PATT BUCHEISTER
ŻAR TROPIKÓW
Przełożyła Jolanta Januć
PROLOG
Salem miała cudowny sen Unosiła się w powietrzu, wolna jak ptak,
zaciskając dłonie na sznurach huśtawki. Tym razem nie miała ciasno
splecionych warkoczy, czego wymagała pani Stuyvesant. Długie, czarne
loki powiewały swobodnie na wietrze, gdy huśtawka wzbijała się w górę.
Zamiast zgniłozielonego mundurka, który musiała nosić w sierocińcu, miała
na sobie jasnoróżową sukienkę. Z przodu ozdabiały ją kokardki, a pod
obszerną spódnicą kryły się dwie halki obszyte koronką. Salem śmiała się,
gdy wiatr unosił sukienkę, i nawet nie próbowała jej poprawić.
We śnie nie miała ośmiu lat Była dorosła, a to znaczyło, że już nikt nigdy
nie będzie jej mówił, co ma robić. To, że była na huśtawce, nie będąc już
dzieckiem, było cokolwiek dziwne, nie na tyle jednak, by zepsuć jej
przyjemność zabawy. Robiła to, co chciała, i czuła się tak wolna, jak jeszcze
nigdy w życiu.
Nagle sen prysnął jak bańka mydlana. Ktoś przycisnął usta dziewczynki
ręką i potrząsnął ją za ramię budząc.
Wstrzymała oddech i już miała krzyczeć, gdy znajomy głos szepnął jej
do ucha:
— Salem, zachowuj się cicho.
Otworzyła oczy, wciąż żałując przerwanego snu, ale była już spokojna,
wiedząc, że obudził ją John Canada. W przyćmionym świetle, sączącym się
przez zasłony okna, mogła dostrzec jego wysoką sylwetkę pochyloną nad
łóżkiem. Miał siedemnaście lat i był prawie dwa razy wyższy od niej.
— Ubierz się tak cicho, jak tylko potrafisz — powiedział. — Uciekamy
stąd.
Kiwnęła głowa i John zdjął dłoń z jej ust Salem przywykła do
wypełniania poleceń. Robiła to zawsze, odkąd sięgnęła pamięcią. Była tylko
jedna różnica między poleceniami, które zwykle rzucali jej inni, a
poleceniami Johna. Dla Johna gotowa była zrobić wszystko, o cokolwiek by
poprosił. Ufała mu tak jak niewielu ludziom.
Kiedy wciągała sukienkę od mundurka na bawełnianą koszulkę nocną,
John wyjął spod łóżka długie, wąskie pudło, w którym były jej ubrania.
Zdjął powłoczkę z poduszki i wrzucił do niej bieliznę, sukienkę na zmianę i
sweter. Widząc, co się dzieje, Salem sięgnęła pod materac i wyciągnęła
niedużą puszkę i grzebień. Nie miała zamiaru zostawić swoich skarbów.
1
RS
Gromadzenie tych dóbr doczesnych zajęło jej całe lata. W puszce były trzy
dolary i sześćdziesiąt dwa centy, czerwona wstążka, kamień z delikatnym
zarysem odciśniętego liścia, guzik, co do którego była pewna, że jest
srebrny, i mały ptaszek ze szkła, podarunek od Johna i Wyatta Brodie'ego.
John wziął puszkę i wrzucił do powłoczki. Był jednym z niewielu,
którym Salem pokazała jej zawartość i wiedział, że wszystkie te rzeczy były
dla dziewczynki bezcenne.
Zapiawszy ostatnią klamerkę w bucie, Salem odruchowo wsunęła dłoń w
dłoń Johna. Położył palec na ustach, dając do zrozumienia, że muszą być
cicho. Kiwnęła głową i ruszyła za nim przez sypialnię. Patrzyła z obawą na
mijane łóżka, ale wszystkie dziewczynki spały.
Kiedy doszli do schodów, ostrożnie przeszli na prawą . stronę. Wiedzieli,
że inaczej schody będą trzeszczeć. Salem potknęła się na ostatnim stopniu i
mocniej chwyciła rękę Johna. Choć była zaspana i oszołomiona, nie
zadwała żadnych pytań.
Serce zabiło jej mocniej, gdy przemykali się w ciemnościach koło biura
pani StuyvesanL Kierowniczka sypialni dziewcząt powinna spać w swoim
pokoju na górze. Salem nie wiedziała, dokąd zabierają John, ale wiedziała,
że oboje zostaliby ukarani, gdyby pani Stuyvesant złapała ich o tej porze.
Złamali regulamin, opuszczając w nocy sypialnie.
Wyatt czekał na nich za krzakami, niedaleko wejścia do zimnego,
murowanego budynku. Gdy zobaczył, że skradają się w dół po schodach,
podniósł z ziemi dwa tłumoczki i przerzucił je przez ramię. W tej chwili nie
uśmiechał się zarozumiale, jak to miał w zwyczaju. Na jego twarzy strach
walczył z podnieceniem. Wyatt miał piętnaście lat — wystarczająco dużo,
by rozumieć wagę tego, co mieli uczynić, i wystarczająco mało, by
ignorować niebezpieczeństwa, które mogły ich spotkać.
Wziął Salem za rękę i próbował dostosować kroki do długich kroków
Johna. Szli w stronę dziury w murze, ukrytej za krzakami ostrokrzewu.
Kuta, żelazna brama była w nocy zamknięta; nie mieli szans na wyjście
tamtędy. Cierniste liście ostrokrzewu wbijały im się w skórę i w ubrania,
gdy przedzierali się do dziury.
Najpierw przeszedł Wyatt i pomógł przedostać się Salem. Po drugiej
stronie także był gęsty żywopłot, więc Wyatt rozsuwał go, ułatwiając
dziewczynce przejście.
John nie od razu poszedł za nimi. Odwrócił się i przez chwilę patrzył na
duży, murowany budynek, który przez większa część życia był jego domem.
Nigdy nie chodził spać głodny, pracownicy nigdy się nad nim nie znęcali,
ale przez cały czas pobytu Johna wiedział, że jest na łaskawym chlebie. Stan
Massachusetts pełnił rolę rodziców, wychowując go i kształcąc.
Stan Massachusetts zadbał też o adopcję Salem. Miała nastąpić nazajutrz
i była to jedna z przyczyn, dla których John zabrał dziewczynkę ze sobą.
Właśnie ta bliska adopcja zmusiła go do przyspieszenia ucieczki,
zaplanowanej na późniejszy termin. Za dwa miesiące kończył osiemnaście
lat i miał opuścić sierociniec. Musiałby wtedy opuścić Wyatta i Salem, więc
dlatego postanowił, że odejdą razem teraz.
Myśl o młodych przyjaciołach wywołała na jego twarzy uśmiech
łagodzący twarde rysy. Ich trójka w oczach innych ludzi stanowiła dziwne
przymierze. Nieważne, że byli w tak różnym wieku; tworzyli rodzinę, która
była jedyną, jaką kiedykolwiek mieli.
John podniósł rękę do czoła, drwiąco salutując budynkowi. Zrobiło mu
się głupio z powodu tego gestu, więc odwrócił się i szybko przecisnął przez
dziurę.
Kiedy dołączył do reszty, Wyatt mocno trzymał rękę Salem.
Dziewczynka stała prosto, przyciskając do piersi swój tobołek. W jej oczach
nie było widać strachu ani niepewności. Podniosła głowę i spojrzała na
Johna z taką ufnością, że poczuł, jak coś go ściska w gardle.
Od chwili gdy podniósł ją z boiska, kiedy upadła popchnięta przez
starszą dziewczynkę, nie mógł oprzeć się urokowi jej wyrazistych oczu. Od
tamtej pory wszędzie za nim chodziła. John był samotnikiem, ale odkrył, że
zainteresowanie smarkuli sprawia mu przyjemność. Śmieszyła go, ale mógł
przy niej być sobą, bez konieczności kontrolowania się i przyjmowania
postawy obronnej. Małej nie zrażały ani jego okresy milczenia, ani wybuchy
złości. Po prostu cieszyła się, gdy mogli być razem. Nie wymagała od niego
niczego poza towarzystwem i lojalnością.
Tak samo było z Wyattem. Chłopak stracił rodziców na kilka lat przed
swoim przybyciem do sierocińca. Podrzucano go różnym krewnym, ale gdy
ci nie mogli sobie z nim poradzić, czy też nie chcieli nawet spróbować,
oddawali go pod opiekę stanu. Po pobytach w wielu rodzinach zastępczych
Wyatt znalazł się w końcu w sierocińcu. Zbyt niski na swój wiek, od razu
stał się celem ataków boiskowego tyrana. Gdy John po raz drugi wyciągnął
Wyatta spod chłopca starszego od niego o dwa lata, zabrał go na stronę i
3
RS
zaczął uczyć samoobrony. Salem przyglądała im się szeroko otwartymi
oczami, ale nie wtrącała do lekcji. Pewnego dnia zabrała z kuchni na oczach
kucharza kilka ciastek; zjedli je we trójkę, siedząc pod drzewami. Salem
demonstrowała cios po ciosie lekcje bosku, przedrzeźniając zarówno
instrukcje Johna, jak i ćwiczenia Wyatta Śmiali się wszyscy i ten śmiech
zadzierzgnął miedzy nimi mocną nić przyjaźni i ciepła, jednocząc tę dziwną
kompanię.
Od tej pory każdą wolną chwilę spędzali razem. Dawali sobie wzajemnie
to, czego najbardziej potrzebowali. John nie wyobrażał sobie życia bez nich;
nie chciał nawet spróbować. Zrobiłby wszystko, niezależnie od kosztów, by
być z nimi.
Uwolnił Salem od ciężaru powłoczki i wziął ją na ręce. I on, i Wyatt
skrócili kroki, by dziewczynka mogła za nimi nadążyć. Oddalali się od
sierocińca, trzymając się w cieniu wysokiego muru.
Przez sześć miesięcy John pracował na stacji benzynowej Buda, żeby
zarobić na używany samochód, który teraz stał zaparkowany o dwa domy
dalej. Chłopiec miał nadzieję, że reszta pieniędzy, która została mu po
zapłaceniu za samochód wystarczy im na dotarcie do Key West, na Florydę.
Wybrał to miasto na dużej mapie szkolnej dlatego, że było najbardziej
oddalonym miejscem, do którego mogli dotrzeć, nie potrzebując
paszportów.
Doszedłszy do poobijanego, starego samochodu, wrzucił rzeczy do
bagażnika. Salem wczołgała się na tylne siedzenie, gdzie John położył dla
niej koc i poduszkę. Wyatt usiadł z przodu. Oczy błyszczały mu na myśl o
przygodzie, jaka ich czekała.
Mając nadzieję, że strach ściskający żołądek nie odzwierciedla się na
jego twarzy, John najpierw spojrzał w lusterku wstecznym na Salem, a
potem przeniósł wzrok na Wyatta.
— Jeśli któreś z was rozmyśliło się, niech mi to powie teraz. Kiedy
odjadę, już nigdy tu nie wrócę.
—To dobrze — stwierdziła z zadowoleniem Salem. — No to ruszaj.
Odbicie Salem zniknęło z lusterka i John odwrócił się, by zerknąć na
tylne siedzenie. Mała schowała twarz w poduszkę i owinęła się kocem. W
ciągu paru sekund zasnęła.
Wyatt rozpiął zamek błyskawiczny w kurtce i ten dźwięk ponownie
skierował uwagę Johna na chłopca. Wyatt ruchem głowy wskazał drogę.
4
RS
— Jak szybko jedzie ta pluskwa?
John włączył silnik, szczerząc zęby w uśmiechu.
— Wystarczająco szybko.
5
RS
ROZDZIAŁ 1
Siedząc po turecku na łóżku, Salem Shepherd popatrywała to na kopertę
trzymaną w ręku, to na wyciąg z konta bankowego, który znalazła w środku.
Był to czek wystawiony dla niej przez Johna. Kwota była trzykrotnie
wyższa niż w comiesięcznych czekach, które otrzymywała od chwili
rozpoczęcia studiów uniwersyteckich w Seattle, to jest od czterech lat
Dokładnie sprawdziła zawartość koperty, szukając listu czy kartki, ale
nie było tam nic poza wąskim kawałkiem papieru z wydrukowaną liczbą
dolarów. Jedyną osobistą rzeczy w czeku było jej nazwisko i podpis Johna,
a trudno byłoby to uznać za jakikolwiek ślad korespondencji.
Minęło tyle czasu, myślała, że John powinien już zmniejszyć
ograniczenia, które nałożył na nich oboje. Przez cztery lata jedyną formą
komunikacji były czeki. Kiedy przyjeżdżała co roku latem do Key West,
John rzadko z nią przebywał, w dodatku nigdy sam na sam. Pracował na
łódkach, a Salem pracowała w galerii Delty; chyba że była potrzebna jako
członek załogi. Będąc w Seattle, pisała do Johna i Wyatta co tydzień, a
nawet częściej, jeśli ogarniała ją tęsknota. Wyatt czasem wysyłał do niej
pocztówki, rzadziej listy. Najczęściej dzwonił, by powiedzieć jej, co się
dzieje w domu i spytać, co u niej słychać. Na szczęście on nie zmieniał się
w stosunku do Salem. W dalszym ciągu był trochę przyjacielem, trochę
bratem, a trochę kochanym utrapieńcem.
John z rzadka dołączał do czeku kartkę z wiadomością, że otrzymał jej
list, czy też z odpowiedzią na jakieś pytanie. Nie dzwonił, by porozmawiać,
tak jak to czynił Wyatt. Salem nie cierpiała tego dystansu między nimi,
który zdaniem Johna był konieczny. Uważała, że to do niczego nie prowadzi
i tylko sprawia niepotrzebny ból.
Wiele zmieniło się od chwili, gdy opuścili sierociniec. Byli wtedy
młodzi, gotowi do wejścia w świat i przetrwania dzięki swemu
zdecydowaniu. Właściwie byli jak Trzej Muszkieterowie: jeden za
wszystkich, wszyscy za jednego. Tak było do momentu ukończenia przez
Salem osiemnastu lat. Właściwie zmiana zaczęła się wcześniej: w
szesnastym roku życia dziewczyny. John trzymał ją na dystans, jego czułe
uściski stały się wspomnieniem. Salem była za młoda, by rozumieć
przyczynę tego odsunięcia. Zaczęła rozumieć później, gdy sama poczuła
pożądanie fizyczne. Podobała mu się, ale on tego nie chciał.
6
RS
Została wysłana do Seattle, bo nie umiała ukryć swych uczuć. Z
początku, kiedy John zaproponował jej wyjazd na odległy uniwersytet,
zbuntowała się. Później przekonała się do tego pomysłu. Była to szansa
pokazania, że umie sama kierować swym życiem, że jest już osobą dorosłą,
a nie — jak uważał John — dzieckiem.
Salem zerknęła na czek, nienawidząc tego, co on oznaczał: dla Johna
była tylko zobowiązaniem finansowym i niczym więcej.
Deanna Wong, wnuczka właścicielki mieszkania, pomagała Salem w
pakowaniu. Akurat składała togę, którą jej przyjaciółka nosiła w dniu
wręczenia dyplomów, kiedy usłyszała odgłos dartego papieru. Wrzuciła
togę do pudła i skoczyła w stronę łóżka, potykając się o sterty książek
leżące na podłodze. Zobaczyła dwa skrawki papieru, podniosła je i
próbowała złożyć w całość. Westchnęła z ulgą:
— Trochę taśmy klejącej, trochę dobrej woli ze strony urzędnika w
banku, i jeszcze możesz zrealizować ten czek.
Salem potrząsnęła głową, ciemne włosy rozsypały się na ramionach.
— Nie mam zamiaru go realizować.
— Dlaczego?! Twój opiekun jest naprawdę hojny. Na pewno ułatwi ci to
życie przez kilka miesięcy.
Salem sięgnęła po oba kawałki papieru i przedarła je jeszcze raz. Tylko
tyle mogła zrobić, by wyładować złość, ale wcale nie poczuła się lepiej.
— Nie chcę jego pieniędzy — powiedziała z bólem w głosie. — Chcę,
żeby kazał mi wracać do domu.
Deanna przysiadła na łóżku, nie zważając na skrawki papieru, które
właśnie spadły na podłogę. Miała osiemnaście lat i jak wszyscy w tym
wieku była mądra i pewna siebie.
— Może on też tego chce, ale myśli, że ty wolisz zostać tutaj. Mówiłaś
mi, jakie radosne listy pisałaś do domu o życiu w Seattle. No więc, on może
sądzić, że chcesz zostać.
Salem uśmiechnęła się ponuro.
— John wie, co czuję. Przede wszystkim nigdy nie ukrywałam tego, że
nie chcę wyjeżdżać z Key West. To się nie zmieniło przez cały czas mojego
pobytu tutaj.
— Wiem — rzuciła sucho Deanna. — Zawsze się skarżyłaś, jeśli padało,
albo nie było widać słońca.
Nie mogąc usiedzieć w miejscu, Salem zeskoczyła z łóżka i podeszła do
7
RS
okna. Po szybach spływały krople deszczu. Poczuła chłód, mimo że miała
na sobie dżinsy, koszule i gruby sweter. Przyglądała się strugom ulewy,
rysującym dziwne ścieżki na szklanej tafli. Wielu ludzi w Seattle lubiło
deszcz i pochmurną pogodę, ale nie ona.
Drżąc nie tylko z zimna, murknęła:
—Czuję się jak więzień", któremu kończy się wyrok, ale strażnik nie
puszcza go do domu.
— Czyżbyś popełniła jakąś straszliwą zbrodnię, o której mi nie
powiedziałaś? — spytała lekko Deanna.
— Mój wiek był zbrodnią — powiedziała cicho Salem, bardziej do siebie
niż do przyjaciółki.
Deanna spojrzała na nią, jej migdałowe oczy wyrażały zdumienie.
— Przepraszam?
Salem potrząsnęła głową, żałując, że to wspomniała. Ale to była prawda,
to właśnie była przyczyna, dla której John wysłał ją z domu; przynajmniej
jedna z przyczyn.
— Miałam poszerzyć swoje horyzonty w Seattle — powiedziała, w
dalszym ciągu patrząc w okno. — Problem polega na tym, że jedyny
horyzont, który mnie interesuje, to ten widoczny z wybrzeża Key West.
— Salem, Seattle to nie jest czyściec, wiesz. — Deanna próbowała
bronić rodzinnego miasta. — Po czterech latach spędzonych tutaj masz się
czym pochwalić. Zdobyłaś stopień naukowy w biologii morskiej,
nawiązałaś sporo przyjaźni, otrzymałaś dwie propozycje małżeństwa i jedną
nieprzyzwoitą ofertę, o której wiem, no i żeby nie być zbyt skromną ośmielę
się nadmienić, że masz cudowną przyjaciółkę, mianowicie twoją szczerze
oddaną. Chyba że będziesz dalej czepiać się Seattle, wtedy zapomnij o tym.
Salem odwróciła się od okna, nie mogąc znieść widoku szarego nieba i
deszczu w chwili, gdy jej serce i dusza tęskniły za słońcem i ciepłym
wiatrem.
— Byłaś dobrą przyjaciółką, Deanna. Będzie mi ciebie brakowało.
Deanna uśmiechnęła się z zadowoleniem.
— Nie rozumiem, dlaczego musisz zaraz wyjeżdżać. Wiesz, że moja
babcia pozwoli ci zostać tak długo, jak zechcesz.
Co masz zamiar robić, jeśli nie wracasz do Key West?
— Miałam jechać do domu na łato i gdyby coś było nie tak, podjąć pracę
w Monterey. A teraz jeszcze nie wiem, co zrobię.
8
RS
Usiadła na jedynym wolnym krześle, reszta zarzucona była stertą rzeczy.
Dziewczęta były akurat w samym środku pakowania, kiedy posłaniec
przyniósł kopertę. Salem rozpoznała charakter pisma i od razu zapomniała o
stosach książek i odzieży.
— Jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy życiu przez te cztery lata —
powiedziała — była myśl o powrocie do Key West, do Johna i Wyatta.
Teraz mam wrażenie, że świetnie sobie radzą beze mnie i że mój przyjazd
wywróciłby wszystko do góry dnem.
— Ciekawe stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że mają dwie łódki.
— Trzy. Wyatt mówił mi, że niedawno kupili trawler. Mają zamiar
używać go do prac ratowniczych. Podpisali już wstępny kontrakt na
znalezienie wraku statku, który ponoć miał na pokładzie miliony dolarów w
zlocie i srebrze. Właśnie jako członek załogi, która znalazła skarb, John
zdobył pieniądze na zakup własnej łódki. Miał wtedy osiemnaście lat —
uśmiechnął się. — Chyba już ci o tym mówiłam.
— Kilka razy — mruknęła Deanna bez złośliwości. Podniosła się z łóżka
i podeszła do komódki. Stało tam zdjęcie Salem z dwoma mężczyznami,
zrobione kilka lat temu. Wszyscy ubrani byli w szorty i podkoszulki z
wypisaną z przodu nazwą ich przedsiębiorstwa połowów czarterowych:
Cygańska Flota. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, stojący po prawej
stronie Salem, miał okulary słoneczne skutecznie kryjące oczy. Patrzył w
obiektyw z poważną miną. Niższy mężczyzna mrużył oczy w słońcu. Jasne
włosy kontrastowały z opalonym na ciemny brąz ciałem. Wyluzowany,
beztroski, uśmiechał się z pewnością siebie.
— Od momentu, gdy się poznałyśmy — powiedziała Deanna, biorąc do
ręki fotografię—opowiadałaś mi wszystko o swoim domu, gdzie mieszkałaś
z tą artystką... Jak jej na imię?
— Delta.
— Racja, Delta. Prowadzi mały hotelik i zamieszkałaś z nią na stałe.
Opowiadałaś mi o połowach, nurkowaniu i przejażdżkach łódką po zatoce.
Mówiłaś o jedzeniu, które przygotowywała ta kucharka z Haiti i którego ci
brakowało. Wiem o nawykach Delty, wiem, że potrafi nie spać całą noc i
potem przesypiać dzień; wiem, jak się ubiera: jakby wybierała się na safari
do Afryki. Na podstawie twojego opisu rozpoznałabym ją w tłumie. Tak
samo jest z Wyattem, mam wrażenie, że go znam. Ale o Johnie Canada
nigdy nie mówiłaś zbyt wiele, poza tym, że został twom prawnym
9
RS
opiekunem, gdy osiągał odpowiedni wiek. Wydaje mi się, że w jakiś sposób
jest dla ciebie najważniejszy, ale i tak rzadko wspominasz jego imię.
Salem wstała i zaczęła pakować książki do dużego pudła.
— Pokłóciliśmy się przed moim wyjazdem na uniwersytet Jakoś nigdy
nam to nie przeszło. Sama myśl o tym boli, już nie mówiąc o rozmawianiu.
— Szkoda, że nie mogli wszyscy razem przyjechać z okazji twojego
ukończenia uniwersytetu.
— John był.
Deanna omal nie upuściła fotografii, przez chwilę obracała ją w ręku, aż
wreszcie ustawiła z powrotem na komódce. Odwracając się spojrzała na
Salem, która ze spokojem pakowała książki.
— Żartujesz, prawda?
Z cichym śmiechem Salem powiedziała:
— Nie, nie żartuję. Stał na końcu sali. Wyszedł, gdy odebrałam dyplom.
Deanna przez chwilę próbowała zrozumieć, co powiedziała przyjaciółka.
— Wiedziałaś, że przyjedzie?
— John nigdy tego nie mówił, ale wiedziałam, że będzie.
— Jak to: wiedziałaś? — spytała Deanna, ciągle nic nie rozumiejąc.—
Przed chwilą powiedziałaś, że strasznie się pokłóciliście. Dlaczego miałabyś
myśleć, że przyjedzie?
— Na pewno nie straciłby tak ważnego wydarzenia w moim życiu,
szczególnie, że na tym dyplomie zależało mu bardziej niż mnie.
— Gdzie jest teraz?
Salem wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Chyba jest jeszcze w Seattle. Sprawdziłam na lotnisku,
następny samolot do Miami jest jutro rano.
— Masz zamiar spotkać się z nim później?
Salem wiedziała, że Deanna pochodziła z normalnej rodziny i nie mogła
rozumieć dziwnych układów w życiu przyjaciółki.
— To jasne, że John nie chciał, bym wiedziała, że tu jest. Na pewno nie
będzie mnie szukać.
Pudło było pełne. Salem zamknęła je i zakleiła taśmą. Podjęła decyzję i
wiedziała już, co robić. Ruszyła w stronę szafy.
— Myślę, że zajmę się połowem muszli — powiedziała cicho.
Deanna opadła na krzesło.
— Salem Shepherd, znam cię prawie dziewięć miesięcy i dopiero teraz
10
RS
uświadomiłam sobie, że zwariowałaś. Podejrzewałam cię o to w przeszłości,
gdy nie chciałaś jechać z Harrym Burnside'em na Hawaje w czasie wakacji
wiosennych, ale teraz jestem już pewna, że brakuje ci piątej klepki. Niby
dlaczego właśnie teraz masz się zająć szukaniem muszelek?
Salem wyciągnęła z szafy sukienkę i zaczęła zdejmować z niej
plastykowy worek. Przyglądając się krytycznie strojowi, mruknęła:
— Muszle były w Key West od zawsze. Dla nas życie zaczyna się, gdy
tam przyjeżdżamy, więc chyba mamy jakieś kwalifikacje.
Deanna mrugnała oczami, starając się zrozumieć Salem.
— Masz zamiar w tej sukience ruszyć na poszukiwanie swego opiekuna?
Aresztują cię.
Salem uśmiechnęła się.
— Nie sądzę, żeby do tego doszło. Przynajmniej, widząc mnie w tej
sukience, John nie będzie mógł myśleć, że mam nadal osiem lat. Zresztą
według prawa nie jest już moim opiekunem. Rok temu skończyłam
dwadzieścia jeden lat.
— Skąd wiesz, gdzie go szukać? Seattle to duże miasto, mógł pójść
dokądkolwiek.
Salem położyła sukienkę na łóżku, zdjęła sweter i zaczęła rozpinać
koszulę.
—To proste. Zadzwonię do Wyatta, John na pewno mu powiedział, gdzie
się zatrzyma.
Kiedy Salem dowiedziała się, że John przyjechał na ceremonię wręczenia
dyplomów, spodziewała się jego telefonu lub odwiedzin. Co prawda nigdy
tu nie był, ale miał adres. Zamiast Johna przyszedł czek, którego w ogóle
nie oczekiwała.
Nie ujdzie mu na sucho myślenie, że można ją kupić. Będzie musiał
spojrzeć jej w oczy. Salem nie miała zamiaru zrezygnować bez walki z
najważniejszej osoby w jej życiu.
Kelnerka o pełnych kształtach przyniosła Johnowi następną szkocką z
lodem, choć nie skończył jeszcze tej, którą zamówił wcześniej. Drugi
mężczyzna, siedzący przy stoliku, skinieniem głowy dał jej znak, że może
odejść.
— Widzę, John, że dalej działasz tak samo na kobiety. — Taylor Hanks
zachichotał. — Tobie przyniosła nową porcję, a mnie nie, a to ja jestem
właścicielem tego lokalu.
11
RS
John uśmiechnął się łagodnie.
— Jeżeli mnie pamięć nie myli, to za tobą dziewczyny szły sznurem, od
doków aż pod dom, nie za mną.
— To dlatego, że ty się z nimi nie umawiałeś. Myśleliśmy, że masz
mnóstwo roboty z tymi dwoma dzieciakami i nie masz czasu na kobiety. Do
diabła, sam byłeś dzieckiem! Oczywiście, to nie przeszkodziło
dziewczynom w próbowaniu. Coś mi się zdaje, że dalej tak jest.
Szkocka miała delikatny smak. John wypił następny łyk i poczuł ciepło
rozchodzące się po całym ciele. Było mu zimno od chwili, gdy wyszedł z
samolotu. Raz tylko zrobiło mu się gorąco: kiedy zobaczył Salem
odbierającą dyplom.
— Zostawiam te sprawy Wyattowi — odpowiedział Taylorowi.
Taylor znów się zaśmiał.
— O, to on jednak wychodzi z wody od czasu do czasu, żeby się spotkać
z damami?
— Czasami.
— A co z dziewczyną? — spytał Taylor, ruchem ręki sygnalizując
przechodzącej kelnerce, że chciałby jeszcze jednego drinka. — Nie
widziałem jej, kiedy byłem zimą w Key West. Pamiętam, że ma niezwykłe
imię...
— Salem.
— Pamiątam, że przybiegała codziennie do doku, gdy wracaliście z
morza. Była małym chuderlakiem z najbardziej zasmarkaną mordką, jaką
widziałem w życiu. Co teraz robi?
,,Doprowadza mnie do szaleństwa" — pomyślał ponuro John.
— Właśnie otrzymała stopień naukowy z biologii morskiej.
Nie mógł się powstrzymać i dodał z dumą:
— Była w pierwszej dziesiątce klasy.
— A niech mnie licho! Trudno sobie wyobrazić, by mogła usiedzieć
spokojnie przez czas potrzebny na otworzenie książki, już nie mówiąc o
czytaniu.
John błądził wzrokiem po barze pełnym morskich dekoracji. Wystrój
wnętrza nie był oryginalny, ale miejsce to miało w sobie coś przyjemnego.
Z magnetofonu płynęła muzyka, a nieco później na niewielkim podium
miała pojawić się orkiestra.
John zwrócił się do Taylora.
12
RS
— Kiedy znaleźliśmy skarb, mówiłem wszystkim, że swój udział
zainwestujesz w bar, ale nigdy nie myślałem, że będzie to bar w Seattle.
Wtedy uważałem, że żartujesz, tak jak każdy z nas.
Taylor potrząsnął głową uśmiechając się.
— Ile wtedy mieliśmy lat? Osiemnaście, dziewiętnaście? Świat stał przed
nami otworem! To była mocna rzecz, znalezienie tego złota i srebra, które
leżało na dnie oceanu ponad dwieście lat. Nie mogłem uwierzyć w swoje
szczęście, kiedy szyper powiedział, że każdy z nas dostanie udział.
— Zdaje mi się, że twoje szczęście dalej trwa — powiedział John. —
Twój bar cieszy się powodzeniem.
— Takie jest życie — odrzekł wymijająco Taylor, przechylając głowę w
bok. — Zdziwiłem się, kiedy zadzwoniłeś i powiedziałeś, że przyjeżdżasz
na weekend. Od dawna cię zapraszałem, ale nie spodziewałem się, że coś z
tego wyjdzie. Oczywiście cieszę się, że cię widzę, tylko nie mogę wyobrazić
sobie nic na tyle ważnego, co by mogło cię wyrwać z Key WesL
Taylor nie zapytał wprost o przyczynę przyjazdu, ale pytanie wisiało w
powietrzu. Odpowiedź była prosta: Salem. Pokusa przyjazdu i zobaczenia
jej była bardzo silna, wreszcie przerodziła się w obsesję. John nie mógł już z
tym walczyć. Przyjechał pod pretekstem zobaczenia ceremonii wręczenia
dyplomów. Nie wziął ze sobą Wyatta; ktoś musiał zostać i zająć się
przedsiębiorstwem. Zresztą nawet nie proponował mu wspólnego wyjazdu.
Wiedział, że Wyatt chciałby spotkać się z Salem po skończonej ceremonii, a
to pokrzyżowałoby mu plany. Obserwowanie jej z daleka było
wystarczająco ciężkim przeżyciem; przebywanie z nią niepotrzebnie
zwiększyłoby ból.
Taylor nie czekał na odpowiedź, jego uwagę przyciągnęło coś, co
znajdowało się za plecami Johna. Przez chwilę gapił się, a potem cicho
gwizdnął.
John, zaciekawiony, obejrzał się. Wstrzymał oddech, zobaczywszy co, a
raczej kogo, zauważył Taylor. W ich stronę szła ciemnowłosa kobieta w
czerwonej, jedwabnej sukience. Sukienka miała dość śmiały krój, ale mimo
to nie wyglądała zbyt prowokacyjnie. Na Johnie wywarła jednak odmienne
wrażenie, bowiem rozpoznał w kobiecie swą podopieczną.
Skąd wiedziała, gdzie go szukać?
Miała ze sobą małą, czarną torebkę i coś, co wyglądało jak cienka
książka. Przez rękę przewiesiła czarny, haftowany szal, którego frędzle
13
RS
kołysały się lekko w rytm kroków. Jej białe ramiona były nagie, nie licząc
dwóch delikatnych, wąskich ramiączek sukienki. Lśniący materiał przylegał
do piersi, odsłaniając cały dekolt. Czarne włosy opadały na ramiona.
Na łańcuszku na szyi miała złotą, hiszpańską monetę wielkości
pięciocentówki. To była jej cała biżuteria.
Zbliżała się, nie spuszczając wzroku z Johna. Uśmiechała się nieśmiało i
wtedy poczuł, jak przepływa przez niego fala pożądania. A żeby ją licho,
przeklinał w myśli. Wiedziała, jakie wrażenie wywrze na nim ta sukienka.
„Właściwie czemu nie?" — pomyślał. Zareagowałby tak samo, nawet gdyby
otuliła się od stóp do głów uniwersytecką togą.
Zacisnął palce wokół kieliszka, omal go nie miażdżąc. Całym ciałem
czuł trudne do opanowania pożądanie. Nie odwrócił jednak wzroku, nie
mógł.
Zatrzymała się tuż przed nim.
— Cześć, John.
Rozparł się na krześle, sprawiając wrażenie odprężonego.
— Cześć, Salem.
Podała mu cienki zeszycik oprawiony w skórę.
— Pomyślałem, że pewnie zechcesz to obejrzeć, bądź co bądź płaciłeś za
to. Gdybyś zaczekał po ceremonii, pokazałabym ci od razu.
To był jej dyplom. John obejrzał go i oddał dziewczynie, mówiąc:
— Jest twój. Zasłużyłaś na to.
Salem zignorowała jego słowa. Zauważyła, że gdy podeszła do stolika,
towarzysz Johna wstał Zwróciła się teraz do niego:
— Nie zachowujemy się kulturalnie. Jestem Salem Shepherd.—
Wyciągnęła rękę.— Mam wrażenie, że gdzieś pana widziałam. Czy
przypadkiem nie spotkaliśmy się kiedyś?
Taylor uścisnął jej dłoń, prawie nie słuchając tego, co mówiła.
Wpatrywał się w nią z uwagą.
— To ty jesteś mała Salem? Zaśmiała się, uwalniając dłoń z uścisku.
— Przyznaje, że nie jestem wysoka, ale przy wzroście metr sześćdziesiąt
pięć nie jestem też karlicą.
Taylor potrząsnął głową w zniecierpliwieniu.
— Mówiąc mała, miałem na myśli wiek, nie wzrostu. Znałem cię, gdy
miałaś dziesięć lat. Nazywam się Taylor Hanks. Byłem członkiem załogi,
która znalazła hiszpański skarb.
14
RS
Zauważywszy, jakie zainteresowanie wzbudziła Salem u mężczyzn
obecnych na sali, John wstał i odsunął wolne krzesło.
— Jeśli już tu jesteś, to równie dobrze możesz usiąść.
— No nie, John, bardzo ci dziękuję! Jak zwykle jesteś zbyt łaskawy.
Układała szal na oparciu krzesła, kładła torebkę na stole, a John ciągle
stał za jej plecami. Wreszcie odwróciła głowę i spojrzała na niego.
Dostrzegła napięcie w jego wzroku. Zauważyła też, że był podniecony i
serce zabiło jej mocniej.
Gdy John wrócił na swoje miejsce, przyszła kelnerka z drinkiem Taylora.
Zwróciła się do Salem, pytając, czy chce coś zamówić. Salem poprosiła o
lampkę białego wina i w tej chwili dostrzegła niemal pustą szklankę Johna.
— Proszę przynieść temu panu jeszcze jedną szkocką.
— Salem, przed długi czas sam sobie zamawiałem drinki. Nie potrzebuję
twojej pomocy.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
— Cieszę się, że cię widzę, John.
To była prawda. Zdawało jej się, że minęły wieki od chwili, gdy widziała
go ostatni raz. Jego gęste, ciemnobrązowe włosy jak zwykle wymagały
strzyżenia. W tej chwili sięgały kołnierza marynarki. Salem zauważyła, że
się przebrał. Zastanawiała się, ile czasu zajęło mu zdjęcie garnituru i
krawata; pomyślała, że nie więcej niż trzydzieści sekund. Na tle opalonej
skóry wyraźnie było widać cieniutkie, białe kreski w kącikach oczu —
zmarszczki śmiechu. Rozśmieszanie tego twardego mężczyzny było jej
ulubioną rozrywką w okresie dorastania. Ale teraz John nie śmiał się.
Zwróciła się do Taylora:
— Pamiętam cię. Grałeś na organkach, gdy wypływaliście na połów i
gdy wracaliście. Słyszałam, jak niezbyt ci to wychodziło.
Taylor zaśmiał się. Opierając łokcie na stole, pochylił się w kierunku
Salem.
— A ja pamiętam, że byłaś brązową dziewczynką i zawsze przybiegałaś
do doku na spotkanie naszej łodzi. Przypominałaś mi małe Cyganiątko.
Wyraz jego twarzy zmienił się, zaczynał coś rozumieć.
— Rybacka flota została nazwana na twoją cześć, prawda?
Cygańska Flota.
— To był pomysł Johna.
Taylor spojrzał na złotą monetę, widoczną w głębokim wycięciu dekoltu.
15
RS
— Widzę, że masz pamiątkę z naszego skarbu. Bawiąc się monetą,
spojrzała na Johna. On miał taką samą. Pamiętała jej chłód na swojej
rozpalonej skórze, gdy jeden jedyny raz John trzymał ją w ramionach.
Dostrzegła, że w jego wzroku zimne taksowanie ustępuje miejsca
podnieceniu. On też pamiętał to zdarzenie.
— John kazał zrobić naszyjniki dla całej naszej trójki — powiedziała.
Młody żeglarz skierował się w ich stronę. Krótko ostrzyżony, w
mundurze prosto spod igły, wyglądał na szesnaście lat. Podszedł do stolika i
poprosił Salem do tańca.
Uśmiechnęła się, wstała i wzięła go pod rękę. Grzecznie zwróciła się do
mężczyzn przy stoliku:
— Pozwolicie?
Taylor cicho gwizdnął, gdy uniósłszy się z krzesła, obserwował Salem i
jej partnera na parkiecie.
— O Boże, John! Nie wierzę, że to ta sama dziewczynka, która pomagała
nam kroić przynętę i czyściła ryby. Niewątpliwie wyrosła na piękność.
John także nie mógł powstrzymać się od obserwowania Salem, choć
sprawiało mu tu ból. Było to jak oglądanie wyjątkowo pięknego zachodu
słońca, kiedy chce się zobaczyć jak najwięcej, zanim zjawisko zniknie.
Żeglarz nie przytulał jej zbytnio, ale i tak John miał ochotę pozbawić go rąk.
Myśl o jakimkolwiek mężczyźnie dotykającym Salem przyprawiała go o
bezsenność; nawet nie był w stanie zliczyć nieprzespanych nocy. Fakt, że
inny trzymał ją w ramionach, stanowił torturę nie do zniesienia.
Po skończonym tańcu żeglarz odprowadził Salem do stolika i
podziękował. Podchodził już następny mężczyzna, uśmiechając się z
nadzieją, ale John był szybszy. Szurnęło odsuwane krzesło. John chwycił
Salem za ramię i poderwał ją na nogi.
— Pozwolisz, Taylor.
Poprowadził ją na środek parkietu i objął. Wyczuł delikatny nacisk jej
piersi i już wiedział, że popełnił błąd. Patrzenie na nią było jak powolne
umieranie, dotykanie przywracało go do życia.
Ujął jej dłoń w swą spracowaną rękę, drugą objął ją w« talii. Przez
chwilę stali bez ruchu, patrząc na siebie. Potem John zaczął poruszać się w
takt powolnej ballady, czując jak Salem bez wysiłku dostosowuje się do
niego.
Tańczył z nią po raz pierwszy w życiu. Gdy była nastolatką, to przecież
16
RS
Wyatt uczył ją tańczyć. John nie chciał w tej chwili o tym myśleć. Tych
kilka minut z Salem należało teraz tylko do niego. Być może będą mu
musiały wystarczyć na długo.
Nagle, jakaś para zderzyła się z nimi, popychając Salem prosto na Johna.
Nie odsunęła się, a gdy dał krok w tył, przysunęła się bliżej. Czuł na udach
dotyk jedwabnej sukienki. Przez delikatny materiał doskonale wyczuwał
ruchy partnerki.
Chcąc narzucić dystans, choćby tylko w myślach, mruknął:
— Lekcje Wyatta procentują. Świetnie tańczysz. Podniosła głowę i
spojrzała na niego.
— Wyatt spróbował mnie uczyć tylko raz. Ta, tak zwana lekcja trwała
dokładnie dziesięć minut Omal nie urwał mi głowy, ucząc mnie obrotu, i
trzy razy przydepnął mi palce. Kazałam mu iść i tańczyć z barrakudą*. Ona
ma przynajmniej zęby do obrony, no i nie ma nóg go podeptania.
— Ale zeszłego lata tańczyłaś z nim na werandzie. Spojrzała mu w oczy,
zastanawiając się, czemu w tych słowach zabrzmiało oskarżenie. Nie
zdziwiła się, widząc, że wyraz jego twarzy nie uległ zmianie. Zawsze umiał
świetnie ukrywać swoje uczucia.
* barrakudą — drapieżna ryba mórz gorących, równie niebezpieczna jak
rekiny.
— Tym razem role były odwrócone. Próbowałam nauczyć go walca
Zdumiewające, że Wyatt, taki gibki i zwinny w wodzie, jest taką niezdarą w
tańcu. Może idąc na randkę, nie powinien zdejmować płetw? —
zachichotała.
John z trudem ukrył uśmiech.
— Pewnie czułby się w nich lepiej niż w garniturze.
— A ciebie kto nauczył tańczyć?
Jakaś para szalejąca po całym parkiecie znalazła się w niebezpiecznej
odległości. Groziło to kolejnym zderzeniem, należało więc usunąć się z
drogi. Narzucając zmianę kierunku, John przesunął rękę z talii Salem na
biodro. Z przyjemnością wyczuwał jej harmonijne ruchy. Z trudem
przypomniał sobie, o co go pytała.
— To jest moja pierwsza lekcja.
Zatrzymała się, patrząc na niego z niedowierzaniem. Rozbawiony,
usiłował nakłonić ją do wznowienia tańca. Salem czuła, że serce bije jej
coraz szybciej. Ogarnęła ją dziwna słabość, gdy tuliła się do silnego ciała
17
RS
Johna. Nigdy przedtem nie tańczył. I nagle wydało jej się to całkiem
naturalne. Przecież całe życie wypełniała mu praca, nie miał czasu na nic
innego.
— Szybko się uczysz — wymamrotała.
Melodia skończyła się, ale John nie zaproponował powrotu do stolika.
Chciał jej powiedzieć coś na osobności i mógł to uczynić tylko na środku
parkietu.
Położył dłonie na jej biodrach.
— Salem, nie chciałem, żebyś wiedziała, że jestem w Seattle.
— Wiem.
Zdziwiło go jej opanowanie.
— Nie planowałem spotkania z tobą po ceremonii rozdania dyplomów.
— Wiem;
— Przyjechałem, bo chciałem widzieć, jak odbierasz nagrodę za cztery
lata ciężkiej pracy.
— Wiem.
Orkiestra zaczaja grać jakąś wolną melodię. Zawirowały pary na
parkiecie, ale John nie zauważał ani ludzi, ani muzyki.
— Jestem z ciebie dumny, wiesz o tym. Na pewno świetnie dasz sobie
radę w tej pracy, o której mi pisałaś. To jest muzeum marynistyczne w
Monterey, prawda?
Salem miała ochotę udusić go. John z zawiązanymi oczami mógł
rozłożyć i złożyć każdy silnik, wiedział wszystko o rybach, przypływach,
prądach i rafach koralowych. Nie wiedział tylko, że wolałaby wrócić do
Key West, niż jechać do Monterey. Spojrzała mu w oczy. Może jednak
wiedział, pomyślała. Może wiedział, że przyjęła ofertę tylko po to, by
usłyszeć od niego, że ma zapomnieć o Kalifornii i wracać do domu. Tyle, że
nie powiedział jej o tym.
— Nie wiem, czy będę tam pracować — powiedziała zgaszonym głosem.
— Czyżbyś dostała lepszą ofertę? Zacisnęła palce na jego ramieniu. —
Tak. Prawdę mówiąc, wiele ofert.
Czekał na dalszy ciąg, ale Salem milczała. Spróbował ciągnąć rozmowę.
— No dobrze, a jakie oferty?
— Naprawdę cię to interesuje, czy pytasz z grzeczności?
Zacisnął szczęki.
— Bądź tak dobra, Salem, i nie denerwuj mnie. Nie mam dziś nastroju.
18
RS
Po prostu opowiedz mi o tych ofertach.
— Jedna była z uniwersytetu w Teksasie, gdzie mają wielki instytut
biologii. Druga przyszła z Key West, z kompanii braci Porto.
Na twarzy Johna odmalowało się napięcie. Bracia Porto mieli
konkurencyjne przedsiębiorstwo.
— Czego, do diabła, mogą chcieć bracia Porto od biologa morskiego?
Nawet nie wiedzą, jak pisać biolog, już nie mówiąc o tym, co taki człowiek
robi.
— Nie pytałam ich o to.
John nie był zadowolony. Bracia Proto skontaktowali się z Salem, bo
właśnie dowiedzieli się, że ma ona powiązania z Johnem i Wyattem.
— Nie pamiętam braci Porto — powiedziała. — Czy to nowi ludzie na
wyspie?
— Przyjechali pół roku temu. Mają dwie łódki. Są jak rekiny: od
każdego starają się coś uszczknąć.
Uniosła brwi z zdumieniu, słysząc tak twarde słowa.
— W liście, który od nich dostałem, dawali do zrozumienia, że mają
duże przedsiębiorstwo.
— Kto napisał pierwszy? Oni do ciebie, czy ty do nich?
— Oni. I zanim zadasz następne pytanie, powiedz mi, jakim cudem
wiedzieli, gdzie mnie szukać, i to, że właśnie ukończyłam biologię morską.
Ja wiem tylko tyle, że skontaktowali się ze mną i zaproponowali mi pracę.
Zresztą odmówiłam, chociaż perspektywa powrotu do Key West była
bardzo kusząca.
Patrząc mu w oczy, objęła go za szyję.
— Czekam na inną ofertę.
Chwycił ją za przeguby rąk i uwolnił się z objęć.
— Mówiliśmy o tym setki razy. Wierz mi, twój powrót do domu nie jest
dobrym pomysłem.
„No tak, jasno powiedziane" — pomyślała gorzko Salem. Teraz
wszystko rozumiała. Szukała Johna, bo chciała dowiedzieć się, co miał
znaczyć ten ostatni czek, a to była po prostu odprawa Nie zamierzała kłócić
się z nim, jak kiedyś. Zresztą i tak zawsze przegrywała Powiedział otwarcie,
co myśli, zupełnie nie dbając o to, że sprawia jej ból.
Wyszarpnęła się i ruszyła do stolika. Nie zwracała uwagi na
przyglądających się jej ludzi. Wyciągnęła rękę do Taylora, chcąc się
19
RS
pożegnać. Właśnie coś pił i jej ruch tak go zaskoczył, że omal się nie
zakrztusił.
— Miło było znów cię zobaczyć, Taylor—powiedziała. — Wybacz, że
wychodzę, ale nie chcę popełnić zbrodni w twoim lokalu.
Zostawiła dyplom na stole, chwyciła torebkę, szal i ruszyła do drzwi. Łzy
napłynęły jej do oczu, w gardle coś dławiło, ale wytrwale przeciskała się w
stronę wyjścia. Otworzywszy drzwi, poczuła zimno. Otuliła się szalem i
ruszyła przed siebie.
Nie zdążyła zrobić trzech kroków, gdy nagle jakaś silna ręka chwyciła ją
za ramię i zmusiła do obrotu. John przyparł ją do ściany budynku i
przysunął się tak blisko, że czuła jego oddech. — Do diabła, Salem, nie
mów mi, że nie pamiętasz, co się stało tego lata, gdy ukończyłaś
osiemnaście lat. Nie uwierzę ci.
— Oczywiście, że pamiętam.
Była zdenerwowana, miała ochotę rozpłakać się i obawiała się, że głos ją
zdradza. Nie chciała, by John to zauważył.
— Mało brakowało, a byśmy się pokochali. Z całej siły zacisnął palce na
jej ramieniu.
— Nie. Mało brakowało, a bym cię zgwałcił.
20
RS
ROZDZIAŁ 2
— John, to nie byłby gwałt — powiedziała cicho Salem. — Bardzo
chciałam kochać się z tobą. Jeśli dobrze pamiętam, to ja uwodziłam ciebie, a
nie odwrotnie.
Potrząsnął głową zaprzeczając.
— Nie wiedziałaś, co robisz. Na szczęście w porę się opamiętałem i
przestałem.
— Nie chciałam, żebyś przestawał. Musiał położyć temu koniec.
— Do licha, Salem! Byłem twoim opiekunem, byłem za ciebie
odpowiedzialny. I to właśnie ja zdzierałem z ciebie ubranie, jak szaleniec!
Dopiero po dłuższej chwili Salem pojęła. Gdyby John się z nią pokochał,
byłoby to dla niego równoznaczne z utratą honoru. W dzieciństwie nie
posiadał prawie nic na własność, nauczył się wtedy najbardziej cenić w
życiu honor i dumę. Cztery lata temu jego honor i duma ucierpiały.
Ale Salem też cierpiała. Cztery lata spędzone w samotności, z daleka od
najbliższych osób sprawiły, że teraz wybuchła:
— Powiedziałeś mi tamtej nocy, że nie wiem, co czuję, że źle rozumiem
nasz związek, że nie wiem, co robię. Myliłeś się wtedy i teraz też się mylisz.
Miałam osiemnaście lat, ale nie byłam dzieckiem. Nigdy nie byłam
dzieckiem. Ani Wyatt, ani ty, ani ja nie mieliśmy normalnego dzieciństwa.
Musieliśmy szybko dorosnąć. Poznaliśmy życie od gorszej strony. Ale to
wcale nie znaczy, że wyrosłam na dziwaczkę, która nie wie, co to miłość.
Otworzył szeroko oczy, zdumiony.
— Salem...
Odepchnęła go, zdziwiona, że na to pozwolił.
— Nie! Nie chcę znowu słyszeć, że nie wiem, co mówię. Przyjęłam do
wiadomości to, że nie odwzajemniasz moich uczuć, ale dlaczego ciągle
mnie karzesz za to, że jak głupia powiedziałam ci, co czuję? Spędziłam tu
cztery lata, zdobywając stopień naukowy, tak jak sobie życzyłeś. Miałam
wrażenie, że tylko w ten sposób mogę odpokutować karę. John, chcę wrócić
do domu.
John był zaskoczony. Nie miał pojęcia, że Salem traktowała wyjazd na
uniwersytet jako karę. Nie wiedział też, że uważała się za dziwaczkę tylko
dlatego, że nie miała normalnego dzieciństwa. Wysłanie jej na uniwersytet
było dla niego torturą.
21
RS
— Gdybyś została, stalibyśmy się kochankami. Byłaś za młoda i za
naiwna by wiedzieć, czy tego chcesz. Musiałaś poznać życie poza Key
West.
Salem zadrżała, skuliła ramiona.
— Umawiałam się z mężczyznami, spotykałam różnych ludzi w różnych
sytuacjach. Zdobyłam doświadczenie, tak jak tego chciałeś.
Zobaczyła błysk złości w oczach Johna, gdy mówiła o innych
mężczyznach. Poczuła przewrotną satysfakcję. Bezlitośnie ciągnęła dalej:
— Dwóch mężczyzn nawet mi się oświadczyło, widocznie nie uważali
mnie za dziecko. Zrobiłam wszystko, czego chciałeś, poza jednym. Nie
mogę zapomnieć, jak się czuję, gdy trzymasz mnie w ramionach, gdy twój
język delikatnie dotyka mojego, gdy nasze ciała rozumieją się bez słów...
John wydał chrapliwy odgłos i odsunął się od niej, kiedy mówił twardo i
wyraźnie:
— Chodziło głównie o to, żebyś zapomniała.
— Mam zapomnieć, co do ciebie czuję? Równie dobrze mogę spróbować
zapomnieć jak się oddycha, John.
Wsadził ręce do kieszeni i zacisnął pięści, żeby powstrzymać chęć
dotknięcia jej. Odwrócił się i odszedł kilka kroków.
— Salem, nic się nie zmieniło — powiedział oschle, patrząc na ciemne
morze. — Jeśli wrócisz do domu, będziesz cierpieć. Między nami może być
tylko przyjaźń.
— Dlaczego? — spytała drżącym głosem.
— Z kilku powodów. Jeden z nich to ten, że nie wiesz, kim jesteś.
Zabolały ją te słowa. Musiała przycisnąć usta ręką, żeby powstrzymać
okrzyk. Nie spodziewała się, że właśnie John wypomni jej brak rodziców.
Był przecież w takiej samej sytuacji, a mimo to nie akceptował sytuacji
Salem.
Odezwała się w niej duma. Owinęła szal wokół ramion, wzięła głęboki
oddech i oderwała plecy od ściany. Najtrudniej było zrobić pierwszy krok,
oddalający ją od Johna. Następne były łatwiejsze. Zwracała uwagę na każde
pęknięcie w trotuarze, na każdy pęczek trawy. Szła w stronę parkingu, na
którym zostawiła samochód. Starała się o niczym nie myśleć.
John długo stał bez ruchu. Patrzył na odbicie świateł w wodzie. Chciał
wierzyć, że Salem czuła to samo co on, ale musiał też pamiętać o uczuciach
Wyatta. Gdyby miał pewność, że ona także pragnie oddać się tej
22
RS
namiętności, która w nim wybuchła... Na chwilę zamknął oczy. Łatwiej
było znosić własny ból, niż ranić Wyatta, który także interesował się Salem.
Postanowił być twardy. Wiedział, że Salem będzie cierpieć. Odwrócił się
do niej.
— Salem, ja...
Nie było jej. Rozejrzał się wokół, znikła bez śladu. Mogła wrócić do
baru, ale John wiedział, że tego nie zrobiła. W bezsilnej złości uderzył
pięścią w ścianę budynku. Poczuł ból, jednak był on mniejszy niż cierpienie,
jakie zadał sobie odrzucając Salem.
Salem była gotowa do wyjazdu. Niemal wszystkie rzeczy zapakowała do
samochodu, poza jedną paczką. Wróciła do pokoju, by ją zabrać. Stanęła na
środku i rozejrzała się. Przez cały rok szkolny to był jej dom. Teraz, gdy
zabrała stąd drobiazgi osobiste, wyglądał obco, anonimowo. Przypominał
pokoje w akademiku, gdzie mieszkała przez pierwsze trzy lata studiów.
Umeblowany był tak samo przypadkowo, meble nie były może estetyczne,
ale za to solidne. Salem opuszczała pokój bez sentymentu. Był dla niej tylko
miejscem do nauki, spania i przechowywania ubrań.
Nachyliła się po ostatnią paczkę i wtedy zadzwonił telefon. Miała ochotę
zignorować go, tak jak to robiła przez ostatnie trzy dni. Nie chciała z nikim
rozmawiać, szczególnie z Wyattem, a to nie mógł być nikt inny.
Postanowiła, że skontaktuje się z nim, gdy tylko zadomowi się w Monterey.
Telefon zadzwonił po raz trzeci. Spoglądając na zegarek, doszła do
wniosku, że to jednak nie Wyatt. Była dziesiąta, a to znaczyło, że w Key
West dochodziła siódma rano. O tej porze Wyatt powinien pracować w
łodzi.
Zaledwie zdążyła powiedzieć halo, a już Wyatt zaczął się awanturować.
— Gdzie byłaś, do diabła?! Od trzech dni próbuję się do ciebie
dodzwonić!
Nie miała zamiaru wysłuchiwać impertynencji.
— Jeśli zadzwoniłeś tylko po to, by na mnie krzyczeć, odłożę słuchawkę.
— Nie, nie odkładaj! — krzyknął Wyatt. — Przepraszam. Po prostu
martwiłem się o ciebie.
— Byłam zajęta. Czego chcesz? — spytała ostro. Przez chwilę panowała
cisza. Potem Wyatt zapytał:
— Co, do diabła, zdarzyło się, kiedy John przyjechał na ceremonię
rozdania dyplomów?
23
RS
— Dlaczego jego nie spytasz?
— O nie, chciałbym jeszcze trochę pożyć. Od trzech dni chodzi jak
podminowany i łatwo go sprowokować. W dodatku niedawno była próba
sabotażu łodzi. John i dwóch członków załogi zostało pobitych.
Salem mocniej ścisnęła słuchawkę. Serce biło jej jak oszalałe i nie była w
stanie wykrztusić słowa.
Wyatt poczekał na odpowiedź, ale gdy żadna nie padła, zaczął wyjaśniać:
— To stało się tej samej nocy, kiedy John wrócił z Seattle. Bracia Porto
na pewno myśleli, że jeszcze go nie ma, i postanowili wyeliminować nas
jako konkurencję. Na łodzi był John, Carlos i Ario. Zostali pobici, a potem
banda braci Porto wsypała cukier do wlewu paliwa Cygana 1. Carlos i Ario
są w szpitalu. John też powinien tam być, ale znasz go, nie chciał zostać.
Musiała dowiedzieć się rzeczy najważniejszej.
— Czy John jest ciężko ranny?
— Ma stłuczone żebra, guz na głowie i złamany nadgarstek. Wystarczy,
żeby przez jakiś czas nie mógł nurkować. Wyobrażasz sobie chyba, jak mu
się to podoba.
— Dlaczego bracia Porto to zrobili?
—To długa historia. Wszystko ci opowiemy, jak przyjedziesz do domu.
Jesteś nam potrzebna. Przeczyściliśmy wlew i przewinęliśmy silnik, ale
jesteśmy do tyłu z planem i mamy za mało ludzi. Jak długo zamierzasz tam
jeszcze zostać?
— W ogóle nie miałam w planach powrotu. — Zdziwiła się, że
powiedzenie tego tak bardzo ja zabolało. — Jadę do Kalifornii do pracy.
Mam zacząć we wrześniu, ale wyjeżdżam dziś. Muszę znaleźć jakieś
mieszkanie i pracę sezonową na lato.
Z drugiej strony linii padło kilka cichych przekleństw. — Pracę masz
tutaj. Do licha, Salem, twoje miejsce jest tu, a nie w Kalifornii!
Przez chwilę milczał, a potem dodał:
— Wiem, że między tobą i Johnem coś się popsuło. Widziałem, że się
unikacie, nie jestem ślepy. Nie możesz o tym na chwilę zapomnieć?
Powiedziałaś, że pracę zaczynasz we wrześniu, więc mogłabyś przyjechać
przynajmniej na lato. Musimy przyjąć nowych nurków, ale teraz nie wiemy,
komu możemy ufać. Ty masz odpowiednie kwalifikacje i mogłabyś zastąpić
Johna. Poza tym, teraz nie potrafię się z nim dogadać. Tobie na pewno
wychodziłoby to lepiej. Wiesz, tym razem miał szczęście, ale wygląda na to,
24
RS
że sam szuka guza. Chce rozprawić się z braćmi Porto.
Salem znalazła się między młotem i kowadłem. Chciała jechać do domu,
ale obawiała się, że skomplikuje to stosunki z Johnem. Przecież powiedział
jej jasno, co o tym myśli.
— John wie, że do mnie dzwonisz?
Wyatt zawahał się, wolałby nie odpowiadać na to pytanie. Nigdy jej nie
okłamał, postanowił więc, że tym razem też tego nie zrobi.
— Powiedziałem mu, że próbowałem dodzwonić się do ciebie —
wybrnął dyplomatycznie.
Nie powiedział tylko, że John w tym czasie spał.
Salem nie spodobała się odpowiedź i sformułowała pytanie inaczej:
— Czy wie, że prosisz mnie o przyjazd?
— To mu też powiedziałem.
— No i co? — spytała z niecierpliwością.
— Nic. Nie zabraniał.
Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, pomyślała. Chciała jechać
do domu, niezależnie od tego, czy John gotował jej gorące powitanie, czy
też nie. Jeśli Wyatt mówił prawdę, John był w niebezpieczeństwie. Gdyby
coś mu się stało, a ona przez głupią dumę byłaby daleko, nigdy by sobie
tego nie wybaczyła.
— Czy Delta wynajęła komuś mój pokój? Wyatt westchnął z ulgą.
— Wiesz, że zawsze czeka na ciebie. Jak szybko przyjedziesz?
Oszacowała odległość i wzięła pod uwagę fakt, że będzie jechać sama.
— Myślę, że za około pięć dni, jeśli się postaram.
— Co masz zamiar zrobić, do licha?! Wynajmiesz furmankę? W ciągu
pięciu dni możemy wszyscy znaleźć się na dnie oceanu! Dlaczego nie
kupisz biletu na samolot? Przecież wiem, że John dał ci jakieś pieniądze.
— Podarłam czek. Wyatt gwizdnął cicho.
— Musieliście się nieźle pokłócić. Zresztą ten czek nie ma znaczenia.
Zamówię bilet telefonicznie i odbierzesz go sobie na lotnisku. Weź parę
najpotrzebniejszych ubrań, a resztę rzeczy wyślij. Samochód nie jest ci
potrzebny, i tak zawsze chodzisz pieszo. No, ale jeśli rozleniwiłaś się w
mieście, będziesz mogła używać dżipa.
Salem nie mogła powstrzymać uśmiechu. W tej chwili Wyatt
przypominał jej Johna. Myśląc o wyjeździe, czuła podniecenie i obawę.
John odrzucił ją, więc będzie musiała zaakceptować bycie blisko niego,
25
RS
choć nie blisko z nim. Przez trzy lata spędzała wakacje w domu i wiedziała
już, że widywanie go dzień w dzień, choćby z daleka, sprawiało ból.
Niestety, przebywanie z daleka od niego nie było wcale łatwiejsze. Gdyby
pojechała do Kalifornii, nie mieliby szansy na rozwiązanie tego problemu.
Nie byłaby sobą, gdyby się poddała. Siedzenie z założonymi rękami i
czekanie na cud na pewno nic by nie dało. John zranił ją boleśnie i na
moment zapomniała o swoich zasadach. Teraz należało zapomnieć o
cierpieniu i poniżeniu. Nadszedł czas walki o prawo do miłości.
— Wyatt, mam pieniądze na bilet.
— Najwyższy czas, żeby któreś z was zmądrzało — wymamrotał. —
Podaj mi numer lotu, żebym wiedział, kiedy po ciebie wyjść.
— Zdaje mi się, że masz sporo pracy.
Od chwili gdy podjęła decyzję, miała już gotowy plan. Nie dopuszczając
Wyatta do głosu, ciągnęła dalej:
— Trafię do Delty. Powiedz jej i Connie, że przyjadę jutro, najpóźniej
pojutrze. Mam tu jeszcze parę spraw do załatwienia.
— W porządku, bachorze. Do zobaczenia.
Salem odłożyła słuchawkę uśmiechając się. Wyatt zawsze nazywał ją
bachorem. Kiedy była młodsza, denerwowało ją to, szczególnie gdy
wiedziała, że zasłużyła na przezwisko, zachowując się w nieodpowiedni
sposób. Czasem musiała być bachorem, żeby pokazać swoją wolę; a było to
trudne, zważywszy autokratyczny charakter Johna i ciągłą dokuczliwość
Wyatta.
Zdając sobie sprawę z tego, że czas ucieka, spojrzała na zegarek. Chciała
jak najszybciej ruszyć w drogę. Przedtem jednak musiała pozbyć się
samochodu. Przypomniała sobie, że jakiś czas temu Deanna była
zainteresowana kupnem. Należało jak najszybciej odszukać przyjaciółkę.
Salem postanowiła spytać gospodynię, gdzie może być jej wnuczka.
Wyskoczyła z pokoju, krzycząc na całe gardło:
— Pani Wong!!!
Następnego dnia późnym popołudniem Salem wylądowała w Key West.
Padała ze zmęczenia i ledwo mogła unieść swój bagaż.
Poprzedniej nocy nie mogła zasnąć. Najpierw późnym wieczorem
zjawiła się Deanna, chcąc omówić sprawę kupna samochodu. Szybko
uzgodniły cenę i ustaliły też, że Deanna zajmie się wysyłką rzeczy Salem.
Później musiały wyjąć wszystko z bagażnika i przepakować walizki. Kiedy
26
RS
w końcu Salem położyła się, z podniecenia nie mogła zasnąć. Dręczyły ją
wątpliwości. Bardzo chciała wracać do domu, ale nie była pewna, czy
będzie w stanie znieść obojętność Johna.
Wsiadła do taksówki i podała adres Delty. Jadąc znajomymi ulicami,
przyglądała się miastu. Wyspa, na której leżało, nie była duża, miała sześć
kilometrów długości i dwa szerokości. Była ostatnia w łańcuchu małych
wysepek, zaliczających się do Florydy. Hiszpanie nazywali ją Wyspą Kości.
Dla Salem ta wyspa była jedynym domem, jaki kiedykolwiek miała,
jedynym, jaki chciała mieć.
Kierowca zatrzymał samochód przed dużym, białym budynkiem
okolonym zielenią. Posesja była ogrodzona, z wyjątkiem wybetonowanego
podjazdu dla samochodów. Na werandzie stało osiem drewnianych,
bujanych foteli, pomalowanych na przyjemny, zielony kolor.
Salem dźwigała walizki, kierując się w stronę bocznego wejścia. Była
pewna, że Delta jeszcze śpi, więc nie spodziewała się, że mogłaby ją
zobaczyć przed kolacją. John i Wyatt powinni jeszcze pracować. Jedyną
osobą, z którą mogłaby porozmawiać, była Connie. Zostawiła bagaż w
przedpokoju i weszła do kuchni. Ogarnęło ją wzruszenie, gdy zobaczyła
znajomą scenę.
Connie Dubacca, kucharka i pokojówka z Haiti, która pracowała tu od
zawsze, robiła zaczyn na chleb. Jak zwykle nosiła mnóstwo bransoletek
brzęczących przy każdym ruchu. Włosy owinęła białym szalem. Miała na
sobie długą, beżową spódnicę i białą koszulę.
Wyczuła obecność Salem, podniosła głowę i uśmiechnęła się.
Było tak, jakby nie widziały się kilka godzin. Connie powiedziała po
prostu:
— Dzień dobry, dziecino.
Salem podeszła do stołu i ucałowała ją.
— Dzień dobry, Connie. Wszystko w porządku?
— Tak jak zwykle. W tamtym słoiku jest trochę ciasteczek imbirowych,
jeżeli pan Wyatt nie zjadł wszystkich. Tylko nie jedz za dużo, bo stracisz
apetyt, a za chwilę będzie obiad.
Salem uśmiechnęła się, słysząc delikatne ostrzeżenie. Potrząsnęła głową.
— Poczekam.
Zastanawiała się, czy wszystko jest po staremu. Żeby to sprawdzić,
musiała o coś spytać.
27
RS
— Czy John i Wyatt przychodzą na obiad?
— A niby gdzie mieliby jeść? Oczywiście, że przychodzą.
Salem wiedziała, że do obiadu jest jeszcze czas i postanowiła go
wykorzystać. Musiała rozpakować walizki i przygotować się na spotkanie z
Johnem. Była pewna, że nie przywita jej tak, jak to zrobiła Connie.
— Czy Delta jest jeszcze w swoim pokoju?
— Dziesięć minut temu zaniosłam jej na górę dzban herbaty, więc chyba
szybko wstanie.
Salem podniosła walizki.
— Pójdę do swojego pokoju, chyba że potrzebujesz pomocy w
przygotowaniu obiadu.
Connie machnęła umączoną ręką w stronę drzwi.
— Idź, dziecino. Poradzę sobie z obiadem. Za to byłoby mi milo, gdybyś
zechciała później nakryć do stołu. W tym tygodniu mamy sześciu gości.
Salem kiwnęła głową i wyszła z kuchni. Z trudem wniosła ciężkie
walizki na drugie piętro i z niechęcią pomyślała o jeszcze jednej
kondygnacji do przejścia Na drugim piętrze znajdowały się cztery sypialnie
gościnne. Gdy dwadzieścia lat temu zmarł mąż Delty, zaczęły one pełnić
rolę pokojów dla turystów. Stanowiły źródło dochodów Delty. W tej chwili
mogła zaprzestać wynajmowania; od dziesięciu lat jej obrazy osiągały
wysokie ceny. Mimo to nadal prowadziła swój hotelik. Zależało jej bardziej
na towarzystwie niż na dochodzie. Była starszą kobietą i lubiła
porozmawiać wieczorem z gośćmi, zanim udali się na spoczynek.
Pokój Salem był na trzecim piętrze, tak samo jak pokój Delty i jeden
dodatkowy, przeznaczony dla przyjaciół. Kiedyś mieszkali tu John i Wyatt,
ale wkrótce po kupieniu pierwszej łódki przenieśli się do małego domku
bliżej doków. Salem została u Delty.
Drzwi do pokoju były uchylone. Salem pchnęła je łokciem i weszła.
Postawiła walizki koło łóżka, rozejrzała się. Sofa stojąca pod oknem miała
nowe obicie. Na tej sofie spędziła wiele godzin czytając, marząc i
podziwiając widok na ocean. Narzutę na łóżko wykonała matka Delty
dawno temu. Umeblowania pokoju dopełniała szafa stojąca przy jednej
ścianie i komódka przy przeciwległej.
Odprężyła się, całym ciałem chłonąc atmosferę domu i dzieciństwa.
Musiała coś zrobić, żeby uwierzyć, że tu zostaje. Położyła obie walizki na
łóżku i zaczęła je rozpakowywać. Nie miała dużo rzeczy, więc nie trwało to
28
RS
długo. Postanowiła wziąć prysznic. Łazienka znajdowała się w następnym
pomieszczeniu. Salem wyszła z pokoju i już naciskała klamkę, gdy nagle
usłyszała, że ktoś jest w środku. Ktoś się kąpał. Nie mogła to być Delta,
gdyż miała ona własną łazienkę. Z tej korzystali tylko przyjaciele
mieszkający w dodatkowym pokoju. Connie mówiła, że są goście, ale
Salem myślała o turystach. Turyści mieli wszystkie wygody na swoim
piętrze, a więc jasne było, że wśród gości był jakiś przyjaciel Delty. Cofnęła
rękę i postanowiła wrócić do pokoju. Nagle drzwi się otworzyły. Nie
wiedziała, kto był bardziej zaskoczony: ona czy mężczyzna stojący w
drzwiach. Nie spodziewała się zobaczyć Johna. Widać było, że on myśli to
samo.
Miał na sobie wytarte dżinsy i bawełnianą koszulę. Zesztywniał, jego
twarz przybrała kamienny wyraz. Salem zwróciła uwagę na bliznę w
okolicy skroni, potem przeniosła wzrok na gips na prawej ręce,
unieruchomionej od łokcia po palce.
Przez chwilę po prostu mierzyli się wzrokiem. Potem John postąpił krok
w jej stronę. Zauważył, że cofnęła się, i grymas wykrzywił mu twarz.
— Tracisz odwagę? — mruknął.— Teraz już za późno na wycofanie.
— Zaskoczyłeś mnie, to wszystko. Spodziewałam się zobaczyć cię
później.
Chwycił ją za ramię i wciągnął do pokoju.
— A ja w ogóle nie spodziewałem się twojego widoku — powiedział. —
Przez trzy ostatnie dni mieszkałem w dodatkowym pokoju.
Zamknął drzwi i podprowadził ją do sofy. Usiadła zdziwiona, że od razu
odsunął się. Nie spodziewał się jej, a to znaczyło, że Wyatt kłamał. Nie
mogła się z tym pogodzić. John nie był zadowolony widząc ją i choć
spodziewała się tego, z trudem przyjęła to do wiadomości.
— Wyatt nie powiedział ci, że do mnie dzwonił, prawda? — spytała.
— Mówił, że dzwonił, ale nie mówił, że przyjeżdżasz. Musiała mu
powiedzieć, że zaproszono ją, choć bez jego wiedzy.
— Pytałam Wyatta, czy mówił ci o swoim zaproszeniu. Podobno mówił.
— Jeśli tak, to musiałem być wtedy nieprzytomny. Spojrzała na jego
bliznę, potem przeniosła wzrok na gips.
— Powiedział mi o napadzie.
— Ach tak?! Nie powinien! — John zdenerwował się.
— Sądził, że mam prawo wiedzieć, ale oczywiście ty tego nie rozumiesz.
29
RS
Myślał, że mogę wam pomóc, dlatego mnie zaprosił.
John stanął w rozkroku, opierając ręce na biodrach. W tej postawie było
coś agresywnego.
— Tak? A jak, do cholery, wpadł na taki pomysł?
— Dwóch członków załogi jest w szpitalu. Spojrzała przelotnie na jego
gips i dodała:
— Nie możesz nurkować z ręką w gipsie. Może mógłbyś wynająć kilku
nurków, ale nie miałbyś pewności, czy nie pracują dla braci Porto. Wiesz, że
ja jestem wykwalifikowanym nurkiem, sam mnie uczyłeś. W porządku,
rozumiem, że nie chcesz, bym tu była. Ale przynajmniej wiesz, że możesz
mi ufać.
Uśmiechając się bez radości, dodała:
— Parę razy kusiło mnie, żeby dać ci czymś ciężkim w łeb, ale nie zrobię
tego.
Zbliżał się do niej, jego oczy zmieniły wyraz. Chwytając zdrową ręką za
ramię, poderwał ją na równe nogi.
— Nie wiesz, czego od ciebie chcę — powiedział twardo.
Objął ją i Salem poczuła twardy gips uciskający jej ciało. Próbowała coś
powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem.
Całował zapamiętale, jak człowiek, który nigdy niczego bardziej nie
pragnął. Ukrywana tak długo namiętność wybuchła w nim z całą siłą. Nie
był delikatny, ale Salem wcale nie chciała delikatności. Wspięła się na palce
i przylgnęła do niego całym ciałem. Pożądała go tak samo, jak on jej.
W mocnym uścisku, całując się, czuli swoje podniecenie. Johna
opanowała jedna myśl: musi ją mieć. Nic już nie miało znaczenia. Przy niej
przestawał myśleć, jedynie czuł.
Nabrał powietrza i przytulił twarz do szyi Salem.
— Nie powinnaś była wracać.
Bardziej wierząc jego czynom niż słowom, mruknęła:
— John, musimy coś z tym zrobić.
Z wysiłkiem podniósł głowę i rozluźnił uścisk.
— Zdawało mi się, że już to ustaliliśmy.
— Ty ustaliłeś, nie ja.
Spojrzał na nią, ale nic nie powiedział.
Pragnęła, by znów ją przytulił, potrzebowała tego, pomimo że nie czuła
się już opuszczona.
30
RS
Wiedziała, że John jej pragnie, choć próbuje z tym walczyć.
— Kiedy dorastałam — powiedziała — zawsze podkreślałeś, że życie
składa się z wyborów, i że najważniejsze jest dokonanie właściwego
wyboru we właściwym czasie. Wróciłam, bo po prostu nie mogłam zrobić
inaczej. Tu jest mój dom, tu jest moje miejsce. Przykro mi, jeśli nie możesz
tego zaakceptować.
Podniósł rękę i przesunął palcem po jego policzku.
— Boże, zmiłuj się... Nie mogę znów wysłać cię z domu. Wiem, że
powinienem, to byłaby najmądrzejsza decyzja... ale nie mogę tego zrobić.
Słysząc kroki na schodach, uświadomili sobie, że nie są w domu sami.
John opuścił rękę.
Po raz pierwszy od długiego czasu, który zdawał się być wiecznością,
uśmiechnął się do Salem ciepło i z uczuciem.
— Zawsze byłaś upartą dziewczynką i wcale się nie zmieniłaś.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Zawahał się, słysząc, że Salem wola go
po imieniu. Odwrócił się i spojrzał na nią, trzymając rękę na klamce.
Salem była poważna. Starając się kontrolować głos, powiedziała:
— John, to prawda, że nie znam swego pochodzenia, ale wiem, kim
jestem.
Zaskoczony, spojrzał jej w oczy. Puścił klamkę i ruszył w jej kierunku.
W tym momencie usłyszał, że woła go Delta. Potrząsnął głową ze
zniecierpliwieniem i wyszedł z pokoju.
Salem źle zrozumiała jego gest. Pomyślała, że znów poniosła porażkę.
31
RS
ROZDZIAŁ 3
Wziąwszy prysznic, Salem ubrała się w białe szorty i niebieską bluzkę z
dzianiny. Dopiero teraz mogła iść i spotkać się z Deltą. Starsza pani, jak
zwykle, nosiła spódnicę i wielką koszulę. Strojem przypominała Connie, z
tym, że Delta wolała koszule w stylu safari i nie nosiła biżuterii.
Jak zawsze była przyjazna i ciepło przywitała Salem, ale poruszała się
wolniej, stawiając ostrożne kroki. Jej blond włosy bardziej posiwiały, a na
twarzy od czasu do czasu pojawiał się grymas bólu. Po raz pierwszy Salem
uświadomiła sobie, że Delta starzeje się. Szybko policzyła w pamięci i
wyszło jej, że kobieta musiała mieć około siedemdziesięciu lat. Choć
duchem nadal była młoda, jej ciało poddawało się już działaniu czasu.
Z okazji przyjazdu Salem przygotowano świąteczny obiad. Delta nie
lubiła posiłków przełykanych w pośpiechu. Wolała długie biesiady przy
stole, gdzie jedzenie i rozmowy były równie ważne. Zwykle do obiadu
serwowano wino, ale tym razem podano szampana. Otwierano coraz to
nowe butelki. Delta nie zwracała uwagi na potępiający wzrok Connie.
Wiedziała, że ma ona negatywny stosunek do alkoholu.
Przy obiedzie Delta zabawiała gości, opowiadając różne anegdotki z
życia Salem. Niektóre były wręcz nieprawdopodobne, ale śmieszyły gości, a
o to przecież chodziło. John, Wyatt i Salem wiedzieli, że starsza pani ma
skłonności do przesady, natomiast turyści wierzyli w każde jej słowo i
rzucali zdumione spojrzenia na dziewczynę.
Salem kilkakrotnie dostrzegła w oczach Johna błysk rozbawienia.
Zauważyła, że rękę w gipsie trzymał tak, by móc palcami przyciskać bok.
Widocznie bardzo bolały go potłuczone żebra. Zdawało jej się też, że stracił
apetyt, bo prawie nie tknął jedzenia.
W połowie posiłku Wyatt przyłączył się do konwersacji, dorzucając
nowe anegdotki. Salem zrewanżowała się, opowiadając towarzystwu o
dużej barrakudzie, która zawsze, ilekroć Wyatt nurkował, znajdowała się
przy nim. Wiedzieli, że to ta sama, bo po prawej stronie pyska miała bliznę
po haczyku. Nazwali ją Dufus. Ryba pojawiała się natychmiast, gdy tylko
Wyatt zanurkował. Płynęła tuż przed jego maską, gapiąc się i od czasu do
czasu trącając ją pyskiem. Ilekroć Wyatt próbował ją odpędzić, robiła unik i
po chwili wracała na swoje miejsce. Nawet ucieczka nie pomagała; gdy
nurek odpływał, ryba płynęła za nim.
32
RS
Jeden z gości, nurek-amator, który właśnie pobierał lekcje, spytał
Wyatta:
— Dlaczego jej nie nakarmiłeś? Może była głodna?
— Barrakuda jednym kłapnięciem zębów przegryza na pół homara —
powiedział Wyatt. — Karmienie drapieżnej ryby to nie jest dobry pomysł,
jeśli chce się zachować swoje palce.
— A więc co zrobiłeś?
Salem zerknęła na Johna, siedzącego naprzeciwko, i uśmiechnęła się. Z
zadowoleniem zobaczyła, że kąciki jego ust unoszą się w odpowiedzi.
Zwracając się do mężczyzny, który skierował pytanie do Wyatta,
dopowiedziała:
— Brał ze sobą torbę z plastykowej siatki, stosunkowo małą, tak by
Dufus nie mógł jej przegryźć, ale by mógł się w niej swobodnie poruszać.
Łapał go w torbę, wrzucał do środka kilka rybek, obciążał kamieniem i
rzucał na dno. Uwalniał go dopiero tuż przed swoim wynurzeniem. Dufus w
końcu zrozumiał, dlaczego jest więziony i dał Wyattowi spokój.
Odpowiedź przyjęto wybuchami śmiechu. Wyatt nie przejął się tym i
dorzucił komentarz:
— Pierwszy raz w życiu widziałem rybę, która rzucała mi nieprzyjemne
spojrzenia.
— Czy pani także nurkuje, panno Shepherd? — spytała żona mężczyzny.
— Tak. Prawdę mówiąc, od jutra zaczynam pracę, jako członek załogi na
pokładzie Cygana .
Czuła, że John patrzy na nią z niechęcią, ale kontyno-wała:
— Jeśli będzie brzydka pogoda i nie wypłyniemy w morze, będę
pracowała w galerii Delty.
— Oczywiście, tylko latem — dodał John, patrząc na Salem. — Później
jedzie do Monterey i będzie pracować w muzeum marynistycznym.
— Tym koło Cannery Row?! — wykrzyknęła kobieta. — Byliśmy tam,
to fascynujące miejsce.
Jej mąż przytaknął i potoczyła się rozmowa o innych atrakcjach, jakie
widziała ta para.
Po deserze, na który podano placek z limonami, Delta zachęciła gości do
wypicia kawy na werandzie, skąd można było podziwiać zachód słońca.
Wszyscy ruszyli za gospodynią. Jedynie Wyatt i John zostali ze swoją kawą
przy stole, jak zwykle. Kiedyś dołączała do nich Connie i omawiali razem
33
RS
to, co wydarzyło się w ciągu dnia, a także wszystkie kłopoty. Ta chwila,
kiedy byli razem przez godzinę lub dłużej, należała do ulubionych chwil
Salem.
Tym razem Connie podała kawę i wróciła do kuchni. Salem zastanawiała
się, czy kobieta wie coś, co ona powinna wiedzieć. Wstała i zaczęła zbierać
naczynia, ale John kazał jej przestać.
— Zostaw to na chwilę i usiądź.
Usiadła i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie było sensu dyskutować nad
tym, czy chce siedzieć, czy sprzątać ze stołu. Wiedziała, że John nie był
zachwycony, kiedy mówiła o swojej pracy na łodzi. Teraz miała się
dowiedzieć, jak bardzo był niezadowolony.
Zamiast zwrócić się do niej, John skierował pytanie do Wyatta:
— Co z tymi dwoma mężczyznami, których polecał nam Ario?
— Żaden nie może pracować.
— Czy Tony szybko dostanie dyplom nurka? Wyatt wykrzywił się.
— Nie bardzo. Niezbyt poważnie traktuje zasady i wcale nie ma ochoty
podchodzić do egzaminu.
Zanim John mógł spytać o innych nurków, Wyatt dorzucił:
— Potrzebujemy nurka już jutro. Przez ostatnie trzy dni pracowałem sam
i nie zdążyłem sprawdzić nawet połowy tego terenu, który mamy w planie.
W kontrakcie z kompanią ratowniczą jest zastrzeżenie, że możemy
zatrudnić tylko dyplomowanych nurków. Ty, Ario i Carlos nie możecie
nurkować, więc zostaję ja. John, potrzebujemy Salem. Ma dyplom i wie, na
czym polega nasza praca. No i możemy jej ufać. Reszta może pracować na
innych łódkach, ale nikt z nich nie spełnia wymagań, jakie stawia praca
ratownicza. Dobrze o tym wiesz.
John wiedział, ale wcale mu się to nie podobało. Odwrócił się i spojrzał
na Salem. Ryzykowanie życiem własnym i Wyatta to jedno, ale narażanie
na niebezpieczeństwo Salem, to zupełnie coś innego. Wielu nurków mogło
podjąć się tej pracy, ale nie chciał zaangażować nikogo, z kim nie pracował
wcześniej i komu nie mógłby ufać. Nie chciał także rezygnować z
kontraktu, bo wtedy przejęliby go bracia Porto. W jego duszy duma
walczyła z instynktem opiekuńczym. Aby żadne nie ucierpiało, musiał
zapewnić Salem dodatkową ochronę.
Podniósł filiżankę z kawą.
— Cygan I jeszcze nie jest gotowy do wypłynięcia, więc jutro może
34
RS
popłynąć z wami Bubba.
Wyatt przeczesał włosy palcami. Propozycja Johna wcale mu się nie
podobała.
— Nie potrzebujemy żadnego strzelca wyborowego. Charlie będzie przy
sterze, Pierre na pokładzie, poradzą sobie, gdyby ktoś próbował dostać się
na łódkę, gdy my będziemy nurkować.
— Bubba płynie z wami.
Wyatt słyszał ten ton wiele razy i wiedział już, że musi ustąpić.
— W porządku, Bubba płynie. Uśmiechając się do Salem, dodał:
— Mając ze sobą Bubbę, nie musimy martwić się o balast. O nasze
drugie śniadanie też nie. Bubba jest gorszy niż wygłodniały rekin. Jeśli
bracia Porto spróbują dostać się na łódkę, po prostu usiądzie na nich.
John jeszcze nie skończył wydawania instrukcji:
— Jeśli będą jakieś kłopoty, macie mnie zawiadomić przez radio. Będę w
domu.
Przytakując Wyatt sięgnął po kawę i puścił oko do Salem. Wiedziała, że
traktuje niebezpieczeństwo poważnie, mimo to z chęcią wziąłby udział w
awanturze. Była pewna, że gdyby nie chodziło o nią, John nie zwiększyłby
załogi o jedną osobę. Dobrze, że pozwolił jej płynąć, choć zrobił to bez
entuzjazmu.
Bez słowa wstała i zebrała naczynia. Szła do kuchni, ale zatrzymała się,
słysząc, że John ją woła.
Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
— Słucham?
— Jeśli zaczną się jakieś kłopoty, w nic się nie mieszaj. Po prostu
trzymaj się z daleka. Rozumiesz?
— Doskonale rozumiem.
Długo patrzył na nią. Jego twarz była pozbawiona wyrazu.
— Dawno nie nurkowałaś, więc jutro nie rób nic na siłę.
Przytaknęła i chciała już odejść, kiedy John dodał:
— Wracam na noc do willi. Uśmiechnęła się lekko.
— Tak myślałam.
Nie czekała na jego odpowiedź, nie musiał mówić, dlaczego postanowił
wrócić do siebie. Narażał się na gniew Delty, opuszczając jej dom, gdy był
jeszcze chory. A wszystko dlatego, że przyjechała Salem. Nie chciał
przebywać z nią pod jednym dachem. Próbowała wmawiać sobie, że nie
35
RS
czuje się dotknięta, ale nie na wiele się to zdało.
Kilka razy wracała do stołu, zabierając naczynia i ignorując obu
mężczyzn. Wchodząc do jadalni, za każdym razem czuła na sobie
wyczekujący wzrok Johna, jednak nie spojrzała na niego. Miała wrażenie,
że stąpa po cienkiej linie. Jeden fałszywy krok mógł spowodować utratę
równowagi.
Zebrawszy wreszcie wszystkie naczynia, została w kuchni, by pomóc
Connie w zmywaniu. Nie chciała torturować się dłużej, przebywając z
Johnem w tym samym pokoju. Miała wrażenie, że jej obecność irytuje go
nie do wytrzymania.
Siedziała z Connie przy stoliku pod oknem, pijąc kawę, gdy do kuchni
wszedł Wyatt. Wyciągnął garść ciasteczek imbirowych ze słoika stojącego
na kredensie. Connie zmarszczyła brwi, ale udał, że tego nie widzi i zwrócił
się do Salem:
— Przyjdę po ciebie jutro rano około szóstej. Kiwnęła głową.
— Będę gotowa.
— Teraz idziemy do domu. Nie sądzę, że chcesz przekonać Johna, by
został tu jeszcze jedną noc, ale może...?
— Nie, nie chcę.
Zerknęła na Connie, która zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, a potem
znów spojrzała na Wyatta.
— Dlaczego to mówisz? Czyżby wymagał specjalnej opieki po tym
pobiciu?
Wyatt wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Mieszkał tu od tamtej chwili. Delta i Connie opiekowały
się nim.
Salem zwróciła się do kucharki.
— Connie?
— Myślałyśmy, że tak będzie dla niego najlepiej. Miał uraz głowy i
pierwszej nocy trzeba go było budzić co dwie godziny i dawać lekarstwo,
które mu przygotowano w szpitalu. Robiłyśmy to na zmianę. I teraz też źle
sypia. Pani Delta mówiła, że w nocy widziała światło w jego pokoju, a ja
słyszałam, jak spaceruje.
Salem już odsuwała krzesło, gotowa do rozmowy z Johnem. Jego
zdrowie było ważniejsze niż rozdźwięk między nimi. Jeśli potrzebuje
opieki, powinien zostać u Delty. Chciała mu powiedzieć, że jeżeli to ona
36
RS
jest przyczyną jego wyprowadzki, to mogą zrobić odwrotnie: on zostanie, a
ona pójdzie do willi.
Connie powstrzymała ją, chwytając za rękę.
— Nie, dziecko, daj mu spokój. Czasem choroba mężczyzny,
powodująca bezsenność, pochodzi nie ze zranionej głowy, tylko ze
zranionego serca. Daj mu spokój. Musi sam znaleźć na to lekarstwo w
swoim czasie.
Wyatt potrząsnął głową, ogłupiony.
— Nawet nie próbuję pojąć takiego logicznego wywodu. Podszedł do
stołu, musnął palcem nos Salem i pocałował ją w policzek.
— Cieszę się, że znów jesteś w domu, bachorze.
Powiedział to z uczuciem i Salem poczuła łzy napływające do oczu.
Wstała, objęła go za szyję i przytuliła twarz do jego piersi.
— Wyatt, opiekuj się nim — powiedziała miękko.
— Nie bój się, nic mu nie będzie. On jest twardy. Żadne z nich nie
zauważyło Johna stojącego w drzwiach.
Nie widzieli także, jak się odwraca. Jego oczy były puste i smutne.
Przez następne dwa dni wszystko szło gładko. Salem pławiła się w
szczęściu, jakie odczuwała po powrocie do Key West. Szczególnie lubiła
wypływać w morze i czuć promienie słońca na swym ciele. Jej kombinezon
płetwonurka był doskonale dopasowany. Pas balastowy ciążył nieco w talii,
ale zapominała o tym, gdy wchodziła do wody. Noszenie kombinezonu było
bardzo rozsądne; w wodzie temperatura ciała obniża się, nawet w tropikach.
Wyatt zwykle nosił górę kombinezonu, do tego normalne kąpielówki,
rękawice i płetwy. Salem wolała górę z krótkimi rękawami i dół sięgający
do kolan. Pod spodem zawsze miała bikini, więc po zakończeniu
nurkowania mogła zdejmować kombinezon.
Nurkując pierwszego dnia, nie czuła się dziwnie, choć dużo czasu
upłynęło od chwili, gdy robiła to ostatni raz. Kierując się instrukcjami
Wyatta, sprawdzała dno morskie, szukając śladów zatopionych statków:
kamieni balastowych, kul armatnich, beczek po oliwie, metalowych obręczy
z beczek. Najłatwiej było zauważyć kamienie balastowe. Niektóre miały
osiemdziesiąt centymetrów średnicy i ważyły do pięćdziesięciu kilogramów.
Praca była męcząca i czasochłonna.
Silny prąd, huragany i sztormy utrudniały znalezienie wraków na dnie.
Załogi prowadziły jednak poszukiwania, zachęcone odnajdywaniem złotych
37
RS
monet czy magazynków muszkietów.
W ciągu ostatnich trzystu lat u wybrzeży Key West rozbiło się wiele
statków. Kroniki podawały, że w 1733 roku w czasie huraganu zatonęło
siedemnaście okrętów, mających na pokładzie ponad sześćdziesiąt milionów
dolarów. Kontrakt, podpisany przez Cygańską Flotę, dotyczył właśnie
znalezienia jednego z tych statków.
Salem nie miała kontaktu z Johnem i fakt ten zakłócał jej szczęście.
Czasem jedynie słyszała jego głos przez radio. Każdego wieczoru
oczekiwała, że zjawi się na obiad u Delty; ale on nie przychodził. Wyatt
wzruszał tylko ramionami, gdy pytała go o samopoczucie Johna.
Trzeciego dnia wszystko szło jak po grudzie, jedynie pogoda dopisywała.
Salem i Wyatt nurkowali raz po raz, za każdym razem wracając z pustymi
rękami. Pod koniec dnia nie mogli już doczekać się powrotu do domu. Łódź
skierowała się w stronę wybrzeża i wtedy nagle przestała działać
elektryczność i stanął silnik. Bubba usiłował coś z tym zrobić, ale bez
powodzenia. Musiał zawiadomić kogoś o kłopotach. Podszedł do radia i w
zdenerwowaniu niechcący upuścił mikrofon na pokład. To był koniec: nie
mogli już skontaktować się ani z Johnem, ani z którakolwiek łodzią. Wyatt i
Pierre próbowali naprawić silnik i wreszcie ich wysiłki zostały uwieńczone
sukcesem. Łódź ruszyła, ale musieli płynąć bardzo wolno.
Gdy dotarli do doku, słońcu już zaszło. Wszystkie łódki były
przycumowane, a ich załogi na pewno raczyły się gdzieś piwem.
Ciągle jeszcze w kombinezonie, Salem zeskoczyła na pomost, na
ramiona narzuciła ręcznik. Mijała właśnie Cygana III, gdy jeden z
marynarzy zawołał:
— Hej, Salem! Któreś z was, ty albo Wyatt, powinno pójść do willi
szefa. On jest jak rozwścieczony niedźwiedź.
Podniosła głowę i spojrzała na niego.
— Dlaczego? Coś się stało?
— Właśnie chce się tego dowiedzieć. Dzwonił na każdą łódź i pytał o
Dwójkę. Nikt was nie widział i w końcu musieliśmy mu powiedzieć, że
jeszcze was nie ma. Nie powiem, żeby był zadowolony.
— Czy ktoś mu zgłosił, że już jesteśmy? Mężczyzna wyszczerzył zęby.
— Tak. Wcale mu to nie poprawiło humoru.
Wyatt poszedł napełnić butle tlenowe i znaleźć mechanika, który
zechciałby rzucić okiem na silnik; tak więc Salem musiała wziąć na siebie
38
RS
próbę wyjaśnienia Johnowi ich długiej nieobecności. Stanie na pomoście na
pewno nie było pomocne. Cierpliwość Johna zapewne była na wyczerpaniu.
Trudno przypuszczać, że szalał z radości, słysząc o ich późnym powrocie.
Salem było gorąco i czuła, że się lepi. Po długim przebywaniu w słonej,
morskiej wodzie piekła ją skóra. Wolałaby najpierw iść do Delty, wziąć
prysznic i przebrać się. Wiedziała jednak, że im dłużej każe czekać
Johnowi, tym trudniej będzie wyjaśnić mu, dlaczego nikt nie zawiadomił go
o opóźnieniu.
Idąc w stronę willi, rozpięła kombinezon. Zaszło słońce, ale jej było
ciepło. Na wodzie nie odczuwała tego, gdyż lekki wiatr chłodził skórę.
Właściwie mogłaby zdjąć kombinezon, ale pod spodem miała tylko
czerwone bikini. Koszulę i szorty zostawiła na łódce. Przez moment
zastanawiała się, czy po nie, nie wrócić, ale zdecydowała, że lepiej zrobi,
idąc prosto do Johna.
Rozpinając zamek błyskawiczny, musnęła palcami hiszpańską monetę,
którą zawsze nosiła na szyi. Moneta pochodziła z pierwszego skarbu,
znalezionego przez załogę Johna. Salem nie zdejmowała jej od dnia, gdy ją
otrzymała. Miała wtedy dziewięć lat i moneta, zawieszona na łańcuszku,
sięgała jej do talii. Teraz spoczywała w zagłębieniu między piersiami.
Wycierając końcem ręcznika pot z twarzy, podeszła do willi. Niewiele
zmieniło się tu od zeszłego lata. Odmalowano szare okiennice, ale dwa
wiklinowe krzesła na małej werandzie wyglądały tak samo, tylko poduszki
na nich spłowiały od słońca i słonego powietrza. Figowe drzewo pochylało
się nad dachem. Zawsze dawało miły cień po tej stronie domu. Inaczej niż u
Delty, nie było tu zbyt wielu rabat kwitnących.
Salem podniosła rękę, chcąc zapukać do drzwi, ale nie zdążyła tego
zrobić, gdyż nagle otworzyły się one na całą szerokość.
W wejściu stał John. Jego oczy ciskały błyskawice. Miał na sobie dżinsy
i bawełnianą bluzę z obciętymi przy łokciach rękawami. Był nieogolony i
raz po raz mierzwił ręką włosy.
Zdrową ręką chwycił oba końce jej ręcznika i pociągnął ku sobie tak, że
musiała stanąć na palcach. Przysunął twarz tak blisko, że czuła jego oddech.
— Gdzie byliście, do cholery?!
— Mieliśmy kłopoty z silnikiem. Zmarszczył brwi.
— Jakie kłopoty?
— Nie wiem. Pierre mówi, że może po prostu do silnika dostała się słona
39
RS
woda. W końcu chłopcy uruchomili go, ale musieliśmy płynąć bardzo
wolno. Bubba przez przypadek zepsuł mikrofon i dlatego Charlie nie mógł
cię zawiadomić przez radio.
Puścił ją.
— Dlaczego ani Wyatt, ani Charlie nie zawiadomili mnie, kiedy
przypłynęliście? Musiałem dowiedzieć się o waszym powrocie od Wingo z
Trójki.
Czując pot spływający po twarzy i szyi, Salem podniosła ręcznik, by się
osuszyć.
— Nie wiem, John — powiedziała zmęczonym głosem. — Czemu ich o
to nie spytasz?
— Dlaczego jeszcze masz na sobie kombinezon?
— Wszystko robiliśmy w pośpiechu. Myślisz, że mogłabym dostać coś
zimnego do picia? Potem możesz dalej na mnie krzyczeć.
Potrząsnął głową z miną człowieka załamanego.
— Zaraz ci przyniosę.
Ruszył do kuchni i raptem zatrzymał się.
— Salem, bądź tak dobra i wyświadcz nam obojgu pewną przysługę: nie
zdejmuj kombinezonu. Wiem, że umierasz z gorąca, ale wiem też, co masz
pod spodem. Nie mogę zagwarantować, że utrzymam ręce przy sobie, nawet
gdyby twoje bikini było z drutu kolczastego.
Odprowadziła go wzrokiem. Serce zabiło jej szybciej na samą myśl o
jego rękach dotykających jej rozpalonej skóry. Potrząsnęła głową, chcąc o
tym zapomnieć, i weszła do pokoju. Jak mógł tak robić? Prowokował ją i
zaraz wycofywał się, wprawiając ją w zmieszanie i zadając cierpienie.
Była zbyt zdenerwowana by usiąść. Podeszła do wieży i włączyła radio.
Popłynęła lekka muzyka. Salem słuchała przez chwilę, a potem rozejrzała
się po pokoju. Solidna sofa o drewnianych ramach i bliźniacze krzesła
otaczały niski stół z drewna cyprysowego. Blat stołu, w miejscach, w
których był widoczny, pokryty był grubą warstwą kurzu. Resztę zasłaniały
stosy czasopism, filiżanki po kawie, gazety i plastykowy pojemnik po
hamburgerze. Na oparciu krzesła wisiała koszula Wyatta, a na podłodze
stało pudełko po pizzy.
Stan, w jakim znajdował się pokój, wskazywał na to, że John nie czuje
się jeszcze dobrze. Zawsze był pedantem, to Wyatt był bałaganiarzem.
Najwyraźniej po powrocie do domu nie miał ochoty po nim sprzątać. Salem
40
RS
była zdumiona. Biorąc pod uwagę fakt, że minęły już trzy dni, bałagan
powinien był uprzątnięty. Może John odniósł poważniejsze obrażenia niż jej
mówiono?
Wyczuła jego obecność w pokoju, choć nie słyszała kroków; był boso.
Podniosła oczy i napotkała jego zamyślony wzrok. Wyciągnął w jej stronę
szklankę zimnej herbaty.
Natychmiast zaczęła pić. Jednym haustem opróżniła niemal połowę
szklanki. Zimny napój przyjemnie chłodził wysuszone gardło. Zrzuciła
tenisówki i usiadła na sofie, podwijając nogi.
John stał przez chwilę, zastanawiając się, czy dobrze robi, pozwalając jej
zostać. Wiedział już, że nic się nie stało. Teraz powinien odprowadzić ją do
drzwi. Zamiast tego usiadł na krześle, daleko od Salem. Przyglądał się, jak
dotyka chłodną szklanką czoła. Widząc blask w jej oczach, poczuł, że jego
ciało zaczyna reagować.
Salem nie miała makijażu. Ciemne włosy były zlepione słoną wodą i
potargane przez wiatr. Przed chwilą piła i dlatego teraz miała wilgotne
wargi. Słońce lekko zaczerwieniło jej skórę. W ciągu paru dni powinna być
tak brązowa, jak przed wyjazdem na uniwersytet. John poczuł ból,
przypominając sobie białość nagich piersi, gdy cztery lata temu zdejmował
jej koszulę. Pamięć tamtej nocy prześladowała go do tej pory.
Salem rozluźniła się. Położyła głowę na oparciu sofy, zamknęła oczy i
przesuwała szklankę po ciele, chłodząc je.
— Salem? —Hmmm?
Słysząc ten dźwięk, poczuł wibracje w całym ciele. Przypomniał sobie
głębokie, gardłowe westchnienie, jakie wydała, gdy cztery lata temu całował
jej pierś. To wspomnienie sprawiło, że jego głos zabrzmiał ostrzej, niż John
zamierzał.
— Wyatt powiedział, że nie masz żadnych problemów z nurkowaniem.
Chcę wiedzieć, czy myślisz tak samo.
Powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego. Wstrzymała oddech, widząc
w orzechowych źrenicach błysk podniecenia. Jej ciało zareagowało
natychmiast: serce zaczęło bić boleśnie szybko, piersi nabrzmiały w
oczekiwaniu na dotyk męskiej dłoni.
Z wysiłkiem odpowiedziała:
— Zdążyłam zapomnieć, jak ciężkie są butle tlenowe. Kiedy znalazłam
się w wodzie, nie miało to już znaczenia. Przez pierwsze dni szybko się
41
RS
męczyłam, ale nie miałam żadnych problemów, poza lekkim spieczeniem
się na słońcu.
Uśmiechnął się na myśl o przyjemności, jaką dawało jej nurkowanie.
— Kiedy zanurkowałam pierwszy raz, nie myślałam o szukaniu wraków.
Wszystko wyglądało tak pięknie i tak znajomo...
John też się uśmiechnął.
— Pamiętam, jak uczyłem cię nurkować. Cały czas wstrzymywałaś
oddech, chociaż nauczyłem cię, jak korzystać z rurki tlenowej.
— To nie dlatego, że się bałam. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak
cudownego. To był zupełnie inny świat; to ciągle jest inny świat.
— Wiem.
Jego głos zabrzmiał dziwnie.
— Przepraszam, John. Na pewno ciężko ci zostawać na brzegu, gdy cała
reszta wypływa w morze.
Delikatna, romantyczna muzyka płynąca z radia działała mu na nerwy.
Zerwał się z krzesła i wyłączył odbiornik.
— Tak to czasem bywa.
— Jak długo musisz nosić gips? Spojrzał na rękę.
— Do jutra. Mam zamiar go zdjąć i założyć plastykową szynę.
— Dlaczego? Nadgarstek na pewno jeszcze sienie zrósł.
— Ale z plastykową szyną mogę nurkować. Opuściła nogi na podłogę i
odstawiła szklankę.
— Jesteś pewny, że to dobry pomysł? A co z bólem głowy? Wyatt
mówił, że nie sypiasz. Myśli, że to z powodu tego urazu.
John nie próbował wypierać się bezsenności. To prawda, że nie sypiał,
ale nie dlatego, że otrzymał uderzenie w głowę.
— To już postanowione.
Salem wiedziała z doświadczenia, że John potrafi być uparty jak osioł i
nieustępliwy jak mur. Wiedziała też jednak, że nurkowanie w tak krótkim
czasie po chorobie, to głupota. Musiała jakoś mu to wytłumaczyć.
Wstając zdjęła ręcznik z szyi i rzuciła go na sofę.
— John — powiedziała cicho, idąc w jego stronę. — Proszę, nie
zaczynaj jeszcze nurkowania.
Położyła ręce na jego ramionach.
— Poczekaj, aż nadgarstek się zrośnie. Spojrzał na nią.
— Nie mógłbym znieść drugiego takiego dnia jak dzisiejszy, kiedy nie
42
RS
wiedziałem, co się stało. Może niewiele wam pomogę, ale przynajmniej
będę wiedział, co się, do diabła, dzieje.
Rozumiała, że musiał strasznie się czuć: siedział tu bezradny, bez
możliwości skontaktowania się z łódką. Nie mogła go powstrzymać, nikt nie
mógłby tego zrobić. Klamka zapadła.
— Wyatt nie potrzebuje opieki, a za mnie nie jesteś już odpowiedzialny.
Rozumiem, że trudno przełamać stare nawyki, ale...
Wziął ją pod brodę i zmusił, by podniosła głowę.
— To nie nawyk i nie czuję się za ciebie odpowiedzialny tak, jak ty to
rozumiesz.
Chwyciła go za przegub. Może nie miała racji, ale czuła się zmuszona do
obrony.
—Gdyby chodziło o Wyatta i resztę, nie zdejmowałbyś gipsu.
Wierzyłbyś, że sobie poradzą.
— Odczep się od Wyatta, dobrze? — rzucił ostro. Przypomniał sobie
scenę w domu Delty, gdy Watt trzymał Salem w ramionach. Wspomnienie
było bolesne; chcąc wymazać je z pamięci, nachylił się i pocałował
dziewczynę.
Salem nie opierała się. Oddała mu pocałunek. Otworzyła się przed nią
kraina namiętności, do której tylko
John mógł ją wprowadzić. Czuła się tak, jakby porwał ją prąd, silniejszy
niż jakikolwiek prąd oceaniczny.
Całując jej słoną skórę, John myślał o smaku reszty i tężało mu ciało.
Przytulił ją ręką w gipsie, ignorując ból nadgarstka. Pragnął jej i to
sprawiało mu znacznie większe cierpienie.
Lewą ręką rozpiął zamek i dotknął wilgotnej skóry. Odsunął cieniutkie
bikini i objął dłonią pierś. Usłyszał cichy jęk Salem i niemal stracił kontrolę.
Uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
— To nie nawyk — mruknął. — To szaleństwo. Wpatrywała się w niego
płonącym, namiętnym wzrokiem. Po chwili potrząsnęła głową.
— Nie. — Jej głos był niski i zmysłowy. — To po prostu my.
Przycisnęła biodra do jego bioder. Gips ostro ocierał kombinezon. John
wstrzymał oddech, czując, że jej ciało napiera coraz silniej.
— Salem, nie rób tego. Ledwo się powstrzymuję. Zobaczyła cierpienie w
jego oczach i było to jak kubeł zimnej wody. Zrozumiała, że nic się nie
zmieniło. Jego ciało pragnęło jej, ale umysł się opierał.
43
RS
Rozplotła ramiona i opuściła ręce. Kolejne odrzucenie ciążyło
kamieniem na sercu. Zastanawiała się setny raz, dlaczego John myślał, że
taka cudowna rzecz jest niewłaściwa? Nie mogła walczyć z czymś
nieznanym, a John nigdy jej nie powie, co stoi na przeszkodzie.
Cofnęła się, uwalniając z jego objęć.
— W porządku — powiedziała ochryple. Zmarszczył brwi.
— Co w porządku?
Wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że ostudzi to jej rozpaloną krew.
— Myślałam, że jestem silna, że kiedy wrócę do domu, będę mogła
spokojnie przyjąć wszystko, co zrobisz. Ale tak nie jest. Raz traktujesz
mnie, jakbym była dla ciebie jedyną kobietą na świecie, a zaraz potem
odpychasz, jakbym była czymś odrażającym, czego brzydzisz się dotknąć.
Zaszokowały go te słowa.
— Salem — powiedział surowo — nic nie rozumiesz. Bezlitosny
uśmiech wykrzywił jej wargi.
— Oczywiście! Nigdy nic nie rozumiem, prawda? Myślałam, że łączy
nas coś szczególnego. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wywołuję w
tobie czysto seksualne reakcje. Odwieczna żądza mężczyzn... W porządku,
odpręż się. Zrozumiałam i dziękuję za lekcje.
Odwróciła się, z impetem szarpnęła drzwi i wyszła. Nie chciała
ośmieszać się jeszcze bardziej.
44
RS
ROZDZIAŁ 4
Oddaliwszy się od willi, Salem zwolniła kroku. Nie myśląc, dokąd idzie,
skierowała się w stronę doku. Czuła ciepło trotuaru nagrzanego słońcem.
Uświadomiła sobie, że tenisówki zostawiła w willi.
Zostawiła w willi nie tylko tenisówki. Miała wrażenie, że tam zgubiła też
swoją dumę.
Nie czuła się na siłach, by spojrzeć' w oczy Delcie i Connie. Na pewno
zauważyłyby, że jest zdenerwowana, a nie umiała udawać. Chciała być
przez chwilę sama, by mieć czas na uspokojenie się, jeżeli było to w ogóle
możliwe. Wiedziała, że obie kobiety będą się martwić, jeśli nie wróci do
domu. Gdyby miała przy sobie pieniądze, zadzwoniłaby do nich. Ponieważ
nie miała, zdecydowała, że wróci do domu trochę później, gdy ochłonie.
Nie mogła iść do Delty, więc wybrała inne miejsce, gdzie mogła cieszyć
się samotnością. Tu był jej drugi dom: Cygańska Flota.
Dochodziła do doku, kiedy zobaczyła jednego z marynarzy. Siedział na
odwróconej beczce i palił cygaro. Poza nim nikogo nie było w pobliżu.
Zapomniała, że John zaczął zostawiać w nocy wartownika, dla zapewnienia
bezpieczeństwa. Latarnie, rozmieszczone co trzy i pół metra, oświetlały
dok, ale łódki były pogrążone w ciemnościach. Salem rozejrzała się. Nikogo
więcej nie było. Widocznie Wyatt i mechanik skończyli już reperację silnika
Cygana II.
Marynarz rozpoznał ją.
— Dobry wieczór, Salem — powiedział ze zdziwieniem. Patrzył na nią
ciekawie. — Zapomniałaś czegoś?
— Cześć, Wingo—odpowiedziała.—Idę na chwilę na Dwójkę, a potem
mam zamiar zostać parę godzin na Cyganie I.
Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że uważa jej zachowanie za
dziwaczne. Na szczęście nie zadawał więcej żadnych pytań. Wzruszył
ramionami, mruknął „w porządku" i zajął się swoim cygarem.
Salem weszła na Dwójkę, żeby zabrać szorty i koszulę. Zauważyła nowy
mikrofon. Luk silnika był zamknięty. Wyatt musiał się ciężko napracować.
Choć traktował życie beztrosko, zawsze robił wszystko szybko i efektywnie.
Opuściła łódź i wspięła się na pokład Cygana 1, pierwszej łódki, którą
kupił John za swój udział w znalezionym skarbie. Od tamtej pory minęło
prawie piętnaście lat Salem zawsze wolała ją od innych, nowszych. Tu
45
RS
nauczyła się gotować na małej kuchence, czyściła do białości deski pokładu
z drewna tekowego i nakładała przynętę na haczyki turystów, którzy płacili
grube sumy za zabranie ich na połów.
Teraz jeszcze bardziej doceniła starą łódź: był na niej prysznic.
Wchodząc do kabiny, zapaliła światło. Ponieważ łódź była przycumowana i
dopiero co ukończono na niej prace reperacyjne, miała nadzieję, że zbiornik
wody jest pełny. Odkręciła kurek i poczuła ulgę, widząc strumień wody
płynący z prysznica. Szybko rozebrała się i wskoczyła do kabiny. Świeża,
czysta woda była cudowna, ale Salem wiedziała, że jest jej niewiele. Szybko
wykąpała się i umyła włosy, a potem spłukała sól z kombinezonu.
Znalazła jakiś ręcznik, wytarła się, włożyła szorty i koszulę. Nie miała
grzebienia, więc rozczesała włosy palcami. Nikt jej nie widział, a w tej
chwili mało obchodziło ja, jak wygląda.
Skończyła toaletę i nie miała czym się zająć. Scena w willi Johna
powracała uporczywie w myślach, szczegół po szczególe. To było bolesne.
Usiadła na koi. Kołysząc się lekko, nie mogła powstrzymać cichego,
pełnego cierpienia westchnienia wyrywającego się z piersi. Piekły ją oczy,
ale nie chciała poddać się i rozpłakać.
To, że kochała Johna, nie znaczyło wcale, że on też powinien ją kochać.
Może podobała mu się, lecz wszystko wskazywało na to, że jest to wbrew
jego woli. Salem twierdziła, że jest już dorosła. Przyszedł więc czas, aby
zachowywać się odpowiednio, a nie jak rozpieszczone dziecko, które nie
może dostać tego, czego bardzo chce. Gdyby John ciągle trzymał ją na
dystans, łatwiej zaakceptowałaby sytuacje. Ale każdy pocałunek, każdy
dotyk na nowo rozbudzał nadzieje. Każde kolejne odrzucenie było
boleśniejsze niż poprzednie.
Przyciskając dłonie do piersi, padła na koję, szukając ukojenia w
łagodnym kołysaniu łodzi. Przekręciła się na bok, zamykając oczy. Jakoś
przeżyje to, że John nie zmienił zdania.
Albo będzie musiała opuścić Key West
Kilka minut po jedenastej Wyatt pojechał do doku. Przed pójściem do
domu miał zwyczaj sprawdzać, czy na łodziach wszystko jest w porządku.
Jego skóra pachniała jeszcze delikatnymi perfumami Cheryl. Uśmiechnął
się. Cheryl była trochę zła, gdy spóźnił się na spotkanie; mieli iść na obiad.
Przebaczyła mu jednak, kiedy powiedział, co zaszło. Jako córka rybaka
wiedziała, że na morzu zdarzają się kłopoty. Nie przeszkadzał jej nawet jego
46
RS
nieodpowiedni strój: dżinsy i wełniany pulower, przesiąknięte zapachem
morskiej wody i oleju silnikowego.
Wyatt miał dosyć zaborczych kobiet, szczególnie po epizodzie z Marią,
kilka miesięcy temu. Takim kobietom nie opłacało się nawet kupować
drinka. Traktowały normalną, towarzyską ofertę jako zaproszenie do czegoś
poważniejszego. Maria pojawiła się przy jego stoliku w restauracji, gdy
siedział z inną kobietą, wydzwaniała do willi o każdej porze dnia i nocy, i
czekała w doku na jego powrót z morza. Próbował być delikatny, ale to nie
pomagało. W końcu powiedział jej otwarcie, że źle zrozumiała jego
zamiary. Nie interesowała go. Przykro mu było, że doprowadził ją do łez,
ale to było konieczne.
Podśpiewując piosenkę, w takt której tańczył z Cheryl w barze
„Hawana", doszedł do wniosku, że chyba przyszedł czas zmienić stare
nawyki. Do tej pory nie umawiał się z tą samą kobietą więcej niż trzy razy.
Cheryl była inna: świetny kumpel, niewymagająca i bynajmniej nieza-
borcza. Wyatt nie chciał angażować się w długotrwały związek i wyglądało
na to, że ona też tego nie chce.
Jego zadowolony uśmiech zniknął. Zmarszczył brwi, widząc światło w
bulaju
*
Cygana . Zaparkował dżipa przy wejściu do doku i wysiadł. Wingo
skończył już wartę i teraz był tu Sandy, starszy mężczyzna, który pracował z
nimi czwarty rok. Krążyła plotka, że Sandy był kiedyś kapitanem statku,
który rozbił się z winy dowódcy. John nie zważał na plotki. Zatrudnił
mężczyznę i oceniał go według tego, jak pracował dla floty.
*bulaj — iluminator: wykonane z grubego szkła, szczelnie zamykane,
okrągłe lub prostokątne z zaokrąglonymi brzegami okienko w burcie statku
lub nadbudówce.
Wyatt zbliżał się do Sandy'ego, który siedząc na beczce, wystukiwał
popiół z fajki, uderzając nią o latarnię. Usłyszawszy kroki, podniósł głowę i
rozpoznał chłopca.
— Sandy, kto jest na Jedynce!
— Wingo mówił, że wieczorem przyszła tu panna Salem. Oczy Wyatta
zwęziły się, gdy spojrzał na łódkę.
— Salem? Co ona tam robi? Sandy wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Pomyślałem sobie, że to nie moja sprawa.
— Czy jest tam sama?
Sandy wyjął kapciuch z kieszeni i napełniając fajkę, mruknął:
47
RS
— Jeśli dobrze wiem, to tak.
Wyatt zrobił głupią minę i ruszył w stronę łódki. Wszedł na pokład i
zajrzał do kabiny. Już miał zawołać Salem po imieniu, kiedy zobaczył ją,
zwiniętą w kłębek na koi. Spała
Zauważył leżący na półce kombinezon i bikini. Była ubrana tak samo jak
rano, gdy wychodzili do Delty. Miała wilgotne włosy, a więc musiała wziąć
prysznic na łodzi.
Przez chwilę pozwolić jej spać. Zdecydował jednak, że ją obudzi i
zawiezie do domu.
Dotknął ramienia dziewczyny i delikatnie potrząsnął.
— Salem, obudź się, skarbie. Małe dziewczynki od dawna powinny spać
w swoich łóżeczkach.
Potrząsnął mocniej i zobaczył, że otwiera oczy. Przez chwilę nic nie
widziała, na jej twarzy odbiła się czujność. Zaraz jednak rozpoznała Wyatta.
— Która godzina? — spytała sennie.
— Około wpół do dwunastej. Dlaczego śpisz na łódce? Wyraz jej twarzy
momentalnie się zmienił. Wyatt z zaskoczeniem zauważył sine cienie pod
oczami.
Usiadł obok i pogłaskał ją po plecach.
— Co się stało, bachorze?
Leżąc Salem czuła się bezbronna. Usiadła więc, podkurczając nogi i
obejmując je ramionami.
— Nie powinnam była wracać.
Głos zabrzmiał pusto. Wyatt nie poznawał jej, musiał dowiedzieć się
czegoś więcej.
— Dlaczego?
Wyjrzała przez bulaj, unikając jego wzroku. —To jest za ciężkie.
— Nurkowanie? Dlaczego mi nie powiedziałaś, jeśli wymagam od ciebie
zbyt wiele?
Potrząsnęła głową.
— Nie chodzi o nurkowanie—odwróciła się i spojrzała na niego. —
Chodzi o Johna.
W oczach Wyatta pojawił się błysk zrozumienia.
— Znów się pokłóciliście?
Nie odpowiedziała, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
— Wyatt, dlaczego on mnie nienawidzi? Spojrzał na nią zaszokowany.
48
RS
Potem roześmiał się.
— O Boże, Salem! Przecież on cię kocha! Zawsze cię kochał.
Usiłowała uśmiechnąć się.
— Jak starszy brat, prawda?
Westchnęła, oparła się o podgłówek i kontynuowała: — Ty też mnie
zawsze kochałeś. Ale od Johna nie chcę takiej miłości.
Przerwała, by nie powiedzieć za dużo. Po chwili ciągnęła dalej:
— Strasznie się dziś wygłupiłam. Nie myślę o nim jak o starszym bracie
i dałam mu to jasno do zrozumienia.
Wyatt objął ją ramieniem i przytulił.
— Z tego co wiem, wygłupianie się zawsze towarzyszy zakochaniu, i
dlatego ja trzymam się od tego z daleka. Ale mylisz się co do uczuć Johna.
Przez sześć lat musiałem znosić jego humory z twojego powodu.
Chciała mu wierzyć, ale nie mogła.
— Nie było mnie tu tylko cztery lata. Zachichotał.
— Zaczęło się, kiedy miałaś szesnaście lat. Mogę ci nawet powiedzieć
dokładnie, gdzie i kiedy. To było tydzień po twoich urodzinach. Mieliśmy
mnóstwo roboty i wtedy właśnie kupiliśmy Cygana II. Prawie całe lato
pracowałaś w galerii Delty i rzadko z nami wypływałaś. Popłynęłaś wtedy,
gdy wypróbowywaliśmy nową łódź. Nurkowaliśmy i kiedy wróciliśmy,
John chciał ci pomóc wejść, jak zwykle. Nie mieliśmy zamiaru długo
nurkować i żadne z nas nie miało kombinezonu. Ty nosiłaś to coś małego,
żółtego, co dostałaś od Delty na urodziny. Podwinęła ci się jedna płetwa i
upadłaś na Johna. Na pewno nie widziałaś jego twarzy. Wyglądał jak
uderzony obuchem.
Przechyliwszy głowę, zmarszczyła brwi.
— Przecież nosiłam bikini niemal bezustannie, odkąd skończyłam osiem
lat.
Uśmiechnął się krzywo.
— Mając szesnaście lat... hm... nie miałaś figury ośmioletniego dziecka i
John to zauważył Myślę, że po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tego,
że...hm... zaokrągliłaś się. Od tamtej pory zachowywał się jak ranny
niedźwiedź z cierniem w łapie. Wiesz, taki co to nie może go wyciągnąć,
więc próbuje się do niego przyzwyczaić.
Salem wyprostowała się.
— Chyba go w końcu wyciągnął. Przecież wysłał mnie na uniwersytet.
49
RS
Wyatt wydał męczeńskie westchnienie.
— To tylko pogorszyło sprawę. Czasem miałem ochotę wypchnąć go za
burtę. Chciałbym, żebyście przestali wreszcie się kłócić. Na pewno żyłoby
się o niebo lepiej.
— Wyatt, to ty się mylisz. John może mnie pożąda, ale nic poza tym.
Zakaszlał, jakby coś wpadło mu do gardła. Po chwili odezwał się, w jego
głosie dźwięczało napięcie:
— Nie wydaje mi się, żeby to był odpowiedni temat, bachorze. Nie
jestem Johnem, ciągle myślę o tobie jak o małej siostrzyczce. Rozmowa na
temat twojego życia seksualnego wyprowadziłaby mnie z równowagi.
Salem przyjrzała mu się z bliska. Wyatt Brodie był zawstydzony! Kiedyś
myślała, że nic nie może nim wstrząsnąć. Po raz pierwszy od opuszczenia
willi uśmiechnął się.
— Spokojnie, Wyatt. Nie byłoby o czym mówić.
— Sam to wiem. Inaczej John nie byłby tak mrukliwy. Wiedziała, że jest
niesprawiedliwa, ale musiała zadać pytanie, które dręczyło ją od dawna:
— Czy John spotykał się z kobietami, kiedy mnie tu nie było?
Wyatt podniósł rękę, jakby bronił się przed pytaniem.
— O, nie! Nie mam zamiaru mieszać się w wasze sprawy. Powinnaś
spytać Johna. Chociaż... lepiej nie rób tego.
Podniósł się.
— Chodź, odprowadzę cię do Delty. Prześpisz się i znów będziesz
doprowadzać Johna do szaleństwa. Kto wie? Może wkrótce przestanie
bronić się przed tym, co jest nieuniknione.
Potrząsnęła głową.
— Chcę tu jeszcze zostać. Mógłbyś zadzwonić do Delty i powiedzieć jej,
że jestem cała i zdrowa, i że wrócę trochę później?
Położył dłonie na jej biodrach, tak jak zwykł to robić John, gdy był
rozdrażniony.
— Salem, nie możesz tu siedzieć i dąsać się. Po pierwsze, to nic nie da.
Po drugie, to niebezpieczne. Jeśli bracia Porto zaatakują łódź, mogą cię
skrzywdzić.
— Nie zostanę długo. Widzisz, nie chcę jeszcze iść do domu. Poza tym
jest tu wartownik.
Gniewny dźwięk, jaki wydał Wyatt, wskazywał na to, co myśli o
Sandym jako wartowniku.
50
RS
— On jest tylko jeden i patrzy na wybrzeże. Bracia Porto równie dobrze
mogą przypłynąć łodzią.
Zobaczył, że uniosła wyzywająco podbródek.
— Do diabła! Nie wiem, które z was jest bardziej uparte: ty czy John.
Nic dziwnego, że uprzykrzacie sobie życie. Mnie zresztą też.
Salem patrzyła za nim, gdy schodził ze schodów. Potem usłyszała kroki
na pokładzie i zapadła cisza, przerywana cichym pluskaniem fal. Chłodne,
nocne powietrze wypełniło kabinę i Salem zadrżała.
Chyba rozsądniej było iść z Wyattem do domu, ale cały wieczór
postępowała nierozsądnie. Niby dlaczego miałaby zaczynać teraz
postępować inaczej, spytała samą siebie. Zaczęła przeszukiwać szafki,
próbując znaleźć coś do okrycia. Wreszcie wyciągnęła gruby, wełniany,
czarny sweter, który kilka lat temu nosił John. W rękawie była olbrzymia
dziura i czuć go było kurzem. Zrobiło jej się cieplej, kiedy go włożyła.
Ściągacz sięgał do połowy uda, rękawy były niemal tak samo długie.
Podwinąwszy je, zgasiła światło i wróciła na koję. Nie jadła cały dzień, ale
szukanie żywności w kredensie byłoby skazane na niepowodzenie. Nawet
gdyby coś znalazła, najprawdopodobniej byłoby to niejadalne. Ułożyła się
tak, by móc wyglądać przez bulaj, choć widać było tyto odblask księżyca na
wodzie.
Musiała zastanowić się, co teraz robić. Miała nadzieję, że do rana coś
wymyśli.
Zbliżając się do willi, Wyatt nie zauważył żadnego światła. No jasne,
pomyślał. Akurat wtedy, kiedy chciał porozmawiać z Johnem, temu udało
się zasnąć. Nie spodziewał się, że John siedzi w wiklinowym fotelu na
werandzie. Dopiero kiedy wkładał klucz do zamka, usłyszał jego głos:
— Otwarte.
Zaskoczony, upuścił klucz.
—Do cholery, John! Jak myślisz, ile stresów może mieć mężczyzna w
ciągu jednego dnia?!
— Bojaźliwy? W twoim wieku?
— Widocznie tak.
Wyatt rozejrzał się w poszukiwaniu klucza, znalazł go i schował do
kieszeni. Opadł ciężko na drugie krzesło, jakby przygniotły go troski całego
świata, i z wdzięczności przyjął od Johna butelkę zimnego piwa.
— Pracowałeś nad silnikiem do tej pory? — spytał John.
51
RS
Wyatt pociągnął łyk z butelki i dopiero wtedy odpowiedział:
— Silnik zajął mi pół godziny. Obluzował się kabel, ale mechanik przez
jakiś czas nie mógł znaleźć uszkodzenia. Przez to spóźniłem się na randkę z
Cheryl, a potem...
— Cheryl? Dlaczego się z nią umawiasz?
Słysząc dziwne pytanie, Wyatt uniósł brwi zdumiony.
— A dlaczego nie? Jest pełnoletnia, stanu wolnego i niebrzydka. John,
myślę, że to uderzenie w głowę coś ci poprzestawiało. Nigdy przedtem nie
wypytywałeś mnie o moje randki, odkąd skończyłem piętnaście lat i
wysłuchałem twojego fascynującego wykładu na temat ptaszków, pszczółek
i poczucia odpowiedzialności. Dlaczego teraz pytasz?
Zirytowany, że musi tłumaczyć oczywiste rzeczy, John powiedział ostro:
— Bo Salem wróciła.
— No i co z tego?
Irytację zastąpiła furia. Pytanie Wyatta było nad wyraz denerwujące.
— Delta dzwoniła kilka godzin temu. Mówiła, że Salem jeszcze nie
wróciła. Pytała, czy jest tutaj. Sądziłem, że jest z tobą.
— Można wiedzieć, na jakiej podstawie?
— Wiem, co do niej czujesz. Jesteś dorosły i nie chę ci mówić, co masz
robić, ale nie chciałbym, żeby cierpiała.
— Więc przestań ją ranić.
John gwałtownie odwrócił głowę, spoglądając na za- , cieniony profil
Wyatta.
—Ja?! Przecież to ty spotykasz się z innymi kobietami!
Wyatt nie odpowiedział od razu. Potrzebował czasu do namysłu.
— Pozwól, że coś ci wyjaśnię — mruknął w końcu. — Myślisz, że
zakochałem się w Salem, tak? O to ci chodzi?
John wstał z krzesła i podszedł do balustrady. Z całej siły zacisnął palce
na drewnie.
— Widziałem was razem. Słyszałem twój głos, gdy dzwoniłeś do niej do
Seattle. Na pewno cię obchodzi.
— Oczywiście, że tak — powiedział Wyatt. W jego głosie dźwięczało
zdumienie. Nie spodziewał się, że będzie musiał tłumaczyć coś tak
oczywistego. — Ona jest siostrą, której nigdy nie miałem; przyjaciółką,
kimś, komu zawierzyłbym własne życie. O Boże, John! Czy dlatego tak źle
ją traktujesz? Myślisz, że ją kocham?
52
RS
John poczuł, że napięcie, które narastało w nim od roku, teraz maleje.
Ciągle jednak potrzebował wyjaśnień.
— Często dzwoniłeś do niej do Seattle. Kiedy była w' domu, bez przerwy
byliście razem. Widziałem was u Delty, obejmowałeś ją.
— Pocieszałem ją, ty idioto, bo ją zdenerwowałeś. Dzwoniłem do niej,
bo za nią tęskniłem. Spędzała ze mną czas, bo lubię jej towarzystwo.
Wyatt wstał i podszedł do Johna.
— Kocham Salem, ale nie jestem w niej zakochany, a to duża różnica.
Chciałeś usunąć mi się z drogi, myśląc, że jej pragnę. W porządku,
doceniam twój gest, ale nie jest to potrzebne. Już nie musisz poświęcać się
dla nas. Jeśli Salem obchodzi cię tak bardzo, jak mi się wydaje, to coś z tym
zrób. Teraz jest na Cyganie I. John odwrócił się zdziwiony.
— Co tam robi?
— Zastanawia się, czemu jej nienawidzisz. Wydawało się, że John stracił
rozum. Gapił się bez słowa, więc Wyatt dorzucił sucho:
— Udzielałeś mi wielu dobrych rad, które bardzo mi pomogły, ale jeśli
chodzi o kobiety, wolę kierować się własnym instynktem. Może dużo wiesz
o łódkach, za to niewiele o kobietach.
Czując, że ciężar spadł mu z serca, John uśmiechnął się słabo.
— Chyba masz rację.
— No to na co czekasz? — W głosie Wyatta brzmiało rozbawienie i
czułość. — Idź do niej i napraw to, co zepsułeś. Może uda nam się wrócić
do normalnego życia.
— Daj mi klucze do twojego dżipa. Zaparkowałeś za mną.
Wyatt sięgnął do kieszeni.
— Nie będę na ciebie czekał. John położył mu rękę na ramieniu.
— Dzięki, nie tylko za klucze.
Wyatt kiwnął głową, i wskazując w kierunku dżipa, dodał:
— Kiedy tylko zechcesz. A teraz jedź już do niej.
Sandy był na końcu pomostu i oświetlał łodzie, gdy zauważył przyjazd
Johna. Ruszył na brzeg i spotkali się w połowie drogi, przy Cyganie I.
— Wszystko w porządku? Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Zdawało mi się, że słyszę plusk wioseł, ale nic nie widziałem.
— Wyatt mówił mi, że Salem jest na Jedynce, ale nie widzę żadnego
światła. Jeszcze tam jest?
— Z tego co wiem, to nie wychodziła.
53
RS
— Jakby coś się stało, to jestem na Jedynce.
John wspiął się na pokład i wszedł do kabiny. Zapalił lampkę nad
kuchenką i rozejrzał się. W półmroku dostrzegł na koi szczupłą sylwetkę
Salem. Leżała na boku, zwinięta w stary, czarny sweter, o którym myślał, że
dawno go zgubił. Zbliżył się do niej najciszej, jak mógł.
Na koi leżał twardy materac. Nie ugiął się, gdy John usiadł przy Salem.
Teraz, kiedy był przy niej, nie czuł już potrzeby natychmiastowych
wyjaśnień. Wystarczała mu sama bliskość. Salem oddychała wolno i
głęboko. Czarne rzęsy rzucały cień na opalony policzek. We śnie wyglądała
uroczo i bezbronnie. Małe Cyganiątko zmieniło się w piękną kobietę. W
jego kobietę.
Chciał ją przytulić, ale najpierw musiał odczekać chwilę, by uwierzyć, że
nic już nie stoi między nimi. Mógł ją kochać bez cierpienia, jakie
wywoływała myśl, że Wyatt także jej pragnie. Przeżywał agonię, dzieląc
serce między dwoje ludzi, których tak bardzo kochał. Przed chwilą Wyatt
powiedział, że już nie musi poświęcać się dla nich. Nigdy przedtem tak o
tym nie myślał. Kiedy zabrał ich z sierocińca, przyrzekł sobie, że ich
uszczęśliwi. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nadal to robi, traktując ich
potrzeby jako ważniejsze niż własne.
Gdy Wyatt powiedział mu wprost, co myśli o takiej sytuacji, poczuł, jak
opadają z niego kajdany odpowiedzialności. Byli już dorośli i mogli sami
decydować o swym życiu.
Odgarnął kosmyk włosów z policzka Salem. Teraz musiał tylko
przekonać ją, że był głupi. Uśmiechnął się, patrząc na nią. Miał wrażenie, że
z łatwością mu się to uda.
Dotykanie jej już mu nie wystarczało. Chciał mieć ją przy sobie, ukoić
ból, który odczuwał tak długo. Zrzucić buty i położył się obok niej. Koja
była wąska, a Salem leżała pośrodku, więc nie miał zbyt wiele miejsca.
Unosząc się na ramieniu, przesunął biodra, odsuwając nieco dziewczynę.
Zamamrotała coś cicho i próbowała obrócić się na drugi bok, ale John ją
zatrzymał, kładąc rękę na talii.
— Nie, zostań tak, jak jesteś. Chcę cię widzieć.
Na moment wciągnęła powietrze, a potem zaczęła oddychać szybciej.
Cały czas miała zamknięte oczy.
— Nie budź mnie. — Te słowa były niewyraźne i wypowiedziane tak
miękko, że musiał nachylić się, by je usłyszeć. — Mam cudowny sen.
54
RS
Wsunął rękę pod jej sweter i koszulę. Poczuł ciepło ciała i gładkość
skóry.
— O czym śnisz? — wyszeptał.
— Dotykasz mnie tak, jak to robiłeś cztery lata temu. Zastanowił się,
ciągle jeszcze niepewny.
— Kto cię dotyka?
Zmarszczyła brwi i odpowiedziała z lekkim westchnieniem:
— John.
Serce zabiło mu mocniej. Przesuwając rękę po nagiej skórze, znalazł
piersi. Choć półsenna, natychmiast zareagowała na dotyk, przyciskając się
do jego ręki.
Pochylił się, chcąc poczuć smak jej ust, ale i tego było mu mało.
— Salem, otwórz oczy.
Choć panował półmrok, zobaczył, jak jej rzęsy powoli unoszą się,
ukazując senne, szaroniebieskie oczy. Otworzyła usta zdumiona.
— Czy to ciągle sen?
— Jeśli tak, to mnie śni się to samo.
Przycisnęła rękę do jego policzka, chcąc się upewnić, że to naprawdę
John.
— W moim śnie — mruknęła — byłeś ogolony. Uśmiechnął się.
— W moim śnie nie nosisz starego, śmierdzącego swetra. Prawdę
mówiąc, nic na sobie nie masz.
Senność ustąpiła miejsca czujności.
— Nie — powiedziała z bólem w głosie. Opuściła rękę na jego piersi. —
To zbyt bolesne, kiedy mnie odpychasz.
— Już nigdy cię nie odepchnę.
Zamknęła oczy, gdy pieścił jej pierś, drażniąc kciukiem sutkę. To musi
być sen, myślała. Jeśli tak, nie chciała się budzić.
Poczuła jego wargi na swoich, i oddech, gdy wymruczał:
— Otwórz oczy, kochanie. Chcę widzieć, jak się zmieniają, gdy cię
dotykam.
Posłusznie otworzyła oczy. Zrobiłaby wszystko, czego , chciał, byle
tylko nie przestał jej pieścić.
— Co się stało, że zmieniłeś zdanie? Kilka godzin temu mówiłeś mi, że
między nami nic nie może być.
— Później — szepnął. — Porozmawiamy później. Teraz chcę cię objąć i
55
RS
całować.
Salem wiedziała, że powinna nalegać na rozmowę, ale czuła się tak
cudownie w jego ramionach. To było jak sen. Chciała mieć takie wrażenie
jak najdłużej.
56
RS
ROZDZIAŁ 5
Tym razem, całując ją, John nie powstrzymywał się. Puściły wszystkie
hamulce. Wiedział, że już nie musi opierać się. Wpijając się w usta Salem,
przytulał ją coraz mocniej. Słyszał wyraźnie każde jej westchnienie i każdy
oddech. Czuł każdy ruch jej palców w swoich włosach.
Pieścił jej piersi, ale to mu nie wystarczyło. Sięgnął ręką do zamka w
szortach i poczuł, że wstrzymała oddech, gdy dotknął skóry. Była gorąca i
miękka, jak atłas zostawiony w słońcu. Zadrżał, gdy go objęła, przyciskając
swe szczupłe ciało.
Zniknęła bariera między nimi. John chciał usunąć następną przeszkodę,
ich ubrania. Nie chciał jednak poganiać Salem. Pozwalał sobie za to na
wszystkie pieszczoty, jak nigdy przedtem. Nie winiłby jej, gdyby go
odepchnęła, ale nie zrobiła tego. Przyjmowała pieszczoty i oddawała je. Jej
ciało drżało, gdy błądziła dłońmi po jego karku i ramionach, wpijając się w
usta.
Kiedy przerwał pocałunek, by ściągnąć z niej sweter, wydała pomruk
zniecierpliwienia. Rzuciwszy sweter na podłogę, John delikatnie przewrócił
ją na plecy i zaczął rozpinać koszulę. Patrzył na nagie piersi, nie mogąc
oderwać wzroku.
— Nigdy ci nie mówiłem, jaka jesteś piękna — szepnął. — Niezależnie
od tego, czy masz na sobie tę czerwoną sukienkę, czy te łachy.
Przesunął rękę po biodrze, ściągając jej szorty.
— Czarujące dziecko wyrosło na seksowną kobietę. Mówił wszystkie
cudowne rzeczy, które Salem chciała słyszeć. Patrząc na niego, myślała,
dlaczego nie mogła w pełni cieszyć się tym, że John trzyma ją w
ramionach? Może on zapomniał, co zaszło między nimi wcześniej, dla niej
nie było to łatwe. Ostatnie odrzucenie było bolesną raną. Pieszczoty
złagodziły nieco ból, ale nie całkiem.
John zauważył jej czujność, choć nie mógł widzieć jej oczu w mroku. W
przeszłości traktował ją raz ciepło, raz chłodno. Nie miała powodu, by
wierzyć, że teraz będzie inaczej. Wyjął rękę z szortów i odgarnął włosy z jej
twarzy.
— Salem, wiem, że raniłem cię w przeszłości. Chwilami musiałem cię
dotknąć, a potem nienawidziłem siebie za to. Myślałem, że to jest złe.
Jej gardło ścisnęło się z emocji, glos był ochrypły i drżący:
57
RS
— Jeszcze parę godzin temu myślałeś, że to złe. Co się stało, że
zmieniłeś zdanie?
— Rozmawiałem z Wyattem. Spojrzała na niego wzrokiem bez wyrazu.
— Nie rozumiem. Co z tego, że rozmawiałeś z Wyattem?
— Myślałem, że Wyatt cię kocha.
Zobaczył, że jej oczy rozszerzają się w zdumieniu.
— Chciałem wspaniałomyślnie ustąpić mu, bo myślałem, że ty też jesteś
nim zainteresowana. Przy nim zawsze zachowywałaś się swobodniej niż
przy mnie. Często tuliłaś się do niego, tak jak tamtej nocy u Delty. Dzwonił
do ciebie regularnie, gdy byłaś w szkole. Często mówił, że tęskni za tobą.
Pogładził ją po twarzy.
— Z Wyattem mogę dzielić wszystko: pracę, dom i całą resztę, ale nie
ciebie.
Salem pamiętała, co powiedział jej w Seattle: że nie wie, kim jest.
Powiedziała cicho:
— Może chciałeś wierzyć, że kocham Wyatta. Było ci łatwiej wysłać
mnie z domu.
— Łatwiej? — warknął.—To była najcięższa rzecz do zrobienia. Do
cholery, Salem! Miałaś wtedy osiemnaście lat, zaczynałaś odczuwać jak
dojrzała kobieta. Byłem twoim opiekunem. Od chwili, gdy ukończyłaś
osiem lat, byłem dla ciebie jak ojciec. Kiedy zobaczyłem cię z Wyattem, i
potem to, jak reagujesz na moją obecność, doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie, jeśli wyślę cię gdzieś daleko. Chciałem, żebyś zdobyła
wykształcenie i dorosła. Czułem się, jakby mnie rozrywało, ale sądziłem, że
to dla ciebie najlepsze.
— Myślałam, że znasz mnie lepiej niż ktokolwiek, ale tak naprawdę
wcale mnie nie znasz!
Był zakłopotany, słysząc złość w jej głosie.
— Dlaczego tak mówisz?
— Naprawdę myślisz, że mogłam tulić się do ciebie, chcieć się z tobą
kochać, i potem iść do Wyatta?
Jej słowa przywołały wspomnienia z ostatnich czterech lat. Nie chciał ich
pamiętać, choć wiedział, że nie ma podstaw do zazdrości.
— Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Ciężko było mi przyjąć
zmianę w naszym związku. Trudno było zaakceptować fakt, że chcę kochać
się ze swoją podopieczną, dziewczynką, którą wykradłem z sierocińca i o
58
RS
którą dbałem przez tyle lat
Zdumiewając siebie i jego, Salem objęła palcami jego nadgarstek i
przeniosła dłoń Johna na swoją pierś.
— John, nie jestem już małą dziewczynką. Spojrzał na swą rękę na jej
piersi i poczuł, że cały płonie.
— Wiem — wychrypiał. — I to był właśnie problem.
Zanim mogli posunąć się dalej, Salem musiała wyjaśnić jeszcze coś. Jeśli
John miał ją zaakceptować, powinni być na równych pozycjach.
— Nie jestem zależna od ciebie. Mogę utrzymać się sama, mogę
kierować swoim życiem. Jeśli muszę, mogę przetrwać bez ciebie.
Przycisnęła mocniej jego rękę, gdy dotknął jej ciała. Odczuwała
przyjemność.
— Tylko nie chcę żyć bez tego cudownego uczucia, gdy mnie dotykasz.
Pochylając się do jej ust, szeptał jej imię. Ciało płonęło żądzą wejścia w
nią. Pragnął jej od tak dawna. Pragnienie to towarzyszyło mu w ciągu
długich, samotnych dni i ciemnych, strasznych nocy.
Wstrzymał oddech, czując zalewającą falę gorąca, gdy Salem sięgnęła do
zapięcia jego spodni. Podniósł głowę, by widzieć jej oczy. Położywszy
dłonie na jej dłoniach, powoli przesuwał je niżej. Oczy dziewczyny
pociemniały i zapałało w nich pożądanie, kiedy przycisnął jej dłoń do
wypukłości w dżinsach. Poczuł, jak jej palce zaciskają się i nie mógł
powstrzymać westchnienia rozkoszy.
Racjonalna część jego umysłu skłoniła go do zadania pytania, które
dręczyło go od dawna.
— Salem, miał cię ktoś przedtem?
Poczuła do niego żal. Jak mógł sądzić, że chciałaby być z kimś innym?
— Nie.
Zamknął oczy. Nie stanowiłoby to różnicy, gdyby miała doświadczenie,
ale cieszył się, że będzie pierwszy. Pieszcząc ją, wiedział, że chce być też
ostatnim, jedynym mężczyzną, którego pozna intymnie. Otworzył oczy i
napotkał jej spojrzenie.
— Pragnąłem cię od dawna. Nie mogę cię całować i przytulać, jeśli nie
mogę kochać się z tobą. Powiedz, czego chcesz?
To było proste.
— Ciebie.
Wsunął ramię pod jej plecy, uniósł ją i zdjął z niej koszulę. Jeśli uraził
59
RS
przy tym złamany nadgarstek, nie czuł tego. Czuł za to coś innego: ostre
igiełki rozkoszy, kiedy całował najpierw jedną pierś, a potem drugą. Czuł
też satysfakcję, gdy jej ciało omdlewało przy dotyku.
Uniosła nogi i zagarnęła go, mocno naciskając biodrami. Ręką wciąż
pieściła go w intymnym miejscu. Pożądanie przesłoniło mu wszystko,
jednak udało mu się rozpleść jej palce i odciągnąć rękę od pulsującego ciała.
Wsunął język głęboko w usta Salem. Ściągnął z niej szorty, ale nic nie
wskazywało, że to zauważyła. Dopiero gdy odsunął ją, chcąc zdjąć spodnie,
wydała odgłos protestu. Rozebrany poczuł jej wzrok przesuwający się od
piersi na talię i biodra. Spostrzegła wzwiedziony członek, i w jej spojrzeniu
nie było obawy, tylko pożądanie. Przez chwilę patrzył na nią. Jego ciało
drżało, jakby go dotykała.
Spojrzała na złotą monetę na jego szyi. Później uniosła rękę, zapraszając,
by do niej podszedł. Podał jej dłoń. Spletli palce. Położył się obok,
częściowo nakrywając jej ciało. Przytuliła jego głowę tak, by mogła patrzeć
mu w oczy. Była poważna.
— John, tak długo byłam pusta. Zmień to, wypełnij mnie.
Słowa te przełamały jego opory. Mógł nareszcie wyszeptać jej imię,
rozłożyć nogi i wsunąć się między nie. Kiedy poczuł, że gorąca i wilgotna
czeka na niego, omal nie eksplodował z potrzeby wejścia w nią. Próbował
kontrolować się i robić wszystko delikatnie, obserwując jej oczy, by móc
zauważyć każdą oznakę bólu.
Salem czuła drżenie jego ramion, gdy w nią wchodził. Wiedziała, że
powstrzymuje się z powodu jej niedoświadczenia. Nie chciała tego. Chciała,
by wszedł w nią tak głęboko, jak to tylko możliwe. Przesunęła ręce na jego
biodra i mocno przyciągnęła, jednocześnie unosząc swoje .
Wydał jęk rozkoszy, wchodząc w nią do końca i całując. Jeśli to bolało,
Salem tego nie czuła. Nie zauważyłaby nawet zbliżającego się sztormu.
John był światem, życiem, a teraz częścią jej samej. To dobrze, że znaleźli
się na łodzi, gdzie zapach morza przeplatał się z magią tego, co robili.
Zaczął poruszać się w niej i Salem przeniosła się w świat zmysłów, który
dla niej tworzył. Instynktownie przyłączyła się do niego, dążąc do rozkoszy,
jaka ich czekała.
Rozszalała namiętność zastąpiła napięcie. Czułość i zmysłowość
mieszały się, gdy John ją przytulał. Nagle nastąpił wytrysk. Salem była tak
pogrążona w rozkoszy, że nie zauważyła, gdy John pchnął raz jeszcze i
60
RS
przyłączył się do niej, podczas gdy ziemia drżała.
Mijały minuty. W kabinie było chłodno, ale ich ciała nadal były
rozpalone, choć oddechy już się uspokoiły. Ciężar Johna przytłaczał Salem.
Mimo to, nie chciała, by się odsunął.
Drżąc jeszcze, John głęboko odetchnął i podniósł głowę. Uśmiechnęła się
i w jej oczach dostrzegł błysk kobiecej satysfakcji. Starał się być delikatny,
ale czując jej ciepło zapomniał o wszystkim.
Unosząc się na ramieniu, poczuł ból złamanego nadgarstka.
— Dobrze się czujesz?
— Tak. Ale ty chyba nie. Uraziłeś nadgarstek, prawda? Uśmiechnął się
lekko.
— To nie ma znaczenia. Nawet gdybym miał połamane ręce i nogę w
gipsie, i tak znalazłbym jakiś sposób, by kochać się z tobą.
Próbował przesunąć się, ale objęła go za szyję.
— Salem, jestem dla ciebie za ciężki. Podnosząc głowę, przycisnęła
wargi do jego warg.
— Jeśli czegoś od dawna pragniesz i w końcu to dostajesz, nie chcesz,
żeby odeszło.
Uśmiechnął się Szerzej, w jego oczach zabłysnął samczy triumf.
— Moje Cyganiątko zmieniło się w chciwą kobietę. Rozluźniła uścisk.
— Chyba masz rację.
Pocałował ją i przesunął się tak, by spocząć przy jej boku. Jednocześnie
odwrócił ją tak, by patrzyła na niego.
— Nie mam zamiaru uskarżać się, pod warunkiem, że będę jedynym
mężczyzną, którego pragniesz.
Bawiła się złotą monetą na jego szyi, myśląc o tym, co przed chwilą
powiedział. Chciała uważać to za wyznanie, ale równie dobrze mógł to być
przejaw zaborczości. Żadne z nich nie mówiło nic o miłości, odbyli jedynie
stosunek. Gdy tak leżała w jego ramionach, rozpamiętując, co się stało,
wystarczało jej to do szczęścia Być może później chciałaby więcej.
Tak jak ona, zaczaj bawić się monetą na jej piersiach.
— Kiedy zjawiłaś się w barze w Seattle w tej czerwonej sukience,
naprawdę zazdrościłem twojej monecie. Była bliżej ciebie, niż ja mogłem
być. Chciałem położyć rękę między twoje piersi, tam gdzie była ona. Ona
śpi z tobą, kąpie się i dotyka twej skóry zawsze, gdziekolwiek jesteś.
— Ta moneta sprawia, że czuję się bliżej ciebie. Nigdy jej nie zdejmuje.
61
RS
Musnął jej pierś i wyczuł, że ochłodziła się w nocnym powietrzu. Koję
przykrywał szorstki, wełniany koc. John chciał zostać z Salem na łodzi, ale
wiedział, że nie byłoby im wygodnie.
Przypomniał sobie, co powiedział wcześniej. Nie, potrzeba opiekowania
się nią nie była nawykiem. To była konieczność. Uniósł dziewczynę w
ramionach i skierował się pod prysznic, ignorując ból w złamanym
nadgarstku. Odkręcił wodę i wszedł pod strumień, przygarniając ramieniem
jej talię. Chciał być blisko niej.
— Twój gips! — krzyknęła ostrzegawczo.
Oparł rękę o ścianę, usuwając go z zasięgu wody. Drugą położył na
biodrze Salem.
— Przypomnij mi, żebym zamontował bojler z ciepłą wodą na tej łódce
— mruknął.
Zadrżała, ale nie dlatego, że spływały na nią strugi zimnej wody. Kabina
była za ciasna dla dwóch osób i musieli stać blisko siebie. Skóra Johna była
gładka i podniecająca.
— Zostało mało wody — powiedziała. — Brałam prysznic wcześniej.
John zaledwie usłyszał, co powiedziała. Jej bliskość rozpaliła w nim
ogień pożądania, silniejszy i trudniejszy do opanowania niż poprzedni.
Pochylił głowę i wpił się w jej usta. Salem odpowiedziała tym samym, z
taką samą siłą.
Żadne z nich nie zauważyło, że strumień wody osłabł i w końcu zanikł.
John oderwał usta od jej ust i zaczaj całować szyję. Salem odchyliła głowę
w tył, zamykając oczy i chłonąc dreszcze budzonego pożądania.
Choć
zaślepiony
namiętnością,
John
przypomniał
sobie
ojej
niedoświadczeniu. Bardzo chciał znów się w niej znaleźć, ale nie mógł jej
wykorzystywać. Podniósł głowę i uśmiechnął się, widząc, że oczy Salem są
przymglone z podniecenia.
Sięgnął ręką za jej plecy i zakręcił wodę. Potem otworzył drzwi i
przepuścił ją. Salem znalazła wilgotny ręcznik, którego używała wcześniej, i
zręcznie wytarła nim ciało.
Uśmiechając się uwodzicielsko, potarła ręcznikiem pierś Johna.
Przepłynęła przez nią fala kobiecej siły, gdy dostrzegła, że wstrzymał
oddech.
Odwzajemniając uśmiech, odebrał jej ręcznik.
— Salem, zachowuj się. Chciałbym znów się z tobą kochać, ale twoje
62
RS
ciało potrzebuje czasu, by się przystosować.
Naburmuszyła się, uwodzicielska w swej niewinności. Poczuł palące
pożądanie.
— Lepiej chodźmy do Delty, bo jeszcze zadzwoni na policję.
Zaczął zbierać ubranie, podając Salem jej garderobę. Pociemniały mu
oczy, gdy zobaczył, że nakłada szorty i koszule na nagie ciało. Koniecznie
należało odprowadzić ją do Delty, w przeciwnym razie doprowadziłaby go
do szaleństwa.
Salem wzięła swój kostium kąpielowy i kombinezon. Ściskając je w
ręku, ruszyła za nim. Gdy wyszli na pokład, silny wiatr wiejący od zatoki
potargał jej włosy. John nie zszedł jeszcze z łodzi. Zerknęła na niego. W
jego twarzy zobaczyła tęsknotę i zrozumiała, że on też nie chce stąd
odchodzić.
Objął ją za szyję, nachylił się do pocałunku...
Nagle powietrzem wstrząsnęła ogłuszająca eksplozja.
63
RS
ROZDZIAŁ 6
John popchnął Salem na pokład i upadł na nią. Posypały się na nich
kawałki drewna i gruz. Od eksplozji zakołysały się łodzie. Po chwili
nastąpiła druga, tak samo silna.
Zanim Salem zdążyła zauważyć, że przygniatają ciężkie ciało, John już
się zerwał i biegł w kierunku zabudowań.
— Nie podnoś się! — krzyknął.
Podnosząc głowę, zobaczyła płomienie wzbijające się w niebo. Widziała
łunę nad budynkiem, który John przeznaczył na magazyn. Trzymali tam
ekwipunek i części zapasowe. Po wybuchu dzwoniło jej w uszach, ale
słyszała trzask płomieni.
Powoli wstała, wpatrując się w łunę. Trudno było zobaczyć cokolwiek, a
mimo to Salem usiłowała wypatrzyć Johna. Serce ścisnęło jej się na myśl,
że grozi mu niebezpieczeństwo.
Słyszała z oddali dźwięk syren. Nadjeżdżała straż pożarna i policja.
Jednak budynek był już nie do uratowania, płomienie strawiły go niemal
kompletnie.
Salem zeskoczyła na pomost i pobiegła w stronę brzegu, zapominając o
zakazie Johna. Przy wejściu do doku zobaczyła grupki ludzi stojących w
bezpiecznej odległości od ognia. Nie wiedziała, która może być godzina,
wiedziała jedynie, że jest późno. Niektórzy ludzie mieli na sobie piżamy i
szlafroki, inni przypadkowe części garderoby, które wskazywały na to, że
ubierali się w pośpiechu.
Nigdzie nie mogła dostrzec Sandy'ego. Widocznie pobiegł z Johnem.
Rozejrzała się, ale wokół uwijali się tylko strażacy i policjanci.
Musiała znaleźć Johna, upewnić się, że jest cały i zdrowy. Znała go i
wiedziała, że bardzo dba o swoją własność. Na pewno chciał ocalić jak
najwięcej, nie bacząc na niebezpieczeństwo.
Przepychała się przez tłum, nie zwracając uwagi na oburzone spojrzenia
gapiów. Budynek odgrodzony był żółtą, plastykową taśmą. Próbowała pod
nią przejść, ale policjant zatrzymał ją.
— Proszę wracać za ogrodzenie, proszę pani.
— Muszę kogoś znaleźć!
—Poszuka pani później. Proszę wracać za ogrodzenie. Salem
zastanawiała się, którędy będzie mogła wejść, gdy usłyszała głos Wyatta:
64
RS
— W porządku, panie oficerze. Ona jest współwłaścicielką. Proszę ją
przepuścić. Będę za nią odpowiedzialny.
Twarz policjanta wykrzywił grymas. Widać było, że niechętnie ustępuje,
ale opuścił rękę i Salem natychmiast pobiegła naprzód. Chwyciła Wyatta za
koszulę.
— Gdzie jest John? Położył ręce na jej dłoniach.
— Wszystko w porządku.
Wskazując głową na samochód straży pożarnej, dorzucił:
— Rozmawia z kapitanem.
Poczuła ulgę i oparła się całym ciężarem ciała o Wyatta. Objął ją i
poprowadził daleko od tłumu ciekawskich. Z bliska widać było, że ściany
budynku zawaliły się. To, co zostało, polewano stumieniami wody,
płomienie stopniowo słabły.
— Jak do tego doszło? — zapytała.
— John właśnie próbuje się dowiedzieć. — W głosie Wyatta dźwięczała
złość. — Ja mam własną koncepcję.
Spojrzała na niego.
— Znowu bracia Porto?
— Dwa tygodnie temu mieliśmy inspekcję pożarową. Wiesz, że John ma
bzika na punkcie bezpieczeństwa, szczególnie że tu przechowywaliśmy olej
i ropę. Założę się, że inspektor nie znalazł nawet brudnej szmatki ze śladami
oleju. Ten budynek nie wybuchł sam z siebie.
— Najpierw napad na Johna i załogę, a teraz to — myślała głośno Salem.
— Było jeszcze kilka incydentów, ale nigdy tak poważnych. Musimy coś
zrobić, zanim nas pozabijają. Nie możemy czekać z założonymi rękoma.
Szli w stronę samochodu i w końcu Salem dostrzegła Johna. Jej strach
ulotnił się. John rozmawiał z mężczyzną w żółtym, ochronnym płaszczu.
Miał brudną twarz i ślady sadzy na gipsie.
Rozejrzał się, jakby usłyszał czyjś głos. Kiedy ją zobaczył, w oczach
pojawił się błysk furii. W pół zdania opuścił dowódcę straży i szybko ruszył
w ich kierunku, nie spuszczając z Salem wzroku.
Wyatt ścisnął jej ramię.
— Któreś z nas będzie miało kłopoty — mruknął pod nosem. — Mam
nadzieję, że ty.
John zatrzymał się krok przed nią. Zirytowany ujął się pod boki. Dobrze
znała ten gest.
65
RS
— Do cholery, Salem! Kazałem ci zostać na łódce!
Gdyby nie widziała jego wyczerpania, odpowiedziałaby mu równie ostro.
Zamiast tego uniosła podbródek i powiedziała spokojnie:
— Mam prawo tu być.
— Tak?! Ciekawe, jak na to wpadłaś? Może miałaś kurs pożarniczy na
uniwersytecie?!
— Nie, ale ty tu jesteś.
Momentalnie przeszła mu złość. Potrząsnął głową w geście zmęczenia i
niedowierzania, podszedł do Salem i objął ją. Przez chwilę napawał się
bliskością, ciesząc się, że żyje i jest zdrowa.
— Co mam z tobą zrobić? — mruknął.
— Myślałam, że przed chwilą to ustaliliśmy.
Był świadomy ruiny za plecami i ze zdziwieniem zauważył, że mimo
wszystko zdolny jest do uśmiechu. Wypuścił Salem z objęć i wziął ją za
rękę. Zwrócił się do Wyatta:
— Wszystko w porządku?
— Nie. Jestem wściekły.
John kiwnął głową ze zrozumieniem. Czuł to samo.
— Tu już nic nie możemy zrobić. Chodźmy do domu. Wciśnięta między
dwóch mężczyzn, Salem ruszyła do willi. John chciał odprowadzić ją do
Delty, ale nie mogłaby go opuścić, choćby na jedną noc. Z willi może
zadzwonić do domu i powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Starsza pani
na pewno słyszała eksplozję i syreny, może nawet widziała ogień. Salem
poczuła wyrzuty sumienia. Powinna była zadzwonić do Delty kilka godzin
temu. Gdyby na łódce był telefon, zrobiłaby to. Łódka... i John.
Zacisnęła rękę na jego ramieniu, przypominając sobie zmysłową rozkosz,
jakiej z nim doznała. To wspomnienie musiało odbijać się w oczach, bo
kiedy spojrzała na Johna, splótł palce z jej palcami, jakby myślał o tym
samym.
Dotarłszy do willi, byli zbyt zdenerwowani, by spać, choć wyczerpanie
dawało znać o sobie. Salem zaparzyła kawę. W tym czasie John zmył sadzę
z twarzy i rak. Wyatt przeszukiwał kredens i znalazł puszkę ciasteczek
imbirowych, którą zabrał kiedyś z kuchni Connie.
Przy małym, kuchennym stole mieściły się tylko dwa krzesła Wyatt
zaproponował, żeby przeszli z kawą do pokoju gościnnego. Zobaczywszy
pokój, Salem od razu zgadła, że John wyładował swą złość z jej powodu
66
RS
sprzątając. Teraz było tu czysto i miło. Usiadła na sofie. Wyatt zajął swoje
ulubione krzesło. Zdążyli zjeść po kilka ciasteczek, zanim dołączył do nich
John. Usiadł ciężko obok Salem. Podsunęła mu puszkę z ciastkami.
— Masz ostatnią szansę. Za chwilę Wyatt pożre wszystkie.
Potrząsnął głową.
— Dzwoniłem do Delty. Powiedziałem jej, co się stało. Wyjaśniłem, że
jesteś z nami i że wszystko w porządku.
—Dzięki. Mam nadzieję, że niezbyt się zdenerwowała — Strzepnęła
okruszek z biodra. — Co zrobimy, żeby powstrzymać braci Porto, zanim
znów coś zniszczą?
John objął ją w talii i przytulił.
— Ty nic nie będziesz robić. My się nimi zajmiemy. Chciała
protestować, ale Wyatt jej przeszkodził.
— Czy mam rację, przypuszczając, że zawarliście rozejm? — spytał z
rozbawieniem. — Powiedzcie, że to prawda, a poprawicie mi humor.
Salem nic nie powiedziała. Nie była pewna, jak jest teraz z ich
związkiem.
John tylko kiwnął głową i zmienił temat
— Nie możemy czekać, aż Porto znów coś zniszczą. Rano zdejmę gips i
wybierzemy się do nich z wizytą. Zawiadom Charlie'ego, Pierre'a i Bubbę.
Niech zostaną w doku i uważają na wszystko. Czartery mogą pracować jak
zwykle. Nie sądzę, żeby Porto zaryzykowali atak na turystów.
Wyatt pochylił się, opierając dłonie na udach.
— Zgadzam się ze wszystkim, poza jednym. Nie zdejmuj gipsu. Byłem z
tobą w szpitalu i słyszałem, jak doktor mówił, że musisz mieć
unieruchomioną rękę przez sześć tygodni. Twój nadgarstek na pewno
jeszcze się nie zrósł.
Zanim John zdążył coś powiedzieć, Salem dorzuciła:
— Chce założyć plastykową szynę i zacząć nurkować. Wyatt zerknął na
Johna.
— To z powodu dzisiejszego dnia? — Nie czekając na odpowiedź,
dodał:
— Do cholery, John! Mieliśmy kłopoty z silnikiem, a nie z piratami.
Wiesz, że czasem to się zdarza. Nawet gdybyś był z nami, w niczym nie
mógłbyś pomóc.
John nawet nie próbował się sprzeczać. Wyatt uniósł ręce w geście
67
RS
poddania się. Gdy John raz podjął decyzję, nie zmieniał jej. Łatwiej byłoby
wtoczyć głaz na górę, niż przekonać tego człowieka, że pewne rzeczy
można zrobić w inny sposób.
Zmęczona wypadkami dnia, Salem z trudem trzymała otwarte oczy.
Musiała o coś spytać:
— Dlaczego bracia Porto to robią? Chodzi im o kontrakt ratowniczy?
Wyatt zachichotał.
— Ostatni kontrakt był gwoździem do trumny. W zeszłym roku
sprzątnęliśmy im sprzed nosa trzy, ale ten musiał ich naprawdę zaboleć.
John nawiązał kontakt z agencją turystyczną w Miami, organizującą
wakacje pod namiotem. Już miała związać się z braćmi Porto, kiedy John
zaproponował niższą cenę.
— Musiało być coś jeszcze... — Salem zwróciła się do Johna. —
Próbowałeś porozmawiać z nimi?
Zmęczony położył głowę na oparciu sofy.
— Dwa razy. Pierwszy raz spotkałem się ze wszystkimi: Frankiem,
Merlinem i Tomem. Drugi raz był tylko Frank, najstarszy, główny
właściciel kompanii.
— I co?
— I nic. Wyparli się wszystkiego. Frank zrobił mi wykład na temat tego,
jak łatwo o wypadek na łodzi.
Zmarszczyła brwi.
— Zachowali się jak dzieci. Łódki czarterowe mają różne ceny. To jest
przecież interes.
— Widocznie myślą inaczej. Uważają to za zniewagę osobistą.
Spojrzał na nią.
— Chciałbym wiedzieć, dlaczego proponowali ci pracę. Sprawdziłem
ich. Nie mają żadnego kontraktu, który wymagałby pracy biologa
morskiego. Widocznie zrobili wywiad i wiedzą o naszych powiązaniach.
Tylko nie miałoby to sensu. Mieliby wroga we własnym obozie.
Wyatt słyszał pierwszy raz o ofercie pracy. John zaczął mu wyjaśniać, a
Salem oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Przytulił ją mocno,
jego ciało było twarde i ciepłe. Była wyczerpana. Zamknęła oczy na
moment, żeby odpocząć, podczas gdy John rozmawiał z Wyattem.
Nie chciała myśleć o groźbach i wybuchach. Wolała wspominać godziny
spędzone w ramionach Johna. Mogłaby zostać w nich na zawsze.
68
RS
Stłumiony odgłos irytacji wyrwał Salem z głębokiego snu. Zaczaja
otwierać oczy i ponownie usłyszała ten sam dźwięk. Uświadomiła sobie, że
to ona mruczy. Coś przeszkadzało jej obrócić się na bok. Otworzywszy
oczy, zobaczyła, że John przyciska ramieniem jej piersi i dodatkowo
przełożył nogę przez jej nogi.
Starając się nie oddychać, spojrzała na otwarte okno. Zasłony poruszały
się na wietrze. Z trudem przypomniała sobie, że w jej sypialni na tej ścianie
nie ma okna. Tak więc, myślała, to nie może być moja sypialnia.
Obracając głowę, spojrzała na śpiącego Johna. Oddychał powoli i równo.
Był w dżinsach, ale bez koszuli. Spojrzała na siebie i spostrzegła, że ubrana
jest tak samo, jak poprzedniej nocy.
Nawet śpiąc, John emanował siłą, którą Salem zawsze z nim kojarzyła.
Był dla niej niemal wszystkim, teraz został jej kochankiem. Nie wiedziała,
czy to coś zmieni w ich życiu. Nie wiedziała również tego, czy jest to
sytuacja stała, czy tymczasowa.
Zdarzało się dawniej, że budziła się i widziała go obok siebie. Gdy miała
jedenaście lat, zachorowała na grypę. John czuwał przy niej całą noc,
zmieniając zimne kompresy na czole. Innym razem poszła z Wyattem do
kina na horror i w nocy męczyły ją koszmary. John usłyszał krzyk,
przybiegł do pokoju i przez resztę nocy trzymał ją za rękę. Zawsze był przy
niej. Wyatt był towarzyszem zabaw, John był jej jedyną ostoją.
Tak było do chwili, gdy ukończyła szesnaście lat.
Delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła. Nie miała pojęcia, jak znalazła
się w jego łóżku, ale teraz to jej nie obchodziło. Chciała zachować to
wspomnienie na czasy, gdy nic innego jej nie pozostanie. Była sierota i już
w dzieciństwie nauczyła się żyć chwilą, a nie marzeniami o niepewnej
przyszłości. Teraz sytuacja się zmieniła. Salem uwierzyła w siebie.
Szczególnie dużo dały je cztery lata spędzone w Seattle. Mimo to, gdzieś na
dnie duszy, czaiła się niepewność.
Lata spędzone w sierocińcu zbliżyły ich, a jednak Salem zastanawiała
się, czy naprawdę zna Johna, czy też tak się jej wydaje. Nigdy nie ujawniał
swych uczuć. Mogła tylko mieć nadzieję, że kiedyś skłoni go do otworzenia
się.
Może spowodował to dotyk palców, może westchnienie, które wyrwało
jej się mimo woli. John otworzył oczy i spojrzał prosto na nią, momentalnie
rozbudzony.
69
RS
— Dzień dobry — powiedział. Uśmiechnęła się.
— Dzień dobry. Jak się tu znalazłam?
Zabrała rękę, ale John chwycił ją i położył na swej piersi. Po raz
pierwszy od wielu tygodni przespał całą noc. Zamiast wpatrywać się w
ciemność, tulił w ramionach Salem.
— Mężczyzna może przyzwyczaić się do tego — mruknął — żeby
budzić się w twoich ramionach.
Czuła, że serce zabiło mu szybciej. A może było to jej serce,
zastanawiała się, widząc zmysłowe pobudzenie w jego oczach.
— Każdy mężczyzna, czy tylko ty? Uśmiechnął się lekko.
— Musisz mieć to czarno na białym?
Przytaknęła.
— Wczoraj najpierw odpychałeś mnie, potem kochałeś się ze mną. Nie
chcę się przyzwyczajać.
— Bardzo cię męczyłem, prawda? Może ci ulży, kiedy dowiesz sią, że
mi wcale nie było łatwiej.
Mając osiemnaście lat, przyjmowała wszystko z zadowoleniem, ciesząc
się każdą chwilą spędzoną z Johnem. Teraz chciała wiedzieć, na czym stoi.
— I co dalej?
John rozpoznał w jej oczach niepewność. On też czuł się podobnie.
Różnica polegała na tym, że Salem chciała, by wiedział, co ona czuje.
— Myślę, że powinniśmy się lepiej poznać — powiedział po chwili.
Wbiła w niego wzrok.
— John, znam cię od dawna, od czasów, gdy miałam siedem lat.
Pogłaskał ją po brzuchu i musnął pierś.
— To było coś innego. Zawsze narzucałem zasady. Przyjechałaś do Key
West, boja tak chciałem. To ja umieściłem cię u Delty, żebyś nie musiała
być cały czas ze mną i z Wyattem. Chciałem, żebyś miała towarzyszkę.
Pojechałaś na uniwersytet, bo zadecydowałem o tym.
Objął pierś Salem, obserwując, jak narasta jej podniecenie.
—Teraz nasz związek zmienił się. Nie jesteś już dzieckiem, jesteś
kobietą. Masz swoje prawa i poglądy. Jeśli mamy być razem, musi to być
związek partnerski. Inaczej tylko oszukiwalibyśmy się.
Nie mogła myśleć racjonalnie, czując, jak jego członek twardnieje,
dotykając jej uda. Zgadzała się niemal ze wszystkim, co powiedział.
Brakowało jej jednego. Nie wspomniał ani słowem o miłości.
70
RS
— Więc uważasz, że mamy romans? — spytała. Pochylił się i pocałował
ją.
— Kochanie, mieliśmy romans przez cztery lata. Po prostu wczoraj
skonsumowaliśmy go.
Nie pomyślała o tym przedtem, ale miał rację. Zdziwiło ją, że zdawał
sobie z tego sprawę. I wtedy przypomniała sobie, co powiedział jej w
Seattle. Powiedział, że nie wie, kim ona jest. Mógł się z nią kochać, choć
jego pochodzenie nie było wcale lepsze.
John zobaczył cień w jej oczach i zamarł w bezruchu.
— Coś nie tak, Salem? Potrząsnęła głową.
— To nie ma znaczenia.
— Myślę, że ma — powiedział cicho.
Ich związek był tak świeży i tak delikatny. Nie chciała psuć go
niepotrzebnymi pytaniami. Poza tym nie wiedziała, czy chce znać
odpowiedzi.
— Jak ci się wydaje, w jaki sposób możemy kontynuować ten romans?
— spytała pogodnie. — Jeśli zamieszkamy razem, Delta nas nie pochwali, a
Connie będzie nas ścigać z tłuczkiem do mięsa. Często mówiły nam, co
myślą o życiu w grzechu.
„Salem też ma swój pogląd na tę sprawę" — myślał John, przyglądają się
jej uważnie.
— Nie miałem czasu na obmyślenie detali. Kiedy szukałem cię wczoraj,
miałem zamiar albo udusić cię, albo zrugać. Wszyscy martwiliśmy się o
ciebie. Na łódce dotknąłem cię i mogłem myśleć już tylko o tym, że chcę
znaleźć się w tobie. Kochałem się z tobą, ale nie zaplanowałem tego
wcześniej. Myślę, że powinniśmy o tym porozmawiać*. Zeszłej nocy nie
zadbałem o twoje bezpieczeństwo. Mógłbym tłumaczyć się tym, że nie
spodziewałem się takiego obrotu rzeczy, ale prawdę mówiąc,
przypomniałem sobie o tym po fakcie.
Salem otworzyła usta w zdumieniu, przesuwając rękę na swój brzuch.
Nawet nie pomyślała, że mogłaby zajść w ciążę. Przez chwilę zastanawiała
się, czy to możliwe, że nosi jego dziecko. Kiedy jednak przypomniała sobie,
co mówił o zabezpieczeniu, cofnęła rękę. Nie powiedział wprost, że nie
chce, by zaszła w ciążę, ale nie wspomniał też o małżeństwie. Wyciągnęła z
tego wnioski.
John zastanawiał się, o czym myśli Salem. Na jej twarzy odbijały się
71
RS
sprzeczne emocje. Kiedyś umiał czytać z jej oczu, ale w ciągu ostatnich
czterech lat nauczyła się skrywać swe uczucia. Pragnął kiedyś, by gdy
dorośnie, wiedziała dokładnie, czego chce. Jak młoda dziewczyna jasno
demonstrowała emocje. Teraz, kobieta leżąca w jego ramionach była trudna
do rozszyfrowania.
Zostali kochankami, to był duży krok naprzód. Mimo to pozostało wiele
do zrobienia.
Położył rękę na jej brzuchu, w miejscu, które przed chwilą dotykała
Salem. Myślał, że być może rośnie tam ich dziecko. Do niedawna jego
myśli pochłaniała praca i Salem. Marzenia o dziecku odkładał na
przyszłość. Tak było aż do tej chwili.
Nie, powiedział sobie. Musiał odsunąć myśli o ojcostwie. Było jeszcze za
wcześnie. Dopiero co zostali kochankami. Najpierw powinni zapomnieć
bolesną przeszłość, a później planować przyszłość.
Chcąc zakończyć sprawę antykoncepcji i przerwać zamyślenie Salem,
powiedział:
— Zajmę się tym.
— W porządku — mruknęła.
Wyśliznęła się spod jego ręki i spuściła nogi z łóżka.
— Nie wiem, która jest godzina, ale powinnam iść do Delty, wziąć
prysznic i przebrać się. Wyatt będzie wściekły, jeśli będzie musiał na mnie
czekać.
John ścisnął jej ramię i przyciągnął do siebie. Przycisnął ją całym sobą.
— Wyatt nie czeka dziś na ciebie.
Czując jego twarde ciało, nie mogła powstrzymać drżenia rozkoszy.
— Dlaczego? — spytała, oddychając z trudem.
— Powiedziałem mu, że dziś zostaniesz ze mną. Masz coś przeciwko
temu?
Potrząsnęła głową.
Pogładził ją po twarzy, muskając kciukiem wilgotną, dolną wargę.
— Te cztery lata były dla nas ciężkie, szczególnie od chwili, gdy
zobaczyłem cię w Seattle. Myślę, że zasłużyliśmy na wolny dzień i
powinniśmy spędzić go razem.
Nie czuła żalu, że zaplanował to, nie pytając jej o zdanie, choć przed
chwilą mówił, że powinni być partnerami. Objęła go i przytuliła się.
Zareagował natychmiast, tak jak tego oczekiwała. Pocałował ją i zaczął
72
RS
pieścić. Czuła jego zaborczy dotyk. Pożądanie, silne i wszechogarniające
jak poprzednio, przyspieszyło jej tętno. Objęła go mocniej i oddała się we
władanie zmysłom.
Dzień, który spędzili razem, był jak biała karta z książki, którą nieśmiało
zapełnili uśmiechami, delikatnymi pieszczotami i gorączką pragnień.
Nawet prosta czynność, wspólne przygotowanie śniadania, stała się
czymś szczególnym i wyjątkowym. Muśnięcie ręki czy czułe spojrzenie
wystarczyło im do szczęścia. Nareszcie byli razem, po tak długim okresie
niezgody. Chwilowo nie potrzebowali niczego więcej.
John odprowadził ją do Delty. Salem kąpała się i przebierała, a on w tym
czasie poszedł do kuchni, by powiedzieć Connie, że nie przyjdą na obiad.
Nie podał przyczyn i nie wyjaśnił, gdzie Salem spędziła ostatnią noc. Miał
wrażenie, że Connie i tak zgadła. Zawsze była spostrzegawcza.
Gdy Salem zeszła na dół, Connie nie dała nic po sobie poznać. Nie
wiadomo było, czy pochwala ich związek, czy nie. Za to jasno wyraziła
swoje zdanie na temat zdjęcia gipsu przez Johna. Mamrocząc różne
inwektywy w swoim własnym języku, dała mu do zrozumienia, że popełnia
niewybaczalne głupstwo. Niestety, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
Kiedy byli już w dżipie i jechali do kliniki, Salem spojrzała na Johna i
zmarszczyła brwi:
— Bo jeszcze ludzi musi ci powiedzieć, że nie powinieneś zdejmować
gipsu, zanim posłuchasz?
— Ten gips za bardzo mnie ogranicza — powiedział spokojnie.
Zerknął na nią i zobaczył, że marszczy brwi.
— Nie jestem uparty i nie udaję supermena. W innych okolicznościach
mógłbym pozwolić sobie na gips i powolną rekonwalescencję. Tylko nie
lubię czuć się bezradny.
W tyra momencie Salem przypomniała sobie o braciach Porto. To, że o
nich zapomniała, wskazywało, jak bardzo zaangażowała się w związek z
Johnem.
— Czy ustaliłeś już z Wyattem co zrobicie?
— Po zdjęciu gipsu spróbuję dostać nakaz aresztowania. Papier na
pewno ich nie powstrzyma, ale będą wiedzieć, że mamy na nich oko.
— Nie mogłeś oskarżyć ich wczoraj, po wybuchu?
— Mieliśmy taki zamiar — powiedział, skręcając na parking przed
kliniką — ale nie mieliśmy dowodów.
73
RS
— A jeśli nakaz aresztowania nie pomoże?
— Wymyślimy coś innego.
— W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego to robią? Ty też traciłeś
kontrakty, ale nie niszczyłeś łodzi konkurencji i nie uciekałeś się do pobicia
załogi.
Zaparkował, wyłączył silnik i odwrócił się do niej.
— Doszły nas plotki, że mają problemy finansowe. Kupili nowe łodzie,
myśląc, że podpiszą kontrakt z agencją turystyczną. Być może grozi im
utrata łodzi lub nawet bankructwo. Mówi się o nich, że są bardzo
impulsywni: najpierw robią, potem myślą. Zdaje mi się, że muszą kogoś za
to winić. Tym kimś jesteśmy my, bo dostaliśmy kontrakty, na które oni
liczyli.
— Musimy coś zrobić, zanim znów kogoś zranią lub zabiją. Może
mogłabym z nimi porozmawiać i wtedy...
— Nie — powiedział stanowczo. — Nie chcę, żebyś się w to mieszała.
Obiecaj, że zrobisz to, o co proszę. Pozwól, że razem z Wyattem
zaopiekujemy się tobą. Gdyby dowiedzieli się, jak wiele dla mnie znaczysz,
próbowaliby to wykorzystać przeciwko mnie. Mogliby ci grozić lub zrobić
jakąś krzywdę. Nie mogę na to pozwolić. Wolę, żeby wysadzili w powietrze
wszystkie łódki, niż żeby tobie spadł włos z głowy.
Serce Salem ścisnęło się boleśnie. Po raz pierwszy John dał jej do
zrozumienia, jak bardzo mu na niej zależy. Wiedziała, że jej pragnie, ale
między miłością a pożądaniem jest duża różnica. Mogą istnieć niezależnie
od siebie. Jej nadzieja zaczęła rosnąć, jak ziarno, które w końcu doczekało
się zbawiennego deszczu.
Pochyliła się i pocałowała go.
— Dobrze, będę trzymać się od tego z daleka, ale tylko dlatego, że to
była prośba, a nie rozkaz.
Nie dodała, że będzie posłuszna tylko tak długo, jak długo on i Wyatt
będą cali i zdrowi. Jeśli coś im się stanie, nie była pewna, jak postąpi.
Pochylając się, żeby otworzyć drzwi, John przygarnął ją i wpił się w jej
usta. Całując namiętnie, rozchylił jej wargi. Byli kochankami od niedawna i
jeszcze nie mogli w to uwierzyć. Jego pocałunki były silne jak zawsze, ale
Salem wyczuwała zmianę w sposobie, w jaki ją dotykał i całował.
Poprzednio robił to z desperacją, teraz zastąpiła ją czuła zaborczość,
upajająca jak najlepsze wino.
74
RS
Nie stosował romantycznych gier miłosnych, ale Salem nie uważała, że
ją z czegoś okrada. To, jak wpijał się w jej usta, jak ją pieścił, było lepszym
sposobem komunikacji niż jakiekolwiek słowa. Jedno spojrzenie Johna
podniecało ją bardziej, niż mogłyby to uczynić przysięgi wiecznej miłości,
składane przez kogoś innego.
Zbyt szybko, według jej opinii, podniósł głowę. Spojrzał na nią i
uśmiechnął się kusząco. Jego wzrok obiecywał godne zakończenie tego, co
zaczął pocałunek.
Trzyma! ją za rękę, gdy wchodzili do kliniki. Nie puścił jej nawet wtedy,
gdy pielęgniarka prowadziła go do pokoju zabiegowego. Salem oparła się o
ścianę, słuchając, jak lekarz próbował odwieść Johna od zamiaru zdjęcia
gipsu. Mogłaby powiedzieć doktorowi, że traci czas. Widocznie sam
doszedł do tego wniosku, bo przysłał pielęgniarza, by rozciął gips.
Doktor wrócił z bandażem elastycznym, gdy ramię Johna było już
uwolnione. Zabandażował nadgarstek pacjenta i usztywnił plastykową szyną
sięgającą od łokcia do połowy dłoni. Uprzedził, że teraz ból wzrośnie, ale
John tylko kiwnął głową. Odmówił przyjęcia środków przeciwbólowych,
tak jak uczynił bezpośrednio po wypadku.
Opuścili klinikę i wsiedli do dżipa. Salem zauważyła grymas bólu na
twarzy Johna, gdy próbował prawą ręką przekręcić kluczyk w stacyjce.
Gdyby chodziło o kogoś innego, zaproponowałaby, że sama poprowadzi
wóz. Wolała jednak milczeć, bo zbyt dobrze go znała. Kierował lewą ręką,
prawą trzymając na kolanach.
Wstąpili na chwilę do prawnika, który po krótkiej rozmowie obiecał
postarać się o nakaz aresztowania braci Porto. Potem John zaproponował
obiad w jednej z restauracji. Salem poznała z wyrazu jego twarzy, że cierpi i
dlatego zaoponowała:
— Nie mam ochoty iść tam, gdzie jest tłok. Wolałabym kupić coś na
wynos i wracać do willi.
Spodobał mu się ten pomysł i pojechali do restauracji na przystani. Po
chwili nieśli do samochodu torebki z żeberkami, sałatkami i świeżo
pieczonym chlebem.
Wiatr wiejący od zatoki uniósł różową spódnicę Salem, odsłaniając uda
Przechodzący chłopak gwizdnął z podziwem, obserwując ją. John zauważył,
że Salem uśmiecha się z rozbawieniem, poprawiając strój.
— Wiem, jak on się czuje — powiedział, włączając silnik.
75
RS
— Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
Słysząc pożądanie w jego głosie, odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy.
Rzadko mówił takie rzeczy, więc każde słowo traktowała jak drogocenny
klejnot Wzrok Johna mówił znacznie więcej. Przyciągnął ją siłą swego
pożądania, palącego się na dnie źrenicy. Podniecenie sprawiło, że powietrze
wokół nich było jak naelektryzowane.
Na szczęście Key West nie było dużym miastem i szybko dojechali do
willi. Nie zdążyli położyć jedzenia na stole, a Salem już drżała, nie mogąc
opanować pragnienia. Zamiast rozpakowywać zapasy, odwróciła się i
spojrzała na Johna.
Dotknął jej twarzy, przyglądając się znajomym rysom.
— Przy tobie czuję się jednocześnie silny i słaby — mruknął. — Pragnę
cię tak bardzo, że nie wiem, jakim cudem trzymam się na nogach. Kiedy
jestem w tobie, mam wrażenie, że mogę podbić cały świat Jak myślisz,
czemu tak jest?
Potrząsnęła głową.
— Nie wiem, ale czuję to samo. Prawdę mówiąc, jeśli mnie nie
obejmiesz, chyba upadnę.
Patrząc jej w oczy, przesuwał rękę po plecach w dół. Przycisnął jej
pośladki, drugą ręką zbierając fałdy spódnicy. Salem czuła delikatny dotyk
na nagich udach i przytuliła się mocniej. Rozchyliła usta, szepcząc jego
imię.
Wsunął palec pod gumkę fig, jednocześnie całując usta. Skóra Salem
była jak gorący jedwab, jej smak rozpalał go do białości.
Przesunął wargi na jej szyję.
— Doprowadzałaś mnie do szaleństwa od dawna, ale nigdy tak jak teraz.
Nie wiem, czy zdążymy dojść do sypialni.
Chwyciła go za ramiona, opadając na podłogę i zapraszając go, by
przyłączył się do niej.
76
RS
ROZDZIAŁ 7
Późnym popołudniem zdecydowali się na zjedzenie obiadu. Do tej pory
zdążył wystygnąć i wymagał podgrzania.
Kiedy skończyli kochać się w kuchni na podłodze, John zaprowadził
Salem do sypialni. Nie zdążyli się rozebrać, bo nagłe pragnienie było nie do
opanowania. Zrzucili tylko niezbędne części garderoby. Już w sypialni John
rozebrał Salem, a potem sam uwolnił się z ubrania. O szyby uderzał deszcz.
Namiętność nie wygasała. Wystarczył dotyk rąk, by znów wybuchła
płomieniem.
W końcu, wyczerpani zasnęli na kilka godzin. Gdy otworzyli oczy, ich
pożądanie znów się obudziło. Pragnęli siebie coraz silniej. Musieli nadrobić
cztery stracone lata.
Zanim wykąpali się i ubrali, rozszalała się ulewa. Zerwał się wiatr,
zmieniając letni deszczyk w sztorm.
Salem zaczęła odgrzewać obiad. W tym czasie John kontaktował się
drogą radiową z każdą łodzią, upewniając się, że zdążyły wrócić do portu
przed sztormem. Wszystkie były bezpiecznie zacumowane, ale szyper
Cyganall dziwnie jakoś odpowiadał, gdy John zapytał, czy miał jakieś
problemy. Wyłączył się, zanim mógł usłyszeć dalsze pytania. Chcąc się
dowiedzieć, o co chodzi, John miał do wyboru: albo iść do doku, albo
czekać na powrót Wyatta.
— Wszystko w porządku? — spytała Salem, gdy wszedł do kuchni.
— Łodzie są bezpieczne.
Nie była to odpowiedź, na którą czekała, ale przyjęła ją. Była potwornie
głodna, bo poprzedniego dnia niewiele jadła, a rano przełknęła tylko
śniadanie. Gdyby jej żołądek nie protestował, mogłaby żyć wyłącznie
miłością.
Usiedli przy małym, kuchennym stole. John patrzył z fascynacją na
Salem, obgryzającą żeberko pokryte gęstym sosem. Kiedy oblizywała palce,
poczuł, jak jego ciało napina się. Potrząsnął głową.
— Salem, jeśli nie przestaniesz, będę potrzebował gipsu na innej części
ciała, nie na nadgarstku.
Powoli oblizywała wskazujący palec.
— O co chodzi? — spytała z udawaną niewinnością. Przesunął wzrok na
jej usta.
77
RS
— O to. Za moment będzie tu Wyatt. I tak będzie się ze mnie naśmiewał,
bo dopiero teraz skontaktowałem się z łodziami.
Uśmiechnęła się szeroko.
— Miałeś co innego do roboty.
Patrzyła na niego z łobuzerskim błyskiem w oczach. Poczuł, że zasycha
mu w gardle. Jako dziecko zauroczyła go swoją radością życia. Cieszyła się
prostymi rzeczami: ładną muszelką, kwiatkiem, pięknym opisem książki.
Była promykiem rozświetlającym jego życie.
Dorosła Salem mogła zmienić go w swego niewolnika.
W półmroku, z ciemnymi włosami okalającymi twarz wyglądała
egzotycznie, jak barbarzyńska księżniczka. Całe życie marzył o trzymaniu
jej nagiego ciała w ramionach. Nawet nie przypuszczał, że może być tak
piękna.
Zaczynał odkrywać, że fizyczne posiadanie jej nie zaspokaja go. Często
zamykała się w sobie i wtedy zastanawiał się, o czym może myśleć. Chciał
znać wszystko: jej myśli, emocje, uczucia.
W tej chwili musieli jednak omówić inne rzeczy.
— Chciałbym, żebyś ze mną została, ale wiesz, że powinnaś wrócić do
Delty.
Zdawało się, że przygasła.
— Tak, wiem.
Nie chciała tego. Mogła żyć z Johnem, nie przejmując się niczym, ale
wiedziała, że zmartwiłaby tym Deltę. Choć starsza pani była ekscentryczką,
moralność pojmowała w tradycyjny sposób. Nigdy nie wybaczyłaby Salem
zamieszkania z mężczyzną bez ślubu. Przez te wszystkie lata była dla niej
jak matka. Salem nie mogła jej ranić.
John spojrzał na strugi deszczu za oknem.
— Przyjdę po ciebie jutro rano około szóstej, chyba że nadal będzie
padało. Jeśli nie będziemy mogli wypłynąć, będę u Delty o ósmej i
znajdziemy sobie coś do roboty.
— Jeżeli będzie brzydka pogoda, powinnam pomóc Delcie w galerii.
Wzruszył ramionami, sięgając po następne żeberko.
— Zwariowałem, Salem — przeciągał słowa, jego oczy błyszczały
zmysłowym blaskiem. — Rozumiem, że masz zobowiązania wobec Delty.
Tylko od kiedy zostaliśmy kochankami, trudno mi stracić cię z oczu, choćby
na chwilę. Spełnienie marzeń' nigdy nie jest oczywiste.
78
RS
Salem spuściła głowę, patrząc na talerz. A co później, zastanawiała się.
Czy John przyzwyczai się z czasem do ich związku i spowszechnieje mu
miłość? W dalszym ciągu nie wspomniał nic o małżeństwie.
Znała go przez trzynaście lat, a nawet więcej. Rozmawiali o wszystkim,
tylko nie o sierocińcu. Gdy opuścili Boston, nie oglądali się za siebie,
patrzyli w przyszłość, Jednak już jako dziecko Salem wyczuwała
rozdrażnienie i niechęć Johna, wywoływane przez ograniczenia i zasady
różnych instytucji. Kiedy opuścił sierociniec, wybrał pracę na własny
rachunek, taką, jaka pozwalała mu wypływać na otwarte morze. Wolność...
Być może nie składa żadnych obietnic, kierując się umiłowaniem
wolności?
Czarne myśli Salem przerwał trzask drzwi wejściowych i odgłos kroków
w korytarzu. Podnosząc głowę, napotkała rozbawiony wzrok Johna. Wyatt
delikatnie oznajmiał swoją obecność. Czołg byłby równie delikatny.
Wszedłszy do kuchni, Wyatt uśmiechnął się od ucha do ucha,
— O, świetnie! Zostawiliście mi trochę. Umieram z głodu!
Napełniał talerz, gdy John spytał:
— Jak dziś było?
Nie mając gdzie usiąść, Wyatt oparł się o kredens. Wbił zęby w soczyste
żeberko i wyszarpnął spory kęs. Dopiero potem odpowiedział:
— Wyjątkowo spokojnie.
Z błyskiem rozbawienia w oku dorzucił:
— Szyper mówił, że dzięki Bogu radio milczało cały dzień. Mogłem
powiedzieć mu, że masz co innego do roboty niż sprawdzanie łodzi, ale nie
zrobiłem tego.
— Doceniam i dziękuję — powiedział John. — Jak badanie dna?
Wyatt zmusił go do czekania, kończąc obgryzać jedno żeberko i sięgając
po drugie.
—Możliwe, że znalazłem kamień balastowy—powiedział wreszcie.
Salem i John wpatrywali się w niego, gdy znów wbijał zęby w żeberko.
Kamienie balastowe zwykle wskazywały miejsce zatonięcia statku, a więc
była to dobra wiadomość. Należało jeszcze sprawdzić teren, by określić, czy
kamień pochodzi z galeonu, czy ze statku kupieckiego. Fundacja naukowa,
z którą podpisali kontrakt, nie upierała się przy konkretnym statku. Chodziło
jedynie o galeon, który eskortował statek kupiecki. Archeologów
interesowały okręty robocze, a nie złoto i srebro, które można znaleźć.
79
RS
John powoli skinął głową. Był zbyt doświadczony, by popadać w
nadmierny entuzjazm.
— Sprawdzimy to jutro, jeśli pogoda się poprawi.
— Zauważyłem kształt — powiedział Wyatt — i pomyślałem sobie, że
to może być kamień balastowy. Wtedy szyper kazał mi wracać na pokład,
bo nadciągał sztorm.
Machnął żeberkiem w ich stronę.
— A wy, co robiliście cały dzień, kiedy ja harowałem dla dobra
Cygańskiej Floty"}
Zauważył plastykową szynę na ręce Johna i dorzucił:
— Pomijając zamianę gipsu na ten kawałek plastyku, oczywiście. —
John odsunął krzesło.
— Jakoś znaleźliśmy sobie zajęcie. Zabieram Salem do domu.
Dostrzegając poważny wzrok Wyatta, dodał:
— Musimy omówić parę spraw, więc nie wychodź, dopóki nie wrócę. —
Wyatt przytaknął i zerknął na Salem.
— Do jutra bachorze.
Widziała, że John chce już iść, mimo to powiedziała:
— Najpierw sprzątnę ze stołu. Pokręcił głową.
— Zrobię to po powrocie.
Wyatt wytarł dłoń w ręcznik i sięgnął do kieszeni.
— Zaparkowałem za tobą. Weź mojego dżipa.
John przyjął kluczyki. Ból wykrzywił mu twarz, gdy poczuł ich ciężar w
prawej ręce. Patrząc spode łba, ruszył w stronę drzwi.
Wyatt i Salem wymienili spojrzenia.
— W tym człowieku jest coś z osła — powiedział miękko Wyatt, — Nie
mogłaś wytłumaczyć mu, że nie powinien zdejmować gipsu?
— Przecież go znasz. Jeszcze nikt go nie przekonał. Nie mam takiego
wpływu, choć chyba sądzisz inaczej.
Nie dając mu dojść do słowa, poruszyła temat, którego unikała cały
dzień.
— Jak myślisz, co będzie z braćmi Porto? Zaatakowali Johna i załogę i
wysadzili magazyn. Trzeba coś zrobić, bo znów kogoś zranią albo zabiją.
— Pracujemy nad tym — powiedział z niezadowoleniem i dodał:
— Lepiej już leć, on na ciebie czeka.
Poczuła się tak, jakby pogłaskał ją po głowie, jak grzeczne dziecko.
80
RS
Rzuciła mu ponure spojrzenie i wyszła. Możliwe, że nie mogła nic zrobić,
by powstrzymać braci Porto, ale nie lubiła być pomijana. Sytuacja mogła
pogorszyć się w każdej chwili. Ludzie, których kochała, byli zagrożeni, a
więc dotyczyło to także jej, niezależnie od tego, co myśleli John i Wyatt,
Droga do Delty nie była długa. Przebyli ją w milczeniu. John
podprowadził Salem do werandy, ale nie wszedł. Zatrzymali się pod
daszkiem. Patrząc na siebie, zapomnieli o deszczu i wietrze. Po chwili John
lekko musnął jej wargi.
Spojrzał na nią, ale w ciemności nie mógł odczytać wyrazu jej oczu.
— Nie cierpię tego — powiedział ochryple. — Twoje miejsce jest przy
mnie, w moim łóżku, a nie tutaj.
Jego słowa przywołały wspomnienia godzin spędzonych w objęciach.
Salem poczuła bolesną potrzebę, by znów ją przytulił, wszedł w nią i stał się
jej częścią.
Chcąc powstrzymać się od dotknięcia go, ukryła ręce w kieszeniach
spódnicy, ale nie mogła ukryć dreszczu, który przeszył jej ciało. Jego
powodem nie było ani zimno, ani deszcz.
— Tak ustaliliśmy — powiedziała. — Tak musi być. Westchnął ciężko.
— Nie musi mi się to podobać.
Chciała wykrzyczeć mu w twarz, że jest coś, co mógłby zrobić, ale
powstrzymała się. Odwróciła się do drzwi.
— No to do jutra.
Odeszła, zanim mógł ją zatrzymać. Stał na werandzie jak przyrośnięty i
opamiętał się dopiero wtedy, gdy poczuł spływające po plecach strugi
deszczu. Przeklinając pod nosem, pobiegł do dźipa. Siedząc za kierownicą,
zapomniał o sztormie. W jego duszy szalał znacznie gorszy. Poprzedniej
nocy, gdy tulił śpiącą Salem, postanowił, że da jej okres narzeczeństwa.
Zasługiwała na to. Nie żałował, że kochał się z nią od razu, bez wstępnych
randek. Oddała mu się dobrowolnie, z całą namiętnością, jakiej mógł
oczekiwać.
Chyba nie żałowała tego.
W przeszłości wyrządził jej wiele złego i stracił tyle( czasu. Teraz chciał
wszystko wynagrodzić, dając Salem odrobinę romantyzmu, na jaki
zasługiwała. Do diabła, przyznał się, chcę tego dla siebie. Być może jego
życie od początku było niekonwencjonalne, ale to nie znaczyło, że teraz nie
może zastosować się do tradycji.
81
RS
Jakoś przeżyje okres narzeczeństwa, a potem, we właściwym czasie,
oświadczy się jej. Zostawi willę Wyattowi i poszuka domu, gdzie będą
mogli założyć rodzinę i żyć długo i szczęśliwie. Musiał tylko być cierpliwy.
Pewność, że Salem zostanie w końcu jego żoną, wynagrodzi mu samotne
noce.
Znów zaklął, tym razem głośno, gdy przekręcając kluczyk, poczuł ból w
nadgarstku. Wiedział z doświadczenia, że marzenia nic nie dają. Jeśli chce
coś zmienić, musi zrobić to sam.
W dżipie unosił się zapach Salem. Każdy oddech powodował, że ciało
Johna napinało się. Zacisnął szczęki. Chyba jego narzeczeństwo będzie
najkrótsze w dziejach ludzkości.
Przez następne cztery dni Salem nie wiedziała, co ma myśleć. Każdego
ranka przyjeżdżał po nią i zabierał do doku. Czekał na pokładzie, gdy
nurkowała z Wyattem. To, co Wyatt uznał za kamień balastowy, okazało się
martwym koralem. Nie byli tym zdziwieni, ale poczuli rozczarowanie. Co
wieczór John odwoził Salem do Delty, by wykąpała się i przebrała przed
obiadem. Pierwszego dnia wyszli do restauracji, później jedli z Deltą i jej
gośćmi. John wychodził o przyzwoitej porze, całując ją krótko w drzwiach
na pożegnanie. Czwartego dnia wyjechali ostatni goście i nie przyjechali
nowi. Salem zastanawiała się, czy to przypadek, czy świadomy wybór
Delty.
Bracia Porto uspokoili się, a przynajmniej Salem nie słyszała nic o
nowych atakach. Ponieważ spędzała całe dnie z Johnem i Wyattem, a
wieczory z Johnem, sądziła, że dowie się, jeśli coś się stanie.
Czwartej nocy, w piątek, nie mogła zasnąć. Nie rozumiała, co się dzieje.
Zaskakiwała ją postawa Johna, jego krótkie pocałunki na dobranoc i zwykłe
pożegnanie: do jutra. Włożyła szlafrok i zeszła do studia Delty, nie chcąc
wpatrywać się w sufit. To, że starsza pani lubiła pracować w nocy, miało
swoje dobre strony: było z kim porozmawiać w środku nocy.
Studio, wielkości podwójnego garażu, było oddalone od domu i choć
odległość nie była duża, ogromna liczba krzewów potęgowała wrażenie
dystansu. W powietrzu unosił się zapach farb i werniksu. Zapach tak
swojski, jak woń ogródka różanego Connie. Delta nosiła drelichową
koszulę. Za ucho wetknęła kilka pędzli. Stała przed sztalugami z drzewa
różanego, na środku pokoju, tuż pod żyrandolem. Większość znanych jej
malarzy uważała, że pracować należy przy północnym świetle, ale Delta w
82
RS
to nie wierzyła. Zawsze miała natchnienie w nocy i sztuczne oświetlenie
najzupełniej ją zadowalało.
Jedną ścianę zapełniały półki. Delta trzymała tam różne rzeczy, bez
względu na ich przeznaczenie i estetykę wyglądu. Przy przeciwległej ścianie
stała sofa pokryta miękkimi poduszkami. Przed nią stół i kilka wygodnych
krzeseł. W rogu, za sofą, stała lampa.
Choć niezorganizowane i zagracone, studio było czyste i miało
zapraszający wygląd.
— Zastanawiałam się — powiedziała Delta, nie odwracając głowy —
kiedy przyjdziesz, żeby porozmawiać.
Salem opadła na miękką sofę, która stała tu wcześniej, niż mogła sięgnąć
pamięcią.
— Uważasz, że było to oczywiste?
— Może nie dla wszystkich.
— No, to już coś — mruknęła Salem ponuro.
Delta zrobiła jeszcze jedno pociągnięcie i odłożyła pędzel. Wyciągnęła
szmatkę z kieszeni, wytarła ręce i podeszła do krzesła. Siadając westchnęła
z ulgą.
— Nie jest tak łatwo stać przez kilka godzin, to się robi coraz cięższe.
Chyba kalendarz mówi prawdę: starzeje się.
Salem pokręciła głową.
— Nie ty, Delto. Ty się nigdy nie zestarzejesz. Delta uśmiechnęła się.
— Skarbie, to miłe, że tak myślisz, ale ciało szybciej poddaje się czasowi
niż duch.
Przechyliła głowę, wpatrując się w Salem.
— Jest coś, co zawsze w tobie podziwiałam: twój duch. Ostatnio jakby ci
go brakowało. Pamiętam cię jako młodą dziewczynę, która witała każdy
dzień z podniesionym czołem i błyskiem w oku, i nigdy nie cofała się przed
niczym, choćby to było trudne. Muszę dodać, że przysporzyło mi to wiele
siwych włosów. Bywało, że żałowałam, iż nie jesteś ostrożniejsza. Jak
wtedy, gdy wspięłaś się na drzewo figowe tylko dlatego, że Wyatt cię
podpuścił. Zawsze byłaś najbardziej zdecydowaną dziewczynką i kobietą,
jaką znam. Dlatego zastanawiam się, dlaczego teraz jesteś taka
przygaszona?
— Zakochałam się w Johnie. Delta kiwnęła głową.
— I co?
83
RS
Salem wykrzywiła usta.
— Nie jesteś zdziwiona. Wiedziałaś o tym?
— Tak — powiedziała wprost — A teraz powiedz mi, dlaczego tak cię to
martwi?
— Kilka dni po moim powrocie zbliżyliśmy się bardziej, niż
kiedykolwiek. John dostrzegł w korku, że jestem kobieta, a nie dzieckiem.
Przez ostatnie cztery dni był tak troskliwy i grzeczny, że sama już nie wiem,
co myśleć. Nagle zaczął zapraszać mnie na obiady, odsuwać dla mnie
krzesła i przepuszczać w drzwiach.
Uniosła ręce.
— Wczoraj przyniósł mi różę, którą zerwał w ogródku Connie. Na litość
boską, zachowuje się jak obcy!
Delta uśmiechnęła się szeroko i wyglądała teraz jak kot z Cheshire.
— Co cię, do licha, śmieszy? — spytała Salem z oburzeniem.
Starsza kobieta śmiała się, aż z jej oczu popłynęły łzy. W końcu złapała
oddech i wyjaśniła:
— Wychowując cię, zapomniałam, jak widać, o kilku ważnych
sprawach. John zaleca się do ciebie.
— On się za... za... co?
— Zaleca się. Nie wiem, jak to się teraz nazywa, kiedy mężczyzna chce
kontynuować znajomość z kobietą. Słowo daję, Salem, nie mogę uwierzyć,
że uskarżasz się na mężczyznę, który przepuszcza cię w drzwiach i przynosi
ci kwiaty.
Salem słuchała, wpatrując się w Deltę.
— Dlaczego sądzi, że powinien to robić teraz? — wyrzuciła z siebie,
zanim zdążyła pomyśleć.
Delta zacisnęła wargi.
— Masz na myśli: po tym, jak zostaliście kochankami? Salem pokręciła
głową, zdumiona przenikliwością starszej
pani.
— Nic nie ujdzie twojej uwadze, prawda? Widzisz nas tylko przez kilka
godzin wieczorem, ale wiesz, co się dzieje.
— Każdy artysta powinien być spostrzegawczy. Poza tym, znam was od
dawna.
Salem zdecydowała się na szczerość.
— Jesteś rozczarowana?
84
RS
— Wybacz prozaiczne porównanie, ale od lat byliście oboje, jak gotujący
się garnek. W końcu musiał wykipieć. Odpowiadając na twoje pytanie: Nie
jestem rozczarowana tym, że przespaliście się przed ślubem. Miłość jest
rzadkim darem i należy ją uszanować. Mimo to cieszę się, że teraz John
usiłuje zachowywać się, tak jak przystało.
— Nie jestem pewna, czy masz rację z tym zalecaniem. Nie musimy
umawiać się na randki, by się poznać. Przecież znamy się od lat. On wie, że
nie potrzebuję romantycznych gestów.
— Może to on ich potrzebuje.
Przez chwilę Salem rozważała to. Nie pomyślała o tym wcześniej.
— Może masz rację — wyksztusiła. Sięgając do kieszeni szlafroka,
dodała:
— Jest jeszcze coś.
Delta wyciągnęła rękę po kopertę, którą podawała jej Salem.
— Co to?
— Zaproponowano mi pracę w Monterey, w centrum marynistycznym.
Przeprowadza się tam badania oceanograficzne i robi wystawy różnych
form życia morskiego. Przysłali mi ankiety. Muszę je wypełnić i wysłać
przed rozpoczęciem pracy we wrześniu.
Delta przejrzała papiery i schowała je do koperty.
— Jeszcze ich nie wypełniłaś. Czy to znaczy, że nie podejmujesz tam
pracy?
— Nie wiem, to zależy...
— Od Johna?
Salem nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc szczere pytanie. Delta
zawsze była bezpośrednia i zawsze udzielała dobrych rad.
— On wie, że dostałam tę ofertę. Kiedy przyjechał do Seattle na rozdanie
dyplomów, mówił, że na pewno poradzę sobie z pracą. Więcej o tym nie
wspominał.
Delta zachichotała.
— Jasne, przecież miał co innego na głowie. Daj mu trochę czasu,
dziecko. Wiem, że cierpliwość nigdy nie była twoją zaletą, ale teraz
powinnaś użyć wszystkich jej zapasów. Kiedy John upora się z
teraźniejszością, na pewno zacznie planować przyszłość.
Salem żałowała, że nie może mieć takiej samej pewności. Schowała
kopertę do kieszeni.
85
RS
— Poczekam jeszcze z wysłaniem tych papierów. Poprawiając pędzel za
uchem, Delta uśmiechnęła się.
— Mądrze robisz.
Słysząc trzask otwieranych drzwi, odwróciły się obie. Weszła Connie z
tacą, na której był dzbanek herbaty, trzy kubki i talerz ciasteczek. Salem nie
pytała, dlaczego Connie przyniosła trzy kubki zamiast dwóch. Stara
kucharka zawsze jakoś wiedziała, gdzie kto jest
Nie chcąc przeszkadzać w nocnym piciu herbaty, choć Connie chciała ją
poczęstować, Salem zaczęła podnosić się z sofy.
— Zobaczę się z wami rano — rzekła. Connie nalała herbatę do kubków.
— Usiądź i napij się z nami, dziecko. Zaraz przyjdzie John.
Powiedziałam mu, że zaczekamy w studio.
— John? O tej porze?! — spytała zaskoczona. — Dlaczego?
— Zadzwoniłam do niego. Delta zadała kluczowe pytanie:
— Co się stało?
— Przyszedł tu mężczyzna i pytał o Salem. Nie znam go i nie chcę znać.
Salem też go nie zna. Zachował się niegrzecznie, kiedy powiedziałam mu,
że nie ma jej w domu.
Uśmiechnęła się do Salem i dodała:
— Powiedziałam prawdę. Nie ma cię w domu.
— Jak wyglądał?
Connie opisała go: około metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, spłowiałe od
słońca blond włosy, wytatuowany orzeł na przedramieniu. Był nieogolony i
źle wychowany. Salem nie miała pojęcia, kto to mógł być, ale
przypuszczała, że wie, kto go przysłał.
— Powiedział, czego ode mnie chce?
— Nie — odpowiedziała Connie — ale nie odszedł. Siedzi w ciężarówce
zaparkowanej po przeciwnej stronie ulicy i obserwuje dom. Właśnie dlatego
dzwoniłam do Johna. On...
Przerwała, słysząc dźwięk motoru i zgrzyt kół o żwir. Podeszła spokojnie
do drzwi i stanęła tak, by otwierając się zakryły ją. Salem wyłączyła lampę.
Zostało światło nad sztalugami, ale Deltę i Salem skrywał cień.
Usłyszały pospieszne kroki. Ktoś biegł do studia. Po chwili drzwi
otworzyły się z impetem i wpadł Wyatt.
Salem zapaliła lampę, a Delta rzekła cicho:
— Connie, to Wyatt.
86
RS
Connie wyszła zza drzwi i gestem zaprosiła Wyatta do zajęcia miejsca,
jakby nic się nie stało.
— Napijesz się herbaty?
— Nie, dziękuję—powiedział napiętym głosem. Salem wpatrywała się w
drzwi. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
— Gdzie jest John?
— Ten facet po przeciwnej stronie ulicy odjechał, jak tylko nas zobaczył.
— Zwracał się do wszystkich, ale patrzył na Salem.
— Nic wam się nie stało?
— Nie, wszystko w porządku — powiedziała Delta. — Usiądź.
Wyaat wziął krzesło i usiadł na nim okrakiem, kładąc ręce na oparciu.
— Uspokój się, Salem — powiedział, dostrzegając, że zbladła. — John
chce go tylko trochę pośledzić.
— Dlaczego z nim nie poszedłeś? Już raz go pobili!
— Aha, myślisz, że teraz moja kolej? — spytał z rozbawieniem. — John
kazał mi tu przyjść i upewnić się, że jesteście bezpieczne.
Podniósł głowę, słysząc trzask drzwiczek samochodu.
— To chyba on.
Na wszelki wypadek zajął pozycje Connie, chowając się za drzwiami.
Trzy kobiety w napięciu wpatrywały się ' w wejście. Odetchnęły z ulgą,
widząc wchodzącego Johna.
Wyatt zerknął na niego pytająco. John pokręcił głową.
— Spisałem numer rejestracyjny samochodu, ale myślę, że i tak wiemy,
kto go przysłał.
Próbując kontrolować złość, zacisnął lewą dłoń w pięść i podszedł do
kobiet,
— Connie, powiedz mi jeszcze raz, co mówił. Jesteś pewna, że pytał o
Salem?
— Tak, chociaż nie nazwałabym tego pytaniem. Powiedział, że chce się
zobaczyć z Salem Shepherd.
Potem powtórzyła to, co mówiła Delcie i Salem. John zerknął na
dziewczynę.
— Do diabła! — powiedział z mocą. — Szkoda, że tu jesteś.
87
RS
ROZDZIAŁ 8
Salem wiedziała, że jego wybuch spowodowany był troską o nią, ale nie
zmniejszyło to bólu, każde słowo raniło. Unosząc obronnym gestem
podbródek, postanowiła zastosować się do dobrych rad Delty odnośnie
szczerości.
— Myślę, że możemy założyć, iż mężczyzna ten przyszedł z polecenia
braci Porto i był zainteresowany zaangażowaniem biologa morskiego.
Muszę z nim pomówić. Dowiemy się wtedy, czego chciał.
— Nie!!
Salem zamrugała, przestraszona jego krzykiem, ale nie wycofała się.
— Dlaczego nie? Próbowałeś z nimi rozmawiać, ale bez skutku. Może
jeśli...
— Nie — powtórzył ciszej, choć tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.
— Po tym, jak z nimi rozmawiałem, przysłali do doku kilku łobuzów, żeby
połamali nam kości. Lepiej trzymaj się od tego z daleka. Nie cofają się
przed pobiciem i wysadzaniem budynków, a więc nie zawahaliby się użyć
ciebie, by dostać to, czego chcą.
John wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak mogliby jej użyć. Wierzył w
to, co przed chwilą powiedział. Pragnął z całego serca, by Salem była gdzie
indziej, a nie w Key West; przynajmniej do czasu, gdy rozprawią się z
braćmi Porto. Zauważył, że ją zranił i uświadomił sobie, że źle go
zrozumiała. Zacisnął zęby w bezsilnej złości. Postanowił, że kiedy miną
kłopoty, zabierze ją gdzieś, gdzie będą mogli być sami, choćby w łódce na
środku zatoki.
— John — powiedziała spokojnie Delta — usiądź i porozmawiajmy.
Jeszcze nie słyszałam o problemie, którego nie dałoby się rozwiązać.
Zróbmy burzę mózgów, naradźmy się i na pewno coś wymyślimy.
Salem nie zdziwiła się, słysząc, że Delta określa ich problem jako
wspólny. Zawsze była taka od chwili, gdy czternaście lat temu przyjęła ich
do swego domu. Będąc dzieckiem, Salem uważała jej hojność i
wyrozumiałość za coś naturalnego. Teraz dorosła, poznała życie i
zrozumiała, że Delta i Connie są wyjątkowe.
John podszedł do krzesła stojącego w kącie. Connie podsunęła Wyattowi
talerz ciasteczek. Siedzieli, patrząc na Deltę, która po krótkim namyśle
powiedziała:
88
RS
— Wydaje mi się, że ci awanturnicy nie ustąpią. Dobrze byłoby
wiedzieć, dlaczego są przeciwko Cygańskiej Flocie.
— Jedyne, co nam przychodzi na myśl — powiedział Wyatt — to, to, że
dostaliśmy kontrakt, na który oni mieli nadzieję,.
Starsza kobieta potrząsnęła głową.
— Musi być coś jeszcze. Są dorośli i nie mogą zachowywać się jak
dzieci, wpadając w złość, gdy nie mogą dostać zabawki. Na pewno nieraz
bywali w podobnej sytuacji. Do tej pory byliśmy w defensywie i nie
mogliśmy zrobić nic innego poza stosowaniem przemocy w odpowiedzi na
ich przemoc. Z zasady potępiam to. John mówi, że prawo jest bezsilne, bo
nie ma dowodu winy. Proponuję, żeby znaleźć dowód.
— Niby jak mamy to zrobić?—zapytał ostrożnie John.
Delta zerknęła na Salem, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, John
pokręcił głową. Powiedział twardo zimnym głosem:
— Nie.
— Zanim odrzucisz propozycję Delty, może jej wysłuchaj —
zaproponował Wyatt. — Do tej pory wszystko, co robiliśmy, nie przynosiło
rezultatów. Możemy posłuchać, co ma do powiedzenia.
Delta nawet nie spojrzała na Johna. Cały czas wpatrywała się w Salem.
— Wszyscy wiecie, że ta wyspa jest mała i plotki szybko się rozchodzą.
Widocznie nasi przeciwnicy dowiedzieli się o powiązaniach Salem z
Johnem i Wyattem. Pojawienie się dziś tego neandertalczyka wskazuje na
to, że zmienili obiekt zainteresowań. Skoncentrowali się nie na łódkach,
Johnie i Wyatcie, tylko na najsłabszym, ich zdaniem, ogniwie. Uważam, że
powinniście im pozwolić na rozmowę z Salem. Być może uda jej się
dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedzielibyśmy, od czego
zacząć.
John nie zdążył zaprotestować, bo Salem zapytała:
— Co masz na myśli, Delto?
— Coś, co wymaga odwagi i brawury. Jeśli dopracujemy szczegóły,
może się nam udać. W tej chwili nie ma gości i bracia Porto musieli o tym
wiedzieć. Widocznie obserwowali dom. Jeśli Salem powiadomi ich, że chce
z nimi rozmawiać bez pośredników, może uda jej się z nimi spotkać.
John pokręcił głową
— Na pewno nie zaproszą jej na herbatę. Nie pójdą na kompromis, bo
chcą nas zniszczyć.
89
RS
Zapraszanie ich tutaj, gdy Salem będzie sama, jest głupotą.
Delta splotła palce.
— Och, ale ona nie będzie sama. Wszyscy udamy, że wychodzimy. Po
obiedzie ty i Wyatt odjedziecie, Connie uda, że wybiera się do przyjaciółki,
a ja przyjdę do studia.
Zadowolona z siebie dodała:
— Możecie wrócić od tyłu, przez ogródek. Connie będzie czekała po
przeciwnej stronie ulicy i zawiadomi władze, jeśli Porto zdołają zabrać
Salem z domu, zanim przybędziecie. W razie potrzeby może ich nawet
śledzić, żeby zobaczyć, dokąd ją zabierają.
Delta przyjrzała im się uważnie. Wyatt marszczył brwi, John patrzył
spode łba, a Salem starała się wszystko przemyśleć.
John przemówił pierwszy:
— Nie podoba mi się ten pomysł. Po tym, co zrobili, nie wierzę, że
usiądą i spokojnie porozmawiają z Salem. Raczej wezmą ją jako
zakładniczkę do czasu, gdy zrezygnujemy z kontraktu lub zrobimy coś
innego, o co im chodzi.
— I to jest problem — powiedziała Salem. — Nie wiemy dokładnie,
dlaczego robią to wszystko. Nie wiemy nawet, czy to przez ten kontrakt z
agencją turystyczną. Może być coś, czego sobie nie uświadamiamy.
Mogłabym dowiedzieć się, o co chodzi i wtedy wiedzielibyśmy, co robić.
Wszyscy przytaknęli, oprócz Johna.
— Musi być inny sposób. Mogę spróbować znów z nimi porozmawiać,
albo może to zrobić Wyatt. Nie chcę mieszać w to Salem.
Salem otworzyła usta, żeby protestować, ale Delta była pierwsza.
— To dotyczy Salem tak samo jak was. Flota znaczy dla niej tyle samo.
Powinna sama zdecydować o tym, czy chce zrobić coś, by powstrzymać
braci Porto.
John zerwał się, gwałtownie odsuwając krzesło. W dwóch susach dopadł
Salem i chwytając za rękę, poderwał na nogi.
— Przepraszam — warknął, prowadząc ją do drzwi. — Chcę
porozmawiać z nią na osobności.
Wyszli ze studia. Salem usiłowała zobaczyć cokolwiek w ciemności.
Zdawało się, że John nie miał podobnych kłopotów. Szybko ruszył za
węgieł. Zatrzymał się pod drzewem figowym, ale nie puścił jej ręki. Ściskał
ją tak mocno, że Salem zdrętwiały koniuszki palców.
90
RS
Mimo to nie próbowała się uwolnić.
Gałęzie drzewa przesłaniały księżyc, ale padające światło pozwoliło
Salem widzieć wyraz twarzy Johna. Był blady, nie tylko dlatego, że
oświetlała go poświata księżyca Wyglądał tak już wtedy, gdy wszedł do
studia. Przyglądał się jej uporczywie, oczy mu pociemniały.
— Salem, nie chcę, żebyś spotykała się z Porto. Pokazywali już, że nie
żartują. Znajdziemy inny sposób, by ich powstrzymać.
Od chwili, gdy skończyła osiem lat, starał się osłaniać ją przed przykrymi
niespodziankami dorastania. Teraz też to robił.
Musiała mu udowodnić, że była dorosłą kobietą w każdej sytuacji, nie
tylko w łóżku. Chciała mieć jego wsparcie w ciężkich chwilach, ale
pragnęła, by i on mógł na nią liczyć.
— Jeśli jest szansa — powiedziała cierpliwie głosem pozbawionym
emocji — choćby mała, ze mogę pomóc, to chcę spróbować. Zdaję sobie
sprawę z tego, że nie jestem współwłaścicielką floty, ale wiesz, jak wiele
dla mnie znaczy.
Głos jej się zmienił, zadźwięczała w nim złość.
— Złamali ci nadgarstek, zranili cię! Nie wiesz, że chcę mieć pewność,
że to się więcej nie powtórzy?
Patrzył na nią i jego napięcie ulatniało się. Nie mógł powstrzymać
uśmiechu i sam się zdziwił, że jest do mego zdolny.
— Co chcesz zrobić, tygrysico? — zapytał, gładząc jej włosy. — Pobić
ich, sama jedna? Pamiętaj, że ja już próbowałem. A ja jestem większy niż
ty.
Zdawało się, że wieki minęły od chwili, gdy dotykał jej ostatni raz. Z
trudem zmusiła się do pamiętania o tym, o czym teraz rozmawiali.
— Nie śmiej się ze mnie!
— Nie śmieję się, kochanie. Jeśli martwisz się o mnie choćby w połowie
tak, jak ja o ciebie, to rozumiem, co czujesz.
— Nie możemy ciągle żyć w zagrożeniu. Jeśli spotkanie z nimi umożliwi
nam rozwiązanie tego problemu, to chcę to zrobić.
Przez chwilę milczał, przeczesując palcami jej włosy. — Jeśli coś ci się
stanie — powiedział miękko — chyba zwariuje.
Te słowa kołysały ją i rozgrzewały jak promienie tropikalnego słońca.
Rzadko ujawniał emocje , więc delektowała się tym, do czego się
przyznawał.
91
RS
Oparła ręce na jego piersi, czując szybkie bicie jego serca.
— Nic mi się nie stanie, nie może się stać. Los nie jest aż tak okrutny.
— Nie musisz walczyć za mnie.
W pewnych sprawach był zdumiewająco staroświecki. Było to i miłe, i
denerwujące.
— Nie chcę walczyć za ciebie. Chcę walczyć razem z tobą przeciwko
nim. Lepiej pocałuj mnie, zamiast łajać. Brakowało mi ciebie.
Wiedział, co miała na myśli. Widywali się codziennie, ale nigdy nie
zostawali sam na sam. Teraz przytulił się do niej, pochylił i całował. Salem
zaczęła pieścić jego ciało. Te pieszczoty były tak gorące, jak krew w jego
żyłach.
Czuł strach o jej bezpieczeństwo i jednocześnie pragnął jej, smakując
usta, wdychając zapach i czując jej piersi na swoich. Nie przerywając
pocałunku, obrócił ją tak, że oparła się plecami o gruby pień drzewa.
Rozsunął jej nogi i przycisnął swe biodra. Pożądanie narastało i niemal go
rozsadzało.
Zdrową ręką nacisnął na jej udo, skłaniając, by oparła kolano na jego
biodrze. Jęknął, gdy przytuliła się do jego nabrzmiałych lędźwi. Wpił się
ustami w szyję. Odchyliła głowę, wydając głębokie westchnienie.
Dźwięk ten wibrował w ich ciałach. Czas i miejsce straciły znaczenie.
Musiał ją mieć tu i teraz, czuć jej ciepło wokół siebie. Całując uniósł jej
spódnicę. Pomagała mu usunąć zawadzające części garderoby. Przytulając
ją unieruchomioną ręką, drugą rozpiął dżinsy, osuwając je na ziemię.
Podniósł głowę. Unosząc dziewczynę w górę, obserwował ją. Wszedł w
nią powoli, patrząc, jak jej oczy zmieniają wyraz. Widok ten był niemal tak
samo podniecający, jak jej ciepłe, wilgotne wnętrze, w którym się znalazł.
Salem wbiła palce w jego ramiona. Zadrżała pod wpływem
nieoczekiwanych doznań, gdy zaczaj się w niej poruszać.
Zafascynowany patrzył, jak jej oczy zamykają się w ekstazie, a potem
otwierają, by napotkać jego spojrzenie. Jest najpiękniejszym i najbardziej
zmysłowym stworzeniem na świecie, pomyślał. Później już nic nie myślał,
gdy zagarnęło go jej głębokie wnętrze.
Jakby z daleka usłyszał ciche westchnienie, jakie wydała, osuwając się
na niego. Oboje ciężko oddychali. Ignorując ból w nadgarstku, przytulał ją,
gdy powracali ze świata rozkoszy do realnego.
Salem tuliła się jeszcze, choć John opuścił ramiona. Ból zmusił go do
92
RS
rozluźnienia uścisku. Wzdychając ciężko, Salem odsunęła się, by poprawić
ubranie. John nie mógł rozpoznać wyrazu jej twarzy, którą skrywał cień.
Gdyby sytuacja była inna, myślał, moglibyśmy leżeć razem w łóżku
zamiast przygotować się do konfrontacji. Zapiawszy dżinsy, oparł się o
drzewo.
— Salem, nie możemy tego tak ciągnąć. Zauważyła, że powiedział to z
naciskiem. Było coś, co mógł z tym zrobić, ale widocznie małżeństwo nie
przychodziło mu na myśl. Nie mówił także, że ją kocha.
Próbowała odsunąć czarne myśli. Być może John nie chciał wiązać się z
nią. Denerwowało ją to, że mogła być pewna tylko jego pożądania, a nie
miłości.
Odpowiedziała tak uczciwie, jak tylko mogła:
— Mnie też się to nie podoba, ale na razie musi tak zostać.
John zmarszczył brwi. Nigdy przedtem nie słyszał takiego tonu w jej
glosie. Pokonana. Wrażliwa. Odpychając się od drzewa, ujął ją za
podbródek. Zakryła oczy rzęsami, nie chcąc, by widział ich wyraz.
— Salem, spójrz na mnie — powiedział miękko.
Zanim to zrobiła, upłynęła minuta. Gdy w końcu usłuchała go, na jej
twarzy odzwierciedlała się zaciętość. Oczy płonęły. Taki sam ogień
pojawiał się w nich, gdy Wyatt wyzywał ją, naśmiewając się, że czegoś nie
potrafiła zrobić. John poczuł, że zalewa go fala czułości.
— Nie tak to planowałem. Chciałem dać ci trochę romantyzmu.
Tymczasem znaleźli się ludzie, którzy przeszkadzają nam, wysadzając nasze
magazyny.
— Nie chcę, żebyś się zalecał — powiedziała cicho. Chciała, by
powiedział, że ją kocha i obiecał, że zawsze będą razem.
— Aleja tego potrzebuję.
Rozległ się trzask frontowych drzwi. John usłyszał, jak Wyatt i Connie
powiedzieli Delcie dobranoc. Ujął rękę Salem i ruszyli w stronę domu.
— Jutro przyjadą członkowie fundacji, która wynajęła nas do odszukania
galeonu. Chcą sprawdzić, jakie zrobiliśmy postępy. Musimy zapewnić im
maksymalne bezpieczeństwo. Kiedy wyjadą, rozprawimy się z braćmi
Porto, wszyscy razem. Na razie zostań z Deltą i Connie.
Poczuł, że zesztywniała.
— Do diabła, Salem! Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Jeśli
zajdzie potrzeba, oddam Wyattowi kierownictwo floty i zostanę z tobą, żeby
93
RS
cię dopilnować. Nie możesz zrobić żadnego głupstwa.
Znów traktuje mnie jak dziecko, myślała ze smutkiem. Przypuszczała, że
zrobili duży postęp; tymczasem zmieniło się tylko jedno: zostali
kochankami.
Wyszli zza rogu i zobaczyli Wyatta. Stał przy dżipie, czekając na Johna.
Salem zatrzymała się, patrząc na swego mężczyznę.
— Nie zrobię żadnego głupstwa. Skoro jutro nie potrzebujesz mnie na
łodzi, popracuję w galerii Delty. Potem pójdę prosto do domu.
Nie dala mu czasu na zastanowienie się. Pomachała ręką Wyattowi i
weszła do domu.
John patrzył na zamknięte drzwi, rozważając każde wypowiedziane przez
nią słowo. Dlaczego miał wrażenie, że coś było nie tak? Wiedział, że Salem
nie lubiła być pomijana, ale nie mógł nic zrobić. Kłopot z braćmi Porto był
inny niż te, jakie mieli na samym początku, organizując flotę. Salem
pracowała wówczas tak samo ciężko jak on i Wyatt nie skarżąc się.
Rozumiał, dlaczego chce pomóc, ale sytuacja była teraz zupełnie inna.
Mógłby stracić wszystko, byle tylko zachować Salem.
Następnego ranka Salem weszła do kuchni. Okazało się, że Delta jeszcze
się nie położyła. Salem parzyła kawę i opowiadała Delcie o przyjeździe
członków fundacji.
— Nie jestem dziś potrzebna na łodzi — mówiła — więc pomyślałam, że
mogę iść do galerii. Myślisz, że Josslyn potrzebuje kogoś do pomocy?
— Na pewno cieszyłaby się z twojej obecności, ale może lepiej zostań
dziś w domu?
Salem potrząsnęła głową.
— Przynajmniej będzie ze mnie jakiś pożytek. Mogę chociażby
poodkurzać ramy.
Connie podała kawę. Delta włożyła do filiżanki łyżkę miodu i zamieszała
pytając:
— Czy John wyperswadował ci spotkanie z braćmi Porto?
— Powiedział, że wszyscy spotkamy się z nimi, kiedy wyjadą
członkowie fundacji.
— Może to lepszy pomysł — powiedziała Delta z ulgą. — Należy
postępować rozsądnie , gdy ma się do czynienia z nierozsądnymi ludźmi.
Miejmy nadzieję, że do tego czasu nie wymyślą nic nowego.
Connie zaproponowała śniadanie. Salem odmówiła, ale została przez
94
RS
chwilę w kuchni. Potem poszła do swego pokoju. Przebrała się w zieloną
spódnicę i prostą, białą, bawełnianą bluzkę. Gdy była gotowa, ruszyła do
galerii położonej w pobliżu.
Josslyn Hunter od lat kierowała galerią Delty. Jak zwykle ucieszyła się,
widząc Salem. Wykorzystując jej obecność, poszła do małego pokoju
biurowego, gdzie miała trochę zaległej dokumentacji. Salem została w sali
wystawowej. Całe przedpołudnie była zajęta Bez przerwy wchodzili ludzie,
oglądali i kupowali obrazy. Od niedawna Josslyn zaczęła przyjmować prace
innych artystów. Cieszyły się one znacznym powodzeniem wśród turystów;
większym niż muszelki i pocztówki. Sposób katalogowania zbiorów nie
zmienił się i Salem z łatwością mogła odszukać ceny. Nie musiała prosić
Josslyn o pomoc.
W południe galeria opustoszała. Została jedna kobieta, która przebywała
tu już ponad godzinę. Josslyn poszła na obiad. Zwykle między jednym i
drugim klientem zdążyła zjeść w pośpiechu kanapkę.
Salem układała katalogi na małym stoliku przy drzwiach. Nagle poczuła
się nieswojo. Uniosła głowę i zobaczyła, że kobieta zamiast w obrazy
wpatruje się w nią. Miała około dwudziestu lat Była ubrana w płócienny
kombinezon i jaskrawą, różową tunikę, przepasaną w talii paskiem.
Rudawe, kręcone włosy sięgały jej do ramion.
W zielonych oczach było coś, co przykuwało uwagę Salem. Kobieta
patrzyła na nią z jawną nienawiścią.
— Słucham panią. Czy pani czegoś szuka?
Na wypolerowanej podłodze sandały kobiety zastukały nieoczekiwanie
głośno. Zbliżała się do stołu.
— To ty jesteś Salem Shepherd?
— Tak — powiedziała ostrożnie, zastanawiając się, o co chodzi tej
kobiecie. — Dlaczego pani pyta?
— Mówili mi, że jesteś piękna. Chciałam przekonać się, czy to prawda.
Nie zabrzmiało to jak komplement i Salem zareagowała ostro.
— W porządku, już mnie pani zobaczyła. Kobieta patrzyła na nią wrogo.
— Nie zgadzam się z nimi. Nie jesteś tak piękna jak ja. Salem nie
wiedziała, kim byli „oni" i nie obchodziło jej to.
— Słuchaj, jeśli chcesz oglądać obrazy, to proszę, ale ja nie jestem
częścią wystawy. Jeśli kupisz obraz, przyjmę od ciebie pieniądze, ale nie
jestem hi po to, by wysłuchiwać twoich obelg.
95
RS
Kobieta uniosła rękę, jakby chciała ją uderzyć. Salem patrzyła
nieugięcie, gotowa bronić się w razie potrzeby.
Po chwili kobieta spuściła głowę, ale Salem zdawało się, że minęły
wieki. Nikt nigdy nie patrzył na nią z taką nienawiścią. Denerwowało ją to,
tym bardziej, że nie znała powodu tej niechęci.
Kobieta zacisnęła wargi.
— Nie wiem, co w tobie widzi, ale to nie ma znaczenia. Zrobię wszystko,
by o tobie zapomniał.
Szarpnięciem otworzyła drzwi i odwróciła się, raz jeszcze zerkając na
Salem. Jej tunika rozchyliła się. Na jednym z łańcuszków kołysał się złoty
medalion.
Salem, osłupiała patrzyła, jak kobieta opuszcza galerię. O co chodzi,
zastanawiała się. Nie pamiętała, by kiedykolwiek spotkała tę kobietę, a
przecież znała jej imię! To nie mogła być pomyłka.
Nosiła medalion, który wyglądał jak moneta na szyi Salem.
W myślach Salem kołatała ostatnia uwaga, rzucona przez kobietę.
Zastanawiała się, czy mogło chodzić o Johna. Było to bolesne, ale nie
umiała znaleźć innego wyjaśnienia. Groźby nie miały znaczenia, lecz to, że
John mógł być związany z tą kobietą, znaczyło bardzo dużo.
Josslyn wróciła z obiadu. Salem od razu spytała, czy zauważyła obcą
kobietę. Niestety, nie widziała jej. Udając, że nie ma to znaczenia, Salem
uśmiechnęła się i podeszła do pary turystów, którzy właśnie wybrali jakąś
rzeźbę w drewnie.
O siedemnastej wyszła z galerii. Przed wejściem czekał na nią Wyatt.
Widząc go, zmarszczyła brwi. Natychmiast pomyślała, że coś się stało.
Jeszcze dziwniejsze było to, że ubrany był w granatowe spodnie, białą
koszulę z krawatem i marynarkę. Uśmiechał się, dzięki czemu jej napięcie
zelżało.
Wyatt nonszalancko opierał się o zderzak dżipa. Salem podeszła do
niego, podczas gdy Josslyn zamykała galerię.
— Czyżbyś szedł na randkę?
Szczerząc zęby, otworzył drzwi samochodu.
— Dziś jestem tylko szoferem i mam cię zawieźć na bal
Machając Josslyn ręką na pożegnanie, wślizgnęła się na siedzenie. Gdy
Wyatt także wsiadł, spytała:
— Jaki bal?
96
RS
— Zabieramy grube ryby z Miami na obiad. John kazał cię
przyprowadzić. Przyszedłby sam, ale nie mógł ich zostawić. Chcesz się
przebrać, przypudrować nos, czy cokolwiek? Wy, dziewczyny, zawsze
robicie takie śmieszne rzeczy.
Zaśmiała się.
— Chciałabym się przebrać. Gdzie się spotykamy? Wyatt podał nazwę
najlepszej restauracji na wyspie.
— O, w takim razie koniecznie muszę się przebrać! Patrzył w lusterko
wsteczne, próbując włączyć się w ruch uliczny. Salem spojrzała na ulicę i
dostrzegła kobietę z galerii.
— Wyatt, znasz tę kobietę, która stoi przed sklepem? Odwrócił głowę,
ale nikogo nie zauważył.
— Nikogo nie widzę.
Salem rozejrzała się, ale Wyatt miał rację. Kobieta zniknęła.
— To dziwne. Przed chwilą ją widziałam.
— Czemu o nią pytasz?
— Była dziś w galerii.
Choć czuła jeszcze nieprzyjemny chłód w związku z tym, co mówiła
kobieta, nie chciała wyjawić Wyattowi, co wie o związku Johna z tą panią.
— To nie ma znaczenia.
Wyatt czekał w kuchni. Salem pobiegła do swego pokoju. Wykąpała się i
przebrała. Włożyła zieloną sukienkę na cienkich ramiączkach z głębokim
dekoltem, zapinaną z przodu na złote guziki. Wy szczotkowała włosy i
założyła półokrągłe, złote kolczyki. Poza nimi i złotym medalionem nie
miała żadnej biżuterii.
Zerknęła
w
lustro,
dotykając
medalionu.
Zmarszczyła
brwi,
przypominając sobie naszyjnik obcej kobiety. Nie widziała go dokładnie,
ale wyglądał niemal tak samo, jak jej własny.
W restauracji Wyatt od razu skierował się do dużego stołu stojącego przy
szklanej ścianie, przez którą roztaczał się widok na morze. Przy stole
siedział John, trzech mężczyzn i kobieta. Mężczyźni mieli po około
pięćdziesiąt lat. Nosili okulary, mieli bladą cerę i sztywne kręgosłupy.
Kobieta mogła mieć czterdzieści lat, była szczupła i modnie ubrana w szarą
garsonkę i białą bluzkę.
Pochylała się w stronę Johna, trzymając w ustach papierosa.
Najwyraźniej zachęcała go, by podał jej ogień. John grzecznie zapalił
97
RS
zapałkę i przytknął ją do papierosa. Zerknął w górę i zobaczył Salem. Przez
chwilę patrzył na nią, pożerając ją oczami. Potem zdmuchnął zapałkę,
uśmiechając się lekko.
Odsuwając krzesło, wstał. Wyatt podprowadził ją troskliwie, jakby była
cennym przedmiotem. John przedstawił Salem, napomykając o jej udziale w
projekcie. Posadził ją obok siebie.
Profesor Ingleside pochylił się, zwracając do Salem:
— Ach, tak, biolog morski! Ucieszyliśmy się, słysząc o pani udziale w
naszym projekcie, panno Shepherd. Właściwie mielibyśmy dla pani
propozycję. Czy interesuje to panią?
John odpowiedział za nią:
— Salem ma inne plany. Będzie pracować w muzeum marynistycznym
w Monterey.
Profesor nie krył rozczarowania.
— Jaka szkoda! Proszę o nas pamiętać, jeśli zmieni pani plany. Mamy
wiele interesujących projektów naukowych.
Zaczął o nich opowiadać, ale Salem nie słuchała. Wciąż rozpamiętywała
to, co powiedział John. Nie mogła w to uwierzyć. W dalszym ciągu
spodziewał się, że wyjedzie. Co gorsza, był pewny tego, co mówi.
Siedziała jak sparaliżowana, próbując udawać, że nic się nie stało. Na
szczęście profesor był gadatliwy i nikt nie zwracał uwagi na jej milczenie.
Reprezentanci fundacji byli zadowoleni z dotychczasowych efektów ich
pracy. Inni klienci często spodziewali się natychmiastowych rezultatów; ci
byli inteligentnymi, doświadczonymi ludźmi. Wierzyli, że czas przyniesie
wyniki godne oczekiwania. Interesowały ich informacje, a nie złoto.
Salem słuchała historii innych projektów. Niektóre były sukcesem, inne
nie. Ucieszyła się, gdy posiłek dobiegł końca i podano kawę. Zaraz potem
Wyatt zaofiarował się, że odwiezie gości do hotelu. Salem i John zostali
sami.
John rozluźnił krawat i rozpiął kołnierzyk koszuli. Opadając na krzesło,
westchnął:
— Wiem, że te obiady są konieczne, ale nie są wcale łatwe.
Uśmiechnęła się z trudem. Ktoś, kto go znał, na pewno zauważyłby błysk
zniecierpliwienia w jego oczach w trakcie posiłku. Był człowiekiem, który
czuł się lepiej na pokładzie łodzi niż w kabinie, ale zawsze robił to, co
uważał za konieczne, choćby tego nie cierpiał.
98
RS
— Zdaje się, że dobrze się bawili, nawet jeśli ty nie — powiedziała. —
Zdawało mi się też, że są zadowoleni ze wszystkiego, co robimy.
Odsunął krzesło i wyciągnął do niej rękę.
— Nie mówmy już o interesach. Chodź, zatańczymy. Chcę czuć cię
blisko siebie.
Usłyszała znajomą chrypkę i jej serce zabiło jak oszalałe. Nie wiedziała,
co teraz robić. Chciała spytać go o rudą kobietę, która nosiła medalion i
pałała do niej nienawiścią . Chciała zażądać, by powiedział, co się stanie z
ich związkiem. Czuła się tak, jakby dostała prezent, ale nie była pewna, czy
może go zatrzymać.
Zacisnęła palce na jego dłoni i ruszyła za nim na parkiet. Objął ją i
mocno przytulił. Jej piersi naciskały na niego. Usłyszała, jak John bierze
głęboki oddech i powoli wypuszcza powietrze z płuc. W trakcie tańca
wyczuła dotyk jego stwardniałego członka. To była tortura. Był tak blisko,
ale nie mogła dotykać go tak, jak chciała.
John wtulił twarz w jej szyję. Drżał z pragnienia znalezienia się w niej.
Jak mogłem wytrzymać tak długo nie kochając się z nią, myślał. Ile czasu
upłynie, zanim będzie mógł być jej pewny?
99
RS
ROZDZIAŁ 9
Nieważne, jakie plany John miał na wieczór; i tak musiał je zmienić. Na
parkingu przy restauracji zobaczył dżipa Wyatta. Drzwi od strony kierowcy
były otwarte. Wyatta w pobliżu nie było.
Szybkim krokiem ruszył do samochodu. Salem z trudem za nim
nadążała.
— Może poszedł z ludźmi z fundacji na drinka — powiedziała
uspokajająco, wiedząc, że John podejrzewa najgorsze. Nie dziwiła się. Po
wydarzeniach Ostatniego tygodnia miał prawo tak myśleć.
— Słyszałaś, co mówili goście: byli zmęczeni. Poza tym Wyatt
odmówiłby, nawet gdyby go zapraszali. Miał iść na randkę, umówił się ze
swoją dziewczyną. — Uderzył pięścią w zderzak dżipa.
— A niech ich szlag! Jeśli coś mu zrobią, dopilnuję, żeby zgnili w
piekle!
Salem wiedziała, kogo miał na myśli. Obawiała się, że ma rację. Usiłując
rozładować jego złość zanim pójdzie rozprawić się z braćmi Porto,
powiedziała:
— Wyatt mógł opuścić dżipa z wielu powodów.
— Tak? Podaj chociaż jeden.
— Mogła tu przyjść jego dziewczyna. Może pojechali jej samochodem
do jakiegoś klubu. Znasz Wyatta, może być wszędzie.
— Znam Watta — potwierdził John ponurym, spokojnym głosem,
sięgając po kluczyki w stacyjce. — Nie zostawiłby kluczyków w
samochodzie.
Salem na próżno łudziła się nadzieją, że Wyatt poszedł po prostu do
klubu. Ona też wiedziała, że nie zostawiłby kluczyków.
— Znasz jego dziewczynę? — spytała.
John zamknął dżipa i schował klucze do kieszeni.
— Jakaś Cheryl. Nawet jeśli mówił mi jej nazwisko, to nie pamiętam.
— Najpierw sprawdźmy kluby, może tam jest. Mógł umówić się z nią w
pobliżu. Sprawdź jedną stronę ulicy, a ja sprawdzę drugą.
Wziął ją za rękę.
— Trzymajmy się razem. Nie chcę cię spuścić z oka. Może mają już
Wyatta, więc nie chcę, by położyli swe brudne łapy na tobie.
Przez dwie godziny sprawdzali nocne kluby, zaglądając w twarze
100
RS
ludziom siedzącym przy stolikach. Gdy wyszli z ostatniego, John zaciskał
szczęki w bezsilnej złości. Salem wiedziała, że przechodzi piekło,
zastanawiając się, gdzie jest Wyatt. Nie mogła nic zrobić, by go pocieszyć.
Żadne z nich nie myślało o powiadomieniu policji. Nie mieli dowodu na to,
że Wyatta zabrano siłą i że zrobili to bracia Porto.
Wrócili na parking, gdzie stał dżip Johna. Najpierw pojechali na ulicę,
przy której, według książki telefonicznej, mieszkali bracia Porto. Dom był
duży i nowoczesny. Znajdował się w drogiej dzielnicy. Światła dżipa
omiatały tablicę z napisem„Na sprzedaż" stojącą na środku trawnika. Na
podjeździe nie było żadnego samochodu. Ciemny budynek sprawiał
wrażenie opustoszałego.
Pojechali na przystań, gdzie bracia Porto trzymali swe łodzie. Tym razem
zacumowana była tylko jedna, ale ani na niej, ani w doku nie było śladu
człowieka. Bramka wiodąca do doku była zamknięta i zabezpieczona
łańcuchem i kłódką. Na końcu doku paliły się światła, ale łódź pogrążona
była w ciemności.
— Mają więcej łódek? — spytała Salem.
— Mieli trzy. Wyatt słyszał, że bank zarekwirował dwie kilka dni temu.
Salem podskoczyła przestraszona, gdy John uderzył pięścią w
kierownicę. Nie mogła powiedzieć nic, by go uspokoić, więc tylko położyła
dłoń na jego udzie. Chciała, by wiedział, że nie jest sam.
Wziął głęboki oddech i nakrył jej dłoń swoją.
— Nie cierpię tego, Salem. Nie cierpię czuć się bezradnym. Musi być
coś, co mogę zrobić dla Wyatta, zanim...
Nie skończył, ale wiedziała, co chciał powiedzieć: zanim Wyatt zostanie
ranny lub gorzej.
— Delta miała rację— stwierdziła. — Coś przeoczyliśmy i dlatego
zabrali Wyatta. Musimy dowiedzieć się o nich czegoś więcej, to wtedy
może go znajdziemy. Potem wymyślimy, jak go wydostać.
— Pamiętasz nazwisko tego agenta z tablicy? Salem przytaknęła i podała
mu nazwisko. Domyślała się, po co mu to. Jeśli bracia Porto chcieli kupić
lub wynająć dom, musieli wypełnić różne dokumenty, podając poprzedni
adres, najbliższych krewnych i tym podobne. Na początek to było coś.
— Minęła północ — powiedziała. — Musimy poczekać do rana na
otwarcie biura.
Nie chciał tracić czasu, ale musiał przyznać jej rację. Teraz nic nie mogli
101
RS
zdziałać. O świcie zgromadzi załogę i poleci im przeszukanie wyspy, a sam
pójdzie do biura agenta. Jeśli zajdzie potrzeba, pójdzie też do straży
morskiej. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o mężczyznach, którzy
terroryzowali jego flotę i przez kogo więziony jest teraz Wyatt. Postanowił
zrobić to, co powinien był zrobić już dawno: pójść do nich i wszystko
wyjaśnić.
Zacisnął dłoń na ręce Salem. Tak się zaangażował w ich związek, że
zapomniał o sprawie braci Porto. Traktował ich groźby z przymrużeniem
oka. Teraz Wyatt był w niebezpieczeństwie z jego winy. Jeśli coś mu się
stanie, wyrzuty sumienia nie opuszczą Johna do końca życia.
Puścił rękę Salem i zapalił silnik. Był zadowolony, że nadal trzymała
dłoń na jego udzie. Cokolwiek się stanie, chciał, by z nim była. Niech szlag
trafi konwenanse! Przeżył tyle lat, nie dbając o niepisane prawa
społeczeństwa. Próbował dać Salem okres narzeczeństwa, na jaki jego
zdaniem zasługiwała. Tyle z tego miał, że ona czuła się zagubiona, a on
doprowadzony do szaleństwa. Nieważne, czy podobało się to jej. Delcie i
całemu przeklętemu światu: Będzie zawsze tam, gdzie John może ją
widzieć. Nie chciał ryzykować, że jej też coś się stanie.
Zamiast do Delty, pojechał do swojej wilii. Nawet nie zapytał Salem o
zdanie. Potrzebował jej tej nocy.
Zaparkował i wysiedli równocześnie. Wziął ją za rękę i podprowadził do
drzwi. Otworzył je, ale nie wszedł. Zapalił światło, omiótł wnętrze
spojrzeniem i sprawdził, czy nikt się nie chowa za drzwiami.
Delikatnie wepchnął Salem do środka, nie chcąc zostawiać jej w progu
nawet na chwilę potrzebną na przeszukanie domu. Zamknął drzwi i obszedł
całą willę. Upewnił się, że nikogo nie ma i że nikt nie był tu wcześniej.
Wszedłszy do pokoju, zobaczył, że Salem zaciąga zasłony. Poruszała się
powoli, jak we śnie. Na jednym z krzeseł leżała zwinięta marynarka Wyatta.
Złożyła ją i powiesiła na oparciu, nie mogąc oderwać oczu od ubrania, które
tak dobrze znała.
— Nic mu się nie stanie, Salem — powiedział cicho John. — Nie mają
powodu, by go skrzywdzić.
Spojrzała na niego.
— To jest właśnie problem, prawda? Nic nie wiemy o powodach, dla
których to robią. To wszystko nie ma sensu. Tylko nie mów mi, że go nie
zranią. Nie jestem dzieckiem. Oni nie bawią się. Zaatakowali ciebie i dwóch
102
RS
członków załogi, teraz mają Wyatta. Czegoś chcą i nie są zbyt subtelni w
dążeniu do celu.
Zerwał krawat i zrzucił marynarkę. Wziął Salem w ramiona. Oboje tego
potrzebowali.
— Znajdziemy go, kochanie, obiecuję, choćbyśmy mieli przekopać całą
wyspę. Wiesz, że nigdy nie rzucam słów na wiatr.
Obejmując go w talii, zatonęła w jego ramionach. Wtuliła się w ciepłe,
twarde ciało. Chłonęła jego zapach. Czuła się tak, jakby w żyłach zamiast
krwi miała gorącą lawę.
John ujął jej podbródek i, unosząc twarz ku górze, wpił się w jej usta.
Pragnęli siebie. Było to tak silne i boleśnie intensywne, że nie mogli temu
zaprzeczać. Wszystko potęgowało ich pragnienia: troska o bezpieczeństwo
Wyatta, niepewność co do ich związku, namiętność.
Palce Johna drżały, gdy rozpinał sukienkę Salem. Rozsuwając materiał,
wsunął ręce głębiej, chcąc poczuć jej nagą skórę. Sukienka zsunęła się z
ramion i opadła na podłogę. Powoli opadały wszystkie części garderoby i w
końcu miał ją nagą w swych ramionach.
Poczuł jej dłonie na klamrze paska. Spojrzał na nią. Napotkała jego
gorący wzrok i rozchyliła wilgotne wargi. Rozpięła zamek w spodniach i
wsunęła tam rękę.
Jęknął, gdy dotknęła twardego, bolesnego miejsca. Wzdychając, zaczął
całować ją dziko i głęboko.
Nie mógł czekać, aż dojdą do sypialni. Całując położył ją na dywanie i
nakrył sobą. Splótłszy swe palce z jej, uniósł ręce nad głowę Salem i wszedł
w nią.
Oczekiwała tego z niecierpliwością, wychodziła mu naprzeciw i
spieszyła się, by doznać rozkoszy. Wydawała ciche, miękkie westchnienia.
Oddając się Johnowi, cały czas patrzyła mu w oczy.
Szczyt rozkoszy osiągnęli razem. Wokół nich drżał świat.
Po chwili John odzyskał siły na tyle, że był w stanie podnieść głowę.
Patrząc w błyszczące oczy Salem, wymamrotał:
— Kocham cię, Salem. Kochałem cię, gdy byłaś czarującym dzieckiem
w sierocińcu, dziewczynką i pełną werwy nastolatką. Teraz kocham cię,
kiedy stałaś się kobietą.
Zbladła, wpatrując się w niego. Czy to aż taki szok, myślał ze
zdumieniem.
103
RS
Zdawało mu się, że wcześniej dawał jej jasno do zrozumienia, co czuje.
Po policzku Salem spłynęła łza.
— Ja też cię kocham. Zawsze cię kochałam. Nie jako brata czy opiekuna.
Zakochałam się w tobie.
Uniosła biodra i jej oczy zmieniły się, kiedy poczuła, jak ciało Johna
twardnieje w niej.
— Tak samo jak z tym: jesteś częścią mnie samej.
Jej słowa, wypowiedziane tak miękko, były jak uderzenie gromu.
Zmysłowe ruchy sprawiały, że prócz potrzeby kochania się z nią, John
nie czuł już nic.
Z westchnieniem rozkoszy nachylił się i pocałował ją.
Później zasnęli w łóżku Johna, zmęczeni i oszołomieniu. Przez całą noc
obejmował ją czule, lecz zaborczo.
Salem obudziła się o świcie. John już nie spał. Położyła rękę na jego
piersi. Pytająco spojrzał jej w oczy.
— Cześć — powiedziała. Uśmiechnął się.
— Dzień dobry.
Uśmiechnął się szerzej, gdy przecierała oczy dłonią.
— Dobrze, że znamy się tak długo. Przynajmniej nie musimy uczyć się
swoich nawyków.
Odciągnął jej rękę od oczu.
— Na przykład wiem, że chcesz wziąć prysznic, więc w tym czasie
zaparzę kawę.
Wolę, żebyś mnie objął i żebyśmy znów zasnęli, pomyślała, a głośno
odezwała się:
— A ty pijesz dwie filiżanki kawy, bez mleka i bez cukru. Która
godzina? Zresztą to nieważne, nie chcę wiedzieć. Musimy wstać, prawda?
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
— Obawiam się, że tak. Mamy sporo spraw do załatwienia.
Pocałował ją.
— Kiedy odzyskamy Wyatta, weźmiemy urlop, tylko we dwoje. Jak ci
się to podoba?
Czając się jak więzień, którego ułaskawiono, powiedziała uroczyście.
— Brzmi to cudownie.
John niechętnie wstał z łóżka. Wyjął z szuflady czystą bieliznę, z szafy
dżinsy i koszulę. Drugą koszulę rzucił Salem.
104
RS
Zapinając dżinsy, popatrzył na łóżko. Salem leżała bez ruchu,
obserwując go. Lekkie prześcieradło, którym była nakryta, prawie wcale nie
osłaniało jej kształtów. Włosy rozsypały się na poduszce; jego poduszce.
Chciałby podziwiać ten widok każdego ranka, przez całe życie. Ujrzał
tęsknotę w jej oczach i jego ciało zareagowało natychmiast.
— Salem — powiedział ochryple — wstań i idź pod prysznic.
Zamrugała oczami, jakby wyrwana z transu, odrzuciła prześcieradło i
wstała. Narzuciła koszulę na ramiona i ruszyła do łazienki, nie wstydząc się
swej nagości.
John zamknął oczy, chcąc przeciwstawić się zmysłowemu pragnieniu,
które w nim narastało. Szybko wyszedł z sypialni, póki jeszcze był w stanie
to zrobić.
Później, kiedy się kąpał, Salem znalazła tenisówki, które dawno temu
zostawiła w willi. Przeszukując szafę, znalazła też szare spodnie dresowe,
ściągane sznurkiem. Nałożyła je i zawiązała koszulę w talii. Nie była ubrana
modnie, ale wyglądała wystarczająco porządnie, by iść do Delty.
Kiedy Wyaatt będzie bezpieczny, rozmyślała, na pewno jej stosunek z
Johnem zmieni się. Nie może ciągle wracać do Delty ubrana tak samo jak
poprzedniego dnia, czy też w to, co może znaleźć w szafie Johna.
Powiedział, że ją kocha i ona też go kocha. Teraz więc powinni się pobrać.
Jednak John nic nie mówił o małżeństwie, a przecież ona nie może tego
zaproponować. Nie była pewna, czy on chce się wiązać. Bez małżeństwa nie
mogła z nim zamieszkać. Chciała mieć dom, męża, dzieci; tradycyjne życie
rodzinne, którego żadne z nich nigdy nie miało. Nie zadowoliłoby ją nic
innego i tego samego pragnęła dla Johna. Najpierw jednak musieli znaleźć
Wyatta.
Zamiast objeżdżać całą wyspę i zbierać informacje o braciach Porto,
dokonali tego, siedząc w kuchni Delty, podczas gdy Connie stała przy
telefonie, wykręcając jeden numer za drugim. Kiedy przyjechali do Delty,
by Salem mogła się przebrać, John powiedział Connie o ostatnich
wydarzeniach. Gdy usłyszała, że porwano Wyatta, jej ciemne oczy zabłysły
ponuro. Bez słowa podeszła do wiszącego na ścianie telefonu i wykręciła
numer. Rozmawiała z kimś w swoim języku.
Stała jeszcze przy telefonie, kiedy zeszła Salem. Rzuciła pytające
spojrzenie na Johna, ale on tylko wzruszył ramionami. Nalała sobie kawy i
usiadła przy stole. Connie rozmawiała w języku Haiti, więc Salem
105
RS
domyśliła się, że dzwoni do krewnych i przyjaciół. Wiedziała, że wielu z
nich mieszka i pracuje na wyspie. Z kilkoma nawet kiedyś się spotkała.
Wreszcie Connie odłożyła słuchawkę.
— W porządku, załatwione. Najdalej za godzinę będziemy wiedzieć
więcej.
John nie wątpił, że powiedziała prawdę. Żałował tylko, że nie pomyślał
wcześniej o wykorzystaniu znajomości Connie. Zerknął na nią. Tłumaczyło
go tylko to, że ostatnio zajęty był czymś innym.
— Muszę porozmawiać z załogą — powiedział. — Wyślę ludzi, żeby
obserwowali łódkę i dom braci Porto. Reszta musi być w pogotowiu, w
razie, gdybyśmy potrzebowali pomocy.
Connie kiwnęła głową.
— Mój brat i kuzyni też mogą pomóc, jeśli trzeba. Zjecie śniadanie przed
wyjściem? Dobrze jest napełnić żołądek przed walką.
John odsunął krzesło.
— Zjemy później, kiedy już znajdziemy Wyatta. Spojrzał na Salem i
wyciągnął do niej rękę.
— Chodź.
Podała mu dłoń. Chętnie poszłaby z nim nawet na koniec świata i jeszcze
dalej. Wystarczyło tylko, żeby ją o to poprosił.
Po godzinie wrócili. Connie znów stała przy telefonie. Załoga Johna
czekała na rozkazy. Odwołano wycieczki dla turystów. Załoga gotowa była
zrobić wszystko, by odnaleźć Wyatta i skończyć z prześladowaniami.
Krewni Connie zdobyli potrzebne informacje. Merlin Porto wynajmował
część wyspy Stone Island, która nie łączyła się z innymi wyspami Floryda
Keys ani mostami, ani autostradą. Można było tam dotrzeć tylko łodzią. To
tłumaczyło, dlaczego łódź braci Porto rano zniknęła.
Początkowo John chciał płynąć natychmiast, ale wiedział, że
bezpieczeństwo Wyatta zależy od tego, jak przeprowadzą akcję ratunkową...
Młodszy brat Connie był w ekipie, która zbudowała dom Merlina, jedyny
dom na wyspie. Spotkał się z Johnem i jego załogą, i szczegółowo opisał
położenie domu. Zgodził się także popłynąć z nimi. Nie byli pewni, czy
znajdą tam Wyatta, ale to był jedyny ślad.
Do załogi dołączyło dziesięciu członków rodziny Connie. W sumie w
każdej łodzi było sześciu mężczyzn. Tylko jeden był uzbrojony, szwagier
Connie, pracujący w policji.
106
RS
Salem nie była już zdziwiona pomocą Connie, ale wdzięczna za
ułatwienie im odszukania Wyatta. Widząc, że John zwija już mapę, którą
przed chwilą wszyscy obejrzeli, Salem ruszyła w kierunku Cygana I. John
zawołał ją, a gdy podeszła, powiedział surowo:
— Ty nie płyniesz?. Uniosła podbródek.
— Owszem, płynę.
Pokręcił głową. Salem wzięła się pod boki.
— Płynę, John.
— Nie wiemy, co nas tam czeka. Chcę żebyś została. Tu jest
bezpiecznie. Nie chcę martwić się o ciebie.
Załoga z zainteresowaniem słuchała ich kłótni. Salem, nie zwracając na
to uwagi, podniosła głos.
— Nigdy nie skarżyłam się, gdy było nam ciężko, prawda? Nigdy nie
prosiłam o więcej, niż miałeś ty i Wyatt. Pracowałam tak samo ciężko jak
wy, od chwili gdy tu przybyliśmy. Mam prawo płynąć z tobą! Nie musisz
się o mnie martwić. W tej chwili liczy się tylko Wyatt, Kłócąc się tracimy
czas.
John wiedział, że aby ją powstrzymać, musiałby ją związać. Jeśli jej nie
weźmie, znajdzie inną łódź i przypłynie sama.
Wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę doku
— W porządku, ale jeśli zacznie się coś dziać, nie mieszaj się —
warknął.
Na szczęście dzień był słoneczny i woda spokojna. Prawdopodobieństwo
sztormu było niewielkie. Łodzie minęły kilka wysp i przy Big Torch Key
rozdzieliły się. Dwie popłynęły na południe, a Cygan I i jeszcze jedna łódź
skierowały się na północ. Chcieli dotrzeć do wyspy z dwóch stron, żeby
wylądować na plaży, na której stał dom.
Stone Island była niewielka. Jej brzegi porośnięte były drzewami.
Sprawiała wrażenie niezamieszkałej. Dopiero kiedy dopłynęli do
wschodniego brzegu, zobaczyli w odległości kilkuset metrów jednopiętrowy
budynek. Przy drewnianym pomoście stała przycumowana łódź braci Porto.
John wyłączył silnik i dryfowali wolno, czekając aż z przeciwnej strony
wyspy nadpłyną dwie pozostałe łodzie.
Stojąc przy Johnie, Salem patrzyła na dom, ale nie zauważyła tam
żadnego ruchu. Podpływali coraz bliżej.
Poczuła, że strach ściska jej żołądek.
107
RS
— Myślisz, że Wyatt tu jest? — spytała.
— Nie wiem — powiedział cicho John. — Za chwilę się dowiemy.
Równocześnie dostrzegł dwie łodzie. John przez radio nakazał trzymać
się przy brzegu. Nie było miejsca do zacumowania. Łódź braci Porto
zajmowała tyle miejsca, że John z trudem mógł zacumować swoją.
Szyper łodzi płynącej za Cyganem I, otrzymał rozkaz zatrzymania się.
John z determinacją włączył silnik i ruszył naprzód. Z ręką na sterze
otworzył szufladę i wyjąwszy rewolwer, wetknął go z tyłu za pasek spodni.
W razie kłopotów będzie strzelać.
Gdy cumowali, Salem obserwowała dom, spodziewając się, że wybiegną
z niego mężczyźni z wycelowaną w nich bronią.
John wziął Salem za rękę, ale wiedział, że nie posłucha zakazów i wolał
już mieć ją przy sobie. Rozumiał, dlaczego dziewczyna chce za nim iść,
jednak bał się ojej bezpieczeństwo. Pewność, że nic jej nie grozi, była mu
potrzebna jak powietrze.
John prowadził, Salem szła za nim, dalej postępowali członkowie załogi.
Na pokładzie został jeden. Zeszli z pomostu i zaczęli wspinać się po
schodach w kierunku domu. Po tej stronie dom miał wiele okien, ale ciągle
nikogo nie widzieli. Podchodząc bliżej, zobaczyli zadaszone patio,
częściowo zakryte gęstymi krzakami.
John ścisnął rękę Salem. Kiedy zobaczył rozgrywającą się tam scenę,
stanął jak wryty. Salem zrobiła to samo. Wokół okrągłego stołu z kutego
żelaza siedziało trzech mężczyzn, których uznali za braci Porto, Wyatt i
ruda kobieta z galerii. Wyatt nie był związany, w jednej ręce trzymał
szklankę mrożonej herbaty, na twarzy nie miał żadnych śladów pobicia.
Przez chwilę nikt z nich się nie ruszał i nie odzywał, ale widać było, że
nie są zaskoczeni wizytą. Twarze braci Porto nie wyrażały ani zdziwienia,
ani lęku.
Podchodząc do mężczyzny siedzącego przy Wyatcie, John zapytał:
— O co chodzi, Frank? Dlaczego przywieźliście tu Wyatta?
Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, ruda kobieta zerknęła na Salem
i warknęła:
— A ona co tu robi? Frank, każ jej się wynieść!
Nie reagując na te słowa, Frank odpowiedział na pytanie Johna:
—Twój partner jest bardzo uparty, podobnie jak ty. Nie mogliśmy
namówić ciebie na współpracę, więc postanowiliśmy porozmawiać z nim.
108
RS
Nie chciał przepisać swego udziału w Cygańskiej Flocie na nas, ani ożenić
się z naszą siostrą. Zdecydowaliśmy, że potrzymamy go tu do chwili, gdy
zgodzi się na wszystko.
John nie zdziwił się, słysząc, że Frank chce udział Wyatta we flocie, ale
spokojna wzmianka o ożenku uderzyła go jak grom. Wpatrzył się w Wyatta.
— O czym on mówi?
— Zdaje się, że ona jest w ciąży. Powiedziała, że ja jestem ojcem.
— A jesteś? — spytał John wprost.
— Nie.
John spojrzał na Franka.
— Nawet jeśli będziecie go tu trzymać do śmierci, nie przepisze na was
swego udziału. I nie zmusicie go do małżeństwa tylko dlatego, że ona mówi,
iż jest ojcem jej dziecka. Wyatt wraca z nami.
Dwóch mężczyzn zerwało się ze złością. Frank podniósł rękę i ten gest
powstrzymał ich.
— Moja siostra nie kłamie, panie Canada — powiedział zimno. — To
zbyt poważna sprawa. Jeśli mówi, że zawinił pana wspólnik, to jest to
prawda.
Kobieta wskazała palcem na Salem.
— To wszystko jej wina. Gdyby tu nie przyjechała, Wyatt wróciłby do
mnie. Pozbądź się jej, Frank!
— Odczep się od Salem — powiedział Wyatt i potrząsnął głową.
— Ciągle powtarzam, że nie chodziłem z waszą siostrą. Raz zaprosiłem
ją na drinka, to wszystko. Jeśli Maria jest w ciąży, musiała być z innym
mężczyzną. John postąpił krok w przód.
— Pięknie! To doskonały sposób, by szantażem zmusić Wyatta do
przepisania połowy udziałów na was. Nie pomogło niszczenie naszych łodzi
i magazynów, więc wymyśliliście ciążę. Zastanawiam się, co jeszcze
zrobicie?
Frank poczerwieniał ze złości.
— Siostra powiedziała mi o ciąży dwa dni temu. Powiedziała, że ojcem
jest twój wspólnik. Na pewno nie będzie wychowywać tego dziecka sama.
Salem przeniosła wzrok z Wyatta na rudą kobietę, którą nazwał Marią.
Wszystko pasowało. Napotykając wściekły wzrok tamtej, spytała:
— Powiedziałaś braciom, że Wyatt interesuje się mną, prawda? —
Kobieta arogancko uniosła podbródek.
109
RS
— Oczywiście. Nie posłuchałaś mojego ostrzeżenia, więc Merlin wysłał
kogoś, żeby kazał ci trzymać się z daleka od Wyatta. Teraz przyjechałaś po
niego, ale on jest mój!
Salem słyszała w jej głosie nutę histerii. Była zdumiona, że bracia nie
zauważyli, jak słaby miała kontakt z realnym światem. Rozmowa z Marią
nie miała sensu, więc zwróciła się do Franka:
— Nie wiem, dlaczego twoja siostra sądzi, że kocham Wyatta. To
nieprawda. Dorastałam z nim i jest mi bardzo bliski, jak brat. Jeśli kłamała,
mówiąc o moim związku z Wyattem, to czy nie może kłamać, mówiąc o
ciąży?
Po raz pierwszy Frank miał niepewną minę. Spojrzał na rękę Salem w
dłoni Johna. Patrząc mu w oczy, zapytał:
— To twoja dziewczyna?
— Tak.
Frank odwrócił się do siostry.
— Mario, chyba myliłaś się co do tej kobiety. Myślę, że...—Maria
zrozumiała, że traci poparcie brata. Zerwała się na równe nogi, przewracając
krzesło.
— Komu wierzysz? Im czy własnej siostrze?!
Nie kontrolowała głosu. Uniosła rękę, chcąc uderzyć Franka, ale bracia ją
powstrzymali. Zaczęła wyrywać się i wrzeszczeć jak rozhisteryzowane
dziecko. Frank skinął głową i bracia zabrali ją do domu. Nawet gdy
zamknęli drzwi, słychać było jej wrzaski.
Frank powoli odsunął krzesło i wstał.
— Chyba powinienem pana przeprosić, panie Brodie. Może pan odejść.
Zerknął na Johna.
— Nie będę przepraszać za to, że chciałem pana zrujnować. To jest
interes.
John nie mógł zrozumieć pokrętnej logiki tego mężczyzny, ale to było
bez znaczenia. Ważne było to, że Wyatt stal przy Salem.
— Porto, w Key West jesteście skończeni, chociaż jeszcze o tym nie
wiecie. Mógłbym poradzić wam, żebyście zaprowadzili siostrę do lekarza,
ale wiem, że tego nie zrobicie.
Jego głos stwardniał.
— Dopadnę was, jeśli jeszcze raz spróbujecie rozmawiać z Salem lub
Wyattem. Spotkam się z tobą sam na sam. To nie groźba, to obietnica.
110
RS
Ściskając rękę Salem, odwrócił się i ruszył w stronę łodzi. Gdy weszli na
pomost, poczuł, że Salem usiłuje się wyrwać. Zdał sobie sprawę z tego, że
ściska jej rękę zbyt mocno. Rozluźnił uścisk, ale nie puścił dłoni, dopóki nie
weszli na łódź.
Wyatt zapuścił silnik i odpłynął od pomostu. John podszedł do radia i
kazał łodziom wracać do przystani. Powiadomił wszystkich, że znaleźli
Wyatta.
Skończywszy rozmowy, rozejrzał się, szukając Salem, ale nigdzie jej nie
dostrzegł. Może poszła do kabiny. Zostawił Wyatta przy sterze i zszedł pod
pokład. Salem stała przy zlewie, w ręku trzymała szklankę wody.
— Czuję się jak generał, który zaplanował wspaniałą bitwę, a wojnę
odwołano. Moje środki ostrożności wydają się teraz śmieszne — odezwał
się.
— Nie mogłeś wiedzieć, co zrobią, gdy przyjedziemy, ani tego, czy nie
skrzywdzą Wyatta. Mam nadzieję, że wiedzą, iż ich siostra potrzebuje
pomocy psychiatrycznej. Przez swoje oskarżenie spowodowała mnóstwo
kłopotów.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi, że kazała ci trzymać się z dala od
Wyatta?
Salem odstawiła szklankę i spojrzała mu w oczy.
— Myślałam, że mówi o tobie.
111
RS
ROZDZIAŁ 10
John wbił w nią wzrok.
— Dlaczego tak myślałaś?
— Nie mówiła, że chodzi o Wyatta. Powiedziała tylko, że z mojego
powodu została odsunięta. Jestem z tobą, nie z Wyattem, więc to logiczne,
że pomyślałam o tobie. Nosiła także złoty medalion, podobny do mojego.
John uśmiechnął się krzywo.
— Salem, naprawdę nie chodzę po wyspie, rozdając kobietom złote
monety.
Zbliżył się do niej i pogłaskał po policzku.
— Nie chcę kłamać i wmawiać ci, że nie miałem kobiet w przeszłości.
Żadna z nich nie była nikim więcej niż partnerką seksualną. Z żadną, oprócz
ciebie, nie spędziłem całej nocy. Nigdy nie kochałem się z żadną oprócz
ciebie. Tamto to były tylko stosunki seksualne.
Jego dotyk działał na nią jak zawsze.
— Nie pytałam cię, czy miałeś inne kobiety.
— Czułbym się pewniej, gdybyś zapytała. Zobaczył, że otworzyła
szerzej oczy zdumiona.
— Byłem zazdrosny jak diabli, kiedy w Seattle powiedziałaś, że
spotykałaś się z mężczyznami i jesteś bardziej doświadczona. Omal nie
zwariowałem, wyobrażając sobie ciebie, kochającą się z innym mężczyzną.
Chciałbym, żebyś była tak samo zazdrosna o moją przeszłość, jak ja o
twoją.
— Przez cztery lata byliśmy sobie obcy. Mówiłeś, że jestem dla ciebie za
młoda, że nie wiem, kim jestem. Nie chciałeś zbliżenia. Liczyłam się z tym,
że w twoim życiu istnieje inna kobieta.
Zmarszczył brwi. Głos jej zabrzmiał dziwnie gorzko, kiedy mówiła o
tym, że nie wie, kim jest. Zanim zdążył zapytać, co ma na myśli, wyczuł, że
silnik zwalnia obroty. Dobijali do doku.
— Dopływamy. Zanim wyjdę, muszę porozmawiać z załogą i kuzynami
Connie. Na pewno chcą wiedzieć, co się wydarzyło. Może idź do Delty?
Wyjął klucze z kieszeni.
— Weź mojego dżipa. Przyjdę do ciebie później. Pogłaskał ją po szyi.
— Może teraz wszystko się ułoży jak kiedyś.
Salem przytaknęła. Została w kabinie, gdy John wyszedł na pokład. To,
112
RS
co przed chwilą powiedział, dźwięczało jej w uszach. Miał nadzieję, że
wszystko będzie po staremu.
Odczuła ulgę, gdy dowiedziała się, że John nie był związany z tamtą
kobietą, ale inne problemy wymagały rozwiązania. Być może nigdy nie
wyjdą na jaw. Czas naglił i Salem musiała dać odpowiedź kompanii w
Monterey. Jeśli John nie chce zostać z nią na zawsze, będzie musiała
wyjechać z Key West Gdyby została, nadal byliby kochankami; czuli do
siebie zbyt silny pociąg. Salem nie mogła też zostać na zawsze u Delty,
żerując na jej gościnności.
Ciągle mówiła Johnowi, że jest niezależną kobietą, a nie dzieckiem.
Powinna wreszcie zacząć zachowywać się odpowiednio. Jeśli przyszłość z
Johnem, którą sobie wymarzyła, jest nierealna, przyszedł czas na zerwanie.
Im dłużej zostanie w Key West, tym trudniej będzie wyjechać.
Przywiązano łódź i Salem wyszła z kabiny. John i Wyatt szli pomostem
na brzeg, gdzie czekała na nich załoga. Mężczyźni otoczyli ich kołem,
poklepując Wyatta po ramieniu. Salem minęła ich wolnym krokiem.
Dochodząc do domu, zobaczyła pracującą w ogródku Connie i zaczęła
opowiadać jej, co zaszło. Nie przerywając swego zajęcia, kobieta słuchała i
od czasu do czasu kiwała głową. Potem podała jej koszyk z warzywami.
Niosąc go do kuchni, Salem zazdrościła starszej kobiecie spokoju, tego,
że niczym się nie martwiła, niezależnie od okoliczności. Była zadowolona
ze swego życia, miała zapewnioną pracę w domu Delty i cieszyła się tym
oraz ludźmi, którzy ją otaczali.
Gdy Salem myła warzywa, Connie powiedziała:
— Ktoś do ciebie dzwonił z Kalifornii. Zapisałam numer w notesie przy
aparacie. Prosił, żebyś zadzwoniła jak najszybciej.
Wytarłszy ręce, Salem wzięła notes i przeczytała nazwisko. Był to
kierownik muzeum marynistycznego w Monterey. Spojrzała na zegar nad
telefonem. Muzeum powinno być jeszcze otwarte, biorąc pod uwagę różnicę
czasu.
Wahała się nie wiedząc, czy zadzwonić. Kierownik czekał na decyzję, a
ona jeszcze jej nie podjęła, choć ta oferta była najlepszą z otrzymanych.
Zarabiałaby tam więcej niż potrzebowała na utrzymanie, były też szanse na
podwyżkę. Rezygnując popełniłaby głupstwo. Wykręcając numer, wiedziała
już co zrobi. Nie chciała jechać do Kalifornii. Chciała zostać z Johnem.
Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Wreszcie usłyszała głos kierownika.
113
RS
Już miała mu powiedzieć, że odrzuca ofertę, kiedy odezwał się:
— Otrzymaliśmy list z referencjami od pana Canady. Chwalił pani
doświadczenie i trening płetwonurka. Biorąc pod uwagę pani kwalifikacje,
uważamy, że będzie pani...
— Kiedy pan Canada napisał ten list? — przerwała Salem. Słyszała
szelest papierów, a po chwili kierownik odczytał datę.
List został napisany dwa dni po tym, jak zostali kochankami. Dlaczego
dziwię się, że John myśli, iż przyjmę pracę, zastanawiała się ze smutkiem.
Cały czas mówił wszystkim, że Salem wyjeżdża do Monterey.
— W naszej ofercie — kontynuował kierownik — zaznaczyliśmy, że
chcemy, by zaczęła pani pracę we wrześniu, ale teraz pracujemy nad
projektem, w którym przydałoby się pani doświadczenie jako nurka.
Chcemy przeprowadzić parę eksperymentów na algach. Należałoby je
obserwować codziennie i dlatego potrzebujemy doświadczonych nurków.
Mamy nadzieje, że może pani rozpocząć pracę od lipca?
To już za dwa tygodnie, pomyślała.
— Jak szybko muszę dać odpowiedź?
— Chcielibyśmy, żeby to było jak najszybciej. Musimy zatwierdzić
projekt i ustalić szczegóły, tak żebyśmy mogli zacząć tego lata, dopóki
pogoda jest odpowiednia do nurkowania.
Zacisnęła dłoń na słuchawce.
— Odpowiem panu jutro.
Kierownik zgodził się. Salem odłożyła słuchawkę i odwróciła się wolno.
Connie nie udawała, że pracuje. Ująwszy się pod boki i marszcząc brwi,
obserwowała dziewczynę.
— Dlaczego nie odpowiedziałaś mu teraz?
— Bo sama jeszcze nie wiem, co zrobię.
— Twoje miejsce jest tutaj, dziecko. Wszyscy chcemy, żebyś została.
Salem uśmiechnęła się blado.
— Dziś wieczorem zobaczę, czy to prawda.
John i Wyatt zjawili się na obiedzie punktualnie. Mieli jeść tylko w
piątkę.
Delta była uszczęśliwiona, mając swoją małą rodzinę dla siebie.
— Postanowiłam, że nie będę wynajmowała pokoi turystom. Connie ma
za dużo pracy, a ja zauważyłam, że lubię mieć dom dla siebie —
powiedziała.
114
RS
Każdy, łącznie z Connie, wpatrywał się w nią. Delta zawsze miała gości!
Widząc ich konsternację, uśmiechnęła się i machnęła ręką.
— To normalne, że kobieta w moim wieku chce mieć trochę spokoju.
Właściwie myślałam nawet, żeby sprzedać dom i studio, i znaleźć coś
mniejszego, może kawalerkę. Kiedy Salem wyjedzie, zostanę w tym
wielkim domu tylko z Connie.
John, Wyatt i Connie równocześnie odwrócili się, by spojrzeć na Salem.
Byli zaszokowani. Salem nadal patrzyła na Deltę.
Oczy Johna zwęziły się. Nie rozmawiali o tym, ale nie spodziewał się, że
Salem wyjedzie.
— Co ona ma na myśli, mówiąc „kiedy wyjedziesz"?
Salem powoli odwróciła głowę i napotkała jego zły wzrok. Siedział na
krześle, pozornie spokojny i odprężony, ale widziała na jego szyi pulsującą
żyłę.
— Dzwonił kierownik muzeum w Monterey. Chce, żebym zaczęła pracę
wcześniej. Mówił też, że dostał twoje referencje. Chyba powinnam ci
podziękować. To twój list sprawił, że mam wcześniej zacząć pracę.
— Nie wiedziałem, że zdecydowałaś się ją przyjąć — powiedział cicho.
Spuściła wzrok i zaczęła bawić się sztućcami.
— Prawdę mówiąc, jeszcze się nie zdecydowałam. Mam dać odpowiedź
jutro.
Znów spojrzała na Johna.
— Mówiłeś wszystkim, że przyjęłam pracę, jakby to było postanowione.
Nie chcę, żebyś przeze mnie wyszedł na kłamcę.
Czekała, że powie, żeby nie wyjeżdżała. Wystarczyłoby, gdyby
powiedział, że on tego nie chce.
W twarzy zadrgał mu mięsień. Bez słowa odsunął krzesło i wstał od
stołu. Słysząc trzask zamykanych drzwi, Salem odsunęła swoje krzesło i
wstała.
— Przepraszam — mruknęła i wybiegła z pokoju. Wyatt westchnął
ciężko.
— Ta cała miłość to same kłopoty. Delta zaśmiała się.
— Ale to najlepsza rozrywka.—Poklepała jego dłoń. — Nie martw się,
John nie pozwoli jej wyjechać. Po prostu trzeba było go przycisnąć.
Zostawiony sam sobie, ciągnąłby dalej ten związek z Salem.
Oczy Wyatta zwęziły się, gdy dostrzegł rozbawienie Delty.
115
RS
Powoli zaczynał rozumieć.
— Wymyśliłaś te sprzedaż domu, prawda?
— O rety, jasne, że tak! Co bym robiła w ciasnej kawalerce? Chciałam,
by Salem uwierzyła, że jeśli wyjedzie do pracy tak daleko, nie będzie miała
dokąd wracać. John nie może zastanawiać się zbyt długo, bo Salem musi
dać odpowiedź jutro. Czasem trzeba popychać ludzi, by zrobili to, na co
sami mają ochotę.
Wyatt gwizdnął z uznaniem i z podziwem pokręcił głową.
— Jestem tylko mężczyzną i nie rozumiem, co się pod tym wszystkim
kryje. Mam cichą nadzieję, że to podziała.
Delta uśmiechnęła się zadowolona z siebie.
— Przynajmniej powrót Salem wprowadził trochę urozmaicenia.
Dopiero tuż przed świtem udało się Salem zamknąć oczy. Jej ciało
domagało się snu. Godziny spacerowania po pokoju i wpatrywania się w
sufit nic nie dały, jedynie ją wyczerpały.
Lekki wietrzyk wpadał przez otwarte okno. Salem odrzuciła koc i
prześcieradło. Za okrycie wystarczała jej koszulka.
Nie słyszała trzasku otwieranych drzwi i nie obudziła się, gdy do pokoju
wpadło światło z korytarza. Wszedł John, przymykając drzwi tak, by móc w
półmroku widzieć meble. Od razu spojrzał na łóżko. Salem leżała na boku
odwrócona plecami. Koszulka ledwo przykrywała jej pośladki. Mógł
widzieć miękkie ciało, które tak kochał.
Wciągnął powietrze, czując falę gorąca. Odwracając wzrok od kuszącej
kobiety, zmusił się do zmiany toku myśli. Podszedł do szuflady, otworzył
ją, wyjął trochę bielizny i schował do płóciennego worka. Potem skierował
się do szafy, i przeglądając jej zawartość, wybrał parę sztuk z wieszaków.
Złożywszy wszystko, wsunął do worka, dorzucając sandały stojące na dole
szafy. Z łazienki zabrał wcześniej trochę przyborów toaletowych:
szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów i szlafrok.
Zarzucając worek na plecy, podszedł do łóżka. Salem spała z ręką
podłożoną pod głowę. Piętnaście lat temu tak samo stał nad jej łóżkiem i
obserwował ją we śnie. Wtedy poszła z nim chętnie. Nie był pewny, czy
teraz zrobi to samo.
Podniósł ją, wsuwając jedną rękę pod szyję, drugą pod biodra. Wydała
pomruk protestu, ale nie obudziła się. Trzymając ją mocno, przeszedł przez
pokój. Stopą otworzył drzwi. Workiem uderzył o futrynę, gdy wynosił
116
RS
dziewczynę na korytarz. Tym razem John nie obawiał się zdradzieckiego
skrzypienia schodów. Jego tenisówki bezszelestnie sunęły po wyłożonym
dywanem schodach.
Drzwi wejściowe zostawił uchylone, więc teraz otworzył je pchnięciem
stopy. Salem zadrżała, gdy owiał ją chłodny wiatr. Przyspieszył kroku, idąc
do dżipa. Nie chciał, by obudziła się przy domu, choć nie stanowiłoby to
różnicy. Nawet gdyby nie spała, zabrałby ją, choćby wrzeszczała i kopała.
Narzeczeństwo skończyło się,
Kiedy posadził ją w dżipie, otworzyła oczy. Wymamrotała jego imię
niskim, sennym głosem. Poczuł, że krew w żyłach zaczęła mu krążyć
szybciej.
Nachylił się i lekko pocałował ją w usta. Zareagowała natychmiast i z
trudem pohamował potrzebę następnego pocałunku.
Odsunął się od niej, ale objęła go za szyję, rozchylając wargi do
głębszego pocałunku. Jęknął, gdy swym językiem dotknęła jego. Czuł
ogarniający go płomień.
— Salem — szepnął— chciałbym, żeby to trwało, ale jest coś, co
musimy najpierw zrobić.
— Na przykład, co? Spojrzał na nią.
— Czternaście lat temu ufałaś mi na tyle, że uciekłaś ze mną z
sierocińca. Chcę, żebyś teraz też ze mną poszła.
Długo patrzyła mu w oczy. Potem opuściła ręce, zapięła pasy i
uśmiechnęła się.
Nie wiedział, co myśleć, widząc w jej oczach czułość, ufność i ten
uśmiech. Delikatnie zamknął drzwi i jak ogłuszony przeszedł na drugą
stronę samochodu. Tak jak kiedyś, jej zaufanie bardzo go wzruszyło.
Salem o nic nie pytała. Zaparkowali przy doku. Wyszła z samochodu i
czekała, by zabrał worek z bagażnika. Jej strój nie był wyjściowy i idąc po
pomoście, odczula ulgę, że nie było żadnego wartownika.
John wszedł na pokład Cygana I i podał jej rękę, pomagając wspiąć się.
Wiatr od zatoki sprawił, że koszulka Salem ściśle przylegała do ciała.
John wręczył jej worek.
— Idź pod pokład — rzekł dziwnie zachrypniętym głosem — i ubierz się
cieplej. Odwiążę liny i pójdę na mostek.
Niebo poróżowiało, zwiastując świt. Salem włożyła znalezione w worku
dżinsy, koszulę i sweter. Patrzyła na Johna, który trzymając jedną ręką ster,
117
RS
pochylał się, sprawdzając kompas. Wiatr rozwiewał mu włosy. Salem
wiedziała, że wczesny ranek był jego ulubioną porą. Każdy świt był
początkiem nowego dnia i czuła się szczęśliwa, będąc z nim, choć nawet nie
wiedziała, co przyniesie dzień.
Odwrócił głowę i napotkał jej wzrok. Gdy podchodziła, wyciągnął do
niej rękę. Spletli dłonie i przyciągnął ją do siebie. Postawił przed sobą,
przytulił i razem patrzyli na wschód słońca.
Salem nie miała pojęcia, dokąd płyną, ale to jej nie obchodziło.
Jeśli to miało być ich pożegnanie, przyrzekła sobie, że będzie cieszyć się
każdą chwilą i nie będzie błagać o więcej.
John zwolnił obroty silnika, gdy zbliżyli się do jednej z niezamieszkałych
wysepek. Po chwili wpłynęli na płyciznę. Zatrzymał łódź i zarzucił kotwicę.
Kładąc ręce na ramionach Salem, odwrócił ją do siebie.
— Co myślisz o popływaniu wczesnym rankiem? Zerknęła na plażę
oddaloną od wyspy o jakieś pięćdziesiąt metrów.
— Do wyspy?
— Do wyspy — przytaknął.
Zszedł z mostka po drabince. Na pokładzie zrzucił buty i spojrzał w górę,
na Salem.
— Idziesz?
Gdy zeszła na pokład, John skoczył do wody. Salem zdjęła buty i
ściągnęła sweter, rzucając go na deski. Została w dżinsach i koszuli tak jak
John. Skoczyła do wody i zaczęła płynąć do brzegu.
John czekał na płyciźnie. Wziął ją za rękę i przycisnął do siebie. Całując
mocno, pieścił jej ciało. Kiedy uniósł głowę, w jego oczach płonęło
pożądanie, ale nie pocałował jej ponownie. Wziąwszy za rękę, poprowadził
na brzeg. Salem, zdumiona, szła patrząc pod nogi, omijając korzenie drzew i
gałęzie leżące na ścieżce. John zatrzymał się. Podniosła głowę i zobaczyła
polankę, na której stał namiot. Płonąca latarnia wisiała na gałęzi.
— Kiedy zdążyłeś to zrobi ć?
— W nocy.
Podszedł do latarni i zgasił ją. Nie potrzebowali sztucznego światła,
wzeszło już słońce.
— To jest jedyne miejsce, które przyszło mi na myśl. Tu nikt nam nie
przeszkodzi.
Wsunął się do namiotu i po chwili wrócił z dużym, puszystym
118
RS
ręcznikiem. Uśmiechał się zmysłowo, idąc w kierunku Salem.
— Jesteś cała mokra.
— Ty też.
Zaczął wycierać jej twarz i szyję. Jego dotyk rozpalał ją jak zwykle.
Patrząc jej w oczy, powiedział cicho:
— Nie chcę, żebyś jechała do Monterey. Spojrzała na niego zmieszana.
— To dlaczego mówisz wszystkim, że zamierzam przyjąć ofertę?
— Powiedziałem sobie, że decyzja musi być twoja. Zawsze mówiłaś, że
jesteś dorosła i wiesz, czego chcesz. Miałem nadzieję, że zrozumiesz, iż
twoje miejsce jest tu, ze mną.
Będąc tak blisko niego, nie mogła myśleć. Odeszła kilka kroków.
— Przez te wszystkie lata nauczyłeś mnie wielu rzeczy: pływania,
sterowania łodzią, prowadzenia samochodu i tego, jak przetrwać. Nigdy
jednak nie nauczyłeś mnie, jak być utrzymanką. Nie sądzę, że będę dobra w
tej roli.
Gorące spojrzenie Johna przewiercało ją na wylot., Czuł, jak boleśnie i
mocno bije mu serce. Poczuł też strach.
— A co byś powiedziała o żonie?
Zanim zdążył się zorientować, Salem rzuciła mu się w ramiona. Ręcznik
spadł na ziemię. John tulił ją, rozsadzała go radość. Nie dbał o ból
nadgarstka. Trzymając ją, okręcał się dookoła. Czuł się tak, jakby darowano
mu życie, w chwili gdy chwiał się na krawędzi wiecznej pustki.
Obcałowując jej twarz, spoczął wargami na jej ustach. Oboje ciężko
oddychali, kiedy wreszcie uniósł głowę.
— Chcę, żebyś była szczęśliwa. Możesz pracować dla grupy z Miami,
nie mam nic przeciwko temu, jeżeli będziesz pracować w Key West. Kiedy
urodzą się dzieci, będziemy musieli to zmienić, ale jakoś sobie poradzimy.
Jesteś biologiem morskim, nie powinnaś z tego rezygnować.
Nagle Salem zesztywniała w jego ramionach. John rozluźnił uścisk i
wtedy odsunęła się tak, by widzieć jego twarz.
— Wiem, że nie podoba ci się to, iż nie znam swojego pochodzenia, ale
przysięgam ci, że będę dobrą matką i żoną.
Zamrugał oczami.
— O czym ty, do cholery, mówisz?
— Powiedziałeś w Seattle, że nie wiem, kim jestem. To prawda, żadne z
nas nie zna swoich rodziców, ale nic nie możemy na to poradzić. Nasze
119
RS
dzieci będą miały Deltę i Connie za ciotki i Wyatta za wujka. To więcej, niż
myśmy mieli.
Podszedł do niej i ścisnął za ramię, aż zabolało.
— Do diabła, Salem! Nie mówiłem o twoim pochodzeniu! Miałem na
myśli to, że jesteś młoda i nie znasz samej siebie. Nie obchodzi mnie to, czy
twój ojciec był Kubą Rozpruwaczem, a matka — Gorgonową. Moje
czarujące Cyganiątko, moja cudowna kobieta! Będziesz mnie doprowadzać
do szaleństwa przynajmniej dwa razy dziennie, ale nie chcę żyć bez ciebie.
Gardło miała ściśnięte z emocji, nie mogła wykrztusić słowa. Położyła
ręce na piersi Johna i przesuwając je, objęła go. Wspięła się na palce i
pocałowała, zachwycona jego natychmiastową reakcją.
John długo chłonął jej dotyk i smak, aż poczuł, że pragnie więcej.
Należała do niego i chciał jej pokazać, jak bardzo ją kocha.
Całując usta, powtórzył to, co już mówił:
— Cała jesteś mokra.
W jej oczach pojawił się zmysłowy błysk.
— Moje ubranie jest w łodzi. Uważasz, że powinnam po nie iść?
Zaczął rozpinać jej koszulę.
— Przez chwilę nie będzie ci potrzebne. Sięgnęła do zamka jego spodni.
— Jak długa jest ta chwila? Pochylił głowę.
— Co myślisz o wieczności? Westchnęła, czując pulsowanie krwi.
— To chyba wystarczająco długo.
120
RS
121
RS