Joachim Badeni OP
Alina Petrowa Wasilewicz
PROSTA MODLITWA
Tak niewiele potrzeba, żeby otrzymać wszystko …
Wstęp
Wystarczy stanąć przed Bogiem …
a On zdecyduje, co dalej.
Tak niewiele potrzeba, żeby otrzymać wszystko.
Prostota Boga
To już piąta rozmowa z Ojcem Joachimem Badenim, którą
przekazuję Czytelnikom. W poprzednich Ojciec opowiadał o swoim
życiu, o śmierci i zaświatach, o kapłaństwie.
Ta rozmowa jest o modlitwie. I po raz pierwszy jest to
propozycja Ojca Joachima, gdyż wszystkie poprzednie rozmowy były
czyimś pomysłem i inicjatywą. Ojciec się zgadzał na czyjś
projekt. Po otrzymaniu propozycji potrzebował trochę czasu na
rozeznanie woli Pana Boga, a gdy Pan Bóg mówił OK, Ojciec
dzwonił do mnie i mówił: Dostałem już wiadomość. Bardziej realną
niż ta ściana obok. Piszemy książkę. Pan Bóg tego chce.
A skoro Pan Bóg tego chce, trzeba było jechać do Krakowa i
biec z dyktafonem do klasztoru przy ulicy Stolarskiej. Potem z
entuzjazmem i bardzo sumiennie, schodząc dwa razy dziennie do
klasztornej rozmównicy przed Mszą św. o godz. 12 i po południu,
Ojciec Joachim książkę dyktował. W trakcie rozmowy nieraz pytał:
Jak pani to robi, że z tych moich wynurzeń powstaje książka?
Tak więc z książką o modlitwie jest inaczej. Po raz
pierwszy jest to wyłącznie inicjatywa Ojca. A skoro Ojciec
Joachim uznał, że jest to ważne …
Przyjechałam do Krakowa i w te pędy na Stolarską. I znowu
spotykaliśmy się w klasztornej rozmównicy dwa razy dziennie. Był
sierpień 2008 roku. I oto jest książka, która z tej rozmowy
powstała, a ja sobie zadałam pytanie, dlaczego wśród wielu
tematów i spraw najważniejszych i trochę mniej istotnych,
modlitwa jest na pierwszym miejscu listy przebojów i tak bardzo
na niej Ojcu zależało.
Będę szczera - nie znam odpowiedzi na to pytanie, mogę
jedynie się domyślać. Odpowiedź jest pewnie ukryta gdzieś na
stronach książki albo w tajemniczej sumie jej przesłania.
Wiem natomiast, czym ta książka jest. To jest namowa Ojca
Joachima - łagodna i zarazem gorliwa perswazja. Jest lekkim
popchnięciem w stronę Pana Boga, respektującym jednak całkowicie
nasze wolne wybory.
W tej książce Ojciec Joachim namawia nas do modlitwy. I
robi to w określony sposób -zachęcając do nawiązania kontaktów
przekazuje nam ważną informację o samym Adresacie. Twierdzi, że
modlitwa jest prosta, bo Pan Bóg jest prosty. Właściwie wszyscy,
którzy wiedzą coś konkretnego o Nim (a Ojciec Joachim wie sporo)
tak mówią - że Bóg jest nieskończenie prosty i Jego drogi też, a
skoro tak - to także modlitwa.
Nie od razu Ojciec o tym wiedział. Całymi latami odkrywał
tę prostotę i do prostoty dochodził. Szukał. Nieraz po omacku,
bardzo często mając za kompas uczone traktaty - przecież jest
synem św. Dominika i św. Tomasza z Akwinu. Dlatego opowiada o
swoich poszukiwaniach, rozczarowaniach, trudnościach, o swoim
doświadczeniu zakonnym, lekturach i szukaniu metody. O historii
swojej osobistej modlitwy, która od konwencjonalnej i pewnie
trochę płytkiej konwersacji stopniowo przemieniła się w gorliwy
dialog dwojga.
Ojciec Joachim dzieli się swym doświadczeniem. Podsumowuje
je i daje nam pewne gotowce, bo po co tracić czas na labirynty i
wbijania się w ślepe uliczki. Po co wyważać drzwi, gdy wszystkie
okna są otwarte? Trzeba tylko zauważyć, że istnieją.
Ojciec Joachim chce powiedzieć nam, że możemy wyfrunąć.
Przez chrzest mamy zmontowany kontakt z Panem Bogiem, teraz
trzeba ten kontakt zaktywizować. Ojciec zapewnia nas, że jest to
możliwe, a na dodatek zupełnie proste. I że wielu z nas uda się
to, co wydaje się niemożliwe, gdyż czasy są specyficzne - Pan
Bóg jest osamotniony. Jego trzódka nie jest dziś zbyt liczna,
więc na nielicznych spadnie łaska i będą działy się cudy i
rzeczy niezwykłe, i będzie jak w psalmach, i prorokować będą
najzwyczajniejsi ludzie w najzwyczajniejszych okolicznościach.
Taksówkarz, babcie, które przychodzą na Mszę o 12, młodzież z
Przystani i Beczki. I wszystko to będzie, Pan Bóg spełni swoje
obietnice, ale trzeba tylko chcieć go spotkać.
Żadnych podań, zawiłych procedur. Wszystko jest bardzo
proste. Nie trzeba żadnej metody ani traktatów. Wystarczy stanąć
przed Bogiem … A On zdecyduje, co dalej.
Tak niewiele potrzeba, żeby otrzymać wszystko.
Alina Petrowa - Wasilewicz
ROZDZIAŁ 1
Z modlitwy robi się wielką sztukę, coś nadzwyczajnego. Przy
takim podejściu wydaje się ona bardzo trudna, bardzo ciężka, a w
istocie dziś modlitwa może być bardzo łatwa.
Przeżyłem w zakonie dokładnie 64 lata i w całym swoim życiu
zaliczyłem sporo modlitwy. Na przykład modlitwy chórowej czyli
wspólnego odmawiania psalmów przez zakonników, Liturgii Godzin.
W klasztorze zajmuje to około dwóch godzin dziennie - od rana do
wieczora. Te modlitwy są bardzo piękne i pięknie wykonane,
recytowane z brewiarza, ale niestety, mam co do nich pewne
wątpliwości. Obawiam się, że w miarę upływu czasu, z tego
odmawiania modlitw robi się formalność i nie można na tym
poprzestać.
Od dłuższego czasu nurtuje mnie pewna myśl na temat
modlitwy. Szczególnie pytanie Stwórcy z Księgi Rodzaju, po
zjedzeniu przez człowieka zakazanego owocu. „Adamie, gdzie
jesteś?”. Oczywiście, Bóg doskonale wiedział, gdzie on jest, bo
go stworzył. Chciał jednak objawić, że coś się stało między Nim
- Stwórcą a człowiekiem, którego stworzył na swoje podobieństwo.
Adam nie wybiegł natychmiast na spotkanie, nie czekał na Niego
wśród przepięknych drzew w raju, które zapewne sadził sam Pan
Bóg, ale gdzieś się schował.
Przed upadkiem człowieka między nim a Bogiem była prosta
rozmowa, nic więcej. Kiedy człowiek zgrzeszył, Bóg go szukał:
„Chcę z tobą porozmawiać, a ciebie nie ma”. Człowiek wlazł w
krzaki.”Dlaczego się chowasz?” - zapytał Bóg. „Nie mam spodni
odpowiedział Adam”. ”Czemu się boisz? Czy zjadłeś owoc z
zakazanego drzewa?”. ”To kobieta mi powiedziała, żeby zerwać
owoc z drzewa, a przecież to Ty dałeś mi kobietę, która mnie
nabrała”. A kobieta powiedziała: ”Mnie nabrał wąż”. Już wtedy
zrzucali jeden na drugiego.
Co to znaczy? To znaczy, że po zjedzeniu owocu między
Stwórcą a stworzeniem coś się popsuło, że powstał rodzaj
przepaści. Dlatego też potrzebne stały się medytacje, szkoły
duchowości - augustiańskie, ignacjańskie, karmelitańskie. W
ciągu wieków musiała powstać cała sztuczna struktura jako próba
przekroczenia tej przepaści, która wskutek grzechu oddzieliła
człowieka od Boga.
Przekroczenie przepaści. Zasypanie jej. Na przykład
medytacją. Nie jestem zwolennikiem tej metody, choć jest od
dawna przyjęta i praktykowana w Kościele. My, dominikanie, mamy
obowiązek medytować codziennie pół godziny, w innych zakonach
jeszcze dłużej. Najdłużej medytują nowicjusze. Zapisuję sobie
„punkty” do medytacji. Co to znaczy jednak, że ja - jako
chrześcijanin - muszę medytować?
Odmawiam Ojcze nasz - modlitwę, której nauczył nas Jezus.
Przychodzę do Ojca niebieskiego. ”Witam Cię Ojcze, kochany
Tatusiu, zamierzam z Tobą porozmawiać i zapisałem to w
punktach”, czyli zaczynam medytować.”Jest tu pierwszy punkt,
drugi punkt i potem trzeci”.”Czy ty masz bzika, zwariowałeś? Co
się z tobą, człowieku, dzieje?” - powie ziemski tatuś.”Ze mną
rozmawia się od razu. Przychodzisz, mówisz, o co ci chodzi”.
A tutaj jest Bóg, Który nazywa Siebie Ojcem, ale z tego nie
wynika, że jest naiwnym tatusiem, tylko nieskończoną Mocą,
nieskończoną Mądrością, nieskończoną Wiedzą. I tę wiedzę chce
przekazać, ale w rozmowie, zwykłej rozmowie.
Nie wiemy, jak rozmawiali ze sobą Bóg i człowiek w raju. W
jakim to było języku, może mówili po hebrajsku, może wymieniali
myśli bez używania słów.
W każdym razie była to bezpośrednia rozmowa Stwórcy ze
stworzeniem. Boga, który stworzył na Swoje podobieństwo ludzką
istotę, żeby ten człowiek, podobny do Boga, mógł z Nim swobodnie
rozmawiać i nie musiał nigdy kryć się za ścianami medytacji,
metod, systemów, punktów. One wszystkie były wtedy zupełnie
niepotrzebne.
Stały się potrzebne w skutek upadku - pierwszego grzechu i
grzechów następnych. Grzechu pierworodnego i grzechów
osobistych. Grzech pierworodny, największy upadek, został przez
Syna Bożego zniesiony przez Odkupienie. Dzieło Syna - Drugiej
Osoby Boskiej, który został posłany i odkupił nas, tak mi się
wydaje, od konieczności nie tylko medytacji, ale od całego
sztucznego, formalnego podchodzenia do Boga jako Ojca. Ojciec -
Bóg pragnie aby wróciło - może nie w pełnym stanie pierwotnym,
bo przecież są trwałe następstwa grzechu pierwotnego – coś
podobnego do pierwotnej zażyłości , prostoty bycia razem z
Bogiem w Ogrodzie. Od tego czasu Bóg szuka każdego człowieka.
„Adamie, Kazimierzu, Stefanie, gdzie jesteś?” - woła.
Ogród. Bóg - w powiewie wiatru o zachodzie słońca
przychodził swobodnie na spotkanie z człowiekiem. To wszystko
niestety przepadło z winy człowieka. Zostało - nie całkowicie,
ale w jakiejś części - przywrócone przez Mękę Pańską.
Można dyskutować, w jakim stopniu pierwotna prostota
modlitwy jest do odtworzenia. O ile pamiętam, święty Jan od
Krzyża pisze w swoich dziełach, że wyższy rozwój modlitwy – w
jakim sensie, w sposób niepełny - przywraca pierwotną prostotę
bycia z Bogiem. Dlatego od dłuższego czasu się zastanawiam, jak
rozwinąć myśl świętego Jana?
Prostota modlitwy. Może ktoś powiedzieć: ”Ojcu to łatwo.
Jest ojciec 60 lat w zakonie, miał specjalne warunki. Ale my nie
jesteśmy w zakonie. Jesteśmy małżeństwem, nie mamy pracy, mamy
też inne problemy. Dla nas prosta modlitwa wcale nie jest
prosta”. Mnie rzeczywiście jest łatwo. W zakonie jestem
dokładnie 64 lata. W moim życiu wszystko jest poukładane. Nic
dziwnego, tak musiało być. Jak więc propagować prostotę
modlitwy? Najpierw trzeba się zastanowić, co to znaczy prostota
odniesienia do Boga.
Z modlitwy robi się wielką sztukę, coś nadzwyczajnego. Przy
takim podejściu wydaje się ona bardzo trudna, bardzo ciężka.
Myślę jednak, że w istocie dziś modlitwa może być bardzo łatwa.
Czytałem dużo dzieł mistyków, przez pewien czas po moim
nawróceniu rozczytywałem się w dziełach świętego Jana od Krzyża,
świętej Teresy z Avila. To oni podzielili życie duchowe na
siedem etapów - na przykład Teresa pisała o siedmiu
mieszkaniach; w siódmym z nich przebywa Oblubieniec. Zacząłem
się ubierać w mistykę. Czytałem te książki i się zastanawiałem:
gdzie ja teraz jestem - w mieszkaniu pierwszym, drugim czy
trzecim? Takie głupstwa. Czytając te traktaty można się nabrać,
że modlitwa musi być bardzo skomplikowana, że droga do Pana Boga
jest bardzo trudna. Święty Jan pisał o drodze na Górę Karmel, a
na okładkach rysowali bardzo strome góry …
Nie grzech, ale nieuprzejmość
Skoro celem jest prostota bycia z Bogiem, powrót do stanu,
który utraciliśmy, czy to dobrze, że ja odmawiam modlitwę,
konkretny tekst? Na pewno tak, ale samo werbalne odmawianie
modlitwy może być tylko formalnością. Obowiązkiem. Obowiązuje
zakonników i kapłanów. Musi być. Co zrobić, żeby brewiarz - tak
zwana Liturgia Godzin, modlitwy odmawiane podczas Mszy świętej,
straciły charakter sztywny, formalny? One są bardzo piękne,
poetyckie, zwłaszcza psalmy, ale to tylko tekst. Tekst, który
jest między mną a Bogiem. A między mną a Bogiem nie powinno być
żadnych tekstów. Tylko synostwo. Tylko to, co nazywamy tajemnicą
synostwa Bożego. Wraz z tym, co zostało stracone z synostwa, a
potem częściowo przywrócone, powinna wrócić swoboda rozmawiania
bezpośrednio z Bogiem.
Co zrobić, żeby nie popaść w rutynę, żeby różaniec,
modlitwa brewiarzowa, nie stały się bezmyślnie odtwarzanymi
słowami? Należy w tych tekstach odkryć żywego Boga. Tekst
modlitwy zazwyczaj jest natchniony : Pismo Święte, Mszał, w
którym jest przecież wiele fragmentów Biblii, w brewiarzu
również, żywoty świętych.
Co zrobić, aby to nie stało się sztywne? Jak ożywić tekst
modlitwy? Modlitwy prywatnej, osobistej i oficjalnej modlitwy
Kościoła, czyli Liturgii Godzin?
Dużo zastanawiałem się nad tym, co zrobić, aby odjeść od
Boga pojęciowego, jak powiedział mistrz Eckhart, do Boga
„myślonego” i dojść tylko do Boga żywego, istotnego? Takie
zadanie - żądanie jasno stawia swoim słuchaczom w kazaniach
mistrz Eckhart. Jak je wypełnić? Eckhart jest tu przewodnikiem.
Warto zadać pytanie, które on stawiał w XIV wieku. Co zrobić,
aby modlitwa nie stała się tylko formalnością? Co to znaczy, że
do Ojca mówi się zgodnie ze sztywnymi regułami? Nie jest to
grzechem, ale to co najmniej nieuprzejmie, gdy staję przed Ojcem
i mówię do Niego formalnie. Bóg nazwał Siebie Ojcem, mnie synem.
Nie ma tu sztywnej etykiety, konwenansów, tylko żywa rozmowa
Ojca z synem - synem, który pochodzi od Ojca. To więź jeszcze
silniejsza niż ta, która łączy syna ziemskiego rozmawiającego ze
swoim tatą, gdyż jako syn Boga jestem zrodzony w Duchu Świętym
przez chrzest i inne sakramenty.
Ale jak to zrobić?
ROZDZIAŁ 2
Pan Bóg chce karmić nas Sobą, chce intymnej rozmowy podczas
uczty, rozmowy gospodarza z zaproszonym gościem.
Pragnienie
Trzeba szukać. Jeden z proroków, bodajże Daniel, został
nazwany „szukającym”. A ponieważ był człowiekiem wielkich
pragnień, więc to, czego pragnął, stało się. W Piśmie Świętym
pragnienie Boga często porównuje się do pragnienia żywej wody -
żywą wodę obiecuje Chrystus Samarytance przy studni. Jeżeli
chrześcijanin - zakonnik czy świecki - będzie pragnął żywego
Boga, tak jak na pustyni pragnie się wody, na pewno w końcu tę
wodę otrzyma. Trzeba jednak to pragnienie ożywić w człowieku.
Jest to zadanie duszpasterskie Kościoła, które jest na pierwszym
miejscu, najważniejsze i podstawowe. W całej pracy
duszpasterskiej należy się zastanawiać, jak uczyć ludzi odnaleźć
żywego Boga? Tu dochodzimy do metod. Niestety, po grzechu
pierworodnym trzeba trochę z nich korzystać, trzeba udzielać
rad, na przykład, żeby po przyjęciu Komunii Świętej wejść w głąb
własnej duszy. Po dobrej spowiedzi, jeśli spowiedź jest
potrzebna, Komunia Święta jest bardzo łatwa, gdyż Pan Bóg
najbardziej tajemnicze rzeczy ofiarowuje nam w sposób
przystępny. Po przyjęciu Komunii człowiek powinien zatrzymać
się, wsłuchać w stan swojej duszy. Jednak zamiast tego on wraca
na miejsce, siada znów w ławce czy na krzesełku i odczytuje
dziękczynienie po Mszy Świętej. Teksty. Gotowe teksty. Pamiętam,
jak bardzo zdziwił mnie pewien zakonnik obrządku wschodniego,
który po Komunii Świętej, zamiast patrzeć na ikonostas,
wyciągnął włoską książeczkę z tekstami modlitw po Mszy Świętej.
W ten sposób omija się chwilę największej intymności, jaka może
być między człowiekiem a Bogiem. Chwilę, która wypływa z
przyjęcia Ciała Bożego jako pokarmu. I tę chwilę należy
zapamiętać, zatrzymać się, czekać, aż Obecność się odezwie.
Jestem przekonany, że się odezwie. W postaci milczenia, gdyż
nagle spada milczenie. W postaci skupienia, gdyż nagle człowiek
jest skupiony. Nawet, jeśli w domu czeka na niego trochę trudna
teściowa albo jeśli ma bez liku kłopotów w pracy. Nagle jest
skupiony, mimo wszystko jest skupiony.
Bezsłowna wiadomość, sama żywa prawda
Skupienie jest wtedy darem Bożym. Jest pierwszym warunkiem
rozmowy. Drugim warunkiem rozmowy jest zaś milczenie. Czyli
skupienie i milczenie po Komunii Świętej, w kilkanaście sekund
czy nawet kilkanaście minut, może się rozwinąć do czegoś, co
jest rozmową. Jak to będzie wyglądało? Czy to będzie mówienie po
polsku? Czasem tak, choć zdarza się to rzadko. Najczęściej
będzie to przekazanie jakiegoś rodzaju bezsłownej wiadomości.
Będzie to sama żywa prawda o mnie - jakim jestem zakonnikiem,
jakim jestem ojcem rodziny, mężem, matką czy żoną. Co Bóg chce
mi powiedzieć, na pewno mi powie. To się może przekształcić w
rozmowę. Święci rozmawiają z Bogiem w swoim ojczystym języku. Do
świętej Faustyny Pan Jezus mówił w języku polskim. Do każdego
mówi w jego ojczystym języku, bo chce do niego jak najlepiej
dotrzeć. Jeżeli jednak Pan Bóg zacznie mówić do mnie po polsku,
trzeba uważać, bo to może być fałszywka. Diabeł konkuruje
niezmordowanie i doskonale naśladuje Boga, ponieważ Go zna, więc
potrafi zainscenizować fałszywą rozmowę Boga z człowiekiem. Musi
więc być ktoś, kto ma dar rozróżniania duchów, na przykład
spowiednik albo kierownik duchowy - mądry, potrafiący rozróżnić,
co się dzieje w tym człowieku, czy jego przeżycia, słowa, które
słyszy, naprawdę pochodzą od Boga.
O spowiedzi najlepiej napisał Jan od Krzyża w dziele Żywy
płomień miłości. W strofie trzeciej jest duża dygresja o
spowiednikach. Święty Jan wyraża się o nich bardzo surowo, wręcz
ostro. Pisze, że spowiednik przekuwa człowieka na swoje
podobieństwo - dominikańskie, jezuickie czy inne - a nie na
podobieństwo Boga. Podobieństwo Boga jest nieuchwytne pojęciowo
- istnieje, ale przekracza wszelkie pojęcia. Spowiednik musi
uważać, co się w tym człowieku dzieje, co on przeżywa. Czy
przeżywa sytuację pod tytułem ”Jestem święty, a może jeszcze nie
całkiem?”, czyli wciąż się w siebie wpatruje? Trzeba wyczuć
prawdziwość lub fałsz takiej mowy. Ale to, że Pan Bóg przemawia,
jest pewne. Dlatego w Eucharystii, Komunii Świętej, która jest
powszechna na każdej Mszy Świętej - na przykład w naszym
dominikańskim kościele jest ich w każdą niedzielę aż dziesięć -
Pan Bóg chce być jako karmiący Sobą, chce sprowokować intymną
rozmowę, toczącą się podczas uczty, intymną rozmowę gospodarza z
zaproszonym gościem. Z każdym, kto przyjdzie. Bez wyjątku. To
porównanie wzięte z Ewangelii. To nasłuchiwanie jest ważnym
warunkiem powrotu do stanu pierwotnej rozmowy z Bogiem w raju.
ROZDZIAŁ 3
Komu zaufałem? Moim dziełom, bogactwom, doświadczeniu, wiedzy
teologicznej? Czy Bogu Samemu? Czy przeskoczyłem to wszystko i
sięgnąłem prostym pragnieniem do samego Boga?
Wszystko przeskoczyć
Następny warunek, który jest konieczny, to światło. Jestem
w zakonie dokładnie 64 lata, rekolekcji przeżyłem bardzo wiele
przynajmniej jedne na początku roku akademickiego czy
duszpasterskiego i nie pamiętam, aby ktokolwiek z prowadzących
mówił o świetle. O zasadach życia zakonnego - tak, o zasadach
życia małżeńskiego - tak, jak się modlić - też, co robić - też,
ale nie było nic powiedziane o świetle. Potem ten sam
rekolekcjonista i uczestnik rekolekcji czyta Mszał lub słyszy,
co z niego jest czytane, a w Mszale jest wszystko, co potrzeba,
”Ja jestem światłością świata. Kto chodzi za Mną, nie chodzi w
ciemności, a będzie miał światło życia”. O tym się nie mówi.
Jeśli zakonnik, każdy chrześcijanin, chodzi za Chrystusem, to
szuka światła. Na swojej drodze życiowej - zakonnej czy
małżeńskiej - szuka w tekście Pisma ŚwiętegoŚwiatła. Człowiek
szuka światła w tajemniczej mowie Boga po Komunii Świętej i
szuka światła w czytaniu Pisma Świętego. I to światło na pewno
znajdzie, ponieważ jest to Pismo natchnione.
Weźmy taki przykład. Dawid szedł na bitwę. I chciał mieć
rydwany, co w owych czasach oznaczało czołgi. Faraon ma czołgi i
wygrywa wojny. Widzi to Dawid i mówi: ”Ja też chce wygrywać
wojny i dlatego chcę zafundować sobie coś, co mi to umożliwi”.
Wystawił rydwany zaprzężone w konie. I przegrał. I był
zdziwiony, że tak się stało: dlaczego? I prorok przekazał mu
słowo Boga: ”Trzeba ufać w Jahwe a nie w rydwany”. Czytam to,
ale co mnie obchodzi bitwa Dawida z Amalekitami? Dla mnie ważne
jest, jak wygląda moje życie zakonne czy małżeńskie - komu
zaufałem? Czy moim dziełom, bogactwom, które posiadam,
doświadczeniu zakonnemu, które mam, wiedzy teologicznej, którą
zdobyłem, czy Bogu Samemu? Czy przeskoczyłem to wszystko i
sięgnąłem prostym aktem pragnienia do samego Boga?
Oczywiście, wszystko to możliwe jest tylko dzięki wierze.
Musi być wiara. Bez wiary w ogóle szkoda o modlitwie mówić. Im
słabsza wiara, tym gorsza modlitwa. Wiara to dar Ducha Świętego,
dar widzenia Boga. Widzenia niewidzialnego Boga.
Trzy źródła kontaktu z Bogiem
Mamy trzy źródła kontaktu z Bogiem. Pierwszym jest
Eucharystia, drugim jest szukanie światła w Piśmie Świętym, a
trzecim szukanie światła u innych ludzi.
Komunia Święta. Po Eucharystii powinna być cisza, cisza
podczas słuchania słowa Bożego. Słucham w ciszy i doznaję w niej
oświecenia, słuchając tego, co ksiądz czyta w Mszale i czytając
w domu Pismo Święte. Ale to może nam się wydarzyć nie od razu,
tylko po dłuższym oczyszczeniu. Tutaj niestety jest potrzebne
oczyszczenie. W raju jest niepotrzebne, ale po grzechu
pierworodnym stało się konieczne. Potrzebna jest też dobra
spowiedź i walka z egoizmem. Im bardziej wyzbywamy się egoizmu,
tym bardziej rozmawiamy z Bogiem. Egoista tylko formalnie
rozmawia z Bogiem. Wszystkie teksty odmawia formalnie, odmawia
tylko wargami. Zaś im bardziej zanika, obumiera w nim egoizm,
tym bardziej zaczyna w nim przebywać i przemawiać do niego Pan
Bóg. Zbliża się do światła. Jak? Tego nie wiemy, bo Pan Bóg
zawsze robi to, co uważa za dobre dla konkretnego człowieka.
Każdy człowiek jest zupełnie inny w oczach Boga. Zupełnie inny.
Inna jest też droga do Boga np. świeckiej kobiety, a zupełnie
inna - moja. Nie dlatego, że jestem zakonnikiem, ale dlatego, że
jestem innym człowiekiem. Niezależnie od tego czy to zakon, czy
małżeństwo, w każdym przypadku droga jest inna -
najskuteczniejsza z możliwych, bo wynikająca z mądrości i
miłości Bożej.
Pismo Święte trzeba czytać jako żywe słowo Boże i wtedy
nawet walka Dawida z czołgami Amalekitów do nas przemówi. Tam
szukam życia i na pewno je znajdę. Nie od razu. Potrzebna jest
wierność i Pan Bóg bardzo na nią liczy. Potrzebne jest wierne
pójście za Nim. W Starym Testamencie Żydzi na pustyni nie
chcieli za Nim iść, bo znudziła ich codziennie jedzona manna.
Nie chcieli tego, odrzucili swój los, szemrali. I oczywiście
przepadli. I my też tak robimy - szukamy innych dróg, nie
Bożych, bo te inne są bardziej pociągające. Dlatego trzeba
cierpliwie, nie zwracając uwagi na nudę, szukać w Piśmie - w
którym bez wyjątku wszystko jest natchnione, nawet przecinki -
żywego słowa Boga.
Światło może się ukazać w bardzo różny sposób, także u
innych ludzi. Nagle niesie nam je jakiś człowiek, świecki albo
ksiądz, w którym obecność Boga wyraźnie staje się dla nas
rodzajem światła. Ma to każdy ksiądz, który z powołania powinien
nieść w sobie światło Boże. Od dnia święceń, gdyż przeistacza,
codziennie rozgrzesza, codziennie ma do czynienia z wcielonym
Światłem, którym jest Chrystus. Chrystus pod postacią cząsteczki
chleba, który jest jego ciałem.
To powinno być w księdzu. Gdy ksiądz gdzieś idzie, na
przykład z kolędą, z wizytą duszpasterską, powinien zanosić do
tych ludzi światło. To można odczuć. Gdy chodziłem po kolędzie i
kiedyś odwiedziłem rodzinę krawca teatralnego, trafiłem na burzę
rodzinną, która nagle ucichła. Powiedziałem im, że teraz
milczymy. Rzeczywiście, posłuchali księdza, przestali mówić. Po
dłuższym czasie żona krawca powiedziała: ”Jak tu cicho jest”.
Cisza. Początek rozmowy z Bogiem. Trzeba wierzyć, że kapłan może
przynieść ze sobą nie tylko sakrament Eucharystii, ale także
pokój Boży. ”Pokój Pański niech zawsze będzie z Wami” - mówi w
każdej Mszy Świętej. Ten pokój nosi w sobie, ale powinien
przekazywać go w każdej Mszy Świętej i podczas zwykłych
odwiedzin, nawet najbardziej świeckich, w każdej sytuacji
życiowej.
ROZDZIAŁ 4
Adamie, gdzie jesteś? To pytanie z Księgi Rodzaju nadal
rozbrzmiewa. Bóg szuka każdego z nas, z każdym chce rozmawiać
jego własnym językiem.
Pan Bóg się zniża
Jest takie bardzo mądre greckie słowo synkatabasis, które
oznacza, że Pan Bóg się zniża. Zawsze to robił, od chwili gdy
stworzył człowieka, ale dzisiaj zniża się szczególnie, gdyż
chce, żeby ludzie modlili się bezpośrednio do Niego. Jestem tego
absolutnie pewien. Oprócz wszystkich formalnych rodzajów
modlitwy, jak na przykład brewiarz, Bóg chce, żeby każdy
człowiek - zakonnik czy świecki - do Niego wprost przemawiał.
Bezpośrednio. Własnymi słowami. Jeśli postaramy się Jego
życzenie spełnić, przekonamy się, że otrzymamy wielką pomoc w
pokonaniu wszystkich przeszkód w drodze do modlitwy
bezpośredniej, że pokonanie ich będzie dużo łatwiejsze. To, co
było wymagane kiedyś - długie staranie, długie cierpienie
(czasem są potrzebne takie ćwiczenia, szczególnie w zakonach)
teraz będzie bardzo skrócone i uproszczone, bo Pan Bóg
koniecznie chce przemawiać w epoce kryzysu świata. Niestety, do
mojego stanu - zakonnego czy kapłańskiego - Panu Bogu może nie
udać się przemówić, bo jesteśmy za „mądrzy”, natomiast do
zwykłych ludzi - tak. Zwykli ludzie głosują, wobec tego mogą
mieć poprzez modlitwę wpływ na wybór odpowiednich ludzi, nie tak
głupich, jak nasi współcześni politycy, których głupota
przekracza wszelkie pojęcie. I Pan Bóg chce ich oświecać w tych
i wielu innych sprawach - rodzinnych, zawodowych, społecznych.
Bóg się uniża, chce po prostu rozmawiać, tak jak chciał
rozmawiać z Adamem. Bóg się nie zmienia i wciąż pyta: ”Adamie,
gdzie jesteś”?. To pytanie z Księgi Rodzaju nadal rozbrzmiewa.
Rozbrzmiewa w całym świecie. Bóg szuka każdego z nas, z każdym
chce rozmawiać jego własnym językiem, dla niego zrozumiałym.
Mam małego przyjaciela, który mówi do Pana Boga bardzo
prosto. Jego nowenna trwa kilka sekund. Kiedyś prosiłem go, aby
pomodlił się za pijaka i ten pijak rzeczywiście przestał pić.
Chłopiec wyczuwa obecność Pana Jezusa w tabernakulum, nie chce
siedzieć w kaplicy, w której nie ma Najświętszego Sakramentu. A
jest tylko ochrzczony. Michałek. Trzeba być jak Michałek wobec
Pana Boga, mówić bezpośrednio do Niego.
Pan Bóg się zniżył do radoś ci taksówkarza
Pan Bóg się zniżył do taksówkarza, który kiedyś odwiózł
mnie do klasztoru. Po drodze rozmawialiśmy, spytałem go, czy ma
dzieci. Odpowiedział, że ma - ukochaną córeczkę. Ja dostaję w
klasztorze kieszonkowe - 150 zł miesięcznie i zazwyczaj tego nie
wydaję. Gdy przyszło do płacenia, dałem mu 10 zł więcej niż
wybiło na liczniku. Na twarzy taksówkarza pojawił się umiech
radości ojcostwa. Tu Pan Bóg był na pewno, choć ten człowiek
tego nie wiedział. Taksówkarz był dobrym ojcem i uśmiechnął się
dobrocią ojcowską. On tego nie wiedział i ksiądz też mu tego nie
powie, bo zazwyczaj księża takich rzeczy nie mówią. Ta chwila
radości z tego, że może dać dziecku prezent, bo dostał więcej
pieniędzy od pasażera, była powodem, że Pan Bóg zniżył się do
jego radości. W radości taksówkarza była Boska radość. Podobna,
tylko nieskończenie doskonalsza. Czy był on wierzący?
Przypuszczam, że tak.
Nieraz widzi się taką radość w innych sytuacjach zazwyczaj
na twarzy panny młodej, u pana młodego rzadziej. To uśmiech
szczęścia, które daje Pan Bóg. Pan Bóg daje pełnię szczęścia, a
ona, wychodząc za mąż, jest szczęśliwa w sposób podobny do
szczęścia Bożego. Szczęście Boże jest nieskończone, a ludzkie
szczęście - ulotne. Przychodzi codzienność, trudna teściowa,
kłótnie, awantury. Szczęście ludzkie jest kruche, ale gdyby
oparła je na Bogu, na sakramencie małżeństwa, trwałoby wciąż,
niezależnie od okoliczności zewnętrznych.
Bóg się uniża, żeby się z nami spotkać. Ludzie często
przegapiają Jego pragnienie. Rolą duszpasterza jest, żeby to
ludziom uświadamiać. Pokazać, że Pan Bóg zawsze jest blisko
ciebie, w sposób ukryty, ale są sytuacje wręcz oczywiste. Kiedyś
młody ojciec opisywał mi swoje niełatwe życie, więc zapytałem:
”Jak ty to wszystko wytrzymujesz?”. A on mi na to: ”Proszę ojca,
jak mi moja córeczka zarzuca rączki na szyję, wszystko mija”. To
coś Boskiego. Kłopoty finansowe czy zdrowotne może nie mijają,
ale nie są już tak straszne, bo mała Marysia zarzuciła tacie
ręce na szyję. Wszystko minęło! Ślicznie! Pan Bóg zniżył się do
gestu dziecka, które obejmuje szyję tatusia. Przez tego
dzieciaka Pan Bóg dał mu przemijające, chwilowe poczucie
szczęścia. Dalekie bardzo od szczęścia wiecznego, ale jednak.
ROZDZIAŁ 5
Chrześcijanie zawsze szukali nieustającej modlitwy, która
przywróci ich Bogu.
Święty Paweł pisał w swoich listach: ”Módlcie się
nieustannie”. Pan Bóg przekazał nam w ten sposób, żebyśmy się
nie tylko modlili, ale żebyśmy robili to nieustannie! Kościół
Wschodni odpowiedział na to wezwanie modlitwą Jezusową:
”Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną”. To zdanie powtarza
się setki razy, nawet tysiące, aż wreszcie znika strona
werbalna, słowa topnieją, zostaje tylko imię Jezus. Tylko ono
pozostaje i jest tak pełne Światła, że się prawie nie widzi
słowa a samo światło, którym jest Chrystus. On mówi: ”Ja jestem
Światłością świata”.
Święty Paweł w Liście do Efezjan pisze: ”Dawniej byliśmy
ciemnością, a dziś jesteśmy światłością w Panu”. I to nie ma nic
wspólnego z buddyjskim oświeceniem, to jest Światło Chrystusa.
”Żyjcie jak synowie światłości”. Odpadają więc, mają odpaść,
wszystkie nasze grzechy. Nie grzeszę, bo jestem synem
światłości. Tego mi nikt nie powiedział, gdy dojrzewałem: ”Nie
grzesz, bo masz być doskonały!”. ”A po co? Ja nie chcę być
doskonały, mnie to nic nie obchodzi, mam to gdzieś”. Gdyż jesteś
synem Boga, synem światła, a robisz rzeczy ciemne, czarne,
głupie”.
Módlcie się nieustannie
Modlitwa Jezusowa to jest podstawa duchowości
bizantyjskiej. I tak jak różaniec na Zachodzie, przywraca
świadomość stałej obecności Boga. Jej istotę opisuje wielkie
dzieło duchowe Filokalia, dzieło bardzo obszerne, wielotomowe.
Miałem cały komplet po angielsku, po polsku mamy tylko
fragmenty. Przez dłuższy czas ja także odmawiałem modlitwę
Jezusową. Filokalia dają na pewno możliwość kontaktu z tajemnicą
Boga. Bardziej niż modlitwy zachodnie. Liturgia wschodnia chwali
tajemnice Boga, a w zachodniej mówi się więcej o człowieku. W
ich świątyniach jest tylko ikonostas i tylko chwała Boża. Może
jest to powód niewielkiej działalności społecznej Kościoła
prawosławnego? Na Zachodzie Kościół angażuje się w edukację,
dobroczynność, misje. Zaś na Wschodzie nie widać rozpędu
misyjnego, akcent położony jest na kult, liturgię. Nie wiadomo,
jak to wytłumaczyć. Może biernością ludzi Wschodu?
Wschód bardzo jasno widział piękno Boga, o czym się na
Zachodzie nie mówiło albo mówiło bardzo rzadko, za rzadko. W
brewiarzu, w dniu wspomnienia św. Bazylego Wielkiego,
podkreślone jest widzenie idei piękna Boskiego. On widział
piękno Boga.
Nieraz człowiek długo się modli, modli się, szuka światła.
Potem wchodzi do kościoła, słucha Ewangelii czy tekstów z Mszału
i wie, że to jest do niego skierowane, jakby tylko on był w
kościele. Tak bywa. Tak jak Ojciec Pery Guere, należący do
Zgromadzenia Małych Braci Jezusa, powiedział mi w czasie wojny w
Maroku, gdy zastanawiałem się nad moim powołaniem, żebym
powtarzał: ”Mów Panie, sługa Twój słucha”. I już wiedziałem, co
mam ze sobą w życiu robić. Czasem taki werset zmienia wszystko,
całą resztę życia.
Tak samo było z bohaterem książki Opowieści pielgrzyma.
Pewnego dnia wszedł do świątyni i nagle usłyszał właśnie ten
werset z listu świętego Pawła: ”Módlcie się nieustannie”. Zaczął
więc uparcie takiej modlitwy szukać. I znalazł w tradycji
swojego Kościoła.
Można modlić się nieustannie. Myślę, że dla człowieka
zachodniego powtarzanie bez końca formułek wydaje się bardzo
trudne. Starzec, którego pielgrzym pytał o radę, polecił mu
powtarzać jedno zdanie po kilkaset razy dziennie: ”Jezusie, Synu
Dawida, zmiłuj się nade mną. Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się
nade mną” - i tak bez przerwy od świtu do nocy. Nie wiem, czy
człowiek zachodni jest w stanie tak robić bez popadnięcia w
nerwicę. Ale człowiek Zachodu może pamiętać o obecności Boga. Ta
pamięć - że Bóg jest obecny - jest bardzo łatwa. Człowiek może
wzbudzać w sobie myśl, że Bóg jest obecny, choć w tej chwili nie
jest wyczuwalny. Akt wiary w obecność Boga nie jest trudny.
Święty Paweł pisał, że bez Ducha Świętego nie można
powiedzieć, że Jezus jest Panem. Samo Jego imię sprawia, że
jesteśmy w Duchu Świętym. Modlitwa Jezusa prowadzi do wejścia w
stałą obecność Boga.
Wielka modlitwa Zachodu
Różaniec jest wielką modlitwą Zachodu. Ale jest to modlitwa
trudna. Łatwiejsza jest modlitwa Wschodu, która polega na
powtarzaniu jednego zdania. Siedzi ślepy żebrak, otacza go tłum.
Ale coś się dzieje, żebrak pyta: ”Co się dzieje?”. Mówią mu:
”Tam jest rabbi, bardzo ciekawie mówi!”. A żebrak na to: ”A nuż
ten rabbi mnie uzdrowi?”. Zaczyna wołać: ”Jezusie, Synu Dawida,
zmiłuj się nade mną!”. Mówią mu: ”Zamknij się, bo
przeszkadzasz!”. A on jeszcze głośniej woła i jeszcze głośniej.
W końcu Jezus go dostrzega i pyta: ”Co chcesz, żebym ci
zrobił?”. ”Panie, żebym przejrzał. Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj
się nade mną” - błaga. Jest tu dobry rytm, melodia, można
powtarzać setki i tysiące razy to błaganie aż po światło.
Różaniec natomiast, nasza dominikańska modlitwa - gdyż
dominikanie go rozpropagowali w Europie i całym świecie - jest
trudny. Dziesięć razy Zdrowaś Mario, raz Ojcze nasz i raz Chwała
Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu - jest więcej mówienia niż w
modlitwie Jezusowej Kościoła Wschodniego. Zastanawiam się nad
tym ostatnio. Jak połączyć Ojcze nasz i Zdrowaś Mario, modlitwę
ustną, z tajemnicą?
Mam wrażenie, że to się dzieje w ten sposób, że jeśli ktoś
jest wierny tej modlitwie, nudzi się. Ta modlitwa jest nudna,
gdy odmawiają ją w kościele i bardzo, bardzo jednostajna. U nas
w kościele codziennie jest wystawienie Najświętszego Sakramentu
i Różaniec. Jest to bardzo nudne. Podobnie w maju o
najpiękniejszej z kobiet wyją, żeby się modliła za nami.
Okropne! Gdyby ktoś w tak beznadziejny sposób mówił o pięknej
kobiecie, powiedzieliby mu, żeby się zamknął. Tu przecież chodzi
o wstawiennictwo Matki Bożej, największej piękności kobiecej,
jaka istnieje na świecie. A jeżeli się tę modlitwę odmawia, mimo
że to nudzi, to jest umartwiające oczyszczenie, oczyszczenie
ascetyczne. Po pewnym czasie te dziesięć ”Zdrowasiek” i Ojcze
nasz zaczynają się stapiać w widzenie tajemnicy. Widzenie nie
własną wyobraźnią, tylko widzenie tajemnicy. Wierne odmawianie
różańca prowadzi do żywego przeżycia tajemnicy poprzez
”Zdrowaśki”, czyli wstawiennictwo Matki Boskiej. To wymaga
cierpliwości i trwania. I nie zawsze wychodzi. Jest możliwość
widzenia tajemnic życia Matki Boskiej i Pana Jezusa przez
modlitwę różańcową. Tajemnice Boga stają się żywe: tajemnice
radosne, światła, bolesne i chwalebne. Wierne odmawianie tej
modlitwy prowadzi do żywej wiary na co dzień - w życiu
rodzinnym, małżeńskim, zakonnym i wszelkim innym. Ale warunkiem
jest wytrwanie w szukaniu światła, czyli tak jak przy lekturze
Pisma Świętego. Dominikanie powinni codziennie odmawiać jedną
część różańca. Nie jest to nakaz, ale rada.
W różańcu jest obecna Matka życia - w radościach, świetle,
boleściach i chwale.
Niektórzy ludzie na Zachodzie, którzy nie znają
chrześcijaństwa a szukają czegoś, co przekracza rozum, czyli
tajemnicy Boga, zaczynają się interesować buddyzmem, a nawet na
buddyzm przechodzą. Potrafią godzinami powtarzać jedną mantrę.
Pociąga ich tajemnica. U nas - w chrześcijaństwie zachodnim
wszystko jest zwyczajne i racjonalne, ale jest także tajemnica,
o czym nie wiedzą zachodni buddyjscy neofici. Oni nie wiedzą, że
wiara ich dzieciństwa może otworzyć im drogę do tajemnicy.
Świetnie o tym pisze mistrz Eckhart - o tajemnicy Boga, o tym,
że można wejść w tajemnicę Boga.
Na Zachodzie powstały różne sposoby modlitwy. Święta Teresa
Wielka porównywała różne jej etapy do zdobywania wody - od
kopania motyką, poprzez studnię, koło wodne aż po deszcz, który
zrasza ogród. Człowiek jest na tych etapach coraz mniej aktywny,
w końcu inicjatywę przejmuje Bóg. Szkoła ignacjańska, zwłaszcza
rekolekcje, to druga wielka tradycja duchowości. To na pewno
jest bardzo dobre. Rekolekcje ignacjańskie cieszą się ogromnym
powodzeniem, trzeba się zapisywać, czasem z rocznym
wyprzedzeniem, żeby wziąć w nich udział. Tam człowieka dokładnie
rozłożą jezuici, ale nie zawsze potrafią go potem z powrotem
złożyć.
Cały czas człowiek powinien iść i szerokim traktem
konkretnej tradycji duchowej, i osobistymi, wąskimi ścieżkami,
które sam odkrywa. Można spędzić cały dzień modląc się tak, jak
zalecają wielcy nauczyciele modlitwy. Nie jest to bardzo trudne.
Jeśli można cały dzień myśleć o rodzinie, można też cały dzień
myśleć o Panu Bogu. W podobny sposób. Choć to na pewno jest
łaska.
Świeccy ludzie też mogą żyć jak mnisi. Klasztory nie są
rezerwatami modlitwy. Ona jest dla wszystkich ludzi.
Niezależnie od różnic, chrześcijanie zawsze szukali
nieustającej modlitwy, która przywróci ich Bogu. Czytali
książki, szukali metod. Moja babka na przykład miała francuską
książkę Surmetre en priere (Poddać się modlitwie). Ja tego nie
rozumiem. Wziąć modlitewnik czy brewiarz, żeby zwracać się do
Boga. Mnie się wydaje, że nie muszę wchodzić w modlitwę, bo we
mnie zawsze jest modlitwa. Jestem w jakimś stanie modlitwy.
Mniej lub więcej wiadomej, ale zawsze obecnej. Ale ten dar
przychodzi z czasem.
ROZDZIAŁ 6
Bóg jest wiecznie młody, dlatego gdy kto ma z nim kontakt,
będzie ciągle młody.
Są dwie drogi - uczenie się modlitw już istniejących i
droga modlitwy spontanicznej. Jednak jeśli ktoś nie modli się
spontanicznie, to lepiej aby modlił się formalnie - choćby
wargami - niż gdyby nie modlił się wcale. Ja przed nawróceniem
chodziłem bardzo formalnie na Mszę Świętą, ale z własnej winy
poza jednym razem - nigdy Mszy Świętej nie opuściłem. Robiłem to
bardzo formalnie, bo wypadało, bo wszyscy chodzili, więc ja też.
Ale choć było to powierzchowne, to mnie na pewno bardzo przy
Panu Bogu trzymało. To, co formalne, może w pewnej chwili stać
się żywe. Gdy zabraknie nawet tego, to nie ma już nic, żadnej
gleby, na której można siać.
Dlatego dziecko trzeba uczyć pacierza - Ojcze nasz, Zdrowaś
Mario, Aniele Boży. I najlepiej, żeby towarzyszyli mu rodzice.
Michaś, chłopiec, o którym często opowiadam, prosi nieraz
rodziców, żeby mógł się nie myć przed snem, bo jest bardzo
zmęczony, ale nigdy nie opuści modlitwy. Siedmioletni chłopak po
całym dniu gry w piłkę nie pójdzie spać bez modlitwy. Nie zawsze
myje zęby, ale zawsze się modli i rozróżnia intencje, w których
mogę modlić się tylko ja, a on nie. Znam inne dziecko, które w
podobnym wieku robi to samo. Tak więc odnoszę wrażenie, że Pan
Bóg daje dary zwane mistycznymi - bezpośredniego rozpoznania
Jego obecności - kilkuletnim dzieciom i młodzieży. Natomiast
zdaje mi się, że Pana Boga dość zawodzą dorośli i ludzie starzy.
Dlatego, że stary często popada w rutynę, ma wszystko oklepane.
Dziecko tego nie ma, dziecko jest gotowe w każdej chwili robić
coś nowego. Młodzież gimnazjalna z tutejszego (krakowskiego)
duszpasterstwa ”Przystań” ma też dar pobożności. Nie wiem, czy
będą go mieli na całe życie - boję się, że nie na zawsze. Mają
jednak coś, czego nie mają starzy.
Ludzie w moim wieku to już koniec, skleroza. Mają żal do
wszystkich, żal za przeszłością, żal za młodością. Dlatego
starsi ludzie, emeryci, żeby ich życie cały czas przynosiło
owoce, powinni nastawić się na szukanie żywego Boga. Wtedy nie
będą się starzeć. Jeśli człowiek odnajdzie żywego Boga w
jakiejkolwiek modlitwie - osobistej lub tej dobrze znanej
różańcowej, wtedy na długo zachowa świeżość umysłu. Kontakt z
żywym Bogiem powoduje, że się nie starzejemy. Bóg odmładza.
Modlitwa może być także bezsłowna. Gdy modli się po prostu sobą,
umysł stanie się wtedy żywy młodością samego Boga. W Mszale
niedawno była taka modlitwa o młodość. W Mszale jest wszystko,
trzeba tylko uważnie słuchać. Zdaje się, że świętej Teresie od
Jezusa Duch Święty ukazał się właśnie jako młodzieniec. Bóg jest
wiecznie młody, dlatego gdy ktośma z nim kontakt, będzie
wiecznie młody - nawet mimo fizycznej starości. Nie będzie
ulegał słabości w sensie utraty władz umysłowych. Będzie ulegał
różnego rodzaju starczym dolegliwościom - może mieć problemy ze
wzrokiem, słuchem, chodzeniem - ale duchowo się nie zestarzeje.
To jest tylko kwestia pewnej higieny życia, ale nade wszystko
kontaktów z żywym Bogiem. Dlatego namawiam wszystkich, żeby nie
trzymali się tylko modlitwy obowiązkowej, ale żeby mówili do
Boga w sposób żywy - jak żywy do Żywego.
Ojcze nasz - najwspanialsza modlitwa
Słowo Boga jest niesłychanie wyraziste i silne. Bardzo
wyraźne, tak zwane substancjalne słowo Boga. A ludzkie słowa to
gadanie, takie gadanie. Czy Pan Bóg nie chce, żebyśmy w tych
czasach, zdaje się ostatecznych, próbowali wrócić do modlitwy?
Mimo upadku, grzechu pierworodnego, trzeba próbować wrócić do
prostoty modlitwy. Ojcze nasz …
Budda uczy skomplikowanej medytacji, która bywa bardzo
kosztowna - zdarza się, że adepci buddyzmu kończą w klinice
psychiatrycznej. A Syn Boży nauczył nas mówić: ”Ojcze nasz,
który jesteś w niebie”. Modlitwa - najwspanialsza modlitwa.
Bardzo prosta. Pozornie nudna, nic tam wielkiego nie ma. Jednak
ta modlitwa jest super - to najwyższa modlitwa, jaka istnieje.
Po niej niektóre psalmy oczywiście. No i krzyż.
Każda babcia ma kontakt z Absolutem
Modlitwa to najważniejsza czynność w życiu człowieka, bo
dzięki niej ma on kontakt z Absolutem. Sekciarze czy buddyści
zawsze chcą kontaktów z Absolutem i katolicy z urodzenia, którzy
spragnieni są jakichś nadzwyczajnych wrażeń, po to do nich idą.
Nie wiedzą, że u nas każda babcia z różańcem w ręku ma kontakt z
Absolutem. Nie ćwiczyła, nie uprawiała specjalnej medytacji.
Zwłaszcza w buddyzmie zen trzeba wykonywać bardzo ciężkie
ćwiczenia, żeby dojść do tak zwanego oświecenia. Tyle że u nas -
katolików księża przeważnie nie potrafią tej prawdy przedstawić
i nie mówią o świetle, o prawdziwym świetle. Księża, katecheci i
katechetki powinni uczyć modlitwy. Myślę, że Pan Bóg bardzo
chce, żeby dziś ludzie zwracali się do Niego w prosty sposób.
Tak, jak to robią dzieci.
Wiara księży powinna być mocna i myślę, że u wielu z nich
taka jest. Podtrzymuje ją Jasna Góra i Licheń. Łaska, która z
nich płynie i modlitwa ludzi, którzy tam przyjeżdżają.
Pielgrzymuje tam przecież jedna trzecia Polski.
ROZDZIAŁ 7
Jestem pewien, że Pan Bóg zawsze da człowiekowi dary, ale trzeba
Go o to poprosić. I nie dziwić się, gdy wysłucha naszej prośby.
Ojcze nasz, Różaniec, Koronka do Miłosierdzia Bożego,
litanie to modlitwy jak szeroki trakt, którym kroczą tłumy, całe
pokolenia. Mnie jednak chodzi bardziej o głębokie przeżycie
religijne, bo przy zagrożeniu wiary dziś trzeba czegoś więcej.
Tylko głęboka wiara się ostoi. Dlatego tak ważne jest, by nie
kroczyć tylko szerokim, znanym od setek lat traktem, ale trzeba
szukać czegoś głębszego. Zdolność do tej głębi Pan Bóg chce nam
dziś szczególnie dać, tak mi się wydaje.
Michał powinien być uczony pacierza, ale także modlitwy
odmawianej po swojemu. Tego powinni uczyć rodzice - powinni
zadbać o modlitwę swoich dzieci. A zadbają, jeśli sami będą się
modlić i to w taki sposób, żeby było widać, że nie tylko tak
wypada, ale że robią to z przekonania. Przekonanie, że warto się
modlić, że to ważne, bo Pan Bóg na nas czeka, dzieci najłatwiej
przejmują właśnie od swoich rodziców.
Są ludzie, którzy czuj obecność Pana Boga w tabernakulum.
Michał nie lubi chodzić do kaplicy, w której nie ma
Najświętszego Sakramentu, bo nie ma tam Jezusa. Ale gdy Pan
Jezus jest, zostaje, podczas gdy jego rodzeństwo idzie po
precle.
Ci, którzy idą po precle
Ci, którzy idą po precle, są w większym mroku. Muszą mieć
więc więcej ufności, muszą mieć nadzieję, że Bóg - którego
obecność jest dla niektórych oczywista, a dla nich nie - jest
rzeczywiście obecny. Jestem pewien, że Pan Bóg zawsze daje
człowiekowi dary - mniejsze czy większe. On najlepiej wie jakie,
ale trzeba Go o to poprosić i być przygotowanym na otrzymanie
daru. Możliwe jest, że po tej modlitwie - bardzo głębokiej,
jednoczącej z Bogiem - pojawi się cierpienie. Jeśli mówi się o
obecności Boga na modlitwie - u dzieci jest to rzecz oczywista,
łatwa, prosta. Wiele z nich obecność tę odczuwa. Ale u dorosłych
głębsza modlitwa wymaga zawsze cierpienia. Każdy krok do przodu
wiąże się z krzyżem. Bez krzyża nie można iść, nie każdy jednak
chce ten krzyż przyjąć. Niektóre cierpienia - duchowe i fizyczne
- są bowiem bardzo ciężkie, są też pokusy trudne do odparcia.
Nie każdy jest w stanie to wytrzymać. Jeżeli jednak Pan Bóg
zechce, będzie dawał mniej cierpień, a mimo to modlitwa się
rozwinie. W takiej chwili trzeba wiernie trwać. Nie myśleć o
preclach.
ROZDZIAŁ 8
Bliskość Boga po Komunii św. możliwie częstej, nie tylko
niedzielnej. To bliskość, która prowadzi do jedności.
Ktoś musi mówić o bliskości Boga
Zakonnicy z natury swojego powołania powinni wciąż zbliżać
się do Boga. Ludzie świeccy mają ten sam cel, ale idą drogą
pracy zawodowej i życia rodzinnego, dlatego świeckim o bliskości
Boga trzeba mówić. Zadać takie pytanie w konfesjonale: ”Czy się
starasz o bliskość Boga w ciągu dnia?”. Jeśli ktoś odpowiada, że
nie - trzeba go namówić, żeby zaczął to robić. Powiedzieć, że ta
bliskość jest niewidzialna, ale bardzo konkretnie wyczuwalna. Że
cała tajemnica Boga, który jest bardzo blisko (bo przecież jest
On wszechobecny i w tę Jego Wszechobecność człowiek jest
zanurzony), zawarta jest w Eucharystii. Komunia Święta, Msza to
największa bliskość, jaka w ogóle może istnieć, bo to jest
pokarm i - jak powiedział Jezus do świętego Augustyna – „Nie ty
przemieniasz Mnie w siebie, tylko Ja ciebie przemieniam w
Siebie”. Człowiek przemienia się - stopniowo, zależnie od swojej
dobrej woli i przygotowania - w Boga. Stopniowo się przebóstwia.
Jego pragnienie bliskości - w Komunii Świętej i po Komunii
Świętej - powinno być najważniejszym hasłem duszpasterskim na
obecny czas. Pragnijcie bliskości Boga w Komunii, którą teraz
otrzymujecie we Mszy Świętej. To bardzo rodzinne.
Jak w rodzinie
Jak wygląda ta bliskość? Jak w rodzinie, podobna do
bliskości mamy, ojca, brata, siostry. To coś podobnego, choć
jest niewidzialne. To dobro jest do odkrycia, można je odkryć
dzięki podobieństwu do bliskości człowieka, choć będzie ona
zupełnie inna. Zawsze tchnąca miłością.
Obecność człowieka nie zawsze jest taka, czasami wręcz
przeciwnie. Bliskość Boga to natomiast bliskość, która od razu
jest odbierana jako miłość do mnie. I daje szczęście. Jeśli para
małżeńska szuka bliskości w ramach sakramentu, który ich
połączył, obydwoje są szczęśliwi. Jest to małżeństwo
niesłychanie szczęśliwe.
Bliskość Boga mogę zaczerpnąć z Eucharystii (możliwie
częstej)i wtedy bliskość Boga może być codziennie odczuwalna.
Jeśli przyjmuję Komunię Świętą w niedzielę na Mszy Świętej i On
mi daje odczuć tę bliskość, mogę prosić Go, żebym potrafił ją
sobie zapamiętać. Proszę Ducha Świętego, żeby mi pomógł
zapamiętać tę bliskość przeżytą w niedzielę po Komunii Świętej i
to na pewno będzie mi dane - tak powstaje bardzo wielka bliskość
Boga, karmiącego człowieka Swoją obecnością. On karmi nas
sakramentem - chlebem przemienionym w Ciało Pańskie, a potem
Swoją bliskością. Przyjęcie Komunii Świętej powinno się
przerodzić w bliskość na co dzień. Nie nastąpi to od razu,
błyskawicznie, ale stopniowo. Powinniśmy przyzwyczaić się do
bliskości Boga po Komunii Świętej - możliwie częstej, nie tylko
niedzielnej, ale też na co dzień. To bardzo ważna bliskość,
która potem prowadzi do jedności. Jedność Syna z Ojcem przez
przyjęcie sakramentu, który jest Ciałem Syna. Wtedy powoli ten
człowiek staje się coraz bardziej synem Boga. Jest nim na mocy
chrztu, ale to synostwo samo się nie rozwija, Pan Bóg musi je w
nas rozwijać, a my się temu mamy poddawać.
Człowiek zamknięty, człowiek pragnień
Najbardziej niebezpieczny jest stan, gdy człowiek jest
zamknięty, gdyż uważa, że wszystko w jego życiu jest załatwione,
że to co ma, całkowicie mu wystarczy. Jest pełen samozadowolenia
i to go zamyka - już niczego więcej nie chce. Żeby dotrzeć do
Boga, musi być człowiekiem pragnień. To jest bardzo ważne.
Dzisiejszy człowiek nie bardzo wie, czego ma pragnąć. Świat
podsuwa mu tysiące pomysłów, ale może przyjdzie mu kiedyśdo
głowy, że samochód to rzecz nieistotna? Wtedy musi zacząć
szukać. Jako wierzący katolik, chodzący w niedzielę na Mszę
Świętą, musi się zapytać, czego naprawdę pragnie. Może odkryje
po pewnym czasie, że pragnie Boga. Pan Bóg bardzo chce być
upragnionym i da mu łaskę pragnienia bycia dobrym mężem,
pracownikiem, ojcem, ale ponad wszystko - da mu pragnienie Boga.
To jest możliwe, gdyż Pan Bóg jest szczodry, choć ludzie nie
myślą o tym. Idą na Mszę Świętą i nie myślą o Bogu. Tak było ze
mną. Co to jest Msza, nie wiedziałem, ale wiedziałem, że muszę
na niej być. Żeby nie wiem co - muszę być. Co to jest Msza -
wiedzieli księża, ale tą wiedzą nie dzielili się z wiernymi.
Każdy powinien odkryć, czy w jego życiu jest pragnienie
Boga. Wśród wielu innych pragnień - jak pragnienie samochodu
odkryj to związane z Bogiem i rozwiń je. Proś Pana Boga, żeby to
pragnienie było głębsze, żeby coraz bardziej zaspokajało ciebie
w twoim życiu zakonnym czy rodzinnym. Ponieważ Pan Bóg zrobił z
Siebie pokarm, to widocznie chce, żeby było pragnienie. Ja
miałem silny głód Eucharystii. Pan Bóg chce być upragniony i
kochany, i z pewnością dlatego daje głód Boga. Z początku może
niewyczuwalny, ale stopniowo coraz bardziej dający znać o sobie.
Młodzież z duszpasterstwa, które prowadziłem, mówiła, że jak nie
ma Komunii Świętej, jest pusto. Jedna z dziewcząt opowiadała mi,
że chciała iść na Mszę, ale przyszła do niej koleżanka, zagadały
się i nie poszła - wtedy poczuła pustkę. Nie jest to grzech, bo
to był dzień powszedni, ale bez przystąpienia do Komunii Świętej
poczuła pustkę. To bardzo ważne, że człowiek czuje dziwny brak
to może być początek rozwoju głębszego życia wewnętrznego.
ROZDZIAŁ 9
Wpatruj się długo w krzyż. I zacznij współczuć z miłością
Jezusowi. To modlitwa przyjaciela.
Jak zacząć życie wewnętrzne? Powiedzieć: ”W imię Ojca i
Syna i Ducha Świętego”. To takie proste. Jeśli ktoś chce mieć
głębsze życie wewnętrzne i robi znak krzyża, to dostanie to
życie wewnętrzne. To bardzo możliwe. Jeśli wierzy, że ten znak
krzyża przywoła Trójcę Świętą dla jego życia, to Ona zacznie być
w jego życiu obecna. Tylko że my w to nie wierzymy. Musimy się
przyznać - przed sobą i Panem Bogiem, że jesteśmy pustką, którą
tylko Pan Bóg może wypełnić, a my wypełniamy ją byle czym.
Zwłaszcza w wielkim mieście - z jego hałasem i nieustannym
ruchem - mamy wiele możliwości, żeby to zrobić.
Jest takie francuskie zgromadzenie, ”Wspólnoty
Jerozolimskie”. Jego członkowie osiedlają się w dużych miastach
i mówią o pustyni w mieście. Wytwarzają ciszę wewnętrzną mimo
hałasu ulicy, modlą się, odmawiają psalmy i jest możliwe, że
”złapią” kontakt z Panem Bogiem. Na przykład artysta, bardzo
skupiony, będzie malować mimo hałasu. Podobnie człowiek, który
pragnie Boga, będzie skupiony mimo hałasu ulicy. Skupienie to
znak miłości. Kochający mąż czy żona nie zapomną o ”drugiej
połowie” mimo hałasu.
Znak krzyża w ciągu dnia
My, zakonnicy, mamy ustalony tryb modlitwy. A co ma zrobić
człowiek, który codziennie idzie do pracy; matka, która troszczy
się o dzieci, pierze, gotuje? Ja bardzo wierzę w znak krzyża.
Jeszcze przed nawróceniem, robiłem znak krzyża byle jak. Dziś
staram się robić go bardzo powoli i spokojnie, dotykając czoła
jakbym dotykał Ojca, potem dotykam Syna i Ducha Świętego. Cała
Trójca Święta jest jak gdyby dotknięta wiarą. To trwa z minutę i
trzeba być temu wiernym - przed wyjściem do pracy, wchodząc do
domu, przed posiłkiem. Trzeba się tego bardzo spokojnie, nie na
siłę, uczyć. Jak byłem kiedyś na obiedzie u rodziców Michała -
chłopak miał wtedy cztery, może pięć lat - usiadł do obiadu i
się nie przeżegnał. Wtedy ja, jak typowy kler, zauważyłem to i
zwróciłem mu uwagę. Na to jego ojciec powiedział, że Michał tego
jeszcze nie rozumie, że trzeba go w to stopniowo wprowadzać. Nie
na siłę, nie na rozkaz. Czyli tajemnice Boże trzeba przekazywać
stopniowo, a nie na siłę. ”W tej chwili się przeżegnaj!”. Taki
rozkaz, wydany dziecku, może zniszczyć wszystko, jego więź z
Bogiem. Ale jeśli przyzwyczai się robić znak krzyża w ciągu
dnia, to już jest bardzo dobrze.
Potem można zmówić krótkie modlitwy - Ojcze nasz,
dziesiątek różańca też można zmówić wszędzie. Lub krótkie akty
strzeliste. Siostrze Faustynie doradzano akty strzeliste, ale
robili to wówczas wszyscy zakonnicy. Powtarzać akt strzelisty,
który nam przekazała: ”Jezu, ufam Tobie”. To jest bardzo cenne.
Akty strzeliste i znak krzyża umacniają wiarę na co dzień u
każdego człowieka, nie wyłączając zakonników.
Wpatruj się w krzyż
Wczoraj ktoś młody pytał mnie, jak się modlić.
Odpowiedziałem: ”Wpatruj się długo w krzyż. I zacznij współczuć
z miłością cierpiącemu Jezusowi”. To najlepsza modlitwa,
modlitwa przyjaciela. Krzyż wisi wszędzie. Popatrzysz, po chwili
zaczynasz modlić się modlitwą krzyża. Kontemplacja krzyża,
szczególnie w Wielkim Poście, jest bardzo ważna. To jest bardzo
proste.
ROZDZIAŁ 10
To, co mają wielcy święci, może być u każdego człowieka
świeckiego chwilą autentycznej kontemplacji. Pan Bóg go zachęci,
bo działa urokiem.
Chwile eucharystyczne są bardzo ważne
Chwile eucharystyczne są bardzo ważne. Niedobrze, gdy
człowiek po Komunii wraca na swoje miejsce i koniec. Właśnie
wtedy powinien zacząć się modlić. Po swojemu rozmawiać z żywym
Bogiem, przedstawić Mu trudności dnia, cokolwiek przyjdzie mu do
głowy - jak w rozmowie z ojcem. Mówi się to, co ma się w tej
chwili ochotę powiedzieć. Po Komunii, owszem - trzeba dziękować,
ale też przemawiać. Pan Bóg jest wtedy bardzo blisko, bo
przemienia tego, co przyjął Komunię, w Siebie. Dzieje się
wówczas to, co mistycy nazywają przebóstwieniem. W tych chwilach
jest żywy kontakt z żywym Bogiem i trzeba z Nim porozmawiać. Czy
będzie odpowiedź? Na pewno będzie odpowiedź miłością, człowiek
na pewno poczuje, że jest bardzo kochany. W sposób całkiem inny
niż mąż, żona czy dzieci. Kochany w sposób całkiem inny, Boski
po prostu. To może być krótka chwila, kilka sekund, ale ona
zaistnieje. W ciągu dnia czy wieczorem - można prosić Ducha
Świętego, żeby przypomniał mi poranną lub wieczorną Komunię
Świętą. Duch Święty na pewno to zrobi, bo Syn Boży obiecał, że
”On wam przypomni, co wam powiedziałem” i wtedy się rozwinie
życie kontemplacyjne. Ale w życiu rodzinnym czy zawodowym nie
będzie kontemplacji kameduły czy dominikanina. Będzie ona
krótsza - może trochę inna. Kontemplacyjny kontakt z Bogiem po
przyjęciu Komunii Świętej. W pierwszej chwili bardzo żywy, potem
blednie, ale pamięć sięga do tej Komunii Świętej. Gdy ta pamięć
będzie pielęgnowana, nie będzie połykania opłatków - bo często
odnosi się wrażenie, że to masowe połykanie opłatków - tylko
będzie przyjęcie Pokarmu, który jest Bogiem i przebóstwia tego,
kto go przyjmuje. Po rozdzieleniu Komunii w kościele, powinna
nastąpić dłuższa chwila ciszy na dziękczynienie. Zazwyczaj ta
chwila jest bardzo krótka, wszyscy potem rozbiegają się do
swoich zajęć, więc dobrze by było, gdyby zostali dłużej w
kościele lub dziękowali w domu. W kontemplacji mistycznej. To,
co mają wielcy święci, rozwinięte na całe życie, może być u
każdego człowieka świeckiego chwilą autentycznej kontemplacji,
którą będzie mógł - jeśli tylko zechce - rozbudować. Bo Pan Bóg
go zachęci, bo Pan Bóg działa urokiem. Tym urokiem może być
działanie Boga po Komunii Świętej. Nagle człowiek zauroczony
Komunią Świętą, tym małym opłatkiem, który mu kapłan poda. Wtedy
zaczyna się życie wewnętrzne.
W zakonie bardzo ważna jest prostota życia. Jestem tylko ja
i Pan Bóg. Koniec. W świecie jestem ja - i rodzina, ja - i
praca, ja - i tysiące innych rzeczy. W zakonie nie ma nic.
Wspólnota jest zwykle bardzo dobra, nie ma żadnych wrogów,
dlatego znacznie łatwiej jest modlić się w zakonie, ale pod
warunkiem, że człowiek nie ulegnie formalizmowi, że Pan Bóg
będzie obecny o godz.18.20. Czasem jest tak jak na modlitwie
Odnowy w Duchu Świętym. Nic się nie działo przez jakiśczas,
potem była odczuwalna obecność Boga. Mój znajomy mówił mi, że
nawet było odczuwalne rozedrgane powietrze nad głowami. A potem
na innym spotkaniu tego nie dostrzegł - obecności Ducha,
drgającego powietrza.
W zakonie niekoniecznie musi być łatwiej, bo zagraża
rutyna, a w życiu świeckim można dowolnie ustawić czas modlitwy.
Kiedy mam czas - wtedy się modlę. Tymczasem w zakonie modlimy
się na dzwonek. Człowiek świecki pójdzie w niedzielę na spacer,
może wtedy odnawiać swoją niedzielną Komunię Świętą i będzie
kontemplacja. Popatrzy na krajobraz, popatrzy na drzewa, na
rzeki, na łąki, podziękuje Bogu za piękno świata - i wtedy jest
kontemplacja. Nie gorsza od modlitwy takich specjalistów
kameduły czy dominikanina. Krótsza, może inna, ale autentyczna.
To modlitwa człowieka ochrzczonego, bierzmowanego, przyjmującego
regularnie Komunię, więc oczywiście bez ciężkiego grzechu. Musi
być dobra spowiedź, a grzechy powszednie Panu Bogu nie
przeszkadzają, jeśli nie są całkiem dobrowolne, ale z nieuwagi,
rozproszenia… Panu Bogu nie przeszkadza, jeśli ktoś trzaska
drzwiami. Pan Bóg nie patrzy na drobiazgi, jeśli zdarzą się
przypadkiem w życiu człowieka. Pan Bóg pomija to i patrzy na
istotę rzeczy - czy ten człowiek chce Boga, czy chce z Nim
rozmawiać, chce z Nim być czy nie. A że on się pogniewał
przejściowo, bez nienawiści, nerwy go porwały - tym Pan Bóg się
nie przejmuje. Jemu bardzo zależy na tym, żeby być w kontakcie z
człowiekiem.
Chyba, że są grzechy śmiertelne. Wtedy jest inaczej.
Człowiek może zabić w sobie życie Boga. Człowiek może zabić w
sobie życie Boskie, przyjęte po Komunii Świętej. Może zabić.
Wolna wola pod tym względem jest straszna.
Lecio divina
Czytając Pismo Święte dąży się do światła Bożego, nie do
naukowej analizy teksu, choć to na pewno potrzebne. Ważne jednak
przed wszystkim, żeby zwykły czytelnik, który nie jest egzegetą,
szukał światła dla siebie. Na pewno je znajdzie. Tylko nie od
razu. Może nie w tym tekście, ale w tym, który Pan Bóg mu wskaże
w swoim czasie. Może to być jedno słowo, dwa słowa, cały werset.
”Mów Panie, sługa Twój słucha”.
Codzienna medytacja fragmentów Pisma Świętego. Nazywają to
”przeżuwaniem”. Medytacja Pisma Świętego jest ważna. Jeśli
bardzo, bardzo długo się medytuje, wtedy pojawia się światło.
Może być światło nagłe, w czytaniu, albo po dłuższej medytacji
tekstów Pisma Świętego, bo ten tekst cały jest natchniony.
Medytacja Pisma Świętego jest bardzo wskazana. Wielu ludzi
pociąga medytacja buddyjska, ja w ogóle odnoszę się do niej z
rezerwą, żeby się nie zaplątać we własne myśli, nawet pobożne,
ale w końcu tylko ludzkie, nie Pana Boga. Niewidzialny Pan Bóg
wyraźnie jest wyczuwalny w tekście, dlatego widzenie
Niewidzialnego jest bardzo ważne i możliwe. Widzę Boga wyraźnie,
ale nie jako widzialnego. Święty Tomasz mówił, że Bóg jest
niewyrażalny, nie można Go wyrazić. Jeśli ktoś próbuje - nie
trafi w sedno sprawy. Bóg jest niewyrażalny i niewidzialny.
Czasem się pokazuje duszom, ale w określony sposób. Świętej
Faustynie pokazywał się jako Bóg - Człowiek. Święta Faustyna
miała bardzo ważne objawienia, wyjątkowe posłanie miłosierdzia,
więc była obdarzona wyjątkowymi darami, których - przypuszczam -
nikt z nas nigdy nie posiadał. Ona miała specjalne zadanie -
szerzenie kultu miłosierdzia Bożego.
Modlitwa małżeńska
Księża radzą małżonkom wspólną modlitwę wieczorem, przed
pójściem spać - potem może być seks. Dawniej był osobny obrzęd
święcenia łoża małżeńskiego. Kropiło się je wodą święconą,
towarzyszyła temu specjalna modlitwa. Dzisiaj tego nie ma, a
szkoda. Powinno być tak nadal i nikomu nie wolno mówić, że to
średniowiecze. Gdy mąż i żona wszystko pozałatwiali - dzieci
śpią, jest posprzątane, pozmywane - powinni siąść obok siebie na
łóżku, by uświadomić sobie, że jest w nich sakrament małżeństwa.
W nim i w niej. To takie małe widzialne światełko. Małe
światełko miłości. Mniej więcej tutaj, w okolicach serca.
Powiedziałem to kiedyś na rekolekcjach dla małżeństw. Byli
zachwyceni. Przyszły do mnie młode pary: ”Ojcze, to właśnie u
nas jest. Kontemplacja władz sakramentu małżeństwa w mojej
żonie, która obok mnie siedzi. A potem seks”. To dopiero jest
seks! Niech się schowa Wisłocka, a także studentka ateistka,
która - jak się jej jakiś mężczyzna podoba - od razu się
rozbiera! To jest ten najniższy z możliwych, damsko - męski
poziom. Tylko pies Fafik tego nie musi robić, bo nie ma ubrania.
Kontemplacyjny wymiar seksu
Jeśli mąż i żona mają sakramentalne podejście do seksu, to
są bardzo głębokie przeżycia. Mają kilka pięter; nie tylko
poziom najniższy, genitalny, bo do tego wystarczą instrukcje
pani Michaliny Wisłockiej, seksuologa PRL. Ponad tym jest
psychika, osobowość tej kobiety i tego mężczyzny, a potem Duch
Święty, który łączy ich seksem. Seks jest bardzo łączący
duchowo, jeśli widziany jest w Bogu. Łączy dwoje ludzi w Duchu
Świętym. Jestem głęboko przekonany, że tak właśnie jest.
Obecnie z seksu zrobiło się porno. Diabeł, który wszystko
chce zniszczyć, rozkręcił najniższy poziom. To, co psychiczne i
duchowe, staje się nieważne, czyli - jak mówi się po angielsku:
”Will you have sex with me?”. ”Czy chcesz uprawiać ze mną
seks?”. Nieważne czy kocha się osobę, ważne jest tylko
uprawianie seksu. Przynajmniej mówią całkiem jasno, o co im
chodzi, nie owijają w bawełnę. Jeśli się redukuje seks do
poziomu poniżej pasa, to trzeba mieć cały harem, bo jedna
kobieta się znudzi i jeden mężczyzna się znudzi. Trzeba mieć
drugą, trzecią, drugiego, trzeciego. Jeśli jednak kobieta jest
widziana personalistycznie - jako osoba - to seks z nią jest
niepowtarzalny i jedyny. Tak mi mówią małżonkowie.
Niepowtarzalny i jedyny. Inna kobieta tych doznań już mu nie da,
z nią jest całkiem inaczej, gorzej. Nawet jeśli mężczyzna będzie
miał wielką technikę, świetnie wypracowaną, pornograficzną, nie
zaspokoi go to, bo nie będzie współżył z niepowtarzalną osobą
ludzką. Jeśli jednak będzie widział w żonie niepowtarzalną
ludzką osobę, wtedy ten seks będzie trwał bardzo długo.
W duszpasterstwie akademickim miałem studenta, który miał
bardzo miłą żonę, bardzo ją kochał. Kiedyś odprowadzał mnie do
klasztoru, po drodze wstąpił do żony, cmoknął ją w czoło. Więcej
było w tym pocałunku miłości niż cały ten seks. Pocałunek w
czoło. Przy porodzie ona miała cesarskie cięcie, a on mówił do
mnie: ”Wie ojciec, ona ma strasznie pocięty brzuch, ale nam seks
coraz więcej daje”. Inny w tej samej sytuacji powiedziałby:
”Proszę ojca, ja się rozwodzę”. „A co się stało?”. „No, ja staję
się impotentem. Bo żona tak okropnie wygląda, ten brzuch jest
pocięty na wszystkie strony. Ja nie mogę z nią współżyć, wstręt
mnie bierze do niej. Muszę mieć kobietę, a nie mogę mieć jej, bo
się nią brzydzę. Cała pocięta, porąbana”. To jest seks bez Boga,
tylko genitalny. Jak u psa Fafika. Pies sobie szuka połowicy po
całym mieście, potem załatwia to, co chce i koniec. To jest
poziom psa Fafika. A nam chodzi o poziom Ducha Świętego. O tym
jednak wciąż za mało się mówi - o duchowości seksu.
Seks zawsze będzie zmysłowy, zawsze będzie fizyczny, ale
może mieć ogromny wymiar duchowy, nawet Boski. Nawet Boski
wymiar. Może mieć poziom kontemplacyjny. Istnieje - choć to
brzmi bardzo dziwnie - nie kontemplacja pustelnika czy
zakonnika, tylko kontemplacja miłości w czasie stosunku. Wtedy
nie to jest najważniejsze, czy on ma pełne zadowolenie, czy mu
to wyszło czy nie, czy żona go pochwaliła, czy go nie
pochwaliła, ale ważna jest pełna świadomość radości, która
płynie z tego, co Pan Bóg dał w tym właśnie seksie, w tym
stosunku, do którego właśnie dzisiaj wieczorem dochodzi między
małżonkami. Ktoś powiedział, że trzeba to bardzo w Kościele
podkreślać, że seks jest własnością Boga, a nadużywany jest
przez ludzi, którzy mają niestety zbyt słabą wiarę. Wiara jest
wszystkim. Wiara to dynamit. Może wszystko zrobić.
Dwie intencje kapłana
Kapłan powinien modlić się szczególnie o dwie rzeczy - o
przemianę sakramentalną, której powinna towarzyszyć przemiana
moralna. Powinien modlić się o stopniową przemianę moralną, o
bycie na podobieństwo Chrystusa, którego słów używa w
konsekracji. W jego życiu mają dokonywać się dwie przemiany:
sakramentalna - chleba w Ciało i wina w Krew Chrystusa oraz
moralna - ma przemieniać się w Tego, którego słów używa do
konsekracji, czyli Chrystusa, którego słów używa codziennie. On
ma być człowiekiem przemienienia.
Modlitwa wszechrzeczy
Istnieje też modlitwa wszechrzeczy. Wszystko, co istnieje
cała natura - jest dziełem Boga i ma swój dźwięk. Oprócz
dźwięków słyszalnych jest dźwięk obecności. Las, drzewa, morze,
fale, trawa, rośliny, kwiaty - są one głośną obecnością. Głośne
obecnością Stwórcy. Dzieła rąk ludzkich także, bo choć nie są
bezpośrednio dziełami Bożymi, to jednak uczynił je człowiek,
którego Pan Bóg stworzył. Tak więc dzieło ludzkie jest także
dziełem Boga, a inżynier czy robotnik nieraz nie mają o tym
pojęcia. Człowiek ma rozum i może działać, więc pośrednio Pan
Bóg też jest w każdym dziele ludzkim. W przyrodzie jednak jest
sam. On sam, bezpośrednio w swoich dziełach. Jest burza, jest
wiatr - Pan Bóg jest w nich obecny. Może dlatego symbolem
obecności Ducha Świętego jest wiatr? Łagodny wiatr …
ROZDZIAŁ 11
Walka z rutyną wymaga cierpliwości. Najważniejsze jest to, żeby
nie przestawać się modlić, mimo że modlitwa wydaje się nudna.
Rutyna jest wielką przeszkodą
Wciąż przestrzegam przed rutyną. Jest ona wielką
przeszkodą, bo w swej istocie jest nieżywa. Przesłania nam
żywego Boga. Pojęciami. Wielki teolog, doktor habilitowany, ma
ogromne informacje o Bogu, potrafi dyskutować o Nim godzinami,
ale to babcia, idąca do Częstochowy w intencji syna, widzi w
obrazie Matkę Boga. ”Maryjo, witam Cię” - śpiewają pielgrzymi. A
nie każdy wielki teolog zobaczy w częstochowskim obrazie Matkę
Boga. Nie jest pewne, ale prawdopodobnie przesłonią to pojęcia.
A przecież ten obraz jest bardzo silny. Potężny! Kiedyś miałem
wykład dla kleryków pod tytułem: ”Co zrobić, żeby w teologii
odkryć żywego Boga?”. Studiując podręczniki? Niestety, są to w
większości podręczniki, a nie świadectwa świętych, którzy piszą
o Bogu. Święty pisze o Bogu jako święty. A naukowiec, który nie
jest święty, dużo potrafi powiedzieć i napisać, ale czy daje
wtedy świadectwo? Dlatego najlepiej czytać dzieła teologiczne
pisane przezświętych - świętego Tomasza, świętego Alberta
Wielkiego. Mają przeżycia Boga, więc piszą o Bogu żywo. Jeśli Go
nie przeżyli, piszą o Nim martwo. Pamiętam, jak w Anglii
nastąpił kryzys i dominikanie występowali masowo z zakonu.
Zapytałem jednego z nich, dlaczego to robi? A on na to, że
profesorowie ciągle śledzili wynikanie logiczne u świętego
Tomasza, czy poprawnie myślał, a nie spoczywali w prawdzie,
która wynikała z logicznego myślenia świętego Tomasza, tylko
ciągle bawili się w formy logiczne zamiast szukać prawdy. Święty
Tomasz powiedział, gdy umierał, że wszystkie jego traktaty są
jak wiązka wymłóconej słomy wobec tego, kim Bóg jest w swej
istocie. A mistrz Eckhart próbował iść dalej i próbował pisać o
Nim ponadpojęciowo. I to się u niego wyczuwa. To dlatego ma tak
dziwny urok i otwarci młodzi ludzie go rozumieją. Kiedyś
opowiadałem o nim młodym ludziom z duszpasterstwa ”Przystań” i
oni go zrozumieli. Zachwycili się tajemnicą. Eckhart przekazuje
tajemnicę Boga. Dla niego Bóg jest oczywisty. Młodzież szybko
idzie do przodu w drodze do Boga. Pan Bóg jest bardzo blisko
młodzieży, bo młodzi są bardzo szczerzy, bardzo prości i szukają
prawdy. Są bardzo wrażliwi na fałsz. Nie wszyscy są tacy, ale
ci, którzy do nas przychodzą, właśnie tacy są. Jest dziewczynka,
która zawsze dyga, gdy mnie widzi. Ktoś spytał, co też ciekawego
widzi w takim staruszku jak ojciec Joachim? „Ale fajny
staruszek” - odpowiedziała. Bo ona szuka Boga, a staruszek jakoś
w tym pomaga.
Prostota. Była w Poznaniu taka dziewczyna, ministrantka.
Była ministrantką nielegalnie, bo u nas jeszcze nie ma takiego
zwyczaju, ale Pan Bóg był bardzo blisko jej posługi przy
ołtarzu, może bliżej niż ksiądz. Pytała: „Czy mogę Ojcu
posłużyć? A ile świec zapalić?”. „Dwie” - odpowiadałem. I szybko
zapalała dwie świece. Była bardzo delikatna. Wychodzimy do Mszy,
ministranci poszli przodem, po prostu pognali, a ona się
odwróciła, bo chciała się upewnić czy jestem, czy nadążam. Potem
odczytałem słowa z Mszału: „Ci, którzy stoją przed Panem”.
Powiedziałem jej: „To właśnie o tobie mowa, bo ty stoisz przed
Panem”. Była zachwycona tym powiedzeniem z Mszału. Pod dużym
wrażeniem. Formuła stała się rzeczywistością. Ożyła.
Pamiętam inną młodą dziewczynę, w Głuchołazach. Dżinsy,
sweterek. Tuż przed maturą. Ona czytała w kościele na Mszy,
ryzykując, że nie zostanie dopuszczona do matury, bo to za
komuny było i komuniści stosowali różne represje, żeby odciągnąć
młodzież od Kościoła. A ona się nie bała i tak czytała, że każde
jej słowo było wiarą. Każde. A księża co robią? Czytają
Ewangelię, jakby gazetę czytali. Kiedy ona czytała, wszyscy byli
wsłuchani. Sama chodząca wiara, totalne przekonanie, od stóp do
głów. Bijące wprost światło. Tu i tam są święci. Nie są liczni,
ale istnieją.
Dominikanie są na szczęście mało sformalizowani. Wtedy
trudniej popaść w rutynę. Na szczęście typ księdza - dewota
zanika, choć na jego miejscu pojawił się ksiądz - biznesmen.
Każda epoka stwarza inne pokusy.
Oczyszczająca nuda
Walka z rutyną jest kwestią cierpliwości. Najważniejsze
jest to, żeby nie przestawać się modlić, mimo że modlitwa jest
bardzo nudna. Kiedy człowiek przezwycięży tę nudę, powoli
dojdzie do rdzenia modlitwy, czyli do samego Boga. To jest próba
- czy człowiek kocha Boga dla Niego Samego, czy dla
przyjemności, którą ma z kontaktu z Nim.
Można popaść w głębszy kryzys. Pisze o tym święty Jan od
Krzyża, nazywa go nocą ciemną. W takiej ciemności była święta
Teresa z Lisieux i - jak się teraz okazało - matka Teresa z
Kalkuty, która niemal całe życie przeżyła w takiej ciemności.
Pan Bóg bardzo różnie tę ciemność aplikuje. Zależnie od każdego
człowieka. To, co opisuje święty Jan, to stopień skrajny. Myślę,
że każdy przechodzi coś podobnego, tylko w słabszym stopniu.
Święty Ludwik Grignion de Montfort pisał z kolei, że ostoją w
tych ciemnościach nocy ducha i zmysłów jest Matka Boska. Jeśli
człowiek odpadnie w takiej próbie, wówczas się cofa. Jeśli
przetrwa, zrobi duży krok do przodu.
Księża raczej nie są przygotowani do tego, żeby tak ludzi
prowadzić i rozeznawać, czy nie są w jakimś okresie
oczyszczenia. Wystarczy im, że penitent jest przyzwoitym
człowiekiem. Oczyszczenie? Takiej kategorii w ogóle nie biorą
pod uwagę. Tymczasem ono dotyczy każdego. To jest jak w
małżeństwie, gdy ta druga osoba czuje, że mąż czy żona są do
niczego, wychodzą na jaw jego i jej wszystkie wady. Trzeba
przetrwać to wszystko. W odniesieniu do Pana Boga zaczyna
dominować poczucie, że niby Go nie ma. To bardzo bolesne
doświadczenie - brak Boga. Bardzo bolesne. To jak czyściec.
Każde przeżycie Boga na ziemi musi być poprzedzone cierpieniem,
podobnie jak widzenie ostateczne w niebie też musi być
poprzedzone czyśćcem. Są takie małe czyśćce już tu, na ziemi.
Święty Jan od Krzyża twierdził, że lepiej jest dobrowolnie
spędzić czyściec na ziemi niż przymusowo po śmierci. Dlatego te
cierpienia są bardzo poważne i trzeba znać się na nich. Księża
powinni pomóc ludziom je przeżyć.
Niektórzy spowiednicy - nie wszyscy - mają umiejętność
pomagania cierpiącym w nocy zmysłów. To jest możliwe. Może nie
wszyscy, bo nie wszyscy mają tego rodzaju przeżycia, choć znowu
nie są one tak bardzo rzadkie. Na pewno w tym doświadczeniu jest
krzyż, musi być krzyż. Pozorne opuszczenie przez Boga, poczucie,
że Boga nie ma. Bóg wzbudza w człowieku odruchy niechęci, buntu,
sprzeciwu. To wszystko jest bardzo bolesne, ale to już jest taka
droga. Na pewno lepiej wtedy być w zakonie. Czy jednak w zakonie
przeżywa się to często - tego nie wiem. Ja dostałem bardzo dużo
łask w życiu, ale zawsze - przedtem czy potem -było dużo
cierpienia. Poczucie opuszczenia, bólu. Po prostu bólu. I to
jest bardzo cenne.
Bez krzyża się nie da
Każdy z nas jest stworzony do świętości. Trzeba zachęcać do
świętości. Bez krzyża jednak się nie da. To jest niemożliwe. To
tylko złudzenie, że można inaczej. Człowiek zaczyna widzieć
siebie. Ile w nim nędzy. Nie jest to radosny widok. Ale to
przeżycie jest dla duszy bardzo korzystne.
Najcenniejsze jest przeżycie Mszy Świętej jako drobnego
odbicia Męki Pańskiej. Nie tylko ceremonii Mszy! Trzeba
pamiętać, że Msza to drobne odbicia Męki, bardzo bolesne, ale
równocześnie bardzo radosne. Zdarzało mi się, że tygodniami mój
udział we Mszy Świętej był bardzo bolesny. Dziwne to jest.
Obecnie biorę udział we Mszy Świętej o godzinie 12 w naszej
kaplicy. Jest bardzo krótka, trwa zaledwie pół godziny, bo nie
ma kazania, nie ma ludzi do Komunii Świętej. Często odczuwam
wtedy straszny ból. To ból specyficzny, całkiem inny niż ból
zębów. Pewnie to dalekie, dalekie echo Męki Pańskiej, jakaś
minimalna część tego, co przeżywają święci. Gdy oni przeżywali
udział w Męce Pańskiej, otrzymywali stygmaty - widoczne lub
niewidoczne rany w tych samych miejscach, gdzie raniony był
Jezus na krzyżu. Daleko mi do tego, ale nieraz ból jest bardzo
wyraźny. To najcenniejsze łaski dla kapłana - uczestniczenie
podczas Mszy Świętej w jakimś fragmencie Męki Pańskiej. Pamiętam
taki fragment rozważania: „Co to znaczy wisieć na krzyżu? To
znaczy mieć ręce przybite do krzyża i wisieć na gwoździu”. Wiszę
na gwoździu, z przybitymi do krzyża rękami. To jest na pewno
wielka łaska, ale może otrzymać ją każdy kapłan i każdy święty,
który uczestniczy we Mszy Świętej. Każdy wierny. Taki ból bardzo
dobrze robi człowiekowi, bo jest niesłychanie konstruktywny i
twórczy. U Syna Bożego był on narzędziem zbawienia. U
cierpiącego w ten sposób jest współuczestniczeniem w łasce
zbawienia. To chyba jest częste u księży, ale oni o tym nie
mówią, tylko przeżywają to naprawdę. U mnie kiedyś było to dzień
po dniu. Nawet dzisiaj tak było. Czułem się fatalnie, ledwo
stałem. Zostało zwykłe, ludzkie cierpienie.
ROZDZIAŁ 12
Ta rozmowa tylko pozornie jest jednostronna, po pewnym czasie
staje się dialogiem. Pan Bóg na Swój sposób odpowiada
pocieszeniem, umocnieniem, nawet słowem.
Ogarnia nas modlitwa Pana Bo ga
Pan Bóg bardzo chętnie to z nami zrobi, ale są pewne
warunki - wierność i posłuszeństwo. Stan bez dobrowolnego
grzechu. Ludzie się spowiadają: że się pokłócił z teściową,
popatrzył w tramwaju pożądliwie na dziewczynę, zjadł za dużo
kapusty. „Więcej grzechów nie pamiętam” - podsumowuje. Takie
głupstwa. I na to ja wzywam całą Trójcę Świętą, na te głupstwa:
„Bóg Ojciec miłosierdzia pojednał ze Sobą świat przez śmierć i
zmartwychwstanie Swojego Syna, zesłał Ducha Świętego na
odpuszczenie grzechów. I daje ci przebaczenie przez posługę
Kościoła: w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Z czego? Z tych
klusek? Z kapusty? Bo jechała ładna dziewczyna w tramwaju?
Spowiedzi są potrzebne, czasami konieczne, ale nie z drobiazgów.
Trójcę Świętą na takie drobiazgi przyzywać? Pan Bóg to znosi, bo
jest cierpliwy. Rozgrzeszy przez księdza, przebaczy, że człowiek
popatrzył krzywo na teściową. Może to jest potrzebne do jego
rozwoju, do doskonałości, a może do dobrego samopoczucia? Taki
człowiek spowiada się dla siebie. Jest w nim nudny, męczący
egocentryzm. Mam nadzieję, że z latami skupienie na sobie
zanika, choć bywa różnie. Czasami łudzimy się, że osiągnęliśmy
wysoki stopień doskonałości - i nagle się wykładamy. Gdy kiedyś
przy ołtarzu potrącił mnie współbrat, którego nie lubię, miałem
ochotę dać mu w pysk. Niby taki wyrobiony jestem, wydaje mi się,
że nie jestem pyszny, a tu taki brak pokory! Mówię sobie: „No
proszę, tak wygląda u ciebie pokora?”. Wydaje mi się, że już
wszystko jest dobrze, że poszedłem drogą pokory do końca. I
wówczas okazuje się, że mam ochotę w pysk dać współbratu. Pan
Bóg mówi: „Widzisz? Widzisz?”.
Możemy wpatrywać się w Boga lub siebie. Wybieramy siebie.
Ale w pewnym momencie to dostrzegamy. Zaczynamy prosić, aby to
On był Bogiem, nie nasze „ja”. Nasz egoizm przestaje być blokadą
i powoli ustępuje.
Mówić do Pana Boga
Spontaniczna modlitwa to własna ścieżka do Boga. Trzeba
mówić od siebie do Pana Boga, nie spodziewając się koniecznie
odpowiedzi, ale jakiejś mocy. Jeśli się do Niego zwrócę z wiarą,
bo bez wiary nie ma sensu, wtedy Pan Bóg odpowie w sposób, który
uważa, że jest dla mnie w tej chwili właściwy. Czasem mogą to
być słowa. Pan Bóg powie wtedy coś wyraźnie po polsku. Czasem
daje poczucie Swojej obecności. A czasem daje tylko spokój.
Skupienie albo nagłą myśl, co konkretnie zrobić w jakiejś
sprawie. Ale niezależnie od formy, zawsze będzie jakaś
odpowiedź. Nawet milczenie będzie odpowiedzią. Ktoś powie:
„Proszę ojca, ja zwróciłem się do Pana Boga. I co? A On nic,
było milczenie”. I o to właśnie chodziło. Milczenie przemówiło.
Milczenie Boga jest dla ciebie w tej chwili najbardziej
korzystne. To kwestia wiary. Cokolwiek Pan Bóg zrobi, będzie
dobre, jeśli człowiek wierzy. Jeśli ma głęboką wiarę. Cały
problem jest z wiarą. Modlitwa „Panie, przymnóż nam wiary”,
modlitwa uczniów Pana Jezusa, jest bardzo ważna dzisiaj dla
wszystkich. Przymnóż nam wiary! Wiara musi być bardzo silna. W
niej jest szalona siła. Jest potęgą, sam Syn Boży o tym mówił.
Dlatego trzeba starać się, żeby nasza wiara była coraz bardziej
mocna.
Jak to zrobić? Pan Bóg podpowie - przez ludzi, wydarzenia,
okoliczności. Podpowie, jak to zrobić. Na pewno trzeba ożywiać
chrzest. Aby ten sakrament działał w nas, aby nie był martwy.
Aby nas przemieniał.
Są ludzie, którzy rozmawiają z Panem Bogiem w sposób
zupełnie naturalny. Opowiadają Mu, co dziś się stało,
przepraszają Go. To bardzo dobrze, byle nie spodziewać się, że
odpowie słowami. Mówienie do Boga, przedstawienie mu konkretnej
spawy na pewno pomoże. Warto to robić. Ta rozmowa tylko pozornie
jest jednostronna, po pewnym czasie okazuje się, że staje się
dialogiem. Pan Bóg na Swój tajemniczy sposób odpowiada
pocieszeniem, umocnieniem, nawet słowem. Bogactwo języka Bożego
jest nieskończone. Tyle że On odpowiada tak, jak Sam chce. Nie
tak, jak ja sobie wyobrażam, że powinien odpowiedzieć. Wtedy
zaczyna się dialog. Taka rozmowa może odbywać się wszędzie - w
tramwaju, w autobusie, w pracy - wszędzie. Pracujący człowiek
może powiedzieć: „Panie Boże, teraz praca idzie mi ciężko”.
Albo: „Dzieci są nieznośne, ciężko mi”. I może prosić o pomoc. O
Boże błogosławieństwo.
Nie zagadać Pana Boga
Mówimy do Boga słowami. Własnymi lub znanych modlitw. W
pewnej chwili narasta bliskość Boga, słowa zaczynają się
stapiać. Stają się niepotrzebne. Pan Bóg działa sam. Odmawiasz
różaniec i nagle przestajesz, nie możesz już odmawiać różańca.
Jest wielkie milczenie obecności. W tym momencie różaniec nie
jest ci potrzebny. Później może być znowu bardzo potrzebny, ale
teraz - roztapia się w obecności Boga. Bardzo dobra forma
modlitwy. Łaska Boża. Trzeba się poddać.
W Dialogu świętej Katarzyny ze Sieny Pan Bóg jej się
skarży, że chce coś powiedzieć duszy, a ona jest zajęta
odmawianiem tekstu modlitwy. I Pan Bóg nie może się z nią
dogadać, dobić się do niej. Są momenty, gdy Pan Bóg chce Sam
działać. Wtedy trzeba przestać działać po swojemu. Pozwolić się
prowadzić Duchowi Świętemu, zaprzestać własnej aktywności, być
biernym. Dać się prowadzić. Tak uczą święci. Każdy człowiek jest
powołany do tej modlitwy.
Nie trzeba wielu słów. Syn Boży skarcił wielomówstwo.
Poganie są tacy, gdy się modlą - powiedział. Krótkie akty
strzeliste każdemu bym radził. Proste rozmowy z Panem Bogiem. Ze
mną Pan Bóg rozmawiał kilka razy bardzo wyraźnie. Aż się
przestraszyłem, że demon mnie zwodzi, ale to niemożliwe, diabeł
by tego nie podrobił, taki był w Nim majestat.
ROZDZIAŁ 13
Czasem przychodzi niesamowite poczucie szczęścia. Straszne.
Gdyby było za silne, przypuszczalnie bym umarł.
Ta obecność jest bardzo subtelna
Obecność Boga jest bardzo subtelna. Jeśli mówić o niej
przez analogie, to można ją porównać do obecności męża czy żony.
Obecność dziecka lub matki. Tak jest z kobietami. Gdy do pokoju
wchodzi kobieta, stwarza wokół siebie klimat, towarzyszy jej
jakaś aura. Mężczyźnie - nie bardzo. A jak wejdzie kobieta, od
razu stwarza wokół siebie mikroklimat. Nawet staruszka. A gdy
jest młoda i ładna - klimat jest bardzo wyraźny. Obecność dobrej
kobiety jest sygnałem. Ona się nie narzuca. Mężczyzna zazwyczaj
się narzuca swoją obecnością, ale kobieta nie - ona jest
dyskretna. Dlatego jej obecność jest podobna do obecności Bożej.
W tej chwili mam bardzo subtelne poczucie obecności. Widzę
szklankę, fotel, okno, widzę panią - niewyraźnie, bo mam słaby
wzrok, jakby w cieniu. Zarysy bez szczegółów. Mam znajomą,
bardzo ładną, ale jej dokładnie nie widzę, żeby nie mieć żadnych
rozproszeń, związanych z urodą kobiety. Widzę to, co potrzebuję,
ale czasem dziurki od klucza nie widzę, godziny na zegarku
czasem nie widzę. Widzę las, rzekę, ulicę, ludzi, choć nie widzę
ich twarzy. Mam ograniczone klauzurą widzenie świata. Klauzurą
nie ścian czy murów, ale wzroku i słuchu. I może stąd jest
bardzo subtelne poczucie obecności Boga, podobne do obecności
człowieka? To jest trwałe, czasem bolesne, czasem radosne
odczucie. Czasem przychodzi niesamowite poczucie szczęścia.
Straszne. Gdyby było za silne, przypuszczalnie bym umarł.
Szczęście z tamtego świata. Czasem. Bardzo silne. Nagle. Pan Bóg
robi rzeczy nagle, żeby nie było to odebrane jako manipulacja.
Nagle, bez przygotowania.
Ta modlitwa we mnie jest coraz bardziej obecna, coraz
bardziej się rozwija. Najpierw zdarzała się tylko w kościele,
tylko przy ołtarzu, tylko w celi. Teraz jest wszędzie, nie jest
ograniczona miejscem ani czasem, ale wyzwolona z miejsca i
czasu. Boję się o tym mówić, żeby nie zrobili ze mnie świętego.
Ale to, co mówię o modlitwie, to prawda. Gdy z kimś rozmawiam,
też nie jestem poza modlitwą. Zazwyczaj nie myślę o tej
obecności. Jest poza moją myślą, obserwacją. Jest dana.
Jeszcze jakieś pięć lat temu tego nie było. Obecność bardzo
wypełnia. Podobno to mistyka. Nie wiem, co to jest. Znawcy życia
wewnętrznego mówią, że to bezpośrednie doświadczenie Boga. Boga,
Który Jest. On tak mówił „Jestem, Który Jestem”. Gdy faraon
chciał wiedzieć, kto posyła Mojżesza, usłyszał odpowiedź: Ten,
Który Jest. To Imię Boga.
Show
Czasem jednak Pan Bóg robi wyjątki. Przestaje być dyskretny
i stajemy się świadkami nadzwyczajnych wydarzeń. Kiedyś
chrzciłem dziecko pod Bielskiem. Jego rodzice byli związani z
Odnową w Duchu Świętym. Matka przynosi dziecko do chrzcielnicy,
ja polewam mu główkę wodą święconą, mówię: „Ja ciebie chrzczę w
imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, a matka się wpatruje w jakiś
daleki punkt, jakby coś widziała. Ojciec chrzestny podchodzi ze
świecą, przykłada ją do paschału i nagle w tym momencie - piorun
strzela. Jedyny raz mi się zdarzyło, że Pan Bóg zrobił show, po
prostu widowisko. W chwili, gdy chrzestny zapalał świecę -
symbol wiary, która ma być przekazana dziecku. W Odnowie takie
rzeczy się zdarzały. Spektakularne demonstracje.
Czasem Pan Bóg przychodzi o 6.00 rano
Mnie to bardzo intryguje - rezerwat niektórych klasztorów,
gdzie niekoniecznie jest kontemplacja a często rutyna. Zbieramy
się na jutrzni czy na komplecie, więc o tej godzinie objawić się
moc Boga. Tymczasem jednak Pana Boga nie można zamówić na pewną
godzinę. Nie da rady. Godzina szósta rano. Jest jutrznia i Pan
Bóg ma być na szóstą rano. Nie będzie, no po prostu nie będzie.
Będzie kiedy indziej. Czasem człowiek bardzo skupiony, bardzo
dobrze przygotowany do modlitwy wspólnej, do Liturgii Godzin,
może zastać Pana Boga w chórze, ale nie może próbować zamówić Go
i sądzić, że skoro modlitwa jest o określonej godzinie, wobec
tego Pan Bóg musi się poddać i stawić punktualnie. Pan Bóg
sformułował Dziesięć Przykazań Bożych, ale potrafi działać ponad
wszelkimi możliwymi zasadami. Przykładem jest robotnik, który
przyszedł w ostatniej chwili. Prawie nic nie zrobił, a dostał
tyle co ci, którzy ciężko pracowali. I Pan Bóg mówi: ”Dlaczego
się martwicie, że jestem dobry?”. To jest bardzo ciekawe. „Czy
ciebie martwi to, że Ja jestem dobry?”. Myślę, że tym
robotnikiem może być świecki człowiek, który często przychodzi
ostatni, spieszy się, zagoniony, zalatany, rodzina, praca, nie
ma wiele czasu, ale do Pana Boga przyjdzie przynajmniej na
chwilę. I dostanie mniej, ale ten sam rodzaj darów, jakie
otrzymuje człowiek, który modli się wiele godzin.
Czas, jaki poświęcamy modlitwie, jest ważny, ale dla Pana
Boga czas w ogóle nie istnieje. On jest w wieczności. My
myślimy, że jeśli pomodlimy się pół godziny, będą skutki. Jeśli
pomodlimy się godzinę, będą jeszcze lepsze skutki. A jeśli
będziemy się modlić pół dnia, to już wszystko będzie OK. Czasem
Pan Bóg tak postępuje i idzie według zamówień człowieka. Czasem
jednak tego nie robi. Robi całkiem inaczej, po swojemu.
Oryginalnie, niepowtarzalnie, z każdym inaczej.
Nikt nie jest dysponentem Pana Boga
Nikt nie jest dysponentem Pana Boga. Nieraz Pan Bóg
przypomina nam o tym. Takie pokusy miewaliśmy w Odnowie w Duchu
Świętym. Polegały na tym, że człowiek się modli dla samej
radości, robi coś, co sprawia mu dużo przyjemności, dla pięknie
odśpiewanych psalmów w Liturgii Godzin. Może mu się podobać
strona muzyczna modlitwy, a nie sam Pan Bóg. Pan Bóg wtedy zrobi
tak, że modlitwa wydaje się nudna, jałowa, jak marsz przez
pustynię w Księdze Wyjścia. To jest dość częste. Jeśli człowiek
przetrzyma tą pustynię, wtedy Pan Bóg mu się objawi. Jeśli
jednak człowiek powie: „Nie warto się modlić, bo to jest nudne”,
to wtedy koniec. „A mówili, że warto się modlić, próbowałem, nie
wyszło, dałem spokój”. Tak rozumuje wielu ludzi i wtedy,
niestety, tracą szansę. Pan Bóg prawdopodobnie wróci do tego
człowieka, ale nie od razu. Poczeka, aż ten człowiek będzie
chciał pokonać „nudnego Boga”. Wtedy znajdzie Boga, który jest
Urokiem niesamowitym. Samym urokiem po prostu, ale nieraz latami
pokazuje się jako nudny.
ROZDZIAŁ 14
Ostateczne szczęście jest w niebie, jeśli człowiek zachowuje
przykazania za życia. Potem jest totalne szczęście, bo o
szczęście Panu Bogu chodzi. A wszystko zaczyna się od prostej
modlitwy.
Kiedyś radziłem znajomemu, żeby kupił coś ładnego żonie
sukienkę czy płaszcz. A on na to, że jest mu obojętne, w czym
żona chodzi, dla niego może nawet chodzić w worku. To jest dowód
miłości. Ona się nie musi stroić dla męża, może chodzić w worku.
Mniej zakochany chce, żeby ładnie wyglądała. Coś podobnego jest
z Panem Bogiem. Pan Bóg nie okazuje się w wielu wypadkach
urokiem, tylko jest Bogiem zawiłego Katechizmu, Bogiem, o którym
mówi dość nudny ksiądz na ambonie. Dlatego ludzie odchodzą i
tracą szansę na głębszy kontakt. Gdy pokonają niechęć i nudę,
wtedy Pan Bóg zacznie się powoli pokazywać. Jak i kiedy –
tego nikt nie wie.
Ciało
Zdaniem hezychastów podczas modlitwy trzeba mieć brodę
opartą o pierś. Hezychaści na Wchodzie odmawiali modlitwę Jezusa
i stworzyli szkołę duchowości. Święty Dominik przybierał podczas
modlitwy aż dziewięć różnych postaw, co zostało odnotowane przez
jego współbraci. My też możemy modlić się w różnych pozycjach -
stojąc, siedząc czy klęcząc, byle nie przywiązywać do tego
nadmiernej wagi. I nie wyobrażać sobie, że do klęczącego Pan Bóg
podejdzie, a do siedzącego to już nie. To byłoby komiczne. Jeśli
komuś pomaga uklęknięcie czy leżenie krzyżem - niech to robi. Ja
bardzo radzę leżenie krzyżem. I odmówienie w tym czasie pięć
razy Zdrowaś Mario do pięciu ran Pana Jezusa.
Klękanie, siadanie, chodzenie - jeśli komuś pomaga, to
dobrze. Hezychasta musi opuścić brodę na piersi. Jeśli mu to
pomaga, to dobrze.
Benedykt XVI wydał wskazówkę, żeby Komunię Świętą
przyjmować na kolanach. To jest technicznie możliwe do
zrealizowania na Zachodzie, w kościołach, gdzie do Komunii
Świętej przystępuje kilka osób, ale jeśli jest tłum, to trzeba
się przepychać. W pierwotnym Kościele pozycją modlitewną była
pozycja stojąca. Papież widocznie ma swoje powody, gdy zaleca
klęczenie. Może chce podkreślić, że to sacrum, gdyż na Zachodzie
sacrum zanika.
Najważniejsza jest wiara
Najważniejsza jest wiara. Z wiarą po prostu staję przed
Bogiem i mówię, o co mi chodzi. Przychodzę do Ojca. Wtedy nie ma
żadnych formalności, żadnego wzniosłego wzdychania: „O Matko,
przychodzę do Ciebie z taką czy inną prośbą, pamiętam o Twojej
macierzyńskiej miłości”. Na takie coś moja mama powiedziałaby:
„Synu, przecież ty nie pijesz, co się z tobą dzieje?”. Nagle
robi się nieznośnie sztuczna atmosfera. To samo z ojcem. I z
Ojcem. Podejdź do Niego z wiarą. Reszta jest w Jego rękach.
Tu chodzi o szczęś cie
Zapytam ludzi, czy są szczęśliwi. Jeśli odpowiedzą, że nie
zawsze, powiem, że przecież człowiek musi być szczęśliwy.
Gwarancja szczęścia jest po śmierci, jeśli się żyje według
przykazań Bożych. Może potem nastąpić okres przygotowania,
oczyszczania, czyli czyściec, ale ostateczne szczęście jest w
niebie, jeśli człowiek zachowuje przykazania za życia. A potem
jest szczęście totalne, bo o szczęście Panu Bogu chodzi. I
wszystko zaczyna się od prostej modlitwy, choć wszystko, co
Boże, potrzebuje czasu.
ROZDZIAŁ 15
Otrzymuję niesamowite dary. Nie z powodu moich zasług, bo nie
mam żadnych zupełnie. Wszystko dzięki modlitwie. I dzięki Matce,
która wstawia się do Syna i daje mi wszystko.
Jeśli uświadomię sobie, że Bóg jest wszędzie, mogę się
wszędzie modlić. Ale Pan Bóg lubi określone miejsca, jakoś
szczególnie je Sobie upodobał. Takim miejscem jest Jasna Góra.
Bóg jest wszędzie, ale postanowił, że w tym miejscu Jego
obecność jest i będzie bardziej wyraźna. Także obecność Jego
Matki jest bardzo wyraźna, bardzo czytelna, konkretna, w pewnych
miejscach. W jasnogórskim Obrazie, jakby skondensowana.
Działanie Obrazu jest bardzo silne. Tego nie rozumieją obcy,
cudzoziemcy, którzy tu przybywają, że tu jest ośrodek władzy,
centrum władzy. U nas nawet komuniści to wiedzieli, bo byli
przecież z tego narodu. Natomiast wszyscy napastnicy, zaborcy i
okupanci czuli, że jest to miejsce oporu, które trzeba
zniszczyć.
Ta macierzyńska władza jest przedziwna. Obraz jest
przepięknym arcydziełem sztuki, a zarazem źródłem ogromnej mocy.
Ale temu przeżyciu, pielgrzymowaniu, patrzeniu w Obraz musi
towarzyszyć wiara. Co roku na Jasną Górę pielgrzymuje około 4
milionów osób. Więcej niż do Lichenia, Kalwarii Zebrzydowskiej i
do Kalwarii Pacławskiej na Wschodzie. W sumie są to miliony
ludzi. Co roku miliony Polaków ruszają na pielgrzymki do
sanktuariów maryjnych. Nie jest tak źle i nie będzie źle, dopóki
ta wędrówka do Matki trwa. Niektórzy mówią, że to turystyka.
Owszem - turystyka, ale na pewno też chęć udania się pod obraz
Matki Boskiej. Nikt tego nie zwalczy, żadne ruchy antykościelne
nie zwalczą Matki Boskiej. W czasie obchodów Millenium Chrztu
Polski, które zorganizował w latach 60. Prymas Wyszyński, po
wszystkich diecezjach peregrynowała kopia obrazu i komuniści
nawet tę kopię aresztowali. Po kraju jeździły więc tylko ramy i
mimo to dziesiątki tysięcy ludzi przybywały, żeby te puste ramy
przywitać, żeby się przy nich modlić.
Niezwykły jest obraz Matki Boskiej z Guadalupe. Ten
wizerunek, podobno autoportret Matki Bożej, odbity na trzcinowym
płaszczu zwykłego Indianina Juana Diego, nawrócił na
chrześcijaństwo całą Amerykę Łacińską.
Święty to człowiek, który potrafi się zupełnie ofiarować,
spędzić noc przy chorym czy też zrobić coś podobnego. Ja tego
nie mam zupełnie. Otrzymuję niesamowite dary, dość odmiennie
jestem przez Pana Boga traktowany. Nie z powodu moich zasług, bo
nie mam żadnych. To jest dziwne - niczego w życiu nie zrobiłem
własnym wysiłkiem. W szkole podstawowej uczyłem się bardzo
słabo, w szkole średniej - tylko dzięki protekcji zdałem maturę.
Na wyższych studiach - pierwszy rok oblałem, w następnych latach
otrzymywałem stopnie co najwyżej dostateczne. Na zakończenie
studiów, dziekan - gdy wręczał mi dyplom - powiedział, że i tak
przecież nie będę pracował w tym zawodzie, że chodzi mi tylko o
dyplom. No cóż, byłem właścicielem trzech majątków ziemskich.
Byłem bardzo słaby, choć studia dużo mi dały, ale wyniki miałem
na minus trzy. Mimo to ludzie uważają, że jestem mądry, co mnie
bawi, bo teologię też - ledwo ledwo - z wielkim trudem
zaliczyłem. Co roku zdawałem egzaminy poprawkowe. Uchodzę za
mądrego. Skąd ta mądrość? Nie widzę jej zupełnie. Za to są
cierpienia - żadne heroiczne, ale bardzo poważne. Wszystko
dzięki modlitwie i dzięki Matce, która wstawia się za mną do
Syna i daje mi wszystko.
ROZDZIAŁ 16
Teraz czuję już ogromną obecność Boga. Obecność pełną miłości,
która jest wszędzie. Właściwie z Nim żyję.
Krótka historia osobistej modlitwy
Pierwsze wspomnienie modlitwy - klęczę wieczorem na łóżku.
Co odmawiam? Nie pamiętam. Jako dziecko z pewnością odmawiałem
paciorek, a raz w tygodniu uczestniczyłem w Mszy Świętej, gdyż
taki był obowiązek, utarty zwyczaj, że w niedzielę chodziło się
do kościoła. Miałem guwernantkę Francuzkę, która mnie uczyła
aktu strzelistego „Jezu, ufam Tobie”. To były lata dwudzieste
miałem może 10-12 lat. Tej modlitwy nie nauczył mnie nikt z
rodziny, mimo że moja rodzina była wierząca i praktykująca. Moja
matka - Szwedka, przed pierwszym ślubem z moim ojcem, przeszła z
protestantyzmu na katolicyzm. Była więc dobrą katoliczką, ale
bez żadnych dążeń do szerzenia dewocji czy jakiś form
pobożności. Tego u niej nie było.
Katolicyzm, z którym się stykałem w domu, był więc
konwencjonalny. Modlitwy też były bardzo skromne i
konwencjonalne. Nie rozbudowane przez jakiekolwiek wpływy
rodzicielskie czy wychowawcze. Potem przyszła nauka religii.
Ponieważ uczyłem się eksternistycznie, przychodził ksiądz i
uczył mnie katechizmu. Nie pamiętam, co mówił, tylko jedno
utkwiło mi w pamięci. Opisywał kielich i bieliznę kielichową -
puryfikator. I nazywał to „pieluszkami Pana Jezusa”. To było
dewocyjne i niesmaczne, i mi się nie podobało. Patena, palka,
puryfikator - pieluszki Pana Jezusa. To jedyna rzecz, którą
pamiętam z ówczesnych lekcji religii. Potem była religia w
szkole średniej i z tego też niewiele pamiętam.
Niedzielna Msza Święta nie robiła na mnie żadnego wrażenia.
Ale patrząc na moje życie z dużej odległości, dziś widzę, że
jakiśklimat religijny jednak odczuwałem. Na przykład wnętrza
kościołów w Busku w Małopolsce Wschodniej czy w Żywcu robiły na
mnie zawsze wrażenie. Czułem, że są inne od wnętrz pałacu czy
domu.
Pierwszą Komunię przeżyłem strasznie. Udzielił mi jej stryj
- infułat Henryk Badeni, który ma być podobno beatyfikowany.
Bardzo się umartwiał - nie opalał mieszkania, spał bez pościeli,
tylko na gołym materacu. Bardzo pomagał też biednym. Pamiętam,
że był bardzo gruby i mogło się wydawać, że dużo je, ale to
nieprawda - pewnie wiązało się to z jakąś chorobą. Nigdy nie
wyjeżdżał ze Lwowa i był tam bardzo lubiany. Zmarł w 1943 roku
podczas niemieckiej okupacji miasta. Na jego pogrzebie byli
biskupi ukraińscy.
W dniu mojej Komunii prałat Badeni, który specjalnie
przyjechał z tej okazji do naszego majątku, odprawił Mszę i
wygłosił kazanie. Przyszedł tłum ludzi, bo wydarzenie to było
miejscową sensacją. Ja się tego strasznie bałem, całej tej
parady i zamieszania. Nie pamiętam kazania stryja, nie miałem
żadnego wrażenia religijnego - ani podczas Mszy Świętej, ani
podczas przyjmowania Komunii. Potem do komunii chodziło się na
pewno na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, czy częściej - nie
pamiętam. W domu chyba nie było żadnego akcentu na Eucharystię.
Potem odezwała się natura a do tego fatalnie się uczyłem. Bardzo
słabo. Protekcja, zawsze mogłem liczyć na wsparcie rodziny, bo
była ona znana i wpływowa. Jako uczeń i student zawsze byłem
poniżej średniej.
Wtedy Pan Bóg mnie nie interesował. Choć czułem, że na Mszy
dzieje się coś szczególnego. Jedna sprawa była istotna - nigdy
nie opuszczałem Mszy Świętej. Żyłem bardzo niezgodnie z
Ewangelią, ale musiałem być na Mszy.
Już wtedy, jeszcze przed wojną, pojawiło się we mnie coś w
rodzaju pragnienia modlitwy. Pragnienie tajemnicy Boga, choć
nadal prowadziłem bardzo świeckie życie. Gdy chodziłem na bale i
wracałem do domu o szóstej rano, szedłem prosto do kościoła.
Pierwsza Msza była o szóstej. Nie było Mszy popołudniowej ani
wieczornej. Ostatnia Msza w Krakowie była u dominikanów o
dziewiątej rano. Na Msze zawsze chodziłem, choć nie bardzo
wiedziałem, co to jest - to wiedzieli jedynie księża. Ja
wiedziałem, że trzeba być na Ewangelii, a potem - gdy ksiądz
robi znak krzyża - można już uciekać. Tyle wiedziałem. Na Msze
chodziłem do kapucynów, bo w Krakowie przed wojną bardzo modni
byli kapucyni na ulicy Loretańskiej. U kapucynów Msza św. była
krótka, czytana - bez kazania. Trwała pół godziny. Brał w niej
udział tłum młodzieży. Mszy akademickiej nie znałem, w życiu nie
byłem na żadnych rekolekcjach. Na tej Mszy u kapucynów raz
wyjątkowo było kazanie, wtedy wyszedłem na papierosa na ulicę.
Kiedy organy zaczęły znów grad, wtedy wróciłem na resztę Mszy.
Natomiast moja sympatia była bardzo pobożna, zawsze stała blisko
ołtarza. A ja stałem daleko od ołtarza, żeby się nie gnieść w
tłumie. Była bowiem taka moda, że spodnie muszą mieć idealny
kant, a jak się klękało, wtedy kant tracił swoją ostrość.
Dlatego bardzo ostrożnie zginałem prawe kolano i to było
wszystko. Na kazaniu byłem tylko raz - w Busku, ale to był
czysty przypadek. Na Mszy jednak byłem zawsze, tylko raz w życiu
opuściłem Mszę z własnej winy. Potem, w czasie wojny, bywało
różnie - nie było kapelana, nie było Mszy, nie było Komunii.
Tak było aż do 20 czerwca 1938 roku, gdy wzięła się za mnie
Matka Boska. Tego dnia we Lwowie przechodziłem obok Jej figury i
poczułem, jak kładzie mi rękę na plecach. Dotknięcie było bardzo
kobiece, bardzo miękkie, a zarazem bardzo mocne. Matka
dziewicza, u boku której nie ma żadnego ojca. Dotknięcie, które
było przynagleniem, żeby iść do kościoła. Mijałem ulice - jedną,
drugą, trzecią - aż doszedłem do ulicy Jabłonowskich i tam
znalazłem zamknięty kościół, do którego prowadziły koliste
schody. Tak trafiłem po raz pierwszy do dominikanów. Na drugi
dzień wróciłem, gdyż odczuwałem wyraźne polecenie, żeby iść do
spowiedzi. To nie były słowa, to było polecenie. Wyspowiadałem
się, dość długo to trwało. Potem zacząłem czytać książki
religijne. Była taka seria - Biblioteka Życia Wewnętrznego,
wydawali ją dominikanie. Kupowałem po kilka książek na raz i
czytałem jak powieści sensacyjne: święty Jan od Krzyża, święta
Teresa z Avila, cały stos książek.
Podobał mi się habit dominikański. Spytałem mojego
spowiednika, czy mogę być tercjarzem? Odpowiedział, że chętnie,
gdyż w Kościele potrzeba młodej inteligencji. „Czy można chodzić
w habicie?”. „Tylko do trumny” - odpowiedział. „A może pan
chciałby być w zakonie pierwszym?” - zapytał. Wtedy zobaczyłem
Chrystusa. Stał w kącie pokoju. Miał pociągłą twarz wschodniego
władcy, świetlistą szatę i niesamowitą siłę przyciągania.
Towarzyszyła temu widzeniu zupełna wolność, nie było ani cienia
manipulacji czy nacisku. Wyjaśniłem, że mam trzy majątki i że
gdybym je stracił, to bym wstąpił do zakonu. Rok później
wybuchła wojna i wszystko straciłem. Problem rozwiązał się sam.
Tak więc w moją znikomą, czysto konwencjonalną religijność, Pan
Bóg wdał się bezpośrednio. Matka Boża posłała mnie najpierw do
spowiedzi, a potem dała mi głód Eucharystii. Wtedy odbyłem
pierwszą w życiu pielgrzymkę - poszedłem z Buska do Milatyna.
Był tam czczony cudowny obraz Pana Jezusa Cierpiącego, który
teraz jest na krakowskim Kleparzu u księży misjonarzy. Dziesięć
kilometrów szedłem na piechotę. Także pod wpływem Matki Boskiej.
Tuż przed wojną w lecie 1939 roku, nasza matka wysłała mnie i
mojego przyrodniego brata do Szwecji, do swojej rodziny.
Któregoś dnia, w trakcie wielkiego przyjęcia u szwedzkiego
milionera, poseł szwedzki w Warszawie poinformował mojego brata,
że Hitler rusza na Polskę. To było 24 sierpnia. Wracaliśmy do
ciotki, siostry mojej matki, u której mieszkaliśmy. Mimo, że
byłem w rezerwie z powodu słabego wzroku i nie miałem wojskowego
przeszkolenia, poszedłem jeszcze do naszego poselstwa z
pytaniem, czy nie trzeba wracać do Polski. Tam mi powiedzieli:
„Proszę pana, niech pan sobie nie psuje wakacji, żadnej wojny
nie będzie!”. Wróciłem do domu ciotki, mój najstarszy cioteczny
brat pyta, jaką podjąłem decyzję? Odpowiedziałem, że chyba
zostaniemy, bo w poselstwie mi powiedzieli, że wojny nie będzie.
Na to on powiedział: „A co będzie, jeśli działania wojenne
odetną cię od twojego kraju?”. Wtedy podjąłem natychmiastową
decyzję: wracam do Polski. Poleciałem samolotem do Warszawy, z
Warszawy do Lwowa, ze Lwowa do Buska.
W Busku przez radio śledziłem, co się dzieje, jak przesuwa
się linia frontu. Któregoś dnia zjawił się we dworze oficer,
Konstanty Łubieński, z jakąś grupą ułanów. Był bardzo zmęczony i
spocony, wykąpał się , zjadł dobry obiad. Mówię mu, że chcę się
dostać do wojska, że byłem w Rejonowej Komendzie Uzupełnień i że
nie chcieli mnie przyjąć. „Niech pan sobie siedzi spokojnie, jak
pan będzie potrzebny, my pana wezwiemy” - poradził mi Łubieński.
Ale powiedział mi też, gdzie stacjonuje oddział, do którego być
może mnie przyjmą. Żyd mi uszył mundur - to było typowe dla
Polski przedwojennej - wielu Żydów było krawcami. Miałem
samochód, bardzo dobrego Fiata, pojechałem do tego oddziału i
mnie przyjęli. Samochód zabrali na potrzeby wojska, a ja
zostałem kierowcą wozu benzynowego. Mój dowódca nazywał się
Małachowski. To on w drugiej połowie września powiedział nam, że
Armia Czerwona przekroczyła granice Rzeczpospolitej, więc musimy
dostać się do Rumunii. Do Rumunii dojechaliśmy dość szybko moim
Fiatem, którego mi oddali.
Most graniczny, na moście stoi oficer rumuński w galowym
mundurze. Dołączyło do mnie dwóch podchorążych. Pojechaliśmy do
Bukaresztu, gdzie jeden z nich miał znajomą rumuńską rodzinę. Po
drodze zatrzymał nas patrol rumuński. „Stij” - krzyczeli.
Sprawdzili papiery i pozwolili jechać dalej. Dojechaliśmy do
Bukaresztu i tam zaczęliśmy się starać o pozwolenie na wyjazd do
Francji, do wojsk Sikorskiego. To się udało. W międzyczasie
zaręczyłem się z Maricziką - bardzo ładną, bardzo miłą rumuńską
dziewczyną. Na szczęście między nami - oprócz sympatii - nic nie
było, bo gdyby przypadkiem coś się wydarzyło, ta historia
zakończyłaby się małżeństwem. W tym czasie moje powołanie i
rozterki, czy mam zostać zakonnikiem, przycichły.
W końcu dostałem pozwolenie na wyjazd z Rumunii - przez
Jugosławię dotarliśmy do Grecji, gdzie wsiedliśmy na statek. Z
Grecji dopłynęliśmy do Francji i przedostaliśmy się do wojska,
do pułku szkolnego. Chciałem koniecznie być bohaterem, bo wtedy
w Polsce to było bardzo modne. Dostałem się do brygady
spadochronowej, ale mnie odrzucono. Ze względu na słaby wzrok
nie mogłem skakać, nie widząc dokładnie, gdzie i jak ląduję.
Pomyślałem, że nie będę bohaterem i było mi bardzo przykro.
Wtedy spotkałem ojca Józefa Bocheńskiego, dominikanina, i
powiedziałem mu, że po wojnie chciałbym zostać dominikaninem. On
spytał: „A może chciałby pan być już teraz? Z wojska nic panu
nie wychodzi, więc postaram się odkomenderować pana na studia
teologiczne”. To ojciec Bocheński otworzył przede mną drzwi do
zakonu. Wstąpiłem do seminarium w Szkocji, a potem przeniosłem
się do dominikanów w Anglii.
Wcześniej, w Gibraltarze, wrzuciłem do Atlantyku
pierścionek zaręczynowy, który dostałem od Maricziki. Tak
naprawdę to cały czas czułem, że ten znak przynależności do
kobiety do mnie nie pasuje. Napisałem do jej matki, że zachowam
na zawsze piękne wspomnienie rumuńskiej dziewczyny, ale wstępuję
do zakonu. Odpisała mi, że nie jest zdziwiona, bo siedziałem
ciągle w kościele, nie z narzeczoną. Potem trafiłem do Maroka,
skąd musiałem uciekać i cały 1942 rok spędziłem w Gibraltarze.
Tam kilka razy chodziłem na całonocną adorację do katedry. Jako
żołnierz w mundurze. Siedziałem po ciemku przed Najświętszym
Sakramentem.
Chciałem poznać Boga i dlatego, mimo zawirowań wojennych,
wstąpiłem do zakonu. Najlepsze warunki do poznania Boga są w
zakonie, choć na początku jest bardzo trudno, bo jest ściśle
określony porządek dnia, trzeba modlić się od tej godziny do
tej, a potem iść na śniadanie, a później na obiad. Nie wiem, czy
życie zakonne pomaga w osiągnięciu modlitwy ciągłej,
nieustającej. Powinno to być celem życia każdego zakonnika,
który przychodzi do klasztoru dla Boga, ale nie wiem, czy zawsze
tak jest, bo zakonnik zajęty jest studium, ma mnóstwo innych
zajęć. Ten tryb życia też nie daje gwarancji, że zakonnik zbliży
się do Boga, bo można studiować teologię i mieć bardzo świeckie
myśli. Można potraktować studiowanie teologii jako karierę, jako
zdobywanie wiedzy, kolejnych stopni naukowych, robienie
doktoratu, potem habilitacji. Tego czysto naukowego - świeckiego
podejścia - u nas, dominikanów raczej nie ma, nasi teologowie są
pobożni, ale są i tacy, którzy patrzą na studium w sposób
świecki.
Zacząłem nowicjat w Anglii. Bardzo ostry i surowy. Przed
Soborem tak było. Z wielkim zapałem kontynuowałem czytanie dzieł
mistycznych. Codzienna Msza św., modlitwa osobista i chórowa,
czyli Liturgia Godzin. To mi się nie bardzo podobało.
Zaimponował mi magister nowicjatu, o. Jacek. Mimo wszystko nadal
chciałem być bohaterem. Kiedy zachorował, zgłosiłem się na
ochotnika, żeby mu usługiwać. Nie mógł sam chodzić do toalety,
więc był dla niego taki przenośny „tron”, czyli basen. Chciałem
wszystko sam przy nim robić, wynosiłem te wszystkie
nieczystości, ale patrzę - na ścianie wisi maska gazowa, którą
miałem jeszcze z wojska. Myślę sobie: Idealnie, Opatrzność
czuwa. Włożyłem maskę gazową i tak usługiwałem temu staremu
dominikaninowi. Spotykam submagistra, który mi mów: „Zwalniam
brata z pomocy o. Jackowi”. Jak gdyby mi w pysk dał: „Nie jesteś
zdolny znosić zapachu starego człowieka, a chcesz być
dominikaninem”. To była pierwsza bardzo konkretna lekcja pokory
…
Skończyłem nowicjat, obłóczyny miałem 15 sierpnia, we
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, 16 sierpnia obchodzone
było wspomnienie liturgiczne św. Joachima, które potem zostało
przeniesione na 26 lipca i dziś obchodzi się je wraz ze
wspomnieniem św. Anny. Wybrałem sobie to imię - imię ojca Matki
Boskiej - na imię zakonne.
Studia szły mi bardzo ciężko. Intuicyjnie rozumiałem wiele
z filozofii, ale nie potrafiłem z tego zrobić ani referatu ani
dłuższej wypowiedzi. Intuicyjnie chwytałem istotę rzeczy, ale to
było za mało. Od samego początku wiadomo było, że należę do
prowincji polskiej, miałem skończyć studia w Anglii, a potem
wrócić do kraju. Po dwóch latach, przed końcem studiów, już po
zakończeniu wojny - jako niezdolnego do nauki - wysłali mnie do
Polski, do Krakowa. „Ad studia ineptus” - tak mnie
scharakteryzowali angielscy współbracia. Wróciłem do Polski i
bardzo pokornie chciałem być braciszkiem. Zgłosiłem ówczesnemu
prowincjałowi, że chcę być braciszkiem, bardzo mu to
zaimponowało, ale skierował mnie na teologię. Teologia zaczęła
mi się bardzo podobać, zwłaszcza Summa teologiczna świętego
Tomasza.
A co się działo z modlitwą? Oczywiście w klasztorze nadal
był chór, czyli modlitwy, które kilka razy dziennie odmawialiśmy
po łacinie. To mi się niespecjalnie podobało. Ale była to dla
mnie realna, wyraźna modlitwa. Trudna, oporna, o bardzo wczesnej
godzinie porannej, ale była to modlitwa. Łacinę znałem bardzo
dobrze - bez problemu rozumiałem psalmy odmawiane w chórze. Ale
po dwóch latach życia w Anglii, byłem bardzo przejęty polską
duchowością, po prostu nią zauroczony. Bardzo mi się podobała,
bo była tradycyjna, maryjna.
W tym czasie poza obowiązkowymi modlitwami było niewiele
mojej własnej inicjatywy. Wciąż tkwiłem w konwencji. Moja
modlitwa przeszła z jednej koleiny do drugiej. A właściwie z
koleiny prawie żadnej modlitwy do obowiązkowej modlitwy
liturgicznej, odmawianej kilka razy dziennie. W sumie zajmowało
to ze dwie godziny. Msza Święta, Komunia Święta - pobożnie.
Codziennie, rzecz jasna, ale bez specjalnej mistyki. O mistyce
tylko czytałem, bardzo się wciąż nią interesowałem. Byłem nią
zafascynowany, tymi przeżyciami Boga, opisami przeżyć Boga. To
mnie bardzo interesowało.
W Krakowie mistyka odpadła, w klasztorze panowała wówczas
dewocyjna duchowość polskiej prowincji dominikanów. Właściwie
nic szczególnego się nie działo. Komunia Święta, przyjmowana
codziennie, też nie była głęboko przeze mnie przeżywana.
Kiedy zaczęły się przeżycia mistyczne? Nie bardzo pamiętam.
To nie było na zamówienie, po prostu zaczęły się same dziać.
Trudno powiedzieć, kiedy pojawiła się modlitwa kontemplacyjna, a
właściwie stan kontemplacji, bo nie pamiętam konkretnej daty.
Kilka lat temu. Miałem więc pod dziewięćdziesiątkę.
Wszystko zaczęło się od święceń w 1950 roku, w małym
kościółku saletynów na Wiślanej. Bardzo pobożnie odprawiłem Mszę
Świętą. Moje przeżycia zaczęły się od poczucia narastającej
obecności Boga. I wzrostu pobożności eucharystycznej, czci do
Komunii Świętej. To Matka Boska, która dała mi łaskę tego głodu
w okresie mojego nawrócenia, dalej podtrzymywała go i czuję go
po dziś dzień. Od czasu święceń kapłańskich, po konsekracji, gdy
trzymam Hostię, mam świadomość, że trzymam Ciało Pańskie.
Gdy byłem w naszym klasztorze we Wrocławiu, przyjechał z
Francji mój współbrat dominikanin, o. Demoleon i zaproponował:
„Zróbmy spotkanie modlitewne”. Zaproponowałem, że może wystarczy
Msza Święta wieczorna, ale on się upierał, że musi być odrębne
spotkanie. Przyszło kilkanaście osób, ten dominikanin coś
wykładał, ja tłumaczyłem na przemian z jedną zakonnicą. Kiedy mi
się znudziło, usiadłem sobie, byłem zupełnie obojętny, jak to
wtedy młodzież mówiła - na „nie” i do tyłu. Siedziałem więc
sobie w barokowym refektarzu w naszym klasztorze i nagle - spada
na mnie totalny spokój. Niesamowity spokój. Spokój majestatu.
Myślę sobie: „Co się dzieje?”. Rozglądam się dookoła, a ten
Francuz mówi mi, żebym się nie rozglądał, bo to rozprasza. Nie
to nie. Siedzę dalej i nagle tutaj, mniej więcej z mostka,
zaczyna bić strumień wody. Myślę, że teraz muszę iść do lekarza,
do psychiatry i powiedzieć: „Panie doktorze, tu coś leci, może
jak dostanę pigułkę, wszystko się uspokoi?”. Nagle widzę napis,
taki jak w filmach w telewizji: „Kto we Mnie wierzy, z jego
wnętrza popłyną strumienie żywej wody”.
Po tym przeżyciu stałem się fanatykiem Odnowy w Duchu
Świętym. Organizowałem spotkania modlitewne, najpierw z
młodzieżą - bardzo udane były te spotkania - potem byłem jednym
z pierwszych propagatorów Odnowy w Krakowie. Bardzo ją
popierałem, kościół był pełen ludzi. Słabą stroną było to, że ci
z Odnowy oddzielali się od reszty wiernych, więc biskupi byli
bardzo przeciwni temu ruchowi. Teraz są bardzo „za”.
Wziąłem udział w pierwszym Kongresie Odnowy na Jasnej
Górze, wygłosiłem wtedy kazanie. Pochwalili mnie nawet
zielonoświątkowcy, bo oparłem wszystko tylko na Biblii. Potem,
gdy niektórzy zaczęli robić z Odnowy sektę, w Toruniu rozwiązali
jakieś grupy - bardzo brutalnie zresztą - płomień zgasł.
Przestałem być czynnym uczestnikiem Odnowy w Duchu Świętym. Ale
to mi dało przeżycie Ducha Świętego. Gdy zbieraliśmy się na
modlitwie, wówczas Duch Święty był wyczuwalny. Wcześniej nie
miałem przeżyć o tej sile i wyrazistości. Robiłem takie
spotkania w „Beczce”, w naszym duszpasterstwie. Ludzie się
nudzą, nie wiedzą co robić, nagle na wszystkich spada skupienie.
Patrzę na zegarek - 20.20. Duch Święty przyszedł. Cisza,
skupienie i modlitwa. Kontemplacyjna modlitwa. Bardzo wyraźne
przeżycie Ducha Świętego. Dość sensacyjne. Ludzie przychodzili
często raczej dla sensacji, nie dla Pana Boga. Teraz ten ruch
bardzo przygasł, ale tak jest z narzędziami Pana Boga - w pewnym
momencie są potrzebne, a potem gasną.
Msza Święta byłą z początku dla mnie nudna. Na szczęście
przetrwałem tę nudę i zaczęła być bardzo żywa. Bardzo żywa
Ofiara, którą Syn składa Ojcu za mnie, za nas wszystkich.
Szczególnie za mnie. Wiem, że za mnie cierpiał na krzyżu. To
doskonale mi powiedziano.
W Wielkim Poście ciągle mam napady diabelskie. Szczególnie
w Triduum - w Wielki Czwartek, w Wielki Piątek i w Wielką Sobotę
- są prawie nie do wytrzymania. Rok temu Niedziela Wielkanocna
była prawie nie do wytrzymania, przeżyłem straszne bóle. I
poczucie bicia, takiego wewnętrznego bicia. Ale nie powoduje to
u mnie żadnego zachwiania równowagi. Normalnie działam, jem
obiad czy kolację, wszystko normalnie robię. Tu nie ma mowy o
żadnej patologii, choć można mówić o obrazie klinicznym depresji
lękowej. Jako dziecko bardzo bałem się ludzi. Moja mama mówiła,
że nie wierzyła, abym kiedykolwiek odważył się przemawiać
publicznie. A potem w Poznaniu jako duszpasterz głosiłem prawie
codziennie kazanie, o siódmej rano do młodzieży akademickiej.
Lęk przed ludźmi znikł zupełnie. Ale zawsze miałem poczucie, że
jestem natchniony. To, co mówiłem, nie było tylko ze mnie.
Przeze mnie, ale nie ze mnie - codziennie kilka, pięć, siedem
minut. I tak powinno być, szczególnie u dominikanów. Każda
konferencja, każda homilia - wszystko było wyraźnym działaniem
Ducha Świętego. Szło coś, co nie było moje. Po mojemu szło, ale
nie moje. Moim językiem, moim umysłem, moją pamięcią, ale to nie
było moje. Sam nie byłem w stanie przygotować żadnego kazania.
Czasem nawet przychodzili do mnie współbracia, którzy mieli
napisać kazanie na określony temat, na podstawie określonych
tekstów, a ja za dwie butelki Coca Coli pisałem im kazanie. W
tej chwili, gdyby mi ktoś pokazał dzisiejsze czytania, mógłbym
natychmiast wygłosić kazanie.
Kilka lat temu przyszły na mnie straszne cierpienia.
Przypuszczam, że były to oczyszczenia. Bardzo trudne, silne
pokusy, boleści i męki. A po takim cierpieniu były ekstazy -
zawieszenie na kilka godzin, wyjście z siebie do Boga. Bardzo
radosne i przyjemne. Wyraźna ekstaza. Miałem to kilkanaście
razy. Czasem po kilka godzin - pięć, sześć, siedem godzin.
Zawieszenie ponad sobą w Bogu. Sama radość! Wtedy się widzi
Boga. Nie postać, ale dokładnie wiadomo, że jest się w Bogu. To
było dość częste. Teraz raczej jest coś innego - zjednoczenie. W
Komunii Świętej rodzi się poczucie jedności z Bogiem. Jesteśmy z
Nim jednością. Dziś przed południem także miałem takie
doświadczenie, ale było to zjednoczenie z cierpiącym Bogiem.
Bardzo silne cierpienie. Nie tracę przy tym humoru, choć jestem
w takich chwilach bardziej skupiony, wyciszony, ale nie
panikuję, nie wołam lekarza. Ekstazy raczej już minęły. Nie ma
ekstaz, ale poczucie jedności z Bogiem - tak pozostało i jest
bardzo żywe. Cierpienia się nie kończą. Podobno potem, po
zjednoczeniu, następuje okres stałego szczęścia, ale tego u mnie
nie ma. Są okresy wielkiego szczęścia i radości, a potem
cierpienie. Na zmianę.
Mszę Świętą przeżywam bardzo mocno. Czasem z udziałem w
Męce Pańskiej, bardzo wyraźnie przeżywam ból Krzyża. Od kilku
lat odprawiam Mszę Świętą jako koncelebrans, więc mam bardzo
mało zajęcia, tylko przyglądam się, co się dzieje na ołtarzu.
Przeżywam bardzo wyraźnie i bardzo silnie ceremonię
Przeistoczenia i bardzo wyraźnie Komunię Świętą. Wczoraj czułem
się zupełnie fatalnie, po Komunii wszystko znikło. Komunia jest
bardzo wyraźnie dla mnie pokarmem Boskim, który umacnia. Potem
nie ma żadnych nowych sensacji poza poczuciem jedności z Bogiem.
Właściwie bardzo często.
Mam już bardzo słaby wzrok. Nie widzę oczami, ale duchowo
widzę bardzo dobrze. Widzę ludzi i choć nie widzę dobrze twarzy,
mogę opisać kogoś prawie go nie znając. Przy słabym wzroku
zewnętrznym bardzo rozwinął mi się wzrok duchowy. Ale żyję
właściwie teraz w kontemplacji. Nie takiej ekstatycznej, tylko
objawiającej się od czasu do czasu. Boleści też są od czasu do
czasu. Stałe jest bycie w Bogu.
Nie mam już określonego porządku modlitwy w ciągu dnia. Ona
po prostu jest. Robię znak krzyża. Czasem, ale to nie zawsze,
mówię Ojcze nasz, Zdrowaś Mario i Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi
Świętemu. Brewiarza nie biorę, bo i nie widzę. I siedzę sam w
celi. Ta samotność jest bardzo ciężka a zarazem bardzo radosna.
Kiedy Bóg jest obecny w celi, wówczas jest raj. Kiedy Go nie ma,
to jest czyściec. Na zmianę - i jedno, i drugie. Mam bardzo
wygodną celę. Małą, tyle, co potrzeba. Prawie nie mam książek,
jest tylko kilka tomów, szczególnie Tolkiena. Bardzo często
czytałem Władcę Pierścieni po angielsku. Po raz pierwszy
przeczytałem jego trylogię ponad dwadzieścia kilka lat temu.
Ciągle do niego wracałem, Tolkiena mam zakodowanego w sobie.
Teraz czuję już ogromną obecność Boga. Pełną miłości.
Wszędzie jest. Właściwie z Nim żyję. Tak, jak powiedział święty
Paweł: „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Dokładnie to. W
Nim żyjemy - to już nawiązanie do stanu pierwotnej szczęśliwości
z Bogiem. Nie jest to dokładnie to samo, ale bliskie. Takie
bycie w Bogu nawiązuje do stanu pierwotnego, sprzed upadku
człowieka.
Cały czas czuję świętość Boga w sobie. Wyraźnie. Nie
dlatego, że jestem doskonałym, świątobliwym zakonnikiem, tylko
że mieszka we mnie Bóg. Czuję to wyraźnie. Świętość Boga czuję
bardzo wyraźnie, tak jak widzę ten stół. Ale z tego nie wynika,
że ja jestem święty.
Modlitwa doświadczonego zakonnika
Najważniejszą modlitwą jest dla mnie Eucharystia. Bardzo
żywo widzę Ciało Pańskie w Hostii podczas Mszy Świętej. Czasem
to znika i jest cierpienie, bardzo ciężkie, ale dające radość w
czasie Mszy Świętej. Może tak to ma być? Codziennie w naszej
klasztornej kaplicy jest Msza Święta o godz. 12 i jest
cierpienie, jeśli nie widzę Ciała Pańskiego w Hostii. Msza
Święta jest szkołą modlitwy. Ja nie widzę, nie słyszę też
dobrze, ale są mikrofony, głośno się czyta. W Mszale są
odpowiedzi na wszystkie problemy człowieka, trzeba tylko uważnie
słuchać.
Co do różańca - bywa różnie. Są okresy, gdy jestem
pogrążony w Bogu. Wówczas nie ma miejsca na różaniec. Wtedy
mówienie, odmawianie - to wszystko jest zupełnie niepotrzebne.
To tak jak dziecko, które w czasie chrztu pogrążone jest w
wodzie - a chrześcijański Wschód zachował tę praktykę i osoba
otrzymująca ten sakrament jest zanurzana w wodzie - tak samo
można być pogrążonym w Bogu. Bóg jest wszędzie, naokoło mnie i
ja widzę, czuję Jego obecność. To ostatnio moja najczęstsza
modlitwa - pogrążenie w Bogu. Czasem bolesne, czasem radosne,
czasem w świetle, czasem chwalebne. Bardzo różne są nasilenia -
Bóg jest czasem mniej, czasem bardziej wyraźny. Dawniej
próbowałem naśladować mistyków w modlitwie, ale w końcu dałem
spokój, bo każdy ma swoją drogę. Święty Jan od Krzyża opisał
wiele bardzo prawdziwych rzeczy, związanych z modlitwą, ale one
nie pasują do każdego. Na różne sposoby Pan Bóg dociera do
konkretnego człowieka, zaś niektóre metody są zawodne, mimo że
same w sobie wartościowe.
Jeśli modlitwa staje się życiem samym, to zanika jako
odrębna, świadoma czynność, gdy stanie się czymś, czym człowiek
żyje. Ja w tej chwili nie mam wrażenia, żebym żył w nie-
modlitwie. Gdy z kimś rozmawiam - też. Ja się już nie modlę,
tylko jestem w modlitwie. Nie słownej, a w modlitwie obecności
Boga. To takie normalne - Pan Bóg jest wszędzie, a w człowieku w
sposób szczególny, jako rozpoznawany i umiłowany. Święty Tomasz
tak właśnie o tym pisze w pierwszej części Summy teologicznej.
Może w czasie obiadu są małe przerwy, bo ja jestem smakoszem.
Jak jest coś dobrego, to bardzo przeżywam smak tego dobrego
jedzenia. I wtedy może rzeczywiście ta modlitwa gdzieś tam
zanika. Jeśli jest danie, które bardzo lubię, wtedy jest smak, a
jeśli jest takie, którego nie lubię - no to jestem zły. Czyli
daleko mi do świętości, bo święty je z zapałem to, czego nie
lubi, nie-święty je tylko to, co lubi.
Ataki diabła
Zdarzają mi się ataki diabła. Diabeł mnie nienawidzi,
dlatego mnie atakuje. Parę lat temu obudziłem się o drugiej w
nocy, bo poczułem, że zostałem mocno uderzony. To było bardzo
mocne uderzenie psychiczne. Od tego czasu noszę na piersiach
ryngraf z podobizną Matki Bożej. Szczególnie te ataki nasilają
się przed dyktowaniem książki - wtedy zawsze jest awantura.
Podobno te książki robią dużo dobrego, a diabeł tego nie lubi.
Wczoraj czułem się strasznie. Dziś już zupełnie dobrze. Może to
nerwica, ale diabeł wykorzystuje wszystko, żeby odciągnąć nas od
głównego traktu i lubi nas straszyć.
Gdy dyktuję książki
Miewam bardzo silne walki duchowe. Bardzo silne. Ja niczego
nie komponuję, wszystko, co wiąże się z dyktowaniem książek,
dzieje się naturalnie. Niczego nie wymyślam, jest mi to dane
przez Boga. To, co dyktowałem, co nagrywało się na dyktafon
dziennikarza, to nie są moje własne myśli. Nie mam notatek,
zapisu, skryptu. Nie mogę czytać ani prasy, ani gazety, Pan Bóg
pozbawił mnie zdolności czytania. Nie mogę nic czytać - więc
jest totalne skupienie.
Chyba na tej dziesiątej książce skończymy. Ale Pan Bóg na pewno
chce, żeby te książki powstały. Miałem nakaz pisania. Pan Bóg na
pewno chce tej książki. Chce, żeby była. Wiem to. To tak pewne
jak to, że ta ściana istnieje.
Te książki dyktowane są pod natchnieniem, więc ode mnie nie
zależą. Dlaczego ja to robię - nie wiem. Jestem przecież tylko
normalnym grzesznikiem. Dziwne. Te książki są wynikiem woli
Bożej. Nie wiem, czemu tak jest, nie jestem autorem, nie byłem w
stanie porządnie jednego kazania napisać, zawsze mówiłem z
natchnienia. Pan Bóg jest bardzo oryginalny i wybiera
nietypowych ludzi na swoje zadania i plany.
ROZDZIAŁ 17
Przecież kiedyś, dawno temu, Pan Bóg obiecał, że synowie i córki
Izraela będą prorokami. Każdy z nas, my wszyscy.
Whisky on the rock
W klasztorze w Anglii, jeszcze w czasie wojny, miałem
dziekana nowicjatu, który potem wystąpił z zakonu. Żadna
sensacja - nie miał ślubów ani święceń - potem się ożenił,
zupełnie normalne zdarzenie. Któregoś dnia napisał do mnie, że
mi błogosławi, gdyż zmienił wiarę, przeszedł na anglikanizm i
bardzo się cieszy, że poznaje Biblię u anglikanów, czego nie
było w Kościele katolickim (przed II Soborem Watykańskim było w
tym sporo prawdy). Odpisałem mu, żeby pamiętał, że religia
katolicka to „whisky on the rock”, co się tłumaczy whisky z
lodem, czyli nierozcieńczone. „Rock” po angielsku to także
skała. A więc whisky na skale. Nasza wiara to czysty,
skondensowany sens oparty na skale.
Czy możemy wrócić?
Tylu ludzi odchodzi dziś od Boga. Katolicka Hiszpania,
Irlandia, Francja … Ksiądz Franciszek Blachnicki przewidział
jeszcze wiele lat temu, że Irlandia odejdzie od Boga. I tak się
stało. Może wszystko było za bardzo formalne? Wiara jest darem.
Trzeba prosić: „Panie, przymnóż nam wiary!”. Wiem, że mam bardzo
silną wiarę, nie mam żadnych wątpliwości, począwszy od wiary w
działanie święconej wody aż po prawdę o Trójcy Świętej - nie mam
żadnej wątpliwości. Właściwie nigdy nie miałem. Wiarę otrzymałem
od Pana Boga. Skała życia, którą stracili Hiszpanie,
Irlandczycy, Francuzi. Oni już nic nie mają. Ani sensu, ani
skały.
Będzie wielkie zaproszenie do modlitwy
Myślę, że w naszej epoce Bogu bardzo zależy na bliskości z
nami. Jest kryzys wiary, całe narody, niegdyś chrześcijańskie,
zapomniały o Bogu. Dlatego On chce umacniać wiarę u tych, którzy
są wierzący, może nawracać także tych, którzy są niewierzący,
między innymi przez tę książkę. Taką mam nadzieję.
Dziś i w przyszłości modlitwa będzie łatwiejsza niż
dawniej, może nie będzie wymagała jakiejś wielkiej metodologii,
będzie bardziej spontaniczna. Myślę, że będzie wielkie
zaproszenie do modlitwy i ludzie będą się dziwić, że mają ochotę
się modlić. Nie wiem ilu, nie wiem kiedy i nie wiem jak - może w
kościołach, może u nas, u dominikanów - ale będzie jakieś
wzmożenie modlitwy wlanej, czyli danej przez Pana Boga i
przyjmowanej przez bardzo różnych ludzi. Jednak ta modlitwa -
modlitwa prośby, modlitwa o zbawienie, modlitwa o wszelkie
potrzeby duszy i ciała - będzie wysłuchiwana w jakiś inny sposób
niż dotąd. Na pewno wierni usłyszą nową zachętę do modlitwy
spontanicznej i będzie nowy sposób wysłuchiwania modlitw. Z
modlitwą spontaniczną miałem kontakt w Odnowie w Duchu Świętym.
Może nie będzie dokładnie taka jak w tych grupach, ale z
pewnością podobna.
Tylu ludzi odeszło od wiary … W tej sytuacji ci, którzy
zostali - ci mniej liczni, ale silniejsi wiarą - będą
szczególnie obdarowani darem modlitwy. Mniej liczne narzędzia
Pana Boga będą miały intensywniejszą moc wiary. Oni też będą
silniejsi w działaniu. Wskutek takiej modlitwy małżeństwa nagle
zaczną dobrze funkcjonować, będą powołania zakonne, zakonnicy
będą się modlić mniej formalnie, ale z głębszym przekonaniem.
Będzie ożywienie modlitwy. Wydaje mi się, że takie jest
pragnienie Boga na ten czas - początek XXI wieku. Będzie też
ożywienie przygotowania do modlitwy. Mam wrażenie, że będzie ono
mniej metodyczne a bardziej spontaniczne. Będzie bardziej darem
Bożym niż wypracowane sposoby modlenia się. Przecież kiedyś,
dawno temu, Pan Bóg obiecał, że synowie i córki Izraela będą
prorokami. Każdy z nas, my wszyscy.
Do moich Czytelników
To nie jest gotowiec. Tu nie ma gotowych recept.
Nie wiem, czy ta książka odpowie na zapotrzebowania czytelnika,
który chce mieć gotowe wzorce, gotowe metody, gotowy sposób
modlenia się. Wydaje mi się, że każdy musi modlić się bardzo
indywidualnie, że metody są potrzebne w ostateczności. W istocie
szczególnie człowiek ochrzczony ma już „zmontowany” kontakt z
Panem Bogiem, ale go nie wykorzystuje. Krótka kontemplacja,
długa medytacja może jest trudna, ale kontakt z żywym Bogiem dla
człowieka ochrzczonego powinien być bardzo łatwy. Kiedy mówi mu
się, że modlitwa jest bardzo trudna, no to on uwierzy, że jest
trudna i nie spróbuje. Ale jeśli powie mu się, że modlitwa jest
łatwa, bo jest ochrzczony, bierzmowany, często przyjmuje Komunię
Świętą, to wtedy po prostu zacznie się modlić.
Wysłuchała i zapisała Alina Petrowa - Wasilewicz