1
Iris Johannes
Błękitny aksamit
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy mamy inne wyjście? - spierała się Kate, z roztargnieniem przeczesując loki. -
Wpatrywała się posępnie w drzwi tawerny położonej naprzeciwko, nad wodą.
- Utknęliśmy pomiędzy Scyllą a Charybdą.
- Scyllą a Charybdą? - beznamiętnie spytał Julio.
- Dwoma morskimi potworami - odrzekła, obserwując wciąż drzwi baru Alvareza.
Nie rozumiał, czemu Kate odwoływała się zawsze do spraw, o których nie miał
pojęcia.
- Czy Jeffrey powiedziałby, że jesteśmy między młotem a kowadłem?
Przytaknęła.
- Jeśli nie odbijemy Jeffreya z tawerny, skończy w kabinie pilota z nożem przy
gardle. Albo spiją go, tak że zdradzi położenie cessny.
- O ile wcześniej nie zemdleje - z nadzieją dorzucił Julio. Barman twierdzi, że parę
minut temu był tego bliski.
- Wtedy go ocucą i zaczną na nowo - powiedziała Kate.
Spuściła głowę.
- Musimy się nim zająć. Kiedy już wyrwiemy go ze szponów Desparda, wywieziemy
go z Castellano.
- Jak chcesz się za to zabrać? - spytał Julio, wykrzywiając usta w sceptycznym
uśmiechu. – Despard siedzi teraz sam przy stole z Jeffreyem, ale Simmons i paru
innych ludzi czatuje w jednym z pokoi na zapleczu. Jeśli wykonamy jakikolwiek ruch,
wysypią się stamtąd i wtedy po nas.
Kate przygryzła dolną wargę.
- Nie wolno nam działać nieostrożnie. Nie powinien się zorientować, że należysz do
ludzi Jeffreya. Kiedy Despard odwiedzał go w baraku, zawsze gdzieś na boku
pilnowałeś samolotu. Jesteś bezpieczny tak długo, dopóki nie wie o twoim istnieniu.
Pójdę tam sama.
- Wykluczone, na to nie pozwolę! - stanowczo uciął Julio. Powinien spodziewać się
podobnego obrotu sprawy. Kiedy jej na kimś zależało, troszczyła się o niego jak lwica o
małe, a Jeffrey na pewno się dla niej liczył. Po prostu działała we własnym interesie.
Znał ich oboje i obserwował od czterech lat. Widział, jak pielęgnowała Brendena.
Leczyła go z kaca, wyciągała z depresji, wspierała w kłopotach. Nigdy nie żądała nic w
2
zamian. Kate umiała obdarowywać obiema rękami. Nie potrafił wymawiać Jeffreyowi, że
wszystko od niej przyjmował; wielokrotnie przecież on sam nie odrzucał jej uczuć i
oddania. Mimo to nie mógł zgodzić się na jej samotną wyprawę do baru. - Jeśli to
konieczne, chodźmy razem.
- Czekaj, coś mi przyszło do głowy. - Zmarszczyła w zamyśleniu brwi. - Czy
sprawdziłeś, gdzie są wyłączniki światła?
Skinął głową.
- Na zewnątrz, z tyłu.
- Dobrze. - Zerknęła na zegarek. Właśnie minęła północ. Pójdziesz tam za dziesięć
minut. Daj mi znak krótkim błyśnięciem. Wszyscy pomyślą, że to spadek napięcia. Po
minucie wyłącz wszystkie światła i wyciągnij bezpiecznik. Jasne?
- Więc ja się będę bawił korkami, a co z tobą?
- Zajmę Desparda przy stole i wynajdę sposób, by się go pozbyć.
- Zajmiesz? - skrzywił się Julio. - Mam nadzieję, że nie myślimy o tym samym. Nie
potrafisz postępować z kimś takim jak Despard.
- Och, Julio, powiedziałam, że go zajmę, a nie że go uwiodę! Nie powinnam mieć
większych trudności, by na dziesięć minut odwrócić jego uwagę. Za każdym razem, gdy
odwiedzał barak, przystawiał się do mnie. - Dodała z grymasem - Nie dlatego, że
jestem wyjątkowa. Po prostu podrywa każdą kobietę poniżej osiemdziesiątki.
Julio był zdania, że jednak miała w sobie coś wyjątkowego. Taka ciepła, kochająca,
uczciwa - niepodobna do innych kobiet. Myśl, że Despard miałby ją dotknąć, przyprawiła
go o mdłości.
- Nie podoba mi się to. Nie powinnaś nawet wchodzić do takiego baru.
- Wiesz dobrze, ile razy tam byłam. Umiem sobie radzić. Po chwili dorzuciła: -
Wiesz, że mam doświadczenie.
"Szczera prawda" - pomyślał z ironią. Jeffrey był marzycielem, zawsze w pogoni za
fantazjami; ona szła w ślad za nim, sprowadzając go na ziemię i pilnując, by nie narażał
się na zbyt gwałtowne upadki.
- Teraz będzie tak samo, Julio, dam sobie radę.
- Chyba powinienem ...
- Nie, Julio ... - ucięła z łagodną stanowczością. - Zrobimy, jak powiedziałam. Jak
tylko zgasisz światła, przebiegniesz do głównych drzwi i wejdziesz do środka. Będę
potrzebowała pomocy, żeby wydostać stamtąd Jeffreya. Nikt nie może cię zobaczyć. -
Uśmiechnęła się przekornie, przebiegając wzrokiem po jego potężnych ramionach i
imponującym ciele. - Takie zadanie powinno ci wystarczyć.
- Kate, to zbyt...
Przerwała mu.
- To nasz jedyny realny plan. - Znów spojrzała na zegarek. Pamiętaj, dziesięć
minut.
3
Nie oglądając się przeszła przez ulicę. Nawet gdyby sprzeczka trwała całą noc, i
tak postawiłaby na swoim. Powiedziała mu już, utknęli między Scyllą a Charybdą. W
zatłoczonym barze panował półmrok. Woń whisky i potu mieszała się z drażniącym i
słodkim zapachem marihuany. Przystanęła na chwilę przy długim, dębowym barze.
Błyszczący kontuar był dumą i radością Hektora Alvareza. Niespokojnym spojrzeniem
szukała znajomej, szpakowatej głowy. Zauważyła przy narożnym stoliku pociągającą,
choć pulchną kobietę, której twarz wydawała jej się znajoma. Być może kiedyś się
spotkały. Jeffrey lubił popić w towarzystwie, tym bardziej jeśli było atrakcyjne.
Mężczyzna, który z nią był, choć wyglądał na Amerykanina, nie przypominał
Jeffreya. Miał na sobie czarne dżinsy i trykotową koszulkę z krótkimi rękawkami, czarną
czy też granatową; trudno było dostrzec kolory w przytłumionym świetle. Mogła być
pewna jedynie koloru jego włosów: były brązowe i lśniące. Miała właśnie przenieść
wzrok w inną stronę sali, kiedy mężczyzna zerknął na nią, tak jakby poczuł na sobie jej
wzrok.
Niebezpieczeństwo. Skąd nagle podobna myśl? Mężczyzna miał ładne usta, choć
wykrzywione nonszalancko. Uśmiechał się zuchwale, co z pewnością podobało się
siedzącej obok dziewczynie. Patrząc na Kate, zmrużył oczy. Poczuła się niepewnie.
Odwróciła wzrok. Nic nie mogło tłumaczyć tak niemądrego zachowania. Przez
chwilę lęk przed nieznajomym zdominował lęk przed Despardem. Zdaje się, że
zszarpane nerwy ukierunkowały jej wyobraźnię. Wreszcie w oddalonym kącie sali
dostrzegła Desparda. "Nie dziw, że nie zauważyłam Jef¬freya" - pomyślała posępnie.
Zgięty w pół opierał głowę na stole. Tego jeszcze brakowało, Jeffrey był zupełnie
nieprzytomny. Cóż, muszą sobie jakoś poradzić.
- Hektor pozwala mi korzystać z pokoju za barem. - Gardłowy głos brunetki brzmiał
zachęcająco. Przesunęła pod stołem dłoń po jego udzie i na śmiałą pieszczotę
otrzymała natychmiastową odpowiedź. W jej oczach pojawił się błysk zadowolenia. -
Widzisz, wiem, że potrafię ci dogodzić.
Beau Lantry nie interesował się tym, co miała do powiedzenia. Jak ona się
nazywa? Ach tak, Liane. W sumie słowa nie miały znaczenia. To obfite, krągłe ciało ... i
ta podniecająco grzeszna dłoń pod stołem ... Zostawił Barbarę na Barbados prawie trzy
tygodnie temu i od tego czasu nie miał kobiety. W chwili, gdy pojawił się w tawernie i
dziewczyna przy barze uśmiechnęła się zachęcająco, zdecydował, że oto nastąpił
koniec abstynencji. Dziewczyna była zgrabna, pociągająca i gotowa na wszystko, jak
obiecywała zachrypniętym szeptem. Tego właśnie szukał dziś wieczorem. Nie
wiążącego rozładowania frustracji w zamian za gruby plik banknotów pozostawiony na
szafce przy łóżku. Czegoś lepszego mógł się spodziewać jedynie w mieście, jednak nie
miał najmniejszej ochoty, by tam jechać. Podobno wyspiarska republika Castellano
stanowi siedlisko połowy światka przestępczego Karaibów, który skorumpował rząd tak
samo, jak i mieszkańców. Beau nie miał zamiaru spacerować po stolicy wyspy, Maribie,
by skończyć gdzieś z nożem w piecach. Tak, ten bar mu wystarczał. Zostanie w pokoiku
Hektora z Liane i rano wróci na Searchera. Powie Danielowi, żeby wypłynęli i do
południa będą w połowie drogi do Trynidadu. Kapitan odetchnie. Kiedy parę godzin
temu dopłynęli do Mariby, Daniel stał się dziwnie ostrożny. Odmówił załodze przepustki i
4
sam został na pokładzie. Jak zwykle nie przekonywał Beau, by nie opuszczał statku. Ich
stosunki oparte były na zasadzie bezwzględnej nieingerencji. Daniel nigdy nie wyrażał
swojego zdania na temat eskapad Beau... Raz tylko, gdy sam wrócił z podobnej
zabawy, wyraził się o tym przychylnie.
Kobieta wciąż szeptała mu do ucha. Beau pożałował, że nie słucha. Być może
mówiła o pieniądzach, nie chciał jej rozdrażnić ani wyjść na skąpca. Miał przecież przed
sobą całą noc, nigdzie się nie spieszył. Zachowywał się nieco obojętnie, co mogło ją
jedynie zachęcić do większej aktywności. Niedbale rozejrzał się po zadymionym barze.
Przypominał mu setki podobnych miejsc, które odwiedził w ciągu ostatnich dwóch lat.
Jasnoniebieskie oczy o głębokim i odważnym spojrzeniu. Poczuł przedziwny
dreszcz, gdy spotkał je w tej sali. Nigdy wcześniej nie widział tak szczerego spojrzenia,
tym bardziej nie spodziewał się go w sali pełnej ciemnookich Latynos toteż zirytowała go
własna reakcja. Przecież właścicielka tych oczu nie była aż tak atrakcyjna. Miała
niewiele ponad dwadzieścia lat i jej rysy nie wyróżniały się niczym specjalnym, właśnie
poza niezwykłymi oczami w oprawie ciemnych długich rzęs. Jej usta miały ładny kształt,
rysująca się w nich słabość mogła być pociągająca, zadarty nos nie pozwalał jednak
uznać jej za piękność…
- Podoba ci się? - spytała ostro Liane, śledząc jego spojrzenie. - Jest za chuda.
Zdejmij z niej ubranie, to zostaną skóra i kości.
- Tak myślisz? - wycedził Beau, przyglądając się kobiecie przy barze. Była więcej
niż przeciętnego wzrostu, ubrana w wypłowiałe, jasnobłękitne dżinsy. Męska koszula
nieco ciemniejszego niebieskiego koloru zakrywała krągłość jej bioder. Dziewczyna już
nie patrzyła na niego, skupiła uwagę na stole po przeciwnej stronie sali. - Przecież to
luźne ubranie maskuje sylwetkę. Wiesz coś o niej?
Liane wzruszyła ramionami.
- Kate jakaś tam. Parę razy ją tu widziałam. - Pochyliła się do przodu, odsłaniając
głębiej bujny dekolt. - Nie jest tu tak popularna, jak ja. Musiałaby cię wziąć gdzie indziej.
Hektor tylko mnie pozwala korzystać z pokoju.
- Na pewno zasłużyłaś sobie na taki gest.
Zdjął z uda dłoń kobiety. Nagle krągłości Liane wydały mu się śmieszną przesadą,
a jej wdzięki zbyt zwyczajne jak na jego gust.
Dziewczyna imieniem Kate ruszyła w stronę narożnego stołu wdzięcznym i
przyjemnym dla oka krokiem. Miała krótkie, kręcone włosy, których brąz rozjaśniło
miejscami słońce. Lśniły jedwabiście jak dziecięce fryzurki w reklamach szamponu.
Uniósł do ust szklankę napoju z imbirem i zamyślił się nad gładką skórą dziewczyny.
Poczuł gwałtowne pragnienie, by jej dotknąć.
- Więc idziesz ze mną? - spytała Liane, maskując uśmiechem nadąsanie.
- Co? - spytał. Odstawił szklankę i wstał. - Może innym razem.
Położył na stole banknot i odszedł za błękitnooką, ponętną Kate. Pociągała go jej
jedwabista skóra, wyobrażał sobie, jak słodko wyglądałaby bez tego chłopięcego stroju.
5
Być może była za chuda, jak twierdziła Liane, ale jej mały tyłeczek kusił swą
kobiecością. Nigdy nie odmawiał tak zachęcającym zaproszeniom.
Niestety dziewczyna wyraźnie miała jakiś cel. Zatrzymała się przy stole zajętym
przez dwóch ciemnowłosych mężczyzn. Przed nimi stała opróżniona do połowy butelka
burbona. Jeden z nich był, zdaje się, nieprzytomny. Nie mógł więc stanowić konkurencji
w walce o względy Kate, myślał Beau. Musiał pozbyć się tego drugiego, który świńskimi
oczkami patrzył na Kate, z grymasem uśmiechu na czarnej, brodatej twarzy. Zadecydują
pieniądze? Jeśli nie, zapowiadał się ciekawszy wieczór, niż mógł się spodziewać.
Uśmiechnął się i brawurowo przyspieszył kroku. Przeczuwał, że noc z Kate o
jedwabistej skórze warta była lekkiej potyczki.
Mówiła teraz do brodatego mężczyzny, którego ręka niedbale spoczęła na jej
pośladkach. Nie zwracała uwagi na tę poufałość, Beau zaś ten gest rozzłościł.
Niecierpliwie wzruszył ramionami. Do diabła, chodziło mu tylko o nie wiążącą przygodę,
o dziewczynę na raz. Cóż, do cholery, działo się z nim? Mimo to, kiedy zatrzymał się
przy stole, wciąż kipiała w nim złość. Kobieta przerwała w pół słowa i posłała mu
zdziwione, błękitne spojrzenie. Skłonił się z ironią.
- Przykro mi przerywać w połowie negocjacji. Nie zapędzajcie się w rozmowie zbyt
daleko, zanim nie przedstawię własnego zaproszenia czy raczej głosu w licytacji. .
- Spadaj - rzucił brodaty mężczyzna. Wyprostował się wolno na krześle. - Pani i ja
właśnie doszliśmy do porozumienia.
- Ale to tylko dlatego, że nie słyszała mojej oferty - przeciągle rzekł Beau i spojrzał
na Kate wzrokiem pełnym obietnic. - Będę bardziej niż hojny. Chodź ze mną, Kate -
Powiedział przymilnie. - Nie pożałujesz.
Odwróciła wzrok, zdążył jednak zauważyć błysk strachu w jej oczach.
- Odejdź - rzekła gwałtownie. - Ralph jest w porządku, po prostu rozmawiamy.
Mężczyzna nazwany Ralphem zaśmiał się z satysfakcją, pieszczotliwie dotykając
pośladków Kate.
- Widzisz, wybiera mnie. - Zerknął na nią. - Prawda, Kate?
- Prawda. Czy możesz w to wątpić, Ralph? zawsze mi powtarzałeś, że byłoby nam
bardzo dobrze.
- Nam byłoby lepiej - powiedział łagodnie Beau. - Dam ci co zechcesz. Powiedz
tylko co ...
- Proszę ... - Zwilżyła nerwowo usta, po czym uśmiechnęła się do Ralpha.
Boże, jaki miała piękny uśmiech! Rozświetlał całą twarz, przesłaniał niedostatki
urody. Bardziej zabolało go, że ofiarowała uśmiech innemu mężczyźnie niż to, że
trzymał dłonie na jej pośladkach. Nie potrafił zrozumieć, czemu tak irracjonalnie się
zachowywał. Wiedział, że powinien dać sobie z nią spokój i wrócić do Liane. musiał
jednak pokonać rywala i samą Kate, by zdobyć ją tylko dla siebie. Nie pojmował jej
wyboru. W świńskich oczkach faceta czaiły się chytre błyski. Te oczy przypominały mu
kogoś. George;a? Ależ tak! Stary, pazerny żarłok, wuj George! Poczuł niezrozumiały
napływ niechęci. Tacy faceci jak George dostawali wszystko na tym świecie,
6
niekoniecznie podane na talerzu. Nie pozwoli świńskim oczkom sięgnąć po cokolwiek,
na co sam miał ochotę. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnął Kate. Cisza przedłużała
się. Kate zerknęła na zegarek na skórzanym pasku i zwróci la się do Beau.
- Proszę, odejdź stąd - rozkazała mu. - Natychmiast! .
- Jeśli pójdziesz ze mną!
Brodaty mężczyzna zdjął rękę z biodra i groźnie spojrzał na Beau.
- Powiedziałem ...
Błysnęło światło, przez twarz Kate przemknął cień napięcia i rozdrażnienia.
- Do cholery! - Sięgnęła po butelkę burbona stojącą na stole. - Do jasnej cholery! -
Z całej siły uderzyła butelką w głowę Ralpha. - Powiedziałam, żebyś odszedł! -
wrzasnęła na Beau, podczas gdy Ralph z zamglonym wzrokiem osunął się na podłogę. -
Czemu, do cholery, nie posłuchałeś?
Zgasły nagle światła, wywołując popłoch wśród obsługi baru. Głośno przeklinali,
potykając się o krzesła, które przesuwane z hałasem nie zdołały jednak zagłuszyć ich
głosów.
- Następnym razem będę pamiętał, że zawsze upierasz się, by postawić na swoim
- sucho stwierdził Beau. - Wiesz, że nie musiałaś sama się go pozbywać. Mogłem to za
ciebie zrobić. Nie dość, że wszedł mi w drogę, do tego przypomniał mi wuja George'a.
- Och, siedź cicho - mruknęła Kate. - O mały włos wszystkiego nie zepsułeś.
Uśpiłam jego czujność, a przez ciebie znowu się najeżył.
Jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Widział teraz, że Kate ominęła stół i
szła w kierunku szpakowatego mężczyzny, który ani na chwilę nie ocknął się z błogiego
zamroczenia. Cóż, u diabla, teraz szykowała?
- Kate?
Mocny, męski głos zabrzmiał od drzwi.
- Tutaj - zawołała. Szarpała krzesło szpakowatego mężczyzny. - Prosto i do końca.
- Czy mogę pomóc? - spytał uprzejmie Beau.
- Po prostu zejdź mi z drogi - odpowiedziała Kate zagniewanym tonem. -
Wystarczająco już namieszałeś. Nie mamy czasu. - Pojawił się przy niej ogromny,
niezdarny cień.
- Kate? - Zabrzmiał nieco przytłumiony głos od drzwi.
- Jestem tuż przy nim, Julio - z ulgą powiedziała Kate. - Zajęłam się Despardem,
ale lada moment ktoś zapali światło. Musimy zabrać stąd Jeffreya, zanim Simmons
wytoczy, się z zaplecza.
- Nie martw się. Za chwilę wydostanę go stąd całego i zdrowego - odparł łagodnie
Julio z hiszpańskim akcentem. Pochylił się i wziął na ręce mniejszego mężczyznę. - Idź
przodem i sprawdzaj, czy nikogo przede mną nie ma.
7
- Będę odwracał uwagę – zaproponował Beau, coraz bardziej zainteresowany. -
Pod warunkiem, że nie masz złych zamiarów wobec tego nieruchomego przedmiotu,
który trzymasz na rękach. Mam nadzieję, że nie chcesz go napaść ani zamordować?
Julio, ogromny cień, znieruchomiał.
- Kto to?
- Nikt ważny - odpowiedziała niecierpliwie Kate. - On nie jest groźny, Julio.
Wyjdźmy stąd wreszcie.
- Ależ proszę bardzo! - zgodził się Beau. - Zanim ten jak go tam zwą wytoczy się z
zaplecza. - Odwrócił się i ruszył do wyjścia. - Chodź za mną, Julio.
Nie obejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś go słucha. Zwinnie i z bezlitosną precyzją
usuwał z drogi przeklinający, kłębiący i przepychający się tłum. Doszedł w końcu do
drzwi, które Julio zostawił otwarte. Przeszedł przez próg i zerknął do tyłu. Dostrzegł tuż
za sobą olbrzyma z nieporęcznym ciężarem. Oświetliła go częściowo uliczna lampa,
Beau aż gwizdnął cichutko. Julio musiał mieć co najmniej metr dziewięćdziesiąt pięć,
zbudowany był jak prawdziwy atleta.
- Przecznicę stąd jest uliczka - powiedziała Kate. - Możemy tam zostać, aż brzeg
opustoszeje. - Poprowadziła ich na lewo. - Och, pospiesz się, Julio!
- Jesteśmy za tobą - odpowiedział Beau.
- Nie chodzi o ciebie. - Zniecierpliwiona spojrzała na niego przez ramię. - Idź stąd!
- Nie mogę - rzekł Beau, udając obojętność. - Skąd mam wiedzieć, co macie
zamiar zrobić z naszym przyjacielem. Być może zamierzacie wrzucić go do doku, a
wtedy winny będę współudziału w morderstwie. - Pokręcił głową. - Nie, myślę, że lepiej
będzie, jeśli pójdę z wami i przypilnuję swoich interesów.
- Nie mam zamiaru robić nic podobnego - odparła z oburzeniem Kate. - Nie
widzisz, że go ratujemy?
- Doprawdy? - Beau figlarnie uniósł brew. - Niezłe zrobiliście zamieszanie. Tylko
nasz przyjaciel Ralph bezsprzecznie wyglądał na ofiarę. - W jego uśmiechu pojawiło się
coś drapieżnego. – Choć nie protestuję przeciwko temu, że się go pozbyliście. Sam
miałem podobny zamiar.
- Cóż, zrobiłam to dla ciebie - odpowiedziała Kate, skręcając w zupełnie ciemną
uliczkę, cuchnącą odpadkami i wilgotnymi kartonami. - Despard może cię pamiętać,
kiedy się ocknie, więc lepiej będzie, jeśli opuścisz Castellano, zanim wróci do siebie. Nie
będzie szczęśliwy, widząc kogoś z nas.
- Co za niefart - mruknął Beau. - Miałem nadzieję na przyjemną znajomość.
Doszli do końca uliczki. Kate gestem rozkazała, by Julio położył swój ładunek we
wnęce przy bocznych drzwiach.
- To cię musi nieźle bawić, nieprawdaż? Mniej byś się cieszył, gdyby Despard
zorientował się, że nam pomagałeś. To bardzo niebezpieczny człowiek.
8
- Muszę przyznać, że twoja gierka ożywiła ten nudny wieczór - powiedział
spokojnie. – Czy zechciałabyś mi powiedzieć, dlaczego Despard stanowi aż takie
zagrożenie?
- Jest handlarzem narkotyków - odparła Kate. - Jednym z największych na
Karaibach. Ma koneksje w wysokich sferach rządowych Castellano. Obywatelstwo
amerykańskie może cię ochronić przed tutejszym rządem, ale nie przed ludźmi
Desparda. - Niepewnie przerwała. – Jesteś Amerykaninem, prawda? Masz bardzo
dziwny akcent.
- Jestem z Virginii. - W jego głosie zabrzmiało lekkie podenerwowanie. -
Południowy akcent wcale nie jest dziwny. To Jankesi śmiesznie mówią.
- Naprawdę? - spytała, klękając przy mężczyźnie, którego Julio oparł o ścianę
wnęki. Poszperała w kieszeni dżinsów i nagle pojawiło się migotliwe światełko
zapalniczki, rozjaśniając ciemność. - Nigdy nie słyszałam południowego akcentu.
Nigdy wcześniej? Sama mówiła jak rodowita Amerykanka.
- Skąd jesteś?
- Zewsząd - odpowiedziała niejasno, unosząc powiekę nieprzytomnego
mężczyzny. - On zupełnie nie kontaktuje, Julio. Wyniesiemy go z miasta pod warunkiem,
że będziesz go niósł. - Przykucnęła. - Ktoś mógłby nas zobaczyć i donieść Despardowi.
Kupił prawie całe miasto.
Julio ukląkł koło niej.
- Co w takim razie zrobimy?
Przycisnęła dłoń do skroni.
- Skąd mam wiedzieć, pozwól mi chwilę pomyśleć.
- Może mógłbym co nieco doradzić - powiedział Beau. - Domyślam się, że wasz
nieprzytomny przyjaciel jest jednocześnie poszukiwany przez władze lokalne i
Desparda, a wy szukacie miejsca, by go ukryć do czasu, gdy będziecie mogli wywieźć
go z wyspy. Zgadza się? - Kiedy przytaknęła, ciągnął dalej. - Mam bezpieczne miejsce
niecałe dwie przecznice stąd. Mogę też obiecać, że wywiozę go razem z wami z
Castellano nawet na Trynidad, jeśli zechcecie. - Pytająco uniósł brwi. - Jesteście
zainteresowani?
Po krótkim namyśle przytaknęła.
- Gdzie to jest?
- Mam własny szkuner zacumowany w porcie. Wystarczy jedno twoje słowo i
zabierzemy tam uciekiniera.
Jej błękitne oczy jasno błyszczały w migotliwym ogienku zapalniczki.
- Co to za słowo? - spytała spokojnie. Wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Tak. - powiedział. - Musisz po prostu zgodzić się na propozycję, którą
przedstawiłem ci w barze. To chyba nie jest zbyt wysoka cena za bezpieczeństwo
twojego przyjaciela?
9
Przez chwilę milczała.
- Nie, nie jest zbyt wysoka. - Odwróciła się, widział teraz jedynie jej profil, gdy z
czułością patrzyła na twarz nieprzytomnego mężczyzny. - Niska, rzeczywiście.
- Propozycja? - spytał podejrzliwie Julio.
- Nie martw się, Julio - powiedziała spokojnie Kate. - Rozumiemy się z panem.
- Ale jakiego rodzaju ...
- Powiedziałam, że wszystko w porządku - stwierdziła stanowczym głosem. -
zapomnij o tym. Teraz mamy ważniejsze problemy. - Napotkała wzrokiem spojrzenie
Beau. - Wszystko w porządku, umowa stoi.
- Dobrze. - Świeżo odniesione zwycięstwo sprawiło, że przebiegł go niezwykły
dreszcz
podniecenia. "Podniecenie - zastanawiał się cynicznie - a może czyste żądze? Być
może jedno i drugie". - Jeśli mamy to już za sobą, nadeszła pora na prezentację. -
Schylił głowę, parodiując ukłon. - Beau Lantry, do usług.
- Kate Gilbert. A to Julio Rodriguez.
- A wasz nietrzeźwy przyjaciel?
Kate łagodnie zsunęła prosty kosmyk włosów z czoła nieprzytomnego mężczyzny.
- Jeffrey Brenden.
- Coś was łączy? - Odczuwał ten sam rodzaj niewytłumaczalnej zazdrości, której
zaznał, gdy uśmiechnęła się do Desparda w barze.
Zaprzeczyła ruchem głowy:
- Nic, to po prostu przyjaciel.
- No dobrze, proponuję, żebyśmy przenieśli twojego przyjaciela do bezpiecznej i
przytulnej koi.
- Julio nie powinien go jeszcze teraz zabierać. Mogliby ich zauważyć -
odpowiedziała. - Ale my możemy już iść. Rzuciła mu chłodne spojrzenie. - Mam jeszcze
coś do zrobienia, zanim opuszczę Castellano. Chcę, żebyś mi pomógł.
- Składy? - spytał Julio. - To zbyt niebezpieczne, Kate. Jeśli ludzie Desparda złapią
cię gdzieś w rejonie, zabiją cię.
Zlekceważyła jego słowa, patrząc wyzywająco na Beau.
- On ma rację, to bardzo niebezpieczne. Powinno cię to ubawić jeszcze bardziej niż
zdarzenie w barze. Idziesz ze mną?
- To nielegalne czy po prostu niemoralne? - spytał Beau z pobłażaniem.
- Nic z tych rzeczy, chyba że na Castellano. Prawdopodobnie amerykański Urząd
Celny
przyznałby ci za to medal. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Spalimy kokainę wartą
sześć milionów dolarów.
10
Beau gwizdnął cicho.
- Cóż, muszę bronić swych inwestycji. Poza tym zawsze interesowały mnie
medale. Od lat już żadnego nie zdobyłem. Nadszedł czas, żebym znów spróbował
szczęścia. - Odwrócił się do Julia. - Szkuner nazywa się "Searcher". Kapitanem jest
Daniel Seifert, powiedz mu po prostu, że przysłał cię Beau. To go przekona.
Julio zmarszczył niepewnie brwi:
- Nie będzie zadawał żadnych pytań?
Beau pokręcił głową.
- Może być trochę zaciekawiony, ale nie będzie się sprzeciwiał. Daniel jest
przyzwyczajony do mojego dotychczasowego stylu życia.
Jasnoniebieskie spojrzenie znów spoczęło na jego twarzy, tym razem z poważnym
pytaniem:
- Takie zdarzenia wcale cię nie dziwią? Lubisz ślizgać się po cienkim lodzie?
Zaśmiał się nagle.
- Dziwne, że to mówisz. Przez dwa lata nie pomyślałem o łyżwach. - Wykrzywił
usta. - Ale muszę ci przyznać, że cienki lód zdecydowanie urozmaica sprawę. - Podniósł
się i podał jej rękę, by wstała. - Idziemy? Zobaczymy, czy znajdziemy jakąś ślizgawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
W świetle latarni przy końcu ulicy dostrzegła, że jego oczy nie były naprawdę
brązowe, jak myślała. Były piwne, a dziwne złote plamki wokół źrenic nadawały mu
wygląd człowieka, którego pociąga ryzyko. Teraz, kiedy na nią spojrzał, błyszczały
podnieceniem.
- Czy będę zbyt wścibski, gdy spytam, gdzie są te składy kokainy?
-Tylko parę przecznic stąd. Despard i jego ludzie wykorzystują na skład mały,
opuszczony magazyn nad wodą. Chcieli transportować kokainę morzem, ale nie byli w
stanie zdobyć odpowiedniego jachtu. - Kate rozejrzała się ostrożnie, zanim skręciła w
prawo, dając Beau znak,
by za nią szedł. - Dojdziemy tam w piętnaście minut.
- Jeśli nie wpadniemy po drodze w kłopoty. - Z łatwością podporządkował rytm
swych długich kroków do jej krótkich, lecz szybkich kroczków. - Zdaje się, że
wymknęliśmy się tej twojej hordzie kryminalistów, ale to nie znaczy, że nas nie dogonią.
- Nie ma potrzeby, żebyś tracił wszelką nadzieję - powiedziała, patrząc na niego ze
złością. – Być może ty bawisz się wyśmienicie, ale zapewniam cię, że ja biorę to
wszystko serio. - Skrzywiła się. - Poza tym Despard to wcale nie jest "nasza horda". Nie
znoszę tego człowieka, to cholerny bazyliszek.
- Co? - spytał niepewnie.
11
- Bazyliszek - powtórzyła zniecierpliwiona. - Mityczny smok, który zabijał wzrokiem.
- Ach tak, oczywiście. - Zadrżały mu usta. - Jak mogłem zapomnieć? Proszę,
wybacz mi. Traktowanie cię na równi z tym bazyliszkiem byłoby ogromnym nietaktem.
Wydawało się już na pierwszy rzut oka, że stanowicie z Despardem poróżnioną parę.
- Nie, Jeffrey nigdy nie bierze wspólników. Pracuje sam. Spojrzała na niego z
dumą. - On tak naprawdę nie jest kryminalistą. Nie takim jak te bazyliszki.
- Naprawdę? Kim w takim razie jest? - spytał beznamiętnie Beau. - Domyślam się,
że miał szmuglować tę kokainę do Stanów. O ile dobrze pamiętam, przemyt uważany
był ostatnio za przestępstwo. Uważasz, że nie jest przemytnikiem?
- Nie. - Zrobiła nieszczęśliwą minę. - No tak, może rzeczywiście trochę jest. Ale on
na to tak nie patrzy. Nigdy nie przemyca narkotyków, alkoholu ani niczego, co mogłoby
kogoś skrzywdzić.
- Co za pech, że władze nie uważają szmuglowania rzeczy, które nie mogą nikogo
skrzywdzić, za działanie zgodne z prawem.
- Jeffrey nie pasuje do naszych czasów. Uważa się za kogoś w rodzaju Henry'ego
Morgana albo Jeana Laffite'a. - Wzruszyła bezradnie ramionami. - Traktuje przemyt jako
nowoczesną i pełną przygód rozrywkę dżentelmena.
- Zgadzasz się z nim?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie - odpowiedziała z prostotą. - Wiem jednak, że on w to wierzy i ta pewność mi
wystarczy.
- Co za oddanie - zakpił jadowicie. -Twój kochanek musi cię chwalić za
wyrozumiałość i przedsiębiorczość. Często wyciągasz go z takich tarapatów jak dziś
wieczorem?
Otworzyła szeroko zdumione oczy.
- Jeffrey nie jest moim kochankiem. - Nigdy by nie pomyślała, że mógł odnieść
takie wrażenie.
Tak jednak było, że dla niejasnych powodów nie odpowiadała mu taka
świadomość. Spojrzał na nią przelotnie.
- A ten drugi?
- Julio? - Nie mogła powstrzymać śmiechu. - Julio ma tylko osiemnaście lat.
- Wygląda poważniej. Dałbym mu co najmniej dwadzieścia pięć. - Znów wykrzywił
usta. - Rozumiem, że tak dojrzała dama jak ty nie jest zainteresowana młodszym
mężczyzną.
- Julio przez wiele przeszedł, miał bardzo ciężkie życie. Zasmuciła się nagle. -
Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Opiekujemy się sobą nawzajem. - Patrzyła na niego z
dziecięcą powagą w błękitnych oczach. - Nigdy nie przyjaźniłeś się z kobietą?
-Tylko raz. - Skrzywił się. - To była wyjątkowa kobieta, ale ta przyjaźń, niestety,
stała się powodem sześciu lat niewoli. Nie ośmieliłbym się nawet pomyśleć teraz w
12
podobny sposób o jakiejkolwiek kobiecie. - Uśmiechnął się zmysłowo. - Wolę krótsze
zniewolenie, które jest przyjemne dla obu stron. My na przykład ustaliliśmy ostatnio
korzystne warunki.
Przytaknęła zamyślona.
- Widzę, że nie znosisz żadnych ograniczeń. - W jego zachowaniu i komicznym
sposobie mówienia wyczuła coś dziwnego. Znamionującą obciążenia nerwowość czy
nawet wybuchowość. - Być może jesteś typem człowieka, jakim przez całe życie chciał
być Jeffrey. Czy przypadkiem w twoich żyłach nie płynie piracka krew?
- Cóż, jeśli pytasz, to w czasie wojny 1812 roku żył korsarz nazwiskiem Lantry -
powiedział od niechcenia. - Domyślam się, że nieźle sobie radził. Zbudował majątek
rodziny na łupach zgarniętych od Brytyjczyków. - Mrugnął okiem. - Oraz Francuzów,
Hiszpanów, Holendrów i wszystkich, którzy pojawili się na otwartym oceanie. Wszystko
to oczywiście, jak sama rozumiesz, w imię patriotyzmu.
- Przypadlibyście sobie do gustu z Jeffreyem. Jesteście z pewnością pokrewnymi
duszami. - Uśmiechnęła się nagle do niego. Zaczerpnął głęboko powietrza. Boże; jaki
miała wspaniały uśmiech, stwierdził raz jeszcze. Jak ciepłe promienie słońca w zimowy
dzień. – Prawdopodobnie będzie cię chciał namówić do współpracy - ciągnęła dalej. -
Czy to by cię interesowało?
- Przemyt? - pokręcił głową. - Interesuje mnie tylko jedna jedyna rzecz związana z
zajęciami twojego Jeffreya. Właśnie na nią patrzę. - Utkwił wzrok na krągłościach
rysujących się pod bawełnianą, niebieską koszulą. - Choć w tym momencie niedokładnie
na nią.
Kate poczuła falę gorąca emanującą powoli od piersi na całe ciało. Zupełnie jakby
rozpiął jej koszulę i pieścił ją. Odpowiedź na jego spojrzenie była tak gwałtowna i
prymitywna, że Kate poczuła się wzburzona. Jeśli samo spojrzenie tych dziwnych,
złocistych oczu mogło tak na nią zadziałać, co stałoby się, gdyby jej rzeczywiście
dotknął? Z zadowoleniem pomyślała, że ulica oświetlona jest jedynie ciemną latarnią.
Nie chciała pod żadnym pozorem, by zauważył rumieniec okrywający jej twarz oraz
spostrzegł, że oddycha szybciej. Pospiesznie odwróciła wzrok ..
- Kiedy?
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
- Kiedy?
- Kiedy chcesz, żebym poszła z tobą do łóżka? - spytała wprost. - Za którym razem
uznasz, że warunki umowy zostały spełnione? Jeśli można, chciałabym wiedzieć.
- Nie myślisz o bojaźliwym wycofaniu się, mam nadzieję? - powiedział
zirytowanym, a zarazem ubawionym głosem. - Chciałabyś, żebym sporządził kontrakt i
ustalił dokładnie warunki? – zaśmiał się nagle. - To by było bardzo podniecające!
Moglibyśmy wyliczyć wszystkie oczekiwane przez mnie pozycje, a następnie przystąpić
do ...
- Lubię po prostu grać w otwarte karty - przerwała. Czuła, że jej policzki płoną. - To
mnie wcale nie bawi.
13
Jej miłe, dziewczęce zakłopotanie wyzwoliło w nim niezwykłą potrzebę opiekuńczej
czułości.
- To rzeczywiście nie jest zabawne - powiedział łagodnie. - Wiele razy oskarżano
mnie o zbyt frywolne poczucie humoru. Przyzwyczaisz się do tego. A co do twojego
upodobania do wykładania kart na stół, zobaczymy, czy potrafię cię zadowolić. -
Szelmowsko mrugnął okiem. – Nie uważałem tego za dwustronne porozumienie. Jeśli
już o tym mówimy, pozwól mi obiecać, że również będziesz miała w tym przyjemność.
Twoje pierwsze pytanie brzmiało: "Kiedy?" - Z jego twarzy znikł uśmiech, jeszcze raz
wyczuła tlącą się w nim zmysłowość. - Jak najszybciej. Wziąłbym cię teraz, jeśli miałbym
taką możliwość. Pragnę cię aż do bólu. - Spojrzał w jej błyszczące oczy. - Mnie też to
piekielnie dziwi - stwierdził ponuro. - Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek odczuwał do
kogoś taki pociąg. Szczególnie jeśli kobieta sprzedaje swe ciało za cenę mego życia. -
Rozchmurzył się, przybierając charakterystyczny, kpiący wyraz twarzy. – Nie martw się
o resztę. Nie jestem zbyt pokręcony, nie zrobię niczego, co nie sprawiłoby ci
przyjemności. - Dotknął kciukiem jej policzka. - Wybacz, ale nie ustalę, ile razy będę się
z tobą kochać. Mam przeczucie, że może to potrwać długo, bardzo długo. Może się
nawet rozwinąć w pełnowymiarowy romans. Będę wymagał, byś została ze mną tak
długo, jak będę cię pragnął. Koniec, kropka. Czy twój przyjaciel Jeffrey wart jest takiego
poświęcenia? A może moje warunki zmieniają postać rzeczy?
Czuła, że pod lekkim dotykiem palą ją policzki i serce za-o czyn a bić gwałtownie.
Usiłowała mówić spokojnym głosem.
- Jest tego wart. - Odsunęła się poza zasięg jego dłoni. - Nie, to niczego nie
zmienia. Po prostu chciałam wiedzieć.
- Teraz wiesz. - Wyczuła, że się odprężył i opuszcza go napięcie. - Możemy się
zająć małym zadankiem, które wyznaczyłaś, by wypróbować mój temperament. -
Skrzywił się. - Nie powiem, to rozważne zagranie. Jeśli zabije mnie uroczy dżentelmen,
z którym coś cię łączy, nie będziesz musiała wyrównywać długów.
- Nie mów tak - odrzekła ostro, jej oczy przepełnił strach. - Nic ci się nie stanie.
Nigdy nie nalegałabym, byś poszedł ze mną, gdyby naprawdę coś ci groziło. Zabrałam
cię ze sobą, ponieważ potrzebuję czujki. Poradzę sobie sama. - Wzięła głęboki,
nerwowy oddech. - Nie masz się o co martwić. Zajmę się tobą.
Naprawdę tak myślała! Parsknął śmiechem, ale zamilkł, gdy dojrzał w jej oczach
dziecięcą żarliwość. Powinien chyba poczuć się urażony, gdyż uważała, że potrzebuje
jej opieki. Jednak nie odczuwał żadnej urazy. Był poruszony, czuł znów niezrozumiałą
czułość.
- Dziękuję - odparł kurtuazyjnie. - Jestem pewien, że wspaniale byś mnie chroniła,
ale nigdy nie odgrywam drugorzędnej roli. Być może znajdę sobie ciekawsze zajęcie.
Otwierała już usta, by zaprotestować, ale dodał szybko: - Czy jesteśmy blisko składu?
- Jesteśmy prawie na miejscu. To tuż za rogiem, parę kroków stąd. Skład na
szczęście stoi oddzielnie. Nie musimy się obawiać, że cokolwiek innego zajmie się
ogniem.
- Jestem pewien, że obywatele Mariby będą ci za to wdzięczni - wycedził Beau. -
Być może wystawią ci pomnik w miejskim parku. - Oblizał dolną wargę w kpiącej
14
lubieżności. – Jeśli obiecasz mi pozować nago, być może załatwię to wszystko za
ciebie.
- Och, zamknij się. - Nie potrafiła pohamować lekkiego uśmiechu, który cisnął się
jej na usta. Ten facet był zupełnie niemożliwy. - To nie jest śmieszne, Beau. Inaczej bym
tu nie przyszła.
- Nie. Jesteś zła na Desparda, że usiłował poświęcić twojego przyjaciela Brendena,
i chcesz to sobie odbić. Nie myślisz, że jest to raczej niebezpieczny rodzaj zemsty?
- Zemsty? - Pokręciła przecząco głową. - Byłabym głupia, narażając się na takie
ryzyko dla zemsty.
- Więc dlaczego?
- Z powodu narkotyków - odpowiedziała szczerze. - Nienawidzę ich. Widziałam, co
potrafią uczynić. - W jej oczach pojawiły się dzikie błyski. - Tutaj i w Ameryce
Południowej. Narkotyki są tańsze. Handlarze nie osiągają tak wysokich cen, jak w
Stanach. Dlatego je eksportują. - Zadrżała. - Jeśli nie udaje im się przewieźć towaru,
sprzedają go każdemu, kto zapłaci. Widziałeś kiedykolwiek dziewięcioletniego ćpuna?
Ja widziałam i nie mam zamiaru nigdy więcej czegoś podobnego oglądać. Jeśli
mogłabym spalić wszystkie zapasy heroiny i kokainy, jakie tylko można znaleźć na
świecie, zrobiłabym to.
"Znów przypływ matczynej opiekuńczości" - pomyślał Beąu. Najpierw Brenden,
potem on sam, aż w końcu cały cholerny świat! Znana już czułość powróciła ze
zdwojoną siłą. Cóż, u diabła, ona z nim wyczyniała? Z trudem odwrócił wzrok od tych
niepokojąco uczciwych oczu.
- Cóż, dziś możemy. Choć spróbować. Zacznijmy przedstawienie. Orientujesz się
chociaż w sytuacji, czy też musimy przeprowadzić rozpoznanie?
- Jest tylko dwóch strażników, i obaj są w środku. - Zmarszczył brwi. - Chyba że
zmienili od zeszłego tygodnia rozstawienie. Śledziłam Desparda aż do baraku, a potem
rozejrzałam się na tyłach. Jest tam duże okno, niestety zamknięte. Sprawdziłam to.
- Są tylne drzwi?
- Tak, ale też ich nie otwierają.
Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po jej obcisłych dżinsach i obszernej koszuli.
- Przypuszczam, że nie masz ze sobą czterdziestki piątki ani ręcznego granatu
przy pasie? – spytał uprzejmie. - W jaki sposób miałaś zamiar przeprowadzić
uderzenie?
Zawahała się, niezadowolona.
- Coś bym wymyśliła - odparła wykrętnie. - Jestem bardzo zaradna.
- Zauważyłem - powiedział sucho. - Zdaje się też, że działasz bardzo impulsywnie.
Następnym razem zostawisz na mojej głowie wszelkie przygotowania, zgoda? Manewry
taktyczne udają się nieporównywalnie lepiej, jeśli ma się jakiś plan.
15
- Następnym 'razem? Cóż, przygotowałam jedną rzecz - odrzekła triumfalnie. - Dwa
dni temu ukryłam kanister benzyny w tekturowym pudle w kupie śmieci na tyłach i
przykryłam je gazetami.
- To już coś. Pod warunkiem, że nie przejechały tędy śmieciarki i nie zabrały
wszystkiego.
Pokiwała z przekonaniem głową.
- Nie na Castellano. W Maribie nie ma zakładów oczyszczania miasta. Każdy sam
pozbywa się własnych śmieci.
- Nie dziwne więc, że ta ulica ma nieprzyjemny zapach. ¬W skupieniu zmrużył
oczy. - Czy ci strażnicy wiedzą, kim jesteś?
- Przypuszczam, że widzieli mnie gdzieś w Maribie - odpowiedziała. - To nieduże
miasto, a Despardod tygodnia usiłował namówić Jeffreya do przewożenia kokainy.
- Może się mimo wszystko uda - powiedział Beau. - Czy tędy dostanę się na tyły? -
Wskazał na małą uliczkę kilka metrów przed nimi. Kiedy przytaknęła, powiedział: - Daj
mi tę zapalniczkę, z której przed chwilą korzystałaś.
Pomyślała z niechęcią, że Beau zachowuje się bardzo apodyktycznie. Nie była do
tego przyzwyczajona. Inni nigdy nie przejmowali inicjatywy, teraz wcale jej się to nie
podobało. Jednak stanowczy ton sprawił, że sięgnęła do kieszeni i podała mu
zapalniczkę.
- Co masz zamiar zrobić?
- Coś wymyślę. Jestem bardzo zaradny - powiedział, przedrzeźniając ją złośliwie. -
Daj mi piętnaście minut, po czym zacznij walić we frontowe drzwi. Znajdź sposób, żeby
odwrócić uwagę strażników do czasu, kiedy nie wrócę.
- Powiedziałam ci przecież, że nie ma sposobu na przedostanie się ...
- Pozwól, że ja się będę o to martwił. - Szybko przesuwał się w kierunku przejścia. -
Postaraj się po prostu odwrócić ich uwagę - syknął przez ramię.
- Chyba taką mam rolę tego wieczoru - westchnęła. - Najpierw Despard, a teraz
jego nieszczęśni ludzie.
Przystanął i spojrzał na nią.
- Zauważyłem, jak "odwróciłaś uwagę' Desparda. - zabrzmiało to jak pogróżka. -
Nie zdejmował z ciebie łap. Teraz, kiedy jesteś moja, nie będę tego tolerował. Seks
absolutnie nie wchodzi w rachubę, Kate. Znajdź inny sposób, albo dowiesz się, że
jestem tysiące razy trudniejszy we współżyciu niż Despard.
Zanim zdołała odpowiedzieć, zniknął w przejściu, zostawiając ją w osłupieniu.
Patrzyła za nim z wściekłością i strachem. Zachowała przelotne wspomnienie
pierwszego wrażenia, jakie odniosła dziś wieczorem w barze. Szydercza i cyniczna
maska kryła z pewnością niezwykle skomplikowanego człowieka. Być może był
rzeczywiście tak niebezpieczny, jak początkowo myślała. Lojalnie uznała, że jej samej
nic z jego strony nie groziło. Jak tylko spłaci dług, nie ujrzy więcej tego mężczyzny.
Stanowili parę nieznajomych, którzy spotkali się dzięki serii przedziwnych zbiegów
16
okoliczności. Gdy Lantry dostanie to, o co m u chodzi, pozbędzie się jej z pewnymi
oporami. Zaborczość zniknie z pewnością wraz z innymi uczuciami. A jeśli chodzi o to,
jakim jest kochankiem... Ale o tym nie będzie myśleć. Poczuła dziwny, przejmujący
skurcz żołądka oraz dotkliwe mrowienie między udami. Zmieszała się. Zajmie się tym,
kiedy zajdzie taka potrzeba. Teraz musi zastanowić się nad czymś innym. Zerknęła na
zegarek. Jeszcze pięć minut. Cóż, u diabła, Beau miał na myśli? Niedługo się dowie.
Miała jedynie nadzieję, że wymyśli coś, co odciągnie od nich strażników.
Przygotował akcję odpowiadającą czy nawet przerastającą jej oczekiwania.
Dwaj latynoscy strażnicy gapili się na nią nieco podejrzliwie, ona zaś szlochała z
autentyzmem, o jaki się wcześniej nie podejrzewała.
- Musicie wiedzieć, gdzie jest Ralph - krzyczała histerycznie. - U Alvareza
powiedzieli mi, że poszedł w tym kierunku. Powiedział, że jeśli będę go potrzebować,
mogę tu przyjść, że się mną zajmie. - Łzy płynęły jej po policzkach. - Jeffrey mnie
uderzył...
Nagle usłyszeli huk rozbijanego szkła oraz roztrzaskiwanego drewna. Nie musiała
udawać osłupienia, kiedy ujrzała śmietnik pokaźnych rozmiarów wpadający przez okno z
drugiej strony hali. Tuż za nim pojawił się Beau, nurkując głową w dół przez okno,
trzymając w obu rękach pochodnie. Skulił się, chroniąc głowę, i tygrysim skokiem
godnym nie lada akrobaty runął na twardą, drewnianą podłogę. Znalazł się w połowie
pomieszczenia. Wyprostował się zgrabnie i stanął, nie gasząc pochodni.
Strażnicy drgnęli na pierwsze odgłosy, jednak niecodzienne wejście Beau na
chwilę zamieniło ich w dwa słupy soli. Kiedy był od nich o parę kroków, rzucili się do
akcji.
- Madre de Dios! - Niski i krępy strażnik rzucił się naprzód, wyższy sięgnął po
rewolwer zatknięty za paskiem.
Kate zareagowała bezwiednie: skoczyła na sięgającą po broń rękę i uwiesiła się na
niej całym ciężarem. Mężczyzna usiłował się od niej uwolnić. Usłyszał za sobą niski,
gardłowy okrzyk, po czym głuchy odgłos padającego ciała. O wielkie nieba, czy był to
Beau?
- Puta! - wrzasnął mężczyzna, do którego ręki uczepiła się jak pijawka.
Uderzył ją z dziką siłą. Poczuła w skroniach oślepiający ból i automatycznie
poluźniła uścisk. Uwolnił się od niej z łatwością, wyrwał jej pistolet i cisnął jednocześnie
w Kate beczką. Przez chwilę czuła jedynie jej ciężar, po czym nie widziała już nic, bo
cały pokój zawirował wokół niej.
-Ty sukinsynu! - Zimny głos Beau zabrzmiał tak złowieszczo, że ocknęła się na
nowo. A więc to ten drugi upadł, zorientowała się nie całkiem przytomna. Beau stał tuż
przy nich. Oczy błyszczały mu w gniewie, twarz stała się kamienna. Trzymał wciąż jedną
z pochodni, szybkim ruchem ogarnął płomieniem uzbrojoną rękę strażnika. Mężczyzna
wydał przerażający okrzyk, upuścił pistolet i spazmatycznymi ruchami okładał luźny
rękaw bawełnianej koszuli. Po chwili przestał jęczeć, gdy Beau ciosem karate powalił go
na ziemię.
- Nic ci nie jest? - spytał Beau zatroskanym głosem.
17
Wpatrywała się w nieprzytomnego mężczyznę, który leżał u jej stóp. Oszołomiło ją
tempo i brutalność gwałtownej reakcji Beau. zauważyła, że koszula strażnika wciąż się
tli. Spytała drżącym głosem:
- Czy nie lepiej to ugasić?
- Powinienem poczekać, aż łotr się spali - odpowiedział z wściekłością. - Zrobił ci
krzywdę?
- Nie - skłamała, oblizując usta. Była przekonana, że jeśli odpowie twierdząco,
Beau jest w stanie posunąć się do morderstwa. - Jestem tylko trochę zdenerwowana. za
chwilę dojdę do siebie. - zaśmiała się drżącym głosem. - Widok tlącej się koszulki wcale
mi nie pomaga. Proszę, ugaś ją.
Wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz. - Schylił się i obojętnie strzepnął resztkę
tlących się iskierek.
- Ten śmieć byłby pewnie pierwszy, gdyby trzeba było sprzedać narkotyki
dzieciakom, o które się tak martwiłaś.
- Być może. - Spojrzała na krępego mężczyznę leżącego nieprzytomnie na
podłodze.
- Widać, że jesteś niezłym karateką. - zauważyła płonącą pochodnię obok
zwalistego ciała innego strażnika. - Jego też oparzyłeś?
- Nie za mocno. Skierowałem na niego pochodnię, kiedy chciał się na mnie rzucić.
Uderzyłem go w pierś i odskoczyłem. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Stracił kontrolę na
moment i to wystarczyło, bym do niego podszedł. To zadziwiające, jak ogień przeraża
ludzi. Chyba dlatego, że każdy z nas miał kiedyś przykre doświadczenia z oparzeniami.
- Chyba tak. - Wyprostowała się ostrożnie. Jeśli nie wykonywała gwałtownych
ruchów głową, nie czuła bólu.
-To bardzo sprytne, że wykorzystałeś pochodnie jako broń. - Uśmiechnęła się, siląc
na swobodę. - Wyglądałeś imponująco, wskakując przez okno jak akrobata.
- Starałem się raczej naśladować Burta Lancastera w Karmazynowym Piracie -
przeciągle odparł Beau.
Z ulgą stwierdziła, że nie wygląda już tak groźnie.
- Karmazynowy Pirat?
- Klasyka filmów przygodowych. Nie widziałaś?
Zaprzeczyła automatycznym ruchem głowy, czego za chwilę pożałowała, gdyż
pociemniało jej w oczach.
- Nie, nigdy nie widziałam żadnego filmu - odpowiedziała niepewnie. - Ale
oczywiście czytałam o nich. Jeffrey mówi, że wiele nie straciłam.
- Nigdy nie widziałaś... - Wykrzywił usta w bezczelnym uśmiechu. - Lepiej by było,
gdyby twój Jeffrey zostawił tobie samej ocenę.
18
- Tak myślisz? - spytała z roztargnieniem. - ten stos plastikowych toreb w kącie to
musi być kokaina. Przedziurawię je, a ty przez ten czas przenieś strażników na
zewnątrz. Potem weź benzynę.
- Jeśli nalegasz. Chociaż wolałbym zostawić naszego przyjaciela na stosie. -
Odłożył pochodnię na ziemię i z tylnej kieszeni wyciągnął chusteczkę - Odwróć się. - Nie
czekał, aż go posłucha, stanął za nią i owinął jej chustkę wokół ust i, twarzy. Zawiązał ją
delikatnie. - Z pewnością nie pomyślałaś o tym, że dym z palącej się kokainy może być
szkodliwy, a nawet śmiertelnie trujący?
- A jest?
- Nie mam pojęcia, ale nie będziemy ryzykować. Zobaczę, czy u któregoś ze
strażników nie znajdę czegoś, co mogłoby zastąpić maskę. Przyklęknął obok zwalistego
ciała jednego z nich i przeszukał mu kieszenie. - O, to się może przydać. - Nacisnął
przycisk na kieszonkowym nożu, który zabrał mężczyźnie. Pojawiło się groźne ostrze.
Podał jej nóż trzonkiem do przodu. - Zaczynaj. Ja szybko przyniosę benzynę.
Znów ta arogancja! Nie była jednak zdolna do sprzeciwu. Potulnie wzięła nóż i
odeszła. Stąpając ostrożnie przez magazyn, usłyszała, jak ciągnął ciała strażników po
drewnianej podłodze. Uklękła przy plastikowych torbach i zaczęła je jak najszybciej
przebijać. Drżały jej ręce, toreb były chyba setki. Przez dłuższy czas dziurawiła worki.
Czemu, u diabła, kokaina nie może być pakowana w większe torby? Te chyba mieściły
kilogram ... Musi być na pewno wiele kilogramowych paczek, żeby zrobić interes za 6
milionów.
- Gotowe? - Beau stanął za nią z kanistrem benzyny i chusteczką obwiązaną wokół
nosa i ust.
Przekłuła dwie ostatnie torby, rzuciła na kupę nóż i bardzo ostrożnie wstała.
- Gotowe.
- Na zewnątrz - rozkazał Beau, odwracając ją i popychając lekko w stronę drzwi. -
Dołączę do ciebie za minutę. - Zabrał się do rozlewania benzyny na kokainę.
Odruchowo zrobiła parę kroków do przodu, po czym stanęła jak wryta. Co ona
robi!. To jest jej robota, nie Beau. Odwróciła się i zobaczyła, że Beau odrzucił kanister,
podniósł płonącą pochodnię z podłogi, cofnął się i cisnął ją na stos kokainy. Stos
zapłonął. Beau odwrócił się szybko i rzucił w kierunku drzwi, ciągnąc ją po drodze za,
sobą.
- Powiedziałem, żebyś stąd wyszła - ryknął, z trudem hamując wściekłość. -
Czemu, do cholery, tego nie zrobiłaś?
- To wszystko było moim pomysłem. Nie mogłam cię zostawić sam na sam z moją
pracą.
- Czyżby? - W oczach Beau pojawił się dziwny, pytający błysk. Stanął parę metrów
za drzwiami, by zdjąć jej, potem sobie, maskę. - Nie, chyba nie mogłaś, Kate.
Patrzył na nią tak intensywnie, że poczuła się nieswojo.
- Czy nie lepiej się stąd wydostać, zanim cały budynek wyleci w powietrze? To
sprowadzi tu resztę ludzi Desparda.
19
Odwrócił wzrok.
- Masz rację. - trzymał ją za łokieć, prowadząc od składu. - Chodźmy.
Ciepłe i wilgotne powietrze dotykało jej twarzy jak mokry, tłumiący dywan. Miała
nadzieję, że świeży powiew ożywi jej zdrętwiałe myśli, wprowadzał ją jednak w jeszcze
większe otępienie.
- Więc jak się nazywa twój statek?
- "Searcher" - zmrużył oczy z przyjemnością, patrząc na nią. - Stąd chyba nie jest
daleko do doków?
- Nie, nie jest daleko - odparła niepewnie. - "Searcher" to dziwna nazwa dla statku.
Większość nosi damskie imiona. Nikt nie wie dlaczego. - "Mówię bardzo składnie" -
pomyślała z dumą. - Większość myśli, że stało się to tradycją, od kiedy starożytni greccy
żeglarze uhonorowali Atenę.
- Mam nadzieję, że nie uraziłem twoich feministycznych uczuć - powiedział
przeciągle. - W końcu to może być tak samo damskie, jak i męskie imię.
- Feministyczne? Co to znaczy?
Chciał się uśmiechnąć, ale spoważniał z niedowierzania.
Nie żartowała, naprawdę nie wiedziała.
- Wyjaśnię ci to później - odpowiedział powoli. Przekorny uśmiech rozjaśnił mu
twarz. - A może wtedy będę wolał tego nie robić!
- Mój Boże, jaki on wielki! - Kate otworzyła szeroko zdumione oczy, patrząc na
trójmasztowy szkuner zacumowany w porcie. - Widziałam kiedyś żaglowiec w porcie St.
Thomas, ten jest prawie tak samo duży.
- Lubię wygodę - odparł swobodnie Beau. - Lubię czasami przyjmować gości. .
- Musisz być bardzo bogaty - zauważyła trzeźwo Kate. - To piękny statek, Beau.
- Cuchnę pieniędzmi - stwierdził nieelegancko. - Powiedziałem ci w barze, że będę
dla ciebie bardzo hojny, nie musisz się o nic martwić.
- Nie martwię się - Odwróciła wzrok nie chcąc, by dojrzał, jak bardzo zraniły ją te
słowa. – Już teraz jesteś bardzo hojny. Jeśli tylko wydobędziesz Jeffreya z Castellano,
przyrzekam, że nie będę o nic więcej prosić.
Pomagał jej przejść przez kładkę, trzymając ją opiekuńczo pod rękę. Teraz dopiero
zdała sobie sprawę, że był troskliwy przez całą drogę ze składu na statek. Szli w
zupełnej ciszy, jednak Beau zawsze w porę pomagał jej, gdy napotykali niespodziewane
przeszkody na wyłożonej kocimi łbami drodze. Ta instynktowna opiekuńczość była
kolejną anomalią w jego skomplikowanej naturze.
- Być może z czasem zmienisz zdanie - powiedział cynicznie. - Nie będę cię do
tego namawiał. Jestem przyzwyczajony, by płacić za to, czego pragnę. Mimo to
postaram się, żebyś już teraz dostała pierwszą zaliczkę. - Wskazał na mężczyznę, który
leniwie szedł wzdłuż pokładu w ich kierunku. - Powinienem raczej powiedzieć, że zrobi
20
to Daniel. Ma duże doświadczenie w doprowadzaniu rzeczy do pomyślnego końca.
Prawda, Danielu?
- A jakże - zgodził się uprzejmie wysoki mężczyzna. - Znam najlepsze sposoby na
uzyskiwanie kaucji, wynajdowanie najbliższego ostrego dyżuru w każdym porcie na
Karaibach, nie mówiąc już o moim talencie w dziedzinie dawania łapówek i uspokajania
rozwścieczonych ojców i braci oraz wszelkiego rodzaju urzędników lokalnych władz. Co
byś beze mnie zrobił, Beau?
- W wolnym czasie jest też kapitanem "Searchera" - rzekł z uśmiechem Beau. -
Czasami zapomina o tym powiedzieć. Daniel Seifert, Kate Gilbert. Kate zostanie z nami
przez pewien czas.
Daniel Seifert uścisnął jej dłoń z delikatnością zadziwiającą przy jego ogromnych
łapach. Miał około trzydziestu pięciu lat. Był prawie tak samo postawny i dobrze
zbudowany jak Julio. Ale na tym kończyło się podobieństwo. Miał modnie podstrzyżone
ciemne włosy, niebieskie oczy o przeszywającym spojrzeniu i krótko przyciętą ciemną
bródkę. Wszystko to składało się na silnego, choć nie pozbawionego uroku, mężczyznę.
Był znacznie bardziej pociągający niż poczciwy Julio.
-Twoja wizyta jest dla mnie szczególnie miła - powiedział, mrużąc ciemne oczy. -
Mamy już dość męskich odwiedzin na statku.
- Julio i Jeffrey dotarli bez problemów? - spytała Kate z ulgą.
Seifert przytaknął:
- Mniej więcej półtorej godziny temu. Ulokowałem ich razem z załogą. - Podniósł
pytająco brwi i spojrzał na Beau. - W porządku?
- Na razie tak - odparł Beau, wzruszając ramionami. - Czy jesteśmy gotowi do
drogi?
- Wedle rozkazu. - Daniel błysnął szyderczym uśmiechem. - Czy ośmieliłbym się
nie zastosować do twoich poleceń?
Beau żachnął się:
- Zrobisz wszystko, co sprawi ci przyjemność. - Spojrzał na ogromne ręce kapitana
wciąż ściskające dłonie Kate. - Puścisz ją wreszcie, czy masz nadzieję, że to cię z nią
połączy?
- Bardzo kuszący pomysł. - Seifert z niechęcią puścił ręce Kate. - Ale chyba już
zdobyłeś prawo pierwszeństwa.
- Oczywiście - przytaknął szorstko.
- Przypuszczam w takim razie, że kabina gościnna, którą przygotowałem, nie
będzie potrzebna. - Odparł obojętnie Seifert. - Wielka szkoda.
- Muszę zobaczyć się z Jeffreyem i Julio, i powiedzieć im, że jestem cała i zdrowa -
rzekła Kate z przejęciem, przygryzając dolną wargę. - Julio nie zmruży wcześniej oka.
Beau pokręcił przecząco głową.
21
- Nie dziś wieczorem. Zobaczysz się z nimi jutro rano. - Zwrócił się do kapitana. -
Zabieram ją do swojej kabiny. Wpadnij do Rodrigueza i daj mu znać, że Kate jest
bezpieczna, dobrze?
Seifert skinął głową.
- W tej chwili. Myślę, że nie będzie to wyjątkowym nietaktem, jeśli spytam, przed
czym jest bezpieczna?
- Potem ci powiem. - Popchnął ją delikatnie do przodu. - Pożałujesz, że to straciłeś.
- Być może - powiedział z wolna kapitan. - Twoi kumple nie są zazwyczaj tak
czarujący, jak pani Gilbert. - Spojrzał na Beau, który otworzył drzwi na dolny pokład. -
Nie zapomniałeś o czymś?
Beau spojrzał niecierpliwie przez ramię.
- O czym?
- Dokąd mamy płynąć? Na 1łynidad?
Beau wzruszył ramionami.
- Po prostu opuść wody terytorialne Castellano. Jutro zadecydujemy, dokąd
płyniemy dalej.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kabina była zadziwiająco obszerna i wygodna, jak na rozmiary statku. Duża koja
znajdująca się naprzeciw wejścia pokryta była wesołym, żółtym płótnem, które
kontrastowało z eleganckimi dębowymi boazeriami i brązowo-beżowym tweedowym
pokryciem podłogi. Wbudowaną w ścianę szafkę zamykały drzwiczki rzeźbione w ładny,
geometryczny wzór, który nowoczesnemu pomieszczeniu dodawał element
przyjemnego, śródziemnomorskiego przepychu.
- Bardzo ładna - powiedziała Kate, przebiegając wzrokiem po szafce. - teraz
rozumiem, co miałeś na myśli, mówiąc o wygodzie. - Te wszystkie wspaniałe ksiązki.
Przez drzwiczki można było dojrzeć oprawione w skórę opasłe tomy i małe, jasno
oprawione książeczki. Wiele by dała, by spędzić nad nimi tydzień. Nagle uderzyła ją
myśl, że być może ten tydzień nadejdzie. Po to przecież trafiła do tej kabiny. Miała
oddać się Beau na koi, którą tak bezosobowo podziwiała. lej nocy. Powiedział, że chce
dopełnić ich umowy jak najszybciej, właśnie dlatego przyprowadził ją do kabiny.
Dlaczego nie denerwowała się już tak bardzo, myśląc o nocy z nieznajomym? Czuła
jedynie osłabiające zmęczenie i senność, która przenikała do każdej komórki jej ciała.
- Cieszę się, że ,ci się podoba - powiedział szorstko Beau. Trzymał ją pod rękę i
prowadził w stronę łóżka. - W najbliższej przyszłości będziesz tu spędzać dużo czasu.
Usiądź.
Trącił ją łokciem i jego prośba zmieniła się w rozkaz. Kate usiadła na brzegu koi i
podniosła na niego zmęczone oczy. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, Beau
22
zdążył jej rozpiąć trzy guziki od bluzki. Tak szybko? Widać był zbyt niecierpliwy, by
dłużej czekać na uiszczenie płatności. Spojrzała w górę na jego spiętą twarz schylającą
się nad nią. Nie próbowała mu przeszkodzić, gdy zręcznie ją rozbierał. "Miał
niezaprzeczalne prawo, by domagać się mego ciała. Kiedy tylko miał ochotę - pomyślała
ze zmęczeniem. Pragnęła jedynie, by wcześniej pozwolił jej nieco odpocząć.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym wziąć prysznic, zanim to zrobimy –
powiedziała spokojnie. - Pod wieloma względami był to niezwykły wieczór.
Spojrzał na nią z lekkim wyrazem zdziwienia.
- Zanim "to" zrobimy? - W jego głosie słychać było źle hamowaną złość. - Z jakimi
ty, do cholery, sypiałaś mężczyznami? Czy zamęczają cię, kiedy jesteś tak wyczerpana i
pobita, że padasz z nóg?
Spojrzała zmieszana na wpół rozpiętą bluzkę.
- Dlaczego więc ...
- Mam zamiar cię umyć i położyć do łóżka - przerwał jej ostrym tonem. - I wcale nie
chcę "tego" robić, do cholery! Najpierw muszę spojrzeć na twoją głowę. Ten łajdak
uderzył cię bardzo mocno, wbrew temu co mówiłaś. Chciałem przyjrzeć się ranie
jeszcze na miejscu, ale myślę, że bez awantury nie zgodziłabyś się na to. To byłoby dla
ciebie gorsze niż spacer na statek.
- Nic mi nie jest, mówiłam ci ...
Rozpiął jej do końca bluzkę i ściągnął ją z ramion, po czym sprawnie zabrał się do
odpinania białego biustonosza.
- Bzdura. Zbyt długo byłem profesjonalnym atletą, żeby się nie zorientować. Przez
całą drogę na statek wlokłaś się, jakbyś za chwilę miała rozpaść się w kawałki.
- Byłeś atletą? - powtórzyła zdziwiona. -Teraz rozumiem, dlaczego tak sprawnie
przeskoczyłeś przez okno.
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem akrobatą cyrkowym, jak myślałaś -
odrzekł z przekąsem. - Byłem solistą w rewii na lodzie, a potem przez sześć lat trenerem
ekipy olimpijskiej.
- A co robisz teraz?
- W tej chwili odgrywam podwójną rolę: pokojówki i lekarza okrętowego - rzekł
szorstko,
opuszczając paski od jej stanika. - A przede wszystkim jestem słynnym włóczęgą.
Moja sława pochodzi z pokaźnego, śmierdzącego majątku.
- Rozumiem.
- Czyżby? - Spojrzał na nią i zmrużył oczy. - Nie dyskwalifikujesz mnie jako
nieczułego playboya, nie starasz się mnie nawrócić ze złej, rozwiązłej drogi?
- Nie mam do tego prawa - powiedziała poważnie. - Nie wydajesz się aż tak
rozwiązły.
23
- Być może w porównaniu z twoimi znajomymi. - Zdjął jej stanik, po czym
znieruchomiał. zaczerpnął gwałtownie powietrza. - Liane myliła się. Wcale nie jesteś za
chuda. – Dotknął delikatnie jej piersi. - Jesteś zwarta, piękna i idealnie krągła. - Jego
oczy pociemniały i zamgliły się. - I taka jedwabista. - zakreślił palcem krąg wokół ciemno
różowej brodawki. - Złocisty jedwab. Boże, nigdy nie widziałem takiej skóry, ciepłej,
delikatnej i jedwabistej jak u dziecka. Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem w barze,
zastanawiałem się, czy właśnie taka będziesz.
- Teraz wiesz - odpowiedziała niepewnie. Czuła, że jego leniwy palec pali ją i
czegoś szuka, sunąc wzdłuż jej ciała. Nagle zapomniała o zmęczeniu i świdrującym bólu
w skroniach. Oblizała wargi. - Czy zmieniłeś zdanie?
- Nie - odpowiedział niewyraźnie. - Mój umysł jest wciąż tak samo zdecydowany,
tylko moje ciało się waha. Czy cała jesteś taka opalona?
Przytaknęła.
- Lubię słońce. W lesie, gdzie trzymamy cessnę, jest mały stawek, czasami tam się
opalam.
Palcem dotknął różowej, zwartej piersi.
- Nago? - spytał niskim głosem.
- Tak. - Ledwie wykrztusiła. - Nigdy tam nikogo nie ma. - Miała wyschnięte i napięte
gardło, pewna była, że słyszy bicie swego serca pod delikatnym dotykiem. Nie zdawała
sobie wcześniej sprawy, jak wrażliwa może być jej skóra; że delikatna pieszczota potrafi
wysyłać sygnały do całego ciała. Nie musiała spoglądać w dół, by zorientować się, że jej
pierś napęczniała i rozwinęła się dla niego. Zauważyła to w jego ciemniejących oczach.
To dziwne, ale czuła, że wszystkie te reakcje są ze sobą związane.
- Kiedyś to zobaczę - powiedział głosem tak aksamitnie łagodnym, jak dotykające
ją palce. – Będę siedział i patrzył, jak słońce płynie na ciebie jak złoty deszcz, pieszcząc
cię i dodając ci blasku. - Delikatnie ją uszczypnął, poczuła się dotkliwie niepełna. -
Wtedy do ciebie przyjdę i sprawię, byś dla mnie błyszczała. Poczujesz się otwarta,
będziesz kwitła i drżała. - Widziała na jego czole pulsującą szaleńczo żyłkę. - Chcę
wiedzieć, że wszystko, co dla ciebie robię, rozpali Cię i roztopi, sprawi, że odpłyniesz. -
zaczerpnął głęboko powietrza, po czym potrząsnął głową, jakby chciał się z czegoś
oczyścić. - Chyba oszalałem. Przez chwilę zdawało mi się, że leżysz tam i czekasz, bym
do ciebie przyszedł. - Opuścił dłoń i cofnął się o krok. - No dobrze, lepiej zaprowadzę cię
pod prysznic, inaczej zapomnę, że chodzi o grę. - Pomógł jej wstać. - Rozbierz się do
końca, ja przez ten czas znajdę ci coś do ubrania. - Podszedł do szaty wbudowanej w
ścianę i pchnął drzwiczki. - Jutro będziesz musiała się zadowolić moimi szortami i
koszulką. Twoje ubranie będzie się prało. Często chodzisz w jednej koszuli?
- Nie, pierwszy raz. - Zrzuciła tenisówki i ściągnęła dżinsy. Wpatrywała się w plecy
Beau, podczas gdy on przeszukiwał szafę. - W rzeczywistości nie zmieniamy tak często
miejsca. Jeffrey wyznacza akcje i czeka u siebie na klientów. Byliśmy na Castellano
przez mniej więcej cztery lata.
- Mówisz o nim jak o prawniku z jakiegoś przedsiębiorstwa - zakpił Beau. - Ale z
tego co wiem na temat Castellano, musiał tu mieć wspaniałe pole do popisu w swoim
24
zawodzie. - Wyciągnął z szafy niebieski szlafroczek ozdobiony weneckimi wstążkami. -
Tak mi się zdawało, że to tu widziałem - powiedział, patrząc krytycznie na szlafrok. -
Barbara musiała to zostawić, kiedy opuściła statek na Barbados. Kolor niebieski
powinien pasować do twoich oczu. Masz coś przeciwko noszeniu ubrań innych kobiet?
Barbara? Jak wiele jego kochanek zajmowało tę kabinę i dlaczego myśl o tych
kobietach bolała ją tak bardzo?
- Nie, to mi nie przeszkadza - powiedziała łagodnie. - zachowałabym się
niewdzięcznie, gdybym była taka drobiazgowa, prawda?
- Cieszę się, że jesteś na tyle taktowna. Niewiele znam kobiet, które ... - Spojrzał
przez ramię i słowa zamarły mu w gardle. Stała zupełnie naga, patrząc na niego z
całkowicie nieskrępowaną, czystą prostotą. Nie było w niej wstydu, jedynie szczera
otwartość, która go wcześniej poruszyła. Miała podkrążone ze zmęczenia oczy i
opuszczone ramiona, co nie wpływało na prężność jej sylwetki. "Chyba się starzeję' -
pomyślał. Nigdy wcześniej nie patrzył na śliczną, nagą dziewczynę, zauważając jedynie,
że jest odważna. A ona była śliczna. Piękne, pełne piersi falowały, miała wysmukłe
biodra, a jej nogi były silne i kształtne. Całe ciało pełne było siły i wdzięku, miała jednak
bardzo delikatne kości, przez co wyglądała niezwykle bezbronnie. Siła i bezbronność.
Te dwie przeciwne fizyczne cechy widoczne były w jej osobowości, stanowiąc
nadzwyczajną mieszankę. Spojrzał na szlafroczek, który trzymał w ręku i dopiero teraz
dostrzegł, 'że jest zupełnie bez gustu. Powiesił go do szafy i wyciągnął własny, biały,
aksamitny strój. - To będzie wygodniejsze - powiedział, szybko zamykając drzwi od
szafy i rzucając jej okrycie na łóżko. - Chodź. - Otworzył drzwi do położonej obok
łazienki i stanął na brązowo-beżowych kafelkach. Wyregulował wodę w prysznicu o
matowych ściankach tak, by płynęła łagodnym strumieniem. Odsunął się z figlarnie
galanteryjnym gestem.
- Mademoiselle. Dołączę do ciebie, jak tylko wyskoczę z ciuchów.
Oddzieliły ich matowe drzwi.
Z radością uznała, że nagłe ciepło bijące jej z policzków może być teraz przypisane
parze unoszącej się z wody. Wystarczająco peszył ją tajemniczymi spojrzeniami, nie
myślała jednak, że się rozbierze i wejdzie razem z nią pod prysznic. Pod natryskiem było
niewiele miejsca dla jednej osoby, co dopiero dla dwóch. Wzięła głęboki oddech i
wydęła policzki. Cóż to za różnica? W końcu dojdzie między nimi do mniejszej czy
większej poufałości. Będzie gotowa, by to zaakceptować.
- Posuń się trochę do przodu, Kate. - Matowe drzwi stały otworem. Instynktownie
posłuchała go, kiedy wszedł pod prysznic i zamknął za sobą drzwi. Poczuła na plecach
ciepłą pierś Beau, kiedy pochylił się, by sięgnąć po mydło. - Pozwól, że usunę z siebie
ten smród i wtedy zajmę się tobą. Przerzucanie śmietników i zabawa z benzyną oraz
kupami śmieci nieomylnie sprawdza skuteczność męskiego dezodorantu. - Czuła, jak
ociera się o nią co chwilę, mydląc pierś i tors. Patrzyła jednak uparcie w kafelki na
wprost siebie. - Dobrze się czujesz? Nie masz zawrotów głowy ani duszności?
- Nie powiedziałam ci, że wszystko w porządku - odparła szybko. Serce biło jej w
takim tempie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Skóra stała się wyczulona na najlżejsze
muśnięcie, z każdym jego dotykiem zdawała się piec i palić. - Nie zrobił mi krzywdy.
25
- Skąd, u diabła! - Złapał ją w pasie i przesunął nieco, tak że teraz cały strumień
wody spadał na niego i zmywał zeń mydło. - Powinienem był spalić tego drania.
- Prawie ci się to udało - powiedziała, tracąc oddech. Dotykał jej tylko przez chwilę,
jednak wciąż czuła na sobie jego ręce. - Przez moment bałam się ciebie bardziej niż ich.
- Bałaś się? - Poczuła, że patrzy na nią, sama jednak nie odwróciła wzroku od
kafelków. – Nie wyglądałaś na przestraszoną. Jeśli dobrze pamiętam, miałaś zamiar
sama stawić im czoła.
- To nie znaczy, że się nie bałam - odpowiedziała z prostotą. - Musiałam to zrobić.
Zawsze trzeba robić to, co konieczne, nawet jeśli nie jest się zbyt odważnym.
Zapominasz wtedy o wszystkim i chcesz jak najszybciej zakończyć sprawę.
- Tak jest z tobą? - W jego głosie zabrzmiała dziwnie czuła nuta. - W takim razie
rzeczywiście się myliłem. Ominie cię więc czerwona odznaka za odwagę.
- To była wspaniała książka, prawda? - zapytała żywo. Rozjaśniła się jej twarz. -
Znalazłam ją w angielskiej wersji w antykwariacie parę lat temu w Maracaibo. Zazwyczaj
czytam hiszpańskie albo portugalskie tłumaczenia, ale myślę, że przyjemniej jest poznać
książkę w oryginale, nie uważasz?
- Och, z pewnością - mruknął. - W ilu językach potrafisz czytać?
- Po hiszpańsku i portugalsku - odrzekła. - Mówię trochę po francusku; ale nie
potrafię pisać ani czytać.
- Szkoda- stwierdził łagodnie. - Odwróć się i pozwól, że na ciebie spojrzę. - Położył
jej ręce na ramionach. - Więc jesteś wielbicielką Stephena Crane'a? Kogo jeszcze
lubisz?
- Wszystkich - odpowiedziała z rozmarzonym uśmiechem, odwracając do niego
posłusznie twarz. - Szekspira, Samuela Clemensa, Waltera Scotta. - Rozdzielał krótkie
mokre kosmyki, które oblepiały jej twarz. - Szczególnie lubię Szekspira. W jego słowach
jest tyle muzyki.
- Masz jakieś zastrzeżenia do dwudziestego wieku? - Delikatnie dotykał guza na jej
głowie, przybrawszy celowo bezosobowy wyraz twarzy.
- Nie, po prostu za granicą łatwiej jest znaleźć klasyków.
- Nie jest źle - powiedział z ulgą. - Nie boli cię głowa? .
Położył jej ręce na karku i zaczął łagodnie masować zmęczone mięśnie szyi i
ramion.
- Nie. - Ze zdziwieniem stwierdziła, że mówi prawdę. Dotkliwy ból prawie zniknął.
Łagodzący prysznic i te magiczne palce roztapiały jej mięśnie jak rozgrzane masło.
Bezwiednie podsunęła się do niego, składając mu głowę na ramieniu jak zadowolone
dziecko. - Wszystko przeszło.
- Dobrze. - Poczuła, że musnął ją ustami w czoło. - Jaką sztukę Szekspira
najbardziej lubisz?
26
- To Romeo i Julia. Wiem, że uważana jest za najsłynniejszą, ale ma coś takiego w
sobie, co zawsze mnie wzrusza. I słowa ... - Roztargnionym ruchem objęła go w pasie. -
Są jak słońce, czyste, jaśniejące i piękne.
- Złoty deszcz? - zasugerował. Ze wspaniałą dokładnością wynalazł na jej szyi
napięte ścięgna.
- Hmm ... - Pokiwała z zadowoleniem głową. Poczuła wilgotną czuprynę pod
policzkiem oraz zapach mydła i piżma, który go otaczał. - Nigdy tak o tym nie myślałam,
ale to ładny sposób, żeby to opisać. Złoty deszcz słów. - Przysunęła się nieco bliżej. -
Lubię jak ... - Przerwała, gdyż kiedy przytulił się do jej brzucha, wyczuła, że jest
podniecony. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy spojrzeniem powędrowała w
dół po jego ciele.
Zaśmiał się.
- Czego się spodziewałaś? Te śliczne cycuszki ciągle mnie szturchały, myślałem
tylko o tym, by przytulić ten mały wyzywający tyłeczek od chwili, kiedy tu wszedłem.
Wiesz, nie jestem z żelaza...
Cofnęła się.
- Przepraszam - zająknęła się zmieszana. - Nie chciałam ...
- Szsz ... - powiedział łagodnie. Zacisnął jej ręce na karku i podniósł jej głowę, by
spojrzała mu w oczy. - Nie jestem z żelaza, ale nie jestem też młodym chłopcem.
Oczywiście, że cię pragnę, ale też nie rzucę cię na podłogę i nie zgwałcę. Wezmę
sprawę w swoje ręce. - Spojrzał figlarnie w dół na siebie i nagle rozjaśniły mu się oczy. -
Oczywiście, jeśli obiecasz, że ty tego nie zrobisz.
"Ten facet jest naprawdę niemożliwy" - pomyślała, uśmiechając się do siebie.
- Postaram się jakoś powstrzymać.
Zastanawiała się z zakłopotaniem, że właśnie oto stoi naga jak niemowlę i żartuje z
tym niesamowicie pociągającym mężczyzną. Co dziwniejsze: kiedy minęło pierwsze
wrażenie obezwładniającej nieśmiałości, poczuła się całkowicie naturalnie i swobodnie.
On jest takim dziwnym człowiekiem. Czułość i gwałtowność, dowcip i cynizm, męskie
żądze i prawie matczyna łagodność. Teraz jednak czuła się z nim tak dobrze, jakby
znała go od lat.
- Ufam ci - powiedział beztrosko, sięgając po gałkę, by wyłączyć wodę. -
Wykazałaś niezwykle dużo siły woli w innych dziedzinach. Powinienem uwolnić cię od
pokusy. - Przeniósł ją szybkim ruchem spod prysznica i owinął delikatnie ręcznikiem, po
czym sam wyszedł spod natrysku. - Biegnij do kabiny, ja się wytrę. Na półce u góry
szafy znajdziesz suszarkę. Kontakt jest na ścianie przy koi. - Poklepał ją przez ręcznik
po pośladkach. - I natychmiast się ubierz. Klimatyzacja w kabinie włączona jest na zbyt
niską temperaturę, byś mogła wyschnąć.
- Dobrze - odparła oszołomiona, otwierając drzwi od łazienki.
Jego zaborcza opiekuńczość nieustannie wyprowadzała ją z równowagi i
przepełniała dziwnym ciepłem. Przecież to ona zawsze żywiła i chroniła. Dziwnie czuła
się w zupełnie odmiennej roli po tych wszystkich latach. Dziwnie ... i raczej przyjemnie.
27
Siedziała na koi zawinięta w białe, aksamitne wdzianko i kończyła suszyć włosy,
kiedy Beau wyszedł z łazienki. Był nagi, tylko na biodrach miał niedbale zawiązany
ręcznik. Miał wciąż mokre, zaczesane zawadiacko włosy. "Bez ubrania rzeczywiście
wygląda na atletę' – pomyślała rozkojarzona. Na jego szczupłym i muskularnym torsie
nie było ani grama tłuszczu. Jego ręce i nogi były silne, symetryczne i wdzięczne. Musiał
być piękny, kiedy jeździł na łyżwach, myślała z rozmarzeniem. Chciałaby go wtedy
zobaczyć.
- Dlaczego rzuciłeś łyżwiarstwo? - spytała spontanicznie.
- Miałem już tego dosyć - powiedział, przechodząc przez kabinę i stając przed nią.
Wyciągnął rękę, tak jakby chciał sprawdzić, czy ma suche włosy, ale zatrzymał, się
bawiąc się jednym kosmykiem, rozwijając go raz po raz. - Przez pewien czas sprawiało
mi to przyjemność, ale ja nigdy nie słynąłem ze stałości. Nie ma sensu trzymać się przy
czymś, co straciło urok.
Poczuła nagle niewytłumaczalne ukłucie gdzie w okolicy serca. Nie, Beau Lantry
nigdy nie zainteresowałby się trwałym i stabilnym związkiem. Nawet już po krótkiej
znajomości powinna sobie zdać z tego sprawę. Wszystko widać było w zuchwałym
wygięciu tych pięknych, zmysłowych ust oraz w rozbieganych i błyszczących oczach.
- Podobają mi się twoje włosy - powiedział. - Są jak jedwabista, delikatna wełna.
Cała jesteś jedwabista, twoja skóra, twoje włosy .... - Opuścił dłoń i odwrócił się. - Już
jesteś sucha. Wskakuj do łóżka, zgaszę światło.
Wyłączyła małą suszarkę i położyła ją na jego wyciągniętej dłoni.
- Po której stronie mam spać. Z lewej czy z prawej? - spytała uprzejmie.
Wykrzywił usta.
- Pod spodem - odpowiedział. - Albo na górze. - Kiedy podniosła w zdumieniu brwi,
mrugnął do niej. - Nieważne. Tak tylko pomyślałem. Śpij przy ścianie. To mi da
wrażenie, że jesteś uwięziona i bezsilna.
- Bo tak jest - mruknęła, podnosząc przykrycie i wślizgując się pod kołdrę. - To nie
złudzenie.
Przestał się uśmiechać.
- Tak, to prawda. - Przeszedł przez pokój i niedbale wrzucił suszarkę do szafki. -
Głupi jestem, że o tym zapominam. - Zgasił światło, pokój pogrążył się w ciemności.
Patrzyła, jak jego cień zbliża się do koi, zatrzymując się jedynie na chwilę, by
zrzucić ręcznik. Poczuła, jak ugina się pod nim materac, kiedy położył się koło niej.
Wzięła głęboki oddech, starając się rozluźnić.
- Przysuń się, Kate. - Podsunął się bliżej, biorąc ją w ramiona z wrodzoną
pewnością siebie. - Chcę cię przytulić. - Łagodnie gładził jej plecy. - Jesteś sztywna,
jakbyś połknęła kij, kochanie. - Jego lekki, południowy akcent zabrzmiał niezwykle
łagodnie, kiedy przytulił twarz do loczków na jej skroni. - Po prostu chwila pieszczoty, to
wszystko. Odpręż się i pozwól się przez chwilę kochać. - Drażnił się z nią, ciągnąc
ustami za jeden z loków. - Kocham twoje włosy. Wciąż mam ochotę, żeby wpleść w nie
ręce i bawić się nimi jak dziecko. Jak wyglądają, kiedy są dłuższe?
28
- Okropnie - powiedziała cicho. Czuła ciepło jego nagiego ciała nawet przez gruby
aksamit wdzianka. - Są takie delikatne, że przy najmniejszym podmuchu wiatru zupełnie
się plączą. Dlatego zawsze je ścinam.
- Aha ... - Otarł policzek o jej skroń w geście, który był zarazem zmysłowy i
chłopięcy. – Wolałbym chyba długie. Wyglądałabyś trochę dziko i po cygańsku -
powiedział. - Choć tak też jest dobrze.
- Cieszę się, że tak myślisz - odrzekła sucho. - Nie mam zamiaru ich zapuszczać.
- Zobaczymy - powiedział rozkojarzonym tonem. Niezadowolony dotykał jej koszuli.
- To ubranie jest cholernie szorstkie. Chcę się do ciebie dostać. - Westchnął i przysunął
ją bliżej siebie, kładąc jej głowę w załamaniu swego ramienia. - Jesteś zmęczona? Jeśli
nie chcę zachować się jak ten łajdak, który chciał cię pobić, muszę o tym pamiętać,
prawda? Idź spać, Kate.
- Czy chciałbyś...
- Zrobić "to"? - przerwał jej. - O tak, jak najbardziej. Ale zawsze w takim momencie
przeważa we mnie kodeks rycerskiego południowca. - Miał wyraźnie podenerwowany
głos. - W najbardziej nieodpowiednich, diabelskich momentach.
- Jestem ci winna ...
- Kate, słodka Kate, zamknij się. - Przeczesywał jej włosy. - Zdaję sobie sprawę, że
jesteś mi gotowa podać swoje słodkie ciało na tacy i to wcale nie ułatwia sprawy.
- Dobrze - wyszeptała. Wydarzenia tego wieczoru wraz z uczuciami, które doszły w
niej do głosu, zaczęły brać nad nią górę i prawie im uległa. Powiedziała zmęczonym
głosem:
- Czy ci to nie przeszkadza?
- Nie może mi przeszkadzać.
Nagle z sennej mgły wyłoniło się niewyraźne wspomnienie.
- Kto to jest wuj George?
- Słucham? .
- Wuj George - wymamrotała. - Powiedziałeś, ze Despard przypomina ci wuja
George'a.
- Ach, to nikt ważny. Po prostu jeden z moich bardziej skąpych krewnych. Nie
myślałem o tym starym łajdaku przez lata aż do chwili, gdy spotkałem Desparda. -
zapadła długa cisza i Kate prawie zasnęła, kiedy Beau zachichotał. - Boże, gdyby Daniel
mógł mnie teraz zobaczyć.
- Daniel? - spytała sennie.
- Nigdy by nie uwierzył. - Był ubawiony, a jednocześnie walczył z rozdrażnieniem. -
Rozmawiać o Szekspirze i Samuelu Ctemensie z nagą kobietą pod prysznicem, po
czym położyć się z nią do łóżka niewinnie jak niemowlę. Nic by go bardziej nie ubawiło.
- Naprawdę? - Ledwie mogła otworzyć oczy. - Jesteście bardzo dobrymi
przyjaciółmi, prawda?
29
- Byliśmy wiele razy w trudnych sytuacjach. To zawsze bardzo zbliża.
- On tak dziwnie wygląda. Inaczej niż Charon, którego widziałam na różnych
obrazach.
- Charon?
- Przewoźnik - mruknęła, wtulając głowę głębiej w jego ramię. - Przez rzekę Styks.
- Ach, ten Charon. - Jego aksamitny głos skrył śmiech. - Wybacz, że nie
skojarzyłem. Rozumiem, że wody terytorialne Castellano mogą ci się kojarzyć z rzeką
zmarłych, jeśli znalazłaś się w takiej sytuacji, ale nie jestem pewien, czy Danielowi
schlebiałoby porównanie do tej akurat mitycznej postaci. - Owijał jedwabisty lok wokół
palca. - Był wściekłym, sinobrodym starcem, jeśli dobrze pamiętam.
- Cóż, przynajmniej broda się zgadza. - Powieki jej opadały.
- Dobrze się orientujesz w mitologii. Uczyłaś się tego w szkole?
Pokręciła głową.
- Nigdy nie chodziłam do szkoły - odpowiedziała zaspana. - Czytałam o tym w
encyklopedii.
W jego głosie pojawiło się rozczarowanie:
- Nigdy nie chodziłaś do szkoły?
- W każdym razie przestałam, kiedy miałam siedem lat. Dużo podróżowałam. -
Bardzo chciała, żeby przestał zadawać jej pytania. Marzyła jedynie o tym, by zasnąć. -
Jeffrey mówił, że to nie ma znaczenia. Kiedy miałam osiem lat, kupił mi komplet
encyklopedii i kazał mi czytać piętnaście stron dziennie, aż przeczytałam wszystkie.
Mówił, że, to tak samo skuteczne, jak każda inna, stara i nudna szkoła.
- Och, naprawdę? - Smutek pojawił się teraz w jego głosie na miejscu radości. -
Twój Jeffrey zna chyba wszelkie recepty, jeśli chodzi o twoje szczęście. - Nic dziwnego,
że nie poznał jeszcze nikogo podobnego do niej. - Czy zawsze robisz, co ci radzi?
Ale ona już spała. Oddychała równo i spokojnie, wtulając się w zagłębienie jego
ramienia. Na miłość boską, zestaw encyklopedii! Mitologia, klasycy i miliony faktów bez
interpretacji! I młoda dziewczynka z niezaspokojonym głodem słowa pisanego, z
zapałem pochłaniająca te fakty i sięgająca po więcej. Po chwili przyszła mu do głowy
inna myśl. Sufrażystki. Nie słyszała o sufrażystkach. Potrząsnął nią, by się zbudziła.
- Te encyklopedie, Kate. W którym roku zostały wydane?
- Co? - spytała nieprzytomnie.
- W którym roku zostały wydane? - spytał.
- Ach, tak. - mruknęła. - W 1960. - I znów usnęła.
Wolno opadł na poduszkę, wpatrując się w ciemność.
- No, niech mnie szlag trafi!
30
Jeffrey Brenden opierał się o nadburcie statku. Jego kręcone, szpakowate włosy
rozwiewał poranny wiatr. W zbyt obszernych dżinsach i szarej bluzie, ubraniu, które
pożyczył od któregoś z członków załogi, jego lekko żylaste ciało wyglądało bardziej
smukle niż zeszłego wieczoru. Gdy pojawił się Beau, spojrzał na niego bystro i
przenikliwie.
- Czyż to mój hojny gospodarz? - Wyciągnął rękę i uśmiechnął się ciepło. - Julio
powiedział mi, że wiele panu zawdzięczam. - Skrzywił się. - Obawiam się, że nic nie
pamiętam. Byłem nieźle ścięty wczoraj wieczorem.
- Całkiem nieźle - zgodził się Beau. Rozejrzał się po pustym pokładzie. - Gdzie jest
twój przyjaciel Rodriguez?
- Je z kapitanem i załogą śniadanie. - Wykrzywił ponuro usta. - Nie jestem dziś
rano w stanie spojrzeć na kawę. - W zadumie przebiegł oczyma po wysokich masztach.
- To piękny statek, panie Lantry. Zawsze chciałem mieć żaglowiec.
- Dlaczego nie kupił pan żadnego? - spytał zjadliwie Beau. - Jeśli wierzyć Kate,
pasowałby do pańskiego obrazu bardziej niż samolot. Mówi, że jest pan kimś w rodzaju
nowożytnego Sir Francisa Drake'a.
- Jestem przemytnikiem - rzekł Brenden po prostu. - Kate zawsze usprawiedliwia
mnie tym romantycznym nonsensem, ale ja wiem, kim jestem. - Uśmiechnął się smutno.
- Ostatnio trudno tego nie zauważyć. Despard utarł mi nosa.
- I Kate też - dodał umyślnie Beau. - Uważa pan, że to w porządku mieszać ją w
ten brudny interes?
- Kate nigdy nie była w nic wmieszana - odparł asekuracyjnie Brenden. - Zawsze
trzymałem ją z dala od tego.
- Możesz mieć kłopoty, by przekonać o tym władze. Mogliby ją uznać za
współwinną. – Zacisnął usta. - Jednak miałeś kłopoty, by trzymać ją na dystans, o czym
może świadczyć ostatnia noc.
Brenden uśmiechnął się z dumą i lekkim smutkiem.
- Masz rację. Upiera się jak małpka, kiedy chce coś zrobić. Zawsze skacze na
główkę w środek bójki i wszelkiego piekła i ponosi wszystkie tego konsekwencje. -
Wspomnienia zamgliły mu oczy. - Pamiętam, kiedy była małą dziewczynką,
zachowywała się jak mała mamusia. Mówiła do mnie: "Nie martw się, Jeffrey, jakoś to
będzie. Ja coś poradzę." - Odwrócił się, opierając łokcie o burtę. - I wiesz co? Zazwyczaj
się jej udawało.
- Długo się znacie - zauważył Beau. - Powiedziała, że jesteście przyjaciółmi. Jak
się spotkaliście?
- Jej matka była Amerykanką, występowała w nocnym klubie w Rio de Janerio. –
Wzruszył ramionami. - Żyliśmy ze sobą przez mniej więcej rok. Potem Sally
zdecydowała przenieść się na bardziej zielone pastwiska. Po prostu pewnego dnia,
kiedy byłem w Santiago, spakowała się i wyjechała. Przerwał na chwilę. - Zostawiła
Kate.
31
- Urocze - rzucił Beau przez zaciśnięte zęby. Poczuł podobny przypływ złości, jaki
poraził go, gdy ten łajdak uderzył Kate pistoletem. - Przypuszczam, że po prostu o niej
zapomniała. Jak o parze starych butów.
- Sally nie była aż tak zepsuta - powiedział spokojnie Brenden. - Ona po prostu nie
nadawała się na matkę. Nie wiedziała, jak sobie poradzić z siedmiolatką. - Skrzywił się. -
Ja też nie wiedziałem.
- Więc było ci wszystko jedno - powiedział ponuro Beau. - Po prostu wlokłeś ją za
sobą przez południową półkulę do każdej speluny i każdej piekielnej dziury.
- A powinienem zostawić ją w obcym kraju? - spytał Brenden. - Miała przynajmniej
dach nad głową. – Spojrzał spokojnie w oczy Beau. - Nigdy nie starałem się zastąpić jej
ojca, ale zrobiłem wszystko co w mojej mocy. Dobrze się nam układało.
- Na miłość boską, nawet jej nie posłałeś do szkoły!
- Były ku temu powody. - Brenden spojrzał wymijająco w bok. - Kate jest bardzo
bystra. Wie z pewnością więcej niż niejeden absolwent uniwersytetu.
- Nie mam co do tego wątpliwości, jeśli chodzi o tematy sprzed 1960 roku. - Wtrącił
się Beau. – Ale co z wydarzeniami, które miały miejsce od czasu, gdy się urodziła? Wiek
kosmosu, wojna w Wietnamie, wyzwolenie kobiet, zabójstwo Kennedy'ego.
- Dużo dowiedziała się na własną rękę - powiedział niepewnie Brenden. - Reszta
nie jest dla niej tak ważna.
- Czy też jej powiedziałeś, że to niepotrzebne?- zaśmiał się z niedowierzaniem
Beau. - założę się, że to zrobiłeś. Co gorsza, z pewnością ci uwierzyła.
- Zrobiłem, co mogłem - upierał się Jeffrey. Wyglądał na nadąsanego. - I, do
cholery, czemu się tym interesujesz? Wyświadczyłeś nam przysługę, ale to nie znaczy,
że jesteś właścicielem Kate.
- Potrzebuje kogoś takiego - odpowiedział szorstko Beau. - Nie spytałeś nawet,
gdzie jest Kate. Czy rzeczywiście cię to nie obchodzi?
Brenden zamilkł.
- Obchodzi mnie. - Zmrużył oczy, patrząc na Beau. - Gdzie jest Kate?
- Kiedy ją zostawiłem, spała jak suseł - na chwilę celowo zamilkł. - W moim łóżku.
Przez twarz Brendena przebiegł cień, który mógł zdradzić ból, po czym zniknął, nie
zostawiając śladu.
- Rozumiem.
- Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? - Beau poczuł, że rozpala się w nim
wściekłość i przez chwilę walczył ze sobą, by nie wybuchnąć. - To tak oczywiste, że
nawet nie uniesiesz brwi? Nawet nie spytasz, czy mi się podobało?
- Nie, nie spytam cię o to - odpowiedział Brenden powoli, odwracając się w stronę
morza. – To sprawa między wami. Nie mam z tym nie wspólnego.
32
- Śmieszne, a ja myślałem, że masz bardzo wiele wspólnego. Kate była gotowa
rzucić się do mojego łóżka, by wyciągnąć was z tej kołomyi, w którą ją wplątaliście.
Oczywiście, tego rodzaju poświęcenie działa tylko w jedną stronę.
Brenden milczał, wpatrzony w horyzont. Beau zaczerpnął głęboko powietrza.
- Nie rozumiem, czemu, u diabła, ja się tym przejmuję, skoro nawet tak zwani
przyjaciele nie interesują się tym, czy chce zrobić z siebie prostytutkę. Dlaczego ja
miałbym to robić? – Ale przejmował się i ta świadomość rozwścieczała go jeszcze
bardziej.
Brenden rzucił mu lodowate spojrzenie.
- Kate nie jest prostytutką. zanim pierwszy rzucisz w nią kamieniem, pamiętaj, że
pierwszy zechciałeś skorzystać z jej hojności i że z pewnością zrobisz to znowu przy
pierwszej okazji. Julio rozmawiał z załogą i to, co słyszał o twoim stosunku do kobiet, nie
wystawia ci świadectwa aniołka.
- Nigdy nie składałem żadnych ślubów - powiedział Beau, błyskając oczyma. - Ale
też nie jestem stręczycielem.
- Ja również - odciął się kąśliwie Brenden. - Zresztą i tak bym jej na to nie pozwolił.
- Nie biegniesz jednak do mojej kabiny, by wyciągnąć ją z lubieżnych szponów. –
Powiedział sarkastycznie Beau. - Sprawiasz wrażenie zaskakująco zadowolonego z
całego interesu.
- Nie jestem zadowolony - powiedział zmęczonym głosem Brenden. - Ale po raz
pierwszy w moim życiu staram się być praktyczny. Co się stało, to się nie odstanie. To
zależy od Kate, gdzie chce zostać. Jeśli nie będzie chciała, pomogę się jej z tego
wydostać.
- Nie podjęła chyba takiej decyzji, kiedy dobijaliśmy targu powiedział Beau z
sardonicznym uśmiechem. - Nawet ja znam ją na tyle, by o tym wiedzieć. Co dopiero ty.
- Tak, wiem o tym. - Brenden spojrzał mu w oczy. - Być może chodzi o coś bardziej
trwałego.
- Dla ciebie?
Brenden pokiwał przecząco głową.
- Dla niej. - Uśmiechnął się smutno. - Wysilałeś się właśnie, by udowodnić mi, jak
fatalnym jestem dla niej opiekunem. Może nadszedł czas, bym pozwolił spróbować
komuś innemu.
- Zadziwiasz mnie - powiedział chłodno Beau. - Nie widziałeś mnie nigdy
wcześniej, a już jesteś gotów powierzyć mi Kate. Czy cokolwiek może mnie
powstrzymać przed wykorzystaniem jej na wszystkie sposoby oraz przed wyrzuceniem
jej w pierwszym spotkanym porcie?
- Nic - odrzekł Brenden. - Poza tym, że od chwili, kiedy się spotkaliśmy, robisz mi
karczemną awanturę, twierdząc, że źle traktuję Kate. Nie wydaje mi się, byś po takim
zachowaniu sam zrobił to samo. - Wzruszył ramionami. - Kiedy się nią zmęczysz, myślę,
33
że będziesz hojny. Julio dowiedział się, że jesteś bogatym człowiekiem. Widzisz więc,
jest bezpieczna, dopóki potrafi sama o siebie zadbać.
- Zachowujesz się jak przedstawiciel agencji, dający wolną rękę jakiejś metresie. -
Beau pokręcił w zdumieniu głową. - Kate miała rację. Jesteś jak z osiemnastego
stulecia.
- Swój swojego zawsze znajdzie. - Brązowe oczy Brendena patrzyły przenikliwie
zza przymkniętych powiek. - Myślę, że pan, panie Lantry, też jest pozostałością dawnej
epoki. Niewielu jest mężczyzn, którzy włóczą się żaglowcami po Karaibach i mieszają w
takie sytuacje, jak wczorajsze zdarzenie w barze Alvareza.
- Niech pan się tym nie sugeruje.
- Już dawno nauczyłem się niczym nie sugerować - powiedział Brenden. - Wciąż
jednak trudno porzucić nadzieję. - Wyglądał teraz na znacznie starszego niż był w
rzeczywistości. – Szczególnie jeśli chodzi o Kate. Ona zawsze wiele daje innym.
Chciałbym wierzyć, że gdzieś na tym okrutnym świecie jest miejsce na sprawiedliwość. -
Ścisnął poręcz dłońmi. - Z pewnością nie dostanie zadośćuczynienia od losu tak długo,
jak ze mną będzie. Wczoraj mogli ją zabić. Despard nigdy się nie patyczkuje. Strzela
prosto w tętnicę.
Beau starał się opanować wściekłość. Do cholery, nie będzie się litował nad tym
starym rozpustnikiem.
- To chyba nie pierwszy raz? Skąd te nagłe wyrzuty sumienia?
- Być może jestem za stary, by wciąż się oszukiwać - rzekł Brenden. - Czas niszczy
złudzenia. - Wykrzywił usta. - Przemienia zuchwałych piratów w roztrzęsionych, małych
kryminalistów. Zdecydowałem się zrezygnować z marzeń - powiedział ze smutkiem. -
Mam zamiar się zmienić.
Beau zmrużył oczy i podejrzliwie spojrzał na starszego człowieka.
- Zmienić się?
Brenden potwierdził ruchem głowy.
- Niedaleko stąd, na wyspie Santa Isabella jest miła wdowa, właścicielka plantacji
kawy.
Przyjaźnię się z nią z przerwami od pięciu lat. - Na jego twarzy pojawił się grymas
smutku. - Ona też nie może pojąć, o co chodzi piratom i przemytnikom. To bardzo
praktyczna kobieta, Marianna. -Twarz mu złagodniała. - I bardzo, bardzo kochająca.
Myślę, że wysadzisz mnie po prostu na Santa Isabella i zorientuję się, czy ciągle jest
zainteresowana bardziej trwałym związkiem.
- A co z waszym przyjacielem Julio?
Pokiwał głową.
- On nigdy nie zostawi Kate samej. Ze mną po prostu się ułożył, ale Kate to cały
jego świat. Jest tak od czasu, kiedy cztery lata temu w Salwadorze wydostała go z
oddziału partyzantów.
34
- Partyzantów? - spytał Beau. - Powiedziała, że Julio ma osiemnaście lat. Wtedy
musiał mieć tylko czternaście.
Brenden przytaknął.
- Oddziały penetrują wioski, zbierają wszystkich zdolnych do służby i "wciągają" ich
do swojej armii. - Grymas wykrzywił jego usta. - Niektórzy nie mają nawet jedenastu czy
dwunastu lat. Druga strona wygląda jeszcze gorzej. Julio już wtedy był dużym, mocno
zbudowanym chłopcem. Był więc pewnym kandydatem. Załatwiał nasze sprawunki,
zajmował się nami i gotował nam przez mniej więcej trzy miesiące. Kate naprawdę go
polubiła. Wpadła we wściekłość, kiedy dowiedziała się, co mu się przytrafiło.
- Więc po niego poszła. - To było stwierdzenie, nie pytanie. Takie odruchowe
działanie bezsprzecznie pasowało do Kate.
- Poszliśmy po niego - uściślił Brenden. - Przy okazji o mały włos nie pożegnaliśmy
się z życiem. Skończyło się na tym, że uciekaliśmy w deszczu pocisków z karabinów
maszynowych. Kate obawiała się, że lokalne władze będą próbować tego samego, nie
pozwoliła więc nam zostać w tym kraju. - Pokiwał głową. - Szkoda, musiałem zapomnieć
o interesach, które zacząłem rozkręcać.
- Co za niefart - odrzekł ironicznie Beau. - Domyślam się, że kraje rozdarte
rewolucją są doskonałym terenem dla twojej pracy.
- Raczej tak - zgodził się Brenden. - Całe to zamieszanie ... - ciągnął dalej, po czym
zmienił temat. - Lepiej poszukam kapitana Seiferta i poproszę go, by wziął kurs na Santa
Isabellę. Mówi, że właśnie opuściliśmy wody terytorialne Castellano, więc jesteśmy tylko
o parę godzin od tej wyspy. - Uniósł brwi. - Oczywiście, jeśli się zgadzasz.
Beau szybko skinął głową, wyrażając zgodę.
- Powiedziałem ci, że zawiozę cię tam, dokąd zechcesz. To należy do umowy.
Brenden poczerwieniał.
- Ach, ta umowa. Wyglądasz na człowieka, który dotrzymuje słowa. - Ruszył przed
siebie, ale po chwili przystanął, zwracając zadumane spojrzenie ku spienionym falom.
Przez chwilę na jego twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia, który szybko zniknął. -
Wiedział pan, iż podejrzewa się, że John Hancock był przemytnikiem, panie Lantry?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kate czuła, że pieką ją oczy pod naporem skrywanych łez, mrugała jednak uparcie,
by się ich pozbyć. Jeffrey wyglądał bardzo samotnie, mimo że zachowywał się
beztrosko, kiedy lekko zeskoczył z pontonu i szybko odszedł nabrzeżem. Poczekała, aż
schował się za zakrętem przy końcu doku, po czym odwróciła się do Beau, który stał
obok niej przy poręczy "Searchera".
- On będzie miał problemy - powiedziała zachrypniętym głosem.- Myśli, że potrafi
osiąść spokojnie w jednym miejscu, ale to będzie go tylko irytować.
35
- Długo z nim rozmawiałaś, zanim tu dotarliśmy - zauważył Beau. - Chyba nie
starałaś się go odwieść od zmiany stylu życia?
- Oczywiście, że nie - powiedziała Kate, marszcząc czoło. - Marianna to wspaniała
kobieta, zaopiekuje się nim bardzo dobrze. Ale on powinien to zrobić wiele lat temu.
- Więc o co chodzi?
- Jeffrey zawsze był niezależny. - Przygryzła ze zmartwieniem wargę. - Nie będzie
mógł znieść myśli, że jest związany z Marianną dla zysku. - zaostrzyły się jej rysy. -
Muszę coś z tym zrobić.
- Dlaczego nagle poczułem nieprzyjemny dreszcz? - spytał ostrożnie Beau. - Czy
mogę wiedzieć, co masz zamiar zrobić?
- Nie mogę pozwolić odejść Jeffreyowi, nie mając pewności, że będzie szczęśliwy.
– Jak przekonać Beau? Jeśli już poznał Jeffreya, powinien odnosić się do niego z
większą sympatią. Większość ludzi lubiła Jeffreya, nawet jeśli nie wszystkim
odpowiadało jego zachowanie. Mimo to Beau odnosił się wobec niego z zadziwiającym
chłodem i rezerwą. - On jest bardzo dumnym człowiekiem.
- Więc?
- Mniej więcej rok temu mówił o stworzeniu sieci połączeń komunikacyjnych między
wyspami. Nigdy nic z tego nie wyszło, ale jest to zajęcie, w którym Jeffrey byłby dobry.
Jest doskonałym pilotem i potrafi wylądować na dokładnie wyznaczonym miejscu w
każdych warunkach.
- Domyślam się, że w tych rejonach zdobył doświadczenie - powiedział Beau z
ironicznym uśmiechem. - Do czego ty właściwie zmierzasz?
- Santa Isabella byłaby świetną bazą operacyjną dla takiego serwisu czarterowego.
Poza bogatymi plantacjami jest tam luksusowy hotel i ośrodek wypoczynkowy, który
otwarto niedawno po drugiej stronie wyspy - mówiła dalej pospiesznie. - Jest tylko jedna
przeszkoda. Byliśmy zmuszeni zostawić cessnę na Castellano i będę musiała po nią
wrócić.
- Co takiego? -Twarz Beau stawała się coraz bardziej pochmurna.
- Żeby otworzyć tę sieć, potrzebuje samolotu. Będę musiała przewieźć cessnę z
Castellano na plantację kawy Marianny. - Mówiła szybko, starając się na niego nie
patrzeć. -To nie powinno zabrać wiele czasu. Możesz mnie tam wysadzić i potem
popłynąć z powrotem na Santa Isabella. Jak tylko dostarczą samolot, przyjdę do portu i
będziesz mógł mi wysłać ponton.
- Ach tak, będę mógł? - odpowiedział Beau ze zwodniczym spokojem. - Wszystko
zaplanowałaś? Rozumiem w takim razie, potrafisz prowadzić samolot i wylądować
gdziekolwiek, tak jak Jeffrey?
- Jestem niezła - przyznała. - Oczywiście nie tak dobra jak on, ale latam; od kiedy
skończyłam czternaście lat. Julio latał przez ostatnie dwa lata, ale jest niezwykle
doświadczony. Odbywał wielogodzinne loty - wyjaśniła gorliwie. - Jeffrey nigdy nie
dopuszcza nas do swoich zajęć, ale czasem musieliśmy dostarczyć cessnę z miejsca na
miejsce.
36
- Jeśli często popadał w takie stany jak wczoraj wieczorem, mogę zrozumieć
dlaczego - powiedział z uśmiechem Beau.
- Jeffrey nie pił kiedyś tyle - zaprotestowała Kate. - Dopiero ostatnio ...
- Nic mnie nie obchodzą problemy alkoholowe twoich przyjaciół. - Beau z niemałym
wysiłkiem starał się zachować cierpliwość. - Ani niepewne doświadczenie Julia w
dziedzinie pilotażu. Przejmuję się jedynie twoim szalonym pomysłem powrotu na
Castellano.
- To nie szaleństwo, teraz to najważniejsza sprawa - odparła z uporem Kate. -
Jeffrey będzie potrzebował tego samolotu i to naprawdę moja wina, że go nie ma.
Powinnam wcześniej pomyśleć o sposobie wydostania nas z wyspy cessną. -
Westchnęła. - Masz rację, jestem zbyt impulsywna. Powinnam to już dawno temu
zaplanować.
- A to nie jest impulsywne? - wybuchnął Beau, błyskając oczyma. - Mój Boże,
właśnie zniszczyłaś narkotyki Desparda warte miliony dolarów, a do tego walnęłaś go w
głowę butelką burbona. Mówisz, że Despard ma układy z rządem Castellano, więc jeśli
on cię przypadkiem nie dopadnie, z pewnością zrobią to władze. Mimo to mówisz mi
spokojnie, że tam wrócisz po jakąś waszą straconą własność? Masz, do cholery, rację,
to szaleństwo!
- Nie martw się, tym razem cię w to nie wmieszam - powiedziała, chcąc złagodzić
napięcie. - Będziesz mnie musiał tylko wysadzić na Castellano i zabrać na Santa
Isabella. - Spojrzała mu poważnie w oczy. - Nie staram się wycofać z naszej umowy.
Muszę najpierw to po prostu zrobić.
- Zdaje się, że wolałabyś poderżnąć sobie gardło, niż złamać obietnicę - rzucił
przez zęby. – Nie musisz się mną przejmować. Możesz być małą mamusią dla
Brendena i reszty świata, ale mnie w to nie mieszaj. Sam sobie poradzę. - Wziął głęboki
oddech. - Potrafię się też zająć tobą. Ponieważ nikt inny nie pasuje do tej roli, wybór
pada oczywiście na mnie. Nie ma mowy, bym cię wziął z powrotem do Mariby.
Pojawienie się tam byłoby dla ciebie czystym samobójstwem.
- To nie jest takie niebezpieczne - spierała się zdesperowana. - Nie proszę cię
przecież, żebyś wpłynął bezpośrednio do portu w Maribie. Samolot jest ukryty dokładnie
po drugiej stronie wyspy. Ta część jest prawie nie zamieszkana. To dżungla i parę
rybackich wiosek wzdłuż laguny. Ukryliśmy cessnę na leśnej polance. - Zrobiła
przekorną minę. - Na takiej wyspie jak Castellano lepiej, żeby nikt nie wiedział, gdzie jest
ukryta. W handlu narkotykami podstawowym środkiem transportu są samoloty i jachty.
Trzymamy ją w ciągłej gotowości do lotu. Będę mogła wystartować w ciągu niecałej
godziny po przybyciu na plażę. Wszystko będzie w porządku.
- Jeśli jest to takie bezpieczne, czemu nie wyślemy Julia? - spytał łagodnie Beau. -
Właśnie mi opowiadałaś, że jest wspaniałym pilotem.
Do diabła, bała się tego pytania.
- Cóż, istnieje pewne ryzyko, że Despard poleci przeszukać wyspę w poszukiwaniu
samolotu - przyznała niechętnie. - Prawdopodobnie dowiedział się już, kim jesteś.
Niewielu Amerykanów dociera do Mariby. Połączy jedno z drugim i zorientuje się, że
37
opuściliśmy Castellano statkiem. Dzięki temu może nie bać się, że ktoś pilnuje cessny. -
zamilkła na chwilę - Jeśli zdoła ją odnaleźć.
- Więc nie możesz narażać Julia na ryzyko, ale jesteś gotowa podłożyć własną
głowę pod topór. - Jego głos stał się szorstki ze zniecierpliwienia. - Życie ci obrzydło, czy
co, u diabła?
-To nie jest obowiązkiem Julia - rzekła uparcie. -To mój obowiązek. Jeffrey jest
moim przyjacielem i potrzebuje mnie. - Spojrzała mu twardo w oczy. - Pomógł mi, kiedy
go potrzebowałam. Mam wobec niego dług.
Złość znikła, na jego twarzy pojawił się wyraz bezsilności.
- Dług. - Wypowiedział to jak przekleństwo. - Dlaczego to musi być długiem? -
Zwrócił się do kapitana, który nieco dalej na pokładzie opierał się o barierkę,
rozmawiając z jakimś marynarzem. - Daniel! - krzyknął. - Jak tylko wróci ten przeklęty
ponton, płyń na Castellano!
Ciemnoniebieskie oczy Seiferta nie okazały ani krzty zdumienia, gdy odwrócił się i
spojrzał na nich. - Znowu? - spytał lakonicznie. - Tym razem nie będę potrzebował
mapy.
- Bardzo zabawne - odpowiedział Beau. Zwrócił się do Kate. - Mam nadzieję, że
twoja cessna ma sprawne oprzyrządowanie. Zanim dotrzemy do Castellano, zapadnie
zmrok, chcę, żebyśmy opuścili wyspę w ciągu godziny.
- Żebyśmy? Ale mówiłam ci ...
- Żebyśmy - powtórzył, podkreślając to słowo z niebezpiecznymi błyskami w
oczach. – Nie sprzeczałbym się na twoim miejscu. Czuję się nieco rozdrażniony,
mówiąc łagodnie. Jeszcze chwilka, a poślę wszystko do diabła i każę Danielowi płynąć
na Trynidad.
- Cessna ma sprawne instrumenty - powiedziała roztargnionym tonem, patrząc z
ciekawością na rozdrażnioną twarz Beau. - Dlaczego od razu nie poleciłeś tego
Danielowi?
- Ponieważ uderzyłaś mnie w najbardziej czułe miejsce - odpowiedział krótko Beau.
- Zależy mi na spłaceniu długów, do cholery. - Odwrócił się. - A teraz zgłoszę się znów
dobrowolnie do pomocy. Myślę, że zmiana postanowienia kosztowałaby mnie wiele
wysiłku. - Szedł w stronę kapitana. - Boże, czasami żałuję, że już tak nie piję!
- Powinniśmy zobaczyć lagunę, o której mówiłaś, za około dziesięć minut. - Daniel
pojawił się koło niej, jego głos zabrzmiał leniwie. - Na razie nie ma ani śladu tutejszych
strażników wybrzeża. A może uda się, mimo wszystko.
Kate zerknęła na niego ze swego siedziska na luku. Rudowłosy olbrzym wyglądał
teraz zupełnie jak pirat, w szortach koloru khaki i tenisówkach na gumowej podeszwie.
Koszulę miał rozpiętą aż do pasa, odsłaniała masywną i opaloną na brązowo pierś.
- Nie wyglądasz na zbyt przejętego - stwierdziła z ciekawością. - Jesteś aż tak
przyzwyczajony do wymykania się władzom?
Spojrzał na nią i mrugnął.
38
- Powiedzmy, że mam w tej dziedzinie pewne doświadczenie. Nie zawsze byłem
kapitanem na statku jakiegoś Bogacza.
- Nie, nie myślałam, że tak było - powiedziała z wolna Kate. Pod maską obojętnej
dobrotliwości kryła się energia życiowa. - Dlaczego teraz nim jesteś?
Wzruszył ramionami i usiadł przy niej, krzyżując silnie umięśnione nogi. Na lewym
udzie miał długą, strzępiastą bliznę. Dodawała brutalności jego wyglądowi. Zanim
zdążyła odwrócić wzrok, dostrzegł, że wpatruje się w szramę. Delikatnie pociągnął po
niej palcem.
- Niezbyt piękna, prawda? - spytał z grymasem. - Cóż, czego się można
spodziewać. Niczego wcześniej nie cerowałem.
- Sam to zszyłeś? - Kate otworzyła szeroko zdumione oczy.
- Nikt by tego za mnie nie zrobił. Byłem zamknięty w parszywej budzie na środku
pustyni. Wiedziałem, że jeśli tego nie zszyję, dostanę zakażenia krwi, zanim Clancy
wyciągnie mnie stamtąd. Nudno mi było przekonać tych drani, żeby dali mi igłę i nitkę. -
Zacisnął usta. - I miałem rację, zostałem w tym ciasnym piecu przez ponad sześć
miesięcy.
Patrzyła na niego zafascynowana. Daniel Seifert był z pewnością niezwykle
ciekawym człowiekiem, w wielu znaczeniach tego słowa.
-To musiało być straszne. Jaka to była pustynia? Czy twój przyjaciel Clancy w
końcu się do ciebie przedostał?
- Sedikhan - odparł krótko Seifert. - Clancy Donahue nie jest moim przyjacielem,
lecz szefem. Szefem bezpieczeństwa szejka Sedikhanu. - Błysnął zębami w zwierzęcym
uśmiechu .- Tak, wydostał mnie stamtąd i oczyścił teren - pozbywając się też
rewolucjonistów, którzy mnie tam wsadzili. Dyskretnie, lecz skutecznie. Clancy to bardzo
niebezpieczny człowiek, ale bardzo dba o swoich ludzi.
- Mówisz w czasie teraźniejszym - zauważyła Kale. - Myślałam, że teraz Beau jest
twoim szefem.
Mrugnął zdumiony.
- Chyba jest. Mimo to, nigdy o tym nie myślałem. Po prostu pewnego dnia
wpadliśmy na siebie i zaczęliśmy razem włóczyć się po Karaibach. - Podciągnął kolana i
objął je ramionami. – zawsze wiem, że mogę wrócić do Sedikhanu, jak tylko będę miał
ochotę. To kwestia czasu.
- Myślę, że teraz chyba musisz wrócić do swoich obowiązków - powiedziała
sceptycznie Kate.- Twój Donahue nie zapewniał chyba bezpiecznych warunków pracy.
Zaśmiał się.
- Tu masz rację, ale Beau jest taki sam. Lubię ryzyko. Być może dlatego wcale mi
się nie spieszy z powrotem do Sedikhanu, choć czuję się już dobrze. Beau potrafi
czasami dostarczyć tyle samo atrakcji co Clancy.
- Byłeś chory? - Zerknęła na jego bliznę. - Ach tak, oczywiście, noga.
Przytaknął.
39
- Miałem od tego niezłą gorączkę. Ale zanim Clancy mnie uwolnił, byłem już jak
nowo narodzony. - zacisnął dłonie w nieświadomym napięciu. - oh mi nadwerężyło
nerwy. Sześć miesięcy w dziurze niewiele większej od trumny doprowadziło mnie do
obłędu. Clancy dobrze wiedział, że nie jestem zdolny do jakiejkolwiek pracy. Wypełnił
moje bankowe konto wystarczającą ilością gotówki, by udławił się nią koń i powiedział
mi, żebym wybrał się na odpoczynek. Najlepiej tam, gdzie nie będzie wokół czterech
ścian. - zaczerpnął głęboko ciepłego, słonego powietrza. - Tak, naprawdę tego
potrzebowałem.
- Ale teraz jest już z tobą w porządku - powiedziała łagodnie. Spodziewała się, że
poczuje niesmak po wysłuchaniu jego szczerych wyznań, jednak tak się nie stało. W tym
ogromnym człowieku była prostota dająca dziwne poczucie bezpieczeństwa. - Nie
musisz wracać do Sedikhanu, zanim naprawdę nie będziesz chciał.
- Ale ja chcę. - Nagle się odprężył i jego uśmiech stał się leniwie kpiący. - Dlaczego
nie? Poza ciekawymi przeżyciami porucznicy Donahue zdobywają szybko duży majątek.
Żyjąc z Beau, zrozumiałem natychmiast, jaką siłę mają pieniądze.
- Nie rozumiem, jak to się stało, skoro przez cały czas byłeś na statku - powiedziała
Kate. – Z pewnością życie tu jest bardzo proste i nieskomplikowane.
- Nie wygłupiaj się. - Kapitan wykrzywił usta. - Na morzu powracamy do
podstawowych wartości, ale jak tylko dobijamy do portu, wartości materialne pojawiają
się na nowo. Korporacja Lantry'ego jest bardzo potężna. Beau wychodzi na brzeg i już
zaczynają się ukłony i płaszczenie. Może dlatego utrzymuje taki prosty styl.
- Skromny styl? - powtórzyła bezbarwnie Kate. - Nie zauważyłam, żeby był
nieśmiały lub cichy. - Przypomniała sobie Beau wskakującego do składu przez okno,
trzymającego pochodnie w dłoniach. - Wręcz przeciwnie.
Seifert uśmiechnął się szeroko.
- Może powinienem powiedzieć, że utrzymuje skromny styl w towarzystwie i wśród
ludzi będących u władzy. Masz rację, na pewno nie jest nieśmiały. Tego nie można się
po nim spodziewać. Był sierotą, wszyscy przez cały czas o nim mówili, ciągle miał przy
sobie wszelkiego rodzaju ochronę. Od kiedy wyszedł z pieluszek, dowiadywał się, jak
wartościowy jest dla świata. – Wykrzywił cynicznie usta. - Lub jak wartościowe są jego
pieniądze.
- Myślę, że to zepsułoby każdego.
- Beau nie jest zepsuty - powiedział Daniel, przestając się uśmiechać. - Jeśli tak
myślisz, wcale go nie znasz. Nie znaczy to, że czasami sobie nie pobłaża, ale to robią
wszyscy. Może zrobić wszystko, na co ma ochotę, ale jeśli cokolwiek ma cenę, jest
gotów ją zapłacić. - Miał poważny wyraz twarzy. - Nie mówię tylko o pieniądzach.
Dorastanie z tak sporym majątkiem wcale nie gwarantuje łatwego życia. Czy wiesz, że
Beau był alkoholikiem?
- Nie! - powiedziała zaskoczona.
- Przeszedł przez to parę lat temu, a po tym przecież nie można pozostać
nieodpowiedzialnym dzieckiem. Pod maską playboya jest silny, jak mało kto.
40
- Nie dziwne, że tak dobrze się rozumiecie. - Błękitne oczy Kate pełne były
błysków. – Swój znajdzie swojego.
- Rzeczywiście, odkryliśmy, że jesteśmy pokrewnymi duszami - przyznał z lekkim
uśmiechem. - Obydwaj jakby zawieszeni w próżni. Obydwaj czegoś szukamy. - Znów
spojrzał na horyzont. - Wiem, że szukałem odpoczynku, spokoju, może nawet zdrowia
psychicznego, ale nie myślę, żeby Beau kiedykolwiek wiedział, czego szuka.
- "Searcher" - Zamyśliła się Kate. - Ten statek nazywa się "Searcher".
Seifert przytaknął.
- Zmieniłem mu imię. Beau właśnie go kupił, kiedy spotkaliśmy się w Miami. Wybór
nowego imienia pozostawił mnie. Nie obchodziło go, jakie wybiorę, jeśli tylko nie będzie
należało do którejś z jego byłych kochanek. - W jego oczach pojawił się żartobliwy błysk.
- Nie chciał, by któraś z nich myślała, że budzi w nim wyjątkową namiętność. Myślę, że
stracił wiele cennego czasu, pozbywając się tych dam.
- Wyobrażam sobie. - Kate przypomniała sobie z bólem uwagę Beau o tym, że
może zmienić decyzję dotyczącą rekompensaty. Czy doświadczenia z chciwymi
kobietami zbudziły w nim taki cynizm?
Seifert wzruszył ramionami.
- W każdym razie nie przejmował się zbytnio, dlaczego powstał "Searcher". -
Zamyślił się. – Często zastanawiałem się, czy właśnie tego podświadomie nie szukał.
Czegoś ważnego, na czym by mu zależało.
Kate pokiwała głową z uśmiechem.
- Nie powiem, żebym zauważyła w nim słabość. - Zmarszczyła nos. - Albo brak
uczuć. Teraz odnoszę wrażenie, że chce gwałtownie skierować na mnie swe uczucia.
- Zauważyłem, że jest cholernie zdenerwowany - powiedział Seifert. - Byłem trochę
zdziwiony. Zazwyczaj z przyjemnością bawił się w ciuciubabkę z tutejszymi
gangsterami. Wybierał to jako rozrywkę na ciepły, tropikalny wieczór.
- Cóż - odparła ponuro Kate.- Nie wydawało mi się, że ubawił go ten pomysł.
- Nie, ani trochę. - Kapitan spojrzał nagle na nią z zastanowieniem. - Był wściekły
jak rozdrażniony rekin i nawet trochę zmartwiony. To ostatnie dziwi mnie jeszcze
bardziej. Beau uważa, że rozmyślania na temat przyszłości to czysta strata czasu.
Ciekawe.
- Cieszę się, że tak myślisz - westchnęła Kate. - Wolałabym, żeby puścił mnie
samą, jeśli tak bardzo nie podoba mu się ten pomysł.
- To oczywiste - powiedział cierpko Beau, pojawiając się nagle przy nich. On też
nie włożył koszuli, jego smukłe mięśnie lśniły w promieniach zachodzącego słońca. -
Dostanie ci się za wtrącanie we wszystkie awantury. Jak długo masz zamiar liczyć na
szczęście z takimi numerami jak wczoraj wieczorem w barze Alvareza? Jeśli Despard
dostanie cię kiedykolwiek w swoje ręce, z całą pewnością cię zamorduje. - Rozciągnął
usta w uśmiechu. - Zostawi może trochę czasu na rekreację w czasie zbiorowego
gwałtu.
41
- Nie robię tego dla tanich dreszczyków - odpowiedziała z zapałem. - Wiesz, że ...
- Wiem tylko, że chcesz wrócić na tę wyspę i zaryzykować życie dla jakiegoś
cholernego samolotu - przerwał jej ostro ze złotymi błyskami w piwnych oczach. - Kupię
ci inną przeklętą cessnę, jeśli o to ci chodzi. Do diabła, kupię ci odrzutowiec. Nazwij to
ubocznym zyskiem.
To zabolało głęboko. Odwróciła wzrok, by nie zobaczył błysków w jej oczach.
- Powiedziałam ci, że niczego nie chcę - odparła zachrypniętym głosem. - Pragnę
tylko odzyskać dla Jeffreya jego samolot.
Beau wymamrotał coś bardzo wulgarnego, na co Daniel gwizdnął przeciągle.
- W takim razie płyńmy jak najszybciej na brzeg i odzyskajmy własność
ukochanego Jeffreya - powiedział z gorzką wściekłością Beau. Odwrócił się do Daniela.
- Nie myślę, żebyś to zauważył, skoro przewalałeś się tu pół dnia rozmawiając z Kate,
ale przypłynęliśmy wystarczająco blisko brzegu, by wyrzucić łódkę, oczywiście jeśli to
nie sprawi ci zbyt dużego kłopotu.
- Nie ma sprawy - odpowiedział dobrotliwie kapitan, podnosząc się leniwie. -
zawsze do usług, Beau.
Beau parsknął niegrzecznie.
- Kiedy ci to pasuje.
- To się samo przez się rozumie - powiedział Seifert z błyskiem w oczach. - Czy to
nie szczęście, że tym razem się zgodzę? - Odszedł wolnym krokiem z wdziękiem, który
dziwił u tak ogromnego człowieka.
Oddalił się jedynie o parę kroków, po czym stanął, patrząc na horyzont. Tym razem
gwizdnął krótko i ze zdziwieniem.
- Myślę, że teraz trzeba zapomnieć o łódce. Chyba zaraz będziemy mieć gości.
Kate skoczyła na równe nogi. Serce jej biło gwałtownie. Spojrzała w tym samym
kierunku, co Seifert. zaczerpnęła głęboko powietrza. Szalupa pomalowana w maskujące
kolory płynęła w ich stronę.
- To chyba tutejsi marynarze - mruknął kapitan. Zerknął na Beau. - Chcesz, żebym
próbował uciekać?
- Mamy jakąś szansę?
- Niewielką.
- To pozwolimy im wejść na pokład. Mogą jedynie zająć statek, z tym sobie
poradzimy. To tylko kwestia czasu.
- Julio! - Ostry krzyk Kate przywołał latynoskiego chłopca z drugiego końca statku. -
Julio, pospiesz się! - Biegła wzdłuż barierki. Przy odrobinie szczęścia maszt mógł ukryć
ją przed spojrzeniem oczu patrzących przez lornetkę. Julio znalazł się przy niej, Na jego
twarzy również malowało się napięcie. - Nie mają szansy, żeby nas dogonić -
powiedziała pospiesznie, zdejmując tenisówki. - Oni ich wpuszczą na pokład ..
Julio rzucił przekleństwo i zaczął zdejmować buty.
42
Beau i Daniel znaleźli się przy nich. Twarz Beau pociemniała.
- Co ty, do cholery, robisz? - warknął. - Nie mamy się czego bać. Nieważne, jakie
Despard ma powiązania z rządem, moja korporacja może kupić i sprzedać całe
Castellano.
- On ma rację, Kate - dodał szybko kapitan. - Widziałem już, jak to robił. Beau musi
wysilić tylko trochę swoje finansowe mienie i już jesteśmy bezpieczni.
- Wy jesteście bezpieczni - odpowiedziała poważnie Kate. Przechodziła przez
barierkę. - Bez trudu wyciągną was z biurokratycznych szponów. Ze mną i z Julio nie
byłoby tak łatwo. – Spróbowała uśmiechnąć się pocieszająco do zmartwionego Seiferta.
- Nie przejmuj się, nie jesteśmy daleko od brzegu, obydwoje dobrze pływamy. Skacz,
Julio!
Chłopiec prześliznął się przez barierkę i wpadł do morza jak kamień. Kate
zaczerpnęła głęboko powietrza i właśnie miała za nim skoczyć, kiedy Beau schwycił ją
brutalnie za ramiona.
- Nie! To szaleństwo! Mówię wam, że obydwoje jesteście całkowicie bezpieczni, do
cholery! Mogę was ochronić!
- Tak ci się tylko wydaje. - Kate walczyła wściekła. - Puść mnie! Wiesz, co się
dzieje z kobietami, które trafią do więzienia w Castellano? Ten zbiorowy gwałt, o którym
mówiłeś, byłby w porównaniu z tym krótki i przyjemny!
- Nie dotknęliby cię - odparł z wściekłością Beau. - Nie pozwoliłbym im.
- Nie zdołałbyś ich powstrzymać - krzyknęła Kate. Błyszczały jej oczy. - Twój
parawan ochronny, z którego jesteś dumny, nie działa dla takich ludzi jak Julio i ja.
- Dlaczego, u licha?
- Ponieważ nie mamy kraju, do którego można by nas odesłać. Po prostu nas
zamkną i wyrzucą klucz. - Patrzył wciąż na nią, niczego nie rozumiejąc, szalupa zbliżała
się z każdą sekundą. – żadne z nas nie ma paszportu, do cholery!
- Co? - Beau poluźnił uchwyt, Kate wyrwała mu się i skoczyła do morza.
- Nie ma paszportu! Jak, do diabła, można się włóczyć po świecie bez pieprzonego
paszportu? - zapytał z wściekłością Beau, zrzucając buty i przechodząc przez barierkę.
Głowy Julia i Kate pojawiały się co chwilę nad wodą, płynęli szybko w stronę brzegu. -
Powinienem był się tego spodziewać! Nic zwyczajnego i rozsądnego nie wiąże się z tą
kobietą!
- Od kiedy podobają ci się zwyczajne i rozsądne rzeczy? - spytał Daniel, unosząc
jedną brew. - Rozumiem, że masz zamiar rzucić się ... i popłynąć za nią?
- A co, u diabła, innego mogę zrobić? - rzucił szybko Beau. - Nie wiadomo, w jakie
zaraz popadnie kłopoty! Mój Boże, nie ma paszportu!
- Jakieś instrukcje? Czy mam się bawić z władzami?
- Kryj nas - znów rzucił Beau. - Powiedz im, że zostawiłeś naszą czwórkę na Santa
Isabella i tego się trzymaj. Postaram się z tobą skontaktować, zanim korporacja
43
wyciągnie cię z Castellano. Jeśli mi się to nie uda, zaprowadź statek na Santa Isabella,
my tam do ciebie dołączymy.
- W porządku - odparł Daniel, zbierając pozostawione na pokładzie buty i
wyrzucając je za burtę. - Lepiej nie zostawiać żadnych śladów, kiedy za chwilę ktoś ma
wejść na pokład, prawda? Przyjemnej kąpieli!
- Bardzo dziękuję - powiedział ironicznie Beau i wskoczył do morza.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na początku woda zdawała się zimna, teraz jednak opływała ją jak ciepły jedwab.
Widziała ginącą, ciemną głowę Julia parę metrów przed sobą. Brzeg wydawał się
oddalony o całe kilometry. Poczuła nagłe zwątpienie - czy im się to uda? zagryzła wargę
i zaczęła płynąć z większą determinacją. Nie wolno jej myśleć, że mogą nie dopłynąć.
Dawno już odkryła, że wątpliwości są największym wrogiem, uniemożliwiającym
osiągnięcie celu. Wyłączyła wszystkie inne czynności poza rytmicznym ruchem nóg i
rąk, które rozsuwały przed nią masy wody.
Minęła wieczność, zanim dopłynęła do brzegu i położyła się obok Julia. Położył
głowę na kolanach i rozpaczliwie chwytał powietrze. Jej stan nie był lepszy. Wyciągnęła
się na piasku.
- Na miłość boską, jeszcze jest jasno, a ty bierzesz kąpiel słoneczną wprost w polu
widzenia statku.
Mętnym wzrokiem obrzuciła Beau, który wychodził z fal jak Posejdon. Krótkie
dżinsy kleiły mu się do bioder i silnych umięśnionych ud, a mokre włosy tworzyły na
głowie brązowy hełm.
- Co ty tu robisz? - spytała nieprzytomnie. "Nawet nie jest bardzo zmęczony" -
pomyślała z niechęcią.
- Usiłuję zapobiec temu, by was dostrzeżono z tamtej łajby - powiedział Beau,
podając jej rękę, by wstała. - Chodź, Julio, dostańmy się do tych krzaków, zanim
wpadną na pomysł, żeby nam urządzić zabawę na plaży. Daniel stara się odwrócić ich
uwagę, ale wystarczy jeden rzut oka, by nas dostrzegli.
- Masz rację - sapnął Julio. Wstał i poszedł za nimi do palmowego lasku.
Ręka Beau trzymała ją w pasie, dzięki niej czuła się bezpiecznie. Beau prowadził
ją, a raczej niósł do schronienia między drzewami. Nieświadomie poddawała się tej sile.
"zaraz poczuję się lepiej" - myślała. Nic się nie stanie, jeśli przez chwilę on będzie
silnym obrońcą. Opadła na ziemię, opierając się o szorstką palmę i zamknęła oczy.
- Dobrze się czujesz?
Podniosła powieki.
- Nie powinieneś za nami iść, Beau - powiedziała zmęczona.
44
- Miałem po prostu odpłynąć i zostawić cię na pastwę losu? - Beau pokręcił
przecząco głową. Przez chwilę w jego oczach czaił się gniew. - zapomniałaś wspomnieć
o tym, co by się stało, gdyby zamiast policji złapał cię Despard.
- To by niczego nie zmieniło, i tak musiałabym pójść - rzekła Kate. - Muszę się
dostać do cessny.
- Bez paszportu niebezpieczeństwo wzrasta sto razy. - Beau przysiadł tuż przy niej.
- Wiedziałaś o tym, a jednak poszłaś. - Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale on
podniósł rękę. - zapomnij o tym, wszystko już słyszałem. Masz dług. - Jego spojrzenie
powędrowało do Julia siedzącego parę metrów od nich. - Rozumiem, że Julio nie ma
paszportu, biorąc pod uwagę, w jaki sposób wydostał się z Salwadoru, ale czemu, u
diabła, ty go nie masz? Brenden powiedział, że twoja matka była Amerykanką i
występowała w kabarecie.
- U rodziłam się w Rio. Kiedy moja ma tka odeszła, zabrała ze sobą moje
świadectwo urodzenia.
Bez niego Jeffrey nie mógł się starać o paszport dla mnie. - Wzruszyła ramionami.
-Wtedy się tym nie przejmował. Ze względu na swą pracę nie wyjeżdżał do żadnego
kraju normalną drogą, więc tak naprawdę paszport nie był potrzebny.
- Tak, rzeczywiście, nie był potrzebny - powtórzył sarkastycznie Beau. - To jedynie
nie pozwoliło ci pójść do szkoły i zdobyć wykształcenia, co zapewniałoby ci przyszłość.
Pozbawiło cię to ochrony, jaką mógłby ci zapewnić kraj twojej matki. To trzyma cię na
obrzeżach życia, nie pozwala ci wziąć w nim udziału. - Wykrzywił usta. - Nie ma o czym
mówić.
- Dawałam sobie radę - broniła się Kate. - I to zupełnie nieźle.
- Jesteś zupełnie nieprawdopodobna. - Beau pokręcił w zdumieniu głową. - Czy ty
w to rzeczywiście wierzysz?
- Oczywiście, że wierzę - powiedziała Kate, ocierając zmęczonym gestem czoło. -
Moje życie wcale nie było takie straszne. Byłam wiele razy bardzo szczęśliwa. - Nagle
zmieniła temat. – Ale teraz to wszystko nie jest ważne. Musimy ruszać, jeśli chcemy się
dostać do domu przed zmierzchem.
- Do domu? - spytał Beau, zaskoczony. - Masz na myśli chatę Brendena, o której
mówiłaś?
Skinęła głową.
- Jest na peryferiach Mariby. Po tej stronie wyspy mam swoje własne miejsce.
Czasami Jeffreyowi nie jest wygodnie zabierać mnie ze sobą.
- No pewnie - mruknął ponuro. - Pozwolił ci więc żyć tu samej, w tej dziczy?
- Tak chciałam - odpowiedziała prosto. - Szczególnie jeśli ktoś taki jak Despard ma
w zwyczaju składać wizyty o każdej porze dnia i nocy. Miło było mieć własną, samotną
kryjówkę. – Spojrzała mu w oczy. - Poza tym, to było niedaleko od samolotu. Ktoś
musiał być blisko i przez cały czas go pilnować.
- Och tak, samolot - rzekł Beau. - Jeśli chcesz dziś wieczorem wydostać cessnę z
wyspy, lepiej się ruszmy. - Wstał i podał jej rękę. - Słońce już prawie zaszło ..
45
Zerknęła na ognisty szkarłat i delikatny, lawendowy kolor, który zabarwił pięknie
chmury i morze migoczącymi i błyszczącymi plamami.
- Mamy mniej więcej czterdzieści minut. To powinno wystarczyć, żeby dotrzeć do
mojego domu.
Zmarszczył brwi.
- A co z samolotem?
Pokręciła głową.
- Nie możemy teraz opuścić wyspy. - W jej błękitnych oczach pojawiło się
zakłopotanie. - Aż do momentu, kiedy będziemy pewni, że kapitan Seifert i załoga są
bezpieczni. Możesz być pewien, że pomoże mu twoja korporacja, ale ja nie wyjdę,
zanim nie będę tego pewna. To moja wina, że ich złapano.
- Ale przecież powiedziałem ci, że ...
- Jestem za nich odpowiedzialna - odrzekła z uporem Kate. - Nie mogę wyjechać,
zanim nie dowiem się, że są bezpieczni.
W jego oczach czułość mieszała się z bezradnością.
- Skąd miałem wiedzieć, że będziesz się tak przejmowała? - Zmierzwił jej mokre
loki. – W porządku, Kate, zrobimy, jak chcesz. W jaki sposób zdobędziemy wiadomość,
na której ci tak zależy?
- Potrafię to załatwić - odezwał się Julio. - Mogę pojechać jutro rano do Mariby z
Consuelo, kiedy uda się do miasta z rybami. Na targu łatwo będzie zadać parę pytań.
- Kto to jest Consuelo?
- Jedna z kobiet Julia - wyjaśniła mimochodem Kate. - Mieszka w rybackiej wiosce,
tuż za zatoczką. Jej ojciec i brat są rybakami, podobnie jak jej zmarły mąż. Teraz jest
wdową.
- Jedna z kobiet Julia? - wymamrotał Beau. - Jesteś rzeczywiście bardzo
doświadczonym osiemnastolatkiem, Julio.
Julio uśmiechnął się, jego ciemna twarz nabrała przebiegłego wyrazu.
- Założę się, że nie byłeś gorszy. Ile miałeś kochanek, kiedy byłeś w moim wieku?
- Jako dżentelmen nie liczyłem ich - odparł Beau. - Powinieneś zrobić to samo.
Julio wzruszył ramionami.
- Consuelo jest samotna. Po prostu spełniam jej potrzeby. - Nagle zabłysły mu
oczy. - Tak naprawdę wiele potrzeb. - Wstał. - Im więcej o tym myślę, tym bardziej
jestem przekonany, że moim świętym obowiązkiem jest nakłonienie Consuelo, by
zabrała mnie do Mariby – stwierdził stanowczo.
- Nie martw się Kate, zaraz się tym zajmę.
- Tym czy nią? - spytał z grymasem Beau.
Julio mrugnął do niego.
46
- W każdym razie wrócę najpóźniej jutro wieczorem z ostatnimi wieściami o
kapitanie.
- To chyba najbezpieczniejsze posunięcie. - Kate przygryzła wargę. - Ludzie
Desparda cię nie znają, a Consuelo będzie dobrym kamuflażem. Tylko uważaj, Julio.
- Tak, koniecznie - powiedział Beau. - Inaczej Kate dokona oblężenia lokalnej
Bastylii, żeby cię z niej wydostać.
- Będę uważał - obiecał Julio, dotykając delikatnie jej policzka. - Ty też, pequelia. -
Zwrócił się z surowym spojrzeniem do Beau. - Uważaj na nią. - Po czym odszedł szybko
w stronę przylądka, kryjąc się pod drzewami.
Kate poczuła, że coś ściska ją w gardle, kiedy patrzyła na Julia oddalającego się
raźnym krokiem.
- Jest taki młody - wyszeptała. - A jeśli coś mu się stanie?
- Sama mi powiedziałaś, że jest bardzo dojrzały jak na swoje lata - odparł łagodnie
Beau. - Nic mu nie będzie, Kate. - Ujął jej dłoń, dodając jej otuchy, siły i pewności. - A
jeśli stanie się inaczej, pomogę ci zdobyć Bastylię.
Uśmiechnęła się przez łzy.
- Obiecujesz?
Skinął głową.
- Obiecuję. Dobrze, a teraz powiedz mi, jak długo mam czekać, żebyś mnie zabrała
do domu? - powiedział. - Mam nadzieję, że jest tam łazienka . Muszę zmyć z siebie
słoną wodę. Czuję się, jakbym miał popękać jak wyschnięta ziemia.
- Tak, mam łazienkę - odpowiedziała z radością Kate, bezwiednie ściskając jego
dłoń. Dzięki jego czułej i silnej ręce czuła się bezpieczna. Ruszyła przez palmowy lasek
w kierunku mrocznej dżungli, która rozciągała się za nim. - Już cię tam prowadzę.
- Domek na drzewie! - rzekł zdumiony Beau, wpatrując się w wysokie gałęzie
tropikalnego drzewa, pod którym stali. - Chyba żartujesz.
Kate pokręciła głową.
- To naprawdę bardzo praktyczny pomysł - powiedziała, szeroko otwierając pełne
zapału oczy. - Gałęzie i listowie dają schronienie przed słońcem i deszczem. To bardzo
odosobnione miejsce. - Wyciągnęła drabinę spod rosnących obok krzaków. Odruchowo
podszedł, by pomóc oprzeć ją o drzewo. -Zbudowaliśmy go z Juliem. Poświęciliśmy na
to cztery miesiące, ale warto było.
- Wyobrażam sobie - powiedział łagodnie. Nawet w zapadającym zmierzchu widział
rozświetlający jej twarz zapał, który przepełnił go czułością. Kobieta-dziecko, czystość i
siła. - Nie mogę się doczekać, żeby zajrzeć do środka.
- Nie ma tam nic specjalnego. - Kate wspinała się szybko po drabinie. Słuchał jej,
idąc za nią. - Wcale nie było łatwo przenieść tu meble. Musieliśmy użyć małego dźwigu,
47
niektóre rzeczy udało się nam wnieść własnoręcznie. - Dotarła na drewnianą platformę i
otworzyła drzwi szerokim gestem. - Mi casa, su casa.
1
- Dziękuję - odparł poważnie Beau, wchodząc przed nią do małego domku.
Poszła za nim szybko.
- Może lepiej puść mnie pierwszą. Tu jest ciemno, a ja znam drogę. - Szperała w
trzcinowej szafce. Nagle błysnęła zapałka i zobaczył, że zapala staromodną lampkę
naftową. Odwróciła się do niego i otworzyła szeroko zdumione oczy. W obciętych
dżinsach, bez koszulki i bez butów był dziwną, dziką postacią w jej małym swojskim
pokoiku. Dziką i pełną przejmującej, męskiej siły.
- Trochę tu duszno - powiedziała, tracąc oddech. - Otworzę okiennice. .
- Ja to zrobię. - Stanął przy dużym, kwadratowym oknie i otworzył na oścież
ciemnobrązowe, utkane z juty zasłony. - Wszystko tu pachnie kwiatami. - Odwrócił się
nagle i uśmiechnął. – Nic dziwnego, masz tu wystarczająco dużo kwiatów, by zapełnić
kwiaciarnię.
- Kocham kwiaty - odpowiedziała prosto. - Rosną dziko w dżungli, mogę każdego
dnia zbierać świeże. - Rozejrzała się wokoło z błogim zadowoleniem. - Dzięki nim
wszystko wygląda tak ładnie.
Proste umeblowanie pokoju z pewnością potrzebowało ozdoby, myślała. Nie było
łóżka, jedynie materac pokryty niebieskim płótnem, leżący na podłodze. Poza tym przy
dwóch ścianach stały dwie kapitańskie skrzynie z trzciny i dwie nocne szafki z tego
samego materiału. Ale kwiaty były wszędzie. Wspaniałe koralowe orchidee o
kremowych środkach zwieszały się z trzcinowych podstawek przyczepionych do nie
wykończonych ścian. Delikatne paprotki otoczone ciemnymi fiołkami stały w
wypolerowanej, czarnej miseczce na jednej ze skrzyń. Wysoka waza w kącie
wypełniona była po brzegi zieleniną i dziwnymi białymi kwiatami w złote plamki.
Nie patrzył na rośliny, lecz na nią. Znów zrozumiała, skąd bierze się ten dziwnie
przyspieszony oddech.
- Myślę, że mój pokój jest dla ciebie zbyt prymitywny rzekła niepewnie.
Pokręcił wolno głową.
- Nie, jest bardzo piękny i bardzo, bardzo wyjątkowy - powiedział spokojnie. -
Widzę, że jesteś z niego dumna. - Spojrzał jej w oczy, poczuła się, jakby otulił ją
aksamit, który wypełnił cały świat. - W pewien sposób przypomina ciebie. Jest inny,
uroczy i całkowicie wyjątkowy. – Odwrócił się i spojrzał na kolorowy przedmiot leżący na
trzcinowym kufrze w przeciwległej części pokoju. - Co to jest?
Ucieszyła się, że odwrócił wzrok. Sama nie byłaby w stanie przerwać tego
intymnego momentu. Pobiegła oczyma za jego spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się z
zapałem.
1
Mi casa, su casa (hiszp.) - Mój dom jest twoim domem. [przyp. red.]
48
- To moja pozytywka. - Przeszła przez pokój i uklękła przy skrzyni. Podniosła
ostrożnie szkarłatne i ozdobione kością słoniową pudełko, po czym zaczęła kręcić
kluczykiem. - Trafiłam na nią w lombardzie w Port of Spain. Czy nie jest śliczna? Na
karuzeli są nie tylko konie, ale jednorożce i centaury. Była w złym stanie, kiedy ją
kupiłam, ale odmalowałam ją, a Julio znalazł kogoś, kto naprawił mechanizm. -
Postawiła pudełko na skrzyni i stała tam, patrząc rozmarzonymi oczyma na kręcącą się
wolno karuzelę. - Bardzo lubię tę melodię. Próbowałam dowiedzieć się, co to jest, ale
nie wiedział tego ani człowiek ze sklepu, ani Julio, ani Jeffrey.
- To Temat Lary z Doktora Żiwago - powiedział niskim. głosem Beau.
- Doktora Żiwago?
- Pięknego filmu nakręconego na podstawie książki Pasternaka. Mam tę książkę w
kabinie na "Searcherze". Dam ci ją, jak wrócimy na pokład.
- Dziękuję, bardzo bym chciała. - Patrzyła wciąż z rozmarzeniem na karuzelę. -
Wiesz, zawsze chciałam przejechać się na karuzeli. Byłam kiedyś w czasie karnawału w
małym miasteczku w Nikaragui, ale nie mieli tam żadnej.
- Kupię ci karuzelę.
- Co? - Odwróciła się i spojrzała na niego w osłupieniu.
- Kupię ci, do diabła, najlepszą karuzelę na świecie - powiedział niskim głosem. -
Kupię ci całe wesołe miasteczko. - Chciał dać jej wszystko, czego nigdy nie miała.
Doświadczenie, piękno, wiedzę. MUSIAŁ jej to dać.
Zaśmiała się niepewnie.
- Żartujesz. Przez moment myślałam, że mówisz poważnie.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
- Potem o tym pomówimy - odrzekł. - Powiedz mi, gdzie mogę się pozbyć tej
mieszanki soli i potu, która mnie okleja? Obiecałaś mi kąpiel. - Rozejrzał się wokoło z
kapryśnym uśmiechem. – Nie widzę jednak, by twój niezwykły dom miał łazienkę.
- Niedaleko stąd jest staw i bijące źródełko - powiedziała z uśmiechem. Podniosła
karuzelę i postawiła ją delikatnie na podłodze, po czym otworzyła skrzynię. - Jest trochę
zimny, ale bardzo czysty.
- To tam się opalałaś?
Coś w jego ciemnych, zamglonych oczach sprawiło, że przebiegł ją gorący
dreszcz.
- Tak, właśnie tam - powiedziała, sięgając szybko do skrzyni po mydło i duży
ręcznik oraz szampon. - Teraz nie będzie tam zbyt ciepło, jest prawie ciemno.
- Masz tylko jeden ręcznik.
Rzuciła mu spojrzenie i spotkała jego wzrok. Nie czuła teraz gorąca, lecz
zwilgotniała.
49
- Będziemy potrzebowali co najmniej dwóch - powiedział powoli i z rozwagą. -Ty
też jesteś w soli. - Zmiękł mu głos. - Ale nie martw się, zmyję z ciebie osobiście każde
ziarenko. - Uśmiechnął się czule. - Bardzo osobiście.
Wzięła głęboki oddech.
- Chcesz, żebym z tobą poszła?
- Nalegam - wyszeptał. - Zawsze miałem fatalny zmysł orientacji. Mógłbym zgubić
się gdzieś w lesie i nigdy byś już o mnie nie usłyszała.
- Lepiej z tobą pójdę - powiedziała, sięgając po dodatkowe ręczniki i białe,
bawełniane wdzianko. - Być może będziesz musiał dotrzymać złożonej mi obietnicy i
pomóc w zdobywaniu Bastylii. - Jej głos brzmiał równie lekko jak jego, nie było w nim
słychać gwałtownego, jak po szybkim biegu, bicia serca.
Nie ośmieliła się jednak podtrzymywać żartów, kiedy schodzili po drabinie i szli
ścieżką do stawiku. Nie miała wystarczającego doświadczenia pozwalającego utrzymać
niewzruszoną pewność siebie. Teraz z pewnością zdradziłaby, jak bardzo czuła się
niepewnie, i jak bardzo była zdenerwowana. Zdenerwowanie to nie wszystko. Czuła
jeszcze coś równie podniecającego i poruszającego, jak piękno otaczającej ich dżungli.
Było zupełnie ciemno, kiedy dotarli na brzeg stawu. Wodę dojrzeć można było
jedynie dzięki rzadkim błyskom księżyca odbitego w lustrzanej tafli. Kate rzuciła ręczniki
i wdzianko na brzeg.
- Przy brzegach jest wystarczająco płytko, żeby stanąć. Głębiej jest bliżej środka.
- Dobrze. - Beau zrzucił już ubranie i wskoczył do wody. - Do cholery! - krzyknął. -
Skąd to źródło bije, z bieguna?
Wybuchnęła śmiechem.
- Mówiłam ci, że jest zimne.
- Zimne, nie lodowate. Proszę, rzuć mi mydło.
Podała mu kostkę mydła, po czym ściągnęła koszulkę przez głowę. Nie było się
czego wstydzić. Beau widział już wszystko, co mógł zobaczyć, wczoraj na "Searcherze".
Poza tym było tak ciemno, że Beau był jedynie brązowym cieniem, choć dzieliło ich tylko
parę kroków. Więc on jej również nie widział. Zaczerpnęła głęboko powietrza i
wskoczyła do wody.
Usłyszała śmiech Beau.
- Rzeczywiście biegun, prawda?
- Jak najbardziej - sapnęła. Nalała trochę szamponu na rękę i zaczęła go wcierać w
głowę. Jej loki stały się sztywne i skręcone od soli, mydliła je i płukała jeszcze dwa razy,
zanim uznała je za czyste. - Już nie potrzebuję szamponu. Chcesz trochę?
- Poradziłem sobie bez niego - powiedział niedbale. Jego głos zabrzmiał z
mniejszej odległości i nagle zobaczyła go o parę kroków od siebie. - Nie chciałem
czekać. Chciałem to zrobić jak najszybciej, żeby mieć przyjemność.
- Przyjemność? - Oblizała nerwowo usta.
50
- Wykąpać Kate, urodziwą Kate, najśliczniejszą Kate w całym chrześcijańskim
świecie.
- Szekspir - rozpoznała ciągle nie mogąc złapać oddechu.
- Dobrze - odparł. - Ale dzisiejszego wieczoru nie będziemy rozmawiać o
literaturze. To ci obiecałem, Kate, słodka Kate. Bardzo rzadko zdarza mi się tak
powstrzymywać.
- Myślę, że zmyłam z siebie całą sól - powiedziała cicho.
- Ale przecież musimy być pewni, prawda? Obiecałem ci, że zmyję każde ziarenko
soli. - Teraz był blisko, widziała jego ładny uśmiech na ciemnej twarzy. - Wiem, od czego
zaczniemy.
Zimne mydło dotknęło jej szyi i bezwiednie zadrżała.
- Zimno? - szepnął. - Zobaczymy, czy coś można na to poradzić. - Potarł szybko
mydło w dłoniach. - To mi będzie bardziej odpowiadać, tobie też, Kate. Gwarantuję, że ci
się spodoba to o wiele bardziej.
Wyjął jej z ręki szampon i razem z mydłem położył na brzegu. Złożył jej ręce na
szyi i zaczął wcierać w nią mydło z dokuczliwą sprawnością. Stała zupełnie prosto i
prawie zapomniała o oddychaniu, kiedy dotykał jej nagich ramion, polewając ją wodą.
Jego zimne od wody ręce pełne były zgrubień. "Playboy nie powinien mieć zgrubień na
rękach" - pomyślała odruchowo, ale przecież Beau był niezwykły. Sam dla siebie
wyznaczał zasady. Jego ręce nie były tak naprawdę zimne. Czuła żywe ciepło pod
warstwą zewnętrznego chłodu wszędzie, gdzie jej dotykał, rodził się w niej ogień.
- Daj mi lewą rękę.
Podniosła ramię nad wodę; przejechał po nim dłońmi od góry do nadgarstka, co
powinno. Zadziałać kojąco, lecz zadziałało wręcz przeciwnie. zanim skończył zajmować
się jej ręką, serce zaczęło jej bić dziko, a ciało stało się niezwykle wyczulone, wszelki
dotyk sprawiał jej ból. la scena zdawała się pochodzić prosto z wyobraźni seksualnej.
Kate stała tak w lodowatej wodzie, wokół panowała prawie całkowita ciemność, a
tajemniczy nieznajomy przebiegał dłońmi po jej ciele w narastającej pasji. Jednak Beau
nie był jej całkiem obcy. Przeszli razem tak wiele, czuła, że zna go lepiej niż Jeffreya czy
Julia.
- A teraz piece de resistance - rzekł Beau. zamknął dłonie na jej piersiach pod
powierzchnią wody. Krzyknęła i bezwiednie przysunęła się do niego. - Chciałem to
zrobić od chwili, gdy zobaczyłem cię w barze - powiedział niskim głosem. Ściskał ją
delikatnie, jego kciuki badały różowe obwódki otaczające twarde czubki piersi. - Myślę,
że też tego chciałaś, prawda, Kate?
Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale chyba tak było. Odpowiedź była tak szybka i
dotkliwe uczucie pustki tak oczywiste.
- Woda zmyła ci całe mydło z rąk - powiedziała niepewnie przez gorącą mgłę, która
ją otaczała.
Wydawało się jej niemożliwe, że kiedykolwiek czuła zimno wody.
51
- Nic nie szkodzi, to nam nie przepadnie - zapewnił ją Beau. - Mówią, że pocieranie
działa tak samo jak mydło.
- Kto tak mówi? - spytała bez tchu, nie okazując wyraźnego zainteresowania.
Paznokciem kciuka bawił się właśnie jej napęczniałą brodawką.
- Zapomniałem - odparł nieobecnym tonem, przysuwając się bliżej. - Ale nie mogę
się doczekać, żeby sprawdzić tę teorię. Rozsuń nogi, kochanie.
Posłuchała go bez zastanowienia.
- Dlaczego ... - przerwała, czując jego kolano, które wsunął jej gwałtownie między
uda. Poczuła, że ją podnosi, przenosząc jedną rękę od piersi do pośladków i ciągnąc do
przodu, tak że obejmowała jego umięśnione uda z szokującą poufałością. Oparł ją
plecami o brzeg, wspierając na nim również drugie kolano jako podpórkę.
- Tu jest lepiej. - Głos Beau zdradzał, że również brakowało mu oddechu. - Prawie
wygodnie. - Ręka na pośladku przysuwała ją i odsuwała na jego nodze. - Bardzo
wygodna przejażdżka, prawda kochanie?
Wygodna? Mówił z południowym akcentem, w jego kipiącej namiętnością
wypowiedzi wyczuła, że wie, jak śmiesznie brzmi ten przymiotnik. Pocieranie rozpalało
ją z każdym ruchem, uczyła się BrailIe'em całej jego budowy. Twarda kość pod
sprężystymi mięśniami i nieco twardawa kępka włosów, która kłuła ją w najbardziej
wyczuloną część jej ciała. Obrzękłe piersi kołysały się ciężko i dojrzale, obijały się o jego
śliską i gładką pierś przy każdym ruchu. Słyszała, że zaczął oddychać ciężej przy
każdym kolejnym zetknięciu z jej ciałem. Ściskał jej pierś regularnymi ruchami w rytmie,
w jakim pocierał ją o siebie. Kciukiem obrysowywał jej napęczniałą pierś, był naraz
wścibski i pobudzający.
- Masz śliczne małe fałdki wokół tych śliczności - powiedział z zapałem. - To przez
zimną wodę, czy przez to, co ci robię?
- Nie wiem - sapnęła. Nie czuła nic poza dotkliwym pragnieniem, które dręczyło
całe jej ciało.
- W takim razie dowiedzmy się, jak jest. - Rękę, którą trzymał dotychczas na jej
pośladkach, wsunął między uda. - Chcę, żebyś była pewna. To kwestia dumy osobistej.
- Jego palce zaczęły się poruszać, pieścić, napierać i drażnić ją z nieludzką
sprawnością.
- Beau! - rzuciła się w jego kierunku, zaciskając bezsilnie ręce na jego ramionach.
Wydała z siebie niski dźwięk, po trosze gardłowy, częściowo przypominający kwilenie,
gdy poczuła, że nieznośnie doświadczone palce dotarły do niej i zaczęły napierać, palić i
wibrować. Była tak blisko, że słyszała łomot jego serca. Drżał mu głos.
- To przeze mnie, prawda, Kate? Powiedz!
- Przez ciebie! - powiedziała, nawet nie wiedząc, co mówi. W tej chwili
powiedziałaby wszystko, o co by ją poprosił.
- Taka jesteś napięta - mruknął. - O tak, Kate, nie mogę się doczekać. Chcę tam
być.
52
- Co? - Dodał z trudem jeszcze jeden palec. Poddała się uczuciu pełni, które ją
całkowicie opanowało.
- Też się chcę przejechać, Kate. - zaśmiał się nieco drżącym głosem. - za
pozwoleniem, droga pani.
Usiłowała mocniej obsunąć się w dół.
- Tak, o tak. - zamknęła oczy. - Co zechcesz.
- Co za bajecznie hojne zaproszenie. Trzymam cię za słowo. To będzie długa noc.
- Uszczypnął ją delikatnie w pierś dwoma palcami, co sprawiło, że przebiegł ją dreszcz. -
Ale, niestety, nie chcę tu zaczynać. Może jutro będę gotowy do wodnych sportów, lecz
dziś chcę czuć przy sobie twoją gorącą i jedwabistą skórę - Jego palce posunęły się
gwałtownie do przodu, wydała niski jęk rozkoszy. - zapamiętaj to - powiedział
zachrypniętym głosem. - Pamiętaj, jak mnie czułaś. Teraz jesteś moja i ja tam wrócę. -
Jego dłoń opuściła ją niechętnie i przesunęła się aż do jej talii. Podniósł ją ze swych ud
na brzeg bez żadnego wysiłku.
Usiadła oszołomiona i osłupiała. Ciepłe i wilgotne powietrze ziębiło jej nagie i
mokre ciało, ale różnica temperatur nie była aż tak duża. Beau znalazł się przy niej na
brzegu. Podniósł ręcznik i wycierał ją z czułą sumiennością. Pieścił ją i ściskał co chwilę
przez delikatny materiał.
- Schyl się, chcę ci wytrzeć włosy. Zrobił to równie dokładnie, a kiedy skończył,
przeczesał palcami jej wilgotne loki, po czym lekko je roztrzepał. - Już prawie wyschły -
stwierdził.
- Są tak krótkie, że szybko schną - powiedziała banalnie. Mimo to wcale nie czuła
się banalnie o parę centymetrów od niego. Czuła zapach mydła i piżma, wyczuwała też
gorąco jego ciała.
Podał jej prostą, bawełnianą koszulę.
- Lepiej to włóż. - Podniósł drugi ręcznik i sam zaczął się wycierać.
Włożyła koszulę przez głowę i obciągnęła ją w dół. Nawet dotknięcie luźnego
materiału stanowiło dla jej ciała, pobudzonego tak sprawnie przez Beau, drażniącą
prowokację. Ledwie zniosła zetknięcie napęczniałych piersi z materiałem.
- Nie masz się w co ubrać.
- Jedyna rzecz, z jaką chcę się dziś zetknąć, to ty - powiedział, zbierając ręczniki,
szampon i mydło. - Weź swoje rzeczy. Chcę dotrzeć do twojego domku z prędkością
światła.
Była równie szybka jak on. Już po paru chwilach wspinali się po drabinie do
domku. Beau upuścił rzeczy na drewnianą platformę i zatrzymał Kate, zanim otworzyła
drzwi. .
- Poczekaj - powiedział, nabierając głęboko powietrza. - Chcę cię przez chwilę
przytulić, zanim wejdziemy do środka. - Zsunął jej delikatnie ubranie z ramion, po czym
odrzucił je na stertę ręczników. - Po prostu przytulić. Nie będę chyba do tego zdolny,
kiedy już wejdziemy do domku. Jestem zbyt gwałtowny.
53
Wziął ją w ramiona. Poczuła, że jest bardzo podniecony, gdy się do niej przytulił. W
silnym uścisku jego ramion i mocnym pocałunku, który musnął jej czoło, było jedynie
uczucie i czułość. Ukołysał ją, przez chwilę zapomniała o pożądaniu, wtulona w ciepłe i
czułe ramiona. Och, kochany, słodki, dziki Beau. Poczuła przypływ uczuć, objęła go i z
całej siły przytuliła do siebie.
- Hej - zaśmiał się. - Spokojnie. Doceniam twój entuzjazm, ale to podnieca. -
Sięgnął poza nią, by otworzyć drzwi. - Później do tego wrócimy. - Pchnął ją lekko do
pokoju. - O wiele później.
- Oczywiście. - Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, kiedy wszedł za nią do
pokoju. W świetle oliwnej lampki był bardzo smukłym, silnym, dominującym i
podnieconym mężczyzną. Bardzo podnieconym...
- Zdejmij koszulę, Kate. - Jego oczy były ciemne i zamglone, lecz czaiły się w nich
złote błyski.
Zdjęła powoli koszulę przez głowę, ale kiedy upuściła ją na podłogę, zauważyła, że
już na nią nie patrzy. Obserwował drugą stronę pokoju. Miał zachmurzoną twarz.
Zdziwiona patrzyła na niego, a on podszedł do skrzyni pod ścianą. Podniósł karuzelę z
pozytywką, którą postawiła na podłodze, kiedy w trzcinowym kufrze szukała ręczników.
Postawił ją ostrożnie, dokładnie na środku skrzyni.
- Powinnaś bardziej uważać - powiedział z wyrzutem. - Któreś z nas mogło ją
kopnąć albo potrącić. O skarby trzeba dbać.
Poczuła ciepło płynące gdzieś z serca.
- Naprawdę?
Przytaknął z poważnym wyrazem twarzy.
- Tak.
- Chyba dużo o tym wiesz - zaśmiała się niepewnie. - Tak bogaty człowiek jak ty
musiał mieć ich sporo.
- Nie całkiem. Masz na myśli wartościowe rzeczy, ale chodzi o coś innego. Musisz
o coś dbać, by stało się to skarbem. - Podszedł do niej z delikatną zwinnością. - Być
może wcześniej nie zasługiwałem na skarby. Byłem chyba zbyt niedbały i
nieodpowiedzialny, nie potrafiłem o nic zadbać. - Stanął przy niej, uśmiechnął się
przekornie i chłopięco. - Teraz nie byłbym tak niedbały, Kate. Czy zostaniesz moim
skarbem, jeśli obiecam, że zajmę się tobą najlepiej, jak potrafię?
Wypowiedział te słowa z prostotą, miał przy tym tak ujmujący wyraz twarzy, że
przez chwilę nie mogła nic powiedzieć przez ściśnięte gardło. Miała na zawsze zostać
jego skarbem czy tylko przez tę noc? Jednak w tej chwili było jej wszystko jedno. Noc z
Beau warta była wszelkich cierpień, które mogły po niej nastąpić.
- Jeśli tego ode mnie oczekujesz - powiedziała bez oddechu.
- Dokładnie tego. - Dotknął jej policzka niezwykle delikatnie. - Nie będziesz tego
żałować, Kate. - Nagle zachmurzyła mu się twarz. - Ale to nie ma nic wspólnego z naszą
przeklętą umową, prawda? Spuściliśmy po niej wodę. Naprawdę mnie chcesz, prawda?
54
- Naprawdę - powiedziała. Uśmiechnęła się czule. Jak mógł w to wątpić, jeśli
widział, jak łatwo ją rozbudził. Wydawało się, że może wywołać w niej wszelkiego
rodzaju reakcje, nie tylko fizyczne. Czułość, śmiech, szacunek, podziw, miłość. Miłość?
To słowo przyszło jej tak łatwo na myśl, że nieco się go zlękła. Musi bacznie uważać, by
o tym nie myśleć. To zbyt niebezpieczne w tak nietrwałym związku.
- W takim razie to dostaniesz - powiedział powoli, znów beztroskim tonem. - Masz
mnie całego. - Delikatnie schwycił jej pierś. - Teraz.
Objął ją w pasie i poprowadził do pokrytego płótnem materaca w przeciwnej części
pokoju. Pogłaskał jej biodro w bardziej czuły niż seksualny sposób.
- Nie potrafię się nasycić twoim ciałem. Masz nieprawdopodobnie jedwabistą skórę,
a pod nią bije żywe ciepło. Chciałbym przez cały czas ocierać się o ciebie jak kot o
atłasową poduszkę. – Pchnął ją lekko na materac. Przysiadła na materacu, uklęknął
obok niej. Wpatrzył się tak intensywnie w jej piersi, że zadrżała - Chciałbym to teraz
zrobić, ale obawiam się, że przedstawienie się skończyło.
- Światła? - spytała. Może nie czułaby takiego wstydu, gdyby mogła zobaczyć na
jego twarzy rodzące się podniecenie.
Pokiwał głową. .
- Podobasz mi się, kiedy oświetla cię lampka. Pokrywa cię żywym złotem. - Powoli
pochylił głowę i musnął ustami jej naprężoną pierś. - Zobaczymy, czy potrafię jeszcze
raz sprawić, żeby na tych ślicznych piersiach pojawiły się małe fałdki.
Odetchnęła głęboko. zamknął usta wokół jej piersi, na zmianę ssąc i gryząc sutek,
niecierpliwie czekający, aż poświęci mu uwagę. Beau był na początku bardzo łagodny,
ale wraz z upływem czasu wyczuła w nim pewną zmianę. Z napięciem i z hamowaną
gwałtownością pchnął ją na materac. Obiema dłońmi otaczał jej piersi, coraz bardziej
napęczniałe. Ustami starał się ogarnąć całą pierś, podczas gdy językiem błyskawicznie
jej dotykał. Coraz mocniej ją szczypał. Twarz zarumieniła mu się, spoważniał.
- Nie mogę się tobą nasycić. Chciałbym cię pożreć żywcem.
Stał się gwałtowniejszy, wychyliła się do niego z cichym okrzykiem. Pochylił się nad
nią, wciąż w niezwykłym tempie pieszcząc jej piersi. Wcale nie przypominał kota, do
którego się porównał, choć ocierał się o nią, co było równie podniecające jak to, że
pieścił jej piersi. Składał się jednak z twardych kości, delikatnych mięśni i wzbudzonej
męskości. Czuła jego męskość ocierającą się o jej ciało. Bezwiednie rozchyliła uda, by
go przywitać. Chciała go całego - jego dotyku, zapachu i widoku. Chciała, by otoczył ją,
jak tylko potrafił.
- Pragniesz mnie? - spytał, rzucając czysto złote spojrzenie. zaborczo przeniósł
dłonie między jej uda. Nie ruszał się, ani jej nie pieścił. Jednak ciepły ciężar rąk na
najbardziej intymnej części jej ciała, całkowicie bezbronnie przed nim otwartej, przepełnił
ją nieznośnym podnieceniem. Przez hamowane pragnienie zachrypł mu głos. - Tutaj?
Jesteś na mnie gotowa?
- Pragnę cię - westchnęła. - Teraz!
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
55
- Dzięki Bogu, nie wiedziałem, czy wytrzymam długo tę grę. Bliski byłem
szaleństwa. – Rozsuwał jej nogi z dzikim zapałem. Teraz poruszał palcami, pieścił ją i
docierał coraz dalej. - jaka tu jesteś piękna. - Schylił głowę do jej brzucha, łagodnie
skubiąc delikatne ciało. - I naprawdę jesteś gotowa. - Zaśmiał się niskim głosem. -
Chciałem być pewien. Jesteś cudownie napięta, bałbym się wyrządzić ci krzywdę, jeśli
nie pragnęłabyś mnie tak jak ja ciebie.
"Nie musi się o to martwić" - pomyślała nieprzytomnie. Nieznośnie i gorączkowo
pragnęła spełnienia.
Był pomiędzy jej udami. Trącał ją swym napiętym ciepłem, aż nagle uśmiechnął się
uroczo.
- Będę ostrożny. wyszeptał. - Nie chcę cię w żadnej sposób skrzywdzić.
Powiedziałem ci, teraz już wiem, jak dbać o skarby.
Jego głos i oczy emanowały ujmującą szczerością i namiętnością ... Na widok tego
piękna łzy zabłysły jej w oczach - cudowne, złote spojrzenie, zmysłowe wygięcie warg,
błyszczące koralowe orchidee na ścianie nad jego ramieniem, a przede wszystkim
uczucie przepełniające ją, gdy się z nią połączył. .
- Rozluźnij się - powiedział zniecierpliwionym tonem. - Obiecałem, że cię nie
skrzywdzę. Nie ufasz mi?
Oczywiście, że mu ufała, ale chodziło o coś innego. Miał nieco zaniepokojoną
twarz, nie potrafiła tego zmienić. "Nic nie ma prawa zepsuć piękna tej wspólnej chwili" -
pomyślała rozmarzona. Przecież mogła bez trudu rozwiązać ten problem. Wysunęła się
zdecydowanie do przodu. Poczuła krótki, przeszywający ból, natychmiast
zrównoważony przez wszechobecną rozkosz całkowitego wypełnienia. I uśmiechnęła
się do niego szczęśliwa.
- Lepiej?
- Lepiej - powtórzył za nią. Wyglądał na oszołomionego.
Ruszył się gwałtownie, przeszedł przez niego dreszcz. zamknął oczy.
- O Boże. Tak, lepiej.
- Dobrze. - Z czułością pieściła jego biodra. - Chcę, żebyś był szczęśliwy, Beau.
Podniósł oczy i spojrzał na nią z dziwnie udręczonym wyrazem twarzy.
- Wiem, że chcesz - powiedział chrapliwie. - Każdy powinien być szczęśliwy, nawet
jeśli wiąże się to z nieustannym dawaniem. Ponieważ wszyscy bierzemy, prawda? -
wygiął gorzko usta. - Nawet ja. Raz jedyny w życiu chciałem dać coś i skończyło się na
tym, że również biorę. – Jedną ręką delikatnie pogłaskał jej policzek. - Najgorsze jest to,
że nie mogę przestać.
Czuła się oszołomiona. Chciała mu pomóc, ale wyglądał na bardzo zasmuconego.
- Beau, czy powinnam ...
- Szsz ... - Położył jej palec na ustach. - Cicho, wszystko jest w porządku. Wezmę,
ale znajdę sposób, by dawać. Może wszystko się wyrówna. - Poruszał się łagodnymi
pchnięciami, pozwalając, by się do niego przyzwyczaiła.
56
Niełatwo było mu się kontrolować. Czuła, że powstrzymuje potrzebę, która stara się
za wszelką cenę przełamać więzy. Pod dłońmi wyczuła napięte mięśnie jego bioder.
Ruszał się w coraz bardziej podniecający sposób, ale wciąż chciała więcej. Pragnęła
prymitywnego i zwierzęcego pożądania, które jej wcześniej okazał. Potrzebowała tego.
- Beau - szeptała gorączkowo, wbijając mu bezwiednie paznokcie w biodra.
Podniosła się ku niemu gwałtownie. - Proszę, Beau.
Na jego twarzy toczyła się walka. Usłyszała bezsilny jęk.
- Och, Kate, do cholery. Kate. - Rzucił się silnie do przodu, zapierając jej dech,
paląc ją, przytłaczając i penetrując, aż bliska była szaleństwa z rozkoszy.
Skarb. Karuzela grająca powracającą melodię. Złote oczy Beau, jej dłoń w jego
dłoni, gdy szli razem przez dżunglę, kpiący południowy akcent, dyskretna czułość,
odwaga, uczciwość, szczerość, pasja, piękny, pulsujący rytm. Tak wiele skarbów. Dał jej
to wszystko, aż po końcowy podarunek, który sprawił, że rozkosz, tak samo cenna jak
inne dary, dotarła wszędzie.
Schowała głowę w jego ramionach. Słyszała ciężkie bicie jego serca. Biło coraz
spokojniej, podobnie jak jej własne. Odruchowo dotknął jej loków, przebierał w nich z
leniwym zadowoleniem.
- Są takie jedwabiste - wymamrotał. - Czy już ci mówiłem, jak bardzo kocham te
małe jedwabiste loczki?
Przytaknęła.
- Jesteś zupełnie realną osobą, Beau. - Powiedziała prowokująco, po czym
zaśmiała się. – Nie jestem na tyle niewdzięczna, by narzekać w obecnej sytuacji.
Poczuła, że zesztywniał i zatrzymał na chwile palce w jej włosach.
- Nie skarżyłabyś się niezależnie od tego, co bym zrobił. - powiedział spokojnie. -
Czy mogłabyś mi powiedzieć, w jaki sposób pozostałaś dziewicą? Kobieta, z którą
byłem w barze Alvareza, poinformowała mnie dokładnie, że jesteś równie doświadczona
jak ona.
- Naprawdę? - spytała z błogą beztroską. - Chodziłam tam. często, by odciągnąć
Jeffreya od whisky. Musiała wyciągnąć mylne wnioski. - Podniosła nagle głowę, patrząc
na niego z pełną niepokoju niepewnością. - Czy to cię zbiło z tropu?
- Oczywiście, do cholery, że tak. Nie jestem przyzwyczajony do rozprawiczenia
dziewic. Do diabła, dlaczego mi nie powiedziałaś? - Wykrzywił usta. - Boże, a ja
zażądałem za swoje usługi takiej ceny!
- To nie było drogo - odrzekła spokojnie. - Wydostanie Jeffreya z Castellano było
dla mnie ważniejsze. Cena nie grała roli.
- Mimo to aż do dzisiaj zostałaś dziewicą, więc było to ważne.
- Mężczyźni, z którymi miałam do czynienia, traktowali dziewczynę jak przedmiot, z
którego można skorzystać. Nikt mnie nie wykorzysta! Znam swoją wartość.
- Tak, jesteś wiele warta. - Bardzo delikatnie dotknął jej policzka. - To chyba było
niełatwe, biorąc pod uwagę twój styl życia.
57
Wzruszyła ramionami.
- Daję sobie radę. Ostatnio było mi łatwiej, kiedy pojawił się Julio.
- A zanim Julio znalazł się przy tobie?
- Mówiłam po prostu wszystkim, którzy mnie nagabywali, że jestem chora
wenerycznie – odparła prosto. - Jeffrey powiedział, że to podziała, i rzeczywiście w
większości przypadków wymówka zdawała egzamin. Mężczyźni wyglądali na bardzo
przestraszonych, kiedy o tym wspominałam.
Zaśmiał się.
- To cud, że kiedykolwiek się ich pozbyłaś, skoro patrzyłaś na nich, tak jak teraz
patrzysz na mnie. - Miała niewinne i czyste oczy małej dziewczynki. - Chyba nigdy nie
umiałaś kłamać.
- Masz rację, nienawidzę tego. - Nagle zadrżała. - Ale jeśli się boję, idzie mi o wiele
lepiej.
Poczuł nagły przypływ złości na myśl o samotnej i przestraszonej Kate. Nie potrafił
zapanować nad tym silnym uczuciem. Nigdy wcześniej nie czuł się podobnie. Musiał
wziąć głęboki oddech i zmusić się do rozluźnienia mięśni.
- To musieli być jacyś słabeusze. Ja nie pozwoliłbym zbyć się tak łatwo, nawet jeśli
bym ci uwierzył.
Otworzyła szeroko oczy.
- Naprawdę?
Złapał ją za ramiona i na nowo utulił.
- Nigdy. Nigdy, jeśli chodzi o tak wspaniałą kobietę, jak ty. - Pocałował ją delikatnie
w czubek nosa. - Najpierw wysłałbym cię do dobrego lekarza na leczenie. Potem zaś
porwałbym cię i pokazał, jak wiele jest sposobów, by sprawić sobie przyjemność i nie
narazić się na żadne niebezpieczeństwo.
- Jakich sposobów? - Jej oczy pojaśniały z ciekawości.
- Pokażę ci później. Tracą urok, gdy się o nich mówi.
- Nie wyobrażam sobie nic lepszego od tego, co przed chwilą przeżyliśmy. -
Podniosła głowę i spojrzała na niego zamglonym wzrokiem. - To było piękne.
- Naprawdę, Kate? - Miał zachrypnięty głos. Była taka kochana, jak mała,
szczęśliwa dziewczynka. - Cieszę się, że tak się czułaś.
- O tak. - Jej błękitne oczy były rozmarzone. - Th dzięki tobie, Beau. Chciałabym
dać ci coś równie wartościowego. - Otarła czule usta o pulsującą na jego szyi żyłę. -
Chciałabym dać ci rzadkie przyprawy korzenne, drogie kamienie i sto dwadzieścia
talentów złota.
- Sto dwadzieścia talentów? - spytał Beau zdziwiony.
Przytaknęła.
- To jest podarunek królowej Saby dla Salomona.
58
Uśmiechnął się do niej, zmarszczki w kącikach oczu pogłębiły się.
- Powinienem to wiedzieć. - Potrząsnął ponuro głową. - Twój umysł przepełniony
jest najdziwniejszymi bzdurami. - Pocałował ją szybko, by zetrzeć z jej twarzy wyraz
zakłopotania. - Fascynujące bzdurki od fascynującej pani. Ale jeśli już o tym mowa,
moich usług nie można kupić za sto dwadzieścia talentów złota. W niektórych kręgach
uważa się je za całkowicie bezcenne. Możesz więc zachować swoje podarunki, Kate.
- Naprawdę? - Nagle w jej oczach pojawiła się nieufność - Domyślam się, jaki
podarunek byś przyjął. - Wyrwała mu się i stanęła na równe nogi. - Jako prawdziwy
dżentelmen. - Ignorując jego mrukliwy protest, wrzuciła przez głowę białą koszulę.
Podbiegła do drugiej części pokoju i zaczęła kręcić umieszczoną wysoko na ścianie
korbką. - Mocowaliśmy ją przez cały tydzień z Juliem, ale chyba było warto. Jest
połączona z dźwigiem na zewnątrz. Za sobą usłyszała okrzyk zdumienia. Spojrzała w
górę na odsuwający się sufit, odsłaniający liściaste gałęzie i oświetlone księżycem
niebo. - Chciałam leżeć pod gwiazdami. - Spojrzała przez ramię z uśmiechem. - Niestety
nie mogę tego robić zbyt często. Ptaki upodobały sobie zbytnio moje kwiaty. Pewnego
dnia obudziłam się i znalazłam papugę, która usiłowała uwić sobie gniazdo w moich
orchideach. - Dach był już całkowicie odsunięty. zabezpieczyła korbkę i wróciła do
niego. - To chyba dziwne, miała tyle innych orchidei w lesie. - Uklękła przy nim. - Nie
rozumiem, dlaczego musiała ... - Przerwała. - Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Naprawdę? - spytał roztargniony. Światło lampki otaczało jej jasne włosy aureolą.
Podobne błyski miała w oczach. Przyciągnął ją do siebie, tulił i ukołysał w ramionach. -
Nie wiem dlaczego. Być może nie jestem przyzwyczajony do kobiet, które żyją w
domkach na drzewach, i mają w tych domkach dachy, które rozsuwają się, by ukazać
gwiazdy.
- Tracą w takim razie coś niezwykłego - powiedziała z zapałem, przytulając się do
niego. – Spójrz na nocne niebo. Wydaje się tak bliskie, jakby można było go dotknąć. -
Zaśmiała się. – To powinno ci się spodobać. Nocny, niebieski aksamit dla ciebie.
Możesz go dotknąć. Czy podoba ci się mój podarunek?
- O, tak, bardzo mi się podoba. - Delikatny i ciepły powiew poruszył gałęziami nad
nimi. Otoczył ich zapach bogatej ziemi, dzikich kwiatów i wilgotnej trawy. Niebo było
niebieskie i aksamitne, a gwiazdy tak samo jasne i piękne, jak oczy Kate. Pogładził
jeszcze raz jej loczki, walcząc z niemęską słabością, która ściskała mu gardło. - Moja
kochana, jedwabista Kate i niebieskie, aksamitne niebo. Czy mógłbym się temu oprzeć?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pierwsze promienie świtu przebłyskiwały przez lśniące, zielone liście. Zadrżała i
bezwiednie przysunęła się bliżej Beau. "Jest ciepły - pomyślała sennie - ciepły i twardy,
a jednak ... "Otworzyła oczy i spojrzała z bliska na jego twarz. Zadrżało jej serce.
Wyglądał bezbronnie. Sen zatarł cały jego cynizm i zjadliwy dowcip. Końce długich rzęs
złociły się. Nie zauważyła wcześniej, że jego ciemne włosy miały takie same, złotawe
pasma. Był taki piękny. Delikatnie dotknęła palcem rzęsy rzucającej długi cień na jego
policzek. Zamrugał powieką i szybko cofnęła palce. Nie chciała go budzić. Kiedy się
59
zbudzi, nałoży znów maskę oddzielającą go od świata. Kiedy śpi, może udawać, że do
niej należy, kiedy się ocknie, wszelkie podobne fantazje pójdą w niepamięć. Ta smutna
świadomość wyzwoliła ją z uroczego i euforycznego rozmarzenia.
Oczywiście, że do niej nie należy. Noc rozkoszy niewiele znaczy dla mężczyzny.
Powinna o tym pamiętać. Julio i Jeffrey byli tego idealnymi przykładami, podobnie jak
inni mężczyźni, z którymi miała do czynienia przez wszystkie lata. Nawet jeśli dla niej ta
noc była niezwykła, nie powinna spodziewać się podobnej reakcji ze strony Beau.
Prawie się nie znali, równie czuły i kochający był pewnie dla każdej innej kobiety, która
dawała mu seksualną rozkosz. Skąd mogła wiedzieć? Skąd mogła wiedzieć, jak się czuł
i co myślał?
Zaczęła się ostrożnie odsuwać, starając się go nie zbudzić. Poczuła nagle potrzebę
usprawiedliwienia. To ona była bezbronna, nie on. Nie tylko z powodu przedmiotu ich
umowy, ale ze względu na swoją m ilość do niego. Ostatniej nocy, niezależnie od
wszelkich starań, nie była już w stanie obronić się przed tą myślą. Kochała go, a to
uczucie było dla niej jednoznaczne z poddaniem się. Poddanie się Beau było bardzo
niebezpieczne, ale teraz nie miała już wyboru. Znała tylko jeden rodzaj miłości. W
porównaniu z nią uczucia, jakie żywiła dla Jeffreya i Julia, wydawały się jej bledsze.
Z największą uwagą zsunęła się z materaca i wstała. Wzięła ze skrzyni parę
ręczników i podniosła białą koszulę z podłogi obok materaca. Potem cichutko wymknęła
się przez drzwi. Pół godziny później, wykąpana już, wyciągnęła się na ręczniku na
omszonym brzegu i wygrzewała się w porannym słońcu. Mimo :wczesnej pory promienie
ogrzewały mocno jej nagie ciało, nie miała jednak ochoty chować się pod gałęziami
zwieszającymi się z drzew lub wchodzić do zimnego stawu. Cudowne ciepło spływające
na całe ciało dawało niemal zmysłową przyjemność. Zawsze kochała słońce. Jak można
żyć w chłodnym klimacie, gdzie mróz i śnieg stanowią regułę?
Lód. Beau spędził dwa lata na lodzie zgodnie ze swym powołaniem. A przecież był
stworzony dla słońca. Złote oczy, złote włosy i lekki, złoty czar. "Może nie taki lekki" -
pomyślała sennie. Chwilami był skomplikowany i szorstki, zadziwiał ją i wprawiał w
osłupienie. W sumie takie chwile zdarzały się dość często w czasie ich znajomości.
Trudno jej było teraz o tym myśleć, kiedy wciąż pamiętała czułą i dziką namiętność.
Pamiętała złoto ...
Zwinne dłonie, które teraz rozdzieliły jej uda, były silne, delikatne i znajome. Beau.
Uśmiechnęła się błogo, nie otwierając oczu. To wymagało zbyt wielu wysiłku, a przecież
tak przyjemnie było tu leżeć, pozwalając, by ,pełne energii słońce spływało na nią i Bea
u docierał do niej jednym, łagodnym pchnięciem. Kiedy się połączyli, uspokoił się i
wyglądał na zadowolonego. Pieścił delikatnie jej loki, po czym leniwie gładził jej ramiona,
piersi oraz delikatną skórę na brzuchu. Grzało ją gorące słońce, on głaskał ją i pieścił
delikatnie, a jego namiętna i czuła męskość łączyła się z nią. Nigdy nie myślała, że
dwoje ludzi może być tak blisko siebie. Otworzyła oczy, by mu o tym powiedzieć.
Zobaczyła nad sobą jego poważną, napiętą twarz i piękne, zmysłowe usta. Powoli i
leniwie zaczął się w niej poruszać.
- Beau.
- Szsz - rzekł chrapliwie. - Nic nie mów. Wyglądasz w słońcu jak ofiara złożona
bogu Ra. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie i nie wejść w ciebie, przyjmując za niego
60
ofiarę. Odpręż się i pozwól mi na wszystko. Mamy nieskończenie wiele czasu. Kocham
Czuć wokół siebie twoje ciepło.
Dłońmi przebiegł po jej ciele, delikatnie ją dotykając, pieszcząc i znów dotykając.
Nie był zachłanny, po prostu dotykał jej przez chwilę, po czym puszczał; tak jak gładzi
się piórka ptaka, zanim odleci. Poruszał się wciąż w tym samym, łagodnym i zaborczym
rytmie. Znów zamknęła oczy.
- Dobrze, Kate. - Szept Beau był aksamitnie łagodny. - Powiedziałem ci, że chcę na
ciebie spłynąć jak złoty deszcz. Pozwól się ogrzać i wypełnić. - Palcami dotarł między jej
uda, zręcznie poszukując i pieszcząc ją. Nagle głęboko zaczerpnęła powietrza i
otworzyła szeroko oczy.
- Lubisz to? - Beau uśmiechnął się do niej leniwie. - Tak myślałem. Kocham twoje
westchnienia i twoje spojrzenia małej dziewczynki, która właśnie dostała piękny prezent.
- Posunął się gwałtownym pchnięciem do przodu, dotykając jej i drażniąc. Opuściła ją
wszelka senność.
- Przykro mi cię rozczarować, Beau, ale ty mnie nie rozgrzewasz. - Straciła oddech.
- Palisz mnie.
- Podejmujesz takie ryzyko, leżąc nago w słońcu - powiedział niskim głosem,
wsuwając ręce pod jej pośladki i wgłębiając się jeszcze mocniej w coraz bardziej
wilgotne gorąco. - Postaram się, żeby to oparzenie było jak najbardziej przyjemne.
Dotrzymał słowa. Rzeczywiście palił ją, przeszywając ogniem, którego zagaszenie
spowodowałoby agonię. Czuła się nierealnie, leżąc na małej, słonecznej polance, w
otoczeniu ciemnej i bujnej zieleni. Byli spowici w światło, które odsłaniało wszystko,
kryjąc ich jednocześnie we mgle jak ze snów.
Gorączka na zewnątrz, gorączka wewnątrz. Cisza, jeśli nie liczyć nierównego
oddechu Beau i jej westchnień satysfakcji i rozkoszy. zapach mydła i piżma, ziemia pod
nimi. Gorączka na zewnątrz, pożar wewnątrz. Złote oczy Beau zwęziły się nad nią ze
skupieniem. Poruszał biodrami z łagodnością, lecz jednocześnie z wybuchową siłą.
Strzępy nieba widoczne przez drzewa – nieba już nie aksamitnego, lecz szafirowego.
Pożar na zewnątrz, pożar wewnątrz. Wznoszące się dłonie Beau. Jej własny krzyk,
prawie szloch. zagłębienie się, siła, pożar. O, słodkie nieba, cudowny, gwałtowny pożar!
Na zewnątrz, wewnątrz, ogień - pożar!
Beau opadł na nią. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, jakby spragniony był
tlenu. Trzymał ją wciąż za biodra i przyciągał do siebie, nie chcąc zrezygnować ze
zdobyczy namiętności. Przyciskała go do siebie z taką samą desperacją. Jeszcze nie.
Niech to trwa. Piękno zawsze tak szybko umyka. Choć tym razem niech trwa.
- Jestem dla ciebie za ciężki. - Uniósł się i zsunął z niej, powoli uspokajając
oddech. - Boże, przepraszam Kate, prawie cię zgniotłem.
- Nie zauważyłam - odpowiedziała beztrosko Kate. Podsunęła się bliżej, wplatając
palce w kępkę sprężystych włosów na jego piersi. Rzęsy skromnie skryły czający się w
jej oczach żart. – Byłam wtedy zbyt zajęta.
Zaśmiał się.
61
- Mam nadzieję, że niczym konstruktywnym.
Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. To nie przemyślana uwaga była niestety zbyt
prawdopodobna. Pozwalał sobie na żarty jak z każdą inną kobietą. To nie był byle kto, to
była Kate. Trzeba było o nią dbać i troszczyć się. Pomyślał ponuro, że ostatnio nie
wywiązał się skutecznie z tego zadania.
Wstał, po czym zsunął się z brzegu do lodowatej wody.
- Mam ochotę na zimną kąpiel- rzekł lapidarnie. - Szkoda, że nie wziąłem jej
przedtem. – Popłynął szybkimi ruchami do środka stawu.
Kate usiadła, patrząc za nim ze zdumieniem. Beau był ewidentnie zmartwiony, ale
przejście od śmiechu do smutku nastąpiło tak szybko, że trudno go było zrozumieć. Co
go tak poruszyło? Potem poczuła lodowaty dreszcz, gorszy od tego, którego doznał
Beau, wskakując do wody. Ciąża. Beau przestraszył się, że zaszła w ciążę, i że to zmusi
go do odpowiedzialności. Było to jedyne wytłumaczenie tego nagłego chłodu i ucieczki.
Weszła do wody, nie czując prawie jej chłodu na rozgrzanym przez słońce ciele.
Nie myślała wcześniej o konsekwencjach miłosnej nocy, ale i tak nie zasmuciłoby to ją
zbytnio. Nieślubne pochodzenie nie musi koniecznie oznaczać braku miłości, jakiego
ona zaznała. Jeśli zaszłaby w ciążę, jej dziecko wychowane zostałoby w atmosferze
miłości. Nie wolno więc jej przejmować się reakcją Beau na myśl o ewentualnej ciąży.
Nie znał jej na tyle, by wiedzieć, że nie spodziewałaby się wtedy od niego wsparcia ani
pomocy. Mimo to czuła pewien chłód i nie chciała stanąć oko w oko z Beau, pamiętając
jego szorstkie zachowanie. .
Wyszła na brzeg, osuszyła się szybko i włożyła koszulę. Nie oglądając się poszła
szybko ścieżką w stronę domu. Miała już na sobie dżinsy i zapinała właśnie miękką,
białą, bawełnianą koszulkę, kiedy w drzwiach pojawił się Beau. Wcisnął na siebie
krótkie, jeszcze wilgotne dżinsy. Twarz miał zachmurzoną, zamknął drzwi.
- Czemu, do diabła, nie powiedziałaś, że idziesz? Odwróciłem się na chwilę i już
cię nie było.
- Nie miałam powodu, by zostać - powiedziała cicho, podwijając do łokci długie
rękawy koszuli. - Chciałam się ubrać i nie było potrzeby, by cię niepokoić. - Przeczesała
palcami mokre włosy. – Nie będzie mnie przez krótką chwilę. Tu i tak nie mam nic do
roboty. Jeśli chcesz, weź sobie jakąś książkę ze skrzyni. Gdybyś był głodny, znajdziesz
tam szynkę w puszce i trochę soku pomarańczowego.
- Nie będzie cię - powtórzył bezmyślnie, ściemniały mu oczy. - Można wiedzieć,
dokąd się wybierasz beze mnie?
- Muszę sprawdzić samolot. Nie ma sensu, żebyśmy szli razem. Przesieka jest
niedaleko stąd. Wrócę za godzinę.
Zimna logika jej wywodów nie zbiła go z tropu.
- Wrócimy za godzinę - powiedział srogo. - Chyba ci jasno wyjaśniłem, że
stanowimy teraz drużynę.
Starała się nie patrzeć mu w oczy. Wsunęła stopy w tenisówki i pochyliła się, by je
zawiązać.
62
- Między nami nic nie jest dokładnie wyjaśnione. Nie powinieneś czuć się za mnie
odpowiedzialny. - Wstała i spojrzała mu pewnie w oczy. - Potrafię sama o siebie zadbać.
Robiłam to przez wiele lat i nie widzę powodu, by teraz cokolwiek zmieniać. - Na chwilę
przerwała. - żadnego powodu. - Otworzyła szeroko zdziwione oczy, słysząc jak rzucił
przekleństwo. O co .mu teraz chodziło? Myślała, że ulży mu świadomość, że nie będzie
mu stwarzała problemu. Być może ciągle jej nie rozumiał. - zawarliśmy umowę,
niezależnie od okoliczności uznaję wszystko jako jej część.
- Na Boga, przestań! - przerwał jej. - Ta idiotyczna umowa nie ma z nami nic
wspólnego. Już nie. Za kogo mnie bierzesz? Kobieta, z którą zawarłem tę umowę, nigdy
tak naprawdę nie istniała. Jesteś ofiarą swego życia i jeśli myślisz, że będę to
kontynuować, to chyba postradałaś zmysły. - Przesunął palcami po włosach, rozjaśniony
słońcem lok opadł mu na czoło. - Uważasz, że jeśli zaszłabyś ze mną w ciążę,
powinienem po prostu odwrócić się na pięcie, odejść i zapomnieć o tobie. Mała
męczennica. Szkoda, że w tej dżungli nie ma paru lwów, rzuciłbym cię na pożarcie.
- Nie masz się co denerwować. Chciałam po prostu, żebyś wiedział, jak się czuję.
- Wiem, do cholery, jak się czujesz. Jesteś przyzwyczajona do zajmowania
ostatnich pozycji i pozwalania każdemu, by narzucał ci swoją wolę. Po mnie
spodziewasz się tego samego. – zacisnął usta. - Niestety, nie zaspokoję twoich
masochistycznych potrzeb. zaopiekuję się tobą, czy tego chcesz, czy nie. - Wziął
głęboki oddech. - Być może jest już za późno, by zapobiec ciąży, ale od tej chwili
choćbym miał zdechnąć, nie pozwolę sobie cię dotknąć.
Poczuła dotkliwy ból, aż zrobiło się jej słabo.
- To nie jest konieczne - powiedziała otumaniona. - zawarliśmy ...
- Pieprzę tę umowę - odparł szorstko. - Czy ty mnie wreszcie posłuchasz? Nie ma
żadnej umowy, a ta noc i dzisiejszy poranek w ogóle nie istniały. Kiedy wydostanę cię z
tej wyspy, wyślę cię do Stanów i urządzę w Connecticut u moich przyjaciół. Dany i
Anthony zajmą się tobą. – Zmarszczył w zamyśleniu czoło. - Znajdę ci domowego
nauczyciela, który przygotuje cię do egzaminu na uczelnię. Potem wybierzemy ci
colIege niedaleko domu, żebyś mogła wracać na weekendy. Spodoba ci się w Briarcliff.
Dany dobrze cię przyjmie.
- Dany? - spytała Kate ze zdziwieniem.
- Dany Malik, moja stara przyjaciółka. Trenowałem ją przez sześć lat, nim zdobyła
złoty medal w łyżwiarstwie figurowym na olimpiadzie w Calgary dwa lata temu.
-To ona była w więzieniu - powiedziała Kate z wolna, czując ukłucie zazdrości. -
Musiałeś się bardzo o nią troszczyć.
- Ona i Anthony są moimi najlepszymi przyjaciółmi - odparł po prostu. - zajmą się
tobą doskonale. Dany i Anthony są w trasie z rewią na lodzie tylko przez parę miesięcy
w roku, resztę czasu spędzając w Briarcliff. Takiego statecznego życia właśnie ci
,trzeba.
- Poczekaj chwilkę - przytrzymała go za rękę. - Nie bardzo to wszystko rozumiem.
Gdzie jest w tym wszystkim miejsce dla ciebie?
63
- Będę niedaleko - powiedział wymijająco. - Przynajmniej do czasu, gdy
zorientujemy się, czy ...
- Nie jestem w ciąży - dopowiedziała zgryźliwie. - Jak to miło z twojej strony. -
Skrzyżowała ręce na piersi, by opanować drżenie. - Chyba powinnam ci być wdzięczna
za hojność. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli tego nie uczynię. Nie potrzebuję ani
twojej uprzejmości, ani hojności. Niczego od ciebie nie potrzebuję. - Przeszła przez
pokój i chciała podejść do drzwi. - Teraz, kiedy się już rozumiemy, chciałabym ...
Złapał ją za ramiona i silnie potrząsnął.
- Nie rozumiemy się i nie opuścisz tego pokoju, zanim tak się nie stanie. Zbyt wiele
razy obserwowałem takie szalone związki i nie pozwolę, by to samo nam się przytrafiło.
- Patrzył na nią błyszczącymi oczyma. - Nie będę siedział w Briarcliff, kiedy cię już tam
umieszczę. Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię pragnę? Chcę cię dotykać, pieścić
i posiadać - niekoniecznie w tej kolejności, jak udowodniłem nad stawem. Powiedziałem
ci, że nie jestem młodym chłopcem, ale zachowuję się wręcz przeciwnie. Jak długo bym
wytrzymał, nie zaprowadzając cię co tydzień do najbliższego motelu, jeśli byłabyś w
moim zasięgu? - Przyciągnął ją bliżej do siebie, tak by poczuła wyraźnie jego
podniecenie. - Do diabła, spójrz na mnie! Właśnie ci powiedziałem, że cię nie dotknę, a
wystarczy, byś skinęła głową, a ja rzucę cię na materac i powrócimy do tego, co
przerwaliśmy trzy kwadranse temu. za bardzo cię pragnę, by udawać platonicznego
przyjaciela i to nie fair z twojej strony, kiedy ty się tak zachowujesz.
- Nie? To chyba o wiele bardziej uczciwe niż układy, jakie mi proponujesz -
odparła, patrząc mu prosto w oczy. - To jedyny układ, na jaki .się zgodzę. Nie chcę być
dzieckiem, które z twojej łaski skubie okruchy ze stołu. Dawałabym ci to, czego
oczekujesz za swoje pieniądze. - Uśmiechnęła się gorzko. - To inna umowa, nie tak
różna od poprzedniej, z tym że sprawdziłeś już próbkę towaru.
Zacisnął ręce na jej ramionach.
- Czy wreszcie się zamkniesz? -warknął przez zaciśnięte zęby. - Mówisz o sobie
jak o prostytutce. Nie chcę cię jako kochanki na weekend, jesteś zbyt niezależna, by
przyjąć jakąkolwiek inną formę pomocy.
- I masz rację - odparła jasno. -Tylko dlatego, że tak zdecydowałam. Ja dysponuję
moim życiem, a nie ty. - Wyrwała mu się. - zaplanowałeś wszystko do ostatniego
szczegółu. College, twój ustatkowany styl życia, twoi bardzo pomocni przyjaciele. Nie
wpadło ci do głowy, by spytać mnie o zdanie? BARDZO chciałabym pójść do szkoły.
Uczenie się nowych rzeczy jest pasjonujące, czułabym się jak w niebie w otoczeniu
wspaniałych książek. - Uniosła dumnie podbródek. Ale nie jestem taką ignorantką, za
jaką mnie uważasz. Być może nie mam formalnego wykształcenia, ale pracowałam i
uczyłam się równie dużo.
- Wiem o tym- rzekł gburowato. O Boże, teraz ją zranił. Dlaczego słowa nie brzmią
tak, jak powinny? - Jesteś z pewnością lepiej zorientowana niż większość absolwentów
uniwersytetów, których znam. Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o wykształcenie. Są
tańce, zawody baseballowe, wykłady i ...
Zamilkł bezsilnie. Jak mógł ją przekonać, gdy sam nigdy tym wszystkim się nie
zajmował? A może jej by się to spodobało? Miała w każdym razie prawo poznać życie
64
wśród ludzi. Umożliwienie jej tego było jego obowiązkiem. Obowiązek. Nie myślał o
obowiązku i odpowiedzialności, od kiedy zostawił Dany i Anthony'ego dwa lata temu. O
dziwo, nie było to tak nieprzyjemne, jak się spodziewał. Nie w przypadku, jeśli
obowiązek oznaczał Kate. Z czasem być może to polubi.
Patrzyła na niego nie rozumiejąc. Tańce; mecze baseballowe? Zupełnie jakby
mówił w obcym języku. Co te rzeczy miały z nią wspólnego? Nie była dzieckiem, by
proponować jej podobne rozrywki. Oczywiście Beau myślał o niej w tych kategoriach.
Miała rację, traktował ją jak dziecko, nad którym trzeba się litować. Część jego uczuć
stanowiło być może pożądanie, ale ich podstawą była litość. Poczuła urazę nie
pozbawioną bólu. Wszystko byłoby łatwiej znieść od tego.
- Nie, dziękuję ci - odparła otępiała, układnym głosem grzecznej dziewczynki. -
Jestem pewna, że nie odpowiadałby mi taki styl życia.
- Skąd wiesz, skoro tego nie spróbowałaś? - spytał szorstko. - Czeka na ciebie cały
świat nowych doświadczeń. Jesteś jak pusta karta, na której nikt nic nie napisał.
- Przykro mi cię rozczarować, ale na tej karcie już pisano. Nie żyłam w klasztorze,
jeśli chciałbyś wiedzieć. W niektórych dziedzinach mogę być ograniczona, ale w innych
dorównuję ci doświadczeniem. - Otworzyła drzwi i spojrzała na niego przez ramię. Oczy
miała pełne łez. - Nic nie wyjdzie z tej umowy. Będziesz musiał poszukać kogoś innego,
nad kim roztoczysz patronat. - Zeszła zwinnie po drabinie.
Usłyszała krzyk dochodzący z platformy, ale nie zatrzymała się na jego wołanie:
"Kate!" Miała na pewien czas, a może na zawsze, dość walki. Nie wolno jej było
rozpłakać się przy nim. To tylko utwierdziłoby go w przekonaniu, że jej egzystencja była
nieustannym oczekiwaniem na wyzwolenie z przestępczego życia. Nie była ani ofiarą,
ani nie będzie przedmiotem litości, do diabła!
Ruszył za nią po drabinie, ale była już na dole. zanim dotarł do ostatniego stopnia,
znikła w gąszczu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cessna była bezpieczna. Tak naprawdę Kate nie spodziewała się, że ludzie
Desparda odnajdą samolot. Schowany na skraju polany pod zielono-beżowym
maskującym brezentem wtapiał się idealnie w krajobraz, gdy obserwowano teren z lotu
ptaka. Mógł go odkryć jedynie naziemny patrol, a ludzie Desparda nie byli przygotowani
do tego rodzaju akcji. Mimo to świadomość, że stoi bezpiecznie, przyniosła ulgę.
Sprawdziła opony, by upewnić się, czy nie uszło z nich powietrze, i właśnie prostowała
brezent na skrzydłach, kiedy usłyszała za sobą radosny głos.
- Wpadliśmy na ten sam pomysł. Jest gotowy do drogi? Odwróciła się w jego
stronę.
- Julio! Co ty tu robisz? Nie spodziewałam się ciebie przed wieczorem.
Wzruszył ramionami.
65
- Consuelo chciała pójść do miasta wczoraj wieczorem zamiast dziś rano, żeby
zasmakować uroków grzesznej metropolii. - Mrugnął ciemnymi oczyma. - Starałem się
ją przekonać, że wystarczą jej uroki mojego wspaniałego ciała, ale chciała obu rzeczy
naraz. Bardzo zachłanna seniora. - Podszedł, by pomóc wyrównać brezent. - Zostaliśmy
więc w hotelu przy porcie, przeszedłem się po kilku barach i nastawiłem ucha. żeby się
tu dostać, pożyczyłem motocykl jej brata, a przedtem zostawiłem Consuelo w domu.
- I?
- "Searcher" został zarekwirowany. Przycumowano go w przystani, ma dwóch ludzi
do ochrony.
- A załoga?
- Seifert i załoga trzymani są w areszcie domowym w gospodzie "Black Dragon". -
Skrzywił się. - Słyszałem, że to bardzo łagodne więzienie. Władze nie ryzykują
nieporozumień z korporacją Lantry'ego, nawet po to, by przypodobać się Despardnwi.
Dano im najlepszy jamajski rum i najbardziej utalentowane dziewczęta od Alvareza, by
im ogrzały łóżko. Władze starają się oczywiście uprzyjemnić im pobyt w Castellano.
Problem w tym, że ta gościna może potrwać długo.
- Dlaczego?
- Despard szaleje jak wściekły byk. Wszyscy w Maribie słyszeli, że zniszczyłaś mu
kokainę. - Pokiwał głową. - Despard nie lubi tracić pieniędzy, a jeszcze bardziej nie
znosi, gdy się z niego naśmiewają. Trochę wysiłku, by potrzymać przez pewien czas
Seiferta w niepewności, pomoże mu ocalić twarz.
Kate przygryzła wargę.
- Jak długo?
Julio znów wzruszył ramionami.
- Kto to wie? - Położył jej dłoń na ramieniu w geście pocieszenia. - Nie rób takiej
zmartwionej miny. Mówiłem ci, dają im wszystko, czego zapragną.
- Wszystko poza wolnością - powiedziała poważnie Kate.
Dla Daniela mogło to być ważniejsze niż udogodnienia proponowane przez władze.
Po przeżyciach w Sedikhanie nawet najmniejsze ograniczenie mogło decydująco
zaważyć na jego nerwach. - To nie jest w porządku, żeby cierpieli za to, że chcieli nas
uratować.
Julio stał się mniej swobodny.
- Nie torturują ich wymyślnymi przyrządami, Kate - powiedział. - Niewiele możemy
zrobić. W holu przy ich pokojach jest dwóch uzbrojonych strażników.
- Jesteś nieźle poinformowany - powiedziała z uśmiechem Kate. - Wszystko to
podsłuchałeś w barze?
- Zależało mi na dokładności - odparł Julio. - Wiedziałem, że muszę mieć arsenał
informacji, żeby cię przekonać, jakim szaleństwem byłoby podejmowanie jakichkolwiek
kroków.
66
- Dwóch ludzi w korytarzu? - spytała Kate, marszcząc czoło.
Julio przytaknął.
- Nawet jeśli uda ci się wydostać załogę z gospody, nie ma żadnego sposobu na
to, by doprowadzić ich .tutaj do samolotu i nie zostać złapanym.
- Nie, nie udałoby się nam doprowadzić ich do samolotu - zgodziła się w
zamyśleniu. – Będziemy musieli zabrać ich na statek.
Zamknął oczy.
- Madre de Dios
2
, czemu się nie domyśliłem, że na to wpadniesz? - Otworzył usta i
pokiwał głową - Kate, nie możesz po prostu odbić statku i wypłynąć z portu, nie
spodziewając się spotkania z władzami. Nigdy nie udałoby ci się wypłynąć z wód
terytorialnych Castellano, oskarżyliby cię o piractwo i wszystko, co by im wpadło do
głowy.
- Jeśli mnie nawet złapią, to nic już nie pogorszy mojej sytuacji - odparła poważnie
.. Słyszałeś, jak tu traktują więźniarki.
- Właśnie dlatego nie powinnaś ryzykować utraty wolności. Kate, dlaczego nie
wyślemy Lantry'ego do Santa Isabella i nie pozwolimy mu użyć wszelkich wpływów, by
uwolnił Seiferta i jego ludzi?
Pokiwała przecząco głową.
- To by za długo trwało. Nie wolno mi zostawić ich na Maribie, jeśli istnieje szansa,
by ich stąd wydostać. Jestem teraz za nich odpowiedzialna.
- Nie możesz brać na siebie problemów całego świata, Kate. - Ciemne oczy Julia
były łagodne. - Musisz dokonywać wyboru. Jeśli zajmiemy się Seifertem i jego ludźmi,
będziemy musieli zapomnieć o cessnie. Czy uratowanie Seiferta z załogą jest
ważniejsze, niż ułatwienie Jeffreyowi wejścia w nowe życie?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła szybko Kate. - Musimy po prostu znaleźć
sposób, by załatwić obie sprawy.
Patrzył na nią ze zmęczeniem i rezygnacją.
- Jest coś prostszego? - spytał zjadliwie. - Jak się znudzisz, znajdziemy ci inny
skład kokainy do spalenia, prawda?
Zmarszczyła niecierpliwie czoło i spojrzała na niego.
- Nie żartuj, Julio, to bardzo poważna sprawa.
- O tym właśnie chcę cię przekonać - powiedział. - Zbyt poważna i niebezpieczna,
byśmy się jej podejmowali.
Oblizała nerwowo usta, wiedząc, że to nie spodoba się Juliowi.
- Myślałam o tym, żebyśmy się podzielili. - Podniosła rękę, by powstrzymać protest;
którego była pewna ze strony Julia.- To jedyny rozsądny krok, jaki możemy poczynić.
2
Madre de Dios (hiszp.) - Matko Boska. [przyp. red.]
67
Pójdę do Mariby i zastanowię się, jak wydostać kapitana i załogę z Castellano, ty
możesz zawieźć Beau do Santa Isabella i dostarczyć Jeffreyowi samolot.
- Nie - odparł stanowczo Julio. - Nie puszczę cię samej do Mariby.
- Musisz jechać - starała się go przekonać Kate - To nie będzie takie
niebezpieczne.- Nie zwróciła uwagi na jego niedowierzające parsknięcie i szybko mówiła
dalej. - Pójdę do Consuelo i poproszę, żeby pożyczyła mi motocykl brata. - Przygryzła w
zamyśleniu wargę. - W luźnej kurtce i hełmie z daszkiem będę nie do rozpoznania.
- A strażnicy? - spytał Julio. - Pstrykniesz po prostu palcami i sprawisz, że znikną?
- Jeszcze nie wiem. Muszę o tym pomyśleć. W każdym razie, kiedy uwolnię
kapitana Seiferta, on pomoże mi odbić statek - powiedziała z uśmiechem. - Myślę, że
byłby bardzo dobrym piratem. Już go widzę z opaską na oku i wyszczerbionym
sztyletem w zębach.
- Jeśli zajdziesz tak daleko - rzekł Julio. - Z pewnością nie uda ci się. Nie mogę ci
na to pozwolić, Kate.
Zachmurzyła się.
- Nie masz wyboru, Julio - odparła spokojnie. - Będzie dokładnie tak, jak
powiedziałam. To jedyny sposób, by pomóc załodze i Jeffreyowi.
- Nie - rzekł stanowczo Julio.
- Tak - powiedziała z podobnym uporem Kate. - Jeśli nie chcesz tego zrobić dla
innych powodów, traktuj to jako spłatę długów. - Przerwała celowo na chwilę. -
Salwador, Julio. - Kate, nie rób tego - powiedział tonem niemal błagalnym. - Nie zmuszaj
mnie, by ci na to pozwolił.
Bitwa była wygrana. Miał to wypisane na twarzy. Żałowała tylko, że nie zdołała
przekonać go w inny sposób. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie przejmuj się, wszystko się uda.
- Naprawdę? Chciałbym być tak pewien. Masz to zamiar zrobić dziś wieczorem?
Przytaknęła.
- Nie ma sensu czekać. Być może uda mi się ich zaskoczyć.
Zniecierpliwiony zaklął dosadnie po hiszpańsku.
- Mówisz, jakbyś dysponowała eskadrą komandosów, a nie była samotną kobietą.
To szaleństwo. Jestem szalony, że ci na to pozwalam.
- Pozwalasz? - rzekła ostro. - Myślałam, że wybiłam ci z głowy tego rodzaju
arogancję. – Wciąż miał zachmurzone czoło, poczuła teraz wyrzuty sumienia. Jej
staremu przyjacielowi trudno było się z takim faktem pogodzić, podobnie jak jej samej
byłoby niełatwo w identycznej sytuacji. - Posłuchaj, jeśli ci to pomoże, możesz poczekać
do wieczora, zanim polecisz z Beau na Santa Isabella. Kiedy będziemy na pokładzie
"Searchera" przekażę ci przez radio, że jesteśmy bezpieczni.
- Bezpieczni? Masz na myśli, zanim Guardia Costa ...
68
- Być może to się nie zdarzy .. Przerwała mu. - Dobrze. Gdzie zostawiłeś motocykl
Manuela?
- Na skraju lasu, niecały kilometr od drogi, która prowadzi do wioski Consuelo –
odpowiedział niechętnie Julio. - Poproś Consuelo o wszystko, w czym ci może pomóc.
Zawsze cię lubiła.
- O to, co jej nie narazi na niebezpieczeństwo - zgodziła się Kate. Zawahała się. -
Poczekaj tu lepiej do zachodu słońca, potem wróć do domku po Beau i zaprowadź go do
samolotu. – Wzruszyła niepewnie ramionami. - Może sprawiać trochę kłopotu.
- Bo jest człowiekiem o zdrowych zmysłach - odparł złośliwie Julio. - Nie udałoby ci
się zmusić go szantażem do tego szaleństwa. Nie zaciągnął u ciebie żadnych długów,
na które mogłabyś się powołać.
Nie, to ona ciągle miała wobec niego dług. Dług, którego nie pozwoliłby jej teraz
spłacić. "Miał większą ochotę, by mnie adoptować, niż żyć jak z kochanką" - pomyślała
gorzko. Kto by się spodziewał, że cyniczny Beau Lantry, którego spotkała w barze
Alvareza, właśnie tak się zachowa? Jeśli mogłaby. uwolnić jego załogę i oddać mu
statek, byłaby to niewielka rekompensata wobec długu, który miała spłacić przed
zniknięciem z jego życia.
- Poczekaj do zachodu słońca - powtórzyła. - Do tego czasu zrozumie, że jest za
późno, by mnie powstrzymać. Powiedz mu, że spotkam się z nim na Santa Isabella.
Julio spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- A spotkasz się?
- A gdzie indziej? - spytała wymijająco. Wszędzie, gdzie mogłaby uciec przed
litością i hojnością Beau. Kochała go tak, że mogła się z nim spotkać jedynie na równym
poziomie.
- Kate ... Odwróciła się.
- Muszę iść. -Spontanicznie wróciła do niego, stanęła na palcach i musnęła ustami
jego policzek. - Uważaj, Julio.
- Ja mam uważać? - burknął. Wziął ją za rękę i ruszył równo za nią. - Nie
pozbędziesz się mnie tak szybko. Odprowadzę cię do motocykla. Zostawiłem pod
siedzeniem ciuchy, które pożyczyłem dla Beau od Manuela. - Skrzywił się, patrząc na
niebieską koszulkę z krótkimi rękawami, której nie mógł dopiąć na swej szerokiej piersi. -
Mam nadzieję, że będą na niego lepiej pasować niż na mnie.
- Miło mi będzie w twoim towarzystwie - powiedziała z uroczym uśmiechem. Tak
wiele razem podróżowali. Myśl, że może to być na pewien czas ich ostatnia wspólna
przechadzka, sprawiła jej przykrość. Zacisnęła dłoń na ręce Julia. - Przy okazji, czy
wyjeżdżając z CasteUano mógłbyś zabrać ze sobą moją karuzelę z pozytywką? -
Zaśmiała się niepewnie. - O inne rzeczy się nie boję, ale chciałabym wiedzieć, że
karuzela jest bezpieczna. Nie zapomnisz?
Skinął głową.
- Będę pamiętał. - Odchrząknął. - Oddam ci ją nietkniętą na Santa IsabeIIa.
69
Odwróciła wzrok i przyspieszyła mimowolnie kroku.
- Tak, zrobisz to - rzekła nie frasobliwie. - Na Santa IsabeIIa.
Julio wchodził po drabinie do domku na drzewie. Sylwetka mężczyzny siedzącego
na platformie i oświetlonego przez promienie zachodzącego słońca rzucała długi cień.
"Tak jakby zmierzchało" - pomyślał Julio. Z nieruchomej postaci Lantry'ego wyczytać
można było napięcie. Julio pomyślał, że nie chciałby tego nigdy więcej oglądać.
- Gdzie ona jest? - Zabrzmiał ostry i szorstki głos Lantry'ego, kiedy Julio pojawił się
na platformie. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł, że Lantry miał równie napięty i ostry
wyraz twarzy.
- Jest bezpieczna - odparł krótko Julio. Madre de Dios, miał nadzieję, że to prawda.
Rzucił stertę ubrań u stóp Lan¬try'ego.
- Pożyczyłem ci ciuchy na zmianę. - Spojrzał na nagi tors mężczyzny, który przed
nim siedział. - Może nie będą pasować doskonale, ale przynajmniej moskity nie zjedzą
cię żywcem.
- Gdzie ona jest? - powtórzył Beau.
Pierwsza, przynosząca ulgę wiadomość, że Kate jest bezpieczna, zatarta została
przez złość. Gdyby miał ją teraz przy sobie, potrząsnąłby nią z całej siły, jak ukochanym,
ale nierozsądnym dzieckiem, które za długo nie wracało do domu. Ukochane. Tak,
właśnie, ukochane. Godziny, które spędził martwiąc się i umierając z niepokoju, gdy
Kate znikła w lesie, uświadomiły mu dokładnie ten fakt. Wiedział o tym już wcześniej, ale
niepokój zatarł wszelkie wątpliwości.
- Do diabła, powiedziała, że samolot jest niedaleko, a nie było jej przez cały dzień.
– Szybkimi ruchami wbijał ramiona w niebiesko-kremową koszulkę. - Czy przyszło jej do
głowy, że mógłbym się tym przejąć? Mówił drżącym głosem, zapinając kolorową koszulę
i chowając ją do szortów. - Oczywiście, nie miałem powodu, by się martwić. W tym
przeklętym lesie jest tylko Despard, policja i cholera wie jakie zwierzęta i owady. Przy
okazji, czy w tym tropikalnym Edenie są tarantule? - Ze wszystkich koszmarów, jakie
sobie wyobrażał przez długie godziny oczekiwania, myśl o włochatym, jadowitym
potworze, pełznącym po jedwabnej skórze Kate, przerażała go najbardziej.
- Nigdy żadnej tu nie widziałem - odparł zjadliwie Julio. - Kate też nigdy o nich nie
mówiła.
- To mnie nie dziwi. - Sandały ze sterty ubrań były trochę za małe. "Darowanemu
koniowi nie patrzy się w zęby" - pomyślał Beau. Spojrzał poważnie w górę, zapinając
paski. - Mówi, że boi się wszelkich tego rodzaju świństw, ale nie widać tego w jej
zachowaniu. Jadowite pająki są pewnie na liście rzeczy, które wyklucza ze swoich myśli.
- Być może - zgodził się Julio. - Przez lata Kate musiała to robić wiele razy. To nie
było dla, niej łatwe.
Beau zdawał sobie z tego sprawę, poczuł bolesną frustrację i wściekłość. Nawet
wtedy, kiedy był uzależniony od alkoholu, nie czuł się równie bezsilny. Tak wiele chciał
jej dać, a ona mu na to nie pozwalała. Do diabła, mógł ją mieć, zanim zgodziła się, by ją
chronił przed konsekwencjami braku paszportu. Mógł się z nią ożenić. Odrzucił tę
70
kuszącą myśl z odrazą. Oczywiście, sięgaj i bierz, co chcesz. Nie pozwól się jej
wymknąć i wpaść w ręce jakiegoś innego łajdaka. Nawet jeśli to wobec niej nieuczciwie,
trzymaj ją krótko i unikaj ryzyka ewentualnego porównania, gdy otrzyma to, na co
zasługuje. Nikt naprawdę nią nie wstrząsnął. Dlaczego miałby być pierwszy?
- Więc gdzie jest teraz twoja waleczna tygrysica? Ciągle przy samolocie?
Julio potrząsnął głową z niewyraźną miną.
- Niezupełnie.
Beau znieruchomiał.
- Co ty rozumiesz przez "niezupełnie"? - spytał nieco groźnym tonem.
- Właściwie jej tam nie ma - odparł zmieszany Julio. Głośno odetchnął. - Jest w
Maribie.
- W Maribie? - Beau poczuł, jak serce podskoczyło mu do gardła i krew zmroziła
się w żyłach. – To szaleństwo. Ona nie mogła tam pójść.
- To właśnie jej mówiłem - zgodził się ponuro Julio. - Jak widzisz, na wiele się to nie
zdało. Już tam jest.
- Opowiadaj - zażądał Beau. - Mój Boże, Mariba!
Julio posłusznie opisał mu wyniki dochodzenia przeprowadzonego poprzedniej
nocy, a także opowiedział o porannej rozmowie z Kate. Starannie unikał patrzenia w
ciemniejącą coraz bardziej twarz Beau, ale zanim doszedł do połowy opowiadania,
Lantry zaczął siarczyście i gładko przeklinać. Skończył szybko i jak się Julio spodziewał,
został zaatakowany całą siłą gniewu Beau.
- Na miłość boską, czemu jej nie powstrzymałeś? Powinieneś przywiązać ją do
najbliższego drzewa, jeśli inne argumenty nie działały. CHCESZ zobaczyć, jak Despard
położy na niej łapy?
Julio żachnął się.
- Co ty sobie myślisz? - spytał z wściekłością. - Znam ją dłużej niż ty, przeszliśmy
wiele rzeczy, o których ci się nie śniło. Ocaliła mi życie w Salwadorze. Powiedziałem ci,
dlaczego pozwoliłem jej iść samej.
- Długi, umowy, wszystkie te szlachetne bzdury - odparł ze znużeniem Beau. -
Mówiąc między nami, będziemy się cieszyć, jeśli nam jej nie zabiją. Powinniśmy teraz
zapomnieć o wszystkim i myśleć jedynie o tym, jak wydostać ją z tej przeklętej wyspy w
jednym kawałku ..
Julio podniósł w zakłopotaniu brwi.
- Ale ja obiecałem... .
- Ale ja nie ... - przerwał mu szorstko Beau. - I jeśli uważasz, że potulnie pozwolę,
byś mnie wywiózł z tej wyspy, i zostawię ją w Maribie samą, to jesteś tak samo szalony,
jak ona!
71
- Nie myślałem, że na to pozwolisz. - W uśmiechu Julia pojawił się cień satysfakcji.
– Byłem ostrożny, przysiągłem jedynie, że ja polecę na Santa Isabellę, nie wspomniałem
o tobie.
- Bardzo rozsądnie, tym bardziej że i tak nie byłbyś w stanie dotrzymać tej obietnicy
– powiedział zjadliwie Beau. Podniósł się lekko. - Co powiesz na to, byśmy poszli do
cessny?
- Będziemy czekać przy radiu na jej wiadomość?
- Nie, do cholery. Jak tylko się ściemni, podlecisz ze mną jak najbliżej portu w
Maribie. - Wykrzywił usta. - Mam nadzieję, że jesteś tak dobrym pilotem, jak twierdzi
Kate. Nie chcę, żebyś się rozbił, lecąc wystarczająco nisko, bym wyskoczył.
- Masz zamiar skoczyć do morza i płynąć do brzegu? - spytał Julio, otwierając
szeroko oczy.
- Chyba że masz lepszy pomysł. Wierz mi, przyjmę każdą sugestię. tak dużo czasu
spędzam ostatnio w wodzie, że czuję, jak mi rosną skrzela.
Julio pokiwał głową.
- To rzeczywiście najszybszy sposób na dostanie się do Mariby. Właściwie jedyny,
jeśli chcesz dotrzeć na czas, by przydać się na coś Kate. - Zmarszczył czoło. - Wiesz,
ona ma rację. Jeśli teraz pójdziesz do baru, możesz pomieszać i zaprzepaścić jej
ewentualny plan na oswobodzenie załogi.
- Jeśli w ogóle ma jakiś plan - powiedział ponuro Beau. - Z mojego doświadczenia
wynika, że Kate przez dziewięćdziesiąt pięć procent czasu działa intuicyjnie.
- Aż dziwne, że zawsze się jej udaje - odparł Julio z uśmiechem. - Jeffrey mówi, że
jest naturalna.
Nie było wątpliwości, że Kate taka była. Naturalnie ożywiona, naturalnie uczciwa,
naturalnie kochająca. Najpiękniej bezpośrednia osoba, jaką kiedykolwiek znał i z
pewnością naturalnie i najskuteczniej doprowadzająca do szewskiej pasji.
- Nie pójdę do baru - zdecydował niechętnie. - Dam Kate szansę, by ich wydostała i
zobaczę, co mogę zrobić w sprawie statku. Mówisz, że jest dwóch strażników?
Julio skinął głową.
- Tak słyszałem.
- Miejmy nadzieję, że słyszałeś dobrze. Nie chciałbym żadnych nieprzyjemnych
niespodzianek. - Spojrzał ponuro na swoją kolorową koszulę. - Trudno mi będzie grać
Errola Flynna w tej wzorzystej szmacie, którą mi przyniosłeś.
- Manuel lubi kolory - powiedział Julio roztargnionym głosem. - Boże, chciałbym z
tobą pójść!
- Ktoś musi prowadzić samolot, nie myślę, żeby Kate była zadowolona, jeśli
zamieniłbyś cessnę w kamikaze.
- Chyba nie - powiedział Julio, otwierając drzwi do domku. - zaraz wrócę.
Obiecałem Kate, że jej coś wezmę.
72
- Karuzelę?
-Tylko o to prosiła.
- Wiele dla niej znaczy - powiedział Beau, - Idź, przyniosę ją.
Julio zawahał się przez chwilę, patrzył na Beau, po czym wolno pokiwał głową .
- Dobrze. Zaczekam na ciebie na dole.
W małym pokoiku było niemal ciemno, ale Beau trafił do plecionej skrzyni dzięki
wrodzonej orientacji. Drżący promień słońca wpłynął do ciemnego pokoju, oświetlając
pozytywkę ulotnym światłem. Dumny łuk szyi jednorożca, bojownicza śmiałość
mitycznego centaura, zuchwała radość małego, nakrapianego kucyka. Tak wiele z Kate
zamknięte zostało w małej, cudacznej pozytywce. Tak wiele piękna, tak wiele odwagi,
tak wiele ...
Schylił się po karuzelę troskliwie, czując, jak coś ściska go w gardle. To był jedyny
skarb, jaki chciała ze sobą wziąć, tak powiedział Julio. Nie pozwoli jej wziąć tylko tego, a
jego zostawić. Musi się nauczyć, że teraz wszędzie, dokąd pójdzie, będzie go miała przy
sobie. Do diabła z dotrzymaniem słowa. Nie może pozwolić, by znów ładowała się w
takie niebezpieczeństwa. Nie wytrzyma oczekiwania na nią na "Searcherze". Da jej czas
najpóźniej do dwunastej i pójdzie do gospody. Potem, niech go piekło pochłonie, jeśli
znów straci ją z oczu.
Włożył pozytywkę pod pachę i szybko ruszył w kierunku drzwi
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Dobrze, a teraz powiedz mi, w jaki sposób udało ci się pozbyć strażników? -
spytał Daniel, kiedy przy rogu, przecznicę od gospody dogonił biegnącą Kate. - Byłem
cholernie szczęśliwy, kiedy zobaczyłem, jak otwierasz drzwi od pokoju, ale przyznaję, że
jestem teraz ciekaw.
Kate obejrzała się za siebie niespokojnie.
Kapitan powiedział czteroosobowej załodze, by podzieliła się na dwójki i szła za
nimi w pewnej odległości, nie budząc podejrzeń. Tak, byli tam.
- Och, to dzięki mojej przyjaciółce, Consuelo - rzekła z uśmiechem. - Miała w
apteczce środki uspokajające. Wsypałyśmy je do butelki wina i wysłałyśmy strażnikom z
pozdrowieniami od Desparda. - Wykrzywiła się. - Nie byłam pewna, czy zadziałają, miały
ponad dwa lata.
- Zadziałały - Daniel błysnął białymi zębami. - Kiedy wciągałem ich do pokoju, spali
jak noworodki. - Nagle przestał się uśmiechać. - Ale jeśli twój środek uspokajający był
stary, może nie działać zbyt długo. Miejmy nadzieję, że będziemy już daleko od
CasteIIano na "Searcherze", kiedy się ockną i ogłoszą alarm.
- Jesteśmy tylko o przecznicę od doku, w którym zacumowany jest statek -
powiedziała Kate. Szli teraz szybko i znów znaleźli się w cieniu.
73
- Czy myślisz, że już mogę bezpiecznie zdjąć z siebie to wszystko?
- Więc to jest przebranie? - Wesoły uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy
zmierzył wzrokiem Kate od błyszczącego, czerwonego hełmu do zbyt obszernej, białej,
płóciennej kurtki, która sięgała jej niemal do kolan. - Tak myślałem, że to raczej dziwnie
wygląda. Coś pomiędzy najeźdźcą z Marsa a reklamą Pułkownika Sandersa.
- Pułkownika Sandersa? - Zmarszczyła czoło, po czym wzruszając ramionami,
szybko odrzuciła tę myśl. - Być może dziwnie wyglądam, ale nikt mnie nie pozna. Kto
podejrzewałby kogoś w takim stroju o poważny szwindel?
- Masz rację - rzekł ubawiony Daniel. - Nikt nie może cię oskarżyć, że sobie nie
radzisz. - Nagle się zaśmiał. - Boże, chciałbym, żeby Clancy Donahue mógł cię
zobaczyć. Jesteś najdziwniejszym działającym w ukryciu przestępcą.
- To by mu się nie podobało?
- Tego nie powiedziałem - odparł Daniel. - On podziwia skuteczność, nieważne w
jakim przebraniu, a tego z pewnością ci nie brakuje.
- Miałam szczęście - powiedziała poważnie Kate.
- Tak, miałaś - zgodził się Daniel. - Chyba ci się to często zdarza, prawda? Zresztą
tak samo jest z Beau. Widziałem, jak odstawiał niezłe i przedziwne numery
akrobatyczne. - Spojrzał na nią. – Gdzie jest Beau?
Odwróciła pospiesznie wzrok.
- W drodze do Santa Isabella - odparła niefrasobliwie. - To moja wina, że was
złapali i to mój obowiązek, by was uwolnić. Postanowiłam go w to nie mieszać.
Daniel cicho zagwizdał.
- Czy mam rozumieć, że robisz to bez wiedzy Beau? Zdziwiło mnie trochę, że nie
krąży nad tobą jako smok-strażnik. - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Nie mogę
uwierzyć, że odleciał w nieznane i zostawił cię na pastwę losu.
- Dlaczego nie? - powiedziała, nie patrząc na niego. - W końcu nie ma wobec mnie
żadnych zobowiązań.
- Może bym w to uwierzył, gdybym nie widział tego faceta, jak skakał za tobą i
płynął jak prawdziwy delfin. - Nagle się uśmiechnął. - Był niemożliwie wściekły, ale to mu
nie przeszkodziło wskoczyć do wody. Powiedziałbym raczej, że takie zachowanie
świadczy u Beau o maksymalnym poświęceniu.
- Naprawdę? - spytała niskim głosem. - Nie wiedziałam. Prawie go nie znam. Tak -
zapewniała z uporem - Beau to nieznajomy. Od nieznajomych można się odwrócić i
odejść. - To szalone uczucie, że jest z nim połączona duszą i ciałem w najbardziej
intymnej przynależności, było tylko ułudą, która z pewnością szybko minie z czasem.
Och, na Boga, musi minąć!
- Powiedz to Beau. - Daniel sceptycznie podniósł brew. - Nie myślę, że on widzi
wasze stosunki w ten sam sposób. - Złapał ją nagle za ramię. - Statek jest przed nami. -
Pociągnął ją w cień pod pobliskim składem. - Mam nadzieję, że Julio nie mylił się,
mówiąc, że jest tylko dwóch strażników.
74
- Co robimy? - spytała Kate, patrząc na statek oddalony o niecałe sto metrów. Był
jak statek widmo w ciemności rozświetlonej jedynie księżycem. Jego zazwyczaj
wdzięcznie falujące żagle zwinięte były jak skrzydła śpiącej mewy. - Tam chyba nikogo
nie ma.
- Co za cholera!
Spojrzała szybko na zachmurzoną twarz Daniela.
- Jest ktoś po prawej stronie pokładu. Włączono pomocnicze silniki.
- Dlaczego strażnicy mieliby to robić?
- Nie powinni, chyba że zabrakło im rozumu i postanowili wypłynąć na małą
przejażdżkę. To by mnie nie zdziwiło. Strażnicy w hotelu pili rum jak wodę.
- Jak większość ludzi na Castellano - powiedziała z roztargnieniem Kate. - Alkohol
jest o wiele tańszy na Karaibach.
- Cóż, mogliby trzymać cholerne łapy z dala od mojego statku.
Wyszedł na ulicę i pomachał władczo do kogoś z załogi stojącego niedaleko.
- Zostań tu - powiedział do Kate. - Musimy dostać się na pokład, zanim zaczną
manewrować w doku i na coś wpadną. Mam nadzieję, że nie trzeba będzie używać
trapu. - Wzruszył ramionami. - Cóż, czasami ważny jest element zaskoczenia.
- Nie zostanę tutaj - powiedziała ze złością Kate. - Chcę być ...
Ale Daniel już jej nie słuchał. Razem z innymi członkami załogi, którzy do niego
dołączyli, biegiem ruszył w stronę statku. Co Daniel sobie myślał, zostawiając ją samą i
przejmując dowodzenie? Nie rozumiał, że wydostanie ich z Marimby było jej
obowiązkiem? Pobiegła za nim i dogoniła Daniela przy kładce. Rzucił jej zirytowane
spojrzenie.
- Odejdź stąd - szepnął. - Zrobiłaś swoje. Nie możesz mieć przez cały czas farta.
Beau udusi mnie gołymi rękami, jeśli pozwolę, by ci się cokolwiek stało.
- Och, nie wiedziałem. - Głos Beau zabrzmiał poważnie, kiedy wyszedł z cienia
rzucanego przez maszt blisko trapu. - W tej chwili wolałbym własnoręcznie udusić naszą
słodką Kate.
Zaskoczona, stanęła jak wryta.
- Beau! - powiedziała z niedowierzaniem. - Miało cię tu nie być.
Daniel zachichotał.
- Spodziewałem się, że niedługo włączysz się do akcji. Gdzie są strażnicy?
- Związani, pod kabinami załogi - rzekł z wolna Beau. - Proponuję, żebyście wzięli
ich na brzeg i zostawili gdzieś w najbliższej alejce. Nie musimy być oskarżeni o
porwanie i piractwo jednocześnie. Nawiasem mówiąc, uwinąłem się przy nich w lepszym
stylu niż wy. Podpłynąłem do liny kotwicznej i wspiąłem się po niej na rękach jak Errol
FIynn. Wy tymczasem weszliście na trap z taktyką godną marynarzy z Zatoki Świń. -
Beau pokiwał lekceważąco głowę. - Jak na byłego najemnika wyglądałeś zabawnie
nieprofesjonalnie.
75
- Miałeś być z Juliem. - Kate zrobiła krok do przodu i stanęła przed nim. - Do
diabła, dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Bądź cicho, Kate. - Łagodność Beau kryła mrożące zimno. - Powiedzmy, że nieco
mnie zdenerwowałaś. Bardzo nie lubię, jeśli ktoś mnie zostawia. Skok z cessny wcale
mnie nie ubawił. - Przeczesał dłonią mokre włosy. Wykrzywił się. - A najmniej podobało
mi się czekanie tu i zastanawianie się, w jakie tarapaty wpakowałaś się w gospodzie.
Ryzykowałem zdrowie przez tę godzinę.
- To wszystko nie jest moją winą - powiedziała broniąc się. - Miałeś lecieć na Santa
Isabellę z Juliem.
- Tak mi powiedział - warknął przez zęby. - Nie przyjmuję rozkazów, tak jak twój
przyjaciel Julio. Tak naprawdę, w ogóle nie przyjmuję rozkazów. Czas, byś się tego
nauczyła, Kate.
Drżąc zaczerpnęła powietrza. Powinna się już przyzwyczaić do jego gniewu. Nie
ma powodu, by czuła dotkliwy ból z tego powodu.
- Wybaczcie, że przerwę. - W głosie Daniela brzmiała ironia. - Czy nie myślicie, że
byłoby dobrze odłożyć na później wszystkie żale i zabrać się do roboty? Rozumiem, że
uruchomiłeś silnik, Beau?
Beau przytaknął, wciąż patrząc na ukrytą za hełmem twarz Kate.
- Miałem nadzieję, że kiedy przyjdziecie, będę miał wszystko gotowe do drogi... –
Zmarszczył brwi. - Co ty, do diabła, wyrabiasz w tym szalonym przebraniu? Wyglądasz
jak wyrzutek Hell's Angels.
- Daniel powiedział, że wyglądam jak pułkownik Sanders - powiedziała. - Kto to ...
- To jest przebranie - wtrącił zniecierpliwiony Daniel. - Teraz, kiedy już to
ustaliliśmy, czy moglibyśmy łaskawie odpłynąć?
Beau podniósł brwi. .
- Kto cię powstrzymuje? - powiedział, uśmiechając się lekko. - Nie możesz się
spodziewać, że zrobię wszystko. Jesteś w końcu kapitanem, Danielu.
Daniel wykrzywił usta, po czym odwrócił .się i zasypał załogę gradem rozkazów,
które sprawiły, że ludzie błyskawicznie rozbiegli się na wszystkie strony.
- Staram się mieć maleńki udział w tej sprawie - powiedział przez ramię. - Pod
warunkiem, że wy dwoje znikniecie mi z oczu.
Szybko odszedł, rzucając kolejne rozkazy z siłą karabinu maszynowego.
Gest Beau był ostentacyjny.
- Słyszałaś, co powiedział. Proponuję, żebyśmy poszli do kabiny i pozwolili
Danielowi robić swoje. Mam ci parę słów do powiedzenia. Coś bardzo istotnego.
Zdjęła hełm i niedbale przeczesała włosy.
- Już je kiedyś słyszałam, jestem tego pewna. Myślę, że teraz powinniśmy pomóc
Danielowi i jego ludziom wyprowadzić na morze "Searchera". Nie chcę wszystkiego
zaprzepaścić teraz, kiedy już tak daleko zaszliśmy.
76
- Będziemy tylko przeszkadzać. - Prowadził ją pod rękę w stronę dębowych drzwi
zamykających przejście na dolny pokład. - Daniel wytrenował swoją załogę, by
pracowała z precyzją zegarka. Uznaje moją pomoc tylko w niezwykłych przypadkach,
kiedy nalegam, że chcę się koniecznie przydać. W tak napiętej sytuacji jak teraz
wyrzuciłby nas najpewniej z pokładu, gdybyśmy weszli mu w drogę.
Patrząc na ruchliwego olbrzyma na mostku, mogła w to uwierzyć. Nic nie pozostało
z leniwego i pogodnie usposobionego człowieka, którego niedawno poznała. Żywotność
i siła otaczały Daniela prawie widoczną aureolą.
- Może masz rację.
Beau przytrzymywał jej drzwi, ruszyła niechętnie w dół po schodach. Boże, nie
chciała teraz konfrontacji z Beau. Napięcia i lęki tego wieczora wyssały z niej wszystko,
pozostawiając jedynie ciężką senność.
Beau, wręcz przeciwnie, wydawał się naładowany energią jak nigdy.
- Jak długo potrwa, zanim wydostaniemy się z wód terytorialnych Castellano?
- Nie więcej niż pół godziny, jeśli będzie nam sprzyjał wiatr, - Otworzył drzwi do
kabiny, zapalając przy okazji światło. - Pomocnicze silniki używane są przede wszystkim
do manewrów i dokowania. Nie dają nam wystarczającej energii ani zawrotnej
prędkości. - zamknął drzwi. - Możemy jej potrzebować, kiedy nasz numer się wyda, gdy
przyjdą strażnicy z kolejnej zmiany.
- Zmiany? - Kate otworzyła zdziwione oczy. Oczywiście, zmieniają strażników. Nie
tylko na statku, ale i w gospodzie .. Nie pomyślałam o tym ..
- To mnie nie dziwi. - Wziął od niej hełm, który trzymała w ręku i położył go
ostrożnie na skrzyni. - To chyba twój modus operandi pakować się w kłopoty, nie
zastanawiając się nad tym poważnie. Rozpinał zręcznie jej białą, sportową kurtkę, którą
miała na sobie. - Nie mogę przestać się dziwić, że tak długo przeżyłaś.
- Mam wystarczająco dużo zmartwień, by nie mieć siły na wyobrażanie sobie
każdego drobiazgu, który może nie zagrać. powiedziała w obronie. - Udało mi się ... -
przerwała i spostrzegła zdumiona, że skończył odpinać jej kurtkę. - Co robisz?
- Nie martw się, nie zedrę z ciebie ubrań i nie zgwałcę cię. - Zdjął jej nakrycie z
ramion i ściągnął z rąk. - W każdym razie nie teraz. Chcę cię po prostu wydobyć z tego
"przebrania". - Kurtka trafiła na skrzynię obok hełmu. - To dowód, że kompletnym idiotą
można zostać bez specjalnego wysiłku. - Przebiegł szybko palcami przez jej krótkie loki,
przygniecione przez hełm. Nagle zadrżał mu głos. - Kretyńskim, lekkomyślnym idiotą.
Jego oczy świeciły złoto w ciemnej twarzy, zmierzwiony, brązowy lok ciemniał na
ogorzałym czole. Poczuła nagłą ochotę, by zaczesać mu ten lok czule na czoło, jak
matka kochanemu, ale umorusanemu dziecku. Pospiesznie odwróciła wzrok i
bezwiednie objęła się ramionami. Nie powinna go dotykać. Powiedział, że bezmyślnie
kierowała się impulsami, nie była na tyle głupia, by ryzykować.
- Pozbyłeś się mnie, prawda? - spytała się, siląc się na swobodny ton.
- Jesteś chyba mało rozgarnięta, Kate. - Trzymał ją lekko za ramię, ale czuła ukrytą
siłę jego rąk. - Nie pozbywam się ciebie, nie mam takiego zamiaru. Myślisz, że
77
przeszedłbym przez całe to piekło, w jakie mnie władowałaś, gdybym chciał się ciebie
pozbyć? - zacisnął usta. - Nie ma mowy.
Buntowniczo podniosła podbródek.
- Myślałam, że wyraziłam się jasno. Nie potrzebuję twojej pomocy ani twojej łaski.
Kiedy tylko wypłyniemy z Castellano, możesz poprosić Daniela, żeby wysadził mnie,
gdzie zechcesz, i płynąć dalej. Uznamy umowę za wykonaną.
- Naprawdę? - Jego głos był niebezpiecznie łagodny. - A co będzie, jeśli
zadecyduję, że nie wypełniłaś warunków naszej czarującej umowy? Miałem zamiar
uznać ją za nieważną i bezcelową, ale ponieważ jest jedynym sposobem, by cię
kontrolować, znów wprowadzę ją w życie. Miałaś tu zostać tak długo, jak będę chciał.
Pamiętasz?
Uśmiechnęła się gorzko.
- Ale przecież mnie nie chcesz. Nie na poważnie. Jestem dla ciebie czymś w
rodzaju planu odkupienia. Chcesz mnie głaskać po główce i wysłać gdzieś do
Connecticut, żebym ...
- Ja cię nie chcę? - Teraz jego złote oczy zwilgotniały. - Powiedziałem ci, co ze
mną robisz. Jak mam cię przekonać, na Boga? - Twarz mu spochmurniała. - Och, do
cholery!
Złapał ją w ramiona i złożył na jej ustach mocny pocałunek. Dotykali się, chłonęli i
pochłaniali z pasją pozbawioną czułości, którą jej wcześniej okazywał. Rozdzielił jej
wargi językiem i dostał się do słodkiego, wyczekującego ciepła. Czuła jego ręce na
ramionach ściskające ją z nieznaną siłą i głos zduszony w gardle, jęk głodu. Oderwał od
niej usta i zatopił je w lokach na jej skroni. Rękami pocierał i gniótł jej ramiona z
rytmicznym pośpiechem, słyszała ciężki oddech tuż przy uchu.
- Pragnę cię. - Głos tłumiły jej włosy. - Podniecałabyś mnie nawet, gdybym był
eunuchem w jednym z serajów, o których opowiadał mi Daniel. - Językiem delikatnie
dotknął pulsującej żyłki na jej skroni. - Siedziałem wściekły na tej przeklętej platformie
przez cale popołudnie. Martwiłem się do utraty zmysłów i wciąż cię pragnąłem.
Pamiętałem, jak ciepła i napięta byłaś wokół mnie i jak twoja skóra lśniła złotem na
słońcu. Pamiętam, jak do mnie pasowałaś, każdym zagłębieniem przylegając do mnie i
pieszcząc mnie, jak rękawiczka z miękkiej irchy. - Wziął głęboki oddech, przeszedł go
dreszcz. - O tak, pragnę cię, Kate.
Ona też go pragnęła. Przemawiał bardzo dobitnie do jej zmysłów siłą smukłych,
napiętych mięśni, lekką wilgocią kremowo-niebeskiej koszulki pod jej policzkiem,
zapachem soli i piżma – wonią podnieconego mężczyzny. Mroczny głos ocierał się o nią
aksamitnie, powodując reakcje fizyczne tak naturalne i pięknie prymitywne, jak fala pod
kadłubem "Searchera".
Przysunęła się bliżej.
- Więc zostanę z tobą - powiedziała po prostu. - Powiedziałam ci, że zostanę. Nie
wycofałam się z naszego układu. Zostanę z tobą, aż się mną zmęczysz, tak jak
ustaliliśmy.
78
- O Boże! - W tych słowach było rozbawienie, wyczerpanie i dotkliwa czułość. - Co
ja z tobą zrobię? zawsze uważałem, że potrafię się wysławiać, ale jeśli chodzi o ciebie,
gubię się w niedomówieniach. Znów jesteśmy w punkcie wyjścia. - Odsunął ją trochę od
siebie i wziął w ręce jej twarz. Nie wyglądał już na ubawionego. - Posłuchaj mnie
uważnie, Kate, postaram się mówić bardzo jasno. Po pierwsze, nie zmęczę się tobą. Po
drugie, jedynym powodem, dla którego chciałem cię wysłać do Briarcliff, było ... - Koniec
zdania zgubił się w przeszywającym wyciu syren, dochodzącym z niewielkiej odległości.
- Co za czort! - Beau puścił Kate. Wyskoczył z kabiny i biegł po schodach. Pędząc
tuż za nim, dogoniła go, gdy dotarł do Daniela na mostku.
Na pokładzie przeszywające wycie brzmiało głośniej i bardziej świdrująco, ale
dzięki Bogu łódka nie była tak blisko, jak się zdawało. Silna wiązka jasnego światła
przecinała ciemność, docierając prawie do horyzontu. O Boże, łodzie patrolowe!
- Zdawało się, że są blisko - wyszeptała. - To chyba odbicie od wody.
- Są wystarczająco blisko - powiedział poważnie Daniel. -Cholera, zabrakło nam
dziesięciu minut!
- Jesteśmy aż tak blisko wód międzynarodowych? - Beau zmrużył oczy, patrząc na
zbliżającą się łódkę.
Daniel skinął głową.
- Mieliśmy wiatr w plecy, od kiedy opuściliśmy port. - Oderwał oczy od łódki, by
spojrzeć na Beau. - Poddamy się znów tym łajdakom?
Beau pokręcił głową.
- Nie, jeśli Kate jest na pokładzie. Nie możemy ryzykować. - Uśmiechnął się. -
Myślisz, że możesz zafundować im małą przejażdżkę na własny koszt, zanim nie
przekroczymy wód terytorialnych?
Dziki uśmiech satysfakcji pojawił się na ustach Daniela.
- Patrz na mnie!
Patrzyli. Stali tam na mostku otoczeni przez wyjące przenikliwie syreny, ostre
kropelki wody uderzały ich twarze. Daniel stał przy sterze, szeroko rozstawił nogi,
manewrował statkiem przez fale, jakby był mitycznym Charonem, jak go określiła za
pierwszym razem Kate. Statek zanurzał się, płynął zygzakiem, przecinał niewiarygodnie
spienioną wodę, żagle łopotały w świetle księżyca, kiedy ślizgali się na falach. Kate,
biorąc w tym udział, czuła, że serce bije jej z podniecenia, że radość zapiera jej dech.
Wyjąca łódka motorowa, która ich ścigała, była jak nowoczesny smok pragnący
dogonić i pożreć prawdziwy statek z innej epoki. Łódka była teraz bliżej, przez megafon
zabrzmiał rozkaz po hiszpańsku, nawołujący ich do zatrzymania się i wpuszczenia
strażników na pokład. Odpowiedzią Daniela był niski, radosny śmiech oraz kolejny,
niewiarygodny manewr.
- Powinnam się bać - wyszeptała roztargnionym tonem. Mimo to nie bała się,
podniecenie i więź intymnej przyjaźni trzymała ich razem. - Dlaczego nie strzelają? Są
już wystarczająco blisko!
79
Beau objął ją mocno w pasie.
- To wywołałoby międzynarodową aferę. Chcą wejść na pokład i zaaresztować nas.
Jeśli się nie poddamy, będą chcieli pewnie nas staranować i unieszkodliwić.
- Jeśli podejdą wystarczająco blisko. - Daniel błysnął jasnym uśmiechem w świetle
księżyca. - "Searcher" jest o wiele bardziej zwrotny niż ich łódka. Myślę, że nam się uda.
- Nie popłyną za nami na wodach eksterytorialnych? - spytała Kate. - Castellano
nie jest znane z szacunku dla prawa.
- Jeśli to bezpieczne - powiedział Beau. - Wiedzą, że korporacja zatłukłaby ich za
każdą wyrządzoną nam szkodę. Sankcje ekonomiczne są teraz o wiele bardziej
skuteczne niż dyplomacja.
Zdawało się, że rozumowanie jest poprawne, skoro nie strzelano z karabinów
maszynowych, które można było dostrzec na mostku łodzi. Ale oczywiście wściekłość i
frustracja oficerów rosła z każdą sekundą, sądząc z rozwścieczonych pogróżek, jakie
dochodziły z megafonu. Ruchy łodzi wydawały się pokraczne i niezdarne w porównaniu
z "Searcherem", siła ich silników gubiła się ciągle w niemożności manewrowania i
bezradności człowieka za sterem. Zabawa stawała się ekscytująca, Daniel bawił się z
werwą i odwagą, która systematycznie doprowadzała załogę łodzi do szału.
Kate wybuchnęła nagłym śmiechem, kiedy Daniel wykonał błyskotliwy zwrot, w
wyniku którego łódź dość długo zmierzała w złym kierunku, zanim udało jej się zawrócić
i nadrobić straty. Spojrzała na Beau i zobaczyła na jego twarzy takie samo rozbawienie i
podniecenie.
- Daniel mógłby być wspaniałym matadorem - powiedział - Nie myślę jednak, że
nasi przyjaciele na łodzi ocenią właściwie jego zdolności.
- Macha im przed nosem czerwoną płachtą - powiedziała ze śmiechem Kate. -
Bawi się przez cały czas. Spójrz tylko na jego twarz.
- Wolę patrzeć na ciebie. Bawisz się prawie tak samo jak on. - Potrząsnął ponuro
głową. - A ja chciałem, cię wysłać do sielankowo spokojnej wsi w Connecticul.
- Jeszcze tylko trochę, moja pani - pocieszył ich Daniel głębokim, aksamitnym i
niemal śpiewnym głosem, głaszcząc wielkimi dłońmi ster. - Już prawie jesteśmy.
- Skąd on wie? - spytała ciekawie Kate.
- Wie - zapewnił ją Beau. - Nawet bez instrumentów. Myślę, że Daniel ma
wbudowany kompas i prędkościomierz. To, chyba sprawa genów.
- Mam wrażenie, że ta łódź jest równie dobrze wyposażona - powiedziała Kate z
grymasem. - Łatwo się nie poddadzą.
Nagle Daniel wydał z siebie okrzyk, podobny do wojennego okrzyku Indian, który
natychmiast został podjęty przez załogę. Serce podskoczyło Kate do gardła.
- Udało się?
- Tak, do diabła, udało się! - Daniel odwrócił się w stronę łodzi i wykonał w jej
kierunku triumfalny, niezwykle ordynarny gest. - Do domu, parszywe łajdaki! Zgubiliście
nas!
80
Oficer na łodzi najpewniej był tego samego zdania, gdyż głos dochodzący z
megafonu nagle zamilkł. Potem zabrzmiał strumień przekleństw, jakie Kate słyszała
jedynie w portowych barach.
- Odpadają, ale ciągle za nami płyną - powiedziała zaniepokojona.
- Uparci - stwierdził Beau. - zaraz się poddadzą. Nikt nie lubi przyznawać się do
porażki.
- Nie wyglądają na bardzo zrezygnowanych - rzekła Kate.
Uświadomiła sobie, że drży. Nie bała się wcale w pełni akcji, kiedy łódź ryczała jak
byk. Dlaczego czuła to dziwne poczucie zagrożenia, kiedy prawdziwe
niebezpieczeństwo przestało istnieć i na łódce było tak cicho? Wyłączyli nawet syreny i
zwolnili silniki, ledwie doganiając "Searchera".
- Nie podoba mi się to. - Daniel zmarszczył czoło. - O wiele bezpieczniej czułem
się, gdy dostarczaliśmy im tyle zajęć, że nie mieli czasu myśleć. Zupełnie mi się to nie
podoba.
- Co mogą zrobić? - spytała Kate. - Powiedziałeś, że nie odważą się na nic, kiedy
dotrzemy na wody eksterytorialne.
- Nie wiem - powiedział wolno Daniel. - Po prostu nie wiem.
Beau obejmował ją coraz mocniej.
- Zejdź na dół, Kate.
Spojrzała na niego.
- Co?
- Zejdź na dół - rzucił twardo, patrząc na złowieszczo milczącą łódkę. - W tej chwili.
Nie dyskutuj ze mną.
- Ale nie rozu ...
Cisza została nagle przerwana, silniki zaryczały i łódź ruszyła na nich,
błyskawicznie nabierając szybkości.
- Cholera! - Beau padł na pokład, ciągnąc ją za sobą. Zdążyła zauważyć tuż obok
nich łódź zakręcającą w lewo.
- Paść na pokład! - rozkazał Daniel, rzucając się na ziemię, i członkowie załogi,
którzy nie zrobili tego wcześniej, usłuchali go natychmiast.
Ledwie zdążyli. Śmiertelny grzechot kul zabrzmiał nad nimi. Ciemne dziury pojawiły
się na białych żaglach, drewno masztu zostało bezlitośnie poorane i poszarpane. Trwało
to tylko przez chwilę, po czym łódź zawróciła i popędziła w kierunku Mariby.
- Czy ktoś jest ranny? - W odpowiedzi na okrzyk Daniela zabrzmiały przeczące
głosy załogi. - Łajdaki nie mogły sobie darować małej, pożegnalnej salwy - powiedział,
podnosząc się na kolana. - Mam olbrzymią ochotę popłynąć za nimi i dać im lekcję
dobrych manier. Co o tym myślisz, Beau?
Nie było odpowiedzi i Daniel odwrócił się.
81
- Pytam, co o tym ... - przerwał gwałtownie na widok twarzy Beau, białej jak
marmur. - Beau?
Spojrzał na bezwładną postać Kate w ramionach Beau . Jej rzęsy rzucały głębokie
cienie na policzki, a cienka strużka ciemnej krwi sączyła się z rany na skroni.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Trafili ją. - Oszołomiony Beau patrzył na nią z niedowierzaniem. - Zastrzelili Kate!
Daniel natychmiast przy nim ukląkł.
- Nie mogli jej trafić. Umyślnie celowali do góry. Nawet gdybyśmy stali, kule byłyby
nad naszymi głowami. Skurwiele chciały nas po prostu przestraszyć. - Znieruchomiał. -
Chyba że jakaś kula odbiła się rykoszetem.
- Co za różnica, jak się to stało? - spytał z wściekłością Beau, błyskając szaleńczo
złotymi oczyma. - Spójrz na nią, zastrzelili ją, do diabła. O mój Boże, rana na skroni. To
musi być coś poważnego! - A jeśli ona umrze? Jeśli ją utraci, zanim tak naprawdę mogli
do siebie należeć! Ta myśl przepełniała go paniką i wściekłością, zaczął trząść się jak
zagubione w ciemności dziecko. Było ciemno. Teraz cały świat będzie ciemny bez Kate.
- Nie może umrzeć, Daniel! Nie pozwolę jej umrzeć.
Daniel podsunął się bliżej, przenikliwym wzrokiem badając okolice rany.
- Nie trać zimnej krwi. Nie ma chyba żadnych kłopotów z oddychaniem. Trudno
powiedzieć coś więcej, bo dużo jest krwi, ale rana nie wygląda na postrzałową. Może
zranił ją lecący odłamek. - Zmarszczył czoło. - Potrzebujemy więcej światła. Nie chcę jej
ruszać, zanim nie będziemy pewni. - Zawołał przez ramię jednego z członków załogi
stojących tuż za nim. - Przynieś mi lampę i apteczkę, Jim.
- Ona nie umrze - powtórzył Beau, głosem zachrypniętym z desperacji. - Zbyt wiele
rzeczy chcę jej dać. Nigdy. niczego nie miała. Muszę jej pokazać, jak wiele dla mnie
znaczy.
Ciemne oczy Daniela stały się łagodne.
- Nie możesz kupić wszystkiego, Beau. Kate nie pozwoli, byś ją zastąpił byle czym.
Jest zbyt niezależna.
- Będzie musiała mi pozwolić. - Delikatnie odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. -
Jaki jest z tego wszystkiego pożytek, jeśli nie mogę tego dać Kate? Przez całe życie moi
kochani krewni i tak zwani przyjaciele walczyli, by położyć łapę na bogactwach
Lantry'ego. Pieniądze nigdy nie dawały mi tego, czego naprawdę chciałem. Teraz
będzie inaczej. Dzięki nim będę mógł zapewnić Kate bezpieczeństwo i wygodę. -
Spróbował przełknąć ślinę przez ściśnięte gardło. - I szczęście. Chcę, żeby Kate była
szczęśliwa.
- Skąd wiesz, że pieniądze przyniosą jej więcej szczęścia niż tobie? - spytał
spokojnie Daniel. – Nie wydaje mi się, żeby Kate była materialistką. Wręcz przeciwnie. -
Podszedł do niego marynarz i podał mu ciemnoniebieskie, metalowe pudełko z
82
czerwonym krzyżem. - Teraz zobaczymy, czy rana jest rzeczywiście poważna.
Przytrzymaj bliżej tę lampę, Jim. - Otworzył apteczkę i wyjął gazę. Z nadzwyczajną
uwagą zmył krew z twarzy Kate. Nie patrząc w górę, odetchnął z ulgą. - W porządku. To
tylko cięcie, nawet nie głębokie. Nie straciłaby przytomności, gdyby odłamek nie uderzył
w tak wrażliwe miejsce jak skroń. Zaraz powinna wrócić do siebie.
- Jesteś pewien? - Beau spojrzał na niego z napiętą i przejętą twarzą - Jest
zupełnie nieruchoma.
- Jestem całkowicie pewien. Nie jestem lekarzem, ale mam niezłe doświadczenie z
ranami. Tak, Daniel by wiedział, uznał z ulgą oszołomiony Beau. Będzie w porządku. -
Dzięki Bogu!
"Beau znów się gniewa - pomyślała z niepokojem Kate - nigdy jeszcze nie
słyszałam u niego tak szorstkiego głosu". Nawet przez mgłę, z której się budziła, czuła
napięcie bijące od niego jak od zbytnio napiętej struny. Głowa tętniła jej tępym,
dotkliwym bólem. Dlaczego? Starała się zastanowić, wszystko tonęło w ogłupiającej
mgle. Ach tak, uderzyli ją w głowę w składzie, kiedy spalili kokainę. Ale to chyba było
dawno temu. Dlaczego ciągle ją bolało? Nie, to nie dlatego. Karabin maszynowy.
Zesztywniała, gdy wróciło to wspomnienie. Statek, pościg, głos Beau mówiący jej, by nie
dyskutowała i zeszła na dół, zmiatająca seria z automatu. Otworzyła oczy.
- To nie była moja wina.
- Kate!
Była zbyt pochłonięta myślami, by zauważyć, że ma zachrypnięty głos.
- To nie moja wina - nalegała. - Nie zdążyłam zejść na dół - Zmarszczyła brwi., -
Pewnie i tak bym tego nie zrobiła. Nie masz prawa wydawać mi rozkazów.
Daniel zaśmiał się.
- I co mówiłem? Niezależna jak licho.
- Może być niezależna, jeśli chce, dopóki nic jej nie grozi. - Beau pożerał ją
wzrokiem w świetle latarni, na jego twarzy malowała się taka czułość i wdzięczność, że
ją to zdziwiło. Beau nie mógł się gniewać i jednocześnie tak na nią patrzeć. - Czy coś cię
boli?
Zaprzeczyła ruchem głowy, wpatrzona ciągle w tę cudowną, czułą twarz.
- Nie, czuję się dobrze. Czy wszyscy są w porządku?
Daniel przytaknął.
-Tylko ty byłaś ranna. Czy możesz się ruszać?
- Tak, oczywiście - wykonała ruch, jakby chciała się podnieść, ale Beau
powstrzymał ją natychmiast, obejmując ramieniem.
- Leż spokojnie - rozkazał poważnie. - Jesteś pewien, że wolno się jej ruszać?
Daniel?
Daniel wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem czemu nie. Powiedziałem ci, że to tylko zadrapanie.
83
- W takim razie zabiorę ją do kabiny. Wyślij na dół Jima z apteczką, dobrze? - Stał,
wciąż tuląc ją opiekuńczo w ramionach. - Od tej chwili zajmę się nią.
Daniel podniósł się i stał naprzeciwko.
- Czy zdecydowałeś, dokąd teraz płyniemy? Na Santa Isahellę?
- Jeszcze nie - powiedział Beau odwracając się. - Wrócę i później ci powiem.
Wydostań nas po prostu jak najszybciej Castellano, zanim ja wyrażę całą swoją
wdzięczność za to, że ona jeszcze żyje i znów będę chciał zbierać skalpy. Nie chcę,
żeby kiedykolwiek w swoim życiu musiała spojrzeć na przeklętą wyspę.
Niósł ją, idąc szybko. Dotykała uchem jedwabnej koszuli pokrywającej jego pierś i
słyszała bicie jego serca. Czuła się niezwykle w tym opiekuńczym uścisku. Zbyt
delikatnie. zbyt łatwo było się odprężyć i pozwolić, by Beau przejął kontrolę. Nie wolno
jej poddawać się tym chwilowym słabościom.
- Mogę iść. Postaw mnie na ziemi, czuję się dobrze. To naprawdę nie bolało.
Zerknął na nią i jego twarz rozjaśniła się pięknym uśmiechem, który rozgrzał jej
serce.
- Wiem, że możesz, ale jeszcze nie chcę ci na to pozwolić. Bądź dla mnie dobra,
kotku.
Co oznaczała ta odrobina wolności, kiedy tak się do niej uśmiechał?
- Dobrze - powiedziała, przysuwając policzek bliżej żywego rytmu serca. Zamknęła
oczy i spokojny metronom kołysał ją w sennym zmęczeniu, kiedy Beau niósł ją po
schodach, a polem położył ostrożnie na miękkiej koi. Rozebrał ją zręcznie i szybko
nakrył. Zagubiona w uroczym rozleniwieniu, nie usłyszała pukania do drzwi i słów
zaproszenia wypowiedzianych przez Beau. Poczuła, że Beau odgarnął jej włosy z czoła.
- Hej, obudź się. Nie możesz zasnąć, zanim nie obandażuję ci rany. - Materac ugiął
się pod nim, kiedy usiadł, otworzył oczy i zobaczyła, że bierze od smukłego, dobrze
zbudowanego marynarza apteczkę. Jak się nazywał? Ach tak, Jim. Po chwili Jima już
nie było, a Beau pochylał się nad nią. Wspaniały uśmiech znów pojawił się na jego
ustach. - To może trochę boleć - powiedział, kiedy gaza dotknęła jej skroni. Wzięła
głęboki oddech. Środek dezynfekujący mocno ją szczypał. - Cholera - warknął przejęty. -
Za chwileczkę wrócę. Poczekaj, kochanie. - Dotrzymał słowa i za chwilę rana była
czysta i starannie przykryta małym, kwadratowym bandażem. - To powinno wystarczyć.
- Zamknął na suwak apteczkę. - Teraz możesz zasnąć.
- Mogę? - Patrzyła na niego niepewnie. - Nie kładziesz się?
Pokiwał przecząco głową.
- Może później. Chcę teraz czuwać, żeby się przekonać, że nie dostałaś od
uderzenia pocisku wstrząsu mózgu. - Znów czule przesunął dłonią po jej lokach. - Nie
wiem, dlaczego się martwię. Masz na pewno żelazną czaszkę. Później zastanowię się
nad karą dla ciebie.
- Możesz się obok mnie położyć - powiedziała melancholijnie. Dziwne, jak szybko
można się przyzwyczaić do uścisku mocnych, kochających rąk.
84
Znów pokiwał głową.
- Jestem na to za bardzo zmęczony. To był ciężki dzień. Posiedzę tu po prostu,
póki nie zaśniesz. Muszę pójść do góry i porozmawiać z Danielem, dokąd mamy płynąć,
ale będę wpadał co pewien czas i sprawdzał, jak się czujesz. Nie będziesz się bała być
sama?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Jestem do tego przyzwyczajona. W porównaniu z dżunglą, "Searcher" jest małą
planetą, która przeżyła eksplozję demograficzną.
Ścisnął ją mocniej. Całe jej życie to samotna dżungla. Ale to już przeszłość. Nigdy
już nie pozwoli, by była samotna lub bezbronna.
- Pomyślałem sobie, że twoim alter ego musi być Sheena, dziewczyna z dżungli. -
Nagle spojrzał na nią poważnie. - Co mam powiedzieć Danielowi o wyspie Santa
Isabella? Czy chcesz spotkać się z Brendenem i Juliem, zanim popłyniemy dalej?
- Bardzo bym chciała, ale to zależy od ciebie. - Spojrzała na niego spokojnie. - To
twoja decyzja.
- Ach tak, nasza umowa. Coraz bardziej mnie męczy mówienie o tym. - Wzruszył
ramionami. – W każdym razie wyślę specjalnego kuriera, by odebrał od Julia twoją
karuzelę i dostarczył ją nam przy następnym postoju, jeśli nie zatrzymamy się na Santa
Isabella.
Jej twarz rozjaśniła się.
- Więc jest bezpieczna?
- Oczywiście, że tak. Powinnaś wiedzieć, że nie pozwolę, by cokolwiek stało się tak
ważnej dla ciebie rzeczy. - Przerwał. - Więc pozostawiasz mi wybranie celu?
Wzruszyła ramionami.
- Nieważne dokąd płyniemy, wszystkie wyspy są do siebie podobne na Karaibach.
– Nagle zmarszczyła czoło. - Muszę cię ostrzec, że w kolejnym porcie mogę się okazać
bardzo niewygodna. Niewiele jest portów, które witają kobiety bez dokumentów z
otwartymi ramionami. Może byłoby lepiej, gdybyś popłynął sam.
- Tak, tak, twój nie istniejący paszport. Cóż, musimy coś na to zaradzić, prawda? -
Bawił się jej palcami i mówiąc patrzył na nie zamyślony. - A ponieważ jestem
przywiązany do takiej właśnie kobiety, nie mam zamiaru jechać sam. - Uśmiech
wykrzywił mu usta. - Nie mam takiego przeszkolenia w dżungli jak ty. Czułbym się
samotnie.
- Naprawdę? - To przyznanie się do słabości w ustach silnego i pewnego siebie
Beau przyniosło jej rozczulającą i zapierającą dech nadzieję. - Nie pomyślałabym, że
możesz czuć się samotny.
- Byłem samotny przez całe życie. - Spojrzał na nią. - Dlatego chcę, żebyś przy
mnie została. Obiecałaś kiedyś, że się mną zaopiekujesz. To mnie wtedy ubawiło, ale
teraz wcale mnie nie bawi. Pragnę, byś się mną zajęła, byś mnie strzegła przed tą
samotnością. Zrobisz to?
85
Tak bardzo chciała. Chciała mu dać wszystko. Chciała go żywić, chronić i kochać.
Tak, przede wszystkim kochać.
- Tak, zrobię to. - Powiedziała łagodnie. Chciała się uśmiechnąć, lecz zbyt drżały
jej usta. - Czy to nie podstawowy obowiązek kochanki? Będziesz mnie musiał niestety
nauczyć szczegółów dotyczących tej roli. Bardzo szybko się uczę.
Z wyrazem zakłopotania otworzył usta, by coś powiedzieć. Potem znów je zamknął
i spojrzał na jej dłoń, którą trzymał w ręce. W zamyśleniu pocierał kciukiem o gładki
paznokieć jej wskazującego palca.
- Będziemy musieli o tym porozmawiać - powiedział. - Ale nie dziś wieczorem.
Musisz się dobrze wyspać po tych wszystkich przeżyciach. Porozmawiamy o tym
później. Powinnaś o jednym wiedzieć. - Ciągle na nią nie patrzył. - Teraz wszystko się
zmieniło. Okazało się, że jeśli chodzi o ciebie, wcale nie jestem taki silny, jak myślałem.
Chciałem udawać dla ciebie Galahada i Lancelota. Do diabła, chciałem nawet
spróbować tego słabeusza Ashleya Wilkesa.
- Ashleya Wilkesa? - spytała zdziwiona.
- Przeminęło z wiatrem. - Ponieważ wciąż patrzyła na niego ze zdumieniem, dodał:
- To też cię ominęło? - Uśmiechnął się lekko rozdrażniony. - To klasyka, którą musisz
przeczytać. Autorka udowodniła, że ma wspaniały gust, pisząc o Południu. Mogę nawet
cię poprosić, byś zapamiętała parę wersów. - Przestał się uśmiechać. - Nie jestem ani
Galahadem, ani Ashleyem Wilkesem, i nie potrafię być nikim innym, jak tylko Beau
Lantrym. - Wykrzywił usta. - A on jest raczej samolubnym łajdakiem. Chciałbym być
zdolny do poświęceń, cierpienia i do wszystkich podobnych bzdur, ale to nie pasuje do
mojej roli. Rozumiesz?
- Niezupełnie. Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.
Rzucił po cichu mocne przekleństwo.
- Jesteś taka bezbronna - powiedział surowo. - I jesteś tak strasznie impulsywna,
że oszalałbym martwiąc się, w jakie kłopoty masz się teraz zamiar władować. Może
uważasz się za krzyżówkę Susan B.Anthony i Joanny D'Arc, ale, do cholery, dzisiaj na
pokładzie mogli cię zamordować. - Przebiegł niedbale ręką przez włosy. - Mogłaś
zresztą wiele razy zginąć przez ostatnie dni.
- Ty też - zaprotestowała.
- To co innego - powiedział z niebywałym brakiem logiki. - Potrafię o siebie zadbać.
- Potem, kiedy dojrzał w jej oczach rosnącą złość, wzruszył bezsilnie ramionami. - Boże,
znowu to zrobiłem. Wiem, że musiałaś polegać tylko na sobie i że nieźle się
napracowałaś nad własnym wychowaniem.- Podniósł jej rękę i ucałował jej wnętrze. -
Jesteś piękną osobą, Kate. Po prostu nie będę w stanie stać obok i patrzeć, jak sama
toczysz swe bitwy. - Jego głos powoli złagodniał. - Omal nie oszalałem, kiedy
zobaczyłem strużkę krwi płynącą po twoim policzku. To mnie przeraziło, kochanie.
Chyba nigdy w życiu nie byłem tak przerażony. - zaczerpnął głęboko powietrza i jego
głos nie brzmiał już tak łagodnie. - Nie pozwolę, by to się powtórzyło. Słabeusz Wilkes
może się utopić w miętowym likierze, jeśli o mnie chodzi.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem.
86
- Mam nadzieję, że wiesz o czym mówisz, ponieważ ja nic z tego nie rozumiem.
- Wiem, że nie rozumiesz - westchnął. - Mówię jak pasażer pierwszej klasy w
Ekspresie donikąd. - Odsunął jej rękę i pogładził ją. - zapomnij o tym na razie.
Porozmawiamy rano. Nie chcę mówić niczego, co by cię mogło zmartwić. Pewnie teraz
głowa boli cię o wiele bardziej.
- Nie zdenerwowałeś mnie. - Wprawił ją w zakłopotanie, poruszył i przepełnił
nadzieją. - I nie boli mnie głowa. Chcę teraz porozmawiać.
- Nie - odparł twardo. - Idź spać. - Nagle błysnął figlarnie oczyma. - Chcesz, żebym
zaśpiewał ci kołysankę?
- Mógłbyś? - spytała zaintrygowana.
-Tylko gdybym był w wystarczająco sadystycznym nastroju. Niestety, nie potrafię
trzymać się melodii, mówiono, że mój śpiew przypomina wyjącego ogara na tropie. Nie,
po poważnym zastanowieniu myślę, że o wiele bardziej odprężyłaby cię opowiastka do
poduszki. Co ty na to, mała dziewczynko?
- Tak, chciałabym. - Nie pamiętała, by z kimkolwiek równie miło gawędziła. -
Usiadła, wygodniej opierając się o poduszki i spojrzała na niego z zapałem.
- Jaką historię mi opowiesz, Beau?
- Cóż, pomyślałem o Doktorze Żiwago, ale to trochę za ciężkie jak na środek
usypiający. - Podciągnął jej prześcieradło pod brodę. - To może weźmiemy Przeminęło z
wiatrem, dobrze, kochanie?
Jaki on piękny. Jego uśmiech docierał wprost do jej serca. .
- Przeminęło z wiatrem brzmi dobrze.
- Przy okazji opowiem ci o historii Południa. No dobrze, zaczynamy? Dawno temu
była sobie wspaniała posiadłość Tara, w jej spokojnych progach żyła urocza,
południowa piękność, która zwała się Scarlett O'Hara ...
- Ale kto to był Ashley Wilkes? - przerwała.
- Cicho, dojdę do tego. Po za tym, on nie jest bohaterem.
- Jest frajerem, tak?
- Tak. Więc Scarlett była zepsutą damą o silnej woli, którą ciągnęło jedynie do
naszego Wilkesa, który z kolei w ten sam sposób przepadał za swą kuzynką Melanią ...
Łagodne i dyskretne pukanie obudziło ją natychmiast.
Usiadła sztywno na łóżku i podciągnęła pod brodę prześcieradło, które opadło jej
poniżej pasa. Spojrzała instynktownie na gładką, nie zmiętą poduszkę obok siebie. Nie
spodziewała się zobaczyć tam ogorzałej głowy Beau. Przypomniała sobie jak przez
mgłę, że zasypiała gdzieś po pożarze Atlanty. Poczuła, jak Beau otulił ją jeszcze raz
prześcieradłem, i delikatnie, jak płatkami kwiatów, musnął ustami jej czoło. To było takie
piękne - na wpół cyniczna wersja Beau opowieści o Południu, jego głęboki i niski szept, i
błyskotliwy wyraz jego spokojnej twarzy. Piękne.
87
Pukanie powtórzyło się tym razem nieco intensywniej. Beau nie pukałby, wszedłby
w ten, niepowtarzalny i władczy sposób, do którego już się przyzwyczaiła. Przypomniała
sobie jak przez mgłę, że parę razy zaglądał do niej w środku nocy, tak jak powiedział.
- Proszę.
Jim, marynarz, który poprzedniego wieczoru przyniósł apteczkę, tego ranka
przyszedł z czymś innym. Wszedł szybko do kabiny, trzymając okrągłą, metalową tacę,
przykrytą serwetką.
- Dzień dobry, pani Gilbert. Przyniosłem pani śniadanko. Pan Lantry powiedział, że
powinna pani zjeść wszystko, co jest na tacy. - Postawił śniadanie ostrożnie na stoliku
przy łóżku. - Prosi, żeby przyszła pani do niego i do kapitana Seiferta na pokład, jak
tylko to będzie możliwe. Ubranie, które miała pani wczoraj na sobie, zostało wyprane,
zaraz je pani przyniosę. – Uśmiechnął się. - Nie chciałem ryzykować żonglerkę z
ubraniem i z tacą. Nie jestem znany z wyjątkowej zręczności. Musiałbym pewnie je
znowu prać.
- Dziękuję za to jednorazowe pranie, Jim - odpowiedziała, uśmiechając się w
odpowiedzi. – Nie musiałeś tego robić. Mogłam zrobić to sama. Nie jestem
przyzwyczajona, by mnie obsługiwano.
- Żaden kłopot - powiedział żywo, idąc w kierunku drzwi. - Wyrządziłaś nam sporą
przysługę, wydostając nas wczoraj z baru. Zmiana frontu to uczciwa gra, jak mówią.
Kiedy zaniknęły się za nim drzwi, postawiła nogi na ziemi i owinęła się ciaśniej
prześcieradłem, wciskając jego krańce pod pachy. "Co za szczęście" - pomyślała z
grymasem na twarzy, odrzucając serwetkę w czerwoną kratkę, przysłaniającą tacę. Mieli
naprawdę szczęście, że wczoraj na pokładzie nic się nikomu nie stało. Być może
kierowała się dobrymi intencjami, ale Beau miał chyba rację, mówiąc o jej
impulsywności. Cóż, nie będzie traciła czasu na ponure wspomnienia, jeśli na zewnątrz
słońce świeci tak jasno i Beau czeka na nią na pokładzie. Będzie korzystała w pełni z
każdego momentu, tak jak zawsze.
Zaczęła od śniadania jajek na bekonie i domowych biszkoptów, przepysznych i
lekkich jak puch. Wydawało się jej, że nie jadła od wieków, bez trudu więc
podporządkowała się Beau i zjadła wszystko do ostatniego kęsa. Zjadła śniadanie na
"Searcherze" przedwczoraj, potem, zanim wyruszyły do Mariby, dostała gulasz u
Consuelo. Beau też nie przejadał się ostatnio, musiał tak samo jak ona docenić
śniadanie. Co lubił jeść? - zastanawiała się. Tak, jeszcze musieli się o sobie wiele
nauczyć. Niebezpieczeństwo i nagłe fizyczne zespolenie stworzyło między nimi
pewnego rodzaju intymność. Czuła się dziwnie, nie znając małych, przyziemnych
szczegółów z życia Beau. Cóż, teraz mają czas, by nauczyć się wszystkich rzeczy,
których są ciekawi. Nie mogła się spodziewać, by jego namiętność trwała zawsze, ale z
tego, co mówił wczoraj wieczorem, wynikało, że czuł wobec niej coś więcej niż
pożądanie. Być może, jeśli naprawdę się postara i wypracuje w sobie wyszukany
sposób bycia i równowagę, do których był przyzwyczajony u innych kobiet, wywoła w
nim nieco tej miłości, która zaczynała roztaczać władzę nad każdą cząsteczką jej ciała.
Czterdzieści pięć minut później przeczesała po raz ostatni swe lśniące loki i
wsunęła dokładniej białą, bawełnianą koszulkę do spodni. Wykrzywiła się do odbicia w
88
lustrze w łazience. Z pewnością wyglądała jak spod igły, ale nagle brakowało jej
romantycznego smaku i polotu. Bardziej przypominała kuzynkę Melanię niż Scarlett.
Mimo to, kiedy dotarła na pokład i zobaczyła Beau niedbale opartego o barierkę i
rozmawiającego od niechcenia z Danielem, nie czuła się ani trochę jak słodka i spokojna
Melania. Poczuła się beznadziejnie romantyczna jak Julia, Heloiza i Ginevra. Beau
musiał się przebrać w nocy, gdyż teraz miał na sobie obcisłe, jasnobeżowe dżinsy,
brązową jak czekolada koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Jego włosy lśniły.
Miał dziś bardziej piwne niż złote oczy, pod którymi zarysowały się ciemne sińce. Czy on
w ogóle nie spał? Zrobił rozczarowaną minę, kiedy podeszła do nich.
- Zdjęłaś opatrunek?
- Zmoczył się pod prysznicem. - Tyle jeśli chodzi o wygląd spod igiełki. - Zauważył
,tylko brak przeklętego bandaża. - I tak go już nie potrzebowałam. Rana lepiej się zagoi
bez niego. - Odetchnęła głęboko czystym, słonym powietrzem. - Żadna szanująca się
rana nie odważy się nie goić w takich okolicznościach: błękitne morze, szafirowe niebo i
pełne słońce ... - Zatrzymała się, szukając zdania, by opisać promienną radość, która z
niej biła. - Takiego właśnie ranka Noe musiał zauważyć, że ziemia narodziła się na nowo
i wyprawił w drogę gołębia.
Beau uśmiechnął się rozbawiony.
- Najpierw porównuje cię do Charona, a teraz do Noego, Daniel. Niedługo będziesz
musiał poważnie pomyśleć o zgoleniu brody. Oczywiście to nie wpłynie na twój styl,
gdyż prezentujesz się wszystkim jako ogier.
Daniel nie był równie ubawiony.
- Zabawa w przewoźnika spragnionych miłości zwierzaków wydaje się o wiele
ciekawszym zajęciem od tego, co ty dla mnie wymyśliłeś - powiedział nachmurzony. - To
by nawet nie było legalne, do cholery. Trzeba wielu marynarskich papierów, żeby dostać
taką robotę.
- W takim razie musimy przejść do drugiego planu - rzekł poważnie Beau. -
Wszystko musi być zgodne z prawem. Jeśli weźmiemy na pokład kogoś z papierami w
porządku i wszystko odbędzie się na wodach amerykańskich ...
Kate patrzyła na nich ze zdumieniem.
- O co chodzi? Chyba coś mi po drodze umknęło.
- Tak, Beau, powiedz jej, o co chodzi - powiedział Daniel jedwabistym głosem. -
Mimo wszystko to jej przecież dotyczy. Oczywiście marginalnie.
- Zamknij się, Daniel - rzucił Beau. - Wcale mi tego nie ułatwiasz. - Odwrócił się do
Kate z poważnym wyrazem twarzy. - Mamy mały problem. Wczoraj wieczorem, kiedy
wróciłem na pokład, żeby porozmawiać z Danielem, musiałem zadecydować, dokąd
płyniemy.
- Tak?
- Zdecydowałem. Jesteśmy teraz mniej więcej pół dnia drogi od naszego celu.
- To znaczy? - spytała zdezorientowana.
89
- Santa Isabella .. Przerwał. - Najpierw ...
- Najpierw?
- Potem popłyniemy dalej, do Norfolk w Wirginii.
- Wirginii! - powtórzyła. - Ale to są Stany Zjednoczone! Nigdy nie wpuszczą mnie
bez paszportu.
- Stwierdziłem, że zmęczyło mnie pływanie wokół Karaibów. Chcę wrócić do domu
– powiedział spokojnie. - A ty popłyniesz ze mną, ponieważ zgodziłaś się.
- Ale nie mogę bez ...
- Wyrobimy ci paszport, trochę może potrwać zdobycie wszystkich dokumentów.
Dlatego zatrzymamy się na Santa Isabella. Musimy zebrać od Brendena wszystkie
informacje na temat twojego urodzenia i możliwego miejsca pobytu twojej matki. W tym
czasie oczywiście nie mogę pływać w kółko jak Latający Holender, czekając, aż
adwokaci coś wymyślą.
- W takim razie będziesz musiał jechać beze mnie - powiedziała, siląc się na
uśmiech.
- Nie ma mowy - odparł z wolna. - Nie teraz, kiedy jest możliwość, by wszystko
załatwić. Daniel może nam pomóc.
- Pomóc?
- Teraz jesteśmy niecałą milę od Lanique, posiadłości USA To znaczy, że płyniemy
po amerykańskich wodach terytorialnych. Ponieważ Daniel nie jest sam upoważniony do
podobnych zadań, popłynie na brzeg i znajdzie jakiegoś urzędnika albo prawnika i
przyprowadzi go na pokład "Searchera". - Zaczerpnął głęboko powietrza. - żeby dał nam
ślub.
- Ślub?
- Ślub - powtórzył, nieco dotknięty. - Oczywiście patrzysz na to z raczej małym
entuzjazmem.
- Bardzo inteligentna kobieta - rzekł szybko Daniel. - Zapomnijmy, że ostatnio
miałeś atak szaleństwa, Beau. - Wykrzywił się. - Gdyby dotarło do Sedikhanu, że
bawiłem się w Kupidyna na rzecz pary młodych zakochanych, zrujnowałoby mi to
zupełnie reputację.
- Nie zapomnimy o tym - powiedział poważnie Beau. - Pobierzemy się dziś. Kiedy
wyjdziemy na brzeg, wszystkie problemy z papierami Kate zostaną rozwiązane. W
chwili, gdy za mnie wyjdzie, staje się natychmiast obywatelką amerykańską i przechodzi
pod opiekę nazwiska i korporacji Lantry. Zostanie jeszcze urząd emigracyjny, ale
małżeństwo na pewno bardzo ułatwi całą procedurę.
- To jest raczej dość drastyczne rozwiązanie - powiedziała oszołomiona Kate. - Czy
nie ma żadnego innego sposobu?
Daniel otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Beau powstrzymał go i dodał szybko.
90
- Nie ma innego sposobu. Obiecałaś mi coś i tylko w ten sposób możesz tego
dotrzymać. - Wykrzywił usta. - Nie musisz być taka lękliwa. Teraz nawet zupełnie
konwencjonalne małżeństwa rzadko trwają dłużej niż parę lat. To nie znaczy, że
wiążemy się na zawsze.
"Nie, to nie będzie wiecznie trwało" - pomyślała w otępieniu. To będzie tylko
udogodnienie dla Beau, by mógł ją mieć przy sobie tak długo, jak sobie będzie życzył.
Nie może pozwolić, by te słowa tak bardzo ją bolały.
- Wiem o tym - odparła spokojnie. - Pomyślałam tylko, że z czasem możesz zacząć
myśleć, że sprawiam ci więcej kłopotu niż to warte.
- Rzadko żałuję swoich decyzji, niezależnie od konsekwencji - powiedział z dziwnie
gorzkim uśmiechem. - Uważam, że to jest tego warte, Kate. Zgodzisz się w takim razie?
- Jeśli tego chcesz.
- Bardzo mądrze - odparł szyderczo. - Nasza Kate jest na tyle poskromiona?
- Nie myślę, żebym była zbyt potulna - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. -
Wierzę po prostu, że należy dotrzymywać obietnic.
- Ja również - rzekł, złagodniała mu twarz. - Pamiętaj o tym, Kate. Ja również.
"Co chwilę, z zawrotną prędkością zmieniał mu się nastrój" - pomyślała w
oszołomieniu. Czego on właściwie od niej chciał? Zgodziła się, ale wyczuwała w nim
ukryte podenerwowanie i niezadowolenie skrywane za drwiącą maską.
- Zabierz się za to, Daniel - powiedział Beau. - Chcę, żebyśmy mieli to za sobą jak
najszybciej. - Wzruszył ramionami. - Pobierzemy się w twojej kabinie. To tak samo
dobre miejsce jak każde inne.
- Nie! - powiedziała Kate. Nigdy nie rozmyślała o ślubach, a szczególnie o swoim
własnym, poczuła jednak dziwny niesmak, gdy wyobraziła sobie pospieszną ceremonię
w kabinie Daniela. Śluby, które złożą, nie będą być może miały znaczenia dla Beau, ale
dla niej tak. Wypowiadając je, chciała być otoczona pięknem. - Tu na pokładzie, w
pełnym słońcu.
W oczach Beau pojawiła się iskra zrozumienia i czułości.
- Czemu nie? Możemy w ten sposób mieć całą załogę za świadków. Będziemy
przecież potrzebować jak najwięcej dokumentów.
- Idę - rzekł Daniel odwracając się. - Muszę najpierw zejść do kabiny i zabrać
kapitańskie dokumenty oraz listy uwierzytelniające, w które zaopatrzył mnie Clancy,
żeby wykazać, jaki teraz jestem godny szacunku. Sędziowie pokoju nie należą do tych
urzędników, wobec których przyzwyczajony jestem używać swej siły perswazji.
Kate podeszła do przodu i położyła mu impulsywnie rękę na ramieniu.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu? Zniecierpliwiony wzrok Daniela
powędrował na jej zakłopotaną twarz.
- Oczywiście, słodka ... - Przerwał nagle, gdy spojrzał w jej oczy. Milczał długo,
potem uśmiechnął się zadziwiająco łagodnie. - Przeżyję to. - Pogłaskał jej dłoń. - Nie
tylko będę drużbą, ale dokonam jeszcze większego poświęcenia z tej okazji.
91
- Co takiego?
Spojrzał poważnie na swą nagą, muskularną pierś, pokrytą kręconymi, brązowymi
włosami.
- Włożę koszulę. - Odwrócił się. - Ale nie oczekuj ode mnie niczego innego. Tyle
wystarczy! – Był już prawie przy drzwiach na dolny pokład, nagle znów się odwrócił. -
Cóż, może jeszcze jedna rzecz. Będziesz potrzebowała obrączki na tę ceremonię. Beau
jakąś ma. A ty, Kate?
Pokręciła przecząco głową.
Zdjął z prawej ręki dużą obrączkę z florenckiego złota.
- Weź tę. - Podał ją Beau. - To zresztą mój amulet. Chcę, żebyście mi ją oddali.
Kate obejrzała obrączkę. Poza tym, że była zrobiona z prawdziwego złota, musiała
mieć rzeczywiście dużą wartość. Była wyśmienicie zrobiona i ozdobiona niezwykłym
wzorem - różą w pełnym rozkwicie przekłutą sztyletem.
- Amulet?
Daniel przytaknął.
- Dostałem ją od potężnego szejka Sedikhanu, któremu kiedyś oddałem przysługę.
Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale noszenie jej zapewniało mi automatycznie
opiekę szejka. Ten symbol uznawany był w całym Sedikhanie. - Wykrzywił usta. -
Ukradli mi ją rewolucjoniści, o których ci mówiłem. Kiedy sprzedali ją na targu, kupiec
zaniósł ją do szejka i skontaktował się z Donahue.
Razem, idąc śladem obrączki, dotarli do mnie. Po sześciu miesiącach spędzonych
w przeklętym piecyku byłem gotów uwierzyć, że obrączka była nie tylko amuletem, ale
miała właściwości magiczne.
- Mogę to sobie wyobrazić - rzekła Kate. Magia. To małżeństwo potrzebuje z
pewnością magii i szczęścia, wszystkiego, co może przynieść obrączka. - Dziękuję, że
pozwolisz nam z niej skorzystać, Daniel.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Zniknął na schodach.
Wspomnienie tej dziwnej ceremonii wywołało w niej mieszaninę przeróżnych
uczuć, Kołysanie statku pod stopami, jasne i ciepłe słońce zatapiające wszystko w
promieniach, czekająca załoga z niespodziewanie uroczystym wyrazem twarzy. Pan
Carruthers, chudy, siwiejący sędzia pokoju o uroczym uśmiechu. Daniel ubrany w
obcięte dżinsy oraz białą koszulkę zapiętą pod szyję z przymilną roztropnością.
Egzotyczna obrączka wsunięta na palec. Niski i dziwnie schrypnięty głos Beau
powtarzający odpowiednie formuły, jej własny głos słaby i daleki. Wszystko to było jak
sen do chwili, w której tuż przy końcu ceremonii Beau zwrócił się do niej.
- Chciałem coś powiedzieć - rzekł łagodnie. - Być może nie wiesz o tym, ale
ostatnio pary składają sobie osobiste śluby. Myślę, że zaczęło się to w latach
sześćdziesiątych, w czasach "dzieci kwiatów". - Uśmiechnął się łagodnie, biorąc w
dłonie jej rękę. - Nigdy nie myślałem, że będę chciał iść za ich przykładem, ale oto. -
Przerwał na długą chwilę, a kiedy zabrzmiały jego słowa, były wyraźne, czyste i bogate
jak klejnoty. - Jest tylko parę wartości na tym starym świecie, których postanowiłem się
92
trzymać. To uczciwość, wierność i kochająca hojność ducha. Znalazłem je wszystkie w
tobie, Kate. - Trzymał ją mocniej i złote oczy błyszczały mu tak, jak oczy Kate. -
Obiecuję podarować ci w zamian własną uczciwość i wierność. Nie mogę obiecać, że
dam ci taką samą hojność ducha. To szczególna cecha jest tak rzadka i bezcenna, że
nie jestem pewien, czy kiedykolwiek ją posiadałem. Dam mą siłę, by cię chronić, wiedzę
i doświadczenie, jakie zdobyłem przez lata oraz przyjaźń. - zaczerpnął głęboko
powietrza. - Nie są to dary, które oddaję lekką ręką. Czy je przyjmiesz, Kate?
- O tak! - Była tak poruszona, że nie mogła wydobyć słów przez zaciśnięte gardło.
– Nie spodziewałam się tego. Nie wiem, co w zamian powiedzieć.
- Nic - odparł prosto Beau, zwracając się do pana Carruthersa. - Nie musisz
niczego mówić. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała. Ciągnijmy dalej.
- Jeszcze tylko parę wersów - powiedział burkliwym tonem sędzia, pochylając
pospiesznie głowę nad Biblią.
Nie słyszała prawie końcowych słów, które dopełniły ceremonii, czuła, że słowa
wypowiedziane przez Beau otuliły ją w złote ciepło. Takie piękne. Żadne słowa nie były
tak wspaniałe. Delikatny pocałunek Beau na koniec ceremonii niósł w sobie takie samo,
pełne godności piękno. Nie zauważyła prawie, jak Beau dziękował Carruthersowi i jak
koperta zmieniła właścicieli. Potem Daniel zaprosił ich wszystkich do kabiny na drinka,
po czym sędzia miał być zabrany na brzeg.
Beau pokiwał głową.
- Obawiam się, że będziesz musiał nam wybaczyć. Muszę porozmawiać z Kate. .-
Zwrócił się do niej: - Czy zejdziesz ze mną do kabiny?
Przytaknęła rozmarzona, nie czując prawie, jak poprowadził ją w dół po schodach.
Drzwi do kabiny zamknęły się za nimi, odwróciła się do niego z błyszczącymi i
zamglonymi oczyma.
- O czym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Słucham? - spytał otumaniony. Potrząsnął głową, jakby chciał się otrząsnąć. -
Wyrządź mi przysługę oj nie patrz na mnie w ten sposób, dobrze? Kiedy prowadziłem
cię tutaj, miałem ochotę jedynie z tobą rozmawiać.
- A teraz? - spytała miękko; przysuwając się o krok bliżej.
- Teraz chcę rzucić cię na koję i wreszcie się grzesznie z tobą zabawić.
- Poprzednie zabawy nie wydawały mi się tak grzeszne - powiedziała z
uśmiechem. - Masz to zamiar zrobić inaczej tym razem?
- Oczywiście. - Błyszczały mu oczy. - Różnorodność jest ozdobą życia, szczególnie
jeśli chodzi o robienie "tego". - Przestał się uśmiechać. - Posłuchaj mnie. Za parę minut
będziesz leżała nago w tym łóżku, ale to nie dlatego tu jesteśmy. Muszę ci powiedzieć,
dlaczego odbyliśmy tę ceremonię na pokładzie.
- Już mi powiedziałeś - odparła, uśmiechając się do niego uroczo. Zaczęła rozpinać
białą bluzkę. - Rozumiem dokładnie. Chcesz jechać do domu. Nigdy tak naprawdę nie
miałam domu, ale rozumiem, że to może przyciągać. Jeśli zechcesz, pojadę z tobą. -
Pojechałaby do kolonii karnej na Diabelskiej Wyspie, jeśli tylko spojrzałby na nią jeszcze
93
raz tak, jak patrzył, wypowiadając śluby. - I nie powinieneś się martwić, że cię
wykorzystam. Kiedy tylko będziesz chciał rozwodu, po prostu mi powiesz, wtedy odejdę.
- Bardzo trudno było wypowiedzieć te słowa, ale musiały paść. – A kiedy będziemy ze
sobą, nie zapomnę, że to małżeństwo tak naprawdę nie istnieje. - Obiecuję, że nie będę
Ksantypą.
Wpatrzył się w bujne wycięcie dekoltu odsłonięte przez stanik, kiedy zrzuciła
koszulę.
- Rozwodu? Co ty przez to rozumiesz? - Przerwał. - Kim, u diabła, jest Ksantypa?
- Była żoną Sokratesa. - Walczyła z zapięciem biustonosza. - Miała bardzo trudny
charakter. Sokrates powiedział, że żyjąc z nią nauczył się radzić sobie z resztą świata.
- Nie dziwne więc, że tak chętnie wypił czarę trucizny - powiedział rozkojarzonym
tonem. Zaczerpnął powietrza, kiedy zapinka wreszcie ustąpiła i Kate zsunęła paski z
ramion oraz rzuciła stanik na bok. - Dlaczego mam wrażenie, że starasz się mnie
uwieść?
Podeszła jeszcze jeden krok i zaczęła mu rozpinać koszulę.
- Być może to właśnie robię - powiedziała pogodnie, przyciskając do niego swój
nagi, rozkołysany i ciężki biust. Wyczulone sutki, ocierając się o zimną i gładką koszulę,
paliły już i sterczały gotowe, jak całe jej ciało. - Czytałam parę książek na ten temat.
Agresja ze strony kobiety jest czasami bardzo pożądaną odmianą. - Uśmiechnęła się do
niego figlarnie. - Właśnie powiedziałeś mi, że różnorodność jest ozdobą życia. -
Rozsunęła mu koszulę i otarła o niego piersi. - za każdym razem to ty byłeś agresorem.
Teraz moja kolej.
- natata - burknął, na jego twarzy pojawił się rumieniec, kiedy odruchowo pochylił
się na spotkanie kołyszących się piersi. - Może nie wiesz jeszcze nic o ruchu
wyzwolenia kobiet, ale niech Bóg trzyma nas, mężczyzn, w opiece, kiedy już się
dowiesz, Ksantypo.
Ściągnęła mu koszulkę z ramion z drażniącą powolnością, ocierając się o niego
przy każdym oddechu i ruchu. Słyszała, że jego oddech staje się ciężki i tętnica na szyi
bije coraz żywiej. Cudowna była świadomość, że ma na niego taki wpływ. Ale chciała
więcej, chciała dać mu tyle przyjemności, by go oszołomić. Tak bardzo go kochała. W
jaki sposób to uczucie zrodziło się w tak krótkim czasie i wypełniło całe jej życie? Być
może gdyby potrafiła dać mu wystarczająco dużo przyjemności, też by ją kochał, choćby
w chwilach uniesienia.
- Zabaw się ze mną grzesznie, Beau, proszę.
Zadrżał, lecz nie z zimna. Ciało stykające się z jej ciałem płonęło.
- Być może moglibyśmy porozmawiać później - powiedział, rozpinając pasek od
spodni. - Myślę, że i tak zgubiłem wątek. - Chciałem chyba zacząć od tego, że wcale
mnie tak dobrze nie znasz i to niesprawiedliwe, że ja ... - Wziął głęboki oddech,
wysuwając do przodu biodra, tak że jego twarda jak metal, pobudzoną męskość
przycisnęła się śmiało do niej. - Do diabła, znasz mnie, przynajmniej w biblijnym tego
słowa znaczeniu. Czyli jeszcze raz?
94
Jeszcze raz. Słowa sprawiły, że poczuła się nieswojo, ale tylko przez chwilę. Z
trudem zbierała myśli przez gorącą mgłę, która zaczęła ją otaczać. Ręce Beau szybko
rozpinały suwak jej dżinsów i nagle zastanowiła się, kto kogo uwodzi.
- Co z moją inicjatywą?
- Może gdybym cię nie miał przez wiek albo więcej - powiedział niskim głosem. -
Ale będę wielkoduszny i pozwolę ci pomóc. - Odepchnął ją. - Będzie szybciej, jeśli sami
się rozbierzemy. - Pogłaskał ją przelotnie po pośladkach. - Pospiesz się.
Spieszyła się, jak tylko potrafiły jej drżące palce i ciekawe oczy. Chciała na niego
patrzeć, kiedy rozbierał się z szybką oszczędnością ruchów atlety. Nie udało się jej
napatrzeć do syta tamtego ranka nad stawem. Składał się z silnych, smukłych mięśni,
miał twarde i zwarte pośladki, uda i łydki napinał jak struny. Zsunęła tenisówki i położyła
je przy reszcie ubrań. Stanęła, patrząc na niego z podziwem.
- Masz bardzo ładne nogi - powiedziała rozmarzona. - Czy to od jazdy na łyżwach?
Podniósł wzrok od butów, które właśnie ściągał, drgnęły mu usta.
- Dziękuję ci. Myślę, że te ćwiczenia mają coś wspólnego z moją doskonałą
kondycją. Ty za to masz nieprawdopodobnie wspaniały biust i jestem pewien, że
zupełnie nic nie musiałaś robić, by to osiągnąć. - Wziął ją za rękę i poprowadził do koi. -
Jestem przekonany, że mały aerobik może im tylko pomóc. Więc jak, spróbujemy?
-Co tylko chcesz - powiedziała, kryjąc skromnie pod rzęsami figlarne spojrzenie. -
Nie chciałabym być posądzona o brak współpracy. Już mnie przekonałeś, że zrzędzę.
- Co tylko zechcę - powtórzył łagodnie. - Będzie też to, co ty będziesz chciała,
Kate, obiecuję. - Miała opaść na łóżko, powstrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu. -
Nie, nie tak. COŚ innego, pamiętasz.
Usiadł na skraju łóżka i przyciągnął ją na swe kolana. Coś pięknie i podniecająco
innego. Już teraz było inaczej. Twarde kości i muskuły opierały się o jej miękkości, jego
oczy biły ciepłym blaskiem, niecierpliwa męskość ocierała się jej o uda. Inaczej.
-To zawsze było bardzo piękne i podniecające, Beau - powiedziała, kładąc mu
ufnie głowę na piersi. Jego serce biło szaleńczo tuż przy jej uchu, ale ręce miał
niezmiennie łagodne, kiedy gładził ją po lokach. - Tak jakbyś mi za każdym razem dawał
cudownie cenny prezent.
Zaśmiał się.
- Masz bardzo oryginalny sposób wyrażania myśli. - Potargał jej włosy. -To dotyczy
nas obojga, mała Shebo. Byłoby czystym zdzierstwem, gdybym obciążył cię za to kwotą
stu dwudziestu talentów. - Ustawił ją naprzeciw siebie, tak że obejmowała mu biodra
nogami. - Staram się jednak pracowicie udowodnić, że wart jestem każdego talentu. -
Przysunął ją bliżej, kreśląc dłońmi na jej plecach leniwe koła. - Prawda, że to miłe? -
Szepnął jej do ucha. - Mogę dotknąć cię prawie wszędzie. - Przerwał na chwilę, po czym
przycisnął się nagle do sedna jej kobiecości. - I ty możesz dotknąć mnie.
Zacisnęła kurczowo dłonie na jego ramionach.
-Tak, to bardzo miłe - powiedziała omdlewającym głosem. "Miłe" nie było
odpowiednim słowem. Nigdy w życiu nie czuła się bardziej bezbronna, gdzieś w głębi
95
czuła rosnący wilgotny pożar. - Myślisz, że moglibyśmy jeszcze bardziej dogłębnie się
dotknąć?
- Kiedy to takie słodkie - powiedział, rozbawiony jak chłopiec. - Nie zaczęliśmy
jeszcze ćwiczeń. - Jedną ręką pod trzymał ją pod pośladkiem, nie pozwalając na
kontakt, drugą zaś rękę przesunął po jej ramieniu i odepchnął ją do tyłu, tak że jej
kręgosłup wygiął się w łuk i pełne piersi otworzyły się przed nim. - Tak lepiej -
powiedział. - Teraz trzymaj się w takiej pozycji, kochanie. Czy czujesz napięcie?
Podtrzymywanie napięcia jest bardzo ważne przy wykonywaniu wszelkich ćwiczeń.
Wiesz o tym?
- Nie, nie wiedziałam - powiedziała słabo. - Tak, czuję napięcie. - Ta pozycja była
niemal nieznośnie erotyczna. Lekkie napięcie mięśni w krzyżu i biodrach, bezbronność
jej otwartych ud i niemal oślepiający wzrok Beau na jej piersiach. - Beau?
- Chcesz jeszcze? - Pochylił głowę w doprowadzającym do szaleństwa wolnym
tempie i zatrzymał się o jeden oddech od jej piersi. - Ja też. - Jego usta otoczyły jej
sutek z drażniącą delikatnością, podczas gdy druga ręka opadła z ramienia na drugą
pierś i zaczęła rytmiczny masaż, który sprawił, że przeszły ją ciarki. - Utrzymaj to
napięcie, kochanie - mruknął, drażniąc językiem różową otoczkę piersi. - Tak ci będzie
lepiej. Chcę, żeby ci było bardzo dobrze, Kate.
Próbowała, ale to było coraz trudniejsze. Każdy mięsień i kość jej ciała zdawała się
topić jak lawa. Oddychała lekkimi sapnięciami, odruchowo chciała go objąć i przytulić …
ale napotykała tylko powietrze.
- Jeszcze nie. - Kiedy odchyliła głowę w napięciu, którego się domagał, jego usta i
dłonie przyspieszyły rytmiczny nacisk. - O to chodzi - jego niski, aksamitny głos
zabrzmiał melodyjnie. - Słodka, łagodna Kate. - Opuścił dłonie z piersi, jedną chwycił jej
pośladki, drugą przytrzymał ją w krzyżu, wyginając do tyłu. Jeszcze bardziej. - Teraz
będzie coś z tego dogłębnego dotyku, o którym mówiłaś. Ale powoli, bardzo wolno. -
Mocno objął wargami jej pierś, ręką na pośladku pchnął ją wolno do przodu. Ręka na
krzyżu nie pozwalała jej przesunąć się dalej, poza jego kontrolę. Trochę, potem jeszcze
trochę, gorąco, poczucie pełni, ale nigdy dość. Jej pierś była ciężka i nabrzmiała, jego
język i zęby przynosiły dotkliwe cierpienie. Ruszał się tak strasznie wolno! Objęła go,
przytulając do siebie, zapraszając i kusząc. Poczuła, jak sapnął i zaśmiał się po cichu. -
Och, to było słodkie. Ale nie rób tego więcej, kochanie. Nie jestem pewien, czy byś to
zniosła.
- Co ty sobie wyobrażasz? - powiedziała, zamykając oczy, kiedy jego dłoń leniwie
pieściła jej plecy, potem powtórzyła znów nacisk na pośladki. - Nie mogę tego
wytrzymać!
- Możesz. - Przeniósł usta na drugą pierś, by oddać jej podobny hołd. - Jesteśmy
prawie w domu, Kate. - Pchnął ją nagle mocniej i wypełnił całkowicie. Wydała niski
gardłowy jęk nieskończonej przyjemności. - Co za uroczy dźwięk. - Zaczął ciężko
oddychać. - Usłyszmy to jeszcze raz. – Pchnął ją do przodu jeszcze raz i tym razem jej
głos przemienił się w ostrą prośbę. Odsunął głowę od jej piersi i objął ramionami.
Schował usta w lokach na jej skroni. - O Boże, to wspaniałe. Nigdy nie myślałem, że to
może być takie cudowne. Nie zrobiłbym tego z kimś innym. - Gładził jej nagie plecy z
czułą delikatnością. Przysunął usta do jej warg i zagłębił daleko język w jej ustach.
96
Podniósł głowę i wziął głęboki oddech, tak jakby spragniony był tlenu. - tylko ty; Kate.
Tylko z tobą.
Nie czekał, aż odpowie, położył jej ręce na biodrach, poruszając nią, popychając,
docierając tak głęboko, że westchnęła. To było takie słodkie i szalone, że między
kolejnymi ruchami niemal nie nabierała oddechu. Mimo że niemożliwe jest, by tak
niezwykłe uczucie wstrzymać na tak długo, jednak Beau udało się tego dokonać.
Zdawało się, że dopiero wieki później dotarli do najwyższej przyjemności i opadli na
łóżko w stanie euforycznego i omdlewającego zmęczenia. Sen nadszedł nieuchronnie
jak tęcza po słonecznej burzy. Łagodny sen. Bezpiecznie spała w silnych i władczych
ramionach. Cudownie leżąc w kochających objęciach, z uchem przytulonym do serca
Beau, słysząc spokojny, żywy rytm i wiedząc, że mogła zmusić ten metronom do
szybkich uderzeń jednym tylko dotykiem. Ale nie teraz. Teraz cudownie było wiedzieć,
że mają nieskończenie dużo czasu, by cieszyć się tą magiczną intymnością. Beau na
pokładzie wyglądał na zmęczonego i wycieńczonego. Potrzebował odpoczynku. Objęła
go odruchowo. "Odpoczywaj kochanie, kiedy chronię cię przed światem. Złóż ręce. Śpij,
a ja ochronię cię przed samotnością i..."
Nie spała. Było jej dobrze, ktoś gładził ją tak czule. Otworzyła zaspane oczy.
Siedział na brzegu łóżka całkowicie ubrany, już nie bezbronny, ale wciąż tak samo
kochany. Mimo to poczuła się rozczarowana.
- Chciałam się tobą zająć.
- Co? - Zmarszczył czoło. - Chyba jeszcze śpisz. zaraz przybijemy na Santa
Isabella, musimy porozmawiać.
Podał jej białe wdzianko, które już znała. Ach tak, miała to na sobie pierwszego
dnia na "Searcherze". To chyba było bardzo dawno temu. Tak szybko dopłynęli? Musieli
spać dłużej, niż myślała. Promienie przeświecające przez luk były teraz o wiele dłuższe i
słabsze. Musi być późne popołudnie.
- Mówiłeś, że chcesz wcześniej porozmawiać - powiedziała, uśmiechając się do
niego psotnie. Wsunęła ręce w rękawy wdzianka i zawiązała pasek. - Nigdy chyba przez
to nie przejdziemy, prawda? zawsze coś przeszkadza. Najpierw strażnicy, potem moja
rana, potem...
- Nie mamy czasu - przerwał ponuro, co sprawiło, że poczuła się nieswojo - Nie
mamy teraz wyboru. - uśmiechnął się smutno - Tak bardzo bym chciał...
Oblizała nerwowo usta.
- Mów. Ja słucham.
Spojrzał na nią bezradnie, jakby się zastanawiał, od czego zacząć, po czym ciężko
westchnął.
- Do diabła, nie ma co owijać w bawełnę. Jak tylko poradzę sobie ze wstępną
biurokracją urzędu emigracyjnego, wyślę cię do Briarcliff do Anthony'ego i Dany.
- Wysyłasz mnie? - Otworzyła szeroko oczy w zdumieniu i nagle zbladła.
97
- Będzie ci z nimi o wiele lepiej. Dadzą ci wszystko, na co zasługujesz. - Mówił
szybko, ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad jej lewym ramieniem. - To wspaniali
ludzie, pokochasz to miejsce.
Pokiwała w oszołomieniu głową.
- Rozmawialiśmy już o tym. Powiedziałam ci, że nie ma mowy, jeśli chodzi o mój
wyjazd do Connecticut. Myślałam, że to zrozumiałeś.
- Rozumiem, że nie wiesz, co jest dla ciebie dobre - burknął. - Wolisz włóczyć się
po całym świecie jako moja kochanka, przez te swoje cholerne ciągotki do
niezależności? Cóż, teraz jesteś moją żoną. Masz wobec mnie pewne zobowiązania.
Nie ma powodu, byś nie skorzystała z dodatkowych korzyści.
- Naprawdę? - spytała ogłupiała. Szok mijał, pozostawał jedynie ból. - Myślałam, że
mówiłeś, iż małżeństwo było też czymś dla ciebie. To znaczy, że wrócisz jak gdyby
nigdy nic na statek, kiedy tylko wsadzisz mnie do samolotu do Briarcliff?
- Nie. - To przeczucie było szybkie i nagłe. - Powiedziałem, że sytuacja się teraz
zmieniła, będę w pobliżu. Czy myślisz, że mógłbym tak po prostu cię zostawić, skoro
wiem, że wciąż imają się ciebie kłopoty?
Będzie w pobliżu. Oczywiście, że będzie: Nie pozwoli, by jego żoneczka włóczyła
się bez opieki. Obiecał dać jej swą siłę, wiedzę i doświadczenie. Ale nie wolno jej myśleć
o tych poważnych i pięknych słowach. Zbyt wielkie sprawiają cierpienie. W końcu nie
obiecał jej miłości. Nie odważyła się o tym marzyć, a on był na tyle ostrożny, by jej nie
obiecywać tego, czego nie potrafi spełnić. Był na to zbyt uczciwy. Nie na tyle uczciwy
jednak, żeby zrezygnować z małego wybiegu i postawić na swoim. Odwróciła od niego
wzrok.
- Okłamałeś mnie. - Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez. - Nie byłeś wobec
mnie uczciwy, Beau.
- Wiem. - powiedział szorstko. - Myślisz, że o tym nie wiem? To było konieczne. To
dla twojego własnego dobra, do cholery.
- Kto dał ci prawo decydowania o tym, co jest dla mnie dobre lub złe? - Głos jej
drżał. - Kto, u diabła, dał ci to prawo, Beau,?
- Nikt mi go nie dał, przywłaszczyłem je sobie. - Wreszcie na nią spojrzał. - I znów
tak zrobię, Kate. Jeśli od tego będzie zależało twoje bezpieczeństwo. Możesz być tego
pewna. - Przesunął palcami po jej włosach. - Teraz, na Boga, bądź rozsądna.
- Rozsądna! - O Boże, prawie zadrżał jej głos. Niemal się załamała. Musiała się go
pozbyć. Litość była podstawowym uczuciem, jakie wobec niej żywił i niech ją szlag trafi,
jeśli podsyci tę litość wybuchając płaczem. - Postaram się być rozsądna, Beau. -
Uśmiechnęła się niepewnie. - Muszę o tym pomyśleć. Musisz dać mi trochę czasu.
- Kate. - Sięgnął odruchowo do jej włosów, ale zatrzymał się w połowie drogi. - Do
cholery! - powiedział nieco rozdrażniony. Wstał. - Lepiej się ubierz. za chwilę przybijemy.
- Poszedł szybko w kierunku drzwi. - Zobaczymy się na pokładzie.
Zamknęły się za nim drzwi, wypuściła wstrzymywany oddech. Miała krótką chwilę,
by ulżyć cierpieniu, po czym musiała nad nim zapanować. Nie powinna jednak płakać.
98
Nie powinna mieć czerwonych oczu, kiedy pójdzie do niego na pokład. Posiedzi tu
chwilę. zaraz odzyska siły i stawi mu czoła. Nawet już teraz czuje się lepiej. Nie ściska ją
już tak w gardle i jeśli nie będzie o tym myśleć, wszystko wytrzyma. Wbrew wspaniałym
intencjom jej wzrok powędrował na dziwną i piękną obrączkę, którą ciągle miała na
palcu. Róża i sztylet. Czysta magia, jak powiedział Daniel. Ale magia nie'" trwała długo,
prawda? Ukołysała czule w dłoniach pierścionek, nie zdając sobie sprawy, że po jej
policzkach popłynęły wolno łzy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Zapomniałam ci to oddać - powiedziała spokojnie Kate, podając Danielowi
obrączkę. - To bardzo uprzejmie z twojej strony, że nam ją pożyczyłeś.
Daniel sięgnął po pierścionek i beztrosko włożył go na duży palec. .
- Tak myślałem. - Uśmiechnął się. - Nigdy wcześniej nie byłem drużbą. tak
naprawdę cała ta sytuacja okazała się mniej kłopotliwa, niż się spodziewałem. Pochylił
się do tyłu i wyprostował nagie, silne nogi, wypełniając całe miejsce z tyłu samochodu. -
Pod koniec ceremonii zacząłem czuć się tak uroczyście i sztywno, że aż zrobiło mi się
słabo. Nie chciałbym zbyt często być drużbą, chyba że stanę się tak nudnie
odpowiedzialny jak Beau.
Kate patrzyła tępo przez okno. Odpowiedzialny. Słowo to zacięło ją jak skalpel. Nie
miłość ani nawet pożądanie. Odpowiedzialność.
- Nie, lepiej nie - powiedziała ponuro. - Beau ma wystarczającą ilość tej cnoty za
nas wszystkich. - Poczuła na sobie spojrzenie Daniela, starała się opanować. - Dokąd
jedziemy? Chyba nie zwróciłam uwagi, co powiedzieliście kierowcy, kiedy wsiedliśmy do
taksówki.
- Do wioski. To bardzo ekskluzywne miejsce po drugiej stronie wyspy. Według
Carruthersa jest tam, poza głównym hotelem, wiele prywatnych bungalowów na plaży.
Beau powiedział, żeby cię tam zabrać, kiedy on pojedzie szukać twojego przyjaciela
Brendena i postara się wydobyć twój akt urodzenia. Zapowiedział, że umówi cię na jutro
z Brendenem i Rodriguezem. Pomyślał, że w tym czasie będziesz chciała uzupełnić
garderobę w sklepach w największym hotelu. Zadzwonił do nich z prośbą, żeby
wszystkie rachunki za rzeczy, które mogą ci się spodobać, wpisali na konto jego
korporacji.
- Jaki on hojny - odparła ironicznie Kate. Wiedziała, że będzie hojny, przynajmniej
finansowo. Wolałaby, żeby ta hojność bardziej dotyczyła emocji niż pieniędzy. Nie, to nie
było fair. Okazał jej wszystko - czułość, radość, pasję, wszystko poza miłością. To nie
jego wina, nie musiał jej przecież tego dawać. lak jak nie było jej winą, że nie mogła
przyjąć litości, którą jej w zamian oferował. - Nie będę wiele potrzebowała. Tylko trochę
ubrań. Musi uważać, by za dużo nie kupić. Te sklepy muszą być strasznie drogie i na
pewno nigdy nie spłaci długu, kiedy Beau ją porzuci. To, że ją porzuci, było już
oczywiste, nieuniknione i musiało wkrótce nastąpić. W najbliższym czasie. Musiała uciec
i wyleczyć się z niego.
99
- Nie bądź za skromna w żądaniach. - Daniel błysnął oczyma. - Jesteś teraz
mężatką. Istnieje coś takiego jak wspólnota własności.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że Beau jest mi coś winien w wyniku ceremonii, przez
którą przeszliśmy, to jesteś śmieszny - rzekła z napięciem Kate. - Beau też to
powiedział. Nic nie zmieniło się przez parę słów, które zostały przez nas wypowiedziane.
Ciągle jestem sobą, ze swymi zobowiązaniami i obowiązkami. I Beau ... - głos chrypł jej
coraz bardziej. - Beau to wciąż Beau. - "Złotooka zuchwałość, siła i czułość, Beau".
Przez chwilę panowała cisza.
- Myślę, że odkryłem nutę nieporozumienia w niebie miesiąca miodowego - rzekł
wolno Daniel. - zauważyłem, że Beau był nieco spięty, ale myślałem, że niecierpliwi go
biurokracja, z którą będzie musiał się uporać. Spotkania z biurokratami nie należą do
jego ulubionych rozrywek. - Przerwał. - Ale nie chodzi tylko o to, prawda?
Wciąż wpatrywała się w okno.
- Tak, nie chodzi tylko o to. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Boję się, że twoja próba
ogniowa poszła na darmo, Danielu. To małżeństwo skończyło się, zanim się zaczęło.
- Ach tak. - Powiedział to tak stanowczo, że spojrzała znów na niego zaskoczona. –
Nienawidzę
zmarnowanego wysiłku. Jestem na to wyczulony. Jeśli już
sprzeniewierzyłem się własnym zasadom, nie pozwolę, byście zerwali bez oczywistych
powodów. - Złagodniał mu głos. - Widziałem twoją twarz, kiedy Beau założył ci na palec
mój pierścionek. Promieniałaś jak wschód słońca w Sedikhanie.
- To nie ma nic wspólnego - powiedziała drżącym głosem. - Słyszałeś Beau. To
było jedynie ułatwienie, by pomóc mi przejść przez urząd emigracyjny.
- Małżeństwo dla wygody? - zakpił Daniel. - Niemożliwe, Kate. Odeszło wraz z
pojedynkami i zbrojami. Beau nie wplątałby się w taki idiotyzm.
- Po prostu nie znasz go tak dobrze, jak cię się zdaje. - Uśmiechnęła się słodko,
lecz smutno. – W taki właśnie idiotyzm się wplątał. Ma zamiar za wszelką cenę ocalić
małą sierotkę. Ożenił się ze mną, ponieważ uznał to za jedyny sposób, bym pozwoliła
roztoczyć nad sobą opiekę. – Mrugnęła z wściekłością oczyma, by powstrzymać
napływające łzy. - Niestety pomylił się. Powinien wiedzieć, że ta przeklęta ceremonia nie
robi żadnej różnicy.
- O Boże - jęknął Daniel, zamykając oczy. - Może Beau jest rzeczywiście idiotą. W
każdym razie na pewno zupełnie nie potrafi wyrazić się jasno ... - W jego otwartych
szeroko oczach pojawiło się zdecydowanie. - Oczywiście stary pastor Daniel musi teraz
wszystko naprawić.
Uśmiechnęła się niewyraźnie, słysząc to dziwne porównanie.
- Doceniam dobre intencje, ale to nie twoja troska, Danielu. - Znów te przeklęte łzy.
- Już nikt nic nie może zrobić. - Zaraz się popłaczesz - oskarżył ją rozdrażniony Daniel. -
Teraz będę miał na głowie ckliwą primadonnę.
- Nie będę płakać - powiedziała wzburzona. - I nie jestem ckliwa.
100
- Też tak myślałem, ale zaczynam zmieniać zdanie. Co stało się z dziewczyną,
która odbiła mnie z gospody? Mógłbym krytykować twoje impulsywne działanie, ale nie
determinację. - Pokiwał z niechęcią głową. - Jesteście z Beau niezłą parą.
- Co mam według ciebie zrobić? - spytała z wściekłością. - Nie potrafię sprawić, by
Beau mnie pokochał, a nie przyjmę jego cholernej litości.
- Litości! - pokręcił głową. - Nie dość, że ckliwa, to jeszcze tępa. Zastanów się,
Kate. Mężczyźni nie żenią się z kobietą z litości. Boże, nigdy bym nie pomyślał, że
kiedykolwiek dożyję dnia, kiedy Beau się ożeni. Czy nie myślisz, że porzucenie wolności
po tak wielu latach to coś ważnego dla Beau?
- Powiedziałam ci, dlaczego to zrobił. Czuł litość ...
- Bzdura! - Przerwał Daniel. - Szaleje za tobą. Nie widziałem jeszcze w swoim
życiu tak ogłupiałego mężczyzny.
- On mnie pragnie - poprawiła go zachrypniętym głosem. - Pogodziłabym się z tym.
Wiem, że mężczyźnie jest o wiele trudniej kochać. - Uniosła głowę. - Ale nie zgodzę się
na związek, w którym nie mogę z kimś żyć na równych prawach.
- Równych prawach - powtórzył Daniel. - Mimo to nie masz pojęcia o równości w
stosunkach pomiędzy kobietą a mężczyzną. Skąd, do cholery, wpadło ci do głowy, że
mężczyźni są powierzchowni w uczuciach?
- Ale Jeffrey i Julio zawsze ...
- Nie wszyscy są Jeffreyem i Juliem. - Daniel był wyraźnie zdenerwowany. - Jestem
tak samo wrażliwy jak ty. Beau cię kocha, do cholery!
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nigdy tego nie powiedział. Wszystko mi obiecał, prócz tego.
- Czy deklaracje są tak ważne? Może Beau z trudem przychodzą takie słowa?
Skąd mam o tym wiedzieć? - Wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że widziałem jego
twarz, kiedy myślał, że strażnicy cię zabili. To z pewnością nie była litość, Kate.
- Nie była? - Boże, pewnie się mylił. To zbyt piękne, by mogło być prawdą. A jeśli
się nie mylił? Jeśli Beau rzeczywiście ją kochał? - Jesteś pewien, Daniel?
Powiedziała to jak mała dziewczynka, złość przygasła, po czym zupełnie znikła z
twarzy Daniela. Wziął w swe duże dłonie jej ręce.
- Jestem pewien - powiedział łagodnie. - Nie rozumiem, jak możesz być tak ślepa i
sama tego nie dostrzec. Kto dałby się wplątać w te wszystkie awantury, które
wzniecałaś wszędzie na Karaibach? Dla kogoś, kogo po prostu by żałował? -
Uśmiechnął się. - Największym chyba poświęceniem było, kiedy wskoczył do morza i
popłynął za tobą jak wierny piesek.
- On mnie kocha? - wyszeptała z błyszczącymi i zdziwionymi oczyma.
- On cię kocha - powtórzył stanowczo Daniel. - Rzeczywiście,. to nie dziwne, że
macie kłopoty z dojściem do porozumienia. Wpadliście na siebie z ponaddźwiękową
szybkością. Nie mieliście nawet okazji, by się dobrze poznać.
101
Tak, zdążyli tylko się pokochać. Ale jeśli Daniel miał rację, mieli nieskończenie
dużo czasu na naukę. Jeśli miał rację. Zmarszczyła czoło niespokojnie.
- To nie jest logiczne. Dlaczego chce mnie tam wysłać, skoro mnie kocha?
- Dlaczego jego nie spytasz? - zapytał Daniel. - A jeśli to zrobisz, pamiętaj, że
działasz z pozycji siły. Imponujesz mi jako kobieta, która potrafi wspaniale osiągać to,
czego chce. Chcesz, żeby to małżeństwo się udało?
- Tak. O, tak - powiedziała łagodnie.
-To w takim razie uważam, że powinnaś najpierw upewnić się, że tak będzie. -
Mrugnął do niej. - Wmów sobie po prostu, że Beau jest kryjówką kokainy, którą musisz
odkryć, albo uwięzioną załogą do uratowania. To powinno ci ułatwić sprawę.
Ścisnęła jego rękę.
- Zrobię to. - Po prostu weźmie głęboki oddech i zrobi to, co trzeba, nadeszła
najważniejsza chwila jej życia. - Czy będziesz tam, żeby mnie trochę podtrzymać na
duchu?
Zaprzeczył.
- Nie potrzebujesz mnie. Będę tylko przeszkadzał. - Spojrzał na złotą obrączkę na
palcu. – Poza tym muszę się przygotować przed powrotem do Sedikhanu.
- Wracasz w takim razie nieodwołalnie do groźnego Donahue'a? - spytała
beztrosko.
- Czemu nie? Myślę, że Beau zamieni się w bardzo nudnego i statecznego
obywatela. To odbierze cały urok stanowisku kapitana na "Searcherze". - Uśmiechnął
się nieco kapryśnie. - Pamiętasz, jak ci mówiłem, że obaj czegoś szukamy? Znalazłem
wszystko.
- Wszystko, czego szukałeś? - wypytywała go łagodnie. Przez chwilę w jego
ciemnoniebieskich oczach pojawił się wyraz zagubienia i bezbronności.
- Być może nie wszystko, ale jak na razie to wystarczy. - Bezbronność znikła i
uśmiechnął się. - Cóż, w każdym razie Beau znalazł wszystko. Teraz musisz po prostu
sprawić, by się do tego przyznał.
To wydawało się takie proste. Oblizała nerwowo usta, myśląc o powadze
konfrontacji z Beau. "Och, proszę, niech Daniel ma rację. Proszę, niech będę w stanie
sprawić, że Beau wypowie słowa, które zwiążą nas razem na resztę życia". Nie, nie
powinna robić sobie żadnych nadziei. Podniosła wojowniczo podbródek.
- Nie ma sprawy. Jak powiedziałeś, to będzie bardzo proste.
Słońce zachodziło w eksplozji wspaniałych kolorów, wydawało się, że przez
kontrast czerpie z morza bogactwo. Stojąc na pustej wydmie, Kate czuła na policzkach
powiew ciepłego i wilgotnego wiatru. Kolejny kontrast, gdyż w gwałtownym pięknie
zachodu słońca nie było nic łagodnego ani ciepłego. Skąpał białe wydmy w ognistym
błysku i nawet wysoki, nowoczesny hotel wyglądał z daleka jak błyszczący sztylet na
horyzoncie. Sztylet. To przypomniało jej misternie wyrzeźbiony sztylet przebijający różę
na egzotycznym pierścieniu Daniela. Magia. Musi teraz z całego serca w nią wierzyć.
102
- Co, u diabła, robisz tak daleko od hotelu? - Zabiło jej mocniej serce, gdy usłyszała
ostry głos Beau. - Samotna kobieta na pustej plaży to jednoznaczna zachęta.
Odwróciła się. Ognista poświata zmieniła kolor jego ogorzałej twarzy i nadała
czarnym dżinsom i koszuli aksamitny wygląd.
- Widzę, że zastałeś wiadomość w domku. Dokładnie to chciałam ci przekazać –
powiedziała łagodnie. - Zachętę.
-To mało oczywiste. - Głos mu nieco zachrypiał, gdy tęsknie przebiegł po niej
wzrokiem. Boże, jaka była piękna! Luźna sukienka z białego jedwabiu przypominała mu
wdzianko, w które Kate ubrana była wtedy w dżungli. Szyja wyglądała bardzo
wdzięcznie i nieskończenie bezbronnie, wyłaniając się z głębokiego wycięcia w sukni.
Twarz rozświetlona promieniejącą gorliwością sprawiła, że ścisnęło go w gardle. Taka
słodka. Odwrócił pospiesznie wzrok. - Byłaś na zakupach.
- Wydałam dużo twoich pieniędzy. - Rozmyślnie podeszła bliżej i stanęła w zasięgu
jego wzroku. – I nie mam zamiaru ich zwracać. Daniel powiedział, że to wspólna
własność. - Uśmiechnęła się. – Czy wiesz, że wspólnota oznacza dzielenie się i
partnerstwo? Zastanawiałam się nad tym, kiedy wróciłam do hotelu. Podoba mi się
bardzo ten pomysł.
W oczach Beau pojawiło się zdumienie.
- Nie chciałbym, żebyś mi to zwracała - powiedział gburowato. - Powiedziałem na
statku, że mam wobec ciebie pewne zobowiązania. Cieszę się, że jesteś taka rozsądna.
Czy to znaczy, że nie będziesz kontynuować walki dotyczącej wyjazdu do Briarcliff?
- Nie mam zamiaru sprzeciwiać się żadnemu wyjazdowi. - Przerwała celowo. -
Powiedziałam ci, jak bardzo kocham słowa. Są w Biblii takie, które wyjaśniają, co teraz
czuję. "Błagaj mnie, bym cię nie opuściła, i zawróć, bym za tobą nie szła, gdyż dokąd
pójdziesz, pójdę ja, gdzie zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twoi ludzie będą moimi
ludźmi i twój Bóg moim Bogiem, gdzie umrzesz, tam ja umrę i tam będę pogrzebana". -
Spojrzała mu szczerze w oczy, serce podskoczyło mu do gardła. - Każde słowo jest
prawdziwe, Beau. Pójdę wszędzie, zostanę wszystkim czym zechcesz, jeśli tylko
będziemy razem. - Uśmiechnęła się blado i powtórzyła łagodnie. - Zawsze razem.
Pojedź ze mną do Briarcliff i zostań przy mnie, a nie będziesz miał kłopotu, by mnie tam
zatrzymać.
- Kate ... " Odruchowo postąpił krok do przodu. Potem cofnął się i, nie dotykając jej,
opuścił bezradnie ręce. - Powiedziałem ci, że muszę tam nad tobą czuwać.
- Tak dobrotliwie? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - To nie wystarczy, Beau. Chcę
mieć męża, nie strażnika.
- Nie wiesz, czego chcesz - powiedział spięty. - Masz głowę pełną marzeń o
Romeo i Julii, a świat umarł dla miłości. Na pewno utrudniłem sprawę, biorąc cię do
łóżka i dając ci zasmakować seksu. Są rzeczy, na które zasługujesz i których
potrzebujesz, i nie powinnaś myśleć, że tylko ja jestem w stanie ci je dać. Mam nadzieję,
że kiedy nabierzesz już trochę doświadczenia, będziesz mnie wciąż chciała, ale ... -
Przerwał, przesuwając w roztargnieniu ręką po ciemnych włosach. - Boże, mam wielką
nadzieję, Kate!
103
- Będę - powiedziała łagodnie. - Nie będzie w moim życiu chwili, bym cię nie
chciała. – Kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć, zatrzymała go ruchem ręki. - Nie mów
tego. Jestem pewna, do cholery. Nie zaprzeczam, że mam pewne marzenia i ideały.
Każdy je ma. To nie znaczy, że jestem Piotrusiem Panem z bajki. Miałam bardzo ciężkie
życie, Beau. Jeśli teraz nie odróżnię rzeczywistości od fantazji, to nigdy już mi się to nie
uda.
- Właśnie dlatego, że miałaś trudne życie, nie powinienem cię wykorzystywać. -
Beau zaciął z uporem usta. - Zrobimy tak jak mówiłem, Kate.
- Nie sądzę. - W jej słodkim głosie zabrzmiał żelazny upór. - To dla mnie
ważniejsze niż twoja idiotyczna rycerskość.
- Rycerskość! .
Powiedział to tak urażonym tonem, że aż musiała się uśmiechnąć.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić, ale wydajesz się niemożliwie przywiązany
do przestarzałego kodeksu. Oznaki tego są wyraźne, spędziłam większość dzieciństwa
z człowiekiem kierującym się w życiu jedynie marzeniami i starodawnymi pojęciami. Nie
jesteś jedynym mieszkańcem świata bajek. Kiedy spytałam Daniela, dlaczego chcesz
mnie tam wysłać, powiedział, żeby zapytać ciebie. - Pokręciła głową. - Ale nie muszę
tego robić. Długo nad tym myślałam i zrozumiałam, że być może nie znam do końca
twojego sposobu myślenia, ale za to wiem dokładnie, że jesteś o wiele gorszy niż
Lancelot czy Galahad. - Figlarnie zmarszczyła nos. – Jesteś nawet gorszy niż Ashley
Wilkes.
- To już zupełna bzdura - rzekł Beau. W jego oczach czaiło się rozbawienie. - Nie
pozwolę, żebyś mówiła mi podobne głupstwa, Kate.
- Wycofuję Wilkesa - uznała. - Ale reszta jest wyryta w kamieniu. Jesteś
pozostałością dawnej epoki, Beau. Jeffrey w porównaniu z tobą to awangarda. Komu
innemu opowiadaj te bzdury. Ja sobie poradzę.
W złotych oczach Beau zaświeciły żartobliwe błyski.
- A czy namówię cię, żebyś mnie utopiła w swych bzdurach? Ostatnio rozwinąłem
w sobie gwałtowną sympatię do ciał w wodzie.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się tkliwie. Jej bzdury, jej ciało, jej serce. "Powiedz to
jedno słowo". - Dobrze - powiedziała. - Chcę, żebyś czuł się dziwnie i żebyś był
wytrącony z równowagi. Wzmacniasz bardzo moją pozycję. Nie chodzi o to, że tego
potrzebuję. Daniel mówi, że działam z pozycji siły.
- Daniel ma chyba dużo do powiedzenia. Ciekaw jestem, co uznał za twój atut.
Wzięła głęboki oddech.
- To, że mnie kochasz - powiedziała nieco pospiesznie. Na twarzy Beau pojawił się
cień bliżej nieokreślonego uczucia.
- Naprawdę?
Przytaknęła.
104
- Tak, Daniel tak twierdzi. I zdecydowałam, że ma rację. Ty mnie kochasz, Beau. -
Drżały jej usta, próbowała się uśmiechnąć. - Czy wiesz, dlaczego jestem tego pewna?
- Nie. - Wpatrywał się w nią intensywnie.
- Ponieważ nie ma możliwości, bym kochała cię tak bardzo i nie była w zamian
choć trochę kochana - powiedziała, przerywając co chwilę. - Czuję się z tobą bardzo
związana. Wiedziałabym przecież, gdybyś mnie odrzucał. - Wykonała bezradny gest
ręką. - Wiedziałabym, Beau.
- Znasz mnie tylko parę dni - powiedział Beau zachrypniętym głosem. - Byłem
twoim pierwszym kochankiem. Nie możesz być pewna, że mnie kochasz. Za pół roku
może pojawić się ktoś inny.
- Mój pierwszy kochanek, mój ostatni kochanek, mój jedyny kochanek. - Oczy
błyszczały jej łagodnie. - Czasem musi się tak wydarzyć. Najpierw miłość, potem nauka.
Może tak jest lepiej. Pomyśl tylko o wszystkim, co możemy razem przeżyć. - Podeszła
bliżej i wyciągnąwszy ręce, wzięła w dłonie jego twarz. - Powiedz to, Beau.
- Nie, to nieuczciwe. - Miał napiętą twarz. - Nie będę cię w ten sposób przekupywał,
Kate.
- Przekupywał? - Powtórzyła zdziwiona.
- Miłość nie może być wykorzystana do przekupstwa. - Wykrzywił gorzko usta. -
Uwierz mi, ja to wiem. Mogę ci powiedzieć, ile razy rozmaici wujkowie, ciotki i kuzynki
machali mi przed nosem tym świecidełkiem: "Kochamy cię, Beau, powiedz miłemu panu
sędziemu, że chcesz z nami zostać". Albo: "Kochamy cię, ale potrzebujemy twoich
ukochanych pieniążków, żeby wygodnie żyć, prawda?" Niektórzy ludzie uważają, że
wypowiadanie tych słów daje im w zamian prawo do niemal absolutnych roszczeń. -
Wzruszył bezradnie ramionami. - Do diabła, czasami im się udawało. Tak bardzo
chciałem do kogoś należeć, o mały włos niektórym bym uwierzył. - Spoważniał. - Nie
chcę na tobie próbować tych praktyk. Nic nie jesteś mi winna.
Poczuła napływ radości. On ją kocha! Teraz trzeba tylko przegnać ostatnie cienie
przeszłości. W tym celu musiała zmusić go do tych słów.
- Nie jesteś wujem George'ero, Beau. Ja na pewno nie jestem małym chłopcem
beznadziejnie pragnącym rodziny. Jestem kobietą, która cię kocha. - Zmarszczyła czoło.
- A może myślisz, że ja również wywieram na tobie presję?
- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczył szybko. - Wiem, że ty nigdy byś ... - Przerwał,
widząc jej pełen satysfakcji uśmiech. - To nie to samo.
- Nie? Myślę, że tak. Przydarzyło się nam coś wspaniałego i wyjątkowego, i
przeszłość nie ma z tym nic wspólnego. Nie pozwalam, by moja przeszłość na to
wpłynęła, i uważam, że powinieneś zrobić to samo, Beau. Nie chcę, żebyś był rycerski,
ani robił to, co uważasz za "uczciwe" wobec mnie. Chcę, żebyś mnie kochał. Reszta
przyjdzie sama. - Przeniosła ręce z jego policzków na ramiona i lekko nim potrząsnęła. -
Proszę, powiedz to, Beau.
- Do diabła, nie jestem rycerski - powiedział szorstko. - Gdybym był rycerski,
myślisz, że bym się z tobą ożenił? Wiedziałem, że nasze małżeństwo nie będzie miało
105
większego wpływu na formalności urzędu emigracyjnego, przez które musimy przejść.
Nie zrobiłem tego również po to, by zmusić cię do przyjęcia mojej pomocy. Bałem się, że
cię utracę, musiałem cię jakoś ze sobą związać. Uwalniałem cię jedną ręką i
związywałem stalowymi więzami drugą. Potrzebowałem wymówki, by móc przy tobie
być i dbać o ciebie. - Zacisnął usta. - Chyba zorientowałaś się, że wszelkie męskie
zagrożenie z mojej strony w dziwny sposób zaginęło. Nie potrafiłbym sam sobie pomóc.
- zaśmiał się ponuro. - Jak Galahad.
- W takim razie cieszę się, że nie jesteś do końca szlachetny - powiedziała z
błyskiem w oczach: - O wiele lepiej będę się czuła z Beau, którego poznałam parę dni
temu. Czy nie mógłbyś po prostu zejść z piedestału? - Przymilała się łagodnie. - No,
spróbuj mnie przekupić. Powiedz, że mnie kochasz.
- Kate, rozdzierasz mnie na strzępy. - Drżał mu głos. - Staram się robić to, co dla
ciebie najlepsze.
- Jesteś bardzo upartym człowiekiem - westchnęła. - Ty jesteś dla mnie najlepszy. -
Opadła nagle na piasek. Biała, jedwabna suknia ułożyła się wdzięcznie wokół niej.
Złapała go za rękę i silnie pociągnęła do dołu. - Chodź tu.
Posłusznie ukląkł naprzeciw niej, na jego twarzy malowała się ostrożność.
- Chyba nie chcesz mnie znów uwieść?
-To nie jest zły pomysł - powiedziała, uśmiechając się szeroko. - Ale nie chcę,
żebyś się wymawiał nie chcianym wpływem. Na to będzie inna pora i miejsce. - Wzięła
w ręce jego drugą dłoń. – Teraz czas na śluby .
- Śluby? - Wyraz twarzy Beau stał się jeszcze bardziej ostrożny.
- Moje śIuby. - Uśmiechnęła się do niego czule. - Zaskoczyłeś mnie w czasie
ceremonii na pokładzie, ale teraz jestem gotowa. Słowa wypowiedziane tu, gdy jesteśmy
sami, będą chyba równie ważne, jak te, które padły przy świadkach.
- Kate ...
- Szsz ... teraz moja kolej. - Zacisnęła ręce na jego dłoniach i spojrzała mu prosto w
oczy. - Powiedziałeś, że znalazłeś we mnie uczciwość i hojność. Mam nadzieję, że to
prawda, ponieważ ja te dwie cechy odnalazłam w tobie. Znalazłam też humor,
uprzejmość, odwagę i wyrozumiałość. Ogrzewasz mnie jak słońce i kiedy jestem z tobą,
chcę dać ci moje ramiona, serce i duszę, którą nazywają sumieniem. - Mówiła
dźwięcznym i żywym, choć łagodnym głosem. - Przez resztę życia będę ci dawać to,
czego pragniesz i oczekujesz. Będę cię chronić i pilnować, rosnąć przy tobie i z tobą,
ściskać twą dłoń w pocieszeniu i twoje ciało w pasji. - Przerwała. - I będę cię kochała do
dnia, kiedy umrę, Beau Lantry.
Łagodny powiew unosił jej loki na skroni, patrzyła na niego jasnymi, kochającymi i
szczerymi oczyma. Poczuł, że coś w nim topi się i odpływa. Wiedział, że cokolwiek to
było, nigdy już nie wróci. Nagle wpadła mu w ramiona.
- O Boże, kocham cię, Kate – szeptał łamiącym się głosem. Przytulił policzek do jej
policzka, płynęły po nim łzy. - Kocham cię. Kocham!
106
- Wiem, że mnie kochasz - powiedziała śpiewnym, prawie matczynym głosem. -
teraz będzie lepiej, zobaczysz. - Pocałowała go delikatnie, ręką odgarniając mu włosy z
czoła. - Nie chcę, żebyś był przy mnie silny tylko przy mnie. Jeśli chcesz dać mi
wszystko, nie będę się z tobą sprzeczała. Przyjmę to z radością, ale ty będziesz musiał
przyjąć moje dary. Przez resztę życia będziemy obdarzać się tym, co mamy do oddania.
To będzie piękne, Beau.
- Tak, piękne. - Wciąż miał zachrypnięty głos, ale nie usiłował tego ukryć. - Jesteś
tego zupełnie pewna? Nie chciałabyś przez parę miesięcy spróbować? - Skrzywił się
lekko. - Nie wiem, czy potrafiłbym dać ci pewną swobodę, ale postaram się trzymać w
miarę możliwości na uboczu.
- I oboje nas unieszczęśliwiać? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Nie ma mowy. Mam
zamiar cieszyć się ze swego miodowego miesiąca ..
- Udowodnisz to. - Objął ją mocniej, zatapiając usta w lokach na jej skroni. - Chcę
dać ci tak wiele przyjemności, Kate. Chcę dać ci wszystko, być dla ciebie wszystkim.
Twoim ojcem, bratem, przyjacielem i kochankiem. - Ujął jej twarz i spojrzał w oczy. -
Wydaje mi się, że całe moje życie było zawrotną podróżą na twojej małej karuzeli w
pogoni za nieosiągalnym, mosiężnym pierścieniem. teraz jest mój, świeci jasno, jest
prawdziwy i należy do mnie.
Słońce prawie już zaszło, różowa mgła zamieniła się w głębokie złoto, które pokryło
wszystko jasną poświatą. Oczy Beau również były złote, promieniowały miłością, do
której się przyznał. To za wiele. Jeszcze raz schowała twarz w jego ramionach.
Postarała się uspokoić głos.
- Więc co teraz? Czy wracamy na "Searcher" i wyruszamy w poszukiwaniu
Atlantydy?
Gładził delikatnie jej włosy.
- Myślę, że przez całe życie szukałem Atlantydy - powiedział spokojnie. - To część
syndromu karuzeli. Nie. Myślę, że pojedziemy do Briarcliff odwiedzić Anthony'ego i
Dany. Potem poszukamy czegoś o wiele bardziej wartościowego.
- Czego takiego?
- Celu - powiedział wolno. - Zaczynam być przekonany, że to może być ostateczny
skarb. – Musnął wargami jej skroń. - Oczywiście po mojej Kate.
- Oczywiście. - Przytaknęła przekornie. - To chyba całkowicie nieodpowiedni cel dla
playboya z tendencjami do korsarstwa. Daniel ostrzegał mnie, że od teraz życie przy
tobie może stać się strasznie nudne.
- Myślę, że nie będziesz cierpiała z powodu ciężkiej nudy. Obiecuję, że będę cię
zabawiać. - Zaśmiał się nagle figlarnie. - Poza tym, nie powinnaś mnie krytykować,
skoro mój powrót do przyzwoitości i normalności jest całkowicie twoją winą.
- Moją winą? Powiedziałam ci, że nie mam prawa, by prosić ...
-Twoją winą - powtórzył Beau. Pocałował ją czule w usta. - Czy najbardziej
zagorzały pirat może długo prowadzić wędrowny styl życia, skoro jego pani jest
połączeniem Ksantypy i królowej Saby?