4 Widzieliśmy Pana

JÓZEF AUGUSTYN SJ

Widzieliśmy Pana

Rozważania rekolekcyjne
oparte na czwartym tygodniu
Ćwiczeń duchownych
św. Ignacego Loyoli

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI

I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA

Zmęczenie Eliasza; Co ty tu robisz, Eliaszu?; Moje groty życia; Szmer łagodnego powiewu

II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

Człowiek jest stworzony; Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił; Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił; Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył; Zbawić swoją duszą

III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

Cała natura wybucha miłością; Szukajcie, czego szukacie; Postawa wolności wobec stworzeń; Łaska zapomnienia o sobie

IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?

Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło; Chcę czynić dobro; Narzuca mi się zło; Nieszczęsny ja człowiek; Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

Piekło skandalem Boga; Realna możliwości wiecznego niespełnienia; Smakować gorycz piekła; Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

VI. SŁABOŚĆ BOGA

Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce; Oto Baranek Boży

 

WPROWADZENIA DO KONTEMPLACJI

VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania; Jeżeli nie ma zmartwychwstania; Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA

To Ty? Mój Synu najukochańszy!; Mój Syn zmartwychwstanie; Ciesz się, Królowo Anielska

IX. PUSTY GRÓB

Zmartwychwstały słońcem ludzkości; Bezradność kobiet wobec pustego grobu; Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał; Zmartwychwstanie w moim życiu; Oznajmiły to wszystko Jedenastu

X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ

Maria Magdalena stała przed grobem płacząc; Powiedz tylko jedno słowo; Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

Biegli obydwaj do grobu; Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie; Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI

Niewierny Tomasz; Pan mój i Bóg mój; Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

Jezus na drugim brzegu; Praca w nocy; Praca na rozkaz Jezusa; To Pan jest; Chodźcie, posilcie się

XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM

Wiara jest drogą; A myśmy się spodziewali; Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia; Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć; Zostań, Panie, z nami

XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

Wtedy otworzyły się im oczy; Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego; Wrócili do Jerozolimy; Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ

Śmierć a współczesna kultura; Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem; Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością; Jak wiele uczynił Bóg dla mnie; Bóg mieszka w stworzeniach; Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach; Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

 

ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE

XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE

Potrzeba poznania siebie; Diament pod popiołami powierzchowności

XX. PRAGNIENIA MODLITWY

Modlitwa wymaga czasu; Modlitwa domaga się walki; Nie czekajcie na ochotę do modlitwy; Wierność w modlitwie

XXI. POTRZEBA MODLITWY

Modlitwa w chwilach pokus; Modlitwa w chwilach cierpienia; Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia; Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej

XXII. METODY MODLITWY

Potrzeba i sens metod modlitwy; Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego; Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy; Zaproszenie Pana Boga; Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego; Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

XXIII. MODLITWA USTNA

Na czym polega modlitwa ustna?; Modlitwa Psalmów; Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej; Rozwój modlitwy ustnej; Najpierw odmienić serce, a nie metodę; Modlitwa wspólnotowa

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

Szanse medytacji chrześcijańskiej; Zagrożenia medytacji

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA

Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji; Jak powstały Ćwiczenia duchowne?; Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła; Indywidualne prowadzenie; To nie jest książka — to jest metoda; Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

 

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń; Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym; Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

 

I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA 2 

Kiedy Achab opowiedział Izebeli wszystko, co Eliasz uczynił, i jak pozabijał mieczem proroków, wtedy Izebel wysłała do Eliasza posłańca, aby powiedział: Chociaż ty jesteś Eliasz, to jednak ja jestem Izebel! Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie postąpię jutro z twoim życiem, jak się stało z życiem każdego z nich. Wtedy Eliasz zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer–Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam na odległość jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: Wstań, jedz! Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga. Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb.

Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Co ty tu robisz, Eliaszu? A on odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie. Wtedy rzekł: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu robisz, Eliaszu? Eliasz zaś odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie (1 Krl 19, 1–14).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie proroka Eliasza, który stoi u wejścia do groty na Bożej górze Horeb. Wsłuchajmy się też w głos dochodzący do niego: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o głębokie pragnienie wewnętrznej wolności wobec wszystkiego, co nas zatrzymuje w drodze do Boga. Będziemy też modlić się o łaskę żarliwości w szukaniu Jego chwały oraz o łaskę wielkiego wyciszenia wewnętrznego.

1. Zmęczenie Eliasza

Eliasz po dokonaniu surowego sądu nad prorokami pogańskimi musi uciekać przed zemstą królowej Izebel broniącej kultu Baala (por. 1 Krl 19, 1–9). Zmęczony, wyczerpany długą ucieczką skarży się Bogu i prosi Go o śmierć: Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. Eliasz, wielki Prorok, nie wstydzi się swojej słabości, nie obawia się też wyznać jej prosto i szczerze przed Jahwe.

Na początku czwartego tygodnia Ćwiczeń duchownych chciejmy odnaleźć siebie w tej skardze Eliasza. Odwołując się do historii naszego życia, przypomnijmy sobie nasze chwile zniechęcenia, zwątpienia, chwile smutku, bezsensu, a może nawet rozpaczy. Może i nam przychodziły pragnienia, aby już umrzeć. Może mówiliśmy do siebie: Mam już wszystkiego dość, lepiej byłoby przestać istnieć. Może nawet przychodziły nam myśli, że przecież można by odebrać sobie życie.

Bóg jednak nie zostawia człowieka w jego rozczarowaniu, zgorzknieniu i smutku. Zawsze odpowiada na jego skargę, choćby nie była zanoszona wprost do Niego. Bóg wysłuchał modlitwy Eliasza, chociaż inaczej, niż Prorok tego oczekiwał. Podobnie Bóg–Ojciec wysłuchał inaczej modlitwy swojego Syna w Ogrójcu. Jahwe nie uwolnił Eliasza od zmagania i trudu, ale umocnił go na dalszą drogę. Posłał dwukrotnie swojego anioła, aby posilił Eliasza. Mocą tego posiłku Prorok idzie jeszcze przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.

W obecnej modlitwie prośmy gorąco o odwagę pełnego otwierania się przed Bogiem i szczerego wypowiadania tego, czym aktualnie żyjemy. Prośmy, abyśmy nie wstydzili się przedstawiać naszych słabości, ułomności i krzyży, które czynią nasze życie trudnym, niekiedy wręcz bolesnym, jak życie Eliasza i Jezusa. Prośmy też o wielką wiarę, że Bóg zawsze wysłuchuje naszych próśb, choć często czyni to nie na nasz ludzki sposób, ale według swojej Boskiej mądrości. Módlmy się, abyśmy umieli zawsze przyjmować Jego Boskie rozwiązania jako najlepsze dla nas; najlepsze, ponieważ wybrane przez Niego.

2. Co ty tu robisz, Eliaszu?

Po czterdziestu dniach i nocach Eliasz przyszedł wreszcie na Bożą górę Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Co ty tu robisz, Eliaszu?

Jahwe zdaje się pytać: O co ci naprawdę, Eliaszu, chodzi w twoim życiu? Jaki jest cel, jaki jest sens twojej walki, twojego zmagania? Jaki jest sens twojej ucieczki? Dla kogo ty żyjesz i trudzisz się?

Zadajmy sobie w tej modlitwie to właśnie pytanie: Co ja tutaj robię? Pytanie to ma dla nas podwójny sens. Po pierwsze: Co ja tutaj robię podczas tych Ćwiczeń duchownych? O co mi w nich naprawdę chodzi? Jakie są moje pragnienia i oczekiwania związane z czasem rekolekcji? Po drugie: O co mi chodzi naprawdę w całym moim życiu? Jaki jest sens mojego trudu, mojego zmagania, mojej pracy, cierpienia?

W odpowiedziach chciejmy być bardzo szczerzy. Eliasz odpowiada: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów. Pytanie Boga skierowane do Proroka mogłoby się nawet wydawać zbędne, ponieważ było oczywiste, dlaczego Eliasz zwalczał fałszywych proroków, dlaczego zabiegał o czystość kultu Jahwe, dlaczego narażał się mściwej Izebel. Po co zatem pytać, skoro odpowiedź jest jasna i jednoznaczna. A jednak to, co człowiek subiektywnie uważa za oczywiste, w rzeczywistości wcale takie nie musi być. Możemy mieć złudzenie oczywistości. Dochodzenie do prawdy wymaga od nas długiej nieraz refleksji i rozeznania, w których szukamy potwierdzenia, że nasze wybory i decyzje są zgodne z oczekiwaniami Boga.

Podobnie jak Eliasz, tak i my wiele trudzimy się w naszym życiu. Nierzadko zmagamy się z wieloma przeciwnościami życiowymi, jesteśmy bardzo przemęczeni i przepracowani obowiązkami, pracą, służbą bliźnim i Bogu. Często mamy wrażenie, że jest oczywiste, dlaczego to wszystko robimy. A jednak czy zadajemy sobie od czasu do czasu to pytanie: Po co to wszystko? Czy w tej walce, w tym zmęczeniu, zapracowaniu kierujemy się żarliwością o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy nie jest to przypadkiem bieganie, zapracowanie, walka, w której dominuje troska i lęk o siebie samego?

Co ty tu robisz? Jeżeli powierzchownie potraktujemy to pytanie, to może natychmiast odpowiemy sobie: Chcę służyć Panu Bogu, chcę służyć ludziom. Ale czy rzeczywiście odpowiedź proroka Eliasza mogę uczynić moją własną odpowiedzią? Czy naprawdę płonę żarliwością o chwałę Pana, Boga Zastępów? Czy przypadkiem nie płonę wielką żarliwością o swoją chwałę, o swoją wygodę, o dobrą opinię, o dobre urządzenie się w życiu?

Czas rekolekcji ma być głębokim wniknięciem w siebie, by dać sobie i Bogu prawdziwą, wolną od złudzeń odpowiedź na zadane pytanie: Co ty tu robisz? Czy rzeczywiście Bóg, Jego wola i chwała znajdują się w centrum mojego życia? Czy naprawdę zapieram się siebie, by szukać Boga?

Trudne momenty naszego życia odsłaniają nam, jak bardzo jeszcze jesteśmy skoncentrowani na sobie, a nie na Bożej chwale. Cierpienie, drobne upokorzenia, zmęczenie, jakiekolwiek zakwestionowanie nas przez innych — to wszystko odsłania, jak bardzo jesteśmy pogrążeni w mniejszych czy większych lękach. Nawet drobne przykrości ukazują, jak bardzo jesteśmy ludźmi zbuntowanymi, jak trudno nam zgodzić się na coś, co uderza w nasze życie, jak trudno jest nam przyjąć to, co burzy nasze plany, nasze zamiary. Bardzo cierpimy, kiedy nie spełnia się to, co sami dla siebie wymarzyliśmy i zaplanowaliśmy.

Może w takich właśnie momentach cierpienia, upokorzenia czy zakwestionowania nas przez innych mamy szansę dostrzec, że nasze plany, zamiary i pragnienia nie są Bożymi planami, zamiarami i pragnieniami? Jeżeli cierpimy, że nie realizują się nasze ideały i projekty, to pytajmy siebie, jak one się zrodziły. Czy w głębokim rozeznaniu modlitewnym i w trosce o pełnienie woli Bożej, czy też w lęku o siebie samego, o swoją opinię, karierę, wygodę? Kiedy czujemy się zakwestionowani przez innych, pytajmy: Czy Bogu podoba się to, co mnie się podoba? Czy moje pragnienia są Bożymi pragnieniami? Czego mogę się nauczyć przez to niepowodzenie, upokorzenie, cierpienie? Kiedy poddajemy się buntowi, zniechęceniu, lękowi, wtedy trudno nam się czegoś nowego nauczyć, bo jesteśmy zajęci sobą. Aby Bóg mógł nas prowadzić swoimi wąskimi, ale pewnymi ścieżkami, trzeba nam rezygnować z naszych szerokich dróg; trzeba nam odchodzić od siebie, zapominać o sobie, aby pamiętać o Bogu.

3. Moje groty życia

Kiedy Eliasz jasno określił się wobec Jahwe swoim wyznaniem: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, wówczas otrzymał polecenie: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!

Jest to kolejne zaproszenie, które Bóg kieruje dzisiaj do każdego z nas: Wyjdź z groty, aby stanąć na górze. Wyjdź z groty twojego zmęczenia, lęku, z groty twojego skoncentrowania się na sobie, z groty twoich niepotrzebnych zmartwień, z groty twoich urazów i smutków; wyjdź z tego wszystkiego, co cię przygniata i skupia tylko na sobie samym.

Grota jest wprawdzie miejscem ciemnym, zamkniętym, ale mimo to wydaje się być miejscem bezpiecznym. W grocie nie jest się narażonym na wiatr, deszcz czy na burzę; w grocie istnieje zawsze stała, na ogół letnia, temperatura. W grocie nie ma jednak życia, ponieważ nie ma światła. Brak światła, to brak życia. Światło jest źródłem życia.

W tych rekolekcjach Pan zaprasza nas na górę, na miejsce przestronne, pełne światła, pełne życia. Wychodząc na górę, wystawiamy się jednak na ryzyko silnego wiatru, ulewy, burzy, ale na górze czeka Pan i tylko na górze można stanąć wobec Niego.

Oto inne ważne pytanie dotyczące nie tylko obecnej medytacji, ale również całych rekolekcji: Co jest grotą mojego życia? Co przeszkadza mi naprawdę spotkać Boga? Co odbiera jasność i światło mojemu życiu, co mnie powstrzymuje, aby iść na górę — aby stanąć wobec Pana?

Zwróćmy uwagę na szczególną grotę naszego życia, jaką jest lęk o siebie. Lęk jest ciemną grotą, wręcz otchłanią dla wielu współczesnych ludzi. Kiedy go nie rozpoznajemy i poddajemy się bezwiednie, paraliżuje on niemal wszystko w naszym życiu. Paraliżuje właściwe odnoszenie się do swojego własnego życia, do bliźnich, do Boga. Lęk sprawia, że koncentrujemy się na sobie, na swoim zagrożeniu tak, iż jesteśmy niezdolni wejść w głęboką więź przyjaźni i miłości.

Lęk jest ciemną grotą. Kiedy człowiek zamknie się w niej, nic nie widzi. W ciemnościach groty także siebie odczytuje fałszywie. Najmniejszy błysk światła czy szmer odbiera jako zagrożenie, stąd też rzuca kamieniami gniewu i agresji w każdego, kto się zbliża do tej jego kryjówki. Każdego, kto zbliży się do groty lęku, odbiera jako intruza. Także sam Bóg ze swoim Słowem jest odbierany jako zagrożenie, choć zbliża się, żeby nas wyzwolić i dać nam pełnię światła i życia. W grocie jesteśmy bowiem tylko niewolnikami samych siebie. Trwanie w zamknięciu groty oznacza powolne umieranie. Tylko na górze wobec Pana możemy być wolni i pełni życia.

Celem rekolekcji, jak mówi św. Ignacy już na samym początku Ćwiczeń duchownych, jest usunięcie wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu szukanie i znalezienie woli Bożej (ĆD, 1) 3. Aby szukać i znajdować Boga i Jego wolę, aby móc poznawać, kochać i naśladować Jezusa, trzeba najpierw porządkować swoje uczucia; aby stanąć na górze wobec Pana, trzeba wyjść z groty.

Zadajmy sobie bardzo ważne pytanie: Czy rzeczywiście pragnę wyjść z groty moich nieuporządkowanych uczuć, z koncentracji na sobie, z egoizmu, lęku itp? Czy mam dość wielkie duchowe pragnienia, aby uwolnić się od tego, co mnie więzi i zniewala? Jeżeli nie mam jeszcze takiego pragnienia, to czy będę się o nie modlił? Trzeba mi prosić przynajmniej o pragnienie pragnienia. Na nic zda się poznawanie Jezusa, jeżeli nie będzie ono poprzedzone wyjściem z nieuporządkowanych pragnień, nieuporządkowanych potrzeb, urazów, lęków, zranień. Prośmy gorąco, aby dane nam było odczuć głęboko w sercu to Boże zaproszenie: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!

4. Szmer łagodnego powiewu

oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze — trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień; Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu robisz, Eliaszu?

Zauważmy, że zanim przyszedł szmer łagodnego powiewu Eliasz doświadczył gwałtownej wichury, trzęsienia ziemi, ognia. Również w czasie Ćwiczeń duchownych szmer łagodnego powiewu obecności Boga nierzadko poprzedza gwałtowna wichura, która rozwala nasze ludzkie plany, zamiary, pragnienia, urazy. Szmer łagodnego powiewu obecności Boga poprzedza nieraz ogień oczyszczający nas z niejasnych i dwuznacznych motywacji, ze zbytniej troski o siebie i o swoje życie. Trzeba, byśmy pragnęli poddać się temu, co Bóg przygotowuje dla nas w tych rekolekcjach. Nie chciejmy być w tych rekolekcjach mędrcami, którzy już wszystko wiedzą, są zdolni wszystko osądzić, ocenić, ustawić, ale chciejmy być jak dzieci, które z zaufaniem przyjmują to, co jest im dane i nieustannie proszą, by móc dobrze wszystko rozumieć i kochać. Szmer łagodnego powiewu może być przez nas rozumiany również jako zaproszenie do uciszenia wewnętrznego na czas rekolekcji.

Kiedy Eliasz wyszedł z groty i spotkał się z Panem, Bóg skierował do niego po raz drugi to samo pytanie: Co ty tu robisz, Eliaszu? Prorok mógłby powiedzieć: Przecież mnie już o to przed chwilą pytałeś? Pytanie jest to samo, ale nie w tej samej sytuacji. Pytanie o sens, cel życia człowieka winno nieustannie powracać: Jaki jest sens moich obecnych doświadczeń, czego Bóg pragnie mnie dziś nauczyć? On bowiem nieustannie stwarza mnie na nowo i każdy dzień staje się dla mnie nowym początkiem.

W rozmowie końcowej dziękujmy Bogu najpierw za to niezwykłe zaproszenie, aby stanąć przed Nim na górze. Prośmy także o wielką szczerość wobec siebie samych, o światło i moc Ducha Świętego potrzebne do nazywania po imieniu wszystkich naszych wewnętrznych doświadczeń, szczególnie tych, które zatrzymują nas na sobie, czynią nas niewolnikami i nie pozwalają nam zaangażować się całkowicie w dialog z Bogiem. Prośmy również o dar wewnętrznego uciszenia i skupienia, abyśmy dzięki niemu mogli usłyszeć szmer łagodnego powiewu Bożego przejścia i Bożego pokoju.

W zakończeniu prośmy także o postawę wewnętrznej hojności i wielkoduszności w tych rekolekcjach. Od niej bowiem będzie zależeć ich owoc. Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie (2 Kor 9, 6). Regularna modlitwa rekolekcyjna, skupienie wewnętrzne, szczerość i otwartość w rozmowach z kierownikiem duchowym, oto konkretne miejsca naszej hojności i wielkoduszności wobec Boga. Módlmy się też, abyśmy w naszym wysiłku i w naszej hojności byli bardzo spontaniczni, wewnętrznie wolni, a nawet radośni. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 7). 

1 Wprowadzenia do modlitwy nr I–VI nawiązują przede wszystkim do pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych i mają charakter medytacji powtórkowych.
2 Rozważania nr I–V — por. J. Augustyn, Ojciec wzruszył się głęboko, Wydawnictwo WAM, Kraków 1994. Rozważania VII–XVII — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważania XX–XXIII — por. J. Augustyn, Duch wspomaga słabość naszą, Wydawnictwo M, Kraków 1994.
3 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991.

 II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ

 

Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5, 16).

Któż bowiem woli Jego może się sprzeciwić? Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem? Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś? Czy garncarz nie ma mocy nad gliną...? (Rz 9, 19–21).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją (ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji: Tutaj widzieć siebie — zachęca nas św. Ignacy — jak stoję przed obliczem Boga, Pana naszego, przed aniołami i świętymi, a oni wstawiają się za mną (ĆD, 232).

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o coraz głębszą świadomość, iż celem naszego życia jest szukanie Jezusa, w którym mamy Boga chwalić, czcić i Jemu służyć, i przez to zbawiać swoją duszę.

1. Człowiek jest stworzony

Cel życia ludzkiego określa sam akt stwórczy Boga. Słowo stworzył moglibyśmy wyrazić krótko: zrodził z miłości i przeznaczył do istnienia w miłości. Sam Stwórca i Jego miłość jest więc jedynym i ostatecznym celem i sensem życia człowieka.

Człowiek jest najdoskonalszym dziełem Boga, dziełem dnia szóstego, które ukoronowało całe stworzenie. Bóg odbił w człowieku swoją doskonałość. Autor Księgi Rodzaju podkreśla, że po stworzeniu człowieka Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 1, 31). Doskonałość człowieka dana mu przez Stwórcę, który jest miłością (por. 1 J 4, 16), wyraża się przede wszystkim w zdolności świadomego i wolnego przyjmowania miłości i odpowiadania na nią swoją miłością. Żadne inne stworzenie na ziemi nie posiada takiej zdolności poza człowiekiem. Właśnie dzięki tej zdolności człowiek może być jak Bóg (por. J 10, 34).

Akt stworzenia dokonany na początku dziejów był nieustannie potwierdzany przez Stwórcę, także wówczas, kiedy człowiek przez bunt zlekceważył swoje pochodzenie i przeznaczenie. Co więcej, wielokrotnie i na różne sposoby przypominał Bóg człowiekowi jego zrodzenie z miłości i powołanie do miłości. Najpierw przypominał przez proroków, a w tych ostatecznych czasach przypomniał mu przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa (por. Hbr 1, 1). W Jezusie Ojciec od założenia świata z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (...) według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski (Ef 1, 5–6).

W obecnej medytacji chciejmy z radością przyjąć nasze życie jak dar samego Boga. Dziękujmy Bogu także za dar wolności, który czyni nas podobnymi do Niego samego. Dziękujmy Mu także za to, że możemy otwierać się na Jego Boską miłość i odpowiadać na nią naszą ludzką miłością.

Przepraszajmy za chwile, w których pod wpływem zniechęcenia do życia, smutku czy może nawet rozpaczy buntowaliśmy się przeciwko naszemu istnieniu i nie chcieliśmy dostrzegać w nim daru. Przepraszajmy szczególnie za lekceważenie Jego miłości, za lekceważenie miłości naszych bliźnich. Przepraszajmy za zwątpienie w cel i sens życia; przepraszajmy za niepokorne wyrzuty czynione Bogu z powodu ciężarów życia, które musimy dźwigać. Człowiecze! — upomina nas św. Paweł — Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem? Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś? Czyż garncarz nie ma mocy nad gliną? Przepraszajmy za nasze skoncentrowanie na miłości własnej, które uniemożliwiało nam życie miłością Boga.

2. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił

Chwalić kogoś to odkrywać piękno, które w nim istnieje, to ukazywać jego dobroć i miłość. Naprawdę chwalić można tylko Boga, bo tylko Bóg jest dobry i tylko On jest jedynym prawdziwym źródłem miłości. Czemu nazywasz Mnie dobrym? — pyta Pan Jezus bogatego młodzieńca. Nikt nie jest dobry tylko sam Bóg (Mk 10, 18). Dobroć i piękno człowieka oraz wszystkich innych stworzeń jest tylko bladym odbiciem najwyższej dobroci i najwyższego piękna samego Stwórcy. Księga Mądrości głupimi nazywa ludzi, którzy z piękna dóbr widzialnych nie zdołali poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca; stworzył je bowiem Twórca piękności (Mdr 13, 3).

Człowiek winien chwalić Boga najpierw modlitwą wyznając Mu nieustannie, że jest dobry i łaskawy. Zasadniczą treść modlitw, które znajdujemy na kartach Pisma św., stanowi właśnie uwielbienie Boga: Synowie Boży, oddajcie Panu chwałę i sławcie Jego potęgę, oddajcie chwałę Jego imieniu (Ps 29, 1) — oto zachęta, która często powtarza się w psalmach.

To, co mówią nasze usta musi być jednak zgodne z naszym życiem. Ono bowiem odsłania prawdziwość słów naszej modlitwy. Jezus mówi nam: Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5, 16). Człowiek swoją dobrocią objawia dobroć Boga i w ten sposób najpełniej oddaje Mu chwałę. Celem i sensem naszego życia jest najpierw doświadczanie w życiu osobistym dobroci Boga a następnie dawanie jej świadectwa dobrymi czynami.

Słowa: dobroć, dobry są często źle rozumiane. Być dobrym znaczy nieraz być słabym, nieporadnym, miękkim, nie umieć odmówić. Rzeczywiście nasza ludzka dobroć wiąże się często ze słabością, ponieważ kryje się za nią lęk, niepewność siebie, próba manipulowania innymi, nasze potrzeby, ludzkie wyrachowanie. Nierzadko jesteśmy dobrzy dla innych jak poganie, którzy miłują tych, którzy ich miłują, pożyczają tym, od których spodziewają się zwrotu, pozdrawiają tych, którzy ich pozdrawiają (por. Mt 5, 43nn).

Jakie są najgłębsze motywy mojej dobroci? Dlaczego wykonuję moje dobre uczynki, dlaczego pomagam bliźnim, darzę ich dobrym słowem, pożyczam im rzeczy, poświęcam im czas, środki materialne? Dobroć moich czynów może się objawić dopiero wówczas, kiedy zostają one odrzucone, zakwestionowane czy wręcz wyśmiane i zlekceważone. Nasza dobroć objawia się przede wszystkim wobec nieprzyjaciół, którzy nas nienawidzą i prześladują. Jeżeli podważamy sens naszych dobrych czynów spełnianych wobec nieprzyjaciół, jeżeli poddajemy się uczuciom krzywdy, nienawiści, odwetu, żalu, jeżeli postanawiamy, że już więcej nie będziemy naiwni i nie damy się naciągnąć nikomu, to tym samym demaskujemy naszą dobroć. Ostatecznym lustrem dla wszystkich przejawów naszej dobroci jest dobroć Jezusa ukrzyżowanego, która została całkowicie odrzucona, zelżona i wyśmiana, a mimo to Jezus modlił się za swoich wrogów i prześladowców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Człowiek, który odrzuca dobroć i miłość, rzeczywiście nie wie, co czyni. Jest w jakimś sensie człowiekiem szalonym, nieszczęśliwym. Człowiek odrzucając dobroć i miłość, skazuje się bowiem na piekło samotności.

Dobre, bezinteresowne życie człowieka jest najlepszym uwielbieniem dla Boga, ponieważ staje się ono odblaskiem nieskończonej dobroci Ojca niebieskiego.

We współczesnym świecie, pełnym gniewu, agresji i przemocy, wielu ludzi nastawionych jest bardzo obronnie i wrogo do wszystkich, często otaczają się murem chłodu, bogactwa i nie pozwalają byle komu zbliżyć się do siebie. Są to zwykle osoby głęboko zranione w miłości, osoby niepewne siebie. Sądzą, że swoim gniewem i agresją winny ubiec jawną czy też — ich zdaniem — ukrytą wrogość bliźnich. Naszą bezinteresowną dobrocią i miłością możemy takich ludzi rozbrajać z ich obronnych, gniewnych i agresywnych postaw. Naszą dobrocią możemy pokazać, że dobro i miłość w życiu człowieka są możliwe. Jesteśmy do tego stopnia dziećmi Bożymi, że kochając innych możemy — niejako wbrew ich woli — uczynić ich dobrymi i godnymi miłości. Mamy być doskonali jako i Ojciec nasz niebieski doskonały jest (Mt 5, 48). To znaczy, że nie mamy upatrywać w innych zła, ale dawać im coś z naszego własnego dobra, ażeby wywołać dobro, które On w nich włożył (T. Merton).

W obecnej medytacji pytajmy siebie, jak reagowaliśmy, kiedy inni odrzucali nasze pełne dobrej woli i życzliwości gesty i słowa, kiedy ktoś lekceważył nasze wysiłki przyjścia mu z pomocą. Dostrzeżmy rodzący się odruchowo żal, powstający uraz do takich ludzi. Prośmy w tej modlitwie, aby dobroć Stwórcy, której doświadczamy w każdym momencie naszego życia, uczyła nas dobroci wobec naszych bliźnich, aby ludzie widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Ojca, który jest w niebie (por. Mt 5, 16).

3. Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego czcił

Czcić kogoś, to otaczać go wielkim szacunkiem, przyjmować z pokornym zaufaniem jego osobę i jego wolę, otaczać go troską i z uwagą słuchać jego słów. Czcić Boga, to przyjąć Go całym sercem, całą duszą, całym umysłem, wszystkimi siłami (por. Mk 12, 30), dać Mu centralne miejsce w naszym życiu, słuchać Jego Słowa i poddać się z pokorną uległością i z zaufaniem Jego woli.

Oddanie Bogu swojego życia, słuchanie Jego Słowa i poddanie się Jego woli jest konsekwencją uznania Jego nieskończonej, bezwarunkowej dobroci i miłości. Przyjmiemy wolę Boga, nawet tę trudną, jeżeli uwierzymy, że w niej kryje się nasze dobro, chociaż go nie poznajemy naszym ludzkim poznaniem. Odrzucamy natomiast wolę Boga i buntujemy się przeciwko niej, kiedy nie wierzymy w jej absolutną dobroć dla nas. Zauważmy, iż w potocznym pojęciu wola Boża kojarzy nam się raczej z rzeczami trudnymi: z cierpieniem, odrzuceniem, niepowodzeniem życiowym, słowem — kojarzy nam się z krzyżem. To potoczne rozumienie woli Bożej odsłania nam ograniczony, wręcz fałszywy obraz Boga, który się za nim kryje. Ograniczony i fałszywy obraz Boga będzie rodził lękliwe czy wręcz urazowe podejście do woli Bożej.

W obecnej modlitwie prośmy najpierw, aby Bóg objawił się nam jako nieskończenie miłujący Ojciec. Prośmy, abyśmy Osobę Jezusa Chrystusa, całe Jego życie, mękę, śmierć i Zmartwychwstanie przyjęli jako wielki dowód bezwarunkowej miłości. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).

W obecnej medytacji wyraźmy pragnienie pełnego zaufania Bogu, Jego miłości i Jego woli. Powiedzmy Panu sercem i ustami: Ponieważ jesteś nieskończoną dobrocią, wierzę, że pragniesz tylko mojego dobra. Wierzę, że we wszystkich Twoich wymaganiach wobec mnie, w powołaniu, które mi zlecasz oraz we wszystkich krzyżach i cierpieniach, które na mnie spadają, ukryta jest Twoja dobroć i Twoja miłość. Pragnę więc przyjmować Twoją wolę jako znak Twojej miłości względem mnie. Przepraszajmy również najlepszego Ojca za wszystkie przejawy braku czci dla Jego Osoby, za lekceważenia Jego najświętszej woli, przepraszajmy za naszą podejrzliwość i brak zaufania wobec Niego szczególnie w momentach próby.

4. Człowiek po to jest stworzony, aby Bogu, Panu naszemu służył

Istotą służby jest współpraca i współdziałanie z panem, udział w dziele pana. Plany rodzą się w sercu pana. On objawia je sługom. Ale pan nie realizuje swoich planów sam, zaprasza sługi do współ–udziału, współ–pracy. Celem i sensem naszego życia jest więc współ–działanie i współ–praca z Bogiem. Zasadniczą treścią Bożego Planu jest dobro i szczęście każdego człowieka, także i moje. Celem życia jest więc najpierw działanie razem z Bogiem i wspólna praca z Nim, aby moje życie było dobre i szczęśliwe. Kiedy zaś poznam i uwierzę, że dobry i słodki jest Pan, zapragnę w sposób naturalny dzielić się moim doświadczeniem i dawać świadectwo dobroci Boga. W ten sposób człowiek współ–działa, współ–pracuje z Bogiem dla dobra i szczęścia innych.

Prośmy w tej medytacji, abyśmy poznali bardziej sercem niż umysłem wielkość i godność powołania do współpracy ze Stwórcą i abyśmy przyjęli je radośnie i odpowiedzialnie. Chciejmy sobie uświadomić, że Bóg nas potrzebuje; dzięki naszej modlitwie, pracy i dobroci możemy wielu ludziom pomóc odnaleźć jedyne źródło dobra i szczęścia człowieka.

5. Zbawić swoją duszą

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił swoją duszę — mówi św. Ignacy (ĆD, 23). Kiedy troszczymy się o Bożą chwałę, cześć i służbę, to tym samym zbawiamy swoją duszę. Św. Ignacy przekonuje nas, że nie musimy się zajmować w jakiś narcystyczny sposób swoją własną doskonałością, czystością swojej duszy, zbawianiem siebie samych. Każdemu z nas grozi wielkie niebezpieczeństwo bycia faryzeuszem, który wszystko robi w tym celu, aby dowieść sobie i innym, że jest pobożny, doskonały, nienaganny oraz że zapracował sobie sam na swoje własne zbawienie.

Często używane we współczesnej psychologii i różnych podręcznikach samodoskonalenia się i zdrowia psychicznego pojęcie samorealizacji narobiło wiele zamieszania (K. Popielski), ponieważ sugerowało potrzebę narcystycznego zajmowania się sobą i swoim własnym rozwojem. Człowiek realizuje siebie nie poprzez koncentrację na sobie i swojej doskonałości, ale poprzez wyjście poza siebie ku wartościom, które są mu dane i jednocześnie są mu zadane. Te podstawowe wartości określa nam Fundament Ćwiczeń duchownych, który właśnie rozważamy.

Jest rzeczą trochę niebezpieczną w początkach życia wewnętrznego wzywać do dążenia do doskonałości i świętości, nie precyzując, na czym one polegają. Człowiek — zwłaszcza młody — może łatwo pomylić stan doskonałości z narcystycznym zajmowaniem się własną moralną nienagannością i zewnętrzną wiernością przepisom i praktykom religijnym, których sensu może jeszcze zupełnie nie rozumieć. Miarą doskonałości człowieka jest przede wszystkim zapomnienie o sobie i niesienie swojego krzyża za Chrystusem (por. Mt 16, 24).

W końcowej rozmowie dziękujmy Bogu za powołanie nas do oddawania Mu chwały, czci i służenia Mu. Prośmy, abyśmy w naszym życiu odkrywali wielkość i godność tego powołania. Rozmawiajmy także z Jezusem Chrystusem, który jest źródłem wszelkiej doskonałości, prosząc Go, aby kontemplacja Jego życia, Jego męki i Jego Zmartwychwstania uczyła nas być w tym, co należy do Ojca (Łk 2, 49) — do Jego chwały, czci i służby Jemu. Polecajmy nasze życie Matce Najświętszej, prosząc Ją, aby swoim wstawiennictwem wypraszała nam u Syna życie dobre, sensowne, życie oddane Bogu.

 

III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM 

Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. (...) Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem (Rdz 1, 28–29).

Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swych myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. (...) Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy (Rz 1, 21. 25).

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego on jest stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu. I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi nie robiącymi różnicy w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia długiego więcej niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach. Natomiast trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni (ĆD, 23).

Obraz dla obecnej medytacji: W krótkiej refleksji zauważę wszystkie rzeczy, które są do mojej dyspozycji, których używam i które sprawiają mi wielką radość. Uświadomię sobie, iż są one bezpośrednimi darami Bożymi.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o pragnienie wolności wewnętrznej wobec wszystkich rzeczy jako Bożych darów. Będziemy także prosić, aby one nie tylko nie przysłaniały nam Boga, ale wprost przeciwnie, aby stawały się narzędziem w oddawaniu Mu chwały, czci i w służeniu Mu.

1. Cała natura wybucha miłością

Wszystkie rzeczy są dla człowieka, aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony (ĆD, 23). W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić najpierw posiadanie wielu darów, które otrzymaliśmy od Boga do naszej dyspozycji. Przypomnijmy sobie wszystkich ludzi, których Boża Opatrzność postawiła na naszej drodze życia: rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, wychowawców i wszystkie inne osoby, które odgrywały lub też nadal odgrywają ważną dla nas rolę. Chciejmy sobie uświadomić także wszystkie inne dary: osobiste talenty, osiągnięcia życiowe, posiadane dobra materialne, cały świat przyrody.

Wszystkie te dary są dobre, bo Bóg zawarł w nich cząstkę swojej nieskończonej dobroci i miłości. W opisie stworzenia świata autor Księgi Rodzaju powtarza jak refren słowa: I widział Bóg, że było dobre (Rdz 1, 10. 12. 18. 21. 25). Ukryta w stworzeniach dobroć i miłość Stwórcy ma być dla nas przewodnikiem do życia pełnią Jego dobroci i miłości.

Wszystkie stworzenia są listami miłosnymi Boga do nas. Są one wybuchami miłości. Cała natura wybucha miłością wkomponowaną w nią przez Boga, który jest miłością, aby zapalić ogień miłości w nas. Wszystkie rzeczy nie mają żadnej innej racji istnienia, żadnego innego sensu. Nie mogą dać nam żadnego zadowolenia ani przyjemności poza pobudzaniem w nas miłości Boga. (...) Jak zimorodek został stworzony do łowienia ryb, a koliber do wysysania nektaru z kwiatów, tak my zostaliśmy stworzeni dla kontemplacji i miłości Boga (E. Cardenal).

Nawiązując do doświadczenia z naszego życia przypomnijmy sobie sytuacje, w których stworzenia prowadziły nas do Stwórcy; podziękujmy za ludzi, którzy dając nam świadectwo swojej ludzkiej dobroci i zaufania Bogu wzbudzali w nas pragnienie Boga i służenia Mu. Przypomnijmy sobie chwile zachwytu pięknem przyrody, dziełami sztuki, które być może budziły w nas nienasycenie ducha i tęsknotę za czymś nieskończenie wielkim i pięknym — za Bogiem.

2. Szukajcie, czego szukacie

Człowiek zawsze szuka najwyższej miłości i dobra, ale często nie tam, gdzie może je odnaleźć. G. K. Chesterton stwierdza, że nawet pijak w rowie szuka Pana Boga. Św. Augustyn zaś upomina: Szukajcie, czego szukacie, ale nie tam, gdzie szukacie. Kiedy człowiek szuka dobra, miłości i piękna jedynie w samym sobie lub innych stworzeniach, wówczas zaczyna uprawiać bałwochwalstwo. Budzi się w nim pożądliwość, która sprawia, że zaczyna źle korzystać z tego, co Bóg uczynił dobrym. Zniewolenie człowieka polega na tym, iż patrzy on na stworzenia w sposób nieczysty, to znaczy pod kątem zaspokajania własnej pożądliwości nie oglądając się już na cel, dla którego zostały stworzone, nie oglądając się na Stwórcę, swego Pana. To pożądliwość sprawia, iż człowiek oddaje swoje serce stworzeniom, zamiast oddać je Bogu. Św. Paweł mówi o poganach, że prawdę Bożą przemienili w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy.

Kiedy człowiek koncentruje się na stworzeniach, odwracając się od Stwórcy, przemienia prawdę Bożą w kłamstwo. Odrzuca bowiem swoje pochodzenie i przeznaczenie dla Boga czyniąc stworzenia jedynym celem i sensem życia.

W obecnej medytacji odwołajmy się do osobistego doświadczenia, aby zauważyć ścisłą zależność pomiędzy uleganiem jakiejkolwiek namiętności i niekontrolowanym korzystaniem ze stworzeń a naszym oddalaniem się od Boga, od chwalenia Go i służenia Mu. Wejdźmy w konkretne sytuacje, przyzwyczajenia i postawy życiowe, aby zobaczyć, jakie stworzenia spychają Boga na drugie miejsce. Może to być przesadne liczenie się z opinią innych, wygoda życiowa, kariera, której podporządkowuje się wszystko, zbytnia troska o siebie czy swoich najbliższych, uzależnienie się od przyjemności zmysłowych itp.

3. Postawa wolności wobec stworzeń

Boga może chwalić, czcić i służyć Mu jedynie człowiek wolny. Dlatego też św. Ignacy ukazawszy nam najpierw ostateczny cel życia, uzasadnia następnie konieczność stawania się ludźmi obojętnymi w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych. Wolność wobec stworzeń polega na tym, aby korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej pomagają one człowiekowi do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu (ĆD, 23).

Prawdziwa wolność wobec świata stworzeń nie polega zatem na pogardzie do nich, ale na rozeznawaniu ich stosunku do celu ostatecznego oraz dokonywaniu wyboru tylko tych, które są pomocne w dążeniu do niego. Pogarda wobec stworzeń byłaby pogardą dla Stwórcy. Kościół zawsze zdecydowanie odrzucał wszystkie poglądy filozoficzne i teologiczne, które negatywnie odnosiły się do świata materii.

Postawa wolności wobec stworzeń nie przychodzi człowiekowi łatwo, ponieważ jego wewnętrzne rozdarcie (por. Rz 7, 18–25) jest źródłem wciąż na nowo odradzającej się pożądliwości wobec świata stworzeń: sukces, bogactwo, przyjemność, użycie, wygoda wydają się czymś najważniejszym i wprost koniecznym do szczęścia.

Trwalibyśmy w jakimś ogromnym złudzeniu, gdybyśmy sądzili, że łatwo moglibyśmy zrezygnować z pewnych stworzeń, do których czujemy się przywiązani lub też przyjąć te, do których czujemy niechęć.

Człowiek, który nie zna siebie i głębi swojego zniewolenia, składa łatwe deklaracje o braku przywiązania lub wyraża gotowość przyjmowania tego, co trudne i wymagające. Konkretne sytuacje życiowe łatwo jednak demaskują trwanie w złudzeniu i oszukiwanie siebie.

Chcąc uświadomić nam wielki trud zdobywania się na wewnętrzną wolność wobec stworzeń, św. Ignacy podaje nam w tzw. Fundamencie Ćwiczeń kilka konkretnych przykładów, w których zdobycie się na obojętność wymaga od nas wielkiego zmagania wewnętrznego: Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi (...) tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa więcej niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy, życia długiego więcej niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach (ĆD, 23). Jak bardzo trudno byłoby nam się zgodzić na wolność wewnętrzną, gdyby Pan Bóg postawił przed nami chorobę, ubóstwo, wzgardę, krótkie życie jako to, czego chce dla nas!

Na początku naszej drogi duchowej Bóg nie wzywa nas do tego, abyśmy od razu byli ludźmi wolnymi. Św. Ignacy zbyt dobrze znał człowieka, by łudzić go możliwością stania się wolnym raz na zawsze, pod każdym względem i to w ciągu kilku dni. Stawanie się wolnym jest długim procesem, wewnętrzną przemianą, która wymaga od człowieka wysiłku, cierpliwości i modlitwy.

Prawdziwe nawrócenie człowieka nigdy nie jest doświadczeniem chwili. Wielkie nawrócenia, o których czytamy w życiorysach świętych (sam św. Ignacy przeżył właśnie takie nawrócenie) nie były natychmiastową przemianą całego życia, ale wejściem na drogę radykalnego zrywania z dotychczasowym grzechem i szukaniem jedynie Boga i Jego woli. Na przykład św. Augustyn w Wyznaniach daje bardzo szczere świadectwo, jak wiele musiał stoczyć walk, aby oderwać się od grzechu.

Nasz brak wolności wobec stworzeń nie przekreśla jednak możliwości realizowania powołania, dla którego zostaliśmy stworzeni. Rzeczywiste szukanie Bożej chwały, czci i służenie Mu będzie jednoczesnym zdobywaniem w trudzie tej właśnie wolności. Bez trudu, zmagania i walki nie staniemy się ludźmi wolnymi. Byłoby rzeczą niewłaściwą, gdyby nasz brak obojętności wobec stworzeń stał się dla nas powodem do niepokoju, lęku i wewnętrznej udręki. Trzeba nam pokornie zgodzić się na to, iż jesteśmy zniewoleni, uwikłani w nasze namiętności. W tej medytacji prośmy gorąco, abyśmy mogli poznać nasze zasadnicze zniewolenia, które zatrzymują nas na sobie i nie pozwalają nam oddać się Bogu bez reszty.

Odkrywanie własnych zniewoleń nie jest ani łatwe, ani proste, ponieważ stary człowiek w nas nie poddaje się łatwo przemianie. Potrzebujemy wiele niezwykłej odwagi i mocy wewnętrznej, które są bardziej owocem wytrwałej modlitwy niż wysiłku woli, aby nie poddać się rodzącemu się w nas buntowi i aby stanąć pokornie przed trudną prawdą o własnych zniewoleniach. Kiedy człowiek przestaje się bronić i uznaje swoje nieuporządkowanie wewnętrzne, wówczas dopiero doznaje głębokiego pokoju. Intuicją wiary wyczuwa bowiem, że jedynym wyjściem w tej sytuacji jest całkowite zdanie się na Tego, który stworzył człowieka z miłości i przeznaczył go do miłości.

4. Łaska zapomnienia o sobie

Cel i sens życia, a przez to własne zbawienie człowiek realizuje poprzez wyjście z siebie, zaparcie się siebie samego, aby naśladować Jezusa (por. Mt 16, 24). Wzrastanie człowieka do coraz pełniejszej wolności i pełniejszego oddawania Bogu chwały, czci i służenia Mu połączone jest z umieraniem sobie.

V. E. Frankl, który wnikliwie zanalizował sytuację współczesnego człowieka, podkreśla, że jego główną chorobą jest egzystencjalna pustka, poczucie bezsensu. Lęki, stany depresyjne i rozpacz wynikają z koncentracji człowieka na sobie przy równoczesnej niechęci do zajęcia się jakąś dobrą sprawą. Nie poprzez kontemplowanie siebie, ani przez samouwielbienie, ani przez krążenie myślami wokół własnego lęku, uwalniamy się od niego, lecz poprzez poświęcenie, ofiarę z siebie i oddanie się sprawie godnej takiego oddania (V.E. Frankl).

Jest łatwiej niż można sądzić znienawidzić siebie. Łaska jednak polega na tym, aby o sobie zapomnieć (G. Bernanos). Łatwo jest znienawidzić siebie. Kiedy człowiek postawi siebie i swoją doskonałość w centrum życia, to szybko znienawidzi siebie, ponieważ ciągle będzie odkrywał w sobie ułomność, słabość, niedoskonałość, grzech. Jeżeli w centrum swojej uwagi postawi sukces, również łatwo dojdzie do rozczarowania sobą, ponieważ nawet największy sukces nie zaspokaja pragnienia, którym charakteryzuje się każda pycha. Jeżeli człowiek nastawia się na przyjemność, przeżyje szybko głęboką frustrację, bo im bardziej idzie komuś o przyjemność, tym bardziej przechodzi ona obok niego (V. E. Frankl).

Łaska polega na tym, aby o sobie zapomnieć. Zapomnieć o sobie, to właśnie znaczy stać się wolnym wobec wszystkich stworzeń i oddać się do dyspozycji Boga, Jego uczynić centrum swojego życia. Stać się wolnym oznacza chwałę Boga, Jego cześć, służbę Jemu uczynić swoją dobrą sprawą, której poświęca się całe życie.

W końcowej rozmowie polecajmy Bogu nasze życie ze wszystkimi zniewoleniami, które nas jeszcze trapią. Prośmy przede wszystkim o wielkie pragnienie powierzenia się Bogu, oddania Mu chwały i czci i służenia Mu.

Oddając Stwórcy, jako naszemu Ojcu, całe życie, będziemy tym samym zdobywać wewnętrzną wolność wobec wszystkich stworzeń, bo miłość Ojca okaże się dla nas wartością ponad wszystkie inne wartości. A kiedy poczujemy się w pełni dziećmi Ojca usłyszymy Jego zapewnienie: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy (Łk 15, 31). Wyrzekając się nieuporządkowanej miłości do stworzeń odnajdujemy je wszystkie na powrót w miłującym nas Bogu.

 

IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI? 

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś — prawu grzechu (Rz 7, 18–25).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawimy sobie Jezusa ukrzyżowanego, który swoimi rozciągniętymi ramionami obejmuje cały wszechświat. Dostrzeżmy także siebie samych obejmowanych przez Niego.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o pełne poznanie naszego wewnętrznego rozdarcia i słabości, które są źródłem naszego grzechu i śmierci. Będziemy też prosić o głęboką potrzebę stawania w prawdzie przed Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym jako źródłem naszego zbawienia, jako źródłem naszego życia.

1. Gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Jest to bardzo osobiste i jednocześnie bardzo bolesne wyznanie Apostoła Narodów, który czuje się rozdarty, rozdwojony pomiędzy dwoma sprzecznymi dążeniami obecnymi w nim. To właśnie rozdwojenie św. Paweł opisuje w sposób wielostronny:

— łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie;

— nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę;

— gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło;

— wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym,

w członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu.

Te sprzeczne dążenia w sobie Apostoł Narodów przeżywa tak głęboko, że personifikuje je: pragnienie i dążenie do dobra nazywa człowiekiem duchowym, człowiekiem nowym lub też człowiekiem wewnętrznym; natomiast siłę pchającą go do zła nazywa człowiekiem starym lub też człowiekiem zewnętrznym. Trzeba porzucić starego człowieka — pisze w Liście do Efezjan — który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz (...) i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga (Ef 4, 22. 24).

Odsłaniając osobiste doświadczenie wewnętrzne, św. Paweł ukazuje nam jednocześnie prawdę o każdym człowieku, o każdym z nas. Prawda ta ujawnia się codziennie w naszych najprostszych przeżyciach, odczuciach i doświadczeniach. Doświadczali jej już pogańscy myśliciele, którzy nierzadko z dużym pesymizmem patrzyli na ludzką naturę. Widzę rzeczy lepsze i popieram je, ale idę za gorszymi — stwierdzał rzymski poeta Owidiusz, żyjący w czasach Jezusa.

Człowiek nie może być istotą radykalnie złej woli. Nawet, gdy czyni zło, szuka w nim jakiegoś dobra, ale wola człowieka jest jednak słaba i ślepa — pisze J. Tischner. I chociaż wszyscy mamy dobrą wolę, to jednak ona sama ze względu na jej słabość i ślepotę nie może stać się fundamentem dobrego życia i doskonałości chrześcijańskiej. Dobra wola nie gwarantuje nam postępowania moralnie dobrego. Ulegając słabości, popełniając błędy tłumaczymy się nieraz sami przed sobą lub przed innymi: Ależ ja chciałem przecież dobrze. Takie tłumaczenie jest jednak nie tyle uzasadnieniem dla słabości i grzechu, ile raczej próbą jego racjonalizowania. Naszego zbawienia nie możemy budować na naszej dobrej woli czy na osobistej pracy nad sobą. Zbawienie domaga się wyjścia poza siebie.

Człowiek współczesny być może przeżywa dramat wewnętrznego rozdarcia jeszcze głębiej i mocniej. Istnieje dzisiaj ogromna przepaść pomiędzy rozwojem intelektualnym i technicznym człowieka a jego rozwojem emocjonalnym, moralnym i duchowym. Toć można być bez ducha nawet wielkim uczonym — zauważa F. W. Nietzsche. Ta właśnie niespójność w rozwoju zagraża nie tylko pojedynczemu człowiekowi i jego najbliższemu otoczeniu, ale także całej ludzkości. Osiągnięcia naukowe i techniczne w rękach człowieka nieodpowiedzialnego mogą się stać narzędziem destrukcji i zagłady.

W obecnej medytacji prośmy o łaskę uświadomienia sobie głębi naszego wewnętrznego rozdarcia, które tak otwarcie wyznaje Apostoł Narodów. Jeżeli on, człowiek całkowicie oddany Chrystusowi i Jego Ewangelii, uznaje szczerze fundamentalne rozdwojenie w sobie, to o ileż bardziej takiej szczerości i otwartości potrzebujemy my sami?

W obecnej modlitwie pytajmy siebie, na ile zauważamy wewnętrzne rozdwojenie pomiędzy dobrymi pragnieniami i dążeniami a naszymi słabościami i grzechami ujawniającymi się w naszym codziennym myśleniu, przeżywaniu i działaniu? Pytajmy się także, czy nie usiłujemy usprawiedliwiać, uzasadniać, racjonalizować naszej słabości i rozdarcia? Zadajmy sobie także pytanie, czy nie usiłujemy jej przerzucać na innych, oskarżając ich z powodu naszego złego samopoczucia czy jakichś niepowodzeń życiowych.

2. Chcę czynić dobro

Św. Paweł opisując swoją sytuację rozdarcia wewnętrznego podkreśla najpierw istniejące w nim mocne pragnienie dobra: łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, chcę czynić dobro, wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. I choć owo pragnienie dobra jest uwikłane w słabość, zmienność i ślepotę ludzkiej woli, to jednak należy je uznać, docenić i przyjąć jako wielki dar Ducha Świętego. Wszelkie duchowe pragnienia są owocem działania w nas Ducha Bożego. One są także naszym zadaniem życiowym. Pragnienia duchowe są jak ziarno rzucone w ziemię, które wymaga dobrej gleby, pielęgnacji, podlewania. Jeżeli dobre pragnienia nie byłyby przyjęte, pielęgnowane, wzmacniane i stopniowo realizowane, wówczas zamierałyby w nas nie wydając owocu.

W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić, że jesteśmy ludźmi dobrej woli, ludźmi dobrych pragnień. Chciejmy ucieszyć się tym faktem. Często podejmujemy decyzje mające na celu rozwijanie w nas dobra. Towarzyszy nam nierzadko subiektywna pewność, że zwycięstwo dobra w nas jest możliwe. Podejmujemy wiele wysiłku, choć może nie zawsze jest on regularny i systematyczny. Nawet w pewnych uzależnieniach czy nałogach, które nas boleśnie dotykają, powtarzamy sobie z uporem: to już ostatni raz, to się już więcej nie powtórzy. Przypomnijmy sobie konkretne życiowe sytuacje, postanowienia, decyzje, aby zobaczyć siłę naszej dobrej woli. W wielu naszych modlitwach, spowiedziach i innych praktykach pobożnych jesteśmy nieraz pełni entuzjazmu i zapału. Jesteśmy podobni wówczas do św. Piotra, który szczerze, z wielką szlachetnością i hojnością mówił do Jezusa: Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie (Mt 26, 35).

Chciejmy dostrzec także wszystkie dobre pragnienia w naszych relacjach z bliźnimi. Przypomnijmy sobie najbliższe nam osoby i zauważmy dobre chęci, które żywimy wobec nich. I choć być może dochodzi często do nieporozumień i konfliktów, to wówczas jest nam bardzo przykro. Boli nas zarówno to, że ranimy innych, jak i sam fakt, że nasze chęci są tak mało skuteczne. Cierpimy z powodu ran zadanych innym, ponieważ gdzieś na dnie serca pragniemy przecież dla nich dobra.

W obecnej medytacji podziękujmy Bogu za naszą dobrą wolę i za wszystkie dobre pragnienia wypływające z niej. Jeżeli nasza dobra wola została osłabiona na skutek grzechu pierworodnego i grzechów własnych, to jednak jest ona zawsze odbiciem (może bardzo bladym, ale rzeczywistym) nieskończonej i najwyższej dobroci samego Boga. Wyraźmy w modlitwie radość z posiadania dobrej woli i przyjmijmy ją jako dar Dobrego Boga. To dzięki naszej dobrej woli wspieranej łaską Pana będziemy mogli zrzucać z siebie starego człowieka, aby móc przyoblec się w nowego.

3. Narzuca mi się zło

Aby jednak poznanie nas samych było prawdziwe, przejdźmy do refleksji nad słabością i zaślepieniem ludzkiej dobrej woli. Apostoł Narodów zauważając obecność dobrej woli i dobrych pragnień w swoim życiu, podkreśla jednak, iż są one nieskuteczne i jednocześnie zmieszane z pragnieniami wprost przeciwnymi: jestem bowiem świadom, że we mnie nie mieszka dobro, (...) nie czynię bowiem dobra, którego chcę, (...) czynię to zło, którego nie chcę, (...) w członkach zaś moich spostrzegam prawo, które podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Uderza nas ogromna prostota i bezpośredniość wyznania słabości przez św. Pawła, która jest przecież bardzo bolesna i upokarzająca. Usiłujmy naśladować tę prostotę i bezpośredniość; chciejmy wejść w konkretne sytuacje życiowe, by móc zobaczyć również naszą słabość, naszą niemoc wobec dobrych pragnień. Zobaczmy, jak często nasze mocne postanowienia, decyzje, przyrzeczenia składane sobie, Bogu i bliźnim kończyły się na niczym. W konkretnych sytuacjach, zdarzeniach, doświadczeniach naszego życia chciejmy dostrzec bezwład dobrej woli, jej inercję, jej lenistwo duchowe. Przypomnijmy sobie jak mocno i często dawał znać o sobie stary człowiek, niezdolny do realizowania dobrych zamiarów i pragnień.

Zauważmy, iż często moglibyśmy się porównać do Piotra, który niedługo po przyrzeczeniach dawanych Jezusowi, iż pójdzie z Nim na śmierć — przysięgał się i zaklinał: Nie znam tego Człowieka (Mt 26, 74). Szlachetna, ofiarna i dobra wola Piotra była zaślepiona lękiem o siebie, który w nim drzemał pod przykrywką energicznego dążenia do bycia pierwszym wśród uczniów Mistrza. Ślepota Piotra polegała również i na tym, że chciał działać dla Jezusa — umierać za Niego — nie wiedząc, że to właśnie on sam potrzebował zbawczego działania swego Mistrza: Jego męki, śmierci i Zmartwychwstania. Prośmy gorąco, abyśmy poprzez modlitwę docierali do głębi naszego wewnętrznego rozdwojenia, do słabości dobrej woli, do pełnej prawdy o nas samych. Tylko ona bowiem może nas wyzwolić (por. J 8, 32).

4. Nieszczęsny ja człowiek

Spotykamy nieraz ludzi bardzo dumnych (może sami też tacy jesteśmy), którzy nieustannie udowadniają sobie i innym, że są ważni, mocni i wielcy, doskonali, itp. Zaprzeczają i bronią się jednak bardzo zdecydowanie, kiedy ktoś zarzuci im jakiś najmniejszy błąd. Taka dumna i wyniosła postawa świadczy jedynie o głęboko skrywanej słabości, której człowiek nie chce uznać w sobie. Doświadczenie wiary zakłada osobiste doświadczenie niemocy, która domaga się łaski Boga; doświadczenie niemożności czynienia dobrze o własnych ludzkich siłach, niemożności wyzwolenia się samemu ze zła, z grzechu. Pawłowe wyznanie wewnętrznego rozdarcia kończy się dramatycznym okrzykiem: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? To radykalne stwierdzenie św. Pawła wynika z jego osobistego doświadczenia, które zostaje potwierdzone nauką Jezusa: Beze Mnie nic (dobrego) uczynić nie możecie (J 15, 5). Paweł jest przekonany, że taka właśnie jest sytuacja, którą człowiek jeszcze nieodkupiony przeżywa w swym życiu, nawet jeżeli nie zawsze z tym samym napięciem. Rzecz jednak w tym, że człowiek może stać się świadomym swojej przedchrześcijańskiej sytuacji jedynie na mocy doświadczenia chrześcijańskiego (K. Kertelge).

Chrześcijańskie uświadomienie człowiekowi jego dramatycznej sytuacji nie jest jednoznaczne z natychmiastowym i całkowitym przezwyciężeniem wewnętrznego rozdarcia. Chrześcijaństwo zaprasza człowieka do wejścia na drogę nawrócenia, drogę zbawienia, drogę wiary. Chrześcijaństwo nie jest stanem, lecz drogą (por. Dz 9, 2). Wytrwałe kroczenie tą drogą pozwala człowiekowi przechodzić ze starego do nowego człowieka, z niewoli do wolności.

W obecnej medytacji pytajmy siebie, czy jesteśmy świadomi dramatyzmu naszej sytuacji? Czy nie patrzymy na życie powierzchownie, banalnie? Czy nie zaślepia nas odrobina powodzenia życiowego, materialnego komfortu, sukcesu? Autentyczności naszego chrześcijaństwa nie mierzy się zadowoleniem z siebie, także na płaszczyźnie religijnej. Czy nie uważam samozadowolenia za dowód, iż jestem porządnym człowiekiem? Apokalipsa daje nam prostą przestrogę: Ty bowiem mówisz: jestem bogaty i wzbogaciłem się i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi (Ap 3, 17). Może i ja nie wiem o tym, że jestem nieszczęsny, godzien litości i biedny, i ślepy, i nagi? Trudno nam będzie może zmierzyć się z wymagającymi słowami św. Pawła i św. Jana. Prośmy jednak gorąco o szczerość wobec siebie samych i o odwagę, aby lęk przed własną słabością nie skłonił nas do okłamywania siebie i do ucieczki przed sobą.

5. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa

Dramatyzm naszej sytuacji polega najpierw na tym, że możemy się oszukiwać, możemy trwać w nieprawdzie i zakłamaniu. Ale nawet, jeśli się nie oszukujemy, to i tak nasza sytuacja pozostaje dramatyczna, ponieważ widząc zło i walcząc z nim, nie możemy się go ustrzec o własnych ludzkich siłach, a widząc dobro i pragnąc go całym sercem, nie możemy go realizować naszymi tylko ludzkimi siłami. Stąd słuszność Pawłowego okrzyku: Nieszczęsny Ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? To dramatyczne Pawłowe wołanie nie jest teatralnym gestem, którym chciałby zrobić wrażenie na adresatach swojego listu, ale jest to jego głębokie przeświadczenie przeżywane na co dzień we wszystkich wyborach i decyzjach.

A jednak okrzyk św. Pawła nie jest tragiczną deklaracją absolutnej niemocy i bezsensu istnienia człowieka. Zadawszy pytanie: Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? natychmiast daje pełną nadziei odpowiedź: Łaska Boga przez Pana naszego Jezusa Chrystusa (Rz 7, 24 — tłum. S. Kowalski). Nie popadamy zatem w rozpacz, ponieważ z naszego nieszczęścia i śmierci — jeżeli tego naprawdę zapragniemy — może nas wyrwać Łaska Boga przez Jezusa Chrystusa. Tak więc boleśnie doświadczana prawda o naszym zaślepieniu i słabości, która czyni nas prawdziwie nieszczęśliwymi i skazanymi na śmierć, prowadzi nas do Jezusa Chrystusa, do Prawdy, która jest źródłem życia. Jezus bowiem mówi o sobie: Ja jestem drogą prawdziwą do życia (J 14, 6 — tłum. M. Wolniewicz). Łaska Boga przychodzi do nas przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, poprzez wierną i wytrwałą kontemplację Jego Osoby, Jego życia ukrytego i publicznego, Jego nauki (drugi tydzień Ćwiczeń duchownych), Jego męki i śmierci (trzeci tydzień) oraz Jego Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia (czwarty tydzień).

W końcowej części medytacji zwróćmy najpierw nasze oczy na Jezusa ukrzyżowanego, kontemplujmy Jego cierpienie i Jego śmierć, wiedząc, że w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53, 5), nasza moc i nasze życie. Przez Krzyż Jezusa Chrystusa przychodzi Łaska Boga, która objawia nam wielkość naszej słabości oraz konieczność szukania pomocy. Następnie zwróćmy naszą uwagę na Jezusa Zmartwychwstałego, który objawia nam, iż w naszej słabości objawia się Jego moc. Pośród największej słabości może objawić się moc Zmartwychwstałego. To Jezus ukrzyżowany i zmartwychwstały napełnia nas nadzieją, odwagą, mocą i pokojem.

V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA 

Jeżeli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do Królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie (Mk 9, 43–48).

Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy, żaden zaś z tych, którzy grzeszą, nie widział Go ani Go nie poznał. Dzieci, nie dajcie się zwodzić nikomu; kto postępuje sprawiedliwie, jest sprawiedliwy, tak jak On jest sprawiedliwy. Kto grzeszy jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku (1 J 3, 6–8).

Obraz dla obecnej medytacji: Św. Ignacy zachęca, aby w tej medytacji widzieć przy pomocy wyobraźni długość, szerokość i głębokość piekła (por. ĆD, 65).

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o wewnętrzne odczucie kary, jaką cierpią potępieni, żeby jeżeli z powodu moich upadków zapomnę o miłości Boga, przynajmniej obawa przed karą powstrzymała mnie od wpadnięcia w grzech (ĆD, 65).

W rozważaniach Ćwiczeń duchownych św. Ignacy daje nam także medytację o piekle. Poprzez nią pragnie ukazać, jak tragiczne mogą być konsekwencje naszego grzechu. Wprawdzie rozważania o piekle są umieszczone w pierwszym tygodniu, ale celowo przenosimy je na czwarty tydzień rekolekcji. Tajemnicę tę będziemy bowiem rozważać nie tylko w perspektywie grzechu i zagrożenia związanego z nim, ale także z perspektywy tajemnicy Zmartwychwstania, która objawia nam moc Chrystusa nad grzechem i jego skutkami. Rozważanie o piekle z perspektywy Zmartwychwstania nie będzie budzić w nas jakiegoś paraliżującego lęku. Może natomiast inspirować nas do adoracji potęgi Jezusa Zmartwychwstałego, który dzięki swojemu zwycięstwu nad grzechem i śmiercią usunął z naszej drogi niebezpieczeństwo wiecznego potępienia. Ikonografia Kościoła Wschodniego ukazuje często Jezusa Zmartwychwstałego depczącego głowę szatana.

1. Piekło skandalem Boga

Historia grzechu człowieka może zakończyć się w podwójny sposób: wyzwoleniem się z niego przez przyjęcie Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego a w Nim nieskończonego miłosierdzia Ojca albo też skazaniem się na wieczne potępienie z powodu zamknięcia się na przebaczającą miłość Ojca. Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeżeli nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeżeli grzeszymy ciężko przeciwko Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym. Każdy, kto nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego (1 J 3, 14–15). (...) Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i ze świętymi określa się słowem piekło (Katechizm Kościoła Katolickiego [=KKK], 1033).

W czasie życia ziemskiego Bóg nie stosuje wobec człowieka tzw. zasady sprawiedliwości moralnej. Dobre postępowanie moralne człowieka nie gwarantuje nam w sposób konieczny powodzenia w sprawach materialnych, a popełnione grzechy nie muszą ściągać na nas natychmiastowej kary Bożej tutaj na ziemi. W czasie naszego ziemskiego życia sprawiedliwość Boża jest miłosierdziem wobec wszystkich. Ale kiedy człowiek uparcie trwa w grzechu jeszcze w chwili śmierci, kiedy odrzuca krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa, a z nim miłosierdzie Ojca, sam ponosi skutki swojego wyboru. Grzech, którego człowiek nie poddał miłosierdziu Boga, posiada straszliwą moc pogrążenia grzesznika w wiecznym cierpieniu i rozpaczy. To nie Bóg potępia człowieka, ale człowiek sam siebie potępia nie przyjmując ofiarowanego mu przebaczenia.

Piekło (jest) skandalem dla Boga.(...) Piekło jako absolutne odrzucenie miłości, istnieje tylko zawsze u jednej strony, chcę powiedzieć u tego, który je stwarza stale dla samego siebie. (...) Jeżeli więc jest w Bogu jakaś reakcja na istnienie piekła, to jest to reakcja bólu, a nie zatwierdzenia, reakcja nieskończonego cierpienia, a nie upodobania. (...) Nasz ból z powodu piekła jest więc tylko echem Jego bólu, nasz dramat jest tylko bardzo dalekim odbiciem Jego dramatu i piekło jest dla Boga nigdy nie zagojoną raną (G. Martelet).

Właśnie dlatego, że piekło jest bólem i dramatem Boga Chrystus często mówił o gehennie ognia nieugaszonego, przeznaczonej dla tych, którzy do końca swego życia odrzucają wiarę i nawrócenie; mogą oni zatracić w niej zarazem ciało i duszę. Jezus zapowiada z surowością, że pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony (Mt 13, 41–42). On sam wypowie słowa potępienia: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci w ogień wieczny! (Mt 25, 41) (KKK, 1034). Używając języka symbolicznego Chrystus określa rzeczywistość wiecznego potępienia różnymi imionami; mówi o otchłani (Łk 16, 23), o ciemnościach zewnętrznych (Mt 8, 12), o piecu rozpalonym (Mt 13, 42), o karze ognia (Mt 5, 22) oraz miejscu płaczu i zgrzytania zębami (Mt 25, 30). Wszystkie te pojęcia kojarzą się z jakąś straszną rzeczywistością, którą trudno sobie wyobrazić. Tym jasnym i zdecydowanym nauczaniem o tajemnicy wiecznego odrzucenia Jezus pragnie przestrzec człowieka przed takim rodzajem życia, które mogłoby go oddalić od miłości Boga. W obecnej medytacji prośmy Jezusa o łaskę otwarcia na tę trudną tajemnicę naszej wiary. Prośmy o głębokie przeczucie, iż Bóg nie przeznacza nikogo do piekła; ale dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga przez grzech śmiertelny i trwanie w nim aż do końca życia (KKK, 1037).

2. Realna możliwości wiecznego niespełnienia

Jeżeli twoja ręka, noga, oko jest powodem grzechu, odetnij ją, wyłup je, lepiej jest ułomnym, chromym, jednookim wejść do królestwa niż z dwiema rękami, z dwiema nogami, z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła (por. Mk 9, 43–48). Są to niezwykle trudne i twarde słowa Jezusa, po których być może mielibyśmy ochotę powtórzyć słowa uczniów zgorszonych nauką Chrystusa o Eucharystii: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? (J 6, 60). I choć Kościół nigdy nie interpretował tych słów w sposób dosłowny i nie zachęcał do okaleczania się celem uniknięcia grzechu, to jednak odczytywał je jako obrazowe ukazanie tragicznych konsekwencji grzechu ludzkiego po śmierci. Nawet utrata jednego z członków jest dla człowieka nieporównanie mniejszą stratą niż wieczne potępienie. Nie sprzykrzyło się Jezusowi trzykrotnie powtarzać te same słowa: Być wrzuconym do piekła. Któż się nie przerazi tym powtórzeniem i tak silnym podkreśleniem owej kary przez usta samego Boga — mówi św. Augustyn w komentarzu do przytoczonej perykopy ewangelicznej.

W naszym życiu duchowym winniśmy się kierować możliwie najczystszymi motywami: pragnieniem miłości Boga, pragnieniem oddawania Mu chwały, czci i służenia Mu. Św. Ignacy jako wielki znawca ludzkiej duszy był jednak realistą i doskonale wiedział, że często człowiek nie jest w stanie kierować się tak wzniosłymi pobudkami. Gdyby więc do walki z grzechem zabrakło nam motywów miłości, wdzięczności i służby Bogu, wówczas niech przynajmniej lęk przed nieodwracalnymi skutkami grzechu podtrzymuje naszą wytrwałość w walce ze złem. Teologia moralna stwierdza, że do odpuszczenia grzechu ciężkiego w sakramencie pojednania wystarcza żal, który wypływa z lęku przed wiecznym potępieniem. Jest to żal niedoskonały, ale daje człowiekowi możliwość mocnego postanowienia poprawy. W obecnej medytacji wzbudźmy w sobie głęboką wiarę w tajemnicę wiecznego odrzucenia jako prawdę podaną przez samego Jezusa. Prośmy Boga, aby prawda o realnej możliwości wiecznego niespełnienia (K. Rahner) ukazywała nam powagę ludzkiej odpowiedzialności oraz konieczność liczenia się ze starym człowiekiem w nas, który opiera się Bogu i Jego woli.

3. Smakować gorycz piekła

W medytacji o piekle św. Ignacy każe nam odwołać się do wszystkich ludzkich zmysłów, aby nie tyle poznać prawdę o piekle intelektualnie, ale raczej ją odczuć, smakując jej gorycz i tragizm. Św. Ignacy proponuje więc, by: Widzieć oczami wyobraźni owe ogromne ognie i dusze jakby w ciałach ognistych. Słuchać uszami wyobraźni lamentów, wycia, krzyków i bluźnierstw przeciw Chrystusowi, Panu naszemu i przeciw wszystkim Jego świętym. Węchem wyobraźni odczuć dym, siarkę (...) i zgniliznę. Smakiem wyobraźni smakować rzeczy gorzkich, jak łzy, smutek i robak sumienia. Dotykiem w wyobraźni dotykać i doświadczać jak ognie owe dotykają i palą duszę (ĆD, 66–70).

We wszystkich tych wskazówkach św. Ignacego widzimy jakby echo średniowiecznych scen Sądu Ostatecznego, na których piekło ukazywano za pomocą wizji budzących przerażenie i grozę. Złe duchy mają postać potworów pożerających ludzkie ciała, częściowo podobnych do ludzi, częściowo do zwierząt. Zniekształcone twarze budzą odrazę i lęk. W średniowiecznych scenach piekła złe duchy posiadają całkowitą władzę nad potępionymi; znęcają się nad nimi w okrutny sposób. Wymyślają dla nich najokrutniejsze tortury i męki piekielne. Twarze potępionych są pełne smutku, beznadziejności, bólu i rozpaczy. Człowiek średniowiecza dla wyrażenia swojego doświadczenia religijnego częściej odwoływał się do zmysłów niż do abstrakcyjnego języka pojęć. Stąd też w taki plastyczny sposób malował rzeczywistość wiecznego potępienia. Przemawiała ona szczególnie do ludzi prostych, którzy nie mieli dostępu do opisów literackich.

Zauważmy, iż św. Ignacy zachęcając nas do medytacji o piekle angażuje w nią całego człowieka ze wszystkimi jego władzami. Ten sposób medytowania tajemnicy wiecznego odrzucenia wyda nam się właściwy, jeżeli uświadomimy sobie, że przecież cały człowiek z wszystkimi swoimi zmysłami i władzami duszy bierze udział w grzechu. Pokusa dociera do serca ludzkiego poprzez ludzkie zmysły, a grzech postanowiony w sercu zostaje dokonany również poprzez zmysły. Stąd też wydaje się rzeczą naturalną, że jeśli zmysły człowieka biorą udział w grzechu, to będą brały udział także w karze wiecznego odrzucenia. Również sam Jezus pragnąc przybliżyć nam tajemnicę piekła, odwołuje się do naszych zmysłów.

W obecnej medytacji o piekle chciejmy więc posłużyć się uwagami św. Ignacego i włączyć w nią wszystkie nasze zmysły, aby móc odczuć karę, na jaką może skazać się grzesznik i w ten sposób umocnić się przed złym użyciem wolności. W wolności bowiem przyjmujemy z pokorą i skruchą przebaczenie naszych grzechów i postanawiamy poprawę przy Jego łasce (ĆD, 43). Korzystając ze zmysłów w medytacji o piekle pamiętajmy jednak, że rozważana tajemnica przekracza wszelki porządek materialny. Obrazy materialne są jedynie analogiami dla przybliżenia tajemnicy wiecznego niespełnienia. Tak wielka to jest kara, że z nią nie można porównać żadnych udręczeń, jakie znamy, skoro owa będzie wieczna, te zaś choćby trwały przez bardzo wiele nawet wieków, będą tylko długie (św. Augustyn).

4. Dołącz nas, Panie, do grona swoich wybranych

We wprowadzeniu pierwszym do medytacji o piekle św. Ignacy pisze: Widzieć oczami wyobraźni długość, szerokość i głębokość piekła (ĆD, 65). Oglądanie wymiarów piekła przypomina nam wymiary miłości Jezusa, o których mówi na św. Paweł: Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w sercach waszych; abyście (...) zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość i poznać miłość Chrystusa przewyższającą wszelką wiedzę (Ef 3, 17–19). Jak miłość Chrystusa przewyższa wszelką możliwość ludzkiego poznania, tak samo piekło, które jest odrzuceniem tej miłości nie może być zgłębione ludzkim rozumem. Jak człowiek nie jest w stanie przewidzieć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9), tak też nie jest w stanie w pełni poznać, co sam sobie przygotowuje przez radykalne odrzucenie Bożej miłości. Piekło jako wieczne potępienie jest odwrotnością nieba jako wiecznego zbawienia.

Istotą wiecznego szczęścia jest pełne zjednoczenie z Bogiem — pełna przynależność do Niego; niebo utrwala na wieki naszą jedność budowaną na ziemi z Ojcem przez Jego Syna w Duchu Świętym. Chrześcijanin to człowiek, który w życiu, w śmierci i w wieczności należy całkowicie do Pana (por. Rz 14, 8). Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy prosi swojego Ojca, aby Jego uczniowie byli zawsze z Nim zjednoczeni: Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem (J 17, 24).

Piekło jest wiecznym oddaleniem się od Boga, pozbawieniem się na zawsze Jego miłości. Oddalenie się od Boga to jednoczesne zbliżenie się do szatana. Zerwanie jedności z Bogiem to nawiązanie jedności z Jego przeciwnikiem. Zlekceważenie miłości Boga to uczestnictwo w nienawiści Złego. Zaprzeczyć Prawdzie to przyjąć ojca wszelkiego kłamstwa (por. J 8, 44). Odrzucić dziecięctwo Boże to przyjąć dziecięctwo diabła, bo każdy, kto grzeszy, jest dzieckiem diabła (1 J 3, 8). Nie stać się błogosławionym Ojca to jednocześnie stać się przeklętym diabła i jego aniołów (por. Mt 25, 34. 41); odrzucenie Chrystusa oznacza przyjęcie Antychrysta, bo każdy (...) duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga; i to jest duch Antychrysta (1 J 4, 3).

Tragizm piekła może naprawdę odczuć tylko ten, kto wchodzi w intymną jedność z Bogiem, kosztuje Jego słodyczy i doświadcza wielkości i głębi Jego nieskończonej miłości. Mistycy byli właśnie ludźmi, którzy najgłębiej smakowali gorzkość piekła. Po okresie wielkich mistycznych łask i pociech, Bóg przeprowadzał ich nieraz przez ciemną noc — mistyczny smutek wewnętrzny, który oni sami nazywali smakowaniem piekła.

Ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy, w myśl upomnienia Pańskiego, czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych, i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym, pójść w ogień wieczny, w ciemności zewnętrzne, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów (Lumen Gentium, 48). W zakończeniu tej medytacji błagajmy Boga o miłosierdzie modlitwą, którą odmawiamy w czasie sprawowania Eucharystii: Boże, przyjmij łaskawie tę ofiarę od nas, sług Twoich, i całego ludu Twego. Napełnij nasze życie swoim pokojem, zachowaj nas od wiecznego potępienia i dołącz do grona swoich wybranych.

 

VI. SŁABOŚĆ BOGA 

Idąc stamtąd, wszedł do ich synagogi. A był tam człowiek, który miał uschłą rękę. Zapytali Go, by móc Go oskarżyć: Czy wolno uzdrawiać w szabat? Lecz On im odpowiedział: Kto z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca! Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić. Wtedy rzekł do owego człowieka: Wyciągnij rękę! Wyciągnął, i stała się znów tak zdrowa jak druga. Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy się Jezus dowiedział o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Oto mój Sługa; którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą (Mt 12, 9–21).

Zanim przejdziemy do bezpośredniej kontemplacji tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa, w niniejszej kontemplacji zatrzymamy się na perykopie ewangelicznej, która — jak w soczewce — ukazuje nam samą istotę męki Jezusa. Jest nią słabość Boga wobec wolności człowieka. Wszechmocny Bóg staje się słaby i bezbronny wobec odmowy człowieka przyjęcia Jego miłości. Bóg–Człowiek pozwolił się ukrzyżować, ale nie uległ pokusie odebrania człowiekowi prawa decyzji przyjęcia lub odrzucenia Jego Boskiej miłości. Im głębiej przemówi do nas tajemnica słabości Boga w męce i śmierci Jezusa, tym jaśniej zabłyśnie dla nas tajemnica Zmartwychwstania Jezusa.

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie Jezusa jako cichego Baranka, który po ludzku okazuje się słaby; pozwala się przez swoich wrogów uwięzić, oskarżyć; pozwala się też osądzić, ubiczować, ukoronować cierniem i wreszcie daje się zaprowadzić na Golgotę i ukrzyżować.

Prośba o owoc medytacji: Będziemy prosić o wielkie zaufanie do Jezusa i Jego ludzkiej słabości. To właśnie dzięki słabości Boga w Jezusie możemy odkryć Jego nieskończoną miłość do nas. Prośmy także o łaskę odkrycia naszej ludzkiej wolności. To właśnie z jej powodu umiera Jezus dla nas na krzyżu, ale także dzięki naszej wolności możemy dostąpić zbawienia.

1. Innych wybawił, a sam siebie wybawić nie chce

W Starym Testamencie Bóg objawia się Izraelowi przede wszystkim w swojej Boskiej mocy. Bóg Jahwe niszczy siarką i ogniem grzeszników Sodomy i Gomory (Rdz 19, 23–29), plagami zmusza do uległości potężnego faraona (Wj 7, 14nn), a później niszczy w wodach morskich jego wielkie wojska (Wj 15, 4nn). O mocy Boga Jahwe pięknie opowiadają niektóre Psalmy. Oto jeden z nich:

Przyznajcie Panu, synowie Boży,
przyznajcie Panu chwałę i potęgę!
Głos Pański ponad wodami, zagrzmiał Bóg majestatu:
Pan ponad wodami niezmierzonymi!
Głos Pana pełen potęgi! Głos Pana pełen dostojeństwa!
Głos Pana łamie cedry, Pan łamie cedry Libanu,
sprawia, że Liban skacze niby cielec i Sirion niby młody bawół.
Głos Pana rozsiewa ogniste strzały,
głos Pana wstrząsa pustynią, Pan wstrząsa pustynią Kadesz.
Głos Pana zgina dęby, ogałaca lasy:
a w Jego pałacu wszystko woła: Chwała!
Pan zasiadł na tronie nad potopem
i Pan zasiada jako Król na wieki
(Ps 29).

Stary Testament wychowuje nas najpierw do dostrzegania i przyjmowania niemożliwej do pokonania potęgi Jahwe. Prorocy ukazują nam przede wszystkim Jahwe, który niszczy wrogów Izraela, kiedy ten daje się prowadzić swojemu Bogu. Stary Testament przekonuje nas najpierw, iż siła jest jednym z zasadniczych atrybutów Boga. Według naszego sposobu rozumienia Bóg jest mocny, potężny i nic nie może Mu się oprzeć. Bóg jest taki właśnie z racji samej swej natury. Jego potęga jest Jego naturą. Do istoty Boga należy zdolność obalania wszystkiego. Bóg jest mocny i nie może zrezygnować ze swojej mocy, bo nie może przestać być Bogiem (C. M. Martini).

W Biblii moc Boga kieruje się przede wszystkim przeciwko złu. Bóg nienawidzi zła z całej swojej mocy. Bóg niszczy zło, Bóg je unicestwia. Moc Boża w obliczu zła staje się Bożym gniewem. Zło przed obliczem zagniewanego Boga może się tylko unicestwić, rozpłynąć. Jezus Chrystus objawia nam moc Boga wówczas, kiedy czyni spektakularne cuda: przemienia wodę w wino, ucisza burzę na morzu, chodzi po falach jeziora, kiedy rozmnaża chleb, uzdrawia i wskrzesza umarłych, kiedy uzdrawia chorych, wypędza złe duchy z opętanych.

Ta moc Jezusa uwidacznia się nie tylko w szczególnych znakach i cudach, ale także w całej Jego postawie i w Jego słowach. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy (Łk 4, 32). Kobieta chora na krwotok została uzdrowiona dzięki mocy, która wyszła z Jezusa, choć dotknęła się Go bez Jego wiedzy i zgody (Łk 8, 43nn). Uczniowie idą za Chrystusem właśnie dlatego, że doświadczają Jego przyciągającej ich siły. Ewangeliści wiele razy podkreślają moc Jezusa. Po uzdrowieniu opętanego Ewangelista zauważa, że uzdrowienie wprawiło wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: Cóż to za słowo? Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą (Łk 4, 36). Cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich (Łk 6, 19) — pisze Łukasz.

Moc Jezusa kieruje się przeciwko złu; przeciwko złu fizycznemu, jakimi były choroby, śmierć, głód oraz przeciwko złu duchowemu, jakim był grzech. Całe działanie Jezusa kieruje się także przeciwko złemu duchowi, którego często z mocą wyrzuca z opętanych. W Biblii każde zło, także zło fizyczne, wiąże się jakoś z grzechem. Jest ono zawsze jakimś przejawem obecności i działania złego ducha.

W całej działalności Jezusa zauważamy, iż walczy ze złem, które dotyka innych, natomiast poddaje się i przyjmuje to zło, które uderza w Niego samego. Wrogowie Jezusa wyśmiewając Go na krzyżu będą mówili: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić (Mk 15, 31). Stwierdzenia: Innych wybawiał jest słuszne. Zasadniczą misją Jezusa jest wybawianie innych od zła. Jezus każe nam również prosić Ojca: ale zbaw nas od złego. Lecz dalsze złośliwe stwierdzenie wrogów Jezusa: sam siebie nie może wybawić jest nieprawdziwe. Jezus sam siebie wybawić po prostu nie chce.

W Jezusie Chrystusie odkrywamy inny, nowy rys oblicza Boga, rys nieznany jeszcze w Starym Testamencie: słabość Boga wynikającą z Jego nieskończonej miłości do człowieka oraz z Jego wielkiego uszanowania dla ludzkiej wolności. W Jezusie okrywamy, iż moc Boga zostaje w jakimś sensie ograniczona wolnością i miłością do swoich stworzeń, jeżeli możemy wyrazić się w ten sposób naszym ludzkim językiem.

Innych wybawiał, a sam siebie nie może wybawić. To paradoksalne zachowanie się Jezusa uwidacznia się w sposób szczególny na przykładzie uzdrowienia chorego z uschłą ręką. Jezus uzdrawia w szabat pewnego człowieka i czyni to wbrew faryzeuszom. Faryzeusze odbierają uzdrowienie Jezusa jako swoistą prowokację i odbywają naradę przeciw Jezusowi. Głównym tematem narady jest pytanie, w jaki sposób Go zgładzić. Jezus dowiaduje się o spotkaniu faryzeuszy i wówczas widząc, że Jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, oddala się; po prostu ucieka z tego miejsca. W czasie ucieczki Jezusa wielu poszło za Nim, a On uzdrowił ich wszystkich. Uzdrowionym zaś surowo zabrania, aby nie zdradzali miejsca Jego pobytu.

Ewangelie ukazują nam Jezusa jako wybranego i umiłowanego przez Boga, pełnego mocy Ducha Świętego. W chrzcie w Jordanie na początku swojej publicznej działalności oraz w czasie przemienienia na górze Tabor, które miało miejsce przed męką i śmiercią, Jezus otrzymuje potwierdzenie bycia wybranym i umiłowanym Synem Ojca: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie (Mt 3, 13). I oto nagle ten umiłowany Syn Ojca, mający bezpośredni udział w Jego Boskiej mocy, wydaje się być słaby, bezsilny wobec niebezpieczeństwa, jakie Mu grozi ze strony władz religijnych. Kiedy faryzeusze naradzają się, w jaki sposób Go zgładzić, On ustępuje i ucieka. Zgadza się, aby ich złość rozpaliła się przeciwko Niemu.

Jezus nie realizuje w swoim życiu utartej przez opinię ludową woli Jahwe, zgodnie z którą swoim gniewem natychmiast niszczy On i tłumi zło w samym zarodku. Zło, które uderza w Jezusa, nie zostaje stłumione. Wręcz przeciwnie — rozpala się coraz bardziej. Jezus przyjmuje postać słabego człowieka, który dziś ucieka, ale jutro pozwoli się schwytać i zabić. Nienawiść faryzeuszy całkowicie zatriumfuje nad Nim. Jezus posiada moc dla innych, ponieważ broni ich przed złem choroby i przed mocą złych duchów, dla siebie natomiast staje się bezbronny i słaby. Innych wybawia, a sam siebie wybawić nie chce. Innych uzdrawia, ale sam siebie nie chce uzdrowić.

Prośmy w tej kontemplacji o wielką przenikliwość duchową, dzięki której będziemy w stanie przeczuć sens tego z pozoru sprzecznego — w ludzkim znaczeniu — zachowania się Jezusa. Prośmy także o wielkie zaufanie do Jezusa, dzięki któremu będziemy w stanie uwierzyć, że Jego postawa jest wyrazem Jego nieskończonej miłości do nas, która zaprowadziła Go aż na krzyż. Módlmy się, abyśmy docenili niezwykły dar, jakim jest nasza wolność — z powodu której — ale także dzięki której — umiera Jezus dla nas na krzyżu.

2. Oto Baranek Boży

Zachowanie Jezusa w sytuacji zagrażającej Jego życiu będzie dla uczniów powodem zgorszenia; będzie kamieniem, o który się potkną. Z jednej strony Jezus objawia się im jako Mesjasz, który będzie panował na wieki na tronie Dawida; z drugiej strony zaś kiedy wrogowie Mu zagrażają, On ucieka.

Krewni Jezusa będą Go pouczać: Wyjdź stąd i idź do Judei, aby i uczniowie Twoi ujrzeli czyny, których dokonujesz. Nikt bowiem nie dokonuje niczego w ukryciu, jeżeli chce się publicznie ujawnić. Skoro takich rzeczy dokonujesz, to okaż się światu! Bo nawet Jego bracia nie wierzyli w Niego (J 7, 3–5). Pokaż się światu. Jeżeli przyszedłeś, by mówić do świata, to dlaczego nie troszczysz się, aby Cię wszyscy widzieli, słyszeli?

W ostatnim, najtrudniejszym okresie publicznej działalności Jezus zachowuje się tak, jakby Mu już nie zależało na tym, aby poszerzać grono uczniów. Niekiedy robi wrażenie, jakby Mu mało zależało na tych, którzy do Niego należeli. Po trudnej mowie eucharystycznej, kiedy wielu odeszło, Jezus pyta swoich najbliższych: Czyż i wy chcecie odejść? (J 6, 67).

To z pozoru sprzeczne zachowanie Jezusa zostało przepowiedziane przez proroka Izajasza. Bo choć Jezus uczestniczy w mocy samego Boga, posiada Jego niezwyciężonego Ducha i będzie ogłaszał prawo narodom, to jednak nie będzie tego nigdy czynił przemocą i siłą ludzką. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi (Mt 12, 17–20).

Syn Boży objawia się jako łagodny i cichy Baranek Boży. Przychodzi dokonać sądu nad światem, ale Jego głos jest słaby, nie umie krzyczeć. Ten głos można stłumić, zagłuszyć. Można zamknąć usta cichemu Barankowi. Przychodzi dokonać zwycięstwa nad całą potęgą zła i szatana, ale kiedy faryzeusze Mu grożą, rezygnuje z samoobrony i ze zwycięstwa nad nimi. Kiedy Go niesprawiedliwie oskarżają, nie usprawiedliwia się, nie broni się, ale milczy. Pozwala, aby wydano niesłuszny wyrok na Niewinnego. Takiego wybrał sobie Bóg. W Nim ma swoje upodobanie. Nie jest to tylko upodobanie Boga. Jest to także upodobanie wszystkich narodów, które Go poznają i będą w Nim pokładać nadzieję.

Rozważana Ewangelia o Jezusie, który z mocą uzdrawia innych a sam ucieka przed faryzeuszami, jest kluczem do męki i śmierci Jezusa. Mesjasz sam nie podniesie głosu na nikogo, ale dozwoli, aby oskarżyciele krzyczeli na Niego, aby Go wyśmiewali i wydrwili. Trzciny nadłamanej nie złamie, ale sam stanie się trzciną, która zostanie złamana, zmiażdżona. Knota tlejącego nie dogasi, ale pozwoli, aby zgaszono Jego życie, aby zabito Go na drzewie krzyża. Kontemplując to nielogiczne po ludzku zachowanie módlmy się: Ty, Boże Wszechmocny, który stworzyłeś niebo i ziemię i wszystko podtrzymujesz swoją mocą, stajesz się słaby, bezbronny i milczący wobec tych, którzy Cię nienawidzą. Takie Twoje zachowanie staje się zgorszeniem dla roztropnych i mądrych na tym świecie. Jeszcze dziś zezwalasz, aby Ci bluźniono. Niektórzy odważni mówią: jeżeli Bóg jest, to niech mnie unicestwi, niech mnie natychmiast uśmierci. Na te słowa Ty milczysz, nie odpowiadasz człowiekowi, a jemu zdaje się, że ma rację.

W ten sposób powtarza się bluźnierstwo spod krzyża: Jeżeli jesteś Synem Bożym, wybaw samego siebie... Zgorszenie słabością Boga trwa. Człowiek niesprawiedliwy, człowiek krzywdzący innych, chciwy i pyszny często odnosi tryumf; a ten, kto odwrócił się od Boga, robi świetnie swoje nieczyste interesy, w których Bóg zdaje Mu się błogosławić. Sprawiedliwy natomiast doznaje prześladowania i Bóg nie bierze go w obronę w jakiś widoczny dla świata sposób. Męka Jezusa Chrystusa zadaje zasadnicze pytania dotyczące naszego życia duchowego, dla wiary: Jaki jest nasz obraz Boga? Czego oczekujemy od Boga doznając niesprawiedliwości, doznając drobnych krzywd lub drobnych posądzeń? Czy w głębi serca nie oczekujemy jakiejś materialnej interwencji Pana Boga, aby wyszła na jaw nasza niewinność, nasza sprawiedliwość, aby okazało się w końcu, że to my właśnie mamy rację?

Czego oczekujemy od Boga w naszej pracy apostolskiej? Czy nie ma w nas pragnień i dążeń, abyśmy okazali się po ludzku silniejsi, bardziej wpływowi, bardziej szanowani? Czy nie chcemy naszą siłą udowadniać innym, że to my mamy rację? Czy nie poddajemy się zwątpieniu, kiedy pozornie Bóg przegrywa na naszych oczach i w naszym życiu? Czy nie słabnie w nas wiara i nadzieja, kiedy dostrzegamy panoszące się zło w świecie, które zdaje się być urąganiem Bogu? Czy nie wątpimy w obecność i działanie Chrystusa w Kościele, kiedy postrzegamy słabość i grzechy ludzi Kościoła?

Na placu apelowym w Oświęcimiu w czasie drugiej wojny światowej wieszano 15–letniego żydowskiego chłopca za jakieś obozowe przewinienie. Jeden z Żydów w rozpaczy i buncie rzucił do swojego kolegi retoryczne pytanie: Gdzie jest Bóg, który to wszystko widzi? W odpowiedzi usłyszał: Patrz, wieszają Go teraz. Odpowiedź ta zbudowana jest na Biblii. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem. (...) Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich! (Iz 53, 3. 7).

Prośmy, abyśmy doświadczyli ludzkiej słabości Boga–Człowieka, która objawia się w Jezusie Chrystusie. Pytajmy Go tak, jak zachęca nas św. Ignacy: jak to się stało, że On będąc wszechmocnym Bogiem, który stworzył niebo i ziemię, ucieka, gdy kilku ludzi zastanawia się nad tym, by Go skazać na śmierć? Prośmy o poznanie, przynajmniej zaczątkowe, na czym polega istota słabości Boga–Człowieka. Prośmy, abyśmy od rozważań nad słabością Jezusa przeszli do rozważań nad naszym sposobem przeżywania ludzkiej słabości. Prośmy Jezusa, aby On sam dał nam odpowiedź, jak my mamy się zachować w spotykających nas krzywdach, niesprawiedliwościach, w klęskach, posądzeniach, odrzuceniach itp. Prośmy, abyśmy w świetle męki i śmierci Jezusa umieli ocenić nasze postawy, reakcje i zachowania: odruchowe a może nieraz także agresywne bronienie się w sytuacji najmniejszego choćby zagrożenia ze strony innych; podnoszenie głosu i krzyk w chwilach niecierpliwości i wewnętrznego gniewu na siebie i innych; spieranie się i kłótnie dla obrony swoich własnych interesów, nieraz bardzo dwuznacznych czy wręcz nieczystych; brak delikatności wobec słabszych, próby dominowania i manipulowania innymi; pokazywanie swojej władzy i wyższości.

Prośmy Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, aby również w naszym życiu, tak jak i w Jego, mogła objawić się słabość Boga, która jest najwyższym znakiem Jego nieskończonej miłości i szacunku dla ludzkiej wolności. Dopuszczenie do naszego serca i do naszej świadomości ludzkiej słabości Boga–Człowieka sprawi, iż będziemy naprawdę przygotowani na przyjęcie nieskończonej mocy Boskiej, która objawiła się w Jezusie Zmartwychwstałym.

 

VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA 

Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców. A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami (Iz 53, 10–12).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przywołajmy w pamięci jeden ze znanych nam obrazów Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o głębokie doświadczenie radości Jezusa Zmartwychwstałego; prośmy, by radość ta mogła stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której będziemy w stanie pokonać w naszym życiu fascynację grzechem i lęk przed śmiercią. Prośmy też, aby kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego była źródłem radości i pokoju dla nas samych oraz dla bliźnich, z którymi żyjemy.

1. Jedność tajemnicy Krzyża i tajemnicy Zmartwychwstania

Chociaż w Ćwiczeniach duchownych kontemplacja męki i śmierci Jezusa chronologicznie jest oddzielona od kontemplacji Zmartwychwstania, to jednak winniśmy nieustannie pamiętać, że oba te wydarzenia są po prostu tylko dwoma obliczami jednego centralnego misterium paschalnego (D. M. Stanley). Nie ma Jezusowego Krzyża bez Jego Zmartwychwstania, nie ma też Jezusowego Zmartwychwstania bez Jego Krzyża. Im pełniej doświadczymy boleści wespół z Chrystusem pełnym boleści i udręki (ĆD, 203), tym głębsze może być nasze doświadczenie wesela i radość razem z Jezusem Zmartwychwstałym.

H. U. von Balthasar, wielki współczesny teolog, w swoich rozważaniach o Tajemnicy Paschalnej Chrystusa nalega, aby nie banalizować związku pomiędzy męką i zmartwychwstaniem. Męka nie stanowi tylko preludium, wstępu do zmartwychwstania. Ale też zmartwychwstanie nie jest jedynie szczęśliwym zakończeniem nieszczęśliwej historii Jezusa. Obie rzeczywistości należy traktować w sposób jednakowo głęboki i zasadniczy. Męka Jezusa kończy ludzkie doświadczenie Syna Bożego. Śmierć Jezusa jest prawdziwa, jest ostateczna sama w sobie. Jezus doświadczył śmierci tak, jak doświadcza jej każdy człowiek umierający. Istnieje nieskończona przepaść pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem, którą może przebyć tylko sam Bóg.

Od początku powstawania Kościoła prawda o Zmartwychwstaniu Jezusa znajdowała się w centrum wiary. Zmartwychwstanie było istotą Dobrej Nowiny. W swojej pierwszej katechezie św. Piotr przypomina o życiu i śmierci Jezusa tylko po to, aby na końcu stwierdzić, że właśnie Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci (Dz 2, 24). Męka Pańska wydaje się w ustach Apostoła zaledwie przygrywką do tego, co najważniejsze — świadectwa o Zmartwychwstaniu. A to świadectwo jest tu bardzo ważne, gdyż ukazanie się Uwielbionego nie miało być widowiskiem przeznaczonym dla całego ludu, lecz związane było z przekazaniem wybranym uprzednio przez Boga na świadków misji ogłoszenia ludowi tego wydarzenia (H. U. von Balthasar). Od przyjęcia Zmartwychwstania Jezusa zależało ustosunkowanie się do całego Jego życia, nauczania i Jego śmierci. Życie Jezusa z całą Jego niezwykłą nauką o miłości Boga do człowieka nie miałoby większego znaczenia, gdyby Jezus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (1 Kor 15, 17). Jezusa, który nie powstałby z martwych, choćby żył i umarł dla prawdy, moglibyśmy czcić jak greckiego bohatera; nie moglibyśmy uznać Go jednak za zwycięzcę grzechu, śmierci i szatana; nie moglibyśmy oddawać Mu czci boskiej i przyjmować Go jako Pana naszego życia, którego winniśmy nie tylko miłować, ale także naśladować we wszystkim, także w Jego cierpieniu i męce krzyżowej.

Ojciec R. de Gasperis, profesor Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, opowiadał podczas wykładów następujące zdarzenie. Zgłosił się do niego kiedyś pewien młody człowiek pochodzenia tureckiego, muzułmanin, który studiował prawo we Włoszech. A ponieważ chrześcijaństwo miało duży wpływ na kształtowanie się prawa w Europie, chciał dobrze poznać także religię chrześcijańską, by móc głębiej rozumieć ducha prawa europejskiego. Ojciec de Gasperis opowiadał mu więc o życiu Jezusa, o Jego nauce i śmierci. Stwierdził również, iż my chrześcijanie wierzymy, że On żyje, ponieważ na trzeci dzień po śmierci zmartwychwstał. Wówczas student ten przerwał profesorowi jego wywód i spontanicznie zapytał: Dlaczego więc przedstawiacie Go tylko jako umarłego na krzyżu? I choć pytanie niechrześcijańskiego studenta zawiera zbytnie uogólnienie, to jednak jest bystrą obserwacją postawy wielu chrześcijan i zawiera w sobie ziarno prawdy. Nierzadko bowiem w naszej powierzchownej pobożności męka i krzyż Jezusa są oddzielane od Zmartwychwstania. Często do męki Chrystusa podchodzimy zbyt naturalistycznie. Zatrzymujemy się przede wszystkim na jej zewnętrznym opisie nie umiejąc dotrzeć do jej zbawczej istoty. Zewnętrzne podejście do męki i śmierci Jezusa z konieczności warunkuje powierzchowność w rozważaniu Zmartwychwstania Jezusa. Zmartwychwstanie traktujemy niekiedy nie tyle jako centrum wiary, ale raczej jako radosny dodatek.

W tym rozważaniu zadajmy sobie następujące pytania: Czy doświadczamy w naszym życiu wiary jedności śmierci i Zmartwychwstania Jezusa? Na ile doświadczenie Zmartwychwstania Jezusa jest dla mnie pocieszeniem, obietnicą w chwilach trudności, zmagań, smutku i przygnębienia? Czy doświadczenie Zmartwychwstania Jezusa uspokaja moje myśli i odczucia związane z moją osobistą śmiercią oraz ze śmiercią bliskich mi osób? Te i tym podobne pytania, które możemy sobie sami zadać, pomogą nam głębiej rozeznać, na ile żyjemy tajemnicą Zmartwychwstania Jezusa w naszej codzienności.

Prorok Izajasz w czwartej Pieśni przepowiada nie tylko mękę i cierpienie, ale także uwielbienie Sługi Jahwe, który ujrzy światło i nim się nasyci. W nagrodę Jahwe przydzieli Mu narody i posiądzie możnych jako zdobycz. Jeżeli szczerze prosiliśmy Chrystusa, aby dopuścił nas do udziału w tajemnicy Jego męki i śmierci krzyżowej, to teraz mamy tym większe prawo zostać dopuszczeni do udziału w Jego Zmartwychwstaniu; mamy prawo stać się Jego narodem wybranym, Jego zdobyczą. Na początku kontemplacji Zmartwychwstania Jezusa prośmy Go więc serdecznie, aby pozwolił nam przeczuć doniosłość i wagę tej wielkiej tajemnicy dla naszego życia. Prośmy też, aby odsłonił przed nami te miejsca naszego życia, w których może się głębiej realizować tajemnica Jego Zmartwychwstania.

2. Jeżeli nie ma zmartwychwstania

Prawdę o zmartwychwstaniu bardzo trudno przyjąć, ponieważ zaprzecza naszemu ludzkiemu doświadczeniu i każe nam otworzyć się na tajemnicę. Kontemplując ewangeliczne perykopy mówiące o Zmartwychwstaniu Jezusa nieustannie pamiętajmy, iż mamy do czynienia z wielką tajemnicą naszej wiary. Wszystko, co dotyczy Zmartwychwstania Jezusa (...) jest bez analogii — brakuje jakiegokolwiek odpowiednika w naszych dziejach dla tej Prawdy wiary (C. M. Martini). W tajemnicy paschalnej dotykamy nieprzewidywalnego działania Bożego, absolutnej nowości Boga, który nieustannie wszystko czyni nowym (Ap 21, 5).

Ta właśnie absolutna nowość Boga jest dla nas najtrudniejsza do przyjęcia. Była ona także najtrudniejsza dla Apostołów Jezusa. Chrystus długo będzie musiał rozwiewać wątpliwości i nieufność uczniów. Tomasz będzie domagał się eksperymentalnego stwierdzenia tożsamości ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Jezusa. Będzie chciał włożyć palce w rany po gwoździach, a całą rękę w Jego przebity bok (por. J 20 24–29).

Nie tylko Apostołowie mieli trudności z przyjęciem tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa. Jest to prawda tak szokująca, iż przyjęciu tej tajemnicy opierało się i nadal opiera się wielu. Ślady tego oporu odnajdujemy w działalności św. Pawła. Wielu wierzących wspólnoty korynckiej twierdziło, iż nie ma zmartwychwstania. Św. Paweł mówi do nich z wyrzutem: Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał (1 Kor 15, 12–13). Głoszenie Dobrej Nowiny w Atenach, mieście słynącym z uprawiania filozofii, rozbiło się właśnie o prawdę o Zmartwychwstaniu Jezusa. Kiedy Paweł wspomniał o zmartwychwstaniu, mieszkańcy dumnego miasta, ufając bardziej swojemu rozumowi niż świadectwu Apostoła Narodów, zlekceważyli go banalnym stwierdzeniem: Posłuchamy cię o tym innym razem (Dz 17, 32).

Centralną prawdą, od której wszystko się zaczyna w chrześcijaństwie, nie jest krzyż, ale właśnie zmartwychwstanie. W samym fakcie śmierci Jezusa na krzyżu nie było nic nadzwyczajnego. W czasach rzymskich dziesiątki tysięcy osób konało w okrutnych mękach na krzyżu. Karę krzyża zniósł dopiero cesarz Konstantyn w IV wieku. Krzyż Jezusa nabiera blasku chwały dzięki zmartwychwstaniu, poprzez zmartwychwstanie. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, byłby tylko jednym z wielu nieszczęsnych ludzi, który z powodu zawiści faryzeuszy i nieudolności władzy sądowniczej Rzymian zawiśli na szubienicy krzyża.

Dla wielu chrześcijan rozważanie męki i śmierci Jezusa jest modlitwą, której oddają się bardzo często i bardzo chętnie. Wiemy, jak smucić się z Jezusem maltretowanym, poniżanym, biczowanym, krzyżowanym, ale nie zawsze umiemy radować się z Jezusem Zmartwychwstałym, Jezusem wstępującym do nieba i zasiadającym po prawicy Ojca. Mówimy nieraz, iż nasze życie z Boskiego dopuszczenia jest naznaczone krzyżem i cierpieniem. Trzeba nam jednak zawsze pamiętać, że jest to tylko część prawdy. Drugą część tej prawdy stanowi stwierdzenie, iż nasze życie ma być naznaczone także radością i pokojem, które przynosi Jezus Zmartwychwstały.

Św. Ignacy wprowadzając nas w kontemplację Jezusa Zmartwychwstałego, każe nam prosić o łaskę wesela i silnej radości z powodu tak wielkiej chwały i radości Chrystusa (ĆD, 221), ponieważ nie w naszej mocy jest zdobyć i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy też inne pocieszenie duchowe, lecz wszystko to jest darem i łaską Boga, Pana naszego (ĆD, 322).

Ostatecznym celem naszego życia nie jest boleść i udręka, ale udział w chwale i radości wraz z Chrystusem Zmartwychwstałym. Jezus odchodzi z tego świata w boleści i męce, ale po to, aby móc znowu powrócić jako pełen chwały i obdarzyć swoich umiłowanych pełną radością, pokojem i chwałą. Pisarze natchnieni, chcąc przybliżyć nam, na czym będzie polegać pełna radość i chwała, zapowiadana przez Chrystusa, są bezradni. Św. Paweł, cytując bliżej nieznanego autora, powie, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Kontemplowanie Jezusa Zmartwychwstałego ma nas więc podprowadzić do wewnętrznego odczuwania i smakowania tych wielkich rzeczy, aby Jezusowa radość była w nas i aby nasza radość była pełna (por. J 15, 11).

3. Doświadczenie radości w cierpieniu dla Chrystusa

Doświadczenie radości z Jezusem uwielbionym nie usuwa jednak z naszego życia na ziemi krzyża i cierpienia, ale umacnia nas w jego dźwiganiu w cierpliwości i chrześcijańskiej nadziei. Doskonały przykład tej paschalnej radości pośród cierpienia daje nam św. Paweł: A jeśli nawet krew moja ma być wylana przy ofiarniczej posłudze około waszej wiary, cieszę się i dzielę radość z wami wszystkimi: a także i wy się cieszcie i dzielcie radość ze mną! (Flp 2, 17–18). Również i naszą łaską i radością jest nie tylko wierzyć w Chrystusa, ale także dla Niego cierpieć (por. Flp 1, 29–30). Radość z Jezusem Zmartwychwstałym doświadczana nawet pośród cierpień i prześladowań jest zapowiedzią i przedsmakiem wiecznej radości. Chrystus (bowiem) zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli (1 Kor 15, 20).

Doświadczenie radości i pokoju Jezusa Zmartwychwstałego obecne nawet pośród cierpienia i krzyża dane jest nie tylko dla nas samych, ale także dla tych, którzy nie umieją jeszcze cieszyć się z Jezusem Zmartwychwstałym. Jezus pociesza nas w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga (2 Kor 1, 4). Mamy dzielić się z naszymi braćmi naszym zaufaniem Jezusowi, aby i oni powierzając się Jemu, mogli w swoich utrapieniach odnajdywać tę radość, która płynie z tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

W niniejszym rozważaniu sięgnijmy do tych momentów naszego życia, w których doświadczaliśmy smutku, przygnębienia, zamknięcia się w sobie. Zauważmy, iż w tych doświadczeniach byliśmy kuszeni do odruchowego koncentrowania się na tym, co sprawiało nam ból, cierpienie, co jest ostatecznie źródłem śmierci. Czy pokonywaliśmy tę pokusę? Czy przekraczaliśmy koncentrację na tym, co negatywne w naszym życiu?

Zauważmy, iż nieprzezwyciężanie pokusy koncentracji na sobie i swoim cierpieniu sprawia, że doświadczenie nadziei i obietnica przyszłej radości, obietnica zmartwychwstania staje się niemożliwa. Śmierć nie może współistnieć ze zmartwychwstaniem. Śmierć musi zostać pokonana, aby można było doświadczyć zmartwychwstania. Prośmy o takie doświadczenie radości Jezusa Zmartwychwstałego, aby mogło się ono odbić w naszym życiu i aby mogło w przyszłości stanowić dla nas oparcie i siłę, dzięki której będziemy w stanie przekraczać te doświadczenia, które wiążą się ze śmiercią, z grzechem i ze złem.

Sięgając do naszego życia zauważmy jeszcze wokół nas osoby smutne, przygniecione ciężarem życia, zamknięte w sobie, osoby w depresji. Jak oddziaływaliśmy na te osoby? Czy naszym zachowaniem, naszymi słowami nie utwierdzaliśmy ich w tych negatywnych stanach? Czy nie uciekaliśmy od takich osób kierując się własnymi smutkami lub też jakimś lenistwem wewnętrznym? Czy usiłowaliśmy pomagać im pokonywać ich smutek i zniechęcenie do życia? Czy wobec takich osób byliśmy świadkami Jezusa Zmartwychwstałego, który daje radość i daje ją w obfitości? Czy doświadczyliśmy radości pomagania ludziom w ich trudnych chwilach?

Powierzmy Jezusowi Zmartwychwstałemu nasze doświadczenie radości wewnętrznej oraz nasze doświadczenie dzielenia się nią z innymi. Prośmy, abyśmy poprzez te kontemplacje utwierdzili się w potrzebie szukania Jezusa jako źródła radości i pokoju dla siebie samych oraz dla innych.

 VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA 

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Maryję, Matkę Jezusa w dwu scenach. Najpierw w scenie zwiastowania. Zauważmy najpierw zdziwienie obecnością niebieskiego zwiastuna, a następnie pokorną zgodę na jego posłanie. Wsłuchajmy się w słowa Maryi: Oto ja służebnica Pańska. W drugiej scenie przedstawmy sobie spotkanie Maryi z Jej Synem Zmartwychwstałym. Nie rozbudowujmy zbędnych szczegółów; zauważmy przede wszystkim radość i głęboki pokój Maryi.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy Maryję, aby wyprosiła nam łaskę szczerej i głębokiej radości ze Zmartwychwstania Jezusa. Prośmy też, aby doświadczenie duchowej radości i pokoju było dla nas zaproszeniem i jednocześnie zapowiedzią radości życia wiecznego. Maryja bowiem uosabia nam wieczną radość.

1. To Ty? Mój Synu najukochańszy!

Św. Ignacy w czwartym tygodniu Ćwiczeń duchownych zaprasza nas do kontemplowania spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego ze swoją Matką. Propozycja ta wypływa nie tylko z jego osobistej wrażliwości, która wczuwa się w synowskie serce Jezusa. Ojciec Ignacy odwołuje się w niej także do bardzo starej tradycji chrześcijańskiej. Tradycja ta przekazuje, że Maryja była pierwszą osobą, której objawił się Jej Zmartwychwstały Syn. Sedeliusz, chrześcijański pisarz żyjący na przełomie czwartego i piątego wieku wielbi hymnem tajemnicę objawienia się Chrystusa Zmartwychwstałego swojej Matce:

Matka najsławniejsza zawsze dziewicą zostaje,
Przed Jej oczyma najpierw zwycięski Chrystus staje.
Niech dobra Matka — ongiś droga Jego przybycia –
Świadczy teraz o cudzie Jego powrotu do życia
.

W niniejszym rozważaniu posłużymy się dwoma opisami ukazania się Jezusa Zmartwychwstałego swojej Matce. Pierwszym z nich będzie opis R. Brandstaettera, który ukazuje nam najpierw bardzo ludzkie, a przez to bardzo nam bliskie, przeżycie przez Maryję męki i śmierci swojego Syna, a następnie niespodziewane spotkanie ze Zmartwychwstałym Synem. Drugi opis, który przytoczymy, należy do św. Wincentego Ferreriusza, wielkiego teologa i kaznodziei dominikańskiego, żyjącego na przełomie XIV i XV wieku.

W opisie Brandstaettera Maryja bardzo boleśnie przeżywa śmierć Jezusa. I chociaż jest pełna smutku i cierpienia, to jednak powierza się z wielkim zaufaniem Elohim. Objawienie się Zmartwychwstałego Syna jest dla Niej wielkim zaskoczeniem, niezwykłą niespodzianką. Dobra Nowina o Zmartwychwstaniu rodzi spontaniczną wielką radość, adorację i modlitewne milczenie. Posłuchajmy opowiadania Brandstaettera o spotkaniu Maryi z Jezusem Zmartwychwstałym.

Miriam, która już drugą noc spędziła z niewiastami na modlitwach, oparła się plecami o ścianę i zmęczona usnęła. Wówczas Mariamne z Magdali, Hana, Mariam, matka Jaakowa, i Salome, matka synów Zebadii, wyszły na palcach z izby i udały się pustymi ulicami, pogrążonymi jeszcze w jasnych ciemnościach księżycowej nocy, do Bramy Ogrodów, aby natychmiast po jej otwarciu — a było już do świtu niedaleko — pójść na Golgothę i uświęcić grób Jeszuy ben Josef wonnościami zakupionymi wczoraj wieczorem u znajomego sprzedawcy balsamu. Miriam ocknęła się. W kącie izby dopalała się oliwna lampka, której płomyk był teraz ledwo widoczny w jasnych płomieniach świtu. Niewiasta rozejrzała się po izbie. Poszły. Poszły do grobu. Nie zbudziły jej. Jak długo spała? Chciała z nimi iść. A one poszły same. Prawdopodobnie chciały, żeby nieco wypoczęła, ale właściwie po co chce iść do grobu? Ten grób dźwiga w sobie, pod sercem. Jak ongiś dźwigała Jeszuę w swoim macierzyńskim łonie, tak samo teraz dźwiga w sobie Jego grób. W łonie. Pod sercem. O, jak ciężkie jest to żałobne brzemię! Z Jego śmiercią dobiegło końca Jej życie. Nie ma już czego szukać na tym świecie. Tak... tak... wiedziała, że Ją bardzo kochał, ale poszedł w świat, cały oddany Elohim. Ojca więcej kochał niż Ją... Tak powinno być... Tak powinno być... Słowa te powtarzała wciąż od wielu, wielu lat i za każdym powtórzeniem przynosiły Jej wielką ulgę. A teraz Syn nie żyje. Czy nie mogła umrzeć przed Nim? Na pewno była do czegoś potrzebna, skoro Pan kazał Jej żyć i przeżyć śmierć Syna. Może życiem w cieniu miała świadczyć o prawdziwości cienistego Zwiastowania? Może Jej obecność potrzebna była pod krzyżem? Może Pan chciał, aby martwa głowa Jeszuy spoczęła na Jej łonie? Dobrze jest tak, jak jest. Wszystko spełniła, co Pan Jej kazał spełnić. Była posłusznym narzędziem Jego woli, chociaż nie wszystko po dzień dzisiejszy jest dla Niej zrozumiałe i jasne. Niech się dzieje według Jego słowa. O, jak ciężki jest ten grób, który w sobie dźwiga! Czy to jest naprawdę grób? Czy to jest naprawdę grób? Czy to brzemię jest naprawdę martwym ciałem Jej Syna? Jej niebieskie, głęboko osadzone oczy pod czarnymi łukami brwi zabłysły łagodnym światłem, jak wtedy, gdy będąc nazarethańską dziewczyną w domu rodziców ujrzała w sobie postać nieznanego Męża idącego ku Niej z głębi półmrocznej izby.

Upadła na twarz, objęła rękami Jego nogi i spytała:

— To Ty? Mój Synu najukochańszy.

Usłyszała odpowiedź.

Milczała, bo nie mogła z siebie wydobyć głosu

W tej kontemplacji prośmy Maryję, aby zaprosiła nas do przeżycia razem z Nią Jej cierpienia i bólu związanego z męką i śmiercią Jej Syna. Będziemy w stanie odczuć Jej niezwykłą radość, jeżeli najpierw wczujemy się w ból Matki, która straciła Jedynego Syna; Syna, który był Jej całym życiem. Tylko Maryja mogła kochać swojego Syna i oddać się Mu tak, jak człowiek może kochać i oddać się tylko Bogu. Żadna inna matka nie może w takich sposób kochać swojego dziecka i powierzyć się mu, jak Maryja kochała i powierzyła się Jezusowi.

Każda matka, aby kochać dojrzale swoje dziecko, musi najpierw ukochać Boga. Przykazanie: będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 30) tworzy fundament każdej miłości ojcowskiej i matczynej. Sam Chrystus przestrzega: kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 37). Tylko Maryja miała prawo kochać swojego Syna na równi z Bogiem, ponieważ Jej Syn był Bogiem i Człowiekiem. Stąd też Jej ból jest całkowicie inny od jakiegokolwiek bólu matki tracącej swoje dziecko. Stąd też tylko Maryja może nam odsłonić swój ból i zaprosić nas do współudziału w swoim cierpieniu.

Dzieląc ból Maryi prośmy Ją następnie, aby ukazała nam swoją wielką radość ze spotkania z Jezusem Zmartwychwstałem. R. Brandstaetter opisuje nam dość szeroko smutek i ból Maryi, ale wydaje się być bezradny wobec doświadczenia radości Maryi. Nie umie Jej opowiedzieć. Radość tę osłania jedynie zdziwieniem, zaskoczeniem i milczeniem Maryi, która nie mogła z siebie wydobyć głosu. Głęboka duchowa, mistyczna radość jest znacznie trudniejsza do wyrażenia i opisania, niż ból i cierpienie. Być może także dlatego, iż głęboka duchowa radość zdaje się być znacznie rzadszym doświadczeniem, niż doświadczeniu udręki i bólu.

Chciejmy przez dłuższą chwilę towarzyszyć Maryi w Jej zdziwieniu, milczeniu i adoracji Jezusa Zmartwychwstałego. Razem z Nią chciejmy uklęknąć i oddać Jezusowi chwałę.

2. Mój Syn zmartwychwstanie

Przejdźmy teraz do opowiadania św. Wincentego Ferreriusza o spotkaniu Jezusa Zmartwychwstałego ze swoją Matką. Ma ono zupełnie inny charakter i właśnie dlatego doskonale uzupełnia opowiadanie R. Brandstaettera, które może nam się wydać zbyt ludzkie. Opowiadanie św. Wincentego podobne jest raczej do wschodniej ikony niż do realistycznego obrazu. Jest ono uduchowione, jakby nieco odcieleśnione, jakby było teologicznym opowiadaniem o wierze Maryi oraz o Jej chwale niebieskiej. W opowiadaniu św. Wincentego Maryja nie przeżywa już smutku i bólu z powodu śmierci Syna. Jej wiara jest bardzo jasna, prosta i jakby oczywista. Maryja nie jest już zmieszana, zaniepokojona jakimiś niejasnościami, wątpliwościami. Walkę, cierpienie, ból ma już poza sobą. Wiara Maryi w opowiadaniu św. Wincentego jest wiarą uwielbioną, wyniesioną do chwały, adorowaną przez Patriarchów i aniołów. Wiara Maryi w tym opowiadaniu stanowi dla nas niedościgły wzór dla naszej wiary. Św. Wincenty właśnie Maryi przypisuje zmianę święta z szabatu na niedzielę, dzień zmartwychwstania Jej Syna.

Maryja wstała, spojrzała przez okno i zobaczyła, że zaczyna świtać. Jej radość była ogromna.

— Mój Syn zmartwychwstanie — powiedziała i zginając kolana zaczęła się modlić: Zbudź się, stań przy mnie i popatrz. Chrystus natychmiast wysłał Anioła Gabriela mówiąc do niego:

— Ty, któryś zwiastował mojej Matce Wcielenie Słowa, ogłoś Jej teraz Jego Zmartwychwstanie. Anioł poleciał do Dziewicy Maryi i oznajmił jej:

— Ten, którego nosiłaś w swoim łonie, zmartwychwstał, jak zapowiedział. Chrystus pozdrowił wówczas swoją Matkę mówiąc do Niej:

— Pokój niech będzie z Tobą. Maryja odpowiedziała Synowi:

— Aż do tej pory dniem uwielbienia Pana była sobota dla uczczenia świętego odpocznienia Boga po dziele stworzenia świata. Od tej pory będzie to niedziela na pamiątkę Twojego Zmartwychwstania. Twojego odpocznienia, Twojej chwały. Chrystus wyraził zgodę i opowiedział Maryi o tym, czego dokonał w otchłani i jak uwięził szatana. Przedstawił też Maryi Patriarchów, których z otchłani wyprowadził. Oddali oni Maryi cześć mówiąc:

— Ty jesteś chwałą Jeruzalem, radością Izraela, chlubą swojego ludu. Maryja również pozdrowiła ich mówiąc:

— Wy jesteście Narodem Wybranym, królewskim kapłaństwem, ludem nabytym przez Pana dla objawienia Jego chwały. On was wezwał z ciemności do swojego przedziwnego światła. Aniołowie zaśpiewali wówczas: Ciesz się Królowo niebieska.

Bóstwo Jezusa, które w całym Jego życiu, szczególnie zaś w Jego męce i śmierci zdawało się ukrywać także przed Maryją, teraz objawia się (Jej) i ukazuje tak cudownie w Jego najświętszym Zmartwychwstaniu (ĆD, 223). Maryja stając wobec swojego uwielbionego już Syna, adoruje Go, oddaje Mu chwałę i dziwi się wielkim rzeczom, które uczynił Jej Wszechmogący; dziwi się, że to właśnie Ona uboga dziewczyna z Galilei, pokorna służebnica była Jego Matką (Łk 1, 49). Wraz z Maryją oddajmy najpierw chwałę Jezusowi Zmartwychwstałemu. A następnie razem z Patriarchami i aniołami uwielbiajmy także Maryję Matkę Jezusa: Ty jesteś chwałą Jeruzalem, radością Izraela, chlubą swojego ludu.

3. Ciesz się, Królowo Anielska

Może po Zmartwychwstaniu po raz pierwszy Jezus objawił się swojej Matce w całym blasku swojego bóstwa, które za życia ziemskiego było bardziej przedmiotem wiary niż wiedzy (P. Schiavone). Wiara Maryi, Jej całkowite zaufanie w moc Boga działającego w całym Jej życiu we wszystkich próbach poczynając od Zwiastowania w Nazarecie aż po śmierć Syna na Golgocie, owocuje po Zmartwychwstaniu radością pełnego spotkania ze swoim Synem. Jezus Zmartwychwstały nie musiał przekonywać swojej Matki o swoim powstaniu z martwych; nie musiał pokonywać Jej nieufności; nie musiał wychowywać Jej do wiary w Jego powstanie z martwych, jak miało to miejsce w wypadku uczniów. Maryja nosząc nieustannie w swoim sercu nie tylko słowa swojego Syna, ale przede wszystkim Jego samego, z prostotą serca, bez zmagań z pokusą zwątpienia i niewiary przyjęła tę nową postać Jego obecności wynikającą z tajemnicy Zmartwychwstania. Maryja natychmiast całkowicie i bez zastrzeżeń otworzyła się na radość płynącą z tajemnicy Zmartwychwstania Syna.

Zaufanie Bogu w momentach próby otwiera człowieka na radość pełnego spotkania z Jezusem uwielbionym. Uczniowie nie potrafili od razu ucieszyć się Zmartwychwstałym Mistrzem. Radość ich rodziła się powoli, w trudzie przekraczania zwątpień i nieufności. Jezus musiał przezwyciężyć najpierw ich zamknięcie w sobie, ich lęki, obawy o siebie, ich niewiarę.

Radość Maryi ze Zmartwychwstania Jezusa jest dla nas najpierw wezwaniem do zaufania Bogu w naszych próbach; jest także zaproszeniem do otwarcia się na radość płynącą z Jego zwycięskiego działania w naszym życiu. Radość Maryi osądza wszystkie nasze przygnębienia, smutki, nasze ocieranie się o granice rozpaczy płynącej z naszej nieufności do Boga i do ludzi.

W bezpośredniej, serdecznej rozmowie prośmy, abyśmy mogli cieszyć się z Maryją, że Jej Syn już Zmartwychwstały w niebiosa wszedł do swej chwały. Maryję zaś prośmy, aby wstawiała się za nami w niebie, byśmy się też tam dostali i na wieki razem z Nią śpiewali Alleluja (pieśń: Ciesz się, Królowo Anielska).

 

IX. PUSTY GRÓB 

pierwszy dzień tygodnia (niewiasty) poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał. Przypomnijcie sobie, jak wam mówił, będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa i wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Jednakże Piotr wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało (Łk 24, 1–12).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie najpierw kobiety stojące u pustego grobu. Zauważmy ich bezradność i zagubienie. W drugim obrazie przywołajmy w pamięci dwóch mężów w lśniących szatach, którzy stają wobec bezradnych niewiast. Wsłuchajmy się w ich słowa: Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy najpierw o łaskę wielkiej otwartości na przyjęcie Dobrej Nowiny o Jezusie Zmartwychwstałym. Prośmy także o głębokie wewnętrzne pragnienie dzielenia się doświadczeniem Jezusa Zmartwychwstałego z tymi, do których Jezus nas posyła.

1. Zmartwychwstały słońcem ludzkości

Po pogrzebie rozpoczęło się święto Paschy. Ale dla uczniów i przyjaciół Jezusa dzień ten był pełen pustki i smutku. Wielu z nich czuło się głęboko zawiedzionych, rozczarowanych. Mówili do siebie nawzajem: Myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 24, 21). Pośród smutku i przygnębienia należało jednak zacząć normalne życie. Ale nagle w tę ciężką atmosferę panującą wśród uczniów wdarła się nieoczekiwana wiadomość o pustym grobie Jezusa. Wiadomość tę przyniosły kobiety. Uczniowie nie dali jej jednak wiary. Wydawało im się, iż jest to jedynie czcza gadanina.

Pierwszymi świadkami Zmartwychwstałego u Łukasza są niewiasty przybyłe z Galilei. W czasie pogrzebu obejrzały grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie przygotowały wonności i olejki (Łk 23, 55). Chcą je zanieść do grobu, aby oddać ostatnią przysługę Jezusowi i uczcić Jego martwe Ciało. Jako wierne córki Izraela czekają jednak na poranek niedzielny, który kończy szabat. Wszystkie te czynności kobiety wykonują jednak z pewną rezygnacją. Przyjmują bowiem śmierć Jezusa jako nieodwracalny fakt.

pierwszy dzień tygodnia poszły skoro świt do grobu... Świt pierwszego dnia tygodnia jest tutaj przeciwstawiony ciemnościom południa, które towarzyszyły śmierci Jezusa. Ten świt rozpoczyna w Ewangelii Łukasza bardzo długi dzień. Łukasz bowiem wszystkie wydarzenia dotyczące Zmartwychwstania gromadzi w jednym dniu, jakby dla zaznaczenia, że ograniczenia czasu i przestrzeni nie istnieją dla Jezusa Zmartwychwstałego. Wieczność jest jak jeden dzień, który nigdy nie przemija.

Chrystus jest wiecznym światłem. Chrystus jest świtem ludzkości. Chrystus jest wiecznym słońcem, które nigdy nie zachodzi. Ciemności, które na krótko zapanowały nad Jezusem (por. Łk 22, 53), nie mają już żadnego dostępu do Niego. W tej modlitwie kontemplujmy Chrystusa jako wieczny świt ludzkości, jako światło, jako słońce, które nigdy nie zachodzi. W dawnych wiekach chrześcijanie budowali świątynie w ten sposób, że ołtarz był zwrócony ku wschodowi. Tak wyrażali pragnienie i oczekiwanie na Chrystusa, wstające słońce ludzkości.

Jeżeli byłoby to możliwe, obecną kontemplację możemy odprawiać wczesnym rankiem w miejscu, które pozwoliłoby nam kontemplować wschodzące słońce. To samo słońce było jedynym świadkiem Zmartwychwstania Jezusa; słońce to oglądały również kobiety udające się do grobu. Świt poranka i wschodzące słońce może być dla nas wielkim znakiem Jezusa Zmartwychwstałego.

2. Bezradność kobiet wobec pustego grobu

Niosąc przygotowane wonności, kobiety szły na spotkanie umarłego. Szły do grobu. Namaszczeniem zmarłego chciały okazać zmarłemu szacunek i cześć, który żywiły względem Niego. Towarzyszyły Mu od Galilei w całym Jego wstępowaniu do Jerozolimy, były świadkami Jego śmierci, a teraz namaszczeniem chciał Go pożegnać. Kiedy kobiety przyszły do grobu Jezusa, kamień był odsunięty, a skoro weszły do wnętrza, nie znalazły Jego Ciała. W tej zaskakującej sytuacji stanęły bezradne i zagubione. Ich drogie i starannie przygotowywane wonności i olejki okazały się bezużyteczne. Do ich smutku dołącza się jeszcze uczucie bezradności i zagubienia.

Chciejmy wczuć się w ich sytuację. Zagubienie jest jednym z najbardziej boleśnie przeżywanych ludzkich uczuć. Towarzyszy ono człowiekowi wówczas, kiedy staje w sytuacji bez wyjścia, w sytuacji przerastającej jego siły, gdy znajduje się w osaczeniu. Rodzi się wtedy pełne niepokoju pytanie: co robić dalej, jak wyjść z tej sytuacji. Niewątpliwie były to pytania kobiet przy grobie Jezusa. W sytuacjach bezradności człowiek dotyka w bolesny sposób granic swoich ludzkich możliwości, których w żaden sposób nie jest w stanie przekroczyć.

Skazanie na bezradność jest szczególnie nieznośne dla tych ludzi, dla których władza, siła, świadomość tego, że jest się panem sytuacji, jest ideałem przewodnim (K. Horney). Każdemu z nas wcześniej czy później przychodzi stanąć wobec granic swoich ludzkich możliwości i doświadczyć uczucia bezradności. I choć jest ono trudne i bolesne, to jednak poprzez nie łatwiej i szybciej dochodzimy do prawdy o nas samych: odkrywamy nasze ubóstwo, nasze słabości, odkrywamy potrzebę pomocy ludzkiej i boskiej. Takie doświadczenie, choć bolesne, otwiera nas na przyjęcie Dobrej Nowiny, najważniejszej pomocy, jaką możemy otrzymać. To właśnie dzięki doświadczeniu bezradności i zagubienia pozwalamy się Bogu prowadzić, poznajemy Jego Boską moc.

W obecnej kontemplacji odszukajmy w naszym życiu momenty, w których czuliśmy się w większym czy mniejszym stopniu bezradni i zagubieni. Pozwólmy, aby one nas jeszcze raz dotknęły. Wybierzmy jedną szczególną sytuację, która wydaje nam się najtrudniejsza i najbardziej przykra. Powróćmy do niej. Nie bójmy się, iż ponownie nas zaboli. Zauważmy też, iż pod wpływem tych przykrych sytuacji pokornieliśmy wewnętrznie, a przez to stawaliśmy się bardziej otwarci na przyjmowanie pomocy Boga i bliźnich. Prośmy, aby sytuacje bezradności i zagubienia były dla nas szczególnymi okazjami otwierania się na przyjmowanie Dobrej Nowiny o Zmartwychwstaniu Jezusa.

3. Nie ma Go tutaj — zmartwychwstał

Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał.

W naszej kontemplacji zauważmy dwóch mężczyzn w lśniących szatach rozmawiających z kobietami. Przypominają nam Jezusa przemienionego na górze Tabor, Jego odzienie lśniąco białe, oraz dwóch mężów — Mojżesza i Eliasza — rozmawiających z Nim o Jego odejściu (por. Mk 9, 2nn). Scena Przemienienia Jezusa na górze zapowiada Jego Zmartwychwstanie. Tę łączność Przemienienia ze Zmartwychwstaniem podkreśla również zachowanie się kobiet, które podobnie jak uczniowie na górze Tabor, pochyliły twarze ku ziemi.

Pochylenie twarzy do ziemi jest odruchowym gestem człowieka świadomego swojej małości i bezradności wobec tajemnicy objawiającego się Boga. W taki właśnie sposób spontanicznie reagowali najwięksi mężowie Izraela: Mojżesz, Eliasz, Izajasz. W tej medytacji pochylmy również i my nasze twarze ku ziemi wobec tajemnicy objawiającego się w Zmartwychwstaniu Jezusa Boga. Zmartwychwstanie, jak żadne inne wydarzenie w historii ludzkości, objawia nam potęgę Boga, Jego moc.

Dlaczego szukacie żyjącego pośród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał — usłyszały kobiety od mężów w lśniących szatach. Słowa te są delikatnym wyrzutem z powodu małej wiary kobiet szukających wiecznie Żyjącego pośród umarłych, a jednocześnie ogłaszają Dobrą Nowinę o Jego Zmartwychwstaniu. Na potwierdzenie Dobrej Nowiny, iż Jezus żyje, dwaj mężowie odwołują się do pamięci kobiet: Przypomnijcie sobie, jak wam mówił będąc jeszcze w Galilei: Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie. Wtedy przypomniały sobie Jego słowa.

Zasadniczym źródłem wiary w Zmartwychwstanie Jezusa miał być nie tyle pusty grób lub też obecność dwóch mężów w lśniących szatach, którzy budzili raczej lęk niż wiarę, ile przypomnienie im słów wypowiedzianych przez Jezusa jeszcze przed Jego śmiercią. W Ewangelii Łukasza Jezus aż osiem razy zapowiada swoją mękę, śmierć i Zmartwychwstanie. To właśnie nauka Jezusa z okresu Jego życia ziemskiego ma być decydującym motywem wiarygodności Jego Zmartwychwstania. Objawiając się Apostołom Jezus będzie również przypominał dawaną im wielokrotnie obietnicę powstania z martwych. Wszystkie inne znaki, na które Jezus będzie się powoływał po swoim Zmartwychwstaniu, mają jedynie wspomagać ten pierwszy znak, którym są Jego słowa. Ten, który powstał z martwych, jest Tym samym, który powołał Dwunastu, nauczał, czynił cuda, został umęczony i ukrzyżowany.

W obecnej kontemplacji chciejmy z uwagą towarzyszyć kobietom. Wsłuchajmy się uważnie w ich dialog z dwoma mężami w lśniących szatach. Wczuwajmy się w ich wewnętrzne przeżycia. Zauważmy ich lęk, bezradność, ale także zdziwienie, zaskoczenie i wreszcie radość ze Zmartwychwstania Jezusa. Prośmy je, aby i nam udzieliła się ich radość. Prośmy za ich wstawiennictwem, abyśmy pozwalali Bogu wchodzić w nasze życie z Jego Dobrą Nowiną o Jezusie Zmartwychwstałym. Módlmy się również o duchową pamięć, dzięki której w sytuacji bezradności i zagubienia odnajdziemy słowa Jezusa, którymi pouczał nas przygotowując na mające nadejść próby.

4. Zmartwychwstanie w moim życiu

Zmartwychwstanie Jezusa nie może być dla nas przede wszystkim faktem historycznym. Jest faktem, który trwa nieustannie. Jezus zaprasza nas, aby z Jego Zmartwychwstania uczynić fundament naszego życia, fundament naszej codzienności. Jezus jest Panem przez swoje Zmartwychwstanie. To dzięki Zmartwychwstaniu króluje w historii. To dzięki zmartwychwstaniu Jezus jest także moim Panem, króluje w mojej osobistej historii życia. Siła naszej wiary w Jego Zmartwychwstanie sprawia, iż Jezus posiada dostęp do naszego serca, do naszego życia. To dzięki wierze w Jego Zmartwychwstanie Jezus może przemieniać nasze serca, może nadawać nowy kształt naszemu życiu.

W niniejszej kontemplacji oraz w następnych zadawajmy sobie pytanie: Czy doświadczenie wiary nie kojarzy nam się wyłącznie z cierpieniem, męką, umartwieniem, z krzyżem, z walką z grzechem, z walką ze złem? Chociaż te trudne doświadczenia są integralną częścią życia duchowego, to jednak nie wyczerpują go całkowicie. Czy przeżywanie wiary kojarzy nam się spontanicznie także z doświadczeniem radości, pociechy, przyjaźni, miłości, pokoju, ukojenia, otuchy? Czy Zmartwychwstanie Jezusa przenika naszą codzienność: codzienną modlitwę, codzienne zmagania, ofiary, ludzką miłość, przyjaźń, pracę, odpoczynek? Czy świeżość i piękno świtającego poranka kojarzy nam się ze Zmartwychwstaniem Jezusa? Czy moglibyśmy powiedzieć, że Zmartwychwstanie Jezusa jest centrum naszej wiary? Czy przemienia ono nasze serca — nasze życie, jak przemieniało serca i życie uczniów, kobiet? Czy Jezus Zmartwychwstały wyrywa nas z naszego smutku, beznadziejności, zwątpienia? Czy Jezus Zmartwychwstały kształtuje rzeczywiście naszą — moją historię życia? Niech te liczne pytania powracają nie tylko w tej modlitwie, ale także w następnych kontemplacjach Jezusa Zmartwychwstałego. Prośmy Jezusa o szczerość odpowiedzi, których będziemy sobie udzielać. Prośmy, abyśmy potrafili otwarcie i szczerze rozmawiać o owocach naszej refleksji z Matką Najświętszą, z Jezusem Zmartwychwstałym, z Bogiem Ojcem.

5. Oznajmiły to wszystko Jedenastu

Uwierzywszy w Zmartwychwstanie Jezusa dzięki Jego własnym słowom, kobiety wróciły od grobu i oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. Każde autentyczne doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego ma charakter misyjny, ma charakter apostolski. Jezus nie objawia się nam tylko dla nas samych. Poprzez nas pragnie objawiać się także innym. Jezus zawsze posyła swego ucznia do innych z jego doświadczeniem wiary i miłości jako świadka Zmartwychwstałego.

Misja dawania świadectwa Jezusowi jest jednak zwykle bardzo trudna. Często natrafia na brak gotowości do jej przyjęcia ze strony człowieka. Tak było w wypadku Apostołów, którym świadectwo kobiet o Jezusie Zmartwychwstałym wydało się czczą gadaniną i nie dali jej wiary. Podobnie jest i dziś. Świadectwo dawane Jezusowi bywa lekceważone, a nawet odrzucane z wrogością. W takiej sytuacji może nam się zdawać, iż nasze świadczenie jest bezużyteczne i bezsensowne. Łatwo wówczas możemy popaść w zwątpienie i zniechęcenie. Ale choć Apostołowie nie uwierzyli natychmiast, jednak byli poruszeni świadectwem kobiet. Poruszenie to będzie początkiem ich wiary w Zmartwychwstanie Jezusa.

Na zakończenie całej kontemplacji prośmy o wielkie pragnienie dzielenia się z innymi naszym wewnętrznym doświadczeniem Jezusa Zmartwychwstałego; prośmy o głęboką świadomość, iż naszemu świadectwu zawsze towarzyszy Jego moc. Módlmy się, abyśmy nie zniechęcali się łatwo lekceważeniem naszego świadectwa przez ludzi, którzy nie są jeszcze gotowi w nie uwierzyć. Odrzucanie przez bliźnich świadectwa o Jezusie nie oznacza bynajmniej braku potrzeby Dobrej Nowiny, ale jedynie ich aktualny brak wewnętrznej dyspozycji do jej przyjęcia.

 

X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ

 Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa — jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział (J 20, 11–18).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Chrystusa Zmartwychwstałego, podobnego do ogrodnika, do którego Maria zwraca się z pytaniem, gdzie jest ciało Jezusa. Wsłuchajmy się też w jedno słowo Jezusa: Mario i jedno słowo Marii: Rabbuni.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką otwartość serca oraz o pragnienie wolności wewnętrznej, dzięki której będziemy w stanie odkrywać obecność Jezusa Zmartwychwstałego w każdej sytuacji naszego życia. Prośmy też o wielką wiarę w moc Jego słowa; Jezus bowiem swoim jednym słowem może otworzyć nam oczy, może powołać nas do życia, może nas zbawić.

1. Maria Magdalena stała przed grobem płacząc

Maria Magdalena widzi wprawdzie zewnętrzne znaki Zmartwychwstania Jezusa (pusty grób oraz obecność aniołów), ale nie potrafi sama z siebie przeczuć tajemnicy powstania Jezusa z martwych. Zamknięta w swoim smutku z powodu śmierci Chrystusa szuka pocieszenia w obecności Jego zmarłego ciała. Ale i ta ostatnia pociecha została jej odebrana. Przychodząc bowiem do grobu znajduje go pustym. Pusty grób a w nim dziwna obecność dwóch aniołów okrytych bielą nie są w stanie do niej przemówić. Aniołowie zadają jej pytanie: Dlaczego płaczesz? Ona odpowiedziała: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Fakt śmierci Jezusa jest tak mocno utrwalony w pamięci Marii Magdaleny, iż znaki Zmartwychwstania Jezusa nie mogą naprowadzić jej na inny sposób myślenia i poszukiwania. Zapominając o słowach Jezusa, który wiele razy przepowiadał swoje Zmartwychwstanie, zatrzymała się na sobie, na swoich wyobrażeniach i oczekiwaniach tego, co chciała przeżyć w czasie swojego pobytu u grobu. Ponieważ nie była zdolna odczytać danych jej znaków Zmartwychwstania, sam Jezus przychodzi do niej. Ale jej zaślepienie smutkiem i dążeniem do odnalezienia martwego ciała Jezusa było tak duże, iż nie była w stanie rozpoznać Go żywego. Chrystus zadanymi pytaniami: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?, pragnie pomóc jej oderwać się od koncentracji na martwym ciele i naprowadzić ją na szukanie Osoby Jezusa. Smutek i ból Marii Magdaleny wynikały nie z powodu zniknięcia ciała, ale z powodu śmierci Jezusa. Obecnością martwego ciała Chrystusa pragnie ukoić swój ból i smutek.

Zapatrzenie w cierpienie powoduje także, iż Maria Magdalena traci jakby poczucie rzeczywistości: Sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Dziwnym mogłoby bowiem wydawać się zabieranie ciała zmarłego człowieka z ogrodu przez ogrodnika, a także przeniesienie go z powrotem do grobu przez słabą kobietę.

Jeżeli w naszym doświadczeniu wiary, pomimo podejmowanych nieraz nawet wielkich wysiłków duchowych pozostajemy zapłakani i smutni, narzekający przede wszystkim na siebie samych lub innych ludzi (jesteśmy zwykle zbyt obłudni, aby narzekać na Pana Boga), to właśnie z powodu naszego zatrzymania się i skoncentrowania na tym, czego sami oczekujemy od siebie lub od Pana Boga. Są to jakieś religijne fiksacje. W takiej postawie planujemy sobie sami, jak winno przebiegać nasze spotkanie z Jezusem, jakich winniśmy doznawać wówczas uczuć, w jaki sposób Bóg winien rozwiązywać nasze problemy. Pozostajemy zapłakani, bo nie spełniają się nasze duchowe życzenia, nie będące wewnętrznymi pragnieniami otrzymanymi od Boga, ale jedynie wyrazem naszych ludzkich potrzeb. I choć Bóg daje nam nieraz bardzo wyraźne znaki, jak Marii Magdalenie, to jednak religijne fiksacje nie pozwalają nam dobrze ich odczytać.

Głębsze i dłuższe podtrzymywanie w sobie takich właśnie fiksacji religijnych staje się powodem utraty kontaktu z duchową rzeczywistością; tego, co dzieje się wokół nas oraz w nas samych nie poddajemy wówczas rozeznaniu duchowemu, ale interpretujemy jedynie przez nasze ludzkie myślenie, przeżywanie. W ten sposób dokonujemy fałszywej oceny zarówno zewnętrznych znaków Bożego działania, jak również naszych wewnętrznych doświadczeń i przeżyć. Obok rozpaczy, złudzenia religijne są jedną z największych pokus. Człowiek sam z siebie nie jest źródłem wewnętrznego doświadczenia, jedynie otwiera się na te doświadczenia, w które pragnie go wprowadzić sam Bóg.

W obecnej kontemplacji prośmy o łaskę wielkiej dyspozycyjności wobec Boga, abyśmy mogli, rozpoznając pokusę iluzji wewnętrznych, otwierać się na Jego realną obecność. Prośmy także o to, byśmy pozwalali Bogu zaskakiwać się ciągle nowymi sposobami Jego objawiania się w naszym życiu. Jezus Zmartwychwstały przekracza bowiem wszelkie granice i wszelkie przyjęte przez nas schematy.

2. Powiedz tylko jedno słowo

Maria Magdalena nie jest w stanie rozpoznać Jezusa patrząc sama na Niego. Konieczna była więc inicjatywa Jezusa. Jedno Jego słowo: Mario wystarcza, aby otworzyły się jej oczy i aby odkryła w ogrodniku Zmartwychwstałego. Jedno słowo Jezusa otrząsnęło Marię z jej smutku.

Jedno słowo Chrystusa może nas obudzić, uzdrowić, zbawić. Jedno słowo może otworzyć nam oczy, dać nam nowe życie. To jedno słowo objawia moc Tego, który je wypowiada. Rzymski setnik wyznał kiedyś wiarę w moc jednego słowa Jezusa: Powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie (Mt 8, 8). Przejmując tę wiarę w moc słowa Jezusa powtarzamy w każdej Mszy św. parafrazę słów setnika: Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. W obecnej modlitwie wyraźmy wiarę w moc słowa Jezusa. Prośmy o jedno Jego słowo, dzięki któremu moglibyśmy przejrzeć, uwierzyć w Jego Zmartwychwstanie, dzięki któremu moglibyśmy także doświadczyć głębokiej wewnętrznej radości i pokoju.

Jedno słowo Jezusa: Mario otworzyło jej oczy i natychmiast zobaczyła Pana. Wyrwana z koncentracji na martwym ciele Jezusa, mogła wreszcie zobaczyć żywego Pana. Od zaślepienia bólem i smutkiem zostaje doprowadzona do doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego. Na jedno słowo Jezusa, Maria również odpowiada jednym słowem Rabbuni. Tym jednym słowem wyraża wiarę, iż Ten którego widziała i słuchała przed śmiercią krzyżową jest Tym samym, którego teraz widzi i któremu teraz oddaje hołd. Tym jednym słowem uznaje z pokorą, że doświadczenie Zmartwychwstania jest ofiarowaną jej łaską.

Podobnie jak Jezusowi wystarcza jedno słowo, aby mógł się nam w pełni objawić, tak również i nam może wystarczyć jedno słowo, abyśmy mogli wyznać naszą wiarę, oddać Mu chwałę, wyrazić nasz żal, wypowiedzieć wszystkie nasze prośby. Nierzadko usiłujemy zastąpić wielością słów brak wiary. Ale sam Chrystus przestrzega nas przed taką modlitwą: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie (Mt 6, 7–8). Jednym słowem możemy powiedzieć Bogu, iż chcemy otrzymać wszystko to, co jest Mu dobrze znane jako nasza potrzeba i nasze pragnienie. Jedno nasze słowo może posiadać wielką moc dzięki ukrytej w nim wierze.

Tym jednym słowem powiedzianym do Marii jest jej własne imię. W imieniu ukrywa się moc. Wypowiadając imię Bóg powołuje człowieka do życia. Jezus wypowiadając imię Marii powołuje ją do nowego życia, do nowego istnienia. Prośmy, aby Jezus Zmartwychwstały również nad nami wypowiedział nasze imię, aby w ten sposób powołał nas do nowego życia, do nowego istnienia. Dobry Pasterz woła swoje owce po imieniu i wyprowadza je, staje na ich czele, a one postępują za Nim (por. J 10, 3–4). Wyraźmy w tej kontemplacji pragnienie należenia do owczarni Jezusa, dzięki czemu Jezus będzie mógł nas — wołając po imieniu — powoływać ciągle na nowo do nowego życia, do nowego widzenia Jego i naszej rzeczywistości.

Chciejmy odwdzięczyć się Chrystusowi również jednym słowem. Wymówmy ze czcią i z miłością Jego imię: Jezus. Miejmy świadomość, iż możemy je wypowiedzieć z wiarą tylko dzięki pomocy Jego Ducha. W miarę naszego wzrostu wewnętrznego to jedno słowo, imię Jezus może stać się najważniejszą — wręcz jedyną — treścią naszej modlitwy. Imię Jezus może wypełnić całkowicie nasze serce. Poprzez imię Jezus nawiązujemy nie tylko więź z Synem, ale także z Jego Ojcem. Kto bowiem posiada więź z Synem, posiada ją również z Ojcem, ponieważ Syn i Ojciec są jedno. Na naszą modlitwę: Panie, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja Chrystus mógłby nam odpowiedzieć również: Ty również powiedz z wiarą tylko jedno słowo, moje imię — Jezus — a będzie zbawiona dusza twoja.

3. Nowa obecność Jezusa Zmartwychwstałego

Kiedy Maria powiedziała do Jezusa: Rabbuni, wówczas Jezus odpowiedział jej: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Istotą misji Jezusa, istotą tajemnicy Wcielenia jest zstąpienie od Ojca i powrót do Niego: Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca (J 16, 28). Ostatecznym wypełnieniem misji jest więc nie tyle samo Zmartwychwstanie, ile raczej jego zasadniczy cel: powrót do Ojca, by zasiąść po Jego prawicy. Odchodząc ze świata i zasiadając po prawicy Ojca pozostaje jednocześnie na zawsze ze swoimi uczniami: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca (J 14, 28). Odejście do Ojca jest koniecznością nie tylko dla samego Jezusa, ale także dla Jego uczniów. Z tej konieczności wynika obopólne większe dobro, większa radość.

Spotkanie Jezusa z Marią Magdaleną tworzy jakby moment przejściowy pomiędzy dawną obecnością Jezusa, na sposób fizyczny i widzialny, a nową obecnością. Maria Magdalena i wszyscy uczniowie Jezusa będą musieli dopiero nauczyć się szukania Jezusa w nowy sposób, w nowej formie. Nowa obecność urzeczywistnia się poprzez wiarę całej wspólnoty Kościoła. Maria Magdalena, podobnie jak wszyscy uczniowie Jezusa po Zmartwychwstaniu, znajduje się w jakimś momencie przełomowym, w momencie przejściowym. Dopiero bowiem Wniebowstąpienie Jezusa oraz zesłanie Ducha Świętego utworzy z nich nową wspólnotę — Kościół.

Ale zanim to nastąpi, wszyscy uczniowie, podobnie jak Maria Magdalena, będą uczyć się wiary w Jezusa Zmartwychwstałego. Nie da się bowiem zatrzymać czasu; nie da się zatrzymać Jezusa z przeszłości. Godzina Jezusa, czas Jego ziemskiego życia już przeminął, należy do historii. Fizyczna, ziemska obecność Jezusa z chwilą Jego śmierci stała się częścią historii ludzkości. Po Zmartwychwstaniu Jezus przekracza historię, przekracza czas, przekracza przestrzeń. Jezus staje się odtąd panem historii, panem czasu, panem przestrzeni. Stąd też nie może być przez czas i historię zatrzymany, więziony. Po Zmartwychwstaniu Jezus mówi o sobie, że jest Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem, jest tym, Który jest, Który był i Który przychodzi, jest Wszechmogącym (Ap 1, 8). Próba zatrzymania Jezusa historycznego przy sobie staje się niemożliwa, jak niemożliwe okazało się dla Marii Magdaleny znalezienie Jego martwego ciała. Jak nie ma już martwego ciała, ponieważ Jezus zmartwychwstał, tak również nie ma już Jezusa historycznego, ponieważ wstąpił do Ojca i zasiada po Jego prawicy. Szukanie Jezusa historycznego jest więc szukaniem iluzji, jest rozmijaniem się z Jezusem wiecznie żyjącym po prawicy Ojca.

I chociaż nie można powrócić do przeszłości, to jednak trzeba nawiązać ścisłą więź z przeszłością i z historią. Jezus Zmartwychwstały jest bowiem tym samym Mistrzem z Nazaretu, któremu Maria Magdalena oraz inni uczniowie towarzyszyli w czasie Jego wędrówek po Galilei i Judei. I choć pomiędzy obiema postaciami Jezusa istnieje głęboka różnica, to jednak pozostaje identyczność Osoby. W Jezusie Zmartwychwstałym objawia się absolutna nowość Boga, której do tej pory świat jeszcze nie znał. Aby móc odkryć, widzieć i żyć nową rzeczywistością Jezusa Zmartwychwstałego, potrzeba nowego spojrzenia; spojrzenia oczyszczonego z osobistych przywiązań i ludzkich tylko oczekiwań. W nowej więzi z Jezusem trzeba całkowicie zdać się na Niego, tak jak On sam zdał się na wolę swojego Ojca.

Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Tymi słowami Jezus wzywa Marię Magdalenę, aby oderwała się od Jego starej, dawnej obecności; aby zrezygnowała z przywiązania do swoich ludzkich idei, wyobrażeń, oczekiwań. Jezus wzywa ją do otwartości i wiary w Jego nową obecność. Nowa obecność jest tak samo realna i tak samo rzeczywista jak Jego fizyczna obecność przed śmiercią. Jezus uczy Marię odkrywać Go w nowy sposób, żyć Nim na sposób nadprzyrodzony.

Kiedy zbyt materialnie, zbyt zewnętrznie i zbyt uczuciowo rozważamy życie Jezusa, wówczas spontanicznie rodzi się w nas jakiś żal, iż my nie mieliśmy możliwości spotkać na sposób fizyczny Jezusa historycznego, tak jak spotkała Go Jego Matka Maryja, Apostołowie oraz inni uczniowie, a wśród nich także i kobiety. Takie ludzkie pragnienia i cały sposób rozumowania związany z nimi, choć trzeba uszanować i można zrozumieć, jest jednak całkowicie fałszywy. Odsłania bowiem zatrzymanie się wiary jedynie na powierzchni naszych emocji. Objawia też powierzchowność naszego doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego.

Nasza dzisiejsza więź z Jezusem jest rzeczywista, realna, prawdziwa i głęboka. Nie jesteśmy w niczym poszkodowani, nie jesteśmy w gorszej sytuacji od tych, którzy mogli spotkać Jezusa historycznego. Nie przychodzi nam bynajmniej z większym trudem wierzyć w Jezusa jako Syna Bożego, jako naszego Zbawcę. Wręcz przeciwnie. Mając za sobą świadectwo dwóch tysięcy lat, nam — w pewnym sensie — jest może nawet łatwiej. Opieramy się bowiem nie tylko na naszych osobistych doświadczeniach Jezusa, ale także na doświadczeniach milionów Jego wyznawców, którzy dla Niego poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie. Ich wiara nas zastanawia, pobudza, zachęca, otwiera.

W niniejszej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi Zmartwychwstałemu. Dziękujmy Mu za Jego nową obecność. Dzięki niej pozostaje pomiędzy nami aż do skończenia świata (Mt 28, 20). Pozostaje obecny także i dla nas, pozostaje obecny także i dla mnie. I nam i mnie objawia się, jak objawił się swojej Matce Maryi, Marii Magdalenie, Apostołom, uczniom idącym do Emaus i wielu innym. Dziękujmy także Jezusowi za wiarę wszystkich Jego wyznawców, dzięki której wiara ta dotarła aż do naszych czasów. Nasza wiara jest kontynuacją, jest przedłużeniem ich wiary. Prośmy jednocześnie, abyśmy i my mogli przekazać tę wiarę w Jezusa Zmartwychwstałego tym, którzy przyjdą po nas. Jezus zaprasza również nas, jak zaprosił Marię z Magdali: Udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Maria posłusznie poszła oznajmić uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział.

Na zakończenie całej kontemplacji oddajmy chwałę Jezusowi zasiadającemu po prawicy Ojca wyrażając wiarę w Jego nową, ciągle żywą obecność pośród nas. Nieobecny na sposób widzialny, Jezus towarzyszy nam jednak przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Prośmy, aby Jego nowa obecność stała się źródłem nowego spojrzenia na nasze życie oraz na całą naszą ludzką rzeczywistość. Prośmy, abyśmy mogli wewnętrznie doświadczyć, że jako Zmartwychwstały jest Początkiem i Końcem, jest Alfą i Omegą, jest tym, Który jest, Który był i Który przychodzi.

 

XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU 

pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych (J 20, 1–9).

Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 35–39).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Piotra i Jana biegnących z pośpiechem i z niepokojem do grobu Jezusa. Obserwujmy także pusty grób Jezusa oraz leżące płótna i chustę, która była na Jego głowie.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wewnętrzne pragnienie głębokiego i intymnego związania z Jezusem oraz o wewnętrzne przekonanie, iż nic nie może nas od Niego oddzielić.

1. Biegli obydwaj do grobu

Maria Magdalena powróciwszy od pustego grobu dzieli się z Piotrem i Janem nie tyle radością ze Zmartwychwstania Jezusa, ile raczej swoim głębokim niepokojem i pytaniem, gdzie znajduje się Jego ciało. Niepokój Marii Magdaleny udziela się także uczniom. Pod jego wpływem oni również pobiegli do grobu: Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. Młodszy i silniejszy Jan wyprzedził Piotra, który — jak sugeruje nam Ewangelia — ledwie nadążał za Janem.

To pośpieszne zdążanie Piotra i Jana do pustego grobu wynikało z ich głębokiego związania z Jezusem. Śmierć Chrystusa, ucieczka uczniów, upadek Piotra nie tylko nie oddaliła ich od Mistrza, lecz wręcz przeciwnie — zbliżyła ich do Niego. Obaj, Piotr i Jan, towarzyszyli Jezusowi w Jego cierpieniach i śmierci krzyżowej; obaj przeżyli wewnętrzne zagubienie i smutek. Jan, choć stał pod krzyżem Mistrza, to jednak w Ogrójcu uciekł razem z innymi Apostołami. On również doświadczył głębokiego wewnętrznego zagubienia i niewiary. Uwierzył w Zmartwychwstanie Chrystusa dopiero przy pustym grobie oglądając zbędne już płótna i chustę po Zmartwychwstałym.

Piotr zaś od Ogrójca towarzyszył Jezusowi najpierw z daleka. Następnie zaparł się swojego Mistrza z obawy, że i jego może spotkać los Jezusa. Zaparcie się Piotra nie oddaliło go jednak od męki i śmierci Mistrza. Wprost przeciwnie. Zaparcie stało się przełomowym momentem, który pozwolił mu odkryć rzeczywisty cel i sens cierpienia i śmierci Jezusa. Dopiero po swoim zaparciu Piotr odkrył swoją zarozumiałość, swoją zbytnią pewność siebie, brak poznania siebie i grzechu swojego serca. Nie znając siebie Piotr dawał Jezusowi obietnice bez pokrycia w rzeczywistości: Z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć (Łk 22, 33). Po swoim grzechu Piotr wreszcie pojął, że to on — biedny grzesznik — potrzebuje zbawienia przez Chrystusa. Po swoim upadku Piotr nie broni się, aby Jezus umył mu nogi, aby Go oczyścił, aby Go zbawił. I chociaż Piotr nie stał pod krzyżem razem z Matką Jezusa i umiłowanym uczniem, to jednak głęboko doświadcza, że jest to śmierć dla niego i za niego. Szybki bieg Piotra do pustego grobu wyraża jakiś wewnętrzny niepokój. W niepokoju tym jest już przeczucie wiary w Zmartwychwstanie. Czyż bowiem Piotr mógłby całkowicie zapomnieć o wielokrotnych zapowiedziach Zmartwychwstania Jezusa? Czyż mógłby zapomnieć o obietnicy ponownego spotkania w Galilei? Przeczucie Zmartwychwstania Jezusa było jednak tak niesamowitą nowiną, iż trudno było uwierzyć w możliwość jej spełnienia.

Bieg Piotra i Jana do pustego grobu to bieg do źródła nadziei, do źródła prawdziwej radości, do źródeł życia. W obecnej modlitwie kontemplujmy bieg Piotra i Jana do pustego grobu. Zauważmy ich pośpiech, oczekiwanie pełne niepokoju. E. Burnand namalował znany obraz Piotr i Jan biegnący do grobu. Obraz ten wyraża pośpiech i niepokój uczniów Apostołów.

Pusty grób przemawia do uczniów. Pusty grób jest dla nich znakiem, symbolem, jest jakby sakramentem Zmartwychwstałego. Ogłasza im dobrą nowinę. Zmartwychwstałem i zawsze jestem z wami (Antyfona ze Mszy św. Wielkanocnej) — mówi Chrystus swoim pustym grobem. Choć sytuacja życiowa każdego z nich była inna, obaj potrzebowali tej niezwykłej Nowiny.

Głębia naszego uczestnictwa w radości Jezusa Zmartwychwstałego zależy od głębi naszej więzi z Jezusem, od naszego uczestnictwa w Jego męce i śmierci, od wewnętrznego uznania naszej słabości i grzeszności. Radość Wielkiej Niedzieli może odkryć tylko ten, kto doświadczył bólu Wielkiego Piątku. Zmartwychwstanie Jezusa może być wielką Nowiną tylko dla tych, dla których śmierć Chrystusa była wielkim smutkiem. Pełni radości Jezusa Zmartwychwstałego może doświadczyć tylko człowiek, który przeżyje rzeczywiste zagrożenie wynikające z grzechu, w którym pogrążony jest zarówno on sam jak i świat.

Prośmy w tej kontemplacji o głębokie pragnienie intymnego związania się z Chrystusem. Prośmy o zanurzenie nas w Jego męce i śmierci, abyśmy mogli być zanurzeni w radości Jego Zmartwychwstania. Módlmy się także, aby zapewnienie Jezusa: Zmartwychwstałem i zawsze jestem z wami było dla nas źródłem wewnętrznego pokoju i radości, szczególnie w momentach próby.

2. Dochodzenie do wiary w zmartwychwstanie

Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. Jan nie wszedł jednak od razu do wnętrza. Nachylił się jedynie, aby sprawdzić, czy rzeczywiście grób jest pusty. Tak. Grób był pusty. Jan zobaczył jedynie płótna, w które było zawinięte ciało Jezusa. Zaczekał na Piotra, aby ten jako pierwszy wszedł do grobu. W ustąpieniu pierwszeństwa Piotrowi przy wejściu do grobu dostrzegamy delikatność i szacunek młodszego Jana dla starszego Piotra. W ten dyskretny sposób Jan ukazuje również rolę Piotra we wspólnocie Apostołów. Kiedy Piotr wszedł jako pierwszy, za nim wszedł także Jan.

W rozważanej Ewangelii uderza nas detaliczny opis ułożenia płócien, które jako relikwie zostały po Zmartwychwstałym Jezusie. Piotr zobaczył leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Pod wpływem szoku pustego grobu uczniowie jakby sfotografowali w pamięci i wyobraźni ułożenie chusty i płócien. Obraz ten zapamiętali na całe życie.

Dzięki szczególnemu doświadczeniu Jezusowej miłości — Jan nazywa bowiem siebie uczniem, którego Jezus miłował (por. J 21, 7) — dzięki intuicji swojego czystego serca, Jan szybciej przedarł się przez własne zagubienie i niepewność. Szybciej też odnalazł w pamięci wielokrotną zapowiedź Jezusa, że po trzech dniach od śmierci zmartwychwstanie. Zaledwie zobaczył pusty grób, leżące płótna oraz chustę, uwierzył w tajemnicę Zmartwychwstania. Szybki bieg Jana jest symbolem jego szybkiej wiary. Miłość otwiera oczy. Miłość sprawia, iż człowiek widzi więcej i szybciej.

Piotr biegł wolniej. Piotrowi, który miotał się pomiędzy wyniosłością a doznanym upokorzeniem własnym grzechem, trudniej było uwierzyć. Potrzebował więcej czasu. Piotr do radości Jezusa Zmartwychwstałego dochodził wolniej i z większym trudem. Każdy grzech, zaślepiając człowieka, niszczy jego duchową wrażliwość. Utrudnia mu przez to odkrywanie obecności Jezusa. Gorzkie i serdeczne łzy Piotra wylane po zaparciu się Jezusa przygotowały jednak jego serce na przyjęcie tajemnicy Zmartwychwstania. Do radości Zmartwychwstania Piotr dochodzi nie tylko dzięki własnym wysiłkom, łzom żalu i skruchy, ale także dzięki modlitwie Jezusa, który zapewnił go: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara (Łk 22, 31).

Odwołując się do naszej wyobraźni oraz opisu, jaki zostawił nam św. Jan, kontemplujmy pusty grób. Przypatrujmy się niepotrzebnym już płótnom oraz chuście. Zauważmy radosne zdziwienie Jana, wyraz jego wiary w Zmartwychwstanie Mistrza.

I chociaż Piotr i Jan dochodzą do radości Zmartwychwstania różnymi drogami, to jednak w końcu pełna radość stała się udziałem ich obu. Prośmy Jana, umiłowanego ucznia Jezusa, aby jego droga do wiary w Zmartwychwstanie Jezusa uczyła nas potrzeby wewnętrznej przejrzystości w naszych pragnieniach i dążeniach. Czyste serce widzi szybciej, widzi dalej, widzi więcej. Prośmy także o intuicję serca, dzięki której będziemy w stanie odkryć obecność Jezusa Zmartwychwstałego w naszych codziennych doświadczeniach, życiowych sytuacjach, zdarzeniach. Podobnie jak zbędne płótna stały się dla Jana znakiem obecności Jezusa Zmartwychwstałego, tak również i dla nas wiele najprostszych sytuacji życiowych, po ludzku przypadkowych i zbędnych może być również znakiem Jego obecności.

Piotra zaś prośmy, aby uczył nas gorzko i serdecznie płakać z powodu naszych słabości i grzechów. Tym właśnie żalem przygotujemy nasze serce na przyjęcie radości Zmartwychwstania. Nasza grzeszna przeszłość nie musi być przeszkodą w drodze do Jezusa. Możemy uczynić z niej — jak uczynił to Piotr — miejsce spotkania z Jezusem. Im bardziej rozlał się nasz grzech, tym obficiej może rozlać się łaska wiary w Jezusa Zmartwychwstałego. Wraz z Piotrem i Janem upadnijmy przed Jezusem, wyraźmy naszą miłość, nasze oddanie, nasze uwielbienie dla tajemnicy Jego Zmartwychwstania.

3. Nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu

Jan nie widział oczami ciała Zmartwychwstałego Jezusa, a jednak — jako pierwszy z uczniów — uwierzył. I właśnie do niego w pierwszym rzędzie można odnieść błogosławieństwo, które Jezus wypowie później wobec niewiernego Tomasza: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20, 29). Jezus będzie pomagał uczniom uwierzyć w swoje Zmartwychwstanie ukazując się im aż do czasu Wniebowstąpienia. Dał On Apostołom po swojej męce — jak pisze Łukasz — wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o Królestwie Bożym (Dz 1, 3).

Po odejściu Jezusa z tej ziemi źródłem wiary w Jego Zmartwychwstanie będzie jedynie świadectwo Jego pierwszych uczniów, którzy Go widzieli na własne oczy. Jan Apostoł, który uwierzył w Zmartwychwstanie Jezusa zanim Go jeszcze zobaczył, staje się szczególnym wzorem wiary dla nas, którzy również nie widzieliśmy Zmartwychwstałego, a wierzymy w Niego. Nasza wiara w Jezusa opiera się na zaufaniu i dlatego nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu (Kol 3, 3). Naszej wiary, naszego życia duchowego, wewnętrznej radości, miłości, nie dostrzeżemy ludzkim okiem. I chociaż możemy sprawdzać ich autentyczność po owocach, to jednak nie możemy ująć rozumem, nie możemy opisać ludzkim językiem. Są one bowiem ukryte w Chrystusie.

Ponieważ nasze życie duchowe ukryte jest w Chrystusie, możemy być kuszeni, by pomniejszać rolę i znaczenie życia w Jezusie. Możemy być nawet kuszeni, aby twierdzić, że życie to nie istnieje. Ziarno wrzucone w ziemię jest także niewidoczne dla oka. I choć tego nie widzimy na zewnątrz, to jednak ziarno ciężko pracuje w ziemi — obumiera, by wydać owoc.

Nasza wiara w Jezusa ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego jest podobna do ziarna ukrytego w ziemi, które pracuje. Doświadczenie wewnętrzne wskazujące, iż nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu, może być dla nas wielką pociechą i nadzieją, szczególnie w momentach zniechęcenia duchowego. W chwilach wielkich wątpliwości i ataków niewiary możemy w sposób pewny odwoływać się nie do naszych odczuć i do naszej wiedzy o nas, ale właśnie do tego, co jest ukryte w Chrystusie. Tak właśnie przeżywał swoją wiarę św. Piotr po swoim zaparciu się Jezusa. To właśnie dzięki własnemu upadkowi i dzięki śmierci Jezusa Piotr wreszcie zrozumiał, iż nie może odwoływać się do swojej wiedzy o sobie, ponieważ jej do końca nie zna. Samo odczucie wiedzy o sobie okazało się dla Piotra złudne. Piotr odwołuje się zatem do ukrytej wiedzy Jezusa o nim. Na pytanie Mistrza: Szymonie, Synu Jana, czy miłujesz Mnie?, Piotr odpowiada pokornie: Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Moja miłość do Ciebie, moja wiara w Ciebie, moje życie Tobą ukryte jest w Tobie. I właśnie dlatego Ty sam najlepiej wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham (por. J 21, 15nn).

W obecnej kontemplacji dziękujmy Jezusowi za to, iż możemy ukryć naszą wiarę, naszą miłość i całe nasze życie w Nim. Prośmy, abyśmy dzięki temu zaznali głębokiego poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie. Właśnie dlatego, iż możemy się ukryć w Chrystusie, nic nie może nas od Niego oddzielić. Stąd też ze św. Pawłem możemy stawiać retoryczne pytanie: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Pewni, iż nasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu możemy również ze św. Pawłem odpowiedzieć na pytanie: I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Dziękujmy Jezusowi za ukrycie naszego życia w Nim, za to, iż dzięki Niemu możemy czuć się bezpieczni.

XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI 

Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym! Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego (J 20, 24–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie Jezusa, który przychodzi do uczniów mimo drzwi zamkniętych. Wsłuchajmy się w słowa Chrystusowego pozdrowienia: Pokój wam; wsłuchajmy się też w modlitwę adoracji Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy, aby sam Jezus rozwiewał naszą nieufność, jaka kołata się w nas gdzieś na dnie serca. Prośmy także o postawę głębokiej i pokornej adoracji Jezusa Zmartwychwstałego, której wzór daje nam modlitwa Tomasza: Pan mój i Bóg mój.

1. Niewierny Tomasz

Tomaszowi nieobecnemu na spotkaniu z Jezusem Zmartwychwstałym Apostołowie mówią prosto: Widzieliśmy Pana. Jest to pierwsze świadectwo o Jezusie Zmartwychwstałym, które Apostołowie dają jednemu ze swoich braci.

Zdanie: Widzieliśmy Pana staje się jakby najkrócej sformułowanym wyznaniem wiary, staje się opowieścią kerygmatyczną o Jezusie. Mówi ona nie tylko o Jego Zmartwychwstaniu, ale również o Jego obecności we wspólnocie Apostołów.

Niełatwo było uwierzyć Jedenastu Apostołom w Zmartwychwstanie Jezusa, kiedy tę Dobrą Nowinę przyniosły im trzy kobiety. Słowa kobiet wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary (Łk 24, 11). Ale świadectwo dziesięciu Apostołów, dane jednemu z nich, mogłoby wydawać się łatwe do przyjęcia. Znali się dobrze nawzajem. Nie była to grupa ludzi łatwowiernych, żądnych tanich sensacji. Wszyscy byli trzeźwymi realistami, których niełatwo było przekonać o czymś, co przekraczało ich prosty, męski sposób rozumowania. Tomasz, jeden z nich, słysząc jednogłośnie brzmiące świadectwo: Widzieliśmy Pana, mógł odwołać się do tego właśnie krytycyzmu swoich braci Apostołów. Ale Tomaszowi Dobra Nowina wydała się niemożliwa. I tym razem uznał ją za czczą gadaninę.

Możemy wczuć się w sposób rozumowania Tomasza: to prawda, że Jezus czynił cuda. Ale czynił je przecież także Mojżesz i wielcy prorocy, jak Eliasz, Elizeusz. Nie zdarzyło się jednak nigdy dotąd, aby ktoś sam wrócił z grobu, w którym go pochowano.

Na świadectwo Dziesięciu Tomasz spontanicznie odpowiada: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. Im większe i mocniejsze świadectwo, tym twardsze warunki wiary w Zmartwychwstanie stawia Tomasz nie tyle swoim braciom Apostołom, ile raczej samemu Jezusowi Zmartwychwstałemu. Reakcja Tomasza wydaje się być przejawem nie tylko realizmu, ale także wyrazem pewnego urazu i uporu emocjonalnego, jakim nierzadko odznaczają się ludzie zagubieni i niepewni siebie. Trzymają się swego zdania nieraz wbrew oczywistości. Tomasz, podobnie jak wszyscy Apostołowie, czuł się głęboko zawiedziony niespodziewanym, niepomyślnym i tak bolesnym końcem Jezusa. Być może Tomasz po śmierci Jezusa mocno żałował, iż dał się wciągnąć w Jego sprawę i nie chciał ponownie dać się nabrać. Tomasz metodami eksperymentalnymi pragnie sprawdzić Dobrą Nowinę o Zmartwychwstaniu. Chce zobaczyć i dotknąć te miejsca na ciele Jezusa, które były przyczyną Jego śmierci. Tomasz zdaje się być podobny do wielu dzisiejszych naukowców, którzy w sposób eksperymentalny usiłują udowadniać coś, co dla trzeźwo myślącego człowieka jest po prostu absurdem lub też chcą podważyć moralną oczywistość prawd, które do naszych czasów wyznawała cała ludzkość. Zdecydowana i jednoznaczna reakcja Tomasza sprawiła, iż wspólne świadectwo dziesięciu Apostołów o Zmartwychwstaniu Jezusa dane Jedenastemu z nich poniosło pierwszą porażkę.

Nieufność Tomasza posiada jednak — o ile możemy tak powiedzieć — swój pozytywny wymiar. Sprawę Jezusa Tomasz traktował bardzo na serio. Był w nią cały zaangażowany. Zmartwychwstanie Jezusa było dla niego, jak i dla innych Apostołów, nie tylko problemem wiary w cud. Był to bardzo osobisty problem: Jak żyć dalej? Komu poświęcić dalej życie? Komu się teraz powierzyć? Tomasz rozumiał dobrze, iż jego życie nabrałoby zupełnie innego znaczenia i sensu, gdyby Jezus żył, gdyby Jezus zmartwychwstał. Stąd też Chrystus traktuje nieufność Tomasza nie tylko z wielkim miłosierdziem, ale także bardzo serio. Spełnia dosłownie wszystkie warunki, jakie Tomasz postawił, aby uwierzyć w tajemnicę Jego Zmartwychwstania.

Odwołując się do naszego doświadczenia wejdźmy w tej modlitwie także w pokusę naszej nieufności. Rodzi się ona najczęściej, podobnie jak w wypadku Tomasza, jako reakcja obronna na bolesne doświadczenia zawodu i rozczarowania, szczególnie zaś zawodu i rozczarowania w miłości. Jeżeli wielokrotnie nie zostały spełnione rozbudzone w nas oczekiwania i nadzieje na trwałą ludzką miłość i przyjaźń, wówczas na propozycję nawiązania ponownej więzi miłości i przyjaźni spontanicznie bronimy się uczuciem nieufności. Odruchowo i z uprzedzeniem mówimy wówczas, że nie damy się nabrać kolejny raz.

Nieufności i uprzedzenia nie dają jednak żadnej obrony przed kolejnym zranieniem. Nieufność izoluje człowieka, zamyka go w sobie, czyni go coraz bardziej zgorzkniałym. Nieufność obraca się w końcu przeciwko człowiekowi, który ją stosuje. Nieufność i zamknięcie, jeżeli nie są stopniowo przezwyciężane, rodzą stany rozpaczy. U podłoża każdego ludzkiego grzechu leży zawsze nieufność, która przejawia się na wielu poziomach. Jest to nieufność wobec Boga, nieufność wobec bliźnich oraz nieufność wobec siebie samego. Wąż w ogrodzie Eden, nakłaniając pierwszego człowieka do buntu wobec Boga, zasiał w nim nieufność wobec Jego miłości i Jego woli.

Prośmy Jezusa, aby odsłonił przed nami wszystkie przejawy nieufności naszego serca. Najpierw nieufność wobec Boga. Zauważmy, jak łatwo nieufność ta rodzi się w nas, kiedy w naszym subiektywnym odczuciu Bóg nie spełnia naszych próśb, pragnień, oczekiwań; kiedy nasze wyobrażenie o Nim zostaje zakwestionowane. W sytuacjach zaś niespodziewanego cierpienia czy niepowodzenia, do nieufności dołącza się nierzadko także podejrzliwość wobec miłości Boga.

Może jeszcze łatwiej będzie nam zauważyć i przyznać się do naszej nieufności wobec bliźnich? Pytajmy się w czasie tej modlitwy, jakie osoby zawiodły nas? Zauważmy, jak bardzo boli nas zawód, jaki nam sprawiły. Zauważmy, w jakich sytuacjach i wobec jakich osób daje znać o sobie ciągle na nowo nasza nieufność? Wielu młodych ludzi łatwo wątpi w możliwość głębokiej przyjaźni i miłości, ponieważ w przeszłości doświadczyli bolesnego odrzucenia ze strony osób, od których spodziewali się przyjęcia i akceptacji.

Zauważmy też naszą nieufność wobec siebie samych: nieufność wobec naszych ludzkich sił, własnych możliwości, siły woli. Pytajmy, czy w chwilach słabości i grzechu nie załamujemy się zbyt łatwo rezygnując z dalszych zmagań. Jakie doświadczenia życiowe, jakie niepowodzenia mogą leżeć u podstaw nieufności wobec siebie? Prośmy Jezusa, abyśmy pozwolili Mu rozbijać w nas nasze postawy nieufności wobec Niego, wobec bliźnich i wobec siebie samych. Nieufność serca ma jedno zasadnicze źródło: jest nim nieufność wobec Boga i Jego miłości.

2. Pan mój i Bóg mój

po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Samym wejściem do wnętrza domu, w którym przebywali Apostołowie, Jezus podważa eksperymentalną metodę dochodzenia do wiary, którą zaproponował Tomasz. Chrystus przychodzi mimo drzwi zamkniętych. Tym niezwykłym wejściem do domu Jezus pragnie powiedzieć Tomaszowi, że istnieje rzeczywistość, która przekracza wymiar materialny — wymiar sprawdzalny dla ludzkich zmysłów. Chrystus pragnie też ukazać niedowierzającemu uczniowi, że poprzez Zmartwychwstanie wkroczył On ostatecznie w rzeczywistość, która dla żyjących na ziemi pozostaje nadal zakryta tajemnicą. I choć nowa rzeczywistość wymyka się ludzkim zmysłom, jest ona równie realna jak rzeczywistość materialna, którą można badać metodami eksperymentalnymi. Wejście mimo drzwi zamkniętych wzbudziło w uczniach nie tylko zdziwienie, ale także lęk (Łk 24, 37). Stąd też Jezus pozdrawia ich słowami: Pokój wam. Zmartwychwstały pragnie ich zapewnić, że swoją nową obecnością nie tylko im nie zagraża, ale wprost przeciwnie — dzięki niej może im ofiarować trwały pokój i radość.

Po ośmiu dniach, jakie upłynęły od poprzedniego spotkania, w którym Tomasz nie brał udziału, Jezus zdaje się przychodzić przede wszystkim do niego samego. Po słowach pozdrowienia Jezus zaraz zwraca się do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym! Jezus z wielką pokorą i z wielką hojnością spełnia żądania Tomasza. Pozwala Mu oglądać swoje rany, pozwala włożyć palec do ran rąk, a całą rękę do rany boku. I choć Jezus swoim Zmartwychwstaniem wkroczył w nową rzeczywistość przekraczającą wymiar ludzkich zmysłów, to nie stał się przez to nieuchwytnym widmem. Człowieczeństwo Jezusa Zmartwychwstałego jest tak samo realne jak Jego śmierć, spowodowana ranami, które Tomasz oglądał swoimi ludzkimi zmysłami. Jezus dając Tomaszowi możliwość oglądania i dotykania swoich ran, upomina go jednocześnie: Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!

Nieufność i podejrzliwość Tomasza w jednym momencie przemienia się w osłupienie i zdziwienie wiary. Nie broni już swojej nieufności, ale natychmiast uznaje swoje zaślepienie. Spontanicznie, nie dotykając nawet ran Jezusa (Ewangelia o tym nie wspomina), niewierny Tomasz woła: Pan mój i Bóg mój. Jest to kolejne wyznanie wiary w Jezusa Zmartwychwstałego, którym — jak twierdzą egzegeci — posługiwał się także Kościół pierwotny. Swoim okrzykiem Tomasz wypowiedział swoje doświadczenie wiary: pragnienie intymnego przylgnięcia do Jezusa, pragnienie uznania Go Panem swego życia, pragnienie pełnienia Jego woli. Słowo mój powtórzone dwukrotnie w tym krótkim wyznaniu wiary ukazuje, jak bardzo bliskim stał się dla Tomasza Zmartwychwstały Jezus. I na Tomaszu sprawdziły się słowa św. Pawła, którym mówi, że gdzie ... wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5, 20). Wzmożona niewiara Tomasza stała się miejscem szczególnej łaski związania się z Jezusem Zmartwychwstałym.

Tomasz przez osiem dni trwał w swojej niewierze. Jezus Zmartwychwstały przyszedł w czasie ustalonym przez siebie. Tomasz potrzebował tych dni, aby jego uparta niewiara nieco opadła. Jezus bowiem nigdy nie łamie ludzkiej wolności, nie gwałci jej. Kiedy upieramy się przy swoim, On jak dobry Pedagog, jak cierpliwy Pasterz, potrafi czekać. Przychodzi w najbardziej odpowiednim momencie.

Czekanie Jezusa jest dla nas wielką pociechą i wielką nadzieją. Jeżeli nawet budzą się w nas jeszcze i dziś jakieś odruchy niewiary i zamknięcia, możemy być pewni, że On jedynie czeka na odpowiedni moment, aby przyjść nam z pomocą, by móc pokonać w nas naszą nieufność. Możemy być pewni, że wobec nas okaże się tak samo miłosierny, hojny i pokorny, jak okazał się wobec Tomasza. Jeżeli Jezus potrafi cierpliwie czekać na wzrost naszej wiary, to również i my możemy czekać razem z Nim. Modląc się o wzrost naszej wiary, usiłując przezwyciężyć naszą nieufność, prośmy jednocześnie, abyśmy byli cierpliwi wobec siebie, jak Jezus jest cierpliwy wobec nas. Posługując się zaś słowami Tomasza: Pan mój i Bóg mój, chciejmy wyrazić Jezusowi nasze wewnętrzne pragnienia, abyśmy doświadczyli wewnętrznie Jego wielkiej intymności, Jego wielkiej bliskości. Prośmy Go, aby On sam był naszym Panem, naszym Bogiem.

3. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

Jezus przyjmuje adorację Tomasza, ale jednocześnie stwierdza, iż jest ona niemal oczywista: Uwierzyłeś (Tomaszu) dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Ostatecznie dojście do wiary w Jezusa Zmartwychwstałego było dla Tomasza łatwe. Jezus umożliwił niedowierzającemu uczniowi eksperymentalne sprawdzenie prawdziwości tajemnicy Zmartwychwstania. Tę łatwą wiarę Tomasza Chrystus przeciwstawia trudnej wierze tych, którzy nie będą mogli zobaczyć w sensie materialnym przebitych rąk, nóg i boku, nie będą też mogli włożyć ręki do Jego boku. Uwierzą tylko dzięki świadectwu Apostołów. Uczniów trudnej wiary Jezus nazywa błogosławionymi, szczęśliwymi.

Po Zmartwychwstaniu uczniowie Chrystusa spełniają niezwykłą rolę pomostu pomiędzy Jezusem historycznym żyjącym pod Poncjuszem Piłatem a Jezusem Zmartwychwstałym, który przekracza wszelki czas i wszelką przestrzeń. Apostołowie są świadkami aż do skończenia świata (Mt 28, 20), że Ten, którego ukrzyżowano, trzeciego dnia zmartwychwstał. Żyją w przełomowym momencie historii świata. Są stróżami przejścia ze Starego do Nowego Przymierza. Na ich oczach kończy się bowiem stary czas, czas chrystofanii, kiedy Chrystusa można poznawać za pomocą ludzkich zmysłów, a rozpoczyna się nowy czas, w którym może poznawać Go każdy człowiek dzięki świadectwu Jego uczniów. Odtąd Jezus będzie obecny poprzez swój Kościół zgromadzony wokół Apostołów.

W czasach Jezusa znaki prowadzące do wiary w Niego były bezpośrednim przedmiotem ludzkiego poznania. W czasach Kościoła natomiast znaki te są przekazywane z pokolenia na pokolenie poprzez świadectwo. Nie oznacza to wcale, że uczniowie Jezusa mają dzisiaj zamkniętą drogę do osobistego doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego. Wprost przeciwnie. Dane im jest doświadczać Jego radości, Jego pokoju, Jego przebaczenia grzechów, obecności Ducha Świętego. Ale sama historia Jezusa winna być przyjęta dzięki świadectwu (B. Maggioni). Należymy wszyscy do pokolenia tych, którym nie jest dane widzieć Jezusa bezpośrednio z pomocą zmysłów, ale dane jest nam słuchać świadectwa o Nim. Nasze doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego zrodziło się ze słuchania.

W obecnej kontemplacji prośmy o radość ze słów Jezusa: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I choć nasza wiara jest słaba, uboga, jest jednak naznaczona błogosławieństwem Jezusa. Dziękujmy Chrystusowi za pochwałę naszej małej wiary w Jego Zmartwychwstanie. Niech Jego pochwała podniesie nas na duchu, niech doda nam odwagi do nieustannego szukania sposobu jej pogłębienia.

Dziękujmy Jezusowi także za wiarę Jego Apostołów oraz wiarę wszystkich pokoleń wiernych uczniów, dzięki którym Dobra Nowina o Jego Zmartwychwstaniu dotarła aż do naszych czasów i do nas osobiście. Oddajmy chwałę wielkiej rzeszy wyznawców i męczenników, którzy poświęcali wszystko, nierzadko także swoje życie, aby zachować i przekazać wiarę w Zmartwychwstałego. Prośmy, abyśmy my z kolei, jako Jego uczniowie, czuli się wewnętrznie zobowiązani do przekazywania świadectwa o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu następnym pokoleniom. Jezus pragnie włączyć nas w przedłużenie wiary w Jego Zmartwychwstanie aż do skończenia świata. Prośmy, aby nasza wiara wyrażona w Tomaszowym wyznaniu: Pan mój i Bóg mój była nie tylko na naszych ustach, ale by promieniowała także z codzienności naszego życia.

 XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

 Potem znowu ukazał się Jezus nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę — był bowiem prawie nagi — i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko — tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im — podobnie i rybę. To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał (J 21, 1–14).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Z rozważanej Ewangelii wybierzmy dwa obrazy. Pierwszy, to obraz Jezusa stojącego na brzegu i uczniów na jeziorze. Wsłuchajmy się w polecenie Jezusa wydane uczniom: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi. Przedstawmy sobie też drugi obraz: Jezusa razem z uczniami przy śniadaniu nad brzegiem jeziora. Zauważmy, jak Jezus podaje uczniom chleb i rybę. Wczujmy się w klimat pełen życzliwości i przyjaźni.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne odczucie wiary, że głównym celem naszego życia jest podążanie za Jezusem Zmartwychwstałym do wieczności. Prośmy także, aby świadomość życia dla nieba nadawała sens całemu naszemu życiu na ziemi, naszemu zmaganiu się z falami morza, ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy.

1. Jezus na drugim brzegu

Cudowny połów ryb oraz spotkanie Jezusa Zmartwychwstałego z uczniami odbywa się w Galilei, nad jeziorem, w miejscu licznych spotkań w czasie Jego publicznej działalności. W obecnym spotkaniu po śmierci i Zmartwychwstaniu nie chodzi jednak o powrót do przeszłości, nie chodzi o romantyczne wspomnienia wspólnie przeżytych chwil. To spotkanie odbywa się już w innej perspektywie, w perspektywie eschatologicznej. Jest to bowiem spotkanie uczniów żyjących na ziemi z uwielbionym i Wiecznie Żyjącym Synem Bożym.

Każde nasze spotkanie z Jezusem jest spotkaniem z wiecznie żyjącym. Naszą modlitwą dotykamy wymiaru przekraczającego czas, dotykamy wieczności. Każda nasza modlitwa, choć dokonuje się w czasie, to jednak dosięga wieczności. Tę prawdę o wiecznym wymiarze naszej modlitwy dobrze podkreśla spotkanie Jezusa z uczniami nad Jeziorem Galilejskim.

Całe spotkanie odbywa się jakby w dwu światach, w dwu przestrzeniach. Z jednej strony uczniowie znajdują się na pełnym morzu, w miejscu niestałym, zmiennym i groźnym. Głębiny morskie według pojęć żydowskich były siedliskiem złych mocy, wrogich człowiekowi. Ryby były uważane za istoty więzione przez złe moce. Z drugiej strony Jezus znajduje się już na brzegu, na lądzie stałym, w miejscu bezpiecznym, niezmiennym. Widzimy tutaj jakby odwrócenie przestrzeni w stosunku do życia ziemskiego. Przed śmiercią Jezus często przebywa z uczniami w łodzi. W łodzi wypoczywa, śpi, z łodzi naucza. W czasie ziemskiego życia Jezus dzielił los razem z uczniami przebywając z nimi w tym niestałym, zmiennym i niebezpiecznym miejscu.

Odwrócenie przestrzeni oznacza w tej Ewangelii zmianę czasu. Jezus osiągnął brzeg życia wiecznego, dotarł do stałego miejsca, do swojego Ojca. Właśnie z tego nowego miejsca ukazuje się uczniom będącym jeszcze na morzu. Z tego nowego miejsca towarzyszy uczniom, jest z nimi obecny.

Z brzegu Jezus wzywa uczniów do połowu na pełnym morzu, do kontynuacji Jego misji, którą rozpoczął. Wzywa ich do wydobywania ludzi z głębin przepaści, z niewoli złych mocy, ze śmierci: Odtąd ludzi będziesz łowił (Łk 5, 10).

W czasie połowu widząc cudowną owocność swojej pracy — nieproporcjonalną do włożonego wysiłku, rozpoznają obecność Jezusa Zmartwychwstałego. Po dokonaniu połowu oni również zdążają na brzeg, w miejsce stałe i bezpieczne, gdzie czeka na nich Jezus z posiłkiem, z ucztą. Ewangelia ta jest jakby żywą figurą Kościoła. Ukazuje jego obecność na morzu świata w teraźniejszości oraz jego wymiar eschatologiczny, Jego zmierzanie do wieczności, gdzie przebywa Jezus po prawicy Ojca.

W niniejszej kontemplacji dołączmy do uczniów przebywających na pełnym morzu. Chciejmy odczuć kołysanie łodzi, niestałość miejsca. Razem z uczniami chciejmy także dostrzec Jezusa na brzegu. Wpatrzmy się w Niego razem z nimi. Prośmy o głębokie przekonanie wiary, że Jezus żyje w wieczności i oczekuje nas. Prośmy także o wewnętrzne odczucie, iż zasadniczym celem naszego życia jest podążanie za Jezusem do wieczności. Módlmy się, aby nasze zbytnie troski, prace, cała nasza walka o byt, o ludzką miłość, nasze zmaganie się ze słabością i grzechem nie zamknęły nas na życie wieczne. I choć często obecność Jezusa na drugim brzegu wydaje nam się odległa, mglista, to jednak jest to obecność rzeczywista, realna.

2. Praca w nocy

Śmierć Jezusa wywołała u uczniów kryzys wiary. Powracając do porzuconych kiedyś sieci rybackich, chcą przetrzymać najtrudniejsze chwile. Pracują jednak sami, pracują w nocy: Tej nocy nic nie złowili. Fakt, że uczniowie pracują w nocy, posiada u św. Jana mocny wydźwięk. Jan podkreśla, że kiedy Judasz opuszczał wieczernik była noc. Praca w nocy jest pracą bez światła, bez Chrystusa, jest to praca bezskuteczna.

Bezowocność pracy w nocy zostaje przerwana przyjściem Jezusa o świcie: Gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Ranek — wschód słońca w języku biblijnym symbolizuje nadchodzące zbawienie. Przychodzący Jezus jest słońcem, które rozświetla mroki nocy.

Nie nadajemy sami sensu każdej pracy, tym bardziej pracy apostolskiej. Sam człowiek nie nadaje wartości swojemu wysiłkowi. Wysiłek człowieka, wysiłek apostoła, jest bezowocny, jeżeli działa w oddaleniu od Boga, jeżeli pracuje w nocy: Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie. Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna — dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje (Ps 127, 1–2). Prośmy o żywą świadomość, że sens naszej pracy nie leży w naszym wysiłku i trudzie, ale w tym, że towarzyszy nam w niej obecność Jezusa. Nasza praca ma sens, kiedy jest wykonywana w obecności Jezusa, z Jego polecenia. Prośmy także, aby sam Chrystus odsłonił nam jałowość tych naszych prac, które podejmujemy bez Niego: pod wpływem chorych ambicji, niezdrowej rywalizacji, chciwości pieniądza, dla zabicia własnego niepokoju i lęku. Prośmy Go, aby uzdrawiał nieczyste motywy związane z naszymi pracami albo też dodał nam odwagi, byśmy nie obawiali się zostawić tych prac, które odczytamy jako nieprawdziwe, nieautentyczne, jako prace podjęte w nocy, bez Jezusa.

3. Praca na rozkaz Jezusa

Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Jezus przychodząc do uczniów zwraca się do nich bardzo serdecznie: dzieci. Tym ciepłym słowem Jezus pragnie dotknąć w uczniach ich bolesnego doświadczenia zagubienia, poczucia winy, bezradności, które ujawniły się w czasie Jego męki. Jezus nie strofuje uczniów, ale pragnie ich podnieść na duchu. Pragnie ich pocieszyć. Z zatroskaniem pyta, czy mają co na posiłek.

Używając serdecznego tonu Jezus zachęca uczniów do ponownego zarzucenia sieci, ale w miejscu wyznaczonym przez Niego — po prawej stronie łodzi. W języku biblijnym prawa strona jest stroną błogosławioną. Jezus zasiadł po prawicy Ojca.

Nakaz połowu wydany przez Jezusa po Jego Zmartwychwstaniu przypomina uczniom ich misję zleconą im jeszcze przed Jego śmiercią. Cudowny zaś połów zapowiada wielką owocność ich pracy misyjnej. Zauważmy, iż Jezus wchodząc w życie uczniów i powołując ich do nowej misji, nie przekreśla ich dotychczasowej historii życia, ich doświadczenia, ich ludzkiej rzeczywistości jako rybaków. Jezus powołując człowieka idzie po linii tego, kim on jest, czym dysponuje. Jezus wzywa uczniów, aby byli nadal rybakami, ale w innym wymiarze. Zostają wezwani, aby wykonywali to samo zajęcie, ale w zupełnie innych celach. Łódź na morzu i zarzucane sieci staną się odtąd symbolem Kościoła i jego misyjnej posługi dla świata. W naszym powołaniu Bóg nie idzie nigdy wbrew temu, kim jesteśmy dzięki naszej historii, naszemu charakterowi, naszym zdolnościom. Bóg wciąga w powołanie całą naszą osobowość, całą naszą historię życia.

W obecnej kontemplacji ofiarujmy Jezusowi wszystko to, czym jesteśmy i co posiadamy z całą naszą historią życia. Oddajmy to, co jest w tej historii dobre, pozytywne, co stanowi jej bogactwo. Powierzmy wszystkie talenty, zdolności, umiejętności. Ale nie obawiajmy się oddać także naszych braków, błędów, grzechów i słabości. Jezus potrafi wszystko przemienić na nasz pożytek; potrafi wszystko włączyć w naszą misję. Prośmy Chrystusa, abyśmy odkryli nasz ludzki, ziemski wymiar naszego życia jako miejsce naszego powołania, miejsce, z którego wzywa nas Jezus.

Zarzucili więc sieci i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Obfitość połowu, to skutek łowienia na rozkaz Jezusa i w miejscu wyznaczonym przez Niego: po prawej stronie, po stronie błogosławionej. I choć to uczniowie pracują, sam Jezus pozostaje Panem połowu, On kieruje połowem. On wskazuje miejsce i czas pracy. Owoce pracy zależą od Niego. Owoce pracy także należą do Niego. Liczba 153 ryb jest przez egzegetów interpretowana jako symbol pełni. Zoologowie ówcześni przyjmowali, że w przyrodzie istnieją 153 gatunki ryb. Połów dokonany przez uczniów jest połowem uniwersalnym, powszechnym. To właśnie obfitość połowu symbolizuje nastanie pełni czasu.

Tego obfitego połowu dokonują uczniowie swoją pracą, ale na rozkaz Jezusa i w miejscu wyznaczonym przez Niego. Sam wysiłek uczniów jest bezowocny. W każdej misji, pracy dla Jezusa, muszą spotkać się dwa elementy: nasz wysiłek i nasza praca oraz polecenie Jezusa. W sytuacji małej skuteczności czy wręcz bezowocności naszego działania możemy popadać w zniechęcenie. Jesteśmy wówczas kuszeni bądź do zwiększania naszego wysiłku i liczenia tylko na siebie samych lub też do porzucenia wszystkiego i zaniechania wysiłku. W takich momentach trzeba nam pytać, czy pracujemy w miejscu wyznaczonym przez Chrystusa?

W obecnej kontemplacji chciejmy sobie uświadomić względność naszego ludzkiego wysiłku. W sytuacji nawet małego sukcesu łatwo ulegamy pokusie sądzenia, że sobie samym zawdzięczamy wszystko. Prośmy o realizm wiary, który pozwoliłby nam przyjąć z pokorą słowa Jezusa: Beze Mnie nic uczynić nie możecie. Prośmy także, aby mała owocność wysiłku na skutek pracy w nocy nie zniechęcała nas do dalszego trudzenia się w pracy, ale raczej skłaniała nas do nasłuchiwania Jezusa: w jakim miejscu i w jakim czasie winniśmy podejmować nasze prace. Sam Jezus sprawi, iż nasz wysiłek przyniesie owoc obfity.

4. To Pan jest

Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. (...) Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan. Jan rozpoznaje Jezusa stojącego na brzegu jako pierwszy. On również oglądając pusty grób jako pierwszy uwierzył w Zmartwychwstanie. Postawa św. Jana, który nazywa siebie umiłowanym uczniem Jezusa, ukazuje nam zbieżność dwóch rzeczywistości w życiu wiary: poznania i miłowania.

Doświadczenie bycia miłowanym prowadzi do większego poznania kochanej osoby, pełniejsze zaś poznanie powoduje większe pragnienie bycia kochanym. Właśnie w Ewangelii św. Jana Jezus swoją więź z Ojcem objawia jako relację poznania i miłości. W komunii Syna z Ojcem te dwie rzeczywistości: poznanie i miłość nakładają się. Poznanie jest miłością, a miłość jest poznaniem. Syn kocha Ojca miłością doskonałą, gdyż poznaje Go w pełni. Poznaje zaś w pełni dzięki doskonałej miłości.

W nas te dwie rzeczywistości są zawsze rozdzielone: nie kochamy w pełni, ponieważ poznajemy tylko jakby w zwierciadle, nasze zaś poznanie jest ograniczone naszą niedoskonałą miłością. Dopiero w wieczności nasze poznanie zjednoczy się z miłością. Postawa Jana, u którego poznanie i miłość stały bardzo blisko, uczy nas, jak mamy szukać prawdziwego zbliżenia do Jezusa. A jaka była reakcja Piotra, kiedy usłyszał, że to Pan jest?

Przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. W swoich pierwszych reakcjach Piotr się nie zmienił. Pozostał porywczy i gorący. Obecność Jezusa uświadamia Piotrowi najpierw jego nagość, która w języku biblijnym oznacza grzeszność i niegodność człowieka. Również Adam zawstydził się swoją nagością, kiedy Bóg zawołał do niego: Adamie, gdzie jesteś? (Rdz 3, 9).

Świadomość własnej grzeszności nie każe jednak Piotrowi kryć się przed Jezusem, jak to chciał uczynić Adam w raju, ale wprost przeciwnie, każe mu spieszyć do Jezusa. Po grzechu trzykrotnego zaparcia się Mistrza Piotr odkrył Go wreszcie jako źródło miłosierdzia. Prośmy w tej kontemplacji o jasność i przejrzystość widzenia Jana, która pozwoli nam z daleka i szybko dostrzec obecność Jezusa oraz o odwagę Piotra w uznawaniu naszej grzeszności. Te dwie postawy pomogą nam silniej przylgnąć do Jezusa i zawsze szukać Jego miłosiernej obecności.

5. Chodźcie, posilcie się

kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb. (...) Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się. Choć Apostołowie przyjmują polecenie Jezusa i dokonują połowu na pełnym morzu, to jednak praca na morzu nie jest ich wiecznym przeznaczeniem. Będzie miała swój kres. Uczniowie dobiją do brzegu i opuszczą na zawsze to niestałe miejsce wraz z obfitymi owocami swojej misji. Na brzegu, w wieczności będzie na nich czekał Zmartwychwstały Jezus z posiłkiem, z ucztą. Uczniowie zostają jednak zaproszeni nie tylko do korzystania z tego, co przygotował im Jezus, ale sami dzięki spełnionej misji wnoszą swój udział do uczty.

W obecnej kontemplacji prośmy Jezusa o głębokie pragnienie nieba, wiecznego przebywania z Jezusem Zmartwychwstałym. Prośmy, abyśmy byli świadomi, iż naszą obecną pracą wnosimy wkład do wiecznej uczty z Jezusem. Prośmy także, aby świadomość życia dla nieba nadawała sens całemu naszemu życiu na ziemi, naszemu zmaganiu się z falami morza, ciemnościami nocy, sens naszemu wysiłkowi, naszej pracy. Wsłuchajmy się w zaproszenie Jezusa: Chodźcie i posilcie się i zechciejmy przyjąć je z pokorą i wdzięcznością.

Posiłek uczniów z Jezusem Zmartwychwstałym nad Jeziorem Tyberiadzkim jest również symbolem Eucharystii. To, w czym kiedyś będziemy uczestniczyć w całej pełni, już dziś antycypując możemy smakować. Ona bowiem jest tutaj na ziemi miejscem rzeczywistego spotkania uczniów z Jezusem Zmartwychwstałym. Na Eucharystię uczniowie przychodzą z trudami swojej pracy. Jezus przyjmuje i uświęca ten trud i włącza go w ucztę niebieską. W ten sposób nasze uczestnictwo w Eucharystii posiada wymiar eschatologiczny. Jest zapowiedzią uczty niebieskiej, którą Jezus obiecuje uczniom: Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela (Łk 22, 28–30).

 

XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM 

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi (Łk 24, 13–29).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie dwóch uczniów opuszczających Jerozolimę. Zauważmy, iż w miarę upływu drogi miasto oddala się coraz bardziej. Wyobraźmy sobie także, jak przygodny wędrowiec dołącza się do uczniów. Wsłuchajmy się w szczerą rozmowę, jaka wywiązuje się od początku ich spotkania.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o wewnętrzne odczucie, iż jesteśmy na naszej drodze życia prowadzeni przez Jezusa, także w momentach, kiedy nie jesteśmy tego świadomi. Prośmy też, byśmy z otwartością i szczerością wypowiadali przed Jezusem wszystkie nasze doświadczenia wewnętrzne.

Historia dwóch uczniów idących do Emaus z przygodnym wędrowcem jest jedną z najpiękniejszych scen Nowego Testamentu. Była ona częstym tematem dla malarzy, poetów, pisarzy ascetycznych. Opowiadanie o uczniach z Emaus robiło zawsze głębokie wrażenie na wszystkich pokoleniach chrześcijan. Całość opowiadania, jak podkreślają egzegeci, posiada kunsztowną, misterną konstrukcję. Jest to opowiadanie bardzo żywe, pełne emocji. Ruchliwość postaci, dramatyczność dialogu sprawiają, iż opowiadania tego słucha się także z dużą przyjemnością. Ale nie w zaletach estetycznych leży największa wartość tej Ewangelii. Opowiadanie o uczniach idących do Emaus jest formą rozwiniętej katechezy o tym, w jaki sposób można nauczyć się odkrywać Jezusa Zmartwychwstałego żyjącego pomiędzy nami.

1. Wiara jest drogą

W rozważanej Ewangelii Łukasz nie kładzie nacisku najpierw na ponowne ukazanie się Jezusa swoim uczniom, ale pragnie nakreślić przede wszystkim drogę którą należy przebyć, aby móc rozpoznać Zmartwychwstałego. Chrześcijaństwo ukazane jest jako droga; droga do poznania, pokochania i naśladowania Jezusa, który dla nas umarł i zmartwychwstał.

Chrześcijaństwo jest drogą. To stwierdzenie wydaje się dziś bardzo doniosłe. Właśnie dzisiaj, może bardziej niż w przeszłości, uświadamiamy sobie, że wiara jest pielgrzymowaniem, jest drogą do przebycia. Wiary nie możemy nabyć jako stałej i niezmiennej wartości. Nasza wiara posiada charakter dynamiczny, stale się rozwija. Wiara polega na pokornym kroczeniu ścieżkami wyznaczonymi przez Boga. Jesteśmy bowiem jedynie gośćmi i pielgrzymami na tej ziemi.

Dwaj uczniowie idący do Emaus w towarzystwie Jezusa Zmartwychwstałego przypominają nam Izrael, który idzie przez pustynię w towarzystwie Jahwe do Ziemi Obiecanej. W słupie obłoku lub słupie ognia Bóg idzie na czele, aby torować drogę. Wody Morza Czerwonego nie zatrzymują Izraela w jego drodze, ponieważ Pan kroczy przed nimi. Twoja droga wiodła przez wody, Twoja ścieżka przez wody rozlane — wspomina Psalmista (Ps 77, 20).

W czasie długiej wędrówki przez pustynię Jahwe walczy za swój lud i podtrzymuje go jak Ojciec podtrzymuje syna. On sam karmi swój lud manną, wyprowadza dla niego wodę ze skały. Wędrówka przez pustynię jest czasem trudnym. Bóg bowiem doświadcza swój lud, aby odkryć głębię jego serca, aby zwrócić jego serce ku sobie.

Każdego roku w czasie święta Paschy i święta Namiotów Izraelici powracali do drogi przebytej przez pustynię, aby uświadomić sobie, że nadal są w drodze do swojego Boga. Prorocy i Psalmiści ukazują prawo Pańskie jako drogę do Boga Jahwe: Błogosławieni, których droga nieskalana, którzy postępują według prawa Pana (Ps 119, 1); Szczęśliwy każdy, kto boi się Pana, który chodzi Jego drogami (Ps 128,1).

Jan Chrzciciel nawiązując do proroka Izajasza będzie również mówił o drodze, którą należy przygotować dla Chrystusa: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! (Łk 3, 4). Przyjście Chrystusa będzie otwarciem nowej drogi nie tylko dla Izraela, ale poprzez niego dla wszystkich pogan.

Dzieje Apostolskie rodzące się chrześcijaństwo nazywają drogą: Pewien Żyd imieniem Apollos — pisze Łukasz — znał już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem (Dz 18, 24–25). Chrześcijanie mają świadomość, iż znaleźli drogę do Boga. Drogą tą jest nie Prawo, ale Osoba Jezusa. Chrystus sam powie o sobie: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14, 6); Ja jestem drogą prawdziwą do życia (tłum. M. Wolniewicz). Niektóre współczesne ruchy odnowy w Kościele nawiązują do tej tradycji pierwotnego Kościoła, np. członkowie wspólnot neokatechumenalnych, podkreślając, iż chrześcijaństwo jest drogą wiary.

Określenie wiary jako drogi posiada swoje doniosłe konsekwencje. Pierwszą z nich jest świadomość, iż życie każdego z nas pochodzi od Boga i do Boga zmierza; jesteśmy — jak to podkreślano w przeszłości — wygnańcami na tej biednej ziemi. Wygnańcami i pielgrzymami. List do Hebrajczyków podkreśla, że ci którzy uwierzyli w Jezusa do lepszej dążą (ojczyzny), to jest do niebieskiej (Hbr 11, 16).

W niniejszej kontemplacji chciejmy zauważyć dwóch uczniów, którzy wczesnym rankiem, z pośpiechem opuszczają Jerozolimę. Oddalają się od miasta coraz bardziej. W pewnym momencie dołącza się do nich Nieznajomy. Idźmy razem z nimi przez dłuższą chwilę. Idąc razem z dwoma uczniami do Emaus w towarzystwie Jezusa, zadajmy sobie pytania, które mogłyby nam pomóc określić charakter naszej wiary. Czy jesteśmy świadomi, iż nasze życie, nasza wiara jest pielgrzymowaniem, drogą? Czy doświadczamy przemijania wielu spraw naszego życia, na podobieństwo przemijania wielu wydarzeń na drodze pielgrzyma? Czy podejmujemy nasze kroczenie do Boga z całą świadomością i dobrowolnością jako wyjście od Boga i zmierzanie do Niego?

Prośmy Jezusa, który towarzyszy nam w naszej drodze do Ojca, abyśmy mogli dostrzec to wszystko, co opóźnia naszą wędrówkę, naszą pielgrzymkę. Prośmy również, abyśmy nie usiłowali zatrzymywać tego, co musimy pozostawić w drodze, byśmy bez żalu, z całą wolnością rezygnowali z tego, co utrudnia i obciąża naszą pielgrzymkę.

2. A myśmy się spodziewali

Powróćmy do naszej Ewangelii. Opuszczając Jerozolimę dwaj uczniowie udają się w drogę do Emaus. Rozmawiają i dyskutują o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło w ich życiu. Rozmowa ta rodzi w nich smutek i utwierdza ich w zniechęceniu. Przeżywają gorzki smak wielkiej porażki życiowej. Chcą uwolnić się od ciężkiej atmosfery związanej z przegraną życiową. I właśnie dlatego postanawiają oddalić się od Jerozolimy, miejsca, które przypomina im ich porażkę. Nie dają wiary w krążące pogłoski o widzeniu aniołów, którzy mieli zapewniać, że On żyje. Umarła w nich nadzieja związana z Jezusem. Jego ukrzyżowanie stało się momentem klęski i zawodu: A myśmy się spodziewali... mówią z rozgoryczeniem do Nieznajomego. W przeszłości czegoś się spodziewali; obecnie już niczego nie oczekują. Żyją bez nadziei.

Jeżeli doświadczyliśmy w naszym życiu choćby małej porażki w ważnej dla nas sprawie, możemy rozumieć, jak bardzo ludzkie jest zachowanie się dwóch uczniów. Z psychologicznego punktu widzenia jest to postawa bardzo zrozumiała, postawa naturalna. W chwili wielkiej porażki pragnie się uciec od miejsca, które ją przypomina; pragnie się zmienić otoczenie, by móc zapomnieć o całym nieprzyjemnym wydarzeniu, by ukoić ból i rozgoryczenie. Porażka i cierpienie z nią związane są tym większe, iż nadzieje, które obudził w nich Jezus, były ogromne. Jezus bowiem był prorokiem potężnym w słowie i czynie wobec Boga i całego ludu. Im większa nadzieja, tym większe rozczarowanie i porażka po jej utracie.

Śmierć nadziei, to śmierć człowieka. Nie można żyć bez nadziei. Jak można walczyć o dzień jutrzejszy, kiedy nie widzi się sensu dnia dzisiejszego. Dante Alighieri wiąże piekło właśnie z brakiem nadziei. W swojej Boskiej komedii nad miejscem wiecznego potępienia umieszcza napis: Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelkie nadzieje. W sytuacji utraty nadziei przez uczniów nasuwa im się bardzo konkretne i praktyczne rozwiązanie: pozbyć się wielkich aspiracji, zrezygnować — choćby na jakiś czas — z wielkich ideałów i wycofać się w życie prywatne, zająć się codziennością, na niej skupić całą uwagę życiową.

Ucieczka w prywatność, skupienie się na przyjemnościach codziennego życia, zamknięcie się w sobie lub też w bardzo ciasnym kręgu przyjaciół — oto nieustanna pokusa zawiedzionych w swoich nadziejach, ideałach, pragnieniach. W takich sytuacjach przychodzą myśli, które mają charakter pokusy: po co się jeszcze wysilać, przecież to niczego nie zmieni, już tyle razy próbowałem. Nowe ludzkie oczekiwania, które rodzą się w tej sytuacji, nie mają już nic wspólnego z wielkimi duchowymi pragnieniami i nadziejami z przeszłości. W takich momentach jasno i mocno staje przed nami to, co materialne i zmysłowe; co da się dotknąć, co da się użyć i skonsumować, a co z pewnością nas już nie zawiedzie. Rezygnując ze zwycięstwa, trwamy w rozczarowaniu będącym źródłem zgorzknienia: A myśmy się spodziewali...

Jest to niewątpliwie sytuacja wielu ludzi współczesnych, także w naszym kraju: sfrustrowane oczekiwania, nadzieje zawiedzione już któryś raz z rzędu. Pozostają jedynie gorzkie wspomnienia. Ograniczamy się wówczas jedynie do bezsilnej irytacji i złości, która zżera wszystkie niemal energie i siły. Ucieczka w prywatność życia, w robienie pieniędzy, w konsumpcję, słowem ucieczka w bawienie się życiem wydaje się być jedynym rozsądnym rozwiązaniem.

Ale kiedy ulegamy takim pokusom, wówczas wystawiamy naszą ludzką godność na fundamentalne zagrożenie. Wraz z nadzieją człowieka umiera zawsze aspiracja szukania prawdziwej godności, prawdziwego celu i sensu życia. W sytuacji braku nadziei, człowiek zwraca się ku sobie, zamyka się w sobie, nie widzi bowiem innego celu dla swojego życia. To zwrócenie się ku sobie odcina go jednak od możliwości odnalezienia nadziei, odcina od źródła.

Wejdźmy w naszą historię życia, by zobaczyć nasze uleganie zniechęceniu, frustracji, nasze pokusy wycofania się z życia. Na jakim tle dochodziło do takich właśnie pokus? Z jakimi porażkami były one związane? W co chcieliśmy uciekać? Czy poddawaliśmy się tym pokusom ucieczki i wycofania się z życia? Czy nie używaliśmy podobnych sformułowań: A myśmy się spodziewali... a ja myślałem... wydawało mi się... itp. Pytajmy siebie, czy wewnętrznie nie stawaliśmy się smutni, zgorzkniali, chowający swoje urazy? Co chcielibyśmy Jezusowi powiedzieć o naszym podobieństwie do uczniów idących do Emaus? Za co chcielibyśmy przeprosić? O co chcielibyśmy prosić? Za co chcielibyśmy podziękować?

3. Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi

Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak, że Go nie poznali. W tę sytuację zawodu i rozczarowania, w ten brak nadziei wkracza Chrystus. Jezus nigdy nie zostawia człowieka w jego zagubieniu, smutku i poczuciu bezsensu, ale dyskretnie włącza się w tę jego trudną drogę: idzie jako nierozpoznany pielgrzym.

Bóg w Jezusie Chrystusie staje się bliski człowiekowi, wchodzi w jego historię. Bóg nigdy nie zostawia człowieka w sytuacji zawodu i braku nadziei. Im trudniejsza sytuacja człowieka, im bardziej tragiczna, tym bliżej stoi Bóg. Ale często Go nie rozpoznajemy. Oczy człowieka są jakby na uwięzi. Jest tak zajęty sobą, swoim własnym smutkiem, własnym uczuciem zawodu, własną krzywdą, własnym bólem, iż nie może dostrzec czegokolwiek innego. Bardzo często w sytuacji krzywdy, porażki, zawodu życiowego jesteśmy jakby związani, skrępowani. Oczy nasze są na uwięzi. Patrzymy i nie możemy zobaczyć. Słuchamy i nie rozumiemy. Dotykamy i nic nie czujemy. Jesteśmy wówczas jakby zahipnotyzowani własnym bólem, krzywdą, niepowodzeniem. Jako jedyna przyjemność pozostaje nam wówczas rozważanie doznanej krzywdy i cierpienia.

W takiej sytuacji Jezus przychodzi do nas, podobnie jak przyszedł do uczniów idących do Emaus, aby nas obudzić z tego stanu odrętwienia i paraliżu duchowego. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego?

Wobec tych dwóch zawiedzionych i smutnych uczniów Jezus postępuje jak prawdziwy pedagog. Tak właśnie niektórzy Ojcowie Kościoła nazywali Chrystusa: Pedagog. Jezus nawiązuje z uczniami dialog, w którym najpierw oddaje im głos. Zaprasza ich, aby jako pierwsi opowiedzieli o przyczynach swojego smutku, rozczarowania i utraty nadziei. Jezus pozwala im w ten sposób wyrzucić z siebie cierpienie spowodowane rzekomą klęską. Zaprasza ich do zwerbalizowania negatywnych doświadczeń.

Zaproszeni przez Jezusa uczniowie opowiadają swoją historię życia, historię — ich zdaniem — nieudanego powołania; opowiadają o nadziejach rozbudzonych przez Jezusa, który był prorokiem potężnym w słowie i czynie; opowiadają także o Jego gwałtownej śmierci, która przekreśliła wszystkie oczekiwania. Wspominają jakby mimochodem, iż krążą pogłoski, że On jednak żyje. Ale nawet nie przyszło im przez myśl, aby dać wiarę plotkom powtarzanym przez kobiety. Opowiadanie uczniów przepełnia uczuciowe zaangażowanie. Cała historia z ukrzyżowanym prorokiem wywołuje ich wielkie emocje. Na pytanie Nieznajomego, co się stało w Jerozolimie, Kleofas odpowiada ze zdziwieniem: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało.

Jest rzeczą bardzo interesującą zauważyć, że Łukasz poświęca w tym opowiadaniu znacznie więcej miejsca uczniom, niż Jezusowi. Widzimy tutaj doniosłość wypowiadania się uczniów przed Jezusem. Uczniowie, zamknięci dotąd w swoim smutku i cierpieniu, poczuli się wysłuchani przez Nieznajomego. Wypowiedzenie się uczniów to ich pierwszy krok do wyjścia z zamknięcia i wyzwolenia się z krępującego poczucia rozczarowania i braku nadziei.

Człowiek potrzebuje wypowiedzieć siebie, potrzebuje wyrazić to, czym żyje: swoją rozpacz i nadzieję, swoje cierpienie i radość, swój niepokój i swoje uspokojenie. Każdy doświadczony rodzic, duszpasterz czy wychowawca stwierdzi, iż ważniejszą jest rzeczą słuchać cierpliwie i z wyrozumiałością, niż mówić wiele, choćby pięknie i mądrze.

W naszym kontaktach z bliźnimi, w naszym stylu wychowania dzieci i młodzieży, w naszym stylu duszpasterzowania mówimy często zbyt dużo. Nasza pomoc zarówno w wymiarze czysto ludzkim jak i w wymiarze duchowym winna rozpoczynać się od uważnego słuchania tych, którym chcemy pomagać. Trzeba umiejętnie, z delikatnością i dyskrecją zaprosić bliźniego do wypowiedzenia tego, czym żyje. Nie możemy powiedzieć drugiemu dobrego i trafnego słowa, jeżeli nie wysłuchamy go do końca. Wysłuchanie do końca jest wyrazem miłości do końca. Ponieważ Jezus umiłował swoich uczniów do końca, pozwolił im wypowiedzieć się do końca. Rady, pociechy, uwagi dawane bliźniemu nie będą odpowiedzią na jego sytuację, jeżeli zabraknie pełnego wysłuchania.

Człowiek zawsze czuje się upokorzony, jeżeli nie pozwolimy mu wypowiedzieć się, jeżeli nie wysłuchamy go do końca, jeżeli swoją postawą sądzenia i potępiania zamykamy mu usta, jeżeli nie bierzemy na poważnie tego, co chce nam powiedzieć. Pomóc człowiekowi w sytuacji zawodu, cierpienia i upokorzenia, oznacza najpierw cierpliwie go wysłuchać.

Sięgając do naszej historii życia przypomnijmy sobie ludzi, którzy byli dla nas jak Nieznajomy dla uczniów idących do Emaus; ludzi, którzy nas słuchali cierpliwie, z wyrozumieniem, ludzi, przez których czuliśmy się naprawdę słuchani. Przywołajmy dobre samopoczucie związane z wypowiadaniem siebie. Czy mieliśmy szczęście spotkać wielu takich ludzi? Podziękujmy Jezusowi za nich. Ale z drugiej strony przywołajmy także te sytuacje, w których ktoś swoją postawą zamykał nam usta, nie pozwalał się nam wypowiedzieć, blokował nas. Przywołajmy uczucie bólu, gniewu, irytacji i upokorzenia, które rodziły się w nas w takiej sytuacji.

Następnie sięgnijmy naszą uwagą i pamięcią do sytuacji, w których my sami pełnimy rolę pomagających innym jako rodzice, wychowawcy, duszpasterze, kierownicy duchowi, lekarze, doradcy itp. Prośmy gorąco Jezusa, abyśmy mogli dobrze rozeznać, jak wygląda nasza postawa wobec osób, którym mamy pomagać. Czy nie przygniatamy ich naszymi pouczeniami, upominaniem, czy też narzekaniem? Czy umiemy słuchać? Czy pozwalamy się im wypowiadać do końca? Czy nasze słowa są odpowiedzią na ich uprzednie wypowiedzenie tego, czym żyją?

Prośmy Jezusa, aby ukazał nam sytuacje, w których zraniliśmy kogoś zamykając mu usta i nie pozwalając mu wypowiedzieć się do końca. Za co chcielibyśmy podziękować Chrystusowi; za co przeprosić; o co chcielibyśmy prosić? Rozmawiajmy także z Matką Najświętszą, która najpełniej i najwierniej słuchała swojego Syna i nosiła w sercu Jego słowa. Słuchanie bliźnich zawsze rozpoczyna się bowiem od słuchania Boga. Słuchanie ludzi jest przedłużeniem słuchania Boga. Nasza nieumiejętność słuchania bliźnich jest prostą konsekwencją zamykania się na Boga i Jego Słowo.

XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

 Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba (Łk 24, 25–35).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie uczniów idących do Emaus i słuchających z uwagą i fascynacją przygodnego Wędrowca. Zbliżają się do Emaus. Wędrowiec okazuje, jakoby miał iść dalej. Wsłuchajmy się w zaproszenie uczniów wypowiadane z głębokim przekonaniem: Zostań, Panie, z nami.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielką wrażliwość serca na słuchanie Słowa Bożego. Będziemy też prosić o pragnienie przedłużonego trwania w obecności Jezusa jako odpowiedź na przyjęcie Jego Słowa.

1. O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia

Nawet najdokładniejsza autoanaliza i refleksja nad swoim życiem, szukanie przyczyn osobistej sytuacji, posiada swoje ograniczenia. Nie można rozwiązać problemu własnego istnienia, ograniczając się jedynie do autoanalizy, do subiektywnej refleksji nad sobą oraz otaczającą nas rzeczywistością. Nie możemy odkryć celu i sensu naszego istnienia, jeżeli zatrzymamy się jedynie na nas samych. Człowiek nie wyjdzie z sytuacji rozczarowania, zawodu i rozpaczy, jeśli ograniczy się do auto–psycho–analizy, choćby była ona najpełniejsza i najgłębsza. Potrzebujemy światła i mądrości, która przekracza nasz osobisty punkt widzenia. Potrzebujemy pomocy z zewnątrz, która pozwoli nam odczytać właściwy cel i sens życia i osobistą godność; która może stać się źródłem nadziei.

Jezus towarzysząc uczniom pozwolił najpierw wypowiedzieć się im do końca. Ale wysłuchawszy ich, sam zabrał głos: Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.

Zauważmy, że interwencja Jezusa jest bardzo mocna, jasna i zdecydowana. Chrystus ukazuje najpierw uczniom, że przyczyną ich rozgoryczenia jest zamknięcie się w sobie oraz brak otwartości na słuchanie Słowa Bożego. Są smutni, zawiedzeni, rozczarowani i bez nadziei, ponieważ nie mają uszu skorych do słuchania i serc skorych do wierzenia. Z jednej strony Jezus gani ich za brak wiary, ale z drugiej strony prowadzi ich do źródła: do Słowa Bożego. Objawia im, w jaki sposób w Słowie Bożym mogą odnaleźć odpowiedź na swoją sytuację życiową: na swoje rozczarowanie, smutek i brak nadziei.

Słowo Boże — oto, co może dać nam perspektywę na przyszłość, kiedy znajdujemy się w ślepej uliczne zawiedzionych nadziei i sfrustrowanych ludzkich pragnień i potrzeb. Właśnie Słowo Boże pozwala nam zachować nadzieję, pogodę ducha i radość życia także w chwilach trudnych i bolesnych doświadczeń.

Jezus nie tylko wyjaśnia i interpretuje uczniom Pisma, ale także medytuje razem z nimi. Robi to jednak inaczej, niż uczeni w Piśmie i faryzeusze. Wykłada im bowiem co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego samego. Od czasów Chrystusa rozważamy i medytujemy Pisma w nowym świetle: w świetle życia, męki, śmierci i Zmartwychwstania Jezusa. Medytacja Pisma w świetle całego życia Chrystusa stanie się odtąd nowym sposobem obecności Jezusa Zmartwychwstałego. Pisma zawierają bowiem odwieczny plan Ojca odnoszący się do Mesjasza.

W momentach zniechęcenia i smutku potrzebujemy — bardziej niż czegokolwiek — prawdy Słowa Bożego. I choć słowa otuchy oraz przyjacielska obecność kogoś bliskiego może nas bardzo pocieszyć, to jednak nie ona rozwiąże pokusy rozpaczy. Prawda Słowa Bożego może okazać się jednak trudna do przyjęcia, jak trudną była dla uczniów: O głupi, a leniwego serca do wierzenia temu wszystkiemu, co powiedzieli prorocy (tłum. J. Wujka). Ale ta właśnie gorzka prawda Słowa jest jedynym lekarstwem w naszym zagubieniu.

W niniejszej kontemplacji pytajmy się, czy szukamy prawdy Słowa Bożego zarówno w sytuacjach osobistego zagubienia i rozczarowania, jak też w sytuacjach konfliktów i nieporozumień z innymi. Czy nosimy w sobie rzeczywiste pragnienie światła Słowa Bożego? Czy pozwalamy Słowu przemawiać do nas jasno, wyraźnie i mocno? Prośmy w tej modlitwie, aby pierwszą troską naszego życia duchowego była prawda Słowa Bożego. Módlmy się o wielką otwartość na prawdę Słowa, która podsunie nam rozwiązanie wszystkich naszych sytuacji, także tych po ludzku bez wyjścia.

2. Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć

Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały? — mówi z całym naciskiem przygodny Wędrowiec uczniom uciekającym do Emaus. Trzeba, powinienem, muszę — oto wyrażenia, którymi Jezus często podkreślał potrzebę, czy wręcz konieczność wypełnienia Pisma i bycia wyłącznie do dyspozycji Ojca. Już jako dwunastoletni chłopiec Jezus powie swoim Rodzicom w Świątyni Jerozolimskiej: Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? (Łk 2, 49). Są to pierwsze słowa wypowiedziane przez Jezusa na kartach Ewangelii św. Łukasza. Zapowiadając zaś swoją mękę, śmierć i Zmartwychwstanie Jezus powie: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć... (Łk 9, 22). Kiedy mówi o głoszeniu Dobrej Nowiny używa również słowa: trzeba, muszę: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę (Łk 4, 43).

Trzeba było, muszę... — słowa te oznaczają: taka jest wola mojego Ojca. Tych słów nie można wyjaśnić w kategoriach ludzkich. Stosując logikę ludzką odruchowo chcielibyśmy zapytać: Dlaczego musisz? Dlaczego trzeba? Skąd ta konieczność?. Jezus nigdy nie pyta swojego Ojca: Dlaczego muszę? Dlaczego trzeba? Swoim: muszę, trzeba wyraża absolutne zaufanie wobec Ojca, wobec Jego odwiecznego planu. Zapytać Ojca: dlaczego? oznaczałoby nie mieć zaufania do Niego, wątpić w Jego miłość wobec Syna.

W chwilach trudnych, w chwilach cierpienia, rozpaczy, braku nadziei spontanicznie wyrywa się nam w modlitwie: Dlaczego właśnie ja? Dlaczego mnie to dotyka? Dlaczego właśnie tak? I choć to nasze dlaczego najczęściej nie posiada charakteru świadomego buntu, ale raczej wyraża żal i nieakceptację naszej trudnej sytuacji, to jednak ukazuje ono także małą wiarę i brak pełnego zaufania; jest przejawem nieumiejętności powierzenia się Ojcu.

Rozumienie swojej sytuacji oraz odpowiedź na pytanie dlaczego przychodzi wraz z powierzeniem Bogu swojego życia. Dzięki zaufaniu odkrywamy w nas samych inteligencję serca, zdolną zrozumieć sens Jezusowego trzeba, muszę, powinienem.

Kiedy ufamy Jezusowi, wówczas inteligencją serca, nie zaś inteligencją rozumu, poznajemy coraz pełniej sens i cel Jego życia, śmierci i Zmartwychwstania. Poznając zaś życie Jezusa, poznajemy również nasze życie. On sam bowiem jest dla nas życiem. W Jego cierpieniu i klęsce nabierają sensu nasze cierpienia i rozczarowania życiowe; w Jego śmierci nabiera sensu nasza śmierć, a w świetle Jego powstania z martwych staje się realne nasze zmartwychwstanie. Człowiek nie może odnaleźć siebie poza Chrystusem.

Przywołajmy znane nam dobrze słowa Jana Pawła II wypowiedziane w Warszawie na Placu Zwycięstwa w czasie I Pielgrzymki do Ojczyzny: Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. Dzięki Chrystusowi odnajdujemy utraconą nadzieję, realizujemy najgłębsze aspiracje naszego serca, odnajdujemy godność ludzką, godność dziecka Bożego. Nasze zaś zaangażowanie w miłość bliźniego, w działalność apostolską staje się pomocą udzielaną innym w odnajdywaniu Jezusa jako prawdziwej drogi do życia.

Prośmy Jezusa o inteligencję serca, dzięki której będziemy w stanie rozumieć i przeczuć to wszystko, co w Pismach odnosi się do Jego życia i do naszego życia osobistego. Prośmy także, abyśmy chcieli i umieli zaufać i powierzyć się Jemu, szczególnie w sytuacjach dla nas niejasnych i trudnych. Módlmy się, abyśmy nie ulegali pokusie bezsensownego dociekania: dlaczego właśnie ja?, dlaczego mnie to spotyka? A kiedy tego typu pytania będą się w nas rodzić spontanicznie, wówczas prośmy o to, byśmy umieli je dobrze zinterpretować jako przejaw naszego lęku o siebie, naszej nieufności. Możemy zadawać Jezusowi także to trudne pytanie: Dlaczego właśnie ja?, ale ze świadomością, iż odpowiedź na nie nie przyjdzie jako owoc naszego przemyśliwania, refleksji i ludzkiej zapobiegliwości, ale jako dar łaski.

3. Zostań, Panie, z nami

Droga w towarzystwie Nieznajomego musiała upływać uczniom bardzo szybko. Rozmawiali bowiem na temat interesujący ich bardzo: na temat Człowieka, z którym wiązali niedawno wielkie nadzieje, iż właśnie On miał wyzwolić Izraela (Łk 24, 2). Rozmawiając zbliżali się powoli do celu swojej podróży. Pragnęli jednak nacieszyć się obecnością tego niezwykłego Wędrowca, który tak doskonale wczuwał się w ich myśli i pragnienia. I choć używał trudnych wyrażeń i upominał ich twardo, to jednak czuli się przez Niego zrozumiani, przyjęci, kochani. Ale właśnie wówczas, kiedy ich rozmowa z Nieznajomym sięgała jakby szczytu, On okazywał jakoby miał iść dalej. Przyjemność przebywania z Nim była tak wielka, iż spontanicznie przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi.

Zostań, Panie, z nami... — te słowa skierowane do przygodnego Wędrowca są jakby nieświadomą modlitwą uczniów; modlitwą wypływającą z głębokiego pragnienia ich serca. I choć nie zmienili jeszcze decyzji oddalenia się od Jerozolimy, miejsca śmierci Jezusa, to jednak w ich duszy poczęło się coś dziać. Opuścił ich smutek i przygnębienie; rozpłynęło się gdzieś ich rozczarowanie i uczucie zawodu. Odkąd zaś w przygodnym Wędrowcu rozpoznali w końcu Jezusa Zmartwychwstałego, będą wspominać czas tej rozmowy i mówić do siebie nawzajem: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?

Płonące serce uczniów to znak działania w nich Ducha Świętego. W języku biblijnym ogień jest znakiem Ducha. Dzieje Apostolskie opowiadają, iż zesłany przez Jezusa Duch Święty ukazał się w postaci płomyków ognistych (por. Dz 2, 3). To właśnie pod wpływem uważnego słuchania Pisma oraz pod wpływem działania Ducha Świętego rodzi się w uczniach pragnienie wyrażone w prośbie: Zostań, Panie, z nami. Ale ponieważ Wędrowiec okazywał jakoby miał iść dalej, uczniowie nalegają, przymuszają Go, aby został z nimi.

W tej usilnej prośbie uczniów wyrażonej z wyraźnym naleganiem widzimy echo słów samego Jezusa: I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Łk 11, 9–10). Ponieważ uczniowie prosili, było im dane, ponieważ szukali obecności Pielgrzyma, znaleźli ją, ponieważ kołatali do Jego serca, otworzył im. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gorące pragnienie bycia z Pielgrzymem staje się kolejnym krokiem do pełnego rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego. Gdyby zabrakło ze strony uczniów prośby i nalegania, Pielgrzym przeszedłby mimo, gdyż okazywał, jakoby miał iść dalej.

Nasza wiara karmi się nie tylko rozważaniem i wnikaniem w sens Pisma, ale przede wszystkim głębokim pragnieniem bycia z Jezusem; wiara karmi się codzienną przedłużoną modlitwą. Aby rozpoznać w swoim życiu obecność Chrystusa Zmartwychwstałego, trzeba iść do końca za głosem swojego serca rozpalonego przez Słowo Boże. Nie możemy zatrzymać się w pół drogi. Rozczarowanie wiarą, rozczarowanie Kościołem, jakie przeżywa dziś wielu chrześcijan, ma swoje źródło w tym właśnie zatrzymywaniu się w pół drogi: w braku trwania w obecności Jezusa, w braku usilnego nalegania, aby pozostał z nimi; po prostu, w braku przedłużonej modlitwy.

W naszych rozczarowaniach chrześcijaństwem trzeba nam z całą prostotą powrócić do słów Jezusa: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Jest rzeczą niemożliwą, aby Jezus nie został z tym, który Go o to prosi, aby nie otworzył temu, kto usilnie puka i kołata do drzwi Jego serca.

On okazywał jakoby miał iść dalej — te słowa Ewangelisty wyrażają ogromną delikatność i czułość Jezusowej obecności i miłości. Bo choć sam jako pierwszy dołącza się do uczniów i nawiązuje z nimi dialog, to jednak nie narzuca im swojej obecności, zostawia im wolność. Aby mogło nastąpić pełne rozpoznanie Jezusa oraz spotkanie z Nim, konieczne jest zaangażowanie ze strony uczniów.

Modlitwa, będąca słuchaniem Jezusa oraz trwaniem w Jego obecności, jest jednym z najważniejszych sposobów nawiązywania coraz głębszej i pełniejszej więzi z Jezusem Zmartwychwstałym. Stąd też kontemplując usilne szukanie obecności przygodnego Wędrowca ze strony uczniów, chciejmy pytać siebie o nasze zaangażowanie na modlitwie. Najpierw zadajmy sobie podstawowe pytanie, czym jest dla nas modlitwa? Jakie miejsce zajmuje ona w życiu? Ile poświęcamy jej uwagi, energii, czasu, zainteresowania? Czy modlitwa w naszym życiu nie przegrywa z innymi zajęciami, nierzadko mało ważnymi i przypadkowymi? Czy jest w nas usilność proszenia, szukania, kołatania? Czy moglibyśmy powiedzieć, iż bardzo zależy nam na modlitwie? Czy rozeznajemy w kierownictwie duchowym jakość naszej modlitwy: jej autentyczność, jej szczerość? Czy możemy powiedzieć, iż bardzo zależy nam na prawdzie naszej modlitwy?

Po tych pytaniach, które są swoistym rachunkiem sumienia, chciejmy następnie spojrzeć na całą naszą dotychczasową drogę modlitwy. Powróćmy do całej historii naszego życia duchowego: do lat wczesnego dzieciństwa, lat dorastania, lat młodości, do wieku dojrzałego. Przypomnijmy sobie najpiękniejsze chwile modlitwy; chwile, w których — podobnie jak w uczniach idących do Emaus — płonęło nam serce. Przypomnijmy sobie doświadczenie miłości Boga, doświadczenia piękna naszego życia, doświadczenia pojednania, pokoju, pocieszenia, doświadczenie nadziei. Zauważmy, iż modlitwa nie zawsze była dla nas tylko ciężkim obowiązkiem. Była także pięknym spontanicznym doświadczeniem. Była darem, łaską. Podziękujmy Jezusowi za te piękne chwile modlitwy. Te właśnie piękne chwile mogą stanowić dla nas zachętę do kontynuowania naszej modlitwy w momentach strapienia duchowego, zniechęcenia, rozczarowania naszym życiem duchowym. Pamięć żywego i serdecznego spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym może stać się dla nas siłą do dalszego wysiłku i zmagania o kształt i jakość naszej modlitwy.

XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA 

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba (Łk 24, 30–35).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawimy sobie najpierw Jezusa zasiadającego z uczniami do stołu. Zauważmy, jak bierze chleb, błogosławi i podaje uczniom. W drugim obrazie zobaczmy uczniów w gronie Apostołów w Jerozolimie, jak opowiadają o swoim doświadczeniu Jezusa Zmartwychwstałego.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o łaskę odkrycia Eucharystii jako najważniejszego miejsca objawienia się Jezusa Zmartwychwstałego. Będziemy też prosić o głębokie doświadczenie Kościoła jako braterskiej wspólnoty uczniów Jezusa.

1. Wtedy otworzyły się im oczy

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Jednym z najczęstszych miejsc spotkania Jezusa z ludźmi (w Ewangelii Łukasza) są posiłki. Jezus nie gardzi żadnym zaproszeniem do stołu. Siada do wspólnego posiłku zarówno z najuboższymi, jak też z bogatymi faryzeuszami. Chętnie posila się także u przyjaciół. Wspólne posiłki — to ulubiony sposób przebywania Jezusa z ludźmi.

W Biblii wspólny posiłek jest nie tylko miejscem zaspokojenia głodu, ale również wyraża jedność i komunię. Faryzeusze odrzucają wspólnotę stołu z grzesznikami i celnikami, gdyż odrzucają możliwość jakiejkolwiek jedności z nimi. Jezus natomiast, w przeciwieństwie do faryzeuszów, pozwala się wszystkim zaprosić do stołu. Chętnie jada z grzesznikami i celnikami, jak też z wrogimi sobie faryzeuszami i saduceuszami. Jezus nikogo nie wyklucza ze wspólnoty stołu. Z wszystkimi pragnie nawiązać głęboką intymną więź.

Także i teraz pozwala Jezus zaprosić się do stołu dwom uczniom, którzy pod koniec dnia dotarli wreszcie do Emaus. Po długiej interesującej rozmowie wspólny posiłek miał być miłym i pięknym zakończeniem dnia. Ale uczniów czekała jeszcze jedna, tym razem największa niespodzianka.

Przygodny Wędrowiec, choć był tylko zaproszonym gościem, siadając do stołu nagle przemienił się w gospodarza i zaczyna spełniać rolę pana domu. Tworzy wokół swojej osoby wspólnotę stołu. Zająwszy miejsce za stołem wykonuje cztery czynności: bierze chleb, odmawia błogosławieństwo, łamie go i podaje uczniom. Te same cztery czynności wykonuje Jezus w czasie cudu rozmnożenia chleba: On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, aby podawali ludowi (Łk 9, 16). W czasie ustanowienia Eucharystii w Wieczerniku Jezus również wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał uczniom mówiąc: To jest Ciało moje (Łk 22, 19). Te właśnie gesty prawdopodobnie dobrze znane uczniom, otworzyły im oczy.

I nagle uświadomili sobie, że Ten, który im towarzyszył przez kilka godzin, jest dobrze im znanym Człowiekiem; Tym, który sprawił im tyle radości i nadziei w życiu, jak też tak wiele cierpienia i bólu. I znowu kolejne zaskoczenie: w momencie, kiedy Go poznali On zniknął im z oczu. Ale to zaskoczenie nie sprawiło im bólu. Było ono dla uczniów oczywiste. Odzyskawszy mądrość serca szybko zrozumieli przyczyny swojego smutku i braku nadziei. Zniknięcie Jezusa nie było dla nich przykre, ponieważ zrozumieli, że teraz — po Zmartwychwstaniu — jest obecny wśród nich, ale w zupełnie inny sposób. Uczniowie zrozumieli także, że sam sposób obecności Jezusa nie jest ważny, ważny natomiast jest sam Jezus, fakt, że On żyje.

W niniejszej kontemplacji prośmy uczniów idących do Emaus, aby zaprosili nas do udziału w ich wielkiej spontanicznej radości. Chciejmy wczuć się w ich przyjemne zaskoczenie. Przyjemne zaskoczenie uczniów jest owocem ich zaufania Nieznajomemu, uważnego słuchania Jego słów, uległości wobec Ducha działającego w nich. Za wstawiennictwem uczniów idących do Emaus prośmy o wielką wiarę, iż Pan Bóg będzie nas bardzo przyjemnie zaskakiwał w naszym życiu, jeżeli pozwolimy Mu się prowadzić. Najtrudniejsze momenty naszego życia mogą, dzięki Jego łasce i Jego prowadzeniu, stać się czasem Jego wielkich Bożych niespodzianek.

2. Łamanie chleba — miejsce rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego

Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. Eucharystia jest dla uczniów ostatecznym miejscem pełnego rozpoznania Jezusa Zmartwychwstałego. To, co przeczuło ich serce, zostało odsłonięte przed nimi w czasie łamania chleba — w Eucharystii. Rozmowy prowadzone z przygodnym Wędrowcem, słuchanie wyjaśnień Pisma, trwanie w Jego obecności przygotowują do rozpoznania Go po łamaniu chleba. Eucharystia jest szczytowym momentem długiej wędrówki Jezusa z uczniami. Jezus rozpoznany przez uczniów, znika im z oczu. Nie jest On już trzecią osobą zasiadającą przy stole. Jego obecność nabiera zupełnie innego charakteru, innego wymiaru. Jego obecność przekracza całą ziemską rzeczywistość. Uczniowie nie mogą nawiązać z Nim kontaktu materialnego. Ale Jego obecność jest jednak rzeczywista, żywa; jest to obecność poprzez znaki, wśród których Słowo Boże i Eucharystia są najważniejsze.

Eucharystia — łamanie chleba — stanie się od początku istnienia Kościoła uprzywilejowanym sposobem trwania w obecności Jezusa Zmartwychwstałego, uprzywilejowanym sposobem rozpoznawania Go. Dzisiaj my również rozpoznajemy Jezusa Zmartwychwstałego najpełniej w Eucharystii. Jest ona także i dla nas najważniejszym momentem w szukaniu Jego obecności, jest szczytem naszej wiary. Aby Eucharystia mogła być w naszym życiu owocna, podobnie jak owocna była w życiu uczniów idących do Emaus, musi być poprzedzona medytacją Słowa Bożego oraz przedłużoną modlitwą. Medytacja Słowa Bożego i Eucharystia stanowią pewną całość. Wyraża to doskonale sama struktura Mszy św. Jeżeli Eucharystia nie wywierałaby rzeczywistego wpływu na życie chrześcijańskie, to trzeba by się zapytać, czy poprzedza ją medytacja Słowa Bożego oraz przedłużona modlitwa medytacyjna.

Jednym z ważnych warunków owocnego uczestniczenia w Eucharystii jest dobre przygotowanie się do niej. Trudno jest nam nieraz uczestniczyć w Eucharystii, jeżeli wpadamy na nią (może czasami nawet z pewnym opóźnieniem) jakby wprost z ulicy, nierzadko pełni wewnętrznego gwaru, chaosu i pośpiechu. Być może nie zawsze nas stać na jakiś szczególny czas samotności i ciszy przed Mszą św., aby móc skoncentrować się tylko na przygotowaniu do niej. I nie jest to może zawsze konieczne. Trwając pośród naszych zajęć i codziennych czynności, możemy przygotowywać nasze serce do uczestnictwa w Eucharystii powracając pamięcią i sercem do spotkania, które nas czeka. Jak człowiek zakochany często powraca sercem do ukochanej(ego) i myśli o zaplanowanym spotkaniu, choć zajmuje się wielu innymi sprawami, tak i my możemy przygotowywać się do Eucharystii będąc jednocześnie pogrążeni w naszej codzienności.

Dziękujmy Jezusowi, iż mamy taki łatwy i prosty dostęp do tego najważniejszego znaku — sakramentu, dzięki któremu może przeżywać Jego obecność. Prośmy, abyśmy z tego daru korzystali w sposób uważny i wrażliwy. Przepraszajmy także, że nasze uczestnictwo we Mszy św. było nieraz niedbałe i zewnętrzne.

3. Wrócili do Jerozolimy

Rozpoznawszy Jezusa Zmartwychwstałego po łamaniu chleba uczniowie uświadamiają sobie swoje płonące serca, które są owocem działania w nich Ducha Świętego. Swoje płonące serca uczniowie odbierają jako wielką obietnicę; obietnicę, że Duch Święty — Duch Jezusa będzie im odtąd wiernie towarzyszył w całej ich drodze życia. Duch Jezusa, który zrodził w nich pragnienie przedłużonego trwania w obecności przygodnego Wędrowca i który sformułował w nich prośbę: Zostań, Panie, z nami, nigdy ich już nie opuści. Uczniowie nie boją się już własnej słabości i ułomności, z powodu której uciekali z Jerozolimy, ponieważ doświadczyli, że Duch Jezusa przychodzi z pomocą ludzkiej słabości. Kiedy bowiem nie umiemy się modlić, nie umiemy żyć tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26).

To właśnie pod wpływem działania Ducha Świętego oraz dzięki uczestnictwu w Eucharystii dokonuje się w uczniach z Emaus zdecydowana przemiana życiowa: W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Zniknął całkowicie stan smutku i przygnębienia uczniów. Odzyskali nadzieję. Ich życie nabiera od nowa sensu i znaczenia. Rezygnują z dalszej ucieczki. W tej samej godzinie wracają do Jerozolimy.

Jerozolima u Łukasza posiada szczególne znaczenie. Jest ona miejscem męki i śmierci Jezusa. Wrócić do Jerozolimy, to zdecydować się na naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci. Jerozolima nie budzi już w uczniach lęku i trwogi, gdyż staje się również miejscem Zmartwychwstania ich Mistrza. Podstawowym owocem Eucharystii dla chrześcijanina będzie zawsze naśladowanie Jezusa w Jego męce i śmierci krzyżowej. Owoc ten będzie zasadniczym kryterium autentyczności uczestnictwa w Eucharystii. W Eucharystii bowiem człowiek łączy najpełniej swoje cierpienia z cierpieniami Jezusa, swój krzyż z Jego krzyżem.

Kontemplując powrót uczniów z ustronnego i bezpiecznego Emaus do Jerozolimy, miejsca śmierci Jezusa, powróćmy raz jeszcze do modlitwy ofiarowania z drugiego tygodnia Ćwiczeń duchownych, w której wyrażamy pragnienie naśladowania Chrystusa we wszystkim, także w Jego krzyżu. Jeszcze raz zbadajmy naszą gotowość do pójścia za Jezusem w tym, co dla nas najtrudniejsze: w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie (ĆD, 98). Nasza kontemplacja Jezusa Zmartwychwstałego byłaby mało realistyczna, gdybyśmy unikali konfrontacji z naszym lękiem przed cierpieniem. Uczniowie uciekający najpierw z Jerozolimy, a następnie wracający do niej pod wpływem doświadczenia Jezusa Zmartwychwstałego, są dla nas wyzwaniem, są pytaniem, na ile i w nas dokonało się to nawrócenie, które sprawia, iż nie uciekamy za wszelką cenę od cierpienia i krzyża. Odmawiajmy tę modlitwę z całym pokojem wewnętrznym, iż Jezus przyjmie nie tylko naszą gotowość cierpienia razem z Nim, ale także przyjmie nasze lęki i obawy przed uczestnictwem w Jego męce i krzyżu. Ważniejsze od naszej gotowości cierpienia razem z Nim jest nasze gorące pragnienie trwania w Jego obecności.

Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie swoje w obliczu nieskończonej Dobroci Twojej i przed oczami chwalebnej Matki Twojej i wszystkich świętych dworu niebieskiego oświadczając, że chcę i pragnę i taka jest moja dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować Cię w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD, 98).

4. Spotkanie ze wspólnotą Apostołów

W Jerozolimie uczniowie zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Doświadczenie Jezusa Zmartwychwstałego przeżyte przez dwóch uczniów jest autentyczne, ponieważ zgadza się ze świadectwem Jedenastu. Dwaj uczniowie dają świadectwo swojej wiary, ale w łączności z Apostołami. Tylko to doświadczenie Zmartwychwstałego Pana zostaje uznane za prawdziwe, które jest zgodne z doświadczeniem Jedenastu i potwierdzone przez nich. W ten sposób uczniowie w Jerozolimie odnajdują wspólnotę, która przyjmuje ich do swojego grona i potwierdza prawdziwość ich wiary. Wspólnota Kościoła gromadzi się wokół Apostołów i ich następców. Kościół — wspólnota założona na fundamencie Apostołów — dla wszystkich jest miejscem spotkania z Jezusem; jest miejscem jedności wszystkich uczniów Zmartwychwstałego.

Jezus Chrystus jest zasadniczą drogą Kościoła — stwierdza Jan Paweł II. Sam Chrystus jest naszą drogą do domu Ojca. Jest też drogą do każdego człowieka. Na tej drodze, która prowadzi od Chrystusa do człowieka, na tej drodze, na której Chrystus zjednoczył się z każdym człowiekiem, Kościół nie może być przez nikogo zatrzymany. Domaga się tego doczesne i wieczne dobro człowieka. Kościół ze względu na Chrystusa, z racji tej tajemnicy, która jest własnym życiem Kościoła, nie może też nie być wrażliwy na wszystko, co służy prawdziwemu dobru człowieka — jak też nie może być obojętny na to, co mu zagraża.

Naszym zasadniczym powołaniem życiowym, które realizujemy w Kościele, jest dawanie świadectwa Jezusowi Zmartwychwstałemu, aby każdy człowiek odnalazł Go w swoim życiu; aby mógł Go poznawać, kochać i iść w Jego ślady. Tylko w ten sposób człowiek może realizować swoje najgłębsze pragnienia i aspiracje swojego serca, w ten sposób może odnaleźć swoją ludzką godność.

Zaangażować się w realizację ludzkiej godności w świecie, to towarzyszyć człowiekowi w jego poszukiwaniach Jezusa, poszukiwaniach bardzo często nieporadnych, pogubionych, wręcz nieświadomych. Nie możemy pomóc człowiekowi odzyskać jego osobistej godności tylko na drodze zmiany struktur społecznych czy politycznych. I chociaż jest prawdą, że godne życie człowieka domaga się sprawiedliwych struktur, to jednak trzeba być świadomym, iż istota godności człowieka realizuje się w jego sercu i poprzez jego własne serce. Głównym źródłem godności człowieka jest synostwo Boga Ojca, braterstwo z Jezusem Zmartwychwstałym.

Dziękujmy Zmartwychwstałemu za naszą konkretną wspólnotę Kościoła — tę, w której wyrośliśmy i dziś żyjemy. Dziękujmy za świadectwo tych, dzięki którym narodziła się i wzrastała nasza wiara w Jezusa Zmartwychwstałego. Dziękujmy za doświadczenie jedności z naszymi wierzącymi braćmi i siostrami, którzy budowali naszą wiarę i umacniali nas w niej. Prośmy jednocześnie, abyśmy także i my nie tylko samym słowem, ale nade wszystko życiem, potwierdzali wiarę w Jezusa u tych, których On sam postawi na naszej drodze życia. Prośmy o odwagę wyznawania wiary. Módlmy się także, abyśmy poczucie własnej wartości i godności upatrywali przede wszystkim w doświadczeniu synostwa Bożego oraz doświadczeniu braterstwa w Jezusie.

 

XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ 

Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka — uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą. A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę (Mdr 2, 23–3, 6).

Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z martwych wskrzesił Chrystusa. Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli (1 Kor 15, 12–20).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie siebie samych w chwili śmierci. Zróbmy sobie w tym momencie krótki przegląd historii życia. Jakie najważniejsze wybory i decyzje życia chcielibyśmy powtórzyć? Jakich błędów i pomyłek chcielibyśmy uniknąć?

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wielki realizm życiowy, który pozwoli nam odczytać śmierć jako integralną część ludzkiego życia. Będziemy też prosić, abyśmy własną śmiercią uwielbili Boga i dali świadectwo wiary braciom.

1. Śmierć a współczesna kultura

Problematyka śmierci jest dzisiaj poruszana raczej rzadko. Jest to temat wstydliwy zarówno w środkach społecznego przekazu jak również w rozmowach towarzyskich. Jeżeli w rozmowie ktoś przypadkowo zejdzie na problem śmierci, nierzadko bywa to kwitowane krótkim stwierdzeniem: też nie macie o czym mówić. Ale z drugiej strony zauważamy w jakiś paradoksalny sposób, iż współczesna kultura (czy może raczej subkultura), szczególnie zaś kinematografia, jest naznaczona brutalnym ukazywaniem śmierci i umierania. Ten paradoks odsłania jakiś paraliżujący, wręcz paniczny lęk współczesnego człowieka przed własną śmiercią.

Umieranie i pogrzeb w środowisku miejskim zostały dziś tak urządzone, aby przeciętny człowiek nie miał praktycznie żadnej styczności z faktem śmierci oraz obrzędami pogrzebowymi. Typowy przypadek: ktoś z bliskiej rodziny czuje się źle. Trafia do szpitala. W szpitalu okazuje się, iż jest ciężko chory. Umiera w szpitalu, nierzadko w zupełnej samotności lub też otoczony obcymi sobie ludźmi. Ciało zmarłego pozostaje w kostnicy szpitalnej. Spotykamy się z nim ponownie w czasie obrzędów pogrzebowych w kaplicy cmentarnej. Wielu ludzi przez długi czas nie ma żadnej styczności ze śmiercią lub też z ciałem zmarłego człowieka. Szczególnie dzieci chronione się, aby nie zetknęły się ze śmiercią, ponieważ mogłyby nabawić się neurotycznych lęków. Ale samo życie pokazuje, że im bardziej chronimy siebie, dzieci i młodzież przed faktem śmierci, tym lęk przed nią staje się głębszy i bardziej neurotyczny. Bo chociaż nie spotykamy się z faktem śmierci, to jednak fakt własnej śmierci oraz śmierci naszych najbliższych dogłębnie przeczuwamy. W problematyce śmierci człowiek nie może oszukać siebie samego, nie może też oszukać bliźnich.

W latach osiemdziesiątych przez kilka tygodni pracowałem w pewnej wielkomiejskiej parafii w Belgii. Najczęstszym moim obowiązkiem były pogrzeby. W niektóre dni kilka pogrzebów. Niemal wszystkie (z wyjątkiem jednego) były organizowane dans intimiténa sposób prywatny. Na pogrzeb dans intimité przychodziło dosłownie kilka osób — najbliższa rodzina: bracia, siostry, dzieci, współmałżonek, współmałżonka, wnuki. Czasami na pogrzebie było dosłownie cztery, pięć osób. Miałem wrażenie, iż robiono wszystko, aby śmierć bliskiej osoby nie przeszkadzała innym. Nie zawiadamiano o śmierci i pogrzebie sąsiadów, przyjaciół zmarłego, ale dopiero po pogrzebie rozsyłano wydrukowane pięknie zawiadomienie o śmierci danej osoby. Może inaczej wygląda umieranie i obrzędy pogrzebowe w środowiskach wiejskich, chociaż trzeba stwierdzić, iż sposób życia środowiska miejskiego i wiejskiego w wysoko uprzemysłowionych krajach praktycznie się nie różni.

Przytaczamy niniejszą obserwację nie po to, aby poddawać ją krytyce, ale raczej by móc zaobserwować pewne zjawisko, które trzeba traktować jako symbol. Nie chodzi bowiem o nagłą zmianę zwyczajów związanych ze śmiercią i umieraniem. Mogłoby to bowiem okazać się walką z wiatrakami. Chodzi raczej o szukanie takiego nastawienia do ludzkiej śmierci, w tym także do własnej śmierci, które traktuje umieranie jako integralną część ludzkiego życia tutaj na ziemi.

Nietrudno zauważyć, iż ten niemal paniczny lęk współczesnego człowieka przed śmiercią jest skutkiem prób wyeliminowania rzeczywistości nadprzyrodzonej z ludzkiej codzienności. Jeżeli człowiek koncentruje się niemal wyłącznie na świecie materialnym, wówczas odbiera umieranie jako koniec wszystkiego. Kiedy Bóg zostaje całkowicie usunięty z życia publicznego, wówczas zajmowanie się końcem ludzkiego życia staje się kłopotliwe, wstydliwe. Nie bardzo wiadomo, co z tym faktem zrobić. Śmierć bowiem odbierana jest wówczas jako unicestwienie wszystkiego, czemu człowiek poświęcił swoje siły, energię, co kochał na tej ziemi.

Umieranie — podobnie jak narodziny — jest integralną, nieodłączną częścią ludzkiego życia. Jezus Chrystus, Bóg–Człowiek, który stał się podobny do nas we wszystkim, uniżył samego siebiestał się posłusznym swojemu Ojcu aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 8). W tajemnicy Wcielenia Bóg przyjmuje na siebie fakt śmierci i czyni z niej swoje egzystencjalne doświadczenie.

Prawdę o śmierci winien rozważać każdy człowiek, nie tylko w podeszłym wieku, ale także człowiek młody. Fakt śmierci uczy każdego z nas wielkiej mądrości, realizmu życiowego oraz mierzenia siły na zamiary. Doświadczenie własnej śmierci porządkuje hierarchię wartości w naszym życiu, pomaga nam szukać celu i sensu życia. Św. Ignacy zachęca nas, abyśmy w chwilach dokonywania najważniejszych wyborów życiowych wyobrażali sobie chwilę własnej śmierci i zastanawiali się nad tą postawą i tą miarą, którą wtedy chciałbym widzieć zastosowaną w tym obecnym wyborze; i dostosowując się do niej całkowicie dokonam mojej decyzji (ĆD, 186). Fakt śmierci relatywizuje i porządkuje wiele doświadczeń przypadkowychnieważnych, które koncentrują nieraz na sobie naszą uwagę i nie pozwalają nam patrzeć na życie bardziej perspektywicznie.

W psychologii podkreśla się, iż człowiek, który nie umie spokojnie myśleć o śmierci, nie umie też cieszyć się życiem. Matka zaś, która lęka się śmierci, przekaże swoim dzieciom lęk przed życiem. Jej neurotyczny lęk przed śmiercią rzuci cień na życie dzieci. Lęk przed śmiercią paraliżuje życie. W najgłębszym sensie lęk przed śmiercią jest przejawem lęku przed życiem. Cieszyć się życiem może tylko człowiek, który nie pozwala się sparaliżować lękiem przed śmiercią. Neurotyczny lęk przed śmiercią zatruwa nieraz ludziom najpiękniejsze chwile ich życia.

W niniejszym rozmyślaniu zadam sobie pytanie, jakie odczucia budzi we mnie sam fakt ludzkiej śmierci? Przypomnę sobie śmierć jakiejś bliskiej mi osoby. Jak ją przeżyłem? Jakie towarzyszyły mi odczucia, refleksje, myśli? W jaki sposób myślałem do tej pory o mojej własnej śmierci? Jakie myśli, odczucia rodzą się we mnie, kiedy uprzytomnię sobie fakt mojej śmierci? Czy mogę powiedzieć, iż nie ma we mnie jakiegoś panicznego lęku przed własną śmiercią? Co chciałbym powiedzieć Jezusowi o moim dotychczasowym myśleniu i przeżywaniu własnej śmierci?

2. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem

Ale czy śmierć nie zawiera w sobie czegoś dramatycznego, wręcz tragicznego? Kiedy kogoś spotyka nagła lub gwałtowna śmierć, mówimy wówczas o tragicznej śmierci. Czyż sam Jezus Chrystus nie lękał się — aż do krwawego potu — własnej śmierci, która miała na Niego przyjść? Czyż nie prosił Ojca, aby oddalił od Niego ten kielich? Śmierć jest wrogiem człowieka. Weszła ona na świat, jak mówi Księga Mądrości, przez zawiść diabła (Mdr 2, 24). Tragizmu śmierci doświadczają jednak tylko ci, którzy należą do diabła. Dusze sprawiedliwych zaś są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka śmierci. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich. Już Księga Mądrości ukazuje śmierć jako przejście do innego życia, jako powierzenie, oddanie swojego życia Bogu. Księga Mądrości nie tai bólu i trudu śmierci. I choć jasno ukazuje, iż ze śmiercią wiąże się kaźń, skarcenie, to jednak głupimi nazywa jednoznacznie tych, którzy czynią ze śmierci tragiczne wydarzenie życia, które ostatecznie i całkowicie kończy ludzką egzystencję.

W Księdze Mądrości dostrzegamy integralne traktowanie życia i ludzkiej śmierci. Lęk współczesnego człowieka przed śmiercią wynika właśnie z wyizolowania końca ludzkiego życia z całości egzystencji. Śmierć znajduje się przecież na przedłużeniu ludzkiego życia, jest jego przedłużeniem. Stwierdzenie, które może wydać się wręcz banałem: jakie życie, taka śmierć jest de facto głęboką mądrością życiową.

To, co przeczuwał autor Księgi Mądrości, w pełni objawił nam Jezus Chrystus. Już nie tylko poprzez swoją naukę, swoją mądrość, ale przede wszystkim poprzez swoje życie, szczególnie zaś poprzez swoją śmierć i Zmartwychwstanie. Śmierć Jezusa Chrystusa, choć dramatycznie trudna i bolesna, stanowiła integralną część Jego życia i Jego relacji z Ojcem. Jezus wiele razy zapowiadał swoją śmierć i ukazywał ją jako oddanie siebie Ojcu. To właśnie dzięki życiu oddanemu wyłącznie Ojcu i Jego woli, śmierć Jezusa nabiera sensu i znaczenia. Śmierć Jezusa zostaje wpisana w odwieczny plan miłości Ojca wobec Syna, a w Nim w odwieczny plan miłości do każdego człowieka. Ludzkie konanie Jezusa na krzyżu jest przede wszystkim aktem miłości (G. Bernanos). Poprzez swoją śmierć Jezus potwierdza ostatecznie przyjęcie miłości swojego Ojca i zaprasza nas, abyśmy i my uczyli się w taki właśnie sposób patrzeć na naszą przyszłą śmierć.

Jezus, odpowiadając na wezwanie Ojca, uczynił nie tylko ze swego życia, ale także ze śmierci, miejsce szukania Ojca i Jego woli, miejsce oddania Mu chwały, miejsce naszego zbawienia. Dzięki powierzeniu się Ojcu, śmierć de facto stała się dla Niego początkiem nowego życia — początkiem Zmartwychwstania, ponieważ Jezus uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył w chwale Zmartwychwstania i darował Mu imię ponad wszelkie imię (Flp 2, 8–9).

Dla nas chrześcijan doświadczenie śmierci i Zmartwychwstania Jezusa staje się szczególnym miejscem przekroczenia własnego lęku przed śmiercią, a tym samym staje się miejscem odkrycia radości i pełni swojego życia. Jezus mówi nam wprost: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? (J 11, 25–26).

W niniejszej medytacji chciejmy z uwagą wsłuchać się w słowa Księgi Mądrości oraz w słowa Jezusa: Jam jest zmartwychwstanie... jako skierowane do nas osobiście. Jakie reakcje, jakie myśli, jakie odczucia budzą w nas te słowa? W sposób szczególny chciejmy wsłuchać się w pytanie Jezusa skierowane do Marty: Wierzysz w to? Czy wierzę w zmartwychwstanie mojego życia, mojego ciała? Czy wiara z zmartwychwstanie uspokaja, ucisza moje niepokoje i lęki związane z moją własną śmiercią lub ze śmiercią moich bliskich? Co chciałbym Jezusowi powiedzieć o mojej wierze w Jego Zmartwychwstanie, o świadomości mojej śmierci, o śmierci moich bliskich?

3. Jak zapewnić sobie odwagę umierania?

Jeżeli nawet jesteśmy ludźmi wierzącymi i jeżeli wiara w Zmartwychwstanie Jezusa i nasze wraz z Nim jest nam bliska, to jednak fakt śmierci pozostaje dla każdego z nas dramatycznie trudnym doświadczeniem. Pozostaje dla człowieka wielką niewiadomą. I nawet jeżeli dziś traktujemy temat własnej śmierci z całą szczerością i odwagą, to jednak rodzi się pytanie: Czy możemy sobie zapewnić odwagę i pogodę ducha w chwili umierania? Czy możemy przewidzieć, że w chwili śmierci potrafimy w taki sposób zaufać Bogu, iż własną śmiercią damy przykład wiary swoim najbliższym? Z pewnością nie możemy sobie zapewnić takiej postawy wobec śmierci na przyszłość. Nikt z nas nie może postanowić, w jaki sposób będzie umierał. Nie możemy przewidzieć, w jakiej sytuacji i w jakim nastroju ducha zastanie nas nasza śmierć. Jak nie od nas zależał czas, miejsce i sposób przyjścia na świat, tak również nie od nas będzie zależał czas, miejsce i rodzaj śmierci. Śmierć Jezusa była trudna. Jej czas, miejsce i sposób wyznaczył Mu Jego Ojciec. I choć była to śmierć trudna, to jednak była to najpiękniejsza śmierć — ponieważ była przyjęta w całkowitym pojednaniu z ludźmi i w całkowitym zaufaniu swojemu Ojcu. Modlitwa Jezusa na krzyżu: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią, oraz Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 34. 46) objawia nam piękno śmierci Jezusa.

I choć nie możemy przewidzieć czasu, miejsca i sposobu umierania, to jednak — jak Jezus w Ogrójcu — możemy się modlić o dobrą śmierć. Chrześcijanin powinien modlić się nie tylko o dobre życie, ale także o dobrą śmierć dla siebie i swoich bliskich. W przeszłości, która traktowała śmierć w sposób bardziej naturalny, spokojny i z pewnością mniej neurotyczny niż dzisiaj, istniały bractwa dobrej śmierci. Św. Barbara oraz św. Józef, a zwłaszcza Najświętsza Maryia Panna, byli uważani w Kościele za szczególnych patronów dobrej śmierci. Zauważmy, iż zachwycamy się i podziwiamy cuda różnych uzdrowień, np. cuda, jakie mają miejsce w różnych sanktuariach maryjnych. Niektóre ruchy kościelne bardzo też koncentrują się na cudzie uzdrowienia. Ale wszystkie te cuda są zawsze przejściowe, ponieważ ich skutki kończą się ze śmiercią człowieka, tak jak cud wskrzeszenia Łazarza zakończył się z chwilą jego śmierci. Wydaje się, iż o wiele większym cudem dla człowieka jest dobra i piękna śmierć. Stwierdzenie to może wydać się dziwne, a jednak... Cud pięknej i dobrej śmierci utrwala na wieki owoce całego naszego życia. Jednoczy nas na zawsze z Bogiem. Czyni nas na wieki dziećmi Ojca niebieskiego, braćmi Jezusa Chrystusa, świątyniami Ducha Świętego. To właśnie dzięki dobrej śmierci, zostaje zachowane na wieki całe nasze życie: także nasze ciało, które powstanie do życia.

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego napisane przez św. Ignacego zobowiązują jezuitę, aby w chorobie i śmierci dał zbudowanie innym, aby uwielbił Boga także swoją śmiercią. Ten piękny tekst może być pomocą nie tylko dla członków Towarzystwa Jezusowego, ale także dla wszystkich, którzy korzystają z Ćwiczeń duchownych: Jak w ciągu całego życia, tak tym bardziej w obliczu śmierci powinien każdy członek Towarzystwa starać się najusilniej, aby Bóg i Pan nasz Jezus Chrystus był w nim uwielbiony, a Jego upodobanie spełniło się w nim. Winien ponadto budować innych przynajmniej przykładem cierpliwości i męstwa, żywą wiarą, nadzieją i miłością tych dóbr wiekuistych, które nam wysłużył Chrystus Pan i zdobył niezrównanymi trudami swego życia doczesnego i śmierci. A ponieważ bardzo często choroba jest tego rodzaju, że w dużym stopniu utrudnia korzystanie z władz umysłowych, a przejście z życia doczesnego do wiecznego jest takie, że ataki szatana bywają groźne — niesłychanie zaś ważne jest, żeby im nie ulec — wtedy potrzebna jest pomoc miłości braterskiej.

Na zakończenie medytacji chciejmy powierzyć Bogu całe nasze życie, a wraz z nim — jako jego integralną część — także naszą śmierć. Prośmy, abyśmy mogli w chwili śmierci doświadczyć pomocy miłości braterskiej, opieki i wstawiennictwa Matki Najświętszej, św. Józefa oraz naszego Patrona. Prośmy, aby stopniowo budziło się w nas głębokie pragnienie, by naszą własną śmiercią uwielbić Boga i dać przykład swoim braciom zaufania i wiary. Prośmy też o większą wrażliwość na ludzi zbliżających się do śmierci. A jeżeli Opatrzność pozwoli nam być przy śmierci jakiejś osoby, prośmy, abyśmy byli dla niej pomocą w jej przejściu do Ojca.

Na zakończenie rozważań wsłuchajmy się jeszcze w świadectwo dojrzałego przygotowania na własną śmierć pozostawione nam przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus, która umierała mając zaledwie dwadzieścia cztery lata: Po ziemskim wygnaniu czeka mnie radość mieszkania z Tobą w Ojczyźnie niebieskiej. Nie chcę jednak gromadzić zasług dla Nieba, ale chcę pracować jedynie dla Twojej Miłości ku Tobie: aby Tobie, o Boże, sprawić radość, aby przynieść pociechę Boskiemu Sercu Twemu, aby Ci pozyskiwać dusze, które Cię wiecznie będą miłować.

schyłku życia stanę przed Tobą, o Panie, z próżnymi rękami, gdyż nie proszę, abyś policzył uczynki moje... Wszystkie nasze dobre czyny mają skazy w oczach Twoich! Pragnę więc przyodziać Twoją własną Sprawiedliwość i z łaski Twej Miłości dostąpić wiecznego posiadania Ciebie. Nie chcę innej chwały, innej Korony, tylko Ciebie, o mój Umiłowany! Dla Ciebie, Panie, czas jest niczym, jeden dzień jest jak lat tysiąc. W jednej chwili możesz mnie przygotować na godne stawienie się przed Tobą.

 

XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

 

Błogosław, duszo moja, Pana!
Boże mój, Panie, jesteś bardzo wielki!
Odziany we wspaniałość i majestat,
światłem okryty jak płaszczem.
Ty zdroje kierujesz do strumieni,
co pośród gór się sączą:
poją one wszelkie zwierzęta polne,
tam dzikie osły gaszą swe pragnienie;
nad nimi mieszka ptactwo powietrzne,
spomiędzy gałęzi głos swój wydaje. (...)
Każesz rosnąć trawie dla bydła
i roślinom, by człowiekowi służyły,
aby z roli dobywał chleb
i wino, co rozwesela serce ludzkie,
by rozpogadzać twarze oliwą,
by serce ludzkie chleb krzepił.
Drzewa Pana mają wody do syta,
cedry Libanu, które zasadził.
Tam ptactwo zakłada gniazda,
na cyprysach są domy bocianów.
Wysokie góry dla kozic,
a skały są kryjówką dla borsuków.
Tyś stworzył księżyc, aby czas wskazywał;
słońce poznało swój zachód.
Mrok sprowadzasz i noc nastaje,
w niej krąży wszelki zwierz leśny.
Lwiątka ryczą za łupem,
domagają się żeru od Boga.
Gdy słońce wzejdzie, wracają
i kładą się w swych legowiskach.
Człowiek wychodzi do swojej pracy,
do trudu swojego aż do wieczora.
Jak liczne są dzieła Twoje, Panie!
Ty wszystko mądrze uczyniłeś:
ziemia jest pełna Twych stworzeń. (...)
Wszystko to czeka na Ciebie,
byś dał im pokarm w swym czasie.
Gdy im udzielasz, zbierają;
gdy rękę swą otwierasz, sycą się dobrami.
Gdy skryjesz swe oblicze, wpadają w niepokój;
gdy im oddech odbierasz, marnieją
i powracają do swojego prochu.
Stwarzasz je, gdy ślesz swego Ducha
i odnawiasz oblicze ziemi.
Niech chwała Pana trwa na wieki:
niech Pan się raduje z dzieł swoich
(Ps 104, 1–2. 10–31).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie samych siebie stojących przed całym dworem niebieskim: przed obliczem Boga, Pana naszego, wobec Matki Najświętszej, aniołów i wszystkich świętych.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o wewnętrzne poznanie ogromu dobra, jakie otrzymaliśmy i nieustannie otrzymujemy od Boga. Będziemy również prosić, aby otrzymane dobro czyniło nas coraz bardziej otwartymi i hojnymi wobec Boga i Jego nieskończonej miłości.

1. Pomost między czasem Ćwiczeń duchownych a naszą codziennością

Kontemplacja Ad amorem — O miłości (ĆD, 230nn), która wieńczy całe Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli, jest jakby mostem przerzuconym pomiędzy czasem intensywnej modlitwy rekolekcyjnej a szarą codziennością życia. Nasze życie wymaga dużego zaangażowania: zaangażowania w pracę, w życie rodzinne, w codzienne troski i kłopoty związane z naszymi ludzkimi potrzebami. Wszystko to nie pozwala nam na tak intensywne wyciszenie i modlitwę, jakie miały miejsce w czasie trwania Ćwiczeń duchownych. Znaczne skrócenie czasu poświęconego wyłącznie na modlitwę, zmniejszenie intensywności naszej uwagi w sprawach duchowych, nie powinno jednak oznaczać rezygnacji z usilnego szukania obecności Boga, z szukania Jego miłości w naszej codzienności życia.

Kontemplacja O miłości ma nas przekonać, że obecności Boga można poszukiwać we wszystkich rzeczach, na przykład w rozmowie z kimkolwiek, w chodzeniu, w patrzeniu, smakowaniu, słuchaniu, rozumieniu oraz we wszystkim co robimy: ponieważ Jego Boski Majestat ujawnia się (...) we wszystkich rzeczach (św. Ignacy).

Ostatnią kontemplację, kontemplację O miłości, św. Ignacy poprzedza dwoma uwagami precyzującymi samo pojęcie miłości. A ponieważ pojęcie miłości jest dzisiaj powszechnie nadużywane i fałszowane, stąd też uwagi Autora Ćwiczeń duchownych mają dla nas szczególne znaczenie.

Najpierw wypada zaznaczyć dwie rzeczy — mówi Ignacy. Pierwsza: Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach (ĆD, 230). Słowa te są pewnym powtórzeniem słów św. Jana: Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą! (1 J 3, 18). Ignacy wiedział, jak bardzo człowiek jest skłonny do wypowiadania wielkich słów i jak żałośnie obok nich prezentuje się praktyka życia. Prawdziwa miłość działa i jest skuteczna jedynie w czynach (W. Lambert). Podstawowym wyrazem miłości nie są więc przeżycia w sferze uczuć, nie są też słowa opowiadające o tych doznaniach, ale ofiarne i konkretne działanie na rzecz osoby miłowanej. Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach — to lakoniczne stwierdzenie św. Ignacego mogłoby być dobrym lekarstwem na nasze puste gadanie o miłości, którego pełne są nasze filmy, książki, czasopisma, nasze kazania, katechezy czy też nasze codzienne rozmowy.

Po drugie. Miłość polega na (...) tym, aby miłujący dawał i udzielał umiłowanemu tego, co sam posiada, albo coś z tego, co jest w jego posiadaniu lub w jego mocy; i znów wzajemnie żeby umiłowany udzielał miłującemu (ĆD, 231). Istotą miłości jest pełna komunia, jedność międzyosobowa, wzajemne przenikanie się tych, którzy się kochają; wzajemne udzielanie sobie tego wszystkiego, kim są i co posiadają. Przed umiłowanym niczego się nie ukrywa. W miłości nic nie pragnie się zatrzymać tylko dla siebie. W każdym akcie miłości kochające się osoby mówią sobie wzajemnie: Wszystko moje do ciebie należy (Łk 15, 31). Istotą miłości jest więc realne odniesienie do drugiego, rzeczywista więź, rzeczywista relacja z osobą.

Te uwagi św. Ignacego posiadają dzisiaj niezwykłą wartość. Bardzo często miłość zwykło się utożsamiać z subiektywnym i przyjemnym odczuciem zakochania. Wielu ludzi, szczególnie młodych, nie kocha naprawdę drugiego, ale kocha swoje wyobrażenie o drugim oraz kocha siebie samego w drugim. Satysfakcja emocjonalno–seksualna staje się nierzadko najwyższym i jedynym kryterium miłości. Stąd tak łatwo dochodzi do wzajemnej manipulacji. Takie rozumienie miłości sprawia, że nie widzi się potrzeby ofiary, wysiłku i trudu dla wzrostu w miłości. Te powierzchowne kryteria miłości przykłada się nie tylko do miłości przyjacielskiej, narzeczeńskiej i małżeńskiej, ale także do miłości Boga.

2. Jak wiele uczynił Bóg dla mnie

Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane: stworzenie, odkupienie, a także dary poszczególne, ważąc i doceniając z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg, Pan nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiada. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu (ĆD, 234).

Zgodnie z propozycją św. Ignacego chciejmy przywołać na pamięć wszystkie dary w porządku stworzenia i odkupienia. Najpierw chciejmy sobie uświadomić wszystkie dary w porządku stworzenia: nasze doczesne istnienie wraz z darem nieśmiertelności, dar ludzkiej wolności, naszą zdolność do przyjmowania i dawania miłości, wszystkie nasze więzi z ludźmi w ciągu całej naszej historii życia, nasze talenty osobiste i zdolności.

Następnie przywołajmy dary w porządku odkupienia: dar Jezusa Chrystusa — dar Syna Bożego, który stał się dla nas Człowiekiem; dar Miłości Boga Ojca objawionej nam w Jego Synu; dar Ducha Świętego zesłanego nam przez Ojca i Syna. Przywołajmy także dar Maryi, Matki Jezusa, wspólnotę Kościoła — tę powszechną i tę nam najbliższą, w której uczestniczymy na co dzień; dar Słowa Bożego, którym możemy się karmić na co dzień; sakramentalne znaki — szczególnie zaś Eucharystię i sakrament pojednania, i wreszcie świadectwo wiary wielu naszych braci i sióstr.

Kiedy Bóg daje nam jakikolwiek dar, to w każdym z nich, choćby był najmniejszy, ukrywa się cała Jego nieskończona Boska miłość. W każdym darze zawiera się tyle Jego miłości, ile możemy jej przyjąć, udźwignąć i wcielić w nasze życie. Udzielanie się nam Boga określa nie tylko Jego Boski plan, ale także wielkość pragnień człowieka. Bóg daje nam wszystko w Jezusie Chrystusie, daje nam całą swoją miłość, ale my nie chcemy lub też nie jesteśmy w stanie jej przyjąć.

potem wejść w siebie — zachęca św. Ignacy. Aby móc sobie uświadomić i móc przewidzieć, jaka winna być nasza reakcja wobec Boga obdarowującego nas nieustannie swoimi darami, odwołajmy się do doświadczenia ludzkiej miłości. Pytajmy się więc, jak zachowuje się kochająca żona, kiedy mąż ofiarowuje jej jakiś dar jako wyraz jego wielkiego serca? Jak reaguje dziecko, które otrzymuje od matki cenny podarek jako wyraz jej miłości? Jak zachowuje się człowiek, który w dowód oddania i życzliwości otrzymuje od swojego przyjaciela cenny i miły dar? A potem wejść w siebie samego rozważając, com ja z wielką słusznością i sprawiedliwością winien ze swej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu Majestatowi (ĆD, 234). Jeżeli Bóg daje mi wszystko, to naturalną i spontaniczną reakcją mojego serca winno być ofiarowanie Mu również wszystkiego: tego, kim jestem i tego, co posiadam.

Nierzadko na całą naszą ludzką rzeczywistość patrzymy bardzo zewnętrznie i powierzchownie, ponieważ odbieramy ją w kategoriach czysto ludzkich; jesteśmy nieraz zbytnio skoncentrowani na sobie i naszych ludzkich potrzebach. Nierzadko pozwalamy się zżerać naszym lękom o siebie, swoich bliskich i całą naszą przyszłość. Codzienne wydarzenia życiowe, nawet te najpiękniejsze i najprzyjemniejsze, niewiele nam mówią, ponieważ nie widzimy w nich działania Bożego, ale jedynie zbieg przypadków czy też owoc naszej ludzkiej zapobiegliwości. Gdybyśmy wszystko w naszym życiu odbierali jako dar samego Boga i w każdym z tych darów dostrzegali Jego miłość, wówczas cała — zdawać by się mogło szara i nieciekawa — codzienność przekształciłaby się niemal natychmiast w przygodę szukania i odnajdywania Boga we wszystkich rzeczach.

W końcowej serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jej Synem Jezusem oraz z Bogiem Ojcem prośmy gorąco o wielką duchową przenikliwość, dzięki której będziemy w stanie odczytywać wszystko, całą naszą ludzką rzeczywistość w świetle miłości Boga do człowieka. Prośmy także o ducha wdzięczności, dzięki któremu będziemy coraz lepiej usposobieni, aby sam Stwórca i Pan udzielał się nam i ogarniał nas ku swej miłości i chwale, a także przysposabiał nas ku tej drodze, na której będziemy Mu mogli lepiej służyć (por. ĆD, 15).

3. Bóg mieszka w stworzeniach

Zwrócić uwagę na to, jak Bóg mieszka w stworzeniach: w żywiołach, dając im istnienie; w roślinach, dając im życie i wzrost; w zwierzętach, dając im czucie; w ludziach, darząc ich rozumieniem (ĆD, 235). Św. Ignacy posługuje się kluczem ewolucyjnym, aby odsłonić nam wewnętrzne działanie Boga w Jego stworzeniach; rozpoczyna bowiem wyliczać stworzenia od materii nieożywionej poprzez rośliny i zwierzęta aż do człowieka. Mieszkanie Boga w stworzeniach nie jest jakimś statycznym przebywaniem, ale jest ono działającą energią, jest źródłem wszelkich przejawów życia i rozwoju. Sam Bóg daje życie i rozwój wszystkiemu, co porusza się na ziemi.

Od rozważań o Bogu mieszkającym w stworzeniach św. Ignacy każe nam następnie przejść do osobistej refleksji, w jaki sposób Bóg mieszka i pracuje w każdym z nas osobiście: I we mnie także Bóg mieszka, dając mi być, żyć, czuć i darząc mię rozumem. A nadto uczynił mię świątynią swoją, bom stworzony jest na podobieństwo i obraz Jego Boskiego Majestatu (ĆD, 235).

Przejawem Bożego zamieszkania w nas jest najpierw samo istnienie, a następnie wszystkie funkcje życiowe na wszystkich płaszczyznach: biologicznej, psychicznej, intelektualnej, duchowej. Bóg mieszka jednak w człowieku pełniej i głębiej niż w innych stworzeniach. Tylko człowiek posiada bowiem zdolność przyjmowania miłości Boga w sposób wolny i świadomy. To właśnie dzięki tej zdolności staje się Jego szczególnym mieszkaniem — świątynią.

znów wejść w siebie w podobny sposób, jak się to rzekło w punkcie pierwszym, albo w inny jaki sposób, jeśli uznam go za lepszy (ĆD, 235). Św. Ignacy zachęcając nas do wyciągania konsekwencji z tajemnicy zamieszkiwania Boga w nas samych, zwraca nam uwagę na potrzebę wielkiej wolności i spontaniczności duchowej, dzięki którym rozważana tajemnica dotknie nie tylko naszego umysłu, ale przede wszystkim naszego serca.

4. Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich stworzeniach

Aby jeszcze pełniej przybliżyć nam miłosną obecność Boga, św. Ignacy każe nam rozważać, jak Bóg działa i pracuje dla mnie we wszystkich rzeczach stworzonych na obliczu ziemi. Znaczy to, że postępuje tak, jak ktoś pracujący. I tak w niebiosach, w żywiołach, w roślinach, owocach, trzodach itd., dając wszystkiemu istnienie, zachowując, darząc wzrostem i czuciem itd. (ĆD, 236) Kiedy Ignacy używa słowa pracować na określenie Boskiej miłości, pragnie nam powiedzieć: Bóg kocha nas w pocie oblicza swego i spodobało się Mu, aby cena Jego miłości do nas była wysoka (W. Lambert).

Dla pełniejszego zrozumienia pracy i trudu Boga dla człowieka Autorzy natchnieni nadają Mu imiona związane z różnymi zawodami wykonywanymi w czasach biblijnych. I tak Bóg Jahwe nazywany jest Pasterzem, Gospodarzem, Wojownikiem, Budowniczym, Garncarzem, Królem, Władcą. Biblia posługuje się niemal każdą ludzką pracą, aby przybliżyć nam pracę Boga dla człowieka. Nie tylko żmudna męska praca, ale także kobiecy ból i trud rodzenia nowego życia, stają się doskonałym obrazem dla ukazania trudzenia się Boga dla człowieka. Bóg rodzi nas w Jezusie Chrystusie do nowego życia w cierpieniu i bólu, podobnie jak czyni to kobieta wydając na świat nowego człowieka. Praca człowieka — źródło narodzin i stworzenia jest kontynuacją oraz odwzorowaniem Boskiej pracy w normalnej człowieczej kondycji (W. Lambert).

potem wejść w siebie. Celem kontemplacji Jezusa pracującego i trudzącego się dla nas aż do krwawego potu było dogłębne poznanie Pana, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady (ĆD, 104). Iść w ślady Jezusa oznacza więc pracować razem z Nim za dnia, czuwać z Nim po nocy, abyśmy mogli stać się uczestnikami Jego zwycięstwa, jak byliśmy uczestnikami Jego trudów (por. ĆD, 93). Posługując się modlitwą św. Ignacego, wyraźmy gotowość współuczestniczenia w Jego służbie, pracy, walce i ofierze.

Słowo Odwieczne, Jednorodzony Synu Boży,
proszę Cię, naucz mnie służyć Ci tak,
jak tego jesteś godzien.
Naucz mnie dawać, a nie liczyć,
walczyć, a na rany nie zważać,
pracować, a nie szukać spoczynku,
ofiarować się, a nie szukać nagrody innej
prócz poczucia, że spełniłem Twoją Najświętszą wolę
.

5. Rozważać, jak wszystkie dobra zstępują z góry

Patrzeć i rozważać, jak wszystkie dobra i dary zstępują z góry; jak moja ograniczona moc — od najwyższej i nieskończonej owej mocy z góry pochodzi; i w podobny sposób sprawiedliwość, dobroć, miłość, miłosierdzie itd. tak, jak od słońca wychodzą promienie, jak ze źródła — wody. itd. Zakończyć wejściem w siebie, jak to było wyżej powiedziane (ĆD, 237). W ostatnim punkcie kontemplacji O miłości Ignacy wraca do zasadniczej myśli z punktu pierwszego, iż wszystko jest Bożym darem. Tym razem jednak Autor Ćwiczeń duchownych proponuje nam rozważyć zasadnicze przymioty naszego człowieczeństwa: moc, sprawiedliwość, dobroć, miłość i miłosierdzie, jako odblask przymiotów Boskich.

Odwołując się do osobistego doświadczenia zechcę znaleźć przejawy mojej mocy, sprawiedliwości, dobroci, miłości i miłosierdzia, choć są one ograniczone. Nie jest ważne, czy jestem zadowolony z tego, jak wielkie są ich przejawy w konkretnym codziennym życiu. Ważniejsze jest pokorne wyznanie wiary, iż wszystkie one są odblaskiem przymiotów samego Boga. Jak od słońca wychodzą promienie, jak ze źródła wody, tak z Boga spływa na mnie wszystko to, kim jestem i co posiadam.

Wszystkie rzeczy noszą w sobie tajemnicę: ostatecznym ich końcem jest Bóg, który sam jest najgłębszą praprzyczyną wszystkiego, co istnieje. Wdzięczność w sposób całkiem naturalny wydobywa na jaw tę prawdę i pomaga w radosnym spotkaniu Dawcy i odkrywaniu Go w Jego darach, w znajdowaniu Boga we wszystkich rzeczach (P. van Breemen).

Kończąc kontemplację o miłości odwołajmy się jeszcze do pięknego wyznania miłości św. Teresy od Dzieciątka Jezus: Pragnę, aby całe moje życie było aktem doskonałej miłości, oddaję się na ofiarę całopalną Twojej Miłości Miłosiernej. Wyniszczaj mnie, błagam Cię, bezustannie, przelewaj w serce strumienie nieskończonej czułości przepełniające Twoje Serce, abym stała się, o mój Boże, męczennicą Twojej miłości. Niechaj to męczeństwo przygotuje mnie do stawienia się przed Tobą, a potem niechaj mnie o śmierć przyprawi, aby dusza moja mogła bezzwłocznie wzlecieć w wieczne objęcia Twej Miłości Miłosiernej. Za każdym uderzeniem serca pragnę, o mój Umiłowany, po nieskończone razy ponawiać tę ofiarę moją, abym gdy się już rozproszą cienie śmierci, mogła ją Tobie powtarzać twarzą w Twarz w Wieczności.

Całą kontemplację O miłości zakończmy modlitwą, którą św. Ignacy proponuje na zakończenie Ćwiczeń duchownych (ĆD, 234). Niech będzie ona wyrazem naszej wdzięczności Bogu i najgłębszego pragnienia oddania Mu tego wszystkiego, co nieustannie od Niego otrzymujemy. Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją,

pamięć moją i rozum, i wolę mą całą,
cokolwiek mam i posiadam.
Tobie to, Panie, oddaję.
Twoje jest wszystko.
Rozporządzaj tym w pełni
wedle swojej woli.
Daj mi jedynie
miłość Twą i łaskę,
albowiem to mi wystarcza. Amen.

 

 XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE 

Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi, usiadł w niej pozostając na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! (Mk 4, 1–9).

1. Potrzeba poznania siebie

W wychowywaniu siebie do dojrzałej wiary popełniamy nieraz błąd powierzchownego odczytywania siebie. Traktujemy siebie jak monolit, jak jakąś nieurobioną, surową bryłę, którą trzeba kształtować jakby od zewnątrz przez narzucenie jej pewnych ideałów, wzorów, praw. Używane często pojęcia: formacja, formować mogą sugerować zewnętrzną obróbkę osobowości. Tymczasem rzeczywiste życie duchowe zakłada nie tyle nową formę, ile raczej nowe istnienie. Dokonujemy nieraz dużego wysiłku woli (można by to nazwać wprost woluntaryzmem), aby przyjęte wzory, ideały i prawa były widoczne w naszym zewnętrznym postępowaniu. Takie formowanie siebie, oparte jest przede wszystkim na naszym ludzkim działaniu. Myślimy: im więcej się wysilę, tym będę doskonalszy, bliższy ideałowi, który sobie stawiam sam lub też, który ukazują mi inni.

Ale czy jest ktoś, kto nie doświadczył ograniczoności swojej silnej woli? Są takie sytuacje, kiedy nasza silna wola okazuje się całkowicie bezsilna. Model formowania siebie i innych oparty tylko na silnej woli nie uwzględnia złożoności i głębi człowieka; taki model wychowania nie pyta, kim jest człowiek — ten konkretny, z całą historią swojego życia, ze swoim charakterem, skłonnościami, zranieniami, najgłębszymi potrzebami itd. Nie pyta, co się naprawdę dzieje w tym konkretnym człowieku, jakie są jego najgłębsze pragnienia, tęsknoty, jakie są jego obawy, lęki, urazy. W wychowywaniu siebie do dojrzałego życia duchowego musimy uwzględnić to wszystko, kim jesteśmy.

Jeżeli wychowywanie siebie do dojrzałej wiary oprzemy tylko na woluntaryzmie, to owszem, możemy mieć pewne efekty, ale będą one zwykle dość dwuznaczne. Będzie im bowiem towarzyszyć mniejsze lub większe napięcie psychiczne, zmęczenie, drażliwość, przewrażliwienie na punkcie własnej osoby, nieuporządkowana ambicja. W literaturze istnieje pewien typ świętoszka, który łączy w sobie praktyki pobożne, wysiłek czynienia dobrze z tym wszystkim, o czym wspomnieliśmy wcześniej: z drażliwością, koncentracją na sobie, przerosłymi ambicjami, kłopotami ze zmysłowością.

Wszyscy wielcy mistrzowie życia wewnętrznego ukazują, że do pełnego poznania Boga potrzeba poznania siebie. Pomiędzy Bogiem a naszym doświadczeniem Boga tkwi nasza ludzka natura, która rządzi się swoimi prawami. Są to prawa zapisane przez samego Stwórcę. To właśnie ludzka natura ze swoimi prawami staje się przestrzenią, w której dokonuje się nasze spotkanie z Bogiem.

Św. Bernard z Clairvaux pisząc o stopniach pokory podkreślał niezbędność prawdziwej wiedzy o sobie jako pierwszego stopnia w drodze do prawdy. Poznanie prawdy o Bogu wymaga poznania prawdy o sobie samym. Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych podaje liczne wskazówki pomocne w rozeznawaniu duchowym, tzn. w dokładnej obserwacji tego wszystkiego, co się w nas dzieje, jakie nastroje nami kierują, skąd one wypływają, jakie jest ich źródło. Według Ojca Ignacego świadome życie wewnętrzne polega bowiem na odczuwaniu i rozeznawaniu (...) różnych poruszeń, które dzieją się w duszy: dobrych, aby je przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać (ĆD, 313).

Życie wewnętrzne może zostać łatwo wypaczone przez złudzenia. Ten bowiem, kto nie zna siebie i tego, co się w nim dzieje, bardzo łatwo może pomylić działanie własnej nieuporządkowanej emocjonalności z działaniem Bożym. Tę nieznajomość siebie wykorzystuje również szatan po to, by zwieść człowieka na manowce. Szatan bowiem, jak mówi św. Ignacy, idąc w tym za św. Pawłem, przybiera postać anioła światłości, by pod pozorem dobra przywieść człowieka do złego (por. ĆD, 332; 2 Kor 11, 14).

T. Merton zwraca nam uwagę, że znamy Boga o tyle, o ile wzrasta w nas świadomość nas samych poznawanych przez Niego. Te dwa poznania — poznanie siebie i poznanie Boga — muszą iść razem. Celem rekolekcji jest więc takie rozważanie Słowa Bożego, które będzie prowadzić do coraz pełniejszego rozumienia siebie i do poznawania tajemnicy Boga.

W obecnym rozważaniu odwołajmy się do konkretnych przeżyć i zauważmy, jak bardzo często nie rozumiemy samych siebie i tego wszystkiego, co się w nas dzieje; nie rozumiemy, dlaczego nachodzi nas smutek, przygnębienie, zniechęcenie do życia, a może nawet depresja; nie rozumiemy naszych impulsów, uczuć, nie wiemy, skąd one pochodzą. Jesteśmy zaskakiwani nieraz naszą nieżyczliwością, opryskliwością czy może wprost agresją wobec bliźnich. W innych sytuacjach znowu dziwi nas zbytnia uległość i zbytnia kompromisowość wobec niektórych ludzi. Także pragnienia zmysłowe budzą w nas lęki. Nie rozumiemy tego, co dzieje się w naszej psychice, a tym bardziej nie rozumiemy tego, co dzieje się w głębi naszej duszy. Pytamy nieraz bezradnie, jak przezwyciężyć zbytnią koncentrację na sobie, jak zaufać Bogu w zagrożeniach. Dziwi nas i irytuje nieraz ogromna zmienność naszych pragnień, niestałość naszych decyzji i mocnych postanowień. Żyjemy czasem jakby poza sobą i dlatego nasze zakorzenienie w Bogu okazuje się płytkie i powierzchowne.

Kiedy przyjrzałem się uważnie mojej sytuacji, pojąłem, że jestem spętany siecią dziwnych paradoksów. Choć utyskiwałem na zbyt wiele propozycji, czułem się nieswojo, kiedy mnie nikt o nic nie prosił. Choć narzekałem, jak mi trudno odpowiadać na listy, niepokoiłem się, kiedy moja skrzynka listowa była pusta. Kiedy martwiłem się, że czeka mnie męczący cykl wykładów, byłem rozczarowany, gdy nie miałem zaproszeń. Choć marzyłem o pustym biurku, bałem się chwili, kiedy tak się stanie. Krótko mówiąc, mimo że pragnąłem samotności, bałem się, że zostanę sam. Im bardziej zdawałem sobie sprawę z tych paradoksów, tym wyraźniej dostrzegałem, że jestem niewolnikiem narzuconych sobie obowiązków, że ulegam złudzeniu i że muszę zatrzymać się i zastanowić się, czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż z nadzieją, odwagą i zaufaniem. Uświadomiłem sobie, że dopiero wtedy znajdę odpowiedź, gdy zatrzymam się i pozwolę, by zostały zadane te trudne pytania, nawet, gdyby miały boleć — taką refleksję zanotował w swoim Dzienniku z klasztoru trapistów H. J. M. Nouwen, na początku swoich siedmiomiesięcznych rekolekcji w klasztorze trapistów.

Termin rekolekcje pochodzi od łacińskiego słowa re–colligere i oznacza zbierać na nowo, odzyskać. Czas rekolekcji może być dla każdego z nas takim właśnie zebraniem swojego życia na nowo, odzyskaniem tego, co w nim jest najistotniejsze, z pomocą Słowa Bożego. Rekolekcje winny być dla nas jednym wielkim pytaniem: Czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż, z nadzieją, odwagą i zaufaniem? Zadawanie sobie pewnych zasadniczych pytań może być dla nas trudne, jak trudne było dla cytowanego powyżej autora. Poznawanie siebie, które ma nas doprowadzić do poznania Boga działającego w nas, może okazać się wielką i wymagającą pracą. Będzie to jednak zmaganie, walka nie tylko z ludzką ograniczonością i słabością w nas, bo nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, ale będzie to walka przede wszystkim przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich (Ef 6, 12). Rekolekcje to czas, który może przynieść ból. Jest to jednak również czas leczenia ran zadanych nam przez życie lub też ran, które zadaliśmy sami sobie.

2. Diament pod popiołami powierzchowności

Pan Jezus w przypowieści o siewcy ukazuje nam ścisłą zależność pomiędzy skutecznością Słowa Bożego a żyznością gleby serca, na które ono pada. Ujawnienie się mocy Słowa Bożego zależy od urodzajności gleby. Jeśli gleba jest nieodpowiednia lub nieodpowiednio przygotowana, skalista, porośnięta chwastami, zdeptana, to Słowo Boże pozostaje bezskuteczne, jeśli zaś gleba jest urodzajna, Słowo Boże może objawić całą swoją moc przemieniającą serce i życie człowieka. Jedno z najważniejszych pytań na czas rekolekcji brzmi: Jaką glebą jest moje serce? Jak uczynić ją bardziej urodzajną i pełniej otwartą na ziarno Słowa? Dotychczasowe etapy Ćwiczeń duchownych przez które przeszliśmy rozpoczęły w nas proces spulchniania i użyźniania gleby naszego serca. Jest to jednak ciągły proces, który winien nieustannie trwać. Jeżeli chcemy prowadzić autentyczne życie duchowe, nie możemy zaprzestać troski i wysiłku, aby gleba serca była coraz pełniej przygotowywana na przyjmowanie Słowa.

Poznaniu Boga i Jego Słowa winno więc odpowiadać w naszym życiu rozpoznanie gleby naszego serca, rozpoznanie samych siebie. Autentyczne otwarcie się na obecność Boga i Jego działanie wymaga od nas prawdziwej i głębokiej wiedzy o glebie serca, o sobie. Intymny, zażyły kontakt z Bogiem, wnikanie w Jego tajemnicę dokonuje się przy jednoczesnym wnikaniu w siebie i zrozumieniu samego siebie. Jeżeli autentycznie i z odwagą wejdę w Słowo Boże, poddam się Jego działaniu, Jego osądowi, to wówczas ono objawi mi prawdziwy obraz miłującego Boga oraz prawdziwy obraz człowieka. Słowo Boże objawia człowiekowi genezę jego istnienia; objawia mu również cel i sens jego życia. To samo Słowo objawia człowiekowi także, kim jest Bóg, który go stworzył z miłości i przeznaczył do istnienia w miłości.

Życie chrześcijanina, jego rozwój wewnętrzny wymaga więc nieustannego poznawania siebie samego oraz poznawania Boga i Jego Słowa. Głębokie i autentyczne poznanie siebie prowadzi nas do poznania Boga. Poznanie Boga zaś prowadzi nas do poznania siebie. Dzięki tajemnicy Wcielenia poznanie swojego własnego człowieczeństwa staje się jednocześnie drogą do poznania Boga, a poznanie Boga objawia nam istotę życia ludzkiego.

Słowo Boże odsłania nam najpierw naszą prawdziwą wielkość, która wypływa z wielkości samego Stwórcy. Tę wielkość człowieka odkrywamy poprzez kontemplację Jezusa, Wcielonego Syna Bożego. Wielkość człowieka ujawnia się w tym, iż Bóg uznał go za godnego zesłania doń swojego Syna. Wcielony Syn Boży objawia i potwierdza wielkość i godność każdego człowieka, a jednocześnie broni jej przed niszczącymi skutkami grzechu, które uderzają w ludzką godność.

Wielkość człowieka ujawnia się w jego najgłębszych pragnieniach i dążeniach. Dzięki medytacji Słowa Bożego odkrywamy i jednocześnie oczyszczamy nasze wnętrze z grzesznych pożądliwości. Najgłębszym dążeniem, największym pragnieniem człowieka będzie zawsze dążenie do Boga, pragnienie Boga. Dzięki medytacji Słowa uświadamiamy sobie tęsknotę za Tym, od którego pochodzimy i do którego nieustannie zdążamy. Dzięki medytacji Słowa Bożego odkrywamy tę głębię serca w nas, którą może wypełnić tylko On sam, Jego nieskończona, odwieczna Miłość. Słowo Boże ujawnia niepokój ludzkiego serca nie powierzonego jeszcze w pełni Bogu.

Nie jest rzeczą prostą ani łatwą odnajdywać na co dzień swoje najgłębsze tęsknoty i pragnienia, ponieważ najczęściej są one zagrzebane popiołami powierzchowności (T. Merton). Właśnie Słowo Boże pomaga nam wejść w nasze popioły powierzchowności i odkryć cały nasz wewnętrzny nieład, nasze zakłamanie, liczne nieuświadomione motywy postępowania, niszczące nas namiętności, zranienia życiowe, urazy, słowem wszystko to, co czyni nas niezdolnymi do codziennego doświadczania w nas najgłębszych pragnień i najgłębszych tęsknot. Pod popiołami powierzchowności leży jednak diament — duchowość człowieka, miejsce intymnego dialogu stworzenia ze Stwórcą, dziecka z Ojcem, ucznia z Mistrzem. Pod popiołami powierzchowności ukryte są nasze najgłębsze tęsknoty i pragnienia, tęsknota za Bogiem i pragnienie Jego odwiecznej miłości.

Prośmy w serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jezusem Chrystusem, z Bogiem Ojcem o światło Ducha Świętego. Ono bowiem może nam pozwolić przeżyć tajemnicę Boga i tajemnicę nas samych. Prośmy także o odwagę w poznawaniu siebie samych, byśmy nie przestraszyli się, gdy dotykać będziemy głębokich korzeni zła w nas: naszego egoizmu, pychy, agresji, zmysłowości, bierności życiowej, skłonności do urazów, itp. Prośmy o moc wiary, która może nas przekonać, że Bóg jest zawsze silniejszy od największej ludzkiej słabości. Módlmy się o głęboką świadomość, że Bóg, który wchodzi w nasze życie, pragnie nas uleczyć, wyzwolić, zbawić.

Św. Augustyn modli się: Obym poznał siebie, obym poznał Ciebie. Uczyńmy tę modlitwę naszą własną. Obym poznał siebie — obym poznał Twoje odbicie w moim sercu, Twój obraz we mnie oraz to wszystko, co go we mnie zniekształca. Obym poznał Ciebie — obym doświadczył Ciebie jako miłość, obym mógł się uwolnić od wszystkich fałszywych pojęć o Tobie.

Całe rozważanie zakończmy piękną modlitwą T. Mertona o znalezienie siebie samego: Uwolnij od grzechu duszę moją, o Boże, ale równocześnie napełnij ogniem Twoich źródeł moją wolę. Bądź światłem mojego umysłu, chociaż to może oznaczać: stań się ciemnością dla mego doświadczenia — ale także zalej me serce Twoim nieogarnionym życiem. Niechaj me oczy nie widzą na tym świecie nic oprócz Twojej chwały, a moje ręce nie dotykają niczego, co by nie było narzędziem służby Twojej. Niech język mój zajmie się tym, o co nikt nie prosi. Pragnę chwytać Twoje słowa i wsłuchiwać się w harmonie stworzone przez ciebie, wyśpiewujące Twoje hymny. (...)

Przede wszystkim przeto ustrzeż mnie od grzechu. Zachowaj mnie od śmierci grzechu ciężkiego, który wprowadza piekło do duszy. Oddal ode mnie grzech zmysłów, który zaślepia i zatruwa serce. Powstrzymaj mnie od grzechów wgryzających się w ciało człowieka nieugaszonym ogniem, który je na wskroś przeżera. Strzeż mnie od równoznacznej z nienawiścią miłości pieniądza, od skąpstwa i ambicji, które dławią we mnie życie. Chroń mnie od martwoty prac poczętych z próżności i od niewdzięcznego trudu, w którym artyści niszczą sami siebie z pychy, dla zdobycia sławy i majątku, a święci duszą się, przywaleni lawiną niewczesnej gorliwości. Zagój ropiejącą ranę mej pożądliwości i zatamuj pragnienia wyczerpujące mą naturę daremnym upływem krwi. Wyrzuć precz węża zawiści, który jadem swym zatruwa miłość i zabija wszelką radość.

Rozwiąż mi ręce i wyswobódź serce z więzów lenistwa. Uwolnij od gnuśności, przebierającej się chętnie za wolę czynu tam, gdzie wszelkie działanie jest zbędne i od tchórzostwa, które zajmuje się tym, o co nikt nie prosi, ażeby się uchylić od prawdziwej ofiary.

Daj mi za to siłę, która w milczeniu i spokoju czeka na Ciebie. Obdarz mnie pokorą, jedyną sprawczynią pokoju, i uwolnij mnie od pychy, która jest najprzykrzejszym ciężarem. Obejmij moje serce i duszę prostotą miłości. Niechaj żyję tylko jedną myślą i jednym pragnieniem miłości: ażebym mógł Cię ukochać nie dla zasługi ani dla doskonałości, nie dla cnoty ani nawet dla świętości, ale wyłącznie dla samego Ciebie. Bo zaspokoić i wynagrodzić miłość może tylko sam Bóg

 

XX. PRAGNIENIA MODLITWY 

Pierwszym i najważniejszym owocem odprawienia całych Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli winno być przede wszystkim głębokie pragnienie modlitwy, które byłoby stopniowo wcielane w naszą codzienność. Ćwiczenia duchowe pomagają nam rozeznawać nasze warunki życiowe oraz wezwania i natchnienia, poprzez które Bóg zaprasza nas do coraz głębszego zjednoczenia z Nim.

Najbliższe trzy rozważania poświęcimy modlitwie. W obecnej konferencji będziemy mówić o potrzebie poświęcenia czasu oraz pielęgnowaniu pragnień modlitwy. W następnej będziemy mówić o potrzebie czy wręcz konieczności modlitwy dla naszego życia. W trzeciej konferencji zaś będziemy mówić o metodach modlitwy, dzięki którym możemy coraz pełniej łączyć modlitwę z naszym życiem.

1. Modlitwa wymaga czasu

Życie modlitwy wymaga czasu. Od wszystkich: od duchownych i od świeckich. Modlitwa wymaga czasu, ponieważ Bóg działa w czasie. Sam istniejąc od wieków umieścił człowieka w czasie.

Modlitwą zostaje objęty cały czas człowieka. Zawsze się módlcie i nigdy nie ustawajcie — mówi Jezus (por. Łk 18, 1). Modlitwa nie jest tylko zbiorem pojedynczych aktów, ale jest wierną relacją, trwałą więzią pomiędzy Bogiem a człowiekiem.

Modlitwa, tak samo jak ludzka miłość, wymaga czasu. Nierzadko dobrze zapowiadające się małżeństwa, rodziny, przyjaźnie rozpadają się właśnie dlatego, iż kochającym się osobom brakuje czasu dla siebie. Pełna spontaniczności miłosna fascynacja łatwo zamiera, jeżeli nie podtrzymuje jej i nie rozwija wzajemne obcowanie i dialog.

Modlitwa posiada swój dynamizm. Jeżeli pragniemy, aby życie duchowe rozwijało się w nas, trzeba go odkryć i uszanować. Wejść w życie modlitwy, to wejść na drogę. Chrześcijaństwo jest drogą. Droga modlitwy wymaga czasu poświęcanego jej systematycznie i regularnie. Niemowlę nie może w jednym dniu nasycić się miłością matki na kilka tygodni. Ono potrzebuje jej codziennej obecności, rozmowy, codziennej pociechy i ciepła. Człowiek przed Bogiem jest jak niemowlę u swej matki i potrzebuje również co dzień Jego obecności i miłości.

Jak modlić się regularnie w naszym codziennym zabieganym życiu? Jak wykroić czas na systematyczną modlitwę w nadmiarze zajęć i obowiązków, którymi nierzadko czujemy się przytłoczeni?

Oto, jaką radę daje doświadczony ojciec duchowny człowiekowi bardzo zapracowanemu, który nosi jednak w sobie głębokie pragnienie modlitwy:

Jedynym rozwiązaniem będzie tu plan modlitw, którego nigdy nie zmienisz bez zasięgnięcia rady twojego duchowego kierownika. Ustal rozsądną porę, a gdy to zrobisz, trzymaj się jej za wszelką cenę. Uczyń z modlitwy swoje najważniejsze zadanie. Niech każdy wokół ciebie wie, że jest to jedyna rzecz, której nigdy nie zmienisz, i módl się zawsze o tej samej porze. Ustal dokładne godziny i trzymaj się ich. Wyjdź od znajomych, kiedy zbliża się ta pora. Po prostu niech wtedy będzie dla ciebie niemożliwa jakakolwiek praca, nawet gdyby wydawała ci się pilna, ważna i decydująca. Kiedy będziesz wierny temu postanowieniu, powoli się przekonasz, że nie ma sensu myśleć o wielu problemach, ponieważ i tak nie można ich rozstrzygnąć w tym czasie. I wtedy powiesz sobie w czasie tych wolnych godzin: Ponieważ nie mam teraz nic do roboty, mogę się modlić. I tak modlitwa stanie się równie ważna jak jedzenie i spanie; wolny czas, przeznaczony na to stanie się czasem uwalniającym, do którego przywiążesz się w dobrym sensie tego słowa (H. J. M. Nouwen).

Powyższa propozycja z pewnością jest bardzo trudna, szczególnie wówczas, gdy prowadzimy nieregularny, a może nawet chaotyczny tryb życia. Ale odczucie, że dłuższa, regularna, codzienna modlitwa jest w naszym życiu rzeczą nierealną, może być oznaką, iż zepchnęliśmy modlitwę na margines naszego życia. Takie odczucie mówi nam również, że wiele mamy jeszcze do zrobienia, aby przywrócić modlitwie jej właściwe miejsce.

Potrzebę systematyczności w modlitwie dobrze podkreśla słowo ćwiczenia, często używane przez św. Ignacego Loyolę w jego książeczce Ćwiczeń duchownych. Pod mianem Ćwiczenia duchowne — pisze św. Ignacy — rozumiem wszelki sposób odprawiania rachunku sumienia, rozmyślania, kontemplacji, modlitwy ustnej i myślnej. (...) Albowiem jak przechadzka i bieg są ćwiczeniami cielesnymi, tak podobnie ćwiczeniami duchownymi nazywam wszelki sposób przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszelkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu do szukania i znalezienia woli Bożej (ĆD, 1).

Nie tylko sport, ale każda inna dziedzina życia, w której pragniemy być kompetentni, wymaga ciągłych ćwiczeń. Jeżeli pragniemy wzrastać w modlitwie, trzeba się nam w niej ćwiczyć. Modlitwa odruchowaspontaniczna winna być dopełnieniem modlitwy regularnej i systematycznej. Nie można przeciwstawiać potrzeby spontaniczności w modlitwie potrzebie systematyczności i wysiłku. Obie potrzeby są ważne. Dopiero wówczas, kiedy spotkają się w nas te dwa nurty modlitwy, możemy mówić o pełnym życiu modlitwy.

Modlitwa odruchowaspontaniczna będzie w nas coraz głębsza, jeżeli równocześnie będziemy systematycznie podejmować ćwiczenie się w modlitwie. Wrażenie, jakie towarzyszy wielu ludziom, iż można w modlitwie odwołać się tylko do spontaniczności, jest złudne i prowadzi do zamierania w człowieku pragnienia modlitwy.

2. Modlitwa domaga się walki

Modlę się kiedy mam ochotę! Dlaczego mam się modlić na siłę, wbrew sobie? Takie stwierdzenia wydają się być bardzo humanitarne i bardzo ludzkie. Zawierają one jednak w sobie pułapkę. Oto pewna analogia mogąca nam pomóc zrozumieć istotę tej pułapki.

Czyż w sytuacji konfliktu w małżeństwie, w rodzinie, w przyjaźni możemy powiedzieć podobnie: Dlaczego mam kochać wbrew sobie? Dlaczego mam przebaczyć na siłę? Jeżeli pragniemy uzdrawiać, a przez to pogłębiać nasze więzi z ludźmi, których kochamy, trzeba nam pokonywać wiele oporów na siłę, wbrew sobie. Podobnie, jeżeli chcemy pogłębiać naszą więź z Bogiem, trzeba nam się modlić nieraz wbrew sobie. I chociaż pojęcie modlitwy wbrew sobie nie oznacza jedynie woluntarystycznego wysiłku, to jednak naprowadza nas ono na potrzebę zaangażowania, ofiary i walki wewnętrznej w nawiązywaniu naszej więzi z Bogiem.

Ojcze, która cnota lub dzieło jest najtrudniejsze ze wszystkich? — zapytali mnisi sławnego z mądrości ojca pustyni, Agatona. Ten odrzekł: Wybaczcie — wydaje mi się, że nie ma trudu tak wielkiego jak modlitwa. Bo zawsze, kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają się mu przeszkodzić. Wiedzą bowiem, iż mogą mu zaszkodzić tylko wówczas, kiedy powstrzymają go od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął, jeżeli jest wytrwały, zdobywa łatwość. W modlitwie zaś, aż do ostatniego tchu potrzeba walki.

Stwierdzenie, iż w modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, może wydać się nam przytłaczające i pełne pesymizmu. Kiedy jednak głębiej zastanawiamy się nad ludzkim życiem, dochodzimy do wniosku, iż wiele ważnych dla człowieka spraw potrzebuje walki aż do ostatniego tchu. To samo stwierdzenie możemy odnieść do ludzkiej miłości. Ona także wymaga walki aż do ostatniego tchu. Nierzadko rozbicie małżeństwa, rodziny, przyjaźni, wspólnoty wynika właśnie z tego, iż łatwo popada się w rezygnację i nie walczy się o prawdziwe oddanie, o wzajemną ofiarność, przezwyciężenie urazów, o wzajemny dialog. Na pytanie, czy walka o prawdziwą miłość jest tylko udręką, może odpowiedzieć sobie tylko ten, kto naprawdę kocha.

Zakochani młodzi ludzie, kochający się małżonkowie, kochający swoje dzieci rodzice, a przede wszystkim mistycy wiedzą najlepiej, iż jarzmo walki o miłość jest słodkie, a jej ciężar jest lekki. W modlitwie aż do ostatniego tchu potrzeba walki, bo modlitwa jest także wyrazem miłości. O naszą odpowiedź dawaną Bogu i o wierność w niej trzeba walczyć. Tylko ci, którzy znają naprawdę życie ludzkie wiedzą dobrze, iż wierność w miłości, jakiejkolwiek miłości, nie jest tanią cnotą, za którą wystarczy zapłacić odrobiną dobrej woli.

3. Nie czekajcie na ochotę do modlitwy

W naszej modlitwie nie liczy się najpierw to, czego doświadczamy w świecie uczuć. Doświadczenia uczuciowe, chociaż nieodłącznie towarzyszą modlitwie i są jej bardzo ważnym elementem, nie stanowią jednak ostatecznego kryterium jej autentyczności. Człowiek zaangażowany w modlitwę musi być czujny i rozeznawać, aby własnych poruszeń uczuciowych nie utożsamiać automatycznie z działaniem Boga.

Na modlitwie trzeba nam nieustannie powracać do podstawowej prawdy, że nigdy nie modlimy się sami. To Duch Święty, Duch Jezusa modli się w nas i przez nas. Wszystkie modlitwy liturgiczne Kościoła kończą się wezwaniem: Przez Chrystusa Pana naszego. Każda modlitwa, wspólnotowa czy osobista, jest modlitwą przez Chrystusa, w Chrystusie i z Chrystusem.

To Chrystus prowadzi nas do swojego Ojca, i dzięki Niemu możemy wołać do Boga: Abba, Ojcze. Głęboka świadomość, iż nie modlimy się sami, ale Chrystus modli się w nas, sprawia, iż nasze odczucia stają się względne. Na modlitwie o wiele bardziej od doświadczenia uczuciowego liczy się doświadczenie wiary. To właśnie wiara jest istotą modlitwy. Jest więc rzeczą drugorzędną, czy my sami jesteśmy zadowoleni z naszej modlitwy; czy sprawia nam przyjemność; czy przychodzi nam łatwo. Zadowolenie, przyjemność, łatwość modlitwy nie może być jej ostatecznym kryterium.

Jezus wzywa nas, abyśmy modlili się zawsze i nigdy nie ustawali. Nie możemy się więc modlić tylko wówczas, gdy mamy ku temu nastrój i ochotę, gdy uczuciowo jesteśmy pociągani do modlitwy. Im większą czujemy niechęć do modlitwy i im bardziej czujemy się ospali, smutni i przygnębieni, tym więcej potrzebujemy modlitwy, ponieważ potrzebujemy umocnienia.

Nikt z nas nie rodzi się z odczuwalną potrzebą modlitwy. Potrzebę tę musimy w sobie dopiero obudzić. Istnieje wprawdzie w każdym z nas głębokie pragnienie Boga, ale jest ono często uśpione, zagłuszone. Aby móc doświadczać potrzeby modlitwy, trzeba się modlić. To właśnie na modlitwie rodzi się stopniowo potrzeba modlitwy. Im więcej człowiek się modli, tym bardziej nienasycone jest jego pragnienie modlitwy.

Jeżeli nawet doświadczamy w jakimś stopniu potrzeby modlitwy, to przez to nie staje się ona łatwa. Potrzeba modlitwy nie niweczy trudu modlitwy. Dlaczego? Ponieważ modlitwa najczęściej nie przynosi zadowolenia i pociechy naszym zmysłom. Modlitwa przekracza ludzkie zmysły. Przekracza to, co jest materialne, co jest tylko czasowe i przestrzenne. Modlitwa dosięga wieczności.

Właśnie dlatego, że modlitwa przekracza ludzkie wymiary, tak łatwo rodzą się wątpliwości: jaki sens ma czynność, której skuteczności nie można sprawdzić, jaki sens ma wołanie, na które nie otrzymuje się natychmiastowej i sprawdzalnej zmysłami odpowiedzi? Jeżeli chcemy się modlić, nie możemy czekać, aż nasze wątpliwości ustaną, aż przyjdzie nam ochota na modlitwę. Wielu przestało się modlić właśnie dlatego, iż dali się zwieść własnym wątpliwościom. Trzeba nam się modlić wbrew naszym wątpliwościom i pomimo braku ochoty.

Jeżeli chcecie się modlić — nie czekajcie na ochotę do modlitwy, bo w końcu przestaniecie się modlić właśnie wtedy, gdy modlitwa będzie wam najbardziej potrzebna. Jest to niebezpieczne złudzenie, które już wielu ludzi oddaliło od Chrystusa. Pragnienie modlitwy jest już jej owocem. Niechaj wam wystarczy świadomość, że Bóg na was czeka. Bóg pragnie was widzieć modlących się nawet wówczas, gdy nie macie na to ochoty. A może właśnie szczególnie wówczas? (R. Voillaume).

Św. Ignacy Loyola doradza, aby w czasie strapienia wewnętrznego, kiedy trudno wytrwać na modlitwie, nie tylko jej nie skracać, ale nawet nieco ją przedłużyć, a to w tym celu, żeby działać przeciw strapieniu i przezwyciężyć pokusy. Trzeba się bowiem przyzwyczaić nie tylko do tego, żeby stawić opór przeciwnikowi, ale nadto, żeby go powalić na ziemię (ĆD, 13).

W czasie modlitwy jesteśmy kuszeni najpierw do porzucenia modlitwy. Zniechęcenie, nuda, wewnętrzna ociężałość, budzące się namiętności nacierają na nas rodząc niepokój wewnętrzny; czy w takim stanie ducha możemy się modlić? czy mamy prawo rozmawiać z Bogiem posiadając tak okropne myśli, pragnienia, odczucia? Wykorzystując nasze wewnętrzne nieuporządkowanie zły duch przekonuje nas, że jesteśmy niegodni stanąć przed Bogiem. To wielka pokusa.

Jeżeli jednak pokonamy te przeszkody, wówczas pojawić się może druga pokusa, gorsza od pierwszej, pokusa idealnej modlitwy. Chcieć modlić się lepiej niż się umie w danym momencie, jest zawsze kuszeniem złego ducha. Wielu ludzi porzuciło modlitwę tylko dlatego, iż weszli w logikę takiej pokusy: „Jeżeli twoja modlitwa jest taka uboga, słaba, jeżeli nie przynosi owoców, których oczekujesz, to będzie lepiej ją porzucić?”

Trzeba nam zgodzić się na ubóstwo naszej modlitwy. Jeżeli z ubóstwem modlitwy łączy się szczerość, otwarcie i hojność, podoba się ona Bogu, zbliża nas do Niego. Pozwala nam doświadczyć, iż jesteśmy Jego dziećmi.

4. Wierność w modlitwie

Jednym z najtrudniejszych problemów współczesnego człowieka jest wierność w relacjach międzyosobowych. Niewiernością nacechowane są dziś niemal wszystkie więzi międzyludzkie. Niewierność ujawnia się zwłaszcza w życiu rodzinnym i małżeńskim. Dzisiaj wiele małżeństw decyduje się na rozwód łatwiej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wielu ojców opuszcza dom zostawiając swoje dzieci. Podtrzymują z nimi jedynie luźny i mało zobowiązujący kontakt. Słusznie w takiej sytuacji dzieci czują się zdradzone. Także wiele osób duchownych łatwo dziś łamie zobowiązania swojego stanu kapłańskiego czy zakonnego.

Niewierność ta ujawnia się również w relacji do Boga. Wielu ludzi, nie wyrzekając się wprawdzie swojej wiary, łatwo rezygnuje z aktywnego życia religijnego tłumacząc się brakiem czasu i sił na praktyki. Dla wielu życie duchowe wydaje się być już tylko luksusem, na który mogą sobie pozwolić jedynie mnisi.

Niewierność współczesnego człowieka przejawia się także w łatwym łamaniu przyjętych norm życia osobistego i społecznego. Wiele podstawowych zasad moralnych odnoszących się do ludzkiego życia i postępowania, które nigdy dotąd nie były podważane, jest dziś kwestionowanych w sposób zasadniczy. Wielu próbuje uzasadniać ich nieprzydatność w naszych czasach.

Niewierność współczesnego człowieka nie wynika z przypadku czy tym bardziej z jego złej woli. Zbyt szybkie tempo życia, ciągłe przemęczenie, częste znerwicowanie — to wszystko sprawia, iż żyje on jakby poza sobą i nie jest w stanie kontrolować tego, co się w nim i z nim dzieje. Mała świadomość, czy wręcz nieświadomość siebie sprawiają, iż wiele ważnych decyzji człowiek współczesny podejmuje kierując się subiektywnymi odruchami, u podłoża których jest często lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim brak dojrzałości emocjonalnej i duchowej.

a) Wierność w miłości

Najgłębszym jednak podłożem niewierności człowieka w relacjach międzyosobowych jest niezdolność do wejścia w doświadczenie miłości: w przyjmowanie miłości od innych i dawanie na nią odpowiedzi. Niewierność człowieka wypływa z lęku przed bezwarunkowym oddaniem się drugiemu: Bogu i człowiekowi. Człowiek boi się zatracić siebie i swoją wolność.

W doświadczeniu niewierności ścierają się ze sobą dwa sprzeczne odczucia: z jednej strony wielka potrzeba miłości, akceptacji, bezpieczeństwa, emocjonalnego ciepła, która każe człowiekowi szukać wciąż nowych obiektów miłości i oddania, z drugiej zaś jakieś wewnętrzne zablokowanie, głęboki lęk przed przyjęciem właśnie tego, czego tak bardzo się potrzebuje. Przyznanie się przed sobą samym do tego, iż potrzebuje się miłości i uczucia Drugiego odbierane jest jako upokorzenie i zniewolenie. Trwanie w takim stanie rozbija i nerwicuje człowieka coraz głębiej.

Uciekając od najgłębszego zaangażowania w relację z Drugim człowiek odnosi wrażenie, iż obronił własną niezależność i wolność. Jest to jednak wolność negatywna — wolność od miłości oraz wolność od trudu i ofiar z nią związanych. Ta właśnie negatywna wolność staje się jednocześnie dręczącą samotnością, egzystencjalną nudą i doświadczeniem bezsensu. Człowiek nie wie wówczas, po co i dla kogo żyje.

Doświadczenie pokazuje jednak, iż ta negatywna przestrzeń powstała po odmowie kochania nie pozostaje jednak zbyt długo pusta. Zwykle szybko zostaje ona zagospodarowana przez różnorakie zniewolenia: posiadanie materialne, zmysłowość w różnej formie, niszczące chore ambicje, nieludzką ideologię, itp. Człowiek broniąc się przed miłością (Boga i ludzi) staje się niewolnikiem siebie i własnej pożądliwości.

Modlitwa uczy nas wierności. Pokazuje nam, iż wierność w miłości wymaga najpierw pokornej akceptacji własnych potrzeb i pragnień miłości, zarówno tej zwyczajnej ludzkiej miłości (narzeczeńskiej, małżeńskiej, rodzicielskiej, przyjacielskiej), jak również nieskończonej i odwiecznej miłości Boga. Modlitwa daje nam odwagę zaakceptowania ryzyka związanego z przyjmowaniem i dawaniem miłości.

Modlitwa objawia nam Boga, który zawsze pozostaje wierny człowiekowi i nigdy go nie zdradzi. Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15). Na modlitwie człowiek syci się wiernością Boga i uczy się odpowiadać wiernością na wierność.

b) Wierność w modlitwie

Aby nasza modlitwa mogła wpływać na nasze życie i przemieniać je, musi być wierna. Nie wystarczy chwilowy modlitewny zapał i entuzjazm. Kiedy człowiek wchodzi w głęboką relację z Bogiem i pragnie, aby Bóg zawładnął jego życiem, to musi mieć świadomość, że rozpoczyna się w nim nowe życie. Wymaga ono troski, ofiary i pracy.

Doświadczenie mówi nam, że wierność Bogu, sobie i bliźniemu wymaga od nas walki. Modlitwa jest walką. Ten, kto rozpoczynając modlitwę unikałby wysiłku i zmagania, nie pozostanie jej wierny.

Aby się modlić w sposób wierny, trzeba podejmować decyzje modlitwy; nie raz na rok, miesiąc czy nawet raz na tydzień, ale każdego dnia, przed każdą modlitwą. Z czysto ludzkiego punktu widzenia brak nam motywów, aby się modlić. Aby obejrzeć dobry film, spędzić sympatyczny wieczór z przyjaciółmi nie potrzeba wielkiego wysiłku. Takie doświadczenia przychodzą nam łatwo. Jesteśmy po ludzku pociągani przez te czynności.

Wprawdzie mogą pojawić się w naszym życiu chwile, w których modlitwa będzie przychodziła nam łatwo. Częściej jednak będziemy doświadczać trudu modlitwy. Nierzadko staniemy przed jakąś pustką wewnętrzną, jakby przed jakąś niemożnością wydobycia z siebie czegokolwiek. Nieraz ogarnie nas niepokój i lęk o siebie, wątpliwości, czy nasza modlitwa ma sens. W takich chwilach dialog z Bogiem staje się trudny. Wierność modlitwie wymaga wówczas wewnętrznego zmagania.

Tej wierności na modlitwie domaga się od nas Jezus. Św. Paweł wielokrotnie zachęca nas, aby się modlić w każdym czasie, bez przerwy, przy każdej sposobności, w dzień i w noc. Sam również daje nam przykład takiej modlitwy (por. Ef 6, 18; Kol 1, 9; 1 Tes 3, 10; 5, 17; 2 Tes 1, 11).

Wierność na modlitwie to nie tylko wierność czasowi modlitwy, ale to przede wszystkim wierność wezwaniu, które Bóg kieruje do człowieka, wierność Jego miłości, Jego woli. Ta właśnie wierność wymaga jedności pomiędzy czasem modlitwy a życiem człowieka. Bóg wchodząc w ludzkie życie kładzie na nim swoją rękę, ogarnia je i przenika (Ps 139). Modlitwa i życie stają się wówczas jednym, ponieważ kieruje nimi jedna miłość Boga, jeden Jego Duch, jedna Jego wola.

Wierność Bożemu wezwaniu usłyszanemu na modlitwie sprawia, iż modlitwa przemienia życie; być może bardzo powoli, ale w sposób widoczny. Wierność Bogu na modlitwie przemienia najpierw serce człowieka, które kształtuje się na wzór Serca Jezusowego. Z serca zaś ludzkiego wypływają zarówno złe, jak i dobre czyny. Z serca niewiernego, poddanego pożądliwości, rodzą się złe czyny. Natomiast serce przemienione miłością Boga, rodzi czyny wierne tej miłości, czyny odmieniające życie.

 

 XXI. POTRZEBA MODLITWY 

1. Modlitwa w chwilach pokus

Obserwując nasze życie i życie innych widzimy, iż nierzadko przychodzą na nas okresy rozprężenia wewnętrznego, chłodu, oschłości (K. Rahner). W takich chwilach jesteśmy kuszeni, aby zatrzymać się na tym, co zewnętrzne, powierzchowne i materialne. Szczególnie w naszych czasach jesteśmy kuszeni do tego, aby skoncentrować się na materialnym dobrobycie i konsumpcji zmysłowej. Pokusa ta jest przede wszystkim owocem lekceważenia Boga oraz próby urządzania swojego życia i życia innych bez Niego. Patrząc na pokusę tylko od zewnątrz, może nam się wydawać, że łatwo ją przezwyciężyć. Takie odczucie mamy tylko do momentu rozpalenia się w nas pożądliwości. Gdy wzmaga się pożądliwość, wówczas wydaje się nam, że musimy ulec. W chwilach silnych pokus grzech wydaje się koniecznością.

W pokusie trzeba nam być wielkimi realistami. Musimy być świadomi, iż w chwili prawdziwej pokusy może zabraknąć nam sił do jej przezwyciężenia. Nie możemy nigdy być pewni siebie. Subiektywna pewność siebie, nawet ta najsilniejsza, może być zwodnicza, jak zwodnicza była pewność siebie Piotra, który zapewniał Jezusa, iż pójdzie z Nim na śmierć. W chwili pokusy potrzebujemy dopływu nowych sił duchowych, potrzebujemy łaski, potrzebujemy wiary. Jeżeli wchodzimy w walkę z pokusami jedynie z naszymi słabymi siłami, które mamy, z pewnością przegramy.

Pokusie towarzyszy ciemność wiary, która sprawia, że modlitwa wydaje się być czynnością absurdalną, niepotrzebną, pustą. Konieczna jest wówczas wielka odwaga i zaufanie. Upaść na kolana przed Bogiem jako Ojcem w chwilach nasilających się pokus, pośród ciemności wiary — taki czyn wymaga od człowieka wielkiej determinacji duchowej. Modlić się naprawdę — to szukać oparcia dla swojego życia tylko w Bogu. Takie sytuacje egzystencjalne wymagają od nas heroizmu nagiej wiary.

Modlitwa w chwilach pokus jest przede wszystkim owocem nagiej wiary. Modlitwa rodzi się z wiary. Zaniedbywanie modlitwy wynika z zamierania wiary w człowieku. Porzucenie zaś modlitwy zawsze wyraża niewiarę. To właśnie wiara każe nam stawać przez Tym, którego nie widzimy ludzkimi oczyma. Oczy wiary mówią nam jednak, iż jest On bardziej realny niż jakakolwiek inna rzeczywistość. Człowiek, który pragnie się modlić, musi nauczyć się znosić w chwilach pokusy ciemności nagiej wiary, wiary, która nie jest już podtrzymywana pocieszeniem duchowym, emocjonalnymi przeżyciami, ludzką satysfakcją. Doświadczenie nagiej wiary, wiary czystej jest trudne i bolesne, ponieważ człowiek nie znajduje wówczas pomocy w ludzkim wymiarze. Doświadczenie czystej wiary każe nam rzucić się w przepaść, mając wewnętrzne przekonanie, iż Bóg nas pochwyci i ocali.

Szczególnym rodzajem pokusy jest doświadczenie zagrożenia, lęku, odczucie niepewności jutra. Człowiekowi wydaje się wówczas, iż stanie się z nim coś niedobrego, coś strasznego. Odczucie zagrożenia może mieć swoje ściśle określone źródła: sytuację osobistą, rodzinną, sytuację społeczną, polityczną. Ale mogą pojawić się odczucia zagrożenia nie posiadające, na pierwszy rzut oka, żadnego źródła. Te zagrożenia są tym boleśniejsze i trudniejsze do zniesienia, ponieważ są nieokreślone i trudne do sprecyzowania.

Człowiek potrzebuje oparcia i bezpieczeństwa dla swojego życia. Odruchowo szuka go w związkach emocjonalnych z bliźnimi, w posiadaniu materialnym, w pozycji zawodowej, społecznej. Ale tak stworzone poczucie bezpieczeństwa ma swoje ściśle określone granice. Łatwo bywa zachwiane, a nawet burzone.

W zagrożeniu i lęku człowiekowi wydaje się, iż został zupełnie sam i nikt nie może mu pomóc. Rodzą się uczucia nieufności i podejrzliwości. Wszystko i wszyscy wydają się być wówczas wrogami człowieka. To odczucie wrogości automatycznie przenosi on na Boga. W doświadczeniu zagrożenia i lęku człowiekowi wydaje się, iż sam Bóg mu zagraża. Modlić się w takiej sytuacji — to wejść w stan zagrożenia, w poczucie braku bezpieczeństwa. Tymczasem modlić się — to szukać oparcia tylko w Bogu. Modlić się — to pozwolić świadomie i w wolności rezygnować ze sztucznych zabezpieczeń, jakie dają rzeczy. Modlić się — to uwierzyć, że Bóg jest moją jedyną ostoją, jedyną nadzieją, murem warownym, moją skałą, tarczą, moim jedynym obrońcą. On nie pozwoli mi upaść. Modlić się — to doświadczać nieustannie troskliwości Ojca niebieskiego, bo przecież bez Jego wiedzy i woli nie spadnie nam z głowy nawet jeden włos (por. Mt 10, 30).

2. Modlitwa w chwilach cierpienia

Gdy życie płynie na spokojnie, w chwilach szczęścia modlitwa przychodzi nam zwykle łatwiej. Niemal spontanicznie zdobywamy się na modlitwę dziękczynienia, kiedy nie zagraża nam bezpośrednio jakieś większe niebezpieczeństwo. Czujemy się wówczas obdarowywani przez Boga i ludzi.

Rodzi się jednak pytanie: jak modlić się w chwilach cierpienia i bólu, w chwilach zagrożenia naszego życia? Nasza modlitwa byłaby bowiem mało przydatna dla życia, gdyby nie była w stanie objąć naszych cierpień i zagrożeń, gdyby nie była nam pomocą w najtrudniejszych dla nas chwilach. Mówimy tutaj o cierpieniu na wszystkich płaszczyznach ludzkiego życia: fizycznej, psychicznej, duchowej.

Zauważmy, iż pierwszą reakcją człowieka na zagrożenie, na ból i cierpienie jest odruch wewnętrznego buntu. Cała ludzka osobowość reaguje w ten sposób. Przeciwko cierpieniu i bólowi buntuje się najpierw ludzkie ciało. Drży. Reakcji odrzucenia i buntu doświadcza także ludzka emocjonalność. W cierpieniu towarzyszą człowiekowi najpierw emocje negatywne: poczucie bezsilności, lęku, zagrożenia, rozżalenia, depresji, agresji wobec otoczenia. Im większy ból, tym większe uczucia buntu i zagrożenia. Także duchowość człowieka buntuje się i opiera. Wielkie i hojne oddanie się Bogu deklarowane w chwilach spokojnie upływającego życia i podniosłych uroczystości, nie daje się łatwo odtworzyć w momencie cierpienia.

W chwilach cierpienia i bólu człowiek — stworzenie rozdarte między doczesnością i wiecznością — jęczy i wzdycha w bólach rodzenia (Rz 8, 22). Czas cierpienia jest zawsze czasem wezwania do rodzenia się do nowego życia. Aby cierpienie i ból były miejscem rodzenia się do życia, a nie do śmierci, potrzebujemy wytrwałej modlitwy, która obejmie całego udręczonego człowieka: jego udręczone ciało, psychikę i udręczonego ducha. Właśnie w chwilach cierpienia i bólu możemy modlić się całą naszą osobowością. Możemy modlić się cierpiącym ciałem, cierpiącą emocjonalnością, cierpiącą duszą. W cierpieniu modlimy się tak, jak kochamy Boga: całym sercem, całą duszą, całym umysłem, ze wszystkich sił.

Kiedy człowiek nie modli się w cierpieniu, rodzi się ku śmierci. Cierpienie niszczy i degraduje nie tylko ludzkie ciało, ale także ludzką psychikę i duszę. Bez wytrwałej modlitwy z cierpienia wychodzimy bardziej zbuntowani, bardziej samotni, wyizolowani. I chociaż choroba ciała może minąć, to jednak może pozostać w nas cierpiące, zbuntowane i smutne serce.

Cierpienie oczyszcza, uszlachetnia, daje nowe życie, ale tylko wówczas, kiedy staje się modlitwą, kiedy cierpiący pozwala modlić się Duchowi Świętemu w swoim udręczonym ciele, w udręczonej psychice, kiedy nie idzie za pierwszym odruchem buntu, ale bunt ten przemienia i ofiaruje Bogu w posłuszeństwie i poddaniu się Jego woli.

Nawet jeżeli w cierpieniu człowiek nie czuje zapału i smaku modlitwy, nawet jeżeli czuje się oschły i obojętny, jeżeli doświadcza bezsensu modlitwy, to jednak wiara każe mu przyjąć, iż łaska Boga i Jego miłosierdzie w tych bolesnych chwilach są bliższe człowiekowi, niż w jakichkolwiek innych momentach życia. Tylko zranione i zagubione owieczki Dobry Pasterz bierze na swe ramiona, ponieważ one bardziej niż inne potrzebują Jego pomocy.

Modlić się w chwilach cierpienia i bólu, oznacza najpierw przyjąć je i zaakceptować. Akceptacja bólu i cierpienia nie polega jednak na bierności, rezygnacji, ucieczce od życia. Modlitwa w cierpieniu nie oddala człowieka od życia. Wręcz przeciwnie, w cierpieniu modląc się, szukamy życia. Modlitwa w cierpieniu i bólu jest wielką prośbą o życie.

Ucieczka od życia, rezygnacja z życia świadczyłaby o tym, iż nasza modlitwa pozostaje ciągle nie oczyszczona, niedojrzała. Człowiek, który modli się w cierpieniu i bólu, pragnie żyć we wszystkich wymiarach, także w wymiarze ziemskim. Modlitwa w chwilach cierpienia i bólu pokazuje człowiekowi ściśle określone granice życia ziemskiego. Odsłania, iż życie fizyczne człowieka nie jest ostateczną i najwyższą wartością.

Cierpienie i ból, ucząc nas pokornej akceptacji własnych granic, wskazuje nam także na potrzebę szukania ostatecznego celu i sensu tego życia, które upływa i przemija; życia, które bywa osłabiane przez chorobę; życia, które przecież wcześniej czy później zostaje zniszczone przez ostatni akt ludzkiego życia: przez śmierć.

Akceptacja kruchości ludzkiego ciała, akceptacja przemijania i umierania jest możliwa, ponieważ czuwa nad nią wieczny Bóg. Modlitwa pozwala nam uczestniczyć w wieczności Boga w czasie naszego ziemskiego życia. Cierpienie i ból przynagla nas do wchodzenia w wieczne życie Boga już tutaj, na ziemi. W cierpieniu i bólu modlimy się naszą kruchością, modlimy się naszymi granicami, powierzając je rękom Boga i wyrażając ich akceptację. Skoro Ty, Panie stworzyłeś mnie takim kruchym i małym, skoro w mym kruchym ciele dajesz mi zadatek życia wiecznego, przyjmuję je jako Twój dar.

Modlitwa w cierpieniu i bólu uczy nas zaufania, powierzania się Opatrzności. W chwilach zdrowia, powodzenia człowiek skłonny jest oszukiwać siebie sądząc, iż sam sobie wszystko zawdzięcza, iż sam swoimi siłami buduje swoje życie.

Bezsilność w cierpieniu odsłania nam, iż wszystko jest darem. W chorobie i bólu bardziej, niż w jakimkolwiek innym stanie, mamy szczególną możliwość potwierdzenia naszej wiary, którą wyznajemy w chwilach powodzenia, zdrowia, komfortu psychicznego i fizycznego. To właśnie dzięki modlitwie czas cierpienia i bólu, czas krzyża zapowiada czas zmartwychwstania.

3. Modlitwa uczestnictwem w historii zbawienia

Nasze zaangażowanie w modlitwę, w życie duchowe nie oznacza bynajmniej ucieczki od świata, jego problemów, niepokojów, bolączek i udręk. Doświadczenie wiary nie zamyka nam oczu na świat, lecz przekształca naszą wizję świata i miejsca człowieka w świecie. Dzięki modlitwie stajemy się zdolni patrzeć na świat oczami jego Stwórcy i Zbawcy. Człowiek medytujący żyje (bowiem) w stanie słyszenia tego, co się zewsząd odzywa; jest on otwarty na istotę świata, na najgłębszą tajemnicę rzeczy i człowieka. W miejsce racjonalnego wyrachowania, które łatwo zadaje gwałt rzeczywistości, wchodzi pełen pietyzmu słuchania lub patrzenia, doświadczania i uwrażliwienia na to, co naprawdę jest (J. B. Lotz). To właśnie przedłużona modlitwa sprawia, iż człowiek jest obecny w świecie nie tylko jako eksploatujący go użytkownik, ale jako ktoś stojący w obliczu jego tajemnicy. Wchodzi w świat nie tylko po to, aby go używać, ale także aby ubogacać go swoją kontemplacyjną obecnością i twórczym działaniem.

Modlitwa pozwala nam zdemaskować patrzenie na świat oczami tych, którzy należą tylko do świata, przemawiają jego językiem, realizują jego cele i posługują się jego środkami (por. 1 J 2, 15nn). Dzięki modlitwie świat objawia się nam przede wszystkim jako dzieło samego Boga. Wyszło ono z Jego rąk i jest nieustannie podtrzymywane w istnieniu Jego stwórczą mocą. Dzięki modlitwie odkrywamy, iż cała historia świata zdąża do Stwórcy.

Dzięki modlitwie możemy dostrzegać, iż to, co dzieje się w całej historii ludzkości i naszej osobistej historii, wypływa z miłosierdzia Bożego. Historia ludzkości i osobista historia każdego człowieka jest miejscem objawiania się wciąż na nowo Jego nieskończonej miłości.

Nawet wówczas, kiedy nie jesteśmy w stanie zrozumieć pewnych zdarzeń zachodzących w historii ludzkości czy w naszym osobistym życiu, modlitwa daje nam głębokie wewnętrzne przekonanie, że Bóg jest Panem historii. Dzięki modlitwie jesteśmy zdolni powierzyć się Bożej Opatrzności pośród tych niezrozumiałych i często bolesnych dla nas zdarzeń.

Modlitwa demaskuje fałszywe wizje świata i historii oraz fałszywe interpretacje osobistej historii życia. Poprzez modlitwę odkrywamy odwieczne plany Boga, które zakryte są dla ludzi należących do ziemiprzemawiających po ziemsku (por. J 3, 31). Modlitwa pozwala nam złączyć się z Tym, który patrzy na wszystko z wysoka, pozwala nam Jego oczyma patrzeć na świat i jego historię (por. J 8, 23). Takie głębokie zrozumienie świata i jego problemów możliwe jest tylko wówczas, kiedy nasza modlitwa jest autentyczna, kiedy modlimy się w Duchu i w prawdzie (J 4, 23).

Nasza modlitwa nie da nam jednak właściwego spojrzenia na świat i jego historię, jeżeli nie zdobędziemy się na właściwe spojrzenie na naszą osobistą historię. To poprzez historię naszego życia interpretujemy najczęściej to, co dzieje się na świecie.

W życiu duchowym trzeba nam strzec się z największą uwagą modlitwy, która nas zamyka w nas samych, w naszych osobistych problemach, pragnieniach, planach, choćby miały one pozory najszlachetniejszych planów, pragnień i celów.

Kiedy człowiek zamknięty w sobie narzuca Bogu własne cele, własne pragnienia i nie wnika w Jego plany, wówczas profanuje swoją modlitwę. W takiej sprofanowanej modlitwie człowiek wzywa boga, który nie istnieje, wzywa bożka uczynionego wprawdzie nie ze złota i srebra, ale z własnych ludzkich wyobrażeń, pragnień, czy może nawet bożka własnych namiętności i pożądań.

Modlitwa, która nie otwiera człowieka na cały świat, na całą ludzkość, na jej problemy i cierpienia, niepokoje i lęki, byłaby jedynie parawanem dla naszych osobistych, nieuświadomionych namiętności: egoizmu, samolubstwa, wygody, przerosłych ambicji, itp.

Jedynym lekarstwem na taką sprofanowaną modlitwę, która chciałaby rządzić światem i Bogiem, jest pokorne słuchanie Słowa Bożego. Ono objawia nam Boga jako Pana całej historii ludzkiej, historii każdego człowieka, mojej osobistej historii. Słowo Boże skoryguje nasze błędne patrzenie na świat i jego historię i naprowadzi nas na odkrywanie rzeczywistego Planu Bożego.

Poprzez autentyczne słuchanie Słowa Bożego Duch Święty upomni nas, kiedy będziemy uciekać przed bólem i cierpieniem świata, aby zamknąć się w nas samych czy też w jakimś estetyzmie duchowym karmiącym się przede wszystkim osobistą satysfakcją.

Nasze modlitewne uczestnictwo w historii świata, w jego cierpieniach, niepokojach i problemach jest uczestnictwem w historii zbawienia. Historia świata, ludzkości jest bowiem zawsze historią zbawienia.

Najważniejszą potrzebą naszego czasu w chrześcijańskim świecie jest owa wewnętrzna prawda, karmiona przez Ducha kontemplacji: wychwalanie i umiłowanie Boga, tęskne wyczekiwanie przyjścia Chrystusa, pragnienie objawienia się Jego chwały.

Bez kontemplacyjnego ukierunkowania życia budujemy kościoły nie dla chwały Bożej, ale aby umacniać struktury społeczne, wartości i dobra, w których dziś znajdujemy upodobanie.

Bez kontemplacji podstawy przepowiadania, nasze apostolstwo nie jest wcale apostolstwem, lecz pustym prozelityzmem, narzucaniem światu sposobu życia przyjętego w naszym kraju.

Bez kontemplacji i wewnętrznej modlitwy Kościół nie może wypełnić swojej misji przemiany i zbawienia ludzkości. Bez kontemplacji obróci się w sługę cynicznych potęg doczesnego świata, niezależnie od tego, jak gorąco jego wierni będą zapewniali o swoim zaangażowaniu w walkę o Królestwo Boże (T. Merton).

To świadectwo wypowiedziane wiele lat temu przez amerykańskiego mnicha i myśliciela jest także dzisiaj bardzo aktualne.

4. Któż mnie odłączy od miłości Chrystusowej

Modlitwa jest aktem, poprzez który Bóg w Trójcy Jedyny zanurza się w człowieku, a człowiek zanurza się w Bogu. Nawiązuje się w ten sposób intymna, mistyczna jedność Stwórcy ze swoim stworzeniem. Człowiek, istota wyprowadzona z prochu ziemi, wchodzi w dialog z odwiecznym i niewidzialnym Bogiem.

Modlitwa jest aktem, poprzez który człowiek staje się uczestnikiem nieskończonej, odwiecznej miłości. To właśnie na modlitwie człowiek poznaje, kim jest Bóg, przed oblicze którego zostaje dopuszczony.

Człowiek poznaje, iż Bóg jest całkiem Inny, transcendentny, to znaczy przekraczający wszystko to, co człowiek o Nim może pomyśleć lub jak Go może doświadczyć. Trzeba nam nieustannie pamiętać, że nasze myślenie i doświadczanie Boga nie oddaje całej rzeczywistości Boga. Nasze myślenie i doświadczanie Boga pozostaje nierzadko zniekształcone i zafałszowane. Nasze przeżywanie Boga nie będzie nigdy identyczne z samym Bogiem. Jest tylko odbiciem jakby w zwierciadle, nieraz w bardzo zniekształconym zwierciadle (por. 1 Kor 13, 12). Modlitwa jest wielkim zaproszeniem Boga, aby ciągle na nowo odkrywać Jego inność. Modlitwa przekonuje nas, iż nie bylibyśmy w stanie dosięgnąć Boga, gdyby On sam jako pierwszy nie wezwał nas do dialogu i nie dopuścił przed swoje oblicze.

Modlitwa uświadamia nam jednocześnie, iż Ten Inny — transcendentny — nieskończenie wielki Bóg jest jednocześnie człowiekowi bardzo bliski, bliższy człowieka, niż człowiek sam siebie (św. Augustyn). Na modlitwie człowiek dotyka Boga, nawiązuje intymną więź z Nim. Modlitwa odsłania przed nami szaleńczą Miłość, która każe Bogu wkroczyć w czas i przestrzeń ludzką i stać się podobnym do człowieka we wszystkim, oprócz grzechu.

Jezus Chrystus, Wcielony Syn Boży, najpełniej objawia nam bliskość Boga. Od momentu Wcielenia człowiek może na Boga patrzeć swoimi ludzkimi oczyma, słuchać Jego głosu, a nawet karmić się Jego ciałem i krwią. Dzięki tajemnicy Wcielenia bliskość Boga wobec człowieka dociera do nas poprzez całą ludzką osobę, nie tylko poprzez duszę, intelekt, uczucia, ale także poprzez wszystkie zmysły ludzkiego ciała. Samo ciało staje się miejscem objawienia miłości Boga do człowieka. Tajemnica Jego bliskości najwyraźniej odsłania się właśnie w Eucharystii.

Modlitwa każe nam się dziwić, iż ten nieskończenie wielki Bóg staje się tak bliski człowiekowi. Modlitwa jest trwaniem w zdziwieniu. Dzięki modlitwie poznajemy nie tylko Boga, ale także siebie samych. Właśnie poprzez modlitwę człowiek zdobywa pełną świadomość siebie — pełną prawdę o sobie.

Modlitwa ukazuje człowiekowi z jednej strony głębię jego pragnień, które czynią go niespokojnym, dopóki nie pozwoli się do końca ukochać przez Boga. Ale z drugiej strony odsłania także przed człowiekiem głębię jego zepsucia i nieprawości, głębię zła i grzechu. Tę nieprawość ludzkiego serca odsłaniają nam nie tylko grzechy już popełnione, ale także — a może przede wszystkim — grzechy, które jesteśmy w stanie popełnić. Wyzwól mnie, Panie, od grzechów jeszcze nie popełnionych (R. Brandstaetter) — jest to modlitwa człowieka dobrze znającego siebie.

Modlitwa uświadamia nam, iż jesteśmy całkowicie zdani na miłosierdzie Boga. Starożytna modlitwa chrześcijańska: Kyrie eleison — Panie, zmiłuj się nad nami — będzie tkwić zawsze w centrum modlitwy. Błogosławiony Bóg, co nie odepchnął mej prośby i nie oddalił ode mnie swego miłosierdzia (św. Augustyn).

Odsłaniając głębię nieprawości ludzkiego serca i potrzebę miłosierdzia Bożego, modlitwa staje się wezwaniem do ciągłego nawracania się. Człowiek, który modli się szczerze, doskonale czuje, iż nie da się pogodzić trwania przed Bogiem z nieuczciwością w życiu, z szukaniem siebie, z egoizmem, zmysłowością, pychą, z tym wszystkim, co czyni go dzieckiem tego świata.

Dzięki modlitwie człowiek poznaje prawdziwą nadzieję, którą nosi w głębi swojego serca i o której wie, iż nikt i nic nie może mu jej odebrać. Dzięki modlitwie człowiek staje się pewny swojej przyszłości. Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (...) Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (Rz 8, 35–37). Dzięki modlitwie nie tracimy pogody ducha nawet w największych trudnościach, zagrożeniach, prześladowaniach. Wierzymy bowiem, że w sprawach ludzkich ostatnie słowo ma zawsze Bóg.

 

XXII. METODY MODLITWY 

1. Potrzeba i sens metod modlitwy

Metody modlitwy są pewnymi narzędziami, pomocami na usługach zasadniczego celu życia duchowego, jakim jest trwanie w głębokiej, intymnej jedności z Bogiem. Są więc wartością względną wobec zasadniczego celu. Trzeba też powiedzieć z całym naciskiem, że zawsze najlepszą metodą modlitwy dla konkretnego człowieka będzie ta, która najlepiej służy mu w nawiązaniu więzi z Bogiem.

Metody i sposoby modlitwy winny być traktowane jak proste narzędzia, którymi posługujemy się w naszych codziennych zajęciach i pracach. Bez tych narzędzi nie moglibyśmy wykonać wielu najprostszych nawet czynności. Wykonując prace nie koncentrujemy się jednak na narzędziach, którymi się posługujemy, ale na samej wykonywanej czynności. To ona, nie narzędzie, pochłania naszą uwagę.

Posługujemy się też określonymi narzędziami do wykonania ściśle określonej czynności. Narzędzia zmieniamy i udoskonalamy w zależności od potrzeb i postępu w danej dziedzinie pracy. Stare, nieużyteczne narzędzia usuwa się na bok, by zrobiły miejsce nowym. Człowiek przewidujący rzadko jednak niszczy stare narzędzia. W razie awarii nowoczesnych urządzeń sięgamy nieraz po stare, już sprawdzone. W momentach kryzysowych są one często bardzo pomocne. Zawsze jednak najważniejszy jest sam cel i zadanie, które chcemy wykonać.

2. Metody modlitwy na poszczególnych etapach życia duchowego

Zjednoczenie z Bogiem w życiu człowieka nie dokonuje się dzięki jednemu aktowi woli, ale jest pewną drogą, pielgrzymką. Zjednoczenie z Bogiem posiada swoją dynamikę, swoje stopnie, etapy. W teologii życia wewnętrznego wyróżnia się zasadniczo trzy etapy: oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie.

Etapy te nie są w jakiś schematyczny i sztywny sposób oddzielone od siebie, ale zachodzą na siebie. W pewnym sensie znajdujemy się jednocześnie na wszystkich tych etapach. Przez całe życie będzie dokonywało się nasze oczyszczenie (uzdrowienie wewnętrzne), oświecanie naszego życia Słowem Bożym, całe też nasze życie będzie nieustannym dążeniem do zjednoczenia z Bogiem. Pomimo tego zastrzeżenia wyróżniamy te trzy etapy na drodze życia duchowego, ponieważ na poszczególnych etapach akcenty życia duchowego rozkładają się trochę inaczej. Między tymi etapami istnieje pewna zależność chronologiczna. Niemożliwe jest oświecenie ludzkiego życia Słowem Bożym i pełne zjednoczenie z Bogiem bez uprzedniego przyznania się do własnego grzechu i podjęcia walki z nim.

a) Oczyszczenie

Na etapie oczyszczenia człowiek odkrywa z jednej strony własną skończoność, kruchość istnienia, swoją słabość i grzeszność, z drugiej zaś doświadcza nieskończonego miłosierdzia i mocy Boga. Świadomy siebie i świadomy obecności Boga w swoim życiu podejmuje odpowiedzialność za nie w takim stopniu, w jakim jest to tylko możliwe.

Na tym etapie życia duchowego podstawowymi metodami modlitwy, z których możemy korzystać i które przynoszą największe owoce, są: metoda modlitwy ustnej i medytacja. Metoda modlitwy ustnej pomaga nam w nawiązaniu pierwszego fundamentalnego kontaktu z Bogiem. Na drodze oczyszczenia ważną metodą modlitwy jest także modlitwa medytacyjna. Polega ona na wejściu w Słowo Boże wzywające nas do nawrócenia i wejściu we własną historię życia. Tylko poprzez głębokie wejście w siebie możemy poznać własną grzeszność, wszystkie postawy rodzące w nas grzech, nieuporządkowanie. Poznanie siebie, a w nim poznanie swojego grzechu, wymaga od nas głębokiej refleksji, wejścia w siebie, we własne przyzwyczajenia, nawyki, wejścia także w to, co dla nas jest bezpośrednio nieuchwytne: w naszą podświadomość. Wiele naszych złych pragnień, realizowanych czy nieustannie tylko dławionych, wypływa z podświadomych motywacji, podświadomych postaw, przyzwyczajeń.

Dla dobrego poznania swoich grzechów nie wystarczy odwołać się do cudzych sformułowań. Tutaj potrzeba wniknięcia we własną historię życia, która jest jedyna, niepowtarzalna, unikalna. Taki właśnie niepowtarzalny, jedyny, unikalny jest także nasz grzech. I chociaż dynamika kuszenia i grzechu jest podobna u wszystkich, to jednak decyzje zapadające w sercu oraz okoliczności, w których one zapadają, są zawsze jedyne i niepowtarzalne.

Ten wgląd w siebie ma nam dać nie tylko poznanie siebie, naszego nieładu, tego, co tkwi głęboko w nas: miłości do grzechu, ale także poznanie tego, co jest zagrzebane gdzieś głębiej: pragnienie Bożego przebaczenia, przebaczenia bezwarunkowego, absolutnego; przebaczenia nieodwołalnego. W tym pragnieniu już działa Bóg. Samo pragnienie Bożego miłosierdzia pokazuje nam już bardzo wyraźnie kierunek wyjścia z naszej sytuacji grzechu i nieładu moralnego. Ćwiczenia duchowne pierwszego tygodnia oraz proponowana w nim metoda medytacji, sytuuje się na etapie duchowego oczyszczenia.

b) Oświecenie

Oczyszczenie w życiu wewnętrznym nie stanowi celu samego w sobie, ale etap w naszej drodze do Boga. Bardzo ubogie byłoby życie duchowe człowieka, gdyby jedynym jego celem było być w porządku wobec Boga: być czystym. Mamy stać się czyści, aby Bogu zrobić miejsce. Stąd drugim etapem życia wewnętrznego jest oświecenie. Zauważmy, że to nie my sami oświecamy siebie, ale pozwalamy się oświecić.

Światłem człowieka jest Chrystus. Oświeca nas życie Chrystusa i Jego Dobra Nowina: tajemnica Wcielenia, życia ukrytego, życia publicznego; Jego nauka, wreszcie Jego śmierć i Zmartwychwstanie. Najpoważniejsze decyzje i wybory życiowe chrześcijanin podejmuje właśnie na tym drugim etapie życia duchowego. Zasadniczą metodą modlitwy na tym etapie jest kontemplacja ewangeliczna, której uczymy się począwszy od drugiego tygodnia Ćwiczeń duchownych. Każde słowo Jezusa, każdy Jego czyn, cała Jego Osoba są przekazem Boga. W Jezusie Bóg daje nam poznanie siebie. Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca — powie sam Jezus (J 14, 9).

3) Zjednoczenie

Poznanie Chrystusa prowadzi do jedności z Nim, a w Chrystusie z Ojcem. W tym najgłębszym zjednoczeniu coraz mniej potrzebne są słowa, obrazy, metafory. Wystarcza trwanie w obecności Boga. Jedno słowo, zdanie, myśl, odczucie może stać się natchnieniem i inspiracją do trwania w modlitewnej obecności Boga.

Modlitwę, dla której jedno słowo, zdanie, natchnienie wystarcza do trwania w głębokiej i intensywnej obecności Boga, moglibyśmy nazwać modlitwą uproszczoną. Ta uproszczona modlitwa staje się jednocześnie modlitwą wszystkich rzeczy. Modlitwa uproszczona, modlitwa wszystkich rzeczy, jest zapoczątkowaniem, przedsmakiem trwania w obecności Boga w życiu wiecznym, oglądaniem Boga twarzą w twarz.

Posługiwanie się słowami, obrazami, porównaniami pomaga człowiekowi w życiu modlitwy, ponieważ przybliża rzeczywistość tajemnicy Boga. Ale to, co na początku nam przybliża i pomaga, z czasem może nam przeszkadzać, a nawet Go zasłaniać. Słowa, obrazy, metafory są bowiem zawsze tylko zniekształconym odbiciem realnej rzeczywistości Boga, której w żaden sposób nie da się wyrazić do końca odwołując się jedynie do ludzkich środków komunikacji. Jedynym uprzywilejowanym słowem w modlitwie uproszczonej jest słowo Jezus. W tym jednym słowie zawiera się dla nas wszystko: zarówno cała rzeczywistość naszego człowieczeństwa, jak również cała rzeczywistość Boska. Kto zna Jezusa, zna także i Ojca (por. J 14, 9).

Trzeci i czwarty tydzień Ćwiczeń duchowych oraz proponowana w nich szkoła kontemplacji męki i Zmartwychwstania Jezusa usytuowane są na etapie zjednoczenia.

3. Potrzeba rozeznania duchowego w życiu modlitwy

Metody modlitwy, z których korzystamy w życiu duchowym, zależą od naszych pragnień i potrzeb, od naszego wyciszenia wewnętrznego, od długości czasu poświęconego modlitwie. Na przykład trudno wejść w głęboką modlitwę medytacyjną, jeżeli mamy do dyspozycji tylko chwilę czasu.

Zanim porzucimy jedną metodę modlitwy (jakakolwiek by ona nie była) dla innej, konieczne jest głębokie rozeznanie. Nie możemy pozbawiać się jednej, czy może nawet jedynej metody dialogowania z Bogiem, jeżeli nie zdobyliśmy nowej, sprawdzonej. Inaczej narażalibyśmy się na pewną pustkę wewnętrzną i zagubienie duchowe. Moglibyśmy wówczas stać się łatwym łupem działania złego ducha.

W rozeznawaniu dotyczącym stosowania metod modlitwy jest bardzo pożyteczne — a niekiedy wprost konieczne — kierownictwo duchowe. Może nas ono ustrzec przed subiektywizmem, który nierzadko powoduje, iż kierujemy się nieuporządkowaniem emocjonalnym. Woluntaryzm, chęć samodoskonalenia się, odczucie pewnego znużenia nie mogą być zasadniczymi motywami zmiany stosowanych przez nas metod modlitwy.

Nie zawsze jednak mamy możność korzystania z kierownictwa duchowego w rozwoju naszej modlitwy. W razie jego braku może nie jest aż tak ważną rzeczą zadawać sobie pytanie, na jakim etapie modlitwy się znajdujemy. Przechodzenie z jednego etapu na drugi, od jednej metody do następnej, może być w nas mało świadome. Przejście to dokonuje się u wielu ludzi prostej, ale głębokiej wiary w sposób spontaniczny i jakby bezrefleksyjny. Ludziom tym brakuje może nieraz pojęć do nazwania tego, co przeżywają, lecz to bynajmniej nie umniejsza głębi ich doświadczenia modlitwy. Ważny bowiem jest nie opis doświadczenia, ale ono samo.

4. Zaproszenie Pana Boga

Uczynienie kolejnego kroku na drodze modlitwy przez zmianę metody modlitwy nie zależy tylko od człowieka. Jest to także owoc łaski, zaproszenie Pana Boga. Człowiek rozwijając w sobie ducha modlitwy czuje się w pewnym momencie jakby wewnętrznie przynaglony do szukania nowej, często może trudniejszej, ale bardziej dostosowanej do jego potrzeb i pragnień metody modlitwy.

Nie byłoby rzeczą dobrą, gdybyśmy sami, kierowani wewnętrznym niepokojem czy jakimiś ambicjami duchowymi przynaglali siebie samych do stosowania takich metod modlitwy, których wewnętrznie nie pragniemy i które przerastają nasze aktualne potrzeby i pragnienia duchowe. To nie my wyznaczamy sobie czas, w którym winniśmy zrobić kolejny krok na drodze modlitwy.

Jeżeli zbyt łatwo, bez rozeznania i głębszych racji obiektywnych, zrezygnowalibyśmy np. z modlitwy ustnej, próbując praktykować od razu doskonałą modlitwę kontemplacyjną, w której nie byłoby już słów niosących treści, to istniałoby niebezpieczeństwo, że nasza modlitwa mogłaby się stać trwaniem w pustce, jakimś może wpatrywaniem się w siebie samych.

Do modlitwy kontemplacyjnej, w której nie potrzeba już słów, ale wystarcza samo miłosne trwanie w obecności Boga, człowiek nie dochodzi sam. Zostaje do niej doprowadzony przez samego Boga zwykle po okresie długotrwałego wysiłku i trudu modlitwy. Trwanie w obecności Boga bez treści, bez słów, jest rzeczywiście szczytem modlitwy chrześcijańskiej, ale tylko wtedy, kiedy jest to trwanie pełne obecności Boga, kiedy z tym trwaniem łączy się intymna więź miłości, w której wszystkie słowa zostały już powiedziane i dlatego żadne z nich nie jest potrzebne. Ten szczyt modlitewnego trwania przed Bogiem zawiera w sobie wszystkie możliwe modlitwy ustne.

5. Potrzeba pełniejszego zaangażowania duchowego

Jak z jednej strony niebezpieczne jest nie przemyślane dokonywanie zmian w posługiwaniu się sprawdzonymi metodami, tak z drugiej strony przeszkodą w rozwoju modlitwy może być także kurczowe trzymanie się jednej sprawdzonej modlitwy. Kiedy jedną metodą modlitwy posługujemy się przez dłuższy czas, to wówczas na samą myśl o pozostawieniu tej metody może rodzić się jakiś wewnętrzny niepokój czy nawet poczucie winy z powodu chęci porzucenia tego, czym posługiwaliśmy się przez tyle lat. I tak możemy być rozdzierani pomiędzy przywiązaniem do jednej sprawdzonej metody modlitwy i lękiem pozostawienia jej, a z drugiej strony jakimś wewnętrznym przynagleniem, które każe nam szukać metody bardziej dostosowanej do naszych potrzeb i pragnień duchowych. W takiej sytuacji dobrze jest zwrócić się o pomoc do osoby doświadczonej w sprawach modlitwy.

Rozwój modlitwy domaga się od nas odwagi pozostawienia (niekoniecznie na stałe) metody, która nie może nam zaofiarować już nic nowego. Z odwagą zostawienia pewnej metody, łączy się konieczność odwagi podjęcia nowego wysiłku, nowego ryzyka.

Zmiana metody modlitwy polega nie tylko na zmianie pewnej techniki, ale przede wszystkim na zmianie naszego zaangażowania. Doskonalsze, pełniejsze metody modlitwy, to takie, które pełniej angażują całe nasze życie w dialog z Bogiem. Stąd też metoda modlitwy nie może być nigdy jakąś techniką wymyśloną przy zielonym stoliku, ale musi wypływać z życia i do życia prowadzić. Nowa, pełniejsza, głębsza metoda modlitwy jest nowym wezwaniem do pełniejszego oddania się Jezusowi nie tylko na modlitwie, ale poprzez modlitwę w konkretnym życiu. Nowe metody modlitwy wymagają większej hojności i ofiarności wobec Boga.

Jeżeli nieraz tak kurczowo trzymamy się pewnych metod, schematów, przyzwyczajeń, to także dlatego, iż boimy się nie tylko zostawić coś, co znamy, ale także boimy się trudu i bólu szukania, boimy się nowego wysiłku, większej ofiary, większego ryzyka. Za tym lękiem podjęcia wysiłku, ofiary, kryje się coś więcej: lęk przed umieraniem dla siebie, aby oddać się Chrystusowi. Jezus mówi nam: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Nie możemy wzrastać w modlitwie, nie możemy stawiać kolejnych kroków, nie zgadzając się na coraz głębsze zaangażowanie, oddanie, coraz pełniejsze umieranie sobie. Jeżeli zmiana metody modlitwy byłaby motywowana przede wszystkim ułatwieniem sobie życia, to z pewnością nie przyczyniłaby się ona do naszego wzrostu.

6. Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

Posługiwanie się metodami modlitwy, zmienianie tych metod, dostosowywanie ich do swojej sytuacji egzystencjalnej, do wzrostu duchowego moglibyśmy porównać do sposobu zabawy u dzieci. W poszczególnych okresach wieku dziecięcego zabawa posługuje się różnymi metodami. Inaczej bawią się dzieci roczne, inaczej przedszkolaki, inaczej dzieci w wieku szkolnym. Zabawa młodzieży czy ludzi dorosłych posiada już zupełnie inny charakter.

W zmienianiu zabaw dzieci nie odwołują się do teorii, do podręczników szkolnych, ale do własnego odczucia oraz do przykładu starszych kolegów. Najważniejsza jednak jest tutaj dziecięca intuicja.

Każdy wiek ma swoje określone zabawy, z których się stopniowo wyrasta. Gdyby piętnastoletni chłopiec bawił się misiami, jak przedszkolak, byłby narażony na wyśmianie przez kolegów. Jeżeli jednak dziecko jest opóźnione w rozwoju umysłowym i uczuciowym, to wówczas będzie także opóźnione w sposobach korzystania z różnego rodzaju zabaw.

Niepokój mogą budzić dzieci, które nie potrzebują zabawy, dzieci, które całymi godzinami siedzą apatyczne, smutne. Takie dzieci są z pewnością chore.

Nienaturalna wydaje się także jakaś gwałtowna zmiana metod zabawy. Pamiętam historię, jaką opowiadał mi pewien młody człowiek. Do 16 roku życia bawił się modelarstwem. Biegał po całym mieście po składnicach harcerskich, skupował modele, sklejał, pielęgnował. Jego pokój był pełen modeli. Była to swoista ucieczka w świat zabawy. Zewnętrznie bardzo ułożony, posłuszny, bezkonfliktowy, ale jednocześnie zamknięty i zajęty swoim światem. Pewnego dnia ogarnęła go jakaś niezwykła złość na siebie i na tę swoją zabawę, tak że w kilka minut zniszczył cały dorobek paru lat. Było to przełomowe wydarzenie w jego życiu. Ta zmiana sposobu zabawy dokonała się w sposób wyjątkowy. Normalnie dziecko jakby traci zainteresowanie dla jednej zabawy i zaczyna go pociągać coś nowego. Motywację do zmiany charakteru zabawy znajduje w nowych pragnieniach. Zwykle dużą rolę odgrywają tutaj nieco starsi rówieśnicy, którym pragnie dorównać. Dziecko pragnie doróść i znaleźć się na nowym poziomie. Nowy rodzaj zabawy jest dla niego potwierdzeniem osobowego rozwoju.

Zmiana metod w modlitwie może dokonywać się jednak spontanicznie tylko wtedy, kiedy człowiek głęboko angażuje się w modlitwę, kiedy modlitwa stanowi dla niego element życia równie ważny, jak zabawa w życiu dziecka. Zmieniamy metody przez to, że pozwalamy się pociągać, pozwalamy rosnąć w nas pragnieniom duchowym. W miarę wzrostu w nas ducha modlitwy, spontanicznie wyrastamy z pewnych metod i potrzebujemy nowych.

XXIII. MODLITWA USTNA 

Na początku pierwszego tygodnia rekolekcji ignacjańskich mówiliśmy obszernie o medytacji ignacjańskiej. Rozpoczynając zaś drugi tydzień przedstawialiśmy metodę kontemplacji ewangelicznej. W obecnej konferencji zwróćmy szczególną jednak uwagę na modlitwę ustną, która — choć nie jest może szczególnie akcentowana w Ćwiczeniach duchownych, to jednak odgrywa i będzie nadal odgrywać ważną rolę w naszym życiu modlitwy. Św. Ignacy także zwraca na nią uwagę w swojej książeczce Ćwiczeń duchownych.

1. Na czym polega modlitwa ustna?

W modlitwie ustnej posługujemy się sformułowaniami modlitewnymi, które ułożyli inni, albo które sami ułożyliśmy dla siebie. Powtarzamy słowa, usiłując jakby ożywić to doświadczenie, które zostało w nich zamknięte. Wchodzimy duchem w ich treść. To cudze doświadczenie usiłujemy uczynić naszym.

Modlitwa ustna jest pierwszą metodą stosowaną na drodze rozwoju modlitwy. Zanim człowiek rozwinie się intelektualnie, uczuciowo i duchowo na tyle, by mógł modlić się z pełną świadomością i z głębokim przeżyciem wewnętrznym, to zwykle najpierw modli się powtarzając cudze słowa, których — szczególnie w dzieciństwie — do końca jeszcze nie rozumie. Rodzice uczą swoje dzieci modlitewnych gestów i słów zdając sobie sprawę, iż głębia treści daleko przekracza ich możliwości rozumienia. Rozumienie modlitwy przychodzi początkowo nie poprzez rozumienie treści słów i gestów, ale poprzez uczestniczenie dziecka w modlitewnym klimacie emocjonalnym i duchowym, który stwarzają rodzice. Ten modlitewny klimat udziela się dziecku.

Ważne są dla dziecka nie tyle słowa samej modlitwy, ile właśnie ten klimat, w który zostaje ono włączone przez wspólną modlitwę z rodzicami. Najczęściej nie pamiętamy modlitw z okresu wczesnego dzieciństwa, ale gdzieś w głębi duszy zostaje odciśnięty w nas modlitewny klimat w rodzinie.

I chociaż modlitwa ustna jest pierwszym krokiem w rozwoju modlitwy chrześcijańskiej, trzeba nam jednak pamiętać, że będzie nam ona towarzyszyć przez całe nasze życie. Będzie zawsze wiernym towarzyszem wszystkich innych form i metod modlitwy, których będziemy się uczyć i które będziemy stosować w naszym życiu duchowym.

Modlitwa ustna wcale nie oznacza modlitwy mniej wartościowej. Jeżeli mówimy, że modlitwa ustna jest modlitwą ubogą, to w takim sensie, w jakim rozumiał to Jezus. On sam posługuje się cudzymi modlitwami, przede wszystkim modlitwami Psalmów. Ich słowa wkłada w swoje usta. W momencie najtrudniejszym swojego życia, tuż przed śmiercią Jezus posługuje się słowami z Psalmu 22: Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił (por. Mk 15, 34). Słowa tego Psalmu doskonale wyrażały to, co przeżywał.

W modlitwie ustnej trzeba nam bardzo starannie dobierać właściwe modlitewne słowa. Trzeba posługiwać się tymi modlitwami, które najbardziej odpowiadają nam w danym momencie. Zauważmy, że Jezus na krzyżu nie powtarza jakiegokolwiek Psalmu, ale Psalm, który doskonale oddaje Jego sytuację: sytuację krańcowego poniżenia, cierpienia, uczucie całkowitego opuszczenia przez Boga.

Na pewno zawsze najodpowiedniejszą modlitwą będzie: Ojcze nasz. Ta modlitwa dotyczy wszystkich ludzkich sytuacji. Jest dobra na wszystkie okazje i potrzeby człowieka, ponieważ ogarnia je wszystkie. Ojcze nasz jest wielkim modlitewnym darem, jaki zostawił nam Jezus. Również modlitwa Zdrowaś Maryio, złożona w pierwszej części ze słów Ewangelii, jest modlitwą na każdą chwilę naszego życia.

2. Modlitwa Psalmów

Szczególnym zbiorem modlitw ustnych, które winniśmy pielęgnować i które Kościół nam poleca, są Psalmy. Trzeba by nam dobrze poznać cały Psałterz, odkryć klimat poszczególnych Psalmów, by w odpowiednich momentach życia sięgać po te Psalmy, które będą najbardziej dla nas stosowne w naszej konkretnej życiowej sytuacji.

Wszystkie Psalmy ukazują, kim jest człowiek i kim jest Bóg. Przewijają się przez nie głównie dwa tematy: uwielbienie Boga, Jego wielkości, dobroci oraz wyznanie słabości, kruchości i grzeszności człowieka. Psalmy odzwierciedlają żywego człowieka, człowieka z krwi i kości.

Na szczególną naszą uwagę zasługują te Psalmy, które wyrażają uczucia negatywne, których może nawet niekiedy się wstydzimy: uczucie żalu, gniewu, buntu, złorzeczenia na bliźnich, przywoływania Bożej zemsty. Ale wszystkie te negatywne uczucia w Psalmach człowiek wypowiada przed Bogiem. I właśnie to sprawia, że te najbardziej bolesne, wstydliwe i przykre uczucia stają się modlitwą. Niektóre środowiska kościelne kierując się chyba jakimś duchem purytanizmu opuszczały te fragmenty Psalmów, w których wypowiada się gniew, złorzeczenie, bunt człowieka. Jednakże człowiek ma prawo wypowiedzieć przed Bogiem wszystko, co jest w nim, nie ukrywając żadnego uczucia, nawet najgorszego, najbardziej wstydliwego. Jeżeli nie wypowie tych uczuć przed Bogiem, ale zdławi je w sobie, będą one wydawać owoce zgorzknienia, ucieczki od życia, zamykania się w sobie, urazów do siebie i do ludzi.

Wiele Psalmów w pierwszej części wyraża złorzeczenie, przekleństwa, przywołanie Bożej pomsty, w drugiej zaś części Psalmista oddaje chwałę Bogu i oddaje się Jego nieskończonemu miłosierdziu. Modlitwa Psalmów jest najdoskonalszą szkołą modlitwy.

Psalmy są nie tylko modlitwami Starego, ale także Nowego Testamentu. Psalmy są modlitwą Jezusa, Matki Najświętszej, wszystkich świętych Kościoła. Kościół uczynił Psalmy swoją codzienną modlitwą, którą poleca odmawiać kapłanom i zakonnikom. Modlitwę Psalmów odkrywa dziś wielu świeckich i czyni ją swoim powszednim modlitewnym chlebem.

3. Niebezpieczeństwa i zalety modlitwy ustnej

Ten lud (...) sławi Mnie wargami, podczas gdy serce jego jest z daleka ode Mnie (Iz 29, 13) — oto zasadnicza skarga, jaką Bóg wypowiada wobec tych, którzy modlą się tylko słowami, jak poganie (Mt 6, 7–8). Ze słowami winno iść w parze doświadczenie serca. Sens modlitwy ustnej polega na tym, że słowa rozpalają serce. Wielością słów nie można rozpalić serca. Serce może rozpalić jedynie otwarcie się na miłość Boga. Słowa mają nas naprowadzać na doświadczenie miłości Boga oraz zachęcać nas do jej przyjęcia. To hojność ludzkiego serca, troska o skupienie i wyciszenie wewnętrzne sprawiają, iż wypowiadane słowa zaczynają w nas drgać. Modlitwa ustna pozwala nam szybko wejść w klimat relacji człowieka z Bogiem.

Modlitwa ustna wcale nie oznacza modlitwy łatwej, jak mogłoby się nam wydawać. Wymaga ona od człowieka ofiary, zaangażowania i wysiłku. Tak samo jak w każdej innej modlitwie, konieczne jest tutaj przebicie się przez słabość ciała, przez nieczystość naszych uczuć, egocentryzm; trzeba przebić się przez cały świat pokus. Smakować modlitwę ustną możemy dopiero wówczas, kiedy przejdziemy przez głębokie oczyszczenie wewnętrzne.

4. Rozwój modlitwy ustnej

Błędnie rozumiemy modlitwę ustną, jeżeli uważamy, iż polega ona jedynie na jednostajnym powtarzaniu znanych na pamięć słów. Modlitwa ustna może przybierać różne formy, w zależności od twórczości wewnętrznej i potrzeb duchowych człowieka. Nasza modlitwa ustna może się rozwijać, przemieniać i w sposób niemalże nieuchwytny przechodzić w modlitwę medytacyjną i kontemplacyjną.

Pierwszy, najprostszy sposób modlitwy ustnej, to systematyczne, pełne pokoju i wyciszenia wewnętrznego odmawianie poszczególnych słów i zdań, słowo po słowie, zdanie po zdaniu. W taki właśnie sposób najczęściej modlimy się brewiarzem, odmawiamy pacierz ranny i wieczorny, Anioł Pański i inne modlitwy. I chociaż w tym sposobie modlitwy za wypowiadanymi słowami często nie nadąża ani myśl, ani też uczucie, to jednak także taka modlitwa pozwala nam doświadczyć intuicyjnie tajemnicy Boga i człowieka.

Nie należy lekceważyć modlitwy ustnej. Dla wielu z nas jest to jedyny znany sposób modlitwy. Rezygnując z takiej formy modlitwy, musielibyśmy zrezygnować z modlitwy w ogóle. Nie trzeba porzucać żadnej metody modlitwy, jeżeli nie umiemy zastąpić jej inną, głębszą i bardziej odpowiadającą naszej konkretnej sytuacji życiowej. Wyrządzalibyśmy ogromne szkody duchowe ludziom prostej wiary, gdybyśmy kwestionowali ich ubogie sposoby modlitwy, nie umiejąc im zaofiarować innych metod. Te proste i ubogie formy są zawsze punktem wyjścia dla rozwoju ducha modlitwy. Żadnej z metod modlitwy nie należy odrzucać, ale trzeba je pogłębiać i oczyszczać. Kiedy natomiast przychodzi stosowny moment możemy je przekraczać, ucząc się nowych form i nowych metod.

Wychodząc od pierwszego najprostszego sposobu modlitwy ustnej (systematycznego powtarzania słów modlitwy), możemy przechodzić do innych metod modlitwy ustnej, bogatszych, głębszych, a tym samym bardziej odpowiadających naszym duchowym potrzebom i pragnieniom.

Oto nieco inna, znacznie bogatsza metoda modlitwy ustnej zaproponowana przez św. Ignacego Loyolę w jego Ćwiczeniach duchownych: Ten sposób modlitwy polega na tym, że przy każdym oddechu człowiek mówi w myśli jedno słowo Ojcze nasz. A zatem między jednym a drugim oddechem mówi się tylko jedno słowo. (...) I wedle tej samej formy będzie się postępować ze wszystkimi innymi słowami Modlitwy Pańskiej lub jakiejkolwiek innej modlitwy (ĆD, 258).

W opisanym sposobie modlitwa ustna staje się bardzo powolna, dostosowana do możliwości człowieka. Rytm oddechu nadaje jej naturalny bieg. Harmonia oddechu i słowa, które w swej istocie w modlitwie jest zawsze Słowem Bożym, wprowadza harmonię pomiędzy sferą cielesną i emocjonalną a sferą duchową. Taki sposób odmawiania modlitwy ustnej, szczególnie na początku jej praktykowania, wymaga od człowieka pewnej dyscypliny ciała, skupienia, a także odpowiednich warunków zewnętrznych.

Ta metoda modlitwy, jak każde nowe narzędzie, do którego używania nie jesteśmy przyzwyczajeni, może rodzić odczucie pewnego udziwnienia czy też sztuczności. Nie trzeba się mu poddawać. Ważniejszy będzie pewien klimat wyciszenia wewnętrznego, głębsze rozumienie wypowiadanych słów, które będą rodziły się w nas pod wpływem stosowania tej metody modlitwy. W tym nowym klimacie modlitewnym będziemy spontanicznie zwracać uwagę na pewne słowa, które mogą nam wydać się jakby nowe, niosące więcej znaczenia i treści. Mogą też budzić w nas nowe odczucia i doświadczenia wewnętrzne.

Praktykując przez pewien czas powyżej opisaną metodę modlitwy ustnej, w sposób naturalny przejdziemy do innej, bardziej pogłębionej metody modlitwy, zaproponowanej również przez św. Ignacego Loyolę: Ten sposób modlitwy polega na tym, że osoba modląca się (...) wymówi słowo: Ojcze, i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować różne znaczenia, smak i pociechę (duchową) (...), w ten sam sposób niech postępuje z każdym słowem modlitwy Ojcze nasz lub innej jakiejś modlitwy (por. ĆD, 252).

Na samym początku opisu tej metody św. Ignacy podkreśla konieczność spełnienia pewnych warunków: odpowiednia postawa ciała, głębsze skupienie i wyciszenie, uwzględnienie własnych pragnień i potrzeb duchowych. Ten rodzaj modlitwy ustnej jest jeszcze bardziej spowolniony. Ilość wypowiadanych słów nie jest już ważna. Osoba modląca się poddaje się pewnemu natchnieniu wewnętrznemu i zatrzymuje się w sposób spontaniczny na pewnych słowach, zdaniach, myślach tak długo, jak tego potrzebuje, wznosząc do Boga te poruszenia serca, które one w niej rodzą.

Ten rodzaj modlitwy trudno nazwać już modlitwą ustną w ścisłym sensie tego słowa. Praktykując ją przez dłuższy czas w sposób spontaniczny przechodzimy do modlitwy medytacyjnej i kontemplacyjnej. Jeżeli chcielibyśmy stosować opisane powyżej metody modlitwy w sposób bardziej systematyczny, wówczas byłoby rzeczą ważną, abyśmy zostawili sobie dłuższy czas dla wdrożenia ich w życie. Dopiero po wielu ćwiczeniach dochodzi się zwykle do pewnej łatwości w korzystaniu z nich z pewnym duchowym smakiem.

5. Najpierw odmienić serce, a nie metodę

Sformułowanie modlitwa ustna może być bogate w treść, o ile nie oznacza mechanicznego powtarzania słów, ale jest poszukiwaniem więzi z Bogiem za pomocą słów. W każdej modlitwie, także w modlitwie ustnej, liczy się bowiem nie obfitość słów, treści, wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy, które zadowala i nasyca duszę (ĆD, 2). Istotą każdej modlitwy jest doświadczenie serca.

Kiedy w modlitwie brakuje serca, z powodu jej mechaniczności i pobieżności, wówczas nie wystarczy zmienić metody modlitwy, ale trzeba odmienić serce. Sercu, które nie szuka więzi z Bogiem, nie pomogą żadne nowe metody. Wejście na drogę modlitwy rozpoczynamy nie od szukania metod, ale od napełniania duchem, sercem tych metod, które już znamy i praktykujemy.

Rozpoczęcie naszej modlitwy od korzystania z modlitwy ustnej daje nam poczucie bezpieczeństwa. Jesteśmy bowiem świadomi, że idziemy dobrą drogą, z której korzystali wszyscy święci Starego i Nowego Testamentu. Tą drogą szedł również Jezus i Jego Matka Maryia. Nawet jeżeli czujemy zaproszenie Pana Boga, aby otwierać się na nowe metody modlitwy bardziej dostosowane do naszych potrzeb i pragnień, to jednak winniśmy nadal cenić i pielęgnować modlitwę ustną.

6. Modlitwa wspólnotowa

Najpierw zauważmy, iż każda indywidualna modlitwa w sensie teologicznym jest modlitwą eklezjalną, wspólnotową, to znaczy włączoną w całą wspólnotę Kościoła. Nikt z nas nie modli się wyłącznie indywidualnie, ale modli się w Kościele i poprzez Kościół.

Modlitwa wspólnotowa w sensie ścisłym (liturgiczna, paraliturgiczna, np. wspólny różaniec, droga krzyżowa, wspólnotowa modlitwa brewiarzowa) i modlitwa indywidualna są to dwa rodzaje modlitwy, które w życiu duchowym człowieka bynajmniej się nie wykluczają i nie rywalizują ze sobą, ale wzajemnie się dopełniają i wspomagają. Dopełnianie się tych dwu rodzajów modlitwy jest konieczne. Taka jest intencja Kościoła. Taka też była praktyka modlitwy Jezusa. Jezus uczestniczył w modlitwie wspólnotowej w świątyni, w synagodze, ale także często modlił się indywidualnie.

Modlitwa wspólnotowa pomaga nam wejść w klimat modlitewny. Wspólnota tworzy klimat. Wspólnota niesie nas w modlitwie. Jest to ogromnie ważna pomoc szczególnie dla ludzi początkujących w życiu wewnętrznym, w życiu modlitewnym.

Pomoc modlitwy wspólnotowej przypomina prowadzenie dziecka przez matkę. Kiedy dziecko stawia pierwsze kroki, matka podtrzymuje je, ale zawsze tylko do pewnego czasu. W pewnym momencie pozwala dziecku chodzić samodzielnie, choć wie, iż może się ono przewrócić. Dla większości z nas pierwszym doświadczeniem modlitwy było doświadczenie modlitwy wspólnotowej: wspólna modlitwa z matką, z ojcem. Z czasem uczyliśmy się modlić także samodzielnie. Od modlitwy wspólnotowej przechodzimy w pewnym momencie do modlitwy osobistej.

Wielu ludzi szczerze pobożnych chętnie uczestniczy w modlitwie wspólnotowej organizowanej np. przez parafię, grupy modlitewne, ale nie potrafi modlić się samemu. Kiedy pozostają sam na sam z Bogiem, nie wiedzą, co robić, jak Boga słuchać i jak do Niego mówić, jak przenieść wspólnotowy klimat modlitwy na modlitwę osobistą. Wielu wyznaje, iż kiedy modlą się we wspólnocie, czują się pociągani, zachęcani, porywani do modlitwy, ale kiedy pozostają sami, wówczas nie potrafią samodzielnie dialogować z Bogiem.

W takiej sytuacji dobrze jest systematycznie korzystać z pomocy wspólnoty bez najmniejszego niepokoju, iż modlitwa wspólnotowa na tym etapie życia ma przewagę nad modlitwą indywidualną. Uczestnicząc w modlitwie wspólnotowej jednocześnie należy rozbudzać w sobie pragnienie modlitwy indywidualnej oraz podejmować trud modlitwy osobistej. Modlitwa osobista, nie podtrzymywana przez wspólnotę przychodzi trudniej, ale właśnie dlatego jest bardzo cenna. Taka właśnie wypracowana, utrudzona, wycierpiana modlitwa indywidualna, (trochę na wzór trudu i cierpienia Jezusa modlącego się w Ogrójcu) może stać się darem dla wspólnoty. Trzeba bowiem, aby każdy z członków modlitewnej wspólnoty nie tylko z niej czerpał, ale także coś osobistego w nią wnosił.

W wielu modlitewnych wspólnotach zionie pustką i płytkością właśnie dlatego, iż wszyscy próbują czerpać z życia modlitewnego wspólnoty, ale niewielu wnosi w nie osobisty wkład i trud. Modlitwa wspólnotowa jest sumą trudu, wysiłku, walki wewnętrznej poszczególnych członków wspólnoty. Jest sumą ich entuzjazmu, nadziei i duchowych pragnień.

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ 

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Ostatecznie jądrem obecnego kryzysu świata jest poszukiwanie Boga. Chodzi o to, aby pośrodku tej technicznej cywilizacji uczynić obecnym wymiar transcendencji, poza którym humanizm nie jest możliwy (J. Daniélou).

1. Szanse medytacji chrześcijańskiej

Istotą medytacji w rozumieniu chrześcijańskim jest trwanie w miłości Trójcy Świętej. Medytacja chrześcijańska jest jakby naśladowaniem Osób Trójcy Świętej, które nieustannie wzajemnie siebie kontemplują. Każda z Nich stanowi oddzielną Osobę, a jednocześnie trwa w nieskończonej jedności, wspólnocie.

a) Jedność z Bogiem

Podstawową szansą medytacji w ujęciu chrześcijańskim jest więc jedność — komunia z Osobami Trójcy Świętej. Tak naprawdę trzeba by najpierw mówić nie tyle o zagrożeniach wynikających z uprawiania medytacji chrześcijańskiej, ile raczej o zagrożeniach związanych z jej brakiem. Są to zagrożenia zarówno dla życia duchowego, jak też dla życia ludzkiego jako takiego.

Brak medytacji w życiu chrześcijanina stwarza niebezpieczeństwo płytkości duchowej. Bez medytacji, czyli — mówiąc nieco inaczej — bez przedłużonej modlitwy osobistej tak naprawdę nie można założyć fundamentów głębszego, systematycznie prowadzonego życia duchowego. To stwierdzenie wypływa z prostego faktu, że człowiek potrzebuje czasu, aby móc doświadczyć miłości. Istotą życia duchowego jest miłość. Doświadczenie miłości Boga wymaga czasu. Właśnie dlatego, aby móc prowadzić życie duchowe, potrzebujemy przedłużonej modlitwy — medytacji. A więc pierwszą szansą medytacji chrześcijańskiej jest coraz głębsza jedność z Bogiem. Z owej jedności z Bogiem wynikają inne szanse: wewnętrzna spójność człowieka oraz jedność z bliźnimi.

b) Wewnętrzna spójność człowieka

Medytacja chrześcijańska integruje człowieka wewnętrznie, czyni go coraz bardziej spójnym, ponieważ podporządkowuje to, co psychiczne i zmysłowe wartościom duchowym. Medytacja wprowadza w ludzkie życie harmonię i jedność wewnętrzną. Ta szansa medytacji chrześcijańskiej posiada pierwszorzędne znaczenie dla naszych czasów.

Zauważmy, iż podstawowym problemem współczesnego człowieka jest życie w ciągłym stresie, który wytwarza w wielu ludziach trwałe zachowania nerwicowe. Dzisiaj — nie bez racji — stwierdza się, iż wszyscy jesteśmy znerwicowani. Bardzo łatwo i szybko dochodzimy do naszych granic psychicznych i emocjonalnych. Na skutek dotykania naszych granic stajemy się nierzadko przemęczeni, łatwo popadamy w zniechęcenie i stany depresji lub też stajemy się bardzo drażliwi i agresywni wobec naszych bliźnich. Jesteśmy wówczas kuszeni, aby oskarżać cały świat o spowodowanie stanu nieszczęścia.

Stan większego czy mniejszego znerwicowania zawsze wynika z rozbicia wewnętrznego, które polega głównie na braku minimalnej choćby harmonii i jedności pomiędzy sferą emocjonalną i zmysłową a światem ducha. W stanach nerwicy nasz świat emocjonalny i zmysłowy funkcjonuje w oddzieleniu od świata duchowego, ponieważ brakuje jakiejkolwiek komunikacji pomiędzy nimi.

Na problem nerwicy człowieka trzeba patrzeć nie tylko pod kątem psychicznym i opisywać ją jedynie językiem psychologii, ale także z punktu widzenia duchowego. V. E. Frankl określa nerwicę jako przejaw ucieczki od odpowiedzialności za własne życie. Tam gdzie brak doświadczenia duchowego, głębszego doświadczenia sensu i celu życia, łatwo rodzi się nerwica.

W tej sytuacji wewnętrznego rozbicia współczesnego człowieka właśnie medytacja jawi się jako niezwykła szansa, która może go wewnętrznie zjednoczyć, zintegrować. Owo jednoczenie i integrowanie dokonuje się poprzez podporządkowanie wszystkiego, czym człowiek żyje, życiu duchowemu.

Podstawową treścią medytacji chrześcijańskiej jest rozważanie pierwszego przykazania, które staje się fundamentalną zasadą integracji człowieka. Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mk 12, 29–30). Najważniejszym celem medytacji chrześcijańskiej jest coraz pełniejsze wcielenie w życie pierwszego przykazania. Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu (św. Augustyn). Gdy człowiek powierza się Bogu i czyni Jego miłość najważniejszym kryterium wszystkich decyzji, jeżeli nawet ma pewne skłonności do znerwicowania (np. na skutek zranień wyniesionych z okresu dzieciństwa i dojrzewania), skłonności te nie decydują o jego zasadniczych wyborach życiowych. Umie bowiem powierzać Bogu swoje życie, także w stanach zagubienia emocjonalnego, psychicznego i innego rodzaju ludzkich cierpieniach. Szansą medytacji chrześcijańskiej — używając pojęcia V. E. Frankla — jest logoterapia, czyli leczenie przez doświadczanie sensu i celu życia, leczenie przez doświadczanie miłości Boga.

c) Jedność z bliźnimi

Możemy nawiązać prawdziwą jedność z drugim człowiekiem tylko wtedy, kiedy doświadczamy jedności w nas samych, kiedy jesteśmy pogodzeni z naszym własnym życiem. Jezus odwołując się do wielkiej tradycji starotestamentalnej ukazuje miłość siebie samego jako zasadnicze kryterium miłości bliźniego: Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego! (Mt 19, 19).

Medytacja chrześcijańska wprowadzając nas w doświadczenie miłości Boga, które staje się zasadniczym źródłem miłości siebie samego, uczy nas także miłować bliźniego. Podstawą rozwiązywania wszystkich konfliktów międzyludzkich jest otwarcie na Boga. Często nie możemy przezwyciężyć wielu problemów wzajemnego współżycia w relacjach międzyludzkich: rodzinnych, małżeńskich, wspólnotowych, narodowych, politycznych itd., właśnie dlatego, iż nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny porozumienia. Odwołujemy się do zróżnicowanych wartości i dlatego mówimy do siebie różnymi językami.

Aby móc rozwiązać najtrudniejsze problemy wzajemnego współżycia, potrzebujemy takiej płaszczyzny porozumienia, która przekracza jedynie ludzki wymiar konfliktu. Odwołując się do wspólnej płaszczyzny spotkania, tworzymy także wspólny język porozumienia. Najgłębszą, ostateczną płaszczyzną jedności międzyludzkiej może być tylko Bóg, ostateczne źródło ludzkiego życia. Każdy rodzaj życia społecznego domaga się wiary w Boga. Kiedy człowiek buduje życie społeczne bez Boga, wznosi miasto poza Bogiem, to będzie ono nie tylko miastem areligijnym, ale także miastem nieludzkim (J. Daniélou).

2. Zagrożenia medytacji

Czy można mówić o zagrożeniach wynikających z medytacji chrześcijańskiej? To pytanie trzeba postawić w kontekście innego pytania: czy można mówić o zagrożeniach wynikających z ludzkiej miłości? Tak, można mówić. Ludzka miłość jest niebezpieczna wówczas, kiedy się ją zniekształca, kiedy się ją źle rozumie. Np. kiedy pojmuje się ją jako posiadanie, czy wręcz zniewalanie drugiego, kiedy służy niemal wyłącznie zaspokajaniu swoich osobistych potrzeb, kiedy odbiera wolność osobie kochanej. Taka miłość stanowi zagrożenie dla obu stron, zarówno dla osoby, która pragnie kochać, jak również dla obiektu miłości. Jak niebezpieczna jest taka miłość, wystarczy uważna obserwacja wielu toksycznych związków międzyludzkich. Np. zazdrość wynikająca z miłości zaborczej może bardzo krzywdzić i ranić. Kiedy matka kocha swoje dziecko miłością zaborczą, wówczas — choć w swoim subiektywnym przekonaniu daje mu wszystko w nadmiarze (uczucia, rzeczy materialne), zabiera mu jednak najcenniejszą wartość: osobistą wolność; usiłuje bowiem podporządkować go sobie całkowicie kontrolując niemal wszystkie jego kroki. Ponieważ zabiera mu wolność, nie nauczy go samodzielnego i odpowiedzialnego życia.

Odwołując się do tej analogii możemy powiedzieć, że medytacja chrześcijańska może być także dużym zagrożeniem wówczas, gdy zostanie zniekształcona. Im bardziej ulega zniekształceniu, tym większe zagrożenie może stanowić. Jeżeli pewien sposób uprawiania medytacji czyni jakieś szkody w życiu duchowym lub emocjonalnym, to jest to znak, iż w tak praktykowanej medytacji brakuje jakichś istotnych elementów modlitwy autentycznie chrześcijańskiej. Im większe czyni szkody, tym bardziej odbiega od ideału medytacji w rozumieniu chrześcijańskim.

Kiedy w medytacji istnieją zasadnicze elementy modlitwy chrześcijańskiej (Słowo Boże, osobowe spotkanie z Bogiem, osobista historia życia), wówczas medytacja nie tylko nie powoduje żadnych zagrożeń, ale stanowi istotną pomoc w dochodzeniu nie tylko do pełniejszego życia duchowego, ale także do równowagi emocjonalnej i psychicznej.

a) Medytacje inspirowane religią i kulturą Dalekiego Wschodu

W wielu środowiskach panuje dziś moda uprawiania medytacji inspirowanej religią i kulturą Dalekiego Wschodu. Praktyka medytacji wschodniej staje się niebezpieczna szczególnie dla człowieka zagubionego psychicznie, który nie jest w stanie kontrolować procesów emocjonalnych i psychicznych, które uruchamia w nim medytacyjne doświadczenie. W takiej sytuacji przedłużona medytacja, zwłaszcza wówczas, kiedy brak należytej pomocy duchowej i terapeutycznej, może po prostu rozbić człowieka nie tylko duchowo, ale także i psychicznie. Może bowiem uruchomić pewne pogotowie nerwicowe lub psychotyczne, które pojawia się u wielu osób głęboko zranionych przez życie. Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż dla człowieka wychowanego w tradycji chrześcijańskiej, doświadczenie medytacji wschodniej jest obce nie tylko z punktu widzenia religijnego, ale także i kulturowego.

W jaki sposób winniśmy ustosunkować się do tego zjawiska? Po pierwsze, nie powinniśmy jedynie ograniczać się do apologetyki. I chociaż pewne elementy apologii są konieczne, szczególnie po to, aby demaskować nadużycia i manipulacje niektórych mistrzówguru, to jednak trzeba nam również postawić sobie otwarte i szczere pytania: dlaczego ludzie, którzy zostali wychowani w chrześcijaństwie, posiadali chrześcijańskich rodziców, uczęszczali na katechezę, uciekają teraz od własnej tradycji duchowej?

Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, gdybyśmy sądzili, że jest to wyłącznie ich osobista wina. Jako wspólnota Kościoła powinniśmy zrobić sobie rachunek sumienia: na ile nasze lokalne wspólnoty (parafialne, zakonne, oazowe, charyzmatyczne itd.) ofiarują systematyczną szkołę medytacji chrześcijańskiej pod okiem doświadczonych chrześcijańskich mistrzów duchowych? Nierzadko ludzie szukają głębszego życia wewnętrznego poza Kościołem, ponieważ są przekonani, iż w Kościele nie znajdą takiej możliwości.

U wielu osób istnieje też pewien uraz do Kościoła, czy może raczej do pewnych ludzi Kościoła, od których nie zawsze otrzymali najlepsze świadectwo życia i wiary. Wspólnota Kościoła winna nieustannie ukazywać niezwykłe bogactwo duchowe całej tradycji chrześcijańskiej, z którego możemy czerpać bez granic. Muszą jednak istnieć osoby, które same najpierw żyją tą wielką tradycją i są w stanie dzielić się z innymi swoim bogatym doświadczeniem duchowym.

b) Brak osobowego spotkania z Bogiem

Dotykamy tu podstawowego zagrożenia dla medytacji. Kiedy medytujący odetnie się od osobowego spotkania z Bogiem, wówczas koncentruje się wyłącznie na swoim własnym wnętrzu. Jeżeli systematycznie przez dłuższy czas usiłuje penetrować głębiny swojego serca, wówczas na samym jego dnie może odnaleźć tylko pustkę i nicość. I to właśnie doświadczenie własnej pustki i nicości doprowadza niekiedy medytującego do rozpaczy. Rozpacz zaś rozbija psychicznie.

Medytacja chrześcijańska jest również wchodzeniem w głębię swojego serca, ale tylko po to, aby na jego dnie odkryć osobowy obraz Boga odbity w akcie stworzenia. Możemy powiedzieć, iż medytacja, która ostatecznie nie prowadzi do spotkania z Bogiem osobowym, nie może być nazwana chrześcijańska.

Medytacja chrześcijańska ma oczywiście swoje stopnie rozwoju, stopnie medytacyjnego wtajemniczenia. Pierwsze kroki w medytacji chrześcijańskiej koncentrują się nieraz na nawiązaniu osobowego dialogu najpierw z własnym życiem, ze światem przyrody, z drugim człowiekiem. Ten pełniejszy i bardziej przejrzysty dialog ze sobą, z bliźnim i ze światem służy jednak nawiązaniu pełniejszego dialogu z Osobą Boga. Ostatecznym celem medytacji chrześcijańskiej jest intymna więź z Trójcą Świętą.

Chrześcijaństwo poprzez medytację ofiaruje nam coś niezwykłego: nawiązanie intymnej więzi z Bogiem, który stał się Człowiekiem. Tajemnica Wcielenia stoi w centrum medytacji chrześcijańskiej. Ona jest jej największą szansą. Dzięki tajemnicy Wcielenia chrześcijanin posiada Boga w zasięgu swojej ręki. Może Go dotknąć, może Go słyszeć, może Go widzieć, może się z Nim zjednoczyć spożywając Jego Ciało, Jego Krew. I właśnie dlatego medytacja chrześcijańska jest najprostszą, najłatwiejszą drogą do nawiązania intymnej więzi z Bogiem.

c) Odrzucenie siebie i swojej historii życia

Inne zagrożenie dla medytacji wynika z próby szukania zjednoczenia z Bogiem przy jednoczesnym odrzuceniu siebie samego i własnej historii życia. Człowiek medytujący usiłuje wówczas zbudować silną więź z Bogiem, ale poza sobą: poza swoim aktualnym życiem oraz poza historią swojego życia. Medytujący ulega wówczas pewnemu rodzajowi iluzji, który polega na pomieszaniu przeżyć czysto psychicznych z doświadczeniem duchowym. Takie doświadczenia duchowe zwykle wikłają się w cały zespół ludzkich potrzeb i mechanizmów obronnych, które czynią człowieka coraz bardziej zamkniętym i zalęknionym.

Odrzucenie siebie i swojej historii życia w medytacji wynika najczęściej z lęku przed własną słabością, której nie chce się uznać i przyjąć. Ów lęk przed własną słabością rodzi obronne nastawienie zarówno do swojego życia, jak też do świata zewnętrznego. To właśnie lękowe i obronne nastawienie staje się źródłem powszechnej manipulacji; najpierw manipulacji sobą, a następnie manipulacji Drugim: Bogiem i człowiekiem. Człowiek wchodzi wówczas w swoiste getto już nie tylko duchowe, ale także psychiczne. Na takie niebezpieczeństwo narażeni są zwłaszcza ludzie, którzy wchodzą w życie wewnętrzne z głębokimi zranieniami emocjonalnymi i moralnymi. Kiedy cała przeszłość osobista bardzo boli człowieka, wówczas doznaje pokusy, aby ją przekreślić, by móc zacząć wszystko od nowa.

Autentyczne życie duchowe nie tylko nie przekreśla przeszłości, ale — wręcz przeciwnie — dąży do odzyskania przeszłości poprzez uzdrowienie wszystkich ludzkich zranień. Chrześcijaństwo buduje nowe życie poprzez zintegrowanie jego całości: przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Nie można rozumieć działania Bożego w teraźniejszości, jeżeli nie dostrzeże się go także w przeszłości. Rozumienie swojej przeszłości staje się kluczem do zrozumienia teraźniejszości i przyszłości.

W medytacji chrześcijańskiej dokonuje się w jakimś sensie spotkanie dwóch historii: osobistej historii naszego życia z wielką Historią Zbawienia. Moja osobista historia zostaje włączona, zintegrowana z całą Historią Zbawienia. Historia Zbawienia ukazana na łamach Biblii jest jednak nie tylko historią zagubienia i grzechu człowieka, ale także historią jego wysiłków i zmagań duchowych. Szczytem zaś Historii Zbawienia jest Jezus Chrystus. To ostatecznie przez Niego, w Nim i z Nim w medytacji chrześcijanin nawiązuje intymną więź z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym. To właśnie dzięki medytacji rodzi się w nas coraz pełniejsze życie, które polega na wprowadzeniu nas w sferę życia trynitarnego i stawaniu się przez to synem Ojca, bratem Chrystusa, świątynią Ducha tak, że możemy w sposób osobowy wejść w związek z Ojcem, Synem i Duchem Świętym (J. Daniélou).

 

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA 

Czegoż bardziej potrzebuje dzisiaj Kościół w tej ciemności, przez którą wędruje, niż ludzi mężnych i oświeconych darem mistycznej wewnętrznej łaski i doświadczenia duchowego? (H. Rahner).

Chrześcijanie jutra będą mistykami, albo ich wcale nie będzie (K. Rahner).

Nowa ewangelizacja, to przede wszystkim nowy sposób życia samego Kościoła. Świat, do którego zwraca się nowa ewangelizacja, ma prawo domagać się od dzisiejszych apostołów (jak domagał się tego od samego Jezusa i Jego dwunastu uczniów) jednoznacznych i bardzo wyraźnych owoców głoszonej przez nich Dobrej Nowiny zarówno w ich życiu osobistym jak i społecznym. Odnowiona ewangelizacja rozpoczyna się więc od rozeznania głębi naszego zakorzenienia w wierze, od oczyszczenia w nas tego, co korzenie te przesłania, a może nawet osłabia i zniekształca. Do takiej postawy zaprasza nas właśnie Sobór Watykański II.

1. Ćwiczenia duchowne w nowej ewangelizacji

Ćwiczenia duchowne powstały w XVI wieku, a więc w czasach Renesansu, odkrywania nowych kontynentów i nowych ras ludzkich. Były to czasy trudne dla Kościoła. Z bólem rodziło się zupełnie nowe spojrzenie na świat oraz nowe spojrzenie na Kościół. Był to również czas Reformacji — czas bolesnego rozdarcia w Kościele Zachodnim. Kościół katolicki musiał wówczas na nowo odkryć swoją identyczność. Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli były niezwykłym darem Boga dla Kościoła na ten trudny okres historii.

I nie jest chyba przypadkiem fakt, iż Ćwiczenia odkrywamy na nowo właśnie w naszych czasach, które są nie mniej trudne niż pierwsza połowa XVI wieku. Także dzisiaj, u progu XXI wieku Kościół poszukuje na nowo swojej tożsamości. Tak więc Ćwiczenia duchowne i dla nas są szczególnym darem Boga na trudne czasy.

Prace nad odbrązowieniem Ćwiczeń w życiu i apostolstwie Towarzystwa Jezusowego rozpoczęły się na wiele lat przed Soborem Watykańskim II. W wielu centrach duchowości oraz na uniwersytetach prowadzonych przez jezuitów podejmowane były bardzo gruntowne i wielostronne badania naukowe nad tekstem Ćwiczeń duchownych i innymi pismami św. Ignacego. Przyczyniły się one nie tylko do lepszego zrozumienia i pogłębienia jego myśli, ale także do pełniejszego duszpasterskiego wykorzystania Ćwiczeń i dostosowania ich do potrzeb i oczekiwań duchowych współczesnego człowieka. Sam Sobór znacznie przyspieszył głębsze wdrażanie charyzmatu Ignacego w styl życia i pracy samych jezuitów oraz tych, którzy z nimi współpracują lub też korzystają z ich posługi.

Wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację może dokonać się jednak nie tyle dzięki refleksji intelektualnej nad samym tekstem, ale przede wszystkim dzięki praktyce indywidualnego ich odprawiania i udzielania. Byłby to jednak wkład nie tyle nowych treści, ale przede wszystkim wkład nowej metody.

Jaki mógłby być wkład Ćwiczeń duchownych w nową ewangelizację dzisiejszego Kościoła i świata?

a) Ćwiczenia duchowne mogą uczyć nas większej wrażliwości na udzielanie indywidualnej pomocy duchowej człowiekowi. Wraz z metodą indywidualnego towarzyszenia odsłaniają one podstawową dla chrześcijańskiej duchowości prawdę, iż do życia wewnętrznego dochodzi się nie tyle poprzez spotkanie z intelektualnymi treściami, ale poprzez osobowe spotkanie z żywym świadkiem Chrystusa. Treść Ewangelii przekazuje świadek. Spotkanie ze świadkiem wymaga jednak stworzenia odpowiedniego klimatu ludzkiej życzliwości, klimatu słuchania, wymaga czasu oraz wiele uwagi i sił poświęconych pojedynczemu, indywidualnemu człowiekowi.

b) Widząc duże potrzeby duchowe wielu ludzi możemy być kuszeni do wielkiej, ale taniej ewangelizacji, która odwołuje się jedynie do oddziaływania masowych środków społecznego przekazu lub też do duszpasterstwa masowego. Chcąc ogarnąć ewangelizacją wszystkich możemy utknąć w wielkich planach, programach, przedsięwzięciach. Nie zaniedbując korzystania z szerokiego oddziaływania na ludzkie masy, które może być pewną formą pre–ewangelizacji, nowa ewangelizacja domaga się podjęcia troski o udzielanie pomocy duchowej pojedynczym osobom poprzez indywidualne spotkania z nimi.

c) Inną niezwykłą pomocą dla nowej ewangelizacji, jaką mogą ofiarować Ćwiczenia duchowne, jest umiejętność rozeznawania duchowego. Nowa ewangelizacja domaga się najpierw rozeznawania sytuacji współczesnego człowieka, odkrywania jego wrażliwości emocjonalnej i duchowej oraz odkrywania nowych znaków czasu. Dzisiejsze szybkie tempo życia sprawia, iż dzieło ewangelizacji domaga się od nas ciągłego rozeznawania duchowego. Ewangelizacja będzie bowiem mało skuteczna, jeżeli nie będzie uwzględniać sytuacji dzisiejszego człowieka, jak również znaków czasu, które Bóg do niego kieruje.

d) Odchodzenie wielu ludzi z Kościoła połączone z ich jednoczesnym szukaniem głębszego życia duchowego poza nim, dyktowane bywa nierzadko rozczarowaniem może nie tyle do Kościoła jako do instytucji, ale raczej rozczarowaniem abstrakcyjnym i martwym językiem kościelnym, rytualizmem, brakiem duchowego ożywienia. Chęć dotarcia do człowieka nakłada na Kościół potrzebę poszukiwania nowego języka, który byłby zrozumiały i czytelny oraz liczyłby się z wrażliwością emocjonalną i duchową współczesnych ludzi. Także proponowane treści oraz metoda ich przekazu winny odpowiadać najgłębszym potrzebom i pragnieniom człowieka. W ostatnich latach przez Europę przetacza się wielka dyskusja na temat języka ambony. Z jednej strony czuje się, że wyczerpał się już język typowo homiletyczny, koncentrujący się na analizie treści Ewangelii. Z drugiej strony polskie doświadczenia pokazują, że do słuchacza przestała przemawiać również stylistyka krytyki o charakterze politycznym. Odbiorca coraz bardziej potrzebuje dziś ewangelicznego, pozytywnego nauczania, nacechowanego miłością, szacunkiem i troską o jego wewnętrzny rozwój (bp J. Chrapek). Takiego właśnie języka możemy uczyć się odprawiając i jednocześnie udzielając Ćwiczeń duchownych św. Ignacego.

e) Bez rozeznania duchowego możemy w ewangelizacji popełniać dwa rodzaje błędów. Z jednej strony możemy trzymać się sztywno starego języka i starych metod głoszenia Ewangelii sądząc mylnie, iż rezygnacja z nich spowoduje jakieś uszczuplenie pełni prawdy, jaką niesie Kościół. Z drugiej strony możemy rezygnować z radykalizmu ewangelicznego, aby dostosować się do współczesnego człowieka. Możemy wówczas mówić gładkim i zrozumiałym językiem, który będzie podobał się słuchaczom, ale nie będzie on wówczas nośnikiem Dobrej Nowiny. Ćwiczenia duchowne odprawione z wewnętrznym zaangażowaniem i hojnością wobec Boga dają odprawiającemu niezwykłą przejrzystość wewnętrzną w widzeniu siebie samego, która staje się źródłem obiektywizmu również w sprawach innych. Ćwiczenia uczą także metody rozeznania duchowego. Zawierają zbiór cennych reguł i wskazówek rozeznawania duchowego oraz procesu podejmowania decyzji i wyborów.

f) Ćwiczenia duchowne mogłyby również pomóc przygotowywać dla nowej ewangelizacji kierowników życia duchowego. Odprawiane najpierw przez nich samych, a później udzielane innym (pod kierunkiem osób doświadczonych) wprowadzają one nie tylko w pewne osobiste doświadczenie, ale stają się także miejscem zdobywania wrażliwości na drugiego człowieka, na jego potrzeby i pragnienia duchowe. Kierownik duchowy może dzielić się tylko tym, czego sam najpierw wewnętrznie doświadczył. Istotą kierownictwa duchowego, wbrew przyjętej tradycyjnej nazwie, nie jest bowiem jakieś zewnętrzne kierowanie życiem duchowym człowieka, ale przede wszystkim indywidualne towarzyszenie mu w nawiązywaniu osobistej więzi z Bogiem.

2. Jak powstały Ćwiczenia duchowne?

Św. Ignacy Loyola był bardzo powściągliwy w mówieniu i pisaniu na temat własnego doświadczenia duchowego. Opowieść pielgrzyma (=OP), autobiografia podyktowana już pod koniec życia, dzięki której możemy prześledzić nie tylko życie duchowe świętego Ignacego, ale także narodziny Ćwiczeń, została niemal wymuszona na założycielu jezuitów przez jego pierwszych towarzyszy. Najpierw nie chciał wcale zgodzić się na opowiadanie o swoim życiu, a później długo zwlekał z realizacją danej obietnicy.

Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata — tak rozpoczyna się Opowieść pielgrzyma. Oddanie się marnościom tego świata łączyło się z karierą tego spóźnionego nieco, średniowiecznego rycerza. Kariera ta załamała się jednak nagle i niespodziewanie w twierdzy w Pampelunie, kiedy to kula francuskiego działa zmiażdżyła mu nogę. W rodzinnym zamku Loyoli pośród osamotnienia i cierpienia, pod wpływem przypadkowej lektury Vita ChristiFlos Sanctorum (na zamku nie było bowiem innych książek) zrodziło się w Ignacym pragnienie nowego życia. Najpierw kojarzył je niemal wyłącznie z zewnętrzną i bardzo surową ascezą i pokutą. Szukał więc takiej formy życia, w której mógłby swobodnie zaspokoić tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie odczuwał. (...) Nasuwała mu się myśl, żeby się usunąć do klasztoru kartuzów w Sewilli lub też praktykować pokutę wędrując po świecie (OP, 12). Pogłębienie pierwszego nawrócenia a wraz z nim głębokie uleczenie wewnętrzne przyszło w niedługim czasie. Związane ono było z doświadczeniem w grocie w Manresie.

W życiu wielu świętych ich najważniejsze wydarzenia życiowe przychodziły najczęściej przypadkowo. Przypadkowe były zarówno książki, które Ignacy czytał w czasie rekonwalescencji, jak również przypadkowe było jego zatrzymanie się w małym miasteczku Manresa w drodze do Barcelony. Zamierzał się tam zatrzymać przez kilka dni, chciał bowiem zanotować kilka rzeczy w swej książeczce, której strzegł bardzo troskliwie i nosił ze sobą czerpiąc z niej wielką pociechę (OP, 18). Te kilka dni rozrosły się w przeszło dziesięć miesięcy. Zeszyt zaś zawierający wypiski z Vita Christi i Flos Sanctorum przerodził się w książeczkę Ćwiczeń duchowych, sam zaś Pielgrzym stał się mistykiem, a dawny rycerz — nowym człowiekiem i mężem Kościoła (H. Rahner).

W manreskiej samotni św. Ignacy doznawał najpierw gwałtownych skrupułów i wielkich udręk duchowych z powodu swojego dawnego grzesznego życia. Powtarzane spowiedzi, rady duchowe spowiednika, wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi wewnętrznej. Udręczony zaczął (...) głośno wołać do Boga: Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi. (...) Ukaż mi Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał biegać za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to (OP, 23). Mimo tak żarliwej modlitwy często nachodziły go (jednak) gwałtowne pokusy, żeby (...) zabić samego siebie (OP, 24). Modlitwom Ignacego towarzyszyły bardzo surowe umartwienia, którymi chciał zmusić Boga, aby udzielił mu pomocy.

Pewnego dnia spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu (OP, 25). Przyszedł czas głębokiego pokoju wewnętrznego. W tym okresie Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak z powodu tego, że umysł jego był jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony (OP, 27). Czas wielkich mistycznych łask sprawił, iż niewyrobiony umysł, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że w zdumieniu serca zrodziło się lękliwe pytanie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy? (H. Rahner)

W tym czasie Ignacy doświadcza wielu mistycznych łask, które zamyka magna illustratio — wielkie oświecenie nad rzeką Cardoner. Było to dla niego centralne doświadczenie mistyczne. Nie polegało ono, jak sam wyznaje, na jakiejś wizji, ale na tym, iż zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego się nauczył, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu (OP, 30). W czasie tej wizji wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń duchownych. W niej nabierają ładu i gromadzą się w jedną organiczną całość okruchy wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask. Tu dopiero zaczynają się naprawdę tworzyć Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia (H. Rahner).

3. Ćwiczenia duchowne skarbem Kościoła

Zanim jeszcze Ćwiczenia zostały oficjalnie zatwierdzone przez Papieża Pawła III w 1548 roku i zanim odniosły jakikolwiek zewnętrzny sukces, Ignacy był już pewien niezwykłego skarbu, jaki posiadał. Przy całej swojej pokorze i skromności w liście do jednego z późniejszych swoich współbraci pisał: Ćwiczenia te są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł sam osobiście skorzystać i wielu innym przynieść owocną pomoc. Nie były to tanie przechwałki człowieka zachwyconego sobą i swoim dziełem. Od pierwszej oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej ponad trzydziestu papieży zabierało głos w sprawie Ćwiczeń. Niewątpliwie najważniejszym dokumentem jest encyklika Piusa XI Mens Nostra. Papież pisał: Dowiedzione jest, że pośród wszystkich metod w odprawianiu ćwiczeń duchownych jedna przed innymi pierwsze zajmowała miejsce. Mówimy o metodzie wprowadzonej przez św. Ignacego Loyolę. Jest to przedziwna książeczka Ćwiczeń, mała objętością, lecz pełna niebieskiej mądrości, odkąd została uroczyście zatwierdzona (...) zajaśniała jako najmądrzejszy i jedynie powszechny kodeks prawd potrzebnych do kierowania duszy na drodze zbawienia. Ignacjańskie Ćwiczenia znalazły uznanie nie tylko oficjalnych czynników Kościoła, ale także teologów oraz pisarzy chrześcijańskich. Oto kilka przykładów. Protestancki historyk H. Böhmer, autor życiorysu św. Ignacego, nie wahał się nazwać Ćwiczeń duchownych: książką, która wpłynęła na losy ludzkości. Włoski pisarz, konwertyta, G. Papini, stwierdził, że pośród dziesięciu czy dwunastu podstawowych dzieł pobożności katolickiej Ćwiczenia duchowne zajmują jedno z pierwszych miejsc. K. Rahner, współczesny teolog, w jednej konferencji na temat Ćwiczeń duchownych powiedział, iż są one podstawowym dokumentem i jedną z przyczyn współtworzących radykalnie nową mentalność nowożytną. Polski historyk kultury chrześcijańskiej, J. Kłoczowski, w swojej książce Od pustelni do wspólnoty pisze o wielkiej oryginalności, swoistości całego dzieła (Ćwiczeń) nie bardzo mającego jakieś analogiczne odpowiedniki w tradycji ascetyki świata.

4. Indywidualne prowadzenie

Pius XII w czterechsetną rocznicę oficjalnego zatwierdzenia Ćwiczeń stwierdził, iż także na przyszłość będą one zawsze najskuteczniejszym środkiem dla duchowego odrodzenia świata i zaprowadzenia w nim należytego ładu, ale pod jednym warunkiem, że pozostaną autentycznie ignacjańskie. Ćwiczenia autentycznie ignacjańskie, to Ćwiczenia udzielane indywidualnie. Ignacy Loyola nie znał innych Ćwiczeń poza Ćwiczeniami udzielanymi indywidualnie poszczególnym osobom. Osoba taka odbywa medytacje samodzielnie, otrzymując od prowadzącego indywidualnie wskazówki co do treści i metody, mogąc codziennie zdawać mu sprawę ze swych doświadczeń (A. Lefrank).

Taka forma udzielania Ćwiczeń po śmierci św. Ignacego nie przetrwała zbyt długo. Szybko rozrastający się zakon jezuitów, wielość powierzonych mu zadań oraz masowość duszpasterskiej pracy sprawiły, iż prawdopodobnie obawiano się pracować z pojedynczymi osobami w tak intensywny sposób wymagający wielkiej straty czasu (A. Lefrank). Przez długi czas Ćwiczeniami posługiwano się bardziej jako podręcznikiem podpowiadającym treści do modlitwy niż jako metodą wprowadzenia w życie duchowe. Metoda udzielania Ćwiczeń duchownych, która nie dostosowuje się do myśli Ignacego i nie bierze pod uwagę pojedynczego człowieka, ale jest mechanicznie stosowana do dużej grupy osób, w znacznym stopniu traci swoją moc.

Metoda indywidualnego prowadzenia rekolektanta w Ćwiczeniach została ponownie odkryta w całym jej blasku w drugiej połowie XX wieku. Odbyło się to z pewnością nie bez oddziaływania szeroko stosowanej dziś metody indywidualnego spotkania w psychoterapii. I chociaż istnieją zasadnicze różnice (zarówno w celach jak i stosowanych metodach) pomiędzy Ćwiczeniami duchownymi udzielanymi indywidualnie a indywidualną pomocą w psychoterapii, to jednak znaczenie i siła oddziaływania samego spotkania z terapeutą czy z dającym rekolekcje ignacjańskie są porównywalne ze sobą. Musimy przyznać, iż współczesna psychologia (nie przymykając oczu na wszystkie jej braki, a nawet nadużycia) pomogła nam nieco lepiej zrozumieć głębię antropologii ignacjańskiej zawartej w Ćwiczeniach duchownych. Wydaje się, iż antropologia ta została zagubiona w znacznym stopniu przez samych jezuitów właśnie dlatego, iż na długie stulecia zrezygnowali z metody udzielania Ćwiczeń, jaką stosował Ignacy: z metody indywidualnego prowadzenia rekolektanta.

Cechą charakterystyczną antropologii Ćwiczeń jest doskonała harmonia i jedność pomiędzy poszczególnymi płaszczyznami ludzkiego życia: cielesną, psychiczną i duchową. Dzięki Ćwiczeniom człowiek doświadcza nie tylko potrzeby podporządkowania sfery psychicznej i cielesnej sferze ducha, ale także poprzez integrację wszystkich tych sfer uczy się włączać sferę psychiczną i cielesną w życie duchowe. I chociaż dzięki życiu duchowemu niższe poziomy człowieczeństwa (psychiczny i somatyczny) są przenikane i uszlachetniane przez wymiar duchowy, to jednak ich rola i znaczenie nie zostają przez to zlekceważone lub też pomniejszone. Próba przeciwstawiania sobie poszczególnych wymiarów ludzkiego życia staje się przyczyną rozbicia wewnętrznego (emocjonalnego i duchowego). Stąd też religijność, która lekceważy lub też pomniejsza wymiar somatyczny lub psychiczny, może człowieka nerwicować.

Wprowadzenie w życie duchowe Ćwiczenia rozpoczynają od głębokiego wewnętrznego uspokojenia człowieka zarówno w sferze duchowej jak i emocjonalnej. Dokonuje się to najpierw poprzez dostrzeżenie wszystkich zranień natury emocjonalnej i duchowej oraz przez poddanie ich uzdrowieniu wewnętrznemu w indywidualnym spotkaniu z Bogiem i z drugim człowiekiem. Odkrycie doznanych ran emocjonalnych (skutek cudzych grzechów) łączy się z dostrzeżeniem także siebie jako istoty raniącej innych: Boga i ludzi (owoc grzechu osobistego).

Duch formalizmu i surowego legalizmu, jaki panował w Kościele przed Soborem Watykańskim II, zrodził się między innymi pod wpływem niedoceniania czy może nawet pewnego lekceważenia sfery somatycznej i psychicznej człowieka, połączonego z próbami siłowego poddania ich sferze ducha. Widoczne było to przede wszystkim w podejściu wielu autorów podręczników teologii moralnej do ludzkich problemów natury emocjonalnej. Ćwiczenia duchowne św. Ignacego wraz ze swą antropologią wskazującą na potrzebę integralnego podejścia do wszystkich sfer ludzkiego życia, przyczyniły się w niemałym stopniu do pokonania nieufności, z jaką Kościół jeszcze do niedawna podchodził do psychologii i jej możliwości udzielenia pomocy człowiekowi.

5. To nie jest książka — to jest metoda

Już przy pobieżnym czytaniu można stwierdzić, iż geniusz duchowy tej małej książeczki nie mieści się w jej wartościach literackich. Św. Ignacy zbyt długo władał mieczem, aby mógł stać się mistrzem pióra. Pisanie było dla niego pracą zawsze bardzo mozolną (M. Bednarz). Kiedy wrażliwość estetyczna człowieka znacznie przekracza intuicję duchową, łatwo może się on zrazić do Ćwiczeń. Ich język jest raczej szorstki, suchy, miejscami może nawet niezgrabny. Nie można mu jednak odmówić wielkiej zwięzłości i precyzji. Zwięzłość i precyzja języka Ćwiczeń nie wynika może z literackich zdolności Ignacego, ale jest raczej pewnym zabiegiem dydaktycznym.

Ćwiczenia nie są przeznaczona dla tych, którzy je mają odprawiać, ale przede wszystkim dla tych, którzy ich udzielają. W wielu miejscach Ćwiczeń Ignacy zostawia całkowicie inicjatywę kierownikowi Ćwiczeń.

Oryginalność Ćwiczeń duchownych nie polega także na nowych treściach teologicznych. Zasadniczy zrąb propozycji modlitw zawarty w Ćwiczeniach opiera się przede wszystkim o teksty Pisma świętego zaczerpnięte głównie z Nowego Testamentu oraz Vita Christi Rudolfa z Saksonii, jednej z dwu książek, które dały początek jego nawróceniu. Chociaż Ignacy posiadał głęboką teologiczną wiedzę i intuicję (głównie dzięki mistycznym doświadczeniom), to jednak nie był teologiem w sensie ścisłym. Wysokie wykształcenie teologiczne, jakie Ignacy zdobył jak na swoje czasy (magister teologii paryskiej Sorbony) były dla niego swoistym potwierdzeniem mistycznych doświadczeń, jakich udzielił mu Bóg w manreskiej grocie.

Ignacy nie pisał dzieł teologicznych. Całe pisarstwo Ignacego (Ćwiczenia duchowne, Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, Dziennik duchowy, Opowieść Pielgrzyma oraz kilka tysięcy listów pochodzących głównie z czasów rządzenia zakonem), chociaż posiada głębokie fundamenty teologiczne, jest jednak literaturą wybitnie praktyczną. Była ona bowiem owocem praktyki i miała także praktyce służyć.

Niezwykła oryginalność i geniusz św. Ignacego polega przede wszystkim na metodycznym przekazie duchowości chrześcijańskiej. Ćwiczenia duchowne są skuteczną metodą wprowadzenia człowieka w życie duchowe, są niezawodną szkołą życia wewnętrznego na wszystkich etapach jego rozwoju: od pierwszego nawrócenia aż po mistyczne życie, kiedy człowiek zdolny jest odkrywać Boga we wszystkich rzeczach (św. Ignacy). Ćwiczenia, które w pierwszym zarysie były opisem własnej drogi wewnętrznej, zostały eksperymentalnie potwierdzone przez długoletnie udzielanie ich przez Autora wielu ludziom.

Zasadnicza trudność przy dokonywaniu jakiejkolwiek oceny Ćwiczeń duchownych polega na tym, iż nie są one do czytania, lecz do realizacji (G. Papini). Przy dokonywaniu oceny Ćwiczeń duchownych zapominano nieraz o tym prostym fakcie. Przy zachowaniu wszelkich proporcji Ćwiczenia podobne są w pewnej mierze do Pisma św.: albowiem jak Pismo św. tylko czytane nie porusza tak duszy, jak kiedy jest rozważane, tak też i te Ćwiczenia. Kiedy się je czyta, nie bardzo poruszają, jeśli się je jednak odprawia, mają wielką moc i skuteczność do nawracania dusz (Autor anonimowy).

Podobnie jak trudno jest usłyszeć bogactwo symfonii wertując samą jej partyturę, tak samo tekst ignacjański objawia w pełni swoje piękno dopiero w trakcie odprawiania. Dostrzegł to chyba jako pierwszy Roland Barthes, światowej sławy semiolog, który wprawdzie sam nigdy Ćwiczeń duchownych nie odprawił, ale jako znawca tekstów, odkrył ich wewnętrzną siłę. To nie jest książka. To jest metoda (R. Garcia–Mateo).

6. Ćwiczenia duchowne miejscem spotkania duchowości chrześcijańskich

Ta właśnie otwartość i elastyczność Ćwiczeń sprawia, iż duchowość ignacjańska może stawić się na usługi każdego rodzaju duchowości chrześcijańskiej — nie po to jednak, aby je redukować i ograniczać, lecz wprost przeciwnie, by je ubogacać i pogłębiać. Nie chodzi jednak o ubogacanie nowymi treściami. Ćwiczenia są raczej ubogie w treść i w żaden sposób nie mogą być porównywane pod tym względem z wielkimi (także pod względem literackim) dziełami teologii życia wewnętrznego, np. św. Jana od Krzyża czy św. Teresy de Ávila. To właśnie same Ćwiczenia potrzebują ubogacenia treściami innych duchowości.

Duchowość ignacjańska może natomiast służyć wszystkim rodzajom duchowości chrześcijańskiej swoją bardzo precyzyjną i jednocześnie otwartą metodologią duchową. Życie duchowe, jak każda ludzka twórczość wymaga bowiem konkretnej metody. Bezradność wielu ludzi, których serca pałają w kontakcie ze Słowem Bożym lub z wielkimi dziełami mistrzów życia wewnętrznego, polega na tym, iż brakuje im konkretnej metody, dzięki której mogliby realizować swoje duchowe pragnienia: metody modlitwy, badania swojego sumienia, rozeznawania natchnień wewnętrznych, metody podejmowania ważnych decyzji życiowych, metody kierownictwa duchowego.

Ćwiczenia duchowne mogłyby tworzyć doskonałą płaszczyznę spotkania dla wszystkich duchowości chrześcijańskich. W praktyce bowiem zamiast dążyć do wzajemnego przenikania się i ubogacenia, duchowości te często istnieją obok siebie, a niekiedy nawet izolują się wzajemnie. W tym właśnie przenikaniu i wzajemnym ubogacaniu się wszystkich duchowości chrześcijańskich może w pełni zajaśnieć jedna, wspólna wszystkim duchowość — Duch Jezusa Chrystusa. Zrozumienie własnej duchowości dokonuje się nie tylko przez zgłębianie życia i myśli swojego założyciela lub ojca duchowego, ale także przez otwieranie się na inne rodzaje duchowości. Dopiero odkrywając i smakując innych mistrzów duchowych, można naprawdę docenić własnego. Tworzenie duchowego getta wokół własnego mistrza, jakie nierzadko zdarza się, np. w życiu wielu wspólnot zakonnych, świadczy zwykle o pewnym formalizmie duchowym oraz braku rozumienia najgłębszych intencji swojego duchowego ojca.

Niniejsza refleksja na temat wzajemnego ubogacania się duchowości na gruncie Ćwiczeń duchownych św. Ignacego nie jest jedynie owocem intelektualnych przemyśleń, ale przede wszystkim owocem bogatej praktyki. Na całym świecie domy rekolekcyjne i centra duchowości oparte na Ćwiczeniach duchownych Ignacego Loyoli są miejscem spotkań i wzajemnej ubogacającej wymiany duchowej dla wszystkich duchowości chrześcijańskich.

Ćwiczenia duchowne posiadają także swój wymiar ekumeniczny, czego dobrym przykładem może być choćby fundament Ćwiczeń, który mogą zaakceptować wszyscy chrześcijanie. Ćwiczenia duchowne mogą więc odprawiać z wielką korzyścią nie tylko sami katolicy, ale także osoby innych wyznań pod warunkiem jednak, że ten, kto chce je odprawić, wejdzie w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada, posługiwał się wedle najświętszej woli swojej (ĆD, 5). Szanując wzajemnie wszystkie różnice wyznaniowe i osobiste przekonania, zarówno dający jak i odprawiający Ćwiczenia koncentrują się przede wszystkim na działaniu Boga w duszy człowieka. Ekumeniczny wymiar Ćwiczeń duchownych potwierdza także sama praktyka.

Rozważania te zakończmy życzeniem Jana Pawła II wypowiedzianym w pięćdziesiątą rocznicę wspomnianej encykliki Piusa XI Mens Nostra poświęconej ignacjańskim Ćwiczeniom: Niech szkoła Ćwiczeń duchownych będzie skutecznym środkiem przeciwko złu współczesnego człowieka, który uwikłany w ludzką zmienność żyje poza sobą zajęty zbytnio rzeczami zewnętrznymi. Niech Ćwiczenia będą kuźnią nowych ludzi, autentycznych chrześcijan, oddanych apostołów. Jest to życzenie, które zawierzam wstawiennictwu Matki Najświętszej, najpełniej oddanej kontemplacji, Mądrej Mistrzyni ćwiczeń duchownych

 

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA? 

1. Dla odprawienia czwartego tygodnia Ćwiczeń

a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia

Niniejszymi rozważaniami można posłużyć się do odprawienia pełnych ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich czwartego tygodnia.

Jeżeli rekolektant pragnie uczynić Ćwiczenia duchowne szkołą życia wewnętrznego, dobrze jest kolejne tygodnie odprawiać w odstępach mniej więcej jednego roku. Czas pomiędzy kolejnymi tygodniami Ćwiczeń trzeba wówczas wypełnić stopniowym pogłębianiem przeżytych treści przyjętych w trakcie dni rekolekcyjnych. Podstawą odprawienia czwartego tygodnia jest uprzednie przeżycie pierwszych trzech tygodni.(4)

Pierwszym warunkiem odprawienia rekolekcji ignacjańskich jest odejście od swojego codziennego zaangażowania przez zmianę miejsca. Drugim ważnym warunkiem jest nawiązanie kontaktu z doświadczonym kierownikiem duchowym, który towarzyszyłby odprawiającemu czwarty tydzień poprzez codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca się, aby nie odprawiać ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich (z pełnym milczeniem i wyciszeniem wewnętrznym) bez kierownictwa duchowego. Trzecim warunkiem jest wejście w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały program rekolekcji.

b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji

Dla tych, którzy chcieliby w oparciu o niniejszą książkę odprawić 8–dniowe rekolekcje czwartego tygodnia Ćwiczeń z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem, podajemy poniżej szczegółowy plan korzystania z proponowanych rozważań. Jest on odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:
po południu

I. WYJDŹ, ABY STANĄĆ NA GÓRZE WOBEC PANA
II. CZŁOWIEK STWORZONY JEST, ABY PANA BOGA CHWALIŁ
wieczorem

III. TRZEBA STAĆ SIĘ CZŁOWIEKIEM WOLNYM

DZIEŃ 1
rano

IV. KTÓŻ MNIE WYZWOLI Z CIAŁA, CO WIEDZIE KU ŚMIERCI?
w południe

XIX. OBYM POZNAŁ SIEBIE, OBYM POZNAŁ CIEBIE
wieczorem

V. BÓG NIE PRZEZNACZA NIKOGO DO PIEKŁA

DZIEŃ 2
rano

VI. SŁABOŚĆ BOGA
w południe

XX. PRAGNIENIA MODLITWY
wieczorem

VII. ZMARTWYCHWSTANIE — ABSOLUTNA NOWOŚĆ BOGA

DZIEŃ 3
rano

VIII. CIESZ SIĘ, KRÓLOWO NIEBIESKA
w południe

XXI. POTRZEBA MODLITWY
wieczorem

IX. PUSTY GRÓB

DZIEŃ 4
rano

X. SPOTKANIE Z MARIĄ MAGDALENĄ
w południe

XXII. METODY MODLITWY
wieczorem

XI. BIEGLI ONI OBYDWAJ RAZEM DO GROBU

DZIEŃ 5
rano

XII. BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI
w południe

XXIII. MODLITWA USTNA
wieczorem

XIII. SPOTKANIE NAD MORZEM TYBERIADZKIM

DZIEŃ 6
rano

XIV. CHRYSTUS PEDAGOGIEM
w południe

XXIV. SZANSE I ZAGROŻENIA MEDYTACJI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
wieczorem

XV. ZAPROSZENIE DO STOŁU SŁOWA BOŻEGO

DZIEŃ 7
rano

PRZYGOTOWANIE DO SPOWIEDZI — SPOWIEDŹ
w południe

XXV. ĆWICZENIA DUCHOWNE A NOWA EWANGELIZACJA
wieczorem

XVI. ZAPROSZENIE NA ŁAMANIE CHLEBA

DZIEŃ 8
rano

XVII. UWIELBIĆ BOGA SWOJĄ ŚMIERCIĄ
po południu

XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI

c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego

Poniżej podajemy także program dnia w czasie 8–dniowych rekolekcji ignacjańskich odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy kontemplacje, które poprzedzone zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją. Czwarta kontemplacja na zakończenie dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia w bezpośredniej rozmowie z Bogiem. Zachęca się, aby — o ile to możliwe — uczestniczyć codziennie w Eucharystii oraz korzystać codziennie z rozmowy indywidualnej z kierownikiem duchowym.

Proponowany program nie powinien być traktowany w sposób sztywny. Może być dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość kontemplacji oraz cały sposób realizacji programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.

7.00 kontemplacja I
9.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja II
— refleksja po kontemplacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 kontemplacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja III (powtórkowa)
— refleksja po kontemplacji
19.00 kontemplacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do kontemplacji porannej

2. Dla odprawienia czwartego tygodnia w życiu codziennym

Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić czwarty tydzień Ćwiczeńżyciu codziennym. Ten sposób odprawienia Ćwiczeń nie wymaga odejścia od codziennego zaangażowania w życie zawodowe, rodzinne, wspólnotowe. Pozostając w codziennych warunkach możemy odprawiać kolejne tygodnie. Takie Ćwiczenia domagają się jednak zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej w Ćwiczeniach duchownychżyciu codziennym winien być dobrze przemyślany i uzgodniony z kierownikiem duchowym.

Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie, refleksję, lekturę i modlitwę rekolekcyjną winien trwać od jednej do dwóch godzin, w zależności od możliwości czasowych oraz intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także w tym sposobie odprawiania czwartego tygodnia konieczne byłoby kierownictwo duchowe. I chociaż spotkania z kierownikiem mogą odbywać się rzadziej (np. raz w tygodniu), to jednak jego pomoc wydaje się niezbędna.

3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej modlitwy osobistej lub wspólnotowej. Nie jest wówczas rzeczą konieczną tworzenie specjalnych warunków modlitwy. Nie jest też konieczne kierownictwo duchowe. Byłoby jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał uczucia, natchnienia i pragnienia, które będą rodzić się w nim.

Wreszcie możemy korzystać z tych rozważań także na zasadzie lektury duchowej. Nie musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione treści.

 


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
CD4 Widzieliśmy Pana Józef Augustyn SJ
Augustyn Józef SJ Widzieliśmy Pana Czwarty tydzień
chwalimy pana dzis
Czy amerykańscy astronauci widzieli UFO
Głoś Imie Pana
Przesłanie PANA TADEUSZA, Szkoła, Język polski, Wypracowania
litania do najswietszego serca pana jezusa, Dokumenty Textowe, Religia
JAK POPRAWIĆ TRWAŁOŚĆ RAJSTOP LUB POŃCZOCH, porady różne, CIEKAWOSTKI DLA PANI DOMU LUB PANA DOMU!!!
To jest mój świat, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Nie możesz ugasić pragnienia, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Wybuduj drogę w swoim sercu, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
PINOKIO & AKADEMIA PANA KLEKSA, Lektury kl. 4
Złota Koronka do Najświętszego Serca Pana Jezusa
Egzamin u pana prof
streszczenie akademi pana kleksa
Akademia pana Kleksa streszczenie i testy
ZNAJC ZAMYS I WOL PANA
0 wielbic pana chce radosna spiewac piesn

więcej podobnych podstron