Iris Johansen Błękitny aksamit

background image

Iris Johansen

Błękitny aksamit

Namiętności 19









ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy mamy inne wyjście? - spierała się Kate, z roztargnieniem przeczesując loki. -Wpatrywała
się posępnie w drzwi tawerny położonej naprzeciwko, nad wodą. - Utknęliśmy pomiędzy Scyllą a
Charybdą.
- Scyllą a Charybdą? - beznamiętnie spytał Julio.
- Dwoma morskimi potworami - odrzekła, obserwując wciąż drzwi baru Alvareza.
Nie rozumiał, czemu Kate odwoływała się zawsze do spraw, o których nie miał pojęcia ...
- Czy Jeffrey powiedziałby, że jesteśmy między młotem a kowadłem?
Przytaknęła.
- Jeśli nie odbijemy Jeffreya z tawerny, skończy w kabinie pilota z nożem przy gardle. Albo spiją
go, tak że zdradzi położenie cessny.
- O ile wcześniej nie zemdleje - z nadzieją dorzucił Julio. - Barman twierdzi, że parę minut temu
był tego bliski.
- Wtedy go ocucą i zaczną na nowo - powiedziała Kate.
Spuściła głowę.
- Musimy się nim zająć. Kiedy już wyrwiemy go ze szponów Despard’a, wywieziemy go z
Castellano.
- Jak chcesz się za to zabrać? - spytał Julio, wykrzywiając usta w sceptycznym uśmiechu. -
Despard siedzi teraz sam przy stole z Jeffreyem, ale Simmons i paru innych ludzi czatuje w
jednym z pokoi na zapleczu. Jeśli wykonamy jakikolwiek ruch, wysypią się stamtąd i wtedy po
nas.
Kate przygryzła dolną wargę.
- Nie wolno nam działać nieostrożnie. Nie powinien się zorientować, że należysz do ludzi
Jeffreya.
Kiedy Despard odwiedzał go w baraku, zawsze gdzieś na boku pilnowałeś samolotu. Jesteś
bezpieczny tak długo, dopóki nie wie o twoim istnieniu. Pójdę tam sama.
- Wykluczone, na to nie pozwolę! - stanowczo uciął Julio. Powinien spodziewać się podobnego
obrotu sprawy. Kiedy jej na kimś zależało, troszczyła się o niego jak lwica o małe, a Jeffrey na
pewno się dla niej liczył. Po prostu działała we własnym interesie. Znał ich oboje i obserwował
od czterech lat. Widział, jak pielęgnowała Brendena. Leczyła go z kaca, wyciągała z depresji,

background image

wspierała w kłopotach. Nigdy nie żądała nic w zamian. Kate umiała obdarowywać obiema
rękami.
Nie potrafił wymawiać Jeffreyowi, że wszystko od niej przyjmował; wielokrotnie przecież on
sam nie odrzucał jej uczuć i oddania. Mimo to nie mógł zgodzić się na jej samotną wyprawę do
baru.
- Jeśli to konieczne, chodźmy razem.
- Czekaj, coś mi przyszło do głowy. - Zmarszczyła w zamyśleniu brwi. - Czy sprawdziłeś, gdzie
są wyłączniki światła?
Skinął głową.
- Na zewnątrz, z tyłu.
- Dobrze. - Zerknęła na zegarek. Właśnie minęła północ. Pójdziesz tam za dziesięć minut. Daj mi
znak krótkim błyśnięciem. Wszyscy pomyślą, że to spadek napięcia. Po minucie wyłącz
wszystkie światła i wyciągnij bezpiecznik. Jasne?
- Więc ja się będę bawił korkami, a co z tobą?
- Zajmę Despard’a przy stole i wynajdę sposób, by się go pozbyć.
- Zajmiesz? - skrzywił się Julio. - Mam nadzieję, że nie myślimy o tym samym. Nie potrafisz
postępować z kimś takim jak Despard.
- Och, Julio, powiedziałam, że go zajmę, a nie że go uwiodę! Nie powinnam mieć większych
trudności, by na dziesięć minut odwrócić jego uwagę. Za każdym razem, gdy odwiedzał barak,
przystawiał się do mnie. - Dodała z grymasem: - Nie dlatego, że jestem wyjątkowa. Po prostu
podrywa każdą kobietę poniżej osiemdziesiątki.
Julio był zdania, że jednak miała w sobie coś wyjątkowego. Taka ciepła, kochająca, uczciwa -
niepodobna do innych kobiet. Myśl, że Despard miałby ją dotknąć, przyprawiła go o mdłości.
- Nie podoba mi się to. Nie powinnaś nawet wchodzić do takiego baru.
- Wiesz dobrze, ile razy tam byłam. Umiem sobie radzić. - Po chwili dorzuciła: - Wiesz, że mam
doświadczenie.
"Szczera prawda" - pomyślał z ironią. Jeffrey był marzycielem, zawsze w pogoni za fantazjami;
ona szła w ślad za nim, sprowadzając go na ziemię i pilnując, by nie narażał się na zbyt
gwałtowne upadki.
- Teraz będzie tak samo, Julio, dam sobie radę.
- Chyba powinienem ...
- Nie, Julio ... - ucięła z łagodną stanowczością. - Zrobimy, jak powiedziałam. Jak tylko zgasisz
światła, przebiegniesz do głównych drzwi i wejdziesz do środka. Będę potrzebowała pomocy,
żeby wydostać stamtąd Jeffreya. Nikt nie może cię zobaczyć. - Uśmiechnęła się przekornie,
przebiegając wzrokiem po jego potężnych ramionach i imponującym ciele. - Takie zadanie
powinno ci wystarczyć.
- Kate, to zbyt...
Przerwała mu.
- To nasz jedyny realny plan. - Znów spojrzała na zegarek. - Pamiętaj, dziesięć minut.
Nie oglądając się przeszła przez ulicę. Nawet gdyby sprzeczka trwała całą noc, i tak postawiłaby
na swoim. Powiedziała mu już, utknęli między Scyllą a Charybdą.
W zatłoczonym barze panował półmrok. Woń whisky i potu mieszała się z drażniącym i słodkim
zapachem marihuany. Przystanęła na chwilę przy długim, dębowym barze. Błyszczący kontuar
był dumą i radością Hektora Alvareza. Niespokojnym spojrzeniem szukała znajomej,
szpakowatej głowy.
Zauważyła przy narożnym stoliku pociągającą, choć pulchną kobietę, której twarz wydawała jej
się znajoma. Być może kiedyś się spotkały. Jeffrey lubił popić w towarzystwie, tym bardziej jeśli

background image

było atrakcyjne. Mężczyzna, który z nią był, choć wyglądał na Amerykanina, nie przypominał
Jeffreya. Miał na sobie czarne dżinsy i trykotową koszulkę z krótkimi rękawkami, czarną czy też
granatową; trudno było dostrzec kolory w przytłumionym świetle. Mogła być pewna jedynie
koloru jego włosów: były brązowe i lśniące. Miała właśnie przenieść wzrok w inną stronę sali,
kiedy mężczyzna zerknął na nią, tak jakby poczuł na sobie jej wzrok.
Niebezpieczeństwo. Skąd nagle podobna myśl? Mężczyzna miał ładne usta, choć wykrzywione
nonszalancko. Uśmiechał się zuchwale, co z pewnością podobało się siedzącej obok
dziewczynie. Patrząc na Kate, zmrużył oczy. Poczuła się niepewnie. Odwróciła wzrok. Nic nie
mogło tłumaczyć tak niemądrego zachowania. Przez chwilę lęk przed nieznajomym zdominował
lęk przed Despard’em. Zdaje się, że zszarpane nerwy ukierunkowały jej wyobraźnię. Wreszcie w
oddalonym kącie sali dostrzegła Despard’a. Nie dziw, że nie zauważyłam Jeffreya - pomyślała
posępnie. Zgięty w pół opierał głowę na stole. Tego jeszcze brakowało, Jeffrey był zupełnie
nieprzytomny. Cóż, muszą sobie jakoś poradzić.
- Hektor pozwala mi korzystać z pokoju za barem. - Gardłowy głos brunetki brzmiał zachęcająco.
Przesunęła pod stołem dłoń po jego udzie i na śmiałą pieszczotę otrzymała natychmiastową
odpowiedź. W jej oczach pojawił się błysk zadowolenia. - Widzisz, wiem, że potrafię ci
dogodzić.
Beau Lantry nie interesował się tym, co miała do powiedzenia. Jak ona się nazywa? Ach tak,
Liane. W sumie słowa nie miały znaczenia. To obfite, krągłe ciało ... i ta podniecająco grzeszna
dłoń pod stołem ...
Zostawił Barbarę na Barbados prawie trzy tygodnie temu i od tego czasu nie miał kobiety. W
chwili gdy pojawił się w tawernie i dziewczyna przy barze uśmiechnęła się zachęcająco,
zdecydował, że oto nastąpił koniec abstynencji. Dziewczyna była zgrabna, pociągająca i gotowa
na wszystko, jak obiecywała zachrypniętym szeptem. Tego właśnie szukał dziś wieczorem. Nie
wiążącego rozładowania frustracji w zamian za gruby plik banknotów pozostawiony na szafce
przy łóżku.
Czegoś lepszego mógł się spodziewać jedynie w mieście, jednak nie miał najmniejszej ochoty, by
tam jechać. Podobno wyspiarska republika Castellano stanowi siedlisko połowy światka
przestępczego Karaibów, który skorumpował rząd tak samo, jak i mieszkańców. Beau nie miał
zamiaru spacerować po stolicy wyspy, Maribie, by skończyć gdzieś z nożem w piecach. Tak, ten
bar mu wystarczał. Zostanie w pokoiku Hektora z Liane i rano wróci na „Searchera”. Powie
Danielowi, żeby wypłynęli i do południa będą w połowie drogi do Trynidadu. Kapitan odetchnie.
Kiedy parę godzin temu dopłynęli do Mariby, Daniel stał się dziwnie ostrożny. Odmówił załodze
przepustki i sam został na pokładzie.
Jak zwykle nie przekonywał Beau, by nie opuszczał statku. Ich stosunki oparte były na zasadzie
bezwzględnej nieingerencji. Daniel nigdy nie wyrażał swojego zdania na temat eskapad Beau ...
Raz tylko, gdy sam wrócił z podobnej zabawy, wyraził się o tym przychylnie.
Kobieta wciąż szeptała mu do ucha. Beau pożałował, że nie słucha. Być może mówiła o
pieniądzach, nie chciał jej rozdrażnić ani wyjść na skąpca. Miał przecież przed sobą całą noc,
nigdzie się nie spieszył. Zachowywał się nieco obojętnie, co mogło ją jedynie zachęcić do
większej aktywności. Niedbale rozejrzał się po zadymionym barze. Przypominał mu setki
podobnych miejsc, które odwiedził w ciągu ostatnich dwóch lat.
Jasnoniebieskie oczy o głębokim i odważnym spojrzeniu. Poczuł przedziwny dreszcz, gdy
spotkał je w tej sali. Nigdy wcześniej nie widział tak szczerego spojrzenia, tym bardziej nie
spodziewał się go w sali pełnej ciemnookich Latynos toteż zirytowała go własna reakcja.
Przecież właścicielka tych oczu nie była aż tak atrakcyjna. Miała niewiele ponad
dwadzieścia lat i jej rysy nie wyróżniały się niczym specjalnym, właśnie poza niezwykłymi

background image

oczami w oprawie ciemnych długich rzęs. Jej usta miały ładny kształt, rysująca się w nich
słabość mogła być pociągająca, zadarty nos nie pozwalał jednak uznać jej za piękność ...
- Podoba ci się? - spytała ostro Liane, śledząc jego spojrzenie. - Jest za chuda. Zdejmij z niej
ubranie, to zostaną skóra i kości.
- Tak myślisz? - wycedził Beau, przyglądając się kobiecie przy barze.
Była więcej niż przeciętnego wzrostu, ubrana w wypłowiałe, jasnobłękitne dżinsy. Męska
koszula nieco ciemniejszego niebieskiego koloru zakrywała krągłość jej bioder. Dziewczyna już
nie patrzyła na niego, skupiła uwagę na stole po przeciwnej stronie sali.
- Przecież to luźne ubranie maskuje sylwetkę. Wiesz coś o niej?
Liane wzruszyła ramionami.
- Kate jakaś tam. Parę razy ją tu widziałam. - Pochyliła się do przodu, odsłaniając głębiej bujny
dekolt. - Nie jest tu tak popularna, jak ja. Musiałaby cię wziąć gdzie indziej. Hektor tylko mnie
pozwala korzystać z pokoju.
- Na pewno zasłużyłaś sobie na taki gest.
Zdjął z uda dłoń kobiety. Nagle krągłości Liane wydały mu się śmieszną przesadą, a jej wdzięki
zbyt zwyczajne jak na jego gust.
Dziewczyna imieniem Kate ruszyła w stronę narożnego stołu wdzięcznym i przyjemnym dla oka
krokiem. Miała krótkie, kręcone włosy, których brąz rozjaśniło miejscami słońce. Lśniły
jedwabiście jak dziecięce fryzurki w reklamach szamponu. Uniósł do ust szklankę napoju z
imbirem i zamyślił się nad gładką skórą dziewczyny. Poczuł gwałtowne pragnienie, by jej
dotknąć.
- Więc idziesz ze mną? - spytała Liane, maskując uśmiechem nadąsanie.
- Co? - spytał. Odstawił szklankę i wstał. - Może innym razem. Położył na stole banknot i
odszedł za błękitnooką, ponętną Kate.
Pociągała go jej jedwabista skóra, wyobrażał sobie, jak słodko wyglądałaby bez tego chłopięcego
stroju. Być może była za chuda, jak twierdziła Liane, ale jej mały tyłeczek kusił swą kobiecością.
Nigdy nie odmawiał tak zachęcającym zaproszeniom.
Niestety dziewczyna wyraźnie miała jakiś cel. Zatrzymała się przy stole zajętym przez dwóch
ciemnowłosych mężczyzn. Przed nimi stała opróżniona do połowy butelka burbona. Jeden z nich
był, zdaje się, nieprzytomny. Nie mógł więc stanowić konkurencji w walce o względy Kate,
myślał Beau. Musiał pozbyć się tego drugiego, który świńskimi oczkami patrzył na Kate, z
grymasem uśmiechu na czarnej, brodatej twarzy. Zadecydują pieniądze? Jeśli nie, zapowiadał się
ciekawszy wieczór, niż mógł się spodziewać. Uśmiechnął się i brawurowo przyspieszył kroku.
Przeczuwał, że noc z Kate o jedwabistej skórze warta była lekkiej potyczki.
Mówiła teraz do brodatego mężczyzny, którego ręka niedbale spoczęła na jej pośladkach. Nie
zwracała uwagi na tę poufałość, Beau zaś ten gest rozzłościł. Niecierpliwie wzruszył ramionami.
Do diabła, chodziło mu tylko o nie wiążącą przygodę, o dziewczynę na raz. Cóż, do cholery,
działo się z nim?
Mimo to, kiedy zatrzymał się przy stole, wciąż kipiała w nim złość. Kobieta przerwała w pół
słowa i posłała mu zdziwione, błękitne spojrzenie.
Skłonił się z ironią.
- Przykro mi przerywać w połowie negocjacji. Nie zapędzajcie się w rozmowie zbyt daleko,
zanim nie przedstawię własnego zaproszenia czy raczej głosu w licytacji ...
- Spadaj - rzucił brodaty mężczyzna. Wyprostował się wolno na krześle. - Pani i ja właśnie
doszliśmy do porozumienia.
- Ale to tylko dlatego, że nie słyszała mojej oferty - przeciągle rzekł Beau i spojrzał na Kate
wzrokiem pełnym obietnic. - Będę bardziej niż hojny. Chodź ze mną, Kate - powiedział

background image

przymilnie. - Nie pożałujesz.
Odwróciła wzrok, zdążył jednak zauważyć błysk strachu w jej oczach.
- Odejdź - rzekła gwałtownie. - Ralph jest w porządku, po prostu rozmawiamy.
Mężczyzna nazwany Ralphem zaśmiał się z satysfakcją, pieszczotliwie dotykając pośladków
Kate.
- Widzisz, wybiera mnie. - Zerknął na nią. - Prawda, Kate?
- Prawda. Czy możesz w to wątpić, Ralph? Zawsze mi powtarzałeś, że byłoby nam bardzo
dobrze.
- Nam byłoby lepiej - powiedział łagodnie Beau. - Dam ci co zechcesz. Powiedz tylko co ...
- Proszę ... - Zwilżyła nerwowo usta, po czym uśmiechnęła się do Ralpha.
Boże, jaki miała piękny uśmiech! Rozświetlał całą twarz, przesłaniał niedostatki urody. Bardziej
zabolało go, że ofiarowała uśmiech innemu mężczyźnie niż to, że trzymał dłonie na jej
pośladkach. Nie potrafił zrozumieć, czemu tak irracjonalnie się zachowywał. Wiedział, że
powinien dać sobie z nią spokój i wrócić do Liane. Musiał jednak pokonać rywala i samą Kate,
by zdobyć ją tylko dla siebie. Nie pojmował jej wyboru. W świńskich oczkach faceta czaiły się
chytre błyski. Te oczy przypominały mu kogoś. George’a? Ależ tak! Stary, pazerny żarłok, wuj
George! Poczuł niezrozumiały napływ niechęci. Tacy faceci jak George dostawali wszystko na
tym świecie, niekoniecznie podane na talerzu. Nie pozwoli świńskim oczkom sięgnąć po
cokolwiek, na co sam miał ochotę. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnął Kate.
Cisza przedłużała się. Kate zerknęła na zegarek na skórzanym pasku i zwróciła się do Beau.
- Proszę, odejdź stąd - rozkazała mu. - Natychmiast!
- Jeśli pójdziesz ze mną!
Brodaty mężczyzna zdjął rękę z biodra i groźnie spojrzał na Beau.
- Powiedziałem ...
Błysnęło światło, przez twarz Kate przemknął cień napięcia i rozdrażnienia.
- Do cholery! - Sięgnęła po butelkę burbona stojącą na stole. - Do jasnej cholery! - Z całej siły
uderzyła butelką w głowę Ralpha. - Powiedziałam, żebyś odszedł! - wrzasnęła na Beau, podczas
gdy Ralph z zamglonym wzrokiem osunął się na podłogę. - Czemu, do cholery, nie posłuchałeś?
Zgasły nagle światła, wywołując popłoch wśród obsługi baru. Głośno przeklinali, potykając się o
krzesła, które przesuwane z hałasem nie zdołały jednak zagłuszyć ich głosów.
- Następnym razem będę pamiętał, że zawsze upierasz się, by postawić na swoim - sucho
stwierdził Beau. - Wiesz, że nie musiałaś sama się go pozbywać. Mogłem to za ciebie zrobić. Nie
dość, że wszedł mi w drogę, do tego przypomniał mi wuja George'a.
- Och, siedź cicho - mruknęła Kate. - O mały włos wszystkiego nie zepsułeś. Uśpiłam jego
czujność, a przez ciebie znowu się najeżył.
Jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Widział teraz, że Kate ominęła stół i szła w kierunku
szpakowatego mężczyzny, który ani na chwilę nie ocknął się z błogiego zamroczenia. Cóż, u
diabla, teraz szykowała?
- Kate?
Mocny, męski głos zabrzmiał od drzwi.
- Tutaj - zawołała. Szarpała krzesło szpakowatego mężczyzny. - Prosto i do końca.
- Czy mogę pomóc? - spytał uprzejmie Beau.
- Po prostu zejdź mi z drogi - odpowiedziała Kate zagniewanym tonem. - Wystarczająco już
namieszałeś. Nie mamy czasu. - Pojawił się przy niej ogromny, niezdarny cień.
- Kate? - Zabrzmiał nieco przytłumiony głos od drzwi.

background image

- Jestem tuż przy nim, Julio - z ulgą powiedziała Kate. - Zajęłam się Despard’em, ale lada
moment ktoś zapali światło. Musimy zabrać stąd Jeffreya, zanim Simmons wytoczy się z
zaplecza.
- Nie martw się. Za chwilę wydostanę go stąd całego i zdrowego - odparł łagodnie Julio z
hiszpańskim akcentem. Pochylił się i wziął na ręce mniejszego mężczyznę.
- Idź przodem i sprawdzaj, czy nikogo przede mną nie ma.
- Będę odwracał uwagę – zaproponował Beau, coraz bardziej zainteresowany. - Pod warunkiem,
że nie masz złych zamiarów wobec tego nieruchomego przedmiotu, który trzymasz na rękach.
Mam nadzieję, że nie chcesz go napaść ani zamordować?
Julio, ogromny cień, znieruchomiał.
- Kto to?
- Nikt ważny - odpowiedziała niecierpliwie Kate. - On nie jest groźny, Julio. Wyjdźmy stąd
wreszcie.
- Ależ proszę bardzo! - zgodził się Beau. - Zanim ten jak go tam zwą wytoczy się z zaplecza. -
Odwrócił się i ruszył do wyjścia. - Chodź za mną, Julio.
Nie obejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś go słucha. Zwinnie i z bezlitosną precyzją usuwał z drogi
przeklinający, kłębiący i przepychający się tłum. Doszedł w końcu do drzwi, które Julio zostawił
otwarte. Przeszedł przez próg i zerknął do tyłu. Dostrzegł tuż za sobą olbrzyma z nieporęcznym
ciężarem. Oświetliła go częściowo uliczna lampa, Beau aż gwizdnął cichutko. Julio musiał mieć
co najmniej metr dziewięćdziesiąt pięć, zbudowany był jak prawdziwy atleta.
- Przecznicę stąd jest uliczka - powiedziała Kate. - Możemy tam zostać, aż brzeg opustoszeje.
Poprowadziła ich na lewo. - Och, pospiesz się, Julio!
- Jesteśmy za tobą - odpowiedział Beau.
- Nie chodzi o ciebie. - Zniecierpliwiona spojrzała na niego przez ramię. - Idź stąd!
- Nie mogę - rzekł Beau, udając obojętność. - Skąd mam wiedzieć, co macie zamiar zrobić z
naszym przyjacielem. Być może zamierzacie wrzucić go do doku, a wtedy winny będę
współudziału w morderstwie. - Pokręcił głową. - Nie, myślę, że lepiej będzie, jeśli pójdę z wami i
przypilnuję swoich interesów.
- Nie mam zamiaru robić nic podobnego - odparła z oburzeniem Kate. - Nie widzisz, że go
ratujemy?
- Doprawdy? - Beau figlarnie uniósł brew. - Niezłe zrobiliście zamieszanie. Tylko nasz przyjaciel
Ralph bezsprzecznie wyglądał na ofiarę. - W jego uśmiechu pojawiło się coś drapieżnego. - Choć
nie protestuję przeciwko temu, że się go pozbyliście. Sam miałem podobny zamiar.
- Cóż, zrobiłam to dla ciebie - odpowiedziała Kate, skręcając w zupełnie ciemną uliczkę,
cuchnącą odpadkami i wilgotnymi kartonami. - Despard może cię pamiętać, kiedy się ocknie,
więc lepiej będzie, jeśli opuścisz Castellano, zanim wróci do siebie. Nie będzie szczęśliwy,
widząc kogoś z nas.
- Co za niefart - mruknął Beau. - Miałem nadzieję na przyjemną znajomość.
Doszli do końca uliczki. Kate gestem rozkazała, by Julio położył swój ładunek we wnęce przy
bocznych drzwiach.
- To cię musi nieźle bawić, nieprawdaż? Mniej byś się cieszył, gdyby Despard zorientował się, że
nam pomagałeś. To bardzo niebezpieczny człowiek.
- Muszę przyznać, że twoja gierka ożywiła ten nudny wieczór - powiedział spokojnie. - Czy
zechciałabyś mi powiedzieć, dlaczego Despard stanowi aż takie zagrożenie?
- Jest handlarzem narkotyków - odparła Kate. - Jednym z największych na Karaibach. Ma
koneksje w wysokich sferach rządowych Castellano. Obywatelstwo amerykańskie może cię

background image

ochronić przed tutejszym rządem, ale nie przed ludźmi Despard’a. - Niepewnie przerwała. –
Jesteś Amerykaninem, prawda? Masz bardzo dziwny akcent.
- Jestem z Virginii. - W jego głosie zabrzmiało lekkie podenerwowanie. - Południowy akcent
wcale nie jest dziwny. To Jankesi śmiesznie mówią.
- Naprawdę? - spytała, klękając przy mężczyźnie, którego Julio oparł o ścianę wnęki. Poszperała
w kieszeni dżinsów i nagle pojawiło się migotliwe światełko zapalniczki, rozjaśniając ciemność.
- Nigdy nie słyszałam południowego akcentu.
Nigdy wcześniej? Sama mówiła jak rodowita Amerykanka.
- Skąd jesteś?
- Zewsząd - odpowiedziała niejasno, unosząc powiekę nieprzytomnego mężczyzny. - On zupełnie
nie kontaktuje, Julio. Wyniesiemy go z miasta pod warunkiem, że będziesz go niósł. -
Przykucnęła. - Ktoś mógłby nas zobaczyć i donieść Despard’owi. Kupił prawie całe miasto.
Julio ukląkł koło niej.
- Co w takim razie zrobimy?
Przycisnęła dłoń do skroni.
- Skąd mam wiedzieć, pozwól mi chwilę pomyśleć.
- Może mógłbym co nieco doradzić - powiedział Beau. - Domyślam się, że wasz nieprzytomny
przyjaciel jest jednocześnie poszukiwany przez władze lokalne i Despard’a, a wy szukacie
miejsca, by go ukryć do czasu, gdy będziecie mogli wywieźć go z wyspy. Zgadza się? - Kiedy
przytaknęła, ciągnął dalej. - Mam bezpieczne miejsce niecałe dwie przecznice stąd. Mogę też
obiecać, że wywiozę go razem z wami z Castellano nawet na Trynidad, jeśli zechcecie. - Pytająco
uniósł brwi. - Jesteście zainteresowani?
Po krótkim namyśle przytaknęła.
- Gdzie to jest?
- Mam własny szkuner zacumowany w porcie. Wystarczy jedno twoje słowo i zabierzemy tam
uciekiniera.
Jej błękitne oczy jasno błyszczały w migotliwym ogienku zapalniczki.
- Co to za słowo? - spytała spokojnie. Wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Tak. - powiedział. - Musisz po prostu zgodzić się na propozycję, którą przedstawiłem ci w
barze. To chyba nie jest zbyt wysoka cena za bezpieczeństwo twojego przyjaciela?
Przez chwilę milczała.
- Nie, nie jest zbyt wysoka. - Odwróciła się, widział teraz jedynie jej profil, gdy z czułością
patrzyła na twarz nieprzytomnego mężczyzny. - Niska, rzeczywiście.
- Propozycja? - spytał podejrzliwie Julio.
- Nie martw się, Julio - powiedziała spokojnie Kate. - Rozumiemy się z panem.
- Ale jakiego rodzaju ...
- Powiedziałam, że wszystko w porządku - stwierdziła stanowczym głosem. - zapomnij o tym.
Teraz mamy ważniejsze problemy. - Napotkała wzrokiem spojrzenie Beau. - Wszystko w
porządku, umowa stoi.
- Dobrze. - Świeżo odniesione zwycięstwo sprawiło, że przebiegł go niezwykły dreszcz
podniecenia. Podniecenie - zastanawiał się cynicznie - a może czyste żądze? Być może jedno i
drugie. - Jeśli mamy to już za sobą, nadeszła pora na prezentację. - Schylił głowę, parodiując
ukłon. - Beau Lantry, do usług.
- Kate Gilbert. A to Julio Rodriguez.
- A wasz nietrzeźwy przyjaciel?
Kate łagodnie zsunęła prosty kosmyk włosów z czoła nieprzytomnego mężczyzny.
- Jeffrey Brenden.

background image

- Coś was łączy? - Odczuwał ten sam rodzaj niewytłumaczalnej zazdrości, której zaznał, gdy
uśmiechnęła się do Despard’a w barze.
Zaprzeczyła ruchem głowy:
- Nic, to po prostu przyjaciel.
- No dobrze, proponuję, żebyśmy przenieśli twojego przyjaciela do bezpiecznej i przytulnej koi.
- Julio nie powinien go jeszcze teraz zabierać. Mogliby ich zauważyć - odpowiedziała. - Ale my
możemy już iść. - Rzuciła mu chłodne spojrzenie. - Mam jeszcze coś do zrobienia, zanim
opuszczę Castellano. Chcę, żebyś mi pomógł.
- Składy? - spytał Julio. - To zbyt niebezpieczne, Kate. Jeśli ludzie Despard’a złapią cię gdzieś w
rejonie, zabiją cię.
Zlekceważyła jego słowa, patrząc wyzywająco na Beau.
- On ma rację, to bardzo niebezpieczne. Powinno cię to ubawić jeszcze bardziej niż zdarzenie w
barze. Idziesz ze mną?
- To nielegalne czy po prostu niemoralne? - spytał Beau z pobłażaniem.
- Nic z tych rzeczy, chyba że na Castellano. Prawdopodobnie amerykański Urząd Celny
przyznałby ci za to medal. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Spalimy kokainę wartą sześć milionów
dolarów.
Beau gwizdnął cicho.
- Cóż, muszę bronić swych inwestycji. Poza tym zawsze interesowały mnie medale. Od lat już
żadnego nie zdobyłem. Nadszedł czas, żebym znów spróbował szczęścia. - Odwrócił się do Julia.
- Szkuner nazywa się "Searcher". Kapitanem jest Daniel Seifert, powiedz mu po prostu, że
przysłał cię Beau. To go przekona.
Julio zmarszczył niepewnie brwi:
- Nie będzie zadawał żadnych pytań? Beau pokręcił głową.
- Może być trochę zaciekawiony, ale nie będzie się sprzeciwiał. Daniel jest przyzwyczajony do
mojego dotychczasowego stylu życia.
Jasnoniebieskie spojrzenie znów spoczęło na jego twarzy, tym razem z poważnym pytaniem:
- Takie zdarzenia wcale cię nie dziwią? Lubisz ślizgać się po cienkim lodzie?
Zaśmiał się nagle.
- Dziwne, że to mówisz. Przez dwa lata nie pomyślałem o łyżwach. - Wykrzywił usta. - Ale
muszę ci przyznać, że cienki lód zdecydowanie urozmaica sprawę. - Podniósł się i podał jej rękę,
by wstała. - Idziemy? Zobaczymy, czy znajdziemy jakąś ślizgawkę.


ROZDZIAŁ DRUGI
W świetle latarni przy końcu ulicy dostrzegła, że jego oczy nie były naprawdę brązowe, jak
myślała. Były piwne, a dziwne złote plamki wokół źrenic nadawały mu wygląd człowieka,
którego pociąga ryzyko. Teraz, kiedy na nią spojrzał, błyszczały podnieceniem.
- Czy będę zbyt wścibski, gdy spytam, gdzie są te składy kokainy?
- Tylko parę przecznic stąd. Despard i jego ludzie wykorzystują na skład mały, opuszczony
magazyn nad wodą. Chcieli transportować kokainę morzem, ale nie byli w stanie zdobyć
odpowiedniego jachtu. - Kate rozejrzała się ostrożnie, zanim skręciła w prawo, dając Beau znak,
by za nią szedł. - Dojdziemy tam w piętnaście minut.
- Jeśli nie wpadniemy po drodze w kłopoty. - Z łatwością podporządkował rytm swych długich
kroków do jej krótkich, lecz szybkich kroczków. - Zdaje się, że wymknęliśmy się tej twojej
hordzie kryminalistów, ale to nie znaczy, że nas nie dogonią.
- Nie ma potrzeby, żebyś tracił wszelką nadzieję - powiedziała, patrząc na niego ze złością. - Być

background image

może ty bawisz się wyśmienicie, ale zapewniam cię, że ja biorę to wszystko serio. - Skrzywiła
się. - Poza tym Despard to wcale nie jest "nasza horda". Nie znoszę tego człowieka, to cholerny
bazyliszek.
- Co? - spytał niepewnie.
- Bazyliszek - powtórzyła zniecierpliwiona. - Mityczny smok, który zabijał wzrokiem.
- Ach tak, oczywiście. - Zadrżały mu usta. - Jak mogłem zapomnieć? Proszę, wybacz mi.
Traktowanie cię na równi z tym bazyliszkiem byłoby ogromnym nietaktem. Wydawało się już na
pierwszy rzut oka, że stanowicie z Despard’em poróżnioną parę.
- Nie, Jeffrey nigdy nie bierze wspólników. Pracuje sam. - Spojrzała na niego z dumą. - On tak
naprawdę nie jest kryminalistą. Nie takim jak te bazyliszek.
- Naprawdę? Kim w takim razie jest? - spytał beznamiętnie Beau. - Domyślam się, że miał
szmuglować tę kokainę do Stanów. O ile dobrze pamiętam, przemyt uważany był ostatnio za
przestępstwo. Uważasz, że nie jest przemytnikiem?
- Nie. - Zrobiła nieszczęśliwą minę. - No tak, może rzeczywiście trochę jest. Ale on na to tak nie
patrzy. Nigdy nie przemyca narkotyków, alkoholu ani niczego, co mogłoby kogoś skrzywdzić.
- Co za pech, że władze nie uważają szmuglowania rzeczy, które nie mogą nikogo skrzywdzić, za
działanie zgodne z prawem.
- Jeffrey nie pasuje do naszych czasów. Uważa się za kogoś w rodzaju Henry'ego Morgana albo
Jeana Laffite'a. - Wzruszyła bezradnie ramionami. - Traktuje przemyt jako nowoczesną i pełną
przygód rozrywkę dżentelmena.
- Zgadzasz się z nim?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie - odpowiedziała z prostotą. - Wiem jednak, że on w to wierzy i ta pewność mi wystarczy.
- Co za oddanie - zakpił jadowicie. - Twój kochanek musi cię chwalić za wyrozumiałość i
przedsiębiorczość. Często wyciągasz go z takich tarapatów jak dziś wieczorem?
Otworzyła szeroko zdumione oczy.
- Jeffrey nie jest moim kochankiem. - Nigdy by nie pomyślała, że mógł odnieść takie wrażenie.
Tak jednak było, że dla niejasnych powodów nie odpowiadała mu taka świadomość.
Spojrzał na nią przelotnie.
- A ten drugi?
- Julio? - Nie mogła powstrzymać śmiechu. - Julio ma tylko osiemnaście lat.
- Wygląda poważniej. Dałbym mu co najmniej dwadzieścia pięć. - Znów wykrzywił usta. -
Rozumiem, że tak dojrzała dama jak ty nie jest zainteresowana młodszym mężczyzną.
- Julio przez wiele przeszedł, miał bardzo ciężkie życie. - Zasmuciła się nagle. - Jesteśmy po
prostu przyjaciółmi. Opiekujemy się sobą nawzajem. - Patrzyła na niego z dziecięcą powagą w
błękitnych oczach. - Nigdy nie przyjaźniłeś się z kobietą?
-Tylko raz. - Skrzywił się. - To była wyjątkowa kobieta, ale ta przyjaźń, niestety, stała się
powodem sześciu lat niewoli. Nie ośmieliłbym się nawet pomyśleć teraz w podobny sposób o
jakiejkolwiek kobiecie. - Uśmiechnął się zmysłowo. - Wolę krótsze zniewolenie, które jest
przyjemne dla obu stron. My na przykład ustaliliśmy ostatnio korzystne warunki.
Przytaknęła zamyślona.
- Widzę, że nie znosisz żadnych ograniczeń. - W jego zachowaniu i komicznym sposobie
mówienia wyczuła coś dziwnego. Znamionującą obciążenia nerwowość czy nawet
wybuchowość. - Być może jesteś typem człowieka, jakim przez całe życie chciał być Jeffrey.
Czy przypadkiem w twoich żyłach nie płynie piracka krew?
- Cóż, jeśli pytasz, to w czasie wojny 1812 roku żył korsarz nazwiskiem Lantry - powiedział od
niechcenia. - Domyślam się, że nieźle sobie radził. Zbudował majątek rodziny na łupach

background image

zgarniętych od Brytyjczyków. - Mrugnął okiem. - Oraz Francuzów, Hiszpanów, Holendrów i
wszystkich, którzy pojawili się na otwartym oceanie. Wszystko to oczywiście, jak sama
rozumiesz, w imię patriotyzmu.
- Przypadlibyście sobie do gustu z Jeffreyem. Jesteście z pewnością pokrewnymi duszami. -
Uśmiechnęła się nagle do niego. Zaczerpnął głęboko powietrza. Boże, jaki miała wspaniały
uśmiech, stwierdził raz jeszcze. Jak ciepłe promienie słońca w zimowy dzień... - Prawdopodobnie
będzie cię chciał namówić do współpracy - ciągnęła dalej. - Czy to by cię interesowało?
- Przemyt? - pokręcił głową. - Interesuje mnie tylko jedna jedyna rzecz związana z zajęciami
twojego Jeffreya. Właśnie na nią patrzę. - Utkwił wzrok na krągłościach rysujących się pod
bawełnianą, niebieską koszulą. - Choć w tym momencie niedokładnie na nią.
Kate poczuła falę gorąca emanującą powoli od piersi na całe ciało. Zupełnie jakby rozpiął jej
koszulę i pieścił ją. Odpowiedź na jego spojrzenie była tak gwałtowna i prymitywna, że Kate
poczuła się wzburzona. Jeśli samo spojrzenie tych dziwnych, złocistych oczu mogło tak na nią
zadziałać, co stałoby się, gdyby jej rzeczywiście dotknął? Z zadowoleniem pomyślała, że ulica
oświetlona jest jedynie ciemną latarnią. Nie chciała pod żadnym pozorem, by zauważył
rumieniec okrywający jej twarz oraz spostrzegł, że oddycha szybciej. Pospiesznie odwróciła
wzrok ...
- Kiedy?
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
- Kiedy?
- Kiedy chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka? - spytała wprost. - Za którym razem uznasz, że
warunki umowy zostały spełnione? Jeśli można, chciałabym wiedzieć.
- Nie myślisz o bojaźliwym wycofaniu się, mam nadzieję? - powiedział zirytowanym, a zarazem
ubawionym głosem. - Chciałabyś, żebym sporządził kontrakt i ustalił dokładnie warunki? –
zaśmiał się nagle. - To by było bardzo podniecające! Moglibyśmy wyliczyć wszystkie
oczekiwane przez mnie pozycje, a następnie przystąpić do ...
- Lubię po prostu grać w otwarte karty - przerwała. Czuła, że jej policzki płoną. - To mnie wcale
nie bawi.
Jej miłe, dziewczęce zakłopotanie wyzwoliło w nim niezwykłą potrzebę opiekuńczej czułości.
- To rzeczywiście nie jest zabawne - powiedział łagodnie. - Wiele razy oskarżano mnie o zbyt
frywolne poczucie humoru. Przyzwyczaisz się do tego. A co do twojego upodobania do
wykładania kart na stół, zobaczymy, czy potrafię cię zadowolić. - Szelmowsko mrugnął okiem. –
Nie uważałem tego za dwustronne porozumienie. Jeśli już o tym mówimy, pozwól mi obiecać, że
również będziesz miała w tym przyjemność. Twoje pierwsze pytanie brzmiało: "Kiedy?" - Z jego
twarzy znikł uśmiech, jeszcze raz wyczuła tlącą się w nim zmysłowość. - Jak najszybciej.
Wziąłbym cię teraz, jeśli miałbym taką możliwość. Pragnę cię aż do bólu. - Spojrzał w jej
błyszczące oczy. - Mnie też to piekielnie dziwi - stwierdził ponuro. - Nie pamiętam, żebym
kiedykolwiek odczuwał do kogoś taki pociąg. Szczególnie jeśli kobieta sprzedaje swe ciało za
cenę mego życia. - Rozchmurzył się, przybierając charakterystyczny, kpiący wyraz twarzy. - Nie
martw się o resztę. Nie jestem zbyt pokręcony, nie zrobię niczego, co nie sprawiłoby ci
przyjemności. - Dotknął kciukiem jej policzka. - Wybacz, ale nie ustalę, ile razy będę się z tobą
kochać. Mam przeczucie, że może to potrwać długo, bardzo długo. Może się nawet rozwinąć w
pełnowymiarowy romans. Będę wymagał, byś została ze mną tak długo, jak będę cię pragnął.
Koniec, kropka. Czy twój przyjaciel Jeffrey wart jest takiego poświęcenia? A może moje warunki
zmieniają postać rzeczy?
Czuła, że pod lekkim dotykiem palą ją policzki i serce zaczyna bić gwałtownie. Usiłowała
mówić spokojnym głosem.

background image

- Jest tego wart. - Odsunęła się poza zasięg jego dłoni. - Nie, to niczego nie zmienia. Po prostu
chciałam wiedzieć.
- Teraz wiesz. - Wyczuła, że się odprężył i opuszcza go napięcie. - Możemy się zająć małym
zadankiem, które wyznaczyłaś, by wypróbować mój temperament. - Skrzywił się. - Nie powiem,
to rozważne zagranie. Jeśli zabije mnie uroczy dżentelmen, z którym coś cię łączy, nie będziesz
musiała wyrównywać długów.
- Nie mów tak - odrzekła ostro, jej oczy przepełnił strach. - Nic ci się nie stanie. Nigdy nie
nalegałabym, byś poszedł ze mną, gdyby naprawdę coś ci groziło. Zabrałam cię ze sobą,
ponieważ potrzebuję czujki. Poradzę sobie sama. - Wzięła głęboki, nerwowy oddech. - Nie masz
się o co martwić. Zajmę się tobą.
Naprawdę tak myślała! Parsknął śmiechem, ale zamilkł, gdy dojrzał w jej oczach dziecięcą
żarliwość. Powinien chyba poczuć się urażony, gdyż uważała, że potrzebuje jej opieki. Jednak
nie odczuwał żadnej urazy. Był poruszony, czuł znów niezrozumiałą czułość.
- Dziękuję - odparł kurtuazyjnie. - Jestem pewien, że wspaniale byś mnie chroniła, ale nigdy nie
odgrywam drugorzędnej roli. Być może znajdę sobie ciekawsze zajęcie. Otwierała już usta, by
zaprotestować, ale dodał szybko: - Czy jesteśmy blisko składu?
- Jesteśmy prawie na miejscu. To tuż za rogiem, parę kroków stąd. Skład na szczęście stoi
oddzielnie. Nie musimy się obawiać, że cokolwiek innego zajmie się ogniem.
- Jestem pewien, że obywatele Mariby będą ci za to wdzięczni - wycedził Beau. - Być może
wystawią ci pomnik w miejskim parku. - Oblizał dolną wargę w kpiącej lubieżności. - Jeśli
obiecasz mi pozować nago, być może załatwię to wszystko za ciebie.
- Och, zamknij się. - Nie potrafiła pohamować lekkiego uśmiechu, który cisnął się jej na usta.
Ten facet był zupełnie niemożliwy. - To nie jest śmieszne, Beau. Inaczej bym tu nie przyszła.
- Nie. Jesteś zła na Despard’a, że usiłował poświęcić twojego przyjaciela Brendena, i chcesz to
sobie odbić. Nie myślisz, że jest to raczej niebezpieczny rodzaj zemsty?
- Zemsty? - Pokręciła przecząco głową. - Byłabym głupia, narażając się na takie ryzyko dla
zemsty.
- Więc dlaczego?
- Z powodu narkotyków - odpowiedziała szczerze. - Nienawidzę ich. Widziałam, co potrafią
uczynić. - W jej oczach pojawiły się dzikie błyski. - Tutaj i w Ameryce Południowej narkotyki są
tańsze. Handlarze nie osiągają tak wysokich cen, jak w Stanach. Dlatego je eksportują. -
Zadrżała. - Jeśli nie udaje im się przewieźć towaru, sprzedają go każdemu, kto zapłaci. Widziałeś
kiedykolwiek dziewięcioletniego ćpuna? Ja widziałam i nie mam zamiaru nigdy więcej czegoś
podobnego oglądać. Jeśli mogłabym spalić wszystkie zapasy heroiny i kokainy, jakie tylko
można znaleźć na świecie, zrobiłabym to.
"Znów przypływ matczynej opiekuńczości" - pomyślał Beau. Najpierw Brenden, potem on sam,
aż w końcu cały cholerny świat! Znana już czułość powróciła ze zdwojoną siłą. Cóż, u diabła,
ona z nim wyczyniała? Z trudem odwrócił wzrok od tych niepokojąco uczciwych oczu.
- Cóż, dziś możemy choć spróbować. Zacznijmy przedstawienie. Orientujesz się chociaż w
sytuacji, czy też musimy przeprowadzić rozpoznanie?
- Jest tylko dwóch strażników, i obaj są w środku. - Zmarszczył brwi. - Chyba że zmienili od
zeszłego tygodnia rozstawienie. Śledziłam Despard’a aż do baraku, a potem rozejrzałam się na
tyłach. Jest tam duże okno, niestety zamknięte. Sprawdziłam to.
- Są tylne drzwi?
- Tak, ale też ich nie otwierają.
Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po jej obcisłych dżinsach i obszernej koszuli.
- Przypuszczam, że nie masz ze sobą czterdziestki piątki ani ręcznego granatu przy pasie? - spytał

background image

uprzejmie. - W jaki sposób miałaś zamiar przeprowadzić uderzenie?
Zawahała się, niezadowolona.
- Coś bym wymyśliła - odparła wykrętnie. - Jestem bardzo zaradna.
- Zauważyłem - powiedział sucho. - Zdaje się też, że działasz bardzo impulsywnie. Następnym
razem zostawisz na mojej głowie wszelkie przygotowania, zgoda? Manewry taktyczne udają się
nieporównywalnie lepiej, jeśli ma się jakiś plan.
- Następnym razem? Cóż, przygotowałam jedną rzecz - odrzekła triumfalnie. - Dwa dni temu
ukryłam kanister benzyny w tekturowym pudle w kupie śmieci na tyłach i przykryłam je
gazetami.
- To już coś. Pod warunkiem, że nie przejechały tędy śmieciarki i nie zabrały wszystkiego.
Pokiwała z przekonaniem głową.
- Nie na Castellano. W Maribie nie ma zakładów oczyszczania miasta. Każdy sam pozbywa się
własnych śmieci.
- Nie dziwne więc, że ta ulica ma nieprzyjemny zapach. - W skupieniu zmrużył oczy. - Czy ci
strażnicy wiedzą, kim jesteś?
- Przypuszczam, że widzieli mnie gdzieś w Maribie - odpowiedziała. - To nieduże miasto, a
Despard od tygodnia usiłował namówić Jeffreya do przewożenia kokainy.
- Może się mimo wszystko uda - powiedział Beau. - Czy tędy dostanę się na tyły? - Wskazał na
małą uliczkę kilka metrów przed nimi. Kiedy przytaknęła, powiedział: - Daj mi tę zapalniczkę, z
której przed chwilą korzystałaś.
Pomyślała z niechęcią, że Beau zachowuje się bardzo apodyktycznie. Nie była do tego
przyzwyczajona. Inni nigdy nie przejmowali inicjatywy, teraz wcale jej się to nie podobało.
Jednak stanowczy ton sprawił, że sięgnęła do kieszeni i podała mu zapalniczkę.
- Co masz zamiar zrobić?
- Coś wymyślę. Jestem bardzo zaradny - powiedział, przedrzeźniając ją złośliwie. - Daj mi
piętnaście minut, po czym zacznij walić we frontowe drzwi. Znajdź sposób, żeby odwrócić
uwagę strażników do czasu, kiedy nie wrócę.
- Powiedziałam ci przecież, że nie ma sposobu na przedostanie się ...
- Pozwól, że ja się będę o to martwił. - Szybko przesuwał się w kierunku przejścia. - Postaraj się
po prostu odwrócić ich uwagę - syknął przez ramię.
- Chyba taką mam rolę tego wieczoru - westchnęła. - Najpierw Despard, a teraz jego nieszczęśni
ludzie.
Przystanął i spojrzał na nią.
- Zauważyłem, jak odwróciłaś uwagę Despard’a. - zabrzmiało to jak pogróżka. - Nie zdejmował z
ciebie łap. Teraz, kiedy jesteś moja, nie będę tego tolerował. Seks absolutnie nie wchodzi w
rachubę, Kate. Znajdź inny sposób, albo dowiesz się, że jestem tysiące razy trudniejszy we
współżyciu niż Despard.
Zanim zdołała odpowiedzieć, zniknął w przejściu, zostawiając ją w osłupieniu. Patrzyła za nim z
wściekłością i strachem. Zachowała przelotne wspomnienie pierwszego wrażenia, jakie odniosła
dziś wieczorem w barze. Szydercza i cyniczna maska kryła z pewnością niezwykle
skomplikowanego człowieka. Być może był rzeczywiście tak niebezpieczny, jak początkowo
myślała. Lojalnie uznała, że jej samej nic z jego strony nie groziło. Jak tylko spłaci dług, nie
ujrzy więcej tego mężczyzny. Stanowili parę nieznajomych, którzy spotkali się dzięki serii
przedziwnych zbiegów okoliczności. Gdy Lantry dostanie to, o co m u chodzi, pozbędzie się jej z
pewnymi oporami. Zaborczość zniknie z pewnością wraz z innymi uczuciami. A jeśli chodzi o to,
jakim jest kochankiem ... Ale o tym nie będzie myśleć. Poczuła dziwny, przejmujący skurcz

background image

żołądka oraz dotkliwe mrowienie między udami. Zmieszała się. Zajmie się tym, kiedy zajdzie
taka potrzeba. Teraz musi zastanowić się nad czymś innym.
Zerknęła na zegarek. Jeszcze pięć minut. Cóż, u diabła, Beau miał na myśli? Niedługo się dowie.
Miała jedynie nadzieję, że wymyśli coś, co odciągnie od nich strażników.
Przygotował akcję odpowiadającą czy nawet przerastającą jej oczekiwania.
Dwaj latynoscy strażnicy gapili się na nią nieco podejrzliwie, ona zaś szlochała z autentyzmem,
o jaki się wcześniej nie podejrzewała.
- Musicie wiedzieć, gdzie jest Ralph - krzyczała histerycznie. - U Alvareza powiedzieli mi, że
poszedł w tym kierunku. Powiedział, że jeśli będę go potrzebować, mogę tu przyjść, że się mną
zajmie. - Łzy płynęły jej po policzkach. - Jeffrey mnie uderzył ...
Nagle usłyszeli huk rozbijanego szkła oraz roztrzaskiwanego drewna. Nie musiała udawać
osłupienia, kiedy ujrzała śmietnik pokaźnych rozmiarów wpadający przez okno z drugiej strony
hali. Tuż za nim pojawił się Beau, nurkując głową w dół przez okno, trzymając w obu rękach
pochodnie. Skulił się, chroniąc głowę, i tygrysim skokiem godnym nie lada akrobaty runął na
twardą, drewnianą podłogę. Znalazł się w połowie pomieszczenia. Wyprostował się zgrabnie i
stanął, nie gasząc pochodni.
Strażnicy drgnęli na pierwsze odgłosy, jednak niecodzienne wejście Beau na chwilę zamieniło
ich w dwa słupy soli. Kiedy był od nich o parę kroków, rzucili się do akcji.
- Madre de Dios! - Niski i krępy strażnik rzucił się naprzód, wyższy sięgnął po rewolwer
zatknięty za paskiem.
Kate zareagowała bezwiednie: skoczyła na sięgającą po broń rękę i uwiesiła się na niej całym
ciężarem. Mężczyzna usiłował się od niej uwolnić. Usłyszał za sobą niski, gardłowy okrzyk, po
czym głuchy odgłos padającego ciała. O wielkie nieba, czy był to Beau?
- Puta! - wrzasnął mężczyzna, do którego ręki uczepiła się jak pijawka.
Uderzył ją z dziką siłą. Poczuła w skroniach oślepiający ból i automatycznie poluźniła uścisk.
Uwolnił się od niej z łatwością, wyrwał jej pistolet i cisnął jednocześnie w Kate beczką. Przez
chwilę czuła jedynie jej ciężar, po czym nie widziała już nic, bo cały pokój zawirował wokół niej.
- Ty sukinsynu! - Zimny głos Beau zabrzmiał tak złowieszczo, że ocknęła się na nowo. A więc to
ten drugi upadł, zorientowała się nie całkiem przytomna. Beau stał tuż przy nich. Oczy
błyszczały mu w gniewie, twarz stała się kamienna. Trzymał wciąż jedną z pochodni, szybkim
ruchem ogarnął płomieniem uzbrojoną rękę strażnika.
Mężczyzna wydał przerażający okrzyk, upuścił pistolet i spazmatycznymi ruchami okładał luźny
rękaw bawełnianej koszuli. Po chwili przestał jęczeć, gdy Beau ciosem karate powalił go na
ziemię.
- Nic ci nie jest? - spytał Beau zatroskanym głosem. Wpatrywała się w nieprzytomnego
mężczyznę, który leżał u jej stóp. Oszołomiło ją tempo i brutalność gwałtownej reakcji Beau.
zauważyła, że koszula strażnika wciąż się tli. Spytała drżącym głosem:
- Czy nie lepiej to ugasić?
- Powinienem poczekać, aż łotr się spali - odpowiedział z wściekłością. - Zrobił ci krzywdę?
- Nie - skłamała, oblizując usta. Była przekonana, że jeśli odpowie twierdząco, Beau jest w stanie
posunąć się do morderstwa. - Jestem tylko trochę zdenerwowana. Za chwilę dojdę do siebie. -
zaśmiała się drżącym głosem. - Widok tlącej się koszulki wcale mi nie pomaga. Proszę, ugaś ją.
Wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz. - Schylił się i obojętnie strzepnął resztkę tlących się
iskierek. - Ten śmieć byłby pewnie pierwszy, gdyby trzeba było sprzedać narkotyki dzieciakom,
o które się tak martwiłaś.

background image

- Być może. - Spojrzała na krępego mężczyznę leżącego nieprzytomnie na podłodze. - Widać, że
jesteś niezłym karateką. - zauważyła płonącą pochodnię obok zwalistego ciała innego
strażnika. - Jego też oparzyłeś?
- Nie za mocno. Skierowałem na niego pochodnię, kiedy chciał się na mnie rzucić. Uderzyłem go
w pierś i odskoczyłem. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Stracił kontrolę na moment i to
wystarczyło, bym do niego podszedł. To zadziwiające, jak ogień przeraża ludzi. Chyba dlatego,
że każdy z nas miał kiedyś przykre doświadczenia z oparzeniami.
- Chyba tak. - Wyprostowała się ostrożnie. Jeśli nie wykonywała gwałtownych ruchów głową,
nie czuła bólu.
- To bardzo sprytne, że wykorzystałeś pochodnie jako broń. - Uśmiechnęła się, siląc na swobodę.
- Wyglądałeś imponująco, wskakując przez okno jak akrobata.
- Starałem się raczej naśladować Burta Lancastera w Karmazynowym Piracie - przeciągle odparł
Beau. Z ulgą stwierdziła, że nie wygląda już tak groźnie.
- Karmazynowy Pirat?
- Klasyka filmów przygodowych. Nie widziałaś? Zaprzeczyła automatycznym ruchem głowy,
czego za chwilę pożałowała, gdyż pociemniało jej w oczach.
- Nie, nigdy nie widziałam żadnego filmu - odpowiedziała niepewnie. - Ale oczywiście czytałam
o nich. Jeffrey mówi, że wiele nie straciłam.
- Nigdy nie widziałaś... - Wykrzywił usta w bezczelnym uśmiechu. - Lepiej by było, gdyby twój
Jeffrey zostawił tobie samej ocenę.
- Tak myślisz? - spytała z roztargnieniem. - Ten stos plastikowych toreb w kącie to musi być
kokaina. Przedziurawię je, a ty przez ten czas przenieś strażników na zewnątrz. Potem weź
benzynę.
- Jeśli nalegasz. Chociaż wolałbym zostawić naszego przyjaciela na stosie. - Odłożył pochodnię
na ziemię i z tylnej kieszeni wyciągnął chusteczkę.
- Odwróć się. - Nie czekał, aż go posłucha, stanął za nią i owinął jej chustkę wokół ust i, twarzy.
Zawiązał ją delikatnie. - Z pewnością nie pomyślałaś o tym, że dym z palącej się kokainy może
być szkodliwy, a nawet śmiertelnie trujący?
- A jest?
- Nie mam pojęcia, ale nie będziemy ryzykować. Zobaczę, czy u któregoś ze strażników nie
znajdę czegoś, co mogłoby zastąpić maskę. Przyklęknął obok zwalistego ciała jednego z nich i
przeszukał mu kieszenie. - O, to się może przydać. - Nacisnął przycisk na kieszonkowym nożu,
który zabrał mężczyźnie. Pojawiło się groźne ostrze. Podał jej nóż trzonkiem do przodu. -
Zaczynaj. Ja szybko przyniosę benzynę.
Znów ta arogancja! Nie była jednak zdolna do sprzeciwu.
Potulnie wzięła nóż i odeszła. Stąpając ostrożnie przez magazyn, usłyszała, jak ciągnął ciała
strażników po drewnianej podłodze. Uklękła przy plastikowych torbach i zaczęła je jak
najszybciej przebijać. Drżały jej ręce, toreb były chyba setki. Przez dłuższy czas dziurawiła
worki. Czemu, u diabła, kokaina nie może być pakowana w większe torby? Te chyba mieściły
kilogram ... Musi być na pewno wiele kilogramowych paczek, żeby zrobić interes za 6 milionów.
- Gotowe? - Beau stanął za nią z kanistrem benzyny i chusteczką obwiązaną wokół nosa i ust.
Przekłuła dwie ostatnie torby, rzuciła na kupę nóż i bardzo ostrożnie wstała.
- Gotowe.
- Na zewnątrz - rozkazał Beau, odwracając ją i popychając lekko w stronę drzwi. - Dołączę do
ciebie za minutę. - Zabrał się do rozlewania benzyny na kokainę.
Odruchowo zrobiła parę kroków do przodu, po czym stanęła jak wryta. Co ona robi! To jest jej
robota, nie Beau. Odwróciła się i zobaczyła, że Beau odrzucił kanister, podniósł płonącą

background image

pochodnię z podłogi, cofnął się i cisnął ją na stos kokainy. Stos zapłonął. Beau odwrócił się
szybko i rzucił w kierunku drzwi, ciągnąc ją po drodze za sobą.
- Powiedziałem, żebyś stąd wyszła - ryknął, z trudem hamując wściekłość. - Czemu, do cholery,
tego nie zrobiłaś?
- To wszystko było moim pomysłem. Nie mogłam cię zostawić sam na sam z moją pracą.
- Czyżby? - W oczach Beau pojawił się dziwny, pytający błysk. Stanął parę metrów za drzwiami,
by zdjąć jej, potem sobie, maskę. - Nie, chyba nie mogłaś, Kate. Patrzył na nią tak intensywnie,
że poczuła się nieswojo. - Czy nie lepiej się stąd wydostać, zanim cały budynek wyleci w
powietrze? To sprowadzi tu resztę ludzi Despard’a.
Odwrócił wzrok.
- Masz rację. - trzymał ją za łokieć, prowadząc od składu. - Chodźmy.
Ciepłe i wilgotne powietrze dotykało jej twarzy jak mokry, tłumiący dywan. Miała nadzieję, że
świeży powiew ożywi jej zdrętwiałe myśli, wprowadzał ją jednak w jeszcze większe otępienie.
- Więc jak się nazywa twój statek?
- "Searcher" - zmrużył oczy z przyjemnością, patrząc na nią. - Stąd chyba nie jest daleko do
doków?
- Nie, nie jest daleko - odparła niepewnie. - "Searcher" to dziwna nazwa dla statku. Większość
nosi damskie imiona. Nikt nie wie dlaczego. - Mówię bardzo składnie - pomyślała z dumą. -
Większość myśli, że stało się to tradycją, od kiedy starożytni greccy żeglarze uhonorowali Atenę.
- Mam nadzieję, że nie uraziłem twoich feministycznych uczuć - powiedział przeciągle. - W
końcu to może być tak samo damskie, jak i męskie imię.
- Feministyczne? Co to znaczy?
Chciał się uśmiechnąć, ale spoważniał z niedowierzania.
Nie żartowała, naprawdę nie wiedziała.
- Wyjaśnię ci to później - odpowiedział powoli. Przekorny uśmiech rozjaśnił mu twarz. - A może
wtedy będę wolał tego nie robić!

- Mój Boże, jaki on wielki! - Kate otworzyła szeroko zdumione oczy, patrząc na trójmasztowy
szkuner zacumowany w porcie. - Widziałam kiedyś żaglowiec w porcie St. Thomas, ten jest
prawie tak samo duży.
- Lubię wygodę - odparł swobodnie Beau. - Lubię czasami przyjmować gości...
- Musisz być bardzo bogaty - zauważyła trzeźwo Kate. - To piękny statek, Beau.
- Cuchnę pieniędzmi - stwierdził nieelegancko. - Powiedziałem ci w barze, że będę dla ciebie
bardzo hojny, nie musisz się o nic martwić.
- Nie martwię się. - Odwróciła wzrok nie chcąc, by dojrzał, jak bardzo zraniły ją te słowa. - Już
Teraz jesteś bardzo hojny. Jeśli tylko wydobędziesz Jeffreya z Castellano, przyrzekam, że nie
będę o nic więcej prosić.
Pomagał jej przejść przez kładkę, trzymając ją opiekuńczo pod rękę. Teraz dopiero zdała sobie
sprawę, że był troskliwy przez całą drogę ze składu na statek. Szli w zupełnej ciszy, jednak Beau
zawsze w porę pomagał jej, gdy napotykali niespodziewane przeszkody na wyłożonej kocimi
łbami drodze. Ta instynktowna opiekuńczość była kolejną anomalią w jego skomplikowanej
naturze.
- Być może z czasem zmienisz zdanie - powiedział cynicznie. - Nie będę cię do tego namawiał.
Jestem przyzwyczajony, by płacić za to, czego pragnę. Mimo to postaram się, żebyś już teraz
dostała pierwszą zaliczkę. - Wskazał na mężczyznę, który leniwie szedł wzdłuż pokładu w ich
kierunku. - Powinienem raczej powiedzieć, że zrobi to Daniel. Ma duże doświadczenie w
doprowadzaniu rzeczy do pomyślnego końca. Prawda, Danielu?

background image

- A jakże - zgodził się uprzejmie wysoki mężczyzna. - Znam najlepsze sposoby na uzyskiwanie
kaucji, wynajdowanie najbliższego ostrego dyżuru w każdym porcie na Karaibach, nie mówiąc
już o moim talencie w dziedzinie dawania łapówek i uspokajania rozwścieczonych ojców i braci
oraz wszelkiego rodzaju urzędników lokalnych władz. Co byś beze mnie zrobił, Beau?
- W wolnym czasie jest też kapitanem "Searchera" - rzekł z uśmiechem Beau. - Czasami
zapomina o tym powiedzieć. Daniel Seifert, Kate Gilbert. Kate zostanie z nami przez pewien
czas.
Daniel Seifert uścisnął jej dłoń z delikatnością zadziwiającą przy jego ogromnych łapach. Miał
około trzydziestu pięciu lat. Był prawie tak samo postawny i dobrze zbudowany jak Julio. Ale na
tym kończyło się podobieństwo. Miał modnie podstrzyżone ciemne włosy, niebieskie oczy o
przeszywającym spojrzeniu i krótko przyciętą ciemną bródkę. Wszystko to składało się na
silnego, choć nie pozbawionego uroku, mężczyznę. Był znacznie bardziej pociągający niż
poczciwy Julio.
- Twoja wizyta jest dla mnie szczególnie miła - powiedział, mrużąc ciemne oczy. - Mamy już
dość męskich odwiedzin na statku.
- Julio i Jeffrey dotarli bez problemów? - spytała Kate z ulgą.
Seifert przytaknął.
- Mniej więcej półtorej godziny temu. Ulokowałem ich razem z załogą. - Podniósł pytająco brwi i
spojrzał na Beau. - W porządku?
- Na razie tak - odparł Beau, wzruszając ramionami. - Czy jesteśmy gotowi do drogi?
- Wedle rozkazu. - Daniel błysnął szyderczym uśmiechem. - Czy ośmieliłbym się nie zastosować
do twoich poleceń?
Beau żachnął się.
- Zrobisz wszystko, co sprawi ci przyjemność. - Spojrzał na ogromne ręce kapitana wciąż
ściskające dłonie Kate. - Puścisz ją wreszcie, czy masz nadzieję, że to cię z nią połączy?
- Bardzo kuszący pomysł. - Seifert z niechęcią puścił ręce Kate. - Ale chyba już zdobyłeś prawo
pierwszeństwa.
- Oczywiście - przytaknął szorstko.
- Przypuszczam w takim razie, że kabina gościnna, którą przygotowałem, nie będzie potrzebna.
odparł obojętnie Seifert. - Wielka szkoda.
- Muszę zobaczyć się z Jeffreyem i Julio, i powiedzieć im, że jestem cała i zdrowa - rzekła Kate z
przejęciem, przygryzając dolną wargę. - Julio nie zmruży wcześniej oka.
Beau pokręcił przecząco głową.
- Nie dziś wieczorem. Zobaczysz się z nimi jutro rano. - Zwrócił się do kapitana. - Zabieram ją
do swojej kabiny. Wpadnij do Rodrigueza i daj mu znać, że Kate jest bezpieczna, dobrze?
Seifert skinął głową.
- W tej chwili. Myślę, że nie będzie to wyjątkowym nie taktem, jeśli spytam, przed czym jest
bezpieczna?
- Potem ci powiem. - Popchnął ją delikatnie do przodu. - Pożałujesz, że to straciłeś.
- Być może - powiedział z wolna kapitan. - Twoi kumple nie są zazwyczaj tak czarujący, jak pani
Gilbert. - Spojrzał na Beau, który otworzył drzwi na dolny pokład. - Nie zapomniałeś o czymś?
Beau spojrzał niecierpliwie przez ramię.
- O czym?
- Dokąd mamy płynąć? Na Trynidad?
Beau wzruszył ramionami.
- Po prostu opuść wody terytorialne Castellano. Jutro zadecydujemy, dokąd płyniemy dalej.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Kabina była zadziwiająco obszerna i wygodna, jak na rozmiary statku. Duża koja znajdująca się
naprzeciw wejścia pokryta była wesołym, żółtym płótnem, które kontrastowało z eleganckimi
dębowymi boazeriami i brązowo-beżowym tweedowym pokryciem podłogi. Wbudowaną w
ścianę szafkę zamykały drzwiczki rzeźbione w ładny, geometryczny wzór, który nowoczesnemu
pomieszczeniu dodawał element przyjemnego, śródziemnomorskiego przepychu.
- Bardzo ładna - powiedziała Kate, przebiegając wzrokiem po szafce. - Teraz rozumiem, co
miałeś na myśli, mówiąc o wygodzie. - Te wszystkie wspaniałe książki.
Przez drzwiczki można było dojrzeć oprawione w skórę opasłe tomy i małe, jasno oprawione
książeczki. Wiele by dała, by spędzić nad nimi tydzień.
Nagle uderzyła ją myśl, że być może ten tydzień nadejdzie. Po to przecież trafiła do tej kabiny.
Miała oddać się Beau na koi, którą tak bezosobowo podziwiała. Tej nocy. Powiedział, że chce
dopełnić ich umowy jak najszybciej, właśnie dlatego przyprowadził ją do kabiny. Dlaczego nie
denerwowała się już tak bardzo, myśląc o nocy z nieznajomym? Czuła jedynie osłabiające
zmęczenie i senność, która przenikała do każdej komórki jej ciała.
- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział szorstko Beau. Trzymał ją pod rękę i prowadził w
stronę łóżka. - W najbliższej przyszłości będziesz tu spędzać dużo czasu. Usiądź.
Trącił ją łokciem i jego prośba zmieniła się w rozkaz. Kate usiadła na brzegu koi i podniosła na
niego zmęczone oczy. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, Beau zdążył jej rozpiąć trzy
guziki od bluzki. Tak szybko? Widać był zbyt niecierpliwy, by dłużej czekać na uiszczenie
płatności.
Spojrzała w górę na jego spiętą twarz schylającą się nad nią. Nie próbowała mu przeszkodzić,
gdy zręcznie ją rozbierał. Miał niezaprzeczalne prawo, by domagać się mego ciała. Kiedy tylko
miał ochotę - pomyślała ze zmęczeniem. Pragnęła jedynie, by wcześniej pozwolił jej nieco
odpocząć.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym wziąć prysznic, zanim to zrobimy - powiedziała
spokojnie. - Pod wieloma względami był to niezwykły wieczór.
Spojrzał na nią z lekkim wyrazem zdziwienia.
- Zanim "to" zrobimy? - W jego głosie słychać było źle hamowaną złość. - Z jakimi ty, do
cholery, sypiałaś mężczyznami? Czy zamęczają cię, kiedy jesteś tak wyczerpana i pobita, że
padasz z nóg?
Spojrzała zmieszana na wpół rozpiętą bluzkę.
- Dlaczego więc ...
- Mam zamiar cię umyć i położyć do łóżka - przerwał jej ostrym tonem. - I wcale nie chcę "tego"
robić, do cholery! Najpierw muszę spojrzeć na twoją głowę. Ten łajdak uderzył cię bardzo
mocno, wbrew temu co mówiłaś. Chciałem przyjrzeć się ranie jeszcze na miejscu, ale myślę, że
bez awantury nie zgodziłabyś się na to. To byłoby dla ciebie gorsze niż spacer na statek.
- Nic mi nie jest, mówiłam ci ...
Rozpiął jej do końca bluzkę i ściągnął ją z ramion, po czym sprawnie zabrał się do odpinania
białego biustonosza.
- Bzdura. Zbyt długo byłem profesjonalnym atletą, żeby się nie zorientować. Przez całą drogę na
statek wlokłaś się, jakbyś za chwilę miała rozpaść się w kawałki.
- Byłeś atletą? - powtórzyła zdziwiona. - Teraz rozumiem, dlaczego tak sprawnie przeskoczyłeś
przez okno.
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem akrobatą cyrkowym, jak myślałaś - odrzekł z
przekąsem. - Byłem solistą w rewii na lodzie, a potem przez sześć lat trenerem ekipy
olimpijskiej.

background image

- A co robisz teraz?
- W tej chwili odgrywam podwójną rolę: pokojówki i lekarza okrętowego - rzekł szorstko,
opuszczając paski od jej stanika. - A przede wszystkim jestem słynnym włóczęgą. Moja sława
pochodzi z pokaźnego, śmierdzącego majątku.
- Rozumiem.
- Czyżby? - Spojrzał na nią i zmrużył oczy. - Nie dyskwalifikujesz mnie jako nieczułego
playboya, nie starasz się mnie nawrócić ze złej, rozwiązłej drogi?
- Nie mam do tego prawa - powiedziała poważnie. - Nie wydajesz się aż tak rozwiązły.
- Być może w porównaniu z twoimi znajomymi. - Zdjął jej stanik, po czym znieruchomiał,
zaczerpnął gwałtownie powietrza. - Liane myliła się. Wcale nie jesteś za chuda. - Dotknął
delikatnie jej piersi. - Jesteś zwarta, piękna i idealnie krągła. - Jego oczy pociemniały i zamgliły
się. - I taka jedwabista. - zakreślił palcem krąg wokół ciemno różowej brodawki. - Złocisty
jedwab. Boże, nigdy nie widziałem takiej skóry, ciepłej, delikatnej i jedwabistej jak u dziecka.
Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem w barze, zastanawiałem się, czy właśnie taka będziesz.
- Teraz wiesz - odpowiedziała niepewnie. Czuła, że jego leniwy palec pali ją i czegoś szuka,
sunąc wzdłuż jej ciała. Nagle zapomniała o zmęczeniu i świdrującym bólu w skroniach. Oblizała
wargi. - Czy zmieniłeś zdanie?
- Nie - odpowiedział niewyraźnie. - Mój umysł jest wciąż tak samo zdecydowany, tylko moje
ciało się waha. Czy cała jesteś taka opalona?
Przytaknęła.
- Lubię słońce. W lesie, gdzie trzymamy cessnę, jest mały stawek, czasami tam się opalam.
Palcem dotknął różowej, zwartej piersi.
- Nago? - spytał niskim głosem.
- Tak. - Ledwie wykrztusiła. - Nigdy tam nikogo nie ma. Miała wyschnięte i napięte gardło,
pewna była, że słyszy bicie swego serca pod delikatnym dotykiem. Nie zdawała sobie wcześniej
sprawy, jak wrażliwa może być jej skóra; że delikatna pieszczota potrafi wysyłać sygnały do
całego ciała. Nie musiała spoglądać w dół, by zorientować się, że jej pierś napęczniała i
rozwinęła się dla niego. Zauważyła to w jego ciemniejących oczach. To dziwne, ale czuła, że
wszystkie te reakcje są ze sobą związane.
- Kiedyś to zobaczę - powiedział głosem tak aksamitnie łagodnym, jak dotykające ją palce. –
Będę siedział i patrzył, jak słońce płynie na ciebie jak złoty deszcz, pieszcząc cię i dodając ci
blasku. - Delikatnie ją uszczypnął, poczuła się dotkliwie niepełna. - Wtedy do ciebie przyjdę i
sprawię, byś dla mnie błyszczała. Poczujesz się otwarta, będziesz kwitła i drżała. - Widziała na
jego czole pulsującą szaleńczo żyłkę. - Chcę wiedzieć, że wszystko, co dla ciebie robię, rozpali
cię i roztopi, sprawi, że odpłyniesz. - zaczerpnął głęboko powietrza, po czym potrząsnął głową,
jakby chciał się z czegoś oczyścić. - Chyba oszalałem. Przez chwilę zdawało mi się, że leżysz
tam i czekasz, bym do ciebie przyszedł. - Opuścił dłoń i cofnął się o krok. - No dobrze, lepiej
zaprowadzę cię pod prysznic, inaczej zapomnę, że chodzi o grę. - Pomógł jej wstać. - Rozbierz
się do końca, ja przez ten czas znajdę ci coś do ubrania. - Podszedł do szaty wbudowanej w
ścianę i pchnął drzwiczki. - Jutro będziesz musiała się zadowolić moimi szortami i koszulką.
Twoje ubranie będzie się prało. Często chodzisz w jednej koszuli?
- Nie, pierwszy raz. - Zrzuciła tenisówki i ściągnęła dżinsy. Wpatrywała się w plecy Beau,
podczas gdy on przeszukiwał szafę. - W rzeczywistości nie zmieniamy tak często miejsca. Jeffrey
wyznacza akcje i czeka u siebie na klientów. Byliśmy na Castellano przez mniej więcej cztery
lata.
- Mówisz o nim jak o prawniku z jakiegoś przedsiębiorstwa - zakpił Beau. - Ale z tego co wiem
na

background image

temat Castellano, musiał tu mieć wspaniałe pole do popisu w swoim zawodzie. - Wyciągnął z
szafy niebieski szlafroczek ozdobiony weneckimi wstążkami. - Tak mi się zdawało, że to tu
widziałem - powiedział, patrząc krytycznie na szlafrok. - Barbara musiała to zostawić, kiedy
opuściła statek na Barbados. Kolor niebieski powinien pasować do twoich oczu. Masz coś
przeciwko noszeniu ubrań innych kobiet?
Barbara? Jak wiele jego kochanek zajmowało tę kabinę i dlaczego myśl o tych kobietach bolała
ją tak bardzo?
- Nie, to mi nie przeszkadza - powiedziała łagodnie. - Zachowałabym się niewdzięcznie, gdybym
była taka drobiazgowa, prawda?
- Cieszę się, że jesteś na tyle taktowna. Niewiele znam kobiet, które ... - Spojrzał przez ramię i
słowa zamarły mu w gardle. Stała zupełnie naga, patrząc na niego z całkowicie nieskrępowaną,
czystą prostotą. Nie było w niej wstydu, jedynie szczera otwartość, która go wcześniej poruszyła.
Miała podkrążone ze zmęczenia oczy i opuszczone ramiona, co nie wpływało na prężność jej
sylwetki. Chyba się starzeję - pomyślał. Nigdy wcześniej nie patrzył na śliczną, nagą
dziewczynę, zauważając jedynie, że jest odważna. A ona była śliczna. Piękne, pełne piersi
falowały, miała wysmukłe biodra, a jej nogi były silne i kształtne. Całe ciało pełne było siły i
wdzięku, miała jednak bardzo delikatne kości, przez co wyglądała niezwykle bezbronnie. Siła i
bezbronność. To dwie przeciwne fizyczne cechy widoczne były w jej osobowości, stanowiąc
nadzwyczajną mieszankę. Spojrzał na szlafroczek, który trzymał w ręku i dopiero teraz dostrzegł,
że jest zupełnie bez gustu. Powiesił go do szafy i wyciągnął własny, biały, aksamitny strój.
- To będzie wygodniejsze - powiedział, szybko zamykając drzwi od szafy i rzucając jej okrycie
na łóżko. - Chodź.
Otworzył drzwi do położonej obok łazienki i stanął na brązowo-beżowych kafelkach.
Wyregulował wodę w prysznicu o matowych ściankach tak, by płynęła łagodnym strumieniem.
Odsunął się z figlarnie galanteryjnym gestem.
- Mademoiselle. Dołączę do ciebie, jak tylko wyskoczę z ciuchów.
Oddzieliły ich matowe drzwi. Z radością uznała, że nagłe ciepło bijące jej z policzków może być
teraz przypisane parze unoszącej się z wody. Wystarczająco peszył ją tajemniczymi spojrzeniami,
nie myślała jednak, że się rozbierze i wejdzie razem z nią pod prysznic. Pod natryskiem było
niewiele miejsca dla jednej osoby, co dopiero dla dwóch. Wzięła głęboki oddech i wydęła
policzki. Cóż to za różnica? W końcu dojdzie między nimi do mniejszej czy większej poufałości.
Będzie gotowa, by to zaakceptować.
- Posuń się trochę do przodu, Kate. - Matowe drzwi stały otworem. Instynktownie posłuchała go,
kiedy wszedł pod prysznic i zamknął za sobą drzwi. Poczuła na plecach ciepłą pierś Beau, kiedy
pochylił się, by sięgnąć po mydło. - Pozwól, że usunę z siebie ten smród i wtedy zajmę się tobą.
Przerzucanie śmietników i zabawa z benzyną oraz kupami śmieci nieomylnie sprawdza
skuteczność męskiego dezodorantu. - Czuła, jak ociera się o nią co chwilę, mydląc pierś i tors.
Patrzyła jednak uparcie w kafelki na wprost siebie. - Dobrze się czujesz? Nie masz zawrotów
głowy ani duszności?
- Nie, powiedziałam ci, że wszystko w porządku - odparła szybko. Serce biło jej w takim tempie,
jakby chciało wyskoczyć z piersi. Skóra stała się wyczulona na najlżejsze muśnięcie, z każdym
jego dotykiem zdawała się piec i palić. - Nie zrobił mi krzywdy.
- Skąd, u diabła! - Złapał ją w pasie i przesunął nieco, tak że teraz cały strumień wody spadał na
niego i zmywał zeń mydło. - Powinienem był spalić tego drania.
- Prawie ci się to udało - powiedziała, tracąc oddech. Dotykał jej tylko przez chwilę, jednak
wciąż czuła na sobie jego ręce. - Przez moment bałam się ciebie bardziej niż ich.
- Bałaś się? - Poczuła, że patrzy na nią, sama jednak nie odwróciła wzroku od kafelków. - Nie

background image

wyglądałaś na przestraszoną. Jeśli dobrze pamiętam, miałaś zamiar sama stawić im czoła.
- To nie znaczy, że się nie bałam - odpowiedziała z prostotą ... Musiałam to zrobić. Zawsze
trzeba robić to, co konieczne, nawet jeśli nie jest się zbyt odważnym. Zapominasz wtedy o
wszystkim i chcesz jak najszybciej zakończyć sprawę.
- Tak jest z tobą? - W jego głosie zabrzmiała dziwnie czuła nuta. - W takim razie rzeczywiście się
myliłem. Ominie cię więc czerwona odznaka za odwagę.
- To była wspaniała książka, prawda? - zapytała żywo. Rozjaśniła się jej twarz. - Znalazłam ją w
angielskiej wersji w antykwariacie parę lat temu w Maracaibo. Zazwyczaj czytam hiszpańskie
albo portugalskie tłumaczenia, ale myślę, że przyjemniej jest poznać książkę w oryginale, nie
uważasz?
- Och, z pewnością - mruknął. - W ilu językach potrafisz czytać?
- Po hiszpańsku i portugalsku - odrzekła. - Mówię trochę po francusku, ale nie potrafię pisać ani
czytać.
- Szkoda - stwierdził łagodnie. - Odwróć się i pozwól, że na ciebie spojrzę. - Położył jej ręce na
ramionach. - Więc jesteś wielbicielką Stephena Crane'a? Kogo jeszcze lubisz?
- Wszystkich - odpowiedziała z rozmarzonym uśmiechem, odwracając do niego posłusznie twarz.
Szekspira, Samuela Clemensa, Waltera Scotta. - Rozdzielał krótkie mokre kosmyki, które
oblepiały jej twarz. - Szczególnie lubię Szekspira. W jego słowach jest tyle muzyki.
- Masz jakieś zastrzeżenia do dwudziestego wieku? - Delikatnie dotykał guza na jej głowie,
przybrawszy celowo bezosobowy wyraz twarzy.
- Nie, po prostu za granicą łatwiej jest znaleźć klasyków.
- Nie jest źle - powiedział z ulgą. - Nie boli cię głowa?
Położył jej ręce na karku i zaczął łagodnie masować zmęczone mięśnie szyi i ramion.
- Nie. - Ze zdziwieniem stwierdziła, że mówi prawdę. Dotkliwy ból prawie zniknął. Łagodzący
prysznic i te magiczne palce roztapiały jej mięśnie jak rozgrzane masło. Bezwiednie podsunęła
się do niego, składając mu głowę na ramieniu jak zadowolone dziecko. - Wszystko przeszło.
- Dobrze. - Poczuła, że musnął ją ustami w czoło. - Jaką sztukę Szekspira najbardziej lubisz?
- To Romeo i Julia. Wiem, że uważana jest za najsłynniejszą, ale ma coś takiego w sobie, co
zawsze mnie wzrusza. I słowa ... - Roztargnionym ruchem objęła go w pasie. - Są jak słońce,
czyste, jaśniejące i piękne.
- Złoty deszcz? - zasugerował. Ze wspaniałą dokładnością wynalazł na jej szyi napięte ścięgna.
- Hmm ... - Pokiwała z zadowoleniem głową. Poczuła wilgotną czuprynę pod policzkiem oraz
zapach mydła i piżma, który go otaczał. - Nigdy tak o tym nie myślałam, ale to ładny sposób,
żeby to opisać. Złoty deszcz słów. - Przysunęła się nieco bliżej. - Lubię jak ... - Przerwała, gdyż
kiedy przytulił się do jej brzucha, wyczuła, że jest podniecony. Otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia, kiedy spojrzeniem powędrowała w dół po jego ciele.
Zaśmiał się.
- Czego się spodziewałaś? Te śliczne cycuszki ciągle mnie szturchały, myślałem tylko o tym, by
przytulić ten mały wyzywający tyłeczek od chwili, kiedy tu wszedłem. Wiesz, nie jestem z
żelaza...
Cofnęła się.
- Przepraszam - zająknęła się zmieszana. - Nie chciałam ...
- Szsz ... - powiedział łagodnie. Zacisnął jej ręce na karku i podniósł jej głowę, by spojrzała mu w
oczy. - Nie jestem z żelaza, ale nie jestem też młodym chłopcem. Oczywiście, że cię pragnę, ale
też nie rzucę cię na podłogę i nie zgwałcę. Wezmę sprawę w swoje ręce. - Spojrzał figlarnie w
dół na siebie i nagle rozjaśniły mu się oczy. - Oczywiście, jeśli obiecasz, że ty tego nie zrobisz.
Ten facet jest naprawdę niemożliwy - pomyślała, uśmiechając się do siebie.

background image

- Postaram się jakoś powstrzymać.
Zastanawiała się z zakłopotaniem, że właśnie oto stoi naga jak niemowlę i żartuje z tym
niesamowicie pociągającym mężczyzną. Co dziwniejsze: kiedy minęło pierwsze wrażenie
obezwładniającej nieśmiałości, poczuła się całkowicie naturalnie i swobodnie. On jest takim
dziwnym człowiekiem. Czułość i gwałtowność, dowcip i cynizm, męskie żądze i prawie
matczyna łagodność. Teraz jednak czuła się z nim tak dobrze, jakby znała go od lat.
- Ufam ci - powiedział beztrosko, sięgając po gałkę, by wyłączyć wodę. - Wykazałaś niezwykle
dużo siły woli w innych dziedzinach. Powinienem uwolnić cię od pokusy. - Przeniósł ją szybkim
ruchem spod prysznica i owinął delikatnie ręcznikiem, po czym sam wyszedł spod natrysku. -
Biegnij do kabiny, ja się wytrę. Na półce u góry szafy znajdziesz suszarkę. Kontakt jest na
ścianie przy koi. - Poklepał ją przez ręcznik po pośladkach. - I natychmiast się ubierz.
Klimatyzacja w kabinie włączona jest na zbyt niską temperaturę, byś mogła wyschnąć.
- Dobrze - odparła oszołomiona, otwierając drzwi od łazienki.
Jego zaborcza opiekuńczość nieustannie wyprowadzała ją z równowagi i przepełniała dziwnym
ciepłem. Przecież to ona zawsze żywiła i chroniła. Dziwnie czuła się w zupełnie odmiennej roli
po tych wszystkich latach. Dziwnie ... i raczej przyjemnie.
Siedziała na koi zawinięta w białe, aksamitne wdzianko i kończyła suszyć włosy, kiedy Beau
wyszedł z łazienki. Był nagi, tylko na biodrach miał niedbale zawiązany ręcznik. Miał wciąż
mokre, zaczesane zawadiacko włosy. Bez ubrania rzeczywiście wygląda na atletę - pomyślała
rozkojarzona. Na jego szczupłym i muskularnym torsie nie było ani grama tłuszczu. Jego ręce i
nogi były silne, symetryczne i wdzięczne. Musiał być piękny, kiedy jeździł na łyżwach, myślała z
rozmarzeniem. Chciałaby go wtedy zobaczyć.
- Dlaczego rzuciłeś łyżwiarstwo? - spytała spontanicznie.
- Miałem już tego dosyć - powiedział, przechodząc przez kabinę i stając przed nią. Wyciągnął
rękę, tak jakby chciał sprawdzić, czy ma suche włosy, ale zatrzymał, się bawiąc się jednym
kosmykiem, rozwijając go raz po raz. - Przez pewien czas sprawiało mi to przyjemność, ale ja
nigdy nie słynąłem ze stałości. Nie ma sensu trzymać się przy czymś, co straciło urok.
Poczuła nagle niewytłumaczalne ukłucie gdzieś w okolicy serca. Nie, Beau Lantry nigdy nie
zainteresowałby się trwałym i stabilnym związkiem. Nawet już po krótkiej znajomości powinna
sobie zdać z tego sprawę. Wszystko widać było w zuchwałym wygięciu tych pięknych,
zmysłowych ust oraz w rozbieganych i błyszczących oczach.
- Podobają mi się twoje włosy - powiedział. - Są jak jedwabista, delikatna wełna. Cała jesteś
jedwabista, twoja skóra, twoje włosy .... - Opuścił dłoń i odwrócił się. - Już jesteś sucha. Wskakuj
do łóżka, zgaszę światło.
Wyłączyła małą suszarkę i położyła ją na jego wyciągniętej dłoni.
- Po której stronie mam spać. Z lewej czy z prawej? - spytała uprzejmie.
Wykrzywił usta.
- Pod spodem - odpowiedział. - Albo na górze. - Kiedy podniosła w zdumieniu brwi, mrugnął do
niej. - Nieważne. Tak tylko pomyślałem. Śpij przy ścianie. To mi da wrażenie, że jesteś
uwięziona i bezsilna.
- Bo tak jest - mruknęła, podnosząc przykrycie i wślizgując się pod kołdrę. - To nie złudzenie.
Przestał się uśmiechać.
- Tak, to prawda. - Przeszedł przez pokój i niedbale wrzucił suszarkę do szafki. - Głupi jestem, że
o tym zapominam. - Zgasił światło, pokój pogrążył się w ciemności.
Patrzyła, jak jego cień zbliża się do koi, zatrzymując się jedynie na chwilę, by zrzucić ręcznik.
Poczuła, jak ugina się pod nim materac, kiedy położył się koło niej. Wzięła głęboki oddech,
starając się rozluźnić.

background image

- Przysuń się, Kate. - Podsunął się bliżej, biorąc ją w ramiona z wrodzoną pewnością siebie. -
Chcę cię przytulić. - Łagodnie gładził jej plecy. - Jesteś sztywna, jakbyś połknęła kij, kochanie. -
Jego lekki, południowy akcent zabrzmiał niezwykle łagodnie, kiedy przytulił twarz do loczków
na jej skroni. - Po prostu chwila pieszczoty, to wszystko. Odpręż się i pozwól się przez chwilę
kochać. - Drażnił się z nią, ciągnąc ustami za jeden z loków. - Kocham twoje włosy. Wciąż mam
ochotę, żeby wpleść w nie ręce i bawić się nimi jak dziecko. Jak wyglądają, kiedy są dłuższe?
- Okropnie - powiedziała cicho. Czuła ciepło jego nagiego ciała nawet przez gruby aksamit
wdzianka. - Są takie delikatne, że przy najmniejszym podmuchu wiatru zupełnie się plączą.
Dlatego zawsze je ścinam.
- Aha ... - Otarł policzek o jej skroń w geście, który był zarazem zmysłowy i chłopięcy. –
Wolałbym chyba długie. Wyglądałabyś trochę dziko i po cygańsku - powiedział. - Choć tak też
jest dobrze.
- Cieszę się, że tak myślisz - odrzekła sucho. - Nie mam zamiaru ich zapuszczać.
- Zobaczymy - powiedział rozkojarzonym tonem. Niezadowolony dotykał jej koszuli. - To
ubranie jest cholernie szorstkie. Chcę się do ciebie dostać. - Westchnął i przysunął ją bliżej
siebie, kładąc jej głowę w załamaniu swego ramienia. - Jesteś zmęczona? Jeśli nie chcę zachować
się jak ten łajdak, który chciał cię pobić, muszę o tym pamiętać, prawda? Idź spać, Kate.
- Czy chciałbyś...
- Zrobić "to"? - przerwał jej. - O tak, jak najbardziej. Ale zawsze w takim momencie przeważa
we mnie kodeks rycerskiego południowca. - Miał wyraźnie podenerwowany głos. - W
najbardziej nieodpowiednich, diabelskich momentach.
- Jestem ci winna ...
- Kate, słodka Kate, zamknij się. - Przeczesywał jej włosy. - Zdaję sobie sprawę, że jesteś mi
gotowa podać swoje słodkie ciało na tacy i to wcale nie ułatwia sprawy.
- Dobrze - wyszeptała. Wydarzenia tego wieczoru wraz z uczuciami, które doszły w niej do
głosu, zaczęły brać nad nią górę i prawie im uległa. Powiedziała zmęczonym głosem: - Czy ci to
nie przeszkadza?
- Nie może mi przeszkadzać.
Nagle z sennej mgły wyłoniło się niewyraźne wspomnienie.
- Kto to jest wuj George?
- Słucham?
- Wuj George - wymamrotała. - Powiedziałeś, ze Despard przypomina ci wuja George'a.
- Ach, to nikt ważny. Po prostu jeden z moich bardziej skąpych krewnych. Nie myślałem o tym
starym łajdaku przez lata aż do chwili, gdy spotkałem Despard’a. - zapadła długa cisza i Kate
prawie zasnęła, kiedy Beau zachichotał. - Boże, gdyby Daniel mógł mnie teraz zobaczyć.
- Daniel? - spytała sennie.
- Nigdy by nie uwierzył. - Był ubawiony, a jednocześnie walczył z rozdrażnieniem. - Rozmawiać
o Szekspirze i Samuelu Clemensie z nagą kobietą pod prysznicem, po czym położyć się z nią do
łóżka niewinnie jak niemowlę. Nic by go bardziej nie ubawiło.
- Naprawdę? - Ledwie mogła otworzyć oczy. - Jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi, prawda?
- Byliśmy wiele razy w trudnych sytuacjach. To zawsze bardzo zbliża.
- On tak dziwnie wygląda. Inaczej niż Charon, którego widziałam na różnych obrazach.
- Charon?
- Przewoźnik - mruknęła, wtulając głowę głębiej w jego ramię. - Przez rzekę Styks.
- Ach, ten Charon. - Jego aksamitny głos skrył śmiech. - Wybacz, że nie skojarzyłem. Rozumiem,
że wody terytorialne Castellano mogą ci się kojarzyć z rzeką zmarłych, jeśli znalazłaś się w takiej
sytuacji, ale nie jestem pewien, czy Danielowi schlebiałoby porównanie do tej akurat mitycznej

background image

postaci. - Owijał jedwabisty lok wokół palca. - Był wściekłym, sinobrodym starcem, jeśli dobrze
pamiętam.
- Cóż, przynajmniej broda się zgadza. - Powieki jej opadały.
- Dobrze się orientujesz w mitologii. Uczyłaś się tego w szkole?
Pokręciła głową.
- Nigdy nie chodziłam do szkoły - odpowiedziała zaspana. - Czytałam o tym w encyklopedii.
W jego głosie pojawiło się rozczarowanie.
- Nigdy nie chodziłaś do szkoły?
- W każdym razie przestałam, kiedy miałam siedem lat. Dużo podróżowałam. - Bardzo chciała,
żeby przestał zadawać jej pytania. Marzyła jedynie o tym, by zasnąć. - Jeffrey mówił, że to nie
ma znaczenia. Kiedy miałam osiem lat, kupił mi komplet encyklopedii i kazał mi czytać
piętnaście stron dziennie, aż przeczytałam wszystkie. Mówił, że, to tak samo skuteczne, jak
każda inna, stara i nudna szkoła.
- Och, naprawdę? - Smutek pojawił się teraz w jego głosie na miejscu radości. - Twój Jeffrey zna
chyba wszelkie recepty, jeśli chodzi o twoje szczęście. - Nic dziwnego, że nie poznał jeszcze
nikogo podobnego do niej. - Czy zawsze robisz, co ci radzi?
Ale ona już spała. Oddychała równo i spokojnie, wtulając się w zagłębienie jego ramienia.
Na miłość boską, zestaw encyklopedii! Mitologia, klasycy i miliony faktów bez interpretacji! I
młoda dziewczynka z niezaspokojonym głodem słowa pisanego, z zapałem pochłaniająca te fakty
i sięgająca po więcej. Po chwili przyszła mu do głowy inna myśl. Sufrażystki. Nie słyszała o
sufrażystkach.
Potrząsnął nią, by się zbudziła.
- Te encyklopedie, Kate. W którym roku zostały wydane?
- Co? - spytała nieprzytomnie.
- W którym roku zostały wydane? - spytał.
- Ach, tak. - mruknęła. - W 1960. - I znów usnęła.
Wolno opadł na poduszkę, wpatrując się w ciemność.
- No, niech mnie szlag trafi!

Jeffrey Brenden opierał się o nadburcie statku. Jego kręcone, szpakowate włosy rozwiewał
poranny wiatr. W zbyt obszernych dżinsach i szarej bluzie, ubraniu, które pożyczył od któregoś z
członków załogi, jego lekko żylaste ciało wyglądało bardziej smukle niż zeszłego wieczoru. Gdy
pojawił się Beau, spojrzał na niego bystro i przenikliwie.
- Czyż to mój hojny gospodarz? - Wyciągnął rękę i uśmiechnął się ciepło. - Julio powiedział mi,
że wiele panu zawdzięczam. - Skrzywił się. - Obawiam się, że nic nie pamiętam. Byłem nieźle
ścięty wczoraj wieczorem.
- Całkiem nieźle - zgodził się Beau. Rozejrzał się po pustym pokładzie. - Gdzie jest twój
przyjaciel Rodriguez?
- Je z kapitanem i załogą śniadanie. - Wykrzywił ponuro usta. - Nie jestem dziś rano w stanie
spojrzeć na kawę. - W zadumie przebiegł oczyma po wysokich masztach. - To piękny statek,
panie Lantry. Zawsze chciałem mieć żaglowiec.
- Dlaczego nie kupił pan żadnego? - spytał zjadliwie Beau. - Jeśli wierzyć Kate, pasowałby do
pańskiego obrazu bardziej niż samolot. Mówi, że jest pan kimś w rodzaju nowożytnego Sir
Francisa Drake'a.
- Jestem przemytnikiem - rzekł Brenden po prostu. - Kate zawsze usprawiedliwia mnie tym
romantycznym nonsensem, ale ja wiem, kim jestem. - Uśmiechnął się smutno. - Ostatnio trudno
tego nie zauważyć. Despard utarł mi nosa.

background image

- I Kate też - dodał umyślnie Beau. - Uważa pan, że to w porządku mieszać ją w ten brudny
interes?
- Kate nigdy nie była w nic wmieszana - odparł asekuracyjnie Brenden. - Zawsze trzymałem ją z
dala od tego.
- Możesz mieć kłopoty, by przekonać o tym władze. Mogliby ją uznać za współwinną. - Zacisnął
usta. - Jednak miałeś kłopoty, by trzymać ją na dystans, o czym może świadczyć ostatnia noc.
Brenden uśmiechnął się z dumą i lekkim smutkiem.
- Masz rację. Upiera się jak małpka, kiedy chce coś zrobić. Zawsze skacze na główkę w środek
bójki i wszelkiego piekła i ponosi wszystkie tego konsekwencje. - Wspomnienia zamgliły mu
oczy. - Pamiętam, kiedy była małą dziewczynką, zachowywała się jak mała mamusia. Mówiła do
mnie: "Nie martw się, Jeffrey, jakoś to będzie. Ja coś poradzę." - Odwrócił się, opierając łokcie o
burtę. - I wiesz co? Zazwyczaj się jej udawało.
- Długo się znacie - zauważył Beau. - Powiedziała, że jesteście przyjaciółmi. Jak się spotkaliście?
- Jej matka była Amerykanką, występowała w nocnym klubie w Rio de Janerio. - Wzruszył
ramionami. - Żyliśmy ze sobą przez mniej więcej rok. Potem Sally zdecydowała przenieść się na
bardziej zielone pastwiska. Po prostu pewnego dnia, kiedy byłem w Santiago, spakowała się i
wyjechała. Przerwał na chwilę. - Zostawiła Kate.
- Urocze - rzucił Beau przez zaciśnięte zęby. Poczuł podobny przypływ złości, jaki poraził go,
gdy ten łajdak uderzył Kate pistoletem. - Przypuszczam, że po prostu o niej zapomniała. Jak o
parze starych butów.
- Sally nie była aż tak zepsuta - powiedział spokojnie Brenden. - Ona po prostu nie nadawała się
na matkę. Nie wiedziała, jak sobie poradzić z siedmiolatką. - Skrzywił się. - Ja też nie
wiedziałem.
- Więc było ci wszystko jedno - powiedział ponuro Beau. - Po prostu wlokłeś ją za sobą przez
południową półkulę do każdej speluny i każdej piekielnej dziury.
- A powinienem zostawić ją w obcym kraju? - spytał Brenden. - Miała przynajmniej dach nad
głową. – Spojrzał spokojnie w oczy Beau. - Nigdy nie starałem się zastąpić jej ojca, ale zrobiłem
wszystko co w mojej mocy. Dobrze się nam układało.
- Na miłość boską, nawet jej nie posłałeś do szkoły!
- Były ku temu powody. - Brenden spojrzał wymijająco w bok. - Kate jest bardzo bystra. Wie z
pewnością więcej niż niejeden absolwent uniwersytetu.
- Nie mam co do tego wątpliwości, jeśli chodzi o tematy sprzed 1960 roku. - Wtrącił się Beau. –
Ale co z wydarzeniami, które miały miejsce od czasu, gdy się urodziła? Wiek kosmosu, wojna w
Wietnamie, wyzwolenie kobiet, zabójstwo Kennedy'ego.
- Dużo dowiedziała się na własną rękę - powiedział niepewnie Brenden. - Reszta nie jest dla niej
tak ważna.
- Czy też jej powiedziałeś, że to niepotrzebne? - zaśmiał się z niedowierzaniem Beau. - Założę
się, że to zrobiłeś. Co gorsza, z pewnością ci uwierzyła.
- Zrobiłem, co mogłem - upierał się Jeffrey. Wyglądał na nadąsanego. - I, do cholery, czemu się
tym interesujesz? Wyświadczyłeś nam przysługę, ale to nie znaczy, że jesteś właścicielem Kate.
- Potrzebuje kogoś takiego - odpowiedział szorstko Beau. - Nie spytałeś nawet, gdzie jest Kate.
Czy rzeczywiście cię to nie obchodzi?
Brenden zamilkł.
- Obchodzi mnie. - Zmrużył oczy, patrząc na Beau. - Gdzie jest Kate?
- Kiedy ją zostawiłem, spała jak suseł - na chwilę celowo zamilkł. - W moim łóżku.
Przez twarz Brendena przebiegł cień, który mógł zdradzić ból, po czym zniknął, nie zostawiając
śladu.

background image

- Rozumiem.
- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? - Beau poczuł, że rozpala się w nim wściekłość i
przez chwilę walczył ze sobą, by nie wybuchnąć. - To tak oczywiste, że nawet nie uniesiesz
brwi? Nawet nie spytasz, czy mi się podobało?
- Nie, nie spytam cię o to - odpowiedział Brenden powoli, odwracając się w stronę morza. – To
sprawa między wami. Nie mam z tym nic wspólnego.
- Śmieszne, a ja myślałem, że masz bardzo wiele wspólnego. Kate była gotowa rzucić się do
mojego łóżka, by wyciągnąć was z tej kołomyi, w którą ją wplątaliście. Oczywiście, tego rodzaju
poświęcenie działa tylko w jedną stronę.
Brenden milczał, wpatrzony w horyzont. Beau zaczerpnął głęboko powietrza.
- Nie rozumiem, czemu, u diabła, ja się tym przejmuję, skoro nawet tak zwani przyjaciele nie
interesują się tym, czy chce zrobić z siebie prostytutkę. Dlaczego ja miałbym to robić? - Ale
przejmował się i ta świadomość rozwścieczała go jeszcze bardziej.
Brenden rzucił mu lodowate spojrzenie.
- Kate nie jest prostytutką. zanim pierwszy rzucisz w nią kamieniem, pamiętaj, że pierwszy
zechciałeś skorzystać z jej hojności i że z pewnością zrobisz to znowu przy pierwszej okazji.
Julio rozmawiał z załogą i to, co słyszał o twoim stosunku do kobiet, nie wystawia ci świadectwa
aniołka.
- Nigdy nie składałem żadnych ślubów - powiedział Beau, błyskając oczyma. - Ale też nie jestem
stręczycielem.
- Ja również - odciął się kąśliwie Brenden. - Zresztą i tak bym jej na to nie pozwolił.
- Nie biegniesz jednak do mojej kabiny, by wyciągnąć ją z lubieżnych szponów. - Powiedział
sarkastycznie Beau. - Sprawiasz wrażenie zaskakująco zadowolonego z całego interesu.
- Nie jestem zadowolony - powiedział zmęczonym głosem Brenden. - Ale po raz pierwszy w
moim życiu staram się być praktyczny. Co się stało, to się nie odstanie. To zależy od Kate, gdzie
chce zostać. Jeśli nie będzie chciała, pomogę się jej z tego wydostać.
- Nie podjęła chyba takiej decyzji, kiedy dobijaliśmy targu - powiedział Beau z sardonicznym
uśmiechem. - Nawet ja znam ją na tyle, by o tym wiedzieć. Co dopiero ty.
- Tak, wiem o tym. - Brenden spojrzał mu w oczy. - Być może chodzi o coś bardziej trwałego.
- Dla ciebie?
Brenden pokiwał przecząco głową.
- Dla niej. - Uśmiechnął się smutno. - Wysilałeś się właśnie, by udowodnić mi, jak fatalnym
jestem dla niej opiekunem. Może nadszedł czas, bym pozwolił spróbować komuś innemu.
- Zadziwiasz mnie - powiedział chłodno Beau. - Nie widziałeś mnie nigdy wcześniej, a już jesteś
gotów powierzyć mi Kate. Czy cokolwiek może mnie powstrzymać przed wykorzystaniem jej na
wszystkie sposoby oraz przed wyrzuceniem jej w pierwszym spotkanym porcie?
- Nic - odrzekł Brenden. - Poza tym, że od chwili, kiedy się spotkaliśmy, robisz mi karczemną
awanturę, twierdząc, że źle traktuję Kate. Nie wydaje mi się, byś po takim zachowaniu sam zrobił
to samo. - Wzruszył ramionami. - Kiedy się nią zmęczysz, myślę, że będziesz hojny. Julio
dowiedział się, że jesteś bogatym człowiekiem. Widzisz więc, jest bezpieczna, dopóki potrafi
sama o siebie zadbać.
- Zachowujesz się jak przedstawiciel agencji, dający wolną rękę jakiejś metresie. - Beau pokręcił
w zdumieniu głową. - Kate miała rację. Jesteś jak z osiemnastego stulecia.
- Swój swojego zawsze znajdzie. - Brązowe oczy Brendena patrzyły przenikliwie zza
przymkniętych powiek. - Myślę, że pan, panie Lantry, też jest pozostałością dawnej epoki.
Niewielu jest mężczyzn, którzy włóczą się żaglowcami po Karaibach i mieszają w takie sytuacje,
jak wczorajsze zdarzenie w barze Alvareza.

background image

- Niech pan się tym nie sugeruje.
- Już dawno nauczyłem się niczym nie sugerować - powiedział Brenden. - Wciąż jednak trudno
porzucić nadzieję. - Wyglądał teraz na znacznie starszego niż był w rzeczywistości. - Szczególnie
jeśli chodzi o Kate. Ona zawsze wiele daje innym. Chciałbym wierzyć, że gdzieś na tym
okrutnym świecie jest miejsce na sprawiedliwość. - Ścisnął poręcz dłońmi. - Z pewnością nie
dostanie zadośćuczynienia od losu tak długo, jak ze mną będzie. Wczoraj mogli ją zabić. Despard
nigdy się nie patyczkuje. Strzela prosto w tętnicę.
Beau starał się opanować wściekłość. Do cholery, nie będzie się litował nad tym starym
rozpustnikiem.
- To chyba nie pierwszy raz? Skąd te nagłe wyrzuty sumienia?
- Być może jestem za stary, by wciąż się oszukiwać - rzekł Brenden. - Czas niszczy złudzenia. -
Wykrzywił usta. - Przemienia zuchwałych piratów w roztrzęsionych, małych kryminalistów.
Zdecydowałem się zrezygnować z marzeń - powiedział ze smutkiem. - Mam zamiar się zmienić.
Beau zmrużył oczy i podejrzliwie spojrzał na starszego człowieka.
- Zmienić się?
Brenden potwierdził ruchem głowy.
- Niedaleko stąd, na wyspie Santa Isabella jest miła wdowa, właścicielka plantacji kawy.
Przyjaźnię się z nią z przerwami od pięciu lat. - Na jego twarzy pojawił się grymas smutku. -
Ona też nie może pojąć, o co chodzi piratom i przemytnikom. To bardzo praktyczna kobieta,
Marianna. - Twarz mu złagodniała. - I bardzo, bardzo kochająca. Myślę, że wysadzisz mnie po
prostu na Santa Isabella i zorientuję się, czy ciągle jest zainteresowana bardziej trwałym
związkiem.
- A co z waszym przyjacielem Julio?
Pokiwał głową.
- On nigdy nie zostawi Kate samej. Ze mną po prostu się ułożył, ale Kate to cały jego świat. Jest
tak od czasu, kiedy cztery lata temu w Salwadorze wydostała go z oddziału partyzantów.
- Partyzantów? - spytał Beau. - Powiedziała, że Julio ma osiemnaście lat. Wtedy musiał mieć
tylko czternaście.
Brenden przytaknął.
- Oddziały penetrują wioski, zbierają wszystkich zdolnych do służby i "wciągają" ich do swojej
armii. - Grymas wykrzywił jego usta. - Niektórzy nie mają nawet jedenastu czy dwunastu lat.
Druga strona wygląda jeszcze gorzej. Julio już wtedy był dużym, mocno zbudowanym chłopcem.
Był więc pewnym kandydatem. Załatwiał nasze sprawunki, zajmował się nami i gotował nam
przez mniej więcej trzy miesiące. Kate naprawdę go polubiła. Wpadła we wściekłość, kiedy
dowiedziała się, co mu się przytrafiło.
- Więc po niego poszła. - To było stwierdzenie, nie pytanie. Takie odruchowe działanie
bezsprzecznie pasowało do Kate.
- Poszliśmy po niego - uściślił Brenden. - Przy okazji o mały włos nie pożegnaliśmy się z życiem.
Skończyło się na tym, że uciekaliśmy w deszczu pocisków z karabinów maszynowych. Kate
obawiała się, że lokalne władze będą próbować tego samego, nie pozwoliła więc nam zostać w
tym kraju. - Pokiwał głową. - Szkoda, musiałem zapomnieć o interesach, które zacząłem
rozkręcać.
- Co za niefart - odrzekł ironicznie Beau. - Domyślam się, że kraje rozdarte rewolucją są
doskonałym terenem dla twojej pracy.
- Raczej tak - zgodził się Brenden. - Całe to zamieszanie ... - ciągnął dalej, po czym zmienił
temat. - Lepiej poszukam kapitana Seiferta i poproszę go, by wziął kurs na Santa Isabellę. Mówi,

background image

że właśnie opuściliśmy wody terytorialne Castellano, więc jesteśmy tylko o parę godzin od tej
wyspy. - Uniósł brwi. - Oczywiście, jeśli się zgadzasz.
Beau szybko skinął głową, wyrażając zgodę.
- Powiedziałem ci, że zawiozę cię tam, dokąd zechcesz. To należy do umowy.
Brenden poczerwieniał.
- Ach, ta umowa. Wyglądasz na człowieka, który dotrzymuje słowa. - Ruszył przed siebie, ale po
chwili przystanął, zwracając zadumane spojrzenie ku spienionym falom. Przez chwilę na jego
twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia, który szybko zniknął. - Wiedział pan, iż podejrzewa się,
że John Hancock był przemytnikiem, panie Lantry?


ROZDZIAŁ CZWARTY
Kate czuła, że pieką ją oczy pod naporem skrywanych łez, mrugała jednak uparcie, by się ich
pozbyć. Jeffrey wyglądał bardzo samotnie, mimo że zachowywał się beztrosko, kiedy lekko
zeskoczył z pontonu i szybko odszedł nabrzeżem. Poczekała, aż schował się za zakrętem przy
końcu doku, po czym odwróciła się do Beau, który stał obok niej przy poręczy "Searchera".
- On będzie miał problemy - powiedziała zachrypniętym głosem. - Myśli, że potrafi osiąść
spokojnie w jednym miejscu, ale to będzie go tylko irytować.
- Długo z nim rozmawiałaś, zanim tu dotarliśmy - zauważył Beau. - Chyba nie starałaś się go
odwieść od zmiany stylu życia?
- Oczywiście, że nie - powiedziała Kate, marszcząc czoło. - Marianna to wspaniała kobieta,
zaopiekuje się nim bardzo dobrze. Ale on powinien to zrobić wiele lat temu.
- Więc o co chodzi?
- Jeffrey zawsze był niezależny. - Przygryzła ze zmartwieniem wargę. - Nie będzie mógł znieść
myśli, że jest związany z Marianną dla zysku. - Zaostrzyły się jej rysy. - Muszę coś z tym zrobić.
- Dlaczego nagle poczułem nieprzyjemny dreszcz? - spytał ostrożnie Beau. - Czy mogę wiedzieć,
co masz zamiar zrobić?
- Nie mogę pozwolić odejść Jeffreyowi, nie mając pewności, że będzie szczęśliwy. - Jak
przekonać Beau? Jeśli już poznał Jeffreya, powinien odnosić się do niego z większą sympatią.
Większość ludzi lubiła Jeffreya, nawet jeśli nie wszystkim odpowiadało jego zachowanie. Mimo
to Beau odnosił się wobec niego z zadziwiającym chłodem i rezerwą. - On jest bardzo dumnym
człowiekiem.
- Więc?
- Mniej więcej rok temu mówił o stworzeniu sieci połączeń komunikacyjnych między wyspami.
Nigdy nic z tego nie wyszło, ale jest to zajęcie, w którym Jeffrey byłby dobry. Jest doskonałym
pilotem i potrafi wylądować na dokładnie wyznaczonym miejscu w każdych warunkach.
- Domyślam się, że w tych rejonach zdobył doświadczenie - powiedział Beau z ironicznym
uśmiechem. - Do czego ty właściwie zmierzasz?
- Santa Isabella byłaby świetną bazą operacyjną dla takiego serwisu czarterowego. Poza
bogatymi plantacjami jest tam luksusowy hotel i ośrodek wypoczynkowy, który otwarto
niedawno po drugiej stronie wyspy - mówiła dalej pospiesznie. - Jest tylko jedna przeszkoda.
Byliśmy zmuszeni zostawić cessnę na Castellano i będę musiała po nią wrócić.
- Co takiego? - Twarz Beau stawała się coraz bardziej pochmurna.
- Żeby otworzyć tę sieć, potrzebuje samolotu. Będę musiała przewieźć cessnę z Castellano na
plantację kawy Marianny. - Mówiła szybko, starając się na niego nie patrzeć. - To nie powinno
zabrać wiele czasu. Możesz mnie tam wysadzić i potem popłynąć z powrotem na Santa Isabella.
Jak tylko dostarczę samolot, przyjdę do portu i będziesz mógł mi wysłać ponton.

background image

- Ach tak, będę mógł? - odpowiedział Beau ze zwodniczym spokojem. - Wszystko zaplanowałaś?
Rozumiem w takim razie, potrafisz prowadzić samolot i wylądować gdziekolwiek, tak jak
Jeffrey?
- Jestem niezła - przyznała. - Oczywiście nie tak dobra jak on, ale latam od kiedy skończyłam
czternaście lat. Julio latał przez ostatnie dwa lata, ale jest niezwykle doświadczony. Odbywał
wielogodzinne loty - wyjaśniła gorliwie. - Jeffrey nigdy nie dopuszcza nas do swoich zajęć, ale
czasem musieliśmy dostarczyć cessnę z miejsca na miejsce.
- Jeśli często popadał w takie stany jak wczoraj wieczorem, mogę zrozumieć dlaczego -
powiedział z uśmiechem Beau.
- Jeffrey nie pił kiedyś tyle - zaprotestowała Kate. - Dopiero ostatnio ...
- Nic mnie nie obchodzą problemy alkoholowe twoich przyjaciół. - Beau z niemałym wysiłkiem
starał się zachować cierpliwość. - Ani nie pewne doświadczenie Julia w dziedzinie pilotażu.
Przejmuję się jedynie twoim szalonym pomysłem powrotu na Castellano.
- To nie szaleństwo, teraz to najważniejsza sprawa - odparła z uporem Kate. - Jeffrey będzie
potrzebował tego samolotu i to naprawdę moja wina, że go nie ma. Powinnam wcześniej
pomyśleć o sposobie wydostania nas z wyspy cessną. - Westchnęła. - Masz rację, jestem zbyt
impulsywna. Powinnam to już dawno temu zaplanować.
- A to nie jest impulsywne? - wybuchnął Beau, błyskając oczyma. - Mój Boże, właśnie
zniszczyłaś narkotyki Despard’a warte miliony dolarów, a do tego walnęłaś go w głowę butelką
burbona. Mówisz, że Despard ma układy z rządem Castellano, więc jeśli on cię przypadkiem nie
dopadnie, z pewnością zrobią to władze. Mimo to mówisz mi spokojnie, że tam wrócisz po jakąś
waszą straconą własność? Masz, do cholery, rację, to szaleństwo!
- Nie martw się, tym razem cię w to nie wmieszam - powiedziała, chcąc złagodzić napięcie. -
Będziesz mnie musiał tylko wysadzić na Castellano i zabrać na Santa Isabella. - Spojrzała mu
poważnie w oczy. - Nie staram się wycofać z naszej umowy. Muszę najpierw to po prostu zrobić.
- Zdaje się, że wolałabyś poderżnąć sobie gardło, niż złamać obietnicę - rzucił przez zęby. - Nie
musisz się mną przejmować. Możesz być małą mamusią dla Brendena i reszty świata, ale mnie w
to nie mieszaj. Sam sobie poradzę. - Wziął głęboki oddech. - Potrafię się też zająć tobą. Ponieważ
nikt inny nie pasuje do tej roli, wybór pada oczywiście na mnie. Nie ma mowy, bym cię wziął z
powrotem do Mariby. Pojawienie się tam byłoby dla ciebie czystym samobójstwem.
- To nie jest takie niebezpieczne - spierała się zdesperowana. - Nie proszę cię przecież, żebyś
wpłynął bezpośrednio do portu w Maribie. Samolot jest ukryty dokładnie po drugiej stronie
wyspy. To część jest prawie nie zamieszkana. To dżungla i parę rybackich wiosek wzdłuż
laguny. Ukryliśmy cessnę na leśnej polance. - Zrobiła przekorną minę. - Na takiej wyspie jak
Castellano lepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie jest ukryta. W handlu narkotykami podstawowym
środkiem transportu są samoloty i jachty. Trzymamy ją w ciągłej gotowości do lotu. Będę mogła
wystartować w ciągu niecałej godziny po przybyciu na plażę. Wszystko będzie w porządku.
- Jeśli jest to takie bezpieczne, czemu nie wyślemy Julia? - spytał łagodnie Beau. - Właśnie mi
opowiadałaś, że jest wspaniałym pilotem.
Do diabła, bała się tego pytania.
- Cóż, istnieje pewne ryzyko, że Despard poleci przeszukać wyspę w poszukiwaniu samolotu -
przyznała niechętnie. - Prawdopodobnie dowiedział się już, kim jesteś. Niewielu Amerykanów
dociera do Mariby. Połączy jedno z drugim i zorientuje się, że opuściliśmy Castellano statkiem.
Dzięki temu może nie bać się, że ktoś pilnuje cessny. - zamilkła na chwilę. - Jeśli zdoła ją
odnaleźć.
- Więc nie możesz narażać Julia na ryzyko, ale jesteś gotowa podłożyć własną głowę pod topór. -
Jego głos stał się szorstki ze zniecierpliwienia. - Życie ci obrzydło, czy co, u diabła?

background image

- To nie jest obowiązkiem Julia - rzekła uparcie. - To mój obowiązek. Jeffrey jest moim
przyjacielem i potrzebuje mnie. - Spojrzała mu twardo w oczy. - Pomógł mi, kiedy go
potrzebowałam. Mam wobec niego dług.
Złość znikła, na jego twarzy pojawił się wyraz bezsilności.
- Dług. - Wypowiedział to jak przekleństwo. - Dlaczego to musi być długiem? - Zwrócił się do
kapitana, który nieco dalej na pokładzie opierał się o barierkę, rozmawiając z jakimś
marynarzem.
- Daniel! - krzyknął. - Jak tylko wróci ten przeklęty ponton, płyń na Castellano!
Ciemnoniebieskie oczy Seiferta nie okazały ani krzty zdumienia, gdy odwrócił się i spojrzał na
nich.
- Znowu? - spytał lakonicznie. - Tym razem nie będę potrzebował mapy.
- Bardzo zabawne - odpowiedział Beau. Zwrócił się do Kate. - Mam nadzieję, że twoja cessna ma
sprawne oprzyrządowanie. Zanim dotrzemy do Castellano, zapadnie zmrok, chcę, żebyśmy
opuścili wyspę w ciągu godziny.
- Żebyśmy? Ale mówiłam ci ...
- Żebyśmy - powtórzył, podkreślając to słowo z niebezpiecznymi błyskami w oczach. - Nie
sprzeczałbym się na twoim miejscu. Czuję się nieco rozdrażniony, mówiąc łagodnie. Jeszcze
chwilka, a poślę wszystko do diabła i każę Danielowi płynąć na Trynidad.
- Cessna ma sprawne instrumenty - powiedziała roztargnionym tonem, patrząc z ciekawością na
rozdrażnioną twarz Beau. - Dlaczego od razu nie poleciłeś tego Danielowi?
- Ponieważ uderzyłaś mnie w najbardziej czułe miejsce - odpowiedział krótko Beau. - Zależy mi
na spłaceniu długów, do cholery. - Odwrócił się. - A teraz zgłoszę się znów dobrowolnie do
pomocy. Myślę, że zmiana postanowienia kosztowałaby mnie wiele wysiłku. - Szedł w stronę
kapitana. - Boże, czasami żałuję, że już tak nie piję!

- Powinniśmy zobaczyć lagunę, o której mówiłaś, za około dziesięć minut. - Daniel pojawił się
koło niej, jego głos zabrzmiał leniwie. - Na razie nie ma ani śladu tutejszych strażników
wybrzeża. A może uda się, mimo wszystko.
Kate zerknęła na niego ze swego siedziska na luku. Rudowłosy olbrzym wyglądał teraz zupełnie
jak pirat, w szortach koloru khaki i tenisówkach na gumowej podeszwie. Koszulę miał rozpiętą
aż do pasa, odsłaniała masywną i opaloną na brązowo pierś.
- Nie wyglądasz na zbyt przejętego - stwierdziła z ciekawością. - Jesteś aż tak przyzwyczajony
do wymykania się władzom?
Spojrzał na nią i mrugnął.
- Powiedzmy, że mam w tej dziedzinie pewne doświadczenie. Nie zawsze byłem kapitanem na
statku jakiegoś bogacza.
- Nie, nie myślałam, że tak było - powiedziała z wolna Kate. Pod maską obojętnej dobrotliwości
kryła się energia życiowa. - Dlaczego teraz nim jesteś?
Wzruszył ramionami i usiadł przy niej, krzyżując silnie umięśnione nogi. Na lewym udzie miał
długą, strzępiastą bliznę. Dodawała brutalności jego wyglądowi. Zanim zdążyła odwrócić wzrok,
dostrzegł, że wpatruje się w szramę. Delikatnie pociągnął po niej palcem.
- Niezbyt piękna, prawda? - spytał z grymasem. - Cóż, czego się można spodziewać. Niczego
wcześniej nie cerowałem.
- Sam to zszyłeś? - Kate otworzyła szeroko zdumione oczy.
- Nikt by tego za mnie nie zrobił. Byłem zamknięty w parszywej budzie na środku pustyni.
Wiedziałem, że jeśli tego nie zszyję, dostanę zakażenia krwi, zanim Clancy wyciągnie mnie

background image

stamtąd. Trudno mi było przekonać tych drani, żeby dali mi igłę i nitkę. - Zacisnął usta. - I
miałem rację, zostałem w tym ciasnym piecu przez ponad sześć miesięcy.
Patrzyła na niego zafascynowana. Daniel Seifert był z pewnością niezwykle ciekawym
człowiekiem, w wielu znaczeniach tego słowa.
- To musiało być straszne. Jaka to była pustynia? Czy twój przyjaciel Clancy w końcu się do
ciebie przedostał?
- Sedikhan - odparł krótko Seifert. - Clancy Donahue nie jest moim przyjacielem, lecz szefem.
Szefem bezpieczeństwa szejka Sedikhanu. - Błysnął zębami w zwierzęcym uśmiechu . - Tak,
wydostał mnie stamtąd i oczyścił teren - pozbywając się też rewolucjonistów, którzy mnie tam
wsadzili. Dyskretnie, lecz skutecznie. Clancy to bardzo niebezpieczny człowiek, ale bardzo dba o
swoich ludzi.
- Mówisz w czasie teraźniejszym - zauważyła Kale. - Myślałam, że teraz Beau jest twoim
szefem.
Mrugnął zdumiony.
- Chyba jest. Mimo to, nigdy o tym nie myślałem. Po prostu pewnego dnia wpadliśmy na siebie i
zaczęliśmy razem włóczyć się po Karaibach. - Podciągnął kolana i objął je ramionami. - Zawsze
wiem, że mogę wrócić do Sedikhanu, jak tylko będę miał ochotę. To kwestia czasu.
- Myślę, że teraz chyba musisz wrócić do swoich obowiązków - powiedziała sceptycznie Kate.-
Twój Donahue nie zapewniał chyba bezpiecznych warunków pracy.
Zaśmiał się.
- Tu masz rację, ale Beau jest taki sam. Lubię ryzyko. Być może dlatego wcale mi się nie spieszy
z powrotem do Sedikhanu, choć czuję się już dobrze. Beau potrafi czasami dostarczyć tyle samo
atrakcji co Clancy.
- Byłeś chory? - Zerknęła na jego bliznę. - Ach tak, oczywiście, noga.
Przytaknął.
- Miałem od tego niezłą gorączkę. Ale zanim Clancy mnie uwolnił, byłem już jak nowo
narodzony. - Zacisnął dłonie w nieświadomym napięciu. - To mi nadwerężyło nerwy. Sześć
miesięcy w dziurze niewiele większej od trumny doprowadziło mnie do obłędu. Clancy dobrze
wiedział, że nie jestem zdolny do jakiejkolwiek pracy. Wypełnił moje bankowe konto
wystarczającą ilością gotówki, by udławił się nią koń i powiedział mi, żebym wybrał się na
odpoczynek. Najlepiej tam, gdzie nie będzie wokół czterech ścian. - zaczerpnął głęboko ciepłego,
słonego powietrza. - Tak, naprawdę tego potrzebowałem.,
- Ale teraz jest już z tobą w porządku - powiedziała łagodnie. Spodziewała się, że poczuje
niesmak po wysłuchaniu jego szczerych wyznań, jednak tak się nie stało. W tym ogromnym
człowieku była prostota dająca dziwne poczucie bezpieczeństwa. - Nie musisz wracać do
Sedikhanu, zanim naprawdę nie będziesz chciał...
- Ale ja chcę. - Nagle się odprężył i jego uśmiech stał się leniwie kpiący. - Dlaczego nie? Poza
ciekawymi przeżyciami porucznicy Donahue zdobywają szybko duży majątek. Żyjąc z Beau,
zrozumiałem natychmiast, jaką siłę mają pieniądze.
- Nie rozumiem, jak to się stało, skoro przez cały czas byłeś na statku - powiedziała Kate. - Z
pewnością życie tu jest bardzo proste i nieskomplikowane.
- Nie wygłupiaj się. - Kapitan wykrzywił usta. - Na morzu powracamy do podstawowych
wartości, ale jak tylko dobijamy do portu, wartości materialne pojawiają się na nowo. Korporacja
Lantry'ego jest bardzo potężna. Beau wychodzi na brzeg i już zaczynają się ukłony i płaszczenie.
Może dlatego utrzymuje taki prosty styl.
- Skromny styl? - powtórzyła bezbarwnie Kate. - Nie zauważyłam, żeby był nieśmiały lub cichy.
- Przypomniała sobie Beau wskakującego do składu przez okno, trzymającego pochodnie w

background image

dłoniach. - Wręcz przeciwnie.
Seifert uśmiechnął się szeroko.
- Może powinienem powiedzieć, że utrzymuje skromny styl w towarzystwie i wśród ludzi
będących u władzy. Masz rację, na pewno nie jest nieśmiały. Tego nie można się po nim
spodziewać. Był sierotą, wszyscy przez cały czas o nim mówili, ciągle miał przy sobie
wszelkiego rodzaju ochronę. Od kiedy wyszedł z pieluszek, dowiadywał się, jak wartościowy jest
dla świata. – Wykrzywił cynicznie usta. - Lub jak wartościowe są jego pieniądze.
- Myślę, że to zepsułoby każdego.
- Beau nie jest zepsuty - powiedział Daniel, przestając się uśmiechać. - Jeśli tak myślisz, wcale
go nie znasz. Nie znaczy to, że czasami sobie nie pobłaża, ale to robią wszyscy. Może zrobić
wszystko, na co ma ochotę, ale jeśli cokolwiek ma cenę, jest gotów ją zapłacić. - Miał poważny
wyraz twarzy. - Nie mówię tylko o pieniądzach. Dorastanie z tak sporym majątkiem wcale nie
gwarantuje łatwego życia. Czy wiesz, że Beau był alkoholikiem?
- Nie! - powiedziała zaskoczona.
- Przeszedł przez to parę lat temu, a po tym przecież nie można pozostać nieodpowiedzialnym
dzieckiem. Pod maską playboya jest silny, jak mało kto.
- Nie dziwne, że tak dobrze się rozumiecie. - Błękitne oczy Kate pełne były błysków. - Swój
znajdzie swojego.
- Rzeczywiście, odkryliśmy, że jesteśmy pokrewnymi duszami - przyznał z lekkim uśmiechem. -
Obydwaj jakby zawieszeni w próżni. Obydwaj czegoś szukamy. - Znów spojrzał na horyzont. -
Wiem, że szukałem odpoczynku, spokoju, może nawet zdrowia psychicznego, ale nie myślę,
żeby Beau kiedykolwiek wiedział, czego szuka.
- "Searcher" - Zamyśliła się Kate. - Ten statek nazywa się "Searcher".
Seifert przytaknął.
- Zmieniłem mu imię. Beau właśnie go kupił, kiedy spotkaliśmy się w Miami. Wybór nowego
imienia pozostawił mnie. Nie obchodziło go, jakie wybiorę, jeśli tylko nie będzie należało do
którejś z jego byłych kochanek. - W jego oczach pojawił się żartobliwy błysk. - Nie chciał, by
któraś z nich myślała, że budzi w nim wyjątkową namiętność. Myślę, że stracił wiele cennego
czasu, pozbywając się tych dam.
- Wyobrażam sobie. - Kate przypomniała sobie z bólem uwagę Beau o tym, że może zmienić
decyzję dotyczącą rekompensaty. Czy doświadczenia z chciwymi kobietami zbudziły w nim taki
cynizm?
Seifert wzruszył ramionami.
- W każdym razie nie przejmował się zbytnio, dlaczego powstał "Searcher". - Zamyślił się. –
Często zastanawiałem się, czy właśnie tego podświadomie nie szukał. Czegoś ważnego, na czym
by mu zależało.
Kate pokiwała głową z uśmiechem.
- Nie powiem, żebym zauważyła w nim słabość. - Zmarszczyła nos. - Albo brak uczuć. Teraz
odnoszę wrażenie, że chce gwałtownie skierować na mnie swe uczucia.
- Zauważyłem, że jest cholernie zdenerwowany - powiedział Seifert. - Byłem trochę zdziwiony.
Zazwyczaj z przyjemnością bawił się w ciuciubabkę z tutejszymi gangsterami. Wybierał to jako
rozrywkę na ciepły, tropikalny wieczór.
- Cóż - odparła ponuro Kate. - Nie wydawało mi się, że ubawił go ten pomysł.
- Nie, ani trochę. - Kapitan spojrzał nagle na nią z zastanowieniem. - Był wściekły jak
rozdrażniony rekin i nawet trochę zmartwiony. To ostatnie dziwi mnie jeszcze bardziej. Beau
uważa, że rozmyślania na temat przyszłości to czysta strata czasu. Ciekawe.
- Cieszę się, że tak myślisz - westchnęła Kate. - Wolałabym, żeby puścił mnie samą, jeśli tak

background image

bardzo nie podoba mu się ten pomysł.
- To oczywiste - powiedział cierpko Beau, pojawiając się nagle przy nich. On też nie włożył
koszuli, jego smukłe mięśnie lśniły w promieniach zachodzącego słońca. - Dostanie ci się za
wtrącanie we wszystkie awantury. Jak długo masz zamiar liczyć na szczęście z takimi numerami
jak wczoraj wieczorem w barze Alvareza? Jeśli Despard dostanie cię kiedykolwiek w swoje ręce,
z całą pewnością cię zamorduje. - Rozciągnął usta w uśmiechu. - Zostawi może trochę czasu na
rekreację w czasie zbiorowego gwałtu.
- Nie robię tego dla tanich dreszczyków - odpowiedziała z zapałem. - Wiesz, że ...
- Wiem tylko, że chcesz wrócić na tę wyspę i zaryzykować życie dla jakiegoś cholernego
samolotu - przerwał jej ostro ze złotymi błyskami w piwnych oczach. - Kupię ci inną przeklętą
cessnę, jeśli o to ci chodzi. Do diabła, kupię ci odrzutowiec. Nazwij to ubocznym zyskiem.
To zabolało głęboko. Odwróciła wzrok, by nie zobaczył błysków w jej oczach.
- Powiedziałam ci, że niczego nie chcę - odparła zachrypniętym głosem. - Pragnę tylko odzyskać
dla Jeffreya jego samolot.
Beau wymamrotał coś bardzo wulgarnego, na co Daniel gwizdnął przeciągle.
- W takim razie płyńmy jak najszybciej na brzeg i odzyskajmy własność ukochanego Jeffreya -
powiedział z gorzką wściekłością Beau. Odwrócił się do Daniela. - Nie myślę, żebyś to
zauważył, skoro przewalałeś się tu pół dnia rozmawiając z Kate, ale przypłynęliśmy
wystarczająco blisko brzegu, by wyrzucić łódkę, oczywiście jeśli to nie sprawi ci zbyt dużego
kłopotu.
- Nie ma sprawy - odpowiedział dobrotliwie kapitan, podnosząc się leniwie. - Zawsze do usług,
Beau.
Beau parsknął niegrzecznie.
- Kiedy ci to pasuje.
- To się samo przez się rozumie - powiedział Seifert z błyskiem w oczach. - Czy to nie szczęście,
że tym razem się zgodzę? - Odszedł wolnym krokiem z wdziękiem, który dziwił u tak
ogromnego człowieka.
Oddalił się jedynie o parę kroków, po czym stanął, patrząc na horyzont. Tym razem gwizdnął
krótko i ze zdziwieniem.
- Myślę, że teraz trzeba zapomnieć o łódce. Chyba zaraz będziemy mieć gości.
Kate skoczyła na równe nogi. Serce jej biło gwałtownie.
Spojrzała w tym samym kierunku, co Seifert i zaczerpnęła głęboko powietrza. Szalupa
pomalowana w maskujące kolory płynęła w ich stronę.
- To chyba tutejsi marynarze - mruknął kapitan. Zerknął na Beau. - Chcesz, żebym próbował
uciekać?
- Mamy jakąś szansę?
- Niewielką.
- To pozwolimy im wejść na pokład. Mogą jedynie zająć statek, z tym sobie poradzimy. To tylko
kwestia czasu.
- Julio! - Ostry krzyk Kate przywołał latynoskiego chłopca z drugiego końca statku. - Julio,
pospiesz się! - Biegła wzdłuż barierki. Przy odrobinie szczęścia maszt mógł ukryć ją przed
spojrzeniem oczu patrzących przez lornetkę. Julio znalazł się przy niej. Na jego twarzy również
malowało się napięcie. - Nie mają szansy, żeby nas dogonić - powiedziała pospiesznie, zdejmując
tenisówki. - Oni ich wpuszczą na pokład ...
Julio rzucił przekleństwo i zaczął zdejmować buty.
Beau i Daniel znaleźli się przy nich. Twarz Beau pociemniała.
- Co ty, do cholery, robisz? - warknął. - Nie mamy się czego bać. Nieważne, jakie Despard ma

background image

powiązania z rządem, moja korporacja może kupić i sprzedać całe Castellano.
- On ma rację, Kate - dodał szybko kapitan. - Widziałem już, jak to robił. Beau musi wysilić
tylko trochę swoje finansowe mienie i już jesteśmy bezpieczni.
- Wy jesteście bezpieczni - odpowiedziała poważnie Kate. Przechodziła przez barierkę. - Bez
trudu wyciągną was z biurokratycznych szponów. Ze mną i z Julio nie byłoby tak łatwo. –
Spróbowała uśmiechnąć się pocieszająco do zmartwionego Seiferta. - Nie przejmuj się, nie
jesteśmy daleko od brzegu, obydwoje dobrze pływamy. Skacz, Julio!
Chłopiec prześliznął się przez barierkę i wpadł do morza jak kamień. Kate zaczerpnęła głęboko
powietrza i właśnie miała za nim skoczyć, kiedy Beau schwycił ją brutalnie za ramiona.
- Nie! To szaleństwo! Mówię wam, że obydwoje jesteście całkowicie bezpieczni, do cholery!
Mogę was ochronić!
- Tak ci się tylko wydaje. - Kate walczyła wściekła. - Puść mnie! Wiesz, co się dzieje z
kobietami, które trafią do więzienia w Castellano? Ten zbiorowy gwałt, o którym mówiłeś, byłby
w porównaniu z tym krótki i przyjemny!
- Nie dotknęliby cię - odparł z wściekłością Beau. - Nie pozwoliłbym im.
- Nie zdołałbyś ich powstrzymać - krzyknęła Kate. Błyszczały jej oczy. - Twój parawan
ochronny, z którego jesteś dumny, nie działa dla takich ludzi jak Julio i ja.
- Dlaczego, u licha?
- Ponieważ nie mamy kraju, do którego można by nas odesłać. Po prostu nas zamkną i wyrzucą
klucz. - Patrzył wciąż na nią, niczego nie rozumiejąc, szalupa zbliżała się z każdą sekundą. –
żadne z nas nie ma paszportu, do cholery!
- Co? - Beau poluźnił uchwyt, Kate wyrwała mu się i skoczyła do morza.
- Nie ma paszportu! Jak, do diabła, można się włóczyć po świecie bez pieprzonego paszportu? -
zapytał z wściekłością Beau, zrzucając buty i przechodząc przez barierkę. Głowy Julia i Kate
pojawiały się co chwilę nad wodą, płynęli szybko w stronę brzegu.
- Powinienem był się tego spodziewać! Nic zwyczajnego i rozsądnego nie wiąże się z tą kobietą!
- Od kiedy podobają ci się zwyczajne i rozsądne rzeczy? - spytał Daniel, unosząc jedną brew. -
Rozumiem, że masz zamiar rzucić się ... i popłynąć za nią?
- A co, u diabła, innego mogę zrobić? - rzucił szybko Beau. - Nie wiadomo, w jakie, zaraz
popadnie kłopoty! Mój Boże, nie ma paszportu!
- Jakieś instrukcje? Czy mam się bawić z władzami?
- Kryj nas - znów rzucił Beau. - Powiedz im, że zostawiłeś naszą czwórkę na Santa Isabella i tego
się trzymaj. Postaram się z tobą skontaktować, zanim korporacja wyciągnie cię z Castellano. Jeśli
mi się to nie uda, zaprowadź statek na Santa Isabella, my tam do ciebie dołączymy.
- W porządku - odparł Daniel, zbierając pozostawione na pokładzie buty i wyrzucając je za burtę.
- Lepiej nie zostawiać żadnych śladów, kiedy za chwilę ktoś ma wejść na pokład, prawda?
Przyjemnej kąpieli!
- Bardzo dziękuję - powiedział ironicznie Beau i wskoczył do morza.


ROZDZIAŁ PIĄTY
Na początku woda zdawała się zimna, teraz jednak opływała ją jak ciepły jedwab. Widziała
lśniącą, ciemną głowę Julia parę metrów przed sobą. Brzeg wydawał się oddalony o całe
kilometry. Poczuła nagłe zwątpienie - czy im się to uda? Zagryzła wargę i zaczęła płynąć z
większą determinacją.
Nie wolno jej myśleć, że mogą nie dopłynąć. Dawno już odkryła, że wątpliwości są największym
wrogiem, uniemożliwiającym osiągnięcie celu. Wyłączyła wszystkie inne czynności poza

background image

rytmicznym ruchem nóg i rąk, które rozsuwały przed nią masy wody.
Minęła wieczność, zanim dopłynęła do brzegu i położyła się obok Julia. Położył głowę na
kolanach i rozpaczliwie chwytał powietrze. Jej stan nie był lepszy. Wyciągnęła się na piasku.
- Na miłość boską, jeszcze jest jasno, a ty bierzesz kąpiel słoneczną wprost w polu widzenia
statku.
Mętnym wzrokiem obrzuciła Beau, który wychodził z fal jak Posejdon. Krótkie dżinsy kleiły mu
się do bioder i silnych umięśnionych ud, a mokre włosy tworzyły na głowie brązowy hełm.
- Co ty tu robisz? - spytała nieprzytomnie. Nawet nie jest bardzo zmęczony - pomyślała z
niechęcią.
- Usiłuję zapobiec temu, by was dostrzeżono z tamtej łajby - powiedział Beau, podając jej rękę,
by wstała. - Chodź, Julio, dostańmy się do tych krzaków, zanim wpadną na pomysł, żeby nam
urządzić zabawę na plaży. Daniel stara się odwrócić ich uwagę, ale wystarczy jeden rzut oka, by
nas dostrzegli.
- Masz rację - sapnął Julio. Wstał i poszedł za nimi do palmowego lasku.
Ręka Beau trzymała ją w pasie, dzięki niej czuła się bezpiecznie. Beau prowadził ją, a raczej
niósł do schronienia między drzewami. Nieświadomie poddawała się tej sile. Zaraz poczuję się
lepiej - myślała. Nic się nie stanie, jeśli przez chwilę on będzie silnym obrońcą. Opadła na
ziemię, opierając się o szorstką palmę i zamknęła oczy.
- Dobrze się czujesz?
Podniosła powieki.
- Nie powinieneś za nami iść, Beau - powiedziała zmęczona.
- Miałem po prostu odpłynąć i zostawić cię na pastwę losu? - Beau pokręcił przecząco głową.
Przez chwilę w jego oczach czaił się gniew. - Zapomniałaś wspomnieć o tym, co by się stało,
gdyby zamiast policji złapał cię Despard.
- To by niczego nie zmieniło, i tak musiałabym pójść - rzekła Kate. - Muszę się dostać do cessny.
- Bez paszportu niebezpieczeństwo wzrasta sto razy. - Beau przysiadł tuż przy niej. - Wiedziałaś
o tym, a jednak poszłaś. - Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale on podniósł rękę. - Zapomnij o
tym, wszystko już słyszałem. Masz dług. - Jego spojrzenie powędrowało do Julia siedzącego parę
metrów od nich. - Rozumiem, że Julio nie ma paszportu, biorąc pod uwagę, w jaki sposób
wydostał się z Salwadoru, ale czemu, u diabła, ty go nie masz? Brenden powiedział, że twoja
matka była Amerykanką i występowała w kabarecie.
- Urodziłam się w Rio. Kiedy moja matka odeszła, zabrała ze sobą moje świadectwo urodzenia.
Bez niego Jeffrey nie mógł się starać o paszport dla mnie. - Wzruszyła ramionami. - Wtedy się
tym nie przejmował. Ze względu na swą pracę nie wyjeżdżał do żadnego kraju normalną drogą,
więc tak naprawdę paszport nie był potrzebny.
- Tak, rzeczywiście, nie był potrzebny - powtórzył sarkastycznie Beau. - To jedynie nie
pozwoliło ci pójść do szkoły i zdobyć wykształcenia, co zapewniałoby ci przyszłość. Pozbawiło
cię to ochrony, jaką mógłby ci zapewnić kraj twojej matki. To trzyma cię na obrzeżach życia, nie
pozwala ci wziąć w nim udziału. - Wykrzywił usta. - Nie ma o czym mówić.
- Dawałam sobie radę - broniła się Kate. - I to zupełnie nieźle.
- Jesteś zupełnie nieprawdopodobna. - Beau pokręcił w zdumieniu głową. - Czy ty w to
rzeczywiście wierzysz?
- Oczywiście, że wierzę - powiedziała Kate, ocierając zmęczonym gestem czoło. - Moje życie
wcale nie było takie straszne. Byłam wiele razy bardzo szczęśliwa. - Nagle zmieniła temat. - Ale
teraz to wszystko nie jest ważne. Musimy ruszać, jeśli chcemy się dostać do domu przed
zmierzchem.
- Do domu? - spytał Beau, zaskoczony. - Masz na myśli chatę Brendena, o której mówiłaś?

background image

Skinęła głową.
- Jest na peryferiach Mariby. Po tej stronie wyspy mam swoje własne miejsce. Czasami
Jeffreyowi nie jest wygodnie zabierać mnie ze sobą.
- No pewnie - mruknął ponuro. - Pozwolił ci więc żyć tu samej, w tej dziczy?
- Tak chciałam - odpowiedziała prosto. - Szczególnie jeśli ktoś taki jak Despard ma w zwyczaju
składać wizyty o każdej porze dnia i nocy. Miło było mieć własną, samotną kryjówkę. - Spojrzała
mu w oczy. - Poza tym, to było niedaleko od samolotu. Ktoś musiał być blisko i przez cały czas
go pilnować.
- Och tak, samolot - rzekł Beau. - Jeśli chcesz dziś wieczorem wydostać cessnę z wyspy, lepiej
się ruszmy. - Wstał i podał jej rękę. - Słońce już prawie zaszło ...
Zerknęła na ognisty szkarłat i delikatny, lawendowy kolor, który zabarwił pięknie chmury i
morze migoczącymi i błyszczącymi plamami. .
- Mamy mniej więcej czterdzieści minut. To powinno wystarczyć, żeby dotrzeć do mojego domu.
Zmarszczył brwi.
- A co z samolotem?
Pokręciła głową.
- Nie możemy teraz opuścić wyspy. - W jej błękitnych oczach pojawiło się zakłopotanie. - Aż do
momentu, kiedy będziemy pewni, że kapitan Seifert i załoga są bezpieczni. Możesz być pewien,
że pomoże mu twoja korporacja, ale ja nie wyjdę, zanim nie będę tego pewna. To moja wina, że
ich złapano.
- Ale przecież powiedziałem ci, że ...
- Jestem za nich odpowiedzialna - odrzekła z uporem Kate.
- Nie mogę wyjechać, zanim nie dowiem się, że są bezpieczni.
W jego oczach czułość mieszała się z bezradnością.
- Skąd miałem wiedzieć, że będziesz się tak przejmowała? - Zmierzwił jej mokre loki. - W
porządku, Kate, zrobimy, jak chcesz. W jaki sposób zdobędziemy wiadomość, na której ci tak
zależy?
- Potrafię to załatwić - odezwał się Julio. - Mogę pojechać jutro rano do Mariby z Consuelo,
kiedy uda się do miasta z rybami. Na targu łatwo będzie zadać parę pytań.
- Kto to jest Consuelo?
- Jedna z kobiet Julia - wyjaśniła mimochodem Kate. - Mieszka w rybackiej wiosce, tuż za
zatoczką. Jej ojciec i brat są rybakami, podobnie jak jej zmarły mąż. Teraz jest wdową.
- Jedna z kobiet Julia? - wymamrotał Beau. - Jesteś rzeczywiście bardzo doświadczonym
osiemnastolatkiem, Julio.
Julio uśmiechnął się, jego ciemna twarz nabrała przebiegłego wyrazu.
- Założę się, że nie byłeś gorszy. Ile miałeś kochanek, kiedy byłeś w moim wieku?
- Jako dżentelmen nie liczyłem ich - odparł Beau. - Powinieneś zrobić to samo.
Julio wzruszył ramionami.
- Consuelo jest samotna. Po prostu spełniam jej potrzeby. - Nagle zabłysły mu oczy. - Tak
naprawdę wiele potrzeb. - Wstał. - Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że
moim świętym obowiązkiem jest nakłonienie Consuelo, by zabrała mnie do Mariby - stwierdził
stanowczo. - Nie martw się Kate, zaraz się tym zajmę.
- Tym czy nią? - spytał z grymasem Beau.
Julio mrugnął do niego.
- W każdym razie wrócę najpóźniej jutro wieczorem z ostatnimi wieściami o kapitanie.
- To chyba najbezpieczniejsze posunięcie. - Kate przygryzła wargę. - Ludzie Despard’a cię nie
znają, a Consuelo będzie dobrym kamuflażem. Tylko uważaj, Julio.

background image

- Tak, koniecznie - powiedział Beau. - Inaczej Kate dokona oblężenia lokalnej Bastylii, żeby cię
z niej wydostać.
- Będę uważał - obiecał Julio, dotykając delikatnie jej policzka. - Ty też, pequena. - Zwrócił się z
surowym spojrzeniem do Beau. - Uważaj na nią. - Po czym odszedł szybko w stronę przylądka,
kryjąc się pod drzewami.
Kate poczuła, że coś ściska ją w gardle, kiedy patrzyła na Julia oddalającego się raźnym krokiem.
- Jest taki młody - wyszeptała. - A jeśli coś mu się stanie?
- Sama mi powiedziałaś, że jest bardzo dojrzały jak na swoje lata - odparł łagodnie Beau. - Nic
mu nie będzie, Kate. - Ujął jej dłoń, dodając jej otuchy, siły i pewności. - A jeśli stanie się
inaczej, pomogę ci zdobyć Bastylię.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Obiecujesz?
Skinął głową.
- Obiecuję. Dobrze, a teraz powiedz mi, jak długo mam czekać, żebyś mnie zabrała do domu? -
powiedział. - Mam nadzieję, że jest tam łazienka. Muszę zmyć z siebie słoną wodę. Czuję się,
jakbym miał popękać jak wyschnięta ziemia.
- Tak, mam łazienkę - odpowiedziała z radością Kate, bezwiednie ściskając jego dłoń. Dzięki
jego czułej i silnej ręce czuła się bezpieczna. Ruszyła przez palmowy lasek w kierunku mrocznej
dżungli, która rozciągała się za nim. - Już cię tam prowadzę.

- Domek na drzewie! - rzekł zdumiony Beau, wpatrując się w wysokie gałęzie tropikalnego
drzewa, pod którym stali. - Chyba żartujesz.
Kate pokręciła głową.
- To naprawdę bardzo praktyczny pomysł - powiedziała, szeroko otwierając pełne zapału oczy. -
Gałęzie i listowie dają schronienie przed słońcem i deszczem. To bardzo odosobnione miejsce. -
Wyciągnęła drabinę spod rosnących obok krzaków. Odruchowo podszedł, by pomóc oprzeć ją o
drzewo. - Zbudowaliśmy go z Juliem. Poświęciliśmy na to cztery miesiące, ale warto było.
- Wyobrażam sobie - powiedział łagodnie. Nawet w zapadającym zmierzchu widział
rozświetlający jej twarz zapał, który przepełnił go czułością. Kobieta-dziecko, czystość i siła. -
Nie mogę się doczekać, żeby zajrzeć do środka.
- Nie ma tam nic specjalnego. - Kate wspinała się szybko po drabinie. Słuchał jej, idąc za nią. -
Wcale nie było łatwo przenieść tu meble. Musieliśmy użyć małego dźwigu, niektóre rzeczy udało
się nam wnieść własnoręcznie. - Dotarła na drewnianą platformę i otworzyła drzwi szerokim
gestem. - Mi casa, su casa.
- Dziękuję - odparł poważnie Beau, wchodząc przed nią do małego domku.
Poszła za nim szybko.
- Może lepiej puść mnie pierwszą. Tu jest ciemno, a ja znam drogę. - Szperała w trzcinowej
szafce. Nagle błysnęła zapałka i zobaczył, że zapala staromodną lampkę naftową. Odwróciła się
do niego i otworzyła szeroko zdumione oczy. W obciętych dżinsach, bez koszulki i bez butów
był dziwną, dziką postacią w jej małym swojskim pokoiku. Dziką i pełną przejmującej, męskiej
siły. - Trochę tu duszno - powiedziała, tracąc oddech. - Otworzę okiennice.
- Ja to zrobię. - Stanął przy dużym, kwadratowym oknie i otworzył na oścież ciemnobrązowe,
utkane z juty zasłony. - Wszystko tu pachnie kwiatami. - Odwrócił się nagle i uśmiechnął. - Nic
dziwnego, masz tu wystarczająco dużo kwiatów, by zapełnić kwiaciarnię.
- Kocham kwiaty - odpowiedziała prosto. - Rosną dziko w dżungli, mogę każdego dnia zbierać
świeże. - Rozejrzała się wokoło z błogim zadowoleniem. - Dzięki nim wszystko wygląda tak
ładnie.

background image

Proste umeblowanie pokoju z pewnością potrzebowało ozdoby, myślała. Nie było łóżka, jedynie
materac pokryty niebieskim płótnem, leżący na podłodze. Poza tym przy dwóch ścianach stały
dwie kapitańskie skrzynie z trzciny i dwie nocne szafki z tego samego materiału. Ale kwiaty były
wszędzie. Wspaniałe koralowe orchidee o kremowych środkach zwieszały się z trzcinowych
podstawek przyczepionych do nie wykończonych ścian. Delikatne paprotki otoczone ciemnymi
fiołkami stały w wypolerowanej, czarnej miseczce na jednej ze skrzyń. Wysoka waza w kącie
wypełniona była po brzegi zieleniną i dziwnymi białymi kwiatami w złote plamki.
Nie patrzył na rośliny, lecz na nią. Znów zrozumiała, skąd bierze się ten dziwnie przyspieszony
oddech.
- Myślę, że mój pokój jest dla ciebie zbyt prymitywny - rzekła niepewnie.
Pokręcił wolno głową.
- Nie, jest bardzo piękny i bardzo, bardzo wyjątkowy - powiedział spokojnie. - Widzę, że jesteś z
niego dumna. - Spojrzał jej w oczy, poczuła się, jakby otulił ją aksamit, który wypełnił cały
świat. - W pewien sposób przypomina ciebie. Jest inny, uroczy i całkowicie wyjątkowy. –
Odwrócił się i spojrzał na kolorowy przedmiot leżący na trzcinowym kufrze w przeciwległej
części pokoju.
- Co to jest?
Ucieszyła się, że odwrócił wzrok. Sama nie byłaby w stanie przerwać tego intymnego momentu.
Pobiegła oczyma za jego spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się z zapałem.
- To moja pozytywka.
Przeszła przez pokój i uklękła przy skrzyni. Podniosła ostrożnie szkarłatne i ozdobione kością
słoniową pudełko, po czym zaczęła kręcić kluczykiem.
- Trafiłam na nią w lombardzie w Port of Spain. Czy nie jest śliczna? Na karuzeli są nie tylko
konie, ale jednorożce i centaury. Była w złym stanie, kiedy ją kupiłam, ale odmalowałam ją, a
Julio znalazł kogoś, kto naprawił mechanizm. - Postawiła pudełko na skrzyni i stała tam, patrząc
rozmarzonymi oczyma na kręcącą się wolno karuzelę. - Bardzo lubię tę melodię. Próbowałam
dowiedzieć się, co to jest, ale nie wiedział tego ani człowiek ze sklepu, ani Julio, ani Jeffrey.
- To Temat Lary z Doktora Żywago - powiedział niskim. głosem Beau.
- Doktora Żywago?
- Pięknego filmu nakręconego na podstawie książki Pasternaka. Mam tę książkę w kabinie na
"Searcherze". Dam ci ją, jak wrócimy na pokład.
- Dziękuję, bardzo bym chciała. - Patrzyła wciąż z rozmarzeniem na karuzelę. - Wiesz, zawsze
chciałam przejechać się na karuzeli. Byłam kiedyś w czasie karnawału w małym miasteczku w
Nikaragui, ale nie mieli tam żadnej.
- Kupię ci karuzelę.
- Co? - Odwróciła się i spojrzała na niego w osłupieniu.
- Kupię ci, do diabła, najlepszą karuzelę na świecie - powiedział niskim głosem. - Kupię ci całe
wesołe miasteczko. - Chciał dać jej wszystko, czego nigdy nie miała. Doświadczenie, piękno,
wiedzę. Musiał jej to dać.
Zaśmiała się niepewnie.
- Żartujesz. Przez moment myślałam, że mówisz poważnie.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
- Potem o tym pomówimy - odrzekł. - Powiedz mi, gdzie mogę się pozbyć tej mieszanki soli i
potu, która mnie okleja? Obiecałaś mi kąpiel. - Rozejrzał się wokoło z kapryśnym uśmiechem. –
Nie widzę jednak, by twój niezwykły dom miał łazienkę.
- Niedaleko stąd jest staw i bijące źródełko - powiedziała z uśmiechem. Podniosła karuzelę i
postawiła ją delikatnie na podłodze, po czym otworzyła skrzynię. - Jest trochę zimny, ale bardzo

background image

czysty.
- To tam się opalałaś?
Coś w jego ciemnych, zamglonych oczach sprawiło, że przebiegł ją gorący dreszcz.
- Tak, właśnie tam - powiedziała, sięgając szybko do skrzyni po mydło i duży ręcznik oraz
szampon. - Teraz nie będzie tam zbyt ciepło, jest prawie ciemno.
- Masz tylko jeden ręcznik. Rzuciła mu spojrzenie i spotkała jego wzrok. Nie czuła teraz gorąca,
lecz zwilgotniała. - Będziemy potrzebowali co najmniej dwóch - powiedział powoli i z rozwagą.
- Ty też jesteś w soli. - Zmiękł mu głos. - Ale nie martw się, zmyję z ciebie osobiście każde
ziarenko. - Uśmiechnął się czule. - Bardzo osobiście.
Wzięła głęboki oddech.
- Chcesz, żebym z tobą poszła?
- Nalegam - wyszeptał. - Zawsze miałem fatalny zmysł orientacji. Mógłbym zgubić się gdzieś w
lesie i nigdy byś już o mnie nie usłyszała.
- Lepiej z tobą pójdę - powiedziała, sięgając po dodatkowe ręczniki i białe, bawełniane wdzianko.
- Być może będziesz musiał dotrzymać złożonej mi obietnicy i pomóc w zdobywaniu Bastylii. -
Jej głos brzmiał równie lekko jak jego, nie było w nim słychać gwałtownego, jak po szybkim
biegu, bicia serca.
Nie ośmieliła się jednak podtrzymywać żartów, kiedy schodzili po drabinie i szli ścieżką do
stawiku. Nie miała wystarczającego doświadczenia pozwalającego utrzymać niewzruszoną
pewność siebie. Teraz z pewnością zdradziłaby, jak bardzo czuła się niepewnie, i jak bardzo była
zdenerwowana. Zdenerwowanie to nie wszystko. Czuła jeszcze coś równie podniecającego i
poruszającego, jak piękno otaczającej ich dżungli.
Było zupełnie ciemno, kiedy dotarli na brzeg stawu. Wodę dojrzeć można było jedynie dzięki
rzadkim błyskom księżyca odbitego w lustrzanej tafli.
Kate rzuciła ręczniki i wdzianko na brzeg.
- Przy brzegach jest wystarczająco płytko, żeby stanąć. Głębiej jest bliżej środka.
- Dobrze. - Beau zrzucił już ubranie i wskoczył do wody. - Do cholery! - krzyknął. - Skąd to
źródło bije, z bieguna?
Wybuchła śmiechem.
- Mówiłam ci, że jest zimne.
- Zimne, nie lodowate. Proszę, rzuć mi mydło.
Podała mu kostkę mydła, po czym ściągnęła koszulkę przez głowę. Nie było się czego wstydzić.
Beau widział już wszystko, co mógł zobaczyć, wczoraj na "Searcherze". Poza tym było tak
ciemno, że Beau był jedynie brązowym cieniem, choć dzieliło ich tylko parę kroków. Więc on jej
również nie widział.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i wskoczyła do wody.
Usłyszała śmiech Beau.
- Rzeczywiście biegun, prawda?
- Jak najbardziej - sapnęła. Nalała trochę szamponu na rękę i zaczęła go wcierać w głowę. Jej loki
stały się sztywne i skręcone od soli, mydliła je i płukała jeszcze dwa razy, zanim uznała je za
czyste. - Już nie potrzebuję szamponu. Chcesz trochę?
- Poradziłem sobie bez niego - powiedział niedbale. Jego głos zabrzmiał z mniejszej odległości i
nagle zobaczyła go o parę kroków od siebie. - Nie chciałem czekać. Chciałem to zrobić jak
najszybciej, żeby mieć przyjemność.
- Przyjemność? - Oblizała nerwowo usta.
- Wykąpać Kate, urodziwą Kate, najśliczniejszą Kate w całym chrześcijańskim świecie.
- Szekspir - rozpoznała ciągle nie mogąc złapać oddechu.

background image

- Dobrze - odparł. - Ale dzisiejszego wieczoru nie będziemy rozmawiać o literaturze. To ci
obiecałem, Kate, słodka Kate. Bardzo rzadko zdarza mi się tak powstrzymywać.
- Myślę, że zmyłam z siebie całą sól - powiedziała cicho.
- Ale przecież musimy być pewni, prawda? Obiecałem ci, że zmyję każde ziarenko soli. - Teraz
był blisko, widziała jego ładny uśmiech na ciemnej twarzy. - Wiem, od czego zaczniemy.
Zimne mydło dotknęło jej szyi i bezwiednie zadrżała. - Zimno? - szepnął. - Zobaczymy, czy coś
można na to poradzić. - Potarł szybko mydło w dłoniach. - To mi będzie bardziej odpowiadać,
tobie też, Kate. Gwarantuję, że ci się spodoba to o wiele bardziej.
Wyjął jej z ręki szampon i razem z mydłem położył na brzegu. Złożył jej ręce na szyi i zaczął
wcierać w nią mydło z dokuczliwą sprawnością. Stała zupełnie prosto i prawie zapomniała o
oddychaniu, kiedy dotykał jej nagich ramion, polewając ją wodą. Jego zimne od wody ręce pełne
były zgrubień. Playboy nie powinien mieć zgrubień na rękach - pomyślała odruchowo, ale
przecież Beau był niezwykły. Sam dla siebie wyznaczał zasady. Jego ręce nie były tak naprawdę
zimne. Czuła żywe ciepło pod warstwą zewnętrznego chłodu wszędzie, gdzie jej dotykał, rodził
się w niej ogień.
- Daj mi lewą rękę.
Podniosła ramię nad wodę; przejechał po nim dłońmi od góry do nadgarstka, co powinno.
Zadziałać kojąco, lecz zadziałało wręcz przeciwnie. zanim skończył zajmować się jej ręką, serce
zaczęło jej bić dziko, a ciało stało się niezwykle wyczulone, wszelki dotyk sprawiał jej ból. Ta
scena zdawała się pochodzić prosto z wyobraźni seksualnej. Kate stała tak w lodowatej wodzie,
wokół panowała prawie całkowita ciemność, a tajemniczy nieznajomy przebiegał dłońmi po jej
ciele w narastającej pasji. Jednak Beau nie był jej całkiem obcy. Przeszli razem tak wiele, czuła,
że zna go lepiej niż Jeffreya czy Julia.
- A teraz piece de resistance - rzekł Beau. Zamknął dłonie na jej piersiach pod powierzchnią
wody. Krzyknęła i bezwiednie przysunęła się do niego. - Chciałem to zrobić od chwili, gdy
zobaczyłem cię w barze - powiedział niskim głosem. Ściskał ją delikatnie, jego kciuki badały
różowe obwódki otaczające twarde czubki piersi. - Myślę, że też tego chciałaś, prawda, Kate?
Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale chyba tak było. Odpowiedź była tak szybka i dotkliwe
uczucie pustki tak oczywiste.
- Woda zmyła ci całe mydło z rąk - powiedziała niepewnie przez gorącą mgłę, która ją otaczała.
Wydawało się jej niemożliwe, że kiedykolwiek czuła zimno wody.
- Nic nie szkodzi, to nam nie przepadnie - zapewnił ją Beau. - Mówią, że pocieranie działa tak
samo jak mydło.
- Kto tak mówi? - spytała bez tchu, nie okazując wyraźnego zainteresowania. Paznokciem kciuka
bawił się właśnie jej napęczniałą brodawką.
- Zapomniałem - odparł nieobecnym tonem, przysuwając się bliżej. - Ale nie mogę się doczekać,
żeby sprawdzić tę teorię. Rozsuń nogi, kochanie.
Posłuchała go bez zastanowienia.
- Dlaczego ... - przerwała, czując jego kolano, które wsunął jej gwałtownie między uda. Poczuła,
że ją podnosi, przenosząc jedną rękę od piersi do pośladków i ciągnąc do przodu, tak że
obejmowała jego umięśnione uda z szokującą poufałością. Oparł ją plecami o brzeg, wspierając
na nim również drugie kolano jako podpórkę.
- Tu jest lepiej. - Głos Beau zdradzał, że również brakowało mu oddechu. - Prawie wygodnie. -
Ręka na pośladku przysuwała ją i odsuwała na jego nodze. - Bardzo wygodna przejażdżka,
prawda kochanie?
Wygodna? Mówił z południowym akcentem, w jego kipiącej namiętnością wypowiedzi wyczuła,
że wie, jak śmiesznie brzmi ten przymiotnik. Pocieranie rozpalało ją z każdym ruchem, uczyła się

background image

Braille'em całej jego budowy. Twarda kość pod sprężystymi mięśniami i nieco twardawa kępka
włosów, która kłuła ją w najbardziej wyczuloną część jej ciała. Obrzękłe piersi kołysały się
ciężko i dojrzale, obijały się o jego śliską i gładką pierś przy każdym ruchu. Słyszała, że zaczął
oddychać ciężej przy każdym kolejnym zetknięciu z jej ciałem. Ściskał jej pierś regularnymi
ruchami w rytmie, w jakim pocierał ją o siebie. Kciukiem obrysowywał jej napęczniałą pierś, był
naraz wścibski i pobudzający.
- Masz śliczne małe fałdki wokół tych śliczności - powiedział z zapałem. - To przez zimną wodę,
czy przez to, co ci robię?
- Nie wiem - sapnęła. Nie czuła nic poza dotkliwym pragnieniem, które dręczyło całe jej ciało.
- W takim razie dowiedzmy się, jak jest. - Rękę, którą trzymał dotychczas na jej pośladkach,
wsunął między uda. - Chcę, żebyś była pewna. To kwestia dumy osobistej. - Jego palce zaczęły
się poruszać, pieścić, napierać i drażnić ją z nieludzką sprawnością.
- Beau! - rzuciła się w jego kierunku, zaciskając bezsilnie ręce na jego ramionach. Wydała z
siebie niski dźwięk, po troszę gardłowy, częściowo przypominający kwilenie, gdy poczuła, że
nieznośnie doświadczone palce dotarły do niej i zaczęły napierać, palić i wibrować. Była tak
blisko, że słyszała łomot jego serca. Drżał mu głos.
- To przeze mnie, prawda, Kate? Powiedz!
- Przez ciebie! - powiedziała, nawet nie wiedząc, co mówi.
W tej chwili powiedziałaby wszystko, o co by ją poprosił.
- Taka jesteś napięta - mruknął. - O tak, Kate, nie mogę się doczekać. Chcę tam być.
- Co? Dodał z trudem jeszcze jeden palec. Poddała się uczuciu pełni, które ją całkowicie
opanowało.
- Też się chcę przejechać, Kate. - zaśmiał się nieco drżącym głosem. - za pozwoleniem, droga
pani.
Usiłowała mocniej obsunąć się w dół.
- Tak, o tak. - zamknęła oczy. - Co zechcesz.
- Co za bajecznie hojne zaproszenie. Trzymam cię za słowo. To będzie długa noc. - Uszczypnął
ją delikatnie w pierś dwoma palcami, co sprawiło, że przebiegł ją dreszcz. - Ale, niestety, nie
chcę tu zaczynać. Może jutro będę gotowy do wodnych sportów, lecz dziś chcę czuć przy sobie
twoją gorącą i jedwabistą skórę. - Jego palce posunęły się gwałtownie do przodu, wydała niski
jęk rozkoszy. - Zapamiętaj to - powiedział zachrypniętym głosem. - Pamiętaj, jak mnie czułaś.
Teraz jesteś moja i ja tam wrócę. - Jego dłoń opuściła ją niechętnie i przesunęła się aż do jej talii.
Podniósł ją ze swych ud na brzeg bez żadnego wysiłku.
Usiadła oszołomiona i osłupiała. Ciepłe i wilgotne powietrze ziębiło jej nagie i mokre ciało, ale
różnica temperatur nie była aż tak duża. Beau znalazł się przy niej na brzegu. Podniósł ręcznik i
wycierał ją z czułą sumiennością. Pieścił ją i ściskał co chwilę przez delikatny materiał.
- Schyl się, chcę ci wytrzeć włosy.
Zrobił to równie dokładnie, a kiedy skończył, przeczesał palcami jej wilgotne loki, po czym
lekko je roztrzepał.
- Już prawie wyschły - stwierdził.
- Są tak krótkie, że szybko schną - powiedziała banalnie.
Mimo to wcale nie czuła się banalnie o parę centymetrów od niego. Czuła zapach mydła i piżma,
wyczuwała też gorąco jego ciała.
Podał jej prostą, bawełnianą koszulę.
- Lepiej to włóż. - Podniósł drugi ręcznik i sam zaczął się wycierać.

background image

Włożyła koszulę przez głowę i obciągnęła ją w dół. Nawet dotknięcie luźnego materiału
stanowiło dla jej ciała, pobudzonego tak sprawnie przez Beau, drażniącą prowokację. Ledwie
zniosła zetknięcie napęczniałych piersi z materiałem.
- Nie masz się w co ubrać.
- Jedyna rzecz, z jaką chcę się dziś zetknąć, to ty - powiedział, zbierając ręczniki, szampon i
mydło. - Weź swoje rzeczy. Chcę dotrzeć do twojego domku z prędkością światła.
Była równie szybka jak on. Już po paru chwilach wspinali się po drabinie do domku. Beau
upuścił rzeczy na drewnianą platformę i zatrzymał Kate, zanim otworzyła drzwi.
- Poczekaj - powiedział, nabierając głęboko powietrza. - Chcę cię przez chwilę przytulić, zanim
wejdziemy do środka. - Zsunął jej delikatnie ubranie z ramion, po czym odrzucił je na stertę
ręczników. - Po prostu przytulić. Nie będę chyba do tego zdolny, kiedy już wejdziemy do domku.
Jestem zbyt gwałtowny.
Wziął ją w ramiona. Poczuła, że jest bardzo podniecony, gdy się do niej przytulił.
W silnym uścisku jego ramion i mocnym pocałunku, który musnął jej czoło, było jedynie uczucie
i czułość. Ukołysał ją, przez chwilę zapomniała o pożądaniu, wtulona w ciepłe i czułe ramiona.
Och, kochany, słodki, dziki Beau. Poczuła przypływ uczuć, objęła go i z całej siły przytuliła do
siebie.
- Hej - zaśmiał się. - Spokojnie. Doceniam twój entuzjazm, ale to podnieca. - Sięgnął poza nią, by
otworzyć drzwi. - Później do tego wrócimy. - Pchnął ją lekko do pokoju. - O wiele później.
- Oczywiście. - Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, kiedy wszedł za nią do pokoju. W
świetle oliwnej lampki był bardzo smukłym, silnym, dominującym i podnieconym mężczyzną.
Bardzo podnieconym ...
- Zdejmij koszulę, Kate. - Jego oczy były ciemne i zamglone, lecz czaiły się w nich złote błyski.
Zdjęła powoli koszulę przez głowę, ale kiedy upuściła ją na podłogę, zauważyła, że już na nią nie
patrzy. Obserwował drugą stronę pokoju. Miał zachmurzoną twarz. Zdziwiona patrzyła na niego,
a on podszedł do skrzyni pod ścianą. Podniósł karuzelę z pozytywką, którą postawiła na
podłodze, kiedy w trzcinowym kufrze szukała ręczników. Postawił ją ostrożnie, dokładnie na
środku skrzyni. - Powinnaś bardziej uważać - powiedział z wyrzutem. - Któreś z nas mogło ją
kopnąć albo potrącić. O skarby trzeba dbać.
Poczuła ciepło płynące gdzieś z serca.
- Naprawdę?
Przytaknął z poważnym wyrazem twarzy.
- Tak.
- Chyba dużo o tym wiesz - zaśmiała się niepewnie. - Tak bogaty człowiek jak ty musiał mieć ich
sporo.
- Nie całkiem. Masz na myśli wartościowe rzeczy, ale chodzi o coś innego. Musisz o coś dbać, by
stało się to skarbem. - Podszedł do niej z delikatną zwinnością. - Być może wcześniej nie
zasługiwałem na skarby. Byłem chyba zbyt niedbały i nieodpowiedzialny, nie potrafiłem o nic
zadbać. - Stanął przy niej, uśmiechnął się przekornie i chłopięco. - Teraz nie byłbym tak
niedbały, Kate. Czy zostaniesz moim skarbem, jeśli obiecam, że zajmę się tobą najlepiej, jak
potrafię?
Wypowiedział te słowa z prostotą, miał przy tym tak ujmujący wyraz twarzy, że przez chwilę nie
mogła nic powiedzieć przez ściśnięte gardło. Miała na zawsze zostać jego skarbem czy tylko
przez tę noc? Jednak w tej chwili było jej wszystko jedno. Noc z Beau warta była wszelkich
cierpień, które mogły po niej nastąpić.
- Jeśli tego ode mnie oczekujesz - powiedziała bez oddechu.

background image

- Dokładnie tego. - Dotknął jej policzka niezwykle delikatnie. - Nie będziesz tego żałować, Kate.
- Nagle zachmurzyła mu się twarz. - Ale to nie ma nic wspólnego z naszą przeklętą umową,
prawda? Spuściliśmy po niej wodę. Naprawdę mnie chcesz, prawda?
- Naprawdę - powiedziała. Uśmiechnęła się czule. Jak mógł w to wątpić, jeśli widział, jak łatwo
ją rozbudził. Wydawało się, że może wywołać w niej wszelkiego rodzaju reakcje, nie tylko
fizyczne. Czułość, śmiech, szacunek, podziw, miłość. Miłość? Te słowo przyszło jej tak łatwo na
myśl, że nieco się go zlękła. Musi bacznie uważać, by o tym nie myśleć. To zbyt niebezpieczne w
tak nietrwałym związku.
- W takim razie to dostaniesz - powiedział powoli, znów beztroskim tonem. - Masz mnie całego.
- Delikatnie schwycił jej pierś. - Teraz. Objął ją w pasie i poprowadził do pokrytego płótnem
materaca w przeciwnej części pokoju. Pogłaskał jej biodro w bardziej czuły niż seksualny
sposób. - Nie potrafię się nasycić twoim ciałem. Masz nieprawdopodobnie jedwabistą skórę, a
pod nią bije żywe ciepło. Chciałbym przez cały czas ocierać się o ciebie jak kot o atłasową
poduszkę. - Pchnął ją lekko na materac. Przysiadła na materacu, uklęknął obok niej. Wpatrzył się
tak intensywnie w jej piersi, że zadrżała - Chciałbym to teraz zrobić, ale obawiam się, że
przedstawienie się skończyło.
- Światła? - spytała. Może nie czułaby takiego wstydu, gdyby mogła zobaczyć na jego twarzy
rodzące się podniecenie.
Pokiwał głową.
- Podobasz mi się, kiedy oświetla cię lampka. Pokrywa cię żywym złotem. - Powoli pochylił
głowę i musnął ustami jej naprężoną pierś. - Zobaczymy, czy potrafię jeszcze raz sprawić, żeby
na tych ślicznych piersiach pojawiły się małe fałdki.
Odetchnęła głęboko. Zamknął usta wokół jej piersi, na zmianę ssąc i gryząc sutek, niecierpliwie
czekający, aż poświęci mu uwagę. Beau był na początku bardzo łagodny, ale wraz z upływem
czasu wyczuła w nim pewną zmianę. Z napięciem i z hamowaną gwałtownością pchnął ją na
materac. Obiema dłońmi otaczał jej piersi, coraz bardziej napęczniałe. Ustami starał się ogarnąć
całą pierś, podczas gdy językiem błyskawicznie jej dotykał. Coraz mocniej ją szczypał. Twarz
zarumieniła mu się, spoważniał.
- Nie mogę się tobą nasycić. Chciałbym cię pożreć żywcem.
Stał się gwałtowniejszy, wychyliła się do niego z cichym okrzykiem. Pochylił się nad nią, wciąż
w niezwykłym tempie pieszcząc jej piersi. Wcale nie przypominał kota, do którego się porównał,
choć ocierał się o nią, co było równie podniecające jak to, że pieścił jej piersi. Składał się jednak
z twardych kości, delikatnych mięśni i wzbudzonej męskości. Czuła jego męskość ocierającą się
o jej ciało. Bezwiednie rozchyliła uda, by go przywitać. Chciała go całego - jego dotyku, zapachu
i widoku. Chciała, by otoczył ją, jak tylko potrafił.
- Pragniesz mnie? - spytał, rzucając czysto złote spojrzenie. Zaborczo przeniósł dłonie między jej
uda. Nie ruszał się, ani jej nie pieścił. Jednak ciepły ciężar rąk na najbardziej intymnej części jej
ciała, całkowicie bezbronnie przed nim otwartej, przepełnił ją nieznośnym podnieceniem. Przez
hamowane pragnienie zachrypł mu głos. - Tutaj? Jesteś na mnie gotowa?
- Pragnę cię - westchnęła. - Teraz!
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
- Dzięki Bogu, nie wiedziałem, czy wytrzymam długo tę grę. Bliski byłem szaleństwa. -
Rozsuwał jej nogi z dzikim zapałem. Teraz poruszał palcami, pieścił ją i docierał coraz dalej. -
Taka tu jesteś piękna. - Schylił głowę do jej brzucha, łagodnie skubiąc delikatne ciało. - I
naprawdę jesteś gotowa -zaśmiał się niskim głosem. - Chciałem być pewien. Jesteś cudownie
napięta, bałbym się wyrządzić ci krzywdę, jeśli nie pragnęłabyś mnie tak jak ja ciebie.
Nie musi się o to martwić - pomyślała nieprzytomnie. Nieznośnie i gorączkowo pragnęła

background image

spełnienia. Był pomiędzy jej udami. Trącał ją swym napiętym ciepłem, aż nagle uśmiechnął się
uroczo.
- Będę ostrożny - wyszeptał. - Nie chcę cię w żadnej sposób skrzywdzić. Powiedziałem ci, teraz
już wiem, jak dbać o skarby.
Jego głos i oczy emanowały ujmującą szczerością i namiętnością ... Na widok tego piękna, łzy
zabłysły jej w oczach - cudowne, złote spojrzenie, zmysłowe wygięcie warg, błyszczące
koralowe orchidee na ścianie nad jego ramieniem, a przede wszystkim uczucie przepełniające ją,
gdy się z nią połączył.
- Rozluźnij się - powiedział zniecierpliwionym tonem. - Obiecałem, że cię nie skrzywdzę. Nie
ufasz mi?
Oczywiście, że mu ufała, ale chodziło o coś innego. Miał nieco zaniepokojoną twarz, nie
potrafiła tego znieść. Nic nie ma prawa zepsuć piękna tej wspólnej chwili - pomyślała
rozmarzona. Przecież mogła bez trudu rozwiązać ten problem.
Wysunęła się zdecydowanie do przodu. Poczuła krótki, przeszywający ból, natychmiast
zrównoważony przez wszechobecną rozkosz całkowitego wypełnienia. Uśmiechnęła się do niego
szczęśliwa.
- Lepiej?
- Lepiej - powtórzył za nią. Wyglądał na oszołomionego. Ruszył się gwałtownie, przeszedł przez
niego dreszcz. Zamknął oczy. - O Boże. Tak, lepiej.
- Dobrze. - Z czułością pieściła jego biodra. - Chcę, żebyś był szczęśliwy, Beau.
Podniósł oczy i spojrzał na nią z dziwnie udręczonym wyrazem twarzy.
- Wiem, że chcesz - powiedział chrapliwie. - Każdy powinien być szczęśliwy, nawet jeśli wiąże
się to z nieustannym dawaniem. Ponieważ wszyscy bierzemy, prawda? - wygiął gorzko usta. -
Nawet ja. Raz jedyny w życiu chciałem dać coś i skończyło się na tym, że również biorę. - Jedną
ręką delikatnie pogłaskał jej policzek. - Najgorsze jest to, że nie mogę przestać.
Czuła się oszołomiona. Chciała mu pomóc, ale wyglądał na bardzo zasmuconego.
- Beau, czy powinnam ...
- Szsz ... - Położył jej palec na ustach. - Cicho, wszystko jest w porządku. Wezmę, ale znajdę
sposób, by dawać. Może wszystko się wyrówna. - Poruszał się łagodnymi pchnięciami,
pozwalając, by się do niego przyzwyczaiła. Niełatwo było mu się kontrolować. Czuła, że
powstrzymuje potrzebę, która stara się za wszelką cenę przełamać więzy. Pod dłońmi wyczuła
napięte mięśnie jego bioder. Ruszał się w coraz bardziej podniecający sposób, ale wciąż chciała
więcej. Pragnęła prymitywnego i zwierzęcego pożądania, które jej wcześniej okazał.
Potrzebowała tego.
- Beau - szeptała gorączkowo, wbijając mu bezwiednie paznokcie w biodra. Podniosła się ku
niemu gwałtownie. - Proszę, Beau.
Na jego twarzy toczyła się walka. Usłyszała bezsilny jęk.
- Och, Kate, do cholery. Kate. - Rzucił się silnie do przodu, zapierając jej dech, paląc ją,
przytłaczając i penetrując, aż bliska była szaleństwa z rozkoszy.
Skarb. Karuzela grająca powracającą melodię. Złote oczy Beau, jej dłoń w jego dłoni, gdy szli
razem przez dżunglę, kpiący południowy akcent, dyskretna czułość, odwaga, uczciwość,
szczerość, pasja, piękny, pulsujący rytm. Tak wiele skarbów. Dał jej to wszystko, aż po końcowy
podarunek, który sprawił, że rozkosz, tak samo cenna jak inne dary, dotarła wszędzie.
Schowała głowę w jego ramionach. Słyszała ciężkie bicie jego serca. Biło coraz spokojniej,
podobnie jak jej własne. Odruchowo dotknął jej loków, przebierał w nich z leniwym
zadowoleniem.
- Są takie jedwabiste - wymamrotał. - Czy już ci mówiłem, jak bardzo kocham te małe jedwabiste

background image

loczki?
Przytaknęła.
- Jesteś zupełnie realną osobą, Beau. - Powiedziała prowokująco, po czym zaśmiała się. - Nie
jestem na tyle niewdzięczna, by narzekać w obecnej sytuacji.
Poczuła, że zesztywniał i zatrzymał na chwile palce w jej włosach.
- Nie skarżyłabyś się niezależnie od tego, co bym zrobił. - powiedział spokojnie. - Czy mogłabyś
mi powiedzieć, w jaki sposób pozostałaś dziewicą? Kobieta, z którą byłem w barze Alvareza,
poinformowała mnie dokładnie, że jesteś równie doświadczona jak ona.
- Naprawdę? - spytała z błogą beztroską. - Chodziłam tam często, by odciągnąć Jeffrey’a od
whisky. Musiała wyciągnąć mylne wnioski. - Podniosła nagle głowę, patrząc na niego z pełną
niepokoju niepewnością. - Czy to cię zbiło z tropu?
- Oczywiście, do cholery, że tak. Nie jestem przyzwyczajony do rozprawiczania dziewic. Do
diabła, dlaczego mi nie powiedziałaś? - Wykrzywił usta. - Boże, a ja zażądałem za swoje usługi
takiej ceny!
- To nie było drogo - odrzekła spokojnie. - Wydostanie Jeffreya z Castellano było dla mnie
ważniejsze. Cena nie grała roli.
- Mimo to aż do dzisiaj zostałaś dziewicą, więc było to ważne.
- Mężczyźni, z którymi miałam do czynienia, traktowali dziewczynę jak przedmiot, z którego
można skorzystać. Nikt mnie nie wykorzysta! Znam swoją wartość.
- Tak, jesteś wiele warta. - Bardzo delikatnie dotknął jej policzka. - To chyba było niełatwe,
biorąc pod uwagę twój styl życia.
Wzruszyła ramionami.
- Daję sobie radę. Ostatnio było mi łatwiej, kiedy pojawił się Julio.
- A zanim Julio znalazł się przy tobie?
- Mówiłam po prostu wszystkim, którzy mnie nagabywali, że jestem chora wenerycznie - odparła
prosto. - Jeffrey powiedział, że to podziała, i rzeczywiście w większości przypadków wymówka
zdawała egzamin. Mężczyźni wyglądali na bardzo przestraszonych, kiedy o tym wspominałam.
zaśmiał się.
- To cud, że kiedykolwiek się ich pozbyłaś, skoro patrzyłaś na nich, tak jak teraz patrzysz na
mnie. - Miała niewinne i czyste oczy małej dziewczynki. - Chyba nigdy nie umiałaś kłamać.
- Masz rację, nienawidzę tego. - Nagle zadrżała. - Ale jeśli się boję, idzie mi o wiele lepiej.
Poczuł nagły przypływ złości na myśl o samotnej i przestraszonej Kate. Nie potrafił zapanować
nad tym silnym uczuciem. Nigdy wcześniej nie czuł się podobnie. Musiał wziąć głęboki oddech i
zmusić się do rozluźnienia mięśni.
- To musieli być jacyś słabeusze. Ja nie pozwoliłbym zbyć się tak łatwo, nawet jeśli bym ci
uwierzył.
Otworzyła szeroko oczy.
- Naprawdę?
Złapał ją za ramiona i na nowo utulił.
- Nigdy. Nigdy, jeśli chodzi o tak wspaniałą kobietę, jak ty. - Pocałował ją delikatnie w czubek
nosa. - Najpierw wysłałbym cię do dobrego lekarza na leczenie. Potem zaś porwałbym cię i
pokazał, jak wiele jest sposobów, by sprawić sobie przyjemność i nie narazić się na żadne
niebezpieczeństwo.
- Jakich sposobów? - Jej oczy pojaśniały z ciekawości.
- Pokażę ci później. Tracą urok, gdy się o nich mówi.
- Nie wyobrażam sobie nic lepszego od tego, co przed chwilą przeżyliśmy. - Podniosła głowę i
spojrzała na niego zamglonym wzrokiem. - To było piękne.

background image

- Naprawdę, Kate? - Miał zachrypnięty głos. Była taka kochana, jak mała, szczęśliwa
dziewczynka. - Cieszę się, że tak się czułaś.
- O tak. - Jej błękitne oczy były rozmarzone. - To dzięki tobie, Beau. Chciałabym dać ci coś
równie wartościowego. - Otarła czule usta o pulsującą na jego szyi żyłę. - Chciałabym dać ci
rzadkie przyprawy korzenne, drogie kamienie i sto dwadzieścia talentów złota.
- Sto dwadzieścia talentów? - spytał Beau zdziwiony.
Przytaknęła.
- To jest podarunek królowej Saby dla Salomona.
Uśmiechnął się do niej, zmarszczki w kącikach oczu pogłębiły się.
- Powinienem to wiedzieć. - Potrząsnął ponuro głową. - Twój umysł przepełniony jest
najdziwniejszymi bzdurami. - Pocałował ją szybko, by zetrzeć z jej twarzy wyraz zakłopotania. -
Fascynujące bzdurki od fascynującej pani. Ale jeśli już o tym mowa, moich usług nie można
kupić za sto dwadzieścia talentów złota. W niektórych kręgach uważa się je za całkowicie
bezcenne. Możesz więc zachować swoje podarunki, Kate.
- Naprawdę? - Nagle w jej oczach pojawiła się nieufność. - Domyślam się, jaki podarunek byś
przyjął. - Wyrwała mu się i stanęła na równe nogi. - Jako prawdziwy dżentelmen. - Ignorując
jego mrukliwy protest, wrzuciła przez głowę białą koszulę. Podbiegła do drugiej części pokoju i
zaczęła kręcić umieszczoną wysoko na ścianie korbką. - Mocowaliśmy ją przez cały tydzień z
Juliem, ale chyba było warto. Jest połączona z dźwigiem na zewnątrz.
Za sobą usłyszała okrzyk zdumienia. Spojrzała w górę na odsuwający się sufit, odsłaniający
liściaste gałęzie i oświetlone księżycem niebo.
- Chciałam leżeć pod gwiazdami. - Spojrzała przez ramię z uśmiechem. - Niestety nie mogę tego
robić zbyt często. Ptaki upodobały sobie zbytnio moje kwiaty. Pewnego dnia obudziłam się i
znalazłam papugę, która usiłowała uwić sobie gniazdo w moich orchideach. - Dach był już
całkowicie odsunięty. Zabezpieczyła korbkę i wróciła do niego. - To chyba dziwne, miała tyle
innych orchidei w lesie. - Uklękła przy nim. - Nie rozumiem, dlaczego musiała... - Przerwała. -
Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Naprawdę? - spytał roztargniony. Światło lampki otaczało jej jasne włosy aureolą. Podobne
błyski miała w oczach. Przyciągnął ją do siebie, tulił i ukołysał w ramionach. - Nie wiem
dlaczego. Być może nie jestem przyzwyczajony do kobiet, które żyją w domkach na drzewach, i
mają w tych domkach dachy, które rozsuwają się, by ukazać gwiazdy.
- Tracą w takim razie coś niezwykłego - powiedziała z zapałem, przytulając się do niego. - Spójrz
na nocne niebo. Wydaje się tak bliskie, jakby można było go dotknąć. - Zaśmiała się. - To
powinno ci się spodobać. Nocny, niebieski aksamit dla ciebie. Możesz go dotknąć. Czy podoba ci
się mój podarunek?
- O, tak, bardzo mi się podoba. - Delikatny i ciepły powiew poruszył gałęziami nad nimi. Otoczył
ich zapach bogatej ziemi, dzikich kwiatów i wilgotnej trawy. Niebo było niebieskie i aksamitne,
a gwiazdy tak samo jasne i piękne, jak oczy Kate. Pogładził jeszcze raz jej loczki, walcząc z
niemęską słabością, która ściskała mu gardło. - Moja kochana, jedwabista Kate i niebieskie,
aksamitne niebo. Czy mógłbym się temu oprzeć?


ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pierwsze promienie świtu przebłyskiwały przez lśniące, zielone liście. Zadrżała i bezwiednie
przysunęła się bliżej Beau. Jest ciepły - pomyślała sennie - ciepły i twardy, a jednak ...
Otworzyła oczy i spojrzała z bliska na jego twarz. Zadrżało jej serce. Wyglądał bezbronnie. Sen
zatarł cały jego cynizm i zjadliwy dowcip. Końce długich rzęs złociły się. Nie zauważyła

background image

wcześniej, że jego ciemne włosy miały takie same, złotawe pasma. Był taki piękny. Delikatnie
dotknęła palcem rzęsy rzucającej długi cień na jego policzek. Zamrugał powieką i szybko cofnęła
palce. Nie chciała go budzić. Kiedy się zbudzi, nałoży znów maskę oddzielającą go od świata.
Kiedy śpi, może udawać, że do niej należy, kiedy się ocknie, wszelkie podobne fantazje pójdą w
niepamięć. Ta smutna świadomość wyzwoliła ją z uroczego i euforycznego rozmarzenia.
Oczywiście, że do niej nie należy. Noc rozkoszy niewiele znaczy dla mężczyzny. Powinna o tym
pamiętać. Julio i Jeffrey byli tego idealnymi przykładami, podobnie jak inni mężczyźni, z
którymi miała do czynienia przez wszystkie lata. Nawet jeśli dla niej ta noc była niezwykła, nie
powinna spodziewać się podobnej reakcji ze strony Beau. Prawie się nie znali, równie czuły i
kochający był pewnie dla każdej innej kobiety, która dawała mu seksualną rozkosz. Skąd mogła
wiedzieć? Skąd mogła wiedzieć, jak się czuł i co myślał?
Zaczęła się ostrożnie odsuwać, starając się go nie zbudzić. Poczuła nagle potrzebę
usprawiedliwienia. To ona była bezbronna, nie on. Nie tylko z powodu przedmiotu ich umowy,
ale ze względu na swoją miłość do niego. Ostatniej nocy, niezależnie od wszelkich starań, nie
była już w stanie obronić się przed tą myślą. Kochała go, a to uczucie było dla niej jednoznaczne
z poddaniem się. Poddanie się Beau było bardzo niebezpieczne, ale teraz nie miała już wyboru.
Znała tylko jeden rodzaj miłości. W porównaniu z nią uczucia, jakie żywiła dla Jeffreya i Julia,
wydawały się jej bledsze.
Z największą uwagą zsunęła się z materaca i wstała. Wzięła ze skrzyni parę ręczników i
podniosła białą koszulę z podłogi obok materaca. Potem cichutko wymknęła się przez drzwi.
Pół godziny później, wykąpana już, wyciągnęła się na ręczniku na omszonym brzegu i
wygrzewała się w porannym słońcu.
Mimo wczesnej pory promienie ogrzewały mocno jej nagie ciało, nie miała jednak ochoty
chować się pod gałęziami zwieszającymi się z drzew lub wchodzić do zimnego stawu. Cudowne
ciepło spływające na całe ciało dawało niemal zmysłową przyjemność. Zawsze kochała słońce.
Jak można żyć w chłodnym klimacie, gdzie mróz i śnieg stanowią regułę? Lód. Beau spędził dwa
lata na lodzie zgodnie ze swym powołaniem. A przecież był stworzony dla słońca. Złote oczy,
złote włosy i lekki, złoty czar. Może nie taki lekki - pomyślała sennie. Chwilami był
skomplikowany i szorstki, zadziwiał ją i wprawiał w osłupienie. W sumie takie chwile zdarzały
się dość często w czasie ich znajomości. Trudno jej było teraz o tym myśleć, kiedy wciąż
pamiętała czułą i dziką namiętność. Pamiętała złoto ...
Zwinne dłonie, które teraz rozdzieliły jej uda, były silne, delikatne i znajome. Beau. Uśmiechnęła
się błogo, nie otwierając oczu. To wymagało zbyt wielu wysiłku, a przecież tak przyjemnie było
tu leżeć, pozwalając, by pełne energii słońce spływało na nią i Beau, docierał do niej jednym,
łagodnym pchnięciem. Kiedy się połączyli, uspokoił się, wyglądał na zadowolonego. Pieścił
delikatnie jej loki, po czym leniwie gładził jej ramiona, piersi oraz delikatną skórę na brzuchu.
Grzało ją gorące słońce, on głaskał ją i pieścił delikatnie, a jego namiętna i czuła męskość łączyła
się z nią. Nigdy nie myślała, że dwoje ludzi może być tak blisko siebie. Otworzyła oczy, by mu o
tym powiedzieć.
Zobaczyła nad sobą jego poważną, napiętą twarz i piękne, zmysłowe usta. Powoli i leniwie
zaczął się w niej poruszać.
- Beau.
- Szsz - rzekł chrapliwie. - Nic nie mów. Wyglądasz w słońcu jak ofiara złożona bogu Ra. Nie
potrafiłem oprzeć się pokusie i nie wejść w ciebie, przyjmując za niego ofiarę. Odpręż się i
pozwól mi na wszystko. Mamy nieskończenie wiele czasu. Kocham czuć wokół siebie twoje
ciepło.
Dłońmi przebiegł po jej ciele, delikatnie ją dotykając, pieszcząc i znów dotykając. Nie był

background image

zachłanny, po prostu dotykał jej przez chwilę, po czym puszczał, tak jak gładzi się piórka ptaka,
zanim odleci. Poruszał się wciąż w tym samym, łagodnym i zaborczym rytmie. Znów zamknęła
oczy.
- Dobrze, Kate? - Szept Beau był aksamitnie łagodny. - Powiedziałem ci, że chcę na ciebie
spłynąć jak złoty deszcz. Pozwól się ogrzać i wypełnić. - Palcami dotarł między jej uda, zręcznie
poszukując i pieszcząc ją. Nagle głęboko zaczerpnęła powietrza i otworzyła szeroko oczy. -
Lubisz to? - Beau uśmiechnął się do niej leniwie. - Tak myślałem. Kocham twoje westchnienia i
twoje spojrzenia małej dziewczynki, która właśnie dostała piękny prezent. - Posunął się
gwałtownym pchnięciem do przodu, dotykając jej i drażniąc. Opuściła ją wszelka senność.
- Przykro mi cię rozczarować, Beau, ale ty mnie nie rozgrzewasz. - Straciła oddech. - Palisz
mnie.
- Podejmujesz takie ryzyko, leżąc nago w słońcu - powiedział niskim głosem, wsuwając ręce pod
jej pośladki i wgłębiając się jeszcze mocniej w coraz bardziej wilgotne gorąco. - Postaram się,
żeby to oparzenie było jak najbardziej przyjemne.
Dotrzymał słowa. Rzeczywiście palił ją, przeszywając ogniem, którego zagaszenie
spowodowałoby agonię. Czuła się nierealnie, leżąc na małej, słonecznej polance, w otoczeniu
ciemnej i bujnej zieleni. Byli spowici w światło, które odsłaniało wszystko, kryjąc ich
jednocześnie we mgle jak ze snów.
Gorączka na zewnątrz, gorączka wewnątrz. Cisza, jeśli nie liczyć nierównego oddechu Beau i jej
westchnień satysfakcji i rozkoszy, zapach mydła i piżma, ziemia pod nimi. Gorączka na
zewnątrz, pożar wewnątrz. Złote oczy Beau zwęziły się nad nią ze skupieniem. Poruszał
biodrami z łagodnością, lecz jednocześnie z wybuchową siłą. Strzępy nieba widoczne przez
drzewa - nieba już nie aksamitnego, lecz szafirowego. Pożar na zewnątrz, pożar wewnątrz.
Wznoszące się dłonie Beau. Jej własny krzyk, prawie szloch, zagłębienie się, siła, pożar. O,
słodkie nieba, cudowny, gwałtowny pożar! Na zewnątrz, wewnątrz, ogień - pożar!
Beau opadł na nią. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, jakby spragniony był tlenu. Trzymał
ją wciąż za biodra i przyciągał do siebie, nie chcąc zrezygnować ze zdobyczy namiętności.
Przyciskała go do siebie z taką samą desperacją. Jeszcze nie. Niech to trwa. Piękno zawsze tak
szybko umyka. Choć tym razem niech trwa.
- Jestem dla ciebie za ciężki. - Uniósł się i zsunął z niej, powoli uspokajając oddech. - Boże,
przepraszam Kate, prawie cię zgniotłem.
- Nie zauważyłam - odpowiedziała beztrosko Kate. Podsunęła się bliżej, wplatając palce w kępkę
sprężystych włosów na jego piersi. Rzęsy skromnie skryły czający się w jej oczach żart. - Byłam
wtedy zbyt zajęta.
Zaśmiał się.
- Mam nadzieję, że niczym konstruktywnym.
Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. To nie przemyślana uwaga była niestety zbyt
prawdopodobna. Pozwalał sobie na żarty jak z każdą inną kobietą. To nie był byle kto, to była
Kate. Trzeba było o nią dbać i troszczyć się. Pomyślał ponuro, że ostatnio nie wywiązał się
skutecznie z tego zadania.
Wstał, po czym zsunął się z brzegu do lodowatej wody.
- Mam ochotę na zimną kąpiel - rzekł lapidarnie. - Szkoda, że nie wziąłem jej przedtem. -
Popłynął szybkimi ruchami do środka stawu.
Kate usiadła, patrząc za nim ze zdumieniem. Beau był ewidentnie zmartwiony, ale przejście od
śmiechu do smutku nastąpiło tak szybko, że trudno go było zrozumieć. Co go tak poruszyło?
Potem poczuła lodowaty dreszcz, gorszy od tego, którego doznał Beau, wskakując do wody.

background image

Ciąża. Beau przestraszył się, że zaszła w ciążę, i że to zmusi go do odpowiedzialności. Było to
jedyne wytłumaczenie tego nagłego chłodu i ucieczki.
Weszła do wody, nie czując prawie jej chłodu na rozgrzanym przez słońce ciele. Nie myślała
wcześniej o konsekwencjach miłosnej nocy, ale i tak nie zasmuciłoby to ją zbytnio. Nieślubne
pochodzenie nie musi koniecznie oznaczać braku miłości, jakiego ona zaznała. Jeśli zaszłaby w
ciążę, jej dziecko wychowane zostałoby w atmosferze miłości. Nie wolno więc jej przejmować
się reakcją Beau na myśl o ewentualnej ciąży. Nie znał jej na tyle, by wiedzieć, że nie
spodziewałaby się wtedy od niego wsparcia ani pomocy. Mimo to czuła pewien chłód i nie
chciała stanąć oko w oko z Beau, pamiętając jego szorstkie zachowanie.
Wyszła na brzeg, osuszyła się szybko i włożyła koszulę. Nie oglądając się poszła szybko ścieżką
w stronę domu. Miała już na sobie dżinsy i zapinała właśnie miękką, białą, bawełnianą koszulkę,
kiedy w drzwiach pojawił się Beau. Wcisnął na siebie krótkie, jeszcze wilgotne dżinsy. Twarz
miał zachmurzoną, zamknął drzwi.
- Czemu, do diabła, nie powiedziałaś, że idziesz? Odwróciłem się na chwilę i już cię nie było.
- Nie miałam powodu, by zostać - powiedziała cicho, podwijając do łokci długie rękawy koszuli.
- Chciałam się ubrać i nie było potrzeby, by cię niepokoić. - Przeczesała palcami mokre włosy. -
Nie będzie mnie przez krótką chwilę. Tu i tak nie mam nic do roboty. Jeśli chcesz, weź sobie
jakąś książkę ze skrzyni. Gdybyś był głodny, znajdziesz tam szynkę w puszce i trochę soku
pomarańczowego.
- Nie będzie cię - powtórzył bezmyślnie, ściemniały mu oczy. - Można wiedzieć, dokąd się
wybierasz beze mnie?
- Muszę sprawdzić samolot. Nie ma sensu, żebyśmy szli razem. Przesieka jest niedaleko stąd.
Wrócę za godzinę.
Zimna logika jej wywodów nie zbiła go z tropu.
- Wrócimy za godzinę - powiedział srogo. - Chyba ci jasno wyjaśniłem, że stanowimy teraz
drużynę.
Starała się nie patrzeć mu w oczy. Wsunęła stopy w tenisówki i pochyliła się, by je zawiązać.
- Między nami nic nie jest dokładnie wyjaśnione. Nie powinieneś czuć się za mnie
odpowiedzialny. - Wstała i spojrzała mu pewnie w oczy. - Potrafię sama o siebie zadbać.
Robiłam to przez wiele lat i nie widzę powodu, by teraz cokolwiek zmieniać. - Na chwilę
przerwała. - Żadnego powodu. - Otworzyła szeroko zdziwione oczy, słysząc jak rzucił
przekleństwo. O co mu teraz chodziło? Myślała, że ulży mu świadomość, że nie będzie mu
stwarzała problemu. Być może ciągle jej nie rozumiał. - Zawarliśmy umowę, niezależnie od
okoliczności uznaję wszystko jako jej część.
- Na Boga, przestań! - przerwał jej. - Ta idiotyczna umowa nie ma z nami nic wspólnego. Już nie.
Za kogo mnie bierzesz? Kobieta, z którą zawarłem tę umowę, nigdy tak naprawdę nie istniała.
Jesteś ofiarą swego życia i jeśli myślisz, że będę to kontynuować, to chyba postradałaś zmysły. -
Przesunął palcami po włosach, rozjaśniony słońcem lok opadł mu na czoło. - Uważasz, że jeśli
zaszłabyś ze mną w ciążę, powinienem po prostu odwrócić się na pięcie, odejść i zapomnieć o
tobie. Mała męczennica. Szkoda, że w tej dżungli nie ma paru lwów, rzuciłbym cię na pożarcie.
- Nie masz się co denerwować. Chciałam po prostu, żebyś wiedział, jak się czuję.
- Wiem, do cholery, jak się czujesz. Jesteś przyzwyczajona do zajmowania ostatnich pozycji i
pozwalania każdemu, by narzucał ci swoją wolę. Po mnie spodziewasz się tego samego. –
zacisnął usta. - Niestety, nie zaspokoję twoich masochistycznych potrzeb. zaopiekuję się tobą,
czy tego chcesz, czy nie. - Wziął głęboki oddech. - Być może jest już za późno, by zapobiec
ciąży, ale od tej chwili choćbym miał zdechnąć, nie pozwolę sobie cię dotknąć.
Poczuła dotkliwy ból, aż zrobiło się jej słabo.

background image

- To nie jest konieczne - powiedziała otumaniona. - Zawarliśmy ...
- Pieprzę tę umowę - odparł szorstko. - Czy ty mnie wreszcie posłuchasz? Nie ma żadnej umowy,
a ta noc i dzisiejszy poranek w ogóle nie istniały. Kiedy wydostanę cię z tej wyspy, wyślę cię do
Stanów i urządzę w Connecticut u moich przyjaciół. Dany i Anthony zajmą się tobą. -
Zmarszczył w zamyśleniu czoło. - Znajdę ci domowego nauczyciela, który przygotuje cię do
egzaminu na uczelnię. Potem wybierzemy ci college niedaleko domu, żebyś mogła wracać na
weekendy.
Spodoba ci się w Briarcliff. Dany dobrze cię przyjmie.
- Dany? - spytała Kate ze zdziwieniem.
- Dany Malik, moja stara przyjaciółka. Trenowałem ją przez sześć lat, nim zdobyła złoty medal w
łyżwiarstwie figurowym na olimpiadzie w Calgary dwa lata temu.
- To ona była w więzieniu - powiedziała Kate z wolna, czując ukłucie zazdrości. - Musiałeś się
bardzo o nią troszczyć.
- Ona i Anthony są moimi najlepszymi przyjaciółmi - odparł po prostu. - Zajmą się tobą
doskonale. Dany i Anthony są w trasie z rewią na lodzie tylko przez parę miesięcy w roku, resztę
czasu spędzając w Briarcliff. Takiego statecznego życia właśnie ci trzeba.
- Poczekaj chwilkę - przytrzymała go za rękę. - Nie bardzo to wszystko rozumiem. Gdzie jest w
tym wszystkim miejsce dla ciebie?
- Będę niedaleko - powiedział wymijająco. - Przynajmniej do czasu, gdy zorientujemy się, czy ...
- Nie jestem w ciąży - dopowiedziała zgryźliwie. - Jak to miło z twojej strony. - Skrzyżowała
ręce na piersi, by opanować drżenie. - Chyba powinnam ci być wdzięczna za hojność. Mam
nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli tego nie uczynię. Nie potrzebuję ani twojej uprzejmości, ani
hojności. Niczego od ciebie nie potrzebuję. - Przeszła przez pokój i chciała podejść do drzwi. -
Teraz, kiedy się już rozumiemy, chciałabym ...
Złapał ją za ramiona i silnie potrząsnął.
- Nie rozumiemy się i nie opuścisz tego pokoju, zanim tak się nie stanie. Zbyt wiele razy
obserwowałem takie szalone związki i nie pozwolę, by to samo nam się przytrafiło. - Patrzył na
nią błyszczącymi oczyma. - Nie będę siedział w Briarcliff, kiedy cię już tam umieszczę. Czy
zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię pragnę? Chcę cię dotykać, pieścić i posiadać - niekoniecznie
w tej kolejności, jak udowodniłem nad stawem. Powiedziałem ci, że nie jestem młodym
chłopcem, ale zachowuję się wręcz przeciwnie. Jak długo bym wytrzymał, nie zaprowadzając cię
co tydzień do najbliższego motelu, jeśli byłabyś w moim zasięgu? - Przyciągnął ją bliżej do
siebie, tak by poczuła wyraźnie jego podniecenie. - Do diabła, spójrz na mnie! Właśnie ci
powiedziałem, że cię nie dotknę, a wystarczy, byś skinęła głową, a ja rzucę cię na materac i
powrócimy do tego, co przerwaliśmy trzy kwadranse temu. Za bardzo cię pragnę, by udawać
platonicznego przyjaciela i to nie fair z twojej strony, kiedy ty się tak zachowujesz.
- Nie? To chyba o wiele bardziej uczciwe niż układy, jakie mi proponujesz - odparła, patrząc mu
prosto w oczy. - To jedyny układ, na jaki się zgodzę. Nie chcę być dzieckiem, które z twojej łaski
skubie okruchy ze stołu. Dawałabym ci to, czego oczekujesz za swoje pieniądze. - Uśmiechnęła
się gorzko. - To inna umowa, nie tak różna od poprzedniej, z tym że sprawdziłeś już próbkę
towaru.
Zacisnął ręce na jej ramionach.
- Czy wreszcie się zamkniesz? - warknął przez zaciśnięte zęby. - Mówisz o sobie jak o
prostytutce. Nie chcę cię jako kochanki na weekend, jesteś zbyt niezależna, by przyjąć
jakąkolwiek inną formę pomocy.
- I masz rację - odparła jasno. - Tylko dlatego, że tak zdecydowałam. Ja dysponuję moim życiem,
a nie ty. - Wyrwała mu się. - Zaplanowałeś wszystko do ostatniego szczegółu. College, twój

background image

ustatkowany styl życia, twoi bardzo pomocni przyjaciele. Nie wpadło ci do głowy, by spytać
mnie o zdanie? Bardzo chciałabym pójść do szkoły. Uczenie się nowych rzeczy jest pasjonujące,
czułabym się jak w niebie w otoczeniu wspaniałych książek. - Uniosła dumnie podbródek . Ale
nie jestem taką ignorantką, za jaką mnie uważasz. Być może nie mam formalnego wykształcenia,
ale pracowałam i uczyłam się równie dużo.
- Wiem o tym - rzekł gburowato. O Boże, teraz ją zranił. Dlaczego słowa nie brzmią tak, jak
powinny? - Jesteś z pewnością lepiej zorientowana niż większość absolwentów uniwersytetów,
których znam. Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o wykształcenie. Są tańce, zawody baseballowe,
wykłady i ... Zamilkł bezsilnie. Jak mógł ją przekonać, gdy sam nigdy tym wszystkim się nie
zajmował? A może jej by się to spodobało? Miała w każdym razie prawo poznać życie wśród
ludzi. Umożliwienie jej tego było jego obowiązkiem. Obowiązek. Nie myślał o obowiązku i
odpowiedzialności, od kiedy zostawił Dany i Anthony'ego dwa lata temu. O dziwo, nie było to
tak nieprzyjemne, jak się spodziewał. Nie w przypadku, jeśli obowiązek oznaczał Kate. Z czasem
być może to polubi.
Patrzyła na niego nie rozumiejąc. Tańce, mecze baseballowe? Zupełnie jakby mówił w obcym
języku. Co te rzeczy miały z nią wspólnego? Nie była dzieckiem, by proponować jej podobne
rozrywki. Oczywiście Beau myślał o niej w tych kategoriach. Miała rację, traktował ją jak
dziecko, nad którym trzeba się litować. Część jego uczuć stanowiło być może pożądanie, ale ich
podstawą była litość. Poczuła urazę nie pozbawioną bólu. Wszystko byłoby łatwiej znieść od
tego.
- Nie, dziękuję ci - odparła otępiała, układnym głosem grzecznej dziewczynki. - Jestem pewna,
że nie odpowiadałby mi taki styl życia.
- Skąd wiesz, skoro tego nie spróbowałaś? - spytał szorstko. - Czeka na ciebie cały świat nowych
doświadczeń. Jesteś jak pusta karta, na której nikt nic nie napisał.
- Przykro mi cię rozczarować, ale na tej karcie już pisano. Nie żyłam w klasztorze, jeśli chciałbyś
wiedzieć. W niektórych dziedzinach mogę być ograniczona, ale w innych dorównuję ci
doświadczeniem. - Otworzyła drzwi i spojrzała na niego przez ramię. Oczy miała pełne łez. - Nic
nie wyjdzie z tej umowy. Będziesz musiał poszukać kogoś innego, nad kim roztoczysz patronat. -
Zeszła zwinnie po drabinie.
Usłyszała krzyk dochodzący z platformy, ale nie zatrzymała się na jego wołanie: "Kate!"
Miała na pewien czas, a może na zawsze, dość walki. Nie wolno jej było rozpłakać się przy nim.
To tylko utwierdziłoby go w przekonaniu, że jej egzystencja była nieustannym oczekiwaniem na
wyzwolenie z przestępczego życia. Nie była ani ofiarą, ani nie będzie przedmiotem litości, do
diabła!
Ruszył za nią po drabinie, ale była już na dole. zanim dotarł do ostatniego stopnia, znikła w
gąszczu.


ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cessna była bezpieczna. Tak naprawdę Kate nie spodziewała się, że ludzie Despard’a odnajdą
samolot. Schowany na skraju polany pod zielono-beżowym maskującym brezentem wtapiał się
idealnie w krajobraz, gdy obserwowano teren z lotu ptaka. Mógł go odkryć jedynie naziemny
patrol, a ludzie Despard’a nie byli przygotowani do tego rodzaju akcji. Mimo to świadomość, że
stoi bezpiecznie, przyniosła ulgę. Sprawdziła opony, by upewnić się, czy nie uszło z nich
powietrze, i właśnie prostowała brezent na skrzydłach, kiedy usłyszała za sobą radosny głos.
- Wpadliśmy na ten sam pomysł. Jest gotowy do drogi? Odwróciła się w jego stronę.
- Julio! Co ty tu robisz? Nie spodziewałam się ciebie przed wieczorem.

background image

Wzruszył ramionami.
- Consuelo chciała pójść do miasta wczoraj wieczorem zamiast dziś rano, żeby zasmakować
uroków grzesznej metropolii. - Mrugnął ciemnymi oczyma. - Starałem się ją przekonać, że
wystarczą jej uroki mojego wspaniałego ciała, ale chciała obu rzeczy naraz. Bardzo zachłanna
seniora. - Podszedł, by pomóc wyrównać brezent. - Zostaliśmy więc w hotelu przy porcie,
przeszedłem się po kilku barach i nastawiłem ucha. Żeby się tu dostać, pożyczyłem motocykl jej
brata, a przedtem zostawiłem Consuelo w domu.
- I?
- "Searcher" został zarekwirowany. Przycumowano go w przystani, ma dwóch ludzi do ochrony.
- A załoga?
- Seifert i załoga trzymani są w areszcie domowym w gospodzie "Black Dragon". - Skrzywił się.
- Słyszałem, że to bardzo łagodne więzienie. Władze nie ryzykują nieporozumień z korporacją
Lantry'ego, nawet po to, by przypodobać się Despard’owi. Dano im najlepszy jamajski rum i
najbardziej utalentowane dziewczęta od Alvareza, by im ogrzały łóżko. Władze starają się
oczywiście uprzyjemnić im pobyt w Castellano. Problem w tym, że ta gościna może potrwać
długo.
- Dlaczego?
- Despard szaleje jak wściekły byk. Wszyscy w Maribie słyszeli, że zniszczyłaś mu kokainę. -
Pokiwał głową. - Despard nie lubi tracić pieniędzy, a jeszcze bardziej nie znosi, gdy się z niego
naśmiewają. Trochę wysiłku, by potrzymać przez pewien czas Seiferta w niepewności, pomoże
mu ocalić twarz.
Kate przygryzła wargę.
- Jak długo?
Julio znów wzruszył ramionami.
- Kto to wie? - Położył jej dłoń na ramieniu w geście pocieszenia. - Nie rób takiej zmartwionej
miny. Mówiłem ci, dają im wszystko, czego zapragną.
- Wszystko poza wolnością - powiedziała poważnie Kate. Dla Daniela mogło to być ważniejsze
niż udogodnienia proponowane przez władze. Po przeżyciach w Sedikhanie nawet najmniejsze
ograniczenie mogło decydująco zaważyć na jego nerwach. - To nie jest w porządku, żeby
cierpieli za to, że chcieli nas uratować.
Julio stał się mniej swobodny.
- Nie torturują ich wymyślnymi przyrządami, Kate - powiedział. - Niewiele możemy zrobić. W
holu przy ich pokojach jest dwóch uzbrojonych strażników.
- Jesteś nieźle poinformowany - powiedziała z uśmiechem Kate. - Wszystko to podsłuchałeś w
barze?
- Zależało mi na dokładności - odparł Julio. - Wiedziałem, że muszę mieć arsenał informacji,
żeby cię przekonać, jakim szaleństwem byłoby podejmowanie jakichkolwiek kroków.
- Dwóch ludzi w korytarzu? - spytała Kate, marszcząc czoło.
Julio przytaknął.
- Nawet jeśli uda ci się wydostać załogę z gospody, nie ma żadnego sposobu na to, by
doprowadzić ich tutaj do samolotu i nie zostać złapanym.
- Nie, nie udałoby się nam doprowadzić ich do samolotu - zgodziła się w zamyśleniu. - Będziemy
musieli zabrać ich na statek.
Zamknął oczy.
- Madre de Dios, czemu się nie domyśliłem, że na to wpadniesz? - Otworzył usta i pokiwał głową
Kate, nie możesz po prostu odbić statku i wypłynąć z portu, nie spodziewając się spotkania z
władzami. Nigdy nie udałoby ci się wypłynąć z wód terytorialnych Castellano, oskarżyliby cię o

background image

piractwo i wszystko, co by im wpadło do głowy.
- Jeśli mnie nawet złapią, to nic już nie pogorszy mojej sytuacji - odparła poważnie. Słyszałeś,
jak tu traktują więźniarki.
- Właśnie dlatego nie powinnaś ryzykować utraty wolności. Kate, dlaczego nie wyślemy
Lantry'ego do Santa Isabella i nie pozwolimy mu użyć wszelkich wpływów, by uwolnił Seiferta i
jego ludzi?
Pokiwała przecząco głową.
- To by za długo trwało. Nie wolno mi zostawić ich na Maribie, jeśli istnieje szansa, by ich stąd
wydostać. Jestem teraz za nich odpowiedzialna.
- Nie możesz brać na siebie problemów całego świata, Kate. - Ciemne oczy Julia były łagodne. -
Musisz dokonywać wyboru. Jeśli zajmiemy się Seifertem i jego ludźmi, będziemy musieli
Zapomnieć o cessnie. Czy uratowanie Seiferta z załogą jest ważniejsze, niż ułatwienie Jeffreyowi
wejścia w nowe życie?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła szybko Kate. - Musimy po prostu znaleźć sposób, by załatwić
obie sprawy.
Patrzył na nią ze zmęczeniem i rezygnacją.
- Jest coś prostszego? - spytał zjadliwie. - Jak się znudzisz, znajdziemy ci inny skład kokainy do
spalenia, prawda?
Zmarszczyła niecierpliwie czoło i spojrzała na niego.
- Nie żartuj, Julio, to bardzo poważna sprawa.
- O tym właśnie chcę cię przekonać - powiedział. - Zbyt poważna i niebezpieczna, byśmy się jej
podejmowali.
Oblizała nerwowo usta, wiedząc, że to nie spodoba się Juliowi.
- Myślałam o tym, żebyśmy się podzielili. - Podniosła rękę, by powstrzymać protest, którego była
pewna ze strony Julia. - To jedyny rozsądny krok, jaki możemy poczynić. Pójdę do Mariby i
zastanowię się, jak wydostać kapitana i załogę z Castellano, ty możesz zawieźć Beau do Santa
Isabella i dostarczyć Jeffreyowi samolot.
- Nie - odparł stanowczo Julio. - Nie puszczę cię samej do Mariby.
- Musisz jechać - starała się go przekonać Kate - To nie będzie takie niebezpieczne. - Nie
zwróciła uwagi na jego niedowierzające parsknięcie i szybko mówiła dalej. - Pójdę do Consuelo i
poproszę, żeby pożyczyła mi motocykl brata. - Przygryzła w zamyśleniu wargę. - W luźnej
kurtce i hełmie z daszkiem będę nie do rozpoznania.
- A strażnicy? - spytał Julio. - Pstrykniesz po prostu palcami i sprawisz, że znikną?
- Jeszcze nie wiem. Muszę o tym pomyśleć. W każdym razie, kiedy uwolnię kapitana Seiferta, on
pomoże mi odbić statek - powiedziała z uśmiechem. - Myślę, że byłby bardzo dobrym piratem.
Już go widzę z opaską na oku i wyszczerbionym sztyletem w zębach.
- Jeśli zajdziesz tak daleko - rzekł Julio. - Z pewnością nie uda ci się. Nie mogę ci na to pozwolić,
Kate.
Zachmurzyła się.
- Nie masz wyboru, Julio - odparła spokojnie. - Będzie dokładnie tak, jak powiedziałam. To
jedyny sposób, by pomóc załodze i Jeffreyowi.
- Nie - rzekł stanowczo Julio.
- Tak - powiedziała z podobnym uporem Kate. - Jeśli nie chcesz tego zrobić dla innych
powodów, traktuj to jako spłatę długów. - Przerwała celowo na chwilę … Salwador, Julio.
- Kate, nie rób tego - powiedział tonem niemal błagalnym. - Nie zmuszaj mnie, by ci na to
pozwolił.
Bitwa była wygrana. Miał to wypisane na twarzy. żałowała tylko, że nie zdołała przekonać go w

background image

inny sposób. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie przejmuj się, wszystko się uda.
- Naprawdę? Chciałbym być tak pewien. Masz to zamiar zrobić dziś wieczorem?
Przytaknęła.
- Nie ma sensu czekać. Być może uda mi się ich zaskoczyć. Zniecierpliwiony zaklął dosadnie po
hiszpańsku.
- Mówisz, jakbyś dysponowała eskadrą komandosów, a nie była samotną kobietą. To szaleństwo.
Jestem szalony, że ci na to pozwalam.
- Pozwalasz? - rzekła ostro. - Myślałam, że wybiłam ci z głowy tego rodzaju arogancję. - Wciąż
miał zachmurzone czoło, poczuła teraz wyrzuty sumienia. Jej staremu przyjacielowi trudno było
się z takim faktem pogodzić, podobnie jak jej samej byłoby niełatwo w identycznej sytuacji. -
Posłuchaj, jeśli ci to pomoże, możesz poczekać do wieczora, zanim polecisz z Beau na Santa
Isabella. Kiedy będziemy na pokładzie "Searchera" przekażę ci przez radio, że jesteśmy
bezpieczni.
- Bezpieczni? Masz na myśli, zanim Guardia Costa ...
- Być może to się nie zdarzy ... Przerwała mu. - Dobrze. Gdzie zostawiłeś motocykl Manuela?
- Na skraju lasu, niecały kilometr od drogi, która prowadzi do wioski Consuelo - odpowiedział
niechętnie Julio. - Poproś Consuelo o wszystko, w czym ci może pomóc. Zawsze cię lubiła.
- O to, co jej nie narazi na niebezpieczeństwo - zgodziła się Kate. Zawahała się. - Poczekaj tu
lepiej do zachodu słońca, potem wróć do domku po Beau i zaprowadź go do samolotu. –
Wzruszyła niepewnie ramionami. - Może sprawiać trochę kłopotu.
- Bo jest człowiekiem o zdrowych zmysłach - odparł złośliwie Julio. - Nie udałoby ci się zmusić
go szantażem do tego szaleństwa. Nie zaciągnął u ciebie żadnych długów, na które mogłabyś się
powołać.
Nie, to ona ciągle miała wobec niego dług. Dług, którego nie pozwoliłby jej teraz spłacić. "Miał
większą ochotę, by mnie adoptować, niż żyć jak z kochanką" - pomyślała gorzko. Kto by się
spodziewał, że cyniczny Beau Lantry, którego spotkała w barze Alvareza, właśnie tak się
zachowa? Jeśli mogłaby uwolnić jego załogę i oddać mu statek, byłaby to niewielka
rekompensata wobec długu, który miała spłacić przed zniknięciem z jego życia.
- Poczekaj do zachodu słońca - powtórzyła. - Do tego czasu zrozumie, że jest za późno, by mnie
powstrzymać. Powiedz mu, że spotkam się z nim na Santa Isabella.
Julio spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- A spotkasz się?
- A gdzie indziej? - spytała wymijająco. Wszędzie, gdzie mogłaby uciec przed litością i hojnością
Beau. Kochała go tak, że mogła się z nim spotkać jedynie na równym poziomie.
- Kate ... Odwróciła się.
- Muszę iść. - Spontanicznie wróciła do niego, stanęła na palcach i musnęła ustami jego policzek.
- Uważaj, Julio.
- Ja mam uważać? - burknął. Wziął ją za rękę i ruszył równo za nią. - Nie pozbędziesz się mnie
tak szybko. Odprowadzę cię do motocykla. Zostawiłem pod siedzeniem ciuchy, które
pożyczyłem dla Beau od Manuela. - Skrzywił się, patrząc na niebieską koszulkę z krótkimi
rękawami, której nie mógł dopiąć na swej szerokiej piersi. - Mam nadzieję, że będą na niego
lepiej pasować niż na mnie.
- Miło mi będzie w twoim towarzystwie - powiedziała z uroczym uśmiechem. Tak wiele razem
podróżowali. Myśl, że może to być na pewien czas ich ostatnia wspólna przechadzka, sprawiła jej

background image

przykrość. Zacisnęła dłoń na ręce Julia. - Przy okazji, czy wyjeżdżając z Castellano mógłbyś
zabrać ze sobą moją karuzelę z pozytywką? - Zaśmiała się niepewnie. - O inne rzeczy się nie
boję, ale chciałabym wiedzieć, że karuzela jest bezpieczna. Nie zapomnisz?
Skinął głową.
- Będę pamiętał. - Odchrząknął. - Oddam ci ją nietkniętą na Santa Isabella.
Odwróciła wzrok i przyspieszyła mimowolnie kroku.
- Tak, zrobisz to - rzekła nie frasobliwie. - Na Santa Isabella.

Julio wchodził po drabinie do domku na drzewie. Sylwetka mężczyzny siedzącego na platformie
i oświetlonego przez promienie zachodzącego słońca rzucała długi cień. Tak jakby zmierzchało -
pomyślał Julio. Z nieruchomej postaci Lantry'ego wyczytać można było napięcie.
Julio pomyślał, że nie chciałby tego nigdy więcej oglądać.
- Gdzie ona jest? - Zabrzmiał ostry i szorstki głos Lantry'ego, kiedy Julio pojawił się na
platformie. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł, że Lantry miał równie napięty i ostry wyraz twarzy.
- Jest bezpieczna - odparł krótko Julio. Madre de Dios, miał nadzieję, że to prawda. Rzucił stertę
ubrań u stóp Lantry'ego.
- Pożyczyłem ci ciuchy na zmianę. - Spojrzał na nagi tors mężczyzny, który przed nim siedział. -
Może nie będą pasować doskonale, ale przynajmniej moskity nie zjedzą cię żywcem.
- Gdzie ona jest? - powtórzył Beau. Pierwsza, przynosząca ulgę wiadomość, że Kate jest
bezpieczna, zatarta została przez złość. Gdyby miał ją teraz przy sobie, potrząsnąłby nią z całej
siły, jak ukochanym, ale nierozsądnym dzieckiem, które za długo nie wracało do domu.
Ukochane. Tak, właśnie, ukochane. Godziny, które spędził martwiąc się i umierając z niepokoju,
gdy Kate znikła w lesie, uświadomiły mu dokładnie ten fakt. Wiedział o tym już wcześniej, ale
niepokój zatarł wszelkie wątpliwości. - Do diabła, powiedziała, że samolot jest niedaleko, a nie
było jej przez cały dzień. - Szybkimi ruchami wbijał ramiona w niebiesko-kremową koszulkę. -
Czy przyszło jej do głowy, że mógłbym się tym przejąć? Mówił drżącym głosem, zapinając
kolorową koszulę i chowając ją do szortów. - Oczywiście, nie miałem powodu, by się martwić.
W tym przeklętym lesie jest tylko Despard, policja i cholera wie jakie zwierzęta i owady. Przy
okazji, czy w tym tropikalnym Edenie są tarantule? - Ze wszystkich koszmarów, jakie sobie
wyobrażał przez długie godziny oczekiwania, myśl o włochatym, jadowitym potworze,
pełznącym po jedwabnej skórze Kate, przerażała go najbardziej.
- Nigdy żadnej tu nie widziałem - odparł zjadliwie Julio. - Kate też nigdy o nich nie mówiła.
- To mnie nie dziwi. - Sandały ze sterty ubrań były trochę za małe. Darowanemu koniowi nie
patrzy się w zęby - pomyślał Beau. Spojrzał poważnie w górę, zapinając paski. - Mówi, że boi się
wszelkich tego rodzaju świństw, ale nie widać tego w jej zachowaniu. Jadowite pająki są pewnie
na liście rzeczy, które wyklucza ze swoich myśli.
- Być może - zgodził się Julio. - Przez lata Kate musiała to robić wiele razy. To nie było dla, niej
łatwe.
Beau zdawał sobie z tego sprawę, poczuł bolesną frustrację i wściekłość. Nawet wtedy, kiedy był
uzależniony od alkoholu, nie czuł się równie bezsilny. Tak wiele chciał jej dać, a ona mu na to
nie pozwalała. Do diabła, mógł ją mieć, zanim zgodziła się, by ją chronił przed konsekwencjami
braku paszportu. Mógł się z nią ożenić. Odrzucił tę kuszącą myśl z odrazą. Oczywiście, sięgaj i
bierz, co chcesz. Nie pozwól się jej wymknąć i wpaść w ręce jakiegoś innego łajdaka. Nawet jeśli
to wobec niej nieuczciwie, trzymaj ją krótko i unikaj ryzyka ewentualnego porównania, gdy
otrzyma to, na co zasługuje. Nikt naprawdę nią nie wstrząsnął. Dlaczego miałby być pierwszy?
- Więc gdzie jest teraz twoja waleczna tygrysica? Ciągle przy samolocie?
Julio potrząsnął głową z niewyraźną miną.

background image

- Niezupełnie.
Beau znieruchomiał.
- Co ty rozumiesz przez "niezupełnie"? - spytał nieco groźnym tonem.
- Właściwie jej tam nie ma - odparł zmieszany Julio. Głośno odetchnął. - Jest w Maribie.
- W Maribie? - Beau poczuł, jak serce podskoczyło mu do gardła i krew zmroziła się w żyłach. –
To szaleństwo. Ona nie mogła tam pójść.
- To właśnie jej mówiłem - zgodził się ponuro Julio. - Jak widzisz, na wiele się to nie zdało. Już
tam jest.
- Opowiadaj - zażądał Beau. - Mój Boże, Mariba!
Julio posłusznie opisał mu wyniki dochodzenia przeprowadzonego poprzedniej nocy, a także
opowiedział o porannej rozmowie z Kate. Starannie unikał patrzenia w ciemniejącą coraz
bardziej twarz Beau, ale zanim doszedł do połowy opowiadania, Lantry zaczął siarczyście i
gładko przeklinać. Skończył szybko i jak się Julio spodziewał, został zaatakowany całą siłą
gniewu Beau.
- Na miłość boską, czemu jej nie powstrzymałeś? Powinieneś przywiązać ją do najbliższego
drzewa, jeśli inne argumenty nie działały. Chcesz zobaczyć, jak Despard położy na niej łapy?
Julio żachnął się.
- Co ty sobie myślisz? - spytał z wściekłością. - Znam ją dłużej niż ty, przeszliśmy wiele rzeczy,
o których ci się nie śniło. Ocaliła mi życie w Salwadorze. Powiedziałem ci, dlaczego pozwoliłem
jej iść samej.
- Długi, umowy, wszystkie te szlachetne bzdury - odparł ze znużeniem Beau. - Mówiąc między
nami, będziemy się cieszyć, jeśli nam jej nie zabiją. Powinniśmy teraz zapomnieć o wszystkim i
myśleć jedynie o tym, jak wydostać ją z tej przeklętej wyspy w jednym kawałku ...
Julio podniósł w zakłopotaniu brwi.
- Ale ja obiecałem ...
- Ale ja nie ... - przerwał mu szorstko Beau. - I jeśli uważasz, że potulnie pozwolę, byś mnie
wywiózł z tej wyspy, i zostawię ją w Maribie samą, to jesteś tak samo szalony, jak ona!
- Nie myślałem, że na to pozwolisz. - W uśmiechu Julia pojawił się cień satysfakcji. - Byłem
ostrożny, przysiągłem jedynie, że ja polecę na Santa Isabellę, nie wspomniałem o tobie.
- Bardzo rozsądnie, tym bardziej że i tak nie byłbyś w stanie dotrzymać tej obietnicy - powiedział
zjadliwie Beau. Podniósł się lekko. - Co powiesz na to, byśmy poszli do cessny?
- Będziemy czekać przy radiu na jej wiadomość?
- Nie, do cholery. Jak tylko się ściemni, podlecisz ze mną jak najbliżej portu w Maribie. -
Wykrzywił usta. - Mam nadzieję, że jesteś tak dobrym pilotem, jak twierdzi Kate. Nie chcę,
żebyś się rozbił, lecąc wystarczająco nisko, bym wyskoczył.
- Masz zamiar skoczyć do morza i płynąć do brzegu? - spytał Julio, otwierając szeroko oczy.
- Chyba, że masz lepszy pomysł. Wierz mi, przyjmę każdą sugestię. Tak dużo czasu spędzam
ostatnio w wodzie, że czuję, jak mi rosną skrzela.
Julio pokiwał głową.
- To rzeczywiście najszybszy sposób na dostanie się do Mariby. Właściwie jedyny, jeśli chcesz
dotrzeć na czas, by przydać się na coś Kate. - Zmarszczył czoło. - Wiesz, ona ma rację. Jeśli teraz
pójdziesz do baru, możesz pomieszać i zaprzepaścić jej ewentualny plan na oswobodzenie załogi.
- Jeśli w ogóle ma jakiś plan - powiedział ponuro Beau. - Z mojego doświadczenia wynika, że
Kate przez dziewięćdziesiąt pięć procent czasu działa intuicyjnie.
- Aż dziwne, że zawsze się jej udaje - odparł Julio z uśmiechem. - Jeffrey mówi, że jest naturalna.
Nie było wątpliwości, że Kate taka była. Naturalnie ożywiona, naturalnie uczciwa, naturalnie
kochająca. Najpiękniej bezpośrednia osoba, jaką kiedykolwiek znał i z pewnością naturalnie i

background image

najskuteczniej doprowadzająca do szewskiej pasji.
- Nie pójdę do baru - zdecydował niechętnie. - Dam Kate szansę, by ich wydostała i zobaczę, co
mogę zrobić w sprawie statku. Mówisz, że jest dwóch strażników?
Julio skinął głową.
- Tak słyszałem.
- Miejmy nadzieję, że słyszałeś dobrze. Nie chciałbym żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. -
Spojrzał ponuro na swoją kolorową koszulę. - Trudno mi będzie grać Errola Flynna w tej
wzorzystej szmacie, którą mi przyniosłeś.
- Manuel lubi kolory - powiedział Julio roztargnionym głosem. - Boże, chciałbym z tobą pójść!
- Ktoś musi prowadzić samolot, nie myślę, żeby Kate była zadowolona, jeśli zamieniłbyś cessnę
w kamikaze.
- Chyba nie - powiedział Julio, otwierając drzwi do domku. - zaraz wrócę. Obiecałem Kate, że jej
coś wezmę.
- Karuzelę?
-Tylko o to prosiła.
- Wiele dla niej znaczy - powiedział Beau, - Idź, przyniosę ją.
Julio zawahał się przez chwilę, patrzył na Beau, po czym wolno pokiwał głową.
- Dobrze. Zaczekam na ciebie na dole.
W małym pokoiku było niemal ciemno, ale Beau trafił do plecionej skrzyni dzięki wrodzonej
orientacji. Drżący promień słońca wpłynął do ciemnego pokoju, oświetlając pozytywkę ulotnym
światłem. Dumny łuk szyi jednorożca, bojownicza śmiałość mitycznego centaura, zuchwała
radość małego, nakrapianego kucyka. Tak wiele z Kate zamknięte zostało w małej, cudacznej
pozytywce. Tak wiele piękna, tak wiele odwagi, tak wiele ...
Schylił się po karuzelę troskliwie, czując, jak coś ściska go w gardle. To był jedyny skarb, jaki
chciała ze sobą wziąć, tak powiedział Julio. Nie pozwoli jej wziąć tylko tego, a jego zostawić.
Musi się nauczyć, że teraz wszędzie, dokąd pójdzie, będzie go miała przy sobie. Do diabła z
dotrzymaniem słowa. Nie może pozwolić, by znów ładowała się w takie niebezpieczeństwa. Nie
wytrzyma oczekiwania na nią na "Searcherze". Da jej czas najpóźniej do dwunastej i pójdzie do
gospody. Potem, niech go piekło pochłonie, jeśli znów straci ją z oczu.
Włożył pozytywkę pod pachę i szybko ruszył w kierunku drzwi.


ROZDZIAŁ ÓSMY
- Dobrze, a teraz powiedz mi, w jaki sposób udało ci się pozbyć strażników? - spytał Daniel,
kiedy przy rogu, przecznicę od gospody dogonił biegnącą Kate. - Byłem cholernie szczęśliwy,
kiedy zobaczyłem, jak otwierasz drzwi od pokoju, ale przyznaję, że jestem teraz ciekaw.
Kate obejrzała się za siebie niespokojnie.
Kapitan powiedział czteroosobowej załodze, by podzieliła się na dwójki i szła za nimi w pewnej
odległości, nie budząc podejrzeń. Tak, byli tam.
- Och, to dzięki mojej przyjaciółce, Consuelo - rzekła z uśmiechem. - Miała w apteczce środki
uspokajające. Wsypałyśmy je do butelki wina i wysłałyśmy strażnikom z pozdrowieniami od
Despard’a. - Wykrzywiła się. - Nie byłam pewna, czy zadziałają, miały ponad dwa lata.
- Zadziałały - Daniel błysnął białymi zębami. - Kiedy wciągałem ich do pokoju, spali jak
noworodki. - Nagle przestał się uśmiechać. - Ale jeśli twój środek uspokajający był stary, może
nie działać zbyt długo. Miejmy nadzieję, że będziemy już daleko od Castellano na "Searcherze",
kiedy się ockną i ogłoszą alarm.

background image

- Jesteśmy tylko o przecznicę od doku, w którym zacumowany jest statek - powiedziała Kate.
Szli teraz szybko i znów znaleźli się w cieniu. - Czy myślisz, że już mogę bezpiecznie zdjąć z
siebie to wszystko?
- Więc to jest przebranie? - Wesoły uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy zmierzył
wzrokiem Kate od błyszczącego, czerwonego hełmu do zbyt obszernej, białej, płóciennej kurtki,
która sięgała jej niemal do kolan. - Tak myślałem, że to raczej dziwnie wygląda. Coś pomiędzy
najeźdźcą z Marsa a reklamą Pułkownika Sandersa.
- Pułkownika Sandersa? - Zmarszczyła czoło, po czym wzruszając ramionami, szybko odrzuciła
tę myśl. - Być może dziwnie wyglądam, ale nikt mnie nie pozna. Kto podejrzewałby kogoś w
takim stroju o poważny szwindel?
- Masz rację - rzekł ubawiony Daniel. - Nikt nie może cię oskarżyć, że sobie nie radzisz. - Nagle
się zaśmiał. - Boże, chciałbym, żeby Clancy Donahue mógł cię zobaczyć. Jesteś najdziwniejszym
działającym w ukryciu przestępcą.
- To by mu się nie podobało?
- Tego nie powiedziałem - odparł Daniel. - On podziwia skuteczność, nieważne w jakim
przebraniu, a tego z pewnością ci nie brakuje.
- Miałam szczęście - powiedziała poważnie Kate.
- Tak, miałaś - zgodził się Daniel. - Chyba ci się to często zdarza, prawda? Zresztą tak samo jest
z Beau. Widziałem, jak odstawiał niezłe i przedziwne numery akrobatyczne. - Spojrzał na nią. –
Gdzie jest Beau?
Odwróciła pospiesznie wzrok.
- W drodze do Santa Isabella - odparła niefrasobliwie. - To moja wina, że was złapali i to mój
obowiązek, by was uwolnić. Postanowiłam go w to nie mieszać.
Daniel cicho zagwizdał.
- Czy mam rozumieć, że robisz to bez wiedzy Beau? Zdziwiło mnie trochę, że nie krąży nad tobą
jako smok-strażnik. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Nie mogę uwierzyć, że odleciał w
nieznane i zostawił cię na pastwę losu.
- Dlaczego nie? - powiedziała, nie patrząc na niego. - W końcu nie ma wobec mnie żadnych
zobowiązań.
- Może bym w to uwierzył, gdybym nie widział tego faceta, jak skakał za tobą i płynął jak
prawdziwy delfin. - Nagle się uśmiechnął. - Był niemożliwie wściekły, ale to mu nie
przeszkodziło wskoczyć do wody. Powiedziałbym raczej, że takie zachowanie świadczy u Beau o
maksymalnym poświęceniu.
- Naprawdę? - spytała niskim głosem. - Nie wiedziałam. Prawie go nie znam. Tak - zapewniała z
uporem - Beau to nieznajomy. Od nieznajomych można się odwrócić i odejść. - To szalone
uczucie, że jest z nim połączona duszą i ciałem w najbardziej intymnej przynależności, było tylko
ułudą, która z pewnością szybko minie z czasem. Och, na Boga, musi minąć!
- Powiedz to Beau. - Daniel sceptycznie podniósł brew. - Nie myślę, że on widzi wasze stosunki
w ten sam sposób. - Złapał ją nagle za ramię. - Statek jest przed nami. - Pociągnął ją w cień pod
pobliskim składem. - Mam nadzieję, że Julio nie mylił się, mówiąc, że jest tylko dwóch
strażników.
- Co robimy? - spytała Kate, patrząc na statek oddalony o niecałe sto metrów. Był jak statek
widmo w ciemności rozświetlonej jedynie księżycem. Jego zazwyczaj wdzięcznie falujące żagle
zwinięte były jak skrzydła śpiącej mewy. - Tu chyba nikogo nie ma.
- Co za cholera!
Spojrzała szybko na zachmurzoną twarz Daniela.
- Jest ktoś po prawej stronie pokładu. Włączono pomocnicze silniki.

background image

- Dlaczego strażnicy mieliby to robić?
- Nie powinni, chyba że zabrakło im rozumu i postanowili wypłynąć na małą przejażdżkę. To by
mnie nie zdziwiło. Strażnicy w hotelu pili rum jak wodę.
- Jak większość ludzi na Castellano - powiedziała z roztargnieniem Kate. - Alkohol jest o wiele
tańszy na Karaibach.
- Cóż, mogliby trzymać cholerne łapy z dala od mojego statku.
Wyszedł na ulicę i pomachał władczo do kogoś z załogi stojącego niedaleko.
- Zostań tu - powiedział do Kate. - Musimy dostać się na pokład, zanim zaczną manewrować w
doku i na coś wpadną. Mam nadzieję, że nie trzeba będzie używać trapu. - Wzruszył ramionami.
- Cóż, czasami ważny jest element zaskoczenia.
- Nie zostanę tutaj - powiedziała ze złością Kate. - Chcę być ...
Ale Daniel już jej nie słuchał. Razem z innymi członkami załogi, którzy do niego dołączyli,
biegiem ruszył w stronę statku. Co Daniel sobie myślał, zostawiając ją samą i przejmując
dowodzenie? Nie rozumiał, że wydostanie ich z Marimby było jej obowiązkiem? Pobiegła za nim
i dogoniła Daniela przy kładce.
Rzucił jej zirytowane spojrzenie.
- Odejdź stąd - szepnął. - Zrobiłaś swoje. Nie możesz mieć przez cały czas farta. Beau udusi mnie
gołymi rękami, jeśli pozwolę, by ci się cokolwiek stało.
- Och, nie wiedziałem. - Głos Beau zabrzmiał poważnie, kiedy wyszedł z cienia rzucanego przez
maszt blisko trapu. - W tej chwili wolałbym własnoręcznie udusić naszą słodką Kate.
Zaskoczona, stanęła jak wryta.
- Beau! - powiedziała z niedowierzaniem. - Miało cię tu nie być.
Daniel zachichotał.
- Spodziewałem się, że niedługo włączysz się do akcji. Gdzie są strażnicy?
- Związani, pod kabinami załogi - rzekł z wolna Beau. - Proponuję, żebyście wzięli ich na brzeg i
zostawili gdzieś w najbliższej alejce. Nie musimy być oskarżeni o porwanie i piractwo
jednocześnie. Nawiasem mówiąc, uwinąłem się przy nich w lepszym stylu niż wy. Podpłynąłem
do liny kotwicznej i wspiąłem się po niej na rękach jak Errol Flynn. Wy tymczasem weszliście na
trap z taktyką godną marynarzy z Zatoki Świń. - Beau pokiwał lekceważąco głowę. - Jak na
byłego najemnika wyglądałeś zabawnie nieprofesjonalnie.
- Miałeś być z Juliem. - Kate zrobiła krok do przodu i stanęła przed nim. - Do diabła, dlaczego
tego nie zrobiłeś?
- Bądź cicho, Kate. - Łagodność Beau kryła mrożące zimno. - Powiedzmy, że nieco mnie
zdenerwowałaś. Bardzo nie lubię, jeśli ktoś mnie zostawia. Skok z cessny wcale mnie nie ubawił.
- Przeczesał dłonią mokre włosy. Wykrzywił się. - A najmniej podobało mi się czekanie tu i
zastanawianie się, w jakie tarapaty wpakowałaś się w gospodzie. Ryzykowałem zdrowie przez tę
godzinę.
- To wszystko nie jest moją winą - powiedziała broniąc się. - Miałeś lecieć na Santa Isabellę z
Juliem.
- Tak mi powiedział - warknął przez zęby. - Nie przyjmuję rozkazów, tak jak twój przyjaciel
Julio. Tak naprawdę, w ogóle nie przyjmuję rozkazów. Czas, byś się tego nauczyła, Kate.
Drżąc zaczerpnęła powietrza. Powinna się już przyzwyczaić do jego gniewu. Nie ma powodu, by
czuła dotkliwy ból z tego powodu.
- Wybaczcie, że przerwę. - W głosie Daniela brzmiała ironia. - Czy nie myślicie, że byłoby
dobrze odłożyć na później wszystkie żale i zabrać się do roboty? Rozumiem, że uruchomiłeś
silnik, Beau?
Beau przytaknął, wciąż patrząc na ukrytą za hełmem twarz Kate.

background image

- Miałem nadzieję, że kiedy przyjdziecie, będę miał wszystko gotowe do drogi... - Zmarszczył
brwi. - Co ty, do diabła, wyrabiasz w tym szalonym przebraniu? Wyglądasz jak wyrzutek Hell's
Angels.
- Daniel powiedział, że wyglądam jak pułkownik Sanders - powiedziała. - Kto to ...
- To jest przebranie - wtrącił zniecierpliwiony Daniel. - Teraz, kiedy już to ustaliliśmy, czy
moglibyśmy łaskawie odpłynąć?
Beau podniósł brwi.
- Kto cię powstrzymuje? - powiedział, uśmiechając się lekko. - Nie możesz się spodziewać, że
zrobię wszystko. Jesteś w końcu kapitanem, Danielu.
Daniel wykrzywił usta, po czym odwrócił się i zasypał załogę gradem rozkazów, które sprawiły,
że ludzie błyskawicznie rozbiegli się na wszystkie strony.
- Staram się mieć maleńki udział w tej sprawie - powiedział przez ramię. - Pod warunkiem, że wy
dwoje znikniecie mi z oczu.
Szybko odszedł, rzucając kolejne rozkazy z siłą karabinu maszynowego.
Gest Beau był ostentacyjny.
- Słyszałaś, co powiedział. Proponuję, żebyśmy poszli do kabiny i pozwolili Danielowi robić
swoje. Mam ci parę słów do powiedzenia. Coś bardzo istotnego.
Zdjęła hełm i niedbale przeczesała włosy.
- Już je kiedyś słyszałam, jestem tego pewna. Myślę, że teraz powinniśmy pomóc Danielowi i
jego ludziom wyprowadzić na morze "Searchera". Nie chcę wszystkiego zaprzepaścić teraz,
kiedy już tak daleko zaszliśmy.
- Będziemy tylko przeszkadzać. - Prowadził ją pod rękę w stronę dębowych drzwi zamykających
przejście na dolny pokład. - Daniel wytrenował swoją załogę, by pracowała z precyzją zegarka.
Uznaje moją pomoc tylko w niezwykłych przypadkach, kiedy nalegam, że chcę się koniecznie
przydać. W tak napiętej sytuacji jak teraz wyrzuciłby nas najpewniej z pokładu, gdybyśmy weszli
mu w drogę.
Patrząc na ruchliwego olbrzyma na mostku, mogła w to uwierzyć. Nic nie pozostało z leniwego i
pogodnie usposobionego człowieka, którego niedawno poznała. Żywotność i siła otaczały
Daniela prawie widoczną aureolą.
- Może masz rację.
Beau przytrzymywał jej drzwi, ruszyła niechętnie w dół po schodach. Boże, nie chciała teraz
konfrontacji z Beau. Napięcia i lęki tego wieczora wyssały z niej wszystko, pozostawiając
jedynie ciężką senność.
Beau, wręcz przeciwnie, wydawał się naładowany energią jak nigdy.
- Jak długo potrwa, zanim wydostaniemy się z wód terytorialnych Castellano?
- Nie więcej niż pół godziny, jeśli będzie nam sprzyjał wiatr . Otworzył drzwi do kabiny,
zapalając przy okazji światło. - Pomocnicze silniki używane są przede wszystkim do manewrów i
dokowania. Nie dają nam wystarczającej energii ani zawrotnej prędkości. - zamknął drzwi. -
Możemy jej potrzebować, kiedy nasz numer się wyda, gdy przyjdą strażnicy z kolejnej zmiany.
- Zmiany? - Kate otworzyła zdziwione oczy. Oczywiście, zmieniają strażników. Nie tylko na
statku, ale i w gospodzie ... Nie pomyślałam o tym ...
- To mnie nie dziwi. - Wziął od niej hełm, który trzymała w ręku i położył go ostrożnie na
skrzyni. - To chyba twój modus operandi pakować się w kłopoty, nie zastanawiając się nad tym
poważnie. Rozpinał zręcznie jej białą, sportową kurtkę, którą miała na sobie. - Nie mogę przestać
się dziwić, że tak długo przeżyłaś.
- Mam wystarczająco dużo zmartwień, by nie mieć siły na wyobrażanie sobie każdego drobiazgu,
który może nie zagrać. - Powiedziała w obronie. - Udało mi się ... - przerwała i spostrzegła

background image

zdumiona, że skończył odpinać jej kurtkę. - Co robisz?
- Nie martw się, nie zedrę z ciebie ubrań i nie zgwałcę cię. - Zdjął jej nakrycie z ramion i ściągnął
z rąk. - W każdym razie nie teraz. Chcę cię po prostu wydobyć z tego "przebrania". - Kurtka
trafiła na skrzynię obok hełmu. - To dowód, że kompletnym idiotą można zostać bez specjalnego
wysiłku. - Przebiegł szybko palcami przez jej krótkie loki, przygniecione przez hełm. Nagle
zadrżał mu głos. - Kretyńskim, lekkomyślnym idiotą.
Jego oczy świeciły złoto w ciemnej twarzy, zmierzwiony, brązowy lok ciemniał na ogorzałym
czole. Poczuła nagłą ochotę, by zaczesać mu ten lok czule na czoło, jak matka kochanemu, ale
umorusanemu dziecku. Pospiesznie odwróciła wzrok i bezwiednie objęła się ramionami. Nie
powinna go dotykać. Powiedział, że bezmyślnie kierowała się impulsami, nie była na tyle głupia,
by ryzykować.
- Pozbyłeś się mnie, prawda? - spytała się, siląc się na swobodny ton.
- Jesteś chyba mało rozgarnięta, Kate. - Trzymał ją lekko za ramię, ale czuła ukrytą siłę jego rąk.
- Nie pozbywam się ciebie, nie mam takiego zamiaru. Myślisz, że przeszedłbym przez całe to
piekło, w jakie mnie władowałaś, gdybym chciał się ciebie pozbyć? - zacisnął usta. - Nie ma
mowy.
Buntowniczo podniosła podbródek.
- Myślałam, że wyraziłam się jasno. Nie potrzebuję twojej pomocy ani twojej łaski. Kiedy tylko
wypłyniemy z Castellano, możesz poprosić Daniela, żeby wysadził mnie, gdzie zechcesz, i
płynąć dalej. Uznamy umowę za wykonaną.
- Naprawdę? - Jego głos był niebezpiecznie łagodny. - A co będzie, jeśli zadecyduję, że nie
wypełniłaś warunków naszej czarującej umowy? Miałem zamiar uznać ją za nieważną i
bezcelową, ale ponieważ jest jedynym sposobem, by cię kontrolować, znów wprowadzę ją w
życie. Miałaś tu zostać tak długo, jak będę chciał. Pamiętasz?
Uśmiechnęła się gorzko.
- Ale przecież mnie nie chcesz. Nie na poważnie. Jestem dla ciebie czymś w rodzaju planu
odkupienia. Chcesz mnie głaskać po główce i wysłać gdzieś do Connecticut, żebym ...
- Ja cię nie chcę? - Teraz jego złote oczy zwilgotniały. - Powiedziałem ci, co ze mną robisz. Jak
mam cię przekonać, na Boga? - Twarz mu spochmurniała. - Och, do cholery! Złapał ją w ramiona
i złożył na jej ustach mocny pocałunek. Dotykali się, chłonęli i pochłaniali z pasją pozbawioną
czułości, którą jej wcześniej okazywał. Rozdzielił jej wargi językiem i dostał się do słodkiego,
wyczekującego ciepła. Czuła jego ręce na ramionach ściskające ją z nieznaną siłą i głos zduszony
w gardle, jęk głodu. Oderwał od niej usta i zatopił je, w lokach na jej skroni. Rękami pocierał i
gniótł jej ramiona z rytmicznym pośpiechem, słyszała ciężki oddech tuż przy uchu. - Pragnę cię. -
Głos tłumiły jej włosy. - Podniecałabyś mnie nawet, gdybym był eunuchem w jednym z serajów,
o których opowiadał mi Daniel. - Językiem delikatnie dotknął pulsującej żyłki na jej skroni. -
Siedziałem wściekły na tej przeklętej platformie przez całe popołudnie. Martwiłem się do utraty
zmysłów i wciąż cię pragnąłem. Pamiętałem, jak ciepła i napięta byłaś wokół mnie i jak twoja
skóra lśniła złotem na słońcu. Pamiętam, jak do mnie pasowałaś, każdym zagłębieniem
przylegając do mnie i pieszcząc mnie, jak rękawiczka z miękkiej irchy. - Wziął głęboki oddech,
przeszedł go dreszcz. - O tak, pragnę cię, Kate.
Ona też go pragnęła. Przemawiał bardzo dobitnie do jej zmysłów siłą smukłych, napiętych
mięśni, lekką wilgocią kremowo-niebieskiej koszulki pod jej policzkiem, zapachem soli i piżma -
wonią podnieconego mężczyzny. Mroczny głos ocierał się o nią aksamitnie, powodując reakcje
fizyczne tak naturalne i pięknie prymitywne, jak fala pod kadłubem "Searchera".
Przysunęła się bliżej.

background image

- Więc zostanę z tobą - powiedziała po prostu. - Powiedziałam ci, że zostanę. Nie wycofałam się
z naszego układu. Zostanę z tobą, aż się mną zmęczysz, tak jak ustaliliśmy.
- O Boże! - W tych słowach było rozbawienie, wyczerpanie i dotkliwa czułość. - Co ja z tobą
zrobię? Zawsze uważałem, że potrafię się wysławiać, ale jeśli chodzi o ciebie, gubię się w
niedomówieniach. Znów jesteśmy w punkcie wyjścia. - Odsunął ją trochę od siebie i wziął w ręce
jej twarz. Nie wyglądał już na ubawionego. - Posłuchaj mnie uważnie, Kate, postaram się mówić
bardzo jasno. Po pierwsze, nie zmęczę się tobą. Po drugie, jedynym powodem, dla którego
chciałem cię wysłać do Briarcliff, było ... - Koniec zdania zgubił się w przeszywającym wyciu
syren, dochodzącym z niewielkiej odległości.
- Co za czort! - Beau puścił Kate. Wyskoczył z kabiny i biegł po schodach. Pędząc tuż za nim,
dogoniła go, gdy dotarł do Daniela na mostku.
Na pokładzie przeszywające wycie brzmiało głośniej i bardziej świdrująco, ale dzięki Bogu łódka
nie była tak blisko, jak się zdawało. Silna wiązka jasnego światła przecinała ciemność, docierając
prawie do horyzontu. O Boże, łodzie patrolowe!
- Zdawało się, że są blisko - wyszeptała. - To chyba odbicie od wody.
- Są wystarczająco blisko - powiedział poważnie Daniel. - Cholera, zabrakło nam dziesięciu
minut!
- Jesteśmy aż tak blisko wód międzynarodowych? - Beau zmrużył oczy, patrząc na zbliżającą się
łódkę.
Daniel skinął głową.
- Mieliśmy wiatr w plecy, od kiedy opuściliśmy port. - Oderwał oczy od łódki, by spojrzeć na
Beau. - Poddamy się znów tym łajdakom?
Beau pokręcił głową.
- Nie, jeśli Kate jest na pokładzie. Nie możemy ryzykować. - Uśmiechnął się. - Myślisz, że
możesz zafundować im małą przejażdżkę na własny koszt, zanim nie przekroczymy wód
terytorialnych?
Dziki uśmiech satysfakcji pojawił się na ustach Daniela.
- Patrz na mnie!
Patrzyli. Stali tam na mostku otoczeni przez wyjące przenikliwie syreny, ostre kropelki wody
uderzały ich twarze. Daniel stał przy sterze, szeroko rozstawił nogi, manewrował statkiem przez
fale, jakby był mitycznym Charonem, jak go określiła za pierwszym razem Kate. Statek zanurzał
się, płynął zygzakiem, przecinał niewiarygodnie spienioną wodę, żagle łopotały w świetle
księżyca, kiedy ślizgali się na falach. Kate, biorąc w tym udział, czuła, że serce bije jej z
podniecenia, że radość zapiera jej dech.
Wyjąca łódka motorowa, która ich ścigała, była jak nowoczesny smok pragnący dogonić i pożreć
prawdziwy statek z innej epoki. Łódka była teraz bliżej, przez megafon zabrzmiał rozkaz po
hiszpańsku, nawołujący ich do zatrzymania się i wpuszczenia strażników na pokład.
Odpowiedzią Daniela był niski, radosny śmiech oraz kolejny, niewiarygodny manewr.
- Powinnam się bać - wyszeptała roztargnionym tonem.
Mimo to nie bała się, podniecenie i więź intymnej przyjaźni trzymała ich razem.
- Dlaczego nie strzelają? Są już wystarczająco blisko! Beau objął ją mocno w pasie.
- To wywołałoby międzynarodową aferę. Chcą wejść na pokład i zaaresztować nas. Jeśli się nie
poddamy, będą chcieli pewnie nas staranować i unieszkodliwić.
- Jeśli podejdą wystarczająco blisko. - Daniel błysnął jasnym uśmiechem w świetle księżyca. -
"Searcher" jest o wiele bardziej zwrotny niż ich łódka. Myślę, że nam się uda.
- Nie popłyną za nami na wodach eksterytorialnych? - spytała Kate. - Castellano nie jest znane z
szacunku dla prawa.

background image

- Jeśli to bezpieczne - powiedział Beau. - Wiedzą, że korporacja zatłukłaby ich za każdą
wyrządzoną nam szkodę. Sankcje ekonomiczne są teraz o wiele bardziej skuteczne niż
dyplomacja.
Zdawało się, że rozumowanie jest poprawne, skoro nie strzelano z karabinów maszynowych,
które można było dostrzec na mostku łodzi. Ale oczywiście wściekłość i frustracja oficerów rosła
z każdą sekundą, sądząc z rozwścieczonych pogróżek, jakie dochodziły z megafonu.
Ruchy łodzi wydawały się pokraczne i niezdarne w porównaniu z "Searcherem", siła ich silników
gubiła się ciągle w niemożności manewrowania i bezradności człowieka za sterem. Zabawa
stawała się ekscytująca, Daniel bawił się z werwą i odwagą, która systematycznie doprowadzała
załogę łodzi do szału.
Kate wybuchnęła nagłym śmiechem, kiedy Daniel wykonał błyskotliwy zwrot, w wyniku którego
łódź dość długo zmierzała w złym kierunku, zanim udało jej się zawrócić i nadrobić straty.
Spojrzała na Beau i zobaczyła na jego twarzy takie samo rozbawienie i podniecenie.
- Daniel mógłby być wspaniałym matadorem - powiedział - Nie myślę jednak, że nasi przyjaciele
na łodzi ocenią właściwie jego zdolności.
- Macha im przed nosem czerwoną płachtą - powiedziała ze śmiechem Kate. - Bawi się przez
cały czas. Spójrz tylko na jego twarz.
- Wolę patrzeć na ciebie. Bawisz się prawie tak samo jak on. - Potrząsnął ponuro głową. - A ja
chciałem, cię wysłać do sielankowo spokojnej wsi w Connecticut.
- Jeszcze tylko trochę, moja pani - pocieszył ich Daniel głębokim, aksamitnym i niemal
śpiewnym głosem, głaszcząc wielkimi dłońmi ster. - Już prawie jesteśmy.
- Skąd on wie? - spytała ciekawie Kate.
- Wie - zapewnił ją Beau. - Nawet bez instrumentów. Myślę, że Daniel ma wbudowany kompas i
prędkościomierz. To, chyba sprawa genów.
- Mam wrażenie, że ta łódź jest równie dobrze wyposażona - powiedziała Kate z grymasem. -
Łatwo się nie poddadzą.
Nagle Daniel wydał z siebie okrzyk, podobny do wojennego okrzyku Indian, który natychmiast
został podjęty przez załogę.
Serce podskoczyło Kate do gardła.
- Udało się?
- Tak, do diabła, udało się! - Daniel odwrócił się w stronę łodzi i wykonał w jej kierunku
triumfalny, niezwykle ordynarny gest. - Do domu, parszywe łajdaki! Zgubiliście nas!
Oficer na łodzi najpewniej był tego samego zdania, gdyż głos dochodzący z megafonu nagle
zamilkł. Potem zabrzmiał strumień przekleństw, jakie Kate słyszała jedynie w portowych barach.
- Odpadają, ale ciągle za nami płyną - powiedziała zaniepokojona.
- Uparci - stwierdził Beau. - zaraz się poddadzą. Nikt nie lubi przyznawać się do porażki.
- Nie wyglądają na bardzo zrezygnowanych - rzekła Kate.
Uświadomiła sobie, że drży. Nie bała się wcale w pełni akcji, kiedy łódź ryczała jak byk.
Dlaczego czuła to dziwne poczucie zagrożenia, kiedy prawdziwe niebezpieczeństwo przestało
istnieć i na łódce było tak cicho? Wyłączyli nawet syreny i zwolnili silniki, ledwie doganiając
"Searchera".
- Nie podoba mi się to. - Daniel zmarszczył czoło. - O wiele bezpieczniej czułem się, gdy
dostarczaliśmy im tyle zajęć, że nie mieli czasu myśleć. Zupełnie mi się to nie podoba.
- Co mogą zrobić? - spytała Kate. - Powiedziałeś, że nie odważą się na nic, kiedy dotrzemy na
wody eksterytorialne.
- Nie wiem - powiedział wolno Daniel. - Po prostu nie wiem.
Beau obejmował ją coraz mocniej.

background image

- Zejdź na dół, Kate.
Spojrzała na niego.
- Co?
- Zejdź na dół - rzucił twardo, patrząc na złowieszczo milczącą łódkę. - W tej chwili. Nie
dyskutuj ze mną.
- Ale nie rozu ...
Cisza została nagle przerwana, silniki zaryczały i łódź ruszyła na nich, błyskawicznie nabierając
szybkości.
- Cholera! - Beau padł na pokład, ciągnąc ją za sobą. Zdążyła zauważyć tuż obok nich łódź
zakręcającą w lewo.
- Paść na pokład! - rozkazał Daniel, rzucając się na ziemię, i członkowie załogi, którzy nie zrobili
tego wcześniej, usłuchali go natychmiast.
Ledwie zdążyli. Śmiertelny grzechot kul zabrzmiał nad nimi. Ciemne dziury pojawiły się na
białych żaglach, drewno masztu zostało bezlitośnie poorane i poszarpane. Trwało to tylko przez
chwilę, po czym łódź zawróciła i popędziła w kierunku Mariby.
- Czy ktoś jest ranny? - W odpowiedzi na okrzyk Daniela zabrzmiały przeczące głosy załogi. -
Łajdaki nie mogły sobie darować małej, pożegnalnej salwy - powiedział, podnosząc się na
kolana. - Mam olbrzymią ochotę popłynąć za nimi i dać im lekcję dobrych manier. Co o tym
myślisz, Beau?
Nie było odpowiedzi i Daniel odwrócił się.
- Pytam, co o tym ... - przerwał gwałtownie na widok twarzy Beau, białej jak marmur. - Beau?
Spojrzał na bezwładną postać Kate w ramionach Beau. Jej rzęsy rzucały głębokie cienie na
policzki, a cienka strużka ciemnej krwi sączyła się z rany na skroni.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Trafili ją. - Oszołomiony Beau patrzył na nią z niedowierzaniem. - Zastrzelili Kate!
Daniel natychmiast przy nim ukląkł.
- Nie mogli jej trafić. Umyślnie celowali do góry. Nawet gdybyśmy stali, kule byłyby nad
naszymi głowami. Skurwiele chciały nas po prostu przestraszyć. - Znieruchomiał. - Chyba że
jakaś kula odbiła się rykoszetem.
- Co za różnica, jak się to stało? - spytał z wściekłością Beau, błyskając szaleńczo złotymi
oczyma. - Spójrz na nią, zastrzelili ją, do diabła. O mój Boże, rana na skroni. To musi być coś
poważnego! - A jeśli ona umrze? Jeśli ją utraci, zanim tak naprawdę mogli do siebie należeć! Ta
myśl przepełniała go paniką i wściekłością, zaczął trząść się jak zagubione w ciemności dziecko.
Było ciemno. Teraz cały świat będzie ciemny bez Kate. - Nie może umrzeć, Daniel! Nie pozwolę
jej umrzeć.
Daniel podsunął się bliżej, przenikliwym wzrokiem badając okolice rany.
- Nie trać zimnej krwi. Nie ma chyba żadnych kłopotów z oddychaniem. Trudno powiedzieć coś
więcej, bo dużo jest krwi, ale rana nie wygląda na postrzałową. Może zranił ją lecący odłamek. -
Zmarszczył czoło. - Potrzebujemy więcej światła. Nie chcę jej ruszać, zanim nie będziemy
pewni. - Zawołał przez ramię jednego z członków załogi stojących tuż za nim. - Przynieś mi
lampę i apteczkę, Jim.
- Ona nie umrze - powtórzył Beau, głosem zachrypniętym z desperacji. - Zbyt wiele rzeczy chcę
jej dać. Nigdy niczego nie miała. Muszę jej pokazać, jak wiele dla mnie znaczy.
Ciemne oczy Daniela stały się łagodne.
- Nie możesz kupić wszystkiego, Beau. Kate nie pozwoli, byś ją zastąpił byle czym. Jest zbyt

background image

niezależna.
- Będzie musiała mi pozwolić. - Delikatnie odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. - Jaki jest z
tego wszystkiego pożytek, jeśli nie mogę tego dać Kate? Przez całe życie moi kochani krewni i
tak zwani przyjaciele walczyli, by położyć łapę na bogactwach Lantry'ego. Pieniądze nigdy nie
dawały mi tego, czego naprawdę chciałem. Teraz będzie inaczej. Dzięki nim będę mógł zapewnić
Kate bezpieczeństwo i wygodę. - Spróbował przełknąć ślinę przez ściśnięte gardło. - I szczęście.
Chcę, żeby Kate była szczęśliwa.
- Skąd wiesz, że pieniądze przyniosą jej więcej szczęścia niż tobie? - spytał spokojnie Daniel. –
Nie wydaje mi się, żeby Kate była materialistką. Wręcz przeciwnie. - Podszedł do niego
marynarz i podał mu ciemnoniebieskie, metalowe pudełko z czerwonym krzyżem. - Teraz
zobaczymy, czy rana jest rzeczywiście poważna. Przytrzymaj bliżej tę lampę, Jim. - Otworzył
apteczkę i wyjął gazę. Z nadzwyczajną uwagą zmył krew z twarzy Kate. Nie patrząc w górę,
odetchnął z ulgą. - W porządku. To tylko cięcie, nawet nie głębokie. Nie straciłaby przytomności,
gdyby odłamek nie uderzył w tak wrażliwe miejsce jak skroń. Zaraz powinna wrócić do siebie.
- Jesteś pewien? - Beau spojrzał na niego z napiętą i przejętą twarzą. - Jest zupełnie nieruchoma.
- Jestem całkowicie pewien. Nie jestem lekarzem, ale mam niezłe doświadczenie z ranami.
Tak, Daniel by wiedział, uznał z ulgą oszołomiony Beau. Będzie w porządku.
- Dzięki Bogu!
Beau znów się gniewa - pomyślała z niepokojem Kate - nigdy jeszcze nie słyszałam u niego tak
szorstkiego głosu. Nawet przez mgłę, z której się budziła, czuła napięcie bijące od niego jak od
zbytnio napiętej struny. Głowa tętniła jej tępym, dotkliwym bólem. Dlaczego? Starała się
zastanowić, ale wszystko tonęło w ogłupiającej mgle. Ach tak, uderzyli ją w głowę w składzie,
kiedy spalili kokainę. Ale to chyba było dawno temu. Dlaczego ciągle ją bolało? Nie, to nie
dlatego. Karabin maszynowy. Zesztywniała, gdy wróciło to wspomnienie. Statek, pościg, głos
Beau mówiący jej, by nie dyskutowała i zeszła na dół, zmiatająca seria z automatu.
Otworzyła oczy.
- To nie była moja wina.
- Kate!
Była zbyt pochłonięta myślami, by zauważyć, że ma zachrypnięty głos.
- To nie moja wina - nalegała. - Nie zdążyłam zejść na dół. - Zmarszczyła brwi. - Pewnie i tak
bym tego nie zrobiła. Nie masz prawa wydawać mi rozkazów.
Daniel zaśmiał się.
- I co mówiłem? Niezależna jak licho.
- Może być niezależna, jeśli chce, dopóki nic jej nie grozi. - Beau pożerał ją wzrokiem w świetle
latarni, na jego twarzy malowała się taka czułość i wdzięczność, że ją to zdziwiło. Beau nie mógł
się gniewać i jednocześnie tak na nią patrzeć. - Czy coś cię boli?
Zaprzeczyła ruchem głowy, wpatrzona ciągle w tę cudowną, czułą twarz.
- Nie, czuję się dobrze. Czy wszyscy są w porządku?
Daniel przytaknął.
- Tylko ty byłaś ranna. Czy możesz się ruszać?
- Tak, oczywiście - wykonała ruch, jakby chciała się podnieść, ale Beau powstrzymał ją
natychmiast, obejmując ramieniem.
- Leż spokojnie - rozkazał poważnie. - Jesteś pewien, że wolno się jej ruszać? Daniel?
Daniel wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem czemu nie. Powiedziałem ci, że to tylko zadrapanie.
- W takim razie zabiorę ją do kabiny. Wyślij na dół Jima z apteczką, dobrze? - Stał, wciąż tuląc ją
opiekuńczo w ramionach. - Od tej chwili zajmę się nią.

background image

Daniel podniósł się i stał naprzeciwko.
- Czy zdecydowałeś, dokąd teraz płyniemy? Na Santa Isabellę?
- Jeszcze nie - powiedział Beau odwracając się. - Wrócę i później ci powiem. Wydostań nas po
prostu jak najszybciej Castellano, zanim ja wyrażę całą swoją wdzięczność za to, że ona jeszcze
żyje i znów będę chciał zbierać skalpy. Nie chcę, żeby kiedykolwiek w swoim życiu musiała
spojrzeć na tę przeklętą wyspę.
Niósł ją, idąc szybko. Dotykała uchem jedwabnej koszuli pokrywającej jego pierś i słyszała bicie
jego serca. Czuła się niezwykle w tym opiekuńczym uścisku. Zbyt delikatnie. Zbyt łatwo było się
odprężyć i pozwolić, by Beau przejął kontrolę. Nie wolno jej poddawać się tym chwilowym
słabościom.
- Mogę iść. Postaw mnie na ziemi, czuję się dobrze. To naprawdę nie bolało.
Zerknął na nią i jego twarz rozjaśniła się pięknym uśmiechem, który rozgrzał jej serce.
- Wiem, że możesz, ale jeszcze nie chcę ci na to pozwolić. Bądź dla mnie dobra, kotku.
Co oznaczała ta odrobina wolności, kiedy tak się do niej uśmiechał?
- Dobrze - powiedziała, przysuwając policzek bliżej żywego rytmu serca. Zamknęła oczy i
spokojny metronom kołysał ją w sennym zmęczeniu, kiedy Beau niósł ją po schodach, a potem
położył ostrożnie na miękkiej koi. Rozebrał ją zręcznie i szybko nakrył. Zagubiona w uroczym
rozleniwieniu, nie usłyszała pukania do drzwi i słów zaproszenia wypowiedzianych przez Beau.
Poczuła, że Beau odgarnął jej włosy z czoła.
- Hej, obudź się. Nie możesz zasnąć, zanim nie obandażuję ci rany. - Materac ugiął się pod nim,
kiedy usiadł, otworzył oczy i zobaczyła, że bierze od smukłego, dobrze zbudowanego marynarza
apteczkę. Jak się nazywał? Ach tak, Jim.
Po chwili Jima już nie było, a Beau pochylał się nad nią.
Wspaniały uśmiech znów pojawił się na jego ustach.
- To może trochę boleć - powiedział, kiedy gaza dotknęła jej skroni. Wzięła głęboki oddech.
Środek dezynfekujący mocno ją szczypał. - Cholera - warknął przejęty. - Za chwileczkę wrócę.
Poczekaj, kochanie. - Dotrzymał słowa i za chwilę rana była czysta i starannie przykryta małym,
kwadratowym bandażem. - To powinno wystarczyć. - Zamknął na suwak apteczkę. - Teraz
możesz zasnąć.
- Mogę? - Patrzyła na niego niepewnie. - Nie kładziesz się?
Pokiwał przecząco głową.
- Może później. Chcę teraz czuwać, żeby się przekonać, że nie dostałaś od uderzenia pocisku
wstrząsu mózgu. - Znów czule przesunął dłonią po jej lokach. - Nie wiem, dlaczego się martwię.
Masz na pewno żelazną czaszkę. Później zastanowię się nad karą dla ciebie.
- Możesz się obok mnie położyć - powiedziała melancholijnie. Dziwne, jak szybko można się
przyzwyczaić do uścisku mocnych, kochających rąk.
Znów pokiwał głową.
- Jestem na to za bardzo zmęczony. To był ciężki dzień. Posiedzę tu po prostu, póki nie zaśniesz.
Muszę pójść do góry i porozmawiać z Danielem, dokąd mamy płynąć, ale będę wpadał co
pewien czas i sprawdzał, jak się czujesz. Nie będziesz się bała być sama?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Jestem do tego przyzwyczajona. W porównaniu z dżunglą, "Searcher" jest małą planetą, która
przeżyła eksplozję demograficzną.
Ścisnął ją mocniej. Całe jej życie to samotna dżungla. Ale to już przeszłość. Nigdy już nie
pozwoli, by była samotna lub bezbronna.

background image

- Pomyślałem sobie, że twoim alter ego musi być Sheena, dziewczyna z dżungli. - Nagle spojrzał
na nią poważnie. - Co mam powiedzieć Danielowi o wyspie Santa Isabella? Czy chcesz spotkać
się z Brendenem i Juliem, zanim popłyniemy dalej?
- Bardzo bym chciała, ale to zależy od ciebie. - Spojrzała na niego spokojnie. - To twoja decyzja.
- Ach tak, nasza umowa. Coraz bardziej mnie męczy mówienie o tym. - Wzruszył ramionami. –
W każdym razie wyślę specjalnego kuriera, by odebrał od Julia twoją karuzelę i dostarczył ją
nam przy następnym postoju, jeśli nie zatrzymamy się na Santa Isabella.
Jej twarz rozjaśniła się.
- Więc jest bezpieczna?
- Oczywiście, że tak. Powinnaś wiedzieć, że nie pozwolę, by cokolwiek stało się tak ważnej dla
ciebie rzeczy. - Przerwał. - Więc pozostawiasz mi wybranie celu?
Wzruszyła ramionami.
- Nieważne dokąd płyniemy, wszystkie wyspy są do siebie podobne na Karaibach. - Nagle
zmarszczyła czoło. - Muszę cię ostrzec, że w kolejnym porcie mogę się okazać bardzo
niewygodna. Niewiele jest portów, które witają kobiety bez dokumentów z otwartymi
ramionami. Może byłoby lepiej, gdybyś popłynął sam.
- Tak, tak, twój nie istniejący paszport. Cóż, musimy coś na to zaradzić, prawda? - Bawił się jej
palcami i mówiąc patrzył na nie zamyślony. - A ponieważ jestem przywiązany do takiej właśnie
kobiety, nie mam zamiaru jechać sam. - Uśmiech wykrzywił mu usta. - Nie mam takiego
przeszkolenia w dżungli jak ty. Czułbym się samotnie.
- Naprawdę? - To przyznanie się do słabości w ustach silnego i pewnego siebie Beau przyniosło
jej rozczulającą i zapierającą dech nadzieję. - Nie pomyślałabym, że możesz czuć się samotny.
- Byłem samotny przez całe życie. - Spojrzał na nią. - Dlatego chcę, żebyś przy mnie została.
Obiecałaś kiedyś, że się mną zaopiekujesz. To mnie wtedy ubawiło, ale teraz wcale mnie nie
bawi. Pragnę, byś się mną zajęła, byś mnie strzegła przed tą samotnością. Zrobisz to?
Tak bardzo chciała. Chciała mu dać wszystko. Chciała go żywić, chronić i kochać. Tak, przede
wszystkim kochać.
- Tak, zrobię to. - Powiedziała łagodnie. Chciała się uśmiechnąć, lecz zbyt drżały jej usta. - Czy
to nie podstawowy obowiązek kochanki? Będziesz mnie musiał niestety nauczyć szczegółów
dotyczących tej roli. Bardzo szybko się uczę.
Z wyrazem zakłopotania otworzył usta, by coś powiedzieć. Potem znów je zamknął i spojrzał na
jej dłoń, którą trzymał w ręce. W zamyśleniu pocierał kciukiem o gładki paznokieć jej
wskazującego palca.
- Będziemy musieli o tym porozmawiać - powiedział. - Ale nie dziś wieczorem. Musisz się
dobrze wyspać po tych wszystkich przeżyciach. Porozmawiamy o tym później. Powinnaś o
jednym wiedzieć. - Ciągle na nią nie patrzył. - Teraz wszystko się zmieniło. Okazało się, że jeśli
chodzi o ciebie, wcale nie jestem taki silny, jak myślałem. Chciałem udawać dla ciebie Galahada
i Lancelota. Do diabła, chciałem nawet spróbować tego słabeusza Ashleya Wilkesa.
- Ashleya Wilkesa? - spytała zdziwiona.
- Przeminęło z wiatrem. - Ponieważ wciąż patrzyła na niego ze zdumieniem, dodał. - To też cię
ominęło? - Uśmiechnął się lekko rozdrażniony. - To klasyka, którą musisz przeczytać. Autorka
udowodniła, że ma wspaniały gust, pisząc o Południu. Mogę nawet cię poprosić, byś zapamiętała
parę wersów. - Przestał się uśmiechać. - Nie jestem ani Galahadem, ani Ashleyem Wilkesem, i
nie potrafię być nikim innym, jak tylko Beau Lantrym. - Wykrzywił usta. - A on jest raczej
samolubnym łajdakiem. Chciałbym być zdolny do poświęceń, cierpienia i do wszystkich
podobnych bzdur, ale to nie pasuje do mojej roli. Rozumiesz?
- Niezupełnie. Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.

background image

Rzucił po cichu mocne przekleństwo.
- Jesteś taka bezbronna - powiedział surowo. - I jesteś tak strasznie impulsywna, że oszalałbym
martwiąc się, w jakie kłopoty masz się teraz zamiar władować. Może uważasz się za krzyżówkę
Susan B. Anthony i Joanny D'Arc, ale, do cholery, dzisiaj na pokładzie mogli cię zamordować. -
Przebiegł niedbale ręką przez włosy. - Mogłaś zresztą wiele razy zginąć przez ostatnie dni.
- Ty też - zaprotestowała.
- To co innego - powiedział z niebywałym brakiem logiki. - Potrafię o siebie zadbać. - Potem,
kiedy dojrzał w jej oczach rosnącą złość, wzruszył bezsilnie ramionami. - Boże, znowu to
zrobiłem. Wiem, że musiałaś polegać tylko na sobie i że nieźle się napracowałaś nad własnym
wychowaniem. - Podniósł jej rękę i ucałował jej wnętrze. - Jesteś piękną osobą, Kate. Po prostu
nie będę w stanie stać obok i patrzeć, jak sama toczysz swe bitwy. - Jego głos powoli złagodniał.
- Omal nie oszalałem, kiedy zobaczyłem strużkę krwi płynącą po twoim policzku. To mnie
przeraziło, kochanie. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak przerażony. - Zaczerpnął głęboko
powietrza i jego głos nie brzmiał już tak łagodnie. - Nie pozwolę, by to się powtórzyło. Słabeusz
Wilkes może się utopić w miętowym likierze, jeśli o mnie chodzi.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Mam nadzieję, że wiesz o czym mówisz, ponieważ ja nic z tego nie rozumiem.
- Wiem, że nie rozumiesz - westchnął. - Mówię jak pasażer pierwszej klasy w Ekspresie donikąd.
- Odsunął jej rękę i pogładził ją. - Zapomnij o tym na razie. Porozmawiamy rano. Nie chcę
mówić niczego, co by cię mogło zmartwić. Pewnie teraz głowa boli cię o wiele bardziej.
- Nie zdenerwowałeś mnie. - Wprawił ją w zakłopotanie, poruszył i przepełnił nadzieją. - I nie
boli mnie głowa. Chcę teraz porozmawiać.
- Nie - odparł twardo. - Idź spać. - Nagle błysnął figlarnie oczyma. - Chcesz, żebym zaśpiewał ci
kołysankę?
- Mógłbyś? - spytała zaintrygowana.
-Tylko gdybym był w wystarczająco sadystycznym nastroju. Niestety, nie potrafię trzymać się
melodii, mówiono, że mój śpiew przypomina wyjącego ogara na tropie. Nie, po poważnym
zastanowieniu myślę, że o wiele bardziej odprężyłaby cię opowiastka do poduszki. Co ty na to,
mała dziewczynko?
- Tak, chciałabym. - Nie pamiętała, by z kimkolwiek równie miło gawędziła. - Usiadła,
wygodniej opierając się o poduszki i spojrzała na niego z zapałem. - Jaką historię mi opowiesz,
Beau?
- Cóż, pomyślałem o Doktorze Żywago, ale to trochę za ciężkie jak na środek usypiający. -
Podciągnął jej prześcieradło pod brodę. - To może weźmiemy Przeminęło z wiatrem, dobrze,
kochanie?
Jaki on piękny. Jego uśmiech docierał wprost do jej serca.
- Przeminęło z wiatrem brzmi dobrze.
- Przy okazji opowiem ci o historii Południa. No dobrze, zaczynamy? Dawno temu była sobie
wspaniała posiadłość Tara, w jej spokojnych progach żyła urocza, południowa piękność, która
zwała się Scarlett O'Hara ...
- Ale kto to był Ashley Wilkes? - przerwała.
- Cicho, dojdę do tego. Po za tym, on nie jest bohaterem.
- Jest frajerem, tak?
- Tak. Więc Scarlett była zepsutą damą o silnej woli, którą ciągnęło jedynie do naszego Wilkesa,
który z kolei w ten sam sposób przepadał za swą kuzynką Melanią ...

background image

Łagodne i dyskretne pukanie obudziło ją natychmiast. Usiadła sztywno na łóżku i podciągnęła
pod brodę prześcieradło, które opadło jej poniżej pasa.
Spojrzała instynktownie na gładką, nie zmiętą poduszkę obok siebie. Nie spodziewała się
zobaczyć tam ogorzałej głowy Beau. Przypomniała sobie jak przez mgłę, że zasypiała gdzieś po
pożarze Atlanty. Poczuła, jak Beau otulił ją jeszcze raz prześcieradłem, i delikatnie, jak płatkami
kwiatów, musnął ustami jej czoło. To było takie piękne - na wpół cyniczna wersja Beau
opowieści o Południu, jego głęboki i niski szept, i błyskotliwy wyraz jego spokojnej twarzy.
Piękne.
Pukanie powtórzyło się tym razem nieco intensywniej.
Beau nie pukałby, wszedłby w ten, niepowtarzalny i władczy sposób, do którego już się
przyzwyczaiła. Przypomniała sobie jak przez mgłę, że parę razy zaglądał do niej w środku nocy,
tak jak powiedział.
- Proszę.
Jim, marynarz, który poprzedniego wieczoru przyniósł apteczkę, tego ranka przyszedł z czymś
innym. Wszedł szybko do kabiny, trzymając okrągłą, metalową tacę, przykrytą serwetką.
- Dzień dobry, pani Gilbert. Przyniosłem pani śniadanko. Pan Lantry powiedział, że powinna
pani zjeść wszystko, co jest na tacy. - Postawił śniadanie ostrożnie na stoliku przy łóżku. - Prosi,
żeby przyszła pani do niego i do kapitana Seiferta na pokład, jak tylko to będzie możliwe.
Ubranie, które miała pani wczoraj na sobie, zostało wyprane, zaraz je pani przyniosę. –
Uśmiechnął się. - Nie chciałem ryzykować żonglerkę z ubraniem i z tacą. Nie jestem znany z
wyjątkowej zręczności. Musiałbym pewnie je znowu prać.
- Dziękuję za to jednorazowe pranie, Jim - odpowiedziała, uśmiechając się w odpowiedzi. - Nie
musiałeś tego robić. Mogłam zrobić to sama. Nie jestem przyzwyczajona, by mnie obsługiwano.
- Żaden kłopot - powiedział żywo, idąc w kierunku drzwi. - Wyrządziłaś nam sporą przysługę,
wydostając nas wczoraj z baru. Zmiana frontu to uczciwa gra, jak mówią.
Kiedy zaniknęły się za nim drzwi, postawiła nogi na ziemi i owinęła się ciaśniej prześcieradłem,
wciskając jego krańce pod pachy. Co za szczęście - pomyślała z grymasem na twarzy, odrzucając
serwetkę w czerwoną kratkę, przysłaniającą tacę. Mieli naprawdę szczęście, że wczoraj na
pokładzie nic się nikomu nie stało. Być może kierowała się dobrymi intencjami, ale Beau miał
chyba rację, mówiąc o jej impulsywności. Cóż, nie będzie traciła czasu na ponure wspomnienia,
jeśli na zewnątrz słońce świeci tak jasno i Beau czeka na nią na pokładzie. Będzie korzystała w
pełni z każdego momentu, tak jak zawsze.
Zaczęła śniadanie od jajek na bekonie i domowych biszkoptów, przepysznych i lekkich jak puch.
Wydawało się jej, że nie jadła od wieków, bez trudu więc podporządkowała się Beau i zjadła
wszystko do ostatniego kęsa. Zjadła śniadanie na "Searcherze" przedwczoraj, potem, zanim
wyruszyły do Mariby, dostała gulasz u Consuelo.
Beau też nie przejadał się ostatnio, musiał tak samo jak ona docenić śniadanie. Co lubił jeść? -
zastanawiała się. Tak, jeszcze musieli się o sobie wiele nauczyć. Niebezpieczeństwo i nagłe
fizyczne zespolenie stworzyło między nimi pewnego rodzaju intymność. Czuła się dziwnie, nie
znając małych, przyziemnych szczegółów z życia Beau. Cóż, teraz mają czas, by nauczyć się
wszystkich rzeczy, których są ciekawi. Nie mogła się spodziewać, by jego namiętność trwała
zawsze, ale z tego, co mówił wczoraj wieczorem, wynikało, że czuł wobec niej coś więcej niż
pożądanie. Być może, jeśli naprawdę się postara i wypracuje w sobie wyszukany sposób bycia i
równowagę, do których był przyzwyczajony u innych kobiet, wywoła w nim nieco tej miłości,
która zaczynała roztaczać władzę nad każdą cząsteczką jej ciała.
Czterdzieści pięć minut później przeczesała po raz ostatni swe lśniące loki i wsunęła dokładniej

background image

białą, bawełnianą koszulkę do spodni. Wykrzywiła się do odbicia w lustrze w łazience. Z
pewnością wyglądała jak spod igły, ale nagle brakowało jej romantycznego smaku i polotu.
Bardziej przypominała kuzynkę Melanię niż Scarlett.
Mimo to, kiedy dotarła na pokład i zobaczyła Beau niedbale opartego o barierkę i
rozmawiającego od niechcenia z Danielem, nie czuła się ani trochę jak słodka i spokojna
Melania. Poczuła się beznadziejnie romantyczna jak Julia, Heloiza i Ginevra.
Beau musiał się przebrać w nocy, gdyż teraz miał na sobie obcisłe, jasnobeżowe dżinsy, brązową
jak czekolada koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Jego włosy lśniły. Miał dziś bardziej
piwne niż złote oczy, pod którymi zarysowały się ciemne sińce. Czy on w ogóle nie spał? Zrobił
rozczarowaną minę, kiedy podeszła do nich.
- Zdjęłaś opatrunek?
- Zmoczył się pod prysznicem. - Tyle jeśli chodzi o wygląd spod igiełki. - Zauważył ,tylko brak
przeklętego bandaża. - I tak go już nie potrzebowałam. Rana lepiej się zagoi bez niego. -
Odetchnęła głęboko czystym, słonym powietrzem. - Żadna szanująca się rana nie odważy się nie
goić w takich okolicznościach: błękitne morze, szafirowe niebo i pełne słońce ... - Zatrzymała się,
szukając zdania, by opisać promienną radość, która z niej biła. - Takiego właśnie ranka Noe
musiał zauważyć, że ziemia narodziła się na nowo i wyprawił w drogę gołębia.
Beau uśmiechnął się rozbawiony.
- Najpierw porównuje cię do Charona, a teraz do Noego, Daniel. Niedługo będziesz musiał
poważnie pomyśleć o zgoleniu brody. Oczywiście to nie wpłynie na twój styl, gdyż prezentujesz
się wszystkim jako ogier.
Daniel nie był równie ubawiony.
- Zabawa w przewoźnika spragnionych miłości zwierzaków wydaje się o wiele ciekawszym
zajęciem od tego, co ty dla mnie wymyśliłeś - powiedział nachmurzony. - To by nawet nie było
legalne, do cholery. Trzeba wielu marynarskich papierów, żeby dostać taką robotę.
- W takim razie musimy przejść do drugiego planu - rzekł poważnie Beau. - Wszystko musi być
zgodne z prawem. Jeśli weźmiemy na pokład kogoś z papierami w porządku i wszystko odbędzie
się na wodach amerykańskich ...
Kate patrzyła na nich ze zdumieniem.
- O co chodzi? Chyba coś mi po drodze umknęło.
- Tak, Beau, powiedz jej, o co chodzi - powiedział Daniel jedwabistym głosem. - Mimo wszystko
to jej przecież dotyczy. Oczywiście marginalnie.
- Zamknij się, Daniel - rzucił Beau. - Wcale mi tego nie ułatwiasz. - Odwrócił się do Kate z
poważnym wyrazem twarzy. - Mamy mały problem. Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłem na
pokład, żeby porozmawiać z Danielem, musiałem zadecydować, dokąd płyniemy.
- Tak?
- Zdecydowałem. Jesteśmy teraz mniej więcej pół dnia drogi od naszego celu.
- To znaczy? - spytała zdezorientowana.
- Santa Isabella ... Przerwał. - Najpierw ...
- Najpierw?
- Potem popłyniemy dalej, do Norfolk w Wirginii.
- Wirginii! - powtórzyła. - Ale to są Stany Zjednoczone! Nigdy nie wpuszczą mnie bez paszportu.
- Stwierdziłem, że zmęczyło mnie pływanie wokół Karaibów. Chcę wrócić do domu - powiedział
spokojnie. - A ty popłyniesz ze mną, ponieważ zgodziłaś się.
- Ale nie mogę bez ...
- Wyrobimy ci paszport, trochę może potrwać zdobycie wszystkich dokumentów. Dlatego
zatrzymamy się na Santa Isabella. Musimy zebrać od Brendena wszystkie informacje na temat

background image

twojego urodzenia i możliwego miejsca pobytu twojej matki. W tym czasie oczywiście nie mogę
pływać w kółko jak Latający Holender, czekając, aż adwokaci coś wymyślą.
- W takim razie będziesz musiał jechać beze mnie - powiedziała, siląc się na uśmiech.
- Nie ma mowy - odparł z wolna. - Nie teraz, kiedy jest możliwość, by wszystko załatwić. Daniel
może nam pomóc.
- Pomóc?
- Teraz jesteśmy niecałą milę od Lanique, posiadłości USA. To znaczy, że płyniemy po
amerykańskich wodach terytorialnych. Ponieważ Daniel nie jest sam upoważniony do podobnych
zadań, popłynie na brzeg i znajdzie jakiegoś urzędnika albo prawnika i przyprowadzi go na
pokład "Searchera". - Zaczerpnął głęboko powietrza. - Żeby dał nam ślub.
- Ślub?
- Ślub - powtórzył, nieco dotknięty. - Oczywiście patrzysz na to z raczej małym entuzjazmem.
- Bardzo inteligentna kobieta - rzekł szybko Daniel. - Zapomnijmy, że ostatnio miałeś atak
szaleństwa, Beau. - Wykrzywił się. - Gdyby dotarło do Sedikhanu, że bawiłem się w Kupidyna
na rzecz pary młodych zakochanych, zrujnowałoby mi to zupełnie reputację.
- Nie zapomnimy o tym - powiedział poważnie Beau. - Pobierzemy się dziś. Kiedy wyjdziemy na
brzeg, wszystkie problemy z papierami Kate zostaną rozwiązane. W chwili, gdy za mnie wyjdzie,
staje się natychmiast obywatelką amerykańską i przechodzi pod opiekę nazwiska i korporacji
Lantry. Zostanie jeszcze urząd emigracyjny, ale małżeństwo na pewno bardzo ułatwi całą
procedurę.
- To jest raczej dość drastyczne rozwiązanie - powiedziała oszołomiona Kate. - Czy nie ma
żadnego innego sposobu?
Daniel otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Beau powstrzymał go i dodał szybko.
- Nie ma innego sposobu. Obiecałaś mi coś i tylko w ten sposób możesz tego dotrzymać. -
Wykrzywił usta. - Nie musisz być taka lękliwa. Teraz nawet zupełnie konwencjonalne
małżeństwa rzadko trwają dłużej niż parę lat. To nie znaczy, że wiążemy się na zawsze.
Nie, to nie będzie wiecznie trwało - pomyślała w otępieniu. To będzie tylko udogodnienie dla
Beau, by mógł ją mieć przy sobie tak długo, jak sobie będzie życzył. Nie może pozwolić, by te
słowa tak bardzo ją bolały.
- Wiem o tym - odparła spokojnie. - Pomyślałam tylko, że z czasem możesz zacząć myśleć, że
sprawiam ci więcej kłopotu niż to warte.
- Rzadko żałuję swoich decyzji, niezależnie od konsekwencji - powiedział z dziwnie gorzkim
uśmiechem. - Uważam, że to jest tego warte, Kate. Zgodzisz się w takim razie?
- Jeśli tego chcesz.
- Bardzo mądrze - odparł szyderczo. - Nasza Kate jest na tyle poskromiona?
- Nie myślę, żebym była zbyt potulna - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Wierzę po
prostu, że należy dotrzymywać obietnic.
- Ja również - rzekł, złagodniała mu twarz. - Pamiętaj o tym, Kate. Ja również.
Co chwilę, z zawrotną prędkością zmieniał mu się nastrój - pomyślała w oszołomieniu. Czego
on właściwie od niej chciał? Zgodziła się, ale wyczuwała w nim ukryte podenerwowanie i
niezadowolenie skrywane za drwiącą maską.
- Zabierz się za to, Daniel - powiedział Beau. - Chcę, żebyśmy mieli to za sobą jak najszybciej. -
Wzruszył ramionami. - Pobierzemy się w twojej kabinie. To tak samo dobre miejsce jak każde
inne.
- Nie! - powiedziała Kate. Nigdy nie rozmyślała o ślubach, a szczególnie o swoim własnym,
poczuła jednak dziwny niesmak, gdy wyobraziła sobie pospieszną ceremonię w kabinie Daniela.
Śluby, które złożą, nie będą być może miały znaczenia dla Beau, ale dla niej tak. Wypowiadając

background image

je, chciała być otoczona pięknem. - Tu na pokładzie, w pełnym słońcu.
W oczach Beau pojawiła się iskra zrozumienia i czułości.
- Czemu nie? Możemy w ten sposób mieć całą załogę za świadków. Będziemy przecież
potrzebować jak najwięcej dokumentów.
- Idę - rzekł Daniel odwracając się. - Muszę najpierw zejść do kabiny i zabrać kapitańskie
dokumenty oraz listy uwierzytelniające, w które zaopatrzył mnie Clancy, żeby wykazać, jaki
teraz jestem godny szacunku. Sędziowie pokoju nie należą do tych urzędników, wobec których
przyzwyczajony jestem używać swej siły perswazji.
Kate podeszła do przodu i położyła mu impulsywnie rękę na ramieniu.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu? Zniecierpliwiony wzrok Daniela powędrował na jej
zakłopotaną twarz. - Oczywiście, słodka ... - Przerwał nagle, gdy spojrzał w jej oczy. Milczał
długo, potem uśmiechnął się zadziwiająco łagodnie. - Przeżyję to. - Pogłaskał jej dłoń. - Nie
tylko będę drużbą, ale dokonam jeszcze większego poświęcenia z tej okazji.
- Co takiego?
Spojrzał poważnie na swą nagą, muskularną pierś, pokrytą kręconymi, brązowymi włosami.
- Włożę koszulę. - Odwrócił się. - Ale nie oczekuj ode mnie niczego innego. Tyle wystarczy! -
Był już prawie przy drzwiach na dolny pokład, nagle znów się odwrócił. - Cóż, może jeszcze
jedna rzecz. Będziesz potrzebowała obrączki na tę ceremonię. Beau jakąś ma. A ty, Kate?
Pokręciła przecząco głową. Zdjął z prawej ręki dużą obrączkę z florenckiego złota. - Weź tę. -
Podał ją Beau. - To zresztą mój amulet. Chcę, żebyście mi ją oddali.
Kate obejrzała obrączkę. Poza tym, że była zrobiona z prawdziwego złota, musiała mieć
rzeczywiście dużą wartość. Była wyśmienicie zrobiona i ozdobiona niezwykłym wzorem - różą
w pełnym rozkwicie przekłutą sztyletem.
- Amulet?
Daniel przytaknął.
- Dostałem ją od potężnego szejka Sedikhanu, któremu kiedyś oddałem przysługę. Nie zdawałem
sobie z tego sprawy, ale noszenie jej zapewniało mi automatycznie opiekę szejka. Ten symbol
uznawany był w całym Sedikhanie. - Wykrzywił usta. - Ukradli mi ją rewolucjoniści, o których
ci mówiłem. Kiedy sprzedali ją na targu, kupiec zaniósł ją do szejka i skontaktował się z
Donahue. Razem, idąc śladem obrączki, dotarli do mnie. Po sześciu miesiącach spędzonych w
przeklętym piecyku byłem gotów uwierzyć, że obrączka była nie tylko amuletem, ale miała
właściwości magiczne.
- Mogę to sobie wyobrazić - rzekła Kate. Magia. To małżeństwo potrzebuje z pewnością magii i
szczęścia, wszystkiego, co może przynieść obrączka. - Dziękuję, że pozwolisz nam z niej
skorzystać, Daniel.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Zniknął na schodach.
Wspomnienie tej dziwnej ceremonii wywołało w niej mieszaninę przeróżnych uczuć, Kołysanie
statku pod stopami, jasne i ciepłe słońce zatapiające wszystko w promieniach, czekająca załoga z
niespodziewanie uroczystym wyrazem twarzy. Pan Carruthers, chudy, siwiejący sędzia pokoju o
uroczym uśmiechu. Daniel ubrany w obcięte dżinsy oraz białą koszulkę zapiętą pod szyję z
przymilną roztropnością. Egzotyczna obrączka wsunięta na palec. Niski i dziwnie schrypnięty
głos Beau powtarzający odpowiednie formuły, jej własny głos słaby i daleki. Wszystko to było
jak sen do chwili, w której tuż przy końcu ceremonii Beau zwrócił się do niej.
- Chciałem coś powiedzieć - rzekł łagodnie. - Być może nie wiesz o tym, ale ostatnio pary
składają sobie osobiste śluby. Myślę, że zaczęło się to w latach sześćdziesiątych, w czasach
"dzieci kwiatów". - Uśmiechnął się łagodnie, biorąc w dłonie jej rękę. - Nigdy nie myślałem, że
będę chciał iść za ich przykładem, ale oto. - Przerwał na długą chwilę, a kiedy zabrzmiały jego

background image

słowa, były wyraźne, czyste i bogate jak klejnoty. - Jest tylko parę wartości na tym starym
świecie, których postanowiłem się trzymać. To uczciwość, wierność i kochająca hojność ducha.
Znalazłem je wszystkie w tobie, Kate. - Trzymał ją mocniej i złote oczy błyszczały mu tak, jak
oczy Kate. - Obiecuję podarować ci w zamian własną uczciwość i wierność. Nie mogę obiecać,
że dam ci taką samą hojność ducha. Ta szczególna cecha jest tak rzadka i bezcenna, że nie jestem
pewien, czy kiedykolwiek ją posiadałem. Dam mą siłę, by cię chronić, wiedzę i doświadczenie,
jakie zdobyłem przez lata oraz przyjaźń. - zaczerpnął głęboko powietrza. - Nie są to dary, które
oddaję lekką ręką. Czy je przyjmiesz, Kate?
- O tak! - Była tak poruszona, że nie mogła wydobyć słów przez zaciśnięte gardło. - Nie
spodziewałam się tego. Nie wiem, co w zamian powiedzieć.
- Nic - odparł prosto Beau, zwracając się do pana Carruthersa. - Nie musisz niczego mówić.
Chciałem po prostu, żebyś wiedziała. Ciągnijmy dalej.
- Jeszcze tylko parę wersów - powiedział burkliwym tonem sędzia, pochylając pospiesznie głowę
nad Biblią.
Nie słyszała prawie końcowych słów, które dopełniły ceremonii, czuła, że słowa wypowiedziane
przez Beau otuliły ją w złote ciepło. Takie piękne. Żadne słowa nie były tak wspaniałe. Delikatny
pocałunek Beau na koniec ceremonii niósł w sobie takie samo, pełne godności piękno.
Nie zauważyła prawie, jak Beau dziękował Carruthersowi i jak koperta zmieniła właścicieli.
Potem Daniel zaprosił ich wszystkich do kabiny na drinka, po czym sędzia miał być zabrany na
brzeg.
Beau pokiwał głową.
- Obawiam się, że będziesz musiał nam wybaczyć. Muszę porozmawiać z Kate - Zwrócił się do
niej: - Czy zejdziesz ze mną do kabiny?
Przytaknęła rozmarzona, nie czując prawie, jak poprowadził ją w dół po schodach. Drzwi do
kabiny zamknęły się za nimi, odwróciła się do niego z błyszczącymi i zamglonymi oczyma.
- O czym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Słucham? - spytał otumaniony. Potrząsnął głową, jakby chciał się otrząsnąć. - Wyrządź mi
przysługę, oj nie patrz na mnie w ten sposób, dobrze? Kiedy prowadziłem cię tutaj, miałem
ochotę jedynie z tobą rozmawiać.
- A teraz? - spytała miękko, przysuwając się o krok bliżej.
- Teraz chcę rzucić cię na koję i wreszcie się grzesznie z tobą zabawić.
- Poprzednie zabawy nie wydawały mi się tak grzeszne - powiedziała z uśmiechem. - Masz to
zamiar zrobić inaczej tym razem?
- Oczywiście. - Błyszczały mu oczy. - Różnorodność jest ozdobą życia, szczególnie jeśli chodzi o
robienie "tego". - Przestał się uśmiechać. - Posłuchaj mnie. Za parę minut będziesz leżała nago w
tym łóżku, ale to nie dlatego tu jesteśmy. Muszę ci powiedzieć, dlaczego odbyliśmy tę ceremonię
na pokładzie.
- Już mi powiedziałeś - odparła, uśmiechając się do niego uroczo. Zaczęła rozpinać białą bluzkę.
- Rozumiem dokładnie. Chcesz jechać do domu. Nigdy tak naprawdę nie miałam domu, ale
rozumiem, że to może przyciągać. Jeśli zechcesz, pojadę z tobą. - Pojechałaby do kolonii karnej
na Diabelskiej Wyspie, jeśli tylko spojrzałby na nią jeszcze raz tak, jak patrzył, wypowiadając
śluby. - I nie powinieneś się martwić, że cię wykorzystam. Kiedy tylko będziesz chciał rozwodu,
po prostu mi powiesz, wtedy odejdę. - Bardzo trudno było wypowiedzieć te słowa, ale musiały
paść. - A kiedy będziemy ze sobą, nie zapomnę, że to małżeństwo tak naprawdę nie istnieje. -
Obiecuję, że nie będę Ksantypą.
Wpatrzył się w bujne wycięcie dekoltu odsłonięte przez stanik, kiedy zrzuciła koszulę.
- Rozwodu? Co ty przez to rozumiesz? - Przerwał. - Kim, u diabła, jest Ksantypa?

background image

- Była żoną Sokratesa. - Walczyła z zapięciem biustonosza. - Miała bardzo trudny charakter.
Sokrates powiedział, że żyjąc z nią nauczył się radzić sobie z resztą świata.
- Nie dziwne więc, że tak chętnie wypił czarę trucizny - powiedział rozkojarzonym tonem.
zaczerpnął powietrza, kiedy zapinka wreszcie ustąpiła i Kate zsunęła paski z ramion oraz rzuciła
stanik na bok. - Dlaczego mam wrażenie, że starasz się mnie uwieść?
Podeszła jeszcze jeden krok i zaczęła mu rozpinać koszulę.
- Być może to właśnie robię - powiedziała pogodnie, przyciskając do niego swój nagi,
rozkołysany i ciężki biust. Wyczulone sutki, ocierając się o zimną i gładką koszulę, paliły już i
sterczały gotowe, jak całe jej ciało. - Czytałam parę książek na ten temat. Agresja ze strony
kobiety jest czasami bardzo pożądaną odmianą. - Uśmiechnęła się do niego figlarnie. - Właśnie
powiedziałeś mi, że różnorodność jest ozdobą życia. - Rozsunęła mu koszulę i otarła o niego
piersi. - Za każdym razem to ty byłeś agresorem. Teraz moja kolej.
Na jego twarzy pojawił się rumieniec, kiedy odruchowo pochylił się na spotkanie kołyszących się
piersi.
- Może nie wiesz jeszcze nic o ruchu wyzwolenia kobiet, ale niech Bóg trzyma nas, mężczyzn, w
opiece, kiedy już się dowiesz, Ksantypo.
Ściągnęła mu koszulkę z ramion z drażniącą powolnością, ocierając się o niego przy każdym
oddechu i ruchu. Słyszała, że jego oddech staje się ciężki i tętnica na szyi bije coraz żywiej.
Cudowna była świadomość, że ma na niego taki wpływ. Ale chciała więcej, chciała dać mu tyle
przyjemności, by go oszołomić. Tak bardzo go kochała. W jaki sposób to uczucie zrodziło się w
tak krótkim czasie i wypełniło całe jej życie? Być może gdyby potrafiła dać mu wystarczająco
dużo przyjemności, też by ją kochał, choćby w chwilach uniesienia.
- Zabaw się ze mną grzesznie, Beau, proszę.
Zadrżał, lecz nie z zimna. Ciało stykające się z jej ciałem płonęło.
- Być może moglibyśmy porozmawiać później - powiedział, rozpinając pasek od spodni. - Myślę,
że i tak zgubiłem wątek. - Chciałem chyba zacząć od tego, że wcale mnie tak dobrze nie znasz i
to niesprawiedliwe, że ja ... - Wziął głęboki oddech, wysuwając do przodu biodra, tak że jego
twarda jak metal, pobudzoną męskość przycisnęła się śmiało do niej. - Do diabła, znasz mnie,
przynajmniej w biblijnym tego słowa znaczeniu. Czyli jeszcze raz?
Jeszcze raz. Słowa sprawiły, że poczuła się nieswojo, ale tylko przez chwilę. Z trudem zbierała
myśli przez gorącą mgłę, która zaczęła ją otaczać. Ręce Beau szybko rozpinały suwak jej
dżinsów i nagle zastanowiła się, kto kogo uwodzi.
- Co z moją inicjatywą?
- Może gdybym cię nie miał przez wiek albo więcej - powiedział niskim głosem. - Ale będę
wielkoduszny i pozwolę ci pomóc. - Odepchnął ją. - Będzie szybciej, jeśli sami się rozbierzemy. -
Pogłaskał ją przelotnie po pośladkach. - Pospiesz się.
Spieszyła się, jak tylko potrafiły jej drżące palce i ciekawe oczy. Chciała na niego patrzeć, kiedy
rozbierał się z szybką oszczędnością ruchów atlety. Nie udało się jej napatrzeć do syta tamtego
ranka nad stawem. Składał się z silnych, smukłych mięśni, miał twarde i zwarte pośladki, uda i
łydki napinał jak struny. Zsunęła tenisówki i położyła je przy reszcie ubrań. Stanęła, patrząc na
niego z podziwem.
- Masz bardzo ładne nogi - powiedziała rozmarzona. - Czy to od jazdy na łyżwach?
Podniósł wzrok od butów, które właśnie ściągał, drgnęły mu usta.
- Dziękuję ci. Myślę, że te ćwiczenia mają coś wspólnego z moją doskonałą kondycją. Ty za to
masz nieprawdopodobnie wspaniały biust i jestem pewien, że zupełnie nic nie musiałaś robić, by
to osiągnąć. - Wziął ją za rękę i poprowadził do koi. - Jestem przekonany, że mały aerobik może
im tylko pomóc. Więc jak, spróbujemy?

background image

- Co tylko chcesz - powiedziała, kryjąc skromnie pod rzęsami figlarne spojrzenie. - Nie
chciałabym być posądzona o brak współpracy. Już mnie przekonałeś, że zrzędzę.
- Co tylko zechcę - powtórzył łagodnie. - Będzie też to, co ty będziesz chciała, Kate, obiecuję. -
Miała opaść na łóżko, powstrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu. - Nie, nie tak. Coś innego,
pamiętasz.
Usiadł na skraju łóżka i przyciągnął ją na swe kolana. Coś pięknego i podniecająco innego.
Już teraz było inaczej. Twarde kości i muskuły opierały się o jej miękkości, jego oczy biły
ciepłym blaskiem, niecierpliwa męskość ocierała się jej o uda. Inaczej.
- To zawsze było bardzo piękne i podniecające, Beau - powiedziała, kładąc mu ufnie głowę na
piersi. Jego serce biło szaleńczo tuż przy jej uchu, ale ręce miał niezmiennie łagodne, kiedy
gładził ją po lokach. - Tak jakbyś mi za każdym razem dawał cudownie cenny prezent.
Zaśmiał się.
- Masz bardzo oryginalny sposób wyrażania myśli. - Potargał jej włosy. -To dotyczy nas obojga,
mała Shebo. Byłoby czystym zdzierstwem, gdybym obciążył cię za to kwotą stu dwudziestu
talentów. - Ustawił ją naprzeciw siebie, tak że obejmowała mu biodra nogami. - Staram się
jednak pracowicie udowodnić, że wart jestem każdego talenta. - Przysunął ją bliżej, kreśląc
dłońmi na jej plecach leniwe koła. - Prawda, że to miłe? - Szepnął jej do ucha. - Mogę dotknąć
cię prawie wszędzie. - Przerwał na chwilę, po czym przycisnął się nagle do sedna jej kobiecości.
- I ty możesz dotknąć mnie.
Zacisnęła kurczowo dłonie na jego ramionach.
-Tak, to bardzo miłe - powiedziała omdlewającym głosem. "Miłe" nie było odpowiednim
słowem.
Nigdy w życiu nie czuła się bardziej bezbronna, gdzieś w głębi czuła rosnący wilgotny pożar.
- Myślisz, że moglibyśmy jeszcze bardziej dogłębnie się dotknąć?
- Kiedy to takie słodkie - powiedział, rozbawiony jak chłopiec. - Nie zaczęliśmy jeszcze ćwiczeń.
Jedną ręką pod trzymał ją pod pośladkiem, nie pozwalając na kontakt, drugą zaś rękę przesunął
po jej ramieniu i odepchnął ją do tyłu, tak że jej kręgosłup wygiął się w łuk i pełne piersi
otworzyły się przed nim. - Tak lepiej - powiedział. - Teraz trzymaj się w takiej pozycji, kochanie.
Czy czujesz napięcie? Podtrzymywanie napięcia jest bardzo ważne przy wykonywaniu wszelkich
ćwiczeń. Wiesz o tym?
- Nie, nie wiedziałam - powiedziała słabo. - Tak, czuję napięcie. - Ta pozycja była niemal
nieznośnie erotyczna. Lekkie napięcie mięśni w krzyżu i biodrach, bezbronność jej otwartych ud
i niemal oślepiający wzrok Beau na jej piersiach. - Beau?
- Chcesz jeszcze? - Pochylił głowę w doprowadzającym do szaleństwa wolnym tempie i
zatrzymał się o jeden oddech od jej piersi. - Ja też. - Jego usta otoczyły jej sutek z drażniącą
delikatnością, podczas gdy druga ręka opadła z ramienia na drugą pierś i zaczęła rytmiczny
masaż, który sprawił, że przeszły ją ciarki. - Utrzymaj to napięcie, kochanie - mruknął, drażniąc
językiem różową otoczkę piersi. - Tak ci będzie lepiej. Chcę, żeby ci było bardzo dobrze, Kate.
Próbowała, ale to było coraz trudniejsze. Każdy mięsień i kość jej ciała zdawała się topić jak
lawa. Oddychała lekkimi sapnięciami, odruchowo chciała go objąć i przytulić ale napotykała
tylko powietrze.
- Jeszcze nie. - Kiedy odchyliła głowę w napięciu, którego się domagał, jego usta i dłonie
przyspieszyły rytmiczny nacisk. - O to chodzi - Jego niski, aksamitny głos zabrzmiał melodyjnie.
- Słodka, łagodna Kate. - Opuścił dłonie z piersi, jedną chwycił jej pośladki, drugą przytrzymał ją
w krzyżu, wyginając do tyłu. Jeszcze bardziej. - Teraz będzie coś z tego dogłębnego dotyku, o
którym mówiłaś. Ale powoli, bardzo wolno. - Mocno objął wargami jej pierś, ręką na pośladku
pchnął ją wolno do przodu. Ręka na krzyżu nie pozwalała jej przesunąć się dalej, poza jego

background image

kontrolę. Trochę, potem jeszcze trochę, gorąco, poczucie pełni, ale nigdy dość. Jej pierś była
ciężka i nabrzmiała, jego język i zęby przynosiły dotkliwe cierpienie. Ruszał się tak strasznie
wolno! Objęła go, przytulając do siebie, zapraszając i kusząc. Poczuła, jak sapnął i zaśmiał się po
cichu. - Och, to było słodkie. Ale nie rób tego więcej, kochanie. Nie jestem pewien, czy byś to
zniosła.
- Co ty sobie wyobrażasz? - powiedziała, zamykając oczy, kiedy jego dłoń leniwie pieściła jej
plecy, potem powtórzyła znów nacisk na pośladki. - Nie mogę tego wytrzymać!
- Możesz. - Przeniósł usta na drugą pierś, by oddać jej podobny hołd. - Jesteśmy prawie w domu,
Kate. - Pchnął ją nagle mocniej i wypełnił całkowicie. Wydała niski gardłowy jęk nieskończonej
przyjemności. - Co za uroczy dźwięk. - Zaczął ciężko oddychać. - Usłyszmy to jeszcze raz. -
Pchnął ją do przodu jeszcze raz i tym razem jej głos przemienił się w ostrą prośbę. Odsunął
głowę od jej piersi i objął ramionami. Schował usta w lokach na jej skroni. - O Boże, to
wspaniałe. Nigdy nie myślałem, że to może być takie cudowne. Nie zrobiłbym tego z kimś
innym. - Gładził jej nagie plecy z czułą delikatnością. Przysunął usta do jej warg i zagłębił
daleko język w jej ustach. Podniósł głowę i wziął głęboki oddech, tak jakby spragniony był tlenu.
- Tylko ty, Kate. Tylko z tobą.
Nie czekał, aż odpowie, położył jej ręce na biodrach, poruszając nią, popychając, docierając tak
głęboko, że westchnęła. To było takie słodkie i szalone, że między kolejnymi ruchami niemal nie
nabierała oddechu. Mimo że niemożliwe jest, by tak niezwykłe uczucie wstrzymać na tak długo,
jednak Beau udało się tego dokonać. Zdawało się, że dopiero wieki później dotarli do najwyższej
przyjemności i opadli na łóżko w stanie euforycznego i omdlewającego zmęczenia. Sen nadszedł
nieuchronnie jak tęcza po słonecznej burzy.
Łagodny sen. Bezpiecznie spała w silnych i władczych ramionach. Cudownie leżąc w
kochających objęciach, z uchem przytulonym do serca Beau, słysząc spokojny, żywy rytm i
wiedząc, że mogła zmusić ten metronom do szybkich uderzeń jednym tylko dotykiem. Ale nie
teraz. Teraz cudownie było wiedzieć, że mają nieskończenie dużo czasu, by cieszyć się tą
magiczną intymnością. Beau na pokładzie wyglądał na zmęczonego i wycieńczonego.
Potrzebował odpoczynku. Objęła go odruchowo. Odpoczywaj kochanie, kiedy chronię cię przed
światem. Złóż ręce. Śpij, a ja ochronię cię przed samotnością i...

Nie spała. Było jej dobrze, ktoś gładził ją tak czule. Otworzyła zaspane oczy. Siedział na brzegu
łóżka całkowicie ubrany, już nie bezbronny, ale wciąż tak samo kochany. Mimo to poczuła się
rozczarowana.
- Chciałam się tobą zająć.
- Co? - Zmarszczył czoło. - Chyba jeszcze śpisz. Zaraz przybijemy na Santa Isabella, musimy
porozmawiać. Podał jej białe wdzianko, które już znała. Ach tak, miała to na sobie pierwszego
dnia na "Searcherze". To chyba było bardzo dawno temu. Tak szybko dopłynęli? Musieli spać
dłużej, niż myślała. Promienie przeświecające przez luk były teraz o wiele dłuższe i słabsze.
Musi być późne popołudnie.
- Mówiłeś, że chcesz wcześniej porozmawiać - powiedziała, uśmiechając się do niego psotnie.
Wsunęła ręce w rękawy wdzianka i zawiązała pasek. - Nigdy chyba przez to nie przejdziemy,
prawda? Zawsze coś przeszkadza. Najpierw strażnicy, potem moja rana, potem...
- Nie mamy czasu - przerwał ponuro, co sprawiło, że poczuła się nieswojo - Nie mamy teraz
wyboru. - Uśmiechnął się smutno - Tak bardzo bym chciał ...
Oblizała nerwowo usta.
- Mów. Ja słucham.
Spojrzał na nią bezradnie, jakby się zastanawiał, od czego zacząć, po czym ciężko westchnął.

background image

- Do diabła, nie ma co owijać w bawełnę. Jak tylko poradzę sobie ze wstępną biurokracją urzędu
emigracyjnego, wyślę cię do Briarcliff do Anthony'ego i Dany.
- Wysyłasz mnie? - Otworzyła szeroko oczy w zdumieniu i nagle zbladła.
- Będzie ci z nimi o wiele lepiej. Dadzą ci wszystko, na co zasługujesz. - Mówił szybko, ze
wzrokiem utkwionym gdzieś ponad jej lewym ramieniem. - To wspaniali ludzie, pokochasz to
miejsce.
Pokiwała w oszołomieniu głową.
- Rozmawialiśmy już o tym. Powiedziałam ci, że nie ma mowy, jeśli chodzi o mój wyjazd do
Connecticut. Myślałam, że to zrozumiałeś.
- Rozumiem, że nie wiesz, co jest dla ciebie dobre - burknął. - Wolisz włóczyć się po całym
świecie jako moja kochanka, przez te swoje cholerne ciągotki do niezależności? Cóż, teraz jesteś
moją żoną. Masz wobec mnie pewne zobowiązania. Nie ma powodu, byś nie skorzystała z
dodatkowych korzyści.
- Naprawdę? - spytała ogłupiała. Szok mijał, pozostawał jedynie ból. - Myślałam, że mówiłeś, iż
małżeństwo było też czymś dla ciebie. To znaczy, że wrócisz jak gdyby nigdy nic na statek,
kiedy tylko wsadzisz mnie do samolotu do Briarcliff?
- Nie. - To przeczucie było szybkie i nagłe. - Powiedziałem, że sytuacja się teraz zmieniła, będę
w pobliżu. Czy myślisz, że mógłbym tak po prostu cię zostawić, skoro wiem, że wciąż imają się
ciebie kłopoty?
Będzie w pobliżu. Oczywiście, że będzie. Nie pozwoli, by jego żoneczka włóczyła się bez opieki.
Obiecał dać jej swą siłę, wiedzę i doświadczenie. Ale nie wolno jej myśleć o tych poważnych i
pięknych słowach. Zbyt wielkie sprawiają cierpienie. W końcu nie obiecał jej miłości. Nie
odważyła się o tym marzyć, a on był na tyle ostrożny, by jej nie obiecywać tego, czego nie
potrafi spełnić. Był na to zbyt uczciwy. Nie na tyle uczciwy jednak, żeby zrezygnować z małego
wybiegu i postawić na swoim. Odwróciła od niego wzrok.
- Okłamałeś mnie. - Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez. - Nie byłeś wobec mnie uczciwy,
Beau.
- Wiem. - powiedział szorstko. - Myślisz, że o tym nie wiem? To było konieczne. To dla twojego
własnego dobra, do cholery.
- Kto dał ci prawo decydowania o tym, co jest dla mnie dobre lub złe? - Głos jej drżał. - Kto, u
diabła, dał ci to prawo, Beau?
- Nikt mi go nie dał, przywłaszczyłem je sobie. - Wreszcie na nią spojrzał. - I znów tak zrobię,
Kate. Jeśli od tego będzie zależało twoje bezpieczeństwo. Możesz być tego pewna. - Przesunął
palcami po jej włosach. - Teraz, na Boga, bądź rozsądna.
- Rozsądna! - O Boże, prawie zadrżał jej głos. Niemal się załamała. Musiała się go pozbyć.
Litość była podstawowym uczuciem, jakie wobec niej żywił i niech ją szlag trafi, jeśli podsyci tę
litość wybuchając płaczem. - Postaram się być rozsądna, Beau. - Uśmiechnęła się niepewnie. -
Muszę o tym pomyśleć. Musisz dać mi trochę czasu.
- Kate. - Sięgnął odruchowo do jej włosów, ale zatrzymał się w połowie drogi. - Do cholery! -
powiedział nieco rozdrażniony. Wstał. - Lepiej się ubierz, za chwilę przybijemy. - Poszedł
szybko w kierunku drzwi. - Zobaczymy się na pokładzie.
Zamknęły się za nim drzwi, wypuściła wstrzymywany oddech.
Miała krótką chwilę, by ulżyć cierpieniu, po czym musiała nad nim zapanować. Nie powinna
jednak płakać. Nie powinna mieć czerwonych oczu, kiedy pójdzie do niego na pokład. Posiedzi
tu chwilę. Zaraz odzyska siły i stawi mu czoła. Nawet już teraz czuje się lepiej. Nie ściska ją już
tak w gardle i jeśli nie będzie o tym myśleć, wszystko wytrzyma.
Wbrew wspaniałym intencjom jej wzrok powędrował na dziwną i piękną obrączkę, którą ciągle

background image

miała na palcu. Róża i sztylet. Czysta magia, jak powiedział Daniel. Ale magia nie trwała długo,
prawda? Ukołysała czule w dłoniach pierścionek, nie zdając sobie sprawy, że po jej policzkach
popłynęły wolno łzy.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Zapomniałam ci to oddać - powiedziała spokojnie Kate, podając Danielowi obrączkę. - To
bardzo uprzejmie z twojej strony, że nam ją pożyczyłeś.
Daniel sięgnął po pierścionek i beztrosko włożył go na duży palec.
- Tak myślałem. - Uśmiechnął się. - Nigdy wcześniej nie byłem drużbą. Tak naprawdę cała ta
sytuacja okazała się mniej kłopotliwa, niż się spodziewałem. Pochylił się do tyłu i wyprostował
nagie, silne nogi, wypełniając całe miejsce z tyłu samochodu. - Pod koniec ceremonii zacząłem
czuć się tak uroczyście i sztywno, że aż zrobiło mi się słabo. Nie chciałbym zbyt często być
drużbą, chyba że stanę się tak nudnie odpowiedzialny jak Beau.
Kate patrzyła tępo przez okno. Odpowiedzialny. Słowo to zacięło ją jak skalpel. Nie miłość ani
nawet pożądanie. Odpowiedzialność.
- Nie, lepiej nie - powiedziała ponuro. - Beau ma wystarczającą ilość tej cnoty za nas wszystkich.
- Poczuła na sobie spojrzenie Daniela, starała się opanować. - Dokąd jedziemy? Chyba nie
zwróciłam uwagi, co powiedzieliście kierowcy, kiedy wsiedliśmy do taksówki.
- Do wioski. To bardzo ekskluzywne miejsce po drugiej stronie wyspy. Według Carruthersa jest
tam, poza głównym hotelem, wiele prywatnych bungalowów na plaży. Beau powiedział, żeby cię
tam zabrać, kiedy on pojedzie szukać twojego przyjaciela Brendena i postara się wydobyć twój
akt urodzenia. Zapowiedział, że umówi cię na jutro z Brendenem i Rodriguezem. Pomyślał, że w
tym czasie będziesz chciała uzupełnić garderobę w sklepach w największym hotelu. Zadzwonił
do nich z prośbą, żeby wszystkie rachunki za rzeczy, które mogą ci się spodobać, wpisali na
konto jego korporacji.
- Jaki on hojny - odparła ironicznie Kate. Wiedziała, że będzie hojny, przynajmniej finansowo.
Wolałaby, żeby ta hojność bardziej dotyczyła emocji niż pieniędzy. Nie, to nie było fair. Okazał
jej wszystko - czułość, radość, pasję, wszystko poza miłością. To nie jego wina, nie musiał jej
przecież tego dawać. Tak jak nie było jej winą, że nie mogła przyjąć litości, którą jej w zamian
oferował. - Nie będę wiele potrzebowała. Tylko trochę ubrań.
Musi uważać, by za dużo nie kupić. Te sklepy muszą być strasznie drogie i na pewno nigdy nie
spłaci długu, kiedy Beau ją porzuci. To, że ją porzuci, było już oczywiste, nieuniknione i musiało
wkrótce nastąpić. W najbliższym czasie. Musiała uciec i wyleczyć się z niego.
- Nie bądź za skromna w żądaniach. - Daniel błysnął oczyma. - Jesteś teraz mężatką. Istnieje coś
takiego jak wspólnota własności.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że Beau jest mi coś winien w wyniku ceremonii, przez którą
przeszliśmy, to jesteś śmieszny - rzekła z napięciem Kate. - Beau też to powiedział. Nic nie
zmieniło się przez parę słów, które zostały przez nas wypowiedziane. Ciągle jestem sobą, ze
swymi zobowiązaniami i obowiązkami. I Beau ... - głos chrypł jej coraz bardziej. - Beau to wciąż
Beau. - "Złotooka zuchwałość, siła i czułość, Beau".
Przez chwilę panowała cisza.
- Myślę, że odkryłem nutę nieporozumienia w niebie miesiąca miodowego - rzekł wolno Daniel.
Zauważyłem, że Beau był nieco spięty, ale myślałem, że niecierpliwi go biurokracja, z którą
będzie musiał się uporać. Spotkania z biurokratami nie należą do jego ulubionych rozrywek. -
Przerwał. - Ale nie chodzi tylko o to, prawda?
Wciąż wpatrywała się w okno.

background image

- Tak, nie chodzi tylko o to. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Boję się, że twoja próba ogniowa
poszła na darmo, Danielu. To małżeństwo skończyło się, zanim się zaczęło.
- Ach tak. - Powiedział to tak stanowczo, że spojrzała znów na niego zaskoczona. - Nienawidzę
zmarnowanego wysiłku. Jestem na to wyczulony. Jeśli już sprzeniewierzyłem się własnym
zasadom, nie pozwolę, byście zerwali bez oczywistych powodów. - Złagodniał mu głos. -
Widziałem twoją twarz, kiedy Beau założył ci na palec mój pierścionek. Promieniałaś jak wschód
słońca w Sedikhanie.
- To nie ma nic wspólnego - powiedziała drżącym głosem. - Słyszałeś Beau. To było jedynie
ułatwienie, by pomóc mi przejść przez urząd emigracyjny.
- Małżeństwo dla wygody? - zakpił Daniel. - Niemożliwe, Kate. Odeszło wraz z pojedynkami i
zbrojami. Beau nie wplątałby się w taki idiotyzm.
- Po prostu nie znasz go tak dobrze, jak cię się zdaje. - Uśmiechnęła się słodko, lecz smutno. - W
taki właśnie idiotyzm się wplątał. Ma zamiar za wszelką cenę ocalić małą sierotkę. Ożenił się ze
mną, ponieważ uznał to za jedyny sposób, bym pozwoliła roztoczyć nad sobą opiekę. - Mrugnęła
z wściekłością oczyma, by powstrzymać napływające łzy. - Niestety pomylił się. Powinien
wiedzieć, że ta przeklęta ceremonia nie robi żadnej różnicy.
- O Boże - jęknął Daniel, zamykając oczy. - Może Beau jest rzeczywiście idiotą. W każdym razie
na pewno zupełnie nie potrafi wyrazić się jasno ... - W jego otwartych szeroko oczach pojawiło
się zdecydowanie. - Oczywiście stary pastor Daniel musi teraz wszystko naprawić.
Uśmiechnęła się niewyraźnie, słysząc to dziwne porównanie.
- Doceniam dobre intencje, ale to nie twoja troska, Danielu. - Znów te przeklęte łzy. - Już nikt nic
nie może zrobić.
- Zaraz się popłaczesz - oskarżył ją rozdrażniony Daniel. - Teraz będę miał na głowie ckliwą
primadonnę.
- Nie będę płakać - powiedziała wzburzona. - I nie jestem ckliwa.
- Też tak myślałem, ale zaczynam zmieniać zdanie. Co stało się z dziewczyną, która odbiła mnie
z gospody? Mógłbym krytykować twoje impulsywne działanie, ale nie determinację. - Pokiwał z
niechęcią głową. - Jesteście z Beau niezłą parą.
- Co mam według ciebie zrobić? - spytała z wściekłością. - Nie potrafię sprawić, by Beau mnie
pokochał, a nie przyjmę jego cholernej litości.
- Litości! - pokręcił głową. - Nie dość, że ckliwa, to jeszcze tępa. Zastanów się, Kate. Mężczyźni
nie żenią się z kobietą z litości. Boże, nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek dożyję dnia,
kiedy Beau się ożeni. Czy nie myślisz, że porzucenie wolności po tak wielu latach to coś
ważnego dla Beau?
- Powiedziałam ci, dlaczego to zrobił. Czuł litość ...
- Bzdura! - Przerwał Daniel. - Szaleje za tobą. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu tak
ogłupiałego mężczyzny.
- On mnie pragnie - poprawiła go zachrypniętym głosem. - Pogodziłabym się z tym. Wiem, że
mężczyźnie jest o wiele trudniej kochać. - Uniosła głowę. - Ale nie zgodzę się na związek, w
którym nie mogę z kimś żyć na równych prawach.
- Równych prawach - powtórzył Daniel. - Mimo to nie masz pojęcia o równości w stosunkach
pomiędzy kobietą a mężczyzną. Skąd, do cholery, wpadło ci do głowy, że mężczyźni są
powierzchowni w uczuciach?
- Ale Jeffrey i Julio zawsze ...
- Nie wszyscy są Jeffreyem i Juliem. - Daniel był wyraźnie zdenerwowany. - Jestem tak samo
wrażliwy jak ty. Beau cię kocha, do cholery!
Zaprzeczyła ruchem głowy.

background image

- Nigdy tego nie powiedział. Wszystko mi obiecał, prócz tego.
- Czy deklaracje są tak ważne? Może Beau z trudem przychodzą takie słowa? Skąd mam o tym
wiedzieć? - Wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że widziałem jego twarz, kiedy myślał, że
strażnicy cię zabili. To z pewnością nie była litość, Kate.
- Nie była? - Boże, pewnie się mylił. To zbyt piękne, by mogło być prawdą. A jeśli się nie mylił?
Jeśli Beau rzeczywiście ją kochał? - Jesteś pewien, Daniel?
Powiedziała to jak mała dziewczynka, złość przygasła, po czym zupełnie znikła z twarzy
Daniela.
Wziął w swe duże dłonie jej ręce.
- Jestem pewien - powiedział łagodnie. - Nie rozumiem, jak możesz być tak ślepa i sama tego nie
dostrzec. Kto dałby się wplątać w te wszystkie awantury, które wzniecałaś wszędzie na
Karaibach? Dla kogoś, kogo po prostu by żałował? - Uśmiechnął się. - Największym chyba
poświęceniem było, kiedy wskoczył do morza i popłynął za tobą jak wierny piesek.
- On mnie kocha? - wyszeptała z błyszczącymi i zdziwionymi oczyma.
- On cię kocha - powtórzył stanowczo Daniel. - Rzeczywiście, to nie dziwne, że macie kłopoty z
dojściem do porozumienia. Wpadliście na siebie z ponaddźwiękową szybkością. Nie mieliście
nawet okazji, by się dobrze poznać.
Tak, zdążyli tylko się pokochać. Ale jeśli Daniel miał rację, mieli nieskończenie dużo czasu na
naukę. Jeśli miał rację. Zmarszczyła czoło niespokojnie.
- To nie jest logiczne. Dlaczego chce mnie tam wysłać, skoro mnie kocha?
- Dlaczego jego nie spytasz? - zapytał Daniel. - A jeśli to zrobisz, pamiętaj, że działasz z pozycji
siły. Imponujesz mi jako kobieta, która potrafi wspaniale osiągać to, czego chce. Chcesz, żeby to
małżeństwo się udało?
- Tak. O, tak - powiedziała łagodnie.
- To w takim razie uważam, że powinnaś najpierw upewnić się, że tak będzie. - Mrugnął do niej.
Wmów sobie po prostu, że Beau jest kryjówką kokainy, którą musisz odkryć, albo uwięzioną
załogą do uratowania. To powinno ci ułatwić sprawę.
Ścisnęła jego rękę.
- Zrobię to. - Po prostu weźmie głęboki oddech i zrobi to, co trzeba, nadeszła najważniejsza
chwila jej życia. - Czy będziesz tam, żeby mnie trochę podtrzymać na duchu?
Zaprzeczył.
- Nie potrzebujesz mnie. Będę tylko przeszkadzał. - Spojrzał na złotą obrączkę na palcu. - Poza
tym muszę się przygotować przed powrotem do Sedikhanu.
- Wracasz w takim razie nieodwołalnie do groźnego Donahue'a? - spytała beztrosko.
- Czemu nie? Myślę, że Beau zamieni się w bardzo nudnego i statecznego obywatela. To
odbierze cały urok stanowisku kapitana na "Searcherze". - Uśmiechnął się nieco kapryśnie. -
Pamiętasz, jak ci mówiłem, że obaj czegoś szukamy? Znalazłem wszystko.
- Wszystko, czego szukałeś? - wypytywała go łagodnie. Przez chwilę w jego ciemnoniebieskich
oczach pojawił się wyraz zagubienia i bezbronności.
- Być może nie wszystko, ale jak na razie to wystarczy. - Bezbronność znikła i uśmiechnął się. -
Cóż, w każdym razie Beau znalazł wszystko. Teraz musisz po prostu sprawić, by się do tego
przyznał.
To wydawało się takie proste. Oblizała nerwowo usta, myśląc o powadze konfrontacji z Beau.
"Och, proszę, niech Daniel ma rację. Proszę, niech będę w stanie sprawić, że Beau wypowie
słowa, które zwiążą nas razem na resztę życia". Nie, nie powinna robić sobie żadnych nadziei.
Podniosła wojowniczo podbródek.
- Nie ma sprawy. Jak powiedziałeś, to będzie bardzo proste.

background image

Słońce zachodziło w eksplozji wspaniałych kolorów, wydawało się, że przez kontrast czerpie z
morza bogactwo. Stojąc na pustej wydmie, Kate czuła na policzkach powiew ciepłego i
wilgotnego wiatru. Kolejny kontrast, gdyż w gwałtownym pięknie zachodu słońca nie było nic
łagodnego ani ciepłego. Skąpał białe wydmy w ognistym błysku i nawet wysoki, nowoczesny
hotel wyglądał z daleka jak błyszczący sztylet na horyzoncie.
Sztylet. To przypomniało jej misternie wyrzeźbiony sztylet przebijający różę na egzotycznym
pierścieniu Daniela. Magia. Musi teraz z całego serca w nią wierzyć.
- Co, u diabła, robisz tak daleko od hotelu? - Zabiło jej mocniej serce, gdy usłyszała ostry głos
Beau. - Samotna kobieta na pustej plaży to jednoznaczna zachęta.
Odwróciła się. Ognista poświata zmieniła kolor jego ogorzałej twarzy i nadała czarnym dżinsom
i koszuli aksamitny wygląd.
- Widzę, że zastałeś wiadomość w domku. Dokładnie to chciałam ci przekazać - powiedziała
łagodnie. - Zachętę.
- To mało oczywiste. - Głos mu nieco zachrypiał, gdy tęsknie przebiegł po niej wzrokiem. Boże,
jaka była piękna! Luźna sukienka z białego jedwabiu przypominała mu wdzianko, w które Kate
ubrana była wtedy w dżungli. Szyja wyglądała bardzo wdzięcznie i nieskończenie bezbronnie,
wyłaniając się z głębokiego wycięcia w sukni. Twarz rozświetlona promieniejącą gorliwością
sprawiła, że ścisnęło go w gardle.
Taka słodka. Odwrócił pospiesznie wzrok.
- Byłaś na zakupach.
- Wydałam dużo twoich pieniędzy. - Rozmyślnie podeszła bliżej i stanęła w zasięgu jego wzroku.
– I nie mam zamiaru ich zwracać. Daniel powiedział, że to wspólna własność. - Uśmiechnęła się.
– Czy wiesz, że wspólnota oznacza dzielenie się i partnerstwo? Zastanawiałam się nad tym, kiedy
wróciłam do hotelu. Podoba mi się bardzo ten pomysł.
W oczach Beau pojawiło się zdumienie.
- Nie chciałbym, żebyś mi to zwracała - powiedział gburowato. - Powiedziałem na statku, że
mam wobec ciebie pewne zobowiązania. Cieszę się, że jesteś taka rozsądna. Czy to znaczy, że
nie będziesz kontynuować walki dotyczącej wyjazdu do Briarcliff?
- Nie mam zamiaru sprzeciwiać się żadnemu wyjazdowi. - Przerwała celowo. - Powiedziałam ci,
jak bardzo kocham słowa. Są w Biblii takie, które wyjaśniają, co teraz czuję. "Błagaj mnie, bym
cię nie opuściła, i zawróć, bym za tobą nie szła, gdyż dokąd pójdziesz, pójdę ja, gdzie
zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twoi ludzie będą moimi ludźmi i twój Bóg moim Bogiem,
gdzie umrzesz, tam ja umrę i tam będę pogrzebana". - Spojrzała mu szczerze w oczy, serce
podskoczyło mu do gardła. - Każde słowo jest prawdziwe, Beau. Pójdę wszędzie, zostanę
wszystkim czym zechcesz, jeśli tylko będziemy razem. - Uśmiechnęła się blado i powtórzyła
łagodnie. - Zawsze razem. Pojedź ze mną do Briarcliff i zostań przy mnie, a nie będziesz miał
kłopotu, by mnie tam zatrzymać.
- Kate ... Odruchowo postąpił krok do przodu. Potem cofnął się i nie dotykając jej, opuścił
bezradnie ręce. - Powiedziałem ci, że muszę tam nad tobą czuwać.
- Tak dobrotliwie? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - To nie wystarczy, Beau. Chcę mieć męża, nie
strażnika.
- Nie wiesz, czego chcesz - powiedział spięty. - Masz głowę pełną marzeń o Romeo i Julii, a
świat umarł dla miłości. Na pewno utrudniłem sprawę, biorąc cię do łóżka i dając ci zasmakować
seksu. Są rzeczy, na które zasługujesz i których potrzebujesz, i nie powinnaś myśleć, że tylko ja
jestem w stanie ci je dać. Mam nadzieję, że kiedy nabierzesz już trochę doświadczenia, będziesz
mnie wciąż chciała, ale ... - Przerwał, przesuwając w roztargnieniu ręką po ciemnych włosach. -
Boże, mam wielką nadzieję, Kate!

background image

- Będę - powiedziała łagodnie. - Nie będzie w moim życiu chwili, bym cię nie chciała. - Kiedy
otworzył usta, by coś powiedzieć, zatrzymała go ruchem ręki. - Nie mów tego. Jestem pewna, do
cholery. Nie zaprzeczam, że mam pewne marzenia i ideały. Każdy je ma. To nie znaczy, że
jestem Piotrusiem Panem z bajki. Miałam bardzo ciężkie życie, Beau. Jeśli teraz nie odróżnię
rzeczywistości od fantazji, to nigdy już mi się to nie uda.
- Właśnie dlatego, że miałaś trudne życie, nie powinienem cię wykorzystywać. - Beau zaciął z
uporem usta. - Zrobimy tak jak mówiłem, Kate.
- Nie sądzę. - W jej słodkim głosie zabrzmiał żelazny upór. - To dla mnie ważniejsze niż twoja
idiotyczna rycerskość.
- Rycerskość!
Powiedział to tak urażonym tonem, że aż musiała się uśmiechnąć.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić, ale wydajesz się niemożliwie przywiązany do
przestarzałego kodeksu. Oznaki tego są wyraźne, spędziłam większość dzieciństwa z
człowiekiem kierującym się w życiu jedynie marzeniami i starodawnymi pojęciami. Nie jesteś
jedynym mieszkańcem świata bajek. Kiedy spytałam Daniela, dlaczego chcesz mnie tam wysłać,
powiedział, żeby zapytać ciebie. - Pokręciła głową. - Ale nie muszę tego robić. Długo nad tym
myślałam i zrozumiałam, że być może nie znam do końca twojego sposobu myślenia, ale za to
wiem dokładnie, że jesteś o wiele gorszy niż Lancelot czy Galahad. - Figlarnie zmarszczyła nos.
– Jesteś nawet gorszy niż Ashley Wilkes.
- To już zupełna bzdura - rzekł Beau. W jego oczach czaiło się rozbawienie. - Nie pozwolę, żebyś
mówiła mi podobne głupstwa, Kate.
- Wycofuję Wilkesa - uznała. - Ale reszta jest wyryta w kamieniu. Jesteś pozostałością dawnej
epoki, Beau. Jeffrey w porównaniu z tobą to awangarda. Komu innemu opowiadaj te bzdury. Ja
sobie poradzę.
W złotych oczach Beau zaświeciły żartobliwe błyski.
- A czy namówię cię, żebyś mnie utopiła w swych bzdurach? Ostatnio rozwinąłem w sobie
gwałtowną sympatię do ciał w wodzie.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się tkliwie. Jej bzdury, jej ciało, jej serce. Powiedz to jedno słowo.
- Dobrze - powiedziała. - Chcę, żebyś czuł się dziwnie i żebyś był wytrącony z równowagi.
Wzmacniasz bardzo moją pozycję. Nie chodzi o to, że tego potrzebuję. Daniel mówi, że działam
z pozycji siły.
- Daniel ma chyba dużo do powiedzenia. Ciekaw jestem, co uznał za twój atut.
Wzięła głęboki oddech.
- To, że mnie kochasz - powiedziała nieco pospiesznie. Na twarzy Beau pojawił się cień bliżej
nieokreślonego uczucia.
- Naprawdę?
Przytaknęła.
- Tak, Daniel tak twierdzi. I zdecydowałam, że ma rację. Ty mnie kochasz, Beau. - Drżały jej
usta, próbowała się uśmiechnąć. - Czy wiesz, dlaczego jestem tego pewna?
- Nie. - Wpatrywał się w nią intensywnie.
- Ponieważ nie ma możliwości, bym kochała cię tak bardzo i nie była w zamian choć trochę
kochana - powiedziała, przerywając co chwilę. - Czuję się z tobą bardzo związana.
Wiedziałabym przecież, gdybyś mnie odrzucał. - Wykonała bezradny gest ręką. - Wiedziałabym,
Beau.
- Znasz mnie tylko parę dni - powiedział Beau zachrypniętym głosem. - Byłem twoim pierwszym
kochankiem. Nie możesz być pewna, że mnie kochasz. Za pół roku może pojawić się ktoś inny.
- Mój pierwszy kochanek, mój ostatni kochanek, mój jedyny kochanek. - Oczy błyszczały jej

background image

łagodnie. - Czasem musi się tak wydarzyć. Najpierw miłość, potem nauka. Może tak jest lepiej.
Pomyśl tylko o wszystkim, co możemy razem przeżyć. - Podeszła bliżej i wyciągnąwszy ręce,
wzięła w dłonie jego twarz. - Powiedz to, Beau.
- Nie, to nieuczciwe. - Miał napiętą twarz. - Nie będę cię w ten sposób przekupywał, Kate.
- Przekupywał? - Powtórzyła zdziwiona.
- Miłość nie może być wykorzystana do przekupstwa. - Wykrzywił gorzko usta. - Uwierz mi, ja
to wiem. Mogę ci powiedzieć, ile razy rozmaici wujkowie, ciotki i kuzynki machali mi przed
nosem tym świecidełkiem: "Kochamy cię, Beau, powiedz miłemu panu sędziemu, że chcesz z
nami zostać". Albo: "Kochamy cię, ale potrzebujemy twoich ukochanych pieniążków, żeby
wygodnie żyć, prawda?" Niektórzy ludzie uważają, że wypowiadanie tych słów daje im w
zamian prawo do niemal absolutnych roszczeń. - Wzruszył bezradnie ramionami. - Do diabła,
czasami im się udawało. Tak bardzo chciałem do kogoś należeć, o mały włos niektórym bym
uwierzył. - Spoważniał. - Nie chcę na tobie próbować tych praktyk. Nic nie jesteś mi winna.
Poczuła napływ radości. On ją kocha! Teraz trzeba tylko przegnać ostatnie cienie przeszłości. W
tym celu musiała zmusić go do tych słów.
- Nie jesteś wujem George'em, Beau. Ja na pewno nie jestem małym chłopcem beznadziejnie
pragnącym rodziny. Jestem kobietą, która cię kocha. - Zmarszczyła czoło. - A może myślisz, że
ja również wywieram na tobie presję?
- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczył szybko. - Wiem, że ty nigdy byś ... - Przerwał, widząc jej
pełen satysfakcji uśmiech. - To nie to samo.
- Nie? Myślę, że tak. Przydarzyło się nam coś wspaniałego i wyjątkowego, i przeszłość nie ma z
tym nic wspólnego. Nie pozwalam, by moja przeszłość na to wpłynęła, i uważam, że powinieneś
zrobić to samo, Beau. Nie chcę, żebyś był rycerski, ani robił to, co uważasz za "uczciwe" wobec
mnie. Chcę, żebyś mnie kochał. Reszta przyjdzie sama. - Przeniosła ręce z jego policzków na
ramiona i lekko nim potrząsnęła. - Proszę, powiedz to, Beau.
- Do diabła, nie jestem rycerski - powiedział szorstko. - Gdybym był rycerski, myślisz, że bym
się z tobą ożenił? Wiedziałem, że nasze małżeństwo nie będzie miało większego wpływu na
formalności urzędu emigracyjnego, przez które musimy przejść. Nie zrobiłem tego również po to,
by zmusić cię do przyjęcia mojej pomocy. Bałem się, że cię utracę, musiałem cię jakoś ze sobą
związać. Uwalniałem cię jedną ręką i związywałem stalowymi więzami drugą. Potrzebowałem
wymówki, by móc przy tobie być i dbać o ciebie. - Zacisnął usta. - Chyba zorientowałaś się, że
wszelkie męskie zagrożenie z mojej strony w dziwny sposób zaginęło. Nie potrafiłbym sam
sobie pomóc. - Zaśmiał się ponuro. - Jak Galahad.
- W takim razie cieszę się, że nie jesteś do końca szlachetny - powiedziała z błyskiem w oczach. -
O wiele lepiej będę się czuła z Beau, którego poznałam parę dni temu. Czy nie mógłbyś po prostu
zejść z piedestału? - Przymilała się łagodnie. - No, spróbuj mnie przekupić. Powiedz, że mnie
kochasz.
- Kate, rozdzierasz mnie na strzępy. - Drżał mu głos. - Staram się robić to, co dla ciebie
najlepsze.
- Jesteś bardzo upartym człowiekiem - westchnęła. - Ty jesteś dla mnie najlepszy. - Opadła nagle
na piasek. Biała, jedwabna suknia ułożyła się wdzięcznie wokół niej. Złapała go za rękę i silnie
pociągnęła do dołu. - Chodź tu.
Posłusznie ukląkł naprzeciw niej, na jego twarzy malowała się ostrożność.
- Chyba nie chcesz mnie znów uwieść?
- To nie jest zły pomysł - powiedziała, uśmiechając się szeroko. - Ale nie chcę, żebyś się
wymawiał nie chcianym wpływem. Na to będzie inna pora i miejsce. - Wzięła w ręce jego drugą
dłoń. - Teraz czas na śluby.

background image

- Śluby? - Wyraz twarzy Beau stał się jeszcze bardziej ostrożny.
- Moje śluby. - Uśmiechnęła się do niego czule. - Zaskoczyłeś mnie w czasie ceremonii na
pokładzie, ale teraz jestem gotowa. Słowa wypowiedziane tu, gdy jesteśmy sami, będą chyba
równie ważne, jak te, które padły przy świadkach.
- Kate ...
- Szsz ... teraz moja kolej. - Zacisnęła ręce na jego dłoniach i spojrzała mu prosto w oczy. -
Powiedziałeś, że znalazłeś we mnie uczciwość i hojność. Mam nadzieję, że to prawda, ponieważ
ja te dwie cechy odnalazłam w tobie. Znalazłam też humor, uprzejmość, odwagę i
wyrozumiałość. Ogrzewasz mnie jak słońce i kiedy jestem z tobą, chcę dać ci moje ramiona,
serce i duszę, którą nazywają sumieniem. - Mówiła dźwięcznym i żywym, choć łagodnym
głosem. - Przez resztę życia będę ci dawać to, czego pragniesz i oczekujesz. Będę cię chronić i
pilnować, rosnąć przy tobie i z tobą, ściskać twą dłoń w pocieszeniu i twoje ciało w pasji. -
Przerwała. - I będę cię kochała do dnia, kiedy umrę, Beau Lantry.
Łagodny powiew unosił jej loki na skroni, patrzyła na niego jasnymi, kochającymi i szczerymi
oczyma. Poczuł, że coś w nim topi się i odpływa. Wiedział, że cokolwiek to było, nigdy już nie
wróci. Nagle wpadła mu w ramiona.
- O Boże, kocham cię, Kate - szeptał łamiącym się głosem. Przytulił policzek do jej policzka,
płynęły po nim łzy. - Kocham cię. Kocham!
- Wiem, że mnie kochasz - powiedziała śpiewnym, prawie matczynym głosem. - teraz będzie
lepiej, zobaczysz. - Pocałowała go delikatnie, ręką odgarniając mu włosy z czoła. - Nie chcę,
żebyś był silny tylko przy mnie. Jeśli chcesz dać mi wszystko, nie będę się z tobą sprzeczała.
Przyjmę to z radością, ale ty będziesz musiał przyjąć moje dary. Przez resztę życia będziemy
obdarzać się tym, co mamy do oddania. To będzie piękne, Beau.
- Tak, piękne. - Wciąż miał zachrypnięty głos, ale nie usiłował tego ukryć. - Jesteś tego zupełnie
pewna? Nie chciałabyś przez parę miesięcy spróbować? - Skrzywił się lekko. - Nie wiem, czy
potrafiłbym dać ci pewną swobodę, ale postaram się trzymać w miarę możliwości na uboczu.
- I oboje nas unieszczęśliwiać? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Nie ma mowy. Mam zamiar
cieszyć się ze swego miodowego miesiąca ...
- Udowodnisz to. - Objął ją mocniej, zatapiając usta w lokach na jej skroni. - Chcę dać ci tak
wiele przyjemności, Kate. Chcę dać ci wszystko, być dla ciebie wszystkim. Twoim ojcem,
bratem, przyjacielem i kochankiem. - Ujął jej twarz i spojrzał w oczy. - Wydaje mi się, że całe
moje życie było zawrotną podróżą na twojej małej karuzeli w pogoni za nieosiągalnym,
mosiężnym pierścieniem. Teraz jest mój, świeci jasno, jest prawdziwy i należy do mnie.
Słońce prawie już zaszło, różowa mgła zamieniła się w głębokie złoto, które pokryło wszystko
jasną poświatą. Oczy Beau również były złote, promieniowały miłością, do której się przyznał.
To za wiele. Jeszcze raz schowała twarz w jego ramionach. Postarała się uspokoić głos.
- Więc co teraz? Czy wracamy na "Searcher" i wyruszamy w poszukiwaniu Atlantydy?
Gładził delikatnie jej włosy.
- Myślę, że przez całe życie szukałem Atlantydy - powiedział spokojnie. - To część syndromu
karuzeli. Nie. Myślę, że pojedziemy do Briarcliff odwiedzić Anthony'ego i Dany. Potem
poszukamy czegoś o wiele bardziej wartościowego.
- Czego takiego?
- Celu - powiedział wolno. - Zaczynam być przekonany, że to może być ostateczny skarb. –
Musnął wargami jej skroń. - Oczywiście po mojej Kate.
- Oczywiście. - Przytaknęła przekornie. - To chyba całkowicie nieodpowiedni cel dla playboya z
tendencjami do korsarstwa. Daniel ostrzegał mnie, że od teraz życie przy tobie może stać się
strasznie nudne.

background image

- Myślę, że nie będziesz cierpiała z powodu ciężkiej nudy. Obiecuję, że będę cię zabawiać. -
Zaśmiał się nagle figlarnie. - Poza tym, nie powinnaś mnie krytykować, skoro mój powrót do
przyzwoitości i normalności jest całkowicie twoją winą.
- Moją winą? Powiedziałam ci, że nie mam prawa, by prosić ...
- Twoją winą - powtórzył Beau. Pocałował ją czule w usta. - Czy najbardziej zagorzały pirat
może długo prowadzić wędrowny styl życia, skoro jego pani jest połączeniem Ksantypy i
królowej Saby?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
19 Johansen Iris White Satin 02 Błękitny aksamit
Iris Johansen No One To Trust
Iris Johansen Eve Duncan 01 W obliczu oszustwa
Iris Johansen Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Iris Johansen Eve Duncan 03 Morderczy żywioł
Iris Johansen W polu rażenia
Iris Johansen Tempest At Sea
Iris Johansen Ostateczny cel
Iris Johansen Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa
Iris Johansen W obliczu oszustwa
Iris Johansen Tajemnica pustyni
Johansen Iris Mroczny tunel
Johansen Iris Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Johansen Iris Zabójcze sny
Johansen, Iris Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa
Johansen Iris 02 Złoty barbarzyńca

więcej podobnych podstron