie ich idealne dopasowanie w kwestii seksu było dla niej
bardzo ważne. Być może każda kobieta, z którą sypiał Logan, czuła się tak
samo wyjątkowo, jednak Evie wolała uważać, że byli dla siebie stworzeni.
Nowym elementem okazały się czułe słówka, wyszeptane do ucha przysięgi,
westchnienia. Poprzednio skupili się całkowicie na swej fizyczności I
eksperymentowaniu.
Całowanie, pomyślał Logan, to łatwizna w porównaniu z rozmową czy
kompromisem. Szybko znaleźli się na kanapie bez ciuchów. Evie przejęła
inicjatywę.
- W moim domu - wyszeptała. - Na moich zasadach.
Chciała pokazać mu inne opcje. Istnienie przyjemności bez bólu. Chętnie
uległ magii jej dotyku. Nie zawsze walczył o dominację, potrafił być niewy-
obrażalnie delikatny.
Następnego ranka Evie zbudziła się obok Logana. Dziwne uczucie. Spał
spokojnie, wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż na jawie i przede wszystkim tak
niewinnie. W nocy usnęli w objęciach jak normalna para.
Sięgnęła cicho po szlafrok i ruszyła w stronę schodów. Starała się go nie
zbudzić, bo cały czas miała wrażenie, że natychmiast będzie chciał uciec.
- Królestwo za kawę - usłyszała, gdy miała zamknąć za sobą drzwi.
Odwróciła się. Nie był jakoś szczególnie rozpromieniony, ale i tak jego
widok zdołał ją rozgrzać.
- Parzoną w domu, czy jakąś specjalną? Bo jeśli jesteś wybredny, to za
rogiem jest rewelacyjna kafejka.
- Nie jestem wybredny. Chciałbym się tylko obudzić.
Budził się jeszcze przez dłuższą chwilę. Zmęczenie wzięło się z tego, że
poprzednia noc była dla niego nietypowa. Wszystko działo się wolniej i spo-
kojniej niż zazwyczaj. Ostatniej nocy dostał szansę na naprawienie dawnych
błędów. Do złych wspomnień doszły nowe, normalne. Dzięki którym będzie
mógł nie myśleć o sobie ze wstydem.
Rozglądał się po pokoju w poszukiwaniu podpowiedzi na temat Evie. Jaka
była prywatnie? Na pewno wolała mieć wszystko pod kontrolą i nie
interesowało jej zachowywanie pozorów. Nie raziły gołe ściany z widocznymi
rurami od wody czy ogrzewania ani tnie osłonięta instalacja od klimatyzacji.
Ubrań też nie trzymała w szafie, ale porozwieszane na metalowych stojakach.
Przeważały czarne, szare i jaskrawe, najwyraźniej pastelowe nie były w jej
stylu.
- Kiedy wróciła z kawą, nadal siedział w łóżku.
- Całe mnóstwo przestrzeni - skomentował.
- Wiem. Niektórym bardzo to przeszkadza. Najchętniej spaliby w jaskini z
sufitem tuż nad głową. Ciebie to też denerwuje?
- Nie. - Ale część z tego, co właśnie usłyszał, owszem. - Jacy „niektórzy”?
- Ci, których sporadycznie zapraszam. Czy pytasz, ilu facetów spało w tym
łóżku?
- Nie.
To nie jego sprawa.
Popatrzyła zdziwiona.
- No dobrze, może i pytam.
- A jak sądzisz?
- Evie, nie zajmuję się takimi rzeczami.
- Sześciu - wyjaśniła słodko. - Ale nie naraz.
Sześciu przez sześć lat. Przyzwoicie. Biorąc pod uwagę urok Evangeline i
jej otwartość na seks, musi być bardzo wybredna.
- Jeszcze jakieś pytania?
- Nie, nic nie chcę wiedzieć.
Nadal rozglądał się po pokoju. Być może w poszukiwaniu dawnej Angie,
młodziutkiej studentki. A może dlatego, żeby porównać ją z kobietą, z którą
miał do czynienia teraz.
- Inżynieria lądowa? Ciężki zawód dla kobiety. Czemu akurat to?
- Interesowały mnie tylko dobrze płatne zawody z przyszłością. - Pozwoliła
mu zmienić temat. - Niezależność finansowa.
Miał nadzieję, że te plany czy marzenia nie miały nic wspólnego z tym, co
zdarzyło się kiedyś między nimi.
- Skąd to dążenie do niezależności?
- Moja matka całe życie poluje na bogatych facetów. Koszmarne! Chyba od
małego chciałam inaczej.
- Dlatego twoje pokoje są takie spartańskie? Buntujesz się przed „ciepłem
domowym”?
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedziała zaskoczona. - To kwalifikowałoby
mnie do psychologa, przecież tu mieszkam. Nie, po prostu wolę wystrój
minimalistyczny. Przepych znajdziesz tylko w łazience, świece zapachowe,
kolorowe bąbelki do kąpieli, drogie, grube ręczniki...
- Jesteś zmysłowa.
- Nie bardziej niż ty. Nie znam nikogo, kto tak czciłby zmysły... Może
brakowało ci pieszczot w dzieciństwie?
- Istotnie, matka nie była zbyt wylewna.
Evie poznała panią Karolinę. Ojciec był porywczy, potrafił przylać. Ale
Logan wolał już taką opcję niż brak jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Jak z
matką. Nie potrzebował psychologów, żeby doskonale rozumieć, jak to
wszystko przełożyło się na jego życie intymne w dorosłości i czemu szukał
tylko ostrych, sadomasochistycznych doznań, żeby poczuć cokolwiek. Dopiero
ostatnia noc była zupełnie normalna. Zresztą bez najmniejszego wysiłku.
- Masz jakieś plany na dziś? - zapytał. Była taka śliczna w jedwabnym
czerwonym szlafroku, który nieustannie się jej rozwiązywał.
Poczęstowała go bułką z cynamonem.
- Mogę cię oprowadzić po Sydney, jeśli lubisz udawać turystę.
- A w porcie są motorówki?
- Tak.
- Będę mógł kierować?
- Nie. Musiałbyś kupić. Ściana wspinaczkowa.
- Za wolne.
- Spadochrony? Jestem członkiem klubu.
- Ciekawe, dlaczego mnie to w ogóle nie dziwi?
- Bo już mnie trochę poznałeś. A jeśli chcesz mnie poznać do końca,
możemy pojechać do Ogrodu Botanicznego, poleżeć na trawie i posłuchać
leniwej niedzielnej muzyki. To też uwielbiam. Wszystko zależy.
- Od czego?
- Na przykład od tego, czy zamierzasz zostać dłużej i wypłoszyć wspólnie
jeszcze parę demonów przeszłości, czy też po ostatniej nocy uważasz, że nie ma
już problemu i możesz wkrótce znikać.
Mało, że znała nieźle samą siebie, to potrafiła innym czytać w myślach,
pomyślał speszony.
- Chcesz, żebym zniknął?
- Nie.
Nie patrzyła na niego, ale powiedziała to bardzo stanowczo.
- Powiedziałaś, że dasz mi tydzień.
- I dam, jeśli tego chcesz.
- Tak, chcę. - Przysunął się do niej i zaczął ją pieścić. - Ale wraz z chęcią
wraca strach o poprzedni raz i moją prawdziwą naturę. Przeraziłaś mnie wtedy,
Evie. Uległością, gotowością, brakiem granic. Wiesz, jak strasznie chciałem
wziąć wszystko? I więcej?
- Masz rację. Ale wtedy nie rozumiałam niebezpieczeństwa. Teraz jest
inaczej.
- Posłuchaj... jak cię skrzywdzę, nigdy sobie nie wybaczę.
- Nie skrzywdzisz mnie, Logan. Wiem, co robię. Teraz jest inaczej. Choć nie
wszystko... - zaśmiała się cicho, gładząc go po brzuchu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ostatecznie niedziela minęła im w łóżku, a poniedziałkowy poranek
nadszedł o wiele za szybko. Witali o szóstej. Logan gotowy był do
przeniesienia się na cały dzień do wynajętego apartamentu z obsługą. Gorąca
kawa i chleb na zakwasie z marmoladą. Ciuchy robocze, szybkie spojrzenie na
zegarek. Czy można być rannym ptaszkiem po nocy przepełnionej po brzegi
Loganem? Ani jednej sensownej myśli w głowie. Jedyne marzenie pokazać mu,
jak wygląda jej prawdziwe życie i że w dużej mierze wypełnia je praca.
Evie i Max byli doskonałymi wspólnikami. Logan musi to zobaczyć. Życie
Evie było pełne treści i nie zamierzała z niczego rezygnować. To także był
przekaz dla Logana.
Wyszli o szóstej trzydzieści. Zobaczą się na kolacji. Tym razem on wybiera
miejsce i da znać w ciągu dnia. Nie będzie jej trzymać do wieczora w
niepewności. Sydney nie jest jego miastem; napisze, jak tylko coś znajdzie.
I tak wyglądały kolejne trzy dni po trzech nieprzespanych nocach. Evie szła
piechotą do pracy, Logan ruszał w przeciwną stronę. Żegnali się bez żadnych
czułości, jak znajomi. On jednak wracał, żeby pocałować ją normalnie, i
odchodził z triumfalnym uśmiechem.
Czwartego dnia Max zapytał, gdzie podziewa się Logan i czy do cna
pozbawił ją rozumu.
- Dziękuję. Mój mózg jest na miejscu i ma się dobrze. Co zawaliłam?
Patrzyła z obrzydzeniem na sterty faktur zakrywające jej biurko. Zama-
wianie materiałów nie należało do przyjemności, dlatego zleciła to zadanie
Carlowi, który jednak pogorszył tylko bałagan. Faktury wróciły...
- Zapomniałaś zamówić drut na robotę u Hendersona.
Skrzywiła się.
- Wiesz, o czym marzę?
- Żeby odzyskać zdrowy rozsądek?
- O menedżerze projektu z prawdziwego zdarzenia.
- Jak wyjdzie nam z centrum administracyjnym, to będziesz miała, co
chcesz.
- Kto pojechał po drut?
- Carlo. Kazał ci przekazać: „Szach - mat”.
- Jasne. Jemu też przydałby się menedżer, ale przed nim będę się płaszczyć
później.
- No, wreszcie mówisz jak moja mała Evie!
- Coś jeszcze? - Po raz kolejny zerknęła na papiery i westchnęła. - Tylko nic
nie mów. Do końca dnia blat będzie pusty.
- A wieczorem znów spotkasz się z Loganem? - zapytał Max, źle udając
obojętność.
- Tak, ma przyjść.
Zakładając, że w ogóle wyszedł, bo gdy odkrył piętro z biurem i pozwoliła
mu go używać, zakochał się w jej skanerze, wielkim ekranie komputerowym i
olbrzymim błyszczącym biurku.
- Wiesz w ogóle, co on robi całymi dniami?
- Chyba śpi.
Co może robić facet, który na całe noce zamienia się w dzikie zwierzę i
nigdy nie jest zmęczony?
- Powiedział ci, że wczoraj olał spotkanie w cztery oczy z największym
rosyjskim potentatem stalowym? Zapowiedział baronowi, że wystarczy im te-
lekonferencja albo mogą się spotkać za tydzień, dwa.
- Nie sądzisz, że w interesach Logan stąpa mocno po ziemi? Może po prostu
nie chce współpracować z tym człowiekiem?
- A może nie wie, co robi?
- Nie podoba ci się, że się spotykamy?
- Wcale tego nie powiedziałem. Po prostu myślę, te mój brat chwilowo
odsuwa od siebie rzeczywistość. Co nie sprzyja związkom.
- Max, twój brat nie dąży do żadnego związku. Chce sobie tylko udowodnić,
że się ze mnie wyleczył i nie musi się już bać. Jak sobie to ostatecznie
uświadomi, to zniknie.
- To co ty z tego właściwie masz?
Evie wzruszyła ramionami.
Fascynującego gościa... Wyjątkowo udany seks.
- Max prawdopodobnie wolałby tego nie wiedzieć, ale dla jego wspólniczki
była to wielka zaleta.
- Jesteś wyrachowana?
- Może. Ale, zrozum, zdecydowałam, że nie mogę się zakochać w twoim
bracie. Zadurzyć się, tak. Pomóc mu przegonić demony, owszem. Ale miłość?
Bez sensu.
- A mnie się naiwnie wydawało, że jak będziecie mieli trochę wolnego
czasu, wasz romans będzie oscylował w bardziej tradycyjnym kierunku. Ra-
ndkowanie, zaręczyny, małżeństwo...
- Małżeństwo jest przereklamowane.
- Nie wierzysz w siebie, Evie. A przy okazji, nasza matka jest od wczoraj w
mieście i marzy o zjedzeniu z tobą lunchu.
- Co takiego?
- Żeby nie było, że nie uprzedziłem. Może tu wpaść w każdej chwili.
- Tu?! - Evie odczuła przemożną chęć zapadnięcia się pod ziemię. - Ale
mnie tu już nie ma. Właśnie miałam wyjść. Na budowę. Już jestem spóźniona.
- Na którą budowę?
- Do Rogersów.
- Przecież Mick tam pojechał.
- I wzywa pomocy.
- Ma tam pomoc.
- Wzywa mnie! - Evie nie zamierzała być w biurze, gdy przybędzie pani
Carmichael. - A przy okazji, o co chodzi waszej matce? Bo jeśli o pierścionek,
to go nie mam.
- Pierścionek się znalazł. To znaczy, spędziłem pół dnia na czworakach w
zagajniku, znalazłem cholerną błyskotkę i oddałem właścicielce. Evie
westchnęła ciężko.
- Ciekawe, co z nim zrobiła.
- Nie pytałem. Pewnie odłożyła na miejsce.
- Zraniła Logana.
- Czasem sam na siebie sprowadza nieszczęście.
- Bronisz jej.
- Wcale nie. To znaczy, pewnie tak. To moja matka, Evie. Co mam
powiedzieć?
Dobre pytanie.
- Wiesz, co im zrobił ojciec Logana? Co sam ze sobą zrobił?
- A ty wiesz? Tyle, ile powiedział ci Logan. Znasz połowę historii. Jak
chcesz poznać resztę, polecam jednak moją matkę. Ona nie jest taka zła.
Przeżyjesz, jak jej wysłuchasz.
- Max, ona go naprawdę zraniła. Zmusiła ciebie, żebyś wręczył mi
pierścionek. Wykorzystała cię! Zawstydziła mnie i wbiła nóż w serce Logana.
To oni powinni porozmawiać.
- On jej nie słucha. Może ciebie posłucha. Jesteś z nim najbliżej... bliżej niż
ktokolwiek w jego życiu.
- A i tak bardzo daleko - wyszeptała jakby do siebie. - Max, nie dam rady. Z
trudem udaje mi się odkręcić to, co w przeszłości nie poszło dobrze między
mną a nim. Prosisz o zbyt wiele. I twoja mama też.
- Ale jednak jestem i proszę o godzinę twojego czasu. - Zza pleców usłyszeli
ułożony głos pani Karoliny.
- Max, to nie fair. Jesteśmy wspólnikami. Nie wciągamy się w pracy w
kwestie prywatne.
- Nieprawda. Zawsze się wciągaliśmy.
Zapadło ponure milczenie. Evie spoglądała ponuro na Maxa i na jego matkę
stojącą cierpliwie przy drzwiach.
- Przyjechała tu pani, aby mi opowiedzieć o tym, że nie zdołała pani
uchronić swojego syna? - zapytała w końcu zjadliwie.
Gdy starsza dama spokojnie przytaknęła, Evie poczuła, że robi, się czerwona
jak piwonia.
- Każdy popełnia błędy, Evangeline. Czasem są to błędy nieodwracalne,
które rujnują czyjś świat i uczucia. Dlatego proszę o twój czas.
Evie czuła, że do oczu napływają jej łzy.
- Nie pomogę pani naprawić relacji z synem.
- Zupełnie się tego nie spodziewam. Chciałabym, żebyś mu pomogła się
odnaleźć. Żeby czuł się dobrym, szczęśliwym człowiekiem.
Członkowie tej rodziny potrafili niewątpliwie manipulować ludźmi.
- No dobrze, ale tylko godzinę i ani minuty dłużej - odpowiedziała w końcu
Evie, a matka Logana znów spokojnie przytaknęła.
- Czemu zmusiła pani Maxa, żeby dał mi pierścionek? - zapytała Evie, kiedy
usiadły w pobliskiej restauracji na zacienionym tarasie. - Przecież wiedziała
pani doskonale, że Logan go rozpozna.
- Zależy mi, żebyś zrozumiała. W ostatni weekend Logan był bliski ucieczki
i to takiej... nieodwracalnej. Z twojego powodu. I mojego. I dlatego, że łatwiej
uciec niż zostać i rozwiązać problem. Jednym słowem, mogłam go więcej nie
zobaczyć, czyli nie miałam nic do stracenia.
- Ale dlaczego akurat pierścionek? Po co przywoływać najgorsze
wspomnienia?
- Bo chciałam, żeby w końcu stracił panowanie nad sobą. Przy mnie. Do tej
pory nigdy tego nie zrobił, tylko się zacinał. Od lat miałam nadzieję, że kiedyś
wyprowadzę go z równowagi. Tylko po to, by sobie wreszcie uświadomił, że
nawet rozwścieczony nigdy nie podniesie na nikogo ręki. Że w niczym nie
przypomina swojego ojca.
Mówiąc to, pani Carmichael nieświadomie poprawiała włosy i przygładzała
ubranie. Po chwili zreflektowała się i usiadła w swej zwykłej dystyngowanej
pozie.
- Evangeline, czy masz pojęcie, ile odwagi potrzeba, by kobieta doświa-
dczająca kiedyś przemocy zdobyła się na wywołanie kłótni? Zdobyłam się na
to, bo wierzę w dobroć mojego syna i w to, że jego obawy co do podobieństwa
do ojca są niesłuszne. Całym sercem wierzę, że Logan nie jest zdolny do
agresji.
Evie pokiwała tylko głową. Wolała się nie odzywać.
- Bardzo mi przykro, Evie, że się tobą posłużyłam. Wykorzystałam również
Maxa, za co także go przeprosiłam. Ale powinniście zrozumieć. W ten weekend
mało już brakowało. Myślałam, że Logan w końcu pęknie.
- Miłość nie może być aż tak skomplikowana, po prostu nie może,
buntowała się w myślach Evangeline.
- Ale nie pękł.
- Przy mnie nie. Ale gdy wyrzuciłaś pierścionek, do końca rozharatałaś mu
serce. I to nazywam zwycięstwem!
- Pani jest szalona... - wyszeptała Evie.
- Już mnie tak nazywali: szalona, bezużyteczna, żałosna... Kiedyś
wierzyłam. Teraz już nie.
Przerwał im kelner niosący wodę mineralną, sałatkę dla pani Karoliny i
kanapkę dla Evie.
- Jeśli ojciec Logana był tego typu człowiekiem... - zawahała się, sama nie
dowierzając, że jest zdolna zadać intymne pytanie starszej od siebie, prawie
obcej kobiecie - to dlaczego się pobraliście?
- Gdybym ci, dziecko, powiedziała, że się w nim zakochałam, zabrzmiałoby
idiotycznie... ale innego wytłumaczenia nie ma.
Evangeline bez wyraźnego powodu miała ochotę się rozpłakać. Po raz
kolejny.
Po długim milczeniu, pani Carmichael zapytała:
- Czy Logan opowiadał ci o ojcu?
- Niewiele - odchrząknęła nerwowo. - Powiedział, że go pani zostawiła, i
jego jako dziecko też. I że potem ojciec się zabił.
- A czy wspominał, że był z ojcem, bo ja leżałam w szpitalu z połamanymi
żebrami, pękniętą kością policzkową i krwotokiem wewnętrznym?
No nie, tego nie wspominał.
- W szpitalu... - powtórzyła jak echo Evie.
To wiele wyjaśniało.
- Kiedy wyszłam ze szpitala, zatrzymałam się na tydzień u siostry. Szukałam
wszędzie porad prawnych, Jak odzyskać dziecko i na stałe odizolować je od
ojca. A jego ojciec był bardzo, bardzo bogaty i mógł mieć każdego prawnika,
jakiego sobie wymarzył... Nie mogłam się pomylić. Evangeline... zawsze
walczyłam o mojego synka, tylko... po prostu... nie zdążyłam.
Evie nie odzywała się. Cóż można było powiedzieć.
- Evangeline, czy wiesz, jak zwykle kończą się takie sytuacje bez wyjścia?
Śmiercią. I można pomyśleć, że ci, co przeżyli, zwyciężają. Tymczasem oni do
końca swoich dni noszą na sobie piętno czyjejś śmierci. Poczucie bezsilności i
winy...
- Ale wyszła pani powtórnie za mąż.
- Miałam najlepszych psychiatrów i wyjątkowo wyrozumiałego
narzeczonego. Owdowiałam po raz drugi; zmarł na raka. Bardzo szybko. Prze-
rażające. Ale nie miałam na to żadnego wpływu.
Po raz kolejny zaległo trudne do wytrzymania milczenie. Tym razem
przerwała je Evie.
- Doceniam, że mi pani zaufała i opowiedziała o waszej przeszłości, ale
proszę sobie nie robić nadziei. Suma ich nie mam. Jesteśmy z Loganem razem
przez tydzień, który wkrótce minie, i potem nasze drogi się rozejdą. Wyja-
śniamy jakieś sprawy z przeszłości, żeby nic dręczyło go poczucie winy, że
mnie zdominował.
- Poza tym Logan jest ci obojętny?
- Wprost przeciwnie. Ale on nie chce miłości. Chce nieskomplikowanego
układu, z którego w każdej chwili można zrezygnować, nie raniąc żadnej ze
stron. Tylko w ten sposób Logan wie, że w niczym nie przypomina swego
niezrównoważonego ojca. Że może zniknąć.
- Ale jakoś nie znika.
- Kwestia czasu.
- Wróci.
- Może. Potem znów odejdzie. I znów wróci. Proszę pani, co ja właściwie
mam powiedzieć?
- Przede wszystkim miałaś mi mówić po imieniu. Nieważne. Chciałabym,
żebyś dała mojemu synowi szansę. Żebyś chroniąc siebie, nie zignorowała jego
uczuć i nie wmawiała sobie, że on i tak odejdzie. Bo myślę, że cię zaskoczy.
Najlepiej... pozwól się zaskoczyć! Evie patrzyła w bok. Znów nie wiedziała, co
powiedzieć.
- Czy to wszystko? - zapytała odruchowo, bo marzyła tylko o tym, żeby
spotkanie w restauracji dobiegło końca.
- Jeszcze jedno. Gdyby mój drugi mąż żył, powiedziałby ci zapewne to
samo. A to był dobry człowiek, Evie. Kochał Logana jak własne dziecko. Bądź
wspaniałomyślna dla Logana, kiedy popełnia błędy.
- Jadłam dziś lunch z twoją matką.
Logan znieruchomiał. Evie poczuła, że zaraz złapie ją migrena. Wszystkie
dzisiejsze rozmowy były niezbyt udane.
- Zaskoczyła mnie w biurze. Podstępem. Max miał w tym swój udział, ale z
samego lunchu się wykręcił. Drań.
- Czego chciała? - zapytał Logan, nie odrywając wzroku od nie najczystszej
podłogi.
- Głównie przeprosić, że wciągnęła mnie w wasze rozgrywki.
- Brzmi niemalże rozsądnie. Coś poza tym?
- Trochę cię pochwalić. I poznać moje zamiary wobec ciebie.
- Co jej na to powiedziałaś?
- Pewnie powinnam była wysłać ją do diabła, ale nic z tych rzeczy. Potwie-
rdziłam, że wyjeżdżasz pod koniec tygodnia i że nie mamy pojęcia, co się
zdarzy dalej. Zgadza się?
Logan nerwowo poprawiał włosy i ubranie.
Jak matka...
- Coś w tym stylu.
- Max też wypytywał „o nas”. Chyba jesteśmy tematem numer jeden w
waszej rodzinie. Powiedziałam mu, że jesteś fantastyczny w łóżku.
Logan na dobre zaniemówił. Evie nie kryła zadowolenia, bo nie zamierzała
w tym momencie dyskutować o ich przyszłości.
- Poczęstuj się szarlotką, kochany.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Tydzień z Loganem minął błyskawicznie wypełniony seksem i uśmiechami.
Takie życie było przyjemne, ale oznaczało odsunięcie na bok prawdziwego
życia. W Londynie rosła góra niezałatwionych spraw, a zleceniodawcy zaczęli
niecierpliwie wydzwaniać do Logana nawet w nocy. Jego najbliższa współpra-
cowniczka miała ochotę go udusić. Zagroziła nawet, że jeśli nie pojawi się w
poniedziałek, to ona również nie wróci do biura. Najwyraźniej miała dosyć tele-
fonów w sprawie zniknięcia Logana i rzeczy, które tylko on mógł załatwić czy
sfinalizować. Nigdy przedtem się tak nie zachowywał, nie było więc potrzeby
wdrażania kogokolwiek, by go zastępował.
Jeśli chodzi o Evie, to starała się być bardzo wspaniałomyślna. Nie nama-
wiała go, by został, a poza poinformowaniem o lunchu z matką nie nawiązy-
wała do ich przyszłych planów. Postępowała tak, jakby brak zobowiązań czy
jakichkolwiek deklaracji był w ich sytuacji najnormalniejszym zachowaniem na
świecie.
Jednak w odniesieniu do życia zawodowego Logan musiał dobitnie
zauważyć, że była kobietą zorganizowaną, racjonalną i mocno stąpającą po
ziemi. Wiedział, że pohamowuje marzycielskie zapędy Maxa, zwłaszcza na
temat wyśnionego projektu budowy centrum administracyjnego, który w
odbiorze jego brata miał przynieść im duży, szybki i łatwy zysk. Dla Evie
zleceniodawca był mocno podejrzany, notorycznie spóźniał się z płatnościami i
miał niebezpieczne skłonności do zmieniania planów w trakcie ich realizacji,
zakładając, że koszty jego fantazji poniesie wykonawca.
Evie uważała, że ten projekt wcale nie przysporzy MEP sukcesu. No tak, ale
teraz nie było koło niej Maxa, tylko Logan, który wcześnie rano miał znaleźć
się na lotnisku. Sięgnęła po butelkę tequili. Nalała dwie pełne szklanki.
- Masz sól? - zapytał bez sensu.
Owszem. Miała sól i cytryny też. Impreza gotowa.
- Ciężki dzień w pracy? - zapytał w podobnym stylu.
- Dzień jak co dzień - wyszeptała - ale mam nadzieję na niezapomnianą
noc...
Jedno napoiło drugie ze szklanek. Ostatni łyczek tequili Logan spił z jej ust.
Zarumieniła się.
- Jeszcze więcej! - zażądała.
- Więcej czego?
- Wszystkiego.
Nalał im znów po szklance tequili. Napiła się od razu. Czuła się, jakby
zionęła ogniem.
- Chcesz o czymś zapomnieć? - dopytywał się.
- Wprost przeciwnie. Chcę wszystko zapamiętać - odpowiedziała z
uśmiechem. - Właśnie zbieram siły na rozstanie. Będzie ciężej, niż myślałam.
Proste słowa, żadnych zawiłości, komplikacji, ponurych emocji. Tak miał to
odebrać. I odebrał, chociaż zobaczył też w jej oczach zwykły smutek i pewnego
rodzaju wyzwanie. Że mogłoby być inaczej.
- Mam nadzieję, że było ci dobrze.
- Było. A tobie?
Wzruszyła ramionami.
- Wiesz, że ja zawsze chcę więcej.
Jasne, że wiedział, czego chciała. Przypatrywał jej się badawczo. Zatrzymał
się na grzywce, która z pewnością nadal ukrywała maleńką bliznę.
- Żadnych takich spojrzeń - wyszeptała. - W tym celu używamy łóżka.
Jednak Logan się wahał. Sprawował się grzecznie przez cały tydzień.
Kontrolował się. Uprawiali seks normalnie i to wystarczało. Tak chciał.
Potrzebował udowodnić i sobie, i jej, że to może wystarczyć. Ale dzisiaj
pragnął odrobinę więcej.
Mieli przed sobą całą długą noc i tyle możliwości.
Zaczął ją całować już w kuchni, ostrzej niż ostatnio. Delikatnie ugryzł w
ucho, odchylając jej głowę do tyłu, odruchowo wyczuwając palcem puls na
szyi.
- Jesteś moja - wyszeptał chrapliwie i bardziej dziko niż dotychczas.
- Udowodnij.
- Dotykaj mnie, dokładnie tak, jak chcę.
To on dziś dyktował warunki. Od razu się zorientowała, że tej nocy nie będą
unikać niczego, nie zabraknie również skrajnych doznań.
- Dziś chcę wszystkim rządzić - mruczał, a ton wypowiedzi pochodził z
najgłębszych, najmroczniejszych zakamarków jego duszy.
Pamiętał jednak, że przysięgał przestrzegać pewnych granic, więc zabrał
Evie z kuchni pełnej ostrych kantów na górę do sypialni. Na schodach zeszło
się im dużo dłużej, niż zaplanowali.
- Cierpliwość to wielka zaleta, kochanie - przekomarzał się z nią.
W pokoju zaczął powoli zdejmować z Evie ubrania. Bardzo, bardzo powoli.
Sprawiając, że czekanie na każdy jego kolejny ruch było walką o przetrwanie i
zarazem torturą, ale uroczą.
Żadnych innych myśli, uczuć, emocji, tylko to, co się między nimi działo
fizycznie. Evie nareszcie już nie potrzebowała prosić o więcej, bo miała
wszystko, czego tylko zapragnęła. A to wszystko miało na imię „Logan”.
Rzeczywistość wokół pociemniała, zamazała się, znikła. Jedyne co widziała i
czuła, to był Logan.
To jest to, szeptały jej zmysły, gdy wiła się na krawędzi szaleństwa, do
którego potrafił ją doprowadzić tylko on.
To na niego właśnie czekała przez całe życie.
Evie zbudziła się, gdy było jeszcze ciemno, dwadzieścia minut przed
budzikiem. Logan musiał na szóstą zdążyć na lotnisko. Do końca dnia znajdzie
się na drugim końcu świata! Nie chciała nawet myśleć o pustce, która zapanuje
wokół niej.
Zamiast tego przeciągnęła się delikatnie, odczuwając w ciele skutki szalonej
nocy. Tu i ówdzie nadwyrężone mięśnie, pęknięta opuchnięta warga.
Po chwili odwróciła się w stronę śpiącego obok mężczyzny, który jednak
wcale już nie spał. Odwrócił się w jej stronę i zapalił lampkę nocną. Po namyśle
ściągnął z Evie prześcieradło.
- Odwróć się - zarządził. - No pięknie... tutaj siniaki... tam czerwone plamy...
- Ale czuję się wspaniale... - powiedziała, przeciągając się leniwie.
Dotknął pękniętej wargi. Oboje doskonale wiedzieli, że znów przesadził.
- Przepraszam - powiedział.
- Do wieczora zniknie, przestań.
Pogładził ją po włosach, zaczął rozgarniać grzywkę; pozwoliła mu bawić się
dawną blizną, dobrze wiedząc, o co chodzi.
- Angie...
Przez cały tydzień ani razu jej tak nie nazwał. Dopiero teraz. Ale nie
zamierzała tego akceptować.
- Evie! - poprawiła go delikatnie. - Angie nie potrafiła się pozbierać po takiej
nocy, Evie potrafi doskonale.
- Kto ją nauczył? - Jego ton nadal był chorobliwie zaborczy.
- Nikt konkretny. Życie, doświadczenie, w sumie najwięcej ty.
Usiadła na brzegu łóżka, plecami do Logana. Wyprostowała się.
- Nie myliłeś się wtedy. Tak, potrzebowałam więcej doświadczenia.
Błogosławiona mądrość po fakcie. - Spojrzała na niego, spodziewając się kosz-
marnego chaosu w jego oczach. Nie pomyliła się wiele. - Lubię siebie teraz.
Lubię to, jaka jestem. Doceniam każde doświadczenie, które złożyło się na
moje obecne ja. I dobre, i złe.
- Evie...
Bez słów błagał ją o wybaczenie.
- Logan, jeśli żałujesz ostatniej nocy, to nawet nie chcę o tym słyszeć.
Zadałeś mi trochę bólu, ale chodziło w nim o przyjemność. Wiesz, że to
uwielbiam. Nie zamierzam przeprowadzać żadnych głębszych analiz na ten
temat. Czy możemy na tym poprzestać?
Nie powiedział więcej ani słowa.
Zaproponował tylko kawę. Zgodziła się.
Nie miała wcale ochoty na kawę, ale widziała, że Logan chciał posłusznie
podreptać do kuchni i zrobić coś dla niej, a może schować się przed nią, a może
i jedno, i drugie. Czemu więc miałaby się sprzeciwiać?
Wrócił z kawą, gdy wyszła spod prysznica. Szybko zawinęła się w szlafrok.
Niech pamięta ją jako „stworzenie domowe”, niekoniecznie dzikie zwierzę
towarzyszące mu ostatniej nocy...
Wzięła od niego kawę, rozsiadła się na łóżku i owinęła kocem. Kawa była
po prostu idealna. A to drań. Obserwowała, jak pakował się w milczeniu.
Pewnie się zastanawiał, czy nie zapomniał o jakichś rzeczach w wynajętym
apartamencie. Ale raczej przeniósł wszystko do niej w ciągu tygodnia, przecież
pracował tutaj - tyle się domyśliła. Niewątpliwie wymykał się do jej biura,
nawet o bardzo wczesnej porze, odkąd zaproponowała mu taką opcję, i
konferował z oddziałami swojej firmy w Londynie i w Perth. Słyszała raz, że
ktoś po drugiej stronie zwracał się do niego mocno zniecierpliwionym głosem.
Czyli pomimo swej zamożności musiał być częścią jakiejś struktury i mieć
zwierzchników. W sumie nadal wiedziała o nim bardzo niewiele.
Jednak wspólny tydzień należało zaliczyć do udanych. Oboje mogli być z
siebie dumni.
Gdy skończył się pakować, nie pozostało im nic więcej, jak tylko się
uśmiechać. Przykucnął koło niej, wyjął jej z rąk kubek z kawą i zaczął
delikatnie całować. Odwdzięczyła się głaskaniem go po zmysłowych wargach,
na punkcie których miała obsesję.
- Masz wszystko? - zapytała cicho.
- Tak. Reszta czeka w twoim biurze.
Pocałowała go w czoło. Tak jak się całuje dzieci na pożegnanie.
- Udanej podróży, panie Black. I powodzenia. - Po tych słowach przytuliła
go mocno i zamknęła oczy, żeby lepiej zapamiętać, jak wspaniale czuje się w
jego ramionach. - Jestem szczęśliwa. Nie zmieniłabym ani jednej chwili.
Logan nie odezwał się. Długo trzymał ją w objęciach, potem sięgnął po
torbę i wyszedł. Nie patrzyła w stronę drzwi. Zrobiła wszystko, co do niej
należało. Reszta zależy od niego.
Evangeline potrafiła kochać, być konsekwentna i nie żałować niczego.
Potrzebowała partnera, który będzie zdolny żyć tak samo.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Logan nie mógł przestać myśleć o Evie. Nie pomogła podróż na drugi
koniec świata. Nawał pracy pogłębiał tylko przemożne pragnienie wracania do
niej po pracy. Z rozpaczą spoglądał na swoje puste londyńskie łóżko i ciągle
wyobrażał sobie, jak bardzo mogłoby być inaczej. Brakowało mu uśmiechu
Evie, dotyku, obecności, mijania się w ciasnej kuchni, wszystkiego, co w
jakikolwiek sposób wiązało się z nią. Nie wiedział co robić. Wydawało mu się,
że oszaleje. Nie potrafił sprawić, by stała się częścią jego życia. Nie miał
odwagi. Bał się własnej zaborczości i tego, że nagle stanie się agresywny.
Wysłał esemes, gdy dotarł do Londynu. „Jestem w domu”. W odpowiedzi
dostał uśmiechniętą buźkę. To było w porządku. Po obu stronach. Żadnej
przesady czy wścibstwa. Evie ma dalej żyć po swojemu, on też. Żadnej paranoi
ani zawłaszczania sobie czyjejś przestrzeni. Poza tym, że z każdym mijającym
dniem tęsknił coraz dotkliwiej.
Wytrzymał tydzień. Po upływie tygodnia zadzwonił do Maxa do pracy pod
pretekstem uzyskania opinii na temat sensowności przemianowania pewnego
podlondyńskiego magazynu na apartamentowiec. Czy brat byłby zaintere-
sowany rozszerzeniem działalności MEP za granicą?
Czy Evie byłaby czymś takim zainteresowana?
- Od kiedy interesują cię takie projekty? - zapytał ostrożnie Max.
- Odkąd pomieszkałem w takim apartamencie. Spodobał mi się pomysł.
- A nie przyszło ci do głowy, że spodobała ci się właścicielka?
- Jeśli nie jesteś zainteresowany, to wystarczy powiedzieć - uciął Logan.
- W porządku, pogadam z Evie - starał się załagodzić Max - ale nie wydaje
mi się, żebyśmy byli gotowi działać na skalę międzynarodową. Czy aparta-
menty miałyby być zasiedlane szybko?
- Niekoniecznie. Po prostu mówię, że jest zlecenie do wzięcia. A masz jakieś
wieści o centrum administracyjnym?
- Dla mnie obiecujące. Nasza oferta jest jedną z trzech ostatecznie się
liczących.
- Dobrze... to dobrze. A wiadomo ci coś na temat Sinclair House?
- Masz na myśli najnowszy wolontariat mamy? Podobno bezpieczne miejsce
dla ofiar przemocy domowej. Chodzi tam raz na dwa tygodnie i pomaga przy
posiłkach. Dlaczego pytasz?
- Bo pytała mnie o jakieś datki, potrzebują nowego dachu. I ona tam chodzi?
- Przecież powiedziałem.
- Nie powinna, to niebezpieczne.
- Logan, mają ochronę, monitoring, dwumetrowy mur...
- Taaak, a w środku siedzi, nie wiadomo kto.
- Jasne. Głównie maltretowane kobiety i dzieci. Co niby mają jej zrobić?
Logan pokręcił tylko głową. Różnica między nim a Maxem polegała między
innymi na tym, że młodszy był ufny i nie miał najmniejszego pojęcia, do czego
są zdolni ludzie.
- Desperaci rzadko się kontrolują.
- Ale przede wszystkim potrzebują pomocy. Co mam jej powiedzieć? Żeby
tam nie chodziła? Podziała jak dobre rady na ciebie. Sam z nią porozmawiaj,
jeśli aż tak cię to rusza. Ozłoci cię za każdy przejaw zainteresowania jej osobą.
- Przestań, ty jesteś jej pupilkiem.
- Wiesz co? Może i masz żyłkę do interesów, ale życiowo jesteś ślepym
sukinsynem!
- Ale język, braciszku!
- Odwal się. Nie zaczynaj ze mną, Logan, bo wreszcie ci wygarnę. W sumie
i tak się nazbierało. Czemu nie zadzwoniłeś do Evie? Co zresztą przewidziała...
- W jakim sensie przewidziała?
- Jak zapytałem, czy się odzywałeś, powiedziała, że nie, ale taka podobno
była umowa. Co to w ogóle za umowa?
- Posłuchaj, Max...
- Przez tydzień siedzisz z butami w jej głowie, życiu i mieszkaniu, a tydzień
później nie stać cię nawet na parę minut rozmowy. Chyba coś z tobą nie tak!
- Dziękuję, wszystko w porządku. Nie chciałem się jej... narzucać. - Logan
zaczął myśleć, że Evie coś się przytrafiło. - A co tam u niej?
-Wspaniale, bracie. Dzięki, że pytasz. Chodzi do pracy, na plażę, kupiła
sobie motor marki Ducati, który ma sześć i dziewięć do setki, ale nie bój się.
Bierze lekcje u byłego mistrza AMA Motocross, o wdzięcznym nazwisku Duke,
czyli Książę, który ma nienaganne maniery i potrafi się posługiwać komórką.
- Zachowujesz się jak w maglu.
- Zasługujesz na magiel. Traktujesz jak dziwkę kobietę, którą szanuję i
podziwiam. Co gorsza, ona się na to zgadza... Wspaniale.
- Jakbym chciał słuchać kazań, to chodziłbym do kościoła.
- Idź nawet do diabła. Poręczyłem za ciebie. Praktycznie podałem ci
dziewczynę na tacy. Tak mi się odwdzięczasz? Wykorzystujesz i wychodzisz,
nie oglądając się za siebie. Moją wspólniczkę, moją przyjaciółkę. Twoja
sprawa, twoja strata. Pozdrowię od ciebie Księcia!
Po tych słowach Max się rozłączył.
- Jakiego Księcia? - zapytała Evie, wchodząc do biura całkowicie czymś
pochłonięta, jednak na tyle przytomna, by zauważyć, że Max cisnął komórką o
biurko z niezwyczajną dla niego pasją.
- Mistrza amerykańskiego motokrosu, który uczy cię jeździć twoim nowym
Ducati! Żadnych pytań, okej?
- Jasne, jasne. Powiedz mi tylko, czy dobrze się bawię?
- Wyśmienicie!
- Domyślam się, że rozmawiałeś z bratem?
Max kiwnął głową. Evie nieoczekiwanie się zaśmiała. Nie mogła się
powstrzymać.
- Co jeszcze robię w wolnym czasie?
- Na pewno nie masz chandry. Jako prawdziwy przyjaciel, robię co w mojej
mocy, by w ogóle nie widzieć twojej chandry.
- Bardzo się cieszę.
- Pamiętasz jeszcze, jak miło się nam żyło i pracowało, zanim się
zaręczyliśmy, a ja uparłem się przedstawić cię mojej rodzinie? - westchnął
melancholijnie. - Bo ja pamiętam.
- Nieważne, Max. Pewnego dnia ty też się zakochasz, stracisz wszelkie
poczucie celu, będziesz walczyć dzielnie, żeby utrzymać się na powierzchni, a
w końcu i tak przegrasz. Będę wtedy koło ciebie i przypomnę, jak to było ze
mną.
- Magiel jest zaraźliwy...
- Słucham? No za to nie dostajesz dziś lunchu.
- Przypomnę ci wszystko, jak będę bogaty.
- Od lat żyję na kanapkach z tuńczykiem. Nic mi więcej nie potrzeba.
- Może powinienem był przysiąc Loganowi, że nie zależy ci na jego kasie?
- Mów mu, co chcesz. - Evie ruszyła do drzwi. - Dla niego mogę nawet
oblatywać myśliwce...
- Kup mi kanapkę z tuńczykiem, to nie powiem mu, jak bardzo za nim
tęsknisz.
- Dzięki! - zawołała, nie odwracając się. Gdyby się odwróciła i zobaczyła w
oczach Maxa współczucie, jej misternie skonstruowany świat bez Logana
runąłby w drzazgi. - Akurat za to kupię ci nawet dwie - wyszeptała do siebie.
Logan zadzwonił do niej wieczorem, wiedząc, nie jest już w pracy. Była mu
za to wdzięczna. Dwudziesta trzydzieści u niej, jedenasta trzydzieści w
Londynie. Środek dnia. Ciekawe, skąd dzwonił. Pewnie „wcisnął” ją pomiędzy
jakieś spotkania. Ale najbardziej chciała usłyszeć jego głos. Gdy wymawiał jej
imię. Potem będzie musiała się odezwać. najpierw niech powtórzy „Evie”.
Powtórzył!
- Hej - odpowiedziała. Nic więcej nie przeszło jej przez gardło.
- Max mówi, że kupiłaś motor Ducati. - Logan również nie był w nastroju do
rozmowy.
- Tak.
- Jaki?
- Czerwony. Taki, co szybko jeździ. - Dalej nie umiała już kłamać. - Logan,
nie kupiłam żadnego motoru. Twój brat miesza ci w głowie.
- Nie tylko on.
- Może ty sam...
- Powinienem był zadzwonić tydzień temu.
- Tylko jeśli chciałeś mi zrobić przyjemność - skomentowała żartem i
zamilkła. Po dłuższej chwili dodała: - Jeśli jednak potrzebowałeś czasu na za-
stanowienie, to tydzień ciszy był dobrą inwestycją. Może masz już przyna-
jmniej jasność, o co ci chodzi. Chcesz pozostać ze mną w kontakcie, czy masz
niezdrową obsesję na moim punkcie i nie wyobrażasz sobie życia beze mnie?
- Widzę, że postanowiłaś być wspaniałomyślna - wymamrotał poprzerwie.
- Dla ciebie tak.
- No dobrze, to co porabiałaś?
Kolejne puste pytanie.
- Nic specjalnego, wszystko w porządku. W pracy powoli. W domu chcę
pomalować sufity na czerwono.
- Evangeline, przecież część twoich sufitów jest trzy piętra nad ziemią!
- Tak się składa, Logan, że jestem współwłaścicielką firmy budowlanej...
Mamy na stanie rusztowania.
- Zakładam, że macie też pracowników.
- Odezwał się milioner! - Evie przewróciła oczami. - Lubię malować. Poza
tym malowanie ma działanie terapeutyczne. Kolejna rzecz: znasz powiedzenie
„umiesz liczyć, licz na siebie”?
- Nawet mi nie przypominaj - powiedział nagle lekko spanikowanym tonem.
- Bo?
- Bo właśnie stworzyłem dwa nowe stanowiska menedżerskie, a teraz
szukam jeszcze dyrektora finansowego.
- Rozszerzacie działalność?
- Nie, restrukturyzujemy. Ja sam powodowałem zatory. Musiałem odde-
legować część procesu decyzyjnego. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Nie wygląda, żebyś był przekonany.
- Umiesz liczyć, licz na siebie.
- Pomyśl tylko, ile czasu zyskasz na ciekawe rzeczy, jeśli te nudne będziesz
mógł oddać.
- Właśnie. Chcę spędzić z tobą kolejny tydzień.
- Skojarzyło ci się z nudnymi rzeczami...
- Nie jesteś nudna, Evangeline. Ambitna, mądra, przerażająca...
- A uległa?
Zamilkł na dłużej. Wiedział doskonale, że z tej odpowiedzi zostanie
rozliczony.
- Ogólnie nie - powiedział w końcu. - Chociaż od czasu do czasu jesteś
skłonna oddać dowodzenie w łóżku drugiej, bardziej dominującej stronie.
- Dobra odpowiedź - przyznała cicho.
- Evie, przyjedź do Londynu, odwiedź mnie. Na tych tych zasadach, co u
ciebie. Pokój w hotelu, jeśli potrzeba. Zaproszenie do mojego domu, gdybyś
chciała.
- Logan...
- Nie odmawiaj. Nic nie stracisz. Z wyjątkiem swojego czasu, oczywiście.
To jak? Podróż pierwszą klasą z przesiadką, powiedzmy, w Dubaju i noclegiem
w pięciogwiazdkowym hotelu?
- Mówisz poważnie?
- Jeszcze nic nie czujesz? Nie chcesz zobaczyć Dubaju nocą?
- Nie bluźnij! Raczej się obawiam, że mogłabym nie dotrzeć na czas do
Londynu. Spotkamy się w Dubaju?
- Podobno nie lubisz ze mną nocować w hotelach?
- Na Dubaj zrobię wyjątek.
- Czyli w przyszłym tygodniu?
- Nie mogę w przyszłym tygodniu! - skrzywiła się. - Do środy wyjaśni się
historia z centrum administracyjnym. Muszę być na miejscu, żeby to uczcić
albo opłakiwać.
- Hmm... - zamruczał pod nosem Logan.
- Ludzie ci nigdy nie odmawiają?
- Bardzo często. Moja praca polega na tym, żeby ich przekonać.
- Mnie nie przekonasz.
- Wiem, Evie, i dlatego wzdycham. Patrzę w swój grafik i myślę, co
mógłbym poprzestawiać.
- Dobrze. - Niech oboje starają się do siebie nawzajem dopasować. - Ale
pamiętaj, że w dzień będziesz normalnie pracował. Tak jak ja, gdy byłeś tutaj.
- Czyli nie chcesz spędzić w Dubaju całego tygodnia?
- Nie! Jedna noc wystarczy. Pod jednym warunkiem!
- Jakim?
- Obiecaj, że zagrasz ze mną w tenisa na lądowisku dla helikopterów na
szczycie wieżowca!
- Max! Porysujesz podłogę! - wściekała się Evie. - Poza tym doprowadzasz
mnie do obłędu!
Była szesnasta trzydzieści w środę i nadal nie wiedzieli, jaki jest los ofert na
budowę centrum admiracyjnego. Max przemierzał biuro tam i z powrotem,
pogarszając tylko atmosferę.
- Max, brak wiadomości to dobra wiadomość - mówiła dalej.
- Nienawidzę wszelkich frazesów - warknął Max. - Po prostu nas nie
wybrali.
- Prawie wzięliśmy ślub po nic.
- Prawie wzięliście ślub? - powtórzył zdumiony Carlo.
- W biurze zgromadzili się wszyscy zainteresowani: dwaj inżynierowie
Carlo i Jeremy oraz Kit, jeden z ich podwykonawców, zajmujący się elektryką.
Mężczyźni byli zdenerwowani, nie potrafili sobie znaleźć miejsca i wpatrywali
się w milczący stacjonarny aparat telefoniczny.
- Długa historia - wyjaśniła Evie. - Max chciał mnie poślubić z powodu
swoich pieniędzy, ale starsze, mądre głowy zwyciężyły. Poza tym potem
poznałam jego „wielkiego” brata...
- Zrobił wrażenie? - upewniał się Kit.
- „Ucisz się, moje skołatane serce”...
- Evie! Jak wymsknie ci się choćby jeszcze jeden frazes, to nie ręczę za
siebie! - zagroził Max. - No, dzwoń, ty durny telefonie!
- Czekającemu czas się dłuży - rzucił od niechcenia Kit.
Wtedy zadzwonił telefon, w pewnym sensie ratując sytuację. Z drugiej
strony, wszyscy natychmiast rozpierzchli się do swoich zajęć, bo bali się reakcji
Maxa w przypadku niepowodzenia. Dobrze wiedzieli, jak bardzo zaangażował
się w ten projekt. Evie chciała zachować się podobnie, lecz Max przytrzymał ją
za rękę i zasłaniając na moment słuchawkę, powiedział:
- Zostań.
Usiadła więc na krawędzi biurka i czekała.
Max słuchał. Po chwili zaczął znów krążyć po pomieszczeniu. Evie patrzyła
na niego nerwowo. Oczywiście, że zależało jej na centrum. Ale nie stało się ono
dla niej najważniejszą rzeczą w życiu.
- Tak... tak... - powtarzał Max do telefonu. Było to wszystko bardzo
stonowane.
Po jakimś czasie zaczął się uśmiechać. Potem roześmiał się i powiedział, że
czeka z niecierpliwością. Umówił się na spotkanie następnego dnia rano i w
końcu odłożył słuchawkę.
- Wybrali nas - powiedział wreszcie cicho i potem dużo głośniej. - Wybrali
nas!
- Przecież wiedziałam - zachichotała Evie, gdy złapał ją w ramiona i
przytulił. - Naczelny architekt MEP jest coraz bardziej znanym wizjonerem,
firma powoli pnie się w górę, a cena wykonania była bardzo przyzwoita. Która
jest teraz godzina w Londynie?
- Wcześnie rano. Siódma trzydzieści? Chcesz zadzwonić do Logana?
- Lepiej napiszę esemes, że wkrótce zaczniemy wydawać jego pieniądze.
- Znów rozmawiacie? Mieliście kontakt?
- Tak i nie wyszedł ode mnie.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - Przytulił ją jeszcze i krzyknął: - Kit!! Dawaj
piwo!
Impreza rozpoczęta w biurze szybko przeniosła się do okolicznego baru z
bogatym menu i wyborem alkoholi. Wkrótce dojechali betoniarze i zaczęła się
w miarę przyzwoita zabawa na całego, zakrapiana morzem piwa i silniejszych
trunków. Nikogo nie obchodziło, że Evie wolałaby eleganckiego szampana.
Chciałaby też słyszeć mniej przekleństw i świńskiego języka. I tak miała
wrażenie, że mężczyźni bardzo się przy niej hamowali, co zupełnie nie mieściło
jej się w głowie, biorąc pod uwagę natężenie tego, co latało w powietrzu po
jakiejś tam cenzurze.
- Może zaprosimy do współpracy Juliet Grace? Mogłaby zostać
kierownikiem projektu - zagaiła Maxa, który akurat odstawiał nad jej głową
pusty kufel i sięgał po orzeszki. - Jest bardzo pedantyczna, większość z nas ją
zna lub o niej słyszała, zapanowałaby nad tym.
- Ale kobieta...? - zamyślił się.
- Uważaj, Max, bo zaraz dojdą do głosu twoje uprzedzenia.
- Wcale nie jestem uprzedzony. Po prostu głośno myślę.
Evie roześmiała się.
- Może jeszcze trochę piwka na lepsze myślenie?
Logan stał na ulicy pod zatłoczonym barem w Sydney i obserwował przez
okno, jak szczupła kobieta o kruczoczarnych włosach i prowokującym
uśmiechu zamawia przy barku kolejne drinki dla swojej ekipy. Koło niej
znajdował się Max i co najmniej tuzin innych facetów. Robotników, którzy z
pewnością przyjechali tu prosto z pracy. Zgrana grupa, szczerze świętująca
sukces. Evie w widoczny sposób była przez nich lubiana i akceptowana. O
czym raczej wiedziała.
Napisała mu, że zdobyli kontrakt. Esemes wyświetlił się, gdy Logan znalazł
się na lotnisku w Sydney. Powinien był odpisać. Na przykład: „Jestem w
Sydney. A ty gdzie?”. Jednak tego wieczoru w dużej mierze rządziła nim
niepewność, więc napisał do Maxa. Raczej nie wyglądało, żeby Max przekazał
Evie radosną nowinę. Nie wydawała się czekać na nikogo, a już na pewno nie
na kochanka. Evangeline Jones miała niezwykłą łatwość cieszenia się chwilą.
Logan zazdrościł jej takiej umiejętności. Decyzja, by wsiąść do samolotu i
przylecieć do Evie i Maxa w dniu, w którym miała się zakończyć historia
starania się o projekt centrum, kosztowała Logana tyle cierpienia, że mogłoby
ono wypełnić po brzegi Pacyfik. A może pomyślą, że jest bezczelny? Czy
zechcą się z nim spotkać?
Wiedział tylko tyle, że po raz pierwszy w życiu pragnie stać się częścią
czegoś, a nie pozostać jak zawsze na odległość. Najlepiej przynajmniej na
długość wyciągniętej ręki, bo wtedy wiedział, że nawet przypadkiem nikogo nie
skrzywdzi ani nikt nie skrzywdzi jego.
Przez szybę zobaczył, jak pijany kretyn z tacą pełną drinków niechcący
potrącił Evie. Max odruchowo złapał ją w ramiona i przyciągnął do siebie.
Logan nie miał nic przeciwko temu, żeby się kumplowali, musiał się jednak
mocno hamować, by nie sprać Maxa za to, że jej dotyka. Okropne uczucie.
Czemu był taki pokręcony?
Obserwował dalej, jak Evie wyswobodziła się objęć wspólnika i usiadła na
wysokim stołku barowym otoczona wianuszkiem przeróżnych mężczyzn. A co,
jeśli wcale nie będzie chciała dzisiejszej nocy wygospodarować czasu dla
Logana? Max wie, te ze sobą kręcą, ale jak się zachować przed pracownikami,
by nie podkopać jej autorytetu? Może po prostu wejść, wmieszać się w ekipę...
Być bardziej bratem Maxa niż kochankiem Evie. Nie okazywać skrajnych
emocji, zazdrości graniczącej z obsesją... Jeśli tylko się da. A to poważne
„jeśli”.
Nagle komórka Logana zasygnalizowała przyjście nowej wiadomości.
„Co, do cholery, robisz?”.
Gdy zerknął przez okno, zobaczył brata bezmyślnie zabawiającego się
komórką nad głową Evie pogrążonej w rozmowie z olbrzymim facetem przy
stoliku obok. Po minucie przyszła kolejna wiadomość.
„Potrzebujesz specjalnego zaproszenia?”.
Oczywiście powinien odpowiedzieć, że tak.
Schował komórkę i ruszył w stronę wejścia do baru. Wkrótce się okaże, czy
się nie mylił, przylatując do Sydney. A jeśli Evie się oburzy, trzeba to będzie
jakoś wytrzymać.
W barze było potwornie głośno i wszędzie unosił się zapach piwa,
niekoniecznie z najwyższej półki. Ludzie jednak bawili się dobrze. Wtedy
zauważył go Max i zaprosił gestem dłoni. Potem pochylił się nad Evie i
powiedział jej coś na ucho. Uśmiech, który zagościł na jej twarzy, pozostanie na
zawsze w sercu Logana. Ten uśmiech oznaczał, że nie jest uważany za intruza.
Evie ucieszyła się na jego widok! Max przytrzymał jej kieliszek, gdy
przedzierała się przez tłum mężczyzn, by przywitać się z Loganem. Gdy udało
jej się do niego dotrzeć, rzuciła mu się no szyję. Szczerze. Z radością.
Całował ją i czuł słodki smak truskawek i szampana.
- Byli w miejscu publicznym, więc powinien się bardzo kontrolować. Jednak
pocałunek całkowicie odebrał mu świadomość. Wszystko wokół zniknęło,
znów istniała tylko Evie. Dopiero gwizdy gości przywołały go do po rządku.
Wyraz twarzy dziewczyny świadczył o tym, że doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, gdzie i z kim jest. Nie miała żadnych oporów. Musnęła go jeszcze
palcem po wardze, wzięła pod rękę i pociągnęła lekko w stronę grupy
pracowników z ich firmy.
- Uwaga, wszyscy nasi goście! Oto Logan Black. Finansuje nas przy tym
projekcie. Prywatnie brat Maxa.
W tym czasie Max podał Loganowi kieliszek whisky i kufel piwa.
Musisz nadrobić spóźnienie - powiedział.
Ciepłe powitanie ze strony brata ostatecznie uspokoiło Logana. Zdawał się
mówić: Wiem, że perzedtem nie uczestniczyłeś w moich sukcesach, ale lepiej
późno niż wcale. Jestem otwarty na wszystko, nie interesują mnie powody.
Jesteś moim bratem. Chcesz się przyłączyć, odtąd jesteśmy jedną drużyną.
- Niech będzie - wymamrotał pod nosem Logan. Gratulacje! - dodał głośno.
- Dzięki. Bez ciebie nic by nie było. Wiedziałeś o jego przyjeździe? -
zapytała Evie.
- A co? Zdziwiona? Ktoś powiedział, że nie potrafię dotrzymać tajemnicy?
- Zdecydowałem się naprawdę w ostatniej chwili. i wiedziałem nawet, czy w
ogóle zdążę - wtrącił cicho Logan.
- Przyjechałeś prosto z lotniska? - pytała dalej.
Pogładził się speszony po zaroście. Ostatnim razem golił się w Londynie,
około trzydziestu godzin wcześniej.
- Czemu? Aż tak widać?
- Po prostu jesteś jeszcze przystojniejszy - rzuciła niedbale. - Jadłeś coś?
- Nie.
- Nasi goście zaczną wychodzić w ciągu godziny. Zamierzaliśmy z twoim
bratem kupić gdzieś w pobliżu jedzenie na wynos. Ale to nie miała być randka!
- wyjaśniła lekko zdenerwowana.
-Zanotuję! - Lubił, gdy się denerwowała. I wprost nienawidził siebie za to!
Jego ojciec bez przerwy denerwował matkę. Logan doskonale pamiętał jej
nerwy i strach. Zdenerwowanie Evie było jednak zupełnie inne.
- Będzie dobre.
- Co? - zainteresował się Max.
- Jedzenie.
- Kiedy?
- Jak tu skończycie.
- Jeszcze jedna kolejka - oznajmił Max i Logan skinął głową, że wie.
- Max jest przeszczęśliwy - skomentowała Evie. - Tylko że nie będzie z nim
życia po tym projekcie. Wszystkich doprowadzi do szału. Ale chyba znalazłam
rozwiązanie. Nazywa się Juliet Grace.
- I będzie go denerwować?
- Ależ skąd! Juliet ma czterdzieści lat doświadczenia. Będzie kontrolować
Maxa.
Evie potrafiła sprawić, że Logan czuł się normalny i akceptowany. Stąd
rzadkie poczucie ciepła w sercu. Chęć pójścia na każdy kompromis. Otwartość
w rozmowie z nieznanymi ludźmi. Nie zdenerwował się nawet, gdy zapytano
go, czym się zajmuje zawodowo ani skąd się nagle wziął w życiu Evie.
- Od dawna jest mój. Pierwsza go wypatrzyłam - powtarzała wokół radośnie.
- A ja mam fajnego szczeniaka - zawołał nagle Kit. - Założę się, że Logan
lubi małe pieski!
- A ja mam złotą rybkę - rzucił ktoś z tyłu.
- Ale ja mam cycki - oznajmiła Evie.
Logan zakrztusił się piwem, Kit zrobił nadąsaną minę, a całe towarzystwo
wybuchło gromkim śmiechem. Evie naprawdę nieźle radziła sobie z tyloma
podwładnymi płci przeciwnej.
- Max, masz więcej braci? - zapytał Kit.
- Jeden wystarczy - odpowiedział młodszy z ogniem w oczach.
- A kuzynów?
- Jedynie zamężną kuzynkę...
- No to dobrze, że chociaż ty jesteś... - oświadczył nieoczekiwanie Kit.
Wtedy Max się zaczerwienił.
Logan przytulił Evie.
- Czy mój brat się zaczerwienił? - zapytał ją szeptem.
- Bystry jesteś.
- Czy oni...? - zaszokowany nie potrafił dokończyć pytania.
- Jeszcze nie.
- A czy on kiedykolwiek...? - znów zabrakło mu słów.
- Masz na myśli Maxa? Nie wiem o niczym takim, ale wcale bym się nie
zdziwiła. Kit nie jest namolny, jeśli wie, że adresat to hetero. Tym razem jest
namolny. Czyli Max definitywnie mu nie odmówił.
- Kim jest ten cały Kit? Czym się zajmuje?
- Elektryk. Porządny. Ma własną firmę podwykonawczą. Sami duzi
zleceniodawcy. Centra handlowe, stadiony, praca na wysokościach, duże
wyzwania. Z nami współpracuje bardzo często i to nawet przy niewartych jego
czasu drobnostkach.
- I lubi to.
- Tak.
Logan zerknął ukradkiem na Kita. Opalony, niebieskooki blondyn przestał
się chwilowo zajmować Maxem, zapatrzony na mecz na wielkim ekranie. Czy
młodszy brat rzeczywiście tracił głowę dla tego faceta? Czy zmieniał orientację
seksualną? A może po prostu zawsze tak było, tylko Logan niczego nie
zauważył. Czuł potrzebę przeanalizowania ostatnich kontaktów z Maxem i
ogarnięcia tego wszystkiego.
- Jak mogłem się nie domyślić? Powinien częściej bywać w domu.
- Twój brat nie widzi świata poza tobą. Nie zaszkodziłoby - odpowiedziała
dosyć poważnym tonem.
- Popatrzył chwilę na mecz, a potem znów zerknął na człowieka, który tak
nagle otworzył mu oczy na własnego brata.
- Hej, Kit. Jaki wynik?
- Zero zero. - Uśmiechnął się. Nie przeszkadzajcie sobie, dam znać, jak się
coś zmieni.
- Następnym razem, uprzedź mnie - wyszeptał Logan do Evie.
- Następnym razem uprzedź, że przyjeżdżasz, to uprzedzę cię, co się dzieje -
droczyła się. - Krążą wokół siebie od tygodnia. Najlepszy spektakl w mieście...
A tak przy okazji: Max to samo mówi o nas!
- Evangeline, czy ty i mój brat zachowujecie jakiekolwiek granice, gdy
chodzi o zwierzenia na temat życia osobistego?
- Jakieś tak... Jesteśmy przyjaciółmi, pracujemy ze sobą dzień po dniu,
wiemy o sobie prawie wszystko. Nie ma między nami pożądania, więc się tym
nie zajmuj. Naprawdę. - Pocałowała go delikatnie w czubek głowy.
W końcu ludzie zaczęli się rozchodzić. Max nie przestawał się uśmiechać,
ale wyglądał na pochłoniętego jeszcze czymś innym. Kit, napuszony, krążył
przy stołach bilardu i sprawiał wrażenie, że szuka guza.
- Idziemy zorganizować jakąś kolację? - zagadnął Max, odruchowo zerkając
również w stronę Kita.
- Jak każesz. To twoja impreza - odpowiedział Logan. - On idzie z nami?
Wzrok Maxa się wyostrzył. Logan wzruszył tylko ramionami. Jeśli brat
chce, niech to będzie wyraz akceptacji, jeśli nie - niewinne pytanie.
Max i Kit wymienili na odległość przeciągłe spojrzenia.
- Nie. Nie wiem, co wyjdzie. Nie najlepszy pomysł, żeby okazało się przy
was.
- No to zostań. Zapytaj, czy on nie chce zjeść kolacji tylko z tobą. A potem
rób, co chcesz. Kogo to obchodzi?
Max roześmiał się nerwowo.
- Jego. Nie mam doświadczenia w takich sprawach. Żadnego.
- Kit chyba wie - rzuciła Evie.
- Nie obrazicie się? - W oczach Maxa widzieli źle skrywane błaganie.
- Bracie, przecież to twój wieczór - wymamrotał niepewnie Logan, nie chcąc
go urazić ani powiedzieć czegoś, co mogłoby zabrzmieć jak dobra rada. - Akce-
ptujemy każdy twój wybór.
Max znów odruchowo spojrzał w stronę Kita. Dla Logana stało się
oczywiste, co należy w tej sytuacji powiedzieć.
- No to ustalone. My idziemy, ty zostajesz. I nie musisz się nam tłumaczyć.
- Amen - odpowiedział tylko Max i z cierpkim uśmiechem ruszył w
kierunku Kita.
Gdy Evie i Logan wyszli z pubu, wzięła go pod rękę. Nagle poczuli się
kompletnie zrelaksowani.
- Co chcesz zjeść? - zapytała.
- Tajskie?
- Doskonale.
Sposób, w jaki powiedziała ostatnie słowo, też był doskonały. Evie radziła
sobie w życiu najdoskonalej ze znanych mu osób.
- Wiesz, jak się cieszę, że przyjechałeś? - Szturchnęła go ze śmiechem w
bok. - Co cię sprowadza? Poza mną oczywiście.
Asertywna. Pewna swego. To też w niej uwielbiał.
- Przyjechałem także ze względu na Maxa. Chciałem być blisko, gdy
zapadnie decyzja w sprawie centrum.
- To dobrze. Jak długo możesz zostać?
- Rano lecę do Perth. Za trzy dni muszę być w Londynie.
Eve zatrzymała się gwałtownie.
- Nawet nie cały dzień?!
- W pracy szaleństwo. Nie daję rady.
- Dlaczego od razu nie powiedziałeś? Przecież mogliśmy od godziny być w
łóżku. Gdzie twoje szare komórki?
Ewidentnie ostatnio się zapodziały. Skorzystał, że mijali właśnie zadaszone
wejście do sklepu. Przytrzymał ją, a potem oparł o ścianę i zaczął całować jak
szalony. Powstrzymywał się przez cały wieczór, nie chcąc podkopywać jej
autorytetu przed pracownikami. Złota zasada biznesu. Nie mieszać pracy z
życiem prywatnym. Teraz jednak nikt już na nich nie patrzył.
- Logan, proszę, jesteśmy na ulicy, daj się zaprosić... do domu... - szeptała.
- Nie posłuchał.
- Kochanie, w lodówce jest jedzenie, nie musimy nigdzie jechać, ale nie
chcę więcej widowni. Tylko ciebie.
Westchnął, jakby nagle coś do niego dotarło.
- Kluczyki od wynajętego auta mam w przedniej kieszeni - wychrypiał - a
samo auto powinno być gdzieś niedaleko.
Po krótkiej chwili znaleźli wypożyczonego peugeota. Za kierownicą usiadła
Evie. Logan kontrolował się aż do momentu, gdy zamknęły się za nimi drzwi
apartamentu. Wtedy odstawił neseser, popatrzył jej przeciągle w oczy i
dosłownie rzucił się na nią. Ale tej nocy nie zamierzał zajmować się ustalaniem,
kto dominuje, a kto ulega. Postanowił raczej wykorzystać w stu procentach
każdą możliwą do wygospodarowania godzinę. Zgadzali się chyba co do tego,
bo sypialnia okazała się zbyt daleko. Po drodze na górę napotkali całkiem
wygodną i przestronną sofę.
Evie oddała mu się całym sercem i duszą.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Logan wymknął się przed świtem. Evie pożegnała go gorącym uśmiechem.
Założył jeden z wyjątkowo ekskluzywnych garniturów biznesowych, ale jej ko-
jarzył się tylko z nagością i boskim seksem.
- Wracaj, kiedy tylko zechcesz - wyszeptała przeciągle.
Kiedy zbudziła się na dobre, była sama. Wspomnienia z ostatniej nocy
sprawiały, że uśmiechała się sama do siebie. Po chwili przesunęła się na jego
część sofy.
- Dzień dobry, nieważne, gdzie jesteś... - mamrotała głaszcząc poduszkę, na
której spał i wdychając mocny zapach perfum.
Ciekawiło ją, ile tym razem potrwa przerwa w kontaktach. Jak szybko
Logan wróci? Można łatwo dać partnerowi swobodę, gdy to tylko „łóżkowy
przyjaciel”, ale między nimi zanosiło się na coś więcej. Coraz trudniej było też
udawać zupełną obojętność na rozstania, żegnać się z uśmiechem, nie czuć
więzi czy zobowiązania, kiedy tak naprawdę angażowała się z każdym dniem
coraz bardziej. Na szczęście miała jeszcze pracę. I to dużo. Przez najbliższe
osiem miesięcy - multum. Nowy projekt będzie wymagał wielkiej uwagi i
podwójnej kontroli jakości.
Wsunęła przypadkowo rękę pod jego poduszkę i ukuła się czymś w palec.
Zaciekawiona zrzuciła poduszkę na podłogę i zobaczyła mały, wielobarwny
przedmiot. Papierowy parasol, jaki wkłada się do drinków! Przecież kiedyś
poprosiła Logana, żeby jej taki przywiózł. Pamiętał! Rozłożyła maleńki pa-
rasol i zaczęła się nim bawić. W końcu zatknęła go za uchem. Była mu
wdzięczna za radość i głębię przeżyć, które potrafił znaleźć w życiu. Wiedziała
też, że bez pożegnań nie ma powitań. Bez rozstań nie ma niespodzianek, jak
wczorajsze pojawienie się w pubie Logana.
- Brawo, dziewczyno! I na tym się skup! - wygłosiła sama do siebie poranną
mowę pochwalną.
W ciągu następnych dwóch czy niecałych trzech miesięcy odbyło się jeszcze
pięć takich powitań. Nie wypalił ani Dubaj, ani Londyn. Evie i Max nie mieli
zielonego pojęcia, czym okaże się projekt na dużą skalę i konieczność
poszerzenia zakresu działalności firmy. W rezultacie pracowali po szesnaście
godzin i modlili się, żeby sprawdzeni pracownicy przetrwali nowe tempo i
zaistniałe okoliczności. Kit okazał się człowiekiem na wagę złota. Evie była
gotowa sama się nim zająć, jeśli Max zmieniłby zdanie i nie chciał z nim
bliższych kontaktów.
Z pięciu wspomnianych powitań cztery miały miejsce w weekendy, gdy
Logan bez uprzedzenia zjawiał się w jej domu. Raz Evie spędziła z nim za-
planowany weekend w Perth. Miał tam swój apartament, bardzo przestronny i
urządzony z przepychem, ale nie mógł to być jego prawdziwy dom. Miała
przynajmniej taką nadzieję, bo wewnątrz nie znalazła żadnych prywatnych
śladów Logana. Jedynie pomieszczenia w wykwintnym apartamentowcu, z
pełną obsługą dla rezydentów i pobliskim lądowiskiem dla helikopterów i
małych samolotów.
Logan musiał więc mieć gdzieś prawdziwy dom. Tylko gdzie? Miejsce, do
którego wracał się wyciszyć i zregenerować, wśród znanych, bliskich rzeczy i
drobiazgów. Czy mógł go w ogóle nie mieć?
Reasumując, tak wyglądało obecnie życie Evie. Było w nim dużo seksu o
szerokiej gamie doznań, poczynając od sentymentalnych, łzawych uniesień, a
na ostrej jeździe kończąc. Była też cała masa pracy, o której Logan wiedział
coraz więcej, a na pewno już o wiele więcej, niż ona wiedziała o jego.
Zaczęło się od tego, że Max poprosił Logana o poradę dotyczącą
poszerzenia działalności. Logan udzielił jej z zastrzeżeniem, że specjalizuje się
raczej w zawężaniu i okrajaniu działań firm, do których jest wzywany na
pomoc. Pomógł im jednak niebywale i dzięki jego wkładowi MEP zwiększyła
elastyczność.
Przez to, że Logan coraz częściej uczestniczył w pracy MEP, życie prywatne
Evie i jego mocno wymieszało się z pracą. Poza tym, współpracując prawie na
co dzień, bracia bardzo się do siebie zbliżyli, co akurat ogromnie odpowiadało
Evie. Zdarzało jej się myśleć, że gdyby straciła Logana, przełożyłoby się to na
wszystko; musiałaby stracić całą resztę.
Brak pewności, dokąd zmierza jej życie prywatne spowodował, że Evie stała
się porywcza, zmienna, nadwrażliwa na krytykę, a momentami po prostu
kapryśna. Odżywała tylko w obecności Logana. Gdy wyjeżdżał, starał się
znikać bez słowa. Nigdy też nie mówił, kiedy wróci. Niestety, tymi obyczajami
wcale jej nie zaskoczył. Życie w niepewności było trudne. Jednocześnie Evie
dobrze pamiętała, co obiecała Loganowi. To ona miała być ogniwem
świadomym tego, jak będzie kształtować się ich przyszłość.
Łatwo się mówi!
Tylko skąd potem znaleźć w sobie tyle siły i zdrowego rozsądku?
- Kochaś znów cię zaniedbuje? - zapytał Kit przy demontowaniu ostatniego
fragmentu rusztowania w salonie Evie. Popatrzył na krwistoczerwony sufit i
pokręcił w milczeniu głową.
- Wygląda świetnie, co? - zachwycała się Evie.
- Chyba będę się do ciebie zwracał: Upiorna Kochanko.
Kit przychodził pracować w jej mieszkaniu od paru tygodni. Mieli wysta-
rczająco dużo wspólnego, by łatwo się zaprzyjaźnić: pracę, znajomych i dysfu-
nkcyjne życie intymne. Szczerze go polubiła, a dodatkowo wiedziała, że Max
cały czas go zwodzi.
- Kiedy Logan ostatnio przypomniał sobie o twoim istnieniu? - Kit wrócił do
bolesnego tematu.
- Trzy tygodnie temu.
Wtedy po raz ostatni zaszczycił ją swoją obecnością.
- Porażka. Jak długo zamierzasz go tolerować?
- Mówi ten, którego wybranek wcale się do niego nie przyznaje.
- To coś zupełnie innego! - bronił się z zaskakującą pewnością siebie.
- Jasne, bo Max to zupełnie inny gatunek człowieka. Specjalny! - odgryzła
się pod nosem.
Wyjęła z lodówki piwo i postawiła przed Kitem, który w międzyczasie
rozsiadł się w kuchni. W jej towarzystwie był wspaniale zrelaksowany.
Zdecydowanie bardziej wyglądał na postać anielską niż pokręconą i tragiczną.
Być może czyniły to promienie słońca wpadające przez okno i delikatnie
oświetlające jego falujące blond włosy, szerokie ramiona i wielkie, błękitne
oczy.
- Max musi się zmierzyć z wieloma, nazwijmy to, czynnikami. Kwestia
odbioru społecznego. Jego osobiste oczekiwania. A jakie usprawiedliwienie ma
Logan? Nawet do ciebie nie dzwoni.
- Jest zajęty.
- Przestań. Nikt nie jest aż tak zajęty. To rozwiązanie siłowe.
- Nie. To asekuracja. Chce pokazać, że nadal ma pod kontrolą uczucia wobec
mnie. Że nie jest natrętny ani psychopatyczny, ani zaborczy...
- ...ani zakochany.
- Tak. To też - przyznała. - Ostatnia rzecz, jakiej chciałby Logan Black.
Zakochać się.
Kit zamilkł.
- Uważasz, że powinnam wysłać go na drzewo?
- Jedna z opcji.
- Wysłałbyś Maxa na drzewo?
- Nie wykluczam tego.
Evie zachłysnęła się wodą, którą właśnie popijała.
- Poważnie?
Wzruszył ramionami.
- A co mam zrobić, jeśli Max nie będzie umiał rozwiązać kwestii zasa-
dniczych, gdyby miał być ze mną? Po co mamy się męczyć?
- Nie mówisz poważnie.
Znów wzruszył ramionami i odstawił piwo. Może jednak mówił poważnie?
- Ile dajesz mu czasu? - zapytała ostrożnie.
- Dobre pytanie. Za milion dolarów.
- Polega na tobie. Nie stresuje się pracą, jeśli wie, że jesteś w pobliżu.
Patrzył na nią, nie podejmując tematu.
- Może zaryzykujesz skok z dachu, wylądujesz w szpitalu i sprawdzisz, czy
Max przybiegł jako pierwszy? Podobno działa.
- A może ty podłożysz się Loganowi i zajdziesz z nim w ciążę? Mówią, że
też działa.
- Mamy coś lepszego? - skrzywiła się.
- Trzeba wymyślić coś, żeby był zazdrosny. Podstawić innego faceta.
- Nie zadziała, bo go tu nie ma. Ale w waszym wypadku mogłoby zadziałać
idealnie. Może czas przedstawić Maxa któremuś twojemu byłemu? Zadowo-
lonemu z życia, ale mającemu miłe wspomnienia z przeszłości. Takiemu, który
nadal cię ceni i szanuje. Znalazłbyś kogoś?
- Jednego, może dwóch.
- Tak myślałam. Uwaga! To miał być komplement. Rozumiem, czemu ludzie
nie zapominają o tobie łatwo. Gotowy do pomocy, ładny, bystry.
- Evie! Moje ego zaraz eksploduje!
- Ale to szczera prawda. Poza tym rozdmuchane ego bardzo się przydaje.
Podnosi samoocenę. Kiedyś miałam wysoką... Panowałam nad swoim życiem.
Nie traciłam czasu na wpatrywanie się w telefon, który i tak nigdy nie dzwoni.
- Evie, jeśli jest aż tak źle, odpuść go sobie.
- Wiem - powiedziała bez specjalnego przekonania. - Problem w tym, że
pewne elementy naszej znajomości są wspaniałe.
- Jasne. Seks jest gorętszy niż słońce!
- Tak! Przysięgam, że wystarczy, jak Logan...
- Evie, nie chcę szczegółów!
- Zamierzałam tylko powiedzieć: na mnie spojrzy i już jestem cała jego.
- No dobra. Mów dalej.
- Liczyłam na to, że powoli przestanie mi na nim aż tak zależeć, ale na razie
jest wręcz odwrotnie.
- Bo trzyma cię w niepewności. Powinnaś go sobie jakoś obrzydzić.
- To ma niby pomóc?
- Nie, ale może się rozerwiesz.
- Oj, nie pomagasz mi.
Poważnie, Evie. Jeśli chcesz posłuchać mojej rady, to powinnaś zabronić mu
zabawiać się sobą. Przyjeżdżać, brać, odkładać na miejsce, wyjeżdżać. Jak mu
się podoba. Chcesz do niego zadzwonić? Dzwoń. Chcesz się z nim zobaczyć?
Powiedz mu, że właśnie wsiadasz do samolotu i powiedz, o której ma być na
lotnisku. Weź ten układ trochę bardziej w swoje ręce. Nie usprawiedliwiaj
Logana na okrągło.
- Myślisz, że wszystko wymknęło się spod mojej kontroli?
Popatrzył na nią wzrokiem, który z reguły rezerwował dla blondynek.
- Evie, to twoje słowa, nie moje. Wystarczy, że na ciebie spojrzy i już jesteś
cała jego. Czy to nie jest odpowiedź?
Dużo później wieczorem - wieczorem dla niej, a rankiem dla niego - Evie
wybrała londyński numer Logana.
Jeśli pragniesz kontaktu, zadzwoń!
Krok pierwszy w nowym i ulepszonym planie Evie na przetrwanie w
związku na odległość z bardzo, bardzo zajętym biznesmenem.
- Mam już krwistoczerwony sufit - powiedziała, gdy mocno zaspanym
głosem odebrał telefon. - Jest bardzo seksy.
- Super... - wymamrotał.
- Obudziłam cię!
- Nie.
- Kłamczuch.
- No może trochę. Miałem ciężką noc - usłyszała w jego głosie cień
uśmiechu.
- Imprezka?
- Robota. Dwóch klientów zastanawiających się nad nabyciem praw do
wydobycia w New South Wales, które przypadkiem należą do mnie.
- Masz coś wspólnego z kopalniami?
- Czasami lądują u mnie różne aktywa po zakończeniu większej transakcji.
Czasami je trzymam, ale jak uda mi się sprzedać od razu, górnicy nie tracą
pracy.
- Masz dobre serce.
- Evie, powiedz, czemu dzwonisz.
- Żeby być na czasie... wiedzieć, co porabiasz... - Na przyszłość powinna się
bardziej przygotowywać do takiej rozmowy.
- Pracuję.
- Nudziarz.
Odchrząknął tylko. Na znak zgody czy wprost przeciwnie?
- Nie odezwałeś się przez trzy tygodnie. Chciałam wiedzieć dlaczego. I nie
mów mi, że przez pracę. Powiedz, że jesteś sfrustrowany. Seksualnie, emocjo-
nalnie, jakkolwiek. To co innego. I jeszcze jedno. Nigdy więcej wychodzenia na
paluszkach, żeby mnie nie zbudzić. Nie znoszę tego.
- Chciałem być uprzejmy.
- Kiepska wymówka. Wymykasz się jak złodziej, bo nie chcesz mojego
gadania.
- Naprawdę masz ochotę kłócić się przez telefon? - Jego ton powoli stawał
się lodowaty.
- Nie. Zdecydowanie wolałabym walczyć z tobą w realu. Ale nie ma cię tu!
- Zatem chcesz się ze mną zobaczyć?
- Owszem, Logan. Tak.
- Żeby ze mną powalczyć. A potem co?
- Dziki seks w przebraniu?
W porządku, Evie. - Przynajmniej nareszcie usłyszała, że do końca się
obudził. - A nie uważasz, że nasz seks już i tak jest wystarczająco dziki?
- Tak, uważam. Ale seks sam w sobie jest kategorią nieziemską. Dobrze o
tym wiesz, Logan. Po prostu tak się składa, że chciałabym go więcej. Więcej
wszystkiego.
- Mieszkamy na dwóch końcach świata. Niełatwa to układanka. Przyje-
żdżam, kiedy tylko mogę. Natomiast dokładnie pamiętam, że zaprosiłem cię do
siebie wiele miesięcy temu. Ile razy przyjechałaś?
Odpowiedź brzmi: ani razu. Wymówki? Kiepskie.
- To nie tylko ja zapętliłem się w swojej pracy - argumentował dalej - ale
szanuję to, nie zadręczam cię pytaniami, nie ponaglam, nie podsyłam biletów
lotniczych. Wycofałem się ze wszystkiego, co mogłoby zostać uznane za
naruszanie twojej niezależności. Żyjesz pełnią życia i nie ukrywasz tego przede
mną. Czekałem, że odrobinę bardziej zainteresujesz się moim życiem, pójdziesz
o krok dalej w moją stronę, ale tak się nie stało. Nie napadaj więc na mnie za to,
że trzymam się na odległość. Robisz dokładnie to samo, Evangeline.
Evie z nienawiścią słuchała gniewu w głosie Logana. Jeszcze większą
nienawiścią napawał ją fakt, że mówił prawdę.
- Mogę być w Londynie w weekend - powiedziała potulniej, niż zamierzała.
- Wylecę stąd w piątek i będę musiała wrócić we wtorek. Odpowiada?
- Tak - powiedział, a po chwili spokojniejszym tonem dodał: - Obiecałem ci
kiedyś Dubaj.
- Nie chcę żadnego Dubaju, chcę ciebie.
- Jeśli miała uwierzyć Kitowi w kwestii brania losu w swoje ręce, to tylko
tak mogła brzmieć jej odpowiedź.
- Evie - słyszała, jak westchnął - wiem, że nie nadaję się do związków, nie
potrafię ich budować, nie umiem podtrzymywać więzi. Staram się chociaż nie
być zaborczy ani pazerny. Unikać manipulowania tobą. Zostawić ci przestrzeń
do życia.
- Logan, przestań, nie jesteś przecież swoim ojcem!
Odważne stwierdzenie, biorąc pod uwagę fakt, że o ojcu rozmawiali tylko
raz. Nic dziwnego, że nastąpiła cisza.
- Logan?
- Ale mogę kiedyś być - odpowiedział po długiej chwili.
- Kiedy? Słucham? Czy kiedykolwiek już tak było?
- Wiele razy. W mojej głowie. Czasami to wszystko, czego od ciebie chcę...
- Jakie znów „wszystko”? Logan... jakie wszystko?
- Chcę być w centrum twojej uwagi, marzę o tym. Żebyś słuchała, patrzyła,
dotykała. Żebyś się do mnie uśmiechała. Tylko do mnie. To „wszystko”...
- To wcale nie tak źle - wyszeptała. - Nie słyszysz, że właśnie poprosiłam o
to samo? Oboje się wycofujemy, powstrzymujemy... a czasem jest fajnie
pragnąć więcej. I możemy mieć więcej bez popadania w szaleństwo.
Normalnie. Zobaczysz.
- Chcę cię czasami tylko dla siebie. Żeby wszyscy inni i wszystko inne
pochłonęło piekło...
- To się czasem da załatwić! Nic w tym dziwnego, że kochankowie marzą o
intymności. Proporcje, Logan, po prostu musimy zachować właściwe proporcje.
- Ale czasem nie potrafię - wyszeptał.
- Poradzimy sobie.
- Ale na przykład twoje ciało. Ono należy tylko do mnie.
- No tak. Akurat tu się zgadzamy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Evie umiała doskonale przekonywać. Upraszczać wszystko. Jego potrzeby i
jej potrzeby. Normalny układ. Na wiele można sobie pozwolić. Nie ma żadnych
wzajemnych oskarżeń, żadnego obruszania się. Logan był pewny, że gdyby z
dnia na dzień znalazła się w korporacji na czele zespołu negocjacyjnego, bez
trudu uzyskałaby wszystko, czego by tylko chciała, i pół tuzina
sprzymierzeńców.
Logan stał w hali przylotów w miejscu, gdzie mieli się wkrótce pojawić
pasażerowie, którzy przybyli z Sydney z przesiadką w Singapurze. Dziewię-
tnasta trzydzieści, chłodna zimowa noc.
„Chyba potrafiłabym przywyknąć do latania pierwszą klasą J” - napisała w
esemesie z Singapuru.
Sama zapłaciła za bilet. Nie było z nią na ten temat żadnej dyskusji. Ale
Logan zmienił jej rezerwację z klasy ekonomicznej na biznesową. Z nim też nie
było dyskusji. Bez wątpienia Logan przeżywał przylot Evie. Gdy w końcu
stanęła obok niego z niedużą walizką na kółkach, od razu wziął ją w ramiona.
Jej uśmiech rozgrzewał i obiecywał bardzo wiele.
- Jak podróż? - zapytał.
- Spałam na okrągło. Pierwszy raz od dawna.
- To dobrze i dobrze, że... tu jesteś.
- Spoważniała na chwilę.
- Wiem.
Jazda przez Londyn w piątkowy wieczór nie należała do przyjemności, lecz
w końcu znaleźli się w apartamencie Logana, usytuowanym na szczycie
wieżowca.
- Trzypoziomowy penthouse? Odźwierny? - szeptała lekko oszołomiona.
- Apartament jak apartament, a odźwiernego zatrudnia właściciel całego
budynku, nie ja.
Na górę musieli jechać specjalną windą. Do Logana należały ósme,
dziewiąte i dziesiąte piętro. Mieszkanie zupełnie nie pasowało do jednego
mieszkańca. Mogło pomieścić ich kilkudziesięciu. Jednak Loganowi się
spodobało, odpowiadała mu cena i lokalizacja nad Tamizą. Teraz chciał jeszcze,
żeby spodobało się Evie. Obserwował ją kątem oka. Wydawało mu się, że
zrobiło na niej wrażenie. Istotnie! Olbrzymi salon z oknami na wysokość trzech
pięter robił kolosalne wrażenie.
- Wow! - wyszeptała. - Niesamowite. Max byłby dumny.
- Rodzinny architekt zatwierdził już ten lokal, chociaż nie zaakceptował
wystroju.
- Bo wszystko jest takie białe. Kupię ci jakieś farby - zaproponowała.
- Ale ja tak lubię! Lubię kolor biały, białawy, zbliżony do białego... Poza tym
niektóre pokoje są szarobrązowe, a tapeta w głównej sypialni ma szare paski.
- Już dobrze, kochanie... szukam tylko akcentów osobistych.
- Życzę powodzenia, szukaj dalej.
Evie nie znajdzie w tym apartamencie żadnych pamiątek rodzinnych, zdjęć
ani starych zabawek. Odciął się od nich. Zbierał mapy, ale nigdy nie rozwieszał
ich na ścianach. Miał ulubiony płyn do kąpieli i po goleniu. Resztę kupowała
wedle swego gustu gosposia, która przychodziła trzy razy w tygodniu, gotowała
mu, uzupełniała lodówkę i ogarniała mieszkanie. Kobieta i tak zrzekała, że nie
ma nic do roboty, bo w mieszkaniu nie było praktycznie śladów bytności
właściciela.
Evie szybko się zorientowała, że jest bacznie obserwowana. Logan, rzecz
jasna, uśmiechnął się tylko półgębkiem i wzruszył swoim zwyczajem
ramionami.
- Nie ma tu zbyt wiele rzeczy prywatnych? - westchnęła.
- No nie. Ale mam tu pełną lodówkę i spokój. Togę się zrelaksować.
Powiedzmy, że ci wierzę. Chyba też potrafiłabym się tu dobrze czuć. Czy
mogę się rozejrzeć?
Osiem pokoi, dwie kuchnie, dwie garderoby, kino domowe, biuro, dużo
różnych łazienek, a na dachu coś na kształt domku letniskowego.
- Wystarczy. Mapę narysujesz mi później - oznajmiła po krótkiej chwili,
zdjęła purpurowy płaszcz i usadowiła się na wyglądającej super wygodnie
kanapie w kolejnym odcieniu szarości.
- Głodna?
- Nie.
- Drinka?
- Nie, dzięki - odpowiedziała cicho, z zamkniętymi oczami, pół leżąc na
kanapie. - Nic mi w tej chwili nie potrzeba.
- Potem w znaczący sposób pogładziła leżącą obok poduszkę.
- Tu jest dla ciebie miejsce - powiedziała.
Wtedy zadzwoniła jej komórka. Musiała wstać, żeby wyciągnąć ją z kieszeni
płaszcza.
- Twój brat - powiedziała Loganowi, a potem niecierpliwie do słuchawki: -
Cześć, Max. Mam nadzieję, że nie dzwonisz w sprawie pracy ani papierów,
które celowo przełożyłam do załatwienia na twoje biurko.
Gdy usłyszała, co Max miał do powiedzenia, odechciało jej się żartować.
- Tak, jestem z nim. Nie prowadzi. Właśnie weszliśmy do niego do domu.
Logan, Max chce z tobą rozmawiać.
Logan nieco zdziwiony rzucił bez żadnych wstępów:
- I co?
- Cześć... - Jedno słowo wystarczyło, żeby przeszły go ciarki. Wiedział już,
że coś się stało. - Wzięli mamę do szpitala. Jest w trakcie operacji.
- Z jakiej przyczyny? - Logana z matką łączyły przedziwne więzy raz
miłości, raz nienawiści, lecz w tym momencie czuł, że cały zaczyna się trząść.
- Nic do końca nie wiem. Podobno jakiś wypadek w przytułku, do którego
chodzi jako woluntariuszka. Jakaś bójka.
- Co takiego?
Evie przysunęła się do niego najbliżej, jak mogła. Bez podtekstu seksua-
lnego. Chciała, żeby czuł jej bliskość.
- Podobno oberwała porządnie w głowę. Jest źle. Jesteś tu potrzebny.
Możesz przyjechać?
- Oczywiście, że przyjadę.
Na drugi koniec świata i nawet nie w ciągu dwudziestu czterech godzin, w
najlepszym razie trzydziestu sześciu. Z Evie obok, która właśnie pokonała tę
trasę w przeciwnym kierunku.
- Bądźmy w kontakcie - rzucił z ulgą Max i rozłączył się.
Logan nie poruszył się.
- Hej... Logan... - Ciepły głos docierał do niego jak przez mgłę, gdy
delikatnie wyjmowała mu telefon z ręki. - Co się dzieje?
- Matka jest na stole operacyjnym.
- I Max chce, żebyś przyleciał? Logan pokiwał nerwowo głową.
- Tak mi przykro... nasz weekend...
- Hej! Spokojnie.
- Evie nie panikowała, to on spanikował, uświadomił sobie poniewczasie.
- Logan, mówię do ciebie. Musisz się spakować. Bo ja już jestem spako-
wana.
- Przecież nie chcesz chyba...
- Wsiąść do najbliższego samolotu do Australii? Oczywiście, że chcę. Rusz
się, kochanie. Nie znam twojego mieszkania, nie wiem, który pokój jest twój,
ale idziemy cię spakować.
Był w szoku; na pewno nie będzie w tym stanie prowadzić. We wskazanym
pokoju znalazła niedużą torbę podróżną, którą wręczyła mu z przykazaniem, by
włożył do niej parę niezbędnych ubrań. Sama szybko pobiegła do odźwiernego.
Potrzebowali taksówki na lotnisko w pięć minut, w piątkowy wieczór. Odźwie-
rny szczęśliwie o wiele nie pytał i nie zawiódł.
Po trzydziestu wyjątkowo długich godzinach Evie i Logan znaleźli się w
znanym szpitalu w Melbourne na OIOM-ie. Evie od dawna słabo już
kontaktowała, ale na widok Maxa upewniła się, że jakimś cudem trafili we
właściwe miejsce. Tyle musiało na razie wystarczyć.
Max był bardzo zdenerwowany. Logan wprost przeciwnie. Od dobrych
szesnastu godzin nie było z nim żadnego racjonalnego kontaktu. W samolocie
siedział osobno, nie odzywając się ani do Evie, ani do nikogo z załogi.
Teraz zapytał brata:
- Jakie najnowsze wieści?
Przez cały lot byli dość na bieżąco, bo Max wysyłał esemesy, nie zastana-
wiając się, czy dotrą do nich w powietrzu.
- Opuchlizna się stabilizuje. Mama jest nieprzytomna, ale nie jest w
śpiączce. Reaguje na ból. Parę razy się budziła i wołała. Lekarze mówią, że to
bardzo dobrze rokuje.
- Co wołała?
- Ciebie.
Logan odwrócił się i miał minę, jakby chciał uciec ze szpitala na koniec
świata. Zrobił nawet kilka oków w stronę wyjścia. Potem zatrzymał się. Może
powstrzymały go jakieś tajemne moce? Chował twarz w dłoniach.
- Można tam wejść - podpowiedział Max. - Są krzesła. Można usiąść.
- Wejdziesz ze mną? - zapytał głosem tak zmienionym, że trudno go było
rozpoznać.
Ponieważ nie odwrócił się w ich stronę, nie wiedzieli nawet, do kogo mówi.
Wymienili tylko bezradne pytające spojrzenia.
- Możemy przecież wejść tam wszyscy. Jak sobie życzysz. - Max wybrnął z
sytuacji po królewsku.
- Tak... wszyscy... - powtórzył nieprzytomnie Logan.
- Na OIOM-ie było sześć łóżek, sześciu pacjentów i sto razy więcej sprzętu.
Pani Karolina Carmichael leżała jako trzecia z lewej strony. Z jej ciała i łóżka
wychodziły z różnych miejsc rozmaite rurki, tuby, przewody i kable. Max nie
uprzedził ich, chociaż naprawdę powinien, jak bardzo opuchnięta i zmieniona
była jej twarz. Porażające wrażenie robiły także kolory opuchlizny, wszelkie
możliwe odcienie czerni, czerwieni i błękitu.
Evie trzymała się z tyłu. Logan stanął przy łóżku.
- Powiedz coś do niej - zasugerował dość opryskliwie Max.
- Cześć, mamo - wyrecytował posłusznie Logan, zupełnie przy tym nie
wiedząc, co zrobić z rękami. - Max powiedział, że chcesz mnie widzieć.
Powieki pani Karoliny poruszyły się, jakby usiłowała je otworzyć. Jednak w
ocenie Evie było to absolutnie niemożliwe, biorąc pod uwagę rozmiary
opuchlizny, wybroczyn i siniaków. Potem chciała coś powiedzieć i zaczęła
poruszać opuchniętymi fioletowymi wargami.
- Logan? - usłyszeli nagle.
Następnie poruszyły się palce u ręki, w którą wbito kilkanaście wenflonów.
Logan delikatnie wsunął dłoń pod jej palce.
- Jestem tutaj. Podobno ktoś cię pobił. Powinnaś była uciec - mamrotał
niewyraźnie.
- Nie mogłam... on ruszył do niej... rozumiesz? - szeptała z wielkim trudem.
- Wtedy zasłonił ją... jej synek... nie mogłam znów... stchórzyć...
- Powinnaś była uciekać - powtórzył z uporem.
- Zagrodziłam mu drogę.
- Dobrze wiem. Nie powinnaś się była w ogóle tam znaleźć.
- Trzydzieści lat za późno... Chyba najwyższy czas... nie uważasz?
Przytknął powoli dłoń do jej policzka. Pochylił się i po chwili zobaczyli, że
spazmatycznie płacze.
- Logan?
- Przecież... jestem...
- Przepraszam.
Tak w końcu spełniło się marzenie pani Karoliny. Evie i Max kompletnie
bezradni stali się świadkami chwili, gdy wieloletnia skorupa Logana ostatecznie
się rozpadła.
Trzy godziny później Evie siedziała w poczekalni na OIOM-ie i wpatrywała
się bezmyślnie we wskazówki zegara na zmianę z rysami na podłodze. Czasem
zerkała bez większej nadziei na drzemiącego obok Maxa. Logan niezmiennie
siedział koło matki na oddziale, nie mogąc zrobić nic więcej, bo ponownie
straciła przytomność. Gdy Evie wychodziła z oddziału, przytuliła go tylko, a i
on nie miał jej nic do powiedzenia. Podobnie zresztą jak jego brat.
- Wiedziałeś, że ten człowiek bił także Logana? - zapytała ostatecznie, bo
cały czas chodziło jej to po głowie.
- Nie.
Masz dużo bagażu, Logan, powiedziała mu bardzo dawno temu. Nie miała
wtedy pojęcia, o jak wielkim bagażu mówi. Zastanawiała się teraz nad efektem
uzdrawiającym ostatnich zdarzeń. Pani Karolina na oddziale, rozpaczliwie
czekająca na rozgrzeszenie, i jej nieszczęsny syn w końcu odpuszczający winy.
Starsza kobieta po trzydziestu latach porywająca się na odkupienie dawnych
grzechów i niemalże przypłacająca to życiem...
Ciężko powiedzieć, co czuje teraz i myśli Logan poza oczywistą rozpaczą.
Max patrzył na Evie, jakby czekając, co zdecyduje.
- Powinieneś iść do domu, wyspać się, a my zadzwonimy, gdyby nastąpiła
jakaś zmiana.
- Mogę przecież spać tu - zaprotestował.
- Nazywasz to snem?
- Wielofazowy eksperyment senny - zażartował nieoczekiwanie.
- Osiem godzin w łóżku dałoby zdecydowanie lepszy efekt - oświadczyła
sucho. - Kit wie, gdzie jesteś?
Max przytaknął i zamknął oczy.
Błąd. Należy się natychmiast wycofać.
- A kiedy ostatnio jadłeś coś normalnego?
- Zdefiniuj „normalnego”.
- Jasne. Posłuchaj, nie mogę tu tak dalej siedzieć, bo zwariuję. Wychodzę po
kawę i jedzenie. Cokolwiek, hamburgery, ciastka...
- Frytki... posolone! - rozmarzył się.
- Dokładnie tak. Dobrze nam to zrobi.
Wtedy spojrzała w stronę wejścia na OIOM. Zastanowiła się, czy Logan
może też myśleć o jedzeniu.
- Max, myślisz, że z nim tam wszystko w porządku?
- Myślę, że absolutnie nie w porządku, ale nie wiem, co można z tym
zrobić...
Niestety Evie podobnie oceniała sytuację.
- No tak. Ale może chociaż jest głodny?
Wstała, westchnęła głęboko i ruszyła w stronę sali pooperacyjnej. Logan nie
siedział już przy łóżku. Stał nieruchomo wpatrzony w aparaturę. Na widok Evie
zareagował cieniem uśmiechu, co dodało jej skrzydeł.
- Jak ona?
- Bez zmian.
- Idę na polowanie - zażartowała delikatnie. - Zjesz coś?
- Idę z tobą.
- Nie musisz. Nie dlatego tu weszłam. Chciałam się ruszyć. Rozprostować
kości. Max drzemie na korytarzu. Chciałam wyjść na dwór i zobaczyć, jaka to
pora dnia czy nocy, bo straciłam rachubę.
- Idę z tobą - powtórzył stanowczo.
Gdy znaleźli się obok Maxa, powiedział:
- Braciszku, wyglądasz na wykończonego.
- Tak? Ja...
- Idziemy po jedzenie, zjemy i jedziesz do domu spać. Osiem godzin. Nie
chce cię wcześniej tu widzieć, chyba że sam po ciebie zadzwonię.
- Rozkazujesz mi! - zaśmiał się słabo Max.
- Jakaś nowość? - odparował Logan.
- Potem poszli z Evie do kafejki za rogiem kupić niezbędne rzeczy,
nakarmili i napoili Maxa bezkofeinową kawą, po czym wysłali go do domu.
Gdy zostali sami na korytarzu, przysunął sobie do niej krzesło i wziął ją za
rękę. Oboje gotowi na kolejną długą odsiadkę. Wpatrzeni w zegar na zmianę z
rysami na posadzce. Jedyna różnica: on ukontentowany ciszą, ona z tysiącem
pytań cisnących się na usta, których absolutnie nie wypada zadać w tym
momencie. Czy zostawił ją wtedy po szpitalu, bo sytuacja przypomniała mu
horror z dzieciństwa i Bóg jeden wie, jak częste wizyty na ostrych dyżurach?
Ile razy musiał zbierać matkę i siebie po walkach stoczonych w strefie wojny,
jaką niewątpliwie był ich dom? Co będzie z nimi po tym wszystkim?
Jednak zaspokojenie ciekawości, akurat gdy matka Logana za ścianą walczy
o życie, byłoby dosyć egoistyczne. Evie pozostało jedynie czekać i zaoferować
mu to, na co on czeka: ciszę, obecność, czasem dotyk.
Dwa dni później pani Karolina na stałe odzyskała przytomność i bracia
zaczęli się zastanawiać nad sensownym przeorganizowaniem życia na jej
powrót. Zamierzali wszystko postawić na głowie, i sytuację w Sydney, i w
Londynie, ale jednego nie dopuszczali: że matka zamieszka sama.
Zatrzymali się wszyscy u niej w domu, używali jej samochodów, wyjadali
jej zapasy. Evie bardzo uwierała ta sytuacja, jako niezręczna i wręcz arogancka,
ale panowie zabronili jej kategorycznie przenoszenia się do hotelu. Postanowiła
więc być chociaż przydatna. Robiła prania, prasowała, myła i uzupełniała
lodówkę, podlewała kwiaty, kupowała nowe do wazonów, sprzątała. Nic
osobistego. Przecież nie była u siebie.
Tego wieczoru pojechała na zakupy, gdy bracia siedzieli w szpitalu. Kiedy
wróciła, byli w domu. Max popatrzył na nią uradowany, a Logan wydawał się
nad wyraz przybity.
- Właśnie zastanawialiśmy się, gdzie się podziewasz.
- Zrobiłam większe zakupy, żeby przygotować odświętną kolację. Uczcimy
szybki powrót do zdrowia mamy i mój jutrzejszy wyjazd. Oczywiście nie
musimy - dodała, patrząc na ich dziwne miny.
- Pójdę do samochodu po resztę zakupów - rzucił od niechcenia Max i
zniknął.
- Wyłączyłaś telefon, nie powiedziałaś, dokąd idziesz. Nie znasz okolicy, jest
dziewiętnasta. Następnym razem zaczekasz na mnie.
- Logan - zaczęła ostrożnie - poszłam do supermarketu. Zwykła rzecz.
Działalność jednoosobowa. Poza tym myślałam, że wrócę przed wami. Na-
stępnym razem zostawię ci kartkę.
- A co z komórką?
- Pewnie się rozładowała. Po prostu nie zauważyłam.
Logan nadal był niespokojny.
- Kochanie, posłuchaj. Doceniam troskę o mnie, ale próba śledzenia każdego
mojego kroku to co innego. To doprowadzi nas oboje do szaleństwa.
Patrzył na nią nieruchomym wzrokiem przez długą chwilę, która wydawała
jej się wiecznością.
Na szczęście wrócił Max.
- Wszystko w porządku? - zapytał, stawiając torby na stole.
Evie i Logan niemalże zamordowali go wzrokiem.
- To dobrze.
- Jest coś jeszcze do zabrania z samochodu? - odezwał się Logan i wyszedł,
gdy tylko otrzymał potwierdzenie.
Teraz Max popatrzył ponuro na Evie.
- Evie, wiadomo, że Logan jest teraz momentami niemożliwy, ale bierz
poprawkę na mamę. Nie możesz być odrobinę bardziej pobłażliwa? Przez
chwilę?
Nie, nie mogła.
- Wiem dobrze, co on robi, Max. I wiem czemu. Ale nie zamierzam mu dać
się zwariować. Do niczego w ten sposób nie dojdziemy.
- Okej, ale bądź wyrozumiała.
- Postaram się. Dla mnie to też nowa sytuacja.
Gdy Logan przyniósł resztę zakupów, zabrali się wspólnie za gotowanie.
Max otworzył wino i nastawił relaksacyjną muzykę. Może z nadzieją, że
pomoże Loganowi, który znów zamknął się w sobie i nawet nie wiedział, że
wszyscy wokół czekają podświadomie nawybuch.
Rozmowa szła w stronę pracy. Carlo ledwo radził sobie z MEP. Nowi
menedżerowie Logana także zaczynali obawiać się zbyt długiej rozłąki z
szefem. Lekarze zamierzali wkrótce wypuścić panią Karolinę do domu, ale
wymieniano przynajmniej pięciu lekarzy i terapeutów, którzy będą musieli mieć
ją pod stałą opieką.
Trzeba będzie wszystko jakoś pogodzić.
- Może powinienem jednak pracować w Australii - powiedział jakby do
siebie Logan, smażąc mięso.
Max i Evie odruchowo przyjrzeli mu się.
- No co?
- Nic - odpowiedzieli zgodnie, a Evie nawet go przytuliła.
Może zrozumiał, że miał to być wyraz aprobaty?
- Znam pewnego dobrego architekta, na wypadek gdybyś chciał porzucić
swą londyńską potworność i znaleźć tutaj coś lepszego - oznajmił radośnie
Max.
- Myślałem zawsze, że ci się podoba.
- Tak, ale mogłoby być lepiej.
- Jeśli już sobie przygadujemy, to bardziej od architekta potrzebowałbym
dobrego elektryka.
- Mamy chyba kogoś takiego - rzuciła niewinnie Evie.
- Jeżeli któreś z was sądzi, że ta idiotyczna rozmowa doprowadzi was do
rewelacji na temat moich relacji z pewnym elektrykiem, to grubo się mylicie.
- Wcale nie. Właśnie sam użyłeś słowa „relacja”...
- Przesłyszałaś się! Nieważne zresztą - wycofał się zaczerwieniony. - Kit
dostał rządowy kontrakt w Nowej Gwinei. Nie będzie go. Pytał nawet, czy je-
steśmy zainteresowani włączeniem się w to.
- Nie, nie jesteście. Wszystko, tylko nie Nowa Gwinea.
- Przecież sam tam jeździsz, Logan.
- Czasem konsultuje coś w drodze wyjątku dla bliskiego znajomego. Ale nie
wysyłam tam swoich ludzi ani nie robię tam interesów. Naprawdę nie warto.
- O jaką budowę w ogóle chodzi? - zainteresowała się Evie.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem?
- Owszem, słyszałam. A ty mnie słyszałeś? Bo wiadomo, że cenimy sobie
bardzo twój wkład, ale mamy chyba prawo do własnej opinii, która wcale nie
musi być odmienna od twojej. Logan... Oczywiście, że wiesz, co mówisz, ale
pozwól nam się zastanowić. Zarzucasz mi nieraz uległość, to zrozum, że to
nieprawda. Zawsze podejmuję własne decyzje.
Ale Logan już znów milczał jak grób.
Po chwili sięgnął po kluczyki.
- Jadę po piwo. Skończyło się.
Nieprawda! Nagle Evie miała dość faceta, który zamyka się przy okazji
najmniejszego nawet konfliktu.
- I to jest twoja odpowiedź na każdą różnicę zdań. - Nie chciała robić afery,
zwłaszcza przy Maxie, ale czuła, że ma naprawdę dość chodzenia na palcach
wokół Logana i jego problemów. - Kiedy przestaniesz uciekać przed sobą i
swoimi emocjami? Kiedy zrozumiesz, że ludzie się kłócą, kochankowie się
kłócą, emocje znajdują swoje ujście i świat się wcale na tym nie kończy?
Zostań. Przekonaj mnie, że masz rację. Pokłóć się ze mną.
- Wszystko już powiedziałem.
- Przez całe trzydzieści sekund! Boisz się, że jak zostaniesz, to się
wściekniesz?
- Nie - wyszeptał, chociaż wyraz jego twarzy świadczył o czymś zupełnie
innym.
- A ja myślę, że tak. I co się stanie, jak się wściekniesz? Co takiego, jak
wykrzyczysz, co ci leży na sercu?
- Nie zrobię tego. - Patrzył na nią przerażony.
- Boisz się, że zrobisz tak jak twój ojciec? Że siłą zmusisz ludzi do posłu-
szeństwa? Że wylądują przez ciebie w szpitalu? Dlatego uciekasz?
- Evie! - zaprotestował cicho Max.
Ale ona wiedziała, co robi.
- Najlepiej całą złość, cały ból zapakować w pięść i potem mówić, że to był
wypadek. Ale wypadków nie powoduje się świadomie. Trzeba to mieć we krwi.
- Nie.
- Tak! Wiesz dobrze, jak to jest. I teraz twoja kolej. Nie będziesz umiał się
zatrzymać.
- Będę.
Evie podeszła bardzo blisko i spojrzała mu w oczy.
- Jesteś pewien?
- Nie jestem kopią swojego ojca, słyszysz? - wydarł się nagle. - Nieważne,
co zrobisz, czy będziesz się ze mną zgadzała, nigdy w złości nie podniosę na
ciebie ręki!
- Przecież wiem. - Objęła go nagle. Był jednocześnie kompletnie
roztrzęsiony i sztywny. - Wiem, od początku wiedziałam. Nie byłam tylko
pewna, czy ty wiesz.
Nareszcie się do niej przytulił.
- Teraz już jestem pewna. Tylko o to chodziło.
- Na litość boską, Evie. - Max też był kompletnie roztrzęsiony. - Nie mogłaś
go normalnie zapytać?
- Pytałam. Nie skutkowało.
Logan uratował steki. Max przygotował stół. Usiedli w jadalni, skąd cały
czas dobiegała muzyka relaksacyjna. Jednak Evie nie wierzyła już, że przyda
się tego wieczoru. Czuła, że mogło jej się przydać tylko towarzystwo Logana.
- Zatem wracając do tematu Nowej Gwinei, jak poważne jest wasze
zapytanie? - zaczął z półuśmiechem Logan.
- Tak naprawdę chodzi mi o Kita - powiedział ostrożnie Max. - Samo
zlecenie jest budżetowe, więc może przynieść łatwy zarobek, ale może się też
okazać jednym wielkim chaosem.
- Mogę popytać, skontaktować was z ludźmi, którzy robią tam interesy. Na
pewno pomogą.
- Evie? Co ty na to?
- Szczerze mówiąc, nie widzę dla nas wielkiego interesu w tej sprawie. Zero
prestiżu, więcej zamieszania, poprawianie cudzych błędów. Aż tak nie zależy
nam na pieniądzach.
- Przecież wisimy Loganowi dziesięć milionów!
- Spokojnie. Leżą nietknięte na koncie MEP, wrócą do niego. po zakończe-
niu projektu. A za niecałe dwa lata twoje problemy finansowe znikną na
zawsze. Pytasz, to ci odpowiadam. Nowa Gwinea jest tylko niepotrzebnym
stresem. Ale rozumiem, że nie musi we wszystkim chodzić o pieniądze. Tu
czynnikiem decydującym jest bezpieczeństwo Kita.
- Pewnie normalni ludzie uważają, że takich spraw nie można mieszać z
pracą...
- Max, od miesięcy obrywasz za moje życie emocjonalne i znajomość z
Loganem. W pracy, finansach, kontaktach z rodziną. Jeśli Kit zniknie w Nowej
Gwinei...
- Niech Kit do mnie zadzwoni - przerwał przedłużającą się debatę Logan. -
Coś wymyślę.
Gdy wszyscy się odprężyli, jedzenie zaczęło w normalnym tempie znikać ze
stołu. Evie zamyśliła się. To był dzień, w którym pierwszy raz pokłócili się i
pogodzili. Pomyślała o zbliżającej się nocy...
- Evie - jęknął Max. - Przestań tak na niego patrzyć. Tylko go prowokujesz.
Radzi sobie bez tego.
- Ależ to nie jest wcale przykre - wtrącił seksownym szeptem Logan.
- Słuchajcie, to rodzinny posiłek. Lepiej wznieśmy toast. Za rodzinę, za
mamę, za mojego brata.
- Za mnie?
- Za to, że znów jesteś sobą.
Po kolacji zakończonej w szczerej i ciepłej atmosferze wszyscy troje
postanowili pójść wcześnie spać. Evie na tyle już zdążyła się zadomowić w
gospodarstwie pani Karoliny, że wieczorny rytuał kąpieli i przebierania w
piżamy - tylko po to, żeby Logan miał co z niej wkrótce potem zdzierać -
bardzo przypadł jej do gustu.
Gdy tym razem wyszła z łazienki, zastała Logana siedzącego smętnie na
krawędzi łóżka.
- Przepraszam za dzisiaj. Pogubiłem się.
- Nikomu nic złego się nie stało. Za to bardzo dużo dobrego. Ja też już nigdy
się tak nie zachowam. Ale raz musiałam. Wiem dobrze, jaki jesteś, a jaki nie.
Radzę sobie z tobą, tak samo jak ty ze mną...
- Evie... ja... kompletnie zwariowałem na twoim punkcie...
- Ja na twoim też.
Przytulił ją i ich świat zawirował chyba jeszcze szybciej niż zwykle.
- A mam cię... - wyszeptała po jakimś czasie, gdy udało jej się na tyle
wyswobodzić z jego objęć, że mogła go pocałować w usta. - Kocham cię,
Logan.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Zostań... - Logan mamrotał pod nosem zaspanym głosem, gdy Evie w
pośpiechu pakowała rzeczy przed wylotem do Sydney.
- Przecież wiesz, że Max zostaje, a ktoś musi zająć się MEP. Rozmawia-
liśmy już o tym.
Ustalili też po długiej walce, że Evie pojedzie na lotnisko taksówką.
- Może jednak zostaniesz... - mruczał.
- Nie bój się, będziesz zajęty - zostawiła na chwilę dopinanie walizki i
przykucnęła przy nim - instalowaniem mamy w domu, załatwianiem lekarzy,
podejmowaniem waszych decyzji rodzinnych. W tym nie mogę uczestniczyć.
- Ale mogłabyś. Bo to wpłynie i na ciebie, i na lias, i na waszą pracę...
Evie po prostu nie chciała.
- Logan, ja nie jestem rodzinna. Nie nadaję się do tego. Prawie nie
kontaktuję się z własną rodziną.
- Jakiś szczególny powód?
- Nie. Moi bliscy mieszkają daleko od siebie i w bardzo różnych miejscach,
w coraz to nowych konfiguracjach. Nie tęsknimy za sobą zbytnio. Wolę się
trzymać z dala od tego wszystkiego.
- A ja za tobą tęsknię. Jeśli przeniosę się z Londynu do Sydney, to również z
twojego powodu. Głównie z twojego powodu. Dlatego pytam, nim zacznę coś
zmieniać. Chcesz, żebym wrócił do Australii i był z tobą dużo więcej?
- Jasne, że tak. Nie pamiętasz już mojego natarczywego telefonu?
- Owszem, ale to było, zanim miałaś mnie dwadzieścia cztery godziny na
dobę, siedem dni w tygodniu. Mogło ci się zmienić!
- Ale się nie zmieniło.
- Jesteś pewna?
- Na sto procent.
Logan ucieszył się jak dziecko i wyskoczył z łóżka. Nagi pobiegł do
łazienki.
- Co ty wyprawiasz?! Przecież miałeś spać.
- Jak mam spać, jeśli za chwilę odwożę cię na lotnisko!
Najbliższe miesiące upływały im wszystkim pod znakiem zmian, które
oczywiście były możliwe dzięki pieniądzom wszechobecnym w tej rodzinie.
Przenosiny firmy Logana z Europy do Australii, wynajęcie penthouse'u,
wynajęcie nieopodal apartamentu dla matki, żeby i ona mogła odwiedzać
synów, gdy pracują.
Kobiety od wielu lat odgrywały w życiu Evie tylko symboliczną rolę. Matka
braci rozgryzła chyba tę tajemnicę, bo za wszelką cenę starała się to zmienić,
widując się nie tylko z chłopcami, lecz przy każdej okazji zapraszając
Evangeline na obiady, kolacje i zakupy. Ku swemu przerażeniu Evie dość łatwo
dała się wciągnąć w typowo babskie, nieznane jej wcześniej rozrywki, i musiała
bardziej kontrolować swój budżet. Oczywiście pani Karolina najchętniej sama
by za wszystko płaciła, lecz tego Evie nigdy by nie zaakceptowała.
- Zakupy z waszą mamą otworzyły mi oczy na nowy nieznany świat! -
skomentowała pewnego razu, gdy siedzieli we czworo.
- Od środy są niesamowite wyprzedaże u Enrique'a - podchwyciła
natychmiast temat pani Carmichael. - Powinnyśmy przynajmniej pójść i
zerknąć pod kątem odpowiedniej kurtki dla Evangeline na budowę.
- Przecież ona ma ubranie na budowę - zdziwił się Max.
- Mam - potwierdziła Evie. - Granatowy puchowy skafander z cytrynowymi
odblaskowymi paskami. I odblaskowy kask. Zobaczysz je sama jutro, jak
będziesz na budowie. Zresztą też dostaniesz kask.
- Dlaczego właściwie chcesz przyjeżdżać na budowę, manno? - dopytywał
się Max. - Nawet nie zaczęliśmy fundamentów. Zobaczysz tylko dziurę w
ziemi.
- Oj, ci architekci! Interesują ich tylko ozdóbki i gadżety! - przekomarzała
się Evie. - A stres i osiągnięcia inżynierów po drodze? Nieważne. Zaufaj mi,
Karolino. To najbardziej profesjonalna dziura w mojej karierze.
- Chłopcy, chcę zobaczyć, na czym polega praca Evangeline.
- A słyszałaś o najnowszym pomyśle na temat domu Logana? Ma być z
widokiem na morze, a najlepiej na port, a panowie planują zakup łodzi...
Matka popatrzyła na nich z niemym wyrzutem.
- Powiedziałbym ci, mamo, tylko czekałem, aż skończycie omawiać
wyprzedaże i ciuchy - zaczął się tłumaczyć Logan.
- Wszystko wymówki - przerwała Evie. - Tak samo potrzebujesz pałacu na
redzie jak ja palta za pięć tysięcy dolców na budowę.
- Może po prostu tak chcę? - zaśmiał się. - To jak? Mam ci kupić to palto?
Spryciarz.
- Dziękuję, ale nikt nie będzie mi niczego kupował. Mam skafander, który
świetnie się sprawdza i zupełnie - Wystarczy.
- A biżuteria? - zapytała nieoczekiwanie matka - Przyjmiesz biżuterię?
Kupioną? Nową? Bez skojarzeń i wspomnień? Bo właśnie coś ci kupiłam.
- Oj, to teraz dopiero ją wystraszyłaś! - zaśmiał się Max.
- Czym? Drobnym upominkiem w podzięce za opiekę nad domem i
ogrodem, kiedy byłam w szpitalu?
- Evie - droczył się Max - tylko pamiętaj, że tym razem jesteśmy na
dwudziestym drugim piętrze. Jak ciśniesz za okno, nie podejmuję się szukać.
- Nie jestem aż tak niecywilizowana.
Rozbawiony wzrok Logana mówił dokładnie co innego...
- Może czas, żebym i ja kupił ci jakiś pierścionek?
- Nie, nie. Wystarczy mi twoje gorące serce i pokrętna dusza.
Odkąd praktycznie mieszkali ze sobą, oboje byli dużo bardziej zrelaksowani
i łagodni.
- Evie, chodź tutaj - zawołała pani Carmichael ze swej sypialni.
Evangeline wstała i dosyć onieśmielona ruszyła we wskazanym kierunku.
- Karolino, naprawdę nie musiałaś... - wyjąkała, gdy stanęły obok siebie.
- Ale chciałam i mogłam! I wcale nie chodzi o opiekę nad domem. Proszę,
otwórz. Gdy cię poznałam - zaczęła opowiadać - rozmawialiście z Maxem o
nikomu niepotrzebnym pierścionku zaręczynowym. Spodobała mi się twoja
szybka i pewna reakcja. „Diament”, „biały”. Ale nie martw się, to nie
pierścionek. Zaręczyny to nie mój problem. To drobiazg na dobry początek,
żeby odciąć przeszłość i złe wspomnienia. Między nami. Zgadzasz się?
- Jasne - wyszeptała.
W małym eleganckim pudełku leżała przepiękna platynowa bransoletka
wysadzana białymi diamentami. Przynajmniej jednokaratowymi.
- O, rany!
- Podoba ci się?
- Tak! Ale kiedy ja założę takie zdumiewające... - chciała powiedzieć
„drogie”, ale stchórzyła - cacko? Na jaką okazję?
- Na żadną specjalną. Załóż teraz i miej z tego przyjemność. Będę
szczęśliwa.
Evie z nabożeństwem wsunęła na nadgarstek delikatną błyskotkę. Zachi-
chotała, patrząc na swój strój: znoszone dżinsy i różowy sprany podkoszulek.
- Szybko, pokaż - domagali się panowie, kiedy kobiety wróciły do salonu.
- Wow! - Max wzniósł oczy do nieba. - To podstęp mający cię przekonać do
życia w bogactwie.
Może w tym żarcie było trochę prawdy?
- A czy to nie ty chcesz kupić luksusową łódź, braciszku? - zainteresował się
Logan.
- Szybką i dobrą - poprawił go Max.
- Co nie ma oczywiście nic wspólnego z luksusem...
- Tu się szerzy jakaś straszna korupcja - wtrąciła kąśliwie Evie.
Minęły dwa miesiące, a Logan nadal nie znalazł dla siebie odpowiedniego
domu. Zwiedzili z Evie i Maxem setki miejsc nad wodą, przy molo, z widokiem
na port i doki. Wszystkie podobno były za małe lub wystarczające, by mieć
jachcik, ale nie zacumować porządną łódź.
Gdy Logan leżał na kanapie przed telewizorem, Evie łatwo zapominała, że
jest milionerem. Jednak przypominała sobie, gdy chodziło o kupno rezydencji.
- I po co jednej osobie taki pałac? - gderała przy następnej okazji. - Wpro-
wadź się do mnie na dobre i nie zawracaj sobie głowy. I tak już ze mną
mieszkasz.
- Ale ten ostatni dom ma aż dwa biura i bibliotekę!
- Ale jesteś zachłanny!
- Evie, trzymam wszystkie papiery na twoim biurku. Potrzebujemy więcej
miejsca. Okej, ja potrzebuję więcej miejsca. Nieważne. Najlepiej, żebyśmy
kupili coś razem.
Treść ostatniego komunikatu, wypowiedzianego mimochodem, dotarła do
niej dopiero po dłuższej chwili.
- Co takiego? A mój czerwony sufit? - A może lepiej nie żartować? - Logan,
mówiąc serio, przecież mnie nie stać na takie rzeczy.
- Inwestycja proporcjonalna - wyszeptał. Z jakiegoś powodu był niezwykle
rozmarzony. Bardziej niż kiedykolwiek. - Evie, nie mam nic do twojego
mieszkania ani życia, ale w takiej rezydencji jest miejsce na wszystko. Inny
wymiar.
- Pływający kort tenisowy? - rzuciła ironicznie.
- Jak sobie zażyczysz. Kochanie, podoba mi się tu. Zachowaj sobie
mieszkanie z czerwonym sufitem, ale ten pałacyk kupmy razem!
- Przecież możesz sobie kupić dziesięć takich pałacyków.
- Tak, ale znów będą tylko moje. A ja dojrzałem do tego, żeby mieć coś
naszego. A ty?
- Nie wiem. Pomyślę.
Jeśli Evie powie mu jasno, żeby dał sobie spokój z tym pałacem, to Logan
posłucha. Ograniczy swoje potrzeby do rozmiaru, który jej nie będzie parali-
żował. Nie każe jej być kobietą milionera, nie wtrąci się do pracy, nie zatrudni
służby.
To, o co pyta, jest czymś więcej. Pyta o wspólną przyszłość.
- Kit na pewno zająłby się gratis elektryką na terenie posesji. To mógłby być
mój choćby symboliczny wkład, gdybyśmy kupowali razem. No i farba.
- Po co nam farba, kochanie?
- Logan! Tu absolutnie wszystko jest białe! Jeśli mamy tu spędzić naszą
wspólną przyszłość, pomieszczenia będą przesiąknięte naszą wielobarwną
miłością, obiecuję. Widziałeś, ile ten pałac ma pokoi? Chcesz, żeby niektóre się
zaludniły?
- Tylko powiedz kiedy. - Stanął prawie na baczność.
- Spokojnie. Nie od razu. Ale kiedyś tak.
- Oczywiście i jeszcze dam ci pierścionek, Evie.
- Tradycjonalista.
- Bardziej posiadacz.
- Dać palec i odgryzie rękę?
- Ale przecież sobie ze mną dobrze radzisz - uśmiechnął się słodko.
- Jak ze wszystkim. A skoro o tym mowa, czy zamierzałeś już dziś
zadeklarować, że chcesz to kupić? Bo mam przy sobie dolara... poczekaj...
może nawet dwa! Zadzwońmy do agenta i powiedzmy, że bierzemy dom. Dwa
dolary powinny go przekonać o mojej uczciwości.
- Evie...
Nie miała nic przeciwko temu, jak wymawiał jej imię. Czuła tylko, że wokół
wszystko zaczyna wirować. Siedmioma kolorami tęczy.
- Tak? O czym to mówiliśmy?
- O tym domu. O naszych dzieciach... a poza tym dopiero co zgodziłaś się
zostać moją żoną!
- Zgodziłam się?
- Słowo harcerza.
O tym mogą porozmawiać później.
- Logan? Zadzwońmy do tego agenta...
Śmiech Logana jak zwykle przyprawił ją o dreszcze.