SARA ORWIG
KRYJÓWKA FINNEGANA
1
W ostatnich dniach kwietnia słońce przygrzewało już mocno i trotuary starej dzielnicy
Oklahomy lśniły gorącym blaskiem. Na skrzyżowaniu Pennsylvania Avenue z Dwudziestą
Trzecią Ulicą, biegnącą z północy na zachód, panował ogromny ruch. Kiedy światła się
zmieniły, dwa strumienie pojazdów ruszyły w kierunku wschodnim, a dwa na zachód,
przejeżdżając obok ogromnej łupiny orzecha arachidowego.
Ubrana w czarne, ażurowe pończochy i czerwone, lekkie pantofelki, w zakrywającym
ją aż po czubek głowy kartonowym przebraniu o kształcie wielkiego, uśmiechniętego
fistaszka, Lucy Reardon pomachała torebką orzeszków mijającemu ją kierowcy. Za
kierownicą jednego z samochodów mignęła znajoma twarz sąsiada z jej osiedla.
- Hej, panie Mundy! - zawołała, odprowadzając go wzrokiem i machając zawzięcie.
Nawet nie spojrzał w jej stronę. Patrzył prosto przed siebie, mijając szybko szeregi
starych budynków ze sklepikami, które w ciągu roku po wielokroć zmieniały swoich
właścicieli. Wiatr rozwiewał mu falujące, ciemne włosy.
Lucy westchnęła i machała dalej do kierowców, spacerując to w tę, to w tamtą stronę
przed swoim sklepikiem. Choć maleńki i wciśnięty między pralnię chemiczną a sklep z
obuwiem, „Fistaszek” był jej własnością. Próbowała go reklamować, sprzedając orzeszki
kierowcom, kiedy na skrzyżowaniu czekali na zmianę świateł.
Uwagę na pana Mundy’ego zwróciła dziś nie po raz pierwszy. Dawno już
zainteresowało ją nazwisko na skrzynce pocztowej: F. MUNDY. Jakie imię kryło się pod
owym „F”? Frank? Fred? A może jeszcze jakieś inne? Wielokrotnie mijali się na podjeździe
albo na chodniku między budynkami. Zerkała na niego z uśmiechem, ale nigdy jej nie
zauważył. Wyglądał na człowieka wiecznie czymś zajętego - patrzył niewidzącym wzrokiem,
idąc czytał albo mruczał do siebie, jakby się czegoś uczył na pamięć. Tylko raz widziała, jak
przystanął, by zagadnąć dzieciaki z osiedla. Usłyszała wówczas jego głos - głęboki, o
matowej barwie. I właśnie ten głos oraz mity sposób, w jaki traktował dzieci, sprawiły, że
Lucy zapragnęła poznać go bliżej. Nie nosił obrączki, a na jego skrzynce nie było imienia
kobiety. Miał gęste włosy, zachwycające błękitne oczy, imponująco szerokie ramiona i
chociaż był tak chudy, jakby miał zaraz paść z głodu, nie można mu było odmówić
atrakcyjności.
Rozmyślania o panu Mundym przerwał nagle dźwięk klaksonu. Jakiś kierowca zjechał
z pasma ruchu i zahamował przy krawężniku w jednej z zatok przeznaczonych do
parkowania. Z samochodu wyskoczył chłopiec.
- Cześć, siostrzyczko - zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. - Dasz mi trochę
orzeszków? W rudawych, kręconych włosach okalających okrągłą twarz brata Lucy błysnęło
słońce, nadając im czerwone lśnienie. Uczeń ostatniej klasy szkoły średniej miał osiemnaście
lat i był o osiem lat młodszy od swej siostry.
- Jasne, Davy. Dokąd się wybierasz?
- Na spotkanie z Bennym. Nie było dzisiaj trenera, nie pływaliśmy, więc wyszliśmy
wcześniej i Ben jest w warsztacie samochodowym. Instalowali mu nową pompę paliwową.
Muszę po niego podjechać i zabrać go do domu.
Zatrzasnął drzwi samochodu, a następnie sprężystym krokiem podszedł do Lucy.
- Jak tam interesy?
- Całkiem niezły dzień. - Pomachała klientowi, który właśnie wychodził ze sklepu. -
Myślę, że to dlatego, że to już wiosna.
- Czy Nan jest w sklepie?
- Tak. Ale nie zabieraj jej czasu, jeśli ma klientów.
Za dwoma nastolatkami, którzy weszli do środka, zamknęły się właśnie wahadłowe,
oszklone drzwi.
- Mama pyta, czy wpadniesz na kolację - powiedział Davy.
- Dziś wieczorem nie. Jeszcze dziś albo jutro z samego rana chcę pójść na uczelnię, by
dowiedzieć się czegoś o kursach.
- Zupełnie ci odbiło na punkcie tych kursów. Interesy kwitną. Po co ci jakieś kursy?
- Mogłabym nauczyć się księgowości. To by mi się przydało. Nie pomyślałeś o tym,
prawda?
- Fakt. Wpadnę tylko powiedzieć cześć Nan.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zniknął w środku, a Lucy znów zaczęła machać do
kierowców.
* * *
W sobotni ranek w salce mieszczącej się na dolnej kondygnacji jednego z
wzniesionych z czerwonej cegły budynków Uniwersytetu Stanu Oklahoma, kilkoro ludzi
czekało na pojawienie się profesora.
Finnegan Mundy siedział z wyprostowanymi nogami skrzyżowanymi w kostkach i
przysłuchiwał się wypowiedzi swego przyjaciela Ala Gatesa na temat prawnych aspektów
związków przedmałżeńskich. Całym umysłem zaangażowany był w to, co mówił Al, lecz nie
potrafił oderwać oczu od dwóch par nóg, które zauważył za szerokim weneckim oknem.
„Związki pozamałżeńskie stają się coraz częściej tematem rozpraw sądowych” - ciągnął Al.
Finn słuchał, lecz jego wzrok wędrował uparcie w dół damskich kształtnych łydek,
zatrzymując się na smukłych kostkach i skórzanych, czerwonych pantofelkach na wysokim
obcasie. Co za długie nogi! - pomyślał. A zgrabne, jakich mało. Nogi w końcu przesunęły się
i obserwował je z lekką zadumą i odrobiną smutku. Trwało to tylko krótką chwilę. Finn
przeczesał palcami włosy, rozmyślając nad swoją obecną sytuacją. Ostatnio miał sporo
kłopotów i czasami wątpił, czy w ogóle z nich wybrnie.
Do sali wszedł profesor, ucichł gwar rozmów i Finn zapomniał o swoich rozterkach aż
do czasu, gdy dwie godziny później wracał samochodem do domu tylko po to, żeby się
przebrać i ruszyć do pracy w sklepie. Skręcił w szeroką główną aleję dojazdową do
zachodniej części osiedla, przejeżdżając obok rzędów drewnianych domków. Z wyglądu nie
różniły się niczym poza tym, co lokatorzy wystawili na wąziutkie balkony: jakiś sprzęt, rower
czy rośliny w doniczkach.
Wracał do domu bez entuzjazmu. Jak zwykle przytłaczała go monotonia osiedla,
odbierająca poczucie indywidualności. Ze skrzywioną miną wysiadł z samochodu z książkami
pod pachą i podniósł oczy na ciemnobłękitne niebo i pierzaste, błyszczące obłoki. Było
ciepło, na rabatkach kwitły kwiaty, wokół zieleniła się świeża trawa. Taki dzień radował
serce, toteż zaczerpnąwszy powietrza Finn żwawo ruszył przed siebie.
O ścianę domu oparta była drewniana, pochlapana farbą, bardzo już zniszczona
drabina dozorcy, pana Woofly’ego. Stała nachylona pod pewnym kątem i sięgała aż do
otwartego na piętrze okna, z którego wyłaniała się wypięta i - co natychmiast zauważył Finn -
kształtna, bardzo nawet kształtna, pupa odziana w ciasną, jaskrawoczerwoną spódniczkę.
Długie, zgrabne nogi obute były W czerwone, skórzane pantofelki.
Spiesz się powoli - pomyślał Finn i na moment zatkało go z wrażenia. Bez wątpienia
były to te same nogi i pantofle, którym dwie godziny temu przyglądał się leniwie z sali
Uniwersytetu. I bez wątpienia okno należało do jego sąsiadki z naprzeciwka: ich mieszkania
dzielił tylko hall. Próbował naprędce ustalić, kto to może być, lecz jedyne, co zdołał sobie
przypomnieć, to umieszczony na skrzynce pocztowej na dole napis: L. REARDON.
Zafascynowany, gapił się na ten kręcący się wdzięcznie tyłeczek. Dziewczyna weszła
jeszcze wyżej i, balansując ciałem, usiłowała odwrócić się i usiąść na krawędzi okna. Do
połowy była już wewnątrz, lecz pupa i nogi wisiały wciąż na drabinie. Żaden włamywacz nie
nosiłby skórzanych, czerwonych pantofli na wysokim obcasie, zatem mieszkanie musiało
należeć do niej.
Drabina drgnęła niebezpiecznie i dziewczyna podciągnęła się szybko, opierając brzuch
na krawędzi okna. Oczom Finna ukazał się jeszcze jeden czarujący widok - czerwona
spódnica opięła się mocniej, zaznaczając wyraźnie linię wspaniałych bioder.
Widząc, że drabina się chwieje, Finn natychmiast przeskoczył przez żywopłot i
kwietniki i podparł ją u dołu swoimi książkami. Dziewczyna wspięła się o szczebel wyżej, po
czym próbowała przełożyć nogę na parapet. Drabina drgnęła znowu, toteż Finn przytrzymał
ją mocniej, a następnie sam wspiął się cicho jak kot.
- Poczekaj chwilę - zawołał.
Na dźwięk jego głosu właścicielka czerwonych pantofelków zadrżała i wydała
stłumiony okrzyk. Próbowała odsunąć się jak najdalej. Drabina zatańczyła. Finn zdążył
przyciągnąć ją z powrotem do ściany, lecz w tym samym momencie poczuł ciepłe, miękkie
ciało kobiety, która ponownie ześliznęła się tyłem z okna.
Od tygodni nie miał czasu na randki i kiedy krągły tyłeczek zakręcił mu się tuż przed
oczyma, zareagował szybko i gorąco. Dziewczyna wyczuła to od razu i zaczęła. walczyć z
nim wściekle. Finn przestraszył się na dobre.
- Do diabła! Przestań się kręcić, bo spadniemy.
- Złaź stąd zaraz i odczep się albo zacznę krzyczeć.
- Doprawdy? Do cholery, przecież próbuję ci tylko pomóc - powiedział, ocierając się
uchem o jej plecy. Biała bawełniana bluzeczka pachniała delikatnie jaśminowymi perfumami.
- Na pomoc! - krzyknęła ogłuszająco dziewczyna.
- A niech cię! Jeśli będziesz cicho, zejdę z tej drabiny i możesz sobie łamać nogi,
proszę bardzo. Rozejrzał się wokół, czy ktoś spieszy na ratunek, nigdzie jednak nie było
żywej duszy. Kiedy wreszcie się uspokoiła, powiedział:
- Przyszedłem ci na pomoc, ponieważ wyglądało na to, że jej potrzebujesz.
- Nie mogę się dostać do domu.
- Mieszkam naprzeciwko ciebie, po drugiej stronie hallu.
Odwróciła się, aby popatrzeć na niego przez ramię, i uderzyło go spojrzenie wielkich,
zielonych oczu. Miała jedwabiste, kasztanowe włosy i piegi. Nagle przeniknęła go bolesna
świadomość, że w jego życiu czegoś brakuje. Uczucie to przeminęło jednak równie szybko,
jak się pojawiło.
- Finnegan Mundy, bardzo mi miło.
- Och, ileż to razy... Dzień dobry, panie Mundy - powiedziała zmieszana, próbując
odgarnąć z czoła włosy opadające jej na oczy.
- Dajmy spokój z tym „panem”. Mam na imię Finn. A ty musisz być L. Reardon -
odparł nie pojmując, co miało znaczyć to: „Och, ileż to razy”, ponieważ widział ją dzisiaj po
raz pierwszy w życiu.
- L. to Lucy.
- Pomogę ci dostać się do domu, jeśli chcesz. Zgodziła się jakoś sztywno i wyniośle
podniosła głowę.
- Krok w górę, powoli. - Położył dłonie na jej talii. - A teraz przełóż nogę przez
parapet... Masz jakąś lepszą propozycję? - Wzruszył ramionami, gdy obrzuciła go rozeźlonym
spojrzeniem.
Zacisnęła usta i podciągnęła spódnicę, aby przestąpić przez parapet. Musiał przyznać,
że noga nad kolanem była tak samo śliczna i kształtna, jak poniżej. Lucy tymczasem,
próbując szybko przenieść drugą nogę, uderzyła kolanem o krawędź okna, zachwiała się i na
moment oparła stopę na ramieniu Finna. Drabina zachybotała się.
Finn krzyknął i usiłował przytrzymać się parapetu, lecz jego palce schwyciły jedynie
powietrze. Uderzył w wąską markizę, fiknął kozia, przeleciał przez krzew bzu i wylądował na
ziemi. Poczuł ból i w tej samej chwili pochłonęła go ciemność.
Lucy z przerażeniem przyglądała się jego upadkowi.
- Panie Mundy! - zawołała z góry.
Z bijącym sercem zbiegła ze schodów. Przeskoczyła niskie krzewy i popędziła przez
kwietnik. Uklękła przy nim. Już miała go dotknąć, gdy naraz cofnęła rękę w obawie, że
najdrobniejsze poruszenie mogłoby pogorszyć sytuację. Przerażona tym, że być może jest
ranny, klepnęła go po policzkach i pochyliła się nad nim.
- Panie Mundy!
Finn poruszył się. Nagle poczuł coś słodkiego, jakiś zapach miły i kuszący. Usłyszał
jęk i uświadomił sobie, że to jego własny głos.
- Och, nie! Panie Mundy! Finnegan, otwórz oczy proszę! Uniósł powieki. Bolało go
wszystko.
- Strasznie mi przykro. Czy bardzo się potłukłeś?
Chciało mu się śmiać z tego pytania, ale nie mógł. Czuł przenikające go fale bólu i
pomyślał o swojej matce. Próbował mówić, lecz wymagało to zbyt wielkiego wysiłku.
- Moja... najbliższa rodzina... jest...
Lucy była bliska płaczu. Chwyciła go za ramiona, lecz natychmiast puściła.
- Daj spokój, Finn. Nie wzywaj rodziny. Bądź dobrej myśli. Idę wezwać pogotowie.
- Wszystko, tylko nie to! - Bolało, kiedy się poruszał, ale za przyjazd karetki trzeba
płacić, a na to nie było go stać.
Lucy rozejrzała się wokół za kimś do pomocy.
- Na pomoc! - wrzasnęła z całych sił, a Finn poczuł się tak, jakby jeszcze raz uderzył o
ziemię. Jej głos przeszył go niczym sztylet: w uszach dzwoniło, jakby tuż przy głowie
brzęknęła mu dwoma rondelkami. Syknął z bólu.
- Pomóż mi się podnieść.
- Nie wolno ci się ruszać. Och, panie Mundy, proszę nie wstawać, bardzo proszę.
Pomocy!
- Na miłość boską, przestań krzyczeć!
- Chyba wszyscy wyjechali do pracy albo siedzą w domach z włączoną klimatyzacją,
skoro nikt mnie nie słyszy - mruknęła z rozpaczą. - Leż spokojnie. Wezwę pogotowie.
- Wszystko tylko nie pogotowie! Nic mi nie jest. Pomóż mi dostać się do domu.
Ściągnęła brwi i przygryzła wargi. Miała bielusieńkie zęby. Mimo oszołomienia
bólem z niebywałą jasnością zapamiętywał wszystkie związane z nią szczegóły. Czuł, że ten
moment zapadnie głęboko w jego pamięci razem z przeszywającym go bólem. Na szczęście
ból zaczął się wyraźnie umiejscawiać i zmniejszać, co przyniosło wyraźną ulgę, choć w
dalszym ciągu nie byłby w stanie powiedzieć: „Nieważne, Lucy. Zapomnijmy o wszystkim”.
Poza tym, gdyby nawet tak było, ta śliczna kobieta nie siedziałaby, przy nim, a on nie tylko
się tym cieszył, lecz również sądził, że sobie na to zasłużył.
- Pomożesz mi usiąść?
Pochyliła się nad nim, niespokojna, obejmując go rękami. Finn pomyślał o karetkach,
szpitalach oraz pieniądzach i... usiadł.
- Naprawdę lepiej by było, gdybyś tu został i pozwolił mi pójść po pomoc -
powiedziała Lucy.
- Cicho. Twoja pomoc naprawdę mi wystarczy.
Błagał Boga, by się nie okazało, że doznał jakiegoś trwałego urazu. Wstał i kiedy
przytrzymywała go, ból przeszył mu rękę. Jęknął a ona drgnęła i puściła go na moment.
Znowu o mało się nie przewrócił. Chwyciła go w pasie i pociągnęła do siebie.
- Bardzo cię boli?
Skinął głową, gdy ostry ból nieco osłabł.
- Ojej, ty krwawisz!
Zdjęła szybko rękę z jego pleców i kiedy spojrzał na jej zakrwawioną dłoń, zakręciło
mu się w głowie. To rzeczywiście była krew.
- Nie mdlej! - zawołała. - Na pomoc!
Jej krzyk wstrząsnął nim do żywego a w uszach znów słyszał bicie dzwonów.
- Proszę cię, przestań krzyczeć. Dałabyś sobie radę nocą nawet na najbardziej
zakazanej uliczce. Popatrzyła na niego uważnie.
- Możesz iść? - zapytała z niedowierzaniem.
- Sądzę, że dam radę.
Obecność Lucy budziła w nim mieszane uczucia. Potrzebował asysty, żeby dostać się
do domu, i wielką przyjemność sprawiała mu bliskość dziewczyny, ciepło i łagodny dotyk
dłoni. Podejrzewał jednak, że przyjdzie mu znacznie dłużej cierpieć niż czuć na sobie te
łagodne ręce.
Przedostali się jakoś przez niski żywopłot i rabatki i weszli do domu. Pomalowane na
brązowo, drewniane schody wydały mu się nagle Matterhornem i westchnął głęboko.
- Czy jesteś pewien, że dasz radę wejść na górę?
- Tylko nie wołaj o pomoc, błagam.
Na szczycie schodów przystanęli, by zaczerpnąć tchu. Drzwi po przeciwległych
stronach hallu wyłożonego jasnozielonym chodnikiem prowadziły do ich mieszkań. Na obu
krańcach krótkiego korytarza mieściły się rozsuwane wejścia na balkony - jeden z widokiem
na użytkowany przez mieszkańców podjazd i drugi, wychodzący na parking dla gości. W
hallu znajdowały się też obite płótnem krzesła i plastikowe stoliki, z których Finn nigdy nie
korzystał.
Nie był w stanie sięgnąć do prawej kieszeni dżinsów prawą ręką, ponieważ ból był
zbyt silny. Próbował wyłowić klucz lewą, ale bezskutecznie. Poprosił więc o to Lucy.
Skrzywiła się, lecz sięgnęła do kieszeni, wydobyła klucz i otworzyła zamek. Wszedł i opadł
bezwładnie na sofę.
- Pozwól mi się zabrać na ostry dyżur - powiedziała Lucy. - Mogłeś sobie coś złamać i
nawet nie wiesz co.
Tak, coś sobie złamał i nawet wiedział co. Podejrzewał, że prawą rękę.
- Chwileczkę. Daj mi trochę posiedzieć. Zobaczymy, czy ból się nasili. Jeżeli tak,
pojadę do szpitala. W tej samej chwili zadzwonił telefon. Finn wyciągnął lewą rękę, chcąc
podnieść słuchawkę.
Wyręczyła go Lucy. Podała aparat i wyszła z pokoju.
- Finnegan, próbuję i próbuję się do ciebie dodzwonić.. , - To była Kathleen Mundy,
jego matka.
- Wróciłem późno z zajęć - odpowiedział obserwując Lucy, która właśnie pojawiła się
z mokrym ręcznikiem. Gdy delikatnie ocierała mu twarz, przymknął oczy, zastanawiając się,
ile to właściwie czasu przespał ostatniej nocy. Cztery godziny? Nie mógł sobie przypomnieć.
Po zamknięciu sklepu zabrał się do nauki, lecz o której godzinie wrócił do domu i rzucił się w
ubraniu na łóżko - nie pamiętał.
- Dzwoniłam do sklepu - ciągnęła pani Mundy.
Miał ją teraz przed oczyma: niska, otyła, włosy z odcieniem brązu i orzechowe oczy.
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby tak po prostu się przyznał, że przed chwilą spadł z
drabiny, z wysokości pierwszego piętra.
- Synu - mówiła dalej - właśnie przeprowadziłam rozmowę z twoimi braćmi...
- Tak?
Patrzył, jak Lucy potrząsa głową odrzucając włosy opadające na twarz, a następnie
opuścił wzrok na łagodne wzniesienia, które kryty się pod białą, bawełnianą bluzką. Była
średniego wzrostu, miała zgrabną, smukłą sylwetkę. Przyłapała go na tym spojrzeniu i jej
policzki zaróżowiły się lekko. Próbował skupić uwagę na tym, co mówiła matka.
- Mike i Will wybierają się do Oklahomy na rozmowy kwalifikacyjne ze swymi
przyszłymi pracodawcami. Pomyśl, synu. Jesteśmy zwykłą farmerską rodziną z Iowy, a ty
jesteś pierwszym Mundym, który rzucił farmę. A teraz odchodzą Mike i Will.
Lucy popatrzyła na niego, jakby wahając się, co ma zrobić. Przeniósł aparat tak, żeby
słuchawka znalazła się nad jego głową.
- To moja mama - szepnął. - Pomóż mi zdjąć koszulę i zobacz, co dzieje się z tą raną
na plecach.
- Naprawdę sądzisz, że tak trzeba?... Myślę, że powinniśmy pojechać na ostry dyżur.
Potrząsnął głową i szarpnął za guzik. Pochyliła się, by mu pomóc. Robiła to wszystko
przykładnie i bezosobowo, jakby rozpakowywała jakieś pudełko. Zauważył jednak, że unika
jego wzroku. Zdziwiony, przyjrzał się jej baczniej.
- Masz jeszcze Patricka, mamo - powiedział do słuchawki. - On uwielbia pracę na
farmie, pomaga ojcu i wszyscy są zadowoleni.
Lucy usiadła przy nim na kanapie i zmagając się z rękawem koszuli oparła się
kolanem o kolano Finna. Poczuł znowu zapach perfum i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
- Wiem, wiem, Patrick zostaje z nami. Ale ja, Finneganku, będę tęsknić i niepokoić się
o moich chłopaczków. Twoim braciom poza pomocą niezbędna jest odrobina opieki.
- Wiem - mruknął wpatrując się w zielonkawe oczy, które zaraz odwróciły się
spłoszone. Znowu zagryzła wargi. Dzieliły ich teraz zaledwie centymetry. Miała śliczne,
świeże usta nie pociągnięte żadną szminką, usta jakby stworzone do pocałunków. Pochylił się
jeszcze bliżej i usłyszał jej szybki oddech. Umieścił słuchawkę między ramieniem a uchem,
mało co zważając na to, co matka mówi o jego braciach, i lewą ręką objął kibić Lucy. Jeszcze
raz zajrzał jej w oczy.
- Nie! - wyszeptała.
- Tak! - Finn przygarnął ją mocniej. Był oszołomiony wonią perfum, widokiem
kuszących ust i ogromnych oczu. Nie potrafił już logicznie myśleć. Z minuty na minutę ból
nasilał się, ale teraz już prawie go nie czuł. Lucy wierciła się, jakby próbując mu umknąć,
lecz w istocie nie ruszyła się z miejsca ani o milimetr. Zniżył głowę, a ona zatrzepotała
rzęsami i opuściła powieki. Musnął wargami jej usta. Były miękkie jak aksamit i zapragnął
lepiej poznać ich smak.
- ... Wybierają się do miasta na rozmowy kwalifikacyjne - mówiła pani Mundy.
Dotknął znowu ustami warg Lucy. Jeszcze nigdy w życiu żaden pocałunek nie
wydawał mu się tak słodki i tak kuszący. Głos matki dźwięczał gdzieś w dalekim tle. Finn
odłożył aparat telefoniczny za siebie, przygarnął dziewczynę i zrobił to, czego od paru chwil
najbardziej pragnął. Mocnym pocałunkiem rozchylił jej wargi. Serce waliło mu jak młotem.
Lucy przez sekundę odwzajemniała pocałunek, lecz prawie natychmiast znieruchomiała.
Wyglądało na to, że na moment straciła głowę - była trochę zdenerwowana, ale bardziej
chyba oszołomiona. Trzepotała rzęsami, a jej oczy zrobiły się nieomal okrągłe. Nagle
wyszarpnęła się z ramion Finna. Poczuł przeszywający ból w ręce.
Podniósł telefon.
- Przykro mi - szepnęła Lucy.
- A mnie nie! - Wykrzywił twarz w uśmiechu, a do słuchawki powiedział:
- Tak, mamo.
- Mój kochany! - usłyszał zadowolony głos. - A myślałam, że będziesz protestował.
- A dlaczego miałbym protestować, mamo? - Zawahał się, wyczuwając wyraźną ulgę
w głosie matki. Ogarnęło go niejasne przeczucie, że oto panna Lucy Reardon ściągnęła na
niego jeszcze jedno nieszczęście.
- No... , żeby chłopcy pobyli u ciebie.
A niech to piorun strzeli! Finn patrzył na Lucy szklanym wzrokiem, mając nadzieję,
że się przesłyszał.
- Żeby co?!
- Finnegan, czy coś ci się stało?
- Mamo! Przecież ja wcale nic wyraziłem żadnej zgody.
Prawie nie zważał już na to, że Lucy krząta się przy nim, walcząc z nie dającą się
ściągnąć koszulą.
- Ależ tak, dopiero co się zgodziłeś. Och, Finneganie, nie rujnuj moich nadziei.
- Will i Mike nie mogą u mnie mieszkać.
- Przecież już to omówiliśmy i się zgodziłeś. Nie wolno ci zmieniać zdania tak szybko.
Chodzi tylko o krótki czas, kochanie. O kilka miesięcy, które pozwoliłyby im stanąć na nogi,
zaoszczędzić trochę pieniędzy.
- Nie stać mnie na goszczenie ich obu. Przecież oni jedzą więcej niż dojne krowy ojca.
Matka roześmiała się.
- Och, synu, to twoje poczucie humoru...
- Ja nie żartuję, mamo.
- Wyraziłeś już zgodę. A teraz posłuchaj. Nie oczekujemy od ciebie, że weźmiesz ich
na swoje utrzymanie. Pozwól tylko, by zamieszkali pod twoim dachem. Wiesz, że muszą
spłacić pożyczki zaciągnięte niegdyś na naukę, a są bez grosza. To chłopcy ze wsi, nie znają
wielkiego miasta.
- Znają miasto nie gorzej niż ja, mamo. Wieczorami mam zajęcia z prawa i uczę się aż
mnie krzyż boli, a w dzień urabiam sobie ręce po łokcie. Nie jestem w stanie przyjąć ich o
siebie. Do diabła, to są przecież dorosłe chłopy.
- Finnegan, proszę!
- Bardzo mi przykro. Niech sobie znajdą inną metę.
- Od kiedy to nauczyłeś się tak szybko cofać dane słowo i odwracać kota ogonem? Już
się zgodziłeś, a teraz...
- Oj, mamo, zagalopowałem się przez nieuwagę - powiedział ze złością i spojrzał na
Lucy, winiąc ją w myślach za wszystko.
Przestała walczyć z koszulą i popatrzyła na niego, pytająco unosząc brwi. Był na nią
wściekły i nie zamierzał tego ukrywać, lecz jednocześnie wciąż grały w nim zmysły. I
dlaczego te wszystkie uczucia wywoływała właśnie ta Lucy Reardon? Nie malowała się,
zachowywała cicho jak myszka (oczywiście, jeśli nie krzyczała) i choć przynosiła mu same
nieszczęścia, to kiedy tylko spojrzał jej w oczy, czuł, że ciągnie go do niej jakaś tajemna silą.
- Chodzi tylko o trzy miesiące - mówiła matka. - Oni obiecują, że nie będą siedzieć ci
na głowie. Będą ci robić zakupy i płacić po sto dolarów miesięcznie. W ten sposób jeszcze na
tym skorzystasz. Pomyśl, dwieście dolarów i wyżywienie, to chyba nieźle.
Usiłując oderwać oczy od Lucy i wyrwać się z zaklętego kręgu spojrzeń, Finnegan
podrapał się po głowie i nerwowym ruchem przeczesał palcami strzechę gęstych włosów.
- Dobrze, mamo, niech ci będzie.
- To już lepiej, synu. Tylko mnie nie zdenerwuj i nie zmień zaraz zdania. Chwała
Bogu, przestałeś mówić jak jakiś obcy.
Lucy odsunęła się i jego umysł zaczął znowu pracować normalnie, rejestrując
dokładnie słowa matki.
- Mówisz, że będą mi płacić?
- Dwieście dolarów plus wyżywienie, kochany. Nie kupisz w tym czasie ani jednej
kostki masła. Pieniądze i wyżywienie. Nic by mu się teraz nie przydało bardziej. Jednakże,
jeśli pozwoli im się wprowadzić, z całą pewnością zawali egzaminy.
- Mamo, zrozum, ja muszę się uczyć. Wieczorowe studia prawnicze to coś zupełnie
innego niż dzienna szkoła. Muszę naprawdę mieć się gdzie skupić.
- Będą jak myszki.
- Ładne mi myszki - warknął z niesmakiem, przypominając sobie ostatnią ich wizytę.
- Nie dosłyszałam. Czy powiedziałeś, że się cieszysz?
- O nie, droga mamusiu. Niczego takiego nie mówiłem.
- Finnegan, pomyśl: dwieście dolarów, wyżywienie jakie chcesz, będą jak myszki, jak
cienie, jak dwa małe niewidzialne duszki. Zapomnisz, że w ogóle istnieją.
- Miałem okazję przekonać się, że istnieją, kiedy ostatnio wpadli do mnie na kolację.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że oblewali wtedy ukończenie szkoły, a poza tym byli
po wstępnych rozmowach w pracy. Uderzyło im też do głowy duże miasto...
- Mamo, czy ty chcesz wykończyć własnego syna?
- Słucham?!
- Nic, już nic.
Jaki to dzisiaj dzień - przemknęło Finneganowi przez myśl. 18 czy 19 kwietnia? Tę
datę powinien sobie zaznaczyć w kalendarzu jako najgorszy dzień w życiu. Chociaż,
wziąwszy pod uwagę młodszych braci, którzy mieliby mu się zwalić na kark, przyszłość
zapowiadała się jeszcze fatalniej.
- Osiem tygodni i ani jednego dnia dłużej.
- Cudownie. Jesteś wspaniałym chłopcem, Finn. Ojciec i ja jesteśmy z ciebie bardzo
dumni. Otarł czoło czując, że oto nadciąga jeszcze jedna katastrofa.
- Okay, mamo. Osiem tygodni i fora ze dwora. I mają być cicho.
- Kochany chłopcze! Wiem, że się nimi zajmiesz.
- Do diabła, mamo. Oni są już dorośli. Te stare konie same mogą się sobą zająć.
- Stare konie! I ty nazywasz dwudziestolatków dorosłymi ludźmi! Będą u ciebie około
siódmej. Kocham cię.
- O siódmej? W takim razie musieli wyjechać z Iowy kilka godzin temu. Pozwoliłaś
im jechać bez porozumienia ze mną. Czy tak?
- Próbowałam się dodzwonić, ale bezskutecznie. Widzisz, na stare lata człowiek staje
się liskiem chytruskiem. Kocham cię, mój drogi chłopcze.
Lucy pociągnęła za rękaw koszuli, urażając bolące miejsce. Stęknął z bólu.
- Finneganku, co z tobą?
- Nic, mamo. Coś mnie zabolało.
- Uważaj na siebie i nie przemęczaj się. Musisz trochę więcej odpoczywać.
- Mhm.
- Finnegan, powiedz mi, czy masz jakąś dziewczynę? Zapatrzył się w wielkie, zielone
oczy Lucy.
- Nie, mamusiu, nie mam.
- Latka lecą, pamiętaj.
- Jakoś żadna kobieta mnie nie chce - zażartował i zobaczył, że Lucy znieruchomiała
na moment, po czym znowu zabrała się do zdejmowania drugiego rękawa koszuli.
- Cześć, mamo. Do widzenia.
Usłyszał trzask przerwanego połączenia i gapiąc się bezmyślnie na telefon, mruczał do
siebie: „Dobry chłopczyk, dobry, pomoże swoim maleńkim braciszkom”. On,
trzydziestoletni, tym ponad dwudziestoletnim koniom. „Och, mamo, jak mogłaś mi to
zrobić”. Odłożył słuchawkę i krzywo popatrzył na Lucy.
- Co się stało? - zapytała.
- Kiedy mnie całowałaś, zgodziłem się, żeby zamieszkali u mnie moi bracia. To się
stało.
- To ty mnie całowałeś, a nic ja ciebie.
- Dobrze, już dobrze. - Zakrył ręką oczy i mówił takim głosem, jakby nagle zapomniał
o jej obecności i rozmowie. - No więc zwalają mi się na kark, ręka mnie boli jak wszyscy
diabli, a ty możesz już sobie iść do domu.
- Strasznie mi przykro, że się potłukłeś. To wszystko moja wina. Pozwól, proszę,
zabrać się do szpitala.
- Nie mam chyba innego wyjścia. Muszę tylko jeszcze zadzwonić do sklepu. Miałem
być w pracy godzinę temu.
Wybrał znajomy numer i oświadczył Jimowi Smithowi, że spadł z drabiny i jeśli w
ogóle się pojawi to nie wcześniej niż późnym popołudniem.
Gdy odstawiał telefon. Lucy zapytała go, gdzie pracuje.
- Mam sklep z konfekcją męską.
- Nie znam się na tym i prawie nie bywam w takich sklepach.
Najdelikatniej jak umiała, pomogła mu założyć koszulę, starając się nie zadać bólu
nieostrożnym ruchem palców i nie zwracać uwagi na jego odsłoniętą pierś.
- Masz dwóch braci? - zapytała pragną zagadać własne myśli, które uporczywie
krążyły wokół jego ciała.
- Tak, byli u mnie mniej więcej dwa tygodnie temu. Dziwne, że ich nie spostrzegłaś.
- Ty mnie też nigdy nic zauważyłeś, chociaż mieszkasz obok.
- To prawda. Wpadli do mnie dwukrotnie, za każdym razem gdy przyjeżdżali na
rozmowy kwalifikacyjne. Radziłem im, żeby spróbowali w Electronic Power. Jest to szybko
rozwijająca się firma komputerowa z siedzibą w Oklahomie.
Popatrzył na jej miękkie, kasztanowe włosy, kiedy pochyliła głowę, zapinając mu
guziki, i nagle błysnęła mu myśl, że mógłby teraz bez trudu porwać ją w ramiona.
- I obaj dostali pracę w tej firmie?
- Wyobraź sobie, że tak. Mają potrzebne kwalifikacje. Obaj, i Mike, i Will, kończyli
szkoły handlowe. Chciałbym cię jednak o coś spytać.
- Proszę.
- Czy coś takiego często ci się przydarza?
Podniosła na niego niewinne oczy.
- A niby co miałoby mi się przydarzać? O czym ty właściwie myślisz? To tylko tobie
się zdarzyło spaść z drabiny.
- Przez ciebie. Kopnęłaś mnie, przecież sama dobrze wiesz, jak było. Na policzkach
Lucy wykwitły rumieńce.
- Zrobiłam to niechcący - broniła się, trzepocząc niewiarygodnie długimi rzęsami. -
Czy mam jeszcze raz powtórzyć, że bardzo mi z tego powodu przykro?
- Chodźmy już lepiej. Pomożesz mi zejść ze schodów?
- Tak, oczywiście.
Objęła Finna w pasie, a on położył zdrową rękę na jej ramieniu. Znów poczuł słodki
zapach perfum. Powinienem częściej umawiać się z dziewczynami, pomyślał sobie.
Pozwoliłoby to zachować właściwą miarę rzeczy. Gdyby jednak flirtował częściej, to pewnie
nie całowałby Lucy i nie czuł się aż tak oszołomiony jej bliskością.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Czy takie rzeczy zdarzają ci się często?
- Przenigdy! Po raz pierwszy w życiu nie mogłam się dostać do własnego mieszkania.
- A ja po raz pierwszy spadłem z drabiny. W ogóle nie mam szczęścia - zwrócił się do
niej, kiedy już schodzili po schodach. - Moi bracia są jak dwa młode byczki. Hałaśliwi,
rogaci, tryskają energią i są wszędobylscy. Jeśli będą ci przeszkadzali, powiedz to im bez
wahania.
- Dobrze.
- Nie mam pojęcia, jak zdołam się przy nich uczyć.
- Możesz przychodzić do mnie. U mnie jest cicho.
Zaskoczyła go tą propozycją. Przyglądał się jej bacznie, próbując dociec przyczyny
tego nieoczekiwanego zaproszenia. Czyżby zapraszała go dlatego, że się ze sobą całowali?
- Dziękuję, dam sobie jakoś radę.
W duchu postanowił sobie trzymać się od niej z daleka, o ile oczywiście okaże się to
możliwe. Byli przecież sąsiadami. Spojrzała na niego wzrokiem, w którym czaił się chłód.
- Och, chyba źle mnie zrozumiałeś. Nie zapraszam cię w charakterze mojego
kawalera. Prawdę mówiąc... jestem zaręczona.
Teraz on z kolei poczuł się zaskoczony.
- Nie powiem, żebyś się całowała jak kobieta zaręczona - wypalił, zanim zdążył
pomyśleć, co mówi. Podniosła głowę, a ton jej głosu stał się jeszcze chłodniejszy.
- Straciłam panowanie nad sobą, zdarza się.
Zmarszczył brwi. Przydarzyło mu się dokładnie to samo, lecz coś w tej wyniosłej
odpowiedzi zagrało mu na nerwach.
- Wydaje mi się, że zaręczony znaczy zaręczony niezależnie od tego, czy się nad sobą
panuje, czy nie. A może ty wcale tak bardzo nie kochasz tego pana jakmu - tam?
- Nie zamierzam dyskutować na ten temat - odparowała Lucy, mając nadzieję, że
wyraża się dostatecznie chłodno, choć w istocie wcale się tak nie czuła. Nic na to nie mogła
poradzić, że pocałunki Mundy’ego robiły na niej znacznie większe wrażenie, niż całowanie
się z Hyattem Woodsonem.
- Jasne - powiedział weselszym już tonem. - A czy będziesz się musiała tłumaczyć
panu jakmu - tam z moich wizyt u ciebie, jeśli zacznę przychodzić się uczyć?
- On jest tolerancyjny - powiedziała Lucy, pamiętając jednak, że tolerancyjność Hyatta
ogranicza się jedynie do jego własnej osoby. - Nasza znajomość będzie przecież czysto
towarzyska. Coś ci się ode mnie należy, skoro zrobiłeś sobie krzywdę, próbując mi pomóc -
ciągnęła dalej, dobrze wiedząc, że zwróciła uwagę na Finna już przed trzema miesiącami,
kiedy to kupiła swoje mieszkanie.
- Zatem w porządku.
Godzinę później wrócili ze szpitala i Lucy pomogła Finnowi wejść po schodach. Był
zmęczony i obolały. Ciążył mu też gips, mimo że niósł rękę na temblaku. Przy drzwiach
wejściowych, u podnóża schodów zauważył dwa kartonowe pudła. Znacznie więcej pudeł
piętrzyło się w hallu. Pod drzwiami jego mieszkania leżały hantle i sztangi, a o ścianę oparta
była gitara. Finn jęknął.
- Moi bracia przyjechali. To już dzisiaj szczyt wszystkiego.
- Przestań zrzędzić. Spójrz na to od lepszej strony. Nie masz żadnego poważnego
złamania, a jedynie pękła ci kość. Do wesela się zagoi - pocieszała z uśmiechem, czym tylko
jeszcze bardziej go rozdrażniła.
- Dziękuję ci, Lucy.
Stał i patrzył w osłupieniu na stertę bagaży.
- I jeszcze mama nazywa ich myszkami. Chyba pęknę ze śmiechu.
Lucy zachichotała. Była uspokojona, że Finn nie odniósł poważniejszych obrażeń, a
jedynie pękła mu kość przedramienia. Słowa . jedynie” użył lekarz i Lucy delektowała się
nim teraz. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i oboje stanęli twarzą w twarz z
braćmi Finna.
2
Nie zdążyli nawet odsunąć się od siebie i oczom braci ukazał się widok objętej pary.
Lucy puściła Finna dopiero wówczas, gdy wyciągnął zdrową rękę na powitanie.
- Mike, Will. A to niespodzianka!
Bracia różnili się od niego wyglądem, ale też istniało między nimi pewne
podobieństwo. Finn miał metr osiemdziesiąt wzrostu i Mike był od niego odrobinę wyższy.
Will natomiast był krępej budowy i niższy o około dziesięciu centymetrów. Mike i Finn
odziedziczyli po ojcu niebieskie oczy, Will zaś miał oczy czarne i śniadą karnację. Obaj
młodsi bracia ubrani byli w dżinsy i bawełniane koszulki. Uśmiechali się uprzejmie.
- Lucy, przedstawiam ci moich braci. Poznajcie się, proszę.
Nastąpiła ogólna prezentacja, przy której Mike wyrażał swoje zadowolenie z taką
ostentacją, że aż Finn zaczął mu się baczniej przyglądać.
- Nie mówiłeś nam jeszcze o Lucy, kiedy byliśmy tu ostatnio.
- Wtedy jeszcze się nie znaliśmy.
- O, a co ci się stało w rękę?
- Upadłem - odpowiedział Finn, usiłując nie patrzyć na Lucy.
- Próbował mi pomóc i spadł z drabiny - wtrąciła się szybko. - Całe szczęście, że nie
złamał ręki, a jedynie pękła mu kość przedramienia. No i poharatał sobie plecy o gałęzie bzu.
Obaj bracia zarechotali dobrodusznie i otoczyli Finna, pochylając się nad ręką
zagipsowaną od palców do łokcia.
- A to ci dopiero upadek! - zawołał Mike. - Wejdźmy do pokoju. Lucy, musimy się
koniecznie lepiej poznać - powiedział, wyciągając do niej rękę.
- Chyba lepiej będzie, jeśli już pójdę.
- W żadnym razie. Nie pozbawiaj nas swego towarzystwa. Nie masz pojęcia, jak miło
nam cię poznać. Finn wpatrywał się w szerokie plecy brata. Czym ten Mike tak raptownie się
ucieszył? Przecież Lucy była dla niego kompletnie obcą osobą.
- Jak się poznaliście? - wypytywał Mike Lucy, gdy w tym samym czasie Will
przenosił bagaże do sypialni.
- Finn przyszedł mi z pomocą, kiedy nie mogłam się dostać do swojego mieszkania.
Mike wziął ją delikatnie za rękę.
- Usiądź, proszę. No i co było dalej, opowiadaj.
- Naprawdę, nie mogę. Muszę już iść do domu... Chyba, że przydałabym się wam w
kuchni. - Poszukała wzrokiem Finna, który skinął w milczeniu głową.
- Znakomity pomysł. Bądź tak dobra, Lucy, i przygotuj coś do zjedzenia - tokował
dalej Mike. - Will i ja jesteśmy nieszczególnymi kucharzami, a Finn włada tylko jedną ręką.
Pomogę ci. Wiesz co, Finn, usiądź i włącz telewizor, a my tymczasem sobie pogawędzimy.
Finn usiadł posłusznie i bezmyślnie gapiąc się w telewizor, gorączkowo rozważał
wszelkie możliwe powody kryjące się za takim a nie innym zachowaniem brata, który w
uprzejmości dla Lucy wprost przechodził samego siebie. Dlaczego Mike okazywał jej aż takie
ostentacyjne zainteresowanie? Czyżby chciał się z nią umówić? Przeczesał palcami włosy,
wyłączył telewizor i odwrócił głowę. Zobaczył Willa niosącego przez pokój stertę pudełek.
- Sympatyczna dziewczyna - zerknął najmłodszy brat. - Naprawdę sympatyczna.
- Aha.
Do czego to wszystko zmierza, myślał coraz bardziej niespokojny. Czy oni uważają ją
za moją dziewczynę? A jeśli tak, to niby dlaczego to ich tak cholernie cieszy? To było do nich
zupełnie niepodobne. Zazwyczaj ograniczali się wyłącznie do własnych spraw, gdy
tymczasem z miejsca okazali Lucy niezwykłe zainteresowanie. Było w tym doprawdy coś
niezwykłego. Nie zdziwiłby się bardziej na widok słonia ćwierkającego niczym kanarek.
Wstał i przeszedł do kuchni. Lucy, przewiązana w pasie czystą ściereczką,
przyrządzała hamburgery w grillu. Zaśmiewała się z czegoś, co powiedział Mike, obracając
skwierczące, pachnące plastry mięsa. Nagle wszystkie pytania i wątpliwości uleciały mu z
głowy. Lucy wyglądała naprawdę prześlicznie. Patrząc na nią, wrócił myślami do tych
oszałamiających chwil, kiedy się całowali.
- Widzę, że zaczynacie się poznawać - odezwał się od progu.
- Otóż to - odparł wesoło Mike.
- Czy zdążyła ci już opowiedzieć o swoim narzeczonym?
Mike nieomal wypuścił z ręki słoiczek musztardy. Lucy wyglądała na
skonsternowaną, a za Finnem nagle stanął Will.
- O narzeczonym? - zająknął się.
- Nie popełniłem błędu, prawda? - Finn zwrócił się do Lucy, a obaj bracia utkwili w
niej wzrok.
- I tak, i nie. Sądzę, że się zaręczymy, ale jeszcze tego nie zrobiliśmy.
Mike i Will jak na komendę ściągnęli brwi. Will wszedł do kuchni i raz po raz
popatrywał to na Lucy, to na starszego brata. Nietrudno się było domyślić, że za wszelką cenę
pragnęli wyświetlić, co ich naprawdę łączy. Will taki już był - wchodził z butami w nie swoje
sprawy.
- Sądziliśmy, że między wami jest coś poważnego. Że jesteście razem, Finn.
- Ależ skąd! Dopiero co się poznaliśmy.
- Czas nie ma tu nic do rzeczy. Są ludzie, którzy się poznają i pobierają po tygodniu.
Lucy zaprzeczyła ze śmiechem.
- Och, nie, nie. My po prostu spotkaliśmy się dziś po raz pierwszy w życiu - właśnie
na tej drabinie pod moim oknem. Znam Finna jedynie parę godzin dłużej niż was.
Obaj bracia prawie jej nie słuchali. Wyglądało na to, że zupełnie przestała ich
interesować. Finn oparł się zdrową ręką o ścianę i popatrzył na nich spode łba.
- Czuję, że coś tu brzydko pachnie. No, dobra, moi panowie, gadać mi zaraz, o co
chodzi. Will z miejsca ulotnił się, a Mike udawał niewiniątko.
- O czym ty mówisz? Nie rozumiem.
Finn wiedział, że w obecności dziewczyny nie wydobędzie z nich niczego, więc tylko
wzruszył ramionami i dał spokój. Najwyraźniej bieg wypadków zaskoczył również Lucy,
lecz, nie zadając żadnych pytań, ponownie zajęła się przygotowywaniem jedzenia. Zapach
wołowiny unosił się już w powietrzu. Finn wyjął z lodówki puszki z piwem i wodą sodową i
pomógł zanieść je na stół.
Zaraz po posiłku Lucy powiedziała, że musi już iść do domu, i Finn wstał.
- Odprowadzę cię do drzwi.
Wyszedł za nią do hallu. Zatrzymała się, podnosząc na niego wzrok. W hallu panował
półmrok, rozjaśniony jedynie światłem małych szklanych kloszy po obu stronach schodów. Z
ulicy powiało chłodem. Delikatna woń wiosennych kwiatów mieszała się z zapachem perfum
Lucy. Stali obok siebie w ciszy, spowici przyćmionym światłem, i Finn poczuł się jak na
wyspie - odcięty od świata i pozostawiony sam na sam tylko z nią.
- Dziękuję, Finn - powiedziała zniżając głos. - Jeszcze raz przepraszam, że się przeze
mnie potłukłeś.
- E tam. Dziękuję ci za kucharzenie. Takich hamburgerów dawno już nie jadłem. -
Zwlekał z powiedzeniem jej dobranoc. Tak dobrze było mieć ją teraz obok. - Powiedz mi, jak
on się nazywa?
- Kto? Och, on... Hyatt Woodson.
- Chyba znam to nazwisko - powiedział, odsuwając od siebie myśli o tym człowieku.
- Jest maklerem i ma program telewizyjny.
- Racja.
W przyćmionym świetle Lucy wyglądała prześlicznie. Jedwabiste, rude włosy opadały
na ramiona. Odgarnęła z oczu natrętny kosmyk. Jej usta zapraszały do pocałunku i to nie - jak
dotąd - krótkotrwałego i przelotnego. Powiódł palcem wzdłuż jej ramienia i usłyszał
przyspieszony oddech.
- Szczęśliwy chłopak z tego maklera - powiedział.
- Dziękuję. Tak naprawdę to nie jesteśmy jeszcze zaręczeni.
Nie zrobiła nawet jednego ruchu, by otworzyć swoje drzwi. Finn patrzył na jej pełne
wargi i zapragnął ją pocałować, choćby tylko leciutko. Wiedział już, że Lucy nie stanowi dla
niego żadnego zagrożenia - wszak była prawie zaręczona. Byłby to pocałunek bez
konsekwencji, pocałunek bez znaczenia. Powiódł wierzchem palca po jej szyi pod
kołnierzykiem, zatrzymując się na moment tam, gdzie wyczuł puls. Prawie słyszał bicie jej
serca.
- Mam tylko jedną zdrową rękę - powiedział zmienionym, chrapliwym głosem.
- Przepraszam. To wszystko moja wina.
- Tak. Masz rację. Cały jestem poraniony.
- Och, Finn...
- Ale pocałunek - zatrzymał się na chwilę - leczy rany.
Pochylił się i zajrzał jej w oczy. Znowu przygryzła wargę i uświadomił sobie, że robi
tak zawsze, kiedy jest zakłopotana. Zastanawiał się, czy mogłaby mu teraz umknąć albo go
odepchnąć. Przygarnął ją mocniej i pochylił się jeszcze niżej. Opuściła powieki i podała mu
usta do pocałunku.
Był zgubiony. Zamierzał jedynie skraść szybkiego całusa. Miała to być chwilowa
radość bez większego znaczenia. A tu nagle wszystko nabrało innego wymiaru. Najmniejsze
dotknięcie Lucy poruszało go głęboko, sprawiało, że pragnął czegoś więcej. Całował ją,
dopóki nie odsunęła głowy, a wtedy wyprostował się i patrzył, jak jej rzęsy podnoszą się
powoli. Miała wargi zaczerwienione od pocałunku. Teraz jeszcze trudniej było się rozstać.
- Dobranoc, Lucy.
- Przychodź się uczyć, jeśli ci będą przeszkadzać. Naprawdę.
Uśmiechnięty, zastanawiał się przez moment, czy i teraz zaprasza go, ponieważ, jak to
powiedziała wcześniej, czuje, że jest mu coś winna. Odprowadził ją wzrokiem, aż drzwi
zamknęły się za nią cicho.
Twarz mu zszarzała, kiedy tylko odwrócił się w stronę swego mieszkania. Mike ścielił
już sobie łóżko w jednej z trzech maleńkich sypialni. Finn rozejrzał się po pokoju. Trudno
było nie zauważyć, jak szybko ów skromny i schludny pokoik, w którym mieściło się tylko
łóżko z baldachimem i biurko, zamienił się w graciarnię wypełnioną po brzegi ubraniami,
książkami, oprawionymi plakatami i sprzętem sportowym. Popatrzył na braci.
- Dobra, chłopcy, no to mówcie, o co wam właściwie chodzi. Dlaczegóż to tak bardzo
ucieszyliście się z poznania Lucy i czemu tak nagle zmieniliście front, gdy dowiedzieliście
się, że jest zaręczona?
Mike wzruszył ramionami.
- Myśleliśmy po prostu, że między wami jest coś poważnego. Staraliśmy się być mili
dla naszej przyszłej bratowej.
- Przyszłej bra... - Finn pokręcił głową. - Przecież byliście u mnie dwa tygodnie temu i
wiecie doskonale, że nie mam czasu na dziewczyny.
- Czas tu nie gra żadnej roli. Ty, chłopie, powinieneś naprawdę dowiedzieć się paru
rzeczy o kobietach.
- Ani mi się śni rozmawiać o tym z wami. Teraz musimy się ze sobą dogadać. Will,
chodź tu natychmiast.
- Przecież jestem - odezwał się Will tuż za plecami Finna.
- Musimy ze sobą poważnie porozmawiać. Zostajecie tu na osiem tygodni. Płacicie
dwieście dolarów na miesiąc i organizujecie żarcie. Przede wszystkim jednak - ma tu być
spokój.
- Wiedziałem - Will teatralnym szeptem zwrócił się do Mike’a i ten tylko skinął
głową.
- Dobra. Masz to z głowy. A jeśli trzeba będzie przenieść coś w twoim sklepie,
możesz na nas liczyć. Po raz pierwszy wystąpili z taką propozycją i, trzeba przyznać,
zaskoczyli tym Finna.
- Dziękuję. Nie mówiłem wam o tym wcześniej, ponieważ nie chciałem denerwować
mamy, jednak musicie wiedzieć, że moje interesy ostatnio nie stoją najlepiej. A ja muszę się
uczyć. Z kolei, żeby się uczyć - i tu macie błędne koło - muszę też pracować w sklepie. Chcę
skończyć studia prawnicze między innymi po to, by nie zajmować się już więcej handlem.
- Będziemy cisi jak dwa susły, które zapadły w zimowy sen - zażartował Will.
- Mama powiedziała, że jak myszki - odparł Finn, dziwiąc się samemu sobie, że w
ogóle podejmuje dyskusję na ten temat.
- Niech ci będzie. Susły, myszki, jedne i drugie udają, że ich nie ma. Studiuj sobie, a
my nie będziemy ci przeszkadzać.
- No dobrze. Zobaczymy. A teraz wezmę tylko coś przeciwbólowego i kładę się do
łóżka. Zanim zapadł w sen, długo nie dawało mu spokoju wspomnienie całującej go Lucy.
Ku jego zdziwieniu, bracia dotrzymali słowa. W niedzielę wyszli z domu i pozwolili
mu się uczyć. W poniedziałkowy wieczór spokojnie rozpakowali się do końca. Następnego
dnia, kiedy wieczorem wrócił ze sklepu, . czekali na niego z kolacją. To samo powtórzyło się
w środę, z tym, że wcześniej zrobili zakupy i pranie. Finnowi zaczęło się już nawet podobać
ich towarzystwo. Odkrył, że nieco wydorośleli, i miał wyrzuty sumienia, że tak niechętnie
odniósł się do propozycji przyjęcia ich pod swój dach. We czwartek zrobili gorącą kolację,
wysprzątali kuchnię i pojechali do sklepu, by pomóc rozładawać nowy transport ubrań.
Pracowali do północy, ale po powrocie do domu Mike, zwracając do Finna, powiedział:
- Jutro jest piątek.
- Ano, piątek - odrzekł Finn obojętnym tonem, zdejmując rękę z temblaka. Nie widział
Lucy od dnia wypadku, a ręka goiła się szybko. Rozprostował palce.
- Czy mógłbyś nam kogoś przedstawić? Finn zatrzyma! się w drzwiach kuchni.
- A kogo spodziewacie się poznać?
- Kogo... kogo... - zniecierpliwił się Will. - Gdzie ty się nauczyłeś tak mówić? Nie
jakiegoś tam kogoś, ale ją. Chcemy poznać ją, kobietę, tę twoją naj... naj... naj...
- No tak, znowu zaczynają. Wszystko co dobre, szybko się kończy - mruknął do siebie
Finn. - Jeszcze nie wiecie, chłopcy, jak ja tu żyję. Jutro wieczorem mam zajęcia na uczelni, a
potem muszę jechać do sklepu. Jest otwarty do dziewiątej. O wpół do dziesiątej wracam do
domu i siadam do nauki. A w sobotę pracuję w sklepie aż do zamknięcia o szóstej.
- Żartujesz chyba - powiedział z niedowierzaniem Will.
- On mówi prawdę - zaprzeczy! Mike. - Mówiłem ci przecież... Will jęknął. Dwaj
bracia popatrzyli po sobie i wyszli z pokoju.
W piątek z zamknięciem sklepu zeszło Finnowi dłużej niż przewidywał i było już
dobrze po wpół do jedenastej, kiedy wysiadł z samochodu i ruszył w stronę domu. Wiosna
stała już w pełnym rozkwicie. W powietrzu unosił się słodki zapach bzu i Finneganowi
przypomniały się minione noce i kobiety, które . niegdyś znał. Gwiazdy świeciły jasno, wiał
lekki orzeźwiający wiatr, zapach upajał. Finnegan zapragnął nagle rzucić książki pod
pierwszy lepszy krzak, znaleźć jakąś kobietę i pójść, tak po prostu pójść przed siebie cichą
uliczką, chłonąc czar nocy. Westchnął, wiedząc, że to niemożliwe. Kiedy dotarł do swego
domu, już na schodach dobiegła go głośna muzyka. Zatrzymał się uświadamiając sobie, że z
każdym krokiem słyszy ją coraz wyraźniej.
Zaczerpnął tchu i nacisną! klamkę.
Jego tradycyjnie urządzony pokój skąpany był teraz w jaskrawym świetle. W
czerwieni utonęły spokojne beże i biel obić. Wszystkie meble, łącznie z pamiętającymi lepsze
czasy stołami z wiśniowego drewna i szkła, zostały odsunięte pod ścianę, a dywan zrolowano.
Powietrze zdawało się wibrować w rytm muzyki, ktoś tańczy!. Kiedy Finn włączył górne
światło, rozległy się natychmiast głośne protesty. Mike przycisnął kontakt i pokój zanurzył się
znów w szkarłatnych półcieniach. To jednak, co dało się zobaczyć w krótkim momencie
jasności, najzupełniej wystarczyło Finnowi. Rozwścieczony, klął na czym świat stoi bez
obawy, że ktokolwiek go w tym harmidrze usłyszy.
Bracia bawili się w towarzystwie dwóch blondynek i jednej rudowłosej dziewczyny.
W pokoju znajdowały się więc trzy kobiety, nie dwie! Zrobiło mu się na moment słabo.
Szykował się dziś do ślęczenia nad rozdziałem z prawa własności.
- Cześć, Finn - przywitał go Mike. - Pozwól, że ci przedstawię: to Gigi i Willakay.
Dziewczęta, to Finnegan, nasz brat. A teraz, braciszku, niespodzianka. To jest Minnie,
przyszła tu dziś specjalnie dla ciebie. Świetnie tańczy. Hej, Min i Finn, wesołej zabawy!
Jedna z blondynek, kręcąc biodrami, przysunęła się do niego, a reszta towarzystwa
poszła tańczyć. Blondynka roztaczała wokół siebie ostrą woń perfum, od której Finnowi
łzawiły oczy. Gapiła się na niego żując gumę.
- Hej! Odłóż te książki, to zatańczymy. W odpowiedzi wydusił tylko ponure „aha”.
- Co ci się stało w rękę?
- Spadłem z drabiny... A nie wiesz przypadkiem, kto to jest powódka?
- Co? Nie mam pojęcia. Czy może babka po wódce i na kacu?
- Mhm. Niezupełnie. Chodźmy do kuchni, to ci wytłumaczę.
- Boże, co za dziwak - szepnęła Minnie, kiedy mijali Willa.
Była już druga w nocy, gdy odstawił Minnie do domu i zagubił się w labiryncie
jednakowych uliczek i domków, zupełnie jak w czasach zaraz po zamieszkaniu w tym
osiedlu. Wówczas nie raz, nie dwa zdarzało mu się pomylić ulice, ale dzisiaj ? Wreszcie
odnalazł drogę. Nieomal zderzył się w drzwiach z Mike’em.
- No, chłopaki - powiedział od progu - jeszcze raz coś takiego i nie ma was tutaj.
- Myśleliśmy po prostu, że przyda ci się trochę rozrywki.
- Jestem teraz cholernie zajęty i nie mam czasu na baby.
- Ale wiesz przecież chyba, że czas ucieka i mama obawia się, że...
- Mama, mama... Ona się boi, fakt, ale głównie nie o mnie. A dziewczyny to już sam
sobie będę wybierał, dobrze? Minnie i ja pasujemy do siebie jak garbaty do ściany.
Mike gruchnął śmiechem.
- Prawda. Ale, zgodzisz się chyba, że tańczy bosko.
- Uff. Miałem okazję się o tym przekonać. Niestety, z samego rana muszę być na
uczelni.
- Szkoda, że cię tam nie nauczyli, jak się odpoczywa.
W sobotni wieczór Finn wracał do siebie, mając powyżej uszu całego tego długiego
dnia. Rano zajęcia, potem sklep, a obiecał sobie uczyć się jeszcze co najmniej dwie godziny
przed zaśnięciem. Już w połowie drogi z parkingu do domu zwolnił kroku. Nie miał
najmniejszej ochoty spędzić następnych czterech godzin w towarzystwie Minnie. Tego nie
wytrzymałyby ani jego nerwy, ani nogi. W mieszkaniu podniosła się wrzawa. Gdyby teraz
otworzyli drzwi, natknęliby się na niego, a tego za żadną cenę nie chciał. Błyskawicznie
przeszedł na tylny balkon i klapnął ciężko na ogrodowe krzesło. Patrzył z niechęcią na drzwi
własnego mieszkania, zastanawiając się, co właściwie powinien teraz zrobić.
Nagle usłyszał głosy, dochodzące tym razem z klatki schodowej. Rozpoznał głos
Lucy, któremu wtórował głęboki bas, i uświadomił sobie, że oto ona wraca do domu w
towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Finn przysunął się z krzesłem do drzwi balkonu,
zamierzając wstać, kiedy para wejdzie na górę. Zobaczył ich sylwetki z tylu - rudą głowę
Lucy i jasną mężczyzny. Słyszał każde słowo.
- Hyatt, ja się z kimś całowałam - mówiła Lucy.
Finn zamarł niczym żona Lota zamieniona w słup soli. Coś się w nim buntowało po
cichu. „Nie, Lucy, proszę cię, po co mu mówisz. To był przecież tylko nic nie znaczący
pocałunek”, myślał gorączkowo. Weszli już na samą górę. Finn widział ich z profilu.
- Masz kogoś poza mną? - pytał Hyatt.
- Nie. Prawdę mówiąc, to on... on tylko spadł z drabiny, kiedy próbował mi pomóc
dostać się do mieszkania. Zatrzasnęły mi się drzwi.
Finn nie wiedział, czy lepiej przyczaić się cicho tu, na podłodze balkonu, i marzyć,
żeby się nie obejrzeli, czy też odezwać się głośno i ściągnąć na siebie gniew Lucy za to, że
podsłuchiwał. Zaraz potem odezwał się jednak Hyatt i Finna dosłownie wbiło w krzesło.
- Pocałował cię i to wszystko? Lucy, to przecież nie ma znaczenia. Ja też całowałem
się z innymi kobietami.
- Co ja słyszę?
- No, zdarzało się - było, minęło. Nie przypuszczałem, że traktujesz te rzeczy tak
serio. Miałem prawo sądzić, że i mnie nie bierzesz zbyt poważnie.
- Coś chyba ze mną jest nie tak, skoro zastanawiam się nad pierwszym lepszym
pocałunkiem. Może jeszcze nie jestem na tyle dojrzała, by wiązać się z kimś na stałe?
. - Naprawdę ten pocałunek był dla ciebie taki ważny?
Finn wyprostował się na krześle, targany sprzecznymi uczuciami. I chciał, i nie chciał
słuchać dalej tej rozmowy.
- Całowaliśmy się po prostu jakoś tak... - Lucy nie potrafiła dokończyć.
- Jak? No, powiedz mi, jak? Umówiłaś się z nim? A co będzie z nami, czy to już
koniec?
- Nie, nie widziałam go od tamtego dnia, lecz tak sobie myślę, że na razie powinniśmy
odłożyć nasze spotkania.
- Do stu diabłów. Lucy, przecież jeden pocałunek nic nie znaczy. - Hyatt uśmiechnął
się szeroko. - Będzie, jak zechcesz, ale póki co...
Hyatt Woodson wziął Lucy w ramiona, a Finn odwrócił głowę i kwaśno spoglądał na
podjazd. Po paru minutach przestał się obawiać, że odkryją jego obecność. Zacisnął pięści.
„Nie rób z siebie idioty”, pomyślał. A niechby się całowała z Hyattem Woodsonem całą
następną godzinę, niechby nawet weszli do jej mieszkania, zamknęli się na klucz i nie
wychodzili z niego nawet tydzień - no to co? To nie ma żadnego znaczenia, wmawiał w
siebie, lecz coś w jego duszy nie chciało na to przystać.
- Hyatt - powiedziała w końcu Lucy. - Jestem już trochę zmęczona. To był miły
wieczór.
Finn odetchnął z ulgą.
- O tak, Lucy. Zadzwonię do ciebie jutro. A co się dziś stało temu spokojnemu
gościowi z naprzeciwka, że taki u niego łomot?
- Mieszkają z nim teraz dwaj bracia.
- Chcesz, to im powiem, żeby się uciszyli.
- Nie, nie, dziękuję. Ten hałas mi nie przeszkadza.
- Zadzwonię jutro po południu - powtórzył Hyatt. - Dobranoc, kochanie.
Kochanie! Finn, słysząc to słowo, syknął, jakby się nadział na drut kolczasty. Po
chwili Hyatt zbiegł po schodach i Finnowi zdążyła tylko mignąć jego jasna głowa. Lucy
grzebała w torebce, szukając klucza, Mundy wyprostował się i zawadził przy tym łokciem o
mały plastikowy stoliczek, który stuknął lekko o szkolone drzwi balkonu. Dźwięk ten ginął w
hałaśliwej muzyce, lecz Lucy usłyszała go i szybko się wróciła. Wstał, zamierzając wyjaśnić i
prosić o wybaczenie, lecz ogłuszył go jeden z tych jej przewiercających uszy i ścinających
krew w żyłach wrzasków, który bez trudu przebił się przez dźwięki muzyki i wypłoszył
pewnie z gniazd całe okoliczne ptactwo.
- Lucy, to ja. Nie piszcz tak. Nie chciałem cię przestraszyć.
Na dole ktoś jednym pchnięciem otworzył drzwi. Hyatt Woodson pędził po schodach
przeskakując opnie. Zauważył Finna zbliżającego się już do Lucy i zamachnął się z całej siły.
- Hej, poczekaj, ja... - zdążył zawołać Finn, lecz nie dokończył, bo dostał pięścią w
twarz.
3
Kiedy otworzył oczy, owionął go słodki zapach i poczuł na sobie lekki dotyk rąk.
Chciał się uśmiechnąć, ale gwałtowny ból sprawił, że wydobył się z niego tylko jęk.
- Finnegan! Finneganie Mundy! - słyszał głos Lucy. - Jak mogłeś?
- Wciągamy go do domu? - To mówił Mike.
- Niech się tylko podniesie, to znowu dam mu wycisk - odezwał się ktoś głębokim
basem i Finn przymknął powieki.
- W porządku, Hyatt. Sama sobie z nim poradzę.
- Czy to jest ten facet, Lucy?
Obolały Finn pragnął uniknąć kolejnych trzech godzin z Minnie. Bynajmniej nie
pragnął teraz także podnieść się i stanąć twarzą w twarz z Woodsonem. Głosy mieszały się
nad nim. Otworzył oczy i skinął na Mike’a korzystając z tego, że Lucy i Hyatt kłócili się
między sobą.
- Mike, zostawcie mnie samego - szepnął Finn.
- Mamy cię tak zostawić tutaj, na korytarzu?
- Tak.
Mike jeszcze bardziej pochylił się nad bratem.
- A jeśli on zechce uderzyć cię ponownie?
- Będzie musiał najpierw poczekać, aż wstanę, a wtedy zawołam i już wy się nim
zajmiecie.
- Will już raz go rąbnął.
- Serdeczne dzięki.
- Chcesz, to i ja mu dołożę.
- Nie rób tego. Po prostu zostawcie mnie tutaj.
- Dziewczyna, która czeka tam na ciebie, będzie strasznie rozczarowana. Z kim będzie
tańczyć całą noc? Możesz mi wierzyć, tym razem nie przyprowadziliśmy Minnie, ale pewną
miłą i bystrą osóbkę.
- Naprawdę? No dobrze, pojawię się za jakiś czas. Mike wyprostował się i wstał.
- Ty, Finn, naprawdę nie wiesz, co dobre. Chodźmy, Will.
- ... Sama tego chciałaś, Lucy. - Finn usłyszał niknący na schodach głos zbiegającego
w dół Hyatta. Trzasnęły głośno drzwi. Finn jeszcze raz otworzył oczy. Nad nim, z twarzą
poczerwieniałą od gniewu, ujmując się pod boki, stała Lucy.
- Jak mogłeś zachować się tak podle?
- To wszystko stało się przypadkiem.
- O, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Często się tak czaisz w jakimś kącie,
kiedy ja wracam do domu?
- Nigdy, ale... nie jestem w stanie poruszyć nawet palcem.
Tu akurat mijał się z prawdą, bo mógł się poruszać. Lucy nie zdawała sobie
najwyraźniej sprawy z tego, co się tu wydarzyło. To z jej winy został poturbowany.
Podsłuchiwał przypadkiem i gdyby była rozsądna, wysłuchałaby jego wyjaśnień.
- Może to coś z kręgosłupem? - zatroszczyła się poważnie i z tonu wnioskował, że
minęła jej złość. Od razu poczuł się lepiej.
- Boję się poruszyć, by to sprawdzić.
- Wezwę pogotowie i zawołam tu chłopców.
- Nie, Lucy, nie waż się tego robić! - krzyknął myśląc, że ona ma chyba fioła na
punkcie pogotowia. - Chodź tutaj i po prostu pomóż mi wstać.
Kiedy otoczyła go ramionami, poczuł się naprawdę znacznie lepiej. Co prawda ból w
ręce odezwał się znowu, lecz powoli ustępował. Czuł za to pulsowanie w szczęce. Usiadł.
Lucy trwała dalej przy nim, obejmując go rękami, a gdzieś w tle rozbrzmiewały przytłumione
dźwięki muzyki. Najchętniej by się uśmiechnął, lecz pomyślał zaraz, że Lucy przestanie mu
współczuć i skończy się ten delikatny uścisk. Jęknął.
- Coś cię holi?
- Mhm. Chyba powypadają mi zęby.
- Dobry Hoże, skąd miałam wiedzieć, że to byłeś ty? W hallu jest tak ciemno.
Pomyślałam, że to jakiś oprych... Chodź do mnie, przemyję ci twarz - zaproponowała szybko.
- Chyba, że chcesz wrócić do domu, gdzie zaopiekują się tobą twoi bracia.
- W żadnym wypadku. Tam zabawa rozkręciła się na dobre. No, wstajemy.
Kiedy Lucy pomagała mu się podnieść, objął ją z jękiem i zaraz przygarnął mocniej.
Była ciepła i miękka. Pachniała słodko i pomyślał, że mógłby ją tak trzymać bardzo, bardzo
długo, gdyby tylko na to pozwoliła.
Do salonu w mieszkaniu Lucy nie wchodziło się bezpośrednio z drzwi wejściowych,
jak u Finna, lecz z wąskiego przedsionka utworzonego przez niewysokie ścianki działowe, nie
zasłaniające widoku na pokój. Obeszli je i Lucy zapaliła mosiężną lampę. Finn stał
skonsternowany. Pokój miał te same wymiary i rozkład, co jego własny, lecz zbudowany był
na odwróconym planie. Kominek znajdował się na ścianie północnej, a okna wychodziły na
południową. Na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Każda ze Ścian pomalowana była
na inny kolor: jedna na czerwono, druga na zielono, trzecia zaś na fioletowo. Obie strony
kominka i całą czwartą ścianę zajmowały półki z książkami. Poza mahoniowym stołem z
opuszczanym blatem wszystkie meble były wyplatane z wikliny w piaskowym kolorze.
Wszędzie leżały różnobarwne poduszki, a część wy froterowanej, błyszczącej podłogi
okrywał błękitny dywan.
- Moi bracia byliby zachwyceni - odezwał się Finn po dłuższej chwili.
- Dlaczego?
- Twoje mieszkanie jest takie oryginalne.
- Widzisz, strasznie jest przychodzić do domu i wiedzieć, że nie różni się on
dosłownie niczym od dwóch setek absolutnie identycznych wnętrz w tym osiedlu.
- Też masz takie wrażenie?
- Kiedy tylko wyjdę i popatrzę na szeregi naszych osiedlowych pudełek, czuję się z
miejsca jak manekin, jak jedna więcej kukiełka wycięta z szablonu.
- To zupełnie jak ja, lecz wyobrażałem sobie, że tylko ja to tak odczuwam.
- A więc tobie też się tu nie podoba? - Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Ja, jak
widzisz, spróbowałam to zmienić. I dopiero teraz mam poczucie, że to jest naprawdę moje.
Moje są książki i moje są jasne barwy. Idę o zakład, że żadne mieszkanie w osiedlu nie
wygląda tak jak to.
- Nie będę się zakładał. Oczywiście, masz rację.
- Ale tobie się ono nic podoba.
Ogarnął mieszkanie długim, badawczym spojrzeniem.
- Moim zdaniem jest wspaniale.
Znowu się uśmiechnęła, a Finn zupełnie zapomniał o bólu szczęki. Podejrzewał, że i
ona zapomniała o swoim niedawnym gniewie.
- Usiądź, proszę.
Skorzystał z propozycji, lecz na jego twarzy pojawi! się grymas bólu. Miał
zaczerwieniony policzek i przeciętą wargę. Lucy była wściekła, że podsłuchiwał, zażenowana
i upokorzona a zarazem przerażona tym, że cierpiał z powodu pobicia. A przede wszystkim -
potwornie zakłopotana.
Zmoczyła w łazience ściereczkę i usiadła przy Finnie, by zmyć mu krew z brody.
- Rozciąłeś sobie wargę. Mów, jeśli cię zaboli - powiedziała, przesuwając delikatnie
materiał w kierunku kącika ust.
Jakież one są zmysłowe, podziwiała w myślach, przypominając sobie równocześnie
wszystko, z czego zwierzała się Hyattowi.
- To naprawdę świństwo tak podsłuchiwać - odezwała się po chwili, nie odrywając od
niej oczu.
- Uważaj! Boli!
- Przepraszam. - Szybko cofnęła rękę.
- A już myślałem, że specjalnie zadajesz mi ból.
- Co ty mówisz? Jakże bym mogła? - powiedziała gniewnie.
- No dobrze, już dobrze. - Łagodne spojrzenie dziwnych, niebieskich oczu uspokoiło
ją od razu. Zajęła się znów jego twarzą. Finn ostrożnie obmacywał sobie szczękę.
- To stało się przypadkiem. Siedziałem właśnie na balkonie, kiedy ty wróciłaś do
domu, i wpadłem potrzask.
Poczuła znów przypływ gniewu, a jej dłoń znieruchomiała w powietrzu. Patrzył na
nią, jakby chciał oswoić tygrysa.
- Mogłeś dać znać, że tam jesteś - fuknęła, wycierając resztki krwi.
- O całowaniu się ze mną powiedziałaś Hyattowi, zanim weszliście na górę. Chyba się
nie przestraszyli?
Mówił niskim, łagodnym tonem, który jak balsam koił jej stargane nerwy. Nie
odrywała ręki od jego policzka. Byli tak bardzo blisko siebie. Miała wrażenie, że pokój
zawęził się do rozmiarów maleńkiej łebki i że są gdzieś pod upalnym niebem. Oddychała z
trudem, nie była w stanie myśleć. Tym ustom z potrafiła się oprzeć, a Finn chwilami
spoglądał na nią z takim natężeniem, jakby pierwszy raz w życiu baczył kobietę. Przeszywał
ją zgłodniałym wzrokiem. Pochylił się w jej stronę i aż do bólu zapragnęła, objął ją i całował,
całował, całował.
Jakby odgadując jej myśli, Finn otoczył ramieniem dziewczynę. Pozwoliła się
przygarnąć bliżej.
- Nie miałem zamiaru podsłuchiwać waszej rozmowy.
- Chciałabym, żeby to była prawda.
- To jest prawda.
Odchyliła głowę do tyłu, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Nie zdążyliśmy się dobrze poznać...
- Chyba że w nieszczęściach.
Powiedział to tak poważnie, że nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu, a wtedy i on
rozpromienił ę, jakby podarowała mu coś, o czym marzył.
- Lubię, Lucy, kiedy się tak śmiejesz. Taki śmiech nieczęsto daje się słyszeć.
Wypowiedział to zdanie tak naturalnie, że zrozumiała, iż nie miał to być błahy
komplement. Jakie jest właściwie jego życie? - przemknęło jej przez myśl.
- Co ty mówisz? Przecież nawet w tej chwili, z twojego własnego mieszkania,
dochodzi aż tu kobiecy niech. Nie słyszysz?
- To zupełnie inny śmiech - odparł Finn, wprawiając ją w jeszcze większe
zakłopotanie. Przypominając sobie znowu to, z czego zwierzała się Hyattowi, zaczerwieniła
się.
- Finn, jest mi bardzo głupio. Wiesz...
- Posłuchaj, Lucy. Jeśli poczujesz się lepiej, to... - przerwał na chwilę, odchrząknął i
objął ją mocniej - to ci powiem, że ja też wciąż pamiętam o twoich pocałunkach.
Lucy miała uczucie, że jeszcze chwila a udusi się z braku powietrza. Przytulona do
Finna, pragnęła pocałunku bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Nagle poczuła słony smak krwi
na wargach. Całowali się nie wiedzieć jak długo, coraz bardziej pewni, że dzieje się między
nimi coś ważnego i głębokiego, że to nie tylko przelotna fascynacja. W końcu wyzwoliła się z
jego objęć.
- Podsłuchuje, a jeszcze potem korzysta - powiedziała z uśmiechem. - Pozwól, niech
skończę opatrywać ci twarz.
- Całowanie jest ciekawsze.
- Ale niebezpieczne.
- Nie masz się czego obawiać, Lucy. Z mojej strony nic ci nie grozi. Jestem tak
cholernie niegroźny, te aż wstyd powiedzieć.
- Czyżbyś nie lubił kobiet? - zerknęła na niego ze zdumieniem.
- Hi, hi - zaśmiał się Finn. - Lubię, uwielbiam, tylko że nie mam czasu. Studiuję
prawo.
- Za sprawą studiów mężczyźni chyba nie przestają być mężczyznami - zachichotała
Lucy, wstając.
- Zrozum, mam też na głowie własny sklep. Nauka plus prywatny interes równa się
kompletny brak czasu.
- To przykre, ale nie będzie trwać wiecznie. Czy chcesz coś do picia? Mam mleko,
wodę sodową, piwo, wino...
- Napiłbym się zimnego piwa, jeśli pozwolisz.
- Już się robi, poczekaj.
Chwycił ją za nadgarstek i wstał z łatwością, o którą by go nawet nie posądzała.
- Czy ty - powiedział patrząc na nią z góry - naprawdę masz się niedługo zaręczyć?
Nie chciałbym stawać ci na przeszkodzie.
Zarumieniła się, ponieważ do tej pory, opowiadając Finnowi o swojej znajomości z
Hyattem, znacznie przesadzała i teraz wypadało się do tego przyznać.
- Nie, nie planowaliśmy rychłych zaręczyn. Po prostu znamy się dobrze i nieraz
wyglądało na to, że prędzej czy później do tego dojdzie. - Nagle zdała sobie sprawę, że
mówiąc o Hyatcie posługuje się czasem przeszłym.
Finn patrzył przez dłuższą chwilę na Lucy, najwyraźniej poruszony tym, czego się
dowiedział.
- Czy mogę obejrzeć resztę twojego mieszkania? - zapytał po chwili milczenia i kiedy
zaprosiła go gestem, już miał pójść za nią, gdy jego twarz wykrzywił nagle grymas bólu.
Pomasował ręką plecy.
- Coś nie w porządku? - zatroskała się Lucy.
- Nie najlepiej. Pomóż mi, dobrze?
Objęła go w pasie i razem przeszli do kuchni, zatrzymując się w drzwiach.
- Ojej, jak tu ładnie! - zawołał Finn, rozglądając się wokół.
W oknie zieleniły się pnącza, podłoga i kontuar były pomalowane na żółto, a mały
stoliczek w czerwone, niebieskie i. żółte pasy.
- Chodziło mi tu o to samo, co w całym mieszkaniu. Żeby to było naprawdę moje.
- Chciałbym, żeby było inaczej, lecz u mnie w domu jest przeciętnie i zwyczajnie, tak
jak na zewnątrz.
- Nie mów, jest przyjemnie.
- Może wygodnie, ale nie oryginalnie.
Rozmawiali ze sobą przez jakiś czas, aż zauważyła, że Finn przyciskają wprawdzie
mocno do swojego boku, lecz wcale się na niej nie wspiera.
- Ach, ty wstrętny symulancie! - zawołała, umykając mu spod ramienia. - Myślałam,
że naprawdę cię boli.
- Boli jak wszyscy diabli.
- Szczęka, być może, ale nic poza tym. Dlaczego nie dałeś się zabrać braciom? Nie
poturbował cię przecież zbyt mocno, prawda?
Na twarzy Finna odbiło się wahanie.
- Wczoraj wieczorem - powiedział w końcu - kiedy wróciłem do domu, bracia czekali
już z dziewczyną, którą specjalnie dla mnie ściągnęli na zabawę. Tańczyłem z nią do
upadłego i tak mnie wykończyła, że nie chciałem, by się to powtórzyło dzisiaj. Pragnąłem też
porozmawiać z tobą, żebyś się wreszcie dowiedziała, jak to było naprawdę i że nie
zamierzałem cię podsłuchiwać.
Szczerość, która przebijała z jego słów, sprawiła, że cała złość Lucy zniknęła.
- Potwierdzam jeszcze raz to, co powiedziałam ci w zeszłym tygodniu. Możesz uczyć
się tutaj. Czuła się wobec niego podwójnie zobowiązana - raz, z powodu tamtego
niefortunnego wypadku, a dwa - bo przez nią poturbował go Hyatt. Musiała jednak przyznać
się przed sobą i do tego, że Finn bardzo ją pociągał.
Z wyrazu jego twarzy odgadła, że jej propozycja przyniosła mu ulgę.
- Chciałbym cię prosić o wielką przysługę...
- Tak? - odpowiedziała miękko, czując przyspieszone bicie serca.
- Czy zechciałabyś pójść do mojego mieszkania, po moje książki?
Zaskoczył ją. Nie sądziła, że od razu zechce skorzystać z jej zaproszenia. Nie
wiedziała - śmiać się czy płakać. Dobry Boże, dopiero co wpadła w popłoch z powodu
podsłuchanej przez niego rozmowy o niedawnych pocałunkach, dopiero co ochłonęła po
nowych pieszczotach, a tu Finn prosi ją o przyniesienie książek do nauki.
- Oczywiście - odparła, chcąc żeby u niej został a niechby i po to, żeby się uczyć. -
Zaraz będę z powrotem.
- A ja tymczasem przygotuję coś do picia. Co dla ciebie?
- Mineralka.
Kiedy wróciła, na stole w kuchni stało już piwo i woda, a Finn siedział bez butów,
opierając jedną nogę o ławę. Podała mu książki.
- Proszę. Żałuj, że ciebie tam nie ma. A tak w ogóle, to dziwią się, że nie chcesz
potańczyć, skoro masz dość siły, żeby się obkuwać.
Finn skrzywił się.
- Widzisz, mamy odmienne zapatrywania na to, czym jest zabawa. A poza tym moi
bracia zaczęli się ostatnio zastanawiać. Wcześniej w ogóle się mną nie interesowali.
- A podoba im się ta nowa praca? - Tak.
- Jeśli już chcesz się pouczyć, to wezmę tylko swoją szklankę i wychodzę...
- Posiedźmy jeszcze chwilę. We. ile mi się nie spieszy. Usiadła naprzeciwko niego.
- Gdzie znajduje się twój sklep?
- Naprzeciwko Daisy Mili Mail, po drugiej stronie ulicy.
- Nie mam pojęcia gdzie to jest...
- To stara, spokojna promenada. Przy Czternastej Ulicy.
- Podejrzewam, że ten twój sklepik musi być mocno wysłużony. Finn zmierzwił
palcami włosy i poskrobał się w czubek głowy.
- Nie miałem pojęcia, że jest taki stary, kiedy go bratem. Zresztą przez pierwszych
kilka lat było to zupełnie niezłe miejsce.
- A teraz?
- Teraz już nie. I dlatego muszę skończyć studia. Dopóki poświęcałem sklepowi cały
swój czas. Wiodło mi się niezgorzej, lecz obecnie w okolicy wyrosła spora konkurencja. A ty
co robisz?
- To samo, co ty. Handluję.
Parsknął śmiechem. W jednej chwili odmłodniał. Nie widziała go nigdy tak
beztroskim. To było wspaniałe. - Twarz Finna mieniła się, śmiech czaił się w kącikach oczu i
drżały od niego policzki, lecz większe wrażenie zrobiły na Lucy jego rozpromienione,
błyszczące oczy.
- A czym, jeśli wolno wiedzieć? - zapytał, pochylając się do przodu.
Podparł brodę dłonią i utkwił w niej wzrok. Poczuła się nieswojo, tak jakby czytał w
jej myślach.
- Orzeszkami ziemnymi - odpowiedziała z napięciem, niepewna jego reakcji. Hyatt nie
cierpiał jej zajęcia, a przyjaciele, oprócz Nan Taylor, która u niej pracowała, uważali je za
nieco zabawne.
- Tymi orzeszkami do jedzenia? - upewnił się.
- Tak, właśnie tak.
Była trochę rozczarowana, że przyjął tą wiadomość najzwyczajniej w świecie. Sądziła,
że go zaintryguje tak jak urządzeniem swego mieszkania.
- Sprzedajesz na targu rolnym?
- Nic. Handlowałam najpierw na ulicach, potem wynajmowałam sklepik wielkości
dziupli, aż w końcu kupiłam coś nieco większego. Mój sklep stoi przy skrzyżowaniu
Dwudziestej Trzeciej Ulicy z Pennvania Avenue.
- To niedaleko ode mnie. Masz jednak lepszą lokalizację, choć można się tam udusić
od spalin.
- Tak, ale to dobre miejsce na handel orzeszkami - zgodziła się Lucy, marząc, by Finn
przestał wreszcie wpatrywać się w nią tak badawczo. - Bardzo ruchliwe... Widywałam cię
czasami, kiedy jechałeś uczelnię lub wracałeś do domu.
- Naprawdę? Skąd wiedziałaś, że to ja?
- No wiesz, jesteśmy przecież sąsiadami - odparła, mając nadzieję, że mówi swym
zwykłym tonem. Uśmiechnął się, a ona odzyskała odrobinę pewności siebie. Przynajmniej nie
wyśmiał jej pracy.
- Naprawdę mnie zauważałaś? - Pochylił się jeszcze bardziej, wpatrując się w nią jak
w obraz. - prawdę?
- Tak, ale ty przechodziłeś zawsze obok mnie, jakbym była przezroczysta. Prawdę
mówiąc, nie wiedziałeś nawet, że istnieję.
- Teraz już wiem - powiedział chrapliwie, a ona wstrzymała oddech.
- Czy mogę ci zadać osobiste pytanie?
Znowu ją przestraszył. Co znowu przyszło mu do głowy?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała ostrożnie.
- Czy dobrze sobie radzisz z tym handlem?
Odpowiedziała wybuchem śmiechu, który odbił się gromkim echem w maleńkiej,
cichej kuchni.
- No i co cię tak rozweseliło? - ciągnął z uśmiechem. - Wozisz dolary taczkami do
banku, czy co?
- Och, nie! Ale, wiesz, po raz pierwszy w życiu ktoś mi zadaje osobiste pytanie o moje
orzeszki. Tak naprawdę to przynoszą mi nie najgorsze zyski. Nie narzekam.
- To dobrze, że choć tobie się powiodło. Ja natomiast nie potrafię wyjść na swoje,
choćbym i ze skóry wylazł. A co robiłaś w ostatnią sobotę na uniwersytecie?
- Skąd wiesz, że tam byłam? - Czyżby jednak zauważał ją częściej, niż chciał się to
tego przyznać?
- Zaczynam zajęcia o dziesiątej. Chyba widziałem, jak rozmawiałaś z kimś na
chodniku. Zauważyłem twoje czerwone pantofle.
- A gdzie ty wtedy byłeś?
- Na dole, w bibliotece. Potem, przed domem, kiedy stałaś na drabinie, rozpoznałem
cię po tych właśnie czerwonych pantofelkach.
- Na świecie są setki i tysiące podobnych czerwonych pantofli.
- No dobrze, niech ci będzie - powiedział, dotknął czubka jej nosa i uśmiechnął się
jeszcze szerzej. - Zapamiętałem nie tylko pantofle, ale i twoje wspaniałe nogi.
Sprawiło jej to przyjemność, ale wykręciła się.
- Dziękuję. Rozumiem, że chciałeś mi powiedzieć komplement.
- Ależ to tylko prawda - potwierdził łagodnie. - No więc, co tam robiłaś? Chodzisz na
jakiś kurs? Studiujesz?
- Nie, ale myślę o tym.
- To świetnie. Może będziemy jechać na jednym wózku. Roześmiała się myśląc, jak
wspaniale byłoby robić coś wspólnie z nim.
- Chciałabym zapisać się na kurs księgowości.
- Studiowałaś już coś? Wzruszyła ramionami.
- Tak, cztery lata hiszpański. Nigdy mi się to nie przydało. Powinnam raczej uczyć się
czegoś przydatnego w handlu. W jakich godzinach masz zajęcia?
- Ćwiczenia z zawierania umów są w poniedziałki, środy i piątki o wpół do ósmej
rano, a w te same dni o wpół do ósmej wieczorem przychodzę na wykłady z powództwa
cywilnego. Prawo własności z kolei mam we wtorki i czwartki o siódmej trzydzieści i w
soboty od dziesiątej do dwunastej.
- O rany! - patrzyła na niego zdumiona, dopiero teraz pojmując, dlaczego Finn, ilekroć
go mijała, wydawał się jej zawsze nieprzytomny. - Czy to nie za dużo na raz?
- Gdybym chciał sobie popuścić, to życia by mi nie starczyło, żeby skończyć te studia
- powiedział z kamienną twarzą i determinacją w glosie. - Musiałem zresztą złożyć
oświadczenie, ile godzin pracuję. To nie student, a uczelnia decyduje o wymiarze
obowiązujących zajęć.
- O mój Boże. Nic dziwnego, że tak się tym przejmujesz - powiedziała Lucy nieco
przerażona nawałem obowiązków, które wziął na siebie Finn, a zarazem współczując mu z
tego powodu. - Dlaczego w ogóle chcesz zostać prawnikiem?
Spojrzał na nią trochę bezradnie.
- Sam nie wiem. Lubię być wśród ludzi i chyba dlatego zająłem się handlem. Ale
jakoś mi to nie wychodzi i zacząłem o tym rozmawiać z moim przyjacielem, który jest
prawnikiem. Prawo zaczęło mnie coraz bardziej pociągać. Lubię te studia, choć faktycznie
jest to nieludzka harówka.
Patrzyła na niego w zamyśleniu. Trudno przyznać się przed samym sobą do porażki i
zawrócić z wcześniej obranej drogi.
- A jeśli już mówimy o szkole, to... - Finn podrapał się w kark - na mnie już czas.
Zabieram się do roboty.
- Tak, tak, oczywiście.
No to pięknie, pomyślała Lucy. Zrezygnowała z chodzenia z Hyattem dla mężczyzny,
który jeszcze przed paroma dniami nie wiedział nawet ojej Istnieniu, który poświęcał więcej
uwagi swoim prawniczym brykom niż jej samej i który, prowadząc własny sklep, uginał się
pod ciężarem związanych z tym obowiązków.
Poszła do swego pokoju. Rzuciła na łóżko bawełnianą koszulę nocną i peniuar, umyła
zęby, a następnie, zamiast się przebrać, podciągnąwszy powyżej kolan różową spódniczkę
wsiadła na rower treningowy. Pedałowała z furią przez pewien czas, aż usłyszała pukanie i
odwróciwszy głowę ujrzała Finna stojącego w drzwiach.
- Usłyszałem obracające się koła i nie miałem pojęcia, skąd wziął się ten hałas.
Ukradkowe spojrzenie zatrzymało się na jej odsłoniętych udach. Kiedy obciągała
różowy materiał, uśmiechnął się.
- To rozładowuje napięcie - stwierdziła krótko.
Wszedł do środka i rozejrzał się po sypialni. Na szczęście Lucy nie rozścieliła jeszcze
swego materaca przykrytego jasnoniebieską wełnianą narzutą. Pod ścianą stało czerwone
biurko, a na podłodze leżał czerwony, gruby dywan.
- Skąd to masz, Lucy? - Finn podszedł do stojącego w kącie starego konika z karuzeli i
pieszczotliwym ruchem poklepał go po zadzie.
- Kupiłam na licytacji. Kiedy byłam mała, uwielbiałam jeździć na karuzeli.
- Ja też, dopóki, dzięki mamie, nie odkryłem roweru na trzech kółkach. - Spojrzał na
Lucy. - Nie przewróci się?
- Nie. Siadaj śmiało. Jest przymocowany do podłogi. W wynajętym mieszkaniu nie
mogłam wbić nawet gwoździka. Dopiero tutaj, na swoim, mogę robić, co mi się żywnie
podoba.
Przesadził nogę przez grzbiet i usiadł trzymając się złotego pręta, który biegł przez
konia od podłogi do sufitu.
- Patataj, patat aj, patataj! - zawołał wesoło. - Ale frajda!
Uśmiechnęła się, myśląc, ile naturalności kryje się w Finnie. Było w nim jednocześnie
coś niezwykle sympatycznego, co wyróżniało go spośród wszelkich znajomych mężczyzn.
Przypomniała sobie, jak Hyatt obrzucił konia zdumionym spojrzeniem i zaraz, jakby
zażenowany, spuścił oczy.
Finn tymczasem nucił jakąś melodię. Rozpoznała ją od razu - to był walc Straussa,
grywany często, gdy w dzieciństwie kręciła się na karuzeli.
Zeszła z roweru, a Finn zeskoczył z konia. Pociągnął ją za rękę i kiedy znalazła się w
jego ramionach, posadził ją na koniu twarzą do siebie. Owinął wokół palca pasemko jej
włosów. Zadrżała.
- Dlaczego jesteś taka spięta? - spytał.
- Słucham?
- Powiedziałaś, że to - zerknął na rower - rozładowuje napięcie.
- Tak, rozładowuje, zwłaszcza gdy się jest po takim dniu jak dzisiejszy. Huk roboty, a
na samym końcu podsłuchujesz mnie, kiedy na dobre rozstaję się z Hyattem. Wystarczy,
prawda?
- Jaka ty właściwie byłaś w dzieciństwie? - zapytał i pociągnął ją lekko za złoty lok.
- Ruda, postrzelona, kochałam czytać.
- Masz rodzeństwo?
- O tak, liczne. Dwóch braci bliźniaków i siostry, też bliźniaczki. Pisały o nich nawet
gazety, jesteśmy sławni.
- Ho, ho, ho. A ja mam tylko trzech braci.
- Kiedy wyjdę za mąż, też będę miała bliźniaki - powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
Kiedyś znów na niego spojrzała, zauważyła, że ma dziwny wyraz twarzy, ale zaraz się
rozpogodził.
- Nie boisz się rozmawiać z chłopakami o małżeństwie i bliźniakach?
- Nie. A czego miałabym się obawiać?
- To może zniechęcić ewentualnego kandydata na męża. Z tego, co mówisz,
wynikałoby, że szukasz męża głównie po to, by urodzić te swoje bliźniaki.
- Nie szukam żadnego męża. - Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się. -
Zniechęciłam cię, co? Z uśmiechem ściągnął ją na dół i postawił na nogi. Nagle znalazła się
między nim a bokiem konia.
- Lubię dzieci - powiedział ciepłym tonem. - Nie zamierzam się żenić przed
ukończeniem studiów, ale też nie przeraża mnie wcale taka perspektywa. Tyle że my się
jeszcze prawie nie znamy...
- A to ciekawe - odparła resztką tchu, a serce podeszło jej do gardła. - Odsuń się
trochę, dobrze? Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że zapragnęła przymknąć powieki,
przytulić się do niego jak najmocniej i podać mu usta do pocałunku.
- Ani mi się śni. Powinniśmy poznać się bliżej, prawda?
- Daj spokój, a nauka? Miałeś się uczyć...
Lucy próbowała wziąć się w garść i okazać choćby odrobinę powściągliwości.
Zamrugała oczami i przez moment pożałowała swoich słów. Finn Mundy potrafił całować,
lecz miał także inne cechy, które jej się podobały - był ambitny. Zaimponowała mu
urządzeniem mieszkania, okazał zainteresowanie jej pracą - lecz teraz marzyła tylko o
jednym. Niechby się zainteresował wreszcie nią samą! Tymczasem najwyraźniej zbierał się
do wyjścia. Pocałował ją w czubek nosa i odszedł. Przystanął jednak przy rowerze.
- Czy mogę chwilę poćwiczyć? Nie gimnastykowałem się przez okrągły rok, a nikomu
chyba rozładowanie napięcia nie jest teraz bardziej potrzebne niż mnie.
- Bardzo proszę, właź.
Wsiadł na rower i trzymając środek kierownicy zdrową ręką, zaczął pedałować.
Powoli zwiększał szybkość.
- Z jaką prędkością możesz na tym kręcić?
- Około pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Zauważyła, że Finn uśmiecha się pod nosem. Oczywiście, zamierzał pobić jej rekord.
- Jaką masz teraz prędkość? - zapytała po chwili Lucy. Pedałował jeszcze jakąś
minutę, zanim odpowiedział zdyszany:
- Czterdzieści. Kompletnie sflaczałem.
Obrzuciła długim spojrzeniem jego pochyloną sylwetkę. Miał szerokie ramiona i
długie nogi, ale był zbyt chudy i wymizerowany. Zauważył, że na niego patrzy.
- Nie jest aż tak źle.
- Wiesz co - zrobił do niej oko - wypróbuję u ciebie wszystko! Teraz kolej na materac.
Mogę?
- Możesz, możesz - śmiała się Lucy. - A nie chciałbyś przypadkiem sprawdzić, jak
leży na tobie mój peniuar?
- Wolne żarty, nie wygłupiaj się. Naprawdę świetnie mi w tym twoim gniazdku. Jest
takie bardzo twoje, nic ze sztampy. Nigdy już nie kupię sobie mieszkania, które by
przypominało setki innych.
Odłożył na bok jej koszulę nocną i peniuar, przyjrzawszy się zwłaszcza tej pierwszej, i
wyciągnął się na łóżku. Cały pokój wydał się nagle Lucy wypełniony jego obecnością.
- Jak tylko Mike i Will wyjadą, sprzedam swoje mieszkanie - mówił, rozkoszując się
miękkością materaca, z którego wystawały mu długie nogi. - Muszę znaleźć coś tańszego...
No, koniec już tego wylegiwania. Idę się uczyć, a ty ćwicz dalej, jeśli masz ochotę.
Dotknął jej ramienia i wyszedł do kuchni.
Lucy wykąpała się, założyła błękitną nocną koszulę i peniuar, po czym poszła do
salonu po książkę. Usiadła w wygodnym fotelu, ale nie potrafiła się skupić. Cały czas myślała
o Finnie. Zwinięta w kłębek, przeżywała po raz wtóry każdą spędzoną z nim chwilę.
Zmartwiła ją wiadomość, że w niedalekiej przyszłości Finn zamierza sprzedać mieszkanie. To
by oznaczało, że przeniesie się nie wiadomo dokąd. W pewnym momencie Lucy zapragnęła
absolutnej ciszy. Ziewnęła, zamknęła książkę i wstała marszcząc brwi. Mundy powinien już
iść do domu. Zgasiła światło i poszła do kuchni.
Finn spał kamiennym snem z głową opartą na książce jak na poduszce. Ciemne włosy
rozsypały się na otwartej karcie. Podeszła do niego i delikatnie potrząsnęła nim za zdrową
rękę.
- Finn - wyszeptała. - Finn! - Nawet nie drgnął. - Finn, obudź się! - potrząsnęła nim
mocniej, zdjęta nagłym strachem, że coś mu się stało, że to może spóźniona reakcja na
uderzenie Hyatta.
jęknął i podnosząc ciężkie powieki, spojrzał jej prosto w oczy. Otoczył ją ramieniem i
przygarnął mocno do siebie.
Całowali się długo, aż w końcu mu się wywinęła.
- Zaczarowałeś mnie, czy co? - szepnęła. - Nie mogłam cię dobudzić. Nie
odpowiadałeś.
- Nic nie mów - poprosił. - Pozwól mi dalej śnić.
Zamrugał oczami i wyprostował się, zaspany jeszcze i trochę niespokojny.
Lucy przypomniały się noce przesiedziane nad książkami w czasach studiów i
ogarnęła ją fala współczucia.
- Przepraszam cię, Finn, ale zrobiło się późno...
- I czytelnię zamykamy. - Uśmiechnął się. - Lecę do domu.
- Nie słychać już stamtąd muzyki.
- Och! - złapał się za policzek.
- Boli cię?
- Trochę. Najpierw ręka, teraz znów zęby, do diabła. Lucy, wyprowadzona z
równowagi, cofnęła się o krok, ale Finn natychmiast odzyskał pogodę ducha.
- Nic mi nie jest. Nie rób takiej ponurej miny - powiedział, zbierając swoje książki.
Nagle spojrzał na zegarek i zdębiał.
- O kurczę! Dlaczego nie wyrzuciłaś mnie wcześniej? Wiesz, która godzina? Wpół do
trzeciej. Przesunął ręką po jej plecach.
- Możesz mi wierzyć, nie miałem zamiaru cię podsłuchiwać, ale teraz jestem
szczęśliwy, że tak się zdarzyło. ‘
Nagle pocałował ją szybko i gorąco. Nie powiedziała ani słowa i pozwoliła mu odejść,
choć pragnęła, by ten pocałunek nigdy się nie skończył. Odwrócił się jeszcze do niej na
środku hallu.
- Wiesz, Lucy, warto było dostać w pysk.
- Głupstwa mówisz, ale milo to słyszeć. Dobranoc.
Niedziela przebiegła spokojnie i około wtorku Finn zaczął znowu lubić swoich braci.
Tego popołudnia wpadł do domu na krótko, tylko po podręcznik. Otworzył drzwi szczęśliwy,
że będzie wreszcie mógł pobyć w domu sam. Ostatnio ogromnie mu tego brakowało. Mike i
Will wyszli do pracy.
Nagle usłyszał szmer i rozejrzał się wokół. W korytarzyku łączącym sypialnie stała
jakaś blondyna z upiętymi włosami, której jedynym strojem był biały ręcznik.
- A cóż to znowu? Kim pan jest? - zapytała piskliwym tonem, trzepocząc przy tym
długimi sztucznymi rzęsami.
- Ja? A pani? - odparł zaskoczony.
- Ja jestem Dimples Mollyrow i mieszkam tutaj.
4
Jak rażony gromem, Finn stał bez ruchu, próbując pozbierać myśli.
- Pani tu mieszka? - powtórzył.
- Tak, skarbie. A czego chcesz?
- To ja tu mieszkam. To moje mieszkanie, mój dom.
- Finnegan!
Kobieta zapiszczała cieniutko, aż odskoczył do tyłu. W tej samej chwili ktoś
zadzwonił i Finn bez zastanowienia otworzył drzwi. Na progu stała Lucy. Jej wzrok
prześliznął się po nim, by zatrzymać się dłużej na pannie Mollyrow. W jednej chwili pobladła
na twarzy, a jej oczy zrobiły się okrągłe. Zacisnęła wargi i odwróciwszy się na pięcie,
pobiegła do siebie.
- Lucy, zaczekaj, proszę!
- Kto to byt? - zainteresowała się Dimples. - Listonoszka?
- Zaraz wracam...
Pobiegł pędem przez hall i zapukał do Lucy.
- Nic dziwnego, że nic możesz się uczyć - powitała go lodowato.
- Przestań, Lucy. W ogóle jej nie znam. Moi bracia musieli znowu coś...
Urwał w pół zdania, zafascynowany jej urodą. Miała na sobie błękitną, bawełnianą
koszulkę bez rękawów i niebieskie szorty, a do tego czarne ażurowe pończochy i czarne
pantofle. Zdawać by się mogło, że było to zupełnie zwyczajne ubranie. Rzecz jednak w tym,
że wyglądała w nim po prostu zachwycająco.
- Trudno mi w to uwierzyć - mówiła, lecz jej głos ledwie do niego docierał.
- Jak to się w ogóle mogło stać... - powiedział, słysząc swój głos jakby z oddalenia i
wpatrując się w nią jak w tęczę.
- Co, jak się mogło stać? - powiedziała z politowaniem. - Przestałbyś lepiej bredzić.
- Jak to się mogło stać - powtórzył wolno - że przejeżdżałem obok ciebie, mijaliśmy
się, a ja nie miałem o tym pojęcia? Szkoła, praca, moi bracia... - Finn potarł ręką czoło. -
Wiedziałem, że moje życie to kierat, ale nie sądziłem, że aż tak ogłupiający.
- Przesadzasz - zaprzeczyła wesoło. - Są też i jaśniejsze strony. Poznałeś przecież
mnie! Optymizm Lucy był doprawdy zaraźliwy. Finn uśmiechnął się i pociągnął ją lekko za
koński ogon.
- Masz rację. Gdybyś zawsze była przy mnie, nie dopadałyby mnie nigdy złe myśli.
- I leczyłabym twoje rany - dodała, chcąc mu dokuczyć. - Naprawdę nie znasz tej
kobiety?
- Nie mam zielonego pojęcia, kto to może być - powiedział owijając sobie jej koński
ogon wokół dłoni i delikatnie przyciągając ją do siebie.
Musnął ustami jej skroń, lecz jakby mu tego było za mało, natychmiast przygarnął ją
mocniej. Stali wtuleni w siebie, Lucy pachniała cudownie. Miał ją teraz tak blisko i ogarnęło
go pożądanie. Nagle Lucy mu się wyrwała.
- Finn, muszę wracać do pracy. Wpadłam do domu tylko po to, żeby coś przekąsić i
odebrać pocztę. Przez chwilę patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem, a kiedy tylko trochę
ochłonął, przyjrzał się jej uważnie.
- Chyba mi nie powiesz, że przebrałaś się tak po prostu do obiadu?
- Skądże znowu! Ja w tym pracuję.
Najwyraźniej czegoś nie akceptował, bo zmarszczył brwi i twarz mu się jakby
wydłużyła. Poczuła się nieco dotknięta.
- To tak się ubierasz do pracy?
- Przeszkadza ci to? A to ci dopiero męski szowinizm!
- Sądzę - powiedział z uśmiechem, starając się złagodzić jej gniew - że to niewłaściwe
określenie. Powinnaś raczej powiedzieć: męski instynkt posiadania.
- Posiadania? Co też ty mówisz? - zapytała całkowicie już rozbrojona. - Przecież
ledwie co się poznaliśmy.
- Co się odwlecze, to nie uciecze.
Nagle drzwi mieszkania Finna otworzyły się i w hallu pojawiła się Dimples Hollyrow,
ubrana w czerwoną sukienkę.
- Jestem już ubrana, skarbie. Możesz wejść do domu.
- Finn, co to ma znaczyć, dlaczego ona mówi do ciebie „skarbie”? - szepnęła Lucy.
- Cholera ją wic. Wróciłem do domu i już tam była - odpowiedział również szeptem. -
Mówi, że tutaj mieszka. - Odwrócił się. - Przepraszam, zapomniałem panie sobie przedstawić.
Dimples, to jest Lucy Reardon. Lucy, to pani Dimples...
- Hollyrow - dokończyła dziewczyna. - Miło mi poznać.
- Czy pani zna moich braci? - zapytał Finn.
- Wspaniali chłopcy! Mów mi Dimples, skarbie. Dimples i kropka. Na pewno się
zaprzyjaźnimy. Kiedy wreszcie zamknęła drzwi, Finn uśmiechnął się słabo. Lucy oblizała
wargi. Wzruszył ramionami.
- Pozbędę się jej - powiedział z uporem w głosie.
- Nie byłabym taka pewna. Wygląda na to, że zainstalowała się tu na dłużej. Zacisnął
usta i przesunął palce wzdłuż dekoltu koszulki Lucy.
- A wracając do tematu... Czy nie mogłabyś sprzedawać swoich orzeszków w czymś
nieco... skromniejszym?
Lucy roześmiała się.
- Jestem wystarczająco skromna. Kiedy handluję na ulicy, mam na sobie kartonowy
kostium, w którym wyglądam jak okrąglutki, roześmiany fistaszek. To pudło zakrywa mnie
odtąd... dotąd. - Uniosła rękę nad głowę i opuściła na wysokość uda.
- To znaczy, że jednak pokazujesz nogi?
- Dajże spokój - to pomaga w reklamie. Stoję przed sklepem, ubrana w ten karton, i
sprzedaję fistaszki kierowcom.
- Dobry Jezu! I nigdy cię nie zauważyłem?
- Na to wygląda. No, a teraz muszę już lecieć. Dimples czeka, skarbie. Cześć!
Skrzywił się, zamyślony, mrucząc coś pod nosem.
- Myszki, myszeczki, Boże, co ta moja mama wymyśliła. Sprowadziliby do domu
nawet kij od szczotki, byleby tylko nosił spódniczkę.
Lucy zamknęła zasuwę i kiedy schodziła po schodach, usłyszała, że u Finna trzasnęły
drzwi. Usiłowała nie myśleć o nich dwojgu, o tym, że zostawiła ich razem, lecz dopiero
sprzedawanie orzeszków kazało jej o tym zapomnieć. Punktualnie o wpół do szóstej zamknęła
sklep, pojechała do banku z utargiem i wróciła do domu. Na dzisiejszy wieczór zaprosiła
rodzinę. Zamierzała podać spaghetti i sałatkę jarzynową.
Z torbą pełną zakupów weszła na górę i zerknęła na mieszkanie Finna. Umierała z
ciekawości. Jak potoczyły się wypadki w ciągu ostatnich kilku godzin? Spojrzawszy na zegar
nad kominkiem, uświadomiła sobie jednak, że musi się pospieszyć, by zdążyć z kolacją na
czas, i zapomniała o Finnie.
O siódmej, ubrana w jasnożółtą, lekką sukienkę, Lucy zasiadła do rodzinnej kolacji
przy rozsuwanym mahoniowym stole. Nad talerzami pochylało się sześć kasztanowo -
złotych głów. Jedynie włosy ojca były ciemne, bez śladu rudego odcienia. Bracia mieli gęste,
faliste czupryny, włosy bliźniaczek były natomiast długie i proste. Starszy pan odmówił
krótką modlitwę, po czym Lucy wniosła ogromną salaterkę sałatki.
- Jak to miło, Lucy - odezwała się jej matka. - Nie siedzieliśmy tak razem od dobrych
kilku tygodni.
. Nagle dało się słyszeć pukanie.
- Ktoś puka - powiedziała Alexa, a w jej zielonych oczach błysnęła ciekawość.
- To nie do drzwi... - odparła Lucy.
Pukanie, tym razem mocniejsze i wyraźniejsze, rozległo się znowu i Lucy zdała sobie
sprawę, że dobiega ono z kuchni.
- Ktoś puka w okno kuchenne - powiedziała, odsuwając się z krzesłem od stołu. - To
na pewno pan Woofly, nasz dozorca. Jedzcie, nie przeszkadzajcie sobie.
Wstała i zajrzawszy przez ściankę oddzielającą salon od kuchni, od razu rozpoznała
znajomą, smukłą . sylwetkę.
Jednym susem dopadła okna i podciągnęła do góry szybę. Uderzyła ją fala dusznego
powietrza. Finn stał na drabinie, trzymając pod pachą książki i pęk nasturcji.
- Co ty wyprawiasz - zapytała niezupełnie pewna, czy musi to naprawdę wiedzieć,
pamiętając cały czas o rodzinie, która bez trudu mogła uczestniczyć w tej wymianie zdań.
- To dla ciebie - powiedział, podając jej bukiet. - Zerwałem po drodze. Wieczorne
zajęcia zostały odwołane, a powiedziałaś, że mogę tu wpadać, żeby się uczyć.
Lucy ukryła twarz w pomarańczowożółtych kwiatach.
- A musisz właśnie teraz? Mam rodzinę na kolacji.
- Strasznie cię przepraszam. Nie mogłem już wytrzymać z tą Dimples.
- Finn... - Lucy zakryła dłonią usta i obejrzała się przez ramię. Rodzina szeptała coś
między sobą, a Benny, nie mogąc usiedzieć z ciekawości, zaglądał przez murek.
- Skąd wziąłeś drabinę?
- Pan Woofly ją tutaj zostawił.
- Wiesz co, najlepiej będzie, jeśli wejdziesz. Poznam cię z moją rodziną i zjemy razem
kolację.
- O nie, to nie wchodzi w rachubę. Popatrz, jak ja wyglądam. Nie przeszkadzaj sobie.
Już mnie nie ma.
- Ależ Finn, nie możesz teraz tak zniknąć. Popatrzył na nią zdziwiony.
- Czemu nie? To chyba najlepsze wyjście z sytuacji..
- Proszę cię, wejdź.
- O tak, tak, zapraszamy cię, Finn - zawołał Davy.
Cóż było robić? Przenosząc ostrożnie rękę na temblaku, Finn przestąpił przez parapet,
popatrzył na rodzinę Reardonów i wzruszając ramionami uśmiechnął się do Lucy nieco
bezradnie. Pięć zaintrygowanych par oczu śledziło każdy ich ruch, kiedy Lucy podprowadziła
go do stołu.
- To jest Finn Mundy, mój sąsiad z naprzeciwka - przedstawiła go czując, że palą ją
policzki. - A to moja mama, Ella Reardon, mój ojciec, Carl, bracia Davy i Benny oraz siostry
- Alexa i June.
- Bardzo mi miło, przepraszam za to wtargnięcie - bąkał Finn.
- Pan zawsze wchodzi przez okno? - odezwał się Benny, lecz Alexa trąciła go łokciem.
- Nie, to pierwszy raz.
- Weź krzesło z kuchni... Zaraz przyniosę nakrycie dla ciebie - powiedziała Lucy,
mimo wszystko ucieszona jego obecnością.
- Och, naprawdę, nie chciałbym przeszkadzać. Mogę pójść do czytelni... - zaczął, lecz
zagłuszyły go protesty rodziny.
Lucy weszła do kuchni, by włożyć nasturcje do wody i przygotować talerz spaghetti
dla Finna.
- Złamał pan sobie rękę? - zapytał Davy, częstując Finna sałatką. Lucy
znieruchomiała, przygotowując się na najgorsze.
- Coś mi tam tylko pękło - odpowiedział Finn, całą swą uwagę skupiając na salaterce.
- Ja też raz złamałem rękę, kiedy grałem w piłkę - ciągnął Davy. - Nic przyjemnego.
- Zgadza się. A grasz w dalszym ciągu?
Lucy wróciła do pokoju i Finn zerknął na nią z ulgą. Była zadowolona, że nie zdradził,
iż to ona zepchnęła go z drabiny. Sięgnęła po pieczywo i zauważyła badawcze spojrzenie
matki. Ella Reardon uśmiechnęła się do niej, po czym przeniosła wzrok na Davy’ego, który
właśnie odpowiadał Finnowi.
- Tak, w sezonie. Teraz wypadłem z formy.
- Proszę nam powiedzieć, jak doszło do tego wypadku z ręką? - wtrąciła Alexa, nie
spuszczając oczu z Finna.
- No cóż, spadłem z drabiny.
- Ho, ho, pan to musi lubić drabiny - zachichotał Davy. - Chyba jednak często z nich
pan korzysta.
- Nie. Po prostu próbowałem teraz uniknąć czyjegoś towarzystwa i...
- Pan się uczy? - przerwał Carl Reardon.
- Tak, proszę pana.
W tym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi i Finn zamarł.
- Nie uda się nam chyba dzisiaj zjeść spokojnie tej kolacji - powiedziała Lucy, wstając
od stołu. Zrobiło się jej słabo na myśl, kogo mogło przynieść tym razem.
Kiedy otworzyła drzwi, w progu stała Dimples w jaskrawoczerwonej sukience z pustą
cukiernicą w ręce.
- Cześć, kochanie - odezwała się od progu. - Mike właśnie pichci kolację i wysłał
mnie do ciebie, bo zabrakło mu odrobiny... Finnegan! - pisnęła nagle i jak burza wpadła do
pokoju.
- Cześć, Dimples.
- Wstydź się, paskudo. A mówiłeś, że musisz się uczyć.
- Bo to prawda. Lucy zaprosiła mnie na kolację już po naszej rozmowie.
- Czy pani jest krewną Finna? - zapytał Benny.
- Ja? Skądże, skarbie - zaprzeczyła Dimples, żywo gestykulując. - Ja tylko u niego
mieszkam. Lucy nasypała Dimples cukru i odprowadziła ją szybko do drzwi.
- Mieszkam teraz z braćmi - wyjaśnił Finn - i to oni pozwolili tej pani zatrzymać się u
nas. Lucy szczerze mu współczuła. Zależało jej na tym, by rodzina miała o nim dobre
wyobrażenie.
- A może dzisiaj ta panienka zanocowałaby u nas? - wypalił Benny.
- Ben! - przywołała go do porządku matka.
- Finn studiuje prawo i prowadzi mały sklepik z konfekcją - powiedziała Lucy,
siadając do stołu. Wszyscy zaczęli znowu rozmawiać i zdawało się, że nic już nie zakłóci
rodzinnego spotkania. Finn natomiast znalazł się pod ostrzałem ukradkowych spojrzeń.
Benny i Alexa zaofiarowali się posprzątać ze stołu po kolacji, więc Lucy mogła
spokojnie wypić kawę i pogawędzić z najbliższymi. Zauważyła z ulgą, że traktują Finna
życzliwie. Finn okazał zainteresowanie pracą jej ojca, który był okręgowym szefem
marketingu w koncernie naftowym, oraz nadzwyczaj taktownie rozmawiał z matką.
Przyjęcie miało się ku końcowi. Najpierw pożegnali się bracia, a wkrótce potem
rodzice i siostry. Stojąc na progu, Finn objął lekko Lucy, a kiedy tylko drzwi zamknęły się za
ostatnim gościem, odwrócił ją twarzą do siebie.
- Przepraszam cię - powiedział i, patrząc jej w oczy, bawił się ramiączkiem sukienki. -
Zrobiłem z siebie głupka.
- Nie przepraszaj. - Pogładziła go po ramieniu, poruszona bardziej jego bliskością niż
tym, co mówił. - Bardzo się im spodobałeś i jestem szczęśliwa, że mieli okazję cię poznać.
- Żartujesz chyba. Zawsze będą mnie teraz mieli za takie podejrzane ziółko, co to nie
wiadomo skąd znalazło się w salaterce sałatki.
Wybuchnęła śmiechem i pogładziła go znowu, wyczuwając pod palcami ciepło i
naprężone mięśnie.
- Dla nich było to niezwykle sympatyczne urozmaicenie. Finn rozpromienił się i ujął
ją pod brodę.
- Nie odróżniłbym za nic Benny’ego od Davy’ego ani Alexy od June.
- Nie ty jeden. Benny jest trochę szczerbaty, a June ma maleńką bliznę na skroni. Jak
twoja ręka?
- Nieźle. - Poruszył palcami. - Coraz lepiej. Prawdę mówiąc, temblak jest mi już
niepotrzebny. - Zdjął rękę z płóciennej chusty i odwiesił ją na kołku. Oparł ręce na ramionach
dziewczyny.
- Po raz pierwszy zaczynam żałować, że wpakowałem się w te studia.
- Dlaczego?
W milczeniu pochylił się nad nią. Serce waliło jej jak młotem. Zamknęła oczy
kołysząc się. Pragnęła go z całych sił. Przytulona, czuła, jak bardzo był chudy. Jedną ręką
pieścił jej pośladki, a drugą zanurzył we włosy. Próbowała wywinąć mu się z objęć, broniąc
się przed własnym pożądaniem, najsilniejszym, jakie kiedykolwiek odczuwała.
Lucy płonęła od pocałunków. Zarzuciła Finnowi ręce na szyję, wtulając się w niego i
oddychając jego zapachem, który przesycał bawełnianą koszulę. Tak, wolała go od
wszystkich mężczyzn i z każdą spędzoną razem godziną stawało się to dla niej coraz bardziej
oczywiste.
Kilkakrotnie zadzwonił telefon, lecz Lucy nie zareagowała. Finn podniósł głowę.
- Może lepiej odbierz.
Kiwnęła głową i przeszła do telefonu.
- Cześć - usłyszała wesoły głos Hyatta. - Co u ciebie?
- Dziękuję, wszystko w porządku.
Finn patrzył na nią tak zgłodniałym wzrokiem, że zapragnęła natychmiast odłożyć
słuchawkę i znaleźć się z powrotem w jego ramionach.
- Dostałem bilety na piątkowy koncert - mówił Hyatt. - Może zjemy razem kolację i
pójdziemy posłuchać muzyki. Co ty na to?
Lucy wiedziała, że jeśli odmówi, to w piątkowy wieczór czeka ją porządkowanie
mieszkania, wizyta u rodziny albo spotkanie z przyjaciółką. Finn podszedł bliżej i zajrzał jej
w oczy.
- Przepraszam cię, Hyatt, ale nie mogę. Może kiedy indziej.
- Czy wciąż jeszcze widujesz się ze swoim sąsiadem?
- Prawdę mówiąc, tak.
- No cóż. Spróbuję innym razem. Dobranoc, kotku.
Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Finna, który zaciskał usta i wyglądał na
zagniewanego.
- Coś nie tak? - zapytała, przypuszczając, że podejrzewa ją o chęć odnowienia
znajomości z Hyattem.
- Mam tego po dziurki w nosie! - wybuchnął, przyciągając ją do siebie. - Na jutro
muszę mieć gotową pracę semestralną. Jakim cudem miałem napisać ją wcześniej, skoro
ciągle haruję w sklepie. Zatrudniam już tylko dwie osoby, z których jedna zapowiada odejście
lada dzień.
- No więc siadaj i zabieraj się do pisania. Ja wszystko rozumiem. Możesz się tutaj
uczyć, a ja będę cicho jak myszka. Powiedz mi tylko, bo nie wytrzymam z ciekawości, czy ta
Dimples naprawdę u ciebie mieszka?
- A jakże! Mike, ten kapuściany głąb z Iowy, mój kochany braciszek, przygarnął ją
sobie w barze. To dziewczyna szefa gangu.
- Gangu? Tutaj? W Oklahomie?
- Tak. I okazało się, że Dimples chce się wyprowadzić od swojego gangstera, a ten z
kolei zapowiedział wszem i wobec, że nie przepuści nikomu, kto się do niej choćby zbliży.
Traktuje ją jak swoją własność, jak samochód albo dom.
- Okropność!
- Właśnie! Mój wielkoduszny brat doszedł do tego samego wniosku i w ten oto sposób
Dimples zamieszkała u nas. Wymyśli! sobie, że póki co ukryje ją u mnie. Wyobrażasz sobie
coś takiego?
- To straszne!
- I przerażająco głupie. Jak możesz ukryć kobietę, a już szczególnie taką jak Dimples?
O, nie! Daję im wszystkim sześć tygodni, a potem niech się wynoszą do diabła.
- To znaczy, że pozwolisz Dimples zostać?
- Zrozum, nie chciałbym jej skrzywdzić, a skoro ona pragnie uwolnić się od tego
człowieka... Sześć tygodni to przecież nie wieczność. No a teraz - potarł ręką kark - zrobię,
jak radziłaś, pójdę się uczyć. Napiszę tę pracę na jutro, choćby mi to miało zająć całą noc.
Skinęła głową i zbierała się już do wyjścia, lecz zatrzymał ją jego głos:
- Do diabła! Wiesz, co złości mnie najbardziej? To, że nawet nie mogę umówić się z
tobą na randkę. W soboty i niedziele mam co prawda więcej luzu na uczelni, ale za to w
sklepie nadrabiam wszystkie całotygodniowe zaległości.
Lucy spojrzała na niego poważnie.
- Ależ, Finn, naprawdę, nie musimy umawiać się na jakieś wystrzałowe randki.
Spędziliśmy dzisiaj razem taki miły wieczór.
- No tak, ale ja chciałbym zabrać cię gdzieś na kolację. Wyglądał na tak
zmartwionego, że Lucy zrobiło się go żal.
- Na wszystko przyjdzie czas. Na razie nie zawracaj sobie tym głowy. Podeszła i,
wspiąwszy się na palce, pocałowała go lekko.
- Nie krzyw się tak - szepnęła. - Mnie jest dobrze. Nikt poza tobą nie wchodził do
mnie przez okno. Podbiłeś tym moją rodzinę.
Tym razem się nie rozpogodził.
- Oj, Lucy - mruknął tylko - jesteś taka dobra...
Otoczył ją ramieniem, przyciągnął do siebie i zaczął gorąco całować. Oddawała mu
pocałunki, myśląc z rozpaczą, że zaraz będą musieli się rozstać i że naprawdę w życiu Finna
nie ma teraz dla niej miejsca. Delikatnie przesunął ręce po jej plecach aż dotarł do ud.
Ogarnęły ją płomienie. Wyrwała mu się.
- Finn, wierz mi, nie chcę odchodzić, ale sam powiedziałeś, że masz do napisania
pracę i napiszesz ją, choćby cię to miało kosztować całą noc.
- Och, Boże. Nie chcę.
- Ale ja chcę. Nie mogę dopuścić do tego, żebyś przeze mnie nie zaliczył ćwiczeń.
Całować się będziemy kiedy indziej. Twoje książki leżą na stole w kuchni.
- Dobrze, dobrze. Idę już, choć tak strasznie mi się nie chce. Pocałuj mnie tylko
jeszcze na dowidzenia.
Odskoczyła jak najdalej do tyłu.
- Jeden krok, a idę po Dimples i twoich braci. Możesz sobie zawalać semestr, proszę
bardzo, ale nie przeze mnie!
- Poddaję się. Idę fedrować.
Odprowadziła go wzrokiem i poszła do sypialni. Sfrustrowana, wsiadła na rower i
przez pewien czas pedałowała jak szalona. Potem wzięła prysznic, przebrała się i skuliła na
łóżku z książką na poduszce. Po pewnym czasie ogarnęła ją senność. Kiedy się ocknęła, ze
zdziwieniem zauważyła, że pali się górna lampa, a ona sama leży w szlafroku. Zegar
wskazywał wpół do czwartej. Finna już nie było, a na stole w kuchni leżał arkusik papieru:
„Lucy! Dziękuję. Przepraszam za kłopot. To był wspaniały wieczór. Polubiłem twoją rodzinę.
Z miłością - Finn”.
O dziesiątej rano we środę Lucy spacerowała jak zwykle przed swoim sklepikiem,
machając do kierowców torebką fistaszków. Nagle jakiś samochód zjechał z pasma ruchu i
zatrzymał się przed nią. Serce zabiło jej żywiej, gdy w wysiadającym mężczyźnie rozpoznała
Finna.
- Nogi jak marzenie... Więc to musisz być ty.
- Skąd się tu wziąłeś? - powiedziała uszczęśliwiona, że późno bo późno, ale w końcu
ją zauważył.
- Wyszedłem z uczelni, bo przełożono mi spotkanie z profesorem. Nie zdążyłbym
wpaść do sklepu ani też zrobić nic innego, więc pomyślałem, że zobaczę, co u ciebie.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zatrąbił klakson i jakiś kierowca pomachał
do niej.
- To świetnie. Przepraszam cię na chwilę.
Wróciła bez orzeszków, za to z jednodolarowym banknotem.
- To czyste szaleństwo - pokiwał głową Finn.
- Ale orzeszki idą jak woda - powiedziała spragniona uznania.
- Twierdzę jednak, że powinnaś ubierać się nieco mniej wyzywająco.
- Aleś ty staromodny.
- Trudno, tacy już są mężczyźni z Iowy.
- Pięknie, ale zrozum: reklama jest niezbędna, ludzie mnie zauważają... Znowu
zadźwięczał klakson i Lucy odwróciła się, by pomachać kierowcy.
- Co to za facet? - zapytał Finn.
- Nie mam pojęcia. Ciągle ktoś trąbi i macha do mnie.
- Nie ktoś, tylko różni faceci, wyrażaj się ściśle, dobrze?
Lucy ogarnęły mieszane uczucia. Złościła się trochę, iż Finn chciałby zrobić z niej
dostojną matronę, na którą nie spojrzy żaden mężczyzna, lecz równocześnie cieszyło ją to, że
go naprawdę obchodzi.
- Chciałbyś zobaczyć mój sklep?
- Jasne. A, jak myślisz, po co się tutaj zatrzymałem? Tylko po to, żeby popatrzeć na
najpiękniejsze w całych Stanach nogi? O nie, proszę szanownej pani. To dla pani główki do
interesu tu jestem.
Roześmiała się i wzięła go za rękę. Żeby wejść do sklepu, musiała się pochylić. Kiedy
otworzyła drzwi, zadzwoniły małe mosiężne dzwoneczki. Rozpięła niewygodną kartonową
łupinę i wyśliznęła się z niej, czując na sobie wzrok Finna. Budziło się w niej pożądanie.
- A oto i mój sklep - powiedziała.
Trudno mu było oderwać oczy od Lucy, lecz - chciał nie chciał - rozejrzał się wokół.
Wzdłuż dwóch ścian sklepu biegły szklane lady, na których stały koszyki z orzeszkami
arachidowymi. Były tam fistaszki w łupinkach, fistaszki prażone i łuskane. Przy trzeciej
ścianie ustawiono dwa kontuary i aluminiowe krzesła. Jeden kontuar miał normalne rozmiary,
a drugi był przystosowany dla dzieci. Stały na nim nakręcane zabawki. Finn chodził po
sklepie, oglądał z uwagą wszystko, nawet rośliny wiszące w koszyczkach w dwóch
ogromnych frontowych oknach oraz, odsłonięte teraz, bawełniane zasłony w biało - niebieską
kratkę. Dotknął niskiego stoliczka.
- To dla dzieci?
- Tak.
Finn wziął do ręki pluszową małpkę, nakręcił ją i postawił z powrotem na kontuarze.
Małpka zaczęła grać na organkach, które trzymała w łapkach.
- Zamierzałam postawić tu również mojego drewnianego konia, lecz jakoś nie miałam
serca zabrać go z domu - powiedziała Lucy.
- I dobrze, że go zatrzymałaś. Ależ tu ładnie!
Nad ich głowami wolno kręcił się wentylator, a kiedy Finn podszedł do dużego
kontuaru, zobaczył nagle swoje odbicie. Cala wolna przestrzeń ściany od strony zaplecza
sklepu, na której wisiały gablotki i szafki, wyłożona była lustrami.
- Nieźle to wygląda.
- Miło mi, że ci się podoba. Sama dekorowałam wnętrze - powiedziała uradowana
Lucy.
- Jak do tego wszystkiego doszłaś?
- Zaczęłam na ostatnim roku studiów od sprzedawania orzeszków w czasie rozgrywek
piłkarskich. Szło mi tak dobrze, że pomyślałam o rozkręceniu własnego interesu. Kupowałam
fistaszki w hurtowni i sprzedawałam gdzie się dało. Zaraz po ukończeniu college’u
postarałam się o licencję na prowadzenie handlu i zaczęłam od sprzedaży ulicznej. W ciągu
niespełna roku zaoszczędziłam tyle, żeby wynająć właśnie to. - Rozejrzała się. - Sklepik maty
i stary, czynsz jest więc niewysoki.
Poczuła na sobie jedno z tych spojrzeń Finna, które zawsze przyprawiały ją o bicie
serca.
- A co będzie potem? Zamierzasz przez cale życie sprzedawać fistaszki? Z trudem
zebrała myśli.
- Oszczędzam, by otworzyć inny sklep w nowszej dzielnicy - odparła wstrzymując
oddech, gdy palce Finna wędrowały wzdłuż dekoltu jej czerwonej koszulki. - Chciałabym
mieć kilka punktów sprzedaży.
- Jesteś jedynym znanym mi rudzielcem ubierającym się na czerwono. Podoba mi się
to.
- Ja też lubię czerwień.
- Chciałem powiedzieć, że to ty mi się podobasz w czerwonym...
Zapatrzyła się na niego, jakby chciała na zawsze wbić sobie w pamięć rysy jego
twarzy, senne oczy, prosty nos. Z kolei on wpatrywał się w jej usta. Miała wrażenie, że nagle
obrzmiały. Czując jego wzrok na swoich piersiach, zadrżała z emocji. W pewnej chwili
zamrugał powiekami i zerknął na zegarek.
- O mój Hoże. Spóźniłem się na zaliczenia. Muszę lecieć. Zobaczymy się później.
Pocałował ją lekko i wybiegł. Wahadłowe drzwi zakołysały się za nim i tylko miły
dźwięk mosiężnego dzwoneczka jeszcze przez chwilę Świadczył o jego obecności.
- Do widzenia, Finn - powiedziała w ciszy.
Niedługo potem przed sklepem zatrzymał się jakiś samochód. Wysiadła z niego Nan i
pędem wbiegła do środka.
- Lucy, czy nic się nie stało?
- Nic. A co się miało stać?
- Uff! - Nan odetchnęła z ulgą. - Zauważyłam jakiegoś faceta wybiegającego z
naszego sklepu i przestraszyłam się, że to znowu napad.
- Tym razem był to tylko Finn Mundy, mój sąsiad.
- Ach, Finn Mundy. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć z bliska.
- Prawdę mówiąc, ja też - roześmiała się Lucy. - Widzieliśmy się bardzo krótko, a i tak
spóźnił się przez to na zaliczenia.
- Nie rozumiem, po co ty w ogóle zajmujesz się mężczyzną, dla którego książki są
wszystkim. Tracisz czas, moja droga. Masz po prostu wyrzuty sumienia z powodu tamtego
wypadku, i tyle.
Lucy zdążyła już powrócić z obłoków na ziemię, lecz zaprzeczyła ze śmiechem:
- To nie jest poczucie winy, Nan. To po prostu coś magicznego. Finn jest pogodny i
serdeczny, o ile oczywiście nie denerwuje się o swoje studia. Ma otwartą na świat głowę, no i
widzi rzeczy, jakie są.
- Niewłaściwie te rzeczy interpretujesz. A czy chociaż cię dokądś zaprosił?
- Nie, ale to nie ma żadnego znaczenia, ponieważ wiem dlaczego.
- Głupstwa mówisz. Założę się, że ma jakąś dziewczynę.
- Nie ma. Jest po prostu potwornie zapracowany. Pomyśl sama - haruje w swoim
sklepie i jeszcze się uczy.
- Dziś wieczorem idę z Rod i Neilem do cyrku. Może wybrałabyś się z nami? Ty i
Neil zawsze to lubiliście.
Neil to świetny kompan, ale nie na dzisiejszy wieczór. Muszę przejrzeć parę książek,
Nan podniosła ręce do góry.
- Poddaje się. Przyznaj jednak, że spodziewasz się tego mola książkowego. Przyjdzie
do ciebie i znowu zaśnie ci za stołem. Lucy zachichotała i, nachylając się do Nan, zniżyła
głos.
- Powiem ci w sekrecie, że nie znam nikogo pod słońcem, kto potrafiłby całować
lepiej niż ten mól.
Nan roześmiała się serdecznie. - Chcesz przez to powiedzieć, że zdarza mu się jednak
zamknąć książkę?
- Czasami - Powiedziała Lucy, wkładając na siebie kartonowy strój. - No, do roboty.
Czas na mnie.
Po chwili stała juz na krawężniku, machając torebką orzeszków.
5
Następnego ranka, pierwszego maja Finn zerwał się z łóżka na dźwięk budzika.
Szybko wziął prysznic i ubrał się w granatowe spodnie i biała koszulę. Swoich braci zastał już
w kuchni. Jedli jajecznicę i popijali kawę. Jajecznica była przypalona, - Przynajmniej to
powinniście już umieć upichcić - burknął na nich.
- Tyle hałasu o nic - powiedział Will. - Myślałem że zdarzę ogolić się, zanim te głupie
jajka się usmażą.
Finn nalał sobie filiżankę kawy i usiadł do stołu - A gdzie jest Dimples?
Mike wzruszył ramionami.
- Dziecko jesteś czy co? Przecież dla niej to środek nocy. - Będzie dobrze jak wstanie
około południa.
- Aha - mruknął Finn. - Słuchajcie, chciałbym żeby to było jasno powiedziane. Nie
sprowadzajcie mi do domu żadnych panienek. Zgodziłem się przyjęć tylko was dwóch. O
żadnych babach nie było mowy.
- Zgodą - powiedział z uśmiechem Mike - Potrzebuję też któregoś z was do pomocy w
sklepie.
- Dobra z największą ochotą pomożemy ci dziś wieczorem po pracy - zaproponował
znowu Milce, a Will przytaknął. - A w ogóle to przyjeżdża mama. Telefonowała tego
wieczoru, gdy zasiedziałeś się u Lucy.
Finn miał wrażenie, jakby cegła spadła mu na głowę.
- Mama? I utaj? No a co z Dimples? Kiedy zamierza się wynieść?
- Na razie nie było o tym mowy. - Nie możemy jej tak po prostu wykopać za drzwi,
skoro odważyła się odejść od tamtego faceta.
- Nigdy nie zgodzę się na to, by mam została u Dimples. Czy chcecie wyprawić matkę
na tamten świat.
- Daj spokój. Musimy to wszystko jakoś obmyśleć.
- Radzę wam dobrze, zastanówcie się. Kiedy mama tu będzie?
- Dzisiaj. Przyjeżdża do nas na weekend - powiedział Mike ze wzrokiem wbitym w
kubek.
- Czy Dimples już o tym wie?
- Zajmiemy się tym. W ogóle już o tym. nie myśl. No i zaraz wysprzątamy kuchnię.
- Dziękuję. Skoro mama przylatuje dzisiaj, nie popracujemy w sklepie.
- Przyjadę do ciebie zaraz po pracy. Parę rzeczy możemy szybko zrobić i wrócimy do
domu najdalej o szóstej. Do tego czasu Will zajmie się mamą.
Finn przemyślał szybko propozycję Mike’a, bo wiedział, że nawet godzina jego
pomocy byłaby - Niech i tak będzie, ale... Will. Będziesz w domu na pewno?
- O nic się nie martw. Wyjdę po mamę na lotnisko.
- Błagam was tylko o jedno: zróbcie coś z tą Dimples. Koniecznie!
Punktualnie o piątej Mike pojawił się w sklepie. Ubrania, które Finn zamierzał
wystawić na sprzedaż, trzeba było zaprezentować na tyle efektownie, by ściągnęły do sklepu
jak najwięcej klientów.
O szóstej przyjechali do domu. Finn był już bardzo zmęczony, a za niecałą godzinę
musiał jechać na zajęcia. Kiedy razem z Mike’em weszli w progi mieszkania, ich oczom
ukazał się widok, który Finnem wstrząsnął. W salonie, w absolutnej ciszy, siedział Will z
Dimples, a w drzwiach kuchni stała mama. Pokój wypełniały kuszące zapachy mięsa i
warzyw.
- Wybacz, mamusiu, że jesteśmy dopiero teraz - powiedział Finn i rzuciwszy krótkie
spojrzenie Willowi, przeszedł przez pokój, by uścisnąć matkę.
Kathleen Mundy, ubrana była w niebieską kretonową sukienkę, na którą narzuciła
fartuch, i z ogromną łychą w ręku witała go z otwartymi ramionami. Dzięki butom na grubej
gumowej podeszwie wydała mu się wyższa niż zazwyczaj. Kiedy zbliżyli się do siebie, Finn
ze zdziwieniem stwierdził, że oczy matki są pełne łez.
- Finn, moje dziecko. Jestem taka szczęśliwa, że... - Odsunęła się na moment,
zauważywszy gips.
- O Boże, co ci się stało?
- Upadłem, mamo, ale wszystko będzie dobrze. Coś mi tam tylko pękło.
- Mój ty dzieciaku. Och, biedna, biedna ręka.
- Naprawdę nie ma powodu do zmartwienia. Jutro mi to zdejmą i po krzyku. - Objął
matkę serdecznie.
- Cześć, Dimples - rzucił przez ramię.
- Cześć, skarbie - odpowiedziała uśmiechając się niepewnie.
Wszyscy zachowywali się dość dziwnie i Finn zaczął się głowić, co znowu
wykombinowali jego bracia. Matka tymczasem patrzyła na niego, ocierając łzy wierzchem
dłoni.
- Schudłeś, synku.
- Miałem mnóstwo pracy.
- Gotuję dla ciebie kolację. - Siąknęła nosem. - Czy możesz poruszać ręką?
- Jasne. Zobacz sama. - Zdjął rękę z temblaka i poruszał palcami. - Co dzień widzę
poprawę.
- Och, Finneganku!
Zmarszczył brwi, zdezorientowany. O co tu właściwie chodzi?
- Dziękuję za kolację. Przykro mi, ale o wpół do ósmej mam zajęcia na uczelni.
- Will już mi o tym mówił. Zdążysz jeszcze coś przegryźć.
- To wspaniale. A co w domu? Czy wszystko w porządku?
- Tak - odpowiedziała matka, ale głos jej się łamał i znowu otarła oczy.
Finn spojrzał na Mike’a, który wzruszył ramionami i zrobił głupią minę. Finn
zaniepokoił się na dobre.
- Jak tata?
- Trzyma się dobrze i kazał cię uściskać.
- A Patrick? Co u niego?
- Ma mnóstwo pracy w gospodarstwie, ale radzi sobie nieźle. Mamy nowego byczka,
ładna sztuka. Ojciec chciałby dokupić jeszcze dwie krowy.
- A ty, mamo, jak się czujesz?
- Ja? Znakomicie - odpowiedziała nienaturalnie wysokim tonem, szybko odwróciła się
i wyszła do kuchni.
Finn podejrzewał, że matka płacze. Will rozmawiał szeptem z Dimples, a Mike
zniknął gdzieś w korytarzu. Zanim Finn zdążył go dopaść, zobaczył, że drzwi do łazienki
właśnie się zamykają, i usłyszał zgrzyt zamka.
- Mike, muszę z tobą koniecznie porozmawiać. Wychodź szybko. Odpowiedź brata
zagłuszyła puszczona z kranu woda.
Finn wrócił do salonu, spojrzał na kuchnię i odchrząknął. Will i Dimples podnieśli
głowy.
- Will, czy mógłbym prosić cię na dwie minutki?
- Powiedziałem mamie, że...
- Bez gadania. Ale już! Dimples z pewnością wybaczy ci tę chwilową nieobecność.
- Gdzie jest Mike? - zapytał Will tonem tak rozpaczliwym, że Finn zaczął podejrzewać
najgorsze. Wprowadził Willa do swojej sypialni i zamknął drzwi. Oparł się o nie, trzymając
rękę na gałce.
- No, dobra. A teraz mów: Dlaczego Dimples się nie wyniosła? Dlaczego wygląda tak,
jakby miała nóż na gardle? Z jakiego powodu mama popłakuje po kątach?
- Po kolei. Nie wszystko na raz.
Finn schwycił brata za koszulę i przyciągnął do siebie.
- Słyszałeś moje pytania? Odpowiadaj, do cholery!
- Coś się tak do mnie przypiął? Spytaj Mike’a.
- Mike zamknął się w łazience. Do diabła, Will, nie wypytywałem o nic ani Dimples,
ani mamy, ale zrobię to, jeśli będę musiał. Mów więc lepiej, o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie moglibyśmy wyrzucić Dimples na ulicę. Jej życiu zagraża niebezpieczeństwo,
jeśli on ją znajdzie. Nam zresztą też.
- Bądź łaskaw wyjaśnić, jaki on?
- No ten jej holenderski Guy Fawkes* [Guy Fawkes (1570 - 1606) - główny uczestnik
spisku prochowego zawiązanego przez katolików angielskich którzy zamierzali wysadzić w
powietrze parlament wraz z królem Jakubem I, aby opanować władzę i przywrócić
katolicyzm w Anglii, (przyp. tłum. )]. Każe się tytułować „Wielkim Guyem”, a nazywa się
Jones.
- O, cholera. A dlaczego mama płacze?
- Nie wiem.
- Wiesz i to bardzo dobrze. Gadaj, Will, ale to natychmiast. Will bąknął coś, czego
Finn nie dosłyszał.
- Nie chcesz mówić? W porządku, wołam tu mamę i Dimples...
- Zrozum, Finn. Musimy dalej ukrywać Dimples. Powiedziała nam, że, cytuję
dokładnie, „Wielki Guy zabije każdego, Kto udzieli jej schronienia”. Trzeba więc było
wymyślić coś, co pozwoliłoby mami zaakceptować jej obecność w domu.
- Mam wrażenie, że mnie w to wplątaliście. Co powiedzieliście matce?
- Zdecydowaliśmy się na niewinne kłamstewko, które ma nam wszystkim pomóc
przetrwać ten week end do odjazdu mamy. - Will mówił coraz szybciej niczym licytator na
giełdzie, gdy cena idzie w górę - Powiedzieliśmy jej, że ty i Dimples zakochaliście się w
sobie, że chcecie wziąć ślub, ponieważ ona jest w ciąży, ale nie możecie, bo ona jeszcze nie
uzyskała rozwodu.
- Co takiego?! - Finn podniósł go za kołnierz.
- O co ci chodzi? To przecież tylko niewinne kłamstewko, które nie przetrwa
weekendu. Nie okłada mnie tym gipsem.
- Ja ci dam niewinne kłamstewko! Czy ty w ogóle rozumiesz, że to dla matki szok?
Ach, w; skończone barany! Sprowadzacie tu jakieś...
- Posłuchaj, to tylko na dwa dni. Mama nigdy nie pogodziłaby się z tym, że
mieszkamy z jakąś dziewczyną gangstera. Kazałaby nam się spakować i wracać do domu.
- Wy dwaj nigdy nie przestaniecie być dziećmi. Powiem mamie prawdę.
- Kochani, kolacja gotowa... - rozległo się wołanie Dimples.
Finn popędził do kuchni, gdzie zastał matkę stawiającą właśnie na stole gorące
tłuczone kartofle.
- To, co lubisz najbardziej, Finneganku - powiedziała matka. - Siadaj szybko i jedz, bo
zaraz będziesz musiał jechać.
Z ciężkim sercem i zakłopotany, zajął główne miejsce przy stole, wiedząc, że nic -
nawet Dimples jej niechciana ciąża - nie jest w stanie zdenerwować matki bardziej niż
zlekceważenie podanego prze nią jedzenia. A nie daj Boże, żeby wystygło!
Kiedy zeszli się już wszyscy, Finn odmówił modlitwę i pokroił pieczeń. Wciągnął
głęboko wspaniały aromat. Ślinka mu ciekła na myśl o smakołykach matki po miesiącach
kawalerskiej kuchni.
- Dimples, a gdzie ty właściwie pracujesz? - odezwała się nagle mama, podając
ciemnobrązowy sos. Wszystkie oczy utkwione były teraz w dziewczynie, a Finn wstrzymał
oddech.
- Obecnie nigdzie - Dimples uśmiechnęła się do pani Mundy.
- A przedtem?
- Lepszego sosu w życiu nie jadłem - wtrącił szybko Mike.
- Dziękuję. A więc co robiłaś przedtem?
- Jestem z zawodu tancerką.
- Ach tak? Gdzie występowałaś?
- W klubie „Pod niebieskim lisem”.
- Mamo - znowu odezwał się Mike - musisz dać Dimples przepis na twoje tłuczone
ziemniaki. Przez dłuższą chwilę matka patrzyła na Dimples badawczo. Mike zmienił szybko
temat i zaczął rozmawiać o gospodarstwie, ale nie uciszyło to gniewu Finna.
- Wybaczcie mi, moi drodzy - powiedział odstawiając talerz - ale muszę już jechać na
zajęci Przedtem jednak chciałbym z tobą, mamo, porozmawiać chwilę na osobności.
- Teraz? Przecież jeszcze nie skończyłam jeść.
- Daj mamie zjeść spokojnie - odezwał się Will. - Porozmawiacie sobie po powrocie.
- Mamo, proszę cię, chodź.
Matka wstała od stołu. Finn zaprowadził ją do swego pokoju i zamknął drzwi.
- Słuchaj, mamo, ja nie mam zamiaru żenić się z Dimples.
- Co ja słyszę? Nie możesz tak po prostu wyrzucić tej biednej dziewczyny. To nie jest
stary kapeć! Co prawda nie taką synową wymarzyłam sobie, ale...
- Mamo, ona wcale nie jest w ciąży - powiedział szybko, widząc, że oczy matki robią
się mokre.
- Powiedzieli mi, że odkładaliście ślub, że nie chciałeś zmartwić mnie i ojca. -
Uśmiechnęła się, dotykając jego ramienia. - Taki dobry z ciebie chłopak. Z pewnością panna
Mollyrow musi mieć jakieś zalety. Inaczej przecież by ci się nie spodobała.
Finn spojrzał na zegarek i jęknął.
- Naprawdę, muszę już iść, ale uwierz mi, mamo: Dimples ani nie jest moją
dziewczyną, ani nie spodziewa się dziecka.
Matka uśmiechnęła się znowu.
- Syneczku, jeśli tyją kochasz, to i myją pokochamy.
- Nie, mamo. Ja jej nie kocham. To Mike ją sprowadził do domu. Ku jego zdumieniu,
matka nie przestawała się uśmiechać.
- Leć już, spóźnisz się na swoje lekcje. Pragnę poznać pannę Mollyrow nieco bliżej.
Finn potrząsnął tylko głową, zebrał swoje książki i wyszedł.
Dwie godziny później, kiedy wolno wszedł po schodach na górę, popatrzył na drzwi
do mieszkania Lucy, a następnie na własne. Odwrócił się gwałtownie i cicho zapukał do
dziewczyny. Otworzyła i na jego widok natychmiast się uśmiechnęła.
- Cześć! Już po zajęciach?
- Tak. Czy mogę wejść? - zapytał, zerkając przez ramię na zamknięte drzwi własnego
mieszkania.
- Po co pytasz? - odparła, opierając rękę na biodrze.
Miała na sobie czerwoną koszulę, sprane dżinsy i trampki. Wydała mu się ósmym
cudem świata. Budziła pożądanie, które teraz targnęło nim z całej siły. Rzucił książki i objął
ją.
- Na całym świecie nie ma nikogo cudowniejszego niż ty.
Lucy zadrżała w jego objęciach i wspięła się na palce. Włosy spłynęły jej miękko na
kark. Uniosła ku niemu twarz i zamknęła oczy. Ich wargi i języki rozpoczęły taniec miłości.
Całowali się, rozpłomienieni namiętnością i potrzebą serca.
W końcu podniósł głowę.
- Czy mógłbym przyprowadzić tu moją mamę? Chciałbym, żebyście się poznały.
- Teraz? Widzisz przecież, jak jestem ubrana. Pozwól mi się chociaż przebrać.
- Wyglądasz prześlicznie i właśnie teraz muszę cię jej przedstawić. Później ci
wszystko wyjaśnię. Biegiem popędził do domu.
- Zapomniałeś zabrać książki!
- Zaraz wracam!
Lucy zamknęła drzwi i pospieszyła do salonu. Podniosła z podłogi gazetę i patrząc na
swoje wytarte spodnie, wzruszyła tylko ramionami. Przeniosła książki Finna do kuchni i już
miała nastawić zmywarkę, kiedy rozległo się pukanie.
Otworzyła drzwi. Na progu stał Finn z niewysoką kobietą o brązowych włosach
przyprószonych siwizną i orzechowych oczach, w których malowała się ciekawość.
- Mamo, chciałbym ci przedstawić Lucy Reardon. Lucy, to jest moja mama.
- Jestem szczęśliwa, że mogę panią poznać - powiedziała Lucy. - Proszę, wejdźcie.
Katleen Mundy popatrzyła najpierw na nią, a potem na Finna i w końcu weszła.
- Co się stało? - szepnęła Lucy do chłopaka, przepuszczając matkę przodem.
- Mike powiedział jej, że ja żenię się z Dimples, kiedy tylko ta mała otrzyma rozwód, i
że mamy mieć dziecko.
Lucy stanęła jak wryta.
- Ale ty masz stukniętą rodzinkę! Dlaczego po prostu nie powiesz matce prawdy?
Oszołomiona relacjami Finna, Lucy zaproponowała kawę, ale pani Mundy podziękowała.
Utkwiła w Lucy badawcze spojrzenie i ściągnęła brwi z dezaprobatą. Wszyscy usiedli. Finn
obok matki na żółtej sofie, a Lucy na krześle naprzeciwko nich.
- Finneganie, czy nie powinniśmy przyprowadzić tu również panny Hollyrow? -
spytała chłodno matka, patrząc na Lucy. - To jego narzeczona, pani wie.
- Nie, mamo, to nie jest moja narzeczona.
- Ależ synku! - pani Mundy zwróciła się do niego bliska płaczu. - Już sama nie wiem,
co się z tobą dzieje. Byłeś takim dobrym chłopcem. Przyznaję, że to nie jest dziewczyna, o
której bym marzyła dla ciebie, ale skoro już ma być dziecko, nasz pierwszy wnuk, to... -
pochyliła się, by wyjąć chusteczkę z kieszeni, i wytarła oczy.
Finn popatrzył na Lucy.
- Widzisz, co się dzieje? Mamo, nie płacz. Płaczesz niepotrzebnie. Zostałaś bezczelnie
okłamana. Mike bał się, że zabierzesz go z powrotem do Iowy, i dlatego to wszystko namotał.
Jedyną kobietą w moim życiu jest Lucy.
Lucy poczuła się, jakby do pokoju wpadł jasny promień słońca. Finn nadal był
zdenerwowany. Za to pani Mundy przestała płakać.
- Czy ty chodzisz z Finneganem? - zapytała, patrząc jej prosto w oczy.
Przez całe życie Lucy ceniła sobie uczciwość i teraz stanęła przed trudną odpowiedzią.
- Prawdę mówiąc, jeszcze tego ze sobą nie uzgodniliśmy. Finna aż wcisnęło w sofę i
zamknął oczy.
- Lucy, proszę cię...
- Coś takiego! Dwie kobiety! - lamentowała pani Mundy, grożąc synowi palcem. - Ja
ciebie wychowywałam na przyzwoitego chłopca!
- Proszę pani... - Lucy próbowała nadać swemu głosowi ciche, lecz stanowcze
brzmienie. Nie chciała skłócić Finna z matką, ale cala ta bajeczka, którą wymyślił Mike,
zaczynała już mieć nieprzyjemny wydźwięk. - Finn uczy się tutaj! Poznaliśmy się, kiedy
doznał urazu ręki. Spadł z drabiny, gdy próbował mi pomóc dostać się do domu przez okno w
kuchni. Czy mógłbyś - spojrzała na Finna - zostawić nas same na pewien czas?
Porozmawiałybyśmy sobie, poznały się lepiej...
- Świetna myśl, Lucy - powiedział Finn z miną człowieka uratowanego z paszczy
wygłodzonych tygrysów, wstał i zaczął wycofywać się do wyjścia. Pani Mundy wstała
również.
- Mamo, proszę, porozmawiaj z Lucy przez chwilę, a ja zaraz wrócę. Pani Mundy
zmarszczyła się i niepewnie spojrzała na Lucy.
- Proszę, niech pani spocznie - poprosiła Lucy. - Mike i Will zorganizowali w końcu
tygodnia parę przyjęć, a Finn potrzebuje spokoju do nauki, więc zaproponowałam mu, żeby
przychodził tutaj.
- Czy pani pracuje, panno Reardon?
- Proszę mi mówić Lucy - powiedziała z uśmiechem. - Tak, prowadzę własny sklep.
Taki mary sklepik z fistaszkami. Jestem najstarsza z pięciorga rodzeństwa. Pragnęłam jak
najszybciej usamodzielnić się finansowo, ponieważ rodzice musieli łożyć na wykształcenie
moich braci i sióstr. Zaczęłam więc handlować jeszcze w czasie studiów, na ostatnim roku.
Pani Mundy rozejrzała się dokoła.
- Oryginalnie to urządziłaś. Przyjemnie tu u ciebie.
- Dziękuję. Wszystkie mieszkania w osiedlu są do siebie takie podobne, a ja chciałam
mieć coś naprawdę własnego.
- To ładnie z twojej strony. Szkoda, że nie możesz pozmieniać tego, co na zewnątrz.
Zawsze się gubię, kiedy tu przyjeżdżam.
Lucy uśmiechnęła się i wtrąciła łagodnie:
- Proszę pani, on naprawdę nie jest zaręczony z Dimples, a ona nie spodziewa się
dziecka. Matka umilkła i tak długo przyglądała się jej bez słowa, że Lucy pomyślała już, iż
Kathleen Mundy uznała ją za oszustkę, z którą nie warto nawet rozmawiać.
- Ale ty i Finnegan nie umawiacie się ze sobą regularnie, prawda?
- Nie - odparła Lucy, uświadamiając sobie, że powiedziała to nieco przygnębionym
głosem. Spróbowała narzucić sobie znowu pogodny ton. - On ma teraz tyle zajęć, naukę i
pracę w swoim sklepie. Po prostu przychodzi do mnie, żeby się uczyć.
Matka Finnegana znów popatrzyła na nią takim wzrokiem, że aż poczuła się nieswojo.
- A co ty robisz, kiedy on się uczy?
- Czytam albo się gimnastykuję, albo coś tam robię u siebie w pokoju. Staram się
zapewnić mu ciszę. Finn pracuje zwykle przy stole w kuchni.
Zapadło długie milczenie, aż w końcu pani Mundy przymknęła oczy z wyraźnym
ukontentowaniem.
- To pięknie, Lucy - powiedziała pogodnie. - Ach, te moje chłopaki. Mike i Will
zawsze lubili trochę kręcić, ale teraz to już przesadzili. Będę musiała porozmawiać z
Mike’em. Wydaje mi się, że nie jogą sobie poradzić z życiem w mieście, bo do tej pory żyli
trochę jak dzikusy. A może i ja nie jestem bez winy. - Nachyliła się do Lucy, zerkając przez
ramię na drzwi wejściowe. - Wiesz, chcę ci coś powiedzieć w sekrecie.
Lucy przygotowywała się na wszystko. Jeśli chodzi o niespodzianki, rodzinę Mundych
cechowała niepożyta wynalazczość. Matka obejrzała się jeszcze raz za siebie.
- To ja - szepnęła - nakłoniłam Willa i Mike’a, by zamieszkali u Finnegana. Chciałam,
by zapoznali go z jakimiś dziewczętami.
Lucy z trudem tłumiła śmiech.
- Finnegan nie jest już najmłodszy - ciągnęła pani Mundy - i czas najwyższy, żeby się
ożenił. Moi młodsi synowie wcale nie palili się do mieszkania z nim, nie sądzę też, żeby jemu
to specjalnie odpowiadało. Obiecali mi jednak, że spróbują znaleźć dla niego jakąś miłą
dziewczynę. Znam mojego syna. Traktuje życic zbyt poważnie.
Dusząc się ze śmiechu, Lucy przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie z Mike’em
i Willem. Sądzili wtedy, że jest dziewczyną Finna, a kiedy okazało się, że to nieprawda, zapał
związany z jej poznaniem nagle zniknął.
- To wiele wyjaśnia - powiedziała. - Myślę jednak, że Finn poradzi sobie bez pomocy
braci.
- Skoro sprowadzili do domu pannę Mollyrow, to znaczy, że wybrali niewłaściwy typ
kobiety - stwierdziła pani Mundy. Uśmiechnęła się. - Opowiedz mi teraz o swoim
rodzeństwie, dobrze?
Jakąś godzinę później rozmowę przerwało im pukanie i w drzwiach pojawił się Finn z
kolejną książką pod pachą. Parokrotnie przeniósł wzrok z matki na Lucy i z powrotem, po
czym uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Przyszedłem tutaj, żeby zrobić sobie przerwę w nauce. Pani Mundy podniosła ku
niemu rozjaśnioną twarz.
- Finneganku, Lucy wszystko mi już wyjaśniła. Chyba jest już bardzo późno. -
Zerknęła na zegarek. - O tej porze zawsze już śpię. A co do Mike’a, to już ja sobie z nim
porozmawiam.
- Nie musisz wychodzić tylko dlatego, że przyszedłem - powiedział Finn, odsuwając
książkę na sam koniec stołu.
- Naprawdę muszę się już położyć. Taka już ze mnie wieśniaczka. Chodzę spać z
kurami, a wstaję, kiedy kogut pieje.
- Bardzo się cieszę, że mogłyśmy porozmawiać - powiedziała Lucy, odprowadzając
panią Mundy do drzwi. Żegnając się z matką, Finn przygarnął do siebie dziewczynę.
- Musisz kiedyś przywieźć Lucy do domu i pokazać jej swoje rodzinne strony.
- Dziękuję - odpowiedziała Lucy.
Polubiła matkę Finna, która, kiedy tylko wyjaśniło się nieporozumienie, zaczęła
traktować ją ciepło i serdecznie.
- Niedługo przyjdę - rzekł Finn, a matka skinęła głową.
- Ucz się, synu, ale w najbliższym czasie powinieneś zabrać Lucy gdzieś na kolację.
- Wiem.
- Dobranoc.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią, Finn przyparł do nich Lucy, nie pozwalając jej
ruszyć się.
- Wiedziałem, że cię wysłucha - powiedział.
- Nie powiem, żebym była wdzięczna Mike’owi. Kochany braciszek!
- Nie wiedział, jak wytłumaczyć mamie obecność Dimples.
- Aleja wytłumaczyłam. Sądzi chyba, że Mike sprowadził ją tutaj z dobroci serca.
- Takie odniosłaś wrażenie? To by znaczyło, że mama pragnie teraz dać Mike’owi
prawo podejmowania własnych decyzji. Chce, żeby wydoroślał. Mama może się wydawać
osobą bezpretensjonalną i prostą, ale, wierz mi, odczuła boleśnie bezczelne kłamstwo Mike’a.
Mike jest na ogół prawdomówny. Sądzę, że kłamstwo nie przyszło mu łatwo.
- Twoja mama jest przeurocza.
- Ty też.
Lucy dotknęła ręki Finna nad gipsem.
- Zdejmą ci gips w niedzielę, prawda?
- Tak - odpowiedział szybko, całując ją najpierw w skroń, a potem w policzek aż do
ucha i coraz silniej przygarniał ją do siebie zdrową ręką. - Czekałem cały wieczór...
- A ja już zaczynałam tracić nadzieję - odpowiedziała, zamknąwszy oczy i wtuliwszy
się w niego.
Całowali się długo i namiętnie, aż Lucy wymknęła się lekko z objęcia.
- Finn, mama czeka pewnie na ciebie i chyba powinieneś się uczyć. Prawda?
- Mama nie czeka, ale z tą nauką to racja. Czy mógłbym pouczyć się u ciebie?
- Tak, oczywiście.
- Dimples i moi bracia są teraz zdrowo przygaszeni, ale nie potrafią zachowywać się
cicho. Telewizor jest włączony i gra muzyka. Wierz mi, chciałbym być bardziej bystry.
Najlepiej mieć fotograficzną pamięć. Uczyłbym się szybciej.
- Wszyscy by tak chcieli. Nie musisz mieć kompleksów. Mike mówił mi, jaką masz
przeciętną ocen. A teraz idź już się uczyć. Ja też powinnam zaksięgować parę rzeczy, bo
zbliża się koniec miesiąca. Masz tam dzbanek kawy, gdyby ci się bardzo chciało spać.
- Tak jest, kapitanie. Śliczny, prześliczny kapitanie. Powiem ci jeszcze, że mama
naprawdę cię polubiła.
- Z wzajemnością - odparła Lucy pogodnie, pragnąc, żeby Finn powiedział jej jeszcze
coś miłego i zobowiązującego, ale on tylko wziął podręczniki i poszedł do kuchni.
Lucy rozłożyła swoje księgi na łóżku i pracowała jeszcze przez godzinę, później
zrobiła małą gimnastykę, wykąpała się i przebrała w nocną koszulę i peniuar. Weszła jeszcze
na moment do salonu.
- Finn. Jestem już zmęczona. Czy możesz zatrzasnąć drzwi, kiedy będziesz
wychodził?
- Tak, tak... - burknął, jakby drażniło go, że mu przeszkadza. Zamknęła drzwi od
sypialni, zgasiła światło i położyła się do łóżka.
Finn rzucił okiem na pusty salon i ogarnęła go ślepa furia. Najchętniej walnąłby tymi
wszystkimi książkami o podłogę i porwałby Lucy w ramiona. Zaklął pod nosem, wstał i nalał
sobie kolejną filiżankę kawy. Uczył się do północy. Mike, Will i Dimples wciąż jeszcze
oglądali telewizję. Ale przynajmniej przyciszyli fonię. Czując ogarniające go zmęczenie, Finn
poszedł prosto do swego pokoju. Odłożył książki na podłogę, zdjął rękę z temblaka i rozebrał
się z koszuli, zrzucając jednocześnie buty. Kiedy wreszcie wyciągnął się na łóżku, do pokoju
wszedł Mike i zamknął drzwi.
- Finn?
- Słucham?
- Jestem ci winny przeprosiny.
- Mnie jak mnie, ale mamie na pewno. To było bardzo głupie z twojej strony.
- Wiem, ale nie potrafiłem się przyznać, że to ja ściągnąłem Dimples. Już
przeprosiłem mamę. Mimo zmęczenia Finn ożywi! się zaciekawiony. Podłożył sobie ramię
pod głowę i popatrzył na brata.
- Kazała ci wracać do Iowy?
- O nie, nie - roześmiał się Mike. - Zrobiła mi wykład, ale nie wracam do domu. Będę
musiał wypić to piwo, którego nawarzyłem. Radosna przyszłość, nie ma co!
Finn parsknął.
- Możesz już w ogóle nic mieć żadnej przyszłości, jeśli ten cały eks - narzeczony
Dimples, ten Wielki Guy, dowie się, gdzie ona przebywa.
- Tak, wiem. Wydaje mi się, że jest jej tu dobrze.
- Ale chcesz chyba, żeby się wyniosła? - zapytał Finn, zauważając ze zdziwieniem, że
Mike się czerwieni.
- No, wiesz, prawdę mówiąc... Czasami jest zabawna, chociaż ona i ja nie bardzo
możemy się ze sobą zgodzić. Chyba że tańczymy albo się... - zakończył, przeciągając zgłoski
i wzruszył ramionami.
Finna nie stać już było na żaden wysiłek. Nie odpowiedział ani słowem i zapadł w sen.
6
W niedzielę przed wieczorem, już po zdjęciu gipsu, Lucy i Finn odprowadzili panią
Mundy na lotnisko. Wracała do domu. Kiedy pasażerów poproszono na pokład, Finn objął
matkę i ucałował na pożegnanie. Mama odwróciła się do Lucy i dotknęła jej ramienia. -
Odwiedź nas koniecznie. Przyjedźcie razem na przykład w czasie jego przerwy semestralnej.
- Z pewnością, mamo - odpowiedział Finn.
Lucy nie chciała, żeby czuł się zobowiązany do pokazania jej rodzinnego domu, lecz
uśmiechnęła się do pani Mundy.
- Bardzo dziękuję. Nigdy nie byłam w stanie Iowa.
- To miłe miejsce. - Odwróciła się do Finnegana. - Jedz więcej, synku. Jesteś taki
chudy.
- Dobrze, mamusiu - odpowiedział pokornie.
- Do widzenia, kochani. A ty, moja droga - pani Mundy uścisnęła rękę Lucy - opiekuj
się moim chłopcem.
Obserwując przez okno, jak pani Mundy wchodzi na pokład samolotu, Lucy nie
potrafiła otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiły na niej ostatnie słowa matki. Po chwili
poczuła na sobie wzrok Finna i popatrzyła na niego.
- Czym ty się znowu gryziesz? - zapytała, gdy tylko wsiedli do samochodu.
- Niczym nowym. Przerobiłem wszystkie podręczniki i jestem na skraju bankructwa.
Rozmawiałem z moim tatą, domowe finanse również nie przedstawiają się teraz najlepiej.
Ojciec siedzi w długach po uszy. Nie mogłem mu się przyznać, że ja też. Jeszcze trochę i
koniec ze sklepem. Diabeł ogonem namieszał. - Uśmiechnął się. - Ale są też i dobre wieści.
Mam zamiar dać sobie godzinkę lub dwie wolnego, zanim choćby dotknę książek, a już za
trzy tygodnie kroi mi się siedmiodniowa przerwa semestralna i wtedy będziemy balować! Co
wieczór!
Na myśl o tym, że będzie się z nim widywała tak często i że wreszcie się trochę
zabawią, Lucy o mało nie podskoczyła z radości.
- Masz ochotę na kolację? - zapytał Finn, puszczając do niej oko. - To nasza pierwsza
randka. Dokąd chciałabyś pójść?
- Lubię kuchnię japońską - przyznała się, choć tak naprawdę było jej wszystko jedno,
gdzie spędzą ten wieczór, byle razem.
- Tak? No to dobrze, znam takie jedno miejsce.
- Finn... powiedziałeś, że masz teraz wolne jakieś dwie godziny.
- No tak. A co?
- Moglibyśmy pojechać obejrzeć twój sklep...
- Dobrze - zgodził się, skręcając z Dziesiątej Ulicy w Pennsylwania Avenue.
Jechali teraz mijając stare zaułki. Na Czternastej Ulicy Finn skręcił za ceglanym
budynkiem straży pożarnej i przejechał obok rzędów starych sklepów. Obcojęzyczne napisy
na odartej z farby i zdewastowanej tablicy z napisem „Daisy Mili Mail” wskazywały, że
zbliżają się do dzielnicy wietnamskiej. Po drugiej stronie mieściły się również stare sklepiki i
wolnostojący, niewielki budyneczek otoczony wybrukowaną nawierzchnią.
Tutaj właśnie Finn zaparkował.
Budyneczek miał dwa wielkie okna z szybami ze szlifowanego szkła po obu stronach
drzwi frontowych. Nad wejściem widniał drewniany szyld z namalowanym farbą napisem:
„F. Mundy. Odzież męska”. Sklep był mniej więcej tych samych rozmiarów co „Fistaszek”
Lucy.
Finn otworzył drzwi i wyłączył alarm. Weszli do cichego, pustego wnętrza. Uderzył
ich zapach stęchlizny.
- To tu. Nie wygląda to tak wesoło, jak u ciebie.
- Nie jest tak źle - powiedziała Lucy, lecz w głębi duszy musiała przyznać mu rację.
To wnętrze było rzeczywiście ponure. Brązowa, wytarta wykładzina na podłodze,
szare ściany i stelaże do wieszania ubrań.
- Na zapleczu mieści się kantor. Kiedy przed pięcioma laty zaczynałem, sklep kwitł.
Zaczął podupadać dopiero mniej więcej dwa lata temu. Zmieniła się gospodarka, zmieniali się
sąsiedzi i wielu właścicieli sklepów przeniosło się gdzie indziej. W tym roku zacząłem szkołę
i... plajtuję.
- Mogę się trochę rozejrzeć?
- Jasne - powiedział, obejmując ją ramieniem.
Otworzył drzwi prowadzące do krótkiego, wąskiego przedsionka, który oświetlała
jedynie goła żarówka u sufitu, a następnie znaleźli się w hallu. Wchodziło się stąd do czterech
pomieszczeń.
- Łazienka, pomieszczenie gospodarcze, magazyn i kantor - Finn oprowadzał Lucy,
uchylając kolejne drzwi.
Pokój, w którym mieścił się kantor, tonął w papierach. Na dwóch połamanych
krzesłach z brązowego plastiku leżały podręczniki. Biurko zawalone było dokumentami. W
stojącej w rogu szafce na akta piętrzyły się rejestry handlowe. Zawieszony na gwoździu
kalendarz pokazywał luty.
Finn roześmiał się.
- Potrzeba tu twojej ręki. W porównaniu z tą budą twój „Fistaszek” wygląda jak salon.
- Czy trzeba naprawdę tyle tych papierzysk, żeby prowadzić sklep? - zapytała Lucy.
- Nie mogę się z tym wszystkim pozbierać z powodu szkoły. Część to moje notatki z
zajęć. Dawno już miałem tu posprzątać. A wiesz - odwrócił ją twarzą do siebie - co
najbardziej może mi pomóc w tym biurze?
Niezdolna odpowiedzieć, ponieważ patrzył na jej usta tak, że aż zaparło jej dech,
potrząsnęła tylko głową.
- Świadomość, że cię tu całowałem.
Już pierwsze muśnięcie zelektryzowało Lucy. Od dawna tęskniła za jego pocałunkami
i za nim samym. Przywarła do niego, rozkoszując się - teraz kiedy zdjęty już został
niewygodny gips - silnym uściskiem obu rąk Finna.
Po kilku minutach puścił ją.
- Wyjdźmy stąd. Pójdź pierwsza, a ja pogaszę światła.
Lucy zatrzymała się przy jednym z garniturów. Był w dobrym gatunku. Wyobrażała
sobie, jakby Finn w nim wyglądał, gdy tymczasem on sam, z księgami handlowymi pod
pachą i papierami w ręce, wyłonił się z ciemnego hallu.
- Dziś wieczorem albo jutro powinienem przejrzeć te wszystkie rejestry. Poza tym
muszę posiedzieć nad rozdziałem z prawa własności. Mniejsza z tym. Powiedz lepiej, jak ci
się podobają moje ubrania?
- Niezłe, ale w tej okolicy nie znajdziesz na nie zbyt wielu chętnych.
- Nie mówisz mi nic nowego. Ale nie stać mnie teraz na zmianę lokalizacji. Kiedy
startowałem, miałem dość blade pojęcie o interesach. Gdyby było inaczej, nigdy nie
zdecydowałbym się na to miejsce.
- A dlaczego w ogóle znalazłeś się w Oklahomie?
- Dostałem sportowe stypendium. Dylem tenisistą.
- Naprawdę? Ja też kiedyś sporo grałam w tenisa.
- Mam nadzieję, że dasz się namówić na debla. Mojemu nadgarstkowi przyda się
trochę gimnastyki.
- Zapomniałam już, jak się trzyma rakietę.
- Myślałby kto, biedna, zgrzybiała staruszka.
- Śmiej się, śmiej. Mam startować z asem uniwersyteckiej reprezentacji?
- Było, minęło, a w dodatku ta ostatnia kontuzja...
- Przepraszam, przerwałam ci. Mów, proszę. Przyjechałeś na uniwersytet i co dalej?
- Zrobiłem dyplom, a następnie przeniosłem się do Tulsy, gdzie w dużym domu
towarowym przeszedłem szkolenie dla kadry menedżerskiej. Sądziłem wówczas, że moim
powołaniem jest kariera handlowca. Marzył mi się własny sklep.
- A ja marzyłam o pracy w dyplomacji, a nie o orzeszkach! - uśmiechnęła się Lucy,
gładząc go z czułością po włosach.
- Oszczędzałem jak wariat, wystarałem się o kredyt, spłaciłem pożyczkę i otworzyłem
sklep. Przez pewien czas powodziło mi się zupełnie nieźle. Trzy lata temu, na krótko przed
tym, zanim wszystko zaczęło podupadać, kupiłem sobie mieszkanie i samochód. Może to
zabrzmi głupio, ale, wiesz - powiedział, rozglądając się wokół - czuję się do tego
przywiązany.
- Masz na myśli sklep, prawda?
Finn uśmiechnął się i mocniej przygarnął Lucy do siebie.
- Ty zawsze potrafisz zmusić mnie do uśmiechu.
- A wiesz - zagadnęła, kiedy wyszli ze sklepu - mam pluszowego misia, który
przynosił mi szczęście.
- Nie ma takich misiów, Lucy.
- Przypomnij, to ci pokażę mojego Pana PhiPhi. Stoi u mnie w szafie na półce.
Finn roześmiał się i otworzył przed nią drzwiczki samochodu. Pojechali do małej
japońskiej restauracji w północnozachodniej dzielnicy miasta. Usiedli w rogu pod lampionami
i obserwowali, jak kucharz przyrządza zamówione przez nich danie. Intensywny zapach
smażonego mięsa, cebuli i przypraw zaostrzył apetyt Lucy. Ledwie zdążyła upić łyk sake z
małej czareczki, a już przyniesiono im apetycznie podsmażone mięso i puszysty ryż podany w
oddzielnych naczyniach. Jeszcze nigdy Lucy nie widziała Finna tak odprężonego. Gdyby nie
te wszystkie kłopoty, pomyślała z bólem serca, jakże inne mogłoby być jego życie.
Kiedy wieczorem wrócili do domu, Lucy zaproponowała, że przejrzy za niego księgi
buchalteryjne.
- Zostaw to mnie i rezerwuj czas wyłącznie na naukę. Wiesz, miałam zamiar w ten
piątek przywieźć do domu własne papiery, lecz znowu nas obrabowano i w całym tym
zamieszaniu...
- Jak to... obrabowano? Nic mi o tym nie mówiłaś.
- Miałeś wtedy na głowie mamę i sprawę Dimples, nie pamiętasz? Spotyka mnie to już
po raz drugi zastanawiam się, czy nie maczał w tym palców ktoś z college’u, bo w pobliżu są
akademiki. Myślę, że te napady to sprawka tego samego faceta. Oba miary miejsce w piątek
około czwartej po południu.
- Czy w razie czego ktoś może ci pomóc?
- Mam urządzenie alarmowe, ale mój najbliższy sąsiad, pan Preston, właściciel sklepu
z obuwiem jest trochę przygłuchy i mato co do niego dociera. No ale lepszy rydz niż nic.
- Ładna historia.
- Nie masz większych zmartwień? Nic mi się przecież nie stało.
- Czy ten gość miał przy sobie broń?
- A jak sobie wyobrażasz? W przeciwnym razie nie oddałabym mu pieniędzy.
Pukawka, którą mnie zaszachował, wyglądała co prawda niezbyt groźnie, ale w końcu mało
się na tym znam... No więc, jak? Pozwolisz mi rzucić okiem na twoje dokumenty?
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę i nagle uświadomiła sobie, że Finn należy do ludzi,
którzy nie podejmują pochopnych decyzji.
- Naprawdę chciałabyś się tym zająć?
- Nie proponowałabym, gdybym nie chciała. I żadnych pocałunków, dopóki nie
skończymy. Zawołam cię, jeśli będziesz mi potrzebny - powiedziała z uśmiechem,
wychodząc do swego pokoju, gdzie rozłożyła się na łóżku z papierami.
Szybko zrozumiała, że sprawy mają się tak, jak to przedstawił Finn, czyli źle. Po
pewnym czasie odłożyła pióro i z głową odrzuconą na poduszki rozmyślała o sklepie Finna.
Kwadrans później poszperała w swojej szafce.
- Finn? - zawołała wchodząc do kuchni.
- Słucham?
Miał przekrwione oczy i zmierzwione od ciągłego przeczesywania palcami włosy, a
przed sobą filiżankę z niedopitą kawą.
- Bardzo źle, prawda?
Lucy postawiła na stole brązowego pluszowego niedźwiadka, któremu brakowało
jednego ucha, a z łapki sypały się trociny.
- To moja maskotka na szczęście.
Finn znowu rozgarnął włosy, wziął zabawkę do ręki i obracał ją w palcach, wpatrując
się w nią takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył pluszowego misia.
- To twój Pan PhiPhi?
- Jedyny i niepowtarzalny. Przynosi szczęście. Jest twój, jeśli tylko chcesz.
- Naprawdę oddałabyś go, ot tak po prostu, w moje ręce? - Finn nie potrafił ukryć
zdumienia.
- Będzie mu u ciebie dobrze - odparła, czując falę ciepła na policzkach.
Finn zerknął na nią z wdzięcznością, kładąc misia obok siebie na ławie. Lucy
przysiadła naprzeciwko. Ciekawe, pomyślała, czy Finn w ogóle zdaje sobie sprawę, jak
prowokująco teraz wygląda. Siedział bez butów, w rozpiętej koszuli. Być może zresztą ta
niedbała poza dodawała mu uroku.
Pragnęła zerwać z ramion tę otwartą na piersi koszulę i pogładzić go po włosach, ale
tylko powiedziała:
- Zrobimy sobie maleńką przerwę?
- Z dziką rozkoszą.
Uśmiechnął się i pochylił nad stołem, zbliżając do niej twarz na odległość zaledwie
paru centymetrów.
- Caty czas myślałam...
- Wiem. Aż tutaj było słychać, jak ci mózg puchnie z wysiłku. Pokazała mu język z
udawaną złością. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Zrób to jeszcze raz, proszę.
Zdumiona, wystawiła język. Nagle Finn skoczył ku niej i dotknął jej języka swoim.
Zaczęli się całować i Lucy poczuła, że ogarniają ją płomienie. Kiedy wywinęła mu się z
uścisku, jęknął.
- Mógłbym z miejsca rzucić studia w diabły, ale co z tego. I tak zostanie to przeklęte
ślęczenie nad cyframi w sklepie, a tego rzucić nie mogę, jeśli w ogóle mam się utrzymać na
powierzchni. Cokolwiek jednak się stanie, chcę i muszę się z tobą stale spotykać.
- Właśnie o tym chciałabym z tobą porozmawiać. Mam pewien pomysł.
- Za każdą pomoc z góry dziękuję.
- Posłuchaj, w interesach radzę sobie o niebo lepiej niż ty.
- I co z tego?
- Nie pracuję w soboty i w niedziele. Na najbliższą sobotę umówiłam się już z
rodzicami, ale w następną chciałabym pojechać do twojego sklepu. Zobaczymy, czy potrafię
coś dla ciebie zrobić. Po prostu pozwól mi tylko porządzić się tam przez jeden dzień. Co ty na
to?
- Daję ci wolną rękę, kochanie. Możesz tam pojechać, kiedy chcesz: w sobotę, w
poniedziałek, jak ci będzie pasowało. Ale za to w sobotni wieczór niech szlag trafi egzaminy,
zakończenie semestru, Dimples, jej holenderskiego Wielkiego Guya i co tam jeszcze chcesz,
zabieram cię na kolację. Zgoda? Zaklepane?
- Zaklepane. Wracaj do swojej pracy, a ja muszę jeszcze przemyśleć kilka rożnych
spraw. Zamierzała wstać od stołu, lecz Finn chwycił ją przez blat za przegub dłoni.
- Chodź tu do mnie - poprosił z uśmiechem. Potrząsnęła głową.
- Nic z tego. Prawko. Już zapomniałeś?
Puścił ją, naburmuszony, i wzruszył ramionami, gdy zabierała ze stołu filiżankę z
kawą. Po drodze do swego pokoju Lucy odwróciła się.
- Finn, ty dzierżawisz ten mały domek, w którym mieści się sklep, prawda?
- Nie mam forsy na nic większego.
- Czy właściciel miałby coś przeciw, gdybyś przemalował ten twój domek?
- Daj spokój, Lucy. - Finn ściągnął brwi. - Nie wymyślaj nic kosztownego. Malowanie
niewiele tu pomoże. Przyjrzyj się okolicy.
- Przeszkadzałoby mu to, czy nie?
- Na Boga, nie. Powiedział mi, że mogę robić, co chcę, ale nie dołoży z własnej
kieszeni grosza, jeśli tylko nie będzie musiał. Uzgodniliśmy to ze sobą już na samym
początku.
- Świetnie - powiedziała Lucy i z uśmiechem wróciła do sypialni, żeby zrobić spis
tego wszystkiego, czego, jej zdaniem, wymagał sklep, jeśli miał się podnieść z ruiny.
Przed pójściem spać weszła jeszcze na moment do salonu, aby popatrzeć na Finna.
Stał przy zlewie w kuchni i nalewał kawę, drugą zaś ręką w charakterystyczny dla niego
sposób wichrzył sobie w zamyśleniu włosy. Usłyszała, jak coś do siebie pomrukuje, po czym
znowu usiadł i zniknął jej z oczu. Poszła do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Kręciła się i
przewracała z boku na bok, rozważając plany związane ze sklepem Finna.
Rano znalazła na poduszce karteczkę: „Serdeczne dzięki za przerobienie słupków.
Należy mi się złoty medal za to, że jestem dobrym kumplem i nie zakłóciłem snu pięknej
damy. Padam. Dobranoc. Grają capstrzyk. Czekam na sobotni wieczór. Dziękuję za Pana
PhiPhi. Z miłością. Finn”.
Pogładziła kartkę. Czy Finn kończył swe liściki ot tak, machinalnie, utartym frazesem
bez znaczenia, czy też kryło się za tym coś więcej?
7
W piątkowe popołudnie Lucy pożegnała się z odjeżdżającą właśnie na cały dzień Nan
i zamierzała już wnieść do środka swój przenośny stolik, kiedy zauważyła, że od frontu
zatrzymuje się znajomy samochód.
Z plikiem książek pod pachą Finn wszedł do sklepu. Koło niego, przy nodze, warczał
brązowy pies o załamanych uszach.
- Cześć! Gdzie jest Nan?
- Właśnie wyszła. Co to, masz nowego psa?
- Skądże znowu - odparł, biorąc ją w ramiona i całując.
- Finn, ktoś tu może wejść - powiedziała, po dobrych paru minutach wymykając mu
się z objęć. - A poza tym, co y tu robisz o tej porze i w dodatku z jakimś psem?
- Przyjechałem, żeby bronić cię przed rabusiami. A to jest pies podwórzowy.
Lucy kręciła się niespokojnie, spoglądając w poczciwe, brązowe psie oczy. Pies usiadł
u jej stóp i merdał krótkim, sterczącym pionowo ogonem.
- Nie mogę tu trzymać takiego dużego psa.
- Będzie ci towarzyszył w sklepie tylko za dnia, a na noc przywieziesz go do mnie.
- Nie wiedziałam, że w naszym osiedlu wolno trzymać zwierzęta.
- Wolno. Sprawdziłem to w umowie.
- No i co, moje maleństwo - Lucy przyklękła, żeby pogłaskać psa i podrapać go za
uchem. - Popatrz, jaki śliczny.
- Zły jak diabeł, mówię ci.
- To dlaczego jeszcze cię nie ugryzł?
- Do nie ma w zwyczaju gryźć rodziny. To mój własny pies. Tata przysłał mi go
samolotem z Iowy. Na moją prośbę!
- Coś takiego!
Finn zadał sobie dla niej tyle trudu. Nie potrafiła ukryć szczęścia.
- Gryzie wszystko, co się rusza, z wyjątkiem rodziny swego pana. Na noc będę go
zabierał do siebie. Świetnie się tam zmieści razem z Dimples, Mike’em i Willem.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, by ten grzeczny pies komukolwiek mógł dać do
wiwatu.
- Ale to prawda.
- Jak się wabi?
- Jaskier. To mama nadała mu imię. •
- Jaskier - powtórzyła Lucy i pies z zadowoleniem pokręcił ogonem. - Jaka to rasa?
- Airedaleterier. Jeśli pozwolisz, usiądę przy oknie i pouczę się trochę. Będę miał stąd
dobry widok na ulicę. Następnym razem... - zerknął wymownie na krzesło z kutego żelaza -
przywiozę chyba sobie poduszeczkę.
- Jak to - następnym razem?
- Powiedziałaś, że okradziono cię dwukrotnie w piątkowe popołudnie. Będę więc
przyjeżdżał w każdy piątek na parę godzin.
- Ale...
- Żadne ale. Tutaj też mogę się uczyć. Fala ciepła ponownie ogarnęła Lucy.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu, przystawił sobie krzesło do frontowego okna i zaczął
czytać, a pies zwinął się w kłębek i położył przy jej nodze.
Rankiem w poniedziałek Lucy uzupełniała właśnie zapas orzeszków w metalowych
pojemnikach, kiedy przyjechała Nan.
- Cześć, to ja - zawołała Nan, wyłaniając się z korytarza. Jej jasne włosy falowały na
ramionach przy każdym kroku. Nagle stanęła jak wryta, zaskoczona widokiem psa. - A to co
znowu?
- To Jaskier, nasz obrońca. Finn posłał po niego aż do Iowy, specjalnie dla mnie.
Pies zamerdał ogonem.
- I to ma być pies obronny? - zakpiła Nan. - Jaskier? Kiedy otwierałam tylne wejście,
nie słyszałam, żeby choć zaszczekał. - Ostrożnie zbliżyła się, by pogłaskać zwierzę. Pies
radośnie zatańczył na zadzie. - Mo, ho, a to mi dopiero bestia!
Obie się roześmiały.
- Wiesz, Finn obiecał przyjeżdżać tu w każdy piątek na godzinę lub dwie przed
zamknięciem.
- To ładnie z jego strony.
- Wypada więc tylko nic tracić nadziei, że złodziej nie zmieni dotychczasowego
rozkładu zajęć. Znowu się roześmiały i Lucy poszła umyć ręce przed rozdzielaniem do
pojemników kolejnej porcji fistaszków. Po paru minutach pracowała już w najlepsze.
- Miałam zamiar cię zapytać - wycedziła Nan dziwnie oschłym tonem - jak ci się udała
sobotnia randka, ale chyba już nie muszę...
Lucy podniosła na nią zdziwiony wzrok.
- Dlaczego?
- Popatrz sama, co ty wyprawiasz.
Lucy o mało nie zawyła ze zgrozy. Wsypała łuskane prażone fistaszki do pojemnika z
orzeszkami w łupinach.
Nan skrzyżowała ręce na piersiach.
- Musiało być świetnie, co?
- Świetnie? Po prostu genialnie!
- I co? Pan Mundy nic ci nie zaproponował? Nie składał żadnych deklaracji? A kiedy
następna kolacja we dwoje?
Lucy wzruszyła ramionami i zabrała się do przebierania orzeszków.
- Zbliża się koniec semestru, więc ma jeszcze więcej pracy niż zwykle. Jeden z dwóch
jego pracowników choruje, więc sam musi godzinami uwijać się w sklepie. Wyjedziemy w
przerwie międzysemestralnej.
- Na całe lato? - Oczy Nan zrobiły się okrągłe.
- Skądże znowu! On chodzi do letniej szkoły. Mówię o tygodniowej przerwie między
semestrem wiosennym a letnim.
- Nie powiem, żeby cię zbytnio rozpieszczał. - Nan była kompletnie rozczarowana. -
Wiesz, wydaje mi się, że nie można chyba traktować poważnie faceta, który poświęca więcej
czasu książkom niż swojej dziewczynie.
- Nan, ja rozumiem, dlaczego tak jest. To się przecież kiedyś zmieni.
- Daj spokój. Dobrze wiesz, że mam rację. Mogłabyś spotykać się z niejednym
naprawdę klawym chłopcem, a związałaś się z jakimś molem książkowym.
Dendelen, dendelen, rozległ się dźwięk mosiężnego dzwonka i na widok Finna serce
Lucy podskoczyło z radości. W dodatku miał na sobie ten sam elegancki granatowy garnitur
co w sobotni wieczór i wygląda! znakomicie. Ależ był przystojny!
Pies wybiegi mu na spotkanie.
- Cześć, Lucy - powitał ją Finn, przeciągając słowa, i uśmiechnął się do niej.
- Cześć! - powiedziała bez tchu. Uświadomiła sobie, że powinna go przedstawić Nan.
- Poznajcie się, proszę. Finn Mundy. Nan Taylor.
Jakby kosztowało go to wicie wysiłku, Finn z ociąganiem odwrócił oczy od Lucy i
przywitał się z Nan.
- Dzień dobry. Milo mi panią poznać. Lucy dużo mi o pani opowiadała.
- Wzajemnie. Zaraz was zostawię samych, tylko wezmę stąd skrzynkę fistaszków. A
tak przy okazji... Mam wrażenie, że to pan jest prawdziwym winowajcą. Proszę tylko
popatrzeć. - Ruchem głowy pokazała na zmieszane ze sobą łuskane i niełuskane orzeszki.
Widząc, jak wzrok Finna ślizga się między nią a orzeszkami, Lucy wybuchnęła
śmiechem.
- Dokąd poszła Nan? - zapytał łagodnie, kładąc dłoń na kontuarze i rozglądając się po
sklepie.
- Pewnie jest na zapleczu. Mam tam maleńki kantor i pomieszczenie magazynowe.
- Zatem mogę całować cię bez przeszkód. Lucy przechyliła się ku niemu przez ladę.
- Już myślałam, że zapomniałeś.
Zaledwie musnął ustami jej wargi, ale kiedy tylko się wyprostował, zapragnął
prawdziwego pocałunku. I pewnie długo by się tak całowali, gdyby nie przerwało im
skrzypnięcie drzwi.
- Och, przepraszam - żachnęła się Nan.
- Na mnie już czas.
Finn zabierał się do wyjścia, lecz Lucy pragnęła zatrzymać go jak najdłużej.
- Do twarzy ci w granatowym, wiesz?
- Mam spotkanie w banku w sprawie pożyczki - odparł bez uśmiechu, jednak znów
zajaśniały mu oczy, gdy tylko zerknął na pojemnik ze zmieszanymi orzeszkami. Mrugnął do
Lucy. - Miło było cię poznać, Nan. Może następnym razem uda się nam porozmawiać dłużej.
- Będzie mi bardzo miło. Do zobaczenia. Po chwili wsiadł do samochodu i odjechał.
Lucy spojrzała na Nan z niemym pytaniem w oczach.
- Umówiliście się na następne spotkanie? - indagowała Nan. - Mam na myśli kolejną,
prawdziwą randkę.
- Finn mówi, że pójdziemy gdzieś we dwoje, jak tylko skończą się egzaminy. To już
niedługo. Za dwa tygodnie.
- Ty masz cierpliwość, dziewczyno. Nie dla mnie taka zabawa.
W sobotę rano, kiedy Finn poszedł na zajęcia, Lucy założyła dżinsy, pozbierała
namalowane przez siebie afisze reklamowe i załadowała drabinę do bagażnika.
Kiedy weszła do sklepu Finna, nie było tam ani jednego klienta, kręcił się tylko jakiś
młody rozczochraniec ze słuchawkami na uszach. Krygując się przed dwuskrzydłowym
lustrem”, tańczył w rytm muzyki dobiegającej z walkmana.
- Dzień dobry! - zawołała. Nie uzyskawszy odpowiedzi, podeszła bliżej. I tym razem
nie zareagował na jej donośne „dzień dobry”, wobec czego przesunęła się tak, by musiał
zauważyć jej odbicie w lustrze.
- Witam! - wrzasnęła z całych sił.
Dopiero wówczas dostrzegł ją i wyłączył radio. Zdjął słuchawki i powiesił je na szyi,
mierząc wzrokiem odbitą w lustrze postać Lucy, aż wreszcie raczył się odwrócić.
- Czym mogę służyć? - wycedził nieprzyjemnym tonem.
Lucy najchętniej natychmiast wyszłaby ze sklepu. Wysunęła jednak wojowniczo
podbródek i, starając się nadać swemu głosowi lodowate brzmienie, postanowiła nie bawić się
w ceregiele.
- Nazywam się Lucy Reardon. Jestem umówiona z panem Mundym. - Z twarzy
mężczyzny dało się wyczytać tak wielkie rozczarowanie, że Lucy z trudem powstrzymała
uśmiech. - Przyjechałam, żeby trochę rozejrzeć się po sklepie i co nieco zmienić. Zwłaszcza
dekoracje.
- Tej norze już mało co może zaszkodzić. - Młody człowiek wykrzywił się i omiótł
wnętrze sklepu pogardliwym spojrzeniem. - Harold Marshall, pseudo Kutwa, jak mówią na
mnie moi obłudni przyjaciele.
Wyciągnął do niej rękę na powitanie i Lucy, nie bez wahania, podała mu swoją.
Zacisnął palce, przytrzymując jej dłoń.
- Chodzisz z Mundym na serio? A gdzie pierścionek?
- Nadzwyczaj serio - odparła Lucy, próbując oswobodzić rękę.
- Ach dziewczyno, dziewczyno - mizdrzył się Marshall - dzięki tobie życie znowu ma
smak. Nieczęsto mamy tutaj damską klientelę.
- Znajdzie mnie pan za zewnątrz, panie Marshall. Idę malować.
- Po co ten cały pośpiech, dziecinko? Pokazałbym ci tutaj to i owo...
Wziął ją za rękę i zamierzał pociągnąć za sobą, lecz Lucy wyrwała mu się i
odskoczyła do tyłu.
- Bardzo pana przepraszam, mam mnóstwo pracy. Chciałabym skończyć, zanim
przyjedzie pan Mundy. A to już niedługo - powiedziała z naciskiem, czując w sobie
narastającą wściekłość.
Harold Marshall w dalszym ciągu wpatrywał się w nią bezczelnie i bez żenady.
Włączył walkmana.
- No, no, nie bądź znowu taką mrówką. Lubisz tańczyć?
- Nie, nie lubię.
- Moglibyśmy wywiesić tabliczkę z napisem: ZAMKNIĘTE, przekręcić klucz i trochę
sobie potańczyć, no nie?
Uśmiechnęła się, próbując powstrzymać wybuch gniewu.
- Niestety, panie Marshall, to odpada.
Odwróciła się do wyjścia, lecz Marshall zabiegł drogę, chwytając ją za rękę.
- No, nie bądź taka, laleczko. Chodź, zatańczymy. Pokażę ci parę numerów.
Tego już było za wiele. Lucy straciła cierpliwość i nie zamierzała udawać, że jest
inaczej.
- Zabieraj pan te łapy - powiedziała cicho, lecz dobitnie. - Radziłabym uważać. To w
końcu ja złamałam Munouy’emu rękę.
Marshall zamrugał powiekami i puścił ją, a oczy ze zdumienia zrobiły mu się całkiem
okrągłe.
- O Boże, czyżbyś to ty miała ten czarny pas? Mundy mówił mi, że przyjaźni się z
kimś, kto jest karateką i ma czarny pas.
Lucy uśmiechnęła się słodziutko.
- To właśnie ja.
- Coś takiego! - Marshall był autentycznie wystraszony. - Jeśli tak, to możesz sobie już
fruwać. Wesołego malowania.
Zrobił Lucy przejście i zajął się porządkowaniem sportowych marynarek na stelażu.
Oddzielony rzędem wieszaków, rzucał jej tylko raz po raz szybkie spojrzenia.
- Ależ ty w ogóle nie masz mięśni! Lucy zatrzymała się w otwartych drzwiach.
- Nie muszę. Wszystko polega na odpowiedniej koordynacji ruchów. Proszę zapytać
pana Munoyego, jak było z jego ręką.
Harold wycofał się jeszcze głębiej między ubrania, a Lucy wyszła rozładować
bagażnik. Dziesięć minut później malowała już z pasją fronton sklepu. Pracowała zawzięcie,
pewna, że Finn zjawi się najpóźniej w południe. Bardzo chciała zrobić coś takiego, co Finn
zauważy od razu po przyjeździe.
O wpół do dwunastej zeszła z drabiny, żeby umyć pędzle, zamknąć puszki z farbą i
umyć ręce. Przywiązała sznurki do końca papierowych taśm, a następnie umocowała je nad
oknami. Podobało jej się to, co zrobiła. - Dalej nic pójdzie tak prosto - mruknęła do siebie
widząc, że samochody wciąż mijają sklep bez zatrzymania.
Początkowo ze względu na tego głupka, Harolda Marshalla, zamierzała zaniechać
dalszych prac, ale teraz, rozprostowując plecy, postanowiła nic rezygnować.
Zajrzała przez okno. W sklepie był jakiś klient. Oglądał ubrania, podczas gdy Harold
Marshall stał z tyłu oparty o ścianę. Lucy zrobiła głęboki wdech i weszła do środka.
- Panie Marshall, na momencik, chciałabym prosić pana o pomoc. Trzeba wystawić
przed sklep stelaż z ubraniami.
- Co takiego? Przed sklep?
- Otóż to. Jest piękna pogoda i nic im się nie stanie. Będę je miała na oku. Harold
rzuci! klientowi krótkie „zaraz wracam” i szepnął do Lucy:
- A ja sądziłem, że sama dasz radę wytaszczyć te wieszaki.
- Przez drzwi? Widzisz przecież, jakie to nieporęczne.
Przyznał jej rację i wspólnymi silami ustawili stelaż na zewnątrz. Zerknąwszy na
pomalowany fronton budynku, Harold aż gwizdną! z uznania.
- No, no. Ładny kawa! roboty. Lucy nie ukrywała swego zadowolenia.
- Teraz sklep przynajmniej widać.
- To słabo powiedziane. Aż kluje w oczy.
- Właśnie o to chodzi - przytaknęła wesoło Lucy. - Może w ten sposób ściągniemy
klientów. Rozwinęła jeszcze jedną taśmę i przewiązała nią cały wieszak.
Z samochodu, który zaparkował na maleńkim podjeździe przy budynku, wysiadł jakiś
człowiek i wszedł do sklepu. Marshall bez słowa popatrzył na Lucy i udał się w ślad za nim.
Odczekała chwilę, aż Harold zajął się dobieraniem odpowiadającego klientowi rozmiaru, a
następnie błyskawicznie pobiegła do swego samochodu, wyjęła z niego jakieś swoje ubrania i
wróciła do środka. Jednym ruchem porwała z wieszaka granatową marynarkę.
- Idę na zaplecze - rzuciła Haroldowi, przechodząc obok.
Zamknęła drzwi i zastawiła je krzesłem na wypadek, gdyby Haroldowi przyszło do
głowy ją niepokoić. Najszybciej jak potrafiła, zmieniła ubranie i opuściła kantor. Harold,
zajęty obsługiwaniem dwóch klientów, nic mógł zawracać jej głowy. Lucy odetchnęła z ulgą.
Uśmiechnęła się i przeszła obok, odprowadzana męskimi spojrzeniami.
- Ona ma czarny pas - dobiegi ją jeszcze szept Harolda i pełne niedowierzania głosy
klientów. Lucy starannie obejrzała się w lustrze. Na głowie z fasonem trzymał się męski
kapelusz z wąskim rondem. Miała na sobie białą koszulę z jaskrawoczerwonym krawatem,
granatową, męską marynarkę, a do tego swoje zwykle ażurowe pończochy i czerwone
pantofle. Na moment ogarnął ją strach, że Finn nie zaakceptuje tej maskarady i coś ją ścisnęło
w gardle, lecz szybko wzięła do ręki wymalowany czerwoną farbą afisz z napisem:
SPRZEDAŻ i stanęła na krawężniku. Samochody mijały ją obojętnie, lecz nie przejęła się
tym zbytnio. Jeśli kierowcy zauważą i zapamiętają sklep, być może kiedyś tu wstąpią.
8
Finn stanął jak wryty, spoglądając to na swój sklep, to na stojącą na krawężniku
dziewczynę. Podeszła do niego z bijącym sercem. Cieszyła się, iż wreszcie przyjechał, a
zarazem ogarnęła ją panika, że Finnowi nie będą odpowiadały wprowadzone przez nią
zmiany.
- Musiałaś chyba wstać o północy, żeby zdążyć to wszystko zrobić - powitał ją, kręcąc
głową.
- Wcale nie. Prawdę mówiąc, przyjechałam tu parę minut po dziewiątej.
- Boże, co ty... - Zbliżył się, by zajrzeć jej w twarz. Zauważył również, że do sklepu
wszedł właśnie jakiś człowiek. - Jesteś cudowna - powiedział z uśmiechem. - Chodź,
przedstawię ci Harolda.
- ‘Kutwę? Powinieneś był mnie przed nim ostrzec.
- Nie rozumiem. - Brwi Finna podniosły się wysoko. - Dlaczegóż to miałbym cię
przed nim ostrzegać?
- Trzeba widocznie być kobietą, żeby zauważyć to, czego ty nie widzisz. To wstrętny
obłudnik.
- Harold? Co też ty mówisz?
- Atak, tak - Lucy potrząsnęła głową. - Czy on w ogóle ma jakieś kwalifikacje? Finn
oblał się rumieńcem.
- Prawdę mówiąc, mizerne, ale ja kiepsko płacę. A co on takiego zrobił? Przygadał ci?
Może wypytywał zbyt nachalnie?
- Skromnie powiedziane.
- No wiesz, ubrałaś się tak, że mógł...
- Mylisz się, skarbie - zaoponowała Lucy naśladując Dimples. - Przyjechałam tu rano
w starych dżinsach i najzwyczajniejszej bluzce.
- Wiesz, słoneczko, muszę ci to jednak powiedzieć. Nawet w tych, jak to mówisz,
starych ciuchach, potrafisz wstrzymać ruch uliczny skuteczniej niż czerwone światło.
- Och, co ty - zawstydziła się Lucy, oszołomiona komplementem. Zatkało ją na
moment i straciła wątek. - A co do tego tam Harolda, no cóż, musiałam się przed nim bronić.
- Sądziłem zawsze, że Harold kocha się wyłącznie w swoim walkmanie. Nie ma
głowy do niczego poza muzyką dyskotekową. Ale skoro tak, to... Ja go chyba zatłukę.
- Nie denerwuj się. Dał mi w końcu spokój. Uważa teraz, że uprawiam karate i mam
czarny pas. Przez chwilę Finn patrzył na nią z otwartymi ustami i nagle aż zatoczył się ze
śmiechu.
- Skąd mu coś takiego strzeliło do łba?
- Miałeś pękniętą kość ręki, prawda?
- A ty mu powiedziałaś, że to twoje dzieło?
- No wiesz, zapytał mnie, czy mam czarny pas, no to skwapliwie odpowiedziałam, że
tak. Miałam mu wyjaśniać, że noszę czarny pas, ale do pończoch?
Finn dusił się ze śmiechu.
- Ale narozrabiałaś! Czy mogłabyś teraz odłożyć na bok tę robotę i przyjść do
kantoru?
- Obiecałam Haroldowi, że popilnuję ubrań, żeby nikt nic nie ukradł.
- Nikt tu niczego nie ukradnie. To jest wprawdzie stara dzielnica, ale ludzie na ogół są
porządni. Zresztą nie pójdziemy na długo.
Podał jej ramię, w sklepie zaledwie kiwnął głową Marshallowi i zaraz zamknęli się w
kantorku. Finn przyciągnął do siebie Lucy.
- Co masz pod spodem, kotku? - droczył się z nią, rozpinając guziki granatowej
marynarki.
- Opalacz.
- Och, ty... Naprawdę nie musiałaś robić dla mnie tego wszystkiego. I tak stracona
sprawa.
- Niekoniecznie.
Serce zaczęło jej walić. Finn był najwyraźniej zadowolony z tej małej rewolucji, którą
przeprowadziła w jego sklepie.
- Widzisz, nauka zajmuje mi piekielnic dużo czasu...
Objął ją jeszcze mocniej i zaczął całować jak szalony, a ona poddawała mu się z
miłością. W końcu oderwali się od siebie.
- Cudowne. Wspaniałe. Dzięki - powiedział Finn.
- Co jest wspaniałe?
- Całowanie się z tobą, twoje pomysły, wszystko. Miała ochotę tańczyć z radości.
- Tak się bałam, że tego nie zaakceptujesz.
- Och, Lucy! Kiedy tylko będzie mnie stać na nowy szyld, zmienię nazwę na
„Pomarańczowy sklep”, ponieważ tak właśnie wszyscy go będą nazywali. Ale...
- Ale co?
- Ale miałbym jedna prośbę. Chciałbym, żeby moja dziewczyna nie paradowała
półgoła po Czternastej Ulicy.
Lucy roześmiała się, zadowolona.
- Finn, co ty mówisz? Jaka twoja dziewczyna?
- Przypomnij mi dziś wieczorem, to ci to bliżej wytłumaczę.
- To obietnica?
W odpowiedzi pocałował ją znowu. Odwzajemniła pocałunek, lecz odsunęła się, gdy
opuścił ręce na jej biodra.
- Ręka musi ci wydobrzeć - powiedziała bez sensu, czując, że ma wyschnięte gardło.
- Co? Nie żartuj. Naprawdę nie chcę, żebyś w tym stroju defilowała przed sklepem.
Kierowcy mogą ci robić jakieś niedwuznaczne propozycje.
- Prędzej już twój pracownik.
- Czy wytłumaczyłaś mu wystarczająco jasno, co nas łączy?
Nadarzała się doskonała okazja, by zapytać wprost, jakie miejsce Finn wyznaczał jej
w swoim życiu. Studia, sklep, widmo krachu... A ona sama - czyżby gdzieś na samym końcu?
Postanowiła jednak nie zadawać żadnych pytań, uznawszy, że lepiej będzie, jeśli wyjaśnienia
wyjdą od Finna.
- Próbowałam, ale to do niego nie dotarło.
- Nie przypuszczałem, że coś takiego może mu w ogóle przyjść do głowy.
Finn zdjął marynarkę z ramion Lucy, odłożył na biurko i zaczął rozpinać jej bluzkę.
Zachichotała.
- Przebiorę się i wracam na drabinę. Naprawdę podoba ci się przód?
- Boski - odparł, nie odrywając oczu od jej piersi.
- Mam na myśli front sklepu. Oj, Finn... - Nie zapominaj, że jesteś w pracy -
powiedziała suchymi ustami. - Finn, proszę cię - wyszeptała, ale przyciągnął ją do piersi,
zgłodniały, i obsypał pocałunkami. Zarzuciła mu ręce na szyję, wtulając się w niego. Nagle
przestało ją obchodzić, że jest środek dnia i że znajdują się w kantorze.
Z tego stanu słodkiego upojenia wyrwały ją dopiero dobiegające ze sklepu głosy.
- Uważaj, ktoś idzie! - Momentalnie odepchnęła go od siebie. - Cieszę się, że podobał
ci się odnowiony fronton. Chciałam ci zrobić niespodziankę.
- I udało ci się. W całej Oklahomie, a może i na całym południowym zachodzie, nie
ma teraz takiego sklepu, jak mój. Dziękuję ci.
- Nie ma za co. Lepiej nie dziękuj, dopóki się naprawdę nie odkujesz. - Machnęła
lekceważąco ręką, lecz serce rosło jej z radości.
- Nie może być inaczej!
Lucy przesunęła palcami po zakładce na przodzie białej koszuli Finna.
- Czyżby udzielił ci się mój optymizm?
- . Bardzo możliwe. - Zrobił oko i wyszedł, pozwalając jej spokojnie się przebrać.
Po zamknięciu sklepu poszli na hamburgery, a potem pojechali do domu, każde swoim
samochodem.
- Rozmawiałem z Marshallem - rzekł Finn, kiedy wysiedli przed budynkiem. -
Wygłupiał się tylko, a w ogóle, jak próbował mi tłumaczyć, to skąd miał wiedzieć, jak to z
nami jest. On chyba naprawdę uwierzył w to, że złamałaś mi rękę, bo mówi, że odechciało
mu się startować do ciebie.
Lucy dotknęła ręki Finna.
- Ale ty nic zrezygnujesz, prawda?
W odpowiedzi otoczył ją ramieniem. Z jego mieszkania dobiegały śmiechy i muzyka,
więc Lucy znowu zaproponowała, żeby przyszedł do niej się uczyć. Już na schodach
zauważyli jakiś duży napis na drzwiach jej mieszkania. KRYJÓWKA FINNEGANA -
odczytał głośno Finn i wybuchnął śmiechem.
- No tak, to oczywiście sprawka moich braci. Poznaję pismo Willa.
Zdjął tabliczkę i włożył ją sobie pod pachę, wchodząc za Lucy do środka. Kiedy
wkrótce potem zasiadł w kuchni nad książką, Lucy zabrała napis i umieściła go w swoim
pokoju.
Trzy tygodnie później, którejś upalnej nocy, Lucy podniosła się z łóżka i stanęła w
progu sypialni. Mieszkanie było klimatyzowane, lecz mimo to Finn ściągnął koszulę.
Spacerował półnagi po kuchni, mrucząc coś do siebie. Lucy poczuła się nagle samotna i jakby
trochę oszukana. Najbardziej w świecie pragnęła teraz znaleźć się w ramionach Finna, lecz
odwróciła się cichutko i poszła do łóżka. Nie mogła zasnąć i leżała z szeroko otwartymi
oczami, myśląc o tym mężczyźnie, od którego dzielił ją tylko korytarz. Słyszała, jak chodzi i
mruczy coś pod nosem. Po zakończeniu semestru wiosennego mieli dla siebie całe siedem
dni. Kilka razy poszli wieczorem do restauracji, byli w teatrze i w kinie. Raz nawet wybrali
się potańczyć. Tydzień minął nic wiadomo kiedy i zaczął się semestr letni. Rozmyślała o tym
wszystkim bez końca, aż wreszcie w domu zapadła cisza. Nagle Lucy usłyszała kroki.
W ciemnych drzwiach pokoju pojawił się zarys wysmukłej sylwetki i szerokich
ramion. Finn przyszedł zapewne po to, aby jak zwykle zostawić jej karteczkę na pożegnanie.
Uniosła głowę.
- Skończyłeś?
- Nic śpisz jeszcze? - Drgnął zaskoczony. - Jest po drugiej.
- To przez ten upał.
Zaszeleściła jasnoniebieska pościel i Lucy usiadła na łóżku, odkrywając się do
połowy. W pokoju było ciemno. Jedynie światło zapalone w salonie rozjaśniało nieco mrok.
- Czy słyszałaś, jak mówię do siebie?
- Tak - przyznała cicho, całkowicie pochłonięta widokiem jego nagiej, zarośniętej
piersi.
Był szczupły, lecz ładnie umięśniony. Wiedziała, że od kiedy zdjęto mu gips dużo się
gimnastykował. Usiadł przy niej na łóżku, wachlując się kartką papieru.
- Przyniosłem ci karteczkę na dobranoc - powiedział niby to od niechcenia, lecz
jednak zmienionym głosem. Nienaturalnie przeciągał słowa.
Lucy zrobiło się nagle straszliwie gorąco i duszno. Bała się zdradzić choćby słowem.
Pragnęła chwycić go za rękę, przyciągnąć do siebie i poczuć obejmujące ją ramiona. Splotła
palce na kołdrze. Finn wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z ramienia.
- Świetnie wyglądasz - powiedział zmęczonym głosem.
Dzieliło ich teraz zaledwie parę centymetrów. Miał potargane włosy, zauważyła też,
że dżinsy zjechały mu nisko na płaski brzuch. Zrobiło się jej go żal i dużo by dała, by
poweselał. Ale kiedy spojrzała na kształtne, zmysłowe usta Finna, współczucie ustąpiło
pożądaniu. Napotkała jego wzrok i odnalazła w nim swoje pragnienia.
Przytulił dziewczynę nagle do siebie i zaczął całować, aż zakręciło się jej w głowie,
jakby stanęła na krawędzi Wielkiego Kanionu. Delikatnie ułożył Lucy na łóżku, nakrył sobą i
uniósł na moment głowę.
- Chcę ciebie, wiesz?
Przesunęła dłonie splecione na jego plecach i objęła go w pasie. W uszach czuła
uderzenia serca.
- Wiem - szepnęła, gładząc i zapamiętując palcami kształt jego ciała. Popatrzył na nią
poważnie.
- Kocham cię, Lucy.
Z radości serce o mało nic wyskoczyło jej z piersi.
- Czekałam, aż mi to powiesz. Ja też cię kocham.
Zamknął jej usta pocałunkiem, wczepiając palce we włosy, i znowu poczuła na sobie
jego ciężar. Ich nogi splotły się i ciałem Lucy wstrząsnęły nagle dreszcze pożądania. Miała
wrażenie, jakby na tę noc czekała całą wieczność. Poruszyła na bok głową.
- Twoja ręka...
- W porządku.
Odszukał wargami pulsujące miejsce na jej szyi, obsypując pocałunkami delikatne
wzniesienia i zagłębienia. Pieściła jego plecy, przyciskała go mocno do siebie. Gorący oddech
parzył ją przez cienki materiał koszuli. Finn uniósł się, żeby spojrzeć na dziewczynę, lecz
przywarła do niego z zamkniętymi oczami, przyciskając jego głowę do siebie. Pragnęła go z
całych sił. Poszukał ustami jej piersi i drażnił językiem sutki, a ona opuściła dłonie na jego
uda. Poczuła pod palcami szorstki materiał dżinsów i zatraciła się w nienasyceniu. Jej ręce
zabłądziły wyżej.
- Finn, spodnie - szepnęła.
Zsunął się z niej i wstał, gorączkowo rozpiął dżinsy i zrzucił je z siebie. Podał jej rękę
i delikatnie wyciągnął z łóżka. Lucy patrzyła na Finna jak zahipnotyzowana, czując, że
ześlizguje się z niej nocna koszula. Ujął jej biodra ciepłymi dłońmi i lekko odepchnął od
siebie. Przyglądał się jej spod półprzymkniętych powiek tak jak wtedy, w kantorze, przed
trzema tygodniami, kiedy miała na sobie opalacz. Tyle tylko, że teraz oboje byli zupełnie
nadzy i że teraz pragnęła go aż do utraty tchu.
- Finn, proszę cię...
- Jesteś piękna, Lucy. Bardzo piękna. Kocham cię i pragnę.
O mało nic zmiażdżył jej w uścisku, a ona zadygotała ze szczęścia. Nareszcie! Półtora
miesiąca tęsknoty i wyrzeczeń zniknęło w jednej chwili i wreszcie mogła sobie pozwolić na
urzeczywistnienie swych marzeń. Dotykała go jak we śnie i całowała tak, jak nigdy dotąd.
Jej dłonie ześliznęły się w dół jego pleców, oparły na mocnych pośladkach, a
następnie objęły biodra. Stęskniony, pieścił jej piersi, całując je i drażniąc, zadając językiem
rozkoszną torturę różowym sutkom, podczas gdy jego ręka zabłądziła niżej. Wreszcie,
spleceni ze sobą, opadli na łóżko. Leżał pod nią i czuła narastające w nim podniecenie. Z
włosami opadającymi mu na ramiona, jak szalona obsypywała pocałunkami jego pierś, szyję i
twarz. W pewnym momencie, nie przestając pieścić go dłońmi, uniosła się, by popatrzeć mu
w oczy.
- Zawsze cię pragnęłam, Finn. W te wszystkie noce, kiedy byłeś tak blisko... Ty miałeś
w głowie tylko prawo, ale ja...
Zanim podniósł na nią wzrok, bawi! się jeszcze chwilę czubkiem jej piersi. W oczach
miał pożądanie i tysiące czułych obietnic. Pociągnął ją za sobą, przygniótł swoim ciężarem,
unosząc na moment twarz.
- Lucy, mógłbym cię tak całować bez końca, ale... och...
Uczuła na policzku gorący oddech Finna i usta, które łapczywie szukały jej warg.
Ciałem rozwierał jej uda.
Gdy poruszył się w niej po raz pierwszy, stłumiła jęk i Finn znieruchomiał nagle,
obserwując wyraz jej twarzy. Poczuł jednak, że nogi i ramiona Lucy oplatają go coraz silniej,
a kiedy jej biodra, przynaglająco i natarczywie, wyszły mu na spotkanie, odpowiedział
natychmiast całym sobą. Miała wrażenie, że płynie z nurtem jakiejś” odwiecznej, znanej
wszystkim rzeki i pochłania ją wir, aż targnął nimi gwałtowny spazm.
- Uwielbiam cię! - krzyknął Finn.
Lucy, niezdolna mówić, zacisnęła palce na jego plecach, czując, że kocha go ciałem i
duszą. Opadł na nią ciężko i jeszcze chwilę leżeli w miłosnym uścisku, aż wyrównały się
oddechy i uspokoiło szalone bicie serc. Lucy przesunęła palcami po ręce mężczyzny, czując,
że żadne słowa nie są w stanie wyrazić jej miłości.
- Kocham cię, Finn, tak bardzo cię kocham.
Przygarnął ją mocniej, układając jej głowę w zgięciu swego ramienia i gładząc włosy.
Wiedział, że kocha tę dziewczynę i pragnie jej jak nikogo na świecie, lecz nie mógł niczego
obiecywać. Nie mógł jej prosić o rękę ani nawet o to, by się zaręczyli. Już teraz z trudem
znajdował czas choćby na spotkanie, a czekał go niezwykle pracochłonny semestr jesienny. I
jeszcze ten sklep... Przycisnął Lucy do siebie, starając się nie myśleć o niczym i chłonąć tę
jedyną chwilę ich bliskości.
- Jakie to szczęście, że wtedy zatrzasnęły ci się drzwi - powiedział sennie. Niczym
mgła idąca od morza i ogarniająca plażę, wychodziło teraz z niego ogromne zmęczenie.
- Gdybyś zauważył wcześniej, jak się do ciebie uśmiecham, kiedy tyle razy
przechodziliśmy obok siebie, nie musiałbyś spadać z drabiny, żeby mnie poznać.
Chciał coś powiedzieć, lecz nie dał rady. Wymagałoby to zbyt wielkiego wysiłku.
Dotknął tylko jej ramienia, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Czy zechcesz wyjść za mnie za cztery lata?
- Słucham?
Poruszyła lekko głową, zerkając kątem oka w górę na zarys jego brody. Oddychał
głęboko i miarowo. Wiedziała, jak bardzo musiał być dziś zmęczony. Wodząc palcem po jego
nagim ramieniu, uniosła się nieco, by spojrzeć mu w twarz, a wtedy ogarnął mocniej jej kibić
i przestraszyła się, że go obudziła. Zawołała do niego szeptem, lecz odpowiedział jej jedynie
równy, spokojny oddech. Objęła się więc jego ręką i przywarła do niego.
- Kocham cię, Finn - szepnęła. - Nawet sobie nic wyobrażasz, jak bardzo cię kocham.
O świcie Lucy wstała. Narzuciła szlafroczek i potrząsnęła Finnem.
- Wstawaj, już rano.
Otworzył oczy i popatrzył na nią jakimś szklanym wzrokiem, że aż przeszło jej przez
myśl, że może zapomniał, gdzie się znajduje. Nagle jednym błyskawicznym ruchem objął jej
kibić i pociągnął do siebie.
- Hej, co ty robisz? - krzyknęła.
Uciszył ją pocałunkiem, potoczyli się na łóżko i już, już wyłuskiwał ją z ubrania,
rozwiązując pasek. Lucy, początkowo zaskoczona, bardzo szybko pożegnała się z porannym
zdrowym rozsądkiem, by całkowicie ulec miłości. Poznawała ciało Finna z taką samą
radością, jak to czyniła w nocy.
Tym razem kochali się dłużej. Finn bez pośpiechu uczył się jej na pamięć,
odkrywając, jaka pieszczota sprawia jej największą przyjemność, a jaka rozpala w niej ogień.
Później, gdy leżała już z głową opartą na jego ramieniu, zapytał:
- Zasnąłem przy tobie tej nocy, prawda?
- Miałeś prawo być trochę zmęczony.
- Ładne mi trochę - powiedział uśmiechnięty, drocząc się z nią.
Odwróciła się na bok i oparła na łokciu, by pogładzić go po policzku, myśląc
równocześnie, że sama nigdy chyba nie poczułaby się nim zmęczona. Finn leżał na plecach i
bawił się jej włosami, lecz w jego oczach widać było przygnębienie.
- Kocham cię. To wszystko, co potrafię powiedzieć. Niczego ci nie mogę obiecać.
Pochyliła głowę i ucałowała maleńkie zagłębienie tuż przy obojczyku.
- Nie proszę cię o nic. Wiem o wszystkim i nie stawiałam ani nie stawiam warunków -
powiedziała z zaciśniętym gardłem i przylgnęła ustami do jego ramienia.
Kochała go z całej duszy i nie chciała myśleć o przyszłości. Teraz leżała w jego
objęciach, teraz byli razem. Czy mogło być coś ważniejszego pod słońcem? Obsypywała
pocałunkami pierś Finna.
- Słuchaj, nie chcę, żebyś już szedł, ale robi się późno. Mike i Will zaraz będą na
nogach. Z samego rana masz zajęcia.
- Poczekaj jeszcze, Lucy - szepnął i poczuła na sobie jego gorący oddech.
Zniżyła głowę i końcem języka dotknęła jego płaskiego brzucha. Jęknął i
przekręciwszy się na bok pokierował w dół jej pieszczotą. Upłynęło dużo, dużo czasu, zanim
znów wrócili do rzeczywistości. Finn uśmiechnął się i pociągnął ją delikatnie za włosy.
- Wiesz co, ty jesteś naprawdę wspaniała.
- Pierwsze słyszę. Coś mi się jednak wydaje, że lekcje to masz dziś z głowy -
powiedziała Lucy z uśmiechem, a kiedy usiadł, chciała go chwycić za ręce i uwięzić przy
sobie. Miała uczucie, jakby wyskakując z łóżka opuszczał ją na zawsze. Zatrzymał się i
pochylił nad nią.
- Coś nie tak?
- Nic, nic. Musisz...
- Musimy to wszystko zmienić - mruknął Finn między jednym pocałunkiem a drugim.
Ciekawe, co on przez to rozumie? - myślała szybko Lucy. Co chciałby zmienić i kto miałby
na tym skorzystać? On tymczasem już rozglądał się po pokoju.
Nie potrafiła oderwać od Finna oczu, gdy zbierał porozrzucane części ubrania.
Prostując plecy, znowu napotkał jej spojrzenie.
- Lucy - wyszeptał - naprawdę muszę już iść.
- Wiem - odrzekła i zamknęła szybko oczy, żeby nie zobaczył w nich tęsknoty. -
Ubieraj się, a ja przygotuję śniadanie.
- Za osiem minut będę gotowy. Wezmę tylko prysznic i zaraz przyjdę ci pomóc.
- Za osiem minut?
- Nie wierzysz? No to zobaczysz.
Po chwili usłyszała szum wody w łazience, przez który przebijał głos Finna. Finn
podśpiewywał sobie. Lucy roześmiała się, zarzuciła szlafrok i pospieszyła do kuchni. Myjąc
ręce, zerkała na zegar. Ciekawe, czy Finn zdąży? Ona postanowiła zdążyć. Boczek skwierczał
już na patelni, a woda na kawę gotowała się w imbryku. Lucy otworzyła lodówkę, aby wyjąć
jajka, lecz kiedy się nachyliła, poczuła czyjąś dłoń na pośladku.
- Ładnie to tak się wypinać? Chyba się nie spóźniłem? Prawda, kochanie?
- Uważaj, jajka się potłuką - zawołała, gdy odwrócił ją do siebie i przytulił.
- Nic im nie będzie, a jeśli nawet, no to co?
Patrzył na nią z miłością, szczęśliwymi, promiennymi oczyma. Co mogły ją obchodzić
jakieś głupie jajka, które zresztą zaraz wyjął jej z rąk.
- Teraz ja zajmę się kuchnią, a ty idź się przebrać. Chyba też zaraz wychodzisz?
- Tak, ale za moment. Otwieram sklep dopiero o dziesiątej.
- Zmykaj. Daję ci nie więcej niż osiem minut.
- Rozkaz, szefie. - Zakręciła się i wybiegła z kuchni.
Zaraz po śniadaniu Finn wyprowadził psa i wyszedł, a Lucy zajęła się sprzątaniem
kuchni. Jaskier leżał zwinięty w kłębek pod kuchennym stołem. Wszędzie potykała się o
rzeczy Finna - książki leżały na stole, trampki pod ścianą, a koszula wisiała wciąż na oparciu
krzesła. Zdjęła ją i włożyła do swoich rzeczy przeznaczonych do prania. Później stanęła w
progu sypialni, patrząc na zmiętą pościel. Pomyślała o ich niepewnej przyszłości i nagle
wzruszyła ramionami. Kochała go i tylko to się liczyło.
Ten tydzień upłynął Finnowi niczym we śnie. Przypominał sobie bezustannie noc z
Lucy i zamartwiał się, co będzie dalej. Na zajęciach był obecny a nieprzytomny. Udawał, że
jest skupiony, lecz myślał wyłącznie o Lucy. W sklepie robił wszystko z takim
roztargnieniem, że aż zwróciło to uwagę Harolda.
- Na miły Bóg, panie Mundy! - powiedział poirytowany - Czy pan wie, ile razy
wieszał pan i zdejmował te trzy ubrania? Czy pan czasem nie jest chory?
- Nie, nic mi nie jest. Zamyśliłem się. Ciągle myślę o Lu... , przepraszam bardzo, o
ulokowaniu kapitału, w właściwie o prawnych podstawach takiej operacji.
- Ach, tak... - Harold wyszczerzył zęby w uśmiechu i poszedł na zaplecze.
Finn patrzył za nim nieprzytomnym wzrokiem, po czym znów zaczął przewieszać te
same trzy garnitury. Kiedy Harold wrócił i zobaczył, co się dzieje, podniósł tylko wysoko
brwi i bez słowa szybko uciekł, krztusząc się ze śmiechu. Finn pojął wreszcie, o co chodzi.
- Wychodzę - rzucił w głąb sklepu. - Dzisiaj już mnie nie będzie.
- Tak, proszę pana - odpowiedział Harold i natychmiast po wyjściu Finna nastawił
głośniej radio.
* * *
Finn pędził z zakupami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Otwierając drzwi swego
mieszkania pogwizdywał radośnie.
- Cześć, skarbie - powitała go Dimples, wyłaniając się z korytarza. Miała na sobie
skąpe bikini, w którym ledwie się mieściła.
- Wracasz z basenu? - zapytał, czując w powietrzu nadciągającą burzę. Mike zaklinał
ją na wszystkie świętości, by nie pokazywała się w miejscach, gdzie mogłaby zwrócić na
siebie uwagę.
- Tak. O tej porze nie ma ludzi i świetnie się pływa.
- Czy nie rozumiesz, że to się może dla ciebie fatalnie skończyć?
Dimptes przeszła przez pokój i Finn cofnął się. A to kocica, pomyślał. Coś w tych
obfitych kształtach sprawiło, że przyszło mu do głowy, iż powinien zachować czujność.
- Daj torbę, skarbie. Pomogę ci.
- Dziękuję, poradzę sobie.
Obchodząc Dimples z daleka, Finn wpadł do kuchni. Położył na stole główkę sałaty i
karton mleka próbując zgadnąć, czego ta dziewczyna może tak naprawdę od niego chcieć.
Poczuł się nagle, jakby został zamknięty w klatce.
- No i jak ci się układa z Mike’em? - zapytał i ze zdumieniem usłyszał w odpowiedzi
jej płacz. - Hej, co ci się stało?
Dimples rzuciła się ku niemu i oparła mu głowę na piersi. Czując miękkie, ciepłe
ciało, które wtulało się w niego, spojrzał na nią nieco bezradnie.
- Dimples! - Finn oderwał ją od siebie i podsunął kuchenne krzesło. - Siadaj i uspokój
się. Zaparzę tylko kawę i zaraz porozmawiamy.
Dimples usiadła. Zauważył, że przestała szlochać i że jakoś nie rozmazał się jej tusz.
Przybrała zwykłą pozę i uśmiechnęła się.
- Finn, czy ty mnie lubisz? Czy możemy być przyjaciółmi?
- Pewnie, że lubię - odpowiedział, napełniając pospiesznie imbryk wodą. Mike musiał
jej coś zaproponować, pomyślał Finn i przyjrzał się jej bacznie. Nadal się uśmiechała.
- Lucy jest twoją dziewczyną, prawda? - Tak!
Dimples wytarła nos i westchnęła.
Boże, o co jej chodziło? Czy długo jeszcze zamierzała go dręczyć?
- Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi. Powiedziałbym nawet, że dobrymi
przyjaciółmi.
- To świetnie, to widzisz... Mike się wyprowadza, ale powiedział mi, że ja mogę tu
zostać i dalej mieszkać u ciebie w jego dawnym pokoju.
9
- Co?! - Finn nie wierzył własnym uszom. Dimples zaczęła popłakiwać, ocierając oczy
papierową chusteczką.
- Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Wyprowadza się, ale sam. A mnie zostawia tutaj.
- Nic płacz. Porozmawiam z Mike’em. - Zacisnął pięści. Dałby swojemu młodszemu
bratu dobrą nauczkę, gdyby tylko miał go pod ręką. - No, przestań beczeć.
- Och, Finn, jakiś ty kochany - wychlipała Dimples z twarzą na jego piersi. Nagle ktoś
zapukał do drzwi.
- Zaczekaj chwilę - powiedział Finn z wyraźną ulgą w głosie. Mamy chyba gościa.
Otworzył i zobaczył Lucy. W obu rękach trzymała torby z zakupami, uśmiechała się
do niego i momentalnie zapomniał o wszystkich kłopotach. Miał ochotę już na progu porwać
ją w ramiona.
- Cześć, Lucy - powiedział przeciągle.
- Cześć, Finn - powtórzyła niczym echo, naśladując go. - Udało mi się wyrwać trochę
wcześniej. Zobaczyłam twój samochód na podjeździe.
- Ja też urwałem się ze sklepu.
- Myślałam, że może...
- Finnegan, kto przyszedł? - rozległ się głos Dimples, która nagle jak spod ziemi
wyrosła mu za plecami.
Finn zupełnie o niej zapomniał. Tymczasem Lucy przyglądała się im uważnie i nagle
znieruchomiała. rej uwagę przykuła koszula Finna.
- Serwus, Lucy - odezwała się Dimples. - Przerwałaś nam rozmowę w cztery oczy.
Finnegan i ja...
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała szybko Lucy i zniknęła za drzwiami.
- A niech to diabli - mruknął Finn. - Dimples, zobaczymy się później. Dogonił Lucy w
hallu i zatarasował jej drzwi.
- Bądź rozsądna, Lucy. Chyba nie sądzisz, że coś mnie łączy z tą kobietą. Nie mam z
nią nic wspólnego! Popatrzyła na niego znad liści selera.
- Przód twojej koszuli świadczy o czymś zupełnie innym.
- Ciekawe, co byś powiedziała, gdyby twoja siostra sprowadziła ci do domu na
przykład Harolda i pozwoliła mu zamieszkać. - Wyciągnął rękę, by wziąć od niej torbę z
zakupami i uśmiechnął się. - No, powiedz sama, co?
Zauważył w niej pewne wahanie, lecz po chwili wspięła się na palce i pocałowała go.
- Pstro.
Otworzyła drzwi. Finn nogą zatrzasnął je za nimi, rzucił zakupy na podłogę i objął
Lucy. Całowali się, zmierzając wolno w kierunku sypialni i zostawiając po drodze kolejne
części ubrania.
- Myślałem, że już nigdy się nie spotkamy. To było jak wieczność. Myślałem
wyłącznie o tobie, widziałem cię wszędzie - mruczał Finn, pieszcząc jej szyję.
- Brakowało mi ciebie jak powietrza - szepnęła Lucy, gładząc go i przyciągając do
siebie.
Kiedy upadli na łóżko, Finn wciągnął ją na siebie, nie przestając ani na chwilę
całować. Nie zdawał obie dotąd sprawy, że aż tak bardzo może pragnąć kobiety. Raz po raz
szeptał jej imię. Chciał pieszczotami doprowadzić ją do ekstazy i obudzić w niej namiętną
kochankę, lecz czuł, że nie zdąży tego zrobić. Co było szaleństwo: pragnął jej teraz,
natychmiast.
Chwilę potem leżeli wciąż przytuleni mocno do siebie. Lucy zanurzyła palce w gęstej
czuprynie Finna.
- Nic byłam dziś w stanie ani pracować, ani myśleć.
- Ja też. Na zajęciach nie rozumiałem ani słowa. Lucy przewróciła się na bok i usiadła.
- Jak tak dalej pójdzie, oblejesz egzaminy.
- Wiem, wiem. - Przyciągnął ją znowu do siebie. - Od jutra kuję, ale dziś obchodzisz
mnie tylko ty.
Poderwała się znowu.
- Finn, wiem, co mówię. Nie możesz przeze mnie oblać.
- Przez ciebie? Gdyby nie ty, nie miałbym w ogóle najmniejszych szans. Wyobrażasz
sobie: siedem zgodni z braćmi... Wiesz, dlaczego Dimples wypłakiwała mi się na piersi?
Oboje uśmiechali się, pełni szczęścia. Lucy była ufna, promienna i piękna.
- Lepiej powiedz mi szybko, co masz powiedzieć - poprosiła.
- Mike się wyprowadza i zostawia ją u mnie - mówił Finn, pieszcząc jej uda. W
zielonych oczach Lucy zapaliły się ogniki, oblizała językiem spierzchnięte wargi i spojrzała
na usta Finna. Chciał znowu przyciągnąć ją do siebie.
- Cudownie - odezwała się miękko.
Upłynęła chwila, zanim dotarła do niego odpowiedź.
- Tego bym, kochanie, nic powiedział. Mike i Will wyprowadzają się jednocześnie.
Pieszczotliwym ruchem przesunął dłonią wyżej po wewnętrznej stronie uda dziewczyny.
Przestała na moment oddychać.
- Cudownie, Finn - powtórzyła szeptem.
Nie spodziewał się takiej reakcji, ale kiedy ją zrozumiał, zaczął żartować, upojony
szczęściem.
- Dałem każdemu z nich po milionie dolarów.
Lucy przesunęła się i, dotykając biodrami jego boku, nachyliła nad nim.
- Cudownie.
- Oni też dali mi po milionie.
- Aha. - Pocałowała kącik jego ust, dotykając je lekko językiem. - Finn, przestań, nie
mogę myśleć, kiedy to robisz.
Przesunął dłoń jeszcze wyżej i Lucy westchnęła z rozkoszy. Odchyliła głowę,
przymknęła oczy i jej włosy znów rozsypały się na ramionach. Serce zabiło mu dziko. Co ona
ze mną wyprawia, pomyślał szybko. Chyba nawet o tym nie wie.
Później, gdy leżeli obok siebie w ciemnej sypialni, Lucy nagle zapytała:
- Finn, czy wspomniałeś coś o tym, że Mike się wyprowadza i zostawia Dimples?
- Mhm - zachichotał cicho. - Powiedziałaś, że to cudownie.
- Byłam zajęta. - Lucy wybuchnęła śmiechem. - A gdzie ona będzie mieszkać? -
dodała już poważniej.
- U ciebie. - Usiadł pociągając ją za sobą. - Hej, żartowałem tylko. Ona też musi się
wynieść. - Przeciągnął ręką po włosach. - Porozmawiam z Mike’em. Ona musi się
wyprowadzić. To nie ja ją sobie przygruchałem.
Godzinę później Finn stanął nad schylonym bratem, który pakował właśnie swój
sprzęt sportowy.
- Mike, ona nic może tu zostać.
- Naprawdę robi ci to jakąś różnicę? - zapytał Mike. - Przecież nie będzie tu zawsze.
Prędko się jej znudzi mieszkanie z tobą i pójdzie sobie.
- Kiedy ty wreszcie nauczysz się choć odrobiny odpowiedzialności?
- Ale o co ci chodzi? Zrozum, wprowadziłem się tu na dwa miesiące tylko po to,
żeby... - Zatkał ręką usta.
- Żeby co?
- Żeby nic. Żeby mieć gdzie mieszkać.
- Nie to chciałeś powiedzieć. Znam cię dobrze. Myślisz, że nie widzę, że coś kręcisz?
Uważaj, bo teraz mam już sprawną rękę.
- Przestań się rzucać, ty zdechlaku! - Mike popatrzył na Finna groźnie i jakby dla
podkreślenia tego, co powiedział, wziął sztangę w ręce i ostrożnie opuścił ją na łóżko.
Finn zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziecinnie, lecz Mike grał mu na
nerwach. Podszedł do łóżka, podniósł sztangę jedną ręką i opuścił ją na podłogę. Mike ze
zdziwienia aż otworzył usta.
- Jak ci się to udało?
- Zrobię z ciebie mokrą plamę, jeżeli mi nie powiesz prawdy. No, czekam. Po co
wprowadziłeś się do mnie?
Brat był czerwony jak burak.
- Mama chciała, żebyśmy cię ożenili.
- Co?
- No dobra, niech ci będzie. Zdaniem naszej mamy czas najwyższy, żebyś się ożenił.
Ona wie, że ty ciągle pracujesz, więc ubłagała mnie i Willa, żebyśmy zamieszkali u ciebie,
poznali cię z jakimiś dziewczynami i spróbowali nakłonić do ożenku.
Zaśmiał się Finnowi w twarz, przemaszerował mu przed nosem i wrzucił swoje buty
do pudełka.
- Nie wierzę ci. To mnie matka błagała, żebym was przyjął do siebie. Miało to wam
pomóc stanąć na nogi, zanim się jakoś nic urządzicie.
- Wolne żarty, braciszku!
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu Mike spuścił głowę.
- Być może chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Finn sam już nie wiedział,
co robić - śmiać się czy płakać.
- A niech to diabli! Ale to ty, a nic ja, sprowadziłeś do domu Minnie i Dimples, i
jeszcze tę, tę, no jak jej tam...
- To są kobiety.
- A co - wszystkie miały być twoimi bratowymi? Skończmy już z tym absurdem. Nie
pozwolę ci się wynieść bez Dimples!
Mike spojrzał mu w oczy.
- Chciałbyś, żeby została twoją bratową?
- Nie! Nie mówię, że masz się z nią żenić. Zabierz mi ją tylko z oczu. Przywlokłeś ją
do domu jak zabłąkanego kota. No to teraz nie zostawiaj jej na lodzie.
- Jej się tutaj, podoba.
- Ale ja nie mogę jej utrzymywać.
- Dołożę się z forsą, ale ona tu zostanie, a ja się wynoszę.
- Nie mogę z nią mieszkać, zrozum.
- Będzie ci gotować i sprzątać.
- A co z Lucy? Jak jej to wytłumaczę? Mike stanął jak wryty z naręczem koszul.
- Dlaczego miałbyś jej cokolwiek tłumaczyć? Uczysz się przecież u niej.
- Ja ją kocham.
Mike popatrzył na brata i wybuchnął śmiechem.
- Coś takiego! Nigdzie z nią nie chodzisz. Czy ty w ogóle kiedykolwiek rozmawiałeś z
nią dłużej niż pięć minut? Ta kobieta handluje na ulicy i jest zbyt zgrabna, by wystarczał jej
jakiś mruk.
Finna rozsadzała wściekłość.
- Studiuję. Prowadzę sklep. Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o tym, jak spędzamy
czas.
- Ależ ona nie znaczy dla ciebie nic poza tym, że masz u niej wygodne miejsce do
nauki. Jak w bibliotece.
Finn zaciskał pięści w kieszeniach, walcząc ze sobą. Najchętniej sprałby Mike’a na
kwaśne jabłko.
- Ja ją kocham.
- Zadziwiające... Ile razy gdzieś ją zabrałeś?
- Niewiele.
- Jesteście zaręczeni? Planujecie ślub?
- Sam wiesz, że nie mogę się żenić. Mike ściągnął brwi.
- Sypiasz z nią?
- Nie. twój cholerny interes.
- Nie, przecież ty śpisz tylko z książkami.
- Kocham Lucy i ona nie zgodzi się, żeby Dimples tu mieszkała.
- Na pewno się zgodzi. Jeśli cię kocha, zaakceptuje to, tak jak zgodziła się na życie
bez rozrywek, bez prezentów, bez troskliwości i jakichkolwiek zobowiązań z twojej strony.
- Dosyć! - Finn zacisnął zęby. - Dosyć już, do jasnej cholery. Zabieraj Dimples i
wynoś się. Wypadł jak bomba z pokoju i trzasnąwszy drzwiami, wybiegł z domu. Zatrzymał
się dopiero w hallu.
Zerknął tęsknie na drzwi mieszkania Lucy. Wiedział, że tego wieczoru wybierała się
do rodziców, ale właśnie teraz chciał ją poprosić o rękę. Powoli wyrównał oddech i emocje
opadły. Opuścił bezradnie ramiona. Nie, nie powinien się oświadczać, pomyślał markotnie.
Nie mógł przecież niczego jej obiecać, a tym bardziej dać. Przez dłuższą chwilę patrzył na
zamknięte drzwi, aż wreszcie poszedł do siebie, żeby przygotować się do wyjazdu na zajęcia.
W salonie zastał Dimples. Siedziała na kanapie z chusteczką w ręce. Na widok Finna
zerwała się z miejsca i szlochając wybiegła na korytarz. Myśląc, że byłoby lepiej, gdyby
matka zostawiła go w spokoju i nie nasyłała mu braci, wpadł do pokoju Mike’a i zamknął
drzwi.
- Słuchaj, Dimples wypłakuje sobie oczy. Ponosisz za nią odpowiedzialność.
Finn starał się nie podnosić głosu, lecz przypominało to trochę walkę człowieka z
parasolem podczas burzy.
- Zabieram Jaskra, Dimples zostaje.
- Jeśli zabierzesz Jaskra...
- I tak będę miał po drodze. Jadąc do pracy, mogę rano zostawiać psa u Lucy i
zabierać go po południu do siebie.
- To ładnie z twojej strony, ale nic w tym rzecz - upierał się Finn. - Zabierasz ze sobą
Dimples. Jest twoja, to ją sobie zabieraj do swego domu.
- Zrozum - tłumaczył Mike, patrząc Finnowi prosto w oczy. - Ona mnie rwie i nie
zamierza popuścić. A ja nie mam najmniejszej ochoty wiązać się z nią na dobre.
- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
- Racja, ale stało się. Jeżeli ją ze sobą zabiorę, to będzie jeszcze gorzej.
- Wolisz, żebym ja się z nią męczył, co?
- Nie. Zrozum mnie dobrze. Ona nie czuje do ciebie mięty.
- Dimples? Ależ ona nie przepuści niczemu, co nosi spodnie i się rusza.
- Mylisz się. Ty nie jesteś w jej typie. Jeśli Dimples tutaj zostanie, to będzie wyć z
nudów i szybko się wyniesie. Chyba nie chcesz, żeby została twoją bratową?
- Nie, ale zabieraj się razem z nią. W przeciwnym razie ja ci ją dostarczę prosto do
domu i zostawię na słomiance w dużym koszu. To by było na tyle. Pędzę na ćwiczenia.
* * *
Po powrocie do domu Finn stanął w hallu. Przez szparę pod drzwiami Lucy przebijało
światło, zdecydował się więc lekko zapukać. Otworzyła mu natychmiast. Stała w progu z
upiętymi wysoko włosami, jej oczy wydawały mu się jeszcze większe i bardziej zielone niż
zwykle. Związana pod biustem bluzka odsłaniała brzuch, a szorty ściśle przylegały do bioder.
Finna zamurowało z wrażenia.
- Cześć - powiedziała, unosząc ku niemu twarz.
- Ślicznie dziś wyglądasz.
- Ty też nie najgorzej - podziękowała mu cicho, opierając się biodrem o framugę.
- Nie chce mi się iść do domu.
Lucy popatrzyła na drzwi jego mieszkania, uśmiechnęła się i cofnęła o krok.
- Kryjówka Finnegana do pańskiej dyspozycji, bardzo proszę. Są u mnie bliźniaczki -
dodała, kiedy przestąpił próg.
Nie przyszło mu do głowy, że mogła mieć gości, ale teraz było już za późno. Wszedł
do salonu, gdzie siostry Lucy przygotowywały właśnie plakat na szkolne zawody w pływaniu.
- Cześć - mruknął.
Odpowiedziały chórem, posyłając mu identyczne uśmiechy i spojrzenia zielonych
oczu. Pochylił się nad projektem i wypowiedział parę pochlebnych uwag.
- Jeśli chcesz się uczyć i mieć ciszę - zaproponowała Lucy - to możesz się zamknąć w
mojej sypialni.
- Lepiej najpierw wpadnę do siebie. Wyjdź ze mną na chwilę, dobrze? W hallu Finn
odwrócił ją twarzą do siebie.
- Mike się wyprowadził, ale chyba bez Dimples. Nie mam zielonego pojęcia, co z nią
zrobić. Czoło Lucy przecięła zmarszczka.
- Ja też nie wiem, mój drogi.
- A ty „wyrzuciłabyś ją na ulicę? To tak jakby wziąć kota - przybłędę do domu, a
potem się go łatwo pozbyć.
- Kot się przywiązał do ciebie czy ty do kota? Finn spojrzał na Lucy i wróciły mu
niedawne obawy.
- Mnie jest wszystko jedno, ale to nie jest fair wobec ciebie.
- A nie możesz jej z kimś zapoznać?
Upłynęła dobra chwila, zanim pojął, o co chodzi, i zaczął się śmiać.
- Wiesz, ty jesteś naprawdę genialna.
- Za to ty masz piękne oczy - zażartowała Lucy, całując go w policzek na pożegnanie.
W drzwiach swego mieszkania odwróciła się jeszcze do niego i nagle poczuł się
straszliwie winny. Oskarżenia, które Mike w złości rzucił mu prosto w twarz, nie były
bezpodstawne. Jego młodszy brat miał rację. Dopiero teraz Finn uświadomił sobie w pełni, że
jest wobec Lucy nie w porządku, a nie chciał ani rujnować jej życia, ani łamać serca.
- Do widzenia, Lucy - powiedział dziwnie miękko, aż spojrzała nań z pewnym
niepokojem.
Następnego wieczoru, po zamknięciu sklepu, Finn wrócił do domu obładowany
pakunkami. Dimples natychmiast wyszła ze swego pokoju.
- Czekam na ciebie, Finneganie.
Powitała go w przezroczystym negliżu, lecz nie zrobiło to na nim najmniejszego
wrażenia. Wzdychając ciężko, rozłożył pakunki na kanapie.
- Mam coś dla ciebie. Co byś powiedziała na to, żebyśmy się gdzieś wybrali?
Powinnaś poznać jakichś wesołych ludzi, ponieważ ja sam nie będę mógł towarzyszyć ci zbyt
często.
Dimples ucieszyła się, lecz po chwili zmarkotniała.
- Kochany - zamachała rękami - to zbyt duże ryzyko. Wielki Guy...
- Spokojnie, wszystko obmyśliłem. Rodzona matka cię nie pozna.
Rozpakował jedno z pudełek i wyjął z niego czarną peruczkę z krótkich, kręconych
włosów. Dimples zapiszczała i podskoczyła ochoczo.
- Będę miała czarne włosy! Już nie pamiętam, kiedy byłam czarna. A to numer!
- Przywiozłem ci też nową sukienkę i ładny kapelusz. Pójdziemy jak przebierańcy na
bal kostiumowy.
- Och, Finn. Wiedziałam, że jest z ciebie kawał zgrywusa. A Mike, ten złośliwiec,
usiłował mi wmówić, że nie masz ani krzty poczucia humoru.
- To się jeszcze okaże. Kiedy możesz być gotowa?
- Chcesz mi umyć plecy?
Już miał wysapać gniewne „nie”, lecz ugryzł się w język, chwytając pełne
oczekiwania spojrzenie Dimles.
- Zaskakujesz mnie - powiedział, robiąc do niej oko.
Wzruszyła ramionami i zniknęła w korytarzu. Finn zebrawszy resztę pakunków,
przeniósł je do swojego pokoju. Ubierał się powoli, myśląc nad tym, dlaczego, jak na ironię,
wychodzi na cały wieczór z Dimiles, skoro nie znajdował czasu na randkę z Lucy. Z całej
duszy przeklinał Mike’a. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
Otworzył i zobaczył obu braci.
- Wybacz... - zaczął Mike i nagle przyjrzał się badawczo swemu bratu. - Święty Boże!
To ty? Finn chwycił go za koszulę i wciągnął do pokoju.
- Słuchajcie, wychodzę teraz z Dimples. Musi się trochę rozerwać, bo inaczej uschnie
tu na amen. Me... O rany, a może wy moglibyście z nią pójść zamiast mnie?
Ściągnął perukę i nasadził ją Mike’owi na głowę.
- Zgłupiałeś, czy co? W żadnym razie.
- Jeśli tak, to zobaczcie. Zrobię wszystko, żebyście wrócili do Iowy, na farmę. Tak
zbujam matkę i ojca, że już jutro tu po was przyjadą.
Mike i Will popatrzyli po sobie.
- Ale Wielki Guy...
- W ogóle się nie znacie. Zakradaj perukę, Mike, a po drodze kupisz drugą dla Willa.
Proszę bardzo, macie tu tusz i cienie do powiek Dimplcs. Zróbcie sobie makijaż. Koniecznie
zmarszczki. A tu są wąsy, proszę. Will, najlepiej ogól sobie łeb. Wystarczy, żebyś obciął
kudły i nikt cię nie rozpozna.
Will popatrzył na Mike’a.
- Odbiło mu, czy co?
- Kuku na muniu - szepnął Mike, zakreślając palcem kółko na czole.
- Już jestem gotowa, kochanie! - zawołała Dimples. - Och, to ty... - nadąsała się na
widok Mike’a.
- Marsz do dyskoteki albo wracasz na gospodarstwo, co wolisz - zagroził bratu Finn.
- Zabieramy cię ze sobą, kotku - mruknął Mike.
- Idę z Finneganem - odparła wyniośle i zakręciła biodrami, zamierzając wyminąć
chłopców.
- Nic z tego, Dimples - zatrzymał ją Finn. - Idziesz z Mike’em i Willem. Zaszły pewne
nieprzewidziane okoliczności. Muszę natychmiast jechać do sklepu. Całe szczęście, że
chłopcy mają czas i właśnie przyjechali po ciebie. - Złączył dłonie dziewczyny i Mike’a,
popychając ich oboje w stronę drzwi. Dał Mike’owi kuksańca i mrugnął do Dimples. - Baw
się dobrze, kochanie. Wszyscy mężczyźni poszaleją na twój widok.
Dimples uśmiechnęła się do Willa, ledwie spojrzawszy na Mike’a, który tylko
wzruszył ramionami. Will zamierzał jeszcze o coś spytać Finna, lecz brat pożegnał ich
zdecydowanym „Dobranoc!”.
Wstrzymując oddech, przemierzył puste mieszkanie. Czekało go mnóstwo pracy, lecz
jedyne, czego pragnął, to być z Lucy. Podszedł do telefonu i wystukał jej numer. Kiedy
odebrała, powiedział od razu:
- Cześć. Nic wybrałabyś się gdzieś ze mną dziś wieczorem?
- Nie musisz... - Lucy zawahała się.
- Możesz być gotowa za godzinę?
- Pewnie, że mogę.
Odłożył słuchawkę i rozejrzał się po swoim pokoju. Z oparcia kanapy zwieszało się
boa z piór. Na podłodze poniewierały się atlasowe pantofle na wysokich obcasach. Cały stół
zajmowały puste puszki po piwie, a gazety i papiery walały się gdzie popadło. Zaczął je
zbierać, starając się przywrócić jaki taki ład. Potem wykąpał się, założył nowe dżinsy i białą
koszulę i pięć minut przed umówionym czasem zapukał do Lucy.
Kiedy mu otworzyła, zobaczył w jej spojrzeniu tyle miłości, że aż się przestraszył.
- Gotowa? - zapytał tylko.
Potaknęła ruchem głowy i, objęci, poszli do samochodu. Zabrał ją do cichej knajpki.
Usiedli w samym rogu, w półmroku. Zamówił dla siebie drinka, a dla Lucy mrożoną kawę.
Rozmawiali o latach dzieciństwa, oglądanych filmach i przyszłości, ale nawet słowem nie
zawadzili o teraźniejszość. Poszli na nocne przedstawienie, a potem do Lucy i dopiero o
czwartej nad ranem Finn znalazł się znowu w swoim mieszkaniu. Czuł, że powinien się
uczyć, zasiadł więc w kuchni nad książką, lecz prawie natychmiast zasnął.
Dwa dni później wpadł do niego Mike. Przyjechał po rzeczy, których zapomniał
zabrać. Pogryzając kanapkę z serem, Finn łaził za nim po całym mieszkaniu.
- Chcesz kanapkę?
- Nie, dzięki.
- Czy Dimples wprowadziła się do ciebie?
- Zwariowałeś?
- W takim razie gdzie się podziała?
- No cóż, braciszku. Muszę przyznać, że jak chcesz, to potrafisz ruszyć głową. A
zdawałoby się, że to takie proste. Wystarczyło zabrać ją do knajpy.
- No i co? Zniknęła?
- Znalazła sobie jakiegoś gościa, który gra na bębnie i włóczy się po świecie. Facet ma
mniej więcej tyle lat co ty i, jak uświadomiła mnie Dimples, jest dojrzałym człowiekiem, nie
to co ja. I w ten sposób panna Mollyrow zniknęła z mojego życia.
- Ale bałagan, który zrobiła, nie zniknął z tego pokoju. Bądź łaskaw posprzątać po
niej.
- Ja?
- A kto? Duch Święty? Jesteś za wszystko odpowiedzialny. Masz pewność, że ona nie
wróci?
- Kiedy się z nią ostatni raz widziałem, powiedziała mi, że wyruszają do Detroit.
- Świetnie. Zatem miłego sprzątania - uśmiechnął się Finn i wrócił do kuchni. Zajął się
nauką, podczas gdy Mike wynosił do swego samochodu fatałaszki i kosmetyki Dimples.
Lucy przychodziła teraz do „Pomarańczowego Sklepu” co sobotę, starając się być ze
wszech miar pomocna w prowadzeniu sprzedaży i reklamy. Zmiana dekoracji wyszła
sklepowi na korzyść. Pomalowany był teraz wewnątrz na jasnożółto, zdobiły go też dzbany z
zielenią. Miał liczniejszą klientelę, lecz mimo to, kiedy w końcu czerwca Finn przejrzał
finanse, okazało się, że niewielki zysk nie wystarczy nawet na pokrycie miesięcznych spłat.
Finn walnął pięścią w gruby tom księgi handlowej. Tak, Mike miał słuszność, kiedy mówił o
Lucy: „Ona zaakceptuje Dimples tak samo, jak pogodziła się z życiem bez rozrywek, bez
upominków, specjalnych względów i zobowiązań”. Finn wiedział, że jest nic w porządku,
lecz nie chciał, by od niego odeszła.
Widywali się teraz przede wszystkim u niego w sklepie i w piątkowe popołudnia w
„Fistaszku”. Czasami dokądś się razem wybierali, lecz od kiedy uczył się u siebie w domu,
spędzali ze sobą mniej czasu.
W pewien poniedziałek w połowie lipca Finnowi po powrocie z pracy zostało nieco
więcej czasu do wieczornych zajęć. Bez wahania zapukał do Lucy.
10
Kiedy stanęła w progu, wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Miała upięte włosy i biało
- zieloną sukienkę. Wyglądała jak najpiękniejszy dzień lata. - Czy możesz przyjść do mnie na
chwilę? - poprosił.
Odczekał, aż zamknie drzwi, i ujął ją za rękę, walcząc z pokusą, by natychmiast wziąć
ją w ramiona i zacałować na śmierć.
- Usiądź, proszę. Mam nie więcej niż pół godziny. Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję.
Wsunął ręce do kieszeni, żeby go nie korciło, i poszedł prosto do kuchni, usiłując
zachować dystans i nie chcąc powiedzieć wprost tego, co powinien i co już wielokrotnie
powtarzał sobie w duchu. Starał się też nie patrzeć na Lucy, bo to osłabiało jego wolę.
Nienawidził siebie za to, co uczynił tej dziewczynie. Otworzył lodówkę i nalał sobie szklankę
mleka.
- Na pewno niczego nie chcesz?
- Nie, dziękuje.
- Nie usiądziesz?
Usiadła, zbierając szeroki klosz spódnicy na opalonych nogach... nogach gładkich jak
jedwab...
Finn odwrócił się gwałtownie, czując, że ma ściśnięte gardło.
- Lucy, przyjeżdżasz do sklepu co sobota, odmalowałaś go, tyle zrobiłaś dla jego
promocji. Pamiętasz puszczanie reklamowych latawców?
Skinęła głową.
- Dziękuję ci. Doceniam to wszystko, naprawdę, ale ciebie kosztuje to mnóstwo czasu,
a mnie trochę pieniędzy. Tymczasem zyski ze sprzedaży nie rosną na tyle szybko, by sklep
dało się utrzymać.
- To znaczy, że w ogóle jest jakiś zysk?
- Tak. Mogę ci pokazać książkę. Ale to nie wystarczy. Rok temu zaciągnąłem
pożyczkę i nie jestem w stanie jej spłacać i robić jednocześnie wydatki. Będę zmuszony
zamknąć sklep.
- Pozwolisz, że zajrzę znów do twoich papierów?
- Ależ oczywiście - odparł Finn, choć prawdę mówiąc książki handlowe i konfekcja
męska obchodziły go w tej chwili tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Przyniósł książki ze swego pokoju i ustawił je w stos na kuchennym stole. Patrzył na
Lucy, wciąż walcząc z pokusą, by ją objąć.
- Mam coraz gorsze oceny, wiesz?
Obszedł stół dokoła. Nie był w stanie siedzieć. Ponosiły go nerwy. Lucy obserwowała
go z bólem serca. Pragnęła podejść i przytulić go, lecz czuła, że chociaż Finn jest u jakiegoś
kresu, to chce zachować dystans. W końcu ich spojrzenia spotkały się.
- Sądzę, że powinniśmy przestać się widywać - powiedział Finn.
Zaskoczona, wpatrywała się w niego bez słowa. Mogła się spodziewać wszystkiego,
ale nie całkowitego zerwania.
- Z powodu twoich stopni? - wydusiła wreszcie.
Spuścił oczy. Chciał już powiedzieć, że stara się jedynie być wobec niej fair, że nie
może ofiarować jej niczego, ale tylko odwrócił się gwałtownie.
- Tak. Muszę zdać egzaminy. Wystawię sklep na sprzedaż.
- A jak go już sprzedasz, to co?
Nienawidził tego napięcia, i całą siłą woli powstrzymywał się, żeby do niej nie
podejść.
- Wezmę jakieś zlecenia. To nie problem. Mogę też sprzedać mieszkanie. Dochód ze
sprzedaży przeznaczę na naukę.
Mówił odwrócony do Lucy tyłem. Patrzyła na jego szerokie plecy z uczuciem, że oto
cały jej świat rozlatuje się na strzępy. O, tak, Finn wiedział, czego chce - i w tym wszystkim
nie było dla niej miejsca. Zdawała sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że studia są dla niego
najważniejsze, i była świadoma, że ryzykuje coś, co stało się właśnie dziś. Sądziła jednak, że
to się nigdy nie zdarzy. Bardzo ją to zabolało. Chciała rzucić się Finnowi w ramiona, lecz
natychmiast zrozumiała, że na nic by się to nie zdało.
- No cóż, spotkaliśmy się w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu -
powiedziała. - Jesteś szalenie zapracowanym człowiekiem.
Wstała i już miała wyjść, lecz zatrzymała się przy drzwiach słysząc, że ktoś przekręca
klucz. To był Mike. Skinęła mu tylko głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Łzy
przesłoniły wszystko. Szybko wyminęła chłopaka i pobiegła do domu. Finn stał bez ruchu w
salonie.
- Co wam się stało? Posprzeczaliście się?
- Nie. Powiedzieliśmy sobie „do widzenia”.
- Ona tobie czy ty jej? Wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. Ty się z nią
rozstałeś, prawda?
Finn zacisnął pięści walcząc z samym sobą. Pragnął wybiec za Lucy i błagać ją, by nie
odchodziła, by została jego żoną, choć nie mógł zabezpieczyć jej materialnie. Wymruczał pod
nosem przekleństwo, niepomny na obecność Mike’a i nieświadom tego, że mówi głośno.
- Nie powiem, żebyś wyglądał na szczęśliwego.
- No bo nie jestem.
- Ona jest nieszczęśliwa, ty jesteś nieszczęśliwy, nic nie rozumiem.
- Rozumiesz, doskonale rozumiesz - wybuchnął Finn. - Sam mi to wszystko
wypomniałeś, nie pamiętasz? Miałeś rację. Co ja tak naprawdę mam jej do zaoferowania?
Nic. Kompletnie nic. Jestem bankrutem. Sprzedaję sklep i mieszkanie. Mam przed sobą
cztery lata studiów - albo i więcej, jeśli będę musiał pracować. Miałem jej zaproponować
małżeństwo, skoro nie starcza mi czasu na głupią randkę?
- Przykro mi, Finn - powiedział poważnie Mike, zbierając się do wyjścia. -
Przyszedłem tylko po rzeczy. Słuchaj, może potrzebujesz forsy? Will i ja zrobilibyśmy
zrzutkę.
- Nie, dziękuję - odparł Finn z wyraźnym roztargnieniem. - Dam sobie radę, kiedy
wszystko sprzedam.
- A może Lucy wolałaby zostać z tobą bez względu na okoliczności?
- Nie potrafię jej niczego zapewnić. Odejdzie ode mnie szybciej, niż myślisz.
- Sam już nic wiem. - Mike zniknął w hallu.
Finn przebrał się i pojechał na ćwiczenia. Nie był w stanie ani myśleć, ani słuchać.
Nigdy w życiu nie czuł się tak podle.
W mieszkaniu po drugiej stronie hallu, przy kuchennym stole, Lucy wypłakiwała
sobie oczy. Cóż mogła zrobić, że pokochała Finna Mundy’ego nieszczęśliwą miłością.
Widziała go wszędzie, w całym swoim domu, i upływający czas nie przyniósł ulgi.
Następnego dnia po rozstaniu nie natknęła się nigdzie na Finna. Kiedy wieczorem wchodziła
po schodach z Jaskrem u nogi, zauważyła, że ktoś chodzi po hallu. Serce skoczyło jej z
radości na myśl, że to może być Finn. Czekało ją jednak rozczarowanie. Przyszedł Mike.
- Cześć, Lucy. Co u ciebie? - zapytał, drapiąc Jaskra za uchem.
- W porządku.
- Czekam na Jaskra.
- Jak ci się mieszka w nowym miejscu?
- Świetnie. - Mike przestąpił z nogi na nogę. - Lucy, mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście. - Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Czy ty jesteś szczęśliwa?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo.
- To samo Finn. Jest okropnie przygnębiony.
Lucy znieruchomiała na moment, niepewna, czy Mike wie, że zerwanie było
pomysłem Finna.
- Sam tego chciał.
- Nie sądzę.
- Dziękuję, Mike. - Uśmiechnęła się i weszła do swego mieszkania.
Zamknęła oczy i oparła się plecami o drzwi myśląc, że chyba nigdy nie przestanie
cierpieć. Do stwierdzenia Mike’a nic przywiązywała większej wagi. Jeśli chodzi o swego
starszego brata, Mike i Will nie byli najlepszymi psychologami.
Dwa dni później, po pracy, natknęła się na Willa. Wysiadał właśnie z samochodu na
podjeździe. Jaskier natychmiast powitał go wesoło.
- Cześć, Lucy - zawołał Will, zmierzając w jej kierunku. - Nie dźwigaj tych zakupów.
Zaraz ci pomogę. Przyjechałem po Jaskra. Wiesz, Dimples przysłała Mike’owi kartkę.
Nie spiesząc się, szli między rabatkami z biało - niebieskim barwinkiem i różami w
stronę domu.
- A jednak!
- Pocztówkę ze stadionem w Michigan. Napisała tylko dwa słowa:, Jest cudownie!”
Lucy otworzyła drzwi i sięgnęła po torbę, chcąc wziąć ją od Willa, ale ten był już w
środku. Zaniósł zakupy do kuchni i wrócił do wyjścia. Kiedy Lucy mu dziękowała, włożył
ręce do kieszeni i, nie patrząc jej w oczy, powiedział:
- Lucy, Finn naprawdę nie może się pozbierać.
Była poruszona, lecz starała się nie pokazać tego po sobie.
- Myślę, że powinieneś porozmawiać na ten temat z nim, a nie ze mną.
- Odbyliśmy już z nim rozmowę i dlatego rozmawiamy z tobą. Tylko ty możesz coś tu
poradzić. Lucy położyła rękę na ramieniu Willa, popychając go lekko w stronę drzwi.
- Dziękuję za pomoc i za Jaskra. Tak naprawdę to nie musicie go zabierać na noc, .
- To dla nas żadna fatyga.
- Miło było znowu cię zobaczyć.
- Wybacz, nic miałem zamiaru się wtrącać.
- Naprawdę? Will roześmiał się.
- No, może odrobinkę. Przemyśl to jeszcze raz, proszę.
Z uśmiechem zamknęła drzwi. „Przemyśl to jeszcze raz”, powiedziała do siebie na
głos. Zacisnęła wargi i z wściekłością zaczęła wykładać na stół zakupy. „Finn nie może się
pozbierać”, „jest taki nieszczęśliwy”, „tylko ty możesz coś na to poradzić, Lucy”. Gorące łzy
napłynęły jej do oczu. Starała się je powstrzymać, ale kiedy już rozpakowała torbę, usiadła i
zaczęła szlochać z twarzą ukrytą w dłoniach.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wreszcie wstała. Nie zdążyła nawet
przyrządzić sobie do końca hamburgera, gdy odezwał się telefon. Dzwoniła pani Kathleen
Mundy.
- Słuchaj, Lucy, moja droga, bardzo martwię się o Finna. Mike powiedział mi, że już
ze sobą nie chodzicie.
Lucy poczuła się jak w potrzasku. Nigdy ze sobą nie chodzili. On jedynie przychodził
do mnie się uczyć i kochać się ze mną, aż rozkochał mnie w sobie, pomyślała z goryczą. Nie
powiedziała jednak tego głośno.
- To prawda, proszę pani. Stało się, jak chciał Finn. Ma za dużo pracy i...
- No tak, rozumiem. Widzisz, Lucy, Finn to bardzo rzetelny chłopak i czasami przez tę
swoją sumienność coś niepotrzebnie niszczy. Wydawało mi się, że jesteś bardzo za nim,
prawda?
- Tak, proszę pani.
- No więc jako kobieta, która... Przepraszam cię, nie chciałabym być jeszcze jedną z
tych wiecznie wtrącających się matek, ale Mike i Will powiedzieli mi, że Finn jest okropnie
rozbity, a i ty wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Nie musisz mi nic tłumaczyć, lecz, proszę
cię, przemyśl to jeszcze raz... Wybacz, że wtrącam się w twoje prywatne życie, ale w naszej
rodzinie zawsze wszyscy żyli ze sobą blisko.
- Tak, rozumiem.
- Moja ty kochana... Mam nadzieję, że wszystko się jeszcze odmieni. Tak bym chciała
pokazać ci naszą farmę.
Lucy z trudem przełknęła ślinę.
- Dziękuję, pani Mundy. I ja chciałabym ją zobaczyć.
Odłożyła słuchawkę i odwróciła się potrząsając pięścią w stronę drzwi. Nagle poczuła
woń spalenizny. Z hamburgera został skwierczący plastereczek mięsa, a całą kuchnię
wypełniał dym. Znów zadzwonił telefon. Tym razem była to Alexa, która zapraszała ją do
kina.
- Tylko się nic grzeb - poradziła na wiadomość, że obiad właśnie się spalił. - Zostało
jeszcze trochę kurczaka upieczonego przez mamę. Ale jeśli się nie pospieszysz, Benny
pochłonie wszystko.
- No dobrze. Już lecę - zawołała Lucy do słuchawki, schwyciła torebkę i wybiegła
pędem z domu czując, że nie wytrzyma w zamknięciu ani chwili dłużej.
Na podeście schodów wpadła jednak na Finna.
- Cześć - powiedział poważnym tonem. - Co słychać?
- Nic nowego, ale lepiej byłoby, gdybyś zechciał wyjaśnić swojej rodzinie, że
zerwaliśmy, bo ty tak chciałeś. Tymczasem Mike, Will oraz twoja mama żądają ode mnie,
żebym wszystko jeszcze przemyślała.
- Ależ Lucy, wszystko im już naświetliłem. Wiedzą, dlaczego...
- To wytłumacz im to jeszcze raz! - przerwała mu i pobiegła do samochodu.
Piątkowe popołudnie było bardzo upalne, temperatura przekroczyła 40°C. Lucy
zrezygnowała z pracy na dworze; wróciła do sklepu i zdjęła z siebie karton. Uczesała się i
potrząsnęła głową, oddychając z ulgą klimatyzowanym powietrzem. Wciągnęła na siebie
niebieską trykotową koszulkę i wygładziła białą spódniczkę.
Mimo że do zamknięcia pozostały jeszcze dwie godziny, postanowiła zwolnić Nan
wcześniej, chociaż prawdę mówiąc przeraża to ją to, że ma zostać w sklepie sama. Jaskier
spał zwinięty na podłodze. Dosypywała właśnie orzeszki do napoczętego pojemnika, gdy
nagle usłyszała głośne: „O, nie!”. Podniosła głowę i zobaczyła zirytowaną twarz Nan zajętej
wycieraniem lady, a potem usłyszała ciche den - de - len, den - de - len i ujrzała Finna z
książkami pod pachą.
11
- Cześć - powiedział, spoglądając na nią poważnie.
Rzuciła mu niepewne „cześć”, przyglądając się w milczeniu, jak Finn przystawia
sobie krzesło do kontuaru i rozkłada książki. Jaskier podszedł do swego pana dopraszając się
pieszczoty, a kiedy Finn podrapał go za uchem, pies ułożył się znowu u stóp Lucy. Nan
obserwowała całą tę scenę wzruszając ramionami.
- No to idę. Do zobaczenia w poniedziałek - powiedziała głośno i wyszła trzaskając
drzwiami. Przez kwadrans nie odzywali się do siebie ani słowem. W końcu Lucy nie
wytrzymała:
- Naprawdę nie potrzebuję twojej ochrony. Dam sobie radę sama.
- Wiem. Nic o to chodzi.
Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Finn spuścił oczy. Lucy jednak dalej
wpatrywała się w niego z natężeniem. W jej myślach zamigotał słaby cień nadziei.
- Czy kiedy zacznę znowu spotykać się z Hyattem, a ty umawiać z jakąś dziewczyną,
to też będziesz przyjeżdżał tu popołudniami?
Potarł dłoni;| kark i spojrzał na nią badawczo.
- Czy to znaczy, że... - Że co?
- Wróciłaś do Hyatta.
- Nie. Powiedz mi, Finn, dlaczego właściwie tu przyjechałeś? Myślałam, że nie chcesz
mnie znać.
- Ja tego nie powiedziałem.
- Sądziłam, że chcesz wyrzucić mnie ze swojego życia, ponieważ ci przeszkadzam.
Wyglądał na tak przybitego, że aż wstrzymała oddech.
- Kochanie - powiedział łagodnie. - Przecież ja rujnuję ci życie. Nie jestem w stanie
ofiarować ci absolutnie niczego. Ani teraz, ani jeszcze bardzo długo. Rozumiesz?
Zatrzasnął książkę, wstał i zacisnął ręce w kieszeniach.
- Ależ, Finn, przecież jest tak wspaniale! - zawołała wybiegając do niego zza lady i
czując rozsadzającą ją radość. - Dlaczego nie mówiłeś tak od razu?
Finn patrzył na nią zdumiony.
- Wspaniale? Lucy, co ty mówisz? Nie potrzebuję twojego współczucia. Czy ty
naprawdę nie pojmujesz? Nie jestem w stanie ofiarować ci niczego!
- I dlatego chciałeś ze mną zerwać?
- A ty myślałaś, że dlaczego? Przecież cię kocham!
- Finn! - Lucy czuła się jak ktoś, kto wydostał się z mrocznej, wilgotnej jaskini i
zobaczył słońce. - Może i będzie z ciebie genialny prawnik, ale zupełnie nie znasz kobiet.
Wspięła się na palce i pocałowała go lekko.
- Chcesz wyjść za mnie wiedząc, co cię czeka?
- Tak! A w dodatku mam dla ciebie propozycję. Chcę kupić od ciebie twój towar.
Mówiłam ci, że właściciel sklepiku z obuwiem obok mnie się przenosi. Zrobię z tego sklep
odzieżowy i jeszcze na tym zarobię, zobaczysz!
- Uważaj, Lucy, proponowałem ci normalne, szczęśliwe życie. Chciałem cię od siebie
uwolnić, ale drugiej takiej szansy ci nie dam.
- Dałeś mi tydzień piekła! - powiedziała, całując go w policzek.
Niemal zmiażdżył ją w uścisku. Serce waliło jej tak głośno, że nie usłyszała
dzwoneczka u drzwi. Całując ją, Finn przesunął wargi do jej ucha i szepnął:
- Słuchaj, mamy złodzieja. Muszę coś zrobić.
- Zaraz, za chwilę - wyszeptała, obejmując go mocniej.
Z zaplecza Sklepu dato się słyszeć warczenie a następnie krzyk mężczyzny:
- Hej tam, zabierzcie tego kundla, bo inaczej go zastrzelę.
- Mamy go - powiedział Finn, uśmiechając się do Lucy i całując ją w ucho. - To
pukawka dla dzieci.
- Weźcie ode mnie to bydlę - wolał człowiek.
Coś się złamało, lecz Lucy nie zwracała uwagi na to, co się dzieje w sklepie. Słyszała
łomot, pies warczał i szczekał. Nagle rabuś w kominiarce naciągniętej na głowę zderzył się z
nimi i jak szalony wybiegł ze sklepu. Drzwi zatrzasnęły się za nim, a Jaskier warował u
progu.
Finn otworzył drzwi i pies rzuci! się za uciekinierem. Całowali się dobrych kilka
minut, aż wreszcie Lucy powiedziała:
- Muszę zobaczyć, czy coś zostało ukradzione.
- A ja pójdę po Jaskra - odparł Finn, patrząc na Lucy uszczęśliwionym wzrokiem.
Dotknęła jego ust i wydało jej się, że wyczuwa wokół nich zmarszczki.
- Schudłeś jeszcze - powiedziała.
- Straciłem apetyt.
- Ja też.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Przyszłość nie zapowiada się zbyt różowo.
- Och, przestań już. Nie może być lepsza.
- I nigdy nie będziesz żałowała?
- Nigdy.
- No to ci coś powiem. Tym razem to dobra wiadomość. Jeden z wykładowców, który
trochę o mnie wie, rozmawiał na mój temat z przyjaciółmi. I wyobraź sobie, dostanę zlecenia
w pewnej firmie prawniczej. Jest to urzędnicza praca, ale płacą lepiej niż mogłem się
spodziewać.
- Widzisz, Finn - powiedziała Lucy, przepełniona uczuciem radości. - Następnym
razem, jeśli będziesz chciał zaoszczędzić mi cierpienia, pozwól, żebym ja sama dokonała
wyboru.
- Przysięgam, że tak będzie. I nie musisz nic ode mnie kupować. Zapasy z mojego
sklepu są twoje. Czy to znaczy, że wycofujesz się z orzeszków?
- O nie, w żadnym wypadku. Wszystko już sobie wyliczyłam. Tyle że pozbywamy się
Harolda. A poza tym, wiesz, pomyślałam sobie, że mam przed sobą sporo długich samotnych
nocy i zapisałam się na kurs księgowości. Zaczynam jesienią.
W sobotę wybrali się do eleganckiej restauracji, a dalszą część wieczoru postanowili
spędzić u Finna. Usadziwszy Lucy na kanapie, Finn zapalił świece, a kiedy pokój wypełnił się
łagodnym, romantycznym światłem, wziął ją za rękę i wsunął na palec zaręczynowy
pierścionek z brylantem. Westchnęła z zachwytu, myśląc zarazem, że musiał się chyba znowu
zapożyczyć. Dotknął lekko jej twarzy.
- Nie martw się. Sprzedałem mieszkanie i dostałem za nie zupełnie przyzwoite
pieniądze. Towar, który jest w sklepie, jest twój, ale trzeba go jak najszybciej przenieść, gdyż
kończy się dzierżawa.
Usiadł obok niej i wziął ją za ręce.
- W przyszłym tygodniu kończy się semestr letni i mam wolny cały miesiąc aż do
ostatniej dekady sierpnia. Czy zgadzasz się, żebyśmy wzięli ślub w pierwszą sobotę sierpnia?
- Tak, dobrze.
- Wiesz - pociągnął ją do siebie - chyba jeszcze to wszystko do mnie nie dotarto. A
forsę, która nam zostanie z miodowego miesiąca, przeznaczymy na opłacanie jakiegoś kąta.
- A nie może to być moje mieszkanie?
Dotknął wargami jej skroni, ucałował policzki i zaczął rozpinać zamek z tyłu prostej
czarnej sukni. Odsłonił jej ramiona, a kiedy zarzuciła mu ręce na szyję, zaniósł ją do sypialni.
- Będziemy musieli odczekać ładnych parę lat na nasze bliźniaki.
- Kocham cię, więc poczekam. Chcę mieć dwóch chłopaczków takich jak ich tata.
- A ja dwie dziewczynki podobne do mamy. Trzymam dla nich Pana PhiPhi. Lucy
roześmiała się.
- Dwie parki bliźniąt. Ho, ho. Będziesz chyba musiał zostać wziętym adwokatem. Finn
otrzeźwiał na moment i śmiertelnie poważnie zapytał:
- Czy ty naprawdę chcesz tego wszystkiego? Czy jesteś pewna? Energicznym ruchem
Lucy zdjęła mu z ramion koszulę i pogładziła go po piersi.
- Czy byłabym tutaj z tobą, gdybym myślała inaczej? - Przesunęła dłoń na pasek
spodni. - Zaraz ci pokażę, jak bardzo tego chcę.
Finn zachichotał i przycisnął ją do siebie, aż oboje, całując się, upadli na łóżko.