Wiktoria Zawisza kl. 3e
Zespół Szkół Ekonomicznych
im. Gen. Stefana Roweckiego „Grota”
ul. Kościuszki 43
45-063 Opole
Konkurs literacki dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych miasta Opola
pn. „NIE UZALEŻNIENIOM!”
Wznoszę się w dół
Wybucham śmiechem i odrzucam głowę do tyłu, poddając się rytmowi muzyki, która
płynie z głośników. Ocierają się o mnie inne ciała, czuję ciepło które emanuje z ich skóry co
sprawia, że chcę dać im trochę miejsca. Patrzę na nich i czas się zatrzymuje. Przechylam
głowę na bok, przyglądając się im. Wszystkim. Są tacy piękni. Podłużne, lekko zaostrzone
uszy, które wyłaniają się spod włosów na ich głowach. Te oczy. Zakochałam się w tych
fioletowych oczach chłopaka, który chowa się w przeciwległym kącie sali. Widzę jak na mnie
patrzy i chcę podejść do niego. Ma w sobie coś takiego, co przyciąga mnie coraz bliżej. Nie
wiem nawet w którym momencie się potykam o… nie mam zielonego pojęcia o co. Znowu
wybucham śmiechem i siadam na parkiecie. O matko, jakie ta kobieta ma piękne kopyta.
Wyciągam dłoń, aby ich dotknąć, lecz nie mogę ich dosięgnąć. Tyle stóp jest między nami!
Wydymam wargi niczym niezadowolone dziecko i siadam po turecku, obrzucając wściekłym
spojrzeniem wszystkich dookoła. Ona się błyszczy. Wpatruję się w dziewczynę po drugiej
stronie sali i nie potrafię oderwać od niej wzroku. Jej skóra wygląda jakby była pokryta
siateczką diamentowego pyłu. Przypomina rozkosznego, rozanielonego elfa. Chciałabym być
elfem. Elfy mają naprawdę ciekawe życie. I są piękne. Mają takie śmieszne, zaokrąglone
uszy. Wszyscy tu mają takie… gdzie się podziały ich uszy? Wybucham śmiechem i
potrząsam głową.
Znowu widzę fioletowookiego chłopaka. Już wcale nie ma fioletowych oczu. Są żółte
jak słońce w pogodny dzień. Wciąż są piękne. To jest rodzaj hipnotyzującego piękna. Biorę
głęboki oddech i wpatruję się w niego jak prześladowca. Jestem tego świadoma. Mimo to, nie
mogę oderwać od niego wzroku. Nie uśmiecha się, ale wciąż jest piękny. Chłód emanujący z
jego ciała sprawia, że wyróżnia się na tle innych, lecz nikt nie zwraca na niego uwagi.
Eksplozja rozszarpuje mi mózg, a wszyscy wybuchają śmiechem. Kulę się na środku
pomieszczenia, przyciskając dłonie do uszu i niepewnie rozchylam powieki. Wszyscy dobrze
się bawią, więc odsuwam palce niepewnie, lecz wtedy znowu to we mnie uderza. Muzyka
wwierca się w mózg, zupełnie jakby ktoś próbował wrzucić go do blendera. Muszę się stąd
wydostać, lecz nie mogę nawet drgnąć. Ten dźwięk brzmi jak krew. Czerwony zalewa mi
pole widzenia. Wszystko jest skąpane we krwi. Tonę w niej. Zaczyna brakować mi powietrza.
Widzę ruch, który przebija się przez splamioną kurtynę i zamieram w bezruchu. Czarne oczy
zmierzają prosto w moim kierunku, a rozszczepiony język wysuwa się niebezpiecznie z
paszczy bez warg. Zaczynam krzyczeć, lecz nikt mnie nie słyszy. Panika rozlewa się po moim
ciele niczym ołów, gęstniejąc i ciążąc mi na umyśle. Wciąż krzyczę, lecz jedyne co słyszę to
śmiech wszystkich, którzy bawią się dookoła mnie. Jak mogą tego nie widzieć? Zaciskam
powieki, czekając aż bestia mnie pożre, lecz nic takiego się nie dzieje. Kiedy znowu otwieram
oczy, wszystko znika. Znowu ludzie się bawią i nie ma nic poza nimi. Podnoszę się i
wybucham śmiechem. Nie mam pojęcia dlaczego. Zaczynam skakać i krzyczę, lecz nie z
przerażenia, tylko z radości. Czuję się lekka. Wolna. Nie dotykam parkietu. Latam i to jest
naprawdę fantastyczne uczucie.
Kolory są wyraźne. Wyraźniejsze niż zazwyczaj. Ostre kontrasty. Mrużę oczy i się
śmieję. Przeczesuję włosy palcami i przykładam dłonie do policzków. Kostki lodu. A może
po prostu rozpalona twarz? Tak, to z pewnością o to chodzi. Próbuję zlokalizować drzwi, co
zajmuje mi chwilę czasu, po czym docieram na klatkę schodową. Uśmiecham się i
przymykam powieki rozkoszując się wspaniałą ciszą, która otacza mnie z każdej strony. Przez
okno wpada blask światła księżycowego, który odbija się od liliowych ścian. Widzę drobinki
unoszące się w powietrzu, które wydają się piękne… chyba już gdzieś takie widziałam. Nie
wiem. Wybucham śmiechem i potrząsam głową. Wspinam się po schodach coraz wyżej,
chcąc zaczerpnąć głęboki oddech. Przyglądam się temu pięknemu widokowi jeszcze przez
chwilę, po czym popycham drzwi, wychodząc na dach.
Uderza we mnie podmuch powietrza, lecz nie potrafię określić czy jest ono ciepłe, czy
zimne. Nie jest wystarczająco dobre. Potrzebuję więcej. Patrzę w niebo i wyobrażam sobie
ptaki, które suną tam za dnia. Chciałabym być ptakiem. Ptaki są wolne. Jak ja. Mogę być
ptakiem. Mogę latać jak one. Czuć tę samą wolność co one. Wznieść się do góry i nigdy nie
patrzeć za siebie. Wybucham śmiechem. Przecież one nie mogą patrzeć za siebie w locie!
Uśmiecham się i patrzę w dół.
Stoję na krawędzi dachu i patrzę w dół. Odległość ciągle dwoi i troi mi się przed
oczami, lecz przecież to nie ma znaczenia. Potrafię latać. Rozkładam ręce na boki i czuję jak
wiatr rozwiewa mi włosy. Biorę głęboki oddech, ciągle czując uśmiech, który nie opuszcza
ust.
Jestem wolna.
Jestem ptakiem.
* * *
Kilka miesięcy wcześniej.
Łzy spływają mi po policzkach i krzyczę, uderzając dłońmi w drzewo, które stanęło na
mojej drodze. Nie była to jego wina, ale po prostu wszystko mnie zaczęło już przerastać.
Rodzice wiecznie się kłócą, do tego chyba nie przejdę do następnej klasy. Matura z
matematyki przeraża mnie bardziej niż Szczęki w środku nocy, a wszyscy naciskają, że mam
pokierować swoim życiem inaczej. Wiem, że muszę to zrobić, ponieważ jeśli nie zacznę ze
sobą niczego robić, stoczę się na dno. Po prostu nie potrafię tego zrobić. Nikt mnie nie
rozumie. Z kim mam o tym porozmawiać? Przyjaciele mają swoje problemy, inne niż moje.
Psycholog? Nie jestem chora. Potrzebuję czasu i spokoju. Poradzę sobie z tym. Zawsze sobie
radzę, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Nie zwracam nawet uwagi na to, że skóra z kłykci jest całkowicie zdarta, plamiąc
krwią bluzkę oraz korę. Ból pomaga myśleć.
Słyszę za sobą kroki i odwracam się w tamtą stronę. Nie wiem czy powinnam czuć
ulgę, że ktoś mnie znalazł, czy upokorzenie, że widzi mnie w tak paskudnym stanie. Chcę się
roześmiać, lecz jedynie zaciskam wargi. Nie znam jej. Jest ładna i emanuje z niej pewien
rodzaj pewności siebie, którego mi brakuje od pewnego czasu. Osuwam się na ziemię, mając
nadzieję, że mnie ominie, lecz ona siada obok. Milczy. Spogląda na mnie. Przed siebie. Wciąż
milczy. Nagle sięga do torebki i wyciąga z niej portfel. Ma w nim małą paczuszkę, którą
podsuwa mi bez słowa.
- Co to jest? – pytam zachrypniętym głosem.
- Lek na zło tego świata – mówi łagodnie.
Przez chwilę siedzę w milczeniu, po czym ujmuję paczuszkę w dłonie.
- Pomoże mi? – pytam znowu.
- Oczywiście, kochanie.
- Nie wiesz nawet co mi jest – mruczę pod nosem.
Spogląda na mnie, a jasny kosmyk ucieka jej zza ucha.
- Pomaga na wszelkie zło, kochanie - dodaje spokojnie.
Patrzę na nią i biorę głęboki oddech. Ma ciepły wyraz twarzy. Troskliwy.
Wzbudzający zaufanie. Lek na zło tego świata jest właśnie tym, czego teraz potrzebuję.
Dlatego też wsuwam dłoń do woreczka i wyciągam bibułkę, aby po chwili położyć ją na
języku.
I zapomnieć o całym świecie.
* * *
Czuję się uwięziona w klatce. Przecież jestem ptakiem. Chciałam polecieć i nigdy nie
musieć patrzeć za siebie. Co poszło nie tak? Otwieram oczy i widzę przed sobą chłopaka.
Mojego pięknego fioletowookiego/żółtookiego chłopaka. Już nie ma takich oczu. Teraz są
idealnie, krystalicznie błękitne. Jak laguna. Jak chór aniołów.
- Coś ty sobie, do diabła, myślała? – warczy na mnie.
Kocham jego akcent. Barwę głosu.
- Jestem ptakiem – wzdycham z uśmiechem i przymykam powieki.
- Co? – pyta tępo. – Co wciągałaś?
Wzruszam ramionami i zaczynam się śmiać.
Czuję jak podnosi mi powiekę i patrzy na mnie. Następnie jego palce lądują na mojej
szyi i przesuwają się po skórze. Chciałabym, aby zostały tam na zawsze. Są takie delikatne.
Miękkie. Powinny tam zostać na zawsze. Dotyka moich dłoni i chichoczę cicho. Chcę aby
mnie pocałował. Powinien mnie pocałować.
- LSD – syczy.
- Co? – pytam roześmiana.
- Rozszerzone źrenice. Przyspieszony puls. Rozpalone ciało, ale zimne kończyny. Pot.
Brałaś LSD – mówi stanowczo.
- Co tutaj robisz? – wzdycham.
Nudzi mnie.
- Zachowywałaś się jak naćpana, a później wyszłaś na dach… niewiele się pomyliłem.
- Nie ćpam – fuczę i odwracam się na bok.
- To, że nie będziesz miała wpisanego w akcie zgonu „przedawkowanie” tylko
„skręcony kark” nie znaczy, że nie zabije cię właśnie to, co bierzesz – syczy.
Nie odpowiadam. Jest przygnębiający. Ściąga mnie w dół. Jestem przecież wolna.
Lekka.
- Jestem ptakiem. Wznoszę się do nieba – mówię spokojnie.
- Chyba spadasz w dół – mamrocze podirytowany.
- Wznoszę się w dół – szepczę i uśmiecham się na tę myśl.
* * *
- Rozumiem jak możecie się czuć. Nierozumiani. Nieakceptowani. Myślicie, że
jesteście sami ze swoimi problemami. Dochodzicie do momentu, kiedy nie widzicie już drogi
powrotnej. Z początku nie chcecie innych obarczać swoimi sprawami. Myślicie, że sobie z
nimi poradzicie. A później gdy wiecie, że tak nie jest, nie chcecie innych tym przytłaczać –
mówię spokojnie, starając się spojrzeć na każdą osobę chociaż przez chwilę. – Naprawdę
rozumiem, ponieważ sama przez to przeszłam. Moimi problemami nie było morderstwo,
hazard, alkoholizm, czy uzależnienie od heroiny. Moi rodzice się kłócili. Bałam się matury.
Kto z was nie boi się matury?
Śmieję się, a w ślad za mną idzie połowa sali. Poruszam się, słysząc jak strzelają mi
kości. Mówienie o tym wcale nie jest łatwe. Czuję wstyd. Czuję się tak, jakbym zdradzała
samą siebie. Rozbierała się i pozostawała naga przed tymi wszystkimi osobami.
- Wtedy pojawił się ktoś, kto podsunął mi rozwiązanie. Nazwał to lekiem na zło tego
świata. Musicie jednak o czymś wiedzieć. Taki lek nie istnieje – mówię, zaciskając palce na
mównicy. – Problemy będą zawsze. I każdy z nas musi nauczyć się sobie z nimi radzić.
Używki nie są wyjściem. Pomogą wam na chwilę, a później będzie jeszcze gorzej. Uwierzcie
mi. – Biorę głęboki oddech i przymykam powieki, zbierając siłę. – W moim wypadku było to
LSD, tzw. miękkie narkotyki. I może LSD nie zabija. Uwierzcie, gdyby zabijało, nie byłoby
mnie tutaj. Ale mimo to, że LSD samo w sobie nie może zabić, nie znaczy że nie może być
przyczyną śmierci. Mało brakowało, a nie stałabym teraz przed wami. Wtedy przyjaciel, który
mnie znalazł powiedział mi coś, co chciałabym, abyście i wy dzisiaj zapamiętali. Nie liczę, że
będziecie za pół roku pamiętali o czym dziś mówiłam. Proszę, wynieście stąd jedno zdanie.
„To, że w akcie zgonu, jako przyczynę śmierci nie będziesz miał wpisane ‘przedawkowanie’
tylko ’kręcony kark’ nie znaczy, że nie zabije cię właśnie to, co bierzesz”. Nie ważne czy są
to miękkie czy twarde narkotyki, każde mogą was zniszczyć. Jeśli nie zabiją, zniszczą was.
Fizycznie oraz psychicznie.
Kiedy schodzę ze sceny, słyszę jak rozlegają się oklaski, lecz idę prosto ku wolnemu
krzesłu na widowni. Gdy na nim siadam, czuję jak drżą mi palce, ale tym razem to nie jest
wpływ LSD. Uśmiecham się na tę myśl. Unoszę głowę, kiedy ktoś ściska moją dłoń. Widzę
jego niebieskie oczy i przygryzam dolną wargę.
- Jestem z ciebie dumny – szepcze, posyłając mi krzepiący uśmiech.
- To było straszne – mówię równie cicho. – Wznoszę się w dół.
- Aby podnieść się jeszcze wyżej.