Del Ethel Mary Powiew wiosny 02 Cierniste roze

background image

Dell Ethel Mary

Powiew wiosny 02


Cierniste róże

background image

Wiosenna wystawa kwiatów w Fairharbour, ściągająca corocznie kwiat towarzystwa, miała w
hrabstwie sławę tak głośną i chlubną, że Werą nie zdołała się oprzeć pokusie i postanowiła ją
zwiedzić. Jeszcze bardziej pociągał ją pokaz mody. Ten wzgląd, jak się zdaje, miał decydującą siłę.
Upały, panujące z początkiem czerwca, osłabiły ją nieco i wprawiły w depresję, zaś Fielding
przemyśliwał, jakby jej dostarczyć odpowiednich rozrywek. Ale Wera, która uprzednio szukała ich
sama, objawiając dla nich zapał i wielką ochotę, zobojętniała obecnie na siłę ich atrakcji, nalegała
tylko na to, by zwiedzić wystawę. Fielding, poddając się perswazjom Julii (zalecała mu życzliwie
kierowanie się rozwagą) nie bardzo to pochwalał, lecz przystał ostatecznie na zamiar żony. Wystawa
miała odbyć się w parku Burchestra i niemal cała arystokracja zapowiedziała swój przyjazd.
Julia oświadczyła, że wolałaby pozostać, ale miss Fielding uparła się i nie chciała o tym słyszeć;
kierowała nią myśl o nadwątlonym zdrowiu, ale w większym może stopniu istotne pragnienie, by Julia
dotrzymała jej towarzystwa. Dick się nie mylił. Dostrzegał w Julii rodzaj podpory moralnej, bez której
Wera nie potrafiła się już obejść.
— Nie pragnę pielęgniarki — żaliła się czasem. — Chcę tylko dobrej, życzliwej, rozsądnej
towarzyszki. Moja pasja to auto. Ale cóż to za przyjemność siedzieć w nim samej?
Fielding w takich razach polegał na Julii. Zwracał się do niej, gdy znaleźli się sami, prosił o
cierpliwość, tłumaczył, że Wera tylko w jej towarzystwie czuje się dobrze i że ona, Julia, powinna
wobec tego

background image

uwzględnić jej stan i okazać pobłażanie dla jej dziwnych kaprysów. Julia oczywiście szczerze i
sumiennie spełniała obowiązki. Kosztowało ją to nieraz nawet wiele poświęcenia.
Z drugiej jednak strony zajęcie o tyle przynosiło jej korzyść, że rozpraszając jej myśli, utrwalało
poniekąd pogodę jej ducha. Spotykała Greena, gdyż od czasu do czasu przychodził do Fieldinga, ale
od pamiętnej chwili, gdy zetknęli się na plaży, zabrakło im okazji do poufnej rozmowy. Miała
wrażenie, że czekał cierpliwie. Przyrzekł jej wówczas, że okaże cierpliwość, ona zaś wierzyła, że
Green potrafi się wywiązać z obietnicy. Poza tym oboje byli ciągle zajęci. Green — rozważała — na
pewno przed feriami nie będzie już wolny i cieszyła się skrycie, że tak się składało. Wolała tymczasem
przetrawiać w zupełnej samotności swe myśli i wystarczył jej na razie uścisk jego dłoni lub uśmiech,
gdy przypadek tak zrządził, że się czasem spotkali. Czuła się szczęśliwa, niezmiernie szczęśliwa i
marzyła tylko o tym, aby ten stan mógł trwać nieprzerwanie. Uważała go za sen, za pierwszy dojrzały
sen swej młodości i żyła po prostu jego cudem i czarem.
— Pani służy to miejsce — zauważył raz Fielding, gdy rozmawiali ze sobą. — Odmłodniała pani
nawet, jest pani taka świeża i radosna.
Przyjęła komplement ze szczerym uśmiechem.
— Tak, ja to czuję — przyznała otwarcie. — Wydaje mi się czasem, że jestem podlotkiem.
Fielding spojrzał jej bystro w oczy.
— Więc dobrze pani tutaj? — powiedział radośnie. — I nie żałuje pani tego, że przyjęła posadę?
— Zupełnie nie żałuję — rzekła stanowczo. Fielding przytaknął.
— Bardzo mnie to cieszy — dodał po chwili. — Ale i Wera skorzystała ogromnie. Jej stan wyraźnie
się poprawił. Gdy się skończy nareszcie ta wyprawa do Fairharbour, proszę użyć swego wpływu, by ją
skłonić do wyjazdu. Wyjedziemy na północ i postaramy się o to, by poprawić jej zdrowie.
Znowu przenikliwie spojrzał jej w twarz.
— Pani zgodzi się zapewne, by wyjechać wraz z nami?
— Ależ z całą gotowością — zaśmiała się Julia. — Lubię podróżować w tak miłym towarzystwie.

background image

Skierował się ku wyjściu, ale tuż obok drzwi zatrzymał się nagle.
— Czy mogę się postarać, aby i Green nam towarzyszył w zwiedzeniu wystawy?
— Proszę nie próbować — odrzekła Julia. — Jest bardzo zajęty, zabraknie mu czasu, a miss Fielding
niezawodnie nie będzie mu rada.
Fielding zmarszczył się.
— Ale pragnęłaby pani, żeby znalazł się z nami?
— Ja? — spytała, spoglądając mu w oczy. — Proszę o to nie dbać, by sprawić mi przyjemność.
Doskonale się obejdę bez jego towarzystwa.
Fielding wyszedł z pochmurną miną. Ale w parę dni później, gdy gotowali się właśnie do wyjazdu z
domu, oświadczył spokojnie, że przystanie na chwilę u bramy szkolnej, gdyż Greena również zabiera
ze sobą. Było akuratnie sobotnie popołudnie i Green o tej porze był wolny od zajęć.
— Co mówisz, Edwardzie! — wzdrygnęła się Wera. — Znowu całkowicie popsułeś mi przyjemność.
— Przeciwnie! — żywo przerwał jej Fielding. — Poprawiłem ją tylko, gdyż będzie nas więcej.
Miss Fielding pobladła.
— Miss Moore na pewno nie życzy go sobie — rzekła zgryźliwie.
— Przykro mi zatem — ozwał się Fielding, nie zbity z tropu — że będzie zmuszona jakoś ścierpieć go
dzisiaj. Umówiłem się z nim wcześniej i muszę go zabrać.
— Ty zawsze o tym myślisz, by wyrządzić mi przykrość — żachnęła się Wera.
Fielding po tych słowach skrzywił się groźnie, ale opanował ostatecznie wybuch wściekłości. Sam
tego dnia kierował swym autem. Jechali otwartym wozem. Zwrócił się nagle twarzą do Julii.
— Czy zgodzi się pani, by zająć wraz z Greenem miejsca z tyłu? Julia w tej chwili zmieszała się
dziwnie. Przempgła się jednak
i w końcu rzuciła:
— Oczywiście, że się zgodzę. Przytaknął jej żywo z uśmiechem na twarzy.
— Usiądź więc przy mnie — przemówił do Wery. — Nie będziemy tej sprawy już więcej roztrząsać.

background image

— To naprawdę okropne — skrzywiła się Wera. Wyglądała w tej chwili jakby chciała zapłakać.
— Ależ uspokój się, dziecko — ozwał się Fielding. — Czy nie pomyślałaś jeszcze o tym, że i ja
pragnąłbym raz mieć żonę przy sobie?
Nie pomyślała widocznie, gdyż obrzuciła go nagle spojrzeniem pełnym zdumienia i uległa mu w
końcu, jakby zabrakło jej tchu do dalszych dyskusji.
Usadowił ją teraz i okrył starannie podróżną derką. Wera po chwili przechyliła się lekko i spojrzała mu
w oczy. Podniósł głowę.
— Dobrze? — zapytał.
— Dobrze — odrzekła. — Dziękuję bardzo.
Julia zajęła miejsce za nimi. Odczuła w tej chwili dziwną ulgę. Fielding istotnie zaczął się zmieniać.
Auto pomknęło gładką szosą i wkrótce stanęło przed bramą szkoły. Green już czekał.
Podbiegł naprzód, ujrzawszy Fieldingów, powitał ich żywo i jednym susem skoczył do auta.
— Dobry wieczór, miss Moore — odezwał się radośnie. Uścisnął silnie podaną mu dłoń i opadł z
rozmachem na drugie
siedzenie. Auto ruszyło.
— To dopiero rozkosz! — zaśmiał się żywo. — Ale niełatwo mi to przyszło. Musiałem poprosić
Ashcotta o zastępstwo. Da sobie radę. Mecz dzisiejszy nie należy do trudnych.
— Niech się pan okryje derką — rzekła Julia, usiłując pokonać swą nadmierną radość.
Green bez namysłu skorzystał z propozycji, ale w tym tylko celu, by pod osłoną derki ponownie
pochwycić dłoń towarzyszki.
Szarpnęła się żywo, jakby pragnąc mu ją wydrzeć, ale on był nieczuły, uśmiechnął się nawet, widząc
jej bezradność. Rozmawiał jednak dalej, jakby nic się nie zdarzyło, rad, że Fieldingowie nie zwracali
się ku nim.
Nie upłynęła godzina, gdy auto wjechało do parku Burchestra. Park tego dnia był na oścież otwarty,
pałac był tak samo dostępny dla wszystkich. Zewsząd cisnęły się tłumy ludzi.

background image

Przed bramami pałacu stał sznur pojazdów, ale Fielding korzystając ze stosunków z zarządcą,
pozwolił sobie wjechać od razu do parku. Skierował się aleją wysmukłych świerków, ale zanim
jeszcze dotarł do bram pałacu, dosięgnęły go wyraźnie dźwięki orkiestry. Świadczyło to o tym, że
wystawę otwarto. Mieściła się opodal, na prawo od wejścia, we wspaniale urządzonych parkowych
tarasach. Fielding zajechał w cienisty zaułek i tam się zatrzymał.
— Wysiądźmy! — zawołał.
Julia czym prędzej cofnęła rękę, zaś Dick się zaśmiał i szybko
wyskoczył z auta.
— Czy wóz tu bezpieczny? — zapytał Fieldinga, zwracając się do
Julii, by pomóc jej wysiąść.
— Zupełnie bezpieczny — odezwał się Fielding. — Ruch, jak pan widzi, wcale tu nie dochodzi.
— Chciałabym obejrzeć pałac — odezwała się Wera. — Przypuszczam jednak, że nie przepchamy się
w tłumie.
— Obejrzymy przede wszystkim wystawę kwiatową — poradził jej Fielding.
Ruszyli więc teraz w kierunku wystawy, Wera z Fieldingiem i Julia z Greenem. Dzień był wspaniały,
radosny i ciepły, zewsząd wionęła słoneczna pogoda.
Weszli po chwili do jednego z pawilonów, zaś Julia w" ścisku ponownie uczuła dotknięcie Dicka.
— Nie traćmy się z oczu — szepnął z uśmiechem.
Nie spojrzała mu w oczy. Odpowiedziała wymownie, ściskając palce, które objęły jej ramię.
Po chwili ponownie powiedział szeptem: — Najlepsza sposobność. Zniknijmy po prostu, zgubmy się
w tłumie. Nic łatwiejszego w tak świetnych warunkach. Sprawa istotnie przedstawiała się łatwo. Tłum
coraz gęściej napływał do wnętrza, ludzie nacierali, popychali się naprzód, Fielding w tej chwili był
blisko wyjścia. Postępował za Werą, kierując ją zapewne do dalszych namiotów.
— Ale musimy coś obejrzeć — powiedziała Julia. — Upozorować przynajmniej, że byliśmy tutaj.
— Więc patrz, skoro chcesz — zniecierpliwił się Green. Ale

background image

szybko dorzucił: — Wymkniemy się następnie tą samą drogą i ruszymy czym prędzej ku jednej z alei.
Przytaknęła z uśmiechem, jakby wyrażając zgodę. Podobał jej się teraz. Choć skromnie ubrany, w
zwyczajną marynarkę z surowego jedwabiu, pobijał swą urodą i smukłością postawy niejednego z
eleganckich, wystrojonych mężczyzn. Szedł teraz za nią, dotykając jej pleców, zaś ona krążyła, w
każdy niemal zaułek rzucała spojrzenie, wszystko dla pozorów, dla niezwrócenia uwagi. Udawała
zainteresowanie, zachwycała się nawet, w gruncie rzeczy patrzyła bezmyślnie, zapominając o
wszystkim, co właśnie widziała. Wmawiała sobie teraz, że się czuje szczęśliwa, że taki dzień jak
obecny nie powtórzy się więcej, że należało go wyzyskać — więc nie śpieszyła się zbytnio z
oglądaniem wystawy, przystawała po drodze, zwalniała kroku, wprawiając tym Dicka w jeszcze
większą gorączkę.
— Może dosyć tego będzie? — odezwał się w końcu. Julia zaśmiała się.
— Jeszcze nie, mój kochany. Zależy mi obecnie na każdej sekundzie.
— Ale nie będą przecież czekać — szepnął jej w ucho. — Pewnie już poszli. Teraz jest bezpiecznie,
nikt nas nie ujrzy. Chodźmy czym prędzej.
Odwróciła się posłusznie od rzędów glicynii, kierując się przez tłum ku wejściu od frontu. Dick szedł
za nią. Gdy w parę chwil później znaleźli się wreszcie na wolnym powietrzu, Julię znienacka ogarnął
niepokój. Lękała się teraz, że zostanie z nim sama i żeznowu ją nawiedzi kuszenie jego pieszczot; nie
chciała jeszcze raz przechodzić tej męki. Cofnęła się nagle, szukając pretekstu. Wolała w tej chwili
pozostać wśród ludzi. Dick się uśmiechał, ale jego dziwny uśmiech przerażał ją prawie. Jakiś wyraz
nieposkromienia wyzierał mu z twarzy, wydawał się podniecony i niespokojny. Wyraźnie drażnił go
ten tłum ludzi.
— Tu lepiej — zawołał, wciągając powietrze. — Teraz uciekniemy, to najlepszy moment.
— Nie zdołamy tego zrobić — ozwała się Julia. — A zresztą, mój drogi, przecież wszędzie są ludzie.
Green spojrzał nerwowo dokoła.
— Ale pokażę ci miejsce, gdzie nie ujrzysz ich wcale — nalegał

background image

nerwowo. — Jest to ciche ustronie na brzegu jeziora. Jeśli będzie nam sprzyjać szczęście, to może
znajdziemy nawet jakąś łódź.
Mieli szczęście. Zeszli tarasem, zamkniętym tego dnia dla szerszej publiczności, przecisnęli się przez
gąszcza, wiodące ku dołowi i znaleźli się w końcu na cienistym stoku, który opadał bezpośrednio do
samego jeziora.
Julia dyszała, zabrakło jej tchu.
— Nie wstyd ci, Julio? — odezwał się Green. — Oprzyj się na mnie i idź moim śladem. Wprawdzie
stok jest łatwy, zupełnie łagodny, ale ma pewne miejsca, gdzie się można pośliznąć. Ani żywej duszy
nie ma w pobliżu. A do wody niedaleko, widać ją nawet. I widzę też łódź przywiązaną do brzegu.
Spojrzała przed siebie przez gałęzie drzew i dostrzegła istotnie łódź na wybrzeżu. Po chwili ruszyli.
Julia kilkakrotnie potknęła się w drodze, ale Green ją podpierał i dotarł z nią końcu do brzegu jeziora.
Julia w tej chwili uwolniła się z jego objęć.
— Zniszczyłam sobie buty — żachnęła się z żalem.
Nic dziwnego. Grunt był gliniasty, mokry, grząski, nie nadawał się zgoła do strojnych pantofelków.
Dick spojrzał na nią z wyrazem współczucia.
— Przemokły na glinie — pokiwał głową. — Nie ma teraz rady, musisz je ściągnąć. Ale zanim to się
stanie, wejdźmy do łodzi. Julia w tej chwili zaśmiała się żywo.
— Nie — odparła — nie myślę ich ściągać. Nie wyschłyby prędko i nie potrafiłabym ich w końcu
włożyć z powrotem. Nie mam też ochoty wejść do łodzi. Gdyby nas ujrzał jej właściciel, mógłby
zrobić awanturę. — Lord Saltash? — zapytał, uśmiechając się dziwnie. — Nie myślisz chyba serio, by
mógł się tu zjawić. Znajduje się obecnie na falach oceanu i dzielą go od nas setki mil. Ma własny jacht
i ta marna łódka zupełnie go nie interesuje.
— Czy zazdrościsz mu tego? — zapytała Julia.
— Nie, moja droga. Ani jachtu, ani Jo, ani czegokolwiek innego, co posiada.
— Dicku! — krzyknęła z wyrzutem — nie powtarzaj takich rzeczy, to tak nie pasuje do ciebie.

background image

Green z ironią spojrzał jej w oczy.
— Czy ciągle jeszcze bronisz swej przyjaciółki, Jo? Mam dziwne wrażenie, że nikt oprócz ciebie nie
myślałby o tym.
Julia pobladła.
— Wyjechała do Paryża — odrzekła stanowczo. Nie pragnęła widocznie na ten temat dyskusji.
— On również to zrobił — ozwał się Green. — Jego jacht podobno wylądował w Bordeaux. Jeśli nie
myli mnie przeczucie, to Saltash nie wyruszył w tę drogę bezcelowo. Julia ponownie żywo się
obruszyła. — Dlaczego powtarzasz tę wstrętną plotkę? Kto ci o tym doniósł, gdzie to słyszałeś?
Wyciągnął machinalnie rękę do Julii.
— Powtarzam to dlatego, że lady Jo jest niegodna, byś darzyła ją przyjaźnią. Przecież sama ją uważasz
za bezduszną kokietkę. Czy nie zerwałaś z nią dlatego, czy nie mówiłaś mi o tym, że oszukała czło-
wieka, który chciał ją poślubią? A o reszcie jej sprawek słyszałem skądinąd od Ashcotta, Bishopa,
Fieldinga i innych. Nie myśl o niej więcej — dorzucił skwapliwie. — Przyrzeknij mi to, Julio, że ją
puścisz w niepamięć.
Pociągnął ją ku sobie i spojrzał jej w oczy.
— Tylko dziś? — spytała, starając się uwolnić.
— Na zawsze — odrzekł, nie puszczając jej ramion. I pochylił się ku niej, szukając jej ust.
* **
W chwilę potem pomknęli łodzią. Słońce jeszcze ciągle wisiało na niebie, zewsząd okrążał ich
podmuch ciepła. Humor Julii poprawił się teraz. Oparła się na Dicku i trawiła czas, zanurzając palce w
marszczącej się wodzie. Na twarzy miała wyraz skupienia. Przytakiwała milcząco, gdy Dick coś
mówił, zaś on bez przerwy poruszał wiosłami, zadowolony, radosny, chłonący szczęście z godziny
zadumy.
Przestrzeń jeziora była wąska, lecz długa. Otaczały je dokoła smukłe drzewa, na jego lśniącej
powierzchni widniały gdzieniegdzie wodne

background image

lilie. Z oddali dochodził odgłos orkiestry, rozbrzmiewał obecnie jak echo muzyki z wyśnionych
zaświatów. Gdy dotarli na środek, Dick na chwilę zaprzestał wiosłować, potrącał o wodę końcami
wioseł, Wytwarzając w niej sztucznie ruchliwe obręcze.
Julia odruchowo podniosła głowę, w kącikach jej ust pojawił się uśmiech.
— Czy przyniosłeś swój flet? — spytała po chwili. Dick uśmiechnął się.
— Nie przyniosłem go — odparł. — Ale przyniosę go może przy innej okazji.
Julia bez słowa uniosła brwi.
— Wtedy — dorzucił, jakby odpowiadając w tej chwili na jej głuche pytanie — gdy wybierzemy się w
drogę, aby więcej nie wrócić.
Julia bezwiednie opuściła powieki. Ale po chwili je uniosła i spojrzała mu w oczy.
— Bardzo w to wątpię, czy to się zdarzy kiedykolwiek. Przechylił się ku niej.
— Czy nie odważyłabyś się na to, by uciec wraz ze mną? Potrząsnęła głową.
— Ni

e

— oświadczyła — to byłoby straszne. I mnie i tobie przyniosłoby szkodę.

— Czy to ma być docinek? — zapytał dotknięty. Jeszcze ciągle spozierał jej bystro w oczy.
Cofnęła się żywo, jakby odepchnięta znienacka siłą jego wzroku. Po chwili rzuciła:
— Osądzaj moje słowa, jak uważasz za stosowne. Ale tyle ci oświadczam, że nie myślę nawet o tym,
aby z tobą gdziekolwiek uciekać.
Dick zaśmiał się.
— Nasze myśli w tym względzie są dziwnie rozbieżne. Nie wątpię jednak wcale, że przyjdzie jeszcze
dzień, gdy uzgodnimy je ze sobą.
Julii krew nabiegła do policzków. Cofnęła się lekko i ułożyła swą dłoń na ramieniu Dicka.
— Za wiele wymagasz — rzekła po chwili. — To widocznie pedagog odzywa się w tobie. Nie
zapominaj jednak o tym, że nie chodzę do szkoły. Co innego uczniowie, co innego zaś ja.

background image

Pochwycił jej rękę tak żywo i silnie, że drgnęła cała pod wpływem dotknięcia.
— No nie — zawołał — nie sądź tak o mnie. Jeśli mówię o tych rzeczach, to zapewne dlatego, by
uwolnić się od przeszkód, które stanęły mi na drodze. Czy powiesz może teraz, że uważasz me zabiegi
za zupełnie zbyteczne?
— Przyrzekłeś mi niedawno, że będziesz cierpliwy — rzekła z wyrzutem.
— I dotrzymałem swego słowa: jestem cierpliwy i będę nim dalej. Ale co ci się stało? Czemu
spoglądasz tak strasznie poważnie? Co ci zrobiłem?
Zaśmiała się nagle, choć dziwnie nieśmiało.
— Nic mi nie zrobiłeś — odrzekła z przekąsem. — Ale lękam się ciebie, nie wyglądasz dziś pewnie.
Przypominasz mi nawet leśnego satyra. Trudno się domyślić, co zrobisz za chwilę.
Dick stropił się.
— Nie myślałem nawet o tym, że jesteś tak lękliwa. Co mam zrobić, żebyś mi mogła zaufać?
Podwinął ostrożnie rękaw jej sukni, a gdy dotarł do łokcia, pochylił się nad nim i ucałował znienacka
sieć jego żyłek. Po chwili przemówił, nie podnosząc głowy:
— Nie lękaj się Julio, gdy ci mówię, że kocham. Nie myślałem nawet o tym, by wyrządzić ci krzywdę.
Julia drgnęła, gdy ucałował ją w łokieć. Pogładziła jego włosy i spojrzała mu w twarz. Po chwili
spytała:
— Dlaczego i we mnie obudziłeś tę miłość? Głos jej drżał, gdy mówiła te słowa.
— Biedne moje dziecko! — odezwał się Dick. Podniósł głowę i zaśmiał się do niej. — Nie pragnęłaś
tego pewnie, prawda, że nie? To zmąciło nasze myśli, pokrzyżowało nam plany.
— Pokrzyżowało — wtrąciła, odwracając się lekko. — Albo pokrzyżuje je jeszcze — dodała po
chwili.
— To okropne — rzekł Dick, widocznie stropiony. — A jakie miałaś plany, jeśli wolno o to spytać?
Zaśmiała się nagle, gdy zadawał to pytanie.

background image

— Najważniejszy był ten, że nie chciałam wyjść za mąż. A teraz już nie wiem, czy ten plan się
utrzyma. Czuję się obecnie jak Cynthia Paramount, ta główna osoba w „Marionetkach" Strange'a. Ona
również sądziła, że nikogo nie poślubi, a gdy zaczęła się zaręczać, to zmieniała narzeczonych jeszcze
częściej niż koszule.
— Upiorna baba — rzekł Dick i powrócił do wioseł. — Ale czemu, u licha, czytałaś tę książkę?
Prosiłem cię przecież, byś rzuciła ją precz.
— Nie pytaj mnie o to — odrzekła z uśmiechem. Splotła dłonie dokoła swych kolan. — Ta książka
jest lepsza niż inne podobne. Wzbudziła mą ciekawość i przyznaję się otwarcie, że czytałam ją bez
tchu. Dick tymczasem popchnął łódkę. Twarz miał chmurną, dziwnie ponurą.
Julia po chwili spojrzała mu w twarz.
— Czy gniewasz się na mnie, że czytałam tę książkę? Złagodniał znienacka.
— Na ciebie? — spytał. — Też przypuszczenie!
— Na kogo więc zatem, na autora? — dodała. — Ten człowiek istotnie pobudza do złości. Nie chce
się go czytać, odrzuca go nawet, ale gdy się weźmie książkę do ręki i przerzuci kilka kartek, nie
sposób mu nie przyznać, że we wszystkim ma rację.
— A jednak go czytasz, nie możesz się przemóc. Ton jego głosu był dziwnie szyderczy.
— Tak — odrzekła — muszę go czytać, może dlatego, że jestem kobietą. A kobiecie nie tak łatwo
zignorować taką rzecz, okazać jakąś wyższość wobec tego, co ją złości. Nienawidzę Strange'a, ale nie
mogę mu się oprzeć. Ma dar obserwacji, jego studia nad człowiekiem są istotnie mistrzowskie.
Podobnie w „Marionetkach". Ta dziewczyna, na przykład, flirtująca bezmyślnie, ten zakochany w niej
człowiek, gardzący nią potem, gdy wzbudza w nim zazdrość, ta wynikająca stąd wreszcie ruina ich
szczęścia — przecież to wszystko jest istotne, niepomiernie prawdziwe, wyjęte z życia. A jednak,
moim zdaniem, wyrządził jej krzywdę, nie powinien tak postąpić.
Urwała na chwilę, spoglądając mu w twarz. W końcu dodała:
— Ale ty, mój Dicku, masz inną naturę. Nie jesteś taki zły, jak ów straszny mężczyzna?

background image

Popatrzył jej w oczy.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Bo wyglądasz czasami tak, jakbyś potrafił nim być. Jeśli jest tak naprawdę, to nie mów mi o tym.
Popsułbyś mi radość, zawiódłbyś nadzieję. Więc daj mi papierosa i cieszmy się raczej, zamiast myśleć
9 tamtym.
— Papierośnica jest za tobą — powiedział oschle. — Ale muszę coś dodać. Wprawdzie nie myślę
nawet o tym, aby popsuć ci szczęście, ale oświadczam, mimo wszystko, że nie uznałbym kobiety,
która złamała swe słowo. To poniżyłoby jej godność, splamiło jej honor. Mam szczere przekonanie, że
przyrzeczenie małżeństwa jest czymś równie świętym i formalnie obowiązującym, jak akt przed
ołtarzem, jak ślubowanie wierności.
Julia tymczasem znalazła papierosy i po chwili spytała:
— A gdy kobieta się spostrzeże, że popełniła błąd? Przecież powinna mieć prawo ratować swą
przyszłość. — W żadnym wypadku — sprzeciwił się Dick. — Zobowiązanie tylko wtedy może stracić
swą ważność, jeśli strony obopólnie wyrzekną się pretensji. Inaczej słowo straciłoby powagę. Nie
uznaję poza tym wybryków w tym względzie. Winnych tych wykroczeń należałoby usuwać z
przyzwoitych towarzystw. Julia zaśmiała się.
— Ty i Strange — rzuciła znacząco — powinniście właściwie popierać się wzajem. Może prędzej, niż
się zdaje, dźwignęlibyście ten świat z upodlenia. Teraz zamknij oczy i otwórz usta. Dostaniesz coś
zaraz. Wsunęła mu szybko do ust papierosa, ale ton jej słów wskazywał, że nie zamierza już dłużej
roztrząsać tematu. Dick to odczuł i zdawało mu się teraz, że wyrządził jej przykrość.
— Czy dotknąłem cię może? — zapytał po chwili. — Pogniewałaś się na mnie?
Spojrzała mu w oczy.
— Na ciebie? — spytała, jakby lekko pokpiwając. — Jak możesz tak myśleć?
— Nie myślę — odrzekł. — I nie pragnąłbym tego. Zaciągnęła się dymem.
— Uważaj, Dicku, nie przewracaj nam łodzi!

background image

Dick bowiem nagle zostawił wiosła i chwyciwszy Julię, przygarnął ją do piersi. Zasypał ją nieomal
gradem pocałunków. Julii ostatecznie zabrakło tchu, na poły się śmiała, na poły lękała.
— Zostaw mnie, Dicku — wołała nieprzytomnie. — Zobaczą nas jeszcze!
— Niech widzą — odrzekł — wszystko mi jedno. To ty temu jesteś winna. Powiedziałaś mi przecież,
że nie gniewasz się na mnie.
— Opamiętaj się Dicku! — broniła się przed nim. — Nie omyliłam się, mówiąc, że wyglądasz jak
satyr. No, zostaw mnie teraz, opamiętaj się trochę. Mam dziwne wrażenie, że ktoś nas podgląda.
Narażasz mnie na wstyd, popsujesz mi opinię.
Pochwycił jej rękę i całował ją dalej.
— Nie mogę się oprzeć — wołał bez tchu. — Ale teraz cię zostawię, zrobiłem, co chciałem. Nic się
nie stało, nie poniosłaś uszczerbku. Ale nie wytrwam tak dłużej. Musimy czym prędzej pomyśleć o
ślubie. Puścił ją wreszcie, twarz mu gorzała.
— Wracajmy — szepnęła, walcząc z oddechem. — Nie panujesz nad sobą, zdziczałeś, mój Dicku. Nie
nakłonisz mnie już więcej do samotnej wycieczki.
— Nakłonię — zawołał — nie obawiam się o to. Ale nie jestem temu winien. Szaleję z miłości,
umieram z tęsknoty. Zaśmiała się nagle.
— Brednie! — krzyknęła — nie powtarzaj ich nawet. Teraz wracaj czym prędzej. Fieldingowie
zapewne niepokoją się o nas. — Co nas to obchodzi? — zaśmiał się żywo.
Chwycił jednak wiosła i skierował się na powrót ku brzegowi jeziora. Julia mu włożyła do ust
papierosa i podała mu ogień. Ręka jej drżała. Oparła się lekko na oparciu siedzenia i zapaliła sama. Na
chwilę zaległo głębokie milczenie. — Czy narwać ci lilii? — zapytał ją w końcu. Zbliżyli się właśnie
do wodnych zarośli. Potrząsnęła głową.
— Nie zrywaj ich dla mnie — odrzekła żałośnie. — Są znacznie szczęśliwsze, gdy płyną po wodzie.
— Niemożliwe — odrzekł. — Gdybyś miała je w rękach, zrezygnowałyby zapewne ze szczęścia
na'wodzie.

background image

Spojrzała mu w oczy.
— Nie zrywaj ich, proszę — dodała stanowczo. — Nie pozbawiaj ich tego, co im dała natura.
— Zostawmy je zatem, skoro nie chcesz ich przyjąć. Ale powiedz mi teraz, kiedy nam zaśpiewasz na
koncercie w High Shale? — Nie wiem — odrzekła, spoglądając niepewnie. — Wkrótce mamy zamiar
wybrać się w podróż. — Dokąd? — zapytał.
— Jeszcze nie wiem na pewno. Do Wales lub na północ. Miss Fielding koniecznie potrzebuje
wyjazdu, a ja...
— Powrócisz chyba przed nią? — zapytał nerwowo.
— Możliwe — odrzekła — ale czemu o to pytasz?
Spojrzała mu w oczy, jakby nie zdając sobie sprawy ze znaczenia pytania.
Pochylił się naprzód i obrzucił ją ponownie badawczym spojrzeniem.
— Bo gdy nie wrócisz do tygodnia, pojadę za tobą i zabiorę cię stamtąd.
W słowach tych brzmiała żelazna stanowczość. Zaśmiała się lekko.
— Nie spoglądaj tak strasznie — rzuciła życzliwie. — Ja sama tego pragnę, by nie przebywać tam
długo. Dam ci zresztą znać o terminie powrotu.
— Przyrzekasz mi to, Julio?
— Tak jest, przyrzekam.
Spojrzała na papierosa i rzuciła go do wody. Po chwili dodała:
— Nie potrafiłabym zniknąć, nie zawiadomiwszy cię o tym. Przechylił się ku niej.
— Będę zatem wiedział, gdzie mogę cię szukać?
Julia spojrzała, jakby mierząc przestrzeń między łodzią a brzegiem.
— Będziesz — odrzekła, wpatrzona jeszcze w dal. Po chwili dodała:
— Uważaj, Dicku, tam na nas ktoś czeka. Dick obejrzał się.
— Nie widzę nikogo. Ale gdy ci na tym zależy, podpłynę do niego.
— Nie — zawołała — nie wywołuj awantur. A przeczuwałam już przedtem, że jesteśmy śledzeni.

background image

Spojrzała mu w oczy.
Ogarnął ją lęk, pobladła ze strachu.
Dick zaśmiał się.
— Ależ opanuj się trochę, przecież nic nam nie grozi. Ty wszystko tak bierzesz przesadnie tragicznie.
To zapewne jakiś stróż, czy dozorca tego parku i postaramy się jakoś, by go zjednać dla siebie.
Ruszył teraz żywiej, naglony jej lękiem i po upływie minuty dobił już do brzegu. Podniósł wiosło i
wskazał z triumfem na pobliskie drzewa.
— Teraz wysiądź czym prędzej, a ja uwiążę łódź. A co? Nie mówiłem? Ani żywej duszy nie ma tu w
pobliżu. — Z wyjątkiem jednej, mało znaczącej — zaśmiał się żywo głos nad nimi.
Po chwili ujrzeli smukłego mężczyznę. Wysunął się nagle zza pnia topoli i dostrzegłszy ich z bliska,
wybiegł naprzeciw. Ubrany był w modny strój jachtowy.
— Dzień dobry! — zawołał zdumiony Dick.
— Dzień dobry! — odrzekł wytwornie mężczyzna. — Bardzo mi miło, że spotykam tu pana. O, co
widzę? I pani jest tutaj? To miła niespodzianka i ogromnie się cieszę.
Skłonił się nisko i wyciągnął rękę. Julia, która jeszcze ciągle siedziała w łodzi, pobladła znienacka z
nagłego wzruszenia. Zdobyła się z trudem na lekki uśmieszek.
— To pan, panie Rex? — krzyknęła zdziwiona. Dick w tej chwili spojrzał jej w twarz.
— Kto? — zapytał. — Myślałem dotychczas, że ten pan to lord Saltash.
Spojrzał zmieszany jeszcze raz na mężczyznę. — Pan zna tę panią?
Oczy mężczyzny odpowiedziały mu żywo takim samym spojrzeniem.
— Tak, mój panie — odrzekł elegant. — I poczytuję to sobie za nie lada zaszczyt. Moja droga Julio,
czy mogę pani pomóc?
Mówiąc te słowa, wyciągnął rękę w kierunku Julii. Julia odruchowo podała mu swoją i po chwili
powstała z siedzenia na łodzi.

background image

— To naprawdę niespodzianka — wyjąkała zmieszana. — Myślałam, że jest pan oddalony od nas o
setki mil. Tak mówiono dokoła.
— Mówiono? — żywo zaśmiał się Saltash. — A czy nie wie pani o tym, że niejednokrotnie już
padałem ofiarą ploteczek? Spodziewam się jednakże, że nie sprawiłem tą niespodzianką jakiejś
większej przykrości.
Pomógł jej wysiąść i uśmiechnął się do niej nieco wyniośle. Charles Burchester, inaczej lord Saltash,
skoligacony, jak mówiono, z rodziną królewską, miał tupet i temperament, odziedziczony widocznie
po wysokich swych przodkach. Przyjaciele nazywali go „wesołym monarchą", lecz Julia wybrała dlań
dyskretniejsze, trafniejsze określenie, które się szybko przyjęło w gronie znajomych. Figurował z nim
odtąd jako Charles Rex i ktokolwiek go znał, otwarcie musiał przyznać, że ten tytuł istotnie
odpowiadał mu bardziej. Julia po chwili stanęła na brzegu, zaś Saltash jeszcze ciągle trzymał jej rękę.
— Ależ oczywiście, że nie — odrzekła zmieszana. — Pod warunkiem jednakże, że nie potraktuje pan
nas teraz jak zuchwałych intruzów.
— Ależ skąd — zawołał dotknięty lord Saltash. — Pani zawsze jest mile widziana w moim domu.
Pochylił się nad nią i ucałował jej rękę. Po chwili dodał:
— A ten pan, towarzyszący pani? Czy nie zechciałaby pani nas łaskawie przedstawić?
Wiedział, jak żartować w odpowiednim momencie. Dick to zrozumiał i wysunął się naprzód, gdy
uporał się z łodzią, Julia w tej chwili przedstawiła ich wzajemnie.
— Mr Green — lord Saltash.
Saltash żywo wyciągnął doń rękę i spojrzał mu w oczy.
— Słyszałem już o panu — zawołał z uśmiechem — a zdaje mi się nawet, że gdzieś pana widziałem.
Prawda, już wiem. A więc to pan jest ten Orfeusz, który poskramia swą muzyką bestie na High Shale!
Pragnąłem nawet tego, by pana gdzieś spotkać. Przysłuchiwałem się raz, gdy pan przygrywał na
flecie, z oddali co prawda, bo siedziałem wtedy w wozie i przyznaję się otwarcie, że wzruszyłem się.
Dick uśmiechnął się nieco ironicznie.

background image

— Miss Moore również mnie słuchała tej nocy.
— Tak — ochoczo przyznała się Julia. — Ja byłam tam również. _A więc i pani wtedy grała? —
zaśmiał się Saltash. — Jaka
szkoda, Julio, gdybym o tym wiedział! Julia w tej chwili zaśmiała się żywo.
— Ach, nie, nie grałam. Zaliczałam się tylko do wdzięcznej publiczności. Ale powracajmy, panowie,
szkoda nam czasu. Muszę teraz szybko odszukać Fieldingów. Czy wiadomo panu o tym, że
przebywają obecnie w swym dworze w Little Shale? Przebywam tam również. Dotrzymuję
towarzystwa cierpiącej miss Fielding. Zerwałam już stosunki — zawahała się na chwilę — z lady
Joanną Farringmore. — Wiem o tym — rzekł Saltash. — Nawet przykro to odczułem, podobnie jak
inni. Ale wróci pani jeszcze? — dodał z uśmiechem.
— Nie wiem — odparła.
— Za tydzień, za dwa, za miesiąc, za kwartał?
— Może — odrzekła.
— Nie tęskno pani za nią? — zaśmiał się Saltash.
— Nie, panie Rex, zupełnie nie tęskno.
— A czy wiadomo pani, jakie lady Jo ma obecnie plany?
— Mogę się domyślić — odrzekła z wahaniem.
— Nie, Julio, nie domyśli się pani. Otóż powiem pani sam. Zamierza przedsięwziąć wyścig z
przeszkodami. I jestem tego pewny, że powinna go wygrać.
— Miss Moore nie interesuje się sprawami lady Jo — wtrącił w tej chwili wzburzony Dick. —
Zerwała z nią przyjaźń i nie chce o niej słyszeć.
Julia wykonała gest protestu, ale nie zdobyła się jakoś na słowo zaprzeczenia.
Saltash uśmiechnął się. — Bardzo słusznie — powiedział do niej. — Zawsze podziwiałem pani wielką
dyskrecję. — Bo pan zawsze był uprzejmy — rzekła Julia.
* * *

background image

Niebawem ruszyli. Saltash był rozmowny i w świetnym humorze. Opowiadał ciekawie o ostatnich
tygodniach i o tym, co przeżywał, gdy Julia i Jo „skrewiły tak brzydko". Tak się wyraził. Ostatnio
przebywał przez tydzień w Paryżu, ale uprzednio przejechał przez całą Francję. Oczywiście w aucie.
W końcu powrócił do portu w Bordeaux i skierował się stamtąd prosto do Anglii. Podróż tę odbył
swym własnym jachtem.
Po chwili dotarli do gęstych zarośli, z oddali dochodził odgłos orkiestry.
— Chodźmy ogrodem — ozwał się Saltash. — Musimy przecież wybrnąć z tej dzikiej gęstwiny.
— Ale tamtędy jest dalej — odezwała się Julia. — Nie mam teraz czasu, Fieldingowie czekają.
— Może pan Green będzie łaskaw i zechce ich odszukać? Zwrócił się do Greena i zaśmiał się żywo.
Ale Green się oparł, spojrzał mu w oczy z wyrazem protestu. Po chwili odrzekł:
— Miss Moore jest obecnie pod moją opieką. Jeśli jest skłonna to uznać, to powinniśmy razem
odszukać Fieldingów. — Uznaje to pani? — zaśmiał się Saltash. Julia instynktownie ominęła pytanie.
— Fieldingowie są teraz zapewne w pałacu. Wiem tylko tyle, że zamierzali go zwiedzić.
— Świetnie! — z zadowoleniem powiedział Saltash. — Więc chodźmy do pałacu. Napijemy się
cocktailu w moim prywatnym gabinecie.
— Zechciej pan prowadzić — ozwała się Julia i uszczypnęła poufnie ramię Dicka. — My zawsze
idziemy, jak nam każe pan Rex.
Saltash zaśmiał się. Był widocznie ubawiony tą dziwną przygodą.
Przeszli przez ogród, starając się unikać zebranych tam tłumów, zaś Saltash prowadził pewnie i
szybko. Jakoś dziwnie pasował do całego otoczenia. Julia pomyślała, że zabrakło mu tylko szpady u
boku. Z oddali wyzierały prastare wieżyce, a powietrze, przepojone jasnością słońca, wionęło
tchnieniem minionych stuleci.
— Co za piękne miejsce! — rzekła Julia. Obrócił się ku niej.
— Pani nie widziała go przedtem? — zapytał z uśmiechem.
— Nigdy — odrzekła.

background image

Skłonił się lekko z francuską gracją.
— Witam panią zatem, jako pan tego zamku. I jestem do jej usług na każde wezwanie.
Podeszli po chwili na taras zamkowy. Julia, zmieszana, spojrzała na
Dicka.
— Prawda, jak tu pięknie! — powiedziała.
Spojrzał jej w oczy tak twardo i surowo, że przebiegło ją mrowie. Wyraz jego twarzy był prawie
cyniczny.
— Świątynia rozkoszy — odrzekł z ironią.
Poczuła się dotknięta. Odwróciła się od niego, zaś Saltash po cichu zachichotał z radości.
Przystanął w tej chwili obok wielkich drzwi, które wiodły dyskretnie do klatki schodowej.
— To wejście jest prywatne — odezwał się Saltash. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej klucz.
— Czy nikt tu nie wchodzi, gdy pan jest nieobecny? — spytała go Julia.
— Tym wejściem by nie mógł — zaśmiał się Saltash. — A drugie, prowadzące przez bramę zamkową,
nie wszystkim jest znane. Można przez nie wejść i do sali muzycznej. Tam też pan Green rozpocznie
poszukiwania. Spojrzał w tej chwili złośliwie na Dicka, ale Dick odparował spojrzeniem tak ostrym,
że Saltash tylko mrugnął i odwrócił się zaraz.
Ale i w Julii odezwał się instynkt sadyzmu. I ona jednocześnie spojrzała na Dicka.
— Mógłby pan pójść i odszukać ich teraz — odezwała się w końcu. — Oni na pewno nie wiedzą, co o
nas myśleć.
Dick popatrzał jej prosto w oczy. Myślała przez chwilę, że odmówi wezwaniu. Ale on niespodzianie
oświadczył gotowość.
— Jeśli pani sobie życzy — odezwał się chłodno. — Co jednak będzie, gdy wreszcie ich znajdę?
_ Poprosi ich pan wtedy do dużego salonu — zaśmiał się Saltash. — I tam niech czekają.
— Panie Rex! — z protestem wmieszała się Julia.
Skrzywił się dziwnie i otworzył drzwi. Bezpośrednio za nimi widniały kręcone, kamienne schody.

background image

— Raczy pani wejść — odezwał się do Julii jakby tonem rozkazu.
Julia wahała się. Spojrzała na Dicka, który został przed drzwiami.
Powietrze od schodów objęło ją nagle zatęchłym chłodem. Przeszło ją mrowie.
— Dicku! — rzekła.
Dick przystanął i spojrzał jej w oczy. Wzdrygnęła się cała na jego spojrzenie. Zdawało się jej teraz, że
w czarnych jego oczach mieściła się groźba.
— Gdy znajdzie pan Fieldingów — rzuciła nieśmiało — proszę przyjść tu do mnie i zawiadomić mnie
o tym.
Uchylił kapelusza i skłonił się nisko.
— Dobrze — odrzekł.
— Opanowany z niego człowiek — odezwał się Saltash, gdy wstąpili na schody. — Jakie ma zajęcie,
co on tu robi? Julia ponownie się zawahała. Nie chciała roztrząsać tej sprawy z człowiekiem, który
wrogo był nastawiony do osoby Dicka, a poza tym od lat był jej dobrym znajomym. Ale nie mogła mu
odmówić odpowiedzi na pytanie. Rozważała również fakt, że Saltash mógł wybuchnąć, gdyby uległ
teraz pasji i że było lekkomyślną rzeczą doprowadzać go do złości.
— Z zawodu — odrzekła, jakby zwlekając ze słowami — jest wiejskim nauczycielem.
Saltash zaśmiał się, ale nie spodziewała się po nim jakiejś innej reakcji. Był jednak względny. Stłumił
swą ironię jakby gestem pobłażania.
— Dorodny kawaler, moja droga Julio. A stałe zajęcie, to również coś znaczy. Nieprawdaż? Kiedyż
się pobieracie? Ale czy nie stawiam tego pytania cokolwiek przedwcześnie?
Julii krew nabiegła do policzków. Ale szła teraz przed nim i Saltash na szczęście nie spostrzegł jej
emocji. — Nie odpowiem panu więcej — odezwała się wreszcie. — Powiódł mnie pan tutaj, do
zamku swoich przodków, i powinien wobec tego okazać się uprzejmy.
— Oczywiście, że nim będę — zapewnił ją żywo. — Postaram się o to. Pani sama zresztą wie, że
prześcigam się zawsze w dowodach gościnności. Wszystko, co posiadam, jestem gotów jej ofiarować.

background image

Minęli schody i znaleźli się obecnie ponownie przed drzwiami. Julia przystanęła, jakby bojąc się
wejść.
— To wygląda na więzienie — odezwała się z lękiem.
— Nie powie pani tego, gdy się znajdzie za drzwiami. Ale na Jowisza, że też spotkałem panią tutaj,
akuratnie panią, u samego niemal progu mej stałej rezydencji! Czy wie pani o tym, ze gdybym nie
pozwolił jej na to, nie mogłaby absolutnie wydostać się z zamku.'
Julia tę uwagę przyjęła z godnością. Spojrzała mu w oczy, a wyraz jej twarzy był niemal królewski. Z
okna u góry oświetliło ją światło. Jaśniała w tej chwili wielkim swym duchem i powabem swych
wdzięków. — Oczekiwałam takiej gry — odezwała się dumnie. — Ale wie pan przecież doskonale,
że ja zawsze wygrywam. Saltash zaśmiał się.
— Jak to? — zapytał, przeszywając ją wzrokiem. Wyciągnęła doń rękę, a gdy ujął ją rychło, pochyliła
swe czoło, jakby król lub monarcha znajdował się przed nią.
— Bo zdaję się obecnie na pańską życzliwość. Pan jest królem w tym zamku, jedynym jego władcą, i
nie odmówi mi zapewne swej łaski i opieki.
Pochylił się nad nią i ucałował jej rękę.
— Pani zawsze jest ta sama, zawsze niepokonana — uśmiechnął się

do

nie

j _ Ale czy zamierza pani w

istocie poślubić Greena? Bo i cała moja względność ma pewne granice. Nie jestem tego pewny, czy
zezwoliłbym na to. Julia spojrzała mu bystro w oczy.
— Wszystko panu wolno, Karolu Rexie — rzekła dumnie. — Ale do jednej rzeczy i pan nie ma prawa.
Skrzywił się nagle. — Jestem królem w moim zamku — powtórzył jej słowa. — Czy zapomina pani o
tym, że zdana jest obecnie na mą łaskę i niełaskę? Julia zaśmiała się.
— Ja właśnie oczekuję tej łaski od pana.
Stał jeszcze chwilę, patrząc jej w twarz, potem rzucił się naprzód i otworzył drzwi, przed którymi
stanęła.
Wiodły na korytarz tak samo kręty, ale tak dziwnie rożny od

background image

poprzedniego, że Julia przystanęła, jakby nie śmiejąc od razu przestąpić progu. Pokryty był
wełnianym chodnikiem, głuszącym zupełnie każdy niemal odgłos, u ścian zaś zwisały ciężkie kotary,
wszystkie koloru dębowej kory. Światło dochodziło pionowo wybitymi u góry otworami przez które
tylko wierzchołki drzew zaglądały do środka. W końcu korytarza tak samo widniały brązowe kotary.
Julia przystanęła i spojrzała nieufnie na Saltasha.
— Cóż to, Julio? — zapytał z uśmiechem. — Czy ogarnia panią lęk przed wnętrzem sanktuarium?
Odsunął kotarę i Julia jeszcze raz stanęła przed drzwiami. Nie dostrzegła na nich klamki, ani żadnych
zatrzasków, ale gdy ręka Saltasha zniknęła za kotarą, ozwało się nagle zgrzytnięcie sprężyny. Drzwi w
tej chwili otworzyły się same.
— Proszę wejść — rzekł Saltash, schylając się przed nią. Weszła do pokoju, o kształcie klina,
oświeconego od góry grubą szklaną, kunsztowną kopułą. Nie widziała jeszcze w życiu tak dziwacznej
konstrukcji. Posadzki wyścielały tygrysie skóry, ale pełno ich było rowmez na ścianach. Krzeseł nie
było. Pod jedną ze ścian widniała jedynie podłużna sofa, tak samo przykryta skórą tygrysa. Ze wszyst-
kich stron wyzierały tygrysie pyski. Usłyszała ponownie zatrzaśnięcie sprężyny, a gdy spojrzała za
siebie, drzwi do pokoju zniknęły z jej oczu. Zgubiły się nagle w otaczającej je zewsząd dębowej
ścianie. Saltash szyderczo popatrzył jej w oczy. — Czy pani się lęka? — spytał.
Spojrzała dokoła, nie dostrzegając jednakże wyjścia z pokoju.
— Nie wyobrażałam sobie inaczej pańskich dziwactw i kaprysów — odezwała się wreszcie. —
Poznać po tym miejscu, że należy do pana. Saltash zaśmiał się.
— Pani by tu nie przyszła, gdyby wiedziała o tym z góry. Prawda Julio, że odgaduję jej myśli?
— Pan się myli, panie Rex — rzekła Julia. — Na pewno bym przyszła.
— Naprawdę? — zadrwił. — Czy wydaję się pani tak zgoła bezpieczny? Ale nic w tym dziwnego.
Nadobna płeć od lat obdarza mnie instynktowną ufnością.

background image

Spojrzała mu w twarz.
— Jest pan śmieszny — odezwała się ostro. — Za dobrze pana znam, by się mylić w tym względzie.
Saltash szyderczo spojrzał jej w oczy.
— A czemu to przypisać, że pani uciekła? Julia zawahała się.
— Nie jestem obowiązana odpowiadać na wszystko — odrzekła po chwili.
— Proszę się nie wstydzić — zaśmiał się Saltash. — Nie myślę sobie schlebiać, ale mam szczere
przekonanie, że to ja dałem powód do tej nagłej ucieczki.
Julia złośliwie ściągnęła brwi.
— Nie, panie Rex, pan nie dał powodu — rzuciła stanowczo. — Powodem mej ucieczki była tylko
Joanna i nikt poza nią nie wchodził w rachubę.
— Ach tak? — ponownie zaśmiał się Saltash. — Biedna Joanna, żal mi jest Jo! Proszę jej nie sądzić
tak strasznie bezwzględnie. Mimo wszystkich wad, ma też sporo zalet.
Julia chwyciła go szybko za ramię.
— Niech jej pan nie broni — wtrąciła ze złością. — Jest niepoprawna w zachowaniu, zasłużyła na
pogardę i nic mnie już nie skłoni, by odnowić z nią przyjaźń. Skończyłam z Joanną raz na zawsze.
Ujął jej rękę i zaśmiał się żywo.
— Założyłbym się jednak, że nie pozbyła się pani przywiązania do Joanny.
— Właśnie że tak, odkąd dowiedziałam się od ludzi, że uciekła wraz z panem.
Jeszcze raz się zaśmiał, tym razem na głos.
— Ach tak? — zawołał. — Więc wtedy straciła pani sympatię? Ależ najdroższa Julio — głos jego
przybrał odcień pieszczoty — czy nie zdajesz sobie sprawy, że niewiele jest kobiet, których nie
potrafiłbym uszczęśliwić, na pewien choćby okres?
— Wiem — odrzekła, zwalniając swą rękę. — I to jest może powód, który wzbudza u kobiet taki
podziw dla pana. Ale nawet pan, panie Rex, choć tak mocny i potężny, nie zadowoliłby kobiety, która
nie życzy sobie pana, lecz pragnie kogoś innego.

background image

— Wybiłbym jej z głowy każdego innego. Pani powinna to wiedzieć i nie wątpić w to.
Potrząsnęła głową i zaśmiała się dziwnie.
— Zdarzają się wypadki, w których nawet wstyd i honor przestają oddziaływać. I to jest właśnie atut
takich gier, jak pańskie.
— Takie wypadki są stałe — zaśmiał się Saltash. — Minęły już czasy, gdy należały do wyjątków.
Wykonała pewien gest, jakby uznając po cichu prawdę jego słów.
— Być może, panie Rex — przyznała z wahaniem. Saltash w tej chwili skrzywił się brzydko.
— Mam więc zrezygnować i nie myśleć nawet o tym, że zabiera panią Green?
— Mógłby pan tak myśleć, gdybym należała do pana — ozwała się Julia.
— Gdyby pani była lady Jo — podsunął jej myśl.
— Gdybym była lady Jo — przyznała ochoczo. W kątach jej ust pojawił się uśmiech. — To nie
kosztuje jednak wiele, by okazać wspaniałomyślność — dodała na koniec.
— A skąd pani wie, jak wiele to kosztuje? — Zmarszczył się nagle. — Oskarży się mnie w końcu, że
popełniam dobrodziejstwo. Ale nie jestem dobrodziejem i nie pragnę nim zostać. Może Joannie bym
wyświadczył jakie małe dobrodziejstwo, to jest bardzo możliwe, ale pani, moja droga, dla pani bym
nie odczuł tak szczerej gotowości. Wyraz jego twarzy złagodniał nieco. Po chwili dodał:
— Ale usiądźmy na chwilę. Przyniosę jakiś trunek.
Julia usiadła na tygrysiej skórze, szeroko rozpostartej na wygodnej sofce, zaś Saltash pośpieszył ku
małemu kredensowi, który mieścił się w ścianie i po chwili zabrzmiało dzwonienie kieliszków. Podał
jej jeden, napełniony do brzegu pieniącym się płynem.
— Mam pomysł, Julio — oświadczył wesoło. — Wyjedźmy tej nocy moim jachtem do Francji,
złożymy wizytę nieszczęśliwej Joannie. Usiadł koło niej, dotykając jej łokcia i spojrzał jej w oczy.
— Zabawimy się trochę — dodał po chwili, gdy Julia milczała. — Pani może potem wrócić, gdy
koniecznie tego zechce i nikt się nie dowie, że była w Paryżu. Kobieta naszych czasów ma zupełną
swobodę

background image

i nie odpowiada przed nikim za swe czyny i postępki. Ależ Julio — zbliżył się do niej i ujął jej rękę. —
Dlaczego nie, najdroższa moja Julio? Podniosła na niego zdumione oczy.
— Powiedziałam już panu — odrzekła stanowczo.
— Ale nie mówi pani serio — dorzucił z protestem.
— Serio, panie Rex — nie pozwoliła mu skończyć. Zacisnął palce dokoła jej dłoni.
— Ale nie pozwolę na to wszystko, nie zniósłbym tego, gdybym miał panią stracić. A pani, Julio —
tłumaczył jej z zapałem — tak samo nie wytrwa, gdy osiądzie na mieliźnie. Pożałuje wtedy dni,
spędzonych beztrosko ze starymi przyjaciółmi, ale i oni będą tęsknić za panią.
— Nie, nigdy — odrzekła stanowczo. Przechylił się ku niej.
— Tak — odpowiedział. — To wszystko jest szaleństwem, snem nocy letniej i tak samo przeminie,
jak sen i lato muszą przeminąć.
Julia milczała. Podniosła kielich z pieniącym się płynem i przytknęła go do ust. Gdy go wychyliła, po
chwili odebrał go od niej i sam tak samo wychylił swój kielich. Odłożył go teraz i objął ją ręką.
— Pani trzeba ratunku — odezwał się nagle. — Ratunku przed sobą — dodał z emfazą.
Cofnęła się przed nim.
— Zabraniam panu tego — rzekła stanowczo.
Oddychała teraz szybko, ale głos jej rozbrzmiewał zupełnie spokojnie. Wyraz jej twarzy był ostry i
stanowczy. Zamilkł na chwilę i spojrzał jej w oczy. Ale wkrótce się ocknął i nagle wybuchnął:
— Dziwne, zaiste nieprawdopodobne. A przed godziną zaledwie obcałowywał panią śmiało jakiś
wiejski bakałarz. Widziałem tę scenę na środku jeziora. I nie broniła się pani — dorzucił cynicznie.
Jej twarz zapłonęła.
— A przed panem się bronię — odrzekła stanowczo. Saltash zaśmiał się.
— Czasy się zmieniają, moja droga Julio. Po tym wszystkim, co widziałem, nie przystoi jakoś bardzo
tak zaciekle się bronić.
Spojrzała mu w oczy.

background image

— Zbyt panu zaufałam — wyjąkała z wysiłkiem. Była bliska płaczu. — Ale to moja wina. Powinnam
była przeczuć, że się zawiodę. Potrząsnął ramieniem.
— Życie jest grą, łaskawa pani Julio. Ale nie zawsze się tak składa, że można wygrywać. Tym razem,
moja droga, nie sprzyja pani szczęście.
Julia umilkła. Przechyliła się naprzód i spojrzała ku ziemi.
— No i cóż? — zawołał, spoglądając na jej twarz. — Teraz wszystko już zależy od mej łaski i
względów. Dźwignęła się nagle i chwyciła go za rękę.
— Karolu! — zawołała. — Czy pan istotnie już nie ma nade mną litości?
Gdy chwyciła go za rękę, mógł ją w tej chwili ogarnąć ramieniem. Nie zrobił tego jednak. Siedział bez
ruchu, dziwnie szyderczy i dziwnie wyniosły.
Po chwili odrzekł:
— Swą biernością na jeziorze rozpętała pani sama ten ogień pokusy, cóż więc dziwnego, że taki
grzesznik jak ja zbyt prędko mu uległ, niezdolny oprzeć się tak łatwej okazji? Skoro przekonałem się
naocznie, że pani nie jest tak harda, jak wydała się z pozoru, to dlaczego miałbym odejść, skoro inni
korzystają?
Julia drżała, lecz ostatnim wysiłkiem walczyła z podnieceniem.
— Czy to godziwe tak mówić? — odezwała się ostro. — Bardzo w to wątpię, czy jakiś sukces w tej
grze byłby honorowy. A poza tym muszę dodać, że pan nigdy nie odnosił się do mnie poważnie.
Saltash zaśmiał się.
- Bo nie zaliczam się do ludzi, którzy jakąkolwiek ze swoich spraw traktują poważnie. Pani również
nie należy do tego gatunku. Ta wspólna nasza cecha jest jedną, jedyną, nieocenioną zaletą.
— Ale teraz, w tej chwili, mówię poważnie. Saltash ponownie zaśmiał się drwiąco.
Nie do twarzy pani z tym — odezwał się. — Ale proszę mnie posłuchać, mam nową propozycję.
Ubijemy interes. Gdy załatwi pani tamto, swą drugą aferę, wyruszymy mimo wszystko w naszą
podróż do Francji. Proszę mi to przyrzec. Czy zgadza się pani? Julia pobladła.

background image

— Jeszcze całkiem nie oszalałam — rzuciła odmownie. Ujął ją silnie za rękę.
— A czy ten drugi pani zamiar, który powzięła nieopatrznie, nie dowodzi jeszcze bardziej istotnego
szaleństwa? Upiera się pani? Nie chce pani przystać? Sprzeciwia się pani, bym postąpił, jak uważam?
— Nie — odrzekła — nie myślę nawet o tym. I nie mam zamiaru sprzeciwić się panu.
Spojrzał z ukosa i znowu się zaśmiał.
— To bardzo roztropnie — odrzekł z przekąsem. — Ale proszę mnie wysłuchać. Skoro tamten
człowiek zawiódł, ubijemy tymczasem korzystniejszy interes. Honorowy tym razem. Puszczam panią
wolno, nie zatrzymam pani dłużej. Proszę więc nadal zabawiać się na razie tą bańką mydlaną, którą
uważa pani pewnie za swą pierwszą miłość. Ale gdy owa bańka pryśnie i poczuje pani, że rozbiła jej
serce, proszę zgłosić się do mnie i zaufać mi szczerze. Naprawimy wtedy serce, pokrzepimy je otuchą.
To jest jedyny mój warunek, jedyny okup za okazanie pani łaski. Nie żądam zastawu. Uważajmy ten
dług za dług honorowy. I oceńmy nasz honor nieco wyżej, niż zastaw.
Julia, zdumiona, spojrzała mu w oczy. Poczuła dreszcz, który przebiegł jej ciało.
Saltash powstał i pomógł jej również dźwignąć się z miejsca.
— Teraz chodźmy — przemówił — by poszukać Fieldingów. Czy zadowolona pani ze mnie? I
czemuś taka blada, moja droga Julio?
Zaśmiał się lekko.
— Pan nadal pozostał tym samym dziwakiem. Chodźmy — rzekła. Zwrócili się ku ścianie i znowu nie
dostrzegła, jak dotarł do
zatrzasku.
Ale gdy drzwi się otwarły, ujrzała z przerażeniem Dicka Greena, opartego o kotarę.
* * *
Podbiegł wyczerpany, dyszący ciężko i zawołał do Julii, nie zważając już teraz na obecność Saltasha:
— Prędko, panno Julio, szkoda każdej chwili. Miss Fielding jest chora, zemdlała na wystawie.

background image

Julia pobladła.
— Naprawdę, Dicku? Gdzie ona jest?
— Na dole — odparł. — Przeniesiono ją z ogrodu od razu do pałacu. Znajduje się w tej chwili w sali
bibliotecznej.
Julia jak szalona pobiegła przez korytarz. Podobnie jak Dick, nie zważała już również na obecność
Saltasha. Biegł teraz za nią z wyrazem niepokoju na bladej twarzy.
— Proszę puścić mnie naprzód — odezwał się Dick, gdy dobiegli do schodów.
Julia puściła go, nie mówiąc słowa. Zbiegali na dół. Taras za drzwiami był zupełnie otwarty. Gdy
znaleźli się w słońcu, Julia przystanęła i spojrzała na Saltasha. Zatrzymał się również.
— Proszę się nie lękać — powiedział do niej. — Zemdlała zapewne z wielkiego gorąca. Czy zna pani
drogę, która wiedzie do biblioteki? Najlepiej się tam dostać przez krytą oranżerię. Czy wolno z panią
iść? Mogę się tam przydać, gdy zajdzie potrzeba.
— Oczywiście, niech pan idzie — odezwała się Julia. — Dziękuję panu z góry.
Dick rzucił na nich przelotne spojrzenie i pośpieszył teraz sam.
Znaleźli się ponownie w obrębie zamku i pośpieszyli przez cieplarnię, jak polecił Saltash. Cieplarnia
była pełna przepysznych kwiatów, ale dostęp do niej był zamknięty, stała bowiem pusta, odgrodzona
od zamku. Pośrodku, nad basenem widniała nimfa, wykuta w marmurze, opodal szeleścił kunsztowny
wodotrysk. Gdy znaleźli się niebawem u szklanych drzwi, Dick przystanął i spojrzał na Julię.
— Zaczekam tu teraz — powiedział do niej.
Skinęła głową i minąwszy go żywo, wbiegła bezzwłocznie do przyległej sali.
Uderzyło ją od razu jej wspaniałe urządzenie. Spoza ścian, doszczętnie wypełnionych cennymi
książkami, widniały gdzieniegdzie kunsztowne boazerie. Pośrodku stal stół i rzędy foteli. Parkietowa
posadzka błyszczała jak lustro.
Julia nieśmiało postąpiła naprzód. Oślepił ją mrok, panujący dokoła, ale gdy nagle przystanęła, nie
wiedząc, gdzie iść, uczuła znienacka dotknięcie ręki. W tej samej niemal chwili doleciał ją głos:

background image

— Ach, jak to dobrze, że panią już widzę — odezwał się Fielding. Ujął jej rękę i powiódł ją dalej, w
kierunku okna.
Twarz miał pomiętą, jakby nagle zestarzałą. Widocznie wypadek poruszył go do głębi. Gdy znaleźli
się wreszcie przed małą sofką, dostrzegła Werę, leżącą bez ruchu. Była blada, sztywna, zupełnie
podobna do woskowej figury.
Julia bez namysłu przyklękła przed nią i wstrzymując oddech, poczęła nasłuchiwać.
— Czy ona żyje? — wyjąkał Fielding. Głos miał ochrypły, drżący z emocji.
Spojrzała mu w twarz.
— Proszę posłać po brandy — rzekła energicznie. — Niech Dick to załatwi, on czeka w cieplarni.
Albo niech pan zaczeka, niech idzie Saltash. On również jest tutaj. Najlepiej będzie wiedział, gdzie
znaleźć tę rzecz. I niech tu przyjdzie Dick. Czy posłano po lekarza?
— Nikogo tu nie miałem, abym mógł to załatwić — rzekł Fielding. — Był tylko jeden człowiek, który
pomógł mi ją przenieść, a Wera zemdlała, gdy znalazła się już tutaj. Wtedy oczywiście, już nie
mogłem jej opuścić, zaś ów człowiek odszedł, gdyż zajęty jest w parku.
Julia pobladła.
— Niesłychane! — krzyknęła. — Teraz Saltash to sam będzie musiał załatwić. Niech go pan tu
przyśle. Julia tymczasem zajęła się chorą. Ułożyła ją lepiej, rozpięła jej suknię i otworzyła okno, by
wpłynęło powietrze. Wprawdzie dręczył ją niepokój, ale potrafiła go poskromić i okazać równowagę.
Każdy jej ruch był dziwnie opanowany.
Nagle usłyszała za sobą kroki. Spojrzała za siebie i dostrzegła Dicka.
— Ach, to pan! — rzekła żywo. — Trzeba nam lekarza, postara się pan o to? W zamku niewątpliwie
znajduje się telefon. Niech pan spyta Saltasha.
— W zbrojowni — wtrącił w tej chwili Saltash. — Drugie drzwi na lewo. Może sam to załatwię?
— Nie — odrzekła. — Pan postara się o brandy. Ale szybko, proszę pana, możliwie najszybciej.
Obaj bezzwłocznie usłuchali wezwania. Dick pośpieszył, kierując się

background image

ku drzwiom, zaś Saltash podbiegł ku przeciwległej ścianie i nacisnął trzykrotnie elektryczny guzik.
— Powinna leżeć zupełnie poziomo — rzekł do Julii. — Znam ten rodzaj ataków omdlenia. To
zapewne serce. Moja matka umarła po takim ataku.
— Proszę pomóc mi ją podnieść — odezwała się Julia. Podnieśli ją ostrożnie i spłaszczyli poduszki,
leżące pod jej głową.
Saltash po chwili ujął jej rękę i umiejętnym ruchem zaczął ją rozcierać.
Wśród tego zjawił się w pokoju Fielding. Miał głowę zwieszoną i biegł nerwowo od ściany do ściany.
Ilekroć spojrzał na sofkę pod oknem, cofał się nagle, jak ktoś, kto zupełnie postradał nadzieję.
Po chwili przybiegł lokaj z tacą. Saltash, ujrzawszy go, podbiegł do niego i odebrał tacę.
— Brandy, Billingsie? — zapytał żywo. — Dobrze, doskonale. Teraz pośpiesz co tchu i odszukaj miss
Parsons. Powiedz, że pewna dama nagle zaniemogła i leży w bibliotece. Niech zaraz przygotuje łóżko
z pościelą. Niech postara się również o gorącą wodę. Czy jeszcze coś potrzebne? — zwrócił się do
Julii.
Potrząsnęła głową.
— Zdaje się, że nie, zanim lekarz przybędzie. Spodziewam się jednak, że już wkrótce się zjawi.
Saltash po chwili nalał brandy, zaś Fielding przystanął za plecami Julii i spozierał bezradnie, nie
mówiąc ani słowa. — Nie podniesiemy jej ponownie — odezwała się Julia. — Niech pan weźmie
łyżeczkę. Saltash po chwili podał jej łyżkę, zaś Julia wetknęła ją do ust zemdlonej. Ale chora leżała
zupełnie bez ruchu. Nie było nadziei, aby mogła coś przełknąć.
— Umarła! — z rozpaczą wyjąkał Fielding. Saltash po tych słowach spojrzał mu w oczy.
— Ależ nie - pocieszył go — nie umiera się tak łatwo. Przecież wyczułem nawet tętno, gdy dotknąłem
jej ręki. W tej chwili znienacka wszedł do pokoju Dick. Podszedł od razu w kierunku Fieldinga i
poklepał go lekko, zanim zaczął coś mówić.
— Lekarz mi oświadczył, że za chwilę tu będzie.
Fielding spojrzał, jakby nie słyszał tych słów. Po chwili zapytał:

background image

— Czy myśli pan, Dicku, że ona będzie jeszcze mówić?
— Oczywiście, że będzie, daję panu słowo.
Ujął go za ramię i powiódł za sobą ku końcowi sali. Usadowił go na krześle tuż obok stołu, nalał mu
brandy i wetknął kieliszek do ręki. Gdy po chwili się odwrócił, zetknął się nagle ze wzrokiem
Saltasha. Popatrzyli sobie w oczy, wrogo, nieprzychylnie i jednocześnie niemal odwrócili się od
siebie. Na moment zaległa w pokoju cisza. Przerywał ją tylko odgłos orkiestry, nieznośny w tej chwili
dla uszu czekających. Saltash skrzywił się, ale nie myślał nawet o tym, by odstąpić od Julii.
Wreszcie po kwadransie, który wydawał się wiecznością, zjawił się lokaj i wprowadził doktora.
Mężczyźni wyszli z pokoju i stanęli na korytarzu naprzeciw siebie. Saltash popatrzył badawczo na
Dicka. — Chciałbym z panem zawrzeć bliższą znajomość — powiedział nagle. — Czy nie sprzeciwi
się pan temu, jeśli wolno zapytać?
— Sprawi mi to zaszczyt — odezwał się Dick. Saltash skinął głową.
— Bardzo mnie to cieszy — odparł uprzejmie. — Ale zanim poruszymy jakiś ciekawszy temat,
chciałem panu dowieść, że nie jestem tak niebezpieczny, jak się z pozoru wydaje. Nie moja w tym
wina, że poznałem pannę Julię na długo przed okresem, w którym odwróciła się od ludzi i zaznajomiła
z panem, aby wypełnić czymś pustkę. Czy pan zamierza ją istotnie poślubić?
W oczach Dicka pojawiły się błyski. Byłby chętnie wybuchnął, lecz poskromił znienacka napływ
wściekłości.
— Bardzo mi przykro — odrzekł ozięble — ale ten temat nawet z panem nie nadaje się do roztrząsań.
Nie mogę niestety odpowiedzieć na pytanie.
Saltash uśmiechnął się ironicznie.
— Spodziewałem się tego — odrzekł po chwili. — Żaden dżentelmen nie postąpiłby inaczej. Ale ta
niezwykła swoboda w obejściu z panną Julią (obserwowałem was przedtem, gdy płynęliście łodzią),
wydała mi się zrazu tak osobliwa, że upoważnia mnie do zapytania. Chciałbym tylko wiedzieć, jakie
pan żywi zamiary wobec Julii.

background image

Rysy Dicka ściągnęły się dziwnie. Spojrzał mu w oczy i odrzekł z umiarem, bez śladu wzburzenia:
— Moje zamiary, milordzie, są zawsze uczciwe.
Saltash skłonił się, nawet z ręką na piersi, ale oczy jego znowu błysnęły szyderczo.
— Biedna Julia — zawołał z patosem. — Pan się jej oświadczył? Ale niech mi pan wybaczy, że o to
pytam, to taki żart. Nie ma sensu się obrażać, gdy padnie jakiś żart. A pan, jak widzę, nie ma poczucia
humoru. Nie wypada się spierać, gdy bezpośrednio za drzwiami leży chora osoba. A poza tym, panie
Green, jeśli myśli pan naprawdę poślubić Julię, to opłaci się panu żyć ze mną w zgodzie.
— Bardzo wątpię, czy mnie ktoś do tego skłoni — powiedział Dick.
— O, naprawdę? — zaśmiał się Saltash. — A cóż ja zrobiłem? Nie, panie Green, nie ma pan racji. To
by było bezcelowe, za daleko by powiodło. Wszyscy tutaj sądzą, że jestem jakimś diabłem,
synonimem przewrotności, a ja nie rozumiem ich wcale, nie wiem, dlaczego. A panu, jak sądzę, to na
pewno do tej pory nie wyrządziłem krzywdy. Rozbroił teraz Dicka swym miłym uśmiechem.
— Pan nie miał sposobności — odezwał się żywo.
— Ale mam ją za to teraz — przerwał mu Saltash — i to dziwnie sprzyjającą. Mógłbym, gdybym
chciał, natychmiast unicestwić waszą słodką idyllę, bez żadnych trudności, ale ociągam się, pan sam
przecież widzi, że nie mieszam się do sprawy.
— Nie wierzę panu zbytnio — powiedział Dick.
— Co? — rzekł Saltash — pan nie chce mi wierzyć? Poczeka pan zatem, aż pokażę, co potrafię. Pan
inaczej będzie śpiewał, gdy przekona się o tym. — Inaczej? — rzekł Dick.
Urwał znienacka i zmierzył go ostrym spojrzeniem. Po chwili dodał:
— Możliwe, że inaczej. Ale jakkolwiek zaśpiewam, tak pan będzie tańczył.
Saltash stropił się. Z trudem powściągnął wybuch śmiechu.
— Dobrze się pan odciął — odezwał się żywo. — Wygrał pan punkt. Czekałem tylko na to. I nie
wątpię wobec tego, że pan mnie teraz polubi. Brawo, kawalerze! Nie mamy teraz sposobności, by się
trącić szklankami, ale napijemy się jeszcze, musimy się napić.

background image

Wyciągnął doń rękę z królewskim gestem.
— Nie poda mi pan dłoni? — zawołał wyniośle. Dick zawahał się.
— Więc rozpoczynamy grę? — zapytał po chwili. Saltash w tej chwili zmarszczył się dziwnie.
— Tak — zawołał. — Poszukuję partnerów do życiowej rozgrywki. Dick w tej chwili podał mu rękę.
Jakoś trudno było mu odmówić
żądaniu.
— Czy pan gra uczciwie? — zapytał z wahaniem. Saltash się zdumiał i uniósł brwi.
— Tak, przyjacielu, gram uczciwie. Aż do chwili, oczywiście, gdy zaczynam przegrywać.
— A co pan robi później? Zapewne oszukuje? Saltash zaśmiał się.
— Jak diabeł, przyjacielu, my wszyscy tak robimy. A pan tak nie
robi?
— Nie — rzekł Dick.
— Nie robi pan tego? — zaśmiał się Saltash. — I zawsze pan grywa w otwarte karty? Dajże pan pokój.
To kawały są chyba, żarty jakieś...
Dick się zawahał, nie wiedział, co odrzec. Ale Saltash po chwili dodał mu otuchy.
— Pan nie musi mi odpowiedzieć, gdy to sprawia panu kłopot — rzucił przyjaźnie. — Od razu się
domyśliłem, że jest pan kimś lepszym, niż wydawał się z pozoru, cieszę się z tego, to pozbawia mnie
na razie wielkiego kłopotu. Narzeczony Julii nie powinien mieć manier wiejskiego prostaka.
Spojrzał na Dicka z wyrazem uznania. Po chwili dorzucił:
— I cieszę się również, że pana zamiary wobec niej są jasne i szczere. Nie wyobrażam sobie teraz, aby
mogły być inne — dodał z uśmiechem. — Tylko wytrwaj pan przy nich, tylko nie daj się omamić.
Obrócił się żywo, jakby dotknęła go nagle niewidzialna ręka i dostrzegł Julię, schodzącą ze schodów.
Jej twarz była blada, ogromnie wyczerpana, ale uśmiechnęła się lekko, gdy podeszła bliżej.

background image

— Jeszcze żyje — rzekła, spoglądając im w oczy — ale lekarz nie robi nam wielkich nadziei. Poza
tym — zwróciła się w stronę Sal-tasha — zalecił jej na razie bazwzględny odpoczynek. Nie
spodziewam się jednakże, że to sprawi panu kłopot.
— Będzie miłą dla mnie rzeczą służyć czymś pani — odezwał się Saltash. — Postaram się o wszystko,
co leży w mej mocy.
— Dziękuję — odrzekła. — Pan Fielding niewątpliwie odwdzięczy się panu. Lekarz niebawem ma
przysłać pielęgniarkę, ale ja tu zostanę, nie opuszczę miss Fielding. Ona przywykła już do mnie, nie
mogłaby się obejść bez mojej pomocy. Zadzwonię oprócz tego do służącej w Shale Court, może jej
przywiezie potrzebne jej rzeczy.
— Ależ oczywiście — rzekł Saltash nie spuszczając z niej oka. — Proszę się nie martwić, nie
krępować się zbytnio. Niech się pani zdaje, że ma cały mój pałac do własnej dyspozycji.
— Dziękuję — odrzekła, uśmiechając się wdzięcznie. — Nie wątpię wobec tego, że pozwoli pan
również, bym sprowadziła tu pieska. — Kolumbka? — zapytał, uradowany wspomnieniem. — Pani
przywiozła go ze sobą? Na jego ciemnej twarzy pojawił się uśmiech.
— Szczęśliwe zwierzątko! — dodał po chwili. — Proszę go sprowadzić, nie pytać nawet o to. Bardzo
się ucieszę, gdy go znowu zobaczę.
— Pan bardzo uprzejmy — rzekła Julia, zwracając się w kierunku Dicka. Była dziwnie zmieszana,
gdy spojrzała mu w oczy. — Pan Fielding przypuszcza, że czas panu wrócić, panu zapewne śpieszno,
a nie ma już potrzeby zatrzymywać go dłużej. Czy powróci pan autem? Zostawi je pan potem w
garażu we dworze. — Oczywiście — rzekł Dick. — Czy da mi pani spis potrzebnych rzeczy? Oddam
go służącej. — Dziękuję — odrzekła i zawahała się nagle. — Nie będę pana trudzić. Cox jest
domyślna i zrozumie zapewne, co jej powiem przez telefon.
Wyprostował się nagle i spojrzał jej w oczy.
— W takim razie już idę — rzekł niskim głosem. — Do widzenia, panno Julio.
Wyciągnęła doń rękę.

background image

— Zobaczymy się jeszcze — rzekła zmieszana. Głos jej drżał. Jakaś nuta żalu brzmiała w nim teraz.
Ujął jej dłoń i ścisnął ją mocno.
— Spodziewam się — odrzekł, uśmiechając się smutno. — Mam żywą nadzieję, że spotkamy się
jeszcze.
Odszedł po tych słowach i zniknął niebawem w czeluściach korytarzy.
* *
Następny koncert, który odbył się w High Shale, wyczerpał Dicka o wiele bardziej, niż wszystkie
poprzednie. Powodzenie miał wielkie, uwieńczone jak zawsze rzetelnym sukcesem, ale gdy koncert
się skończył i ludzie powoli rozeszli się do domów, zmęczenie Dicka zaciążyło mu jak trudny do
zniesienia ciężar fizyczny.
Pożegnał swych słuchaczy i bliższych znajomych, lecz gdy potem ich opuścił i wyruszył do domu,
odczuwał wyraźnie, że się znalazł u kresu swych sił. Do reszty popsuł mu humor Ashcott.
— Nie wytrzymam z nimi dłużej — żalił się kwaśno — nie dam im rady. Wymykają mi się z rąk, nie
mam już sposobu, by utrzymać ich na wodzy. Szerzy się pogłoska, że wyślą deputację do lorda
Wichestra, a gdyby ten nie chciał jej przyjąć, lub odpowiedział odmownie, to spróbują się skierować
do Ivora Yardley'a. Ten człowiek, jak wiadomo, ma tu również ostatnio ogromne znaczenie.
— Ivor Yardley? — zdumiał się Dick.
_ Tak — rzekł Ashcott — zna go pan może? Mianowano go dyrektorem, gdy zaręczył się niedawno z
lady Joanną Farringmore, siostrą Wilchestra. To ostatnia ich nadzieja, ostatnia ich ucieczka, zanim
chwycą się gwałtu. Zna go pan może? — powtórzył nagląco.
_ Byłem raz u niego — odezwał się Dick. — Załatwiałem z nim
wówczas prywatny interes.
— Jakiż to człowiek? — spytał go Ashcott.
— Twardy, panie Ashcott, niełatwy w obejściu. Nie spotkałem jeszcze w życiu tak upartej natury. Ale
nic mi nie wiadomo, że został dyrektorem, bardzo w to wątpię, czy uzyskają coś od niego.

background image

— Jeśli nie mylą mnie wrażenia — odezwał się Ashcott — to zwrócą się do pana, by ułożył im
podanie. Dick się żachnął.
— Do mnie? — zapytał odwracając się nagle. Ashcott przytaknął.
— Nie, panie Ashcott, mogą długo na to czekać. Bardzo mnie to dziwi — rzucił niechętnie. — Pan jest
jedynym człowiekiem, który ma wpływ na tych ludzi i cieszył się dotąd ich stałym zaufaniem. Mnie
nie słuchają. Za słaby na to jestem, by utrzymać ich w karbach.
Dick tylko z trudem pokonał złość.
— Żal mi tych biedaków — odezwał się w końcu. — Uznaję w zupełności ich wielkie wzburzenie,
powodów mają dosyć, ale nie nakłonią mnie do tego, bym napisał im ultimatum. Jestem gotów, jeśli
zechcą, pomówić z Yardleyem lub z innym z właścicieli, ale nie mogą przecież, żądać, bym uchodził
wobec ludzi za rzecznika ich sprawy. Gdybym zgodził się na to, ogłosiliby mnie w końcu przywódcą
strajkowym. — Na razie są wzburzeni — obruszył się Ashcott. — Jeszcze dzień albo dwa a może się
zakotłować. Jeśli nie znajdą w porę rozsądnego obrońcy, to nie sposób'nam przewidzieć, co wkrótce
się stanie. — Niech pan nie kracze — żachnął się Dick. I rzekłszy te słowa, skierował się ku stokom
pagórka. Poszedł ścieżką, która biegła wśród skał, nie zważając na ciemności i chmury na niebie; jakiś
nieokreślony instynkt powiódł go tędy. Słowiki już nie śpiewały w zaroślach i gąszczach, róże już
dawno powiędły i wyschły. Na dole szumiało wzburzone morze, ale ukrywało się przed okiem wśród
mgieł i cieni. Stąpał ciężko, wspominając o wiośnie, kiedy błądził tą drogą wspólnie z Julią. Myślał o
owej cichej, czerwcowej nocy i jakiś głos wewnętrzny mówił mu teraz, że stracił Julię na zawsze.
Cokolwiek się stanie, rozważał w duchu, jakikolwiek obrót wezmą zdarzenia, nie będzie już dla niego
tym samym, czym była. Zdawał sobie sprawę, że Julia już obecnie stała się niedosiężna. Wezwał ją z
powrotem dawny jej świat, wyciągnął do niej ręce i zamknął jej teraz drogę powrotną. Przypomniał
sobie nagle wyraz jej oczu, gdy odchodził z pałacu. Nie ulegało wątpliwości, że i ona była pewna, iż
zbliża się koniec. Skończyło się na zawsze marzenie o szczęściu, tak jak słowiki zamilkły i dzikie róże
powiędły na

background image

skałach. Miał niezłomne przekonanie, nie dające się przemóc, że stanęli na rozstaju swych dróg.
Zacisnął ręce i szedł dalej, trawiony myślami. Przeraził go teraz ogrom tych cierpień, przeczuwał
wyraźnie, że nie zdoła ich przemóc. Ale niezależnie od tego, jakiś srogi bunt nagle w nim rozgorzał.
Przełamie ten cios, ostatkiem swoich sił przystanie do walki. Nie pozwoli się zgnębić, choćby miał
nawet zginąć, rozwali tę barierę, która odgrodziła go od niej, zrówna ją z ziemią. Nie dopuści do tego,
by wydarto mu Julię, będzie walczył jak lew, by odzyskać ją znowu i pokaże jeszcze światu, gdyby
stawiono mu opór, że właśnie on, on jest tym jednym, który nie ustąpi.
Ale nagle, jakby zatruta strzała, puszczona z zasadzki, jakaś nowa myśl przeszyła mu mózg. A cóż,
jeśli Julia jest niegodna tych ofiar? Jeśli należy do tych kobiet, które niezdolne są odczuwać, a miłość
traktują jak przelotną igraszkę? Może ten świat zepsucia, który przeraził ją niegdyś i zmusił do
ucieczki i na niej już wycisnął swe fatalne piętno? Może zatruł jej serca i zamknął je po prostu dla
wyższych uczuć? Może i ona jest stworzona na wzór tej kobiety, z którą zerwała stosunki nie mogąc
się pogodzić ze sposobem jej życia, a której, mimo wszystko, coraz jawniej i zacieklej broniła przed
ludźmi? Odrzucił tę myśl, nawet nie chciał jej rozważać, ale odczuwał coraz silniej pozostawioną po
niej ranę. Było jawną rzeczą, że Julię łączyła przyjaźń z Saltashem, a przecież Saltash właśnie był
twórcą skandalu, w którym wmieszana była tamta. Przypomniał sobie teraz zmieszanie Julii, gdy go
spotkała, prawie odczytywał z jej twarzy, jak bardzo chciała ukryć, iż łączy ją z tym człowiekiem
jakaś bliższa znajomość. Ale było już za późno, nie zdołała tego zrobić.
Wzdrygnął się nagle. Wydało mu się teraz, że wyrządził jej krzywdę niesłusznym podejrzeniem. Nie,
to niemożliwe. Nie powinien jej posądzać o tak straszną przewrotność. Mniejsza o przeszłość,
mniejsza o to wszystko, co działo się przedtem. Może tylko on miał szczęście, może tylko jemu było
dane poznać ją taką, jaką była w istocie. Uwierzył w to teraz i owładnęło nim nagle uczucie skruchy.
Dlaczego jej nie wierzył? Jak to się stało, że mógł choć na chwilę zwątpić w Julię?
Od wybrzeża doleciał go ryk morza i deszcz zaczął padać dużymi kroplami. Przyspieszył nieco kroku
i minąwszy ścieżkę, która zbiegała ze skał, dotarł ostatecznie do bariery przed wioską. Nagle stanął.

background image

Usłyszał wyraźnie szuranie nogami. Podbiegł więc naprzód i dostrzegł w ciemności jakąś dziwną
postać, opartą o poręcz. Po chwili ją rozpoznał.
— To ty, Robinie? — zapytał znienacka.
— Och, Dicku, Dicku — wyjąkał Robin. Głos jego drżał, był dziwnie niepewny. — Zacząłem już
myśleć, że nigdy nie wrócisz.
— Co tu robisz? — przerwał mu Dick.
Mówiąc te słowa, chwycił go silnie ręką za ramię, zaś Robin przykucnął, jakby ogarnął go lęk.
— Nie gniewaj się na mnie! — zawołał z rozpaczą — nie gniewaj się, Dicku! Czekałem tu na ciebie
— ciągnął bezładnie — nie myślałem nawet o tym, by pójść do domu. Wybacz mi, Dicku, nie gniewaj
się na mnie.
Ale Dick był uparty, nie wzruszyły go prośby.
— Jakie miałeś sprawy o tak późnej godzinie? — zapytał surowo- — Przestrzegłem cię już raz, gdy
spotkałem cię ostatnio „Pod Trzema Beczkami". — Urwał znienacka. — Czy znowu tam byłeś? —
rzucił po chwili. — Nie! — rzekł Robin i spojrzał mu w oczy. Dick jeszcze silniej ścisnął mu ramię.
— Czy to prawda, co mówisz? — nalegał gwałtownie. Robin ponownie pobladł ze strachu.
— Przyszedłem tu tylko, by zaczekać na ciebie. Nie mogłem o tym wiedzieć, że przyjdziesz tak
późno. A poza tym, Dicku, dokuczył mi upał, strasznie pod wieczór rozbolała mnie głowa.
Urwał wśród tego i zawył po chwili:
— Nie ściskaj mnie tak mocno, to boli, Dicku.
— Kłamiesz bezwstydnie! — odezwał się Dick. Robin się wzdrygnął.
— Skąd o tym wiesz? — wyjąkał skruszony.
Dick nie odpowiedział. Ujął go za ramię i wiódł obok siebie. Doszli w ten sposób do domku Ricketta,
a stamtąd przez pagórek na dróżkę ku szkole.
Robin szedł zupełnie bezwładnie. Szurał nogami i drżał na ciele, kilkakrotnie podczas drogi potykał
się. Gdy znaleźli się wreszcie tuż obok szkoły, Robin znienacka odezwał się pierwszy:

background image

— Nie chciałem nawet wyjść — zawodził z rozpaczą. — Ale upał mi dokuczył, miałem straszne
pragnienie. I złożyło się tak jakoś, że akuratnie przed domem spotkałem Jacka, podszedł więc do mnie
i poszliśmy do knajpy. Nie wypiłem nawet wiele, Jack, oczywiście, płacił za wszystko. Ale że bolała
mnie głowa, więc usiadłem sobie w kącie i wkrótce zasnąłem. Zbudzono mnie dopiero, gdy zamykano
już budę. Zbudził mnie Swag, gospodarz lokalu, a że Jacka już nie było, więc nie wiedząc, co zrobić,
poszedłem po ciebie. Nie zaczepiłem nikogo. Z nikim też nie miałem żadnego zatargu. Więc nie
gniewaj się, Dicku! Nie postąpisz chyba ze mną, jakbym zrobił coś złego?
— Nie myśl nawet o tym, że ominie cię kara — odrzekł Dick, otwierając bramę.
Robin przykucnął, jak pies, który czeka wymierzenia sprawiedliwości.
— Ależ Dicku — zawołał — ja tylko, ja...
— Nic ci nie pomoże! — zgromił go Dick. — Nie tylko postąpiłeś wbrew nakazowi, ale ołgałeś mnie
jeszcze. Powinieneś wiedzieć, co cię za to czeka.
Robin nie próbował dłużej się bronić. Wszedł do domu i potoczył się niezgrabnie do pokoju na piętrze.
Nie było już teraz dlań innego wyjścia, jak czekać cierpliwie, aż dosięgnie go kara.
Kiedy znalazł się na górze przykucnął przed łóżkiem i począł rozmyślać. W pokoju było ciemno. Do
wnętrza padało tylko światło z sieni przez niedomknięte drzwi, zaś lampa z przeciwka, wisząca nad
bramą wiodącą do dworu, rzucała blask przez otwarte okno. Robina podrażniły te blaski. Odwrócił od
nich głowę i ukrył ją teraz w pościeli łóżka. Cała jego uwaga skupiła się w tej chwili na uważnym
słuchaniu, czy nie usłyszy na schodach kroków Dicka.
W domu mieszkali tylko obaj bracia, zaś gospodarstwem zajmowała się przychodząca co rano kobieta
z wioski. Obecnie, kiedy Jack już z nimi nie mieszkał, nie miała właściwie zbyt ciężkiej roboty; Robin
bowiem zawsze, gdziekolwiek tylko mógł, chętnie i usłużnie pomagał jej w pracy. Gdy czekał tak
teraz, przykucnięty przed łóżkiem, przypomniał sobie nagle, że Dick przed koncertem nie zjadł
kolacji. Zanadto się śpieszył. A teraz — pomyślał — był zapewne głodny i wyczerpany pragnieniem.
Jeśli nie zdobędzie się na śmiałość i nie

background image

zejdzie na dół, by mu podać posiłek, to Dick się położy głodny do łóżka.
Rozmyślał jeszcze trochę i uznał po chwili, że musi to zrobić. Podniósł głowę, zasłonił sobie oczy
przed światłem z przeciwka i powstał wreszcie z niezgrabnym wysiłkiem. Trudno mu było nie czynić
hałasu, ale robił, co mógł, by postępować ostrożnie. Dostał się wreszcie do klatki schodowej i tu
przystanął, nadsłuchując uważnie. Schody trzeszczały pod ciężarem jego nóg. Zatrzymał się
chwilami, gotów do ucieczki, gdyby posłyszał jakiś szelest, ale głęboka cisza, panująca dokoła,
dodawała mu bodźca do wykonania zamiaru. Może Dick już spał? Może wystarczy zupełnie, jeśli tacę
z posiłkiem zostawi mu w hallu, a on ją już zobaczy, gdy pójdzie na górę? Gdyby rzecz się udała,
mógłby zaraz powrócić i ponownie ukryć się w ciemnościach pokoju. Nie zależało mu już na tym, że
odbierze potem cięgi, chciał tylko uniknąć spojrzenia Dicka. Nie znosił jego oczu, gdy pałały gnie-
wem, męczyły go strasznie, zadawały mu ból. A te oczy na pewno nie uśmiechną się przyjaźnie,
zanim obiecana mu kara nie zostanie wykonana. Myśląc o tym wszystkim, dotarł ostatecznie do
podnóża schodów i przystanął znienacka pod wiszącą tam lampą. Rozmyślał nad sposobem, jakby
przekraść się dalej, gdyż drzwi do jadalni, w której spodziewał się Dicka, były w tej chwili na oścież
otwarte. Na stole w pokoju migotała świeca, nie ulegało więc kwestii, że Dick był obecny. Czy
dostrzeże go teraz, gdy się przemknie obok drzwi? Zawoła go może? Serce Robina waliło jak młotem.
Ale przemógł się wreszcie; przesunął się chyłkiem, mijając drzwi, lecz i teraz doń nie dotarł
najmniejszy choćby szelest. W pokoju była głucha cisza.
Pomknął przez korytarz ku drzwiom od kuchni, przystanął przed nimi szukając klamki, ale
przypomniał sobie nagle, że zabrakło mu świecy. Jedyna świeca, znajdująca się na dole, paliła się
obecnie na stole Dicka. Nie mógł teraz wrócić, by postarać się o inną. Nie miał też zapałek, by
poświecić sobie w kuchni. Przystanął bez ruchu, nie wiedząc co począć, by wybrnąć z opresji.
Ale Dick pewnie spał, inaczej słyszałby pewnie trzeszczenie na schodach. Pozostawał więc jeszcze
jakiś sposób wybrnięcia. Mógł się wślizgnąć ukradkiem do pokoju Dicka i zabrać świecę, nie budząc
go nawet. Milczenie dookoła dodawało mu otuchy, upewniło go w tej myśli, że

background image

brat zasnął. Na palcach podszedł do pokoju i zajrzał do środka. Dick tam był. Skrzyżował ramiona na
krawędzi stołu i siedząc bez ruchu, ukrył w nich głowę. Zapewne spał. Każdy niemal pozór
przemawiał za tym faktem. Robin postąpił, podchodząc na palcach, ale nagle przystanął i cofnął się z
lękiem. Zaczął teraz wątpić, czy brat jego śpi. Palce Dicka, zaciśnięte kurczowo, drgały nieustannie,
jakby jakiś tajony ból wywoływał tę reakcję. Nie wyglądały na palce człowieka śpiącego.
Robin tymczasem zaczepił o klamkę, zaś trzask, spowodowany szarpnięciem drzwi, przebudził Dicka
z jego drzemki na stole. Zerwał się nagle i spojrzał mu w oczy. Twarz miał szarą, ogromnie zmęczoną,
usta zaciśnięte, świadczące o cierpieniu, znoszonym cierpliwie.
— Cóż tam, Robinie ? — zapytał nerwowo. — Czemu jeszcze nie śpisz?
Zauważył w tej chwili skrzywioną rozpaczliwie minę brata.
— Ach, prawda — zawołał — zapomniałem zupełnie. Wynoś się na górę, zaraz tam przyjdę.
Robin się obrócił, jak przepędzony pies. Podszedł nieco dalej, lecz przystanął na progu. Po chwili
jeszcze raz się zwrócił do brata i nabrał odwagi. — Czy możesz mi dać świecę? — zapytał go
znienacka, nie patrząc mu w twarz. — Do czego ci świeca? — zapytał Dick. — Masz przecież świecę
w swoim pokoju. Robin się zawahał, nie wiedział, co odrzec. Po chwili ponownie się zwrócił ku
drzwiom. — Dobrze — odparł — zabiorę ją stamtąd.
— Zaczekaj chwileczkę! — zatrzymał go Dick. — Do czego ci potrzebna świeca na dole?
Robin się odwrócił, nie śmiejąc nań spojrzeć.
— Potrzebuję jej do kuchni, chciałem coś zabrać.
— Co chciałeś zabrać? — zdumiał się Dick.
Robin zamilkł. Przystanął zgaszony i przebierał palcami.
— Słyszałeś, Robinie? — powtórzył Dick.
Robin podszedł, zataczając się niezgrabnie, lecz nie podniósł oczu, skierowanych ku ziemi. Na czoło
opadła mu kępa włosów.
— Po co tu zszedłeś? — zapytał go Dick.

background image

Głos miał cichy, zupełnie spokojny, a lekkie westchnienie, które poprzedziło pytanie, przeniknęło
Robina jak prąd elektryczny. Podszedł do Dicka i przystanął znienacka, gdy się znalazł przed stołem.
— Chciałem ci coś przynieść — wydobył z wysiłkiem — musisz być głodny. Zapomniałem zupełnie,
że nie zjadłeś kolacji. Urwał wśród tego i spojrzał mu w oczy. Po chwili dodał:
— Myślałem, że śpisz. Inaczej nie próbowałbym wejść do pokoju. Nie chciałem, abyś wiedział, że
zszedłem tu z góry. Urwał ponownie i zaczął się trząść.
— Teraz idę — rzekł, próbując zawrócić. Ale Dick w tej chwili zatrzymał go ręką.
— Więc po to tu zszedłeś, by mi przynieść kolację?
— Tak — rzekł Robin, opuszczając głowę. — Chciałem ją zostawić na stole w hallu, byłbyś ją
zobaczył, idąc na górę. Dick się zmieszał, nie wiedział, co odrzec. Spojrzał mu w oczy, a wyraz jego
twarzy złagodniał w jednej chwili.
— Chciałeś mnie posilić, abym lepiej mógł cię bić, co? — zawołał. Wyciągnął rękę i objął nią ciepło
ramię brata. — Dziękuję ci, chłopcze — dodał wzruszony.
Robin w tej chwili podniósł oczy. Błyszczała w nich jakaś zwierzęca uległość. Nie wyrzekł ani słowa,
był nadto wstrząśnięty. Zegar nad kominkiem wybił dwunastą.
— Idź teraz spać — odezwał się Dick. — Nie będę dzisiaj jadł, jeszcze raz ci dziękuję.
Po chwili milczenia wyciągnął doń rękę. — Dobranoc, Robinie!
Robin uznał to za oznakę pojednania. Podał mu dłoń, a gdy odczuł po chwili uścisk Dicka, oczy jego
nagle napełniły się łzami.
— Przepraszam cię, Dicku — wyjąkał z trudem.
— To nie zmieni jednak faktu — odezwał się Dick. — Zaklinam cię, Robinie, byś nie kłamał już
więcej. Teraz połóż się do łóżka. Ja również za chwilę położę się spać. Jeszcze wypalę papierosa.
Dobranoc! — powtórzył.
Słowa te brzmiały jak stanowcze pożegnanie. Robin odwrócił się i niebawem odszedł, kierując się ku
drzwiom...

background image

Dick jeszcze chwilę spoglądał za nim, w oczach miał uśmiech. Kiedy w chwilę później udawał się na
górę, doleciał go na schodach szloch, dochodzący z pokoju Robina. Myślał, że Robin już się udał do
łóżka i że zasnął. Przystanął pod drzwiami i jął nadsłuchiwać.
Płacz Robina rozdzierał mu serce. Uznał po chwili, że nie zdoła tego znieść. Nie namyślając się długo,
otworzył drzwi i wszedł do pokoju. W pokoju było ciemno. Oświecała go jedynie lampa z przeciwka i
ogarek świecy, z którym zjawił się Dick. Robin był ubrany i klęczał przed łóżkiem. Ujrzawszy brata,
przeląkł się widocznie i przykucnął do ziemi. Szloch jego przycichł, jakby zamarł znienacka. Po
chwili powstał i wpiwszy się palcami w pościel na łóżku, ukrył w niej twarz. Nie oddychał nawet
teraz, gdy Dick nań spoglądał, wydawał się jak postać, wykuta w kamieniu. Dick postawił świecę na
stole, potem podszedł do łóżka i usiadł na brzegu. Ujął jego głowę, potem podniósł ją lekko i oparł
łagodnie na jednym z swych kolan. — Co się stało? — zapytał z przejęciem.
Ból Robina jakoś dziwnie zelżał pod dłonią Dicka. Chłopiec się dźwignął i nie mówiąc ani słowa,
objął go dokoła i przycisnął do siebie.
Serce Dicka krajało się z żalu. Dlaczego go zostawił tak długo samego? Pogładził go ręką i spojrzał
mu w twarz. — Co ci się stało? — powtórzył po chwili. — No, opanuj się trochę, nie ukrywaj się
przede mną. Ramiona Robina ruszyły się w skurczu. Z jego zaciśniętych ust padły jakieś dźwięki, nie
dające się pochwycić. Dick w tej chwili pochylił się nad nim.
— Co? — zawołał — nie rozumiem, Robinie. Czy przeskrobałeś coś znowu, palnąłeś jakieś
głupstwo? No mów coś nareszcie, nie daj się prosić.
Jakiś dziwny niepokój ogarnął go nagle.
— Uderzyłeś kogoś może? — dorzucił przejęty. — No przyznaj się chłopcze. Czy nie Jacka
przypadkiem?
— Nie — rzekł Robin — nie zemściłem się na nim. Ale nienawidzę go, Dicku, nawet nie masz
pojęcia, jak go strasznie nienawidzę.
— Dlaczego? — rzekł Dick. — Czy cię znowu skrzywdził? Robin przykucnął i nie odpowiadał.

background image

Dick dał mu pokój i czekał cierpliwie, aż ochłonie ze wzburzenia. Wiedział o tym zresztą, że Robin
miał powód, by nienawidzić swego brata. Nawet argumenty były zbędne — rozważał po cichu. Ale
gdy chłopiec się ocknął, zwrócił się do niego z ponownym zapytaniem:
— Cóż ci zatem zrobił? — nalegał stanowczo. — Czy powiedział ci coś? Powiedz mi natychmiast.
Muszę o tym wiedzieć. Robin się wzdrygnął.
— Nie żądaj ode mnie, bym powtórzył ci wszystko. Dick jeszcze mocniej ujął go za rękę.
— Musisz mi powiedzieć — odezwał się ostro.— Kiedy go spotkałeś i co ci powiedział?
Robin zawahał się, lecz w końcu się przemógł.
— Spotkałem go wieczorem — odrzekł po chwili. — Bolała mnie głowa, więc wyszedłem na ulicę.
Ale zaledwie się ruszyłem, nadszedł z przeciwka. Rozmawialiśmy chwilę, lecz nagle przeskoczył z
tematu rozmowy. Począł się naśmiewać, że sam wróciłeś z wystawy Burchestra i dodał z przekąsem,
że nie wygrasz w tej grze o zdobycie pierwszeństwa. Nie wiedziałem, o co chodzi — ciągnął
gorączkowo — ale oburzyłem się zaraz, gdyż strasznie nie lubię, gdy on mówi o tobie. Ale coś mnie
skusiło i poszedłem z nim dalej... Urwał w tym miejscu, jakby wstydząc się tego, że uległ pokusie.
— No i cóż? — rzekł Dick, spoglądając mu w oczy. — Co było potem?
Robin się zmieszał.
— Chwycił mnie silnie — odrzekł z wahaniem — tak, że po prostu nie mogłem się ruszyć, a potem mi
powiedział, potem mi powiedział...
Słowa mu uwięzły, gwałtowny szloch zacisnął mu gardło.
— Co ci powiedział? — odezwał się Dick.
Jego głos teraz drżał, był dziwnie wzburzony. Robin z przestrachu ponownie przykucnął. Ale gdy po
chwili ochłonął, ciągnął dalej, zwalczając wzruszenie:
— Powiedział mi otwarcie, że tylko wariat może wierzyć, taki wariat jak ja, że jakakolwiek kobieta
zechce cię poślubić, jak długo Dicku, jak długo...
Płacz ponownie wstrząsnął mu piersią. Na chwilę zaległo w pokoju milczenie.

background image

Ale Dick po chwili ocknął się pierwszy. Ujął jego głowę i począł ją gładzić.
— Uspokój się, Robinie — przemówił życzliwie. — Chyba nie jesteś takim głupcem, aby brać serio, o
czym naplótł ci Jack.
Robin po chwili pokonał swój szloch.
— A gdy powiedział to wreszcie, zaprosił mnie na wódkę do gospody „Pod Beczkami". Pragnął
widocznie, bym zapomniał o wszystkim.
— Nie musiałeś z nim iść — obruszył się Dick.
— Ale nie wiedziałem, co robię — zasłaniał się Robin. — Przyznaję się otwarcie, że zgłupiałem po
prostu. To wszystko, o czym mówił, nigdy do tej pory nie przyszło mi na myśl.
Znowu zapłakał, lecz Dick bezzwłocznie jął go pocieszać.
— Głuptas z ciebie — odezwał się żywo. — Powinieneś wiedzieć, tak jak i ja o tym wiem, że to
wszystko o czym mówił, jest wyssane z palca. W każdym razie, kobieta, którą kocham, nie należy na
szczęście do kobiet małodusznych. Robin po tych słowach dźwignął się z miejsca. Było rzeczą
widoczną, że słowa Dicka wywołały w nim nagle żywą reakcję. Podniósł głowę i spojrzał na brata
poprzez grube łzy, drgające mu w oczach. — Więc zamierzasz poślubić miss Julię Moore? — zapytał
nieśmiało. Dick zmieszał się. Milczał przez chwilę, spoglądając na niego, a wreszcie przemówił:
— Tak, Robinie. Zamierzam istotnie poślubić miss Moore, ale na razie napotkałem przeszkody. Nie
wiem jeszcze dotąd, czy zdołam je pokonać. To przyszłość pokaże.
Zacisnął usta, wyrzekłszy te słowa, i utkwił wzrok w jakimś punkcie na ścianie. Chłopiec nieśmiało
spojrzał mu w oczy. Dick to spostrzegł i ująwszy go silnie, podniósł do góry.
— Teraz połóż się spać — polecił stanowczo. — I nie myśl nawet o tym, o czym mówił ci Jack. Nie
staraj się również myśleć o zemście. Słyszysz, co mówię? Najlepiej zostaw go w zupełnym spokoju.
Robin się dźwignął. Spojrzał mu w oczy z tą psią uległością, którą tylko wobec niego miał zawsze w
pogotowiu.
— Zrobię, co mi każesz — odrzekł z determinacją. — Nawet życie bym oddał, gdybyś tego zażądał.

background image

Dick się zaśmiał i zapalił mu świecę.
— Nie zapominaj, chłopcze — dodał po chwili — że jestem twym jedynym, życzliwym przyjacielem.
Rzekłszy te słowa, poklepał go lekko, potem podał mu rękę i wyszedł z pokoju.
Robin jeszcze usiadł i począł rozmyślać.
„Kobieta, którą kocham" — rozważał jego słowa. Zrozumiał w tej chwili jakąś dziwnie pewną,
nieomylną intuicją, że ta miłość do Julii, która zapłonęła tak nagle w sercu Dicka, była istotnie czymś
wielkim, była istotnie owym darem, który tylko raz życiu składają niebiosa.
Spojrzał szeroko na lampę z przeciwka.
Cokolwiek się wydarzy — pomyślał po cichu — musi się spełnić pragnienie Dicka.
* * *
Przez cały niemal tydzień od dnia wystawy Julia z poświęceniem oddawała się chorej. Miss Fielding
wprawdzie z wolna przychodziła do siebie, ale jakkolwiek jej mąż i pielęgniarka stale ją otaczali
troskliwą opieką, nie mogła się obejść bez pomocy Julii. Uznała w niej teraz nie tylko towarzyszkę, ale
nieodzowną po prostu, życzliwą przyjaciółkę, której wpływ i znaczenie były zgoła nieocenione dla
stanu jej zdrowia. Tego właśnie dnia Wera po raz pierwszy czuła się lepiej. Leżała jeszcze w łóżku,
przysłuchując się z rozkoszą szmerowi fontanny z pobliskiej oranżerii i spoglądając na Julię, która
siedziała opodal. Na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.
— Wygodnie pani w łóżku? — spytała ją Julia.
— Najzupełniej — odrzekła, zwracając się do niej. — Martwi mnie tylko, że pani wygląda na
ogromnie znużoną.
Julia zaśmiała się.
— Położyłabym się spać — przyznała się szczerze. — Ale musiałabym wiedzieć, że i pani za chwilę
tak samo zaśnie.
— Pani musi odpocząć — upomniała ją Wera. Oczy jej spoczęły na postaci męża, który zjawił się
właśnie na progu pokoju.

background image

Podszedł do niej szybko i pochyliwszy się nad nią, ujął jej rękę. Wera bezsilnie uścisnęła mu dłoń.
— Poślij ją do łóżka — wyjąkała półszeptem. — Jest strasznie zmęczona, pada już z nóg. Możesz tu
zostać i zastąpić ją trochę.
Fielding życzliwie ucałował ją w czoło, zaś Wera go objęła i spojrzała mu w oczy.
— Mam ją zastąpić? — zapytał z uśmiechem.
Podała mu usta, jakkolwiek w tej chwili zabrakło jej tchu.
— Tak — odrzekła — chcę, abyś został. I poproś pannę Julię, by poszła do łóżka.
Obrócił się do Julii, trzymając jeszcze ciągle rękę swej żony. Rysy jego twarzy wygładziły się teraz,
były dziwnie pogodne. Nawet uśmiech, który pojawił się na twarzy był inny niż zawsze, nieomal
wzruszający. — Tak, panno Julio — zawołał uprzejmie — pani musi iść spać. Zostanę tu teraz i
postaram się podołać jej trudnym obowiązkom.
Julia wstała.
— Wypocznę sobie chwilę w fotelu w cieplarni — rzekła z uśmiechem.
— Nie — rzekł Fielding, ujmując jej ramię. — Nie zgodzę się na to. Pani pójdzie do łóżka i położy się
spać. Rozkazuję to pani — uśmiechnął się do niej. — Proszę mnie posłuchać. Mamy zresztą Cox na
każde zawołanie. Gdyby okazała się potrzeba, każę panią zbudzić.
Julia pytająco spojrzała na Werę.
— Ona również tego pragnie — ozwał się Fielding. — Chcemy być sami. Ale proszę się nie lękać. Nie
będę jej męczył, ani zmuszał do mówienia. A za godzinę najdalej ma się zjawić pielęgniarka.
Julia ustąpiła. Nie miała zresztą obaw co do stanu pacjentki, gdyż Wera istotnie czuła się lepiej i
nietrudno było odczytać z jej oczu, że pragnęła pozostać sama z Fieldingiem. Nie było więc rady.
Zbierając się do wyjścia, podała Fieldingowi jeszcze kilka pouczeń, wszystkie bez wyjątku odnosiły
się do lekarstw, i skierowała się rychło ku drzwiom oranżerii.
W cieplarni pod fotelem spoczywał Kolumb. Na widok swej pani, zerwał się szybko i popędził do
niej, zaś Julia podniosła go i wzięła na ręce.

background image

Kiedy w chwilę potem znalazła się w hallu, ujrzała Saltasha, który stał tam samotnie. Dostrzegłszy ją
z daleka, podbiegł naprzeciw i zanim zrozumiała, że zamierza to zrobić, szybkim ruchem odebrał jej
psa. — On za ciężki dla pani — ozwał się żywo. Mrugnął szyderczo i uśmiechnął się do niej. —
Proszę mi go dać na jedno popołudnie. Zgrubiał u pani, jest strasznie tłusty. Zabiorę go ze sobą na
dłuższą przechadzkę.
Uwolniona z ciężaru, spostrzegła nagle, że istotnie tego dnia jest bardzo wyczerpana. Nie wyrzekła ani
słowa, ale Saltash niezawodnie odczytał to z jej twarzy, gdyż szybkim ruchem otoczyli ją ramieniem i
powiódł troskliwie ku klatce schodowej.
— Odprowadzę panią tylko — odezwał się do niej. — Pani strasznie zmęczona, nieprawda, Julio?
Jeszcze mogłaby nie trafić do własnego pokoju.
Julię ogarnęło jakieś dziwne wzruszenie. Uczuła łzy, cisnące się do oczu.
— Przeczuwałem to wszystko — odezwał się Saltash. Czułe słowa jakoś dziwnie nieszczerze padały z
jego ust. — Proszę się nie wstydzić, nie krępować się teraz — ciągnął z uśmiechem. — To prędzej czy
później musiało się okazać. Pani nie przywykła do niewygód siostry miłosierdzia, nie przywykła i nie
dam się przekonać, że praca pani służy, lub wychodzi jej na zdrowie.
— Proszę przestać — rzekła, nie patrząc mu w oczy.
— Dlaczego, moja droga? — zaprotestował z emfazą. — Nie myślę przecież o tym, by sprawić pani
przykrość. Przemawiam w tej chwili jako życzliwy przyjaciel w naglącej potrzebie.
Ujęła jego rękę, odczuwając dziwnie, że jej ruch był bezwiedny. Znaleźli się teraz przed dużymi
drzwiami na końcu galerii. — Tu jest pani pokój — powiedział szeptem. — Czy zechce pani teraz
złożyć mi obietnicę? Odsunęła z wysiłkiem podpierające ją ramię.
— Jaką? — spytała.
— Ze natychmiast się położy i postara się zasnąć. Wypoczynek jest konieczny. Nie wytrwa pani
długo, gdy się będzie tak zadręczać.
Spojrzał w tej chwili tak dziwnie złośliwie, że Julia wbrew woli musiała się zaśmiać.

background image

— Pan troskliwy, panie Rex — odcięła się żywo. — Czy pan długo jeszcze będzie kłopotał się o mnie?
Opuścił głowę.
— Tak długo — odrzekł — dopóty pani sama nie zwolni mnie z trosk. Kto to wie? Może oboje
zrozumiemy kiedyś własne błędy.
Spojrzała na drzwi, jakby chcąc je otworzyć, ale zatrzymała się jeszcze.
— Będzie pan uważał na Kolumba?
— Z największą troskliwością — odrzekł z uśmiechem. — Gdyby cokolwiek mu się stało, nie
miałbym odwagi pokazać się pani. Podeszła ku drzwiom i otworzyła je teraz. Po chwili jeszcze raz
przystanęła na progu. — Karolu! — szepnęła.
Jakaś niema prośba zabrzmiała w jej głosie. Saltash się skrzywił, jakby pragnął z niej zadrwić, lecz
nagle spoważniał. — Odbieram codziennie telefon z Shale Court. To niewątpliwie on zasięga
informacji. Mam dziwne wrażenie, że i inną drogą dowiaduje się o panią.
Julia pobladła.
— Niemożliwe — rzekła. — On zanadto jest zajęty, aby mógł tracić czas. Od rana do nocy absorbuje
go praca.
— Racja, moja droga — przytaknął jej Saltash. — To podobne do niego. Naprzód obowiązek, a potem
przyjemność. Doskonała zasada i bardzo znamienna dla jego zawodu. Jedna z tych, które i pani nie-
wątpliwie udzielą się z czasem.
Julia zamilkła. Uśmiechnęła się lekko, zaś Saltash się pochylił i począł się oddalać z Kolumbem na
rękach. — Żegnaj, siostro miłosierdzia, myśląca o drugich! Wybiegł na galerię, zaś Julia wyczerpana
stanęła w pokoju. Na chwilę ogarnął ją dziwny bezwład. Ale otrząsnęła się wkrótce z tej głuchej apatii.
Podeszła do okna i spojrzała na ogród. Pomyślała o Dicku. Przyrzekł jej wówczas, że się wkrótce
zobaczą. Czy to naprawdę przeminął zaledwie tydzień? Ale nie poczynił nawet starań, by dopełnić
obietnicy. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo liczyła na jego ostatnie słowa, jak ją nurtowały do tej
pory zupełnie podświadomie w głębi duszy. Uczuła ból, który przeszył jej serce.

background image

I sięgając myślą ku pierwszym dniom, spędzonym na plaży, padła ze szlochem na łóżko.
* * *
— To będzie coś z mózgiem — rzekła pani Rikett. — Czy był pan w tej sprawie u któregoś z lekarzy?
W głosie jej brzmiało głębokie współczucie. Robin siedział na krześle w kuchni i podniósł oczy, gdy
mówiła te słowa.
— Nie lubię doktorów — rzekł krótko. Pani Rickett westchnęła i chwyciła żelazko.
— Ja ich również nie lubię — rzuciła po chwili. — Ale trudno czasami obejść się bez nich. A brat już
wie? Pan powiedział mu o tym?
Robin się zachmurzył. Przechylił się nieco i przez kilka sekund nie dawał odpowiedzi. Wreszcie
wyjąkał:
— Zapytywał mnie wprawdzie, czy boli mnie głowa, ale nie chciałem się przyznać. Powiedziałem, że
nie. Po co właściwie mam sprawiać mu kłopot? Szkoda go męczyć. On i tak nie pomoże.
— Ale doktor by mógł — rzekła pani Rickett, spoglądając przez okno na małego Freda. Bawił się w
ogrodzie, pędząc wesoło za małym kurczakiem. Oni istotnie czasami umieją zaradzić.
— Nie zależy mi na tym — odburknął Robin. Obróciła się ku niemu i spojrzała mu w oczy.
— Pan nie powinien tak mówić — odparła życzliwie. Była dziwnie wzruszona apatią Robina.
— Co się z panem dzieje? — dodała po chwili. — Czy coś pana dręczy, jakieś zmartwienie?
Robin ponownie przechylił się naprzód. Spojrzał ku ziemi, na czuby swych butów, a po chwili
mruknął, jakby istotnie nie miał już nic do stracenia:
— Mam już dosyć życia. Im prędzej się skończy, tym lepiej dla mnie.
— Na miłość Boga! — krzyknęła pani Rickett — nie chcę tego słuchać. Pan nie zdaje sobie sprawy z
tego, co mówi.

background image

Przyjął tę uwagę bez słowa protestu. Głowa mu opadła głęboko ku piersi, przydługie ramiona
spoczęły na kolanach. Wyglądał w tej chwili potwornie, jak małpa.
W kuchni zalegało niemiłe milczenie. Pani Rickett bez przerwy przesuwała żelazkiem, od czasu do
czasu spoglądając przez okno. Dręczyła się myślą, jakby rozproszyć przygnębienie Robina. Wreszcie
po chwili ozwała się pierwsza:
— Właśnie myślę o tym, kiedy miss Moore powróci tu do nas.
Z piersi Robina dobył się jęk. Był dziwnie podobny do ryku zwierzęcia.
Pani Rickett spojrzała, nie ustając w wysiłkach, by go dźwignąć z depresji.
— Ona była bardzo miła i życzliwa dla wszystkich. Pan ją lubił, Robinie?
Robin się ruszył, jakby nagle nim szarpnął gwałtowny ból.
— Co ją może skłonić, by wróciła w te strony? — odezwał się wreszcie. — Nie powróci zapewne,
skoro raz wyjechała.
— Ja jednak myślę, że ją wkrótce ujrzymy — rzekła pani Rickett. — Zależy to od tego, kiedy miss
Fielding powróci do zdrowia. W każdym bądź razie to nie potrwa już długo.
Robin ponownie podskoczył na krześle.
— Nie wróci — zawył, jakby dławiąc się chrypką. — Ja pani mówię, że miss Moore tu nie wróci.
— Skąd pan może wiedzieć? — rzuciła pani Rickett.
— Wiem — odpowiedział, czerwieniejąc z emocji. — Tak długo tu nie wróci, dopóty...
Ryknął coś na koniec, co nie dało się zrozumieć i znowu pogrążył się w głębokim milczeniu.
Pani Rickett przetrzepała tymczasem sukienkę, a gdy rozłożyła ją potem, by odprasować jej fałdy,
spojrzała mu w oczy i rzekła zdumiona:
— Nie przekona mnie pan o tym, że miss Moore nie powróci. Wiadomo mi wprawdzie, że to dama z
towarzystwa, że całą prawie młodość spędziła w Londynie, ale nie jest taka dumna, aby stronić od
prostych ludzi. Niejednokrotnie mi mówiła, że zamierza się tu nawet na stałe osiedlić.

background image

— A jednak nie wróci — żachnął się Robin. — Ona nigdy tu nie wróci, jak długo...
Ponownie zakończył okrzykiem podobnym w swej grozie do ryku zwierzęcia.
— Ależ posłuchaj pan, Robinie — rzuciła zdumiona pani Rickett. Nie mogła go istotnie dostatecznie
przeniknąć. Wywoływał w niej żal i wzburzenie zarazem. — Dlaczego się pan uparł przy swoim
twierdzeniu? Skąd pan może wiedzieć, że ona nie wróci? Niech mi pan to powie. Proszę mi wyjaśnić
tę dziwną zagadkę?
Robin potrząsnął wiechą swych włosów i znowu się zasklepił w głębokim milczeniu.
— Dlaczego pan tak cierpi? — spytała po chwili, pochylając się nad nim. W słowach jej brzmiało
macierzyńskie współczucie. — Czy niepokoi się pan o nią, jest niepewny jej losów?
Robin się dźwignął i znowu ogarnął ją swym dziwnie wzruszającym, nieodgadnionym spojrzeniem.
Pogładziła go życzliwie ręką po ramieniu.
— Czy więc w tym leży powód? — spytała oględnie. — Tęskni pan za nią? Jeśli o to tylko chodzi, to
bądź pan spokojny. Ona na pewno tu wróci w niedługiej przyszłości.
Twarz Robina skrzywiła się nagle. Spojrzał na ręce, splecione na kolanach, w końcu zaś przemówił,
folgując już teraz gnębiącej go trosce.
— Dick za nią tęskni — odezwał się z żalem. — To on właśnie cierpi, że Julii tu nie ma. Ale ona tu nie
wróci. Na pewno nie wróci, jak długo... ja tu jestem.
Wzdrygnął się nagle, a przez zaciśnięte zęby dobyło się z sykiem westchnienie.
— Żadna kobieta nie postąpiłaby inaczej — dodał po chwili z wyrazem rozpaczy.
Powstał po tych słowach, jakby miara jego cierpień przebrała się nagle i wyciągnąwszy ramiona,
wykrzyknął z pasją:
— To doprawdy okrucieństwo, to krzywda, niesłuszność! Teraz idę do Boga. Pożalę się przed Nim.
Rzekłszy te słowa, rzucił się ku drzwiom i nie zważając już teraz na słowa pani Rickett, wybiegł czym
prędzej na ścieżkę ogrodu.

background image

Minął Freda, który biegł za kurczakiem, nie zatrzymał się przy dziecku, które powitało go radośnie i
biegł przed siebie tępy, głuchy, nieczuły już na nic, oprócz bólu swej męki. Gdy dotarł do furtki,
zatrzasnął ją silnie i runął jak zwierzę w kierunku gościńca. Nie widział, nie słyszał, nie myślał o
niczym i tylko jakaś podświadoma siła popychała go naprzód.
Słońce udarzało mu prosto w twarz, ale nie zdawał sobie sprawy, czy to dzień, czy noc, nie wiedział o
niczym i niczego nie odczuwał. Podpędzał go instynkt, instynkt bestii, drzemiącej w człowieku, jakiś
bunt przeciw złu, przeciw ranie jego serca, przeciw udręce walki, którą stoczył ze swym losem.
Gdy podbiegł do skał, ominął drogę, która wiodła przez wąwóz. Skierował się z rozmysłu na ścieżkę
nad przepaścią, poszukując miejsca, w którym ujrzał ją wówczas, gdy leżała na piasku. Przypomniał
sobie teraz, jak się ukrył tam za gęstwiną zarośli i jak wymierzył na nią kamień, by przepędzić ją z
tego miejsca. Myśl o Julii napełniła mu serce jakimś dziwnym wzruszeniem. Zatrzymał oddech, jakby
odtwarzał sobie w duchu brzmienie jej głosu. Nie pogniewała się wtedy, gdy rzucił na nią kamień. Od
razu oświadczyła gotowość zapomnienia i zwróciła się do niego ze słowem przyjaźni. I odtąd istotnie
łączyła ich przyjaźń. Obudziła w nim duszę i jakiś nieznany mu dotąd instynkt wdzięczności.
Niejednokrotnie go broniła, gdy naraził się Dickowi i wywołał w nim gniew i słuszne wzburzenie.
Polubił ją za to. Polubił nieomal tak samo jak Dicka, gdyż Dickowi, mimo wszystko, należało się
pierwszeństwo. Ale dlaczego się tak stało, że musiał ją poznać? Dlaczego się zjawiła na drodze jego
życia? Polubił ją szczerze i znalazł się teraz między nią a szczęściem. Nie rozważał tego jednak, nie
roztrząsał tej kwestii. Wśród skał tymczasem zapadał już wieczór. Poszum od morza stał się
głośniejszy, zewsząd padały wydłużone cienie. Robinowi się wydało, że wołają go fale. Wyraźny ich
ryk brzmiał jak wezwanie, jak pobudka trąb, budząca uśpionych. Uciszył się nieco. Odczuwał
radośnie, że ból jego zelżał. Jakiś błogosławiony pokój otulił mu głowę.
Jakby Bóg przemówił i uśmierzył w nim bunt, jakby ukoił to wszystko, co sprawiało mu ból.
Uświadomił sobie teraz, że niedaleka jest droga ucieczki. Spojrzał na morze, które srebrzyło się w
dole, i jakieś

background image

dziwne wizje oczarowały mu duszę. Słońce już zaszło za szczytami High Shale, cienie coraz gęściej
otaczały go zewsząd. Doznawał wrażeń, jakich doznaje ścigany, kiedy znajdzie się w schronie.
Jeszcze raz rozważył ów straszny problem, który wsączył taki jad w jego duszę.
Został jeszcze Dick, Dick, ukochany i czczony przez niego. Dick na pewno kochał go bardzo. Nigdy w
tym względzie nie doznał wątpliwości. Był jedynym człowiekiem, który jawnie mu sprzyjał. Ale z
pojawieniem się Julii serce Dicka musiało się zmienić; napełniło się czymś innym, jakimś głębszym
od tamtego, żywotniejszym uczuciem. Zapragnął jej tęsknotą, z której Robin nawet dobrze nie zdawał
sobie sprawy, choć podświadomie ją znał i oceniał należycie. Zgłębił dostatecznie, bez cienia goryczy,
że Julia dla Dicka jest czymś znacznie cenniejszym, niż dawniej był on. Ta tęsknota jego ducha,
potężniejsza niż wszystko, musiała' w jakiś sposób znaleźć swe ujście. Bez względu na środki i rodzaj
poświęcenia. Bo i Dick w tym wypadku coś musiał poświęcić; me mógł ich mieć obojga jednocześnie.
Ból ponownie przeszył mu serce, ale nie odczuł go obecnie tak silnie jak przedtem. Poszukiwał teraz
drogi ucieczki od Dicka i już myśl o tym napełniała mu duszę niezwykłym ukojeniem. Nie myślał już
o sobie, o tragedii swego życia, miał ważniejsze zagadnienie, które zajęło jego umysł.
Usiadł na cyplu i poddał jeszcze raz swą sprawę rozwadze. Siedział tak godzinę, może dwie, może
więcej, ale myśl przyszła nagle, w ostatniej niemal chwili, jak skra błyskawicy wśród burzy na morzu.
W oddali zabrzmiał dzwon kościółka. Robin powstał, jakby pragnął już odejść, ale niespodzianie
zatrzymała go wizja Julii. Wyglądała jak bogini w swej jasnej sukni. Wyraz jej twarzy był dziwnie
surowy, ale złagodniał znienacka, gdy popatrzyła mu w twarz. Nie cofnęła się przed nim, jak czynili to
inni. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich lęk. Zrozumiał go teraz, och, jak go zrozumiał.
Przystanął na cyplu, na samym jego brzegu. Ten cypel był tragedią jego młodego życia. Ale Robin,
mimo wszystko, patrzył nań śmiało. Ten cypel jeszcze nigdy nie wzbudził w nim lęku. A teraz go
wyzwoli, ułatwi mu ucieczkę. Jeden tylko krok, a stanie u przepaści. Stał jednak w miejscu. Ani w
przód ani w tył nie poruszył się teraz. Mogło się wydawać, że czeka na rozkaz. Na niebie błysnęła
pierwsza gwiazda, w oddali, w miasteczku, zapaliły się światła. Zatrzymał

background image

swój wzrok na lśnieniu gwiazdy. Od dziecięcych niemal lat kochał się w gwiazdach.
Nie odczuwał już bólu, był dziwnie spokojny. Otoczyła go cisza, a zapadająca noc nie wzbudzała w
nim lęku zjawami swych cieni. Nawet poszum morza koił go teraz, rozbrzmiewał dokoła jak pieśń o
szczęściu wśród ciszy wieczoru.
Wreszcie padł rozkaz. Usłyszał czyjeś kroki na ścieżce pod cyplem. Nie widział postaci, ale poznał po
gwiździe, kto doń podchodził. To Dick tak gwizdał, znał jego gwizd. Dick się przybliżał, by odszukać
go tutaj.
Stało się wreszcie.
Wyciągnął ramiona i nie wydawszy nawet krzyku, rzucił się z cypla w otchłań przepaści.
Morze stłumiło łoskot upadku. Nikt go nie widział i nikt go nie
słyszał.
* *
Z listem od Dicka, donoszącym o śmierci biednego Robina, zgłosił się do Julii jego brat, Jack. Julia
natychmiast zażądała urlopu, zaś Fielding, udzielając go, poprosił ją gorąco o roztoczenie opieki nad
zrozpaczonym Dickiem. Zapadała już noc, gdy otwarte auto, pochodzące ze dworu, zatrzymało się
nagle przed bramą szkoły. Szkołę zamknięto poprzedniego dnia. Z żadnego okna nie dochodziło
światło. — Czy wejdzie pani sama? — odezwał się Jack. — Ja się niestety nie mogę tam pokazać. Ale
zaczekam na panią przed furtką ogrodu.
— Nie potrzebuje pan czekać — odparła Julia. — Spędzę tę noc zapewne we dworze. Chyba, że
uznam, iż muszę tu zostać.
Zeszła z tymi słowami i podbiegła do bramy. Nie lubiła Jacka, była bardzo teraz rada, że podróż
minęła. Słyszała z oddali, jak auto ruszyło i pośpieszyła żywo na ścieżkę przed bramą.
Tuż obok drzwi zawahała się nagle. Zewsząd otoczyło ją głuche milczenie. Stała tak chwiłę, gdy
znienacka doleciał ją głos z wnętrza:
— Julio, Julio!

background image

Obróciła się rychło i ujrzała Dicka, stał w korytarzu. Na twarz padało mu światło księżyca. Nie ruszył
się z miejsca, by podbiec naprzeciw.
Podeszła bliżej i podała mu rękę.
— Biedny chłopiec! — zawołała żałośnie. Uścisnął jej dłoń, lecz zaraz ją zwolnił.
— Żal mi — odparł — że posłałem po panią.
— Nie posłał pan po mnie — rzekła uprzejmie. — Domyśliłam się sama, że będę potrzebna.
Przytaknął milcząco.
— Tęskniłem za panią — rzucił po chwili. — Czy Fielding z panią mówił?
— Tak — odrzekła. — Powiedział. Wmieszał się nagle z wyrazem goryczy.
— Cieszył się zapewne — rzekł rozżalony. — Domyślam się tego. I dlatego też właśnie nie posłałem
mu wiadomości. Wolałem ją skierować na pani ręce.
— Nie, panie Dicku, on wcale się nie cieszył. Proszę go nie sądzić tak strasznie ujemnie. Smucił się
nawet, był bardzo zgnębiony.
Ujęła jego rękę i spojrzała mu w oczy.
— Wejdźmy — rzekła, nie tając współczucia. — Pan musi mi teraz powiedzieć o wszystkim.
Dick wzdrygnął się.
— Nie wiem, czy potrafię — odezwał się szczerze. — To było zbyt straszne, zanadto mną
wstrząsnęło. Pani nie ma pojęcia, jak strasznie cierpiał. Żył jeszcze trochę bezpośrednio po wypadku,
lecz lekarz się nie zgodził, by mu podać morfinę. To przyśpieszy jego zgon — oświadczył brutalnie.
Twarz jego skrzywił wyraz rozpaczy.
— Nie mogłem na to patrzeć — dodał po chwili. — Gdy lekarz odszedł, sam mu podałem dawkę
morfiny. Zrobiłem to celowo, musiałem to zrobić. Zginąłbym z nim razem, gdybym mu nie pomógł.
— Och, mój biedny! — rzekła ze łzami. Ujął jej rękę i przykrył nią twarz.
— To było piekło, Julio! — zawołał złamany. — Byłbym duszę

background image

oddał, by uratować mu życie. Ale nie mogłem niestety, byłem całkiem bezradny. Musiałem patrzeć,
jak umierał na mych rękach. Jakiś straszny dreszcz owładnął nim teraz. Julia współczująco objęła jego
,głowę i spojrzała mu w twarz.
— Przeszło! — rzekła, zalewając się łzami. — Niech Bóg teraz czuwa nad biedną jego duszą.
Oparł się na niej, świadom swej niemocy.
— Przeszło! — powtórzył, wzdychając głęboko. — Ale umarł spokojnie, nie cierpiał przed śmiercią.
Dźwignął się nagle, gdy wyrzekł te słowa. — Przykro mi, Julio — dodał po chwili. — Chodźmy do
środka. Zaświecę lampę. Ta pustka mnie przeraża, napełnia mnie strachem.
Obrócił się żywo i otworzył drzwi.
— Proszę zaczekać chwileczkę, zaświecę lampę.
Ale Julia nie czekała, udała się za nim. Przystanęła obok, nie spuszczając zeń oka, gdy zaświecił
lampę. Zauważył to nagle i zaśmiał się do niej. Julii się zdawało, że odzyskał w tej chwili panowanie
nad sobą. — Jak tu pani przyszła? — spytał ją wreszcie. — I kto przyniósł list? Lekarz mi przyrzekł,
że postara się już o to, by oddano go pani. — Jack mi go przyniósł — odrzekła Julia. — I z Jackiem
właśnie przybyłam tu dzisiaj. — Z Jackiem? — zauważył, ściągając brwi. W ciemnych jego oczach
zjawiły się błyski. Zamilkł na chwilę, lecz nagle się ocknął. — Gdyby przyszedł dziś do mnie,
przypłaciłby to życiem. — Dicku! — zawołała, nie kryjąc zdumienia.
— On jest za to odpowiedzialny! — wykrzyknął wzburzony. Spojrzała na niego, jakby nie mogąc
zrozumieć, co miał na myśli. — Wiem, co mówię — dodał po chwili. — Jeszcze raz powtarzam, że
odpowiedzialny jest za to. Robin tylko dla mnie poświęcił swe życie: gdyby nie uwierzył w to
wszystko, co powiedział mu Jack, nie pomyślałby o tym, by popełnić samobójstwo. A Jack mu
powiedział, że jak długo będzie żył, to żadna kobieta nie zechce mnie poślubić.
— O, Dicku! — z rozpaczą krzyknęła Julia. — Przecież nie możesz w to wierzyć, że powiedział to
celowo.
Jej głos załamał się pod wpływem bólu.

background image

— Nie posądzaj go tak strasznie — dodała po chwili. — Chyba jakieś nieporozumienie wchodzi tu w
grę.
— Nie, to nie to — upierał się Dick. — Wiem o tym dobrze, a miss Rickett tak samo dowiedziała się o
tym. Ta myśl go dręczyła, żarła mu mózg. Chorował nawet przez to, ostatnio coraz częściej użalał się
na ból głowy. Niejednokrotnie się zdarzało...
Powstrzymał się nagle, nie kończąc zdania. Po chwili ciągnął:
— Ale nie trap się tą myślą, nie zastanawiaj się nad nią. Dziękuję ci, żeś przyszła. Nie spodziewałem
się tego. Sprawiłaś mi istotnie wielką niespodziankę. Czy Jack na ciebie czeka, by odwieźć cię z
powrotem?
— Nie — odrzekła. Uniósł brwi.
— Chcesz nocować we dworze? — zapytał ją nagle. — Odprowadzę cię potem.
— Ależ nie odchodzę jeszcze, Dicku — zaśmiała się lekko. Skrzywił się dziwnie, słysząc te słowa.
Odwrócił się od niej. Po chwili odrzekł: — Zawsze tak mówisz, gdy pytam cię o coś.
Julia przystanęła, nie wiedząc, co odrzec. Spojrzała po pokoju, po jego pustych ławkach i splamionych
pulpitach i jakiś dziwny smutek ogarnął ją teraz.
Dick po chwili przemówił pierwszy.
— Nie zostawaj dziś u mnie! — zawołał wzruszony. Nie jestem dziś sobą. Nie mogę się skupić, ani
myśleć, jak należy. Nie zapomnę ci tego, że przyszłaś dziś do mnie. Ale jeszcze raz cię proszę: nie
zostawaj dziś u mnie. — Dicku! — zawołała.
Na odgłos tego słowa obrócił się ku niej. Smutek jego oczu przeniknął ją do głębi. Dostrzegła
ukradkiem, że zacisnął palce, ukrywając je przed nią.
— O Boże! — zawołał, wzdychając głęboko.
— Dicku! — powtórzyła, spoglądając mu w twarz — nie odpędzaj mnie od siebie, chciej mnie
zrozumieć. Czyż nie dlatego się zjawiłam, aby ci przyjść z pomocą?
— Nie możesz mi pomóc — odrzekł z apatią. — Za wiele już dotąd wyświadczyłaś mi łaski.

background image

— Nie powiedziałbyś tak do mnie, gdybym była twoją żoną. Cofnął się nagle.
— Nie zadręczaj mnie, Julio! — zawołał dotknięty. — Nie mogę już sprostać dręczącym mnie
myślom.
Wyciągnęła doń ręce, czyniąc to ruchem przedziwnie życzliwym.
— Jeśli pragniesz tego tylko — rzekła szczerze — mogę już jutro rano zostać twoją żoną.
Stał przez chwilę i patrzył jej w twarz. Ale nagle jego rysy dziwnie stwardniały. Wyglądał w tej chwili
jak surowy asceta.
— Nie — odpowiedział. — Nie mów tak, Julio.
Odwrócił się od niej i przeszedł przez pokój, zaś odgłos jego kroków dziwnie się odbił od ław i
pulpitów. Przystanął dopiero przed stopniem katedry i obróciwszy się do niej, przemówił krótko, lecz
dziwnie dobitnie:
— Czy wyobrażasz to sobie, jak cierpiał Kain, gdy spotkała go kara? Oświadczył wówczas, że nie
zdoła jej znieść. Ja również to odczuwam tej strasznej nocy. Jestem jak Kain. Czego tylko się dotknę,
jest zaraz przeklęte. Wzdrygnęła się nagle. Pomyślała na chwilę, czy ogrom jego bólu nie zmącił mu
umysłu. Ale lęku nie odczuła. Przetrawiała swą myśl jasno i uparcie, uważając ją obecnie za promień
nadziei wśród mroków ciemności. — Nie jesteś Kainem — odrzekła spokojnie. — A gdybyś nim był
— dodała po chwili — to czy przypuszczasz, Dicku, że ten fakt umniejszyłby moją miłość do ciebie?
Wykonał jakiś ruch, jakby ogarnęła go nagle pasja rozpaczy.
— Ale nie mogłabyś mnie kochać — wybuchnął gwałtownie — gdybyś dowiedziała się teraz, że
jestem... mordercą? — Kochałabym cię zawsze — odparła zdecydowanie. W oczach mignęły mu
straszne błyski. — Ja jestem mordercą! — krzyknął ochryple.
Julia, wbrew woli, cofnęła się nagle. Błysk jego oczu, dziki, obłędny, jeszcze bardziej ją przeraził, niż
groza wyznania.
— Dicku! — krzyknęła. — Jak to rozumiesz?
Wyciągnął ramiona, jakby broniąc się przed nią, choć nie ruszyła się nawet, by podejść doń bliżej.

background image

— Zaraz ci to powiem — odezwał się oschle. — A potem mnie porzucisz, nie zechcesz na mnie
patrzeć. Otóż tej samej jeszcze nocy, gdy urodził się Robin, świadomie i z rozmysłem zabiłem jego
ojca. — Dicku! — krzyknęła. Po chwili ciągnął:
— Byłem jeszcze chłopcem, gdy rzecz się zdarzyła, ale mój umysł był dojrzały, wiedziałem, co robię.
Moja matka tego dnia leżała w agonii. Wysłano mnie po niego, abym doniósł mu o tym i zastałem go,
jak zawsze, w gospodzie „Pod Beczkami". Czekałem, aż wyjdzie. Był zupełnie pijany, a noc była
ciemna. Podobnie jak matka, pałałem doń zawsze okropną nienawiścią. Gdy wyszedł z szynkowni,
niemal całkiem nieprzytomny, skierował się od razu na błędną drogę, na ścieżkę, wiodącą ku cyplom
skalnym, ja zaś nie przestrzegłem go i dałem mu iść. Znaleziono go nad ranem wśród skał —
nieżywego. Mogłem go ocalić, uratować mu życie. Nie zrobiłem tego jednak. Powróciłem do matki i
zostałem z nią sam, do ostatniego jej tchu.
— Dicku biedny! — krzyknęła nieprzytomnie. Przystanął nagle, patrząc jej w oczy.
— Nie żałowałem mego czynu — ciągnął spokojnie. — Nawet dziś zapewne nie postąpiłbym inaczej.
Ten człowiek nie zasłużył, by ratować mu życie. Był bestią, brutalem. Ale Bóg, jak przeczuwam, nie
uznaje takich rzeczy, toteż wkrótce za mój czyn spotkała mnie kara. Polubiłem Robina, był wszystkim
dla mnie, co po biednej matce zostało na świecie. Serce i duszę mu poświęciłem i gdyby nie to
kłamstwo, to potworne kłamstwo...
Urwał nagle, jakby tocząc ze sobą walkę, ale w końcu się przemógł i dodał po chwili:
— Pozostało coś jeszcze, o czym zapewne nie wiesz. Ale gdy dowiesz się o tym, może łatwiej i
prędzej wykreślisz mnie z pamięci. Otóż człowiek, który przez mnie stracił swe życie, nie był
właściwie prawdziwym moim ojcem. Łączyła nas tylko wspólnota nazwiska. Moja matka kochała
innego człowieka. Ale nie chciała go poślubić, by mu nie psuć kariery; rodzina mu groziła, że
wydziedziczy go z praw, gdy nie zerwie z moją matką. Chcąc go ratować, wyszła potem za mąż, ale
właśnie za łotra, który dał mi nazwisko.

background image

Urwał ponownie, lecz Julia tymczasem podeszła bliżej. Stał jeszcze ciągle tuż obok stopnia, dysząc
ciężko i patrząc jej w twarz.
— Dicku — rzekła, gdy dosięgła go wreszcie — nie jestem w tym względzie podobna do twojej
matki. Walczyłam, jak mogłam, by się oprzeć pokusie, ale uznaję ostatecznie, że zabrakło mi sił. Jeśli
wyjdę kiedy za mąż, to tylko za tego, kto zabrał mi serce.
Dick był bezradny. Spojrzał jej w oczy i drżał na całym ciele. Stała jeszcze chwilę, lecz w końcu
podeszła i ujęła jego dłoń.
— Czy jeszcze ciągle o tym myślisz, by odesłać mnie do domu? — spytała z wahaniem. — I czy nie
zdajesz sobie sprawy, że to wszystko jest silniejsze niż ty albo ja? Nie mogę teraz odejść, nie pójdę od
ciebie. Gdy popatrzył ponownie w jej śmiałe oczy, dziwny jego upór znienacka ustąpił.
— Wybacz mi, Boże! — wykrzyknął głośno i nie namyślając się wiele, chwycił ją silnie w ramiona.
Ucałował ją gorąco, lecz ten odruchowy pocałunek był znacznie czymś więcej, niż pocałunkiem
uwielbienia. Był ostatecznym zapieczętowaniem ich stosunku przyjaźni, jakby zewnętrznym
dowodem, że obopólnie odczuwają swą przynależność do siebie.
Julia się poddała, nie próbowała się cofnąć. Gdy zwolnił nieco uścisk, opadła mu na pierś i
podniósłszy głowę, spojrzała mu w oczy.
— Postanowione? — spytała, uśmiechając się z lekka. — I czy jesteś tego pewny, że potrafisz być
wierny? Dick odruchowo zacisnął ręce. Oczy mu pałały, jak gdyby gotów był walczyć, zmierzyć się z
całym światem. — Co ci mogę odrzec? — spytał wzruszony. Głos jego drżał. — Czy potrafiłbym się
zaprzeć, oszukać swoje serce? — Nie wiem — odrzekła, spoglądając jak przedtem. — Ale czy nie
byłeś już bliski, by zasklepić się w sobie? Byłam tego pewna w ostatnich tygodniach.
— Ach! — wykrzyknął, ściągając brwi. — Ale czy wybaczysz mi, Julio, nie pogniewasz się na mnie?
Ty nie wiesz nawet o tym, jak strasznie cierpiałem.
— Wiem — odrzekła — wyobrażam to sobie.
— Nie — zaprzeczył — to wręcz niemożliwe. Nie możesz o tym wiedzieć, domyślasz się tylko.

background image

Urwał znienacka.
— Oszalałem po prostu, nawet nie wiem, co robię — ciągnął po chwili. — I nie sposób mi już pojąć
tych wszystkich wydarzeń. Byłaś jednak dobra, okazałaś mi serce, niezwykłą życzliwość. Byłaś jak
pochodnia wśród mroków ciemności. Doszło już do tego, że nie chciałem nadużyć twej wielkiej
dobroci. I dlatego się schroniłem, uciekłem od świata. Wróciłaś do koła swych dawnych przyjaciół, ja
zaś o mile odbiegłem od ciebie. Nie chciałaś się wiązać, pragnęłaś być wolna, a gdy zjawił się Saltash
i zacząłem was śledzić, zrozumiałem ostatecznie, z jakiego powodu...
— Mój drogii — krzyknęła, spoglądając mu w oczy. — Czy wyobrażasz sobie może, że kocham
Saltasha?
— No nie! — zawołał. — Trudno mi uwierzyć, abyś mogła go kochać. Odczułem jednak dziwnie
instynktownie, że krąg jego świata jest ci bliższy, niż mój. Ta wiara urastała, z każdym niemal dniem
przybierała na sile. A Robin był chory, nie mogłem o tym myśleć, by zostawić „go samego. Julio —
ciągnął, jeszcze bardziej wzruszony i wstrząśnięty przeżyciem — nie mogę tego pojąć, nie mogę
zrozumieć. Ale tu, w moim domu, jakoś dziwnie inaczej odczuwam to wszystko. Tu już rozumiem, że
całą swą istotą należeć masz do mnie. I wierzę w to święcie, że potrafię cię przejednać i zachować dla
siebie. Ale nawet tu to rozumiem, że strasznie mi daleko do celu moich marzeń, że całe jeszcze światy
odgradzają mnie od ciebie. — Myślałam, Dicku — odparła po chwili — że potrafisz się rozsądniej
zapatrywać na sprawę. Czy nie potrafisz tego pojąć, że twój świat jest mi bliższy, niż wszystkie
pozostałe i że właśnie on jest tym jedynym, w którym czuję się dobrze? Chcę zapomnieć o tamtych,
wyrzucić je na zawsze z obrębu pamięci, ale musisz mi pomóc, okazać nieco woli, by ułatwić mi
zadanie. — To jedyne me życzenie — odparł skruszony. Ujął jej twarz i spojrzał głęboko w rozwarte
oczy. — Ale czy nie wzdrygasz się przede mną? — dorzucił po chwili. — Czy nie odstrasza cię to
wszystko, o czym właśnie wspomniałem? Czy me okropne wyznanie jest istotnie bez wpływu na bieg
twoich myśli? Julia ponownie zaśmiała się lekko.
— Nie przeraża mnie zupełnie — odrzekła spokojnie. — Ja rów-

background image

nież bynajmniej nie zaliczam się do świętych. A poza tym, mój Dicku, wiedziałam o tych rzeczach,
jeszcze zanim cię poznałam.
— O jakich rzeczach? — zapytał gwałtownie. Zwróciła się ku niemu jakby z gestem pobłażania.
— Nie myśl tylko o mnie, że zamierzałam cię śledzić. Ale dowiedziałam się przypadkiem, dlaczego
pan Fielding tak bardzo ci sprzyja... — Julio! — zawołał, spoglądając jej w twarz. —Jak to możliwe,
żeś zdołała to odgadnąć? Policzki Julii pokryły się pąsem.
— Zawiniła może temu moja zbytnia ciekawość. Najlepszy dowód, że obudziłeś już wówczas moje
żywe zainteresowanie. A pani Rickett mi doniosła niemal wszystko, co wiedziała. Nic więc dziwnego,
że to wszystko, co powiedziałeś, nie było już dla mnie bezwzględną nowością.
— I nie zraziłaś się do mnie? — zapytał zdumiony. Potrząsnęła głową.
— Bynajmniej — odrzekła. — I jestem nawet rada, że ów okrutny człowiek nie był twym ojcem. Inna
jednak rzecz, że przesadziłeś cokolwiek, twierdząc o sobie, że pozbawiłeś go życia.
Oczy Dicka ponownie zajaśniały jak czarne onyksy.
— Nie przesadziłem — odrzekł, spoglądając jej w oczy. — I jeszcze raz się przyznaję, że popełniłem
zabójstwo. Nie zatrzymałem go w drodze, choć mogłem to przewidzieć, że narazi się na śmierć. I
cieszyłem się potem, gdy zginął naprawdę. Ale czyż można się dziwić? Był tyranem mojej matki,
przyśpieszył jej śmierć. Wierzyłem jeszcze wówczas, że był moim ojcem. I długo jeszcze potem
wierzyłem w to święcie. Ale prawdę odsłonił mi dopiero Fielding. Przyszedł raz do mnie po śmierci
mojej matki, przyznać mu należy, że bardzo o nią dbał w okresie jej choroby, i rozwiązał przede mną
zagadkę mego życia. Byłby ją poślubił, gdyby ów zbrodniczy człowiek nie zagrodził mu drogi. Ale los
chciał inaczej. Zażądał okupu od tych dwojga ludzi.
— A czy nie obszedł się srogo i z twoim życiem? — spytała żałośnie.
— Z moim? — odrzekł, uśmiechając się cierpko. — Nie spodziewałem się wówczas wiele po życiu.
Ale i późniejsze lata nie zdołały mnie zmienić. Myślałem tylko o tym, by uzyskać niezależność i
wystarczało mi to zawsze, by radować się życiem. Nie ukrywam tego jednak, że

background image

Fielding się starał, by poprawić mi byt. I byłbym na pewno zrobił karierę, gdybym nie stawiał mu
oporu i bez żadnych protestów usłuchał jego rad. Ale nie chciałem tego zrobić, byłem dziwnie uparty.
Gdyby nie chodziło o Robina, byłbym może uległ jego szczerym wskazówkom. Wolałem jednak
zostać ze względu na chłopca. Robin by zginął, gdybym go oddał do zakładu. I oto — westchnął —
skończył się rozdział jego biednego życia. Uścisnęła jego rękę.
— Gdyby nie było tu Robina, na pewno by nie doszło do naszego spotkania.
— Na pewno by doszło — ozwał się Dick. — Ale wśród innych warunków. Gdyby Robin nie odegrał
roli w naszym pierwszym spotkaniu, nie okazałabyś mi tak wielkiej życzliwości. Zignorowałabyś
mnie może, okazałabyś pogardę.
Uśmiechnęła się lekko, cokolwiek kapryśnie.
— Albo ty byś to zrobił — odezwała się w końcu. — Jedno jest pewne, że ani ty ani ja nie
zdołalibyśmy wówczas wzajemnie się przeniknąć. Zabrakłoby nam czasu. Więc bądźmy zadowoleni,
że nie stało się inaczej. I okażmy wdzięczność sprzyjającemu nam losowi.
Przyciągnął ją bliżej. Wyraz rozpaczy zniknął mu z twarzy, ale rysy jego ciągle zdradzały zmęczenie.
— Co bym dziś robił, gdybym nie miał tu ciebie? — powiedział w końcu.
Spojrzała mu w oczy. — Nie wiem, najdroższy — rzekła życzliwie. — Ale czy zamierzasz jeszcze
ciągle tak błądzić w niepewnym?
Zawisnął ustami na jej ustach.
— Julio — zawołał — czy zechciałabyś tu zostać aż do chwili pogrzebu?
— Tak — odrzekła.
— A potem — zapytał — potem mnie poślubisz?
Mówił to szeptem, jakoś dziwnie niepewnie. Słowa jego drżały, jakby tętnem jego krwi.
Rozpostarła ramiona i niespodziewanym ruchem objęła go nimi.
— Tak, najdroższy.
Dickowi w piersi zaparło oddech.

background image

— A gdybyś kiedyś w przyszłości pożałowała swej decyzji, swych przedwczesnych może słów, czy
nie zapomnisz owej chwili, gdy sam osobiście pragnąłem się odstraszyć? I czy potrafisz nawet
wówczas wybaczyć mi wszystko?
Spojrzała mu w oczy dumnie i śmiało. Jakiś odruch uśmiechu drżał w jej spojrzeniu.
— Dicku — odrzekła — właśnie zamierzałam powiedzieć to tobie. Objął ją żywo i przycisnął do
serca.
— Julio! — zawołał. — Czy obchodzi nas coś jeszcze, prócz naszej miłości?
Dotknięcie jej ust było niemą odpowiedzią na zadanie zapytanie. Słowa w tej chwili były zgoła
niepotrzebne.
*
— To nie było godziwe — odezwał się Saltash, marszcząc komicznie brew nad okiem. — Nie
spodziewałem się zresztą tak ważnych wydarzeń w przeciągu miesiąca.
— Ale też nie zawsze obowiązują ogólnikowe zasady — rzekła Julia, przeciągając dłonią po sierści
Kolumba. — Gra życiowa jest odmienna od innych. Jeśli chodzi o jej wynik, to ani ten, który wygrał,
ani ten, który stracił, nie powinien się użalać ani wnosić protestu.
Mówiła to spokojnie, bez żadnej emocji, ale ruch jej ręki jakoś dziwnie podziałał na czujność
Kolumba, który podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
— Jeśli jest tak istotnie — odezwał się Saltash — to mogę bez żalu wycofać mój zamiar. A myślałem
przecież o tym, by otoczyć was kiedyś sumienną opieką.
Julia zaśmiała się.
— Oczywiście, że pan może, przepotężny panie Rex. Ale ten wybieg byłby płonny, nie zdziałałby
wiele. Nie zyskałby pan na tym, gdyby pomścił przyjaciela, a świadomość tego czynu wywołałaby w
panu uczucie niesmaku.
Popatrzył jej w twarz.

background image

— Tak pani sądzi? — zapytał z uśmiechem. — A cóż mam powiedzieć, jeśli spotkam kiedy Muffa,
lub kogokolwiek innego z naszych dawnych znajomych?
Wzruszyła ramionami.
— Czy sądzi pan może, że zależy mi na tym? A zresztą ich sprawy zanadto ich absorbują, nie
zostałoby im czasu, by poświęcać go dla mnie. Gdybym była lady Jo, to możliwe, że ich uwaga
skupiłaby się na mnie. Ale również nie dłużej niż na małą godzinkę.
Saltash w tej chwili zaśmiał się drwiąco.
— Znam jednak kogoś — odrzekł po chwili — kto potrafiłby się skupić na dłużej niż godzinę, gdyby
chodziło oczywiście o osobę lady Jo.
— Naprawdę? — spytała.
— Naprawdę — odrzekł — to jest pewne, Julio. Spotkałem go niedawno, siedzącego w klubie i może
zaciekawi to panią, że postanowił czym prędzej odszukać Jo i zaraz ją poślubić, albo też zginąć
dobrowolnie, gdyby rzecz się nie udała.
— Nie interesuje mnie ta sprawa — odrzekła Julia.
— Nie? — zapytał, mrużąc powieki. — Pani ciągle, jak widzę, jest tak samo uparta.
Zmarszczył się dziwnie i spojrzał jej w twarz. Po chwili ciągnął:
— On również zdaje się podzielać mniemanie, że tylko ja mogę wiedzieć, gdzie się znajduje lady Jo.
Ale cóż ja zrobiłem, by faktycznie zasługiwać na tę dziwną opinię? Ludzie mnie po prostu obsypują
pytaniami, nie mogę się wydobyć z tego ognia pytań.
— To mnie nawet nie dziwi — odrzekła Julia. — Pan zawsze się otaczał mgłą tajemnicy.
Saltash zaśmiał się. — Ale w wypadku z lady Jo, chyba trudno w to uwierzyć, że zwróciłem ich
uwagę. Mam szczere przekonanie, że zrobiłem, co mogłem, by uniknąć podejrzeń. Nie dziwi mnie to
jednak, że zaczęto mnie oczerniać, nie po raz pierwszy to się stało w mej życiowej karierze.
— Pan powinien się ożenić — zaśmiała się Julia. — Wtedy zyska pan zapewne nieco więcej powagi.
Saltash ponownie wykrzywił twarz.

background image

— Iść pani śladem? — rzucił szyderczo. — Nie, moja droga. Niechaj bogi mnie strzegą!
Spojrzała mu w oczy, śmiejąc się lekko.
— Zaczekaj pan tylko na stosowną okazję. Tak, panie Rex. Wtedy się pan ocknie i nie będzie już bujał
tak strasznie wysoko.
— A czy wiadomo pani o tym, ile mam lat?
— Trzydzieści pięć — rzekła Julia. Znowu znienacka uniósł brwi.
— Skąd to pani wie z tak wielką pewnością? Dziwne, doprawdy. Zaśmiała się żywo.
— Dość pan jeszcze młody, aby czuć się szczęśliwym. Chodzi jednak o to, by natrafić, oczywiście, na
odpowiednią kobietę.
Oparł się na krześle, zarzucając ramiona na tył swej głowy i spojrzał jej w twarz. Wyraz jego oczu był
na poły kapryśny, na poły obłudny.
— Żal mi — zawołał — że nie zjawiłem się zaraz, gdy pani tu osiadła.
— Dlaczego? — spytała, nie spuszczając zeń oka. Zerwał się żywo, gdy usłyszał pytanie.
— Dlaczego? — powtórzył, patrząc jej w twarz. — Bo byłbym, tak jak pani, pomyślał o sielance. Tak
jak pani, Julio. Obrzydło mi już życie i wielkomiejski gwar i nie doznałem właściwie pogody i
szczęścia. A dlaczego tak się stało? Dlaczego tylko wiecznie tułam się i błądzę i wiecznie przeciągam
tą samą pustynią? — Bo pan ciągnie na oślep — rzekła Julia. — Nie zastanawia się pan nawet nad
odpowiednią dlań drogą, choć sam pan przecież widzi...
Urwała znienacka i policzki jej nagle pokrył rumieniec.
— A! — rzekł Saltash, uśmiechając się drwiąco. — Oto czcigodny Romeo zbliża się do nas.
Kolumb przyjaźnie pomerdał ogonkiem, Dick zaś przeszedłszy przez sad Rickettów, przystanął po
chwili pod drzewem jabłoni. Powitał Saltasha z pewnością siebie, charakterystyczną dla ludzi,
przebywających we własnym domu, lecz nie było w jego ruchach ani śladu zawiści lub źle ukrywanej,
tajonej animozji. — Spodziewałem się tu pana — odezwał się chłodno, podając mu rękę.
— Naprawdę? — rzekł Saltash, mrugając złośliwie. — Ale wygląda

background image

pan istotnie jak jakiś zdobywca. I właśnie tu przychodzę, aby powinszować panu jeszcze jego cennej
zdobyczy. — Dziękuję — rzekł Dick, siadając ostrożnie między Julią a Kolumbem. — Bardzo to
uprzejmie i bardzo wielkodusznie. — No, tak — ochoczo przyznał mu Saltash. — Gdybym to prze-
widział, oddałbym wam chętnie nawet cały mój zamek na miesiąc poślubny.
— Bardzo pan uprzejmy — odezwała się Julia. — Wolimy jednak wieś, niż zamki i pałace —
nieprawda, Dicku? Mogliśmy zresztą zamieszkać we dworze. Fielding był tak łaskaw, że
zaproponował nam również gościnę u siebie. Ale wystarczy nam na razie domek pani Rickett, zanim
się urządzimy, by zamieszkać gdzie indziej.
— Byle tylko sielsko — wmieszał się Saltash. — Spodziewałem się jednak, że to dziwne zamiłowanie
przeminie u pani, nie miałem zaś możności porozumieć się z panią, przebywając daleko, bo aż w głębi
Szkocji. Myślałem początkowo, że nie wyjadę w tym roku, ale zaciągnęli mnie Muff i cała jego
paczka. Na ogół biorąc, nie bawiłem się dobrze. Myślałem tylko o tym, by czym prędzej powrócić.
Wierzyłem jednak święcie, że i pani z Fieldingami wybrała się w podróż, gdyż oddałem im jacht i
obawiałem się, oczywiście, że zanudzę się w domu I dlatego zostałem. Nie spodziewałem się również,
że wyjdzie pani za mąż podczas mojej nieobecności. Ten fakt spośród wszystkich najmocniej mnie
dotknął. Dlaczego mi pani nie raczyła o tym donieść?
— Nie wiedziałam zupełnie, gdzie pan przebywa — odezwała się Julia. — Przecież zniknął pan z
widowni, nie zawiadomiwszy nikogo. Spodziewaliśmy się jednak, że pan wkrótce powróci.
— Wykręty, Julio, wykręty — rzekł Saltash. — Pani chciała to załatwić możliwie najprędzej, jeszcze
zanim powrócę. Pośpieszyliście się państwo, nawet cokolwiek nadmiernie, ale wasza to już sprawa, co
z tego wyniknie, to nie byłoby godziwe, gdybym mieszał się do niej. Żal mi jedynie, że ten skromny
domeczek jest wszystkim, co wam dał wasz miodowy miesiąc.
— To nie szkodzi, panie Rex — odezwała się Julia. — Wszędzie jest dobrze, gdzie odczuwa się
szczęście, a nie brak nam niczego, aby cieszyć się życiem. Chodzimy na wybrzeże, zachwycamy się
morzem, wyjeżdżamy na przechadzki, posługując się przy tym autem Fieldinga.

background image

Resztę zaś czasu w spokoju i ciszy spędzamy u siebie. Dick jednocześnie ma stały kontakt ze
związkiem górników, ci ludzie czasami potrafią być nudni i w ten to więc sposób nikt, prócz
górników, nie może się użalać. A czego nam więcej potrzeba do szczęścia?
— Ach, ci górnicy! — żachnął się Saltash i spojrzał na Dicka. — Czy pan długo jeszcze zdoła
utrzymać ich w karbach?
— Trudno to przewidzieć — odezwał się Dick. — Ale nie radziłbym Wilchestrowi lub komukolwiek
z jego ludzi zjawić się u nich, zanim kwestia ich bytu nie ulegnie poprawie.
Saltash się zaśmiał. — Nie ma obawy — odrzekł z przekąsem. — Muff się na pewno nie zjawi
przedwcześnie. Poluje obecnie wśród szkockich rewirów, a zresztą ma zwyczaj pozostawiania takich
spraw ich własnemu losowi.
— Naprawdę? — rzekł Dick, ściągając brwi. — Zapomina w takim razie, że sprawa może przybrać
jeszcze gorszy dlań obrót. Zestarzeje się prędzej, nim górnicy ustąpią.
— Więc pan organizuje strajk? — z ironią rzekł Saltash. Jakieś jadowite błyski zalśniły mu w oczach.
Dick tak samo błysnął oczyma. — Nie, panie Saltash — odrzekł zgryźliwie. — Ale głowę za to daję,
że mieliby rację, ulegając instynktom. Mają powód ku temu, jeśli nie dba się o nich.
— Czy pan często im to mówił? — zaśmiał się Saltash. Julia ujęła Dicka za ramię.
— Daj mi papierosa — rzekła spokojnie.
Obrócił się ku niej i jego gniewny wyraz ustąpił mu z twarzy. Podtrzymał usłużnie otwartą
papierośnicę. Julia z uśmiechem wyjęła papieros.
— Czy pan wie, panie Saltash — spytała po chwili — że to papierosy mnie właśnie zbliżyły do Dicka?
Gdy przybyłam do tej wioski, miałam tylko trzy pozostałe z podróży. Wybawił mnie z kłopotu i już
zawsze od tej pory zaopatrywał mnie w tytoń. Nie wiem, skąd go brał, ale był jednym z najlepszych,
który paliłam w mym życiu.
— Przemycał go zapewne — zaśmiał się Saltash, podając jej zapałkę.
— Pańskie żarty są ciężkie — odciął się Dick i zmierzył go wzro-

background image

kiem. — Nabywam ten tytoń od jednego ze znajomych. Zetknąłem się raz z Ivorem Yardleyem, który
zwrócił mą uwagę na ten gatunek. Korzystam od tej chwili z uprzejmości jego sekretarza, który
zakupując ten tytoń w ogromnych ilościach, odstępuje mi potrzebną porcję.
Na chwilę zaległo w pokoju milczenie. Julia zapaliła papierosa od zapałki, ale zatrzymała się nagle w
trakcie palenia, skupiła swą uwagę na słowach Dicka.
Saltash tymczasem odrzucił zapałkę i zainteresował się żywiej słowami Dicka.
— Pan zna Yardleya? — zapytał zdumiony. — Ten człowiek w swym zawodzie ma przed sobą
przyszłość. Jest szorstki, słyszałem, zimnokrwisty jak ryba i jadowity jak wąż, ale potrafi być ciekawy'
pociąga ku sobie. Kiedy go pan spotkał? — Z początkiem tego roku — rzekł Dick. — Odwiedziłem go
wówczas w pewnej handlowej sprawie, ale nie zawarliśmy dotąd ściślejszej znajomości.
Spojrzał mu w oczy, jakby z lekkim wyrazem zawiści na twarzy.
— O, tak — rzekł Saltash, nie tracąc kontenansu. — On zna mnie tak dobrze, jak pan jego. Ale ja go
znam lepiej, nieporównanie lepiej. Zauważyłem tu właśnie, w rozmowie z panią Julią, że ten człowiek
ma również głębokie przekonanie, zupełnie tak jak reszta złośliwego ogółu, iż jestem powiernikiem
osławionej lady Jo i że wiem o niej więcej, niż którykolwiek z jej rozlicznych przyjaciół. Zbiegła, jak
wiadomo, bezpośrednio przed ślubem, ja zaś, jak zawsze, padłem ofiarą; Yardley ma obecnie jakieś
dziwne pretensje, przypisuje mi winę i wcale niedwuznacznie czyni mi wyrzuty. Ciekaw teraz jestem,
czy by czynił je i panu, gdyby znał pana bliżej.
Dick jakoś dziwnie zesztywniał w tej chwili.
— Sądzę, że nie — odpowiedział spokojnie.
— Taki pan „święty"? — zaśmiał się Saltash.
— Święty, jak święty — odezwała się Julia, przerywając milczenie. — Ale pick pod tym względem
ma twarde zasady, więc proszę się powstrzymać od dalszych docinków. Czy może mi pan podać
jeszcze jedną zapałkę?
Zaświecił zapałkę, po czym skrzywiwszy komicznie brwi i czoło,

background image

potrzymał ją przed nią z szyderczym uśmiechem. Gdy zapalił jej papierosa, zerwał się nagle w
gwałtowny sposób.
— Muszę teraz odejść — odezwał się w końcu. — Dziękuję uprzejmie za miłą gościnę, lecz nie
mogłem się wyrzec zobaczenia się z panią. Pani jest jedyną z niewielu, które umieją jeszcze wyczuć
mą prawdziwą wartość.
— Ale pan zawita jeszcze do nas? — zaśmiała się Julia. Pochylił się lekko i ujął jej rękę.
— Jeśli kiedyś, w przyszłości — odrzekł z patosem — mógłbym czymkolwiek przysłużyć się pani, to
będzie mi miło korzystać z zaufania. Do widzenia, czcigodny i szlachetny Romeo! Proszę mnie
uważać za szczerze i życzliwie oddanego przyjaciela.
Odszedł po tych słowach, zaś wokół zapanowała tak wielka cisza, że uderzenie jabłka, które spadło z
jabłoni, przebudziło znienacka śpiącego Kolumba. Zerwał się rychło i spojrzał obłędnie na pustą
ścieżkę.
Dick stał opodal, nie ruszając się z miejsca, w którym pożegnał Saltasha, zaś Julia po chwili powstała
również i podeszła doń bliżej. Chwyciła jego ramię i przygarnęła je do siebie objęciem ręki.
— Powinieneś być grzeczny wobec moich przyjaciół — rzekła spokojnie. — To jedyna może rzecz, o
którą cię proszę. Dick się stropił, lecz przycisnął jej ramię jeszcze bliżej do piersi. Po chwili odezwał
się. — Nie mogę o tym myśleć, że żyjesz w przyjaźni z tym głupim dzikusem.
— Domyślam się tego — odrzekła z uśmiechem. — Ale to przesąd, mój drogi, zwyczajne
uprzedzenie. Nawet dla ciebie nie poniosę tak wielkiej ofiary, by pozbawić się na zawsze starego
przyjaciela. Uścisnął jej rękę.
— Czy wielu masz podobnych, „starych" przyjaciół? Zarumieniła się lekko.
— Nie — odrzekła. — To jest jedyny mój przyjaciel i dlatego też sądzę...
— Że co? — zapytał, gdy nagle urwała. Oparła się głową na jego ramieniu.
— Żeś nie powinien nieopatrznie okazywać mu pogardy. Przecież tak mało spośród nas jest zupełnie
bez grzechu.

background image

Objął ją ramieniem i cała jego hardość ustąpiła znienacka.
— Kochanie moje drogie! — rzekł czule. Ujęła jego dłoń obiema rękami.
— Czy wiesz o tym — rzekła — że przez całe nieraz noce myślałam o tobie? Zastanawiałam się nad
kwestią, co byś o mnie myślał, gdybyś widział mnie dawniej, w moim londyńskim kółku.
— Naprawdę? — zapytał, widocznie wzruszony. — Otóż zapewniam cię, Julio, że nie zmieniłbym
zapewne swych stałych przekonań.
Zaśmiała się lekko i odwróciła na chwilę głowę od niego.
— Nie zawsze jest możliwe ukryć swą przeszłość — rzekła po chwili. — I największy wysiłek czasem
pełznie na niczym. Spodziewam się zatem, że okażesz się wyrozumiały, jeśli wyda ci się może, że
jesteś pokrzywdzony w swym prawie własności.
— Tak — zawołał — okażę się wyrozumiały. Ale jedynie dlatego, że tylko ciebie czczę i uwielbiam
bez końca i że nie sposób mi myśleć, by mój stosunek do ciebie mógł ulec jakiejś zmianie.
— Jakiś ty dobry! — szepnęła przymilnie. — Ale czy twa mocna wiara nie jest tym razem cokolwiek
przedwczesna? — Sądziłaś pewnie o mnie, że jestem zbyt dumny — odrzekł po chwili. — Ja jednak
czuję, że tylko tobie to zawdzięczam, że stałem się wybredny i bardziej wymagający.
Obróciła się do niego i wetknęła mu papierosa, wyciągniętego ze swoich ust.
— Nie — odrzekła — nie myślałam nawet o tym, że jesteś zbyt dumny. Uważałam cię zawsze za
człowieka honoru, który tylko mnie mógł przysporzyć uczucia dumy i z którym nadal się czuję
ogromnie szczęśliwa. Gdzie jednak byłeś przez cały ten czas? Byłabym poszła cię odszukać, gdyby
Saltash nie zjawił się tutaj. Dick znienacka ściągnął brwi.
— Widziałem się z Jackiem — odrzekł chmurnie. Julia szeroko otworzyła oczy.
— Z Jackiem? — rzekła, nie dowierzając swym uszom. — Ale nie spieraliście się chyba, nie doszło do
zatargu? Uśmiechnął się wprawdzie, lecz dziwnie nieswojo.
— Nie spieram się z ludźmi w tym rodzaju, co Jack. Spotkałem go pod szkołą i nie wiem właściwie,
czego tam szukał. Nie wiadomo mi

background image

nawet, czy w ogóle miał zamiar zetknąć się ze mną. Ale skoro tak się stało, skorzystałem ze
sposobności i doszło między nami do otwartej rozmowy. Rezultatem było to, że już jutro wyjeżdża i
nie wróci tu więcej.
— Dicku! — krzyknęła, dotknięta wiadomością. — A^co powie Fielding, gdy się dowie o tym?
— Przekonam go jakoś — odezwał się Dick. Zaśmiała się lekko.
— A co będzie z Jackiem? — rzekła po chwili. — Co on teraz pocznie?
— Nie wiem — odparł — i nie zależy mi na tym. Ale da sobie radę. On należy do ludzi, którzy zawsze
potrafią się wydobyć z trudności. W każdym jednak razie nie chcę z nim mówić, ani słyszeć o nim
więcej.
Zacisnął usta i śniada jego twarz przybrała ponownie surowy wyraz.
— Czy już mu nigdy nie przebaczysz? — zapytała Julia. Oczy Dicka błysnęły złowrogo.
— Takiej rzeczy nie można tak łatwo przebaczyć — odrzekł po chwili. — Wobec człowieka jak on,
który celowo i świadomie wyrządził taką krzywdę, nie pozostaje nic innego, jak zapomnieć o
krzywdzie i niegodnym jej sprawcy. Nie pragnę jego krwi, ani innej jakiejś zemsty. Życzę sobie tylko
wykreślić go z pamięci i nie uważać go już odtąd za bliskiego mi człowieka.
— Czy postępujesz tak zawsze wobec krzywdzących cię ludzi? — spytała.
Spojrzał jej w oczy, dziwnie stropiony tonem jej głosu.
— Myślę, że zawsze — odciął się krótko. — Dlaczego pytasz?
— To obojętne — odrzekła, uśmiechając się lekko. — Chciałam tylko poznać twój właściwy
charakter.
Odwróciła się teraz, jakby chciała już odejść, ale ujął jej rękę i zatrzymał ją nagle.
— Nie! — zawołał — zaczekaj chwileczkę. Czy to jest może niesłuszne, że się pragnę go pozbyć?
Czy postąpiłabyś inaczej, gdyby wyrządził ci krzywdę?
— Nie powiedziałam przecież tego — odrzekła spokojnie. Ale drżała na ciele i odwróciła w tej chwili
głowę od niego.

background image

— Spójrz mi w oczy — począł nalegać. — Czy może sądzisz o mnie, że jestem brutalem? No,
powiedz, Julio, nie bądź uparta! Obawiasz sie czegoś? Nie powiesz chyba tego, że wyrządziłem ci
przykrość?
Julia w odpowiedzi zaśmiała się lekko. Zwróciła się ponownie twarzą ku niemu.
— Ależ nie — odrzekła — nie lękam się przecież. Podobasz mi się taki, jakim jesteś w istocie i zrobię,
co potrafię, by jeszcze bardziej się przekonać do wszystkich twych zalet. Przyznaję się jednak, że
niepokoi mnie cokolwiek twoja twarda stanowczość. Nie uznajesz kompromisów. Musiałabym stąd
uciec, gdybyś kiedykolwiek w przyszłości okazał mi upór.
— Nie uciekniesz — zawołał, spoglądając jej w oczy. — A gdybyś to zrobiła — dodał po chwili — to
wróciłabyś natychmiast, nie obawiam się o to. Nie mogłabyś wytrwać, nie widząc mnie długo, za
dobrze cię poznałem, za dobrze o tym wiem, jak odnosisz się do mnie.
Ujął jej rękę i ścisnął ją w dłoni.
— A co już jest moje, tego nie puszczę — dodał po chwili.
— To rozsądne — odrzekła, starając się uwolnić. Ale Dick jeszcze silniej zacisnął rękę.
— Nie puszczę — powtórzył, patrząc jej w oczy. — Nie myśl nawet o tym, że puszczę cię teraz.
Zaniechała oporu, uśmiechając się lekko i oboje ruszyli pod drzewo jabłoni.
Gdy zwolnił teraz uścisk, ujęła jego rękę i podniósłszy ją ku górze, wycisnęła pocałunek na otwartej
dłoni.
— To dowód mej wierności — odezwała się cicho. — Wymowniejszy zapewne, niż wszelka siła i
przemoc na świecie.
* * *
Fieldingowie wrócili późną jesienią, zaś zdrowie Wery uległo na wczasach niespodziewanej
poprawie. Jej twarz zaróżowiła się, wyraz znudzenia, który zawsze ją dręczył, ustąpił bez śladu. Coraz
częściej rozlegał się jej donośny śmiech, a odcień jej głosu, nie pozbawiony co

background image

prawda jeszcze dawnej szorstkości, potrafił się zdobywać i na miększe tony, ilekroć w rozmowie
zwracała się do męża. — Wydaje mi się teraz, że lata przeminęły w tym krótkim okresie — rzekła do
Fieldinga, gdy przystanęli oboje przed małym kominkiem. — Czy nie wydaje się to dziwne, mój drogi
Edwardzie? Tylko trzy miesiące, a tak wielka zmiana, która zaszła w nas obojgu.
Ściągnął z niej płaszcz, zaś Wera impulsywnie otoczyła go ramieniem.
— Najdroższa! — zawołał i objął ją również.
— To już nie zmieni się teraz — odrzekła bez tchu. — A przyrzekłeś mi przecież, że będziesz mnie
kochał, gdy powrócę do zdrowia.
Ucałował ją czule i spojrzał jej w oczy.
— Tak, moja droga, to już nie może się zmienić. I wielki teraz czas, aby szczęście i pogoda zawitały
do naszego domu.
Spojrzała mu w twarz i uśmiechnęła się.
— Potrzeba ci ruchu — rzuciła po chwili. — Przytyłeś troszeczkę. Ale to fraszka, Edwardzie, będziesz
musiał polować, gdy przyjdzie na to pora.
— I celnie strzelać — zaśmiał się Fielding. — Zapowiada się w zimie napływ ptactwa. Ale wolałbym
wycieczki, gdybyś czuła się na siłach. W oczach Wery pojawiły się blaski.
— Możesz na mnie liczyć — odezwała się żywo. — Bardzo to lubię. Czy sądzisz, że i Saltash zechce
nam towarzyszyć? — Spróbuję go zaprosić — rzekł Fielding. — Ale musisz uważać, by się zbytnio
nie przemęczać. To jest główny ratunek. Niech każdy w podróży stara się o siebie.
— Zaproszę i Julię, aby była z nami. Ona ma teraz czas, to nie sprawi jej trudu. Ale prawda,
zapomniałam. Przecież mają się tu zjawić za niespełna godzinę. Muszę teraz pójść i przebrać się do
obiadu. — Ale zanim to zrobisz, napij się herbaty. Nie obrażą się chyba, jeśli chwilkę zaczekają.
Wera ponownie ujęła jego ramię.
— Napijemy się na górze — odezwała się żywo. — Chodźmy, Edwardzie, robi się późno.
Porozmawiamy z sobą, gdy nas goście opuszczą.

background image

Uśmiechnęła się do niego i podeszli ku drzwiom. Ostatnia ich podróż istotnie zdołała ich zbliżyć ku
sobie. Czuli się obecnie jak radośni nowożeńcy. Byli dziwnie szczęśliwi i cieszyli się życiem. Fielding
zdumiewał się, patrząc na żonę; nie spodziewał się tego, że w Werze jeszcze kiedyś obudzi się miłość.
Nie tylko ona, ale cały niemal świat wydał mu się teraz przedziwnie zmieniony.
Po chwili oboje byli już na górze. Gdy weszli do pokoju, Wera natychmiast odprawiła służącą i
usiadła wraz z mężem w pobliżu kominka.
— Czy przypominasz sobie dzień — odezwała się pierwsza — gdy wpadliśmy w zatarg, spierając się
o Greena? Fielding trzymał jej rękę w swojej.
— Daj pokój, Wero — powiedział szczerze. — Nie przypominaj mi teraz tej strasznej chwili.
— Byłam wtedy zła — zaśmiała się żywo — ale i ty, Edwardzie, nie chciałeś być dobry. Nie
widziałam cię od tego czasu w takim uniesieniu. Ale przyznaję się szczerze, że czułam pewien podziw
dla wybuchów twej złości.
— Nienawidziałaś mnie za nie — rzekł Fielding. — Ale nie myśl, że się dziwię. Z całą ochotą
przyznaję ci rację. Skrzywiła się lekko, gdy mówił te słowa.
— Nie, to nieprawda — przerwała mu nagle. — Myślałam tylko w duchu, że jesteś tyranem.
Najkrwawszym satrapą, który istniał na świecie. Podobałeś mi się nawet, byłeś dziwnie wspaniały.
Uniosła rękę i pogładziła mu włosy. Po chwili dodała:
— Ale nie będziemy się już więcej spierać o Greena.
— Bardzo jestem ciekaw — odezwał się Fielding. Spojrzał jej w oczy, gdy mówił te słowa.
— Zapewniam cię o tym — odrzekła poufnie. — Będę miła i uprzejma, jeśli chodzi o Greena, i zrobię
to dla ciebie i dla Julii. — Dziękuję ci, Wero — odrzekł uprzejmie. Pobłażliwość jego tonu zdumiała
ją nawet. — Potrafię się odwdzięczyć za twą wielką grzeczność. Wiesz bowiem o tym, że od
najmłodszych jego lat okazuję mu życzliwość.
— Przypominam sobie teraz, że już miałeś raz powiedzieć, z jakiego powodu. Ale było to dawno,
przed kilku miesiącami.

background image

Ujął jej dłoń i uścisnął ją mocno.
— Powiem ci dziś wieczór — odezwał się krótko.
W chwili, gdy to mówił, weszła służąca z zastawą do herbaty i ich poufna rozmowa urwała się nagle.
Fielding jakiś czas przemierzał jeszcze pokój, wypijając herbatę z kubka, lecz gdy skończył ją
wreszcie, udał się do siebie, zaś Wera pozostała, by się przebrać do obiadu.
W trakcie ubierania, służąca akuratnie kończyła swe zadanie, ktoś nagle zapukał trzykrotnie do drzwi.
Wera, zaskoczona, odwróciła się nagle od miejsca przed lustrem.
— To pani, Julio? — zapytała radośnie. — Jakże się cieszę! Proszę uprzejmie, proszę, pani Julio.
Drzwi się otworzyły i po chwili na progu ukazała się Julia.
— Droga pani Julio! — powitała ją Wera i pociągnęła za sobą na środek pokoju.
— Musiałem wreszcie prżyjść — odezwała się Julia. — Ale nie przesadzam zapewne, nieprawda, pani
Wero? Zresztą ja i Dick nie jesteśmy tu obcy. Czujemy się tu swojo, zupełnie jak w domu.
Uśmiechała się mile, mówiąc te słowa. Urok jej postaci podziałał na Werę, wzbudził jakby na nowo jej
dawną sympatię. Pochwyciła jej rękę i patrzyła Julii w twarz. Nie mogła się otrząsnąć z uczucia
radości. — Pani nie ma pojęcia, jak mi miło, że ją widzę — odezwała się żywo. — Gdzie jest jednak
Dick? I gdzie jest Kolumbek?
— Czekają na dole — rzekła Julia. — Czy nie przeszkadza to pani, że zabrałam Kolumbka?
— Ależ chciałam go nawet specjalnie zaprosić — zaśmiała się Wera. — Proszę zdjąć płaszcz. Gdyby
nie nasz spóźniony przyjazd, byłabym już dawno czekała na dole.
— Jak się pani czuje? — spytała ją Julia. — Miło mi powiedzieć, że nie widziałam pani jeszcze
wyglądającej tak świetnie. — Od lat nie byłam w tak dobrym nastroju — zaśmiała się Wera. — Ale
przyrzekłam Edwardowi, że wyjadę z nim do miasta, aby nasz dotychczasowy lekarz wydał jeszcze
orzeczenie. Osobiście, jak powiadam, czuję się świetnie. Tylko Edward mnie nudzi i nie polega na
razie na zewnętrznych pozorach.
Spojrzały sobie w oczy i obie równocześnie zaśmiały się szczerze.

background image

— Pani dala pewnie powód do tej troski o siebie — zaśmiała się Julia. — Jakże małżonkowi podobała
się podróż? Bardzo się cieszyłam, że przez cały niemal czas sprzyjała wam pogoda.
— Pogoda była cudna — przyznała jej Wera. — Teraz muszę coś napisać do lorda Saltasha. Dużo mu
zawdzięczam, gdyż wyświadczył nam naprawdę nieprzeciętne grzeczności. Czy widziała go pani, lub
słyszała coś o nim?
— Tylko raz go widziałam — odrzekła Julia. — Złożył nam wizytę niedługo po ślubie. Ale było to już
dawno. Nie mam pojęcia, gdzie on może teraz być.
— Przypuszczam, że w Anglii — rzekła Wera. — Czy dotknęła go wiadomość, że wyszła pani za
mąż?
— Bynajmniej — z uśmiechem odrzekła Julia. — Zresztą ten człowiek ukrywa swe serce. Mówię to
szczerze, z pełnym przekonaniem. Nie zdarzyło mi się nigdy, aby objawił choćby ślad swoich uczuć,
czy sentymentu. — Ale lubi go pani? — spytała Wera.
— Tak, to jest prawda — przyznała się szczerze. — Ale nie ma też kobiet, których nie zdołałby
pociągnąć taki człowiek, jak on.
— A czy pani małżonek tak samo go lubi? Julia kapryśnie potrząsnęła głową.
— Nie _ odrzekła. — Małżonkowie zasadniczo nie uznają zdobywców.
— Uważają ich raczej za rodzaj kłusowników — zaśmiała się Wera.
— Ale Saltash jest tylko świadomie złośliwy — odparła Julia. — Przypisuję to temu, że zakochał się
zapewne kiedyś w kobiecie, która zawiodła pokładaną w niej ufność. Tak mi się zdaje. Ale trudno mi
ręczyć i nawet nie wiem na pewno, czy istotnie kiedykolwiek był w kimś zakochany. Od tego jednak
czasu—jeśli hipoteza ta w ogóle zgadza się z prawdą — jest dziwnie skryty i nie można go właściwie
traktować poważnie. — A czy słyszała pani coś o lady Joannie? — spytała Wera. Julia przystanęła
przed ogniem kominka. Pochyliła się lekko, zaś
jasność płomienia oświetliła jej szyję.
— Myślałam — rzekła — że zdołano już zapomnieć o związanych z nią plotkach.

background image

Werę cokolwiek stropiły te słowa. Nie było w nich wprawdzie wyraźnej niechęci, ale ujawniały, że
Julia nie chce na ten temat dyskusji.
— Zejdźmy teraz na dół — zaproponowała jej Wera, nie podejmując już więcej poprzedniego tematu.
Dick i Kolumbek czekali w hallu. Wera uprzejmie przywitała się z Dickiem, nie brakło jej nawet
wyrazów serdecznych i nie okazywała już jakoś swych dawnych uprzedzeń. Przyznała nawet w
duchu, że Dick w warunkach odmiennych niż poprzednie, mógł pociągać ku sobie i wydawać się miły.
Uwierzyła teraz, że umysł miał bystry, niezwykle głęboki i że ta zaleta zapewne była jedną z
głównych, które zjednały mu Julię. Jego zapał i entuzjazm, który ukrywał w swej piersi, nie ujawniały
się dotąd w tak szczerej formie. Fielding nieco później odszukał ich w salonie. Uśmiechnął się do
Wery, nim powitał swych gości, później zaś od razu skierował się do Dicka:
— Cóż słychać, Dicku? — zawołał życzliwie, ściskając mu dłoń. — Czy jeszcze ciągle pan urządza
swe sławetne przedstawienia?
— Na razie jeszcze tak — zakłopotał się Dick.
Nie widzieli się z sobą od dnia, w którym Dick poślubił Julię. Fielding był obecny na ich ślubnej
ceremonii, bezpośrednio przed wyjazdem na jachcie Saltasha, zaś pamięć godziny, którą spędził z
nimi wtedy, jeszcze ciągle błąkała się w głowie Julii. Był miły, serdeczny, ogromnie życzliwy i
pozyskał tym na zawsze wdzięczność nowożeńców. Szczególnie Julia była pełna entuzjazmu dla
serdeczności Fieldinga. Obiad upływał w miłym, rodzinnym nastroju. Uderzała przede wszystkim
niezwykła zmiana, która ujawniała się w Werze. Przypominała zmęczonego wędrowca, który po
trudnej podróży wśród mroków i cieni, wydobył się nagle na światło słońca. Była pogodna, radosna,
niezwykle ożywiona i pełna zapału. Podobna zmiana, choć nie tak bardzo widoczna, zaszła jednocześ-
nie w usposobieniu Fieldinga. I on się wydawał jak ów szczęsny podróżny, pławiący się w słońcu, ale
wyraz jego twarzy był dziwnie niespokojny, jakby niezupełnie jeszcze pewny, czy pogoda nie
zawiedzie. Wobec żony był czuły i niezwykle ustępliwy. Ale gdy spotkał się raz ze spojrzeniem Julii
— takie spotkania wśród obiadu zdarzały się

background image

częściej — sprostał mu wprawdzie dzięki swej sile, ale zaśmiał się nagle i tak samo niemal dziwnie,
jak tego pamiętnego dnia, gdy zasięgał jej rad, jak poradzić sobie z życiem.
Dick był w humorze i zdumiewał po prostu swym obejściem i ogładą. Dopasowawszy się sprytnie do
poziomu pani Fielding, przez cały niemal wieczór bawił ją rozmową, gdy powstali zaś wreszcie po
skończonym obiedzie, Wera poprosiła go, aby zechciał coś zagrać.
— Nie przyniosłem ze sobą instrumentu — rzekł z uśmiechem — ale poproszę Julię, aby zaśpiewała
coś państwu. Ona będzie mi pomagać tej zimy na koncertach.
— Podziwiam jej odwagę — rzekła Wera. — Za żadną cenę nie zgodziłabym się na to, by znaleźć się
w obliczu tej bandy dzikusów.
— Jest tam zupełnie pewna — rzekł Dick z przekonaniem. — Gdyby cokolwiek jej groziło, nie
dopuściłbym do tego, by narazić ją na przykrość.
— Ale teraz, jak słyszałem, są strasznie rozwścieczeni — powiedział Fielding.
— Tak, to jest prawda — przytaknął mu Dick.— Ale to wszystko by ustało, gdyby przyjść im z
pomocą. Jeszcze teraz jest sposobność, by utrzymać ich w karbach, ale Ivor Yardley jest ciągle
niedostępny. O Wilchestrze i jego ludziach nie myślę już nawet. On ma więcej rozumu i na niego też
szczególnie liczę w tej chwili.
— Jak pan to zrobi, by pozyskać go dla nich? — odezwał się Fielding.
— Będę musiał w tych dniach wyjechać do miasta — odpowiedział mu Dick. Przechylił się ku niemu,
by Julia nie słyszała. — Jeszcze nie mówiłem z nią o tym. Odmiennie od innych, przeciętnych kobiet,
ma dziwną animozję do Londynu i miast. Sądzę wobec tego, że wyjadę tam sam.
— Może udałoby się jakoś sprowadzić go do nas? — poddał mu Fielding.
Dick ukradkiem spojrzał mu w twarz.
— Myślałem już o tym — odparł po chwili.
— I cóż? — rzekł Fielding. Dick się zawahał.

background image

— Przyznam się szczerze, że nie bardzo go tu pragnę. Po pierwsze dlatego, że żyje z Saltashem, a poza
tym mam i inne poważne powody.
— Nie lubi pan Saltasha? — spytał go Fielding. Dick się zaśmiał.
— Nie mam dla niego pogardy — odrzekł po chwili — ale czuję mimo wszystko, że powinienem ją
mieć. Saltash jest chytry. Trudno w istocie zbytnio mu zaufać.
— Pan jest zazdrosny, jak widzę — zaśmiał się Fielding. Dick przytaknął.
— Bardzo możliwe — przyznał się szczerze. — Ten człowiek ma wpływ, niesamowity wpływ na
wszystkie kobiety. Zdarzyło się już raz, że go chciałem wyrzucić.
— A cóż na to Julia?
— Była bardzo zła i oświadczyła po prostu, bym się miał na baczności. Ale sądzę, mimo wszystko, że
im mniej się z nim widzę, tym lepiej jest dla mnie. To najlepszy jeszcze środek, bym zachował się
grzecznie.
— Dobrze przynajmniej, że i nad panem nareszcie ktoś zyskał władzę, a Julia to jest anioł,
posłanniczka pokoju. Ale i jej nie udało się uzyskać wpływu na to, by nie dopuścić do zatargu między
panem a Jackiem. O cóż wam tam poszło w tej ostatniej bijatyce?
Dick się zmarszczył.
— Nie biliśmy się wcale — odezwał się krótko. — Nigdy w moim życiu nie biłem się z Jackiem.
Popełnił niegodziwość, kazałem mu więc odejść — i oto jest wszystko.
— A cóż to popełnił? — zapytał go Fielding. Potem dodał znienacka, gdy Dick jeszcze milczał:
— Przecież Jack był w służbie, miał u mnie zajęcie. Mam prawo zatem wiedzieć, co się z nim stało.
Dick zerwał się i podszedł do kominka. Przydeptał jakąś szczapę, płonącą na ognisku, i w końcu rzekł.
— Nie zaprzeczam, pan istotnie ma prawo. Miałem nawet zamiar sam to powiedzieć. Ale wątpię
niestety, czy pana przekonam. Julia to pojęła, częściowo przynajmniej przyznała mi rację. Otóż Jack
był tym, który pośrednio zawinił śmierci Robina. Teraz pan już wie, dlaczego mu kazałem opuścić to
miejsce.

background image

Fielding, stropiony, spojrzał mu w oczy. Na chwilę zaległo w pokoju milczenie.
— I co? — zapytał, gdy ocknął się wreszcie. — Ciągnij pan dalej. To nie jest jeszcze wszystko, co pan
chciał mi powiedzieć. I co pan rozumie przez słówko: „zawinił"? Przecież Jack, jak przypuszczam, nie
strącił go ze skały? — Nie — rzekł Dick — Jack go nie strącił. Ale wolałbym może, gdyby to uczynił.
Byłbym łatwiej teraz zniósł to straszliwe cierpienie.
Urwał znienacka, zaś Fielding tymczasem zerwał się z miejsca i podbiegłszy do niego, ujął go za
ramię. — Niech mi pan wybaczy! — zawołał wzruszony.
— Pan nie ma pojęcia, jak strasznie cierpiałem — ozwał się Dick, chwytając jego rękę. — Tylko Julii
zawdzięczam, że zdołałem się przemóc i dźwignąć na nogi. Ale nigdy już nie chcę zobaczyć się z
Jackiem. Utknął w tym miejscu, lecz podjął na nowo po chwili milczenia.
— Pan przypomina sobie pewnie, jak zwykł do mnie mówić nie raz, ani dwa, Bóg wie, ile razy — że
jak długo nie odeślę biednego Robina, wszystkie drogi są przede mną zamknięte, że wykluczone jest
po prostu, abym mógł się ożenić lub uzyskać jakieś szczęście czy sukces życiowy. Był to jednak
nonsens. Wiedziałem o tym z góry i przekonałem się sam, że przeczucie mnie nie myli. Julia by na
pewno nie odmówiła mi ręki. Jeśli chodzi zaś o szczęście, to trudno o tym myśleć, aby mogło być
zależne od czynników ubocznych. I o tym niebawem miałem możność się przekonać. Ale on, Jack,
zrobił nędzny użytek z tej dziwnie przewrotnej, piekielnej przesłanki. Proszę mi wybaczyć —
wymamrotał bezradnie — ale trudno mi doprawdy zdobyć się w tej chwili na subtelne określenia.
Wszystko, o czym niegdyś pan mówił ze mną, mój brat brutalnie powtórzył Robinowi. A on, a on w to
uwierzył i aby nie zagradzać mi drogi, wolał się zdobyć na akt poświęcenia.
Zacisnął zęby i zaczerpnąwszy tchu, wyprostował się nagle i oderwał rękę od dłoni Fieldinga.
— Boże mój miły! — ozwał się Fielding. — Ten chłopiec oszalał. Pan sam o tym wie, że nie był
normalny. Nie powie pan chyba...
— O, nie — rzekł Dick, wpadając mu w słowo. — On wybrał tylko . to, co uznał za dobre. Nie
przekona mnie pan o tym, że Robin oszalał.

background image

— Więc popełnił samobójstwo! — wykrzyknął Fielding, nie mogąc się ocknąć.
Dick z podniecenia zacisnął pięści.
— Czy pan tak to nazywa — spytał po chwili — gdy ktoś się poświęcił, by wybawić drugiego?
Obrócił się nagle, wyrzekłszy te słowa i podążył przed siebie, ku końcowi pokoju.
Fielding przystanął i spojrzał tępo, był bardziej wzruszony, niż się starał okazać. Gdy Dick ostatecznie
zatrzymał się i spojrzał na półkę, wypełnioną książkami, w sercu Fieldinga zbudził się odruch
współczucia.
— Dicku! — zawołał.
Dick jednak stał, jak przykuty do miejsca. Odrzucił tylko głowę pod wpływem wzruszenia.
— Czy pan czuje do mnie żal? — zapytał go Fielding.
Dick obrócił się. Twarz miał bladą, tylko oczy mu pałały żywymi blaskami.
— Do pana? — zapytał zdumiony. — Nie zasiadłbym zapewne do stołu wraz z panem, gdyby tak było
istotnie. — Nie rozumiem pana teraz — odezwał się Fielding. — Powiada mi pan w oczy, że nie
powinienem właściwie się troszczyć o pana, ja jednak sądzę, że ta troska jest moim jedynym i
głównym zadaniem. Nie rozbije pan więzów, które zaistniały między nami i daremnie o tym myśleć,
by same mogły z czasem ulec skruszeniu. Pan sądzi zapewne, że nie rozumiem, jak należy głębi
pańskich uczuć i że zanadto jestem twardy, by przeniknąć dostatecznie ogrom jego ciosu. Ale pan
myli się, Dicku. Ja również w moim życiu wiele doświadczyłem.
Dick po tych słowach zawrócił z miejsca. Gdy przystanął obok, chwycił jego rękę i uścisnął ją mocno.
— Proszę być wyrozumiałym — rzekł szeptem. — Jeśli rozumie pan mój ból, to i wybaczy mi
zapewne bez wielkich trudności.
— Rozumiem pana, Dicku — odpowiedział mu Fielding. — I przyznaję się również, że byłem
szorstki i twardy wobec okazywanych przez pana uczuć braterskich. Bardzo mi jest żal, jeśli
kiedykolwiek się zdarzyło, że wyrządziłem panu przykrość. Ale pan pokona to wszystko, pan potrafi
zapomnieć. Uważam to za szczęście, że. los panu zesłał opiekunkę w Julii.

background image

— Dziękuję za to Bogu — odezwał się Dick. — Nie wyobrażam sobie nawet, jakbym teraz żył, gdyby
jej tu nie było. Ona jest obecnie wszystkim, co posiadam na świecie.
Twarz Fieldinga zmarszczyła się lekko. Po chwili zapytał:
— Czy istotnie nikt inny nie pozostał już panu? Dick po tych słowach spojrzał mu w oczy.
— Tylko pan mi pozostał — poprawił z uśmiechem. — Ale uważam to za pewnik, za rzecz
dowiedzioną. To są właśnie więzy, o których pan wspomniał. I nie myślałem nawet o tym, aby ta rzecz
wymagała jeszcze dalszych roztrząsań.
— Dziękuję — rzekł Fielding, pokonując westchnienie. — Nasze życie było ciężkie, i pana i mnie
pokrzywdziło okropnie. Gdyby nie klątwa przeznaczenia, nasz stosunek do siebie wyglądałby obecnie
zupełnie inaczej.
— Nie ma jednak więzów, silniejszych i pewniejszych, niż więzy przyjaźni — odezwał się Dick. — A
przecież nikt nam nie zaprzeczy, że jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciółmi od serca, przyjaciółmi do
śmierci. Oczy Fieldinga pokryły się mgłą.
— Najlepszymi na świecie — dodał po chwili. — Ale czy ta wierna przyjaźń, nie ulegająca już
obecnie najmniejszej wątpliwości, upoważni mnie do tego, bym zaoferował panu pomoc, nie
naruszając tym samym poczucia jego dumy? Nie zamierzam się wtrącać do spraw prywatnych, ale nie
mogę też myśleć, aby pan nadal borykał się ze swym marnym zawodem. Pan ma wyższe aspiracje i na
pewno się nadaje do czegoś lepszego. — O tym pan myśli? — zaśmiał się Dick. — Tak, ma pan rację,
porzucę mój zawód. Ale nie teraz, mam jeszcze czas. I mam pewien powód, który mnie do tego
skłania. Opowiem panu o nim, ale również nie teraz. Jeśli chodzi zaś o pomoc, której pan rad mi
udzielić, to na pewno bym skorzystał z łaskawej oferty, gdybym się znalazł w potrzebie. Ale na razie
tak nie jest. Nie powoduję się też dumą w mym stosunku do pana. Pan zanadto był dobry i za wiele w
mym życiu zawdzięczam już panu. To przecież jasne zupełnie i zupełnie zrozumiałe.
Nie dokończył jeszcze zdania, gdy nagle otworzyły się drzwi salonu. Wera jeszcze przedtem usunęła
się z Julią, zaś teraz niespodzianie przystanęła na progu.

background image

— Czy zamierzacie tu pozostać? — spytała zdumiona. — Myślałam już nawet...
Pobladła gwałtownie, lecz zaraz się ocknęła.
— Edwardzie! — zawołała.
Cofnęła się lekko, jakby ogarnął ją niepokój. Ale Dick momentalnie już był koło niej.
— Idziemy już — rzucił — i bardzo przepraszamy za małe spóźnienie. Było parę spraw do nagłego
omówienia. Idzie pan, sir? Pani zmęczona, jak widzę — dodał pośpiesznie. I mówiąc te słowa, podał
jej ramię. Po chwili ruszyli.
— Czy po tym wszystkim, co zaszło — zapytał znienacka — mogę na to liczyć, że i pani mi nie
odmówi swej cennej przyjaźni?
Spojrzała na niego, jeszcze ciągle podniecona i drżąca na ciele.
— Tak, panie Dicku — rzekła z uśmiechem.
— Dziękuję — odrzekł i puścił ją naprzód.
Jakaś myśl mu szepnęła, że odniósł w tej chwili wspaniałe zwycięstwo.
Tej samej jeszcze nocy Fielding opowiedział Werze o wszystkich tajemnicach swojego życia.
Powiedział jej o tym, co go łączyło z Dickiem, zaś Wera przyjęła to z niespotykanym u niej dotąd,
dziwnie szczerym i życzliwym zrozumieniem.
*
Julia i Kolumb wypoczywali na plaży, wpatrzeni nieruchomo w morze i niebo. Poranek był piękny,
bezpośrednio po ciężkiej i burzliwej nocy. Na piaskach wybrzeża, niezupełnie jeszcze suchych,
walały się muszle i wodne porosty.
Kolumb tego dnia był dziwnie przygnębiony. Myślał wprawdzie o tym, jak miło byłoby grzebać
wśród piasków — morze po przypływie było hojne i szczodre dla psich upodobań — ale zatrzymywał
go zew, istotniejszy od tamtych i mający dlań teraz ważniejsze znaczenie. Nikt go nie zatrzymywał,
Julia ani słowem nie więziła go przy sobie, on jednak sądził, że jego pani wyjątkowo potrzebuje go
dzisiaj, że nie obejdzie

background image

się bez niego i jego opieki. Trwał więc na miejscu cierpliwie i wytrwale, spoglądając na wody,
pieniące się przed nim, to znowu na mewy, krążące dokoła, lub na czubek swego nosa, który drgał
nieprzerwanie. Powietrze woniało, rozsypywało tysiące kuszących zapachów, ale ani jeden z nich
wszystkich nie zdołał go uwieść i oddalić od miejsca czujnego posterunku. Jego miłość i przywiązanie
potrafiły pokonywać budzące się impulsy i czyniły go zdolnym do pełnych poświęcenia i ofiarnych
wyrzeczeń. Julia spoczywała w głębokiej zadumie. Jej oczy przenikliwie błądziły po falach, lecz nie
jaśniały, jak zawsze, beztroską pogodą. Zatopiona w swych myślach, zdawała się roztrząsać jakiś
ważny problem. Morze szumiało tak groźnie i donośnie, że tłumiło swym rykiem każdy niemal głos,
nawet krzyki mew i ptactwa wodnego. Objęła Kolumba jedną ręką, on zaś troskliwie przywarł się do
niej. Siedzieli tak oboje nieruchomi i milczący, od blisko godziny.
Ale nagle, wśród tego, Kolumb zerwał się i warknął głośno. Julia spojrzała i również po chwili
dźwignęła się z miejsca. W oddali pojawił się smukły, zgrabny, elegancki mężczyzna, żywo
przeskakujący przez żwir i kamienie. Spotkali się po chwili w piaszczystej jamie, wyżłobionej przez
wodę. — Karolu! — krzyknęła, jak pod nagłym impulsem. — Jak to pięknie i uprzejmie, że pan
przyszedł, nareszcie! Obejrzał się dokoła, gdy podała mu rękę, zaś wyraz jego twarzy był drwiąco
uszczypliwy. — Nie ryzykuję ujawnieniem? — zapytał szyderczo. — Spodziewam się jednakże, że
przezacny pan małżonek nie znajduje się w pobliżu?
Julia zaśmiała się, lecz dziwnie nieszczerze.
— Wyjechał do Londynu — odrzekła po chwili. — Ale nie życzyłam sobie tego. Żałuję obecnie, że
nie zatrzymałam go gwałtem.
Spojrzał z ukosa, zjadliwie, jak zwykle.
— I przyprawił panią pewnie o atak nerwowy? Julia jeszcze ciągle starała się uśmiechać.
— Prawdę powiedziawszy, jestem dziwnie niespokojna.
— Niespokojna? — zapytał. Wyciągnął ramię i objął jej kibić, wyglądał w tej chwili na poły
komicznie.

background image

— I z tego to powodu posłała pani po mnie?— dodał po chwili. — Mój jacht jest gotów. Czy możemy
wyruszyć?
Poklepała go lekko, lecz tak samo nieszczerze, jak nieszczery był jej uśmiech.
— Niech pan nie mówi nonsensów — odrzekła z przekąsem. — Nie myślałam nawet nigdy o podróży
w pańskim jachcie. Tym bardziej zaś teraz, na wzburzonym morzu.
— To zależy — odrzekł, unosząc brew. — Pani zgodziłaby się może, gdyby diabeł był z nami.
— W pańskim towarzystwie? — zaśmiała się żywo. Jej uśmiech tym razem był bardziej szczery niż
przedtem. Odsunęła lekko otaczające ją ramię.
— Ja jestem jak jagnię — odezwał się Saltash. Spojrzała mu w oczy.
— W wilczej skórze — dodała z przekąsem. — Ale niekoniecznie niebezpieczne, raczej trochę
wesołe. Prawda, Karolu? Gdybym nie mogła w to wierzyć, nie poprosiłabym pana, aby zjawił się
tutaj.
— Lubię te dogryzki — zaśmiał się Saltash. — Z kim pani jeszcze mnie zechce porównać? Dojdzie do
tego, że może nawet z Dickiem.
Zaśmiała się żywo, nawet wcale uprzejmie, lecz czuła, że krew jej nabiegła do policzków.
Saltash tymczasem podjął na nowo:
— To nowość jest dla mnie, taki rodzaj zajęcia. Ale czy jest pani pewna, że moje jagnięce cechy są tak
bardzo niewątpliwe? Nawiasem mówiąc, nie widziałem jeszcze pani tak czarująco powabnej. Pani
wygląda w tej chwili jak róża w rozkwicie. To naprawdę wydaje się trochę niebezpieczne.
Skrzywił nieco głowę i zmierzył ją ponownie szyderczym spojrzeniem.
Julia westchnęła. — Czuję się dzisiaj jak stara, stroskana i znudzona diablica. Ale to moja wina,
chętnie to przyznaję. Otoczył mnie chaos, jakiś bezład duchowy, i nie wiem nawet teraz, dokąd się
zwrócić. — Troszeczkę na ukos od drogi prawości — zaśmiał się Saltash. — Ach, jak ta rzecz
przydałaby się pani.
Odwróciła w tej chwili od niego głowę.

background image

— Czy pan zawsze tak kpi wobec trosk przyjaciół? Zadała to pytanie, widocznie stropiona.
— Zawsze — rzekł Saltash i zaśmiał się znowu. — To dodaje im podniety, stawia ich na nogi.
Doskonałe lekarstwo, najdroższa Julio. Nie znam drugiego, podobnie skutecznego.
— Znienawidzę pana w końcu — odezwała się Julia. Na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.
Saltash tak samo zaśmiał się teraz. Był dziwnie zadowolony, że zdołał ją ukłuć.
— Proszę spróbować — rzucił szyderczo. — Sukces zapewniony, ręczę za wynik. Jeszcze nikt do tej
pory nie doznał zawodu. Ale cóż to za troska? — dodał po chwili. — Że Dick wyjechał, nie pytając o
zgodę? To podobne do małżonków. Oni często bywają nieznośni i kapryśni. I czego przede wszystkim
pani się lęka? Tego, że nie wróci, czy tego, że wróci?
— On wróci — odrzekła —jeszcze dziś powróci. Pan wie zapewne, albo i nie wie może, że dziś ma się
odbyć koncert dla górników, Bezpośrednio po koncercie ma z nimi konferencję. Wyjechał do Lon-
dynu, by pomówić z Yardleyem.
— Co? — rzekł Saltash, nie kryjąc zdumienia. — To doprawdy zajmujące. I cóż on zamierza u niego
uzyskać?
— Nie wiem — odrzekła, cokolwiek dotknięta. — Do wczoraj wieczorem nie wiedziałam nawet o
tym, do kogo się wybiera. Ale potem przyszedł Ashcott, rozprawiał z nim długo, i w końcu
podsłuchałam, do kogo miał jechać. Mam dziwne wrażenie, że nie życzył sobie tego, bym dowiedziała
się prawdy, z drugiej jednak strony nie rozumiem właściwie, dlaczego tak myślę.
— Iz tego to powodu zaalarmowała mnie pani swym S.O.S.? Czuję się istotnie ogromnie
zaszczycony.
Skierowała się ku niemu, a wyraz jej twarzy w tej chwili złagodniał.
— Karolu Rexie — odezwała się w końcu — zwróciłam się do pana, gdyż potrzeba mi obecnie
życzliwego doradcy. Poczucie mego szczęścia, równowaga mego ducha jakoś dziwnie się zachwiały
po ostatnich zdarzeniach. Czy pan rozumie mnie teraz, czy pan wie, o co chodzi?
Jej głęboki głos niemal drżał ze wzruszenia. Saltash bezpośrednio

background image

ujął jej rękę, wykonując to ruchem, który pozwolił jej zapomnieć o wyrazie jego oczu.
— Dobrze, moja droga Julio — wykrzyknął z emfazą. — Oto tu jestem, gotów do usług.
— Dziękuję — odrzekła z wyrazem powagi. — Wiedziałam o tym zawsze, że mnie pan nie zawiedzie.
Czy odmówi mi pan teraz przyrzeczonej pomocy?
— To zależy od tego, czy zechce pani pójść za głosem mych porad. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła
w nich znowu wyraz szyderstwa.
— Jakaż więc będzie pańska porada? Trzymał jeszcze ciągle jej rękę w dłoni.
— Pani nie zapomniała zapewne o jedynym warunku, pod którym przyrzekłem jej pomoc i opiekę? To
jest pewne, przypuszczam, nie ulega wątpliwości. Ale nie roztrząsajmy na razie tej ubocznej sprawy.
Nie dojrzała jeszcze w pełni, a pora tak samo nie zdaje się jej sprzyjać. Zauważyła pani przedtem, że
mój jacht, jakkolwiek strzeżony, nie na-, daje się na schron, kiedy morze jest wzburzone. Ale proszę
nie zapomnieć, jeszcze raz o to proszę, moja droga Julio, że on zawsze jest bezpieczny i że nigdy
jeszcze dotąd nie zawiódł oczekiwań. Proszę to pamiętać.
Mówił to z emfazą, tak dziwnym sposobem, że słowa, które rzucił, jeszcze więcej powiedziały, niż to,
co zamierzał.
Zauważył po chwili, jakie wrażenie zrobił na Julii. Była wyraźnie wzruszona.
— Dziękuję — rzekła. — Gdybym chciała mieć miasto, jako miejsce ucieczki, wiedziałabym sama,
dokąd się zwrócić. Teraz zaś proszę o pańskie wskazówki.
— O moje wskazówki? — zapytał stropiony. Wyraz jego oczu, niestały i niepewny, nie nasuwał
przypuszczeń o rodzaju jego myśli. — To zależy głównie od stanu pani ducha. Jeśli zdarzy się w życiu
jaki bieg z przeszkodami, to można brać pod rozwagę tylko trzy możliwości: albo się rezygnuje,
wycofuje po prostu, pierwsza ta możliwość przedstawia się zawsze najbardziej bezpiecznie albo też
od razu uderza się cwałem i pędzi na oślep, nie zdając sobie sprawy z przestrzeni i czasu. Trzecia
możliwość, to rozpocząć wprawdzie bieg, ale dziwnie nieufnie, z niewiarą w swe siły. Sukces w tym
wypadku jest zawsze zamknięty.

background image

Nie doradzam pani zatem ostatniego sposobu. Jest nie tylko bezcelowy, pozbawiony uroku, ale i
wielce upokarzający dla poczucia honoru. Julia zaśmiała się.
— Dziękuję, Karolu — krzyknęła z zapałem. — Wielce pouczające i śmiałe zestawienie. Otóż
wyznam panu teraz, że nie pociąga mnie niestety ta „bezpieczna" możliwość. Spróbuję tej drugiej.
Jeśli roztrzaskam sobie kości, co jest bardzo możliwe w tak trudnym wyścigu, to nie zależy mi już na
tym, czy poświęcę swe życie.
Spojrzała na niego z wyrazem przestrachu i ostry dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
— Karolu! — zawołała. — Dlaczego się tak stało, że musiałam tu przybyć?
Saltash bezwiednie potrząsnął głową. Skrzywił się dziwnie i spojrzał jej w oczy.
— Jeśli poniesie pani klęskę — rzucił po chwili — to wierny jej przyjaciel śmiało i ochoczo pośpieszy
z pomocą. Inna jednak rzecz, jeśli chodzi o kwestię, dlaczego się tak stało, że pani tu przyszła.
Myślałem o tym nieraz, czy nie pociągnęła panią może bliskość mego zamku. Jak pani sądzi? Nie? To
nie to? Więc cóż można myśleć? Chyba to ostatecznie, że nasze losy są wspólne i że kieruje nimi stale
ta sama konstelacja. To dziwne przypuszczenie jeszcze silniej mnie przekonuje, niż każde inne z
możliwych do przyjęcia. Niech i pani o tym myśli, droga Julio. Ja i pani — niby dwie bezradne,
niewinne muszki, rozpaczliwie walczące w uwięzi pajęczyny, pociągane ku sobie jakąś dziwnie
nieodpartą, nadzmysłową potęgą, odnoszące nawet rany w pogoni za zbawieniem, a jednak roztropne
i zawsze moralne. Ale nagle w pajęczynie zerwała się burza. Zupełnie wbrew woli, popędzani jej
prądem, padamy sobie teraz w bezwolne objęcia, trzymamy się mocno, nie puszczamy się wzajem,
gdy nagle nas dosięga grom przeznaczenia; ktoś niszczy całą pajęczynę i nie ma już dla nas żadnego
ratunku. Nie opłaca się walczyć z wolą przeznaczeń. Konstelacje są silne, potężniejsze od woli.
Należy im się poddać i nie zastanawiać się nawet, czy należało się oprzeć.
Spojrzał jej w oczy, jakby pragnął w nich odczytać wrażenie, jakie wywarł. Ale zdawał sobie sprawę z
szaleństwa swych słów. Julia w tej chwili obróciła się żywo i niepokój na jej twarzy znienacka ustąpił.

background image

Jakaś świeża odwaga biła jej z oczu. Jakieś dziwnie rezolutne pogodzenie się z losem.
— Karolu — krzyknęła — królu komediantów! Jakże ty potrafisz pocieszyć strapionych!
— Królu filozofów! — poprawił ją dumnie. — Długo to trwało, nim zdobyłem swoją mądrość. I nie
często mi się zdarza, że rozrzucam tak hojnie perły doświadczeń. Czy pani zdaje sobie sprawę, jak
wielkim skarbem potrafię szafować?
Julia kiwnęła głową.
— Jak się pan odważa mówić tak do mnie? Ale uznaję, mimo wszystke, że powinnam za poradę
okazać się wdzięczna. I poczuwam się już teraz do wielkiej wdzięczności.
— Och, nie! — rzekł Saltash i spojrzał jej w oczy. — To nie byłoby słuszne. Nie przyjmę od pani
dowodów wdzięczności.
Znowu się skrzywił, nadając sobie wyraz kapryśnej tkliwości, lecz Julia patrzyła nań bez śladu
zmieszania.
— Pan dźwignął mnie na duchu — odezwała się wreszcie. — Ale przeczuwałam to przecież, byłam
zupełnie tego pewna, że pan mi pomoże. Czy zechce pan nadal dotrzymać mi wierności?
Skłonił się nisko i odrzekł po chwili z ręką na sercu:
— Dziś i zawsze w przyszłości. Zapewniam panią o tym. Ale proszę nie zapomnieć o nauce: Jeśli
spaść i zdruzgotać się, to spaść z wysokości.
Julia ochoczo skinęła głową.
— Nie, nie zapomnę — rzekła z uśmiechem. — Pan jest dobrym przyjacielem, Karolu Rexie.
— Muszę nim być — odpowiedział zagadkowo.
* * *
Julia podczas nieobecności Dicka była na obiedzie w domu Fieldin-gów. Wyglądała spokojniej i
poważniej niż zwykle, ale tajemniczy nastrój, który od niej emanował, nie pozwalał obecnym na
zadawanie jej pytań. Jeśli uczyniono to wreszcie, to w formie ostrożnej i bardzo oględnej.

background image

— Czy nie obawia się pani nastroju górników? — odezwała się Wera w toku rozmowy.
To nagłe pytanie nie stropiło Julii.
— Nie — odrzekła. — Nie widzę powodu, bym się miała obawiać. Dick ma niezwykły wpływ na tych
ludzi. Bardzo go cenią i nie dopuściliby do tego, aby sprawić mu przykrość.
— Ale nie widzę powodu, aby musiał i panią wciągać w ich sferę — żachnął się Fielding.
Zaśmiała się lekko i spojrzała mu w twarz.
— Czy wyobraża pan sobie, że mogłabym go puścić zupełnie samego? Poza tym mam pewność, że
nam nic nie zagraża. Jedyną jego troską jest zapobiec tarciom między nimi a rybakami. Górnicy i
rybacy nie okazują, jak dotąd, wzajemnej sympatii i nie potrzeba wiele, by wywołać wśród
pierwszych nastrój wojenny. — Kazałbym ich spalić — ozwał się Fielding.
— Mają jednak powód do wrogiej postawy — upierała się Julia. — Nawet Dick w to wierzy i
przyznaje im rację.
— A któż go dziś nie ma? — bronił się Fielding. — Pragnąłbym to wiedzieć — dodał po chwili. —
Iluż mamy ludzi, którzy nie odczuwają nawet tego, że gdyby sprzyjało im szczęście i znaleźli się nagle
w korzystniejszych warunkach, pod niejednym względem okazaliby się lepsi i nieporównanie
zdatniejsi do życia i pracy? Nie ma jednak sensu burzyć się zaraz i świat przewracać do góry nogami.
A górnicy, jak słyszę, od dawna się buntują i stwarzają fermenty. Co by się stało z resztą
społeczeństwa, gdyby tylko oni zyskali wszystko, czego pragną? Nie zaliczam ich zresztą do ludzi
rycerskich. Oni do wszystkiego są zdolni, nie zawahaliby się nawet przed walką z zasadzki.
— O to właśnie chodzi — odezwała się Julia. — Dick się przecież stara, by ich podnieść kulturalnie.
=— Cóż tam Dick! — zniecierpliwił się Fielding. — Jeśli chodzi o Dicka, to wszędzie, gdzie może,
wprowadziłby reformy. Ale marnuje tylko czas, nie zdaje sobie sprawy z trudności zadania. Nie
uspokoi tych ludzi, nim nie spełni ich życzeń. Ale Wilchester ma rozum i dopóty nie pokaże się
hordzie na oczy, póty cała ich sprawa nie pójdzie w zapomnienie.
— Obawiam się — rzekła, rumieniąc się lekko — że nie dojdziemy

background image

w tym względzie do identycznych wniosków. On usłyszy przecież w końcu, o co im chodzi. Cała
jednak rzecz, że nie mogą go złapać. Wyjechał za granicę i nie można go znaleźć.
— Ale Yardley przecież został — odezwał się Fielding. — Ten człowiek ma coś również do
powiedzenia w tej sprawie.
— Możliwe — odrzekła, pokonując wzburzenie. — Ale to sprawa Wilchestra, wcale nie Yardleya.
Wilchester lekceważy swój główny obowiązek.
Fielding zaśmiał się.
— Pani nigdy nie uznawała rodziny Farringmore'ów — odrzekł kapryśnie. — To dziwne doprawdy,
tak długo móc wytrwać w nieprzyjaznym nastroju.
Julia odruchowo potrząsnęła głową.
— To sami egoiści — odrzekła z przekonaniem. — Mam dziwne wrażenie, że to ich rodzinna wada.
— Proszę tak nie sądzić — odezwała się Wera. — W osądzaniu znajomych zbyt często ulega się
przykrym złudzeniom.
— Nie, pani Wero — sprzeciwiła się Julia. — Bardzo w to wątpię, czy mnie mylą pozory.
Bezpośrednio po obiedzie wyjechali samochodem, lecz Werze się zdawało, że sama tylko z mężem
prowadziła rozmowę. Wiedziała już od dawna, że Julia, jeśli chce, potrafi być skryta, więc nie starała
się docierać w głąb jej tajemnicy. Gdy rozważała jednak potem jej dziwne zachowanie, przyszło jej na
myśl, że Julia okazała coś więcej niż rezerwę. Dotknęło ją od razu niemiłe uczucie. Zaczęła
powątpiewać, czy Julia jest szczęśliwą.
Po powrocie do domu napili się herbaty, lecz Julia nie dała się zbyt długo zatrzymać. Oświadczyła, że
się śpieszy, gdyż oczekuje Dicka i pragnie mu w porę przygotować kolację. Wera wobec tego, nie wy-
tłumaczywszy sobie nawet niemiłego wrażenia, zrezygnowała już z próby, by ją dłużej zatrzymać.
Ale gdy Julia znalazła się na progu pokoju, zatrzymała się jeszcze odruchowo i rzekła nagle:
— Proszę nie zapomnieć, że znajduję się tutaj. Będę chętnie pani służyć, jeśli zajdzie potrzeba.
Bezpośrednio po tych słowach objęła ją nagle. Po chwili rzekła:

background image

— Nie zapomnę o pani i nie zapomnę też nigdy pani dobroci.
Wybiegła żywo, lecz zanim dotarła do końca ścieżki, uczuła zdrętwienie w obydwu nogach, jakby
żelazne łańcuchy przykuły je gwałtem.
Nad morzem leniwie wznosiła się mgła, w oddali donośnie jęczały syreny. Fale tymczasem z wolna
przycichły, ich ryk już nie brzmiał tak groźnie jak przedtem. Julia zrozumiała, że burza na wybrzeżu
za chwilę przeminie.
Dicka nie było, gdy wróciła do domu. Wyjęła obrus i nakryła nim stół — ich przychodnia służąca,
młoda dziewczyna z pobliskiej wioski była wolna w ten wieczór — od kuchni dochodziły kroki miss
Rickett. Przychodziła do nich czasem, by jej pomóc w gotowaniu. Julia nie pragnęła widzieć jej teraz,
nie była w nastroju, aby słuchać plotek i postanowiła na razie pozostać w pokoju.
Po chwili znużona podeszła do okna. Zadumała się nieco, nie mogąc się oprzeć dręczącym ją myślom,
gdy nagle zgrzytnęła klamka u furtki i na ścieżce pojawił się stary pocztylion.
Posuwał się z wolna i z pewną trudnością, gdyż nie tylko pochylał go ciężar pakietu, ale również wiek
i chroniczny reumatyzm. Julia bez namysłu rzuciła się ku drzwiom i wybiegła przed ogród naprzeciw.
Kolumb warczał i biegł tuż za nią.
— Dobry wieczór, madame — ozwał się starzec. — Pakiet dla pani — dodał, objaśniając. — Rozdarł
się w drodze i książki nieomal wypadają już z rogów, ale nie moja w tym wina, nie uszkodziłem
pakietu. Proszę się nie trudzić, sam go zaniosę. Rozsypią się jeszcze, gdy go pani Zabierze.
Julia zawróciła, wskazując mu drogę, gdy oboje zaś po chwili znaleźli się w pokoju, pocztylion bez
słowa zrzucił ciężar na biały obrus, rozpostarty na stole. Pakiet istotnie był dość uszkodzony. Z
każdego jego rogu wyzierały dziury, a przez nie okładki zawartych w nim książek.
— Teraz można je sortować — ozwał się stary. — Nie ucierpią chyba na tym, że uszkodził się pakiet.
Pan profesor o tym wie, nie zmartwi się bardzo. Gdyby nie było takiej masy książek na świecie, żywot
pocztyliona byłby lżejszy co prawda, ale mimo wszystko nie tak lekki, jak ich mądrych autorów.
Teraz czas mi w drogę, jeszcze idę do dworu. Dobranoc, madame!

background image

Pokuśtykał po tych słowach, zaś półmrok wieczoru jeszcze gęściej zawisnął nad kątami pokoju. Julia
po chwili rozwinęła przesyłkę, ale wbrew przypuszczeniom nie znalazła w niej książek,
przeznaczonych do nauki. Gdy rozpakowała je wreszcie i ułożyła obok siebie, popatrzyła na nie
wzrokiem pełnym odruchowej, mimowolnej ciekawości.
Pochwyciła z nich jedną i spojrzała na okładkę. Wydrukowany na niej tytuł, żywo odbijający od bieli
okładki, wprawił ją od razu w niezwykłe zdumienie: „Złoto pustyni", ostatnia powieść Dene
Strange'a autora „Marionetek", „Próchna" i wielu innych.
Julii znienacka zaparło oddech. Odczuła jakby skurcz, który ścisnął jej krtań. Serce jej biło tak żywo i
gwałtownie, że ciągłość tych uderzeń nie różniła się prawie od uderzeń fal, pomykających po morzu.
Spojrzała stropiona na resztę książek, lecz i tamte nosiły te same tytuły. Kilkanaście egzemplarzy tej
samej książki. Z książki, którą wzięła, wypadł skrawek papieru. Pochwyciła go żywo, pędzona
ciekawością, ale nie zdając sobie sprawy z celowości swego ruchu. Zupełnie podobnie, jak tonący
człowiek, który chwyta się słomki.
„Egzemplarz autorski" — odczytała na skrawku i zdumione jej oczy jeszcze szerzej się rozwarły na
widok napisu. Przystanęła jak przykuta, spoglądając na napis. Odczuwała to wszystko, jakby uderze-
nie gromu, który wpadł do pokoju.
W parę chwil później przyszła do siebie. Siedziała skulona na jednym z foteli, całe jej ciało miotało się
w dreszczu. Czuła się chora, znękana wypadkiem. Uderzenia jej serca zwolniły się wprawdzie, ale
każde z tych uderzeń było dziwnie głuche i dziwnie nierówne.
Na dworze tymczasem zapadły ciemności. Chłód wieczoru przeniknął mury i rozpostarł się nad całym
pokojem. Już dawno nie czuła się tak strasznie zziębnięta. Szczękała zębami i nie mogła powstrzymać
gwałtownego ich drżenia. Trzęsła się z zimna, jak człowiek w ataku niebezpiecznej gorączki.
Kolumb się dźwignął i oparłszy się na niej przednimi łapkami, przesunął noskiem wzdłuż zgięcia jej
ręki. Pochyliła się nad nim i objęła go ręką.
— Och, Krzysztofku! — wydobyła z trudnością. — Och, mój Krzysztofku!

background image

Popatrzyła mu w oczy i po chwili dodała:
— Cóż z nami będzie, mój drogi piesku?
Uniosła się nagle i poczęła nadsłuchiwać. Słyszała wyraźnie zatrzaśnięcie furtki, a potem czyjeś kroki
na ogrodowej ścieżce Był to Dick.
Poruszał się szybko, jakby bardzo się śpieszył, a gdy dotarł do -drzwi, otworzył je żywo i wszedł do
pokoju. Przystanął na progu.
— Jak się masz, Julio? — powitał ją stamtąd. — Sama tu jesteś w tym ciemnym pokoju? Strasznie się
męczyłem, spędzając ten dzień tak daleko od ciebie.
Przybliżył się do niej i pochwycił jej rękę. Jeszcze zanim coś odrzekła, znalazła się nagle w objęciu
jego ramion. — Dicku! — zawołała, widocznie podniecona. — Chcę z tobą mówić, mam ci wiele do
powiedzenia. Przygarnął ją mocniej i ucałował ją w usta. Nie zdołała mu się oprzeć, ale nie poddała
mu się chętnie, była zimna, obojętna, jakoś dziwnie nieczuła na jego pieszczoty. Zauważył to wkrótce
i spojrzawszy jej w oczy, zapytał nieśmiało:
— Co się z tobą dzieje? Czy zdarzyło się coś, co sprawia ci przykrość?
Julia drgnęła, nie próbując na razie zwolnić się z uścisku.
— Tak — odrzekła, zniżając swój głos nieledwie do szeptu. — Odkryłam pewną rzecz, która sprawia
mi przykrość. — Cóż to takiego? — zapytał zdumiony.
Nie odrzekła ani słowa. Pragnęła się uwolnić i odtrącić go od siebie ale czuła wyraźnie, że nie
zdobędzie się na to. Przystanęła bez ruchu,' czując się jak więzień w okalającym ją uścisku.
Czekał jeszcze chwilę, skierowując na nią twarz i patrząc jej w oczy.
— Czy to istotnie coś takiego, co sprawia ci przykrość? — zapytał znienacka, nie wiedząc, co myśleć.
— Tak — odrzekła, dygotając na ciele, była w tej chwili blada i bardzo wzruszona.
— Coś bardzo strasznego? — dopytywał mechanicznie. ~

Tak

— powtórzyła, nie ruszając się z

miejsca.
— Zatem gniewasz się na mnie? — rzucił ostatecznie, ogarnięty niepokojem.

background image

Julia milczała.
Dick jeszcze raz pociągnął ją silniej.
— Julio — zapytał — czy to znaczy, że przestałaś mnie kochać? Z piersi Julii dobyło się łkanie. Po
chwili odrzekła:
— Nie wyszłabym za ciebie, gdybym to przeczuła.
Dick po tych słowach pobladł znienacka. Spojrzał jej w oczy i westchnął z goryczą:
— Nie poczuwam się do winy i nie wiem doprawdy, o czym mam myśleć, słuchając twych słów.
Mylisz się, zapewne. Przecież nic się nie zdarzyło, czym byś mogła się tak przejąć.
Na chwilę zapanowało głębokie milczenie. Dick mimo woli spojrzał na książki leżące na stole, ale nie
puszczał jej jeszcze, choć uścisk jego ramion widocznie już osłabł. Julia się ruszyła, ale on jeszcze
ciągle ją trzymał przy sobie. — Czy wysłuchasz mnie, Julio? — rzucił po chwili. — Nie będę cię
męczył, ale musisz mi poświęcić choć chwilę uwagi. Wybaczałaś mi już nieraz, nawet gorsze moje
winy, a moja ostatnia wina istotnie zasługuje na rodzaj pobłażania. Zapewniam cię, Julio, że nie
powinnaś mnie posądzać o jakiekolwiek przewinienie. Twoje wyobrażenie o człowieku, który pisał te
książki, jest zgoła fałszywe i zupełnie niesłuszne. To przesąd, moja droga, przesąd tak jawny, że sam
go postanowiłem ostatecznie odrzucić. Ale na to trzeba czasu, z taką rzeczą się nie można zbyt rychło
uporać. Jeśli nie sprawi ci to trudu, to zrób to dla mnie i odłóż na razie ostateczny swój sąd, odłóż go
do chwili, gdy uważnie przeczytasz moje dzieło. Napisałem je w czasie, gdy poczęłaś już odgrywać
pewną rolę w moim życiu i gdy niejeden mój pogląd uległ wskutek tego pewnym zmianom i
modyfikacjom. Czy możesz mi przyrzec, że okażesz się cierpliwa i że nie wypowiesz swego zdania,
zanim dokładnie nie przeczytasz mej ostatniej powieści? Proszę cię o to i powinnaś mi okazać choć
tyle zrozumienia. Julia drgnęła, nie wiedząc, co odrzec. Po chwili rzuciła:
— Nie domyślasz się nawet, jak straszną tym wszystkim wyrządziłeś mi krzywdę.
Wykonał pewien ruch, jakby starając się tym samym zaprotestować.
— Domyślam się — odrzekł, patrząc jej w twarz. — Wiem o tym

background image

wszystkim i me powinnaś istotnie przypominać mi tego. Zdaję sobie sprawę, ze dotknąłem cię tym
silnie i oszukałem po prostu Ale posłuchaj mej obrony; nie możesz być głucha na słowa mojej skruchy
Otoz wyznaję ci teraz, że zawierając z tobą związek, pragnąłem ci wszystko powiedzieć o sobie.
Pragnąłem już wówczas, byś przeczytała tę książkę. Ona różni się od tamtych, jest zupełnie od nich
inna Życzyłem sobie zawsze, byś sama zauważyła tę wielką różnicę Ale potem jak wiesz, jakaś
dziwna zmiana nastąpiła w mym życiu Pokochałem cię, Julio. Nie mogłem opanować tej nowej
sytuacji. A gdy zjawiłaś się wówczas, wtedy, gdy spotkał mnie najdotkliwszy cios me tytan już w
stanie powiedzieć ci o wszystkim. Zdałem się na los i wolałem milczeć. Nie mogłem już wówczas
porozumieć się z tobą Zabrakło mi sił, me byłem przygotowany. Czekałem więc cierpliwie
pocieszając się myślą, że przeczytasz tę książkę, gdy ukaże się w druku i strasznie mi jest przykro, że
zastałem cię w tak złym usposobieniu Pragnąłem bowiem zawsze, abyś się zabrała do tej książki w
pogodnym usposobieniu. Teraz zaś widzę, że jakiekolwiek w tej sprawie okażesz zapatrywanie,
spelnienie moich zyczen bedzie juz rzecza prawie niemożliwa. Julia drgnęła i gwałtownym ruchem
wydobyła się nagle z obejmujących ja ramion. Dick przystanal i spojrzal bez ruchu w jej pobladla
twarz. — Julio — zawołał po chwili wahania — ty nie traktujesz tej sprawy z należnym rozsądkiem.
Przyznaję chętnie, że nie postąpiłem godziwie, mając przed tobą tajemnicę, ale moja miłość do ciebie
jest jedyną mą obroną. A dotychczasowe moje książki, zwłaszcza zaś ta jedna, której tak żywo i
szczerze nie doradzałem ci czytać nie były przeznaczone dla takich osób, jak ty.
Spojrzała mu w twarz z wyrazem zimnego, obojętnego zdumienia
— Więc ktoz je miał czytać? — spytała go oschle. Potrząsnął ramieniem, jakby dziwnie
zniecierpliwiony tym nagłem
pytaniem.

— Powinnaś o tym wiedzieć — rzucił podniecony. — I wiesz zapewne, ta sprawa jest jasna.
Przeznaczyłem moje książki dla tłumu bezdusznych, dla tego właśnie tłumu, przed którym uciekłaś,
dla mężczyzn i kobiet w rodzaju Farringmore'ów, którzy po to tylko żyją, by

background image

się pławić w uciechach i nie myślą nawet o tym, by się zająć kimś innym, lub okazać mu serce.
Podeszła do stołu i przystanęła przed nim, podpierając się ręką.
— Zapominasz — rzekła, ściszając głos — że wyszłam z tego grona i że należę właściwie do rodzaju
tych ludzi. — To nieprawda — zawołał, zrywając się z miejsca. — Nie należysz już do nich, ty
należysz do mnie. Przez ciało Julii przebiegło mrowie. Zacisnęła ręce i spojrzała mu w twarz.
— Nie wiem — odrzekła, blednąc ze wzruszenia — czy po tym wszystkim, co zaszło, mogę jeszcze
nadal przebywać wraz z tobą. — Co? — zapytał.
Podbiegł do niej żywo i pochwycił jej dłonie. Twarz mu błysnęła płomieniem wściekłości, który
mimo woli przypominał jej twarz Fieldinga, gdy ulegał wzburzeniu. Pochwycił ją tak silnie, że sprawił
jej ból. — Czy wiesz, o czym mówisz? — zapytał podniecony. Usiłowała mu się wymknąć, ale
pociągnął ją tak silnie, że nie mogła nawet myśleć, aby stawić mu opór.
— Czy wiesz? — powtórzył — czy zdajesz sobie sprawę? Twarz mu wykrzywił obłęd wściekłości.
Był straszny w tej chwili, niepodobny do siebie. Słyszała wyraźnie, jak łomocze mu serce. Pochyliła
nieco głowę, ukrywając twarz za jego ramieniem.
— To ty chyba nie wiesz — rzuciła przekornie — to ty chyba, Dicku...
Nie zwolnił uścisku, którym chwycił jej ramię i milczał przez chwilę, dysząc ciężko, jak ktoś, kto się
znalazł w obliczu niebezpieczeństwa.
Gdy odezwał się w końcu, głos miał tak straszny i dziwnie ochrypły, że wzdrygnęła się nagle,
ogarnięta przerażeniem.
— Więc myślisz — zapytał, z trudem panując nad wzburzeniem nerwów — że tak samo mnie
opuścisz, z tą samą beztroską, z jaką Joanna Farringmore porzuciła człowieka, do którego dziś rano
wybrałem się z misją? Z piersi Julii dobył się jęk. Uniosła głowę i rzekła po chwili:
— Nie, mój Dicku. Nie myśl nawet o tym. Nie tak jak ona. Spojrzał na nią wzrokiem, który przeszył
jej serce.
— Nie tak jak ona? — powtórzył z ironią. — To wielka różnica.

background image

Kobieta zaręczona może zerwać z narzeczonym i czuć się swobodna. Ale kobieta zamężna musi
szukać kochanka, aby poradzić sobie z życiem. Czy rozumiesz tę różnicę? Czy już wiesz, o co chodzi?
Jego cyniczne słowa wtopiły się jak nóż w jej zranione serce.
— Dicku! — zawołała, nie mogąc przyjść do siebie. — Czy wspominałam ci kiedy, że pragnę być
wolna? — Nie wspominaj też i teraz — odezwał się oschle. — Za daleko już doszłaś z wyrażaniem
swych myśli. Ale tyle ci powiadam, że skoro raz się poświęciłaś, to poświęciłaś się na zawsze. Nie
możesz się już cofnąć. Teraz musisz być ze mną i dotrzymywać mi kroku, bez względu na cenę, jaką
oboje za to zapłacimy. — Ach! — szepnęła, dygotając z podniecenia.
— Słuchaj! — zawołał, spoglądając jej w oczy. — Ta sprawa nie wywoła między nami
nieporozumień. Wyszłaś za mnie za mąż, ja zaś w tym okresie nie zmieniłem się wcale. Jestem tym
samym człowiekiem, którym byłem i wówczas. Człowiek, przeciw któremu zaprzysiągł się twój
umysł, autor owych książek, ani wobec mnie, ani wobec ciebie nie wchodzi w rachubę. Przyznaję się
do tego, że ukrywałem się pod pseudonimem Dene Strauge'a. Ale należysz teraz do mnie, a gdybyś
mnie rzuciła, to potrafię cię odszukać i sprowadzić z powrotem.
Zacisnął usta i przygarnął ją mocno, jak gdyby wyzywał ją teraz, by starała się uwolnić. Ale Julia nie
ruszała się i nie wyrzekła ani słowa. Stała biernie, zupełnie bezbronna wobec siły jego ramion.
Zdawała się czekać, zdana na swój los, i pokrywając swe wzruszenie zupełnym milczeniem.
Dick tak samo czekał cierpliwie. Spoglądał na jej twarz, jakby starając się w niej czytać miarę jej
wzruszeń, ale zauważył tylko tyle, że pobladła jak chusta.
W końcu odezwał się.
— Czy zrozumiałaś mnie, Julio? Pochyliła głowę.
— Tak jest — odrzekła.
Stał jeszcze chwilę, zupełnie nieruchomy, ale nagle, jak pod wpływem podświadomych instynktów,
uwolnił się z więzów dławiącej go pasji. Pociągnął ją ku sobie i obsypał jej twarz deszczem poca-
łunków.

background image

Powiódł ją ku krzesłu, z którego zerwała się przedtem, gdy zjawił się w progu, i zwolnił uścisk. Oparł
się na stole, drżąc na całym ciele z nadmiernego wzruszenia i przysłaniając sobie twarz. Przystanął tuż
za nią, oddychając ciężko i nie mówiąc ani słowa.
Trwali tak chwilę w ciemności i milczeniu, gdy nagle otwarły się drzwi od kuchni i struga światła
wpłynęła do pokoju.
Dick poruszył się.
— Chodźmy na górę.— odezwał się do niej.
Julia po tych słowach powstała niepewnie. Wyciągnął rękę, pragnąc jej pomóc. Nie uczyniła jednak
ruchu, jakby chciała ją podjąć. Mogło się wydawać, że nie zauważyła jej nawet.
Macając po ciemku, skierowała się ku drzwiom, po czym wyszła powoli, dotykając ścian i
przedmiotów w pobliżu. Gdy weszła na schody, chwyciła się zaraz drewnianej poręczy.
Dick szedł za nią i nie spuszczał z niej oka. Gdy znaleźli się na górze, usłyszał znienacka jej
gwałtowny szloch.
Pochwycił ją znowu, ale jakże odmiennie niż poprzednio! Pragnął ją ukoić., pocieszyć w miarę sił,
pozyskać na nowo. Ale Julia odgarnęła obejmujące ją ramię. Zrozumiała ostatecznie udzieloną jej lek-
cję, była zupełnie świadoma swych wielkich zobowiązań. Ona, która przed chwilą oświadczyła mu w
rozmowie, że ma zamiar go opuścić! Dlaczego to powiedziała, z jakiego powodu?
Dickowi w tej chwili fala krwi podbiegła do czoła. Zacisnął ręce i wrócił do pokoju, nie ufając na razie
wytrzymałości swych sił. Zbyt dobrze się znał.
Gdy w parę chwil potem miss Rickett weszła z lampą do pokoju, składał książki, leżące na stole. Był
bardzo blady, a wyraz jego twarzy był dziwnie smutny. Powitał ją krótko przelotnym uśmiechem i,
obarczony książkami, skierował się szybko ku izbie szkolnej.
* * *
W pół godziny później miss Rickett podążyła szybko na piętro i zapukała ostrożnie do drzwi Julii.

background image

— Kolacja już gotowa — zawołała od sieni — od dawna już czeka, a pan Green jak poszedł, tak nie
wraca ze szkoły.
W pokoju było cicho, ale Julia po chwili ruszyła się z miejsca. Podbiegła ku drzwiom i otwarłszy je
żywo, spotkała się na progu z czekającą miss Rickett.
— Nawet nie pali pani światła? — zdumiała się kobieta. — Czy coś się stało? Czy nie zmartwienie
przypadkiem lub niedyspozycja, pani Julio?
— Ach nie — rzekła Julia — czuję się dobrze. — Jej głos był cichy, mówiła powoli. — Ale człowiek,
gdy jest sam, zapomina o czasie. Ubiorę się zaraz i za chwilę zejdę. Muszę włożyć kapelusz.
Miss Rickett po kryjomu spojrzała jej w oczy. Ale w następnej już chwili odwróciła głowę.
— Czy mam przynieść pani świecę? — zapytała na koniec. Julia w tej chwili wróciła do pokoju.
— Dziękuję — odrzekła — świecę mam pod ręką. Poproszę panią jednak, by postarała się tymczasem
odszukać gdzieś mąża.
Miss Rickett szybko skierowała się na schody, zaś Julia czym prędzej zapaliła świecę. Przystanęła bez
ruchu przed dużym lustrem i włożyła po chwili swój wspaniały kapelusz.
Gdy w kilka minut później znalazła się na dole, Dick już na nią czekał w pobliżu kominka. Objął ją
nagle badawczym spojrzeniem, gdy zjawiła się na progu.
— Bardzo cię przepraszam za małe spóźnienie — odezwała się żywo.
Wzdrygnął się nagle, jakby jej zdawkowe słowa sprawiły mu przykrość. Podsunął jej krzesło i po
chwili odezwał się:
— Obawiam się tylko, że niewiele już teraz pozostaje nam czasu. Usiadła na krześle i mruknęła
niewyraźnie jakieś słowo podzięki.
Dick po chwili usiadł koło niej. Był bardzo blady, ale widać było po nim, że stara się przemóc i
panować nad sobą. Obsłużył ją milcząco, zaś Julia udawała, że zaczyna się posilać. Pochyliła głowę,
głęboko ocienioną szerokim kapeluszem i karmiła ukradkiem łaszącego się Kolumba.
Gdy talerz jej wreszcie opróżnił się zjedzenia, spojrzała przed siebie i rzekła rezolutnie:

background image

— Nie chcę, abyś myślał, że otworzyłam twój pakiet. Gdy listonosz go przyniósł, książki nieomal
wypadały już z opakowania.
Spojrzał jej w oczy bystro i przenikliwie.
— Domyśliłem się tego — odrzekł z prostotą.
Julia wytrzymała jego surowy wzrok. Ale następne swoje słowa wydobyła już z trudem.
— Nie możesz mnie więc zganić, że naruszyłam twój sekret — dodała po chwili.
— Nie ganię cię przecież — odezwał się Dick.
— A jednak...
Chciała się sprzeciwić, wnieść jakiś protest. Zdawało jej się teraz, że nie zniesie już dłużej siły jego
wzroku. Odsunął swe krzesło i podniósł się nagle. Potem zbliżył się do niej i pochyliwszy się nad nią,
spojrzał jej w twarz. — Julio — zawołał — nie lubię twej twarzy z takim wyrazem. Nie jesteś wtedy
sobą. Wydaje mi się wówczas, że jesteś kimś obcym... Zwróciła doń głowę, starając się sprostać sile
jego wzroku. — Ale dziś po raz pierwszy widzisz mnie — sobą — odrzekła przekornie.
Wyraz jego twarzy stał się cyniczny.
— Nie sądzę — odparł, nie spuszczając z niej oczu. — Nie potrafiłbym cię tak kochać, gdybym
wiedział o tobie, że masz na twarzy maskę.
Uczuła ból, który ścisnął jej gardło. Ale przemogła się teraz i rzuciła mu w oczy:
— Bardzo w to wątpię, czy istnieje jakaś rzecz, która obudziłaby w Dene Strange'u głębsze
wzruszenie. Ujął jej ramię i ścisnął je mocno. Po chwili zapytał:
— Czy znaczy to tyle, że bardziej go nienawidzisz, niż myślałem? Twarz skrzywiło jej lekkie drżenie.
Ominęła pytanie, nie wiedząc, co
odrzec.
— Czy przypominasz sobie Cynthię Paramont, bohaterkę twej powieści? — spytała na koniec. — Tę
biedną kobietę, którą posiekałeś po prostu, obnażyłeś do duszy, ale po to jedynie, by wystawić ją
potem na pośmiewisko? To było straszne z twej strony, bezwstydne, nieludzkie.

background image

Nie przeczuwałeś jednak wówczas, że twoja przyszła żona będzie z gatunku tych samych ludzi.
Dick spochmurniał, słysząc te słowa.
— Pod jakim to względem podobna jesteś do nich? — zapytał ją szorstko. — Dziwi mnie bardzo, że
nie zauważyłem tego dotąd. Julia zaśmiała się, podnosząc głowę jeszcze bliżej ku światłu.
— Czy nie zauważasz tego teraz? — spytała go nagle.
Zamilkł na chwilę, spoglądając na jej twarz. Wreszcie znienacka zarzucił swą szorstkość i dziwnie
spokorniał. Ukląkł koło niej i począł do niej mówić nagląco i z pasją.
— Na miłość Boga! — rzekł. — Nie daj nam zapomnieć, czym jesteśmy dla siebie. Wszystko jest
głupstwem, ale ta jedna rzecz już z samej natury powinna nas obchodzić.
Otoczył ją ramieniem, mówiąc te słowa. Chciał ją pociągnąć jeszcze bliżej ku sobie, ale krzyknęła
nagle, jakby odczuła ból pod dotknięciem jego ręki.
— Poczekaj, Dicku, poczekaj chwileczkę. Jeszcze nie wiesz o niczym, nie rozumiesz mnie dobrze.
Ale czekaj, powiadam, proszę cię o to. I zabierz teraz rękę, na chwileczkę przynajmniej, na małą chwi-
leczkę! Chcę ci coś powiedzieć, ale nie mogę się odezwać, gdy ściskasz mnie dłonią. Nie mogę, nie
mogę. Ach, mój drogi, cóż to takiego?
Urwała znienacka. W tej samej chwili zaturkotał jakiś pojazd bezpośrednio przed bramą.
Dick momentalnie zerwał się na nogi. Jego twarz była blada.
— Czy oczekujesz tu kogo? — spytał zmieszany.
Podniosła dłonie, zaciskając je na piersi, jakby chodziło jej o to, by stłumić podniecenie.
— Nie oczekuję nikogo — odrzekła bez tchu. — Ale, ale ktoś tu zajechał, to rzecz niewątpliwa.
— I zupełnie widoczna — rzekł Dick.
Bezpośrednio po tych słowach skierował się ku drzwiom, ale Julia podskoczyła i ubiegła go w
zamiarze. — A jeśli to jest Saltash? — spytała znienacka.
— Czemuż właśnie on? — obruszył się żywo. Julię przeraziło to ostre pytanie. Spojrzała mu w twarz,
nie ruszając się od drzwi i walcząc rozpaczliwie, by opanować swe nerwy.

background image

— Możliwe, że to Saltash — wyjąkała spokojniej. — Widziałam go rano i już wiedział o koncercie,
który urządzasz dziś wieczór.
Urwała na chwilę, gdyż zabrakło jej tchu. Ale ocknęła się zaraz i rzuciła bezpośrednio:
— Czemu na mnie patrzysz tak strasznym wzrokiem? Potrząsnął ręką, jakby usiłował się zwolnić z
niewidzialnych jakichś
więzów.
— A więc tak — dorzucił. — Oczekujesz Saltąsha. Julia struchlała pod brzmieniem tych słów.
— Powiedziałam ci już przecież, że nie oczekuję nikogo. Nie wynika stąd jednak, aby Saltash o tej
porze nie mógł się zjawić.
Spojrzał jej w twarz z wyrazem pogardy i nagle jakieś błyski zalśniły mu w oczach. Podbiegł nieco
naprzód i chwycił ją żywo w ramiona.
— Julio! — zawołał, spoglądając ponuro — czas chyba skończyć
z tą nędzną igraszką. Ty ukrywasz coś przede mną, nie zaprzeczaj, . proszę. O czym to przed chwilą
zamierzałaś mi powiedzieć? Cofnęła się nagle przed jego surowym wzrokiem.
— Nie powiem tego teraz, to zgoła niemożliwe. Ale puść mnie, Dicku, zadajesz mi ból.
Zacisnął zęby i wycedził surowo: — Ja muszę o tym wiedzieć, słyszysz, co mówię? Powiedz mi na-
tychmiast, powiedz na Boga! Jednocześnie w tej chwili zastukano do bramy. Odgłos się rozchodził jak
donośne bębnienie. Julia odruchowo odwróciła głowę, nie spuszczała jednak oka z twarzy swego
męża. — Nie, mój Dicku! — rzuciła po chwili. Jakaś nowa odwaga wstąpiła w nią nagle. — Nie mogę
w tej chwili powiedzieć ci o tym. Zrób to jednak dla mnie i poczekaj do nocy.
— A co będzie wtedy? — ozwał się ostro.
— Wtedy ci powiem — wyjąkała półszeptem. — Przyrzekam ci już teraz, że się dowiesz o wszystkim.
A więc bądź spokojny i czekaj cierpliwie.
— Dobrze — odparł, puszczając ją wolno. — Zgadzam się Julio, zaczekam do nocy.
Odwróciła się od niego i podbiegła ku drzwiom, by sięgnąć za

background image

klamkę. Dick stał za nią, zupełnie bez ruchu. Obie ręce oparł na biodrach i nie spuszczał oka ze swej
żony. Wypadła na korytarz, a stamtąd na ogród i dalej ku bramie. Otworzyła ją rychło, nie trudząc się
zbytnio, po chwili zaś dobiegł go głos Saltasha:
— Ach, moja Julio, czy pani gotowa? I czy przezacny pan małżonek już wrócił z podróży? Ale oto i
nadchodzi. Dobry wieczór, panie Green! Przyjechałem tu do państwa, aby zabrać was z sobą. Jeśli nie
wypadnie nic innego, to wybiorę się na koncert.
Skocznym krokiem przebiegł przez korytarz i uśmiechając się złośliwie, wyciągnął rękę w kierunku
Dicka. — Przybywam jako przyjaciel — odezwał się żywo. — Ale pan spóźnił się trochę, mój zacny
Romeo. Jeśli nie mylą mnie pozory, to przybył pan tu pewnie zaledwie przed chwilą.
Oczy Julii spoczęły na Dicku. Zauważyła momentalnie jego dziwne wahanie, zanim zdecydował się
ująć wyciągniętą dłoń. Nie uszło to również uwagi Saltasha. Wykrzywił się drwiąco i po chwili
zapytał: — Cóż więc nowego? Czy miał pan sposobność pomówienia z Yardleyem?
— Nie widziałem go wcale — odezwał się Dick.
— Nie widział go pan nawet? — zaśmiał się Saltash. — Jak to możliwe?
Dick obojętnie wzruszył ramionami.
— Po prostu dlatego, że go nie było. Ale dlaczego tak się stało, nie mogę powiedzieć, sam tego nie
wiem. Czekałem od rana, lecz nie osiągnąłem, jak pan widzi, zamierzonego celu.
— Pyszne, dalibóg! — zadrwił zeń Saltash. — Nie dziwię się obecnie, że nie dopisuje panu humor.
Cóż pan zamierza uczynić dziś wieczór?
— Zamierzam przemówić — ozwał się wreszcie. — To jedyne jeszcze wyjście w tym głupim
położeniu.
Dick spojrzał nań z wyrazem niechęci.
— I zabiera pan Julię? — indagował go Saltash.
— Czy sprzeciwia się pan temu? — rzekł Dick ironicznie.
— Bynajmniej — ponownie zaśmiał się Saltash. — Nie moja to

background image

żona, lecz pańska, panie Green, i kto wie, czy nie lepiej, że nie stało się inaczej.
Spojrzał w tej chwili wesoło na Julię.
— Pani gotowa, moja droga? — dorzucił po chwili. — Chodźmy, przyjaciele. Może zabawię się
cokolwiek, słuchając tej przemowy.
Julia pobiegła na górę po płaszcz, Dick zaś ściągnął swą kurtkę z wieszaka i począł się ubierać. Saltash
patrzył nań z wyrazem pobłażania.
— Czy zamierza pan naprawdę być z nami tej nocy? — niespodziewanie zapytał go Dick.
— Byłoby mi miło — odezwał się Saltash. — Ale o tyle oczywiście, o ile się nie spotkam z
jakimkolwiek sprzeciwem.
Dick przenikliwie spojrzał mu w oczy.
— Potrafiłbym i sam zaopiekować się żoną — rzekł kpiąco. — Nie potrzeba jej chyba aż podwójnej
opieki. Saltash. pochylił się i zaśmiał z ironią. Po chwili zauważył:
— Niezmiernie mnie to cieszy, że słyszę te słowa. Ale chciałbym zapalić. Czy ma pan papierosy?
Dick podsunął mu otwartą papierośnicę. Saltash z ukłonem wyciągnął papierosa. U kątów jego ust
jeszcze ciągle igrał złośliwy uśmieszek.
— Dziękuję — dorzucił ze zwyczajną swobodą. — I nie trwoży się pan nawet, że tłum może być
niebezpieczny?
— Bynajmniej — rzekł Dick, spoglądając mu w oczy.
— Zadziwia mnie poniekąd ten spokój u pana.
— Górnicy, jak dotąd, trzymają się dzielnie — przypomniał mu Dick.
Saltash znienacka popatrzył mu w oczy.
— A co będzie wtedy, gdy cierpliwość ich opuści? — zapytał nieszczerze.
— Jak pan to rozumie? — zagadnął go Dick. Saltash zaśmiał się.
— Opowiadają tu ogólnie — odrzekł po chwili — że pan jest właściwie ich duchowym przywódcą.
Dick w tej chwili potarł zapałkę, zaś Saltash, jak zwyczajnie, uniósł brwi.

background image

— Źe jestem ich przywódcą? — zapytał go Dick. — Co to ma znaczyć?
Nie zmieniając wyrazu, Saltash bezzwłocznie począł objaśniać.
— Że agituje pan za strajkiem, pobudza ich do złego — wyjawił mu krótko. — Ale dzięki tej
filantropii pozyskał pan zapewne najgorszą reputację. Czy pan nie wie jeszcze o tym?
Dick spokojnie zapalił papierosa.
— Nie wiadomo mi o tym — odrzekł ponuro.
Saltash tymczasem puszczał kłęby dymu i spozierał na niego przez sine smugi. Po chwili dorzucił:
— Może zawdzięcza pan to temu, że nie zastał w Londynie Ivora Yardleya. To bardzo możliwe.
— Dlaczego? — niechętnie zapytał go Dick.
— Bo Yardley, jak przypuszczam, nie bardzo się pali do filantropijnych haseł.
W oczach Dicka pojawiły się błyski.
— Te wszystkie insynuacje — zawołał po chwili — za mało są warte, by je brać pod rozwagę. Ale
sądzę, mimo wszystko, że sprawiały panu radość, gdy fabrykował je dla mnie.
— Mnie? — rzekł Saltash.
— A komu innemu?
— Pan nie mówi tego szczerze — zaśmiał się Saltash.
Dick spojrzał na niego, lecz nie uznał za stosowne dać mu odpowiedzi.
Saltash ponownie zaśmiał się zgryźliwie. Po chwili dodał:
— Więc uważa pan naprawdę, że o tym tylko myślę, co ludzie sądzą albo mówią o panu? To nic mnie
nie obchodzi, albo diablo mało, skoro mówimy szczerze. Ale jeśli pragnie pan wiedzieć, komu pan
zawdzięcza swą smutną reputację i kto jest właściwie odpowiedzialny za to wszystko...
— Tak — rzekł Dick — zależy mi na tym. Saltash otoczył się chmurą dymu.
— Zatem powiem panu — odparł i zaśmiał mu się w twarz. — To ktoś bliższy panu, niż ja lub kto
inny. Czy nie ma pan przypadkiem w pobliżu brata?
Dick się ruszył i pobladł znienacka.

background image

— Nie znam mego brata — odezwał się krótko. Saltash przytaknął.
— Ale Yardley go zna, jeśli pan się go wyparł. I właściwie on, pański brat, jest tym zdrajcą i
niegodziwcem, który psuje panu szyki.
Zaśmiał się dziko i niebawem dorzucił:
— Dziwi mnie jednakże, dlaczego pan przypuszcza, że ja w pańskiej sprawie maczałem palce. Nie
lubię dorzucać węgli do ognia i nigdy taka rzecz nie sprawiała mi uciechy. Ale mówmy o czym innym.
Czy zabiera pan Julię na dzisiejszą wieczornicę?
— Będę tam stanowczo — rzekła Julia, która zeszła właśnie na dół. — Czy potrzeba jeszcze czego?
— spytała Saltasha. — Nie? Niczego? Zatem czas nam wyjechać, robi się późno. Pan sam dziś
kieruje? Saltash usłużnie otworzył jej drzwi i skłonił się nisko.
— Ja zawsze kieruję — odrzekł z przekąsem. Skierowali się naprzód, zaś Dick niechętnie poszedł za
nimi.
* * *
Koncert tego dnia nie wypadł w nastroju tak podniosłym jak zwykle. Słuchaczami byli prawie sami
mężczyźni. Panowało przygnębienie i ponura depresja. Dick zauważył to, toteż bezpośrednio po
występach, między innymi i Julia wystąpiła z programem pieśniarskim, wskoczył na estradę i
wygłosił przemówienie, w którym zaapelował do zebranych, by zachowali powagę i nie dali posłuchu
wywrotowym hasłom. Płomienne jego słowa, zwalczające idee strajku, a doradzające umiar i
wywalczenie swoich praw na drodze lojalności, nie pozostały bez wrażenia na instynktach słuchaczy.
Dick właśnie skończył i począł odpowiadać na zadawane mu pytania, gdy bezpośrednio za nim zjawił
się Ashcott i poklepawszy go po plecach, wyszeptał jakieś słowo, które oderwało go znienacka od
zajęć na sali. — Kto? — zapytał, nie dowierzając uszom.
— Ivor Yardley — odparł dyrektor. — Czeka na pana i chce z panem mówić. Oświadczył też
gotowość wygłoszenia przemowy do zebranych górników. Czy uważa pan ten zamiar za zupełnie
bezpieczny?

background image

Dick spochmurniał.
— Ależ oczywiście, że tak — zawołał mechanicznie. — Gdzie on jest? Zaczekaj pan chwilę. Naprzód
z nim pomówię. Poproszę moją żonę, by tymczasem zaśpiewała dla czekających górników.
Obrócił się żywo i podszedł do Julii, która siedziała przy stoliku.
— Zaśpiewaj im coś jeszcze — poprosił ją szeptem. — Muszę teraz wyjść i pomówić z pewnym
panem, który czeka na dworze.
Skierował oczy ku otwartym drzwiom i dostrzegł w nich istotnie wysokiego mężczyznę, ubranego
wykwintnie w elegancki, skórzany kostium sportowy i w skórzaną kominiarkę, która osłaniała mu
głowę. Spojrzenie Julii podążyło tam również. Zerwała się żywo i spojrzała na Dicka.
— Kto to? — spytała, jakby kryjąc niepokój.
Drżenie jej głosu tym bardziej przykuło uwagę Dicka. Zapomniał na chwilę o tłumie zebranych, o
słusznych i niesłusznych ich żądaniach i pretensjach, o wysokim mężczyźnie, który oczekiwał go w
drzwiach i zajął się jedynie myślą o Julii. Instynktownie otoczył ją szybko ramieniem, w tej samej
jednak chwili od strony przeciwnej zjawił się Saltash i przemówił znienacka, nadając sobie przy tym
wyraz i minę opiekuńczego ich ducha. — Nie zaszkodzi, Julio — zaśmiał się żywo. — Przecież po to
tu przyszedłem, by zaopiekować się panią. Proszę coś zaśpiewać, niech się nie nudzą. A gdy już będą
mieli dosyć, przyjdę po panią i odprowadzę ją z powrotem.
Zwróciła się ku niemu, nie zważając na Dicka, który tymczasem niespostrzeżenie opuścił z niej ramię
i ciągle jeszcze patrząc na człowieka w drzwiach, który przystanął w oddali, wyprostowany i dumny,
surowy, jak fatum, pożerający ją oczyma, których nie mogła jednak dostrzec z tak znacznej
odległości. — Proszę się nie lękać — przynaglał ją Saltash. — A przynajmniej nie okazywać, że
ogarnia panią strach. Postaramy się o to, aby wybrnąć już jakoś z tej dziwnej opresji.
— Czy jesteś już gotowa? — zapytał ją Dick.
Jego głos był stanowczy, lecz zimny i obojętny, po jej ciele przemknął dreszcz niepokoju. Wykonała
jakiś ruch w kierunku Sal-tasha i uczuła w tej chwili, że ją chwycił za łokieć.

background image

— Nie zrobi pani tego? — zapytał ją szeptem. — Albo czy zamierza pani może wymknąć się
cichcem? Ocknęła się nagle, jakby cierpkie jego słowa uraziły jej dumę. W następnej już chwili
zwróciła się do Dicka i spojrzała mu w twarz. — Jestem już gotowa — powiedziała spokojnie.
Ujął jej rękę, nie mówiąc ani słowa, i poprowadził ją naprzód przez tłum zebranych. Jakiś człowiek
wśród słuchaczy począł klaskać w dłonie, w chwilę zaś potem cała niemal szopa zagrzmiała od
oklasków. Dick się uśmiechnął, jakby okazując im wdzięczność i podniósł rękę, by nakazać
milczenie. Potem rychło ustąpił, gdy zaległa cisza. Julia została sama przed tłumem.
Smukła, urodziwa, królewsko dostojna, wywarła wrażenie na masie zebranych. Setki oczu z
niekłamanym zachwytem ogarnęło jej postać. Ale Julia przystanęła i nie zdobyła się na to, by
rozpocząć swą pieśń. Ci, którzy stali nieco bliżej estrady, odnieśli wrażenie, że drżała na całym ciele.
Nagle, głosem dźwięcznym i dziwnie spokojnym, zaczęła przemawiać do tłumu zebranych. W szopie
zerwał się szmer konsternacji. — Robotnicy! — zawołała. — Z serca wam dziękuję za uznanie i
oklaski, ale nie obdarzycie mnie więcej objawami życzliwości. Słuchajcie, co wam powiem.
Wprawdzie nie mogę jeszcze przeczuć, jak to przyjmiecie, spodziewam się jednakże, że potraficie mi
wybaczyć. Pan Green wam sprzyja, jest waszym przyjacielem, nie wie jednak o tym, więc pocieszam
się myślą, że nie przypiszecie mu winy. Otóż pozwólcie mi wyznać, że oszukałam i was i jego
jednocześnie. Wiem doskonale, że każdy z pośród was nienawidzi Farringmore'ów i przyznaję się
szczerze, że nie dziwię się temu. Nie mówiliście dotąd z członkami tej rodziny, nie widzieliście ich
nawet, ale dlatego, że żaden spośród nich nie uznał za stosowne zbliżyć się do was. Ale dziś, jeśli
chcecie, oglądajcie osobę, pochodzącą z ich rodu. Robotnicy kopalniani! Jestem rodzoną siostrą lorda
Wilchestra. Nazywałam się dawniej Joanna Farringmore! Skończyła przemówienie, unosząc
patetycznie rękę ku tłumom, nie odwróciła się jednak i patrzyła, jak przedtem, śmiało przed siebie.
Wśród głębokiej ciszy, która zaległa bezpośrednio po tym dziwnem wyznaniu, stała wyprostowana i
dumnie wyniosła. Jakiś mężczyzna w tej chwili przystanął tuż za nią, nie obróciła się do niego, lecz
wie-

background image

działa instynktownie, że był to Saltash. Ale jedyny człowiek, którego głosu lub dotknięcia pragnęła w
tej chwili ponad wszystko na świecie, ani się ruszył ani nie przemówił. Czuła, że serce drętwieje jej w
piersi. Gdyby dał choć jakiś znak, jakiś dowód istnienia!
Od tyłu szopy rozległ się groźnie pomruk tłumu, surowy i dziki, jak bełkot morza. Ale zanim ów
pomruk dotarł do przodu, do grupy ludzi, oniemiałych po prostu i bezmyślnie zapatrzonych, ręka
Salta-sha szybko ujęła ramię Julii i pociągnęła ją za sobą lekko, lecz stanowczo.
— Po tym wszystkim, moja droga — rzekł Saltash półgłosem — najmądrzej będzie zniknąć i iść po
linii najmniejszego oporu.
Poszła teraz za nim, nieomal mechanicznie. Pomruk tymczasem wezbrał do wrzawy, ale Julii się
zdawało, że nie słyszy go nawet. Poddała się ręce, która powiodła ją za sobą, nie zdając sobie sprawy,
co zamierza uczynić. Gdy znalazła się wreszcie na tyłach estrady, dostrzegła Dicka, który uwijał się w
tłumie. Był blady, przybity, ale zaciśnięte usta dodawały mu jakiejś grozy. Oczy mu lśniły, jak czarne
onyksy. Przeszedł obok niej, nie patrząc jej w twarz, przedzierał się naprzód, by uciszyć burzę, którą
właśnie rozpętała i zdawał się nie zważać na jej bliską obecność.
Ów wysoki mężczyzna szedł obok niego. Nie miał już na głowie skórzanej kominiarki, a gdy
przeszedł obok Julii, zatrzymał się nagle i spojrzał jej w twarz. Na ustach igrał mu cyniczny
uśmieszek. Wyraz jego twarzy był dziwnie stanowczy. Jeszcze więcej, niż stanowczy: nieubłagany,
nieugięty. Oczy miał zimne jak krążki ze stali.
Pochylił się przed nią i przemówił znienacka:
— Wiedziałem o tym przecież, że prędzej, czy później spotkam gdzieś panią, łaskawa lady Jo.
Wprawdzie gierka się udała, ale straciła pani teraz szanse wygranej.
Spojrzała mu w twarz, lecz nie dała odpowiedzi. Odwróciła się zaraz i przylgnęła bliżej do ramienia
Saltasha. Yardley zaśmiał się. Ostry jego śmiech przeszył jak ostrze serce Julii.
— Idź pan do diabła! — zgromił go Saltash. — Tam jest pańskie miejsce i tam pan należy.
Oczy Yardleya jeszcze bardziej pobladły.

background image

— I ty przeciwko mnie? — zawołał szyderczo. — Ale życzę panu szczęścia, baw się pan dobrze!
Poszedł po tych słowach. Ramię Saltasha jak stalowa sprężyna ujęło Julię. Powiódł ją na oślep ku
drzwiom za estradą. Oparła się na nim, gdy schodzili ze stopni. Zdawało jej się teraz, że kroczy jak we
śnie.
Gdy znaleźli się na dworze, uderzył ją nagle chłód wieczoru. Jakiś •dziwny dreszcz potrząsnął jej
ciałem.
Przystanęła na chwilę i poczęła nadsłuchiwać. W szopie ucichło. Wrzawa i zgiełk ustały znienacka.
Wśród głębokiej ciszy rozlegał się tylko głos jej męża.
— Chodźmy — rzekł Saltash, pochylając się nad nią.
Ale Julia się wahała. Jeszcze dalej błądziła wśród mroków ciemności.
— Czy też nic mu nie zagraża? — spytała niespokojnie. Saltash się zaśmiał.
— Naturalnie, że nic. Czy nie wie pani o tym, że traktują go jak boga? Chodźmy — powtórzył.
Ujął jej ramię i pociągnął ją wreszcie. Julia się poddała, lecz dreszcz jeszcze ciągle wstrząsał jej
ciałem.
Pośpieszyli ze stoku ku miejscu na wzgórzu, gdzie Saltash poprzednio zostawił swój wóz. Gdy doszli
wreszcie, w piersi Julii zabrakło już tchu. Mgła od morza siekła jak deszcz w zmęczone ich twarze.
— Proszę wsiąść — powiedział, gdy stanęli przed wozem. Usłuchała wezwania, świadoma tylko tego,
że opuściły ją siły. Gdy po chwili ruszyli, ogarnął ją na nowo jakiś dziwny niepokój.
— Co ja teraz robię? — wyjąkała bezradnie. — Dokąd mnie pan wiezie?
Ujął jej rękę i zamilkł na chwilę. Ale wreszcie odezwał się:
— Trudno mi przewidzieć, co wyniknie stąd potem. Na razie mi wystarcza, że jedzie pani ze mną.
Przed oczyma Julii mignęła znienacka blada, zrozpaczona twarz jej męża. Zacisnęła dłonie i nie
zdobyła się na to, by dać mu odpowiedź. Auto Saltasha pomykało coraz żywiej wśród cieni nocy.
*

background image

Była już późna noc i na dworze padał drobny deszczyk, gdy Fielding, pochylony nad książką w
bibliotece, usłyszał znienacka pukanie do okna.
Niezwykły ten stukot, tak zgoła nieoczekiwany wśród późnej nocy, tak bardzo go przeraził, że zerwał
się nagle i omal nie potrącił lampy swym łokciem. Podbiegł ku oknu, manewrując po omacku za
spuszczoną roletą, nie znalazł jednak sznurka, więc zły i zniecierpliwiony odrzucił ją na bok i wyjrzał
na ogród przez szybę okienną.
— Kto tam? — zawołał, wyglądając przed siebie.
Ujrzał w tej chwili znajomą mu twarz, ale tak bardzo zmienioną i widocznie znękaną, że nie zdołał jej
rozpoznać. Przekręcił więc klamkę i otworzył okno.
— To pan, panie Dicku? — wykrzyknął zdumiony. — Boże drogi! A cóż pan tu robi tak późną porą?
Dick wspiął się i przesadził parapet. Po chwili przystanął przed Fieldingiem. Miał gołą głowę, był
całkiem przemoknięty, w wytrzeszczonych oczach paliły mu się żywo niesamowite blaski.
— Przychodzę tu po żonę — wyjąkał bezładnie.
- Po June? — rzekł Fielding, spozierając mu w twarz. Wydało mu się nagle, że Dick stracił zmysły. —
Przecież dawno stąd odeszła. Natychmiast po herbacie. Dick zmieszał się.
— Wiem o tym — odrzekł — wiem doskonale. — Mówił to szybko, lecz dziwnie stanowczo. — Ale
wróciła tu potem, przed godziną lub dwiema. Pan dał jej schronienie. Jeśli Saltash jej nie przywiózł, to
przyszła tu sama. — Pan oszalał, panie Dicku? — odezwał się Fielding. Zwrócił się ku oknu i zamknął
je szybko. — Nie była w moim domu, odkąd wyszła po herbacie.
Dick poderwał się i chwycił go za ramię.
— Czy może pan mi przysiąc, że nie wie, gdzie ona przebywa? Fielding przystanął i jeszcze raz
badawczo spojrzał mu w twarz.
Jej wyraz był istotnie obłędnie męczeński. Pomyślał poza tym, że człowiek normalny nie chwyta tak
dziko, ujmując za ramię. Gorączkowe spojrzenie, którym lśniły jego oczy, jego blada twarz i wid-
niejąca w niej rozpacz — wszystko to świadczyło, że stojący przed

background image

nim człowiek przeżywał jakiś ból, który potrząsnął do głębi jego całą istotą.
— Dicku — rzekł Fielding, potrząsając nim gwałtownie — co się panu stało? Zapewniam pana
szczerze, że nie wiem, gdzie jest Julia. Czy myśli pan, że kłamię?
— Straciłem ją zatem! — rzekł Dick z rozpaczą. Uniósł ręce i zataczał nimi koła bezpośrednio nad
głową. — O, Boże mój wielki! Uciekła ode mnie, uciekła z tym drabem!
— Z Saltashem? — zapytał Fielding.
— Tak jest, z Saltashem. — Zgrzytnął zębami, wymawiając nazwisko. — Ale czy zadziwia to pana,
nie spodziewał się pan tego? Taki hultaj jak Saltash, jest zdolny do wszystkiego.
Fielding jeszcze raz powrócił do okna.
— Do kroćset! — zawołał — nie rozumiem ani słowa z tej całej historii. Opowiedz mi pan wszystko
od samego początku. Ale naprzód wypijemy po kieliszku wódeczki. Czy miał pan poprzednio jaki
zatarg z Julią?
Dick zignorował pytanie Fieldinga.
— Niech pan nie zamyka okna — rzekł głucho. — Zaraz nim wyskoczę. Skoro nie ma tu Julii, nie
mam tu co robić.
— Nie pleć pan bredni! — żachnął się Fielding, zatrzaskując okno, że aż szyby w nim brzękły.— I
usiądź pan teraz. Czy pan mnie słyszy, Dicku? Usiądź pan, powiadam, nie puszczę pana teraz. Niech
mi pan opowie wszystko od samego początku. Przecież nietrudna to decyzja, by wyjawić swe kłopoty.
Dick zmieszał się. — Co pan o tym wie? — odezwał się, podchodząc do kominka. — Nie wytrzyma
pan ze mną, gdy zostanę tu dłużej. Ja sam o tym wiem, że już prawie oszalałem.
Oparł swe ramiona na płycie kominka, ukrył w nich głowę i stał bez ruchu.
Fielding po chwili podszedł do niego z kieliszkiem w ręce.
— Niech się pan napije, to panu pomoże. Ale przełknij pan wszystko, nim zacznie pan mówić.
Dick bez namysłu wychylił kieliszek. Odwrócił jednak głowę i znowu się pogrążył w głębokim
milczeniu.

background image

Fielding jeszcze chwilę czekał cierpliwie. Ale w końcu się obrócił i przemówił doń pierwszy.
— No mów pan wreszcie, przecież szkoda nam czasu.
Dick po chwili obrócił się również.
Spodziewałem się tego — wyjąkał z rozpaczą. — Ale trudno mi powiedzieć, z jakiego powodu. Inna
jednak rzecz, że nawet ślepy by przejrzał, słysząc, co się dzieje.
— O czym pan mi mówi? — zniecierpliwił się Fielding. — Nie rozumiem ani słowa. Pan bredzi jak w
malignie.
Dick nerwowo zacisnął pięści.
— Mówię o Julii i o tym drabie Saltashie. Przeczuwałem to od dawna, że coś ich łączy. Saltash nawet
jawnie śmiał mi się w oczy. Ale wierzyłem jej zawsze, teraz widzę, że mnie zawiodła.
Słowa te padły z dna jego zraniorfej duszy.
— Niech pan usiądzie — odezwał się Fielding i chwyciwszy go za ramię, zmusił przemocą, by usiadł
na krześle. Dick się nie bronił. Zaledwie jednak usiadł, ukrył ponownie głowę w ramionach.
Fielding po chwili pochylił się nad nim.
— No, uspokój się pan wreszcie — przemówił troskliwie. — Nie przystoi mężczyźnie poddawać się
rozpaczy. Teraz niech mi pan opowie wszystko dokładnie i powoli. Dick, wstrząśnięty, westchnął
głęboko. — Pan myśli zapewne, że wpadłem już w obłęd. Ja sam tak myślałem, patrząc na to
wszystko. A jednak to jest prawda, bezwzględna prawda. Słyszałem to z jej ust, z jej własnych ust.
Julia, moja żona, kochana moja żona, nie jest kim innym, jak Joanną Farringmore.
— Wielkie nieba! — żachnął się Fielding. — I jest pan tego pewny? Przekonał się pan o tym?
— Tak — rzekł Dick i spojrzał mu w oczy. — Dziś na koncercie przyłapał ją Yardley. Nie mogąc mu
się wymknąć, wstąpiła na estradę i odkryła wobec tłumu zagadkę swej osoby. A potem zbiegła.
Uciekła z Saltashem. — Wielkie nieba! — wykrzyknął po raz wtóry zdumiony Fielding. — Jak jednak
Saltash się znalazł w tym gronie? Co on tam robił?
— Przyszedł tylko po to, by wziąć ją w opiekę. Musiał o tym wie-

background image

dzieć lub domyślił się może, że coś wisi w powietrzu. Przyszedł jej pomóc. Teraz już rozumiem. To
najsprytniejszy diabeł, który istniał na świecie. Fielding zdenerwował się.
— Po cóż więc u licha przyjechała tu do nas? — zapytał po chwili.
— Uciekła przed Yardleyem, to rzecz niewątpliwa. Ten człowiek, jak przypuszczam, jest mściwym
brutalem, przelękła się zatem i znalazła się u nas. Ja zaś ułatwiłem jej ucieczkę przed łotrem. To
zupełnie jasne. Julia ma kaprysy, ona lubi igraszki. Nie ulega wątpliwości, że dla igraszki się zgodziła,
by ofiarować mu rękę. Takie figle się zdarzają w jej sferach. Ale on się nie domyślił, że zrobiła mu
kawał. Gdy jednak przyszedł czas, że to spostrzegł, oburzył się strasznie i poprzysiągł jej zemstę.
— Ba! — rzekł Fielding, spoglądając mu w oczy. — Jak on jednak sądzi, że wykona tę zemstę?
Przecież Julia obecnie należy do pana?
— Do mnie — rzekł Dick, podnosząc głowę. Spojrzał przed siebie i nagle się dźwignął.
— Do mnie — powtórzył z wyrazem goryczy. — A ja jej teraz szukam i nie mogę jej znaleźć.
— Pomogę w tym panu — odezwał się Fielding.
— Nie — rzekł Dick, uśmiechając się cierpko. — Nie przyjmę pomocy. Nie wiem, co się stanie, a pan
by musiał świadczyć, gdyby zaszło co złego.
— Ba! — rzekł Fielding, odwracając głowę. — Zapewniam pana jednak, że przydam się panu. Ale
zanim stąd ruszymy, pozwól pan jeszcze, że coś panu powiem. Wyszła za pana jedynie z miłości. Nie
mogły nią kierować jakieś inne powody.
Dick spojrzał nań, lecz nie zdobył się jakoś na słowo odpowiedzi. Mięśnie jego twarzy grały
nerwowo. — Święcie w to wierzę — ciągnął spokojnie Fielding. — Pan również o tym wie, to rzecz
niewątpliwa. Mogła uciec z Saltashem jeszcze dawniej, skoro chciała. Miała mnóstwo możliwości.
Dick jeszcze ciągle uparcie milczał.
— Kochała pana szczerze — tłumaczył mu Fielding. — Czy Jo, czy nie Jo, lecz oddała panu serce. To
nie był jej kaprys lub chwilowa chimera. A jeśli teraz uciekła i to z innym mężczyzną, to widocznie
coś

background image

zaszło, co siłą faktu zmusiło ją do tego. Nie śmiała z panem zostać i patrzeć panu w oczy. Ale czy to
wszystko jest dowodem, że przestała pana kochać? Nie dam się przekonać do podobnej hipotezy.
— Nie mogę tego wiedzieć — odrzekł Dick, zaciskając dłonie. Fielding znienacka go ujął za ramię.
— Wierz mi pan — rzekł — że mam większe doświadczenie w takich sprawach, jak pańska. Jeszcze
raz panu mówię, że sercem i duszą oddana jest panu. Czy zaprzeczy mi pan? Pan sam o tym wie, że nie
może mi zaprzeczyć.
— To nie poprawi obecnej sytuacji — rzekł Dick z goryczą — Czy świadomość, że mnie kocha,
podniesie mnie na duchu?
— Powinna — rzekł Fielding i spojrzał mu w oczy. — Jej ucieczka z Saltashem me dowodzi jeszcze
tego, że pana nie kocha. Może istotnie było to jedyne jej wyjście? Któż to może wiedzieć? Przecież
mogło się coś zdarzyć, że nie czuła się na siłach, by pozostać wraz z panem.
— Wystarczy zupełnie, że zwierzyła się przed tłumem i powiedziała, kim jest. A górnicy nienawidzą
rodziny Farringmore'ów. Ten pomysł był szalony, prawdziwie piekielny.
— Przyznaję to panu — rzekł Fielding spokojnie. - Potem widząc co zrobiła, uciekła z Saltashem. Czy
pan tak to rozumie? — Oczywiście, że tak - rzekł Dick z goryczą. - On dlatego przecież czekał, by jej
pomóc. Musiał o tym wiedzieć. A potem ją porwał ten łotr nad łotrami.
— Ale sądził pan przecież, że Julia, mimo wszystko, zjawi sie u mnie.

— Tak myślałem na początku — rzekł Dick. — Nawet Yardleyowi to powiedziałem, że będzie u pana.
On się jednak zaśmiał mi w twarz Miałem wielką chętkę uderzyć go za to. Wynika stąd jasno, że Julia
nie chciała nadmiernie ryzykować. Obawiała się pościgu i pragnęła być
— Dlaczego? — rzekł Fielding. — Obawiała się pana?
— Tak — rzekł Dick, nie patrząc mu w oczy.
— A dał jej pan powód?
— Dałem jej powód — przyznał się Dick. — Tego bowiem dnia zaszła pewna rzecz, która oburzyła ją
bardzo i wytrąciła z równowagi.

background image

Oświadczyła mi nawet, że nie oddałaby mi ręki, gdyby wiedziała o tym wcześniej. Ja zaś jej odparłem,
że skoro raz mnie poślubiła, to ten fakt wobec świata już się stał nieodwołalny. Może to był właśnie
powód, że uciekła z Saltashem. Przestała mi ufać i straciła do mnie zaufanie.
— Cóż to jednak było? — zdumiał się Fielding. — Nic o tym nie wiem. Czy miał pan może sprawę z
jaką inną kobietą?
— Nie — rzekł Dick, uśmiechając się gorzko. — Nie zadawałem się z kobietami aż do poznania się z
Julią. Nie interesowały mnie wcale. I jeszcze dziś nie rozumiem, jak to się stało, że Julia była
pierwszą, która obudziła we mnie miłość.
— Niech pan lepiej opowie — przerwał mu Fielding — o tej drugiej sprawie, której nie znam
dotychczas. Ta rzecz mnie w tej chwili nieco bardziej interesuje.
— Nic w tym strasznego — odrzekł mu Dick. — Chodzi tylko o to, że w ostatnich latach pojawiły się
książki, pisane przez autora, który ukrywał swe nazwisko pod pseudonimem Strange'a. Książki te
wzbudziły uwagę pewnych sfer.
— Czytałem je również — przerwał mu Fielding. — Ale nie rozumiem, o co chodzi. I cóż stąd
wynika? — Ja je pisałem — odezwał się Dick. — I oto jest wszystko.
— Pan? — rzekł Fielding, nie kryjąc zdumienia. — Pan jest autorem tych wszystkich powieści?
— Tak — rzekł Dick i spojrzał mu w oczy. — Ukrywałem to dlatego, że przez wzgląd na Robina
musiałem tu żyć jako wiejski nauczyciel. Gdy poznałem się z Julią, oświadczyła mi raz w poufnej
rozmowie, że zna te książki i że odczuwa pogardę dla cynizmu ich autora. Napisałem więc książkę,
która miała złagodzić jej pierwotne uprzedzenie. Właśnie wyszła. Julia przypadkiem odkryła ją u mnie
i potępiła mnie srodze, nie przeczytawszy jej nawet. Oto jest wszystko.
Zamilkł na chwilę, ale wreszcie zerwał się i dodał na koniec:
— Teraz muszę odejść. Jeśli chce pan iść ze mną, bardzo pana proszę. Oświadczam jednak szczerze,
że nie radzę panu tego.
— Idę — rzekł Fielding, ujmując go za ramię. Niech mnie pan uważa za swojego przyjaciela.

background image

— Za najlepszego z przyjaciół — odezwał się Dick.
— Ba! — rzekł Fielding i skierował się ku drzwiom.
*
Gdy w dziesięć minut później ruszyli na szosę, natknęli się wśród drogi na strzaskane auto. Noc była
ciemna, chmurna i deszczowa, a gdy podeszli nieco bliżej, by pośpieszyć z pomocą, rozpoznali po
chwili, że nieszczęsnym rozbitkiem był nie kto inny, jak Saltash. Nie odniósł na szczęście prawie
żadnych obrażeń, a gdy wydobyli go z gruzów i resztek samochodu, zabrali go z sobą i powieźli do
szkoły. Saltash jednak nie stracił kontenansu. Żartował, dowcipkował i okazywał nieposkromioną
skłonność do szyderstwa.
Gdy znaleźli się w szkole, pierwszy oczywiście odezwał się Dick.
— Gdzie jest moja żona? — zapytał go ostro.
— Jest w bezpiecznym miejscu — zaśmiał się Saltash. — Proszę się nie lękać. Zrobiłem, co mogłem,
by zapewnić jej opiekę.
— Pytałem pana o to, gdzie ona jest — rzekł Dick stanowczo. Saltash ponownie zaśmiał się dziko.
— Słyszałem, mon ami — odpowiedział mu krótko. — Ale skoro się znalazła pod moją opieką, nie
wolno mi na razie zdradzić jej tajemnic. To jasne, panie Green. Jeśli ktoś mi zawierza, nie mogę go
zdradzić. — Czy pan po to tylko wrócił, by powiedzieć mi o tym? — zapytał. Był dziwnie spokojny,
gdy zadawał to pytanie. — Ach, nie — rzekł Saltash i zaśmiał się znowu. — Wróciłem dlatego, by jej
przywieźć Kolumba. Zza drzwi pokoju doleciał ich skowyt. Saltash podbiegł, nacisnął klamkę i pies
po chwili był już koło nich. Począł się łasić do Dicka.
Dickowi z emocji drgnęło serce. Podbiegł nieco naprzód i znowu przystanął.
— Do kroćset! — zawołał, dopadając Saltasha — powiedz mi pan zaraz, gdzie ona jest. — Chwycił go
za kołnierz. — Czy pan słyszy, co mówię? Powiedz mi pan zaraz!
Saltash cofnął się i spojrzał mu w oczy. Na chwilę zaległo w pokoju milczenie. Dick mimowolnie
opuścił swą rękę.

background image

— To lepsze — rzekł Saltash, nie tracąc kontenansu. — Pan nabrał kultury. Ale coś panu teraz
powiem. Pan jest największym osłem, jaki istniał na świecie. Czy pan wie, co to znaczy?
Podniósł rękę, poprawiając kołnierzyk i wpatrywał się nadal w twarz przeciwnika.
— Ale powiem jeszcze więcej — dodał po chwili. — Mam tu rewolwer w kieszeni surduta. Wziąłem
go z sobą, aby mieć się czym bronić w razie napadu; oddam go panu i pozwolę się zastrzelić, jeśli
odpowie mi pan naprzód na jedno pytanie. Tylko szczerze i prawdziwie. Czy zgadza się pan na to?
Dick zmieszał się. Pragnął nań patrzeć, nie czekając wyzwania, ale odczuł jednocześnie, że ręce mu
struchlały i odmawiają posłuszeństwa.
— A więc? — zapytał, wstrzymując oddech. — Co pan chce wiedzieć?
Saltash ponownie zaśmiał się drwiąco.
— Jedną tylko rzecz — oświadczył wyniośle. — Ale zastanów się pan naprzód, nie odpowiadaj zbyt
szybko. Nie zapominaj pan o tym, że zależy od tego życie człowieka. Otóż gdyby którykolwiek z
przyjaciół, tak jak ja lub kto inny, zgłosił się do pana bezpośrednio przed ślubem i oświadczył panu w
porę, że kobieta, którą poślubia, jest Joanną Farringmore, czy zgodziłby się pan na to, by zawrzeć z nią
związek, czy też cofnąłby się zaraz i odstąpił od tego zamiaru?
Rzucił to pytanie jak ryzykujący gracz, który zgodził się na stawkę, wiedząc, że za chwilę może stracić
majątek. Jakaś dzika niepewność płonęła mu w oczach, swą prawą rękę ukrył w kieszeni.
Fielding spostrzegł to i nie spuszczał oka z ręki Saltasha, lecz Dick patrzył nadal w twarz przeciwnika.
— Dlaczego? — zapytał, ukrywając wzburzenie. — Co pana skłania, by mi zadać to pytanie?
Uśmiech Saltasha stał się nieledwie obleśnym grymasem.
— Powiem panu o tym, gdy usłyszę odpowiedź — żachnął się Saltash. — Ale cokolwiek pan
odpowie, wszystko będzie bronią, jakby stworzoną do tego, by skierować ją na pana.
— Jak to pan rozumie? — ozwał się Dick.
— Nie troszcz się pan o to, to rzecz drugorzędna. Główną jednak

background image

rzeczą jest pańska odpowiedź. Odpowiedz pan zatem. Czy poślubiłby pan Julię w podobnych
okolicznościach? Albo czy zrezygnowałby pan raczej i odstąpił ją mnie?
W oczach Dicka zjawiły się błyski.
— Łotrze! — zawołał. — Czy śmie pan o tym wątpić, że poślubiłbym Julię?
— Jest pan tego pewny? — indagował go Saltash.
— Do kroćset piorunów! — żachnął się Dick. — Najpewniejszy w świecie!
Przystanął jak zwierz, gotowy do skoku. Gdyby Saltash się zaśmiał, rzuciłby się na niego i chwycił go
za gardło. Ale Saltash się nie zaśmiał. Ocenił widocznie powagę sytuacji i potrafił się w miarę
dostosować do warunków. Wyciągnął z powagą rewolwer z kieszeni.
Fielding bezzwłocznie rzucił się naprzód, lecz Saltash mrugnął i zdołał go wstrzymać. Ułożył
rewolwer na dłoni i podał go Dickowi.
— Niech pan bierze — zawołał — jest świeżo nabity. Jeśli pragnął pan kiedy zastrzelić człowieka, to
nie miał pan dotąd łatwiejszej okazji. Panie Fielding! — dorzucił. — Czy zechce pan łaskawie być
świadkiem tej sceny? Na chwilę zaległo grobowe milczenie. W świetle lampy, migocącej na stole,
ukazała się żywo sylwetka Dicka. Był blady, znużony, złamany przeżyciami. Zacisnął usta. Oczy mu
pobladły i wyglądały w tej chwili jak gasnące światła.
Nagle wśród ciszy zerwał się Kolumb. Przystanął znienacka między nim a Saltashem, potem wsparł
się na Dicku i zawył żałośnie. Dick spojrzał na niego i stłumił niespodzianie szalejącą w nim pasję.
Obrócił się żywo i machnął ręką. Saltash zaśmiał się i schował rewolwer z powrotem do kieszeni.
— Masz rację, Kolumbie — pochylił się nad pieskiem. — Nie dopuściłeś do tego, by polała się krew.
Inna jednak rzecz, że nie wierzę w to zbytnio, iż wstawiłeś się za mną. Ale i pieski miewają chimery.
Dick pochylił się i pogładził psa.
— Dobrze, Kolumbku, nie może być lepiej.
Saltash podszedł, zaś Dick przyjaźnie wyciągnął doń rękę.
— Niech pan do niej idzie — rzekł Saltash. — Czeka na wybrzeżu, w kabinie mego jachtu.

background image

— Czeka? — spytał Dick, zdumiony jego słowem.
— Czeka na Kolumba — rzekł Saltash. I zaśmiał się znowu z szyderczą ironią.
*
— Czy potrafisz mi wybaczyć? — spytała Julia, gdy Dick dotarłszy do kabiny jachtu, padł na kolana i
ujął jej rękę.
Spojrzała mu w oczy z tak tkliwą miłością, że Dick na chwilę zaniemówił z emocji, ale zaraz się
ocknął.
— Wybaczam ci, Julio, z serca ci wybaczam.
Przytulił się do niej i obsypał jej rękę deszczem pocałunków. Pochyliła się nad nim i dźwignęła go w
górę. — Kocham cię — rzekła, całując go w czoło. — Tylko ciebie mogę kochać, ciebie jednego. Czy
wierzysz mi, Dicku? — Wierzę — zawołał, całując ją w usta.
— A jeśli próbowałam stąd uciec i zostawić cię samego, to zrobiłam to również z uczucia miłości. Nie
mogłam tego ścierpieć, że pogniewałeś się na mnie. Myślałam sobie wówczas, że świat się już kończy.
— Najdroższa! — rzekł Dick i pocałował ją znowu.
— Wyznam ci szczerze, że miałam taką chwilę, iż wątpiłam w to, czy potrafisz mnie kochać. Byłam
wtedy pewna, że twe uczucie wygasło i że żadna już siła nie potrafi mi go wrócić. I postanowiłam
odejść. Och, Dicku, Dicku, czy masz choć pojęcie, jak strasznie cierpiałam?
— Uspokój się, mała. Wszystko przeminęło i czas się radować.
— Nie chciałam tego zrobić — rzekła po chwili, gdy usiedli obok siebie, tuląc się w objęciach.
Kochałam cię wprawdzie, ale zdawałam sobie sprawę, że nie jestem ciebie godna. Powiedziałam ci
już o tym. A życie miałam straszne; nawet nie masz pojęcia, jak wiele przecierpiałam. Moja matka
wcześnie rozeszła się z mężem. Ja i Muff chodziliśmy wówczas do tej samej szkoły. Niedługo potem
umarł mój ojciec. Nikt się nie troszczył, co z nami się stanie. Ale mieliśmy ciotkę, Beatrycze
Farringmore. Wprowadziła mnie w świat, gdy skończyłam naukę. Nie dbała o mnie wiele, zanadto
zajmowały ją własne sprawy. Ale czułam się nieźle w gronie tych ludzi. Nikt tam niczego nie trak-

background image

tował poważnie. Od rana do nocy żartowano i śmiano się. Byliśmy wszyscy jak źle wychowane,
swawolne dzieciaki. Każdy spośród nas miał własny przydomek. Taka była moda. Saltash był
pierwszy, który nazwał mnie Julią. Powiadał o mnie zawsze, że zanadto tragicznie zapatruję się na
świat — ale nie było to prawdą w dniach mej młodości. A ja go nazwałam Karolem Rexem.
Urwała na chwilę, zaś Dick jeszcze bliżej przywarł do niej.
— Mów dalej — poprosił, odzywając się szeptem. — Mam dziwne wrażenie, że kochał się w tobie.
— Każdy flirtował — odrzekła spokojnie. — Ale on był jakiś inny. Miał więcej serca. Przeważna
jednak część zrobiła sobie sport z miłostek i sympatii. Przyznaję się szczerze, że zrazu się lękałam tej
dziwnej zabawki. Ale w końcu przywykłam i uprawiałam ją również. Byłam jeszcze młoda,
niedoświadczona życiowo. Zakochałam się w człowieku, który wydawał się poważny, ale poznałam
niebawem, że zawiodłam się srodze. Nigdy już odtąd nie szukałam drugiego. Bawiłam się tylko.
Uprawiałam igraszki z sercami mężczyzn. Mówiłam im zawsze, że sami są winni, jeśli wpadną w
czyje sidła. — To niepodobne do ciebie — powiedział Dick.
— A jednak tak było — zapewniła go żywo. — Trwało to dopóty, aż wpadła mi w ręce pierwsza twoja
książka. Wtedy się zmieniłam. Ta książka wywołała rewolucję w mej duszy. Pozostawiła jakieś
blizny, które dotąd jeszcze czuję i znoszę cierpliwie. Właśnie w tym czasie poznałam Yardleya. Nie
należał do ludzi lubiących flirtować. Ale gdy przeczytałam twoją książkę, tę pierwszą właśnie,
odczułam do ludzi taką nienawiść i niechęć, zwłaszcza do kobiet, że nie potraktowałam go podobnie,
jak innych wielbicieli. Przyjęłam Yardleya.
Jakiś ostry dreszcz potrząsnął jej ciałem. Objęła jego szyję i spojrzała mu w oczy.
— Ach, Dicku! — ciągnęła — robiłam, co mogłam, aby wytrwać w mym słowie. Przecież chodziło tu
o honor, o szacunek dla siebie. Ale gdy zbliżył się czas, odczułam wyraźnie, że nie sprostam zadaniu.
Zabrakło mi sił, nie mogłam po prostu. On musiał o tym wiedzieć, że nie kocham go prawdziwie. Ale
nie troszczył się o to, obstawał przy swoim. W końcu się stało; w ostatniej niemal chwili zostawiłam
go samego i uciekłam z Londynu. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak rado-

background image

wałam się wsią i urokiem jej ciszy. Czułam się jak w niebie. Miałam szczere przekonanie, że do końca
mego życia będę już szczęśliwa.
— Cóż jednak z tego? — rzekł Dick, całując jej włosy. — Poznałaś wtedy mnie i — popsułem ci
szczęście. Przywarła do niego. — Gdyby nie biedny Robin, nie myślałabym nawet, że cię kiedyś
poślubię. — Myślałabyś — odrzekł, patrząc jej w oczy. — Zawsze odnosiłem to dziwne wrażenie.
— Nie jestem tego pewna — odrzekła z prostotą. — Gdybyś nie cierpiał tak wówczas,
powiedziałabym ci prawdę. A wtedy na pewno odsunąłbyś się ode mnie. — Mylisz się, Julio.
Poślubiłbym cię. — Czy jesteś tego pewny?
— Najzupełniej, Julio. Nie pozwoliłbym, aby zabrał cię Saltash.
— Czy wierzysz w to, Dicku, że ja i Saltash jesteśmy przyjaciółmi? — Wierzę — odparł.
— I nie cierpisz go za to?
— Przeciwnie — odrzekł. — Jestem mu wdzięczny.
— A jednak go nie lubisz. Dick zawahał się.
— A ty go lubisz?
— Tak — odrzekła. — Od pierwszej młodości zawsze go lubiłam.
— Skoro upierasz się przy tym, to i ja wobec tego muszę go lubić. Zrobię to ustępstwo.
Julia zaśmiała się. Przygarnął ją do siebie i ucałował ją w czoło.
— Czy nie czas nam do domu? — zapytał po chwili. Spojrzała mu w oczy.
— Wszędzie jestem w domu, gdy przebywasz wraz ze mną. Ale tak wiele masz zajęć. Nie często ci się
zdarza, że poświęcasz mi chwilę. — Zwolniono mnie na dzisiaj — zawołał z uśmiechem.
— Co słyszę? — rzekła. — A na jutro, Dicku?
— Na jutro też. Porzucam pracę w podmiejskiej szkółce.
— Przecież nie możesz jej porzucić tak w jednej chwili...
— To sprawa Fieldinga. Niech zamkną szkołę na tydzień lub dwa. A potem już znajdą godnego
zastępcę.

background image

— Nie chciałabym opuszczać tego miejsca. Zżyłam się z nim jakoś. Każdy niemal kamień jest mi tu
drogi. — Naprawdę tak myślisz, Joanno?
— Nie nazywaj mnie Joanną — zachmurzyła się. Po chwili dodała:
— A cóż poczęliby bez ciebie górnicy? Ale prawda, Dicku! Czy sądzisz, że ci ludzie jeszcze kiedyś w
przyszłości nawrócą się do mnie? Dick zaśmiał się.
— Na pewno, Julio. Ale nie wiem, czy słyszałaś, z jakiego powodu przyjechał tu Yardley?
— Nie wiem — odrzekła niespokojnie. Uścisk jego ręki uspokoił się jednak.
— Nie myśl, że dla ciebie — zaśmiał się żywo. — Nie spodziewał się , nawet, że znajdzie cię tutaj.
Otóż przyjechał tu dlatego, że Jack mu doniósł, iż agituję wśród górników i nakłaniam ich do strajku.
— Dicku! — krzyknęła. — Jak to możliwe?
— Ale prawda zwyciężyła — pocieszył ją rychło. — Bezpośrednio po koncercie oświadczył mi w
rozmowie, że odstępuje mi swój udział w koncernie górniczym. Przyjąłem to do wiadomości i rzecz
załatwiona. Mam coś pieniędzy, a resztę zapewne dołoży mi Fielding. Czy sądzisz, że twój brat
sprzeciwi się temu?
— Muff? — spytała. — Nie, mój kochany. On nigdy się nie wtrąca do spraw koncernu.
— Więc zakupię może z czasem i jego udziały i sam zapanuję nad całym koncernem. Pokażę wtedy
światu, jak szanuje się pracę. Żaden z mych górników nie będzie buntownikiem. Postaram się już o to,
by każdy z nich nieco lepiej oceniał swój honor i godność.
— Brawo, Dicku! — odezwała się Julia.
— Pomożesz mi? — zapytał ją Dick.
— Wszędzie i zawsze — przyrzekła mu żywo.
W tej chwili z zakątka podbiegł Kolumbek. Ziewnął przeciągle i wsparł się na Julii. Pochyliła się nad
nim. — No i cóż, Krzysztofku, tęskno ci za domem? Idziemy już zaraz, idziemy, piesku.
Kolumb podniósł się, popatrzył jej w oczy i przyjął propozycję radosnym szczekaniem.
KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dell Ethel Mary Powiew wiosny 01 Powiew wiosny
Dell Ethel Mary Molly 02 Odzyskane szczęście Molly
Powiew wiosny rower naszpikowany elektroniką
Balogh Mary Mroczny Anioł 02 Ostatni walc
Susan King 02 Zaklęte róże
Dell Ethel Mary Powrotna fala(1)
Dell Ethel Mary Wasal 01 Jej wasal
Balogh Mary Huxtoble Quintet 02 Potem uwodzenie
Balogh Mary Mroczny Anioł 02 Ostatni walc
Dell Ethel Mary Orchidea
Balogh Mary Mroczny anioł 02 Ostatni walc

więcej podobnych podstron