background image

POLE BITEWNE  DUSZY'^^

F O R P O C Z T A  W S P Ó Ł C Z E S N E J  T W Ó R C Z O Ś C I  L IT E R A C K IE J

Czy  w  dzisiejszych  czasach,  w  których  ministrowie  spraw  zagra­

nicznych honorowani są nagrodami Nobla^^*, można zarzucać Hteratom, 
iż  przejmują  zadania  dyplomacji  próbując  wspierać  międzynarodowe 
porozumienie? Jednak wątpliwe jest, czy taki rodzaj porozumienia, któ­
re czcze ich frazesy i śniadania u Pruniera^^® wielbi jako bohaterskie czy­
ny najwyższej rangi, w ogóle pchnie sprawy do przodu. Chodzi tu, ogól­
nie  rzecz biorąc,  o bohaterskie czyny wśród przedwojennych literatów, 
którzy  z  nadmiernie  podkreślanym  zapałem  ruszają  do  bitwy  przeciw 
uprzedzeniom, równie jak oni przestarzałym.

Sposób, w jaki doprowadzają do porozumienia, jest przede wszyst­

kim  o  tyle  chybiony,  o  ile  w  ich  wyobrażeniu  wojna  jest  wciąż  wielką 
omyłką,  którą w miarę  możliwości  należy zignorować,  by przeszedłszy 
nad  nią do  porządku  dziennego,  znów wiązać  zerwane  nici.  Czy może 

jednak być coś bardziej  bezsensownego  niż  próba,  aby pozbawić  sensu 
wydarzenie, które bardziej  niż jakiekolwiek inne mamy prawo nazywać 

europejskim?  Pragnie  się  nowej  Europy,  nie  dostrzegając,  że  powstała 
ona  już  w  zarodku  na  polach  bitewnych,  i  że  młodzież  czeka  na  coś 
zupełnie  innego niż proces dodawania,  mianowicie na pierwsze  oznaki 
kompozycji, na nowe rdzenie, wokół których mogłaby krystalizować się 
rozmaitość.  Nie dostrzega się tego, nadal spędzając całe  dnie przy biur-

Schlachtfeld der Seele,  w:  „D er T ag” .  Berlin N r.  211  vom  2.  9.  192 8 , s.  13.

C h odzi  o  p o k o jo w ą  N agro d ę  N o b la  roku  1926  dla  m inistra  spraw   zagra­

nicznych N iem iec  G ustava Stresem anna i jego  francuskiego kolegi A ristide  Brian- 
da 

(1862-1932).  (B,  s.  768).

R estauracja  paryska  na  Rue  D uph ont:  „C h ez  Prunier  należało  spożyw ać 

śniadanie,  jest  to  lok al  a  la  m od e,  ch oć  bardzo  szczególn y” .  Por.  T h o m as  M ann; 
Pariser Rechenschaft (1926), w: Tenże:  Über mich selbst. A utobiographische Schri­
ften.  Frank furt  am   M ain :  Fischer  19 8 3 ,  s.  2 8 4 .  (B,  s.  768).

background image

2 9 4 _____________________________________________________________________ E R N S T   lU N G E R

ku, co wszak czyniono w  trakcie wojny, jak i przed nią. Usiłujemy p o ro ­

zumieć  się  pozostając  w  zatęchłej  atm osferze  pom ieszczeń,  gdzie  krew 
m ilionów   nie  była w   stanie  wzbudzić  niczego  poza  literacką  drażliwo- 
ścią i  nie  zauważamy,  że  E u ropa postaw iona za  spraw ą szeregu  paktów  

w stan perm anentnej wojny jest dzisiaj tak sam o zagracona przestarzały­

mi rupieciam i jak w roku  1789.  Gdybyśm y to widzieli, wtedy być może 
przeczulibyśmy,  że  porozum ień  nie  inicjuje  się  na płaszczyźnie  sym pto­
mów,  tam  gdzie  konflikty znajdują swój  wyraz,  ale  na podw alinach du­
chowych -  by je odczuć potrzeba naturalnie  o wiele głębszej  m iłości niż 
taka śniadaniow a uprzejm ość. W tedy m ożna by też stwierdzić, że p o k o ­
lenie pragnące zastąpić religię techniką jest niewolnikiem wojny, traktu­
jąc pokój jako kwestię kom fortu, a w  najlepszym wypadku obyczajności, 
ale  nigdy  najgłębszej  etyki.  N ależy  wstydzić  się  obrony  Europy  za  p o ­
m ocą argum entów  godnych centralnej  dyrekcji kolei żelaznych.

N a szczęście  to niemożliwe,  by tak wiele  szlachetnego  zasiewu, który 

dobrowolnie  się  rozprzestrzenił,  nie wydało  owoców.  We wszystkich kra­

jach,  które  prowadziły wojnę,  widzimy  młodzież  znużoną  pustymi  grami 

intelektu i próbującą przedrzeć się do nowych istotniejszych warstw. A jeśli 
dzieje się to we Francji -  skoro we własnym kraju pragniemy zdewaluować 
pramiarę liberalizmu, który wciąż jeszcze wywołuje taki zachwyt u naszych 
gaduł -  któż miałby temu goręcej przyklasnąć, jeśli nie my? Tylko ci, którzy 
naprawdę walczyli, będą mogli naprawdę się porozumieć. Wojna jest dzie­
łem,  w  którym  wszyscy  uczestniczyliśmy,  wydarzeniem,  pod  względem 
możliwości co najmniej równorzędnym z rewolucją 1789, i chętnie spoglą­
damy na jego dojrzewające owoce, niezależnie od tego, gdzie dojrzewają.

Trzeba  tu  wymienić  G eorga Bernanosa^^®,  w którego  pow ieści Pod 

słońcem  szatana  (wydanej  przez H engera w H ellerau)  ukazano pole bi­

tewne duszy, straszną, sam otną walkę świętego naszych czasów. To istot­
ny znak, że w naszych czasach znów może istnieć religijna pow ieść o tak 
niepospolitej  mocy.  Święty  z Lum bres,  którego  wewnętrzna p ostać  zo ­
stała  naszkicow ana w  tej  książce,  nie  musi udaw ać się  na pustynię.  N o ­
woczesny świat, który go otacza, jest w ystarczająco pusty. W artościow a­
nia X IX  wieku m ają tu rangę dekoracji niesmacznych wnętrz, która pod 
wpływem  żaru  woli  i  wiary  zaczyna  płonąć  i  osuw a  się  jako  węgiel  i 
popiół. N a  tle tego rozpadu rozpościera się przed osłupiałym  wzrokiem  
inny,  ukryty  św iat,  a  jako  coś  niepojętego  jawi  się  fakt,  że  nie  zawsze

G e o r g e   B e rn a n o s  (1 8 8 8 - 1 9 4 8 ),  fran c u sk i  p isa rz   k a to lic k i,  sław ę  zy sk ał 

re c e n zo w a n ą   p rze z Jiin g e r a   k sią ż k ą  

Pod słońcem  szatan a  (1 9 2 6 )  (B,  s.  7 6 8 ).

background image

1928  -  PUBLICYSTYKA POLITYCZNA

295

odczuwano jego istnienie.  Otwiera się bezkresny system ciemnych i lśnią­
cych jaskiń, z przerażająco wabiącymi otchłaniami i jaśniejącymi ku świa­
tłu korytarzam i. Tu w naprzem iennych regionach św iatła i nocy dusza -  
trwając  sam   na  sam   z  odpow iedzialnością -  widzi  siebie  jako  nieskoń­
czenie  zagrożoną  forpocztę  Boga,  która  trwa  w  czołow ym   okopie  na­
przeciw zastępów  szatana.  Każdy atak przynosi śm iertelne rany,  ale du ­
sza  -   uskrzydlona  żarem  miłości  i  dum ną,  w rodzoną  nienaw iścią  do 

wszystkiego co pospolite, do spokoju, pokoju i taniego szczęścia -  sztur­
muje  pozycję  za  pozycją  aż  zdobędzie  odległe  tereny,  na  których  siły 

dobra i zła m ożna rozpoznać pod w idoczną postacią.  Sam  szatan w ystę­
puje p od m aską najwyższej  w iarygodności  i  staje  do boju.

Cudow ne to w idow isko, gdy pisarz dystansuje się w tej pow ieści od 

zwykłej  literatury.  Gardzi  nią,  a  jego  w zgarda  wyraża  przew agę.  N o n ­
szalancko, w perfekcyjnej  uwerturze dem onstruje swe w ładanie środk a­
mi i bardzo wdzięczną kreskę, by w dalszej  części, w miarę dochodzenia 
do  duszy,  zupełnie je zarzucić  na rzecz m rocznie prom ienistego łcolory- 
tu, ignoruje niejako piankę łatw ego kwiecia, by chłopską ręką grzebać w 
ziemi poszukując jej płodów. I z zachwytem o wiele głębszym, niż byłyby 
go  w  stanie  wzbudzić  świetne,  eleganckie  gry  intelektu,  obserw ujem y 
działającą tu siłę, która nie zam ierza rezygnow ać;  pragnie  ona albo wy­
pełnić odpow iedzialność, jaką nakładają na nas dzieje, albo zginąć.  Stąd 
nie  przypadkiem   frywolnych  zarządców   rozumu  oblew a  tu  lodow ate 
szyderstwo^’ ^  i  z  całym  okrucieństwem   pogardy  zostaje  z  nich  zdarta 
m aska,  jak to m a miejsce -  z p odobn ą ostrością dem askującą określoną 
osobę -  chyba jedynie w Biesach  D ostojew skiego^’^.

Bernanos  zwraca  się  do  młodzieży,  która  „spostrzegła  na  wojnie 

pobożnego,  nam iętnego  twórcę,  przed  obliczem  Boga  leżącego  w  sło­
mie,  i która ze wstrętem odw raca się  od foteli, w  których zepsuci pielę­
gnują  sw oje  paznokcie” .  Przemawia  językiem,  który  stał  się  możliwy 
dopiero  po wojnie i właśnie  dzięki niej.

(tłum.  Natalia Żarska)

G łó w n ie   w   p o sta c i  sta re g o   p isa rz a   S a in t-M a rin a :  „W  je g o   p rze w ro tn y ch  

u stach   sło w a   n ajb ard ziej  je d n o z n a c z n e   s ta ją   się  o b łu d n e ,  n aw et  sa m a   p ra w d a   jest 
słu ż a lc z a ” .  Por.  G e o rg e s  B e rn a n o s: 

Pod słońcem  szatan a.  P rzełożyła Z o fia  M ile w ­

sk a.  W arsza w a:  In sty tu t  W y daw niczy  „P A X ”  1 9 8 9 ,  s.  2 6 9 .

J e d e n   z  in sp ira to ró w  Jiin g e r a ,  w ielki  p isa rz   ro sy jsk i  (1 8 2 1 - 1 8 8 1 ),  ob ecn y  

w   cały m   d zie le  p isa rz a .  Por. 

Prom ieniowania.