Józef Kozłowski SJ
JAK ROZEZNAWAĆ W WIERZE
SPIS TREŚCI
3.
4. O pocieszeniu duchowym
Pocieszenie jako dar i wezwanie
Wychowawczy charakter strapienia wewnętrznego
6. O przyczynach strapienia
Z powodu szukania własnej chwały
7.
O zachowaniu się w pocieszeniu
8. O zachowaniu się Nieprzyjaciela
9.
Książka Jak rozeznawać w wierze jest wynikiem moich autora duchowych doświadczeń.
Łączą się one ściśle z praktyką Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego, zwłaszcza z regułami
rozeznania duchów, charakterystycznymi dla pierwszego etapu rekolekcji oraz z
rozpoznaniem drogi wiary (na etapie nawrócenia i uzdrowienia) w seminarium
rekolekcyjnym Odnowy w Duchu Świętym. Osobiście rozpoznanie duchowe jako pewien dar
odkryłem po raz pierwszy podczas swojego nawrócenia w czasie trzydziestodniowych
Ćwiczeń Duchownych na początku mojej drogi życia zakonnego.
Pragnieniem moim jest, aby każdy kto przeżywa pierwsze poruszenie ducha, wchodzi na
drogę nawrócenia i przeżywa radość przemiany, miał stosowną pomoc w nazywaniu swoich
doświadczeń. Książka ta pomoże mu, aby od samego początku uczestniczył w nazywaniu
prawdy o samym sobie i w głębszym jej poznaniu, by potrafił odróżnić, kiedy działa duch
dobry anioł Boży, Duch Święty; kiedy duch zły szatan, a kiedy on sam. Chciałbym, by
człowiek podejmujący łaskę nawrócenia i przeżywający radość otwarcia na działanie Ducha
Świętego nie pozostawał bez szansy nazywania swoich doświadczeń, a tym samym bez
pomocy w codziennej współpracy z łaską Bożą.
Pragnienie udzielenia człowiekowi pomocy w dziedzinie rozeznania duchowego stało się
dla mnie szczególnie inspirujące ilekroć kończyłem, wraz z zespołem ewangelizacyjnym,
rekolekcje dla młodzieży lub innych rodzajów grup. Zdawałem sobie wówczas sprawę z
tego, że młodzi, gdy powrócą po rekolekcjach ewangelizacyjnych do swoich domów, parafii,
środowisk uczelnianych czy zakładów pracy, będą pytali o głębszy sens tego, co się w ich
życiu wydarzyło. Będą szukać kierownictwa duchowego, w najlepszym wypadku pytać
swoich duszpasterzy, albo gdy doświadczą po okresie ożywienia posuchy duchowej, będą się
gubić i powrócą do swoich dawnych grzechów i starego stylu życia.
Takie pragnienie „czegoś więcej" zauważyłem w duszach młodych ludzi, kiedy w
kwietniu 1994 r. w niedzielne przedpołudnie w Sokołowie Podlaskim na płycie miejscowego
boiska sportowego kończyliśmy koncert ewangelizacyjny z Zespołem Mocni w Duchu. Po
koncercie młodzi udali się procesjonalnie do katedry, gdzie Mszą świętą uroczyście
zakończono Diecezjalnego Forum Młodzieży Diecezji Drohiczyńskiej. Wracali oni do
swoich domów z zapalonymi świecami, niosąc światło wiary, a we mnie dojrzewało
przekonanie o konieczności dania im czegoś na drogę wyposażenia ich w pomoce do
poznawania prawdy o samych sobie i do coraz pełniejszego przyjmowania osoby Jezusa.
Zrozumiałe więc będzie odwołanie się do doświadczeń, które są w każdym człowieku, choć
nie w każdym jednakowo uświadomione.
Stopień naszego doświadczenia duchowego zależy od tego, co się w naszym życiu
wydarzyło. Pierwsze otwarcie w wierze, przyjęcie łaski nawrócenia, prowadzi nas ku coraz
to pełniejszemu chodzeniu w Duchu Świętym i życiu z Chrystusem oraz poznawaniu w coraz
większym stopniu wewnętrznej przynależności do Niego: Nie jesteśmy synami nocy, ale dnia
postępujmy więc jako dzieci światłości (por. 1 Tes 5,5). j
Treści dotyczące pierwszego etapu życia według Ducha, które stanowią główną część
książki, ukazały się w „Szumie z Nieba", w cyklu artykułów Wzrastać w wierze. Opisane
doświadczenia osób, które zgodziły się podzielić swoim świadectwem na łamach książki Jak
rozeznawać w wierze, są znane autorowi osobiście.
Sytuacja wewnętrzna człowieka, który żyje w grzechu, pełna jest zamętu i wewnętrznego
niepokoju. Człowiek taki wychodzi z założenia, że życie należy brać takie, jakie jest, nie
zastanawiając się głębiej nad sobą. Pozwala mu to uśpić sumienie, a niepokój wewnętrzny,
przejawiający się w wyrzutach sumienia, przenieść do podświadomości, i udawać na
zewnątrz, że nie ma problemu. Duch zły wykorzystuje taką sytuację do swoich celów.
Przedstawia człowiekowi drogę do grzechu jako niezwykle atrakcyjną i pociągającą.
Następnie dokłada starań, aby osoba uwikłana w grzech miała zasłony na oczach, by jej
słuch był zwrócony na to, co mówi świat, zmysły zaś ukierunkowane na zaspokajanie
własnych pożądliwości najczęściej pod pretekstem potrzeb.
Taki stan ducha ludzkiego jest okłamywaniem samego siebie i odsuwaniem przyjęcia łaski
wewnętrznego nawrócenia w bliżej nieokreśloną przyszłość. Grzech jest przez ducha złego
ukazywany człowiekowi jako wyzwolenie, samorealizacja, jako coś pozytywnego. Na
przykład osoba popełniająca cudzołóstwo potrafi wytłumaczyć chwilowy smutek, jaki może
zjawić się w duszy po takim czynie, koniecznością poznania nowego człowieka. Jeśli
nastąpiło odejście w grzech cudzołóstwa, to nieprzyjaciel natury ludzkiej albo stwarza
sytuacje, w których człowiek oczekuje „pocieszenia", albo jeśli to mu się nie udaje, stara się
wszelkimi sposobami skłonić człowieka do niechęci wobec samego siebie. Żeruje na tym, że
człowiek chce kochać i chce być kochanym. Zły duch obiecuje, że sam zaspokoi głębokie
pragnienie miłości, dlatego utrzymuje osobę w otępiającym stanie okłamywania samej
siebie. A przecież pragnienia miłości w sercu ludzkim nie może zaspokoić ten, który ze swej
istoty jest nienawiścią. On może tylko obudzić w człowieku miłość zmysłową i doprowadzić
do jej wynaturzenia, zezwierzęcenia co stanie się w konsekwencji pohańbieniem godności
osoby ludzkiej.
Doświadczając po popełnionym grzechu egzystencjalnej pustki wewnętrznej, człowiekowi
podsuwana jest myśl samorealizacji w tym, aby ponownie popaść w grzech. Może przybrać
ona postać np. chęci szukania rozrywki, ucieczki od nudy. W takim rozumowaniu pomaga
człowiekowi duch zły, który każdy przejaw budzenia się samoświadomości chce ukrócić u
samych korzeni. Mami człowieka fałszywymi obietnicami nowych wrażeń, upatrywania
dobra w doświadczeniach, o których wiadomo, że są w całości złe lub do zła bezpośrednio
prowadzą. W sytuacji, która wymaga Bożego przebaczenia, duch zły potrafi wprowadzić
człowieka w lęk przed uznaniem grzechu i wyznaniem go w sakramencie pokuty. Lęk czy
otrzymam rozgrzeszenie, czy nie może przez długi czas zatrzymywać niektóre osoby przed
otwarciem się na Boże miłosierdzie i przyjęcie łaski przebaczenia. Najlepszym przykładem
jest tu grzech przeciwko życiu i lęk przed jego wyznaniem.
Zakłamanie ducha złego skłania także człowieka ku temu, aby zaczął rozważać swoją
grzeszną sytuację, ale w oderwaniu od Bożego Miłosierdzia. Osoba taka zaczyna żyć w
poczuciu rozdarcia, żalu do samej siebie, chęci samounicestwienia. Duch zły ma wtedy
sposobność prowadzenia człowieka pozostającego w grzechu (jakby w nim zamkniętego)
prostą drogą do samounicestwienia. Człowiek ma wtedy świadomość, że zrobił źle, ale nie
widzi wyjścia z tej sytuacji. Wówczas z reguły podsuwane są mu myśli przeciwko życiu albo
nakłaniające do wyrządzenia sobie doraźnej krzywdy. Wymownym przykładem takiego
działania ducha złego na człowieka, jest postać Judasza. Uczeń Chrystusa przeżywa
rozgoryczenie z powodu zdrady swego Mistrza: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną (Mt
27,4). Lecz pozostaje w tym stanie sam, a duch zły pogłębia gorycz jego winy i doprowadza
go do myśli samobójczej: Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i
powiesił się (Mt 27,5).
Przyjęcie z ufnością niepokoju, który pojawia się w sumieniu, oznacza odpowiedź
człowieka na działanie Boga. Duch dobry dopomina się, aby człowiek powołany do życia
jako obraz Boży, wrócił do pierwotnego obdarowania, uświadomił sobie, kim jest i dokąd
zmierza, jaki jest jego cel. Nie może się On zgodzić, aby osoba unicestwiła siebie w
ciemności grzechu. Bóg zna niszczycielski charakter przewrotności ludzkiej i zakusy
przeciwnika. Szanując wolną wolę człowieka, upomina się poprzez naturalne prawo
sumienia o jego zbawienie. Wołanie, jakie kieruje Duch dobry: Bądź roztropny i nawróć się
(por. Ap 3,19) może być kierowane z natarczywością. Chodzi przecież o uratowanie
człowieka w sytuacji jego zagrożenia nie tylko pod względem naturalnym, ale także i
nadprzyrodzonym. Jezus, który zna cenę, jaką zapłacił za człowieka grzesznika, nie może
pozostać obojętny, wiedząc, jaką tragedię gotuje człowiekowi grzech.
W chwilach samotności i wyciszenia przychodzi, by budzić z letargu grzechu. Jeśli to nie
wystarcza, przemawia przez okoliczności: chorobę, śmierć kogoś bliskiego, konflikt
rodzinny, utratę pracy; a w sensie pozytywnym przez Pierwszą Komunię dziecka,
skierowane przez przyjaciela zaproszenie do rozmowy połączonej ze świadectwem wiary itp.
Przez te wydarzenia zarówno pozytywne, jak i negatywne, Pan życia i śmierci, Bóg,
dopomina się o właściwe sobie miejsce w sercu ludzkim: On stoi u drzwi i kołacze: jeśli kto
posłyszy Jego głos i drzwi otworzy zbawienie stanie się udziałem jego domu (por. Ap 3,20).
Kiedy człowiek otwiera się z dziecięcą ufnością na łaskę przebaczenia, wówczas opadają
okowy zła. Dusza ludzka stęskniona za tym, co dobre napełnia się pokojem. Rozpoczyna się
proces duchowego nawrócenia. Nastąpił zasadniczy zwrot w życiu człowieka odwrócenie się
od grzechu, a zwrócenie ku Chrystusowi. W Nim doznaje człowiek wybawienia i zaczyna
być świadomy, że to Jezus stanął na jego drodze, upomniał się o niego i przywrócił utracone
synostwo.
Gdy miałam 16 lat, poznałam chłopaka, który w bardzo szybkim czasie stał się sensem
mojego życia. Byłam osobą wierzącą, nie zdawałam sobie sprawy; że drugi człowiek może
stać się powodem oddalenia od Boga. Ufając w miłość w naiwności serca popadłam w
nieczystość. Nie wiedziałam, czym naprawdę jest miłość. Moje wnętrze, dotychczas
wypełnione Bogiem, zostało zatrute przez grzech. Byłam miotana pytaniami: Czy to, co
robię, jest złe? Szukałam odpowiedzi wszędzie, ale tak naprawdę chciałam, żeby okazało się,
że wszystko jest w porządku. Było mi z tym dobrze. Pewnego dnia odnalazłam w Piśmie
Świętym zdanie, że miłość zakrywa wiele grzechów. W interpretacji zdania, które
obiektywnie było prawdziwe, poszłam, jak się okazało, za swoimi nieuporządkowanymi
pragnieniami. Teraz już wiem, że była to pokusa złego, który posłużył się Słowem Boga w
moim niedoświadczonym życiu. Sama wytłumaczyłam sobie, że miłość do chłopaka zakrywa
grzech nieczystości i nic nie trzeba zmieniać. Wewnętrznie czułam się jednak coraz bardziej
smutna i samotna. Doszło nawet do poczucia, że Bóg mnie opuścił. Były to jedne z
najtrudniejszych dni w moim życiu. Wreszcie przyszedł mi do głowy pomysł, by spotkać się z
dawnym przyjacielem, zaangażowanym w grupę Odnowy w Duchu Świętym. On bez słowa
zaprowadził mnie (w godzinach nocnych!) do księdza i odbyłam spowiedź, w której poczułam
moc samego Boga. Wiedziałam, że muszę zerwać z grzechem i tak się stało. Było to pierwsze
tak silne doświadczenie miłości i wszechmocy Boga, udzielonej mi przez sakrament
pojednania.
Jakie nasuwa się tu wyjaśnienie na płaszczyźnie rozeznania duchowego? Sytuacja
spotkania drugiego człowieka, który okazuje swoje uczucie miłości, jeszcze nie wskazuje na
to, że za tym skądinąd dobrym uczuciem będzie się kryło nieuporządkowanie. W sercu
dziewczyny coraz bardziej zatraca się roztropność i wolność wobec własnego ciała.
Rozpoczynając życie seksualne, nie dostrzega niczego złego. Wchodzi w rzeczywistość
grzechu, gdy ulega pokusie przedstawionej pod pozorem dobra. Duch zły, znając jej
uprzednie zapatrywania na zachowanie czystości w sferze swoich myśli, pragnień i zmysłów,
kusi do tego, by przykryła Słowem Bożym swój nieporządek. Doprowadza do zatarcia
granicy między dobrem a złem, po to by prowadzić młodą dziewczynę z grzechu w grzech.
Znajdujemy wyjaśnianie takiego zachowania ducha złego w pierwszej regule rozeznawania
duchów Ignacego Loyoli: Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu
śmiertelnego, nieprzyjaciel szatan ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności
zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym
bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach (ĆD 314, reguła 1).
Kiedy zostaje skierowane słowo, orzekające prawdę o człowieku-grzeszniku i każdym
jego czynie a człowiek przyjmuje to słowo i nawraca się - wtedy Miłość zakrywa wiele
grzechów (1 P 4,8). To samo słowo zostaje jednak pod wpływem zniewolenia w uczuciach i
przewrotności ducha złego zinterpretowane fałszywie, że to miłość do chłopaka i jego miłość
do niej przykrywa wiele grzechów. Następuje kolejne uśpienie wyrzutów sumienia i
zafałszowanie prawdy o sobie samej.
Skutki działania ducha złego da się zauważyć w odczuwaniu przez dziewczynę
wewnętrznego rozdarcia i smutku, który zalegał w jej duszy. Nie dziwi brak radości na
zewnątrz, skoro nie śmiało się jej serce. Pozostawanie w tym stanie ducha przedłużał fakt, że
duch zły to, co było w niej ciemnością, nazywał jasnością, stwarzając kolejne, nowe sytuacje
sprzyjające popadaniu w grzech nieczystości.
Duch Święty nie przestaje upominać się o dar zbawienia, który został złożony w młodej
duszy. Dziewczyna przeżywa poczucie osamotnienia, którego udziela jej Bóg, by opamiętała
się, ale to nie pomaga. Wówczas duch dobry działa przez drugiego człowieka, który niczym
ślepca przyprowadza ją do Chrystusa. Zamysły ducha złego stają się jawne podczas
spowiedzi, zarówno sposób jego działania oraz kłamstwo, którym dala się zwieść. Wraz z
przyjęciem sakramentu pojednania wraca prawdziwa radość i pokój serca. Pan udziela się jej,
przynosi wolność dziecka Bożego. Dzisiaj jest ona żywo i bardzo świadomie zaangażowana
w dzieło nowej ewangelizacji. Jest obecnie studentką, zdobywa określony zawód,
uczestniczy także w życiu przyjaciół. Pragnie postępować od dobrego do lepszego, a Jezus
jej w tym błogosławi.
Pewien dwudziestokilkuletni student opowiedział mi, jak w szkole średniej stracił wiarę
po bardzo przykrym zajściu z księdzem w konfesjonale. Uznał, że ksiądz nie wysłuchał go
do końca, a jedynie osądził. Ów ksiądz mówił przy tym podniesionym głosem, co go jeszcze
bardziej dotknęło, ponieważ w kościele byli obecni jego koledzy, którzy widzieli, co się
działo. Wielokrotnie potem przeżywał poczucie smutku, jakiejś dziwnej tęsknoty, szukał
więc ukojenia w muzyce. Cóż naprawdę się stało? Dlaczego teraz nie chce słyszeć o pójściu
do spowiedzi? Kto w nim działał i dlaczego?
Z opisu wynika, że był wrażliwym chłopcem, który szukał zrozumienia, wypowiedzenia
do końca tego, co głęboko w sobie nosił. Kapłan, być może kierując się pośpiechem lub
niecierpliwością z powodu oczekujących w kolejce do spowiedzi, nie zrozumiał jego
zamysłu, a może uznał za mało istotne wypowiedzenie się młodzieńca, ponieważ to nie
wchodziło w materię grzechu, a bardziej w kierownictwo duchowe. Jeśli jednak odkrył w
nim wrażliwość szukania czegoś więcej, mógł zaproponować spotkanie na płaszczyźnie
rozpoznania duchowego. Stało się jednak tak, jak się stało, młody człowiek odszedł od
konfesjonału zraniony i jak twierdzi, stracił w tym momencie wiarę i zaufanie do Kościoła.
Duch dobry jednak nigdy nie opuścił tego młodego mężczyzny, nawet jeśli nie myślał on
o spotkaniu z Bogiem. Bóg jest wierny swojemu przymierzu i dlatego nie przestawał go
szukać na drogach tego świata. W chwilach samotności, od których uciekał w muzykę i inne
zajęcia, duch dobry przemawiał do niego w formie wewnętrznego niepokoju. Dawał mu
odczuć, że coś zostało utracone, że czegoś w jego życiu brakuje. On zaś starał się o tym nie
myśleć i coraz częściej zagłuszał rodzący się niepokój doraźną korzyścią w rzeczach
materialnych czy własnym hobby. W rzeczywistości coraz bardziej oddalał się od
możliwości ponownego przyjęcia zerwanego przymierza. Natarczywie pomagał mu w tym
duch zły inicjator ucieczki od samego siebie, od zastanowienia nad swoim ja w odniesieniu
do Bożego Ty. Ilekroć chłopak był przez wewnętrzne natchnienie zapraszany, aby sięgnął po
Słowo Boże i przekonał się, kto go niepokoi, odruchowo włączał telewizor, szukał filmu,
który mógłby mu dostarczyć mocnych wrażeń oraz ucieczki przed szukającym go Bogiem.
W ten sposób, zamiast godzić się na dar Bożego natchnienia, wprowadzał do swej duszy
coraz więcej zakłamania, a w życie coraz więcej postaw aroganckich, jakby proporcjonalnie
do swojej wrażliwości. Podobnie postępował, kiedy napomnienie lub wezwanie Boże
przychodziło przez innych. Z reguły starał się je w sposób brutalny odrzucać. Dla
obserwatora z zewnątrz jawił się jako trudny w życiu codziennym. Tymczasem jego
zachowanie zdradza pragnienie miłości, które konsekwentnie jest tłumione przez ducha złego
i własne namiętności. Wybawienie przychodzi wówczas, kiedy decyduje się otworzyć drzwi
Jezusowi sądzi on, że otwarcie na Chrystusa, dokonało się w całkiem przypadkowy sposób.
Gdy przeglądał swój pamiętnik od Pierwszej Komunii Świętej, natrafił na słowa: Jezu,
chcę Ci być zawsze wierny. Po przeczytaniu tych słów nie mógł już przejść obojętnie wobec
tego, co Duch Święty, Wielki Zapomniany przez niego, czyni w jego wnętrzu. Stanął być
może, wobec ostatniego wyboru: albo jeszcze bardziej zbrutalizować swoje życie, albo
przyjąć zbawczy niepokój jako osobiste upomnienie się Jezusa o niego. Nadto do pokonania
był jeszcze lęk, który wzbudzał w nim zły duch oraz bariery, które buduje zły, aby nie
nastąpiło spotkanie z Panem. Dopiero wówczas, kiedy zdecydowanie powiedział: Wrócę do
domu Ojca (por. Łk 15,18), po raz pierwszy od wielu lat, doświadczył poczucia wewnętrznej
wolności. Pękają okowy zła i rozpoczyna się współpraca z Bogiem, dawcą miłości.
Spotkałem go, gdy miał 30 lat i to, co opowiedział, daje się zrozumieć w świetle troski
Jezusa o jego zbawienie. Pomocą w zrozumieniu mechanizmów tu działających, są reguły
rozeznania duchowego, a konkretnie pierwsza reguła odnosząca się do człowieka, który się
zagubił, a jeszcze nie do końca odnalazł (zob. CD 314, reguła 1).
Spotkałem kiedyś nie sakramentalne małżeństwo, które nie zdecydowało się na zawarcie
sakramentu, gdyż uważali to za zbędną ceremonię w ich życiu. Dodam, iż nie mieli
przeszkód, by ten sakrament zawrzeć. Byli ochrzczeni, a w okresie szkoły średniej przyjęli
sakrament bierzmowania. Zastanówmy się, jak w takich osobach działa duch zły, jak działa
duch dobry, a jak wygląda współpraca człowieka, by zrozumieć dlaczego podejmowane są
tego typu decyzje?
Duch zły skłania ich myślenie ku świeckiemu humanizmowi, który aprobuje i
usprawiedliwia taki styl życia. Uczestnicząc w zrodzeniu potomstwa, cieszą się darem życia i
nie widzą nic złego w tym, że żyją bez ślubu kościelnego. Starają się nie dopuszczać do
swojej świadomości myśli, że może być inaczej. Uważają siebie za ludzi religijnych i od
czasu do czasu chodzą do kościoła, ale tylko wtedy, gdy odczuwają taką potrzebę. W swoich
myślach są zwodzeni fałszywymi racjami co do samych siebie, a także błędnym
rozumieniem nauki Chrystusa i Kościoła. Duch zły robi wszystko, aby swoje życie budowali
na sobie samych i na tym, co posiadają. W ten sposób oddala od nich myśl, że coś w ich
życiu jest nie tak.
Duch dobry działa w każdym z małżonków poprzez ich sumienia, zwraca im uwagę, że
jest coś ważnego do uporządkowania w ich życiu. To działanie dobrego ducha poprzez
sumienie może być lekceważone przez każdego z nich, a niepokój sumienia usypiany
sprytnym przekonaniem, że i tak są lepszymi ludźmi od tych, którzy chodzą do kościoła.
Skoro się kochają i dobrze wychowują dzieci, to już wystarczy. Tymczasem żyją w
notorycznym cudzołóstwie, do którego się „przyzwyczaili", uznając tę grzeszną sytuację jako
coś normalnego. Nie tak jednak widzi człowiek, jak widzi to Bóg. Gdyby było inaczej, ludzie
schodziliby z tego świata bez żadnego niepokoju, w poczuciu, że uczynili wszystko, co do
nich należy. Tymczasem w każdym nowym zdarzeniu w tej rodzinie Duch Święty upomina
się o to, aby nie zatracili daru zbawienia. Rodzi więc w ich sercu pragnienie czegoś więcej,
rodzi tęsknotę za spotkaniem Jezusa w Eucharystii i pragnienie pojednania. Duch dobry
budzi takie pragnienia, wykorzystuje np. okazję, że ich dziecko jest przygotowywane do
Pierwszej Komunii Świętej. Otwarcie na osobę Jezusa może nastąpić także w chwilach
kryzysu i potrzeby wybaczenia sobie wzajemnych zranień. Kiedy np. małżonkowie pragną
sobie wybaczyć, spostrzegają nagle, że jednak coś pozostaje coś, co upomina się o miłość i
miłosierdzie Boże, coś co domaga się uporządkowania w relacji do Pana Boga. Duch dobry,
który ma za zadanie pomagać człowiekowi i ukazywać drogi zbawienia, przychodzi z
pomocą w każdej sytuacji ludzkiej, ilekroć pod wpływem łaski Bożej czy wewnętrznych
okoliczności zrodzi się pragnienie pojednania i uporządkowania swojego życia. Człowiek,
wprowadzając pragnienie w czyn, wchodzi na drogę nawrócenia, w tym wypadku
odwrócenia się od grzechu cudzołóstwa i przyjęcia daru sakramentu małżeństwa, którego
kamieniem węgielnym jest już sam Jezus Chrystus. Małżeństwo budowane na Chrystusie
inaczej wygląda niż małżeństwo budowane na sobie czy na własnych pożądaniach. Inaczej
też żyje się człowiekowi w małżeństwie, na którym spoczywa Boże błogosławieństwo.
Z pewnością jest bardzo wiele sytuacji w życiu człowieka, w relacjach międzyludzkich,
zawodowych, małżeńskich, które możemy postawić w świetle działania Bożego,
wzywającego do przyjęcia nawrócenia (np. grzech przeciwko życiu, cudzołóstwo, itp.)
Poznanie prawdy o sobie może być trudne, ponieważ życie w grzechu, chodzenie w
ciemności, skłania człowieka do takiego stylu życia, który to usprawiedliwi, a raczej
zakamufluje. Człowiek na skutek grzechu pierworodnego ma, jak już wspomniałem,
tendencję do szukania usprawiedliwienia dla swojego grzesznego czynu. Próbuje pozbyć się
chwilowego niepokoju, dlatego szuka na sposób ludzki polepszenia swego złego
samopoczucia. A tu pojawia się wiele możliwości. Podobnie jak Pan Bóg działa przez ludzi
także przez ludzi działa duch zły. Człowiekowi niepokojonemu przez wyrzuty sumienia,
duch zły podsyła osoby, które powiedzą mu o możliwości oddalenia złych energii. Uda się
więc za ich podszeptem do bioenergoterapeuty czy psychotronika, a tam nie wymaga się od
niego odejścia od grzechu i nawrócenia. Niepokój, strapienie, które człowiek przeżywa,
próbuje się rozwiązać w sposób naturalny, bez władzy ani nad grzechem, ani nad złem.
Konsekwencją takiego działania jest jeszcze większe uciemiężenie duchowe i uwikłanie w
zło. Sprawdzają się słowa Pisma, że od prawdy się odwrócą, a do kłamstwa się zwrócą (por.
Rz 2,8).
Jednak nikt z ludzi nie ma mocy uwolnienia człowieka z grzechu i sideł złego ducha.
Możliwe jest to tylko w Chrystusie i przez Chrystusa. Każdy zatem człowiek, żyjący w
grzechach ciężkich, jest niepokojony przez Ducha Bożego aby przyjął zbawienie, duch zły
zaś na wszelkie możliwe sposoby chce zatrzymać duszę ludzką w swoich sidłach. Grzech
przedstawia jako coś bardzo pozytywnego w życiu człowieka, a zakrywa jednocześnie jego
skutki i konsekwencje. Czytamy o tym w Katechizmie Kościoła Katolickiego:
Grzech śmiertelny niszczy miłość w sercu człowieka wskutek poważnego wykroczenia
przeciw prawu Bożemu; podsuwając człowiekowi dobra niższe, odwraca go od Boga, który
jest jego celem ostatecznym i szczęściem (KKK 1855);
Jak stwierdza święty Paweł: „Gdzie [...] wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała
się łaska". Aby jednak łaska mogła dokonać swego dzieła, musi ujawnić nasz grzech w celu
nawrócenia naszego serca i udzielania nam „sprawiedliwości wiodącej do życia wiecznego
przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego" (Rz 5,20-21). Jak lekarz dokładnie bada ranę, zanim
ją opatrzy, tak Bóg przez swoje Słowo i swojego Ducha rzuca żywe światło na grzech:
Nawrócenie domaga się przekonania o grzechu, zawiera w sobie wewnętrzny sąd sumienia a
sąd ten, będąc sprawdzianem działania Ducha Prawdy wewnątrz człowieka, równocześnie
staje się nowym początkiem obdarowania człowieka łaską i miłością: „Weźmijcie Ducha
Świętego!" Tak więc odnajdujemy w owym „przekonywaniu o grzechu" dwoiste
obdarowanie: obdarowanie prawdą sumienia i obdarowanie pewnością Odkupienia. Duch
Prawdy jest Pocieszycielem (KKK 1848).
Duch zły ma tę właściwość, że działa po linii najgłębszych pragnień człowieka kochać i
być kochanym. Wiedząc, jak bardzo człowiek tego potrzebuje, kusi go najpierw do
niecierpliwości, a potem do samorealizacji. W związku z tym rozbudza w człowieku chęć
posiadania drugiej osoby, zatrzymania jej jedynie dla siebie i traktowania jak rzeczy. Łatwo
wtedy człowiek wchodzi w grzech cudzołóstwa i to, co ma swoją wolność i Boże powołanie,
chce zatrzymać jedynie ze względu na siebie. Cudzołożyć to zmienić tytuł własności.
Chrześcijanin jest powołany do postępowania w sposób prawy wobec własnej natury jeżeli
podejmuje powołanie do małżeństwa ma uczynić ze swej natury dar dla swego bliźniego.
Cudzołóstwo jest zatem zmianą hierarchii wartości w naturze ludzkiej, zarówno wobec Boga,
jak i siebie nawzajem. W aspekcie współżycia seksualnego widać to bardziej wyraźnie taka
postawa prowadzi do podporządkowania sobie własnej natury i „uprawiania" egoizmu we
dwoje: gdzie uwaga skupiona jest na przyjemności seksualnej, z pominięciem
odpowiedzialności za uczucia drugiej osoby i odpowiedzialności za skutki współżycia.
Egoizm ten wyklucza przyjęcie odpowiedzialności nie tylko przed sobą, ale i przed Bogiem
za dar życia i dar zbawienia.
Każda sytuacja ludzka jest inna ma swoją specyfikę poruszeń w duszy ludzkiej i specyfikę
osobistych doświadczeń. Zwrócenie uwagi na realność tych różnorakich poruszeń, może
niejednemu pomóc w odnalezieniu się na nowo we wspólnocie ludu Bożego czy w procesie
nawrócenia, kiedy Chrystus przychodzi i kołacze, stuka do drzwi jego serca.
Kiedy w człowieku rodzi się pragnienie pojednania z Bogiem i podejmie je osobiście,
możemy powiedzieć, że nastąpiło przyjęcie łaski nawrócenia. Rozpoczął się proces stawania
się człowiekiem duchowym i powrót do wspólnoty Kościoła. To pierwotne zwrócenie się do
Jezusa, początkowo jeszcze bardzo nieśmiałe, jest bardzo wytrwale podtrzymywane przez
Ducha Świętego: Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który cię strzeże (por. Ps 121,3-
4). Człowiek w swej duszy doświadcza wewnętrznej ulgi, a daje się to odczuć w formie
wewnętrznego pocieszenia i radości. Już jakby w zaczynie doświadcza tego, co stanie się
jego udziałem z chwilą przyjęcia daru przebaczenia w sakramencie pojednania.
Nie oznacza to jednak rezygnacji złego ducha z trzymania człowieka w sidłach grzechu i
fałszywych odczuciach. Czyni wszystko, aby nie pozwolić człowiekowi, w którego duszy
rodzi się pragnienie nawrócenia, odejść od sytuacji grzesznej. Próbował będzie tego dokonać
przez wyolbrzymianie trudności, jakie dana osoba będzie musiała pokonać, by przyjąć dar
nawrócenia i przebaczenia w Jezusie Chrystusie. Będzie wzbudzał fałszywy wstyd,
rozdmuchiwał lęk przed wypowiedzeniem prawdy o sobie, lęk przed odrzuceniem ze strony
kapłana (spowiednika) i przed kolejnym zranieniem uczuć. Może też pojawić się niewiara w
to, że Jezus potrafi wszystko przebaczyć, i tu już szatan przechodzi do fałszywych racji.
Jedną z nich jest wmawianie człowiekowi żyjącemu w grzechu, że nie jest jeszcze
wystarczająco przygotowany, by odbyć spowiedź, że powinien poczekać, odkładając sprawę
pojednania na późniejszy termin, a tymczasem powinien zająć się pracą i póki co zapomnieć
o Bożej interwencji. Wskazując na wielość zadań spraw człowieka w świecie, szatan
podpowiada, aby nie sięgał do Pisma Świętego, bo to może okazać się stratą czasu: A może
to Boże poruszenie było tylko chwilowe sugeruje szatan i w żaden sposób nie należy do tego
przywiązywać wagi? Co szatan na tym zyskuje? Może dalej trzymać człowieka na uwięzi
grzechu, przedstawiając sytuacje grzeszne jako życie bardziej udane, zwodzić człowieka
swoimi namowami prowadzącymi w ciemności, aby całkowicie zakryć rozniecone światło
nawrócenia. Gdyby książę ciemności nie został pokonany w Jezusie, jego plan miałby
wszelkie atuty, by osiągnąć określony cel, czyli w żaden sposób nie dopuścić, aby człowiek
przyjął łaskę wewnętrznej przemiany.
Postępowanie ducha dobrego, skłania człowieka do przyjęcia łaski nawrócenia, jak mówi
św. Ignacy: Duch zaś dobry w takich ludziach stosuje sposób działania zgoła przeciwny;
kłując ich i gryząc sumienia ich przez prawo naturalnego sumienia (CD 314, część 1
reguły).
W istocie jednak człowiek tęskni za Tym, który daje prawdziwe życie i to życie wieczne.
W różnych okolicznościach budzi się pragnienie zbawienia, ponieważ nigdy nie przestaje
działać duch dobry, anioł Boży posłany dla ratowania człowieka. A nade wszystko działa
Duch Święty, który roznieca ogień miłości i pragnie doprowadzić do pojednania. Wielka jest
radość z jednego grzesznika, który się nawraca (por. Łk 15,7). Radości i pokoju doświadcza
również sam nawrócony. Rodzi się w nim pragnienie postępowania od dobrego do lepszego.
Widzi on swoje życie w nowym świetle i wchodzi w nie jako ten, który na sobie doświadczył
miłości i miłosierdzia Bożego. W jego serce głęboko zostało wpisane słowo kerygmatu:
Jezus Chrystus umarł i zmartwychwstał dla mojego zbawienia. Stając się dzieckiem dnia, a
nie nocy, doświadcza łagodnego działania anioła Światłości. W swej duszy natomiast,
odkrywa przemawianie Ducha Świętego. Niegdyś umarły, dziś żyjący, doświadcza daru
synostwa. Szatan, nie mając udziału wewnątrz świątyni ducha ludzkiego, odchodzi od niego
jako pokonany na zewnątrz gdzie, jak mówi Jezus: błąka się po miejscach bezwodnych, a nie
znajdując dla siebie nowego miejsca będzie podejmował silniejsze ataki (por. Mt 12,43).
Pierwsze nawrócenie oznacza więc rozpoczęcie w sposób bardzo świadomy życia
duchowego. Nie jest tylko jednorazowym przyjęcie łaski pojednania w sakramencie pokuty,
ale jest także wezwaniem, aby czuwać i współpracować z Panem, by odbudowywać swoje
życie według Ducha Bożego. Ważne podkreślenia jest to, aby już w pierwszym etapie
nowego życia współpracować z Łaską, by umocnić się na szczególnie silne w tym momencie
podstępy i zakusy zła (zob. Mt 12, 43-45).
Postawa osób, które budzą się do przyjęcia łaski nawrócenia, ale nie podejmują w tym
celu żadnych konkretnych kroków, podobna jest do reakcji słuchaczy biernie przyjmujących
Słowo. Troski doczesne i niestałość w podjętym postanowieniu oraz ułuda bogactwa
odciągają ich od przyjęcia daru nawrócenia w sposób zdecydowany i na długi czas (por. Mk
4,1-20).
Siewca wyszedł siać - Słowo Boże było przepowiadane. Jedno ziarno padło na miejsce
skaliste, nawet wzeszło, ale uschło, bo nie miało korzenia. Jest to sytuacja człowieka, który
usłyszał to Słowo zaniepokoił się, lecz nie pozostało ono w nim, bo nie natrafiło na osobistą
otwartość i nie znalazło gotowości współpracy.
Innym razem współpraca została podjęta (obraz ziarna posianego między ciernie), ale nic
nie zostało uczynione, aby uporządkować dotychczasowy styl życia. Nic więc dziwnego, że
Słowo
po pewnym czasie zostało zagłuszone i nie wydało żadnego owocu w konkretnym życiu.
Są i tacy, którzy słuchają Słowa jakby przez szybę. Obija się ono o ich uszy, ale w żaden
sposób nie znajduje przebicia przez pragnienia i myśli człowieka. Ziarno, które padło na
drogę, zostaje natychmiast porwane przez ducha złego. Słowo odbija się od uszu słuchacza,
którego myśli nie są myślami Bożymi, jak i drogi jego nie są drogami Bożymi (por. Iz 55,8).
Ludzie tacy są mocno zajęci sobą, uznają w swoich sercach, że nie potrzebują nawrócenia.
Usprawiedliwiają samych siebie: Jeszcze nie teraz. Taką odpowiedź usłyszy często żona, gdy
zwraca się do męża z prośbą: Pojednaj się z Bogiem, nawróć się w swoim sercu; czy gdy
zwraca się mąż do żony, matka do dziecka, czy ojciec do swojego syna, przyjaciel do
przyjaciela mogą właśnie taką lub podobną odpowiedź usłyszeć.
Pewien ojciec rodziny usłyszał te słowa od swojego spowiednika, ale mimo to uznał, że
wszystko jest w porządku. Po pewnym czasie jego uwagę zwróciła książka: Z grzechu do
wolności, która leżała gdzieś w domu, nie budząc wcześniej jego zainteresowania. Zaczął ją
czytać, a Duch Święty otwierał jego serce i przygotowywał do przyjęcia łaski nawrócenia.
Powoli następowało głębsze poznanie prawdy o sobie samym i rodziło się pragnienie
pojednania. Tak bardzo został poruszony wewnętrznie, że zapragnął odbyć spowiedź z
całego życia, aby pojednać się z Bogiem.
Dlaczego człowiek mówi: Jeszcze nie teraz? Kto mu w tym pomaga? Stosunkowo łatwo
przychodzi nam odkładać na później to, co jest trudne mówimy: to może poczekać.
Tymczasem duch zły wykorzystuje tę skłonność do swoich planów, ukierunkowując nasze
myśli na trudności, aby nas zniechęcić, a potem fałszywymi racjami usprawiedliwić. Ma on
w tym określony zamysł, by człowiek dalej chodził w ciemności i robił to, do czego skłania
go duch zły. Jeśli kradł i czynił niesprawiedliwość - kradł będzie dalej; jeśli nienawidził
nadal będzie nienawidził; jeśli cudzołożył nadal będzie cudzołożył; jeśli zabijał - będzie
zabijał; uciskał biednego nadal będzie to czynił; obmawiał, uważając siebie za jedynego
sprawiedliwego nadal będzie trwał w obmowie. Jeśli nie oddawał chwały Bogu - wciąż
będzie uznawał tylko swoje „ja", czyniąc je bożkiem. Widać wyraźnie, że za tymi pozorami
stoi potęga ducha złego, który chce niepodzielnie panować w sercu człowieka, dalej
krępować ludzką duszę swoimi więzami, podsuwając człowiekowi rozumienie grzechu jako
czegoś pozytywnego, z czym trzeba się uczyć żyć.
Duch dobry w takiej sytuacji niepokoi człowieka przez gwałtowne wyrzuty sumienia, a
Duch Święty upomina się o „prawo obywatelstwa" w duszy ludzkiej. Nie rezygnuje nawet
wtedy, gdy człowiek broni się, trzymany kurczowo przez grzeszną sytuację. Posyła więc
swoich wysłańców i wskazuje słowo, które może przemówić do wnętrza danej osoby. Tak
też stało się z ojcem rodziny, który jakby od niechcenia wziął do ręki książkę Z grzechu do
wolności, a zaprowadziła go ona do nawrócenia, spowiedzi z całego życia i pokuty. Dopiero
wówczas więzy grzechu zostały zerwane, a duch zły stracił prawo obywatelstwa w duszy
ludzkiej. Pokój i radość stały się udziałem tego mężczyzny, a wdzięczność opanowała jego
serce. Mógł na nowo ukochać tych, za których był odpowiedzialny przed Bogiem i przed
sobą przebaczenie zostało wypowiedziane także wobec żony, a dzieci mogły doświadczyć
nowej miłości. Słowo Boże przyjęte wydało właściwy owoc i plon.
Zgoda na łaskę nawrócenia, to otwarcie się na moc Boga, na moc Jego Słowa, które
kruszy potęgę zła, a więzy grzechu rozrywa, czyniąc człowieka prawdziwie wolnym.
Daje o tym świadectwo pewna kobieta, która przyszła na Mszę świętą, aby modlić się o
uzdrowienie swojej matki. Odpowiadając na miłość do matki, sama została wezwana do
nawrócenia.
Moje nawrócenie nastąpiło podczas Mszy świętej o uzdrowienie. Moja mama
opowiedziała mi o inności Mszy świętych o uzdrowienie. Zaciekawiona poszłam na tę Mszę, z
intencją modlitwy o uzdrowienie dla mamy. To czego doświadczyłam, wprawiło mnie w
zdumienie. W jednej chwili zapomniałam o wszystkim i zanurzyłam się w morze radosnego
śpiewu i spontanicznej modlitwy. Byłam oczarowana tęskniłam za takim przeżywaniem Boga.
Zaczęłam sobie wtedy uświadamiać, małość mojej wiary i brak miłości do Jezusa. Wierzyłam
w Jezusa, ale Go nie kochałam, nie wiedziałam, że można Go kochać. Nie było we mnie także
wdzięczności Bogu, nie umiałam Go chwalić. Zobaczyłam także całą swoją grzeszność i
ogarnął mnie smutek. Poczułam ogromną tęsknotę doświadczenia czegoś więcej, czegoś
niezwykłego nie wiedziałam wtedy, że jest to pragnienie doświadczenia bliskości Boga i
miłości Jezusa.
Niedługo potem, w listopadzie odbywało się Forum Charyzmatyczne, w czasie którego
doświadczyłam osobistego spotkania z Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym.
Doświadczyłam mocy i miłości Ducha Świętego, który na mnie zstąpił czułam to fizycznie.
Od tej chwili moje życie poświęciłam Jezusowi, mojemu Panu, którego kocham i wielbię.
Niech
On je przemienia i nadaje mu nowy sens. Doświadczeniem miłości i przebaczenia
zaczęłam się dzielić z innymi ludźmi, w rodzinie, w pracy, wszędzie gdzie Duch Święty mnie
postawił. Widziałam zdziwienie i zaniepokojenie na twarzach lecz wierzę, że ziarno Bożego
Słowa posiałam, a Duch Święty rozpoczął wzrost. Całą wieczność będę dziękować Panu za
to, co mi uczynił wielka jest Jego miłość i miłosierdzie. Jezus żyje!
To, co Duch Święty zaczął czynić przez innych, wobec jej życia zapraszając na
Eucharystię, dało początek przepowiadaniu Jezusa w codziennym świadectwie wiary.
Jeśli nastąpiło w nas odejście od grzechu, jeżeli nawet otrzymaliśmy dar powołania do
wyłącznej służby i zostaliśmy napełnieni pokojem, nie oznacza to jednak, że już wszystko
zostało zrobione - Bóg oczekuje od nas czegoś więcej. Zachęca nas przez ducha dobrego do
większej hojności w pójściu za Jezusem i gotowości podejmowania Jego wezwań. Jeśli
obdarza kogoś powołaniem, oczekuje wydania swojej woli całkowicie Jemu i zdania się na
Jego plan.
DUC IN ALTUM (Łk 5,4). Wybierając drogę życia zakonnego, nierozerwalnie wiązałam to
z możliwością służby w moim zawodzie pielęgniarki, myślałam w przyszłości o wyjeździe na
misje. Możliwość pracy w szpitalu była dla mnie wówczas bardzo ważną motywacją wyboru
tego właśnie zgromadzenia zakonnego. Mogę obecnie powiedzieć, że nie byłam do końca
wolna wobec Bożych planów, gdy chciałam realizować powołanie, ale na swój własny
sposób. Pierwsze lata formacji były dla mnie związane z pracą w szpitalu prowadzonym
przez siostry. Dawało mi to ogromnie dużo satysfakcji, „czułam się w swoim „żywiole",
bardzo potrzebna, ceniona i lubiana, pewna w zdobytej wiedzy i zdolności praktycznej,
pewna w radości odczytania swego powołania. Przed sobą widziałam jeszcze tylko
konieczność czasowego przerwania pracy na formację nowicjacką i powrót do służby
chorym.
W nowicjacie przygotowanie do złożenia ślubów odbywałam z całą gorliwością.
Rozważając jednak istotę ślubu posłuszeństwa i dyspozycyjności, zaczęłam przeżywać
narastający niepokój. Mistrzyni mówiła o potrzebie wolności od tego, w jaki sposób chcę
służyć Bogu. Mam być gotowa do każdej misji, o jaką mnie poproszą i do jakiej mogę być
przygotowana. Chciałam być dyspozycyjna, ale byłam świadoma trwającej we mnie walki,
przywiązania do swojego zawodu. Moja odpowiedź wewnętrzna była: „Co to, to nie, na dziś,
nie jestem gotowa i chyba tego ode mnie, Panie, nie zażądasz?" Z prawdziwą ulgą przyjęłam
moją pierwszą misję powrotu do szpitala. I znów służyłam z całym oddaniem i radością, ale
mój spokój był coraz częściej przerywany sugerowanymi planami ze strony Siostry
Prowincjonalnej, abym odeszła ze szpitala do innego posłannictwa. Pan przeprowadził swoje
plany ale w zupełnie inny, nieoczekiwany sposób. Zaprowadził mnie dokładnie na
czterdzieści dni pustyni, zamkniętych klamrą świąt Maryjnych, między 25 marca a 3 maja
gdy zarażona żółtaczką zakaźną musiałam opuścić swoje miejsce pracy i poddać się sama
leczeniu w separatce i kwarantannie oddzielającej mnie od ludzi. Był to dla mnie czas nie
tylko kuracji fizycznej i stanięcia w obliczu śmierci, ale czas dobrych rekolekcji i
nawrócenia. Po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych zaczęłam wracać do zdrowia,
ale już nie do swojej pracy w szpitalu. Pan dokonał we mnie ogromnej przemiany i wracam
wspomnieniem do tego doświadczenia z ogromną wdzięcznością. To, czego nie byłam w
stanie przyjąć przez pośrednictwo przełożonych, On dokonał sam we mnie, zostawiając
pokój, radość, wewnętrzną wolność i siły do pracy, najpierw w katechizacji, a następnie w
duszpasterstwie młodzieżowym ONZ (Oazy Nowego Życia), w prowadzeniu rekolekcji i
skupień.
To, co było zakryte poprzez wezwanie przełożonych, stało się jawne przez własne
cierpienie. Nastąpiło wewnętrzne przylgnięcie do Bożego planu i wyjście z fałszywej
postawy, która na ogół wyraża się w stwierdzeniu: godzę się na łaskę nawrócenia, lecz będę
szedł po tej drodze na swój własny sposób.
Jezus prowadzi tych, którzy Mu zaufali, do pokoju serca. Wprowadza ich w głębię swojej
przyjaźni. Nie zatrzymuje tylko na radości płynącej z pierwszego nawrócenia. Zachęca, aby
iść dalej w coraz to pełniejszym rozumieniu woli Bożej i przylgnięciu do niej całym sercem i
umysłem. Oznacza to, że przed człowiekiem jest długa droga stawania - się zgodnego z Jego
wolą.
Doświadczając pierwszych owoców Ducha Świętego, jest wezwany, aby z większą
wytrwałością zwracać się do Dawcy, słuchać Jego słowa. Zwykle tutaj sprawdza się, czy
mamy do czynienia z wewnętrznym przyjęciem łaski nawrócenia, czy z chwilowym
entuzjazmem.
Przyjęcie nawrócenia całym sobą oznacza przylgnięcie do osoby Jezusa, a zatrzymanie się
na zewnętrznych oznakach nawrócenia zwracałoby bardziej uwagę na okoliczności temu
towarzyszące z pominięciem istoty. To, czy idziemy we właściwym kierunku, da się
zauważyć po sytuacjach wewnętrznych, jakie człowiek przeżywa w swojej duszy. Z chwilą
stania się dzieckiem Światłości nie ma w nas już ciemności: Niegdyś bowiem byliście
ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości (Ef
5,8). Wnętrze człowieka jest pełne Bożego światła i nie ma w nim miejsca na ciemności
ducha złego. Nie oznacza to jednak rezygnacji z kuszenia go przez szatana. Opuszczając
swoje terytorium, w chwili przyjęcia przez człowieka łaski nawrócenia, już myśli on jak by
tu z powrotem je zagospodarować i sprawić, by czyny człowieka były gorsze niż poprzednie.
Opuszcza osobę, ale z niej nie rezygnuje. Jego ataki podobne są do uderzeń fali w burtę
statku podczas sztormu. Chce zachwiać równowagę wewnętrzną, polegającą na całkowitym
zaufaniu Jezusowi i podążaniu za Panem, co oznacza w praktyce odwrócenie uwagi od
Jezusa, a zwrócenie jej na złowrogą falę. Sytuacja nasza byłaby podobna do sytuacji Piotra
kroczącego po falach, który w pewnym momencie spostrzegł falę i zaczął tonąć. Zawołał
więc do Jezusa: Panie, ratuj mnie! i usłyszał odpowiedź: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? (Mt
14,30-31) co moglibyśmy strawestować czemu Piotrze uległeś rozproszeniu i oderwałeś
swoją uwagę ode Mnie? Duch zły wielokrotnie będzie poddawał próbie fundamenty naszego
zaufania Jezusowi. Będzie na drodze wiary wyolbrzymiał przeszkody, odwołując się do
przeszłości jak i przyszłości. Na przykład pokuszenia co do przeszłości mogą przybrać taką
postać: Niemożliwe jest, aby przez ciebie, takiego grzesznika, Pan Jezus chciał działać ty ze
swoją grzesznością do niczego się nie nadajesz, jesteś już dawno stracony. Co do przyszłości
natomiast: Droga za Jezusem jest trudna to nie na twoje zdrowie. Masz kłopoty z otwartością
na drugiego człowieka, a być chrześcijaninem to znaczy służyć, a służyć to znaczy słuchać
Boga i bliźniego. W najtrudniejszych momentach swojego życia pozostaniesz osamotniony,
opuszczony przez wszystkich, itd. Cała złośliwość pokuszeń diabła w tym drugim przypadku,
polega na tym, że przemilcza on wypełnianie się czasu, rozwój duchowy osoby i działanie
Ducha Świętego. Owszem, jakiś moment drogi z Jezusem, może być trudny, np.
osamotnienie w podejmowaniu swojego codziennego krzyża - ale Duch Święty do tego nas
wychowuje i przygotowuje. Ten okres przygotowania jest właśnie jakby zakrywany,
przeskakiwany przez ducha złego by od razu postawić nawracającego się człowieka przed
trudnościami - przez co ów człowiek ma wrażenie, że to, co przed nim jest ponad jego siły.
Może wtedy pojawić się strach i lęk, poprzez który duch przewrotny chce odwieść nas od
dalszego kroczenia drogą Jezusa i pokładania nadziei tylko w Nim. Jego pokusy mogą
podawać także w wątpliwość otrzymane w sakramencie pokuty przebaczenie, kierując myśli
człowieka do zatrzymania się nad perfekcją w wyznawaniu swoich grzechów, a odwracając
je od postawy wewnętrznej skruchy i przyjęcia daru miłosierdzia.
Święty Ignacy Loyola, w regule 2 o rozeznawaniu duchowym, mówi: U tych zaś, co
usilnie postępują w oczyszczeniu się ze swoich grzechów; a w służbie Boga, Pana naszego,
wznoszą się od dobrego do lepszego... właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać i
stawiać przeszkody; niepokojąc fałszywymi racjami, aby przeszkodzić w dalszym postępie;
właściwością zaś ducha dobrego jest dawać odwagę i siły, pocieszenie, łzy, natchnienia i
odpocznienie, zmniejszając lub usuwając wszystkie przeszkody, aby mogli postępować
naprzód w czynieniu dobrze (CD nr 315).
Duch Boży przychodzi z pomocą duszy człowieka w każdym czasie i udziela stosownej
łaski. Duch dobry pociesza i dodaje odwagi da duszy wiernej i wrażliwej na Boże
natchnienia, swoją odwagę i męstwo w obliczu przeciwności, napełniając serce ludzkie
pokojem. Kiedy nastanie czas świadectwa wiary, sam Duch Święty będzie wspomagał
naszego ducha w wypowiedzeniu prawdy i przyznaniu się do Jezusa wobec świata. Człowiek
w trudnych chwilach podejmowania swojego codziennego krzyża, może być osamotniony,
ale nigdy nie pozostanie sam. Jest z nim Ten, do którego należy i którego jest własnością.
Sam Jezus czuwa nad tym, aby ten, którego posyła, był przygotowany do wypełnienia danej
misji. Oczekuje jednak od człowieka całkowitego zaufania i zdania się we wszystkim na
Niego, do czego zachęca nas słowami św. Pawła: Wszystkie troski wasze przerzućcie na
Niego, gdyż jemu zależy na was (1 P 5,7).
Całą rzeczywistość obecności Boga w sercu człowieka duch zły usilnie stara się zakryć
wszelkimi dostępnymi mu środkami, aby wywoływać w człowieku lęk i niepokój co do jego
przyszłości i współbudowania z Jezusem i w Jezusie, Królestwa Bożego w świecie. W
odróżnieniu od ducha złego duch dobry udziela się człowiekowi postępującemu od dobrego
do lepszego bardzo łagodnie, niczym powiew łagodnego wiatru. Dusza ludzka odczuwa
każdy rodzaj muśnięcia Ducha Świętego i czuje się wezwana do osobistej współpracy.
Odpowiedź człowieka na delikatne natchnienia Ducha Świętego sprawia, że staje się on
wrażliwy na osobistą więź z Bogiem i wytrwały w kroczeniu za Panem. Dobrze rozpoznaje
zachowanie się ducha dobrego i złego. Ten ostatni, gdy nie ma udziału w duszy ludzkiej,
działa bardzo gwałtownie, jak ktoś, kto by chciał wstrząsnąć całym domem, mimo że w jego
wnętrzu nie ma dla niego miejsca. Czyni to w tym celu, aby choć na chwilę człowiek w
swoim sercu, stracił ufność, co stworzyłoby pewien rodzaj szczeliny dla ducha złego.
Duszy ludzkiej, która postępuje od dobrego do lepszego, towarzyszy pokój serca.
Wewnętrzny stan pokoju, jakiego doświadcza, wskazuje na bliski kontakt z Bogiem. Ów stan
zawiera w sobie zgodę człowieka na wzrastanie w duchu pokory oraz na posłuszeństwo
Słowu Bożemu i osobistą z nim współpracę. Chrześcijanin uczestniczy w wypełnianiu się
błogosławieństwa pokoju i żyje według niego: Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój,
albowiem oni będą nazwani synami Bożymi (Mt 5, 9). Wszędzie tam, gdzie przebywa, staje
się narzędziem pokoju, także zadania, do których jest posłany, wypełnia z wewnętrznym
pokojem. W zetknięciu z nim odczuwamy, że jest człowiekiem spotkania Boga. Swoim
zachowaniem, postępowaniem wobec swoich bliźnich, podejściem do rozwiązywania
trudnych spraw ludzkich; w obliczu zagrożeń i prześladowań z powodu Ewangelii, wnosi
postawę całkowitego zaufania Panu i Zbawcy. Jego życiu towarzyszy radość i pokój.
Jeśli pokój serca, jako owoc łaski nawrócenia, stanie się udziałem wspólnoty małżeńskiej
jest wtedy szczególnym znakiem Królestwa Bożego. Zbawienie jako dar musi zostać
przyjęte przez każdego z członków wspólnoty małżeńskiej wówczas usunięte zostaną
wszelkie szczeliny dla ducha złego. Natomiast dźwiganie wspólnych ciężarów, przeżywanie
trudnych ludzkich spraw pod wpływem łaski Pana, dokonuje się w duchu łagodności i
pokoju. Posłuchajmy, co mówią tacy małżonkowie.
Będzie to świadectwo zarówno ich małżeńskiej wspólnoty, jak również każdego z osobna.
Do całkowitego zaufania Panu, po raz pierwszy zmuszony byłem w Afryce, w czasie
silnego trzęsienia ziemi. Z miejsca objętego trzęsieniem nie mogłem uciec, ponieważ
sprawowałem funkcję dyrektora technicznego byłem więc głównym odpowiedzialnym za duży
zakład produkcyjny Mieszkałem samotnie w opuszczonym przez mieszkańców bloku i nic tu
nie mogło pomóc moje ludzkie myślenie. Tego wieczora byłem zdany tylko na łaskę Pana
musiałem więc Jemu zaufać. Dzisiaj patrzę na te wydarzenia inaczej. Wówczas była to
konieczność, trochę na zasadzie-jak trwoga, to do Boga. Teraz wiem, że nie mógłbym zaufać,
gdyby nie zostało mi to dane. Dziś oceniam na to wydarzenie z perspektywy wiary, gdy mam
świadomość tego, kim jestem z woli Bożej. Przy czym to, co mam i to kim jestem, jest owocem
pracy rąk ludzkich i całkowitego zaufania Panu o czym przekonuje mnie każdego dnia Duch
Święty i na co wskazuje Maryja swoją postawą.
Kiedy jeszcze nie byłem związany z Odnową, przed podjęciem jakiejś decyzji byłem bardzo
niespokojny trwało to nieraz kilka dni. Szukałem pokoju jedynie w sposób racjonalny. W
tamtym czasie, czytając książki podróżnicze, nie mogłem zrozumieć, że ludzie żyli beztrosko,
nie martwili się, o to co będzie następnego dnia. Obecnie tyle, ile mogę robię sam, a tego
czego nie mogę uczynić, powierzam Panu. On przychodzi mi z pomocą i to staje się źródłem
pokoju duchowego. W ten sposób zniecierpliwienie czy zdenerwowanie jest czymś rzadkim.
Pod koniec dnia, gdy robię rachunek sumienia, dziękuję za to, co było dobre i z ufnością
oddaję się Panu i idę spać jak dziecko.
Taki sposób postępowania zdecydowanie wpłynął na stopień pokoju, a także na
postępowanie z ludźmi i kierowanie fabryką, której jestem współwłaścicielem. Daje się to
odczuć szczególnie w postępowaniu z innymi. Czyni mnie także wolnym od podążania jedynie
za pieniądzem. Żona zaś doświadczając podobnego stanu ducha wewnętrznego pokoju
nieustannie za to wychwala Pana.
Modlitwa chwały często towarzyszy ich życiu. Zgadzają się na to, co jest. Jeśli zdarzają
się trudności czy utrapienia on potrafi się odnaleźć w modlitwie chwały z Księgi Daniela o
trzech młodzieńcach w piecu ognistym. Znaleźć szczęście w tym, co się ma to jest
fantastyczne, jak twierdzi. Bóg natomiast dodaje to, czego nam niedostaje.
W dialogu z żoną dowiaduję się, że przed przyjęciem łaski nawrócenia w Odnowie, miała
charakterystyczne cztery momenty udzielenia jej pokoju.
Mężowi, twierdzi, było łatwiej, bo on z natury był optymistą. Ja zaś spodziewałam się
radości, a ciągle byłam pełna niepokoju i wszystkim się martwiłam. Towarzyszył temu lęk,
który został odjęty podczas modlitwy Psalmem 121, którym bardzo często się modliłam.
Uwierzyłam wtedy; że Bóg do mnie mówi i że bardzo Mu na mnie zależy. Byłam pesymistką,
lecz Bóg dał mi w darze dwa skarby: uczciwość i brak zazdrości. Staram się teraz bardziej
zastanowić się nad czystością intencji.
Kiedy syn opuścił rodzinę, płakałam z powodu jego zadatków na utratę zbawienia. Jako
matka bardzo to odczuwałam, gdy mówiłam, że syn mój umiera. Mimo tego towarzyszył mi
duch pokoju i postawa świętej obojętności, którą wyniosłam z Ćwiczeń Duchownych.
Któregoś dnia zdarzyła się też taka sytuacja: modliłam się z synową o powrót syna, a jej
męża. Podczas modlitwy otworzyłyśmy Pismo Święte na tekście o wskrzeszeniu Łazarza.
Wtedy zaczęłyśmy się zastanawiać, co dzieje się z ciałem człowieka po jego śmierci.
Następnego dnia otrzymałam telefon informujący mnie o tym, że syn wynajął mieszkanie, w
którym były karaluchy i musiał je opuścić.
Tylko dzięki pokojowi ducha mogłam przetrwać czas rozłąki. Powtarzałam sobie, że Bóg
jest wierny. Twoją sprawą, Panie mówiłam jest, aby on wrócił do rodziny. Skoro Bóg
błogosławił sakramentowi małżeństwa, wierzyłam, że jest On wierny. Całej tej sprawie
towarzyszyła modlitwa wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Tam też odważyłam się po raz
pierwszy wyrazić swoją prośbę w sposób publiczny. Innymi słowy odważyłam się postawić
sprawę w świetle udzielania się Ducha Świętego przez wspólnotę Kościoła, a także prosić o
szczególne pośrednictwo Maryję naszą Matkę. Dodam, że syn odszedł 8 grudnia, w
uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, a wrócił po dwóch latach, w dzień po naszym
powrocie z pielgrzymki do Fatimy. Co do mnie, jako że jestem skłonna ulegać chwilowym
niepokojom doświadczam uprzedzającej łaski Pana. Jest to dowodem na to, że On
podtrzymuje mnie w pokoju ducha, który został mi wcześniej udzielony.
Kiedy patrzymy na ten czas wspólnych zmagań, któremu mimo trudności towarzyszył stan
wewnętrznego pokoju, jesteśmy przekonani, że Pan zmartwychwstał, a my jako wspólnota
małżeńska jesteśmy tego świadkami. Błogosławimy Go i dziękujemy także za to, że dotknął
nas łaską uzdrowienia: mnie z choroby kobiecej i kręgosłupa, a męża z choroby serca i rwy
kulszowej, która przeszkadzała mu w żeglowaniu. Te wszystkie doświadczenia zmieniły nasze
małżeńskie życie i życie każdego z osobna.
Błogosławiąc Pana poprzez to, co staje się udziałem serca człowieka, które trwa w pokoju
osoba współpracuje z duchem dobrym, dzięki czemu skutecznie przeciwstawia się
zewnętrznym atakom ducha przewrotnego.
4. O POCIESZENIU DUCHOWYM
1. POCIESZENIE JAKO DAR I WEZWANIE
Dobrze pamiętamy chwile i wydarzenia, w których towarzyszyły nam radość i pokój,
przepełnienie duchem miłości; doświadczenie żywej obecności osoby Boga, w której
odczuwaliśmy bezpieczeństwo i miłość. W sercu człowieka rodziło się pragnienie, aby takie
chwile trwały zawsze, chciałby zatrzymać czas i przestrzeń. Tego rodzaju doświadczenia są
niewątpliwie dla chrześcijanina darem. Owocem tych chwil pocieszenia duchowego jest
pragnienie, aby swojego Stwórcę i Pana bardziej kochać.
W chwili pocieszenia duchowego łatwiej jest nieść swój codzienny krzyż. Odczuwamy, że
jego brzemię jest lekkie, a jarzmo słodkie (por. Mt 11,30). Łatwo wtedy przychodzi
pragnienie tego, co dobre, co służy pokojowi, jak i wykonanie tego w wielkiej gorliwości.
Zwykle ten stan duszy ludzkiej pojawia się w związku z przyjęciem łaski nawrócenia i
towarzyszy osobie na drodze wiary, w stawaniu się człowiekiem duchowym. W chwili
pocieszenia człowiek może deklarować heroiczne czyny, nie zdając sobie do końca sprawy z
tego, że o tyle będzie mógł je wykonać, o ile będzie wspomagał go Duch Boży. Może też
ulec nieroztropności, przypisując sobie pocieszenie duchowe jakoby mu się ono należało.
Tymczasem jest ono owocem udzielania się Boga duszy ludzkiej i prowadzi duszę wierną do
wyznania całym swoim życiem Jezusa jako Pana i Zbawiciela. W sercu człowieka dokonuje
się pomnożenie wiary, nadziei i miłości.
Święty Ignacy Loyola, określając pocieszenie duchowe, zwraca uwagę na to, że
rozpoczyna się ono od poruszenia wewnętrznego, a jego celem jest służba Jezusowi, dawanie
o Nim świadectwa; objawienie się chwały Bożej i zbawienie duszy ludzkiej.
Pocieszeniem nazywam przeżycie, gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne,
dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie
może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w
Stwórcy wszystkich rzeczy. Podobnie i wtedy jest pocieszenie, gdy wylewa łzy, które ją
skłaniają do miłości swego Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując
Męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost
do służby i Chwały Jego. Wreszcie nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei,
wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy
niebieskich i do właściwego dobra i zbawienia własnej duszy, dając jej odpocznienie i
uspokojenie w Stwórcy i Partu swoim. (CD nr 316, reguła 3)
Pocieszenie duchowe nie jest wezwaniem do bezczynności. Nie odwraca też człowieka od
realności tego świata. Ono zaprasza, aby podjąć drogę osobistego nawrócenia w duchu
wdzięczności i pokory. Współpraca osoby idącej drogą życia duchowego nie ogranicza się
do jednorazowego uznania stanu swej duszy, ale wyraża się w ponawianym TAK Jezusowi.
Do takiego wypowiedzenia swojego TAK, jest wezwany każdy, jeśli chce wytrwać w
pocieszeniu mimo utrapień i przeciwności, które przez jedną z sióstr zakonnych, zostało
nazwane prawem falowania przy zachowaniu wewnętrznego spokoju.
Życie zakonne jest dla mnie pasmem nie kończących się pociech to brzmi bardzo
optymistycznie, ale prawdziwie, bo jest moim doświadczeniem, o którym mogę w
nieskończoność opowiadać, głosząc chwałę Boga i jest pasmem doznawanych strapień co
brzmi... jeszcze bardziej optymistycznie bo to znaczy, że Bóg się mną zajmuje, poważnie
traktuje, wychowuje i z zazdrosną miłością o mnie zabiega. W chwilach pociech
niesamowicie porywa mnie ogniem swej Miłości, umacnia i uzdalnia do odważnej próby,
abym mogła we wszystkim być do Niego podobna w znoszeniu krzyża i darze współcierpienia
z Nim. W strapieniach mnie oczyszcza i zachowuje, hartuje moją wiarę i daje poznać co
mogę tzn. że nic nie mogę bez Niego. Strapienia i pociechy zawsze przeplatają się w życiu
człowieka, ale bywa tak, że można dostrzegać i skupiać się bardziej na odczytywaniu jednego
lub drugiego doświadczenia. Dziwną skłonnością człowieka jest to, że czasem bardziej widzi
to, co negatywne.
Pocieszeniu duchowemu towarzyszy światłość wewnętrzna, dzięki której łatwiej jest nam
rozpoznawać drogę, którą mamy kroczyć. Nasuwa to większą odpowiedzialność wobec woli
Bożej. Aby mówić o wzroście w nas synostwa Bożego, nieodłączna jest w chwilach
pocieszenia duchowego, współpraca człowieka z łaską Ducha Świętego. Na co dzień
współpraca ta wyraża się w szukaniu tego, co dobre, co służy chwale Bożej, co prowadzi do
zbawienia zwłaszcza tych, którzy się zagubili na drogach tego świata. Człowiek taki w
postępowaniu wobec bliźnich odznacza się wielką łagodnością i miłością. W podejmowaniu
troski o drugiego człowieka znajduje czas i wewnętrzną łatwość w sercu, aby drugiego
wysłuchać i zaradzić jego potrzebom. Odczuwając w stanie pocieszenia duchowego smak
rzeczy Bożych, wezwani jesteśmy do umiłowania Słowa Bożego i otwartości na to, co mówi
do nas Duch Święty. Współuczestnicząc w składaniu duchowych ofiar, zwłaszcza w
Eucharystii, podejmujemy pragnienie Jezusa, aby rozproszone dzieci zgromadzić w jedno.
Wrażliwość na natchnienia Ducha Świętego i współpraca z duchem dobrym sprawia, że
człowiek jest w stanie w każdej chwili przyjąć dar pocieszenia duchowego i w tym stanie
ducha wykonywać zadania, do których został powołany. Ćwicząc się w postawie
wewnętrznej wolności, niczego nie zatrzymując dla siebie ze względu na siebie, w sposób
wolny współpracuje z łaską pocieszenia. Ważne jest, aby nie zatracić postawy wdzięczności
wobec Dawcy i ducha pokory w słuchaniu Słowa Bożego oraz pełnej gotowości w pełnieniu
woli Bożej. Tak rozumiana współpraca przyczynia się do tego, że pocieszenie nie jest
wydarzeniem jednorazowym w duszy ludzkiej np.: bezpośrednio po przyjęciu łaski
nawrócenia, ale rozciąga się na całe życie chrześcijanina, kształtując je na świadectwo
miłości swemu Panu i Stwórcy. Wielokrotnie poprzez stan wewnętrznego pocieszenia Pan
będzie umacniał naszą wiarę. Zwłaszcza przed daniem świadectwa prawdzie wobec
prześladowców, że Jezus jest Panem i nie ma innego, np.: umocnienie Szczepana w czasie
prześladowania wizją uszczęśliwiającą: Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego
po prawicy Boga (Dz 7,56).
Duch zły prowadzi do tego, aby człowiek doświadczający pocieszenia odszedł od
wytrwałej współpracy z tym darem, zaniedbując to, co do niego należy, pod pretekstem
przekonania: Duch Święty to wszystko sam uczyni. To prawda, że bez pomocy łaski Bożej i
całkowitego pokładania nadziei w Panu nic nie możemy uczynić na drodze stawania się
człowiekiem duchowym. Nie wyklucza to jednak czynienia tego, co do nas należy, w
osobistej współpracy z Tym, który nas umiłował. Od duszy wiernej oczekuje się osobistego
zaangażowania w czynieniu tego, co dobre, co służy ku pokojowi i co prowadzi do
zbawienia dusz.
Innym działaniem ducha złego jest uśpienie naszej czujności tam, gdzie mieliśmy do
czynienia z grzechem głównym, a teraz dzięki przyjęciu łaski nawrócenia i nowego życia w
Duchu Świętym, odeszliśmy od życia według ducha starego człowieka, czyli życia według
ciała. Stosunkowo łatwo przyzwyczajamy się do dobrego samopoczucia, czasem łączy się to
z rozleniwieniem. Uśpienie naszej czujności polegałoby na utracie ducha roztropności i
prowokowaniu pokuszenia. Jeśli ktoś trwał w grzechu nałogowym i dzięki łasce nawrócenia
odszedł od jego popełniania, nie znaczy to, że ma przestać czuwać, zwłaszcza tam, gdzie
może ulec nieroztropności, wystawiając siebie na próbę i dając okazję złu.
Pokusa nadgorliwości także nie jest obca osobie, która przeżywa stan duchowego
pocieszenia. Duch zły, gdy nie ma dostępu do duszy wiernej przez to, co dawniej było jego
atutem, np. przez niewierność Słowu Bożemu; szuka innej sposobności. W stanie duchowego
pocieszenia trudności, które pokonujemy, nie wydają się ciężkie, a propozycji służenia i
brania na siebie ciężarów innych jest dużo. Nieoczekiwanie jednak dusza może zatracić
miłość roztropną i będzie chciała uczynić więcej, niż zostało jej dane. Jakie są tego
konsekwencje, ilustruje dobrze maksyma św. Ignacego Loyoli: Przy braku umiaru nie można
służyć Bogu długo i wytrwale. Koń przemęczony w pierwszych dniach podróży zwykle jej nie
kończy; co więcej, zazwyczaj staje się konieczne, by inni zajęli się jego leczeniem... (K.
Mądel SJ, Duchowość ignacjańska w zarysie s.36).
Jestem młodą dziewczyną, wkrótce będę zdawała maturę. Towarzyszy mi stan
wewnętrznego pocieszenia, który trwa od kilku miesięcy. To jak się zachowuję w pocieszeniu,
jak wygląda moje życie, ściśle wiąże się z wydarzeniami sprzed kilku lat.
Od dziecka byłam molestowana seksualnie przez swego kuzyna. Chociaż nie doszło nigdy
do pełnego współżycia, to jednak byłam wykorzystywana dla zaspokajania jego potrzeb.
Trwało to do końca szkoły podstawowej. Moja sytuacja, sądząc po ludzku, była beznadziejna.
Miałam duże kłopoty w szkole i byłam szantażowana, aby nie mówić o tym najbliższym.
Byłam bliska popełnienia samobójstwa. Nie znałam wtedy Jezusa jako Zbawiciela. Do
kościoła chodziłam, bo tak kazali rodzice. Na spowiedzi w tym czasie nigdy o moim
problemie nie wspominałam. Pod koniec ósmej klasy nastąpił przełom w moim życiu:
dokładnie w poranek wielkanocny odkryłam, że muszę iść do kościoła, do którego wcześniej
nie chodziłam. Zostałam zachęcona przez Pana aby nie tylko w niedzielę ale w ciągu
tygodnia (przeważnie w środę wieczorem) brać udział w Eucharystii. W dzień Zesłania
Ducha Świętego, podczas nocnego czuwania, podeszłam podobnie jak inni do paschału, aby
odnowić wiarę i powiedzieć to, co dyktuje nasze serce Jezusowi. Wiem, że powiedziałam: „
Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”
Następnie kupiłam sobie za trzy złote Pismo Święte czytałam je i chciałam nim żyć.
Wszystkie słowa natychmiast pragnęłam wprowadzić w życie.
W czasie wycieczki z klasą do okolicznych kościołów, w jednym z nich, do którego
przybywają pielgrzymi, prosiłam Matkę Bożą, aby mi pomogła podejść do sakramentu
pojednania i żebym potrafiła wypowiedzieć wszystko, co łączyło się z wykorzystywaniem
mnie i całą przeszłość oddać Jezusowi. Dopiero kiedy odbywały się rekolekcje wielkopostne
w szkole, poczułam, że mogę to uczynić. Następnego dnia w pobliskiej kaplicy, w której
wcześniej brałam udział w czuwaniu, poprosiłam księdza o spowiedź. Stało się to przed
obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej, a kaplica była pod wezwaniem Trójcy Świętej.
W tym samym roku brałam udział w czuwaniu przed zesłaniem Ducha Świętego i po tym
czuwaniu zostałam zaproszona do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Początkowo
wahałam się, ale kiedy poszłam zobaczyłam kilka osób wielbiących Pana, a ich radość stała
się moją nadzieją. Sama byłam jeszcze zablokowana na innych. Trwało to około 2 lat. Potem
wzięłam udział w seminarium Odnowy w Duchu Świętym, poczułam się wewnętrznie
przybliżona do Jezusa. Zaczęłam czytać książki z serii Żyć Dobrą Nowiną pierwszą, którą
dostałam była książka „Z grzechu do wolności". Ujrzałam poprzez tę książkę działanie
Jezusa w życiu innych, czytanie jej umocniło moją wiarę. Następnie sięgnęłam do książki
„Jezus Chrystus uzdrowiciel mojej osoby" i na podstawie rozdziału mówiącego o pysze i
egoizmie wygłosiłam na godzinie wychowawczej przygotowane wcześniej wypracowanie.
Innym razem w czasie warsztatów teatralnych wykonywałam monodram o Matce Bożej w
obliczu zgromadzonej widowni i po raz pierwszy przestałam się bać mówić wobec innych.
Przestałam zaniżać wartość swojej osoby i popadać w kompleksy. Byłam zdolna wobec
rówieśników mówić o Jezusie, ale jeszcze nie mogłam tego czynić podczas wspólnych
spotkali modlitewnych. Trwając we wspólnocie, razem z innymi wzięłam udział w spotkaniu
„Jezus żyje" z udziałem o. Emiliena Tardifa, które odbyło się na Lublinku w Łodzi.
Przystąpiłam do spowiedzi i od tego czasu zaczęłam się modlić na różańcu za swoją babcię.
Zmieniło to nasze relacje o 180 stopni.
Moja przyjaciółka, która wróciła z drugiego tygodnia Ćwiczeń Duchownych,
prowadzonych przez o. Józefa Kozłowskiego w Wolborzu, zapytała mnie czy nie chciałabym
wziąć udziału w pierwszym tygodniu ćwiczeń. Po raz pierwszy czułam, że jest wolą Bożą,
abym pojechała na te rekolekcje. Na kilka dni przed ich rozpoczęciem zadzwoniłam do
Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi i otrzymałam potwierdzenie udziału. Podczas
rekolekcji odbyłam spowiedź generalną i przeżyłam modlitwę o uwolnienie, czułam wtedy jak
Bóg, niczym z przechylającego się dzbana wlewa w tę czarną przepaść strumienie wody.
Odczułam wielką miłość Bożą i pierwszą osobę, którą spotkałam, musiałam uścisnąć z
radości. Wtedy poczułam, że mam serce z ciała i dostałam od Pana Boga nową duszę. Teraz
na spotkaniach głośno wielbię Pana, jestem otwarta na inne osoby i dzielę się Słowem
Bożym z innymi. Zastanawiałam się jak dać świadectwo we wspólnocie i padła propozycja
autora tej książki, abym o tym napisała, zachowując swoją anonimowość. Teraz wiem, że
wystarczy powiedzieć Jezusowi TAK a On wszystko dobrze uczyni. Moja współpraca z łaską
wyraża się między innymi udziałem we Mszy świętej w ciągu tygodnia, uczestnictwem w
spotkaniach, osobistej modlitwie i głoszeniem Jezusa napotkanym osobom. Doświadczam
opieki Aniołów Stróżów, zwłaszcza wtedy gdy udaję się w nieznane mi miejsce. Modlę się
modlitwą różańcową i staram się dobrze czynić każdemu. Staram się dążyć do tego celu,
który został mi wyznaczony w Ćwiczeniach Duchownych. Wiem także, że nie mogę pozostać
sama w domu kiedy odwiedza nas kuzyn, by nie utracić nic z tego co otrzymałam. W szkole
jestem bardzo dobrą uczennicą i wiem komu to wszystko zawdzięczam. Co do przyszłości
ufam, że Pan mną pokieruje.
Pierwsze wypowiedzenie siebie w sakramencie pojednania, napełniło 15-letnią
dziewczynę radością i pokojem. Mogła odczuwalnie poznać, że coś zostało od niej odjęte.
Pozostał jednak skutek niesprawiedliwości, jaka się względem niej dokonała: zahamowanie
w uczuciach i lęk przed wypowiedzeniem się wobec innych. Duch Boży potrafił w każdej
okoliczności jej życia ukazać nowość swojego działania dzięki temu, np. w szkole średniej
nie ulegała poczuciu bezradności i zniechęceniu. Tym samym w niczym nie dawała okazji
duchowi złemu, który zamierzał poczucie niższej wartości, lęk przed otwartością, obrócić
przeciwko niej. Duch dobry nieustannie pracował w niej, przygotowując ją do pełnej
otwartości. Natomiast Duch Święty wlewał w jej serce nadzieję pełnej wolności i
przekonywał o prawdzie zwłaszcza podczas Ćwiczeń Duchownych, na których przeżyła dar
przebaczenia i radość bycia dzieckiem Boga. Ze świadectwa wynika także, że w stanie
pocieszenia cechowała ją wytrwałość i poszukiwanie głębszego zjednoczenia z Bogiem.
Miało to także pozytywny wpływ na wyniki w nauce.
To szeroko omówione świadectwo ukazuje jak podstępne i niszczące mogą być wobec nas
zakusy złego ducha, nawet wtedy kiedy przeżywamy stan duchowego pocieszenia. Dzieje się
tak dlatego, że jest w nas jeszcze wiele ludzkich zranień, które mogą stwarzać okazje dla
działań złego.
5. WYCHOWAWCZY CHARAKTER STRAPIENIA WEWNĘTRZNEGO
Zgadzając się na kroczenie za Jezusem, na to, aby być człowiekiem bardziej
Chrystusowym, natrafimy na utrapienia i przeciwności. Jedne z nich, takie jak okoliczności,
w których żyjemy, mają charakter bardziej zewnętrzny; inne zaś, dotyczące naszego wzrostu
w wierze, mają charakter wewnętrzny. Strapienie, które staje się udziałem duszy ludzkiej ma
swój kontekst i głębokie uzasadnienie. Święty Ignacy Loyola w Regułach o rozeznaniu
duchów, w regule 4, to co jest przeciwieństwem pocieszenia nazywa strapieniem: Ciemność
w duszy, zakłócenie w niej, poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu
różnych miotań się i pokus, skłaniających do nieufności, bez nadziei, bez i miłości. Dusza
stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy
i Pana. Albowiem jak pocieszenie jest przeciwieństwem strapienia, tak myśli rodzące się z
pocieszenia są przeciwieństwem myśli rodzących się ze strapienia (CD 317).
Taki stan duszy, który staje się udziałem osoby pragnącej postępować na drodze Bożej,
można wytłumaczyć jedynie postępem duszy i względem na jej większe dobro. Jezus, nasz
Pan, wie czego nam potrzeba. Wie także o tym Ojciec, zanim Go o cokolwiek poprosimy.
Duch Święty, który modli się w nas zna dokładnie stan naszej duszy. Przychodzi On z
pomocą naszej słabości, zwłaszcza wtedy gdy nie potrafimy się modlić: Duch przychodzi z
pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch
przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazie słowami. Ten zaś, który
przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą.
Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra (Rz
8,26-28). Nie jest Mu obojętne, kiedy dusza doświadcza strapienia, a człowiek odczuwa
pociąg do rzeczy zmysłowych i złych. Nigdy jednak nie jesteśmy pozbawieni obecności i
pomocy Bożej, chociaż jej w danej chwili nie odczuwamy. Pozornie może człowiek ulec
złudzeniu, że jest całkowicie odłączony od Boga i wszystko zostało stracone, a pocieszenie,
którego doświadczał, przeminęło jak sen. Święty Ignacy, mówiąc o tym stanie duszy, używa
słów: jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana. A zatem w duszy panuje ciemność,
charakteryzująca się ogólnym zamętem, utratą nadziei w sercu, poczuciem bezsensu i
zwątpienia w miłość Bożą. Jednak Boża miłość, prowadzi duszę do jej dalszego postępu w
dobrym. Stan strapienia jest wyzwaniem, aby nie ustawać w kroczeniu za Panem. W Nim
należy szukać wyjaśnienia sytuacji wewnętrznej, w której się znajdujemy. Bez odniesienia
do Jezusa, zwłaszcza w okresie strapienia, kiedy jesteśmy terenem różnorakich działań
duchowych odczuwalnych działań ze strony ducha złego, nie mając mocy Ducha Świętego,
bez wątpienia uleglibyśmy niszczącym podszeptom diabelskim. Duch zły, korzystając z
dogodnej dla siebie sytuacji oschłości w duszy ludzkiej, stara się podważyć wszystko, co
było do tej pory owocem działania Ducha Świętego, łącznie z miłością i miłosierdziem
otrzymanym w Jezusie Chrystusie.
Zdarza się, że w stanie duchowego zamętu i wewnętrznego uciemiężenia, człowiek stawia
pytanie: Czy aby Bóg mi przebaczył? Niegdyś nie wątpił w to i dziękował Mu za okazane
miłosierdzie, bo towarzyszył mu duch pokoju i radości. Teraz zaś narzucają się, z dużą
oczywistością, myśli przeciwne, podające w wątpliwość jego duchowe narodziny. W pamięci
odnajdujemy wydarzenie przebaczenia w sakramencie pojednania, a w duszy jakby wszystko
temu zaprzeczało. Tym bardziej, że szatan kieruje uwagę osoby będącej w stanie duchowego
strapienia ku dawnym grzechom, aby zwątpiła w miłość Bożą, a następnie poprzez zmysły
chciałby związać człowieka z jego dawną sytuacją grzeszną. Gdyby mu się to udało,
wrócilibyśmy do sytuacji wewnętrznej sprzed naszego nawrócenia, doświadczając
zwielokrotnionej siły złego. A zatem nawet w stanie strapienia nie jesteśmy zwolnieni z
czujności, mimo iż przychodzi nam to bardzo trudno. Do wytrwałości na raz obranej drodze
zachęca nas także duch dobry, anioł Boży, który nie przestaje walczyć z księciem ciemności
i jego podstępami, zachęcając nas do trwania przy Panu.
Objawem, z jakim spotykamy się u osób, które rozpoczęły życie duchowe, a popadły w
strapienie, jest zniechęcenie do modlitwy. Duch zły wykorzystuje wszystkie argumenty, aby
przekonać osobę, by zaprzestała się modlić. Stara się wmówić duszy: Jeśli nie odczuwasz,
nie jesteś autentyczna. Tymczasem to, że człowiek nie odczuwa obecności Bożej na
modlitwie w danym czasie, tłumaczą przyczyny, z powodu których znalazł się w strapieniu
duchowym (o przyczynach strapienia, patrz rozdział następny).
W strapieniu mamy się osobiście przekonać, że to z łaski Bożej jesteśmy tym, kim
jesteśmy. Stan duszy, który przeżywamy, nie jest oderwany od zamysłu Bożego.
Odczuwamy na sobie, że krzyż codziennego życia jest ciężki i jarzmo nie wydaje się słodkie.
Trudno dochować wierności, np. w małżeństwie, życiu kapłańskim i zakonnym, w dziele
ewangelizacji i wytrwać w posłuszeństwie wobec woli Bożej, w słuchaniu Słowa Bożego i
drugiej osoby; zachować pokorę ducha bez popadania w zniecierpliwienie. Trudno jest też z
serca przebaczyć bliźniemu i nie czuć do niego urazy; postępować w duchu wdzięczności na
raz obranej drodze, dochowując wierności w modlitwie. Jednak nie jest to czas na
odpoczynek i przyjęcie postawy bierności wobec stawania się człowiekiem duchowym. Od
tego jak wyjdziemy z okresu strapienia zależy nasze chrześcijańskie „być". Święty Ignacy w
regule 5 zachęca nas, aby nie dokonywać zmiany decyzji, którą podjęliśmy w okresie
pocieszenia: W czasie strapienia nigdy nie robić żadnej zmiany; ale mocno i wytrwale stać
przy postanowieniach i przy decyzji, w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie,
albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu
prowadzi nas i doradza nam duch dobry; tak w strapieniu duch zły, a przy jego radach nie
możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu (CD 318).
Innymi słowy, zgadzając się na zmianę decyzji w stanie wewnętrznej ciemności, jesteśmy
narażeni na obranie złej drogi, która prowadzi do coraz to większego uwikłania w diabelską
pajęczynkę. Możemy popaść w nieroztropność co do naszego życia, wejść na drogę
irracjonalnych lęków, poczuć się osaczonym, bez wyjścia i bez celu. Może się to stać
udziałem naszego życia, jeśli czas strapienia nie zostanie przyjęty jako czas wzrostu w
wierze i okazja do tego, aby bardziej przylgnąć do osoby Jezusa, Jego życia, śmierci i
zmartwychwstania. Mimo, iż trwanie przy Chrystusie w okresie strapienia nie wydaje się
łatwe, to jednak tylko w Nim znajdujemy poszukiwane światło, a więzy ciemności zostają
rozwiązane.
Aktywna postawa osoby będącej w strapieniu wyraża się w podjęciu z wielką gorliwością
codziennej modlitwy, rachunku sumienia oraz osobistej jej praktyki pokutnej, pomocnej w
pomnożeniu gorliwości wewnętrznej. Chociaż w strapieniu nie powinniśmy zmieniać
poprzednich postanowień, to jednak jest rzeczą wielce pomocną usilnie zmieniać samego
siebie, nastawiając się przeciw temu strapieniu, np. więcej oddając się modlitwie,
rozmyślaniu, rzetelniejszemu badaniu sumienia i do pewnego stopnia pomnażać nasze
praktyki pokutne (CD 319).
Zastanawiając się nad odczuciami swej duszy i nad tym, od kogo one pochodzą, człowiek
będzie mógł uczyć się w trudnych warunkach rozpoznawać wolę Bożą, Jego obecność,
podejmować dialog z duchem dobrym i wytrwale współpracować z Duchem Świętym.
Pozwoli mu to na dobre odczytanie przyczyn strapienia duchowego oraz na bardzo ufne i
pełne wdzięczności wejście w pocieszenie duchowe, które niebawem nastąpi tak jak po nocy
nastaje dzień, a po przejściu ciemnych chmur świeci słońce. Reasumując, musimy
powiedzieć, że czas strapienia, to czas wzrostu w wierze i okazja do tego, aby bardziej
przylgnąć do osoby Jezusa Chrystusa, Jego życia, śmierci i zmartwychwstania.
Działanie duchów w czasie strapienia zilustruję przykładem pewnej dziewczyny, z czasów
kiedy chodziła jeszcze do szkoły średniej. Ta młoda dziewczyna zachowywała stan swojego
dziewictwa i bardzo pragnęła spotkać kogoś, dla kogo będzie zarazem pierwszą dziewczyną,
narzeczoną i żoną. Nie ukrywała swoich przekonań, kiedy już spotkała taką osobę. Razem
brali udział w pieszych pielgrzymkach do Częstochowy. On swoim zachowaniem i stylem
bycia potrafił ująć drugiego człowieka. Początkowa sympatia z jego strony, przerodziła się w
miłość do dziewczyny. Miał tylko jeden problem: zawsze chciał jej coś powiedzieć. Nawet
wybrali się razem na Jasną Górę, gdzie jak sądził będzie jej mógł to powiedzieć.
Zaplanowali, że ślub wezmą podczas warszawskiej pielgrzymki. I wszystko wskazywało na
to, że są bardzo szczęśliwym narzeczeństwem. Wreszcie na miesiąc przed ślubem on
zdecydował się powiedzieć jej, że nie jest jego pierwszą dziewczyną. Kochała go bardzo i
trudno było jej przyjąć to wyznanie. Ale jednak stało się! Było to dla niej poczuciem utraty
wszystkiego. W takim stanie ducha, obydwoje zapłakani postanowili szukać ratunku.
Przywitałem ich jak zwykle bardzo serdecznie. Zaprosiłem do rozmównicy domu
zakonnego, gdzie rozpoczął się nasz wspólnotowy dialog. Podczas rozmowy poznali prawdę
o sobie i w miłości stanęli przed przyjęciem siebie w prawdzie, która po ludzku była bardzo
trudna. Działanie ducha złego zmierzało do rozdzielenia osób, które zostały sobie dane przy
jego radach nie mogliby podjąć wspólnej drogi dobrze wiodącej ich do celu. Gdyby poszli za
odczuciami i myślami, które pojawiały się w strapieniu, pozostaliby na całe życie zranieni.
Poznając siebie w prawdzie, w obecności Jezusa Chrystusa, któremu zaufali, byli zdolni
siebie przyjąć. Stało się to po modlitwie uzdrowienia ludzkich zranień. Rzucili się sobie w
objęcia, przebaczając i prosząc o przebaczenie, ja zaś mogłem powiedzieć miłość leczy rany.
Teraz naprawdę zgadzacie się na miłość do siebie nawzajem. Ślub odbył się w miesiąc
później, zgodnie z planem, podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę. Dziś mają dziecko,
mieszkają w małym mieście i są jedno. Ich miłość została poddana próbie, gdyby pozostali w
stanie duchowego strapienia, daliby okazję złu, zadręczając swoje sumienie. Tymczasem
Bóg dopuszcza na nich strapienie, aby wydoskonaliła się ich miłość wobec trudności, jakie
przyjdzie im ponieść w kształtowaniu życia dziecka, które jak się okazało jest przewlekle
chore. Duch dobry działał w nich, wskazując na potrzebę modlitwy i uwolnienia od ludzkich
zranień, a Pan objawił swoją moc uzdrowienia dając możność wyjścia z trudnej sytuacji, nie
pozostawił ich samym sobie. Duch dobry zachęcał ich, aby nie zamykali się sami ze swoim
problemem, lecz szukali pomocy u swego duszpasterza. Dzięki temu zamysły złego ducha
zostały postawione w świetle Jezusa, rozpoznane i udaremnione. Miłość Boża zwyciężyła!
6. O PRZYCZYNACH STRAPIENIA
Ciesząc się duchem pokoju jesteśmy wezwani do tego, aby szczególnie czuwać nad
delikatnymi poruszeniami Ducha Świętego. Wyrażają się one w zachęcie wobec duszy
wiernej do gorliwego wykorzystania czasu, częstego zatrzymania się nad słowem
natchnionym, szukania tego, co dobre, co służy pokojowi. Człowiek jest prowadzony przez
Ducha Świętego od dobrego do lepszego. Jako skutek grzechu pierworodnego istnieje w nas
jednak skłonność do zaniedbań. Często w „dobrej wierze" odpowiedź na Boże natchnienie
odkładamy na później. Dotyczy to osobistej modlitwy i wrażliwości na to, co dobre dla
bliźniego. Nasz Pan, który zna czasy i chwile, wie najlepiej, dlaczego wzywa nas do
osobistej odpowiedzi w danym czasie, a nie w innym: Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego;
Nie zatwardzajcie serc waszych jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa (por. Ps 95, 7-8).
Jeśli nasza osobista otwartość na działania Ducha Świętego byłaby uzależniona od względów
ludzkich czy dobrego samopoczucia, wówczas bardzo łatwo byłoby poczynić zaniedbanie.
Aby być miłym dla bliźniego, przeciągamy rozmowę lub wdajemy się w długi dialog
kosztem naszych podstawowych obowiązków, lub aby inni sobie o nas źle nie pomyśleli,
przyjmujemy postawę zachowawczą wobec dania świadectwa prawdzie czy opowiedzenia
się w sposób publiczny po stronie tego, co dobre. W krótkim czasie rozpoznamy w swoim
wnętrzu, że byliśmy niewierni natchnieniu Bożemu. Skłonność, aby odkładać modlitwę na
ostatnią chwilę dnia, powoduje jej skracanie. Staje się ona coraz krótsza i coraz mniej mamy
czasu na słuchanie tego, co Bóg mówi do nas przez swoje Słowo. Sami zatem, przez swoje
zaniedbania, możemy być przyczyną strapienia, nie oczekując go. Zrozumiałe jest wówczas
ze strony działania Bożego, odsunięcie odczuwalnej łaski, aby pragnący postępować w
dobrym nie stał się opieszały w służbie Bożej i jego następne czyny nie stały się gorsze od
pierwszych. Zatem rozpoznanie przyczyny strapienia jest uczeniem się, jak postępować na
drodze wiary, aby dochować wierności Bożym natchnieniom.
Zwykle przyczynę strapienia należy rozpatrywać osobiście w odniesieniu do życia osób,
stanu powołania czy osobistego zaangażowania, które podjęliśmy w chwili duchowego
pocieszenia.
Święty Ignacy podaje trzy racje, z powodu których znajdujemy się w strapieniu, jako
pierwszą wymienia rację wynikającą z naszych niewierności: Ponieważ jesteśmy oziębli,
leniwi lub niedbali w naszych ćwiczeniach duchowych i tak z powodu naszych win oddala
się od nas pocieszenie duchowe (CD 322).
Zdarza się, że młodzi ludzie, po wejściu na drogę nawrócenia podejmują odpowiedzialne
zadania, stosownie do otrzymanego powołania i charyzmatu. Jako animatorzy cieszą się
określoną pozycją w grupie, uznaniem i pewnym autorytetem. Nie zwalnia to ich jednak z
osobistej wierności łasce Bożej i wytrwałości na drodze modlitwy. Gdyby w swoim sercu
ulegli zaniedbaniom w modlitwie, unikając osobistej odpowiedzi na działanie Ducha
Świętego „tu i teraz" czy stawania w prawdzie wobec Słowa, które Pan do nich kieruje
niebawem staliby się uczestnikami wewnętrznego strapienia. Są osoby, które zaniedbując
rachunek sumienia, nie odnajdują przyczyn swego stanu ducha, czego konsekwencją jest, z
jednej strony, przenoszenie strapienia na innych, z drugiej natomiast, w nich samych nie
dokonuje się duchowy postęp. Duch zły, stara się ukryć w nich przyczynę tego stanu, przez
zwrócenie uwagi na potrzebę zewnętrznego zaangażowania. Innym razem chce on oddalić od
nich zasadnicze pytanie o przyczynę strapienia choćby pod pozorem złego samopoczucia.
Duch dobry, działając poprzez wyrzuty sumienia, przynagla do refleksji nad sobą i
postawienia sobie pytania: gdzie zszedłem z wcześniej obranej drogi, gdzie rozpoczęła się
osobista niewierność i utrata pierwotnej gorliwości? Jeśli w pokorze i skrusze serca człowiek
podejmie wołanie dobrego ducha, pozna prawdę, a Prawda go wyzwoli: Jeżeli będziecie
trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda
was wyzwoli (J 8,31).
Nasz Pan zna nasze czyny i wie, kim jesteśmy. Postępując w sposób prawy, chodzimy w
Jego obecności. Sercem prawym i pokornym nie pogardzisz, Boże (por. Ps 51,19). Tak może
powiedzieć każdy, kto osobiście przeżywa swoje powołanie w wierności Duchowi
Świętemu. Człowiek taki w swoim wnętrzu doświadcza miłości Tego, który jest jego Panem.
Jeśli strapienie staje się udziałem takiej duszy wiernej, może to na początku rodzić pewne
zakłopotanie, zwłaszcza jeśli osoba przeżywa je po raz pierwszy. Odpowiedź, która często
się narzuca osobom postronnym, to szukanie przyczyny w ludzkich słabościach. Tymczasem
jesteśmy wezwani do tego, aby zatrzymać się w obecności Bożej miłości. Jeśli pełnimy
zadanie kierowników duchowych, musimy być szczególnie otwarci, aby przyjąć daną osobę
w doświadczanym przez nią nawiedzeniu Bożym i zatrzymać się wobec działania Bożego w
duszy ludzkiej. Należy tu unikać tanich rad i pośpiechu w wypowiadaniu sądów. Zarówno
osoba postępująca na drodze duchowej, jak i spowiednik lub kierownik duchowy, staje
wobec tajemnicy miłości Bożej. Jezus zna drogę, po której idzie człowiek. Wie w jakich
sytuacjach będzie musiał dać świadectwo wiary i w jakim osamotnieniu. Zgadzając się na
odsunięcie odczuwalnej łaski Bożej od duszy wiernej, daje jej odczuć, jak niewiele potrafi
uczynić, gdy pozostaje bez tej odczuwalnej obecności Bożej. Święty Ignacy tak
charakteryzuje drugą przyczynę strapienia: Bóg chce nas wypróbować, na ile nas stać i jak
daleko postąpimy w Jego służbie i chwale bez takiego odczuwalnego wsparcia, pocieszeń i
wielkich łask (CD 322). A zatem stan wewnętrznego strapienia w duszy wiernej i kochającej
jest sprawdzianem, na ile miłość Boża jest w jej sercu doskonała.
Wobec wspólnej drogi, jaką jest powołanie do małżeństwa osoby mogą także przeżyć
poczucie strapienia. Zwykle przy podjęciu niczym nie zniewolonej decyzji, aby iść wspólną
drogą, towarzyszy im duch pokoju i radości. Jak zatem można odczytać pojawiające się
strapienia przed ostatecznym wypowiedzeniem swojego TAK - wobec bliźniego i wobec
Boga we wspólnocie Kościoła? Przypominam sobie pewne wydarzenie, które w tym
kontekście postaram się omówić.
Chłopak i dziewczyna studenci w okresie narzeczeństwa byli na siebie bardzo otwarci.
Zachowywali się w sposób nie krępujący drugich. W zachowaniu wobec innych byli
życzliwi i pełni prostoty. Byli także ożywieni duchem modlitwy i otwartości na działanie
Ducha Świętego w posługiwaniu innym. Zanim rozpoznali siebie, jako mający budować
wspólnotę rodzinną, być dla siebie nawzajem darem przeżyli łaskę chrztu w Duchu Świętym.
Mieli kłopoty z zaakceptowaniem swojej spontaniczności i inności, ale Pan był im w tym
pomocny.
Na tydzień przed ślubem, gdy jechali razem tramwajem, nagle doszli do wniosku, że się
nie kochają i nic ich nie łączy. Byli tym stwierdzeniem bardzo zaskoczeni i pytali samych
siebie, co to ma znaczyć. Wiedzieli, jaki stan ducha towarzyszył im w podejmowaniu tej
decyzji, a teraz nagle zrodziło się poczucie obcości, które przerodziło się w strapienie. W
takim stanie ducha przybyli do mnie jako ich duszpasterza. Wspólnie mogliśmy odkryć od
kogo pochodzi ta oschłość i w jakim celu Jezus ją dopuszcza. Przy swobodzie, jaka ich
cechowała, usiedliśmy na podłodze może tylko w takiej pokorze ducha mogliśmy rozpoznać
całą prawdę. Powoli Duch Święty udzielał nam zrozumienia, kto jest twórcą przeżywanego
przez nich strapienia duchowego.
W świetle przyczyn strapienia, mogliśmy zauważyć, że spadło ono w nieoczekiwany
sposób. Zaznaczyło się poczuciem obcości wobec siebie, co mogło wskazywać na to, że nie
pochodzi ono od dobrego, ale od złego ducha, który chciał odwrócić ich od siebie nawzajem,
a dobro, które miałoby się stać w ich życiu, nigdy by się nie stało. Bóg, dopuszczając takie
sytuacje, czyni to ze względu na większą miłość. Po modlitwie i ujawnieniu przeciwnika
mogli wypowiedzieć wobec siebie nawzajem z radością swoją miłość i dziękowali Bogu za
to doświadczenie, które odebrali jako próbę ich miłości, która jakby bardziej się
scementowała. Wrócił pokój serca i radość płynąca z miłości do bliźniego.
Po siedemnastu latach mogę powiedzieć, że nic nie stracili ze swojej autentyczności. Mają
czworo dzieci i pełnią odpowiedzialne zadania w społeczeństwie. Pozostając wspólnotą
wiary, dają świadectwo prawdzie, że Jezus jest Panem i nie ma innego!
C. Z POWODU SZUKANIA WŁASNEJ CHWAŁY
Istnieje w nas skłonność do upodobania w tym, co posiadamy lub w tym, kim jesteśmy.
Łatwo przyzwyczajamy się do tego, co jest darem, zapominając o oddaniu chwały Dawcy.
Możemy także ze względu na naszą pobożność porównywać się z innymi, szukając w tym
osobistego zadowolenia i z biegiem czasu zacząć przypisywać sukcesy i owoce sobie, jakby
one od nas przede wszystkim zależały. W sercu ustaje gorliwość w oddawaniu chwały Bogu,
a jej miejsce zajmuje chwała ludzka. Nic więc dziwnego, że oddala się od nas pocieszenie
duchowe. Bóg chce nam dać do zrozumienia, że zmieniamy kierunki i akcenty naszego
życia. To, co należy się Bogu, zaczynamy przypisywać sobie. Jeśli postępujemy w ten
sposób, grozi nam zagubienie na drodze Bożej - Zaczynając duchem, moglibyśmy skończyć
ciałem (por. Ga 3,3) i zobojętnieć na działanie Ducha Świętego. Przypisując sobie to, co do
nas nie należy, zachowalibyśmy się jak ktoś, kto „gnieździ się w cudzym gnieździe".
Święty Ignacy, wskazując na trzecią przyczynę strapienia, określa sposób postępowania
Boga, jak i cel, dla którego to czyni: Bóg chce nam dać prawdziwe poznanie i
uświadomienie sobie, tak iż byśmy to wewnętrznie odczuli, że nie w naszej mocy jest zdobyć
i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy też inne jakie pocieszenie duchowe, lecz
że to wszystko jest darem i łaską Boga, Pana naszego, i żebyśmy nie panoszyli się w cudzym
gnieździe, podnosząc się rozumem do jakiejś pychy czy próżnej chwały i przypisując sobie
pobożność lub inne jakieś skutki pocieszenia (CD 322). Wszystko jednak po to, abyśmy
mieli głęboką świadomość łaski Bożej, że to dzięki niej jesteśmy tym, kim jesteśmy. Mamy
wzrastać w duchu pokory i miłości, naśladując swojego Stwórcę i Pana tak, aby można było
powiedzieć o nas, że nic i nikt nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Bożej (por. Rz 8,39).
Miarą naszego wzrostu jest pełnia Boża (zob. Ef 3,17-19), objawiona w osobie Jezusa
Chrystusa, którego wielkość mierzy się posłuszeństwem woli Ojca i ofiarą.
Pragnienie szukania własnej chwały jest z zasady bardzo subtelne i niepostrzeżenie
wkrada się do naszego serca. W istocie jednak zmienia porządek wartości chwała, należna
Bogu jest przypisywana sobie. Brak rozpoznania przyczyny prowadziłoby do próżnej chwały
i pychy w życiu człowieka. Bóg, dopuszczając strapienie, okazuje miłosierdzie wobec
człowieka, upominając się o należną Mu własność. Świadectwo siostry zakonnej,
zatytułowane: Droga oczyszczenia ku pokorze serca, wskazuje jak delikatnie i
niepostrzeżenie człowiek może ulec pokuszeniu próżnej chwały.
Bóg, powołując, posługuje się ludźmi, ale w jakże często paradoksalny sposób?
Spotykałam często wspaniałe przykłady i świadectwa życia konsekrowanego, one mnie
zachwycały i zachęcały do wyboru tej drogi ale tym co radykalnie wpłynęło na moją decyzję
było anty świadectwo.
Negatywne przykłady przeżywałam bardzo boleśnie i wywoływały one wzmagającą się we
mnie odpowiedz: przecież Bóg zasługuje na całkowite, bezwarunkowe oddanie się Mu,
bezgranicznie w miłości i wspaniałomyślności. Nie brakowało mi radości w wyborze tej
drogi, radości, która pozwoliła mi przejść przez próby kilku lat nie akceptacji przez rodziców
i środowisko. Czułam się otulona miłością Bożą, namacalnie odczuwaną obecnością Boga
na modlitwie przez wiele lat życia zakonnego. Przeżywałam piękno życia ślubami, zdolna do
ofiar, bezinteresownego oddania innym. Tam gdzie byłam, wnosiłam radość i ducha
gorliwości. Szłam możliwie najkrótszą drogą do ślubów wieczystych. Powierzano mi coraz
bardziej odpowiedzialne zadania, których spełnianie przychodziło mi z łatwością i
namacalnym towarzyszeniem łaski Bożej. Była to długa droga pociech duchowych, mimo
przemijających utrapień czułam się bardzo przez Boga kochana i zdolna, by kochać
wszystkich. Niepostrzeżenie jednak i jakby jeszcze nieświadomie zaczęłam przypisywać sobie
zasługi łaski powołania. Często ze zgorszeniem patrzyłam na tych, którzy opuszczali nasze
szeregi może z poczucia słabości wypowiadaną opinią: „podziwiam cię, ale ja tak nie
potrafię". Gdzieś na dnie serca czułam się lepsza, mocniejsza ...
Pan dopuścił dla mojego dobra próbę oczyszczenia przez doświadczone burzy nie
uporządkowanych uczuć zwróconych ku drugiemu człowiekowi, które pozwoliły mi odkryć,
ile jest we mnie egoizmu zdolnego zniszczyć relacje przyjaźni współpracy między ludźmi dla
chwały Bożej i wierności powołaniu, którym zostaliśmy obdarowani. Pan zostawił mnie na
jakiś czas swoim własnym siłom, a raczej poczuciu bezsilności i walki w pokorze prawdy o
sobie samej, bezsilności wobec zagrożeń zdolnej zniszczyć wszelkie dobro. Czułam się
nieszczera wobec Boga, by móc powiedzieć, że kocham Go całym i niepodzielnym sercem.
Chciałam przygotować się do ślubów wieczystych, a z drugiej strony wydawało mi się
niemożliwe wyzwolenie od tych uczuć. Przeżywałam dramat i rozdarcie. Nie pomogło
mnożenie praktyk pokutnych, rzucanie się w wir zaangażowań. Dopiero szczere
wypowiadanie siebie w kierownictwie duchowym, uzdrawianie w sakramencie pojednania,
otworzyło drogę wolności, która przywróciła mi pełnię pokoju tak niespodziewanie i nagle
jakbym obudziła się dla nowych dni otrzymanych jako dar, w świadomości, że to nie ja
Jezusa wybrałam, ale to On mnie wybrał i Jemu samemu zawdzięczam łaskę powołania.
Błogosławieni czystego serca, to ci, którzy wiedzą, że są słabi i grzeszni - ale zaufali Bogu.
Stan wewnętrznego strapienia z powodu szukania uznania dla własnej osoby i własnych
działań, z powodu panoszenia się w cudzym gnieździe, stał się udziałem pewnego młodego
kapłana.
Młody ksiądz, bezpośrednio po święceniach, został skierowany do małej wiejskiej parafii.
Nie było to jednak jego marzeniem. Wcześniej myślał raczej o większym ośrodku miejskim i
parafii w mieście. Sam bowiem z takiej parafii pochodził.
Jeszcze jako kleryk w seminarium, doświadczał wielu pocieszeń, zwłaszcza na modlitwie
osobistej i słuchaniu Słowa Bożego, starał się być uważny na Boże natchnienia. Z takim też
postanowieniem wszedł w życie duszpasterskie. Miał ustalony swój porządek dnia i wielkie
myśli towarzyszyły jego posługiwaniu. Pierwszą trudnością wobec jakiej stanął, była
akceptacja nowego proboszcza z jego przyzwyczajeniami, stylem bycia i posługiwaniem.
Zauważył wtedy, że pokora, która towarzyszyła mu na modlitwie w słuchaniu Słowa
Bożego, teraz wymaga od niego słuchania proboszcza i widzenia w tym woli Bożej. Nie
zastanawiał się nad tym, że podobną trudność przeżywa proboszcz, który przez wiele lat był
sam w tej parafii, a ponieważ pobudowano w pobliżu wiele nowych domów parafia się
rozszerzyła, co wymagało drugiego duszpasterza.
Miody wikariusz, posługując w parafialnym kościele i pełniąc misję jako katecheta w
miejscowej szkole, miał do tego odpowiednie przygotowanie, zaczął zauważać, że to co robi
wzbudza uznanie u wiernych. Ludzie zauważali u niego świeżość myśli i gorliwość w
spotkaniu z dziećmi. Był im oddany, organizował grupy dziecięco-młodzieżowe, zaczął
wchodzić w dobre kontakty z ich rodzicami. Proboszcz natomiast stanął na wysokości
zadania i starał się nie przeszkadzać Duchowi Świętemu. Widział w swoim podwładnym
dobrego współpracownika. Pewnego jednak dnia młody ksiądz, zaczął odczuwać
osamotnienie i smutek zalegający jego duszę. Dało się to również zauważyć na zewnątrz,
jakby na chwilę stracił młodzieńczy entuzjazm wiary. Pozornie stosunkowo łatwo byłoby
nazwać przyczynę takiego stanu widocznie coś zaniedbał i dobro, które miało się stać, nie
stało się. Badając swoje sumienie w codziennym rachunku sumienia, niczego takiego jednak
nie dostrzegał. Tym bardziej czuł się z tego powodu osamotniony i uciemiężony. Było coś
czego nie rozumiał swojego stanu ducha i przyczyny zaistniałej sytuacji.
Obserwując jednak swój sposób zachowania w kontaktach z innymi ludźmi, zauważył iż
nie jest bez znaczenia to, co inni mówią o nim i że czuje się trochę nieswojo, gdy w jego
obecności dobrze mówią o proboszczu. Pod wpływem łaski Pana zaczął coś rozumieć,
mianowicie to, co znalazło wyraz w pytaniu: czy ja czasem bardziej nie szukam własnej
chwały zamiast chwały Bożej? Czy tego, co należy się Bogu, nie zatrzymuję dla siebie? A
więc czyżby próżna chwała byłaby powodem strapienia? Tego rodzaju odkrycie sprawiło, że
wrócił pokój ducha, a młody kapłan odkrył przyczynę, dlaczego właśnie tak się stało?
Potwierdzenie odnajdujemy, sięgając do jednej z przyczyn strapienia duchowego, które
podaje św. Ignacy. W sytuacji, kiedy po ludzku wszystko dobrze się układa, łatwo stracić
czujność tam, gdzie się człowiek nie spodziewa. Wówczas ujawnia się skutek grzechu
pierworodnego, tzn. skłonność przypisywania sobie tego, co do niego nie należy. Chodzi o
przypisywanie sobie zasług i chwały, które należą się tylko Dawcy. Nic więc dziwnego, że
Bóg odjął od młodego księdza odczuwalną radość i pokój. Uczynił to w tym celu, aby
postępując w dobrym, nie dał okazji złemu. Gdyby ów kapłan nie wychwycił tej przyczyny,
mógłby zejść na drogę zewnętrzności w posługiwaniu i bardziej zwracać uwagę na względy
ludzkie niż wolę Bożą, co byłoby powodem grzechów takich, jak zarozumiałość i utrata
ducha pokory, stałby się tym samym pyszny wobec Pana.
7. O ZACHOWANIU SIĘ W POCIESZENIU
Gdy duszę ludzką ogarnia pociecha i doznaje wewnętrznego przylgnięcia do rzeczy
Bożych, mówi ona: Dobrze mi tu jest.
Podobnie Apostołowie, doświadczając chwały zmartwychwstałego Pana na górze Tabor,
powiedzieli: Dobrze nam tu być (por. Mt 17,1-8). Jezus przemienił się wobec nich, a ich
serca rozradowały się w Bogu. Chcieli na zawsze pozostać na górze, a Piotr rzekł do Jezusa:
Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden
dla Mojżesza i jeden dla Eliasza (Mt 17,4).
Tymczasem była to jedynie zapowiedź tego, co miało nastąpić, dla uczniów zaś był to czas
umocnienia wiary na chwile strapienia i doświadczania ich miłości do Jezusa. Pociecha
duchowa, jaka stała się udziałem wybranych apostołów Piotra, Jakuba i Jana, płynąca z
doświadczenia chwały Jezusa, miała na zawsze pozostać w ich sercach, aby nie zwątpili w
chwili poniżenia Mistrza. Pod krzyżem Jezusa pozostanie jedynie Jan, którego Jezus
szczególnie miłował. Może dlatego, że przylgnął do Jezusa nie tylko rozumem, pamiętając o
tym, co wydarzyło się na górze Tabor, ale i sercem. Możemy zatem powiedzieć, że Jan
wyciągnął właściwy wniosek z pocieszenia duchowego. Nabrał wiary na chwile męki i
konania Jezusa na chwile osamotnienia i godzinę próby zaufania Jezusowi Mistrzowi do
końca.
Święty Ignacy, w regule 10 mówi: Będący w okresie pocieszenia niech myśli o tym, jak
się zachowa w strapieniu, które potem przyjdzie, i niech już teraz nabiera nowych sił na tę
przyszłą porę (CD 323).
Nasz Pan zna drogę swojego ucznia. Wie, na jakie natrafi przeciwności, z jakimi
pokuszeniami będzie się zmagał. Chcąc go dobrze przygotować, dlatego udziela mu
pociechy i umacnia tam, gdzie w przyszłości doświadczy szczególnej próby.
Jeśli próbie poddana zostanie wiara: przez osamotnienie, obojętność, brak zrozumienia dla
życia duchowego, odrzucenie ze strony najbliższych, osobiste cierpienie czy zniesławienie,
Jezus, wiedząc o tym już teraz, poprzez Ducha Świętego, który został dany człowiekowi,
udziela wewnętrznej pociechy. Przekonuje daną osobę o tym, że On jest, że żyje, że kocha i
przebacza. Pociąga duszę wierną do miłowania Boga nade wszystko, a wszystkiego innego
ze względu na Niego.
Jeśli próbie zostanie poddana świętość naszego życia, np. przez praktyczny materializm,
zgorszenie, oznacza to, że już teraz Jezus będzie umacniał z nami swoją przyjaźń, ukazując
nasze życie jako dar, a nowe życie jako szczególny udział w synostwie Bożym. W chwilach
takiego doświadczenia będziemy odczuwać radość synostwa Bożego i gotowość służenia
Jezusowi całym życiem.
U osób powołanych do wyłącznej służby Bożej zostanie poddana próbie ich gotowość
służenia Panu całym życiem. Jeśli dotyczyć to będzie czystości, to już teraz w chwili
pocieszenia duch dobry będzie nam ukazywał dziewictwo jako dar i udział w misji Jezusa.
Bóg zaś będzie objawiał swoją miłość wobec tych, których tym darem obdarzył.
A zatem stan wewnętrznego pocieszenia jest dany i zadany. Dany, bo pochodzi nie od nas,
lecz od Ducha Bożego, a zadany, ponieważ dotyczy naszej osobistej współpracy. Jesteśmy
przynagleni przez Ducha Świętego, aby nie zatrzymywać się jedynie na pocieszeniu
duchowym, lecz dostrzegać pocieszenie jako szczególną interwencję Boga w nasze życie, a
to w tym celu, aby nie ustać w gorliwości w trosce o Królestwo Boże i zbawienie dusz.
Trwając w pocieszeniu, nie możemy zapominać o tym, kim jesteśmy, o tym za jak wielką
cenę zostaliśmy nabyci przez Jezusa Chrystusa. Powinniśmy trwać w dziękczynieniu za dar
zbawienia, za osobiste nawrócenie, uzdrowienie czy uwolnienie, pamiętając, że jesteśmy
grzesznikami, zawsze zdolnymi sprzeniewierzyć się Panu. Tego rodzaju świadomość
pozwala na to, aby trwać w pokorze. Co więcej, jak mówi św. Ignacy: Będący w okresie
pocieszenia niech się stara upokorzyć i uniżyć, ile tylko może, myśląc o tym, jak niewiele
może w czasie strapienia bez takiej łaski i pocieszenia. I przeciwnie, ten, co jest w okresie
strapienia, niech myśli, że wiele może z łaską wystarczającą do stawiania oporu wszystkim
swoim nieprzyjaciołom, czerpiąc siły w Stwórcy i Panu swoim (CD 324, reguła 11).
Pełne pokoju i cierpliwości winno być także nasze zachowanie w strapieniu. Chociaż nie
towarzyszy nam odczuwalna łaska Boża w formie wewnętrznej pociechy, to jednak
wystarczy nam łaski, aby przeciwstawić się wszelkim pokusom. Jezus nie pozostawia nas
samych. Jesteśmy z Nim zjednoczeni. Mamy w Eucharystii moc jego Imienia, Jego Słowa i
źródło życia. Duch dobry zachęca nas, abyśmy nie upadali na duchu, lecz z wiarą sięgali po
to, co zostało nam dane. Duch zły chciałby nas odciągnąć wszelkimi dostępnymi sposobami
od źródła życia. Zwraca nasze oczy ku strapieniu i na nim zatrzymuje naszą uwagę. Nasze
myśli kieruje ku trudnościom, aby posiać w sercu zwątpienie i rozłam. Zakłóca nasz czas
modlitwy, abyśmy nie czerpali siły ze spotkania z Panem. Podważa wartość i skuteczność
modlitwy, siejąc zamęt w duszy ludzkiej.
Duch Święty pobudza naszą wytrwałość, podtrzymuje nadzieję i sprawia, że człowiek
zarówno z pocieszenia, jak i z czasu strapienia wychodzi pełen mocy, wiary, nadziei i
miłości.
Pamiętajmy, że pocieszenie duchowe jest także darem wynikającym z miłości Bożej do
każdego człowieka. Może On i chce udzielać tego daru niezależnie od czegokolwiek. Bóg po
prostu chce obdarowywać człowieka jak dobry Ojciec swoje dziecko.
Główną radą Św. Ignacego dla osoby będącej w okresie pocieszenia jest to, aby
przygotować się na przyszły stan strapienia. Postawmy więc pytanie, jak w pełni
wykorzystać łaskę, którą niesie w sobie pocieszenie duchowe? Święty Ignacy zachęca, aby
nabrać nowych sił na przyszłą porę. Sądzę, że każde pocieszenie, którego udziela duszy Pan
Bóg, niesie ze sobą inną łaskę. Dlatego nie jest możliwe omówienie wszystkich sytuacji.
Jednak na kilku wybranych przykładach postaram się dać odpowiedź na postawione
wcześniej pytanie.
A. Ktoś wraca z rekolekcji, pielgrzymki czy ćwiczeń duchownych, jest w stanie duchowego
pocieszenia: cieszy się żarliwą modlitwą, głębszym rozumieniem Słowa Bożego, przeżywa
radość otwartości na innych. Dziękując Bogu w pokorze serca za te łaski, niech trwa na
modlitwie i kontemplacji Słowa, niech się tym umacnia i ubogaca. Niech ochoczo i z
oddaniem podejmuje swoje obowiązki i zadania, za które jest odpowiedzialny. Wskazówką
praktyczną jest zachęta do robienia notatek.
B. Kapłan przeżywa pocieszenie z powodu owocnych rekolekcji i spowiedzi, które
przeprowadził. Odczuwa radość z powodu wielu nawróceń, jest pełen entuzjazmu i wielkich
myśli. Wielbiąc Boga, niech trwa w dziękczynieniu, powtarzając za św. Pawłem: sługą
nieużytecznym jestem. Niech oddaje całą chwałę Jezusowi i stara się ćwiczyć w pokorze, i
uniżyć, ile tylko może z myślą jak niewiele może bez łaski Pana.
C. Młode małżeństwo przeżywa pocieszenie związane z zawarciem sakramentalnego
związku. Doświadczają, że Bóg błogosławi ich miłość, że Duch Święty ogarnia ich w całej
obfitości, odczuwają także radość Jezusa i Maryi z powodu zawartego przez nich
małżeństwa. Niech w szczerości serca pochylają się przed Dawcą Miłości, chwaląc Go,
wielbiąc i dziękując. Niech jednoczą się między sobą Chrystusową więzią, niech wkorzeniają
się w Jego serce przez miłość i oddanie, niech starają się w pokorze ducha przyjmować
inność drugiego.
D. Siostra zakonna znajduje się w czasie pocieszenia związanego ze ślubami zakonnymi.
Odczuwa bliskość Oblubieńca Jezusa, jej serce pała gorącą miłością, jest gotowa do
największych dla Niego ofiar. Niech prosi o łaskę dochowania wierności Bogu, niech się
uniża przed Jezusem, mówiąc Mu, że jest dla niej wszystkim, że bez Niego jej życie nic nie
znaczy. Niech tylko w Nim pokłada swą nadzieję. Niech prosi Ducha Świętego, by uczynił
jej życie żertwą dla Pana i miłą ofiarą dla Boga. Niech modli się modlitwą, która została jej
dana, a która wyraża pragnienie jej serca.
E. Młody człowiek przeżywa czas pocieszenia z powodu dobrego wyboru kierunku studiów.
Jego serce przepełnione jest wdzięcznością dla Pana, iż udzielił dobrego rozpoznania uczelni,
o co wcześniej prosił. Odczuwa radość w nauce i ogromną chęć przyszłego służenia ludziom.
Niech już teraz dziękuje Bogu za ten dar. Niech wypełnia serce postawą pokory, iż bez Jego
pomocy i światła nie dokonałby właściwego wyboru. Niech okaże Panu swoją wdzięczność
za dary, które złożył w jego życiu.
F. Młody sportowiec, prowadzący życie duchowe, jest w pocieszeniu spowodowanym
zakwalifikowaniem go do reprezentacji kraju. Przeżywa to jako prawdziwy cud Boży. Jest
pełen radości i wdzięczności Jezusowi zarówno za naturalne obdarowanie, jak i za łaskę
wytrwałości towarzyszącą mu na treningach. Niech więc chwali swego Stwórcę i Pana, niech
tylko Jemu poświęca to, co ma i co osiągnął. Niech oddaje się na własność Bogu, uzna tylko
w Nim swego Pana, by potem w obliczu sukcesów lub porażek zachować pokój serca.
G. Chory człowiek przeżywa czas pocieszenia, doświadcza bowiem, że Jego cierpienie łączy
się z cierpieniem Syna Bożego. Odczuwa radość w duszy z powodu złączenia swego
cierpienia z ofiarą Chrystusa; doświadcza obecności Ducha Świętego, który go umacnia i
napełnia pokojem. Niech oddaje się Panu, niech zanurza się w Jego miłosierdziu, niech
nabiera nowych duchowych sił. Niech ofiarowuje swoje cierpienie Jezusowi, wyznając Mu
bardzo osobiście, że bez Jego pomocy i łaski nie wytrwałby nawet dnia.
8. O ZACHOWANIU SIĘ NIEPRZYJACIELA
A. NAPIERA, GDY CZŁOWIEK UCIEKA
Duch zły ma wielką chęć szkodzenia i o tyle, o ile człowiek odstąpi od dobrego, o tyle
zostanie owładnięty przez złego. Zachowuje się on czasem bardzo gwałtownie wobec duszy
wiernej, siejąc niepokój i wystawiając na próbę. Postępuje jak ktoś, kto za wszelką cenę chce
uzyskać przewagę nad człowiekiem, chce nad nim panować i mieć go w swoim posiadaniu.
Jeśli zaś osoba wierna Jezusowi nie traci równowagi ducha, nie rezygnuje z wytrwałej
modlitwy czy dodatkowych umartwień, aby być bardziej czujną, wówczas traci on swój tupet
i musi odejść z niczym.
W sytuacji, kiedy jako synowie światłości, dzieci jedynego Ojca, zostajemy posłani do
świata, w którym żyjemy, duch zły jako książę ciemności musi ustąpić. Nie rezygnuje jednak
z chęci odegrania się i szuka ku temu sposobności. Błąka się po drogach tego świata, by
znaleźć nową okazję do zapanowania nad człowiekiem. Zabiera z sobą siedmiu złośliwszych
od siebie czyli wystarczająco wielu, aby doprowadzić do tego, by osoba zwątpiła w miłość
Bożą, by jej czyny stały się gorsze od poprzednich. Jeśli jednak zastanie duszę wierną i
czuwającą, a „mieszkanie jej" pełne dobrych czynów, objawiających chwałę Bożą, będzie
musiał odejść z niczym, oniemiały z wrażenia, doznając swojej porażki.
Święty Ignacy ukazuje nam sposób działania nieprzyjaciela na przykładzie zachowania się
mężczyzny i kobiety podczas sprzeczki. Jeśli jedna z osób chce zapanować nad inną,
wywiera swoją presję poprzez szantaż, kłótnię, aby wywołać w drugim strach, obawę, lęk.
Jeśli atakowana strona traci wewnętrzną równowagę, ulega rozproszeniu w swoich myślach,
traci roztropność w słowach, wówczas poddaje się działaniom atakującego. Wtedy
nieprzyjaciel, widząc efekty swego podstępu, zachowuje się jak dzika bestia i nie przebiera w
środkach, gdyż chce osiągnąć swój przeklęty zamiar. Ma to uzmysłowić człowiekowi
postępującemu na drogach Bożych, niebezpieczeństwo, jakie kryje się w niewierności w
modlitwie i rachunku sumienia.
Nieprzyjaciel w zachowaniu się podobny jest do kobiety, w tym mianowicie, że siły ma
słabe, ale chęć szkodzenia mocną. Bo właściwością kobiety w czasie sprzeczki z jakimś
mężczyzną jest tracić odwagę i uciekać, jeśli mężczyzna stawia jej dzielnie czoło; a
przeciwnie, jeżeli mężczyzna zaczyna uciekać, tracąc odwagę, wtedy gniew, mściwość i
dzikość kobiety nie zna granic ni miary.
Podobnie właściwością nieprzyjaciela jest tracić siły i odwagę i uciekać ze swymi
pokusami, jeżeli osoba ćwicząca się w rzeczach duchownych stawia odważnie czoło
pokusom nieprzyjaciela i działa wręcz odwrotnie. A znów jeśli osoba ćwicząca zacznie się
lękać i tracić odwagę pod naporem pokus, wtedy nie ma na całej ziemi bestii bardziej
dzikiej niż nieprzyjaciel natury ludzkiej w dążeniu do spełnienia swego przeklętego
zamiaru z nadmierną przewrotnością.
Jaka jest chęć szkodzenia demona zła i do czego ona prowadzi, jeśli człowiek wiary
straci czujność, ukazuje poniższa historia (CD 325, reguła 12).
Przystępując po czternastu latach od Pierwszej Komunii Świętej do sakramentu
pojednania, doświadczyłem wylania ogromnej miłości Bożej i uświadomiłem sobie, że
obecność Jezusa w moim życiu była nieustanna. Zapragnąłem wtedy poznać Go bardziej
przez studiowanie Pisma Świętego. Chęć ta była tak przeogromna, że z czasem doprowadziła
do coraz częstszego czytania Pisma, szczególnie Apokalipsy św. Jana. Z drugiej zaś strony,
coś mi podpowiadało, że intelektualnie jestem w stanie przekroczyć granice poznania, nie
uwzględniając kontekstu biblijnego. Finalnym efektem tego była podpowiedz, że jeżeli
będziesz dłużej studiował Pismo Święte, to staniesz się nienormalny. Zaprzestałem więc
studiowania Biblii i moja postawa życiowa ze sfery duchowej została ukierunkowana na
sferę materialną i zaspokajania doraźnej pożądliwości ciała.
Dwa lata żyłem z kobietą w wolnym związku, w którym nieustannie kłóciliśmy się, a
elementem jednoczącym było zbliżenie fizyczne. W takim zamęcie duchowym, liczyły się
jedynie dobra materialne, mające priorytet, które były wyznacznikiem życia. Podjąłem próbę
zalegalizowania tego związku, pytając się wcześniej Matki Bożej, czy w tym stanie braku
więzi duchowej z przyszłą żoną, sprzecznych z sobą celów co do przyszłości, powinienem
zawrzeć sakrament małżeństwa. Odpowiedź mimo mojej natarczywej modlitwy była
negatywna. Słyszałem ją wielokrotnie w swoim wnętrzu. Także inni wyrażali dezaprobatę i
brak nadziei na trwałość naszego związku. Mimo tego uległem dalszym podszeptom, które
mówiły,; że jeśli dwa lata żyłeś z dziewczyną, to nie możesz jej zostawić, bo będzie to
nieuczciwe. W efekcie został zawarty sakrament czułem zewnętrzny przymus, że muszę to
zrobić, chociaż nie było wewnętrznej zgody. Zawarcie sakramentu nie zbliżyło nas, a jedynie
jeszcze bardziej oddaliło i pociągnęło za sobą jeszcze gorsze czyny aż do usunięcia
poczętego dziecka.
Dzięki temu- że jak sądzę nie utraciłem, ostatecznie drogi do Pana, mogłem zauważyć jak
On był obecny chociaż nie słuchany. Niepowodzenie w tym związku nie przekreśliło mojego
odnalezienia się w Chrystusie. Stało się to, podczas seminarium Życia w Duchu Świętym.
Dzisiaj poprzez tę formę ewangelizacji staram się innych przyprowadzić do Jezusa, Dziękuję
Jezusowi, że mnie ocalił i porządkuje moje życie rodzinne.
Nasz brat doświadczył miłości Bożej i wydawać by się mogło, że duch zły nie może go
zwieść. Jednak pod wpływem chęci panowania udało mu się przemycić znaną już pokusę z
Księgi Rodzaju, która doprowadziła ówczesnych ludzi do rozpoczęcia budowy wieży Babel:
Chodźcie zbudujmy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba (Rdz 1,4).
Diabeł zwiódł go pokusą zakrywając przed nim prawdę objawioną że będzie mógł
przekroczyć granicę poznania. Taki rodzaj pokuszenia prowadził go do odrzucenia Słowa
Bożego, a postawienia na sobie i zdolnościach intelektualnych. W swojej natarczywości
względem niego, duch zły nie ustaje, ukierunkowuje pragnienia i myśli na pożądliwości
zmysłowe. Mężczyzna daje ku temu okazję i tak, ten który miał małe możliwości, a chęci
szkodzenia duże teraz ma coraz większe możliwości panowania nad jego życiem. Zwodzi go
poprzez główne pokuszenia tego świata: pożądliwością ciała i chciwością posiadania. W
rezultacie duch zły ogarnia jego ciało i duszę. Zaczęło się od subtelnego kuszenia, a
doprowadziło do dezercji od miłości Bożej i Jego planu. Ale nawet i to nie zadowala ducha
złego. Prowadzi on swoją ofiarę do takiego uwikłania, że wbrew sobie zawiera związek
sakramentalny. Scenariusz z najbardziej wyrafinowanego filmu ktoś by tak mógł powiedzieć,
tymczasem to jest rzeczywistość. Ale jak widać na tym nie koniec. Ten, który jest
przeciwnikiem życia i nienawidzi człowieka doprowadza do zabicia dziecka ludzkimi
rękoma. Pała żądzą zabijania i dopina swego. I nie zatrzymałby się na jednym życiu ludzkim,
gdyby nie natarczywe upominanie się Jezusa o naszego brata.
Przychodzi powolne uświadomienie. Tak jak przez świadomość dał się zwieść, tak teraz
również poprzez świadomość odkrywa Pana jako zawsze obecnego, chociaż jak sam wyznaje
nie słuchał Go. Niczym gwałtowne światło, przywrócenie wzroku ociemniałemu, zaczyna
teraz widzieć wszystko innymi oczyma.
Jak sam mówi po wielu latach: sfera uzależnienia od pożądania fizycznego oraz
zdobywania dóbr materialnych tak jak przed zawarciem sakramentu małżeństwa
powodowała możliwość wzajemnej koegzystencji, tak po jego zawarciu działała jako
element niszczący. Nastąpił brak akceptacji seksualnej i walka o konkretne dobra i o to do
kogo one mają należeć. Niszczyło to sam związek, jak i osobowości obojga małżonków.
Patrząc na to, co się stało od strony rozeznania w duchu wiary, trzeba powiedzieć, że i
błogosławieństwo Boże zostało podporządkowane ludzkiej pożądliwości i niegodziwości.
Nic więc dziwnego, że Pan pomieszał ich języki, okazując w ten sposób swoje miłosierdzie
(zob. Rdz 11,5-9). Tak aby widząc brak porozumienia pomiędzy sobą, za którym krył się
brak Bożego błogosławieństwa, mogli nawrócić się i żyć.
Duch zły, mimo iż jest przewrotny w swoich zamiarach, pragnie pozostać w ukryciu.
Nienawidzi światła, lęka się i drży, kiedy przeczuwa, że jego zamysł może być postawiony w
świetle. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie mógł zwieść i usidlić osoby, która jest
wierna Bogu i bliźniemu, np. nie namawia żony dobrego męża do zdrady. Jeśli pokuszenie
do zdrady zostanie odkryte, wówczas duch zły nie będzie mógł doprowadzić do realizacji
przewrotnego zamiaru. Gdyby jednak doszło do zdrady, miałby przysłowiowego „haka", aby
dalej prowadzić do rozłamu poprzez niszczenie wspólnoty małżeńskiej, np. prowadząc żonę
w sytuacje stresowe związane z obawą o to, co będzie, gdy mąż dowie się o niewierności.
Nieprzyjaciel zachowuje się jak uwodziciel, który chce pozostać w ukryciu i nie chce być
ujawniony. Albowiem człowiek przewrotny namawiając do złego córkę jakiegoś ojca, albo
żonę jakiegoś dobrego męża, chce żeby jego słowa i namowy zostały w tajemnicy. A
przeciwnie, bardzo mu się nie podoba, gdy córka ojcu lub żona mężowi wyjawi jego chytre
słowa i zamiar przewrotny, bo wtedy łatwo wnioskuje, że sprawy rozpoczętej nie będzie
mógł doprowadzić do skutku.
Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej, kiedy poddaje duszy sprawiedliwej swoje
podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy; a kiedy
się je odkrywa przed dobrym spowiednikiem albo inną osobą duchowną, która zna jego
podstępy i złości, bardzo mu się to nie podoba; wnioskuje bowiem, że nie będzie mógł
doprowadzić do skutku swego już zaczętego a przewrotnego zamiaru, bo odkryte zostały
jego wyraźne podstępy (CD 326, reguła 13).
Diabeł jako ojciec fałszu, wciąga człowieka w kłamstwo, z którego potem trudno mu się
będzie wyplątać. Jeśli np. człowiek wiedząc o tym, kupi kradziony samochód, kierując się
tym, że jest tańszy, może zostać uzależniony od mafii, która prędzej czy później wymusi na
nim jeszcze więcej. Przez nabycie rzeczy kradzionej wikła go w grzech niesprawiedliwości.
Jeśli zaś człowiek odkryje przewrotne zamysły i nie zgodzi się na kłamstwo, to przewrotny
zamiar zawładnięcia jego osobą, nie zostanie doprowadzony do celu. Duch zły musi odejść z
niczym, nie mając udziału w życiu tego człowieka.
Często zdarza się, że namowy szatana są bardzo natarczywe. Jeśli spotka osobę w chwili
uciemiężenia, poczucia utraty sensu życia kusi ją wtedy przeciwko życiu, nie pozwala, aby te
pokuszenia zostały wypowiedziane wobec osoby duchownej czy spowiednika, lęka się, że
jego przewrotny zamysł zostanie rozpoznany. Jako ojciec kłamstwa czyni wszystko, aby jego
przeklęte zamiary pozostały w ukryciu. Dąży do tego, aby wciągnąć osobę w krąg ciemności
za cenę utraty wewnętrznej wolności i pokoju serca. Człowiek uwikłany w podszepty złego
zaczyna spełniać jego wolę, traci swoją tożsamość i godność dziecka Bożego.
Uwodzicielskie działania złego są tak pazerne, że gdyby Bóg nie był po naszej stronie, nikt
by się nie ostał.
Gdy miałam 22 lata zostałam ochrzczona. Chrzest przyjęłam bardziej ze względu na
teściową niż faktycznie przeżywane nawrócenie. Wiadomo było, że mam zawrzeć sakrament
małżeństwa i nie było dyskusji. Przez jakiś czas chodziłam do spowiedzi, ponieważ byłam
kontrolowana przez teściową. Z biegiem czasu zbuntowałam się jednak przeciwko niej
przestałam chodzić do spowiedzi i do kościoła. W rezultacie tych wydarzeń, dwie kobiety
walczyły ze sobą: moja matka chciała, abym została ateistką, a teściowa żebym była osobą
wierzącą.
Po siedemnastu latach, z własnej woli, jak mi się wówczas zdawało, przekroczyłam w
okresie Wielkiego Postu próg kościoła. Tego dnia była Środa Popielcowa. Kapłan posypał
moją głowę popiołem i powiedział: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię". Potem były
rekolekcje wielkopostne, podczas których zrodziło się pragnienie spowiedzi. Odbyłam
spowiedź i poczułam się jak święta, wolna. I zapragnęłam teraz przyprowadzić do Jezusa
pozostałych członków rodziny. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, jakie czekają mnie
pokuszenia. Najpierw zakochałam się w swoim spowiedniku. Nie mogąc sobie z tym dać
rady, skontaktowałam się z sektą munistów. Ci zaś wytłumaczyli mi, że grzech nieczystości,
który mnie trapi może zostać oczyszczony przez abstynencję małżeńską, a potem zawarcie
małżeństwa w sekcie. Przy tym wyraźnie nakazywali, aby pod żadnym pozorem nie mówić o
tym spowiednikowi. Rozpoczęli kampanię przeciwko księżom i Kościołowi. W sekcie
przebywałam półtora roku, przeszłam nawet szczegółowe szkolenie w Stanach
Zjednoczonych. Dopiero modlitwa nade mną Ojca Franciszkanina w Medjugorje modlitwa
egzorcyzmu dotworzyła mnie na obecność Maryi i Jezusa w Kościele i w moim życiu. Po
powrocie z pielgrzymki, zaczęłam brać udział w spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym i
uczestniczyć wraz z mężem w różnych formach rekolekcji i ćwiczeń duchownych.
Pierwsze wejście do wspólnoty Kościoła, poprzez sakrament chrztu czyniło osobę na
zawsze zjednoczoną z Chrystusem. Chociaż do końca nie było to jednoznaczne z przyjęciem
łaski nawrócenia, to jednak musiała być jakaś świadomość potrzeby nawrócenia, skoro
zdecydowała się przyjąć chrzest.
Do tej łaski odwołał się Pan po 17 latach, rodząc ją na nowo w sakramencie pojednania.
Duch zły nie zrezygnował z panowania nad nią i pokuszeń z tym związanych. Potrafił nawet
tam, gdzie została rozwiązana z grzechu, wiązać jej uczucia. Pragnąc wyjścia z tej sytuacji,
natrafia na zło pod pozorem dobra (zaproszenie do sekty munistów). Uwodziciel tym razem
działa bez skrupułów: nie wolno ci wyjawić prawdy spowiednikowi. Dopiero po dwóch
latach, kiedy odbyła się nad nią modlitwa o uwolnienie, była zdolna wypowiedzieć wszystko
wobec kapłana. Pan otworzył jej oczy i uszy i przywrócił do życia w wierze i chodzeniu w
prawdzie.
Teraz, jak sama mówi, rozmawia z mężem o wszystkim; bardziej także poznała sferę
swoich uczuć. Bierze udział w ćwiczeniach duchownych i rekolekcjach dialogu
małżeńskiego, poznając radość wspólnej drogi życia.
C. ATAKUJE OD NAJSŁABSZEJ STRONY
Mimo iż nasze życie jest ukonstytuowane w Jezusie, nieprzyjaciel dzień i noc obmyśla
jakby je zdobyć dla siebie: Krąży jak lew ryczący, szukając kogo pożreć (por. 1P 5,8). Bada
nasze zaufanie do Jezusa, naszą wiarę i miłość. Szuka szczeliny, przez którą chce wkraść się
do wnętrza człowieka, by go niszczyć. Każdy rodzaj cegły w murze obronnym poddaje
próbie. Spodziewa się jej zwietrzenia oraz liczy na utratę czujności tych, którzy go strzegą.
Jest bardzo przebiegły w tym, co czyni. Nie chce obalić całego muru, ale na początek chce
uczynić w nim wyłom. Trudno byłoby podać w wątpliwość wiarę osoby, która spotkała
Jezusa, ale na początek można tę wiarę osłabić, np. odwracając uwagę osoby wiernej od
modlitwy i trwania przy Panu ku zaradzaniu swojemu życiu w taki sposób, aby móc się jakoś
urządzić. Osoba zaczyna wtedy wiele czasu poświęcać troskom doczesnym, sądzi, że na
modlitwę zawsze ma czas. Kiedy wreszcie przychodzi czas modlitwy, jest bardzo zmęczona.
Jej modlitwę wypełnia przedstawianie Panu Bogu swoich trosk, a coraz mniej czasu
poświęca na autentyczne słuchanie Słowa Bożego. W ten sposób mur obronny danej osoby,
zostaje obalony. Znika stałość w wierze, a wkrada się chwiejność i zmienność. Duch zły,
który krąży, nie przeoczy tej okazji i zaatakuje, by odwieść daną osobę od pierwotnej
gorliwości i zasiać zamęt w duszy ludzkiej.
Może także badać świętość życia, zwłaszcza od strony naszej wady głównej czy dawnych
nałogów. W chwilach strapienia człowiek jest skłonny usprawiedliwiać swoją niewierność
przez skłonność do grzechu, a w chwilach pocieszenia zapominać o nieustannej czujności i
zaufaniu Jezusowi w tym kim jest (tzn. zapomina, że pozostaje grzesznikiem). Zdarza się
nawet, że publicznie wypowiada słowa o pewności siebie co do raz dokonanego nawrócenia.
Nie zdaje sobie jeszcze do końca sprawy z tego, na jakie natrafi przeciwności. To wszystko
może dać ponownie okazje złemu, który zaatakuje z najmniej spodziewanej strony. Może,
wykorzystując skłonność naszej natury do złego, badać nadzieję, którą pokładamy w
Chrystusie, poddając próbie nasze uporządkowanie w sferze zmysłowej. Może próbować
oddziaływać na naszą wyobraźnię i uczucia, aby obudzić w nich nieuporządkowane
pragnienia. A wszystko po to, aby człowiek stracił czujność zwłaszcza tam gdzie pierwotnie
dawał okazję złu, popadając w nieczystość w swoich myślach, słowach i uczynkach.
Tam, gdzie chrześcijanin postanowił być wiernym uczniem Chrystusa, może spodziewać
się przeciwności. Niektóre z nich są dopuszczone przez Boga w tym celu, aby człowiek
stawał się bardziej dojrzały w wierze. Trudności, które mamy pokonywać w imię naszego
Pana, nie mają za zadanie osłabiać nas. Mają jedynie sens ze względu na większą miłość do
Jezusa Chrystusa. Na drodze wiary mogą wystąpić jednak nawroty gwałtownych pokus,
niczym powracająca fala uderzająca w nasz dom. Jeśli jest budowany na skale, nic złego stać
się nie może. Jeśli natomiast zaszłaby jakakolwiek niewierność wobec planu Bożego,
zostanie ona odszukana i wykorzystana przez złego.
Od strony naszej niewierności wobec miłości Bożej, braku słuchania głosu Boga czy
natchnień Ducha Świętego, naszej skłonności do rozleniwienia można się spodziewać, że
nastąpi atak. Duch zły atakuje od strony naszych zaniedbań i skłonności charakterystycznych
dla życia starego człowieka. Często najsłabszą stroną jest nasza wada główna na skutek,
której przechodziliśmy z grzechu w grzech. Szczególnie w tej sferze naszego życia, gdzie
niegdyś dawaliśmy posłuch złu, tkwiąc w grzechu a teraz postępujemy na drodze wiary
musimy być czujni, w chwili bowiem, w której się nie spodziewamy właśnie tam może
nastąpić atak szatana.
Nieprzyjaciel zachowuje się także jak wódz na wojnie, gdy chce jakiś gród zwyciężyć i
złupić. Wódz bowiem lub dowódca wojskowy; rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki
obronne jakiegoś zamku, atakuje go od strony najsłabszej. Podobnie nieprzyjaciel natury
ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty teologiczne, kardynalne i
moralne, a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku
zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się nas zdobyć. (CD 327, reguła 14)
Jak to się stało, że młoda dziewczyna po odnalezieniu Chrystusa, ponownie ulega złu; a jej
czyny zaczęły swoją złością przerastać zachowania sprzed nawrócenia? Gdzie dała się
zwieść i jak to się stało? Zanim odpowiemy na te pytania, posłuchajmy co mówi sama o
sobie.
W moim życiu przeżyłam wybuch ogromnej radości i pocieszenia. Po bardzo burzliwych
przygodach, rozdarciu, utracie sensu życia, spotkałam nareszcie prawdziwego Odkupiciela.
Przeszłam Seminarium życia w Duchu Świętym, modlitwę uzdrowienia, oddałam swoje życie
Jezusowi, przeżyłam chrzest w Duchu Świętym. Pełna zapału do nowego życia zaczęłam
dawać religijne książki moim dawnym kolegom i rozmawiać z nimi o Bogu. Spotykając się z
ich dużym zainteresowaniem zauważyłam, że mogę pomóc bardzo wielu ludziom.
Przychodzili do mnie osobiście i stawiali pytania. Bardzo się angażowałam, ale wkrótce
zobaczyłam, że pomimo moich starań, oni wracają z powrotem do swoich zniewoleń.
Zapraszali mnie też, abym w podobny sposób rozładowywała własne negatywne emocje i
rozwiązywała swoje problemy. Chodziliśmy więc razem na koncerty rockowe, podczas
których widziałam, jak piją i ćpają. Tak jak dawniej zaczęliśmy spotykać się w domach, na
imprezach, na których ktoś czy to dla zabawy, czy na serio, układał karty tarota.
Zauważyłam, że jestem coraz słabsza, że brakuje mi energii i chociaż wewnętrznie
sprzeciwiałam się temu, nie potrafiłam publicznie i głośno tego powiedzieć.
Pewnego dnia moi dawni przyjaciele zaprosili mnie na wspólny wyjazd na wakacje.
Wzięłam do plecaka swoją Biblię i wyjechałam razem z nimi. Myślałam, że będę się
codziennie modlić, że moi najbliżsi przeżyją swoje nawrócenie. Ja już nie żyłam tym stylem
życia, jakim żyli przyjaciele, ale jak długo można wytrzymać, gdy mieszka się we wspólnym
pokoju? Wewnętrznie bolało mnie to, że moje koleżanki i ich chłopcy współżyją ze sobą i
świetnie się bawią, korzystają bezkarnie ze wszystkich „praw młodości". Byłam coraz
bardziej wyczerpana.
Kiedy przyjechał chłopak, na którym bardzo mi zależało, aby się do niego za bardzo nie
zbliżyć, zaczęłam „ostro" pić. W domu, w którym wspólnie mieszkaliśmy, zaczęliśmy sobie
pozwalać na coraz „lepsze" numery. Sama byłam zdziwiona, jak mogę mieć tak „wspaniałe"
pomysły. Czasami narażaliśmy mienie właściciela posesji na szkodę, np. wynosiliśmy dla
zabawy różne rzeczy. Pamiętam, jak wyrzucałam przez okno z trzeciego piętra kołdrę i dwie
poduchy dla moich kumpli z innego miasta. Nauczyłam się na nowo kłamać, robiłam to w
jeszcze doskonalszy sposób. Sytuacja była tym bardziej trudna, że ów dom był własnością
bliskich znajomych moich rodziców, którzy również spędzali wakacje parę kilometrów obok
naszej nadmorskiej miejscowości, a ja często chodziłam tak pijana, że nie pamiętałam, co się
dzieje...
To było prawdziwe zabijanie swojej duszy. Myślałam wcześniej, że pójdę na pielgrzymkę
do Częstochowy, ale jak w błędnym kole, jak w amoku znalazłam się na festiwalu rockowym
w mieście mojego chłopaka. Między nami do niczego nie doszło. Byłam tak bardzo tym
dotknięta, że było mi wszystko jedno: czy pić alkohol, czy palić trawę, czy tak jak kiedyś
wychylać się z okna, narażając swe życie. „Przecież wy wszyscy tak robicie" mówiłam do
moich przyjaciół „Przeginacie, szukacie śmierci. Nie wiecie, w co gracie". Ale wkrótce sama
tak odjechałam, tak mocno, że byłam bliska śmierci. Pamiętam, że tracąc przytomność
czułam jakbym leciała w dół przepaści, przekraczając różne drzwi. Najbardziej dobijała
mnie świadomość tego, że jest już za późno. Im dalej spadałam, tym intensywniej słyszałam
jakby huk z przepaści bez końca. Wykrzyczałam bluźniercze wołanie do Boga: „Ty nie jesteś
Miłością!"
Ocuciła mnie przyjaciółka uderzeniami po twarzy. Wszyscy byli zdezorientowani moim
stanem i wściekłością. Mówili do mnie: „Uważaj! Co robisz! Tak daleko się nie wchodzi..."
Czułam, jakby odsuwali się ze strachu przede mną, a ja jeszcze bardziej chciałam zrobić im
krzywdę. W końcu naprawdę się odsunęli. Nie potrafili mi pomóc, więc zostawili mnie samą.
Sama musiałam wracać nocą pociągiem do domu. Usiłowałam się modlić, ale ilekroć
podejmowałam próbę, widziałam zasmuconego Ojca Niebieskiego, jedyne co mogłam
wypowiedzieć, było to słowo jęk duszy: „Ojcze!" Powtarzałam to wielokrotnie. Przesiadłam
się z tego pociągu i jeszcze tego samego dnia pojechałam do Częstochowy. To nic, że do
mojego przedziału dosiedli się pijani konduktorzy, nawet to nie było mnie w stanie zatrzymać
w drodze do podjętego celu. Gdzieś na dnie duszy przeczuwałam, że kiedy pójdę do
spowiedzi, zostanę ocalona.
Przypomniałam sobie słowo z Księgi Ezechiela, o polu pełnym wyschłych kości (Ez 37, 1-
14): „Synu człowieczy czy kości te powrócą znowu do życia?... Panie Boże, Ty to wiesz". To
ja sama przecież zażyczyłam sobie śmierci i stałam się jak te martwe kości. Nie potrafiłam
wówczas wybaczyć sobie zdrady, jaką popełniłam wobec tak bliskiego mi wcześniej i
oddanego Odkupiciela.
Tego dnia wiele razy gubiłam adres mojego zakwaterowania, błądziłam po mieście. Trzy
razy mi go podawano, trzy razy go zapomniałam. Zbolała i upokorzona do granic
wytrzymałości, od rana do wieczora tułałam się po mieście, żeby przed północą znaleźć
swoje miejsce. Jeszcze tego samego dnia wieczorem poszłam do spowiedzi. Nagle
odzyskałam spokój ducha, który przyniósł mi upragnione poczucie bezpieczeństwa i stał się
głębią, w której dzięki Panu nikt mnie nie wystraszy. Żadna obca sita nie zdoła mi wydrzeć
pokoju Chrystusa! Wróciłam mocniejsza jako człowiek. Teraz trochę realniej chcę budować
swoje życie i oceniać sytuacje, które napotykam. Kiedyś mogłam powiedzieć: „Wyschły kości
moje, minęła nadzieja moja, już po mnie" (por. Ez 37,11), ale teraz słyszę, jak mówi Pan:
„Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju
Izraela ... Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli" (Ez 37,14) - a więc znowu żyję!
Zaczyna się od zwiedzenia w myślach. Szatan wskazuje na „bezskuteczność jej
ewangelizacji". Osoba jest jeszcze na początku drogi życia duchowego, ma w pamięci dawne
zwyczaje i obyczaje swoich przyjaciół. Nie jest jej to całkiem obce. Przyjmuje zaproszenie
do życia według dawnego stylu, chociaż wewnętrznie z tym się nie zgadza. W praktyce
okazuje się jednak, że pozostała w niej więź osobowa z dawnym światem swoich przyjaciół.
Mimo iż odeszła na jakiś czas od dawnego stylu życia, stając się dzieckiem Bożym, to jednak
nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, jak jeszcze jest z tym światem związana, a
przynajmniej bardzo słaba wobec naporu świata swoich przyjaciół. To właśnie staje się tym
przysłowiowym wyłomem w murze. Asystując ich życiu, jest jeszcze pełna zapału, co do
bycia ewangelizatorem. Doświadcza wewnętrznego rozdarcia, gdy widzi rozwiązłe życie
przyjaciół. Zauważmy, że na początku tylko się nie zgadza, potem doświadcza rozdarcia,
następnie uciekając przed grzechem nieczystości, wpada w pijaństwo. Innymi słowy wpada
w sidło szatańskie, który zaczyna jej teraz „pomagać", np. podsuwa jej nowe pomysły, które
coraz bardziej osaczają ofiarę. Na tym się nie kończy. Niezadowolona ze spotkania z
chłopakiem przedawkowanie alkoholu czy narkotyku wprowadza ją na granicę śmierci, w
której kryje się nienawiść wobec Boga. Jezus zaś jest wierny zawartemu z Nim przymierzu
przez przyjaciółkę ratuje jej życie. Bóg bowiem nie chce śmierci grzesznika, lecz chce, aby
się nawrócił i żył!
Powoli rodzi się w niej trudna droga powrotu. Pośród wielu utrapień podejmuje modlitwę,
która wyraża jęk duszy: „Ojcze!" Gdyby jednak Bóg nie był po naszej stronie, nikt by się nie
ostał. Duch dobry daje myśli o ocaleniu: „kiedy pójdę do spowiedzi, zostanę ocalona". Duch
zły jednak nie rezygnuje i dalej odciąga swoją zdobycz, działa na jej władze zmysłowe i
sposób kojarzenia: przez cały dzień błądzi i tuła się po mieście nie może znaleźć miejsca
swojego przeznaczenia. Dopiero kiedy udręczona do granic ludzkiej wytrzymałości odbywa
spowiedź na Jasnej Górze, zostaje przywrócona do życia. W miejscu, w którym powstał
wyłom, zostaje postawiony mur wiary w Jezusa Chrystusa. Ponownie stanęła na mocnym
fundamencie, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus.
Wiem, że aktualnie jest studentką. Jest także żywo zaangażowana w dzieło ewangelizacji
w zespole ewangelizacyjnym Odnowy w Duchu Świętym. Nauczona doświadczeniem
podejmowania ewangelizacji w pojedynkę, teraz podejmuje je we wspólnocie z innymi.
Współtworzy nowe środowisko wiary i obyczajów wypływających z Ewangelii. I jak sama
twierdzi: „znam siebie i nie mogę pozostać sama". Od tej chwili rozumie bardziej, co znaczy
nie dowierzać każdemu duchowi, badać duchy, aby nie upaść i w niczym nie dać okazji złu.
Nie trudno zauważyć, że każdy rozdział kończy się zwycięstwem w Jezusie Chrystusie.
Rozpoznawać w wierze, to stawać się bardziej dojrzałym w życiu duchowym. Podejmować
coraz to bardziej odpowiedzialne decyzje bycia z Jezusem. Opowiadać się bardziej
zdecydowanie pod sztandarem Jego krzyża.
Tak jak grzechu nie można rozważać w oderwaniu od miłości i miłosierdzia okazanego
nam na drzewie krzyża, tak również nie można mówić w sposób wolny i bezpieczny o
szatanie sprawcy grzechu, bez odniesienia się do Jezusa jako Pana i Zbawcy.
Wielką pomoc w walce z mocami ciemności otrzymujemy przez wstawiennictwo Tej,
która była bez grzechu szatan bowiem, który rozpoczął walkę z niewiastą, został pokonany
przez Jej Dziecię (zob. Ap 12). Maryja wstawia się za nami u Syna i zachęca nas, abyśmy
trwali w tej samej pokorze, która towarzyszyła Jej jako Służebnicy Pańskiej, abyśmy uczyli
się służyć w miłości do Jezusa i w miłości Jezusa do naszych bliźnich. Przychodzi nam z
pomocą ilekroć mogą nas dosięgnąć strzały nieprzyjaciela. Gdy jesteśmy zjednoczeni z
Chrystusem Głową Kościoła, którego jesteśmy członkami mamy Maryję za Matkę. Maryję,
która zna smak walki duchowej swojego Syna, a tym samym swoich dzieci.
Ilekroć zatem ogłaszamy zwycięstwo Jezusa nad duchem złym i jego panowaniem,
trwajmy w pokorze u stóp Chrystusowego krzyża. Czyńmy znak krzyża z wiarą w moc
Ducha Świętego, który został nam dany. On też wspomaga naszego ducha do wyznania
wiary, daje stosowną łaskę rozeznania i uznania: Jezusa jako Pana i Zbawiciela.
W naszej modlitwie osobistej w chwili zagrożenia i pokuszenia ze strony ducha zła,
możemy znaleźć stosowne słowa uwielbienia Boga, które Duch Święty kształtuje w naszym
sercu. Nie zostawia bowiem nas samych, nawet jeśli przeżywamy osamotnienie czy chwile
duchowej posuchy. Został nam dany jako Ten, który kształtuje i prowadzi do końca dzieło
Jezusa w naszym życiu, czyniąc nas Jego świadkami (zob. J 16,5-15). Dzieło Jezusa jest
takie, aby Go znać, kochać i Jemu służyć. Zgadzać się być przez Niego jako Mistrza i Pana
kształtowanym i współuczestniczyć w kształtowaniu innych. Innymi słowy zgadzać się na to,
aby być ewangelizowanym i ewangelizować innych. Ewangelizator zaś to ten, który sam jest
ewangelizowany, wszystko bowiem zmierza ku temu, aby Słowo Boże nie uległo
skrępowaniu, a dzieło zbawienia w Jezusie Chrystusie stało się udziałem wszystkich ludzi.
Przez wszystkich zostało przyjęte, skoro wszystkim zostało darowane, jako nowe życie w
Duchu Świętym. Sam Jezus wypowiada słowa: A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony,
przyciągnę wszystkich do siebie (J 12,32).
(tylna okładka książki)
Każdy kto szuka zbawienia, rozpoczął drogę nawrócenia i pragnie chodzić w Duchu
Świętym, znajdzie w tej książce stosowną pomoc.
Powstała ona z myślą o tych wszystkich, którzy pragną skorzystać z rozeznania duchowego,
aby naśladować Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela.
Reguły rozeznania duchowego z Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego zostały omówione w
kontekście ludzkich spraw i wyborów życiowych, dając tym samym stosowne światło do
życia w duchu wiary.
WYDAWNICTWO OŚRODEK ODNOWY W DUCHU ŚWIĘTYM
ISBN 83-86366-06-0
90-058 Łódź ul. Sienkiewicza 60 tel./fax (0 42) 636 46 49 tel. (0 42) 637 75 93
e-mail: oodnow@jezuici.pl