Malowany ptak w Wałbrzychu
Kinga Dunin
02.08.2009
Przeglądając recenzje książki Joanny Bator Piaskowa góra, możemy dowiedzieć się z nich, że
zaletą tej powieści jest opisanie trudnego losu kobiet w PRL-u, natomiast wadą ideologiczne
naleciałości feministyczne. A konkretnie o co chodzi? Na czym naleciałości te polegają? Nikt nie
stawia autorce zarzutu, że zajmuje się kobietami, ich losami, odczuciami, marzeniami. Bo dlaczego
to akurat miałoby być feministyczne? Jak wiadomo, feminizm nie na tym polega. Jest natomiast
łyżką dziegciu, która może popsuć nawet największą kadź miodu. Jakże wspaniałe mielibyśmy
pisarki, gdyby nie te feministyczne naleciałości!
Na przykład feministyczny podobno jest sarkazm, z jakim autorka traktuje zwykłe kobiety
oglądające telewizyjne seriale. Jednak recenzentka „Polityki” Maria Cuber ma z feminizmem
jeszcze ciekawsze skojarzenia. Jej zdaniem pisarka ‘nie uwalnia się od feministycznego stereotypu,
gdy podsuwa czytelnikowi historie o aborcjach dokonywanych przez Polki w latach 60. i 70. albo o
ich romansach z Żydami (wojenna historia Zofii) albo księżmi (historia Dominiki z lat 90.
ubiegłego wieku)’. Jak rozumiemy, samo wspomnienie o zjawisku na ‘a’ czyni z twórcy (płci
dowolnej) feministę. Wystarczy unikać brzydkiego słowa na ‘a’ i wszystko będzie dobrze. Polska
bez ‘a’ byłaby zdrowa i niestereotypowa. Co jest jednak feministycznego w opisywaniu romansu z
Żydem albo księdzem? Czy chodzi o jakieś stereotypowe wyobrażenia na temat feministek jako
kobiet, które sypiają wyłącznie z Żydami i księżmi?! Czy jedyny dający się pomyśleć
niefeministyczny romans to narzeczeństwo Polki z Polakiem, bez seksu przedmałżeńskiego i
zakończone przed ołtarzem?
Nie zamierzam jednak dalej zajmować się tropieniem ideologii feministycznej w książce Bator.
Mam wrażenie, że wszelkie napomknienia na ten temat nie służą zgłębieniu tej zagadki, tylko
pogrożeniu autorce paluszkiem, że coś jest nie tak z tym, co napisała. A jeżeli coś jest nie tak, a
autorka jest kobietą, i to taką, która feminizmem się zajmowała, to na pewno winny jest feminizm.
Może jednak coś innego mogło w tej powieści bardziej drażnić?
Mnie całkiem nieoczekiwanie skojarzyła się ona z ‘Malowanym ptakiem’ (przypomnijmy, że
powieść Jerzego Kosińskiego pod tym tytułem dotyczyła strasznego losu odmieńca zaszczutego w
czasie okupacji przez stado miejscowych). W Piaskowej górze też mamy odmieńców i swojaków.
Swoi to Polacy - genetyczni i stroniący od wszelkiej odmienności. Są brzydcy, głupi, katoliccy,
skupieni na swoich małych sprawach, bezduszni, czasem cwaniacy, a czasem nawet mordercy.
Odmieńcy to Żydzi, geje, lesbijki, osoby nierepresjonujące swojej seksualności (puszczalska), ci,
którzy są zbyt piękni i inteligentni jak na miejscowe warunki, a jak nie są piękni i inteligentni, to
przynajmniej są dobrzy. Czego mogą spodziewać się po swojskich Polakach? Wytykania palcami,
separacji, ataków mniejszych lub większych. Skatowania prawie na śmierć, zamordowania,
podpalenia, utopienia. Co mogą z tym zrobić? W Polsce nic. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest
wyjazd, chociażby do Niemiec. Albo gdziekolwiek, gdzie jest pięknie, ciepło i ludzie mogą żyć, jak
chcą.
Bo tutaj - czy to wojna, czy PRL, czy demokracja - zawsze jest tak samo strasznie. Brzydko,
głupio, ciasno. No i bohaterka powieści - w której odezwały się żydowskie geny, jest więc piękna i
studiuje matematykę - wyjeżdża. A my zostajemy w Wałbrzychu. Przypominam: to nie ja mówię, ja
tylko streszczam to, co z powieści tej dość jasno wynika. Osobiście nie mam nic przeciwko
Wałbrzychowi, a już na pewno nie przeciwko ludziom, którzy tam mieszkają. Sądząc po
recenzjach, można przeczytać Piaskową górę i w ogóle tego wszystkiego nie zobaczyć. Nie chcieć
zobaczyć? W końcu to niezbyt miły obrazek.
Tekst ukazał się w „Wysokich obcasach” z 1 sierpnia 2009.