Przytulił ją, a ona chętnie utonęła w jego ramionach. Leo był smuklejszy i szczuplejszy od
Dariusa, ale mimo to, potrafił dawać solidne oparcie. Przypominał jeszcze chłopca, lecz miał
już ciało dojrzałego mężczyzny. Anita wiele razy zastanawiała się nad momentem, gdy został
przemieniony. Czy Kasjan wypatrzył go w tłumie, czy obserwował go od jakiegoś czasu? Leo
sam postanowił odpowiedzieć jej na to pytanie. Usiedli na szerokiej kozecie i przytulili się do
siebie. Leżała tuż obok niego, lecz w bliskości tej nie było intymności, jedynie przyjacielska
zażyłość.
- Miałem wtedy 17 lat. Wyjechałem z Rzymu do Wenecji na wakacje z kilkoma równie
naiwnymi i niedoświadczonymi chłopcami z dobrych domów. Nie byliśmy przygotowani na
to, co nas spotkało. Nie wiedziałem wtedy, że nigdy nie wrócę do domu…
Leo odsłonił się przed nią, pozwalając czytać sobie w myślach. Odebrała od niego
wciąż bardzo wyraźne wspomnienie tamtej chwili, która na zawsze odmieniła jego życie.
Wenecja, sierpień 1497r.
Leonardo szedł uliczką, która była dość wąska jak przystało na podejrzaną dzielnicę,
jednak na tyle szeroka, by kilku mogło iść obok siebie. Zwiedzał gorszą część miasta wraz ze
swymi wiernymi towarzyszami, równie pijanymi jak i urodziwymi młodymi Włochami,
szukającymi mocniejszych wrażeń, pozbawionymi poczucia przyzwoitości oraz mającymi
przemożną chęć życia i kosztowania ze wszystkich pucharów i zastaw świata. Wszystko
wokół wirowało i posiadało zamazane barwy i kształty, a im więcej w czubie mieli, tym było
zabawniej. Antonio trzymał jeszcze butelkę wina, lecz jej zawartość szybko znikała, a wraz z
nią jego uścisk na jej szyjce. W końcu porzucił ją gdzieś pod murem, o który nieustannie
musiał się podpierać, bo chwiejne ramię przyjaciela Paolo nie wystarczało by utrzymać pion.
Z całej trójki mężczyzn Leonardo był najtrzeźwiejszy, na ile tylko mógł być po wypiciu
niemal dwóch butelek wina. Jego zamroczone, łobuzerskie spojrzenie na pięknej, jakby
namalowanej na płótnie twarzy, dostrzegało jeszcze wystarczająco dużo szczegółów
otoczenia, że był w stanie prowadzić swych towarzyszy. Śmiali się, śpiewali wesoło i
przeżywali swój zachwyt nad miastem nocą, w którym gościli zaledwie od kilku dni. Przybyli
tu na wakacje, lecz całe ich życie można by tak nazwać, ponieważ nie czuli na sobie jarzma
obowiązków czy nauki. Ukończyli szkołę, lecz na studia im się nie śpieszyło, jak również i do
armii, gdzie widzieliby ich ojcowie. Zapragnęli zaznać wszelkich swobód życia, aby mieć
miłe wspomnienia, gdy zobowiązania wobec rodziny każą o sobie przypomnieć.
Teraz o tym nie myśleli – nie byli w stanie myśleć o czymkolwiek. Zmęczone,
upojone ciała domagały się odpoczynku. Zmierzali do kamienicy, gdzie zatrzymali się u
przyjaciela, lecz w ich stanie nie łatwo było odnaleźć drogę i nie znali miasta na tyle dobrze,
by obrać skrót. Wiedzieli, że muszą dotrzeć na via Piazza, a stamtąd skierować się w stronę
kaplicy. Nie mieli pojęcia, że byli śledzeni. Gdy Leonardo spojrzał w stronę najciemniejszego
rogu ulicy, dostrzegł tam jakby cień, a raczej kształt przypominający człowieka. Nie widział
jednak jego twarzy ani nie potrafił określić, czy znajdował się tam naprawdę. Zaczynał się
coraz częściej oglądać za siebie. Przemożne poczucie zagrożenia zbierało już żniwo w jego
umyśle, gdy zdał sobie sprawę, że jeśli przyjdzie im walczyć, mogą przegrać. Jedną ręką
obejmował chwiejącego się przyjaciela, a drugą coraz mocniej zaciskał na sztylecie
umocowanym w pasie. Jego najgorsze obawy ziściły się – zostali napadnięci przez
rzezimieszków chcących ich obrabować. Trzech pijanych młodzieńców było dla nich łatwym
celem, lecz Leonardo nie zamierzał się poddać. W gorącym, wilgotnym powietrzu aż huczało
od wystrzałów z pistoletów, lecz nikły w odgłosach sztucznych ogni, które rozświetlały niebo
tuż nad pałacem Dożów. Zabawa trwała w najlepsze, podczas gdy trzech nieszczęśników
znalazło się w sytuacji bez wyjścia. Do tej pory padło kilka strzałów ostrzegawczych, by nie
protestowali, gdy jeden ze złodziei podszedł bliżej uciąć sakiewki od ich pasów. Leo nie
pozwolił mu na to i rzucił się na mężczyznę jedynie z pięściami, bo odebrano mu jego broń.
Siłowali się, a jego kompani do niego dołączyli, rozochoceni jego bohaterską postawą.
Złodzieje mieli przewagę – było czterech na ich trzech i byli trzeźwi. Paolo oberwał w głowę
i upadł, a Antonio leżał zaszlachtowany pod murem. Leonardo starał się o tym nie myśleć,
lecz wiedział, że i on podzieli ich los. Zabił jednego ze złodziei, lecz dwóch w odwecie
przygwoździło go do muru, a trzeci wystrzelił. Poczuł ciepło na brzuchu, a gdy spojrzał w dół
na swój kaftan, zobaczył, że pokrywał się czerwienią. Kręciło mu się w głowie i tracił
równowagę. Osunął się na ziemię tuż pod murem i przewrócił na bok. Coraz gorzej widział, a
obraz tuż przed nim był zamazany, lecz nie rozumiał, co właśnie zobaczył. Złodzieje, którzy
ich zaatakowali ginęli jeden po drugim, a pochylał się nad nimi jakiś cień. Leo myślał, że ma
przewidzenia, bo nie potrafił dostrzec szczegółów postaci, która niecałe kilka metrów przed
nim rzucała ludźmi o ściany jakby byli z papieru. Nie słyszał nawet ich jęków, a cień poruszał
się niezwykle szybko, zupełnie jakby potrafił naraz pojawiać się i znikać. Dziwny, bliżej
nieokreślony strach wyrwał go z otępienia i zaczął się czołgać, lecz ból znacznie mu to
utrudniał. Z jakiegoś powodu chciał dotrzeć do kanału, sądząc, że ukryje się w wodzie i
przeczeka najgorsze. Nie zdołał, bo tuż nad nim pojawiła się niezwykle blada twarz. Nie
widział wyraźnie rysów mężczyzny, lecz usłyszał jego głęboki, szlachetny głos:
- Nie ruszaj się. Pij chłopcze, to ci pomoże.
Leonardo posłusznie wykonał polecenie i wypił. Nie wiedział, co to było, lecz
poczuł, że rozgrzało całe jego ciało, znacznie silniej niż wcześniej wypite wino. Był jeszcze
bardziej otumaniony niż przedtem i nie panował nad swymi ruchami. Wpadł do wody i
znalazł się na środku kanału, starając się utrzymać na powierzchni. Prawie zderzył się z
porzuconą gondolą, lecz jakimś cudem udało mu się na nią wspiąć i zasnął.
Znaleziono go nad ranem wycieńczonego i zziębniętego, ale żywego.
Przyjaciel u którego gościł, segniore Facino, otoczył go troskliwą opieką. Gdy po dwóch
dniach Leo odzyskał przytomność, przyjaciel z żalem zawiadomił go o śmierci jego
towarzyszy. Odnalezione ciała leżały w posoce tuż obok czterech złoczyńców, którzy chcieli
ich obrabować. Już zawiadomiono ich rodziny, a cała Wenecja pogrążyła się w żałobie na
czas ich pogrzebu. Za cud uznano, że Leonardo przeżył, bo rana którą odniósł była poważna.
Jeszcze większe zdziwienie wywoływało, że zagoiła się tak szybko. Uznano, że
własnoręcznie zabił złodziei, lecz on twierdził, że to nieprawda, że musiał być tam ktoś
jeszcze. Był pewny, że ktoś mu pomógł. Nie pamiętał jednak zbyt wielu szczegółów z tamtej
nocy. Śniły mu się koszmary, których nie rozumiał. Czuł się samotny, a towarzystwo
starszego o dwadzieścia lat przyjaciela rodziny, pana Facino i jego miłej, choć małomównej
żony, nie wystarczało młodemu, spragnionemu wrażeń Leonardo. Rozpaczał po śmierci Paolo
i Antonia, których groby często odwiedzał.
Pewnej nocy, tuż po zapadnięciu zmroku, Leonardo doznał dziwnego uczucia,
zupełnie jakby był obserwowany. Był to ledwie zarys wrażenia, niewielki dreszcz
rozchodzący się po jego kręgosłupie, niejasne poczucie niepewności. Rozglądał się, ale
nikogo nie widział, uznał więc, że to tylko jego wyobraźnia. Gdy jednak opuścił kaplicę,
gdzie modlił się za dusze swych kompanów, zobaczył, że po przeciwległej stronie ulicy stał
wysoki mężczyzna. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie jego wyrazisty wzrok i
niezwykle blada twarz. Patrzył na Leo nieustannie, jakby wiedział, że za chwilę wyjdzie
właśnie tylnymi drzwiami. Skąd mógł wiedzieć? A może go obserwował? Leo obawiał się, że
to kolejny złodziej, który chce go obrabować, lecz nie mógł oprzeć się stwierdzeniu, że skądś
go znał. Był jeszcze bardziej zaskoczony, gdy mężczyzna do niego podszedł, robiąc to tak
szybko, że Leo aż cofnął się ze strachu. Mężczyzna powiedział:
- Nie musisz się mnie obawiać. Nie chcę cię okraść.
- Skąd… skąd wiesz panie, że tego się właśnie obawiałem? – Leo już sięgał po swoją
szablę, lecz wzrok mężczyzny działał na niego w jakiś dziwny, obezwładniający sposób i w
końcu nie wyciągnął broni.
- Twoje doświadczenia ze złodziejami nie należały do przyjemnych – odpowiedział z
lekkim uśmiechem, zaczął krążyć w kółko wolnym krokiem.
- Moje doświadczenia? Wiesz, co się stało? Zaraz… czy ja cię znam panie? Czy już
kiedyś się nie spotkaliśmy?
- Ty mi powiedz, Leonardo.
- Znasz mnie? Skąd? Kim jesteś? – pytał w zdumieniu Leo. Blady mężczyzna patrzył na
niego odważnie, wprawiając go w coraz większe zakłopotanie. – Czy byłeś wtedy przy
kanale? Czy to ty zabiłeś złodziei, którzy mnie napadli?
- Tobie udało się zabić jednego, ja zająłem się resztą.
- W takim razie powinienem ci podziękować panie. Ocaliłeś mi życie – Leonardo oddał
mu pokłon i patrzył na niego z podziwem.
- To zabawne, bo chciałem ci je odebrać – uśmiechnął się, a Leo nerwowo przełknął ślinę.
– Teraz już nie musisz się tego obawiać. Ty jeden w Wenecji nie musisz się mnie obawiać.
- Ja jeden? – niczego nie rozumiał. – Kim jesteś panie?
- Powinieneś raczej zapytać, w jaki sposób wyzdrowiałeś. Czyż rany od kul nie goją się
tygodniami?
- Coś mi podałeś… coś… ciepłego – Leo starał się wytężyć pamięć. – Jesteś panie
medykiem?
- Ależ nie! – zaśmiał się, obnażając przez chwilę wydłużone kły. Leo je zobaczył, lecz
uznał, że miał zwidy. – Wprost przeciwnie. Zwykle odbieram życie, a nie je ratuję. Jednak
przy tobie chłopcze nie mogłem się powstrzymać.
- Ale kim jesteś?
- Hrabia Kasjan, jeszcze się spotkamy.
Kasjan pokłonił się mu dokładnie w taki sam sposób, w jaki przedtem Leo sam
to zrobił, czym wprawił go w osłupienie, a potem zwyczajnie zniknął, zostawiając go na
środku ulicy z masą pytań i wątpliwości. Kim był hrabia i dlaczego rozmawiał z nim w taki
sposób, jakby mógł czytać mu w myślach? Co oznaczały jego słowa, że jako jedyny w
mieście nie musi się go obawiać?
Leonardo był coraz bardziej zagubiony. Hrabia nie dawał mu spokoju. Zasięgnął o
nim informacji u kilku znajomych, którzy twierdzili, że był bardzo tajemniczy, bajecznie
bogaty i dość nietowarzyski. Pochodził z Węgier, lecz władał włoskim tak biegle, że nawet
nie słyszano u niego żadnego akcentu. Zadziwiał swoją elokwencją i znajomością sztuki, a
ponoć w pałacu, który wynajmował znajdowała się najwspanialsza kolekcja dzieł malarzy,
jaką można było zobaczyć w mieście. Pałac był otwarty dla zwiedzających, a hrabia chętnie
przyjmował gości, choć nie lubił wydawać uczt czy bywać na spotkaniach. Wiedziony
ciekawością Leo postanowił wybrać się na wystawę cennych obrazów, jaką zorganizował
hrabia. Sam zajmował się malowaniem, lecz obawiał się, że nigdy nie dorówna ojcu, który
był w tym prawdziwym mistrzem. Ku jego zaskoczeniu był w pałacu jedynym gościem.
Pomyślał, że może wybrał zbyt późną porę na odwiedziny i już miał opuścić korytarz
poobwieszany płótnami znanych artystów, gdy poczuł, że ktoś za nim stoi. Podobnego
uczucia doznawał za każdym razem, gdy spotykał hrabiego – po jego plecach wędrował silny
dreszcz, rozchodząc się po całym jego ciele jak mrowie. Dlaczego tak na niego reagował i
dlaczego hrabia zawsze potrafił go zaskoczyć? Kasjan z uśmiechem oprowadził go po pałacu
i pokazał mu swe najcenniejsze zbiory. Leo był zdumiony ilością i wartością dzieł, które
zgromadził i czuł, że mógłby tu spędzić całą noc, by je podziwiać. Kasjan zaśmiał się:
- Z chęcią cię ugoszczę.
- Nie chciałbym się narzucać, panie. – Leo ponownie spojrzał na niego podejrzliwie, jakby
hrabia potrafił czytać mu w myślach, a przecież było to niemożliwe.
- W najmniejszym stopniu nie będziesz się narzucał. To wielki pałac, ma wiele pustych
pokoi. Możesz wybrać, który zechcesz. Ja zapewnię ci nocleg, mam nadzieję, że ty w zamian
dotrzymasz mi towarzystwa.
- Oczywiście panie! – Leo był podekscytowany perspektywą spędzenia nocy w tak
niezwykłym miejscu.
- Ostrzegam, że w nocy mało sypiam. Wolę poświęcać na to dzień.
- Ja również często sypiam w dzień, panie – śmiał się. – Zatem, mogę obejrzeć wszystkie
twoje obrazy?
- Każdy z osobna i wszystkie razem. Twój ojciec również maluje? – zapytał, choć
doskonale znał odpowiedź.
- Tak, panie. Skąd wiesz?
- Podziwiasz obrazy, oceniając je pod kątem użytej techniki czy farb, nie wspominając
przy tym o żadnej szkole malarstwa, więc uznałem, że musiał uczyć cię ojciec.
- Masz bardzo przenikliwy umysł, panie – stwierdził Leo, bo Kasjan ponownie go
zaskoczył.
- A ty bardzo utalentowanego ojca – gdy Kasjan to powiedział, Leo zupełnie zdębiał i
zaczynał się pokrywać purpurą, bo najwidoczniej hrabia pokusił się o sprawdzenie jego
rodowodu. – Spokojnie Leonardo. Nie zamierzam obwieszczać, że jesteś nieślubnym synem,
adoptowanym przez dalekie wujostwo. Ojciec, twój imiennik, jest wspaniałym człowiekiem.
Poznałem jego prace nad licznymi wynalazkami, a także widziałem jego obrazy. Takiego
dziedzictwa nie można uzyskać jedynie poprzez uznanie pochodzenia od rodu Da Vinci. To
jest w tobie chłopcze i wiem o tym lepiej niż ty. Vavacci to sprytny zabieg słowny
pochodzący od twego prawdziwego nazwiska.
Leo był w absolutnym szoku. Hrabia rozłożył go na czynniki pierwsze. Skąd on to
wszystko wiedział? Był zażenowany, lecz odniósł wrażenie, że hrabia nie mówił tego, by go
zawstydzić. Choć Leo był nieślubnym dzieckiem wielkiego wynalazcy i geniusza, nie czuł się
godny podobnej spuścizny. Hrabiemu nie przeszkadzało jego nieudokumentowane
pochodzenie, o czym go zapewnił. Leo czuł się przy nim, jakby był przeźroczysty, jakby
Kasjan wiedział o nim wszystko, jakby nie mógł przed nim niczego ukryć. Zwłaszcza tego, w
jaki sposób hrabia na niego działał. Był zafascynowany jego intelektem, powagą i
opanowaniem, traktując go jako wzór godny do naśladowania. Kasjan miał też wspaniałą,
potężną postawę, zupełnie nieadekwatną do jego kocich ruchów, cichego przemykania
korytarzem czy pełnych gracji pokłonów.
Leonardo gościł u niego znacznie dłużej niż zamierzał. Nie rozumiał, co go tu
trzymało, lecz nie wyobrażał sobie, że mógłby być gdzie indziej. Zwiedzali miasto razem,
bywali na przyjęciach, paradach, wystawach i raz nawet wybrali się na rejs gondolą wzdłuż
weneckich kanałów. Jedynym miejscem, którego unikał hrabia był kościół. Nie chciał do
niego wejść, zostając zawsze na zewnątrz, gdy Leo szedł na mszę czy zwyczajnie wchodził
się pomodlić. Pewnej nocy, gdy Leo właśnie wychodził z kaplicy, na jego drodze stanęła
stara kobieta, która drżącymi dłońmi wręczyła mu krzyż, szepcząc:
- Strzeż się tego diabła! On cię prowadzi do piekła! Przeklęty on i ty będziesz, jeśli go nie
opuścisz!
Leo nie zdążył zapytać, o kim mówiła, lecz ujął w dłoń podarowany mu przez nią
krzyżyk i poczuł, że nie warto się go pozbywać. To byłoby bluźnierstwo, na które nie mógłby
się nigdy zdobyć, w przeciwieństwie do oddawania się orgiom i pożądaniu, co praktykował
już od kilku lat i co jakimś cudem nie kłóciło się z jego wiarą. Nie mógłby sobie odmówić
rozkoszy, dlatego stanowczo odrzucał plany wujostwa, aby został księdzem. Nie zniósłby
celibatu. Założył na szyję krzyżyk, który dała mu staruszka, czując, że miał jego ochronę.
Wyszedł na zewnątrz i zobaczył w oddali Kasjana, który czekał na niego na rogu ulicy. Gdy
Leo podszedł do niego z uśmiechem, zatrzymał się w połowie drogi, gdyż dostrzegł na twarzy
hrabiego dziwną zmianę. Widział go jedynie przez moment, bo zaraz się odwrócił, lecz był
niemal pewny, że jego skóra była trupio blada, oczy złowieszczo świeciły, a wykrzywiony
uśmiech zdobiły wystające zza warg białe kły. Podszedł do niego i chciał go odwrócić, ale on
mu na to nie pozwolił.
- Panie, co się stało? Czy cię obraziłem? Czy złościsz się na mnie? – Leo pytał z
przejęciem próbując spojrzeć mu w oczy, lecz Kasjan nieustanie mu się uchylał.
- Nie miałeś tego na sobie, gdy tam wchodziłeś.
- Czego panie? – Leo nie rozumiał.
- Tego, co masz na szyi – Kasjan odpowiedział z wysiłkiem.
- Ale… to tylko krzyż? Dała mi go jakaś kobieta, mówiąc, abym strzegł się złego.
- Co dokładnie kazała ci zrobić? – Kasjan pytał, nadal nie pokazując mu swej twarzy.
- Opuścić jakiegoś…. diabła, ale nie wiem o co jej chodziło? Była obłąkana, nie
potraktowałem jej słów poważnie.
- A może powinieneś – stwierdził chłodno Kasjan.
- Panie? Czy wiesz, co miała na myśli? Co mam uczynić?
- Zdejmij go proszę. Nie mogę na niego patrzeć.
- Na krzyż? Ale dlaczego?
- Nie mogę…
Nie wyjaśnił niczego więcej, po prostu ruszył przed siebie. Leonardo chciał go
dogonić, lecz nie nadążał za jego szybkim krokiem. Gdy dotarł do pałacu, szukał hrabiego
wszędzie, lecz nigdzie nie mógł go znaleźć. Już bał się, że nigdy go nie zobaczy, nie wiedząc
nawet, czym tak go uraził, gdy odnalazł go w podziemnej krypcie pałacu. Wchodząc do
ciemnego pomieszczenia przeszywał go panujący tu chłód i nie dostrzegał zbyt wielu
szczegółów w ciemności. W oddali zajarzyły dwa małe punkty i aż cofnął się ze strachu na
stopnie, na których się przewrócił. Masował sobie łokieć, którym uderzył o schody, gdy nagle
poczuł na ramieniu mrożący dotyk. Odsunął się gwałtownie i wtedy rozpoznał nad sobą
Kasjana. Był w samej koszuli i spodniach, a jego granatowy kaftan leżał starannie złożony na
kamiennym stole. Hrabia zrobił kilka kroków w tył i sięgnął po pochodnię w uchwycie na
ścianie. Zapalił ją przy użyciu krzesiwa, a ogień rozświetlił mroczne dotąd wnętrze krypty.
Na samym środku stała czarna trumna, ustawiona na kamiennym podwyższeniu, która
wywoływała strach już na sam swój widok. Leonardo rozglądał się wokoło, nie rozumiejąc,
dlaczego hrabia tu przebywał. Postanowił więc mu to wyjaśnić:
- Tu spędzam dni, Leonardo. Tu ukrywam się przed słońcem. Jestem trupem, który sypia w
tej trumnie i powstaje co noc, by sycić się życiem innych. Tym właśnie jestem – wampirem.
Diabłem, przed którym ostrzegała cię kobieta, który nie może znieść widoku krzyża, bo kala
swym istnieniem jego świętość.
- To nieprawda! – krzyknął Leo. – Jesteś dobry panie! Nie możesz być tym, kim mówisz
Nie możesz… – Leo nadal leżał na schodach, wpatrując się w hrabiego z przerażeniem, lecz
nie był w stanie uciec.
- Ale jestem nim. Tak wyglądam, gdy się pożywiam, spijając krew ludzkich istnień, które
staną na mej drodze – obnażył przed nim kły, a jego wzrok zaświecił złowieszczo. – Jestem
śmiercią Leonardo, a ty życiem. Nie chcę ci go odebrać, dlatego proszę… odejdź, póki
jeszcze możesz. Odejdź zanim cię zabiję.
- Nie! Nie chcę odchodzić! – Leo płakał. Podniósł się ze schodów, podszedł do wampira i
już bez cienia trwogi patrzył mu w oczy.
- Powiedziałem, że cię zabiję. Piłem już twoją krew… nie spostrzegłeś nawet kiedy. Z
coraz większym trudem się przy tobie powstrzymuję, a następnym razem mogę nie być w
stanie się opanować. Nie słyszałeś, co powiedziałem? Odejdź! – wampir podniósł głos, lecz w
jego oczach był smutek, nie gniew.
- Nie. Chcę być przy tobie, panie. Proszę, nie odsyłaj mnie! – Leo klęknął przy nim i
obejmując go w pasie, przytulił się do niego. – Jeśli musisz to mnie zabij! Nie dbam o to!
Chcę być przy tobie!
- Naprawdę tego właśnie chcesz? – Kasjan nie dowierzał, choć mowa ciała chłopca, a
także jego myśli wyrażały tę najszczerszą chęć.
- Tak! Uczyń mnie takim jak ty.
- Nie wiesz o co mnie prosisz! Nie wiesz czym naprawdę jest wampir - zabójcą,
złodziejem życia! Wstań chłopcze – Kasjan pomógł mu wstać i trzymał go za ramiona. – Czy
jesteś gotowy na pożegnanie się ze światem? Nigdy już nie zobaczysz słońca, nie będziesz
jadał i pił ludzkich posiłków. Ludzie będą dla ciebie jedynie rezerwuarem krwi. Czy tego
właśnie chcesz?
- Chcę być przy tobie panie, za wszelką cenę… nawet kosztem własnego życia, moralności
czy sumienia. Chcę tego.
- Wytrzymaj więc ból. Nie potrwa długo…
Kasjan rzucił się na Leonarda, wgryzł się w jego szyję i wyssał całą jego krew.
Gdy trzymał w rękach jego stygnące ciało, napoił go własną krwią, podstawiając mu do ust
nadgarstek i tłocząc w nie moc wieczności. Złożył jego ciało w trumnie, a sam położył się tuż
obok. Zasnęli oboje tuż przed świtem i powstali następnego dnia po zachodzie słońca.