Dell Ethel Mary Molly 02 Odzyskane szczęście Molly

background image

Dell Ethel Mary

Molly 02
Odzyskane szczęście Molly

"Wytargowała coś u niego, lecz musiała zapłacić. Zawarła z nim interes. Wynikało wiec z tego, że
i ona musiała dotrzymać przyrzeczenia.

Objęła go za szyje i przytuliwszy się do niego, pocałowała go w usta. Zdawała sobie sprawę, że
tylko o tym marzył, że szalał z tęsknoty. Jeszcze raz zdobyła się na cichą ofiarę, ale nie
poświeciła się obecnie jedynie dla Rolla. Odczuła podświadomie, że spłaciła nią dług, należący
się mężowi".

Molly, owdowiawszy młodo przed osiemnastu Iaty wyszła za lorda lvora, aby zapewnić przyszłość
swemu synowi, Rollowi. Dotrzymała umowy, była przykładną żoną i matką. Ale nigdy nie
przestała kochać swego pierwszego męża, Ronalda.

Rollo postanowił zostać aktorem. Pomaga mu w tym amerykański aktor, Craven Ferrars, który
ranny w twarz w czasie wojny otrzymał nowy wygląd dziwki sztuce chirurgii plastycznej doktora
Asterby’ego. Gdy Molly go spotka, ogarnie ją niepokój i dziwne przeczucie...



background image

ROZDZIAŁ I
W rozterce.
Dni przeminęły lotem błyskawicy. Gdy nadszedł piątek, Rollo i Molly, pełni przeżytych wrażeń, z
żalem pożegnali zatokę. Musieli wyruszyć, każde w swoją stronę, a dni pośród skał, spędzone wśród
ciszy przesyconej słońcem, wydawały im się teraz jak prześnione marzenia o szczęściu. Minęły jak
wszystko, co miłe i drogie.
Sekret Rolla pozostał sekretem. Za obopólnym porozumieniem zostawiono go w spokoju i Molly nie
próbowała już poruszać tego tematu. Rozstali się na stacji odległej o milę od domu nad zatoką, gdyż
Rollo przed odjazdem odprowadził jeszcze matkę do pociągu londyńskiego. Gdy weszli na peron,
Molly jeszcze raz pożegnawszy syna, udała się natychmiast do przedziału.
— Wracaj prędko — powiedziała do niego wychylając się z okna. Rollo stał obok, tuż przed
wagonem.
— Spodziewam się — odrzekł, patrząc jej w oczy. — Zawiadomię cię jeszcze. Bardzo mi przykro, że
nie jedziesz ze mną.
— Mnie również przykro — rzuciła półgłosem. Zaraz jednak zaśmiała się żywo. — Albo nie —
dodała — może lepiej, że jedziesz sam. Będziesz się czuł swobodniej beze mnie.
— Jak możesz tak mówić? — nachmurzył się Rollo.
— Mówię, co myślę — odrzekła prostodusznie. — Nie mogłam się zatrzymać, więc szkoda marzyć,
aby mogło być inaczej.
— Niedobra jesteś! — zawołał z wyrzutem. — Żal mi teraz, że nic nie powiedziałem. Ale nie mogłem,
wierz mi, naprawdę nie mogłem.

background image

Obawiałem się też, że sprawa nie jest pewna. Ładnie bym wyglądał, zostając na lodzie!
— Tego się nie boję — zaprzeczyła żywo. — Tylko niczym się nie przejmuj i nie szalej, głuptasku!
Gdyby spotkał cię zawód, to wracaj natychmiast i uradzimy coś w domu.
— Oczywiście, mateczko! — zaśmiał się Rollo. Podniósł rękę i przytknął ją do ust, gdyż gwizdek
konduktora dał znak do odjazdu. — Do widzenia, kochanie! Do widzenia, bądź zdrowa! — Molly
jeszcze raz pokiwała mu ręką. Biegł za wagonem, powiewając chusteczką i pokrzykując: „Do
widzenia!", aż w końcu przystanął, nie przestając patrzeć w jej stronę. Stał tak długo, aż pociąg znikł
na pobliskim zakręcie. Molly zamknęła okno i westchnąwszy głęboko, usiadła w kącie. Zaczęła
rozmyślać. Pobyt nad zatoką — rozważała po cichu — był piękny i radosny, lecz nie spełnił niestety
swego zadania. Ivor będzie zły. Zarzuci jej słabość i — nie bez racji zapewne — zbytnią uległość
wobec planów jej syna. Zdawała sobie sprawę, że jej mąż był surowy w poglądach na życie i że jego
praktyczny umysł nie pozwoli mu zapewne uzbroić się w cierpliwość. Skutek będzie ten, że nie
zniesie problemów, które stwarza dlań Rollo. Nigdy go nie lubił i nigdy nie żył z nim na przyjaznej
stopie, zarzucając mu wszystko: upór, krnąbrność, brak dyscypliny. Jeśli znosił go w pałacu, to czynił
to dla niej; albo nie tyle może dla niej, co pomny obietnicy, którą jej niegdyś złożył. Postanowił go
wychować i zabezpieczyć mu przyszłość, ale Rollo nie dorównał swym braciom przyrodnim i nie
umiał ocenić płynących stąd korzyści. Był inny. Jedynym przymiotem, który dzielił z ojczymem, była
wielka miłość, żywiona dla Molly. Ale ta miłość, zamiast łączyć, była kością niezgody między nimi.
Po prostu dlatego, że uczucie Ivora ochłodło z latami, zaś afekt Rolla trwał nie zmieniony. Nie
znaczyło to jednak, iż Ivor złagodniał w stosunku do żony. Przeciwnie — wymagał posłuszeństwa,
niewolniczej uległości i jak przed laty, tak i teraz bezwzględnie dominował nad nią. Tylko z trudem
zezwolił, by spotkała się z Roiłem w domku nad zatoką, a jej radość z tego powodu wywołała w nim
niechęć i wyraźną irytację.Dotrzymał jednak słowa i nie cofnął zezwolenia. Zdawał sobie sprawę, że
sam nie miał wpływu na wolę Rolla, czas zaś naglił i należało coś przedsięwziąć, by zapewnić mu
przyszłość. Polecił Molly, by stanowczo zabrała się do rzeczy, nie

background image

okazując względów ani żadnej uległości, tymczasem zaś ona, gdy wróci do domu, będzie musiała
wyznać, że okazała się słaba i że zabrakło jej sił, aby sprostać zadaniu.
Rollo wymógł na niej, że dyskusja nad tą sprawą została przerwana i że nie podjęli jej w ciągu tych
dni, zaś Molly, choć oddana i życzliwie ufająca, odczuwała obecnie, że popełniła błąd. O jakich to
planach mógł marzyć jej syn? Do czego dążył? Czy było to słuszne, że pozwoliła mu odjechać nie
zmusiwszy go uprzednio, by otwarcie wyjawił, co zamierza?
Pomyślała o Ronaldzie,- ojcu Rolla. Ten człowiek, póki żył, budził w niej ufność, która graniczyła z
wiarą w jego nieomylność. Rollo od niedawna wywoływał w niej to samo osobliwe uczucie.
Upodobnił się do ojca. Przypominał go głosem, każdym ruchem, po ostatnim zaś spotkaniu wszystkie
te szczegóły tym bardziej stanęły jej żywo przed oczami. Ale czy podobnie jak ojciec, rozważała po
cichu, miał stałość postanowień i konsekwencję? A jeśli je miał — ciągnęła w myślach — to czy świat
powojenny, pełen zła i obłudy, był odpowiednim terenem, by rozwinąć w nim te cechy? Jeśli sądzić z
pozorów, to na pewno nie. Ten świat był pełen nierzetelności i miraży, choć chlubił się postępem.
Rozmyślając o dniach, przeżytych przed wojną, doszła do wniosku, że pod każdym względem były
lepsze od obecnych. Życie miało jeszcze czas; czas, by oddychać, czas, by się wyżyć, czas, by się
śmiać. Ludzie byli cisi i nie kierowała nimi chęć osiągnięcia przewagi. Gra była grą, nie zaś —jak dziś
— szaleńczym wyścigiem o zdobycie supremacji. Praca była czymś, co dawało utrzymanie, możność
istnienia, nie zaś zabiegiem, konkurencyjnym oczywiście, spekulującym chytrze na największy zysk,
a najmniejszy wysiłek. Molly się wydało, że z dawnych ideałów, stanowiących o życiu, została tylko
rupieciarnia staroci. Każdy o coś zabiegał. Potrącano się wzajemnie, odrzucano, co zdawało się
zbyteczne, ze ślepą pasją przedzierano się naprzód. Ale dokąd właściwie — dokąd, na Boga?
Molly rozważając o tym wszystkim, dziwiła się w duchu, jak to możliwe, że pozostała jeszcze sobą
wśród tego zamętu. Może życie, mimo wszystko, nie obeszło się z nią tak, jak z innymi, a cała jej
niedola skończyła się z chwilą, gdy zaparłszy się siebie, zdobyła się na wyrzeczenie? Decydując się na
to, by poślubić Ivora, zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka. Myślała o Rollu. Chodziło jej o to, by

background image

zabezpieczyć mu przyszłość. A jeśli Rollo się upierał i nie chciał przyjąć przyznanych mu korzyści, to
któż jej mógł zarzucić, że jej macierzyńska miłość nie spełniła obowiązku? Zrobiła, co mogła. Dała z
siebie wszystko, na co było ją stać. Wyrzekając się na zawsze uczucia, pozbawiła się szczęścia, ale jej
wrodzona subtelność maskowała ten brak, tak że Ivor, jej mąż, nie spostrzegł, że ukrywa coś przed
nim. Zaślepiony ambicją nie wyobrażał sobie tego, że Molly cierpi, lub nie czuje się szczęśliwa w
stworzonym jej życiu. Zwiodła go głównie jej pokorna uległość; wprowadziła go w błąd. To wszystko
sprawiło, że nie dostrzegał w niej tego, czym była w istocie: cichej, oddanej, lecz biernej towarzyszki.
Wierzył w jej miłość, ale zdawał sobie sprawę, że ta miłość jest pozbawiona namiętności. Przypisywał
to raczej jej zimnej naturze. Z drugiej jednak strony uświadamiał sobie, że i on nie był zdolny do
wybuchów namiętności. Jego miłość do Molly wyrosła i kwitła na podłożu praktycznym. Brakło jej
polotu, porywów szaleństwa, ale cechowała ją władczość, duma posiadania. Wiedziony ambicją,
chełpił się z cicha tym prawem własności, a świadomość, że Molly, mimo siedemnastu lat
małżeńskiego pożycia, zachowała jeszcze świeżość i dziewczęcy powab, podniecała jeszcze silniej
jego dumę. Nie ulegało wątpliwości — rozważał po kryjomu — że Molly poślubiając go, otwarła
sobie drogę ku szczęściu i beztrosce, gdyż sądząc z pozorów — on zawsze opierał swoje sądy na
pozorach — nie znajdował niczego, co mogłoby poderwać jego szczere przekonanie. Nie krępował się
faktem, że Karolina o tym wszystkim miała inne zdanie. Niech sądzi, jak chce. Musiała jednak
przyznać — tego był pewny — że rodzina, którą stworzył poślubiwszy Molly: sześcioro dzieci,
pięknych, zdrowych, wychowanych ściśle na wzorach Aubreystone'ow — była cenną od-wdzięką za
wszystko, co poświęcił. Molly w tym względzie spełniała obowiązek, ale haracz był haraczem.
Jakkolwiek z pozoru — pozory w tym domu panowały we wszystkim — uchodzić mogła raczej za
siostrę Rolla, osłabła fizycznie i utraciła swój zapał i młodzieńczą werwę. Zabrakło jej sił. Karolina —
tym bardziej zaś Aldyta i malutka Winnie

background image

— naśmiewały się z niej nieraz, że nawet krótka przechadzka przyprawiała ją o mdłości. Gdy żaliła się
czasem, lub spoczywała w dzień, szwagierka nie szczędziła jej przykrych wymówek; to lenistwo —
mawiała — brak opanowania. Ona sama bowiem, jakkolwiek już siwa
i o tyle lat starsza, nigdy nie doznawała uczucia zmęczenia, osłabienie, jej zdaniem, było jawnym
dowodem słabości ducha, na słabość ducha zaś tylko siła woli była świetnym lekarstwem. Molly
słuchała, starała się zrozumieć, lecz teorie Karoliny nie przemawiały jej jakoś do przekonania. Nie
mogła ich pojąć. Ivor, doświadczony praktyk, okazywał jej w tym względzie większe zrozumienie.
Idąc za poradą domowych lekarzy zdecydował się zaprzestać powiększania rodziny. Wystarczyło mu,
twierdził, czterech synów i dwie córeczki; w zamian za to zaś poświęcił się trosce o zdrowie swej
żony. Polecał jej odpoczywać, nie zważając na drwinki i przymówki Karoliny, na lato corocznie
wysyłał ją nad morze, był bardzo wyrozumiały — robił, co mógł, by podtrzymać jej siły. Nie można
mu zarzucić, że w jakimkolwiek bądź względzie zaniedbał obowiązki.
Wszystko to sprawiało, że Molly z radością powracała do domu. Niewiele ich, co prawda, łączyło
duchowo, ale jego troska i wyrozumiałość odniosły pewien skutek. Wzruszały ją nawet. Usiłowała
częstokroć, choć zawsze bez sukcesu, obudzić w sobie serce i wykrzesać z niego ciepło, by móc go
nim obdarzyć. Ale należał do ludzi, których nie dało się kochać. Był trudny do kochania.
Cały jego umysł pogrążył się obecnie w zagadnieniach politycznych. Poświęcał się pracy, nie
szczędząc trudów i nie unikając kłopotów, by utrzymać się u steru i nie zaprzepaścić swej partii w
Izbie Lordów. Drwił z rozczarowań i intryg przeciwników. Był nieugięty i nie tracił spokoju. Jedną z
jego zalet był fakt, że nigdy nie szafował przesadnym entuzjazmem. Nie upadał też na duchu w
sprawach wątpliwych. Brytyjska natura: twardy, silny, nie dający się odwieść z raz obranej drogi, stał
jak skała wobec wrogów. Nic go nie wzruszało, nic nie odstraszało. Mogło się wydawać, że urodzony
był na władcę z boskiego powołania. Molly żywiła dla niego szacunek. Nie mogła się oprzeć uczuciu
podziwu. Zdawało jej się zawsze, że od czasu, gdy go poznała, nic się nie zmienił. Był jednym z
pionierów starego systemu, a broniąc jego zasad, zachował twarz i nic w nim nie zdołało osłabić

background image

przekonań. Wprawdzie stary porządek doczekał się zmierzchu, śmiało można rzec, że nikt się z nim
nie liczył — on jednak trwał na obranym stanowisku i trudno było myśleć, że nie wytrwa do końca.
Rollo bezwiednie rzucił raz uwagę, że
7

background image

ojczym ma w sobie coś takiego, że patrząc na niego odnosi wrażenie, iż żadna siła nie ruszy go z
miejsca. Ten zasób energii, który się skupiał w Ivorze, budził jej podziw. W tym świecie niepokoju i
ustawicznych przemian, w tym krajobrazie ruin i dymiących pogorzelisk — trudno było marzyć o
kimś bardziej niezawodnym i mogącym dać oparcie. Gdyby nie walka o Rolla i związane z nią
przeżycia, ideał, który czciła w młodości, byłby zasnuł się mgłą i uleciał jak zjawa. Małżeństwo z
Ivorem pozbawiało go siły i usuwało w dal. Obowiązki i zadania, które przyniosło z sobą jej nowe
życie nie pozwalały na wracanie myślami do przeszłości.
Ale Rollo sprawił, że pamięć bez przerwy odżywała od nowa. Nie wiedząc może o tym, przypominał
jej to, co bez niego pogrążyłoby się w cieniu i zatarło w pamięci. Rollowi zawdzięczała, że myśl o
Ronaldzie, kochanku jej młodości, powracała z nie słabnącą żywotnością. Rollo był tym, który nie
pozwolił zatrzeć go w jej pamięci. Świadomość tego napełniała ją uczuciem jakiejś błogiej
szczęśliwości. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie Rollo, zapominając, utraciłaby najdroższy skarb,
jaki kryła w sercu. Jej żal i przygnębienie stopniowo ustąpiły. Wyparły je przeżycia, doświadczenia
późniejsze. Nie cierpiała już tak strasznie, tęsknota zamilkła. Ale płomień miłości nie zgasł. Gdy
myślała o Ronaldzie, jedynym obok Rolla kochanym człowieku, wyobrażała sobie zawsze, że on dla
niej nie zginął; że gdzieś daleko, w niewiadomej przestrzeni czeka na nią; że zbliża się ku niemu, z
wolna lecz stopniowo i że kiedyś, gdy spotkają się po długiej, uciążliwej podróży, wyciągnie do niej
ręce i uwolniwszy od trudów życia, powiedzie za sobą ku wiecznemu pokojowi. Lubiła o tym marzyć.
Napawało ją to pogodą i dziwną nadzieją. Pozostała jeszcze troska o losy Rolla. Jak długo nie
wiedziała, co będzie w przyszłości, nie mogła zaznać spokoju. Jej szczęście zależało od szczęścia
syna. W każdej z jego spraw zwracała się zawsze o poradę do Ivora. Ale Ivor był surowy i nie znał
sentymentu. W każdym bądź razie pomagał jej dzielnie w dźwiganiu ciężaru. To jej wystarczało.
Zdarzało się nawet, że nie mogła się oprzeć uczuciu wdzięczności. Nic dziwnego. Tyrania Karoliny
trwała bez zmian, a zatargi między nią a dorastającymi już dziećmi zaliczały się nieomal do
wypadków codziennych. Wprawdzie Molly, jak zawsze, łagodziła te swary, usiłowała im

background image

zapobiec, ale cóż mogła zrobić, mając całą rodzinę przeciw sobie? Kończyło się na tym, że łajano ją
jeszcze i okazywano pogardę. Dzieci oczywiście nie odnosiły w tych utarczkach spodziewanych
sukcesów. Jeśli Molly to znosiła, to głównie dlatego, że potomstwo Ivora było bardziej skłonne do
uległości. Ale Rollo był inny. Gdy chodziło o niego, to sprawa zazwyczaj nie kończyła się gładko.
Wychował się inaczej od tamtych, po swojemu. Był zawsze jakby poza obrębem rodziny i tylko
miłość do Molly utrzymywała go w karbach dyscypliny. Tak bardzo ją uwielbiał, że żadne z jej dzieci
nie mogło w tym względzie mu dorównać. Uważał ją stale za uosobienie dobroci i doskonałości, za
ideał matki — i tak szczerze w to wierzył, że był gotów bez namysłu stanąć do walki, jeśli
którykolwiek z jego braci ośmielił się w tym względzie ujawnić wątpliwości. Niecodzienna sytuacja,
rozważała po cichu, spoglądając przez okno na umykający krajobraz. Wyglądało to tak, jakby między
dzieckiem z miłości, a dziećmi z obowiązku otworzyła się jakaś głęboka przepaść. Molly westchnęła i
pomyślała ze skruchą, czy nie pogłębiła jej może swym stosunkiem do dzieci. Ale nie ulegało
wątpliwości, że i jej otoczenie miało na to wpływ. Czy poświęcając się kiedyś — zapytała się w duchu
— uczyniła rzeczywiście coś niegodnego? Tysiące razy pytała się o to, lecz nigdy nie znalazła
właściwej odpowiedzi. Tylko jedna droga zdawała się obecnie wieść do celu i Molly wiedziała, że
musi nią iść. Ale zdawała sobie sprawę, że pokój, mimo wszystko, nie zostanie osiągnięty. Może
lepiej zrobi — rozważała — lepiej dla Rolla, jeśli w całej jego sprawie zachowa neutralność? Podróż
do Londynu tak bardzo zajęła jej rozgorączkowany umysł, że wydała się teraz jak długi, męczący sen.
Zapomniała, że nic nie jadła. Dopiero ktoś z podróżnych przypomniał jej o lunchu. Było już tak późno,
że gdy skończyła posiłek, pociąg wyraźnie zwolnił, gdyż zbliżano się właśnie do stacji podmiejskich.
Atmosfera była ciężka, chmury na niebie zapowiadały burzę. Budynki wzdłuż torów były szare,
posępne, wyglądały jak z ołowiu, a gdy pociąg po kwadransie wjechał na peron, mrok i ciemności,
unoszące się nad dworcem, robiły wrażenie, jakby świat pogrążył się w mgle listopada.
Molly wysiadając dostrzegła Awkinsa. Podbiegł do wagonu, gdyż ujrzał ją uprzednio stojącą w oknie,
a jego okazała postać, górująca nad

background image

innymi, zebranymi na peronie, jeszcze raz jej przypomniała Henryka VIII. O tyle nawet żywiej, że
zjawił się na dworcu w odświętnym ubraniu. Skłonił się nisko otworzywszy drzwi i tak bardzo był
przejęty doniosłością zadania, że zdawał się nie zważać na tłum tragarzy i śpieszących pasażerów.
— Dobry wieczór! — zawołał. — Spodziewam się, że podróż była dobra. — Zauważyła , w tej chwili,
że patrzył gdzieś poza nią, jakby szukając niecierpliwie postaci Rolla.
— Dziękuję — odrzekła — zupełnie dobra. Nie — dorzuciła —jego tu nie ma. Ale przypuszczam, że
za dzień albo dwa powróci.
— Ach, tak! — rzekł Awkins i spojrzał jej w oczy. — A nasz pan jest w mieście i prosi, aby przed
odjazdem do domu wypiła pani z nim herbatkę w „Hotelu Bullivanta".
— Doprawdy? — krzyknęła zdumiona Molly. — Zamierza więc ze mną powrócić do domu?
— Nie sądzę — odparł — a zresztą nie wiem. — Auto czekało przed dworcem.
Nie odbiegał od tematu, gdyż zawsze przestrzegał tego starannie, ale Molly zrozumiała, iż stropiło go
widocznie niezjawienie się Rolla. Uśmiechnęła się do siebie podążając do wozu. Awkins, jej zdaniem,
przyznawał sobie po cichu jakieś prawo ingerencji w sprawy jej syna.
„Hotel Bullivanta" położony był w zaciszu i dalęko od centrum. Był największym hotelem dzielnicy
zachodniej i stałą kwaterą Ivora Aubreystone'a, ilekroć w interesach wyjeżdżał do miasta.
Kilkakrotnie się zdarzyło, że mieszkali tu razem z Molly. Tego dnia jednak nie spodziewała się
zupełnie, iż ją wezwie do hotelu. Z wyraźną niechęcią przejeżdżała ulicami pośród dziwnie lepkiej,
przytłaczającej atmosfery, zdając sobie sprawę, że wolałaby prosto z dworca udać się na wieś. Pałac
Aubreystone'ów, położony na wzgórzu, w odległości nie większej niż czterdzieści kilometrów od
centrum miasta, stanowiłby w tej chwili bez porównania milsze i przytulniejsze schronienie.
Rozważając to wszystko odczuwała zadowolenie — w przeciwieństwie do Awkinsa — że Rollo nie
przyjechał z nią do Londynu. Nie dało się zaprzeczyć, że obecność Rolla krępowała ją zawsze w
towarzystwie Ivora — tak samo jak Ivora, gdy znajdowała się z Roiłem — fakt nienormalny, niemiły,
ale niestety

background image

nieuchronny i nie dający się usunąć. Przywykła już do tego; zdając sobie sprawę, że nie ponosi za to
winy, przezwyciężyła się tak dalece, że traktowała to jak rzecz naturalną. Zrozumiała po latach, że
Ivor i Rollo byli jak dwa przeciwne bieguny — odmienni w zapatrywaniach, różniący się od siebie
każdą niemal myślą i rodzajem upodobań. Nic tego nie mogło odmienić. Jedyną jej zdobyczą,
uzyskaną z trudem, był niezaprzeczony fakt, że zdołała ich poznać i każdemu z nich okazać
zrozumienie. Siedząc teraz w aucie zdawała sobie sprawę, że czeka ją walka w obronie Rolla i że
walka ta zapewne nie będzie zbyt łatwa. Nie lubiła utarczek. Nie okazywała w nich stanowczości,
toteż każde nieporozumienie między nią a Ivorem kończyło się zazwyczaj gotowością do ustępstw z
jej strony. Wiedziała jednak z góry, że w sprawie Rolla nie potrafi tak potulnie okazać uległości.
Skupiła siły sposobiąc się, jak mogła, do niełatwej dyskusji. Należało przede wszystkim — bez
względu na jej wynik — zapobiec scysji między jednym i drugim. To było głównym celem. I
rozważając to jeszcze raz z zadowoleniem przyjęła fakt, że Rollo w tej chwili nie towarzyszył jej w
drodze.

background image

ROZDZIAŁ II
Ivor
Wbiegła do hallu hotelowego i niespokojnym wzrokiem powiodła dokoła.
Hall był pusty. Tylko kilka osób spoczywało w fotelach; w oddali, przy biurku dostrzegła Ivora.
Wolnym krokiem ruszyła w jego stronę.
Nie usłyszał jej kroków, pochylony nad aktami i spostrzegł ją dopiero, gdy stanęła blisko. Obrócił się
i zerwawszy się z krzesła, podbiegł do niej.
Uścisnęli sobie dłonie; Ivor publicznie nie całował jej rąk.
— Dobrze, że już jesteś — odezwał się żywo — bardzo się cieszę. Jak się czujesz i jak się bawiłaś?
Czy sprawił ci przyjemność twój krótki urlop?
Uśmiechnęła się do niego, a ton jej głosu zabrzmiał ciepłem i niezwykłą szczerością.
— Ogromną — rzekła, nie tając wdzięczności. — Cieszyliśmy się każdą chwilą.
Spojrzał za jej postać, ale z odmiennym wyrazem, niż uczynił to Awikins.
— Rollo nie przyjechał? — zapytał po chwili.
— Nie — odrzekła. — Wyjechał do Southampton, gdyż ma się tam spotkać z jakimś dobrym
przyjacielem. Spodziewam się jednak, że za dzień albo dwa już będzie z powrotem.
Po twarzy Ivora przemknął cień tajonego wzburzenia. Ale zaraz się opanował; uśmiechnął się do niej,
podsunął jej krzesło.





background image

— Napijemy się herbaty — rzucił po chwili. — Strasznie niemiłe i dokuczliwe popołudnie. Ale jakże
było z jazdą? — dodał mechanicznie. — Czy miałaś dobrą podróż?
— O, doskonałą! — zaśmiała się Molly. Dostrzegła ów cień na twarzy Ivora i nagle pobladła. — Ale z
przyjemnością napiję się z tobą herbaty. Co cię tu przywiodło? — zmieniła temat siadając na krześle.
— Przyjechałem w interesach — odparł krótko. — Przemierzył hall, podszedł ku ścianie i żywo
nacisnął guzik dzwonka. Spojrzała za nim, odczuwając lekki niepokój. Zrozumiała instynktownie, że
jej szczere oświadczenie wprawiło go nagle w stan podrażnienia. Z biegiem lat, im bardziej się starzał,
tym łatwiej ulegał irytacji. Miał zaledwie pięćdziesiąt sześć lat, a wyglądał na przeszło sześćdziesiąt.
Był ciągle przystojny, w obejściu nienaganny, ale jego szerokie bary pochyliły się lekko, włosy nad
czołem zaczęły mu rzednąć. Wytworne ruchy pozostały bez zmiany; znamionowały dumę i
panowanie nad sobą. Ten jeden wzgląd — jakkolwiek w przeszłości był głównym powodem
dotkliwych rozczarowań — budził w niej podziw dla niego. Rodowa duma i niezachwiana,
prostoduszna uczciwość. Był jednym z niewielu, który nie doznał w życiu uczucia poniżenia i porażki.
Wydał zlecenie i powróciwszy po chwili, przysunął krzesło i usiadł koło niej.
— Dobrze wyglądasz — rzekł. W słowach tych brzmiała nuta pobłażania, jak zawsze, gdy zaczynał
rozmowę z żoną. — Doprawdy? — spytała. — Nic w tym dziwnego, odpoczęło się trochę. Przez całe
dwa dni nic nie robiłam, tylko razem z Roiłem włóczyłam się wśród skał. Jak w domu? Czy wszystko
w porządku? — W idealnym — bez namysłu odparł Ivor. — Dziś rano wyjechałem, zamierzając
początkowo oczekiwać cię na stacji, ale przeszkodziło mi nieprzewidziane spotkanie. Poza tym w
klubie oddano mi listy, które wymagały natychmiastowej odpowiedzi.
— Czy zamierzasz tu pozostać? — spytała po chwili.
— Tak — odpowiedział. — Doradzałbym ci zresztą, abyś i ty tę noc spędziła w hotelu. Ale to zależy
od ciebie. Zrób, jak uważasz. Molly, zdumiona, podniosła oczy.
— Jak sobie życzysz — odparła po namyśle. — Ale powiedz mi, Ivorze, czy wszystko jest naprawdę
w należytym porządku? Myślę o tobie...

background image

Podniósł rękę, jakby pragnąc powstrzymać jej pytania.
— Jak na razie — odparł — nie ma powodu do żadnych niepokojów. Jutro przed południem mam być
na posiedzeniu w Croxton, a po południu zasięgnę opinii u kilku wybitnych doradców prawnych. Po
załatwieniu tych spraw moglibyśmy zaraz powrócić do domu. Jeśli sobie życzysz, lub wiesz, że
zmęczyłaby cię noc w hotelu, to możesz jeszcze dziś odjechać do domu; w takim razie auto musiałoby
natychmiast powrócić do Londynu. — Wcale się nie zmęczę — odrzekła Molly. — Zdecydowałam
się pozostać i zaczekać na ciebie. Jego twarz odprężyła się nagle, ale mimo wszystko uśmiech nie
pojawił się na niej. — Nikogo nie krępuję — odezwał się oschle. — Zawsze się staram, aby w
sprawach drobnych, nie mających znaczenia, każdy mógł postąpić wedle własnej woli, stosownie do
uznania. W takiej porze, jak teraz, Londyn jest istotnie mało pociągający. Ale może, jak powiadasz,
nie zmęczy cię to bardzo i potrafisz się przemóc, by pozostać w hotelu?
Molly jeszcze raz spojrzała mu w twarz.
— Powiedziałam ci już przecież, że zamierzam pozostać.
— A więc sprawa załatwiona — zakończył Ivor. — Teraz powiedz mi, Molly, co słychać z Roiłem?
Czy dowiedziałaś się wszystkiego? Co go sprowadziło i jakie ma zamiary na najbliższą przyszłość?
Molly nieśmiało potrząsnęła głową. Uśmiechnęła się lekko, ale jej uśmiech miał wyraz dziwnie
błagalny.
— Ma jakiś plan — odrzekła półgłosem. — Ale nie określił mi go bliżej i nic o nim nie wiem. Teraz
wyjechał, gdyż oczekuje w Southampton jednego z przyjaciół.
— No oczywiście! — sarkastycznie przerwał jej Ivor. — Nicponiowi się wydaje, że ma jeszcze
mnóstwo czasu przed sobą.
— Jest jeszcze młody — łagodząco odrzekła strapiona Molly. Ivor uniósł brwi.
— Ale moi synowie — podjął żywo — obiorą sobie zawód nie czekając, aż dojdą do wieku Rolla.
Muszę ci oświadczyć, że brak mi cierpliwości, by dostosować się do zwyczajów dzisiejszej
młodzieży. On od dawna już powinien zdecydować się na coś.

background image

— Nie wszyscy chłopcy rozwijają się jednakowo — broniła go Molly. — Niektórzy nieco wcześniej,
inni z opóźnieniem. Ale wierzę, mimo wszystko, że skoro już ma zamiar powziąć decyzję, to zabierze
się do pracy i nadrobi to wszystko, co uprzednio utracił.
— Miejmy nadzieję — odrzekł z widocznym powątpiewaniem. — Zrobiłem, co mogłem, by ułatwić
mu kształcenie, nie widzę jednak, by się starał skorzystać z tak wielkich udogodnień.
Ton Ivora widocznie ją dotknął. Mówiła teraz żywo, lecz głosem niepewnym, dziwnie przyciszonym.
— Poprawi się — rzekła — nie zmarnuje młodości. Święcie w to wierzę. Ma dziewiętnaście lat, a
zapewnił mnie szczerze, że nie stracił roku spędzonego na studiach. Daj mu trochę czasu. Badź
wyrozumiały, Ivorze.
— Przecież chcę być wyrozumiały — odezwał się Iwor. W jego głosie brzmiało coś dziwnie
żałosnego. — Ale wszystko ma granice, a czas ma je również. Gdyby zdarzyło się na przykład, że nie-
spodziewanie bym umarł, to cóż by się z nim stało, gdyby został bez opieki i żadnego zaopatrzenia?
Czy któreś z was obojga pomyślało już o tym? Na pewno nie. Wy tak zawsze żyjecie, nie myśląc o
przyszłości. — Nie rozważaliśmy tego — odparła Molly. Przeraziła się tych słów. Jakieś bolesne
uczucie ścisnęło jej serce. — Ale czemu do mnie mówisz tak przykrym tonem? Spodziewajmy się
raczej, że wszystko będzie dobrze. Nie obawiaj się, Ivorze. Zanim któreś z nas rozstanie się ze
światem, z dziećmi już od dawna będzie wszystko w porządku.
— Optymizm jest dobry — przyznał jej Ivor. — Nikomu nie zaszkodzi. Ale tak samo jest czymś
dobrym — dodał z uśmiechem — nad wszystkim, co się robi, zastanowić się praktycznie. Nie zapomi-
naj, że dni beztroski przeminęły bezpowrotnie. Należą już do przeszłości. Rodzinę mamy liczną, a
śmierć nie przebiera, jeśli przyjdzie jej działać. Vivian przede wszystkim wchodzi pod rozwagę. Jest
dziedzicem majątku i związanego z nim tytułu, siłą rzeczy więc otrzyma najwięcej, by wytrwać w
tradycjach. Tego, co zostanie, nie będzie zbyt wiele, by rozdzielić na wszystkich. Otrzymasz
wprawdzie tyle, że niczego ci nie zabraknie, by żyć przyzwoicie, nie tak dużo jednak, by starczyło na
syna trwoniącego majątek.

background image

— Ivorze! — zawołała nie tając wzburzenia. Jakiś przykry dreszcz wstrząsnął jej ciałem. —
Przepraszam cię bardzo, ale nie masz prawa w ten sposób go nazywać. I nie rozumiem doprawdy,
dlaczego obrałeś ten makabryczny temat. Jeszcze kilka lat, a chłopcy podrosną i każdy się stanie
człowiekiem samodzielnym. Ale dopóki żyjemy i mamy jeszcze możność otaczać ich opieką, po cóż
się trapić i przewidywać przedwcześnie kłopoty i nieszczęścia? Zdaje mi się czasem — usiłowała się
uśmiechnąć — że wbrew twym rachubom jest bardzo możliwe, że odejdę przed tobą. Znaczyłoby to
tyle, że twoje obciążenie zmniejszyłoby się zaraz o jedną osobę.
Czoło Ivora pokryło się chmurą. Nie ulegało wątpliwości, że słowa Molly sprawiły mu przykrość.
— Szkoda czasu — mruknął niechętnie. — To wszystko, o czym mówisz, jest czczą fantazją. Lepiej
byś zrobiła nie traktując tak lekko mych poprzednich uwag. Przygotuj się na wszystko. Na każdą
ewentualność. Tak samo powinien zrobić Rollo. Ale oto i herbata — przeszedł od razu na inny temat.
— Usiądź teraz bliżej i częstuj się, Molly. Herbata dobrze ci zrobi.
Molly nalewając pomyślała, że ten napój i na niego podziała łagodząco. Nie spodziewała się, że okaże
taką twardość i upór. Zawsze do tej pory był pełen umiaru, a wyrażając swą opinię, liczył się i z tym,
by nie zranić jej uczuć. Przemknęło jej przez głowę, że w czasie jej nieobecności Karolina zapewne
nie próżnowała, a wiedziała, że jakkolwiek Ivor uniezależnił się teraz i nie ulegał tak jak przedtem
podszeptom siostry, to nie ulegało kwestii, że jej wpływ jeszcze ciągle był znaczny. Nie dało się żyć z
Karoliną i uodpornić się na jej intrygi. Im silniej ktoś stawiał jej opór, tym większą agresywność
objawiała wobec niego.
Molly była rada, że uniknęła przynajmniej utarczki z tą niedobrą kobietą. Ivor zrobił mądrze —
pomyślała po cichu — że zatrzymał ją w mieście. Będąc z nim sama, bez niepotrzebnych świadków,
może prędzej go ułagodzi i usposobi przychylnie do sprawy jej syna. Rozmawiała na razie o rzeczach
obojętnych, zaś Ivor odpowiadał, lecz dziwnie oschle, prawie mechanicznie. Może sprawił to mrok —
chmury jeszcze ciągle przeciągały po niebie — że wyraz jego twarzy był surowy i zasnuty jakby
cieniem, ale Molly się zdawało, że poza tym wszystkim

background image

czaiło się również śmiertelne znużenie. Poczuła nagle niepokój i zamilkła.
Ivor tymczasem skończył herbatę i nie mówiąc ani słowa zapalił papierosa. Obserwowała go dalej, a
jej niepokój rósł. Czy naprawdę nic innego, tylko sprawa Rolla wchodziła tu w grę? Przypomniała
sobie teraz, że dawniej nie przejmował się tak bardzo wybrykami pasierba.
Zabrakło jej odwagi, by jeszcze raz powrócić do tego tematu, ale zdawała sobie sprawę, że
skrzywdziłaby Rolla, pozostawiając jego sprawę w martwym punkcie. Uważała dyskusję na razie za
skończoną, a intuicja jej mówiła, że lepiej jej teraz nie poruszać. Ivor nieruchomo spoczywał na
krześle. Ale jego kamienny spokój, okazywany na zewnątrz, wydawał się nienaturalny. Nie było
wykluczone, że burzliwa atmosfera, wisząca w powietrzu i na nią wywarła swój wpływ, ale nie mogła
w sobie zwalczyć dziwnego przekonania, że coś się zdarzyło, lub miało się zdarzyć — coś
nadzwyczajnego, czego nie doświadczyła do tej pory w pożyciu z Ivorem. Odnosiła wrażenie, że ten
zawsze spokojny, opanowany człowiek toczy teraz walkę, by poskromić swoje nerwy i nie pozwolić
im się ponieść w gwałtownym wybuchu. Podziałało to i na nią. Poczuła się nieswojo, jakby zabrakło
jej tchu. Na dworze coraz widoczniej zanosiło się na burzę. Powietrze było ciężkie, parne, pełne
elektryczności. Zdawało jej się teraz, że i ją otaczają chmury. Powstała nagle czując, że się dławi i
podbiegła ku oknu. — Duszno mi — rzekła — nie mogę oddychać.
Z czarnych chmur, skłębionych na niebie spadły na szybę pierwsze krople. Zerwał się wiatr i burza
coraz bliżej nadciągała ku miastu. Ivor machinalnie obrócił głowę.
— Chodźmy na górę — rzekł do Molly. — Tam jest chłodniej. Obejrzała się za siebie, gdy wyrzekł te
słowa, w tej samej jednak
chwili niebo przeszyła jaskrawa błyskawica. Mignęła pośród mroku jak błysk miecza. Molly w jej
świetle spojrzała jeszcze raz na twarz Ivora, a gdy gruchnął piorun, drgnęła nerwowo i z uczuciem
przerażenia podbiegła ku ścianie. Czuła instynktownie, że bardziej niż fizycznie, przeraziła się
duchowo. Wyraz jego twarzy tak dziwnie się zmienił, że stał się jakby kimś innym i wyglądał jak
obcy. Szary, znękany, poddający się cierpieniu, z wystającymi kośćmi nad zapadniętymi policzkami.

background image

Pomruki gromu po chwili przycichły, zaś Ivor podszedł i objął ją ramieniem. Molly się poddała.
Zrozumiała w tej chwili, że Ivor złagodniał. Nie myślał nawet o tym, by urządzić jej scenę.
— Chodź—powiedział. — Przestraszyłaś się, dziecko. Chodźmy na górę. Położysz się do łóżka i
trochę odpoczniesz. Molly bez słowa ruszyła za nim. Dwa uczucia walczyły w niej teraz. Uczucie
zdumienia i drugie, nieznośniejsze: świadomość wstydu. Przemknęło jej przez głowę, że wyrządziła
mu krzywdę, odmawiając mu tym razem zdolności współodczuwania.
Gdy znaleźli się w windzie, zdziwiła się nagle uprzedniemu przerażeniu. Wydawało jej się teraz, że
wyraz jego twarzy był zupełnie normalny. Uderzała wprawdzie bladość i nieznaczne wychudnięcie,
które przyniósł z sobą wiek, ale poza tym jego wygląd nie zdawał się zmieniony. Nie w tym stopniu
przynajmniej, by mógł wzbudzić niepokój. Zauważyła z ulgą, że spojrzenie miał bystre, nie
zdradzające swą śmiałością, iż zmagało go cierpienie.
— Uspokój się — przemówił, gdy stanęli na górze. — Musisz się nauczyć panować nad nerwami.
Wysiedli z windy i podążyli korytarzem do pokoju.
— Nie mogę — odrzekła — jestem strasznie wytrącona z równowagi. Czy wiesz, co przed chwilą
przeżyłam na dole? Zdawało mi się, że przytrafił mi się nagle wstrząs nerwowy. Było to w momencie,
gdy światło błyskawicy rozjaśniło ci twarz. Wyglądałeś tak strasznie, że byłabym przysięgła, iż cię
trawi choroba. — Doprawdy? — rzucił. Otworzył drzwi i puściwszy ją naprzód spokojnym krokiem
podążył za nią. — Możliwe—podjął—może to, co spostrzegłaś, istotnie w tym wypadku nie było
złudzeniem. Molly przystanęła i spojrzała mu w twarz.
— Dlaczego tak mówisz?—spytała truchlejąc. — Teraz powiedz mi o wszystkim. Mam prawo
wiedzieć. Poznaję z twoich słów, że jakaś straszna rzecz się musiała wydarzyć.
Ivor uśmiechnął się blado.
— Zaraz ci powiem — rzekł bez namysłu. — Już przedtem chciałem to zrobić, czekałem jednak
chwili, gdy znajdziemy się sami. Otóż w ostatnich dniach nie czuję się dobrze. Przyjechałem do
Londynu nie tylko w interesach, ale i po to, by zasięgnąć porady u jednego z lekarzy.

background image

— Ivorze!—wykrzyknęła, podchodząc do niego. Zabrakło jej tchu. Ujął jej ramię.
— Uspókój się, Molly. Nie masz powodu do przestrachu. Zrozum jednak tyle, że wszystkie swoje
sprawy chcę zostawić w porządku. Bardzo możliwe, że lekarze mi zlecą, bym się poddał operacji. Nie
będzie to, przypuszczam, nic poważnego. Jutro jeszcze raz zasięgnę konsultacji. Będzie to wizyta,
która rozstrzygnie ostatecznie, co się ma zrobić.
— Ivorze! — jeszcze raz wyjąkała z rozpaczą. — O co jednak chodzi? I dlaczego o tym wszystkim nie
wspomniałeś mi przedtem?
Nachmurzył się lekko, jak gdyby pytania Molly sprawiały mu przykrość. Tracił cierpliwość.
— Wszystko, co czynię — odrzekł po chwili — ma właściwy sobie sposób, a tak samo i porę. Więc
mówię o tym teraz i to, przypuszczam, powinno wystarczyć. Jeśli zaś chodzi o cierpienie, na które
zapadłem, to powiem tylko tyle, że należy do wewnętrznych, ale nie mogę, jak pragniesz, określić go
bliżej, gdyż nic o nim nie wiem. Jeśli okaże się, że trzeba zrobić operację, to pójdę do szpitala i
pozbędę się kłopotu możliwie najprędzej. Mam silny organizm i nie wątpię, że wszystko się odbędzie
w największym porządku.
Zapalił światło, jak gdyby myśląc o tym, by mogła mu się przyjrzeć, potem podszedł do okna i szybko
je zamknął z uwagi na burzę. Deszcz się rozpadał i lał strumieniami.
Molly stała jak przykuta do ziemi. Wiadomość ta uderzyła jak grom w jej tkliwe serce. Nie zwracała
uwagi na burzę na dworze. Zdawało się jej teraz, że coś ją znienacka odgrodziło od świata. Odczuwała
to tak, jakby nagle się jej usunął grunt spod nóg i zawisła w powietrzu. Nie wiedziała, o czym mówić,
nie wiedziała, co począć. Odnosiła wrażenie,że nawet jej dusza uległa odrętwieniu.
Ivor po chwili zawrócił od okna. Podszedł do niej i znowu przystanął. Nie wydał się jej teraz taki blady
jak przedtem. Wyglądał normalnie. Gdy ujął ją za rękę, uśmiechnął się nawet. Po chwili rzekł:
— Bardzo jestem rad, że po wiedziałem ci wszystko. Znam twoje nerwy i zdawałem sobie sprawę, jak
przyjmiesz wiadomość. Pomówimy jeszcze o tym, gdy się trochę uspokoisz. Czasu jest sporo. Teraz
zdejm kapelusz i połóż się na sofce. Masz tu gazetę, jeśli chcesz ją przejrzeć.

background image

Przyjęła te słowa jak wydany jej rozkaz. Zdawała sobie sprawę, że żaden jej wysiłek nie zdołałby w tej
chwili wydobyć z niego więcej. Nie było takiej siły — wiedziała z doświadczenia — która potriafiłaby
nań wpłynąć, gdy nie miał ochoty do zwierzeń i wynurzeń. Podał jej gazetę, czyniąc to takim gestem,
jakby rozmowę na razie uważał za skończoną i przystanął opodal z miną władcy, który czeka
cierpliwie na spełnienie zlecenia. Jakby wbrew jej woli podniecenie Molly zaczęło ustępować. Z
wolna i stopniowo powracał do niej spokój. Otaczający ją świat przybierał z powrotem realne kształty:
słyszała gromy, toczące się po niebie, widziała błyskawice, zygzakujące za oknem. Westchnęła
głęboko i wstąpiło w nią nagle uczucie ulgi. Ivor, tak jak zawsze, miał ogromną siłę. Ta myśl ją
pocieszała. Może w istocie jego stan nie budził niepokoju.
Ulegając jego woli usiadła na sofie. Oparła się głową o miękkie poduszki. Ogarnęło ją znużenie —
owa dziwna bezsiła, która nieuchronnie wyśtępuje po wstrząsach. Molly uległa. Odczuwała w tej
chwili, że cios był silniejszy niż zdolność oporu. Ułożyła się spokojnie, rozpostarłszy u kolan arkusz
gazety. Przymknęła oczy. Rozważając wszystko, co powiedział jej Ivor, wpadła w zadumę; z
kłębiących się myśli odruchowo, podświadomie wysnuwały się wnioski. Odkąd go znała, był zawsze
odporny; nie lubił się poddawać ani myśleć o chorobie. Nie wyobrażała sobie, aby czemukolwiek
mógł ulec, lub pozwolić się pokonać. Taki obraz bezradności, załamania się Ivora — nie mógł się po
prostu pomieścić w jej głowie. Możliwe — pomyślała — że sprawa, jak twierdził, istotnie nie
przedstawiała żadnego niebezpieczeństwa. A może tak powiedział, by uspokoić jej nerwy? Tego się
nie dowie. Wiedziała tylko tyle, że Ivor należał do ludzi staromodnych. Był wyznawcą zasady, że
cierpienie powolne, ułatwione przygotowaniem i wzrastające stopniowo, jest mniej dotkliwe, niż
zadane raptownie. Szkoda było czasu na puste domysły. Gdy przyjdzie pora, sam bez wahania wyjawi
jej prawdę. Znając jego upór, zdawała sobie sprawę, że prędzej i tak się nie dowie niczego.
Czas przemijał i w końcu wzięła rzuconą gazetę. Wyprostowała ją przed sobą, rzuciła na nią okiem.
Burza tymczasem zaczęła się uciszać. Ale deszcz jeszcze padał. Jego szmer z nie zmniejszonym
natężeniem

background image

docierał do pokoju. Zaczęło szarzeć. Światła lamp z wolna i stopniowo traciły siłę.
Mechanicznie spojrzała na kilka nagłówków. Jeden z nich mówił o trzęsieniu ziemi, które nawiedziło
Japonię. Inny o giełdzie i ostatnich wydarzeniach iw dziedzinie gospodarki. Inny znowu wreszcie o
katastrofie pociągli, który wykoleił się. Odczytała te wiadomości bez żadnego zrozulnienia. Można
było rzec, że w czasie, gdy jej wzrok przebiegał litery, jej umysł się zaciął i nie objawiał zdolności
przyjmowania inforniacji.
Ale wreszcie, niespodzianie, ocknęła się z apatii i cała jej uwaga jakby nagle odżyła. Jeden z
nagłówków brzmiał: „Chirurg-plastyk światowej sławy przyjeżdża do Anglii w towarzystwie aktora".
Zaś nieco poniżej, mniejszymi czcionkami: „Craven Ferrars, Anglik z pochodzenia, obecnie artysta i
bożyszcze Ameryki, powraca do ojczyzny. Towarzyszy mu w drodze cudotwórca-chirurg Geoffrey
Asterby". Pod obu nagłówkami mieścił się artykuł, który podawał w skrócie wspólne przeżycia tycph
obu ludzi. Brzmiał sensacyjnie. Molly z zainteresowaniem zaczęła go czytać:
„Craven Ferrars, ! najznakomitszy artysta teatrów nowojorskich, podpisał kontrakt z teatrem „Belle
Isle" i wystąpi niebawem na forum londyńskim. Zobaczymy go w sztuce „Asy i Jedynka". Wnosząc z
informacji, które uzyskał nasz reporter, jest to sztuka wojenna, ogromnie aktualna i niemal sensacyjna,
bliższych jednak danych o niej brak i nie możemy ich!podać. Nieco więcej niż o isztuce wiemy o
Ferrarsie. Craven Ferrars był jedną z ofiar, których tysiące zostawiła wojenna pożoga. Rozszarpany
szrapnelem, odniósł rany — i to właśnie na twarzy — które oszpeciwszy go strasznie, uniemożliwiły
mu na lata występy publiczne. Ale geniusz Asterby'ego, jednego z pierwszorzędnych chirurgów
plastycznych — nawiasem dodajemy, że również ciężko okaleczonego na wojnie — dokazał tego, że
świetriy artysta nie tylko się wyleczył z zadanych mu ran, ale i uzyskał powierzchowność tak bardzo
ujmującą i fizycznie doskonałą, że zjednała miu przydomek „Adonisa Zachodu".
Można z góry przewidizieć, że ten sukces artysty, towarzyszący mu stale od szeregu lat, nie miti ie go
również na terenie Londynu, który, jak wspomnieliśmy powyżej, jiest rodzinnym miastem Cravena
Ferrarsa.

background image

Z niemniejszą przyjemnością notujemy fakt, że Geoffijey Asterby, wybawca artysty, przyjeżdża
razem z nim, gdyż, jak sam riówi, pragnie być świadkiem tryumfów przyjaciela.
Obaj panowie znajdują się obecnie na parowcu „Eurel/ca", który dziś po południu zawinie do Anglii".
Molly z podnieceniem odczytała wiadomość. Odczuła coś, co wywołało w niej dreszcz. Geoffrey
Asterby — jej dą.wny przyjaciel poznany na okręcie! Lata przeminęły od chwili, gdy ost atnio przesłał
jej wiadomość, ale jej było winą — przypomniała sobie teraz — że korespondencja między nimi
przerwała się nagle. Domowe przeżycia, zawody, rozczarowania — wszystko to sprawiło, że s?traciła
zainteresowanie dla spraw odleglejszych. Przyczynił się do tego i stan jej zdrowia. Odgrodził ją od
świata i rzeczy nie mających udziału w jej życiu. Wiedziała tylko tyle, że „przypadek" Asterby'ego n
ie zrobił mu zawodu i że jego fizyczna strona, to jest ściśle medyczna, przyniosła mu sukces. Po
długich zabiegach twarz pacjenta uzyskała z priwrotem swój dawny wygląd, a szpecące części
zastąpiono innymi metodą transplantacji. Więcej nie wiedziała.
Przypomniała sobie teraz chwilę rozstania i jwidok nieszczęśliwca, który oparłszy się o ścianę, czekał
skulony. Czy jo był on? Czy geniusz Asterby'ego jego to właśnie przekształcił w człowieka, którego
wygląd zewnętrzny budził teraz podziw i zjednywał mu ri/iasy? Czy możliwe było wreszcie, że nie
tylko cieleśnie, ale i duchowo się odrodził, tak jak modliła się o to, współczując nieszczęsnemu? Jakiś
głos wewnętrzny mówi jej: tak. Światło, które niegdyś rozpalił w niej Asterby, ponownie się zatliło w
mroku niepamięci.
Burza tymczasem przeminęła bez śladu. Ukośnie, nieśmiało wślizgiwały się przez okno pierwsze
promienie budzącego się słońca.




background image

ROZDZIAŁ III
Spotkanie w porcie
Na przystani był ruch i huczało jak w ulu. Okręt „Eureka"przed chwilą zawinął, a gdy opuścił kotwicę,
spojrzenia wszystkich skierowały się na pokład. Wśród tłumu zebranych znajdował się i Rollo. Z
gorączkową niecierpliwością przechadzał się na brzegu tam i z powrotem, spoglądając bez przerwy w
stronę okrętu. Od najmłodszych lat nienawidził czekania. Wywoływało w nim zawsze nieznośną
udrękę i przyprawiało umysł o utratę równowagi. Ale zdawał sobie sprawę, że skoro już był i
zaryzykował przyjazd, to wypadało teraz czekać i nie okazać przedwcześnie zniecierpliwienia.
Pocieszał się myślą, że gdyby rzecz się nie udała, to nikogo nie mógłby winić, że zmarnował czas.
Kilkakrotnie mówił sobie, że popełnił właściwie lekkomyślność. Bo czyż nie było szaleństwem —
zapytywał się w duchu — porzucić Szwajcarię i na łeb na- szyję wracać do Anglii, jedynie dlatego, że
wyczytał w gazecie, iż właśnie tego dnia na pokładzie „Eureki"pewien sławny artysta ma przybyć z
Ameryki? Robiło się już późno i był bardzo głodny. Bułka z szynką, którą zjadł na stacji, smakowała
mu wprawdzie, lecz nie okazała się niestety posiłkiem wystarczającym. Myślał o tym, że napije się
herbaty wsiadając do pociągu. Cokolwiek się stanie — rozważał po cichu — posili się przynajmniej i
najbliższym pociągiem powróci do domu. Noc oczywiście spędzi w Londynie, ale zaraz nad ranem
wyjedzie do Bredholt, do pałacu Aubreystone'ów i przede wszystkim postara się zobaczyć Molly. Jeśli
to, co mu powie, będzie brzmiało korzystnie, pozostanie w pałacu i na tydzień albo dwa

background image

poskromi się jakoś i odegra „posłusznego". Wszystko, oczywiście, gdy jego obecny zamiar spali na
panewce. Długie czekanie napełniło go gorzkim pesymizmem. Po co tu przybył? Co chciał osiągnąć?
Powiedzą jeszcze o nim, że jest pasożytem — jednym z wielu, którzy dla osobistych korzyści —
moralnych, czy materialnych — szukają oparcia na prestiżu wybranych. Podrażniony tą myślą,
odrzucił głowę i spojrzał gniewnie dokoła. Dlaczego panował tu taki hałas? Czy każdy okręt z taką
wrzawą i zgiełkiem musi zawijać do portu? Popołudnie było parne, ciężkie, duszące — nad zatoką i
portem leniwie przeciągały brunatne mgły. Po co u licha, on tu się znalazł? Ludzie na pokładzie
wyglądali w tej chwili jak tłum statystów spędzonych na scenę. Jakby mieli w tym cel, by opierać się
na burtach i patrzeć bez wyrazu. Gdy spuści się pomosty — rozważał Rollo — rzucą się przed siebie
jak stado zwierząt, puszczonych na arenę. Tuż obok niego stał smukły mężczyzna z kamerą w ręce.
Czekał widocznie, by kogoś „pochwycić". Rollo mimowolnie odczuł doń złość. Takie „łapanie" ludzi
wydało mu się zawsze czymś strasznie głupim. A może — pomyślał — obaj czekali na tę samą osobę?
Jeśli tak — wnioskował — to jego, Rolla, tak samo jeszcze wezmą za jednego z reporterów,
przysłanych przez redakcje. Ta myśl napełniła go wstrętem. Po co, u diabła, pozwolił się skusić?
Tylko siebie mógł winić, że stał jak osłupiały i nie wiedział w tej chwili, co począć z sobą. Trzeba było
zostać — powtórzył sobie w duchu z gorzkim wyrzutem. Czemu ta syrena tak przeraźliwie huczy?
Czy okręt, wracający z podróży do przystani, nie może się zachować nieco godniej i dyskretniej?
Rollo nie znosił niepotrzebnych hałasów. Pomyślał mimochodem, że Molly tak samo nie znosiła
wrzawy. Począł żałować, że nie pojechał z nią razem. Wszystko wskazywało, że cała jego wyprawa
okaże się w końcu niepotrzebnym szaleństwem. Skąd mógł być pewny, że w tym tłumie pasażerów,
zebranych u burty, będzie miał możność kogokolwiek rozpoznać, zwłaszcza zaś kogoś, kogo nie
widział przez osiem lat? Spostrzegł w tej chwili, że z pokładu okrętu przerzuca się pomosty. Wszczął
się zgiełk i jeszcze większy niż uprzednio hałas wśród tłumów. Teraz się zacznie! — pomyślał z
niepokojem. Gdy tłum pasażerów, walących z pomostu, zetknie się z ciżbą, prącą od nadbrzeża, zrobi
się chaos, w którym niemożliwością się okaże kogokolwiek zobaczyć, a tym

background image

bardziej doń dotrzeć, gdy się go nawet zobaczy. A gdyby — w co nie wierzył — rzecz
nadspodziewanie wypadłaby pomyślnie i gdyby jakimś cudem się zetknął z człowiekiem, o którego
mu chodziło, to jakże w tych warunkach przypomnieć mu się teraz, lub od nowa przedstawić po latach
niewidzenia? Czy powiedzieć mu może, że drobna przysługa, którą ów człowiek przed laty
wyświadczył chłopakowi, skłoniła obecnie dziewiętnastoletniego młodzieńca, by wyjechał mu
naprzeciw, choć nic ich nie łączyło i jeden dla drugiego właściwie był obcy? Nie — pomyślał
— to byłoby głupie. Zdziwił się, dlaczego tej sprawy nie rozważył uprzednio. Wystarczyłaby minuta
poważnej refleksji, może mniej, a byłby chyba uznał szaleństwo zamierzenia. Wściekał się na siebie;
nazywał się niepoprawnym idiotą. Jak będzie wyglądało to spotkanie? Usunie go się pewnie z
uprzejmą nonszalancją, a może nawet powie, że wcale go nie zna. Jeśli dozna tej zniewagi, jeśli,
wbrew przewidywaniom, będzie musiał ją przełknąć, to nie ulega wątpliwości, że okazał się jej godny.
Och! — pomyślał, tracąc kontenans. Po co, u pioruna, po co tu przyjechał? Ruch na pokładzie
tymczasem się wzmagał. Spuszczano pomosty i tłum czekających nie stał bez ruchu. Zafalował
gwałtownie, jak porwany wichrem i począł napierać. Wszczął się zgiełk, a szmery i pomruki przeszły
we wrzawę. Z pokładu nieustannie powiewano chusteczkami. Znajdujący się bliżej witali się głośno,
rzucając przeraźliwe okrzyki. Człowiek z kamerą nastawił aparat i wszystko wskazywało, że sposobił
się do zdjęcia. Rollo jeszcze bardziej znienawidził go teraz. Zdawało mu się ciągle, że fotograf mu
przeszkadza i pomniejsza jego szanse dotarcia do celu. Poza tym był pewny, że i on zostanie wzięty za
reportera i chciał zakląć ze złości i wzburzenia. Postanowił jednak wytrwać i nie ruszał się z miejsca.
Jeśli spotka się z zawodem, — rozważał — to nikt poza nim nie będzie o tym wiedział, on zaś będzie
wiedział na przyszłość, że nie należy nawiązywać do minionych przeżyć. Tłum na pomoście jak
barwne mrowisko przewalał się naprzód. Jakiś funkcjonariusz portowy wykrzyknął do tłumu, który
czekał na brzegu: „Dalej, proszę państwa, proszę się cofnąć!" — Rollo cofnął się o krok czy dwa, ale
natychmiast z powrotem zajął swe miejsce, gdyż nikt go nie widział i nie troszczył się o to, czy
usłuchał wezwania. Serce mu waliło w piersi jak młotem. Przeczucie mu mówiło, że to, co się zbliża,

background image

będzie czymś wielkim i decydującym o jego przyszłości. Lękał się czegoś, nie odczuwał jednak
strachu — był dziwnie podniecony, a jednak opanowany — napięty, niecierpliwy, a mimo wszystko
pewny, że instynkt go nie zawiódł. Jeśli serce się wyłamie spod kontroli rozsądku, wtedy mózg staje
się mu posłuszny. A Rollo był świadomy, że jego serce w tej chwili tylko wali, wali i sypie iskrami.
Gdy spojrzał na tłum, ciągnący po pomoście, zaklął głośno i znowu nazwał się głupcem. Dlaczego, u
licha — zapytał się w duchu — nie wystarał się uprzednio o przepustkę na pokład? Nie wyobrażał
sobie tego, aby w tej ludzkiej ciżbie staczającej się z desek mógł dostrzec i rozpoznać znajomą twarz.
Zdawał sobie sprawę, że nawet stojąc na przodzie niczego by nie wskórał. Ale zaraz się pocieszył,
gdyż inna myśl mu przemknęła przez głowę. Pociąg londyński nie mógł wyruszyć, zanim nie
zniesiono z pokładu wszystkich bagaży. Pozostawała poza tym długotrwała kontrola w urzędzie
celnym. A więc czasu było dość — nie musiał się śpieszyć. A tłum tymczasem napierał i napierał. Tuż
obok Rolla garsteczka szczęśliwców zdołała się odnaleźć i objawiła swą radość dziko brzmiącymi,
lecz tkliwymi okrzykami. Obejrzał się dokoła i znowu przystanął, bliski rozpaczy. Czy było już za
późno, aby pójść po przepustkę? Tłum rozsypywał się z wolna. Stał jeszcze chwilę spoglądając ku
górze i nagle jakby prąd mu przeleciał przez ciało. Drgnął ze wzruszenia. Na szczycie pomostu, u stóp
którego stał teraz, ujrzał wyraźnie dwu zbliżających się mężczyzn. Jeden z nich był blady, chudy,
niepokaźny zewnętrznie, podpierany usłużnie ramieniem drugiego — drugi postawny, wysoki,
niezwykle przystojny, o twarzy gładkiej, bez zarostu. Rollo z emocji począł się dławić. Znał tego
pana. Spośród tysiąca innych byłby go poznał. Ale ten pan mimo wszystko zmienił się dziwnie. Nie
pozostało w nim nic z danej niepewności. Był rozluźniony, ale opanowany, dostojny w postawie.
Rysy miał te same: wybitnie młodzieńcze, nie pozwalające określić jego wieku. Rollo był ciekawy,
czy te cechy ujawnią się za chwilę w jego zachowaniu.
Drżąc z podniecenia czekał, zaś człowiek z kamerą stał tuż za nim. Rollo w tej chwili zapomniał o
nim. Był zanadto przejęty, zanadto zaabsorbowany jedną myślą. Nie obawiał się już teraz, że
wypadnie mu zapewne przypomnieć się temu mężczyźnie.

background image

Wstrzymał oddech i wpatrywał się w podchodzących. Niższy się opierał na ramieniu wyższego. Poza
tym miał laskę i szedł wolno, z widoczną trudnością. Uśmiechał się jednak i zwrócony do wyższego,
odpowiadał mu tak, jakby coś go rozbawiło.
Gdy się w końcu zbliżyli, Rollo podbiegł i nie mogąc się powstrzymać zaproponował pomoc
mężczyźnie o lasce.
— Może raczy pan pozwolić, że podam mu ramię?
Mężczyzna się uśmiechnął i spojrzał nań żywo z wyrazem wdzięczności. Nie dało się zaprzeczyć, że
uśmiech Asterby'ego był dziwnie pociągający.
— Bardzo pan uprzejmy — odezwał się do Rolla. I mówiąc te słowa, opuścił rękę z balustrady
pomostu i oparł ją żywo na ramieniu młodzieńca.
Rollo się cofnął, torując mu drogę, w tej samej zaś chwili usłyszał pstryknięcie aparatu.
— Oto druga pańska laska — rzekł towarzysz.
— Dziękuję panu, Johnie. Tamten się zaśmiał.
— Teraz wszystko w porządku — z uśmiechem rzucił mężczyzna o lasce. — Nie ma nic nad stały ląd,
jeśli człowiekowi z jego nóg pozostała tylko jedna. Obrócił się szybko i spojrzał ponownie Rollowi w
oczy. — Wydaje mi się prawie, że pan po to tu się zjawił, aby spotkać się z nami.
— Tak jest — rzekł Rollo szczerze. Mężczyzna z kamerą przerwał im w tej chwili rozpoczętą
rozmowę. — Mr Craven Ferrars? — zapytał z ukłonem. Postawione pytanie zdawało się być raczej
wyraźnym stwierdzeniem. — I Mr Asterby? — dorzucił. — Wielki dla mnie zaszczyt, że witam tu
panów. Jestem dziennikarzem, specjalnym sprawozdawcą „London Byeword".Stwierdzam z dumą, że
byłem pierwszym, któremu przypadł ten zaszczyt na gruncie angielskim. Proszę przyjąć zapewnienie,
że cała Anglia z niekłamaną radością oczekuje ich przyjazdu i niezawodnych tryumfów.
Rollo w tej chwili podszedł naprzód.
Do licha! — wykrzyknął, patrząc mu w oczy. — Pan nie był pierwszy. Całe jednak szczęście, że nie
wpłynie to zupełnie na sukces tych

background image

panów. — Spojrzał rezolutnie na twarz aktora. — Nie, proszę pana, nie jestem reporterem. Ale jestem
znajomym, dawnym wielbicielem. Założę się jednak, o piątkę się założę, że pan mimo wszystko nie
poznaje mnie. Ferrars badawczo wtopił w niego wzrok, pomyślał chwilę, jakby szukał w
ciemnościach i wreszcie, po momencie, oczy jego zajaśniały szczerze życzliwym, przyjacielskim
uśmiechem. Wyciągnął rękę. — Mam! — zawołał, rozwiązując zagadkę. — Pan od razu mi się wydał
starym znajomkiem. Czy nie Tommy przypadkiem, ów mały chłopczyk, który spadł raz z konia?
— Ten sam! — rzekł Rollo nie kryjąc entuzjazmu. — Zapomniałem zupełnie, że pan nazywał mnie
Tommy. — Nie zapominam przyjaciół — zaśmiał się Ferrars. — A już najmniej takich, którzy w tak
łatwy sposób oferują mi piątaki. Rollo podbiegł i uścisnął mu dłoń.
— Tak — zawołał — wygrał pan zakład. Zapłacę, co przyrzekłem
— zażartował. — Nie spodziewałem się jednak, że pan mnie pamięta. Czy nie gniewa się pan na mnie,
że ośmieliłem się w ten sposób odnowić znajomość? — Przyjacielu miły! — z uśmiechem na ustach
rzucił Ferrars. — To największy komplement, jakim od dwudziestu lat zostałem obdarzony.
Przypominam sobie pana. Pamiętam doskonale, że obaj tego dnia nie byliśmy w sosie. — Pociągnął
go naprzód. — Mój przyjaciel, Geoffrey'u — przedstawił go życzliwie zdumionemu lekarzowi.
Uśmiech, który jednocześnie okrasił jego twarz, raczej zdziwił Rolla, niż mu sprawił uciechę. Nie
zdołał go zrozumieć. Przecież tenże sam człowiek, wtedy, przed laty, słuchając cierpliwie jego
wszystkich wynurzeń, zachowywał się martwo, miał twarz kamienną; nie zdawał się zdolny do
takiego uśmiechu. Coś się w nim zmieniło — pomyślał Rollo.
— Albo może — zastanawiał się — on sam się zmienił, teraz, gdy już dojrzał i wiek dzieciństwa,
inaczej osądzający, inaczej patrzący, przeminął bezpowrotnie tak jak wszystko, co ma urok?
Spojrzał na lekarza i uśmiechając się zaczął się tłumaczyć.
— Proszę mi wybaczyć to natręctwo. Nie jestem dziennikarzem; nic mnie nie łączy z gazetami i prasą,
a jednak przyszedłem, bo nie mogłem się oprzeć pokusie. Powiedziałem sobie w duchu, że muszę
zobaczyć Cravena Ferrarsa.

background image

Oczy Asterby'ego z widoczną życzliwością wpatrywały się w niego.
— To nas bardzo zaszczyca — rzekł prostodusznie. — Zauważam nawiasem, że pan Craven Ferrars
nie może się użalać na brak zainteresowania. I właśnie prasa objawia je żywo. Czy ten pan z aparatem,
to pański przyjaciel?
— Nie — zaprzeczył gwałtownie. Spojrzał na tamtego i zmierzył go ostro. — Przyjechałem do portu z
własnej chęci. Jedynie dlatego, że wyczytałem w gazetach, iż okręt „Eureka", wiozący Ferrarsa, dziś
po południu zawinie do Anglii.
— A więc przecież coś niecoś zawdzięcza się prasie! — Z jowialnym humorem zaśmiał się Asterby.
— Teraz czas nam, panowie, do urzędu celnego. A potem, oczywiście, zaraz na pociąg.
— Proszę mnie to zostawić! — odezwał się Rollo. — pobiegnę na dworzec i postaram się o miejsca.
Później, w ścisku, nie będzie to łatwe.
Pragnął się przysłużyć i radował się myślą, że może być pomocny. Ale zachowanie Ferrarsa
wprawiało go w zakłopotanie. Ten człowiek rzeczywiście całkowicie się zmienił. Jego pewność siebie
wpłynęła onieśmielająco na umysł młodzieńca. Czuł się mały, niedorosły mu duchem.
— Czy pozwolą panowie, że pojadę wraz z nimi? — zapytał nieśmiało wybierając się drogę.
Ferrars, który mówił w tej chwili z dziennikarzem, obrócił się żywo i poklepał go po plecach.
— Nawet bardzo tego pragnę — zapewnił go przyjaźnie. Tylko nie zgub się pan teraz. Proszę zaraz
wrócić, czekamy na pana.
Rollo z zachwytem podjął się misji. Przestał się już lękać i wszystkie jego myśli skupiły się w jednej.
Był pewny sukcesu. Rzucił się w drogę i pędząc przed siebie pogwizdywał wesoło jak mały chłopiec.

background image

ROZDZIAŁ IV
Craven Ferrars
— Nareszcie! — rzekł Craven Ferrars wsiadając do wagonu. — Reporter na pewno nie poskarży się
na mnie. Wynudził mnie, co prawda, ale teraz wie wszystko. — Skierował się do Rolla. — Teraz
usiądź pan, proszę, możemy pogawędzić. Jakże się pan czuje? — zapytał Asterby'ego.
— Doskonale — rzekł doktor — dzięki Tommy'emu. On nie spuszcza mnie z oka. — Czarujący
uśmiech nie schodził mu z twarzy. — Cóż teraz robić? — zapytał po chwili. — Chyba siedzieć na
miejscu i czekać odjazdu.
— Pan niech siedzi — zaśmiał się Ferrars. — Ja jednak pójdę i zamówię herbatę.
— Pomyślałem już o tym — wtrącił Rollo. — Za chwilę ją przyniosą, gdy pociąg ruszy. Bagaże,
przypuszczam, są również w porządku. Czy pozwolą panowie, abym się nimi zajął?
Ferrars z uśmiechem spojrzał mu w twarz.
— Pan zanadto się trudzi — zauważył życzliwie. — Nie pozwolę na to. Teraz usiądź pan nareszcie i
pozwól się obejrzeć. Zmienił się pan trochę. Podrósł pokaźnie i zmężniał przede wszystkim.
Rollo się zaśmiał. Czuł się jak u siebie w towarzystwie Ferrarsa.
— Pan również się zmienił — odparł swobodnie. — Ja się zestarzałem, pan zaś — odmłodniał.
— Sztucznymi środkami — odezwał się aktor. Poruszył głową w kierunku Asterby'ego. — To nie
tylko lekarz, lecz zarazem cudotwórca. Zbierze jakieś strzępy, nieużytki z pozoru, sklei je do kupy,
machnie




background image

różdżką i zanim się spostrzeżesz, stwarza z tego to, co, jak wyraził się reporter, staje się następnie tak
zwanym bożyszczem.
— Nie znoszę reporterów — skrzywił się Rollo. Ferrars przecząco poruszył ręką.
— Uprzedzenie! — odrzekł, nie myśląc ustąpić. — Ale my, aktorzy, nie możemy wobec prasy
zachowywać się butnie. Mamy w tym interes. Co do mnie, na przykład, to zawsze ją poważam i
hołubię ją nawet. Rezultat jest ten, że ilekroć odbędę wywiad z reporterem, to do wiadomości ogółu
przechodzi tylko to, na czym głównie mi zależy, aby doszło.
Rollo ponownie zaśmiał się żywo.
— Jednym słowem używa pan podstępu.
— Muszę go stosować — przyznał się Ferrars. — Prawdę mówiąc tylko wielka wstrzemięźliwość
rozbudza ciekawość. Spróbuj pan, na przykład, zwierzać się każdemu, kogo spotkasz, a uzyska pan to,
że nikt się nie zatrzyma i nie zechce pana słuchać. Z drugiej jednak strony okaż pan opór i spróbuj być
milczący, a rozdmucha pan intrygę i ludzie tak jak sfora będą pędzić za panem. — Uśmiechnął się. —
A teraz, co u pana? Czy pracował pan w czasie, gdy tak pięknie się rozwijał? Ukończył pan studia?
— Niezupełnie — rzekł Rollo. — Ale miałem dobre chęci i niezłe perspektywy. Cóż jednak z tego?
Przyznaję otwarcie, że jestem nicponiem. Nie tak jak pan — dorzucił. — Pan w tym czasie
przynajmniej coś zdziałał. Cały świat dziś mówi o panu.
— Świat — rzekł aktor — to pojęcie szerokie. Nie wyruszałem do tej pory poza obręb Ameryki.
Obecnie podpisałem kontrakt do Londynu. Nie wynika jednak z tego, że i w rodzinnej Anglii będzie
mi sprzyjać szczęście. — Na pewno będzie — zapewnił Rollo z zapałem. — Zobaczy pan zresztą. Tak
mi coś mówi. Jestem tak tego pewny, że mógłbym się śmiało założyć z panem.
— Pan dodaje mi odwagi — zaśmiał się Ferrars. — Ale miły przyjacielu, czy nie zanadto pan
pochopny do ryzykownych zakładów? Niewiele brakuje, a zacznie mi się zdawać, że został pan
milionerem.
Rollo ponownie głośno się zaśmiał.

background image

— O, nie! — zawołał. — Jestem stokroć biedniejszy niż mysz kościelna. I nie lubią mnie w domu.
Rodzina mnie uważa za pustego nicponia.
— Ale chyba nie... Molly? — zapytał Ferrars. Spojrzał na młodzieńca przenikliwie.
Spojrzenia obu zetknęły się z sobą.
— No tak — mruknął zmieszany Rollo. — Ale i ona ostatnio nie bardzo mi ufa. Może ma rację. Nie
wspominałem jej jeszcze, co zamierzam uczynić, a ten brak zdecydowania napełnia ją troską. Inna
jednak rzecz, że nie mogłem inaczej. Czy nie pamięta pan, iż musiałem panu przyrzec, że całą naszą
sprawę zachowam w tajemnicy? Taki był nasz układ.
Mówił tak żywo, jakby rozwijał dalej to, co przed ośmiu laty omówił już z Ferrarsem na wzgórzu
modrzewiowym; Ferrars to zrozumiał i starał się w tym duchu odpowiedzieć.
— Tak, to prawda — rzekł bez wahania. — Nie zaprzeczam. Ale sądzę mimo wszystko, że należało
coś zrobić. Co pan robi teraz? Czy wolno mi zapytać jakie pan ma plany i czy ukończył pan studia?
Twarz młodzieńca wykrzywiła się lekko.
— Przez rok studiowałem w Cambridge. Każdy sądził, że nic nie robię, ale ja pracowałem. Nie
zaniedbywałem i gry — dorzucił z zapałem. — Zależało mi na tym, aby, gdy nadejdzie sposobność, na
każde zawołanie czuć się gotowym.
— Rozumiem — z uśmiechem odezwał się Ferrars. — Jak wnoszę z tego, początkowy pański zamiar
jest nadal aktualny. Pan marzy o scenie. Ale czy pomyślał pan o tym, jakie trudne i niewdzięczne jest
to zadanie? — Domyślam się tego — bez wahania rzekł Rollo. — Ale nie lękam się trudu i możliwych
przeciwności. Jeśli coś mnie pociąga, jeśli odczuwam w sobie zapał — to zębami i pazurami czepiam
się tego. Nie pozwolę się odstraszyć. Nie, panie Ferrars. Ja doprawdy nie jestem takim pustym
nicponiem. Ferrars życzliwie spojrzał mu w twarz.
— Wiem o tym — odrzekł. — Nigdy o panu inaczej nie myślałem. Pan jest bardzo szczery, a
szczerość i uczciwość to główne zalety człowieka. Więc przybył pan do portu jedynie dlatego, iż
wyczytał pan

background image

w gazetach, że mam dziś przyjechać. Czy wspomniano w dziennikach i o innych szczegółach
dotyczących mego życia? — Mnóstwo tego było — odparł Rollo. — Naprzód peany i opis tryumfów,
odniesionych w Ameryce, a potem wiadomość, że podpisał pan kontrakt z teatrem londyńskim i że
wkrótce tam wystąpi. Nie brakło też szczegółów z poprzedniego życia. Ale to wszystko, jak powia-
dam — dorzucił czerwieniejąc — nie było najważniejszą przyczyną, dla której tu przybyłem. Coś
innego mnie ciągnęło. Byłbym i bez gazet niezawodnie się zjawił. — Dziękuję panu z serca —
przerwał mu Ferrars. Mówił spokojnie, tak ciepło i życzliwie, że rozniecił jeszcze zapał i entuzjazm
młodzieńca. — Czy wspomniano jeszcze o czymś — dorzucił po namyśle — co dotyczyło
smutniejszych chwil mej niedawnej przeszłości? — O, tak — rzekł Rollo. — Wspomniano przy tym o
doktorze Asterbym. — Spojrzał w tej chwili na wątłą postać siedzącą pod oknem. — Rozpływano się
w opisach cudów jego wiedzy. Nie należało to do rzeczy, ale interesowało mnie dlatego, że odnosiło
się do pana. Człowiek, gdy to czytał, odnosił wrażenie, że połowa tych opisów jest wytworem
wyobraźni. — A o połowie tego, co nie było zmyśleniem, w ogóle zapewne zapomniano napisać. —
Aktor się zaśmiał mówiąc te słowa. — Mniejsza jednak o to — dodał po chwili, nie przestając się
uśmiechać.—To należy do przeszłości. Wprawdzie doktor mnie wskrzesił, cudem nieomal z gruzów i
ruin odtworzył człowieka, ale nie pragnie wcale, by o tym mówiono. Pod tym względem różnimy się
od siebie. Od chwili, gdy go znam, nigdy się nie płaszczył i nie schlebiał opinii. Powiada pan zatem —
zmienił temat — że pańska rodzina jest nieufna i nie chce panu wierzyć. Dlaczego, panie Tommy?
Czy majaki powód, by objawiać wobec pana ten brak zaufania? — Ma tylko ten — odparł Rollo — że
oni nigdy nie traktowali mnie inaczej. Ale niech pan ich nie nazywa moją rodziną. Oni wcale nią nie
są. Tylko jedna Molly stanowi wyjątek. Ona mnie rozumie i z pełnym przekonaniem przyznaję się do
niej. Mówił to dumnie, jakby chciał się tym pochwalić, zaś Ferrars życzliwie potakiwał mu głową. Po
chwili odrzekł:
— Tak, pamiętam. Pan już wtedy, na pagórku, powiedział mi o tym. Dziwi mnie tylko, że nic od tej
pory nie zmieniło się na lepsze. Przecież

background image

tyle, u licha, lat przeminęło! Żal mi pana, że nadal się spotyka z tym brakiem zrozumienia.
Rollo dumnie spojrzał mu w twarz.
— Nie żądam zrozumienia — rzucił po chwili. W takich sprawach, jak moja, trudno jest zresztą
oczekiwać go od nich. Gdy mój ojczym
— ciągnął — ożenił się z Molly, byłem jeszcze brzdącem, nieledwie niemowlęciem; nie zdawano
sobie sprawy, co stanie się potem; wzięto mnie po prostu jako zło konieczne, jak ciężar związany z
transakcją. Ubito interes. Molly, gdy podrosłem, tłumaczyła się tym, że nie starczyłoby jej środków na
moje wychowanie, gdyby trwając w przekonaniu, które zawsze żywiła, zrezygnowała z myśli o
powtórnym zamążpójściu.
Ferrars ponownie pokiwał głową. — Nie mogła inaczej — rzekł po namyśle.—To było jedyne
wyjście, by i jej i panu zabezpieczyć utrzymanie. Chodziło jej o przyszłość, o pańską głównie, a ta,
przypuszczam, nie przyniosłaby panu zbyt wielkich sukcesów, gdybyście zostali na wsi bez żadnej
opieki. Ale stosownie do umowy — przeskoczył znienacka — czas nam pomyśleć, by się zabrać do
dzieła. — Zaśmiał się życzliwie, patrząc mu w twarz. — Zastanawiam się właśnie, czy nie mógłbym
dla pana choćby teraz coś zrobić. W sztuce, w której gram. Może uda mi się jakoś wkręcić pana na
razie w charakterze statysty. — O, drogi panie! — wykrzyknął Rollo. — Gdyby to mogło się udać!
— Cierpliwości, młodzieńcze! — uśmiechnął się Ferrars. — Niczego nie przyrzekam, zanim w tej
sprawie nie pomówię z impresariem. Ale nie widzę powodu, by się miało nie udać. Nabędzie pan
rutyny, ani sobie, ani innemu nie szkodząc na scenie. Tylko jak to pogodzić ze sprawą studiów?
Uniwersytet, niestety, będzie musiał pójść w odstawkę. Czy pan gotów jest ponieść tak wielką ofiarę?
— Na wszystko jestem gotów! — rzekł Rollo z entuzjazmem. — Przecież o tym marzyłem, to jest cel
moich dążeń. Dla tak świetnej sposobności i jedynej zapewne, jaka spotyka mnie w życiu, nie tylko
uniwersytet, ale wszystko, co posiadam, poświęcę bez namysłu.
— Nie zapominaj jednak, że droga jest ciernista — przestrzegł go Ferrars. — Może zamknąć się w
każdej chwili i nie spełnić pana

background image

oczekiwań. Ja również jeszcze nie wiem, czy nie doznam rozczarowań. Mogę łatwo się załamać i
runąć tak jak inni. Któż to może wiedzieć? Takie rzeczy się nie dają zawczasu przewidzieć.
— Nie — rzekł Rollo — nie obawiam się o pana. Londyn będzie szalał. Zobaczy pan zresztą. Już z
góry przewiduję ten tryumf i owacje. A ja tam będę również; będę ich świadkiem. Będę naocznym
świadkiem tych wielkich wydarzeń...
Trzepnął się radośnie po kolanach i spojrzał zachwycony w kierunku Asterby'ego.
Pociąg mknął, zaś podróż Rolla, najbardziej decydująca w jego życiu, coraz żywiej i radośniej zbliżała
go do celu. Czuł się oszołomiony; nie wiedział po prostu, jak ma dać wyraz przenikającym go
uczuciom. Najchętniej byłby krzyczał, lub śpiewał beztrosko. Tak jak małe dziecko podniecone
radością.
Doktor spojrzał nań i uśmiechnął się żywo.
— My tam obaj będziemy — przemówił życzliwie. — Jestem również pewien, że pan Craven Ferrars,
tak jak dotąd w Ameryce, tak i teraz w Londynie wywoła entuzjazm. Od lat mu to mówię, a teraz mam
wrażenie, że wszystkie moje wróżby są bliskie spełnienia.
— Oczywiście! — rzekł Rollo. — A pan doktor pomyśli: to moje dzieło. Ja to sprawiłem! Wyobrażam
sobie, jaką dumą napełni to doktora.
Oczy Asterby'ego jeszcze raz przyjaźnie spojrzały mu w twarz.
— Po części — odrzekł — do pewnych granic. Prawdę mówiąc, to pan, panie Tommy, większą w tym
wszystkim ma zasługę.
Rollo się zdumiał.
— Ja? — zawołał, jabkby nie dowierzał swym uszom. — Jak to ja? Jak pan to...
— Spytaj pan Ferrarsa — przerwał mu Asterby. — Zobaczy pan, że i on nie odpowie inaczej.
Rollo się obrócił. Nie wiedząc, co myśleć, spojrzał ponownie na Ferrarsa.
— Jak to? — zapytał. — Dlaczego, panie Ferrars? Daję panu słowo, że nic nie rozumiem.
Ferrars się uśmiechnął, ale z wyrazu jego oczu przebijało coś głębszego, niż sama wesołość.

background image

— Czy nie pan był tym — odezwał się wreszcie — który właściwie mnie skierował na drogę mej
kariery? Zapomniał pan? Aleja pamiętam. Pamiętam, jakby dziś, co powiedział pan wtedy. Było to
wieczorem. Spotkaliśmy się wówczas na modrzewiowym pagórku.
— Czy było to wtedy, gdy poskarżyłem się na głód, a pan mi zaofiarował swą bułkę z szynką?
— Tak, wtedy. Przysłużyła się...
Twarz aktora zastygła w wyrazie skupienia. Wyglądał w tej chwili, jakby patrzył przed siebie z
dziwnie dalekiej, zamglonej perspektywy. — „Im trudniejsze zadanie, tym godniejsze jest zapału i
szczerego poświęcenia". To pańskie słowa, które wyrzekł pan wtedy. Tak, panie Tommy. Zadanie
istotnie okazało się trudne. Zadziwiająco trudne. Było jednak warte trudu i poświęceń. Gdyby nie
pańska rada — ciągnął przejęty — nigdy bym zapewne nie pomyślał o tym. — Moja rada? — zdumiał
się Rollo. — Ależ panie Ferrars! Pan i beze mnie byłby to zrobił. Cóż ja z tym wszystkim miałem
wspólnego? Ferrars oprzytomniał. Zapatrzone w dal, szukające czegoś oczy spojrzały na młodzieńca,
jakby znalazły ostatecznie cel poszukiwań.
— Obaj tego dnia — przemówił po chwili — byliśmy jednakowo bliscy ostatecznej
rozpaczy.Przypominam sobie nawet, że miał pan wtedy zamiar wyruszyć wraz ze mną. Gdybym był
się na to zgodził... — No i cóż? — niecierpliwie przerwał mu Rollo. — Zapewniam szczerze, że do
dziś zachowałem pana w pamięci. Dziwi mnie tylko, że pan to pamięta. Nie spodziewałem się tego,
nie śmiałem o tym myśleć. Przyjechałem do portu, będąc pewny, że pan mnie nie pozna. Wyob-
rażałem sobie w myślach, że poczyta pan to nawet za formę zuchwalstwa.
Ferrars życzliwie potrząsnął głową. — Zawdzięczam panu więcej, niż się panu wydaje — odezwał się
wreszcie. — Po raz drugi się zdarza — ciągnął gorączkowo — że natrafia pan w życiu na dziwnie
odpowiedni, sprzyjający panu moment. Teraz szczerze sobie życzę, aby przez dzień albo dwa zechciał
pan łaskawie być moim gościem. Mój przyjaciel Asterby zajmie się tymczasem własnymi sprawami, a
ja się zakrzątnę, by zrobić, co możliwe, w pańskim interesie. Ale obecność pana przy mnie jest bardzo
potrzebna. Czy zgadza się pan na to?

background image

— Czy zgadzam się na to? — powtórzył Rollo. — Pan to mówi serio? Jedno mnie krępuje — dorzucił
po chwili. — Nie chcę dla pana być żadnym ciężarem. Pomyślałby pan jeszcze, że żyję jak pasożyt. A
ja właśnie staram się o to...
Ferrars przerwał mu żywo:
— Jeśli mam coś zrobić — rzekł zdecydowanie — to muszę przede wszystkim mieć pełną swobodę.
Tak to pojmuję. Wszystko, albo nic. Zjadł pan przed laty moją bułkę z szynką, a teraz trzeba to zrobić
znowu. Rollo się zaśmiał.
— Pan tak dziwnie do mnie mówi — rzekł po chwili —jakbym cały, jak jestem, był pańską
własnością. Nie doznałem jeszcze w życiu tak wielkiej uprzejmości. Sądzi pan zatem, że wszystko jest
w porządku? — Zmieszał się lekko i ponownie się zwrócił w stronę doktora. — A co pan o tym myśli?
— Ja? — z uśmiechem odparł Asterby. — Naturalnie, że tak. Wszystko, co tu słyszę, jest w zupełnym
porządku. Nie radzę panu zresztą upierać się zbytnio. Lepiej ustąpić. Ferrars jest twardy i strasznie
zawzięty, gdy uweźmie się na coś. A poza tym, jak sądzę, i dla pana samego wyniknie stąd
przyjemność. — Przede wszystkim dla mnie! — przyznał mu Rollo. — Nie tylko w to wierzę, ale
trudno nawet myśleć, aby mogło być inaczej. Tylko widzi pan, doktorze, ciągle te przeklęte skrupuły.
Nie zaliczam się niestety do ludzi, którzy polują tylko na to, by zdobywać szczęście przy cudzej
pomocy. — Pan dlatego tak mówi — wtrącił uśmiechnięty Ferrars — że nie widzi pan, iż szczęście
samo zabiega panu drogę. Ale nie myśl pan o tym, bądź spokojny. Popracujemy razem i nauczę pana
rzeczy, z którymi nigdy do tej pory nie zetknął się pan w życiu.
— Będę dobrym uczniem! — wykrzyknął Rollo. — I za pana i za siebie będę pilnie pracował.
Wszystko zrobię, czego pan zażąda, byle stanąć na nogach i stać się niezależnym od woli ojczyma.
Ten człowiek jest straszny. Nie mogę go znieść i nie potrafię z nim dłużej utrzymywać kontaktu.
— Czy on bije pana? — spytał Ferrars.
— Nie — rzekł Rollo. — Od ostatniego razu, gdy mówiłem panu o tym, ani palcem nie tknął mnie
jeszcze. Mam dziwne wraże-

background image

nie, pewność nieomal, że interwencja Molly zrobiła tu swoje. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy;
nie znoszę go nadal — dodał prostodusznie. — Bardzo możliwe, że sam trochę ponoszę winę. Ale cóż
ja poradzę? Odczuwam dotkliwie, że ani kroplą krwi nie należę do niego.
— A jakże jest z Molly? — dowiadywał się Ferrars.
— Z nią to co innego, ona mu ulega. Zawsze tańczy, jak on jej przygrywa. Nieczęsto się zdarza, że
przebywam z nią razem, a ostatnio, gdy byłem z nią nad zatoką, musiała się postarać o specjalne
zezwolenie. — Usta mu drgnęły, gdy mówił te słowa. — Przypuszczam zresztą — ciągnął po chwili
— że wysłano ją rozmyślnie. Dlatego, być może, by, jak mówią o tym w domu, przemówiła mi do
serca. Nie udało się jednak. Skończyło się na tym, że przez całe dwa dni, bo tak długo to trwało,
łaziliśmy po skałach i podziwiali naturę.
— Czy powiedział pan jej potem, dokąd pan wyjeżdża?
— Nie — odrzekł Rollo. — Przyrzekłem panu wtedy, że całą naszą sprawę zachowam w sekrecie.
Powiedziałem jej jednak, że może ze mną jechać i zobaczy tę osobę, z którą muszę się spotkać. Nie
mogła, niestety; odwołały ją do domu obowiązki rodzinne. Dziwne, doprawdy. Niech się dzieje, co
chce, ale pan musi jeszcze kiedyś spotkać się z Molly. Zapewniam pana szczerze, że jest tego warta.
Ferrars wyciągnął zniszczony portfel, otworzył go żywo i przez dłuższą chwilę zatopił się w myślach.
— Jestem tego pewny — odezwał się wreszcie. — Wystarcza mi fakt, że Molly Aubreystone jest
pańską matką. Rollo odruchowo spojrzał mu w twarz.
— Jej mąż ją uwielbia — rzucił po chwili. — A on się nie myli. Ten fakt, muszę wyznać, popiera
jeszcze silniej, co przed chwilą powiedziałem.
Ferrars ponownie spojrzał na portfel. Wyglądał w tej chwili, jakby odbiegł na razie od tematu
rozmowy. — Bardzo jestem ciekaw, czyją kocha prawdziwie — rzekł wreszcie.
— To nie ulega wątpliwości — zapewnił go Rollo.
Ferrars w tej chwili zamknął portfel. Włożył go z powrotem do bocznej kieszeni, a wyciągnął srebrną
papierośnicę. Rollo miał wrażenie, że wyraz jego twarzy był lekko drwiący.

background image

— Tommy! — po namyśle odezwał się aktor. — Przychodzi mi do głowy, że pan mimo wszystko zbyt
mało wie. Mniejsza jednak o to, zostawmy to na razie. Doskonale pan zrobił, że spotkał się ze mną.
Niech pan teraz myśli o przyszłości. Później, gdy odpoczniemy i nadarzy się okazja, omówimy
jeszcze coś, o co mi chodzi.

background image

ROZDZIAŁ V
Niełatwa próba
Oboje małżonkowie tego dnia wcześnie spoczęli w sypialni. Zaproponował to Ivor, a znękana Molly
bardzo była rada, iż podsunął tę myśl. Czuła się zmęczona. Trapił ją niepokój, zwłaszcza zaś myśl o
niedalekiej przyszłości. Odnosiła wrażenie, że wyznanie męża nie zawierało wszystkiego, co mógł jej
powiedzieć, że ukrywał coś przed nią, lub obawiał się tego, by wyjawić jej prawdę. Powiedział tylko
tyle, że jutro o dziesiątej ma pójść do lekarza, ale o istocie choroby — a to najbardziej ją niepokoiło —
nie wspomniał ani słowem, a na każde jej pytanie miał wykrętną odpowiedź. Przygotował wszystko,
by odbyć następnie konferencję z adwokatem, jeszcze zaś później z jednym ze stałych swoich
maklerów giełdowych, a wieczorem tego dnia, punktualnie o ósmej, miał zamiar razem z nią odjechać
do Bradholt.
Ten jego plan budził w Molly podświadome wątpliwości. Odpędzała je od siebie, starała się stawić im
czoło, ale nieznośne przeczucie, od kilku godzin nurtujące jej duszę, przywodziło jej myśli, które
wygląd Ivora i jego dziwne zachowanie coraz jawniej i wyraźniej zdawały się podsycać. Była szczerze
przekonana, że panował nad sobą — być może przez wzgląd, by uszanować jej nerwy, ale ona chcąc
doznać ulgi, myślała tylko o tym, by szczerze i otwarcie rozmówić się z mężem. On jednak się trochę
wzbraniał, a dręcząca niepewność, która trawiła jej duszę, wyczerpała ją i jak czarna chmura
przytłoczyła jej umysł.
Ogarnął ją lęk, gdy spojrzała na pysznie zasłane, luksusowe łóżko. Obudziło w niej myśl, że gdy
położy się za chwilę, spędzi w nim noc bezsennie. Rada była tylko, że uwolniła się wreszcie od
śledzących ją


background image

zewsząd, świdrujących oczu, a że Ivor nalegał, aby bezpośrednio po podróży spoczęła dłużej,
przystała bez słowa, okazując mu, jak zawsze, niezachwianą uległość.
Zaczęła się rozbierać, gdy nagle ostro zadźwięczał dzwonek telefonu. Ivor siedział obok okna; palił
papierosa. Obejrzał się żywo, lecz zanim mógł powstać, Molly odruchowo chwyciła za słuchawkę.
— Halo! Tak! Molly Aubreystone. Tak, tak. Kto? Nic nie rozumiem. Kto przy telefonie?
Zamilkła na moment, a w słuchawce tymczasem odezwał się chichot. Usłyszała głos, który zaraz
poznała po brzmieniu: „Halo, kochanie! To ty, moja Molly?"
Głos był Rolla. Ilekroć przez telefon odzywał się do niej, zawsze budził w niej dreszczyk emocji;
przypominał jej dziwnie czyjś inny głos — zamilkły już dawno — który tak samo zdrobniale
wymawiał jej imię.
Zamknęła oczy odpowiadając na pytanie. Zdawało jej się teraz, że znalazła się nagle w kręgu
przeszłości.
— Tak, najdroższy. To ja, Molly. Ale gdzie teraz jesteś i skąd do mnie mówisz?
W słuchawce ponownie odezwał się chichot.
— Używam sobie, Molly. Świetnie się bawię. Mieszkam z przyjacielem w hotelu „Frickera".
Dzwoniłem do Bredholt, ale powiedziano mi, że zostałaś w Londynie i nocujesz w hotelu. Jak się
czujesz? Czy prześwietna opozycja robi ci wstręty?
Była to aluzja, skierowana złośliwie w stronę ojczyma.
Ten moment wystarczył, by przywrócić Molly poczucie rzeczywistości. Postać Rolla tak żywo i
wyraźnie stanęła przed nią, jakby nie dzieliła go od niej żadna odległość.
— Tak, kochanie? — zawołała zdumiona. — Więc jesteś w Londynie? Bardzo mnie to cieszy.
Chciałabym cię widzieć, rozmówić się z tobą, ale odłóżmy to do jutra, dziś już za późno.
— Nie obawiaj się, Molly! — zabrzmiała odpowiedź. — Nie miałem zamiaru być nocnym intruzem.
Ale znam twą troskliwość i chciałem choćby słówkiem dać znać o sobie. Napiszę w tych dniach list do
milorda. Dowie się z niego, jakie mam plany i co niedługo zamierzam przedsięwziąć.

background image

Molly drgnęła, usłyszwaszy te słowa.
— Co zamierzasz? — rzekła gorączkowo. — Odpowiedz mi, Rollo. Jestem strasznie niespokojna.
W słuchawce ponownie odezwał się chichot. Rollo widocznie był w dobrym humorze.
— Nie mogę przez telefon — zawołał beztrosko. — Obrałem sobie zawód i możesz być pewna, że nie
zrobię ci wstydu. Wszystko to przyszło prawie niespodzianie. Palę się z chęci, by powiedzieć ci
więcej, ale w tej chwili jest to niemożliwe. — Rollo! — powiedziała z niepokojem Molly. — Uważaj
kochanie; nie popełniaj tylko głupstw! Kiedy cię zobaczę? Czy mógłbyś do mnie wstąpić jutro przed
południem? — Nie, mateczko, to niemożliwe. — Słowa brzmiały jasno, dźwięczała w nich radość. —
Za dużo mam zajęć, nie wiem, jak zdążę. Prędzej w niedzielę. Ale nie wiem, czy się uda. Jutro,
przypuszczam, odjeżdżasz do Bredholt.
— Jeszcze nie wiem — niepewnie zaczęła Molly; nie skończyła jednak zdania, gdyż Ivor poszedł i nie
mówiąc ani słowa, odebrał jej nagle słuchawkę.
Molly, przerażona cofnęła się, zaś do słuchawki telefonu padły ostro słowa jej męża:
— Halo, Rollo? To ja, twój ojczym. Twoja matka jest zmęczona i kładzie się do łóżka. Jeśli chcesz się
jej przysłużyć, to przyjdź jutro rano o wpół do dziesiątej i zgłoś się u portiera w „Hotelu „Bullivanta".
Co? Co? Za dużo masz zajęć? To jest absurd, mój drogi, głupie wykręty. A więc przyjdź, powiadam, i
choć teraz jej pokaż, że zależy ci na niej. Co? Nie wierzysz? Nie wierzysz, choć ci mówię, że chce tego
i prosi cię o to?
Nastąpiła pauza. Molly nieśmiałym pomrukiem objawiła swą niechęć, ale od dalszych protestów
powstrzymał ją nagle surowy wyraz twarzy jej męża.
Zacisnął usta, słuchał jeszcze przez chwilę odpowiedzi Rolla, a wreszcie się odezwał, jakby usiłując
zakończyć rozpoczętą dyskusjjg:
— A więc rób, jak uważasz. Ale tyle ci mówię, że gdy nie odwiedzisz jutro rano matki w hotelu, choć
prosi cię o to i uważa twą obecność za konieczną dla siebie, to przestań o tym myśleć, by zobaczyć ją
w przyszłości. Nie poddaję jej tej myśli i nie mówię w tej chwili we

background image

własnym interesie. Rozważ to jeszcze i wyciągnij wnioski. To jest wszystko na razie, co mam do
powiedzenia. Zastanów się zatem. Albo z niej zrezygnuj, albo urządź się tak, by starczyło ci czasu na
odwiedzenie matki, która czuje się chora i koniecznie pragnie, abyś jutro się zjawił. A teraz do
widzenia! Obrócił się i nie czekając odpowiedzi, z widoczną wściekłością zawiesił słuchawkę. Wyraz
jego twarzy był dziwnie surowy. Wszystko _ wskazywało, że postanowienie, które powziął, było
twarde i stanowcze.
— Ivorze! — po chwili odezwała się Molly. — Dlaczego tak od razu odwiesiłeś słuchawkę? Nie
skończyłam jeszcze mówić. Chciałam w tej sprawie jeszcze dodać parę słów.
Usiadł na jej łóżku, chwycił ją za ręce i pociągnął ku sobie.
— Będzie to dobra próba — oświadczył stanowczo. — Bardzo jestem ciekaw, czy potrafi jej się
poddać i jak się z niej wywiąże. Nie, moja droga — dorzucił kategorycznie. — Stanowczo ci
zabraniam jeszcze raz dzwonić. On wie już dosyć. Po tylu dobrodziejstwach, których doznał od ciebie,
powinien być gotów i chętny do poświęceń.
Otoczył ją ramieniem, zaś Molly oparła się o nie, gdyż istotnie w tej chwili potrzebowała podpory.
— Ivorze — wyjąkała po chwili milczenia. — Teraz powiedz coś o sobie, za mało wiem. Dlaczego tak
mało mówisz? Ivor spoważniał; rysy jego twarzy dziwnie zesztywniały.
— Wkrótce się dowiesz — odrzekł z wahaniem, choć brzmienie jego słów nie zdawało się wskazywać
na nieuprzejmość. — Na razie uważam, że nie zachodzi konieczność, by obarczać cię troskami; po co
myśleć o tym, co jest tylko przypuszczeniem i ostatecznie się nie spełni? Ale sądzę, mimo wszystko,
że powinnaś w tej sprawie porozumieć się z Roiłem. Spróbuj go nakłonić, jeśli zjawi się u ciebie, by
przez pewien choćby czas był przy tobie.
Uznała w tej chwili, że dalsze pytania nie mają sensu i dała na razie spokój, westchnąwszy głęboko.
Traktował ją jak dziecko, a żadna z jej przymówek nie odniosłaby skutku. Zdawała sobie sprawę, że
była mu kimś drogim, dawno uznaną, nieodzowną błyskotką, ale że nie myślał nawet o tym, by żądać
od niej ofiar lub zwyczajnych choćby świadczeń towarzyszki życia.

background image

Był bardzo uprzejmy i troskliwy tej nocy. Podał jej przed spaniem jakiś lek uspokajający, prześcielił
jej łóżko, postarał się o to, by pod żadnym względem nie zabrakło jej wygód. To ją wzruszyło. Jakiś
głos wewnętrzny powtarzał jej ciągle, że zamienili właściwie wyznaczone sobie role, że nie on o nią,
ale ona o niego miała się troszczyć, a ta ciężka świadomość, uporczywie ją nurtująca, podrażniła w
niej sentyment i pobudziła do płaczu. Czy naprawdę go kochała i była dlań życzliwa? Czy zrozumiała
go przynajmniej, lub kiedykolwiek się starała, by dorównać mu duchem?
Ale później, przed zaśnięciem, gdy już zmogła ją senność i czuła, że zasypia, ostatnią myślą, którą
zajął się jej umysł, był jednak nie Ivor, lecz jej syn, Rollo. Słyszała jego głos, jak brzmiał przez
telefon: „Halo moja Molly — to ty, kochanie?... Świetnie się bawię... Nie, mateczko — nie mogę
przez telefon..." Czy Rollo rano zjawi się u niej? Ta myśl ją trapiła, nie dawała jej spokoju. Pomodliła
się w duchu, by jej wiara w niego nie doznała zawodu. W końcu zasnęła.
Rano spożyli śniadanie w pokoju. Ivor był poważny i, jak poprzedniego dnia, wstrzemięźliwy w
mówieniu. Spał niezgorzej. Molly — zauważył — może być spokojna i nie powinna się martwić. Ale
w słońcu poranka, który błysnął radośnie po deszczowej nocy Molly dostrzegła, że twarz miał
zapadniętą i bladą. Odniosła wrażenie, że postarzał się w nocy.
Nie jadła wiele, nie miała apetytu. Oczekiwała niecierpliwie dzwonka telefonu, wyobrażając sobie w
duchu, z jaką wymówką zgłosi się Rollo. Biedny Rollo! Niełatwa to była próba dla niego. Ivor
wczoraj przemówił doń szorstko. Niewiele mu powiedział, ale za to dobitnie.
Rozważając to wszystko, bliska rozpaczy, wzięła po chwili poranny dziennik, który podał jej Ivor. On
sam tymczasem zagłębił się w „Timesie". Próbowała coś przeczytać, lecz litery przed oczyma
tańczyły niesfornie. Wreszcie, po chwili, zdołała się skupić. Znalazła artykuł, który, podobnie jak
wczorajszy, skierował ją ponownie ku myślom o przeszłości. O Geoffrey'u Asterbym i nieszczęsnym
rozbitku, który cudem jego wiedzy jak feniks z popiołów zmartwychwstał i odżył.
„Pośpieszamy z wiadomością — brzmiał artykuł — że Craven Ferrars, słynny i popularny artysta
amerykański, wylądował na ziemi

background image

angielskiej. Scenę lądowania, którą nasz specjalny wysłannik uwiecznił na zdjęciu, ujrzą Czytelnicy
na następnej stronie. Przedstawia ono artystę, schodzącego z pomostu w towarzystwie przyjaciela, dra
Geoffrey'a Asterby'ego, znakomitego chirurga plastycznego, którego światowa sława zwalnia nas z
zamiaru czynienia mu reklamy. Zauważamy tylko tyle, że Mr Craven Ferrars, zmasakrowany przed
laty jako żołnierz na wojnie, dzięki ręczności chirurga nie tylko odzyskał zdrowie i mowę, ale i
warunki zewnętrzne, które szybko zjednały mu ogromną popularność w życiu i na scenie. Wprawdzie
jego genialny talent nie ulega obecnie najmniejszej wątpliwości, ale dodać należy, że talent,
pozbawiony warunków zewnętrznych, oznaczałby w zawodzie aktora niemal to samo, co wiosło bez
łodzi, lub śruba bez okrętu". Molly jeszcze raz odczytała artykuł. Wiedziona ciekawością, odwróciła
po chwili stronę gazety i spojrzała na zdjęcie. Ale zaledwie zdołała ogarnąć je wzrokiem, drgnęła ze
zdumienia, gdyż na pierwszym planie dostrzegła Rolla. On przede wszystkim rzucił się jej w oczy.
Stał na fotografii żywo uśmiechnięty, z głową podniesioną, wyprostowany jak struna. Tak, to był on
— nie mogła się mylić. Spoglądał na mężczyznę, który schodził z pomostu, oparty na lasce, i w
którym bez wahania rozpoznała Asterby'ego. Drugi mężczyzna, niezawodnie ów aktor, przywrócony
do życia, zajmował środek fotografii i istotnie uderzał niezwykłą urodą. Ale i cała jego postać
zwracała uwagę. Był smukły, wyniosły; postawa, którą przybrał, miała rozmach i gest. Wyglądał jak
król. Jak to? — pomyślała — czy to mógł być on? Ten powłóczący nogami, zapadły, zidiociały cień
człowieka, ta parodia stworzenia, którą wtedy, przed laty, zaledwie mogła dostrzec w mroku
korytarza? A Rollo? Skąd on się tu wziął i czego tu mógł szukać? Rozmyślania jej przerwał głos Ivora.
— Nic nie jadłaś — odezwał się nagle. — Nie smakuje ci śniadanie? Może wolisz co innego?
Spojrzała na niego z niepokojem. Pragnęła mu powiedzieć, co przed chwilą odkryła, ale powstrzymała
ją myśl, że moment obecny był mało odpowiedni. A poza tym — pomyślała — czy okazałby
jakiekolwiek zainteresowanie? Była z góry przekonana, że o ile by zareagował, to na pewno nie
inaczej jak wybuchem oburzenia.
Zmieszana odpowiedziała mechanicznie:

background image

— O nie, dziękuję, nie jestem głodna. Ale podsuń filiżankę. Doleję ci kawy.
Pochylił się lekko i spojrzał na zegarek.
— Wkrótce ruszymy — oświadczył po chwili. — Wyznaczyłem godzinę i nie życzę sobie, by czekano
niepotrzebnie.
Molly zrozumiała, że nie miał zamiaru opóźnić odjazdu; nie krępował się już teraz myślą o Rollu.
Strapiona nie zdobyła się jednak na słówko protestu. Pomyślała z goryczą, że walka o Rolla stoczy się
później. Jedyne, co obecnie wypadało jej zrobić, było iść za Ivorem i zdać się na los.
Ale właśnie w tej chwili zapukano do drzwi. Zjawił się Awkins. Po kilku frazesach, w których wyraził
przypuszczenie, że lord niezawodnie miał noc spokojną, a lady zapewne wypoczęła po trudach,
oświadczył służbiście, że wóz już czeka i że wstąpił tu dlatego, by dowiedzieć się, czy państwo nie
mają przed odjazdem jakich zleceń dla niego.
— Nie, żadnych — oznajmił Ivor i ruszył bez namysłu w kierunku ubieralni.
Molly pozostała, zaś Awkins podszedł i rzekł półszeptem, z dziwnie nieruchomym wyrazem twarzy:
— Mr Rollo jest na dole i czeka w westybulu. Chciałby, jeśli można, pomówić z panią.
Drgnęła pod wpływem wzruszenia, uczucie ulgi ogarnęło jej serce, ale zdołała się opanować. Pomogła
jej w tym kamiennie nieruchoma maska Awkinsa.
— Dobrze — odrzekła podbiegając ku drzwiom. — Niech Awkins powie panu, że zaraz wrócę.
Wyślizgnęła się cichaczem, zanim Ivor mógł powrócić — obawiała się, że byłby ją zatrzymał — i nie
czekając na windę ruszyła na schody. Rollo był na dole, a czas naglił. Kazał jej oświadczyć, że chce
się zobaczyć z nią samą w westybulu. Musi mu powiedzieć, co słyszała od Ivora; przygotować go na
to, co czekało ich w przyszłości, a przede wszystkim zażądać, by po myśli ojczyma spędził pewien
czas razem z nią w pałacu.
Gdy wbiegła do hallu, ujrzała go z daleka, stojącego przy wejściu. Przypatrywał się ze spokojem
przejeżdżającym pojazdom. Ręce miał w kieszeniach, ramiona wzniesione, minę zawadiacką, a
właśnie ta

background image

buńczuczna mina przypomniała go jej teraz z jego lat najmłodszych, gdy bocząc się niesfornie, zwykł
był oczekiwać zasłużonej nagany. Dostrzegł ją po chwili i podbiegł naprzeciw. Poprzez ciemną
chmurę, która przesłaniała mu twarz, wyłonił się promień uśmiechu.
— Molly! — zawołał, obejmując ją ramieniem i czyniąc to w sposób, który wywołałby pewnie naganę
ojczyma. — Dlaczego mnie tu ciągniesz i nalegasz tak na to, akuratnie teraz, gdy mam tak wiele
zajęć? Czy to wpływ wiadomej osoby?
— Nie — odrzekła, przyciskając go do piersi. Czuła się swobodna, gdy Ivor był z daleka. — Nie, mój
drogi, na pewno nie. Ale ojczym jest chory i zaraz wyjeżdżamy z wizytą do lekarza. Nie jest
wykluczone, że okaże się potrzeba dokonania operacji. Gdyby było to konieczne — ciągnęła
gorączkowo — żąda od ciebie, abyś przez cały ten czas pozostawał koło mnie.
— Naprawdę? — rzekł Rollo spoglądając nieufnie. Nie dowierzał jej jakoś. — Bardzo wątpię —
dodał po chwili — czy stan jego zdrowia może budzić obawy. Zawsze był zdrów i nigdy do tej pory
nie użalał się na nic. — Ale teraz jest chory — odrzekła niespokojnie. — Nie mówi wprawdzie o tym,
ale już sam jego wygląd przemawia za chorobą.
— Nie martw się, Molly — rzucił Rollo. — Założę się z tobą, że to nic poważnego. Inaczej,
przypuszczam, nie wyrzekałby tak strasznie, jak wczoraj przez telefon. Teraz jedno pytanie: czy
naprawdę chcesz, abym wrócił do domu? Zastanów się, proszę. Nie zdajesz sobie sprawy, jak dużo
mam zajęć. Cofnęła się lekko i z wyrazem niepokoju spojrzała mu w twarz. Jej oczy pałały, jakby
ukrywały gorącą prośbę. Po chwili odrzekła: — Poświęć się dla mnie. Wystarczy, gdy ci powiem, że
nie wyobrażam sobie nawet, jakbym w tych dniach wytrwała w samotności. Nie obejdę się bez ciebie;
musisz być ze mną. Rollo życzliwie przytaknął głową. — Ach, co za tyran! — westchnął po cichu. —
Ale zrozum, Molly, że jakikolwiek będzie wynik naszych dalszych układów, to muszę dziś wieczór
powrócić do hotelu. Tu chodzi o przyszłość, o coś bardzo ważnego, czego właśnie się podjąłem.
Opowiem ci o wszystkim, gdy zostanie nam na to chwileczka czasu. Uznasz wtedy sama... och, u
licha! — Urwał i spojrzał na windę, która właśnie zjechała.

background image

Molly odruchowo spojrzała za nim.
— Ivor! — szepnęła blednąc.
Ivor wysiadł i ujrzawszy ich z daleka, podążył ku nim. W świetle poranka, które jaśniało w hallu,
wydawał się blady, dziwnie wyczerpany.
— Więc przecież przyszedłeś — odezwał się do Rolla, zachowując rezerwę. Nie wyciągnął doń dłoni.
Rollo z wysiłkiem nadał swej twarzy uprzejmy wyraz.
— Przyszedłem, sir — odpowiedział śmiało. — I wyrażam współczucie z powodu cierpienia. Bardzo
mnie dotknęła ta przykra wiadomość.
Molly nerwowo przerwała mu:
— Muszę iść na górę i ubrać się szybko. Ivor wskazał na windę.
— Idź, moja droga — rzekł—robi się późno. — Nie, Rollo — zwrócił się do chłopca, gdy ten ruszył,
jakby pragnął iść za nią. — Możesz tymczasem zostać tu ze mną. Chciałbym pomówić z tobą w
pewnej sprawie.
Molly odeszła, nie mając w tej chwili innego wyboru, ale w jej rozgorączkowanej głowie zrodziła się
myśl, by możliwie najkrócej zostawić ich samych. Nigdy się nie rozumieli, jeden do drugiego
nastrojony był wrogo i był pełen zawiści, zaś ona wiedziała, że ten stan będzie trwał i że żadne
warunki nie zdołają go odmienić.







background image

ROZDZIAŁ VI
Poufne zwierzenia
Gdy Molly odeszła, Ivor chłodno i dziwnie badawczo spojrzał na Rolla. Nie dało się zaprzeczyć, że
decyzja chłopca, powzięta gwałtownie, w ostatniej chwili, wywarła wrażenie na ojczymie. Był nią
mile zaskoczony; pochlebiło mu okazane posłuszeństwo. Przerywając milczenie wyraził nadzieję, że
przyjście nie sprawiło Rollowi zapewne zbyt wielkich trudności.
Rollo szeroko otworzył oczy. Ich wyraz w tej chwili był raczej wyzywający.
— Pragnę być pomocny — rzucił w odpowiedzi. — Przykro mi tylko, że nie dowiedziałem się
wcześniej, o co chodziło. Ten powód był ważny. Byłbym zupełnie inaczej zareagował.
— Nie uważałem tego za konieczne — odparł Ivor. — Powiedziałem tylko to, co było nieodzowne.
Ale teraz, gdy tu jesteś, powiem ci więcej; twoja matka o tym nie wie i nie zdaje sobie sprawy z
powagi sytuacji. Otóż jest rzeczą pewną, że zmuszony będę wkrótce poddać się leczeniu. Operacja,
jak słyszę, będzie trudna i ryzykowna; zależy mi więc na tym, byś przez okres mojej choroby czuwał
nad matką i nie pozwolił jej przedwcześnie upadać na duchu. I oczywiście — dorzucił podkreślając
swe słowa — byś nie przysparzał jej trosk w tak cężkim okresie.
Oczy Rolla zalśniły. Czuł się wzburzony. Przemógł się z trudem, by odpowiedzieć.
— Naturalnie — rzucił patrząc mu w oczy. — Zrobię wszystko, co możliwe, aby przyjść jej z pomocą.
Dla mnie, jako matka, jest kimś równie cennym, jak dla serca ojczyma jako poślubiona mu żona.

background image

— Dobrze — rzekł Ivor, spoglądając spokojnie. — Bardzo mnie to cieszy, że oświadczasz tę
gotowość. To jest wszystko, moim zdaniem, co możesz i coś winien poświęcić dla matki.
Roiło gniewnie wzruszył ramieniem. Miał już na języku gotową odpowiedź, ale powściągnął się
nagle, ulegając rozsądkowi. — Zgadzam się z ojczymem — odezwał się krótko.
— A cóż to za sprawy tak bardzo cię zajmują? — zapytał Ivor. Rollo drgnął pod wpływem
wzburzenia; ale opanował się zaraz, by
niczym nie uchybić poczuciu godności.
— Wolałbym raczej nie rozstrząsać ich teraz — odparł spokojnie.
— Doprawdy? — rzekł Ivor, nie spuszczając go z oka. — To nasuwa mi myśl — ciągnął twardszym
tonem — że jest w tym coś takiego, o czym z góry wiesz, że nie spotkałoby się pewnie z poważną
aprobatą. Rollo nerwowo zacisnął pięści. Ukrył je szybko w kieszeniach spodni.
— Nie pora na to — rzekł z trudem. — A gdybym zrobił coś — dodał impulsywnie — co nie mogłoby
zasłużyć na uznanie ojczyma, to z góry przyrzekam, że poniosę sam konsekwencje swego kroku.
— To również mnie cieszy — odparł Ivor. — Nie znam twoich spraw, bo ukrywasz je przede mną, ale
jest bardzo możliwe, że oceniasz je fałszywie i z zupełnie błędnego punktu widzenia. Oświadczam ci
jednak, że nie mogę bez przerwy łożyć na twą przyszłość. Doradzam ci zatem, abyś dobrze rozważył,
zanim coś postanowisz. W oczach Roiła czaiły się nadal złośliwie błyski.
— Zapewniam ojczyma — odrzekł stanowczo — że w najbliższym czasie zwolnię go wreszcie z jego
dalszej odpowiedzialności. Zależy mi na tym, aby ciężar mego życia mógł spocząć czym prędzej
wyłącznie na mnie. Ojczym tego nie wie, nie domyśla się tego — ciągnął gorączkowo — ale ta
zależność od ojczyma zawsze właściwie zatruwała mi życie. Była mi ciężarem, kulą u nogi. Jeśli
ojczym kiedykolwiek mógł sądzić inaczej, to, przykro mi to wyznać, mylił się srodze.
Obrócił się na pięcie, nie ufając sobie dłużej, że zachowa spokój. Coś mu mówiło —jakiś wewnętrzny
głos, który odezwał się nagle — że i tak już powiedział stanowczo za dużo. Był tego pewnym i
zdawało mu się chwilę, że traci kontenans.

background image

Ivor stał za nim. Milczał jakiś czas, wreszcie mruknął z ironią w głosie:
— Bardzo ci dziękuję za okazaną mi wdzięczność.
Rolla to ubodło, chwyciło za serce. Zawahał się dziwnie, ale nie omieszkał mimo wszystko odciąć się.
— Ojczym miał zawsze swój sposób sądzenia.
— I będę go miał — rzekł Ivor stanowczo.
Była to po latach — pomyślał Rollo — pierwsza utarczka między nim a ojczymem. Sprawiła mu
przykrość, wstydził się jej nawet. Ale sam jej nie sprowokował — pocieszał się w duchu —
jakkolwiek był pewny, że zabrakłoby mu sił, gdyby niektóre ze swoich słów miał obecnie odwołać.
Nastąpiła długa chwila milczenia, w czasie której Ivor, nie uchybiając wyniosłości Aubreystone'ow
zapalił papierosa, zaś Rollo, odwrócony doń tyłem, z wypiekami na policzkach wyrzucał sobie, że
postąpił niegodnie i że stanowisko, które zajął, było zupełnie błędne taktycznie. Poczuł się bezbronny
i postanowił zdać się na los. Jakiś głos go przekonywał, że dla niego i ojczyma, w ich nieodmiennym
stosunku do siebie, było to właściwie jedynym wyjściem. Ale zdawał sobie sprawę, że taki zatarg
między nimi i to w chwili, jak obecna, mógł mieć zgoła niepożądane, nieobliczalne następstwa. Po co,
u licha, wezwano go tutaj? Jakie miał dane, by cośkolwiek tu zdziałać lub okazać się potrzebnym? Po
co, jednym słowem, urodził się, żył i doczekał tej chwili? Dla matki był ciężarem, jedynym powodem
nieustających kłopotów, dla ojczyma niczym innym, jak przedmiotem zawiści i bezwzględnej
pogardy. Przeklęta dola! — pożalił się w duchu. Ale czy mógł jej zaradzić? Życie jest pełne takich
złych przeciwności, a on o tym wiedział, lecz nie wiedział, co począć, by stawić im czoło. Za młody
był na to. Nie potrafił zrozumieć, że los jest abstrakcją, czymś zgoła nierealnym, i że wszystko, co
stworzyło pojęcie jego łaski, zawdzięcza swe istnienie nie tyle trafowi, co osobistym zabiegom
poszczególnych jednostek. Gdy Molly po chwili zbiegła na dół, zastała atmosferę tak dziwnie
mrożącą, że nie mogła nawet udać, iż jej wcale nie dostrzega. Po raz pierwszy w życiu poczuła żal do
Rolla. Podczas jazdy na Harley Street, do mieszkania lekarza, ostentacyjnie poświęcała uwagę
Ivorowi, lecz Ivor był oziębły i przyjmował jej życzliwość z wyraźną niechęcią.

background image

Rollo, który siedział przy Awkinsie, zachowywał milczenie, ale jego blada twarz i strapiona mina
świadczyły wymownie, że w głębi jego duszy toczyła się walka. Nie ulegało wątpliwości — rozważał
po cichu — że Molly bez niego daleko pomyślniej załatwiłaby sprawę.
Gdy auto po chwili stanęło u celu, zachował się tak, jakby ociągał się wysiadaniem, czekał na coś. Nie
ruszył się nawet. Ale Awkins to dostrzegł i szepnął mu: „Proszę wysiąść, panie Rollo. Nie rób pan
matce tak wielkiej przykrości". Uległ namowie, ale czuł, że Molly tego dnia zrezygnowałaby raczej z
jego dalszej obecności. Uspokoił się dopiero, gdy lekarz wezwawszy Ivora do gabinetu, nie dopuścił
tam Molly i polecił jej tymczasem spocząć w poczekalni. Molly i Rollo zostali więc sami.
Rollo usiadł i tuląc się do matki, począł się od razu zwierzać. Odnosiło się wrażenie, że czynił to w tej
chwili pod wpływem skruchy.
— Postąpiłem jak brutal — odezwał się do niej. — Czy potrafisz mnie zrozumieć? O nie, Molly. Nie
wyobrażasz sobie, jak strasznie cierpię, gdy myślę o tym wszystkim.
Potrząsnęła głową, odczuwając jednocześnie, że za chwilę, tak jak zawsze, bezwiednie ulegnie; oczy
jej zaszły łzami. Pochyliła się ku niemu i ucałowała go w czoło. Odczuła instynktownie, że Rollo,
mimo wszystko, nie zawinił sam, ale nie chciała na razie mówić mu tego.
— Opowiedz mi o wszystkim — rzekła spokojnie.
Nie sądził, że Molly poświęci uwagę jego słowom, ale uległ jej prośbie i zaczął opowiadć. Wkrótce się
przekonał, że się mylił. Molly się skupiła i z wytężoną uwagą słuchała jego słów. -
— Znam Asterby'ego — wtrąciła.
Interesowało ją również to, co jej mówił o Ferrarsie, ale przede wszystkim dlatego, że ten człowiek,
jak słyszała, był długoletnim pacjentem słynnego chirurga.
Gdy porwany entuzjazmem wspomniał jej następnie o swym pociągu do sceny i o wielkiej karierze,
która, jak sądził, otwierała się przed nim, opuściła głowę, a wyraz jej twarzy nagle sposępniał.
— Nie powinieneś — rzekła — powierzać swego losu tak mało znanemu, dalekiemu człowiekowi. To
jest wielkie ryzyko. Jesteś za młody, abyś mógł to zrozumieć.

background image

— Mylisz się, Molly — zaprzeczył. — Musisz go poznać. On cię już przekona, to człowiek
wyjątkowy. Nie potrafię ci opisać, jak wielkie zalety odkrywam w nim codziennie. Ale niezależnie od
tego ja sam od dzieciństwa marzyłem o scenie. Musiałaś to dostrzec; to nie mogło ujść twej uwagi.
Zawsze mam wrażenie, że odziedziczyłem ten pociąg po moim ojcu.
— Odziedziczyłeś po nim więcej — odezwała się tkliwie. — I właśnie dlatego, skoro nie ma go wśród
nas, by udzielał ci wskazówek — powinieneś tym głębiej pomyśleć nad sobą. Jeśli rzucisz uniwersytet
— dodała z troską — ofiara, którą złożysz, będzie tysiąckroć większa, niż oczekiwany po niej zysk.
Nie zdajesz sobie sprawy, jak to wszystko jest niepewne. Na tysiąc łatwowiernych, próbujących
swych sił na drodze do sławy, tylko jeden zaledwie dociera do celu.
— Ze wszystkim jest tak samo — sprzeciwił się Rollo. — Kto nie próbuje, nie może marzyć, by
osiągnął, co zamierza.
— Nie przeczę — odrzekła z uśmiechem. — Nie myślę też o tym, by stawiać ci w tym względzie
jakiekolwiek przeszkody. Ale nie można w tym wypadku ulegać porywowi. Zastanów się nieco. Nie
doradzam ci na razie porzucać nauki. Gdybyś chciał to zrozumieć, mógłbyś i nad jednym i nad drugim
popracować jednocześnie. Ujął jej rękę i ucałował żywo.
— Będę pracował! — zawołał z entuzjazmem. — Wszystkiego się zaprę i jak rogaty diabeł oddam się
pracy. To ci przyrzekam. A resztę, Molly, pozostaw mnie. Jeśli spotka mnie zawód, jeśli uznam, mimo
wszystko, że na darmo poświęciłem swego ducha i zapał, to bądź pewna, że nie przybiegnę do ciebie z
prośbą o pomoc. — To mnie wcale nie pociesza — odezwała się Molly. — Gdybyś żądał nawet tego
— dodała wzruszona — to z góry wiem, że nie będę w stanie udzielić ci pomocy. Skutek byłby ten, że
widząc się bezradną, niezdolną do tego, aby podać ci rękę, umarłabym chyba ze zgryzoty i żalu.
Podniósł się z krzesła i usiadł beztrosko na jego poręczy.
— Nie powinnaś tak mówić, ty biedna męczennico. Czy nie widzisz tego, Molly, że ryzyko w tym
wypadku jest prawie wykluczone? Rzucić uniwersytet, to drobnostka, ale nie skorzystać z okazji,
która rzuca się pod nogi, to byłoby szaleństwem. Taka rzecz po raz drugi nie przydarzy

background image

się w życiu. Zrozum to, Molly. A Ferrars, powtarzam, to człowiek nieprzeciętny. Można mu zaufać.
Gdziekolwiek się pojawi, wzbudza entuzjazm. Ostatnio się starają, by go ściągnąć do filmu.
— Nie wynika jednak z tego—odrzekła życzliwie—by i ciebie potrafił pokierować ku sławie. Jakże
często się zdarzało, że jakiś gwiazdor błysnął i jak głuchy meteor przepadł bez śladu! I cóż go
nareszcie obchodzi twój los? Czy słyszał coś o tobie, czy go łączy coś z tobą?
— Mało — ze szczerością przyznał Rollo. — Spotkałem go raz, gdy byłem jeszcze chłopcem.
Rozmawialiśmy z sobą i napomknąłem, że marzę tylko o tym, by zostać aktorem. Przyrzekł mi wtedy,
że gdy sam nim zostanie, postara się mi pomóc. I to był właśnie powód, dla którego ostatnio musiałem
się z nim spotkać. Wyjeżdżając do portu, nie byłem pewny, czy przypomni mnie sobie, czy zechce
mnie poznać. Ale obawy się rozwiały. Poznał mnie natychmiast.
— I t o ma być wszystko? — spytała Molly. — A czy wie coś poza tym? Czy wie coś na przykład o
twoich zdolnościach? Rollo poruszył się. Jakiś dziwny niepokój ogarnął go teraz.
— Wie tylko to, czego chciał się dowiedzieć. A dla mnie wystarcza, że pragnie mi pomóc. Zobacz się
z nim, Molly. Albo pomów z Asterbym, jeśli wolisz. On na pewno ci powtórzy, że to wszystko, co
mówię, nie jest blagą. W każdym bądź razie nie mogę nie skorzystać z tak świetnej okazji. Chodzi tu o
mnie, a każdy ma pełne prawo rozporządzać swym życiem. Molly życzliwie objęła go ramieniem.
— Rozumiem cię, Rollo — rzekła półgłosem. — Ale jesteś jeszcze młody, zbyt mało doświadczony,
więc podejmując jakiś plan, nie powinieneś bezmyślnie dysponować swym życiem. Zastanów się
dobrze. Nie rozumiesz jeszcze tego — zniżyła głos nieomal do szeptu — ale szczęście twego życia jest
jedyną moją troską i więcej dla mnie znaczy, niż wszystko inne, co istnieje na świecie.
— Molly! — zawołał, przytulając się do niej. — Przysięgam na Boga, na wszystko, co święte! Brak
mi słów, by wyrazić ci wdzięczność!
Nie ulegało wątpliwości, że ogarnął go nagle najtkliwszy sentyment. Mówił to szczerze, z głębi serca.
Ale Molly sama nie zdołała w tej chwili okazać wzruszenia. Po momencie milczenia wybrnęła
ostatecznie z uciążliwej sytuacji.

background image

— Pomówimy jeszcze o tym — odrzekła łagodnie. — A przede wszystkim niech ojczym rozstrzygnie
tę sprawę. Ma do tego prawo i to się mu należy. Nie zapominaj o tym, Rollo. Wszystko, co mamy,
zawdzięczamy tylko jemu.
— Nie zawdzięczasz mu tak wiele — nachmurzył się Rollo. — Zaciągnęłaś wprawdzie dług, ale już
dawno go zwróciłaś z lichwiarskim procentem. Ale wiem, o czym myślisz i zastosuję się do tego. Czy
naprawdę się przejmujesz stanem jego zdrowia? Jestem prawie pewny, że nie ma powodu.
Zawahała się lekko.
— Za mało o tym wiem, by wyrobić sobie zdanie. Nie powiedział mi wszystkiego. I to jest właśnie
powód...
— To podobne do niego — przerwał jej Rollo. — Zawsze ta wyniosłość. On zanadto jest dumny, by
cośkolwiek ci powierzyć. Ładna rodzinka. Warta pozłoty. Ale nie martw się, Molly. Postaramy się o
to, byś i z tego wybrnęła.
Molly przymknęła oczy. Zdawało się jej teraz, że jakiś inny głos wypowiedział te słowa; głos, który
niegdyś — niegdyś, przed laty — tym samym brzmieniem wyczarowywał w niej coś, co jak światło
rozjaśniało jej duszę.
— Wierzę ci, Rollo — wierzę — odrzekła. — I on tak mówił... I on mówił, że nie pozwoli mi zginąć...
— Chyba sam wprzód zginę! — zawołał z pasją.
— Wiem — wyjąkała, uśmiechając się blado. — I on tak mówił... I on... I on...

background image

ROZDZIAŁ VII
Stary przyjaciel
Jakkolwiek bezpośrednio po odbyciu konsultacji lekarz jakiś czas rozmawiał z Molly i wyjawił jej
wreszcie, co sądzi o sprawie, choroba Ivora nie przestała być dla niej tajemnicą. Wszystko, o czym
mówił, było pełne łaciny i technicznych terminów, było zbyt niejasne, aby mogła to zrozumieć i
zapamiętać, toteż odeszła ostatecznie z niemiłym przeświadczeniem, że albo lekarz —jak to często się
zdarza — miał w tym cel, by wyrażać się niejasno, albo — co gorsze — że nie dorosła rozumem, by
rozwiązać zagadkę. Zrozumiała tylko tyle, że przede wszystkim jest konieczna operacja, że lekarz
miał nadzieję, iż jej wynik będzie dobry i że Ivor w tym względzie nie zdawał się żywić najmniejszych
wątpliwości. Nieodzowne przygotowania do tak ważnej decyzji — a było ich dziesiątki — zajęły od
tej pory niemal całkowicie umysł Molly.
Zdecydowała się pozostać z Roiłem w Londynie, zaś Rollo, tak jak przyrzekł, dotrzymał słowa i oddał
jej w tym czasie cenne przysługi. Nawet Ivor musiał przyznać, że chłopiec, jeśli chciał, gdy zależało
mu na tym, mógł okazać się życzliwy, użyteczny w domu i zdolny do poświęceń. Wyraził życzenie,
aby reszty rodziny, pozostałej w Bredholt, nie powiadamiać tymczasem o istocie sprawy, aż do czasu
dokonania zamierzonej operacji. Molly niekoniecznie pochwalała tę myśl, ale przystała na nią w
końcu, uważając, że to uwolni ją na razie z niezliczonych kłopotów. Nad dziećmi czuwały Karolina i
miss Marvin, ale właśnie Karolina — rozważała Molly — będzie pierwszą osobą, która zacznie się
złościć nie otrzymując od Ivora konkretnych wiadomości. Stosownie do instrukcji wydanych przez
Ivora miano jej donieść,



background image

że Ivora i Molly zatrzymują w Londynie pilne interesy, zaś Molly była pewna, że podobne
wyjaśnienie będzie zupełnie wystarczające dla członków rodziny. Przede wszystkim dlatego —
rozważała w duchu — że oswojono się już z tym, iż od śmierci matki Ivor stopniowo odzyskiwał
samodzielność i w końcu, po latach, uniezależnił się całkiem od wpływów rodziny. Wyjeżdżał i
powracał, kiedy miał ochotę, a niejednokrotnie się zdarzało, że i ona nie wiedziała, jakie miał plany.
Wyjątek stanowiły sprawy familijne, lub takie, których bieg zależał od niej.
Ten gorączkowy okres, okres przygotowań, upływał Molly jak długi, męczący sen. Jedyne, co utkwiło
jej w świadomości, to fakt, że w warunkach, jak obecne, nie miała ani chwili do stracenia. Lekarz
naglił, a Ivor, jakkolwiek z pozoru obojętny, zdawał się ulegać i uznawać po cichu argumenty lekarza.
Wytrzymałość Molly zaczęła szwankować. Inna jednak rzecz, że ogłuszona tym wszystkim, co
ostatnio przeżyła, popadła wreszcie jakby w stan znieczulenia. Nie wydało jej się nawet, że rozstała
się z Ivorem. Odszedł od niej tylko, wyszedł z domu, jak tysiące innych, cieszących się zdrowiem, aż
wreszcie — po okresie, w którym czekała wprawdzie na coś, ale jakby na nic, co jego albo jej
dotyczyło bezpośrednio — zjawiła się w domu szpitalna pielęgniarka i oświadczyła urzędowo, że
operacja była ciężka, ale że pacjent ją przeżył i czuje się dobrze. Na koniec dodała, że można go
zobaczyć następnego dnia. Ale z pewnym zastrzeżeniem. To musi trwać krótko. Jedną minutę,
najwyżej dwie. Gdy Molly nazajutrz odwiedziła Ivora, przeraziła się zrazu jego wyglądem. Wyglądał
jak człowiek, który był bliski śmierci. Ale zapewnił ją żywo, że czuje się dobrze, głos miał dźwięczny,
nie wskazujący na to, że mówił nieprawdę, więc zaczęła wierzyć, że przemógł chorobę. Z drugiej
jednak strony świadomość, że z nią walczył, dopiero teraz w pełni do niej dotarła. Wszyscy jej mówili,
że stan pacjenta jest normalny. Nie ulegało wątpliwości — dodawano — że wkrótce się dźwignie i
wróci do zdrowia. Miał silny organizm i wielką cierpliwość. Wszystko wskazywało, że okres swej
choroby przetrwa pomyślnie.
W parę dni potem przybyła Karolina, a dowiedziawszy się o wszystkim, co zaszło w międzyczasie,
wpadła do Molly i urządziła jej z miejsca piekielną awanturę. Jak mogła to zrobić? — pytała roz-

background image

wścieczona. — Dlaczego jej o wszystkim nie doniosła od razu? — Roiło, oczywiście, stanął w jej
obronie, a wynikła stąd utarczka, niewybredna jak zwykle, tak długo targała nerwami Molly, aż w
końcu wprawiła ją jakby w rodzaj obłędu. Skończyło się na tym, strony walczące przyjęły ten fakt z
niemal równym przerażeniem, że nagle dostała ataku śmiechu, który trwał, potężniał i nie dał się
poskromić, co tym bardziej było dziwne i niezrozumiałe, że nawiedzona nim Molly nie umiała nawet
powiedzieć, dlaczego się śmieje.
Karolina była wściekła, Rollo przejęty, prawie bliski rozpaczy. Po raz pierwszy w życiu był
świadkiem sceny, w której Molly straciła panowanie nad sobą, ale ten raz wystarczył, by wywrzeć na
chłopcu niezatarte wrażenie. Ujął ją za rękę i natychmiast wyprowadził. Karolina została sama.
Gdy przeszedł z matką do drugiego pokoju, ułożył ją na sofie i począł uspokajać.
— Przejęłaś się, biedactwo — przemówił troskliwie. — Nic dziwnego w takim piekle, jak u nas.
Najzdrowszy człowiek straciłby głowę. Nie dopuszczę tego smoka po raz drugi do ciebie. To jej się
więcej nie uda, póki ja jestem z tobą.
Nie chciała mu powiedzieć, że i on w tym wypadku ponosił winę. Jego hardy występ tak samo ją
zdenerwował jak napaść Karoliny. Leżała bezsilnie, drżąc na całym ciele i ulegając, jak poprzednio,
atakom śmiechu, choć w głębi serca nurtował ją ból i pragnęła raczej szlochać — jak małe dziecko
wypłakać swój żal. Siedział koło niej i czekał tak długo, aż zaczęło mu się zdawać, że atak minął.
Potem podniósł się lekko i cicho, na palcach, odszedł od sofki. Ale zaraz powrócił. Molly początkowo
słyszała jego ruchy, ale później, znużona, przestała na nie zważać. Przemknęło jej przez głowę, że
Karolina zapewne nie zechce powrócić. Powiedziała jej uprzednio, że tego jeszcze dnia odjedzie do
Bradholt, nie znosiła bowiem miasta i uważała się obecnie za główną przedstawicielkę rodu
Aubreystone'ow. Z dziećmi właściwie nie miała kłopotu. Wszystkie niezadługo miały wrócić do
szkół, a miss Marvin niewątpliwie spełniała nadal sumiennie obowiązki. Mogła jej zaufać.
Ale co mogło wpłynąć na stan jej nerwów? Czy nazbyt gwałtowne ustąpienie lęku o stan Ivora, czy też
nawał trosk, który urósł z latami,

background image

zbyt długie stawianie im oporu i związane z tym wreszcie tłumienie buntu, w którym trwała jej dusza?
Nie chciała zbyt długo zastanawiać się riad tym. Była zbyt zmęczona, by myśleć. Wolała teraz leżeć,
przymknąć powieki i z poczuciem owej próżni, wywołanej osłabieniem, trwać w martwocie, która
niosła jej ulgę. Przeminął kwadrans, a w pokoju, tak jak przedtem, od czasu do czasu odzywały się
kroki. Rollo zapewne. Była tak tego pewna, że nie chciała nawet spojrzeć. A poza tym wiedziała, że
jest nadto wyczerpana. Nie spodziewała się, że Rollo spróbuje przebudzić ją z drzemki.
Ale już w następnej chwili pochylił się nad nią i nagle przemówił:
— Nie wstawaj, Molly — rzucił półszeptem. — Przychodzę ci powiedzieć, że ktoś do nas przyszedł.
Stary przyjaciel. Przetarła oczy, jakby z trudem i wahaniem budziła się z drzemki, i próbując spojrzeć,
dostrzegła przed sobą bladą twarz Geoffrey'a Asterby'ego.
— Pan? — krzyknęła, podnosząc się z lekka. Uśmiechnął się do niej i podszedł bliżej.
— Nie zapomniała mnie pani? — zapytał życzliwie. — Ale proszę leżeć. Przyszedłem zobaczyć, czy
mogę pani pomóc.
Molly przyjaźnie wyciągnęła doń rękę. Ujął ją szybko i ukrył w dłoni, zaś Rollo w tej chwili wyszedł
z pokoju. Została sama z Geoffrey'em Asterbym.
Jakiś fluid zdawał się spływać z ręki lekarza. Opanowało ją nagle uczucie spokoju. Odczuwała to tak,
jak ktoś, kto na morzu był już pewny swej śmierci, a nagle zrozumiał, że przyszedł ratunek.
— Pan zawsze pomaga — rzekła z uśmiechem. — Przypominam sobie właśnie, jak i wtedy, przed
laty, pan przyniósł mi pomoc.
— Doprawdy? — zapytał, nie spuszczając z niej oczu. — A ja przypuszczałem, że było odwrotnie, że
ja od pani uzyskałem tę pomoc. I dlatego też miałem wrażenie przez te wszystkie lata, że panią coś
wyróżnia spośród innych ludzi.
Mówił to szczerze, z tą samą prostotą, którą odznaczał się i wtedy, podczas podróży po morzu, zaś
Molly w odpowiedzi uśmiechnęła się lekko. Odnosiła wrażenie, że szereg lat, który upłynął od tej
chwili nie był niczym więcej, jak klinem czasu, który wbił się w ich przyjaźń.

background image

— Przykro mi — rzekła — że zabrakło mi warunków, by podtrzymać nasz kontakt. Za wiele miałam
pracy w domu i przy dzieciach. Jest ich sześcioro. Chyba dosyć — dodała —jeśli wziąć pod uwagę, że
nie wliczam w to Rolla.
— Rozumiem — odparł przytakując głową. — Taka praca wyczerpuje, pochłania czas. Nie było to
zabawą wychować taką ilość. A teraz, jak słyszę, zachorował pani małżonek. Bardzo mnie
przygnębiła ta przykra wiadomość.
— Ma się już lepiej — rzekła spokojnie. — Lekarze powiadają, że wyjdzie z choroby, a wszystko
wskazuje, że mówią mi prawdę. Przestałam się już martwić — dodała po chwili. — Ale czuję mimo
wszystko ogromne wyczerpanie.
— To zupełnie zrozumiałe — przytaknął Asterby. — Pani musi odpocząć. Gdy małżonek
wyzdrowieje, okres rekonwalescencji będzie nadal wymagał ofiarności i opieki.
— Tak, to prawda — przyznała skwapliwie. — Muszę o to zadbać, by nie zabrakło mi sił. Ale niech
pan usiądzie i zapali papierosa. Bardzo pana proszę. Musiałabym inaczej zrezygnować z leżenia.
Osunął się na krzesło, które stało obok sofki, zaś Molly dostrzegła, że niedowład jego ruchów nie
uległ z latami żadnej poprawie. Odniosła wrażenie, że cierpienia, które znosił, jeszcze silniej niż
wówczas, naznaczyły jego twarz. Był blady, wychudły, mizerny, ale czas, mimo wszystko, nie wyrył
na nim śladów. Nie wydawał się starszy. Zachował też w pełni swą dawną uprzejmość. Zaliczał się do
ludzi, do garsteczki tych zapewne, którzy nie odrzucają przyjaźni, jeśli uchybiło się formie,
wychodząc z założenia, że prawdziwym jej podłożem nie może być pozór, lecz to, co stanowi o jej
istocie. — Dziękuję — odrzekł — nie będę palił. Palę teraz mało. Usiadłem, co prawda, ale niech to
pani nie krępuje. Nie żądam od pani, by męczyła się mówieniem. Pani musi odpocząć. Jeszcze raz to
powtarzam, co przed chwilą zaleciłem.
— Nie męczy mnie wcale rozmowa z panem — przyznała się Molly. — Przeciwnie — dodała —
sprawia mi przyjemność. Proszę mi teraz powiedzieć, co pan robił przez te lata.

background image

— Męczyłem się, jak pani — odrzekł z uśmiechem. — Od rana do nocy bez przerwy pracowałem. I
zawsze przy tym samym. Zawsze przy zadaniu, które obrałem już wówczas za cel mego życia.
— I zawsze z sukcesem — wtrąciła życzliwie. — To wiadomo mi zresztą, słyszałam już o tym. Ten
biedny nieszczęśliwiec, którego wiózł pan z Francji, odzyskał dzięki panu zdolność do życia.
— Nie moja w tym zasługa — sprzeciwił się Asterby. — Nie jestem psychiatrą. Jeśli zdołał się
wyleczyć, to pomoc nań zeszła prosto od Boga. — Ale pan w tym wypadku był jego narzędziem.
— Każdy pracujący jest jego narzędziem. Ale im większy zapał, tym bogatszy jest plon. Kocham swój
zawód, jestem gotów do poświęceń, by sprostać zadaniu — i to jest wszystko, co mogę powiedzieć.
Craven Ferrars był wart tych wysiłków. Nie spotkałem człowieka podobnie szlachetnego.
— A! — odruchowo odezwała się Molly. — To mnie ciekawi. Syn mój, Roiło, jest wprost
oczarowany Cravenem Ferrarsem. Ja go jednak nie znam i z tego też powodu niepokoję się nieco.
Rollo jest młody, łatwo się zapala, nietrudno więc o to, by popełnił błąd.
— Proszę się nie lękać — uspokoił ją Asterby. — Ferrars go polubił, ma wielką sympatię dla pani
syna, obecnie zaś pragnie podać mu rękę. Trudno osądzić, czy osiągnie, co zamierza. Tego się nie da
przewidzieć, czy kariera pani syna uwieńczy się sukcesem. Moim jednak zdaniem sposobność jest
świetna i nie powinno się synowi zagradzać drogi. Odczułby to kiedyś jako wyrządzoną mu krzywdę.
— I ja tak sądzę — przyznała Molly. Głos jej jednak zdradzał wahanie. — Chłopak jest zdolny,
wszechstronnie wykształcony, ale nie miał do tej pory szczęścia do ludzi. Ogólnie się sądzi, że byt i
przyszłość ma w pełni zapewnione. Tak jednak nie jest. Będąc pasierbem, nie może nawet rościć zbyt
wielkich pretensji. — Z tym się nie zgadzam — rzekł doktor z naciskiem. — Pomijając to jednak,
jeszcze raz powtarzam, że nie powinno mu się stawiać przeszkód na tej drodze. Ma pociąg do sceny i
wrodzone powołanie. A sposobność, jak obecna, na pewno już więcej nie przytrafi się w życiu.
— Uznaję to — rzekła. — Pan doradza mi zatem nie stawiać mu przeszkód? Nie zależy to jednak
wyłącznie ode mnie. Jestem zupełnie pewna, że jego ojczym w tym względzie nie pozwoli się
przekonać.

background image

— Jeśli, jak słyszałem, odrzuca odpowiedzialność za przyszłość Rolla, to nie ma przecież prawa
rozporządzać jego osobą. Niezależnie od tego, bardzo w to wątpię, czy opór coś zmieni. Uderzmy się
w piersi, wspominając o sobie i przyznajmy szczerze, że i nam w młodości czyniono ustępstwa.
— Do pewnego stopnia — sprzeciwiła się Molly. — Ale poświęcenie się scenie — dodała podniecona
— znaczyłoby tyle, co zrezygnowanie na zawsze ze studiów uniwersyteckich.
Doktor się zaśmiał.
— Jestem szczerze przekonany, że dla młodzieńca jak Rollo, nie stanowi to znowu zbyt wielkiej
różnicy. Pani wybaczy — dorzucił — ale jej sąd o sprawie jest zbyt stronniczy. Jeśli zechce pracować,
a Ferrars się nim zajmie, to nie ulega wątpliwości, że dopnie celu. A gdyby go nie dopiął, co jest
bardzo wątpliwe, to w takim wieku jak jego jeszcze zawsze jest czas, by pomyśleć o czymś innym.
Zauważam przy tym, że i ukończony uniwersytet nie daje gwarancji życiowego powodzenia.
— Uznaję to — rzekła nieco strapiona. — Ale ryzyko na scenie jest stokroć większe.
— Ja jednak wierzę, że Rollo wygra. Jest młody, zdolny, ma zapał, temperament — wszystkie
warunki, by wyjść zwycięsko. Ferrars tak samo mocno w to wierzy. A przyznać mu trzeba, że nigdy
do tej pory nie myliło go przeczucie.
Molly z uwagą spojrzała mu w twarz.
— Bardzo mnie cieszy, co słyszę od pana. Ale proszę zrozumieć — ciągnęła — że nic prawie nie
wiem o Cravenie Ferrarsie. Czy on pamięta obecnie, co przeżywał w przeszłości?
— O tak — rzekł doktor — pamięć mu wróciła. Ale, o ile wiem, nie korzysta z niej. Nie lubi wracać do
tego, co minęło. Za wielka przestrzeń oddziela go od tego. Bliscy mu ludzie rozsypali się po świecie;
wolał od nowa rozpocząć życie. I udało mu się w końcu zupełnie przeobrazić dawnego siebie.
Przyznam się szczerze, że to wszystko mnie zdumiewa, wydaje mi się cudem. Ten człowiek żyje,
jakby na nowo się urodził; bez żadnych trudności pogodził się z tym faktem.
— To doprawdy cudowne — przyznała Molly. — Wyobrażam sobie teraz, jaki pan jest dumny, że
dokonał tego dzieła. A czy nie

background image

lęka się pan czasem — dodała po chwili — że on mógłby nie wytrwać i z powrotem utracić odzyskaną
równowagę? — Nie — rzekł doktor ze szczerym przekonaniem. — Ferrars odmłodniał i cały jego
ustrój jest jakby odnowiony. Jest silniejszy i odporniejszy niż dawniej. A przede wszystkim — dodał,
jakby ulegając podziwowi dla niego — posiadł to, co jest całą tajemnicą życiowego powodzenia:
sztukę cierpliwości. Dla pewnych bowiem ludzi nawet przyszłość ma czar i moc fascynującą. Tylko
trzeba mieć oczy, aby móc na nią patrzeć. — Pan będzie wiecznie młody — uśmiechnęła się Molly. —
Wiem to od dawna. Uśmiechnął się również.
— Nie — zaprotestował patrząc jej w oczy. — Oceniam tylko wartość tego daru ufności. Ferars
dlatego jest tak krzepki i silny, że poznał przede wszystkim swe słabe strony. Usunął tym samym
wszelkie przeszkody, które stały mu na drodze. Gdyby każdy z żyjących miał ten dar samooceny, nie
spotykałoby się tylu życiowych rozbitków.
— Rozumiem, co pan myśli — odrzekła po chwili. Ułożyła się wygodniej, jakby rozważając to
wszystko, co jej właśnie powiedział. W końcu ponownie podniosła nań oczy.
— Pan dodał mi otuchy — rzekła półgłosem. — Bardzo się cieszę, że pana widziałam. Ale prawda —
dorzuciła — że to Rollo był tym, który sprowadził pana do mnie? Zmartwił się chłopiec; myślał
zapewne, że dostałam obłędu. A wie pan, dlaczego? Bo wpadłam poprzednio w ogromne
podenerwowanie i nagle bez powodu zaczęłam się śmiać.
Doktor wybuchnął śmiechem. — To świadczy — odparł — o wielkiej odporności. Śmiech był zawsze
oznaką zdrowia. A w wypadku pani — dodał życzliwie — był to zapewne jakiś zwrotny punkt w
przesileniu cierpienia. Proszę się nie martwić przyszłością Rolla. Ja i Ferrars jesteśmy przyjaciółmi.
Zrobimy, co możliwe, aby pójść mu na rękę i ustrzec go od tego, czego mógłby pożałować.
Molly z ufnością podała mu dłoń.
— Z serca dziękuję — odrzekła życzliwie. — Nie znam człowieka tak dobrego jak pan. Pańska
przyjaźń dla Rolla napełnia mnie otuchą i wiarą w jego przyszłość. W takich chwilach ciężko
odczuwam, że brak

background image

mu ojca. On po nim odziedziczył swój pociąg do sceny. Pierwszy mój mąż miał już wszystko
przygotowane, aby zostać aktorem, ale właśnie w tym czasie wybuchła wojna. Debiut wyznaczono na
początek jesieni. Wszystko wskazywało na to, a ja tak samo byłam o tym przekonana, że ten jego
pierwszy występ stanie się od razu wielkim sukcesem. Uścisnął jej dłoń i pochylił się lekko.
— W takim razie — odparł przyjaźnie — tym mniejszy jeszcze powód, by oddawać się troskom.
Proszę się nie lękać. Chłopak na pewno nie zawiedzie nadziei. Jeśli przysiądzie nieco fałdów, to
jestem pewny, że osiągnie sukces. Ferrars będzie czuwał; nie pozwoli mu zginąć.
Molly westchęła.
— Może — odrzekła. — Prawdę mówiąc to tylko ja się zmieniłam •z biegiem tych lat. Obecny mój
mąż ma inne poglądy. Gdyby ojciec Rolla zachował się przy życiu, nie wahałabym się wcale
rozważając tę sprawę.
— Zdarza się czasami — przyznał Asterby — że człowiek wbrew woli podlega wpływom. Czy nie
lepiej jest jednak otwarcie i szczerze wypowiadać swe zdanie? Jeśli rzecz się uda, tym lepiej dla Rolla.
Gdyby coś zawiodło, w co zupełnie nie wierzę, to nie będzie pierwszym, który dozna zawodu. Uzna
wtedy błąd i z tym większym zapałem rozpocznie od nowa.
— Pan mówi jak filozof — odrzekła Molly. — W każdym bądź razie nie będzie się mógł żalić, że
stawiałam mu przeszkody na drodze do sukcesu. Asterby życzliwie uśmiechnął się do niej.
— Nie wydaje mi się jakoś — odrzekł po chwili — że obecna generacja mogłaby w tym względzie
mieć żal do rodziców. Doświadczenie wykazuje, że dzieci obecnie prawie nie zważają na rady i wska-
zówki. Mnie, na szczęście, nie dotyczy ten zarzut. Ale robi się późno, czas mi już w drogę. Zanim
jednak pójdę, pozwolę sobie jeszcze zaofiarować pewien lek. Proszę go zażyć bezpośrednio przed
spaniem. On zawsze mi pomagał w chwilach rozstroju. Czy skorzysta pani z niego — dorzucił z
uśmiechem — by nie zrobić zawodu staremu przyjacielowi?
Zaśmiała się lekko.
— Od pana wszystko przyjmę z wdzięcznością.

background image

Doktor ponownie złożył jej ukłon.
— A czyniąc to — odrzekł — więcej pani daje, niż w istocie przyjmuje. Ten dar się nie wyczerpuje.
Pani może nim szafować nie narażając się na to, że go może utracić. Rozumie mnie pani?
— Jaki dar? — spytała zdumiona. Doktor z uśmiechem spojrzał jej w twarz.
— Biblia go nazywa największą ozdobą wielkiego ducha: cichą pokorą. Rzadka zaleta w takich
dniach, jak dzisiejsze. Kto raz się z nią spotka, nie może jej potem zbyt łatwo zapomnieć.
— Pan mnie jeszcze nie poznał — sprzeciwiła się Molly.
Gest jego ręki, uprzejmy, lecz wymowny, powstrzymał jej protest.
— Piękno — odparł — bez względu na swój rodzaj tylko wtedy jest pięknem, gdy budzi właściwe
reakcje. A pani — dodał nie spuszczając z niej oka — i duchowo i fizycznie daje mu wyraz. Proszę mi
wybaczyć, że wypowiadam to wszystko tak bez ogródek. Ale szczerość jest zawsze nieco prostacka.
To właśnie powód, dla którego tak często nie można jej strawić. No i cóż, pani Molly? Czy przyrzeka
mi pani, że zażyje lekarstwo?
— Wszystko uczynię, co pan mi zaleca.
— Dziękuję uprzejmie — odrzekł z uśmiechem. Zamilkł na chwilę. Wreszcie dorzucił:
— Przyjdę jeszcze kiedyś, jeśli pani pozwoli. Następnym razem nie zastanę pani pewnie tak bardzo
umęczonej. Nie martwić się tylko. Gdyby okazało się w przyszłości, że mógłbym być potrzebny,
proszę natychmiast zawiadomić mnie o tym.
— Może pan być pewny, że do pana przede wszystkim się zwrócę w potrzebie — rzekła z prostotą. —
Jeszcze raz dziękuję za słowa pocieszenia. Podniosły mnie na duchu i sprawiły mi ulgę.
— Proszę dobrze się wyspać — rzucił żartobliwie. — Sen najbardziej jest pani potrzebny. Do
widzenia, pani Aubreystone! Spokojnej nocy!

background image

ROZDZIAŁ VIII
Wskrzeszona pamięć
Rekonwalescencja Ivora postępowała wolno, lecz w sposób widoczny. Najważniejszym jej objawem
był pocieszający fakt, że nie zdarzały się prawie nawroty gorączki, a samopoczucie pacjenta z każdym
niemal dniem ulegało poprawie. Wpłynęło to dodatnio przede wszystkim na Molly. Była teraz pewna,
że stan jej męża, jakkolwiek jeszcze ciężki, nie zawiedzie żywionej przez lekarzy nadziei.
Mając to na względzie skorzystała z pory, w której jej obecność przy mężu nie była nieodzowna i na
krótki okres — dwudniowy zaledwie
— wyjechała do Bredholt, do pałacu Aubreystone'ow, by wydać dyspozycje i zobaczyć się z dziećmi.
Okres wakacyjny miał się ku końcowi, a dzieci już wkrótce miały się rozjechać.
Nie przyjęły matki z nadmiernym entuzjazmem. Dały jej do zrozumienia, że jej długa nieobecność
wpłynęła na nie źle i pozbawiła je wygód. Aldyta, dorastająca już obecnie piętnastoletnia dziewczyna
oświadczyła jej wręcz, że gdyby podobna rzecz powtórzyła się w zimie, to zrobi, co możliwe, by
wakacje zimowe spędzić z którąś z koleżanek w Szwajcarii. Vivian i Oswald mniej się żalili; radowali
się myślą, że zaczynał się właśnie sezon myśliwski. Najmłodsze dzieci
— Winifreda, Cedric i Hugo — wystąpiły z oskarżeniem, że ojciec i matka przestali o nich myśleć i
zagroziły Molly, że nie puszczą jej teraz z powrotem do ojca. Stanowiły trójkę, która jak młode
pisklęta domagała się opieki, choć zdawały sobie sprawę, że Molly właściwie niewiele osobiście
stykała się z nimi. Nie miała wpływu na rozbudzanie w ich serduszkach poczucia rozradowania, a
jednak jej pragnęły




background image

i właśnie — jak obecnie — z pełną świadomością wysuwały swe pretensje.
Uwaga Karoliny — rzucona, jak zawsze, z sarkastyczną złośliwością — że miłość dzieci tym piękniej
dojrzewa, im dłużej nie widzą swej matki, ubodła wprawdzie Molly, nasuwając je trudne do
zniesienia, cierpkie refleksje. W gruncie rzeczy jednak musiała po cichu przyznać jej rację. Uzbroiła
się w cierpliwość i znosiła mężnie wszystkie inne podnoszone zarzuty. Pomagał jej w tym wzgląd, że
nigdy nie wierzyła w przywiązanie swych dzieci. Zdawała sobie sprawę, że trudno nawet było
przypuszczać inaczej, prawdę bowiem mówiąc, nie darzyła ich miłością i nigdy właściwie nie uważała
ich za swoje. Wprawdzie były jej potomstwem, wyszły z jej ciała i karmiły się jej krwią, ale nie
wzbudzały w niej tęsknoty ani tych wielkich uniesień, które wzbudzał w niej Rollo. Nie pragnęła być
ich matką, zniewolono ją do tego, wymuszono to na niej, obecnie zaś, po latach, dzieci podświadomie
przystąpiły do odwetu. Patrząc teraz na nie, odczuwała z goryczą, że nie mogła im zaprzeczyć
słuszności ich żalu. Musiała go przyjmować i godzić się nań. Nie powiedziano im uprzednio o
chorobie ojca, ale Molly była pewna, że nie zmartwiłyby się bardzo, wiedząc o fakcie, iż go czeka
operacja. Nie interesowały się tym nawet, że obecnie ma się lepiej, gdyż uważały to za pewnik, iż
musi wyzdrowieć. Jakkolwiek z charakteru zdawały mu się bliższe, niż były wobec matki, nie
objawiały mu właściwie zbyt wielkiej sympatii. Uważały go za ojca, za głowę rodziny, której jedynym
obowiązkiem było dbać o jej dobrobyt, a poza tym zajmowały je własne sprawy; nie pytały nawet o to,
czy ojca na to stać, aby sprostał obowiązkom. Inna jednak rzecz, — rozważała Molly — że Ivor nie
dbał o to, by pozyskać ich serca. Miał tak samo jak one naturę samolubną, a wrodzona ambicja
pochłaniała całkowicie jego siły. Ale zaczynał się już starzeć, przekroczył przecież sześćdziesiątkę,
więc nie można było żądać, by objawiał jakiś zapał wobec młodej rodziny. Spłodziwszy synów,
dziedziców nazwiska i spadkobierców tradycji, wycofał się w zacisze i uznał swój cel za osiągnięty.
Nie zaliczał się do ludzi, których ktokolwiek z otoczenia mógł szczerze polubić. Jeśli chodzi o Molly,
to przywykła doń tylko po latach współżycia. Nie znalazła w nim człowieka zdolnego do poświęceń.
Nie udało jej się nawet —jakkolwiek tego chciała — wszczepić w swoje dzieci miłości do ojca.

background image

Nie pragnął jej zresztą. I to był właśnie powód, że obecnie, gdy był chory, żadne z jego dzieci nie
objawiało współczucia. Trudno — pomyślała. W warunkach, w których żyły, ten brak przywiązania
nie wydawał jej się nawet czymś godnym potępienia.
Nawet sama Karolina — skryta zazwyczaj i świadomie powściągliwa — nie zdawała się objawiać
troski o brata. Szydziła z Molly, że poddając się zmartwieniom zmizerniała i wychudła i dawała jej do
zrozumienia, że jakakolwiek wątpliwość w wyzdrowienie Ivora uważana być mogła za rodzaj obrazy
rodu. Czyż może być inaczej? — perswadowała jej żywo. To wykluczone, aby Ivor nie wyzdrowiał.
Niech się Molly nie troszczy. Może wrócić do Londynu i zażywać tam swobody, a inni tymczasem
zajmą się pracą. Tylko niech się nie krzywi i nie robi brewerii. Ivor i bez tego przezwycięży chorobę.
Aldyta sądziła podobnie. — Dlaczego się tak martwisz? — zwróciła się do matki. — Jeszcze tydzień,
albo dwa, a wszystko się odmieni. Przecież sama wiesz, że ojciec do tej pory cieszył się zdrowiem.
Gdy Molly odrzekła, że ojciec już nie jest młody, Aldyta roześmiała się.
— Wiadomo! — rzuciła szyderczo. — Sama masz trzydzieści osiem lat, a on jest od ciebie o
osiemnaście lat starszy. To musi być straszne, gdy się minie czterdziestkę. To doprawdy jest powód,
aby mieć się czym martwić. No, głowa do góry, staruszko! — dodała wesoło. — On da radę chorobie.
Robisz taką minę, jakbyś była już wdową. Molly niełatwo wpadała w gniew, ale słowa Aldyty
wprawiły ją w pasję. Odczuła w tej chwili jakąś dziwną nienawiść patrząc na córkę.
Potem nadbiegł Vivian. Miał szesnaście lat. Z natury był spokojny i mniej opryskliwy niż młodsza
siostra.
— Rollo — pożalił się — stał się dla ojca kimś niezbędnym. Ładna historia, czasy się zmieniły. Czy
nie uważasz mamo, że powinienem również zobaczyć się z ojcem? Przynajmniej teraz, nim wyjadę do
Etonu.
— Jeśli masz taką chęć — odrzekła Molly. Odczuła w tej chwili jakby litość dla chłopca. — Jestem
szczerze przekonana, że ojciec by się cieszył, gdyby mógł cię zobaczyć. A o Rolla się nie trap. On ci w
niczym nie przeszkodzi.

background image

— Nie martwię się nim wcale — obruszył się Vivian. — Nie sprawi mi różnicy, jeśli tam będzie. I nie
uważam tego zresztą za rodzaj zachcianki. Nikomu nie jest łatwo tracić dziś czas, a zwłaszcza teraz,
gdy tak mało go zostało. A jednak — rozpoczął i namyśliwszy się nieco, urwał znienacka.
— Jeśli sprawi ci to przyjemność... — poddała mu Molly. Uśmiechnął się lekko i spojrzał jej w twarz.
— O nie — zawołał jakby protestując. — A już na pewno nie teraz, gdy ty się o to troszczysz. Mam
wrażenie, że nie masz sobie równych tam, gdzie chodzi o powinność. Żałuję, że zacząłem o tym
mówić. Zostawmy to na razie. Ale nie zapomnij po mnie posłać, gdyby okazało się potrzebne, bym się
zjawił w Londynie.
— Rozumiem cię, dziecko — odparła współczująco — gdyby ojciec cię chciał widzieć, możesz być
pewny, że zawiadomię cię o tym.

:

— Pamiętaj! — rzekł Vivian, widocznie wzruszony. — Ale przeczucie mi mówi, że powróci do

zdrowia jeszcze zanim rozpocznę semestr w szkole. Ja osobiście byłbym bardzo zdziwiony, gdyby tak
się nie stało. Nie zdołał jeszcze skończyć, gdy Oskar i Winifreda wpadli do pokoju. Wpadli z hałasem.
Spierali się właśnie o rakietę tenisową i myśli o Ivorze pierzchnęły znienacka na cztery wiatry.
— Jestem całkiem bezradna — pomyślała wśród tego stropiona Molly. — Połowa ich stale walczy ze
sobą, druga połowa spiera się ze mną, a ja tu stoję i nie mam sposobu, by wszystkiemu zaradzić.
Uwolniła się od dzieci i odszukała po chwili Annę Masters. Poczęła z nią omawiać inne sprawy,
dotyczące jej domu.
Anusia, jak zawsze, była pełna życzliwości i szczerej sympatii.
— Pani źle wygląda — rzekła współczująco. — Domyślam się, dlaczego. Ostatnie przejścia musiały
panią zmęczyć i bardzo wyczerpać. — Jestem strasznie osłabiona — odparła Molly. — Ale pan ma się
lepiej; tyle przynajmniej zostało pociechy. Jutro z powrotem wyjeżdżam do Londynu.
— Pani musi odpocząć — zatroskała się Anna. — Czy pozwoli mi pani zaopiekować się sobą?
Mogłabym przyjechać na tydzień lub dwa, gdy panienki i panicze wyjadą do szkół.
Molly z uśmiechem przytaknęła głową.

background image

— To dobra myśl — oświadczyła po chwili. — Możesz przyjechać. Będzie mi miło, gdy zobaczę cię
znowu. Bardzo cię lubię i czuję, że mnie dobrze rozumiesz.
Na twarzy Anny wystąpił rumieniec. Zdawała sobie sprawę, że istotnie darzyła ją wielkim
zrozumieniem. Większym niż inni. Po chwili rzekła:
— Cieszyło mnie zawsze, gdy mogłam w czymkolwiek przysłużyć się pani. Dla pani i dla Rolla
jestem gotowa zrobić wszystko.
— Doskonale o tym wiem — odparła Molly. — I serdecznie ci za to dziękuję.
Gdy następnego dnia wracała do Londynu, rozmyślała w aucie o wszystkim, co ostatnio przeżyła w
Bredholt. Reasumując to obecnie doszła do wniosku, że tylko Anna Masters okazała jej współczucie.
Znała ją od lat, od pierwszej chwili, gdy przybyła na zamek, a jej życzliwość dla Rolla, okazywana już
wówczas z odważną szczerością, stworzyła bez trudu więź między nimi. Poświęcała się następnie i dla
reszty dzieci, dla każdego z osobna, ale Molly wiedziała, że nie odnosi się do nich z tą samą
szczerością, tym bardziej teraz, gdy wyrosły i przestały potrzebować opieki. Wracały do domu tylko w
okresie wakacyjnym. Podczas trwania semestrów, gdy były w szkołach, przenosiła swe usługi
wyłącznie na Molly i to też sprawiło, że między nią a panią zadzierżgnęła się przyjaźń. Nikt na ten fakt
nie zwracał uwagi. Dla Molly było to cenne, bo wiedziała, że nie potrafi się obejść bez czyjejś
życzliwości. Niezawodny Awkins był drugim człowiekiem, który podtrzymywał jej wiarę w siebie.
Siedząc teraz w aucie spojrzała mimo woli na jego szerokie bary i przyszło jej na myśl, że mając tych
dwoje, Annę i Awkinsa, doskonale by się czuła w domku nad zatoką. Zastanowiła się nad tym, czy
Ivor byłby skłonny wyjechać do Tregantu. Gdyby zgodził się na to — rozważała gorączkowo — to nie
ulegało wątpliwości, że zacisze zatoki podziałałoby nań lepiej i daleko korzystniej, niż wrzawa i
niezgoda, panująca nieprzerwanie w pałacu przodków.
Myśl była pociągająca, a przeczucie jej mówiło, że będzie również miła dla Ivora. Domek w
Tregancie pozostawał pod opieką starego ogrodnika, czynności gospodarcze wykonywała jego żona.
Molly jeszcze nigdy tam nie była z Ivorem. Zdawała sobie sprawę, że zaciszna miejscowość położona

background image

nad morzem była jak stworzona dla potrzeb ozdrowieńca. Awkins i Anna wystarczyliby do pomocy i
gdyby Ivor tylko przyjął przedstawiony mu plan, pobyt w Tregancie miałby skutek cudowny. Na myśl
o tym wszystkim, o możliwości spędzenia tam kilku tygodni ogarnęła ją radość i serce jej zabiło
mocniej. Tylko tam mogła zrzucić gniotący ją ciężar i po tygodniach udręki czuć się sobą w otoczeniu
przyrody. Zaciekawiło ją teraz, jakby Awkins osądził tę sprawę. Zawahała się nieco, nie wiedząc, jak
zacząć, ale w końcu spytała go o zdanie. Odpowiedź wypadła po myśli Molly.
— Doskonały pomysł — zapewnił ją Awkins. — Ani pan, ani pani nie miałaby obecnie spokoju w
pałacu. A tam co innego. Nasz pan szybko tam powróciłby do zdrowia. Po tym wszystkim, co
przetrwał, należy mu się chwila wytchnienia. I jeszcze jedno. Jeśli potrzebna będzie pomoc lub słowo
porady, to chętnie będę służył, czym potrafię. Może pani liczyć na starego Awkinsa.
— Wiem o tym — rzekła — i z serca dziękuję. Byłam z góry przekonana o pańskiej życzliwości.
Zamilkł na chwilę, lecz zaraz dodał, obracając się ku niej:
— Zaważą tu również i wzgląd na panicza. Nie powinien, moim zdaniem, żyć teraz w mieście. Proszę
go zabrać i nie gniewać się o to, że śmiem to doradzać. Miasto ma wabiki, tysiące pokus, a panicz
jeszcze młody, mógłby im ulec. Takie rzeczy się zdarzają. Młodzieniec w jego wieku, wypuszczony
spod opieki, co krok natrafia na poważne niebezpieczeństwo.
— Nie jestem jeszcze pewna — odparła Molly — czy mój mąż zaakceptuje to wszystko, co
zamierzam. A o nim przede wszystkim muszę dziś myśleć.
— No tak, to prawda — przytaknął jej Awkins. — Ale panicz w Tregancie mógłby się przydać;
pomógłby pani. Należałoby tylko przemówić mu do serca.
— Ja również tak myślę — zgodziła się Molly. — Pomagał mi już dawniej i pomaga mi teraz. Ale nie
mogę od niego zbyt wiele żądać. I on ma obecnie tysiące kłopotów. Musi teraz myśleć o własnej
przyszłości.
— Nie bardzo temu ufam — żachnął się Awkins. Ton jego głosu zdawał się wskazywać, że nie wierzy
w szczerość intencji Rolla.

background image

Molly zamilkła. I ona w tym względzie żywiła wątpliwości, ale nie chciała ich obecnie wyjawić przed
Awkinsem. Opinia Asterby'ego z jakąś dziwną siłą zaciążyła na jej myślach. Zdawała sobie sprawę, że
pozbawiona jego pociechy czułaby się teraz jeszcze bardziej osłabiona. Wyraził przekonanie, że Rollo
na pewno nie popełni błędu, a to jej wystarczyło, by stłumić w sobie ból, który drążył jej serce. Nie
dopuszczała do siebie złych przeczuć.
Zrozumiała poza tym, że nic już nie powstrzyma zapędów jej syna. Obrał sobie cel i z fanatyczną
wiarą rzucił się w pościg. Jedyne, co obecnie ją dręczyło, była wielka wątpliwość, czy Ivor się pogodzi
z zamiarem pasierba. Do tej bowiem pory nie chciał o nim słyszeć i odmawiał nawet dyskusji na ten
temat. Od pamiętnego spotkania w hallu hotelowym, bezpośrednio przed wyjazdem na wizytę do
lekarza, obaj do tej pory nie spotkali się nawet. Molly była pewna — dniem i nocą trawiły ją te myśli
— że złowroga chmura zawisnęła nad nimi. Ale zdrowie Ivora było obecnie główną jej troską,
wszystko zaś inne odsuwała chwilowo na drugi plan. Gdyby doszło — rozważała — do kontrowersji,
Rollo będzie musiał zdać się na siebie. Nie przerażała jej już myśl, że rzucił naukę. Usiłowała w siebie
wmówić i pocieszać się nadzieją, że nie wpłynie to źle na jego życie. Marzył o swobodzie, o
wyłamaniu się spod ograniczeń zależności, a ona, ulegając, zaczęła teraz wierzyć w jego możliwości.
Była szczerze przekonana, że dotrze do celu. Wprawdzie od czasu do czasu dręczyła ją myśl, że
wolałaby go widzieć w bezpieczniejszej przystani życiowej — zabezpieczonego przed złem, jak
tamtych synów — ale wkrótce tę myśl zastąpiła druga, przenikliwsza od tamtej i dum-niejsza
zapewne; lepiej dlań będzie, jeśli zapragnąwszy tryumfu, utoruje sobie sam swoją drogę do sławy.
Sam, samodzielnie, bez niczyjej pomocy.
Zdjęła ją ciekawość, jakim człowiekiem mógł być ów aktor. Zaczęła o tym dumać, gubiąc się w
domysłach, ale Awkins w tej chwili obrócił się do niej i jakby odpowiadając na pytanie, rzucił uwagę:
— Ten Craven Ferrars, z którym panicz ostatnio spotyka się, zdaje się być jednak wielkim
człowiekiem. Wszyscy o nim mówią, w każdym prawie domu słyszy się o nim. Ale nie zawsze tak
było. Pamiętam go od lat. Od czasu wojny, gdy byłem we Francji. Przysiągłbym na to, że to był

background image

ten sam. Granat nieprzyjacielski rozszarpał mu twarz, a on jak szalony uciekł z okopów.
— Mocny Boże! — wykrzyknęła Molly. — Więc widział go pan wtedy? Jest pan tego pewny, że to
był ten sam?
— Niemal w zupełności — przytaknął Awkins. — Tak jak jestem pewny, że dziś ma sztuczną,
zmienioną twarz. Jeśli służył wtedy w pułku lekkiej infanterii, pochodzącej z Cambre, to nie ulega
wątpliwości, że to jest ten sam.
Molly w tej chwili drgnęło serce.
— A! — wykrzyknęła, nie mogąc się przemóc. — Ciekawi mnie, czy to był ten sam. Ale było ich tam
tylu; któż to może wiedzieć? Mój pierwszy mąż, ojciec panicza, również służył w tym samym pułku.
— O, milady! — wyjąkał Awkins. Obrócił się teraz i zapadł ponownie w głębokie milczenie.
Nie odezwał się już więcej w drodze do Londynu, a Molly siedziała jakby wpadła w trans. Słowa
Awkinsa, rzucone przypadkiem, obudziły w niej nagle dawno wygasłe, zapomniane myśli. O cichej
polanie za domem jej ojca i o pomruku armat, dochodzącym z oddali. I o tym wreszcie, jak strasznym
lękiem ten pomruk ją przejmował.

background image

ROZDZIAŁ IX
Ubity interes
Przybywszy do Londynu, Molly zajechała wprost do szpitala. Jakkolwiek przypuszczała, że oczekuje
ją Rollo, nie chciała wstąpić do hotelu.
Ivor miał się lepiej. Gdy wpadła do pokoju, siedział w łóżku, oparty na poduszkach i czytał gazetę.
Powitał ją uśmiechem i o wiele cieplej niż dotychczas.
Przyniosła mu kwiaty, ale odrzucił je na kołdrę i pociągnął ją ku sobie. Objął ją i zawołał z radością:
— Jak się masz, kochanie! Nie wyobrażasz sobie nawet, jak tęskniłem za tobą.
— Doprawdy? — wesoło zaśmiała się Molly. Ale śmiech po chwili zgasł. Cieszyła się wprawdzie, że
ją przyjął życzliwie, ale zdumienie i skrucha przeważyły. Nic dziwnego. Sama nie tęskniła, a nie
mogła udawać, że było inaczej. Zdawała sobie sprawę, że doprowadziłoby to w końcu do jawnej
obłudy.
Była wzruszona, głęboko wzruszona. Ujęła jego głowę przyprószoną siwizną i przycisnąwszy ją do
piersi, ucałowała go w czoło. Po chwili rzekła:
— Słyszałam od wszystkich, że czujesz się lepiej. Cieszę się, Ivorze. Nie masz pojęcia jak bardzo się
cieszę.
— O wiele lepiej — odrzekł z radością nie puszczając jej z objęć. — Prawie tak dobrze, że zacząłem
już myśleć, jak się uzdrowić. Czy mam ci powiedzieć, co bym uważał za najlepsze lekarstwo?
— Oczywiście! — odrzekła siadając na łóżku. — Powiedz, czego pragniesz, wszystko się zrobi, jeśli
doktorzy pozwolą.




background image

Spojrzał jej w twarz, a oczy mu nagle przysłoniły się mgłą.
— Chciałbym czym prędzej wyjechać z Londynu i wypocząć gdzieś, ale razem z tobą. Tak, moje
dziecko. Tylko w tobie widzę to jedyne lekarstwo.
Nie przywykła do tak jawnych objawów czułości. Serce ponownie zadrżało jej w piersi. Jedyne, z
czego teraz zdawała sobie sprawę, było poczucie odmłodzenia, ogarniającej ją jakiejś dziwnej
nieśmiałości. Nie mogła pojąć, że zapragnął jej znowu. Usiłowała w siebie wmówić — i to ją nieco
podtrzymywało na duchu — że jakkolwiek za nią tęsknił i wyjawił jej to nawet, to pożądał jej du-
chowo, inaczej niż ongiś, i że nie było w tym pragnieniu ani śladu jego dawnej, fizycznej namiętności.
Takie wytłumaczenie najbardziej jej odpowiadało. Nie mogła w tym wypadku pozostać nie-
wzruszona. Uśmiechnęła się do niego i usta mimo woli zadrżały jej lekko. Ujęła jego dłoń i zatrzymała
ją w swojej.
— To nie będzie takie trudne — odrzekła po chwili. — Czy uwierzysz, Ivorze, że i ja to samo
zamierzałam ci doradzić? Gdybyśmy razem wyjechali, do Tregantu na przykład — to miejsce aż się
prosi, by uciszać i uzdrawiać — mając Annę i Awkinsa do codziennej pomocy, to czyż można choćby
marzyć o czymś bardziej odpowiednim? Pogoda jeszcze sprzyja, a choć dni teraz krótkie, gdy jesień
nadchodzi, to i w tym pewna korzyść, szczególnie dla ciebie, bo im prędzej się położysz, tym dłużej
odpoczniesz. Można i pielęgniarkę zabrać ze sobą; do czasu przynajmniej, aż poczujesz się zdrowy.
No i cóż, Ivorze, co o tym myślisz? Czy zgadzasz się?
— Nie chcę pielęgniarki — odezwał się Ivor. — Chcę tylko ciebie. Jesteś cicha, łagodna, jedyna do
zgody, jesteś jak anioł, który zstąpił na ziemię, a mnie takiej potrzeba, za taką tęsknię, innej nie chcę.
— Ivorze! — zawołała rumieniąc się. — Mam wrażenie, że przesadzasz w uprzejmości. Czy nie
wydaje ci się również, że mnie trochę przeceniasz?
— Mówię, co myślę — odrzekł z uśmiechem. — A więc rzecz załatwiona. Jeśli doktor się zgodzi, to
nie widzę potrzeby, aby dłużej się wahać. Właśnie dziś rano napomknął w rozmowie, że pobyt nad
morzem zrobiłby mi dobrze.

background image

— Ach, to świetnie! — zaśmiała się Molly. — Zobaczysz, mój drogi, ile nam da spokoju. Nigdy tam
nie byłeś na tyle długo, aby zdać sobie sprawę, ile czaru i uroku ma w sobie Tregant. A nasz cichy
domek na brzegu zatoki! Cały prawie dzień kąpie się w słońcu.
— Teraz nam będzie świecić! — zawołał z ożywieniem, nie tając radości. — Ale pamiętaj, Molly, że
codziennie musisz wypić dzbanek śmietany. Zmizerniałaś, biedactwo. Wyglądasz jak zapałka.
— Nonsens! — odrzekła, odsłaniając na dowód rękę. — Najważniejsze, że użyjemy sobie ciszy i
uroku natury. Tak tam wyzdrowiejesz, że gdy wrócimy do domu, będziesz silny jak Samson.
Poklepał ją po ręce i spojrzał jej w oczy.
— Nie patrzę tak daleko — odrzekł po chwili. — Na razie się cieszę, że będziesz tam ze mną i że kilka
tygodni upłynie nam w ciszy. To mi wystarcza. Ale prawda — dorzucił, zmieniając nagle wyraz
twarzy — co jest z Roiłem? Przypuszczam, oczywiście, że powraca do Cambridge?
Molly stropiło to nagłe pytanie. Cofnęła się nieco, jakby przybierając odruchowo postawę obronną. Po
chwili rzekła: — Nie mogłam jeszcze mówić w tej sprawie z tobą; ciągle były przeszkody. Otóż
oświadzył mi niedawno, że obrał sobie zawód, z którym ty, Ivorze — dodaję to od siebie — nie
potrafisz zapewne pogodzić się zrazu, więc proszę cię bardzo, byś nie robił mu przeszkód i nie wahał
się przed tym, by mu dać przyzwolenie. Chłopak aż truchleje z obawy przed tobą. Ja osobiście nie
mogłam mu odmówić. — Ty w ogóle niczego nie odmawiałaś mu nigdy — żachnął się Ivor. Rysy
jego twarzy ściągnęły się dziwnie; czoło przecięła mu ostra bruzda.
— Błagam cię, Ivorze! — ponowiła swą prośbę, chwytając jego dłoń. — Nie przejaskrawiaj tych
spraw, nie poznawszy ich bliżej. Musimy oboje być wyrozumiali dla niego.
— Jak to — zawołał przybierając ton, który zmroził ją nagle. — Czy byłem kiedykolwiek popędliwy
w mych sądach? — Ale pragnę czegoś więcej — odrzekła ze łzami. Pochyliła się ku niemu i spojrzała
mu w oczy. — Liczę teraz na to, że zrobisz coś dla mnie. Nie wyobrażasz sobie, ile to dziecko dla mnie
znaczy i jak mi zależy na jego przyszłości. Czy przyrzekasz mi, Ivorze, że będziesz cierpliwy?
Wyraz jego twarzy nagle złagodniał.

background image

— Mów — zawołał. — Mam dziwne wrażenie, że znalazłaś już szparkę na płycie pancerza. Ale
bronię się, nawet przed tobą, Molly, by nie pozwolić się oszukać i zrobić z siebie durnia! A więc mów,
powtarzam. Co on ma za zamiar? Czy śpiewać w kabarecie, czy coś jeszcze lepszego — wstąpić do
cyrku? — Nie, nie, Ivorze — zmitygowała go żywo. Trzymała jego rękę i gładziła ją. — Coś lepszego
niż to wszystko, coś stanowczo lepszego. Otóż sprawa ma się tak, że Craven Ferrars, ów słynny aktor,
który przybył z Ameryki — słyszałeś o nim pewnie — odkrył w nim talent i, o ile słyszałam,
stanowczo jest pewny, że mu otworzy karierę.
— Co? — ze wzburzeniem żachnął się Ivor. — Ten rzekomy geniusz ze swą sztuczną twarzyczką?
Głowę daję, że właśnie tej twarzy zawdzięcza popularność. Ciekawość tłumu, pobudzona przez
reklamę, jest jedyną podporą jego sławy i kariery; nie wystarcza to jednak, by
i Róllowi mógł zapewnić jakąś przyszłość na scenie. No i cóż? A Rollo zaufał i wierzy mu ślepo? I
zawraca ci głowę, że ten szarlatan mu pomoże i zrobi zeń aktora? A co, śmiem zapytać, gdy rzecz się
nie uda i Rollo się przekona, po niewczasie, oczywiście, że padł ofiarą jego pięknych obiecanek? Co
będzie wtedy? Molly błagalnie spojrzała mu w twarz.
— Nikt nie jest pewny swych losów w życiu — odrzekła po chwili. — Jeśli rzecz się nie uda, nie
przyjdę do ciebie błagając o pomoc. Proszę tylko o to, byś mu teraz, w tej chwili, nie stawiał
przeszkód. Zdaję sobie sprawę, że zarzucenie nauk jest krokiem ryzykownym i z twojego punktu
widzenia czymś godnym potępienia. Z drugiej jednak strony Rollo wierzy, że taka sposobność nie
powtórzy się więcej, a to już coś znaczy. W szkole, jak wiadomo, nie odnosił skucesów. Nie miał
zapału ani chęci do nauk. Ale to, przypuszczam... Nie dokończyła zdania, gdyż powstrzymało ją
pogardliwe i ironiczne spojrzenie Ivora. Rysy jego twarzy ponownie przybrały surowy wyraz.
— Przepraszam cię — wtrącił — ale nie mogę już słuchać tych wszystkich bredni. Nie zdajesz sobie
sprawy, że dając swe serce, tracisz z nim głowę i w ogóle przytomność. Ale tak było zawsze.
Przyznaję, że przestałem się już dziwić tym wszystkim nonsensom.
— Nie było tak zawsze! — sprzeciwiła się Molly. Oddychała szybko w zdenerwowaniu.

background image

Spojrzał jej w twarz.
— Nie, nie zawsze — przyznał po chwili. — Masz rację, Molly. Ale powiedz mi teraz, czy żałujesz
owej chwili, w której raz, wyjątkowo poszłaś za nakazem zdrowego rozsądku?
Odczuła w jego głosie zranioną dumę i obróciła się szybko, widocznie poruszona.
— Wybacz mi — rzekła patrząc mu w oczy. — Bardzo żałuję, że sprawiłam ci przykrość.
Ivor jeszcze ciągle patrzył gniewnie.
— Czy sądzisz — zapytał — że nie spełniłem jak należy warunków umowy? W jakim to stopniu nie
zdołałem im sprostać? Zrobiłem, co przyrzekłem. Twój syn miał wszystko; te same przywileje, co i
moi synowie. Czy to moja wina, że odrzuca teraz możność zostania dżentelmenem i idzie za popędem,
który wyrobił w nim sztucznie jakiś obcy komediant? Nie, moja droga. Zrzucam odpowiedzialność za
przyszłość twego syna.
— Nie odpowiadamy za niego — odrzekła Molly. — Ani ty, ani ja nie jesteśmy tu winni. Wyobrażam
sobie teraz, jak to odczuwasz; ja również to wszystko podobnie odbieram. Ale szkoda o tym myśleć.
Jeśli idzie za popędem, to i my w młodości czyniliśmy to samo. Nie okazuj mu pogardy — nie mogę
na to patrzeć. Nie oburzaj się na niego. Opamiętaj się, Ivorze. Jeszcze raz cię proszę, byś nie wzbraniał
mu serca. Jej duże oczy napełniły się łzami, zaś Ivor w tej chwili niespodzianie złagodniał. Począł ją
pocieszać. — Dzieciak jeszcze z ciebie — odezwał się czule. — Takie samo dzieciątko jak wtedy, gdy
przed laty prosiłem cię o rękę. Nie chciałaś wtedy zgodzić się, opierałaś się dumnie. Pamiętasz,
Molly? A czyż nie chciałem wtedy dobrze — najlepiej dla ciebie? I czyż nie ja byłem tym, który
wówczas miał rację? Molly drgnęła, gdy wspomniał jej o tym, ale niemiłe uczucie szybko minęło.
Przyznała mu słuszność. — Tak — odrzekła. — Miałeś wtedy rację. Żyliśmy szczęśliwie, ufając sobie
wzajem i nie można mówić, że popełniliśmy pomyłkę.
— Pomyłkę? — zawołał, pociągając ją ku sobie. Pocałował ją w usta. — Oczywiście, że nie, to nie
była pomyłka. Zrobiłaś ze mnie sługę, oddanego niewolnika. Doszło do tego, że żadnemu z twoich

background image

życzeń nie mogę się oprzeć. Maluczko, kochanie, a przeżyjemy po raz wtóry nasz miesiąc miodowy.
Nie ręczę nawet za to, czy nie przyjdzie i dziecko. Ciekaw jestem tylko, jak byś je przyjęła?
Przytulił ją do siebie i spojrzał jej w oczy. Molly drgnęła, gdy mówił te słowa. Zaśmiała się lekko i
zmieszana opuściła głowę. — To byłoby zabawne — dodał po chwili. —I trochę osobliwe po tak
długim czasie. Cóż o tym myślisz, kochana Molly? Czy miałabyś ochotę rozpocząć od nowa?
— O, nie — odrzekła — stanowczo nie. Już dość mamy trosk i starych kłopotów. Nie miałabym
ochoty przysparzać sobie nowych.
— Nie widzę tych kłopotów — sprzeciwił się Ivor. — Nasze dzieci są posłuszne, nie przysparzają
nam trosk. Nic też nie wskazuje, że i kiedyś, w przyszłości, mogłyby zawieść.
— Są jeszcze młode — odrzekła Molly. — Ale zostawmy je n? razie, nie kłopoczmy się o nie.Tylko
przyrzeknij mi, Ivorze, że w stosunku do Rolla okażesz wyrozumiałość. Ty musisz to zrobić. Nie
proszę cię o pomoc, nie proszę też o łaskę. Bądź tylko dobry, nie czyń mu przeszkód. On nie jest temu
winien, że w tak młodym wieku już chce być niezależny.
— Tak, niezależny — mruknął Ivor. — Jeśli zależy mu więc na tym, by sprzeciwić się mej woli, to
więcej dla niego nie mogę już zrobić. Powiedziałem mu o tym.
— Wiem — odrzekła. — Ale zrób tylko jedno: nie zrywaj z nim zupełnie. Czy możesz mi to przyrzec?
Nie bądź taki hardy. Błagam cię, Ivorze, jak dziecko cię błagam...
Nigdy do tej pory nie prosiła tak gorąco. Całą prawie duszę przelała w swą prośbę. Ivor zaś słuchał i
jego twardy opór zdawał się mięknąć. Zdumiewała go własna słabość. Przecież miał gotowy plan, a od
ostatniej rozmowy ze swym pasierbem ten plan umocnił i rozwinął. Ale błagalna prośba Molly
stworzyła sytuację, której nie mógł się oprzeć. Może wpłynęła na to wszystko kilkudniowa rozłąka;
może ona to sprawiła, że obudziła się w nim tkliwość, z której nigdy do tej pory nie zdawał sobie
sprawy. Mimo że dotychczas uważał żonę za swą własność, a prawa swe do niej za dziwnie
niewzruszone, teraz niespodzianie osłabło w nim nagle poczucie posiadania i zapragnął jej bliskości,
jakby musiał ją od nowa dla siebie zdobywać. Wszystko, co minęło, wydało

background image

mu się nagle dziwnie nieważne. Dźwignąwszy się z choroby, pozbywszy się myśli, że był bliski
śmierci, uznał teraz życie za nieoceniony skarb, a wszystko, co mu niosło, za nieporównanie
rozkoszniejsze, niż wydało mu się dotąd. Obudziła się w nim żądza — ów dziwnie niespożyty płomień
namiętności, który zawsze do tej pory tylko tlił się w jego duszy. Dręczyła go myśl, że mimo iż
osiągnął cel swoich dążeń — że posiadł Molly i dowolnie mógł korzystać ze swych praw własności, to
jednak, mimo wszystko, nie był i przez nią tak samo posiadany. Czegoś jeszcze brakło do tej pełni
uczucia. Nagle jeszcze mocniej przygarnął ją do piersi. Obrócił się do niej i podniósłszy jej głowę
obsypał jej twarz gorącymi pocałunkami. Nie pominął nawet czoła, powiek, rzęs, brwi.
— Kochanie — szepnął — mój skarbie jedyny! Jakże byłbym w stanie odmówić twojej prośbie?
Tobie, jedyna, której tyle zawdzięczam? Tobie, Molly, która w pełni oddania i najszczerszej
życzliwości, w doli, i niedoli poświęcałaś mi serce? Molly poruszyła się.
— Nie odmawiasz mi zatem? — wyszeptała bez tchu. Oparła się na nim, poddając się już całkiem
uściskom jego ramion.
— Nie — odpowiedział nie przestając jej całować. — Spełnię twe życzenie, ale jedynie dlatego, że
kocham cię, Molly. Że jesteś moją żoną, całym moim światem. Czy umili ci to trochę nasz miesiąc
miodowy? Przypuszczam, że powinno. Ale i ja nie odstąpię od mych żądań. Musimy teraz żyć jak para
nowożeńców.
Serce jak młotem biło jej w piersi. Czy mogła mu okazać, że każde z jego słów budziło w niej
niesmak, że odciągało ją od niego i napełniało ją grozą? To byłoby okrutne. Zwłaszcza obecnie, gdy
przystał na jej prośbę. A Ivor był słowny. Była zupełnie pewna, że dotrzyma przyrzeczenia.
Wytargowała coś u niego, lecz musiała zapłacić. Zawarła z nim interes. Wynikało więc z tego, że i ona
musiała dotrzymać przyrzeczenia.
Objęła go za szyję i przytuliwszy się do niego, pocałowała go w usta. Zdawała sobie sprawę, że tylko
o tym marzył, że szalał z tęsknoty. Jeszcze raz zdobyła się na cichą ofiarę, ale nie poświęciła się
obecnie jedynie dla Roiła. Odczuła podświadomie, że spłaciła nią dług należący się mężowi.

background image

ROZDZIAŁ X
Podróż nad morze
Gdy Molly wieczorem wróciła do hotelu, plan wyjazdu już był gotowy; Ivor ostatecznie postanowił
wyjechać. Lekarz oświadczył, ze o ile do tygodnia stan jego zdrowia nie ulegnie pogorszeniu, to jest
pewne, że sprosta trudom niedalekiej podróży i że opieka pielęgniarki okaże się zbyteczna. Molly i
Anna zupełnie wystarczą, by opiekować się chorym. Poza tym uznano, że i pomoc Awkinsa nie będzie
bez znaczenia.
Ivor osobiście nie znosił zresztą licznego otoczenia; zaznaczał wyraźnie, że zależy mu jedynie na
obecności Molly, ale stosunek jego do niej dziwnie się odmienił w ostatnim okresie. Nie pragnął teraz
rządzić, lecz raczej ulegać, a Molly wzruszyła ta zmiana usposobienia. Postanowiła obecnie z jeszcze
większą ofiarnością poświęcić mu się, gdyż ustępstwo dla Rolla również mocno zaważyło na szali.
Zdawała sobie sprawę, że jego miłość do niej nigdy do tej pory nie miała oznak tak wielkiego oddania
i martwiła się myślą, że cokolwiek dlań zrobi, nie potrafi się odpowiednio odwdzięczyć.
Jadąc do hotelu, była prawie pewna, że zastanie tam Rolla. Rozczarowała się jednak — Rolla nie było.
Od chwili jej wyjazdu nie przyszła od niego żadna wiadomość. Nie ulegało wątpliwości, że był zajęty
pracą i że zabrakło mu czasu, by napisać o sobie. Inna jednak rzecz, że wiedział już przedtem o dniu jej
powrotu; powinien był się zjawić i nie wydawać jej na pastwę niepokojących przypuszczeń. Uczuła
się dotknięta tym brakiem troskliwości. Wywnioskowała ostatecznie, że wspólnie z Ferrarsem
przebywał zapewne w hotelu „Fricker", lecz

background image

rozważywszy myśl, czy nie zadzwonić do niego, odrzuciła ją zaraz, gdyż czuła się zmęczona i nadto
wyczerpana.
Gdy w chwilę potem, przygnębiona i stroskana, położyła się do łóżka, zaczęła się pocieszać innymi
myślami. Świadomość faktu, że stanie się dla męża kimś nieodzownym, gdy opuści on lecznicę,
podniosła ją na duchu i dodała jej otuchy. Przewidywała z góry, że przez cały prawie czas, który
spędzą w Tregancie, będzie się domagał jej stałej obecności i radowała się myślą, że zrobi co możliwe,
aby czuł się szczęśliwy. Zależało jej na tym, aby w niczym nie urazić jego wielkiej nadziei.
Zrozumiała jednocześnie, że dla Rolla już nie była kimś równie nieodzownym. Jego tęsknota do matki
zdawała się maleć, podczas gdy miłość Ivora nieprzerwanie wzrastała. Nie mogła w tych warunkach
okazać się oziębła. Postanowiła niezłomnie nie zawieść oczekiwań, które pokładał w niej mąż.
Gdy rano jeszcze ciągle nie miała wiadomości, zadzwoniła do „Frickera", dopytując się o Rolla.
Odpowiedź wprawiła ją w wielkie zdumienie. Rollo — zawiadomiono ją — wyjechał onegdaj z
Ferrarsem i doktorem, zaś Ferrars miał zażądać, aby listy od tej pory doręczano mu przez bank.
Pragnął odpocząć bezpośrednio przed występem i ukryć się na razie przed wzrokiem publiczności.
Powróci przypuszczalnie mniej więcej za tydzień, nie było jednak pewne, czy zajmie z powrotem
apartament w hotelu. Wspomniał podobno, że zamierza zamieszkać w jakimś prywatnym domu.
Rozczarowana informacją odwiesiła słuchawkę. Opiekun Rolla chciał uciec w zacisze, lecz nie
ulegało wątpliwości, że Rolla i Aster-by'ego wziął również ze sobą. Nie pozostawało nic innego, jak
uzbroić się w cierpliwość i na razie czekać. Rollo nigdy zbyt długo nie milczał, a poza tym była
pewna, że zastąpiłby go Asterby, gdyby z jakichkolwiek bądź powodów nie zdążył napisać. Ale i z
innej strony doznała zawodu. Liczyła na to, że w najbliższych godzinach pozna osobiście Cravena
Ferrarsa. Ten słynny aktor, przybyły z Ameryki, obudził w niej obecnie podwójną ciekawość; po
pierwsze jako ten, który tak bezinteresownie zajął się jej synem, po wtóre jako pacjent i przedmiot
tryumfu Geoffrey'a Asterby'ego. Obecnie ta sposobność wymknęła jej się z rąk i nie mogła o niej
marzyć aż do chwili powrotu z wywczasów w Tregancie.

background image

Postanowiła już nazajutrz wyjechać nad zatokę, aby wspólnie z Awkinsem przyszykować wszystko na
przyjęcie Ivora, pojutrze zaś wrócić, gdyż Ivor się nie godził na jej dłuższą niobecność. Nie mogła tam
zbyt wiele zrobić — za mało miała czasu — ale pocieszała się myślą, że wyda ogrodnikowi
odpowiednie zlecenia, Awkinsa zaś zostawi, aby czuwał nad wszystkim. Najdalej za tydzień miała
przybyć Anna i wtedy już wszystko poszłoby gładko. Odwiozłyby Ivora natychmiast na stację, a na
dworcu w Tregancie miało na nich czekać auto z Awkinsem. Taki wyjazd wymagał skrupulatnych
przygotowań, więc nazajutrz o świcie już była na nogach. Nie chcąc, aby Ivor w czymkolwiek
ucierpiał, nie zaniechała niczego, aby zapewnić mu wygodę i sama osobiście zajęła się wszystkim.
Ivor niechętnie przystał na rozłąkę. Uległ przede wszystkim jej usilnym naleganiom, a zgodziwszy się
wreszcie, postawił warunek, że nazajutrz powróci. Molly dostrzegła, że ogromnie go znękało
przymusowe zamknięcie; nie wyraził jednak chęci zobaczenia się z dziećmi. Interesowały go jedynie
jako sprawa familijna. Okazywał im życzliwość, napełniały go dumą i na tym się kończył zakres jego
uczuć. Za wiele ostatnio pogrążał się w polityce. Stracił z nimi łączność, ale ambicja, mimo wszystko,
przetrwała w nim. Toteż szczerze się radował, gdy dochodziła go o nich pomyślniej sza wiadomość,
ale nie żądał ich widoku, nie tęsknił za nimi; pragnął tylko Molly. Dopiero teraz, wśród choroby,
uświadomił sobie fakt, jak bardzo ją cenił i zagarniał dla siebie, a osobliwa życzliwość, którą jął jej
okazywać, trwała w nim niezmiennie. Czy zrozumiał, być może, że upływające lata i starszy wiek
mają swoje wymagania? Może przymusowa sytuacja i rezygnacja z dzieła, z którym się związał,
wykazały mu dobitnie kruchość życia i wszelkich jego dążeń tak, że ocknął się wreszcie i
instynktownie zapragnął czyjejś dłoni i ludzkiej życzliwości? Do tej bowiem pory zawsze uważał, że
były mu zbędne. Molly się zdumiała, gdy żegnając się z Ivorem, uczuła uścisk, w którym zamknął jej
dłoń. Wskazywał na siłę. Wkrótce wyzdrowieje — zapewniali ją lekarze, a ich prognoza zdawała się
sprawdzać. Ale długotrwała choroba wyryła na nim piętno. Zestarzał się, podupadł, posiwiał.
Obecnie, gdy chorował, darzyła go czymś więcej niż dawną życzliwością. Jego stosunek do niej
wzbudzał w niej litość, potrzebę współczucia. Wzruszał ją. Wydawało jej się czasem, że usiłował

background image

nadrobić to, co dawniej zaniedbał, a gdy myślała o tym teraz, nie zdając sobie sprawy z istoty swych
wrażeń, łzy rozczulenia napłynęły jej do oczu.
— Mam dziwne wrażenie — westchnęła po cichu kładąc się do łóżka — że teraz dopiero zaczynam go
kochać. Ale w następnej już chwili, jak to było jej zwyczajem, otworzyła medalionik, zawieszony u
szyi. Spojrzała na portret, mieszczący się we wnętrzu — na portret mężczyzny, o oczach takich jak
Rolla, wesoło uśmiechniętych — na portret człowieka, który zawładnął jej sercem, gdy była jeszcze
panną. Teraz, po latach, gdy zasklepiły się już blizny poczucia wiarołomstwa, mogła nieco śmielej
popatrzeć mu w oczy. — Tylko ciebie kochałam — szepnęła wzruszona. — Tylko ciebie, jedyny,
niezapomniany na wieki. Niech Bóg będzie z tobą. Niech Bóg będzie z tobą, gdziekolwiek
przebywasz. Ta krótka modlitwa stała się obecnie, po długiej przerwie, jej ostatnim westchnieniem,
gdy się kładła do łóżka. Zupełnie jak w czasach, gdy mieszkała jeszcze w domku, w którym niegdyś,
przed laty, urodził się Rollo. Pamięć Roy'a, kochanka jej młodości, pierwszego męża, trwała w niej
nadal z tą samą żywością. Życie w międzyczasie zmieniło się dziwnie, nic nie zostało takie samo.
Przeobraziło się, wypełniło się sprawami zupełnie obcymi jej wówczas, ale w głębi jej duszy tkwiło
jeszcze ciągle wspomnienie o zmarłym, a Rollo, jego syn, podtrzymywał je żywo i nie dawał mu
zagasnąć. Dopóki starczy jej tchu, ślubowała wśród łez, zachowa dlań pamięć i żarliwą tęsknotę.
Gdy zaczęło tylko dnieć, zerwała się żywo, by wszystko przysposobić do zamierzonej podróży. Czuła
się zmęczona. Ale pocieszała się myślą, że odpocznie w aucie, jadąc do Tregantu. Możliwe, że prześpi
się nawet. Awkins czekał o oznaczonej godzinie. Był bardzo punktualny, nie spóźniał się nigdy.
Spożyła czym prędzej skromne śniadanie i pożegnawszy się z Ivorem niedługo po dziesiątej wybrała
się w drogę. Poranek był mglisty, nieco chmurny, ale gdy znaleźli się niebawem na podmiejskim
gościńcu, mgły nad polami zaczęły się rozpierzchać, a poprzez wątłe ich smugi przedarło się słońce.
Molly, usiadłszy głęboko w poduszkach, cofnęła głowę; upajała się ciszą i malowniczym widokiem,
który dawała jej wieś. Awkins, jak zawsze, gdy wpadał na gościniec, był w dobrej formie. Czasu nie
tracił.

background image

Był świetnym kierowcą. Nie ryzykował lekkomyślnie i zawsze wskutek tego czuł się jak król w
należnych mu prawach. Panował nad maszyną, jak panował nad końmi. Pewność i zdecydowanie nie
opuszczały go nigdy. Jeśli inni na drodze popełniali błędy, nie uznawał za stosowne ostrzegać ich
sygnałem. Jeździł przepisowo i to mu starczyło na ewentualną obronę.
Molly podziwiała ten tupet u niego. Był istotnie unikatem, mistrzem w kierowaniu. Zdawała sobie
sprawę, że ta szalona pewność była główną z jego zalet, toteż każda jego jazda sprawiała jej
przyjemność. Nie lękała się wówczas; znając jego sprawność, była zupełnie pewna, że może mu
zaufać. Przebyli tymczasem kilkanaście kilometrów. Mgły się rozwiały stopniowo i niebo zaczęło się
oczyszczać, poprzez chmury i obłoki coraz silniej i wyraźniej przedzierał się błękit. Na łąkach i wśród
drzew nic nie wskazywało na początek jesieni. Tylko w sadach gałęzie obniżyły się ciężko. Ich widok
aż rwał oczy bogactwem owoców. Niebawem błysnęły promienie słońca. Wszystko dokoła zalśniło
radością, a gdyby nie czas, który naglił, Molly na pewno wysiadłaby z wozu i spoczęła na chwilę na
łące. Nie otrzymła i dziś wiadomości od Rolla; ale przemogła jakoś drażniący niepokój; zdała się na
los. Pocieszała ją myśl, że Asterby czuwał. Była zupełnie pewna, że pamiętając o niej, nie dopuściłby
do tego, aby chłopiec spłatał coś, co sprawiłoby jej przykrość. Jakże często się zdarzało, że zupełnie
bez potrzeby martwiła się w życiu! Nie chciała się trapić. Tym mniej zaś teraz, w odmiennych
warunkach, gdy życzliwość Ivora jak dobroczynne słońce rozgrzała jej serce. Chciała być szczęśliwa,
musiała nią być. Tylko tak mógł Ivor odczuć jej wdzięczność.
Wjechali w dąbrowę, w gęsty las stojący wśród drogi i zdawało jej się teraz, że gałęzie dębów
pochylonych starością wyglądały jak ramiona wyciągnięte w jej stronę. Uległa złudzeniu, że znalazła
się nagle w krainie baśni. Minęli uroczysko, odwieczne ostępy, a jej oczy i dusza tonęły w podziwie
dla piękna przyrody. Jeszcze raz pomyślała, że rada by wysiąść i wchłonąć ten czar, który koił ją ciszą.
Ale czasu było mało i nie mogła go poświęcić, by się oddać marzeniom. Wóz pędził — pędził bez
przerwy. Nie przeczuwała wcale, że kiedyś w przyszłości, gdy wspomni o tej jeździe, cała ta podróż w
świetle faktów, czekających

background image

spełnienia, przedstawi się jej oczom, jak pęd na oślep ku spotkaniu z losem.
Zatrzymali się po drodze w jakiejś małej osadzie i spożyli obiad. Dzień był targowy, więc roiło się w
miasteczku od okolicznych wieśniaków; wszyscy mówili dialektem zachodnim. Przybywszy do
gospody usiadła w kąciku, by z tym większą swobodą przysłuchiwać się rozmowom. Lubiła tę gwarę
i zrobiło jej się żal, zupełnie odruchowo, że i Rollo w tej chwili nie dzielił z nią wspólnie radości
słuchania. Po krótkim spoczynku ruszyli dalej. Awkins wziął tempo. Popędzili tak szybko, że wóz aż
tonął w tumanach kurzu. Przyjazd do Tregantu spodziewany był na czwartą, ale Awkins dokonywał
cudów, by przyjechać wcześniej. Skończyło się na tym, że miał godzinę w zapasie, gdy wjechali
ostatecznie na wąski gościniec, który ciągnąc się wzdłuż skał porosłych jeżyną, wiódł ku zatoce i
zacisznej osadzie, położonej nad morzem.
Droga była ciężka, stroma, przepaścista, ale Awkins ją znał i pokonywał lekko wszystkie trudności.
Dla kierowcy, jak on, to musiał sobie przyznać, nie istniały w zasadzie miejsca niebezpieczne.
Gdy Molly w oddali dostrzegła morze, polśniewało tylko smugą na dalekim horyzoncie, serce jak
młotem uderzyło jej w piersi. Miało kolor perłowy, szarawobłękitny, ale spienione jego fale, widziała
je obecnie tylko siłą wyobraźni, ukrywały się na razie w tak wielkiej odległości. Tylko zapach soli
unosił się z wiatrem. Zbliżał się do niej, gęstniał, potężniał, budził w niej od nowa tęsknotę do słońca.
Zdjęła ją ciekawość, czy to wszystko co wielbiła, obudzi i w Ivorze podobne uniesienie.
Droga jeszcze ciągle była trudna, ale Awkins nie lękał się przeszkód. Gdy pokonał wreszcie wszystkie
i znaleźli się na drodze gładkiej jak lustro, doszedł ich bliski poszum morza. Minęli gospodę, a Molly,
zajęta myślami o Ivorze, nie zwróciła nawet na nią uwagi. Jechali dalej, lecz zaledwie przebyli
kilkadziesiąt metrów, zatrzymał ich znienacka donośny okrzyk. Molly przelękniona, obejrzała się za
siebie i dostrzegła jakąś postać biegnącą za nimi. Rozpoznała ją natychmiast i poleciła Awkin-sowi,
by przystanął na moment.
— Boże! — wykrzyknęła, nie mogąc ochłonąć. — Czy to możliwe, co widzę? Nie, to niemożliwe.
Chyba mylą mnie oczy. Czy to Rollo? — spytała zwrócona do Awkinsa.

background image

Ale Awkins w tej chwili nie odwrócił głowy. Był nadto doświadczony, by popełnić lekkomyślność.
— Nie mogę tu przystanąć — odrzekł stanowczo. — Za chwilę, milady.
Rollo tymczasem nie dawał za wygraną. Zdwoił teraz szybkość, z którą biegł za wozem i dopędziwszy
go wreszcie, wskoczył na stopień. Rzucił się ku drzwiom i po chwili już leżał w objęciach matki.
— To ty? — zawołał, nie mogąc ochłonąć. — Cóż cię tu sprowadza? Jak to się stało?
— To ty? — z kolei zdumiała się Molly. Przygarnęła go do siebie. — Nie miałam pojęcia, że
przebywasz w Tregancie. Czy zabrakło ci czasu, aby przyjść do hotelu?
Objął jej szyję i całując ją w policzek zaśmiał się głośno.
— Nie mogłem, kochanie — rzucił po chwili. — Pozostanę tu jeszcze do końca tygodnia. Myślałem
początkowo, że uda mi się w porę wrócić do Londynu. Ale powiedz mi na razie co ty tu zamierzasz?
Nie przyjechałabyś tu, sądzę, nie mając Awkinsa. Halo, panie Awkins! Pan nic na to wszystko?
Niespodzianka dla nas wszystkich — co, panie Awkins?
Droga była gładka, lecz wąska w tym miejscu, więc Awkins teraz baczył, by nie wpaść do rowu. Nie
obrócił się zatem, lecz patrzył przed siebie.
— Bardzo się cieszę — zawołał po chwili. — Ale jeszcze bardziej bym się cieszył, stokrotnie bardziej,
gdyby pan Rollo nieco wcześniej się zjawił.
— Trudno — rzekł Rollo. — Nie możemy jednocześnie pojawiać się wszędzie. Prawdę
powiedziawszy, nie powinienem i teraz znajdować się tutaj. Ludzie o mnie myślą, że w tej chwili
pracuję. Pracowałem też istotnie aż do czasu, gdym was ujrzał. Przerwałem tylko pracę. Molly, moja
droga, wyglądasz jak panienka. Jak portret, malowany ręką Tycjana. Czy jedziesz do willi? Dlaczego
sama? Dlaczego tylko Awkins towarzyszy ci w drodze?
Molly zaczęła wyjaśniać:
— Twój ojczym niebawem przyjedzie tu również. Musi odpocząć po chorobie. Przyjechałam tu
właśnie, by wszystko przysposobić. Jutro pociągiem odjeżdżam z powrotem.

background image

— Więc zostajesz do jutra? — odezwał się Rollo. — Świetnie, doskonale! Bardzo się cieszę. Taka
miła niespodzianka! Ale uprzedzam cię, Molly, że nie pozwolą mi długo przebywać z tobą. Muszę się
uczyć, codziennie mam lekcje. Słowo ci daję. Wystarczy, gdy ci powiem, że obkuwam się czasami od
rana do nocy. Craven Ferrars to istny tyran, jeśli chodzi o pracę. Pilnuje mnie jak diabeł, nie pozwala
nawet odpocząć. Molly uniosła głowę.
— Czy on również jest tutaj? — spytała ciekawie.
— Dobre pytanie! — zaśmiał się żywo. — Przecież sam go tu przywiozłem, by odpoczął przed
występem. Cóż mi jednak z tego? Sam odpoczywa, mnie zaś nie daje. Haruję jak wół, jak ostatnie
bydlę. Maluczko, moja droga, a zamknie mnie w jarzmo. Wiesz, czego żąda? Abym nie tylko umiał
swoją, ale i jego rolę na pamięć. A ile jeszcze więcej! Nie opiszę ci nawet. Ale ta nauka mnie cieszy,
sprawia mi przyjemność. Przede wszystkim dlatego, że pracuję dla niego. On wart jest tej pracy,
stanowczo wart. Odprowadzę cię do willi, napijemy się herbaty. Później, gdy wrócę, wytłumaczę się
przed nim. Nie potrafię ci opisać, jak strasznie się zdumiałem, gdy ujrzałem cię w aucie. To naprawdę
niespodzianka, prawdziwa niespodzianka! I nie wiedziałaś nawet, że jestem tutaj?
— Skąd mogłam to wiedzieć? — zaśmiała się Molly. — Czy napisałeś mi o tym? Nie dostałam ani
słowa. Nie wiedziałam, co myśleć i bardzo się zmartwiłam.
— Nie martw się o mnie — uspokoił ją Rollo. — Szkoda na to czasu. Mam przeczucie, że ojczym
ostatecznie pogodzi się z faktem. Nie gryź się mateczko, wszystko się ułoży. Zapewniam cię na razie,
a mówię to szczerze — zapał jego wzrastał, gdy wypowiadał te słowa — że to, co zamierzam, jest
jedyną rzeczą, która budzi we mnie wiarę. Możesz to rozgłosić, pozwalam ci na to. Wszyscy pewnie
myślą, znam tych ludzi, że z wyżyn wielkopańskich stoczyłem się w przepaść. I przewidują już
zapewne mój marny koniec. Naturalnie, Molly. Artysta, ich zdaniem, to zupełnie to samo, co kuglarz,
magik, błazen, kataryniarz. Niech mówią, co chcą, nie obchodzi mnie to. Jeśli spadłem z owych
wyżyn, to tam, gdzie pragnąłem. Nie rozbiłem sobie łba. Najważniejsze bowiem, że spadłem na nogi.

background image

ROZDZIAŁ XI
Przedziwna wizja
Wkrótce po przybyciu wyszli na werandę. Napili się herbaty i rozmawiając bez przerwy patrzyli z
podziwem na bezmiar morza. Rollo, jak zawsze, był pełny nadziei. Wierzył w Ferrarsa, który
rozpoczął starania, by mu otworzyć karierę, a wiadomość, że ojczym zrezygnował z oporu, Molly
przed chwilą doniosła mu o tym, nie pozostała bez wrażenia i napełniła go od nowa beztroską otuchą.
Molly tak samo ufała Ferrarsowi. Sądząc z wypadków, uznała w nim człowieka, który posiadł pewną
władzę nad umysłem jej syna i korzystając z niej mądrze, skierował go obecnie na drogę rozsądku.
Jego wielki entuzjazm i w niej rozniecił odpowiednie wzruszenie. Wiedziała o Ferrarsie, że otaczała
go sława, że w Ameryce był otoczony prawie kultem i że jego wielki rozgłos — zasłużony
niezawodnie, utoruje mu i w Anglii drogę do tryumfu. Dopóki go nie znała, nie mogła osądzać jego
troski o Rolla, nie rozumiała jej nawet; widoczne jednak było, że zajął się nim szczerze i że zamierzał
jego przyszłość uzależnić od swojej. Na wszystko, co w tej sprawie opowiedział jej Rollo, wyraziła
ostatecznie zupełną zgodę, ale rozsądek, mimo wszystko, podniecał w niej opór. Rozbudzał w niej
świadomość, że nie powinna zbyt łatwo i bezmyślnie ulegać lub oddawać się złudzeniom w stosunku
do kariery obranej przez Rolla. Jego zapał do teatru niewątpliwie był wielki, odczuwany ze
szczerością, zdawała sobie sprawę z tych młodzieńczych uniesień, ale wiara w powodzenie, ufność,
entuzjazm, czy to mogło wystarczę, by zapewnić mu sukces? Wiedziała doskonale, jak dziwnie
nieobliczalna jest opinia publiczna. Zaważał tu na szali jakiś rodzaj magnetyzmu.

background image

Ferrars go posiadał, tego była pewna, ale czy obdarzony tym darem i wyzyskujący go z łatwością,
mógł go i na drugich tak łatwo przeszczepiać? A gdy Rollowi go zabraknie? Jakieś uczucie
niepewności ogarnęło ją nagle. Inne jej dzieci nie obchodziły jej teraz. Innego były chowu i innej
natury. Rollo z tamtymi nie mógł się mierzyć. On samym już duchem przypominał swego ojca —
tchnął nim po prostu. Odziedziczył po nim to, co i w Ronaldzie płonęło jak iskra geniuszu. Może
właśnie tę iskrę odkrył w nim Ferrars? Może ta iskra była tym, co pociągnęło aktora i zbliżywszy go
do chłopca, kazała mu czuwać i wykrzesać z niej ogień? Któż to mógł wiedzieć? Rozważając to
wszystko Molly przeżywała tysiące sprzecznych uczuć. Męczyła się nimi.
— Muszę się z nim widzieć — rzekła do Rolla skończywszy herbatę. — Ale dziś wieczorem mam tak
dużo zajęć. Trzeba wszystko przygotować, nad wszystkim pomyśleć, a jutro nad ranem już muszę
odjechać. Czy sądzisz, Rollo, że chciałby tu zajrzeć dziś po południu? Asterby, jak mówisz, również
jest z wami. — Tak — rzekł Rollo — ale Asterby nie zdoła przekroczyć pagórka. Nie da mu rady.
Musielibyśmy chyba przyjechać tu autem. Przyjdź lepiej do nas -— dorzucił po namyśle. — Obiad
zjemy w pobliskiej gospodzie. Lokal przyzwoity, zupełnie nie krępujący. Możesz przyjść, jak jesteś.
Nie przebieraj się nawet. Molly pomyślała.
— Wolałabym z nim raczej pomówić sama — rzekła po chwili. — Nie zrażaj się tym jednak. Jestem
twoją matką, a jako matka, oczywiście...
— Ale wyglądasz na siostrę — przerwał jej Rollo. Uśmiechnęła się lekko, pomijając bez słowa
rzuconą uwagę.
— Są pewne rzeczy — ciągnęła po chwili — które chciałabym bez świadków omówić z Ferrarsem. A
po wtóre, jak widzisz, zabraknie mi czasu, aby zjeść z wami obiad. Za dużo mam pracy, nie wiem, jak
zdążę. Ty jednak idź i nie krępuj się niczym. I poproś Ferrarsa, aby przyszedł tu do mnie około
dziewiątej. Wtedy, przypuszczam, będę już wolna. A ja was odwiedzę jutro rano. Wpadnę na minutkę
odjeżdżając do pociągu. Czy tak będzie dobrze?
Uśmiechnął się do niej.

background image

— Wszystko, co robisz, zawsze jest dobre. Rozumiem cię, Molly. Tylko nie mów z nim za wiele o
uczuciach macierzyńskich. To byłoby niesmaczne. Jestem już dorosły, niemal samodzielny, a Ferrars
mnie rozumie, gdyż za dobrze się znamy, bym zatajał coś przed nim.
Powstał w tej chwili, by pożegnać się z matką, a gdy otoczył ją ramieniem i spojrzał jej w twarz, wyraz
jego oczu jeszcze raz jej przypomniał spojrzenie Ronalda.
— Drogi mój — rzekła — wyglądasz jak sobowtór własnego ojca. Dopiero teraz, gdy podrosłeś, rzuca
się to w oczy. Nie widziałam jeszcze w życiu tak wielkiego podobieństwa.
— A ja mam wrażenie, że jestem podobniejszy do ciebie — odezwał się Rollo. — Ale nie chcę się
spierać. Może masz rację.
— Duchowo, myślę — odrzekła strapiona. Przygarnęła go bliżej. — Był zawsze dzielny i mężny w
postawie. Nieustraszony jak lew. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa nie cofał się przed niczym.
Nawet przed śmiercią. Rollo ponownie spojrzał jej w twarz.
— Powiem ci coś, Molly — rzucił z uśmiechem. — Z przekonania właściwie nie jestem bohaterem.
Raczej może tchórzem. Myśl o śmierci napawa mnie lękiem. Kto wie, czy i on nie odczuwał tego lęku.
Nie możesz o tym wiedzieć. Ujęła jego dłoń.
— Jesteś jeszcze młody — rzekła półgłosem. — Garniesz się do życia. Ale życie nie zawsze tak nęci i
przywabia. — On również był młody — odezwał się Rollo. — Gdy był w moim wieku, u progu życia,
musiał tak samo lękać się śmierci.
Molly z westchnieniem spojrzała przed siebie. Rozważała o tym nieraz, ale nikt nie wiedział, jak
gorąco pragnęła dowiedzieć się prawdy.
— W każdym bądź razie — wyjąkała z trudem — dzielnie i śmiało patrzył jej w oczy. Ta dzielność
tkwiła już w jego naturze.
— A może tak się stało — dorzucił Rollo — że śmierć go zaskoczyła i nie miał nawet czasu pomyśleć
o lęku? Tak właśnie sądzę, coś mi tak mówi. Bo ja, na przykład — mówił z przekonaniem —
piszczałbym jak mysz, gdybym z góry o tym wiedział, że czeka mnie śmierć.

background image

— Nie przyznawaj się do tego — uciszyła go Molly. — Przecież jesteś mężczyzną. Śmierć nie jest
straszna. Nie jest niczym innym, jak otwarciem wrót prowadzących w nieznane.
Rollo niecierpliwie ucałował ją w rekę.
— Mówisz jak święta—rzucił odchodząc. — Ale nie przekonasz mnie, mamo, ja kocham życie. Życie
jest cudowne, upaja swym czarem. Ostatnio się zdarza, muszę ci to wyznać, że nawet zwykły sen
zaczyna mnie mierzić. Pogłaskała jego głowę.
— To nie nowina u ciebie — zaśmiała się tkliwie. — Ty nawet będąc dzieckiem, broniłeś się przed
snem. Opuścił ją po chwili, zaś Molly przystanęła i spojrzała na morze. Tak — rozważała — był
zupełnie jak Ronald. Nawet mówił jak on. Tę samą miał swadę, gdy zapalał się do czegoś, tę samą
porywczość, tę samą nieugiętość. Ale Ronald jej nigdy nie mówił o śmierci. Czy i on się jej lękał, tak
samo jak Rollo? Czy i jego przerażała myśl o zagadce, która kryła się za jej wrotami? Czy zadrżał z
przestrachu, gdy musiał je minąć? O czym wtedy myślał? Czy o tym, by zawrócić? I jak to wtedy
odczuł, poznawszy niewątpliwie, że wysiłek był daremny? Któż to mógł wiedzieć?... Chyba Bóg na
niebie. Odczuła ból, który poruszył jej serce i odwróciła się szybko, pragnąc się przemóc.
Dwadzieścia lat temu, dwadzieścia lat. Słowa Rolla, dobitne, wyraziste, przywróciły jej ich pamięć i
zbliżyły ją do nich, jakby wszystko, co się stało, stało się wczoraj. Gdy po chwili wróciła do zaczętych
zajęć, jej duże oczy lśniły łzami. Te lata rozłąki, zdawała sobie sprawę, wykopały teraz przepaść,
której ogromnej głębi żadna myśl nie zdołałaby przekroczyć.
Oddała się pracy i chmura z wolna ustąpiła jej z czoła. Roboty było wiele. Pomyślała przede
wszystkim, by przygotować dla męża sypialnię na dole i zaopatrzyć ją w wygody, których mógł żądać
Ivor. Chodziło jej o to, by szybko i bez trudu mógł przechodzić na werandę — z chwilą oczywiście,
gdy poczuje się na siłach — a stamtąd do altany, która stała w ogrodzie. Ale altana, tak jak wszystko,
domagała się naprawy. Nie tylko odnowienia, ale i odpowiednich adaptacji dla użytku chorego.
Była już ósma, gdy skończyła swą pracę. Postanowiła odpocząć. Obmyła się szybko, zmieniła
sukienkę, po czym zasiadła przy stoliku i spożyła kolację.

background image

Wieczór był ciepły, łagodny jak w lecie; w oddali, nad drzewami krążyły nietoperze. Niebo nad
morzem pokryło się gwiazdami; na widnokręgu było ciemne, wyglądało jak czarne. Księżyc jeszcze
nie wzeszedł. Od czasu do czasu dochodził od skał donośny pomruk kłębiących się wód. Nie ulegało
wątpliwości, że zbliżał się przypływ. Posiliła się skromnie i wyszła na werandę; pragnęła ochłonąć.
Usiadła na krzesełku plecionym z łyka. Dzień był długi, czuła się znużona. Gdyby nie wzgląd na
gościa, który miał jeszcze przybyć, byłaby się teraz położyła do łóżka. Musiała jednak czuwać, a ten
dziwny przymus, tkwiący w świadomości, oddziaływał na jej umysł pobudzająco. Ale senność ją
zmagała, wstała więc po chwili i przeszła do ogrodu, który lśnił w rosie. Czasu miała dosyć —
pomyślała — mogła jeszcze podejść w kierunku zatoki. Chciała się pokrzepić, odetchnąć głębiej, a
była pewna, że powiew od morza wkrótce ją ocuci z tego stanu martwoty. Może nazbyt pracowała, że
umysł tak nagle odmówił posłuszeństwa. Straciła ochotę na spotkanie się z człowiekiem, zupełnie jej
obcym, który na syna Ronalda wywarł tak wielki, nieodparty wpływ. Ta myśl ją męczyła. Przeszłość i
przyszłość nierozerwalnie się splotły na dnie jej świadomości. Niewątpliwie był to wynik
przemęczenia jej umysłu i zanadto się rozproszył, by wnioskować tylko z tego, co dawała
teraźniejszość. Gdy krocząc pośród drzew, dotarła do furtki wiodącej ku wybrzeżu, doznała wrażenia,
że po długiej podróży, odbytej przez życie, znalazła się nagle na rozstaju dróg, które rozwidlały się
przed nią aż w trzech kierunkach. Minęła furtkę i podążyła ku brzegowi, jakby idąc wśród snu.
Ciemności nocy nie były głębokie. Gwiazdy na niebie migotały jak świece, na wschodzie z wolna
wyłaniał się księżyc. Niedługo — pomyślała — a ocean zabłyśnie jak srebrna tafla. Oczarował ją ten
widok cudów przyrody. Gdy spojrzała na morze, toczące się przed nią, na bezmiar jego wód,
falujących w półświetle, wydało jej się nagle, że odsłania się przed nią tajemnica wieczności. Z jej
zachwyconej piersi dobył się okrzyk: „Nie, o Boże — ja się nie lękam!". Życie i śmierć, pojęcie
prabytu i istnienia poza grobem, wszystko to się splotło i stworzyło w niej obraz czegoś ściśle
powiązanego ze sobą. I nagle, w tej chwili, dawna wizja zjawiła się przed nią. Ujrzała ową postać,
która przed dwudziestu jeszcze laty nawiedzała ją w ciszy, w chwilach

background image

rozmarzenia. Posuwała się ku niej, wyciągając do niej ręce, tajemnicza, mglista, tym razem milcząca.
Nie zdając sobie sprawy, że dobyła z siebie głos, przemówiła do niej pierwsza, wiedziona impulsem.
„Roy! —zawołała — pamiętam o tobie... Idę, idę!... Może niedługo już zobaczymy się wreszcie za
wolą Boga!".
Wiatr ją otulił zapachem róż. Krzewy tych róż białych i pomarańczowych rosły opodal, na skraju
wybrzeża. Zwykle w połowie czerwca zakwitały w pełni. Pomyślała mimo woli o cudzie
zmartwychwstania. Przeniknął ją dreszcz, a serce w piersi uderzyło jak młotem. Choć była już jesień,
róże tego roku po raz drugi zakwitły; cud — pomyślała — dobrowróżbna zapowiedź. Gdyby Roy się
tu zjawił — marzyła — ale realny, uchwytny, mniejsza już o to, czy w formie niecielesnej, jej miłość
i tęsknota nie pozwoliłyby jej pewnie zostać na miejscu. Poszłaby za nim. Rada, tryumfująca, bez
śladu wahania. Jak młoda narzeczona. Gdyby miała nawet umrzeć, poszłaby za nim. I była tego
pewna—wierzyła w to święcie — że rozstając się z życiem, nie odczułaby lęku.












background image

ROZDZIAŁ XII
Niespodziewane spotkanie
Gdy po chwili wracała, odurzał ją jeszcze zapach kwiatów. Ale i pamięć wizji nie minęła. Pragnęła
gorąco, by wszystko, co przeżyła, zostało przy niej i odżyło jeszcze w snach, gdy się uda na
spoczynek. Wzdrygnęła się na myśl, że czekają spotkanie. Ogarnął ją lęk, że rozmowa z obcym, który
miał się pojawić, oderwie ją brutalnie od jej marzeń.
Ale sama go prosiła, pierwsza się zdobyła na tę śmiałą propozycję, więc nie mogła już wycofać się.
Idąc do ogrodu, spojrzała mimo woli na wierzchołki drzew osrebrzone księżycem. Na długich
ścieżkach snuły się cienie. Weszła na werandę i podążyła po chwili w kierunku pokoju.
Gdy stanęła na progu, cofnęła się jednak, gdyż dostrzegła jakiś cień. Równocześnie skrzypnęło
krzesło w pobliżu. Cień tymczasem stał się wyrazistszy i podszedł bliżej.
— Rollo? — spytała.
Odpowiedział jakiś głos, ale głębszy i chłodniejszy od głosu Rolla.
— Craven Ferrars — zabrzmiało w ciemnościach. — Czy nie mylę się i rozmawiam w tej chwili z
lady Molly Aubreystorie?
Podeszła ku mężczyźnie i wyciągnęła doń rękę.
— Proszę mi wybaczyć — rzekła nieśmiało. — Zmylił mnie półmrok panujący w pokoju. Tak, proszę
pana. Jestem matką Rolla.
Podali sobie dłonie, ale dłoń mężczyzny była dziwnie bezwładna. Zmroziła ją po prostu swym
martwym chłodem.
— Bardzo mi miło — odezwał się do niej. Wypowiedział to banalnie, nieomal mechanicznie,
wywołując w niej niesmak zdawkowym powiedzeniem.

background image

— Zostańmy w pokoju — rzekła po chwili.
Przez wzgląd na Rolla chciała się zmusić, by okazać mu sympatię, ale z tego też powodu nie mogła się
powstrzymać od zganienia go w duchu. Odczuła jakby dreszcz, który przemknął po jej ciele.
Na dworze jest chłodno, opadła już rosa. Poprowadziła go dalej, zapaliła światło i spojrzała na niego.
A więc to był ów Ferrars — chluba sztuki Geoffrey'a Asterby'ego! Twarz miał piękną, wyciosaną jak
rzeźba, ale jak rzeźba zastygłą i nieruchomą jak kamień. Nie mogła w niej dostrzec ani śladu życia,
cienia wrażliwości. Twarz bez ducha. Wyglądał z tą twarzą jak męski Sfinks, wykopany na pustyni.
Ale w chwilę potem, gdy spojrzała w jego oczy, zawahała się. Spojrzenie miał żywe, a siła jego
wzroku, gdy skierował go na nią, zdawała się napierać, przenikać ją. Molly odczuła to, jakby stalowe
wrota odgrodziły ją nagle od reszty świata. Ten wzrok ją poruszył, dziwnie upokorzył, przełamał w
niej opór. — Pan się zajął moim chłopcem — zaczęła z trudem. — Przede wszystkim więc pragnę
podziękować panu za wysiłki i starania. — Jeszcze nic nie zrobiłem — odezwał się chłodno. —
Pragnąc mu pomóc — dodał bezpośrednio — szedłem zawsze tylko za głosem przekonania. Chłopak
ma talent i nie ulega wątpliwości, że prędzej, czy później może zrobić karierę.
— Czy jest pan tego pewny? — spytała zdumiona. — Nie mogę dać wiary tym słowom.
Uśmiechnął się lekko, ale jakby z wysiłkiem. — Najzupełniej — odrzekł nie spuszczając z niej oczu.
— Ale musi się kształcić, musi popracować. Jeśli mam wyznać prawdę, to cieszy mnie nawet, że nikt
do tej pory nie pracował nad nim. Molly uderzył ten poufały ton. Przemawiała zeń życzliwość, ale
przebijała w nim również jakaś dziwnie nieodgadniona, osobista nuta. Przemknęło jej przez głowę
osobliwe podejrzenie. Czy nie było możliwe, że ten gładki człowiek był zwyczajnym spekulantem?
Może chciał zająć się Roiłem dla własnej korzyści? Może liczył na swą sławę, na swą świetną
reputację i dzięki tym walorom chciał ubić interes? Czy nie zdawał sobie sprawy — po kryjomu,
oczywiście — że szanse Rolla przewyższały jego własne i dlatego tylko uznał, że są warte uwagi?
Jakiś dziwny niepokój ogarnął jej umysł. Dlaczego jej to dotąd nie wpadło do

background image

głowy? Odczuła w tej chwili, że te myśli jak zmora męczą ją. Niepokój jej wzrastał. Wytrącona z
równowagi, pełna złych przeczuć, jeszcze raz spojrzała na przybysza. Na jej twarzy odczytać można
było nieśmiałość i rozterkę. — Chciałam z panem mówić — rzekła zmieszana. — Niechże pan
usiądzie. Może pan zapali? Zadzwonię tymczasem, by podano herbatę.
Podsunęła mu kasetkę i nacisnęła dzwonek. Objawiała przy tym wszystkim gorączkową nerwowość.
Odnosiła wrażenie, podsycane bez przerwy nieznośnym przeczuciem, że umysł jej nie sprosta tym
wszystkim wątpliwościom.
Sięgnął po papierosa, stał jednak dalej. W Molly wzbudziło to jeszcze większe podejrzenie. Zdawało
jej się teraz, że świadom był faktu, iż się znalazł w defensywie, gdyż zauważył jej nerwowość, lecz nie
domyślił się przyczyny.
— A pani nie pali? — spytał po chwili. Potrząsnęła głową.
— Palę, ale rzadko — odrzekła. — Dziś nie zapalę, nie mam ochoty. Ale czemu pan stoi? Proszę
usiąść. Wskazał bez słowa na krzesło po oknem, zaś Molly odruchowo zajęła na nim miejsce. Czuła
się zmęczona, było jej duszno. Przemknęło jej przez głowę, że miejsce pod oknem nie odpowiadało
właściwie intencjom rozmowy i żałowała w tej chwili, że nie było tu Rolla. Z drugiej jednak strony —
przyznała — jego obecność przy rozmowie udaremniłaby zapewne jej właściwy cel.
Zapadło milczenie, zaś Molly odczuwała, że Ferrars ani na chwilę nie spuszcza z niej oczu.
Onieśmielona ciszą, zakłopotana, szukała rozpaczliwie tematu rozmowy. Zdjęła ją ciekawość, czy i on
w tej chwili odczuwał to samo. Nie chciała w to uwierzyć. Miał sławę, nazwisko, był znany na
świecie. Gdy rozważyła jednak fakt, że sławę swą zawdzięczał drugiemu człowiekowi, tak samo jak
on obdarzonemu geniuszem, zastanowiła ją myśl, czy ta tkwiąca w nim świadomość nie dawała mu
powodu do nieśmiałości. Może miał jej nawet więcej niż ona w tej chwili. Przemogła się i odezwała
się pierwsza:
— Bardzo to pięknie, że pan raczył mnie odwiedzić — rzekła. — Słyszałam od Rolla, że pan obecnie
wiele pracuje nad sobą.

background image

Stał obok okna, a jego nieskazitelny profil zwrócony był ku niej. Palce, w których trzymał dopalający
się papieros lekko mu drżały.
— Pracuję teraz nad tym — odrzekł z powagą — by jego przede wszystkim przynaglić do pracy. Za
tydzień, przypuszczam, upora się z zadaniem. W następny poniedziałek odbędzie się próba.
Oparła się na krześle i spojrzała mimo woli na kształt jego ręki. Była długa, wytworna, nienaganna w
budowie. Jak ręka Rolla, lub ręka Ronalda. Profil jego był klasyczny. Ta zimna doskonałość w
wyrazie twarzy raziła nawet dziwnie, napawała lękiem. Pomyślała mimo woli, że może w tym tkwił
powód jego dziwnej nieśmiałości. Ta twarz była sztuczna. Nie wyrażała niczego, co przeżywał.
Wyrażały to raczej jego kształtne palce. Odniosła wrażenie, że przemawiały do niej żywiej niż wyraz
jego twarzy. — Cieszę się — rzekła — że pan zdołał go przekonać. On nigdy do tej pory nie lubił
pracować; za bardzo sobie ufał. Ale energii ma dużo. Obawiałam się zawsze, że gotów jej nadużyć.
Ferrars przytaknął, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się. Wskazywał tylko na to, że zrozumiał, co
usłyszał. Zanim odpowiedział — namyślał się właśnie, jak to uczynić — drzwi przeciwległe otwarły
się nagle i na progu pokoju ukazał się Awkins. Minę miał służbistą, nieomal wojskową i wyglądał
chmurniej niż zwykle. Przyniósł tacę. Na tacy stał czajnik i dwie filiżanki.
Ustawił tacę bez słowa na stole, podszedł do Molly i odezwał się sucho:
— Ogrodnik i jego żona poszli już spać. Gdyby milady czegoś chciała, proszę mnie zawezwać.
Oświadczenie to brzmiało jak deklaracja opieki, której podjął się nad nią. Ferrars spojrzał nań,
zastanowił się, potem podszedł żywo i zmierzył jeszcze raz opiekuna lady Aubreystone.
Awkins przystanął, jakby zdołał już zmiarkować, że zwrócił uwagę. Czekał tylko chwili, gdy padnie
jakie słowo. Ferrars miał głos spokojny, gdy przemówił. Nie zdołał jednak ukryć akcentów wyższości.
Mówił jak pan, gdy się zwraca do sługi.
— Zdaje mi się, że już widziałem was kiedyś. Było to przed laty. Czy nie wtedy przypadkiem, gdy
panicz spadł z konia?
— Rzeczywiście, sir — odparł Awkins. — To ja byłem wtedy nauczycielem jazdy.

background image

— Teraz rozumiem — zaśmiał się Ferrars. — Panicz miał szczęście, że wyszedł bez szwanku.
— Pan wybaczy, sir — dorzucił Awkins. — Jeśli nie mylą mnie pozory, to nie był to pierwszy raz, gdy
widziałem pana. Widziałem pana dawniej, grubo nawet dawniej. Słyszałem o zranieniu, które odniósł
pan w polu. Czy nie był pan przypadkiem starszym sierżantem w infanterii cambryjskiej? Możliwe, że
się mylę. Ale granat podobno rozszarpał panu twarz.
— Zamilcz pan, na Boga — odezwał się Ferrars. Słuchał z napięciem zadawanych mu pytań, potem
podszedł ku drzwiom, oparł się o ścianę i wybuchnął znienacka szyderczym śmiechem. — Nie pytaj
pan o wojnę, nie chcę o niej słyszeć. Tak, to jest prawda. Zmasakrowano mnie w rzezi, posiekano
mnie jak mięso. Rozbito mnie w kawałki, z których żaden nie wiedział, do kogo należy. Gdy
wspominam o tym dzisiaj, mąci mi się w głowie. Wolę nie wspominać. Gdyby historyk napisał to, co
mógłbym mu powiedzieć, to stworzyłby książkę, która ociekałaby krwią. Umieraj i pozwól umierać
— było tam dewizą.
— Wiem o tym, sir — rzekł Awkins. W głębi duszy jednak nie przykładał do tych słów wielkiej wagi.
— Myślałem o tym właśnie, byłem tego pewny. Ale proszę mi wybaczyć, że ośmieliłem się wspo-
mnieć. Molly uznała, że powinna się wmieszać.
— Dlaczego pan nie mówi, że dostał pan medal? — spytała Awkinsa. — Pan Ferrars zapewne z
wielką chęcią posłuchałby o tym.
Nie omyliła się. Osiągnęła to, o co jej chodziło. Awkins postąpił iobrzucił ją spojrzeniem pełnym
niechęci. — Nie mówmy o tych sprawach — odrzekł z wyrzutem. — Niech wszystko, co minęło,
pokryje niepamięć. Czy nie mógłbym przypadkiem czymś służyć, milady?
— Dziękuję na razie — zaśmiała się Molly. — Jeśli nie chce pan zostać i opowiedzieć o tym
wszystkim... Awkins pochmurnie potrząsnął głową.
— Nie mogę — rzucił — proszę mi wybaczyć. Ton jego głosu wyrażał zdumienie, że śmiała go
dotknąć. — Teraz idę na górę. Gdybym okazał się potrzebny...
— Dobranoc — rzekła nie pozwalając mu skończyć.

background image

Awkins odszedł, ona zaś zwróciła się do gościa.
— Teraz proszę usiąść — rzekła — i proszę się napić. Pozwoli pan cytryny?
Ferrars nie ruszył się z miejsca pod oknem. Ciemności nocy, zapadające w ogrodzie przykuły jego
wzrok. Nie zmieniając pozycji mruknął pod nosem:
— Za chwileczkę, madame. Proszę mi pozwolić wypalić papierosa.
Nie nalegała nań dłużej, pozostawiając go myślom, w których zdawał się pogrążać, obawiała się
jednak, że uwaga Awkinsa, rzucona nieopatrznie, obudzi w nim od nowa pokonaną przed chwilą,
kłopotliwą nieśmiałość. Zdawała sobie sprawę, że zabrakło jej sił, by mu wrócić równowagę.
Postanowiła więc czekać i milczeć tak długo, aż ocknie się sam z tego stanu odrętwienia.
Poruszył się wreszcie. Rzucił niedopałek przez okno do ogrodu i obróciwszy się do niej spojrzał jej w
twarz. Wzrok miał przenikliwy, mrożący chłodem. Molly się zdawało, że to dziwne spojrzenie, po-
zbawiające ją w tej chwili zdolności mówienia, docierało jak stal do dna jej serca.
Po chwili przemówił: — Rad bym wiedzieć, co pani myśli w tej chwili o mnie. Powiedział to
znienacka, niespodzianie, lecz Molly zrozumiała, że
odnosił te słowa do epizodu z Awkinsem, więc pośpieszyła ze słowami otuchy:
— Nasz major Awkins, jak go nazywa Rollo, postąpił niewątpliwie nieco za śmiało. Ale któż by się
przejmował takimi rzeczami? Jest starym żołnierzem i dlatego niejedno można mu wybaczyć.
Uśmiechnął się lekko, jakby szyderczo.
— Nie myślałem o tym — rzekł bez namysłu. — Chciałem tylko wiedzieć, za jakiego człowieka mnie
pani uważa. Za awanturnika, przybłędę, czy innego hultaja, żyjącego bez jutra.
Policzki Molly pokrył rumieniec.
— Wiem, co pan myśli — odrzekła gorączkowo. — Pan sądzi zapewne, że się boję panu zaufać ze
względu na Rolla. Otóż zapewniam pana szczerze, że nie mam powodu. Zupełnie przeciwnie. Jestem
panu wdzięczna za wszystko, co pan zrobił.

background image

— Ale sądzę, mimo wszystko, że przeczucie mnie nie myli — nie ustępował Ferrars. — Pani wie
tylko, że Geoffrey Asterby mnie skleił ze szczątków i że odtworzył z nich człowieka, mnie
mianowicie, różniącego się jednakże od tego, którym byłem i nie mającego z tym dawnym prawie nic
wspólnego. Czy jest w tym jakiś powód, by wzbudzić w kimś ufność?
Molly ostro spojrzała mu w twarz.
— Owszem — odrzekła. — Pan wzbudza we mnie podziw, odbudowawszy w sobie to, co zdawało się
zamarłe. To nie jest zasługa Geoffrey'a Asterby'ego. To jest pańska przede wszystkim, pańskiej silnej
woli. Powinnam panu nawet szczerze powinszować.
— Dziękuję — odrzekł. — Nie przypisuję sobie zasług w związku z tą sprawą. Na razie się uważam za
chodzącą reklamę Geoffrey'a Asterby'ego.
— A pańska sztuka — wtrąciła — pański talent sceniczny? Nie powie pan chyba, że to również jest
zasługą cudów chirurgii. Ferrars szyderczo zacisnął usta.
— Robię, co mogę — odparł spokojnie — by uwolnić się od jarzma, w które wtrącił mnie los.
Zdawało mi się zawsze, że przyjdzie mi to łatwiej, gdy powrócę do Anglii. Ale prasa i tu nie daje mi
spokoju. Nie doświadczyłem do tej pory spodziewanej pomocy.
— No tak — przyznała. — Uważam to istotnie za wielką przeszkodę. Ale wszystko da się zwalczyć.
Indywidualność, jak pańska, powinna być wyższa ponad codzienne uciążliwości.
— Indywidualność? — powtórzył. — Skąd pani wie, że mógłbym jej zaufać?
Zawahała się. Po chwili rzekła:
— Pan dowiódł tego. Tylko geniusz ma tę moc, tę pewność w sobie, by sięgnąć ku wyżynom i zająć
tam miejsce. To nie puste słowa, jeśli wszystko, co czytałam, jest prawdą.
— Nie wszystko, co się czyta, polega na prawdzie — rzekł cynicznie, z uśmiechem na twarzy. —
Mniejsza jednak o to. Cokolwiek ze mną będzie, zapewniam panią szczerze, że Rollo nie przepadnie
na drodze, którą obrał. Posiada bowiem młodość. A młodość to potęga. Nawet brak doświadczenia
stanowi dla niej urok i pobudza ją do czynu.

background image

Molly westchnęła.
— Ale czy posiada i wytrwałość? — spytała niespokojnie. — To ważniejsze niż zdolności. Nie
zaprzeczy mi pan chyba, że talent nie wystarcza, gdy się marzy o tryumfach. Potrzeba jeszcze pracy.
Talent jest darem, a praca właśnie tym, co wykrzesza z niego płomień.
Pochylił głowę.
— Tak, to prawda. Talent bez pracy to jak ogień bez drewna. Trawi się tak długo, aż się wypali. Ale
będę nad tym czuwał, po to przyszedłem. Zrobię, co możliwe, by mu nie dać zgasnąć. Jeśli wezmę go
w opiekę, to nie pozwolę mu błysnąć jak marnej rakiecie.
Zaśmiała się z wdzięcznością. Odczuła z ulgą, że wątpliwości jej nikną pod wpływem jego słów.
Zdołał ją ukoić, tchnąć w nią otuchę.
— Jak pan go rozumie! — rzekła po chwili. — Ale nie wiem do tej pory — dodała bezpośrednio —
jak do tego doszło, że zawarliście przyjaźń. Rollo na ten temat jest dziwnie wstrzemięźliwy; nie
powiedział mi o tym. Szczególnie się ukrywa, jeśli chodzi o przeszłość. Czy nie zmęczę pana zbytnio,
jeśli poproszę go o wyjaśnienie tej sprawy? — Nie zmęczy mnie pani — odrzekł żywo. — Ale
podzielam jego zdanie, jeśli chodzi o przeszłość.Po raz pierwszy spotkałem go... sporo lat temu, gdy
doznał wypadku, spadając z konia. Ten major Awkins był świadkiem tego zajścia i asystował przy
scenie, która rozegrała się później. — Pamiętamy ów dzień! — wtrąciła Molly. — Rollo podówczas
był małym chłopcem. Ale pan... Nie wiedziałam o tym, że pan tam był obecny.
— A jednak tam byłem — rzucił przekornie. Odwrócił teraz głowę i spojrzał ku oknu. — Nie byłem
wtedy tym, kim jestem obecnie. Byłem marnym trampem, błądzącym bez celu. Wdałem się z Roiłem
w poufną pogawędkę, a wynikiem tej rozmowy, na skutek jego rady, był mój wyjazd do Ameryki i
poświęcenie się scenie. — Rozumiem — wyjąkała, nie wierząc swoim uszom. — Rollo był zawsze
entuzjastą teatru. On przyszedł z tym na świat. Jego ojciec...
Urwała znienacka, wymówiwszy te słowa. Wprawdzie Ferrars nie drgnął, lecz nie czuła się na siłach,
by dokończyć, co zaczęła. Nie wiedziała, dlaczego: czy od niej, czy od niego pochodziła przeszkoda.

background image

Aby nie przerywać jednak, rzuciła po chwili bez związku z poprzednimi słowami:
— A więc tak, to był Rollo... To on na to wpłynął, że pan oddał się scenie.
Ferrars przytaknął.
— W wielkiej nawet mierze — przyznał chętnie. — Bo muszę pani wyznać, że znajdowałem się
wówczas w straszliwej rozterce. Tylko Geoffrey Asterby pozostał mi na świecie. Wprawdzie cieleśnie
mnie dźwignął, ale duchowo nadal pozostałem rozbitkiem. Spotkanie z Roiłem zmieniło ten stan.
Podniósł mnie na duchu, otworzył mi oczy. Kazał mi iść z podniesioną głową i tak też poszedłem,
otrząsając się z apatii. Jak pani widzi, należy mu się za to jakaś porcja wdzięczności.
Molly odruchowo spojrzała mu w twarz. Ogarnął ją nagle jakby rodzaj lęku przed tajemnicami losu.
Poczuła się przybita.
— Wojna nie oszczędza — rzuciła gorączkowo. — I na mnie się odbiła, marnując mi życie. Czy
chciałby pan wiedzieć, jak ją przetrwałam?
— Przypuszczam, że wiem — odpowiedział tajemniczo. — Łatwo się domyślić. Asterby... chłopak...
Bóg wie, co jeszcze. Proszę nie mówić. Zmęczyłoby to panią i sprawiłoby jej ból. Napijmy się lepiej
— dodał ciepło. — Napijmy się wina; to pani dobrze zrobi. Żal mi jest pani... Pani taka zmęczona...
Te słowa ją wzruszyły. Uczuła spazm, który ścisnął jej gardło. Zadzwoniła na Awkinsa, by przyniósł
wina, a gdy Ferrars po chwili począł go nalewać, jego ręce jeszcze raz wzbudziły w niej podziw. Były
dziwnie delikatne, wytworne w ruchach.
Po chwili odezwała się:
— Pan mówi o sobie, że pozostał rozbitkiem. Ale jak to możliwe? Pan wrócił do kraju i rozporządza
obecnie swym życiem i wolą. Muszę panu wyznać, że nie wszyscy się znajdują w tak dobrym
położeniu.
Wyrzekła to ze szczerym wzruszeniem. Ukryła twarz w dłoniach. Co w niej wzbudziło ten stan
przygnębienia? Jaki powód sprawił jej ból? Czy to on? Czy on był przyczyną, że cierpiała obecnie i że
ból, który czuła, nie różnił się niemal od cierpień sprzed laty?

background image

Zapadło milczenie, ale Ferrars po chwili przerwał je nagle.
— Oto pani wino — odezwał się do niej. — Wychylmy teraz czarę za pomyślność tych, którzy nie
zdążyli, tak jak ja, powrócić do kraju. My, ocaleni, szukamy zbawienia. Ale na próżno go szukamy.
Nie doznamy go na ziemi, jak długo żyjemy.
Trącili się szklankami. Molly boleśnie skrzywiła twarz. W pokoju zaległa głęboka cisza. Przez
otwarte okno, wychodzące na ogród, dochodził z oddali poszum morza. Rozbrzmiewał wśród ciszy
jak zew wieczności.
Molly była oszołomiona. Wiedziała tylko tyle, że gość jej po chwili odstawił szklankę i zaraz odszedł.
Siedziała jak martwa. Nie czuła się na siłach, by go nawet pożegnać. Ale coś jej mówiło — jakiś
wewnętrzny głos, który szalał w jej piersi — że Ferrars ją zrozumiał. I że pragnął tego nawet, by
trwała w tym stanie.













background image

ROZDZIAŁ XIII
Ostateczne odkrycie
Molly tej nocy prześladował uparcie dręczący sen. Zjawa człowieka, który rozmawiał z nią
wieczorem i pozostawił po sobie niezatarte wrażenie towarzyszyła bez przerwy jej sennym majakom.
Nie zdawała sobie sprawy z istoty tej zjawy. Wydawała jej się ciągle czymś dziwnie rzeczywistym, a
jednak nieuchwytnym, stworzonym jakby z cienia. Ale dlaczego on tak patrzył, dlaczego ją śledził?
Jego oczy czasami zdawały się błagać, innym znów razem napełniał je lęk. Mogło się wydawać, że
jakaś niesamowita moc kierowała tym wszystkim. Ta dziwna siła raz się srożyła, wołała, krzyczała, to
znowu pierzchała, zdjęta przerażeniem. Co to mogło znaczyć? Czego od niej chciały te stale i uparcie
ścigające ją oczy? Jaka zagadka tkwiła w ich głębi? Dlaczego ją błagały i o co właściwie? I dlaczego
taki lęk się czaił za nimi? Usiłowała je zgłębić, ale nie mogła do nich dotrzeć, nie mogła ich
zrozumieć. Tajemnica ich wyrazu, niepojęta, nieuchwytna, wprawiała ją w coraz to większy niepokój.
Wizje powtórzyły się znowu nad ranem. Nie spała już wtedy — drzemała zaledwie. Chciała coś
przemówić, dotknąć tej postaci, ale daremnie. Wiedziała o tym z góry. Przeczuwała podświadomie, że
nie nawiąże z nią kontaktu. W końcu udręczona zdołała się ocknąć. Senne mgły pierzchnęły z jej
myśli, a z nimi i wizja dręcząca jej serce. Wyparło ją słońce, światło dnia, który począł już świtać.
Wsłuchała się w ciszę, a poprzez nią doszedł ją nagle głos od morza. Znała ten głos — zbyt dobrze go
znała! „Nie umarłem, Molly — wołał ku niej. — Odszedłem tylko i kocham cię jeszcze. Pamiętaj o
mnie! Bóg mi świadkiem, że mówię ci prawdę".

background image

Rozbudziła się wreszcie i zrozumiała po chwili, że dręczył ją sen. Że wszystko, co przeżyła, było
senną fantazją...
Nie mogła w tym stanie dłużej uleżeć. Zerwała się szybko, podeszła do okna. Słońce już wzeszło.
Zalało swym światłem ziemię i morze. Jak daleko mogła spojrzeć, nic się nie ruszało na całej
przestrzeni. Świat wydawał się zupełnie zamarły. Tylko wrzaski mew dochodziły z oddali, a z ogrodu
opodal piskliwe głosy młodziutkich drozdów. Rześki chłód, którym tchnęła natura, ocucił ją rychło,
wołał ku sobie. Odbiegła od okna. Obmyła się szybko, przygładziła włosy, włożyła sukienkę.
Zapragnęła wybiec; nasycić się czarem cudnego poranka. Pobiegnie ku zatoce — pomyślała z
radością. W poszumie fal, w rytmie ich pieśni brzmiącej jak wieczność, może zdoła się skupić, uciszyć
to wszystko, co wrzało w jej piersi. Och, jaki ból rozdzierał jej serce! Biedne serce! Nabrzmiało po
prostu od łez i tęsknoty. Po cieniach nocy ani ślad nie pozostał. Myśl o wybrzeżu, o spoczynku nad
zatoką już samym wyobrażeniem uspokoiła ją. Zdawała sobie sprawę, ze oddanie się w naturze,
wsłuchanie się w jej ciszę, wpatrzenie się w jej cuda — że to wszystko podziała jak dobroczynny
narkotyk na jej wzburzone nerwy. Wymknęła się po chwili, zarzuciwszy okrycie, i pobiegła jak cień
poprzez senne ogrody. Chciała być sama, nie zabrała Awkinsa. Nie pragnęła niczego więcej prócz
samotności i morza. Po udręce, którą przeszła, po bolesnych wizjach, które ścigały ją w nocy, tylko
zatopienie się w ciszy, tylko oderwanie się od życia, mogło przynieść jej to, za czym tęskniła. Jakże
często już dawniej marzyła o samotności, jak często była pewna, że właśnie tylko ona może ją uciszyć,
tchnąć w nią otuchę! Ale zawsze do tej pory ktoś jej przeszkadzał. Zawsze w owych chwilach
natrafiała na wolę męża lub obowiązek. Gdy biegła poprzez ogród, który lśnił od rosy, głos morza
coraz żywiej i wyraźniej docierał do jej uszu. Ten poszum ją wabił, przyciągał jak magnes. Dobiegła
wreszcie do furtki ogrodu, która wiodła ku wybrzeżu, a gdy znalazła się za nią, po drugiej jej stronie,
doznała wrażenia, że nie dotarła tam na nogach, lecz że poniosły ją skrzydła. Morze się pieniło — z
furią i pasją toczyło swe fale. W blasku słońca, które właśnie wzeszło i z ukosa słało promienie od
wschodu, mieniło się barwami, które porywały jednocześnie oko i duszę. Przeważał w nich kolor

background image

szmaragdowy, perłowy. Kierując się instynktem podeszła ku zatoce. Nie mogła się oprzeć zbyt
wielkiej pokusie. Zbliżał się przypływ i droga ku zatoce — wyobrażała sobie — najdalej za godzinę
napełni się wodą. Gdy zbliżała się do niej, odczuła jakiś lęk, jakąś mistyczną nieomal cześć, jakby
każdy z jej kroków, stawianych gorączkowo, nie wiódł ku morzu, lecz ku progom świątyni. Coś
dziwnie nieziemskiego tchnęło w atmosferze. Coś, co unosiło, napełniało uwielbieniem. Odczuła to
całą sobą. Ale nocne wizje, z którymi przez cały czas zmagała się w udręce, zdawały się i teraz
czatować w pobliżu. Nie mogła im się oprzeć, nie mogła ich zniweczyć. Przecisnęła się przez skały,
marząc tylko o tym, by się znaleźć w samotności. Któż o tej porze — rozważała po cichu—mógł mieć
chęć, by zerwać się o brzasku i popędzić ku zatoce? Nikt zapewne. Pomyślała o Rollu. Ale Rollo lubił
spać i nie wstałby pewnie tak wcześnie. Odczuła w tej chwili dręczący niepokój. Ogarnęło ją jakieś
dziwne przeczucie. Droga pośród skał, przez którą szła, wydała jej się teraz jakby ścieżką
przeznaczenia. Szła jednak dalej. Przekonanie jej mówiło, że gdy dotarła aż dotąd, nie powinna teraz
zawrócić. Przedostała się w końcu do kresu swej drogi — do skały Mammotha. Fale jeszcze ciągle
pieniły się; ich szum miejscami przemieniał się w ryk. Nisko nad zatoką — tuż przed skałami —
mieniły się w słońcu skrzydła mew. Było ich mnóstwo; kołysząca się na falach ławica skrzydeł. Obraz
natury — przemknęło jej przez głowę — jakże jednak dziwny, jak pełen grozy! Jak inny od tego, co
zwało się światem, jak żywo malujący pierwotną siłę życia! Chciała jeszcze ujrzeć cud wodospadów.
Znajdowały się opodal, po drugiej stronie. Skały w tym miejscu poszyte były zielskiem, przeważnie
paprocią, a ich wielka obfitość przeistaczała je z pozoru jakby w rodzaj ogrodów, wiszących w
powietrzu. Molly przypuszczała, że znajdzie tam może i krzewy róż zabłąkanych wśród piasku.
Posunęła się dalej po śliskich kamieniach i dotarła po chwili do wału sklepienia, które wiodło na
przełaj przez wąski przesmyk. Pogrążone było w cieniu; wyglądało tam obecnie, jakby trwała jeszcze
noc. Gdy weszła w jego głąb, uświadomiła sobie nagle, że nie zdaje sobie sprawy, gdzie się znajduje.
Czy była istotnie pośród cieni pieczary, czy też leżała

background image

jeszcze w łóżku, w pokoju swej willi, a słońce właśnie wzeszło i skośnie skradało się do wnętrza przez
okno. Usłyszała szmer wodospadów; przyśpieszyła więc kroku niemal odruchowo i ujrzała je
wreszcie pośród gąszczów paproci. Znalazła się u celu swej rannej wędrówki. Dzikość natury i głuchy
jej zew podziałały jak lek na jej udrękę. Jak błogosławieństwo niebios zesłane na ziemię. Usiadła na
cyplu, który sterczał opodal i spojrzała z zachwytem na skały i wodospad. W oddali toczyło się morze.
Zadął wiatr, który wspiął się ku skałom, a jego słony zapach jeszcze raz obudził w niej uniesienie.
Wciągała go nozdrzami, napawała nim płuca. Nie była nawet zdolna do myślenia o czym innym.
Przecież po to tu przyszła, za tym tęskniła. Uczuła się w tej chwili jak przykuta do ziemi. Rzucony na
nią czar odczuwany nieomal zmysłowo odbierał jej jasność myślenia, oszałamiał; czuła się coraz
szczęśliwsza, coraz bliższa swoich marzeń. Myślała do tej pory, że jest tu sama. Od chwili, gdy stanęła
na wybrzeżu zatoki, nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś oprócz niej mógł przebywać w pobliżu.
Ale teraz, w chwili, gdy ocknęła się z zadumy i spojrzała przed siebie, dostrzegła z przerażeniem jakąś
ludzką postać, siedzącą opodal. Postać przykucnęła, spoczywając na skale. Pochylona jej głowa,
ukryła się głęboko w splecionych dłoniach, ruch tej postaci, cały jej wygląd wskazywał niewątpliwie,
że ogarnął ją ból graniczący z rozpaczą. Przemknęło jej przez głowę, że to mógł być Rollo. Nie
namyślając się wiele, zerwała się z miejsca i podbiegła ku niemu.
— Rollo! — szepnęła pochylając się nad nim.
Ale nagle odskoczyła. Opanował ją ponownie ów znany jej bezwład. To nie był Rollo. Nie śmiała
nawet dotknąć pochylonej postaci, nie śmiała do niej podejść, a lęk i groza ogarnęły ją z tym większą
siłą. Na dnie jej świadomości pojawiło się w tej chwili straszliwe przeczucie. Nie mogąc go pokonać,
drgnęła z przestrachu bliska zemdlenia. Człowiek tymczasem poruszył się. Musiał ją dostrzec, lub
odczuć jej obecność, niemożliwe bowiem było, by usłyszał jej głos. Gdy skierował ku niej twarz,
zauważyła w jej wyrazie tak straszną udrękę, że nie poznała w niej prawie rysów człowieka, który
wczoraj pod wieczór odwiedził ją w willi. Tylko oczy miał te same; oczy, które potem ścigały ją w
nocy, oczy niepewne, jakby pragnące się ukryć — oczy błagające,

background image

a tak strasznie przelęknione, jakby obawiały się tego, by nie wydać swej zagadki.
Zerwał się wreszcie i mruknął coś z cicha. Może chciał ją przeprosić, wytłumaczyć się z czegoś. Ale
było już za późno. Jej oczy przejrzały. Jej dusza w tej chwili pojęła prawdę. Za późno już było, by od
nowa rozpinać zasłonę. Za późno na wszystko, co stwarzało pozory. Za późno wreszcie na to, by
jeszcze raz pogrzebać to, czego śmierć do tej pory nie dotknęła swą kosą.
Stał teraz przed nią — on, jej mąż, kochanek jej młodości — zmartwychwstały nagle, wrócony
niespodzianie jej i jej życiu. Ale wyglądał w tej chwili tak, jak widziała go w snach. Nie tryumfował,
nie wołał, nie zabierał jej do siebie. Zachowywał się jak obcy, jak przybłęda z zaświatów. Ból i
rozpacz wyzierały mu z oczu. Był cichy, pokorny, złamany na duchu, a ilekroć spojrzała, krył się
rozpaczliwie, by uniknąć jej wzroku. Odwrócił się od niej. Przeczuwała instynktownie, że gdyby miał
jakieś wyjście, uciekłby w tej chwili, nie powiedziawszy ani słowa. Ale stała obok, zamknęła mu
drogę. Gdyby chciał teraz uciec, spojrzałaby mu w twarz, a tego się obawiał, ta myśl go
wstrzymywała. Stał jak przykuty do brzegu Mammotha, zdrętwiały nieledwie w tej pozie czekania.
Trząsł się na ciele jak liść osiki. Głowę opuścił. Ręce jeszcze ciągle trzymał splecione.
Molly, przybita, stała za nim. Nie zdawała sobie sprawy,- czy minęły już godziny, czy krótki tylko
moment od chwili, gdy spadła tajemnicza zasłona. Czuła straszliwy zamęt w myślch. Jedne z nich
wołały, starały się radować, inne jak grom, jak pięść szatana rozbijały jej duszę. Wyobrażała sobie
zawsze, że nie przeżyłaby szczęścia, które spowodowałby w niej fakt spotkania się z Roy'em. Czy nie
tęskniła za nim zawsze — nie wołała ku sobie? Czy nie śniła, że połączy się z nim duchem, że gdy
przyjdzie kiedyś kres i poczuje, że umiera, to on, jej Roy będzie czuwał u jej łoża i zabierze ją z sobą,
gdy uwolni się z ciała? O, Boże miłosierny, Boże wszechmogący! A teraz, to spotkanie, teraz ten
cios!...
Była całkiem przytomna, ale siły jej słabły, z każdą niemal chwilą czuła, że je traci. Głos jej uwiązł,
nie mogła nawet mówić. Odczuwała wyraźnie, że i tchu jej zabrakło, że zaczyna się dusić. Gdyby
ruszyła się

background image

w tej chwili, musiałaby upaść. Zdawało jej się nawet, że zbliża się kres. Pragnęła go zresztą. Nie
mogła nie odczuć ironii tej prawdy.
Ronald ostatecznie poruszył się pierwszy. Przemógł się po prostu z nadludzkim wysiłkiem i
obróciwszy się ku niej, spojrzał jej w twarz.
Molly w odpowiedzi spróbowała się cofnąć. Ale zaledwie się ruszyła, padła znienacka zwalona z nóg.
Twarz Ronalda, ta zmieniona jego twarz z proszącymi oczyma, była ostatnim obrazem, jaki
dostrzegła. Zaraz potem ogarnęła ją ciemność. Oczy jej zgasły jak płomień świecy zdmuchnięty przez
wiatr.
















background image

ROZDZIAŁ XIV
Trudne położenie
Ktoś zawołał. Zawołał ją czule, tkliwie, po imieniu, a jego głos wzniósł się, uleciał w przestrzeń,
poniósł się w świat; ale czymże był świat, ów bezmiar dali, przepełniony zwyczajnością? Nie miał
znaczenia, nie obchodził jej. Ale głos ją obchodził, kochała ten głos. Brzmiał tak jak Rolla, był męski,
tkliwy. Tylko z tą różnicą, że dla niej osobiście był stokroć cenniejszy.
— Molly — wołał — opanuj się, dziecko. Nie otwieraj oczu, tylko powiedz choć słówko, powiedz coś
do mnie! No, spróbuj, proszę. Nie żądam wiele. Powiedz tylko tyle, że jesteś, że żyjesz.
Nie otwarła oczu. Przeszkodziła jej jego mokra dłoń, którą zwilżył jej czoło. Leżała jak dziecko w jego
ramionach, a mewy nad jej głową wrzeszczały jak przedtem. Zrozumiała po chwili, że jeszcze nie
umarła. Była nad zatoką. Chciał ją dźwignąć, ale nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
— No, powiedz coś, Molly — powtórzył prosząco. — Nie obawiaj się, dziecko. Ani jeden włos nie
spadnie ci z głowy. Gdy tylko tego zażądasz, natychmiast odejdę.
— Nie, nie odchodź! — szepnęła z trudem. Chciała go przygarnąć, objąć go ramieniem, lecz zabrakło
jej sił. — Nie odchodź — powtórzyła — nie zostawiaj mnie samej.
— A więc czujesz się już dobrze? — nalegał uporczywie. Usiłował przez sugestię rozbudzić w niej
świadomość. — Nie zrobię ci krzywdy, zapewniam cię, kochanie. No, podnieś się teraz, nie bój się,
Molly.

background image

Ale Molly się lękała. Niepokój jej wzrastał, mimo że siły zdawały się powracać. Czuła się bezradna,
zmieszana, ale mimo wszystko chciała coś zrobić.
— Pochyl się — rzekła — chcę cię zobaczyć. Przytulił jeszcze silniej jej głowę do piersi.
— Jeśli się nie zlękniesz — odrzekł z uśmiechem. — O ile cię mój widok nie wytrąci z równowagi. I
o ile jesteś pewna — dodał gorączkowo — że potrafisz mi zaufać.
Uśmiechał się wprawdzie, ale usta jego drżały, gdy mówił te słowa. Był silnie wzruszony.
Przypomniała sobie teraz udrękę jego życia i głęboki wstrząs ogarnął jej duszę. Wyciągnęła rękę i
drżąc z emocji, wolno, na oślep pogładziła mu twarz. Jego pierś falowała, pracowała jak miech. Nie
ulegało wątpliwości, że dotknięcie jej ręki wyzwoliło w nim uczucia, które z rozmysłu do tej pory
tłumił i ukrywał. Odczuła to nagle i rozumiejąc jego ból uległa odruchowi, który porwał jej ramiona.
Pociągnęła jego głowę bliżej ku sobie. Zdawała sobie sprawę, że jest jej obowiązkiem pocieszyć go
teraz. Jego głowa tymczasem coraz bliżej i bliżej opadała ku dołowi. Molly westchnęła. Przywarła
ustami do włosów Ronalda, ale mówić nie mogła; zabrakło jej słów. W takiej chwili jak ta nie miała
nic do powiedzenia. Oto wrócił teraz do niej, wrócił jakby z grobu, a jej zbolałe serce, od lat tęskniące
do chwili spotkania, nie było nawet w stanie powitać go szczerze. Zabrakło w nim miejsca na taką
gościnę. Roy to zrozumiał. Poznała to po nim. I on przeżył wstrząs. Gdy przemógł się wreszcie i
zaczął coś mówić, wiedziała już z góry, co zamierzał powiedzieć.
— Żałuję — wyjąkał — że to wszystko się stało. Gdybym wiedział! Myślałem początkowo, że tu będę
bezpieczny. Nigdy więcej tu nie przyjdę.
Pociągnęła go bliżej. Nie stawiał oporu. Pochylił się ku niej i oparł się twarzą na jej ramieniu.
Ciągnął dalej, głęboko wzruszony. Mogło się wydawać, że rozmawia teraz nie z nią, lecz z własnym
bólem:
— Nie opowiadaj o niczym — rzekł tkliwie. — Wiem o wszystkim. Musiałaś myśleć o tym, aby móc
się utrzymać. Ale ja bym wolał nie zobaczyć cię znowu. Żałuję, że nie umarłem. Myśl zatem o mnie,
że

background image

naprawdę nie żyję, że jestem bohaterem. Że nie jestem tchórzem, który zbiegł jak dezerter i schronił
się następnie w jakiejś wiejskiej lepiance, gdyż przeraził się dział i huku szrapneli, pękających mu nad
głową. I że granat nie po to rozszarpał mi twarz i zgniótł jak robaka, abym potem, po latach, gdy już
wszystko przeminęło, a sztuka lekarska skleiła mnie od nowa ze strzępów i resztek, rozpoczął swój
żywot jak ktoś odrodzony i stał się w dodatku bożyszczem tłumów.
Molly westchnęła, odmruknęła coś na to, nie wiedząc nawet, co, a usta jej ponownie dotknęły jego
włosów. Nie dziwiła się zupełnie, że mówił z zazdrością o tych, co zginęli i że uważał ich wszystkich
za trzykroć szczęśliwszych.
— Nie wiesz, co przeżyłem — dorzucił złamany. — Czy mam powiedzieć ci jeszcze więcej? O
hańbie, zgnębieniu, tysiącu upokorzeń, o poczuciu tchórzostwa, które wżarło się we mnie, o utracie
godności, a w końcu i pamięci, o wszystkim, co duchowo i fizycznie zniweczyło moją istotę,
sponiewierało, unicestwiło dla świata, a jednak nie zniszczyło instynktu życia i kazało jak zwierzęciu
walczyć o nie? Dlaczego tak się nie stało — dlaczego, mimo wszystko, nie chciałem umierać? Tylko
Bóg raczy wiedzieć. Ten Bóg, który tworzy, buduje nieprzerwanie i niszczy następnie, co natchnął
życiem! Zabrakło mu tchu. Ostatnie jego słowa, jak głuchy jęk dobyły się z piersi. Wsparł się na
kolanie i jak ktoś, kto tonie i szuka ratunku, objął ją rozpaczliwie.
W tym wszystkim, co mówił, zdawało się rozbrzmiewać jakieś wołanie o litość; jakaś niema prośba,
aby przyjść mu z pomocą. Molly to odczuła. Otoczyła go ramieniem i jeszcze mocniej niż uprzednio
przygarnęła do piersi. — O, nie! — wyjąkała, starając się przemóc. — Bóg tylko tworzy, niczego nie
niweczy. Widocznie tego chciał, widocznie miał w tym cel, skoro losy zrządziły, że musiałeś
powrócić. Wyszeptała to jakby pchana instynktem, który kazał jej mówić, jakby nie zdając sobie
sprawy z treści swych słów, ale w duszy poczuła zwątpienie. Jaki mógł być związek między jego a jej
losem — co się mogło zdarzyć, co dawałoby podstawę jej śmiałym przypuszczeniom? Wzdrygnęła się
na myśl, że gdy podniesie twarz, zmuszona będzie znowu spojrzeć mu w oczy. Ach, te oczy! Te
dziwnie głębokie, błagające oczy...

background image

Roy się nie ruszał. Trzymał się jej ramion, jakby widział w nich ucieczkę przed złem i wyglądali w tej
chwili jak dwoje dzieci, garnących się w trwodze. Molly zrozumiała, że powiedział jej prawdę. Nie
mogła się lękać, że wyrządzi jej krzywdę. Wydawał jej się teraz jak okaleczone zwierzę, tulące się do
jej nóg i szukające ratunku. Ta myśl sprawiła jej ból. Odczuła to tak żywo, że odepchnęła ją, nie chcąc
rozważyć jej głębiej.
— Wszystko ma cel — odezwała się wreszcie. — O niejednym się nie wie — dodała zaraz — ale któż
może wiedzieć, czy prędzej lub później i w tym dziwnie niewiadomym nie okaże się celowość? Może
uda się ją pojąć. Ale nie wolno okazać zwątpienia. Wszystko, co się dzieje, musiało się zdarzyć. To
jest siła przeznaczenia i nie wolno nam mieszać się do jej tajemnic. Wierzę też, że i to, że tu
przyszłam, nie było przypadkiem. To było przeznaczenie. Kazało mi tu przyjść i spotkać się z tobą.
Inaczej może nigdy nie poznałabym prawdy.
— Jestem tu od dawna — odezwał się Roy. — Prawie całą noc spędziłem w tym miejscu. Nie mogłem
zasnąć. — Biedny, biedny! — pochyliła się nad nim. Zmuszała się, by mówić rozsądnie. — Tak dużo
wycierpiałeś, tak strasznie mi cię żal!... Ale powiedz mi, Roy, czy ty zaraz mnie poznałeś?
— Nie zmieniłaś się prawie — odrzekł gorączkowo. — Ani jeden twój rys nie wygląda inaczej. Nie
myślałem jednak o tym — dodał po chwili — że i ty bez trudu zdołasz mnie rozpoznać. Asterby tak
samo nie wierzył w to nigdy. — Gdybym nie widziała cię przedtem z twarzą ukrytą — rzekła z trudem
— wątpię, czy mogłabym cię poznać. Widzisz, mój drogi, znowu przeznaczenie. Tak chciało i tak się
stało. — Uczepiła się tej myśli, jakby uznając w niej obecnie jedyne wyjście z tak dramatycznej
sytuacji. — Jeszcze raz powtarzam, że to nie był przypadek. Bóg tak chciał, to był akt jego woli. A
teraz... a teraz... Urwała nagle nie kończąc zdania.
— A teraz muszę iść — dokończył Roy. — Gdy spojrzysz teraz na mnie, gdy popatrzysz na mą twarz,
to przemóż się, Molly, i niech ci się wydaje, że ktoś inny był z tobą. Nie myśl nawet o mnie. To jest
jedyna moja prośba, jedyne, co nam zostało, by wybrnąć z sytuacji. Co do tamtej sprawy, ważniejszej
może dla nas, wyraziłaś już

background image

uprzednio swą zgodę na wszystko. Chodzi mi o Rolla. Przypuszczam, że obecnie...
— Ach, o Rolla! — wtrąciła nerwowo. Zdziwiła się sobie. Odczuła nawet żal, że Rollo w tej chwili
uleciał jej z pamięci.
— Tak, o Rolla — z powagą rzekł Roy. — Gdy osiem lat temu wróciłem do kraju, nie wiedząc
oczywiście, co się stało z tobą, pierwszą moją myślą było znaleźć twój ślad. Ale los chciał inaczej.
Znalazłem tylko Rolla i wszystko wobec tego spaliło na panewce. Znalazłem tylko jego. To również
na pewno sprawiło przeznaczenie. Rozmawialiśmy z sobą, nawet dosyć poufnie. Chłopak intuicją
wskazał mi drogę. Wziąłem się do pracy, pracowałem jak diabeł, ale dziś muszę wyznać, że wszystko,
co robiłem, robiłem dla niego. To pierwsze się udało. Czas teraz na to, by i z drugim czym prędzej
dojść do końca. Czy zaufasz mi obecnie? — dodał gorączkowo. — Będzie to rodzajem wzajemnej
ekspiacji. Ten kontakt go nie skrzywdzi, nie sprawi ci zawodu. Zaręczam ponadto, i mogę na to
przysiąc, że chłopak ode mnie nie dowie się prawdy.
Wspomnienie o Rollu napełniło ją bólem. Wzruszyło ją do głębi. Nie płakała do tej pory, ale teraz,
wstrząśnięta, nie oparła się dłużej cisnącym się łzom.
— Rollo jest... twój — wyjąkała wśród płaczu.
— Nie! — rzekł Roy, sprzeciwiając się żywo. — Straciłem i jego. Nie chcę, aby wiedział, że miał ojca
tchórza, który zbiegł jak dezerter, przeraziwszy się kul. — Głos jego zachrypł, obniżył się dziwnie. —
Nie — powtórzył — Rollo jest twój! Niech dalej trwa w myśli, że ojciec jego poległ, niech będzie z
niego dumny. Pozwól mi tylko zachować dlań przyjaźń. Dla mnie wystarczy, jeśli Craven Ferrars,
obcy mu człowiek, będzie jednym z tych ludzi, którzy nie lękają się ofiar, aby przyjść mu z pomocą.
Podniósł głowę i zanim się spostrzegła, lub mogła coś dostrzec, pochylił się nad nią i pokazał jej
twarz. Uderzył ją ponownie jej kamienny wyraz. Spróbował się uśmiechnąć; ale grymas jego twarzy,
martwy, sztuczny, nie zdołał jej przypomnieć uśmiechu Ronalda. Tylko jego duże oczy zostały te
same. Przenikliwe, płomienne, patrzyły na nią i jak przedtem zdawały się prosić. Gdy dostrzegły jej
łzy, odwróciły się od niej.

background image

— Nie płacz — rzekł zdławionym głosem. — Nie masz powodu. Nie straciłaś niczego, co warto
opłakiwać. Opanuj się, Molly; niech poprzednie małżeństwo wyda ci się teraz prześnionym snem.
Gdyby nie chodziło o Rolla, gdyby ten chłopiec cię nie wiązał, zapomniałabyś już dawno, że byłem
twym mężem. Jak prześniony sen! Te słowa jak stal przeniknęły jej serce. Czyż więc jej pierwsza
miłość istotnie stała się czymś zgoła nierealnym? I czyż nie było raczej snem, że ocknęła się w niej
teraz i skrycie, podświadomie zażądała swych praw?
Nie czuła się na siłach, by mu odpowiedzieć. Jej ręce opadły z barków Ronalda. Ale i on w tej chwili
był równie wstrząśnięty. Opuścił głowę i odwrócił się od niej.
Powstał wreszcie i spojrzał na fale bijące o skałę. Zapadło nagle głębokie milczenie. I on i ona,
zatopieni w swych myślach, spoglądali na wyrwy, które atakował przypływ.
Osuszyła łzy i patrząc przed siebie siedziała bez ruchu. Zdawała sobie sprawę z tego, co zaszło, była w
pełni świadoma swej trudnej sytuacji, ale zdana na los, wyczerpana fizycznie, odczuwała raczej
ogłuszenie, straszny chaos zapanował w jej głowie. Nie mogła myśleć, ani powziąć decyzji. Czuła się
jak liść, przepędzony wichrem, jak ziarnko prochu, miotane huraganem i jakkolwiek w tej chwili
trwała jak posąg, wyzwolona na moment spod władzy losu, pojęła intuicją, że to, co najgorsze,
dopiero się zacznie. Raz za razem zrywał się w niej bunt, ale też potęgowało się poczucie bezsilności.
Uświadomiła sobie w duchu, że w stanie, jak obecny, w chwili, gdy zrozumiała swoje położenie, nie
mogła myśleć o tym, by stanąć do walki. Zabrakłoby jej sił; nie starczyłoby jej wiary, by się zmierzyć
z przeznaczeniem. Z odmętów wód powstała fala i bryznęła pianą na twarz Ronalda. Odskoczył
mechanicznie jak ktoś, kto przed chwilą pogrążony był we śnie. Wyrwany z zadumy, obrócił się z
wolna po chwili wahania i spojrzał jeszcze raz na postać kobiety. Podszedł teraz do niej i nagle
przemówił:
— Dziękuję ci za dobroć i wielką życzliwość; bądź pewna, że już więcej niczego nie oczekuję od
ciebie. Niech wszystko, co się stało, pójdzie w zapomnienie; pochowajmy to na wieki w głębinach
pamięci.

background image

Nikt o tym nie wie, prócz jednego Asterby'ego. A jemu można ufać. Pozwól tylko na to, abym zajął się
Roiłem. Resztę uważajmy za sen.
Zrobiła ruch, jakby chciała mu przytaknąć. Ale odczuła mimo wszystko, po raz drugi tego rana, że
zabrakło jej sił, aby powziąć decyzję. Czy dlatego, być może, że stojący przed nią człowiek był
Cravenem Ferrarsem? Nie zdawała sobie sprawy. Powiedział jej przed chwilą, aby resztę uważała za
rzecz niebyłą. Resztę — rozważała — czyli wszystko, co minęło. Znaczyło to tyle, że jej najdroższe
wspomnienia, wszystko co w nich czciła i uważała za świętość, miało nagle i na wieki pójść w
zapomnienie. Czy było to możliwe? Czy potrafiłaby się obejść bez wspomnień przeszłości? I czy on
by to potrafił? Z głębi duszy, z głębi swych przekonań, dała na to wszystko odpowiedź przeczącą. Nie
odrzekła jednak nic; nie zaprotestowała ani słowem. Rozważając ten dylemat, jeszcze raz ogarnęła
grozę sytuacji. — Wiem o tym — rzekła nie podnosząc nań oczu — że gdy Rollo będzie z tobą, to nie
zabraknie mu szans, by zapewnił sobie przyszłość. — Potraktuję go jak syna — odezwał się Ronald.
— Dziękuję ci, Molly. Nie pożałujesz w przyszłości, że zgodziłaś się na to. „Nie pożałujesz" —
powiedział. Co za straszna groza wiała z tych słów! Ale w sytuacji, jak obecna — rozważała po cichu
— nie można było żądać od słów wzniosłości. Wszystkie jednak zdawały się mizerne. Zrozumiała
ostatecznie, że w ogóle już nic nie mieli do powiedzenia. Burza przeminęła, teraz zaś był czas, by
przygotować się do tego, co miało nastąpić. Przyszłość Rolla — zdawała sobie sprawę — nie tak
bardzo w tym wszystkim ważyła na szali. Gdyby ten wzgląd zaważył — wysnuwała wnioski —
sprawa niewątpliwie potoczyłaby się łatwiej. Nie zaciążyłaby nad nimi poczuciem grozy; nie
wprawiłaby ich w stan, który we wszystkim, co zaszło, kazałby obecnie dopatrywać się strat. Ale
jakież one były? Co i ile straciła w tej chwili? Nie miała jeszcze czasu zastanowić się nad tym. Gdyby
nie objęła go ramieniem, nie przytuliła do piersi, może — rozważała, starając się przekonać — nie
przyszłoby jej na myśl, że została ograbiona? Czy to był zatem powód? Powiedział jej przedtem, że
gdy spojrzy w jego twarz, niech pomyśli, że nie on, lecz ktoś inny z nią mówi. Ale ona tak nie mogła,
wiedziała, że to on. I będzie wiedzieć zawsze. Do końca swego życia będzie widzieć jego

background image

oczy, będzie słyszeć jego głos. Te oczy i ten głos tylko do niego jednego będą zawsze należeć.
Niech o wszystkim zapomni — polecił jej potem. Odegrał swą rolę, odegrał ją jak aktor i gotów był
odejść, skończywszy swą scenę. Jakby nic się nie zdarzyło, jakby nic nie zaszło. Czy może to więc był
powód, który sprawił jej ból? Po raz drugi odchodził z próżnymi rękoma. Czy ona, Molly, zapomni o
tym kiedyś, że gdy wrócił po latach, pragnąc ją odszukać, to przyszedł tylko po to, aby przekonać się o
fakcie, że nań wcale nie czekała? Czy zapomni kiedyś o tym, że jej poprzednie małżeństwo —
małżeństwo z nim — kazał jej uważać za rodzaj snu, prześnionego w marzeniach i że narzucił jej
nawet, iż tylko wzgląd na Rolla, wzgląd na ich syna, wiązał ją z przeszłością i podtrzymywał w niej
pamięć? Wzgląd na Rolla! Te słowa jak sztylety zraniły jej serce. Brzmiały jak szyderstwo. Bo gdyby
nie Rollo — wiedziała na pewno — gdyby nie Rollo, przyszłość jej syna, do końca swego życia nie
przestałaby czekać. Ale nie mogła w tej chwili powiedzieć mu o tym. I o innych jeszcze rzeczach, o
całym ich mnóstwie, nie mogła mu wspomnieć. Odczuwała to tak, jakby wszystko, co czciła, co
wyrosło z jej serca, rozsypano teraz nagle i zdeptano nogami. Nawet Rolla jej wydarto, nawet jego
zabrano. Przeczuwała bowiem z góry, że ich przyjaźń do siebie — ta szczera, niewymuszona — już
się nie da w przyszłości utrzymać. Zamarła przeszłość, jak widmo zagrodzi im drogę. Przemknęło jej
przez głowę, jej serce zadrżało ńa tę myśl, że nie zdoła już nawet szczerze z nim mówić o losach ojca.
Zaszumiało jej w głowie — dostrzegła jakby topiel, rwącą w jej stronę. Nieme przerażenie wyjrzało
jej z oczu. Nie wiedziała, co myśleć, co z sobą zrobić. Ogarnął ją paniczny lęk. Starała mu się oprzeć,
zdławić go w sobie, ale głos wewnętrzny, nie milknący w niej prawie, odezwał się nagle, jakby
urągając jej strasznym przeżyciom. „Wszystko ma cel
— nic się na świecie nie dzieje bez niego". Jakiż? — pomyślała. — Jakiż, na Boga? Czy i to, co
przeżyła, miało swój cel? Jaki jeszcze los teraz czekał spełnienia? Jakie przeznaczenie? Jakiż jeszcze
plan mógł jej przyświecać, o czym miała myśleć, dokąd się zwrócić? Wiara i odwaga nie miały już
znaczenia, zawiodły ją, a jej miłość i ofiarność, cała jej gotowość do wielkich poświęceń — okazały
się czymś, czemu trzeźwość

background image

i prawda zadawały kłam. Przeczucie spotkania, żywione od lat, myśl o szczęściu, którym mogło ją
obdarzyć, i wynikła z tej wiary siła do borykania się z życiem — wszystko to obecnie okazało się
płonne, pozbawione siły, by podtrzymać ją na duchu. Oparła się na trzcinie, która zgiąwszy się pod
nią, ulegając pod naciskiem, wyprostowała się następnie, gdy nacisk osłabł, i nagle, niespodziewanie
zadała jej cios. To wszystko, co przeżyła, nie napełniało jej jednak uczuciem goryczy. Odczuwała
tylko strach, rozpaczliwe przerażenie. Zrozumiała ostatecznie, że i on to wszystko odczuwał
podobnie, że chciał z tego wybrnąć, że szukał jak tonący sposobu ratunku, nie mogła więc nagle
okazać się harda i nie bacząc na jego ból i cierpienie odpowiedzieć goryczą. Teraz wszystko
przeminęło, przeszłość, jak powiedział, przestała istnieć, zamarła po prostu, ale ona, mimo wszystko,
miała głębokie przekonanie, że nie zapomni tej chwili, w której spoczął na jej piersi i zdławionym
głosem wyznał jej prawdę. Tak się jej przeraził, że zabrakło mu słów, by powiedzieć coś więcej. To
wszystko sprawiło — zdawała sobie sprawę — że obudził w niej litość, dożywotnie współczucie. Jej
własne cierpienia nie wchodziły tu w grę. On nie był ich powodem, nie mógł nim być. Był tylko
rozbitkiem; tak samo jak ona, biednym, nieszczęśliwym życiowym rozbitkiem.
Wody tymczasem coraz widoczniej i groźniej napływały do cieśniny. Zbliżał się przypływ. Skały
opodal stanęły już w połowie w objęciach fal, nie można było myśleć, by pozostać tu dłużej. Z trudem
i wysiłkiem dźwignęła się z miejsca.
— Chodźmy — rzekła.
Słowo jej padło w pustkę. Gdy obejrzała się teraz, dostrzegła z przerażeniem, że została sama. Drgnęła
z przestrachu. Opuścił ją znowu, nie rzekłszy ani słowa, ale przekonanie jej mówiło, że i dla niego
i dla niej będzie tak lepiej. Przemknęło jej przez głowę, że sprawiłby jej ból, gdyby teraz się zjawił.
Pojęli oboje grozę sytuacji. Nie można jej było traktować lekko. Burza przeminęła i należało
pomyśleć, by przygotować się teraz do wszystkich jej następstw. Gdy po chwili ruszyła spoglądając
przed siebie, doznała wrażenia, że cały świat się odmienił w jej oczach.

background image

ROZDZIAŁ XV
U progu doświadczeń
W godzinę później miała już Tregant daleko za sobą. Mijając gościniec zamieniła tylko słówko z
Roiłem i doktorem — auto przystanęło u wrót gospody — Awkins bowiem naglił i stosując swą
metodę, straszył spóźnieniem na pociąg.
Asterby nazajutrz miał wyjechać do miasta. Chciał się z nią zobaczyć. Zapytał pośpiesznie, czy nie
mógłby zadzwonić i wyciągnąć ją na obiad. Rollo i Ferrars do końca tygodnia zamierzali pozostać.
Tak się złożyło, że w dniu ich powrotu Molly i Ivor mieli wybrać się w podróż. Zawahała się chwilę,
lecz zgodziła się w końcu na prośbę doktora. Zdecydował tu, jak zwykle, jego rozbrajający uśmiech.
Nie miała zresztą czasu namyślać się długo. Awkins nalegał, nie dawał spokoju. Ruszyli więc po
chwili w obawie o pociąg, a gdy auto pomknęło, nie obróciła się nawet, aby skinąć do Rolla. Uciekała
po prostu, nie chciała spojrzeć na widownię swych przejść. Wracała do Ivora, jakby widząc w nim
ratunek, schronienie przed złem.
Ta myśl ją zdumiała. Nie mogła się pogodzić ze swym nowym uczuciem. Ale Ivor ostatecznie miał
siłę, dzielność. Podziwiała w nim energię, niezłomność przekonań. Te cechy istotnie wzbudzały w
niej ufność. Przywykła do nich zresztą i przebywając z nim razem czuła się bezpieczna; była pewna
swych losów jak okręt w przystani. Zdawała sobie sprawę, że tylko on był w stanie dopomóc jej teraz.
Podniesie ją na duchu, przywróci równowagę. Wystarczy,gdy go ujrzy, a odczuje od nowa grunt pod
nogami. Zapragnęła z powrotem swej złotej klatki.





background image

Jak ptak, który uciekł i nieprzywykły do lotu, przeraził się nagle nadmiaru swobody.
Gdy rozważała to wszystko, Awkins w pewnej chwili obrócił się do niej. Droga była gładka, nie było
obawy. Twarz miał zgaszoną. Nie widziała na niej jeszcze tak dziwnej martwoty.
— Proszę mi wybaczyć — odezwał się do niej — nie wiadomo mi bowiem, co pani o tym myśli; aleja
osobiście mam wrażenie, że ten aktor z Ameryki ma coś strasznie rybiego w całym zachowaniu.
Musiała się skupić, aby mu odpowiedzieć.
— Nie wiem — odrzekła — trudno go osądzić. W każdym bądź razie miał straszne przeżycia,
przebywając na wojnie.
— Zdezerterował widocznie — zaśmiał się Awkins. Wyrzekł to wyniośle, jakby z lekką pogardą. —
Inaczej byłby śmielszy. Nie wstydziłby się wtedy wspominać o tym.
Molly zamilkła, zaś Awkins to zrozumiał i zaniechał na razie dalszych uwag. Ona tymczasem
zagłębiła się w myślach. Zastanowiła ją kwestia, czy potrafiłaby w tym względzie obronić Ronalda.
Pocieszyła się myślą, że drogę do Londynu odbędzie samotnie. Awkins był natrętny, do wszystkiego
się mieszał. Wybaczała mu niejedno. Ale czasami był istotnie trudny do zniesienia.
Podczas całej podróży doznawała wrażenia, że ucieka przed snem, który uwziął się na nią. Nie mogła
się otrząsnąć. Wzruszenie po przeżyciach osłabiło ją. Wiedziała jednak z góry, że pełny jego efekt
okaże się później. Nie wyobrażała sobie teraz, co może nastąpić. Może upłynie jeszcze miesiąc, nim
rozwiną się następstwa, może dwa, może więcej; ale pocieszała ją myśl, że uciszy się już wtedy,
przywyknie do wszystkiego. Pierwsze jej wrażenie, najgorsze spośród wszystkich, zaliczy się
tymczasem do wspomnień przeszłości. Pomyślała o Ivorze. Niepokoił się pewnie, oczekując jej
przybycia. Gdy powróci do niego, gdy poczuje się od nowa pewna i bezpieczna, może wszystko, co
przeżyła, pocznie stopniowo blednąc, straci swą moc. Zdawało jej się nawet, że teraz już bladło.
Znalazłszy się w Londynie wczesnym popołudniem, nie mogła uwierzyć, że to się zdarzyło tego
właśnie rana; że tego rana odkryto przed nią prawdę i że zmuszona do tego, spojrzała jej w twarz, nie
dowierzając swym oczom.

background image

Stosownie do życzeń, które żywić mógł Ivor, kazała się odwieźć wprost do szpitala. Odpoczywał teraz
pewnie, może zasnął na chwilę. Gdy obudzi się jednak, zapragnie ją zobaczyć. Nie chciała mu sprawić
zawodu. Londyn o tej porze świecił pustkami. Powietrze było chłodne, wszędzie się czuło podmuch
jesieni. Gdy wyjrzała przez okno, czekając w poczekalni, dostrzegła plamy na liściach klonów;
zaczynały już więdnąć. Niektóre z tych drzew były wyschłe, zmurszałe. Molly pomyślała, że zmogła
je starość. Drzwi poczekalni otwarły się wkrótce. Na progu stanęła najstarsza z sióstr, mająca dyżur.
Była zawsze poważna, spokojna w ruchach. Molly ją lubiła. Przywykła do niej, widząc ją codziennie.
Podbiegła jej naprzeciw.
— Dzień dobry! — zawołała wyciągając rękę. — Powracam, jak przyrzekłam. Cóż tu jednak słychać?
Jak się ma mój mąż?
Siostra uprzejmie spojrzała jej w twarz.
— Mąż ma się dobrze — rzekła spokojnie. — Ale stęsknił się za panią, brakowało mu pani. Bardzo się
ucieszy, że pani wróciła. Czy załatwiła pani wszystko, co miała załatwić?
— Tak — szybko odparła Molly. — Do końca tygodnia wszystko będzie gotowe w willi i ogrodzie.
Obawiam się tylko, czy mój mąż będzie zdolny do odbycia podróży.
— Proszę być spokojna — uśmiechnęła się siostra. — Wygląda teraz zdrowiej niż pani w tej chwili.
Czemu to przypisać? Czy zmęczyła panią podróż, czy też pobyt na wsi, z dala od męża?
— I jedno i drugie — odrzekła Molly. Na twarzy jej wykwitł ciemny rumieniec; nie mogła się oprzeć
spojrzeniu siostry. — Miałam moc roboty — dodała po chwili. — To nie drobnostka zająć się
wszystkim. — Żal mi pani — ciągnęła siostra. — Nie odpoczęła pani, widać nie kładła się do łóżka.
Pani musi uważać. Powinna pani zadbać o zdrowie i wygląd.
— To się wkrótce poprawi — odrzekła Molly. — Muszę tylko odpocząć. Gdy wyjadę do Tregantu,
nie zabraknie mi czasu, by pomyśleć o sobie. Zabieram dziewczynę, która zajmie się pracą.
— Ale ktoś musi czuwać, uważać na panią. — Siostra jeszcze ciągle patrzyła jej w twarz.
Uśmiechnęła się wprawdzie, ale słowa jej brzmiały

background image

jak lekka nagana. — Przypuszczam, że i mąż podzieli to zdanie; wystarczy zupełnie, gdy popatrzy na
panią. Czy posili się pani, nim pójdzie na górę? Mogę też przysłać herbatę do pokoju.
— Tak będzie lepiej — odrzekła Molly. — Dziękuję serdecznie. Jestem strasznie zmęczona po
podróży. Czy mogę już iść?
— Jeszcze jedno słówko — zatrzymała ją siostra. — Lekarze zalecają mężowi spokój. Niepotrzebnie
o tym mówię, gdyż pani i bez tego jest pełna troskliwości; ale przezorność nie zaszkodzi, może zaś
pomóc. Chodzi teraz o to, aby gdy powróci do zdrowia, był zawsze w humorze, niczym się nie trapił.
Nie wolno mu się martwić, nie wolno się irytować. Proszę to łaskawie zachować w pamięci. I nie
powinien, oczywiście, przemęczać się niczym. Im normalniej będzie żył, unikając wszystkiego, co
mogłoby go wzruszyć, tym lepiej dla niego. Pobyt nad morzem — ciągnęła z uśmiechem, nie
spuszczając z niej oczu — pobyt wraz z panią, która dobrze go rozumie, przyczyni się zapewne do
poprawy jego zdrowia. Proszę się nie dziwić mej wielkiej śmiałości, ale muszę pani wyznać, że
uważam ją za typ idealnej małżonki. — Doprawdy? — z uśmiechem zdumiała się Molly. Odczuła w
tych słowach jakby zręcznie ukryty przytyk do siebie. — Nie spodziewałam się, że wyglądam na taką.
— Niewiele tylko kobiet ocenia swą wartość — siostra z uśmiechem otworzyła jej drzwi. — Tym
lepiej dla męża. Pan Aubreystone zapewne nie kłopocze się o to, by coś wiedzieć o pani.
Molly wyszła. Drżała, lekki zamęt ogarnął jej głowę. Ale szczęście sprzyjało. Znalazłszy się na progu,
celowo ukryła twarz przed siostrą. Te słowa admiracji, nieszczere bez wątpienia, wpiły się jak nóż w
jej wrażliwe serce. Nie zdarzyło się jeszcze, by ktokolwiek ją posądził o małżeńską nieszczerość.
Odczuła ból, który ścisnął jej gardło. Zabrakło jej tchu, nie mogła oddychać.
Gdy weszła na schody, chwyciła się mocno żelaznej poręczy. Głęboko odetchnęła. Co ją nareszcie to
mogło obchodzić? Nie zależało jej już teraz na ludzkiej opinii, a tym mniej na ideałach, zupełnie jej
obcych. Nogi jej drżały, gdy stanęła na piętrze. Ivor był teraz jej jedyną ucieczką, jedynym jej
schronem przed ludźmi i światem. Siostra Beverley — powtarzała sobie w duchu — pomówiła ją
niesłusznie o fałsz i hipokryzję.

background image

Ivor był ubrany, gdy stanęła na progu. Siedział na krześle i wyglądał przez okno. W gorączkowym
podnieceniu, w jakim trwała obecnie, zapomniała zupełnie o wszystkich ostrzeżeniach. Ale i on w tej
chwili zapomniał o wszystkim. Jej nagłe przybycie wprawiło go od razu w pogodną beztroskę.
Wyciągnął do niej rękę, dźwignąwszy się z krzesła.
— Molly! — zawołał. — Żoneczko kochana!
Pozory wskazywały, że ona zamiast niego uległa wzruszeniu. Podbiegła do niego i odniosła wrażenie,
że ostry prąd przeniknął jej ciało. „Żoneczko kochana!" — huczało jej w głowie.
Ogarnął ją lęk, ale nie zatrzymała się. Pochyliła się nad nim. Ivor w tej chwili ucałował ją w twarz.
— Najdroższa! — powtórzył, obejmując ją tkliwie. — Ale cóż ci się stało? Czy miałaś jakąś
przykrość? Okropnie wyglądasz. Czy nie czujesz się chora?
— Nic mi nie dolega — odrzekła machinalnie. Nie miała śmiałości spojrzeć mu w oczy. —
Zmęczyłam się tylko. Ogromnie mnie znużyła podróż koleją.
—- Widzę to — odrzekł z wyrazem troskliwości. — Usiądź, kochanie. Żałuję, że puściłem cię w
podróż. Usiadła posłusznie, gdyż istotnie tylko z trudem trzymała się na nogach. Parę godzin temu —
przemknęło jej przez głowę — siedziała na cyplu nad zatoką morską, a jej ręce tuliły innego
mężczyznę, który ukląkł koło niej. Ivor obrócił się i żywo potrząsnął dzwonkiem.
— Każę podać herbatę — odezwał się do niej.
— Zaraz ją przyniosą — usiłowała odpowiedzieć, ale słowa z emocji uwięzły jej w gardle. Usta jej
drgnęły. Przysłoniła twarz, ukrywając ją w dłoniach i nagle wybuchnęła gwałtownym szlochem. Nie
mogła się przemóc. Czuła się złamana, przybita przejściami. Dokądkolwiek w myślach próbowała się
zwrócić, wszystkie jej drogi zdawały się zamknięte.
Ivor powstał.
— Opanuj się, dziecko — uspokajał ją żywo. — Przemęczyłaś się tylko, za wiele pracowałaś. Ale
niech cię tu nie widzą w takim stanie przygnębienia.

background image

Uznała słuszność tej uwagi. Pozory, mimo wszystko, należało zachować. Zdawała sobie sprawę, jak
częstokroć już bywało, że właśnie na nich opierało się życie. Obcy nie powinni rozumieć jej tajemnic,
zwłaszcza zaś tych, które niweczyły, jak obecna, jej całą odporność. Wymagał tego honor, a honor
przede wszystkim ceniono w jej domu. Honor rodziny! Odczuła ponownie, jakby wymierzono w nią
cios. Ale troskliwość Ivora zdołała ją wzruszyć. Skupiła się, jak mogła, by odzyskać panowanie nad
sobą. Taki objaw słabości i to zaraz po powrocie, wydawał się jej samej czymś godnym potępienia. A
poza tym — rozważała — co Ivor mógł o tym pomyśleć?
Spojrzała na niego i drżący uśmiech rozjaśnił jej twarz.
— To nic — rzuciła — już czuję się dobrze. Nie martw się, Ivorze, nic mi nie będzie. A przede
wszystkim wybacz mi. Teraz usiądź, mój drogi, stanie cię zmęczy. Ale o czym myślałam? — dodała
zmieszana. Przemogła się wreszcie i ująwszy jego ramię, poprowadziła go ostrożnie z powrotem do
krzesła. Zamilkł na chwilę i spojrzał jej w twarz.
— Powiedz mi prawdę, czy nic się nie stało? — odezwał się wreszcie. — Może masz jaki kłopot?
Może z Roiłem, na przykład i boisz się przyznać?
— Nie — zapewniła go szczerze. — Nic podobnego. Rolla niespodzianie spotkałam w Tregancie.
Świetnie się tam czują. Zostają podobno do końca tygodnia.
— Jak to: zostają? — zdziwił się Ivor.
Jeszcze raz się przemogła i odpowiedź jej padła bez żadnych trudności.
— On, doktor Asterby i Craven Ferrars. Zamieszkali we trójkę. Rollo tymczasem bez przerwy
pracuje. Przygotowuje się do roli, którą zagra z Ferrarsem. Sztuka będzie grana mniej więcej za
miesiąc, ale próby rozpoczną się już w przyszłym tygodniu.
Po każdym niemal słowie czuła się pewniejsza. Swoboda powracała. Znalazła się z powrotem w swej
złotej klatce, nawiązała nawet kontakt z bliskimi sprawami. Nie ścigała jej już myśl o ucieczce przed
życiem. Odzyskawszy siłę, panowanie nad sobą, zdławiła ją mężnie siłą woli.
Ivor jej wierzył. Odetchnął z ulgą, gdy usiadł na krześle. Spojrzał jej w twarz i odrzekł po chwili:

background image

— Bardzo mnie to cieszy, że wziął się do pracy. Cieszy mnie również, że ci nic nie dolega. Żałuję
tylko szczerze, że tak bardzo się zmęczyłaś. Zupełnie bez potrzeby narażasz swe zdrowie.
— Nie martw się o mnie! — pocieszyła go żywo. — Teraz siądę koło ciebie i mów coś o sobie.
Poprawiłeś się, widzę, że dobrze wyglądasz. Ale to mi nie wystarcza; chcę coś usłyszeć.
Ivor z chęcią wyraził zgodę... Było teraz jasne, że odczuł zapewne brak jej pogody i że obecnie, po
rozłące, zapragnął z nich skorzystać, gdy nadarzyła się ku temu tak łatwa sposobność.
Opowiadając o sobie, był uprzejmy i pełen umiaru. Nie dostrzegła ani śladu z jego dawnej buty i
wyniosłej pewności. Nie zadawał jej pytań, gdyż nie chciał jej męczyć, zanim się nie pokrzepi. Ale i
później nawet, gdy już zjadła podwieczorek, nalegał, by siedziała obok niego i nie trudziła się niczym.
— Bardzo mnie to cieszy, że Anna przyjedzie — odezwał się do niej. — Pomoże ci we wszystkim, a
poza tym już wie, jak obchodzić się z tobą.
— Przyjedzie tu w piątek — odrzekła Molly. — Dzieci w tym czasie wrócą do szkół.
— Prawda — znienacka ożywił się Ivor. — Vivian wczoraj był dzień w Londynie, miał się spotkać z
kolegą, który stale tu mieszka i nie omieszkał oczywiście złożyć mi wizyty. Bardzo się poprawił w
ostatnich miesiącach. Doskonale wygląda, ma zapał, temperament; zapowiada się już teraz na
dzielnego człowieka.
— Miła niespodzianka! — ucieszyła się Molly. Nie dodała jednak, że wiadomość ją zdumiała.
Ivor uśmiechnął się.
— Nawet bardzo się ucieszyłem — przyznał z ochotą. — Powinnaś być dumna, że masz takiego syna.
Jest akuratnie w tym typie, który zawsze mi się marzył, gdy myślałem o dziedzicu. Nie zrobi zawodu
tradycjom Aubreystone'ow.
— No, tak — odrzekła wstrzymując oddech. To całkiem naturalne; spodziewam się tego.
Doznała wrażenia, że to wszystko, co stłumiła w świadomości, nagle ożyło pod wpływem jego słów.
Przypomniały jej się dzieci: Vivian, Aldyta, reszta jej potomstwa — a z nimi to wszystko, co przez
okres ich wychowywania miało jakiś związek z minioną przeszłością.

background image

— Miła niespodzianka — jeszcze raz powtórzyła.
— Sprawił mi radość — zapewnił Ivor. — Ten chłopak z pewnością nie zawiedzie oczekiwań.
Podczas następnych wakacji poproszę Karolinę, by zaczęła go wprowadzać w arkana rządzenia. Niech
się przysposobi. Ochoty ma dużo i przypuszczam, że szybko podoła zadaniu.
Molly coś odrzekła, nie słyszał jednak co; nie spodziewał się zresztą odpowiedzi. Pragnął teraz tylko,
by czym prędzej odpoczęła po trudach podróży.
Mówił jeszcze chwilę o sprawach rodzinnych, spokojnie jak przedtem, bez śladu rozdrażnienia, ona
zaś zrozumiała, że zajmował się nimi przez czas swej choroby i to w większym może stopniu, niż
wtedy gdy był zdrów i miał więcej okazji, by poświęcać im myśli.
Gdy przyszła wreszcie pora, gdy musiała go pożegnać, jeszcze raz powrócił do sprawy Roiła; odniosła
wrażenie, że nie chciał, by myślała, iż zachowuje wobec niego obojętną rezerwę.
— Cieszy mnie — oświadczył — że widziałaś go w Tregancie. — Masz teraz spokój. Obrał sobie
zawód i nie będziesz się już trapić myślami o przyszłości.
— Spodziewam się — rzekła — że wywiąże się z zadania. Zabrał się do pracy, ma zapał, energię i
wszystko, przypuszczam, zakończy się dobrze.
Pochyliła się nad nim całując go w czoło, lecz on zatrzymał ją jeszcze.
— A co jest z tym aktorem? — zapytał niespodzianie. — Czy zdołałaś już wyjaśnić, co to za
człowiek? Odczuła to jakby cios wymierzony w jej serce. Nie drgnęła jednak, zachowała
przytomność. Zbyt wielka stawka wchodziła tu w grę.
— To dżentelmen — rzekła — człowiek honoru. Mam przekonanie — a nie mylę się zwykle — że
szczerze i gorąco zajmie się Roiłem. — Widziałaś go? — spytał.
— Tak — odrzekła — mówiłam z nim nawet. — Jak wygląda?
— Podobny do fotosów, zamieszczonych w gazetach. — Uśmiechnęła się lekko, nie zważając na ranę,
krwawiącą w jej sercu.
Ivor wyniośle spojrzał jej w twarz.

background image

— Wątpię — rzucił — czy odniesie tu sukces. Ale trudno przesądzać, czas to pokaże. A teraz
dobranoc, dobranoc kochanie. Połóż się natychmiast i śpij spokojnie.
Po chwili odeszła. Udała się natychmiast do hotelu.
Jeszcze nigdy w tym stopniu nie pragnęła samotności. Zmęczyły ją wypadki, przeżycia tego dnia, ale
najwięcej doświadczenie przeżyte pod wieczór. Nie spodziewała się tego. Nie wyobrażała sobie
przedtem, że spotkanie z Ivorem będzie takie trudne.
Gdy znalazła się w hotelu, reakcja coraz żywiej ogarniała jej duszę. Przemierzała pokój tam i z
powrotem, znękana, strapiona, nie mogąca się pogodzić z tym, co się stało. Wszystko dokoła zdawało
się zmienione, świat przewrócony do góry nogami. Cóż miała począć, na czym się oprzeć? Jak miała
rozwiązać ten problem? Czyjej życie odtąd miało być pasmem kłamstw i obłudy? Czy miała tylko
brnąć, brnąć w tym bagnie, omijając niebezpieczeństwa, jedno za drugim, i czekając chwili, w której
porwie ją odmęt i zgotuje jej śmierć na dnie trzęsawiska?
Nie mogła o tym myśleć, nie mogła się oprzeć przerażeniu. Nie wiedziała, co czynić, jak się
zachować. Zwątpiła we wszystko, nawet w siłę modlitwy. Słowa jej więzły, dławiły w gardle, prośba
zamierała w sercu. Opuściła ją wiara, opuściła odwaga. Przestała już wierzyć w możność ratunku. W
tej chwili rozpaczy, apatii, tylko ufność w Rolla dodawała jej sił. Poświęciła go na razie, wypuściła
spod opieki, ale zdobywając się na to kierowała się wiarą, że przejął go ktoś, komu los jej syna był
równie drogi. Ten ciężar na razie spadł z jej barków. Ale poza tym — rozważała — Rollo był wart, by
pragnęła żyć. By żyć tym życiem, które sama wybrała, mając jego na względzie, bo on był tym, który
o nim rozstrzygał, on był powodem jej ofiar i poświęceń. Teraz powód ustał, ale ofiara trwała, jak
przedtem; z tą tylko zmianą, że gwałtowniej niż uprzednio raniła jej duszę, że zatruła jej serce,
przyprawiła o strach.
Ręce jej opadły, jakiś tępy ból przenikał jej pierś. Tylko śmierć — rozważała — mogła ją zbawić,
tylko śmierć mogła skruszyć kajdany jej życia. Spojrzała ku niebu i przemknęło jej przez głowę, że
gdyby mogła się modlić, nie prosiłaby o nic, jak właśnie o śmierć.

background image

ROZDZIAŁ XVI
Trudny wybór
Nie położyła się do łóżka, jak przyrzekła Ivorowi. Ogarnięta gorączką, trawiona myślami,
przechadzała się nadal wzdłuż ścian pokoju nie wiedząc, co począć, nie wiedząc, jak wybrnąć.
Usłużna pokojowa, przyniosła nie wezwana kolację do pokoju. Ale Molly jej nie tknęła; nie mogła na
nią patrzeć.
Znużyła się wreszcie i padła na sofkę. Nie pomogło to wiele. Myśli jeszcze ciągle huczały jej w
głowie. Odniosła wrażenie, że ich straszny wir do końca życia nie przestanie jej ścigać. Była jak w
ogniu, który trawił i niszczył. Bolało ją ciało, bolało ją serce. Ach, gdyby mogła ulec tej męce; gdyby
mogła — umrzeć! Żałowała, że nie jest staruszką. Ale ogień młodości jeszcze płonął w jej żyłach.
Odczuwała ze zgrozą, że nie zaprze się tego. Była jeszcze młoda i w pełni świadoma swych praw do
życia.
Punktualnie o dziewiątej przerwał jej zadumę sygnał telefonu. Drgnęła, jakby przeczuwając coś
nowego, ale pocieszała ją myśl, że nie spotka się już w życiu z czymś gorszym, czy straszniejszym.
Podniosła słuchawkę i usłyszała znajomy głos:
— To pani, Molly? Mówi Asterby. Przyjechałem jeszcze dziś, na przekór poprzednim planom. Czy
mógłbym teraz przyjść i pomówić z panią? Oczywiście pod warunkiem, że w niczym nie przeszkodzę.
Ten głos ją ocucił, wywołał w niej przełom. Przez chwilę nie mogła przemówić. A więc Asterby
przybył! Zapomniała o nim prawie, nie przyszedł jej na myśl. A przecież znał jej tajemnicę, wiedział o
wszystkim. Ten człowiek przypuszczalnie mógłby jej pomóc. Gdy zaczeka

background image

do jutra — pomyślała błyskawicznie — mógłby jej w tym stopniu już nie być potrzebny.
Wydobyła wreszcie głos:
— Ach, to pan Asterby! — zawołała. — Dobrze, proszę przyjść. Ale zaraz, czym prędzej!
— Idę! — rzekł głos i wyłączył się.
Nastąpiły chwile nudnego czekania. Dłużyły się, przejmowały niepokojem, nie trwały jednak długo,
gdyż nie minął nawet kwadrans, gdy boy hotelowy zaskrzeczał na progu:
— Doktor Asterby, milady.
Siedziała na łóżku. Podniosła się szybko i chwiejąc się na nogach podbiegła ku drzwiom. Za chwilę
wszedł Asterby, oparty na laskach. Twarz miał bladą, ale uśmiechnął się żywo, ujrzawszy jej postać.
Ulegając odruchowi wyciągnęła doń rękę. Zapomniała o fakcie, że był kaleką.
Ręka dotknęła ramienia doktora. To ją ożywiło, sprawiło jej ulgę.
— Proszę — rzekła — niech pan usiądzie. Mam tu gdzieś jedzenie. Czy pan jadł już obiad?
— W pociągu — wesoło odezwał się doktor. — Ale pani go nie zjadła, a na to się nie godzę. Dobrze
się składa, że przybywam w porę.
Jego życzliwe słowa, szczere i serdeczne, otuliły ją mile brakującym jej ciepłem. Milczała zrazu. Była
dziwnie pewna, że gdy spróbuje przemówić, zemdleje. Pociągnęła go naprzód zamknąwszy drzwi.
— Dziękuję za uprzejmość — rzekł do niej. — Ale oto kolacyjka — wskazał na stół. — Nie tknięta
zupełnie. Nie, pani Molly, pani musi coś zjeść. Inaczej odejdę; nie powiem ani słowa.
Odmówiła początkowo, szukała wykrętów, ale Asterby był twardy, nie pozwalał się zwodzić.
Ostatecznie, dla spokoju, dziobnęła kąsek. Nie zaznaczyło się to nawet w zawartości talerza.
— To dla smaku — zawołał, gdy nalała po chwili wody z karafki. — Apetyt jeszcze przyjdzie.
Dziękuję — dorzucił — oto już siedzę. Pani musi uważać. Nie wolno tak strasznie zapominać o sobie.
Uczuła skurcz, który ścisnął jej gardło. Zdławiła go jakoś, nie trudząc się zbytnio, gdyż myśl, że ktoś
przyszedł, ktoś dobry, zaufany, wiedzący o wszystkim, przemogła w niej ból, tchnęła w nią spokój.
Usiadła opodal.

background image

— Dobrze, że pan przyszedł — odezwała się żywo.
— Myślałem o tym dawno — odrzekł z prostotą. — Gdyby nie major Awkins, byłbym wskoczył dziś
rano za panią do wozu.
Zaśmiała się lekko.
— Pan wie już o tym? Ujął jej rękę.
— Tak, proszę pani, i o tym już wiem. A teraz pytanie: czy pani mi ufa? Ale szczerze, serdecznie. Tak
jak można zaufać bratu lub ojcu.
— Jestem panu wdzięczna — rzekła półgłosem. Jej usta drżały. — Rano nie wiedziałam, co się ze mną
dzieje. Myślałam tylko o tym, by uciec, zniknąć. Ale od rana do teraz upłynął już dzień. Rozmawiałam
wśród tego z moim mężem, Ivorem. Ach, doktorze, doktorze! Nie mam pojęcia, jak przetrwam to
wszystko. — To samo przyjdzie — rzucił poufnie. — Tylko bez nerwów, tylko spokojnie. Nikt zbyt
długo nie błądzi w ciemnościach. A jakżeż się ma mąż? Czy czuje się lepiej?
— O tak — odrzekła z uczuciem ulgi. Od dawna tęskniła za taką rozmową. — Ostrzeżono mnie
jednak, by go niczym nie drażnić, nie pobudzać do gniewu. Nie zdaję sobie sprawy, czy czyniłam to
kiedyś. — Przypuszczam, że nie — uspokoił ją doktor. — Spodziewam się ponadto, że i dziś pani była
oględna jak zawsze. Zauważył coś może? — Nie byłam taka oględna — przyznała się szczerze. —
Tłumaczył to tym, że się zbytnio przemęczyłam i odesłał mnie dlatego wcześniej do domu. Kazał mi
odpocząć. — Zależało mu na tym? — zapytał żywo. Skinęła głową.
— Ale nie mogłam, niestety, nie mogłam odpocząć. Czuję w tej chwili, że do końca mego życia już
nigdy nie odpocznę. — O to się nie lękam — odrzekł życzliwie. — Ale każda z takich rzeczy wymaga
rozwagi. Trzeba ją omówić, z sobą lub z kim innym, namyślić się nad nią i powziąć jakiś plan, co
wypada uczynić. Machnęła ręką.
— Co mogę czynić? — spytała z rozpaczą. — Przecież chodzi o Ivora, chodzi o dzieci. Właśnie dziś
wieczór rozprawiał o synu, o dziedzicu majątku. Aż żal mi go było, tak strasznie się przejął. To cała
jego duma, cała nadzieja.

background image

— Wiem o tym — przytaknął doktor. — Dlatego, jak słyszałem, ożenił się z panią.
Przebiegło ją mrowie.
— Wyszłam za niego przez wzgląd na Roiła. Nie ukrywałam tego, on o tym wiedział...
— Ale cały ten interes był dziwnie nieszczery — przeciął jej Asterby. Mówił to z powagą, trochę
szorstko! — Polegał tylko na tym, że wyzyskano pani młodość i chwilową bezradność. Zrozumiałem
to od dawna. — Nie powinien pan tak mówić — żachnęła się Molly. — Nikt z nas nie wie, co go czeka
w przyszłości. — Tak, to prawda — przyznał jej doktor. — Ale czymże jest życie — ciągnął dalej —
jak nie dziwnie nieuchwytnym, przejściowym złudzeniem? Jeśli nikt z nas nie może spojrzeć w jego
głąb, przewidzieć, co go czeka, to podejmując jakiś krok, obierając jakiś cel, nie powinniśmy polegać
na własnej intuicji.
— I ja tak sądzę — ożywiła się Molly. — Wynika więc z tego, że trudno coś osiągnąć, nie mając
przewodnika. Czy zauważył pan, doktorze, jak głucha i ciemna jest droga żywota?
— Rozumiem to — odrzekł — wszystko rozumiem. Ale pani dziś rano olśniewała jasnością.
Wspomniał mi o pani. Biedny człowiek! Nie myśli nawet o tym, by zażądać swych praw. Za bardzo
panią kocha, za bardzo szanuje. Dawno już temu powiedział mi raz: „Straciłem ją na zawsze —
umarła dla mnie". Czy pani to rozumie, pojmuje to pani? On dla dziecka to zrobił; tylko Roiło go
ściągnął z powrotem do kraju.
— Wiem — odrzekła. — Powiedział mi o tym.
— Teraz zaś pragnie spokoju dla pani — ciągnął po chwili. — On nigdy nie zamierzał wystąpić
brutalnie. Ale trawi go samotność, jest strasznie nieszczęśliwy. Podtrzymuje go w tym wszystkim
myśl o Rollu; pragnie mu dopomóc i w nim teraz widzi cel swego życia.
— Dość — wyjąkała — niech pan nie mówi więcej. Odwrócił się od niej.
— Trudno mi milczeć — dodał z powagą. — Po to tu przyszedłem, by powiedzieć coś o nim. Otóż
zapewniam panią szczerze, że dopóty będzie cierpiał i trwał w tym stanie, póki nie odzyska pani
wolności i swobody działania. Zrozumiał to wszystko, co ciąży na pani:

background image

obowiązki, zadania, jej wielką odpowiedzialność. Nie ma zamiaru wtrącać się do nich.
— Dość! — powtórzyła zdławionym głosem.
Asterby bezwiednie ujął jej dłoń. — Przecież nie chcę pani drażnić, chcę tylko pomóc — odezwał się
w końcu. — To przeżycie było straszne, wyobrażam to sobie, ale proszę być spokojną: pani wkrótce
się ocknie. I on się ocknie. O ile mi wiadomo — powiedział mi o tym — ma szczery zamiar pogrzebać
swą przeszłość. Zachowa się jak obcy, gdy spotka się z panią, pewniejsze jest jednak — tak sądzę z
jego słów — że postara się uniknąć możliwości spotkania. Jest tylko jedna rzecz, której nigdy nie
poświęci: zapowiedzianego od tygodnia występu w Londynie. Zrobi to dla Rolla; jego własne
względy nie wchodzą tu w grę. To wyjście, moim zdaniem i dla niego i dla pani będzie równie
korzystne. — Innymi słowy — rzekła Molly — do końca mego życia mam kłamstwem i obłudą
torować sobie drogę? — Tak — rzekł doktor nie spuszczając z niej oczu. Powiedział to bez śladu
wahania. —To znaczy bowiem tyle, co poświęcić swoje ja. Ale jest jeszcze inne możliwe wyjście, są
nawet dwa wyjścia. Jak zawsze w takich razach. Bo wnoszę ze wszystkiego, że znalazła się pani na
dziwnym rozdrożu... Molly drgnęła.
— To dziwne, doprawdy, że pan mówi o tym.
— Dlaczego? — zapytał.
Odparła mu żywo z drżeniem w głosie:
— Bo wczoraj, na wybrzeżu, gdy zatopiłam się w myślach i mnie ogarnęło to samo wrażenie. Jakby
rodzaj przeczucia. Ale jakież są wyjścia, jak z tego wybrnąć? Nie widzę ich. Tak strasznie mnie to
męczy, że nie mogę się skupić.
— Spokojnie — odrzekł — wyjście się znajdzie. Tylko trzeba się przemóc, zwalczyć ten rozstrój. Nie
męczę pani? Może chce pani spocząć? Odejdę natychmiast, jeśli...
— Nie — przerwała — nie teraz. Rozmowa z panem sprawia mi ulgę. A więc proszę mówić dalej.
— Spróbuję — odrzekł. — Ale proszę przede wszystkim nie tracić ducha. Pani musi pamiętać, że na
nic nie nalegam, lecz tylko doradzam. Otóż wyłuszczę na razie wszystkie możliwości.

background image

Uśmiechnęła się łekko.
— Zdaje mi się jednak, że każda z nich z osobna ukrywa niemożliwość. Tak, proszę pana, to już
pojęłam. Proszę mi tylko pomóc, abym mogła jasno myśleć. Tylko tego mi potrzeba, tylko o to proszę.
— A więc dobrze — odrzekł uśmiechając się żywo. — Przystąpmy do dzieła. Otóż pierwsza z moich
rad, wiem z góry, nie wyda się pani łatwa do przyjęcia. Ale ja, mimo wszystko, uważam ją za dobrą.
Jest godna polecenia; już ze względu na jej wynik, gdy zostanie spełniona. Zapewniam panią szczerze,
że nikt się w tym wszystkim nie dopatrzy obłudy, nawet pani sama, jeśli szczerze i otwarcie wyzna
pani prawdę. — Prawdę? — zawołała truchlejąc i blednąc. — Co pan mówi doktorze? A co w tym
wypadku począłby Ivor? Co jego dzieci, co jego honor?
— Wiem o tym wszystkim — uspokoił ją żywo. — Ale to mnie nie wzrusza. Pani musi przede
wszystkim pomyśleć o sobie. Powiem pani, jak. Otóż wychodząc z założenia, że prawda jest zawsze
najlepszym drogowskazem, nie należy się wahać, gdy wypadnie ją odsłonić. Nie znaczy to jednak, że
powinna pani wszystkim wyjawić tajemnicę. Wystarczy, gdy Ivor dowie się o niej. Zrzuci pani ciężar,
który spadł na jej barki, a przynajmniej się podzieli w jego dalszym dźwiganiu i niech Ivor potem
myśli, co wypada uczynić. Czy nie byłoby to wyjście najlepsze ze wszystkich? W tym przyznaniu się
do prawdy, w tym wyjawieniu jej tajemnic, to należy pamiętać, ani cień winy nie spadnie na panią.
Jesteście oboje ofiarą pomyłki. Sprawiedliwość w tym wypadku i jemu i pani zostanie wymierzona,
jeśli zaś chodzi o honor — co jest szczególnej wagi, to jasną jest rzeczą, że prawda go nie splami i nie
zada mu tym samym ujmy i uszczerbku. Molly szeroko otwarła oczy. Gdy zaczęła mówić
ochłonąwszy z wrażenia, głos jej brzmiał tak dziwnie mechanicznie, jakby każde słowo odczytywane
było z książki. — Nie potrafiłabym — rzuciła — wyjawić mu prawdy. Załamałby się pod nią,
zmarniałby na zawsze. A los jego dzieci byłby również przesądzony. Musiałby je stracić, a z nimi to
wszystko, co ukochał na świecie. Straciłby poza tym i mnie przede wszystkim.
— To jest względne — spokojnie rzekł doktor. — Musiałby wybierać, a wybór, przypuszczam, nie
sprawiłby mu trudu. Tylko dwie

background image

możliwości wchodziłyby w rachubę: albo rzecz zatuszoać, albo zrobić z niej użytek. Ta ostatnia
ewentualność, w prawnym znaczeniu, odbiłaby się może na losach dzieci. Ale pani, mimo wszystko,
nie musiałaby stracić. Istnieje jeszcze coś, co się zowie rozwodem.
— Rozwodem? — krzyknęła, obracając się żywo. — Jak pan to rozumie? Co on mógłby dać?
— Przede wszystkim to — rzekł Asterby spokojnie — że zwolniłby panią z jej poprzedniego
małżeństwa z Ferrarsem, oczywiście, zaś Ivor, gdyby chciał, mógłby śmiało, po raz drugi ożenić się z
panią. — Co? — wyjąkała podnosząc nań oczy. — Wydała okrzyk tak szczery i bolesny, jakby nie
była teraz sobą, lecz małym dzieckiem, zawiedzionym w nadziei. — Więc miałabym się uwolnić,
uwolnić tylko po to, by poślubić po raz wtóry mego męża, Ivora? I on by na to przystał? Czy pan to
chciał powiedzieć? Pan tak to rozumie?...
— Tak — rzekł doktor, nie spuszczając z niej oczu. Mam szczere przekonanie, że Ferrars dla pani
poświęciłby wszystko. — Czy więc znaczy to tyle — ciągnęła bez tchu, nie mogąc zapanować nad
nagłym wzruszeniem — że on sam teraz pragnie uwolnić się z więzów? Czy to to ma oznaczać?
— Nie — odpowiedział po chwili wahania. — O ile mi wiadomo, nie istnieje poza panią dla niego
żadna kobieta. Tylko w pani widzi jej wielki ideał. Ale sądzę, mimo wszystko, że dla dobra pani, bo
tylko o nie mu chodzi w tej całej sprawie, potrafiłby się zaprzeć i ponieść ofiarę.
— Czy powiedział to panu? — Właśnie dziś mi powiedział — rzekł doktor spokojnie. — Pragnie pani
pomóc i, o ile mi się zdaje, złagodzić to wszystko, co ze swojej winy, jak stale przypuszcza,
świadomie i celowo sprowadził na panią. Biedny człowiek. Nie mogę go przekonać, że jest w błędzie.
Jest strasznie nerwowy. Pani nie ma pojęcia, jak wiele przecierpiał i jak cierpi jeszcze dotąd, gdy myśli
o pani. Nie może się pozbyć wyrzutów sumienia. Wydaje mu się ciągle, że tylko on jest winien całemu
nieszczęściu. Gdyby nie szło o Rolla, o ostatnią myśl, która wiąże go z życiem, to nie ulega
wątpliwości, że wolałby z nim skończyć, niż trwać w tych torturach.
— Doktorze! — krzyknęła, zrywając się z miejsca. Odnosiło się wrażenie, że odporność jej nerwów
dobiegła kresu. Przystanęła jak wryta, a jej skurczone dłonie zatoczyły koło w powietrzu. — Nie mów

background image

mi pan więcej — dyszała bez tchu. — Nie mogę tego wytrzymać, nie mogę tego słuchać.
Podniósł się również, ale zerwanie się z miejsca sprawiło mu trudność. Podtrzymała go zaraz
obróciwszy się żywo. Kazała mu usiąść.
— Niech mi pan wybaczy!— rzuciła z rozpaczą. — Pan pragnie mi pomóc, wysila się, jak może, by
mnie podnieść na duchu, ale ja teraz wiem, że już żadna pomoc nie przyniesie mi ulgi. Czy on mógłby
to zrobić, czy mógłby, doktorze? Proszę powiedzieć, że nie! Boże miłosierny, Boże łaskawy!... Gdyby
miał to uczynić, gdyby uczynił to naprawdę, to przysięgam na Boga, że i ja bez wahania poszłabym za
nim! Asterby wzruszony ujął jej rękę.
— Ach, nie — mitygował — nie, pani Molly. Proszę się nie lękać, proszę być spokojna. On jest
rozważny, zanadto trzeźwy w poglądach na życie. A poza tym i w Rollu ma silną więź. Proszę się nie
trapić. Pani nie ma powodu obarczać się troską.
— Czy jest pan tego pewny? — spytała gorączkowo.
— Jestem pewny — odrzekł z przekonaniem. — Inaczej w tej chwili nie siedziałbym tutaj. Ale równie
jestem pewny, że zależy mu na szczęściu i spokoju pani. Dla tych obu celów nie zawahałby się nigdy
przed żadną ofiarą. Więc proszę wybierać. Jestem przekonany, że każde jej żądanie zostanie
spełnione. Molly westchnęła.
— Ale wspomniał pan uprzednio — rzekła po chwili — że istnieje jeszcze inna możliwość. O jakiej
pan myślał? Proszę mi powiedzieć. Sama w tej chwili nie mogę już myśleć.
— Najpierw proszę usiąść — odrzekł łagodnie. — Tak — dorzucił — jest jeszcze jedna.
Powiedziałbym coś o niej, ale bardzo wątpię, czy potrafiłaby mnie pani obecnie wysłuchać.
— Och, tak, potrafię — poczęła nalegać. — Proszę się nie lękać, to sprawi mi ulgę. — Usiadła na sofie
stojącej opodal. Ręce jej drżały, była blada jak płótno.
— Więc mów pan, doktorze — ponowiła swą prośbę. — Dokąd ma prowadzić ta trzecia droga?
W swej dziwnej bezradności wydała mu się znowu jak małe dziecko, pozbawione opieki. Zawahał się
na moment, lecz w końcu przemówił:

background image

— Pani, moim zdaniem, nie wybierze tej drogi. Ale i o niej napomknę. Dzieci w tym wypadku nie
doznałyby zapewne uszczerbku w pozycji, ale Ivor niewątpliwie poniósłby klęskę. I w tym, jak
uważam, tkwi cała trudność. Polegałoby to na tym, że powróciłaby pani tam, gdzie należy,
wystarawszy się uprzednio, by Ivor w tym wypadku nie robił trudności. On, przypuszczam, wyraziłby
zgodę. I to ostatecznie, bez szkody dla nikogo, rozwiązałoby wreszcie ten trudny problem.
— Mam wrócić, gdzie należę? — przeraziła się Molly. Zrozumiała błyskawicznie znaczenie tych
słów. — A czy zastanowił się pan nad tym — ciągnęła gorączkowo — że przez siedemnaście lat
należałam do Ivora? — Należała pani wprawdzie, ale nigdy z przekonania — odezwał się doktor. —
Otóż w sprawie jak ta — dodał—tylko pani sama mogłaby rozstrzygać. Ale pani, przypuszczam, nie
zechce tej sprawy wziąć pod rozwagę. Próbowałem o tym mówić z Cravenem Ferrarsem i gdyby nie
wzgląd... Przerwała mu nagle, nie mogąc się powstrzymać:
— Więc proponuje mi pan—rzekła—zostawić Ivora i nie zważając na następstwa ze spokojnym
sumieniem wrócić do — niego? — Tak — rzekł doktor patrząc jej w twarz. Przysłoniła odruchowo
oczy rękoma. — Albo czy też była to może jego propozycja?
— Nie żądał ode mnie, bym panią nakłaniał — odrzekł po chwili wahania. — Muszę jednak przyznać
— dorzucił—że pomysł propozycji pochodzi od niego. Chciałby pani pomóc, całe swoje serce
poświęca tej myśli. Żal mi go szczerze. Sam osobiście nie odważyłby się jednak wystąpić z tym.
Molly jeszcze ciągle ukrywała twarz. Na małą chwilkę zaległo milczenie. Ale nagle uniosła głowę. Jej
ramiona opadły, oczy spoglądały prosto przed siebie. Ocknęła się wreszcie ze stanu odrętwienia.
— Czy zechce mu pan przekazać wiadomość ode mnie? — spytała nagle.
— Oczywiście — życzliwie zapewnił doktor.
— Więc proszę mu podziękować za ten dowód życzliwości. — Rzekła to półgłosem, ledwie
dosłyszalnie. — To jest więcej niż życzliwość. To graniczy z czymś wzniosłym, z czymś wielce
szlachetnym. Teraz mam czas, pomyślę o wszystkim. Ale i o tym muszę myśleć — dodała zaraz — że
Ivor w tej chwili potrzebuje opieki. — Zwróciła sie ku niemu,

background image

nie odwracając jednak oczu zapatrzonych jakby w dal. — Niech mu pan to powie — rzuciła nalegając.
— A panu muszę również podziękować za życzliwość. Nie sposób mi wyrazić mej wielkiej
wdzięczności. Słowo jest marne, nie mówi prawie nic, pan jednak wie, jak ja to rozumiem. Pan zalicza
się do ludzi, którzy odczuwają to wszystko, co dzieje się w mej duszy.
— Chciałbym czymś więcej przysłużyć się pani — odezwał się doktor. — Proszę na mnie liczyć. Ale
robi się późno, czas na mnie. Gdy zostanie pani sama — pocieszył ją — znajdzie pani czas, by
przemyśleć to wszystko. I samotność czasami może bardzo się przydać.
Powstał po tych słowach i podawszy jej dłoń, skierował się ku drzwiom. Jego rola się skończyła; był
szczerze z tego rad, że uporał się z misją. Wniósł nieco światła w otchłań jej duszy i więcej —
rozumował — nie mógł na razie dla niej uczynić. Ale i to, co już zrobił — rozważał po cichu — mogło
ją dźwignąć i dodać jej sił. Molly podeszła z nim ku drzwiom. Gdy przystanęli na progu, jeszcze raz
życzliwie uścisnęła mu dłoń. Była już spokojna. Jakaś uduchowiona słodycz wyzierała z jej twarzy.
— Proszę się nie lękać — rzekł na odchodnym. — Nie zostanie pani sama w tym mroku niepewności.
— Wiem — odparła, uśmiechając się lekko. — Dobranoc, doktorze, jeszcze raz dziękuję.
Wyszła na korytarz, czekając jeszcze chwilę, aż wsiadł do windy. Skinęła mu ręką, gdy winda ruszyła.
Zaraz potem wróciła do siebie. Zamknęła się znowu w pokoju hotelowym.
Przystanęła na moment, zagłębiając się w myślach i, wiedziona instynktem, podeszła po chwili ku
małej szkatułce. Poczęła w niej szperać. Niebawem znalazła, czego szukała. Był to mały breloczek z
podobizną Ronalda.
— Tylko oczy! — pomyślała, wpatrując się w jego rysy. — Tylko oczy pozostały takie same, jak
wówczas... Zdawało jej się teraz, że lekka mgła przysłoniła jej wzrok.
— Najdroższy! — szepnęła, ocierając łzę, spływającą jej z twarzy. — Najdroższy! — powtórzyła. —
Nie powrócę do ciebie, nie mogę powrócić... Ale do końca mego życia, póki tchu w mej piersi, duszą
i sercem będę przy tobie... Kocham cię, Roy... Roy, mój jedyny! Tylko ciebie jednego kochałam na
świecie...

background image

ROZDZIAŁ XVII
Akt dobrodziejstwa
— Na nic się nie przydam — odezwał się Rollo tonem zwątpienia. — Im więcej prób, tym większą
troską napełnia mnie przyszłość. Ładna historia! Czy nie słyszał pan dzisiaj, jak straszną reprymendę
dał mi reżyser?
— Słyszałem — rzekł Ferrars z uśmiechem. — Ale nie zapominaj pan o tym, że on tylko na tych się
uwziął i zwykł ich ganić, którzy wydają mu się godni, by poświęcać im trud. On wie, co robi.
Takiemu, jak on, można bez obawy wierzyć i ufać.
— Mała pociecha — odmruknął Rollo. — Ja osobiście przestałem już wierzyć, że nadaję się na scenę.
— Pan nie pierwszy i nie ostatni — zaśmiał się Ferrars. — Inna jednak rzecz, że pańska rola nie należy
do najłatwiejszych. Mojej, przypuszczam, o wiele prędzej dałby pan radę.
— Pańskiej? — rzekł Rollo z wyrazem zdumienia. — Co też pan mówi? Pańska rola jest główna,
decyduje o sztuce. Któż by ją mógł zagrać podobnie jak pan?
— Pan — rzekł Ferrars nie spuszczając zeń oczu. — I z tego też powodu poleciłem ją panu
gruntownie przestudiować. Mam pewien plan. Zrobię się chory w jakimś dniu mych występów, a pan
wtedy wskoczy i pokaże, co potrafi.
Rollo zapłonął posłyszawszy te słowa.
— Nie podołam jej — odrzekł, zawahawszy się chwilę. — Ja po panu? To byłoby zuchwalstwo
pokusić się o to. Pan w tej roli jest wprost niezrównany. Brak mi słów, by ocenić tę grę.

background image

Ferrars jeszcze ciągle uśmiechał się żywo.
— Dwadzieścia lat temu — rzekł — byłbym niewątpliwie bliższy jej duchem. Pan nie zdaje sobie
sprawy, jak się gra za młodu.
— Pan wygląda jak młodzieniec — zapewnił go Rollo. — Nie mam pojęcia, ile pan ma lat, ale nikt
mnie nie przekona — dodał z entuzjazmem — że znajduje się pan w wieku, który stracił już kontakt z
młodością. — Pan się myli — rzekł Ferrars poważniejąc nagle. — Jestem starszy niż wyglądam,
nawet grubo starszy. I to jest właśnie powód, że nie czuję się dobrze w mojej roli. Z panem to co
innego. Pan jest stworzony, by zrobić z niej majstersztyk. Przekona się pan zresztą. Już wkrótce,
przypuszczam, nadarzy się sposobność.
— Życzliwość przez pana mówi — odezwał się Rollo. — Przykro mi tylko, że żyję jak pasożyt.
Karmię się panem, podtuczam się na panu, a nic niestety nie mogę dać w zamian.
Znajdowali się w prywatnym mieszkaniu Cravena Ferrarsa. Rollo od tygodnia mieszkał w nim
również. Premiera sztuki miała się odbyć wkrótce i ogólna gorączka ogarnęła aktorów. Tylko Craven
Ferrars był spokojny, jak zawsze. Zdawał się być pewny bliskiego sukcesu i tylko troska o Rolla
zaprzątała mu umysł. Zapalił papierosa i odrzekł po chwili:
— Nie zapominaj pan o fakcie, że panu właściwie zawdzięczam karierę. Więc myli się pan sądząc, że
„podtucza się" na mnie. Pańska młodość i niedoświadczenie wywierają na mnie dobry wpływ.
Zabrałem pana sobie, zaanektowałem po prostu, ale uczyniłem to z myślą, że wart pan jest tego, by
poświęcić mu troskę. — Pan zabrał mnie sobie? — zdumiał się Rollo. — Jak pan to pojmuje? — dodał
ciekawie. — Przyznaję się otwarcie, że nic nie rozumiem. Ferrars się uśmiechał. Ukrył twarz za
kłębami dymu. — Zaadoptowałem pana, Tommy — rzekł bez wahania. — Pańska młodość i energia
są mi teraz potrzebne. Wspomniał pan przed chwilą, że jestem niezrównany w roli, którą gram. Bardzo
możliwe. Ale odczuwam podświadomie, że jestem w tej roli jedynie aktorem. Pan, przypuszczam,
byłby lepszy ode mnie. Pan by ją przeżył, tchnąłby w nią prawdę. Potrzeba tylko czasu, kilku lat czasu.
Tak, mój Tommy. Ja

background image

niestety straciłem tę zdolność. Byłem bliski śmierci, umierałem już prawie, ale los chciał inaczej:
przywrócił mi życie. W tym okresie odrodzenia, powracania do tego, co zdawało się umarłe, pański
zapał do życia, pańska młodość i energia były mi tym wszystkim, co dawało mi wiarę w żywotność
moich sił.
Rollo spojrzał nań, nie wiedząc, co myśleć.
— To tkwiło już w panu — odezwał się wreszcie. — Choćbym szczerze tego pragnął, nie mogę sobie
przyznać takich wpływów na pana; przeczuwam jedynie i mówię to szczerze, że pan i beze mnie byłby
tym, kim jest. Pański talent jest wrodzony. A talent, przypuszczam i tak zawsze będę sądził, jest
niezależny od wpływów otoczenia. — A jednak — rzekł Ferrars, nie spuszczając zeń oka — ostatnią
swą rolę, rolę w „Asach", niemal w całości kształtowałem na panu. Poleciłem i panu przestudiować ją.
I oto dostrzegam, nie tając oczywiście miłego zdumienia, że pan ujął ją tak, jakbym ja to potrafił po
miesiącach nauki. Ona siedzi już w panu, pan nie musi jej „grać". Przekona się pan o tym po
pierwszym występie. Ale na to jeszcze czas, musimy zaczekać. Musimy publiczność przyzwyczaić do
pana. Najważniejsza jednak rzecz, że sukces jest pewny. Pan pobije mnie kiedyś, gdy wystąpi w tej
roli. — Na Jowisza! — rzekł Rollo, nie mogąc tego pojąć. — Co też pan mówi? Nigdy nie uwierzę w
tak dziwaczną możliwość. — Ja jednak wierzę — rzekł Ferrars spokojnie. Przygniótł papierosa i
rzucił go do kominka. — Takie już jest życie — dodał po chwili. — Starość musi zawsze ustąpić
młodości. Ale w tym wypadku — dodał szczerze — ustąpi z uśmiechem, bez cienia żalu. Życzę panu
szczęścia, młody przyjacielu. Jestem już za stary, a jeśli działam jeszcze grą, sztuką pozorów, to tym
większy dla mnie dowód, że daleko mi do tego, by odtwarzać rzeczywistość.
— Przestań pan wreszcie! — obruszył się Rollo. — Świat szaleje za panem, a pan tak mówi, tak biada
nad losem, jakby zupełnie nie widział, jak działa na tłumy.
Ferrars boleśnie potrząsnął głową.
— Tak — przemówił po chwili wahania. — Tłum szaleje. Ale czy ten cały entuzjazm — dodał
otwarcie — nie ma swego źródła w prostej

background image

imaginacji, w sile wyobraźni? Chcą mnie oglądać, widzieć moją maskę. Nic poza tym nie ukrywa się
więcej; ot, chimera, chorobliwa fantazja. — Nie zgadzam się z panem — żachnął się Roiło. — Tu
działa talent. Świat chyli czoło przed geniuszem. — Geniusz! — szyderczo powtórzył Ferrars. — Pan
mówi jak ktoś, kto nie zdołał jeszcze wszystkiego pojąć. Nie, panie Tommy, nie jestem geniuszem.
Jeśli działam na masy, co jest rzeczą niewątpliwą, to zawdzięczam to pozorom, zwykłemu blichtrowi.
Może kiedyś, w przeszłości — ciągnął gorączkowo — rozporządzałem czymś więcej, niż pustą
maską. Dziś tylko maska rozstrzyga o sukcesie. Czy pan wie, jak to dręczy? Czy pan zdaje sobie
sprawę, jak to gnębi i poniża, gdy wie się o sobie, że postępuje się jak szalbierz, jak oszust z ulicy? Nie
jestem tym człowiekiem, na jakiego wyglądam. Jestem marnym jego szczątkiem, karykaturą
człowieka. Jak wstrętna glista wyślizgnąłem się śmierci. Nie odznaczyłem się w wojnie; nie oparłem
się kulom, jak przystało mężczyźnie. Jeśli sądził pan tak o mnie, to popełnił pan błąd. Taki człowiek
jak ja, przyznaję to szczerze, nie powinien był ocaleć z wichury i pożogi. Byłem tchórzem,
dezerterem, najnędzniejszym stworzeniem, pełzającym po ziemi. A to, co pan widzi, ten człowiek
obecny — dorzucił pogardliwie — jest niczym więcej jak garstką popiołu, pozostałą po tamtym.
Zerwał się żywo. Jego wspaniała postać, pełna siły i wdzięku stworzyła jakby kontrast do tego, co
mówił. Kontrast jaskrawy, tchnący tragizmem. Nie było w tym patosu, nie było pozy. Z każdego jego
słowa, zrzucanego jak ciężar, szczerze i otwarcie przebijała prawda. Rollo się stropił. Powstał
instynktownie, lecz czuł się zmieszany, nie wiedział, co odrzec. Nie przypominał sobie w życiu tak
dziwnej sytuacji. Ale nagle się ocknął; uległ w tej chwili jakby wpływowi natchnienia. Podszedł do
Ferrarsa i nie namyślając się wiele, poklepał go po barku. — Otrząśnij się pan z tego — zawołał
półżartem. — To mrzonki — dorzucił — kaprysy humoru. Ale cóż łatwiejszego, jak odpędzić taką
muchę, która wlazła na nos? I mnie się to zdarza. Zapomnij pan o wszystkim, co się działo podczas
wojny. Wojna już minęła, należy do przeszłości. Gdybym przeżył to wszystko, co pan musiał przeżyć,
zaryłbym się w ziemię, zamieniłbym się w słup. Więc po co o tym myśleć, po co się dręczyć? Mój
ojciec poległ, zginął od kuli, ale przeczucie mi mówi, że postąpiłby jak pan gdyby wiedział, że ma

background image

umrzeć. Ale później, oczywiście, zapomniałby o tym. Nie martwiłby się myślą, że nie chciało mu się
zginąć, skoro pragnął jeszcze żyć. Ferrars spojrzał nań ze współczuciem.
— Więc sądzi pan — spytał — że pański ojciec postąpiłby podobnie jak ja?
— Z całą pewnością — odparł Rollo.
— A co by pan powiedział — przerwał mu Ferrars — gdyby stchórzywszy w polu, ucieczką i
podstępem uratował sobie życie? Nie zapominaj pan o tym, że i on to mógł zrobić. Jak by go pan
sądził, wiedząc o wszystkim? I jak by go pan przyjął, gdyby kiedyś, po latach, pojawił się nagle?
— Jak bym go przyjął? — zaśmiał się Rollo. — Jego ręka spoczęła na ramieniu Ferrarsa. — Całkiem
po prostu. Powiedziałbym mu tak: Jak się masz, stary? Dobrze, że wracasz. Namęczyłeś się, biedaku;
miałeś piekło na ziemi. Teraz czas ci odpocząć, zapomnieć o wszystkim. Najlepiej zatem będzie, gdy
od jutra od nowa rozpoczniesz życie. Ferrars, wzruszony, odwrócił głowę.
— Wątpię — wykrztusił ledwie panując nad sobą.
— Niech pan nie wątpi — odparł Rollo. Rzekł to stanowczo, z pełnym przekonaniem. — Nie poradzę
na to, jestem już taki. I Molly jest taka, taka sama. Pan ją przecież poznał. „Głowa w górę!" — było
naszą dewizą. Gdy byłem chłopcem, nie tak dawno jeszcze temu, tysiące razy słyszałem to od niej.
— Pan dodał mi otuchy — zaśmiał się Ferrars. — Postaram się opanować, nie będę już wspominał o
przejściach wojennych. Jeśli to mi się uda — co jest możliwe z czasem — to panu będę zawdzięczał to
ostatnie zwycięstwo. Pan ma siłę, panie Tommy. A pańska matka, jak widzę, jest również dzielną,
odważną kobietą.
— Głupstwo — ponownie zaśmiał się Rollo.
— Choćby i głupstwo — sprzeciwił się Ferrars. — Jeśli zastanowi się pan teraz i zaadoptuje mnie w
końcu w miejsce ojca, którego pan nie znał, to nie tylko się z tym zgodzę, ale uznam to nawet za akt
dobrodziejstwa, wyświadczony mi przez pana.
— Ja pana? — wybuchnął Rollo. — Ależ służę najchętniej, umowa zawarta! Z dniem dzisiejszym
adoptuję sobie pana i uważam go za ojca. Podaj pan łapę!

background image

Ferrars się obrócił i podał mu dłoń. Na chwilę zaległo kłopotliwe milczenie.
— Postaram się być synem—przerwał je Rollo — który nie sprawia swemu ojcu zgryzot i kłopotów.
— Nie pożałujesz tego, synu — ojcowskim tonem odparł Ferrars.
— Dziwne — po chwili przemówił Rollo. — To wszystko mi się zdaje, jak dawny sen, który nagle się
spełnił.
Ferrars się zaśmiał. Zapalił po chwili drugiego papierosa. Wreszcie się odezwał:
— Będę lepszym ojcem niż majak z twego snu. Przystawię ci drabinę i tak długo ją potrzymam, aż
dosięgniesz wierzchołka nęcącego cię drzewa.
— I posłyszę skowronki — zaśmiał się Rollo. — Jestem z góry przekonany, że nie zawróci mi się w
głowie, gdy stanę u szczytu.
— I zostaniesz tam na zawsze — zapewnił go Ferrars. — Ale boję się o jedno — dodał zaraz. — Aby
nie zwabiła cię z powrotem na szarą nizinę piękna kobieta, gdy uśmiechnie się do ciebie.
— Nie istnieje dla mnie żadna, prócz jednej, Molly — odezwał się Rollo. — Nie mogę się na nią
napatrzyć do syta.
Ferrars zamilkł. Pogrążony w zadumie, puścił leniwie kłąb dymu.









background image

ROZDZIAŁ XVIII
Upiorna noc
W tym czasie Molly krążyła nad brzegiem zatoki. Wieczór był ponury, od zachodu dął wiatr,
powietrze było pełne słonej wilgoci. Molly ze smutkiem patrzyła przed siebie. Od dwu tygodni z
pełnym poświęceniem czuwała nad Ivorem, ale pogoda i zimno nie sprzyjały niestety zdrowieniu.
Wręcz przeciwnie, utrudniały je nawet. Zawiedzeni w nadziejach, nie mając przed sobą innego
wyjścia, zrezygnowali wreszcie z pobytu w Tregancie. Najdalej do tygodnia mieli wrócić do
Londynu. Wprawdzie zdrowie Ivora uległo poprawie, czuł się obecnie silniejszy niż przedtem, ale
poprawa tylko z wolna zaznaczała swój wpływ, prawie niewidocznie, tak że w Molly słusznie
obudziła się myśl, iż było już za późno, by osiągnąć spodziewane korzyści z pobytu. Dni były przykre,
zupełnie bezsłoneczne, Ivor jak więzień zamknięty był w murach, prawie nie wychodził — to
wszystko zaś sprawiło, że w końcu sam zażądał powrotu. — Jesień mnie przygnębia — oświadczył
raz Molly, zaś ona musiała to uznać. Przyznała mu rację. Nigdy do tej pory, ilekroć tu była, nie
odczuwała zawodu, żadnych rozczarowań; Tregant przemawiał do jej duszy. Tym razem jednak, w
tym dziwnie szarym, beznadziejnym październiku, w tych strasznie gnębiących, przykrych
warunkach, doznawała ulgi na myśl o wyjeździe. I ona pragnęła czym prędzej umknąć. Nie
odwiedziła groty ani skał nad zatoką. Podczas długich nocy, spędzanych bezsennie, myślała o nich
czasem, ulegając tęsknocie, ale za

background image

dnia odpędzała kuszące ją myśli. Kierowała swe przechadzki w przeciwną stronę. Nie chciała być w
miejscu, w którym spotkał ją Ronald. Pamięć tego dnia — przepysznie promiennego, wrześniowego
poranka ścigała ją jak widmo, na każdym kroku szła z nią wszędzie. Pragnęła odpocząć, wytchnąć po
trudach, ale spokój tym razem nie przychodził. Pobyt w Tregancie podsycał w niej jeszcze tlejącą od
dawna, upartą myśl. Odczuwała podświadomie, podobnie, jak dawniej, że stanąwszy na rozstaju,
straciła orientację, ten fakt zaś wystarczał, by osłabić do reszty jej wiarę w przyszłość.
Nie tak dawno temu znajdowała w modlitwie pewien rodzaj otuchy. Prosiła o pomoc. Obecnie i
modlitwy zawiodły zupełnie; przestała się modlić. Uświadamiała sobie w duchu, że jedynie
cierpliwością osiągnie swój cel. Licząc się z Ivorem, ze stanem jego zdrowia, nie mogła, jak pragnęła,
wyjawić mu prawdy; ale niezależnie od tego — zdawała sobie sprawę—zabrakłoby jej sił, by
odważyć się na to. Opiekując się chorym, życzliwie i sumiennie spełniała obowiązek. Nawet błahy
jego kaprys znajdował zrozumienie. Ta nieustanna troska, to pełne zaparcia poświęcanie się dla niego
sprawiły ostatecznie, że zabrakło jej czasu, by roztrząsać problemy nurtujące jej duszę. Tylko późną
nocą, wtedy gdy już spał w sąsiednim pokoju, kładła się do łóżka i aby znieść bezsenność, rozmyślała
o sobie. Dumała o wybrzeżu, o skale Mammotha, o tym wszystkim, co przeżyła w ów pamiętny dzień,
a jej rozbudzona wyobraźnia, wyzwolona, chłonęła z rozkoszą poszum fal, idący od morza.
Te noce miały siłę, zdawały się mówić. Ale każda, gdy zapadła, napełniała ją lękiem. Ogarniała ją
tęsknota, jakieś dzikie pożądanie, a myśl o Ronaldzie, wspomnienie spotkania wśród skał nad zatoką
dopadały ją wśród ciszy i przenikały jak przedtem jej zbolałe serce. Widziała go przed sobą w tych
tęsknych marzeniach. Widziała go jak wówczas, gdy spuściwszy głowę, wsparł ją na dłoniach, a ona,
współczując, ukradkiem całowała jego włosy... Każdego niemal dnia wychodziła wieczorem nad
brzeg zatoki. Pragnęła się otrząsnąć, zapewnić sobie spokój na resztę nocy, ale po każdej z tych prób
spotykał ją zawód. Pochodziło to stąd, że nie tęskniło jej ciało, lecz dusza. Ten ból duszy — dotkliwy,
silny, dokuczał jej, odbierał jej siły. Zdawała sobie sprawę, że nic go nie ukoi, nic nie uciszy.

background image

Odczuwała go tak, jakby niszczący ogień trawił jej wnętrze. Gdy zdarzyło się czasem, że stłumiła go
w sobie wysiłkiem woli, to z tym większą mocą powracał nazajutrz. Ograbiono ją z miłości, z jej
marzeń o szczęściu — uświadomiła to sobie i z zadziwiającą odwagą oparła się temu — ten ból jednak
był odmienny od tamtego, był stokroć mocniejszy, był wprost nieodparty. Gdy wżarł się w jej serce,
nocą, gdy się kładła, nie mogła się z nim zmierzyć, nie mogła mu sprostać. Zamiast cichnąć i
łagodnieć, potężniał i rósł, a świadomość, że ją zmoże, coraz wyraźniej dojrzewała w jej myślach.
Ogarniał ją strach, coraz większe przerażenie. Zdawało jej się czasem, że porwana prądem, coraz
głębiej zapada się w topiel. To poczucie w niej trwało. Nie chcąc o nim myśleć, tym mniej mogła
marzyć o sposobie ratunku. Jedną z takich nocy przeżyła wczoraj. Obecnie, wracając z przechadzki
nad zatoką, wieczór był ponury, chmurny i dżdżysty, odczuwała tym większy lęk przed nocą.
Zrozumiała podświadomie, że w sposobie myślenia, w rodzaju jej stosunku do świata i ludzi zaszła
jakaś zmiana i to zmiana poważna. Bezwzględnie chorobliwa. Ta myśl ją dręczyła, odbierała jej
spokój. Tylko wyjazd — rozważała — mógłby przynieść jej ulgę. Ale rozważając o wyjeździe,
pomyślała z niepokojem i o życiu w pałacu. Nie była pewna, czy nie dozna zawodu. Przyrzekła
Rollowi, że przyjedzie do Londynu na premierę przedstawienia, miała się odbyć za niespełna tydzień,
a Ivor zapowiedział, że będzie z nią również tego dnia w teatrze, ale myśl o tym wszystkim napełniała
ją odczuciem, które tak samo jak inne budziło w niej grozę. Jakże w tych warunkach mogła myśleć o
spotkaniu z Ronaldem i Roiłem? A może — rozważała — po tym drugim spotkaniu, jeśli w ogóle
nastąpi, poczuje się silniejsza, bardziej odporna na ciosy życia? Przeczucie jej mówiło, że nie powinni
w przyszłości spotykać się sami. Na ustną wiadomość, podaną przez doktora, nie nadeszła do tej pory
od Roy'a odpowiedź. Znaczyło to tyle, że Roy zapewne nie wyraził zastrzeżeń, że gotów był się
poddać i przyjąć bez oporu, co zgotuje mu los. Rozważając to skrycie, odczuła ból, który przeszył jej
serce. Ogarnęła ją litość, współczucie dla Roy'a. Zdawała sobie sprawę z jego wielkiej ofiarności i żal
go jej było, że nie mógł się bronić.

background image

Doszła do furtki, wiodącej ku zatoce i wracając do ogrodu, spojrzała żałośnie na krzewy róż, miotane
wichrem. Barwne ich płatki od dawna

background image

w rozsypce leżały na ziemi. Wspomniała ze zgrozą, że tu po raz pierwszy nawiedziła ją wizja i
rozważając tę myśl, przemknęła szybko jak ktoś, kto przechodzi przez stary cmentarz. Nie miała
odwagi spojrzeć przed siebie.
Zbliżywszy się do domu dostrzegła światło w pokoju Ivora. Zawsze pod wieczór, gdy skończył się
obiad, zasiadali do stolika i grali w szachy. Ivorowi, tak twierdził, pomagało to na sen. Molly w tym
względzie nie zdradzała zdolności. Grała niechętnie, źle i bezmyślnie, toteż Ivor bez trudu pobijał ją
zwykle. Nie peszyła się jednak ponosząc klęskę, a że jemu, oczywiście, sprawiało to przyjemność,
więc lepiej może było, że stale przegrywała.
Weszła na chwilę, by powiedzieć, że wróciła i że idzie się przebrać. Ivor na to zważał. Nawet tu, w
Tregancie, lubił ją widzieć w stroju wieczorowym.
Spojrzał sponad książki, którą czytał i powitał ją, jak zawsze, życzliwym uśmiechem.
— Dobrze, żeś wróciła — odezwał się czule. — Zanosi się na deszcz i burzę tej nocy.
— Czy dobrze się czujesz? — spytała troskliwie.
— Świetnie — odrzekł nie spuszczając z niej oczu. — Zażyłem już lekarstwo, więc nie masz potrzeby
kłopotać się o mnie. Teraz idź na górę i przebierz się pięknie. Tylko szybko, kochanie. Upiorna noc
nas czeka niebawem. — Upiorna noc? — spytała zdumiona. — A gdzież są upiory?
— Powiem ci później — rzekł tajemniczo. Uśmiechał się nadal. Wyszła po chwili, szczerze z tego
rada, że Ivor miał humor.
Niejednokrotnie się zdarzało, przemknęło jej przez głowę, że musiała się po trudzić, zanim wybrnął z
depresji. Znalazłszy się na górze, przebrała się w suknię koloru błękitnego, wiedziała o tym dawno, że
Ivor ją lubił i założyła na szyję sznur pereł. (Był darem Ivora, gdy urodziła mu syna). Molly nie miała
pociągu do strojów. Posiadała jednak dar, który matka Ivora, stara lady Aubreys-tone, słusznie
nazwała talentem kobiecym. Każdy musiał przyznać, że umiała się ubrać. Nawet skromna sukienka,
gdy włożyła ją na siebie, wyglądała pięknie i niezwykle twarzowo.
Anna Masters, wierna zauszniczka, była pełna podziwu, gdy Molly wstała.

background image

— Jaka pani piękna! — odezwała się szczerze. — A jak młodo wygląda! Wygląda pani tak, jakby była
swoją córką. Molly z uśmiechem spojrzała na nią.
— Nie bajdurz, Anno — odrzekła wstydliwie. Ale Anna uparcie trwała przy swoim.
— I nasz pan to potwierdzi — rzuciła stanowczo.
— Nonsens — ponownie zbyła ją Molly. — Dziękuję ci na razie, możesz już odejść. I nie czekaj na
mnie, wrócę dziś późno. Rozbiorę się sama.
Anna jeszcze raz nawiązała to tamtego.
— Nasz pan to samo powiedział Awkinsowi — rzekła odchodząc. — Ale jak się pan czuje? Czy ma
się już lepiej? — Lepiej — spokojnie odrzekła Molly. — Ale szkodzi mu powietrze, ta przykra
pogoda. Wkrótce odjeżdżamy. Może w domu dopiero powróci do zdrowia.
Skinęła głową i wyszła z pokoju. Tak — rozważała, schodząc ze schodów — miał się już lepiej. Ta
myśl wzbudziła w niej radość. Nie spostrzegła się nawet, jak stanęła na dole.
Ivor jeszcze ciągle siedział przy stole. Był dziwnie uroczysty w słowie i ruchach. Na dworze, za
oknami szalała wichura. Zanosiło się na burzę. Ale Ivor tej nocy był w świetnym humorze. Nie
troszczył się o to. Zapewnił ją od razu, że Anna z zadania wywiązała się świetnie.
— Wyglądasz jak lalka — odezwał się do niej. — Podejdź trochę bliżej — dodał. — Nie mogę się
nacieszyć twym świeżym wyglądem. — To wiatr mnie tak wychłostał — zmieszała się Molly.
Szukała wykrętów. — Jeszcze dotąd go czuję na policzkach. Ujął jej ramię i spojrzał jej w twarz.
— I zdmuchnął z twych lat co najmniej dwadzieścia — dorzucił serdecznie. — Wyglądasz dziś
młodziej niż w dniu twych zaślubin. — Ivorze! — zawołała widocznie stropiona.
— Tak, moja droga! — powtórzył stanowczo. Pochylił się lekko i zanim się spostrzegła, ucałował ją w
czoło. — Wydajesz mi się dzisiaj, jakby czekała nas właśnie poślubna noc. Napijmy się, Molly!
Wychylmy szampana ku czci tej nocy!
Molly spuściła powieki. Wiedziała wprawdzie o tym, że przez czas rekonwalescencji okazywał jej
miłość i nadmierne przywiązanie, tej

background image

jednak nocy wszystko, o czym mówił, było dziwnie osobliwe. Nie mogła go zrozumieć.
Uśmiechnęła się lekko, nie próbując jednak oddać okazanych jej pieszczot.
— Cieszę się — rzekła — że czujesz się lepiej.
— Tak — odpowiedział — czuję się zdrów. Teraz chodź, najdroższa. Musimy przecież uczcić nasze
święto miłości.
Objął ją i poprowadził w kierunku jadalni. Spojrzała nań z ukosa stąpając mechanicznie. W świetle
lampy zwisającej ze stropu, wydawał jej się młodszy, dziwnie żywotniejszy niż się zdawał od lat.
Zasiedli do stołu, zaś nieoceniony Awkins i teraz tak jak zawsze nie szczędził usług. Gdy później
odszedł i zostawił ich samych, Ivor niespodzianie chwycił za kielich. Zerwał się z miejsca, jakby
wygłaszał toast, obrócił się ku niej i rzucił pytanie:
— Czy mamy teraz pić, aby uczcić naszą przyszłość i wszystko, co w niej ukrył nieznany nam los?
Podniosła nań oczy i gwałtowny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Nie chciała z nim pić ku czci tej
przyszłości. Ale on jednocześnie podsunął jej kielich do samych ust.
Trzymał ją za rękę, gdy nie mogąc się oprzeć, nadpiła po chwili z uczuciem grozy. Jego oczy pałały.
Nie widziała ich jeszcze tak żywo błyszczących.
— Cudownie się nam żyło! — zawołał z emfazą. — Nie wyobrażaj sobie, Molly, że byłem ślepy na to,
co dla mnie zrobiłaś. Czuwałaś nade mną, z gorliwą sumiennością spełniałaś obowiązki. Byłem pełen
podziwu dla twych wielkich poświęceń. Obdarzyłaś mnie szczęściem, szczęściem ponad miarę i
dopóty mego tchu, będę o nim pamiętał. Cześć ci za to. Przyjm za to wszystko moją szczerą podziękę.
Pochylił się nad nią i ucałował jej rękę, odstawiwszy kielich. Spojrzał jej w oczy.
Przez ciało Molly przebiegło mrowie. Spróbowała się uśmiechnąć, lecz odczuła jednocześnie, że głos
uwiązł jej w gardle.
Na dworze z rykiem przeciągnął wiatr. Uderzył o dach, po czym zerwał się nagle i wyjąc donośnie
wzbił się świstem ku czubom drzew. Molly się wydało, że to szatan w tej chwili zachichotał z ogrodu.
Drgnęła z przestrachu i nagle pobladła.

background image

— Nie bój się, Molly — uspokoił ją Ivor. — Zanosi się na burzę, ale nic tu nam nie grozi, w tym
ciepłym schronieniu. Wypij jeszcze wino, i przejdźmy, skoro chcesz, do drugiego pokoju.
Usłuchała wezwania i zaraz powstała. Ivor w tej chwili otworzył drzwi. Minęli kominek i poszli bez
słowa w kierunku salonu. Ale wicher i tu dolatywał od dworu. Deszcz jękliwie uderzał o szyby, dalej,
w przystani, gwałtownie ryczały spienione bałwany.
Molly ponownie drgnęła z przestrachu. Ivor, gdy to dostrzegł, otoczył ją silnie troskliwym ramieniem.
— Dokuczają ci nerwy? — zapytał niespokojnie. Potrząsnęła głowa.
— Och, nie — odparła, nie mogąc się opanować. — Ale lękam się burzy, przeraża mnie zawsze. Czy
zagramy może w szachy? Łatwiej się zapomni o tym wszystkim, co straszy.
— Dobrze! — zawołał podchodząc do stolika. Awkins już uprzednio przygotował go dla nich.
Grali tak jak zawsze i z tym samym wynikiem. Z tą jedną różnicą, że Ivor tego dnia jeszcze prędzej niż
zwykle dał mata żonie.
— Zgłupiałam do reszty — pożaliła się Molly.
Uśmiechnął się wprawdzie, jak zwykle gdy wygrywał, ale spojrzał wśród tego badawczo w jej twarz.
— Wystarczy — zażartował — że masz w sobie wabik. Zapytałaś mnie przed chwilą — ciągnął dalej
— gdzie jest ów upiór, o którym wspomniałem. Otóż teraz ci powiem. On jest w moim sercu, a na imię
mu — miłość.
Skrzywiła się nagle, lecz Ivor nie dostrzegł grymasu jej twarzy. Przewróciła bezmyślnie kilka
pionków. Nie wiedziała, co odrzec. Pochyliła nisko głowę.
Ivor tymczasem ciągnął dalej:
— Może zdawało ci się czasem, że jestem obojętny, że nie dbam o ciebie. Jeśli tak było istotnie, w co
mi trudno uwierzyć, to ten okres przeminął, nie powróci już więcej. Długotrwała choroba otworzyła
mi oczy. Nie kochałem cię nigdy tak, jak kocham obecnie. Byłaś dla mnie dobra, pełna życzliwości i
dopiero teraz widzę, jak należy cię cenić. Kocham cię za to, jedyna, moja żono. Pragnę obecnie
jeszcze raz od nowa rozpocząć życie. Ale inaczej tym razem i lepiej zapewne. Bo będę

background image

wprawdzie mężem, ale więcej — kochankiem. Czy rozumiesz, co to znaczy? — zapytał z uczuciem.
Molly nerwowo podniosła rękę i kilka pionków spadło na ziemię. Schyliła się zaraz, usiłując je
podnieść. Gdy powstała po chwili, była blada jak płótno. Zamknęła skrzynkę i poczęła składać
szachownicę z ceraty.
Nagle, wśród tego, podniosła oczy.
— Nie myśl, że nie cenię twych uczuć i serca — rzekła po chwili. — Okazywałeś je zawsze, być może
w nadmiarze. Ale teraz, Ivorze, nie mam ochoty tego roztrząsać. Jestem strasznie zmęczona, prag-
nęłabym odpocząć. — Może śpij dziś ze mną — zaproponował nieśmiało.
Molly bezwiednie zaplotła ręce. Siedziała skulona, nie zdając osbie sprawy, co powie za chwilę.
— Miałam straszne przejścia — wyjąkała półgłosem. — I ty byłeś dobry — dodała mechanicznie. —
Zostań nim i nadal, mój drogi Ivorze. A przede wszystkim — poprosiła — uzbrój się w cierpliwość.
Czy nie zdajesz sobie sprawy, że to i dla mnie i dla ciebie będzie znacznie lepsze?
Wygląd Ivora nagle się zmienił. Wyraz jego twarzy zabłysnął tak jak ongiś czymś dziwnie władczym.
Nieposkromiona hardość wyzierała z niej teraz.
— Sądziłem — rzekł sucho — że interes już przedtem ubiliśmy z sobą. A teraz się sprzeciwiasz —
dodał z goryczą. — Nie spodziewałem się tego, że dla marnych kaprysów obrócisz w żart to, co
przedstawiłem ci serio. Mniejsza jednak o to. Przykro mi tylko, że postąpiłaś niegodnie, traktując
mnie jak uczniaka. Zerwał się nagle, jakby nie mogąc teraz znieść widoku jej twarzy. Odwróciła się od
niego i spojrzała na kominek.
— Miej litość, Ivorze — rzekła po chwili. — Nie rozumiesz mnie, widzę, skoro sądzisz tak o mnie...
Ivor jeszcze chwilę siedział bez ruchu. Dźwignął się dopiero, gdy słowa jej urwał gwałtowny szloch.
Podbiegł w tej chwili i ujął gorączkowo jej rękę.
— Co ci? — zawołał nie tając współczucia.
— Nie mogę ci powiedzieć — rzekła półszeptem. Głos ją dławił, zamierał jej w ustach. Podeszła do
kominka i jeszcze raz wybuchnęła płaczem.

background image

Ivor bezradnie pogładził jej ramię.
— Rozumiem cię, Molly — rzucił zgnębiony. — Ale rób jak uważasz, nie stoję ci na drodze. Nie
pragnę teraz nic, prócz szczęścia dla ciebie. Czuj się szczęśliwa i to mi wystarczy.
Molly milczała. Burza na dworze przycichła na chwilę. Zdawało się obecnie, że nad całym światem
zaległo milczenie.
— Dobranoc — rzekł Ivor całując ją w czoło.
Molly niespodzianie ujęła jego dłoń. Zanim zdołał się spostrzec, podniosła ją do góry i przytknęła do
ust. Niebawem odeszła, nie podnosząc nań oczu.
Gdy Ivor po chwili usiadł na krześle, zrozumiał z goryczą, że lato jego życia przeminęło na zawsze.
Wszystko na co spojrzał, tchnęło jesienią. Szarym, beznadziejnym smutkiem jesieni.

background image

ROZDZIAŁ XIX
Otwarty grób
— Mam wściekłą tremę — wycedził Roiło.
— Oczywiście, że ją masz — rzekł chłodno Ferrars. — Niewiele byłbyś wart, gdybyś nie miał jej
teraz.
Uśmiechnął się lekko i spojrzał dokoła. Charakteryzował się właśnie, siedząc w garderobie. Rola,
którą grał — rola oficera w armii lotniczej — odpowiadała mu pod każdym względem. Gdziekolwiek
występował, odnosił w niej zawsze olbrzymi sukces.
— Pan budzi we mnie podziw — odezwał się Rollo. — Nie wiem doprawdy, jak mógłbym się
odważyć wystąpić w tej roli. Zwłaszcza po panu; po tak świetnym aktorze.
— Powiedziałem ci już raz — zaoponował Ferrars — że przy odrobinie techniki, którą wkrótce
nabędziesz, zagrasz ją lepiej i praw-dziwiej niż ja. Ale w roli, jak dzisiejsza — zachęcił go przyjaźnie
— nie poczujesz się chyba w zbyt obcym żywiole. Jesteś debiutantem, nowicjuszem na scenie, a
publiczność, jak wiadomo, ma dziwny feblik dla tak młodych adeptów. Lubi ich nawet. Twoja
rodzina, przypuszczam, będzie szczerze zadowolona z wyników występu. Jedno jest pewne, i o tym
właśnie myślę, że pod żadnym względem nie dozna zawodu.
— Nie cała rodzina — przerwał mu Rollo — A poza tym nie wszyscy dziś będą w teatrze. Ojczym
miał przyjechać, tak przynajmniej zamierzał, ale odmówił ostatecznie. Tak doniosła mi Molly. Nie
czuje się na siłach. Molly wobec tego przyjedzie z Asterbym.
— Więc Molly przyjedzie? — odezwał się Ferrars. Spojrzał do lustra i poprawił jakiś rys teatralnym
ołówkiem.


background image

— Oczywiście, że przyjedzie — ożywił się Rollo. — Nie dopuściłaby do tego, by ominąć tę
sposobność; to jasne jak słońce. Tym bardziej że i doktor ma być na premierze; przyrzekł jej uprzejmie
dotrzymać towarzystwa. Poprosiłem ją listownie, by odwiedziła nas tu potem, po skończonym
przedstawieniu. — Więc Molly tu będzie? — powtórzył Ferrars. Był dziwnie zmieszany, speszony tą
wiadomością. Aby nie okazać jednak tego, co wprawiło go w kłopot, ciągle jeszcze coś poprawiał
siedząc przed lustrem.
— Mogę na to przysiąc — rzekł Rollo. — Ona w ogień by skoczyła, gdyby o mnie chodziło.
Przyrzekła mi to zresztą. A Molly jest słowna; nie zdarzyło się jeszcze, by zrobiła mi zawód.
— Szczęśliwy jesteś, chłopcze — mruknął Ferrars. Powiedział to tonem sztucznym, nieszczerym,
jakby nadrabiał nim zupełną obojętność.
Moment rozpoczęcia tymczasem się zbliżał, a od strony widowni, odgrodzonej kurtyną, coraz żywiej
dochodził gwar publiczności zajmującej swe miejsca. Wszystko wskazywało, że gromadzą się tłumy.
W kulisach trwał łoskot ostatnich przygotowań. Nawet maszyniści za sceną pracowali z zapałem.
Wszędzie panował uroczysty nastrój. Nic dziwnego. Tłumy się garnęły, by zobaczyć artystę, Anglika
z pochodzenia który, nieznany do niedawna, nie poprzedzony reklamą, nagle zabłysnął jak meteor na
niebie. Na scenach zagranicznych, zwłaszcza w Ameryce, uzyskał podobno bezprzykładną
popularność. Pociągała jego przeszłość, tragiczna jak słyszano, ale pociągała też nie mniej
tryumfująca teraźniejszość. Na psychikę mas, nieobliczalną jak zazwyczaj, nie działała jednak
głównie jego fama i sława. Coś innego wchodziło tu w grę. Przede wszystkim jego urok, wyraz jego
twarzy. Nieskazitelna ta twarz, wykuta jak z głazu, ostra, regularna, pociągająca swą urodą i
śmiałością spojrzenia, nieskazitelna twarz widniejąca wszędzie: na olbrzymich plakatach
rozlepionych na słupach, w gazetach, dziennikach, dodatkach ilustrowanych do pism periodycznych,
nieskazitelna ta twarz była główną przyczyną jego powodzenia. Jednała mu tłumy i gorących
wielbicieli. Łączyły się z nią zresztą wspomnienia o wojnie. Każdy o tym wiedział, że ta twarz była
tworem, arcydziełem chirurga, że odtworzono ją ze szczątków po rozdarciu szrapnelem,

background image

że stanowiła teraz to, co dźwignęło artystę i pozwoliło mu po latach od nowa rozpocząć przerwaną
karierę. Mówiono o nim wszędzie. Widziano w nim fenomen, unikat po prostu, chodzący cud natury.
Garnięto się do niego; każdy go chciał widzieć, każdy podziwiać. Zaś on, bożyszcze tłumu, ów „cud
natury", wielbiony przez masy, siedział obecnie spokojnie przed lustrem. Panował nad sobą, nie
zdradzał niepokoju. Inaczej Rollo. Im bardziej się zbliżała pora rozpoczęcia, im bliższy był chwili w
której miał się ukazać, tym żywiej i wyraźniej objawiał gorączkę.
Rola którą grał, nie należała do trudnych, posiadała jednak to, co popularnie wśród artystów nazywają
— rozpiętością. Stary rutyniarz, długoletni aktor, mógł więcej z niej wydobyć niż to co mieściła. Była
typem roli, który pozwalał się rozwijać, lub ściągać dowolnie — właśnie tym typem, który Ferrars dla
Rolla uznał za właściwy. Pracował z nim tygodnie, by pomóc mu ją ująć i poddać mu koncepcję, ale
Rollo mimo wszystko, potraktował ją inaczej. Jego bujny indywidualizm już zaraz na początku
zaznaczył swe piętno. Ferrars ostatecznie puścił to płazem. Uczynił to w wierze, że Rollo i bez niego
wybrnie zwycięsko, jakkolwiek był świadom, że o powodzeniu roli rozstrzygnie przede wszystkim jej
trafne ujęcie. Rollo o tym wiedział i na przemian się lękał, lub pęczniał z dumy. Ale gdy moment
rozpoczęcia zbliżył się wreszcie, gdy uderzono już w gong i kurtyna za chwilę miała podnieść się w
górę, lęk w nim przeważył nad tamtym uczuciem. Był cały w gorączce i pobladł ze strachu.
— Gdybym grał pańską rolę — wydobył z trudem — zemdlałbym teraz ze wzruszenia.
— Nie bredź, Tommy — uspokoił go Ferrars. Uśmiechnął się do niego, chcąc mu dodać otuchy. —
Przede wszystkim pamiętaj, że należysz do szczęśliwców. Szyję za to daję, że wybrniesz zwycięsko.
Masz tupet, młodość, najważniejsze zalety by znajdować się w formie.
Rollo z nieufnością przyjął te słowa. Zrobiły jednak swoje: dodały mu otuchy. Ferrars — pomyślał —
był sam szczęśliwcem, wybrańcem fortuny. Musiał o tym wiedzieć, jak to wszystko się składa. Inaczej
by milczał; nie zaryzykowałby pewnie tak śmiałych przypuszczeń.
Pomyślał o Molly. Może siedzi już w loży z Asterbym u boku i czeka niecierpliwie na początek
spektaklu. Cokolwiek się stanie — rozważał

background image

po kryjomu — nie zawiedzie zapewne jej wielkich oczekiwań. Pocieszyła go myśl, że ojczym przy
tym wszystkim nie będzie obecny. Krytykowałby zapewne, nie szczędziłby uwag. A Molly sama —
bez względu na fakt, jak zachowa się publiczność, będzie pełna życzliwości i największe nawet
uchybienia przepuści z pobłażaniem. Pocieszał się, jak mógł. Wmówił w siebie wreszcie, że diabeł nie
tak straszny, jak go zwykle malują. Czy scena w Londynie, choć wielka i wspaniała, ma własny
przywilej i różni się czymkolwiek od scen na prowincji? Nie — pomyślał. Wszystkie sceny są
wszędzie takie same. Przemoże się jakoś. Zapomni o fakcie, że na widowni są ludzie. Gdy potrafi się
skupić i nie myśleć o widowni, to nie tylko się upora ze swą rolą, ale i trema zniknie bez śladu.
Był w pełni przekonany, że Ferrars odniesie olbrzymi sukces. Ta myśl nań również działała kojąco.
Czy znajdzie się ktoś taki, kto myśląc o Ferrarsie i porwany jego grą, potrudzi się tyle, by i jemu
poświęcić choćby marną uwagę? Na pewno nie. Gdy zapomni jakich słów, lub utknie nieszczęśliwie,
takie „wsypy" się zdarzają i wielkim aktorom, to któż to będzie wiedział, kto się w tym połapie? Taki
aktor, jak on, debiutant zaledwie, niemowlę sceniczne, nie może mieć pretensji, by ktoś o nim myślał.
Nie liczy się prawie. Nikt go nie słucha, nikt nań nie patrzy. Przedstawienie rozpoczęto i Ferrars po
chwili już był na scenie. Zaledwie się pojawił, nie zdążył nawet jeszcze podejść przed rampę, sala
zagrzmiała huraganem oklasków. Rollo tymczasem przystanął w kulisie. Czekając niecierpliwie
znaku na wejście, odliczając mechanicznie scenę za sceną, rozpływał się w podziwie dla kamiennej
równowagi, okazanej przez Ferrarsa. Ferrars istotnie miał nerwy ze stali. Nie tylko się nie stropił, nie
tylko nie okazał najmniejszej choćby tremy, ale porwany zapałem, jakąś intuicją kierującą jego grą,
prześcignął jeszcze wszystko, czego słaby tylko odblask przedstawił na próbach. Rollo go nie poznał;
nie widział jeszcze w życiu takiego aktora. Ten człowiek miał moc, elektryzował po prostu. Od
pierwszego swego wejścia był panem sytuacji. Odnosiło się wrażenie, że rzucił jakiś czar na kolegów
i publiczność.
I Rollo bezwiednie uległ mu wkrótce. Gdy pojawił się na scenie, wbrew wszelkim przypuszczeniom
trapiącym jego duszę, jakaś dziwna

background image

odwaga wstąpiła weń nagle. Nie widział nikogo, prócz Cravena Ferrarsa. Jego kamienny spokój,
niepojęty dlań przedtem, gdy stanął w kulisie, i jemu niespodzianie udzielił się teraz. Działał w tym
wszystkim jakby rodzaj magnetyzmu. Zniknęły obawy, zniknęła nawet myśl o słuchającym go tłumie.
Oczrowany Ferrarsem, porwany jego grą, nie tylko teraz grał, nie tylko był odtwórcą powierzonej mu
roli, ale przeżywał ją po prostu, włożył w nią duszę. Odczuwało się to w słowie, odczuwało się i w
ruchach. Jakaś żywiołowa bezpośredniość cechowała jego grę. Gdy akt się skończył i po burzach
owacji obaj z powrotem zasiedli w garderobie, Rollo był olśniony, wyczerpany przeżyciem. — Udało
się — szepnął, usiłując się skupić. Ferrars z uśmiechem spojrzał mu w oczy. Nie wyrzekł ani słowa.
Ale czuło się po prostu, tylko mina to mówiła, wyraz jego twarzy, że w głębi duszy radował się
szczerze. Na widowni tymczasem niepodzielnie zapanował szczery entuzjazm. Craven Ferrars
przestał znienacka być żerem sensacji; przestał być przedmiotem histerycznie podsycanej, niezdrowej
ciekawości. Uznano w nim geniusz, wielkiego artystę. Molly i Asterby siedzieli w loży. Zdawało jej
się teraz, że jednocześnie z widowiskiem, oglądanym na scenie, jakieś drugie, poważniejsze,
rozwinęło się przed oczyma jej duszy. Jego twórcą było życie, cała jego przeszłość, dobyta z
niepamięci. Odniosła wrażenie, że to co przeżyła, to co w jej duszy teraz dopiero zaznaczyło swój
ślad, nie było czymś innym, jak za późno rozpoznaną, fatalną omyłką. Zdarzyło się coś, co z woli
przeznaczenia musiało się wydarzyć, ale przeczucie jej mówiło, że i czas w tym wszystkim miał błąd
na sumieniu. Jakiś dziwny smutek zawładnął jej sercem. Niepokoiła się zrazu o występ Rolla,
siedziała jak w gorączce, ale obecnie jej niepokój przeminął bez śladu. Zapomniała o Rollu. Zdawała
sobie sprawę, że sukces miał pewny i że rozgłos jego wzrośnie po dalszych występach. Będą o nim
mówić. Ferrars natomiast, główny aktor sztuki, który stał się ośrodkiem ogólnej uwagi, który nie
myślał nawet o tym, że skoncentrował na sobie oczy i uszy zebranych tłumów — Ferrars ją olśnił;
przedstawił się jej oczom jak istny tytan wśród reszty aktorów. Można było rzec, i mówiono tak
ogólnie, że prześcignął swą sławę i rozgłos gwiazdora. Wyglądał jak król, który z właściwym sobie

background image

gestem zasiadł na tronie, jak dostojny mocarz i w pełni tego świadom, że zajął w tej chwili należne mu
miejsce. Obudził w niej podziw. Dostrzegła w nim to co niegdyś, przed laty, za dawno minionych,
szczęśliwych dni, było zawsze jej pragnieniem, jej jedynym marzeniem, by mogła w nim dostrzec żar,
który także w jej sercu rozpalił się od nowa od czaru jego słów, od ognia uniesień.
Asterby milczał siedząc koło niej. Przybył z nią dlatego, aby mieć ją pod opieką, gdyż Ivor tego dnia
nie czuł się dobrze, a poza tym i dzień nie sprzyjał wyjazdowi. Było zimno i słotno. Towarzysząc jej w
loży, doktor był głęboko przekonany, że nie tyle obecnie zależało jej na nim, co na samej
świadomości, że znajduje się w pobliżu. Przeczucie mu mówiło, że dlatego właściwie zabrała go z
sobą, że mogła liczyć na to, iż nie będzie z nią mówił. Za żadne skarby, był tego pewny, nie weszłaby
obecnie w koło ludzi, którzy zwartą gromadą powstali ze swych miejsc. On, Asterby, był jedynym
człowiekiem, który zdolny był zrozumieć, co to przeżycie, to nowe doświadczenie, wywołało w jej
duszy, jedynym przyjacielem, który dobrze wiedział, jak ją podtrzymać zachowując milczenie.
Gdy kurtyna się podniosła i wkrótce rozpoczęto następny akt, jej napięcie doszło do szczytu. Zdawało
jej się teraz, że otworzył się przed nią potworny grób. Ale zamiast kości, gnijących szczątków, zamiast
tego wszystkiego co stwarza wyobrażenie czegoś co umarło, dostrzegła życie, coś co kwitło,
dostrzegła młodość; tę samą młodość, do której przed laty przylgnął jej duch, nad którą się załamał, w
bólu i rozpaczy znosząc żałobę, której pamięć i wspomnienie do ostatnich dni nurtowało jej myśli. Na
niej — pomyślała — na niej, nie na nim wyryło swe piętno widmo czasu. On był niezmieniony; nawet
w głosie i ruchach był zupełnie ten sam. Miał zapał, porywczość, tę samą wyniosłość nietkniętą przez
wiek. Zmiana, która zaszła, a musiała przecież zajść po tak długim okresie, tylko w niej teraz tkwiła,
tylko w niej się rozwinęła po latach niewoli, po jarzmie upokorzeń. Jej serce się rwało, łomotało w jej
piersi, gdy słyszała jego głos, ale trawiona swym bólem, pogrążona w zadumie, siedziała jak przykuta
nie ruszając się z miejsca.
Porwana jego grą, uniesiona płomieniem, który tchnął w swą rolę, myślała tylko o nim, tylko o tym, co
przeszła. Nie zdawała sobie sprawy, że siedzi w teatrze. Odtwarzała swoją młodość, a ta młodość jak

background image

klejnot lśniła teraz. Nie mogła od jej blasków oderwać oczu. Ale upajając się ich grą, pochłaniając ją
jak dziecko, odczuwała podświadomie, jak straszną klęskę poniosło jej życie. Ani jedna z jej myśli nie
zdołała się ostać, ani jeden ideał nie zdołał się spełnić. Tylko czas nad wszystkim zapanował. Jeszcze
jeden krok — rozważała — a znajdzie się tam, gdzie wszystko co doczesne, utraci swą moc i tylko
dech wieczności owionie jej duszę. Tęskniła do tego; z jakąś dziwną rozkoszą myślała o śmierci.
Gdy przedstawienie się skończyło i huragan owacji zadudnił od nowa, Molly jeszcze dalej trwała bez
ruchu. Ogłuszona wrażeniami, zdawała się nie słyszeć wywoływań i oklasków; wyglądała jafc ktoś,
kto pogrążywszy się w myślach stracił w nich pamięć i nie zdaje sobie sprawy z otaczających go
wydarzeń. Nie dostrzegła nawet tego, że Asterby podszedł i pochwycił jej rękę. Ocknęła się dopiero,
gdy polecił jej powstać.
Otwarła oczy i ujrzała w tej chwili, jak Ronald dziękował za oklaski i owacje. Pochylał się nisko, na
twarzy miał uśmiech. Ale zaledwie tylko odszedł, okrzyki od nowa wybuchnęły z widowni. Musiał
powrócić. Powracał tak stale, niezliczoną ilość razy. Nie mogąc ostatecznie oprzeć się owacji
przystanął przed rampą i krótko przemówił. Wyraził ogromną wdzięczność za gościnne przyjęcie.
Gdy odszedł po chwili, jeszcze raz się skłoniwszy, orkiestra zagrała hymn narodowy. Molly drżała.
Dopiero teraz poczuła, że się budzi ze swych snów.
Ktoś w tej chwili wtargnął do loży i podbiegłszy ku niej chwycił jej ramię. Obróciła się żywo i
dostrzegła Roiła. Zapomniała o nim prawie w nawale wrażeń.
Miał strój wieczorowy i uśmiechał się żywo.
— I cóż? — zawołał — Czy się dobrze sprawiłem? Nie opiszę ci, Molly, tych wszystkich wrażeń. Nie
doznałem jeszcze takich. Ale przypuszczam — dorzucił — że wybrnąłem bez szwanku. Teraz chodź
mateczko, idziemy do Ferrarsa. Musisz ze mną iść, nie wymigasz się od tego.
Doktor się skrzywił, słuchając tych słów.
— Nie doradzam pani tego — oświadczył z powagą. — Pani jest bardzo zmęczona, powinna
odpocząć.

background image

Ale zaledwie to wyrzekł, Molly niespodzianie odezwała się żywo: — O nie, panie Asterby, pójdę z
Roiłem. Chcę się widzieć z Ferrar-sem i powiedzieć mu teraz, co myślę o wszystkim.
Doktor się zdumiał, nie dowierzał swym uszom. Molly tymczasem podeszła ku drzwiom. Uległa
ostatecznie. Ale nie tyle Rollowi, co nieodpartej jakiejś sile, która parła ją naprzód. Zdawała sobie
sprawę, że nie opierając się jej teraz, wybiera się do kogoś, który z woli fatum, z ironii przeznaczenia,
figurował w jej umyśle jako jedyny sprawca tragedii jej życia.

background image

ROZDZIAŁ XX
Chwilowa przystań
Oparła się na Rollu i przeciskając się przez tłum, który zagradzał im drogę, nie patrzyła nań nawet i nie
chciała nań patrzeć. Zdawało jej się teraz, że przesuwa się z nim przez czeluść piekielną. Przemknęło
jej przez myśl, że gdyby szła teraz sama, to opuściłaby ją pewnie świadomość fizyczna. Pomknęłaby
jak duch. Jak nie dający się ująć niematerialny cień.
— On ucieszy się tobą — uśmiechnął się Rollo. — Poprowadzę cię od razu do jego garderoby. Ale
przypuszczam, że w tej chwili jest na scenie; dziękuje za owacje. Nic nie szkodzi. Przyjdzie za chwilę
i już będzie swobodniejszy. Co sądzisz o sztuce? Podobała ci się? A ja? — dorzucił. — Czy
podobałem ci się również w swej małej rólce?
— Byłeś świetny — odrzekła. — Nikt by nie przypuścił, że jesteś debiutantem. — Wyrzekła to
bezwienie, nieomal mechanicznie. Nie zdawała sobie sprawy, że mu odpowiedziała.
— Cieszę się — odparł porwany entuzjazmem. — Odczuwałem wprawdzie tremę, ale wiem o tym
sam, że wyszedłem zwycięsko. To zasługa Ferrarsa. Wszędzie go pełno, nad każdym partnerem
roztacza opiekę. Usiłują go obecnie pozyskać dla filmu. Agenci aż się biją, by móc z nim pomówić.
Stanęli po chwili u drzwi garderoby. Rollo je otworzył, a oczom Molly, nie widziała jeszcze dotąd
garderoby artysty, przedstawił się widok jej wnętrza. Rozczarowała się dziwnie. Wszędzie był nieład,
wszędzie jakieś resztki porzuconych rekwizytów. Powietrze było szare od dymu papierosów. Moc
niedopałków walało się na ziemi.




background image

— Usiądź — rzekł Rollo i otrzepał pośpiesznie jedno z krzeseł stojących przed stołem. Na stole były
lustra i mnóstwo pudełek. — On zaraz tu przyjdzie. Odszukamy go za chwilę, ja i pan doktor.
Molly usiadła. Spojrzała mimo woli na lustro przed sobą. Bladość jej twarzy i przerażone oczy — nie
zdawała sobie sprawy, że ich widok był tak straszny — spotęgowały w niej jeszcze poczucie
zdenerwowania. Nie poznała się prawie. Po co tu przyszła? — zapytała się w duchu. Co ją tu czekało,
co się mogło zdarzyć? I co, przede wszystkim, przywiodło ją tutaj?
Z oddali dochodził huragan oklasków — tysiące głosów wołały Ferrarsa. Była tu sama, nikt jej nie
więził. Mogła teraz powstać i uciec na oślep. A jednak została, nie ruszyła się z miejsca. Zabrakło jej
odwagi, by oprzeć się mocy, która jak widmo przeznaczenia zamknęła jej drogę.
Usłyszała po chwili kroki za drzwiami. To on zapewne, nie mogła się mylić. A może tylko śniła,
wyobrażała tak sobie? Czy to było możliwe odróżnić czyjeś kroki w takim zgiełku i wrzawie? A
jednak podchodziły. Poczucie pewności, zbudzone podświadomie, zwalczyło do reszty początkową
niepewność. Jakiś majak przesunął się przed nią. Ale było w nim coś więcej, niż cień i nieuchwytność.
To nie mógł być duch ani postać ze snu. To był teraz człowiek, osoba fizyczna. Rozpoznała go żywo.
Tak, to był on. On, którego śmierć, jakże święcie w nią wierzyła, zdołała już przeboleć, przetrawić po
latach, a którego powrót do życia, o straszliwa ironio!, napełniał ją obecnie jeszcze stokroć
dotkliwszą, boleśniejszą troską. Drzwi niebawem otwarły się z trzaskiem. Wszedł do środka i zamknął
je zaraz. Posłyszała zgrzyt, gdy przekręcał w nich klucz. Podniosła oczy i dostrzegła po chwili odbicie
jego twarzy w lustrze na stole. Jakiś dziwny bezwład ogarnął ją zrazu; nie mogła się ruszyć. Ale zaraz
się ocknęła z tego stanu odrętwienia. Zerwała się wprawdzie i stanęła przed nim, lecz nie mogła
przemówić z nadmiaru wzruszenia. Wyglądała jak postać z kamienia.
Ronald tak samo przystanął bez ruchu. Spojrzał jej w twarz. Jego oczy lśniły, zdawały się pytać.
Przemknęło jej przez głowę, że nie ona właściwie, lecz on był więźniem tej małej przystani, w którą
wichura losów bez krzty litości przygnała ich teraz.

background image

Za pierwszą myślą pomknęła druga. Może czekał w tej chwili, by usłyszeć wyrok? Może i ona i on tu
przybyli w tym celu? Wiedzieli tylko tyle, że patrzą sobie w oczy. Ale któż to mógł wiedzieć —
pomyślała ze zgrozą — czy patrząc sobie w oczy, nie patrzyli w nie teraz po raz ostatni?
Drgnęła z przestrachu i głuchy okrzyk wydobył się z jej piersi. Jakby nic się nie stało, jakby nic ich nie
trwożyło, ani myśl o przeszłości, ani troska o przyszłość, spoczęli po chwili w objęciach swych
ramion. Gdy przylgnęli ku sobie, a usta ich połączył żarliwie namiętny, nieskończony pocałunek,
łomot jego serca uderzał jak młotem w jej pierś. Jej głowa opadła, wsparł ją ramieniem.
— Roy! — bez tchu wyjąkała Molly. Z trudem chwytała oddech. — Roy! — powtórzyła. — Jedyny,
jedyny! Grube łzy spłynęły jej z oczu. Nie dostrzegł ich zrazu, ale potem, gdy je odczuł, całował je
chciwie. — Najdroższa! — wyszeptał. — Serce mego serca, duszo mojej duszy!
Mówił tak zawsze w dni ich szczęścia. W wiośnie ich życia, słonecznej, radosnej, którą niegdyś, przed
laty, gdy pociągnęła ich miłość, spędzili bez troski jak dwoje dzieci. W Molly została pamięć tych
słów.
— Zdaję sobie sprawę — rzekł niebawem, jakby walcząc z jakąś siłą, z którą nie śmiał się zmierzyć —
że to wszystko jest chwilą, złudnym momentem naszych marzeń o szczęściu. To musi przeminąć, to
zaraz się skończy. Rozumiem to, Molly, och jak rozumiem! Rozstaniemy się wkrótce, po raz drugi w
życiu, ale ty jesteś moja, a ja jestem twój i duszą na wieki zostaniemy przy sobie.
„Rostaniemy się wkrótce" — dźwięczało jej w uszach. On to powiedział, on — nie ona. Przywarła do
niego, zaciskając jeszcze mocniej uścisk swych ramion.
— Roy — szepnęła — Roy najdroższy! Niech Bóg nam pomoże, tylko on nas rozumie. Jak my to
przetrwamy, jak to zniesiemy?
Zacisnął usta, jakby pokonując napływ wzruszenia. Przygarnął ją do siebie, przycisnął do piersi,
spojrzał jej w oczy. Chwila milczenia zawisnęła nad nimi. Zdawało się obecnie, że nie tylko ich życie,
ale i cały wszechświat zatrzymał się w biegu. Przystanęli nieruchomo, jakby przykuci do siebie
łańcuchem wieczności.

background image

— Co ja mam począć? — szepnęła po chwili. — Co ja mam począć? — powtórzyła z rozpaczą.
— Musimy się rozstać — odrzekł z godnością. — To jedyne wyjście, jedyny ratunek. Ale bądźmy
cierpliwi. Tylko Bóg w przyszłości może wskazać nam drogę.
— A ty? — wyjąkała. — A ty, jedyny?
— Ja zaczekam — odparł jak przedtem. — Ja zaczekam, gdy wiem już o wszystkim.
Ręce Molly bezwiednie opadły.
— Roy — zapytała — czy rozumiesz mnie tylko? Dla Rolla to zrobiłam, jedynie dla Rolla. Zostałam
samotna, bez dachu nad głową. Ojciec mój poległ w ataku lotniczym. Nie miałam wyjścia, musiałam
coś począć... Ucałował ją tkliwie i ból na chwilę zamarł w jej piersi.
— Uspokój się, dziecko — przemówił troskliwie. — Rozumiem to wszystko, rozumiem cię, Molly. —
Westchnął głęboko, wzbudzając w niej znowu uczucie litości. — To była moja wina — dorzucił
gorączkowo. — Nie obwiniaj się daremnie, skoro jesteś niewinna.
Znowu na chwilę zaległo milczenie.
— Musisz wrócić — odezwał się wreszcie. Ramiona mu opadły. Wyglądał w tej chwili jak człowiek
bez wyjścia. Molly boleśnie skrzywiła twarz.
— Tak — odparła — muszę powrócić. Mam męża, dzieci. Ivor był zawsze dobry dla mnie.
Złamałabym mu życie odchodząc od niego. A dzieci? — dorzuciła. — Czy będąc ich matką,
mogłabym bez słowa porzucić je teraz? Odpowiedz coś na to, poradź mi, Roy!
— Musisz powrócić — odrzekł z powagą. — Pocieszmy się myślą, że pozostał nam syn, który wiąże
nas ze sobą. Na razie niech przyjaźń starczy za wszystko. Od czasu do czasu, gdy potrafimy to znieść,
możemy odnawiać tę starą... znajomość.
— Och! — wykrzyknęła, nie kryjąc zdumienia. — Jakiś ty wielki, jak godny podziwu!
Jeszcze raz ucałował jej oczy i usta.
— Dla serca, które kocha — dodał z tryumfem — nie ma miejsca dla uczuć samolubnych. Przekazała
mi to miłość, tęsknota za tobą.

background image

Pochylił się nad nią i ująwszy jej ręce, ucałował je gorąco.
— Oto wszystko, moja droga — westchnął żałośnie. — Teraz odwróć się żywo i odejdź czym prędzej.
Nie chcę patrzeć, jak będziesz odchodzić.
Gdy podeszła ku drzwiom, usłyszała wyraźnie, jak opadł na krzesło, na którym siedziała. Po chwili
wyszła. Była w pełni przekonana, że całe swoje szczęście zostawiła za drzwiami.



















background image

ROZDZIAŁ XXI
W mrokach nocy
W korytarzu, obok sceny, oczekiwał ją doktor. Podszedł do niej zaraz i ujął jej rękę.
— Rolla ktoś zatrzymał — oświadczył jej żywo. — Jakiś wytwórca filmowy, czy impresario
sceniczny. Chłopak się podobał, wywołał furorę. Jak zwykle w takich razach, gonią teraz za nim, chcą
go pozyskać.
Uśmiechnęła się lekko, ale na wpół nieprzytomna, nie pojęła nawet dobrze treści jego słów.
— Odprowadzi mnie pan teraz? — spytała po chwili.
— Oczywiście — rzekł doktor. — Jestem do usług.
Po chwili oboje siedzieli już w aucie. Jechali przed siebie mokrym od deszczu, oślizgłym gościńcem.
W połowie drogi Molly z wysiłkiem skupiła się nagle.
— Rozstaliśmy się — rzekła — przez wzgląd na Ivora i z uwagi na dzieci. Proszę pana teraz — dodała
z trudem — by wytrwał w tym wszystkim, co go łączy z Ronaldem. Miej go pan w opiece.
Ujął jej dłoń i uścisnął ją mocno.
— Przyrzekam to pani.
Dławiący skurcz ścisnął jej gardło. Przełknęła go jednak i opanowawszy się dzielnie, natychmiast
dodała:
— Może czasem się spotkamy, gdy nadarzy się sposobność. Przyrzekliśmy to sobie: zostaniemy
przyjaciółmi. Ale to też jest wszystko; jedynie przyjaciółmi. Czy może mi pan przyrzec, że i dla Rolla
zachowa życzliwość i przyjaźń?

background image

— Przyrzekam to pani.
— Może jutro go zobaczę przed odjazdem do Bredholt.
Auto w tej chwili przystanęło przed bramą. — Dziękuję panu z serca, jeszcze raz dziękuję. Nie pójdzie
pan na górę? — dorzuciła, jakby prosząc.
— Wolałbym nie iść — zawahał się doktor.
Molly w tej chwili zachwiała się lekko. Podtrzymał ją żywo i postanowił wobec tego odprowadzić ją
do drzwi. Ujął jej ramię. — Tylko do progu — dodał na koniec.
Podeszli do windy, a gdy winda po chwili przystanęła na górze, Molly wyszła z niej i podała mu dłoń.
Chciała go pożegnać. Ale doktor się zawahał, potrząsnął głową. Pragnął, jak przyrzekł, odprowadzić
ją do drzwi. — Zatrzymam się jeszcze — rzucił troskliwie. — Może będzie czego potrzeba, może
przydam się na coś. Uśmiechnęła się lekko, dziękując za życzliwość.
Wyszli na korytarz. Doktor szedł za nią. Opierał się na laskach, dotrzymując jej kroku.
Gdy podeszli do drzwi, otworzyła je szybko i przestąpiła próg. Doktor po chwili wszedł do pokoju.
— Nie przyszedłem, by gawędzić — wytłumaczył się żywo. — Pragnę tylko pomóc. Otóż proszę
przede wszystkim napić się mleka. — Nawet nie wiem, czy je mam — zaśmiała się Molly.
— Zadzwonimy na służbę — stanowczo rzekł doktor.
— Może zostało go nieco w pokoju Ivora — odparła Molly. — Znajduje się tam również podgrzewacz
elektryczny. Pójdę i zobaczę.
Obróciła się żywo, podchodząc ku drzwiom wiodącym do Ivora, ale tknięta jakąś myślą, jakby
pamięcią wydarzeń przeżytych ostatnio, przystanęła i nagle pobladła. Zawróciła z drogi.
— Nie, nie potrafię — rzekła z rozpaczą. — Zrozumiałam to teraz, rozjaśniło mi się w głowie. Nie
potrafię tak obłudnie zachować się przed nim. Muszę mu powiedzieć, muszę, doktorze. — Spojrzała
na niego, nie mogąc się ocknąć z bezradności. — Myślałam początkowo, że zniosę to wszystko, że
oprę się temu. I zniosłabym pewnie, gdyby nie chodziło o... niego. Tak jednak nie jest, tak nie jest. Czy
nie powiedział pan sam — dorzuciła gorączkowo — że tylko prawdą się

background image

zwycięża, przedzierając się przez życie? Chcę mu ją odsłonić, muszę to zrobić.
— Powiedziałem tak pani — ponuro odrzekł doktor. — Ale prawda w tym wypadku — dodał zaraz —
będzie bardziej okrucieństwem niż czymś, co zwycięża.
Zaplotła ręce w bólu.
— Wszystko mi już jedno! — wybuchnęła złamana. — Niech będzie okrucieństwem. Zrobię, co
rzekłam. Jeśli Ivor jeszcze nie śpi, wyjawię mu ją zaraz, całą.
Doktor zamilkł. Nie próbował na nią wpłynąć, nie próbował odradzać. Był w pełni świadom tego, że
wytrzymałość jej nerwów osiągnęła kres i że nic jej nie odwiedzie od spełnienia zamiaru. Postanowił
tylko czuwać i pośpieszyć jej z pomocą, gdyby zaszła potrzeba.
— Zaczekam tu — rzekł — aż pani powróci.
Spojrzała nań żywo, z wyrazem grozy na pobladłych policzkach. Nie wahała się już jednak. Podbiegła
ponownie ku zamkniętym drzwiom; otwarła je żywo i jak senna mara prześlizgnęła się przez nie.
Asterby pozostał. Nad głębią ciszy, w której trwał jak przykuty, nad ciszą nocy, otaczającej go
zewsząd zawisnął złowrogo koszmar tragedii. Molly nie zamknęła drzwi za sobą. Uchyliła je tylko.
Ale z pokoju za drzwiami, z miejsca udręki, w którym znalazła się teraz, nie dochodził do niego nawet
cichy szept.
— Niech Bóg z nią będzie! — wyjąkał, westchnąwszy. Nie powstał jednak; nie podszedł ku drzwiom
na wpół uchylonym. Trwał bez ruchu, niecierpliwie czekając.
Na kominku nierówno tykał zegar, sekundy zbiegały, staczały się w przestrzeń, a czas, pojęcie
wieczności kierującej wszechświatem, zdawał się je chwytać i jak ziarnka piasku rozsypywać w
przestworzach. Jakże marnie i nędznie, jak zupełnie bezcelowo wyglądało w tym życie! Jego znój i
udręka, jego łzy i cierpienia. Zastanowił się nad myślą, czy spełniając obowiązek, czy dokonawszy
niemal cudu wracając komuś życie, uczynił coś takiego, co godne było pochwał, które składał mu
świat. Czy sprawił tym ulgę temu, kto cierpiał? Czy mógłby dziś przytaknąć, śmiało rzec: tak? Czy nie
przypuściłby raczej, że jakiś demon zła poruczył mu to zadanie? Po co je wykonał, kto miał stąd

background image

korzyść? Uratowany człowiek, ten przywrócony do życia, zmartwychwstały rozbitek — nie
żałowałby dziś pewnie, gdyby spotkała go śmierć. Byłby już spoczywał. Nie nękałaby go myśl o tym
wszystkim, co przeszło. Zgrzytnięcie zegara, który stał na kominku, zdawało się wskazywać, że za
kilka minut wybije godzina. Asterby powstał i spojrzał na tarczę! Zbliżała się północ. Nie spostrzegł
się, że było tak późno. Nic dziwnego. Od dawna nie pamiętał tak strasznej nocy.
Za drzwiami jeszcze ciągle trwało milczenie. Ivor pewnie spał. Ale co było z Molly? Dlaczego tam
została? Dlaczego nie wracała?
Wreszcie, po chwili, zjawiła się w drzwiach. Wyglądała jak upiór, jak cień z zaświata. Tępym
wzrokiem patrzyła przed siebie. Zdawała się coś widzieć. Ale na co tak patrzyła, co mogła widzieć?
Zdjął go lęk. Przemknęło mu przez głowę, że patrząc tak przed siebie, wywracając prawie w słup
przerażone oczy, widziała coś więcej, niż on mógł zobaczyć.
Podbiegł do niej żywo, jakby chciał ją podeprzeć.
— Co się pani stało? — zapytał gorączkowo. — Czy mąż pani nie śpi? Powiedziała mu pani?
Uniosła rękę, jakby broniąc się przed nim.
— Nie mówiłam z nim — westchnęła półszeptem. — Nie mogłam z nim mówić. To złamałoby mu
serce... Asterby zamilkł. Nie wiedział, co myśleć. Miał dziwne przeczucie, że w przyległym pokoju
jakaś straszna tajemnica zaległa wśród ścian.
— Co to ma znaczyć? — zapytał po chwili. — O czym pani mówi? Czy mąż pani śpi i nie zbudziła go
pani? Jej oczy ponownie spojrzały przed siebie.
— Nie zbudziłam go — rzekła — nie mogłam go zbudzić. Nikt na świecie nie zbudzi go więcej. On
nie żyje, doktorze, nie żyje, nie żyje! We śnie pewnie umarł — wybuchnęła, szlochając.
Doktor pobladł. — Molly! — zawołał — czy jest pani pewna? — Nie czekając odpowiedzi rzucił się
sam ku otwartym drzwiom.
Wszedł do pokoju. U stropu na górze blado świeciła nocna lampa. Upiorna cisza panowała dokoła.
Pochylił się nad łóżkiem i przekonał się wkrótce, że to, co usłyszał, było prawdą. Ivor nie żył.

background image

Leżał na łóżku, zimny, martwy. Jakieś wielkie dostojeństwo biło mu z lic. Wyglądał jak rycerz
uśpiony na wieki. Wyraz jego twarzy, spokojny, pogodny, zdawał się wskazywać, że zmarł bez męki.
Zegar na kominku wybił dwunastą. Wyglądało to obecnie, jakby wydzwaniał podzwonne pamięci
Ivora. Molly, złamana, tonęła we łzach.
— Bogu za to dzięki, że nie dowiedział się prawdy — wyjąkała, szlochając. — On tak bardzo mnie
kochał! — Tak bardzo mnie kochał!.. Zmiłuj się Boże! Racz mu dać światłość i pokój wieczysty!...
— Amen! — rzekł doktor, ujmując jej ręce.

background image

EPILOG
Ku nowemu
Dzień pogrzebu zajaśniał przepyszną, słoneczną pogodą. Drzewa płonęły więdnącym listowiem,
powietrze było ciepłe, niezwykle łagodne, świat się mienił czerwienią i złotem. Bolesny to był
kontrast z czarnym orszakiem kroczących żałobników. Szli zgnębieni, w skupionej zadumie,
postępując za trumną pokrytą wieńcami. Zdążali w kierunku cmentarza w Bredholt.
Molly, złamana, kroczyła na przedzie. Szła z Vivianem, spadkobiercą tytułu i majątku
Aubreystone'ow, a jego dostojny spokój i godna postawa jednały mu szacunek i ogólną sympatię. Tuż
za nimi zdążała Karolina z Aldytą i Oswaldem. Na samym końcu Winifreda i Rollo. Najmłodsze
dzieci zostały w pałacu.
Nikt w tym obrzędzie nie ronił łez. Uchybiłoby to formie, żelaznym zasadom tej twardej rodziny.
Molly w skupieniu podążając za trumną czuła się jak obca wśród reszty rodziny. Zdawała sobie
sprawę, że tylko zmarły mąż był jedynym z tego grona, który okazywał jej miłość i gorące
przywiązanie. Ta miłość Ivora głęboko wzruszała jej zbolałe serce. Odnosiła wrażenie, że Ivor zbyt
późno poznał jej wartość, nie zrozumiawszy uprzednio, że miłość jest uczuciem ofiarnym, nie
polegającym na tym, by szukać w nim uciech. Opłakiwała jego śmierć, ale charakter jej żałoby,
sposób jej znoszenia i odczuwania doświadczeń wydawał się jej samej dziwnie niejasny. Była w pełni
świadoma, rozważając o tym z żalem, że Ivor właściwie nie posiadł jej serca. Jeśli doznał kiedy uczuć
górnych, idealnych, to zawdzięczał to temu, że zaniechał ich szukania w zakresie fizycznym. Tak się
jej zdawało,




background image

tak go sądziła. Nie przychodziło jej na myśl, że jej szczerość i prostota otworzyły mu oczy.
Cmentarz był pełen znajomych i przyjaciół. Podobnie i kościół napełnił się tłumem. Karolina, jak
zazwyczaj, była dumna i wyniosła. Ku zgorszeniu Rolla każdym niemal ruchem zaznaczała swą
wyższość. Oderwawszy od niej wzrok, spojrzał z rozczuleniem na rozbrajającą swą pokorą postać
matki. Zdawał sobie sprawę, że żadna siła nie poderwie obecnie pozycji ciotki. Ująwszy w tej chwili
berło Aubreystone'ow, nie wypuści go z rąk i zatrzyma je tak długo, aż Vivian, gdy dojrzeje, wytrąci je
z nich sam i osobiście zawładnie domem. Rollo nie lubił swych sióstr i braci, ale w Vivianie mimo
wszystko pokładał nadzieję. Obecnie, gdy już czuł, że stanął na nogach, okazywał im wszystkim nieco
więcej sympatii. Tylko losem Molly trapił się bardzo. Po śmierci ojczyma nie pozostał jej nikt, kto by
mógł ją podtrzymać. Rollo to zrozumiał i myśl o matce napełniła go lękiem. Zabierze ją do siebie —
rozważał po kryjomu. Stworzy jej dom i przytulne ognisko. Nie może jej zostawić na łasce jej
wrogów.
Ale gdy powracał z nią do domu, dostrzegł ze zdumieniem, że jest znacznie silniejsza, niż zdawała się
z pozoru. Od razu wszczęła z nim rozmowę, a gdy znalazła się na zamku, poznał po jej ruchach, po
każdym niemal słowie, że nie myśli nawet o tym, by porzucić spuściznę, a z nią i obowiązek
przekazany jej.
Rollo byłby chętnie został, aby być jej pomocny, ale miał obowiązki; wieczorem szła sztuka i nie mógł
się wymówić, by w niej nie wziąć udziału. Poza tym był pewny, że jego obecość w domu nie na wiele
się przyda. Jeszcze ciągle w nim widziano przykrego intruza i tylko jedna Molly okazywała mu
życzliwość. Bezpośrednio przed odjazdem pomówił z nią jeszcze na osobności.
— Bądź zdrowa, Molly — odezwał się do niej. Objął ją ramieniem i przygarnął do siebie. — Uważaj
na siebie i miej się na baczności. A przede wszystkim bądź twarda; nie pozwalaj się poniżać. Czy
słyszysz, co ci mówię? Przyrzekasz mi to, Molly?
— Nie obawiaj się — odrzekła. — Nie pozwolę się skrzywdzić — zapewniła go szczerze.
Uścisnął ją serdecznie.

background image

— Powrócę w niedzielę. Nie jestem jednak pewny, czy nie będę miał prób. Zanosi się na to, że
przeinaczą coś w sztuce. Czy dasz sobie radę? — zapytał troskliwie. — Od niedzieli za tydzień na
pewno przyjadę; może jednak wcześniej, gdy pozwoli mi czas.
— Pilnuj obowiązków — doradziła mu szczerze. — To pierwsza teraz rzecz, której musisz się
poświęcić. Rollo przyznał jej rację. Jego sukces teatralny nie przyczynił się do tego, by zjednać mu
sympatię rodziny Aubreystone'ów. Wprost przeciwnie. U Karoliny, na przykład, popadł obecnie w
zupełną niełaskę. — A więc trzymaj się, Molly! — dodał na odchodnym. — Gdybym został tu z tobą,
musiałbym bez przerwy spierać się z nimi. Wkrótce powrócę. Ale prawda — dorzucił — byłbym
zapomniał. Mam tu dla ciebie list od Ferrarsa. Kondolencje, przypuszczam, wyrazy współczucia.
Polecił mi powiedzieć, że nie czeka odpowiedzi.
— Dziękuję ci — rzekła.
Odbierając list, odczuła jakby skurcz, który ścisnął jej serce, ale wyraz jej twarzy nie zmienił się
prawie. — Bądź zdrów! — rzuciła, całując go w czoło. — I pozdrów doktora. Podziękuj mu za
wszystko, co dla mnie uczynił. — Bądź zdrowa! — odrzekł. — A pamiętaj, mateczko, nie upadaj na
duchu. Głowa w górę! Bóg ci pomoże. Uśmiechnęła się rzewnie, całując go ponownie w czoło i
policzek. — Zrobię, co potrafię — rzuciła na koniec. W parę godzin później, gdy znalazła się u siebie,
rozdarła list, który przyniósł jej Rollo. Takich listów miała moc, ukrytych w kasetce; od dwudziestu
lat spoczywały w zapomnieniu. Gdy otwarła ten ostatni, przemknęło jej przez głowę, że powinna była
dawno rzucić je w ogień. List zawierał tylko krótką wiadomość:
Będę czekał na Ciebie jutro o świcie. Miejsce spotkania jak za dawnych naszych czasów: lasek
Brayfordów. Zostanę do południa. Nie odpowiadaj na te słowa, ale przyjdź, jeśli możesz. R.
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Jej ręka drżała. Nie spodziewała się zupełnie takich słów od
Ronalda.
Nie mogąc ustać ze wzruszenia, siadła na łóżku stojącym opodal. To ją ukoiło. Odczuła z ulgą, że
wolno, lecz stopniowo powraca jej spokój.

background image

Przypomniała sobie teraz ostatnie jego słowa, tak pełne ofiarności: „Musimy zaczekać, zdać się na los.
Może Bóg w przyszłości wskaże nam drogę". Droga była wolna — przemknęło jej przez głowę. Los ją
oczyścił z zagradzających ją przeszkód.
Jutro o świcie! Znaczyło to tyle, że przez całą prawie noc będzie jechał do Bredford. Jutro o świcie! A
teraz była noc, już późna noc. Dźwignęła się z łóżka i podeszła do okna. Noc była ciepła, cicha,
gwiaździsta. Gałęzie drzew otrząsały na wietrze ostatki deszczu, który spadł po południu. Poza tym
trwał spokój. Wszystko oprócz niej zdawało się zasypiać w rozkosznym odrętwieniu.
Pomyślała o Ronaldzie. Jeśli nie jest już w drodze — podszepnęła jej myśl — to wyjeżdża może z
domu, gotuje się do niej. Noc jeszcze trwała ciemna, głęboka. Ale gdzieś, na jej krańcach —
pomyślała z westchnieniem — już teraz, w ciemnościach czaił się świt.
Gdy zbudziła się nad ranem, nie spała prawie w nocy, trawiona gorączką, deszcz ponownie szemrał
wśród drzew. Nie odstraszył jej jednak, nie zatrzymał jej w łóżku. Zerwała się żywo, włożyła
sukienkę, otuliła się w płaszcz i wyszła ukradkiem, zamknąwszy drzwi.
W pałacu było cicho, żaden szmer nie dochodził jej znikąd. Prześlizgnęła się cichcem przez boczną
bramę. Deszcz już ustawał. Na krańcach nieba pojawiły się ślady pierwszego świtania.
Najkrótsza droga wiodła obok stajen. Stamtąd przez park prowadziła do wsi, a dalej przez gościniec
ku polom i lasom. Ku tym samym lasom, lasom Brayfordów, w których niegdyś, przed laty,
przysłuchiwała się z drżeniem hukowi armat z odległych pobojowisk.
Szła bez wahania. Nie trapiła się myślą, że ktoś ją zobaczy. Wszędzie było cicho, wszystko
spoczywało. Podeszła w ten sposób do samych stajen. Tam przystanęła. Musiała w tym miejscu
otworzyć furtkę. Uczyniła to wreszcie i pośpieszyła właśnie naprzód, zatrzasnąwszy ją za sobą, gdy
nagle dostrzegła przysadzistą postać z latarnią w ręce.
Przystanęła na moment. W mrocznym świetle poznała Awkinsa. Zatrzymał się od razu, a rysy jego
twarzy wyrażały zdumienie. Powitał ją ukłonem.
Nie mogła w tej chwili przejść bez słowa.

background image

— Dzień dobry! — rzekła ukrywając zmieszanie. — Idę zaczerpnąć świeżego powietrza. Niebo się
rozjaśnia; za chwilę będzie dzień.
— Proszę wziąć latarnię — odrzekł spokojnie. — Będzie z nią wygodniej. Pełno tam kałuż po rannym
deszczu. Nie mogła odmówić. Podziękowała mu przyjaźnie i wzięła latarnię. Potem zaraz
pośpieszyła, nie patrząc nań więcej. Nie wiedziała w tej chwili, co myślał o niej; czas jednak biegł; nie
chciała się zatrzymać, by wymyślić wymówkę. Szarzało już na dobre, gdy zbliżyła się wreszcie do
gospody „Pod Pługiem" i do małego domku, w którym urodził się Rollo. Obecnie stał pusty;
zaniedbany, opuszczony, zamieniał się z wolna w straszliwą ruinę. Wyglądał jak widmo w półmroku
poranka. Wszystko dokoła zdawało się martwe. Nikt się nie ruszał, ani jeden szmer nie dochodził z
pobliża. Przed bramą gospody stało auto. Komfortowy jego wygląd rażąco odbijał od nędzy
otoczenia. Pośpieszyła dalej z zapartym tchem. Doszła po chwili do furtki w polu, która wiodła ku
ścieżce biegnącej ku lasom. Gdy Rollo był dzieckiem, codziennie przechodziła tą samą drogą.
Rozgorączkowana wyobraźnia przywiodła jej na pamięć jego płacz i kwilenia. Słyszała je prawie.
Rollo stał zawsze między nią a przeszłością. Ogradzał ją od niej. Z drugiej strony nie pozwalał jej
zapomnieć o przeżyciach z tych czasów. Stał jak na straży jej sumienia i uczuć. Minęła ścieżkę i
osobliwe wzruszenie ogarnęło ją nagle. Nie zgłębiła go jednak. Nie poczuła nawet zimna, stąpając
wśród traw przesiąkniętych wodą. Jej buty przemokły. Ale ona szła dalej, na nic nie zważając.
Przesuwała się jak cień. Jak bezcielesna zjawa ze snu. Świt już wstawał, roztaczał się za nią, ale jej
uwaga i myśli podążały ku lasom. Na ich ciemnym tle majaczyły jej wizje. U wejścia do lasu stał mały
płot. Przesadziła go żywo, jak za dawnych lat, a w pamięci jej ożył dzień jej urodzin sprzed lat
dwudziestu. Wreszcie po chwili znalazła się w lesie. Westchnęła głęboko olśniona widokiem. Miejsce
spotkania było tuż. Przystanęła na chwilę wśród szemrzących gałęzi i zgasiła latarnię, którą dał jej
Awkins. Nie namyślając się wiele, śmiało i spokojnie skierowała się naprzód.
Mgła wśród lasu przedziwnie zniekształcała konary i gałęzie. Jakieś mistyczne postaci wyzierały z
nich teraz. Ale żadna z tych zjaw nie

background image

przejęła jej lękiem. Podążała przed siebie tak cicho, bezszelestnie, jakby nie dotykała nawet ziemi,
jakby nad nią płynęła. Nie zwróciła uwagi na czerwień liści. W oddali dostrzegła prastary pień,
zwalony na ziemię. Za czasów narzeczeństwa spoczywali tam nieraz, ona i Ronald. Wiedziona
instynktem, podeszła do pnia, lecz zeschłe liście, leżące opodal, zaskrzypiały jękliwie pod naciskiem
jej nóg; zdawało jej się teraz, że duch przeszłości kroczy z nią razem. Wszędzie wokół wionęło
wilgocią, zapachem stęchlizny i zgniłych liści. Poczuła w tej chwili, że ostry ziąb przenika jej ciało.
Przystanęła na moment na skraju polany. Słońce już wzeszło i pierwszy jego blask padł wprost na
polanę. Obróciła się ku niemu przechylając głowę i jednocześnie dostrzegła postać Ronalda.
Przystanął za drzewami. Czekał tam na nią, tak jak niegdyś, przed laty zwykł był czekać. Czerwień i
złoto — kolory jesieni błysnęły w pełni i stworzyły jakby nimb nad miejscem spotkania. Podbiegła
bez namysłu i po chwili objęli się mocno. — A więc przyszłam cię pożegnać — wyjąkała lękliwie. —
O, mój jedyny! Gdybym była to przeczuła, że wypadnie nam się rozstać!.
Pociągnął ją ku sobie. Podeszli dalej w kierunku polany.
— Nie na długo — odparł, podkreślając swe słowa. Jakaś dziwna stanowczość brzmiała w jego głosie.
— Powrócisz do mnie wkrótce; musisz powrócić.
— A dzieci? — szepnęła. Głos jej drżał. Widoczne było teraz, że ogarnął ją lęk przed przyszłością.
— Pomyślałem już o tym — odrzekł po chwili. — Roztoczymy wspólnie nad nimi opiekę. Pocierpię
jeszcze, dam ci na to czas. Ale musisz coś przedsięwziąć, zastanowić się nad tym. Droga jest otwarta i
nic nam obecnie nie stoi na przeszkodzie.
— Jak to jednak zrobić? — westchnęła boleśnie. — Jestem ich matką. Od lat były ze mną, od dnia ich
urodzin. Jak to teraz przyjmą, co będą myśleć? I co powie świat? Co powie świat, gdy dowie się o
tym?
— Co powie świat? — powtórzył beztrosko. — A cóż nam po świecie i jego obłudnym fałszu? Powie
najwyżej, jak zwykle w takich razach, że przeczekawszy żałobę, wstąpiłaś po raz drugi w związek
małżeński. I będzie w to wierzył. Będzie szczerze przekonany, że tak było w istocie.

background image

— Czy będzie to możliwe? — spytała z wahaniem. — Czy jesteś tego pewny, że nam wolno to zrobić?
A co by rzekł Ivor, gdyby mógł coś powiedzieć? Czy nie oburzyłby się na to, że tak igrałam z prawdą?
Ujął jej dłoń.
— Nie obawiaj się — odrzekł. — Przyjdzie jeszcze dzień, nie na tym jednak świecie, w którym z
pełnym uznaniem wyrazi ci podziw. Podziękuje ci nawet za twą wielką szlachetność.
Przystanęli w tej chwili na skraju polany. Słońce już w pełni świeciło na niebie, z głębi lasu odezwał
się drozd.
— Powinnam już wracać — odezwała się Molly. — Spotkamy się wkrótce. Podaj mi przez Rolla
następną wiadomość.
Ucałował ją w usta.
— Dobrze — odrzekł. — Niech on teraz będzie pośrednikiem między nami.
Po chwili odeszła.
Awkins jeszcze czekał, gdy stanęła u furtki. Oddała mu latarnię i rzekła z uśmiechem:
— Nie potrzebowałam jej długo. Zaledwie poszłam, zrobiło się jasno.
— Ostrożność nie zawadzi — rzekł sucho. Uczuła się dotknięta jego zachowaniem.
— Czy wie pan, gdzie byłam? — spytała po chwili.
Podniósł na nią wzrok, ale wyraz jego twarzy zdradzał, jak zawsze, bezgraniczną lojalność.
— Wierny sługa — rzekł po rycresku — ani wie, ani nie wie, o czym wiedzieć mu nie wolno.
Molly przyjaźnie podała mu rękę. Domyśliła się teraz, że Awkins był pewny, iż nic jej nie groziło.
— Dziękuję — rzekła. — Dziękuję, Awkinsie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dell Ethel Mary Powrotna fala(1)
Dell Ethel Mary Wasal 01 Jej wasal
Dell Ethel Mary Orchidea
Dell Ethel Mary Powiew wiosny 01 Powiew wiosny
Del Ethel Mary Powiew wiosny 02 Cierniste roze
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Łamek Aleksander Jak odzyskać szczęście
Laurie King Mary Russel 02 A Monstrous Regiment of Women
Balogh Mary Sullivan 02 Zatańczymy
Balogh Mary Kochanka 02 Tajemnicza kurtyzana
Balogh Mary Frezer 02 Gwiazdka
brak numeracji niektórych rozdziałów Balogh Mary Bedwynowie 02 Niezapomniane lato
Balogh Mary Frazer 02 Gwiazdka
2010 02 Odzyskiwanie danych z systemów RAID
Roberts Nora Miłość na deser 02 Karuzela szczęścia

więcej podobnych podstron