CD4 Widzieliśmy Pana Józef Augustyn SJ

background image

J ó z e f A u g u s t y n S J

Widzieliśmy Pana

IGNACJAŃSKA METODA MEDYTACJI

I.

WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA

1.

Zmęczenie Eliasza

2

. Co ty tu robisz, Eliaszu?

3.

Moje groty życia

4.

Szmer łagodnego powiewu

II.

CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

1.

Człowiek jest stworzony

2.

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił

3.

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił

4.

Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył

5.

Zbawić swoją duszę

III.

TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

1.

Cała natura wybucha miłością

2.

Szukajcie, czego szukacie

3.

Postawa wolności wobec stworzeń

4.

Łaska zapomnienia o sobie

IV.

KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z

CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI ?

1.

Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło

2.

Chcę czynić dobro

3.

Narzuca mi się zło

4.

Nieszczęsny ja człowiek

5.

Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

V.

BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

1.

Piekło skandalem Boga

2.

Realna możliwości wiecznego niespełnienia

3.

Smakować gorycz piekła

4.

Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

VI.

SŁABOŚĆ

BOGA

1.

Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce

2.

Oto Baranek Boży

background image

WPROWADZENIA DO KONTEMPLACJI

VII.

ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

1.

Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania

2.

Jeżeli nie ma zmartwychwstania

3.

Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

VIII.

CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA

1.

To Ty? Mój Synu najukochańszy!

2.

Mój Syn zmartwychwstanie

3.

Ciesz się, Królowo Anielska

IX.

PUSTY GRÓB

1.

Zmartwychwstały słońcem ludzkości

2.

Bezradność kobiet wobec pustego grobu

3.

Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał

4.

Zmartwychwstanie w moim życiu

5.

Oznajmiły to wszystko Jedenastu

X.

SPOTKANIE Z

MARIĄ MAGDALENĄ

1.

Maria Magdalena stała przed grobem płacząc

2.

Powiedz tylko jedno słowo

3.

Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

XI.

BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

1.

Biegli obydwaj do grobu

2.

Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie

3.

Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

XII.

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A

UWIERZYLI

1.

Niewierny Tomasz

2.

Pan mój i Bóg mój

3.

Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

XIII.

SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

1.

Jezus na drugim brzegu

2.

Praca w nocy

3.

Praca na rozkaz Jezusa

4.

To Pan jest

5.

Chodźcie, posilcie się

background image

XIV.

CHRYSTUS PEDAGOGIEM

1.

Wiara jest drogą

2.

A myśmy się spodziewali

3.

Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

XV.

ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

1.

O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia

2.

Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć

3.

Zostań, Panie, z nami

XVI.

ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

1.

Wtedy otworzyły się im oczy

2.

Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego

3.

Wrócili do Jerozolimy

4.

Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

XVII.

UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ

1.

Śmierć a współczesna kultura

2.

Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem

3.

Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

XVIII.

KONTEMPLACJA O

MIŁOŚCI

1.

Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością

2.

Jak wiele uczynił Bóg dla mnie

3.

Bóg mieszka w stworzeniach

4.

Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach

5.

Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE

XIX.

OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE

1.

Potrzeba poznania siebie

2.

Diament pod popiołami powierzchowności

XX.

PRAGNIENIA MODLITWY

1.

Modlitwa wymaga czasu

2.

Modlitwa domaga się walki

3.

Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

4.

Wierność w modlitwie

XXI.

POTRZEBA MODLITWY

1.

Modlitwa w chwilach pokus

background image

2.

Modlitwa w chwilach cierpienia

3.

Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia

4.

Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej

XXII.

METODY MODLITWY

1.

Potrzeba i sens metod modlitwy

2.

Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego

3.

Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy

4.

Zaproszenie Pana Boga

5.

Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego

6.

Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

XXIII.

MODLITWA USTNA

1.

Na czym polega modlitwa ustna?

2.

Modlitwa Psalmów

3.

Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej

4.

Rozwój modlitwy ustnej

5.

Najpierw odmienić serce, a nie metodę

6.

Modlitwa wspólnotowa

XXIV.

SZANSE I

ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

1.

Szanse medytacji chrześcijańskiej

2.

Zagrożenia medytacji

XXV.

ĆWICZENIA DUCHOWNE

A

NOWA EWANGELIZACJA

1.

Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

2.

Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

3.

Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

4.

Indywidualne prowadzenie

5.

To nie jest książka — to jest metoda

6.

Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

1.

Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń

2.

Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym

3.

Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI

1

I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA

2

background image

Kiedy Achab opowiedział Izebeli wszystko, co Eliasz uczynił, i jak pozabijał mieczem
proroków, wtedy Izebel wysłała do Eliasza posłańca, aby powiedział: Chociaż ty jesteś
Eliasz, to jednak ja jestem Izebel! Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie
postąpię jutro z twoim życiem, jak się stało z życiem każdego z nich. Wtedy Eliasz zląkłszy się,
powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer–Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę,
a sam na odległość jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym
z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem
lepszy od moich przodków. Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go,
powiedział mu: Wstań, jedz! Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban
z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go,
powiedział: Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga. Powstawszy zatem, zjadł i wypił.
Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry
Horeb.

Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo
i przemówił: Co ty tu robisz, Eliaszu? A on odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się
o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje
ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze
i na moje życie. Wtedy rzekł: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził.
Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był
w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu
ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu.
Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do
groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu robisz, Eliaszu? Eliasz zaś
odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici
opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że
ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie
(1 Krl 19, 1–14).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie proroka Eliasza, który stoi u wejścia do
groty na Bożej górze Horeb. Wsłuchajmy się też w głos dochodzący do niego: Wyjdź, aby
stanąć na górze wobec Pana!

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o głębokie pragnienie wewnętrznej wolności
wobec wszystkiego, co nas zatrzymuje w drodze do Boga. Będziemy też modlić się o łaskę
żarliwości w szukaniu Jego chwały oraz o łaskę wielkiego wyciszenia wewnętrznego.

1. Zmęczenie Eliasza

Eliasz po dokonaniu surowego sądu nad prorokami pogańskimi musi uciekać przed zemstą
królowej Izebel broniącej kultu Baala (por. 1 Krl 19, 1–9). Zmęczony, wyczerpany długą
ucieczką skarży się Bogu i prosi Go o śmierć: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo
nie jestem lepszy od moich przodków
. Eliasz, wielki Prorok, nie wstydzi się swojej słabości,
nie obawia się też wyznać jej prosto i szczerze przed Jahwe.

background image

Na początku czwartego tygodnia Ćwiczeń duchownych chciejmy odnaleźć siebie w tej
skardze Eliasza. Odwołując się do historii naszego życia, przypomnijmy sobie nasze chwile
zniechęcenia, zwątpienia, chwile smutku, bezsensu, a może nawet rozpaczy. Może i nam
przychodziły pragnienia, aby już umrzeć. Może mówiliśmy do siebie: Mam już wszystkiego
dość, lepiej byłoby przestać istnieć
. Może nawet przychodziły nam myśli, że przecież można
by odebrać sobie życie.

Bóg jednak nie zostawia człowieka w jego rozczarowaniu, zgorzknieniu i smutku. Zawsze
odpowiada na jego skargę, choćby nie była zanoszona wprost do Niego. Bóg wysłuchał
modlitwy Eliasza, chociaż inaczej, niż Prorok tego oczekiwał. Podobnie Bóg–Ojciec
wysłuchał inaczej modlitwy swojego Syna w Ogrójcu. Jahwe nie uwolnił Eliasza od zmagania
i trudu, ale umocnił go na dalszą drogę. Posłał dwukrotnie swojego anioła, aby posilił Eliasza.
Mocą tego posiłku Prorok idzie jeszcze przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej
góry Horeb.

W obecnej modlitwie prośmy gorąco o odwagę pełnego otwierania się przed Bogiem
i szczerego wypowiadania tego, czym aktualnie żyjemy. Prośmy, abyśmy nie wstydzili się
przedstawiać naszych słabości, ułomności i krzyży, które czynią nasze życie trudnym,
niekiedy wręcz bolesnym, jak życie Eliasza i Jezusa. Prośmy też o wielką wiarę, że Bóg
zawsze wysłuchuje naszych próśb, choć często czyni to nie na nasz ludzki sposób, ale według
swojej Boskiej mądrości. Módlmy się, abyśmy umieli zawsze przyjmować Jego Boskie
rozwiązania jako najlepsze dla nas; najlepsze, ponieważ wybrane przez Niego.

2. Co ty tu robisz, Eliaszu?

Po czterdziestu dniach i nocach Eliasz przyszedł wreszcie na Bożą górę Horeb. Tam wszedł
do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Co ty
tu robisz, Eliaszu?

Jahwe zdaje się pytać: O co ci naprawdę, Eliaszu, chodzi w twoim życiu? Jaki jest cel, jaki
jest sens twojej walki, twojego zmagania? Jaki jest sens twojej ucieczki? Dla kogo ty żyjesz
i trudzisz się?

Zadajmy sobie w tej modlitwie to właśnie pytanie: Co ja tutaj robię? Pytanie to ma dla nas
podwójny sens. Po pierwsze: Co ja tutaj robię podczas tych Ćwiczeń duchownych? O co mi
w nich naprawdę chodzi? Jakie są moje pragnienia i oczekiwania związane z czasem
rekolekcji? Po drugie: O co mi chodzi naprawdę w całym moim życiu? Jaki jest sens mojego
trudu, mojego zmagania, mojej pracy, cierpienia?

W odpowiedziach chciejmy być bardzo szczerzy. Eliasz odpowiada: Żarliwością rozpaliłem
się o chwałę Pana, Boga Zastępów
. Pytanie Boga skierowane do Proroka mogłoby się nawet
wydawać zbędne, ponieważ było oczywiste, dlaczego Eliasz zwalczał fałszywych proroków,
dlaczego zabiegał o czystość kultu Jahwe, dlaczego narażał się mściwej Izebel. Po co zatem
pytać, skoro odpowiedź jest jasna i jednoznaczna. A jednak to, co człowiek subiektywnie
uważa za oczywiste, w rzeczywistości wcale takie nie musi być. Możemy mieć złudzenie

background image

oczywistości. Dochodzenie do prawdy wymaga od nas długiej nieraz refleksji i rozeznania,
w których szukamy potwierdzenia, że nasze wybory i decyzje są zgodne z oczekiwaniami
Boga.

Podobnie jak Eliasz, tak i my wiele trudzimy się w naszym życiu. Nierzadko zmagamy się
z wieloma przeciwnościami życiowymi, jesteśmy bardzo przemęczeni i przepracowani
obowiązkami, pracą, służbą bliźnim i Bogu. Często mamy wrażenie, że jest oczywiste,
dlaczego to wszystko robimy. A jednak czy zadajemy sobie od czasu do czasu to pytanie: Po
co to wszystko? Czy w tej walce, w tym zmęczeniu, zapracowaniu kierujemy się żarliwością
o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy nie jest to przypadkiem bieganie, zapracowanie, walka,
w której dominuje troska i lęk o siebie samego?

Co ty tu robisz? Jeżeli powierzchownie potraktujemy to pytanie, to może natychmiast
odpowiemy sobie: Chcę służyć Panu Bogu, chcę służyć ludziom. Ale czy rzeczywiście
odpowiedź proroka Eliasza mogę uczynić moją własną odpowiedzią? Czy naprawdę płonę
żarliwością o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy przypadkiem nie płonę wielką żarliwością
o swoją chwałę, o swoją wygodę, o dobrą opinię, o dobre urządzenie się w życiu?

Czas rekolekcji ma być głębokim wniknięciem w siebie, by dać sobie i Bogu prawdziwą,
wolną od złudzeń odpowiedź na zadane pytanie: Co ty tu robisz? Czy rzeczywiście Bóg, Jego
wola i chwała znajdują się w centrum mojego życia? Czy naprawdę zapieram się siebie, by
szukać Boga?

Trudne momenty naszego życia odsłaniają nam, jak bardzo jeszcze jesteśmy skoncentrowani
na sobie, a nie na Bożej chwale. Cierpienie, drobne upokorzenia, zmęczenie, jakiekolwiek
zakwestionowanie nas przez innych — to wszystko odsłania, jak bardzo jesteśmy pogrążeni
w mniejszych czy większych lękach. Nawet drobne przykrości ukazują, jak bardzo jesteśmy
ludźmi zbuntowanymi, jak trudno nam zgodzić się na coś, co uderza w nasze życie, jak trudno
jest nam przyjąć to, co burzy nasze plany, nasze zamiary. Bardzo cierpimy, kiedy nie spełnia
się to, co sami dla siebie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy.

Może w takich właśnie momentach cierpienia, upokorzenia czy zakwestionowania nas przez
innych mamy szansę dostrzec, że nasze plany, zamiary i pragnienia nie są Bożymi planami,
zamiarami i pragnieniami? Jeżeli cierpimy, że nie realizują się nasze ideały i projekty, to
pytajmy siebie, jak one się zrodziły. Czy w głębokim rozeznaniu modlitewnym i w trosce
o pełnienie woli Bożej, czy też w lęku o siebie samego, o swoją opinię, karierę, wygodę?
Kiedy czujemy się zakwestionowani przez innych, pytajmy: Czy Bogu podoba się to, co mnie
się podoba? Czy moje pragnienia są Bożymi pragnieniami? Czego mogę się nauczyć przez to
niepowodzenie, upokorzenie, cierpienie? Kiedy poddajemy się buntowi, zniechęceniu,
lękowi, wtedy trudno nam się czegoś nowego nauczyć, bo jesteśmy zajęci sobą. Aby Bóg
mógł nas prowadzić swoimi wąskimi, ale pewnymi ścieżkami, trzeba nam rezygnować
z naszych szerokich dróg; trzeba nam odchodzić od siebie, zapominać o sobie, aby pamiętać
o Bogu.

background image

3. Moje groty życia

Kiedy Eliasz jasno określił się wobec Jahwe swoim wyznaniem: Żarliwością rozpaliłem się
o chwałę Pana, Boga Zastępów
, wówczas otrzymał polecenie: Wyjdź, aby stanąć na górze
wobec Pana!

Jest to kolejne zaproszenie, które Bóg kieruje dzisiaj do każdego z nas: Wyjdź z groty, aby
stanąć na górze. Wyjdź z groty twojego zmęczenia, lęku, z groty twojego skoncentrowania się
na sobie, z groty twoich niepotrzebnych zmartwień, z groty twoich urazów i smutków; wyjdź
z tego wszystkiego, co cię przygniata i skupia tylko na sobie samym.

Grota jest wprawdzie miejscem ciemnym, zamkniętym, ale mimo to wydaje się być miejscem
bezpiecznym. W grocie nie jest się narażonym na wiatr, deszcz czy na burzę; w grocie istnieje
zawsze stała, na ogół letnia, temperatura. W grocie nie ma jednak życia, ponieważ nie ma
światła. Brak światła, to brak życia. Światło jest źródłem życia.

W tych rekolekcjach Pan zaprasza nas na górę, na miejsce przestronne, pełne światła, pełne
życia. Wychodząc na górę, wystawiamy się jednak na ryzyko silnego wiatru, ulewy, burzy,
ale na górze czeka Pan i tylko na górze można stanąć wobec Niego.

Oto inne ważne pytanie dotyczące nie tylko obecnej medytacji, ale również całych rekolekcji:
Co jest grotą mojego życia? Co przeszkadza mi naprawdę spotkać Boga? Co odbiera jasność
i światło mojemu życiu, co mnie powstrzymuje, aby iść na górę — aby stanąć wobec Pana?

Zwróćmy uwagę na szczególną grotę naszego życia, jaką jest lęk o siebie. Lęk jest ciemną
grotą, wręcz otchłanią dla wielu współczesnych ludzi. Kiedy go nie rozpoznajemy
i poddajemy się bezwiednie, paraliżuje on niemal wszystko w naszym życiu. Paraliżuje
właściwe odnoszenie się do swojego własnego życia, do bliźnich, do Boga. Lęk sprawia, że
koncentrujemy się na sobie, na swoim zagrożeniu tak, iż jesteśmy niezdolni wejść w głęboką
więź przyjaźni i miłości.

Lęk jest ciemną grotą. Kiedy człowiek zamknie się w niej, nic nie widzi. W ciemnościach
groty także siebie odczytuje fałszywie. Najmniejszy błysk światła czy szmer odbiera jako
zagrożenie, stąd też rzuca kamieniami gniewu i agresji w każdego, kto się zbliża do tej jego
kryjówki. Każdego, kto zbliży się do groty lęku, odbiera jako intruza. Także sam Bóg ze
swoim Słowem jest odbierany jako zagrożenie, choć zbliża się, żeby nas wyzwolić i dać nam
pełnię światła i życia. W grocie jesteśmy bowiem tylko niewolnikami samych siebie. Trwanie
w zamknięciu groty oznacza powolne umieranie. Tylko na górze wobec Pana możemy być
wolni i pełni życia.

Celem rekolekcji, jak mówi św. Ignacy już na samym początku Ćwiczeń duchownych, jest
usunięcie wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu szukanie i znalezienie
woli Bożej
(ĆD, 1)

3

. Aby szukać i znajdować Boga i Jego wolę, aby móc poznawać, kochać

i naśladować Jezusa, trzeba najpierw porządkować swoje uczucia; aby stanąć na górze wobec
Pana, trzeba wyjść z groty.

background image

Zadajmy sobie bardzo ważne pytanie: Czy rzeczywiście pragnę wyjść z groty moich
nieuporządkowanych uczuć, z koncentracji na sobie, z egoizmu, lęku itp? Czy mam dość
wielkie duchowe pragnienia, aby uwolnić się od tego, co mnie więzi i zniewala? Jeżeli nie
mam jeszcze takiego pragnienia, to czy będę się o nie modlił? Trzeba mi prosić przynajmniej
o pragnienie pragnienia. Na nic zda się poznawanie Jezusa, jeżeli nie będzie ono poprzedzone
wyjściem z nieuporządkowanych pragnień, nieuporządkowanych potrzeb, urazów, lęków,
zranień. Prośmy gorąco, aby dane nam było odczuć głęboko w sercu to Boże zaproszenie:
Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!

4. Szmer łagodnego powiewu

A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed
Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był
w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu —
szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem,
wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu
robisz, Eliaszu?

Zauważmy, że zanim przyszedł szmer łagodnego powiewu Eliasz doświadczył gwałtownej
wichury, trzęsienia ziemi, ognia. Również w czasie Ćwiczeń duchownych szmer łagodnego
powiewu obecności Boga nierzadko poprzedza gwałtowna wichura, która rozwala nasze
ludzkie plany, zamiary, pragnienia, urazy. Szmer łagodnego powiewu obecności Boga
poprzedza nieraz ogień oczyszczający nas z niejasnych i dwuznacznych motywacji, ze
zbytniej troski o siebie i o swoje życie. Trzeba, byśmy pragnęli poddać się temu, co Bóg
przygotowuje dla nas w tych rekolekcjach. Nie chciejmy być w tych rekolekcjach mędrcami,
którzy już wszystko wiedzą, są zdolni wszystko osądzić, ocenić, ustawić, ale chciejmy być jak
dzieci, które z zaufaniem przyjmują to, co jest im dane i nieustannie proszą, by móc dobrze
wszystko rozumieć i kochać. Szmer łagodnego powiewu może być przez nas rozumiany
również jako zaproszenie do uciszenia wewnętrznego na czas rekolekcji.

Kiedy Eliasz wyszedł z groty i spotkał się z Panem, Bóg skierował do niego po raz drugi to
samo pytanie: Co ty tu robisz, Eliaszu? Prorok mógłby powiedzieć: Przecież mnie już o to
przed chwilą pytałeś?
Pytanie jest to samo, ale nie w tej samej sytuacji. Pytanie o sens, cel
życia człowieka winno nieustannie powracać: Jaki jest sens moich obecnych doświadczeń,
czego Bóg pragnie mnie dziś nauczyć? On bowiem nieustannie stwarza mnie na nowo i każdy
dzień staje się dla mnie nowym początkiem.

W rozmowie końcowej dziękujmy Bogu najpierw za to niezwykłe zaproszenie, aby stanąć
przed Nim na górze. Prośmy także o wielką szczerość wobec siebie samych, o światło i moc
Ducha Świętego potrzebne do nazywania po imieniu wszystkich naszych wewnętrznych
doświadczeń, szczególnie tych, które zatrzymują nas na sobie, czynią nas niewolnikami i nie
pozwalają nam zaangażować się całkowicie w dialog z Bogiem. Prośmy również o dar
wewnętrznego uciszenia i skupienia, abyśmy dzięki niemu mogli usłyszeć szmer łagodnego
powiewu
Bożego przejścia i Bożego pokoju.

background image

W zakończeniu prośmy także o postawę wewnętrznej hojności i wielkoduszności w tych
rekolekcjach. Od niej bowiem będzie zależeć ich owoc. Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten
skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie
(2 Kor 9, 6). Regularna
modlitwa rekolekcyjna, skupienie wewnętrzne, szczerość i otwartość w rozmowach
z kierownikiem duchowym, oto konkretne miejsca naszej hojności i wielkoduszności wobec
Boga. Módlmy się też, abyśmy w naszym wysiłku i w naszej hojności byli bardzo
spontaniczni, wewnętrznie wolni, a nawet radośni. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu
nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego
dawcę miłuje Bóg
(2 Kor 9, 7).

1

Wprowadzenia do modlitwy nr I–VI nawiązują przede wszystkim do pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych

i mają charakter medytacji powtórkowych.

2

Rozważania nr I–V — por. J. Augustyn, Ojciec wzruszył się głęboko, Wydawnictwo WAM, Kraków 1994.

Rozważania VII–XVII — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania
XX–XXIII — por. J. Augustyn, Duch wspomaga słabość naszą, Wydawnictwo M, Kraków 1994.

3

Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991.

II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili
Ojca waszego, który jest w niebie
(Mt 5, 16).

Któż bowiem woli Jego może się sprzeciwić? Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się
spierać z Bogiem? Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie
takim uczyniłeś? Czy garncarz nie ma mocy nad gliną...?
(Rz 9, 19–21).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez
to zbawił duszę swoją
(ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji: Tutaj widzieć siebie — zachęca nas św. Ignacy — jak stoję
przed obliczem Boga, Pana naszego, przed aniołami i świętymi, a oni wstawiają się za mną
(ĆD, 232).

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o coraz głębszą świadomość, iż celem naszego
życia jest szukanie Jezusa, w którym mamy Boga chwalić, czcić i Jemu służyć, i przez to
zbawiać swoją duszę.

1. Człowiek jest stworzony

background image

Cel życia ludzkiego określa sam akt stwórczy Boga. Słowo stworzył moglibyśmy wyrazić
krótko: zrodził z miłości i przeznaczył do istnienia w miłości. Sam Stwórca i Jego miłość jest
więc jedynym i ostatecznym celem i sensem życia człowieka.

Człowiek jest najdoskonalszym dziełem Boga, dziełem dnia szóstego, które ukoronowało całe
stworzenie. Bóg odbił w człowieku swoją doskonałość. Autor Księgi Rodzaju podkreśla, że
po stworzeniu człowieka Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 1, 31).
Doskonałość człowieka dana mu przez Stwórcę, który jest miłością (por. 1 J 4, 16), wyraża
się przede wszystkim w zdolności świadomego i wolnego przyjmowania miłości
i odpowiadania na nią swoją miłością. Żadne inne stworzenie na ziemi nie posiada takiej
zdolności poza człowiekiem. Właśnie dzięki tej zdolności człowiek może być jak Bóg (por. J
10, 34).

Akt stworzenia dokonany na początku dziejów był nieustannie potwierdzany przez Stwórcę,
także wówczas, kiedy człowiek przez bunt zlekceważył swoje pochodzenie i przeznaczenie.
Co więcej, wielokrotnie i na różne sposoby przypominał Bóg człowiekowi jego zrodzenie
z miłości i powołanie do miłości. Najpierw przypominał przez proroków, a w tych
ostatecznych czasach przypomniał mu przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa (por. Hbr 1, 1).
W Jezusie Ojciec od założenia świata z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych
synów (...) według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski
(Ef 1, 5–6).

W obecnej medytacji chciejmy z radością przyjąć nasze życie jak dar samego Boga.
Dziękujmy Bogu także za dar wolności, który czyni nas podobnymi do Niego samego.
Dziękujmy Mu także za to, że możemy otwierać się na Jego Boską miłość i odpowiadać na
nią naszą ludzką miłością.

Przepraszajmy za chwile, w których pod wpływem zniechęcenia do życia, smutku czy może
nawet rozpaczy buntowaliśmy się przeciwko naszemu istnieniu i nie chcieliśmy dostrzegać
w nim daru. Przepraszajmy szczególnie za lekceważenie Jego miłości, za lekceważenie
miłości naszych bliźnich. Przepraszajmy za zwątpienie w cel i sens życia; przepraszajmy za
niepokorne wyrzuty czynione Bogu z powodu ciężarów życia, które musimy dźwigać.
Człowiecze! — upomina nas św. Paweł — Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem?
Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś? Czyż
garncarz nie ma mocy nad gliną?
Przepraszajmy za nasze skoncentrowanie na miłości
własnej
, które uniemożliwiało nam życie miłością Boga.

2. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił

Chwalić kogoś to odkrywać piękno, które w nim istnieje, to ukazywać jego dobroć i miłość.
Naprawdę chwalić można tylko Boga, bo tylko Bóg jest dobry i tylko On jest jedynym
prawdziwym źródłem miłości. Czemu nazywasz Mnie dobrym? — pyta Pan Jezus bogatego
młodzieńca. Nikt nie jest dobry tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dobroć i piękno człowieka oraz
wszystkich innych stworzeń jest tylko bladym odbiciem najwyższej dobroci i najwyższego
piękna samego Stwórcy. Księga Mądrości głupimi nazywa ludzi, którzy z piękna dóbr

background image

widzialnych nie zdołali poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca; stworzył je bowiem
Twórca piękności
(Mdr 13, 3).

Człowiek winien chwalić Boga najpierw modlitwą wyznając Mu nieustannie, że jest dobry
i łaskawy. Zasadniczą treść modlitw, które znajdujemy na kartach Pisma św., stanowi właśnie
uwielbienie Boga: Synowie Boży, oddajcie Panu chwałę i sławcie Jego potęgę, oddajcie
chwałę Jego imieniu
(Ps 29, 1) — oto zachęta, która często powtarza się w psalmach.

To, co mówią nasze usta musi być jednak zgodne z naszym życiem. Ono bowiem odsłania
prawdziwość słów naszej modlitwy. Jezus mówi nam: Tak niech świeci wasze światło przed
ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie
(Mt 5,
16). Człowiek swoją dobrocią objawia dobroć Boga i w ten sposób najpełniej oddaje Mu
chwałę. Celem i sensem naszego życia jest najpierw doświadczanie w życiu osobistym
dobroci Boga a następnie dawanie jej świadectwa dobrymi czynami.

Słowa: dobroć, dobry są często źle rozumiane. Być dobrym znaczy nieraz być słabym,
nieporadnym, miękkim, nie umieć odmówić. Rzeczywiście nasza ludzka dobroć wiąże się
często ze słabością, ponieważ kryje się za nią lęk, niepewność siebie, próba manipulowania
innymi, nasze potrzeby, ludzkie wyrachowanie. Nierzadko jesteśmy dobrzy dla innych jak
poganie, którzy miłują tych, którzy ich miłują, pożyczają tym, od których spodziewają się
zwrotu, pozdrawiają tych, którzy ich pozdrawiają (por. Mt 5, 43nn).

Jakie są najgłębsze motywy mojej dobroci? Dlaczego wykonuję moje dobre uczynki,
dlaczego pomagam bliźnim, darzę ich dobrym słowem, pożyczam im rzeczy, poświęcam im
czas, środki materialne? Dobroć moich czynów może się objawić dopiero wówczas, kiedy
zostają one odrzucone, zakwestionowane czy wręcz wyśmiane i zlekceważone. Nasza dobroć
objawia się przede wszystkim wobec nieprzyjaciół, którzy nas nienawidzą i prześladują.
Jeżeli podważamy sens naszych dobrych czynów spełnianych wobec nieprzyjaciół, jeżeli
poddajemy się uczuciom krzywdy, nienawiści, odwetu, żalu, jeżeli postanawiamy, że już
więcej nie będziemy naiwni i nie damy się naciągnąć nikomu, to tym samym demaskujemy
naszą dobroć. Ostatecznym lustrem dla wszystkich przejawów naszej dobroci jest dobroć
Jezusa ukrzyżowanego, która została całkowicie odrzucona, zelżona i wyśmiana, a mimo to
Jezus modlił się za swoich wrogów i prześladowców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co
czynią
(Łk 23, 34). Człowiek, który odrzuca dobroć i miłość, rzeczywiście nie wie, co czyni.
Jest w jakimś sensie człowiekiem szalonym, nieszczęśliwym. Człowiek odrzucając dobroć
i miłość, skazuje się bowiem na piekło samotności.

Dobre, bezinteresowne życie człowieka jest najlepszym uwielbieniem dla Boga, ponieważ
staje się ono odblaskiem nieskończonej dobroci Ojca niebieskiego.

We współczesnym świecie, pełnym gniewu, agresji i przemocy, wielu ludzi nastawionych jest
bardzo obronnie i wrogo do wszystkich, często otaczają się murem chłodu, bogactwa i nie
pozwalają byle komu zbliżyć się do siebie. Są to zwykle osoby głęboko zranione w miłości,
osoby niepewne siebie. Sądzą, że swoim gniewem i agresją winny ubiec jawną czy też — ich
zdaniem — ukrytą wrogość bliźnich. Naszą bezinteresowną dobrocią i miłością możemy

background image

takich ludzi rozbrajać z ich obronnych, gniewnych i agresywnych postaw. Naszą dobrocią
możemy pokazać, że dobro i miłość w życiu człowieka są możliwe. Jesteśmy do tego stopnia
dziećmi Bożymi, że kochając innych możemy — niejako wbrew ich woli — uczynić ich
dobrymi i godnymi miłości. Mamy być doskonali jako i Ojciec nasz niebieski doskonały jest
(Mt 5, 48). To znaczy, że nie mamy upatrywać w innych zła, ale dawać im coś z naszego
własnego dobra, ażeby wywołać dobro, które On w nich włożył
(T. Merton).

W obecnej medytacji pytajmy siebie, jak reagowaliśmy, kiedy inni odrzucali nasze pełne
dobrej woli i życzliwości gesty i słowa, kiedy ktoś lekceważył nasze wysiłki przyjścia mu
z pomocą. Dostrzeżmy rodzący się odruchowo żal, powstający uraz do takich ludzi. Prośmy
w tej modlitwie, aby dobroć Stwórcy, której doświadczamy w każdym momencie naszego
życia, uczyła nas dobroci wobec naszych bliźnich, aby ludzie widzieli nasze dobre uczynki
i chwalili Ojca, który jest w niebie (por. Mt 5, 16).

3. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił

Czcić kogoś, to otaczać go wielkim szacunkiem, przyjmować z pokornym zaufaniem jego
osobę i jego wolę, otaczać go troską i z uwagą słuchać jego słów. Czcić Boga, to przyjąć Go
całym sercem, całą duszą, całym umysłem, wszystkimi siłami (por. Mk 12, 30), dać Mu
centralne miejsce w naszym życiu, słuchać Jego Słowa i poddać się z pokorną uległością i
z zaufaniem Jego woli.

Oddanie Bogu swojego życia, słuchanie Jego Słowa i poddanie się Jego woli jest
konsekwencją uznania Jego nieskończonej, bezwarunkowej dobroci i miłości. Przyjmiemy
wolę Boga, nawet tę trudną, jeżeli uwierzymy, że w niej kryje się nasze dobro, chociaż go nie
poznajemy naszym ludzkim poznaniem. Odrzucamy natomiast wolę Boga i buntujemy się
przeciwko niej, kiedy nie wierzymy w jej absolutną dobroć dla nas. Zauważmy, iż
w potocznym pojęciu wola Boża kojarzy nam się raczej z rzeczami trudnymi: z cierpieniem,
odrzuceniem, niepowodzeniem życiowym, słowem — kojarzy nam się z krzyżem. To
potoczne rozumienie woli Bożej odsłania nam ograniczony, wręcz fałszywy obraz Boga,
który się za nim kryje. Ograniczony i fałszywy obraz Boga będzie rodził lękliwe czy wręcz
urazowe podejście do woli Bożej.

W obecnej modlitwie prośmy najpierw, aby Bóg objawił się nam jako nieskończenie miłujący
Ojciec. Prośmy, abyśmy Osobę Jezusa Chrystusa, całe Jego życie, mękę, śmierć
i Zmartwychwstanie przyjęli jako wielki dowód bezwarunkowej miłości. Tak bowiem Bóg
umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie
zginął, ale miał życie wieczne
(J 3, 16).

W obecnej medytacji wyraźmy pragnienie pełnego zaufania Bogu, Jego miłości i Jego woli.
Powiedzmy Panu sercem i ustami: Ponieważ jesteś nieskończoną dobrocią, wierzę, że
pragniesz tylko mojego dobra. Wierzę, że we wszystkich Twoich wymaganiach wobec mnie,
w powołaniu, które mi zlecasz oraz we wszystkich krzyżach i cierpieniach, które na mnie
spadają, ukryta jest Twoja dobroć i Twoja miłość. Pragnę więc przyjmować Twoją wolę jako

background image

znak Twojej miłości względem mnie. Przepraszajmy również najlepszego Ojca za wszystkie
przejawy braku czci dla Jego Osoby, za lekceważenia Jego najświętszej woli, przepraszajmy
za naszą podejrzliwość i brak zaufania wobec Niego szczególnie w momentach próby.

4. Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył

Istotą służby jest współpraca i współdziałanie z panem, udział w dziele pana. Plany rodzą się
w sercu pana. On objawia je sługom. Ale pan nie realizuje swoich planów sam, zaprasza sługi
do współ–udziału, współ–pracy. Celem i sensem naszego życia jest więc współ–działanie
i współ–praca z Bogiem. Zasadniczą treścią Bożego Planu jest dobro i szczęście każdego
człowieka, także i moje. Celem życia jest więc najpierw działanie razem z Bogiem i wspólna
praca z Nim, aby moje życie było dobre i szczęśliwe. Kiedy zaś poznam i uwierzę, że dobry
i słodki jest Pan
, zapragnę w sposób naturalny dzielić się moim doświadczeniem i dawać
świadectwo dobroci Boga. W ten sposób człowiek współ–działa, współ–pracuje z Bogiem dla
dobra i szczęścia innych.

Prośmy w tej medytacji, abyśmy poznali bardziej sercem niż umysłem wielkość i godność
powołania do współpracy ze Stwórcą i abyśmy przyjęli je radośnie i odpowiedzialnie.
Chciejmy sobie uświadomić, że Bóg nas potrzebuje; dzięki naszej modlitwie, pracy i dobroci
możemy wielu ludziom pomóc odnaleźć jedyne źródło dobra i szczęścia człowieka.

5. Zbawić swoją duszę

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez
to zbawił swoją duszę
— mówi św. Ignacy (ĆD, 23). Kiedy troszczymy się o Bożą chwałę,
cześć i służbę, to tym samym zbawiamy swoją duszę. Św. Ignacy przekonuje nas, że nie
musimy się zajmować w jakiś narcystyczny sposób swoją własną doskonałością, czystością
swojej duszy, zbawianiem siebie samych. Każdemu z nas grozi wielkie niebezpieczeństwo
bycia faryzeuszem, który wszystko robi w tym celu, aby dowieść sobie i innym, że jest
pobożny, doskonały, nienaganny oraz że zapracował sobie sam na swoje własne zbawienie.

Często używane we współczesnej psychologii i różnych podręcznikach samodoskonalenia się
i zdrowia psychicznego pojęcie samorealizacji narobiło wiele zamieszania (K. Popielski),
ponieważ sugerowało potrzebę narcystycznego zajmowania się sobą i swoim własnym
rozwojem. Człowiek realizuje siebie nie poprzez koncentrację na sobie i swojej doskonałości,
ale poprzez wyjście poza siebie ku wartościom, które są mu dane i jednocześnie są mu
zadane. Te podstawowe wartości określa nam Fundament Ćwiczeń duchownych, który
właśnie rozważamy.

Jest rzeczą trochę niebezpieczną w początkach życia wewnętrznego wzywać do dążenia do
doskonałości i świętości, nie precyzując, na czym one polegają. Człowiek — zwłaszcza
młody — może łatwo pomylić stan doskonałości z narcystycznym zajmowaniem się własną
moralną nienagannością i zewnętrzną wiernością przepisom i praktykom religijnym, których

background image

sensu może jeszcze zupełnie nie rozumieć. Miarą doskonałości człowieka jest przede
wszystkim zapomnienie o sobie i niesienie swojego krzyża za Chrystusem (por. Mt 16, 24).

W końcowej rozmowie dziękujmy Bogu za powołanie nas do oddawania Mu chwały, czci
i służenia Mu. Prośmy, abyśmy w naszym życiu odkrywali wielkość i godność tego
powołania. Rozmawiajmy także z Jezusem Chrystusem, który jest źródłem wszelkiej
doskonałości, prosząc Go, aby kontemplacja Jego życia, Jego męki i Jego Zmartwychwstania
uczyła nas być w tym, co należy do Ojca (Łk 2, 49) — do Jego chwały, czci i służby Jemu.
Polecajmy nasze życie Matce Najświętszej, prosząc Ją, aby swoim wstawiennictwem
wypraszała nam u Syna życie dobre, sensowne, życie oddane Bogu.

III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście
zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (...) Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą
ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one
pokarmem
(Rdz 1, 28–29).

Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz
znikczemnieli w swych myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. (...) Prawdę Bożą
przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy
(Rz 1, 21. 25).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez
to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu
pomagały do osiągnięcia celu, dla którego on jest stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma
korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej
mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu. I dlatego trzeba
nam stać się ludźmi obojętnymi nie robiącymi różnicy w stosunku do wszystkich rzeczy
stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej
zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby,
bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia długiego więcej niż
krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach. Natomiast trzeba pragnąć i wybierać
jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni
(ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji: W krótkiej refleksji zauważę wszystkie rzeczy, które są do mojej
dyspozycji, których używam i które sprawiają mi wielką radość. Uświadomię sobie, iż są one
bezpośrednimi darami Bożymi.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o pragnienie wolności wewnętrznej wobec
wszystkich rzeczy jako Bożych darów. Będziemy także prosić, aby one nie tylko nie

background image

przysłaniały nam Boga, ale wprost przeciwnie, aby stawały się narzędziem w oddawaniu Mu
chwały, czci i w służeniu Mu.

1. Cała natura wybucha miłością

Wszystkie rzeczy są dla człowieka, aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on
stworzony
(ĆD, 23). W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić najpierw posiadanie
wielu darów, które otrzymaliśmy od Boga do naszej dyspozycji. Przypomnijmy sobie
wszystkich ludzi, których Boża Opatrzność postawiła na naszej drodze życia: rodziców,
rodzeństwo, przyjaciół, wychowawców i wszystkie inne osoby, które odgrywały lub też nadal
odgrywają ważną dla nas rolę. Chciejmy sobie uświadomić także wszystkie inne dary:
osobiste talenty, osiągnięcia życiowe, posiadane dobra materialne, cały świat przyrody.

Wszystkie te dary są dobre, bo Bóg zawarł w nich cząstkę swojej nieskończonej dobroci
i miłości. W opisie stworzenia świata autor Księgi Rodzaju powtarza jak refren słowa:
I widział Bóg, że było dobre (Rdz 1, 10. 12. 18. 21. 25). Ukryta w stworzeniach dobroć
i miłość Stwórcy ma być dla nas przewodnikiem do życia pełnią Jego dobroci i miłości.

Wszystkie stworzenia są listami miłosnymi Boga do nas. Są one wybuchami miłości. Cała
natura wybucha miłością wkomponowaną w nią przez Boga, który jest miłością, aby zapalić
ogień miłości w nas. Wszystkie rzeczy nie mają żadnej innej racji istnienia, żadnego innego
sensu. Nie mogą dać nam żadnego zadowolenia ani przyjemności poza pobudzaniem w nas
miłości Boga. (...) Jak zimorodek został stworzony do łowienia ryb, a koliber do wysysania
nektaru z kwiatów, tak my zostaliśmy stworzeni dla kontemplacji i miłości Boga
(E. Cardenal).

Nawiązując do doświadczenia z naszego życia przypomnijmy sobie sytuacje, w których
stworzenia prowadziły nas do Stwórcy; podziękujmy za ludzi, którzy dając nam świadectwo
swojej ludzkiej dobroci i zaufania Bogu wzbudzali w nas pragnienie Boga i służenia Mu.
Przypomnijmy sobie chwile zachwytu pięknem przyrody, dziełami sztuki, które być może
budziły w nas nienasycenie ducha i tęsknotę za czymś nieskończenie wielkim i pięknym — za
Bogiem.

2. Szukajcie, czego szukacie

Człowiek zawsze szuka najwyższej miłości i dobra, ale często nie tam, gdzie może je
odnaleźć. G. K. Chesterton stwierdza, że nawet pijak w rowie szuka Pana Boga. Św.
Augustyn zaś upomina: Szukajcie, czego szukacie, ale nie tam, gdzie szukacie. Kiedy
człowiek szuka dobra, miłości i piękna jedynie w samym sobie lub innych stworzeniach,
wówczas zaczyna uprawiać bałwochwalstwo. Budzi się w nim pożądliwość, która sprawia, że
zaczyna źle korzystać z tego, co Bóg uczynił dobrym. Zniewolenie człowieka polega na tym,
iż patrzy on na stworzenia w sposób nieczysty, to znaczy pod kątem zaspokajania własnej
pożądliwości nie oglądając się już na cel, dla którego zostały stworzone, nie oglądając się na
Stwórcę, swego Pana. To pożądliwość sprawia, iż człowiek oddaje swoje serce stworzeniom,

background image

zamiast oddać je Bogu. Św. Paweł mówi o poganach, że prawdę Bożą przemienili
w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy
.

Kiedy człowiek koncentruje się na stworzeniach, odwracając się od Stwórcy, przemienia
prawdę Bożą w kłamstwo. Odrzuca bowiem swoje pochodzenie i przeznaczenie dla Boga
czyniąc stworzenia jedynym celem i sensem życia.

W obecnej medytacji odwołajmy się do osobistego doświadczenia, aby zauważyć ścisłą
zależność pomiędzy uleganiem jakiejkolwiek namiętności i niekontrolowanym korzystaniem
ze stworzeń a naszym oddalaniem się od Boga, od chwalenia Go i służenia Mu. Wejdźmy
w konkretne sytuacje, przyzwyczajenia i postawy życiowe, aby zobaczyć, jakie stworzenia
spychają Boga na drugie miejsce. Może to być przesadne liczenie się z opinią innych, wygoda
życiowa, kariera, której podporządkowuje się wszystko, zbytnia troska o siebie czy swoich
najbliższych, uzależnienie się od przyjemności zmysłowych itp.

3. Postawa wolności wobec stworzeń

Boga może chwalić, czcić i służyć Mu jedynie człowiek wolny. Dlatego też św. Ignacy
ukazawszy nam najpierw ostateczny cel życia, uzasadnia następnie konieczność stawania się
ludźmi obojętnymi w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych. Wolność wobec stworzeń
polega na tym, aby korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej pomagają one człowiekowi do
jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą
do tegoż celu
(ĆD, 23).

Prawdziwa wolność wobec świata stworzeń nie polega zatem na pogardzie do nich, ale na
rozeznawaniu ich stosunku do celu ostatecznego oraz dokonywaniu wyboru tylko tych, które
są pomocne w dążeniu do niego. Pogarda wobec stworzeń byłaby pogardą dla Stwórcy.
Kościół zawsze zdecydowanie odrzucał wszystkie poglądy filozoficzne i teologiczne, które
negatywnie odnosiły się do świata materii.

Postawa wolności wobec stworzeń nie przychodzi człowiekowi łatwo, ponieważ jego
wewnętrzne rozdarcie (por. Rz 7, 18–25) jest źródłem wciąż na nowo odradzającej się
pożądliwości wobec świata stworzeń: sukces, bogactwo, przyjemność, użycie, wygoda
wydają się czymś najważniejszym i wprost koniecznym do szczęścia.

Trwalibyśmy w jakimś ogromnym złudzeniu, gdybyśmy sądzili, że łatwo moglibyśmy
zrezygnować z pewnych stworzeń, do których czujemy się przywiązani lub też przyjąć te, do
których czujemy niechęć.

Człowiek, który nie zna siebie i głębi swojego zniewolenia, składa łatwe deklaracje o braku
przywiązania lub wyraża gotowość przyjmowania tego, co trudne i wymagające. Konkretne
sytuacje życiowe łatwo jednak demaskują trwanie w złudzeniu i oszukiwanie siebie.

Chcąc uświadomić nam wielki trud zdobywania się na wewnętrzną wolność wobec stworzeń,
św. Ignacy podaje nam w tzw. Fundamencie Ćwiczeń kilka konkretnych przykładów,

background image

w których zdobycie się na obojętność wymaga od nas wielkiego zmagania wewnętrznego:
Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi (...) tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej
zdrowia niż choroby, bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia
długiego więcej niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach
(ĆD, 23). Jak bardzo
trudno byłoby nam się zgodzić na wolność wewnętrzną, gdyby Pan Bóg postawił przed nami
chorobę, ubóstwo, wzgardę, krótkie życie jako to, czego chce dla nas!

Na początku naszej drogi duchowej Bóg nie wzywa nas do tego, abyśmy od razu byli ludźmi
wolnymi. Św. Ignacy zbyt dobrze znał człowieka, by łudzić go możliwością stania się
wolnym raz na zawsze, pod każdym względem i to w ciągu kilku dni. Stawanie się wolnym
jest długim procesem, wewnętrzną przemianą, która wymaga od człowieka wysiłku,
cierpliwości i modlitwy.

Prawdziwe nawrócenie człowieka nigdy nie jest doświadczeniem chwili. Wielkie nawrócenia,
o których czytamy w życiorysach świętych (sam św. Ignacy przeżył właśnie takie
nawrócenie) nie były natychmiastową przemianą całego życia, ale wejściem na drogę
radykalnego zrywania z dotychczasowym grzechem i szukaniem jedynie Boga i Jego woli.
Na przykład św. Augustyn w Wyznaniach daje bardzo szczere świadectwo, jak wiele musiał
stoczyć walk, aby oderwać się od grzechu.

Nasz brak wolności wobec stworzeń nie przekreśla jednak możliwości realizowania
powołania, dla którego zostaliśmy stworzeni. Rzeczywiste szukanie Bożej chwały, czci
i służenie Mu będzie jednoczesnym zdobywaniem w trudzie tej właśnie wolności. Bez trudu,
zmagania i walki nie staniemy się ludźmi wolnymi. Byłoby rzeczą niewłaściwą, gdyby nasz
brak obojętności wobec stworzeń stał się dla nas powodem do niepokoju, lęku i wewnętrznej
udręki. Trzeba nam pokornie zgodzić się na to, iż jesteśmy zniewoleni, uwikłani w nasze
namiętności. W tej medytacji prośmy gorąco, abyśmy mogli poznać nasze zasadnicze
zniewolenia, które zatrzymują nas na sobie i nie pozwalają nam oddać się Bogu bez reszty.

Odkrywanie własnych zniewoleń nie jest ani łatwe, ani proste, ponieważ stary człowiek w nas
nie poddaje się łatwo przemianie. Potrzebujemy wiele niezwykłej odwagi i mocy
wewnętrznej, które są bardziej owocem wytrwałej modlitwy niż wysiłku woli, aby nie poddać
się rodzącemu się w nas buntowi i aby stanąć pokornie przed trudną prawdą o własnych
zniewoleniach. Kiedy człowiek przestaje się bronić i uznaje swoje nieuporządkowanie
wewnętrzne, wówczas dopiero doznaje głębokiego pokoju. Intuicją wiary wyczuwa bowiem,
że jedynym wyjściem w tej sytuacji jest całkowite zdanie się na Tego, który stworzył
człowieka z miłości i przeznaczył go do miłości.

4. Łaska zapomnienia o sobie

Cel i sens życia, a przez to własne zbawienie człowiek realizuje poprzez wyjście z siebie,
zaparcie się siebie samego, aby naśladować Jezusa (por. Mt 16, 24). Wzrastanie człowieka do
coraz pełniejszej wolności i pełniejszego oddawania Bogu chwały, czci i służenia Mu
połączone jest z umieraniem sobie.

background image

V. E. Frankl, który wnikliwie zanalizował sytuację współczesnego człowieka, podkreśla, że
jego główną chorobą jest egzystencjalna pustka, poczucie bezsensu. Lęki, stany depresyjne
i rozpacz wynikają z koncentracji człowieka na sobie przy równoczesnej niechęci do zajęcia
się jakąś dobrą sprawą. Nie poprzez kontemplowanie siebie, ani przez samouwielbienie, ani
przez krążenie myślami wokół własnego lęku, uwalniamy się od niego, lecz poprzez
poświęcenie, ofiarę z siebie i oddanie się sprawie godnej takiego oddania
(V.E. Frankl).

Jest łatwiej niż można sądzić znienawidzić siebie. Łaska jednak polega na tym, aby o sobie
zapomnieć
(G. Bernanos). Łatwo jest znienawidzić siebie. Kiedy człowiek postawi siebie
i swoją doskonałość w centrum życia, to szybko znienawidzi siebie, ponieważ ciągle będzie
odkrywał w sobie ułomność, słabość, niedoskonałość, grzech. Jeżeli w centrum swojej uwagi
postawi sukces, również łatwo dojdzie do rozczarowania sobą, ponieważ nawet największy
sukces nie zaspokaja pragnienia, którym charakteryzuje się każda pycha. Jeżeli człowiek
nastawia się na przyjemność, przeżyje szybko głęboką frustrację, bo im bardziej idzie komuś
o przyjemność, tym bardziej przechodzi ona obok niego
(V. E. Frankl).

Łaska polega na tym, aby o sobie zapomnieć. Zapomnieć o sobie, to właśnie znaczy stać się
wolnym wobec wszystkich stworzeń i oddać się do dyspozycji Boga, Jego uczynić centrum
swojego życia. Stać się wolnym oznacza chwałę Boga, Jego cześć, służbę Jemu uczynić
swoją dobrą sprawą, której poświęca się całe życie.

W końcowej rozmowie polecajmy Bogu nasze życie ze wszystkimi zniewoleniami, które nas
jeszcze trapią. Prośmy przede wszystkim o wielkie pragnienie powierzenia się Bogu, oddania
Mu chwały i czci i służenia Mu.

Oddając Stwórcy, jako naszemu Ojcu, całe życie, będziemy tym samym zdobywać
wewnętrzną wolność wobec wszystkich stworzeń, bo miłość Ojca okaże się dla nas wartością
ponad wszystkie inne wartości. A kiedy poczujemy się w pełni dziećmi Ojca usłyszymy Jego
zapewnienie: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy (Łk
15, 31). Wyrzekając się nieuporządkowanej miłości do stworzeń odnajdujemy je wszystkie na
powrót w miłującym nas Bogu.

IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo
przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego
chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to
czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę
czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie
zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę
z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego

background image

w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej
śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem
służę Prawu Bożemu, ciałem zaś — prawu grzechu
(Rz 7, 18–25).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawimy sobie Jezusa ukrzyżowanego, który swoimi
rozciągniętymi ramionami obejmuje cały wszechświat. Dostrzeżmy także siebie samych
obejmowanych przez Niego.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o pełne poznanie naszego wewnętrznego
rozdarcia i słabości, które są źródłem naszego grzechu i śmierci. Będziemy też prosić
o głęboką potrzebę stawania w prawdzie przed Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym
jako źródłem naszego zbawienia, jako źródłem naszego życia.

1. Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo
przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie
. Jest to bardzo osobiste
i jednocześnie bardzo bolesne wyznanie Apostoła Narodów, który czuje się rozdarty,
rozdwojony pomiędzy dwoma sprzecznymi dążeniami obecnymi w nim. To właśnie
rozdwojenie św. Paweł opisuje w sposób wielostronny:

łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie;

— nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę;

— gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło;

— wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym,

w członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu
i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu.

Te sprzeczne dążenia w sobie Apostoł Narodów przeżywa tak głęboko, że personifikuje je:
pragnienie i dążenie do dobra nazywa człowiekiem duchowym, człowiekiem nowym lub też
człowiekiem wewnętrznym; natomiast siłę pchającą go do zła nazywa człowiekiem starym lub
też człowiekiem zewnętrznym. Trzeba porzucić starego człowieka — pisze w Liście do
Efezjan — który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz (...) i przyoblec człowieka
nowego, stworzonego według Boga
(Ef 4, 22. 24).

Odsłaniając osobiste doświadczenie wewnętrzne, św. Paweł ukazuje nam jednocześnie
prawdę o każdym człowieku, o każdym z nas. Prawda ta ujawnia się codziennie w naszych
najprostszych przeżyciach, odczuciach i doświadczeniach. Doświadczali jej już pogańscy
myśliciele, którzy nierzadko z dużym pesymizmem patrzyli na ludzką naturę. Widzę rzeczy
lepsze i popieram je, ale idę za gorszymi
— stwierdzał rzymski poeta Owidiusz, żyjący
w czasach Jezusa.

background image

Człowiek nie może być istotą radykalnie złej woli. Nawet, gdy czyni zło, szuka w nim jakiegoś
dobra, ale wola człowieka jest jednak słaba i ślepa
— pisze J. Tischner. I chociaż wszyscy
mamy dobrą wolę, to jednak ona sama ze względu na jej słabość i ślepotę nie może stać się
fundamentem dobrego życia i doskonałości chrześcijańskiej. Dobra wola nie gwarantuje nam
postępowania moralnie dobrego. Ulegając słabości, popełniając błędy tłumaczymy się nieraz
sami przed sobą lub przed innymi: Ależ ja chciałem przecież dobrze. Takie tłumaczenie jest
jednak nie tyle uzasadnieniem dla słabości i grzechu, ile raczej próbą jego racjonalizowania.
Naszego zbawienia nie możemy budować na naszej dobrej woli czy na osobistej pracy nad
sobą. Zbawienie domaga się wyjścia poza siebie.

Człowiek współczesny być może przeżywa dramat wewnętrznego rozdarcia jeszcze głębiej
i mocniej. Istnieje dzisiaj ogromna przepaść pomiędzy rozwojem intelektualnym
i technicznym człowieka a jego rozwojem emocjonalnym, moralnym i duchowym. Toć
można być bez ducha nawet wielkim uczonym
— zauważa F. W. Nietzsche. Ta właśnie
niespójność w rozwoju zagraża nie tylko pojedynczemu człowiekowi i jego najbliższemu
otoczeniu, ale także całej ludzkości. Osiągnięcia naukowe i techniczne w rękach człowieka
nieodpowiedzialnego mogą się stać narzędziem destrukcji i zagłady.

W obecnej medytacji prośmy o łaskę uświadomienia sobie głębi naszego wewnętrznego
rozdarcia, które tak otwarcie wyznaje Apostoł Narodów. Jeżeli on, człowiek całkowicie
oddany Chrystusowi i Jego Ewangelii, uznaje szczerze fundamentalne rozdwojenie w sobie,
to o ileż bardziej takiej szczerości i otwartości potrzebujemy my sami?

W obecnej modlitwie pytajmy siebie, na ile zauważamy wewnętrzne rozdwojenie pomiędzy
dobrymi pragnieniami i dążeniami a naszymi słabościami i grzechami ujawniającymi się
w naszym codziennym myśleniu, przeżywaniu i działaniu? Pytajmy się także, czy nie
usiłujemy usprawiedliwiać, uzasadniać, racjonalizować naszej słabości i rozdarcia? Zadajmy
sobie także pytanie, czy nie usiłujemy jej przerzucać na innych, oskarżając ich z powodu
naszego złego samopoczucia czy jakichś niepowodzeń życiowych.

2. Chcę czynić dobro

Św. Paweł opisując swoją sytuację rozdarcia wewnętrznego podkreśla najpierw istniejące
w nim mocne pragnienie dobra: łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, chcę czynić dobro,
wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. I choć owo
pragnienie dobra jest uwikłane w słabość, zmienność i ślepotę ludzkiej woli, to jednak należy
je uznać, docenić i przyjąć jako wielki dar Ducha Świętego. Wszelkie duchowe pragnienia są
owocem działania w nas Ducha Bożego. One są także naszym zadaniem życiowym.
Pragnienia duchowe są jak ziarno rzucone w ziemię, które wymaga dobrej gleby, pielęgnacji,
podlewania. Jeżeli dobre pragnienia nie byłyby przyjęte, pielęgnowane, wzmacniane
i stopniowo realizowane, wówczas zamierałyby w nas nie wydając owocu.

W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić, że jesteśmy ludźmi dobrej woli, ludźmi
dobrych pragnień. Chciejmy ucieszyć się tym faktem. Często podejmujemy decyzje mające

background image

na celu rozwijanie w nas dobra. Towarzyszy nam nierzadko subiektywna pewność, że
zwycięstwo dobra w nas jest możliwe. Podejmujemy wiele wysiłku, choć może nie zawsze
jest on regularny i systematyczny. Nawet w pewnych uzależnieniach czy nałogach, które nas
boleśnie dotykają, powtarzamy sobie z uporem: to już ostatni raz, to się już więcej nie
powtórzy
. Przypomnijmy sobie konkretne życiowe sytuacje, postanowienia, decyzje, aby
zobaczyć siłę naszej dobrej woli. W wielu naszych modlitwach, spowiedziach i innych
praktykach pobożnych jesteśmy nieraz pełni entuzjazmu i zapału. Jesteśmy podobni wówczas
do św. Piotra, który szczerze, z wielką szlachetnością i hojnością mówił do Jezusa: Choćby
mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie
(Mt 26, 35).

Chciejmy dostrzec także wszystkie dobre pragnienia w naszych relacjach z bliźnimi.
Przypomnijmy sobie najbliższe nam osoby i zauważmy dobre chęci, które żywimy wobec
nich. I choć być może dochodzi często do nieporozumień i konfliktów, to wówczas jest nam
bardzo przykro. Boli nas zarówno to, że ranimy innych, jak i sam fakt, że nasze chęci są tak
mało skuteczne. Cierpimy z powodu ran zadanych innym, ponieważ gdzieś na dnie serca
pragniemy przecież dla nich dobra.

W obecnej medytacji podziękujmy Bogu za naszą dobrą wolę i za wszystkie dobre pragnienia
wypływające z niej. Jeżeli nasza dobra wola została osłabiona na skutek grzechu
pierworodnego i grzechów własnych, to jednak jest ona zawsze odbiciem (może bardzo
bladym, ale rzeczywistym) nieskończonej i najwyższej dobroci samego Boga. Wyraźmy
w modlitwie radość z posiadania dobrej woli i przyjmijmy ją jako dar Dobrego Boga. To
dzięki naszej dobrej woli wspieranej łaską Pana będziemy mogli zrzucać z siebie starego
człowieka, aby móc przyoblec się w nowego.

3. Narzuca mi się zło

Aby jednak poznanie nas samych było prawdziwe, przejdźmy do refleksji nad słabością
i zaślepieniem ludzkiej dobrej woli. Apostoł Narodów zauważając obecność dobrej woli
i dobrych pragnień w swoim życiu, podkreśla jednak, iż są one nieskuteczne i jednocześnie
zmieszane z pragnieniami wprost przeciwnymi: jestem bowiem świadom, że we mnie nie
mieszka dobro, (...) nie czynię bowiem dobra, którego chcę, (...) czynię to zło, którego nie
chcę, (...) w członkach zaś moich spostrzegam prawo, które podbija mnie w niewolę pod
prawo grzechu mieszkającego w moich członkach
. Uderza nas ogromna prostota
i bezpośredniość wyznania słabości przez św. Pawła, która jest przecież bardzo bolesna
i upokarzająca. Usiłujmy naśladować tę prostotę i bezpośredniość; chciejmy wejść
w konkretne sytuacje życiowe, by móc zobaczyć również naszą słabość, naszą niemoc wobec
dobrych pragnień. Zobaczmy, jak często nasze mocne postanowienia, decyzje, przyrzeczenia
składane sobie, Bogu i bliźnim kończyły się na niczym. W konkretnych sytuacjach,
zdarzeniach, doświadczeniach naszego życia chciejmy dostrzec bezwład dobrej woli, jej
inercję, jej lenistwo duchowe. Przypomnijmy sobie jak mocno i często dawał znać o sobie
stary człowiek, niezdolny do realizowania dobrych zamiarów i pragnień.

background image

Zauważmy, iż często moglibyśmy się porównać do Piotra, który niedługo po przyrzeczeniach
dawanych Jezusowi, iż pójdzie z Nim na śmierć — przysięgał się i zaklinał: Nie znam tego
Człowieka
(Mt 26, 74). Szlachetna, ofiarna i dobra wola Piotra była zaślepiona lękiem
o siebie, który w nim drzemał pod przykrywką energicznego dążenia do bycia pierwszym
wśród uczniów Mistrza. Ślepota Piotra polegała również i na tym, że chciał działać dla Jezusa
— umierać za Niego — nie wiedząc, że to właśnie on sam potrzebował zbawczego działania
swego Mistrza: Jego męki, śmierci i Zmartwychwstania. Prośmy gorąco, abyśmy poprzez
modlitwę docierali do głębi naszego wewnętrznego rozdwojenia, do słabości dobrej woli, do
pełnej prawdy o nas samych. Tylko ona bowiem może nas wyzwolić (por. J 8, 32).

4. Nieszczęsny ja człowiek

Spotykamy nieraz ludzi bardzo dumnych (może sami też tacy jesteśmy), którzy nieustannie
udowadniają sobie i innym, że są ważni, mocni i wielcy, doskonali, itp. Zaprzeczają i bronią
się jednak bardzo zdecydowanie, kiedy ktoś zarzuci im jakiś najmniejszy błąd. Taka dumna
i wyniosła postawa świadczy jedynie o głęboko skrywanej słabości, której człowiek nie chce
uznać w sobie. Doświadczenie wiary zakłada osobiste doświadczenie niemocy, która domaga
się łaski Boga; doświadczenie niemożności czynienia dobrze o własnych ludzkich siłach,
niemożności wyzwolenia się samemu ze zła, z grzechu. Pawłowe wyznanie wewnętrznego
rozdarcia kończy się dramatycznym okrzykiem: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli
z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?
To radykalne stwierdzenie św. Pawła wynika z jego
osobistego doświadczenia, które zostaje potwierdzone nauką Jezusa: Beze Mnie nic (dobrego)
uczynić nie możecie
(J 15, 5). Paweł jest przekonany, że taka właśnie jest sytuacja, którą
człowiek jeszcze nieodkupiony przeżywa w swym życiu, nawet jeżeli nie zawsze z tym samym
napięciem. Rzecz jednak w tym, że człowiek może stać się świadomym swojej
przedchrześcijańskiej sytuacji jedynie na mocy doświadczenia chrześcijańskiego
(K.
Kertelge).

Chrześcijańskie uświadomienie człowiekowi jego dramatycznej sytuacji nie jest jednoznaczne
z natychmiastowym i całkowitym przezwyciężeniem wewnętrznego rozdarcia.
Chrześcijaństwo zaprasza człowieka do wejścia na drogę nawrócenia, drogę zbawienia, drogę
wiary. Chrześcijaństwo nie jest stanem, lecz drogą (por. Dz 9, 2). Wytrwałe kroczenie tą
drogą pozwala człowiekowi przechodzić ze starego do nowego człowieka, z niewoli do
wolności.

W obecnej medytacji pytajmy siebie, czy jesteśmy świadomi dramatyzmu naszej sytuacji?
Czy nie patrzymy na życie powierzchownie, banalnie? Czy nie zaślepia nas odrobina
powodzenia życiowego, materialnego komfortu, sukcesu? Autentyczności naszego
chrześcijaństwa nie mierzy się zadowoleniem z siebie, także na płaszczyźnie religijnej. Czy
nie uważam samozadowolenia za dowód, iż jestem porządnym człowiekiem? Apokalipsa daje
nam prostą przestrogę: Ty bowiem mówisz: jestem bogaty i wzbogaciłem się i niczego mi nie
potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi
(Ap
3, 17). Może i ja nie wiem o tym, że jestem nieszczęsny, godzien litości i biedny, i ślepy,
i nagi? Trudno nam będzie może zmierzyć się z wymagającymi słowami św. Pawła i św.

background image

Jana. Prośmy jednak gorąco o szczerość wobec siebie samych i o odwagę, aby lęk przed
własną słabością nie skłonił nas do okłamywania siebie i do ucieczki przed sobą.

5. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

Dramatyzm naszej sytuacji polega najpierw na tym, że możemy się oszukiwać, możemy
trwać w nieprawdzie i zakłamaniu. Ale nawet, jeśli się nie oszukujemy, to i tak nasza sytuacja
pozostaje dramatyczna, ponieważ widząc zło i walcząc z nim, nie możemy się go ustrzec
o własnych ludzkich siłach, a widząc dobro i pragnąc go całym sercem, nie możemy go
realizować naszymi tylko ludzkimi siłami. Stąd słuszność Pawłowego okrzyku: Nieszczęsny
Ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?
To dramatyczne Pawłowe
wołanie nie jest teatralnym gestem, którym chciałby zrobić wrażenie na adresatach swojego
listu, ale jest to jego głębokie przeświadczenie przeżywane na co dzień we wszystkich
wyborach i decyzjach.

A jednak okrzyk św. Pawła nie jest tragiczną deklaracją absolutnej niemocy i bezsensu
istnienia człowieka. Zadawszy pytanie: Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?
natychmiast daje pełną nadziei odpowiedź: Łaska Boga przez Pana naszego Jezusa Chrystusa
(Rz 7, 24 — tłum. S. Kowalski). Nie popadamy zatem w rozpacz, ponieważ z naszego
nieszczęścia i śmierci — jeżeli tego naprawdę zapragniemy — może nas wyrwać Łaska Boga
przez Jezusa Chrystusa
. Tak więc boleśnie doświadczana prawda o naszym zaślepieniu
i słabości, która czyni nas prawdziwie nieszczęśliwymi i skazanymi na śmierć, prowadzi nas
do Jezusa Chrystusa, do Prawdy, która jest źródłem życia. Jezus bowiem mówi o sobie: Ja
jestem drogą prawdziwą do życia
(J 14, 6 — tłum. M. Wolniewicz). Łaska Boga przychodzi
do nas przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, poprzez wierną i wytrwałą kontemplację Jego
Osoby, Jego życia ukrytego i publicznego, Jego nauki (drugi tydzień Ćwiczeń duchownych),
Jego męki i śmierci (trzeci tydzień) oraz Jego Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia
(czwarty tydzień).

W końcowej części medytacji zwróćmy najpierw nasze oczy na Jezusa ukrzyżowanego,
kontemplujmy Jego cierpienie i Jego śmierć, wiedząc, że w Jego ranach jest nasze zdrowie
(Iz 53, 5), nasza moc i nasze życie. Przez Krzyż Jezusa Chrystusa przychodzi Łaska Boga,
która objawia nam wielkość naszej słabości oraz konieczność szukania pomocy. Następnie
zwróćmy naszą uwagę na Jezusa Zmartwychwstałego, który objawia nam, iż w naszej
słabości objawia się Jego moc. Pośród największej słabości może objawić się moc
Zmartwychwstałego. To Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały napełnia nas nadzieją,
odwagą, mocą i pokojem.

V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

background image

Jeżeli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym
wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli
twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść
do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie
powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do Królestwa Bożego, niż
z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie
(Mk
9, 43–48).

Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy, żaden zaś z tych, którzy grzeszą, nie widział Go ani Go
nie poznał. Dzieci, nie dajcie się zwodzić nikomu; kto postępuje sprawiedliwie, jest
sprawiedliwy, tak jak On jest sprawiedliwy. Kto grzeszy jest dzieckiem diabła, ponieważ
diabeł trwa w grzechu od początku
(1 J 3, 6–8).

Obraz dla obecnej medytacji: Św. Ignacy zachęca, aby w tej medytacji widzieć przy pomocy
wyobraźni długość, szerokość i głębokość piekła (por. ĆD, 65).

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o wewnętrzne odczucie kary, jaką cierpią
potępieni, żeby jeżeli z powodu moich upadków zapomnę o miłości Boga, przynajmniej obawa
przed karą powstrzymała mnie od wpadnięcia w grzech
(ĆD, 65).

W rozważaniach Ćwiczeń duchownych św. Ignacy daje nam także medytację o piekle.
Poprzez nią pragnie ukazać, jak tragiczne mogą być konsekwencje naszego grzechu.
Wprawdzie rozważania o piekle są umieszczone w pierwszym tygodniu, ale celowo
przenosimy je na czwarty tydzień rekolekcji. Tajemnicę tę będziemy bowiem rozważać nie
tylko w perspektywie grzechu i zagrożenia związanego z nim, ale także z perspektywy
tajemnicy Zmartwychwstania, która objawia nam moc Chrystusa nad grzechem i jego
skutkami. Rozważanie o piekle z perspektywy Zmartwychwstania nie będzie budzić w nas
jakiegoś paraliżującego lęku. Może natomiast inspirować nas do adoracji potęgi Jezusa
Zmartwychwstałego, który dzięki swojemu zwycięstwu nad grzechem i śmiercią usunął
z naszej drogi niebezpieczeństwo wiecznego potępienia. Ikonografia Kościoła Wschodniego
ukazuje często Jezusa Zmartwychwstałego depczącego głowę szatana.

1. Piekło skandalem Boga

Historia grzechu człowieka może zakończyć się w podwójny sposób: wyzwoleniem się
z niego przez przyjęcie Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego a w Nim
nieskończonego miłosierdzia Ojca albo też skazaniem się na wieczne potępienie z powodu
zamknięcia się na przebaczającą miłość Ojca. Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeżeli
nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeżeli
grzeszymy ciężko przeciwko Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym.
Każdy, kto nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą,
a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego (1 J 3, 14–15). (...) Umrzeć
w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga,
oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego

background image

samowykluczenia z jedności z Bogiem i ze świętymi określa się słowem piekło (Katechizm
Kościoła Katolickiego [=KKK], 1033).

W czasie życia ziemskiego Bóg nie stosuje wobec człowieka tzw. zasady sprawiedliwości
moralnej
. Dobre postępowanie moralne człowieka nie gwarantuje nam w sposób konieczny
powodzenia w sprawach materialnych, a popełnione grzechy nie muszą ściągać na nas
natychmiastowej kary Bożej tutaj na ziemi. W czasie naszego ziemskiego życia
sprawiedliwość Boża jest miłosierdziem wobec wszystkich. Ale kiedy człowiek uparcie trwa
w grzechu jeszcze w chwili śmierci, kiedy odrzuca krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa, a z nim
miłosierdzie Ojca, sam ponosi skutki swojego wyboru. Grzech, którego człowiek nie poddał
miłosierdziu Boga, posiada straszliwą moc pogrążenia grzesznika w wiecznym cierpieniu
i rozpaczy. To nie Bóg potępia człowieka, ale człowiek sam siebie potępia nie przyjmując
ofiarowanego mu przebaczenia.

Piekło (jest) skandalem dla Boga.(...) Piekło jako absolutne odrzucenie miłości, istnieje tylko
zawsze u jednej strony, chcę powiedzieć u tego, który je stwarza stale dla samego siebie. (...)
Jeżeli więc jest w Bogu jakaś reakcja na istnienie piekła, to jest to reakcja bólu, a nie
zatwierdzenia, reakcja nieskończonego cierpienia, a nie upodobania. (...) Nasz ból z powodu
piekła jest więc tylko echem Jego bólu, nasz dramat jest tylko bardzo dalekim odbiciem Jego
dramatu i piekło jest dla Boga nigdy nie zagojoną raną
(G. Martelet).

Właśnie dlatego, że piekło jest bólem i dramatem Boga Chrystus często mówił o gehennie
ognia nieugaszonego, przeznaczonej dla tych, którzy do końca swego życia odrzucają wiarę
i nawrócenie; mogą oni zatracić w niej zarazem ciało i duszę. Jezus zapowiada z surowością,
że pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy
dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony (Mt 13, 41–42). On sam wypowie
słowa potępienia: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci w ogień wieczny! (Mt 25, 41)
(KKK,
1034). Używając języka symbolicznego Chrystus określa rzeczywistość wiecznego potępienia
różnymi imionami; mówi o otchłani (Łk 16, 23), o ciemnościach zewnętrznych (Mt 8, 12),
o piecu rozpalonym (Mt 13, 42), o karze ognia (Mt 5, 22) oraz miejscu płaczu i zgrzytania
zębami (Mt 25, 30). Wszystkie te pojęcia kojarzą się z jakąś straszną rzeczywistością, którą
trudno sobie wyobrazić. Tym jasnym i zdecydowanym nauczaniem o tajemnicy wiecznego
odrzucenia Jezus pragnie przestrzec człowieka przed takim rodzajem życia, które mogłoby go
oddalić od miłości Boga. W obecnej medytacji prośmy Jezusa o łaskę otwarcia na tę trudną
tajemnicę naszej wiary. Prośmy o głębokie przeczucie, iż Bóg nie przeznacza nikogo do
piekła; ale dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga przez grzech śmiertelny
i trwanie w nim aż do końca życia
(KKK, 1037).

2. Realna możliwości wiecznego niespełnienia

Jeżeli twoja ręka, noga, oko jest powodem grzechu, odetnij ją, wyłup je, lepiej jest ułomnym,
chromym, jednookim wejść do królestwa niż z dwiema rękami, z dwiema nogami, z dwojgiem
oczu być wrzuconym do piekła
(por. Mk 9, 43–48). Są to niezwykle trudne i twarde słowa
Jezusa, po których być może mielibyśmy ochotę powtórzyć słowa uczniów zgorszonych

background image

nauką Chrystusa o Eucharystii: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? (J 6, 60). I choć
Kościół nigdy nie interpretował tych słów w sposób dosłowny i nie zachęcał do okaleczania
się celem uniknięcia grzechu, to jednak odczytywał je jako obrazowe ukazanie tragicznych
konsekwencji grzechu ludzkiego po śmierci. Nawet utrata jednego z członków jest dla
człowieka nieporównanie mniejszą stratą niż wieczne potępienie. Nie sprzykrzyło się
Jezusowi trzykrotnie powtarzać te same słowa: Być wrzuconym do piekła. Któż się nie
przerazi tym powtórzeniem i tak silnym podkreśleniem owej kary przez usta samego Boga

mówi św. Augustyn w komentarzu do przytoczonej perykopy ewangelicznej.

W naszym życiu duchowym winniśmy się kierować możliwie najczystszymi motywami:
pragnieniem miłości Boga, pragnieniem oddawania Mu chwały, czci i służenia Mu. Św.
Ignacy jako wielki znawca ludzkiej duszy był jednak realistą i doskonale wiedział, że często
człowiek nie jest w stanie kierować się tak wzniosłymi pobudkami. Gdyby więc do walki
z grzechem zabrakło nam motywów miłości, wdzięczności i służby Bogu, wówczas niech
przynajmniej lęk przed nieodwracalnymi skutkami grzechu podtrzymuje naszą wytrwałość
w walce ze złem. Teologia moralna stwierdza, że do odpuszczenia grzechu ciężkiego
w sakramencie pojednania wystarcza żal, który wypływa z lęku przed wiecznym potępieniem.
Jest to żal niedoskonały, ale daje człowiekowi możliwość mocnego postanowienia poprawy.
W obecnej medytacji wzbudźmy w sobie głęboką wiarę w tajemnicę wiecznego odrzucenia
jako prawdę podaną przez samego Jezusa. Prośmy Boga, aby prawda o realnej możliwości
wiecznego niespełnienia
(K. Rahner) ukazywała nam powagę ludzkiej odpowiedzialności
oraz konieczność liczenia się ze starym człowiekiem w nas, który opiera się Bogu i Jego woli.

3. Smakować gorycz piekła

W medytacji o piekle św. Ignacy każe nam odwołać się do wszystkich ludzkich zmysłów, aby
nie tyle poznać prawdę o piekle intelektualnie, ale raczej ją odczuć, smakując jej gorycz
i tragizm. Św. Ignacy proponuje więc, by: Widzieć oczami wyobraźni owe ogromne ognie
i dusze jakby w ciałach ognistych. Słuchać uszami wyobraźni lamentów, wycia, krzyków
i bluźnierstw przeciw Chrystusowi, Panu naszemu i przeciw wszystkim Jego świętym. Węchem
wyobraźni odczuć dym, siarkę (...) i zgniliznę. Smakiem wyobraźni smakować rzeczy gorzkich,
jak łzy, smutek i robak sumienia. Dotykiem w wyobraźni dotykać i doświadczać jak ognie owe
dotykają i palą duszę
(ĆD, 66–70).

We wszystkich tych wskazówkach św. Ignacego widzimy jakby echo średniowiecznych scen
Sądu Ostatecznego, na których piekło ukazywano za pomocą wizji budzących przerażenie
i grozę. Złe duchy mają postać potworów pożerających ludzkie ciała, częściowo podobnych
do ludzi, częściowo do zwierząt. Zniekształcone twarze budzą odrazę i lęk.
W średniowiecznych scenach piekła złe duchy posiadają całkowitą władzę nad potępionymi;
znęcają się nad nimi w okrutny sposób. Wymyślają dla nich najokrutniejsze tortury i męki
piekielne. Twarze potępionych są pełne smutku, beznadziejności, bólu i rozpaczy. Człowiek
średniowiecza dla wyrażenia swojego doświadczenia religijnego częściej odwoływał się do
zmysłów niż do abstrakcyjnego języka pojęć. Stąd też w taki plastyczny sposób malował

background image

rzeczywistość wiecznego potępienia. Przemawiała ona szczególnie do ludzi prostych, którzy
nie mieli dostępu do opisów literackich.

Zauważmy, iż św. Ignacy zachęcając nas do medytacji o piekle angażuje w nią całego
człowieka ze wszystkimi jego władzami. Ten sposób medytowania tajemnicy wiecznego
odrzucenia wyda nam się właściwy, jeżeli uświadomimy sobie, że przecież cały człowiek
z wszystkimi swoimi zmysłami i władzami duszy bierze udział w grzechu. Pokusa dociera do
serca ludzkiego poprzez ludzkie zmysły, a grzech postanowiony w sercu zostaje dokonany
również poprzez zmysły. Stąd też wydaje się rzeczą naturalną, że jeśli zmysły człowieka biorą
udział w grzechu, to będą brały udział także w karze wiecznego odrzucenia. Również sam
Jezus pragnąc przybliżyć nam tajemnicę piekła, odwołuje się do naszych zmysłów.

W obecnej medytacji o piekle chciejmy więc posłużyć się uwagami św. Ignacego i włączyć
w nią wszystkie nasze zmysły, aby móc odczuć karę, na jaką może skazać się grzesznik i
w ten sposób umocnić się przed złym użyciem wolności. W wolności bowiem przyjmujemy
z pokorą i skruchą przebaczenie naszych grzechów i postanawiamy poprawę przy Jego łasce
(ĆD, 43). Korzystając ze zmysłów w medytacji o piekle pamiętajmy jednak, że rozważana
tajemnica przekracza wszelki porządek materialny. Obrazy materialne są jedynie analogiami
dla przybliżenia tajemnicy wiecznego niespełnienia. Tak wielka to jest kara, że z nią nie
można porównać żadnych udręczeń, jakie znamy, skoro owa będzie wieczna, te zaś choćby
trwały przez bardzo wiele nawet wieków, będą tylko długie
(św. Augustyn).

4. Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

We wprowadzeniu pierwszym do medytacji o piekle św. Ignacy pisze: Widzieć oczami
wyobraźni długość, szerokość i głębokość piekła
(ĆD, 65). Oglądanie wymiarów piekła
przypomina nam wymiary miłości Jezusa, o których mówi na św. Paweł: Niech Chrystus
zamieszka przez wiarę w sercach waszych; abyście (...) zdołali ogarnąć duchem, czym jest
Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość i poznać miłość Chrystusa przewyższającą
wszelką wiedzę
(Ef 3, 17–19). Jak miłość Chrystusa przewyższa wszelką możliwość
ludzkiego poznania, tak samo piekło, które jest odrzuceniem tej miłości nie może być
zgłębione ludzkim rozumem. Jak człowiek nie jest w stanie przewidzieć, jak wielkie rzeczy
przygotował Bóg tym, którzy Go miłują
(1 Kor 2, 9), tak też nie jest w stanie w pełni poznać,
co sam sobie przygotowuje przez radykalne odrzucenie Bożej miłości. Piekło jako wieczne
potępienie jest odwrotnością nieba jako wiecznego zbawienia.

Istotą wiecznego szczęścia jest pełne zjednoczenie z Bogiem — pełna przynależność do
Niego; niebo utrwala na wieki naszą jedność budowaną na ziemi z Ojcem przez Jego Syna
w Duchu Świętym. Chrześcijanin to człowiek, który w życiu, w śmierci i w wieczności
należy całkowicie do Pana (por. Rz 14, 8). Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy prosi swojego
Ojca, aby Jego uczniowie byli zawsze z Nim zjednoczeni: Ojcze, chcę, aby także ci, których
Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem
(J 17, 24).

background image

Piekło jest wiecznym oddaleniem się od Boga, pozbawieniem się na zawsze Jego miłości.
Oddalenie się od Boga to jednoczesne zbliżenie się do szatana. Zerwanie jedności z Bogiem
to nawiązanie jedności z Jego przeciwnikiem. Zlekceważenie miłości Boga to uczestnictwo
w nienawiści Złego. Zaprzeczyć Prawdzie to przyjąć ojca wszelkiego kłamstwa (por. J 8, 44).
Odrzucić dziecięctwo Boże to przyjąć dziecięctwo diabła, bo każdy, kto grzeszy, jest
dzieckiem diabła
(1 J 3, 8). Nie stać się błogosławionym Ojca to jednocześnie stać się
przeklętym diabła i jego aniołów (por. Mt 25, 34. 41); odrzucenie Chrystusa oznacza
przyjęcie Antychrysta, bo każdy (...) duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest
duch Antychrysta
(1 J 4, 3).

Tragizm piekła może naprawdę odczuć tylko ten, kto wchodzi w intymną jedność z Bogiem,
kosztuje Jego słodyczy i doświadcza wielkości i głębi Jego nieskończonej miłości. Mistycy
byli właśnie ludźmi, którzy najgłębiej smakowali gorzkość piekła. Po okresie wielkich
mistycznych łask i pociech, Bóg przeprowadzał ich nieraz przez ciemną noc — mistyczny
smutek wewnętrzny, który oni sami nazywali smakowaniem piekła.

Ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy, w myśl upomnienia Pańskiego, czuwać
ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli
wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych, i aby nie kazano
nam, jak sługom złym i leniwym, pójść w ogień wieczny, w ciemności zewnętrzne, gdzie
będzie płacz i zgrzytanie zębów
(Lumen Gentium, 48). W zakończeniu tej medytacji błagajmy
Boga o miłosierdzie modlitwą, którą odmawiamy w czasie sprawowania Eucharystii: Boże,
przyjmij łaskawie tę ofiarę od nas, sług Twoich, i całego ludu Twego. Napełnij nasze życie
swoim pokojem, zachowaj nas od wiecznego potępienia i dołącz do grona swoich wybranych
.

VI. SŁABOŚĆ BOGA

Idąc stamtąd, wszedł do ich synagogi. A był tam człowiek, który miał uschłą rękę. Zapytali
Go, by móc Go oskarżyć: Czy wolno uzdrawiać w szabat? Lecz On im odpowiedział: Kto
z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie
jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca! Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić.
Wtedy rzekł do owego człowieka: Wyciągnij rękę! Wyciągnął, i stała się znów tak zdrowa jak
druga. Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy
się Jezus dowiedział o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich
wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo
proroka Izajasza: Oto mój Sługa; którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce
ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się
spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie
ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody
nadzieję pokładać będą
(Mt 12, 9–21).

background image

Zanim przejdziemy do bezpośredniej kontemplacji tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa,
w niniejszej kontemplacji zatrzymamy się na perykopie ewangelicznej, która — jak
w soczewce — ukazuje nam samą istotę męki Jezusa. Jest nią słabość Boga wobec wolności
człowieka. Wszechmocny Bóg staje się słaby i bezbronny wobec odmowy człowieka
przyjęcia Jego miłości. Bóg–Człowiek pozwolił się ukrzyżować, ale nie uległ pokusie
odebrania człowiekowi prawa decyzji przyjęcia lub odrzucenia Jego Boskiej miłości. Im
głębiej przemówi do nas tajemnica słabości Boga w męce i śmierci Jezusa, tym jaśniej
zabłyśnie dla nas tajemnica Zmartwychwstania Jezusa.

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie Jezusa jako cichego Baranka, który po
ludzku okazuje się słaby; pozwala się przez swoich wrogów uwięzić, oskarżyć; pozwala się
też osądzić, ubiczować, ukoronować cierniem i wreszcie daje się zaprowadzić na Golgotę
i ukrzyżować.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o wielkie zaufanie do Jezusa i Jego ludzkiej
słabości. To właśnie dzięki słabości Boga w Jezusie możemy odkryć Jego nieskończoną
miłość do nas. Prośmy także o łaskę odkrycia naszej ludzkiej wolności. To właśnie z jej
powodu umiera Jezus dla nas na krzyżu, ale także dzięki naszej wolności możemy dostąpić
zbawienia.

1. Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce

W Starym Testamencie Bóg objawia się Izraelowi przede wszystkim w swojej Boskiej mocy.
Bóg Jahwe niszczy siarką i ogniem grzeszników Sodomy i Gomory (Rdz 19, 23–29), plagami
zmusza do uległości potężnego faraona (Wj 7, 14nn), a później niszczy w wodach morskich
jego wielkie wojska (Wj 15, 4nn). O mocy Boga Jahwe pięknie opowiadają niektóre Psalmy.
Oto jeden z nich:

Przyznajcie Panu, synowie Boży,
przyznajcie Panu chwałę i potęgę!
Głos Pański ponad wodami, zagrzmiał Bóg majestatu:
Pan ponad wodami niezmierzonymi!
Głos Pana pełen potęgi! Głos Pana pełen dostojeństwa!
Głos Pana łamie cedry, Pan łamie cedry Libanu,
sprawia, że Liban skacze niby cielec i Sirion niby młody bawół.
Głos Pana rozsiewa ogniste strzały,
głos Pana wstrząsa pustynią, Pan wstrząsa pustynią Kadesz.
Głos Pana zgina dęby, ogałaca lasy:
a w Jego pałacu wszystko woła: Chwała!
Pan zasiadł na tronie nad potopem
i Pan zasiada jako Król na wieki
(Ps 29).

Stary Testament wychowuje nas najpierw do dostrzegania i przyjmowania niemożliwej do
pokonania potęgi Jahwe. Prorocy ukazują nam przede wszystkim Jahwe, który niszczy

background image

wrogów Izraela, kiedy ten daje się prowadzić swojemu Bogu. Stary Testament przekonuje nas
najpierw, iż siła jest jednym z zasadniczych atrybutów Boga. Według naszego sposobu
rozumienia Bóg jest mocny, potężny i nic nie może Mu się oprzeć. Bóg jest taki właśnie z racji
samej swej natury. Jego potęga jest Jego naturą. Do istoty Boga należy zdolność obalania
wszystkiego. Bóg jest mocny i nie może zrezygnować ze swojej mocy, bo nie może przestać
być Bogiem
(C. M. Martini).

W Biblii moc Boga kieruje się przede wszystkim przeciwko złu. Bóg nienawidzi zła z całej
swojej mocy. Bóg niszczy zło, Bóg je unicestwia. Moc Boża w obliczu zła staje się Bożym
gniewem. Zło przed obliczem zagniewanego Boga może się tylko unicestwić, rozpłynąć.
Jezus Chrystus objawia nam moc Boga wówczas, kiedy czyni spektakularne cuda: przemienia
wodę w wino, ucisza burzę na morzu, chodzi po falach jeziora, kiedy rozmnaża chleb,
uzdrawia i wskrzesza umarłych, kiedy uzdrawia chorych, wypędza złe duchy z opętanych.

Ta moc Jezusa uwidacznia się nie tylko w szczególnych znakach i cudach, ale także w całej
Jego postawie i w Jego słowach. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne
mocy
(Łk 4, 32). Kobieta chora na krwotok została uzdrowiona dzięki mocy, która wyszła
z Jezusa
, choć dotknęła się Go bez Jego wiedzy i zgody (Łk 8, 43nn). Uczniowie idą za
Chrystusem właśnie dlatego, że doświadczają Jego przyciągającej ich siły. Ewangeliści wiele
razy podkreślają moc Jezusa. Po uzdrowieniu opętanego Ewangelista zauważa, że
uzdrowienie wprawiło wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: Cóż to za słowo?
Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą
(Łk 4, 36). Cały tłum starał
się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich
(Łk 6, 19) —
pisze Łukasz.

Moc Jezusa kieruje się przeciwko złu; przeciwko złu fizycznemu, jakimi były choroby,
śmierć, głód oraz przeciwko złu duchowemu, jakim był grzech. Całe działanie Jezusa kieruje
się także przeciwko złemu duchowi, którego często z mocą wyrzuca z opętanych. W Biblii
każde zło, także zło fizyczne, wiąże się jakoś z grzechem. Jest ono zawsze jakimś przejawem
obecności i działania złego ducha.

W całej działalności Jezusa zauważamy, iż walczy ze złem, które dotyka innych, natomiast
poddaje się i przyjmuje to zło, które uderza w Niego samego. Wrogowie Jezusa wyśmiewając
Go na krzyżu będą mówili: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić (Mk 15, 31).
Stwierdzenia: Innych wybawiał jest słuszne. Zasadniczą misją Jezusa jest wybawianie innych
od zła. Jezus każe nam również prosić Ojca: ale zbaw nas od złego. Lecz dalsze złośliwe
stwierdzenie wrogów Jezusa: sam siebie nie może wybawić jest nieprawdziwe. Jezus sam
siebie wybawić po prostu nie chce
.

W Jezusie Chrystusie odkrywamy inny, nowy rys oblicza Boga, rys nieznany jeszcze
w Starym Testamencie: słabość Boga wynikającą z Jego nieskończonej miłości do człowieka
oraz z Jego wielkiego uszanowania dla ludzkiej wolności. W Jezusie okrywamy, iż moc Boga
zostaje w jakimś sensie ograniczona wolnością i miłością do swoich stworzeń, jeżeli możemy
wyrazić się w ten sposób naszym ludzkim językiem.

background image

Innych wybawiał, a sam siebie nie może wybawić. To paradoksalne zachowanie się Jezusa
uwidacznia się w sposób szczególny na przykładzie uzdrowienia chorego z uschłą ręką. Jezus
uzdrawia w szabat pewnego człowieka i czyni to wbrew faryzeuszom. Faryzeusze odbierają
uzdrowienie Jezusa jako swoistą prowokację i odbywają naradę przeciw Jezusowi. Głównym
tematem narady jest pytanie, w jaki sposób Go zgładzić. Jezus dowiaduje się o spotkaniu
faryzeuszy i wówczas widząc, że Jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, oddala się; po prostu
ucieka z tego miejsca. W czasie ucieczki Jezusa wielu poszło za Nim, a On uzdrowił ich
wszystkich. Uzdrowionym zaś surowo zabrania, aby nie zdradzali miejsca Jego pobytu.

Ewangelie ukazują nam Jezusa jako wybranego i umiłowanego przez Boga, pełnego mocy
Ducha Świętego. W chrzcie w Jordanie na początku swojej publicznej działalności oraz
w czasie przemienienia na górze Tabor, które miało miejsce przed męką i śmiercią, Jezus
otrzymuje potwierdzenie bycia wybranym i umiłowanym Synem Ojca: Ten jest mój Syn
umiłowany, w którym mam upodobanie
(Mt 3, 13). I oto nagle ten umiłowany Syn Ojca,
mający bezpośredni udział w Jego Boskiej mocy, wydaje się być słaby, bezsilny wobec
niebezpieczeństwa, jakie Mu grozi ze strony władz religijnych. Kiedy faryzeusze naradzają
się, w jaki sposób Go zgładzić, On ustępuje i ucieka. Zgadza się, aby ich złość rozpaliła się
przeciwko Niemu.

Jezus nie realizuje w swoim życiu utartej przez opinię ludową woli Jahwe, zgodnie z którą
swoim gniewem natychmiast niszczy On i tłumi zło w samym zarodku. Zło, które uderza
w Jezusa, nie zostaje stłumione. Wręcz przeciwnie — rozpala się coraz bardziej. Jezus
przyjmuje postać słabego człowieka, który dziś ucieka, ale jutro pozwoli się schwytać i zabić.
Nienawiść faryzeuszy całkowicie zatriumfuje nad Nim. Jezus posiada moc dla innych,
ponieważ broni ich przed złem choroby i przed mocą złych duchów, dla siebie natomiast staje
się bezbronny i słaby. Innych wybawia, a sam siebie wybawić nie chce. Innych uzdrawia, ale
sam siebie nie chce uzdrowić.

Prośmy w tej kontemplacji o wielką przenikliwość duchową, dzięki której będziemy w stanie
przeczuć sens tego z pozoru sprzecznego — w ludzkim znaczeniu — zachowania się Jezusa.
Prośmy także o wielkie zaufanie do Jezusa, dzięki któremu będziemy w stanie uwierzyć, że
Jego postawa jest wyrazem Jego nieskończonej miłości do nas, która zaprowadziła Go aż na
krzyż. Módlmy się, abyśmy docenili niezwykły dar, jakim jest nasza wolność — z powodu
której — ale także dzięki której — umiera Jezus dla nas na krzyżu.

2. Oto Baranek Boży

Zachowanie Jezusa w sytuacji zagrażającej Jego życiu będzie dla uczniów powodem
zgorszenia; będzie kamieniem, o który się potkną. Z jednej strony Jezus objawia się im jako
Mesjasz, który będzie panował na wieki na tronie Dawida; z drugiej strony zaś kiedy
wrogowie Mu zagrażają, On ucieka.

Krewni Jezusa będą Go pouczać: Wyjdź stąd i idź do Judei, aby i uczniowie Twoi ujrzeli
czyny, których dokonujesz. Nikt bowiem nie dokonuje niczego w ukryciu, jeżeli chce się

background image

publicznie ujawnić. Skoro takich rzeczy dokonujesz, to okaż się światu! Bo nawet Jego bracia
nie wierzyli w Niego
(J 7, 3–5). Pokaż się światu. Jeżeli przyszedłeś, by mówić do świata, to
dlaczego nie troszczysz się, aby Cię wszyscy widzieli, słyszeli?

W ostatnim, najtrudniejszym okresie publicznej działalności Jezus zachowuje się tak, jakby
Mu już nie zależało na tym, aby poszerzać grono uczniów. Niekiedy robi wrażenie, jakby Mu
mało zależało na tych, którzy do Niego należeli. Po trudnej mowie eucharystycznej, kiedy
wielu odeszło, Jezus pyta swoich najbliższych: Czyż i wy chcecie odejść? (J 6, 67).

To z pozoru sprzeczne zachowanie Jezusa zostało przepowiedziane przez proroka Izajasza.
Bo choć Jezus uczestniczy w mocy samego Boga, posiada Jego niezwyciężonego Ducha
i będzie ogłaszał prawo narodom, to jednak nie będzie tego nigdy czynił przemocą i siłą
ludzką. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem,
Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On
zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach
Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd
przeprowadzi
(Mt 12, 17–20).

Syn Boży objawia się jako łagodny i cichy Baranek Boży. Przychodzi dokonać sądu nad
światem, ale Jego głos jest słaby, nie umie krzyczeć. Ten głos można stłumić, zagłuszyć.
Można zamknąć usta cichemu Barankowi. Przychodzi dokonać zwycięstwa nad całą potęgą
zła i szatana, ale kiedy faryzeusze Mu grożą, rezygnuje z samoobrony i ze zwycięstwa nad
nimi. Kiedy Go niesprawiedliwie oskarżają, nie usprawiedliwia się, nie broni się, ale milczy.
Pozwala, aby wydano niesłuszny wyrok na Niewinnego. Takiego wybrał sobie Bóg. W Nim
ma swoje upodobanie. Nie jest to tylko upodobanie Boga. Jest to także upodobanie
wszystkich narodów, które Go poznają i będą w Nim pokładać nadzieję.

Rozważana Ewangelia o Jezusie, który z mocą uzdrawia innych a sam ucieka przed
faryzeuszami, jest kluczem do męki i śmierci Jezusa. Mesjasz sam nie podniesie głosu na
nikogo, ale dozwoli, aby oskarżyciele krzyczeli na Niego, aby Go wyśmiewali i wydrwili.
Trzciny nadłamanej nie złamie, ale sam stanie się trzciną, która zostanie złamana,
zmiażdżona. Knota tlejącego nie dogasi, ale pozwoli, aby zgaszono Jego życie, aby zabito Go
na drzewie krzyża. Kontemplując to nielogiczne po ludzku zachowanie módlmy się: Ty, Boże
Wszechmocny, który stworzyłeś niebo i ziemię i wszystko podtrzymujesz swoją mocą, stajesz
się słaby, bezbronny i milczący wobec tych, którzy Cię nienawidzą. Takie Twoje zachowanie
staje się zgorszeniem dla roztropnych i mądrych na tym świecie. Jeszcze dziś zezwalasz, aby
Ci bluźniono. Niektórzy odważni mówią: jeżeli Bóg jest, to niech mnie unicestwi, niech mnie
natychmiast uśmierci. Na te słowa Ty milczysz, nie odpowiadasz człowiekowi, a jemu zdaje
się, że ma rację.

W ten sposób powtarza się bluźnierstwo spod krzyża: Jeżeli jesteś Synem Bożym, wybaw
samego siebie...
Zgorszenie słabością Boga trwa. Człowiek niesprawiedliwy, człowiek
krzywdzący innych, chciwy i pyszny często odnosi tryumf; a ten, kto odwrócił się od Boga,
robi świetnie swoje nieczyste interesy, w których Bóg zdaje Mu się błogosławić.
Sprawiedliwy natomiast doznaje prześladowania i Bóg nie bierze go w obronę w jakiś

background image

widoczny dla świata sposób. Męka Jezusa Chrystusa zadaje zasadnicze pytania dotyczące
naszego życia duchowego, dla wiary: Jaki jest nasz obraz Boga? Czego oczekujemy od Boga
doznając niesprawiedliwości, doznając drobnych krzywd lub drobnych posądzeń? Czy
w głębi serca nie oczekujemy jakiejś materialnej interwencji Pana Boga, aby wyszła na jaw
nasza niewinność, nasza sprawiedliwość, aby okazało się w końcu, że to my właśnie mamy
rację?

Czego oczekujemy od Boga w naszej pracy apostolskiej? Czy nie ma w nas pragnień i dążeń,
abyśmy okazali się po ludzku silniejsi, bardziej wpływowi, bardziej szanowani? Czy nie
chcemy naszą siłą udowadniać innym, że to my mamy rację? Czy nie poddajemy się
zwątpieniu, kiedy pozornie Bóg przegrywa na naszych oczach i w naszym życiu? Czy nie
słabnie w nas wiara i nadzieja, kiedy dostrzegamy panoszące się zło w świecie, które zdaje się
być urąganiem Bogu? Czy nie wątpimy w obecność i działanie Chrystusa w Kościele, kiedy
postrzegamy słabość i grzechy ludzi Kościoła?

Na placu apelowym w Oświęcimiu w czasie drugiej wojny światowej wieszano 15–letniego
żydowskiego chłopca za jakieś obozowe przewinienie. Jeden z Żydów w rozpaczy i buncie
rzucił do swojego kolegi retoryczne pytanie: Gdzie jest Bóg, który to wszystko widzi?
W odpowiedzi usłyszał: Patrz, wieszają Go teraz. Odpowiedź ta zbudowana jest na Biblii.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem. (...) Dręczono
Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich!
(Iz 53, 3. 7).

Prośmy, abyśmy doświadczyli ludzkiej słabości Boga–Człowieka, która objawia się w Jezusie
Chrystusie. Pytajmy Go tak, jak zachęca nas św. Ignacy: jak to się stało, że On będąc
wszechmocnym Bogiem, który stworzył niebo i ziemię, ucieka, gdy kilku ludzi zastanawia się
nad tym, by Go skazać na śmierć?
Prośmy o poznanie, przynajmniej zaczątkowe, na czym
polega istota słabości Boga–Człowieka. Prośmy, abyśmy od rozważań nad słabością Jezusa
przeszli do rozważań nad naszym sposobem przeżywania ludzkiej słabości. Prośmy Jezusa,
aby On sam dał nam odpowiedź, jak my mamy się zachować w spotykających nas
krzywdach, niesprawiedliwościach, w klęskach, posądzeniach, odrzuceniach itp. Prośmy,
abyśmy w świetle męki i śmierci Jezusa umieli ocenić nasze postawy, reakcje i zachowania:
odruchowe a może nieraz także agresywne bronienie się w sytuacji najmniejszego choćby
zagrożenia ze strony innych; podnoszenie głosu i krzyk w chwilach niecierpliwości
i wewnętrznego gniewu na siebie i innych; spieranie się i kłótnie dla obrony swoich własnych
interesów, nieraz bardzo dwuznacznych czy wręcz nieczystych; brak delikatności wobec
słabszych, próby dominowania i manipulowania innymi; pokazywanie swojej władzy
i wyższości.

Prośmy Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, aby również w naszym życiu, tak jak i
w Jego, mogła objawić się słabość Boga, która jest najwyższym znakiem Jego nieskończonej
miłości i szacunku dla ludzkiej wolności. Dopuszczenie do naszego serca i do naszej
świadomości ludzkiej słabości Boga–Człowieka sprawi, iż będziemy naprawdę przygotowani
na przyjęcie nieskończonej mocy Boskiej, która objawiła się w Jezusie Zmartwychwstałym.

background image

VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola
Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny
mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. Dlatego w nagrodę
przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował
i policzony został pomiędzy przestępców. A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za
przestępcami
(Iz 53, 10–12).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przywołajmy w pamięci jeden ze znanych nam obrazów
Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o głębokie doświadczenie radości Jezusa
Zmartwychwstałego; prośmy, by radość ta mogła stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której
będziemy w stanie pokonać w naszym życiu fascynację grzechem i lęk przed śmiercią.
Prośmy też, aby kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego była źródłem radości i pokoju dla
nas samych oraz dla bliźnich, z którymi żyjemy.

1. Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania

Chociaż w Ćwiczeniach duchownych kontemplacja męki i śmierci Jezusa chronologicznie jest
oddzielona od kontemplacji Zmartwychwstania, to jednak winniśmy nieustannie pamiętać, że
oba te wydarzenia są po prostu tylko dwoma obliczami jednego centralnego misterium
paschalnego
(D. M. Stanley). Nie ma Jezusowego Krzyża bez Jego Zmartwychwstania, nie
ma też Jezusowego Zmartwychwstania bez Jego Krzyża. Im pełniej doświadczymy boleści
wespół z Chrystusem pełnym boleści i udręki
(ĆD, 203), tym głębsze może być nasze
doświadczenie wesela i radość razem z Jezusem Zmartwychwstałym.

H. U. von Balthasar, wielki współczesny teolog, w swoich rozważaniach o Tajemnicy
Paschalnej Chrystusa nalega, aby nie banalizować związku pomiędzy męką
i zmartwychwstaniem. Męka nie stanowi tylko preludium, wstępu do zmartwychwstania. Ale
też zmartwychwstanie nie jest jedynie szczęśliwym zakończeniem nieszczęśliwej historii
Jezusa. Obie rzeczywistości należy traktować w sposób jednakowo głęboki i zasadniczy.
Męka Jezusa kończy ludzkie doświadczenie Syna Bożego. Śmierć Jezusa jest prawdziwa, jest
ostateczna sama w sobie. Jezus doświadczył śmierci tak, jak doświadcza jej każdy człowiek
umierający. Istnieje nieskończona przepaść pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem, którą
może przebyć tylko sam Bóg.

Od początku powstawania Kościoła prawda o Zmartwychwstaniu Jezusa znajdowała się
w centrum wiary. Zmartwychwstanie było istotą Dobrej Nowiny. W swojej pierwszej

background image

katechezie św. Piotr przypomina o życiu i śmierci Jezusa tylko po to, aby na końcu
stwierdzić, że właśnie Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci (Dz 2, 24). Męka Pańska
wydaje się w ustach Apostoła zaledwie przygrywką do tego, co najważniejsze — świadectwa
o Zmartwychwstaniu. A to świadectwo jest tu bardzo ważne, gdyż ukazanie się Uwielbionego
nie miało być widowiskiem przeznaczonym dla całego ludu, lecz związane było
z przekazaniem wybranym uprzednio przez Boga na świadków misji ogłoszenia ludowi tego
wydarzenia
(H. U. von Balthasar). Od przyjęcia Zmartwychwstania Jezusa zależało
ustosunkowanie się do całego Jego życia, nauczania i Jego śmierci. Życie Jezusa z całą Jego
niezwykłą nauką o miłości Boga do człowieka nie miałoby większego znaczenia, gdyby Jezus
nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż
dotąd pozostajecie w swoich grzechach
(1 Kor 15, 17). Jezusa, który nie powstałby
z martwych, choćby żył i umarł dla prawdy, moglibyśmy czcić jak greckiego bohatera; nie
moglibyśmy uznać Go jednak za zwycięzcę grzechu, śmierci i szatana; nie moglibyśmy
oddawać Mu czci boskiej i przyjmować Go jako Pana naszego życia, którego winniśmy nie
tylko miłować, ale także naśladować we wszystkim, także w Jego cierpieniu i męce
krzyżowej.

Ojciec R. de Gasperis, profesor Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie,
opowiadał podczas wykładów następujące zdarzenie. Zgłosił się do niego kiedyś pewien
młody człowiek pochodzenia tureckiego, muzułmanin, który studiował prawo we Włoszech.
A ponieważ chrześcijaństwo miało duży wpływ na kształtowanie się prawa w Europie, chciał
dobrze poznać także religię chrześcijańską, by móc głębiej rozumieć ducha prawa
europejskiego. Ojciec de Gasperis opowiadał mu więc o życiu Jezusa, o Jego nauce i śmierci.
Stwierdził również, iż my chrześcijanie wierzymy, że On żyje, ponieważ na trzeci dzień po
śmierci zmartwychwstał. Wówczas student ten przerwał profesorowi jego wywód
i spontanicznie zapytał: Dlaczego więc przedstawiacie Go tylko jako umarłego na krzyżu?
I choć pytanie niechrześcijańskiego studenta zawiera zbytnie uogólnienie, to jednak jest
bystrą obserwacją postawy wielu chrześcijan i zawiera w sobie ziarno prawdy. Nierzadko
bowiem w naszej powierzchownej pobożności męka i krzyż Jezusa są oddzielane od
Zmartwychwstania. Często do męki Chrystusa podchodzimy zbyt naturalistycznie.
Zatrzymujemy się przede wszystkim na jej zewnętrznym opisie nie umiejąc dotrzeć do jej
zbawczej istoty. Zewnętrzne podejście do męki i śmierci Jezusa z konieczności warunkuje
powierzchowność w rozważaniu Zmartwychwstania Jezusa. Zmartwychwstanie traktujemy
niekiedy nie tyle jako centrum wiary, ale raczej jako radosny dodatek.

W tym rozważaniu zadajmy sobie następujące pytania: Czy doświadczamy w naszym życiu
wiary jedności śmierci i Zmartwychwstania Jezusa? Na ile doświadczenie Zmartwychwstania
Jezusa jest dla mnie pocieszeniem, obietnicą w chwilach trudności, zmagań, smutku
i przygnębienia? Czy doświadczenie Zmartwychwstania Jezusa uspokaja moje myśli
i odczucia związane z moją osobistą śmiercią oraz ze śmiercią bliskich mi osób? Te i tym
podobne pytania, które możemy sobie sami zadać, pomogą nam głębiej rozeznać, na ile
żyjemy tajemnicą Zmartwychwstania Jezusa w naszej codzienności.

Prorok Izajasz w czwartej Pieśni przepowiada nie tylko mękę i cierpienie, ale także
uwielbienie Sługi Jahwe, który ujrzy światło i nim się nasyci. W nagrodę Jahwe przydzieli Mu

background image

narody i posiądzie możnych jako zdobycz. Jeżeli szczerze prosiliśmy Chrystusa, aby dopuścił
nas do udziału w tajemnicy Jego męki i śmierci krzyżowej, to teraz mamy tym większe prawo
zostać dopuszczeni do udziału w Jego Zmartwychwstaniu; mamy prawo stać się Jego
narodem wybranym
, Jego zdobyczą. Na początku kontemplacji Zmartwychwstania Jezusa
prośmy Go więc serdecznie, aby pozwolił nam przeczuć doniosłość i wagę tej wielkiej
tajemnicy dla naszego życia. Prośmy też, aby odsłonił przed nami te miejsca naszego życia,
w których może się głębiej realizować tajemnica Jego Zmartwychwstania.

2. Jeżeli nie ma zmartwychwstania

Prawdę o zmartwychwstaniu bardzo trudno przyjąć, ponieważ zaprzecza naszemu ludzkiemu
doświadczeniu i każe nam otworzyć się na tajemnicę. Kontemplując ewangeliczne perykopy
mówiące o Zmartwychwstaniu Jezusa nieustannie pamiętajmy, iż mamy do czynienia
z wielką tajemnicą naszej wiary. Wszystko, co dotyczy Zmartwychwstania Jezusa (...) jest bez
analogii — brakuje jakiegokolwiek odpowiednika w naszych dziejach dla tej Prawdy wiary
(C. M. Martini). W tajemnicy paschalnej dotykamy nieprzewidywalnego działania Bożego,
absolutnej nowości Boga, który nieustannie wszystko czyni nowym (Ap 21, 5).

Ta właśnie absolutna nowość Boga jest dla nas najtrudniejsza do przyjęcia. Była ona także
najtrudniejsza dla Apostołów Jezusa. Chrystus długo będzie musiał rozwiewać wątpliwości
i nieufność uczniów. Tomasz będzie domagał się eksperymentalnego stwierdzenia tożsamości
ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Jezusa. Będzie chciał włożyć palce w rany po
gwoździach, a całą rękę w Jego przebity bok (por. J 20 24–29).

Nie tylko Apostołowie mieli trudności z przyjęciem tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa. Jest
to prawda tak szokująca, iż przyjęciu tej tajemnicy opierało się i nadal opiera się wielu. Ślady
tego oporu odnajdujemy w działalności św. Pawła. Wielu wierzących wspólnoty korynckiej
twierdziło, iż nie ma zmartwychwstania. Św. Paweł mówi do nich z wyrzutem: Jeżeli zatem
głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma
zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał
(1 Kor
15, 12–13). Głoszenie Dobrej Nowiny w Atenach, mieście słynącym z uprawiania filozofii,
rozbiło się właśnie o prawdę o Zmartwychwstaniu Jezusa. Kiedy Paweł wspomniał
o zmartwychwstaniu, mieszkańcy dumnego miasta, ufając bardziej swojemu rozumowi niż
świadectwu Apostoła Narodów, zlekceważyli go banalnym stwierdzeniem: Posłuchamy cię
o tym innym razem
(Dz 17, 32).

Centralną prawdą, od której wszystko się zaczyna w chrześcijaństwie, nie jest krzyż, ale
właśnie zmartwychwstanie. W samym fakcie śmierci Jezusa na krzyżu nie było nic
nadzwyczajnego. W czasach rzymskich dziesiątki tysięcy osób konało w okrutnych mękach
na krzyżu. Karę krzyża zniósł dopiero cesarz Konstantyn w IV wieku. Krzyż Jezusa nabiera
blasku chwały dzięki zmartwychwstaniu, poprzez zmartwychwstanie. Gdyby Chrystus nie
zmartwychwstał, byłby tylko jednym z wielu nieszczęsnych ludzi, który z powodu zawiści
faryzeuszy i nieudolności władzy sądowniczej Rzymian zawiśli na szubienicy krzyża.

background image

Dla wielu chrześcijan rozważanie męki i śmierci Jezusa jest modlitwą, której oddają się
bardzo często i bardzo chętnie. Wiemy, jak smucić się z Jezusem maltretowanym, poniżanym,
biczowanym, krzyżowanym, ale nie zawsze umiemy radować się z Jezusem
Zmartwychwstałym, Jezusem wstępującym do nieba i zasiadającym po prawicy Ojca.
Mówimy nieraz, iż nasze życie z Boskiego dopuszczenia jest naznaczone krzyżem
i cierpieniem. Trzeba nam jednak zawsze pamiętać, że jest to tylko część prawdy. Drugą
część tej prawdy stanowi stwierdzenie, iż nasze życie ma być naznaczone także radością
i pokojem, które przynosi Jezus Zmartwychwstały.

Św. Ignacy wprowadzając nas w kontemplację Jezusa Zmartwychwstałego, każe nam prosić
o łaskę wesela i silnej radości z powodu tak wielkiej chwały i radości Chrystusa (ĆD, 221),
ponieważ nie w naszej mocy jest zdobyć i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy
też inne pocieszenie duchowe, lecz wszystko to jest darem i łaską Boga, Pana naszego
(ĆD,
322).

Ostatecznym celem naszego życia nie jest boleść i udręka, ale udział w chwale i radości wraz
z Chrystusem Zmartwychwstałym. Jezus odchodzi z tego świata w boleści i męce, ale po to,
aby móc znowu powrócić jako pełen chwały i obdarzyć swoich umiłowanych pełną radością,
pokojem i chwałą. Pisarze natchnieni, chcąc przybliżyć nam, na czym będzie polegać pełna
radość i chwała, zapowiadana przez Chrystusa, są bezradni. Św. Paweł, cytując bliżej
nieznanego autora, powie, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka
nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują
(1 Kor 2, 9).
Kontemplowanie Jezusa Zmartwychwstałego ma nas więc podprowadzić do wewnętrznego
odczuwania i smakowania tych wielkich rzeczy, aby Jezusowa radość była w nas i aby nasza
radość była pełna (por. J 15, 11).

3. Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

Doświadczenie radości z Jezusem uwielbionym nie usuwa jednak z naszego życia na ziemi
krzyża i cierpienia, ale umacnia nas w jego dźwiganiu w cierpliwości i chrześcijańskiej
nadziei. Doskonały przykład tej paschalnej radości pośród cierpienia daje nam św. Paweł:
A jeśli nawet krew moja ma być wylana przy ofiarniczej posłudze około waszej wiary, cieszę
się i dzielę radość z wami wszystkimi: a także i wy się cieszcie i dzielcie radość ze mną!
(Flp
2, 17–18). Również i naszą łaską i radością jest nie tylko wierzyć w Chrystusa, ale także dla
Niego cierpieć (por. Flp 1, 29–30). Radość z Jezusem Zmartwychwstałym doświadczana
nawet pośród cierpień i prześladowań jest zapowiedzią i przedsmakiem wiecznej radości.
Chrystus (bowiem) zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli (1 Kor 15, 20).

Doświadczenie radości i pokoju Jezusa Zmartwychwstałego obecne nawet pośród cierpienia
i krzyża dane jest nie tylko dla nas samych, ale także dla tych, którzy nie umieją jeszcze
cieszyć się z Jezusem Zmartwychwstałym. Jezus pociesza nas w każdym naszym utrapieniu,
byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy
od Boga
(2 Kor 1, 4). Mamy dzielić się z naszymi braćmi naszym zaufaniem Jezusowi, aby

background image

i oni powierzając się Jemu, mogli w swoich utrapieniach odnajdywać tę radość, która płynie
z tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

W niniejszym rozważaniu sięgnijmy do tych momentów naszego życia, w których
doświadczaliśmy smutku, przygnębienia, zamknięcia się w sobie. Zauważmy, iż w tych
doświadczeniach byliśmy kuszeni do odruchowego koncentrowania się na tym, co sprawiało
nam ból, cierpienie, co jest ostatecznie źródłem śmierci. Czy pokonywaliśmy tę pokusę? Czy
przekraczaliśmy koncentrację na tym, co negatywne w naszym życiu?

Zauważmy, iż nieprzezwyciężanie pokusy koncentracji na sobie i swoim cierpieniu sprawia,
że doświadczenie nadziei i obietnica przyszłej radości, obietnica zmartwychwstania staje się
niemożliwa. Śmierć nie może współistnieć ze zmartwychwstaniem. Śmierć musi zostać
pokonana, aby można było doświadczyć zmartwychwstania. Prośmy o takie doświadczenie
radości Jezusa Zmartwychwstałego, aby mogło się ono odbić w naszym życiu i aby mogło
w przyszłości stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której będziemy w stanie przekraczać te
doświadczenia, które wiążą się ze śmiercią, z grzechem i ze złem.

Sięgając do naszego życia zauważmy jeszcze wokół nas osoby smutne, przygniecione
ciężarem życia, zamknięte w sobie, osoby w depresji. Jak oddziaływaliśmy na te osoby? Czy
naszym zachowaniem, naszymi słowami nie utwierdzaliśmy ich w tych negatywnych
stanach? Czy nie uciekaliśmy od takich osób kierując się własnymi smutkami lub też jakimś
lenistwem wewnętrznym? Czy usiłowaliśmy pomagać im pokonywać ich smutek
i zniechęcenie do życia? Czy wobec takich osób byliśmy świadkami Jezusa
Zmartwychwstałego, który daje radość i daje ją w obfitości? Czy doświadczyliśmy radości
pomagania ludziom w ich trudnych chwilach?

Powierzmy Jezusowi Zmartwychwstałemu nasze doświadczenie radości wewnętrznej oraz
nasze doświadczenie dzielenia się nią z innymi. Prośmy, abyśmy poprzez te kontemplacje
utwierdzili się w potrzebie szukania Jezusa jako źródła radości i pokoju dla siebie samych
oraz dla innych.

VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Maryję, Matkę Jezusa w dwu scenach.
Najpierw w scenie zwiastowania. Zauważmy najpierw zdziwienie obecnością niebieskiego
zwiastuna, a następnie pokorną zgodę na jego posłanie. Wsłuchajmy się w słowa Maryi: Oto
ja służebnica Pańska
. W drugiej scenie przedstawmy sobie spotkanie Maryi z Jej Synem
Zmartwychwstałym. Nie rozbudowujmy zbędnych szczegółów; zauważmy przede wszystkim
radość i głęboki pokój Maryi.

background image

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy Maryję, aby wyprosiła nam łaskę szczerej i głębokiej
radości ze Zmartwychwstania Jezusa. Prośmy też, aby doświadczenie duchowej radości
i pokoju było dla nas zaproszeniem i jednocześnie zapowiedzią radości życia wiecznego.
Maryja bowiem uosabia nam wieczną radość.

1. To Ty? Mój Synu najukochańszy!

Św. Ignacy w czwartym tygodniu Ćwiczeń duchownych zaprasza nas do kontemplowania
spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego ze swoją Matką. Propozycja ta wypływa nie tylko
z jego osobistej wrażliwości, która wczuwa się w synowskie serce Jezusa. Ojciec Ignacy
odwołuje się w niej także do bardzo starej tradycji chrześcijańskiej. Tradycja ta przekazuje, że
Maryja była pierwszą osobą, której objawił się Jej Zmartwychwstały Syn. Sedeliusz,
chrześcijański pisarz żyjący na przełomie czwartego i piątego wieku wielbi hymnem
tajemnicę objawienia się Chrystusa Zmartwychwstałego swojej Matce:

Matka najsławniejsza zawsze dziewicą zostaje,
Przed Jej oczyma najpierw zwycięski Chrystus staje.
Niech dobra Matka — ongiś droga Jego przybycia –
Świadczy teraz o cudzie Jego powrotu do życia
.

W niniejszym rozważaniu posłużymy się dwoma opisami ukazania się Jezusa
Zmartwychwstałego swojej Matce. Pierwszym z nich będzie opis R. Brandstaettera, który
ukazuje nam najpierw bardzo ludzkie, a przez to bardzo nam bliskie, przeżycie przez Maryję
męki i śmierci swojego Syna, a następnie niespodziewane spotkanie ze Zmartwychwstałym
Synem. Drugi opis, który przytoczymy, należy do św. Wincentego Ferreriusza, wielkiego
teologa i kaznodziei dominikańskiego, żyjącego na przełomie XIV i XV wieku.

W opisie Brandstaettera Maryja bardzo boleśnie przeżywa śmierć Jezusa. I chociaż jest pełna
smutku i cierpienia, to jednak powierza się z wielkim zaufaniem Elohim. Objawienie się
Zmartwychwstałego Syna jest dla Niej wielkim zaskoczeniem, niezwykłą niespodzianką.
Dobra Nowina o Zmartwychwstaniu rodzi spontaniczną wielką radość, adorację i modlitewne
milczenie. Posłuchajmy opowiadania Brandstaettera o spotkaniu Maryi z Jezusem
Zmartwychwstałym.

Miriam, która już drugą noc spędziła z niewiastami na modlitwach, oparła się plecami
o ścianę i zmęczona usnęła. Wówczas Mariamne z Magdali, Hana, Mariam, matka Jaakowa,
i Salome, matka synów Zebadii, wyszły na palcach z izby i udały się pustymi ulicami,
pogrążonymi jeszcze w jasnych ciemnościach księżycowej nocy, do Bramy Ogrodów, aby
natychmiast po jej otwarciu — a było już do świtu niedaleko — pójść na Golgothę i uświęcić
grób Jeszuy ben Josef wonnościami zakupionymi wczoraj wieczorem u znajomego
sprzedawcy balsamu. Miriam ocknęła się. W kącie izby dopalała się oliwna lampka, której
płomyk był teraz ledwo widoczny w jasnych płomieniach świtu. Niewiasta rozejrzała się po
izbie. Poszły. Poszły do grobu. Nie zbudziły jej. Jak długo spała? Chciała z nimi iść. A one
poszły same. Prawdopodobnie chciały, żeby nieco wypoczęła, ale właściwie po co chce iść do

background image

grobu? Ten grób dźwiga w sobie, pod sercem. Jak ongiś dźwigała Jeszuę w swoim
macierzyńskim łonie, tak samo teraz dźwiga w sobie Jego grób. W łonie. Pod sercem. O, jak
ciężkie jest to żałobne brzemię! Z Jego śmiercią dobiegło końca Jej życie. Nie ma już czego
szukać na tym świecie. Tak... tak... wiedziała, że Ją bardzo kochał, ale poszedł w świat, cały
oddany Elohim. Ojca więcej kochał niż Ją... Tak powinno być... Tak powinno być... Słowa te
powtarzała wciąż od wielu, wielu lat i za każdym powtórzeniem przynosiły Jej wielką ulgę.
A teraz Syn nie żyje. Czy nie mogła umrzeć przed Nim? Na pewno była do czegoś potrzebna,
skoro Pan kazał Jej żyć i przeżyć śmierć Syna. Może życiem w cieniu miała świadczyć
o prawdziwości cienistego Zwiastowania? Może Jej obecność potrzebna była pod krzyżem?
Może Pan chciał, aby martwa głowa Jeszuy spoczęła na Jej łonie? Dobrze jest tak, jak jest.
Wszystko spełniła, co Pan Jej kazał spełnić. Była posłusznym narzędziem Jego woli, chociaż
nie wszystko po dzień dzisiejszy jest dla Niej zrozumiałe i jasne. Niech się dzieje według Jego
słowa. O, jak ciężki jest ten grób, który w sobie dźwiga! Czy to jest naprawdę grób? Czy to
jest naprawdę grób? Czy to brzemię jest naprawdę martwym ciałem Jej Syna? Jej niebieskie,
głęboko osadzone oczy pod czarnymi łukami brwi zabłysły łagodnym światłem, jak wtedy, gdy
będąc nazarethańską dziewczyną w domu rodziców ujrzała w sobie postać nieznanego Męża
idącego ku Niej z głębi półmrocznej izby.

Upadła na twarz, objęła rękami Jego nogi i spytała:

— To Ty? Mój Synu najukochańszy.

Usłyszała odpowiedź.

Milczała, bo nie mogła z siebie wydobyć głosu

W tej kontemplacji prośmy Maryję, aby zaprosiła nas do przeżycia razem z Nią Jej cierpienia
i bólu związanego z męką i śmiercią Jej Syna. Będziemy w stanie odczuć Jej niezwykłą
radość, jeżeli najpierw wczujemy się w ból Matki, która straciła Jedynego Syna; Syna, który
był Jej całym życiem. Tylko Maryja mogła kochać swojego Syna i oddać się Mu tak, jak
człowiek może kochać i oddać się tylko Bogu. Żadna inna matka nie może w takich sposób
kochać swojego dziecka i powierzyć się mu, jak Maryja kochała i powierzyła się Jezusowi.

Każda matka, aby kochać dojrzale swoje dziecko, musi najpierw ukochać Boga. Przykazanie:
będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim
umysłem i całą swoją mocą
(Mk 12, 30) tworzy fundament każdej miłości ojcowskiej
i matczynej. Sam Chrystus przestrzega: kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest
Mnie godzien
(Mt 10, 37). Tylko Maryja miała prawo kochać swojego Syna na równi
z Bogiem, ponieważ Jej Syn był Bogiem i Człowiekiem. Stąd też Jej ból jest całkowicie inny
od jakiegokolwiek bólu matki tracącej swoje dziecko. Stąd też tylko Maryja może nam
odsłonić swój ból i zaprosić nas do współudziału w swoim cierpieniu.

Dzieląc ból Maryi prośmy Ją następnie, aby ukazała nam swoją wielką radość ze spotkania
z Jezusem Zmartwychwstałem. R. Brandstaetter opisuje nam dość szeroko smutek i ból
Maryi, ale wydaje się być bezradny wobec doświadczenia radości Maryi. Nie umie Jej

background image

opowiedzieć. Radość tę osłania jedynie zdziwieniem, zaskoczeniem i milczeniem Maryi,
która nie mogła z siebie wydobyć głosu. Głęboka duchowa, mistyczna radość jest znacznie
trudniejsza do wyrażenia i opisania, niż ból i cierpienie. Być może także dlatego, iż głęboka
duchowa radość zdaje się być znacznie rzadszym doświadczeniem, niż doświadczeniu udręki
i bólu.

Chciejmy przez dłuższą chwilę towarzyszyć Maryi w Jej zdziwieniu, milczeniu i adoracji
Jezusa Zmartwychwstałego. Razem z Nią chciejmy uklęknąć i oddać Jezusowi chwałę.

2. Mój Syn zmartwychwstanie

Przejdźmy teraz do opowiadania św. Wincentego Ferreriusza o spotkaniu Jezusa
Zmartwychwstałego ze swoją Matką. Ma ono zupełnie inny charakter i właśnie dlatego
doskonale uzupełnia opowiadanie R. Brandstaettera, które może nam się wydać zbyt ludzkie.
Opowiadanie św. Wincentego podobne jest raczej do wschodniej ikony niż do realistycznego
obrazu. Jest ono uduchowione, jakby nieco odcieleśnione, jakby było teologicznym
opowiadaniem
o wierze Maryi oraz o Jej chwale niebieskiej. W opowiadaniu św. Wincentego
Maryja nie przeżywa już smutku i bólu z powodu śmierci Syna. Jej wiara jest bardzo jasna,
prosta i jakby oczywista. Maryja nie jest już zmieszana, zaniepokojona jakimiś
niejasnościami, wątpliwościami. Walkę, cierpienie, ból ma już poza sobą. Wiara Maryi
w opowiadaniu św. Wincentego jest wiarą uwielbioną, wyniesioną do chwały, adorowaną
przez Patriarchów i aniołów. Wiara Maryi w tym opowiadaniu stanowi dla nas niedościgły
wzór dla naszej wiary. Św. Wincenty właśnie Maryi przypisuje zmianę święta z szabatu na
niedzielę, dzień zmartwychwstania Jej Syna.

Maryja wstała, spojrzała przez okno i zobaczyła, że zaczyna świtać. Jej radość była ogromna.

— Mój Syn zmartwychwstanie — powiedziała i zginając kolana zaczęła się modlić: Zbudź się,
stań przy mnie i popatrz. Chrystus natychmiast wysłał Anioła Gabriela mówiąc do niego:

— Ty, któryś zwiastował mojej Matce Wcielenie Słowa, ogłoś Jej teraz Jego
Zmartwychwstanie. Anioł poleciał do Dziewicy Maryi i oznajmił jej:

— Ten, którego nosiłaś w swoim łonie, zmartwychwstał, jak zapowiedział. Chrystus pozdrowił
wówczas swoją Matkę mówiąc do Niej:

— Pokój niech będzie z Tobą. Maryja odpowiedziała Synowi:

— Aż do tej pory dniem uwielbienia Pana była sobota dla uczczenia świętego odpocznienia
Boga po dziele stworzenia świata. Od tej pory będzie to niedziela na pamiątkę Twojego
Zmartwychwstania. Twojego odpocznienia, Twojej chwały. Chrystus wyraził zgodę
i opowiedział Maryi o tym, czego dokonał w otchłani i jak uwięził szatana. Przedstawił też
Maryi Patriarchów, których z otchłani wyprowadził. Oddali oni Maryi cześć mówiąc:

background image

— Ty jesteś chwałą Jeruzalem, radością Izraela, chlubą swojego ludu. Maryja również
pozdrowiła ich mówiąc:

— Wy jesteście Narodem Wybranym, królewskim kapłaństwem, ludem nabytym przez Pana
dla objawienia Jego chwały. On was wezwał z ciemności do swojego przedziwnego światła.
Aniołowie zaśpiewali wówczas: Ciesz się Królowo niebieska.

Bóstwo Jezusa, które w całym Jego życiu, szczególnie zaś w Jego męce i śmierci zdawało się
ukrywać także przed Maryją, teraz objawia się (Jej) i ukazuje tak cudownie w Jego
najświętszym Zmartwychwstaniu
(ĆD, 223). Maryja stając wobec swojego uwielbionego już
Syna, adoruje Go, oddaje Mu chwałę i dziwi się wielkim rzeczom, które uczynił Jej
Wszechmogący; dziwi się, że to właśnie Ona uboga dziewczyna z Galilei, pokorna
służebnica
była Jego Matką (Łk 1, 49). Wraz z Maryją oddajmy najpierw chwałę Jezusowi
Zmartwychwstałemu. A następnie razem z Patriarchami i aniołami uwielbiajmy także Maryję
Matkę Jezusa: Ty jesteś chwałą Jeruzalem, radością Izraela, chlubą swojego ludu.

3. Ciesz się, Królowo Anielska

Może po Zmartwychwstaniu po raz pierwszy Jezus objawił się swojej Matce w całym blasku
swojego bóstwa, które za życia ziemskiego było bardziej przedmiotem wiary niż wiedzy
(P.
Schiavone). Wiara Maryi, Jej całkowite zaufanie w moc Boga działającego w całym Jej życiu
we wszystkich próbach poczynając od Zwiastowania w Nazarecie aż po śmierć Syna na
Golgocie, owocuje po Zmartwychwstaniu radością pełnego spotkania ze swoim Synem. Jezus
Zmartwychwstały nie musiał przekonywać swojej Matki o swoim powstaniu z martwych; nie
musiał pokonywać Jej nieufności; nie musiał wychowywać Jej do wiary w Jego powstanie
z martwych, jak miało to miejsce w wypadku uczniów. Maryja nosząc nieustannie w swoim
sercu nie tylko słowa swojego Syna, ale przede wszystkim Jego samego, z prostotą serca, bez
zmagań z pokusą zwątpienia i niewiary przyjęła tę nową postać Jego obecności wynikającą
z tajemnicy Zmartwychwstania. Maryja natychmiast całkowicie i bez zastrzeżeń otworzyła się
na radość płynącą z tajemnicy Zmartwychwstania Syna.

Zaufanie Bogu w momentach próby otwiera człowieka na radość pełnego spotkania
z Jezusem uwielbionym. Uczniowie nie potrafili od razu ucieszyć się Zmartwychwstałym
Mistrzem. Radość ich rodziła się powoli, w trudzie przekraczania zwątpień i nieufności. Jezus
musiał przezwyciężyć najpierw ich zamknięcie w sobie, ich lęki, obawy o siebie, ich
niewiarę.

Radość Maryi ze Zmartwychwstania Jezusa jest dla nas najpierw wezwaniem do zaufania
Bogu w naszych próbach; jest także zaproszeniem do otwarcia się na radość płynącą z Jego
zwycięskiego działania w naszym życiu. Radość Maryi osądza wszystkie nasze
przygnębienia, smutki, nasze ocieranie się o granice rozpaczy płynącej z naszej nieufności do
Boga i do ludzi.

W bezpośredniej, serdecznej rozmowie prośmy, abyśmy mogli cieszyć się z Maryją, że Jej
Syn już Zmartwychwstały w niebiosa wszedł do swej chwały
. Maryję zaś prośmy, aby

background image

wstawiała się za nami w niebie, byśmy się też tam dostali i na wieki razem z Nią śpiewali
Alleluja
(pieśń: Ciesz się, Królowo Anielska).

IX. PUSTY GRÓB

W pierwszy dzień tygodnia (niewiasty) poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane
wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana
Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących
szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: Dlaczego
szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie,
jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce
grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie
Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym.
A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to
Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Jednakże Piotr
wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie,
dziwiąc się temu, co się stało
(Łk 24, 1–12).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie najpierw kobiety stojące u pustego
grobu. Zauważmy ich bezradność i zagubienie. W drugim obrazie przywołajmy w pamięci
dwóch mężów w lśniących szatach, którzy stają wobec bezradnych niewiast. Wsłuchajmy się
w ich słowa: Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy najpierw o łaskę wielkiej otwartości na przyjęcie
Dobrej Nowiny o Jezusie Zmartwychwstałym. Prośmy także o głębokie wewnętrzne
pragnienie dzielenia się doświadczeniem Jezusa Zmartwychwstałego z tymi, do których Jezus
nas posyła.

1. Zmartwychwstały słońcem ludzkości

Po pogrzebie rozpoczęło się święto Paschy. Ale dla uczniów i przyjaciół Jezusa dzień ten był
pełen pustki i smutku. Wielu z nich czuło się głęboko zawiedzionych, rozczarowanych.
Mówili do siebie nawzajem: Myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk
24, 21). Pośród smutku i przygnębienia należało jednak zacząć normalne życie. Ale nagle w tę
ciężką atmosferę panującą wśród uczniów wdarła się nieoczekiwana wiadomość o pustym
grobie Jezusa. Wiadomość tę przyniosły kobiety. Uczniowie nie dali jej jednak wiary.
Wydawało im się, iż jest to jedynie czcza gadanina.

Pierwszymi świadkami Zmartwychwstałego u Łukasza są niewiasty przybyłe z Galilei.
W czasie pogrzebu obejrzały grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie
przygotowały wonności i olejki
(Łk 23, 55). Chcą je zanieść do grobu, aby oddać ostatnią

background image

przysługę Jezusowi i uczcić Jego martwe Ciało. Jako wierne córki Izraela czekają jednak na
poranek niedzielny, który kończy szabat. Wszystkie te czynności kobiety wykonują jednak
z pewną rezygnacją. Przyjmują bowiem śmierć Jezusa jako nieodwracalny fakt.

W pierwszy dzień tygodnia poszły skoro świt do grobu... Świt pierwszego dnia tygodnia jest
tutaj przeciwstawiony ciemnościom południa, które towarzyszyły śmierci Jezusa. Ten świt
rozpoczyna w Ewangelii Łukasza bardzo długi dzień. Łukasz bowiem wszystkie wydarzenia
dotyczące Zmartwychwstania gromadzi w jednym dniu, jakby dla zaznaczenia, że
ograniczenia czasu i przestrzeni nie istnieją dla Jezusa Zmartwychwstałego. Wieczność jest
jak jeden dzień, który nigdy nie przemija.

Chrystus jest wiecznym światłem. Chrystus jest świtem ludzkości. Chrystus jest wiecznym
słońcem, które nigdy nie zachodzi. Ciemności, które na krótko zapanowały nad Jezusem (por.
Łk 22, 53), nie mają już żadnego dostępu do Niego. W tej modlitwie kontemplujmy Chrystusa
jako wieczny świt ludzkości, jako światło, jako słońce, które nigdy nie zachodzi. W dawnych
wiekach chrześcijanie budowali świątynie w ten sposób, że ołtarz był zwrócony ku
wschodowi. Tak wyrażali pragnienie i oczekiwanie na Chrystusa, wstające słońce ludzkości.

Jeżeli byłoby to możliwe, obecną kontemplację możemy odprawiać wczesnym rankiem
w miejscu, które pozwoliłoby nam kontemplować wschodzące słońce. To samo słońce było
jedynym świadkiem Zmartwychwstania Jezusa; słońce to oglądały również kobiety udające się
do grobu. Świt poranka i wschodzące słońce może być dla nas wielkim znakiem Jezusa
Zmartwychwstałego.

2. Bezradność kobiet wobec pustego grobu

Niosąc przygotowane wonności, kobiety szły na spotkanie umarłego. Szły do grobu.
Namaszczeniem zmarłego chciały okazać zmarłemu szacunek i cześć, który żywiły względem
Niego. Towarzyszyły Mu od Galilei w całym Jego wstępowaniu do Jerozolimy, były
świadkami Jego śmierci, a teraz namaszczeniem chciał Go pożegnać. Kiedy kobiety przyszły
do grobu Jezusa, kamień był odsunięty, a skoro weszły do wnętrza, nie znalazły Jego Ciała.
W tej zaskakującej sytuacji stanęły bezradne i zagubione. Ich drogie i starannie
przygotowywane wonności i olejki okazały się bezużyteczne. Do ich smutku dołącza się
jeszcze uczucie bezradności i zagubienia.

Chciejmy wczuć się w ich sytuację. Zagubienie jest jednym z najbardziej boleśnie
przeżywanych ludzkich uczuć. Towarzyszy ono człowiekowi wówczas, kiedy staje w sytuacji
bez wyjścia, w sytuacji przerastającej jego siły, gdy znajduje się w osaczeniu. Rodzi się wtedy
pełne niepokoju pytanie: co robić dalej, jak wyjść z tej sytuacji. Niewątpliwie były to pytania
kobiet przy grobie Jezusa. W sytuacjach bezradności człowiek dotyka w bolesny sposób
granic swoich ludzkich możliwości, których w żaden sposób nie jest w stanie przekroczyć.

Skazanie na bezradność jest szczególnie nieznośne dla tych ludzi, dla których władza, siła,
świadomość tego, że jest się panem sytuacji, jest ideałem przewodnim
(K. Horney). Każdemu
z nas wcześniej czy później przychodzi stanąć wobec granic swoich ludzkich możliwości

background image

i doświadczyć uczucia bezradności. I choć jest ono trudne i bolesne, to jednak poprzez nie
łatwiej i szybciej dochodzimy do prawdy o nas samych: odkrywamy nasze ubóstwo, nasze
słabości, odkrywamy potrzebę pomocy ludzkiej i boskiej. Takie doświadczenie, choć bolesne,
otwiera nas na przyjęcie Dobrej Nowiny, najważniejszej pomocy, jaką możemy otrzymać. To
właśnie dzięki doświadczeniu bezradności i zagubienia pozwalamy się Bogu prowadzić,
poznajemy Jego Boską moc.

W obecnej kontemplacji odszukajmy w naszym życiu momenty, w których czuliśmy się
w większym czy mniejszym stopniu bezradni i zagubieni. Pozwólmy, aby one nas jeszcze raz
dotknęły. Wybierzmy jedną szczególną sytuację, która wydaje nam się najtrudniejsza
i najbardziej przykra. Powróćmy do niej. Nie bójmy się, iż ponownie nas zaboli. Zauważmy
też, iż pod wpływem tych przykrych sytuacji pokornieliśmy wewnętrznie, a przez to
stawaliśmy się bardziej otwarci na przyjmowanie pomocy Boga i bliźnich. Prośmy, aby
sytuacje bezradności i zagubienia były dla nas szczególnymi okazjami otwierania się na
przyjmowanie Dobrej Nowiny o Zmartwychwstaniu Jezusa.

3. Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał

Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących
szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: Dlaczego
szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał
.

W naszej kontemplacji zauważmy dwóch mężczyzn w lśniących szatach rozmawiających
z kobietami. Przypominają nam Jezusa przemienionego na górze Tabor, Jego odzienie lśniąco
białe, oraz dwóch mężów — Mojżesza i Eliasza — rozmawiających z Nim o Jego odejściu
(por. Mk 9, 2nn). Scena Przemienienia Jezusa na górze zapowiada Jego Zmartwychwstanie.
Tę łączność Przemienienia ze Zmartwychwstaniem podkreśla również zachowanie się kobiet,
które podobnie jak uczniowie na górze Tabor, pochyliły twarze ku ziemi.

Pochylenie twarzy do ziemi jest odruchowym gestem człowieka świadomego swojej małości
i bezradności wobec tajemnicy objawiającego się Boga. W taki właśnie sposób spontanicznie
reagowali najwięksi mężowie Izraela: Mojżesz, Eliasz, Izajasz. W tej medytacji pochylmy
również i my nasze twarze ku ziemi wobec tajemnicy objawiającego się w Zmartwychwstaniu
Jezusa Boga. Zmartwychwstanie, jak żadne inne wydarzenie w historii ludzkości, objawia
nam potęgę Boga, Jego moc.

Dlaczego szukacie żyjącego pośród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał — usłyszały
kobiety od mężów w lśniących szatach. Słowa te są delikatnym wyrzutem z powodu małej
wiary kobiet szukających wiecznie Żyjącego pośród umarłych, a jednocześnie ogłaszają
Dobrą Nowinę o Jego Zmartwychwstaniu. Na potwierdzenie Dobrej Nowiny, iż Jezus żyje,
dwaj mężowie odwołują się do pamięci kobiet: Przypomnijcie sobie, jak wam mówił będąc
jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz
trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa
.

background image

Zasadniczym źródłem wiary w Zmartwychwstanie Jezusa miał być nie tyle pusty grób lub też
obecność dwóch mężów w lśniących szatach, którzy budzili raczej lęk niż wiarę, ile
przypomnienie im słów wypowiedzianych przez Jezusa jeszcze przed Jego śmiercią.
W Ewangelii Łukasza Jezus aż osiem razy zapowiada swoją mękę, śmierć
i Zmartwychwstanie. To właśnie nauka Jezusa z okresu Jego życia ziemskiego ma być
decydującym motywem wiarygodności Jego Zmartwychwstania. Objawiając się Apostołom
Jezus będzie również przypominał dawaną im wielokrotnie obietnicę powstania z martwych.
Wszystkie inne znaki, na które Jezus będzie się powoływał po swoim Zmartwychwstaniu,
mają jedynie wspomagać ten pierwszy znak, którym są Jego słowa. Ten, który powstał
z martwych, jest Tym samym, który powołał Dwunastu, nauczał, czynił cuda, został
umęczony i ukrzyżowany.

W obecnej kontemplacji chciejmy z uwagą towarzyszyć kobietom. Wsłuchajmy się uważnie
w ich dialog z dwoma mężami w lśniących szatach. Wczuwajmy się w ich wewnętrzne
przeżycia. Zauważmy ich lęk, bezradność, ale także zdziwienie, zaskoczenie i wreszcie radość
ze Zmartwychwstania Jezusa. Prośmy je, aby i nam udzieliła się ich radość. Prośmy za ich
wstawiennictwem, abyśmy pozwalali Bogu wchodzić w nasze życie z Jego Dobrą Nowiną
o Jezusie Zmartwychwstałym. Módlmy się również o duchową pamięć, dzięki której
w sytuacji bezradności i zagubienia odnajdziemy słowa Jezusa, którymi pouczał nas
przygotowując na mające nadejść próby.

4. Zmartwychwstanie w moim życiu

Zmartwychwstanie Jezusa nie może być dla nas przede wszystkim faktem historycznym. Jest
faktem, który trwa nieustannie. Jezus zaprasza nas, aby z Jego Zmartwychwstania uczynić
fundament naszego życia, fundament naszej codzienności. Jezus jest Panem przez swoje
Zmartwychwstanie. To dzięki Zmartwychwstaniu króluje w historii. To dzięki
zmartwychwstaniu Jezus jest także moim Panem, króluje w mojej osobistej historii życia. Siła
naszej wiary w Jego Zmartwychwstanie sprawia, iż Jezus posiada dostęp do naszego serca, do
naszego życia. To dzięki wierze w Jego Zmartwychwstanie Jezus może przemieniać nasze
serca, może nadawać nowy kształt naszemu życiu.

W niniejszej kontemplacji oraz w następnych zadawajmy sobie pytanie: Czy doświadczenie
wiary nie kojarzy nam się wyłącznie z cierpieniem, męką, umartwieniem, z krzyżem, z walką
z grzechem, z walką ze złem? Chociaż te trudne doświadczenia są integralną częścią życia
duchowego, to jednak nie wyczerpują go całkowicie. Czy przeżywanie wiary kojarzy nam się
spontanicznie także z doświadczeniem radości, pociechy, przyjaźni, miłości, pokoju,
ukojenia, otuchy? Czy Zmartwychwstanie Jezusa przenika naszą codzienność: codzienną
modlitwę, codzienne zmagania, ofiary, ludzką miłość, przyjaźń, pracę, odpoczynek? Czy
świeżość i piękno świtającego poranka kojarzy nam się ze Zmartwychwstaniem Jezusa? Czy
moglibyśmy powiedzieć, że Zmartwychwstanie Jezusa jest centrum naszej wiary? Czy
przemienia ono nasze serca — nasze życie, jak przemieniało serca i życie uczniów, kobiet?
Czy Jezus Zmartwychwstały wyrywa nas z naszego smutku, beznadziejności, zwątpienia?
Czy Jezus Zmartwychwstały kształtuje rzeczywiście naszą — moją historię życia? Niech te

background image

liczne pytania powracają nie tylko w tej modlitwie, ale także w następnych kontemplacjach
Jezusa Zmartwychwstałego. Prośmy Jezusa o szczerość odpowiedzi, których będziemy sobie
udzielać. Prośmy, abyśmy potrafili otwarcie i szczerze rozmawiać o owocach naszej refleksji
z Matką Najświętszą, z Jezusem Zmartwychwstałym, z Bogiem Ojcem.

5. Oznajmiły to wszystko Jedenastu

Uwierzywszy w Zmartwychwstanie Jezusa dzięki Jego własnym słowom, kobiety wróciły od
grobu i oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym
. Każde autentyczne
doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego ma charakter misyjny, ma charakter apostolski.
Jezus nie objawia się nam tylko dla nas samych. Poprzez nas pragnie objawiać się także
innym. Jezus zawsze posyła swego ucznia do innych z jego doświadczeniem wiary i miłości
jako świadka Zmartwychwstałego.

Misja dawania świadectwa Jezusowi jest jednak zwykle bardzo trudna. Często natrafia na
brak gotowości do jej przyjęcia ze strony człowieka. Tak było w wypadku Apostołów, którym
świadectwo kobiet o Jezusie Zmartwychwstałym wydało się czczą gadaniną i nie dali jej
wiary
. Podobnie jest i dziś. Świadectwo dawane Jezusowi bywa lekceważone, a nawet
odrzucane z wrogością. W takiej sytuacji może nam się zdawać, iż nasze świadczenie jest
bezużyteczne i bezsensowne. Łatwo wówczas możemy popaść w zwątpienie i zniechęcenie.
Ale choć Apostołowie nie uwierzyli natychmiast, jednak byli poruszeni świadectwem kobiet.
Poruszenie to będzie początkiem ich wiary w Zmartwychwstanie Jezusa.

Na zakończenie całej kontemplacji prośmy o wielkie pragnienie dzielenia się z innymi
naszym wewnętrznym doświadczeniem Jezusa Zmartwychwstałego; prośmy o głęboką
świadomość, iż naszemu świadectwu zawsze towarzyszy Jego moc. Módlmy się, abyśmy nie
zniechęcali się łatwo lekceważeniem naszego świadectwa przez ludzi, którzy nie są jeszcze
gotowi w nie uwierzyć. Odrzucanie przez bliźnich świadectwa o Jezusie nie oznacza
bynajmniej braku potrzeby Dobrej Nowiny, ale jedynie ich aktualny brak wewnętrznej
dyspozycji do jej przyjęcia.

X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ

Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się
do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa —
jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu
płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to
powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do
niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik,
powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go
wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku:

background image

Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem
nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca
mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena
oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział
(J 20, 11–18).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Chrystusa Zmartwychwstałego,
podobnego do ogrodnika, do którego Maria zwraca się z pytaniem, gdzie jest ciało Jezusa.
Wsłuchajmy się też w jedno słowo Jezusa: Mario i jedno słowo Marii: Rabbuni.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką otwartość serca oraz o pragnienie
wolności wewnętrznej, dzięki której będziemy w stanie odkrywać obecność Jezusa
Zmartwychwstałego w każdej sytuacji naszego życia. Prośmy też o wielką wiarę w moc Jego
słowa; Jezus bowiem swoim jednym słowem może otworzyć nam oczy, może powołać nas do
życia, może nas zbawić.

1. Maria Magdalena stała przed grobem płacząc

Maria Magdalena widzi wprawdzie zewnętrzne znaki Zmartwychwstania Jezusa (pusty grób
oraz obecność aniołów), ale nie potrafi sama z siebie przeczuć tajemnicy powstania Jezusa
z martwych. Zamknięta w swoim smutku z powodu śmierci Chrystusa szuka pocieszenia
w obecności Jego zmarłego ciała. Ale i ta ostatnia pociecha została jej odebrana. Przychodząc
bowiem do grobu znajduje go pustym. Pusty grób a w nim dziwna obecność dwóch aniołów
okrytych bielą
nie są w stanie do niej przemówić. Aniołowie zadają jej pytanie: Dlaczego
płaczesz?
Ona odpowiedziała: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Fakt
śmierci Jezusa jest tak mocno utrwalony w pamięci Marii Magdaleny, iż znaki
Zmartwychwstania Jezusa nie mogą naprowadzić jej na inny sposób myślenia i poszukiwania.
Zapominając o słowach Jezusa, który wiele razy przepowiadał swoje Zmartwychwstanie,
zatrzymała się na sobie, na swoich wyobrażeniach i oczekiwaniach tego, co chciała przeżyć
w czasie swojego pobytu u grobu. Ponieważ nie była zdolna odczytać danych jej znaków
Zmartwychwstania, sam Jezus przychodzi do niej. Ale jej zaślepienie smutkiem i dążeniem
do odnalezienia martwego ciała Jezusa było tak duże, iż nie była w stanie rozpoznać Go
żywego. Chrystus zadanymi pytaniami: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?, pragnie
pomóc jej oderwać się od koncentracji na martwym ciele i naprowadzić ją na szukanie Osoby
Jezusa. Smutek i ból Marii Magdaleny wynikały nie z powodu zniknięcia ciała, ale z powodu
śmierci Jezusa. Obecnością martwego ciała Chrystusa pragnie ukoić swój ból i smutek.

Zapatrzenie w cierpienie powoduje także, iż Maria Magdalena traci jakby poczucie
rzeczywistości: Sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go
przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę.
Dziwnym mogłoby bowiem
wydawać się zabieranie ciała zmarłego człowieka z ogrodu przez ogrodnika, a także
przeniesienie go z powrotem do grobu przez słabą kobietę.

Jeżeli w naszym doświadczeniu wiary, pomimo podejmowanych nieraz nawet wielkich
wysiłków duchowych pozostajemy zapłakani i smutni, narzekający przede wszystkim na

background image

siebie samych lub innych ludzi (jesteśmy zwykle zbyt obłudni, aby narzekać na Pana Boga),
to właśnie z powodu naszego zatrzymania się i skoncentrowania na tym, czego sami
oczekujemy od siebie lub od Pana Boga. Są to jakieś religijne fiksacje. W takiej postawie
planujemy sobie sami, jak winno przebiegać nasze spotkanie z Jezusem, jakich winniśmy
doznawać wówczas uczuć, w jaki sposób Bóg winien rozwiązywać nasze problemy.
Pozostajemy zapłakani, bo nie spełniają się nasze duchowe życzenia, nie będące
wewnętrznymi pragnieniami otrzymanymi od Boga, ale jedynie wyrazem naszych ludzkich
potrzeb. I choć Bóg daje nam nieraz bardzo wyraźne znaki, jak Marii Magdalenie, to jednak
religijne fiksacje nie pozwalają nam dobrze ich odczytać.

Głębsze i dłuższe podtrzymywanie w sobie takich właśnie fiksacji religijnych staje się
powodem utraty kontaktu z duchową rzeczywistością; tego, co dzieje się wokół nas oraz
w nas samych nie poddajemy wówczas rozeznaniu duchowemu, ale interpretujemy jedynie
przez nasze ludzkie myślenie, przeżywanie. W ten sposób dokonujemy fałszywej oceny
zarówno zewnętrznych znaków Bożego działania, jak również naszych wewnętrznych
doświadczeń i przeżyć. Obok rozpaczy, złudzenia religijne są jedną z największych pokus.
Człowiek sam z siebie nie jest źródłem wewnętrznego doświadczenia, jedynie otwiera się na
te doświadczenia, w które pragnie go wprowadzić sam Bóg.

W obecnej kontemplacji prośmy o łaskę wielkiej dyspozycyjności wobec Boga, abyśmy
mogli, rozpoznając pokusę iluzji wewnętrznych, otwierać się na Jego realną obecność.
Prośmy także o to, byśmy pozwalali Bogu zaskakiwać się ciągle nowymi sposobami Jego
objawiania się w naszym życiu. Jezus Zmartwychwstały przekracza bowiem wszelkie granice
i wszelkie przyjęte przez nas schematy.

2. Powiedz tylko jedno słowo

Maria Magdalena nie jest w stanie rozpoznać Jezusa patrząc sama na Niego. Konieczna była
więc inicjatywa Jezusa. Jedno Jego słowo: Mario wystarcza, aby otworzyły się jej oczy i aby
odkryła w ogrodniku Zmartwychwstałego. Jedno słowo Jezusa otrząsnęło Marię z jej smutku.

Jedno słowo Chrystusa może nas obudzić, uzdrowić, zbawić. Jedno słowo może otworzyć
nam oczy, dać nam nowe życie. To jedno słowo objawia moc Tego, który je wypowiada.
Rzymski setnik wyznał kiedyś wiarę w moc jednego słowa Jezusa: Powiedz tylko słowo,
a mój sługa odzyska zdrowie
(Mt 8, 8). Przejmując tę wiarę w moc słowa Jezusa powtarzamy
w każdej Mszy św. parafrazę słów setnika: Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza
moja
. W obecnej modlitwie wyraźmy wiarę w moc słowa Jezusa. Prośmy o jedno Jego słowo,
dzięki któremu moglibyśmy przejrzeć, uwierzyć w Jego Zmartwychwstanie, dzięki któremu
moglibyśmy także doświadczyć głębokiej wewnętrznej radości i pokoju.

Jedno słowo Jezusa: Mario otworzyło jej oczy i natychmiast zobaczyła Pana. Wyrwana
z koncentracji na martwym ciele Jezusa, mogła wreszcie zobaczyć żywego Pana. Od
zaślepienia bólem i smutkiem zostaje doprowadzona do doświadczenia Jezusa
Zmartwychwstałego. Na jedno słowo Jezusa, Maria również odpowiada jednym słowem

background image

Rabbuni. Tym jednym słowem wyraża wiarę, iż Ten którego widziała i słuchała przed
śmiercią krzyżową jest Tym samym, którego teraz widzi i któremu teraz oddaje hołd. Tym
jednym słowem uznaje z pokorą, że doświadczenie Zmartwychwstania jest ofiarowaną jej
łaską.

Podobnie jak Jezusowi wystarcza jedno słowo, aby mógł się nam w pełni objawić, tak
również i nam może wystarczyć jedno słowo, abyśmy mogli wyznać naszą wiarę, oddać Mu
chwałę, wyrazić nasz żal, wypowiedzieć wszystkie nasze prośby. Nierzadko usiłujemy
zastąpić wielością słów brak wiary. Ale sam Chrystus przestrzega nas przed taką modlitwą:
Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe
wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz,
czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie
(Mt 6, 7–8). Jednym słowem możemy
powiedzieć Bogu, iż chcemy otrzymać wszystko to, co jest Mu dobrze znane jako nasza
potrzeba i nasze pragnienie. Jedno nasze słowo może posiadać wielką moc dzięki ukrytej
w nim wierze.

Tym jednym słowem powiedzianym do Marii jest jej własne imię. W imieniu ukrywa się
moc. Wypowiadając imię Bóg powołuje człowieka do życia. Jezus wypowiadając imię Marii
powołuje ją do nowego życia, do nowego istnienia. Prośmy, aby Jezus Zmartwychwstały
również nad nami wypowiedział nasze imię, aby w ten sposób powołał nas do nowego życia,
do nowego istnienia. Dobry Pasterz woła swoje owce po imieniu i wyprowadza je, staje na ich
czele, a one postępują za Nim (por. J 10, 3–4). Wyraźmy w tej kontemplacji pragnienie
należenia do owczarni Jezusa, dzięki czemu Jezus będzie mógł nas — wołając po imieniu —
powoływać ciągle na nowo do nowego życia, do nowego widzenia Jego i naszej
rzeczywistości.

Chciejmy odwdzięczyć się Chrystusowi również jednym słowem. Wymówmy ze czcią i
z miłością Jego imię: Jezus. Miejmy świadomość, iż możemy je wypowiedzieć z wiarą tylko
dzięki pomocy Jego Ducha. W miarę naszego wzrostu wewnętrznego to jedno słowo, imię
Jezus może stać się najważniejszą — wręcz jedyną — treścią naszej modlitwy. Imię Jezus
może wypełnić całkowicie nasze serce. Poprzez imię Jezus nawiązujemy nie tylko więź
z Synem, ale także z Jego Ojcem. Kto bowiem posiada więź z Synem, posiada ją również
z Ojcem, ponieważ Syn i Ojciec są jedno. Na naszą modlitwę: Panie, powiedz tylko słowo,
a będzie uzdrowiona dusza moja
Chrystus mógłby nam odpowiedzieć również: Ty również
powiedz z wiarą tylko jedno słowo, moje imię — Jezus — a będzie zbawiona dusza twoja
.

3. Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

Kiedy Maria powiedziała do Jezusa: Rabbuni, wówczas Jezus odpowiedział jej: Nie
zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca
. Istotą misji Jezusa, istotą tajemnicy
Wcielenia jest zstąpienie od Ojca i powrót do Niego: Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na
świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca
(J 16, 28). Ostatecznym wypełnieniem misji jest
więc nie tyle samo Zmartwychwstanie, ile raczej jego zasadniczy cel: powrót do Ojca, by
zasiąść po Jego prawicy. Odchodząc ze świata i zasiadając po prawicy Ojca pozostaje

background image

jednocześnie na zawsze ze swoimi uczniami: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście
Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca
(J 14, 28). Odejście do Ojca jest
koniecznością nie tylko dla samego Jezusa, ale także dla Jego uczniów. Z tej konieczności
wynika obopólne większe dobro, większa radość.

Spotkanie Jezusa z Marią Magdaleną tworzy jakby moment przejściowy pomiędzy dawną
obecnością Jezusa, na sposób fizyczny i widzialny, a nową obecnością. Maria Magdalena
i wszyscy uczniowie Jezusa będą musieli dopiero nauczyć się szukania Jezusa w nowy
sposób
, w nowej formie. Nowa obecność urzeczywistnia się poprzez wiarę całej wspólnoty
Kościoła. Maria Magdalena, podobnie jak wszyscy uczniowie Jezusa po Zmartwychwstaniu,
znajduje się w jakimś momencie przełomowym, w momencie przejściowym. Dopiero
bowiem Wniebowstąpienie Jezusa oraz zesłanie Ducha Świętego utworzy z nich nową
wspólnotę — Kościół.

Ale zanim to nastąpi, wszyscy uczniowie, podobnie jak Maria Magdalena, będą uczyć się
wiary w Jezusa Zmartwychwstałego. Nie da się bowiem zatrzymać czasu; nie da się
zatrzymać Jezusa z przeszłości. Godzina Jezusa, czas Jego ziemskiego życia już przeminął,
należy do historii. Fizyczna, ziemska obecność Jezusa z chwilą Jego śmierci stała się częścią
historii ludzkości. Po Zmartwychwstaniu Jezus przekracza historię, przekracza czas,
przekracza przestrzeń. Jezus staje się odtąd panem historii, panem czasu, panem przestrzeni.
Stąd też nie może być przez czas i historię zatrzymany, więziony. Po Zmartwychwstaniu
Jezus mówi o sobie, że jest Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem, jest tym, Który jest, Który
był i Który przychodzi
, jest Wszechmogącym (Ap 1, 8). Próba zatrzymania Jezusa
historycznego przy sobie staje się niemożliwa, jak niemożliwe okazało się dla Marii
Magdaleny znalezienie Jego martwego ciała. Jak nie ma już martwego ciała, ponieważ Jezus
zmartwychwstał, tak również nie ma już Jezusa historycznego, ponieważ wstąpił do Ojca
i zasiada po Jego prawicy. Szukanie Jezusa historycznego jest więc szukaniem iluzji, jest
rozmijaniem się z Jezusem wiecznie żyjącym po prawicy Ojca.

I chociaż nie można powrócić do przeszłości, to jednak trzeba nawiązać ścisłą więź
z przeszłością i z historią. Jezus Zmartwychwstały jest bowiem tym samym Mistrzem
z Nazaretu, któremu Maria Magdalena oraz inni uczniowie towarzyszyli w czasie Jego
wędrówek po Galilei i Judei. I choć pomiędzy obiema postaciami Jezusa istnieje głęboka
różnica, to jednak pozostaje identyczność Osoby. W Jezusie Zmartwychwstałym objawia się
absolutna nowość Boga, której do tej pory świat jeszcze nie znał. Aby móc odkryć, widzieć
i żyć nową rzeczywistością Jezusa Zmartwychwstałego, potrzeba nowego spojrzenia;
spojrzenia oczyszczonego z osobistych przywiązań i ludzkich tylko oczekiwań. W nowej
więzi z Jezusem trzeba całkowicie zdać się na Niego, tak jak On sam zdał się na wolę
swojego Ojca.

Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Tymi słowami Jezus wzywa
Marię Magdalenę, aby oderwała się od Jego starej, dawnej obecności; aby zrezygnowała
z przywiązania do swoich ludzkich idei, wyobrażeń, oczekiwań. Jezus wzywa ją do
otwartości i wiary w Jego nową obecność. Nowa obecność jest tak samo realna i tak samo

background image

rzeczywista jak Jego fizyczna obecność przed śmiercią. Jezus uczy Marię odkrywać Go
w nowy sposób, żyć Nim na sposób nadprzyrodzony.

Kiedy zbyt materialnie, zbyt zewnętrznie i zbyt uczuciowo rozważamy życie Jezusa, wówczas
spontanicznie rodzi się w nas jakiś żal, iż my nie mieliśmy możliwości spotkać na sposób
fizyczny Jezusa historycznego, tak jak spotkała Go Jego Matka Maryja, Apostołowie oraz
inni uczniowie, a wśród nich także i kobiety. Takie ludzkie pragnienia i cały sposób
rozumowania związany z nimi, choć trzeba uszanować i można zrozumieć, jest jednak
całkowicie fałszywy. Odsłania bowiem zatrzymanie się wiary jedynie na powierzchni naszych
emocji. Objawia też powierzchowność naszego doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego.

Nasza dzisiejsza więź z Jezusem jest rzeczywista, realna, prawdziwa i głęboka. Nie jesteśmy
w niczym poszkodowani, nie jesteśmy w gorszej sytuacji od tych, którzy mogli spotkać Jezusa
historycznego. Nie przychodzi nam bynajmniej z większym trudem wierzyć w Jezusa jako
Syna Bożego, jako naszego Zbawcę. Wręcz przeciwnie. Mając za sobą świadectwo dwóch
tysięcy lat, nam — w pewnym sensie — jest może nawet łatwiej. Opieramy się bowiem nie
tylko na naszych osobistych doświadczeniach Jezusa, ale także na doświadczeniach milionów
Jego wyznawców, którzy dla Niego poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie. Ich
wiara nas zastanawia, pobudza, zachęca, otwiera.

W niniejszej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi Zmartwychwstałemu. Dziękujmy Mu za
Jego nową obecność. Dzięki niej pozostaje pomiędzy nami aż do skończenia świata (Mt 28,
20). Pozostaje obecny także i dla nas, pozostaje obecny także i dla mnie. I nam i mnie objawia
się, jak objawił się swojej Matce Maryi, Marii Magdalenie, Apostołom, uczniom idącym do
Emaus i wielu innym. Dziękujmy także Jezusowi za wiarę wszystkich Jego wyznawców,
dzięki której wiara ta dotarła aż do naszych czasów. Nasza wiara jest kontynuacją, jest
przedłużeniem ich wiary. Prośmy jednocześnie, abyśmy i my mogli przekazać tę wiarę
w Jezusa Zmartwychwstałego tym, którzy przyjdą po nas. Jezus zaprasza również nas, jak
zaprosił Marię z Magdali: Udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego
i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego
. Maria posłusznie poszła oznajmić
uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział.

Na zakończenie całej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi zasiadającemu po prawicy Ojca
wyrażając wiarę w Jego nową, ciągle żywą obecność pośród nas. Nieobecny na sposób
widzialny, Jezus towarzyszy nam jednak przez wszystkie dni aż do skończenia świata.
Prośmy, aby Jego nowa obecność stała się źródłem nowego spojrzenia na nasze życie oraz na
całą naszą ludzką rzeczywistość. Prośmy, abyśmy mogli wewnętrznie doświadczyć, że jako
Zmartwychwstały jest Początkiem i Końcem, jest Alfą i Omegą, jest tym, Który jest, Który był
i Który przychodzi
.

XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

background image

A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria
Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc
i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich:
Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń
i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył
pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do
środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu
i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale
oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń,
który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze
Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych
(J 20, 1–9).

Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód
czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas
przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy
pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie,
ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co
wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości
Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym
(Rz 8, 35–39).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Piotra i Jana biegnących z pośpiechem i
z niepokojem do grobu Jezusa. Obserwujmy także pusty grób Jezusa oraz leżące płótna
i chustę, która była na Jego głowie.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wewnętrzne pragnienie głębokiego
i intymnego związania z Jezusem oraz o wewnętrzne przekonanie, iż nic nie może nas od
Niego oddzielić.

1. Biegli obydwaj do grobu

Maria Magdalena powróciwszy od pustego grobu dzieli się z Piotrem i Janem nie tyle
radością ze Zmartwychwstania Jezusa, ile raczej swoim głębokim niepokojem i pytaniem,
gdzie znajduje się Jego ciało. Niepokój Marii Magdaleny udziela się także uczniom. Pod jego
wpływem oni również pobiegli do grobu: Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu.
Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu
.
Młodszy i silniejszy Jan wyprzedził Piotra, który — jak sugeruje nam Ewangelia — ledwie
nadążał za Janem.

To pośpieszne zdążanie Piotra i Jana do pustego grobu wynikało z ich głębokiego związania
z Jezusem. Śmierć Chrystusa, ucieczka uczniów, upadek Piotra nie tylko nie oddaliła ich od
Mistrza, lecz wręcz przeciwnie — zbliżyła ich do Niego. Obaj, Piotr i Jan, towarzyszyli
Jezusowi w Jego cierpieniach i śmierci krzyżowej; obaj przeżyli wewnętrzne zagubienie
i smutek. Jan, choć stał pod krzyżem Mistrza, to jednak w Ogrójcu uciekł razem z innymi
Apostołami. On również doświadczył głębokiego wewnętrznego zagubienia i niewiary.

background image

Uwierzył w Zmartwychwstanie Chrystusa dopiero przy pustym grobie oglądając zbędne już
płótna i chustę po Zmartwychwstałym.

Piotr zaś od Ogrójca towarzyszył Jezusowi najpierw z daleka. Następnie zaparł się swojego
Mistrza z obawy, że i jego może spotkać los Jezusa. Zaparcie się Piotra nie oddaliło go jednak
od męki i śmierci Mistrza. Wprost przeciwnie. Zaparcie stało się przełomowym momentem,
który pozwolił mu odkryć rzeczywisty cel i sens cierpienia i śmierci Jezusa. Dopiero po
swoim zaparciu Piotr odkrył swoją zarozumiałość, swoją zbytnią pewność siebie, brak
poznania siebie i grzechu swojego serca. Nie znając siebie Piotr dawał Jezusowi obietnice bez
pokrycia w rzeczywistości: Z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć (Łk 22,
33). Po swoim grzechu Piotr wreszcie pojął, że to on — biedny grzesznik — potrzebuje
zbawienia przez Chrystusa. Po swoim upadku Piotr nie broni się, aby Jezus umył mu nogi,
aby Go oczyścił, aby Go zbawił. I chociaż Piotr nie stał pod krzyżem razem z Matką Jezusa
i umiłowanym uczniem, to jednak głęboko doświadcza, że jest to śmierć dla niego i za niego.
Szybki bieg Piotra do pustego grobu wyraża jakiś wewnętrzny niepokój. W niepokoju tym
jest już przeczucie wiary w Zmartwychwstanie. Czyż bowiem Piotr mógłby całkowicie
zapomnieć o wielokrotnych zapowiedziach Zmartwychwstania Jezusa? Czyż mógłby
zapomnieć o obietnicy ponownego spotkania w Galilei? Przeczucie Zmartwychwstania Jezusa
było jednak tak niesamowitą nowiną, iż trudno było uwierzyć w możliwość jej spełnienia.

Bieg Piotra i Jana do pustego grobu to bieg do źródła nadziei, do źródła prawdziwej radości,
do źródeł życia. W obecnej modlitwie kontemplujmy bieg Piotra i Jana do pustego grobu.
Zauważmy ich pośpiech, oczekiwanie pełne niepokoju. E. Burnand namalował znany obraz
Piotr i Jan biegnący do grobu. Obraz ten wyraża pośpiech i niepokój uczniów Apostołów.

Pusty grób przemawia do uczniów. Pusty grób jest dla nich znakiem, symbolem, jest jakby
sakramentem Zmartwychwstałego. Ogłasza im dobrą nowinę. Zmartwychwstałem i zawsze
jestem z wami
(Antyfona ze Mszy św. Wielkanocnej) — mówi Chrystus swoim pustym
grobem. Choć sytuacja życiowa każdego z nich była inna, obaj potrzebowali tej niezwykłej
Nowiny.

Głębia naszego uczestnictwa w radości Jezusa Zmartwychwstałego zależy od głębi naszej
więzi z Jezusem, od naszego uczestnictwa w Jego męce i śmierci, od wewnętrznego uznania
naszej słabości i grzeszności. Radość Wielkiej Niedzieli może odkryć tylko ten, kto
doświadczył bólu Wielkiego Piątku. Zmartwychwstanie Jezusa może być wielką Nowiną
tylko dla tych, dla których śmierć Chrystusa była wielkim smutkiem. Pełni radości Jezusa
Zmartwychwstałego może doświadczyć tylko człowiek, który przeżyje rzeczywiste
zagrożenie wynikające z grzechu, w którym pogrążony jest zarówno on sam jak i świat.

Prośmy w tej kontemplacji o głębokie pragnienie intymnego związania się z Chrystusem.
Prośmy o zanurzenie nas w Jego męce i śmierci, abyśmy mogli być zanurzeni w radości Jego
Zmartwychwstania. Módlmy się także, aby zapewnienie Jezusa: Zmartwychwstałem i zawsze
jestem z wami
było dla nas źródłem wewnętrznego pokoju i radości, szczególnie
w momentach próby.

background image

2. Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie

Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu.
Jan nie wszedł jednak od razu do wnętrza. Nachylił się jedynie, aby sprawdzić, czy
rzeczywiście grób jest pusty. Tak. Grób był pusty. Jan zobaczył jedynie płótna, w które było
zawinięte ciało Jezusa. Zaczekał na Piotra, aby ten jako pierwszy wszedł do grobu.
W ustąpieniu pierwszeństwa Piotrowi przy wejściu do grobu dostrzegamy delikatność
i szacunek młodszego Jana dla starszego Piotra. W ten dyskretny sposób Jan ukazuje również
rolę Piotra we wspólnocie Apostołów. Kiedy Piotr wszedł jako pierwszy, za nim wszedł także
Jan.

W rozważanej Ewangelii uderza nas detaliczny opis ułożenia płócien, które jako relikwie
zostały po Zmartwychwstałym Jezusie. Piotr zobaczył leżące płótna oraz chustę, która była
na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu
. Pod
wpływem szoku pustego grobu uczniowie jakby sfotografowali w pamięci i wyobraźni
ułożenie chusty i płócien. Obraz ten zapamiętali na całe życie.

Dzięki szczególnemu doświadczeniu Jezusowej miłości — Jan nazywa bowiem siebie
uczniem, którego Jezus miłował (por. J 21, 7) — dzięki intuicji swojego czystego serca, Jan
szybciej przedarł się przez własne zagubienie i niepewność. Szybciej też odnalazł w pamięci
wielokrotną zapowiedź Jezusa, że po trzech dniach od śmierci zmartwychwstanie. Zaledwie
zobaczył pusty grób, leżące płótna oraz chustę, uwierzył w tajemnicę Zmartwychwstania.
Szybki bieg Jana jest symbolem jego szybkiej wiary. Miłość otwiera oczy. Miłość sprawia, iż
człowiek widzi więcej i szybciej.

Piotr biegł wolniej. Piotrowi, który miotał się pomiędzy wyniosłością a doznanym
upokorzeniem własnym grzechem, trudniej było uwierzyć. Potrzebował więcej czasu. Piotr do
radości Jezusa Zmartwychwstałego dochodził wolniej i z większym trudem. Każdy grzech,
zaślepiając człowieka, niszczy jego duchową wrażliwość. Utrudnia mu przez to odkrywanie
obecności Jezusa. Gorzkie i serdeczne łzy Piotra wylane po zaparciu się Jezusa przygotowały
jednak jego serce na przyjęcie tajemnicy Zmartwychwstania. Do radości Zmartwychwstania
Piotr dochodzi nie tylko dzięki własnym wysiłkom, łzom żalu i skruchy, ale także dzięki
modlitwie Jezusa, który zapewnił go: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was
przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara
(Łk 22, 31).

Odwołując się do naszej wyobraźni oraz opisu, jaki zostawił nam św. Jan, kontemplujmy
pusty grób. Przypatrujmy się niepotrzebnym już płótnom oraz chuście. Zauważmy radosne
zdziwienie Jana, wyraz jego wiary w Zmartwychwstanie Mistrza.

I chociaż Piotr i Jan dochodzą do radości Zmartwychwstania różnymi drogami, to jednak
w końcu pełna radość stała się udziałem ich obu. Prośmy Jana, umiłowanego ucznia Jezusa,
aby jego droga do wiary w Zmartwychwstanie Jezusa uczyła nas potrzeby wewnętrznej
przejrzystości w naszych pragnieniach i dążeniach. Czyste serce widzi szybciej, widzi dalej,
widzi więcej. Prośmy także o intuicję serca, dzięki której będziemy w stanie odkryć obecność
Jezusa Zmartwychwstałego w naszych codziennych doświadczeniach, życiowych sytuacjach,

background image

zdarzeniach. Podobnie jak zbędne płótna stały się dla Jana znakiem obecności Jezusa
Zmartwychwstałego, tak również i dla nas wiele najprostszych sytuacji życiowych, po ludzku
przypadkowych i zbędnych może być również znakiem Jego obecności.

Piotra zaś prośmy, aby uczył nas gorzko i serdecznie płakać z powodu naszych słabości
i grzechów. Tym właśnie żalem przygotujemy nasze serce na przyjęcie radości
Zmartwychwstania. Nasza grzeszna przeszłość nie musi być przeszkodą w drodze do Jezusa.
Możemy uczynić z niej — jak uczynił to Piotr — miejsce spotkania z Jezusem. Im bardziej
rozlał się nasz grzech, tym obficiej może rozlać się łaska wiary w Jezusa Zmartwychwstałego.
Wraz z Piotrem i Janem upadnijmy przed Jezusem, wyraźmy naszą miłość, nasze oddanie,
nasze uwielbienie dla tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

3. Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

Jan nie widział oczami ciała Zmartwychwstałego Jezusa, a jednak — jako pierwszy
z uczniów — uwierzył. I właśnie do niego w pierwszym rzędzie można odnieść
błogosławieństwo, które Jezus wypowie później wobec niewiernego Tomasza:
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20, 29). Jezus będzie pomagał uczniom
uwierzyć w swoje Zmartwychwstanie ukazując się im aż do czasu Wniebowstąpienia. Dał On
Apostołom po swojej męce — jak pisze Łukasz — wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im
przez czterdzieści dni i mówił o Królestwie Bożym
(Dz 1, 3).

Po odejściu Jezusa z tej ziemi źródłem wiary w Jego Zmartwychwstanie będzie jedynie
świadectwo Jego pierwszych uczniów, którzy Go widzieli na własne oczy. Jan Apostoł, który
uwierzył w Zmartwychwstanie Jezusa zanim Go jeszcze zobaczył, staje się szczególnym
wzorem wiary dla nas, którzy również nie widzieliśmy Zmartwychwstałego, a wierzymy
w Niego. Nasza wiara w Jezusa opiera się na zaufaniu i dlatego nasze życie ukryte jest
z Chrystusem w Bogu
(Kol 3, 3). Naszej wiary, naszego życia duchowego, wewnętrznej
radości, miłości, nie dostrzeżemy ludzkim okiem. I chociaż możemy sprawdzać ich
autentyczność po owocach, to jednak nie możemy ująć rozumem, nie możemy opisać
ludzkim językiem. Są one bowiem ukryte w Chrystusie.

Ponieważ nasze życie duchowe ukryte jest w Chrystusie, możemy być kuszeni, by
pomniejszać rolę i znaczenie życia w Jezusie. Możemy być nawet kuszeni, aby twierdzić, że
życie to nie istnieje. Ziarno wrzucone w ziemię jest także niewidoczne dla oka. I choć tego
nie widzimy na zewnątrz, to jednak ziarno ciężko pracuje w ziemi — obumiera, by wydać
owoc.

Nasza wiara w Jezusa ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego jest podobna do ziarna ukrytego
w ziemi, które pracuje. Doświadczenie wewnętrzne wskazujące, iż nasze życie ukryte jest
z Chrystusem w Bogu, może być dla nas wielką pociechą i nadzieją, szczególnie
w momentach zniechęcenia duchowego. W chwilach wielkich wątpliwości i ataków niewiary
możemy w sposób pewny odwoływać się nie do naszych odczuć i do naszej wiedzy o nas, ale
właśnie do tego, co jest ukryte w Chrystusie. Tak właśnie przeżywał swoją wiarę św. Piotr po

background image

swoim zaparciu się Jezusa. To właśnie dzięki własnemu upadkowi i dzięki śmierci Jezusa
Piotr wreszcie zrozumiał, iż nie może odwoływać się do swojej wiedzy o sobie, ponieważ jej
do końca nie zna. Samo odczucie wiedzy o sobie okazało się dla Piotra złudne. Piotr odwołuje
się zatem do ukrytej wiedzy Jezusa o nim. Na pytanie Mistrza: Szymonie, Synu Jana, czy
miłujesz Mnie?
, Piotr odpowiada pokornie: Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Moja miłość do
Ciebie, moja wiara w Ciebie, moje życie Tobą ukryte jest w Tobie. I właśnie dlatego Ty sam
najlepiej wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham
(por. J 21, 15nn).

W obecnej kontemplacji dziękujmy Jezusowi za to, iż możemy ukryć naszą wiarę, naszą
miłość i całe nasze życie w Nim. Prośmy, abyśmy dzięki temu zaznali głębokiego poczucia
bezpieczeństwa i pewności siebie. Właśnie dlatego, iż możemy się ukryć w Chrystusie, nic
nie może nas od Niego oddzielić. Stąd też ze św. Pawłem możemy stawiać retoryczne
pytanie: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?
Pewni, iż nasze życie ukryte
jest z Chrystusem w Bogu możemy również ze św. Pawłem odpowiedzieć na pytanie:
I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy
teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne
stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu
naszym
. Dziękujmy Jezusowi za ukrycie naszego życia w Nim, za to, iż dzięki Niemu
możemy czuć się bezpieczni.

XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI

Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus.
Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na
rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę
ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu
wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku
i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce.
Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym! Tomasz Mu
odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie
ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I wiele innych znaków, których nie
zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że
Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego
(J 20, 24–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie Jezusa, który przychodzi do uczniów
mimo drzwi zamkniętych. Wsłuchajmy się w słowa Chrystusowego pozdrowienia: Pokój
wam
; wsłuchajmy się też w modlitwę adoracji Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

background image

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy, aby sam Jezus rozwiewał naszą nieufność, jaka kołata
się w nas gdzieś na dnie serca. Prośmy także o postawę głębokiej i pokornej adoracji Jezusa
Zmartwychwstałego, której wzór daje nam modlitwa Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

1. Niewierny Tomasz

Tomaszowi nieobecnemu na spotkaniu z Jezusem Zmartwychwstałym Apostołowie mówią
prosto: Widzieliśmy Pana. Jest to pierwsze świadectwo o Jezusie Zmartwychwstałym, które
Apostołowie dają jednemu ze swoich braci.

Zdanie: Widzieliśmy Pana staje się jakby najkrócej sformułowanym wyznaniem wiary, staje
się opowieścią kerygmatyczną o Jezusie. Mówi ona nie tylko o Jego Zmartwychwstaniu, ale
również o Jego obecności we wspólnocie Apostołów.

Niełatwo było uwierzyć Jedenastu Apostołom w Zmartwychwstanie Jezusa, kiedy tę Dobrą
Nowinę przyniosły im trzy kobiety. Słowa kobiet wydały im się czczą gadaniną i nie dali im
wiary
(Łk 24, 11). Ale świadectwo dziesięciu Apostołów, dane jednemu z nich, mogłoby
wydawać się łatwe do przyjęcia. Znali się dobrze nawzajem. Nie była to grupa ludzi
łatwowiernych, żądnych tanich sensacji. Wszyscy byli trzeźwymi realistami, których niełatwo
było przekonać o czymś, co przekraczało ich prosty, męski sposób rozumowania. Tomasz,
jeden z nich, słysząc jednogłośnie brzmiące świadectwo: Widzieliśmy Pana, mógł odwołać się
do tego właśnie krytycyzmu swoich braci Apostołów. Ale Tomaszowi Dobra Nowina wydała
się niemożliwa. I tym razem uznał ją za czczą gadaninę.

Możemy wczuć się w sposób rozumowania Tomasza: to prawda, że Jezus czynił cuda. Ale
czynił je przecież także Mojżesz i wielcy prorocy, jak Eliasz, Elizeusz. Nie zdarzyło się
jednak nigdy dotąd, aby ktoś sam wrócił z grobu, w którym go pochowano.

Na świadectwo Dziesięciu Tomasz spontanicznie odpowiada: Jeżeli na rękach Jego nie
zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do
boku Jego, nie uwierzę
. Im większe i mocniejsze świadectwo, tym twardsze warunki wiary
w Zmartwychwstanie stawia Tomasz nie tyle swoim braciom Apostołom, ile raczej samemu
Jezusowi Zmartwychwstałemu. Reakcja Tomasza wydaje się być przejawem nie tylko
realizmu, ale także wyrazem pewnego urazu i uporu emocjonalnego, jakim nierzadko
odznaczają się ludzie zagubieni i niepewni siebie. Trzymają się swego zdania nieraz wbrew
oczywistości. Tomasz, podobnie jak wszyscy Apostołowie, czuł się głęboko zawiedziony
niespodziewanym, niepomyślnym i tak bolesnym końcem Jezusa. Być może Tomasz po
śmierci Jezusa mocno żałował, iż dał się wciągnąć w Jego sprawę i nie chciał ponownie dać
się nabrać
. Tomasz metodami eksperymentalnymi pragnie sprawdzić Dobrą Nowinę
o Zmartwychwstaniu. Chce zobaczyć i dotknąć te miejsca na ciele Jezusa, które były
przyczyną Jego śmierci. Tomasz zdaje się być podobny do wielu dzisiejszych naukowców,
którzy w sposób eksperymentalny usiłują udowadniać coś, co dla trzeźwo myślącego
człowieka jest po prostu absurdem lub też chcą podważyć moralną oczywistość prawd, które
do naszych czasów wyznawała cała ludzkość. Zdecydowana i jednoznaczna reakcja Tomasza

background image

sprawiła, iż wspólne świadectwo dziesięciu Apostołów o Zmartwychwstaniu Jezusa dane
Jedenastemu z nich poniosło pierwszą porażkę.

Nieufność Tomasza posiada jednak — o ile możemy tak powiedzieć — swój pozytywny
wymiar. Sprawę Jezusa Tomasz traktował bardzo na serio. Był w nią cały zaangażowany.
Zmartwychwstanie Jezusa było dla niego, jak i dla innych Apostołów, nie tylko problemem
wiary w cud. Był to bardzo osobisty problem: Jak żyć dalej? Komu poświęcić dalej życie?
Komu się teraz powierzyć? Tomasz rozumiał dobrze, iż jego życie nabrałoby zupełnie innego
znaczenia i sensu, gdyby Jezus żył, gdyby Jezus zmartwychwstał. Stąd też Chrystus traktuje
nieufność Tomasza nie tylko z wielkim miłosierdziem, ale także bardzo serio. Spełnia
dosłownie wszystkie warunki, jakie Tomasz postawił, aby uwierzyć w tajemnicę Jego
Zmartwychwstania.

Odwołując się do naszego doświadczenia wejdźmy w tej modlitwie także w pokusę naszej
nieufności. Rodzi się ona najczęściej, podobnie jak w wypadku Tomasza, jako reakcja
obronna na bolesne doświadczenia zawodu i rozczarowania, szczególnie zaś zawodu
i rozczarowania w miłości. Jeżeli wielokrotnie nie zostały spełnione rozbudzone w nas
oczekiwania i nadzieje na trwałą ludzką miłość i przyjaźń, wówczas na propozycję
nawiązania ponownej więzi miłości i przyjaźni spontanicznie bronimy się uczuciem
nieufności. Odruchowo i z uprzedzeniem mówimy wówczas, że nie damy się nabrać kolejny
raz.

Nieufności i uprzedzenia nie dają jednak żadnej obrony przed kolejnym zranieniem.
Nieufność izoluje człowieka, zamyka go w sobie, czyni go coraz bardziej zgorzkniałym.
Nieufność obraca się w końcu przeciwko człowiekowi, który ją stosuje. Nieufność
i zamknięcie, jeżeli nie są stopniowo przezwyciężane, rodzą stany rozpaczy. U podłoża
każdego ludzkiego grzechu leży zawsze nieufność, która przejawia się na wielu poziomach.
Jest to nieufność wobec Boga, nieufność wobec bliźnich oraz nieufność wobec siebie samego.
Wąż w ogrodzie Eden, nakłaniając pierwszego człowieka do buntu wobec Boga, zasiał w nim
nieufność wobec Jego miłości i Jego woli.

Prośmy Jezusa, aby odsłonił przed nami wszystkie przejawy nieufności naszego serca.
Najpierw nieufność wobec Boga. Zauważmy, jak łatwo nieufność ta rodzi się w nas, kiedy
w naszym subiektywnym odczuciu Bóg nie spełnia naszych próśb, pragnień, oczekiwań;
kiedy nasze wyobrażenie o Nim zostaje zakwestionowane. W sytuacjach zaś
niespodziewanego cierpienia czy niepowodzenia, do nieufności dołącza się nierzadko także
podejrzliwość wobec miłości Boga.

Może jeszcze łatwiej będzie nam zauważyć i przyznać się do naszej nieufności wobec
bliźnich? Pytajmy się w czasie tej modlitwy, jakie osoby zawiodły nas? Zauważmy, jak
bardzo boli nas zawód, jaki nam sprawiły. Zauważmy, w jakich sytuacjach i wobec jakich
osób daje znać o sobie ciągle na nowo nasza nieufność? Wielu młodych ludzi łatwo wątpi
w możliwość głębokiej przyjaźni i miłości, ponieważ w przeszłości doświadczyli bolesnego
odrzucenia ze strony osób, od których spodziewali się przyjęcia i akceptacji.

background image

Zauważmy też naszą nieufność wobec siebie samych: nieufność wobec naszych ludzkich sił,
własnych możliwości, siły woli. Pytajmy, czy w chwilach słabości i grzechu nie załamujemy
się zbyt łatwo rezygnując z dalszych zmagań. Jakie doświadczenia życiowe, jakie
niepowodzenia mogą leżeć u podstaw nieufności wobec siebie? Prośmy Jezusa, abyśmy
pozwolili Mu rozbijać w nas nasze postawy nieufności wobec Niego, wobec bliźnich i wobec
siebie samych. Nieufność serca ma jedno zasadnicze źródło: jest nim nieufność wobec Boga
i Jego miłości.

2. Pan mój i Bóg mój

A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus
przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam!
Samym wejściem do
wnętrza domu, w którym przebywali Apostołowie, Jezus podważa eksperymentalną metodę
dochodzenia do wiary, którą zaproponował Tomasz. Chrystus przychodzi mimo drzwi
zamkniętych
. Tym niezwykłym wejściem do domu Jezus pragnie powiedzieć Tomaszowi, że
istnieje rzeczywistość, która przekracza wymiar materialny — wymiar sprawdzalny dla
ludzkich zmysłów. Chrystus pragnie też ukazać niedowierzającemu uczniowi, że poprzez
Zmartwychwstanie wkroczył On ostatecznie w rzeczywistość, która dla żyjących na ziemi
pozostaje nadal zakryta tajemnicą. I choć nowa rzeczywistość wymyka się ludzkim zmysłom,
jest ona równie realna jak rzeczywistość materialna, którą można badać metodami
eksperymentalnymi. Wejście mimo drzwi zamkniętych wzbudziło w uczniach nie tylko
zdziwienie, ale także lęk (Łk 24, 37). Stąd też Jezus pozdrawia ich słowami: Pokój wam.
Zmartwychwstały pragnie ich zapewnić, że swoją nową obecnością nie tylko im nie zagraża,
ale wprost przeciwnie — dzięki niej może im ofiarować trwały pokój i radość.

Po ośmiu dniach, jakie upłynęły od poprzedniego spotkania, w którym Tomasz nie brał
udziału, Jezus zdaje się przychodzić przede wszystkim do niego samego. Po słowach
pozdrowienia Jezus zaraz zwraca się do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje
ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!
Jezus
z wielką pokorą i z wielką hojnością spełnia żądania Tomasza. Pozwala Mu oglądać swoje
rany, pozwala włożyć palec do ran rąk, a całą rękę do rany boku. I choć Jezus swoim
Zmartwychwstaniem wkroczył w nową rzeczywistość przekraczającą wymiar ludzkich
zmysłów, to nie stał się przez to nieuchwytnym widmem. Człowieczeństwo Jezusa
Zmartwychwstałego jest tak samo realne jak Jego śmierć, spowodowana ranami, które
Tomasz oglądał swoimi ludzkimi zmysłami. Jezus dając Tomaszowi możliwość oglądania
i dotykania swoich ran, upomina go jednocześnie: Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!

Nieufność i podejrzliwość Tomasza w jednym momencie przemienia się w osłupienie
i zdziwienie wiary. Nie broni już swojej nieufności, ale natychmiast uznaje swoje zaślepienie.
Spontanicznie, nie dotykając nawet ran Jezusa (Ewangelia o tym nie wspomina), niewierny
Tomasz woła: Pan mój i Bóg mój. Jest to kolejne wyznanie wiary w Jezusa
Zmartwychwstałego, którym — jak twierdzą egzegeci — posługiwał się także Kościół
pierwotny. Swoim okrzykiem Tomasz wypowiedział swoje doświadczenie wiary: pragnienie
intymnego przylgnięcia do Jezusa, pragnienie uznania Go Panem swego życia, pragnienie

background image

pełnienia Jego woli. Słowo mój powtórzone dwukrotnie w tym krótkim wyznaniu wiary
ukazuje, jak bardzo bliskim stał się dla Tomasza Zmartwychwstały Jezus. I na Tomaszu
sprawdziły się słowa św. Pawła, którym mówi, że gdzie ... wzmógł się grzech, tam jeszcze
obficiej rozlała się łaska
(Rz 5, 20). Wzmożona niewiara Tomasza stała się miejscem
szczególnej łaski związania się z Jezusem Zmartwychwstałym.

Tomasz przez osiem dni trwał w swojej niewierze. Jezus Zmartwychwstały przyszedł
w czasie ustalonym przez siebie. Tomasz potrzebował tych dni, aby jego uparta niewiara
nieco opadła. Jezus bowiem nigdy nie łamie ludzkiej wolności, nie gwałci jej. Kiedy
upieramy się przy swoim, On jak dobry Pedagog, jak cierpliwy Pasterz, potrafi czekać.
Przychodzi w najbardziej odpowiednim momencie.

Czekanie Jezusa jest dla nas wielką pociechą i wielką nadzieją. Jeżeli nawet budzą się w nas
jeszcze i dziś jakieś odruchy niewiary i zamknięcia, możemy być pewni, że On jedynie czeka
na odpowiedni moment, aby przyjść nam z pomocą, by móc pokonać w nas naszą nieufność.
Możemy być pewni, że wobec nas okaże się tak samo miłosierny, hojny i pokorny, jak okazał
się wobec Tomasza. Jeżeli Jezus potrafi cierpliwie czekać na wzrost naszej wiary, to również
i my możemy czekać razem z Nim. Modląc się o wzrost naszej wiary, usiłując przezwyciężyć
naszą nieufność, prośmy jednocześnie, abyśmy byli cierpliwi wobec siebie, jak Jezus jest
cierpliwy wobec nas. Posługując się zaś słowami Tomasza: Pan mój i Bóg mój, chciejmy
wyrazić Jezusowi nasze wewnętrzne pragnienia, abyśmy doświadczyli wewnętrznie Jego
wielkiej intymności, Jego wielkiej bliskości. Prośmy Go, aby On sam był naszym Panem,
naszym Bogiem.

3. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

Jezus przyjmuje adorację Tomasza, ale jednocześnie stwierdza, iż jest ona niemal oczywista:
Uwierzyłeś (Tomaszu) dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli,
a uwierzyli
. Ostatecznie dojście do wiary w Jezusa Zmartwychwstałego było dla Tomasza
łatwe. Jezus umożliwił niedowierzającemu uczniowi eksperymentalne sprawdzenie
prawdziwości tajemnicy Zmartwychwstania. Tę łatwą wiarę Tomasza Chrystus
przeciwstawia trudnej wierze tych, którzy nie będą mogli zobaczyć w sensie materialnym
przebitych rąk, nóg i boku, nie będą też mogli włożyć ręki do Jego boku. Uwierzą tylko dzięki
świadectwu Apostołów. Uczniów trudnej wiary Jezus nazywa błogosławionymi,
szczęśliwymi.

Po Zmartwychwstaniu uczniowie Chrystusa spełniają niezwykłą rolę pomostu pomiędzy
Jezusem historycznym żyjącym pod Poncjuszem Piłatem a Jezusem Zmartwychwstałym,
który przekracza wszelki czas i wszelką przestrzeń. Apostołowie są świadkami aż do
skończenia świata
(Mt 28, 20), że Ten, którego ukrzyżowano, trzeciego dnia zmartwychwstał.
Żyją w przełomowym momencie historii świata. Są stróżami przejścia ze Starego do Nowego
Przymierza. Na ich oczach kończy się bowiem stary czas, czas chrystofanii, kiedy Chrystusa
można poznawać za pomocą ludzkich zmysłów, a rozpoczyna się nowy czas, w którym może

background image

poznawać Go każdy człowiek dzięki świadectwu Jego uczniów. Odtąd Jezus będzie obecny
poprzez swój Kościół zgromadzony wokół Apostołów.

W czasach Jezusa znaki prowadzące do wiary w Niego były bezpośrednim przedmiotem
ludzkiego poznania. W czasach Kościoła natomiast znaki te są przekazywane z pokolenia na
pokolenie poprzez świadectwo. Nie oznacza to wcale, że uczniowie Jezusa mają dzisiaj
zamkniętą drogę do osobistego doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego. Wprost
przeciwnie. Dane im jest doświadczać Jego radości, Jego pokoju, Jego przebaczenia
grzechów, obecności Ducha Świętego. Ale sama historia Jezusa winna być przyjęta dzięki
świadectwu
(B. Maggioni). Należymy wszyscy do pokolenia tych, którym nie jest dane
widzieć Jezusa bezpośrednio z pomocą zmysłów, ale dane jest nam słuchać świadectwa
o Nim. Nasze doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego zrodziło się ze słuchania.

W obecnej kontemplacji prośmy o radość ze słów Jezusa: Błogosławieni, którzy nie widzieli,
a uwierzyli
. I choć nasza wiara jest słaba, uboga, jest jednak naznaczona błogosławieństwem
Jezusa. Dziękujmy Chrystusowi za pochwałę naszej małej wiary w Jego Zmartwychwstanie.
Niech Jego pochwała podniesie nas na duchu, niech doda nam odwagi do nieustannego
szukania sposobu jej pogłębienia.

Dziękujmy Jezusowi także za wiarę Jego Apostołów oraz wiarę wszystkich pokoleń wiernych
uczniów, dzięki którym Dobra Nowina o Jego Zmartwychwstaniu dotarła aż do naszych
czasów i do nas osobiście. Oddajmy chwałę wielkiej rzeszy wyznawców i męczenników,
którzy poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie, aby zachować i przekazać wiarę
w Zmartwychwstałego. Prośmy, abyśmy my z kolei, jako Jego uczniowie, czuli się
wewnętrznie zobowiązani do przekazywania świadectwa o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu
następnym pokoleniom. Jezus pragnie włączyć nas w przedłużenie wiary w Jego
Zmartwychwstanie aż do skończenia świata. Prośmy, aby nasza wiara wyrażona
w Tomaszowym wyznaniu: Pan mój i Bóg mój była nie tylko na naszych ustach, ale by
promieniowała także z codzienności naszego życia.

XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli
razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie
Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby.
Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie
złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to
był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On
rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu
mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus
miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie

background image

wierzchnią szatę — był bowiem prawie nagi — i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła
łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko — tylko około
dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę
oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł
Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech.
A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie
się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest
Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im — podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus
ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał
(J 21, 1–14).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Z rozważanej Ewangelii wybierzmy dwa obrazy. Pierwszy,
to obraz Jezusa stojącego na brzegu i uczniów na jeziorze. Wsłuchajmy się w polecenie
Jezusa wydane uczniom: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi. Przedstawmy sobie też drugi
obraz: Jezusa razem z uczniami przy śniadaniu nad brzegiem jeziora. Zauważmy, jak Jezus
podaje uczniom chleb i rybę. Wczujmy się w klimat pełen życzliwości i przyjaźni.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne odczucie wiary, że głównym celem
naszego życia jest podążanie za Jezusem Zmartwychwstałym do wieczności. Prośmy także,
aby świadomość życia dla nieba nadawała sens całemu naszemu życiu na ziemi, naszemu
zmaganiu się z falami morza, ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy.

1. Jezus na drugim brzegu

Cudowny połów ryb oraz spotkanie Jezusa Zmartwychwstałego z uczniami odbywa się
w Galilei, nad jeziorem, w miejscu licznych spotkań w czasie Jego publicznej działalności.
W obecnym spotkaniu po śmierci i Zmartwychwstaniu nie chodzi jednak o powrót do
przeszłości, nie chodzi o romantyczne wspomnienia wspólnie przeżytych chwil. To spotkanie
odbywa się już w innej perspektywie, w perspektywie eschatologicznej. Jest to bowiem
spotkanie uczniów żyjących na ziemi z uwielbionym i Wiecznie Żyjącym Synem Bożym.

Każde nasze spotkanie z Jezusem jest spotkaniem z wiecznie żyjącym. Naszą modlitwą
dotykamy wymiaru przekraczającego czas, dotykamy wieczności. Każda nasza modlitwa,
choć dokonuje się w czasie, to jednak dosięga wieczności. Tę prawdę o wiecznym wymiarze
naszej modlitwy dobrze podkreśla spotkanie Jezusa z uczniami nad Jeziorem Galilejskim.

Całe spotkanie odbywa się jakby w dwu światach, w dwu przestrzeniach. Z jednej strony
uczniowie znajdują się na pełnym morzu, w miejscu niestałym, zmiennym i groźnym.
Głębiny morskie według pojęć żydowskich były siedliskiem złych mocy, wrogich
człowiekowi. Ryby były uważane za istoty więzione przez złe moce. Z drugiej strony Jezus
znajduje się już na brzegu, na lądzie stałym, w miejscu bezpiecznym, niezmiennym. Widzimy
tutaj jakby odwrócenie przestrzeni w stosunku do życia ziemskiego. Przed śmiercią Jezus
często przebywa z uczniami w łodzi. W łodzi wypoczywa, śpi, z łodzi naucza. W czasie
ziemskiego życia Jezus dzielił los razem z uczniami przebywając z nimi w tym niestałym,
zmiennym i niebezpiecznym miejscu.

background image

Odwrócenie przestrzeni oznacza w tej Ewangelii zmianę czasu. Jezus osiągnął brzeg życia
wiecznego, dotarł do stałego miejsca, do swojego Ojca. Właśnie z tego nowego miejsca
ukazuje się uczniom będącym jeszcze na morzu. Z tego nowego miejsca towarzyszy uczniom,
jest z nimi obecny.

Z brzegu Jezus wzywa uczniów do połowu na pełnym morzu, do kontynuacji Jego misji,
którą rozpoczął. Wzywa ich do wydobywania ludzi z głębin przepaści, z niewoli złych mocy,
ze śmierci: Odtąd ludzi będziesz łowił (Łk 5, 10).

W czasie połowu widząc cudowną owocność swojej pracy — nieproporcjonalną do
włożonego wysiłku, rozpoznają obecność Jezusa Zmartwychwstałego. Po dokonaniu połowu
oni również zdążają na brzeg, w miejsce stałe i bezpieczne, gdzie czeka na nich Jezus
z posiłkiem, z ucztą. Ewangelia ta jest jakby żywą figurą Kościoła. Ukazuje jego obecność na
morzu świata w teraźniejszości oraz jego wymiar eschatologiczny, Jego zmierzanie do
wieczności, gdzie przebywa Jezus po prawicy Ojca.

W niniejszej kontemplacji dołączmy do uczniów przebywających na pełnym morzu.
Chciejmy odczuć kołysanie łodzi, niestałość miejsca. Razem z uczniami chciejmy także
dostrzec Jezusa na brzegu. Wpatrzmy się w Niego razem z nimi. Prośmy o głębokie
przekonanie wiary, że Jezus żyje w wieczności i oczekuje nas. Prośmy także o wewnętrzne
odczucie, iż zasadniczym celem naszego życia jest podążanie za Jezusem do wieczności.
Módlmy się, aby nasze zbytnie troski, prace, cała nasza walka o byt, o ludzką miłość, nasze
zmaganie się ze słabością i grzechem nie zamknęły nas na życie wieczne. I choć często
obecność Jezusa na drugim brzegu wydaje nam się odległa, mglista, to jednak jest to
obecność rzeczywista, realna.

2. Praca w nocy

Śmierć Jezusa wywołała u uczniów kryzys wiary. Powracając do porzuconych kiedyś sieci
rybackich, chcą przetrzymać najtrudniejsze chwile. Pracują jednak sami, pracują w nocy: Tej
nocy nic nie złowili
. Fakt, że uczniowie pracują w nocy, posiada u św. Jana mocny wydźwięk.
Jan podkreśla, że kiedy Judasz opuszczał wieczernik była noc. Praca w nocy jest pracą bez
światła, bez Chrystusa, jest to praca bezskuteczna.

Bezowocność pracy w nocy zostaje przerwana przyjściem Jezusa o świcie: Gdy ranek
zaświtał, Jezus stanął na brzegu
. Ranek — wschód słońca w języku biblijnym symbolizuje
nadchodzące zbawienie. Przychodzący Jezus jest słońcem, które rozświetla mroki nocy.

Nie nadajemy sami sensu każdej pracy, tym bardziej pracy apostolskiej. Sam człowiek nie
nadaje wartości swojemu wysiłkowi. Wysiłek człowieka, wysiłek apostoła, jest bezowocny,
jeżeli działa w oddaleniu od Boga, jeżeli pracuje w nocy: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na
próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa
daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna — dla was,
którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje
(Ps 127, 1–
2). Prośmy o żywą świadomość, że sens naszej pracy nie leży w naszym wysiłku i trudzie, ale

background image

w tym, że towarzyszy nam w niej obecność Jezusa. Nasza praca ma sens, kiedy jest
wykonywana w obecności Jezusa, z Jego polecenia. Prośmy także, aby sam Chrystus odsłonił
nam jałowość tych naszych prac, które podejmujemy bez Niego: pod wpływem chorych
ambicji, niezdrowej rywalizacji, chciwości pieniądza, dla zabicia własnego niepokoju i lęku.
Prośmy Go, aby uzdrawiał nieczyste motywy związane z naszymi pracami albo też dodał nam
odwagi, byśmy nie obawiali się zostawić tych prac, które odczytamy jako nieprawdziwe,
nieautentyczne, jako prace podjęte w nocy, bez Jezusa.

3. Praca na rozkaz Jezusa

A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do
nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie
. Jezus przychodząc do uczniów
zwraca się do nich bardzo serdecznie: dzieci. Tym ciepłym słowem Jezus pragnie dotknąć
w uczniach ich bolesnego doświadczenia zagubienia, poczucia winy, bezradności, które
ujawniły się w czasie Jego męki. Jezus nie strofuje uczniów, ale pragnie ich podnieść na
duchu. Pragnie ich pocieszyć. Z zatroskaniem pyta, czy mają co na posiłek.

Używając serdecznego tonu Jezus zachęca uczniów do ponownego zarzucenia sieci, ale
w miejscu wyznaczonym przez Niego — po prawej stronie łodzi. W języku biblijnym prawa
strona jest stroną błogosławioną. Jezus zasiadł po prawicy Ojca.

Nakaz połowu wydany przez Jezusa po Jego Zmartwychwstaniu przypomina uczniom ich
misję zleconą im jeszcze przed Jego śmiercią. Cudowny zaś połów zapowiada wielką
owocność ich pracy misyjnej. Zauważmy, iż Jezus wchodząc w życie uczniów i powołując
ich do nowej misji, nie przekreśla ich dotychczasowej historii życia, ich doświadczenia, ich
ludzkiej rzeczywistości jako rybaków. Jezus powołując człowieka idzie po linii tego, kim on
jest, czym dysponuje. Jezus wzywa uczniów, aby byli nadal rybakami, ale w innym
wymiarze. Zostają wezwani, aby wykonywali to samo zajęcie, ale w zupełnie innych celach.
Łódź na morzu i zarzucane sieci staną się odtąd symbolem Kościoła i jego misyjnej posługi
dla świata. W naszym powołaniu Bóg nie idzie nigdy wbrew temu, kim jesteśmy dzięki
naszej historii, naszemu charakterowi, naszym zdolnościom. Bóg wciąga w powołanie całą
naszą osobowość, całą naszą historię życia.

W obecnej kontemplacji ofiarujmy Jezusowi wszystko to, czym jesteśmy i co posiadamy
z całą naszą historią życia. Oddajmy to, co jest w tej historii dobre, pozytywne, co stanowi jej
bogactwo. Powierzmy wszystkie talenty, zdolności, umiejętności. Ale nie obawiajmy się
oddać także naszych braków, błędów, grzechów i słabości. Jezus potrafi wszystko przemienić
na nasz pożytek; potrafi wszystko włączyć w naszą misję. Prośmy Chrystusa, abyśmy odkryli
nasz ludzki, ziemski wymiar naszego życia jako miejsce naszego powołania, miejsce,
z którego wzywa nas Jezus.

Zarzucili więc sieci i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Obfitość połowu, to
skutek łowienia na rozkaz Jezusa i w miejscu wyznaczonym przez Niego: po prawej stronie,
po stronie błogosławionej. I choć to uczniowie pracują, sam Jezus pozostaje Panem połowu,

background image

On kieruje połowem. On wskazuje miejsce i czas pracy. Owoce pracy zależą od Niego.
Owoce pracy także należą do Niego. Liczba 153 ryb jest przez egzegetów interpretowana jako
symbol pełni. Zoologowie ówcześni przyjmowali, że w przyrodzie istnieją 153 gatunki ryb.
Połów dokonany przez uczniów jest połowem uniwersalnym, powszechnym. To właśnie
obfitość połowu symbolizuje nastanie pełni czasu.

Tego obfitego połowu dokonują uczniowie swoją pracą, ale na rozkaz Jezusa i w miejscu
wyznaczonym przez Niego. Sam wysiłek uczniów jest bezowocny. W każdej misji, pracy dla
Jezusa, muszą spotkać się dwa elementy: nasz wysiłek i nasza praca oraz polecenie Jezusa.
W sytuacji małej skuteczności czy wręcz bezowocności naszego działania możemy popadać
w zniechęcenie. Jesteśmy wówczas kuszeni bądź do zwiększania naszego wysiłku i liczenia
tylko na siebie samych lub też do porzucenia wszystkiego i zaniechania wysiłku. W takich
momentach trzeba nam pytać, czy pracujemy w miejscu wyznaczonym przez Chrystusa?

W obecnej kontemplacji chciejmy sobie uświadomić względność naszego ludzkiego wysiłku.
W sytuacji nawet małego sukcesu łatwo ulegamy pokusie sądzenia, że sobie samym
zawdzięczamy wszystko. Prośmy o realizm wiary, który pozwoliłby nam przyjąć z pokorą
słowa Jezusa: Beze Mnie nic uczynić nie możecie. Prośmy także, aby mała owocność wysiłku
na skutek pracy w nocy nie zniechęcała nas do dalszego trudzenia się w pracy, ale raczej
skłaniała nas do nasłuchiwania Jezusa: w jakim miejscu i w jakim czasie winniśmy
podejmować nasze prace. Sam Jezus sprawi, iż nasz wysiłek przyniesie owoc obfity.

4. To Pan jest

Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. (...) Powiedział więc do Piotra ów uczeń,
którego Jezus miłował: To jest Pan
. Jan rozpoznaje Jezusa stojącego na brzegu jako pierwszy.
On również oglądając pusty grób jako pierwszy uwierzył w Zmartwychwstanie. Postawa św.
Jana, który nazywa siebie umiłowanym uczniem Jezusa, ukazuje nam zbieżność dwóch
rzeczywistości w życiu wiary: poznania i miłowania.

Doświadczenie bycia miłowanym prowadzi do większego poznania kochanej osoby,
pełniejsze zaś poznanie powoduje większe pragnienie bycia kochanym. Właśnie w Ewangelii
św. Jana Jezus swoją więź z Ojcem objawia jako relację poznania i miłości. W komunii Syna
z Ojcem te dwie rzeczywistości: poznanie i miłość nakładają się. Poznanie jest miłością,
a miłość jest poznaniem. Syn kocha Ojca miłością doskonałą, gdyż poznaje Go w pełni.
Poznaje zaś w pełni dzięki doskonałej miłości.

W nas te dwie rzeczywistości są zawsze rozdzielone: nie kochamy w pełni, ponieważ
poznajemy tylko jakby w zwierciadle, nasze zaś poznanie jest ograniczone naszą niedoskonałą
miłością. Dopiero w wieczności nasze poznanie zjednoczy się z miłością. Postawa Jana,
u którego poznanie i miłość stały bardzo blisko, uczy nas, jak mamy szukać prawdziwego
zbliżenia do Jezusa. A jaka była reakcja Piotra, kiedy usłyszał, że to Pan jest?

Przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta
uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami
. W swoich pierwszych reakcjach Piotr

background image

się nie zmienił. Pozostał porywczy i gorący. Obecność Jezusa uświadamia Piotrowi najpierw
jego nagość, która w języku biblijnym oznacza grzeszność i niegodność człowieka. Również
Adam zawstydził się swoją nagością, kiedy Bóg zawołał do niego: Adamie, gdzie jesteś? (Rdz
3, 9).

Świadomość własnej grzeszności nie każe jednak Piotrowi kryć się przed Jezusem, jak to
chciał uczynić Adam w raju, ale wprost przeciwnie, każe mu spieszyć do Jezusa. Po grzechu
trzykrotnego zaparcia się Mistrza Piotr odkrył Go wreszcie jako źródło miłosierdzia. Prośmy
w tej kontemplacji o jasność i przejrzystość widzenia Jana, która pozwoli nam z daleka
i szybko dostrzec obecność Jezusa oraz o odwagę Piotra w uznawaniu naszej grzeszności. Te
dwie postawy pomogą nam silniej przylgnąć do Jezusa i zawsze szukać Jego miłosiernej
obecności.

5. Chodźcie, posilcie się

A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb.
Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr
i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb. (...) Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się
.
Choć Apostołowie przyjmują polecenie Jezusa i dokonują połowu na pełnym morzu, to
jednak praca na morzu nie jest ich wiecznym przeznaczeniem. Będzie miała swój kres.
Uczniowie dobiją do brzegu i opuszczą na zawsze to niestałe miejsce wraz z obfitymi
owocami swojej misji. Na brzegu, w wieczności będzie na nich czekał Zmartwychwstały
Jezus z posiłkiem, z ucztą. Uczniowie zostają jednak zaproszeni nie tylko do korzystania
z tego, co przygotował im Jezus, ale sami dzięki spełnionej misji wnoszą swój udział do
uczty.

W obecnej kontemplacji prośmy Jezusa o głębokie pragnienie nieba, wiecznego przebywania
z Jezusem Zmartwychwstałym. Prośmy, abyśmy byli świadomi, iż naszą obecną pracą
wnosimy wkład do wiecznej uczty z Jezusem. Prośmy także, aby świadomość życia dla nieba
nadawała sens całemu naszemu życiu na ziemi, naszemu zmaganiu się z falami morza,
ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy. Wsłuchajmy się w zaproszenie
Jezusa: Chodźcie i posilcie się i zechciejmy przyjąć je z pokorą i wdzięcznością.

Posiłek uczniów z Jezusem Zmartwychwstałym nad Jeziorem Tyberiadzkim jest również
symbolem Eucharystii. To, w czym kiedyś będziemy uczestniczyć w całej pełni, już dziś
antycypując możemy smakować. Ona bowiem jest tutaj na ziemi miejscem rzeczywistego
spotkania uczniów z Jezusem Zmartwychwstałym. Na Eucharystię uczniowie przychodzą
z trudami swojej pracy. Jezus przyjmuje i uświęca ten trud i włącza go w ucztę niebieską.
W ten sposób nasze uczestnictwo w Eucharystii posiada wymiar eschatologiczny. Jest
zapowiedzią uczty niebieskiej, którą Jezus obiecuje uczniom: Wyście wytrwali przy Mnie
w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój
Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na
tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela
(Łk 22, 28–30).

background image

XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt
stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak
rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były
niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie
z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu:
Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych
dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem
Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu;
jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się
spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci
dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano
u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów,
którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak
kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore
są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego
cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków
wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do
której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań
z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi
(Łk
24, 13–29).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie dwóch uczniów opuszczających
Jerozolimę. Zauważmy, iż w miarę upływu drogi miasto oddala się coraz bardziej.
Wyobraźmy sobie także, jak przygodny wędrowiec dołącza się do uczniów. Wsłuchajmy się
w szczerą rozmowę, jaka wywiązuje się od początku ich spotkania.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne odczucie, iż jesteśmy na naszej drodze
życia prowadzeni przez Jezusa, także w momentach, kiedy nie jesteśmy tego świadomi.
Prośmy też, byśmy z otwartością i szczerością wypowiadali przed Jezusem wszystkie nasze
doświadczenia wewnętrzne.

Historia dwóch uczniów idących do Emaus z przygodnym wędrowcem jest jedną
z najpiękniejszych scen Nowego Testamentu. Była ona częstym tematem dla malarzy,
poetów, pisarzy ascetycznych. Opowiadanie o uczniach z Emaus robiło zawsze głębokie
wrażenie na wszystkich pokoleniach chrześcijan. Całość opowiadania, jak podkreślają
egzegeci, posiada kunsztowną, misterną konstrukcję. Jest to opowiadanie bardzo żywe, pełne
emocji. Ruchliwość postaci, dramatyczność dialogu sprawiają, iż opowiadania tego słucha się
także z dużą przyjemnością. Ale nie w zaletach estetycznych leży największa wartość tej
Ewangelii. Opowiadanie o uczniach idących do Emaus jest formą rozwiniętej katechezy

background image

o tym, w jaki sposób można nauczyć się odkrywać Jezusa Zmartwychwstałego żyjącego
pomiędzy nami.

1. Wiara jest drogą

W rozważanej Ewangelii Łukasz nie kładzie nacisku najpierw na ponowne ukazanie się
Jezusa swoim uczniom, ale pragnie nakreślić przede wszystkim drogę którą należy przebyć,
aby móc rozpoznać Zmartwychwstałego. Chrześcijaństwo ukazane jest jako droga; droga do
poznania, pokochania i naśladowania Jezusa, który dla nas umarł i zmartwychwstał.

Chrześcijaństwo jest drogą. To stwierdzenie wydaje się dziś bardzo doniosłe. Właśnie dzisiaj,
może bardziej niż w przeszłości, uświadamiamy sobie, że wiara jest pielgrzymowaniem, jest
drogą do przebycia. Wiary nie możemy nabyć jako stałej i niezmiennej wartości. Nasza wiara
posiada charakter dynamiczny, stale się rozwija. Wiara polega na pokornym kroczeniu
ścieżkami wyznaczonymi przez Boga. Jesteśmy bowiem jedynie gośćmi i pielgrzymami na tej
ziemi.

Dwaj uczniowie idący do Emaus w towarzystwie Jezusa Zmartwychwstałego przypominają
nam Izrael, który idzie przez pustynię w towarzystwie Jahwe do Ziemi Obiecanej. W słupie
obłoku lub słupie ognia Bóg idzie na czele, aby torować drogę. Wody Morza Czerwonego nie
zatrzymują Izraela w jego drodze, ponieważ Pan kroczy przed nimi. Twoja droga wiodła
przez wody, Twoja ścieżka przez wody rozlane
— wspomina Psalmista (Ps 77, 20).

W czasie długiej wędrówki przez pustynię Jahwe walczy za swój lud i podtrzymuje go jak
Ojciec podtrzymuje syna. On sam karmi swój lud manną, wyprowadza dla niego wodę ze
skały. Wędrówka przez pustynię jest czasem trudnym. Bóg bowiem doświadcza swój lud, aby
odkryć głębię jego serca, aby zwrócić jego serce ku sobie.

Każdego roku w czasie święta Paschy i święta Namiotów Izraelici powracali do drogi
przebytej przez pustynię, aby uświadomić sobie, że nadal są w drodze do swojego Boga.
Prorocy i Psalmiści ukazują prawo Pańskie jako drogę do Boga Jahwe: Błogosławieni,
których droga nieskalana, którzy postępują według prawa Pana
(Ps 119, 1); Szczęśliwy
każdy, kto boi się Pana, który chodzi Jego drogami
(Ps 128,1).

Jan Chrzciciel nawiązując do proroka Izajasza będzie również mówił o drodze, którą należy
przygotować dla Chrystusa: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! (Łk 3, 4).
Przyjście Chrystusa będzie otwarciem nowej drogi nie tylko dla Izraela, ale poprzez niego dla
wszystkich pogan.

Dzieje Apostolskie rodzące się chrześcijaństwo nazywają drogą: Pewien Żyd imieniem
Apollos
— pisze Łukasz — znał już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem (Dz 18,
24–25). Chrześcijanie mają świadomość, iż znaleźli drogę do Boga. Drogą tą jest nie Prawo,
ale Osoba Jezusa. Chrystus sam powie o sobie: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14, 6);
Ja jestem drogą prawdziwą do życia (tłum. M. Wolniewicz). Niektóre współczesne ruchy

background image

odnowy w Kościele nawiązują do tej tradycji pierwotnego Kościoła, np. członkowie wspólnot
neokatechumenalnych, podkreślając, iż chrześcijaństwo jest drogą wiary.

Określenie wiary jako drogi posiada swoje doniosłe konsekwencje. Pierwszą z nich jest
świadomość, iż życie każdego z nas pochodzi od Boga i do Boga zmierza; jesteśmy — jak to
podkreślano w przeszłości — wygnańcami na tej biednej ziemi. Wygnańcami i pielgrzymami.
List do Hebrajczyków podkreśla, że ci którzy uwierzyli w Jezusa do lepszej dążą (ojczyzny),
to jest do niebieskiej
(Hbr 11, 16).

W niniejszej kontemplacji chciejmy zauważyć dwóch uczniów, którzy wczesnym rankiem,
z pośpiechem opuszczają Jerozolimę. Oddalają się od miasta coraz bardziej. W pewnym
momencie dołącza się do nich Nieznajomy. Idźmy razem z nimi przez dłuższą chwilę. Idąc
razem z dwoma uczniami do Emaus w towarzystwie Jezusa, zadajmy sobie pytania, które
mogłyby nam pomóc określić charakter naszej wiary. Czy jesteśmy świadomi, iż nasze życie,
nasza wiara jest pielgrzymowaniem, drogą? Czy doświadczamy przemijania wielu spraw
naszego życia, na podobieństwo przemijania wielu wydarzeń na drodze pielgrzyma? Czy
podejmujemy nasze kroczenie do Boga z całą świadomością i dobrowolnością jako wyjście
od Boga i zmierzanie do Niego?

Prośmy Jezusa, który towarzyszy nam w naszej drodze do Ojca, abyśmy mogli dostrzec to
wszystko, co opóźnia naszą wędrówkę, naszą pielgrzymkę. Prośmy również, abyśmy nie
usiłowali zatrzymywać tego, co musimy pozostawić w drodze, byśmy bez żalu, z całą
wolnością rezygnowali z tego, co utrudnia i obciąża naszą pielgrzymkę.

2. A myśmy się spodziewali

Powróćmy do naszej Ewangelii. Opuszczając Jerozolimę dwaj uczniowie udają się w drogę
do Emaus. Rozmawiają i dyskutują o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w ich życiu.
Rozmowa ta rodzi w nich smutek i utwierdza ich w zniechęceniu. Przeżywają gorzki smak
wielkiej porażki życiowej. Chcą uwolnić się od ciężkiej atmosfery związanej z przegraną
życiową. I właśnie dlatego postanawiają oddalić się od Jerozolimy, miejsca, które przypomina
im ich porażkę. Nie dają wiary w krążące pogłoski o widzeniu aniołów, którzy mieli
zapewniać, że On żyje. Umarła w nich nadzieja związana z Jezusem. Jego ukrzyżowanie stało
się momentem klęski i zawodu: A myśmy się spodziewali... mówią z rozgoryczeniem do
Nieznajomego. W przeszłości czegoś się spodziewali; obecnie już niczego nie oczekują. Żyją
bez nadziei.

Jeżeli doświadczyliśmy w naszym życiu choćby małej porażki w ważnej dla nas sprawie,
możemy rozumieć, jak bardzo ludzkie jest zachowanie się dwóch uczniów.
Z psychologicznego punktu widzenia jest to postawa bardzo zrozumiała, postawa naturalna.
W chwili wielkiej porażki pragnie się uciec od miejsca, które ją przypomina; pragnie się
zmienić otoczenie, by móc zapomnieć o całym nieprzyjemnym wydarzeniu, by ukoić ból
i rozgoryczenie. Porażka i cierpienie z nią związane są tym większe, iż nadzieje, które obudził

background image

w nich Jezus, były ogromne. Jezus bowiem był prorokiem potężnym w słowie i czynie wobec
Boga i całego ludu. Im większa nadzieja, tym większe rozczarowanie i porażka po jej utracie.

Śmierć nadziei, to śmierć człowieka. Nie można żyć bez nadziei. Jak można walczyć o dzień
jutrzejszy, kiedy nie widzi się sensu dnia dzisiejszego. Dante Alighieri wiąże piekło właśnie
z brakiem nadziei. W swojej Boskiej komedii nad miejscem wiecznego potępienia umieszcza
napis: Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelkie nadzieje. W sytuacji utraty nadziei przez
uczniów nasuwa im się bardzo konkretne i praktyczne rozwiązanie: pozbyć się wielkich
aspiracji, zrezygnować — choćby na jakiś czas — z wielkich ideałów i wycofać się w życie
prywatne, zająć się codziennością, na niej skupić całą uwagę życiową.

Ucieczka w prywatność, skupienie się na przyjemnościach codziennego życia, zamknięcie się
w sobie lub też w bardzo ciasnym kręgu przyjaciół — oto nieustanna pokusa zawiedzionych
w swoich nadziejach, ideałach, pragnieniach. W takich sytuacjach przychodzą myśli, które
mają charakter pokusy: po co się jeszcze wysilać, przecież to niczego nie zmieni, już tyle razy
próbowałem. Nowe ludzkie oczekiwania, które rodzą się w tej sytuacji, nie mają już nic
wspólnego z wielkimi duchowymi pragnieniami i nadziejami z przeszłości. W takich
momentach jasno i mocno staje przed nami to, co materialne i zmysłowe; co da się dotknąć,
co da się użyć i skonsumować, a co z pewnością nas już nie zawiedzie. Rezygnując ze
zwycięstwa, trwamy w rozczarowaniu będącym źródłem zgorzknienia: A myśmy się
spodziewali...

Jest to niewątpliwie sytuacja wielu ludzi współczesnych, także w naszym kraju: sfrustrowane
oczekiwania, nadzieje zawiedzione już któryś raz z rzędu. Pozostają jedynie gorzkie
wspomnienia. Ograniczamy się wówczas jedynie do bezsilnej irytacji i złości, która zżera
wszystkie niemal energie i siły. Ucieczka w prywatność życia, w robienie pieniędzy,
w konsumpcję, słowem ucieczka w bawienie się życiem wydaje się być jedynym rozsądnym
rozwiązaniem.

Ale kiedy ulegamy takim pokusom, wówczas wystawiamy naszą ludzką godność na
fundamentalne zagrożenie. Wraz z nadzieją człowieka umiera zawsze aspiracja szukania
prawdziwej godności, prawdziwego celu i sensu życia. W sytuacji braku nadziei, człowiek
zwraca się ku sobie, zamyka się w sobie, nie widzi bowiem innego celu dla swojego życia. To
zwrócenie się ku sobie odcina go jednak od możliwości odnalezienia nadziei, odcina od
źródła.

Wejdźmy w naszą historię życia, by zobaczyć nasze uleganie zniechęceniu, frustracji, nasze
pokusy wycofania się z życia. Na jakim tle dochodziło do takich właśnie pokus? Z jakimi
porażkami były one związane? W co chcieliśmy uciekać? Czy poddawaliśmy się tym
pokusom ucieczki i wycofania się z życia? Czy nie używaliśmy podobnych sformułowań:
A myśmy się spodziewali... a ja myślałem... wydawało mi się... itp. Pytajmy siebie, czy
wewnętrznie nie stawaliśmy się smutni, zgorzkniali, chowający swoje urazy? Co
chcielibyśmy Jezusowi powiedzieć o naszym podobieństwie do uczniów idących do Emaus?
Za co chcielibyśmy przeprosić? O co chcielibyśmy prosić? Za co chcielibyśmy podziękować?

background image

3. Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy
ich były niejako na uwięzi, tak, że Go nie poznali
. W tę sytuację zawodu i rozczarowania,
w ten brak nadziei wkracza Chrystus. Jezus nigdy nie zostawia człowieka w jego zagubieniu,
smutku i poczuciu bezsensu, ale dyskretnie włącza się w tę jego trudną drogę: idzie jako
nierozpoznany pielgrzym.

Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi, wchodzi w jego historię. Bóg nigdy
nie zostawia człowieka w sytuacji zawodu i braku nadziei. Im trudniejsza sytuacja człowieka,
im bardziej tragiczna, tym bliżej stoi Bóg. Ale często Go nie rozpoznajemy. Oczy człowieka
są jakby na uwięzi. Jest tak zajęty sobą, swoim własnym smutkiem, własnym uczuciem
zawodu, własną krzywdą, własnym bólem, iż nie może dostrzec czegokolwiek innego. Bardzo
często w sytuacji krzywdy, porażki, zawodu życiowego jesteśmy jakby związani, skrępowani.
Oczy nasze są na uwięzi. Patrzymy i nie możemy zobaczyć. Słuchamy i nie rozumiemy.
Dotykamy i nic nie czujemy. Jesteśmy wówczas jakby zahipnotyzowani własnym bólem,
krzywdą, niepowodzeniem. Jako jedyna przyjemność pozostaje nam wówczas rozważanie
doznanej krzywdy i cierpienia.

W takiej sytuacji Jezus przychodzi do nas, podobnie jak przyszedł do uczniów idących do
Emaus, aby nas obudzić z tego stanu odrętwienia i paraliżu duchowego. On zaś ich zapytał:
Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich,
imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających
w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego?

Wobec tych dwóch zawiedzionych i smutnych uczniów Jezus postępuje jak prawdziwy
pedagog. Tak właśnie niektórzy Ojcowie Kościoła nazywali Chrystusa: Pedagog. Jezus
nawiązuje z uczniami dialog, w którym najpierw oddaje im głos. Zaprasza ich, aby jako
pierwsi opowiedzieli o przyczynach swojego smutku, rozczarowania i utraty nadziei. Jezus
pozwala im w ten sposób wyrzucić z siebie cierpienie spowodowane rzekomą klęską.
Zaprasza ich do zwerbalizowania negatywnych doświadczeń.

Zaproszeni przez Jezusa uczniowie opowiadają swoją historię życia, historię — ich zdaniem
— nieudanego powołania; opowiadają o nadziejach rozbudzonych przez Jezusa, który był
prorokiem potężnym w słowie i czynie; opowiadają także o Jego gwałtownej śmierci, która
przekreśliła wszystkie oczekiwania. Wspominają jakby mimochodem, iż krążą pogłoski, że
On jednak żyje. Ale nawet nie przyszło im przez myśl, aby dać wiarę plotkom powtarzanym
przez kobiety. Opowiadanie uczniów przepełnia uczuciowe zaangażowanie. Cała historia
z ukrzyżowanym prorokiem wywołuje ich wielkie emocje. Na pytanie Nieznajomego, co się
stało w Jerozolimie, Kleofas odpowiada ze zdziwieniem: Ty jesteś chyba jedynym
z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało
.

Jest rzeczą bardzo interesującą zauważyć, że Łukasz poświęca w tym opowiadaniu znacznie
więcej miejsca uczniom, niż Jezusowi. Widzimy tutaj doniosłość wypowiadania się uczniów
przed Jezusem. Uczniowie, zamknięci dotąd w swoim smutku i cierpieniu, poczuli się

background image

wysłuchani przez Nieznajomego. Wypowiedzenie się uczniów to ich pierwszy krok do
wyjścia z zamknięcia i wyzwolenia się z krępującego poczucia rozczarowania i braku nadziei.

Człowiek potrzebuje wypowiedzieć siebie, potrzebuje wyrazić to, czym żyje: swoją rozpacz
i nadzieję, swoje cierpienie i radość, swój niepokój i swoje uspokojenie. Każdy doświadczony
rodzic, duszpasterz czy wychowawca stwierdzi, iż ważniejszą jest rzeczą słuchać cierpliwie i
z wyrozumiałością, niż mówić wiele, choćby pięknie i mądrze.

W naszym kontaktach z bliźnimi, w naszym stylu wychowania dzieci i młodzieży, w naszym
stylu duszpasterzowania mówimy często zbyt dużo. Nasza pomoc zarówno w wymiarze
czysto ludzkim jak i w wymiarze duchowym winna rozpoczynać się od uważnego słuchania
tych, którym chcemy pomagać. Trzeba umiejętnie, z delikatnością i dyskrecją zaprosić
bliźniego do wypowiedzenia tego, czym żyje. Nie możemy powiedzieć drugiemu dobrego
i trafnego słowa, jeżeli nie wysłuchamy go do końca. Wysłuchanie do końca jest wyrazem
miłości do końca. Ponieważ Jezus umiłował swoich uczniów do końca, pozwolił im
wypowiedzieć się do końca. Rady, pociechy, uwagi dawane bliźniemu nie będą odpowiedzią
na jego sytuację, jeżeli zabraknie pełnego wysłuchania.

Człowiek zawsze czuje się upokorzony, jeżeli nie pozwolimy mu wypowiedzieć się, jeżeli nie
wysłuchamy go do końca, jeżeli swoją postawą sądzenia i potępiania zamykamy mu usta,
jeżeli nie bierzemy na poważnie tego, co chce nam powiedzieć. Pomóc człowiekowi
w sytuacji zawodu, cierpienia i upokorzenia, oznacza najpierw cierpliwie go wysłuchać.

Sięgając do naszej historii życia przypomnijmy sobie ludzi, którzy byli dla nas jak
Nieznajomy dla uczniów idących do Emaus; ludzi, którzy nas słuchali cierpliwie,
z wyrozumieniem, ludzi, przez których czuliśmy się naprawdę słuchani. Przywołajmy dobre
samopoczucie
związane z wypowiadaniem siebie. Czy mieliśmy szczęście spotkać wielu
takich ludzi? Podziękujmy Jezusowi za nich. Ale z drugiej strony przywołajmy także te
sytuacje, w których ktoś swoją postawą zamykał nam usta, nie pozwalał się nam
wypowiedzieć, blokował nas. Przywołajmy uczucie bólu, gniewu, irytacji i upokorzenia, które
rodziły się w nas w takiej sytuacji.

Następnie sięgnijmy naszą uwagą i pamięcią do sytuacji, w których my sami pełnimy rolę
pomagających innym jako rodzice, wychowawcy, duszpasterze, kierownicy duchowi, lekarze,
doradcy itp. Prośmy gorąco Jezusa, abyśmy mogli dobrze rozeznać, jak wygląda nasza
postawa wobec osób, którym mamy pomagać. Czy nie przygniatamy ich naszymi
pouczeniami, upominaniem, czy też narzekaniem? Czy umiemy słuchać? Czy pozwalamy się
im wypowiadać do końca? Czy nasze słowa są odpowiedzią na ich uprzednie wypowiedzenie
tego, czym żyją?

Prośmy Jezusa, aby ukazał nam sytuacje, w których zraniliśmy kogoś zamykając mu usta i nie
pozwalając mu wypowiedzieć się do końca. Za co chcielibyśmy podziękować Chrystusowi;
za co przeprosić; o co chcielibyśmy prosić? Rozmawiajmy także z Matką Najświętszą, która
najpełniej i najwierniej słuchała swojego Syna i nosiła w sercu Jego słowa. Słuchanie bliźnich
zawsze rozpoczyna się bowiem od słuchania Boga. Słuchanie ludzi jest przedłużeniem

background image

słuchania Boga. Nasza nieumiejętność słuchania bliźnich jest prostą konsekwencją zamykania
się na Boga i Jego Słowo.

XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko,
co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?
I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich
Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał,
jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi
i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął
chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły
i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało
w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie
wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy
im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również
opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba
(Łk 24, 25–35).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie uczniów idących do Emaus
i słuchających z uwagą i fascynacją przygodnego Wędrowca. Zbliżają się do Emaus.
Wędrowiec okazuje, jakoby miał iść dalej. Wsłuchajmy się w zaproszenie uczniów
wypowiadane z głębokim przekonaniem: Zostań, Panie, z nami.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką wrażliwość serca na słuchanie Słowa
Bożego. Będziemy też prosić o pragnienie przedłużonego trwania w obecności Jezusa jako
odpowiedź na przyjęcie Jego Słowa.

1. O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia

Nawet najdokładniejsza autoanaliza i refleksja nad swoim życiem, szukanie przyczyn
osobistej sytuacji, posiada swoje ograniczenia. Nie można rozwiązać problemu własnego
istnienia, ograniczając się jedynie do autoanalizy, do subiektywnej refleksji nad sobą oraz
otaczającą nas rzeczywistością. Nie możemy odkryć celu i sensu naszego istnienia, jeżeli
zatrzymamy się jedynie na nas samych. Człowiek nie wyjdzie z sytuacji rozczarowania,
zawodu i rozpaczy, jeśli ograniczy się do auto–psycho–analizy, choćby była ona najpełniejsza
i najgłębsza. Potrzebujemy światła i mądrości, która przekracza nasz osobisty punkt widzenia.
Potrzebujemy pomocy z zewnątrz, która pozwoli nam odczytać właściwy cel i sens życia
i osobistą godność; która może stać się źródłem nadziei.

Jezus towarzysząc uczniom pozwolił najpierw wypowiedzieć się im do końca. Ale
wysłuchawszy ich, sam zabrał głos: Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są

background image

wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego
cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków
wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego
.

Zauważmy, że interwencja Jezusa jest bardzo mocna, jasna i zdecydowana. Chrystus ukazuje
najpierw uczniom, że przyczyną ich rozgoryczenia jest zamknięcie się w sobie oraz brak
otwartości na słuchanie Słowa Bożego. Są smutni, zawiedzeni, rozczarowani i bez nadziei,
ponieważ nie mają uszu skorych do słuchania i serc skorych do wierzenia. Z jednej strony
Jezus gani ich za brak wiary, ale z drugiej strony prowadzi ich do źródła: do Słowa Bożego.
Objawia im, w jaki sposób w Słowie Bożym mogą odnaleźć odpowiedź na swoją sytuację
życiową: na swoje rozczarowanie, smutek i brak nadziei.

Słowo Boże — oto, co może dać nam perspektywę na przyszłość, kiedy znajdujemy się
w ślepej uliczne zawiedzionych nadziei i sfrustrowanych ludzkich pragnień i potrzeb. Właśnie
Słowo Boże pozwala nam zachować nadzieję, pogodę ducha i radość życia także w chwilach
trudnych i bolesnych doświadczeń.

Jezus nie tylko wyjaśnia i interpretuje uczniom Pisma, ale także medytuje razem z nimi. Robi
to jednak inaczej, niż uczeni w Piśmie i faryzeusze. Wykłada im bowiem co we wszystkich
Pismach odnosiło się do Niego
samego. Od czasów Chrystusa rozważamy i medytujemy
Pisma w nowym świetle: w świetle życia, męki, śmierci i Zmartwychwstania Jezusa.
Medytacja Pisma w świetle całego życia Chrystusa stanie się odtąd nowym sposobem
obecności Jezusa Zmartwychwstałego. Pisma zawierają bowiem odwieczny plan Ojca
odnoszący się do Mesjasza.

W momentach zniechęcenia i smutku potrzebujemy — bardziej niż czegokolwiek — prawdy
Słowa Bożego. I choć słowa otuchy oraz przyjacielska obecność kogoś bliskiego może nas
bardzo pocieszyć, to jednak nie ona rozwiąże pokusy rozpaczy. Prawda Słowa Bożego może
okazać się jednak trudna do przyjęcia, jak trudną była dla uczniów: O głupi, a leniwego serca
do wierzenia temu wszystkiemu, co powiedzieli prorocy
(tłum. J. Wujka). Ale ta właśnie
gorzka prawda Słowa jest jedynym lekarstwem w naszym zagubieniu.

W niniejszej kontemplacji pytajmy się, czy szukamy prawdy Słowa Bożego zarówno
w sytuacjach osobistego zagubienia i rozczarowania, jak też w sytuacjach konfliktów
i nieporozumień z innymi. Czy nosimy w sobie rzeczywiste pragnienie światła Słowa
Bożego? Czy pozwalamy Słowu przemawiać do nas jasno, wyraźnie i mocno? Prośmy w tej
modlitwie, aby pierwszą troską naszego życia duchowego była prawda Słowa Bożego.
Módlmy się o wielką otwartość na prawdę Słowa, która podsunie nam rozwiązanie
wszystkich naszych sytuacji, także tych po ludzku bez wyjścia.

2. Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć

Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały? — mówi z całym
naciskiem przygodny Wędrowiec uczniom uciekającym do Emaus. Trzeba, powinienem,
muszę
— oto wyrażenia, którymi Jezus często podkreślał potrzebę, czy wręcz konieczność

background image

wypełnienia Pisma i bycia wyłącznie do dyspozycji Ojca. Już jako dwunastoletni chłopiec
Jezus powie swoim Rodzicom w Świątyni Jerozolimskiej: Czy nie wiedzieliście, że
powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?
(Łk 2, 49). Są to pierwsze słowa
wypowiedziane przez Jezusa na kartach Ewangelii św. Łukasza. Zapowiadając zaś swoją
mękę, śmierć i Zmartwychwstanie Jezus powie: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć... (Łk
9, 22). Kiedy mówi o głoszeniu Dobrej Nowiny używa również słowa: trzeba, muszę: Także
innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę
(Łk 4, 43).

Trzeba było, muszę... — słowa te oznaczają: taka jest wola mojego Ojca. Tych słów nie
można wyjaśnić w kategoriach ludzkich. Stosując logikę ludzką odruchowo chcielibyśmy
zapytać: Dlaczego musisz? Dlaczego trzeba? Skąd ta konieczność?. Jezus nigdy nie pyta
swojego Ojca: Dlaczego muszę? Dlaczego trzeba? Swoim: muszę, trzeba wyraża absolutne
zaufanie wobec Ojca, wobec Jego odwiecznego planu. Zapytać Ojca: dlaczego? oznaczałoby
nie mieć zaufania do Niego, wątpić w Jego miłość wobec Syna.

W chwilach trudnych, w chwilach cierpienia, rozpaczy, braku nadziei spontanicznie wyrywa
się nam w modlitwie: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego mnie to dotyka? Dlaczego właśnie tak?
I choć to nasze dlaczego najczęściej nie posiada charakteru świadomego buntu, ale raczej
wyraża żal i nieakceptację naszej trudnej sytuacji, to jednak ukazuje ono także małą wiarę
i brak pełnego zaufania; jest przejawem nieumiejętności powierzenia się Ojcu.

Rozumienie swojej sytuacji oraz odpowiedź na pytanie dlaczego przychodzi wraz
z powierzeniem Bogu swojego życia. Dzięki zaufaniu odkrywamy w nas samych inteligencję
serca
, zdolną zrozumieć sens Jezusowego trzeba, muszę, powinienem.

Kiedy ufamy Jezusowi, wówczas inteligencją serca, nie zaś inteligencją rozumu, poznajemy
coraz pełniej sens i cel Jego życia, śmierci i Zmartwychwstania. Poznając zaś życie Jezusa,
poznajemy również nasze życie. On sam bowiem jest dla nas życiem. W Jego cierpieniu
i klęsce nabierają sensu nasze cierpienia i rozczarowania życiowe; w Jego śmierci nabiera
sensu nasza śmierć, a w świetle Jego powstania z martwych staje się realne nasze
zmartwychwstanie. Człowiek nie może odnaleźć siebie poza Chrystusem.

Przywołajmy znane nam dobrze słowa Jana Pawła II wypowiedziane w Warszawie na Placu
Zwycięstwa w czasie I Pielgrzymki do Ojczyzny: Człowieka nie można do końca zrozumieć
bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie
może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego
powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa
.
Dzięki Chrystusowi odnajdujemy utraconą nadzieję, realizujemy najgłębsze aspiracje naszego
serca, odnajdujemy godność ludzką, godność dziecka Bożego. Nasze zaś zaangażowanie
w miłość bliźniego, w działalność apostolską staje się pomocą udzielaną innym
w odnajdywaniu Jezusa jako prawdziwej drogi do życia.

Prośmy Jezusa o inteligencję serca, dzięki której będziemy w stanie rozumieć i przeczuć to
wszystko, co w Pismach odnosi się do Jego życia i do naszego życia osobistego. Prośmy
także, abyśmy chcieli i umieli zaufać i powierzyć się Jemu, szczególnie w sytuacjach dla nas

background image

niejasnych i trudnych. Módlmy się, abyśmy nie ulegali pokusie bezsensownego dociekania:
dlaczego właśnie ja?, dlaczego mnie to spotyka? A kiedy tego typu pytania będą się w nas
rodzić spontanicznie, wówczas prośmy o to, byśmy umieli je dobrze zinterpretować jako
przejaw naszego lęku o siebie, naszej nieufności. Możemy zadawać Jezusowi także to trudne
pytanie: Dlaczego właśnie ja?, ale ze świadomością, iż odpowiedź na nie nie przyjdzie jako
owoc naszego przemyśliwania, refleksji i ludzkiej zapobiegliwości, ale jako dar łaski.

3. Zostań, Panie, z nami

Droga w towarzystwie Nieznajomego musiała upływać uczniom bardzo szybko. Rozmawiali
bowiem na temat interesujący ich bardzo: na temat Człowieka, z którym wiązali niedawno
wielkie nadzieje, iż właśnie On miał wyzwolić Izraela (Łk 24, 2). Rozmawiając zbliżali się
powoli do celu swojej podróży. Pragnęli jednak nacieszyć się obecnością tego niezwykłego
Wędrowca, który tak doskonale wczuwał się w ich myśli i pragnienia. I choć używał trudnych
wyrażeń i upominał ich twardo, to jednak czuli się przez Niego zrozumiani, przyjęci, kochani.
Ale właśnie wówczas, kiedy ich rozmowa z Nieznajomym sięgała jakby szczytu, On
okazywał jakoby miał iść dalej
. Przyjemność przebywania z Nim była tak wielka, iż
spontanicznie przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się
już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi
.

Zostań, Panie, z nami... — te słowa skierowane do przygodnego Wędrowca są jakby
nieświadomą modlitwą uczniów; modlitwą wypływającą z głębokiego pragnienia ich serca.
I choć nie zmienili jeszcze decyzji oddalenia się od Jerozolimy, miejsca śmierci Jezusa, to
jednak w ich duszy poczęło się coś dziać. Opuścił ich smutek i przygnębienie; rozpłynęło się
gdzieś ich rozczarowanie i uczucie zawodu. Odkąd zaś w przygodnym Wędrowcu rozpoznali
w końcu Jezusa Zmartwychwstałego, będą wspominać czas tej rozmowy i mówić do siebie
nawzajem: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam
wyjaśniał?

Płonące serce uczniów to znak działania w nich Ducha Świętego. W języku biblijnym ogień
jest znakiem Ducha. Dzieje Apostolskie opowiadają, iż zesłany przez Jezusa Duch Święty
ukazał się w postaci płomyków ognistych (por. Dz 2, 3). To właśnie pod wpływem uważnego
słuchania Pisma oraz pod wpływem działania Ducha Świętego rodzi się w uczniach
pragnienie wyrażone w prośbie: Zostań, Panie, z nami. Ale ponieważ Wędrowiec okazywał
jakoby miał iść dalej, uczniowie nalegają, przymuszają Go, aby został z nimi.

W tej usilnej prośbie uczniów wyrażonej z wyraźnym naleganiem widzimy echo słów samego
Jezusa: I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie,
a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu
otworzą
(Łk 11, 9–10). Ponieważ uczniowie prosili, było im dane, ponieważ szukali
obecności Pielgrzyma, znaleźli ją, ponieważ kołatali do Jego serca, otworzył im. Wszedł więc,
aby zostać z nimi
. Gorące pragnienie bycia z Pielgrzymem staje się kolejnym krokiem do
pełnego rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego. Gdyby zabrakło ze strony uczniów prośby
i nalegania, Pielgrzym przeszedłby mimo, gdyż okazywał, jakoby miał iść dalej.

background image

Nasza wiara karmi się nie tylko rozważaniem i wnikaniem w sens Pisma, ale przede
wszystkim głębokim pragnieniem bycia z Jezusem; wiara karmi się codzienną przedłużoną
modlitwą. Aby rozpoznać w swoim życiu obecność Chrystusa Zmartwychwstałego, trzeba iść
do końca za głosem swojego serca rozpalonego przez Słowo Boże. Nie możemy zatrzymać
się w pół drogi. Rozczarowanie wiarą, rozczarowanie Kościołem, jakie przeżywa dziś wielu
chrześcijan, ma swoje źródło w tym właśnie zatrzymywaniu się w pół drogi: w braku trwania
w obecności Jezusa, w braku usilnego nalegania, aby pozostał z nimi; po prostu, w braku
przedłużonej modlitwy.

W naszych rozczarowaniach chrześcijaństwem trzeba nam z całą prostotą powrócić do słów
Jezusa: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Jest
rzeczą niemożliwą, aby Jezus nie został z tym, który Go o to prosi, aby nie otworzył temu, kto
usilnie puka i kołata do drzwi Jego serca.

A On okazywał jakoby miał iść dalej — te słowa Ewangelisty wyrażają ogromną delikatność
i czułość Jezusowej obecności i miłości. Bo choć sam jako pierwszy dołącza się do uczniów
i nawiązuje z nimi dialog, to jednak nie narzuca im swojej obecności, zostawia im wolność.
Aby mogło nastąpić pełne rozpoznanie Jezusa oraz spotkanie z Nim, konieczne jest
zaangażowanie ze strony uczniów.

Modlitwa, będąca słuchaniem Jezusa oraz trwaniem w Jego obecności, jest jednym
z najważniejszych sposobów nawiązywania coraz głębszej i pełniejszej więzi z Jezusem
Zmartwychwstałym. Stąd też kontemplując usilne szukanie obecności przygodnego
Wędrowca ze strony uczniów, chciejmy pytać siebie o nasze zaangażowanie na modlitwie.
Najpierw zadajmy sobie podstawowe pytanie, czym jest dla nas modlitwa? Jakie miejsce
zajmuje ona w życiu? Ile poświęcamy jej uwagi, energii, czasu, zainteresowania? Czy
modlitwa w naszym życiu nie przegrywa z innymi zajęciami, nierzadko mało ważnymi
i przypadkowymi? Czy jest w nas usilność proszenia, szukania, kołatania? Czy moglibyśmy
powiedzieć, iż bardzo zależy nam na modlitwie? Czy rozeznajemy w kierownictwie
duchowym jakość naszej modlitwy: jej autentyczność, jej szczerość? Czy możemy
powiedzieć, iż bardzo zależy nam na prawdzie naszej modlitwy?

Po tych pytaniach, które są swoistym rachunkiem sumienia, chciejmy następnie spojrzeć na
całą naszą dotychczasową drogę modlitwy. Powróćmy do całej historii naszego życia
duchowego: do lat wczesnego dzieciństwa, lat dorastania, lat młodości, do wieku dojrzałego.
Przypomnijmy sobie najpiękniejsze chwile modlitwy; chwile, w których — podobnie jak
w uczniach idących do Emaus — płonęło nam serce. Przypomnijmy sobie doświadczenie
miłości Boga, doświadczenia piękna naszego życia, doświadczenia pojednania, pokoju,
pocieszenia, doświadczenie nadziei. Zauważmy, iż modlitwa nie zawsze była dla nas tylko
ciężkim obowiązkiem. Była także pięknym spontanicznym doświadczeniem. Była darem,
łaską. Podziękujmy Jezusowi za te piękne chwile modlitwy. Te właśnie piękne chwile mogą
stanowić dla nas zachętę do kontynuowania naszej modlitwy w momentach strapienia
duchowego, zniechęcenia, rozczarowania naszym życiem duchowym. Pamięć żywego
i serdecznego spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym może stać się dla nas siłą do dalszego
wysiłku i zmagania o kształt i jakość naszej modlitwy.

background image

XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał
im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem
do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam
wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych
Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się
Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu
chleba
(Łk 24, 30–35).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie najpierw Jezusa zasiadającego
z uczniami do stołu. Zauważmy, jak bierze chleb, błogosławi i podaje uczniom. W drugim
obrazie zobaczmy uczniów w gronie Apostołów w Jerozolimie, jak opowiadają o swoim
doświadczeniu Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o łaskę odkrycia Eucharystii jako
najważniejszego miejsca objawienia się Jezusa Zmartwychwstałego. Będziemy też prosić
o głębokie doświadczenie Kościoła jako braterskiej wspólnoty uczniów Jezusa.

1. Wtedy otworzyły się im oczy

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał
im
. Jednym z najczęstszych miejsc spotkania Jezusa z ludźmi (w Ewangelii Łukasza) są
posiłki. Jezus nie gardzi żadnym zaproszeniem do stołu. Siada do wspólnego posiłku zarówno
z najuboższymi, jak też z bogatymi faryzeuszami. Chętnie posila się także u przyjaciół.
Wspólne posiłki — to ulubiony sposób przebywania Jezusa z ludźmi.

W Biblii wspólny posiłek jest nie tylko miejscem zaspokojenia głodu, ale również wyraża
jedność i komunię. Faryzeusze odrzucają wspólnotę stołu z grzesznikami i celnikami, gdyż
odrzucają możliwość jakiejkolwiek jedności z nimi. Jezus natomiast, w przeciwieństwie do
faryzeuszów, pozwala się wszystkim zaprosić do stołu. Chętnie jada z grzesznikami
i celnikami, jak też z wrogimi sobie faryzeuszami i saduceuszami. Jezus nikogo nie wyklucza
ze wspólnoty stołu. Z wszystkimi pragnie nawiązać głęboką intymną więź.

Także i teraz pozwala Jezus zaprosić się do stołu dwom uczniom, którzy pod koniec dnia
dotarli wreszcie do Emaus. Po długiej interesującej rozmowie wspólny posiłek miał być
miłym i pięknym zakończeniem dnia. Ale uczniów czekała jeszcze jedna, tym razem
największa niespodzianka.

Przygodny Wędrowiec, choć był tylko zaproszonym gościem, siadając do stołu nagle
przemienił się w gospodarza i zaczyna spełniać rolę pana domu. Tworzy wokół swojej osoby

background image

wspólnotę stołu. Zająwszy miejsce za stołem wykonuje cztery czynności: bierze chleb,
odmawia błogosławieństwo, łamie go i podaje uczniom. Te same cztery czynności wykonuje
Jezus w czasie cudu rozmnożenia chleba: On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał
w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, aby podawali
ludowi
(Łk 9, 16). W czasie ustanowienia Eucharystii w Wieczerniku Jezus również wziął
chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał uczniom mówiąc: To jest Ciało moje
(Łk 22, 19). Te właśnie gesty prawdopodobnie dobrze znane uczniom, otworzyły im oczy.

I nagle uświadomili sobie, że Ten, który im towarzyszył przez kilka godzin, jest dobrze im
znanym Człowiekiem; Tym, który sprawił im tyle radości i nadziei w życiu, jak też tak wiele
cierpienia i bólu. I znowu kolejne zaskoczenie: w momencie, kiedy Go poznali On zniknął im
z oczu. Ale to zaskoczenie nie sprawiło im bólu. Było ono dla uczniów oczywiste.
Odzyskawszy mądrość serca szybko zrozumieli przyczyny swojego smutku i braku nadziei.
Zniknięcie Jezusa nie było dla nich przykre, ponieważ zrozumieli, że teraz — po
Zmartwychwstaniu — jest obecny wśród nich, ale w zupełnie inny sposób. Uczniowie
zrozumieli także, że sam sposób obecności Jezusa nie jest ważny, ważny natomiast jest sam
Jezus, fakt, że On żyje.

W niniejszej kontemplacji prośmy uczniów idących do Emaus, aby zaprosili nas do udziału
w ich wielkiej spontanicznej radości. Chciejmy wczuć się w ich przyjemne zaskoczenie.
Przyjemne zaskoczenie uczniów jest owocem ich zaufania Nieznajomemu, uważnego
słuchania Jego słów, uległości wobec Ducha działającego w nich. Za wstawiennictwem
uczniów idących do Emaus prośmy o wielką wiarę, iż Pan Bóg będzie nas bardzo przyjemnie
zaskakiwał w naszym życiu, jeżeli pozwolimy Mu się prowadzić. Najtrudniejsze momenty
naszego życia mogą, dzięki Jego łasce i Jego prowadzeniu, stać się czasem Jego wielkich
Bożych niespodzianek.

2. Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego

Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. Eucharystia jest dla
uczniów ostatecznym miejscem pełnego rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego. To, co
przeczuło ich serce, zostało odsłonięte przed nimi w czasie łamania chleba — w Eucharystii.
Rozmowy prowadzone z przygodnym Wędrowcem, słuchanie wyjaśnień Pisma, trwanie
w Jego obecności przygotowują do rozpoznania Go po łamaniu chleba. Eucharystia jest
szczytowym momentem długiej wędrówki Jezusa z uczniami. Jezus rozpoznany przez
uczniów, znika im z oczu. Nie jest On już trzecią osobą zasiadającą przy stole. Jego obecność
nabiera zupełnie innego charakteru, innego wymiaru. Jego obecność przekracza całą ziemską
rzeczywistość. Uczniowie nie mogą nawiązać z Nim kontaktu materialnego. Ale Jego
obecność jest jednak rzeczywista, żywa; jest to obecność poprzez znaki, wśród których Słowo
Boże i Eucharystia są najważniejsze.

Eucharystia — łamanie chleba — stanie się od początku istnienia Kościoła
uprzywilejowanym sposobem trwania w obecności Jezusa Zmartwychwstałego,
uprzywilejowanym sposobem rozpoznawania Go. Dzisiaj my również rozpoznajemy Jezusa

background image

Zmartwychwstałego najpełniej w Eucharystii. Jest ona także i dla nas najważniejszym
momentem w szukaniu Jego obecności, jest szczytem naszej wiary. Aby Eucharystia mogła
być w naszym życiu owocna, podobnie jak owocna była w życiu uczniów idących do Emaus,
musi być poprzedzona medytacją Słowa Bożego oraz przedłużoną modlitwą. Medytacja
Słowa Bożego i Eucharystia stanowią pewną całość. Wyraża to doskonale sama struktura
Mszy św. Jeżeli Eucharystia nie wywierałaby rzeczywistego wpływu na życie
chrześcijańskie, to trzeba by się zapytać, czy poprzedza ją medytacja Słowa Bożego oraz
przedłużona modlitwa medytacyjna.

Jednym z ważnych warunków owocnego uczestniczenia w Eucharystii jest dobre
przygotowanie się do niej. Trudno jest nam nieraz uczestniczyć w Eucharystii, jeżeli
wpadamy na nią (może czasami nawet z pewnym opóźnieniem) jakby wprost z ulicy,
nierzadko pełni wewnętrznego gwaru, chaosu i pośpiechu. Być może nie zawsze nas stać na
jakiś szczególny czas samotności i ciszy przed Mszą św., aby móc skoncentrować się tylko na
przygotowaniu do niej. I nie jest to może zawsze konieczne. Trwając pośród naszych zajęć
i codziennych czynności, możemy przygotowywać nasze serce do uczestnictwa w Eucharystii
powracając pamięcią i sercem do spotkania, które nas czeka. Jak człowiek zakochany często
powraca sercem do ukochanej(ego) i myśli o zaplanowanym spotkaniu, choć zajmuje się
wielu innymi sprawami, tak i my możemy przygotowywać się do Eucharystii będąc
jednocześnie pogrążeni w naszej codzienności.

Dziękujmy Jezusowi, iż mamy taki łatwy i prosty dostęp do tego najważniejszego znaku
sakramentu, dzięki któremu może przeżywać Jego obecność. Prośmy, abyśmy z tego daru
korzystali w sposób uważny i wrażliwy. Przepraszajmy także, że nasze uczestnictwo we Mszy
św. było nieraz niedbałe i zewnętrzne.

3. Wrócili do Jerozolimy

Rozpoznawszy Jezusa Zmartwychwstałego po łamaniu chleba uczniowie uświadamiają sobie
swoje płonące serca, które są owocem działania w nich Ducha Świętego. Swoje płonące serca
uczniowie odbierają jako wielką obietnicę; obietnicę, że Duch Święty — Duch Jezusa będzie
im odtąd wiernie towarzyszył w całej ich drodze życia. Duch Jezusa, który zrodził w nich
pragnienie przedłużonego trwania w obecności przygodnego Wędrowca i który sformułował
w nich prośbę: Zostań, Panie, z nami, nigdy ich już nie opuści. Uczniowie nie boją się już
własnej słabości i ułomności, z powodu której uciekali z Jerozolimy, ponieważ doświadczyli,
że Duch Jezusa przychodzi z pomocą ludzkiej słabości. Kiedy bowiem nie umiemy się
modlić, nie umiemy żyć tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach,
których nie można wyrazić słowami
(Rz 8, 26).

To właśnie pod wpływem działania Ducha Świętego oraz dzięki uczestnictwu w Eucharystii
dokonuje się w uczniach z Emaus zdecydowana przemiana życiowa: W tej samej godzinie
wybrali się i wrócili do Jerozolimy
. Zniknął całkowicie stan smutku i przygnębienia uczniów.
Odzyskali nadzieję. Ich życie nabiera od nowa sensu i znaczenia. Rezygnują z dalszej
ucieczki. W tej samej godzinie wracają do Jerozolimy.

background image

Jerozolima u Łukasza posiada szczególne znaczenie. Jest ona miejscem męki i śmierci Jezusa.
Wrócić do Jerozolimy, to zdecydować się na naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci.
Jerozolima nie budzi już w uczniach lęku i trwogi, gdyż staje się również miejscem
Zmartwychwstania ich Mistrza. Podstawowym owocem Eucharystii dla chrześcijanina będzie
zawsze naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci krzyżowej. Owoc ten będzie zasadniczym
kryterium autentyczności uczestnictwa w Eucharystii. W Eucharystii bowiem człowiek łączy
najpełniej swoje cierpienia z cierpieniami Jezusa, swój krzyż z Jego krzyżem.

Kontemplując powrót uczniów z ustronnego i bezpiecznego Emaus do Jerozolimy, miejsca
śmierci Jezusa, powróćmy raz jeszcze do modlitwy ofiarowania z drugiego tygodnia Ćwiczeń
duchownych
, w której wyrażamy pragnienie naśladowania Chrystusa we wszystkim, także
w Jego krzyżu. Jeszcze raz zbadajmy naszą gotowość do pójścia za Jezusem w tym, co dla
nas najtrudniejsze: w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim
ubóstwie
(ĆD, 98). Nasza kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego byłaby mało realistyczna,
gdybyśmy unikali konfrontacji z naszym lękiem przed cierpieniem. Uczniowie uciekający
najpierw z Jerozolimy, a następnie wracający do niej pod wpływem doświadczenia Jezusa
Zmartwychwstałego, są dla nas wyzwaniem, są pytaniem, na ile i w nas dokonało się to
nawrócenie, które sprawia, iż nie uciekamy za wszelką cenę od cierpienia i krzyża.
Odmawiajmy tę modlitwę z całym pokojem wewnętrznym, iż Jezus przyjmie nie tylko naszą
gotowość cierpienia razem z Nim, ale także przyjmie nasze lęki i obawy przed uczestnictwem
w Jego męce i krzyżu. Ważniejsze od naszej gotowości cierpienia razem z Nim jest nasze
gorące pragnienie trwania w Jego obecności.

Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie
swoje w obliczu nieskończonej Dobroci Twojej i przed oczami chwalebnej Matki Twojej
i wszystkich świętych dworu niebieskiego oświadczając, że chcę i pragnę i taka jest moja
dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować
Cię w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak
zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać
i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia
(ĆD, 98).

4. Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

W Jerozolimie uczniowie zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili:
Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich
spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba
.

Doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego przeżyte przez dwóch uczniów jest autentyczne,
ponieważ zgadza się ze świadectwem Jedenastu. Dwaj uczniowie dają świadectwo swojej
wiary, ale w łączności z Apostołami. Tylko to doświadczenie Zmartwychwstałego Pana
zostaje uznane za prawdziwe, które jest zgodne z doświadczeniem Jedenastu i potwierdzone
przez nich. W ten sposób uczniowie w Jerozolimie odnajdują wspólnotę, która przyjmuje ich
do swojego grona i potwierdza prawdziwość ich wiary. Wspólnota Kościoła gromadzi się
wokół Apostołów i ich następców. Kościół — wspólnota założona na fundamencie

background image

Apostołów — dla wszystkich jest miejscem spotkania z Jezusem; jest miejscem jedności
wszystkich uczniów Zmartwychwstałego.

Jezus Chrystus jest zasadniczą drogą Kościoła — stwierdza Jan Paweł II. Sam Chrystus jest
naszą drogą do domu Ojca. Jest też drogą do każdego człowieka. Na tej drodze, która
prowadzi od Chrystusa do człowieka, na tej drodze, na której Chrystus zjednoczył się
z każdym człowiekiem, Kościół nie może być przez nikogo zatrzymany. Domaga się tego
doczesne i wieczne dobro człowieka. Kościół ze względu na Chrystusa, z racji tej tajemnicy,
która jest własnym życiem Kościoła, nie może też nie być wrażliwy na wszystko, co służy
prawdziwemu dobru człowieka — jak też nie może być obojętny na to, co mu zagraża
.

Naszym zasadniczym powołaniem życiowym, które realizujemy w Kościele, jest dawanie
świadectwa Jezusowi Zmartwychwstałemu, aby każdy człowiek odnalazł Go w swoim życiu;
aby mógł Go poznawać, kochać i iść w Jego ślady. Tylko w ten sposób człowiek może
realizować swoje najgłębsze pragnienia i aspiracje swojego serca, w ten sposób może
odnaleźć swoją ludzką godność.

Zaangażować się w realizację ludzkiej godności w świecie, to towarzyszyć człowiekowi
w jego poszukiwaniach Jezusa, poszukiwaniach bardzo często nieporadnych, pogubionych,
wręcz nieświadomych. Nie możemy pomóc człowiekowi odzyskać jego osobistej godności
tylko na drodze zmiany struktur społecznych czy politycznych. I chociaż jest prawdą, że
godne życie człowieka domaga się sprawiedliwych struktur, to jednak trzeba być świadomym,
iż istota godności człowieka realizuje się w jego sercu i poprzez jego własne serce. Głównym
źródłem godności człowieka jest synostwo Boga Ojca, braterstwo z Jezusem
Zmartwychwstałym.

Dziękujmy Zmartwychwstałemu za naszą konkretną wspólnotę Kościoła — tę, w której
wyrośliśmy i dziś żyjemy. Dziękujmy za świadectwo tych, dzięki którym narodziła się
i wzrastała nasza wiara w Jezusa Zmartwychwstałego. Dziękujmy za doświadczenie jedności
z naszymi wierzącymi braćmi i siostrami, którzy budowali naszą wiarę i umacniali nas w niej.
Prośmy jednocześnie, abyśmy także i my nie tylko samym słowem, ale nade wszystko
życiem, potwierdzali wiarę w Jezusa u tych, których On sam postawi na naszej drodze życia.
Prośmy o odwagę wyznawania wiary. Módlmy się także, abyśmy poczucie własnej wartości
i godności upatrywali przede wszystkim w doświadczeniu synostwa Bożego oraz
doświadczeniu braterstwa w Jezusie.

XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ

Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka — uczynił go obrazem swej własnej
wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do
niego należą. A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się

background image

oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za
unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni,
nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich,
Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu
i przyjął ich jak całopalną ofiarę
(Mdr 2, 23–3, 6).

Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród
was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie
zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna
jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro
umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z martwych wskrzesił
Chrystusa. Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli
Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich
grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym
życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni
politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co
pomarli
(1 Kor 15, 12–20).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie siebie samych w chwili śmierci. Zróbmy
sobie w tym momencie krótki przegląd historii życia. Jakie najważniejsze wybory i decyzje
życia chcielibyśmy powtórzyć? Jakich błędów i pomyłek chcielibyśmy uniknąć?

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielki realizm życiowy, który pozwoli nam
odczytać śmierć jako integralną część ludzkiego życia. Będziemy też prosić, abyśmy własną
śmiercią uwielbili Boga i dali świadectwo wiary braciom.

1. Śmierć a współczesna kultura

Problematyka śmierci jest dzisiaj poruszana raczej rzadko. Jest to temat wstydliwy zarówno
w środkach społecznego przekazu jak również w rozmowach towarzyskich. Jeżeli
w rozmowie ktoś przypadkowo zejdzie na problem śmierci, nierzadko bywa to kwitowane
krótkim stwierdzeniem: też nie macie o czym mówić. Ale z drugiej strony zauważamy w jakiś
paradoksalny sposób, iż współczesna kultura (czy może raczej subkultura), szczególnie zaś
kinematografia, jest naznaczona brutalnym ukazywaniem śmierci i umierania. Ten paradoks
odsłania jakiś paraliżujący, wręcz paniczny lęk współczesnego człowieka przed własną
śmiercią.

Umieranie i pogrzeb w środowisku miejskim zostały dziś tak urządzone, aby przeciętny
człowiek nie miał praktycznie żadnej styczności z faktem śmierci oraz obrzędami
pogrzebowymi. Typowy przypadek: ktoś z bliskiej rodziny czuje się źle. Trafia do szpitala.
W szpitalu okazuje się, iż jest ciężko chory. Umiera w szpitalu, nierzadko w zupełnej
samotności lub też otoczony obcymi sobie ludźmi. Ciało zmarłego pozostaje w kostnicy
szpitalnej. Spotykamy się z nim ponownie w czasie obrzędów pogrzebowych w kaplicy
cmentarnej. Wielu ludzi przez długi czas nie ma żadnej styczności ze śmiercią lub też

background image

z ciałem zmarłego człowieka. Szczególnie dzieci chronione się, aby nie zetknęły się ze
śmiercią, ponieważ mogłyby nabawić się neurotycznych lęków. Ale samo życie pokazuje, że
im bardziej chronimy siebie, dzieci i młodzież przed faktem śmierci, tym lęk przed nią staje
się głębszy i bardziej neurotyczny. Bo chociaż nie spotykamy się z faktem śmierci, to jednak
fakt własnej śmierci oraz śmierci naszych najbliższych dogłębnie przeczuwamy.
W problematyce śmierci człowiek nie może oszukać siebie samego, nie może też oszukać
bliźnich.

W latach osiemdziesiątych przez kilka tygodni pracowałem w pewnej wielkomiejskiej parafii
w Belgii. Najczęstszym moim obowiązkiem były pogrzeby. W niektóre dni kilka pogrzebów.
Niemal wszystkie (z wyjątkiem jednego) były organizowane dans intimiténa sposób
prywatny
. Na pogrzeb dans intimité przychodziło dosłownie kilka osób — najbliższa rodzina:
bracia, siostry, dzieci, współmałżonek, współmałżonka, wnuki. Czasami na pogrzebie było
dosłownie cztery, pięć osób. Miałem wrażenie, iż robiono wszystko, aby śmierć bliskiej
osoby nie przeszkadzała innym. Nie zawiadamiano o śmierci i pogrzebie sąsiadów, przyjaciół
zmarłego, ale dopiero po pogrzebie rozsyłano wydrukowane pięknie zawiadomienie o śmierci
danej osoby. Może inaczej wygląda umieranie i obrzędy pogrzebowe w środowiskach
wiejskich, chociaż trzeba stwierdzić, iż sposób życia środowiska miejskiego i wiejskiego
w wysoko uprzemysłowionych krajach praktycznie się nie różni.

Przytaczamy niniejszą obserwację nie po to, aby poddawać ją krytyce, ale raczej by móc
zaobserwować pewne zjawisko, które trzeba traktować jako symbol. Nie chodzi bowiem
o nagłą zmianę zwyczajów związanych ze śmiercią i umieraniem. Mogłoby to bowiem okazać
się walką z wiatrakami. Chodzi raczej o szukanie takiego nastawienia do ludzkiej śmierci,
w tym także do własnej śmierci, które traktuje umieranie jako integralną część ludzkiego
życia tutaj na ziemi.

Nietrudno zauważyć, iż ten niemal paniczny lęk współczesnego człowieka przed śmiercią jest
skutkiem prób wyeliminowania rzeczywistości nadprzyrodzonej z ludzkiej codzienności.
Jeżeli człowiek koncentruje się niemal wyłącznie na świecie materialnym, wówczas odbiera
umieranie jako koniec wszystkiego. Kiedy Bóg zostaje całkowicie usunięty z życia
publicznego, wówczas zajmowanie się końcem ludzkiego życia staje się kłopotliwe,
wstydliwe. Nie bardzo wiadomo, co z tym faktem zrobić. Śmierć bowiem odbierana jest
wówczas jako unicestwienie wszystkiego, czemu człowiek poświęcił swoje siły, energię, co
kochał na tej ziemi.

Umieranie — podobnie jak narodziny — jest integralną, nieodłączną częścią ludzkiego życia.
Jezus Chrystus, Bóg–Człowiek, który stał się podobny do nas we wszystkim, uniżył samego
siebie
i stał się posłusznym swojemu Ojcu aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 8).
W tajemnicy Wcielenia Bóg przyjmuje na siebie fakt śmierci i czyni z niej swoje
egzystencjalne doświadczenie
.

Prawdę o śmierci winien rozważać każdy człowiek, nie tylko w podeszłym wieku, ale także
człowiek młody. Fakt śmierci uczy każdego z nas wielkiej mądrości, realizmu życiowego
oraz mierzenia siły na zamiary. Doświadczenie własnej śmierci porządkuje hierarchię

background image

wartości w naszym życiu, pomaga nam szukać celu i sensu życia. Św. Ignacy zachęca nas,
abyśmy w chwilach dokonywania najważniejszych wyborów życiowych wyobrażali sobie
chwilę własnej śmierci i zastanawiali się nad tą postawą i tą miarą, którą wtedy chciałbym
widzieć zastosowaną w tym obecnym wyborze; i dostosowując się do niej całkowicie
dokonam mojej decyzji
(ĆD, 186). Fakt śmierci relatywizuje i porządkuje wiele doświadczeń
przypadkowych i nieważnych, które koncentrują nieraz na sobie naszą uwagę i nie pozwalają
nam patrzeć na życie bardziej perspektywicznie.

W psychologii podkreśla się, iż człowiek, który nie umie spokojnie myśleć o śmierci, nie
umie też cieszyć się życiem. Matka zaś, która lęka się śmierci, przekaże swoim dzieciom lęk
przed życiem. Jej neurotyczny lęk przed śmiercią rzuci cień na życie dzieci. Lęk przed
śmiercią paraliżuje życie. W najgłębszym sensie lęk przed śmiercią jest przejawem lęku przed
życiem. Cieszyć się życiem może tylko człowiek, który nie pozwala się sparaliżować lękiem
przed śmiercią. Neurotyczny lęk przed śmiercią zatruwa nieraz ludziom najpiękniejsze chwile
ich życia.

W niniejszym rozmyślaniu zadam sobie pytanie, jakie odczucia budzi we mnie sam fakt
ludzkiej śmierci? Przypomnę sobie śmierć jakiejś bliskiej mi osoby. Jak ją przeżyłem? Jakie
towarzyszyły mi odczucia, refleksje, myśli? W jaki sposób myślałem do tej pory o mojej
własnej śmierci? Jakie myśli, odczucia rodzą się we mnie, kiedy uprzytomnię sobie fakt mojej
śmierci? Czy mogę powiedzieć, iż nie ma we mnie jakiegoś panicznego lęku przed własną
śmiercią? Co chciałbym powiedzieć Jezusowi o moim dotychczasowym myśleniu
i przeżywaniu własnej śmierci?

2. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem

Ale czy śmierć nie zawiera w sobie czegoś dramatycznego, wręcz tragicznego? Kiedy kogoś
spotyka nagła lub gwałtowna śmierć, mówimy wówczas o tragicznej śmierci. Czyż sam Jezus
Chrystus nie lękał się — aż do krwawego potu — własnej śmierci, która miała na Niego
przyjść? Czyż nie prosił Ojca, aby oddalił od Niego ten kielich? Śmierć jest wrogiem
człowieka. Weszła ona na świat, jak mówi Księga Mądrości, przez zawiść diabła (Mdr 2, 24).
Tragizmu śmierci doświadczają jednak tylko ci, którzy należą do diabła. Dusze
sprawiedliwych zaś są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka śmierci. Zdało się oczom
głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie,
a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna
jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich
. Już Księga Mądrości
ukazuje śmierć jako przejście do innego życia, jako powierzenie, oddanie swojego życia
Bogu. Księga Mądrości nie tai bólu i trudu śmierci. I choć jasno ukazuje, iż ze śmiercią wiąże
się kaźń, skarcenie, to jednak głupimi nazywa jednoznacznie tych, którzy czynią ze śmierci
tragiczne wydarzenie życia, które ostatecznie i całkowicie kończy ludzką egzystencję.

W Księdze Mądrości dostrzegamy integralne traktowanie życia i ludzkiej śmierci. Lęk
współczesnego człowieka przed śmiercią wynika właśnie z wyizolowania końca ludzkiego
życia z całości egzystencji. Śmierć znajduje się przecież na przedłużeniu ludzkiego życia, jest

background image

jego przedłużeniem. Stwierdzenie, które może wydać się wręcz banałem: jakie życie, taka
śmierć
jest de facto głęboką mądrością życiową.

To, co przeczuwał autor Księgi Mądrości, w pełni objawił nam Jezus Chrystus. Już nie tylko
poprzez swoją naukę, swoją mądrość, ale przede wszystkim poprzez swoje życie, szczególnie
zaś poprzez swoją śmierć i Zmartwychwstanie. Śmierć Jezusa Chrystusa, choć dramatycznie
trudna i bolesna, stanowiła integralną część Jego życia i Jego relacji z Ojcem. Jezus wiele
razy zapowiadał swoją śmierć i ukazywał ją jako oddanie siebie Ojcu. To właśnie dzięki życiu
oddanemu wyłącznie Ojcu i Jego woli, śmierć Jezusa nabiera sensu i znaczenia. Śmierć
Jezusa zostaje wpisana w odwieczny plan miłości Ojca wobec Syna, a w Nim w odwieczny
plan miłości do każdego człowieka. Ludzkie konanie Jezusa na krzyżu jest przede wszystkim
aktem miłości
(G. Bernanos). Poprzez swoją śmierć Jezus potwierdza ostatecznie przyjęcie
miłości swojego Ojca i zaprasza nas, abyśmy i my uczyli się w taki właśnie sposób patrzeć na
naszą przyszłą śmierć.

Jezus, odpowiadając na wezwanie Ojca, uczynił nie tylko ze swego życia, ale także ze
śmierci, miejsce szukania Ojca i Jego woli, miejsce oddania Mu chwały, miejsce naszego
zbawienia. Dzięki powierzeniu się Ojcu, śmierć de facto stała się dla Niego początkiem
nowego życia — początkiem Zmartwychwstania, ponieważ Jezus uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad
wszystko wywyższył
w chwale Zmartwychwstania i darował Mu imię ponad wszelkie imię (Flp
2, 8–9).

Dla nas chrześcijan doświadczenie śmierci i Zmartwychwstania Jezusa staje się szczególnym
miejscem przekroczenia własnego lęku przed śmiercią, a tym samym staje się miejscem
odkrycia radości i pełni swojego życia. Jezus mówi nam wprost: Ja jestem
zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje
i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?
(J 11, 25–26).

W niniejszej medytacji chciejmy z uwagą wsłuchać się w słowa Księgi Mądrości oraz
w słowa Jezusa: Jam jest zmartwychwstanie... jako skierowane do nas osobiście. Jakie
reakcje, jakie myśli, jakie odczucia budzą w nas te słowa? W sposób szczególny chciejmy
wsłuchać się w pytanie Jezusa skierowane do Marty: Wierzysz w to? Czy wierzę
w zmartwychwstanie mojego życia, mojego ciała? Czy wiara z zmartwychwstanie uspokaja,
ucisza moje niepokoje i lęki związane z moją własną śmiercią lub ze śmiercią moich bliskich?
Co chciałbym Jezusowi powiedzieć o mojej wierze w Jego Zmartwychwstanie,
o świadomości mojej śmierci, o śmierci moich bliskich?

3. Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

Jeżeli nawet jesteśmy ludźmi wierzącymi i jeżeli wiara w Zmartwychwstanie Jezusa i nasze
wraz z Nim jest nam bliska, to jednak fakt śmierci pozostaje dla każdego z nas dramatycznie
trudnym doświadczeniem. Pozostaje dla człowieka wielką niewiadomą. I nawet jeżeli dziś
traktujemy temat własnej śmierci z całą szczerością i odwagą, to jednak rodzi się pytanie: Czy

background image

możemy sobie zapewnić odwagę i pogodę ducha w chwili umierania? Czy możemy
przewidzieć, że w chwili śmierci potrafimy w taki sposób zaufać Bogu, iż własną śmiercią
damy przykład wiary swoim najbliższym? Z pewnością nie możemy sobie zapewnić takiej
postawy wobec śmierci na przyszłość. Nikt z nas nie może postanowić, w jaki sposób będzie
umierał. Nie możemy przewidzieć, w jakiej sytuacji i w jakim nastroju ducha zastanie nas
nasza śmierć. Jak nie od nas zależał czas, miejsce i sposób przyjścia na świat, tak również nie
od nas będzie zależał czas, miejsce i rodzaj śmierci. Śmierć Jezusa była trudna. Jej czas,
miejsce i sposób wyznaczył Mu Jego Ojciec. I choć była to śmierć trudna, to jednak była to
najpiękniejsza śmierć — ponieważ była przyjęta w całkowitym pojednaniu z ludźmi i
w całkowitym zaufaniu swojemu Ojcu. Modlitwa Jezusa na krzyżu: Ojcze przebacz im, bo nie
wiedzą, co czynią,
oraz Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 34. 46)
objawia nam piękno śmierci Jezusa.

I choć nie możemy przewidzieć czasu, miejsca i sposobu umierania, to jednak — jak Jezus
w Ogrójcu — możemy się modlić o dobrą śmierć. Chrześcijanin powinien modlić się nie
tylko o dobre życie, ale także o dobrą śmierć dla siebie i swoich bliskich. W przeszłości, która
traktowała śmierć w sposób bardziej naturalny, spokojny i z pewnością mniej neurotyczny niż
dzisiaj, istniały bractwa dobrej śmierci. Św. Barbara oraz św. Józef, a zwłaszcza Najświętsza
Maryia Panna, byli uważani w Kościele za szczególnych patronów dobrej śmierci.
Zauważmy, iż zachwycamy się i podziwiamy cuda różnych uzdrowień, np. cuda, jakie mają
miejsce w różnych sanktuariach maryjnych. Niektóre ruchy kościelne bardzo też koncentrują
się na cudzie uzdrowienia. Ale wszystkie te cuda są zawsze przejściowe, ponieważ ich skutki
kończą się ze śmiercią człowieka, tak jak cud wskrzeszenia Łazarza zakończył się z chwilą
jego śmierci. Wydaje się, iż o wiele większym cudem dla człowieka jest dobra i piękna
śmierć
. Stwierdzenie to może wydać się dziwne, a jednak... Cud pięknej i dobrej śmierci
utrwala na wieki owoce całego naszego życia. Jednoczy nas na zawsze z Bogiem. Czyni nas
na wieki dziećmi Ojca niebieskiego, braćmi Jezusa Chrystusa, świątyniami Ducha Świętego.
To właśnie dzięki dobrej śmierci, zostaje zachowane na wieki całe nasze życie: także nasze
ciało, które powstanie do życia.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego napisane przez św. Ignacego zobowiązują jezuitę, aby
w chorobie i śmierci dał zbudowanie innym, aby uwielbił Boga także swoją śmiercią. Ten
piękny tekst może być pomocą nie tylko dla członków Towarzystwa Jezusowego, ale także
dla wszystkich, którzy korzystają z Ćwiczeń duchownych: Jak w ciągu całego życia, tak tym
bardziej w obliczu śmierci powinien każdy członek Towarzystwa starać się najusilniej, aby
Bóg i Pan nasz Jezus Chrystus był w nim uwielbiony, a Jego upodobanie spełniło się w nim.
Winien ponadto budować innych przynajmniej przykładem cierpliwości i męstwa, żywą
wiarą, nadzieją i miłością tych dóbr wiekuistych, które nam wysłużył Chrystus Pan i zdobył
niezrównanymi trudami swego życia doczesnego i śmierci. A ponieważ bardzo często choroba
jest tego rodzaju, że w dużym stopniu utrudnia korzystanie z władz umysłowych, a przejście
z życia doczesnego do wiecznego jest takie, że ataki szatana bywają groźne — niesłychanie
zaś ważne jest, żeby im nie ulec — wtedy potrzebna jest pomoc miłości braterskiej
.

Na zakończenie medytacji chciejmy powierzyć Bogu całe nasze życie, a wraz z nim — jako
jego integralną część — także naszą śmierć. Prośmy, abyśmy mogli w chwili śmierci

background image

doświadczyć pomocy miłości braterskiej, opieki i wstawiennictwa Matki Najświętszej, św.
Józefa oraz naszego Patrona. Prośmy, aby stopniowo budziło się w nas głębokie pragnienie,
by naszą własną śmiercią uwielbić Boga i dać przykład swoim braciom zaufania i wiary.
Prośmy też o większą wrażliwość na ludzi zbliżających się do śmierci. A jeżeli Opatrzność
pozwoli nam być przy śmierci jakiejś osoby, prośmy, abyśmy byli dla niej pomocą w jej
przejściu do Ojca.

Na zakończenie rozważań wsłuchajmy się jeszcze w świadectwo dojrzałego przygotowania
na własną śmierć pozostawione nam przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus, która umierała
mając zaledwie dwadzieścia cztery lata: Po ziemskim wygnaniu czeka mnie radość
mieszkania z Tobą w Ojczyźnie niebieskiej. Nie chcę jednak gromadzić zasług dla Nieba, ale
chcę pracować jedynie dla Twojej Miłości ku Tobie: aby Tobie, o Boże, sprawić radość, aby
przynieść pociechę Boskiemu Sercu Twemu, aby Ci pozyskiwać dusze, które Cię wiecznie
będą miłować.

U schyłku życia stanę przed Tobą, o Panie, z próżnymi rękami, gdyż nie proszę, abyś policzył
uczynki moje... Wszystkie nasze dobre czyny mają skazy w oczach Twoich! Pragnę więc
przyodziać Twoją własną Sprawiedliwość i z łaski Twej Miłości dostąpić wiecznego
posiadania Ciebie. Nie chcę innej chwały, innej Korony, tylko Ciebie, o mój Umiłowany! Dla
Ciebie, Panie, czas jest niczym, jeden dzień jest jak lat tysiąc. W jednej chwili możesz mnie
przygotować na godne stawienie się przed Tobą
.

XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

Błogosław, duszo moja, Pana!
O Boże mój, Panie, jesteś bardzo wielki!
Odziany we wspaniałość i majestat,
światłem okryty jak płaszczem.
Ty zdroje kierujesz do strumieni,
co pośród gór się sączą:
poją one wszelkie zwierzęta polne,
tam dzikie osły gaszą swe pragnienie;
nad nimi mieszka ptactwo powietrzne,
spomiędzy gałęzi głos swój wydaje. (...)
Każesz rosnąć trawie dla bydła
i roślinom, by człowiekowi służyły,
aby z roli dobywał chleb
i wino, co rozwesela serce ludzkie,
by rozpogadzać twarze oliwą,
by serce ludzkie chleb krzepił.
Drzewa Pana mają wody do syta,

background image

cedry Libanu, które zasadził.
Tam ptactwo zakłada gniazda,
na cyprysach są domy bocianów.
Wysokie góry dla kozic,
a skały są kryjówką dla borsuków.
Tyś stworzył księżyc, aby czas wskazywał;
słońce poznało swój zachód.
Mrok sprowadzasz i noc nastaje,
w niej krąży wszelki zwierz leśny.
Lwiątka ryczą za łupem,
domagają się żeru od Boga.
Gdy słońce wzejdzie, wracają
i kładą się w swych legowiskach.
Człowiek wychodzi do swojej pracy,
do trudu swojego aż do wieczora.
Jak liczne są dzieła Twoje, Panie!
Ty wszystko mądrze uczyniłeś:
ziemia jest pełna Twych stworzeń. (...)
Wszystko to czeka na Ciebie,
byś dał im pokarm w swym czasie.
Gdy im udzielasz, zbierają;
gdy rękę swą otwierasz, sycą się dobrami.
Gdy skryjesz swe oblicze, wpadają w niepokój;
gdy im oddech odbierasz, marnieją
i powracają do swojego prochu.
Stwarzasz je, gdy ślesz swego Ducha
i odnawiasz oblicze ziemi.
Niech chwała Pana trwa na wieki:
niech Pan się raduje z dzieł swoich
(Ps 104, 1–2. 10–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie samych siebie stojących przed całym
dworem niebieskim
: przed obliczem Boga, Pana naszego, wobec Matki Najświętszej, aniołów
i wszystkich świętych.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wewnętrzne poznanie ogromu dobra, jakie
otrzymaliśmy i nieustannie otrzymujemy od Boga. Będziemy również prosić, aby otrzymane
dobro czyniło nas coraz bardziej otwartymi i hojnymi wobec Boga i Jego nieskończonej
miłości.

1. Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością

Kontemplacja Ad amorem — O miłości (ĆD, 230nn), która wieńczy całe Ćwiczenia
duchowne
św. Ignacego Loyoli, jest jakby mostem przerzuconym pomiędzy czasem
intensywnej modlitwy rekolekcyjnej a szarą codziennością życia. Nasze życie wymaga

background image

dużego zaangażowania: zaangażowania w pracę, w życie rodzinne, w codzienne troski
i kłopoty związane z naszymi ludzkimi potrzebami. Wszystko to nie pozwala nam na tak
intensywne wyciszenie i modlitwę, jakie miały miejsce w czasie trwania Ćwiczeń
duchownych
. Znaczne skrócenie czasu poświęconego wyłącznie na modlitwę, zmniejszenie
intensywności naszej uwagi w sprawach duchowych, nie powinno jednak oznaczać rezygnacji
z usilnego szukania obecności Boga, z szukania Jego miłości w naszej codzienności życia.

Kontemplacja O miłości ma nas przekonać, że obecności Boga można poszukiwać we
wszystkich rzeczach, na przykład w rozmowie z kimkolwiek, w chodzeniu, w patrzeniu,
smakowaniu, słuchaniu, rozumieniu oraz we wszystkim co robimy: ponieważ Jego Boski
Majestat ujawnia się (...) we wszystkich rzeczach
(św. Ignacy).

Ostatnią kontemplację, kontemplację O miłości, św. Ignacy poprzedza dwoma uwagami
precyzującymi samo pojęcie miłości. A ponieważ pojęcie miłości jest dzisiaj powszechnie
nadużywane i fałszowane, stąd też uwagi Autora Ćwiczeń duchownych mają dla nas
szczególne znaczenie.

Najpierw wypada zaznaczyć dwie rzeczy — mówi Ignacy. Pierwsza: Miłość winno się
zakładać więcej na czynach niż na słowach
(ĆD, 230). Słowa te są pewnym powtórzeniem
słów św. Jana: Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą! (1 J 3, 18).
Ignacy wiedział, jak bardzo człowiek jest skłonny do wypowiadania wielkich słów i jak
żałośnie obok nich prezentuje się praktyka życia. Prawdziwa miłość działa i jest skuteczna
jedynie w czynach
(W. Lambert). Podstawowym wyrazem miłości nie są więc przeżycia
w sferze uczuć, nie są też słowa opowiadające o tych doznaniach, ale ofiarne i konkretne
działanie na rzecz osoby miłowanej. Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na
słowach
— to lakoniczne stwierdzenie św. Ignacego mogłoby być dobrym lekarstwem na
nasze puste gadanie o miłości, którego pełne są nasze filmy, książki, czasopisma, nasze
kazania, katechezy czy też nasze codzienne rozmowy.

Po drugie. Miłość polega na (...) tym, aby miłujący dawał i udzielał umiłowanemu tego, co
sam posiada, albo coś z tego, co jest w jego posiadaniu lub w jego mocy; i znów wzajemnie
żeby umiłowany udzielał miłującemu
(ĆD, 231). Istotą miłości jest pełna komunia, jedność
międzyosobowa, wzajemne przenikanie się tych, którzy się kochają; wzajemne udzielanie
sobie tego wszystkiego, kim są i co posiadają. Przed umiłowanym niczego się nie ukrywa.
W miłości nic nie pragnie się zatrzymać tylko dla siebie. W każdym akcie miłości kochające
się osoby mówią sobie wzajemnie: Wszystko moje do ciebie należy (Łk 15, 31). Istotą miłości
jest więc realne odniesienie do drugiego, rzeczywista więź, rzeczywista relacja z osobą.

Te uwagi św. Ignacego posiadają dzisiaj niezwykłą wartość. Bardzo często miłość zwykło się
utożsamiać z subiektywnym i przyjemnym odczuciem zakochania. Wielu ludzi, szczególnie
młodych, nie kocha naprawdę drugiego, ale kocha swoje wyobrażenie o drugim oraz kocha
siebie samego w drugim. Satysfakcja emocjonalno–seksualna staje się nierzadko najwyższym
i jedynym kryterium miłości. Stąd tak łatwo dochodzi do wzajemnej manipulacji. Takie
rozumienie miłości sprawia, że nie widzi się potrzeby ofiary, wysiłku i trudu dla wzrostu

background image

w miłości. Te powierzchowne kryteria miłości przykłada się nie tylko do miłości
przyjacielskiej, narzeczeńskiej i małżeńskiej, ale także do miłości Boga.

2. Jak wiele uczynił Bóg dla mnie

Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane: stworzenie, odkupienie, a także dary
poszczególne, ważąc i doceniając z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg, Pan
nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi
dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu
(ĆD, 234).

Zgodnie z propozycją św. Ignacego chciejmy przywołać na pamięć wszystkie dary
w porządku stworzenia i odkupienia. Najpierw chciejmy sobie uświadomić wszystkie dary
w porządku stworzenia: nasze doczesne istnienie wraz z darem nieśmiertelności, dar ludzkiej
wolności, naszą zdolność do przyjmowania i dawania miłości, wszystkie nasze więzi z ludźmi
w ciągu całej naszej historii życia, nasze talenty osobiste i zdolności.

Następnie przywołajmy dary w porządku odkupienia: dar Jezusa Chrystusa — dar Syna
Bożego, który stał się dla nas Człowiekiem; dar Miłości Boga Ojca objawionej nam w Jego
Synu; dar Ducha Świętego zesłanego nam przez Ojca i Syna. Przywołajmy także dar Maryi,
Matki Jezusa, wspólnotę Kościoła — tę powszechną i tę nam najbliższą, w której
uczestniczymy na co dzień; dar Słowa Bożego, którym możemy się karmić na co dzień;
sakramentalne znaki — szczególnie zaś Eucharystię i sakrament pojednania, i wreszcie
świadectwo wiary wielu naszych braci i sióstr.

Kiedy Bóg daje nam jakikolwiek dar, to w każdym z nich, choćby był najmniejszy, ukrywa
się cała Jego nieskończona Boska miłość. W każdym darze zawiera się tyle Jego miłości, ile
możemy jej przyjąć, udźwignąć i wcielić w nasze życie. Udzielanie się nam Boga określa nie
tylko Jego Boski plan, ale także wielkość pragnień człowieka. Bóg daje nam wszystko
w Jezusie Chrystusie, daje nam całą swoją miłość, ale my nie chcemy lub też nie jesteśmy
w stanie jej przyjąć.

A potem wejść w siebie — zachęca św. Ignacy. Aby móc sobie uświadomić i móc
przewidzieć, jaka winna być nasza reakcja wobec Boga obdarowującego nas nieustannie
swoimi darami, odwołajmy się do doświadczenia ludzkiej miłości. Pytajmy się więc, jak
zachowuje się kochająca żona, kiedy mąż ofiarowuje jej jakiś dar jako wyraz jego wielkiego
serca? Jak reaguje dziecko, które otrzymuje od matki cenny podarek jako wyraz jej miłości?
Jak zachowuje się człowiek, który w dowód oddania i życzliwości otrzymuje od swojego
przyjaciela cenny i miły dar? A potem wejść w siebie samego rozważając, com ja z wielką
słusznością i sprawiedliwością winien ze swej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu
Majestatowi
(ĆD, 234). Jeżeli Bóg daje mi wszystko, to naturalną i spontaniczną reakcją
mojego serca winno być ofiarowanie Mu również wszystkiego: tego, kim jestem i tego, co
posiadam.

Nierzadko na całą naszą ludzką rzeczywistość patrzymy bardzo zewnętrznie
i powierzchownie, ponieważ odbieramy ją w kategoriach czysto ludzkich; jesteśmy nieraz

background image

zbytnio skoncentrowani na sobie i naszych ludzkich potrzebach. Nierzadko pozwalamy się
zżerać naszym lękom o siebie, swoich bliskich i całą naszą przyszłość. Codzienne wydarzenia
życiowe, nawet te najpiękniejsze i najprzyjemniejsze, niewiele nam mówią, ponieważ nie
widzimy w nich działania Bożego, ale jedynie zbieg przypadków czy też owoc naszej ludzkiej
zapobiegliwości. Gdybyśmy wszystko w naszym życiu odbierali jako dar samego Boga i
w każdym z tych darów dostrzegali Jego miłość, wówczas cała — zdawać by się mogło szara
i nieciekawa — codzienność przekształciłaby się niemal natychmiast w przygodę szukania
i odnajdywania Boga we wszystkich rzeczach.

W końcowej serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jej Synem Jezusem oraz z Bogiem
Ojcem prośmy gorąco o wielką duchową przenikliwość, dzięki której będziemy w stanie
odczytywać wszystko, całą naszą ludzką rzeczywistość w świetle miłości Boga do człowieka.
Prośmy także o ducha wdzięczności, dzięki któremu będziemy coraz lepiej usposobieni, aby
sam Stwórca i Pan udzielał się nam i ogarniał nas ku swej miłości i chwale, a także
przysposabiał nas ku tej drodze, na której będziemy Mu mogli lepiej służyć (por. ĆD, 15).

3. Bóg mieszka w stworzeniach

Zwrócić uwagę na to, jak Bóg mieszka w stworzeniach: w żywiołach, dając im istnienie;
w roślinach, dając im życie i wzrost; w zwierzętach, dając im czucie; w ludziach, darząc ich
rozumieniem
(ĆD, 235). Św. Ignacy posługuje się kluczem ewolucyjnym, aby odsłonić nam
wewnętrzne działanie Boga w Jego stworzeniach; rozpoczyna bowiem wyliczać stworzenia
od materii nieożywionej poprzez rośliny i zwierzęta aż do człowieka. Mieszkanie Boga
w stworzeniach nie jest jakimś statycznym przebywaniem, ale jest ono działającą energią, jest
źródłem wszelkich przejawów życia i rozwoju. Sam Bóg daje życie i rozwój wszystkiemu, co
porusza się na ziemi.

Od rozważań o Bogu mieszkającym w stworzeniach św. Ignacy każe nam następnie przejść
do osobistej refleksji, w jaki sposób Bóg mieszka i pracuje w każdym z nas osobiście: I we
mnie także Bóg mieszka, dając mi być, żyć, czuć i darząc mię rozumem. A nadto uczynił mię
świątynią swoją, bom stworzony jest na podobieństwo i obraz Jego Boskiego Majestatu
(ĆD,
235).

Przejawem Bożego zamieszkania w nas jest najpierw samo istnienie, a następnie wszystkie
funkcje życiowe na wszystkich płaszczyznach: biologicznej, psychicznej, intelektualnej,
duchowej. Bóg mieszka jednak w człowieku pełniej i głębiej niż w innych stworzeniach.
Tylko człowiek posiada bowiem zdolność przyjmowania miłości Boga w sposób wolny
i świadomy. To właśnie dzięki tej zdolności staje się Jego szczególnym mieszkaniem —
świątynią.

I znów wejść w siebie w podobny sposób, jak się to rzekło w punkcie pierwszym, albo w inny
jaki sposób, jeśli uznam go za lepszy
(ĆD, 235). Św. Ignacy zachęcając nas do wyciągania
konsekwencji z tajemnicy zamieszkiwania Boga w nas samych, zwraca nam uwagę na

background image

potrzebę wielkiej wolności i spontaniczności duchowej, dzięki którym rozważana tajemnica
dotknie nie tylko naszego umysłu, ale przede wszystkim naszego serca.

4. Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach

Aby jeszcze pełniej przybliżyć nam miłosną obecność Boga, św. Ignacy każe nam rozważać,
jak Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich rzeczach stworzonych na obliczu ziemi.
Znaczy to, że postępuje tak, jak ktoś pracujący. I tak w niebiosach, w żywiołach, w roślinach,
owocach, trzodach itd., dając wszystkiemu istnienie, zachowując, darząc wzrostem i czuciem
itd
. (ĆD, 236) Kiedy Ignacy używa słowa pracować na określenie Boskiej miłości, pragnie
nam powiedzieć: Bóg kocha nas w pocie oblicza swego i spodobało się Mu, aby cena Jego
miłości do nas była wysoka
(W. Lambert).

Dla pełniejszego zrozumienia pracy i trudu Boga dla człowieka Autorzy natchnieni nadają
Mu imiona związane z różnymi zawodami wykonywanymi w czasach biblijnych. I tak Bóg
Jahwe nazywany jest Pasterzem, Gospodarzem, Wojownikiem, Budowniczym, Garncarzem,
Królem, Władcą. Biblia posługuje się niemal każdą ludzką pracą, aby przybliżyć nam pracę
Boga dla człowieka. Nie tylko żmudna męska praca, ale także kobiecy ból i trud rodzenia
nowego życia, stają się doskonałym obrazem dla ukazania trudzenia się Boga dla człowieka.
Bóg rodzi nas w Jezusie Chrystusie do nowego życia w cierpieniu i bólu, podobnie jak czyni
to kobieta wydając na świat nowego człowieka. Praca człowieka — źródło narodzin
i stworzenia jest kontynuacją oraz odwzorowaniem Boskiej pracy w normalnej człowieczej
kondycji
(W. Lambert).

A potem wejść w siebie. Celem kontemplacji Jezusa pracującego i trudzącego się dla nas aż
do krwawego potu było dogłębne poznanie Pana, abym Go więcej kochał i więcej szedł
w Jego ślady
(ĆD, 104). Iść w ślady Jezusa oznacza więc pracować razem z Nim za dnia,
czuwać z Nim po nocy, abyśmy mogli stać się uczestnikami Jego zwycięstwa, jak byliśmy
uczestnikami Jego trudów (por. ĆD, 93). Posługując się modlitwą św. Ignacego, wyraźmy
gotowość współuczestniczenia w Jego służbie, pracy, walce i ofierze.

Słowo Odwieczne, Jednorodzony Synu Boży,
proszę Cię, naucz mnie służyć Ci tak,
jak tego jesteś godzien.
Naucz mnie dawać, a nie liczyć,
walczyć, a na rany nie zważać,
pracować, a nie szukać spoczynku,
ofiarować się, a nie szukać nagrody innej
prócz poczucia, że spełniłem Twoją Najświętszą wolę
.

5. Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

Patrzeć i rozważać, jak wszystkie dobra i dary zstępują z góry; jak moja ograniczona moc —
od najwyższej i nieskończonej owej mocy z góry pochodzi; i w podobny sposób

background image

sprawiedliwość, dobroć, miłość, miłosierdzie itd. tak, jak od słońca wychodzą promienie, jak
ze źródła — wody. itd. Zakończyć wejściem w siebie, jak to było wyżej powiedziane
(ĆD,
237). W ostatnim punkcie kontemplacji O miłości Ignacy wraca do zasadniczej myśli
z punktu pierwszego, iż wszystko jest Bożym darem. Tym razem jednak Autor Ćwiczeń
duchownych
proponuje nam rozważyć zasadnicze przymioty naszego człowieczeństwa: moc,
sprawiedliwość, dobroć, miłość i miłosierdzie, jako odblask przymiotów Boskich.

Odwołując się do osobistego doświadczenia zechcę znaleźć przejawy mojej mocy,
sprawiedliwości, dobroci, miłości i miłosierdzia, choć są one ograniczone. Nie jest ważne, czy
jestem zadowolony z tego, jak wielkie są ich przejawy w konkretnym codziennym życiu.
Ważniejsze jest pokorne wyznanie wiary, iż wszystkie one są odblaskiem przymiotów
samego Boga. Jak od słońca wychodzą promienie, jak ze źródła wody, tak z Boga spływa na
mnie wszystko to, kim jestem i co posiadam.

Wszystkie rzeczy noszą w sobie tajemnicę: ostatecznym ich końcem jest Bóg, który sam jest
najgłębszą praprzyczyną wszystkiego, co istnieje. Wdzięczność w sposób całkiem naturalny
wydobywa na jaw tę prawdę i pomaga w radosnym spotkaniu Dawcy i odkrywaniu Go w Jego
darach, w znajdowaniu Boga we wszystkich rzeczach
(P. van Breemen).

Kończąc kontemplację o miłości odwołajmy się jeszcze do pięknego wyznania miłości św.
Teresy od Dzieciątka Jezus: Pragnę, aby całe moje życie było aktem doskonałej miłości,
oddaję się na ofiarę całopalną Twojej Miłości Miłosiernej. Wyniszczaj mnie, błagam Cię,
bezustannie, przelewaj w serce strumienie nieskończonej czułości przepełniające Twoje
Serce, abym stała się, o mój Boże, męczennicą Twojej miłości. Niechaj to męczeństwo
przygotuje mnie do stawienia się przed Tobą, a potem niechaj mnie o śmierć przyprawi, aby
dusza moja mogła bezzwłocznie wzlecieć w wieczne objęcia Twej Miłości Miłosiernej. Za
każdym uderzeniem serca pragnę, o mój Umiłowany, po nieskończone razy ponawiać tę
ofiarę moją, abym gdy się już rozproszą cienie śmierci, mogła ją Tobie powtarzać twarzą
w Twarz w Wieczności
.

Całą kontemplację O miłości zakończmy modlitwą, którą św. Ignacy proponuje na
zakończenie Ćwiczeń duchownych (ĆD, 234). Niech będzie ona wyrazem naszej
wdzięczności Bogu i najgłębszego pragnienia oddania Mu tego wszystkiego, co nieustannie
od Niego otrzymujemy.

Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją,

pamięć moją i rozum, i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie

background image

miłość Twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza. Amen.

XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE

Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł
do łodzi, usiadł w niej pozostając na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich
wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać.
A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce
skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po
wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie,
a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię
żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.
I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!
(Mk 4, 1–9).

1. Potrzeba poznania siebie

W wychowywaniu siebie do dojrzałej wiary popełniamy nieraz błąd powierzchownego
odczytywania siebie. Traktujemy siebie jak monolit, jak jakąś nieurobioną, surową bryłę,
którą trzeba kształtować jakby od zewnątrz przez narzucenie jej pewnych ideałów, wzorów,
praw. Używane często pojęcia: formacja, formować mogą sugerować zewnętrzną obróbkę
osobowości. Tymczasem rzeczywiste życie duchowe zakłada nie tyle nową formę, ile raczej
nowe istnienie. Dokonujemy nieraz dużego wysiłku woli (można by to nazwać wprost
woluntaryzmem), aby przyjęte wzory, ideały i prawa były widoczne w naszym zewnętrznym
postępowaniu. Takie formowanie siebie, oparte jest przede wszystkim na naszym ludzkim
działaniu. Myślimy: im więcej się wysilę, tym będę doskonalszy, bliższy ideałowi, który sobie
stawiam sam lub też, który ukazują mi inni
.

Ale czy jest ktoś, kto nie doświadczył ograniczoności swojej silnej woli? Są takie sytuacje,
kiedy nasza silna wola okazuje się całkowicie bezsilna. Model formowania siebie i innych
oparty tylko na silnej woli nie uwzględnia złożoności i głębi człowieka; taki model
wychowania nie pyta, kim jest człowiek — ten konkretny, z całą historią swojego życia, ze
swoim charakterem, skłonnościami, zranieniami, najgłębszymi potrzebami itd. Nie pyta, co
się naprawdę dzieje w tym konkretnym człowieku, jakie są jego najgłębsze pragnienia,
tęsknoty, jakie są jego obawy, lęki, urazy. W wychowywaniu siebie do dojrzałego życia
duchowego musimy uwzględnić to wszystko, kim jesteśmy.

Jeżeli wychowywanie siebie do dojrzałej wiary oprzemy tylko na woluntaryzmie, to owszem,
możemy mieć pewne efekty, ale będą one zwykle dość dwuznaczne. Będzie im bowiem
towarzyszyć mniejsze lub większe napięcie psychiczne, zmęczenie, drażliwość,
przewrażliwienie na punkcie własnej osoby, nieuporządkowana ambicja. W literaturze istnieje

background image

pewien typ świętoszka, który łączy w sobie praktyki pobożne, wysiłek czynienia dobrze z tym
wszystkim, o czym wspomnieliśmy wcześniej: z drażliwością, koncentracją na sobie,
przerosłymi ambicjami, kłopotami ze zmysłowością.

Wszyscy wielcy mistrzowie życia wewnętrznego ukazują, że do pełnego poznania Boga
potrzeba poznania siebie. Pomiędzy Bogiem a naszym doświadczeniem Boga tkwi nasza
ludzka natura, która rządzi się swoimi prawami. Są to prawa zapisane przez samego Stwórcę.
To właśnie ludzka natura ze swoimi prawami staje się przestrzenią, w której dokonuje się
nasze spotkanie z Bogiem.

Św. Bernard z Clairvaux pisząc o stopniach pokory podkreślał niezbędność prawdziwej
wiedzy o sobie jako pierwszego stopnia w drodze do prawdy. Poznanie prawdy o Bogu
wymaga poznania prawdy o sobie samym. Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych
podaje liczne wskazówki pomocne w rozeznawaniu duchowym, tzn. w dokładnej obserwacji
tego wszystkiego, co się w nas dzieje, jakie nastroje nami kierują, skąd one wypływają, jakie
jest ich źródło. Według Ojca Ignacego świadome życie wewnętrzne polega bowiem na
odczuwaniu i rozeznawaniu (...) różnych poruszeń, które dzieją się w duszy: dobrych, aby je
przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać
(ĆD, 313).

Życie wewnętrzne może zostać łatwo wypaczone przez złudzenia. Ten bowiem, kto nie zna
siebie i tego, co się w nim dzieje, bardzo łatwo może pomylić działanie własnej
nieuporządkowanej emocjonalności z działaniem Bożym. Tę nieznajomość siebie
wykorzystuje również szatan po to, by zwieść człowieka na manowce. Szatan bowiem, jak
mówi św. Ignacy, idąc w tym za św. Pawłem, przybiera postać anioła światłości, by pod
pozorem dobra przywieść człowieka do złego (por. ĆD, 332; 2 Kor 11, 14).

T. Merton zwraca nam uwagę, że znamy Boga o tyle, o ile wzrasta w nas świadomość nas
samych poznawanych przez Niego. Te dwa poznania — poznanie siebie i poznanie Boga —
muszą iść razem. Celem rekolekcji jest więc takie rozważanie Słowa Bożego, które będzie
prowadzić do coraz pełniejszego rozumienia siebie i do poznawania tajemnicy Boga.

W obecnym rozważaniu odwołajmy się do konkretnych przeżyć i zauważmy, jak bardzo
często nie rozumiemy samych siebie i tego wszystkiego, co się w nas dzieje; nie rozumiemy,
dlaczego nachodzi nas smutek, przygnębienie, zniechęcenie do życia, a może nawet depresja;
nie rozumiemy naszych impulsów, uczuć, nie wiemy, skąd one pochodzą. Jesteśmy
zaskakiwani nieraz naszą nieżyczliwością, opryskliwością czy może wprost agresją wobec
bliźnich. W innych sytuacjach znowu dziwi nas zbytnia uległość i zbytnia kompromisowość
wobec niektórych ludzi. Także pragnienia zmysłowe budzą w nas lęki. Nie rozumiemy tego,
co dzieje się w naszej psychice, a tym bardziej nie rozumiemy tego, co dzieje się w głębi
naszej duszy. Pytamy nieraz bezradnie, jak przezwyciężyć zbytnią koncentrację na sobie, jak
zaufać Bogu w zagrożeniach. Dziwi nas i irytuje nieraz ogromna zmienność naszych
pragnień, niestałość naszych decyzji i mocnych postanowień. Żyjemy czasem jakby poza sobą
i dlatego nasze zakorzenienie w Bogu okazuje się płytkie i powierzchowne.

background image

Kiedy przyjrzałem się uważnie mojej sytuacji, pojąłem, że jestem spętany siecią dziwnych
paradoksów. Choć utyskiwałem na zbyt wiele propozycji, czułem się nieswojo, kiedy mnie nikt
o nic nie prosił. Choć narzekałem, jak mi trudno odpowiadać na listy, niepokoiłem się, kiedy
moja skrzynka listowa była pusta. Kiedy martwiłem się, że czeka mnie męczący cykl
wykładów, byłem rozczarowany, gdy nie miałem zaproszeń. Choć marzyłem o pustym biurku,
bałem się chwili, kiedy tak się stanie. Krótko mówiąc, mimo że pragnąłem samotności, bałem
się, że zostanę sam. Im bardziej zdawałem sobie sprawę z tych paradoksów, tym wyraźniej
dostrzegałem, że jestem niewolnikiem narzuconych sobie obowiązków, że ulegam złudzeniu
i że muszę zatrzymać się i zastanowić się, czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone
jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż z nadzieją, odwagą i zaufaniem.
Uświadomiłem sobie, że dopiero wtedy znajdę odpowiedź, gdy zatrzymam się i pozwolę, by
zostały zadane te trudne pytania, nawet, gdyby miały boleć
— taką refleksję zanotował
w swoim Dzienniku z klasztoru trapistów H. J. M. Nouwen, na początku swoich
siedmiomiesięcznych rekolekcji w klasztorze trapistów.

Termin rekolekcje pochodzi od łacińskiego słowa re–colligere i oznacza zbierać na nowo,
odzyskać. Czas rekolekcji może być dla każdego z nas takim właśnie zebraniem swojego
życia na nowo
, odzyskaniem tego, co w nim jest najistotniejsze, z pomocą Słowa Bożego.
Rekolekcje winny być dla nas jednym wielkim pytaniem: Czy istnieje trwały punkt, w którym
zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż, z nadzieją, odwagą
i zaufaniem
? Zadawanie sobie pewnych zasadniczych pytań może być dla nas trudne, jak
trudne było dla cytowanego powyżej autora. Poznawanie siebie, które ma nas doprowadzić do
poznania Boga działającego w nas, może okazać się wielką i wymagającą pracą. Będzie to
jednak zmaganie, walka nie tylko z ludzką ograniczonością i słabością w nas, bo nie toczymy
bowiem walki przeciw krwi i ciału
, ale będzie to walka przede wszystkim przeciw
Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw
pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich
(Ef 6, 12). Rekolekcje to czas, który
może przynieść ból. Jest to jednak również czas leczenia ran zadanych nam przez życie lub
też ran, które zadaliśmy sami sobie.

2. Diament pod popiołami powierzchowności

Pan Jezus w przypowieści o siewcy ukazuje nam ścisłą zależność pomiędzy skutecznością
Słowa Bożego a żyznością gleby serca, na które ono pada. Ujawnienie się mocy Słowa
Bożego zależy od urodzajności gleby. Jeśli gleba jest nieodpowiednia lub nieodpowiednio
przygotowana, skalista, porośnięta chwastami, zdeptana, to Słowo Boże pozostaje
bezskuteczne, jeśli zaś gleba jest urodzajna, Słowo Boże może objawić całą swoją moc
przemieniającą serce i życie człowieka. Jedno z najważniejszych pytań na czas rekolekcji
brzmi: Jaką glebą jest moje serce? Jak uczynić ją bardziej urodzajną i pełniej otwartą na
ziarno Słowa? Dotychczasowe etapy Ćwiczeń duchownych przez które przeszliśmy
rozpoczęły w nas proces spulchniania i użyźniania gleby naszego serca. Jest to jednak ciągły
proces, który winien nieustannie trwać. Jeżeli chcemy prowadzić autentyczne życie duchowe,
nie możemy zaprzestać troski i wysiłku, aby gleba serca była coraz pełniej przygotowywana
na przyjmowanie Słowa.

background image

Poznaniu Boga i Jego Słowa winno więc odpowiadać w naszym życiu rozpoznanie gleby
naszego serca, rozpoznanie samych siebie. Autentyczne otwarcie się na obecność Boga i Jego
działanie wymaga od nas prawdziwej i głębokiej wiedzy o glebie serca, o sobie. Intymny,
zażyły kontakt z Bogiem, wnikanie w Jego tajemnicę dokonuje się przy jednoczesnym
wnikaniu w siebie i zrozumieniu samego siebie. Jeżeli autentycznie i z odwagą wejdę
w Słowo Boże, poddam się Jego działaniu, Jego osądowi, to wówczas ono objawi mi
prawdziwy obraz miłującego Boga oraz prawdziwy obraz człowieka. Słowo Boże objawia
człowiekowi genezę jego istnienia; objawia mu również cel i sens jego życia. To samo Słowo
objawia człowiekowi także, kim jest Bóg, który go stworzył z miłości i przeznaczył do
istnienia w miłości.

Życie chrześcijanina, jego rozwój wewnętrzny wymaga więc nieustannego poznawania siebie
samego oraz poznawania Boga i Jego Słowa. Głębokie i autentyczne poznanie siebie
prowadzi nas do poznania Boga. Poznanie Boga zaś prowadzi nas do poznania siebie. Dzięki
tajemnicy Wcielenia poznanie swojego własnego człowieczeństwa staje się jednocześnie
drogą do poznania Boga, a poznanie Boga objawia nam istotę życia ludzkiego.

Słowo Boże odsłania nam najpierw naszą prawdziwą wielkość, która wypływa z wielkości
samego Stwórcy. Tę wielkość człowieka odkrywamy poprzez kontemplację Jezusa,
Wcielonego Syna Bożego. Wielkość człowieka ujawnia się w tym, iż Bóg uznał go za
godnego zesłania doń swojego Syna. Wcielony Syn Boży objawia i potwierdza wielkość
i godność każdego człowieka, a jednocześnie broni jej przed niszczącymi skutkami grzechu,
które uderzają w ludzką godność.

Wielkość człowieka ujawnia się w jego najgłębszych pragnieniach i dążeniach. Dzięki
medytacji Słowa Bożego odkrywamy i jednocześnie oczyszczamy nasze wnętrze
z grzesznych pożądliwości. Najgłębszym dążeniem, największym pragnieniem człowieka
będzie zawsze dążenie do Boga, pragnienie Boga. Dzięki medytacji Słowa uświadamiamy
sobie tęsknotę za Tym, od którego pochodzimy i do którego nieustannie zdążamy. Dzięki
medytacji Słowa Bożego odkrywamy tę głębię serca w nas, którą może wypełnić tylko On
sam, Jego nieskończona, odwieczna Miłość. Słowo Boże ujawnia niepokój ludzkiego serca
nie powierzonego jeszcze w pełni Bogu.

Nie jest rzeczą prostą ani łatwą odnajdywać na co dzień swoje najgłębsze tęsknoty
i pragnienia, ponieważ najczęściej są one zagrzebane popiołami powierzchowności (T.
Merton). Właśnie Słowo Boże pomaga nam wejść w nasze popioły powierzchowności
i odkryć cały nasz wewnętrzny nieład, nasze zakłamanie, liczne nieuświadomione motywy
postępowania, niszczące nas namiętności, zranienia życiowe, urazy, słowem wszystko to, co
czyni nas niezdolnymi do codziennego doświadczania w nas najgłębszych pragnień
i najgłębszych tęsknot. Pod popiołami powierzchowności leży jednak diament — duchowość
człowieka, miejsce intymnego dialogu stworzenia ze Stwórcą, dziecka z Ojcem, ucznia
z Mistrzem. Pod popiołami powierzchowności ukryte są nasze najgłębsze tęsknoty
i pragnienia, tęsknota za Bogiem i pragnienie Jego odwiecznej miłości.

background image

Prośmy w serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jezusem Chrystusem, z Bogiem
Ojcem o światło Ducha Świętego. Ono bowiem może nam pozwolić przeżyć tajemnicę Boga
i tajemnicę nas samych. Prośmy także o odwagę w poznawaniu siebie samych, byśmy nie
przestraszyli się, gdy dotykać będziemy głębokich korzeni zła w nas: naszego egoizmu,
pychy, agresji, zmysłowości, bierności życiowej, skłonności do urazów, itp. Prośmy o moc
wiary, która może nas przekonać, że Bóg jest zawsze silniejszy od największej ludzkiej
słabości. Módlmy się o głęboką świadomość, że Bóg, który wchodzi w nasze życie, pragnie
nas uleczyć, wyzwolić, zbawić.

Św. Augustyn modli się: Obym poznał siebie, obym poznał Ciebie. Uczyńmy tę modlitwę
naszą własną. Obym poznał siebie — obym poznał Twoje odbicie w moim sercu, Twój obraz
we mnie oraz to wszystko, co go we mnie zniekształca. Obym poznał Ciebie — obym
doświadczył Ciebie jako miłość, obym mógł się uwolnić od wszystkich fałszywych pojęć
o Tobie.

Całe rozważanie zakończmy piękną modlitwą T. Mertona o znalezienie siebie samego:
Uwolnij od grzechu duszę moją, o Boże, ale równocześnie napełnij ogniem Twoich źródeł
moją wolę. Bądź światłem mojego umysłu, chociaż to może oznaczać: stań się ciemnością dla
mego doświadczenia — ale także zalej me serce Twoim nieogarnionym życiem. Niechaj me
oczy nie widzą na tym świecie nic oprócz Twojej chwały, a moje ręce nie dotykają niczego, co
by nie było narzędziem służby Twojej. Niech język mój zajmie się tym, o co nikt nie prosi.
Pragnę chwytać Twoje słowa i wsłuchiwać się w harmonie stworzone przez ciebie,
wyśpiewujące Twoje hymny. (...)

Przede wszystkim przeto ustrzeż mnie od grzechu. Zachowaj mnie od śmierci grzechu
ciężkiego, który wprowadza piekło do duszy. Oddal ode mnie grzech zmysłów, który zaślepia
i zatruwa serce. Powstrzymaj mnie od grzechów wgryzających się w ciało człowieka
nieugaszonym ogniem, który je na wskroś przeżera. Strzeż mnie od równoznacznej
z nienawiścią miłości pieniądza, od skąpstwa i ambicji, które dławią we mnie życie. Chroń
mnie od martwoty prac poczętych z próżności i od niewdzięcznego trudu, w którym artyści
niszczą sami siebie z pychy, dla zdobycia sławy i majątku, a święci duszą się, przywaleni
lawiną niewczesnej gorliwości. Zagój ropiejącą ranę mej pożądliwości i zatamuj pragnienia
wyczerpujące mą naturę daremnym upływem krwi. Wyrzuć precz węża zawiści, który jadem
swym zatruwa miłość i zabija wszelką radość.

Rozwiąż mi ręce i wyswobódź serce z więzów lenistwa. Uwolnij od gnuśności, przebierającej
się chętnie za wolę czynu tam, gdzie wszelkie działanie jest zbędne i od tchórzostwa, które
zajmuje się tym, o co nikt nie prosi, ażeby się uchylić od prawdziwej ofiary.

Daj mi za to siłę, która w milczeniu i spokoju czeka na Ciebie. Obdarz mnie pokorą, jedyną
sprawczynią pokoju, i uwolnij mnie od pychy, która jest najprzykrzejszym ciężarem. Obejmij
moje serce i duszę prostotą miłości. Niechaj żyję tylko jedną myślą i jednym pragnieniem
miłości: ażebym mógł Cię ukochać nie dla zasługi ani dla doskonałości, nie dla cnoty ani
nawet dla świętości, ale wyłącznie dla samego Ciebie. Bo zaspokoić i wynagrodzić miłość
może tylko sam Bóg
.

background image

XX. PRAGNIENIA MODLITWY

Pierwszym i najważniejszym owocem odprawienia całych Ćwiczeń duchownych św. Ignacego
Loyoli winno być przede wszystkim głębokie pragnienie modlitwy, które byłoby stopniowo
wcielane w naszą codzienność. Ćwiczenia duchowe pomagają nam rozeznawać nasze warunki
życiowe oraz wezwania i natchnienia, poprzez które Bóg zaprasza nas do coraz głębszego
zjednoczenia z Nim.

Najbliższe trzy rozważania poświęcimy modlitwie. W obecnej konferencji będziemy mówić
o potrzebie poświęcenia czasu oraz pielęgnowaniu pragnień modlitwy. W następnej będziemy
mówić o potrzebie czy wręcz konieczności modlitwy dla naszego życia. W trzeciej
konferencji zaś będziemy mówić o metodach modlitwy, dzięki którym możemy coraz pełniej
łączyć modlitwę z naszym życiem.

1. Modlitwa wymaga czasu

Życie modlitwy wymaga czasu. Od wszystkich: od duchownych i od świeckich. Modlitwa
wymaga czasu, ponieważ Bóg działa w czasie. Sam istniejąc od wieków umieścił człowieka
w czasie.

Modlitwą zostaje objęty cały czas człowieka. Zawsze się módlcie i nigdy nie ustawajcie
mówi Jezus (por. Łk 18, 1). Modlitwa nie jest tylko zbiorem pojedynczych aktów, ale jest
wierną relacją, trwałą więzią pomiędzy Bogiem a człowiekiem.

Modlitwa, tak samo jak ludzka miłość, wymaga czasu. Nierzadko dobrze zapowiadające się
małżeństwa, rodziny, przyjaźnie rozpadają się właśnie dlatego, iż kochającym się osobom
brakuje czasu dla siebie. Pełna spontaniczności miłosna fascynacja łatwo zamiera, jeżeli nie
podtrzymuje jej i nie rozwija wzajemne obcowanie i dialog.

Modlitwa posiada swój dynamizm. Jeżeli pragniemy, aby życie duchowe rozwijało się w nas,
trzeba go odkryć i uszanować. Wejść w życie modlitwy, to wejść na drogę. Chrześcijaństwo
jest drogą. Droga modlitwy wymaga czasu poświęcanego jej systematycznie i regularnie.
Niemowlę nie może w jednym dniu nasycić się miłością matki na kilka tygodni. Ono
potrzebuje jej codziennej obecności, rozmowy, codziennej pociechy i ciepła. Człowiek przed
Bogiem jest jak niemowlę u swej matki i potrzebuje również co dzień Jego obecności
i miłości.

Jak modlić się regularnie w naszym codziennym zabieganym życiu? Jak wykroić czas na
systematyczną modlitwę w nadmiarze zajęć i obowiązków, którymi nierzadko czujemy się
przytłoczeni?

background image

Oto, jaką radę daje doświadczony ojciec duchowny człowiekowi bardzo zapracowanemu,
który nosi jednak w sobie głębokie pragnienie modlitwy:

Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia
rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za
wszelką cenę. Uczyń z modlitwy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie,
że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się zawsze o tej samej porze. Ustal
dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu
niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się
pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz,
że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich rozstrzygnąć w tym
czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wolnych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do
roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spanie; wolny
czas, przeznaczony na to stanie się czasem uwalniającym, do którego przywiążesz się
w dobrym sensie tego słowa
(H. J. M. Nouwen).

Powyższa propozycja z pewnością jest bardzo trudna, szczególnie wówczas, gdy prowadzimy
nieregularny, a może nawet chaotyczny tryb życia. Ale odczucie, że dłuższa, regularna,
codzienna modlitwa jest w naszym życiu rzeczą nierealną, może być oznaką, iż zepchnęliśmy
modlitwę na margines naszego życia. Takie odczucie mówi nam również, że wiele mamy
jeszcze do zrobienia, aby przywrócić modlitwie jej właściwe miejsce.

Potrzebę systematyczności w modlitwie dobrze podkreśla słowo ćwiczenia, często używane
przez św. Ignacego Loyolę w jego książeczce Ćwiczeń duchownych. Pod mianem Ćwiczenia
duchowne
— pisze św. Ignacy — rozumiem wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia,
rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej. (...) Albowiem jak przechadzka i bieg
są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywam wszelki sposób
przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszelkich uczuć nieuporządkowanych, a po
ich usunięciu do szukania i znalezienia woli Bożej
(ĆD, 1).

Nie tylko sport, ale każda inna dziedzina życia, w której pragniemy być kompetentni,
wymaga ciągłych ćwiczeń. Jeżeli pragniemy wzrastać w modlitwie, trzeba się nam w niej
ćwiczyć. Modlitwa odruchowa i spontaniczna winna być dopełnieniem modlitwy regularnej
i systematycznej. Nie można przeciwstawiać potrzeby spontaniczności w modlitwie potrzebie
systematyczności i wysiłku. Obie potrzeby są ważne. Dopiero wówczas, kiedy spotkają się
w nas te dwa nurty modlitwy, możemy mówić o pełnym życiu modlitwy.

Modlitwa odruchowa i spontaniczna będzie w nas coraz głębsza, jeżeli równocześnie
będziemy systematycznie podejmować ćwiczenie się w modlitwie. Wrażenie, jakie
towarzyszy wielu ludziom, iż można w modlitwie odwołać się tylko do spontaniczności, jest
złudne i prowadzi do zamierania w człowieku pragnienia modlitwy.

2. Modlitwa domaga się walki

background image

Modlę się kiedy mam ochotę! Dlaczego mam się modlić na siłę, wbrew sobie? Takie
stwierdzenia wydają się być bardzo humanitarne i bardzo ludzkie. Zawierają one jednak
w sobie pułapkę. Oto pewna analogia mogąca nam pomóc zrozumieć istotę tej pułapki.

Czyż w sytuacji konfliktu w małżeństwie, w rodzinie, w przyjaźni możemy powiedzieć
podobnie: Dlaczego mam kochać wbrew sobie? Dlaczego mam przebaczyć na siłę? Jeżeli
pragniemy uzdrawiać, a przez to pogłębiać nasze więzi z ludźmi, których kochamy, trzeba
nam pokonywać wiele oporów na siłę, wbrew sobie. Podobnie, jeżeli chcemy pogłębiać naszą
więź z Bogiem, trzeba nam się modlić nieraz wbrew sobie. I chociaż pojęcie modlitwy wbrew
sobie
nie oznacza jedynie woluntarystycznego wysiłku, to jednak naprowadza nas ono na
potrzebę zaangażowania, ofiary i walki wewnętrznej w nawiązywaniu naszej więzi z Bogiem.

Ojcze, która cnota lub dzieło jest najtrudniejsze ze wszystkich? — zapytali mnisi sławnego
z mądrości ojca pustyni, Agatona. Ten odrzekł: Wybaczcie — wydaje mi się, że nie ma trudu
tak wielkiego jak modlitwa. Bo zawsze, kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają
się mu przeszkodzić. Wiedzą bowiem, iż mogą mu zaszkodzić tylko wówczas, kiedy
powstrzymają go od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął,
jeżeli jest wytrwały, zdobywa łatwość. W modlitwie zaś, aż do ostatniego tchu potrzeba walki
.

Stwierdzenie, iż w modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, może wydać się nam
przytłaczające i pełne pesymizmu. Kiedy jednak głębiej zastanawiamy się nad ludzkim
życiem, dochodzimy do wniosku, iż wiele ważnych dla człowieka spraw potrzebuje walki aż
do ostatniego tchu
. To samo stwierdzenie możemy odnieść do ludzkiej miłości. Ona także
wymaga walki aż do ostatniego tchu. Nierzadko rozbicie małżeństwa, rodziny, przyjaźni,
wspólnoty wynika właśnie z tego, iż łatwo popada się w rezygnację i nie walczy się
o prawdziwe oddanie, o wzajemną ofiarność, przezwyciężenie urazów, o wzajemny dialog.
Na pytanie, czy walka o prawdziwą miłość jest tylko udręką, może odpowiedzieć sobie tylko
ten, kto naprawdę kocha.

Zakochani młodzi ludzie, kochający się małżonkowie, kochający swoje dzieci rodzice,
a przede wszystkim mistycy wiedzą najlepiej, iż jarzmo walki o miłość jest słodkie, a jej
ciężar jest lekki. W modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, bo modlitwa jest także
wyrazem miłości. O naszą odpowiedź dawaną Bogu i o wierność w niej trzeba walczyć.
Tylko ci, którzy znają naprawdę życie ludzkie wiedzą dobrze, iż wierność w miłości,
jakiejkolwiek miłości, nie jest tanią cnotą, za którą wystarczy zapłacić odrobiną dobrej woli.

3. Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

W naszej modlitwie nie liczy się najpierw to, czego doświadczamy w świecie uczuć.
Doświadczenia uczuciowe, chociaż nieodłącznie towarzyszą modlitwie i są jej bardzo
ważnym elementem, nie stanowią jednak ostatecznego kryterium jej autentyczności.
Człowiek zaangażowany w modlitwę musi być czujny i rozeznawać, aby własnych poruszeń
uczuciowych nie utożsamiać automatycznie z działaniem Boga.

background image

Na modlitwie trzeba nam nieustannie powracać do podstawowej prawdy, że nigdy nie
modlimy się sami. To Duch Święty, Duch Jezusa modli się w nas i przez nas. Wszystkie
modlitwy liturgiczne Kościoła kończą się wezwaniem: Przez Chrystusa Pana naszego. Każda
modlitwa, wspólnotowa czy osobista, jest modlitwą przez Chrystusa, w Chrystusie i
z Chrystusem
.

To Chrystus prowadzi nas do swojego Ojca, i dzięki Niemu możemy wołać do Boga: Abba,
Ojcze
. Głęboka świadomość, iż nie modlimy się sami, ale Chrystus modli się w nas, sprawia,
iż nasze odczucia stają się względne. Na modlitwie o wiele bardziej od doświadczenia
uczuciowego liczy się doświadczenie wiary. To właśnie wiara jest istotą modlitwy. Jest więc
rzeczą drugorzędną, czy my sami jesteśmy zadowoleni z naszej modlitwy; czy sprawia nam
przyjemność; czy przychodzi nam łatwo. Zadowolenie, przyjemność, łatwość modlitwy nie
może być jej ostatecznym kryterium.

Jezus wzywa nas, abyśmy modlili się zawsze i nigdy nie ustawali. Nie możemy się więc
modlić tylko wówczas, gdy mamy ku temu nastrój i ochotę, gdy uczuciowo jesteśmy
pociągani do modlitwy. Im większą czujemy niechęć do modlitwy i im bardziej czujemy się
ospali, smutni i przygnębieni, tym więcej potrzebujemy modlitwy, ponieważ potrzebujemy
umocnienia.

Nikt z nas nie rodzi się z odczuwalną potrzebą modlitwy. Potrzebę tę musimy w sobie dopiero
obudzić. Istnieje wprawdzie w każdym z nas głębokie pragnienie Boga, ale jest ono często
uśpione, zagłuszone. Aby móc doświadczać potrzeby modlitwy, trzeba się modlić. To właśnie
na modlitwie rodzi się stopniowo potrzeba modlitwy. Im więcej człowiek się modli, tym
bardziej nienasycone jest jego pragnienie modlitwy.

Jeżeli nawet doświadczamy w jakimś stopniu potrzeby modlitwy, to przez to nie staje się ona
łatwa. Potrzeba modlitwy nie niweczy trudu modlitwy. Dlaczego? Ponieważ modlitwa
najczęściej nie przynosi zadowolenia i pociechy naszym zmysłom. Modlitwa przekracza
ludzkie zmysły. Przekracza to, co jest materialne, co jest tylko czasowe i przestrzenne.
Modlitwa dosięga wieczności.

Właśnie dlatego, że modlitwa przekracza ludzkie wymiary, tak łatwo rodzą się wątpliwości:
jaki sens ma czynność, której skuteczności nie można sprawdzić, jaki sens ma wołanie, na
które nie otrzymuje się natychmiastowej i sprawdzalnej zmysłami odpowiedzi? Jeżeli chcemy
się modlić, nie możemy czekać, aż nasze wątpliwości ustaną, aż przyjdzie nam ochota na
modlitwę. Wielu przestało się modlić właśnie dlatego, iż dali się zwieść własnym
wątpliwościom. Trzeba nam się modlić wbrew naszym wątpliwościom i pomimo braku
ochoty.

Jeżeli chcecie się modlić — nie czekajcie na ochotę do modlitwy, bo w końcu przestaniecie się
modlić właśnie wtedy, gdy modlitwa będzie wam najbardziej potrzebna. Jest to niebezpieczne
złudzenie, które już wielu ludzi oddaliło od Chrystusa. Pragnienie modlitwy jest już jej
owocem. Niechaj wam wystarczy świadomość, że Bóg na was czeka. Bóg pragnie was widzieć

background image

modlących się nawet wówczas, gdy nie macie na to ochoty. A może właśnie szczególnie
wówczas?
(R. Voillaume).

Św. Ignacy Loyola doradza, aby w czasie strapienia wewnętrznego, kiedy trudno wytrwać na
modlitwie, nie tylko jej nie skracać, ale nawet nieco ją przedłużyć, a to w tym celu, żeby
działać przeciw strapieniu i przezwyciężyć pokusy. Trzeba się bowiem przyzwyczaić nie tylko
do tego, żeby stawić opór przeciwnikowi, ale nadto, żeby go powalić na ziemię
(ĆD, 13).

W czasie modlitwy jesteśmy kuszeni najpierw do porzucenia modlitwy. Zniechęcenie, nuda,
wewnętrzna ociężałość, budzące się namiętności nacierają na nas rodząc niepokój
wewnętrzny; czy w takim stanie ducha możemy się modlić? czy mamy prawo rozmawiać
z Bogiem posiadając tak okropne myśli, pragnienia, odczucia? Wykorzystując nasze
wewnętrzne nieuporządkowanie zły duch przekonuje nas, że jesteśmy niegodni stanąć przed
Bogiem. To wielka pokusa.

Jeżeli jednak pokonamy te przeszkody, wówczas pojawić się może druga pokusa, gorsza od
pierwszej, pokusa idealnej modlitwy. Chcieć modlić się lepiej niż się umie w danym
momencie, jest zawsze kuszeniem złego ducha. Wielu ludzi porzuciło modlitwę tylko dlatego,
iż weszli w logikę takiej pokusy: „Jeżeli twoja modlitwa jest taka uboga, słaba, jeżeli nie
przynosi owoców, których oczekujesz, to będzie lepiej ją porzucić?”

Trzeba nam zgodzić się na ubóstwo naszej modlitwy. Jeżeli z ubóstwem modlitwy łączy się
szczerość, otwarcie i hojność, podoba się ona Bogu, zbliża nas do Niego. Pozwala nam
doświadczyć, iż jesteśmy Jego dziećmi.

4. Wierność w modlitwie

Jednym z najtrudniejszych problemów współczesnego człowieka jest wierność w relacjach
międzyosobowych. Niewiernością nacechowane są dziś niemal wszystkie więzi
międzyludzkie. Niewierność ujawnia się zwłaszcza w życiu rodzinnym i małżeńskim. Dzisiaj
wiele małżeństw decyduje się na rozwód łatwiej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wielu ojców
opuszcza dom zostawiając swoje dzieci. Podtrzymują z nimi jedynie luźny i mało
zobowiązujący kontakt. Słusznie w takiej sytuacji dzieci czują się zdradzone. Także wiele
osób duchownych łatwo dziś łamie zobowiązania swojego stanu kapłańskiego czy zakonnego.

Niewierność ta ujawnia się również w relacji do Boga. Wielu ludzi, nie wyrzekając się
wprawdzie swojej wiary, łatwo rezygnuje z aktywnego życia religijnego tłumacząc się
brakiem czasu i sił na praktyki. Dla wielu życie duchowe wydaje się być już tylko luksusem,
na który mogą sobie pozwolić jedynie mnisi.

Niewierność współczesnego człowieka przejawia się także w łatwym łamaniu przyjętych
norm życia osobistego i społecznego. Wiele podstawowych zasad moralnych odnoszących się
do ludzkiego życia i postępowania, które nigdy dotąd nie były podważane, jest dziś
kwestionowanych w sposób zasadniczy. Wielu próbuje uzasadniać ich nieprzydatność
w naszych czasach.

background image

Niewierność współczesnego człowieka nie wynika z przypadku czy tym bardziej z jego złej
woli. Zbyt szybkie tempo życia, ciągłe przemęczenie, częste znerwicowanie — to wszystko
sprawia, iż żyje on jakby poza sobą i nie jest w stanie kontrolować tego, co się w nim i z nim
dzieje. Mała świadomość, czy wręcz nieświadomość siebie sprawiają, iż wiele ważnych
decyzji człowiek współczesny podejmuje kierując się subiektywnymi odruchami, u podłoża
których jest często lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim brak dojrzałości
emocjonalnej i duchowej.

a) Wierność w miłości

Najgłębszym jednak podłożem niewierności człowieka w relacjach międzyosobowych jest
niezdolność do wejścia w doświadczenie miłości: w przyjmowanie miłości od innych
i dawanie na nią odpowiedzi. Niewierność człowieka wypływa z lęku przed bezwarunkowym
oddaniem się drugiemu: Bogu i człowiekowi. Człowiek boi się zatracić siebie i swoją
wolność.

W doświadczeniu niewierności ścierają się ze sobą dwa sprzeczne odczucia: z jednej strony
wielka potrzeba miłości, akceptacji, bezpieczeństwa, emocjonalnego ciepła, która każe
człowiekowi szukać wciąż nowych obiektów miłości i oddania, z drugiej zaś jakieś
wewnętrzne zablokowanie, głęboki lęk przed przyjęciem właśnie tego, czego tak bardzo się
potrzebuje. Przyznanie się przed sobą samym do tego, iż potrzebuje się miłości i uczucia
Drugiego odbierane jest jako upokorzenie i zniewolenie. Trwanie w takim stanie rozbija
i nerwicuje człowieka coraz głębiej.

Uciekając od najgłębszego zaangażowania w relację z Drugim człowiek odnosi wrażenie, iż
obronił własną niezależność i wolność. Jest to jednak wolność negatywna — wolność od
miłości oraz wolność od trudu i ofiar z nią związanych. Ta właśnie negatywna wolność staje
się jednocześnie dręczącą samotnością, egzystencjalną nudą i doświadczeniem bezsensu.
Człowiek nie wie wówczas, po co i dla kogo żyje.

Doświadczenie pokazuje jednak, iż ta negatywna przestrzeń powstała po odmowie kochania
nie pozostaje jednak zbyt długo pusta. Zwykle szybko zostaje ona zagospodarowana przez
różnorakie zniewolenia: posiadanie materialne, zmysłowość w różnej formie, niszczące chore
ambicje, nieludzką ideologię, itp. Człowiek broniąc się przed miłością (Boga i ludzi) staje się
niewolnikiem siebie i własnej pożądliwości.

Modlitwa uczy nas wierności. Pokazuje nam, iż wierność w miłości wymaga najpierw
pokornej akceptacji własnych potrzeb i pragnień miłości, zarówno tej zwyczajnej ludzkiej
miłości (narzeczeńskiej, małżeńskiej, rodzicielskiej, przyjacielskiej), jak również
nieskończonej i odwiecznej miłości Boga. Modlitwa daje nam odwagę zaakceptowania
ryzyka związanego z przyjmowaniem i dawaniem miłości.

Modlitwa objawia nam Boga, który zawsze pozostaje wierny człowiekowi i nigdy go nie
zdradzi. Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego

background image

łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15). Na modlitwie
człowiek syci się wiernością Boga i uczy się odpowiadać wiernością na wierność.

b) Wierność w modlitwie

Aby nasza modlitwa mogła wpływać na nasze życie i przemieniać je, musi być wierna. Nie
wystarczy chwilowy modlitewny zapał i entuzjazm. Kiedy człowiek wchodzi w głęboką
relację z Bogiem i pragnie, aby Bóg zawładnął jego życiem, to musi mieć świadomość, że
rozpoczyna się w nim nowe życie. Wymaga ono troski, ofiary i pracy.

Doświadczenie mówi nam, że wierność Bogu, sobie i bliźniemu wymaga od nas walki.
Modlitwa jest walką. Ten, kto rozpoczynając modlitwę unikałby wysiłku i zmagania, nie
pozostanie jej wierny.

Aby się modlić w sposób wierny, trzeba podejmować decyzje modlitwy; nie raz na rok,
miesiąc czy nawet raz na tydzień, ale każdego dnia, przed każdą modlitwą. Z czysto
ludzkiego punktu widzenia brak nam motywów, aby się modlić. Aby obejrzeć dobry film,
spędzić sympatyczny wieczór z przyjaciółmi nie potrzeba wielkiego wysiłku. Takie
doświadczenia przychodzą nam łatwo. Jesteśmy po ludzku pociągani przez te czynności.

Wprawdzie mogą pojawić się w naszym życiu chwile, w których modlitwa będzie
przychodziła nam łatwo. Częściej jednak będziemy doświadczać trudu modlitwy. Nierzadko
staniemy przed jakąś pustką wewnętrzną, jakby przed jakąś niemożnością wydobycia z siebie
czegokolwiek. Nieraz ogarnie nas niepokój i lęk o siebie, wątpliwości, czy nasza modlitwa
ma sens. W takich chwilach dialog z Bogiem staje się trudny. Wierność modlitwie wymaga
wówczas wewnętrznego zmagania.

Tej wierności na modlitwie domaga się od nas Jezus. Św. Paweł wielokrotnie zachęca nas,
aby się modlić w każdym czasie, bez przerwy, przy każdej sposobności, w dzień i w noc. Sam
również daje nam przykład takiej modlitwy (por. Ef 6, 18; Kol 1, 9; 1 Tes 3, 10; 5, 17; 2 Tes
1, 11).

Wierność na modlitwie to nie tylko wierność czasowi modlitwy, ale to przede wszystkim
wierność wezwaniu, które Bóg kieruje do człowieka, wierność Jego miłości, Jego woli. Ta
właśnie wierność wymaga jedności pomiędzy czasem modlitwy a życiem człowieka. Bóg
wchodząc w ludzkie życie kładzie na nim swoją rękę, ogarnia je i przenika (Ps 139).
Modlitwa i życie stają się wówczas jednym, ponieważ kieruje nimi jedna miłość Boga, jeden
Jego Duch, jedna Jego wola.

Wierność Bożemu wezwaniu usłyszanemu na modlitwie sprawia, iż modlitwa przemienia
życie; być może bardzo powoli, ale w sposób widoczny. Wierność Bogu na modlitwie
przemienia najpierw serce człowieka, które kształtuje się na wzór Serca Jezusowego. Z serca
zaś ludzkiego wypływają zarówno złe, jak i dobre czyny. Z serca niewiernego, poddanego
pożądliwości, rodzą się złe czyny. Natomiast serce przemienione miłością Boga, rodzi czyny
wierne tej miłości, czyny odmieniające życie.

background image

XXI. POTRZEBA MODLITWY

1. Modlitwa w chwilach pokus

Obserwując nasze życie i życie innych widzimy, iż nierzadko przychodzą na nas okresy
rozprężenia wewnętrznego, chłodu, oschłości
(K. Rahner). W takich chwilach jesteśmy
kuszeni, aby zatrzymać się na tym, co zewnętrzne, powierzchowne i materialne. Szczególnie
w naszych czasach jesteśmy kuszeni do tego, aby skoncentrować się na materialnym
dobrobycie i konsumpcji zmysłowej. Pokusa ta jest przede wszystkim owocem lekceważenia
Boga oraz próby urządzania swojego życia i życia innych bez Niego. Patrząc na pokusę tylko
od zewnątrz, może nam się wydawać, że łatwo ją przezwyciężyć. Takie odczucie mamy tylko
do momentu rozpalenia się w nas pożądliwości. Gdy wzmaga się pożądliwość, wówczas
wydaje się nam, że musimy ulec. W chwilach silnych pokus grzech wydaje się koniecznością.

W pokusie trzeba nam być wielkimi realistami. Musimy być świadomi, iż w chwili
prawdziwej pokusy może zabraknąć nam sił do jej przezwyciężenia. Nie możemy nigdy być
pewni siebie. Subiektywna pewność siebie, nawet ta najsilniejsza, może być zwodnicza, jak
zwodnicza była pewność siebie Piotra, który zapewniał Jezusa, iż pójdzie z Nim na śmierć.
W chwili pokusy potrzebujemy dopływu nowych sił duchowych, potrzebujemy łaski,
potrzebujemy wiary. Jeżeli wchodzimy w walkę z pokusami jedynie z naszymi słabymi
siłami, które mamy, z pewnością przegramy.

Pokusie towarzyszy ciemność wiary, która sprawia, że modlitwa wydaje się być czynnością
absurdalną, niepotrzebną, pustą. Konieczna jest wówczas wielka odwaga i zaufanie. Upaść na
kolana przed Bogiem jako Ojcem w chwilach nasilających się pokus, pośród ciemności wiary
— taki czyn wymaga od człowieka wielkiej determinacji duchowej. Modlić się naprawdę —
to szukać oparcia dla swojego życia tylko w Bogu. Takie sytuacje egzystencjalne wymagają
od nas heroizmu nagiej wiary.

Modlitwa w chwilach pokus jest przede wszystkim owocem nagiej wiary. Modlitwa rodzi się
z wiary. Zaniedbywanie modlitwy wynika z zamierania wiary w człowieku. Porzucenie zaś
modlitwy zawsze wyraża niewiarę. To właśnie wiara każe nam stawać przez Tym, którego nie
widzimy ludzkimi oczyma. Oczy wiary mówią nam jednak, iż jest On bardziej realny niż
jakakolwiek inna rzeczywistość. Człowiek, który pragnie się modlić, musi nauczyć się znosić
w chwilach pokusy ciemności nagiej wiary, wiary, która nie jest już podtrzymywana
pocieszeniem duchowym, emocjonalnymi przeżyciami, ludzką satysfakcją. Doświadczenie
nagiej wiary, wiary czystej jest trudne i bolesne, ponieważ człowiek nie znajduje wówczas
pomocy w ludzkim wymiarze. Doświadczenie czystej wiary każe nam rzucić się w przepaść,
mając wewnętrzne przekonanie, iż Bóg nas pochwyci i ocali.

background image

Szczególnym rodzajem pokusy jest doświadczenie zagrożenia, lęku, odczucie niepewności
jutra. Człowiekowi wydaje się wówczas, iż stanie się z nim coś niedobrego, coś strasznego.
Odczucie zagrożenia może mieć swoje ściśle określone źródła: sytuację osobistą, rodzinną,
sytuację społeczną, polityczną. Ale mogą pojawić się odczucia zagrożenia nie posiadające, na
pierwszy rzut oka, żadnego źródła. Te zagrożenia są tym boleśniejsze i trudniejsze do
zniesienia, ponieważ są nieokreślone i trudne do sprecyzowania.

Człowiek potrzebuje oparcia i bezpieczeństwa dla swojego życia. Odruchowo szuka go
w związkach emocjonalnych z bliźnimi, w posiadaniu materialnym, w pozycji zawodowej,
społecznej. Ale tak stworzone poczucie bezpieczeństwa ma swoje ściśle określone granice.
Łatwo bywa zachwiane, a nawet burzone.

W zagrożeniu i lęku człowiekowi wydaje się, iż został zupełnie sam i nikt nie może mu
pomóc. Rodzą się uczucia nieufności i podejrzliwości. Wszystko i wszyscy wydają się być
wówczas wrogami człowieka. To odczucie wrogości automatycznie przenosi on na Boga.
W doświadczeniu zagrożenia i lęku człowiekowi wydaje się, iż sam Bóg mu zagraża. Modlić
się w takiej sytuacji — to wejść w stan zagrożenia, w poczucie braku bezpieczeństwa.
Tymczasem modlić się — to szukać oparcia tylko w Bogu. Modlić się — to pozwolić
świadomie i w wolności rezygnować ze sztucznych zabezpieczeń, jakie dają rzeczy. Modlić
się — to uwierzyć, że Bóg jest moją jedyną ostoją, jedyną nadzieją, murem warownym, moją
skałą, tarczą, moim jedynym obrońcą. On nie pozwoli mi upaść. Modlić się — to
doświadczać nieustannie troskliwości Ojca niebieskiego, bo przecież bez Jego wiedzy i woli
nie spadnie nam z głowy nawet jeden włos (por. Mt 10, 30).

2. Modlitwa w chwilach cierpienia

Gdy życie płynie na spokojnie, w chwilach szczęścia modlitwa przychodzi nam zwykle
łatwiej. Niemal spontanicznie zdobywamy się na modlitwę dziękczynienia, kiedy nie zagraża
nam bezpośrednio jakieś większe niebezpieczeństwo. Czujemy się wówczas obdarowywani
przez Boga i ludzi.

Rodzi się jednak pytanie: jak modlić się w chwilach cierpienia i bólu, w chwilach zagrożenia
naszego życia? Nasza modlitwa byłaby bowiem mało przydatna dla życia, gdyby nie była
w stanie objąć naszych cierpień i zagrożeń, gdyby nie była nam pomocą w najtrudniejszych
dla nas chwilach. Mówimy tutaj o cierpieniu na wszystkich płaszczyznach ludzkiego życia:
fizycznej, psychicznej, duchowej.

Zauważmy, iż pierwszą reakcją człowieka na zagrożenie, na ból i cierpienie jest odruch
wewnętrznego buntu. Cała ludzka osobowość reaguje w ten sposób. Przeciwko cierpieniu
i bólowi buntuje się najpierw ludzkie ciało. Drży. Reakcji odrzucenia i buntu doświadcza
także ludzka emocjonalność. W cierpieniu towarzyszą człowiekowi najpierw emocje
negatywne: poczucie bezsilności, lęku, zagrożenia, rozżalenia, depresji, agresji wobec
otoczenia. Im większy ból, tym większe uczucia buntu i zagrożenia. Także duchowość
człowieka buntuje się i opiera. Wielkie i hojne oddanie się Bogu deklarowane w chwilach

background image

spokojnie upływającego życia i podniosłych uroczystości, nie daje się łatwo odtworzyć
w momencie cierpienia.

W chwilach cierpienia i bólu człowiek — stworzenie rozdarte między doczesnością
i wiecznością — jęczy i wzdycha w bólach rodzenia (Rz 8, 22). Czas cierpienia jest zawsze
czasem wezwania do rodzenia się do nowego życia. Aby cierpienie i ból były miejscem
rodzenia się do życia, a nie do śmierci, potrzebujemy wytrwałej modlitwy, która obejmie
całego udręczonego człowieka: jego udręczone ciało, psychikę i udręczonego ducha. Właśnie
w chwilach cierpienia i bólu możemy modlić się całą naszą osobowością. Możemy modlić się
cierpiącym ciałem, cierpiącą emocjonalnością, cierpiącą duszą. W cierpieniu modlimy się tak,
jak kochamy Boga: całym sercem, całą duszą, całym umysłem, ze wszystkich sił.

Kiedy człowiek nie modli się w cierpieniu, rodzi się ku śmierci. Cierpienie niszczy
i degraduje nie tylko ludzkie ciało, ale także ludzką psychikę i duszę. Bez wytrwałej
modlitwy z cierpienia wychodzimy bardziej zbuntowani, bardziej samotni, wyizolowani.
I chociaż choroba ciała może minąć, to jednak może pozostać w nas cierpiące, zbuntowane
i smutne serce
.

Cierpienie oczyszcza, uszlachetnia, daje nowe życie, ale tylko wówczas, kiedy staje się
modlitwą, kiedy cierpiący pozwala modlić się Duchowi Świętemu w swoim udręczonym
ciele, w udręczonej psychice, kiedy nie idzie za pierwszym odruchem buntu, ale bunt ten
przemienia i ofiaruje Bogu w posłuszeństwie i poddaniu się Jego woli.

Nawet jeżeli w cierpieniu człowiek nie czuje zapału i smaku modlitwy, nawet jeżeli czuje się
oschły i obojętny, jeżeli doświadcza bezsensu modlitwy, to jednak wiara każe mu przyjąć, iż
łaska Boga i Jego miłosierdzie w tych bolesnych chwilach są bliższe człowiekowi, niż
w jakichkolwiek innych momentach życia. Tylko zranione i zagubione owieczki Dobry
Pasterz bierze na swe ramiona, ponieważ one bardziej niż inne potrzebują Jego pomocy.

Modlić się w chwilach cierpienia i bólu, oznacza najpierw przyjąć je i zaakceptować.
Akceptacja bólu i cierpienia nie polega jednak na bierności, rezygnacji, ucieczce od życia.
Modlitwa w cierpieniu nie oddala człowieka od życia. Wręcz przeciwnie, w cierpieniu
modląc się, szukamy życia. Modlitwa w cierpieniu i bólu jest wielką prośbą o życie.

Ucieczka od życia, rezygnacja z życia świadczyłaby o tym, iż nasza modlitwa pozostaje
ciągle nie oczyszczona, niedojrzała. Człowiek, który modli się w cierpieniu i bólu, pragnie
żyć we wszystkich wymiarach, także w wymiarze ziemskim. Modlitwa w chwilach cierpienia
i bólu pokazuje człowiekowi ściśle określone granice życia ziemskiego. Odsłania, iż życie
fizyczne człowieka nie jest ostateczną i najwyższą wartością.

Cierpienie i ból, ucząc nas pokornej akceptacji własnych granic, wskazuje nam także na
potrzebę szukania ostatecznego celu i sensu tego życia, które upływa i przemija; życia, które
bywa osłabiane przez chorobę; życia, które przecież wcześniej czy później zostaje zniszczone
przez ostatni akt ludzkiego życia: przez śmierć.

background image

Akceptacja kruchości ludzkiego ciała, akceptacja przemijania i umierania jest możliwa,
ponieważ czuwa nad nią wieczny Bóg. Modlitwa pozwala nam uczestniczyć w wieczności
Boga w czasie naszego ziemskiego życia. Cierpienie i ból przynagla nas do wchodzenia
w wieczne życie Boga już tutaj, na ziemi. W cierpieniu i bólu modlimy się naszą kruchością,
modlimy się naszymi granicami, powierzając je rękom Boga i wyrażając ich akceptację.
Skoro Ty, Panie stworzyłeś mnie takim kruchym i małym, skoro w mym kruchym ciele dajesz
mi zadatek życia wiecznego, przyjmuję je jako Twój dar
.

Modlitwa w cierpieniu i bólu uczy nas zaufania, powierzania się Opatrzności. W chwilach
zdrowia, powodzenia człowiek skłonny jest oszukiwać siebie sądząc, iż sam sobie wszystko
zawdzięcza, iż sam swoimi siłami buduje swoje życie.

Bezsilność w cierpieniu odsłania nam, iż wszystko jest darem. W chorobie i bólu bardziej, niż
w jakimkolwiek innym stanie, mamy szczególną możliwość potwierdzenia naszej wiary,
którą wyznajemy w chwilach powodzenia, zdrowia, komfortu psychicznego i fizycznego. To
właśnie dzięki modlitwie czas cierpienia i bólu, czas krzyża zapowiada czas
zmartwychwstania.

3. Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia

Nasze zaangażowanie w modlitwę, w życie duchowe nie oznacza bynajmniej ucieczki od
świata, jego problemów, niepokojów, bolączek i udręk. Doświadczenie wiary nie zamyka
nam oczu na świat, lecz przekształca naszą wizję świata i miejsca człowieka w świecie.
Dzięki modlitwie stajemy się zdolni patrzeć na świat oczami jego Stwórcy i Zbawcy.
Człowiek medytujący żyje (bowiem) w stanie słyszenia tego, co się zewsząd odzywa; jest on
otwarty na istotę świata, na najgłębszą tajemnicę rzeczy i człowieka. W miejsce racjonalnego
wyrachowania, które łatwo zadaje gwałt rzeczywistości, wchodzi pełen pietyzmu słuchania
lub patrzenia, doświadczania i uwrażliwienia na to, co naprawdę jest
(J. B. Lotz). To właśnie
przedłużona modlitwa sprawia, iż człowiek jest obecny w świecie nie tylko jako
eksploatujący go użytkownik, ale jako ktoś stojący w obliczu jego tajemnicy. Wchodzi
w świat nie tylko po to, aby go używać, ale także aby ubogacać go swoją kontemplacyjną
obecnością i twórczym działaniem.

Modlitwa pozwala nam zdemaskować patrzenie na świat oczami tych, którzy należą tylko do
świata, przemawiają jego językiem, realizują jego cele i posługują się jego środkami (por. 1 J
2, 15nn). Dzięki modlitwie świat objawia się nam przede wszystkim jako dzieło samego
Boga. Wyszło ono z Jego rąk i jest nieustannie podtrzymywane w istnieniu Jego stwórczą
mocą. Dzięki modlitwie odkrywamy, iż cała historia świata zdąża do Stwórcy.

Dzięki modlitwie możemy dostrzegać, iż to, co dzieje się w całej historii ludzkości i naszej
osobistej historii, wypływa z miłosierdzia Bożego. Historia ludzkości i osobista historia
każdego człowieka jest miejscem objawiania się wciąż na nowo Jego nieskończonej miłości.

Nawet wówczas, kiedy nie jesteśmy w stanie zrozumieć pewnych zdarzeń zachodzących
w historii ludzkości czy w naszym osobistym życiu, modlitwa daje nam głębokie wewnętrzne

background image

przekonanie, że Bóg jest Panem historii. Dzięki modlitwie jesteśmy zdolni powierzyć się
Bożej Opatrzności pośród tych niezrozumiałych i często bolesnych dla nas zdarzeń.

Modlitwa demaskuje fałszywe wizje świata i historii oraz fałszywe interpretacje osobistej
historii życia. Poprzez modlitwę odkrywamy odwieczne plany Boga, które zakryte są dla
ludzi należących do ziemi i przemawiających po ziemsku (por. J 3, 31). Modlitwa pozwala
nam złączyć się z Tym, który patrzy na wszystko z wysoka, pozwala nam Jego oczyma
patrzeć na świat i jego historię (por. J 8, 23). Takie głębokie zrozumienie świata i jego
problemów możliwe jest tylko wówczas, kiedy nasza modlitwa jest autentyczna, kiedy
modlimy się w Duchu i w prawdzie (J 4, 23).

Nasza modlitwa nie da nam jednak właściwego spojrzenia na świat i jego historię, jeżeli nie
zdobędziemy się na właściwe spojrzenie na naszą osobistą historię. To poprzez historię
naszego życia interpretujemy najczęściej to, co dzieje się na świecie.

W życiu duchowym trzeba nam strzec się z największą uwagą modlitwy, która nas zamyka
w nas samych, w naszych osobistych problemach, pragnieniach, planach, choćby miały one
pozory najszlachetniejszych planów, pragnień i celów.

Kiedy człowiek zamknięty w sobie narzuca Bogu własne cele, własne pragnienia i nie wnika
w Jego plany, wówczas profanuje swoją modlitwę. W takiej sprofanowanej modlitwie
człowiek wzywa boga, który nie istnieje, wzywa bożka uczynionego wprawdzie nie ze złota
i srebra, ale z własnych ludzkich wyobrażeń, pragnień, czy może nawet bożka własnych
namiętności i pożądań.

Modlitwa, która nie otwiera człowieka na cały świat, na całą ludzkość, na jej problemy
i cierpienia, niepokoje i lęki, byłaby jedynie parawanem dla naszych osobistych,
nieuświadomionych namiętności: egoizmu, samolubstwa, wygody, przerosłych ambicji, itp.

Jedynym lekarstwem na taką sprofanowaną modlitwę, która chciałaby rządzić światem
i Bogiem, jest pokorne słuchanie Słowa Bożego. Ono objawia nam Boga jako Pana całej
historii ludzkiej, historii każdego człowieka, mojej osobistej historii. Słowo Boże skoryguje
nasze błędne patrzenie na świat i jego historię i naprowadzi nas na odkrywanie rzeczywistego
Planu Bożego.

Poprzez autentyczne słuchanie Słowa Bożego Duch Święty upomni nas, kiedy będziemy
uciekać przed bólem i cierpieniem świata, aby zamknąć się w nas samych czy też w jakimś
estetyzmie duchowym karmiącym się przede wszystkim osobistą satysfakcją.

Nasze modlitewne uczestnictwo w historii świata, w jego cierpieniach, niepokojach
i problemach jest uczestnictwem w historii zbawienia. Historia świata, ludzkości jest bowiem
zawsze historią zbawienia.

background image

Najważniejszą potrzebą naszego czasu w chrześcijańskim świecie jest owa wewnętrzna
prawda, karmiona przez Ducha kontemplacji: wychwalanie i umiłowanie Boga, tęskne
wyczekiwanie przyjścia Chrystusa, pragnienie objawienia się Jego chwały.

Bez kontemplacyjnego ukierunkowania życia budujemy kościoły nie dla chwały Bożej, ale aby
umacniać struktury społeczne, wartości i dobra, w których dziś znajdujemy upodobanie.

Bez kontemplacji podstawy przepowiadania, nasze apostolstwo nie jest wcale apostolstwem,
lecz pustym prozelityzmem, narzucaniem światu sposobu życia przyjętego w naszym kraju.

Bez kontemplacji i wewnętrznej modlitwy Kościół nie może wypełnić swojej misji przemiany
i zbawienia ludzkości. Bez kontemplacji obróci się w sługę cynicznych potęg doczesnego
świata, niezależnie od tego, jak gorąco jego wierni będą zapewniali o swoim zaangażowaniu
w walkę o Królestwo Boże
(T. Merton).

To świadectwo wypowiedziane wiele lat temu przez amerykańskiego mnicha i myśliciela jest
także dzisiaj bardzo aktualne.

4. Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej

Modlitwa jest aktem, poprzez który Bóg w Trójcy Jedyny zanurza się w człowieku,
a człowiek zanurza się w Bogu. Nawiązuje się w ten sposób intymna, mistyczna jedność
Stwórcy ze swoim stworzeniem. Człowiek, istota wyprowadzona z prochu ziemi, wchodzi
w dialog z odwiecznym i niewidzialnym Bogiem.

Modlitwa jest aktem, poprzez który człowiek staje się uczestnikiem nieskończonej,
odwiecznej miłości. To właśnie na modlitwie człowiek poznaje, kim jest Bóg, przed oblicze
którego zostaje dopuszczony.

Człowiek poznaje, iż Bóg jest całkiem Inny, transcendentny, to znaczy przekraczający
wszystko to, co człowiek o Nim może pomyśleć lub jak Go może doświadczyć. Trzeba nam
nieustannie pamiętać, że nasze myślenie i doświadczanie Boga nie oddaje całej
rzeczywistości Boga. Nasze myślenie i doświadczanie Boga pozostaje nierzadko
zniekształcone i zafałszowane. Nasze przeżywanie Boga nie będzie nigdy identyczne
z samym Bogiem. Jest tylko odbiciem jakby w zwierciadle, nieraz w bardzo zniekształconym
zwierciadle (por. 1 Kor 13, 12). Modlitwa jest wielkim zaproszeniem Boga, aby ciągle na
nowo odkrywać Jego inność. Modlitwa przekonuje nas, iż nie bylibyśmy w stanie dosięgnąć
Boga, gdyby On sam jako pierwszy nie wezwał nas do dialogu i nie dopuścił przed swoje
oblicze.

Modlitwa uświadamia nam jednocześnie, iż Ten Inny — transcendentny — nieskończenie
wielki Bóg jest jednocześnie człowiekowi bardzo bliski, bliższy człowieka, niż człowiek sam
siebie
(św. Augustyn). Na modlitwie człowiek dotyka Boga, nawiązuje intymną więź z Nim.
Modlitwa odsłania przed nami szaleńczą Miłość, która każe Bogu wkroczyć w czas
i przestrzeń ludzką i stać się podobnym do człowieka we wszystkim, oprócz grzechu.

background image

Jezus Chrystus, Wcielony Syn Boży, najpełniej objawia nam bliskość Boga. Od momentu
Wcielenia człowiek może na Boga patrzeć swoimi ludzkimi oczyma, słuchać Jego głosu,
a nawet karmić się Jego ciałem i krwią. Dzięki tajemnicy Wcielenia bliskość Boga wobec
człowieka dociera do nas poprzez całą ludzką osobę, nie tylko poprzez duszę, intelekt,
uczucia, ale także poprzez wszystkie zmysły ludzkiego ciała. Samo ciało staje się miejscem
objawienia miłości Boga do człowieka. Tajemnica Jego bliskości najwyraźniej odsłania się
właśnie w Eucharystii.

Modlitwa każe nam się dziwić, iż ten nieskończenie wielki Bóg staje się tak bliski
człowiekowi. Modlitwa jest trwaniem w zdziwieniu. Dzięki modlitwie poznajemy nie tylko
Boga, ale także siebie samych. Właśnie poprzez modlitwę człowiek zdobywa pełną
świadomość siebie — pełną prawdę o sobie.

Modlitwa ukazuje człowiekowi z jednej strony głębię jego pragnień, które czynią go
niespokojnym, dopóki nie pozwoli się do końca ukochać przez Boga. Ale z drugiej strony
odsłania także przed człowiekiem głębię jego zepsucia i nieprawości, głębię zła i grzechu. Tę
nieprawość ludzkiego serca odsłaniają nam nie tylko grzechy już popełnione, ale także —
a może przede wszystkim — grzechy, które jesteśmy w stanie popełnić. Wyzwól mnie, Panie,
od grzechów jeszcze nie popełnionych
(R. Brandstaetter) — jest to modlitwa człowieka
dobrze znającego siebie.

Modlitwa uświadamia nam, iż jesteśmy całkowicie zdani na miłosierdzie Boga. Starożytna
modlitwa chrześcijańska: Kyrie eleison — Panie, zmiłuj się nad nami — będzie tkwić zawsze
w centrum modlitwy. Błogosławiony Bóg, co nie odepchnął mej prośby i nie oddalił ode mnie
swego miłosierdzia
(św. Augustyn).

Odsłaniając głębię nieprawości ludzkiego serca i potrzebę miłosierdzia Bożego, modlitwa
staje się wezwaniem do ciągłego nawracania się. Człowiek, który modli się szczerze,
doskonale czuje, iż nie da się pogodzić trwania przed Bogiem z nieuczciwością w życiu,
z szukaniem siebie, z egoizmem, zmysłowością, pychą, z tym wszystkim, co czyni go
dzieckiem tego świata.

Dzięki modlitwie człowiek poznaje prawdziwą nadzieję, którą nosi w głębi swojego serca i
o której wie, iż nikt i nic nie może mu jej odebrać. Dzięki modlitwie człowiek staje się pewny
swojej przyszłości. Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy
prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (...) Ale we wszystkim tym
odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował
(Rz 8, 35–37). Dzięki modlitwie
nie tracimy pogody ducha nawet w największych trudnościach, zagrożeniach,
prześladowaniach. Wierzymy bowiem, że w sprawach ludzkich ostatnie słowo ma zawsze
Bóg.

XXII. METODY MODLITWY

background image

1. Potrzeba i sens metod modlitwy

Metody modlitwy są pewnymi narzędziami, pomocami na usługach zasadniczego celu życia
duchowego, jakim jest trwanie w głębokiej, intymnej jedności z Bogiem. Są więc wartością
względną wobec zasadniczego celu. Trzeba też powiedzieć z całym naciskiem, że zawsze
najlepszą metodą modlitwy dla konkretnego człowieka będzie ta, która najlepiej służy mu
w nawiązaniu więzi z Bogiem.

Metody i sposoby modlitwy winny być traktowane jak proste narzędzia, którymi posługujemy
się w naszych codziennych zajęciach i pracach. Bez tych narzędzi nie moglibyśmy wykonać
wielu najprostszych nawet czynności. Wykonując prace nie koncentrujemy się jednak na
narzędziach, którymi się posługujemy, ale na samej wykonywanej czynności. To ona, nie
narzędzie, pochłania naszą uwagę.

Posługujemy się też określonymi narzędziami do wykonania ściśle określonej czynności.
Narzędzia zmieniamy i udoskonalamy w zależności od potrzeb i postępu w danej dziedzinie
pracy. Stare, nieużyteczne narzędzia usuwa się na bok, by zrobiły miejsce nowym. Człowiek
przewidujący rzadko jednak niszczy stare narzędzia. W razie awarii nowoczesnych urządzeń
sięgamy nieraz po stare, już sprawdzone. W momentach kryzysowych są one często bardzo
pomocne. Zawsze jednak najważniejszy jest sam cel i zadanie, które chcemy wykonać.

2. Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego

Zjednoczenie z Bogiem w życiu człowieka nie dokonuje się dzięki jednemu aktowi woli, ale
jest pewną drogą, pielgrzymką. Zjednoczenie z Bogiem posiada swoją dynamikę, swoje
stopnie, etapy. W teologii życia wewnętrznego wyróżnia się zasadniczo trzy etapy:
oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie.

Etapy te nie są w jakiś schematyczny i sztywny sposób oddzielone od siebie, ale zachodzą na
siebie. W pewnym sensie znajdujemy się jednocześnie na wszystkich tych etapach. Przez całe
życie będzie dokonywało się nasze oczyszczenie (uzdrowienie wewnętrzne), oświecanie
naszego życia Słowem Bożym, całe też nasze życie będzie nieustannym dążeniem do
zjednoczenia z Bogiem. Pomimo tego zastrzeżenia wyróżniamy te trzy etapy na drodze życia
duchowego, ponieważ na poszczególnych etapach akcenty życia duchowego rozkładają się
trochę inaczej. Między tymi etapami istnieje pewna zależność chronologiczna. Niemożliwe
jest oświecenie ludzkiego życia Słowem Bożym i pełne zjednoczenie z Bogiem bez
uprzedniego przyznania się do własnego grzechu i podjęcia walki z nim.

a) Oczyszczenie

Na etapie oczyszczenia człowiek odkrywa z jednej strony własną skończoność, kruchość
istnienia, swoją słabość i grzeszność, z drugiej zaś doświadcza nieskończonego miłosierdzia

background image

i mocy Boga. Świadomy siebie i świadomy obecności Boga w swoim życiu podejmuje
odpowiedzialność za nie w takim stopniu, w jakim jest to tylko możliwe.

Na tym etapie życia duchowego podstawowymi metodami modlitwy, z których możemy
korzystać i które przynoszą największe owoce, są: metoda modlitwy ustnej i medytacja.
Metoda modlitwy ustnej pomaga nam w nawiązaniu pierwszego fundamentalnego kontaktu
z Bogiem. Na drodze oczyszczenia ważną metodą modlitwy jest także modlitwa medytacyjna.
Polega ona na wejściu w Słowo Boże wzywające nas do nawrócenia i wejściu we własną
historię życia. Tylko poprzez głębokie wejście w siebie możemy poznać własną grzeszność,
wszystkie postawy rodzące w nas grzech, nieuporządkowanie. Poznanie siebie, a w nim
poznanie swojego grzechu, wymaga od nas głębokiej refleksji, wejścia w siebie, we własne
przyzwyczajenia, nawyki, wejścia także w to, co dla nas jest bezpośrednio nieuchwytne:
w naszą podświadomość. Wiele naszych złych pragnień, realizowanych czy nieustannie tylko
dławionych, wypływa z podświadomych motywacji, podświadomych postaw, przyzwyczajeń.

Dla dobrego poznania swoich grzechów nie wystarczy odwołać się do cudzych sformułowań.
Tutaj potrzeba wniknięcia we własną historię życia, która jest jedyna, niepowtarzalna,
unikalna. Taki właśnie niepowtarzalny, jedyny, unikalny jest także nasz grzech. I chociaż
dynamika kuszenia i grzechu jest podobna u wszystkich, to jednak decyzje zapadające
w sercu oraz okoliczności, w których one zapadają, są zawsze jedyne i niepowtarzalne.

Ten wgląd w siebie ma nam dać nie tylko poznanie siebie, naszego nieładu, tego, co tkwi
głęboko w nas: miłości do grzechu, ale także poznanie tego, co jest zagrzebane gdzieś głębiej:
pragnienie Bożego przebaczenia, przebaczenia bezwarunkowego, absolutnego; przebaczenia
nieodwołalnego. W tym pragnieniu już działa Bóg. Samo pragnienie Bożego miłosierdzia
pokazuje nam już bardzo wyraźnie kierunek wyjścia z naszej sytuacji grzechu i nieładu
moralnego. Ćwiczenia duchowne pierwszego tygodnia oraz proponowana w nim metoda
medytacji, sytuuje się na etapie duchowego oczyszczenia.

b) Oświecenie

Oczyszczenie w życiu wewnętrznym nie stanowi celu samego w sobie, ale etap w naszej
drodze do Boga. Bardzo ubogie byłoby życie duchowe człowieka, gdyby jedynym jego celem
było być w porządku wobec Boga: być czystym. Mamy stać się czyści, aby Bogu zrobić
miejsce. Stąd drugim etapem życia wewnętrznego jest oświecenie. Zauważmy, że to nie my
sami oświecamy siebie, ale pozwalamy się oświecić.

Światłem człowieka jest Chrystus. Oświeca nas życie Chrystusa i Jego Dobra Nowina:
tajemnica Wcielenia, życia ukrytego, życia publicznego; Jego nauka, wreszcie Jego śmierć
i Zmartwychwstanie. Najpoważniejsze decyzje i wybory życiowe chrześcijanin podejmuje
właśnie na tym drugim etapie życia duchowego. Zasadniczą metodą modlitwy na tym etapie
jest kontemplacja ewangeliczna, której uczymy się począwszy od drugiego tygodnia Ćwiczeń
duchownych
. Każde słowo Jezusa, każdy Jego czyn, cała Jego Osoba są przekazem Boga.
W Jezusie Bóg daje nam poznanie siebie. Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca — powie
sam Jezus (J 14, 9).

background image

3) Zjednoczenie

Poznanie Chrystusa prowadzi do jedności z Nim, a w Chrystusie z Ojcem. W tym
najgłębszym zjednoczeniu coraz mniej potrzebne są słowa, obrazy, metafory. Wystarcza
trwanie w obecności Boga. Jedno słowo, zdanie, myśl, odczucie może stać się natchnieniem
i inspiracją do trwania w modlitewnej obecności Boga.

Modlitwę, dla której jedno słowo, zdanie, natchnienie wystarcza do trwania w głębokiej
i intensywnej obecności Boga, moglibyśmy nazwać modlitwą uproszczoną. Ta uproszczona
modlitwa
staje się jednocześnie modlitwą wszystkich rzeczy. Modlitwa uproszczona, modlitwa
wszystkich rzeczy, jest zapoczątkowaniem, przedsmakiem trwania w obecności Boga w życiu
wiecznym, oglądaniem Boga twarzą w twarz.

Posługiwanie się słowami, obrazami, porównaniami pomaga człowiekowi w życiu modlitwy,
ponieważ przybliża rzeczywistość tajemnicy Boga. Ale to, co na początku nam przybliża
i pomaga, z czasem może nam przeszkadzać, a nawet Go zasłaniać. Słowa, obrazy, metafory
są bowiem zawsze tylko zniekształconym odbiciem realnej rzeczywistości Boga, której
w żaden sposób nie da się wyrazić do końca odwołując się jedynie do ludzkich środków
komunikacji. Jedynym uprzywilejowanym słowem w modlitwie uproszczonej jest słowo
Jezus. W tym jednym słowie zawiera się dla nas wszystko: zarówno cała rzeczywistość
naszego człowieczeństwa, jak również cała rzeczywistość Boska. Kto zna Jezusa, zna także
i Ojca
(por. J 14, 9).

Trzeci i czwarty tydzień Ćwiczeń duchowych oraz proponowana w nich szkoła kontemplacji
męki i Zmartwychwstania Jezusa usytuowane są na etapie zjednoczenia.

3. Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy

Metody modlitwy, z których korzystamy w życiu duchowym, zależą od naszych pragnień
i potrzeb, od naszego wyciszenia wewnętrznego, od długości czasu poświęconego modlitwie.
Na przykład trudno wejść w głęboką modlitwę medytacyjną, jeżeli mamy do dyspozycji tylko
chwilę czasu.

Zanim porzucimy jedną metodę modlitwy (jakakolwiek by ona nie była) dla innej, konieczne
jest głębokie rozeznanie. Nie możemy pozbawiać się jednej, czy może nawet jedynej metody
dialogowania z Bogiem, jeżeli nie zdobyliśmy nowej, sprawdzonej. Inaczej narażalibyśmy się
na pewną pustkę wewnętrzną i zagubienie duchowe. Moglibyśmy wówczas stać się łatwym
łupem działania złego ducha.

W rozeznawaniu dotyczącym stosowania metod modlitwy jest bardzo pożyteczne —
a niekiedy wprost konieczne — kierownictwo duchowe. Może nas ono ustrzec przed
subiektywizmem, który nierzadko powoduje, iż kierujemy się nieuporządkowaniem
emocjonalnym. Woluntaryzm, chęć samodoskonalenia się, odczucie pewnego znużenia nie
mogą być zasadniczymi motywami zmiany stosowanych przez nas metod modlitwy.

background image

Nie zawsze jednak mamy możność korzystania z kierownictwa duchowego w rozwoju naszej
modlitwy. W razie jego braku może nie jest aż tak ważną rzeczą zadawać sobie pytanie, na
jakim etapie modlitwy się znajdujemy. Przechodzenie z jednego etapu na drugi, od jednej
metody do następnej, może być w nas mało świadome. Przejście to dokonuje się u wielu ludzi
prostej, ale głębokiej wiary w sposób spontaniczny i jakby bezrefleksyjny. Ludziom tym
brakuje może nieraz pojęć do nazwania tego, co przeżywają, lecz to bynajmniej nie umniejsza
głębi ich doświadczenia modlitwy. Ważny bowiem jest nie opis doświadczenia, ale ono samo.

4. Zaproszenie Pana Boga

Uczynienie kolejnego kroku na drodze modlitwy przez zmianę metody modlitwy nie zależy
tylko od człowieka. Jest to także owoc łaski, zaproszenie Pana Boga. Człowiek rozwijając
w sobie ducha modlitwy czuje się w pewnym momencie jakby wewnętrznie przynaglony do
szukania nowej, często może trudniejszej, ale bardziej dostosowanej do jego potrzeb
i pragnień metody modlitwy.

Nie byłoby rzeczą dobrą, gdybyśmy sami, kierowani wewnętrznym niepokojem czy jakimiś
ambicjami duchowymi przynaglali siebie samych do stosowania takich metod modlitwy,
których wewnętrznie nie pragniemy i które przerastają nasze aktualne potrzeby i pragnienia
duchowe. To nie my wyznaczamy sobie czas, w którym winniśmy zrobić kolejny krok na
drodze modlitwy.

Jeżeli zbyt łatwo, bez rozeznania i głębszych racji obiektywnych, zrezygnowalibyśmy np.
z modlitwy ustnej, próbując praktykować od razu doskonałą modlitwę kontemplacyjną,
w której nie byłoby już słów niosących treści, to istniałoby niebezpieczeństwo, że nasza
modlitwa mogłaby się stać trwaniem w pustce, jakimś może wpatrywaniem się w siebie
samych.

Do modlitwy kontemplacyjnej, w której nie potrzeba już słów, ale wystarcza samo miłosne
trwanie
w obecności Boga, człowiek nie dochodzi sam. Zostaje do niej doprowadzony przez
samego Boga zwykle po okresie długotrwałego wysiłku i trudu modlitwy. Trwanie
w obecności Boga bez treści, bez słów, jest rzeczywiście szczytem modlitwy chrześcijańskiej,
ale tylko wtedy, kiedy jest to trwanie pełne obecności Boga, kiedy z tym trwaniem łączy się
intymna więź miłości, w której wszystkie słowa zostały już powiedziane i dlatego żadne
z nich nie jest potrzebne. Ten szczyt modlitewnego trwania przed Bogiem zawiera w sobie
wszystkie możliwe modlitwy ustne.

5. Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego

Jak z jednej strony niebezpieczne jest nie przemyślane dokonywanie zmian w posługiwaniu
się sprawdzonymi metodami, tak z drugiej strony przeszkodą w rozwoju modlitwy może być
także kurczowe trzymanie się jednej sprawdzonej modlitwy. Kiedy jedną metodą modlitwy
posługujemy się przez dłuższy czas, to wówczas na samą myśl o pozostawieniu tej metody
może rodzić się jakiś wewnętrzny niepokój czy nawet poczucie winy z powodu chęci

background image

porzucenia tego, czym posługiwaliśmy się przez tyle lat. I tak możemy być rozdzierani
pomiędzy przywiązaniem do jednej sprawdzonej metody modlitwy i lękiem pozostawienia
jej, a z drugiej strony jakimś wewnętrznym przynagleniem, które każe nam szukać metody
bardziej dostosowanej do naszych potrzeb i pragnień duchowych. W takiej sytuacji dobrze
jest zwrócić się o pomoc do osoby doświadczonej w sprawach modlitwy.

Rozwój modlitwy domaga się od nas odwagi pozostawienia (niekoniecznie na stałe) metody,
która nie może nam zaofiarować już nic nowego. Z odwagą zostawienia pewnej metody,
łączy się konieczność odwagi podjęcia nowego wysiłku, nowego ryzyka.

Zmiana metody modlitwy polega nie tylko na zmianie pewnej techniki, ale przede wszystkim
na zmianie naszego zaangażowania. Doskonalsze, pełniejsze metody modlitwy, to takie, które
pełniej angażują całe nasze życie w dialog z Bogiem. Stąd też metoda modlitwy nie może być
nigdy jakąś techniką wymyśloną przy zielonym stoliku, ale musi wypływać z życia i do życia
prowadzić. Nowa, pełniejsza, głębsza metoda modlitwy jest nowym wezwaniem do
pełniejszego oddania się Jezusowi nie tylko na modlitwie, ale poprzez modlitwę
w konkretnym życiu. Nowe metody modlitwy wymagają większej hojności i ofiarności
wobec Boga.

Jeżeli nieraz tak kurczowo trzymamy się pewnych metod, schematów, przyzwyczajeń, to
także dlatego, iż boimy się nie tylko zostawić coś, co znamy, ale także boimy się trudu i bólu
szukania, boimy się nowego wysiłku, większej ofiary, większego ryzyka. Za tym lękiem
podjęcia wysiłku, ofiary, kryje się coś więcej: lęk przed umieraniem dla siebie, aby oddać się
Chrystusowi. Jezus mówi nam: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje
(Mt 16, 24). Nie możemy wzrastać
w modlitwie, nie możemy stawiać kolejnych kroków, nie zgadzając się na coraz głębsze
zaangażowanie, oddanie, coraz pełniejsze umieranie sobie. Jeżeli zmiana metody modlitwy
byłaby motywowana przede wszystkim ułatwieniem sobie życia, to z pewnością nie
przyczyniłaby się ona do naszego wzrostu.

6. Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

Posługiwanie się metodami modlitwy, zmienianie tych metod, dostosowywanie ich do swojej
sytuacji egzystencjalnej, do wzrostu duchowego moglibyśmy porównać do sposobu zabawy
u dzieci. W poszczególnych okresach wieku dziecięcego zabawa posługuje się różnymi
metodami. Inaczej bawią się dzieci roczne, inaczej przedszkolaki, inaczej dzieci w wieku
szkolnym. Zabawa młodzieży czy ludzi dorosłych posiada już zupełnie inny charakter.

W zmienianiu zabaw dzieci nie odwołują się do teorii, do podręczników szkolnych, ale do
własnego odczucia oraz do przykładu starszych kolegów. Najważniejsza jednak jest tutaj
dziecięca intuicja.

Każdy wiek ma swoje określone zabawy, z których się stopniowo wyrasta. Gdyby
piętnastoletni chłopiec bawił się misiami, jak przedszkolak, byłby narażony na wyśmianie

background image

przez kolegów. Jeżeli jednak dziecko jest opóźnione w rozwoju umysłowym i uczuciowym,
to wówczas będzie także opóźnione w sposobach korzystania z różnego rodzaju zabaw.

Niepokój mogą budzić dzieci, które nie potrzebują zabawy, dzieci, które całymi godzinami
siedzą apatyczne, smutne. Takie dzieci są z pewnością chore.

Nienaturalna wydaje się także jakaś gwałtowna zmiana metod zabawy. Pamiętam historię,
jaką opowiadał mi pewien młody człowiek. Do 16 roku życia bawił się modelarstwem. Biegał
po całym mieście po składnicach harcerskich, skupował modele, sklejał, pielęgnował. Jego
pokój był pełen modeli. Była to swoista ucieczka w świat zabawy. Zewnętrznie bardzo
ułożony, posłuszny, bezkonfliktowy, ale jednocześnie zamknięty i zajęty swoim światem.
Pewnego dnia ogarnęła go jakaś niezwykła złość na siebie i na tę swoją zabawę, tak że
w kilka minut zniszczył cały dorobek paru lat. Było to przełomowe wydarzenie w jego życiu.
Ta zmiana sposobu zabawy dokonała się w sposób wyjątkowy. Normalnie dziecko jakby traci
zainteresowanie dla jednej zabawy i zaczyna go pociągać coś nowego. Motywację do zmiany
charakteru zabawy znajduje w nowych pragnieniach. Zwykle dużą rolę odgrywają tutaj nieco
starsi rówieśnicy, którym pragnie dorównać. Dziecko pragnie doróść i znaleźć się na nowym
poziomie. Nowy rodzaj zabawy jest dla niego potwierdzeniem osobowego rozwoju.

Zmiana metod w modlitwie może dokonywać się jednak spontanicznie tylko wtedy, kiedy
człowiek głęboko angażuje się w modlitwę, kiedy modlitwa stanowi dla niego element życia
równie ważny, jak zabawa w życiu dziecka. Zmieniamy metody przez to, że pozwalamy się
pociągać, pozwalamy rosnąć w nas pragnieniom duchowym. W miarę wzrostu w nas ducha
modlitwy, spontanicznie wyrastamy z pewnych metod i potrzebujemy nowych.

XXIII. MODLITWA USTNA

Na początku pierwszego tygodnia rekolekcji ignacjańskich mówiliśmy obszernie o medytacji
ignacjańskiej. Rozpoczynając zaś drugi tydzień przedstawialiśmy metodę kontemplacji
ewangelicznej. W obecnej konferencji zwróćmy szczególną jednak uwagę na modlitwę ustną,
która — choć nie jest może szczególnie akcentowana w Ćwiczeniach duchownych, to jednak
odgrywa i będzie nadal odgrywać ważną rolę w naszym życiu modlitwy. Św. Ignacy także
zwraca na nią uwagę w swojej książeczce Ćwiczeń duchownych.

1. Na czym polega modlitwa ustna?

W modlitwie ustnej posługujemy się sformułowaniami modlitewnymi, które ułożyli inni, albo
które sami ułożyliśmy dla siebie. Powtarzamy słowa, usiłując jakby ożywić to doświadczenie,
które zostało w nich zamknięte. Wchodzimy duchem w ich treść. To cudze doświadczenie
usiłujemy uczynić naszym.

background image

Modlitwa ustna jest pierwszą metodą stosowaną na drodze rozwoju modlitwy. Zanim
człowiek rozwinie się intelektualnie, uczuciowo i duchowo na tyle, by mógł modlić się
z pełną świadomością i z głębokim przeżyciem wewnętrznym, to zwykle najpierw modli się
powtarzając cudze słowa, których — szczególnie w dzieciństwie — do końca jeszcze nie
rozumie. Rodzice uczą swoje dzieci modlitewnych gestów i słów zdając sobie sprawę, iż
głębia treści daleko przekracza ich możliwości rozumienia. Rozumienie modlitwy przychodzi
początkowo nie poprzez rozumienie treści słów i gestów, ale poprzez uczestniczenie dziecka
w modlitewnym klimacie emocjonalnym i duchowym, który stwarzają rodzice. Ten
modlitewny klimat udziela się dziecku.

Ważne są dla dziecka nie tyle słowa samej modlitwy, ile właśnie ten klimat, w który zostaje
ono włączone przez wspólną modlitwę z rodzicami. Najczęściej nie pamiętamy modlitw
z okresu wczesnego dzieciństwa, ale gdzieś w głębi duszy zostaje odciśnięty w nas
modlitewny klimat w rodzinie.

I chociaż modlitwa ustna jest pierwszym krokiem w rozwoju modlitwy chrześcijańskiej,
trzeba nam jednak pamiętać, że będzie nam ona towarzyszyć przez całe nasze życie. Będzie
zawsze wiernym towarzyszem wszystkich innych form i metod modlitwy, których będziemy
się uczyć i które będziemy stosować w naszym życiu duchowym.

Modlitwa ustna wcale nie oznacza modlitwy mniej wartościowej. Jeżeli mówimy, że
modlitwa ustna jest modlitwą ubogą, to w takim sensie, w jakim rozumiał to Jezus. On sam
posługuje się cudzymi modlitwami, przede wszystkim modlitwami Psalmów. Ich słowa
wkłada w swoje usta. W momencie najtrudniejszym swojego życia, tuż przed śmiercią Jezus
posługuje się słowami z Psalmu 22: Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił (por. Mk 15, 34).
Słowa tego Psalmu doskonale wyrażały to, co przeżywał.

W modlitwie ustnej trzeba nam bardzo starannie dobierać właściwe modlitewne słowa. Trzeba
posługiwać się tymi modlitwami, które najbardziej odpowiadają nam w danym momencie.
Zauważmy, że Jezus na krzyżu nie powtarza jakiegokolwiek Psalmu, ale Psalm, który
doskonale oddaje Jego sytuację: sytuację krańcowego poniżenia, cierpienia, uczucie
całkowitego opuszczenia przez Boga.

Na pewno zawsze najodpowiedniejszą modlitwą będzie: Ojcze nasz. Ta modlitwa dotyczy
wszystkich ludzkich sytuacji. Jest dobra na wszystkie okazje i potrzeby człowieka, ponieważ
ogarnia je wszystkie. Ojcze nasz jest wielkim modlitewnym darem, jaki zostawił nam Jezus.
Również modlitwa Zdrowaś Maryio, złożona w pierwszej części ze słów Ewangelii, jest
modlitwą na każdą chwilę naszego życia.

2. Modlitwa Psalmów

Szczególnym zbiorem modlitw ustnych, które winniśmy pielęgnować i które Kościół nam
poleca, są Psalmy. Trzeba by nam dobrze poznać cały Psałterz, odkryć klimat poszczególnych
Psalmów, by w odpowiednich momentach życia sięgać po te Psalmy, które będą najbardziej
dla nas stosowne w naszej konkretnej życiowej sytuacji.

background image

Wszystkie Psalmy ukazują, kim jest człowiek i kim jest Bóg. Przewijają się przez nie głównie
dwa tematy: uwielbienie Boga, Jego wielkości, dobroci oraz wyznanie słabości, kruchości
i grzeszności człowieka. Psalmy odzwierciedlają żywego człowieka, człowieka z krwi i kości.

Na szczególną naszą uwagę zasługują te Psalmy, które wyrażają uczucia negatywne, których
może nawet niekiedy się wstydzimy: uczucie żalu, gniewu, buntu, złorzeczenia na bliźnich,
przywoływania Bożej zemsty. Ale wszystkie te negatywne uczucia w Psalmach człowiek
wypowiada przed Bogiem. I właśnie to sprawia, że te najbardziej bolesne, wstydliwe
i przykre uczucia stają się modlitwą. Niektóre środowiska kościelne kierując się chyba jakimś
duchem purytanizmu opuszczały te fragmenty Psalmów, w których wypowiada się gniew,
złorzeczenie, bunt człowieka. Jednakże człowiek ma prawo wypowiedzieć przed Bogiem
wszystko, co jest w nim, nie ukrywając żadnego uczucia, nawet najgorszego, najbardziej
wstydliwego. Jeżeli nie wypowie tych uczuć przed Bogiem, ale zdławi je w sobie, będą one
wydawać owoce zgorzknienia, ucieczki od życia, zamykania się w sobie, urazów do siebie
i do ludzi.

Wiele Psalmów w pierwszej części wyraża złorzeczenie, przekleństwa, przywołanie Bożej
pomsty, w drugiej zaś części Psalmista oddaje chwałę Bogu i oddaje się Jego
nieskończonemu miłosierdziu. Modlitwa Psalmów jest najdoskonalszą szkołą modlitwy.

Psalmy są nie tylko modlitwami Starego, ale także Nowego Testamentu. Psalmy są modlitwą
Jezusa, Matki Najświętszej, wszystkich świętych Kościoła. Kościół uczynił Psalmy swoją
codzienną modlitwą, którą poleca odmawiać kapłanom i zakonnikom. Modlitwę Psalmów
odkrywa dziś wielu świeckich i czyni ją swoim powszednim modlitewnym chlebem.

3. Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej

Ten lud (...) sławi Mnie wargami, podczas gdy serce jego jest z daleka ode Mnie (Iz 29, 13) —
oto zasadnicza skarga, jaką Bóg wypowiada wobec tych, którzy modlą się tylko słowami, jak
poganie
(Mt 6, 7–8). Ze słowami winno iść w parze doświadczenie serca. Sens modlitwy
ustnej polega na tym, że słowa rozpalają serce. Wielością słów nie można rozpalić serca.
Serce może rozpalić jedynie otwarcie się na miłość Boga. Słowa mają nas naprowadzać na
doświadczenie miłości Boga oraz zachęcać nas do jej przyjęcia. To hojność ludzkiego serca,
troska o skupienie i wyciszenie wewnętrzne sprawiają, iż wypowiadane słowa zaczynają
w nas drgać. Modlitwa ustna pozwala nam szybko wejść w klimat relacji człowieka
z Bogiem.

Modlitwa ustna wcale nie oznacza modlitwy łatwej, jak mogłoby się nam wydawać. Wymaga
ona od człowieka ofiary, zaangażowania i wysiłku. Tak samo jak w każdej innej modlitwie,
konieczne jest tutaj przebicie się przez słabość ciała, przez nieczystość naszych uczuć,
egocentryzm; trzeba przebić się przez cały świat pokus. Smakować modlitwę ustną możemy
dopiero wówczas, kiedy przejdziemy przez głębokie oczyszczenie wewnętrzne.

4. Rozwój modlitwy ustnej

background image

Błędnie rozumiemy modlitwę ustną, jeżeli uważamy, iż polega ona jedynie na jednostajnym
powtarzaniu znanych na pamięć słów. Modlitwa ustna może przybierać różne formy,
w zależności od twórczości wewnętrznej i potrzeb duchowych człowieka. Nasza modlitwa
ustna może się rozwijać, przemieniać i w sposób niemalże nieuchwytny przechodzić
w modlitwę medytacyjną i kontemplacyjną.

Pierwszy, najprostszy sposób modlitwy ustnej, to systematyczne, pełne pokoju i wyciszenia
wewnętrznego odmawianie poszczególnych słów i zdań, słowo po słowie, zdanie po zdaniu.
W taki właśnie sposób najczęściej modlimy się brewiarzem, odmawiamy pacierz ranny
i wieczorny, Anioł Pański i inne modlitwy. I chociaż w tym sposobie modlitwy za
wypowiadanymi słowami często nie nadąża ani myśl, ani też uczucie, to jednak także taka
modlitwa pozwala nam doświadczyć intuicyjnie tajemnicy Boga i człowieka.

Nie należy lekceważyć modlitwy ustnej. Dla wielu z nas jest to jedyny znany sposób
modlitwy. Rezygnując z takiej formy modlitwy, musielibyśmy zrezygnować z modlitwy
w ogóle. Nie trzeba porzucać żadnej metody modlitwy, jeżeli nie umiemy zastąpić jej inną,
głębszą i bardziej odpowiadającą naszej konkretnej sytuacji życiowej. Wyrządzalibyśmy
ogromne szkody duchowe ludziom prostej wiary, gdybyśmy kwestionowali ich ubogie
sposoby modlitwy, nie umiejąc im zaofiarować innych metod. Te proste i ubogie formy są
zawsze punktem wyjścia dla rozwoju ducha modlitwy. Żadnej z metod modlitwy nie należy
odrzucać, ale trzeba je pogłębiać i oczyszczać. Kiedy natomiast przychodzi stosowny moment
możemy je przekraczać, ucząc się nowych form i nowych metod.

Wychodząc od pierwszego najprostszego sposobu modlitwy ustnej (systematycznego
powtarzania słów modlitwy), możemy przechodzić do innych metod modlitwy ustnej,
bogatszych, głębszych, a tym samym bardziej odpowiadających naszym duchowym
potrzebom i pragnieniom.

Oto nieco inna, znacznie bogatsza metoda modlitwy ustnej zaproponowana przez św.
Ignacego Loyolę w jego Ćwiczeniach duchownych: Ten sposób modlitwy polega na tym, że
przy każdym oddechu człowiek mówi w myśli jedno słowo Ojcze nasz. A zatem między jednym
a drugim oddechem mówi się tylko jedno słowo. (...) I wedle tej samej formy będzie się
postępować ze wszystkimi innymi słowami Modlitwy Pańskiej
lub jakiejkolwiek innej
modlitwy (ĆD, 258).

W opisanym sposobie modlitwa ustna staje się bardzo powolna, dostosowana do możliwości
człowieka. Rytm oddechu nadaje jej naturalny bieg. Harmonia oddechu i słowa, które w swej
istocie w modlitwie jest zawsze Słowem Bożym, wprowadza harmonię pomiędzy sferą
cielesną i emocjonalną a sferą duchową. Taki sposób odmawiania modlitwy ustnej,
szczególnie na początku jej praktykowania, wymaga od człowieka pewnej dyscypliny ciała,
skupienia, a także odpowiednich warunków zewnętrznych.

Ta metoda modlitwy, jak każde nowe narzędzie, do którego używania nie jesteśmy
przyzwyczajeni, może rodzić odczucie pewnego udziwnienia czy też sztuczności. Nie trzeba
się mu poddawać. Ważniejszy będzie pewien klimat wyciszenia wewnętrznego, głębsze

background image

rozumienie wypowiadanych słów, które będą rodziły się w nas pod wpływem stosowania tej
metody modlitwy. W tym nowym klimacie modlitewnym będziemy spontanicznie zwracać
uwagę na pewne słowa, które mogą nam wydać się jakby nowe, niosące więcej znaczenia
i treści. Mogą też budzić w nas nowe odczucia i doświadczenia wewnętrzne.

Praktykując przez pewien czas powyżej opisaną metodę modlitwy ustnej, w sposób naturalny
przejdziemy do innej, bardziej pogłębionej metody modlitwy, zaproponowanej również przez
św. Ignacego Loyolę: Ten sposób modlitwy polega na tym, że osoba modląca się (...) wymówi
słowo: Ojcze, i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować
różne znaczenia, smak i pociechę (duchową) (...), w ten sam sposób niech postępuje z każdym
słowem modlitwy Ojcze nasz lub innej jakiejś modlitwy
(por. ĆD, 252).

Na samym początku opisu tej metody św. Ignacy podkreśla konieczność spełnienia pewnych
warunków: odpowiednia postawa ciała, głębsze skupienie i wyciszenie, uwzględnienie
własnych pragnień i potrzeb duchowych. Ten rodzaj modlitwy ustnej jest jeszcze bardziej
spowolniony. Ilość wypowiadanych słów nie jest już ważna. Osoba modląca się poddaje się
pewnemu natchnieniu wewnętrznemu i zatrzymuje się w sposób spontaniczny na pewnych
słowach, zdaniach, myślach tak długo, jak tego potrzebuje, wznosząc do Boga te poruszenia
serca, które one w niej rodzą.

Ten rodzaj modlitwy trudno nazwać już modlitwą ustną w ścisłym sensie tego słowa.
Praktykując ją przez dłuższy czas w sposób spontaniczny przechodzimy do modlitwy
medytacyjnej i kontemplacyjnej. Jeżeli chcielibyśmy stosować opisane powyżej metody
modlitwy w sposób bardziej systematyczny, wówczas byłoby rzeczą ważną, abyśmy zostawili
sobie dłuższy czas dla wdrożenia ich w życie. Dopiero po wielu ćwiczeniach dochodzi się
zwykle do pewnej łatwości w korzystaniu z nich z pewnym duchowym smakiem.

5. Najpierw odmienić serce, a nie metodę

Sformułowanie modlitwa ustna może być bogate w treść, o ile nie oznacza mechanicznego
powtarzania słów, ale jest poszukiwaniem więzi z Bogiem za pomocą słów. W każdej
modlitwie, także w modlitwie ustnej, liczy się bowiem nie obfitość słów, treści, wiedzy, ale
wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy, które zadowala i nasyca duszę (ĆD, 2). Istotą
każdej modlitwy jest doświadczenie serca.

Kiedy w modlitwie brakuje serca, z powodu jej mechaniczności i pobieżności, wówczas nie
wystarczy zmienić metody modlitwy, ale trzeba odmienić serce. Sercu, które nie szuka więzi
z Bogiem, nie pomogą żadne nowe metody. Wejście na drogę modlitwy rozpoczynamy nie od
szukania metod, ale od napełniania duchem, sercem tych metod, które już znamy
i praktykujemy.

Rozpoczęcie naszej modlitwy od korzystania z modlitwy ustnej daje nam poczucie
bezpieczeństwa. Jesteśmy bowiem świadomi, że idziemy dobrą drogą, z której korzystali
wszyscy święci Starego i Nowego Testamentu. Tą drogą szedł również Jezus i Jego Matka
Maryia. Nawet jeżeli czujemy zaproszenie Pana Boga, aby otwierać się na nowe metody

background image

modlitwy bardziej dostosowane do naszych potrzeb i pragnień, to jednak winniśmy nadal
cenić i pielęgnować modlitwę ustną.

6. Modlitwa wspólnotowa

Najpierw zauważmy, iż każda indywidualna modlitwa w sensie teologicznym jest modlitwą
eklezjalną, wspólnotową, to znaczy włączoną w całą wspólnotę Kościoła. Nikt z nas nie
modli się wyłącznie indywidualnie, ale modli się w Kościele i poprzez Kościół.

Modlitwa wspólnotowa w sensie ścisłym (liturgiczna, paraliturgiczna, np. wspólny różaniec,
droga krzyżowa, wspólnotowa modlitwa brewiarzowa) i modlitwa indywidualna są to dwa
rodzaje modlitwy, które w życiu duchowym człowieka bynajmniej się nie wykluczają i nie
rywalizują ze sobą, ale wzajemnie się dopełniają i wspomagają. Dopełnianie się tych dwu
rodzajów modlitwy jest konieczne. Taka jest intencja Kościoła. Taka też była praktyka
modlitwy Jezusa. Jezus uczestniczył w modlitwie wspólnotowej w świątyni, w synagodze, ale
także często modlił się indywidualnie.

Modlitwa wspólnotowa pomaga nam wejść w klimat modlitewny. Wspólnota tworzy klimat.
Wspólnota niesie nas w modlitwie. Jest to ogromnie ważna pomoc szczególnie dla ludzi
początkujących w życiu wewnętrznym, w życiu modlitewnym.

Pomoc modlitwy wspólnotowej przypomina prowadzenie dziecka przez matkę. Kiedy
dziecko stawia pierwsze kroki, matka podtrzymuje je, ale zawsze tylko do pewnego czasu.
W pewnym momencie pozwala dziecku chodzić samodzielnie, choć wie, iż może się ono
przewrócić. Dla większości z nas pierwszym doświadczeniem modlitwy było doświadczenie
modlitwy wspólnotowej: wspólna modlitwa z matką, z ojcem. Z czasem uczyliśmy się modlić
także samodzielnie. Od modlitwy wspólnotowej przechodzimy w pewnym momencie do
modlitwy osobistej.

Wielu ludzi szczerze pobożnych chętnie uczestniczy w modlitwie wspólnotowej
organizowanej np. przez parafię, grupy modlitewne, ale nie potrafi modlić się samemu. Kiedy
pozostają sam na sam z Bogiem, nie wiedzą, co robić, jak Boga słuchać i jak do Niego
mówić, jak przenieść wspólnotowy klimat modlitwy na modlitwę osobistą. Wielu wyznaje, iż
kiedy modlą się we wspólnocie, czują się pociągani, zachęcani, porywani do modlitwy, ale
kiedy pozostają sami, wówczas nie potrafią samodzielnie dialogować z Bogiem.

W takiej sytuacji dobrze jest systematycznie korzystać z pomocy wspólnoty bez
najmniejszego niepokoju, iż modlitwa wspólnotowa na tym etapie życia ma przewagę nad
modlitwą indywidualną. Uczestnicząc w modlitwie wspólnotowej jednocześnie należy
rozbudzać w sobie pragnienie modlitwy indywidualnej oraz podejmować trud modlitwy
osobistej. Modlitwa osobista, nie podtrzymywana przez wspólnotę przychodzi trudniej, ale
właśnie dlatego jest bardzo cenna. Taka właśnie wypracowana, utrudzona, wycierpiana
modlitwa indywidualna, (trochę na wzór trudu i cierpienia Jezusa modlącego się w Ogrójcu)
może stać się darem dla wspólnoty. Trzeba bowiem, aby każdy z członków modlitewnej
wspólnoty nie tylko z niej czerpał, ale także coś osobistego w nią wnosił.

background image

W wielu modlitewnych wspólnotach zionie pustką i płytkością właśnie dlatego, iż wszyscy
próbują czerpać z życia modlitewnego wspólnoty, ale niewielu wnosi w nie osobisty wkład
i trud. Modlitwa wspólnotowa jest sumą trudu, wysiłku, walki wewnętrznej poszczególnych
członków wspólnoty. Jest sumą ich entuzjazmu, nadziei i duchowych pragnień.

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Ostatecznie jądrem obecnego kryzysu świata jest poszukiwanie Boga. Chodzi o to, aby
pośrodku tej technicznej cywilizacji uczynić obecnym wymiar transcendencji, poza którym
humanizm nie jest możliwy
(J. Daniélou).

1. Szanse medytacji chrześcijańskiej

Istotą medytacji w rozumieniu chrześcijańskim jest trwanie w miłości Trójcy Świętej.
Medytacja chrześcijańska jest jakby naśladowaniem Osób Trójcy Świętej, które nieustannie
wzajemnie siebie kontemplują. Każda z Nich stanowi oddzielną Osobę, a jednocześnie trwa
w nieskończonej jedności, wspólnocie.

a) Jedność z Bogiem

Podstawową szansą medytacji w ujęciu chrześcijańskim jest więc jedność — komunia
z Osobami Trójcy Świętej. Tak naprawdę trzeba by najpierw mówić nie tyle o zagrożeniach
wynikających z uprawiania medytacji chrześcijańskiej, ile raczej o zagrożeniach związanych
z jej brakiem. Są to zagrożenia zarówno dla życia duchowego, jak też dla życia ludzkiego
jako takiego.

Brak medytacji w życiu chrześcijanina stwarza niebezpieczeństwo płytkości duchowej. Bez
medytacji, czyli — mówiąc nieco inaczej — bez przedłużonej modlitwy osobistej tak
naprawdę nie można założyć fundamentów głębszego, systematycznie prowadzonego życia
duchowego. To stwierdzenie wypływa z prostego faktu, że człowiek potrzebuje czasu, aby
móc doświadczyć miłości. Istotą życia duchowego jest miłość. Doświadczenie miłości Boga
wymaga czasu. Właśnie dlatego, aby móc prowadzić życie duchowe, potrzebujemy
przedłużonej modlitwy — medytacji. A więc pierwszą szansą medytacji chrześcijańskiej jest
coraz głębsza jedność z Bogiem. Z owej jedności z Bogiem wynikają inne szanse:
wewnętrzna spójność człowieka oraz jedność z bliźnimi.

b) Wewnętrzna spójność człowieka

background image

Medytacja chrześcijańska integruje człowieka wewnętrznie, czyni go coraz bardziej spójnym,
ponieważ podporządkowuje to, co psychiczne i zmysłowe wartościom duchowym. Medytacja
wprowadza w ludzkie życie harmonię i jedność wewnętrzną. Ta szansa medytacji
chrześcijańskiej posiada pierwszorzędne znaczenie dla naszych czasów.

Zauważmy, iż podstawowym problemem współczesnego człowieka jest życie w ciągłym
stresie, który wytwarza w wielu ludziach trwałe zachowania nerwicowe. Dzisiaj — nie bez
racji — stwierdza się, iż wszyscy jesteśmy znerwicowani. Bardzo łatwo i szybko dochodzimy
do naszych granic psychicznych i emocjonalnych. Na skutek dotykania naszych granic
stajemy się nierzadko przemęczeni, łatwo popadamy w zniechęcenie i stany depresji lub też
stajemy się bardzo drażliwi i agresywni wobec naszych bliźnich. Jesteśmy wówczas kuszeni,
aby oskarżać cały świat o spowodowanie stanu nieszczęścia.

Stan większego czy mniejszego znerwicowania zawsze wynika z rozbicia wewnętrznego,
które polega głównie na braku minimalnej choćby harmonii i jedności pomiędzy sferą
emocjonalną i zmysłową a światem ducha. W stanach nerwicy nasz świat emocjonalny
i zmysłowy funkcjonuje w oddzieleniu od świata duchowego, ponieważ brakuje jakiejkolwiek
komunikacji pomiędzy nimi.

Na problem nerwicy człowieka trzeba patrzeć nie tylko pod kątem psychicznym i opisywać ją
jedynie językiem psychologii, ale także z punktu widzenia duchowego. V. E. Frankl określa
nerwicę jako przejaw ucieczki od odpowiedzialności za własne życie. Tam gdzie brak
doświadczenia duchowego, głębszego doświadczenia sensu i celu życia, łatwo rodzi się
nerwica.

W tej sytuacji wewnętrznego rozbicia współczesnego człowieka właśnie medytacja jawi się
jako niezwykła szansa, która może go wewnętrznie zjednoczyć, zintegrować. Owo
jednoczenie i integrowanie dokonuje się poprzez podporządkowanie wszystkiego, czym
człowiek żyje, życiu duchowemu.

Podstawową treścią medytacji chrześcijańskiej jest rozważanie pierwszego przykazania, które
staje się fundamentalną zasadą integracji człowieka. Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg
nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją
duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego
bliźniego jak siebie samego
(Mk 12, 29–30). Najważniejszym celem medytacji
chrześcijańskiej jest coraz pełniejsze wcielenie w życie pierwszego przykazania. Kiedy Bóg
jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu
(św. Augustyn). Gdy człowiek
powierza się Bogu i czyni Jego miłość najważniejszym kryterium wszystkich decyzji, jeżeli
nawet ma pewne skłonności do znerwicowania (np. na skutek zranień wyniesionych z okresu
dzieciństwa i dojrzewania), skłonności te nie decydują o jego zasadniczych wyborach
życiowych. Umie bowiem powierzać Bogu swoje życie, także w stanach zagubienia
emocjonalnego, psychicznego i innego rodzaju ludzkich cierpieniach. Szansą medytacji
chrześcijańskiej — używając pojęcia V. E. Frankla — jest logoterapia, czyli leczenie przez
doświadczanie sensu i celu życia, leczenie przez doświadczanie miłości Boga.

background image

c) Jedność z bliźnimi

Możemy nawiązać prawdziwą jedność z drugim człowiekiem tylko wtedy, kiedy
doświadczamy jedności w nas samych, kiedy jesteśmy pogodzeni z naszym własnym życiem.
Jezus odwołując się do wielkiej tradycji starotestamentalnej ukazuje miłość siebie samego
jako zasadnicze kryterium miłości bliźniego: Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego! (Mt
19, 19).

Medytacja chrześcijańska wprowadzając nas w doświadczenie miłości Boga, które staje się
zasadniczym źródłem miłości siebie samego, uczy nas także miłować bliźniego. Podstawą
rozwiązywania wszystkich konfliktów międzyludzkich jest otwarcie na Boga. Często nie
możemy przezwyciężyć wielu problemów wzajemnego współżycia w relacjach
międzyludzkich: rodzinnych, małżeńskich, wspólnotowych, narodowych, politycznych itd.,
właśnie dlatego, iż nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny porozumienia. Odwołujemy się do
zróżnicowanych wartości i dlatego mówimy do siebie różnymi językami.

Aby móc rozwiązać najtrudniejsze problemy wzajemnego współżycia, potrzebujemy takiej
płaszczyzny porozumienia, która przekracza jedynie ludzki wymiar konfliktu. Odwołując się
do wspólnej płaszczyzny spotkania, tworzymy także wspólny język porozumienia. Najgłębszą,
ostateczną płaszczyzną jedności międzyludzkiej może być tylko Bóg, ostateczne źródło
ludzkiego życia
. Każdy rodzaj życia społecznego domaga się wiary w Boga. Kiedy człowiek
buduje życie społeczne bez Boga, wznosi miasto poza Bogiem, to będzie ono nie tylko
miastem areligijnym, ale także miastem nieludzkim
(J. Daniélou).

2. Zagrożenia medytacji

Czy można mówić o zagrożeniach wynikających z medytacji chrześcijańskiej? To pytanie
trzeba postawić w kontekście innego pytania: czy można mówić o zagrożeniach wynikających
z ludzkiej miłości? Tak, można mówić. Ludzka miłość jest niebezpieczna wówczas, kiedy się
ją zniekształca, kiedy się ją źle rozumie. Np. kiedy pojmuje się ją jako posiadanie, czy wręcz
zniewalanie drugiego, kiedy służy niemal wyłącznie zaspokajaniu swoich osobistych potrzeb,
kiedy odbiera wolność osobie kochanej. Taka miłość stanowi zagrożenie dla obu stron,
zarówno dla osoby, która pragnie kochać, jak również dla obiektu miłości. Jak niebezpieczna
jest taka miłość, wystarczy uważna obserwacja wielu toksycznych związków międzyludzkich.
Np. zazdrość wynikająca z miłości zaborczej może bardzo krzywdzić i ranić. Kiedy matka
kocha swoje dziecko miłością zaborczą, wówczas — choć w swoim subiektywnym
przekonaniu daje mu wszystko w nadmiarze (uczucia, rzeczy materialne), zabiera mu jednak
najcenniejszą wartość: osobistą wolność; usiłuje bowiem podporządkować go sobie
całkowicie kontrolując niemal wszystkie jego kroki. Ponieważ zabiera mu wolność, nie
nauczy go samodzielnego i odpowiedzialnego życia.

Odwołując się do tej analogii możemy powiedzieć, że medytacja chrześcijańska może być
także dużym zagrożeniem wówczas, gdy zostanie zniekształcona. Im bardziej ulega
zniekształceniu, tym większe zagrożenie może stanowić. Jeżeli pewien sposób uprawiania

background image

medytacji czyni jakieś szkody w życiu duchowym lub emocjonalnym, to jest to znak, iż w tak
praktykowanej medytacji brakuje jakichś istotnych elementów modlitwy autentycznie
chrześcijańskiej. Im większe czyni szkody, tym bardziej odbiega od ideału medytacji
w rozumieniu chrześcijańskim.

Kiedy w medytacji istnieją zasadnicze elementy modlitwy chrześcijańskiej (Słowo Boże,
osobowe spotkanie z Bogiem, osobista historia życia), wówczas medytacja nie tylko nie
powoduje żadnych zagrożeń, ale stanowi istotną pomoc w dochodzeniu nie tylko do
pełniejszego życia duchowego, ale także do równowagi emocjonalnej i psychicznej.

a) Medytacje inspirowane religią i kulturą Dalekiego Wschodu

W wielu środowiskach panuje dziś moda uprawiania medytacji inspirowanej religią i kulturą
Dalekiego Wschodu. Praktyka medytacji wschodniej staje się niebezpieczna szczególnie dla
człowieka zagubionego psychicznie, który nie jest w stanie kontrolować procesów
emocjonalnych i psychicznych, które uruchamia w nim medytacyjne doświadczenie. W takiej
sytuacji przedłużona medytacja, zwłaszcza wówczas, kiedy brak należytej pomocy duchowej
i terapeutycznej, może po prostu rozbić człowieka nie tylko duchowo, ale także i psychicznie.
Może bowiem uruchomić pewne pogotowie nerwicowe lub psychotyczne, które pojawia się
u wielu osób głęboko zranionych przez życie. Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż dla człowieka
wychowanego w tradycji chrześcijańskiej, doświadczenie medytacji wschodniej jest obce nie
tylko z punktu widzenia religijnego, ale także i kulturowego.

W jaki sposób winniśmy ustosunkować się do tego zjawiska? Po pierwsze, nie powinniśmy
jedynie ograniczać się do apologetyki. I chociaż pewne elementy apologii są konieczne,
szczególnie po to, aby demaskować nadużycia i manipulacje niektórych mistrzów i guru, to
jednak trzeba nam również postawić sobie otwarte i szczere pytania: dlaczego ludzie, którzy
zostali wychowani w chrześcijaństwie, posiadali chrześcijańskich rodziców, uczęszczali na
katechezę, uciekają teraz od własnej tradycji duchowej?

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, gdybyśmy sądzili, że jest to wyłącznie ich osobista wina.
Jako wspólnota Kościoła powinniśmy zrobić sobie rachunek sumienia: na ile nasze lokalne
wspólnoty (parafialne, zakonne, oazowe, charyzmatyczne itd.) ofiarują systematyczną szkołę
medytacji chrześcijańskiej pod okiem doświadczonych chrześcijańskich mistrzów
duchowych? Nierzadko ludzie szukają głębszego życia wewnętrznego poza Kościołem,
ponieważ są przekonani, iż w Kościele nie znajdą takiej możliwości.

U wielu osób istnieje też pewien uraz do Kościoła, czy może raczej do pewnych ludzi
Kościoła, od których nie zawsze otrzymali najlepsze świadectwo życia i wiary. Wspólnota
Kościoła winna nieustannie ukazywać niezwykłe bogactwo duchowe całej tradycji
chrześcijańskiej, z którego możemy czerpać bez granic. Muszą jednak istnieć osoby, które
same najpierw żyją tą wielką tradycją i są w stanie dzielić się z innymi swoim bogatym
doświadczeniem duchowym.

b) Brak osobowego spotkania z Bogiem

background image

Dotykamy tu podstawowego zagrożenia dla medytacji. Kiedy medytujący odetnie się od
osobowego spotkania z Bogiem, wówczas koncentruje się wyłącznie na swoim własnym
wnętrzu
. Jeżeli systematycznie przez dłuższy czas usiłuje penetrować głębiny swojego serca,
wówczas na samym jego dnie może odnaleźć tylko pustkę i nicość. I to właśnie
doświadczenie własnej pustki i nicości doprowadza niekiedy medytującego do rozpaczy.
Rozpacz zaś rozbija psychicznie.

Medytacja chrześcijańska jest również wchodzeniem w głębię swojego serca, ale tylko po to,
aby na jego dnie odkryć osobowy obraz Boga odbity w akcie stworzenia. Możemy
powiedzieć, iż medytacja, która ostatecznie nie prowadzi do spotkania z Bogiem osobowym,
nie może być nazwana chrześcijańska.

Medytacja chrześcijańska ma oczywiście swoje stopnie rozwoju, stopnie medytacyjnego
wtajemniczenia. Pierwsze kroki w medytacji chrześcijańskiej koncentrują się nieraz na
nawiązaniu osobowego dialogu najpierw z własnym życiem, ze światem przyrody, z drugim
człowiekiem. Ten pełniejszy i bardziej przejrzysty dialog ze sobą, z bliźnim i ze światem
służy jednak nawiązaniu pełniejszego dialogu z Osobą Boga. Ostatecznym celem medytacji
chrześcijańskiej jest intymna więź z Trójcą Świętą.

Chrześcijaństwo poprzez medytację ofiaruje nam coś niezwykłego: nawiązanie intymnej
więzi z Bogiem, który stał się Człowiekiem. Tajemnica Wcielenia stoi w centrum medytacji
chrześcijańskiej. Ona jest jej największą szansą. Dzięki tajemnicy Wcielenia chrześcijanin
posiada Boga w zasięgu swojej ręki. Może Go dotknąć, może Go słyszeć, może Go widzieć,
może się z Nim zjednoczyć spożywając Jego Ciało, Jego Krew. I właśnie dlatego medytacja
chrześcijańska jest najprostszą, najłatwiejszą drogą do nawiązania intymnej więzi z Bogiem.

c) Odrzucenie siebie i swojej historii życia

Inne zagrożenie dla medytacji wynika z próby szukania zjednoczenia z Bogiem przy
jednoczesnym odrzuceniu siebie samego i własnej historii życia. Człowiek medytujący usiłuje
wówczas zbudować silną więź z Bogiem, ale poza sobą: poza swoim aktualnym życiem oraz
poza historią swojego życia. Medytujący ulega wówczas pewnemu rodzajowi iluzji, który
polega na pomieszaniu przeżyć czysto psychicznych z doświadczeniem duchowym. Takie
doświadczenia duchowe zwykle wikłają się w cały zespół ludzkich potrzeb i mechanizmów
obronnych, które czynią człowieka coraz bardziej zamkniętym i zalęknionym.

Odrzucenie siebie i swojej historii życia w medytacji wynika najczęściej z lęku przed własną
słabością, której nie chce się uznać i przyjąć. Ów lęk przed własną słabością rodzi obronne
nastawienie zarówno do swojego życia, jak też do świata zewnętrznego. To właśnie lękowe
i obronne nastawienie staje się źródłem powszechnej manipulacji; najpierw manipulacji sobą,
a następnie manipulacji Drugim: Bogiem i człowiekiem. Człowiek wchodzi wówczas
w swoiste getto już nie tylko duchowe, ale także psychiczne. Na takie niebezpieczeństwo
narażeni są zwłaszcza ludzie, którzy wchodzą w życie wewnętrzne z głębokimi zranieniami
emocjonalnymi i moralnymi. Kiedy cała przeszłość osobista bardzo boli człowieka, wówczas
doznaje pokusy, aby ją przekreślić, by móc zacząć wszystko od nowa.

background image

Autentyczne życie duchowe nie tylko nie przekreśla przeszłości, ale — wręcz przeciwnie —
dąży do odzyskania przeszłości poprzez uzdrowienie wszystkich ludzkich zranień.
Chrześcijaństwo buduje nowe życie poprzez zintegrowanie jego całości: przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości. Nie można rozumieć działania Bożego w teraźniejszości, jeżeli
nie dostrzeże się go także w przeszłości. Rozumienie swojej przeszłości staje się kluczem do
zrozumienia teraźniejszości i przyszłości.

W medytacji chrześcijańskiej dokonuje się w jakimś sensie spotkanie dwóch historii:
osobistej historii naszego życia z wielką Historią Zbawienia. Moja osobista historia zostaje
włączona, zintegrowana z całą Historią Zbawienia. Historia Zbawienia ukazana na łamach
Biblii jest jednak nie tylko historią zagubienia i grzechu człowieka, ale także historią jego
wysiłków i zmagań duchowych. Szczytem zaś Historii Zbawienia jest Jezus Chrystus. To
ostatecznie przez Niego, w Nim i z Nim w medytacji chrześcijanin nawiązuje intymną więź
z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym. To właśnie dzięki medytacji rodzi się w nas coraz
pełniejsze życie, które polega na wprowadzeniu nas w sferę życia trynitarnego i stawaniu się
przez to synem Ojca, bratem Chrystusa, świątynią Ducha tak, że możemy w sposób osobowy
wejść w związek z Ojcem, Synem i Duchem Świętym
(J. Daniélou).

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA

Czegoż bardziej potrzebuje dzisiaj Kościół w tej ciemności, przez którą wędruje, niż ludzi
mężnych i oświeconych darem mistycznej wewnętrznej łaski i doświadczenia duchowego?
(H.
Rahner).

Chrześcijanie jutra będą mistykami, albo ich wcale nie będzie (K. Rahner).

Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim nowy sposób życia samego Kościoła. Świat, do
którego zwraca się nowa ewangelizacja, ma prawo domagać się od dzisiejszych apostołów
(jak domagał się tego od samego Jezusa i Jego dwunastu uczniów) jednoznacznych i bardzo
wyraźnych owoców głoszonej przez nich Dobrej Nowiny zarówno w ich życiu osobistym jak
i społecznym. Odnowiona ewangelizacja rozpoczyna się więc od rozeznania głębi naszego
zakorzenienia w wierze, od oczyszczenia w nas tego, co korzenie te przesłania, a może nawet
osłabia i zniekształca. Do takiej postawy zaprasza nas właśnie Sobór Watykański II.

1. Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

Ćwiczenia duchowne powstały w XVI wieku, a więc w czasach Renesansu, odkrywania
nowych kontynentów i nowych ras ludzkich. Były to czasy trudne dla Kościoła. Z bólem
rodziło się zupełnie nowe spojrzenie na świat oraz nowe spojrzenie na Kościół. Był to
również czas Reformacji — czas bolesnego rozdarcia w Kościele Zachodnim. Kościół

background image

katolicki musiał wówczas na nowo odkryć swoją identyczność. Ćwiczenia duchowne św.
Ignacego Loyoli były niezwykłym darem Boga dla Kościoła na ten trudny okres historii.

I nie jest chyba przypadkiem fakt, iż Ćwiczenia odkrywamy na nowo właśnie w naszych
czasach, które są nie mniej trudne niż pierwsza połowa XVI wieku. Także dzisiaj, u progu
XXI wieku Kościół poszukuje na nowo swojej tożsamości. Tak więc Ćwiczenia duchowne
i dla nas są szczególnym darem Boga na trudne czasy.

Prace nad odbrązowieniem Ćwiczeń w życiu i apostolstwie Towarzystwa Jezusowego
rozpoczęły się na wiele lat przed Soborem Watykańskim II. W wielu centrach duchowości
oraz na uniwersytetach prowadzonych przez jezuitów podejmowane były bardzo gruntowne
i wielostronne badania naukowe nad tekstem Ćwiczeń duchownych i innymi pismami św.
Ignacego. Przyczyniły się one nie tylko do lepszego zrozumienia i pogłębienia jego myśli, ale
także do pełniejszego duszpasterskiego wykorzystania Ćwiczeń i dostosowania ich do potrzeb
i oczekiwań duchowych współczesnego człowieka. Sam Sobór znacznie przyspieszył głębsze
wdrażanie charyzmatu Ignacego w styl życia i pracy samych jezuitów oraz tych, którzy z nimi
współpracują lub też korzystają z ich posługi.

Wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację może dokonać się jednak nie tyle dzięki
refleksji intelektualnej nad samym tekstem, ale przede wszystkim dzięki praktyce
indywidualnego ich odprawiania i udzielania. Byłby to jednak wkład nie tyle nowych treści,
ale przede wszystkim wkład nowej metody.

Jaki mógłby być wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację dzisiejszego Kościoła
i świata?

a) Ćwiczenia duchowne mogą uczyć nas większej wrażliwości na udzielanie indywidualnej
pomocy duchowej człowiekowi. Wraz z metodą indywidualnego towarzyszenia odsłaniają
one podstawową dla chrześcijańskiej duchowości prawdę, iż do życia wewnętrznego
dochodzi się nie tyle poprzez spotkanie z intelektualnymi treściami, ale poprzez osobowe
spotkanie z żywym świadkiem Chrystusa. Treść Ewangelii przekazuje świadek. Spotkanie ze
świadkiem
wymaga jednak stworzenia odpowiedniego klimatu ludzkiej życzliwości, klimatu
słuchania, wymaga czasu oraz wiele uwagi i sił poświęconych pojedynczemu,
indywidualnemu człowiekowi.

b) Widząc duże potrzeby duchowe wielu ludzi możemy być kuszeni do wielkiej, ale taniej
ewangelizacji, która odwołuje się jedynie do oddziaływania masowych środków społecznego
przekazu lub też do duszpasterstwa masowego. Chcąc ogarnąć ewangelizacją wszystkich
możemy utknąć w wielkich planach, programach, przedsięwzięciach. Nie zaniedbując
korzystania z szerokiego oddziaływania na ludzkie masy, które może być pewną formą pre–
ewangelizacji, nowa ewangelizacja domaga się podjęcia troski o udzielanie pomocy duchowej
pojedynczym osobom poprzez indywidualne spotkania z nimi.

c) Inną niezwykłą pomocą dla nowej ewangelizacji, jaką mogą ofiarować Ćwiczenia
duchowne
, jest umiejętność rozeznawania duchowego. Nowa ewangelizacja domaga się

background image

najpierw rozeznawania sytuacji współczesnego człowieka, odkrywania jego wrażliwości
emocjonalnej i duchowej oraz odkrywania nowych znaków czasu. Dzisiejsze szybkie tempo
życia sprawia, iż dzieło ewangelizacji domaga się od nas ciągłego rozeznawania duchowego.
Ewangelizacja będzie bowiem mało skuteczna, jeżeli nie będzie uwzględniać sytuacji
dzisiejszego człowieka, jak również znaków czasu, które Bóg do niego kieruje.

d) Odchodzenie wielu ludzi z Kościoła połączone z ich jednoczesnym szukaniem głębszego
życia duchowego poza nim, dyktowane bywa nierzadko rozczarowaniem może nie tyle do
Kościoła jako do instytucji, ale raczej rozczarowaniem abstrakcyjnym i martwym językiem
kościelnym, rytualizmem, brakiem duchowego ożywienia. Chęć dotarcia do człowieka
nakłada na Kościół potrzebę poszukiwania nowego języka, który byłby zrozumiały i czytelny
oraz liczyłby się z wrażliwością emocjonalną i duchową współczesnych ludzi. Także
proponowane treści oraz metoda ich przekazu winny odpowiadać najgłębszym potrzebom
i pragnieniom człowieka. W ostatnich latach przez Europę przetacza się wielka dyskusja na
temat języka ambony. Z jednej strony czuje się, że wyczerpał się już język typowo
homiletyczny, koncentrujący się na analizie treści Ewangelii. Z drugiej strony polskie
doświadczenia pokazują, że do słuchacza przestała przemawiać również stylistyka krytyki
o charakterze politycznym. Odbiorca coraz bardziej potrzebuje dziś ewangelicznego,
pozytywnego nauczania, nacechowanego miłością, szacunkiem i troską o jego wewnętrzny
rozwój
(bp J. Chrapek). Takiego właśnie języka możemy uczyć się odprawiając
i jednocześnie udzielając Ćwiczeń duchownych św. Ignacego.

e) Bez rozeznania duchowego możemy w ewangelizacji popełniać dwa rodzaje błędów.
Z jednej strony możemy trzymać się sztywno starego języka i starych metod głoszenia
Ewangelii sądząc mylnie, iż rezygnacja z nich spowoduje jakieś uszczuplenie pełni prawdy,
jaką niesie Kościół. Z drugiej strony możemy rezygnować z radykalizmu ewangelicznego,
aby dostosować się do współczesnego człowieka. Możemy wówczas mówić gładkim
i zrozumiałym językiem, który będzie podobał się słuchaczom, ale nie będzie on wówczas
nośnikiem Dobrej Nowiny. Ćwiczenia duchowne odprawione z wewnętrznym
zaangażowaniem i hojnością wobec Boga dają odprawiającemu niezwykłą przejrzystość
wewnętrzną w widzeniu siebie samego, która staje się źródłem obiektywizmu również
w sprawach innych. Ćwiczenia uczą także metody rozeznania duchowego. Zawierają zbiór
cennych reguł i wskazówek rozeznawania duchowego oraz procesu podejmowania decyzji
i wyborów.

f) Ćwiczenia duchowne mogłyby również pomóc przygotowywać dla nowej ewangelizacji
kierowników życia duchowego. Odprawiane najpierw przez nich samych, a później udzielane
innym (pod kierunkiem osób doświadczonych) wprowadzają one nie tylko w pewne osobiste
doświadczenie, ale stają się także miejscem zdobywania wrażliwości na drugiego człowieka,
na jego potrzeby i pragnienia duchowe. Kierownik duchowy może dzielić się tylko tym,
czego sam najpierw wewnętrznie doświadczył. Istotą kierownictwa duchowego, wbrew
przyjętej tradycyjnej nazwie, nie jest bowiem jakieś zewnętrzne kierowanie życiem
duchowym człowieka, ale przede wszystkim indywidualne towarzyszenie mu
w nawiązywaniu osobistej więzi z Bogiem.

background image

2. Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

Św. Ignacy Loyola był bardzo powściągliwy w mówieniu i pisaniu na temat własnego
doświadczenia duchowego. Opowieść pielgrzyma (=OP), autobiografia podyktowana już pod
koniec życia, dzięki której możemy prześledzić nie tylko życie duchowe świętego Ignacego,
ale także narodziny Ćwiczeń, została niemal wymuszona na założycielu jezuitów przez jego
pierwszych towarzyszy. Najpierw nie chciał wcale zgodzić się na opowiadanie o swoim
życiu, a później długo zwlekał z realizacją danej obietnicy.

Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata
tak rozpoczyna się Opowieść pielgrzyma. Oddanie się marnościom tego świata łączyło się
z karierą tego spóźnionego nieco, średniowiecznego rycerza. Kariera ta załamała się jednak
nagle i niespodziewanie w twierdzy w Pampelunie, kiedy to kula francuskiego działa
zmiażdżyła mu nogę. W rodzinnym zamku Loyoli pośród osamotnienia i cierpienia, pod
wpływem przypadkowej lektury Vita Christi i Flos Sanctorum (na zamku nie było bowiem
innych książek) zrodziło się w Ignacym pragnienie nowego życia. Najpierw kojarzył je
niemal wyłącznie z zewnętrzną i bardzo surową ascezą i pokutą. Szukał więc takiej formy
życia, w której mógłby swobodnie zaspokoić tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie
odczuwał. (...) Nasuwała mu się myśl, żeby się usunąć do klasztoru kartuzów w Sewilli
lub też
praktykować pokutę wędrując po świecie (OP, 12). Pogłębienie pierwszego nawrócenia
a wraz z nim głębokie uleczenie wewnętrzne przyszło w niedługim czasie. Związane ono było
z doświadczeniem w grocie w Manresie.

W życiu wielu świętych ich najważniejsze wydarzenia życiowe przychodziły najczęściej
przypadkowo. Przypadkowe były zarówno książki, które Ignacy czytał w czasie
rekonwalescencji, jak również przypadkowe było jego zatrzymanie się w małym miasteczku
Manresa w drodze do Barcelony. Zamierzał się tam zatrzymać przez kilka dni, chciał bowiem
zanotować kilka rzeczy w swej książeczce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą
czerpiąc z niej wielką pociechę
(OP, 18). Te kilka dni rozrosły się w przeszło dziesięć
miesięcy. Zeszyt zaś zawierający wypiski z Vita Christi i Flos Sanctorum przerodził się
w książeczkę Ćwiczeń duchowych, sam zaś Pielgrzym stał się mistykiem, a dawny rycerz —
nowym człowiekiem i mężem Kościoła
(H. Rahner).

W manreskiej samotni św. Ignacy doznawał najpierw gwałtownych skrupułów i wielkich
udręk duchowych z powodu swojego dawnego grzesznego życia. Powtarzane spowiedzi, rady
duchowe spowiednika, wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi wewnętrznej.
Udręczony zaczął (...) głośno wołać do Boga: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego
lekarstwa u ludzi. (...) Ukaż mi Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał
biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to
(OP, 23). Mimo tak
żarliwej modlitwy często nachodziły go (jednak) gwałtowne pokusy, żeby (...) zabić samego
siebie
(OP, 24). Modlitwom Ignacego towarzyszyły bardzo surowe umartwienia, którymi
chciał zmusić Boga, aby udzielił mu pomocy.

Pewnego dnia spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu (OP, 25). Przyszedł
czas głębokiego pokoju wewnętrznego. W tym okresie Bóg obchodził się z nim podobnie jak

background image

nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak z powodu tego, że umysł jego był
jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony
(OP, 27). Czas wielkich mistycznych łask sprawił, iż
niewyrobiony umysł, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że
w zdumieniu serca zrodziło się lękliwe pytanie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz
rozpoczynamy?
(H. Rahner)

W tym czasie Ignacy doświadcza wielu mistycznych łask, które zamyka magna illustratio
wielkie oświecenie nad rzeką Cardoner. Było to dla niego centralne doświadczenie mistyczne.
Nie polegało ono, jak sam wyznaje, na jakiejś wizji, ale na tym, iż zrozumiał i poznał wiele
rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim
świetle, że wszystko wydało mu się nowe. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do
tego stopnia, że jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego
się nauczył, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym
jednym przeżyciu
(OP, 30). W czasie tej wizji wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń
duchownych. W niej nabierają ładu i gromadzą się w jedną organiczną całość okruchy
wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask. Tu dopiero zaczynają się naprawdę tworzyć
Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia
(H. Rahner).

3. Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

Zanim jeszcze Ćwiczenia zostały oficjalnie zatwierdzone przez Papieża Pawła III w 1548
roku i zanim odniosły jakikolwiek zewnętrzny sukces, Ignacy był już pewien niezwykłego
skarbu, jaki posiadał. Przy całej swojej pokorze i skromności w liście do jednego
z późniejszych swoich współbraci pisał: Ćwiczenia te są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu
mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł sam
osobiście skorzystać i wielu innym przynieść owocną pomoc
. Nie były to tanie przechwałki
człowieka zachwyconego sobą i swoim dziełem. Od pierwszej oficjalnej aprobaty Stolicy
Apostolskiej ponad trzydziestu papieży zabierało głos w sprawie Ćwiczeń. Niewątpliwie
najważniejszym dokumentem jest encyklika Piusa XI Mens Nostra. Papież pisał:
Dowiedzione jest, że pośród wszystkich metod w odprawianiu ćwiczeń duchownych jedna
przed innymi pierwsze zajmowała miejsce. Mówimy o metodzie wprowadzonej przez św.
Ignacego Loyolę. Jest to przedziwna książeczka Ćwiczeń, mała objętością, lecz pełna
niebieskiej mądrości, odkąd została uroczyście zatwierdzona (...) zajaśniała jako
najmądrzejszy i jedynie powszechny kodeks prawd potrzebnych do kierowania duszy na
drodze zbawienia
. Ignacjańskie Ćwiczenia znalazły uznanie nie tylko oficjalnych czynników
Kościoła, ale także teologów oraz pisarzy chrześcijańskich. Oto kilka przykładów.
Protestancki historyk H. Böhmer, autor życiorysu św. Ignacego, nie wahał się nazwać
Ćwiczeń duchownych: książką, która wpłynęła na losy ludzkości. Włoski pisarz, konwertyta,
G. Papini, stwierdził, że pośród dziesięciu czy dwunastu podstawowych dzieł pobożności
katolickiej Ćwiczenia duchowne zajmują jedno z pierwszych miejsc. K. Rahner, współczesny
teolog, w jednej konferencji na temat Ćwiczeń duchownych powiedział, iż są one
podstawowym dokumentem i jedną z przyczyn współtworzących radykalnie nową mentalność
nowożytną
. Polski historyk kultury chrześcijańskiej, J. Kłoczowski, w swojej książce Od

background image

pustelni do wspólnoty pisze o wielkiej oryginalności, swoistości całego dzieła (Ćwiczeń) nie
bardzo mającego jakieś analogiczne odpowiedniki w tradycji ascetyki świata
.

4. Indywidualne prowadzenie

Pius XII w czterechsetną rocznicę oficjalnego zatwierdzenia Ćwiczeń stwierdził, iż także na
przyszłość będą one zawsze najskuteczniejszym środkiem dla duchowego odrodzenia świata
i zaprowadzenia w nim należytego ładu, ale pod jednym warunkiem, że pozostaną
autentycznie ignacjańskie
. Ćwiczenia autentycznie ignacjańskie, to Ćwiczenia udzielane
indywidualnie. Ignacy Loyola nie znał innych Ćwiczeń poza Ćwiczeniami udzielanymi
indywidualnie poszczególnym osobom. Osoba taka odbywa medytacje samodzielnie,
otrzymując od prowadzącego indywidualnie wskazówki co do treści i metody, mogąc
codziennie zdawać mu sprawę ze swych doświadczeń
(A. Lefrank).

Taka forma udzielania Ćwiczeń po śmierci św. Ignacego nie przetrwała zbyt długo. Szybko
rozrastający się zakon jezuitów, wielość powierzonych mu zadań oraz masowość
duszpasterskiej pracy sprawiły, iż prawdopodobnie obawiano się pracować z pojedynczymi
osobami w tak intensywny sposób wymagający wielkiej straty czasu
(A. Lefrank). Przez długi
czas Ćwiczeniami posługiwano się bardziej jako podręcznikiem podpowiadającym treści do
modlitwy niż jako metodą wprowadzenia w życie duchowe. Metoda udzielania Ćwiczeń
duchownych
, która nie dostosowuje się do myśli Ignacego i nie bierze pod uwagę
pojedynczego człowieka, ale jest mechanicznie stosowana do dużej grupy osób, w znacznym
stopniu traci swoją moc.

Metoda indywidualnego prowadzenia rekolektanta w Ćwiczeniach została ponownie odkryta
w całym jej blasku w drugiej połowie XX wieku. Odbyło się to z pewnością nie bez
oddziaływania szeroko stosowanej dziś metody indywidualnego spotkania w psychoterapii.
I chociaż istnieją zasadnicze różnice (zarówno w celach jak i stosowanych metodach)
pomiędzy Ćwiczeniami duchownymi udzielanymi indywidualnie a indywidualną pomocą
w psychoterapii, to jednak znaczenie i siła oddziaływania samego spotkania z terapeutą czy
z dającym rekolekcje ignacjańskie są porównywalne ze sobą. Musimy przyznać, iż
współczesna psychologia (nie przymykając oczu na wszystkie jej braki, a nawet nadużycia)
pomogła nam nieco lepiej zrozumieć głębię antropologii ignacjańskiej zawartej
w Ćwiczeniach duchownych. Wydaje się, iż antropologia ta została zagubiona w znacznym
stopniu przez samych jezuitów właśnie dlatego, iż na długie stulecia zrezygnowali z metody
udzielania Ćwiczeń, jaką stosował Ignacy: z metody indywidualnego prowadzenia
rekolektanta
.

Cechą charakterystyczną antropologii Ćwiczeń jest doskonała harmonia i jedność pomiędzy
poszczególnymi płaszczyznami ludzkiego życia: cielesną, psychiczną i duchową. Dzięki
Ćwiczeniom człowiek doświadcza nie tylko potrzeby podporządkowania sfery psychicznej
i cielesnej sferze ducha, ale także poprzez integrację wszystkich tych sfer uczy się włączać
sferę psychiczną i cielesną w życie duchowe. I chociaż dzięki życiu duchowemu niższe
poziomy człowieczeństwa (psychiczny i somatyczny) są przenikane i uszlachetniane przez

background image

wymiar duchowy, to jednak ich rola i znaczenie nie zostają przez to zlekceważone lub też
pomniejszone. Próba przeciwstawiania sobie poszczególnych wymiarów ludzkiego życia staje
się przyczyną rozbicia wewnętrznego (emocjonalnego i duchowego). Stąd też religijność,
która lekceważy lub też pomniejsza wymiar somatyczny lub psychiczny, może człowieka
nerwicować.

Wprowadzenie w życie duchowe Ćwiczenia rozpoczynają od głębokiego wewnętrznego
uspokojenia człowieka zarówno w sferze duchowej jak i emocjonalnej. Dokonuje się to
najpierw poprzez dostrzeżenie wszystkich zranień natury emocjonalnej i duchowej oraz przez
poddanie ich uzdrowieniu wewnętrznemu w indywidualnym spotkaniu z Bogiem i z drugim
człowiekiem. Odkrycie doznanych ran emocjonalnych (skutek cudzych grzechów) łączy się
z dostrzeżeniem także siebie jako istoty raniącej innych: Boga i ludzi (owoc grzechu
osobistego).

Duch formalizmu i surowego legalizmu, jaki panował w Kościele przed Soborem
Watykańskim II, zrodził się między innymi pod wpływem niedoceniania czy może nawet
pewnego lekceważenia sfery somatycznej i psychicznej człowieka, połączonego z próbami
siłowego poddania ich sferze ducha. Widoczne było to przede wszystkim w podejściu wielu
autorów podręczników teologii moralnej do ludzkich problemów natury emocjonalnej.
Ćwiczenia duchowne św. Ignacego wraz ze swą antropologią wskazującą na potrzebę
integralnego podejścia do wszystkich sfer ludzkiego życia, przyczyniły się w niemałym
stopniu do pokonania nieufności, z jaką Kościół jeszcze do niedawna podchodził do
psychologii i jej możliwości udzielenia pomocy człowiekowi.

5. To nie jest książka — to jest metoda

Już przy pobieżnym czytaniu można stwierdzić, iż geniusz duchowy tej małej książeczki nie
mieści się w jej wartościach literackich. Św. Ignacy zbyt długo władał mieczem, aby mógł
stać się mistrzem pióra. Pisanie było dla niego pracą zawsze bardzo mozolną (M. Bednarz).
Kiedy wrażliwość estetyczna człowieka znacznie przekracza intuicję duchową, łatwo może
się on zrazić do Ćwiczeń. Ich język jest raczej szorstki, suchy, miejscami może nawet
niezgrabny. Nie można mu jednak odmówić wielkiej zwięzłości i precyzji. Zwięzłość
i precyzja języka Ćwiczeń nie wynika może z literackich zdolności Ignacego, ale jest raczej
pewnym zabiegiem dydaktycznym.

Ćwiczenia nie są przeznaczona dla tych, którzy je mają odprawiać, ale przede wszystkim dla
tych, którzy ich udzielają. W wielu miejscach Ćwiczeń Ignacy zostawia całkowicie inicjatywę
kierownikowi Ćwiczeń.

Oryginalność Ćwiczeń duchownych nie polega także na nowych treściach teologicznych.
Zasadniczy zrąb propozycji modlitw zawarty w Ćwiczeniach opiera się przede wszystkim
o teksty Pisma świętego zaczerpnięte głównie z Nowego Testamentu oraz Vita Christi
Rudolfa z Saksonii, jednej z dwu książek, które dały początek jego nawróceniu. Chociaż
Ignacy posiadał głęboką teologiczną wiedzę i intuicję (głównie dzięki mistycznym

background image

doświadczeniom), to jednak nie był teologiem w sensie ścisłym. Wysokie wykształcenie
teologiczne, jakie Ignacy zdobył jak na swoje czasy (magister teologii paryskiej Sorbony)
były dla niego swoistym potwierdzeniem mistycznych doświadczeń, jakich udzielił mu Bóg
w manreskiej grocie.

Ignacy nie pisał dzieł teologicznych. Całe pisarstwo Ignacego (Ćwiczenia duchowne,
Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Dziennik duchowy, Opowieść Pielgrzyma oraz kilka
tysięcy listów pochodzących głównie z czasów rządzenia zakonem), chociaż posiada głębokie
fundamenty teologiczne, jest jednak literaturą wybitnie praktyczną. Była ona bowiem
owocem praktyki i miała także praktyce służyć.

Niezwykła oryginalność i geniusz św. Ignacego polega przede wszystkim na metodycznym
przekazie duchowości chrześcijańskiej. Ćwiczenia duchowne są skuteczną metodą
wprowadzenia człowieka w życie duchowe, są niezawodną szkołą życia wewnętrznego na
wszystkich etapach jego rozwoju: od pierwszego nawrócenia aż po mistyczne życie, kiedy
człowiek zdolny jest odkrywać Boga we wszystkich rzeczach (św. Ignacy). Ćwiczenia, które
w pierwszym zarysie były opisem własnej drogi wewnętrznej, zostały eksperymentalnie
potwierdzone przez długoletnie udzielanie ich przez Autora wielu ludziom.

Zasadnicza trudność przy dokonywaniu jakiejkolwiek oceny Ćwiczeń duchownych polega na
tym, iż nie są one do czytania, lecz do realizacji (G. Papini). Przy dokonywaniu oceny
Ćwiczeń duchownych zapominano nieraz o tym prostym fakcie. Przy zachowaniu wszelkich
proporcji Ćwiczenia podobne są w pewnej mierze do Pisma św.: albowiem jak Pismo św.
tylko czytane nie porusza tak duszy, jak kiedy jest rozważane, tak też i te Ćwiczenia. Kiedy się
je czyta, nie bardzo poruszają, jeśli się je jednak odprawia, mają wielką moc i skuteczność do
nawracania dusz
(Autor anonimowy).

Podobnie jak trudno jest usłyszeć bogactwo symfonii wertując samą jej partyturę, tak samo
tekst ignacjański objawia w pełni swoje piękno dopiero w trakcie odprawiania. Dostrzegł to
chyba jako pierwszy Roland Barthes, światowej sławy semiolog, który wprawdzie sam nigdy
Ćwiczeń duchownych nie odprawił, ale jako znawca tekstów, odkrył ich wewnętrzną siłę. To
nie jest książka. To jest metoda
(R. Garcia–Mateo).

6. Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

Ta właśnie otwartość i elastyczność Ćwiczeń sprawia, iż duchowość ignacjańska może stawić
się na usługi każdego rodzaju duchowości chrześcijańskiej — nie po to jednak, aby je
redukować i ograniczać, lecz wprost przeciwnie, by je ubogacać i pogłębiać. Nie chodzi
jednak o ubogacanie nowymi treściami. Ćwiczenia są raczej ubogie w treść i w żaden sposób
nie mogą być porównywane pod tym względem z wielkimi (także pod względem literackim)
dziełami teologii życia wewnętrznego, np. św. Jana od Krzyża czy św. Teresy de Ávila. To
właśnie same Ćwiczenia potrzebują ubogacenia treściami innych duchowości.

Duchowość ignacjańska może natomiast służyć wszystkim rodzajom duchowości
chrześcijańskiej swoją bardzo precyzyjną i jednocześnie otwartą metodologią duchową. Życie

background image

duchowe, jak każda ludzka twórczość wymaga bowiem konkretnej metody. Bezradność wielu
ludzi, których serca pałają w kontakcie ze Słowem Bożym lub z wielkimi dziełami mistrzów
życia wewnętrznego, polega na tym, iż brakuje im konkretnej metody, dzięki której mogliby
realizować swoje duchowe pragnienia: metody modlitwy, badania swojego sumienia,
rozeznawania natchnień wewnętrznych, metody podejmowania ważnych decyzji życiowych,
metody kierownictwa duchowego.

Ćwiczenia duchowne mogłyby tworzyć doskonałą płaszczyznę spotkania dla wszystkich
duchowości chrześcijańskich. W praktyce bowiem zamiast dążyć do wzajemnego przenikania
się i ubogacenia, duchowości te często istnieją obok siebie, a niekiedy nawet izolują się
wzajemnie. W tym właśnie przenikaniu i wzajemnym ubogacaniu się wszystkich duchowości
chrześcijańskich
może w pełni zajaśnieć jedna, wspólna wszystkim duchowość — Duch
Jezusa Chrystusa. Zrozumienie własnej duchowości dokonuje się nie tylko przez zgłębianie
życia i myśli swojego założyciela lub ojca duchowego, ale także przez otwieranie się na inne
rodzaje duchowości. Dopiero odkrywając i smakując innych mistrzów duchowych, można
naprawdę docenić własnego. Tworzenie duchowego getta wokół własnego mistrza, jakie
nierzadko zdarza się, np. w życiu wielu wspólnot zakonnych, świadczy zwykle o pewnym
formalizmie duchowym oraz braku rozumienia najgłębszych intencji swojego duchowego
ojca.

Niniejsza refleksja na temat wzajemnego ubogacania się duchowości na gruncie Ćwiczeń
duchownych
św. Ignacego nie jest jedynie owocem intelektualnych przemyśleń, ale przede
wszystkim owocem bogatej praktyki. Na całym świecie domy rekolekcyjne i centra
duchowości oparte na Ćwiczeniach duchownych Ignacego Loyoli są miejscem spotkań
i wzajemnej ubogacającej wymiany duchowej dla wszystkich duchowości chrześcijańskich.

Ćwiczenia duchowne posiadają także swój wymiar ekumeniczny, czego dobrym przykładem
może być choćby fundament Ćwiczeń, który mogą zaakceptować wszyscy chrześcijanie.
Ćwiczenia duchowne mogą więc odprawiać z wielką korzyścią nie tylko sami katolicy, ale
także osoby innych wyznań pod warunkiem jednak, że ten, kto chce je odprawić, wejdzie
w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą
swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada,
posługiwał się wedle najświętszej woli swojej
(ĆD, 5). Szanując wzajemnie wszystkie różnice
wyznaniowe i osobiste przekonania, zarówno dający jak i odprawiający Ćwiczenia
koncentrują się przede wszystkim na działaniu Boga w duszy człowieka. Ekumeniczny
wymiar Ćwiczeń duchownych potwierdza także sama praktyka.

Rozważania te zakończmy życzeniem Jana Pawła II wypowiedzianym w pięćdziesiątą
rocznicę wspomnianej encykliki Piusa XI Mens Nostra poświęconej ignacjańskim
Ćwiczeniom: Niech szkoła Ćwiczeń duchownych będzie skutecznym środkiem przeciwko złu
współczesnego człowieka, który uwikłany w ludzką zmienność żyje poza sobą zajęty zbytnio
rzeczami zewnętrznymi. Niech Ćwiczenia będą kuźnią nowych ludzi, autentycznych
chrześcijan, oddanych apostołów. Jest to życzenie, które zawierzam wstawiennictwu Matki
Najświętszej, najpełniej oddanej kontemplacji, Mądrej Mistrzyni ćwiczeń duchownych
.

background image

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Ostatecznie jądrem obecnego kryzysu świata jest poszukiwanie Boga. Chodzi o to, aby
pośrodku tej technicznej cywilizacji uczynić obecnym wymiar transcendencji, poza którym
humanizm nie jest możliwy
(J. Daniélou).

1. Szanse medytacji chrześcijańskiej

Istotą medytacji w rozumieniu chrześcijańskim jest trwanie w miłości Trójcy Świętej.
Medytacja chrześcijańska jest jakby naśladowaniem Osób Trójcy Świętej, które nieustannie
wzajemnie siebie kontemplują. Każda z Nich stanowi oddzielną Osobę, a jednocześnie trwa
w nieskończonej jedności, wspólnocie.

a) Jedność z Bogiem

Podstawową szansą medytacji w ujęciu chrześcijańskim jest więc jedność — komunia
z Osobami Trójcy Świętej. Tak naprawdę trzeba by najpierw mówić nie tyle o zagrożeniach
wynikających z uprawiania medytacji chrześcijańskiej, ile raczej o zagrożeniach związanych
z jej brakiem. Są to zagrożenia zarówno dla życia duchowego, jak też dla życia ludzkiego
jako takiego.

Brak medytacji w życiu chrześcijanina stwarza niebezpieczeństwo płytkości duchowej. Bez
medytacji, czyli — mówiąc nieco inaczej — bez przedłużonej modlitwy osobistej tak
naprawdę nie można założyć fundamentów głębszego, systematycznie prowadzonego życia
duchowego. To stwierdzenie wypływa z prostego faktu, że człowiek potrzebuje czasu, aby
móc doświadczyć miłości. Istotą życia duchowego jest miłość. Doświadczenie miłości Boga
wymaga czasu. Właśnie dlatego, aby móc prowadzić życie duchowe, potrzebujemy
przedłużonej modlitwy — medytacji. A więc pierwszą szansą medytacji chrześcijańskiej jest
coraz głębsza jedność z Bogiem. Z owej jedności z Bogiem wynikają inne szanse:
wewnętrzna spójność człowieka oraz jedność z bliźnimi.

b) Wewnętrzna spójność człowieka

Medytacja chrześcijańska integruje człowieka wewnętrznie, czyni go coraz bardziej spójnym,
ponieważ podporządkowuje to, co psychiczne i zmysłowe wartościom duchowym. Medytacja
wprowadza w ludzkie życie harmonię i jedność wewnętrzną. Ta szansa medytacji
chrześcijańskiej posiada pierwszorzędne znaczenie dla naszych czasów.

background image

Zauważmy, iż podstawowym problemem współczesnego człowieka jest życie w ciągłym
stresie, który wytwarza w wielu ludziach trwałe zachowania nerwicowe. Dzisiaj — nie bez
racji — stwierdza się, iż wszyscy jesteśmy znerwicowani. Bardzo łatwo i szybko dochodzimy
do naszych granic psychicznych i emocjonalnych. Na skutek dotykania naszych granic
stajemy się nierzadko przemęczeni, łatwo popadamy w zniechęcenie i stany depresji lub też
stajemy się bardzo drażliwi i agresywni wobec naszych bliźnich. Jesteśmy wówczas kuszeni,
aby oskarżać cały świat o spowodowanie stanu nieszczęścia.

Stan większego czy mniejszego znerwicowania zawsze wynika z rozbicia wewnętrznego,
które polega głównie na braku minimalnej choćby harmonii i jedności pomiędzy sferą
emocjonalną i zmysłową a światem ducha. W stanach nerwicy nasz świat emocjonalny
i zmysłowy funkcjonuje w oddzieleniu od świata duchowego, ponieważ brakuje jakiejkolwiek
komunikacji pomiędzy nimi.

Na problem nerwicy człowieka trzeba patrzeć nie tylko pod kątem psychicznym i opisywać ją
jedynie językiem psychologii, ale także z punktu widzenia duchowego. V. E. Frankl określa
nerwicę jako przejaw ucieczki od odpowiedzialności za własne życie. Tam gdzie brak
doświadczenia duchowego, głębszego doświadczenia sensu i celu życia, łatwo rodzi się
nerwica.

W tej sytuacji wewnętrznego rozbicia współczesnego człowieka właśnie medytacja jawi się
jako niezwykła szansa, która może go wewnętrznie zjednoczyć, zintegrować. Owo
jednoczenie i integrowanie dokonuje się poprzez podporządkowanie wszystkiego, czym
człowiek żyje, życiu duchowemu.

Podstawową treścią medytacji chrześcijańskiej jest rozważanie pierwszego przykazania, które
staje się fundamentalną zasadą integracji człowieka. Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg
nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją
duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego
bliźniego jak siebie samego
(Mk 12, 29–30). Najważniejszym celem medytacji
chrześcijańskiej jest coraz pełniejsze wcielenie w życie pierwszego przykazania. Kiedy Bóg
jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu
(św. Augustyn). Gdy człowiek
powierza się Bogu i czyni Jego miłość najważniejszym kryterium wszystkich decyzji, jeżeli
nawet ma pewne skłonności do znerwicowania (np. na skutek zranień wyniesionych z okresu
dzieciństwa i dojrzewania), skłonności te nie decydują o jego zasadniczych wyborach
życiowych. Umie bowiem powierzać Bogu swoje życie, także w stanach zagubienia
emocjonalnego, psychicznego i innego rodzaju ludzkich cierpieniach. Szansą medytacji
chrześcijańskiej — używając pojęcia V. E. Frankla — jest logoterapia, czyli leczenie przez
doświadczanie sensu i celu życia, leczenie przez doświadczanie miłości Boga.

c) Jedność z bliźnimi

Możemy nawiązać prawdziwą jedność z drugim człowiekiem tylko wtedy, kiedy
doświadczamy jedności w nas samych, kiedy jesteśmy pogodzeni z naszym własnym życiem.
Jezus odwołując się do wielkiej tradycji starotestamentalnej ukazuje miłość siebie samego

background image

jako zasadnicze kryterium miłości bliźniego: Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego! (Mt
19, 19).

Medytacja chrześcijańska wprowadzając nas w doświadczenie miłości Boga, które staje się
zasadniczym źródłem miłości siebie samego, uczy nas także miłować bliźniego. Podstawą
rozwiązywania wszystkich konfliktów międzyludzkich jest otwarcie na Boga. Często nie
możemy przezwyciężyć wielu problemów wzajemnego współżycia w relacjach
międzyludzkich: rodzinnych, małżeńskich, wspólnotowych, narodowych, politycznych itd.,
właśnie dlatego, iż nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny porozumienia. Odwołujemy się do
zróżnicowanych wartości i dlatego mówimy do siebie różnymi językami.

Aby móc rozwiązać najtrudniejsze problemy wzajemnego współżycia, potrzebujemy takiej
płaszczyzny porozumienia, która przekracza jedynie ludzki wymiar konfliktu. Odwołując się
do wspólnej płaszczyzny spotkania, tworzymy także wspólny język porozumienia. Najgłębszą,
ostateczną płaszczyzną jedności międzyludzkiej może być tylko Bóg, ostateczne źródło
ludzkiego życia
. Każdy rodzaj życia społecznego domaga się wiary w Boga. Kiedy człowiek
buduje życie społeczne bez Boga, wznosi miasto poza Bogiem, to będzie ono nie tylko
miastem areligijnym, ale także miastem nieludzkim
(J. Daniélou).

2. Zagrożenia medytacji

Czy można mówić o zagrożeniach wynikających z medytacji chrześcijańskiej? To pytanie
trzeba postawić w kontekście innego pytania: czy można mówić o zagrożeniach wynikających
z ludzkiej miłości? Tak, można mówić. Ludzka miłość jest niebezpieczna wówczas, kiedy się
ją zniekształca, kiedy się ją źle rozumie. Np. kiedy pojmuje się ją jako posiadanie, czy wręcz
zniewalanie drugiego, kiedy służy niemal wyłącznie zaspokajaniu swoich osobistych potrzeb,
kiedy odbiera wolność osobie kochanej. Taka miłość stanowi zagrożenie dla obu stron,
zarówno dla osoby, która pragnie kochać, jak również dla obiektu miłości. Jak niebezpieczna
jest taka miłość, wystarczy uważna obserwacja wielu toksycznych związków międzyludzkich.
Np. zazdrość wynikająca z miłości zaborczej może bardzo krzywdzić i ranić. Kiedy matka
kocha swoje dziecko miłością zaborczą, wówczas — choć w swoim subiektywnym
przekonaniu daje mu wszystko w nadmiarze (uczucia, rzeczy materialne), zabiera mu jednak
najcenniejszą wartość: osobistą wolność; usiłuje bowiem podporządkować go sobie
całkowicie kontrolując niemal wszystkie jego kroki. Ponieważ zabiera mu wolność, nie
nauczy go samodzielnego i odpowiedzialnego życia.

Odwołując się do tej analogii możemy powiedzieć, że medytacja chrześcijańska może być
także dużym zagrożeniem wówczas, gdy zostanie zniekształcona. Im bardziej ulega
zniekształceniu, tym większe zagrożenie może stanowić. Jeżeli pewien sposób uprawiania
medytacji czyni jakieś szkody w życiu duchowym lub emocjonalnym, to jest to znak, iż w tak
praktykowanej medytacji brakuje jakichś istotnych elementów modlitwy autentycznie
chrześcijańskiej. Im większe czyni szkody, tym bardziej odbiega od ideału medytacji
w rozumieniu chrześcijańskim.

background image

Kiedy w medytacji istnieją zasadnicze elementy modlitwy chrześcijańskiej (Słowo Boże,
osobowe spotkanie z Bogiem, osobista historia życia), wówczas medytacja nie tylko nie
powoduje żadnych zagrożeń, ale stanowi istotną pomoc w dochodzeniu nie tylko do
pełniejszego życia duchowego, ale także do równowagi emocjonalnej i psychicznej.

a) Medytacje inspirowane religią i kulturą Dalekiego Wschodu

W wielu środowiskach panuje dziś moda uprawiania medytacji inspirowanej religią i kulturą
Dalekiego Wschodu. Praktyka medytacji wschodniej staje się niebezpieczna szczególnie dla
człowieka zagubionego psychicznie, który nie jest w stanie kontrolować procesów
emocjonalnych i psychicznych, które uruchamia w nim medytacyjne doświadczenie. W takiej
sytuacji przedłużona medytacja, zwłaszcza wówczas, kiedy brak należytej pomocy duchowej
i terapeutycznej, może po prostu rozbić człowieka nie tylko duchowo, ale także i psychicznie.
Może bowiem uruchomić pewne pogotowie nerwicowe lub psychotyczne, które pojawia się
u wielu osób głęboko zranionych przez życie. Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż dla człowieka
wychowanego w tradycji chrześcijańskiej, doświadczenie medytacji wschodniej jest obce nie
tylko z punktu widzenia religijnego, ale także i kulturowego.

W jaki sposób winniśmy ustosunkować się do tego zjawiska? Po pierwsze, nie powinniśmy
jedynie ograniczać się do apologetyki. I chociaż pewne elementy apologii są konieczne,
szczególnie po to, aby demaskować nadużycia i manipulacje niektórych mistrzów i guru, to
jednak trzeba nam również postawić sobie otwarte i szczere pytania: dlaczego ludzie, którzy
zostali wychowani w chrześcijaństwie, posiadali chrześcijańskich rodziców, uczęszczali na
katechezę, uciekają teraz od własnej tradycji duchowej?

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, gdybyśmy sądzili, że jest to wyłącznie ich osobista wina.
Jako wspólnota Kościoła powinniśmy zrobić sobie rachunek sumienia: na ile nasze lokalne
wspólnoty (parafialne, zakonne, oazowe, charyzmatyczne itd.) ofiarują systematyczną szkołę
medytacji chrześcijańskiej pod okiem doświadczonych chrześcijańskich mistrzów
duchowych? Nierzadko ludzie szukają głębszego życia wewnętrznego poza Kościołem,
ponieważ są przekonani, iż w Kościele nie znajdą takiej możliwości.

U wielu osób istnieje też pewien uraz do Kościoła, czy może raczej do pewnych ludzi
Kościoła, od których nie zawsze otrzymali najlepsze świadectwo życia i wiary. Wspólnota
Kościoła winna nieustannie ukazywać niezwykłe bogactwo duchowe całej tradycji
chrześcijańskiej, z którego możemy czerpać bez granic. Muszą jednak istnieć osoby, które
same najpierw żyją tą wielką tradycją i są w stanie dzielić się z innymi swoim bogatym
doświadczeniem duchowym.

b) Brak osobowego spotkania z Bogiem

Dotykamy tu podstawowego zagrożenia dla medytacji. Kiedy medytujący odetnie się od
osobowego spotkania z Bogiem, wówczas koncentruje się wyłącznie na swoim własnym
wnętrzu
. Jeżeli systematycznie przez dłuższy czas usiłuje penetrować głębiny swojego serca,
wówczas na samym jego dnie może odnaleźć tylko pustkę i nicość. I to właśnie

background image

doświadczenie własnej pustki i nicości doprowadza niekiedy medytującego do rozpaczy.
Rozpacz zaś rozbija psychicznie.

Medytacja chrześcijańska jest również wchodzeniem w głębię swojego serca, ale tylko po to,
aby na jego dnie odkryć osobowy obraz Boga odbity w akcie stworzenia. Możemy
powiedzieć, iż medytacja, która ostatecznie nie prowadzi do spotkania z Bogiem osobowym,
nie może być nazwana chrześcijańska.

Medytacja chrześcijańska ma oczywiście swoje stopnie rozwoju, stopnie medytacyjnego
wtajemniczenia. Pierwsze kroki w medytacji chrześcijańskiej koncentrują się nieraz na
nawiązaniu osobowego dialogu najpierw z własnym życiem, ze światem przyrody, z drugim
człowiekiem. Ten pełniejszy i bardziej przejrzysty dialog ze sobą, z bliźnim i ze światem
służy jednak nawiązaniu pełniejszego dialogu z Osobą Boga. Ostatecznym celem medytacji
chrześcijańskiej jest intymna więź z Trójcą Świętą.

Chrześcijaństwo poprzez medytację ofiaruje nam coś niezwykłego: nawiązanie intymnej
więzi z Bogiem, który stał się Człowiekiem. Tajemnica Wcielenia stoi w centrum medytacji
chrześcijańskiej. Ona jest jej największą szansą. Dzięki tajemnicy Wcielenia chrześcijanin
posiada Boga w zasięgu swojej ręki. Może Go dotknąć, może Go słyszeć, może Go widzieć,
może się z Nim zjednoczyć spożywając Jego Ciało, Jego Krew. I właśnie dlatego medytacja
chrześcijańska jest najprostszą, najłatwiejszą drogą do nawiązania intymnej więzi z Bogiem.

c) Odrzucenie siebie i swojej historii życia

Inne zagrożenie dla medytacji wynika z próby szukania zjednoczenia z Bogiem przy
jednoczesnym odrzuceniu siebie samego i własnej historii życia. Człowiek medytujący usiłuje
wówczas zbudować silną więź z Bogiem, ale poza sobą: poza swoim aktualnym życiem oraz
poza historią swojego życia. Medytujący ulega wówczas pewnemu rodzajowi iluzji, który
polega na pomieszaniu przeżyć czysto psychicznych z doświadczeniem duchowym. Takie
doświadczenia duchowe zwykle wikłają się w cały zespół ludzkich potrzeb i mechanizmów
obronnych, które czynią człowieka coraz bardziej zamkniętym i zalęknionym.

Odrzucenie siebie i swojej historii życia w medytacji wynika najczęściej z lęku przed własną
słabością, której nie chce się uznać i przyjąć. Ów lęk przed własną słabością rodzi obronne
nastawienie zarówno do swojego życia, jak też do świata zewnętrznego. To właśnie lękowe
i obronne nastawienie staje się źródłem powszechnej manipulacji; najpierw manipulacji sobą,
a następnie manipulacji Drugim: Bogiem i człowiekiem. Człowiek wchodzi wówczas
w swoiste getto już nie tylko duchowe, ale także psychiczne. Na takie niebezpieczeństwo
narażeni są zwłaszcza ludzie, którzy wchodzą w życie wewnętrzne z głębokimi zranieniami
emocjonalnymi i moralnymi. Kiedy cała przeszłość osobista bardzo boli człowieka, wówczas
doznaje pokusy, aby ją przekreślić, by móc zacząć wszystko od nowa.

Autentyczne życie duchowe nie tylko nie przekreśla przeszłości, ale — wręcz przeciwnie —
dąży do odzyskania przeszłości poprzez uzdrowienie wszystkich ludzkich zranień.
Chrześcijaństwo buduje nowe życie poprzez zintegrowanie jego całości: przeszłości,

background image

teraźniejszości i przyszłości. Nie można rozumieć działania Bożego w teraźniejszości, jeżeli
nie dostrzeże się go także w przeszłości. Rozumienie swojej przeszłości staje się kluczem do
zrozumienia teraźniejszości i przyszłości.

W medytacji chrześcijańskiej dokonuje się w jakimś sensie spotkanie dwóch historii:
osobistej historii naszego życia z wielką Historią Zbawienia. Moja osobista historia zostaje
włączona, zintegrowana z całą Historią Zbawienia. Historia Zbawienia ukazana na łamach
Biblii jest jednak nie tylko historią zagubienia i grzechu człowieka, ale także historią jego
wysiłków i zmagań duchowych. Szczytem zaś Historii Zbawienia jest Jezus Chrystus. To
ostatecznie przez Niego, w Nim i z Nim w medytacji chrześcijanin nawiązuje intymną więź
z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym. To właśnie dzięki medytacji rodzi się w nas coraz
pełniejsze życie, które polega na wprowadzeniu nas w sferę życia trynitarnego i stawaniu się
przez to synem Ojca, bratem Chrystusa, świątynią Ducha tak, że możemy w sposób osobowy
wejść w związek z Ojcem, Synem i Duchem Świętym
(J. Daniélou).

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA

Czegoż bardziej potrzebuje dzisiaj Kościół w tej ciemności, przez którą wędruje, niż ludzi
mężnych i oświeconych darem mistycznej wewnętrznej łaski i doświadczenia duchowego?
(H.
Rahner).

Chrześcijanie jutra będą mistykami, albo ich wcale nie będzie (K. Rahner).

Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim nowy sposób życia samego Kościoła. Świat, do
którego zwraca się nowa ewangelizacja, ma prawo domagać się od dzisiejszych apostołów
(jak domagał się tego od samego Jezusa i Jego dwunastu uczniów) jednoznacznych i bardzo
wyraźnych owoców głoszonej przez nich Dobrej Nowiny zarówno w ich życiu osobistym jak
i społecznym. Odnowiona ewangelizacja rozpoczyna się więc od rozeznania głębi naszego
zakorzenienia w wierze, od oczyszczenia w nas tego, co korzenie te przesłania, a może nawet
osłabia i zniekształca. Do takiej postawy zaprasza nas właśnie Sobór Watykański II.

1. Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

Ćwiczenia duchowne powstały w XVI wieku, a więc w czasach Renesansu, odkrywania
nowych kontynentów i nowych ras ludzkich. Były to czasy trudne dla Kościoła. Z bólem
rodziło się zupełnie nowe spojrzenie na świat oraz nowe spojrzenie na Kościół. Był to
również czas Reformacji — czas bolesnego rozdarcia w Kościele Zachodnim. Kościół
katolicki musiał wówczas na nowo odkryć swoją identyczność. Ćwiczenia duchowne św.
Ignacego Loyoli były niezwykłym darem Boga dla Kościoła na ten trudny okres historii.

background image

I nie jest chyba przypadkiem fakt, iż Ćwiczenia odkrywamy na nowo właśnie w naszych
czasach, które są nie mniej trudne niż pierwsza połowa XVI wieku. Także dzisiaj, u progu
XXI wieku Kościół poszukuje na nowo swojej tożsamości. Tak więc Ćwiczenia duchowne
i dla nas są szczególnym darem Boga na trudne czasy.

Prace nad odbrązowieniem Ćwiczeń w życiu i apostolstwie Towarzystwa Jezusowego
rozpoczęły się na wiele lat przed Soborem Watykańskim II. W wielu centrach duchowości
oraz na uniwersytetach prowadzonych przez jezuitów podejmowane były bardzo gruntowne
i wielostronne badania naukowe nad tekstem Ćwiczeń duchownych i innymi pismami św.
Ignacego. Przyczyniły się one nie tylko do lepszego zrozumienia i pogłębienia jego myśli, ale
także do pełniejszego duszpasterskiego wykorzystania Ćwiczeń i dostosowania ich do potrzeb
i oczekiwań duchowych współczesnego człowieka. Sam Sobór znacznie przyspieszył głębsze
wdrażanie charyzmatu Ignacego w styl życia i pracy samych jezuitów oraz tych, którzy z nimi
współpracują lub też korzystają z ich posługi.

Wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację może dokonać się jednak nie tyle dzięki
refleksji intelektualnej nad samym tekstem, ale przede wszystkim dzięki praktyce
indywidualnego ich odprawiania i udzielania. Byłby to jednak wkład nie tyle nowych treści,
ale przede wszystkim wkład nowej metody.

Jaki mógłby być wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację dzisiejszego Kościoła
i świata?

a) Ćwiczenia duchowne mogą uczyć nas większej wrażliwości na udzielanie indywidualnej
pomocy duchowej człowiekowi. Wraz z metodą indywidualnego towarzyszenia odsłaniają
one podstawową dla chrześcijańskiej duchowości prawdę, iż do życia wewnętrznego
dochodzi się nie tyle poprzez spotkanie z intelektualnymi treściami, ale poprzez osobowe
spotkanie z żywym świadkiem Chrystusa. Treść Ewangelii przekazuje świadek. Spotkanie ze
świadkiem
wymaga jednak stworzenia odpowiedniego klimatu ludzkiej życzliwości, klimatu
słuchania, wymaga czasu oraz wiele uwagi i sił poświęconych pojedynczemu,
indywidualnemu człowiekowi.

b) Widząc duże potrzeby duchowe wielu ludzi możemy być kuszeni do wielkiej, ale taniej
ewangelizacji, która odwołuje się jedynie do oddziaływania masowych środków społecznego
przekazu lub też do duszpasterstwa masowego. Chcąc ogarnąć ewangelizacją wszystkich
możemy utknąć w wielkich planach, programach, przedsięwzięciach. Nie zaniedbując
korzystania z szerokiego oddziaływania na ludzkie masy, które może być pewną formą pre–
ewangelizacji, nowa ewangelizacja domaga się podjęcia troski o udzielanie pomocy duchowej
pojedynczym osobom poprzez indywidualne spotkania z nimi.

c) Inną niezwykłą pomocą dla nowej ewangelizacji, jaką mogą ofiarować Ćwiczenia
duchowne
, jest umiejętność rozeznawania duchowego. Nowa ewangelizacja domaga się
najpierw rozeznawania sytuacji współczesnego człowieka, odkrywania jego wrażliwości
emocjonalnej i duchowej oraz odkrywania nowych znaków czasu. Dzisiejsze szybkie tempo
życia sprawia, iż dzieło ewangelizacji domaga się od nas ciągłego rozeznawania duchowego.

background image

Ewangelizacja będzie bowiem mało skuteczna, jeżeli nie będzie uwzględniać sytuacji
dzisiejszego człowieka, jak również znaków czasu, które Bóg do niego kieruje.

d) Odchodzenie wielu ludzi z Kościoła połączone z ich jednoczesnym szukaniem głębszego
życia duchowego poza nim, dyktowane bywa nierzadko rozczarowaniem może nie tyle do
Kościoła jako do instytucji, ale raczej rozczarowaniem abstrakcyjnym i martwym językiem
kościelnym, rytualizmem, brakiem duchowego ożywienia. Chęć dotarcia do człowieka
nakłada na Kościół potrzebę poszukiwania nowego języka, który byłby zrozumiały i czytelny
oraz liczyłby się z wrażliwością emocjonalną i duchową współczesnych ludzi. Także
proponowane treści oraz metoda ich przekazu winny odpowiadać najgłębszym potrzebom
i pragnieniom człowieka. W ostatnich latach przez Europę przetacza się wielka dyskusja na
temat języka ambony. Z jednej strony czuje się, że wyczerpał się już język typowo
homiletyczny, koncentrujący się na analizie treści Ewangelii. Z drugiej strony polskie
doświadczenia pokazują, że do słuchacza przestała przemawiać również stylistyka krytyki
o charakterze politycznym. Odbiorca coraz bardziej potrzebuje dziś ewangelicznego,
pozytywnego nauczania, nacechowanego miłością, szacunkiem i troską o jego wewnętrzny
rozwój
(bp J. Chrapek). Takiego właśnie języka możemy uczyć się odprawiając
i jednocześnie udzielając Ćwiczeń duchownych św. Ignacego.

e) Bez rozeznania duchowego możemy w ewangelizacji popełniać dwa rodzaje błędów.
Z jednej strony możemy trzymać się sztywno starego języka i starych metod głoszenia
Ewangelii sądząc mylnie, iż rezygnacja z nich spowoduje jakieś uszczuplenie pełni prawdy,
jaką niesie Kościół. Z drugiej strony możemy rezygnować z radykalizmu ewangelicznego,
aby dostosować się do współczesnego człowieka. Możemy wówczas mówić gładkim
i zrozumiałym językiem, który będzie podobał się słuchaczom, ale nie będzie on wówczas
nośnikiem Dobrej Nowiny. Ćwiczenia duchowne odprawione z wewnętrznym
zaangażowaniem i hojnością wobec Boga dają odprawiającemu niezwykłą przejrzystość
wewnętrzną w widzeniu siebie samego, która staje się źródłem obiektywizmu również
w sprawach innych. Ćwiczenia uczą także metody rozeznania duchowego. Zawierają zbiór
cennych reguł i wskazówek rozeznawania duchowego oraz procesu podejmowania decyzji
i wyborów.

f) Ćwiczenia duchowne mogłyby również pomóc przygotowywać dla nowej ewangelizacji
kierowników życia duchowego. Odprawiane najpierw przez nich samych, a później udzielane
innym (pod kierunkiem osób doświadczonych) wprowadzają one nie tylko w pewne osobiste
doświadczenie, ale stają się także miejscem zdobywania wrażliwości na drugiego człowieka,
na jego potrzeby i pragnienia duchowe. Kierownik duchowy może dzielić się tylko tym,
czego sam najpierw wewnętrznie doświadczył. Istotą kierownictwa duchowego, wbrew
przyjętej tradycyjnej nazwie, nie jest bowiem jakieś zewnętrzne kierowanie życiem
duchowym człowieka, ale przede wszystkim indywidualne towarzyszenie mu
w nawiązywaniu osobistej więzi z Bogiem.

2. Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

background image

Św. Ignacy Loyola był bardzo powściągliwy w mówieniu i pisaniu na temat własnego
doświadczenia duchowego. Opowieść pielgrzyma (=OP), autobiografia podyktowana już pod
koniec życia, dzięki której możemy prześledzić nie tylko życie duchowe świętego Ignacego,
ale także narodziny Ćwiczeń, została niemal wymuszona na założycielu jezuitów przez jego
pierwszych towarzyszy. Najpierw nie chciał wcale zgodzić się na opowiadanie o swoim
życiu, a później długo zwlekał z realizacją danej obietnicy.

Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata
tak rozpoczyna się Opowieść pielgrzyma. Oddanie się marnościom tego świata łączyło się
z karierą tego spóźnionego nieco, średniowiecznego rycerza. Kariera ta załamała się jednak
nagle i niespodziewanie w twierdzy w Pampelunie, kiedy to kula francuskiego działa
zmiażdżyła mu nogę. W rodzinnym zamku Loyoli pośród osamotnienia i cierpienia, pod
wpływem przypadkowej lektury Vita Christi i Flos Sanctorum (na zamku nie było bowiem
innych książek) zrodziło się w Ignacym pragnienie nowego życia. Najpierw kojarzył je
niemal wyłącznie z zewnętrzną i bardzo surową ascezą i pokutą. Szukał więc takiej formy
życia, w której mógłby swobodnie zaspokoić tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie
odczuwał. (...) Nasuwała mu się myśl, żeby się usunąć do klasztoru kartuzów w Sewilli
lub też
praktykować pokutę wędrując po świecie (OP, 12). Pogłębienie pierwszego nawrócenia
a wraz z nim głębokie uleczenie wewnętrzne przyszło w niedługim czasie. Związane ono było
z doświadczeniem w grocie w Manresie.

W życiu wielu świętych ich najważniejsze wydarzenia życiowe przychodziły najczęściej
przypadkowo. Przypadkowe były zarówno książki, które Ignacy czytał w czasie
rekonwalescencji, jak również przypadkowe było jego zatrzymanie się w małym miasteczku
Manresa w drodze do Barcelony. Zamierzał się tam zatrzymać przez kilka dni, chciał bowiem
zanotować kilka rzeczy w swej książeczce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą
czerpiąc z niej wielką pociechę
(OP, 18). Te kilka dni rozrosły się w przeszło dziesięć
miesięcy. Zeszyt zaś zawierający wypiski z Vita Christi i Flos Sanctorum przerodził się
w książeczkę Ćwiczeń duchowych, sam zaś Pielgrzym stał się mistykiem, a dawny rycerz —
nowym człowiekiem i mężem Kościoła
(H. Rahner).

W manreskiej samotni św. Ignacy doznawał najpierw gwałtownych skrupułów i wielkich
udręk duchowych z powodu swojego dawnego grzesznego życia. Powtarzane spowiedzi, rady
duchowe spowiednika, wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi wewnętrznej.
Udręczony zaczął (...) głośno wołać do Boga: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego
lekarstwa u ludzi. (...) Ukaż mi Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał
biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to
(OP, 23). Mimo tak
żarliwej modlitwy często nachodziły go (jednak) gwałtowne pokusy, żeby (...) zabić samego
siebie
(OP, 24). Modlitwom Ignacego towarzyszyły bardzo surowe umartwienia, którymi
chciał zmusić Boga, aby udzielił mu pomocy.

Pewnego dnia spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu (OP, 25). Przyszedł
czas głębokiego pokoju wewnętrznego. W tym okresie Bóg obchodził się z nim podobnie jak
nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak z powodu tego, że umysł jego był
jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony
(OP, 27). Czas wielkich mistycznych łask sprawił, iż

background image

niewyrobiony umysł, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że
w zdumieniu serca zrodziło się lękliwe pytanie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz
rozpoczynamy?
(H. Rahner)

W tym czasie Ignacy doświadcza wielu mistycznych łask, które zamyka magna illustratio
wielkie oświecenie nad rzeką Cardoner. Było to dla niego centralne doświadczenie mistyczne.
Nie polegało ono, jak sam wyznaje, na jakiejś wizji, ale na tym, iż zrozumiał i poznał wiele
rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim
świetle, że wszystko wydało mu się nowe. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do
tego stopnia, że jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego
się nauczył, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym
jednym przeżyciu
(OP, 30). W czasie tej wizji wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń
duchownych. W niej nabierają ładu i gromadzą się w jedną organiczną całość okruchy
wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask. Tu dopiero zaczynają się naprawdę tworzyć
Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia
(H. Rahner).

3. Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

Zanim jeszcze Ćwiczenia zostały oficjalnie zatwierdzone przez Papieża Pawła III w 1548
roku i zanim odniosły jakikolwiek zewnętrzny sukces, Ignacy był już pewien niezwykłego
skarbu, jaki posiadał. Przy całej swojej pokorze i skromności w liście do jednego
z późniejszych swoich współbraci pisał: Ćwiczenia te są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu
mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł sam
osobiście skorzystać i wielu innym przynieść owocną pomoc
. Nie były to tanie przechwałki
człowieka zachwyconego sobą i swoim dziełem. Od pierwszej oficjalnej aprobaty Stolicy
Apostolskiej ponad trzydziestu papieży zabierało głos w sprawie Ćwiczeń. Niewątpliwie
najważniejszym dokumentem jest encyklika Piusa XI Mens Nostra. Papież pisał:
Dowiedzione jest, że pośród wszystkich metod w odprawianiu ćwiczeń duchownych jedna
przed innymi pierwsze zajmowała miejsce. Mówimy o metodzie wprowadzonej przez św.
Ignacego Loyolę. Jest to przedziwna książeczka Ćwiczeń, mała objętością, lecz pełna
niebieskiej mądrości, odkąd została uroczyście zatwierdzona (...) zajaśniała jako
najmądrzejszy i jedynie powszechny kodeks prawd potrzebnych do kierowania duszy na
drodze zbawienia
. Ignacjańskie Ćwiczenia znalazły uznanie nie tylko oficjalnych czynników
Kościoła, ale także teologów oraz pisarzy chrześcijańskich. Oto kilka przykładów.
Protestancki historyk H. Böhmer, autor życiorysu św. Ignacego, nie wahał się nazwać
Ćwiczeń duchownych: książką, która wpłynęła na losy ludzkości. Włoski pisarz, konwertyta,
G. Papini, stwierdził, że pośród dziesięciu czy dwunastu podstawowych dzieł pobożności
katolickiej Ćwiczenia duchowne zajmują jedno z pierwszych miejsc. K. Rahner, współczesny
teolog, w jednej konferencji na temat Ćwiczeń duchownych powiedział, iż są one
podstawowym dokumentem i jedną z przyczyn współtworzących radykalnie nową mentalność
nowożytną
. Polski historyk kultury chrześcijańskiej, J. Kłoczowski, w swojej książce Od
pustelni do wspólnoty
pisze o wielkiej oryginalności, swoistości całego dzieła (Ćwiczeń) nie
bardzo mającego jakieś analogiczne odpowiedniki w tradycji ascetyki świata
.

background image

4. Indywidualne prowadzenie

Pius XII w czterechsetną rocznicę oficjalnego zatwierdzenia Ćwiczeń stwierdził, iż także na
przyszłość będą one zawsze najskuteczniejszym środkiem dla duchowego odrodzenia świata
i zaprowadzenia w nim należytego ładu, ale pod jednym warunkiem, że pozostaną
autentycznie ignacjańskie
. Ćwiczenia autentycznie ignacjańskie, to Ćwiczenia udzielane
indywidualnie. Ignacy Loyola nie znał innych Ćwiczeń poza Ćwiczeniami udzielanymi
indywidualnie poszczególnym osobom. Osoba taka odbywa medytacje samodzielnie,
otrzymując od prowadzącego indywidualnie wskazówki co do treści i metody, mogąc
codziennie zdawać mu sprawę ze swych doświadczeń
(A. Lefrank).

Taka forma udzielania Ćwiczeń po śmierci św. Ignacego nie przetrwała zbyt długo. Szybko
rozrastający się zakon jezuitów, wielość powierzonych mu zadań oraz masowość
duszpasterskiej pracy sprawiły, iż prawdopodobnie obawiano się pracować z pojedynczymi
osobami w tak intensywny sposób wymagający wielkiej straty czasu
(A. Lefrank). Przez długi
czas Ćwiczeniami posługiwano się bardziej jako podręcznikiem podpowiadającym treści do
modlitwy niż jako metodą wprowadzenia w życie duchowe. Metoda udzielania Ćwiczeń
duchownych
, która nie dostosowuje się do myśli Ignacego i nie bierze pod uwagę
pojedynczego człowieka, ale jest mechanicznie stosowana do dużej grupy osób, w znacznym
stopniu traci swoją moc.

Metoda indywidualnego prowadzenia rekolektanta w Ćwiczeniach została ponownie odkryta
w całym jej blasku w drugiej połowie XX wieku. Odbyło się to z pewnością nie bez
oddziaływania szeroko stosowanej dziś metody indywidualnego spotkania w psychoterapii.
I chociaż istnieją zasadnicze różnice (zarówno w celach jak i stosowanych metodach)
pomiędzy Ćwiczeniami duchownymi udzielanymi indywidualnie a indywidualną pomocą
w psychoterapii, to jednak znaczenie i siła oddziaływania samego spotkania z terapeutą czy
z dającym rekolekcje ignacjańskie są porównywalne ze sobą. Musimy przyznać, iż
współczesna psychologia (nie przymykając oczu na wszystkie jej braki, a nawet nadużycia)
pomogła nam nieco lepiej zrozumieć głębię antropologii ignacjańskiej zawartej
w Ćwiczeniach duchownych. Wydaje się, iż antropologia ta została zagubiona w znacznym
stopniu przez samych jezuitów właśnie dlatego, iż na długie stulecia zrezygnowali z metody
udzielania Ćwiczeń, jaką stosował Ignacy: z metody indywidualnego prowadzenia
rekolektanta
.

Cechą charakterystyczną antropologii Ćwiczeń jest doskonała harmonia i jedność pomiędzy
poszczególnymi płaszczyznami ludzkiego życia: cielesną, psychiczną i duchową. Dzięki
Ćwiczeniom człowiek doświadcza nie tylko potrzeby podporządkowania sfery psychicznej
i cielesnej sferze ducha, ale także poprzez integrację wszystkich tych sfer uczy się włączać
sferę psychiczną i cielesną w życie duchowe. I chociaż dzięki życiu duchowemu niższe
poziomy człowieczeństwa (psychiczny i somatyczny) są przenikane i uszlachetniane przez
wymiar duchowy, to jednak ich rola i znaczenie nie zostają przez to zlekceważone lub też
pomniejszone. Próba przeciwstawiania sobie poszczególnych wymiarów ludzkiego życia staje
się przyczyną rozbicia wewnętrznego (emocjonalnego i duchowego). Stąd też religijność,

background image

która lekceważy lub też pomniejsza wymiar somatyczny lub psychiczny, może człowieka
nerwicować.

Wprowadzenie w życie duchowe Ćwiczenia rozpoczynają od głębokiego wewnętrznego
uspokojenia człowieka zarówno w sferze duchowej jak i emocjonalnej. Dokonuje się to
najpierw poprzez dostrzeżenie wszystkich zranień natury emocjonalnej i duchowej oraz przez
poddanie ich uzdrowieniu wewnętrznemu w indywidualnym spotkaniu z Bogiem i z drugim
człowiekiem. Odkrycie doznanych ran emocjonalnych (skutek cudzych grzechów) łączy się
z dostrzeżeniem także siebie jako istoty raniącej innych: Boga i ludzi (owoc grzechu
osobistego).

Duch formalizmu i surowego legalizmu, jaki panował w Kościele przed Soborem
Watykańskim II, zrodził się między innymi pod wpływem niedoceniania czy może nawet
pewnego lekceważenia sfery somatycznej i psychicznej człowieka, połączonego z próbami
siłowego poddania ich sferze ducha. Widoczne było to przede wszystkim w podejściu wielu
autorów podręczników teologii moralnej do ludzkich problemów natury emocjonalnej.
Ćwiczenia duchowne św. Ignacego wraz ze swą antropologią wskazującą na potrzebę
integralnego podejścia do wszystkich sfer ludzkiego życia, przyczyniły się w niemałym
stopniu do pokonania nieufności, z jaką Kościół jeszcze do niedawna podchodził do
psychologii i jej możliwości udzielenia pomocy człowiekowi.

5. To nie jest książka — to jest metoda

Już przy pobieżnym czytaniu można stwierdzić, iż geniusz duchowy tej małej książeczki nie
mieści się w jej wartościach literackich. Św. Ignacy zbyt długo władał mieczem, aby mógł
stać się mistrzem pióra. Pisanie było dla niego pracą zawsze bardzo mozolną (M. Bednarz).
Kiedy wrażliwość estetyczna człowieka znacznie przekracza intuicję duchową, łatwo może
się on zrazić do Ćwiczeń. Ich język jest raczej szorstki, suchy, miejscami może nawet
niezgrabny. Nie można mu jednak odmówić wielkiej zwięzłości i precyzji. Zwięzłość
i precyzja języka Ćwiczeń nie wynika może z literackich zdolności Ignacego, ale jest raczej
pewnym zabiegiem dydaktycznym.

Ćwiczenia nie są przeznaczona dla tych, którzy je mają odprawiać, ale przede wszystkim dla
tych, którzy ich udzielają. W wielu miejscach Ćwiczeń Ignacy zostawia całkowicie inicjatywę
kierownikowi Ćwiczeń.

Oryginalność Ćwiczeń duchownych nie polega także na nowych treściach teologicznych.
Zasadniczy zrąb propozycji modlitw zawarty w Ćwiczeniach opiera się przede wszystkim
o teksty Pisma świętego zaczerpnięte głównie z Nowego Testamentu oraz Vita Christi
Rudolfa z Saksonii, jednej z dwu książek, które dały początek jego nawróceniu. Chociaż
Ignacy posiadał głęboką teologiczną wiedzę i intuicję (głównie dzięki mistycznym
doświadczeniom), to jednak nie był teologiem w sensie ścisłym. Wysokie wykształcenie
teologiczne, jakie Ignacy zdobył jak na swoje czasy (magister teologii paryskiej Sorbony)

background image

były dla niego swoistym potwierdzeniem mistycznych doświadczeń, jakich udzielił mu Bóg
w manreskiej grocie.

Ignacy nie pisał dzieł teologicznych. Całe pisarstwo Ignacego (Ćwiczenia duchowne,
Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Dziennik duchowy, Opowieść Pielgrzyma oraz kilka
tysięcy listów pochodzących głównie z czasów rządzenia zakonem), chociaż posiada głębokie
fundamenty teologiczne, jest jednak literaturą wybitnie praktyczną. Była ona bowiem
owocem praktyki i miała także praktyce służyć.

Niezwykła oryginalność i geniusz św. Ignacego polega przede wszystkim na metodycznym
przekazie duchowości chrześcijańskiej. Ćwiczenia duchowne są skuteczną metodą
wprowadzenia człowieka w życie duchowe, są niezawodną szkołą życia wewnętrznego na
wszystkich etapach jego rozwoju: od pierwszego nawrócenia aż po mistyczne życie, kiedy
człowiek zdolny jest odkrywać Boga we wszystkich rzeczach (św. Ignacy). Ćwiczenia, które
w pierwszym zarysie były opisem własnej drogi wewnętrznej, zostały eksperymentalnie
potwierdzone przez długoletnie udzielanie ich przez Autora wielu ludziom.

Zasadnicza trudność przy dokonywaniu jakiejkolwiek oceny Ćwiczeń duchownych polega na
tym, iż nie są one do czytania, lecz do realizacji (G. Papini). Przy dokonywaniu oceny
Ćwiczeń duchownych zapominano nieraz o tym prostym fakcie. Przy zachowaniu wszelkich
proporcji Ćwiczenia podobne są w pewnej mierze do Pisma św.: albowiem jak Pismo św.
tylko czytane nie porusza tak duszy, jak kiedy jest rozważane, tak też i te Ćwiczenia. Kiedy się
je czyta, nie bardzo poruszają, jeśli się je jednak odprawia, mają wielką moc i skuteczność do
nawracania dusz
(Autor anonimowy).

Podobnie jak trudno jest usłyszeć bogactwo symfonii wertując samą jej partyturę, tak samo
tekst ignacjański objawia w pełni swoje piękno dopiero w trakcie odprawiania. Dostrzegł to
chyba jako pierwszy Roland Barthes, światowej sławy semiolog, który wprawdzie sam nigdy
Ćwiczeń duchownych nie odprawił, ale jako znawca tekstów, odkrył ich wewnętrzną siłę. To
nie jest książka. To jest metoda
(R. Garcia–Mateo).

6. Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

Ta właśnie otwartość i elastyczność Ćwiczeń sprawia, iż duchowość ignacjańska może stawić
się na usługi każdego rodzaju duchowości chrześcijańskiej — nie po to jednak, aby je
redukować i ograniczać, lecz wprost przeciwnie, by je ubogacać i pogłębiać. Nie chodzi
jednak o ubogacanie nowymi treściami. Ćwiczenia są raczej ubogie w treść i w żaden sposób
nie mogą być porównywane pod tym względem z wielkimi (także pod względem literackim)
dziełami teologii życia wewnętrznego, np. św. Jana od Krzyża czy św. Teresy de Ávila. To
właśnie same Ćwiczenia potrzebują ubogacenia treściami innych duchowości.

Duchowość ignacjańska może natomiast służyć wszystkim rodzajom duchowości
chrześcijańskiej swoją bardzo precyzyjną i jednocześnie otwartą metodologią duchową. Życie
duchowe, jak każda ludzka twórczość wymaga bowiem konkretnej metody. Bezradność wielu
ludzi, których serca pałają w kontakcie ze Słowem Bożym lub z wielkimi dziełami mistrzów

background image

życia wewnętrznego, polega na tym, iż brakuje im konkretnej metody, dzięki której mogliby
realizować swoje duchowe pragnienia: metody modlitwy, badania swojego sumienia,
rozeznawania natchnień wewnętrznych, metody podejmowania ważnych decyzji życiowych,
metody kierownictwa duchowego.

Ćwiczenia duchowne mogłyby tworzyć doskonałą płaszczyznę spotkania dla wszystkich
duchowości chrześcijańskich. W praktyce bowiem zamiast dążyć do wzajemnego przenikania
się i ubogacenia, duchowości te często istnieją obok siebie, a niekiedy nawet izolują się
wzajemnie. W tym właśnie przenikaniu i wzajemnym ubogacaniu się wszystkich duchowości
chrześcijańskich
może w pełni zajaśnieć jedna, wspólna wszystkim duchowość — Duch
Jezusa Chrystusa. Zrozumienie własnej duchowości dokonuje się nie tylko przez zgłębianie
życia i myśli swojego założyciela lub ojca duchowego, ale także przez otwieranie się na inne
rodzaje duchowości. Dopiero odkrywając i smakując innych mistrzów duchowych, można
naprawdę docenić własnego. Tworzenie duchowego getta wokół własnego mistrza, jakie
nierzadko zdarza się, np. w życiu wielu wspólnot zakonnych, świadczy zwykle o pewnym
formalizmie duchowym oraz braku rozumienia najgłębszych intencji swojego duchowego
ojca.

Niniejsza refleksja na temat wzajemnego ubogacania się duchowości na gruncie Ćwiczeń
duchownych
św. Ignacego nie jest jedynie owocem intelektualnych przemyśleń, ale przede
wszystkim owocem bogatej praktyki. Na całym świecie domy rekolekcyjne i centra
duchowości oparte na Ćwiczeniach duchownych Ignacego Loyoli są miejscem spotkań
i wzajemnej ubogacającej wymiany duchowej dla wszystkich duchowości chrześcijańskich.

Ćwiczenia duchowne posiadają także swój wymiar ekumeniczny, czego dobrym przykładem
może być choćby fundament Ćwiczeń, który mogą zaakceptować wszyscy chrześcijanie.
Ćwiczenia duchowne mogą więc odprawiać z wielką korzyścią nie tylko sami katolicy, ale
także osoby innych wyznań pod warunkiem jednak, że ten, kto chce je odprawić, wejdzie
w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą
swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada,
posługiwał się wedle najświętszej woli swojej
(ĆD, 5). Szanując wzajemnie wszystkie różnice
wyznaniowe i osobiste przekonania, zarówno dający jak i odprawiający Ćwiczenia
koncentrują się przede wszystkim na działaniu Boga w duszy człowieka. Ekumeniczny
wymiar Ćwiczeń duchownych potwierdza także sama praktyka.

Rozważania te zakończmy życzeniem Jana Pawła II wypowiedzianym w pięćdziesiątą
rocznicę wspomnianej encykliki Piusa XI Mens Nostra poświęconej ignacjańskim
Ćwiczeniom: Niech szkoła Ćwiczeń duchownych będzie skutecznym środkiem przeciwko złu
współczesnego człowieka, który uwikłany w ludzką zmienność żyje poza sobą zajęty zbytnio
rzeczami zewnętrznymi. Niech Ćwiczenia będą kuźnią nowych ludzi, autentycznych
chrześcijan, oddanych apostołów. Jest to życzenie, które zawierzam wstawiennictwu Matki
Najświętszej, najpełniej oddanej kontemplacji, Mądrej Mistrzyni ćwiczeń duchownych
.

background image

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

1. Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń

a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia

Niniejszymi rozważaniami można posłużyć się do odprawienia pełnych ośmiodniowych
rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia.

Jeżeli rekolektant pragnie uczynić Ćwiczenia duchowne szkołą życia wewnętrznego, dobrze
jest kolejne tygodnie odprawiać w odstępach mniej więcej jednego roku. Czas pomiędzy
kolejnymi tygodniami Ćwiczeń trzeba wówczas wypełnić stopniowym pogłębianiem
przeżytych treści przyjętych w trakcie dni rekolekcyjnych. Podstawą odprawienia czwartego
tygodnia jest uprzednie przeżycie pierwszych trzech tygodni.

(4)

Pierwszym warunkiem odprawienia rekolekcji ignacjańskich jest odejście od swojego
codziennego zaangażowania przez zmianę miejsca. Drugim ważnym warunkiem jest
nawiązanie kontaktu z doświadczonym kierownikiem duchowym, który towarzyszyłby
odprawiającemu czwarty tydzień poprzez codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca
się, aby nie odprawiać ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich (z pełnym milczeniem
i wyciszeniem wewnętrznym) bez kierownictwa duchowego. Trzecim warunkiem jest wejście
w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały
program rekolekcji.

b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji

Dla tych, którzy chcieliby w oparciu o niniejszą książkę odprawić 8–dniowe rekolekcje
czwartego tygodnia Ćwiczeń z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem,
podajemy poniżej szczegółowy plan korzystania z proponowanych rozważań. Jest on
odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela
się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:

po południu I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA
II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ
wieczorem III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

DZIEŃ 1
rano IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?

background image

w południe XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE
wieczorem V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

DZIEŃ 2
rano VI. SŁABOŚĆ BOGA
w południe XX. PRAGNIENIA MODLITWY
wieczorem VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

DZIEŃ 3
rano VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA
w południe XXI. POTRZEBA MODLITWY
wieczorem IX. PUSTY GRÓB

DZIEŃ 4
rano X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ
w południe XXII. METODY MODLITWY
wieczorem XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

DZIEŃ 5
rano XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI
w południe XXIII. MODLITWA USTNA
wieczorem XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

DZIEŃ 6
rano XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM
w południe XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
wieczorem XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

DZIEŃ 7
rano PRZYGOTOWANIE DO SPOWIEDZI — SPOWIEDŹ
w południe XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA
wieczorem XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

DZIEŃ 8
rano XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ
po południu XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego

Poniżej podajemy także program dnia w czasie 8–dniowych rekolekcji ignacjańskich
odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy kontemplacje, które poprzedzone
zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją. Czwarta kontemplacja na zakończenie
dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia w bezpośredniej
rozmowie z Bogiem. Zachęca się, aby — o ile to możliwe — uczestniczyć codziennie

background image

w Eucharystii oraz korzystać codziennie z rozmowy indywidualnej z kierownikiem
duchowym.

Proponowany program nie powinien być traktowany w sposób sztywny. Może być
dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość kontemplacji oraz cały sposób realizacji
programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.

7.00 kontemplacja I
9.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja II
— refleksja po kontemplacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 kontemplacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja III (powtórkowa)
— refleksja po kontemplacji
19.00 kontemplacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do kontemplacji porannej

2. Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym

Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić czwarty tydzień Ćwiczeń w życiu
codziennym
. Ten sposób odprawienia Ćwiczeń nie wymaga odejścia od codziennego
zaangażowania w życie zawodowe, rodzinne, wspólnotowe. Pozostając w codziennych
warunkach możemy odprawiać kolejne tygodnie. Takie Ćwiczenia domagają się jednak
zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej w Ćwiczeniach
duchownych
w życiu codziennym winien być dobrze przemyślany i uzgodniony
z kierownikiem duchowym.

Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie, refleksję, lekturę i modlitwę rekolekcyjną
winien trwać od jednej do dwóch godzin, w zależności od możliwości czasowych oraz
intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także w tym sposobie odprawiania czwartego tygodnia
konieczne byłoby kierownictwo duchowe. I chociaż spotkania z kierownikiem mogą odbywać
się rzadziej (np. raz w tygodniu), to jednak jego pomoc wydaje się niezbędna.

3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej
modlitwy osobistej lub wspólnotowej. Nie jest wówczas rzeczą konieczną tworzenie
specjalnych warunków modlitwy. Nie jest też konieczne kierownictwo duchowe. Byłoby

background image

jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał uczucia, natchnienia i pragnienia, które będą
rodzić się w nim.

Wreszcie możemy korzystać z tych rozważań także na zasadzie lektury duchowej. Nie
musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione
treści.

4

Rozważania pierwszego tygodnia noszą tytuł Adamie, gdzie jesteś?, drugiego tygodnia Daj mi pić,

trzeciego zaś W Jego ranach.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Józef Augustyn SJ Cywilizacja bez ojca(1) 2
CD3 W Jego ranach Józef Augustyn SJ
CD3 W Jego ranach Józef Augustyn SJ
JÓZEF AUGUSTYN SJ(4)
JÓZEF AUGUSTYN SJ(2)
Józef Augustyn SJ Święty i nieświęty gniew
o Józef Augustyn SJ Cywilizacja bez ojca
Józef Augustyn SJ Wychowanie seksualne w rodzinie i w szkole
BÓL KRZYWDY,RADOŚĆ PRZEBACZANIA JÓZEF AUGUSTN SJ
Józef Augustyn SJ Niech żyje przyjaźń
Józef Augustyn SJ Jak ptaki zimą
JÓZEF AUGUSTYN SJ
JÓZEF AUGUSTYN SJ(3)
CD2 Daj mi pić Józef Augustyn SJ
Augustyn Józef SJ Widzieliśmy Pana Czwarty tydzień
4 Widzieliśmy Pana
Józef Augustyn SI Niech żyje przyjaźń
Metoda kontemplacji ewangelicznej o J Augustyn SJ(1)
Józef Augustyn SI Jak ptaki zimą

więcej podobnych podstron