Sabina Ludwińska
Mieczysław Hejman
(1907 – 1943)
W pamięci mej na zawsze utrwaliła się postać Mietka: tęgi, barczysty
mężczyzna, na pozór ociężały, ale podczas zajęć wojskowych nadspodziewanie
zwinny i sprężysty. W twarzy, jakby nieco z gruba ciosanej, wyróżniały się
przede wszystkim oczy: inteligentne, żywe, koloru brązowego, o silnym blasku,
o wesołym i trochę kpiącym wyrazie. Z całej jego postaci biła jakaś żywiołowa
ruchliwość i energia. Mimo woli przychodziło na myśl: w trudnej sytuacji na
pewno można liczyć na jego pomoc.
Pamięć zachowała taki oto obrazek: W dalekiej Baszkirii, w szkole
międzynarodowej ' , przysposabiającej nas do pracy w kraju, przygotowujemy
się do próbnego skoku ze spadochronem. Mietek i Wacek Stec (były kombatant
hiszpański) cały czas „zgrywają” szczególnie z nas, kobiet. Mietek udziela rad,
które ze względów cenzuralnych nie nadają się do powtórzenia. Nadrabiam
miną i „lekceważę” mający nastąpić wyczyn. Ale kiedy zapinają spadochron,
serce podchodzi mi do gardła. Wygląd chyba mnie zdradza, bo Mietek spojrzał
ukradkiem, powiedział cicho: „Stań tuż za mną i kiedy ja wyskoczę nie myśl o
niczym, tylko po prostu wyjdź za mną z kabiny”.
Nie ma już czasu na udawanie zucha: dotykam rękami pleców Mietka i
spokojnie wysuwam się za nim. Poszło dobrze. Urastam we własnych oczach.
Po którejś tam próbie szło „jak po maśle”. Nawet chwalono Polaków, że nikogo
nie trzeba było popychać. Mietek słowem nie wspomina o tym co było, za to o
niewiastach – hymny pochwalne.
' Uczelnia zorganizowana przez Międzynarodówkę Komunistyczną, miała na celu
przygotowanie działaczy szeregu partii komunistycznych do walki na terenach
okupowanych przez hitlerowców.
Był to czas grozy, wielkiej tęsknoty i wielkich nadziei. Ledwo uszliśmy z
życiem do Związku Radzieckiego. Zostawiliśmy w kraju rodziny, dzieci,
bliskich. Docierały do nas wieści o zbrodniach dokonywanych na polskiej
ludności. Równocześnie rodziła się nadzieja uczestniczenia w czynnej walce z
okupantem, nadzieja odrodzenia partii. Tęsknota do swoich bliskich, do Polski,
wzmagała się w miarę, jak sprawa powrotu do kraju stawała się bardziej realna.
Należeliśmy z Mietkiem do jednej grupy, tzw. „Drugiej” ' . Była to grupa
aktywna – rozdyskutowana, rozgadana. Snuto niekończące się domysły na
temat programu nowej partii, jej taktyki i praktycznego działania. Wnioski były
czasami, patrząc z perspektywy czasu, zaskakujące trafnością, czasami zaś
puszczano wodze fantazji. Obok programu marksizmu-leninizmu dużo czasu
poświęcaliśmy historii Polski i literaturze. W tej atmosferze bardzo do nas
przemawiała literatura piękna okresu romantyzmu: Janek Krasicki recytował z
pamięci niemal całą trzecią część „Dziadów”, „Kordiana”, „Konrada
Wallenroda”, urzekała nas „Reduta Ordona”. I właśnie w tej atmosferze,
racjonalny, rzeczowy sposób myślenia Mietka działał otrzeźwiająco, coś jakby
„przywołanie do porządku dziennego”.
' Po udaniu się do kraju Grupy Inicjatywnej z Marcelim Nowotką na czele
(tzw. Grupy Pierwszej) zorganizowano następną tzw. „Drugą Grupę”,
na czele której stała Małgorzata Fornalska.
Jan Krasicki
Mieliśmy wtedy jeszcze dość czasu na rozmowy i zwierzenia osobiste.
Wiele opowiadano o sobie, o własnych przeżyciach. I właśnie na podstawie
opowiadań Mietka i tego, co słyszałam od jego przyjaciół, pragnę odtworzyć
jego sylwetkę. Nie jestem pewna, czy mi się to uda, zbyt bowiem burzliwe i
dramatyczne było jego życie.
Trudno było określić, co w zamiłowaniach Mietka górowało. Bo podczas
zajęć wojskowych okazał się najlepszym strzelcem, minerem, zwiadowcą,
najzręczniejszym spadochroniarzem, przy czym wykazywał świetną orientację
w sprawach strategicznych i w sytuacji frontowej. Zdawało się nam więc, że
jego żywiołem jest „wojaczka”.
Kiedy jednak na wielogodzinnych spacerach z niesłabnącą uwagą
słuchaliśmy opowiadań Mietka o perspektywach rozwoju naszego kraju, o
elektryfikacji Polski socjalistycznej, lub jego „wykładów” z dziedziny energii
elektrycznej – wróżyliśmy mu karierę w tej specjalności – oczywiście w
„Nowej Polsce”. Faktem było, że jego wiadomości daleko przekraczały zdobytą
na kursie Wawelberga ' wiedzę. Kiedy zdążył ją nabyć – trudno było dociec.
' Wyższa Szkoła Techniczna im. Wawelberga i Rotwanda w Warszawie, założona
w 1895 r., a w 1951 roku wcielona do Politechniki Warszawskiej.
Można też sądzić, że gdyby życie Mietka potoczyło się inaczej,
poświęciłby się może... muzyce. Posiadał doskonały słuch i piękny głos. W
odosobnieniu, w jakim znajdowała się nasza uczelnia, śpiew Mietka był wielką
atrakcją: wykonywał bezbłędnie arie wielu znanych oper i operetek, znał
mnóstwo pieśni. Na „koncerty” Mietka schodzili się towarzysze z innych grup
narodowych, a nieraz na miejscu tworzyły się duety i chóry. W ogóle byliśmy
przedmiotem zazdrości z powodu Mietka, a także z powodu Janka Krasickiego,
który wyróżniał się wyjątkowymi cechami umysłu i charakteru.
Trudno osądzić, którą z dróg wybrałby Mietek, gdyby dożył naszych
czasów. W Polsce kapitalistycznej warunki nie sprzyjały rozwinięciu
któregokolwiek z jego zamiłowań i uzdolnień. Jednakże nie tylko to
zdecydowało o jego drodze życiowej. Całą swoją energię, wszystkie zdolności,
cały rozum i wszystkie uczucia oddał Mietek w służbę walki rewolucyjnej. Tej
walce podporządkował wszystkie swe sprawy osobiste.
Życie Mieczysława Hejmana od lat chłopięcych zapowiadało się
dramatycznie. Urodził się 19 marca 1907 roku, w rodzinie zamożnej – ojciec
jego był właścicielem ziemskim, ponadto posiadał fabrykę i kamienicę. Z drugą
swą żoną, matką Mietka, ożenił się będąc wdowcem w wieku podeszłym. Miał
już dwie córki starsze niż jego młoda żona. Matka Mietka była kobietą piękną i
uzdolnioną. Zmuszona została przez rodziców do małżeństwa z człowiekiem, z
którym ją nic nie łączyło. Z małżeństwa tego było troje dzieci, oprócz Mietka –
starsze siostry: Eugenia i Felicja. Rena Hejmanowa, kobieta kulturalna,
postępowa, obdarzona wysokim poczuciem sprawiedliwości i godności
osobistej, już nawet będąc matką, dążyła do usamodzielnienia się. Jeszcze za
życia męża wyjechała do Poznania, gdzie wyuczyła się modniarstwa i zaczęła
pracować. Okazało się to zresztą bardzo przydatne w późniejszym jej życiu.
Na początku pierwszej wojny światowej rodzina Hejmanów musiała
uciekać z płonącego Kalisza do Rosji, skąd wróciła po rewolucji lutowej
jesienią 1917 roku. W 1922 roku umarł ojciec Mietka. Z byłego majątku zostały
resztki. Rodzina rozproszyła się. Siostry studiowały w Warszawie, musiały
jednocześnie zapracować na mieszkanie, utrzymanie, opłatę czesnego. Były już
wtedy działaczkami Związku Młodzieży Komunistycznej, a później
Komunistycznej Partii Polski. W życiu matki nastąpił nowy, ciężki okres
nieustannego lęku o los dzieci, wystawania pod więzieniami z paczką jedzenia
lub w oczekiwaniu na widzenie. Rozpoczął się czas rozłąki, kiedy dzieci
stawały się zawodowymi rewolucjonistami, a wiadomości o nich, dostarczane
drogą partyjną, docierały rzadko. Całą swą bogatą naturę, wszystkie siły i
uczucia oddała Hejmanowa swym dzieciom. Później nauczyła się kochać i
troszczyć również o przyjaciół i towarzyszy swych dzieci.
Na kształtowanie się poglądów i charakteru Mietka wpłynęły
niewątpliwie stosunki rodzinne. Przeżycia matki, jej bunt przeciwko
narzuconemu małżeństwu, jej rozpaczliwe dążenie do życia pełniejszego i
niezależnego, nie mogły ujść obserwacji inteligentnego, wrażliwego dziecka.
Duży był wpływ sióstr i ludzi, z którymi one współdziałały.
Mietek był chłopcem bardzo żywym, o nieokiełznanym temperamencie,
żądnym przygód i wrażeń. Jako najmłodsze dziecko był rozpieszczany, był
ulubieńcem wszystkich. Nie znał karności wobec schorowanego, starego ojca.
Jeszcze trudniej było matce wychowywać dorastającego chłopca po śmierci
męża. W szkole Mietek był przywódcą kolegów w organizowaniu wypraw
„wojennych”, w urządzaniu figlów, różnych zawodów sportowych i zabaw.
Toteż często wzywano matkę do szkoły, a nawet grożono wydaleniem syna. Po
jednej z takich rozmów z kierownikiem szkoły matka natknąwszy się na
rozbrykanego Mietka, nie mogąc zapanować nad swym zdenerwowaniem,
uderzyła go (w rodzinie Hejmanów nie bito dzieci). Świadkami tego incydentu
byli koledzy i „podkomendni” Mietka. Nie zareagował on na to wcale, odwrócił
się i wyszedł ze szkoły.
Nadszedł wieczór, a potem noc, chłopiec się nie zjawiał. Zaalarmowano
policję, koledzy Mietka podzielili się na grupy i przeszukiwali okolicę,
spuszczono nawet śluzy w Prośnie – bez skutku. I dopiero na drugi dzień, w
południe, nadszedł telegram od starszej córki z Łodzi, że Mietek znajduje się u
niej. Okazało się, że postanowiwszy uciec z domu, bez grosza, chłopiec zaszedł
do pobliskiej wsi, gdzie go nakarmiono. Przygodną furmanką i pieszo dotarł do
stacji, a stamtąd „na gapę” zajechał do Łodzi. Eugenia była właśnie na
egzaminie maturalnym. Kiedy ją wywołano i ujrzała brata, to mimo
zaskoczenia wybuchnęła śmiechem: miała przed sobą jakiegoś obdartego,
brudnego urwisa, którego w pierwszej chwili nie poznała. Na drugi dzień
odesłała go do domu pod opieką kuzyna, aby znowu nie uciekł.
Zdarzenie to Mieczysław pamiętał przez całe życie. Może dlatego, że
widok zrozpaczonej, zmienionej do niepoznania matki, wywarł na nim głębokie
wrażenie. Nie dawano sobie żadnych przyrzeczeń, ale Mietek postanowił
poprawić się. Wytrwać jednak w takim postanowieniu było ponad możliwości
tej bujnej, nieujarzmionej natury.
Wkrótce matka, nie mogąc sobie poradzić z chłopcem, wysłała go do
córek , do Warszawy. Wtedy też Mietek po raz pierwszy zetknął się z
niedostatkiem. Mieszkał z siostrami w jednym z maleńkich pokoików,
przebudowanych przez właściciela z szopy. Pożywienie było nader skromne.
Trzeba było jak najszybciej przysposobić chłopca do pracy zarobkowej. Mietek
opuścił szkołę ogólnokształcącą i wstąpił do szkoły rzemieślniczej im.
Stanisława Konarskiego, na wydział elektrotechniczny. Z początku nauka
zafrapowała go , ale nie na długo.
Znów dzięki swemu temperamentowi i pomysłowości stał się przywódcą
i ulubieńcem kolegów. Sytuacja zmieniła się o tyle, że zamiast matki, wzywano
teraz do szkoły siostrę. Lubiano go, wiele mu przebaczano, kiedy jednak po
jednym z „kawałów”, podczas zajęć praktycznych, wyczerpała się cierpliwość
majstra, poradzono opiekunce, by zabrała Mietka ze szkoły.
Mietek miał wtedy lat 17. W życiu jego nastąpił przełom. Przemiana z
beztroskiego młodzieńca, na młodego, myślącego mężczyznę dokonała się
szybko. Wpłynął na to doniosły fakt: Mietek związał się z ruchem
rewolucyjnym. Po kilkumiesięcznej przynależności do organizacji „Pionier”,
przyjęty został do Związku Młodzieży Komunistycznej. Jak wynika z
opowiadań siostry Felicji, Mietek głęboko przeżywał ten fakt. Zadziwiające
było, że trapiły go wątpliwości, czy zasługuje na przyjęcie do rewolucyjnej
organizacji. Zaczął pracować w środowisku metalowców na Bródnie.
Zetknięcie się z robotnikami miało zbawienny wpływ na dalsze kształtowanie
sie charakteru Mietka. Być może – jak sądzą siostry – że również młodzieńcze
uczucia, miłość nie odwzajemniona czy też nieszczęśliwa – zmusiły go do
głębszego myślenia.
Początek pracy w ZMK zbiegł się z akcją wyborów do Rady Miejskiej w
Warszawie. W 1927 roku KPP wystąpiła z listą bloku Jedności Robotniczo-
Chłopskiej. Mietek miał w tej kampanii możliwości wykazania swoich
zdolności organizacyjnych, energii i zdyscyplinowania. Kierował ekipą
organizacyjną, planował akcję w obwodzie wyborczym. Na wyznaczonych
„podpunktach” ' dla agitatorów dostarczał literaturę wyborczą, dawał krótkie
informacje, „nastawienia” itp. Ta sama sieć agitatorów dostarczała informacji
ze swoich środowisk, z fabryk, z zakładów pracy. Informacje o nastrojach, o
opinii robotników, o sytuacji ludzi pracy przekazywane były drogą ustną i
pisemną od instancji niższych do wyższych i dawały podstawę do oceny
sytuacji przez kierownictwo KPP.
' „Podpunkt” - miejsce krótkich spotkań (gwara partyjna).
Mietek nie zrezygnował jednak z nauki zawodu, który tak polubił. Od
1926 roku kontynuował studia na wydziale elektrotechnicznym Szkoły
Wawelberga i Rotwanda. Nielegalna praca społeczna i intensywna nauka
wypełniły mu życie po brzegi. Nie sądzone było jednak młodemu
rewolucjoniście ukończyć studia. W okresie egzaminów zostaje aresztowany
pod zarzutem agitacji komunistycznej w kampanii wyborczej. Ten pierwszy
„chrzest” kończy się na razie jego zwolnieniem. Teodorowi Duraczowi udaje
się obronić młodego, nieznanego jeszcze defensywie, „przestępcę
politycznego”.
Było zasadą, że po uwolnieniu z więzienia komunista zgłaszał się do
dyspozycji swojej organizacji. Tak też uczynił Mieczysław. Tym razem Komitet
Warszawski powierza mu jeszcze bardziej odpowiedzialny odcinek pracy, a
mianowicie „technikę” centralną i warszawską. Do jego obowiązków należały
więc opieka nad nielegalnymi drukarniami, gdzie drukowany był centralny
organ ZMK, odezwy, ulotki, poza tym kierowanie siecią kolportażu w całym
kraju.
Wymagało to nie tylko zmysłu organizacyjnego. Kierownik „techniki”
odpowiadał za dobór kolporterów, za ich ideowe przygotowanie. Niezwykle
ważne były zasady konspiracyjnej pracy: chodziło o to, aby podczas
nielegalnego przewożenia literatury do okręgów zamaskować ją tak, aby nawet
podczas rewizji nie była wykryta. Służyły ku temu klasyczne już wówczas
walizki z podwójnym dnem itp. Częściej jednak przewożono literaturę po
prostu w jakimś bagażu lub walizce. Przewożący byli zazwyczaj elegancko
ubrani, o „nobliwym” wyglądzie, aby nie budzić podejrzeń policji. Kierujący
„techniką” musiał pamiętać dziesiątki adresów („zasypanie” pisemnego adresu
było uważane za przestępstwo partyjne, pociągało bowiem za sobą represje i
więzienie dla adresata), musiał zajmować się „uzupełnianiem szeregów” po
aresztowaniu towarzyszy, wynajdywać nowe „przyjazdówki” w terenie.
Stopniowo kształtował się rozległy aparat kolporterów różnych szczebli,
zrywana przez policję sieć bezzwłocznie wiązana była przez organizację
partyjną i młodzieżową. Prasa komunistyczna, odezwy, czasopisma teoretyczne
musiały docierać do młodzieży robotniczej, do mas pracujących.
Nadciągał głęboki kryzys ekonomiczny; dziesiątki i setki tysięcy
robotników wyrzucano na bruk, pogłębiała się nędza, rosło bezrobocie, ubożała
ludność wiejska. Narastała potężna fala strajków, walk ekonomicznych i
politycznych.
Drukowane słowo partii uczyło taktyki rewolucyjnej, pomagało kierować
walką mas, orientować się w zawiłych drogach taktyki, informowało o życiu w
Związku Radzieckim, budziło otuchę i pewność ostatecznego zwycięstwa
proletariatu.
Współpracujący z Mietkiem w „technice” towarzysze opowiadają, że
tęsknił on za masową pracą organizacyjno-polityczną w związkach
zawodowych lub w fabryce, to jest taką, która dawała możność uczestniczenia
razem z robotnikami w strajkach i demonstracjach, dawała satysfakcję
bezpośredniej walki. Równocześnie uważał „technikę” za najważniejszy
odcinek pracy partyjnej. Tak już było zawsze. Każda kolejna robota była
„najważniejsza”, nie tylko dla niego samego, ale również dla ludzi z nim
współdziałających.
Los komunistów – członków nielegalnej partii, nie ominął również
Mieczysława. Osiągnięcie pełnoletności przypieczętowane zostało w 1928 roku
powtórnym aresztowaniem i zasądzeniem na sześć lat więzienia. Wyrok ten był
jednak tak oczywistym bezprawiem, że sąd apelacyjny zmuszony był
zmniejszyć go do 3 lat.
Rozpoczęła się więc więzienna „edukacja” Mietka. Początek „studiów”
odbył Mietek w więzieniu warszawskim. Któż z aktywistów i przywódców
partii nie „terminował” na Pawiaku?
I nigdy chyba, mimo kilkakrotnych powrotów do więzień, nie zapomniał
Mieczysław tych pierwszych dni. Cztery ściany celi, czas płynący cicho i
nieznośnie wolno, ruchy i wola skrępowane... Uczucie człowieka powalonego
na ziemię, związanego sznurami. Wyrwany nagle z gąszcza spraw, trosk i
radości, z bystrego tempa życia, skazany na bezczynność i pustkę...
Mietek biegał po celi jak w klatce i dziwnym wydawały mu się spokój i
zaabsorbowanie towarzyszy różnymi sprawami: „Czym oni właściwie żyją? I
czy to możliwe, że oni nawet żartują?” I do końca życia nie zapomniał Mietek
piosenki więziennej, którą jakby od niechcenia zaśpiewali wieczorem
towarzysze z celi:
Towarzyszu mój,
Porzuć smutek swój,
Porzuć żale, jęki
Książkę weź do ręki,
Siadaj i się ucz!
Cóż, że nie masz żryć,
To nie będziesz tyć!
Ucz się w chłodzie, głodzie,
Ucz się w niewygodzie
Komunistą być!
Minęło kilka dni. Starosta komuny zaznajomił Mietka z programem
nauki, rozkładem zajęć, poradził od czego powinien zacząć. A więc: ekonomia
polityczna, ruch robotniczy, wiadomości o ZSRR, „prasówki”. Wokół
towarzysze skarżyli się, że... dzień jest za krótki! Światło gaszono o 21.00,
resztę wieczoru wykorzystywano więc na dyskusję, która ciągnęła się nieraz do
późnej nocy. Do ogólnego programu nauki Mietek wprowadził jeszcze
matematykę i język obcy.
I tutaj wre walka o prawa więźniów politycznych, o korzystanie z
biblioteki komuny, o dopuszczanie do cel gazety, przeciw karom, kasowaniu
spaceru... W braterskiej jedności komuny, w atmosferze wysokiej ideowości, w
przyjaźni wychowywali się młodzi komuniści.
Mietek zaaklimatyzował się mimo wszystko. Jego żywiołowy humor i
przyjazny stosunek do towarzyszy – jednały mu ogólną sympatię.
„Wyższy kurs edukacji” czekał Mietka w więzieniu karnym w Rawiczu,
dokąd wywieziony został po wyroku. Tutaj styka się z czołowymi aktywistami
KPP. Mimo swoich 22 lat ma już dużą wiedzę teoretyczną, potrafi też uogólnić
zdobyte wiadomości. Tak przygotowany opuszcza w 1930 roku więzienie.
Przychodzi wezwanie do wojska. Zostaje wcielony do 61 pułku piechoty
w Bydgoszczy.
Nad Mietkiem czuwa partia, a raczej on sam szuka łączności z
towarzyszami. Znajduje ją, będąc w wojsku. Do tego momentu Mietek był
zetemkowcem, a ukończył już 23 lata. Nie zdążył załatwić przeniesienia do
partii, kiedy powołano go do służby wojskowej. Przyjęcie do partii nastąpiło
więc w sposób szczególny: wydział wojskowy przy KC KPP, polecając mu
zadanie pracy w wojsku, przyjął go równocześnie do partii.
Zadanie polegało na tym, aby pokierować walką żołnierzy przeciw
moralnemu i fizycznemu znęcaniu się nad nimi zawodowych oficerów
sanacyjnych, aby demaskować przygotowania wojenne przeciw Związkowi
Radzieckiemu.
Służba w wojsku była dla Mietka swego rodzaju szkołą pracy politycznej.
Konieczność bacznego przestrzegania zasad konspiracji (za działalność
komunistyczną w wojsku groził sąd doraźny i często kara śmierci) i charakter
tego odcinka pracy partyjnej wymagały nie tylko politycznego przygotowania,
ale stosowania niezwykle elastycznych metod pracy. Na przewodzie sądowym
w Warszawie, świadek defensywy, zeznał później o Mieczysławie Hejmanie, że
korzystał z dużego zaufania władz partyjnych, do pracy takiej bowiem
przeznacza się ludzi wyrobionych, z praktyką, gdyż „robota” na terenie
wojskowym jest trudna i trudna jest również do wykrycia.
Tym razem zeznanie szpicla zawierało dużą dozę prawdy ' .
Nad Hejmanem czuwa sfora szpicli, każdy jego krok był śledzony.
' Akta więźnia M. Hejmana w Sieradzu. Archiwum MSW, C/3 Sieradz 202.
Po opuszczeniu wojska w 1931 roku, stał się zawodowym rewolucjonistą,
przeszedł na warunki życia nielegalnego, posługiwał się fałszywymi
dokumentami, często zmieniał miejsca zamieszkania i tylko dzięki temu
wymykał się z rąk policji.
Pozostał już w pracy wojskowej. Decyzją Komitetu Centralnego KPP,
Mietek został sekretarzem wydziałów wojskowych, kolejno w okręgach: Łódź-
Częstochowa, Lublin-Siedlce-Łomża, Radom-Kielce, Kraków-Zagłębie
Dąbrowskie ' . W 1933 roku Hejman, awansowany został na sekretarza
Wydziału Wojskowego przy Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii
Zachodniej Białorusi, a wtedy terenem jego działalności stały się Wilno,
Białystok, Brześć i Grodno.
' Wyciąg z protokołu rozprawy głównej przed sądem Okręgowym w Warszawie
z 12.06.1937 r. (...) Świadek podaje, że M[ieczysław] H[ejman] ostatnio nie miał
funkcji i zostawał do dyspozycji KPP. Ekspertyza grafologiczna stwierdziła,
że sprawozdanie okręgu siedleckiego, z grudnia, z danymi o akcji komunistycznej
w garnizonach wojsk Siedlec, Białej Podlaskiej i Łukowa w sprawie Obw[odu]
Siedlce-Łomża za I, akcja wojskowa w Siedlcach, Łukowie, Łomży, Zamościu,
Zambrowie i Ostrowii Maz[owieckiej], sprawozdanie z Obwodu Siedlce-Łomża
za luty 1933 o akcjach wojskowych w tychże miejscowościach pisane były ręką
Mieczysława Hejmana.
Archiwum MSW, sygn. C/3 Sieradz A 202. Akta więźnia M. Hejmana.
Lata 1931-34 były okresem strajków i politycznych demonstracji
robotniczych, rewolucyjne walki chłopów o nie spotykanym dotychczas
napięciu ogarnęły Rzeszowszczyznę i Krakowskie. Na Zachodniej Ukrainie i
Białorusi rozgorzała walka narodowowyzwoleńcza przeciw okupacji
sanacyjnej, więzienia zapełniły się walczącymi chłopami.
Rozprawy z Ukraińcami i Białorusinami odznaczały się szczególnym
okrucieństwem. Policja puszczała z dymem całe wsie, w defensywie bito i
torturowano, mnożyły się wyroki śmierci. Po kraju niosła się fala oburzenia i
nienawiści do faszyzmu, rodziła się solidarność i jedność walczących. W tej
sytuacji rząd, chcąc użyć żołnierzy przeciw walczącym masom, zaprowadził w
koszarach faszystowski reżim terroru. Przerzucano poborowych do odległych
miejscowości: do koszar w centralnej Polsce wysyłano Ukraińców i
Białorusinów i odwrotnie. Zadaniem komunistów było: nie dopuścić do tego,
aby robotnicy i chłopi w mundurach użyci byli do mordowania swych braci.
Faszystowskiej propagandzie, intensywnemu wpajaniu nienawiści do ZSRR,
„kapralskiemu” reżimowi, komuniści przeciwstawiali się w codziennej,
nieustępliwej walce.
W odezwie KC KPZB z 1933 roku czytamy:
Żołnierze, Robotnicy i Chłopi w mundurach żołnierskich!
Rząd faszystowski usiłuje odgrodzić robotników i chłopów w mundurach
od ich braci klasowych, od walki, która toczy się poza koszarami (...)
Ale wbrew terrorowi w koszarach coraz to nowe masy żołnierzy występują do
walki (...) W Szopienicach na Górnym Śląsku żołnierze demonstrowali przed
magistratem, domagając się zapomóg urlopowych. W Strzemieszycach
żołnierze w mundurach brali udział w pogrzebie bezrobotnego,
zamordowanego przez policję...
Demonstrujcie – przeciw sądom doraźnym w wojsku,
–
przeciw ekspedycjom karnym, pacyfikacji
Polesia i Wołynia!
–
przeciw przygotowaniom wojennym [skierowanym]
przeciw ZSRR (...) '
' Odezwa zredagowana została prawdopodobnie przez Wydział Wojskowy KC KPZB,
którego sekretarzem był M. Hejman. Archiwum Zakładu Historii Partii, 163 (IV-3),
nr 6, VIII 1933.
A oto kilka obrazków z ówczesnych sprawozdań Mieczysława Hejmana,
które zostały odnalezione ' : 22 Pułk Artylerii Lekkiej stacjonujący w Kielcach,
był pułkiem „karnym”. Ciągnęło się to od kilkunastu lat – jeszcze od najazdu
Piłsudskiego na Kijów, kiedy to 2 baterie w pełnym składzie, nie chcąc
występować przeciw Rosjanom którzy wywalczyli sobie rząd robotniczo-
chłopski, przeszły na stronę Armii Czerwonej.
' Sprawozdanie Obwodu Lublin-Kraków-Kielce. M. Hejman był wówczas
sekretarzem Wydziału Wojskowego KPP tego obwodu.
AKZHP, 158 (XIV), poz. 4, 1932 luty.
Osobliwością 22 PAL był fakt, że dowództwo jego składało się z byłych
białogwardzistów – płka Bigowa i jego zastępcy ppłka Alikowa. Pałali oni
nienawiścią do ZSRR i komunistów i znęcali się nad żołnierzami. Kradzież
produktów żołnierskich i w związku z tymi nadużyciami nad wyraz nędzny
wikt, budziły powszechne oburzenie. Za to dowództwo nie szczędziło
oszczerstw i kłamstw o Związku Radzieckim. Toteż kiedy ukazała się „gazetka
ścienna” pełna inwektyw i bredni o ZSRR, kapepowcy zerwali ją i zniszczyli.
Represje nastąpiły natychmiast: dwie baterie ukarano całonocnymi
ćwiczeniami. W odpowiedzi baterie, jak jeden mąż, odmówiły posłuszeństwa.
Nie poszły na ćwiczenia. Rano ukazała się ulotka żądająca usunięcia
białogwardzistów, traktowania godnego żołnierza, lepszego jedzenia i usunięcia
złodziei z intendentury. W obiad wszystkie menażki pełne wodnistej, cuchnącej
zupy wrzucono „na komendę” do kuchni. Ta akcja poskutkowała: poprawiono
pożywienie, udzielono urlopów, sfora „zupaków” ' przycichła. A chociaż
później aresztowano kilku komunistów, żołnierze nigdy nie pozwolili już na
znęcanie się nad sobą. Na czele akcji stał Komitet Pułkowy z komunistami:
Sametą, Łuczyszynem i Goldbergiem.
' „Zupak” - podoficer zawodowy zajmujący się szkoleniem.
Oto dalsze wydarzenia w garnizonie 71 Pułku Piechoty w Zambrowie,
które relacjonował Hejman w swoim sprawozdaniu ' : na placu Piłsudskiego
odbywają się ćwiczenia. Kapitan aplikuje niezliczoną ilość karnych ćwiczeń.
Żołnierze wykonują je z ostentacyjną opieszałością. Kapitan rozkazuje
maszerować „na baczność” po kałużach i błocie, żołnierze omijają kałuże. W
miejscu, gdzie największe, pada komenda „klęknij”, żołnierze stoją. Kapitan
wścieka się: dzieli ich na grupy i odsyła do koszar, ale zamiast obiadu – karne
ćwiczenia. Żołnierze ustawiają się i skandują: „głodni jesteśmy, dawać żryć.”
Dowództwo rezygnuje z dalszych karnych ćwiczeń, żołnierze otrzymują
obiad. Wieczorem żołnierze zebrali się w świetlicy i śpiewali pieśni
rewolucyjne. Dowództwo jednak tego wieczoru „ogłuchło”, kapitan zaś
przeniesiony został później do innej jednostki.
' Sprawozd. Okr. Siedlce-Łomża. M. Hejman był wówczas sekretarzem Wydz. Wojsk.
tego okręgu. Archiwum Zakładu Historii Partii, (158, XIV), poz. 2, luty 1933.
Stan organizacji w wojsku był szczupły. Komunistów w pułku było kilku.
W 9 Pułku Artylerii Ciężkiej było np. 19 towarzyszy, przy tym ze względu na
konspirację podzieleni byli na małe organizacje, które nie powinny były o sobie
wiedzieć. Wpływ na żołnierzy był jednak duży, prowadzono nieustanną akcję o
urlopy, o lepszy wikt, o ciepłe mundury itp. Duża była aktywność komunistów,
ich pomysłowość i ruchliwość: rozklejano nocą plakaty z aktualnymi hasłami,
pisano hasła na murach, podkładano odezwy, odbywano narady, na których
zapadały decyzje o drobnych, ale nieustających akcjach – wszystko to czyniono
w warunkach grozy i terroru.
Ze sprawozdań i relacji Mietka wyłania się obraz codziennego, cichego i
nieznanego bohaterstwa wielu prostych ludzi.
Rysuje się w nich również styl pracy Hejmana: doskonała znajomość
sytuacji w każdym garnizonie, w każdym pułku. Bardzo szybka i elastyczna
reakcja na zaistniałe wydarzenia, posługiwanie się dobrze zorganizowaną
łącznością, osobistymi kontaktami z komunistami w wojsku.
W relacji z lutego – marca 1933 roku z Obwodu Lublin-Radom-Kielce,
czytamy: Kierownictwu Obwodu udało się dokonać zwrotu w pracy masowej
wśród żołnierzy, inicjowania i organizowania wystąpień politycznych i
solidarnościowych w wystąpieniach bezrobotnych i ludu pracującego (...)
Podejmowanie na naradach żołnierskich rezolucji (Puławy) i wysyłanie listów
otwartych do robotników i chłopów (Puławy, Kielce) (...) Stan organizacyjny
powiększył się w okresie sprawozdawczym [prawdopodobnie półrocze jesieni
1932 – luty 1933 – przyp. J. L.] więcej niż 3 razy, z dwudziestu kilku na
siedemdziesiąt cztery. W Puławach zorganizowano 16 komórek KPP – 42
żołnierzy. Oprócz tego jest 50 sympatyków. W Radomiu – 20 członków partii
(...) ' .
' Archiwum Zakładu Historii Partii, (158/XIV), poz. 1, luty-marzec 1933 r.
Trzeba było niewiarygodnej ruchliwości i zręczności, aby przenosząc się
z miejsca na miejsce, wywijać się z rąk tropiących szpicli.
Wreszcie, kiedy zmęczenie i wyczerpanie nerwowe dawało się mocno we
znaki (Mietkowi wydawało się niewłaściwe prosić o urlop, a zresztą gdzie
miałby go spędzić?), przyszła szczęśliwa wiadomość: skierowany zostaje do
uczelni przy Międzynarodówce Komunistycznej, gdzie komuniści uzupełniają
swe kwalifikacje zawodowych rewolucjonistów. KC KPP korzystał z tych
możliwości, aby dać ludziom wyczerpanym pracą konspiracyjną czas do
wytchnienia i nauki.
Mietek czuł, jakby mu skrzydła wyrosły. Zobaczy Moskwę! Odetchnie
wolnością, atmosferą bliskości, przyjaźni z ludźmi. Wreszcie poczucie
bezpieczeństwa, spokoju, ludzkiego bytowania. Ileż ciepła było później we
wspomnieniach z tej uczelni, snutych podczas wieczornych godzin w dalekiej
Baszkirii.
Czas podzielony na naukę, dyskusje, zapoznawanie się z życiem w ZSRR
i skąpe rozrywki, upłynął niepostrzeżenie. Zbliżała się pora powrotu. Mietek
rwał się do kraju, tęsknił za pracą, za trudami „nielegalnika”, gdyż w tym
widział pełnię życia.
W tym czasie kierowano komunistów do kraju z poleceniem
zalegalizowania się. Była to sprawa nader trudna. Warunki w kraju okazały się
trudniejsze niż wszelkie przewidywania. Trzeba było rozpocząć pracę
zarobkową, zamieszkać. Ale meldować się – oznaczało oddać się w ręce
defensywy. Mieszkał więc Mietek dorywczo u matki, u przyjaciół, u
towarzyszy. O pracę w warsztacie elektrotechnicznym wystarał się towarzysz,
na liście figurowało jakieś obce, fikcyjne nazwisko. Dzień powszedni był
ciężki. Trzeba było zakładać anteny na wielkiej wysokości, nie posiadając ani
ciepłej, ani ochronnej odzieży. Zdarzały się przy tym humorystyczne sytuacje:
do warsztatu raz przyszedł znany powszechnie szpicel warszawski Pogorzelski,
w sprawie naprawienia aparatu radiowego. Właściciel wezwał Mietka i polecił
mu zająć się klientem. Na szczęście pierwszy zorientował się Mietek –
wyręczył się kolegą i czmychnął niepostrzeżenie. Mietkowi groził duży wyrok
za pracę w „wojskówce”. Pogorzelski, z gorliwością psa gończego, tropił
nieuchwytnego „wywrotowca”.
Pewnego dnia Hejman nie zjawił się w domu, nie było go też na żadnej
„melinie”. Dopytującą się o niego matkę odsyłano w defensywie od jednego
szpicla do drugiego. Domyśliła się wreszcie najgorszego – Mietka zabrano do
obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej.
„Bereza”... Słowo to nosiło na sobie piętno hańby ustroju
faszystowskiego, owiane było uczuciem grozy i nienawiści, każdy uczciwy
człowiek wzdrygał się na dźwięk tego słowa. Miejsce to znajdowało się na
krańcach Polski, na odludziu, mimo to nie dało się ukryć przed opinią
publiczną. W kraju rozgorzała walka o zniesienie obozu, urządzonego na wzór
hitlerowskich „kacetów”.
Wielu polskich komunistów i lewicowych działaczy przeszło przez
Berezę. Wielu wybitnych działaczy i przywódców PZPR ma za sobą tę
„szkołę”. Również Mietkowi nie sądzone było tego uniknąć. I tutaj w
warunkach pastwienia się nad człowiekiem, Hejman był wierny dewizie:
pozostać sobą. Cokolwiek by się stało, nie zatracić godności komunisty.
Dzięki pięknemu opisowi w książce Michała Mirskiego, widzimy Mietka
niosącego pomoc towarzyszom w jedynie możliwej postaci: słowem otuchy,
kpiną z wyczynów policyjnych, dzielną postawą, humorem i uśmiechem.
Właśnie ten uśmiech doprowadził do wściekłości oprawców, szczególnie
policjanta Bernyciaka – więzień Berezy powinien być bowiem zgodnie z
regulaminem zmordowany, zrezygnowany i przygnębiony. Powinien był
opuścić Berezę złamany moralnie i fizycznie. Mietek, który był wyćwiczonym
żołnierzem i posiadał dużą sprawność fizyczną, wszystkie „padnij”, „czołgaj
się”, „kacze chody”, „skoki” i inne mordercze biegi aż do upadłego,
wykonywał sprawnie. Jakby się urodził do drylu wojskowego. Policjant
Bernyciak wymyślał coraz to nowe „karne ćwiczenia”, a także karcer, spanie na
gołym betonie itp., mszcząc się za wszystko: za wzorowo wykonane ćwiczenia,
za zdrowie i wytrzymałość, a przede wszystkim za uśmiech i pogodę ducha. A
pogoda Mietka pomagała w tym najcięższym czasie.
(...) Ćwiczyłem ostatkiem sił – pisze Mirski. - Na szczęście Hejman
poprosił o pozwolenie pójścia do ustępu. Bernyciak nie oponował. Poszedł za
nim. Zostałem sam. Odetchnąłem. Koszula lepiła mi się do ciała. Oni
tymczasem długo nie wracali. Nie rozumiałem, co się mogło stać. Sądziłem
nawet, że przenieśli Hejmana do innej sali. Po pewnym czasie jednak wrócił.
Nie poznałem go. Twarz miał we krwi. Ubranie jego było mocno zabrudzone i
mocno cuchnęło, jak gdyby wyciągnięto je z ustępu. Tylko oczy uśmiechały się.
Staliśmy obaj w odległości metra od siebie, twarzą do ściany.
Skąd jesteś – nagle zwrócił się do mnie. Byłem zdziwiony, że tak
zmaltretowany człowiek może mówić normalnym głosem. A on jak gdyby nigdy
nic, ciągnął dalej: - No i zbił mnie, cholera, ale to nic, gorzej, że śmierdzi,
kazał mi się czołgać w ustępie, glina parszywa.
Trudno było ustalić, ile w tym było przypadku a ile świadomego podziału
funkcji, ale tak się utarło, że od tej pory Bernyciak zajmował się Hejmanem, a
Łęczowski mną. To jeden, to drugi na przemian wbiegali do naszej sali i
ćwiczyli. Niekiedy wchodzili razem i każdy brał sobie swego do roboty (...)
Ostatni wychodził Łęczowski. Kazał nam się położyć na betonowej
podłodze z odwróconymi do siebie plecami i nie ruszać się z tej pozycji do
samego rana. Zamknął drzwi i wyszedł. Zostaliśmy sami. Mimo że dyżurny
policjant mógł nas obserwować przez judasza, rozmowa między nami zaczęła
się na dobre. Przeczekawszy trochę, aż zupełnie ucichło na korytarzu,
odwróciliśmy się do siebie twarzami...
Dobrze mi było z Hejmanem. Miał w sobie wiele ciepła. Opowiedział mi
szczegóły zajścia w ustępie. Bernyciak wciąż się czepiał o to, że się uśmiechał.
Nie pomogło tłumaczenie, że ma już taki układ twarzy od urodzenia, że wcale
się nie uśmiecha, bo wcale mu nie jest wesoło. Czy Bernyciak rzeczywiście
podejrzewał go o wesołość, czy też szukał tylko pretekstu do bicia, Hejman nie
wiedział. Lecz gdyby nawet Bernyciak uwierzył, że Hejman ma już taki wyraz
twarzy, nie mógłby się z tym pogodzić...
Długo rozmawialiśmy, aż zmorzył nas sen. Mimo twardej podłogi i zimna,
które przedostawało się przez wybitą szybę, zasnęliśmy głęboko i mocno.
Kilkakrotnie budził nas dyżurny, który wchodził na salę, zwłaszcza przy zmianie
warty. Już zgrzyt klucza we drzwiach zrywał nas na nogi. Hejman wołał:
Baczność! - i meldował obecność na sali dwóch aresztowanych przybyłych do
Berezy.
Była głęboka noc. Żarówka rzucała żółte światło na szare ściany,
usposabiając leniwie do snu. Nie wiedzieliśmy, która jest godzina. Hejman
szybko zasnął. Zazdrościłem mu. Mnie jakoś sen nie brał. A gdy już zacząłem
drzemać, powietrze przeciął silny, przeraźliwy gwizdek. Hejman natychmiast
poderwał się na nogi. Był to prawdopodobnie odruch zaszczepiony jeszcze w
wojsku.
–
Pobudka – powiedział do mnie...
Umyłem sobie twarz zimną wodą. Dreszcze przeszły mi po ciele. Ręcznika
jeszcze nie miałem. Zacząłem się oglądać. Wtedy usłyszałem głos: - Wytrzyj
twarz własną koszulą. - Usłuchałem rady, zrobiło mi się ciepło. Zacząłem
patrzeć w stronę, skąd szedł głos, chciałem rozpoznać jakąś twarz, lecz między
nami, a masą ludzi stał policjant. Pilnował, żeby nie doszło do rozmów. Mimo
to niektórzy dochodzili do nas bliżej, witając nas szeptem: - Cześć Mietku,
cześć Michale! - skąd wiedzieli już o Hejmanie, trudno mi było wówczas
zrozumieć. Lecz o czym nie wiedzieli bereziacy! (...) '
' Michał Mirski: Biegiem marsz. Warszawa 1958.
Hejman szybciej niż inni opuścił Berezę, dzięki temu, że... czekała go
rozprawa pod zarzutem „wywrotowej roboty” w wojsku. 11 stycznia 1937 roku
już kontynuował „życie” więzienne przy ulicy Dzielnej w Warszawie. Po
Berezie cisza więzienia, spokojnie płynące dni wydają się błogością,
wytchnieniem. Dziwne, że teraz dopiero odczuwa ból w zbitych na czarno
plecach, w nogach, ramionach. „Ach, nie myśleć o Berezie, o tym co będzie,
rozkoszować się ciszą i bezczynnością, odpocząć!”
Ale nie można nie myśleć o Berezie. Wśród snu podrywa wściekły
okrzyk: Biegiem! Biegiem! I nagła myśl: Co teraz robią towarzysze? Biegną po
jedzenie czy ćwiczą na placu? I co z tym chorym więźniem Berezy i innymi tak
strasznie udręczonymi?
Mija niedługi czas i narastać zaczyna ucisk czterech więziennych ścian.
Na wolności partia prowadzi walkę o wielkim rozmachu i zasięgu. Partia nie
działa sama, walka o demokrację, przeciw wojnie toczy się szerokim frontem z
udziałem komunistów, socjalistow i ludowców. Nadciągają wielkie wydarzenia.
Nadciąga groźba wojny. Jak można teraz, kiedy posiadło się wiedzę i
doświadczenie, siedzieć bezczynnie? Bezsens tej izolacji od życia, od świata
męczy niewymownie...
Na szczęście naglą obowiązki: trzeba zapełnić jałowy czas więzienny
pożyteczną pracą. Wokół niego jest wielu młodych. Są żądni wiedzy, oczekują
od niego odpowiedzi na niezliczone pytania.
I znowu nauka – tym razem Hejman jest „profesorem” i wychowawcą.
Komuna wybiera go na swego kierownika. Dzień wypełnia się znowu pracą,
troskami, walką o prawa więźniów politycznych. Czas robi swoje. I mimo
wszystko działać zaczyna przyzwyczajenie...
A było do czego się przyzwyczajać. 12 czerwca 1937 r. Sąd Okręgowy w
Warszawie skazał Hejmana na 9 lat więzienia. Akt oskarżenia opiewał, że
Hejman prowadził akcję komunistyczną w garnizonach wojskowych Siedlec,
Białej Podlaskiej, Łukowa, Łomży, Zamościa, Zambrowa itd. Zgodnie z
wyrokiem Mietek miał opuścić więzienie 27 września 1945 roku.
Jest rok 1938. Mietek kolejno „odsiaduje” wyrok w więzieniu
piotrkowskim, do którego przeniesiono go po akcjach przeciw regulaminowi
faszystowskiemu. Toczy się pracowity, normalny, więzienny dzień.
Przyniesiono właśnie gazety. Jak zawsze zaczęli gorączkowo przeglądać.
Wzrok pada na zaskakującą wiadomość: Komunistyczna Partia Polski została
rozwiązana. KPP przestała istnieć... Wiadomość uderzyła obuchem w głowę.
Nie, to niemożliwe, zwykłe oszczerstwo prasy burżuazyjnej. Wiadomość ta
jednak tkwi jak gwóźdź w głowie, odbiera spokój i sen. Administracja
więzienna ze złośliwą satysfakcją obserwuje zachowanie więźniów
politycznych. Zaczynają nagabywać z osobna mniej zahartowanych więźniów:
Partia nie istnieje, jeśli podpisze się deklarację o zerwaniu z ruchem
komunistycznym, więzień odzyska wolność. Nie ma nikogo, kto by przyjął te
propozycje.
Nastrój niepokoju i wyczekiwania trwa nadal. Wreszcie z MOPR
nadchodzi „gryps” z wiadomością o komunikacie Egzekutywy
Międzynarodówki Komunistycznej w sprawie rozwiązania KPP i z poleceniem
rozwiązania organizacji partyjnych w więzieniach. Trudno określić nastrój
towarzyszy. (Przeżyłam ten fakt w więzieniu i do dziś nie zapomniałam tego
bólu). Co będzie dalej? Najgorsze jest to, że nie rozumiano dlaczego? Szukano
na własną rękę motywów, lecz każdy wydawał się niedorzecznością.
Wieczorem odbyło się ostatnie zebranie dwudziestoosobowej organizacji
KPP. Usiedli wzdłuż długiego stołu. Mietek jako starosta celi miał referować
komunikat Międzynarodówki. „Towarzysze, zebraliśmy się, aby zapoznać się z
komunikatem Kominternu...” głos mu się załamał. Wyręczył go inny towarzysz.
Wypowiedzi mimo przygnębienia były stanowcze. Komuna pozostaje i zostaje
godność i obowiązek komunisty. Słowa brzmią jak przysięga.
W pierwszych dniach napaści hitlerowców na Polskę, administracja
więzienna uciekła, pozostawiając więźniów politycznych na pastwę
hitlerowców. Komuniści i tym razem nie pozostali bierni. Szturm do drzwi był
skuteczny – we wszystkich więzieniach wyłamano drzwi, odebrano klucze
pozostałym na miejscu strażnikom i naraz całe komuny więźniów politycznych
znalazły się na wolności.
W takich to warunkach dla Mietka, jak i dla kilkunastu tysięcy polskich
komunistów otworzyły się bramy więzienia. Wraz z innymi dążył on do
Warszawy, aby uczestniczyć w jej obronie, a również po to, by spotkać
towarzyszy i naradzić się co do dalszych kroków. Mimo wielokrotnego
zwracania się o wcielenie do wojska, nie udało mu się uczestniczyć w obronie
kraju. Armia była w rozsypce. Oddziały Wehrmachtu wyprzedzały i przecinały
drogę zdążającym do Warszawy więźniom politycznym.
Po ogłoszeniu rozkazu pułkownika Umiastowskiego, aby mężczyźni
opuścili Warszawę, Mietek udał się, wraz z wielu innymi komunistami, na
wschód, do ZSRR. Zatrzymał się w Białymstoku.
Nastąpił okres wytchnienia po intensywnej pracy społecznej i zawodowej.
Sprawa powrotu do kraju i podjęcia pracy partyjnej nie była na razie aktualna.
Gnębiło to Mietka. Trzeba było jakoś się urządzić.
Nadeszła wreszcie pora i na szczęście osobiste. Mietek poznał uroczą,
młodą towarzyszkę, pokochali się i wkrótce pobrali.
Właściwością jednak tych czasów było, że to proste, ludzkie szczęście nie
mogło być trwałe. Przekreśliła je napaść hitlerowska na ZSRR. W lipcu 1941
roku żona Hejmana, spodziewając się narodzin dziecka, ewakuowana została z
Białegostoku na wschód. Mietek odprowadził żonę. Ze ściśniętym sercem
patrzył, dopóki pociąg nie zniknął mu z oczu. Czy się jeszcze zobaczą?... W
1943 r., po powrocie do kraju, dowiedział się, że pociąg został rozbity. Żona i
matka wróciły do Białegostoku i znalazły się w getcie.
W przeświadczeniu Mietka, nakazem chwili było zgłosić się do
Komendantury Wojskowej o wcielenie do jednostki idącej na front. Lecz tereny
zachodnie szybko zajmowane były przez Niemców. Kazano się ewakuować.
Wyjechał ostatnim pociągiem idącym na wschód.
I w tym ciężkim okresie Mietek pozostał sobą. Józef Kapliński,
współtowarzysz tych smutnych wędrówek, wspomina:
W drodze, po każdorazowym bombardowaniu, pomagał kobietom z dziećmi
wsiadać do pociągu. Gdy pociąg stawał – zajmował sie rannymi. A podczas
dłuższych postojów Hejman wraz z innymi towarzyszami szedł do wojenkomatu
i domagał się wcielenia do wojska.
I znów nieustanne zabieganie o wcielenie do Armii Czerwonej, o
możliwość uczestniczenia w wojnie przeciw hitleryzmowi. Sprawa jednak nie
była prosta: byliśmy przyjezdni, nie znani, przy tym uważano, że walka z
hitleryzmem przebiegała również na zapleczu frontowym i tutaj praca jest
również ważna. W końcu jednak udało się:
Pewnego razu widziałem go odjeżdżającego z osiedla w kierunku miasta,
przeświadczonego, że został wcielony do wojska. Stał na ciężarówce wraz z
kilkoma Rosjanami, barczysty, rozpromieniony. Śpiewał donośnie polskie i
rosyjskie pieśni rewolucyjne – wspomina Józef Kapliński.
Tym razem chodziło o coś jeszcze ważniejszego dla Mietka niż wysłanie
na front. Otworzyły się możliwości, o których marzył każdy komunista polski:
rozpoczęły się przygotowania do utworzenia Polskiej Partii Robotniczej.
Przyszła odpowiedź Międzynarodówki Komunistycznej na wielokrotne prośby
Mietka. Inicjatorzy tego wielkiego zamierzenia – Marceli Nowotko, Paweł
Finder i ich współtowarzysze znali Mieczysława Hejmana. Uznali, że można
mu zaufać w tych najtrudniejszych warunkach pracy konspiracyjnej, jakie
stwarzała okupacja hitlerowska. Upór i wola Mietka zwyciężyły. Wysłany
zostaje do szkoły przygotowującej komunistów do pracy w kraju.
Od tego zaczęłam swoje wspomnienia o Mieczysławie Hejmanie. O jego
dalszych losach już pisano. A o jego działalności w Polskiej Partii Robotniczej i
ostatnich latach jego życia powiem pokrótce: organizował i opiekował się
podziemnymi stacjami nadawczo-odbiorczymi. Uczył towarzyszy łączności
radiowej. Od montowania aparatów do zbrojnej ochrony w trakcie ich działania
– wszystko wykonywał bezbłędnie i niezawodnie. Zdawało się, że los
wynagradza mu wszystkie trudy i cierpienia. Był w swoim żywiole. Łączność
mimo szalonych trudności, funkcjonowała. Pewnego dnia – niespodzianka,
radosna wiadomość: żona i dziecko (którego jeszcze nie znał) żyją! Wreszcie
uda mu się uzyskać możliwość uwolnienia żony, dziecka i matki z getta w
Białymstoku.
I właśnie w tym dniu, kiedy świat był tak piękny a serce przepełnione
nadzieją...
Szedł na umówione spotkanie z towarzyszem, który miał załatwić
ulokowanie rodziny w bezpiecznym miejscu. Przechodził obok sklepu ze
sprzętem elektrotechnicznym. Przypomniał sobie, że do aparatury nadawczo-
odbiorczej pilnie potrzebny jest jakiś detal. Wszedł do sklepu. Nagle
towarzyszka, która z nim razem szła, zauważyła, że Mietek wypadł ze sklepu,
biegnąc w kierunku placu Trzech Krzyży. Za nim biegł szpicel w cywilu i
umundurowani Niemcy. Mietek wskoczył do dorożki, ale za nim już pędzili
Niemcy na motocyklach. Zorientował się , że pozostało mu już tylko drogo
sprzedać życie.
Pobiegł do kiosku z papierosami, wołając do sprzedawczyni: „Niech pani
ucieka, ja się tu muszę bronić”. Skrył się za budką z pistoletem w ręku. Ale już
otoczyła go sfora hitlerowców. Mietek nie dopuszczał ich do siebie. Strzelał
celnie i położył kilku trupem. Był spokojny i opanowany. Ostatni pocisk
skierował we własną skroń.