Becky Wicks
Ucieczka od świata
Tłumaczenie: Iza Kwiatkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Enticed by Her Island Billionaire
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Becky Wicks
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte
na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7944-4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mila Ricci odrzuciła do tyłu włosy rozwiewane pędem
łodzi. Podróż z Bali na wysepkę Gili Indah ekskluzywnym
jachtem doktora Beckera zapewne byłaby mniej wyboista, ale
pewna staruszka z błyskiem w oku namówiła ją na wyprawę
na dachu łodzi turystycznej.
Podążali w kierunku odległych zadrzewionych wzgórz
spowitych porannymi mgłami. Wyspa jak z obrazka. Tak
kiedyś opisywała ją Annabel.
Przytrzymując czerwoną sukienkę plażową, wzorem
siedzących obok turystów z plecakami zwiesiła nogi z dachu,
a ramiona oparła na relingu. Trochę było to niebezpieczne, bo
w Anglii obowiązywały inne standardy, ale się nie
przejmowała.
Potencjalnie ryzykowne podróże były dla niej chlebem
powszednim, odkąd wstąpiła do armii, zwłaszcza
w Afganistanie. Wzburzone wody to pestka w porównaniu
z nocnym konwojem, gdy przejeżdżali obok miejsca,
w którym powstańcy spalili na moście ciała rozstrzelanych
żołnierzy. W prostej linii do najbliższego lądowiska było
osiem kilometrów, ale oni, uciekając przed zagrożeniem,
musieli pokonać ponad sto pięćdziesiąt. Dwie pierwsze
ciężarówki popsuły się w ciągu dwóch pierwszych godzin.
Przesiadła się do innego pojazdu. Znaleźli jakieś schronienie,
skąd słuchali ataku moździerzowego na samochód, który
niedawno opuścili.
Potarła twarz, zmęczona myśleniem o przeszłości. Teraz
znalazła się daleko od pola bitwy. Zacznie nowe życie. Nie ma
czego się obawiać na takiej rajskiej wyspie, chyba że…
tsunami.
Westchnęła. Dlaczego zawsze wyobraża sobie najgorsze?
Wiadomo dlaczego. Bo nie można być zawsze na nie
przygotowanym, nawet jeśli nam się wydaje, że jest inaczej.
Zanim zrezygnowała z pracy w londyńskim szpitalu, gdzie
zatrudniła się po odejściu z wojska, była tak zajęta
zamykaniem przeróżnych spraw, że po zerwaniu z Markiem
nie miała czasu nawet o nim pomyśleć. To dobry facet, tylko
może trochę za miękki. Nie miał pojęcia, jak z nią
postępować.
- Teraz nie potrzebujesz faceta. Najpierw musisz ustalić,
kim jesteś – powiedział, wyprowadzając się od niej.
Chyba miał rację, bo Afganistan ją zmienił. Tam szybko
się dowiedziała, kim jest naprawdę. Była częścią zespołu i nie
mogła zawieść. Cała była oczami, uszami, odruchami,
przygotowana na najgorsze. Zawsze.
Nadal słyszała szum łopat śmigłowca w parnym lepkim
powietrzu, często czuła zapach pyłu i cierpki zapach krwi.
Czasami w snach słyszała jęki rannych.
Wszystko
to
wybiegało
poza
doświadczenia
dwudziestoczterolatki, mimo że nikomu nie dawała tego po
sobie poznać. Rozsypała się dopiero osiem lat później wraz ze
śmiercią Annabel, jej siostry bliźniaczki.
Bała się nadchodzącej rocznicy śmierci Annabel, mimo że
upłynęły już trzy lata. Stało się to, gdy przyjechała do domu na
kilkutygodniowy urlop. Annabel robiła, co mogła, by podnieść
ją na duchu, zapobiec zagrażającej jej depresji po misji
w Afganistanie. Mimo szkoleń i wojennych przeżyć zdrętwiała
na widok wraku auta i roztrzaskanego motocykla, z którym
Annabel się zderzyła.
Być może tych kilka straconych sekund zaważyło na życiu
siostry. Stało się najgorsze, a ona nie była na to przygotowana.
Nie udało jej się uratować Annabel.
- Widać je! – wrzasnął ktoś za jej plecami. Turysta
w czerwonym podkoszulku wskazywał na zbliżające się
wysepki. Płynęli do największej z nich.
Czując przypływ adrenaliny, stłumiła myśli o Afganistanie
i wypadku. Czuła, że tam też będzie Annabel, bo Annabel jest
wszędzie.
Dziesięć lat wcześniej siostra przypłynęła na Gili Indah.
Bez niej, chociaż miało być inaczej, ale tuż przed wylotem
dopadło ją ostre zapalenie gardła. Nadal miała w uszach
rozmowę telefoniczną z siostrą.
- Mila, musisz to zobaczyć. Piękne góry… błękitna
woda… niesamowite! Jest tu też wielu gorących facetów.
Mówię ci, dużo straciłaś.
Dziwnym zbiegiem okoliczności na szansę spędzenia
najbliższych dwóch miesięcy w prestiżowym Medical Arts
Centre, w skrócie MAC, trafiła w internecie ledwie miesiąc
wcześniej. Podczas pobytu Annabel na wyspie sześć i pół roku
temu ośrodka MAC jeszcze nie było. Istniał w umyśle
swojego fundatora, miliardera doktora Sebastiana Beckera.
Porzucił on luksusowe życie lekarza w Chicago trzy lata
wcześniej, by stworzyć ten ekskluzywny przybytek.
Jaki on jest, ten doktor Becker? – zastanawiała się.
Anna, koleżanka ze szpitala, trochę jej o nim opowiadała,
ale wyłącznie na podstawie tego, co zobaczyła w telewizji.
W Becker Institute, jego renomowanej klinice chirurgii
plastycznej w Chicago, toczyła się akcja programu
telewizyjnego, w którym przedstawiano wykonywane tam
zabiegi.
Doktor Becker wystąpił tylko w jednym sezonie wraz ze
swoim bratem Jaredem. Potem skoncentrował się na budowie
ośrodka na Gili Indah. Anna twierdziła, że zrezygnował, bo
miał dosyć natarczywości mediów. Byłe przyjaciółki,
pogróżki, skandale… i tak dalej.
Nie lubiła plotek. Nie chciała też, by wpłynęły na jej
wyobrażenie kogoś, kogo nie zna, zwłaszcza człowieka, który
robi tyle dobrego. Doktor Becker opracował pionierską, ale
uproszczoną i skuteczną metodę usuwania blizn. To był
pierwszy raz, gdy zaproponował innemu doświadczonemu
chirurgowi, czyli jej, krótkoterminowe zatrudnienie dla
zapoznania się z tą metodą.
W jego ekskluzywnej klinice dostała szansę nauczyć się
czegoś nowego, więc nie wahała się ze złożeniem
wymówienia w Londynie.
Indonezja to na pewno przyjemniejsza sceneria od
wielkiego stołecznego szpitala czy szpitala wojskowego na
Bliskim Wschodzie. To ma już za sobą. Teraz czas na coś
innego: nowy cel i zmiana tempa pracy, choćby na krótko.
Nie zapamiętała, jak wygląda doktor Becker ani tytułu
tego programu. Nie miała czasu na oglądanie telewizji i nawet
nie zajrzała do mediów społecznościowych. Oby okazał się
sympatyczny.
Wygładziła sukienkę. Szkoda, że nie dowiedziała się od
Annabel, czego oczekiwać od tego miejsca oprócz
przystojniaka, którego tam poznała. Jak według siostry miał na
imię? Bas…? Chyba jakoś tak.
Sebastian wyjął z wody ostatni pojemnik z tlenem,
popatrując na zbliżającą się łódź. Pomógł pierwszemu
nurkowi wdrapać się na pokład. Ważne, żeby cała ekipa
znalazła się na pokładzie, zanim wylądują turyści, bo inaczej
wszyscy jego kursanci rozpierzchną się na wszystkie strony.
- Dawaj rękę.
Gabby, dwudziestoletnia Angielka, zsunęła kaptur, po
czym szeroko się uśmiechnęła.
- Dam ci wszystko, czego zechcesz.
Gdy wciągnął ją po drabince, z rozpędu do niego
przywarła.
- Przepraszam – bąknęła, a on poczuł na skórze jej oddech.
Wcale nie przepraszała. Podrywała go od rana.
Gdy kursanci już usiedli, zostawiając płetwy
w wyznaczonym miejscu, zawołał:
- Ketut, ruszamy! – Po drabince wspiął się na dach. Gdy
w spokoju zsunął do pasa skafander, poczuł na skórze palące
promienie słońca.
Może wieczorem, po ostatnim zabiegu, zaprosi Gabby na
drinka przy świecach. Dziewczyna wyleci stąd za dwa, trzy
dni. Dlaczego by nie dostarczyć jej czegoś, o czym będzie
mogła opowiadać po powrocie do nudnej egzystencji?
To jej słowa, nie jego.
- W porównaniu z twoim moje życie jest nudne.
Powinnam tu zostać i z tobą nurkować… Co ty na to?
Nie podjął tematu. Po co mówić obcej osobie, że
nurkowanie to nie jedyne jego zajęcie? Po co mówić turystce,
której drugi raz nie zobaczy, że żyje tu, ponieważ opracował
metodę usuwania blizn z twarzy ofiar wypadków?
Przypomniał sobie miniony tydzień. Z satysfakcją. Trevor
Nolan, czterdziestolatek z Dakoty śpiewający na weselach,
chciał wyrwać synkowi zapaloną racę. Skończyło się na tym,
że sam dostał w twarz. Po pół roku różnych operacji
i miesięcznej zbiórce środków zorganizowanej przez
przyjaciół zgłosił się do ośrodka MAC, by poddać się
rewolucyjnej procedurze opisywanej w literaturze medycznej.
W dniu, gdy Trevor opuszczał Gili Indah, jego broda była
niemal tej samej barwy co reszta twarzy, a nie czerwona
i poorana bliznami. A co ważniejsze, znowu mógł bez bólu
uprawiać swój zawód.
- Panie Nurku, zejdź do nas! – zawołała z dołu Gabby.
Ani drgnął. Przyjemnie było wygrzewać się na słońcu,
zanim przyjdzie mu znowu włożyć strój operacyjny.
Wychodził z założenia, że większość ludzi odwiedzających
kluby, bary i sklepy ze sprzętem nurkowym na Gili Indah nie
ma pojęcia, co dzieje się na jej drugim końcu. Jego klienci
dowiadywali się o ośrodku MAC pocztą pantoflową. Na Gili
Indah nie był znany. Nikt nie śledził jego ruchów, mało kto go
rozpoznawał, nawet mało kto wiedział o istnieniu tej wyspy
usytuowanej z dala od instytutu w Chicago i wszędobylskich
paparazzich.
Mimo to powinien uważać na Bali, głównej wyspie.
Zostawił za sobą program „Faces of Chicago”, zostawił
Klarę. Teraz najważniejszy jest jego zespół i zadowolone miny
pacjentów opuszczających wyspę.
Łódź była coraz bliżej. Nawet udało mu się rozpoznać
twarze kilku zaprzyjaźnionych miejscowych. Do tego
mnóstwo nowych przybyszów, ale wśród nich nikogo z MAC.
Jego zespół korzysta z jego łodzi.
Oprócz doktor Ricci, przypomniał sobie w ostatniej chwili.
Nie załapała się na jego jacht, ale zdarzało się to całkiem
często, bo transport na Bali zostawiał wiele do życzenia.
Omiótł wzrokiem łodzie w zatoce. Wcześniej był zbyt zajęty,
by w internecie połączyć twarz nowej współpracownicy z jej
nazwiskiem, ale zapamiętał, że jako lekarz medycyny
ratunkowej brała udział w misjach w Afganistanie. Zapewne
zależy jej na włączeniu nowych umiejętności do swojego
repertuaru, pomyślał.
Jak to jest spędzić miesiące w strefie walk, oglądać
żołnierzy ze zmasakrowanymi kończynami? Rany
postrzałowe, pogruchotane kości, wybuchające bomby…
Oczywiście miał do czynienia z wypadkami
poważniejszymi niż blizny Trevora Nolana po wybuchu racy
w ogródku, ale pole bitwy to coś zupełnie innego.
Na odgłos przewracającej się butli na dole błyskawicznie
zszedł na pokład. Ta doktor Ricci musi być kimś wyjątkowym.
Czego tak naprawdę szuka na tej wysepce?
Postawił butlę z powrotem, patrząc, jak Gabby różowymi
paznokietkami stopy próbuje ją ustabilizować. Ketut, nie
puszczając steru, rzucił mu wymowne spojrzenie. Sebastian
zajął miejsce jak najdalej od Gabby.
Czy doktor Ricci podobnie jak on ucieka od okrucieństw
wojny, szukając spokoju? Ale on ucieka przed nagonką
mediów, do jakiej doszło w związku z programem
telewizyjnym i poczuciem winy dręczącym go z powodu
Klary. Nie, tego porównać się nie da.
Powinien był wiedzieć, co się stanie, gdy zaczęto
nagrywać program. Nikt nie przewidział takich tabunów
fotografów z zoomami śledzących każdy jego krok w klinice
i poza nią. Wszystkie te tytuły, wstępniaki… te historie
wymyślane i sprzedawane tylko po to, by zaliczyć kolejne
kliknięcie. Wpuszczając kamery do kliniki, zaprosił cały
medialny cyrk, który zniszczył jego relację z Klarą.
Klarze zależało tylko na pracy z przedszkolakami oraz
spokojnym szczęśliwym życiu razem z nim. Wyczerpana
natarczywością mediów po prostu odeszła. Bez pożegnania.
Dotknął ręką wody, odsuwając od siebie myśli o niej.
Pomagało mu w tym nurkowanie. Pod wodą jego umysł
odpoczywał, wspomnienia dopadały go dopiero na
powierzchni. Wiedział, że Klara wyprowadziła się z Chicago,
że wyszła za mąż za kogoś poznanego w Nepalu. Nie miał
pojęcia, jak jej się wiedzie, ale życzył jej jak najlepiej. On sam
wolał teraz mieszkać na pięknej wyspie, naprawiać twarze
różnym Trevorom Nolanom i ludziom z bliznami wielkości
piłki na policzku, niż wracać do blasku fleszy i pisku opon za
plecami oraz poprawiania piersi. Trochę żałował, że tak
rzadko widuje się z bliskimi, zwłaszcza z bratem i jego
synkiem Charliem. Uśmiechnął się na wspomnienie bratanka.
Łódź z turystami zwolniła. Na jej pokładzie kobieta
w czerwonej sukience odgarniała dłonią kasztanowe włosy
rozwiewane przez bryzę. Kogoś mu przypominała…
Zdjął okulary przeciwsłoneczne i zmrużył oczy, by lepiej
jej się przyjrzeć. Wiatr sprawiał, że dół sukienki oblepiał jej
kostki. Mocniej zacisnął palce na relingu, chociaż stopa Gabby
gładziła go po łydce. Jaka do niej podobna…
To już sześć albo siedem lat temu. Angielka, która za jego
pierwszym pobytem na Gili Indah po pijaku kręciła piruety na
plaży. Na długo, zanim przyszło mu do głowy otwierać na Gili
Indah ośrodek. Co ona tu robi?!
Mila nie spuszczała wzroku z nurka, aż jego łódź zniknęła
jej z oczu. Jego muskulatura nadawała się na plakat szkoły
nurkowania. Miał skórę barwy karmelu, jakby mnóstwo czasu
spędzał na słońcu.
Gdy łódź dobiła do brzegu, ludzie zaczęli zeskakiwać na
piasek. Może ośmio- albo dziewięcioletni chłopiec pomógł jej
zejść z drabinki do krystalicznie czystej wody.
- Terima kasih! – Zawczasu nauczyła się kilku
podstawowych zwrotów.
W pierwszej chwili uderzył ją zapach… kwiatów?
Jaśminu, a może trociczki?
Przystanęła. Kiedy ostatnio moczyła stopy w oceanie?
Chyba w Kornwalii, jakieś dwadzieścia lat temu. Pojechały
tam z mamą i Annabel, jadły zapiekanki i dotykały meduz
wyrzuconych na piasek. To był piękny dzień.
- W czym mogę pomóc, proszę pani? Może pokój? –
Chłopak stanowczym ruchem pociągnął jej walizkę.
- Nie, dziękuję. Mam zarezerwowany pokój w hotelu.
- Mam lepszy! – Pokazał jej zdjęcie czegoś, co
przypominało szopę.
- Jutro przeprowadzam się do ośrodka MAC – wyjaśniła,
odbierając mu walizkę.
Zapewne ujawniła już za dużo. Nieznajomym lepiej
zbytnio nie ufać. Po za tym wiedziała, że doktor Becker nie
życzy sobie rozgłosu. Podobne środki zalecał też swojemu
zespołowi. „Aby zapewnić anonimowość naszym klientom”.
Tak napisał w powitalnym mejlu.
- Taksówka? – mruknęła, gdy mijał ją wóz ciągniony przez
konia.
- Uwaga! – Znowu ten nastolatek. Chwyciwszy ją za
łokieć, w ostatniej chwili odciągnął ją przed następnym
rozpędzonym zaprzęgiem.
- Dziękuję. – Schyliła się, aby podnieść swoje okulary
przeciwsłoneczne. Powstrzymała się, by mu powiedzieć, że
potrafi sama o siebie zadbać, bo chłopak zachowywał się jak
dżentelmen, a ona była rozkojarzona, bo nie spała prawie od
dwóch dni.
Poirytowana i spocona ciągnęła swój dobytek wyboistą
drogą udającą ulicę, mijając ulicznych sprzedawców.
Otumaniona zmianą stref czasowych przypomniała sobie,
że przypłynęła na turystyczną część Gili Indah, a MAC
znajduje się w części zachodniej, zarezerwowanej dla
pacjentów i personelu.
Już miała zatrzymać nadjeżdżającą rykszę, gdy
powstrzymał ją krzyk dobiegający z brzegu. Ktoś miotał się
w wodzie i wymachiwał rękami.
Ujrzała młodą kobietę oraz żółtą łódź nurków, którą
widziała już wcześniej. Coś się stało.
- Wąż, wąż! – krzyczała Gabby. – Ugryzł mnie! Aj, boli!
Sebastian, ratuj!
- Okej, okej… Wyprowadzę cię na brzeg.
Objął ją w pasie, jednocześnie w płytkiej wodzie
wypatrując węża. Gdzie ten wąż?
- Jest! Tam! – zawołała Gabby, nie kryjąc przerażenia.
Gdy powiódł wzrokiem za jej palcem, dostrzegł
umykającego węża morskiego w czarno-żółte paski.
- Gdzie cię ukąsił?
- W stopę… – wykrztusiła.
- Ketut! – Gdy kładł ją na piasku, była blada. Wokół nich
zgromadziła się spora grupa ludzi. Słyszał trzask aparatów
fotograficznych. – Proszę się rozejść! Ketut!!!
Ale to ktoś inny biegł w ich stronę.
- Jestem lekarzem. Jak mogę pomóc?
To ta kobieta w czerwieni, ta Angielka. To na pewno ona,
znajoma sprzed lat. Z zapartym tchem patrzył, jak klęka przy
Gabby.
- Ukąszenie węża – stwierdziła, uprzedzając jego
wyjaśnienia. Dotknęła kostki dziewczyny.
- Auu! – Gabby wpiła mu palce w nadgarstek.
Uwolniwszy się z uścisku, pomógł nieznajomej ułożyć
nogę Gabby na kamieniu.
- Bandaż uciskowy – mruknęła Mila. Jakby tego nie
wiedział…
Zsunąwszy okulary na głowę, grzebała w torbie, a on był
gotów się założyć, że jej włosy pięknie pachną pod
prysznicem…
Jak jej na imię? Wtedy to był tylko flirt. O ile dobrze
pamiętał, nie było między nimi chemii. Lubiła się napić, a on
nie, i każdego wieczoru balowała do upadłego.
Jednak jej twarz zapamiętał. Czyżby go zapomniała?
- Wiesz, co z tym zrobić? – zapytała.
Miał przed sobą jej niebieskie oczy i piegi na wydatnych
kościach policzkowych.
- Mamy tu szpital.
- Medical Arts Centre?
Na moment go zamurowało.
- Nie, Blue Ray Medical Clinic.
Naprawdę go nie poznaje? Ale czy to w ogóle ona? Tak,
zdecydowanie. Takie same oczy i ta twarz…
- Co ze mną zrobicie? – łkała Gabby.
- Postaraj się nie ruszać – powiedział. – Żeby jad się nie
rozprzestrzeniał.
Ta Ang… – jak jej na imię? – wysoko uniosła brwi.
- Jesteś lekarzem? – zapytała.
- Można tak to ująć. – Patrzył, jak wyjmuje z torby bandaż
elastyczny. – Po sąsiedzku z Villa Sunset Hotel. Wtedy jeszcze
go nie było.
- Kiedy?
Wprawnymi ruchami bandażowała nogę Gabby, od stopy
aż po udo. On zaś rzucił się w stronę knajpki otoczonej
płotkiem z kawałków drewna wyrzuconych przez ocean.
- Weź to – powiedział, wróciwszy. Podał jej deseczkę
idealną do unieruchomienia nogi.
- Super, dzięki.
Zdumiewała go prędkość, z jaką pracowała. Wyglądała jak
tamta dziewczyna, ale zachowywała się inaczej. Pomagając
ułożyć Gabby na wózku, nie zwracała uwagi na ubrudzoną
piachem sukienkę. Popatrzył na jej ramię, gdy zsunęło się
z niego ramiączko. Zauważywszy to, pospiesznie je poprawiła.
- Proszę, jedźcie ze mną – błagała Gabby.
- Ja z tobą pojadę – odparła Brytyjka. – To bardzo ważne,
żeby nic nie uciskało ci nogi. Pomożesz mi o to zadbać?
- Postaram się.
- A ja ci pomogę.
Ma dobre podejście do pacjenta, pomyślał, czekając na
jakikolwiek znak wskazujący, że go rozpoznaje.
- Ten człowiek wie, gdzie jechać – zapewnił ją. – Pojadę
za wami rowerem. Powiedzcie, że jesteście ode mnie.
- Czyli…?
- Sebastian Becker.
W jej oczach wyczytał zdumienie.
- Doktor… Becker?
Nareszcie. Już miał powiedzieć coś o spotkaniu sprzed lat,
jednak nie mógł się przyznać, że jej imię wyleciało mu
z głowy. Przypomniał je sobie, dopiero gdy w tumanach pyłu
zniknęła mu z oczu.
Annabel.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Surowica! – zawołała Mila, wpadając do recepcji Blue
Ray Clinic.
Gdy pokazała swoje ID, brodaty Indonezyjczyk koło
pięćdziesiątki zerwał się do akcji. Na plakietce jego białego
fartucha widniało imię: Agung.
- Wąż morski – wyjaśniła, gdy znaleźli się w gabinecie. –
Potrzebna surowica. Zaraz będzie tu doktor Becker. Doktor
Mila Ricci – przedstawiła się. – Jestem nowa w MAC.
Spotkałam go w porcie.
Ten facet o posturze modela z reklamy sprzętu do
nurkowania, ten lekarz, okazał się chirurgiem, z którym
wkrótce będzie pracowała. Nie mogła się otrząsnąć.
Położyli dziewczynę na leżance. Miała problem
z oddychaniem. Zapewne dlatego, że się wierciła, a nie
z powodu jadu. Jednak w trakcie podróży wyboistą drogą nie
udało się utrzymać jej w bezruchu.
Do gabinetu wpadł doktor Becker.
- Agung, co z nią? – Szamotał się z fartuchem. Wyglądał
równie imponująco jak w skafandrze nurka. – Dziękuję za to,
co zrobiłaś. – Położył jej dłoń na ramieniu.
- Nie ma sprawy – odparła spokojnie, ale nie czuła
spokoju, bo doktor Becker przyglądał się jej podejrzliwie.
- Włóż to. – Rzucił jej fartuch. – Siostra Viv jest zajęta
przy innym pacjencie, więc liczę, że zostaniesz trochę dłużej.
Rozetnij jej skafander. – Gestem głowy wskazał na
przygotowane na stoliku nożyczki.
Posłusznie wykonywała jego polecenia, mimo że
zazwyczaj to ona je wydawała. Spoko. Nie znajduje się
dwieście kilometrów od bazy w Ghazni. Nikt nie doznał
obrażeń spowodowanych wybuchem miny pułapki. Nie ma tu
żołnierzy wołających o pomoc. Tylko ta dziewczyna…
Lekko dotykała nogi Gabby, jednocześnie ją pocieszając,
gdy doktor Becker wstrzykiwał surowicę.
Odezwał się pager Agunga.
- Przepraszam, doktorze Becker, doktor Mila… – Gdy
Agung wyszedł z pokoju, zrobiło się duszno, bo Sebastian
wbił w nią wzrok.
- Mila?
- Wygląda już znacznie lepiej – zauważyła. – Zdążyliśmy
w ostatniej chwili. Teraz musi odpocząć.
- Mila? Myślałem, że Annabel.
Zamurowało ją.
- W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć… To
już chyba sześć albo siedem lat? Zanim powstała ta klinika
i MAC – mówił. – Spóźniłaś się na oglądanie życia pod wodą.
Wieczorem za dużo wypiłaś, pamiętasz?
Uśmiechnął się na wspomnienie, które nie było jej
wspomnieniem. Poczuła pieczenie pod powiekami. Gdy
sięgnął do jej nadgarstków, miała ochotę rzucić go na ziemię,
ale gdy powiódł palcem po jej bliznach, poczuła się
przyszpilona do podłogi. W jaskrawym świetle lamp odwrócił
jej przedramię, by przyjrzeć się srebrzystym liniom, jakby
miały prowadzić do rozwikłania jakiejś zagadki.
- Dawniej tego nie miałaś. Co ci się stało?
Przygryzła policzek, by się nie rozpłakać. Spotkał
Annabel! To jest ten facet, o którym tyle jej opowiadała. Bas.
Sebastian. Wszystko jasne. Bas to doktor Sebastian Becker.
Ma z nim pracować?!
Trzeba to wyjaśnić, bo tak się nie da żyć.
- Nie jestem… tą, za którą mnie masz – wykrztusiła,
cofając ręce. – Doktorze Becker, nazywam się Mila Ricci
i jestem lekarzem. Przypłynęłam do pracy w ośrodku MAC,
żeby poznać twoje metody. Znalazłabym się tu wcześniej, ale
nie zdążyłam na prywatny transfer. Przepraszam za
zamieszanie.
Przegarniając włosy, długimi krokami przemierzał pokój.
- Czy ja zwariowałem? Przecież już się spotkaliśmy.
Zmieniłaś imię?
- Nie jestem Annabel – powtórzyła przez ściśnięte
gardło. – Annabel to moja siostra bliźniaczka. Annabel nie
żyje. Od trzech lat. To ją poznałeś, nie mnie.
Po ladzie baru przechadzał się czarny kot. W świetle
luminescencyjnych żarówek jego sierść lśniła na różowo.
Sebastian przeciągnął dłonią po jego grzbiecie.
- Przepraszam za to poranne qui pro quo – zwrócił się do
siedzącej obok kobiety, jego nowej podwładnej.
Myślał o niej przez cały dzień. Skierował ją do hotelu, by
trochę się przespała, potem starał się koncentrować na
funkcjonowaniu ośrodka. Udało mu się nawet zajrzeć do
Gabby, która na szczęście dochodziła do siebie. Na tyle
szybko, że wyciągnęła od niego numer telefonu, mimo że nie
miał ochoty jej zabawiać. Najbardziej zależało mu na
wyjaśnieniu sytuacji z Milą.
- Jak on ma na imię? – zapytała.
- Kucing. Znalazłem go na śmietniku, jak był kociaczkiem.
Ładny, prawda? Był w opłakanym stanie, prawda, kocie?
Kucing dotknął nosem jego palca, po czym zaczął lizać
ogon.
- Podoba mu się tutaj. W środy pracownicy karmią go
tuńczykiem z puszki. – Obserwował, jak Mila gładzi kota po
łebku. Jej srebrzyste blizny połyskiwały w świetle świecy
wetkniętej w skorupę kokosa.
- Dlaczego ma takie imię?
- Kucing to po indonezyjsku kot. – Wzruszył ramionami. –
Tutaj lubimy prostotę.
Z głośników rozwieszonych na palmach dobiegały rytmy
reggae. Wayan, żona Ketuta, postawiła przed nimi szklanki
i dzbanek z wodą z lodem. To nie był luksusowy bar, raczej
szałas w stylu boho. Lubił to miejsce, bo było tu spokojnie.
Miał nadzieję, że Mila dobrze się tu czuje, tym bardziej że nie
miał pojęcia, jak odebrała poranne wydarzenia.
- To była krótka znajomość. Z twoją siostrą.
Przytaknęła, nie odrywając wzroku od kota.
Surrealistyczna sytuacja. Wyglądała identycznie. Ciągle nie
mógł w to uwierzyć. Nie przypominał sobie, by Annabel
mówiła mu, że ma siostrę. Ale to była przelotna znajomość.
- Jak umarła, jeżeli mogę o to zapytać?
- Wybrała się na imprezę. – Mila unikała jego wzroku. –
Prowadziła auto naszej mamy…
- Zginęła w wypadku? Współczuję ci. Sama była w aucie?
Mila sięgnęła po drinka.
- Jeśli pozwolisz, wolałabym o tym nie rozmawiać.
Przypłynęłam tu do pracy. Chcę się skupić na teraźniejszości,
nie na tym, co wydarzyło się lata temu. – Westchnęła. – Jaki
jest układ z Blue Ray Clinic? Tutaj też pracujesz?
- Jak jestem potrzebny. Trochę się przyczyniłem do
rozwoju tej placówki, bo kiedy tu wylądowałem, bardziej
przypominała szopę. – Wyrzucał sobie ciekawość. – Jeżeli nie
chcesz, to nie musimy rozmawiać o tym wypadku.
- Dziękuję.
Była teraz w plisowanej jasnoniebieskiej spódnicy i białym
topie z głębokim dekoltem. We wszystkim byłoby jej dobrze,
pomyślał, nawet w wojskowym mundurze. Łączyła elegancję
z bezpośredniością. To bardzo brytyjskie. Jak jej akcent.
Z jej siostrą spotkał się kilka razy. W klubie karaoke
tańczyła w obcisłej sukni, pijąc jedną tequilę za drugą,
w drugiej ręce trzymając mikrofon. Nie wyobrażał sobie, by
Mila mogła zrobić coś takiego. Gładziła kota, a on czuł
narastającą między nimi przepaść.
Nieznacznie się uśmiechnęła.
- Jesteś też instruktorem nurkowania? Czyli masz sporo na
głowie.
- Tak bywa, jak się żyje na wyspie. Człowiek angażuje się
we wszystko po trochu.
Zamówił dla nich koktajl bezalkoholowy, specjalność
lokalu. Przestał już traktować swoje obowiązki w Blue Ray
jako coś innego niż praca w MAC. Po prostu tak wygląda jego
życie.
Jednak miał nadzieję, że pewnego dnia Jared porzuci
Chicago, by do niego dołączyć, ale to by oznaczało, że reszta
jego rodziny rozstanie się z telewizją i związaną z tym
popularnością. W tej kwestii brat trochę się od niego różnił.
Jared i jego żona Laura budzili mniejsze zainteresowanie niż
on i Klara. Pewnie dlatego, że byli małżeństwem, więc ich
zdjęcia nie trafiały na okładki.
- Z tego, co wiem, sam mógłbym się od ciebie czegoś
nauczyć. – Nie chciał wspominać dnia, kiedy zatrzymał go
osobnik przebrany za bezdomnego, proponując zrobienie
zdjęcia, gdy rzekomo oglądał pierścionki zaręczynowe. Nawet
nie myślał o oświadczynach, ale od tego incydentu presja
mediów stała się nie do zniesienia.
- Co o mnie wiesz?
- Że narażałaś życie w Afganistanie.
- Przez większość czasu nic mi nie zagrażało.
- Wiem też, że potrafisz sobie radzić z trudnymi
sytuacjami.
Na jej wargach pojawił się drwiący uśmieszek.
- Na razie to ci wystarczy. Żebyśmy uniknęli
niezręczności.
Flirtują? Przez chwilę miał takie wrażenie. Gdyby była to
inna kobieta, uznałby to za randkę.
- Okej, dlaczego zgłosiłaś się do wojska? – Patrząc, jak
Kucing wężowym ruchem przeciska się obok świeczki, dolał
Mili wody z kostkami lodu. – Od zawsze chciałaś znaleźć się
w strefie walk?
- Zaciągnęłam się do armii dla pieniędzy.
Mieszała kostki lodu w szklance, a on powiódł wzrokiem
od jej paznokci, kształtnych i niepomalowanych, po kolczyki,
maleńkie kulki ze srebra.
- Żeby opłacić studia medyczne. Miałam dwadzieścia
cztery lata i bardzo konkretne plany.
- Mogłaś wybierać, gdzie cię wyślą? – Zaciekawiło go to,
bo nie znał wielu kobiet, które tak długo byłyby w wojsku.
- Wiedziałam, na co się piszę. Przed Afganistanem
mieliśmy czteromiesięczne szkolenie. Potem w roli członka
zespołu medycznego skierowano mnie dwóch baz najbliżej
frontu. Na głęboką wodę.
- Po czteromiesięcznym szkoleniu?!
- To były bardzo długie cztery miesiące pożegnań
i rzucania granatami…
Nie krył zdumienia.
- Nie wierzysz, że i dzisiaj potrafię rzucić granatem? –
zażartowała.
Nie wiadomo, dlaczego ten pomysł lekko go podniecił.
Upił łyk nektaru.
- Annabel na informację, dokąd polecę, wpadła w rozpacz.
Myśleliśmy, że będę w bazie w Bagram, a nie gdzieś
w pobliżu pola walki. Dotarło to do mnie dopiero
w samolocie. To był jedyny raz, kiedy pomyślałam, że mogę
tam zginąć.
- Jak można się na coś takiego przygotować? – Gdy
spoglądała na niego sponad brzegu szklanki, patrzył na jej
wargi zaciśnięte na słomce.
- Wyważaliśmy drzwi kopniakiem, ćwiczyliśmy ucieczki,
uniki, sposoby walk miejskich. Dzisiaj uważam, że
niepotrzebnie.
- Tak jak nauka rzucania granatem?
Wzruszyła ramionami.
- Akurat to się przydało. Chciałam zostać najtwardszym
żołnierzem i najlepszym chirurgiem i uważałam, że potrafię to
łączyć. Podobało mi się to szkolenie. Chciałam być kimś, kto
zachowa zimną krew w tym… – Zawahała się. – To był horror,
ci żołnierze z koszmarnymi ranami. Koszmarnymi,
Sebastianie – powtórzyła z naciskiem. – Bez sensu…
- Trudno mi to sobie wyobrazić.
- Każdy pacjent był w stanie krytycznym. Tego, czego tam
doświadczyłam, nie doświadczy się nigdzie indziej.
Słuchał jej w takim skupieniu, że niemal zapomniał, gdzie
jest.
- To dzięki adrenalinie, ale pod koniec dnia nadal jest się
człowiekiem. Żeby otrząsnąć się z traumy, każdego dnia
przebiegałam na bieżni dziesiątki kilometrów, ale i tak
płakałam pod prysznicem.
Milczał. Bo co mógł powiedzieć?
- Tych scen się nie zapomina. Szczerze mówiąc, zajęło mi
to dużo czasu. Ale nie tyle, ile pogodzenie się ze śmiercią
siostry. Byłam na urlopie, kiedy doszło do tego wypadku, ale
potem wypisałam się z wojska.
Gdy przegarnęła ręką włosy, znowu zobaczył jej blizny, ale
bał się zapytać, skąd je ma, bo wcześniej była przerażona, gdy
się nimi zainteresował.
- Znalazłam się tutaj w pogoni za teraźniejszością. Nie
chcę, żeby przeszłość rzucała się cieniem na to, co robię. –
Wyprostowała się.
Ciekawe, czy w to wierzy, pomyślał.
- Doktorze, teraz proszę mi opowiedzieć o sobie. Dlaczego
wyprowadziłeś swoje umiejętności tak daleko od Chicago?
Nie spodziewał się takiej bezpośredniości.
- Nie czytasz wiadomości?
- Te ważne w końcu do mnie docierają.
- To bardzo ciekawe spojrzenie na przepływ informacji –
zauważył z ironią. Ona jest fascynująca. – Ale poważnie, nie
zajrzałaś do internetu po tym, jak cię zaangażowałem? Nigdy
nie słyszałaś o tym słynnym, bijącym wszystkie rekordy,
a moim zdaniem przereklamowanym programie telewizyjnym
„Faces of Chicago”? Ani o tym jak „ten niegrzeczny z braci
Becker” zrezygnował już po pierwszym sezonie?
Jednym palcem obracała szklankę.
- Nie śledzę losów celebrytów ani nie korzystam z mediów
społecznościowych.
- Pozamykałem wszystkie swoje konta – wyjaśnił, nie
bardzo wiedząc, dlaczego tak mu zależy na zaskarbieniu sobie
jej szacunku.
- Wiem sporo o twojej pracy. Wiem, że spędziłeś tu trzy
lata, pracując praktycznie sam nad rewolucyjną metodą
redukowania blizn twarzy. Wiem, że dzięki twoim
umiejętnościom Becker Institute w Chicago stał się
niewyobrażalnie bogaty nawet jeszcze przed tym programem
w telewizji. Prowadził go twój ojciec?
- Świętej pamięci.
- Współczuję. – Westchnęła. – Szczerze mówiąc,
koleżanka zapoznała mnie z pewnymi aspektami twojego
życia prywatnego, prawdziwymi albo wyssanymi z palca.
Wolę sama o to zapytać. Kiedy szedł ten program, byłam
daleko od jakiegokolwiek telewizora.
- Domyślam się, że miałaś ważniejsze zajęcia niż
oglądanie, jak wraz z bratem usuwamy tłuszcz z brzucha
jakiejś gwiazdy popu.
- Nie wiem, czy to prawda – powiedziała w zamyśleniu.
Kot znowu wskoczył na bar i od razu ruszył do Mili,
niemal przewracając jej szklankę.
- Przyjemnie byłoby wyłączyć się, żeby zobaczyć, co
dzieje się gdzie indziej. Bywały takie noce, kiedy cisza była
gorsza od huku bomb.
Nie po raz pierwszy zamurowało go w jej towarzystwie.
- Przepraszam. – Potrząsnęła głową. – Opowiadanie o tym
to jak otwieranie puszki Pandory. Nie myśl, że zawsze jestem
taka. Po prostu jestem zmęczona.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
- Mila, cieszę się, że będziemy razem pracować i mam
nadzieję, że ta wyspa oraz MAC spełnią twoje oczekiwania.
- Staram się nie mieć oczekiwań – odparła. – Hm,
domyślam się, że nie podobał ci się udział w tym programie.
Mieszał kostki lodu w szklance.
- Może nie sam program, ile to, jak brutalnie traktowały
nas media. One tylko czyhają, kryją się w mroku, żeby
w każdej chwili zaatakować. – Zagiął palce jak drapieżnik,
a ona się uśmiechnęła.
- Wiem coś o takich ludziach. – Nie podjęła tematu Klary,
nawet jeżeli coś o tym wiedziała. – Czyli nadal przyjmujesz
dzianych klientów, jak cię tu odnajdą? Celebrytów?
- Tak. Podoba im się ten luksus, ale chcę też otworzyć na
Bali centrum odnowy biologicznej dla rekonwalescentów po
wypadkach. Coś trochę mniej… drogiego. Trzeba wychodzić
do ludzi.
- Widzę, że masz wszystko przemyślane. A twój brat… też
tu się udziela?
- Rola gwiazdy telewizyjnej całkowicie go pochłania. –
Oby nie pomyślała, że zazdrości bratu życia w blasku
jupiterów. – Przydałoby się coś zjeść, bo zgłodniałem.
Zamówił frytki, po czym zaczął opowiadać o pacjencie,
który zażyczył sobie operacji powiększenia penisa. Każdy
temat dobry, byle nie jego problemy rodzinne. To pestka
wobec tego, co przeszła Mila.
Więc potem ona mówiła, a on słuchał. Nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek spotkał taką kobietę. Przy niej nie
zazna spokoju.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Jestem otwarta na propozycje, doktorze. Może coś
takiego?
Kobieta rozciągnęła palcami skórę policzków. Sebastian
poprawił okulary.
- Proszę spojrzeć w lewo – powiedział. – Teraz w prawo.
W gabinecie wyłożonym boazerią z bambusa owiewała ich
smużka dymu trociczki, przepływając nad jego włosami, gdy
przyglądał się twarzy pacjentki. Mila starała się niezbyt długo
podziwiać jego profil.
Chociaż minął już tydzień, odkąd przekroczyła próg
Medical Arts Centre, nadal wszystko ją tu onieśmielało.
Blue Ray Clinic do niej się nie umywała mimo
marmurowych podłóg i palm w donicach. Jednak
zachowywała spokój. Pierwszy raz widziała miejsce tak
przyjazne dla ofiar wypadków. Miała wrażenie, że zdrzemnęła
się na pace konwojującej ciężarówki, która została ostrzelana
z AK-47, i obudziła się tutaj.
Rachel, technik radiologiczny, która miała słabość do
różowych sandałków, wyjaśniła, że nie zmodernizowano
jeszcze Blue Ray Clinic, ponieważ wszystko jest finansowane
przez Sebastiana.
- Chodzą plotki, że jego rodzina ma problemy, które
zaczęły się wraz z programem telewizyjnym. Czy wiesz, że
jego brat nie był na tej wyspie?
Mila milczała, ale zaciekawił ją inny wątek, o którym
napomknęła Rachel.
- Podobno doktor Becker był tak zdruzgotany odejściem
swojej dziewczyny, że kiedyś wylatywał z Gili Indah, żeby ją
odszukać – dodała Rachel.
Mila zdążyła zauważyć, że wyspa żyje plotkami na
przeróżne tematy. Ciekawe, które plotki na temat Sebastiana
odpowiadają prawdzie. Do tej pory dobrze jej się z nim
gawędziło. Okazywał zainteresowanie i sam był interesujący.
Zdecydowanie nie zachowywał się jak były gwiazdor
telewizyjny.
W zamyśleniu pukał długopisem w oprawkę okularów.
- Bierze pani pod uwagę ogólny lifting zamiast większej
liczby operacji?
Pacjentka nazywała się Tilda Holt, miała pięćdziesiąt
siedem lat i była prawniczką z Kalifornii. Nie podobała jej się
obwisła skóra na ramionach i chociaż była już umówiona na
zabieg jej usunięcia, zainteresowała się zabiegami
przeprowadzanymi w MAC, więc przyleciała na Gili Indah.
- Pani doktor, myśli pani, że on potrafi nadać mojej twarzy
młodzieńczy wygląd? Czy to za dużo roboty? – Tilda nie
spuszczała wzroku z Mili.
- Nie znam lepszego specjalisty od doktora Beckera –
odparła dyplomatycznie Mila.
Tilda spojrzała na niego z uwielbieniem.
- Oglądałam go w telewizji. Powiedziałam do męża: „To
jest facet dla mnie. On mi pomoże”. – Ponad biurkiem
dotknęła jego dłoni. – Pan zawsze potrafił dostrzec człowieka
i za to widzowie tak pana lubili.
Mila zorientowała się, że wszystkie konsultacje Sebastian
bierze na siebie. Często udawał się na Borneo do osób, które
nie mogły podróżować tak daleko. Chciał poznać każdego, kto
przekroczy jego progi.
Wraz z Tildą przeglądał broszurę.
- Po tym zabiegu zdjęcia nie wymagają filtrów.
Bombardujemy ultradźwiękami mięśnie, które w przypadku
klasycznego liftingu napinamy tutaj, tutaj i tutaj… Żadnych
lancetów, żadnych igieł.
- Bez cięcia?
- Zero cięć. Niedawno dostałem mejla od pacjentki, która
napisała, że do czasu tego zabiegu przez dwadzieścia lat nie
lubiła makijażu.
- Kiedyś lubiłam się malować – westchnęła Tilda.
Mila z rozbawieniem słuchała, jak Sebastian przedstawia
te procedury niczym ekscytujący scenariusz. Potrafił
zatrzymać uwagę pacjentki. Zapewne to w telewizji
doprowadził tę umiejętność do perfekcji.
Spodziewała się, że doktor Becker będzie kapryśny,
arogancki, może nawet lubiący się popisywać. Tak sobie
wyobrażała telewizyjnego celebrytę. Do tej pory niczego
takiego nie zaobserwowała. Ciekawe, czy Annabel wydawał
się równie atrakcyjny.
W barze nie odważyła się go zapytać, co było między
nimi, obawiając się wspomnień związanych z wypadkiem
siostry. Później też nie było czasu na pytania natury osobistej.
Za dużo zebrań i odpraw, a w wolnych chwilach popijanie
z członkami zespołu zielonej herbaty na tarasie.
Było to piękne miejsce, a pacjenci po zabiegach byli
zadowoleni i zrelaksowani. Niczego więcej nie mogła sobie
życzyć, wsiadając do samolotu na londyńskim lotnisku
Gatwick. Trochę ją wkurzało, że myśli o Sebastianie nawet
pod jego nieobecność…
- I tak, te mięśnie przesuwają się tutaj, a czoło wyżej. Cały
zabieg trwa około pół godziny. I kosztuje mniej niż tradycyjna
operacja, dużo mniej. – Wrócił na swój fotel obrotowy. Pod
białym fartuchem miał dżinsy i niebieskie tenisówki. Czyli
chłopak z Chicago.
- Zrobi to pani? – Pani Holt zwróciła się do Mili.
- Pod warunkiem że wyrazi pani zgodę. Ale zapewniam
panią, że będzie pani w najlepszych rękach.
- Pani doktor, co się pani stało?
Pytanie pacjentki spadło na nią jak grom z jasnego nieba.
Ponad wonnymi kwiatami plumerii oraz świecami pacjentka
wpatrywała się w jej ręce. Nie po raz pierwszy jej blizny
przykuły czyjąś uwagę.
- Wypadek, ale już nawet nie zwracam na nie uwagi. – Nie
do końca była to prawda.
Kobieta spoglądała na nią ze współczuciem
- Nie może pani się ich pozbyć? Doktorze, podjąłby się
pan tego?
Sebastian kaszlnął.
- Pani Holt, konsultacja dobiegła końca. Jeszcze tylko
dodam, że po zabiegu z użyciem ultradźwięków można od
razu pokazać się ludziom. Przez około godzinę będzie miała
pani lekką opaleniznę, ale tutaj nikt na to nie zwróci uwagi.
Proszę się zastanowić. – Prowadząc ją do wyjścia,
zaproponował, by spotkali się za kilka dni na prywatnej plaży
centrum MAC podczas zbiórki środków na rzecz rezerwatu
żółwi morskich.
Musiał się wtrącić? – pomyślała ze złością Mila. Nie jest
jej opiekunem. Niepotrzebny jej opiekun.
Hm, może to niesprawiedliwe. Zapewne pomyślał, że
peszy ją, ilekroć ktoś zwróci uwagę na jej blizny, bo nie
wyjaśniła mu, jak się ich nabawiła. Mężczyźni często uważają,
że muszą ją chronić z racji tego, przez co przeszła.
- No więc…
Przez chwilę wydawało się jej, że Sebastian zamierza
zapytać o blizny. Gdy zobaczył je po raz pierwszy, na pewno
go to zastanowiło. I pewnie myśli, jak większość, że były to
rany odniesione podczas misji. Przyszłoby mu do głowy, że
tych obrażeń doznała, usiłując przez przednią szybę wydostać
siostrę z rozbitego samochodu? Lepiej, żeby nie musiał sobie
tego wyobrażać. Na pewno ma swoje wspomnienie Annabel.
Lepiej nie burzyć obrazu pięknej siostry.
- Mila, widzimy się w piątek na imprezie dla żółwi?
Będzie dużo muzyki, a żółwiom bardzo się przyda twoja
pomoc.
- W piątek? – zdziwiła się.
- Tak. Zapomniałaś?
Nie przyzna się, że jednak zapomniała.
Rozległ się dzwonek stojącego na biurku telefonu. Na
ekranie wyświetliło się imię jego brata.
- Przepraszam.
- Jared? Twój brat? – Podobno nigdy nie był tutaj.
- Raczej Charlie, mój bratanek. Dzwoni z jego telefonu. –
Lekko dotknął jej ramienia. – Muszę odebrać, bo to jego
urodziny, więc musi mi opowiedzieć o prezentach. Sama
wiesz.
- Jak on tak spojrzy, to od razu wiadomo, co widzą
oglądający doktora Beckera w telewizji. – Rachel
westchnęła. – Wiesz, o czym mówię, prawda?
Słysząc swoje imię, Sebastian przystanął. Nie widział ich
ani one jego. Wyobraził sobie, że Rachel z zachwytu jest
bliska omdlenia, Mila milczała.
- Mila, uważaj, bo bracia Becker potrafią odmienić twarz
i skraść serce. – Uniosła kieliszek.
Stały na plaży w kręgu światła pochodni wbitej w piasek.
- Coś ukradłem?
- O matko! – Rachel ukryła twarz w dłoniach. – Doktorze,
przepraszam – wybąkała przez palce.
Mila stłumiła uśmiech.
- Nie ma za co. Rachel, obiecuję, że nie ukradnę ci serca –
zażartował, nie spuszczając wzroku z Mili oraz jej kształtów
pod niebieską suknią z dekoltem na plecach.
- Pójdę zobaczyć, co z żółwiowym tortem – wykrztusiła
Rachel, po czym pospiesznie się oddaliła.
Mila i Sebastian zostali sami.
- Zostałaś wprowadzona w nasze wyspiarskie plotki? –
Uśmiechnął się znacząco. – Myślałem, że cię nie interesują.
- Rachel lubi mówić. Znalazłam się w sytuacji bezwolnego
słuchacza.
Prowadząc ją, obejrzał się przez ramię. Rachel, stojąc przy
stole, ich obserwowała.
- Przyznała się, że zanim zatrudniła się w MAC –
powiedział – obejrzała wszystkie odcinki „Faces of Chicago”.
W celach badawczych.
- Ma się rozumieć, że w celach badawczych.
Pół metra od niego brodziła w wodzie, a on patrzył, jak
bryza od oceanu igra z jej włosami i zwiewną tkaniną sukni.
Z twarzą zwróconą ku niebu sprawiała wrażenie, jakby z wody
wdychała siły witalne. Ciekawe, czy próbowała nurkować.
- Wysłuchałam twojej przemowy. Hodujecie żółwie, aż są
wystarczająco dużo duże, żeby przeżyć w rafie, którą
regenerujecie technologią elektromagnetyczną.
Zaskoczyło go, jak bardzo Annabel była inna od Mili.
- Tak. Liczymy na siedemdziesięcioprocentową
regenerację rafy tam, gdzie to zastosowaliśmy. To dopiero
początek, ale monitorujemy te sektory.
- Czy jest na tej wyspie coś, czym się nie zajmujesz?
- Owszem – przyznał. – Zawsze jest coś do zrobienia.
Przytrzymał huśtawkę, by mogła usiąść. Zrobił ją sam
z niewielką pomocą Ketuta. Nie powie Mili, ile czasu, zanim
przyszło mu do głowy zbudowanie ośrodka MAC, przesiedział
na niej, wyliczając powody, dla których nie powinien
wskakiwać do samolotu, by odszukać Klarę.
- W miejscach takich jak Gili Indah większość rzeczy jest
owocem pracy zespołowej. – Bujał ją na huśtawce. – Należy
zacząć od ratowania oceanów. Bo to ocean pozwala nam żyć
na wyspie. – Stał po kostki w wodzie, a podmuchy wiatru
sprawiały, że jej włosy łaskotały go w twarz. – Nurkowałaś
kiedyś? – zapytał za jej plecami. Jak pięknie pachną jej
włosy… Jak kadzidełko w recepcji MAC.
- Nie. Nie w oceanie. Opowiedz, jakie to uczucie?
Zastanowił się.
- To jest jak oczyszczenie mózgu – powiedział, puszczając
linę huśtawki. – Pod wodą można wyłączyć myślenie.
Żadnych ważnych spraw, tylko ty i szum oddechu w uszach.
- Brzmi jak magia, jak najlepsza medytacja.
- Bo tak jest. Zamknij oczy. – Bryza zsunęła jej z ramienia
ramiączko. – Dajesz się unosić prądowi – mówił – jakbyś
oddechem łączyła się z ziemią. Wdech, wydech, wdech,
wydech. Ręce są ci praktycznie niepotrzebne, wystarczą oczy.
Najważniejsze to panować nad oddechem.
Siedziała z zamkniętymi oczami i odchyloną do tyłu
głową, niemal dotykając jego ramienia.
- Może kiedyś spróbuję…
- Mogę cię tego nauczyć. – Zdumiał się, jak bardzo mu
zależy na tym, by jej pokazać to, co najbardziej kocha pod
wodą. – W głowie mi się nie mieści, że nie nurkowaliście
w trakcie szkolenia wojskowego.
- Parę razy nurkowałam w jeziorze, ale większość czasu
spędzaliśmy na powierzchni, rzucając granatami – odparła
z uśmiechem, odwracając się na huśtawce.
Na moment jej nogi znalazły się między jego nogami.
Może sam ją tak ustawił?
- Dzień dobry, doktorze Becker!
Mężczyzna z niebieskimi włosami wymachiwał do nich
orzechem kokosowym.
Odetchnęła, gdy Sebastian puścił liny huśtawki. Chyba
rzucił na nią urok. Czuła, że na moment dała mu się
zauroczyć. Powinna się z tego otrząsnąć, tym bardziej że
muszą razem pracować, nie wspominając o jego
wcześniejszych… cokolwiek to było… z Annabel. Jednak tym
trudniej było to ignorować, zwłaszcza po tym, co powiedziała
Rachel. O jego magnetyzmie.
Mężczyzna z niebieskimi włosami przywitał się
z Sebastianem, na nią nie zwracając najmniejszej uwagi.
Rozpoznała w nim jednego z przyszłych pacjentów, Hugona
O’Shea. Najwidoczniej już się stawił na zabieg.
W opinii Rachel był królem plotek w internecie.
- Kocha plotkować nawet bardziej niż ja – poinformowała
Milę. Niemożliwe.
Miał na sobie szorty w kolorowe banany.
- Piękny mamy wieczór! Doktorze, jestem absolutnie
pewien, że żółwie są panu równie wdzięczne co ja. – Uniósł
brwi, spoglądając na Milę.
- Przepraszam, poznaj doktor Milę Ricci. Będzie przy panu
podczas zabiegu.
Szarmanckim gestem Hugo wyciągnął do niej dłoń.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby dotykały mnie
kobiety – rzucił. – Ale chyba oboje wolimy dotyk doktora
Beckera, mam rację? – Puścił do niej oko.
Uśmiechnęła się uprzejmie.
- Mogę zrobić wam zdjęcie? Tylko jedno? Księżyc za
waszymi plecami jest bajeczny.
- Nie dzisiaj – uciął Sebastian. – Udanego wieczoru. –
Odwrócił się na pięcie.
Chciała go opuścić, ale poczuła, że musi dowiedzieć się
jeszcze czegoś. Ruszyła za nim. Omijając ludzi, dogoniła go
na punkcie widokowym. Ta część wyspy była dużo
spokojniejsza. Docierał tu szum fal rozbijających się na
skałach, a ciemne wody oceanu wyglądały jak pled rozwinięty
przez majaczące w oddali góry.
- Ty naprawdę nie lubisz, jak robi ci się zdjęcia, mam
rację? – zaczęła ostrożnie, siadając na kamienistym piasku
obok niego. W tym miejscu byli daleko od spojrzeń
ciekawskich, czego Sebastian bał się najbardziej.
- O’Shea podpisał klauzulę poufności – odparł – więc wie,
że nie wpuszczamy aparatów fotograficznych i kamer na teren
MAC.
Podciągnęła kolana pod brodę.
- Z powodu tego, co działo się w Chicago? Wiem, że
nękali cię paparazzi, ale nie znam szczegółów…
- Chodzili za mną i Klarą wszędzie. – Zacisnął mocno
wargi, jakby samo wspomnienie sprawiało mu przykrość. –
Kiedyś przyłapali nas, jak wysiadaliśmy z auta przed
walentynkowym balem przy Lakeshore Drive. Było wietrznie
i niestety silny podmuch zadarł Klarze suknię nieprzyzwoicie
wysoko. A oni rzucili się na ten widok, powiększali zdjęcie,
pomniejszali, i tak dalej.
Mila podniosła palce do warg. Biedna Klara…
- Nic gorszego nie mogło spotkać przedszkolanki.
- Była przedszkolanką?
- Różniliśmy się – wyznał. – Bardzo. Pociągało mnie
w niej to, że nie była z mojego światka. Poznałem ją dzięki
Charliemu, mojemu bratankowi, kiedy pewnego dnia
przyjechałem po niego do przedszkola. Ustawiała plastikowe
krzesełka… – Zamilkł, jakby sobie uświadomił, że powiedział
za dużo. – Kilkoro rodziców uznało, że Klara nie jest
odpowiednią opiekunką dla ich dzieci. Ona je kochała, ale
wystarczyło jedno zdjęcie, które „ujawniło”, że spotyka się
z drugim facetem, żeby pogorszyć sprawę. Tym pierwszym
był dyrektor przedszkola; rodzice pokazali zdjęcia, jak Klara
rozmawia z nim poza przedszkolem, i nawet jego żona nabrała
podejrzeń…
- Koszmar – westchnęła Mila.
Kiwał głową ze wzrokiem utkwionym w jachcie
znikającym w mroku.
- Dyrektor zaproponował jej roczny urlop, żeby mogła się
otrząsnąć, a ja wycofałem się z programu, myśląc, że
moglibyśmy we dwoje udać się w podróż, ale ona chciała być
sama. Zatrudniła się jako ochotniczka w jakiejś szkole
w Tajlandii, skasowała wszystkie konta w mediach
społecznościowych, zmieniła numer telefonu. Nawet przed
wylotem nie chciała się ze mną spotkać.
- Jak to?
- Nawet się nie pożegnała. – Oparty na łokciach,
wpatrywał się w niebo. – Może się bała, że przyjdę ze zgrają
fotografów…
- Tak bez wyjaśnienia? – Zdawała sobie sprawę, że
posuwa się za daleko, ale wolała usłyszeć prawdę
z pierwszych ust niż zmanipulowaną plotkę.
Przypomniało się jej, jak Rachel mówiła, że kiedyś co
weekend latał na Bali w poszukiwaniu Klary. Nie zapytała go,
czy to prawda, ale z jego miny wyczytała, że naprawdę kochał
tę kobietę.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości, bo sama nigdy nikogo
tak nie kochała. Być może nie jest jej to dane.
- Spokój znalazłem tutaj – odezwał się po chwili. –
Zorganizowałem niewielki zespół i kawałek po kawałku
remontowaliśmy Blue Ray, a jednocześnie trwała budowa
MAC. Uczyłem nurkowania z Nishą i jej mężem, poznasz ich
później, założyłem fundację chroniącą żółwie i spędzałem
dużo czasu z miejscowymi. To ważne w takim miejscu. Trzeba
zasłużyć na ich zaufanie. Potem otworzyliśmy MAC.
- A co z programem telewizyjnym?
- Łudziłem się, że Jared pójdzie w moje ślady. Widział,
przez co przechodzimy Klara i ja. Był też świadom, że
podobnie może być z nim i jego żoną Laurą.
- Dlaczego się nie zdecydowali?
- Są małżeństwem, wzorem życia rodzinnego. Laura
prowadzi bloga o gotowaniu i podcast dla mam. Może to nie
kręci czytelników, nie wiem. Trudno zgadnąć, kogo obiorą
sobie za cel i jakie kłamstwa są skłonni rozpowszechniać.
Upodobali sobie nas, bo byliśmy młodsi, chodziliśmy po
knajpach. Mieli większą szansę uchwycić coś, co pasuje do
skandalizujących nagłówków. Zrobili nam tyle zdjęć…
Mila kręciła głową. Starała się sobie wyobrazić, co czuli,
żyjąc w oku medialnego cyklonu. To w pewnej mierze
porównywalne z Afganistanem, z życiem w strachu,
przygotowywaniu się na coś, co wcale nie musi się wydarzyć.
- Stacja liczyła na kolejny sezon. Znaleziono innego
chirurga, żeby nie obciążać nadmiernie Jareda, i dorzucono
więcej kasy, więc praktycznie brat nie mógł odejść. Program
wyemitowano beze mnie, media znalazły sobie inną ofiarę,
a świat kręci się dalej.
Przegarnął włosy palcami.
- Mila, nie wiem, dlaczego cię tym zanudzam.
- Nie, wcale nie zanudzasz. Cieszę się, że mogę cię
poznawać – odparła. – Człowieka za maską chirurga.
Opuścił ramiona. Chyba odetchnął z ulgą.
- Jak widzisz swoją przyszłość? – Nie odpuszczała. –
Chcesz zostać tu na zawsze? Założyć rodzinę?
- A nie mogę zrobić tego tutaj?
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
- Myślę, że dzieci by na tym skorzystały – odparła
ostrożnie, bo nagle wyobraziła sobie siebie na Gili Indah.
Swoją przyszłość. Uczyłaby dzieci, jak kochać ocean,
patrzyła, jak biegają na bosaka, na plaży uczą się czytać…
Niezła perspektywa, mimo że lata temu postanowiła nie mieć
dzieci.
- Nie sądzisz, że są gorsze miejsca, gdzie można by
dorastać?
- Nie wiem. Nie myślę o zakładaniu rodziny.
Przez chwilę przyglądał się jej z zaciekawieniem.
Wstydziła się do tego przyznawać, ale bała się mieć dzieci.
A gdyby je straciła albo coś im się stało? Albo gdyby stało się
coś ich ojcu? Nie chciała po raz drugi doświadczyć tak
wielkiej straty.
- Wolałbym tutaj, nie w Chicago. Nie mówię, że nigdy tam
nie wrócę, ale tylko z wizytą. Prawdę mówiąc, niedługo lecę
na urodziny matki. Między nami mówiąc, od samego początku
nie chciałem występować w tym show. Im dalej jestem od
tego, tym lepiej.
Miał rozpięte cztery albo pięć guzików koszuli i odsłonięty
tors. Po raz pierwszy, odkąd się poznali, zobaczyła aż tyle jego
ciała, bo zawsze widywała go w lekarskim fartuchu. Przez
moment miała ochotę dotknąć tego torsu.
- To dlaczego brałeś udział w tym programie?
- Dla mamy. Uważała, że tak zrobiłby nasz ojciec, gdyby
żył. Jared się wahał, ale dostrzegł szansę zdobycia nowych
klientów. Tamto było bliżej domu niż ta wyspa. A ja miałem
pomysł, żeby osiąść tutaj. – Gestem ogarnął okolicę. – To
miejsce zawsze było moją pasją, ich nie. Wszystko tu
wyhamowało, bo show pochłaniał cały mój czas. Chciałem
odejść, jak tylko powstała wokół nas atmosfera sensacji.
Wiedzieliśmy wszyscy, że ojciec by sobie nie życzył tego typu
zainteresowania instytutem, tych wszystkich kamer cały czas
podążających za mną i za Klarą. To jedno zdjęcie sprawiło, że
podjąłem ostateczną decyzję. Klara pewnie uznała, że
wycofałem się za późno.
Obracał w palcach kamyk.
- Ona i tak nie chciałaby się tu znaleźć. Była dziewczyną
z miasta. Podejrzewam, że wyspa i tak by mnie jej odebrała.
Sama popatrz. – Wskazał na ocean. – Kiedy znajdziesz czas na
pierwsze nurkowanie?
Zaczęli rozmawiać o mantach, wrakach i pracach
domowych Charliego. O ich bardzo się różniących szkolnych
czasach oraz modzie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy
robili specjalizację z medycyny ratunkowej. Także o tym, że
nie oglądali „Gwiezdnych wojen”.
Chwilami miała wrażenie, że siedzi z nimi Annabel i tylko
czeka, by Mila go zapytała, co ich łączyło.
Dlaczego nie potrafi się na to zdobyć?
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dziewczynka, lat osiem – rzuciła zmęczonym głosem
doktor Fatema Halabi. – Podałam jej surowicę przeciwko
wściekliźnie, ale konieczne jest założenie szwów.
Doktor Halabi przez trzy lata pracowała jako chirurg
w przychodni w Charlotte w Karolinie Północnej, a teraz
odbywała praktykę pod okiem doktora Beckera.
Przywiozła pacjentkę do pachnącego jaśminem gabinetu.
Pogryziona przez psa dziewczynka, Françoise Marchand, była
Francuzką. Towarzyszyła jej mama.
Zdjąwszy opatrunek, Mila ujrzała rozległe rany szarpane
na nosie i wargach dziewczynki. Paskudny widok, ale nie aż
tak paskudny, jak się obawiała.
- Duży był ten pies? – zapytała.
- Wyglądał jak owczarek, był ogromny – odparła łamaną
angielszczyzną matka. – Rzucił się na nią! Powinien być na
uwięzi! Gili Indah nie jest bezpiecznym miejscem dla dzieci…
- Zapewniam panią, że Gili Indah jest bezpieczna –
odparła Mila. – Owszem, powinien być uwiązany, ale teraz
jesteście tutaj. Zaopiekujemy się Françoise.
Dziewczynka pociągnęła nosem, wpatrując się w Fatemę,
która zachowywała stoicki spokój. Mila powinna też się na to
zdobyć, zarówno ze względu na matkę, jak i dziewczynkę,
która nadal była przytomna. Jej długie jasne włosy i koszulka
w arbuzy były upaprane krwią, ale była dzielniejsza niż matka.
- Françoise… go nie drażniła – wyjąkała matka. – Chciała
tylko pogłaskać szczeniaczka. Nie mogłam jej powstrzymać.
Gili Indah to nie jest bezpieczne miejsce!
Mila poprowadziła ją w stronę fotela w odległym rogu
pokoju. Wszystko jasne, pomyślała. Podchodzenie do suki
z młodymi to słaby pomysł.
- To nie pani wina – pocieszyła ją, chociaż nie była to
prawda. – Może woli pani poczekać na zewnątrz? Poprosimy
panią już po wszystkim. – Skierowała ją do drzwi,
zastanawiając się nad skomplikowanym zabiegiem. Oby nie
doszło do uszkodzenia nerwów.
Gdy Rachel prześwietlała głowę dziewczynki, Mila
czekała na Sebastiana. Wynaleziona przez niego nić
rozpuszczała się szybciej, nie wymagała usuwania i zostawiała
mniej widoczne blizny. Françoise i jej matka nawet nie
zdawały sobie sprawy, ile mają szczęścia, że znalazły się
akurat tutaj.
- Jesteś bardzo dzielna – powiedziała Mila, gdy
dziewczynka ze stoickim spokojem znosiła oczyszczanie ran
i zastrzyki znieczulające.
Gdy oglądała zdjęcia rentgenowskie, wróciło do niej
pewne wspomnienie. Poprzednim razem pogryzienie przez psa
okazało się znacznie poważniejsze. Owczarek niemiecki był
na łańcuchu na pewnym posterunku wojskowym. Miał łapę
poharataną przez druty zasieków. Rzucił się na nich, gdy
podeszli do zwłok jego właściciela, który zginął od strzału
w plecy. Nadal miała przed oczami jego twarz i tego psa.
Biedne zwierzę musiało przeżyć grad kul, a do tego patrzeć na
śmierć opiekuna. Nic dziwnego, że ich zaatakował,
praktycznie pozbawiając twarzy ich kolegę Neila.
- W porządku?
Sebastian uważnie się jej przyglądał. Nie słyszała, kiedy
wszedł. Był ogolony, miał na sobie czerwoną koszulę, dżinsy
i czarne tenisówki.
- Jasne.
Gdy wkładał fartuch, po raz pierwszy poczuła zapach
wody kolońskiej. Wprowadzając go w sytuację, poczuła, że
dłonie ma bardziej spocone niż przed jego przyjściem. Miała
teraz po raz pierwszy wykonać zabieg rewolucyjną metodą
doktora Beckera.
- Wszystko mam pod kontrolą – powiedziała, patrząc mu
w oczy.
Mimo to przyglądał się jej badawczo, jakby taksując nie
tylko jej nastrój, ale i umiejętności.
Lekarz w klinice Blue Ray potrafił założyć szwy, ale by
nie zostawić szpecących blizn, konieczny był talent chirurga.
Musi przestać o nim myśleć albo chociaż udawać, że nie
dostrzega faceta, który cały czas jej się przygląda.
- Nie, nie, nie! – Obudziła się z krzykiem, sięgając po
telefon. Była dopiero północ. Czuła jednak, że już nie zaśnie,
bo jak zwykle setki obrazów kotłowały się w jej głowie.
Wstała. W łazience obmyła twarz chłodną wodą,
z westchnieniem spoglądając w lustro. Dlaczego ten sen
dręczy ją jeszcze teraz?
Włożyła sukienkę, po czym wyszła przed dom. Nad
kołyszącymi się palmami świecił księżyc i miriady gwiazd.
Zrezygnowała z pomysłu ułożenia się na hamaku, uznawszy,
że lepiej zrobi jej spacer po kampusie ośrodka. Może to
przywróci jej jasność myśli.
Niestety, nawet piękne widoki – góry rozświetlone
księżycem, mrugające światełka rozkołysanych łodzi, szmer
fal – nie przytłumiły koszmaru, do którego doszło tamtej nocy.
Annabel z głową na kierownicy.
Przysiadła na huśtawce stojącej w wodzie. Na jawie ten
sen też nie dawał jej spokoju. Nawet tamtej nocy miała
świadomość, że nie zdąży uratować siostry.
Znalazłszy się na miejscu wypadku, poczuła, że nic nie
pamięta mimo lat studiów.
Ale we śnie samochód Annabel był w Afganistanie, nie
w Anglii. Pod gradem kul dostała się do środka auta przez
przednią szybę. Tuż obok wysoki budynek stanął
w płomieniach. Podbiegały do niej kobiety z rannymi dziećmi
na rękach, błagając o pomoc.
Nie była w stanie uratować ani Annabel, ani nikogo
innego. Stres, rozpacz, poczucie winy, to wszystko splątało się
w jednym śnie. Odkąd przypłynęła na Gili Indah, powtarzał
się raz po raz.
Morska woda na stopach trochę pomogła, więc pomyślała,
że nurkowanie z Sebastianem może okazać się bardziej
skuteczne. Twierdził, że na jakiś czas wyłącza mózg. Dobrze
by jej to zrobiło. Na razie nie było na to czasu, bo mieli inne
zajęcia.
Wracając do siebie, rozmyślała o Sebastianie, aż z zadumy
wyrwało ją szczekanie psa. Chyba krok ją dzielił od tego, co
spotkało Françoise. Przyspieszyła licząc, że to nie ten sam
pies.
Sebastian napomknął, że sukę ze szczeniakami
przeniesiono w inne miejsce. Czyli to nie ten sam pies,
pomyślała, ale to nie zapobiegło nagłemu skokowi adrenaliny.
Znowu szczekanie. W końcu w mroku go dostrzegła, tuż przed
sobą. Zdrętwiała. Pies był duży, mocno zbudowany, w czarne
i białe cętki. Spoglądał na nią, przestał szczekać, tylko ją
obserwował.
Zrobiła krok do przodu.
- Zgubiłeś się?
Zauważyła jego bardzo długi ogon. To musi być
kintamani, pies balijski, pomyślała, zastanawiając się, czy jest
przyjaźnie nastawiony.
- Bruno!
Odwróciła się gwałtownie. Biegł ku nim Sebastian. Pies
spotkał się z nim w pół drogi, opierając mu łapy na koszulce
z logo Chicago Cubs. Sebastian był w szortach i klapkach.
Pierwszy raz widziała go w tak swobodnym stroju.
- Hej, Mila! Przepraszam, przestraszył cię? Wyszedł przez
bramę, bo ktoś jej nie zamknął.
Ktoś?
- To twój pies?
Wygładziła sukienkę, zawstydzona, że wygląda, jakby
dopiero wstała z łóżka. Nawet nie umyła zębów. Patrzyła, jak
Sebastian przykuca na ścieżce, by potargać sierść Bruna, który
odwdzięczył się oblizaniem mu policzków, ramion, szyi…
- Mój, dopóki nie znajdziemy mu nowego domu – wyjaśnił
zaśmiewając się Sebastian. – Mila, poznaj Bruna. Potrafi
nieźle narozrabiać, ale nie bój się, on nikogo nie skrzywdzi.
- Wcale się go nie boję – odrzekła być może zbyt
pospiesznie. – Co tu robisz o tej porze?
- Mógłbym cię zapytać o to samo.
- Nie mogłam zasnąć.
- Coś cię dręczy?
Przytaknęła. Szli wśród rozkołysanych palm, za ich
plecami szumiał ocean. Jego dom znajdował się nieopodal,
chociaż do tej pory oglądała tylko bramę. Starannie ją
zamykał, jakby prowadziła do wieży z kości słoniowej.
Wiedząc co nieco o jego przeszłości z paparazzi, doskonale to
rozumiała.
Przystanęli przy otwartej bramie. Bruno natychmiast
wbiegł na posesję, za to Mila po raz pierwszy mogła przyjrzeć
się domowi. Nieduży, jednopoziomowy, bez basenu. Zupełnie
nie to, czego się spodziewała.
Położył jej dłoń na ramieniu.
- Dzisiaj, kiedy zjawiło się to pogryzione dziecko, miałem
wrażenie, że coś cię dręczy. Dobrze się czujesz? Nie
wykorzystujemy cię za bardzo?
- Nie. Przywykłam do ciężkiej pracy.
- Tak, wiem.
Spojrzała na jego rękę na swoim ramieniu. Jej ciepło
przeniknęło ją, wzbudzając emocje grożące, że za chwilę się
rozpłacze. Odwróciła wzrok.
- Czasami… ona mi się śni. No wiesz, Annabel. Niedługo
będzie rocznica jej śmierci. Podejrzewam, że przez to częściej
o niej myślę. Nie martw się, to nie wpłynie na moją pracę.
Mam nadzieję…
Ujął ją pod brodę z wyrazem szczerego zatroskania na
twarzy. Zabrakło jej tchu.
- Mila, nie martwię się o pracę.
Hamowała łzy. Nie należało mówić mu o tej rocznicy.
Niepotrzebnie jej się to wymknęło.
- Chciałbym, żebyś była tu szczęśliwa – powiedział, jakby
rzeczywiście mu na tym zależało.
- Bardzo mi się tu podoba – odparła, odwracając wzrok. –
Tu jest tak, jak mówiła Annabel. Nawet lepiej.
Już miała zapytać, co było między nim a jej siostrą, ale
poczuła się jak durna nastolatka, a nie takie chciała zrobić na
nim wrażenie. Ten wątek niewątpliwie doprowadziłby do
rozmowy na temat śmierci Annabel. Wtedy zamarła, nie
potrafiła ratować siostry, bo ją to przerosło. Nie, jeszcze nie
dojrzała do takiej rozmowy.
Za jego plecami widziała salon. I dwa kieliszki do wina.
Obydwa puste. Poczuła ucisk w żołądku.
Pił wino z tym „kimś”, kto nie zamknął bramy?
- Wejdziesz? Na herbatę – powiedział lekko zmieszany,
jakby czuł, że zapraszanie jej jest mało profesjonalne.
Z kim pił wino przed północą? Ta myśl nie dawała jej
spokoju. Dlaczego tak bardzo ją interesuje, czy miał gościa?
- Chyba już powinnam wracać. Do zobaczenia w centrum.
Dobranoc.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Odradzano mu XXL, więc zdecydował się na extra large
– powiedziała doktor Halabi, zerkając na monitor.
Sebastian mrugnął do stażystki.
- Extra large wystarczy. Gdyby miał XXL, to by się
potykał – stwierdził, a Fatema zachichotała.
Hugo O’Shea zasypiał. W świetle lamp jego włosy
wydawały się jeszcze bardziej niebieskie. Długi gładki
kawałek silikonu, który mieli wprowadzić do w tej chwili
niezbyt pokaźnego penisa, pływał obiecująco w probówce
wypełnionej roztworem antybiotyku.
Takich zabiegów Sebastian przeprowadził setki. Również
w telewizji. Zrobił ich tyle, że teraz mógłby operować
z zamkniętymi oczami. Jednak nadal sprawiało mu
przyjemność uczenie innych. Fatema wkrótce będzie mogła
robić to samodzielnie, a on wróci do usuwania blizn z Milą
oraz mnóstwa innych spraw wymagających jego uwagi. Do
sali weszła Mila.
- Przepraszam. Czy mogę wziąć tę lampę? – Wskazała na
przenośne źródło światła.
- Oczywiście.
Przez chwilę spoglądał na jej gołe kostki nad białymi
adidasami. Włosy miała upięte w kok na czubku głowy. Tak
się czesała Annabel. Do tej pory czasami zdumiewało go, że
poznał siostrę Mili jako pierwszą. Obie wyglądały jak dwie
krople wody, ale na tym podobieństwo się kończyło.
W dalszym ciągu nie potrafił jej rozgryźć. Po raz ostatni
spotkali się bez świadków przed jego domem, gdy natknęła się
na Bruna. Zaprosił ją do środka, ale szybko się pożegnała.
Zapewne poczuła się nieswojo, tym bardziej że nigdy nie
zapraszał do siebie ani pracowników, ani pacjentów.
Wróciwszy do domu, zorientował się, że mogła zobaczyć
na stole dwa kieliszki i skonstatować, że jego gościem jest
kobieta. Nie tym razem. Bo tego wieczoru gościł Nishę i jej
męża Dana, przyjaciół z sanktuarium dla żółwi. Spotkali się,
by zaplanować, na co przeznaczą środki. To Nisha nalała wino
sobie i mężowi, on zadowolił się herbatą.
W pewnym sensie cieszyło go, że te dwa kieliszki
obudziły w niej zazdrość. Z jednej strony podziwiał jej pracę,
oczy, urodę… ale z drugiej się o nią niepokoił.
Na pewno myśli o Annabel częściej niż on, i niż daje to po
sobie poznać. Pobyt na wyspie przypomina jej o siostrze, tym
bardziej że i on ją poznał. Znał uczucie, kiedy smutek nagle
wybucha w najmniej odpowiednim momencie. Doświadczył
tego po śmierci ojca.
Mila, nie patrząc na niego, wychodziła z sali.
- Zobaczymy się później? – zapytał, gdy podeszła do
drzwi. Zorientował się, że Fatema ich obserwuje.
Odkaszlnął. – Po południu w ośrodku nurkowym?
W tej samej chwili zadzwonił w telefon w kieszeni Mili.
- Tak – rzuciła wyraźnie roztargniona. – Przepraszam, że
przeszkadzam. – Wyszła z sali.
- Nurkowanie? Pan i doktor Ricci? – Fatema zasypała go
pytaniami. – Lepiej nie mówcie o tym Rachel, bo ona lubi
swatać, a jesteście na topie jej listy. Młodzi single, piękni
i udręczeni. Jesteście sobie pisani. Przepraszam, doktorze,
powiedziałam coś nie tak? – Zaczerwieniła się, bo zdała sobie
sprawę, że nazwała go pięknym i udręczonym, ale on tylko się
uśmiechnął, bo słyszał gorsze epitety, gdy występował
w telewizji.
- Zaczynamy? – zapytał.
- Jak się masz? Dawno nie rozmawiałyśmy.
- Przepraszam, mamo. – Mila przysiadła na murku,
obserwując pacjentów kręcących się po terenie centrum. – Ta
różnica czasu… Poza tym mamy mnóstwo roboty.
- Wiem. – Matka westchnęła. – Nie zajmę ci dużo czasu.
- Nie, nie. Akurat jestem wolna, bo doktor Becker ma
szkolenie, ale potem zajmiemy się usuwaniem blizn. Straszny
tu młyn. Przepraszam, że się nie odezwałam.
- Kochanie, nie oczekuję tego. Tutaj jest mi całkiem
dobrze.
Mila nie była tego pewna, bo matka lubiła udawać, że jest
dzielna.
- Na pewno dobrze się czujesz? Co robisz?
- To i owo. Obejrzałam dwa epizody serialu, w których
występował twój sławny chirurg. Ma żonę?
Jasne, mama nie mogła o to nie zapytać.
- Nie, nie ma.
Tak bardzo wstydziła się sceny przed jego domem, że teraz
starała się go unikać. Bo sprawiał, że czuła się bezbronna.
Poza tym nie z jego powodu znalazła się na Gili Indah.
- Posłuchaj, dzwonię, żeby powiedzieć, że wysłałam ci list.
- List? Jesteś cudownie niedzisiejsza! Co w nim jest?
- Zdjęcia, które znalazłam w szufladzie Annabel.
Pomyślałam, że mogłabyś chcieć je mieć na pamiątkę.
- Przeglądałaś jej szuflady? – wykrztusiła.
- Zatęskniłam za nią. I za tobą. Musiałam.
- Och, mamo…
Mila wyobraziła sobie, jak matka skulona w rogu kanapy
czyta jakąś książkę. Obok stoi filiżanka z herbatą. Na tej sofie
płakały razem po tym, jak Annabel…
Gryzło ją sumienie, że jest tak daleko. Teraz matka
przegląda rzeczy Annabel. Bez niej.
- Niedawno widziałam jakąś kobietę w jej rzeczach –
mówiła matka. – W tej żółtej sukni w czarne plamy,
pamiętasz? Zamówiła ją w japońskiej hurtowni.
- Pamiętam.
- Bardzo lubiła tę sukienkę.
- Wiem.
Wraz z matką popełniły błąd, gdy ubrania i buty Annabel
przekazały do sklepu organizacji dobroczynnej. Ten dobry
uczynek zemścił się na nich perfidnie, kiedy zaczęły na ulicy
widywać kobiety w rzeczach Annabel. Kilka razy matka
wróciła do domu zapłakana, bo wydawało się jej, że widziała
córkę. Nie potrafiły się zmobilizować, by zająć się jej
rzeczami spakowanymi w kartony.
- Zawiadom mnie, kiedy list do ciebie dotrze. Nie mam
pojęcia, ile to zajmie, ale pomyślałam, że w rocznicę… no,
wiesz. Zadzwonisz?
Z bolącym sercem Mila patrzyła na kogoś, kto bujał się na
huśtawce.
- Oczywiście.
- Chyba nie będziesz sama w tym dniu?
- Oczywiście, że nie będę sama, obiecuję. A ty?
- Być może będę miała towarzystwo. Może pocieszy cię
ten twój sławny chirurg? Jest tak samo przystojny jak
w telewizji?
- Jest źródłem inspiracji. Nawet uczy mnie nurkowania.
- Naprawdę?!
- On się tu zajmuje prawie wszystkim.
- Uczył Annabel nurkowania? Mówiłaś, że się z nią
spotykał. Co za zbieg okoliczności!
Jak zwykle Mila poczuła ukłucie zazdrości, zmieszanie,
a zarazem mdłości. Jak zawsze, gdy pomyślała o Sebastianie
i Annabel. Razem.
- Mamo, nie wiem. Nie pytałam, co robili. To nie mój
interes, prawda? Muszę już iść. Dziękuję za zdjęcia. Kocham
cię, mamo.
- Jak wrócisz do domu, razem przejrzymy jej rzeczy,
dobrze? Najwyższy czas, Mila.
Wśród raf koralowych wokół Gili Indah toczyło się
najciekawsze na Ziemi podwodne życie. Sebastian
obserwował Milę, która zafascynowana płynęła obok
brązowo-białej pasiastej skrzydlicy.
Mówiła, że w wojsku trochę nurkowała, ale nigdy
w oceanie. Trudno było mu w to uwierzyć, patrząc, jak przez
dobre dziesięć minut towarzyszy Big Alowi, jednemu
z uratowanych żółwi. Był pod wrażeniem, widząc, jak
z błyskiem w oku ogląda pąkle na jego karapaksie, jego blizny
i oczy z obwisłymi powiekami.
Kurczę, jaka ona jest piękna z rozpuszczonymi włosami…
I wysoko upiętymi.
Po nurkowaniu raczej nie pamiętał, o czym wtedy myślał,
ale gdy znaleźli się na łodzi, uprzytomnił sobie, że pod wodą
przez cały czas ją podziwiał, zastanawiając się, o czym ona
myśli.
- I jak? Udało ci się kompletnie wyłączyć? – zapytał.
Zarezerwował łódź tylko dla nich dwojga, ale Ketut, jego
kumpel i kapitan, nie spuszczał z nich oka, podobnie jak
Fatema i Rachel. Być może następnym razem wypłyną bez
świadków.
- Prawdę mówiąc, nie pamiętam.
Ketut włączył silnik.
- Ale miałeś rację. Tam panuje taki spokój… Bardzo tego
potrzebowałam. Dziękuję ci.
Gdy podszedł bliżej, żeby odgarnąć jej za ucho kosmyk
włosów, Ketut przy sterze dyskretnie kaszlnął.
- Ten żółw… – zaczęła. – Ten olbrzymi…
- Big Al? To wyjątkowy twardziel.
- Co mu się stało? Skąd te blizny na jego płetwach?
- Podejrzewamy, że wdał się w walkę ze śrubą motorówki.
- Wygląda na smutnego. – Zauważyła, że Sebastian opuścił
wzrok na blizny na jej lewym przedramieniu. – Ale i tak jest
piękny.
Wrzucił ich płetwy i maski do skrzyni.
- Tak samo jak ty, jeżeli kiedykolwiek w to wątpiłaś.
Odwróć się – zakomenderował.
Uniósłszy włosy, rozpiął jej skafander. Wyczuwał, że jest
spięta.
- Powiem ci… – Odwróciła się przodem do niego. – Takie
nurkowanie jest o wiele przyjemniejsze od szkoleń
wojskowych, kiedy musieliśmy wyławiać te…
- Co?
- Sztuczne zwłoki. Mieliśmy pomagać nurkom
ratownikom, żeby wiedzieć, jak to się robi. Chyba nie muszę
mówić, że teraz było tysiąc razy lepiej.
Poprowadził ją na dach łodzi, swoje ulubione miejsce. Nie
omieszkał zauważyć jej płaskiego brzucha, ale i ona
spoglądała na niego z podziwem.
Opłaciły się godziny spędzane na siłowni, ale Mila chyba
zawsze była tak zbudowana. W wojsku ćwiczyła zarówno
mózg, jak i ciało. Zapewne poznał ledwie ułamek tego, co
robiła i widziała. Fascynujące. Uznał, że jej blizny są piękne.
Jak ona cała.
- Następnym razem być może popłyniemy na Rafę
Rekinów – powiedział, sadowiąc się na dachu. – To kawałek
stąd. Przy sąsiedniej wyspie, ale to zależy, jakie będą prądy.
- Chyba mówiłeś, że nie ma tu rekinów.
Oparł ramiona na relingu.
- Jest ich niewiele. To wielkie święto, jak się zobaczy
rekina. Wspieramy finansowo ich hodowlę nieopodal Lambok,
więc ich liczba wzrasta.
- Rekiny, żółwie, psy, ludzie… Jest coś, czego doktor
Becker tu nie ratuje?
Gdy posłała mu pierwszy szczery uśmiech, spadł mu
z serca ogromny ciężar.
- A propos psów, dziękuję, że ze mną doprowadziłaś Bruna
do domu. Odwiedzili mnie Nisha i Dan… To oni nie zamknęli
bramy. Wypili u mnie trochę wina.
Mila zachowała kamienną twarz, ale mógłby przysiąc, że
na jej policzkach zauważył lekki rumieniec. Nie musi się
tłumaczyć. Może przyjmować, kogo chce, nawet kobietę. Ale
już tego nie robił. Zdziwiło go, że Mila chce wiedzieć, czy
zadaje się z kobietami.
- Czy wiesz, że to tutaj zobaczyłam cię po raz
pierwszy… – Westchnęła. – Na tym dachu, tego dnia, kiedy tu
przypłynęłam. Skłamałabym, mówiąc, że nie zwróciłam na
ciebie uwagi.
- Czyżby, pani doktor? A ja bym skłamał, że cię nie
zauważyłem.
- Ale myślałeś, że to Annabel.
Milczał, szukając słów.
- Nie ma sprawy. Ciekawe, co by powiedziała, widząc nas
tu razem. Jak razem pracujemy, nurkujemy…
- Pewnie uznałaby to za zabawny zbieg okoliczności.
Każdy by tak pomyślał. – Nadal miał sobie za złe, że je
pomylił i zarzucił Mili, że zmieniła imię.
- Nie wiem. Nie mogę się za nią wypowiadać, bo jej tu nie
ma. Szkoda.
- Kiedy dokładnie wypada ta rocznica? – zapytał.
Spięła się na wzmiankę, że Annabel uznałaby to za coś
zabawnego. Nie powinien się za nią wypowiadać.
- Wspomniałaś, że to już prawie trzy lata od jej śmierci.
- Za kilka tygodni. Jeżeli mogę, wzięłabym dzień
wolnego… żeby coś dla niej zrobić. Jeszcze się nad tym nie
zastanawiałam, ale na pewno zadzwonię do mamy. Dla niej to
też smutny dzień.
- To zrozumiałe. Mieszka sama?
- Pytasz, czy ma faceta? Chyba nie. Od rozwodu z ojcem
nie miała nikogo, za to ma mnóstwo przyjaciół.
- Jak chcesz, mogę ci pomóc znaleźć coś, żebyś o tym nie
myślała…
Zadumała się.
- Dzięki, Sebastianie, ale wątpię, żeby mi pomogło.
Może tylko razem pracują, ale nie mógł się pohamować,
by jej nie przytulić. Tak dopłynęli do brzegu.
Na szczęście do przystani było blisko. Siedząc na dachu,
niemal czuła, jak między nimi iskrzy. Coraz trudniej było
zapanować nad taką chemią. Nawet tylko opierając mu głowę
na ramieniu, miała wrażenie, że Sebastian proponuje jej coś
więcej.
Co ją podkusiło przyznać, że zauważyła go już pierwszego
dnia? Ale jego obecność podnosiła ją na duchu. Jak i to, że
chciał, by się dowiedziała, że podejmuje u siebie tylko
znajomych. Nie, nie myśl o tym.
Czy Annabel naprawdę by pomyślała, że ich spotkanie to
zabawny zbieg okoliczności? Wielokrotnie zadawała sobie to
pytanie, jednak zamiast odpowiedzi nachodziły ją nocne
koszmary i budziła się zlana potem.
Sebastian zdał sprzęt w wypożyczalni, po czym w sklepiku
zamówił dla nich koktajle mleczne.
Mila tymczasem szukała pretekstu, by nie spędzać z nim
reszty popołudnia, gdy w pewnej chwili pociągnęło ją za
koszulę dziecko w niebieskich spodenkach. Françoise, mała
Francuzka pogryziona przez psa.
- Cześć!
- Szukałam pani – powiedziała jak na jej wiek świetną
angielszczyzną, spoglądając na mokre włosy Mili i ręcznik
wystający z torby. – Nurkowała pani?
- Tak, z doktorem Beckerem.
Wrócił Sebastian z koktajlami.
- Czy to nasza mała poskramiaczka psów? – zażartował. –
Znalazłaś nas.
- Dzień dobry, panie doktorze. Mama pana zauważyła.
Dzisiaj wracamy do domu, do Bordeaux.
- Panno Marchand, te blizny wyglądają coraz lepiej. –
Przykucnął, by z bliska obejrzeć na jej brodzie dzieło Mili. –
O, tutaj zostanie ci maleńki ślad, jeżeli w ogóle ktoś go
zauważy.
- Taka kreseczka na dowód twojej odwagi – dodała Mila.
- Jak te twoje. – Dziewczynka dotknęła blizn na jej
nadgarstku.
- Trochę tak – przyznała Mila.
Nie cofnęła ręki. Nie miała nic przeciwko temu, że widzi
to Sebastian. Przecież widzi je od początku. Na łodzi
powiedział, że jest piękna. Na to wspomnienie serce zabiło jej
mocniej, ale nie zamierzała obcym ludziom wyjawiać, jak
nabawiła się blizn.
Nie wyobrażała sobie, by mogła przyznać się przed
Sebastianem, że nie uratowała Annabel. Tym bardziej że ją
znał. Miała dosyć litości w oczach osób, którym opowiadała,
jak próbowała wydostać ją z auta moment przed tym, jak
stanęło w płomieniach.
Françoise wcisnęła jej do ręki figurkę pieska z drewna.
- Co to jest? – zapytała, pokazując ją Sebastianowi.
- Chciałam pani podziękować. On ma panią chronić przed
złymi psami.
- To amulet – wyjaśnił. – Takie figurki są w całej
Indonezji. Ta jest wyjątkowo ładnie wyrzeźbiona.
- Śliczny – zwróciła się do dziewczynki. – Françoise,
bardzo ci dziękuję. Zawsze będę miała go przy sobie. Będzie
mi przypominał, że mam być dzielna. Tak jak ty.
Dziewczynka nerwowo mięła brzeg spodenek.
- Czy doktor Becker jest pani narzeczonym?
- Nie, nie jest – odparła Mila ze śmiechem, na co Sebastian
teatralnie westchnął.
- Myślę, że powinien. – Przytuliła ich, przyciągając ich do
siebie. – Możecie razem pomagać takim ludziom jak ja.
I możecie zrobić, żeby złe psy nie gryzły innych dzieci.
Wszystkim będę o was opowiadać.
Mało brakowało, a Sebastian upuściłby drinki, gdy
Françoise przyciągnęła ich do siebie. Jak na dziecko była
całkiem silna. Patrzyli, jak podskakując, oddala się ścieżką
wraz z matką.
- No no! – Śmiał się, mimo że napięcie między nimi nie
słabło. – Wygląda na to, że wszędzie masz fanów.
- I kto to mówi? Okazałeś jej mnóstwo serca.
- Ty też. Naprawdę nie myślisz o założeniu rodziny?
- Ja? – Dała się zaskoczyć. – Wolałabym psa.
Uniósł wysoko brwi.
- Psa? Możesz mieć Bruna.
- Bruno potrzebuje stałego domu, a ja nie zostanę tu na
zawsze.
- Szkoda… – Wpatrywał się w jej wargi wystarczająco
długo, by poczuła, że pragnie więcej uwagi z jego strony.
Zadzwonił jego telefon.
- To Ketut. Powinien już być w domu. Sekundkę…
Z jego oblicza wyczytała, że stało się coś złego.
Ketut to miejscowy, z którym Sebastian się zaprzyjaźnił.
Często opowiadał o nim i jego żonie Wayan.
- Muszę iść – powiedział, wsuwając stopy w zapiaszczone
sandały. – Chyba że chcesz mi towarzyszyć?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Już na progu skromnej chaty z bambusa Wayan,
w zaawansowanej ciąży, wyciągnęła do niego ramiona.
- Dziękuję, że przyjechałeś – powiedziała drżącym głosem,
gdy Sebastian przytulił ją tak czule i serdecznie, jak przytula
się członka rodziny.
Z taką samą czułością przytulał Milę na łodzi, kiedy
rozmawiali o rocznicy śmierci Annabel. Serce się jej ścisnęło.
Skoro ją tu przyprowadził, to znaczy, że ma do niej zaufanie.
- Poznaj doktor Ricci… Milę. Po drodze wyjaśniłem jej
mniej więcej sytuację. Wayan, trzeba było zadzwonić
wcześniej. – Zdjął sandały. Mila zrobiła to samo.
- Wayan nie chciała psuć ci nurkowania, więc nawet mnie
nie powiedziała – wyjaśnił Ketut.
Gdy weszła do niewielkiego przytulnego pokoiku, uderzył
ją aromat świec zapachowych. Trzy koty spały na różowej,
wysłużonej kanapce w rogu. Wszędzie leżały książki: na
krzesłach, półkach, nawet na podłodze. Pod skrzypiącym
wiatrakiem Ketut ze srebrnego czajnika nalewał ziołową
herbatę.
Mimo to atmosfera była napięta.
Jeszcze na łodzi Sebastian opowiedział jej, że spędził
w u Ketuta mnóstwo czasu, więc był to dla niego niemal drugi
dom, a tych dwoje niczym jego rodzeństwo.
Wayan ciężko usiadła na krześle, obgryzając paznokcie.
Odruchowo Mila usiadła obok niej na wprost Ketuta
i Sebastiana.
- Mów, chłopie, co jest grane.
- Mam nadzieję, że ty mi powiesz. – Ketut podał Mili
filiżankę, po czym podsunął Sebastianowi zdjęcia USG. –
Wayan dostała to w Blue Ray. Była tak przerażona, że mnie
nie zawiadomiła. Wypłakiwała się przed kotami.
- Powiedzieli, że dziecko będzie wymagało operacji –
chlipnęła Wayan, po czym na dobre się rozpłakała.
Ketut natychmiast ją przytulił. Starał się zachować spokój,
ale Mila czuła, że serce mu pęka. Ujęła dłoń Wayan.
Sięgnąwszy do plecaka po okulary, Sebastian zaczął
przyglądać się zdjęciom.
- Zajęcza warga i rozszczep podniebienia – stwierdził,
oddając Wayan zdjęcia. – Niestety, oni mają rację. To wymaga
operacji. Zazwyczaj przeprowadza się ją mniej więcej
w trzecim miesiącu…
- I tak będziemy go kochali. Możecie być tego pewni,
nawet jeżeli nie będziecie mogli nam pomóc.
- Dlaczego nie mielibyśmy wam pomóc? – zapytała Mila,
przenosząc wzrok z Wayan na Sebastiana.
- Nie mamy ubezpieczenia.
Sebastian przykląkł przed Wayan, kładąc rękę na jej
kolanie okrytym kolorową szatą.
- Wzywając mnie, dobrze zrobiliście. Mogę wam pomóc –
zapewnił ją.
- Możemy wam pomóc – uściśliła Mila.
Nie bez powodu ją tu przywiózł. Domyślała się, że
przyszłość tego dziecka leży mu na sercu tak samo jak
Charliego w odległym Chicago. Czuł też, że ona potrafi
uspokoić sytuację, chyba że tą sytuacją było ratowanie siostry
z płonącego samochodu…
Sebastian łudzi się, że jest silniejsza niż naprawdę. Nigdy
się nie dowie, że tamte obrazy i poczucie winy nękają ją do tej
pory.
- Co możecie zrobić? – wyszeptała Wayan. – Czy nasze
dziecko przez całe życie będzie zdeformowane?
- Na to nie pozwolimy – oświadczył Sebastian, wracając
na swoje miejsce. Przegarniając włosy palcami, popatrzył na
Milę.
- To względnie prosta operacja, chociaż w szczegółach
wydaje się złożona – odezwała się. – Po porodzie ocenimy
stan dziecka. Może się okazać, że będzie wymagało kilku
zabiegów, ale jeśli chodzi o blizny…
- Będą minimalne – dokończył Sebastian.
Jeden z kotów zeskoczył z kanapki, żeby mrucząc, ocierać
się o nogi Mili.
- Niewykluczone, że wyjedziesz, zanim dziecko przyjdzie
na świat – zauważył Ketut. – Wiem od Sebastiana, że nie
zatrzymasz się tu na dłużej.
Wpatrywało się w nią kilka par oczu, nawet kocie, a jej
zaschło w gardle.
- Nie wiem, co powiedzieć – wykrztusiła, gładząc
mruczka. – Ale będę tu jeszcze przez jakiś czas. W Londynie
złożyłam wymówienie, więc nic mnie nie wiąże.
Nagle poczuła, że wcale nie chce opuszczać Gili Indah. Na
pewno nie, dopóki to dziecko nie zostanie wyleczone. Co
mogłaby zrobić? Mogłaby zgodzić się na pobyt bezterminowy
w MAC-u, ale to nie jest jej miejsce. Nie jej rodzina, mimo że
bardzo chciała pomóc Wayan i Ketutowi.
Sebastian przygryzł wargę, jakby i on nie wiedział, co
powiedzieć.
- Jared? Co słychać? – Sebastian nogą zamknął lodówkę,
głową przytrzymując telefon, bo ręce miał zajęte miseczką
z owsianką i kartonem mleka.
Zanosiło się, że nie zdąży na konsultację kontrolną blizn
pewnego pacjenta. Jednak najpierw musi coś zjeść, bo zabiegi
na pusty żołądek to zły pomysł.
- Przepraszam, braciszku – mówił Jared. – Wiem, że u was
jest bardzo wcześnie, ale chciałem coś ustalić w związku
z urodzinami mamy. Czy najlepszy chirurg na tym świecie
w tym roku zjawi się solo jak rok temu?
- Jeszcze nie wiem. – Wyciągnął szufladę ze sztućcami,
a tam kwiat plumerii, prezent od sprzątaczki.
Chowała je wszędzie. Automatycznie włożył go do
kieszeni. Podaruje go, jak zwykle, którejś z kobiet na oddziale
pooperacyjnym.
- Cześć, wujku Bas! – wrzasnął Charlie, jakby tylko na
sekundę udało mu się posiąść komórkę.
- Cześć, łobuziaku. Dlaczego jeszcze nie jesteś w łóżku?
Między Chicago i Indonezją było trzynaście godzin
różnicy, więc rzadko miał sposobność porozmawiać
z bratankiem. Popatrzył na swoje odbicie w szybie. Wyglądał
na zmęczonego. Źle spał, martwiąc się o Wayan i rychłym
wyjazdem Mili.
- Mały był dzisiaj na wycieczce szkolnej – mówił Jared,
przejąwszy telefon. – Do tej pory to przeżywa…
- Widziałem dinozaury! – wrzasnął w tle chłopiec, po
czym zaryczał jak T-Rex. – Wujku, słyszałeś?!
Sebastian się roześmiał.
- Zdaje się, że zabawa była przednia.
- Ale w końcu zapędzimy go do łóżka – westchnął Jared.
- Jak ma się cała reszta?
- W porządku. Kończymy sezon. Mama uważa, że to
powinien być ostatni. Mówiła ci? Chyba ten program już ją
męczy.
Sebastian przysiadł przy barze śniadaniowym, obserwując,
jak Bruno ugania się za ptakami. Jared o tym mówił pod
koniec poprzedniego sezonu. A nawet wcześniej.
- W pełni popieram tę decyzję, ale już to ode mnie
słyszałeś.
- Tak, tak, wiem. – Jared westchnął, po czym zmienił
temat. – Wracając do przyjęcia… Myślę, że mama by chciała,
żebyś przyjechał z kimś. Laura już zarezerwowała salę w Opal
Marquee. Tam, gdzie jest ogród orchidei, kojarzysz? To ma
być niespodzianka. Zaprosiliśmy jej przyjaciół z klubu
badmintonowego. Jeżeli… nie przychodzi ci na myśl żadna
z wyspiarskich piękności, mogę zaprosić Teresę. Pamiętasz ją?
To ta śliczna dentystka z Lincoln Park.
- Jared, nie mam zamiaru pokazywać się z żadną kobietą,
z którą się nie spotykam. Nie zapominaj, że to tylko trzy dni.
Mam tu mnóstwo roboty.
Jared jęknął.
- Wiem, twoje życie toczy się tam, ale pomyśl, z kim
mógłbyś się pokazać. Przez ostatnie trzy lata przyjeżdżałeś
sam.
- Przecież wiesz dlaczego.
- Tak, wiem. Boisz się, że jakiś paparazzo przyłapie cię na
czymś zdrożnym, przez co twoja sielankowa wyspa zamieni
się w piekło. Ale już ci mówiłem, że nie zapraszamy mediów.
Twojej nowej kobiecie nic nie zagraża. Nie chcemy powtórki
z tego, co spotkało Klarę.
Sebastian z impetem wrzucił miseczkę i łyżkę do zlewu.
- Przepraszam, że poruszyłem ten temat – kajał się Jared. –
Po prostu chciałbym, żebyś znowu był szczęśliwy. Wiem, że
ciężko pracujesz, ale czy masz czas, żeby się rozerwać?
- No cóż, jest ktoś… – wyrwało się Sebastianowi.
- Tak???
- Ale nie wiem, czy przyleci ze mną do Chicago. Jest tu na
krótko. – Sięgnął po plecak i okulary słoneczne, zamknął
drzwi, w drodze do bramy pogładził Bruna. – Jest tu nowa. –
Starannie zamknął bramkę.
- O! Słucham…
Sebastian bez trudu wyobraził sobie minę brata.
- Wiesz, co myślę o mieszaniu pracy z przyjemnościami,
ale decyzja należy do ciebie. Dlaczego nie możesz jej
przywieźć?
- Po pierwsze, pracujemy razem. Myślę, że się
przyjaźnimy, ale nawet nie umówiliśmy się na randkę. Ja
tylko…
- Zanim wyjedzie, chciałbyś ją wziąć do łóżka?
- Nie, Jared. To coś więcej. Ona jest… inna. Ale mamy tu
tyle roboty, że nie możemy razem wsiąść do samolotu.
- Bas, przestań się wykręcać. Zasłużyłeś na krótkie
wakacje, nie? I na zacną kobietę. Upłynęło sporo czasu od
rozstania z Klarą.
- Wiem.
- Opowiedz mi o niej! Skąd ona jest?
Zachęcony rzadkim u brata entuzjazmem na inny temat niż
telewizyjny show wyjawił kilka drobnych szczegółów, ale nic,
co mogłoby mu pomóc wyszukać ją w internecie. Jasne, darzył
brata zaufaniem, ale nie chciał narażać prywatności Mili.
W drodze do kliniki zobaczył Tildę Holt z koktajlem
Bloody Mary opalającą się nad basenem. Oby
bezalkoholowym. Nie odrywając telefonu od ucha, pomachał
jej, a przypomniawszy sobie o kwiatku w kieszeni,
z szarmanckim ukłonem go jej wręczył.
Jej wolne od zmarszczek oczy aż zalśniły. Z dumą wpięła
we włosy biało-żółty kwiat.
Hugo O’Shea, dochodzący do siebie po zabiegu
powiększenia członka, też mu entuzjastycznie pomachał, na
moment odrywając się od laptopa. Jak mówił, „pracuje
zdalnie”.
Mimo że dalej rozmawiał z bratem, poczuł, że coś mu się
w tym pacjencie nie podoba. Nabrał podejrzliwości.
Ale w tej chwili z jednej strony lustrował pacjentów na
tarasie ośrodka, a z drugiej wyobrażał sobie, jak z balkonu
w swoim penthousie w Chicago wraz z Milą podziwia widok
na Belmont Harbour i jezioro. Na pewno też polubi
Charliego… Nadal uważał, że Mila lubi dzieci, chociaż się
zastrzegała, że woli psy.
- Braciszku, zaproś ją – powiedział Jared, gdy Sebastian
oznajmił, że naprawdę musi kończyć.
W recepcji Mila i Rachel ślęczały nad jakimiś
dokumentami.
- Cześć – powiedziały unisono.
Mila miała pomadkę na wargach, u Rachel nie zauważył
żadnej zmiany. Bardzo pragnął zostać z Milą sam na sam,
zwłaszcza że nie widział jej właściwie od tygodnia. Ale dzisiaj
spotkają się tylko we dwoje. Być może wtedy powinien ją
zaprosić do Chicago.
Nie, to niemożliwe, pomyślał. Przecież łączy ich stosunek
pracy, a po drugie, Jaredowi może się wydawać, że media
w Chicago zostawią go w spokoju. Brat może uważać, że on,
Sebastian, cierpi na manię prześladowczą, ale ta mania ma
swoje plusy. Takie urojenia oznaczają, że już nigdy nie
skrzywdzi kobiety. Nie narazi na to zwłaszcza Mili, która musi
chronić swoją dramatyczną przeszłość.
- Wayan świetnie gotuje – rzekła Mila, gładząc się po
brzuchu. – Jeszcze nie jadłam tak pysznego rendang. Powtórz,
jak powiedzieć „pyszne”?
- Po indonezyjsku? Lezat – odparł z uśmiechem,
pomagając jej wsiąść do małej łódeczki.
Z powodu nawału zajęć dopiero po tygodniu udało się im
razem odwiedzić Ketuta i Wayan.
Przy smakowitym rendang rozmawiali o operacjach
rozszczepu podniebienia i leczenia blizn po problemy
związane z ciążą oraz o nowym projekcie Sebastiana na Bali:
ośrodku dla rekonwalescentów.
Oczarowana jego zachowaniem wobec przybranej rodziny
usłyszała też mnóstwo opowieści o poczynaniach Sebastiana
i Ketuta na wyspie. Miała odwołać to spotkanie z powodu
wyczerpania oraz trzech koszmarnych nocy z rzędu, ale
pomyślała, że wieczór z Sebastianem poza ośrodkiem pomoże
jej odpocząć. Podziwiała go i szanowała, co tylko podkreślało
jego atrakcyjność.
Z ławeczki pochłaniała wzrokiem jego mięśnie, gdy
spychał łódkę na wodę. Wystarczyło, by włączając silnik,
nogawką szortów musnął jej kolano, by poczuła motyle
w brzuchu.
- Piękna noc – zauważył, wskazując rozgwieżdżone niebo.
Uniosła głowę, czując na sobie jego spojrzenie.
Niewątpliwie między nimi iskrzy. Miała jeszcze w pamięci
spojrzenia wymieniane przy stole między Ketutem i Wayan.
Czuła, że w jego obecności odżywa, że jej zmartwienia
bledną. Mimo to niespodziewanie wracały.
Annabel poznała go pierwsza. I to ją polubił pierwszą.
Siostrom bliźniaczkom nigdy nie podoba się ten sam facet i ta
zasada się nie zmieniła, mimo że Annabel nie żyje.
- Czy wiesz, że najstarsza mapa nocnego nieba
przedstawia konstelację Oriona? – zagadnęła, by przerwać
męczącą ciszę. – Została wyryta na ciosie mamuta.
- Na kle mamuta? Naprawdę?
- Naukowcy są zdania, że wyryto ją trzydzieści dwa
tysiące lat temu. – Lubiła przekazywać mu informacje,
o których nie miał pojęcia.
- Interesujesz się gwiazdami?
- Tymi na niebie tak, ale nie tymi z telewizji.
- Masz mnie za gwiazdę?
- Możliwe…
- Upadłą gwiazdę?
- Możliwe. – Wbrew sobie się uśmiechnęła. – Potrafisz
zwrócić na siebie uwagę. Pani Holt pokazała mi kwiat od
ciebie. Obiecała, że go ususzy i oprawi w ramkę.
Księżyc jak rogalik oświetlał niebo, a wiatr rozwiewał jej
długie włosy, szarpiąc białą sukienkę.
- Poważnie, interesowałyśmy się gwiazdami… ja
i Annabel, ale większość obserwacji poczyniłam na Bliskim
Wschodzie.
- Miałaś czas na obserwacje nieba?
- Czasami najbardziej przerażające były spokojne noce.
Dlaczego o jednych sprawach opowiada się jej łatwo,
a o innych nie?
- Nie wiadomo było, co stanie się za chwilę – mówiła,
odsuwając od siebie wizję siedzącej tuż obok Annabel. –
Podczas takich nocy nie pozostawało nic innego, jak patrzeć
na gwiazdy z nadzieją, że nie wydarzy się najgorsze. Tam jest
Skorpion. Widzisz jego zagięty ogon? – Wskazała na
konstelację nad ich głowami.
- Widzę. – Wyłączył silnik. – A trochę na wschód mamy
to, co mieszkańcy Bali nazywają Danau, czyli jezioro. Jeżeli
chcesz się o tym więcej dowiedzieć, mam apkę. Wystarczy, że
skierujesz telefon do góry, a powie ci…
- Czekaj!
- Słucham?! – Wyraźnie się przestraszył. Siedzieli kolano
przy kolanie.
- Jest taka aplikacja?! Nazywa wszystkie gwiazdy?! Jak to
możliwe?
Sebastian tak nagle wybuchnął śmiechem, że i ona,
zaskoczona, też się roześmiała.
- Jesteś niesamowita!
Serce waliło jej jak młotem. Jak on na nią patrzy…
Siedzieli tak blisko siebie, że w jego oczach odbijały się
światła innych łodzi.
- Nie żartuję, mówiąc o tej aplikacji – zapewnił ją. –
Musisz zobaczyć pokaz światła zodiakalnego.
- Co to jest? – wykrztusiła, szukając w jego oczach
powodów do wycofania się, zatrzymania czegoś, zanim się
zaczęło. Czuła, że to się zbliża.
- To darmowy pokaz na nocnym niebie, którego nie można
przegapić. Odbywa się ponad tymi górami o wschodzie albo
o zachodzie. Zasadniczo jest to światło słoneczne odbijające
drobinki pyłu pozostałe po tym, co utworzyło nasz układ
słoneczny ponad cztery i pół miliarda lat temu. Te pyły
cyrkulują wokół słońca. Wszystkie…
Serce jej łomotało. Zrobiło się parno. Na karku poczuła
krople potu.
- Musi być sporo tego pyłu.
Przysunął się jeszcze bliżej.
- Powiedziałbym, że nawet więcej.
Ujął ją pod brodę, by kciukiem pogładzić jej wargi. Czas
się zatrzymał. W głowie miała pustkę.
- Wiesz co? – odezwał się po chwili namysłu. – To nie to,
że nie powinienem cię mieć, sprawia, że tym bardziej cię
pożądam.
Gdy wodził palcem po jej policzku, przeszył ją dreszcz.
- Wiem, że to wiąże się z komplikacjami, ale… Mila,
zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi trzymać się z dala od
ciebie? – Bawiąc się jej włosami, coraz bliżej przyciągał do
siebie jej twarz. – Każ mi trzymać się z daleka, a posłucham –
wyszeptał.
- Nie rób tego.
Uległa pierwsza. Pocałowała go. Jego język był taki jak
jego dłonie, na początku delikatny, potem coraz bardziej
natarczywy. Gdy wsunęła palce w jego włosy, na policzku
poczuła drapanie jego zarostu. Przyciągnął ją jeszcze bliżej
mimo kołysania łódki. Podciągnął jej nogę tak, by go objęła,
a jego pocałunki wznieciły ogień w miejscach zbyt długo
uśpionych.
Zapomniała, kim jest i gdzie się znajduje, aż wyrwał ją
z tego stanu huk bomu oraz krzyki przerażenia dobiegające ze
podpływającej do nich łódki.
Mężczyzna w żółtej koszuli nie zauważył, że bom mu
zagraża, ale Sebastian usłyszał to uderzenie.
- O Boże… – Mila zderzyła się z brutalną
rzeczywistością. – Co się stało?
Sebastian podpłynął bliżej. W świetle reflektora zobaczył
krew na pokładzie katamaranu, trzy razy większego od ich
łodzi. Pozornie nie było tam nikogo.
- Nikogo nie widzę – powiedziała, trzymając się burty.
- Leży na podłodze. – Sebastian podpłynął tak blisko, jak
to było możliwe.
Nad nieprzytomnym mężczyzną pochylała się, lamentując
wniebogłosy, kobieta w długiej różowej sukni. Może był to jej
znajomy, a może ukochany. Cztery inne osoby uwijały się,
żeby ustabilizować bom.
- Proszę go nie ruszać! – zawołała Mila, sięgając pod
ławkę po dwie lekarskie torby. Były w nie wyposażone
wszystkie łodzie należące do MAC-u.
Nie zdziwiło go, że Mila w ciągu trzech sekund znalazła
się na pokładzie katamaranu.
- Błagam, ratujcie go! On jest nieprzytomny! – Kobieta
w różowej sukni przyklękła obok niej.
Pełen podziwu dla błyskawicznej reakcji Mili Sebastian
pospiesznie związał obie łodzie, gdy ona już siedziała z głową
nieszczęśnika na kolanach.
- Kto to jest? – zapytała, sprawdzając tętno mężczyzny
i jego źrenice.
- John Griffiths. To mój mąż, a ja mam na imię Janet. Coś
się musiało obluzować…
- Poproszę o kilka czystych ręczników.
Przełączyła się na tryb medyka tak szybko, jakby kobieta,
z którą przed chwilą tak namiętnie się całował, była kimś
zupełnie innym.
- Skąd tu tyle szkła? – zapytała Mila.
Sebastian zauważył to dopiero teraz.
- Piliśmy szampana – wyjaśniła kobieta, przegarniając
palcami tlenione włosy, po czym łkając, ujęła bezwładną dłoń
małżonka.
Sebastian starał się nie oceniać pasażerów katamaranu. Na
turystycznym krańcu Gili Indah tętniło nocne życie. Może
wypłynęli po pijaku, a może nie… To nie pierwszy przypadek,
kiedy uczestnicy imprezy zlekceważyli prawa oceanu. Wyjął
telefon, by Agungę w Blue Ray poinformować, gdzie się
znajdują.
- Agung wysyła pomoc do portu – poinformował Milę,
która ostrożnie nakładała nadal nieprzytomnemu pacjentowi
maskę tlenową.
Fale coraz bardziej huśtały łodziami, rzucając nimi niczym
zabawką. Każdego by to zemdliło. Może dlatego Mila była
taka blada.
- Powiedz mu, że podejrzewamy uszkodzenie płuc,
złamany nos i, jestem tego prawie pewna, uszkodzenie lewego
oczodołu.
Chciał ją zapytać, czy czuje się dobrze. Jasne, że dobrze.
Postępuje jak przystało na profesjonalistkę. Jednak chyba nie
miała do czynienia z wypadkiem na morzu, bo przecież
stacjonowała na pustyni.
Widział już parę zgonów spowodowanych przez bomy.
Jeżeli nawet nie wyrzucały kogoś do wody, można było
zaplątać się w liny. Tym razem zgadzał się z Milą. Bom złamał
człowiekowi co najmniej nos…
Janet nie puszczała ręki męża, gdy przekładano go na
nosze, by przewieźć go do kliniki. Niewątpliwie była w szoku.
Ta drobna czterdziestoletnia blondynka miała na sobie więcej
kosztownej biżuterii, niż Mila widziała kiedykolwiek:
bransolety, naszyjniki, a do tego kolczyki w kształcie syren
trzymających orzechy kokosowe.
Jej ślubny pierścionek też rzucał się w oczy: ogromny
połyskujący kamień w srebrnej oprawie. Nie odrywając od
niej wzroku, wzięła ją za rękę.
Mimo że pod stopami czuła mokry piasek, a nad nią
migotały gwiazdy oraz obok szumiała aparatura podłączona do
Johna, Mila tylko połowicznie brała w tym udział. Najpierw
ten pocałunek, potem krew na pokładzie, kołysanie łodzi
i zaskoczenie, że stało się to tak nieoczekiwanie. Mimo
wojskowego przeszkolenia czuła się wytrącona z równowagi.
- Prześwietlenie wykazało złamanie nosa – potwierdził
Agung.
Stali wpatrzeni w ekran monitora na oddziale intensywnej
opieki. Pan Griffiths został podłączony do respiratora, ale
ekran wciąż mrugał. Obraz się ustabilizował dopiero, gdy
Sebastian huknął pięścią w obudowę.
- Cholera… Ale spokojnie, nowy już jest zamówiony –
powiedział.
- Ma również pogruchotane kości oczodołu – dodał
Agung. – Gratuluję, doktor Ricci.
Cóż, zrobiła na nich wrażenie, ale nie znalazła się tutaj, by
słuchać komplementów. Widziała gorsze przypadki, dużo
gorsze. Wyszkolono ją tak, by dostrzegała szczegóły nawet
pod ostrzałem. Zawstydziło ją i wkurzyło to, że Sebastian
zauważył jej reakcję na widok krwi. Nie zapytał, czy dobrze
się czuje, ale był od tego o krok. Widziała to w jego w oczach.
Może udałoby się ich ostrzec, gdyby się nie całowali.
Cóż, musi pokazać Janet Griffiths, że jest silna, bo kobieta
bardzo tego potrzebowała.
Głos Sebastiana przywołał ją do rzeczywistości.
- Rekonstrukcja. Jak będzie stabilny, przeniesiemy go do
MAC-u.
- Co mam robić?
Wyprowadził ją za drzwi. Sprawiał wrażenie zatroskanego.
- Zostań z panią Griffiths do przyjazdu córki. Albo aż
siostra Viv przyjdzie na dyżur.
- Jasne.
Wolontariuszka pomogła zrozpaczonej kobiecie zająć
miejsce w poczekalni.
Sebastian pochylił się nad Milą. Zniżył głos.
- Mila, przepraszam.
- Nie mów tak.
Wyprowadził ją tam, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć.
- Czy to to tak cię przestraszyło?
- Ja też cię całowałam…
- Chodzi mi o ten wypadek, nie o pocałunek.
- To moja praca. Przywykłam do tego.
Ściągnął brwi.
- Zrobiłaś się blada jak ściana.
Opuściła wzrok na swoje stopy, nękana potwornym
poczuciem winy. Znowu wypadek Annabel. Przysięgała sobie,
że zawsze będzie czujna, że to się nie powtórzy, a właśnie się
powtórzyło. Przysięgała też sobie, że nie ulegnie urokowi
Sebastiana.
- Nie martw się o mnie – wykrztusiła.
- Mila, pan Griffiths wyjdzie z tego. Prawdopodobnie
uratowałaś mu życie.
Splotła przed sobą ramiona, próbując się odgrodzić, ale
było już za późno. To ona pocałowała go pierwsza. Czuła
nieznośne napięcie, ale to nie pora na taką rozmowę.
- Porozmawiamy później – powiedział Sebastian akurat
w chwili, kiedy przywołał go Agung.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Upłynęło pięć dni. Sebastian próbował spotkać się z nią
poza ośrodkiem, zaprosić na kolację, drinka, ale Mila równie
usilnie starała się, by zawsze otaczali ich ludzie. Czuł, że go
unika. Cóż, przekroczył, przekroczyli oboje, pewną granicę.
Pewnie Mila uważa, że takie zbliżenie z pracodawcą jest…
nieetyczne.
A może chodzi o coś innego?
Ale dzisiaj już nie mogła mu się wymknąć.
- Dzień dobry – powiedział, gdy podeszła do niego na
tarasie szpitala.
- Dzień dobry, doktorze.
Rozejrzała się, opuszczając okulary słoneczne na nos.
Wielu pacjentów spożywających śniadanie udawało, że na
nich nie patrzą. Wśród nich Hugo O’Shea.
- Jesteś gotowa popłynąć na stały ląd? – zapytał, zbiegając
po schodkach.
W sukience w niebieskie paski i sandałach ruszyła za nim.
- To nie zajmie całego dnia, prawda?
- Nie. O ile się orientuję, państwo Griffiths oraz ich bagaż
są już w porcie. Tam się spotkamy.
Poprzedniego wieczoru usłyszał w recepcji, jak Mila
obiecuje Janet, że będzie im towarzyszyć. Z Bali mieli rejs
powrotny do domu. Po tym, co wydarzyło się na katamaranie,
obawiali się przeprawy przez cieśninę.
Chociaż domyślał się, że Mila chce spędzić trochę czasu
bez niego, zaproponował, że popłynie razem z nimi. Zabierze
ich swoim prywatnym jachtem. Na Bali czekały na niego dwa
monitory oraz kilka spraw do załatwienia.
Gdy wyszedł z tą propozycją, Mila sprawiała wrażenie
zirytowanej. Ale jego irytowało to, że go unika. Tak samo jak
Klara, zanim go rzuciła. Nie chciała rozmawiać.
Nie tylko on zawinił. Powiedział kiedyś, że jeżeli go
poprosi, będzie trzymał się od niej z daleka, ale zamiast tego
go pocałowała. Co się zmieniło od tamtej pory? Należy o tym
porozmawiać.
- Doktorze, mogę zadać panu pytanie?
Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nimi Hugo O’Shea.
Znowu miał niebieskie włosy i brodę, nawet bardziej
niebieskie niż wcześniej. Skąd na tak małej wyspie wytrzasnął
niebieską farbę? Chyba przywiózł z sobą.
- Wszystko w porządku? – zapytał Sebastian, próbując go
minąć.
- O to pan pyta? – Wskazał na swoje krocze. – Świetnie.
Ale ja w innej sprawie. Dostałem zlecenie na wyłączny
wywiad o pana pracy na Gili Indah. Co wygnało pana
z Chicago? Co sprowadziło na tę wyspę? – Spojrzał na Milę. –
Co pana tu trzyma?
Sebastian nie widział oczu Mili, ale język jej ciała mówił,
że wolałaby być gdzie indziej.
- Mam tu pana zgodę. Wystarczy podpisać. – Wyciągnął
z kieszeni szortów kilka kartek. – Czas rozreklamować MAC.
Możemy przeprowadzić ten wywiad wszędzie, gdzie pan
zechce. Na łodzi o wschodzie albo… Nieważne. „USA World”
to poważny magazyn. Doktorze, proszę się zastanowić.
Nadarza się okazja wyjaśnić, dlaczego Klara, pana była…
- Nie musi mi pan mówić, kim jest Klara – warknął
Sebastian. – Moja odpowiedź brzmi nie. – Zmiął kartki. –
Przepraszamy, pan pozwoli. Musimy już iść.
- Jest pan pewien, że nawet nie…
- Przypominam panu, że podpisał pan umowę
o zachowaniu poufności. – Zwrócił mu zmiętoszone kartki, po
czym poprowadził Milę do czekającej za bramką rikszy, która
miała zawieźć ich do portu.
Bali okazała się szalonym, bardzo głośnym miejscem. Po
tygodniach spędzonych na spokojniejszej Gili Indah Mila
zdążyła odzwyczaić się od tylu aut i motocykli. Setki turystów
kłębiły się na przystani, ludzie z bagażami siedzieli na plaży
i popijali piwo w oczekiwaniu na transfer. Na wodzie
gdziekolwiek spojrzeć kołysały się katamarany i jachty, ale
jacht Sebastiana się wyróżniał.
Mieścił trzy sypialnie oraz salon wielkości jej ostatniego
mieszkania. Taką jednostką mógł się poszczycić każdy
bogacz. Rozparta na skórzanej kanapie czuła się jak VIP. To,
czym Sebastian otaczał się na Gili Indah, charakteryzowała
skromność. Nic nie wskazywało na to, że gdzie indziej żyje
jak miliarder. Zapewne próbka, jak żył dawniej.
- Zdążymy przed deszczem do szpitala? – zaniepokoiła się
Janet, spoglądając na zachmurzone niebo.
Sebastian i ratownik medyczny wieźli Johna do karetki.
- Będzie dobrze – zapewniła ją Mila. – Jesteście w dobrych
rękach, poza tym John szybko wraca do zdrowia. Szpital
zarezerwuje wam hotel i przelot do domu, jak tylko lekarze
wyrażą na to zgodę.
- Nie wiem, jak pani dziękować. – Janet chwyciła ją za
dłonie, pobrzękując bransoletami. – Wiem, że już wiele razy to
mówiłam, ale gdyby nie pani, John by nie żył.
- Dobrze, że tam byliśmy – zauważyła Mila z uśmiechem.
Co więcej mogła powiedzieć? Oczywiście była bardziej
niż zadowolona, że pomogła uratować Johna, mimo że przez
to znalazła się w niezręcznej sytuacji z Sebastianem.
Od tej pory śniło się jej coś innego. We wszystkich snach
widziała Annabel, czasami roześmianą i roztańczoną, czasami
taką, jaką zobaczyła na miejscu wypadku, kiedy indziej to ona
sama była w tym aucie, a Annabel i Sebastian usiłowali
uwolnić ją z wraku.
Czuła się skołowana. Żywiła nadzieję, że będzie miała
jeden dzień dla siebie, że wynajmie taksówkę, by pozwiedzać
Bali, ale Sebastian postanowił jej towarzyszyć.
- Przepraszam, ale muszę o coś zapytać. Pani i doktor
Becker jesteście parą, prawda? – Janet nie odrywała od niego
wzroku.
Z parasolem pod pachą rozmawiał przez telefon.
- Niezupełnie. – Mila podrapała się w nos. – Jest coś
między nami… – przyznała – ale to nie takie proste. Niedługo
stąd wyjadę.
- Ale niech pani nie marnuje czasu! Mojego Johna
poznałam w pracy. Został nowym dyrektorem naszego teatru.
Był bezczelny i zadufany w sobie… Kłóciliśmy się jak
cholera, aż w końcu zrozumieliśmy, że to miłość.
Zakochaliśmy się w sobie. Oświadczył mi się na scenie, przed
widownią!
Uniosła dłoń z wypasioną obrączką, a Mila poczuła
ukłucie tęsknoty – nie za taką obrączką, ale za tak głębokim
uczuciem. Tak Sebastian kochał Klarę, pomyślała z zawiścią.
- Widziałam was na łodzi chwilę przed wypadkiem,
widziałam, jak on na panią patrzy. – Potrząsając kolczykami
z muszli, przysunęła się bliżej. – W tym show wszyscy
uwielbiali i jego, i jego brata Jareda. Wyjątkowo przystojny
tandem. Jak zniknął, pisano o nim okropne rzeczy, o jego byłej
przyjaciółce…
- Nigdy nie oglądałam tego programu.
Janet niemal zatkało.
- Ha! To i tak było dawno temu. Ale kto wie? Może to
wszystko musiało się wydarzyć, żeby trafił na panią. –
Przyłożyła dłoń do serca. – Przepraszam, straszna ze mnie
romantyczka!
Sebastian w bejsbolówce, ze zwieszoną głową i nadal
z telefonem przy uchu przeciskał się do nich przez tłum. Parę
osób robiło mu ukradkiem zdjęcia, kobiety pożerały go
wzrokiem. Mila zorientowała się, że do tej pory nie doceniała
wagi jego obecności w telewizyjnym show, mimo że rozstał
się z nim trzy lata temu, oraz jaką nadal cieszy się
popularnością. Na Gili Indah tak nie było.
- Pani Griffiths, wszystko załatwione – oznajmił,
wsuwając telefon do kieszeni. – Zostawiamy was
w doświadczonych rękach załogi karetki, bo my z doktor Ricci
jesteśmy umówieni na spotkanie.
- Proszę nie zapominać, że ograniczenia są wyłącznie
w naszych głowach – żegnając się, szepnęła Mili do ucha
Janet.
Nad portem gromadziły się ciemne chmury, na horyzoncie
niebo przeszyła błyskawica.
- Gotowa?
- Na co? – Mila nadal analizowała słowa Janet. – Chyba
ten monitor miał być nam dostarczony dopiero za jakiś czas.
- Plan uległ zmianie. To z nimi rozmawiałem przez
komórkę. Przywiozą go później. Przez te korki na Bali… Mam
coś jeszcze do załatwienia. Jeżeli zechcesz zabrać się ze mną,
to zaufany taksówkarz obwiezie cię po Bali. Chyba że wolisz
sama trochę pozwiedzać, a spotkalibyśmy się później?
Zasłużyła na ten drwiący ton. Czuła też, że powinni
porozmawiać o tym, co zaszło między nimi. Oraz o Annabel.
Tej rozmowy nie mogła już odwlekać.
Gdy Sebastian powoli przesuwał się w kierunku drogi,
zajechał tam mały lśniący samochodzik z zaciemnionymi
szybami. Najwyraźniej Sebastian budował napięcie
niezależnie od tego, czy pojedzie z nim, czy nie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Stojąc przed lustrem, włożył białą koszulę, po czym
przyjrzał się swojej twarzy. Powinien się ogolić. I pójść do
fryzjera.
- Jak wyglądam? – zapytał, rozsuwając zasłonkę
przebieralni i prężąc się w szytym na miarę garniturze. –
Sądzisz, że ktoś się domyśli, że przez jedną połowę czasu
noszę lekarski kitel, a przez drugą skafander nurkowy?
Mila odłożyła żurnal obok miseczki z kwiatami plumerii.
Gdy omiotła wzrokiem granatową marynarkę w prążki, nagle
pomyślał, że postradał zmysły, oczekując jej aprobaty, chociaż
doskonale wiedział, jak się prezentuje.
- Co to za okazja?
- Siedemdziesiąte urodziny mojej mamy. Lecę do Chicago.
Nie poprosił, by mu towarzyszyła, ale przez ostatni tydzień
wyraźnie go unikała.
Uniosła wysoko brwi.
- Kiedyś o tym wspomniałeś. Kiedy jest ta uroczystość?
Zanim opuszczę Gili Indah czy wcześniej?
- O ile pamiętam, nie rozmawialiśmy, na kiedy masz bilet
powrotny.
Utkwiła wzrok w strugach deszczu i liściach palm
smagających okna pracowni krawieckiej. Istny sztorm, a miał
być tylko ulewny deszcz, ale…
- Pogoda psuje się coraz bardziej – zauważyła w tej samej
chwili, gdy zadzwonił jego telefon.
Dostarczyciel monitora poinformował, że dostawa opóźni
się jeszcze bardziej.
- Możliwe, że dotrą tu dopiero jutro rano.
Mila wyglądała jak sarna, która za wszelką cenę chce
uciec od świateł reflektorów.
- To co my z sobą zrobimy?
- Zostańcie tutaj – odezwała się krawcowa. – Coś dla pani
uszyję. Coś pięknego. Niebieski to pani kolor!
Mila powstrzymała ją gestem.
- Nie, nie mam nic…
- To nie potrwa długo.
Widział w lustrze, jak Anya, jego ulubiona krawcowa,
znika na zapleczu, po czym wraca z belą materiału. Nim Mila
się zorientowała, Anya ubrana w barwny sarong już brała
miarę: długość nóg, obwód bioder, talii, biustu.
Z nieskrywanym zapałem.
- Niech pani przejrzy żurnale, a ja przygotuję próbki.
- Mila, zamów coś – odezwał się Sebastian. – Później ktoś
nam to dostarczy na Gili Indah.
Od lat korzystał z usług Anyi, ale nigdy nie przychodził
tam z kobietą. Nic dziwnego, że potraktowano Milę jak
królewnę.
Energicznie pokręciła głową.
- Nie, naprawdę niczego nie potrzebuję. Szczerze mówiąc,
nigdy nie miałam nic uszytego na miarę.
Krawcowa musiała zauważyć, że Mila ma zakryte
ramiona.
- Może ta? – Wskazała na zwiewną kreację z długimi
rękawami.
Mila westchnęła.
- Okej, dobrze. Podobają mi się długie rękawy.
- Anya, bardzo proszę, uszyj taką suknię, jaką sobie
wybierze, a okazja, żeby ją włożyć, się znajdzie.
Mila nie kryła zażenowania.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły po tym…?
- Nie mam pojęcia – mruknął. – Może dlatego, że
wyprowadzasz mnie z równowagi. – Zanim odpowiedziała,
energicznym ruchem zaciągnął zasłonkę w przebieralni.
Słyszał, jak Anya wycofuje się na zaplecze, a Mila podchodzi
bliżej kabiny.
- Posłuchaj, przepraszam. – W jej głosie dźwięczała nuta
cierpienia. – Przepraszam, że tak się zdystansowałam po tym,
co się wydarzyło. Masz prawo być na mnie zły. Wiem, że cię
wkurzam, bo nie zrobiłeś nic złego. To ja pocałowałam cię
pierwsza. Musimy razem pracować, więc…
Przez chwilę z twarzą w dłoniach siedział na taborecie. To
chciał usłyszeć, mniej więcej. Ale nadal oczekiwał od niej
wielu odpowiedzi. Tutaj nie mógł się z nią rozmówić,
zwłaszcza że wróciła Anya.
- Uważam, że musimy pojechać do mnie, to niedaleko.
Tam przeczekamy sztorm. – Zaczął się rozbierać. Zdjął
przymierzaną koszulę i galowe spodnie.
- Masz tu dom?
- U niego dużo domy – szepnął właściciel pracowni. –
Doktor Becker bardzo bogacz, a pani szczęściara. Chce pani
suknia? Wyślę ją na Gili Indah, jak gotowa.
- Tak, ona chce tę suknię. Dziękuję ci, Anya. I zachowaj
jej wymiary. – Wyszedł z przebieralni z nowymi strojami
w ręce. – Kto wie? Możemy cię jeszcze potrzebować. – Wyjął
portfel.
- Sebastian, co ty robisz? Nie potrzebuję…
- Mila, pozwól. Zasługujesz na to. Anya, bierzemy
wszystko. Jak zwykle leży jak ulał. Nie masz sobie równych.
Zapłacił, otworzył przed Milą drzwi, sięgnął po parasol, po
czym razem wyszli w strugi deszczu.
- Gdzie mieszkasz?
Lało jak z cebra, więc nic nie wyszło z obiecanego
zwiedzania Bali.
- Musimy wjechać kolejką na samą górę.
Gdy trzymając nad nią parasol, objął ją w talii, by nie
mokli, zesztywniała, mimo że nawet jej się to podobało.
- No tak, musisz mieć dom na samym szczycie – mruknęła
z przekąsem, a on z uśmiechem podprowadził ją do
niewielkiego czerwonego wagonika.
Przypominało to trochę kolejkę górską. Znajdowali się na
najniższym poziomie tarasowej doliny, a na każdym tarasie
stał jeden budynek.
- To jest bezpieczne? – Przemieszczała się w znacznie
bardziej przerażających warunkach, ale wolałaby nie wsiadać
do takiej chybotliwej kolejki.
- Na sto procent. Nie zabierałbym cię tam, gdzie nie jest
bezpiecznie. – Gestem zaprosił ją do wagonika, sam wsiadł,
zatrzasnął drzwi, po czym zajął miejsce obok niej. Gdy
przegarnął włosy palcami, krople wody spadły jej na ramię.
- Zdaje się, że ktoś wezwał szamana – powiedział.
- Szamana?
- Człowieka od czarnej magii, jeżeli się wierzy w takie
rzeczy. W Indonezji nazywa się ich dukun. Taki człowiek ma
między innymi władzę nad pogodą.
Gdy wcisnął czerwony guzik, wagonik ruszył. Mijali góry
spowite mgłą, świątynie i niekończące się zielone pastwiska.
Opowiadał jej o nich, bo w strugach deszczu niewiele mogła
zobaczyć.
Chociaż nie oddalili się zbytnio od jachtu, teraz znaleźli
się w dżungli.
- Ludzie wzywają dokunów, żeby sprowadzili deszcz.
I żeby go zatrzymali. Mam nadzieję, że teraz go nie
zatrzymają – mówił dalej – bo uważam, że powinniśmy
porozmawiać.
- Tak.
Położył ramię na oparciu jej siedzenia. Pachniał szpitalem,
kadzidłem, mydłem i deszczem.
Gdy niespodziewanie wiatr zachwiał wagonikiem,
instynktownie oparła dłoń na jego kolanie. Za nimi zielona
dolina ciągnęła się przez parę kilometrów, a nad nimi gęstniały
ciemne chmury. Na moment w jej głowie powstała myśl, że za
sprawą balijskiego czarownika wagonik może runąć w dół.
Nagle w wagoniku pojawiła się Annabel, tak jak wtedy na
łodzi chwilę przed tym, gdy ulegając pokusie Mila pocałowała
Sebastiana. Zrobiło się ciasno.
- Założę się, że Hugo O’Shea dałby wszystko za nasze
zdjęcie – powiedziała, by przerwać milczenie.
Błyskawica rozświetliła niebo, a po chwili rozległ się
głuchy łoskot gromu.
- Myślisz, że można mu ufać? – zapytał.
- Dlaczego ciągle jest na Gili Indah?
- Mówi, że pracuje zdalnie, ale jestem przekonany, że
czeka na jakiś ciekawy kąsek.
- Dlaczego z nim nie pogadasz? Nie powiesz, co ma
napisać? Przecież to do ciebie należy ostatnie słowo.
- Nie rozmawiam z mediami – warknął. – I ty też nie
powinnaś.
- Ja to nie Klara – wyrwało się jej. Nawiązując do Klary,
Janet dała jej do myślenia.
Wagonik zatrzymał się na najwyższym poziomie.
- Przepraszam – bąknęła, bo Sebastian milczał. – Wiem, że
nie znosisz mediów z powodu Klary. Ale reklama nie boli,
prawda? Robisz mnóstwo dobrego na Gili Indah i ludzie
powinni się o tym dowiedzieć.
- To nie ich sprawa. – Otworzył drzwi i rozpostarł parasol.
Koniec tematu.
W strugach deszczu dotarli do jego willi, dużo mniejszej
niż sobie wyobrażała, ale bez wątpienia wyjątkowej. Chronił
ją posąg lwa przed ciężkimi rzeźbionymi drzwiami. Już miała
wyrazić swój podziw, gdy nagle tuż obok zaszczekał pies.
Zaskoczona upuściła torbę prosto w kałużę, a wrzucona tam
rano ważna koperta spłynęła prosto do basenu.
- O nie! – W ostatniej chwili wyłowiła kopertę.
- Nie ruszaj się.
Sebastian stanął między nią a szczerzącym kły czarnym
psem, zupełnie innym niż łagodny Bruno. Zapewne taki pies
pogryzł małą Françoise. Pies przywarł do ziemi.
Mila zaczęła strzepywać wodę z koperty.
- Idź na ganek! – rozkazał jej.
Pies warczał coraz głośniej. Mila zdrętwiała.
- Nie zrobimy ci krzywdy – przemawiał do psa,
podchodząc nieco bliżej.
Zorientował się, że to suka, kudłata, zaniedbana i z raną na
łapie. Nadal mówiąc do niej półgłosem, powoli przykucnął, by
wyłowić torbę Mili.
- Wiem, że się boisz.
Gdy rzucił Mili torbę, pies się nie poruszył.
- Mogła zostać potrącona przez auto i się zgubiła, szukając
drogi na dół. Mógł też pogryźć ją jakiś pies. Zabierzemy ją do
środka.
Mila wyjęła coś z torby, a potem zacisnęła to coś w dłoni.
Rzucił jej klucze.
- Na stole będą przekąski. Przynieś mi coś dla niej. –
Patrzył, jak Mila zdejmuje buty, rozsuwa oszklone drzwi.
Odważył się podsunąć palce pod psi nos.
- Nie zrobimy ci krzywdy.
Mila wróciła z ciasteczkami imbirowymi, które zawsze
umieszczała tam gosposia.
- Te?
- Może być. – Rozerwał opakowanie, po czym na dłoni
podał psu. Obwąchawszy ciastka, pies wyraźnie złagodniał.
Dzięki Bogu, postanowił im zaufać.
- Jesteś głodna, dziewczynko? Nie masz obroży… Nie
wiadomo, czy masz właściciela. – Gdy podał jej drugie
ciasteczko, w nagrodę go polizała.
- Musimy doprowadzić cię do porządku. Pójdziesz ze
mną?
- Jak wygląda ta rana? – Gdy niósł psa, oparła się o ścianę,
by przepuścić go do łazienki.
Zamoczoną kopertę przytulała do piersi.
- Lepiej, niż myślałem. – Zdjął kilka ręczników
z wiklinowego kosza i podręczna apteczkę z jednej z półek. –
Pomóż mi je rozłożyć. Oczyścimy ranę, założymy szwy. Jak
do jutra się nie poprawi, zabierzemy ją do weterynarza.
- Rano? Zostaniemy tu do jutra? – Przykucnęła obok
niego.
- W taką pogodę nie wsiądziemy na jacht.
- Wiem, ale…
- Jak chcesz przenieść się gdzie indziej, dam ci klucze.
- Nie o to chodzi… – Zawahała się. – Ile ty masz tych
willi?
- Wszystkie. Ale tylko ta ma specjalne wyposażenie.
Zatkało ją.
- Co tu masz? – Wskazał na jej zaciśniętą dłoń. Zdumiał
się, gdy niechętnie rozluźniła palce. – Cały czas masz to przy
sobie? – Była to figurka psa od Françoise.
Wzruszyła ramionami.
- Mówiła, że ten amulet chroni. Ale nie uchronił mojej
torby.
- Przykro mi. Ale chyba trochę pomógł, bo suka się
uspokoiła.
Łapa na pewno ją bolała i suka na pewno bała się burzy,
ale poza tym nic więcej jej nie dolegało. Nie warczała, nie
pokazywała zębów i chyba doceniała pomoc, bo lizała ich ręce
z coraz większym zapałem. Założenie szwów i opatrunku
zabrało im mniej więcej dwadzieścia minut.
Potem udali się do dwóch oddzielnych łazienek, by wziąć
prysznic i przebrać się w suche rzeczy.
Spotkali się w kuchni na otwartym planie, oszklonej od
podłogi do sufitu, z widokiem na basen. Sebastian już
przygotował wodę i szklanki.
- Pięknie tu. – Nie kryła zachwytu. – Podobają mi się te
ściany.
- Dzięki. Wynająłem indonezyjskiego projektanta
wnętrz. – Wskazał na ulubioną mandalę i rzeźbione w drewnie
panele. – A ten dywan… nie ma drugiego tak jedwabistego jak
ten. Sama sprawdź.
Stanąwszy bosymi stopami na puszystym kremowym
dywanie aż westchnęła, a Sebastian tylko się uśmiechnął.
Podobnie jak w innych domach wypełniał je drobiazgami,
które tworzyły przytulną atmosferę: bambusowe i drewniane
miseczki oraz kosze, przedmioty z mosiądzu i złota, barwne
tkaniny, piękne poduszki, ananasy ze szkła…
- Co masz zamiar zrobić z tymi willami? Domyślam się, że
tu jest to miejsce, o którym rozmawialiście podczas kolacji
u Wayan i Ketuta.
Przytaknął.
- Mam nadzieję, że za jakiś czas ściągnie tu Jared. Ta filia
naszego instytutu ma być dla rekonwalescentów, którzy nie
mogą sobie pozwolić na luksusy MAC. Jeżeli to rzeczywiście
będzie ostatni sezon tego programu, Jared będzie miał więcej
wolnego, więc…
- Koniec tego programu? – zdziwiła się.
On sam nie bardzo w to wierzył.
- Już kilka razy o tym mówił, ale nic takiego się nie
wydarzyło – wyjaśnił. – Dowiem się więcej, jak polecę do
domu.
- Kiedy masz zamiar lecieć do Chicago?
- Chyba mniej więcej wtedy, kiedy kończy się twój
kontrakt. – Po raz kolejny nie odpowiedział na to pytanie.
Prawdę mówiąc, wiedział doskonale, że równo
z wygaśnięciem jej umowy. Niedługo ją o tym poinformuje,
ale nie chciał myśleć o rozstaniu… Albo że Mila opuści Gili
Indah, kiedy on będzie w Chicago.
Nasypał suszonych owoców do miseczki.
W łazience zaszczekała ich czworonoga pacjentka.
- Myślisz, że jej tam dobrze?
- Po prostu przypomina nam o sobie. Chyba nieczęsto
miałaś kontakt z psami?
- Nie tyle co ty. Nie przeszkadzają mi, ale do tego gatunku
raczej nie mam zaufania. Na jednym z posterunków
znaleźliśmy psa. Zmasakrował koledze pół twarzy, chociaż
usiłowaliśmy mu pomóc. Jak byłyśmy małe, Annabel też
kiedyś ugryzł pies. Na Ibizie. – Zawahała się. – Czułam jej
ból.
- Fizyczny?
- Tak, fizyczny ból w kostce, jakbym to ja została
pogryziona. Próbuję nie mieć nic przeciwko psom. Talibom
też należy pomagać, nie mam racji? – Uśmiechnęła się
wymownie.
- Talibom? – roześmiał się.
- Kiedyś eksplodowała bomba niedaleko naszej bazy
w Helmand. Znaleźliśmy tam dwie ofiary śmiertelne,
Brytyjczyka oraz afgańskiego tłumacza, i dwóch rannych
żołnierzy, brytyjskiego i afgańskiego. Traktowaliśmy ich
jednakowo. Jeżeli Talibowie doznawali urazów w wyniku tego
konfliktu, zawsze przysługiwało im prawo do ewakuacji.
- To musiało być… – Otrząsnął się.
- Dla niektórych stanowiło to największe źródło konfliktu.
Ale z mojego punktu widzenia jeżeli ktoś jest ranny, to muszę
mu pomóc, nieważne kim jest. Postąpiłbyś inaczej?
Patrzył na nią. Co jeszcze tam widziała?
- Jasne, że nie.
- Widzę to na przykładzie Ketuta i Wayan, którzy tyle dla
ciebie znaczą, że w potrzebie zawsze im pomagasz, mimo że
nie płacą. – Westchnęła. – Chciałabym zdążyć zobaczyć ich
dziecko.
- Nie ma pewności, że cię tu nie będzie. Dzieci przychodzą
na świat, kiedy same uznają, że już czas.
Poprawiła się na wzorzystych poduszkach, popijając
drinka. Dziwnie się czuł, podejmując ją w tej willi. Na Gili
Indah nigdy u niego nie była, a szkoda. Bał się, że zobaczy ich
ktoś taki jak Hugo O’Shea. Zawsze będzie przeczulony na tym
punkcie.
Chciał ją zapytać, czy rzeczywiście musi wyjechać po
zakończeniu kontraktu, ale czuł, że osoby takie jak Mila nie
potrafią nigdzie zagrzać miejsca. Zrobiła za dużo, widziała za
dużo, by chcieć na zawsze utknąć na małej wysepce…
ukrywając się razem z nim.
- Bliźnięta tak mają? Czują nawzajem swój ból?
- Tak było w naszym przypadku. Ta więź sprawiała, że
razem bolała nas głowa. Kiedy teraz boli mnie głowa, czasami
myślę, że to jej ból, ale sobie przypominam, że to niemożliwe.
Teraz cierpię sama.
- Opowiedz mi o niej. – Przysunął się z fotelem bliżej.
- Zrobię coś lepszego, pokażę ci… jeżeli nie zostało
zniszczone. – Sięgnęła po mokrą kopertę, by wyjąć zdjęcie.
Podała mu je. – Ty i Annabel.
Wspólne zdjęcie nie powinno go zaskoczyć, ale nie mógł
od niego oderwać wzroku. Nie odróżniał ich.
- W święta nie umawiając się, wybrałyśmy taki sam szalik.
Uśmiechnięte bliźniaczki siedziały na pomarańczowej
kanapie. Obydwie miały identyczne żółte szaliki z wyszytym
napisem: Kryminalne zagadki Las Vegas.
- Przywiozłaś to z sobą?
- Dostałam list od mamy. Do matury miałyśmy wspólny
pokój i do tej pory stoją tam kartony ze zdjęciami. Mama daje
mi do zrozumienia, że powinnam przyjechać i zrobić tam
porządek, niektóre rzeczy wyrzucić. Wiem, że w końcu mnie
to czeka.
- Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to będzie
trudne. – Zwrócił jej fotografię. – Nie myślisz, że to może też
pomóc?
- Możliwe. – Wpatrywała się w zdjęcie. – Nadal wszędzie
ją widzę, śni mi się po nocach. – Wzięła głęboki wdech. –
Sebastian, kiedy Annabel tu była, co robiliście?
Osłupiał.
- Muszę się dowiedzieć. Powinnam była wcześniej o to
zapytać, ale mi się podobasz, więc nie mogłam… nie, nie
chciałam tego usłyszeć. Całowałeś się z nią tak jak… –
Ściągnęła brwi. – Poszliście do łóżka?
- Nie. – Odstawił drinka, by dotknąć jej policzka. – Mila,
myślałem, że już wiesz, że między nami nic nie było.
- Nic a nic?
- Nic. Trochę flirtowaliśmy, ale nic poza tym. Dla mnie
była zwyczajną turystką. Piła, tańczyła i fałszowała karaoke.
„Total Eclipse of the Heart” w jej wykonaniu nigdy nie
brzmiało tak rozkosznie fatalnie. Któregoś ranka spóźniła się
na nurkowanie, bo nie była w stanie podnieść się z łóżka. To
chciałaś usłyszeć? Mila, Annabel była twoim sobowtórem,
ale… w ogóle nie była do ciebie podobna.
- Cała Annabel. – Mila otarła łzy.
Ujął jej twarz w dłonie. Szumiało mu w głowie. To dlatego
była taka sztywna, gdy się całowali? Wcale nie dlatego, że
obawiała się o ich relacje w pracy, lecz z powodu podejrzenia,
że poszedł z jej siostrą do łóżka?
- Mila, przykro mi, że tyle czasu to w sobie dusiłaś,
zamiast ze mną porozmawiać.
Padli sobie w objęcia, a gdy ich wargi się spotkały, nie
pozostało im nic innego, jak przenieść się do sypialni.
Upajała się jego ciałem tak jak on jej. Nie mogło być
inaczej, bo czuła, że dla tego mężczyzny jest jedyną kobietą,
jakiej kiedykolwiek pragnął. Dzięki niemu zapomniała
o wszystkim, nawet o horrorach wojny, które nękały ją co noc.
Gdy w końcu wyczerpana zasnęła w satynowej pościeli, po raz
pierwszy od dawna nie przyśniła się jej Annabel, wypadek czy
Afganistan.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Mila podprowadziła do ściany kobietę mającą poddać się
zabiegowi podniesienia piersi.
- Musi pani stać, żebyśmy mogli zaznaczyć cięcie –
wyjaśniła. – Mam nadzieję, że nie bardzo się pani denerwuje.
Pacjentka, czterdziestokilkuletnia zamożna dekoratorka
wnętrz i projektantka perfum z Anglii, nie wyglądała na
zdenerwowaną.
- Pani doktor, podniesienie piersi po porodach to chyba nic
nadzwyczajnego?
- Pewnie tak. – Mila przejęła marker od Sebastiana.
- Miałam piękny biust… dotąd. – Uniosła piersi niemal
pod samą brodę. – Brakuje mi tego. – Westchnęła.
Sebastian z pokerową twarzą wprowadzał dane do
monitora. Dwa tygodnie wcześniej przywieźli jachtem dwa
monitory, jeden dla nich, drugi dla Blue Ray Clinic. Mało
brakowało, a by ich nie odebrali, bo tego poranka byli bardzo
zajęci…
Kochali się w sypialni na Bali, dopóki rano do łóżka nie
wskoczył im pies zaintrygowany, skąd te odgłosy.
W końcu przestało padać, a oni spóźnili się do portu.
Czuła, że coś się między nimi zmieniło. Czuła nieznaną dotąd
lekkość. Pozwoliła sobie na tym nowym poziomie bliskości
dać się porwać uczuciom.
Pacjentka, oczywiście, nie miała o tym pojęcia. Przyleciała
na wyspę prywatnym śmigłowcem.
- Pani doktor, ma pani pojęcie, co karmienie piersią robi
z sutkami? – ciągnęła pacjentka.
- Nie karmiłam piersią – odparła Mila.
- Nie ma pani dzieci?
- Nie.
- No tak, gdy się mieszka na końcu świata, ma się mało
okazji kogoś poznać – zauważyła ze współczuciem. – Ale
niech się pani nie martwi, jeszcze ma pani czas. Proszę mi
jednak wierzyć, z czasem coraz trudniej odzyskać figurę.
Dlatego tu jestem.
- Jaką muzykę pani lubi? – wtrącił się Sebastian, chyba by
ratować Milę.
Tym razem była mu wdzięczna. Wiedziała, że wszystko
słyszał, a ten temat ją peszył, bo wiedziała, że Sebastian marzy
o dzieciach, za to ona nie wyobrażała sobie czegoś bardziej…
przerażającego.
- A czego wy normalnie słuchacie?
- Różnych rzeczy. – Włączył stary gramofon uratowany
z kliniki ojca. – Doktor Ricci świetnie tańczy – dodał
z błyskiem w oku.
Wybór padł na Beethovena.
Zabieg podnoszenia piersi przeprowadzili bez cienia aluzji
do tego, ile dzieci wykarmiły. Jak by to było wziąć na siebie
odpowiedzialność za maleńkiego bezradnego człowieczka?
Podobnego trochę do niej, trochę do Sebastiana. Dziecka,
które potrzebowałoby jej wszechstronnej opieki…
Byłoby cudownie, pomyślała.
Znowu zjawiła się Annabel. Annabel też jej potrzebowała,
ale umarła, bo ona spóźniła się z pomocą.
Przyszło jej do głowy, że nawet nie ma prawa wyobrażać
sobie dziecka Sebastiana. Że nie nadaje się na matkę, bo nie
potrafiła uratować rodzonej siostry.
- O czym myślisz? – zaniepokoił się Sebastian.
- O niczym.
- Sebastian? To ja.
- Jared, wiem, że to ty. Widzę twój numer. Co słychać?
Dwugodzinną przerwę spędzali u niego. Właśnie miksował
herbatę jaśminową z kostkami lodu, a Mila była na zewnątrz
w czerwonym bikini i przezroczystym sarongu. Nie był
przygotowany na odbieranie telefonów.
- Dzwonię, żeby zapytać, co ty na te zdjęcia.
- Jakie zdjęcia?
Mila bawiła się z Bruno i znajdą, którą nazwali Stormy.
Zniżył głos, sięgając po szklanki.
- Jakie zdjęcia?! – powtórzył.
- W mediach społecznościowych, braciszku. Nie zaglądasz
tam?
- Staram się nie zaglądać.
- Przykro mi, że to akurat ja muszę ci o tym powiedzieć,
ale jakiś dziennikarzyna, Hugo O’Shea, wrzucił twoje zdjęcia
na jachcie z pewną panią. Wyglądacie na zaprzyjaźnionych.
Mila Ricci. Czy to o niej mi opowiadałeś?
W Sebastianie się zagotowało. Gdyby nie to, że dał
facetowi nowego penisa, teraz chętnie by mu go obciął.
- Owszem – wycedził. – Jak on je zrobił? Był w klinice.
Nie mógł wiedzieć, gdzie jesteśmy.
Zastanowił się. Hugo zatrzymał go z prośbą o wywiad
w drodze do portu. Miał wtedy okazję zapytać, kiedy wrócą
z monitorami i bez trudu załatwić fotografa.
Jared prychnął śmiechem.
- Hej, spokojnie. Widać, że coś was łączy. Powiedziałeś, że
jest „inna” i że ją lubisz. I wyglądacie, jakbyście odgrywali
scenę z Titanica. Na tych zdjęciach jest też pies? Co tam
robiliście?
Sebastian zacisnął zęby. Wcale nie odgrywał sceny
z filmu. Kiedy na rufie jachtu podskoczył pies, starał się
zachować równowagę na wzburzonych falach.
- Jaki dali tytuł?
- „Milioner odgrywa scenę z Titanica z tajemniczą
brunetką”.
- Fantastycznie, naprawdę super.
Jared wybuchnął śmiechem.
Na zewnątrz Mila przywoływała Stormy. Zdążyła ją
polubić.
- Jared, wiesz, że tego nie znoszę. Wiesz, do czego kiedyś
doszło…
- Bas, daj spokój, to tylko jedno zdjęcie. Mila i tak
niedługo wyjeżdża, prawda?
- Nie o to chodzi.
- Braciszku, przykro mi z powodu Klary, przecież wiesz.
Ale to jest jedno zdjęcie w ciągu trzech lat. Nikogo nie
obchodzi, co było kiedyś. Robisz wielką robotę na Gili Indah,
a mimo to odmawiasz wywiadów, więc media żywią się
okruchami. Czego się spodziewałeś? Jesteś ikoną.
Sebastianowi serce waliło jak młotem.
- Po prostu przywieź ją na urodziny mamy, okej?
Sebastian bębnił palcami w kuchenny blat. Zrobił
wszystko, by uniknąć takiej sytuacji. Wokół kliniki nawet
umieścił tablice z napisem „Zakaz fotografowania”, a mimo
to… Nigdzie nie będzie bezpiecznie?
Przypomniał sobie rozpacz Klary, gdy dowiedziała się, że
nie nadaje się na wychowawczynię. Jak ona kochała te
dzieciaki! Teraz Mila dowie się z pierwszej ręki, jak to jest,
gdy spotyka się ze światowej sławy chirurgiem.
- Sebastian, przywieziesz ją?
- Jeszcze jej o to nie poprosiłem. Mam to zrobić teraz?!
Paparazzi dopadną nas już na lotnisku!
- Nie demonizuj. Mama nie może się was doczekać.
Wysłałem ci dwa bilety na samolot, jeden niewypełniony.
Możesz wpisać kogokolwiek. Chciałbym cię zobaczyć, bo już
się za tobą stęskniłem. Tyle lat…
W Sebastianie się gotowało. Stojąc przy zlewie, patrzył na
Milę bawiącą się ze Stormy, a Jared zmienił temat.
- Ponad milion polubień – zauważyła, podchodząc do
umywalki i rozwiązując bikini. – Robi wrażenie.
- Nie robi – warknął, przeglądając w telefonie komentarze
i spoglądając od drzwi na jej odbicie w lustrze.
Początkowo Milę peszyła jego łazienka na dworze, ale
z drugiej strony, cieszyło ją uwielbienie, z jakim na nią
patrzył.
- Te komentarze… nie są negatywne. Ludzie są po prostu
ciekawi, co tu robisz.
- Nie zależy mi na takim zainteresowaniu. Tobie też. Nie
powinniśmy być widywani razem.
Gdy odrzuciła na posadzkę górę bikini, jednym susem
znalazł się za nią, by ją objąć. Jej ciało przylgnęło do niego jak
magnes. Poczuła przypływ adrenaliny.
- Sebastian, z tym, co ludzie o mnie pomyślą albo
powiedzą, poradzę sobie sama.
Im bardziej wmawiała sobie, że to tylko przelotny romans,
tym bardziej pragnęła z nim być.
- Nie wątpię, że w to wierzysz, żołnierzu – wyszeptał jej
do ucha.
- Nie musisz mnie chronić.
- A jeżeli to ja potrzebuję twojej ochrony? – Gdy zdjął
z niej dół bikini, rozpięła mu szorty i pchnęła go pod natrysk.
W strumieniach ciepłej wody posadził ją na taborecie,
klękając między jej nogami. Teraz żyła dla takich chwil, bo
wcześniej nie zaznała takiej seksualnej spontaniczności. Może
dlatego, że do tej pory nikogo nie darzyła takim zaufaniem.
Usłyszeli szczekanie psa. Sebastian zerwał się na równe
nogi, sięgając po ręcznik.
- Co to było?
- Pewnie Bruno albo Stormy zobaczyli kogoś, kto
przechodził za bramą. Jest zamknięta, więc nikt tu nie
wejdzie – zauważyła ze stoickim spokojem.
Zdjęcie w mediach społecznościowych wytrąciło go
z równowagi, więc tym bardziej nie mogła okazać
zdenerwowania.
- Nic się nie stało – uspokajała go.
Wyglądał tak, jakby chciał chwycić za kij baseballowy, ale
wciągnęła go pod prysznic, aż uniósł ręce w poddańczym
geście, po czym wpił się w jej usta.
- Jesteśmy sami. Nikt nas tu nie zobaczy – zapewniła go. –
Doktorze Becker, niech mi pan zaufa… Jestem żołnierzem.
Dziewczynka w zaplamionym krwią żółtym T-shircie
i białych szortach była nieprzytomna
- Pacjentka Zuri Lerato, lat dwanaście. Gdy ojciec znalazł
ją w hotelowej łazience, nie dawała oznak życia, a na ścianach
i podłodze była krew.
Między Milą i pielęgniarką Viv pikał glukometr.
- Czterdzieści trzy – zameldowała Viv. – Ciśnienie sto
sześćdziesiąt siedem na dziewięćdziesiąt trzy, tętno sto
dwadzieścia trzy, saturacja dziewięćdziesiąt dwa…
Mila przyłożyła dłoń do piersi dziewczynki. Tym razem
pacjentka otworzyła oczy, po czym próbowała usiąść.
- Nie ruszaj się – powiedziała Mila.
Dziewczynka sprawiała wrażenie przestraszonej.
- Jest dobrze, skarbie, nic ci nie grozi. – Mila gładziła ją po
ramieniu. – Jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Pamiętasz, co się
stało?
Zuri pokręciła głową. Nadal wydawała się zagubiona, a to
budziło niepokój. Na podstawie tego, co powiedział ojciec,
uderzyła głową w umywalkę i zemdlała. Niewykluczone, że to
wstrząśnienie mózgu. Mila zleciła prześwietlenie głowy.
- Poproszę o kolejny odczyt ciśnienia krwi.
Na Gili Indah nauczyła się być w dziesięciu miejscach
naraz, ale tego dnia nie potrafiła uwolnić się od obrazu
Annabel. Gdy zespół zajął się małą pacjentką, nie mogła się
doczekać, kiedy znajdzie chwilę dla siebie.
Na ten dzień przypadała rocznica. Chciała wziąć wolne,
ale w pracy mieli urwanie głowy.
Sebastian konsultował na Bali blizny twarzy pacjenta, zbyt
słabego, by przetransportować go na Gili Indah, więc na noc
zatrzymał się w swojej willi. Chociaż wolała, by oboje pełnili
swoje obowiązki, niż brać wolne i pogrążać się
w rozpamiętywaniu tego, co było, to jednak nie mogła
doczekać się jego powrotu.
Umówili się na nocne nurkowanie w ulubionym miejscu,
tylko we dwoje. Sam jej to zaproponował.
- Zakładam, że podczas nurkowania twój umysł, podobnie
jak mój, się wyłącza – powiedział kiedyś. – Może to ci
pomoże pogodzić się z tym, co się stało.
Nie miała pewności, czy uda się jej w takim dniu nie
myśleć o Annabel, ale przystała na propozycję nocnego
nurkowania. Nawet była mu wdzięczna za empatię.
Dopiero gdy w końcu mogła zostawić małą Zuri pod
opieką Viv pełniącej nocny dyżur, zdała sobie sprawę, jak od
samego rana jest spięta. W drodze do swojego domku myślała
tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się pod wodą. Jednak
wcześniej musiała zadzwonić do matki.
Ułożyła się na hamaku z filiżanką herbaty i telefonem.
- Co u ciebie, mamo?
- Och, miałam nadzieję, że dzisiaj zadzwonisz. U mnie jak
zawsze.
- Obiecałam, że zadzwonię. To dla nas trudny dzień.
Mamo, żałuję, że nie mogę być z tobą.
Przez cały dzień się trzymała, ale ciepły głos matki
sprawił, że łzy popłynęły jej z oczu.
- Prawdę mówiąc, za chwilę wychodzę – poinformowała ją
matka.
Mila zamrugała.
- Dokąd się wybierasz?
- Ze… znajomym. – Matka odkaszlnęła.
Mila odstawiła filiżankę na posadzkę.
- Zabiera mnie do galerii sztuki, na wystawę poświęconą
Anglii za Tudorów i Henryka VIII… On wie, że to moje
hobby.
- Mężczyzna? – Matka nigdy nie mówiła o jakimś
znajomym, a już na pewno nie takim, który zabiera ją na
wystawy. – Kto to jest?
- Już powiedziałam… znajomy. Mila, on mnie rozumie.
Zwłaszcza dzisiaj.
- Cieszę się, że nie jesteś dzisiaj sama. – Wypytywanie
matki o szczegóły Mila odłożyła na inny, lepszy dzień.
- A ty masz towarzystwo? Doktora Beckera?
- Tak, niedługo po mnie przyjdzie.
- Wie, co się stało tego dnia? – Nagle matce załamał się
głos. – Mila, przepraszam. Myślałam, że już mam to
opanowane.
Do tej chwili trzymały się dzielnie, ale dłużej nie potrafiły
udawać.
- Wie, że to rocznica śmierci Annabel, ale nie ma
dokładnej wiedzy, jak to się stało.
- Co masz na myśli, mówiąc o dokładnej wiedzy?
- Nie wie, że… nie zdążyłam w porę wydostać jej z auta.
- Och, Mila… – chlipnęła matka.
Mila spacerowała po ganku, zastanawiając się, jak ją
pocieszyć.
- Córcia, tyle razy przez to przechodziłyśmy… tyle razy.
Nie zgadzam się, żebyś tak się obwiniała.
- Wiem, mamo, ale nic na to nie poradzę.
Przełknęła łzy. Niedługo przyjedzie po nią Sebastian, więc
nie może mu się pokazać zapłakana. Jest dobry, wyrozumiały,
tolerancyjny podczas jej ataków stresu pourazowego, a nawet
nie wie, skąd ona ma blizny na przedramionach. Pewnie myśli,
że to pamiątka z misji w Afganistanie i że pytając o nie, sprawi
jej przykrość. Słusznie.
Nie chciała, by dowiedziawszy się, że nie udało się jej
uratować Annabel, zmienił o niej zdanie, tym bardziej teraz,
kiedy się w nim zakochała.
Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. Tak, kocha go.
To coś więcej niż przygoda…
- Skarbie, kiedy wrócisz do domu? – zapytała jak zawsze
matka.
- Niedługo. Pamiętam, że mamy uporządkować nasz
dawny pokój. Obiecuję, że to pierwsza rzecz, jaką zrobię po
powrocie.
- Ociągasz się z tym tak jak ja. – Matka westchnęła. –
A może jest jakiś inny powód, dla którego nie spieszy ci się do
domu?
- Jak ty mnie znasz… – Przez łzy spojrzała z ganku na
zegar w sypialni.
Sebastian miał przyjść dwadzieścia minut temu.
Kudłata kulka miłości rzuciła się na nią, ledwie otworzyła
bramkę. Sebastian dał jej klucz, by nie musiała korzystać
z dzwonka. Zazwyczaj ją to krępowało, ale nie tym razem. Nie
odbierał telefonu, więc się zaniepokoiła.
- Stęskniliście się za mną, co? – Gdy wchodziła na ganek,
Stormy i Bruno pętali się jej pod nogami. Postawiła papierowy
lampion na stoliku obok hamaka.
- To dla Annabel – wyjaśniła psom, dzwoniąc do drzwi. –
Nie poznaliście jej, ale byście ją polubili.
Pogładziła Stormy. Czasami przyjemnie było nie
odpowiadać na pytania, poczuć, że jest się akceptowanym
przez stworzenie, którego jedynym zadaniem jest dawać
i otrzymywać bezwarunkową miłość.
W domu panowała cisza.
Przez okno zajrzała do salonu. Psy poszły w jej ślady,
zapewne spodziewając się jedzenia.
- Gdzie on jest? Już powinien wrócić z Bali.
Stormy odpowiedziała jej trzykrotnym szczeknięciem.
- Szkoda, że nie rozumiem waszego języka. – Weszła do
środka. – Sebastian!
Cisza.
Kanapa w salonie aż kusiła, a Mila ze zmęczenia padała
z nóg. Mogłaby się na niej zdrzemnąć. Może Sebastian wróci
później. Nastawiła się na nurkowanie, bo nie chciała zostać
sama z myślami, nie chciała, by wróciły koszmary.
- Zdarzył się jakiś wypadek, o którym nie wiem? –
zapytała psy, wsypując im suchą karmę do misek, po czym
sięgnęła po folder leżący na stoliku.
Reklamował Becker Institute. Przysiadła na kanapie
i zaczęła przerzucać kartki. Jej wzrok zatrzymał się zdjęciu
Jareda Beckera w białym fartuchu. Przystojny, z szerokim
filmowym uśmiechem. Tak samo przystojny jak Sebastian?
Nie. Sebastian jest ogorzały jak przystało na wyspiarza, który
kocha słońce i wyspiarskie życie. Gdzie on jest?
Z folderu wypadły na podłogę dwie cienkie kartki.
- Nie rusz! – Mila pochwyciła je w ostatniej chwili, bo
bardzo zainteresowała się nimi Stormy.
Co to jest? Pewnie bilety przysłane przez Jareda na
obchody siedemdziesiątki ich matki. Jeden dla Dr Sebastiana
Beckera, a drugi dla…
Dokładnie go obejrzała, jakby mogło się okazać, że
zobaczy swoje nazwisko. Jednak to miejsce było puste.
Drżącymi palcami wsunęła bilety do folderu, po czym
rzuciła go na stolik. Jared przysłał niewypełniony bilet. Dla
kogoś innego? Jeżeli nie, to dlaczego Sebastian nie poruszył
tematu wspólnej podróży do Chicago?
Jeszcze raz spróbowała do niego się do dzwonić, Potem
zadzwoniła do klubu nurkowego, ale nikt go nie widział.
Przeraziła się. Annabel pojechała na imprezę i już z niej
nie wróciła. Jadły kolację, kiedy Annabel powiedziała, że musi
wyjść, bo na tej imprezie czeka na nią chłopak.
Idąc na plażę, starała się zapanować nad paniką. Jak mógł
zapomnieć o tym dniu? Nawet nie miała do niego żalu o te
bilety… Ufała, że przynajmniej na razie należy do niej.
Musiała go tylko zobaczyć, upewnić się, że nic mu nie
zagraża.
Na plaży znalazła zaciszne miejsce, do którego w lepkim
powietrzu dobiegał zapach grillowanego jedzenia, trociczek
i odległe odgłosy muzyki. Przysiadła pod palmą, podciągając
kolana pod brodę.
Znajdowała się teraz przed wejściem do domu matki.
Wsiadała na rower pięć minut po tym, jak Annabel udała się
na imprezę. Rozmawiała z nią przez telefon, kiedy nagle
rozmowa się urwała.
- Dokąd jedziesz? – zawołała matka.
- Coś przerwało rozmowę z Annabel! – odkrzyknęła. – Nie
ruszaj się stąd!
Pedałowała co sił w nogach. Noc była pochmurna, wiatr
targał nagimi konarami drzew, zanosiło się na ulewę.
Nie czuła chłodu, za to miała złe przeczucia. Coś złego
spotkało jej siostrę.
A potem zobaczyła ten samochód. Owinięty wokół
drzewa. Spod maski wydobywał się dym. Na poboczu
zauważyła szlochającego motocyklistę. Jego motor był kupą
poskręcanej blachy, ale samochód… nawet nie przypominał
samochodu.
Annabel? Gdy oprzytomniała i zaczęła wydobywać ją
przez potłuczoną przednią szybę, Annabel już nie
przypominała siebie.
Gwałtownie otworzyła oczy. Nie, już nie… Mogłaby
pomóc, gdyby była szybsza. Nigdy sobie nie wybaczy, że
w pierwszej chwili zdrętwiała, marnując cenne sekundy.
Patrzyła na psy, które po piasku uganiały się za krabami,
jakby to była najlepsza zabawa pod słońcem. Gdyby życie
ludzkie było takie proste, pomyślała, wchodząc z lampionem
na płyciznę. Psy z zaciekawieniem patrzyły, jak zapałką zapala
świeczkę.
- Annabel, przepraszam – szepnęła, spoglądając za
oddalającym się światełkiem. – Tęsknię za tobą. Jeżeli tam
jesteś to, proszę, daj znak, że mi przebaczasz.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Pod prysznicem, już u siebie, namydliła się od stóp do
głów żelem o zapachu jaśminu, jakby chciała zmyć wszystkie
złe wspomnienia.
Annabel nadal jej nie opuszczała. Tamta noc… tyle krwi.
To wszystko mieszało się z niepokojem o Sebastiana.
Dlaczego nie zadzwonił?
Gdy myła głowę, zgasło światło.
- Super – mruknęła. Jakby ten wieczór nie był
wystarczająco ponury.
Usiadła na posadzce, starając się pozbierać myśli. Na
zewnątrz o szybę obijał się żółty motyl…
Nigdy nie spotykali się w miejscach, gdzie ktoś mógł ich
zobaczyć. Sebastian tak bardzo tego unikał, że byli skazani na
cztery ściany i absolutną prywatność.
Na początku nawet było to podniecające, ale teraz przyszło
jej do głowy, że z tego samego powodu „zapomniał” o tej
nocy. Może nie chciał ryzykować, że ktoś zobaczy ich na innej
łodzi.
Zamrugała oślepiona.
Te cholerne generatory na wyspie.
Coś dziwnego zwróciło jej uwagę. Żółty motyl spokojnie
siedział na szybie, ale… to już nie był motyl. Przyjrzała się
czerwonym kropkom na swojej skórze. Małe, dziwne
i zmieszane z mydlinami…
- O rany! To się rusza! – wrzasnęła.
Mało brakowało, a by upadła, wyskakując spod prysznica.
Szlochając, chwyciła ręcznik. Już miała sięgnąć do klamki,
gdy od drugiej strony rozległo się pukanie.
- Kto tam?!
- Mila, to ja. Wszystko w porządku?
Bezskutecznie usiłowała pohamować łzy.
- Mila… Otwórz!
Rozdygotana wpuściła go do łazienki i padła prosto w jego
ramiona.
- Mila, co się dzieje?
Owinięta w ręcznik przylgnęła do niego całym ciałem,
zanosząc się szlochem. Nie mogła złapać tchu.
- Drzwi wejściowe były otwarte – mówił półgłosem. –
Szukałem was, ciebie i psów. Przepraszam, że wcześniej nie
byłem przy tobie. Wiem, jaki to dzień…
- Nie płaczę przez ciebie – wyznała, odzyskując
równowagę. Po części było to zgodne z prawdą.
Zebrała się w sobie, by się cofnąć, po czym pchnęła drzwi
do łazienki. Buchnął na nich kłąb gorącej pary.
- Jakieś robaki wychodzą z prysznica!
- Robaki? – Ściągnął brwi.
- Wejdź i zobacz. – Drżącymi palcami otarła oczy.
Nie była pewna, co się stało, ale był z nią Sebastian, co
poruszyło ją jeszcze bardziej. Nie zapomniał o rocznicy.
Szukał jej.
Zdecydowanym krokiem wszedł do łazienki. Zaklął, po
czym zakręcił prysznic. Wrócił, wycierając ręce w koszulę.
Znowu miała ochotę go dotknąć.
- Niedobrze. Larwy moskitów…
- Co?! To czerwone, co tak się wije, to larwy? – Otrząsnęła
się. – Poważnie?
Omijając jej łoże, ruszył do wyjścia.
- Ze zbiornika na wodę. Kogoś tu przyślę…
- Gdzie ty byłeś?
Nadal drżała, bo Sebastian znalazł się w jej sypialni.
Zazwyczaj spędzali noce u niego, co zapewne wyjaśniało
larwy komarów w prysznicu, bo przez jakiś czas z niego nie
korzystała.
- Mieliśmy nagły wypadek. – Czule pogładził ją po
policzku. – Wypadłem z domu bez telefonu. Chciałem
zadzwonić…
- Tak się martwiłam. Wymyśliłam mnóstwo powodów,
dlaczego nie przyszedłeś. Nie wolno mówić, że gdzieś się
będzie, a potem się nie pokazać. Nie wolno tak odchodzić.
Właśnie to zrobiła mi Annabel… równo trzy lata temu!
Zdaje się, że w tej chwili zrozumiał wagę swojego błędu.
- Skarbie, przepraszam. – Posadził ją, nadal w ręczniku, na
brzegu łóżka, a ona się w niego wtuliła.
- To moja wina, że Annabel nie żyje – jęknęła. – Sebastian,
to wyłącznie moja wina.
Milczenie. Płakała na jego ramieniu, aż zmoczyła mu
łzami cały przód koszuli, ale on nadal ją przytulał. Musiała to
z siebie wyrzucić. Teraz.
- Rozmawiałyśmy przez telefon, jak prowadziła samochód.
Pytała mnie o jakiegoś faceta, a ja jej radziłam, co ma robić,
a czego nie… Nie wiem, nie pamiętam. Zawsze prowadząc,
rozmawiałyśmy przez telefon. Oczywiście ręce miałyśmy na
kierownicy. Zawsze miałyśmy sobie dużo do opowiedzenia,
nie potrafiłyśmy przestać. Kilka minut wcześniej wyjechała
spod domu. I nagle cisza w telefonie…
Sebastian pocałował ją we włosy.
- Miałam złe przeczucie. Czułam, że stało się coś
niedobrego. Wskoczyłam na rower i znalazłam jej auto.
Zobaczyłam tyle krwi… krwi mojej siostry! Przestałam
myśleć, Sebastian, kompletnie mnie ścięło. Po tych wszystkich
studiach, szkoleniach, doświadczeniach wojennych, kiedy cały
czas ratowałam żołnierzy z płonących konwojów i czołgów…
Ale jak zobaczyłam swoją siostrę, miałam w głowie pustkę.
Próbowałam wydostać ją przez potłuczoną szybę, ale się
spóźniłam. To były krytyczne sekundy…
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Jego łagodne spojrzenie przyprawiało ją o jeszcze większy
ból serca. Ujął jej dłonie.
- Te blizny… – powiódł po nich palcem – nie są
z Afganistanu.
- Poraniłam się, usiłując wydostać ją z wraku. Ale było za
późno. Spóźniłam się.
- Mila, nie jesteś winna jej śmierci. – Odsunął ją na
długość ramienia. – Kto jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć.
Posłuchaj, na pewno nie ja pierwszy ci to powiem, ale i tak to
powtórzę. To nie twoja wina. Musisz się uwolnić od poczucia
winy.
Obsypał pocałunkami jej nos, oczy, wargi, po czym
spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Dlatego nie usunęłaś tych blizn? Uznałaś, że musisz
z nimi żyć, bo zasłużyłaś na takie piętno, tak?
Nie musiała odpowiadać. Gdy wstał, pomyślała, że budzi
w nim odrazę i że zaraz wyjedzie, ale on zdjął z wieszaka na
drzwiach szafy jej długą zieloną suknię.
- Co robisz? – zapytała. – Przepadło nam nurkowanie.
Poza tym już wypuściłam lampion.
- Ubieraj się – rozkazał. – Chodź ze mną.
- Agung, możemy ich odwiedzić?
- Jasne, panie doktorze. Wszyscy mają się dobrze poza…
sam pan wie.
Dochodziła północ, ale Sebastian czuł, że po tym, co
przeszli Ketut i Wayan, nie będą spali. W klinice Blue Ray
panowała cisza. Mila szeroko otworzyła oczy.
Jeszcze jej nie powiedział.
- Czy to…?
- Chodź zobaczyć.
Po tym, co ją spotkało, chciał zrobić jej niespodziankę, aby
zbladł koszmar tej nocy… Pokazać, dlaczego stracił rachubę
czasu i zapomniał o telefonie.
Później zaskoczy ją drugą niespodzianką. Propozycją lotu
do Chicago. Wielokrotnie rozważał wszystkie za i przeciw, by
dojść do wniosku, że nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby tego
nie zrobił. Więc zostawił to na ten wieczór.
Agung poprowadził ich do niewielkiej salki udekorowanej
kolorowymi balonikami.
Razem z Milą stanął przy łóżku.
- Wayan, urodziłaś!
Młoda mama promieniała.
- Witam panią doktor.
- Poznaj małego Jacka. – Sebastian pogładził noworodka
po główce.
Zdążył już pokochać tego maluszka z czupryną czarnych
włosów, pomarszczonymi stópkami i paluszkami oraz
usteczkami, które jemu wydawały się słodkie, mimo że dla
innych mogły wymagać pewnych poprawek.
- Och, Wayan, jaki on śliczny.
- Sebastian bardzo nam dziś pomógł – odezwał się Ketut,
poprawiając poduszkę Wayan. – Zadzwoniłem do niego, jak
skurcze stały się nie do zniesienia, a on wskoczył do
motorówki, żeby nas tu przywieźć.
- Byłem wtedy w klinice i tam został mój telefon – dodał
Sebastian.
- Nie ma sprawy. – Mila dotknęła jego ramienia.
Nakrył jej rękę dłonią. Powinni teraz nurkować na Rafie
Rekinów. Miał jej wręczyć bilet i prezent. Wszystko to
zaplanował na późny wieczór, bo w dalszym ciągu nie chciał
narażać ich na ryzyko, że ktoś im zrobi zdjęcie.
Gdy zwierzył się z tego Jaredowi, brat się roześmiał.
- Braciszku, nie możesz trzymać jej pod kluczem tylko
przez to, co spotkało Klarę.
- Nie trzymam jej pod kluczem. To się nazywa
ostrożność… żeby ją chronić.
- Mówiłeś, że służyła w armii. Naprawdę wierzysz, że
potrzebuje twojej ochrony?
Gadanie, niech mnie mają za paranoika.
Ale to nie oni widzieli emocje na twarzy Klary, gdy
czytała list od rodziców przedszkolaków. Nie oni byli
świadkiem tego, jak jej świat się zawalił. Gdyby coś takiego
przytrafiło się Mili, zwłaszcza teraz, kiedy mu zaufała,
opowiadając o Annabel, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Zdawał sobie sprawę, że w Chicago będą musieli
zachować szczególną ostrożność, jednak uznał, że warto
zaryzykować, by mieć tę kobietę u boku.
- Cieszę się waszym szczęściem – zwróciła się do Wayan
i Ketuta, delikatnie dotykając rączki Jacka.
Maluszek zacisnął piąstkę na jej palcu. Sebastian nie mógł
oderwać od dziecka oczu. Ogarnęło go dziwne uczucie,
mieszanka dumy i zazdrości.
- Chciałeś dołączyć do nas wcześniej? – wyszeptała Mila.
- A może chciał spędzić więcej czasu z ciocią Milą, zanim
opuści MAC? – zażartował Ketut.
- Ciocia Mila… podoba mi się. – Uśmiechnęła się do
Sebastiana. Odsunął spomiędzy nich pęk balonów, przywiany
pędem powietrza od wiatraka pod sufitem.
- Zajęcza warga i rozszczep podniebienia, dokładnie to, co
wykazało USG. – Zauważył, że Mila przygląda się twarzyczce
chłopczyka. – Dwie wady wrodzone.
- Pomożesz mu, jak przyjdzie na to czas – stwierdziła.
- Jasne. Mój zespół zadba o wszystko, czego będzie
potrzebował. – Przerwał kontakt wzrokowy, by przenieść
balony w róg salki.
Wylot do Chicago pokrywał się mniej więcej z datą jej
podróży do Anglii. Wiedział, że tam Mila ma do czego
wracać, choćby do matki, więc prośba, by zechciała poznać
jego rodzinę, była poważną decyzją, która może zaważyć na
ich przyszłości.
Media to jeden problem, ale przyszło mu do głowy, że
jeszcze nie zapytał ją o Chicago z obawy, że odmówi. Obawiał
się, że choćby stanął na głowie, to nie wystarczy, by mógł ją
zatrzymać… że może go rzucić tak jak Klara.
To chyba rzeczywiście mania prześladowcza, pomyślał.
Teraz coś mówiła Wayan. Sprawiała wrażenie
wyczerpanej, ale szczęśliwej.
- Nieważne, ile USG byśmy obejrzeli, nie mogliśmy mieć
pewności, co zobaczymy, jak się urodzi. Od początku
wiedziałam, że będzie śliczny. Pani doktor, nie da się
przygotować na miłość do nienarodzonego dziecka, a kiedy się
urodzi, to uczucie się nasila jeszcze bardziej.
- Nawet nie próbuję sobie tego wyobrazić – przyznała.
- Na takie uczucie czeka się całe życie.
Sebastianowi nie umknął wyraz zachwytu na jej twarzy.
Był tam też cień smutku?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Otwórz. – Podał jej spore podłużne pudło, które
wyciągnął zza kanapy.
- Teraz dajesz mi prezent? – Uwolniła się od szalejącej
z radości Stormy. – Co to jest?
- Otwórz!
Zaciekawiona rozwiązała czerwoną kokardę, odwinęła
złoty papier, po czym rzuciła je na podłogę. Stormy i Bruno
natychmiast skorzystali z okazji.
- Suknia! Ta z żurnala u krawca na Bali?
Czuła się zaskoczona, a zarazem zażenowana, bo kreacja
musiała kosztować majątek. Ale przypomniała sobie, że
Sebastian jest bogaty. Nietrudno było o tym zapomnieć,
zwłaszcza że nigdy się nie wywyższał.
- Poleciłem Anyi, żeby ją zapakowała i wyekspediowała
do ciebie. – Pomógł jej wstać z kanapy i zdjąć sarong, a potem
włożyć suknię.
Gdy chwycił ją za nadgarstek w miejscu, gdzie zwiewna
tkanina zakrywała blizny, by ją pocałować, poczuła nagły
przypływ adrenaliny.
- Ślicznie ci w niej. – Pocałował ją.
Zapamiętał, że lubi długie rękawy. Odwzajemniając
pocałunek, nadal była skrępowana wcześniejszym
załamaniem. Dochodziła druga w nocy, a ona dotąd miała
zaczerwienione oczy. Dzięki Bogu Wayan i Ketut
powstrzymali się od komentarza. To był bardzo trudny dzień
dla wszystkich…
- Dziękuję – westchnęła, zarzucając mu ręce na szyję. –
Jest piękna.
- Chcę, żebyś wystąpiła w niej w Chicago.
Serce jej zamarło, gdy sięgnął po broszurę leżącą na
stoliku. Tę, którą wcześniej oglądała.
- Chcesz, żebym poznała twoich bliskich?
- Proszę cię, żebyś mi towarzyszyła na niewątpliwie
bardzo wypasionej imprezie z okazji siedemdziesiątych
urodzin pewnej kobiety. Mój brat i jego żona Laura są
mistrzami organizacji eleganckich przyjęć. Zaprosili cały klub
badmintonowy.
- Doceniam, ale to chyba nie jest dobry pomysł, nie
sądzisz?
Była o tym przekonana. Jak miałaby wraz z nim znaleźć
się w jego domu rodzinnym, skoro są tak fundamentalnie inni?
Widziała, jak patrzył na maleńkiego Jacka. Pragnął własnej
rodziny, na Gili Indah. Jeżeli poleci z nim do Chicago,
pokocha go mocniej, a rozstanie będzie jeszcze bardziej
bolesne.
- To tylko kilka dni w Chicago. Do Denpasar polecimy
helikopterem, a stamtąd prywatnym odrzutowcem. Na jego
pokładzie będziemy mieli sypialnię. – Pocałował ją namiętnie,
a ją aż przeszył dreszcz. – Tylko pomyśl, jak będzie fajnie…
Szeleszcząc suknią, podeszła do drzwi do ogrodu.
- Nie wiem, czy na tym etapie powinnam poznawać twoją
rodzinę. Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna za zaproszenie,
ale…
- Ale co? Mila, wiem, że musisz wracać do mamy, ale
chyba możesz to zrobić po tej imprezie, a potem wrócić na
Gili Indah?
- Przedłużyć kontrakt?
- Jeżeli zechcesz…
Dla niego to takie proste…
Siedział na kanapie z broszurą i biletami w ręce. Noc była
cicha i spokojna, słychać było jedynie odgłos psich igraszek,
bo Stormy ciągle walczyła o wstążkę.
Zacisnął zęby, bo nie cieszyła się tak jak on, ale nie
wiedziała, co powiedzieć. Była rozdarta.
- Chcę, żebyś dzieliła ze mną życie – odezwał się
z powagą. – Mila, sprawdzamy się razem.
- Nawet nie będziesz za dnia się ze mną pokazywał!
Zmarszczył brwi.
- Nie zabierałbym cię do rodzinnego domu, gdybym
wątpił, czy poradzisz sobie z tym, co może się tam wydarzyć.
Jared nie zaprosi mediów, więc nikt nie będzie robił nam zdjęć
bez pozwolenia…
- Nie potrafię tak żyć i ty też nie. Nie obawiam się tego, co
ludzie o mnie pomyślą albo powiedzą, ale nie o to chodzi.
Sebastian, nie mogę ci dać tego, czego pragniesz… nie na
długą metę.
- O czym ty mówisz?
- O rodzinie. Pamiętam, jak patrzyłeś na malucha Wayan,
jaką masz minę, jak rozmawiasz z Charliem. Wiem, że tego
chcesz.
Milczał, a ona czuła, że się czerwieni, bo już wcześniej
wyjawiła, że odrzuca możliwość posiadania z nim dzieci.
- Skomplikowana sprawa. – Stanął za nią, by ją objąć. –
Teraz nie proszę cię o nic więcej jak tylko o towarzystwo. –
Obsypał pocałunkami jej szyję. – O trochę czasu poza tą
wyspą, żebyśmy mogli zastanowić się co dalej. Co pani na to,
doktor Ricci? Chyba nie skażesz mnie na towarzystwo klubu
badmintonowego?
Rachel wpadła do recepcji z takim impetem, że Mila
pomyślała, że za chwilę wkroczą ratownicy z pacjentem
w ciężkim stanie.
- Gdzie jest doktor Becker? – zapytała.
Była czerwona jak burak, jakby biegła mimo upału.
- Ma konsultacje na Bali – wyjaśniła Mila, gasząc
komputer, by Rachel nie zobaczyła, że w internecie czyta
informacje o rodzinie Beckerów oraz o programie
obchodów. – Będzie jutro. Co się stało?
- To! – Rachel wyjęła różowego iPada z różowej torby
plażowej. – Chociaż to po francusku, to i tak wiadomo, co to
jest – mówiła rozgorączkowana. – Fantastyczne! Wiadomo, że
doktor Becker nie lubi zdjęć, zwłaszcza was razem…
Mila milczała.
- Ale to chyba co innego. Bo to dziecko!
Mila ze ściągniętymi brwiami wyciągnęła rękę po iPada.
O co jej chodzi?! Po francusku? Jakie dziecko?
Chociaż starała się to ukryć, zrobiło się jej niedobrze.
Przez ten płyn do mycia podłóg? Czy jajka na śniadanie?
Skupiła się na tablecie.
Weszła Fatema.
- Co oglądasz? – Zajrzała jej przez ramię.
- Nie wiem. – Dotknęła brzucha. – To po francusku.
Rachel wyjęła jej iPada z ręki.
- To znaczy: „Przełomowa operacja uratowała mi twarz!”.
To ta mała, jak jej było? Françoise Marchand? Zaatakował ją
pies, a doktorzy Becker i Ricci swoją nową metodą laserową
sprawili, że nie ma dużych blizn. To ona to napisała, a ma
tylko osiem lat! Jej historię opisano w jakiejś gazecie. Pewnie
dlatego, że taka mała. Takie dzieciaki zawsze stają się sławne.
Szkoda, że nie mam znowu ośmiu lat. Inaczej bym
pokierowała swoim życiem.
Ale Mila nie słuchała jej szczebiotu. Opadła na krzesło
akurat w chwili, gdy do recepcji weszła jej kolejna pacjentka.
Amita
Ahluwalia,
piękna
hinduska
modelka
w purpurowym sarongu, przykucnęła przed nią.
- Co pani jest? Jest pani bardzo blada.
- W porządku, proszę się nie martwić – wykrztusiła,
hamując odruch wymiotny.
Zawstydzające.
- Pokazałam jej pewną informację prasową – wyjaśniła
Rachel. – Każdy by się wzruszył. Ośmioletnie dziecko opisało,
jak ugryzł je pies i jak uratowała je nowa rewolucyjna metoda.
To wspaniałe świadectwo tego, co robi na Gili Indah doktor
Becker. Będziemy mieli więcej klientów, bo kto się oprze
dziecku z taką historią? Pani doktor, niedobrze pani?
Wszystkie spojrzały na nią.
- Przepraszam – mruknęła, zrywając się z krzesła.
Nie mogła zwymiotować na oczach pacjentki, a łazienka
znajdowała się w drugim końcu korytarza.
Usłyszała jeszcze, jak Amita woła, by zażyła węgiel.
Biegnąc, walczyła ze wstydem i mdłościami. Niemal
przewróciła wazon z kwiatami.
- Pani doktor! – Rachel ją dogoniła. – Przepraszam, jeżeli
sprawiłam pani przykrość, ale ten artykuł jest pozytywny!
Myślę, że doktorowi Beckerowi się spodoba. Nie ma tam pani
zdjęć i nie znalazła się pani w takiej sytuacji jak jego była…
- Rachel, w ogóle mnie to nie obchodzi.
Dlaczego wszyscy uważają, że powinna się tym
przejmować? Są ważniejsze sprawy, na przykład to, że
zwymiotuje w pracy.
Wpadła do toalety. Starała się wymiotować jak najciszej,
ale chyba nieskutecznie.
- Pani doktor? – niepokoiła się Rachel.
Mila zamknęła się w kabinie.
- Rachel, proszę, nic mi nie jest. Poradzę sobie. Wróć do
pani Ahluwalia i przeproś ją w moim imieniu.
Rękawem białego kitla otarła pot z twarzy, opierając się
o chłodną ściankę kabiny. Ostre światło przyprawiało ją o ból
głowy. Za drzwiami zastukały obcasy Rachel.
- Zdarzyło się to pani po raz pierwszy?
Tak, po raz pierwszy ma torsje, ale mdłości od kilku dni.
- Ja… Nic mi nie jest – wykrztusiła.
- Pani doktor, niech pani idzie do domu i się położy.
Załatwimy zastępstwo.
- Dziękuję.
- Powie pani o tym doktorowi Beckerowi?
- O tym artykule?
- Nie, o mdłościach.
Oblał ją zimny pot.
- Rachel, nie ma powodu mu o tym mówić. Jak
powiedziałam, nic mi nie jest.
Rachel bez słowa wyszła z toalety, ale Mila była pewna, że
jej mózg pracuje. Ich romans przestał być tajemnicą. Jeżeli to
nie płyn do mycia podłóg ani jajka… Wolała nie myśleć
o przyczynie mdłości.
- Mila, dzięki, że na to przystałaś.
Wayan podała jej Jacka. Uosobienie słodyczy
w niebieskim pajacyku. Moment później przewiesiła jej przez
ramię torbę wypchaną pieluchami, zabawkami i butelkami
z mlekiem. Mało się pod nią nie ugięła, stojąc na ganku domu
Sebastiana.
- Na pewno nie masz nic przeciwko temu?
- Wayan, już ci mówiłam, że lubię opiekować się
maluchami.
Nigdy w życiu tego nie robiła. Po prostu usłyszała, jak
Ketut pytał Sebastiana, czy zna kogoś, kto mógłby zająć się
dzieckiem, więc uznała to za szansę zrobienia czegoś dla nich
pod nieobecność Sebastiana. Miała też nadzieję, że czas
spędzony z niemowlęciem pomoże się jej zrelaksować i sporo
przemyśleć.
Zerknęła na papierową torebkę na stole, czując suchość
w gardle. Czeka ją zrobienie jeszcze czegoś…
- Idźcie już i dobrze się bawcie – zwróciła się ze
sztucznym uśmiechem do Wayan, która pocałowała synka na
pożegnanie.
Stormy i Bruno jako pierwsi wepchnęli się do domu.
Z małym Jackiem na ręce zrobiła sobie herbatę. Z pewnym
trudem, ale nie ma czym się przejmować.
Torebka na stole zdawała się ją przywoływać.
„Zrób ten test! Na pewno będzie negatywny! Zrób to dla
własnego spokoju!”.
Później. Może nawet jutro. Teraz zajmie się w internecie
klanem Beckerów albo i obejrzy odcinek „Faces of Chicago”,
żeby zorientować się, o co tyle szumu.
Wszystko, byle nie robić testu.
Jack spał na kanapie obok niej, więc na tablecie Sebastiana
przeczytała artykuł Françoise. Dziewczynka nie mogła się
nachwalić centrum MAC oraz pobytu na Gili Indah. Dodała
też, że jest bardzo z siebie dumna, bo była taka dzielna jak
doktor Mila Ricci.
Mila też poczuła dumę i miała nadzieję, że Sebastian
zareaguje podobnie. Ten artykuł w niczym nie przypominał
tego, co publikują takie hieny dziennikarskie jak Hugo
O’Shea. Zwracał uwagę głównie na pozytywny wpływ działań
Sebastiana i jego nowatorskie metody leczenia.
Donośny jazgot telefonu obudził Jacka. Maluch czknął, po
czym rozdarł się pod niebiosa. Pierwszy raz słyszała tak
donośny płacz niemowlęcia. Wzięła go na kolana.
- Już, maleńki… już jest dobrze. Przepraszam.
Śmiertelnie przerażona sięgnęła po telefon, by odrzucić
połączenie. W tej samej chwili na oparciu kanapy przysiadł
żółty motyl. Sebastian. Oddzwoni do niego później, bo nie
może rozmawiać, gdy Jack tak rozpacza.
Gdy kołysała Jacka i przemawiała do niego, zatliło się
w niej coś matczynego. Była nawet skłonna coś mu zaśpiewać,
żeby go ukoić.
Czego potrzebują takie maluchy? Nie miała pojęcia, ale
pachniał ślicznie. Wszystkie małe dzieci tak pachną? Gdy
przestał płakać, nie mogła przestać wpatrywać się w jego
oczka. Na Gili Indah będzie mu się żyło jak w raju. Dzień
w dzień będzie się cieszył oceanem, nurkował z ojcem
chrzestnym, Sebastianem. Bycie świadkiem, jak taka istota się
rozwija, świadomość, że miało się wpływa na jego decyzje,
musi być niewyobrażalnym przywilejem.
Znowu ogarnął ją dobrze znany strach, mimo że Jack już
zasnął w jej objęciach. Przyjemne to, ale przypomniała sobie,
że nie nadaje się na matkę. Matką byłaby koszmarną.
Wszystkie
jej
koleżanki
w
Anglii
marzyły
o macierzyństwie, jej mama byłaby zachwycona,
a Sebastian… Oni wszyscy pragną dzieci, a ona nie.
Powinna oddzwonić do Sebastiana.
Wszystko, byle nie test.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Sebastian siedział między dwoma inwestorami, ponieważ
panowie zapragnęli bliżej poznać jego plany związane
z kompleksem willowym w dolinie. Kelner właśnie podawał
spaghetti z owocami morza.
- Doktor Ricci? – zapytał, by ukrócić wibrowanie
w kieszeni. – Proszę krótko… Jestem w restauracji. Wszystko
w porządku?
Jego sąsiad znad talerza zerknął na jego ekran, bo pojawiła
się tam twarz Mili.
- To jest ta sama doktor Ricci, o której pisała ta mała
Francuzka? Proszę, proszę, w realu jeszcze bardziej
sympatyczna. Czyje to dziecko?
- Jakie dziecko? – Sebastian dopiero teraz obok Mili
zauważył Jacka okrytego szarym kocykiem. Na oparciu
kanapy leżała jego koszulka z nadrukiem „Chicago” tak, jak ją
zostawił przed wyjazdem.
- Zostałaś babysitterką? – zdziwił się.
Inwestorzy wpatrywali się w rozszczepioną wargę Jacka.
- To mój chrześniak – wyjaśnił Sebastian lekko zmieszany.
Nie należy mieszać spraw zawodowych z prywatnymi…
- Co mu jest? – zainteresował się jeden z panów.
- Rozszczep wargi i podniebienia. Za dwa miesiące to
zoperuję…
- Jack jest bardzo grzeczny – wtrąciła Mila. – Jakby
wiedział, że doktor Becker mu pomoże. Jesteś bardzo dzielny,
prawda, króliczku?
Wszyscy trzej wpatrywali się, jak Mila przytula Jacka.
Sebastian osłupiał, a inwestorzy przez chwilę nawet wyglądali
na wzruszonych. Otrząsnąwszy się, Sebastian poczuł, że jest
dumny z Mili i Jacka.
- Odnoszę wrażenie, że jest pan w bliskich stosunkach ze
swoim personelem i pacjentami. Często zaprasza ich pan do
siebie?
- Absolutnie nie. – Odkaszlnął. – Ale na Gili Indah
wygląda to inaczej. Przepraszam na chwilę…
Przeciskając się w oparach parmezanu między stolikami,
wyszedł na zewnątrz, gdzie powietrze było parne i lepkie jak
to na Bali, a nie we Włoszech.
- Mila, przepraszam… Dzwoniłem powiedzieć, że wrócę
jutro, ale muszę spędzić jeszcze jeden wieczór z inwestorami,
bo dopiero rano mogę pokazać im początkową stację kolejki.
- Domyślam się, że twoi inwestorzy czytali artykuł
Françoise.
Przyznał, że został zmuszony do jego przeczytania.
Zasadniczo nie miał zastrzeżeń, chociaż wkurzyło go, że
wydrukowano go bez jego zgody.
- Nie każda prasa to zła prasa – przypomniała mu Mila. –
Nie możesz mieć za złe ludziom, którymi kierują dobre
intencje.
Robisz
wielką
robotę,
zasługujesz
na
rozpoznawalność.
- Dziękuję – odparł bez ironii. – To jest bardzo seksy, jak
przywołujesz mnie do porządku.
Opowiedział jej o wielkim zainteresowaniu inwestorów
z Dżakarty jego projektem. Podobało im się jego otoczenie,
kolejka i wille. Dostrzegli w nim ogromny potencjał.
- Wołałbym, żeby Jared też się włączył – dodał
półgłosem. – Miał kilka świetnych pomysłów. Ale nie mam
wyboru, teraz muszę iść na całość. Wielu ludzi nie stać na
MAC, trzeba działać w dwóch lokalizacjach. Im prędzej
ruszymy z robotą, tym lepiej.
- Ty kochasz dodawać sobie pracy – zażartowała.
Uśmiechnął się.
- Tym żyję.
Przez okno zobaczył, jak jego inwestorzy wznoszą toast.
Zapewne sobie gratulowali, mimo że jeszcze niczego nie
podpisali. To dobry znak. Musi Mili za to podziękować.
Spodobała się Françoise. Z wzajemnością.
- Wszystko inne też w porządku? – upewniał się. – Muszę
do nich wracać.
Przez moment się wahała. Już otworzyła usta, ale zmieniła
zdanie.
- Wszystko może poczekać.
- Na pewno?
- Na pewno.
Popatrzył na nich jeszcze raz. Może w przyszłości
wybierze psa, ale z niemowlęciem na rękach jest jeszcze
bardziej pociągająca.
Błękit niebieskiej kreski ciemniał z każdą sekundą.
Dygotała na całym ciele, w głowie się jej kręciło. Za oknem
cykady dawały nocny koncert.
Jak to możliwe? To nieprawda. Przez cały czas bierze
pigułkę. O tej samej porze. Powtórzy test.
Z ciężkim sercem wracała z toalety do śpiącego Jacka. To
bardzo wymowne, że pilnując dziecko, dowiedziała się, że jest
w ciąży.
Przed oczami stanęła jej Annabel. W rocznicę wypadku
prosiła ją o znak. Może to jest to. Że jej przebaczyła i zachęca
ją, by zdecydowała się założyć rodzinę. Dziwniejsze rzeczy
się zdarzają, czyż nie?
Przegarnęła włosy palcami. Jest beznadziejna. To nie jest
żaden znak z tamtej strony, to tylko i wyłącznie jej wina.
Prawdopodobnie któregoś dnia nie wzięła pigułki albo wzięła
ją za późno.
Kochasz go. To ci dobrze zrobi.
Ten głos rozległ się w jej głowie. Ale jednocześnie
dobiegał skądinąd. Odwróciła się, by spojrzeć na Jacka. Miał
otwarte oczy i wpatrywał się w sufit.
Wsunęła mu do rączki palec, ale nie oderwał wzroku od
sufitu, jakby zobaczył coś, czego tam nie było.
- Człowieczku, co robisz? – wyszeptała, usiłując nie
poddać się nastrojowi grozy.
Łzy nabiegły jej do oczu. Nie porozmawia z Annabel. Nie
ma jej w tym pokoju. Annabel odeszła, a za sprawą Sebastiana
czuje, że może odpuścić, wybaczyć sobie, że nie ratowała
siostry, kiedy jeszcze był na to czas.
Odkąd zaczęła sypiać w łóżku Sebastiana, Annabel
przestała jej się śnić, ale stale o niej myślała. Annabel jest jej
częścią.
- Śmiałyśmy się, że razem urodzimy dzieci – powiedziała.
Chyba może z nią porozmawiać… tak na wszelki wypadek? –
Ale w planach nigdy nie było nieplanowanej ciąży, zwłaszcza
jako owocu romansu z lekarzem, byłym celebrytą. Annabel,
gdybyś tu była, to byś zmyła mi głowę.
Kochasz go. To ci dobrze zrobi.
Usłyszała to po raz drugi, wyraźnie i głośno.
Zirytowana na siebie potrząsnęła głową.
- Dobra dziewczynka – powiedziała do Stormy, która
zainteresowała się stópką Jacka.
Co robić?
Musi zdobyć nowy test, co nie jest takie łatwe. Gdyby
ktokolwiek powziął podejrzenie, że jest w ciąży, wiedziałby
od razu, że ojcem jest Sebastian. Poza tym jak by to
wyglądało – zjawia się jako jego podwładna, a opuszcza Gili
Indah w ciąży? Co więcej, Sebastian unika rozgłosu, a taki
smaczny kąsek ściągnąłby na niego uwagę całego świata. Jak
by zareagował, gdyby mu o tym powiedziała, jeżeli drugi test
też będzie pozytywny? Zechce mieć z nią dziecko? Jeżeli tak,
to co… gdyby coś mu się stało?
Tego wszystkiego bała się najbardziej, to ją przerażało.
- Annabel, pomóż mi – poprosiła. – Sama nie dam rady.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Dwa tygodnie później
- Gdzie jest ta przemiła pani chirurg, która była tu podczas
pierwszej konsultacji?
Pięćdziesięciosześcioletnia pacjentka z Anglii wyraźnie
była zdenerwowana nieobecnością Mili podczas zabiegu
korekty powiek.
- Rano musiała niespodziewanie wyjść – wyjaśnił
Sebastian, kładąc płytę na zabytkowy gramofon.
Gdy muzyka Beethovena wypełniła salę, myślał o Mili.
Oby nic jej się nie stało.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego.
W oczach pacjentki i Fatemy wyczytał szczere
zatroskanie. Najwyraźniej Mila przypadła pacjentce do serca,
podobnie jak małej Françoise.
- Doktor Ricci dodawała mi otuchy – wyznała kobieta,
biorąc Fatemę pod rękę. – Powiedziała, że wcale tego nie
potrzebuję, że zmarszczki wokół oczu są świadectwem chwil,
kiedy się uśmiechaliśmy i że im więcej się uśmiechamy, tym
piękniejsi wydajemy się innym. To ładnie z jej strony, prawda?
Bo mogła namawiać mnie na więcej zabiegów.
- To nie jest polityka naszej placówki – odparł Sebastian,
uśmiechając się pod nosem.
Wyglądało na to, że Mila zrobiła większe wrażenie, niż
myślał. Odkąd przybyła do kliniki, nasłuchał się sporo
podobnych wyznań: „Mila jest wspaniała”, „Mila jest taka
opiekuńcza”, „Mila to świetna wizytówka MAC…”.
Szkoda, że wyszła dzisiaj wcześniej, mówiąc, że źle się
czuje. Zdążył się już oswoić z plotkami na ich temat, nie
przejmował się nimi, pod warunkiem że ich zdjęcia nie
wpadały do internetu. Nadal się pienił na wspomnienie
rozstania z Klarą, a mając w perspektywie obecność Mili na
urodzinach matki, obawiał się, że ktoś skieruje obiektyw tam,
gdzie go nie chciano, i wynikną z tego kłopoty.
Modlił się w duchu, aby wszystko poszło gładko. Zdawała
sobie sprawę, że zależy mu, by z różnych powodów została na
Gili Indah, ale ustalili, że na razie jakiś czas z dala od wyspy
będzie najlepszym rozwiązaniem przed podjęciem decyzji.
Słusznie. Przecież zjawiła się w MAC jako pracownik
tymczasowy. Żadne z nich tego nie zakładało, a plotkarstwo
kwitło na Gili Indah na podobną skalę jak w Chicago, z tym że
na wyspie było więcej piasku niż paparazzi.
Fatema podeszła do niego, gdy mył się przed zabiegiem.
- Mila ciągle źle się czuje? – zapytała.
- Doktor Ricci? Najwyraźniej. Pewnie zjadła coś
nieświeżego.
- Tak jak wcześniej? Powinna uważać, co je.
- Jak to wcześniej? O czym ty mówisz? – Podał jej butelkę
z płynem odkażającym.
Fatema odwróciła się plecami do pacjentki.
- Dwa tygodnie temu też źle się poczuła – powiedziała,
zniżywszy głos. – Byłeś wtedy na Bali. Nie mówiła ci?
- Dlaczego miałaby mi o tym mówić?
Fatema wymownie uniosła brwi.
- Doktorze, przecież wszyscy wiedzą dlaczego.
- Okej, ale nie, nie mówiła.
Ta informacja nie pozwalała mu się skoncentrować na
zadaniu, a powinien, zamiast zastanawiać się, czy dziwne
nastroje Mili i niezapowiedziany urlop zdrowotny to coś,
czym powinien się przejmować. Czuła się źle już wcześniej
i nic mu nie powiedziała?
Fatema wyjaśniała pacjentce, na czym polega zabieg.
- Podsumowując, doktor Ricci na pewno już mówiła, że
przed zabiegiem nie wolno zażywać środków rozrzedzających
krew.
- Tak, pani doktor wszystko mi wyjaśniła.
- Łącznie ze środkami przeciwbólowymi, aspiryną
i ibuprofenem. Mam nadzieję, że niczego takiego pani nie
brała, a teraz jest pani tylko po lekkim śniadaniu.
- Doktor Rocci powiedziała, żebym nie jadła śniadania,
a po północy nie piła alkoholu. – Westchnęła. –
Zrezygnowałam z mojej margarity. Wielka szkoda, bo
serwowano dwie za cenę jednej.
- Odbije to pani sobie później – wtrącił Sebastian.
- Powiedziała też, żebym przyszła bez makijażu, stąd ta
poczwara przed wami. – Wskazała na swoją postarzałą cerę,
ale Sebastian oddał temat Fatemie.
Nie mógł przestać myśleć o sytuacji wcześniej tego
samego tygodnia, kiedy zabrał ją na łódź dla nurków.
Popłynęła z nimi, ale nurkować nie chciała.
- Nie chcesz zejść? Żartowałem, że tu są rekiny. Za to są
płaszczki, a to coś całkiem innego!
- Wolę posiedzieć na słońcu – odparła.
Nurkował z resztą grupy, bez niej, ale nie potrafił się
wyciszyć. Ostatnio Mila była jakaś wycofana. Jak po tym
pierwszym pocałunku, kiedy się odsunęła, podejrzewając, że
romansował z Annabel. Tego wieczoru też była umówiona na
nurkowanie z grupą, ale zrezygnowała. Nie dopytywał
dlaczego, bo widział, że nie jest w formie.
Niewykluczone, że denerwuje się z powodu wizyty u jego
rodziców. Mieli wyruszyć następnego dnia, więc potrafił to
zrozumieć, zwłaszcza że jego najbliżsi nie należeli do
najłatwiejszych.
A może obawiała się tego, co ją czeka po zakończeniu
kontraktu. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Postanowił jej
nie namawiać ani nie wywierać presji, mimo że robiło mu się
ciężko na sercu na myśl, że Mili może nie być na Gili Indah.
W połowie nocy zerwała się na równe nogi. Przysiadła na
brzegu łóżka i chwyciła leżącą obok poduszkę, by przytulić
rozpalony policzek do chłodnej powłoczki. Dzięki Bogu obok
nie było Sebastiana, chociaż w tej chwili przydałyby się jego
pocieszycielskie ramiona.
Śniło się jej, że jedzie samochodem, a na kolanach trzyma
niemowlę. Nie mieli pasów, a musiała uciekać, bo w bazie
było niebezpiecznie. Jechali w konwoju jadącym pod osłoną
nocy drogami nieistniejącymi w realu, żeby nie natknąć się na
buntowników.
Jej auto zostało ostrzelane od tyłu z kałasznikowów przez
afgańskich żołnierzy. Pociski przeszywały dach i szybę,
a kiedy zawołała, by oszczędzili dziecko, jego już nie było.
Zniknęło.
Była rozpalona, wstrząsały nią dreszcze.
Udało jej się dotrzeć do łazienki. Obmyła twarz chłodną
wodą. Dzięki Bogu ktoś usunął larwy ze zbiornika, ale teraz
coś innego wierciło się w jej ciele: druga próba ciążowa
również wypadła pozytywnie, ze zdwojoną siłą wywołując
nowe koszmary senne.
Z niepokojem spoglądała do lustra. Czy wiedząc, co przed
nim ukrywa, Sebastian by ją podtrzymywał na duchu?
Upłynęło sporo dni, nim zdecydowała się powtórzyć test,
a jeszcze nie wyznała Sebastianowi, że jest w ciąży.
Nikomu się z tego nie zwierzyła.
Różnica czasu w pewnym sensie może okazać się
zbawieniem. Dobrze będzie porozmawiać z mamą
mieszkającą w Anglii. Chyba mamie może powiedzieć?
Nie, nie może, na pewno nie przez telefon.
Ilekroć myślała o matce, ciąża stawała się coraz bardziej
realna. A im bardziej realne stawało się to dziecko, tym
trudniej byłoby je stracić. Straci je na pewno, bo nie nadaje się
na matkę. Nie potrafi się nim zająć jak należy. Po prostu… nie
potrafi
Włożyła T-shirt oraz szorty i klapki, po czym wyszła
z pokoju. Dochodziła piąta rano. Szła obronnym gestem
osłaniając brzuch, rozglądając się za psami, które mogłyby ją
zaatakować, ale gdy zorientowała się, że to robi, opuściła ręce.
Chroni dziecko, nawet nie mając pewności, czy może je
zatrzymać.
Nie nurkowała, chociaż miała na to ochotę. Wieczorem
Sebastian znowu nurkował. Widziała, że się o nią niepokoi.
Powiedziała mu, że rano wyśle mu wiadomość. Zyskała na
czasie, ale sprowadziło to na nią koszmary.
Nie wiedziała, jak Sebastian zareaguje, ale musiała mu
powiedzieć. Ten sekret ją zabijał.
O tej porze tylko ogrodnik grabił na ścieżkach liście. Przed
furtką Sebastiana się wyprostowała. Kolana miała jak z waty.
Psy, jak zwykle, powitały ją entuzjastycznie.
- Cześć, chłopaki. Oj, jak dobrze znowu was zobaczyć.
Walizka Sebastiana, spakowana połowicznie przed
wyprawą do Chicago, stała na ganku, bo za sprawą Stormy
oblał ją mlekiem, więc musiała wyschnąć. Na jej widok
poczuła się jeszcze gorzej. Zwlekała tak długo, że chociaż
mieli wylecieć tego samego wieczoru, jeszcze go nie
poinformowała.
Co się z nią dzieje? Zazwyczaj nie ma problemów
z wyjaśnieniem, co jest grane. To fakt, że ta zaleta definiowała
całą jej karierę. Jaka to różnica? Po prostu mówi się i po
krzyku. Tak było, kiedy opowiedziała mu o wypadku,
w którym zginęła Annabel.
Ale to takie trudne.
Może mu powie, jak opuszczą wyspę, jak będą mieli
więcej przestrzeni oraz czasu, by szczerze porozmawiać.
Przecież tak będzie, bo Sebastian chce, żeby po Chicago
wróciła z nim na Gili Indah. O niczym więcej nie napomknął.
Ale nie oczekiwał nieplanowanego dziecka!
Już na ganku zorientowała się, że nie ma go w domu.
Czyli jakaś nagła sytuacja.
Była szósta rano.
- Wyjdzie z tego? – W oczach Pedra czaił się strach.
Dwudziestoośmiolatek z Brazylii miał paznokcie poobgryzane
prawie do krwi. Całą noc przesiedział w sali z komorą
dekompresyjną. Nawet nie zdjął skafandra. Sebastian na
skafander zarzucił biały fartuch.
- Nasz zespół będzie przy niej czuwał, ale na razie
zrobiliśmy wszystko, co było możliwe – oznajmił Sebastian.
Zajrzał przez wizjer do komory, do Rose, dziewczyny Pedra. –
Więcej się dowiemy, gdy przyjdą wyniki badań.
Ledwie trzymał się na nogach, ale uznał za swój
obowiązek zostać z Pedrem, tym bardziej że z nimi nurkował.
Dobrze, że Mila do nich nie dołączyła, bo nie wszystko poszło
zgodnie z planem.
Na głębokości piętnastu metrów Rose wpadła w panikę.
Do tej pory nie było wiadomo dlaczego. Wynurzyła się za
szybko, bez dekompresji, nie zatrzymując się na głębokości
pięciu metrów. Zawsze tak robili…
- Sebastian…
Na dźwięk jej głosu obaj mężczyźni drgnęli. Mila
sprawiała wrażenie tak samo otumanionej jak on. Przez
moment miał ochotę ją objąć, ale się powstrzymał.
- Witam, pani doktor.
- Możemy wyjść na zewnątrz?
Wyprowadził ją na korytarz. Agung i rezydent wymienili
się spojrzeniami.
- Nie spałeś… – zauważyła półgłosem.
- Ta dziewczyna leży w komorze, odkąd ją tu
przetransportowano.
- Odkąd nurkowaliście?! – przeraziła się.
Przytaknął, spoglądając na jej różowe paznokcie i nogi
w klapkach.
- Śmigłowcem z Lombok, bo na łodzi by nie przeżyła.
Choroba dekompresyjna.
Zauważył, że Mila jest bardzo blada. Z dłonią przy ustach
patrzyła na sprzątacza, który mył podłogę w drugim końcu
holu.
- Znowu ci niedobrze?
- Nie. To okropne… A jak ty się czujesz?
Dopiero teraz uznał, że nie najlepiej. Coś takiego zdarzało
się wyjątkowo rzadko.
- Nie byłem jej partnerem, był z nią jej chłopak Pedro. Ale
wszyscy byliśmy blisko, cała szóstka. Szczęście, że gdy się
wynurzyła, mogliśmy szybko zareagować.
- Przykro mi, że tak się stało. – Przyglądała mu się
bacznie, jakby sprawdzając, czy się nie załamie. Już dawno
żadna kobieta nie patrzyła na niego z takim zatroskaniem. –
Musisz być potwornie zmęczony. Porozmawiamy później.
Wracaj do tego chłopaka. – Odwróciła się, ale ją zatrzymał.
- Zaczekaj, o czym chciałaś rozmawiać o świcie?
Stanęła bokiem do niego.
- Mila…?
- Doktorze Becker. – Doktor Raya, ginekolog, wyszedł
z pokoju obok. – Mam wyniki Rose, a ty masz chwilę?
Sebastian zerknął na Milę.
- Możesz powiedzieć nam obojgu – rzucił, idąc za Rayą do
jego gabinetu.
Wstawał dzień, za oknem szumiał ocean, ale to go nie
uspokoiło. Przeczuwał, że stało się coś złego.
Raya odetchnął.
- Moi drodzy… Testy wykazały, że wasza pacjentka była
w ciąży. Nie wiem, czy o tym wiedziała.
Sebastian ponuro pokręcił głową.
W tym samym czasie Mila podeszła do otwartego okna.
Nie tego się spodziewał.
- Pedro chyba też nie. Biedny facet.
- Biedna Rose… – wykrztusiła Mila kilka metrów dalej.
- Czwarty, piąty tydzień, ale boję się, że dekompresja…
- Nie ma szansy. – Sebastian cisnął kubek po kawie do
kosza pod biurkiem. – Co za cholerna noc. – Wsunął dłonie do
kieszeni fartucha. – Trzeba uprzedzić Pedra, żeby był
przygotowany, kiedy Rose się obudzi. Może potrzebować
jeszcze kilku sesji w komorze, więc Pedro będzie musiał
zdecydować, kiedy jej to przekazać.
Mila znowu przyłożyła dłoń do ust, ale zanim Sebastian
albo doktor Raya zdążyli zareagować, wybiegła z pokoju.
Wyszedł za nią. W połowie korytarza zwymiotowała do
wiadra sprzątacza.
Zawstydzona wolałaby zapaść się pod ziemię. Znowu ten
zapach. Gdyby nie on, być może nie miałaby torsji.
- Wracaj do Pedra – wykrztusiła.
Wyprowadził ją na zewnątrz.
- Nurkowałeś z nim, od ciebie powinien to usłyszeć.
- Wiem – mruknął ponuro.
Przysiadła na murku. Z każdą chwilą robiło się jaśniej,
więc tym bardziej czuła się obnażona, zwłaszcza że stał teraz
przed nią z ramionami splecionymi na piersi.
- Powiesz, co się dzieje?
To najgorsza pora na wyznanie, że jest w ciąży. Nękało ją
poczucie winy. Dlaczego ona może być w ciąży, kiedy
Rose…?
- Mila, wiem od Fatemy, że jak byłem na Bali, to też
wymiotowałaś. Teraz znowu?
Przykucnął przed nią, nadal w skafandrze i białym kitlu.
Nie spał całą noc, a teraz stara się nią zaopiekować.
To ją przerastało. Najgorsze jednak było to, że czuła się
jak w potrzasku, a do tego słaba. Przecież taka nie jest.
- Nie chciałaś nurkować. Nawet się z tego cieszę. Nie
zrozum mnie źle. Wypadki się zdarzają, ale trudno
przewidzieć, że kursant zignoruje wszelkie procedury
przewidziane na okoliczność ataku paniki…
Zawahał się, uświadomiwszy sobie, co mu się wyrwało.
Obwinia Rose tak, jak Mila obwinia się za śmierć Annabel.
Poczuła, że musi się oddalić, pobyć sama.
- Mila, rozmawiaj ze mną. – Ujął jej dłoń, żeby ją
przyłożyć do jej brzucha.
- Nie wiem, co powiedzieć. To najgorszy moment.
Wyprostował się.
- Jesteś w ciąży, tak?
Zrobiło się jej biało przed oczami. Skąd on wie? Jest
lekarzem, odpowiedziała sama sobie.
- Mila, jesteś w ciąży?
Odebrało jej głos. Pokiwała tylko głową, chowając twarz
w dłoniach. Oddychała szybko, by nie zemdleć.
- A więc jesteś w ciąży…
Jego przygnębienie przyprawiło ją o ból serca. Gdyby już
nie zwymiotowała, zrobiłaby to teraz.
Odwrócił wzrok na góry i konia ciągnącego wózek pełen
kartonów z piwem. Czysty surrealizm. Wydawało się jej, że
patrzy na siebie z zewnątrz i słyszy, jak ktoś mówi to o kimś
innym.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Nie
planowałam… nawet tego nie chcę…
- Od kiedy wiesz?
- Od dwóch tygodni.
- Od dwóch tygodni?! – Kopnął leżący nieopodal kamyk,
a gdy się odwrócił, nie wyglądał na uszczęśliwionego. – Wiesz
o tym od czternastu dni i nic mi nie mówisz?! Mila, mamy
lecieć do moich rodziców. Kiedy miałaś zamiar mnie o tym
poinformować? – Zmrużył oczy. – Moje, tak?
- Oczywiście!
- Więc kiedy zamierzałaś mi o nim powiedzieć?
- Dzisiaj. Teraz.
Jego rozczarowanie ścisnęło ją za gardło. Zasłużyła na to.
Zrobiło się jej zimno.
- Myślałam, że porozmawiamy, jak opuścimy Gili Indah.
Teraz widzę, że to była słaba decyzja.
- Muszę wracać do Pedra.
- Okej.
- Porozmawiamy, jak skończę. Wrócisz sama do domu?
Przytaknęła bez słowa, patrząc, jak Sebastian się oddala.
Był na nią wściekły. Zapewne z nią skończy, bo zawiodła
jego zaufanie.
Powinna była powiedzieć mu wcześniej. Na pewno nie
dzisiaj, kiedy był niewyspany i miał pilne sprawy na głowie.
Teraz musi wsiąść z nim do samolotu, poznać jego rodzinę…
Jeżeli w ogóle zechce, by z nim poleciała.
Za dużo tego wszystkiego. Musi wydostać się z tej wyspy.
Samodzielnie przemyśleć wszystko racjonalnie i logicznie.
Zapomniała poprosić administratorkę o odwołanie jej transferu
do Anglii, ponieważ Jared zorganizował podróż do Chicago,
więc nadal miała bilet powrotny do Londynu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
- Nie wiedzieliśmy, że jest w ciąży – jęknął Pedro. Ze
zwieszoną głową siedział na kanapie pod wiatrakiem.
- Przykro mi, że musiałem ci to powiedzieć.
Sebastian był zbyt zmęczony, by myśleć o czymś więcej
niż pytania Pedra: „Co z dzieckiem?”, „Ile jeszcze musi mieć
sesji w tej komorze?”, „Czy w ogóle jej o tym mówić?”,
„Musi to wiedzieć?”.
Niebywałe, że przyszło mu przekazać chłopakowi tak
tragiczną wiadomość, niemal w tym samym czasie dowiadując
się o ciąży Mili. Jak by postąpił na miejscu Pedra? Na pewno
by to swojej partnerce powiedział.
Ale Mila wstrzymywała się z informacją przez całe dwa
tygodnie. A gdy już się na to zdobyła, zrobiła to niechętnie.
Odezwał się telefon Pedra.
- Mogę cię zmienić – odezwał się doktor Raya, odciągając
Sebastiana na bok. – Zarwałeś całą noc i na pewno mocno
przeżywasz ten wypadek. Biedna doktor Mila… Mam
nadzieję, że wkrótce się jej poprawi.
Raya zaproponował, że pomoże Pedrowi przekazać Rose
wiadomość o ciąży. To bardzo ważna informacja. Czy aby na
pewno? Obie strony powinny o tym wiedzieć.
Poruszony do głębi sytuacją Pedra, zamiast udać się do
domu, poszedł nad zatokę. Nie chciał wyładowywać się na
Mili. Już i tak był niemiły. Był na nią wściekły, że trzymała to
w tajemnicy, ale jeszcze większą pretensję miał do siebie, że
nie zauważył sygnałów.
Powinien był się zorientować. Na miły Bóg, przecież jest
lekarzem! Jak mógł być taki ślepy?!
Za bardzo dał się ponieść tej relacji… Wcześniej coś
takiego mu się nie przytrafiło. Nawet w wypadku Klary,
skonstatował z przerażeniem.
Wraz z powiewem bryzy znad oceanu ogarnęła go fala
poczucia winy. Kiedy warknął na Milę, był w szoku. To był
odruch obronny, poczuł wtedy, że traci kontrolę. Nie był
w stanie przetworzyć sytuacji i dlatego krew go zalała.
Żadne z nich tego nie przewidziało. To przypadek…
Utkwił wzrok w chmurach płynących ponad górami. Fakt,
że go nie wtajemniczyła, nie mieścił mu się w głowie.
Dlatego że Mila naprawdę nie chce mieć dzieci?
Żartowali kiedyś, że wolałaby psa, ale teraz powinien znać
ją lepiej. Mila nigdy nie przeboleje śmierci Annabel, więc
zawsze będzie się bała, że może stracić kogoś bliskiego.
Wydaje się jej, że on jej nie zna, ale tak nie jest.
- Mila…?
Jednym susem wraz z psami pokonał schody na ganek.
Drzwi były zamknięte. Jakby nawet nie wchodziła do środka.
- Cholera! – zaklął, potykając się o walizkę.
Wciągnął ją do domu, czując pod skafandrem, jak pot
cieknie mu plecach. Konał ze zmęczenia. Nie dokończył
pakowania. Nawet nie miał czasu, by się przebrać.
- Postaraj się, żebym przez ciebie znowu czegoś na nią nie
wylał – pouczył Stormy, która obwąchiwała walizkę, jakby
zawierała wyłącznie lody.
Suka przechyliła głowę i pomachała ogonem. Ech,
przyjemnie jest przez cały dzień myśleć wyłącznie o jedzeniu
i miłości. To zdecydowanie mniej skomplikowane niż życie
człowieka.
- Mila! – krzyknął, kładąc walizkę na łóżku.
Nie było jej w łazience. Nigdzie jej nie było.
Zerknął na telefon. Nikt nie dzwonił, więc zrzucił buty
i skafander, by wziąć prysznic. Był na siebie wściekły. Niby
dlaczego miałaby do niego dzwonić?!
Następnym krokiem będzie wizyta u niej.
- Mila!
Zanim zapukał do drzwi, rozejrzał się, czy nie śledzi go
jakiś osobnik z aparatem fotograficznym, po czym załomotał
pięścią.
Podbiegł do okna, by zajrzeć do środka.
- No nie… Wolne żarty…
Sypialnia była praktycznie pusta. Zniknęły sukienki, które
zazwyczaj wisiały na wieszakach na drzwiach szafy. Na
toaletce tylko suszarka do włosów, która była tam, zanim Mila
się wprowadziła.
Gdy wybrał jej numer, odezwała się poczta głosowa.
Miarowym truchtem pobiegł w kierunku przystani
nurkowej. Mogła przeprowadzić się do hotelu, pomyślał,
szukając logicznego wyjaśnienia. Mogła przenieść się do innej
części wyspy, gdzie byłaby daleko od kliniki.
Ale dlaczego?
Za kilka godzin mają lecieć do Chicago.
Miał złe przeczucia. Zabrała wszystko… bez pożegnania.
Zadzwonił jego telefon.
- Mila? – zapytał, przysiadając na taborecie przed
stolikiem plażowym. Ktoś podał mu orzech kokosowy, co
przyjął z wdzięcznością.
- Doktor Becker? Mówi Ava z Kadr. Wszystko
w porządku?
- Ava, co jest grane?
- Może ty mi powiesz. Przed chwilą dostałam mejla, że
doktor Ricci odprawiła się na lotnisku w Denpasar. Coś mi tu
nie pasuje, bo doszły mnie słuchy, że najpierw miała lecieć do
Chicago.
Wbił słomkę w miąższ kokosa, odwrócił się na stołku, po
czym opuścił bar. W tej chwili nikt nie powinien widzieć jego
miny.
- Ava, zostaw to mnie. Bardzo ci dziękuję.
Trzeba było widzieć minę Amelii Ricci, gdy otworzywszy
drzwi, ujrzała Milę. W Rye królowała zima, a krzewy na
trawniku stały pozbawione liści.
- Mila, co cię tu sprowadza? Boże, na pewno przemarzłaś
do szpiku kości!
Kompletnie odrętwiała padła we włóczkowe objęcia matki.
Nie rozpłakała się, bo już zabrakło jej łez. Tak myślała, dopóki
nie poczuła zapachu swojego dzieciństwa.
- Mamo, tak się stęskniłam… – Potrząsnęła głową. –
Chyba zrobiłam coś głupiego.
- Co się stało?
Matka wprowadziła ją do środka, narzuciła jej na ramiona
zielony wełniany koc, po czym posadziła na kanapie. Mila
opadła na poduszki ze słoniami, kiedyś przywiezione przez
Annabel z Indii.
- Mila, spotkało cię coś złego?
- Nie, mamo, nic takiego. Zaszłam w ciążę.
Z Sebastianem.
Matka mocno ją przytuliła.
- To nie koniec świata – pocieszyła ją. – Zdejmij żakiet.
- Powiedziałam mu, właściwie to sam się domyślił,
a potem się wściekł, że to ukrywałam. Nie chcę z tego powodu
go stracić, ale nie mogę…
- Czego nie możesz? – Matka pomogła jej zdjąć żakiet. –
Ale jesteś pięknie opalona!
- Nie mogę urodzić tego dziecka.
Matka zacmokała, kręcąc głową.
- Mila, możesz. Przecież jesteś w ciąży – zauważyła.
Mila zasłoniła twarz poduszką ze słoniem.
- Tego nie było w planie – jęknęła.
- Chcesz mieć z nim dziecko?
- Nie wiem. Tak… Nie powinnam była opuszczać wyspy
bez rozmowy z nim. Nic bardziej nie mogłoby go upokorzyć.
Po wylądowaniu próbowałam do niego zadzwonić, ale
wyłączył telefon. Pewno jest już w połowie drogi do Chicago.
- Do Chicago? – Matka położyła jej rękę na kolanie.
- Miałam z nim polecieć, żeby poznać jego rodziców.
- To sprawa aż tak poważna?
Mila wzruszyła ramionami, bo dotarła do niej waga tego,
co zrobiła. Niewykluczone, że uciekła od czegoś, czego już
nie zazna do końca życia.
- Wiesz, co? Zrobię herbatę i wtedy pogadamy –
zaproponowała matka.
Mila tylko pokiwała głową. Na pewno wygląda
koszmarnie, bo w samolocie nie mogła zasnąć. Słuchała
podcastów o medytacji, żałując pochopnie podjętej decyzji,
kiedy przeszła na tryb „walcz lub uciekaj”. Nie przewidziała,
że wraz ze startem samolotu wystartuje poczucie winy.
Z niesmakiem pomyślała, że ulotniła się, zanim
porozmawiała z Sebastianem. Tak jak postąpiła Klara, jego
była. Ale ona, Mila, potrafiła dostrzec, że się zmienił… przy
niej. Zdążyła dobrze poznać język jego ciała. Pochmurniał na
każdą wzmiankę o Klarze. Odejście Klary i jej odmowa
rozmowy go zdruzgotały, a teraz ona zrobiła to samo.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Turyści w sklepach z pamiątkami, kolejka do klasy
business… Zazwyczaj odebrałby to jako koszmar. Ale tym
razem udało mu się wyciszyć wszystkie odgłosy. Było mu
obojętne, że ktoś robi mu zdjęcie. Stojąc przy oknie w hali
odlotów, zadzwonił do Jareda.
- Nie przylecę do Chicago. Wypadło mi coś innego.
Pokrótce opisał bratu sytuację, powiedział o ciąży Mili, że
nie była planowana i że musi lecieć do Anglii.
Zarezerwował miejsce w najbliższym samolocie do
Londynu, wychodząc z założenia, że jeżeli ją odnajdzie, uda
mu się ją przekonać, nim zrobi coś niedorzecznego.
- Brachu, czyś ty oszalał?! Kochasz tę kobietę? Kochasz ją
tak bardzo, że chcesz mieć z nią dziecko?!
- Tak, zdecydowanie.
Jared przeciągle westchnął.
- Będzie nam cię brakowało na przyjęciu. Mamie też.
Mamy dla ciebie pewne informacje, które lepiej przekazać ci
osobiście. Ale i tak będę cię wspierał.
W tej sprawie Sebastian nie potrzebował braterskiego
wsparcia. Już raz zasięgał opinii Jareda, kiedy Klara go
porzuciła. Brat odradził mu podróżowanie za nią do Tajlandii
albo Katmandu, albo gdziekolwiek indziej, po tym jak
doznane upokorzenie zmusiło ją do zerwania z nim kontaktu.
Więc pozwolił jej odejść… do czasu, kiedy zaczęło mu jej
brakować.
Szukając jej, obleciał wszystkie miejsca. Po prostu musiał.
Nikomu się do tego nie przyznał. Wszędzie tam Klara nie
chciała się z nim spotkać.
Na szczęście, wylatując z Bali w każdy weekend na
poszukiwanie Klary, zakochał się w wysepce Gili Indah, by
w końcu jej nie opuścić. Rozpoczął nowe życie, stając się
osobą szanowaną i ze wszech miar potrzebną.
Teraz dla nikogo by jej nie opuścił. Oprócz Mili.
Gdy wylądował w Londynie, czuł się jak żywy trup. Jego
telefon milczał, ale lepiej było nie zawiadamiać Mili
o przylocie. Uznał, że zadziała z zaskoczenia, by nie
próbowała znów mu umknąć. Już raz to ćwiczył i nie życzył
sobie powtórki.
W Anglii panował przenikliwy ziąb. Na dodatek padał
deszcz. Adres jej matki znalazł w systemie kliniki, zespołowi
powiedział, gdzie się wybiera, psy oddał pod opiekę Ketuta
i Wayan…
Mimo to nie mógł uwierzyć, że stoi na progu niedużego
domku z cegły w Rye.
Na dźwięk dzwonka Amelia Ricci podniosła się z kanapy
i wygładziła spódnicę w czerwono-białe prążki. Wcześniej
Mila nie zauważyła, że matka jest ubrana wyjściowo.
- To pewnie Julian. – Matka zerknęła do lustra, by
poprawić włosy.
- Kim jest ten Julian? – zapytała.
- Nie byłam pewna, czy to coś poważnego, więc ci o nim
nie mówiłam, ale sądzę, że to może być na dłużej. Jest
lekarzem, pediatrą w szpitalu St Germaine. Chodź,
przedstawię was. – Przy drzwiach matka się zawahała. – Nie,
zrobię to później.
Całe szczęście. Mila cieszyła się, że podczas jej
nieobecności matka znalazła przyjaciela, ale w tej chwili nie
miała ochoty być mu przedstawiana.
Przespała się kilka godzin, wzięła prysznic i umówiła się
na wizytę u znajomego ginekologa, ale w Anglii zapadał
zmrok, więc różnica czasu mieszała jej w głowie podobnie jak
myśli o Sebastianie, którego telefon był wyłączony.
- Zajmiesz się tym, jak wyjdę? – Matka gestem wskazała
otwarte szuflady i kartony, spoglądając na nią z lękiem.
Przeglądały rzeczy Annabel. Zdjęcia, książki, liściki miłosne
w nieotwartych kopertach.
- Nie ma sprawy, mamo. – Poczuła, że to prawda.
Usłyszała stłumiony okrzyk matki chwilę po tym, jak
otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się do siebie. Matka zasługuje,
by traktowano ją jak boginię. Tyle przeszła…
Przyglądała się swojej fotografii z Annabel u boku
mężczyzny przebranego za gigantyczną truskawkę, gdy
zaskrzypiały schody.
- Hm, Mila… – Matka wyglądała na speszoną. – To nie
Julian. – Otworzyła drzwi szerzej.
Jeszcze zanim go ujrzała, Mila poczuła, że serce zaczęło
jej walić jak młotem. Upuściła fotografię.
Gdy Sebastian wkroczył do jej panieńskiego pokoju, jego
zapach zaskoczył jej bardzo wrażliwy zmysł węchu, niemal
docierając do dziecka. Stanął na dywaniku, na którym kiedyś
bawiła się lalkami i autkami, a ona ze łzami w oczach padła
w jego objęcia.
- Jesteś tu…
- Nie zostawiłaś mi wyboru.
- Przepraszam. – Musnęła go wargami. Stał niewzruszony
niczym głaz. Jego wargi nigdy nie były takie zimne. –
Sebastian, wiem, że postąpiłam haniebnie, ale wpadłam
w panikę…
- Zauważyłem. – Ujął zimnymi dłońmi jej twarz. – I wiem,
że się boisz, ale już nigdy nie zrób mi czegoś takiego. Odtąd
zajmiemy się tym razem, okej?
Nie zauważyła, że przez cały czas jest z nimi jej matka.
Oprzytomniała, gdy ponownie rozległ się dzwonek do drzwi.
Na odchodnym matka rzuciła jej aprobujące spojrzenie.
- Miałeś być w Chicago… – wyszeptała Mila, nie
puszczając jego dłoni.
Mimo zmęczenia oraz wyraźnego zarostu i tak był
atrakcyjny. Po raz kolejny przyłożyła dłoń do brzucha. Wraz
z Sebastianem rozbłysnął promyk nadziei.
- Człowiek truskawka? – Uśmiechnął się, sięgając po
fotografię.
- Tego dnia na plantacji był dzień otwarty, każdy mógł
uzbierać dla siebie tyle truskawek, ile chciał, a on był
maskotką – odparła, gładząc palcem buzię małej Annabel.
Czuła, że siostra jest z nią w tym pokoju, tak jak zdarzało
się na Gili Indah. Czy Annabel sobie tego życzy? Spoglądać
na jej szczęście z facetem, którego kiedyś bezwiednie wybrała
dla Mili?
Dawniej taka myśl przyprawiłaby ją o dreszcz, ale
niewykluczone, że wtedy odmawiała sobie prawa do
szczęścia, dźwigając brzemię poczucia winy.
Sebastian spoglądał na drobiazgi rozłożone na podłodze.
- Dzieliłyśmy ten pokój do osiemnastego roku życia.
A teraz zaczynam nowe. – Westchnęła. – Potrafisz mi
wybaczyć?
- Mila… – Zacisnął powieki, a jej przyszło do głowy, że
zjawił się tu, by z nią zerwać. – Byłem na ciebie zły, że nie
powiedziałaś mi o dziecku. – Wzruszył ramionami. – Nie będę
udawał, że mnie to nie wzburzyło. Przecież wiesz, jak bardzo
cię kocham. I na pewno wiesz, że wychowywanie dziecka
z tobą będzie… – Urwał, nie mogąc znaleźć odpowiedniego
słowa.
Po raz pierwszy usłyszała, że Sebastian ją kocha.
- Jestem gotowy podjąć to wyzwanie.
Serce jej rosło.
- Ten dzieciak będzie miał nieograniczoną wolność.
Będzie z dwoma psami ganiał po całej wyspie, umorusany
piaskiem…
- Niech tak będzie. Kocham cię. Wiem, że bywam trudna,
ale postaram się to zmienić. Na Gili Indah. – Była pewna
powrotu na wyspę, tym bardziej że już tęskniła do kliniki
i małego Jacka. – Jeżeli masz pewność, że tego pragniesz,
możemy zrobić to razem.
- Mila, pragnę ciebie i tego dziecka.
Usiadła mu na kolanach.
- Przykro mi, że przeze mnie nie możesz świętować
urodzin twojej mamy. – Całowała go jak szalona, jakby za
moment miał zniknąć.
Bywała w gorszych sytuacjach, ale od teraz jej bezpieczną
przystanią będzie Sebastian.
Westchnął, bawiąc się jej włosami.
- Zasadniczo powinniśmy być teraz w samolocie do
Chicago, ale impreza odbędzie się dopiero w piątek, więc
mamy trochę czasu. Mogłabyś pokazać mi kawałek Anglii,
przedstawić koleżankom…
- Nie gadaj tyle. – Ściągnęła z niego skórzaną kurtkę
i zaczęła mu rozpinać koszulę.
Popijał bezalkoholowe martini, na odległość podziwiając
Milę. Miała wysoko upięte włosy i niebieską suknię z Bali.
Przywiózł ją… na wszelki wypadek. Najpiękniejsza kobieta
w tej sali, pomyślał. Chociaż może jest stronniczy, bo Mila
nosi jego dziecko.
- Zrobiła na nich dobre wrażenie – zauważył Jared. –
Szkoda, że musiałeś przenieść się na tę odległą wyspę, żeby ją
znaleźć, ale… – Uśmiechnął się, klepiąc go w ramię.
Stojąc przy barze, Sebastian musiał zmienić nogę, gdy
wbiło mu się w ciało pudełeczko trzymane w kieszeni
marynarki.
- Biorę to za dowód braterskiej aprobaty.
- Dobrze zrobiłeś, lecąc po nią – przyznał Jared.
- Mowa.
Przy bufecie Mila rozmawiała z żoną Jareda, małym
Charliem oraz matką Sebastiana. Starsza pani już była nią
zachwycona.
Gdy pokazał jej zdjęcie wielkiego łoża w sypialni na
pokładzie prywatnego samolotu, bez trudu dała się przekonać
do podróży do Chicago. Spali tam, raczyli się kawiorem,
a nawet obejrzeli „Gwiezdne wojny”.
Spora część poprzedniego dnia upłynęła im na
informowaniu członków rodziny o ciąży. Matka Sebastiana tak
się ucieszyła, że od razu poprosiła swoją asystentkę
o zabukowanie biletu na Bali. Sebastian nagle zdał sobie
sprawę, że dotąd go na wyspie nie odwiedziła.
Gdy ruszył w stronę Mili, goście utworzyli szpaler.
- Mila, chyba nie muszę mówić, jak bardzo mi się
podobasz w tej sukni. – Pogładził ją po brzuchu. Płeć dziecka
była mu obojętna, bo i tak będzie miłością jego życia… po
Mili.
- Będę nosić ją częściej, bo później zrobi się za ciasna.
- Sprawię ci większą.
- Codziennie będę wkładać ją do pracy.
- Pod fartuchem możesz mieć co zechcesz. Nawet nic.
Wybuchnęła śmiechem. Zdawał sobie sprawę, że
spojrzenia wszystkich gości krążących pod ukwieconą
markizą są skierowane na nich.
Jared jak zwykle nie liczył się z kosztami. Były kwiaty,
różni muzycy, a nawet sekstet. Wspaniała impreza godna
dziewiętnastowiecznego
władcy.
Na
zakończenie
przewidziano pokaz ogni sztucznych.
Czuł, że Mila jest trochę zaskoczona tą ekstrawagancją, ale
miał jeszcze coś do zrobienia. Przykląkł przed nią na jedno
kolano.
- Sebastian, co…? – Zaczerwieniła się.
Jared podał mu mikrofon. Sprosił blisko pięciuset gości,
więc Sebastian uznał, że należy się im temat do plotek.
Z namaszczeniem otworzył pudełeczko, w którym na tle
czarnego aksamitu iskrzył się platynowy pierścionek
z brylantem otoczonym małymi brylancikami. Zamówił
właśnie taki, bo wiedział, że kobiety uwielbiają ich blask.
Żeby odebrać go od jubilera, musiał poczekać, aż matka
zabierze Milę na masaż.
Mila oniemiała.
- Mila… – przywołał ją do rzeczywistości. – Zdaję sobie
sprawę, że to szalone, że szybko, że inne mieliśmy zamiary,
ale kiedy wysiadłaś z łodzi na Gili Indah, poczułem, że chcę
spędzić z tobą resztę życia. – Odetchnął głęboko. – Czy
zostaniesz moją żoną?
Zamurowało ją. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że
może przesadził. Ktoś uniósł aparat fotograficzny, ale Jared
błyskawicznie zasłonił mu obiektyw dłonią.
- Mila…?
- Tak, Sebastianie. Tak! Jestem w szoku. Tak! Oczywiście,
że za ciebie wyjdę!
Pocałowali się, zanim wsunął jej pierścionek na palec.
- Czy można zrobić zdjęcie tym szczęśliwcom? – zapytał
ktoś. I nagle wszędzie pojawiły się aparaty.
Mila zasłoniła go swoim ciałem.
- Nie, nie chcemy żadnych zdjęć.
- Bardzo proszę – powiedział, biorąc ją za rękę.
- Jak to?!
- Ta chwila napawa mnie dumą – oświadczył. Po czym
wraz z nią i pierścionkiem na pierwszym planie ustawił się do
zdjęcia.
- Zmieniłeś się.
Uśmiechnął się pogodzony z myślą, że nie da się uniknąć
plotek. Mila to zmieniła.
Czuł, że nawet jeśli zdarzy się nieprzychylna prasa, nie
będzie miało to wpływu na jego pracę ani na osoby, które
kocha. Teraz ma nowe priorytety.
- Gratuluję mojemu bratu i jego narzeczonej. – Teraz Jared
trzymał mikrofon. Mały Charlie z dinozaurem w jednej rączce
drugą trzymał się jego kieszeni.
Tłum oszalał, matka ocierała łzy.
- Przejdę do kolejnego oświadczenia – ciągnął. – Naszej
wspaniałej, cierpiącej w milczeniu matce składamy
najserdeczniejsze życzenia z okazji siedemdziesiątych
urodzin.
Burza oklasków, ale Jared jeszcze nie skończył.
- Chciałbym też wszystkich poinformować, że będzie to
ostatni sezon „Faces of Chicago”.
Wśród zebranych przeszedł szmer zaniepokojenia.
- Od przyszłego roku więcej czasu będę spędzał
w Indonezji, pracując na rzecz Becker’s Institute. Wraz
z bratem i jego narzeczoną przekażemy wam później więcej
informacji. Jednak teraz brat będzie zajęty organizowaniem
uroczystości zaślubin.
Rok później
Mała Hope Annabel Ricci z zainteresowaniem przyglądała
się maleńkim żółwikom.
- Chcesz jednego wpuścić do wody? – zapytała Mila,
wtulając twarz w jedwabiste loczki.
Siedziały przy samej wodzie, nad nimi świecił księżyc
w pełni. Doroczna impreza wypuszczania żółwi, które wylęgły
się w rezerwacie Sebastiana, stanowiła doskonałą okazję, by
pokazać je córeczce.
- Dzięki Jackowi wypuściliśmy już setkę – pochwalił się
Sebastian, trzymając chłopca za rączkę. – Przyniósł jednego,
żeby go wam pokazać.
Sekundę później zachwycony malec cisnął nim Mili prosto
w twarz. Siedząca nieopodal Wayan rzuciła się podnieść
zwierzątko, a Mila zaniosła się śmiechem.
- Ma buzię upapraną lodami?
Za ich plecami Wayan wytarła synkowi buzię.
- Co mam powiedzieć? – zapytał Sebastian z uśmiechem. –
Jestem okropnym ojcem chrzestnym. Dobrze, że jestem
świetny w innych dziedzinach. – Przysiadł obok Mili.
- Ujek! Ujek! – Jack znowu go przyzywał.
- Chwila, chłopie, chcę posiedzieć z żoną. I być może
twoją przyszłą dziewczyną.
Mila szturchnęła go łokciem.
- Już ją swatasz? Nie jesteśmy jedyni na tej wyspie. Będzie
miała wybór, tak jak ty.
- Nie miałem wyboru. Usidliłaś mnie już w pierwszej
chwili.
Pocałowała go, nie przejmując się, czy ktoś ich widzi. Stali
się zwyczajną parą, czyli czymś nieciekawym.
Zoperowali
podniebienie
Jacka,
dbając
o zminimalizowanie blizn, więc teraz chłopczyk niczym nie
różnił się od innych jednolatków. Rozwijał się tak szybko jak
Hope.
Gdy przyleciała jej matka z Julianem, zorganizowali kółko
dziecięce, o siedemnastej w środę. I tak już zostało. Od tej
pory za każdym razem Mila podejmowała około dwudziestu
dzieciaków.
- Oto ktoś, kto wolał psy od dzieci, a teraz ma dwa psy
i dwadzieścioro dzieci – żartował Sebastian. – Tego żółwika
nazwę Sierżantem Majorem. – Położył rączkę Hope na
gładkiej skorupce, po czym pocałował córeczkę w główkę.
Gdyby Annabel tu była, pomyślała Mila, cieszyłaby się, że
została ciocią. W tej samej chwili żółty motyl przysiadł na
nosku Hope. Nie skomentowali tego, ale motyle często
przysiadały na Hope, zazwyczaj gdy Mila pomyślała
o siostrze…
SPIS TREŚCI: