file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
"Faraon" Boles³awa Prusa
spis treœci
analiza utworu str. 2
treϾ str. 5
Powieœæ, ukoñczona, jak g³osi data na jej rêkopisie, 2 maja 1895
r. o godz. 3 po po³udniu, by³a drukowana w "Tygodniku
Ilustrowanym" od dnia 5 paŸdziernika 1895 r. do koñca roku
nastêpnego. Wydanie ksi¹¿kowe ukaza³o siê w roku 1897. Powieœæ
zaskoczy³a zarówno czytelników jak i krytyków. Znano bowiem Prusa
jako zdeklarowanego przeciwnika powieœci o tematyce historycznej,
namiêtnego natomiast obserwatora wspó³czesnoœci, d¹¿¹cego do jej
poznania, zrozumienia i znalezienia dróg naprawy. Szybko jednak
przekonano siê, ¿e co prawda inspiracj¹ do napisania utworu by³y
zainteresowania pisarza Egiptem, ojczyzn¹ najstarszej cywilizacji
œwiata, ale w rzeczywistoœci jest on nie powieœci¹ historyczna,
lecz traktatem o pañstwie i w³adzy.
Czas i miejsce akcji
Wydarzenia tocz¹ siê w XI w. p. n.e., w okresie panowania
dwudziestej dynastii faraonów i okresie zwyciêstwa nad nimi kasty
kap³añskiej. Miejscem akcji jest Egipt, egzotyczna kraina
rozci¹gaj¹ca siê wzd³u¿ Nilu, w której panuje politeizm, kult
zwierz¹t (wó³ Apis, krokodyle, skarabeusze), a kap³ani s¹
monoteistami. Powszechne przekonanie, ¿e zniszczenie cia³a
uniemo¿liwia unieœmiertelnienie siê duszy sta³o przyczyn¹
powstania tradycji i obrzêdowoœci (m. in. balsamowanie,
piramidy). Faraon uznawany jest za "syna S³oñca", a zatem istotê
równ¹ bogom. Ramzes XII i jego syn to postacie wykreowane przez
pisarza (rzeczywistoœci Herhor obj¹³ w³adzê po Ramzesie XI). W
powieœci Ramzes XIII jest m³odszym, czwartym synem, jego starsze
rodzeñstwo nie wykaza³o potrzebnych w³adcy przymiotów umys³owych
i fizycznych, jedynie im, wnuk arcykap³ana, jest silny i m¹dry.
Fabu³a utworu
G³ównym problemem powieœci jest walka faraona z kast¹ kap³añsk¹
o w³adzê w pañstwie: Manewry wojskowe m³odego ksiêcia stanowi¹ce
dla niego egzamin na odpowiedzialnego wodza; Spotkanie z ¯ydówka,
Sar¹; Narada w pa³acu i odroczenie terminu mianowania ksiêcia
dowódc¹ korpusu; Napad na folwark Sary; Podró¿e ksiêcia po kraju
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (1 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i jego obserwacje;
Sprawa ¿ydowskiego syna ksiêcia i zamordowanie dziecka;
Wojna z Libi¹. M³ody ksi¹¿ê faraonem Ramzesem XIII;
Uroczystoœci pogrzebowe starego faraona;
Lykon w roli ob³¹kanego;
Ramzes w otwartej walce z kap³anami. Prowokacja Herhora;
Klêska i œmieræ Ramzesa.
Pañstwo egipskie
Prus ukazuje pañstwo u schy³ku jego œwietnoœci. Przyczyna upadku
s¹: Ä wyniszczaj¹ce kraj wojny (brak r¹k do pracy, ja³owienie
ziemi, zniszczenie rzemios³a powszechne zubo¿enie), Ä zubo¿enie
skarbca, Ä niewystarczaj¹ca liczba wojsk,
Ä brak jednoœci etnicznej (Fenicjanie, ¯ydzi, Grecy),
Ä rosn¹ce zad³u¿enie u cudzoziemskich lichwiarzy, poci¹gaj¹ce za
sob¹ zale¿noœæ polityczn¹, Ä wzrost potêgi ekonomicznej Felicjan,
Ä nadmierny rozrost biurokracji,
Ä walka kap³anów z faraonami o w³adzê,
Ä rozrzutny tryb ¿ycia mo¿nych,
Spo³eczeñstwo egipskie jest wyraŸnie podzielone:
Ä arystokracja religijna i œwiecka;
Ä szlachta,
Ä kap³ani,
Ä lud (ch³opi, niewolnicy).
Ch³opi (Prus nie odró¿nia wyraŸnie ch³opów od niewolników): s¹
ciemni, wyzyskiwani, krzywdzeni, bici, gnêbieni przez poborców
podatkowych; cierpi¹ nêdzê, g³ód, niedolê; musz¹ dŸwigaæ
ca³kowity ciê¿ar faraona, jego dworu, arystokracji i kap³anów;
prac¹ swoj¹ tworz¹ fundament materialny dla rozwoju kultury, ale
cierpi¹ najwiêksze upokorzenia: Ä epizod ukazuj¹cy ch³opa, który
przez 10 lat kopa³ kana³, by zdobyæ wolnoœæ osobist¹. Obity
pope³ni³ samobójstwo, Ä po napadzie na willê Sary na wiêzienie
skazano kilkuset niewinnych ch³opów, bez udowodnienia im winy,
Ä obrazy katowania ch³opów w posiad³oœci wydzier¿awionej przez
ksiêcia Dagonowi w zamian za po¿yczkê finansow¹, Ä opis piramidy
Cheopsa jako krwawego owocu pracy i niedoli setek tysiêcy ludzi,
Arystokracja:opanowa³a najwy¿sze stanowiska w administracji
pañstwowej i wywiera wp³yw na ca³e spo³eczeñstwo; dziêki
autorytetowi religii ma doskonale zorganizowany aparat
szpiegostwa i zdrady; ¿yje w przepychu, myœli tylko o u¿ywaniu
i w³asnych korzyœciach. Kap³ani dziêki religii utrzymuj¹ w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (2 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pos³uszeñstwie klasy panuj¹ce i uciskane; elitarny charakter
nauki sprawia, ¿e mog¹ wykorzystywaæ j¹ dla spotêgowania swojej
w³adzy (znajomoœæ astronomii pozwala im wytyczaæ kierunek podró¿y
okrêtów, budowê kana³ów, wykorzystywaæ zaæmienie s³oñca dla
potrzeb politycznych; znajomoϾ prawa pozwala Mentezefisowi
bezkarnie zabijaæ jeñców pod nieobecnoœæ faraona, aby wzbudziæ
tym nienawiœæ Libijczyków do w³adcy; znajomoœæ mediumizmu pozwala
wykorzystaæ do swych celów Lykona); skupili olbrzymi maj¹tek (od
wieków gromadzony w Labiryncie), którym mog¹ dysponowaæ wed³ug
woli; s¹ egoistyczni, samolubni; maj¹ ogromne doœwiadczenie w
zarz¹dzeniu sprawami pañstwowymi.
Herhor: ambitny, wykwintny i opanowany polityk, nie kryje ¿¹dzy
w³adzy; w jego przekonaniu interes pañstwa ³¹czy siê z interesem
kap³añstwa; umie precyzyjnie i przebiegle obmyœlaæ i realizowaæ
swe plany.
Mefres: jeden z najbli¿szych wspó³pracowników Herhora; uparty,
okrutny i mœciwy starzec; nie przebiera w œrodkach, by zniszczyæ
znienawidzonego Ramzesa XIII (on nakazuje Lykonowi zabiæ
faraona).
Mentezufis: drugi wspó³pracownik wielkiego kap³ana; zrêczny
polityk.
Pentuer: jedna z najszlachetniejszych postaci kasty kap³añskiej;
syn ch³opski; bezinteresowny obroñca ludu; sympatyzuje z m³odym
faraonem i s³u¿y mu rad¹.
Ramzes XIII M³ody nastêpca tronu jest reformatorem: pragnie
broniæ ludu, którego los i krzywda ¿ywo go porusza; chce
przywróciæ Egiptowi dawn¹ potêgê maj¹ do wyboru pogodziæ siê z
kast¹ kap³anów i podporz¹dkowaæ ich woli lub rozpocz¹æ z nimi
walkê, wybiera drogê konfrontacji; uniezale¿niæ siê od oligarchii
kap³añskiej i znaleŸæ oparcie u szlachty i ni¿szych urzêdników
i kap³anów; planuje siêgniêcie do skarbów Labiryntu, by
spo¿ytkowaæ je dla dobra kraju; Popada w otwarty konflikt z
kap³anami (Ä czyni Herhorowi uwagi odnoœnie ureusza zdobi¹cego
jego g³owê, Ä Pentuer odmawia mu swego wspó³udzia³u w walce z
kap³anami, Ä kap³ani odmawiaj¹ mu po¿yczki, Ä wykorzystuj¹
sobowtóra jako narzêdzia skompromitowania Ramzesa). Decydujaca
rozgrywka ma nast¹piæ dnia 23 Paofi (wydobycie skarbów z
Labiryntu i zbrojne wyst¹pienie wiernego wojsk, ludu i ni¿szych
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (3 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³anów; Ramzes liczy te¿ na przyjaŸñ Penteura i Tutmozisa).
Wyst¹pienie koñczy siê klêsk¹: Ä zaæmienie s³oñca, Ä œmieræ
Ramzesa XIII.
M³ody faraon przegra³ poniewa¿: nie doceni³ roli nauki, a
wierzy³ tylko w si³ê orê¿a (lekcewa¿y doniesienie uczonego
Menesa), jest bezmyœlny, porywczy, niecierpliwy, zmys³owy,
lekkomyœlny i gwa³towny; kierowa³ siê emocjami zamiast rozwag¹
i trzeŸwym przewidywaniem taktyki. W historii zapisa³ siê jako
nieodpowiedzialny m³odzieniec i "³owca kobiet". Pozostanie
niedoceniony i bezimienny, ale jego idea pozostanie - reformy,
o które walczy³, zostana przeprowadzone przez Herhora.
W¹tki mi³osne
Sara, ¯ydówka, postaæ bardzo szlachetna. Mi³oœæ do Ramzesa sta³a
siê treœci¹ jej ¿ycia; nie pamiêta mu upokorzenia i odepchniêcia,
dla ratowania ukochanego przyjmuje na siebie domnieman¹ zbrodniê
i umiera ob³¹kana. Kama, kap³anka fenicka, to zawistna, pró¿na
i ambitna kobieta, która chce upokorzyæ rywalkê. Hebron, córka
króla Teb jest lekkomyœln¹ i pró¿n¹ dziewczyn¹, dbaj¹c¹ tylko o
w³asnych korzyœciach.
Boles³aw Prus - Faraon
Tom pierwszy
Wstêp
W pó³nocno-wschodnim k¹cie Afryki le¿y Egipt, ojczyzna
najstarszej cywilizacji w œwiecie. Przed trzema, czterema, a
nawet piêcioma tysi¹cami lat, kiedy w œrodkowej Europie odziani
w surowe skóry barbarzyñcy kryli siê po jaskiniach, Egipt - ju¿
posiada³ wysok¹ organizacjê spo³eczn¹, rolnictwo, rzemios³a i
literaturê. Nade wszystko zaœ wykonywa³ olbrzymie prace
in¿ynierskie i wznosi³ kolosalne budowle, których szcz¹tki budz¹
podziw w technikach nowo¿ytnych. Egipt - jest to ¿yzny w¹wóz
miêdzy Pustyni¹ Libijsk¹ i Arabsk¹. G³êbokoœæ jego wynosi
kilkaset metrów, d³ugoœæ sto trzydzieœci mil, œrednia szerokoœæ
zaledwo milê. Od zachodu - ³agodne, ale nagie wzgórza libijskie,
od wschodu strome i popêkane ska³y arabskie s¹ œcianami tego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (4 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
korytarza, którego dnem p³ynie rzeka - Nil. Z biegiem rzeki, na
pó³noc, œciany w¹wozu zni¿aj¹ siê, a w odleg³oœci dwudziestu
piêciu mil od Morza Œródziemnego nagle rozchodz¹ siê, i Nil
zamiast p³yn¹æ ciasnym korytarzem, rozlewa siê kilkoma ramionami
po obszernej równinie maj¹cej kszta³t trójk¹ta. Trójk¹t ten,
zwany Delt¹ Nilow¹, ma za podstawê brzeg Morza Œródziemnego, zaœ
u wierzcho³ka, przy wyjœciu rzeki z w¹wozu, miasto Kair tudzie¿
gruzy przedwiekowej stolicy, Memfisu. Gdyby kto móg³ wznieœæ siê
o dwadzieœcia mil w górê i stamt¹d spojrzeæ na Egipt, zobaczy³by
dziwn¹ formê kraju i osobliwe zmiany jego koloru. Z tej
wysokoœci, na tle bia³ych i pomarañczowych piasków, Egipt
wygl¹da³by jak w¹¿, który w energicznych skrêtach posuwa siê
przez pustyniê do Morza Œródziemnego i -ju¿ zanurzy³ w nim
trójk¹tn¹ g³owê, ozdobion¹ dwojgiem oczu: lewym - Aleksandri¹,
prawym - Damiett¹. D³ugi ten w¹¿ w paŸdzierniku, kiedy Nil zalewa
ca³y Egipt, mia³by b³êkitn¹ barwê wody. W lutym, kiedy miejsce
opadaj¹cych wód zajmuje wiosenna roœlinnoœæ, w¹¿ by³by zielony,
z b³êkitn¹ prêg¹ wzd³u¿ cia³a i mnóstwem b³êkitnych ¿y³ek na
g³owie, z powodu kana³ów, które przecinaj¹ Deltê. W marcu
b³êkitna prêga zwêzi³aby siê, a cia³o wê¿a, skutkiem dojrzewania
zbó¿, przybra³oby kolor z³oty. Wreszcie w pocz¹tkach czerwca
Nilowa prêga by³aby bardzo cienka, a cia³o wê¿a zrobi³oby siê
szare, jakby przys³oniête krep¹ skutkiem suszy i py³u. Zasadnicz¹
w³aœciwoœci¹ klimatu egipskiego jest upa³: w styczniu bywa
dziesiêæ stopni ciep³a, w sierpniu dwadzieœcia siedem; niekiedy
gor¹co siêga czterdziestu siedmiu stopni, co u nas odpowiada
temperaturze rzymskiej ³aŸni. Nadto - w s¹siedztwie Morza
Œródziemnego, nad Delt¹, deszcz pada ledwie dziesiêæ razy na rok,
zaœ w Górnym Egipcie raz na dziesiêæ lat. W tych warunkach Egipt,
zamiast kolebk¹ cywilizacji, by³by pustynnym w¹wozem, jakich
pe³no wœród Sahary, gdyby co roku nie wskrzesza³y go wody œwiêtej
rzeki Nilu. Od koñca czerwca do koñca wrzeœnia Nil przybiera i
zalewa prawie ca³y Egipt; od koñca paŸdziernika do koñca maja
roku nastêpnego opada i stopniowo ods³ania coraz ni¿sze p³aty
gruntu. Wody rzeki s¹ tak przesycone mineralnymi i organicznymi
szcz¹tkami, ¿e kolor ich staje siê brunatnawym, wiêc w miarê
opadania wód na zalanych gruntach osadza siê mu³ ¿yzny, który
zastêpuje najlepsze nawozy. Ten mu³ i gor¹cy klimat sprawia, ¿e
Egipcjanin, zamkniêty miêdzy pustyniami, mo¿e mieæ trzy zbiory
w ci¹gu roku i oko³o trzystu ziarn z jednego ziarna zasiewu! Ale
Egipt nie jest jednostajn¹ p³aszczyzn¹, lecz krajem falistym;
niektóre jego grunta tylko przez dwa lub trzy miesi¹ce pij¹
b³ogos³awione wody, inne nie widz¹ jej przez ca³y rok; wylew
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (5 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bowiem nie dosiêga pewnych punktów. Niezale¿nie od tego -
trafiaj¹ siê lata ma³ych przyborów, a wówczas czêœæ Egiptu nie
otrzymuje zap³adniaj¹cego mu³u. Nareszcie, skutkiem upa³ów,
ziemia prêdko wysycha i trzeba j¹ zlewaæ jak w doniczkach.
Wszystkie te okolicznoœci sprawi³y, ¿e naród zamieszkuj¹cy dolinê
Nilu musia³ albo zgin¹æ, je¿eli by³ s³abym, albo uregulowaæ wody,
je¿eli posiada³ geniusz. Staro¿ytni Egipcjanie mieli geniusz,
wiêc stworzyli cywilizacjê. Ju¿ przed szeœcioma tysi¹cami lat
spostrzegli, ¿e Nil przybiera, gdy s³oñce ukazuje siê pod gwiazd¹
Syriuszem, a zaczyna opadaæ, gdy s³oñce zbli¿a siê do
gwiazdozbioru Wagi. Spostrze¿enia te popchnê³y ich do obserwacji
astronomicznych i mierzenia czasu. Aby zachowaæ wodê przez ca³y
rok, wykopali w swoim kraju d³ug¹ na kilka tysiêcy mil sieæ
kana³ów. Aby zaœ ubezpieczyæ siê od nadmiernych wylewów, wznosili
potê¿ne tamy i kopali zbiorniki, spomiêdzy których sztuczne
jezioro Moeris zajmowa³o trzysta kilometrów kwadratowych
powierzchni, przy dwunastu piêtrach g³êbokoœci. Nareszcie wzd³u¿
Nilu i kana³ów pobudowali mnóstwo prostych, ale skutecznych
machin hydraulicznych, za pomoc¹ których mo¿na by³o czerpaæ wodê
i wylewaæ j¹ na pola po³o¿one o jedno lub dwa piêtra wy¿ej. I
jeszcze, jako dope³nienie wszystkiego, trzeba by³o co roku
oczyszczaæ zamulone kana³y, poprawiaæ tamy i budowaæ wysoko
po³o¿one drogi dla wojsk, które w ka¿dej porze musia³y odbywaæ
marsze. Te olbrzymie prace wymaga³y, obok wiadomoœci z
astronomii, miernictwa, mechaniki i budownictwa - jeszcze
doskona³ej organizacji. Czy to umocnienie grobli, czy
oczyszczenie kana³ów musia³o byæ robione i zrobione w pewnym
czasie na wielkiej przestrzeni. St¹d powsta³a koniecznoœæ
utworzenia armii robotniczej, licz¹cej dziesi¹tki tysiêcy g³ów,
dzia³aj¹cej w oznaczonym celu i pod jednym kierunkiem. Armii,
która musia³a mieæ mnóstwo ma³ych i wielkich dowódców, mnóstwo
oddzia³ów wykonywaj¹cych rozmaite prace, skierowane do
jednolitego rezultatu, armii, która potrzebowa³a wiele ¿ywnoœci,
œrodków i si³ pomocniczych. Egipt zdoby³ siê na tak¹ armiê
pracowników i jej zawdziêcza swoje wiekopomne dzie³a. Zdaje siê,
¿e stworzyli j¹, a nastêpnie nakreœlali jej plany - kap³ani,
czyli mêdrcy egipscy; rozkazywali zaœ królowie, czyli faraonowie.
Skutkiem tego naród egipski w czasach wielkoœci tworzy³ jakby
jedn¹ osobê, w której stan kap³añski odegrywa³ rolê myœli, faraon
by³ wol¹, lud - cia³em, a pos³uszeñstwo - cementem. Tym sposobem
sama przyroda Egiptu, domagaj¹ca siê wielkiej, ci¹g³ej i
porz¹dnej roboty, stworzy³a szkielet spo³ecznej organizacji tego
kraju: lud pracowa³, faraon kierowa³, kap³ani uk³adali plany. I
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (6 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jak d³ugo te trzy czynniki d¹¿y³y zgodnie do celów wskazanych
przez naturê, tak d³ugo spo³ecznoœæ mog³a kwitn¹æ i dokonywaæ
swoich dzie³ wiecznotrwa³ych. £agodny i weso³y, a bynajmniej nie
wojowniczy lud egipski dzieli³ siê na dwie klasy: rolników i
rzemieœlników. Miêdzy rolnikami musieli byæ jacyœ w³aœciciele
drobnych kawa³ków gruntu, przewa¿nie jednak byli dzier¿awcy ziem
nale¿¹cych do faraona, kap³anów i arystokracji. Rzemieœlnicy
wyrabiaj¹cy odzie¿, sprzêty, naczynia i narzêdzia byli
samodzielnymi; pracuj¹cy zaœ przy wielkich budowlach tworzyli
jakby armi¹. Ka¿da z tych specjalnoœci, a g³ównie budownictwo
wymaga³o si³ poci¹gowych i motorów: ktoœ musia³ czerpaæ po ca³ych
dniach wodê z kana³ów lub przenosiæ kamienie z kopalñ tam, gdzie
by³y potrzebne. Te najciê¿sze mechaniczne zajêcia, a przede
wszystkim - prace w kamienio³omach, wykonywali przestêpcy skazani
przez s¹dy lub schwytani na wojnie niewolnicy. Rodowici
Egipcjanie mieli barwê skóry miedzian¹, czym che³pili siê gardz¹c
jednoczeœnie czarnymi Etiopami, ¿ó³tymi Semitami i bia³ymi
Europejczykami. Ten kolor skóry, pozwalaj¹cy odró¿niæ swojego od
obcego, przyczynia³ siê do utrzymania narodowej jednoœci silniej
ani¿eli religia, któr¹ mo¿na przyj¹æ, albo jêzyk, którego mo¿na
siê wyuczyæ. Z biegiem czasu jednak, kiedy pañstwowy gmach zacz¹³
pêkaæ, do kraju coraz liczniej nap³ywa³y obce pierwiastki.
Os³abia³y one spójnoœæ, rozsadza³y spo³eczeñstwo, a nareszcie
zala³y i rozpuœci³y w sobie pierwotnych mieszkañców kraju. Faraon
rz¹dzi³ pañstwem przy pomocy armii sta³ej i milicji czy policji
tudzie¿ mnóstwa urzêdników, z których powoli utworzy³a siê
arystokracja rodowa. Tytularnie by³ on prawodawc¹, naczelnym
wodzem, najbogatszym w³aœcicielem, najwy¿szym sêdzi¹, kap³anem,
a na- wet synem bo¿ym i bogiem. Czeœæ bosk¹ odbiera³ nie tylko
od ludu i urzêdników, ale niekiedy sam sobie stawia³ o³tarze i
przed swymi w³asnymi wizerunkami pali³ kadzid³a. Obok faraonów,
a bardzo czêsto ponad nimi, stali kap³ani: by³ to zakon mêdrców
kieruj¹cy losami kraju. Dziœ prawie nie mo¿na wyobraziæ sobie
nadzwyczajnej roli, jak¹ stan kap³añski odgrywa³ w Egipcie. Byli
oni nauczycielami m³odych pokoleñ, wró¿bitami, a wiêc doradcami
ludzi doros³ych, sêdziami zmar³ych, którym ich wola i wiedza
gwarantowa³a nieœmiertelnoœæ. Nie tylko spe³niali drobiazgowe
obrz¹dki religijne przy bogach i faraonach, ale jeszcze leczyli
chorych jako lekarze, wp³ywali na bieg robót publicznych jako
in¿ynierowie tudzie¿ na politykê jako astrologowie, a nade
wszystko - znawcy w³asnego kraju i jego s¹siadów. W historii
Egiptu pierwszorzêdne znaczenie maj¹ stosunki, jakie istnia³y
miêdzy stanem kap³añskim a faraonami. Najczêœciej faraon ulega³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (7 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³anom, sk³ada³ bogom hojne ofiary i wznosi³ œwi¹tynie. Wówczas
¿y³ d³ugo, a jego imiê i wizerunki, ryte na pomnikach,
przechodzi³y od pokolenia do pokolenia pe³ne chwa³y. Wielu jednak
faraonów panowa³o krótko, a niektórych znika³y nie tylko czyny,
ale nawet nazwiska. Parê razy zaœ trafi³o siê, ¿e upada³a
dynastia, ak1aff, czapkê faraonów otoczon¹ wê¿em, przywdziewa³
kap³an. Egipt rozwija³ siê, dopóki jednolity naród, energiczni
królowie i m¹drzy kap³ani wspó³dzia³ali sobie dla pomyœ- lnoœci
ogó³u. Lecz nadesz³a epoka, ¿e lud skutkiem wojen zmniejszy³ siê
liczebnie, w ucisku i zdzierstwie utraci³ si³y, nap³yw zaœ obcych
przybyszów podkopa³ rasow¹ jednoœæ. A gdy jeszcze w powodzi
azjatyckiego zbytku utonê³a energia faraonów i m¹droœæ kap³anów,
i dwie te potêgi rozpoczê³y miêdzy sob¹ walkê o monopol
obdzierania ludu, wówczas Egipt dosta³ siê pod w³adzê
cudzoziemców, i œwiat³o cywilizacji przez kilka tysiêcy lat
p³on¹ce nad Nilem - zagas³o. Poni¿sze opowiadanie odnosi siê do
XI wieku przed Chrystusem, kiedy upad³a dynastia dwudziesta, a
po synu s³oñca, wiecznie ¿yj¹cym Ramzesie XIII, wdar³ siê na tron
i czo³o swoje ozdobi³ ureusem wiecznie ¿yj¹cy syn s³oñca San-
amen-Herhor, arcykap³an Amona...
Tom pierwszy
Rozdzia³ I
W trzydziestym trzecim roku szczêœliwego panowania Ramzesa XII
Egipt œwiêci³ dwie uroczystoœci, które prawowiernych jego
mieszkañców nape³ni³y dum¹ i s³odycz¹. W miesi¹cu Mechir, w
grudniu, wróci³ do Tebów, obsypany kosztownymi darami, bo¿ek
Chonsu, który przez trzy lata i dziewiêæ miesiêcy podró¿owa³ w
kraju Buchten, uzdrowi³ tam córkê królewsk¹ imieniem Bent-res i
wypêdzi³ z³ego ducha nie tylko z rodziny króla, a nawet z fortecy
Buchtenu. Zaœ w miesi¹cu Farmuti, w lutym, pan Górnego i Dolnego
Egiptu, w³adca Fenicji i dziewiêciu narodów, Mer-amen-Ramzes XII,
po naradzeniu siê z bogami, którym jest równy, mianowa³ swoim
erpatrem, czyli nastêpc¹ tronu, dwudziestodwuletniego syna Cham-
sem-merer-amen-Ramzesa. Wybór ten wielce uradowa³ pobo¿nych
kap³anów, dostojnych nomarchów, waleczn¹ armiê, wierny lud i
wszelkie ¿yj¹ce na ziemi egipskiej stworzenie. Starsi bowiem
synowie faraona, urodzeni z królewny chetyjskiej, za spraw¹
czarów, których zbadaæ nie mo¿na, byli nawiedzeni przez z³ego
ducha. Jeden syn, dwudziestosiedmioletni, od czasu pe³noletnoœci
nie móg³ chodziæ, drugi przeci¹³ sobie ¿y³y i umar³, a trzeci
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (8 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przez zatrute wino, którego nie chcia³ siê wyrzec, wpad³ w
szaleñstwo i mniemaj¹c, ¿e jest ma³p¹, ca³e dnie przepêdza³ na
drzewach. Dopiero czwarty syn, Ramzes, urodzony z królowej
Nikotris, córki arcykap³ana Amenhotepa, by³ silny jak wó³ Apis,
odwa¿ny jak lew i m¹dry jak kap³ani. Od dzieciñstwa otacza³ siê
wojskowymi i, jeszcze bêd¹c zwyczajnym ksiêciem, mawia³: - Gdyby
bogowie, zamiast m³odszym synem królewskim, uczynili mnie
faraonem, podbi³bym, jak Ramzes Wielki, dziewiêæ narodów, o
których nigdy w Egipcie nie s³yszano, zbudowa³bym œwi¹tyniê
wiêksz¹ ani¿eli ca³e Teby, a dla siebie wzniós³bym piramidê, przy
której grób Cheopsa wygl¹da³by jak krzak ró¿y obok dojrza³ej
palmy. Otrzymawszy tak po¿¹dany tytu³ erpatra, m³ody ksi¹¿ê
poprosi³ ojca o ³askawe mianowanie go dowódc¹ korpusu Menti. Na
co jego œwi¹tobliwoœæ Ramzes XII, po naradzie z bogami, którym
jest równy, odpowiedzia³, i¿ uczyni to, je¿eli nastêpca tronu
z³o¿y dowód, ¿e potrafi kierowaæ mas¹ wojsk na stopie bojowej W
tym celu zwo³ana zosta³a rada pod prezydencj¹ ministra wojny San-
amen-Herhora, który by³ arcykap³anem najwiêkszej œwi¹tyni - Amona
w Tebach. Rada postanowi³a: Nastêpca tronu w po³owie miesi¹ca
Misori (pocz¹tek czerwca) zbierze dziesiêæ pu³ków rozlokowanych
wzd³u¿ linii, która ³¹czy miasto Memfis z miastem Pi-Uto le¿¹cym
w Zatoce Sebenickiej. Z dziesiêciotysiêcznym korpusem,
przygotowanym do boju, zaopatrzonym w obóz i machiny wojenne,
nastêpca uda siê na wschód, ku goœciñcowi, który biegnie od
Memfis do Chetem, na granicy ziemi Gosen i pustyni egipskiej. W
tym czasie jenera³ Nitager, naczelny wódz armii, która strze¿e
bram Egiptu od najazdu azjatyckich ludów, ma wyruszyæ od Gorzkich
Jezior przeciw nastêpcy tronu. Obie armie: azjatycka i zachodnia,
zetkn¹ siê w okolicach miasta Pi-Bailos, ale - na pustyni, a¿eby
pracowity rolnik ziemi Gosen nie dozna³ przeszkód w swoich
zajêciach. Nastêpca tronu zwyciê¿y, je¿eli nie da siê zaskoczyæ
Nitagerowi, a wiêc - je¿eli zgromadzi wszystkie pu³ki i zd¹¿y
ustawiæ je w szyku bojowym na spotkanie nieprzyjaciela. W obozie
ksiêcia Ramzesa znajdowaæ siê bêdzie sam jego dostojnoœæ Herhor,
minister wojny, i o biegu wypadków z³o¿y raport faraonowi.
Granicê ziemi Gosen i pustyni stanowi³y dwie drogi komunikacyjne.
Jedn¹ by³ kana³ transportowy od Memfis do jeziora Timsah, drug¹ -
szosa. Kana³ znajdowa³ siê jeszcze w ziemi Gosen, szosa ju¿ w
pustyni, któr¹ obie drogi otacza³y pó³kolem. Z szosy prawie na
ca³ej przestrzeni widaæ by³o kana³. Niezale¿nie od sztucznych
granic s¹siaduj¹ce krainy ró¿ni³y siê pod ka¿dym wzglêdem. Ziemia
Gosen pomimo falistoœci gruntu wydawa³a siê równin¹, pustyniê zaœ
sk³ada³y wapienne wzgórza i doliny piaszczyste. Ziemia Gosen
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (9 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wygl¹da³a jak olbrzymia szachownica, której zielone i ¿ó³te
poletka odgranicza³y siê barw¹ zbó¿ i palmami rosn¹cymi na
miedzach; zaœ na rudym piasku pustyni i jej bia³ych wzgórzach
p³at zielonoœci albo kêpa drzew i krzaków wygl¹da³y jak zab³¹kany
podró¿ny. Na p³odnej ziemi Gosen z ka¿dego pagórka tryska³ ciemny
gaj akacji, sykomorów i tamaryndusów, z daleka przypominaj¹cych
nasze lipy, wœród których kry³y siê pa³acyki z rzêdami
przysadzistych kolumn albo ¿ó³te lepianki ch³opów. Niekiedy obok
-gaju bieli³o siê miasteczko z domami o p³askich dachach albo
ponad drzewa ciê¿ko wznosi³y siê piramidalne bramy œwi¹tyñ, niby
podwójne ska³y, upstrzone dziwnymi znakami. W pustyni, spoza
pierwszego szeregu trochê zielonych pagórków, wyziera³y nagie
wzgórza, zas³ane stertami g³azów. Zdawa³o siê, ¿e przesycony
nadmiarem ¿ycia kraj zachodni z królewsk¹ hojnoœci¹ rzuca na
drug¹ stronê kana³u zieleñ i kwiaty, lecz wiecznie g³odna
pustynia po¿era je w nastêpnym roku i przerabia na popió³.
Odrobina roœlinnoœci, wygnanej na ska³y i piaski, trzyma³a siê
miejsc ni¿szych, dok¹d za pomoc¹ rowów, przebitych w nasypie
szosy, mo¿na by³o doprowadzaæ wodê z kana³u. Jako¿ miêdzy ³ysymi
wzgórzami, w pobli¿u szosy, pi³y rosê niebiesk¹ ukryte oazy,
gdzie rós³ jêczmieñ i pszenica, winny krzew, palmy i tamaryndusy.
W takich miejscach ¿yli i ludzie - pojedynczymi rodzinami, którzy
spotkawszy siê na targu w Pi-Bailos, mogli nawet nie wiedzieæ,
¿e s¹siaduj¹ ze sob¹ na pustyni. Szesnastego Misori koncentracja
wojsk by³a prawie skoñczona. Dziesiêæ pu³ków nastêpcy tronu,
które mia³y zluzowaæ azjatyckie wojska Nitagera, ju¿ zebra³y siê
na goœciñcu, powy¿ej miasta Pi-Bailos, z obozem i czêœci¹
wojennych machin. Ruchami ich kierowa³ sam nastêpca. On
zorganizowa³ dwie linie zwiadów, z których dalsza mia³a œledziæ
nieprzyjació³, bli¿sza - pilnowaæ w³asnej armii od napadu, który
by³ mo¿liwym w okolicy pe³nej wzgórz i w¹wozów. On, Ramzes, w
ci¹gu tygodnia sam objecha³ i obejrza³ maszeruj¹ce ró¿nymi
traktami pu³ki pilnie bacz¹c: czy ¿o³nierze maj¹ porz¹dn¹ broñ
i ciep³e p³aszcze na noc, czy w obozach znajduje siê dostateczna
iloœæ sucharów, miêsa i suszonych ryb? On wreszcie rozkaza³, aby
¿ony, dzieci i niewolników wojsk, id¹cych na granicê wschodni¹,
przewieziono kana³em, co wp³ynê³o na zmniejszenie obozów i
u³atwi³o ruchy w³aœciwej armii. Najstarsi jenera³owie podziwiali
wiedzê, zapa³ i ostro¿noœæ nastêpcy tronu, a nade wszystko jego
pracê i prostotê. Swój liczny dwór, ksi¹¿êcy namiot, wozy i
lektyki zostawi³ on w Memfis; a sam w odzie¿y prostego oficera
jeŸdzi³ od pu³ku do pu³ku, konno, na sposób asyryjski, w
towarzystwie dwu adiutantów. Dziêki temu koncentracja w³aœciwego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (10 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
korpusu posz³a bardzo szybko i wojska w oznaczonym czasie stanê³y
pod Pi-Bailos. Inaczej by³o z ksi¹¿êcym sztabem, z greckim
pu³kiem, który mu towarzyszy³, i kilkoma wojennymi machinami.
Sztab, zebrany w Memfis, mia³ drogê najkrótsz¹, wiêc wyruszy³
najpóŸniej, ci¹gn¹c za sob¹ ogromny obóz. Prawie ka¿dy oficer,
a byli to panicze wielkich rodów, mia³ lektykê z czterema
Murzynami, dwukolny wóz wojenny, bogaty namiot i mnóstwo skrzynek
z odzie¿¹ i jedzeniem tudzie¿ dzbanów pe³nych piwa i wina. Prócz
tego za oficerami wybra³a siê w podró¿ liczna trupa œpiewaczek
i tancerek z muzyk¹; ka¿da zaœ, jako wielka dama, musia³a mieæ
wóz, zaprzê¿ony w jedn¹ lub dwie pary wo³ów, i lektykê. Gdy ci¿ba
ta wyla³a siê z Memfis, zajê³a na goœciñcu wiêcej miejsca ani¿eli
armia nastêpcy tronu. Maszerowano zaœ tak powoli, ¿e machiny
wojenne, które zostawiono na koñcu, ruszy³y o dobê póŸniej,
ani¿eli by³ rozkaz. Na domiar z³ego, œpiewaczki i tancerki
zobaczywszy pustyniê, wcale jeszcze niestraszn¹ w tym miejscu,
zaczê³y baæ siê i p³akaæ. Wiêc, dla uspokojenia ich, trzeba by³o
przyœpieszyæ nocleg, rozbiæ namioty i urz¹dziæ widowisko, a potem
ucztê. Nocna zabawa, w ch³odzie, pod gwiaŸdzistym niebem, na tle
dzikiej natury, tak podoba³a siê tancerkom i œpiewaczkom, ¿e
oœwiadczy³y, i¿ odt¹d bêd¹ wystêpowaæ tylko w pustyni. Tymczasem
nastêpca tronu, dowiedziawszy siê w drodze o sprawach swego
sztabu, przys³a³ rozkaz, a¿eby jak najprêdzej zawrócono kobiety
do miasta i przyœpieszono pochód. Przy sztabie znajdowa³ siê jego
dostojnoϾ Herhor, minister wojny, lecz tylko w charakterze
widza. Nie prowadzi³ za sob¹ œpiewaczek, ale te¿ i nie robi³
¿adnych uwag sztabowcom. Kaza³ wynieœæ swoj¹ lektykê na czo³o
kolumny i stosuj¹c siê do jej ruchów posuwa³ siê naprzód albo
odpoczywa³ pod cieniem wielkiego wachlarza, którym os³ania³ go
adiutant. Jego dostojnoœæ Herhor by³ to cz³owiek
czterdziestokilkoletni, silnie zbudowany, zamkniêty w sobie.
Rzadko odzywa³ siê i równie rzadko spogl¹da³ na ludzi spod
zapuszczonych powiek. Jak ka¿dy Egipcjanin mia³ obna¿one rêce i
nogi, odkryt¹ pierœ, sanda³y na stopach, krótk¹ spódniczkê doko³a
bioder, a z przodu fartuszek w pasy niebieskie i bia³e. Jako
kap³an goli³ zarost i w³osy i nosi³ skórê pantery zawieszon¹
przez lewe ramiê. Nareszcie, jako ¿o³nierz, nakrywa³ g³owê ma³ym
gwardyjskim he³mem, spod którego na kark spada³a chusteczka,
równie¿ w bia³e i niebieskie pasy. Na szyi mia³ potrójny ³añcuch
z³oty, a pod lewym ramieniem, na piersiach, krótki miecz w
kosztownej pochwie. Lektyce jego, dŸwiganej przez szeœciu
czarnych niewolników, stale towarzyszy³o trzech ludzi: jeden
niós³ wachlarz, drugi topór ministra, a trzeci skrzynkê z
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (11 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
papirusami. By³ to Pentuer, kap³an i pisarz ministra, chudy
asceta, który w najwiêkszy upa³ nie nakrywa³ ogolonej g³owy.
Pochodzi³ z ludu, lecz pomimo niskiego urodzenia zajmowa³ wa¿ne
stanowisko w pañstwie dziêki wyj¹tkowym zdolnoœciom. Chocia¿
minister ze swymi urzêdnikami znajdowa³ siê na czele sztabowej
kolumny i nie miêsza³ siê do jej ruchów, nie mo¿na jednak
twierdziæ, a¿eby nie wiedzia³, co siê dzieje poza nim. Co
godzinê, niekiedy co pó³ godziny, do lektyki dostojnika zbli¿a³
siê - to ni¿szy kap³an, zwyczajny "s³uga bo¿y", to ¿o³nierz
maruder, to przekupieñ albo niewolnik, który niby obojêtnie
przechodz¹c obok cichego orszaku ministra, rzuca³ jakieœ s³ówko.
S³ówko to zaœ Pentuer niekiedy zapisywa³, ale najczêœciej
pamiêta³, bo pamiêæ mia³ nadzwyczajn¹. Na te drobnostki nikt nie
zwa¿a³ w zgie³kliwym t³umie sztabowców. Ofcerowie ci, wielcy
panicze, zanadto byli zajêci bieganiem, ha³aœliw¹ rozmow¹ lub
œpiewem, a¿eby mieli patrzeæ, kto zbli¿a siê do ministra; tym
wiêcej ¿e wci¹¿ mnóstwo ludzi snu³o siê wzd³u¿ szosy. Piêtnastego
Misori sztab nastêpcy tronu, wraz z jego dostojnoœci¹ ministrem,
przepêdzi³ noc pod go³ym niebem w odleg³oœci jednej mili od
pu³ków ustawiaj¹cych siê ju¿ do boju w poprzek szosy, za miastem
Pi-Bailos. Przed pierwsz¹ z rana, która odpowiada naszej godzinie
szóstej, wzgórza pustynne przybra³y kolor fioletowy. Spoza nich
wychyli³o siê s³oñce. Ziemiê Gosen zala³a ró¿owoœæ, a miasteczka,
œwi¹tynie, pa³ace magnatów i lepianki ch³opów wygl¹da³y jak iskry
i p³omienie, w jednej chwili zapalone wœród zielonoœci. Niebawem
zachodni horyzont obla³a barwa z³ota. I zdawa³o siê, ¿e zielonoœæ
ziemi Gosen rozp³ywa siê w z³ocie, a niezliczone kana³y, zamiast
wody, tocz¹ roztopione srebro. Ale wzgórza pustyni zrobi³y siê
jeszcze mocniej fioletowymi, rzucaj¹c d³ugie cienie na piaski i
czarnoœæ na roœliny. Stra¿e stoj¹ce wzd³u¿ szosy doskonale mog³y
widzieæ wysadzone palmami pola za kana³em. Na jednych zieleni³
siê len, pszenica, koniczyna, na innych z³oci³ siê dojrzewaj¹cy
jêczmieñ drugiego posiewu. Jednoczeœnie z chat, ukrytych miêdzy
drzewami, zaczêli wychodziæ do roboty rolnicy, ludzie nadzy,
barwy miedzianej, którzy za ca³y ubiór mieli krótk¹ spódniczkê
na biodrach i czepek na g³owie. Jedni zwrócili siê do kana³ów,
aby oczyszczaæ je z mu³u albo czerpaæ wodê i wylewaæ na pola za
pomoc¹ machin podobnych do ¿urawi przy studniach. Inni
rozproszywszy siê miêdzy drzewami zbierali dojrza³e figi i
winogrona. Snu³o siê tam sporo nagich dzieci i kobiet w bia³ych,
¿ó³tych lub czerwonych koszulach bez rêkawów. I by³ wielki ruch
w tej okolicy. Na niebie drapie¿ne ptactwo pustyni ugania³o siê
za go³êbiami i kawkami ziemi Gosen. Wzd³u¿ kana³u huœta³y siê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (12 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zgrzytaj¹ce ¿urawie z kube³kami p³odnej wody, a ludzie, którzy
zbierali owoce, ukazywali siê i znikali miêdzy zielonoœci¹ drzew
jak barwne motyle. Zaœ w pustyni, na szosie, ju¿ zamrowi³o siê
wojsko i jego s³u¿ba. Przelecia³ oddzia³ konnych uzbrojony w
lance. Za nim pomaszerowali ³ucznicy w czepkach i spódniczkach;
mieli oni ³uki w garœci, sajdaki na plecach i szerokie tasaki u
prawego boku. £ucznikom towarzyszyli procarze nios¹cy torby z
pociskami i uzbrojeni w krótkie miecze. O sto kroków za nimi sz³y
dwa ma³e oddzia³ki piechoty: jeden uzbrojony we w³ócznie, drugi
w topory. Ci i tamci nieœli w rêkach prostok¹tne tarcze, na
piersiach mieli grube kaftany, niby pancerze, a na g³owie czepki
z chusteczkami zas³aniaj¹cymi kark od upa³u. Czepki i kaftany
by³y w pasy: niebieskie z bia³ym lub ¿ó³te z czarnym, co robi³o
¿o³nierzy podobnymi do wielkich szerszeni. Za przedni¹ stra¿¹,
otoczona oddzia³em toporników, posuwa³a siê lektyka ministra, a
za ni¹, w miedzianych he³mach i pancerzach, greckie roty, których
miarowy krok przypomina³ uderzenia ciê¿kich m³otów. W tyle by³o
s³ychaæ skrzypienie wozów, ryk byd³a i krzyki woŸniców, a z boku
szosy przemyka³ siê brodaty handlarz fenicki w lektyce
zawieszonej miêdzy dwoma os³ami. Nad tym wszystkim unosi³ siê
tuman z³otego py³u i gor¹co. Nagle od stra¿y przedniej
przycwa³owa³ konny ¿o³nierz i zawiadomi³ ministra, ¿e zbli¿a siê
nastêpca tronu. Jego dostojnoœæ wysiad³ z lektyki, a w tej¿e
chwili na szosie ukaza³a siê garstka jeŸdŸców, którzy zeskoczyli
z koni. Po czym jeden z jeŸdŸców i minister zaczêli iœæ ku sobie,
co kilka kroków zatrzymuj¹c siê i k³aniaj¹c. - B¹dŸ pozdrowiony,
synu faraona, który oby ¿y³ wiecznie - odezwa³ siê minister. -
B¹dŸ pozdrowiony i ¿yj d³ugo, ojcze œwiêty - odpar³ nastêpca. A
potem doda³: - Ci¹gniêcie tak wolno, jakby wam nogi upi³owano,
a Nitager najpóŸniej za dwie godziny stanie przed naszym
korpusem. - Powiedzia³eœ prawdê. Twój sztab maszeruje bardzo
powoli. - Mówi mi te¿ Eunana - tu Ramzes wskaza³ na stoj¹cego za
sob¹ oficera obwieszonego amuletami - ¿e nie wysy³aliœcie patroli
do w¹wozów. A przecie¿ na wypadek rzeczywistej wojny
nieprzyjaciel z tej strony móg³ was napaœæ. - Nie jestem dowódc¹,
tylko sêdzi¹ - spokojnie odpowiedzia³ minister. - A có¿ robi³
Patrokles? - Patrokles z greckim pu³kiem eskortuje machiny
wojenne.
- A mój krewny i adiutant Tutmozis?
- Podobno jeszcze œpi.
Ramzes niecierpliwie uderzy³ nog¹ w ziemiê i umilk³. By³ to
piêkny m³odzieniec, z twarz¹ prawie kobiec¹, której gniew i
opalenizna dodawa³y wdziêku. Mia³ na sobie obcis³y kaftan w pasy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (13 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
niebieskie i bia³e, tego¿ koloru chustkê pod he³mem, z³oty
³añcuch na szyi i kosztowny miecz pod lewym ramieniem. - Widzê -
odezwa³ siê ksi¹¿ê - ¿e tylko ty jeden, Eunano, dbasz o moj¹
czeœæ. Obwieszony amuletami oficer schyli³ siê do ziemi. -
Tutmozis jest to pró¿niak - mówi³ nastêpca. - Wracaj, Eunano, na
swoje stanowisko. Niech przynajmniej przednia stra¿ ma dowódcê.
Potem, spojrzawszy na œwitê, która ju¿ go otoczy³a, jakby wyros³a
spod ziemi, doda³: - Niech mi przynios¹ lektykê. Jestem zmêczony
jak kamieniarz. - Czyli¿ bogowie mog¹ mêczyæ siê!.... - szepn¹³
jeszcze stoj¹cy za nim Eunana. - IdŸ na swoje miejsce - rzek³
Ramzes. - A mo¿e rozka¿esz mi, wizerunku ksiê¿yca, teraz zbadaæ
w¹wozy? - cicho spyta³ oficer. - Proszê ciê, rozkazuj mi, bo
gdziekolwiek jestem, serce moje goni za tob¹, aby odgadn¹æ twoj¹
wolê i spe³niæ j¹. - Wiem, ¿e jesteœ czujny - odpar³ Ramzes. -
Ju¿ idŸ i uwa¿aj na wszystko. - Ojcze œwiêty - zwróci³ siê Eunana
do ministra - polecam waszej dostojnoœci moje najpokorniejsze
s³u¿by. Ledwie Eunana odjecha³, gdy na koñcu maszeruj¹cej kolumny
zrobi³ siê jeszcze wiêkszy tumult. Szukano lektyki nastêpcy
tronu, ale - nie by³o jej. Natomiast ukaza³ siê, rozbijaj¹c
greckich ¿o³nierzy, m³ody cz³owiek dziwnej powierzchownoœci. Mia³
na sobie muœlinow¹ koszulkê, bogato haftowany fartuszek i z³ot¹
szarfê przez ramiê. Nade wszystko jednak odznacza³a siê jego
ogromna peruka, sk³adaj¹ca siê z mnóstwa warkoczyków, i sztuczna
bródka, podobna do kociego ogona. By³ to Tutmozis, pierwszy
elegant w Memfis, który nawet podczas marszu stroi³ siê i oblewa³
perfumami. - Witaj, Ramzesie! - wo³a³ elegant, gwa³townie
rozpychaj¹c oficerów - WyobraŸ sobie, ¿e gdzieœ podzia³a siê
twoja lektyka; musisz wiêc usi¹œæ do mojej, która wprawdzie nie
jest godn¹ ciebie, ale nie najgorsz¹. - Rozgniewa³eœ mnie -
odpar³ ksi¹¿ê. - Spisz zamiast pilnowaæ wojska. Zdumiony elegant
zatrzyma³ siê. - Ja œpiê?... - zawo³a³. - Bodaj jêzyk usech³
temu, kto mówi podobne k³amstwa. Ja, wiedz¹c, ¿e przyjedziesz,
od godziny ubieram siê, przygotowujê ci k¹piel i perfumy... - A
tymczasem oddzia³ posuwa siê bez komendy. - Wiêc ja mam byæ
komendantem oddzia³u, w którym znajduje siê jego dostojnoœæ
minister wojny i taki wódz jak Patrokles? Nastêpca tronu umilk³,
a tymczasem Tutmozis zbli¿ywszy siê do niego szepta³: - Jak ty
wygl¹dasz, synu faraona?... Nie masz peruki, w³osy i odzienie
pe³ne kurzu, skóra czarna i popêkana jak ziemia w lecie?...
Najczcigodniejsza królowa-matka wygna³aby mnie ze dworu
zobaczywszy twoj¹ nêdzê... - Jestem tylko zmêczony. - Wiêc siadaj
do lektyki. S¹ tam œwie¿e wieñce ró¿, pieczone ptaszki i dzban
wina z Cypru. Ukry³em te¿ - doda³ jeszcze ciszej - Senurê w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (14 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
obozie... - Jest?... - spyta³ ksi¹¿ê. B³yszcz¹ce przed chwil¹
oczy zamgli³y mu siê. - Niech wojsko idzie naprzód - mówi³
Tutmozis - a my tu zaczekajmy na ni¹... Ramzes jakby ockn¹³ siê.
- Daj¿e mi spokój, pokuso!... Przecie¿ za dwie godziny bitwa... -
Co to za bitwa!.. - A przynajmniej rozstrzygniêcie losów mego
dowództwa.
- ¯artuj z tego - uœmiechn¹³ siê elegant. - Przysi¹g³bym, ¿e ju¿
wczoraj minister wojny pos³a³ raport do jego œwi¹tobliwoœci z
proœb¹, a¿ebyœ dosta³ korpus Menfi. - Wszystko jedno. Dziœ nie
potrafi³bym myœleæ o czym innym ani¿eli o armii. - Okropny jest
w tobie ten poci¹g do wojny, na której cz³owiek nie myje siê
przez ca³e miesi¹ce, a¿eby pewnego dnia zgin¹æ... Brr!... Gdybyœ
jednak zobaczy³ Senurê... tylko spojrzyj na ni¹... - W³aœnie
dlatego nie spojrzê - odpar³ Ramzes stanowczo. W chwili gdy spoza
greckich szeregów oœmiu ludzi wynios³o ogromn¹ lektykê Tutmozisa
dla nastêpcy tronu, od stra¿y przedniej przylecia³ jeŸdziec.
Zsun¹³ siê z konia i bieg³ tak prêdko, a¿ dzwoni³y mu na
piersiach wizerunki bogów lub tabliczki z ich imionami. By³ to
rozgor¹czkowany Eunana. Wszyscy zwrócili siê do niego, co zdawa³o
siê robiæ mu przyjemnoœæ. - Erpatre, najwy¿sze usta! - zawo³a³
Eunana schylaj¹c siê przed Ramzesem. - Kiedy, zgodnie z twoim
boskim rozkazem, jecha³em na czele oddzia³u pilnie bacz¹c na
wszystko, spostrzeg³em na szosie dwa piêkne skarabeusze. Ka¿dy
ze œwiêtych ¿uków toczy³ przed sob¹ glinian¹ kulkê w poprzek
drogi, ku piaskom... - Wiêc có¿? - przerwa³ nastêpca. - Rozumie
siê - ci¹gn¹³ Eunana spogl¹daj¹c w stronê ministra - ¿e jak
nakazuje pobo¿noœæ, ja i moi ludzie, z³o¿ywszy ho³d z³otym
wizerunkom s³oñca, zatrzymaliœmy pochód. Jest to tak wa¿na
wró¿ba, ¿e bez rozkazu nikt z nas nie oœmieli³by siê iœæ naprzód.
- Widzê, ¿e jesteœ prawdziwie pobo¿nym Egipcjaninem, choæ rysy
masz chetyckie - odpowiedzia³ dostojny Herhor. A zwróciwszy siê
do kilku bli¿ej stoj¹cych dygnitarzy doda³: - Nie pójdziemy dalej
goœciñcem, bo moglibyœmy podeptaæ œwiête ¿uki. Pentuerze, czy tym
w¹wozem, na prawo, mo¿na okoliæ szosê? - Tak jest - odpar³ pisarz
ministra. - W¹wóz ten ma milê d³ugoœci i wychodzi znowu na szosê,
prawie naprzeciw Pi-Bailos. - Ogromna strata czasu - wtr¹ci³
gniewnie nastêpca. - Przysi¹g³bym, ¿e to nie skarabeusze, ale
duchy moich fenickich lichwiarzy - odezwa³ siê elegant Tutmozis.
- Nie mog¹c z powodu œmierci odebraæ pieniêdzy, zmuszaj¹ mnie,
abym za karê szed³ przez pustyniê!.. Œwita ksi¹¿êca z niepokojem
oczekiwa³a decyzji, wiêc Ramzes odezwa³ siê do Herhora: - Có¿ o
tym myœlisz, ojcze œwiêty? - Spojrzyj na oficerów - odpar³ kap³an
- a zrozumiesz, ¿e musimy iœæ w¹wozem. Teraz wysun¹³ siê dowódca
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (15 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Greków, genera³ Patrokles, i rzek³ do nastêpcy: - Je¿eli ksi¹¿ê
pozwolisz, mój pu³k pójdzie dalej szos¹. Nasi ¿o³nierze nie boj¹
siê skarabeuszów. - Wasi ¿o³nierze nie boj¹ siê nawet grobów
królewskich - odpowiedzia³ minister. - Nie musi tam byæ jednak
bezpiecznie, skoro ¿aden nie wróci³. Zmieszany Grek usun¹³ siê
do œwity. - Przyznaj, ojcze œwiêty - szepn¹³ z najwy¿szym gniewem
nastêpca - ¿e taka przeszkoda nawet os³a nie zatrzyma³aby w
podró¿y. - Bo te¿ osio³ nigdy nie bêdzie faraonem - spokojnie
odpar³ minister.-- W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz
oddzia³ przez w¹wóz! - zawo³a³ Ramzes. - Ja nie znam siê na
kap³añskiej taktyce, zreszt¹ muszê odpocz¹æ. ChodŸ ze mn¹ kuzynie
- rzek³ do Tutmozisa i skierowa³ siê w stronê ³ysych pagórków.
Rozdzia³ II
Jego dostojnoœæ Herhor natychmiast poleci³ swemu adiutantowi,
który nosi³ topór, obj¹æ dowództwo stra¿y przedniej w miejsce
Eunany. Potem wys³a³ rozkaz, a¿eby machiny wojenne do rzucania
wielkich kamieni zjecha³y z szosy ku w¹wozowi, a ¿o³nierze greccy
aby u³atwiali im przejœcie w miejscach trudnych. Wszystkie zaœ
wozy i lektyki oficerów œwity mia³y ruszyæ na koñcu. Kiedy Herhor
wydawa³ rozkazy, adiutant nosz¹cy wachlarz zbli¿ywszy siê do
pisarza Pentuera szepn¹³: - Chyba ju¿ nigdy nie bêdzie mo¿na
jeŸdziæ t¹ szos¹... - Dlaczego? - odpar³ kap³an. - Ale skoro dwa
œwiête ¿uki przesz³y nam drogê, nie wypada iœæ ni¹ dalej. Mog³oby
siê zdarzyæ nieszczêœcie. - Ju¿ i tak jest nieszczêœcie. Albo nie
uwa¿a³eœ, ¿e ksi¹¿ê Ramzes rozgniewa³ siê na ministra, a nasz pan
nie nale¿y do tych, którzy zapominaj¹... - Nie ksi¹¿ê na naszego
pana, ale nasz pan na ksiêcia obrazi³ siê i zgromi³ go - odrzek³
Pentuer. - I dobrze zrobi³. Bo m³odemu ksiêciu ju¿ dziœ wydaje
siê, ¿e bêdzie drugim Menesem... - Chyba Ramzesem Wielkim?... -
wtr¹ci³ adiutant. - Ramzes Wielki s³ucha³ bogów, za co we
wszystkich œwi¹tyniach ma chlubne napisy. Ale Menes, pierwszy
faraon Egiptu, by³ burzycielem porz¹dku i tylko ojcowskiej
³agodnoœci kap³anów zawdziêcza, ¿e jego imiê jest wspominane...
Chocia¿ nie da³bym jednego utena miedzi, ¿e mumia Menesa nie
istnieje. - Mój Pentuerze - mówi³ adiutant - jesteœ mêdrcem, wiêc
rozumiesz, ¿e nam wszystko jedno, czy mamy dziesiêciu panów, czy
jedenastu... - Ale ludowi nie wszystko jedno, czy ma wydobywaæ
co roku górê z³ota dla kap³anów, czy dwie góry z³ota: dla
kap³anów i dla faraona - odpowiedzia³ Pentuer i oczy mu b³ysnê³y.
- Rozmyœlasz o niebezpiecznych sprawach - szepn¹³ adiutant. - A
ile¿ razy ty sam gorszy³eœ siê zbytkami dworu faraona i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (16 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nomarchów?... - spyta³ zdziwiony kap³an. -
Cicho...cicho!...jeszcze bêdziemy mówili o tych rzeczach, ale nie
teraz. Pomimo piasku machiny wojenne, do których przyprzê¿ono po
dwa wo³y, szybciej toczy³y siê po pustyni ani¿eli po szosie. Przy
pierwszej z nich szed³ Eunana, zak³opotany i rozmyœlaj¹cy nad
tym: dlaczego minister pozbawi³ go dowództwa przedniej stra¿y?
Czy chce mu powierzyæ jakieœ wy¿sze stanowisko? Wygl¹daj¹c tedy
nowej kariery, a mo¿e dla zag³uszenia obaw, które miota³y jego
sercem, pochwyci³ dr¹g i gdzie by³ g³êbszy piasek, podpiera³
balistê albo krzykiem zachêca³ Greków. Ci jednak ma³o zwracali
na niego uwagi. Ju¿ dobre pó³ godziny orszak posuwa³ siê krêtym
w¹wozem o œcianach nagich i spadzistych, gdy¿ stra¿ przednia
znowu zatrzyma³a siê. W tym miejscu znajdowa³ siê inny w¹wóz,
poprzeczny, œrodkiem którego ci¹gn¹³ siê doœæ szeroki kana³.
Goniec wys³any do ministra z wiadomoœci¹ o przeszkodzie,
przywióz³ polecenie, a¿eby kana³ natychmiast zasypaæ. Oko³o setki
¿o³nierzy greckich z oskardami i ³opatami rzuci³o siê do roboty.
Jedni odr¹bywali kamienie ze ska³, drudzy wrzucali je do rowu i
przysypywali piaskiem. Wtem z g³êbi w¹wozu wyszed³ cz³owiek z
motyk¹ maj¹c¹ formê bocianiej szyi z dziobem. By³ to ch³op
egipski, stary, zupe³nie nagi. Przez chwilê z najwy¿szym
zdumieniem patrzy³ na robotê ¿o³nierzy, nagle skoczy³ miêdzy nich
wo³aj¹c: - Co wy dokazujecie, poganie, przecie¿ to kana³? - A ty
jak œmiesz z³orzeczyæ wojownikom jego œwi¹tobliwoœci? - zapyta³
go, ju¿ obecny w tym miejscu, Eunana. - Widzê, ¿e musisz byæ
wielkim i Egipcjaninem - odpar³ ch³op - wiêc odpowiem ci, ¿e ten
kana³ nale¿y do potê¿nego pana: jest on ekonomem u pisarza przy
takim, co nosi wachlarz jego dostojnoœci nomarchy Memfis. Baczcie
wiêc, a¿eby was nieszczêœcie nie spotka³o!... Róbcie swoje -
rzek³ protekcjonalnym tonem Eunana do ¿o³nierzy greckich, którzy
zaczêli przypatrywaæ siê ch³opu. Nie rozumieli jego mowy, ale
zastanowi³ ich ton. - Oni wci¹¿ zasypuj¹!... - mówi³ ch³op z
rosn¹cym przera¿eniem. - Biada wam, psubraty! - zawo³a³ rzucaj¹c
siê na jednego z motyk¹. Grek wyrwa³ motykê, uderzy³ ch³opa w
zêby, a¿ krew wyst¹pi³a mu na usta. Potem znów zabra³ siê do
sypania piasku. Oszo³omiony ciosem ch³op straci³ odwagê i zacz¹³
b³agaæ: - Panie - mówi³ - ale¿ ten kana³ ja sam kopa³em przez
dziesiêæ lat nocami i w œwiêta! Nasz pan obieca³, ¿e je¿eli uda
mi siê przeprowadziæ wodê do tej dolinki, zrobi mnie na niej
parobkiem, odst¹pi pi¹t¹ czêœæ zbiorów i da wolnoœæ...
S³yszycie?... Wolnoœæ mnie i trojgu dzieciom, o bogowie...
Wzniós³ rêce i znowu zwróci³ siê do Eunany: - Oni nie rozumiej¹,
ci zamorscy brodacze, potomstwo psów, bracia Fenicjan i ¯ydów.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (17 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ale ty, panie, wys³uchasz mnie... Od dziesiêciu lat, kiedy inni
szli na jarmark albo na tañce, albo na œwiêt¹ procesjê, ja
wykrada³em siê w ten niegoœcinny w¹wóz. Nie chodzi³em na grób
matki mojej, tylkom kopa³; zapomnia³em o zmar³ych, a¿eby moim
dzieciom i sobie choæ na jeden dzieñ przed œmierci¹ daæ wolnoœæ
i ziemiê... Wy b¹dŸcie moimi œwiadkami, o bogowie, ile razy
zaskoczy³a mnie tutaj noc... Ile ja tu razy s³ysza³em p³aczliwe
g³osy hien i widzia³em zielone oczy wilków. Alem nie ucieka³, bo
gdzie¿ bym nieszczêsny uciek³, gdy na ka¿dej œcie¿ce czyha³
strach, a w tym kanale wolnoœæ trzyma³a mnie za nogi. Raz, o tam,
za za³amem, wyszed³ na mnie lew, faraon wszystkich zwierz¹t.
Motyka wypad³a mi z rêki. Wiêc ukl¹k³em przed nim i rzek³em te
s³owa, jak mnie widzicie: "Panie - czyli¿ raczy³byœ mnie zjeœæ...
jestem przecie¿ tylko niewolnikiem!" Lew drapie¿ca ulitowa³ siê
nade mn¹; omija³ mnie wilk; nawet zdradzieckie nietoperze
oszczêdza³y biedn¹ moj¹ g³owê, a ty, Egipcjaninie... Ch³op
umilk³, spostrzeg³ zbli¿aj¹cy siê orszak ministra Herhora. Po
wachlarzu pozna³, ¿e musi to byæ ktoœ wielki, a po skórze
pantery, ¿e kap³an. Pobieg³ wiêc ku niemu, ukl¹k³ i uderzy³ g³ow¹
o piasek. - Czego chcesz, cz³owieku? - zapyta³ dostojnik. -
"Œwiat³o s³oneczne, wys³uchaj mnie! - zawo³a³ ch³op. - Oby nie
by³o jêków w twojej komnacie i nieszczêœcie nie sz³o za tob¹! Oby
twoje czyny nie za³ama³y siê i oby ciê pr¹d nie porwa³, gdy
bêdziesz p³yn¹³ Nilem na drugi brzeg..." - Pytam, czego chcesz? -
powtórzy³ minister. - "Dobry panie - prawi³ ch³op - przewodniku
bez kaprysów, który zwyciê¿asz fa³sz, a stwarzasz prawdê... Który
jesteœ ojcem biedaka, mê¿em wdowy, szat¹ nie maj¹cego matki...
Pozwól, abym mia³ sposobnoœæ rozg³aszaæ imiê twoje jako prawo w
kraju... PrzyjdŸ do s³owa ust moich... S³uchaj i zrób
sprawiedliwoϾ, najszlachetniejszy ze szlachetnych..." - On chce,
a¿eby nie zasypywano tego rowu - odezwa³ siê Eunana. Minister
wzruszy³ ramionami i posun¹³ siê w stronê kana³u, przez który
rzucano k³adkê. Wówczas zrozpaczony ch³op pochwyci³ go za nogi. -
Precz z tym!... - krzykn¹³ jego dostojnoœæ cofn¹wszy siê jak
przed uk¹szeniem ¿mii. Pisarz Pentuer odwróci³ g³owê; jego chuda
twarz mia³a barwê szar¹. Ale Eunana schwyci³ i œcisn¹³ ch³opa za
kark, a nie mog¹c oderwaæ go od nóg ministra wezwa³ ¿o³nierzy.
Po chwili jego dostojnoœæ, oswobodzony, przeszed³ na drug¹ stronê
rowu, a ¿o³nierze prawie w powietrzu odnieœli ch³opa na koniec
maszeruj¹cego oddzia³u. Dali mu kilkadziesi¹t ku³aków, a zawsze
zbrojni w trzciny podoficerowie odliczyli mu kilkadziesi¹t kijów
i nareszcie - rzucili u wejœcia do w¹wozu. Zbity, pokrwawiony,
a nade wszystko przestraszony nêdzarz chwilê posiedzia³ na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (18 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
piasku, przetar³ oczy i nagle zerwawszy siê pocz¹³ uciekaæ w
stronê goœciñca jêcz¹c: - Poch³oñ mnie, ziemio!... Przeklêty
dzieñ, w którym ujrza³em œwiat³o, i noc, w której powiedziano:
"narodzi³ siê cz³owiek..." W p³aszczu sprawiedliwoœci nie ma
nawet skrawka dla niewolników... I sami bogowie nie spojrz¹ na
taki twór, który ma rêce do pracy, gêbê tylko do p³aczu, a
grzbiet do kijów... O œmierci, zetrzyj moje cia³o na popió³,
a¿ebym jeszcze i tam, na polach Ozirisa, po raz drugi nie urodzi³
siê niewolnikiem...
Rozdzia³ III
Dysz¹cy gniewem ksi¹¿ê Ramzes wdziera³ siê na pagórek, a za nim
Tutmozis. Elegantowi przekrêci³a siê peruka, sztuczna bródka
odpad³a, wiêc niós³ j¹ w rêkach. Pomimo zmêczenia by³by blady na
twarzy, gdyby nie warstwa ró¿u. Wreszcie ksi¹¿ê zatrzyma³ siê
na szczycie. Od w¹wozu dolatywa³ ich zgie³k ¿o³nierstwa i ³oskot
tocz¹cych siê balist; przed nimi rozci¹ga³ siê ogromny p³at ziemi
Gosen, wci¹¿ k¹pi¹cej siê w blaskach s³oñca. Zdawa³o siê, ¿e to
nie ziemia, ale z³oty ob³ok, na którym marzenie wymalowa³o
krajobraz farbami ze szmaragdów, srebra, rubinów, pere³ i
topazów. Nastêpca wyci¹gn¹³ rêkê. - Patrz - zawo³a³ do Tutmozisa
- tam ma byæ moja ziemia, a tu moje wojsko... I otó¿ tam -
najwy¿szymi budowlami s¹ pa³ace kap³anów, a tu najwy¿szym dowódc¹
wojsk jest kap³an!... Czy mo¿na cierpieæ coœ podobnego?... - Tak
zawsze by³o - odpar³ Tutmozis, lêkliwie ogl¹daj¹c siê doko³a. -
To fa³sz! Znam przecie¿ dzieje tego kraju zas³oniête przed wami.
Dowódcami wojsk i panami urzêdników byli tylko faraonowie, a
przynajmniej energiczniejsi spoœród nich. Tym w³adcom nie
schodzi³y dnie na ofiarach i modlitwach, lecz na rz¹dzeniu
pañstwem... - Je¿eli jest taka wola jego œwi¹tobliwoœci... -
wtr¹ci³ Tutmozis. - Nie jest wol¹ mojego ojca, a¿eby nomarchowie
rz¹dzili samowolnie w swoich stolicach, a etiopski namiestnik
prawie uwa¿a³ siê za równego królowi królów. I nie mo¿e byæ wol¹
mego ojca, a¿eby jego armia obchodzi³a dwa z³ote ¿uki, dlatego
¿e ministrem wojny jest kap³an. - Wielki to wojownik!... -
szepn¹³ coraz bardziej wylêkniony Tutmozis. - Jaki on tam
wojownik!... ¯e pobi³ garstkê zbójców libijskich, którzy powinni
uciekaæ na sam widok kaftanów egipskich ¿o³nierzy? Ale zobacz,
co robi¹ nasi s¹siedzi. Izrael zw³óczy ze sk³adaniem haraczu i
p³aci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po kilka
okrêtów z naszej floty. Przeciw Chetom musimy na wschodzie
trzymaæ wielk¹ armiê, a ko³o Babilonu i Niniwy kipi ruch, który
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (19 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
czuæ w ca³ej Mezopotamii. I jaki¿ jest ostateczny skutek rz¹dów
kap³añskich? Ten, ¿e kiedy jeszcze mój pradziad mia³ sto tysiêcy
talentów rocznego dochodu i sto szeœædziesi¹t tysiêcy wojska, mój
ojciec ma ledwie piêædziesi¹t tysiêcy talentów i sto dwadzieœcia
tysiêcy wojska. A co to za wojsko!... Gdyby nie korpus grecki,
który trzyma ich w porz¹dku jak brytan owce, ju¿ dziœ egipscy
¿o³nierze s³uchaliby tylko kap³anów, a faraon spad³by do poziomu
nêdznego nomarchy. - Sk¹d ty to wiesz?... Sk¹d takie myœli? -
dziwi³ siê Tutmozis. - Albo¿ nie pochodzê z rodu kap³anów!
Przecie¿ uczyli mnie, gdym jeszcze nie by³ nastêpc¹ tronu. O, gdy
zostanê faraonem po moim ojcu, który oby ¿y³ wiecznie, po³o¿ê im
na karkach nogê obut¹ w spi¿owy sanda³... A najpierwej siêgnê do
ich skarbnic, które zawsze by³y przesycone, ale od czasów Ramzesa
Wielkiego zaczê³y puchn¹æ i dzisiaj s¹ tak wydête z³otem, ¿e
spoza nich nie widaæ skarbu faraona. - Biada mnie i tobie! -
westchn¹³ Tutmozis. - Masz zamys³y, pod którymi ugi¹³by siê ten
pagórek, gdyby s³ysza³ i rozumia³. A gdzie twoje si³y...
pomocnicy... ¿o³nierze?... Przeciw tobie stanie ca³y naród,
prowadzony przez potê¿n¹ klasê... A kto za tob¹? Ksi¹¿ê s³ucha³
i zamyœli³ siê. Wreszcie odpar³: - Wojsko...
- Znaczna czêœæ jego pójdzie za kap³anami.
- Korpus grecki...
- Beczka wody w Nilu.
- Urzêdnicy...
- W po³owie nale¿¹ do nich.
Ramzes smutnie potrz¹sn¹³ g³ow¹ i umilk³.
Ze szczytu nagim i kamienistym spadkiem zeszli na drug¹ stronê
wzgórza. Wtem Tutmozis, który wysun¹³ siê trochê naprzód,
zawo³a³: - Czy urok pad³ na moje oczy?... Spojrzyj, Ramzesie!..
Ale¿ miêdzy tymi ska³ami kryje siê drugi Egipt... - Musi to byæ
jakiœ folwark kap³añski, który nie op³aca podatków - z gorycz¹
odpowiedzia³ ksi¹¿ê. U ich stóp, w g³êbi le¿a³a ¿yzna dolina
maj¹ca formê wide³, których rogi kry³y siê miêdzy ska³ami. W
jednym rogu widaæ by³o kilka chat dla s³u¿by i ³adny domek
w³aœciciela czy rz¹dcy. Ros³y tu palmy, wino, oliwki, drzewa
figowe z powietrznymi korzeniami, cyprysy, nawet m³ode baobaby.
Œrodkiem p³ynê³a struga wody, zaœ na stokach wzgórz co kilkaset
kroków widaæ by³o niedu¿e sadzawki. Zeszed³szy miêdzy winnice,
pe³ne dojrza³ych gron, us³yszeli kobiecy g³os, który wo³a³, a
raczej œpiewa³ na têskn¹ nutê: - Gdzie jesteœ, kureczko moja,
odezwij siê, gdzie jesteœ, ulubiona?... Uciek³aœ ode mnie, choæ
sama pojê ciê i karmiê czystym ziarnem, a¿ wzdychaj¹
niewolnicy... Gdzie¿ jesteœ, odezwij siê!... Pamiêtaj, ¿e ciê noc
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (20 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zaskoczy i nie trafisz do domu, w którym wszyscy ci us³uguj¹;
albo przyleci z pustyni rudy jastrz¹b i poszarpie ci serce. Wtedy
na pró¿no bêdziesz wo³a³a twojej pani, jak teraz ja ciebie...
Odezwij¿e siê, bo rozgniewam siê i odejdê, a ty bêdziesz musia³a
wracaæ za mn¹ piechot¹... Œpiew zbli¿a³ siê w stronê podró¿nych.
Ju¿ œpiewaczka by³a od nich o kilka kroków, gdy Tutmozis
wsun¹wszy g³owê miêdzy krzaki zawo³a³: - Spojrzyj no, Ramzesie,
ale¿ to przeœliczna dziewczyna !... Ksi¹¿ê, zamiast patrzeæ,
wpad³ na œcie¿kê i zabieg³ drogê œpiewaj¹cej. By³o to istotnie
piêkne dziewczê z greckimi rysami twarzy i cer¹ s³oniowej koœci.
Spod welonu na g³owie wygl¹da³y ogromne czarne w³osy, skrêcone
w wêze³. Mia³a na sobie bia³¹ szatê pow³óczyst¹, któr¹ z jednej
strony unosi³a rêk¹; pod przejrzyst¹ zas³on¹ widaæ by³o dziewicze
piersi z kszta³tu podobne do jab³ek. - Kto ty jesteœ, dziewczyno?
- zawo³a³ Ramzes. Z czo³a zniknê³y mu groŸne bruzdy, oczy
zaiskrzy³y siê... - O Jehowo!... ojcze!... - krzyknê³a
przera¿ona, bez ruchu zatrzymuj¹c siê na œcie¿ce. Powoli jednak
uspokoi³a siê, a jej aksamitne oczy przybra³y zwyk³y wyraz
³agodnego smutku. - Sk¹deœ siê tu wzi¹³?... - zapyta³a Ramzesa
trochê dr¿¹cym g³osem. - Widzê, ¿e jesteœ ¿o³nierz, a tu
¿o³nierzom wchodziæ nie wolno. - Dlaczego nie wolno? - Bo to jest
ziemia wielkiego pana, Sezofrisa...
- Ho! ho!... - uœmiechn¹³ siê Ramzes.
- Nie œmiej siê, bo wnet zbledniesz. Pan Sezofris jest pisarzem
pana Chairesa, który nosi wachlarz nad najdostojniejszym nomarch¹
Memfisu... A mój ojciec widzia³ go i pada³ przed nim na twarz. -
Ho! ho! ho!... - powtarza³, wci¹¿ œmiej¹c siê, Ramzes. - S³owa
twoje s¹ bardzo zuchwa³e - rzek³a marszcz¹c siê dziewczyna. -
Gdyby z twarzy nie patrzy³a ci dobroæ, myœla³abym, ¿e jesteœ
greckim najemnikiem albo bandyt¹. - Jeszcze nim nie jest, ale
kiedyœ mo¿e zostaæ najwiêkszym bandyt¹, jakiego ta ziemia nosi³a
- wtr¹ci³ elegancki Tutmozis poprawiaj¹c swoj¹ perukê. - A ty
musisz byæ tancerzem - odpar³a ju¿ oœmielona dziewczyna. - O!...
jestem nawet pewna, ¿e widzia³am ciê na jarmarku w Pi-Bailos, jak
zaklina³eœ wê¿e... Obaj m³odzi ludzie wpadli w doskona³y humor. -
A któ¿ ty jesteœ? - zapyta³ dziewczyny Ramzes bior¹c j¹ za rêkê,
któr¹ cofnê³a. - Nie b¹dŸ taki œmia³y. Jestem Sara, córka
Gedeona, rz¹dcy tego folwarku. - ¯ydówka?... - rzek³ Ramzes i
cieñ przesun¹³ mu siê po twarzy. - Có¿ to szkodzi... co to
szkodzi!... - zawo³a³ Tutmozis. - Czy myœlisz, ¿e ¯ydówki s¹
mniej s³odkie od Egipcjanek?... S¹ tylko skromniejsze i
trudniejsze, co ich mi³oœci nadaje wdziêk nadzwyczajny. - Wiêc
jesteœcie poganami - rzek³a Sara z godnoœci¹. - Odpocznijcie,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (21 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jeŸeliœcie zmêczeni, narwijcie sobie winogron i odejdŸcie z
Bogiem. Nasza s³u¿ba nierada takim goœciom. Chcia³a odejœæ, lecz
Ramzes j¹ zatrzyma³. - Stój... Podoba³aœ mi siê i nie mo¿esz tak
nas opuszczaæ. - Z³y duch ciê opêta³. Nikt w tej dolinie nie
œmia³by przemawiaæ w taki sposób do mnie... - oburzy³a siê Sara.
- Bo widzisz - wtr¹ci³ Tutmozis - ten m³odzik jest oficerem
kap³añskiego pu³ku Ptah i pisarzem u pisarza takiego pana, który
nosi wachlarz nad nosz¹cym wachlarz za nomarch¹ Habu. - Pewnie,
¿e musi byæ oficerem - odpar³a Sara w zamyœleniu patrz¹c na
Ramzesa. - Mo¿e nawet sam jest wielkim panem?... - doda³a k³ad¹c
palec na ustach. - Czymkolwiek jestem, twoja piêknoœæ przewy¿sza
moje dostojeñstwo - odpar³ Ramzes namiêtnie. - Powiedz - rzek³
nagle - czy prawda, ¿e wy... jadacie wieprzowinê?... Sara
spojrza³a na niego obra¿ona, a Tutmozis wtr¹ci³: - Jak to widaæ,
¿e nie znasz ¯ydówek !...Dowiedz siê zatem, ¿e ¯yd wola³by umrzeæ
ani¿eli jeœæ œwiñskie miêso którego ja wreszcie nie uwa¿am za
najgorsze... - Ale koty zabijacie? - nalega³ Ramzes œciskaj¹c
rêce Sarze i patrz¹c jej w oczy. - I to bajka... pod³a bajka!...
- zawo³a³ Tutmozis. - Mog³eœ mnie zapytaæ o te rzeczy zamiast
gadaæ brednie. Mia³em przecie trzy ¯ydówki kochankami... -
Dotychczas mówi³eœ prawdê, ale teraz k³amiesz - odezwa³a siê
Sara. - ¯ydówka nie bêdzie niczyj¹ kochank¹! - doda³a dumnie. -
Nawet kochank¹ pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad
nomarch¹ memfijskim?... - zapyta³ drwi¹cym tonem Tutmozis. -
Nawet... - Nawet kochank¹ tego pana, który nosi wachlarz?...
Sara zawaha³a siê, lecz odpar³a:
- Nawet.
- Wiêc mo¿e nie zosta³aby kochank¹ nomarchy?...
Dziewczynie opad³y rêce. Ze zdziwieniem spogl¹da³a kolejno na obu
m³odych ludzi; usta jej dr¿a³y, a oczy zachodzi³y ³zami. - Kto
wy jesteœcie? - pyta³a zatrwo¿ona. - Zeszliœcie tu z gór, jak
podró¿ni, którzy chc¹ wody i chleba... Ale mówicie do mnie jak
najwiêksi panowie... Coœcie wy za jedni? Twój miecz - zwróci³a
siê do Ramzesa - jest wysadzany szmaragdami, a na szyi masz
³añcuch takiej roboty, jakiego w swoim skarbcu nie posiada nasz
pan, mi³oœciwy Sezofris... - Odpowiedz mi lepiej, czy ci siê
podobam?... - spyta³ z naleganiem Ramzes, œciskaj¹c jej rêkê i
tkliwie patrz¹c w oczy. - Jesteœ piêkny jak anio³ Gabriel, ale
ja bojê siê ciebie, bo nie wiem, kto ty jesteœ... Wtem, spoza
gór, odezwa³ siê dŸwiêk tr¹bki. - Wzywaj¹ ciê - zawo³a³ Tutmozis.
- A gdybym ja by³ taki wielki pan jak wasz Sezofris?... - pyta³
ksi¹¿ê. - Ty mo¿esz byæ... - szepnê³a Sara. - A gdybym ja nosi³
wachlarz nad nomarch¹ Memfisu?...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (22 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Ty mo¿esz byæ nawet i tak wielkim...
Gdzieœ na wzgórzu odezwa³a siê druga tr¹bka.
- IdŸmy, Ramzesie!... - nalega³ zatrwo¿ony Tutmozis.
- A gdybym ja by³... nastêpc¹ tronu, czy posz³abyœ do mnie,
dziewczyno?... - pyta³ ksi¹¿ê. - O Jehowo!... - krzyknê³a Sara
upadaj¹c na kolana. Teraz w rozmaitych punktach gra³y tr¹bki
gwa³town¹ pobudkê. - Biegnijmy!... - wo³a³ zdesperowany Tutmozis.
- Czy nie s³yszysz, ¿e w obozie alarm?... Nastêpca tronu prêdko
zdj¹³ ³añcuch ze swej szyi i zarzuci³ go na Sarê. - Oddaj to ojcu
- mówi³ - kupujê ciê od niego. B¹dŸ zdrowa... Namiêtnie poca³owa³
j¹ w usta, a ona objê³a go za nogi. Wyrwa³ siê, odbieg³ parê
kroków, znowu wróci³ i znowu piêkn¹ jej twarz i krucze w³osy
pieœci³ poca³unkami jakby nie s³ysz¹c niecierpliwych odg³osów
armii. - W imieniu jego œwi¹tobliwoœci faraona wzywam ciê - idŸ
ze mn¹!... - krzykn¹³ Tutmozis i schwyci³ ksiêcia za rêkê.
Zaczêli biec pêdem w stronê g³osu tr¹bek. Ramzes chwilami
zatacza³ siê jak pijany i odwraca³ g³owê. Wreszcie zaczêli
wdrapywaæ siê na naprzeciwleg³y pagórek. "I ten cz³owiek - myœla³
Tutmozis - chce walczyæ z kap³anami!..."
Rozdzia³ IV
Nastêpca tronu i jego towarzysz biegli z æwieræ godziny po
skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bli¿ej s³ysz¹c tr¹bki, które
wci¹¿ gwa³towniej i gwa³towniej wygrywa³y alarm. Nareszcie
znaleŸli siê w miejscu, sk¹d mo¿na by³o ogarn¹æ wzrokiem ca³¹
okolicê. Na lewo ci¹gnê³a siê szosa, za któr¹ dok³adnie by³o
widaæ miasto Pi-Bailos, stoj¹ce za nim pu³ki nastêpcy tronu i
ogromny tuman py³u, który unosi³ siê nad nacieraj¹cym ze wschodu
przeciwnikiem. Na prawo zia³ szeroki w¹wóz, œrodkiem którego pu³k
grecki ci¹gn¹³ wojenne machiny. Niedaleko od szosy w¹wóz ten
zlewa³ siê z drugim, szerszym, który wychodzi³ z g³êbi pustyni.
Otó¿ w tym punkcie dzia³o siê coœ niezwyk³ego. Grecy z machinami
stali bezczynnie niedaleko po³¹czenia obu w¹wozów; lecz na samym
po³¹czeniu, miêdzy szos¹ a sztabem nastêpcy, wyci¹gnê³y siê
cztery gêste szeregi jakiegoœ innego wojska, niby cztery p³oty
naje¿one iskrz¹cymi w³óczniami. Mimo bardzo spadzistej drogi
ksi¹¿ê cwa³em zbieg³ do swego oddzia³u, do miejsca, gdzie sta³
minister wojny otoczony oficerami. - Co siê tu dzieje?... -
groŸnie zawo³a³. - Dlaczego tr¹bicie alarm zamiast maszerowaæ?...
- Jesteœmy odciêci - rzek³ Herhor. - Kto?... przez kogo?...
- Nasz oddzia³ przez trzy pu³ki Nitagera, które wysz³y z pustyni.
- Wiêc tam, blisko szosy, stoi nieprzyjaciel?... - Stoi sam
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (23 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
niezwyciê¿ony Nitager...
Zdawa³o siê, ¿e w tej chwili nastêpca tronu oszala³. Skrzywi³y
mu siê usta, oczy wysz³y z orbit. Wydoby³ miecz i pobieg³szy do
Greków krzykn¹³ chrapliwym g³osem: - Za mn¹ na tych, którzy nam
zast¹pili drogê!...
- ¯yj wiecznie, erpatre!... - zawo³a³ Patrokles, równie dobywaj¹c
miecza. - Naprzód, potomkowie Achillesa!... - zwróci³ siê do
swoich ¿o³nierzy. - Poka¿my egipskim krowiarzom, ¿e nas
zatrzymywaæ nie wolno!... Tr¹bki zagra³y do ataku. Cztery
krótkie, ale wyprostowane szeregi posz³y naprzód, wzbi³ siê tuman
py³u i krzyk na czeœæ Ramzesa. W parê minut Grecy znaleŸli siê
wobec pu³ków egipskich i - zawahali siê. - Naprzód!... - wo³a³
nastêpca biegn¹c z mieczem w rêku. Grecy zni¿yli w³ócznie. W
szeregach przeciwnych zrobi³ siê jakiœ ruch, przelecia³ szmer i -
równie¿ zni¿y³y siê w³ócznie. - Kto wy jesteœcie, szaleñcy?... -
odezwa³ siê potê¿ny g³os ze strony przeciwnej. - Nastêpca
tronu!... - odpowiedzia³ Patrokles. Chwila ciszy.
- Rozst¹piæ siê!... - powtórzy³ ten sam wielki g³os co pierwej.
Pu³ki armii wschodniej z wolna otworzy³y siê jak ciê¿kie podwójne
wrota i - grecki oddzia³ przeszed³. Wówczas do nastêpcy zbli¿y³
siê siwy wojownik w z³ocistym he³mie i zbroi i nisko sk³oniwszy
siê rzek³: - Zwyciê¿y³eœ, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób
wydobywa siê z k³opotu. - Ty jesteœ Nitager, najwaleczniejszy z
walecznych!... - zawo³a³ ksi¹¿ê. W tej chwili zbli¿y³ siê do nich
minister wojny, który s³ysza³ rozmowê, i rzek³ cierpko: - A gdyby
po waszej stronie znalaz³ siê równie niesforny wódz, jak erpatre,
czym zakoñczylibyœmy manewry? - Daj¿e spokój m³odemu wojownikowi!
- odpar³ Nitager. Czyli¿ nie wystarcza ci, ¿e pokaza³ lwie
pazury, jak przysta³o na dzieciê faraonów?... Tutmozis s³ysz¹c,
jaki obrót przybiera rozmowa, zwróci³ siê do Nitagera: - Sk¹d
wzi¹³eœ siê tutaj, dostojny wodzu, je¿eli g³ówne twoje si³y
znajduj¹ siê przed nasz¹ armi¹? - Wiedzia³em, jak niedo³ê¿nie
maszeruje oddzia³ z Memfis, gdy nastêpca gromadzi pu³ki pod Pi-
Bailos. No i dla œmiechu chcia³em przy³apaæ was, paniczyków...
Na moje nieszczêœcie znalaz³ siê tu nastêpca i popsu³ mi plany.
Tak zawsze postêpuj, Ramzesie, naturalnie wobec prawdziwych
nieprzyjació³. - A je¿eli, jak dziœ, trafi na trzy razy wiêksz¹
si³ê?... - zapyta³ Herhor. - Wiêcej znaczy odwa¿ny rozum ani¿eli
si³a - odpowiedzia³ stary wódz. - S³oñ jest piêædziesi¹t razy
mocniejszym od cz³owieka, a jednak ulega mu lub ginie z jego
rêki... Herhor s³ucha³ w milczeniu. Manewry uznano za skoñczone.
Nastêpca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojecha³ do wojsk
pod Pi-Bailos, przywita³ weteranów Nitagera i po¿egna³ swoje
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (24 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pu³ki rozkazuj¹c im iœæ na wschód i ¿ycz¹c powodzenia. Nastêpnie
otoczony wielk¹ œwit¹ wraca³ szos¹ do Memfis wœród t³umów z ziemi
Gosen, które z zielonymi ga³¹zkami i w œwi¹tecznych szatach
pozdrawia³y zwyciêzcê. Gdy goœciniec skrêci³ ku pustyni, t³um
przerzedzi³ siê; a gdy zbli¿yli siê do miejsca, gdzie sztab
nastêpcy z powodu skarabeuszów wszed³ do w¹wozu, na szosie ju¿
nie by³o nikogo. Wtedy Ramzes skin¹³ na Tutmozisa i wskazuj¹c mu
³ysy pagórek szepn¹³: - Pójdziesz tam, do Sary... - Rozumiem.
- I powiesz jej ojcu, ¿e oddajê mu folwark pod Memfisem.
- Rozumiem. Pojutrze bêdziesz j¹ mia³.
Po tej wymianie zdañ Tutmozis cofn¹³ siê ku maszeruj¹cym za œwit¹
wojskom i znikn¹³. Prawie naprzeciw w¹wozu, do którego z rana
wjecha³y machiny wojenne, o kilkanaœcie kroków za szos¹ ros³o
niedu¿e, choæ stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzyma³a
siê stra¿ poprzedzaj¹ca ksi¹¿êc¹ œwitê. - Czy znowu spotykamy siê
ze skarabeuszami?... - zapyta³ ze œmiechem nastêpca tronu
ministra. - Zobaczymy - odpar³ Herhor. Jako¿ zobaczyli: na w¹t³ym
drzewie wisia³ nagi cz³owiek.
- Có¿ to znaczy! - zawo³a³ wzruszony nastêpca.
Pobiegli do drzewa adiutanci i przekonali siê, ¿e wisielcem jest
ów stary ch³op, któremu wojsko zasypa³o kana³. - S³usznie
powiesi³ siê - krzycza³ miêdzy oficerami Eunana. - Czybyœcie
uwierzyli, ¿e ten nêdzny niewolnik oœmieli³ siê schwytaæ za nogi
jego dostojnoœæ ministra!.. Ramzes us³yszawszy to zatrzyma³
konia. Nastêpnie zsiad³ i zbli¿y³ siê do z³owrogiego drzewa.
Ch³op wisia³ z g³ow¹ wyci¹gniêt¹ naprzód; mia³ usta szeroko
otwarte, d³onie zwrócone do widzów, a w oczach zgrozê. Wygl¹da³
jak cz³owiek, który chce coœ powiedzieæ, ale mu g³osu zabrak³o. -
Nieszczêœliwy - westchn¹³ ze wspó³czuciem ksi¹¿ê. Gdy wróci³ do
orszaku, kaza³ sobie opowiedzieæ historiê ch³opa, a póŸniej przez
d³ugi czas jecha³ milcz¹cy. Przed oczyma wci¹¿ sta³ mu obraz
samobójcy, a w sercu nurtowa³o uczucie, ¿e temu pogardzonemu
niewolnikowi sta³a siê wielka krzywda. Tak niezmierna krzywda,
¿e nad ni¹ móg³ zastanawiaæ siê nawet on, syn i nastêpca faraona.
Gor¹co by³o nieznoœne, kurz wysusza³ wargi i k³u³ oczy ludziom
i zwierzêtom. Zatrzymano oddzia³ na krótki postój, a tymczasem
Nitager koñczy³ rozmowê z ministrem. - Moi oficerowie - mówi³
stary wódz - nie patrz¹ pod nogi, tylko przed siebie. I mo¿e
dlatego nigdy nie zaskoczy³ mnie nieprzyjaciel. - Tym
przypomnia³eœ mi, wasza dostojnoœæ, ¿e powinienem zap³aciæ pewne
d³ugi - odpar³ Herhor i kaza³ zgromadziæ siê oficerom i
¿o³nierzom, jacy byli pod rêk¹. - A teraz - rzek³ minister -
zawo³ajcie Eunanê. Obwieszony amuletami oficer znalaz³ siê tak
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (25 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
prêdko, jakby od dawna czeka³ na to wezwanie. Na jego twarzy
malowa³a siê radoœæ, z trudem hamowana przez pokorê. Herhor,
ujrzawszy przed sob¹ Eunanê, zacz¹³: - Z woli jego
œwi¹tobliwoœci, wraz ze skoñczeniem manewrów, najwy¿sza w³adza
wojskowa znowu przechodzi w moje rêce. Obecni pochylili g³owy. -
W³adzy tej wypada mi u¿yæ przede wszystkim na wymiar
sprawiedliwoœci... Oficerowie zaczêli spogl¹daæ po sobie. -
Eunano - ci¹gn¹³ minister - wiem, ¿e zawsze by³eœ jednym z
najpilniejszych oficerów... - Prawda mówi przez wasze usta,
dostojny panie - odpar³ Eunana. - Jak palma czeka na rosê, tak
ja na rozkazy zwierzchników. A gdy ich nie otrzymujê, jestem jak
sierota w pustyni, szukaj¹ca drogi swojej. Okryci bliznami
oficerowie Nitagera z podziwem przys³uchiwali siê wartkiej
wymowie Eunany i myœleli w sobie : "Ten bêdzie wywy¿szony nad
innych!" - Eunano - mówi³ minister - jesteœ nie tylko pilny, ale
i pobo¿ny; nie tylko pobo¿ny, ale i czujny jak ibis nad wod¹.
Bogowie te¿ zleli na ciebie wielkie dobrodziejstwa: dali ci
wê¿ow¹ przezornoœæ i wzrok jastrzêbia... - Czysta prawda p³ynie
z ust waszej dostojnoœci - wtr¹ci³ Eunana. - Gdyby nie mój dziwny
wzrok, nie wypatrzy³bym dwu œwiêtych skarabeuszów... - Tak -
przerwa³ minister - i nie uratowa³byœ naszego obozu od
œwiêtokradztwa. Za ten czyn, godny najpobo¿niejszego Egipcjanina,
dajê ci... Tu minister zdj¹³ z palca z³oty pierœcieñ. - Dajê ci
ten oto pierœcieñ z imieniem bogini Mut, której ³aska i
roztropnoœæ bêd¹ ci towarzyszy³y do koñca ziemskiej wêdrówki,
je¿eli na ni¹ zas³u¿ysz. Jego dostojnoœæ wrêczy³ pierœcieñ
Eunanie, a obecni wydali wielki okrzyk na czeϾ faraona i
zaszczêkali orê¿em. Poniewa¿ minister nie ruszy³ siê, wiêc i
Eunana sta³ i bystro patrzy³ mu w oczy, jak wierny pies, który
otrzymawszy z rêki pañskiej jeden k¹sek, jeszcze krêci ogonem i
czeka. - A teraz - zacz¹³ znowu minister - przyznaj siê Eunano,
dlaczego nie powiedzia³eœ, gdzie poszed³ nastêpca tronu, gdy
wojsko z trudem maszerowa³o przez w¹wóz?... Pope³ni³eœ z³y czyn,
musieliœmy bowiem tr¹biæ alarm w s¹siedztwie nieprzyjaciela. -
Bogowie s¹ moimi œwiadkami, ¿em nic nie wiedzia³ o
najdostojniejszym ksiêciu - odpar³ zdziwiony Eunana. Herhor
potrz¹sn¹³ g³ow¹. - Nie mo¿e byæ, a¿eby cz³owiek, obdarzony takim
jak ty wzrokiem, który o kilkadziesi¹t kroków widzi wœród piasku
œwiête skarabeusze, nie dostrzeg³ tak wielkiej osoby, jak¹ jest
nastêpca tronu. - Zaprawdê nie widzia³em !... - t³umaczy³ siê
Eunana bij¹c siê w piersi. - Zreszt¹ nikt mi nie kaza³ czuwaæ nad
ksiêciem. - Czyli¿ nie uwolni³em ciê od dowództwa przedniej
stra¿y?... Czyli¿ wyznaczy³em ci jakie zajêcie? - pyta³ minister.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (26 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- By³eœ zupe³nie wolny, w³aœnie jak cz³owiek powo³any do
œledzenia rzeczy wa¿nych. A czy wywi¹za³eœ siê z tego zadania?...
Zaiste, za podobny b³¹d w czasie wojny musia³byœ umrzeæ
œmierci¹... Nieszczêsny oficer poblad³. - Ale ja mam dla ciebie
serce ojcowskie, Eunano - mówi³ dostojny pan - i pamiêtaj¹c na
wielk¹ us³ugê, jak¹ odda³eœ armii przez wypatrzenie symbolów
œwiêtego s³oñca, skarabeuszów, wyznaczam ci, nie jak surowy
minister, ale jako ³agodny kap³an, bardzo ma³¹ karê. Otrzymasz
piêædziesi¹t kijów. - Wasza dostojnoœæ... - Eunano, umia³eœ byæ
szczêœliwym, b¹dŸ teraz mê¿nym i przyjmij to drobne upomnienie,
jak przysta³o na oficera armii jego œwi¹tobliwoœci. Ledwie
skoñczy³ dostojny Herhor, ju¿ starsi rang¹ oficerowie po³o¿yli
Eunanê w wygodnym miejscu obok szosy. Potem jeden usiad³ na
karku, drugi na nogach, a dwaj inni wyliczyli mu w obna¿one cia³o
piêædziesi¹t giêtkich trzcin. Nieustraszony bojownik nie wyda³
jêku, owszem - nuci³ pieœñ ¿o³niersk¹, a po ukoñczeniu ceremonii
sam chcia³ siê podnieœæ. Ale schorza³e nogi odmówi³y mu
pos³uszeñstwa. Wiêc pad³ twarz¹ w piasek i musiano go odwieŸæ do
Memfisu na dwukolnym wozie, na którym le¿¹c i uœmiechaj¹c siê do
¿o³nierzy rozmyœla³, ¿e nie tak prêdko zmienia siê wiatr w Dolnym
Egipcie jak fortuna w ¿yciu biednego oficera! Gdy po krótkim
postoju orszak nastêpcy tronu wyruszy³ w dalsz¹ drogê, jego
dostojnoœæ Herhor siad³ na konia i jad¹c obok jego dostojnoœci
Nitagera rozmawia³ pó³g³osem o ludach azjatyckich, a przede
wszystkim o rozbudzeniu siê Asyrii. Wówczas dwaj s³udzy ministra:
adiutant nios¹cy wachlarz i pisarz Pentuer, zaczêli te¿ rozmowê.
- Co myœlisz o przygodzie Eunany? - spyta³ adiutant. - A ty co
myœlisz o ch³opie, który siê powiesi³? - rzek³ pisarz. - Zdaje
mi siê, ¿e dla ch³opa dzieñ dzisiejszy jest najlepszym, a powróz
ko³o szyi najmiêkszym, jaki spotka³ w ¿yciu - odpar³ adiutant. -
Myœlê te¿, ¿e Eunana od tej pory bêdzie bardzo troskliwie
pilnowa³ nastêpcy tronu. - Mylisz siê - rzek³ Pentuer. - Eunana
od tej pory nigdy nie dojrzy skarabeusza, choæby by³ wielkim jak
wó³. Co siê zaœ tyczy owego ch³opa, czy nie s¹dzisz, ¿e jemu
jednak musia³o byæ Ÿle, bardzo Ÿle... bardzo Ÿle na œwiêtej ziemi
egipskiej ! - Nie znasz ch³opów, wiêc tak mówisz. - A któ¿ ich
lepiej zna?... - odpar³ posêpnie pisarz. - Czyli¿ nie wyros³em
miêdzy nimi?... Czy nie widzia³em, jak mój ojciec nawodnia³
grunta, oczyszcza³ kana³y, sia³, zbiera³, a nade wszystko - jak
p³aci³ podatki. O, ty nie wiesz, co to jest dola ch³opa w
Egipcie! - Za to wiem, co jest dola cudzoziemca - odpowiedzia³
adiutant. - Mój pradziad czy prapradziad by³ jednym z wielkich
miêdzy Hyksosami, ale zosta³ tu, bo przywi¹za³ siê do ziemi. I
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (27 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
co powiesz: nie tylko jemu odebrano maj¹tek, ale jeszcze i na
mnie ci¹¿y plama pochodzenia!... Sam widzisz, co nieraz znoszê
od rodowitych Egipcjan, choæ mam znaczne stanowisko. Jak¿e wiêc
mogê litowaæ siê nad egipskim ch³opem, który widz¹c moj¹ ¿ó³taw¹
cerê nieraz mruczy pod nosem: "poganin!... cudzoziemiec!..."
Ch³op zaœ nie jest ani poganinem, ani cudzoziemcem. - Tylko
niewolnikiem - wtr¹ci³ pisarz. - Niewolnikiem, którego ¿eni¹,
rozwodz¹, bij¹, sprzedaj¹, niekiedy morduj¹, a zawsze ka¿¹ mu
pracowaæ obiecuj¹c w dodatku, ¿e i na tamtym œwiecie równie¿
bêdzie niewolnikiem. Adiutant wzruszy³ ramionami. - Dziwny ty
jesteœ, choæ tak m¹dry! - rzek³. - Przecie widzisz, ¿e ka¿dy z
nas zajmuje jakieœ stanowisko - niskie mniej niskie lub bardziej
niskie, na którym musi pracowaæ. A czy martwi ciê to, ¿e nie
jesteœ faraonem i ¿e twoim grobem nie bêdzie piramida?... Wcale
nie myœlisz o tym, bo rozumiesz, ¿e taki jest porz¹dek œwiata.
Ka¿dy pe³ni swoje obowi¹zki: wó³ orze, osio³ dŸwiga podró¿nych,
ja ch³odzê jego dostojnoœæ, ty za niego pamiêtasz i myœlisz, a
ch³op uprawia ziemiê i p³aci podatki. Có¿ wiêc nam z tego, ¿e
jakiœ wó³ urodzi siê Apisem, któremu czeœæ oddaj¹, a jakiœ
cz³owiek faraonem lub nomarch¹?.. - Temu ch³opu zniszczono jego
dziesiêcioletni¹ pracê... - szepn¹³ Pentuer. - A twojej pracy nie
niszczy minister?... - spyta³ adiutant. - Któ¿ wie, ¿e to ty
rz¹dzisz pañstwem, nie zaœ dostojny Herhor?... - Mylisz siê,
rzek³ pisarz - on rz¹dzi naprawdê. On ma w³adzê, on ma wolê, a
ja... tylko wiadomoœci... Mnie wreszcie nie bij¹ ani ciebie, jak
owego ch³opa... - Ale za to zbili Eunanê, a i nam mo¿e siê
dostaæ. Trzeba wiêc byæ mê¿nym i cieszyæ siê ze stanowiska, jakie
wyznaczono cz³owiekowi. Tym bardziej ¿e, jak ci wiadomo, nasz
duch, nieœmiertelny Ka, w miarê oczyszczania siê, wstêpuje na
wy¿sze szczeble, aby za tysi¹ce czy miliony lat, razem z duszami
faraonów i niewolników, nawet razem z bogami - rozp³yn¹æ siê w
bezimiennym a wszechmocnym ojcu ¿ycia. - Mówisz jak kap³an -
odpar³ z gorycz¹ Pentuer. - Ja to raczej powinienem mieæ ten
spokój !... Lecz zamiast niego mam ból w duszy, bo odczuwam nêdzê
milionów... - Któ¿ ci ka¿e? - Oczy moje i serce. Jest ono jak
dolina miêdzy górami, która nie mo¿e milczeæ, kiedy s³yszy krzyk,
lecz odpowiada echem. - A ja tobie mówiê, Pentuerze, ¿e za du¿o
myœlisz o rzeczach niebezpiecznych. Nie mo¿na bezkarnie chodziæ
po urwiskach gór wschodnich, bo lada chwilê spadniesz; ani
b³¹dziæ po zachodniej pustyni, gdzie kr¹¿¹ lwy zg³odnia³e i zrywa
siê wœciek³y chamsin. Tymczasem waleczny Eunana jad¹c na wozie,
który mu tylko odnawia³ boleœæ, aby pokazaæ, jak jest mê¿nym,
za¿¹da³ jedzenia i picia. A gdy spo¿y³ suchy placek, natarty
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (28 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
czosnkiem, i wypi³ kwaœne piwo z wysmuk³ego garnuszka, poprosi³
woŸnicy, aby mu ga³¹zk¹ spêdza³ muchy z poranionego cia³a. Tak
le¿¹c na workach i pakach, na skrzypi¹cym wozie, twarz¹ zwrócony
do ziemi, biedny Eunana jêkliwym g³osem zacz¹³ opiewaæ ciê¿k¹
dolê ni¿szego oficera: - "Z jakiej¿e to racji mówisz, ¿e lepiej
byæ oficerem ani¿eli pisarzem? PrzyjdŸ i patrz na moje sine prêgi
i popêkane cia³o, a ja ci przez ten czas opowiem dzieje
udrêczonego oficera. Jeszcze by³em ch³opcem, kiedy przyniesiono
mnie do koszar. Na œniadanie dostawa³em piêœci¹ w brzuch, a¿ mnie
mdli³o, na obiad ku³ak w oczy, a¿ mi siê gêba rozdziawia³a, a ku
wieczorowi mia³em ju¿ g³owê okryt¹ ranami i prawie rozszczepion¹.
ChodŸ, niech ci opowiem, jak odby³em podró¿ do Syrii. Jedzenie
i picie musia³em dŸwigaæ w rêkach, objuczony jak osio³. Szyjê
mia³em zesztywnia³¹ jak szyja os³a, a krêgi pacierzowe spêkane.
Pi³em zgni³¹ wodê, a wobec wroga by³em jako z³apany ptak.
Wróci³em do Egiptu, ale tu jestem jak drzewo, które robak toczy.
Za byle co k³ad¹ mnie na ziemiê i bij¹ jak w ksi¹¿kê, tak ¿e od
kijów jestem prawie po³amany. Jestem chory i muszê siê k³aœæ,
musz¹ mnie woziæ na wozie, a tymczasem s³u¿¹cy kradnie mi p³aszcz
i ucieka... Dlatego, o pisarzu! zmieñ swoje zdanie o szczêœciu
oficera." Tak œpiewa³ mê¿ny Eunana, a jego pieœñ, pe³na ³ez,
przetrwa³a pañstwo egipskie.
Rozdzia³ V
W miarê jak œwita nastêpcy tronu zbli¿a³a siê do Memfis, s³oñce
pochyla³o siê ku zachodowi, a od niezliczonych kana³ów i
dalekiego morza zrywa³ siê wiatr nasycony ch³odn¹ wilgoci¹. Szosa
znowu zbli¿y³a siê do ¿yznych okolic, a na polach i w zaroœlach
by³o widaæ nieprzerwane szeregi ludzi pracuj¹cych, choæ na
pustyniê ju¿ pada³ ró¿owy blask, a szczyty gór pali³y siê
p³omieniem. Wtem Ramzes zatrzyma³ siê i zawróci³ konia.
Natychmiast otoczy³a go œwita, podjechali wy¿si dowódcy i z
wolna, równym krokiem zbli¿y³y siê szeregi maszeruj¹cych pu³ków.
W purpurowych promieniach zachodz¹cego s³oñca ksi¹¿ê wygl¹da³ jak
bo¿ek; ¿o³nierze patrzyli na niego z dum¹ i mi³oœci¹, dowódcy z
podziwem. Podniós³ rêkê, wszystko umilk³o, a on zacz¹³ mówiæ: -
Dostojni wodzowie, mê¿ni oficerowie, pos³uszni ¿o³nierze! Dziœ
bogowie dali mi poznaæ s³odycz rozkazywania takim jak wy. Radoœæ
przepe³nia moje ksi¹¿êce serce. A poniewa¿ wol¹ moj¹ jest,
a¿ebyœcie wy, wodzowie, oficerowie i ¿o³nierze, zawsze dzielili
moje szczêœcie, wiêc przeznaczam: po jednej drachmie dla ka¿dego
¿o³nierza z tych, którzy poszli na wschód, i tych, którzy wracaj¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (29 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
z nami od wschodniej granicy. Oprócz tego po jednej drachmie
¿o³nierzom greckim, którzy dziœ, pod moj¹ komend¹, otworzyli nam
wyjœcie z w¹wozu, i - po jednej drachmie ¿o³nierzom tych pu³ków
dostojnego Nitagera, którzy chcieli nam odci¹æ drogê do
goœciñca... W wojsku zawrza³o. - B¹dŸ pozdrowiony, wodzu nasz!...
b¹dŸ pozdrowiony, nastêpco faraona, który oby ¿y³ wiecznie!... -
wo³ali ¿o³nierze, a Grecy najg³oœniej. Ksi¹¿ê mówi³ dalej: - Do
podzia³u miêdzy ni¿szych oficerów armii mojej i dostojnego
Nitagera przeznaczam piêæ talentów. Nareszcie do podzia³u miêdzy
jego dostojnoœæ ministra i naczelnych wodzów przeznaczam dziesiêæ
talentów... - Ja zrzekam siê mojej czêœci na rzecz wojska -
odpowiedzia³ Herhor. - B¹dŸ pozdrowiony, nastêpco!... b¹dŸ
pozdrowiony, ministrze!... - wo³ali oficerowie i ¿o³nierze.
Czerwony kr¹g s³oñca ju¿ dotkn¹³ piasków zachodniej pustyni.
Ramzes po¿egna³ wojsko i galopem pocwa³owa³ do Memfis, a jego
dostojnoœæ Herhor, wœród radosnych okrzyków, wsiad³ do lektyki
i równie¿ kaza³ wyprzedziæ maszeruj¹ce oddzia³y. Kiedy odsunêli
siê tak, ¿e pojedyncze g³osy zla³y siê w jeden wielki szmer, niby
szum wodospadu, minister wychyliwszy siê do pisarza Pentuera
rzek³: - Pamiêtasz ty wszystko? - Tak, dostojny panie.
- Twoja pamiêæ jest jak granit, na którym piszemy histori¹, a
twoja m¹droœæ jak Nil, który wszystko zalewa i u¿yŸnia - mówi³
minister. - Przy tym bogowie obdarzyli ciê najwiêksz¹ ze
wszystkich cnót - roztropn¹ pokor¹... Pisarz milcza³. - Ty wiêc
dok³adniej ni¿ inni mo¿esz oceniæ postêpki i rozum nastêpcy
tronu, który oby ¿y³ wiecznie. Minister chwilê spocz¹³. Tak du¿o
mówiæ nie by³o w jego zwyczaju. - Powiedz mi zatem, Pentuerze,
i zapisz to: czy godzi siê, a¿eby nastêpca tronu wobec wojska
wypowiada³ swoj¹ wolê?... Tak czyniæ mo¿e tylko faraon albo
zdrajca, albo... lekkomyœlny m³odzieniec, który z równ¹ ³atwoœci¹
pope³nia gwa³towne czyny, jak wyrzuca bezbo¿ne s³owa. S³oñce
zasz³o i w chwilê póŸniej zapad³a noc gwiaŸdzista. Nad
nieprzeliczonymi kana³ami Dolnego Egiptu zaczê³a zgêszczaæ siê
srebrna mg³a, któr¹ ³agodny wiatr zanosi³ a¿ na pustyniê,
ch³odzi³ strudzonych ¿o³nierzy i nasyca³ roœliny, ju¿ konaj¹ce
z pragnienia. - Albo powiedz mi, Pentuerze - ci¹gn¹³ minister -
i zbadaj: sk¹d nastêpca weŸmie dwadzieœcia talentów na
dotrzymanie wojsku obietnicy, któr¹ dziœ tak nieopatrznie
uczyni³? Zreszt¹ sk¹dkolwiek weŸmie pieni¹dze, wydaje mi siê, a
zapewne i tobie, rzecz¹ niebezpieczn¹, a¿eby nastêpca robi³
podarunki armii, w³aœnie w tym dniu, kiedy jego œwi¹tobliwoœæ nie
ma czym zap³aciæ ¿o³du wracaj¹cym ze Wschodu pu³kom Nitagera. Nie
pytam ciê o zdanie o tej rzeczy, bo je znam, jak i ty znasz moje
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (30 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
najtajniejsze myœli. Proszê ciê tylko, a¿ebyœ zapamiêta³, co
widzia³eœ, dla opowiedzenia tego w kolegium kap³añskim. - Czy
prêdko bêdzie zwo³ane? - spyta³ Pentuer. - Nie ma jeszcze powodu.
Spróbujê pierwej uspokoiæ rozhukanego byczka za pomoc¹ ojcowskiej
rêki jego œwi¹tobliwoœci... A szkoda by³aby ch³opca, bo ma du¿e
zdolnoœci i energiê po³udniowego wichru. Tylko je¿eli wicher,
zamiast zdmuchiwaæ nieprzyjació³ Egiptu, zacznie k³aœæ jego
pszenicê i wyrywaæ palmy!... Minister umilk³, a jego orszak
uton¹³ w ciemnej alei drzew prowadz¹cej do Memfisu. W tym czasie
Ramzes doje¿d¿a³ do pa³acu faraona. Gmach ten sta³ na wzgórzu za
miastem, wœród parku. Ros³y tu osobliwe drzewa: baobaby z
po³udnia, cedry, sosny i dêby z pó³nocy. Dziêki sztuce
ogrodniczej ¿y³y one po kilkadziesi¹t lat i dosiêga³y znacznej
wysokoœci. Cienista aleja prowadzi³a z do³u do bramy, która mia³a
wysokoœæ trzypiêtrowej kamienicy. Z ka¿dej strony bramy wznosi³a
siê potê¿na budowla niby wie¿a, w formie œciêtej piramidy,
szeroka na czterdzieœci kroków, wysoka na piêæ piêter. Wœród nocy
wygl¹da³o to jak dwa olbrzymie namioty z piaskowca. Dziwne te
gmachy mia³y na parterze i piêtrach kwadratowe okienka, a dachy
p³askie. Ze szczytu jednej takiej piramidy warta œledzi³a ziemiê,
z drugiej - dy¿urny kap³an patrzy³ w gwiazdy. Na prawo i na lewo
od wie¿, zwanych pylonami, ci¹gnê³y siê mury, a raczej d³ugie,
piêtrowe budynki z w¹skimi oknami i p³askim dachem, po którym
chodzi³y warty. Po obu stronach bramy g³ównej siedzia³y dwa
pos¹gi, dosiêgaj¹ce g³owami pierwszego piêtra; u stóp pos¹gów
znowu chodzi³y warty. Kiedy ksi¹¿ê w towarzystwie kilku jeŸdŸców
zbli¿y³ siê do pa³acu, wartownik, pomimo ciemnoœci, pozna³ go.
Za chwilê wybieg³ z pylonu urzêdnik dworski, ubrany w bia³¹
spódnicê, ciemn¹ narzutkê i perukê, z wielkoœci podobn¹ do
kaptura. - Pa³ac ju¿ zamkniêty? - spyta³ ksi¹¿ê. - Prawdê
rzek³eœ, dostojny panie - odpar³ urzêdnik.
- Jego œwi¹tobliwoœæ ubiera bogów do snu.
- A potem co bêdzie robi³?
- Raczy przyj¹æ ministra wojny, Herhora.
- No?..
- PóŸniej jego œwi¹tobliwoœæ popatrzy siê w wielkiej sali na
balet, a nastêpnie przyjmie k¹piel i odprawi modlitwy wieczorne.
- Mnie nie kazano przyj¹æ? - spyta³ nastêpca. - Jutro po radzie
wojennej.
- A królowe co robi¹?
- Pierwsza królowa modli siê w pokoju zmar³ego syna, a wasza
dostojna matka przyjmuje pos³a fenickiego, który przywióz³ jej
dary od kobiet z Tyru. - S¹ i dziewczêta? - Podobno jest kilka.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (31 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ka¿da ma na sobie kosztownoœci za dziesiêæ talentów. - A któ¿ siê
tam w³óczy z pochodniami? - rzek³ ksi¹¿ê wskazuj¹c rêk¹ na dó³
parku. - Zdejmuj¹ z drzewa brata waszej dostojnoœci, który tam
siedzi od po³udnia. - I nie chce zejœæ? - Owszem, teraz zejdzie,
bo poszed³ po niego b³azen pierwszej królowej i obieca³, ¿e
zaprowadzi go do karczmy, gdzie pij¹ paraszytowie, otwieracze
cia³ zmar³ych. - A o manewrach dzisiejszych ju¿ s³yszeliœcie co?
- Mówili w ministerium, ¿e sztab zosta³ odciêty od korpusu. - I
jeszcze co? Urzêdnik waha³ siê.
- Mów, co s³ysza³eœ.
- I jeszcze s³yszeliœmy, ¿e z tego powodu wasza dostojnoœæ
kaza³eœ odliczyæ pewnemu oficerowi piêæset kijów, a przewodnika
powiesiæ. - Wszystko k³amstwo!... - odezwa³ siê pó³g³osem jeden
z adiutantów nastêpcy. - ¯o³nierze te¿ mówi¹ miêdzy sob¹, ¿e to
musi byæ k³amstwo - odpar³ œmielej urzêdnik. Nastêpca zwróci³
konia i pojecha³ do dolnej czêœci parku, gdzie znajdowa³ siê jego
pa³acyk. By³a to w³aœciwie jednopiêtrowa altana, wzniesiona z
drzewa. Mia³a formê ogromnego szeœcianu z dwoma werendami: doln¹
i górn¹, które wko³o otacza³y budynek i wspiera³y siê na mnóstwie
s³upów. Wewn¹trz p³onê³y kagañce, wiêc mo¿na by³o widzieæ, ¿e
œciany sk³adaj¹ siê z desek rzeŸbionych jak koronka i ¿e s¹
zabezpieczone od wiatru zas³onami z ró¿nobarwnych tkanin. Dach
budowli tej by³ p³aski, otoczony balustrad¹; na nim sta³o parê
namiotów. Serdecznie powitany przez pó³nagich s³u¿¹cych, z
których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed nim na
twarz, nastêpca wszed³ do domu. W mieszkaniu na parterze zdj¹³
zakurzon¹ odzie¿, wyk¹pa³ siê w kamiennej wannie i narzuci³ na
siebie bia³¹ togê, rodzaj wielkiego przeœcierad³a, które zapi¹³
pod szyj¹, a w pasie przewi¹za³ sznurem. Na pierwszym piêtrze
zjad³ kolacjê z³o¿on¹ z pszennego placka, garstki daktylów i
kielicha lekkiego piwa. Potem wszed³ na taras budowli i
po³o¿ywszy siê na kanapie okrytej lwi¹ skór¹ kaza³ s³u¿bie odejœæ
i natychmiast przys³aæ na górê Tutmozisa, gdy przyjedzie. Oko³o
pó³nocy stanê³a przed domem lektyka i wysiad³ z niej adiutant
Tutmozis. Gdy ciê¿ko wszed³ na taras ziewaj¹c, ksi¹¿ê zerwa³ siê
z kanapy. - Jesteœ?... I có¿?... - zawo³a³ Ramzes. - Wiêc ty
jeszcze nie œpisz?... - odpar³ Tutmozis.
- O bogowie, po tyludniowej mordêdze!... Myœla³em, ¿e bêdê siê
móg³ przedrzemaæ choæby do wschodu s³oñca. - Có¿ Sara?... -
Bêdzie tu pojutrze albo ty u niej na folwarku, z tamtej strony
rzeki. - Dopiero pojutrze!... - Dopiero?... Proszê ciê, Ramzesie,
a¿ebyœ siê wyspa³.
Zbyt wiele zebra³o ci siê w sercu czarnej krwi, skutkiem czego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (32 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
do g³owy uderza ci ogieñ. - Có¿ jej ojciec? - To jakiœ uczciwy
cz³owiek i rozumny. Nazywa siê Gedeon. Kiedy mu powiedzia³em, ¿e
chcesz wzi¹æ jego córkê, upad³ na ziemiê i zacz¹³ wydzieraæ sobie
w³osy. Rozumie siê, przeczeka³em ten wylew ojcowskiej boleœci,
trochê zjad³em, wypi³em wina i - przyst¹piliœmy nareszcie do
uk³adów. Zap³akany Gedeon najpierw przysi¹g³, ¿e woli widzieæ
córkê swoj¹ trupem ani¿eli czyj¹kolwiek kochank¹. Wówczas
powiedzia³em, ¿e pod Memfis, nad Nilem, dostanie folwark, który
przynosi dwa talenty rocznego dochodu i nie p³aci podatków.
Oburzy³ siê. Wtedy oœwiadczy³em, ¿e mo¿e jeszcze dostaæ co roku
talent z³otem i srebrem. Westchn¹³ i wspomnia³, ¿e jego córka
przez trzy lata kszta³ci³a siê w Pi-Bailos. Post¹pi³em jeszcze
talent. Teraz Gedeon, wci¹¿ niepocieszony, nadmieni³, ¿e traci
bardzo dobre miejsce rz¹dcy u pana Sezofrisa. Powiedzia³em, ¿e
tej posady rzucaæ nie potrzebuje, i dorzuci³em mu dziesiêæ krów
dojnych z twoich obór. Czo³o wyjaœni³o mu siê trochê, wiêc wyzna³
mi, pod najwiêkszym sekretem, ¿e na jego Sarê zwróci³ ju¿ uwagê
pewien strasznie wielki pan, Chaires, który nosi wachlarz nad
nomareh¹ Memfisu. Ja zaœ obieca³em mu dodaæ byczka, mniejszy
³añcuch z³oty i wiêksz¹ bransoletê. Tym sposobem twoja Sara
bêdzie ciê kosztowa³a: folwark i dwa talenty rocznie gotowizn¹,
a dziesiêæ krów, byczka, ³añcuch i bransoletê z³ot¹ jednorazowo.
To dasz jej ojcu, zacnemu Gedeonowi; jej zaœ samej co ci siê
podoba. - Có¿ na to Sara? - spyta³ ksi¹¿ê. - Przez czas uk³adów
chodzi³a miêdzy drzewami. A gdyœmy zakoñczyli sprawê i zapili
dobrym winem ¿ydowskim, powiedzia³a ojcu... - wiesz co?... ¯e
gdyby jej nie odda³ tobie, wesz³aby na ska³ê i rzuci³aby siê
g³ow¹ na dó³. Teraz chyba bêdziesz spa³ spokojnie - zakoñczy³
Tutmozis. - W¹tpiê - rzek³ nastêpca opieraj¹c siê o balustradê
i patrz¹c w najpustsz¹ stronê parku. - Czy wiesz, ¿e w drodze
spotkaliœmy powieszonego ch³opa... - O!... to gorsze od
skarabeuszów - sykn¹³ Tutmozis. - Powiesi³ siê sam z rozpaczy,
¿e wojsko zasypa³o mu kana³, który przez dziesiêæ lat kopa³ w
pustyni. - No, ten cz³owiek ju¿ œpi twardo... Wiêc chyba pora i
nam... - Ten cz³owiek by³ skrzywdzony - mówi³ ksi¹¿ê - trzeba
znaleŸæ jego dzieci, wykupiæ i daæ im kawa³ek ziemi w dzier¿awê.
- Ale trzeba to zrobiæ w wielkiej tajemnicy - wtr¹ci³ Tutmozis -
bo inaczej zaczn¹ siê wieszaæ wszyscy ch³opi, a nam, ich panom,
¿aden Fenicjanin nie po¿yczy miedzianego utena. - Nie ¿artuj.
Gdybyœ widzia³ oblicze tego ch³opa, nie zasn¹³byœ jak i ja...
Wtem z do³u, spomiêdzy gêstwiny, odezwa³ siê g³os niezbyt silny,
lecz wyraŸny: - Niech b³ogos³awi ciê, Ramzesie, jedyny i
wszechmocny Bóg, który nie ma imienia w ludzkim jêzyku ani
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (33 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pos¹gów w œwi¹tyniach! Obaj m³odzi ludzie, zdumieni, wychylili
siê. - Kto jesteœ?.. - zawo³a³ ksi¹¿ê.
- Jestem skrzywdzony lud egipski - powoli i spokojnie
odpowiedzia³ g³os. Potem wszystko ucich³o. ¯aden ruch, ¿aden
szelest ga³êzi nie zdradzi³ ludzkiej obecnoœci w tym miejscu. Na
rozkaz ksiêcia wybieg³a s³u¿ba z pochodniami, spuszczono psy i
przeszukano wszystkie zaroœla otaczaj¹ce dom nastêpcy. Ale nie
by³o nikogo. - Kto to móg³ byæ?... - pyta³ Tutmozisa wzruszony
ksi¹¿ê. - Mo¿e duch tego ch³opa?... - Duch?... powtórzy³
adiutant. - Nigdy nie s³ysza³em gadaj¹cych duchów, choæ nieraz
trzyma³em stra¿ przy œwi¹tyniach i grobach. Prêdzej
przypuszcza³bym, ¿e ten, który odezwa³ siê do nas, jest jakimœ
twoim przyjacielem. - Dlaczego¿ by siê ukrywa³? - A co ci to
szkodzi? - rzek³ Tutmozis. - Ka¿dy z nas ma dziesi¹tki, je¿eli
nie setki niewidzialnych wrogów. Dziêkuj wiêc bogom, ¿e masz choæ
jednego niewidzialnego przyjaciela. - Nie zasnê dziœ... - szepn¹³
wzburzony ksi¹¿ê. - Daj¿e spokój!... Zamiast biegaæ po tarasie,
us³uchaj mnie i legnij. Widzisz, sen - to powa¿ne bóstwo i nie
wypada mu goniæ za tymi, którzy biegaj¹ jelenim kro- kiem. Gdy
siê zaœ po³o¿ysz na wygodnej kanapie, sen, który lubi wygodê,
si¹dzie przy tobie i okryje ciê swoim wielkim p³aszczem, który
zas³ania ludziom nie tylko oczy, ale i pamiêæ To mówi¹c Tutmozis
posadzi³ Ramzesa na kanapie, potem przyniós³ podstawkê z koœci
s³oniowej w formie ksiê¿yca na nowiu i po³o¿ywszy ksiêcia
umieœci³ mu g³owê na podporze... Nastêpnie opuœci³ p³ócienne
œciany namiotu, sam po³o¿y³ siê na pod³odze i - w kilka minut
zasnêli obaj.
Rozdzia³ VI
Do pa³acu faraona pod Memfisem wchodzi³o siê przez bramê osadzon¹
miêdzy dwoma piêciopiêtrowymi wie¿ami, czyli - pylonami.
Zewnêtrzne œciany tych budowli, wzniesionych z szarego piaskowca,
od do³u do góry by³y okryte p³askorzeŸbami. Na szczycie bramy
wznosi³ siê herb czy symbol pañstwa: skrzydlata kula, spoza
której wychyla³y siê dwa wê¿e. Poni¿ej siedzia³ rz¹d bogów,
którym faraonowie sk³adali ofiary. Na bocznych s³upach
wyrzeŸbiono równie¿ wizerunki bogów, w piêciu kondygnacjach,
jedna nad drug¹, a u do³u - hieroglificzne napisy. Na œcianach
ka¿dego pylonu g³ówne miejsce zajmowa³a p³askorzeŸba Ramzesa
Wielkiego, który w jednej rêce mia³ podniesiony topór, a drug¹
trzyma³ za w³osy gromadê ludzi zwi¹zanych w pêk niby pietruszka.
Powy¿ej króla sta³y lub siedzia³y znowu dwie kondygnacje bogów;
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (34 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jeszcze wy¿ej szereg ludzi nios¹cych ofiary, a pod samym szczytem
pylonów - wizerunki skrzydlatych wê¿ów, przeplatane wizerunkami
skarabeuszów. Te piêciopiêtrowe pylony, o œcianach zwê¿aj¹cych
siê ku górze, trzypiêtrowa brama, która je ³¹czy³a, p³askorzeŸby,
w których porz¹dek miêsza³ siê z ponur¹ fantazj¹, a pobo¿noœæ z
okrucieñstwem, robi³y przygnêbiaj¹ce wra¿enie. Zdawa³o siê, ¿e
trudno tu wejœæ, niepodobna wyjœæ, a ¿yæ ciê¿ko. Z bramy, przed
któr¹ sta³o wojsko i t³um drobnych urzêdników, wchodzi³o siê na
dziedziniec otoczony kru¿gankami, wspartymi na piêtrowych
s³upach. By³ to ozdobny ogródek, w którym hodowano aloesy, ma³e
palmy, drzewa pomarañczowe i cedry w wazonach, wszystko
wyci¹gniête w szeregi i dobrane wed³ug wzrostu. Na œrodku
tryska³a fontanna; œcie¿ki wysypano kolorowym piaskiem. Tu, pod
kru¿gankami, siedzieli lub przechadzali siê wy¿si urzêdnicy
pañstwa szepcz¹c po cichu. Z dziedziñca, przez wysokie drzwi,
sz³o siê do sali wspartej na dwunastu kolumnach trzypiêtrowych.
Sala by³a du¿a, lecz z powodu gruboœci kolumn wydawa³a siê
ciasn¹. Oœwietla³y j¹ drobne okienka w œcianach i du¿y
prostok¹tny otwór w suficie. Panowa³ tu ch³ód i cieñ, prawie
zmrok, który jednak nie przeszkadza³ widzieæ ¿ó³tych œcian i
s³upów pokrytych kondygnacjami malowide³. W górze liœcie i
kwiaty, ni¿ej bogowie, jeszcze ni¿ej ludzie, którzy nieœli ich
pos¹gi lub sk³adali ofiary, a miêdzy tymi grupami szeregi
hieroglifów. Wszystko to by³o malowane wyraŸnymi, prawie ostrymi
kolorami: zielonym, czerwonym i niebieskim. W tej sali, z
wzorzyst¹ posadzk¹ mozaikow¹, stali w ciszy, bia³ych szatach i
boso - kap³ani, najwy¿si urzêdnicy pañstwa, minister wojny Herhor
tudzie¿ wo- dzowie: Nitager i Patrokles, wezwani do faraona. Jego
œwi¹tobliwoœæ Ramzes XII, jak zwykle przed narad¹, sk³ada³ ofiary
bogom w swojej kaplicy. Ci¹gnê³o siê to doœæ d³ugo. Co chwilê z
dalszych komnat wbiega³ jakiœ kap³an albo urzêdnik komunikuj¹c
wiadomoœci o przebiegu nabo¿eñstwa. - Ju¿ pan z³ama³ pieczêæ od
kaplicy... Ju¿ myje œwiête bóstwo... Ju¿ je ubiera... Ju¿ zamkn¹³
drzwi... Na twarzach obecnych, pomimo ich dostojeñstw, malowa³
siê niepokój i zgnêbienie. Tylko Herhor by³ obojêtny, Patrokles
niecierpliwy, a Nitager od czasu do czasu m¹ci³ uroczyst¹ ciszê
swoim potê¿nym g³osem. Za ka¿dym tak nieprzyzwoitym odezwaniem
siê starego wodza dworacy poruszali siê niby sp³oszone owce, a
potem spogl¹dali na siebie jakby mówi¹c: "To gbur, ca³e ¿ycie
ugania siê za barbarzyñcami, wiêc mo¿na mu wybaczyæ..." W
dalszych komnatach odezwa³ siê dŸwiêk dzwonków i chrzêst broni.
Do sali wesz³o dwoma rzêdami kilkunastu gwardzistów w z³otych
he³mach i napierœnikach, z obna¿onymi mieczami, potem dwa szeregi
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (35 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³anów, a nareszcie ukaza³ siê faraon, niesiony na tronie,
otoczony ob³okami dymu z kadzielnic. W³adca Egiptu, Ramzes XII,
by³ to cz³owiek blisko szeœædziesiêcioletni, z twarz¹ zwiêd³¹.
Mia³ na sobie bia³¹ togê, na g³owie czerwono-bia³y ko³pak ze
z³otym wê¿em, w rêku d³ug¹ laskê. Kiedy orszak ukaza³ siê,
wszyscy upadli na twarz. Tylko Patrokles, jako barbarzyñca
poprzesta³ na niskim uk³onie, a Nitager przyklêkn¹³ na jedno
kolano, lecz wnet podniós³ siê. Lektyka zatrzyma³a siê przed
baldachimem, pod którym na wzniesieniu sta³ tron hebanowy. Faraon
z wolna zeszed³ z lektyki, chwilê popatrzy³ na obecnych, a potem,
usiad³szy na tronie, utkwi³ oczy w gzyms sali, na którym by³a
wymalowana ró¿owa kula z niebieskimi skrzyd³ami i zielonymi
wê¿ami. Na prawo od faraona stan¹³ wielki pisarz, na lewo sêdzia
z lask¹, obaj w ogromnych perukach. Na znak dany przez sêdziego
wszyscy usiedli albo uklêkli na pod³odze, zaœ pisarz odezwa³ siê
do faraona: - Panie nasz i w³adco potê¿ny! Twój s³uga Nitager,
wielki stra¿nik granicy wschodniej, przyjecha³, aby z³o¿yæ ci
ho³dy, i przywióz³ haracz od pobitych narodów: wazê z zielonego
kamienia pe³n¹ z³ota, trzysta wo³ów, sto koni i wonne drzewo
teszep. - Nêdzny to haracz, mój panie - odezwa³ siê Nitager. -
Prawdziwe skarby znaleŸlibyœmy dopiero nad Eufratem, gdzie
pysznym, choæ jeszcze s³abym królom bardzo potrzeba przypomnieæ
czasy Ramzesa Wielkiego. - Odpowiedz s³udze memu Nitagerowi -
rzek³ do pisarza faraon - ¿e jego s³owa bêd¹ wziête pod piln¹
uwagê. A teraz zapytaj go: co s¹dzi o wojskowych zdolnoœciach
syna mego i nastêpcy, z którym wczoraj mia³ zaszczyt zetrzeæ siê
pod Pi-Bailos? - Nasz w³adca, pan dziewiêciu narodów, zapytuje
ciê, Nitagerze... - zacz¹³ pisarz. Wtem, ku najwiêkszemu
zgorszeniu dworaków, wódz przerwa³ szorstko. - Sam s³yszê, co
mówi pan mój... Ustami zaœ jego, kiedy zwraca siê do mnie, móg³by
byæ tylko nastêpca tronu, nie zaœ ty, wielki pisarzu. Pisarz z
przera¿eniem spojrza³ na œmia³ka, ale faraon rzek³: - Mówi prawdê
mój wierny s³uga Nitager. Minister wojny uk³oni³ siê.
Teraz sêdzia obwieœci³ wszystkim obecnym: kap³anom, urzêdnikom
i gwardii, ¿e mog¹ wyjœæ na dziedziniec, i sam wraz z pisarzem,
sk³oniwszy siê tronowi, pierwsi opuœcili salê. Zosta³ w niej
tylko faraon, Herhor i dwaj wodzowie. - Nak³oñ uszy swoje,
w³adco, i wys³uchaj skargi - zacz¹³ Nitager. - Dziœ z rana
kap³an-urzêdnik, który z twego rozkazu przyszed³ namaœciæ w³osy
moje, powiedzia³ mi, a¿ebym id¹c do ciebie zostawi³ sanda³y w
przysionku. Tymczasem wiadomo jest nie tylko w Górnym i Dolnym
Egipcie, ale u Chetów, w Libii, Fenicji i w kraju Punt, ¿e
dwadzieœcia lat temu da³eœ mi prawo stawania przed tob¹ w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (36 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sanda³ach. - Mówisz prawdê - rzek³ faraon. - Do mego dworu
zakrad³y siê ró¿ne nieporz¹dki... - Tylko rozka¿, królu, a moi
weterani zaraz zrobi¹ ³ad... - pochwyci³ Nitager. Na znak dany
przez ministra wojny wbieg³o kilku urzêdników; jeden przyniós³
sanda³y i obu³ Nitagera, inni naprzeciw tronu ustawili kosztowne
taborety dla ministra i wodzów. Gdy trzej dostojnicy usiedli,
faraon zapyta³: - Powiedz mi, Nitagerze, czy s¹dzisz, ¿e mój syn
bêdzie wodzem?... Ale mów szczer¹ prawdê. - Na Amona z Teb, na
s³awê moich przodków, w których p³ynê³a krew królewska,
przysiêgam, ¿e Ramzes, twój nastêpca, bêdzie wielkim wodzem,
je¿eli mu pozwol¹ bogowie - odpar³ Nitager. - M³ody to jest
ch³opak, jeszcze pacholê, a jednak z wielk¹ umiejêtnoœci¹ zebra³
pu³ki, zaopatrzy³ i marsz im u³atwi³. Najwiêcej zaœ podoba mi
siê, ¿e nie straci³ g³owy, kiedy mu przeci¹³em drogê, lecz
poprowadzi³ swoich do ataku. On bêdzie wodzem i zwyciê¿y
Asyryjczyków, których dziœ trzeba pobiæ, je¿eli nasze wnuki nie
maj¹ zobaczyæ ich nad Nilem. - Có¿ ty na to, Herhorze? - zapyta³
faraon. - Co siê tyczy Asyryjczyków, myœlê, ¿e dostojny Nitager
za wczeœnie k³opocze siê nimi. Jeszcze jesteœmy chorzy po dawnych
wojnach i musimy pierwej dobrze siê wzmocniæ, zanim rozpoczniemy
now¹ - mówi³ minister. - Co siê zaœ tyczy nastêpcy tronu, Nitager
sprawiedliwie mówi, ¿e m³odzian ten posiada zalety wodza: jest
przezorny jak lis i gwa³towny jak lew. Mimo to wczoraj pope³ni³
du¿o b³êdów... - Kto z nas ich nie pope³nia!... - wtr¹ci³
milcz¹cy dot¹d Patrokles. - Nastêpca - ci¹gn¹³ minister - m¹drze
prowadzi³ g³ówny korpus, ale zaniedba³ swój sztab, przez co
maszerowaliœmy tak wolno i nieporz¹dnie, ¿e Nitager móg³ zabiec
nam drogê... - Mo¿e Ramzes liczy³ na wasz¹ dostojnoœæ? - spyta³
Nitager. - W rz¹dzie i wojnie na nikogo nie liczy siê: o jeden
niedopatrzony kamyk mo¿na siê przewróciæ - rzek³ minister. -
Gdybyœ wasza dostojnoœæ - odezwa³ siê Patrokles - nie zepchn¹³
kolumny z goœciñca z powodu tych tam skarabeuszów... - Jesteœ
wasza dostojnoœæ cudzoziemcem i poganinem - odpar³ Herhor - wiêc
tak mówisz. My zaœ, Egipcjanie, rozumiemy, ¿e gdy lud i ¿o³nierze
przestan¹ szanowaæ skarabeusza, synowie ich przestan¹ siê baæ u
r e u s a. Z lekcewa¿enia bogów rodzi siê bunt przeciw
faraonowi... - A od czego topory? - przerwa³ Nitager. - Kto chce
zachowaæ g³owê na plecach, niech s³ucha najwy¿szego wodza. -
Jaka¿ wiêc jest twoja ostateczna myœl o nastêpcy? - spyta³ faraon
Herhora.ú - ¯ywy obrazie s³oñca, synu bogów - odpar³ minister. -
Ka¿ Ramzesa namaœciæ, daj mu wielki ³añcuch i dziesiêæ talentów,
ale wodzem korpusu Menfii jeszcze go nie mianuj. Ksi¹¿ê na ten
urz¹d jest za m³ody, za gor¹cy, niedoœwiadczony. Czy wiêc mo¿emy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (37 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
uznaæ go równym Patroklesowi, który w dwudziestu bitwach zdepta³
Etiopów i Libijczyków? A czy mo¿emy stawiaæ go obok Nitagera,
którego samo imiê od dwudziestu lat przyprawia o bladoœæ naszych
wrogów ze wschodu i pó³nocy? Faraon opar³ g³owê na rêku, pomyœla³
i rzek³: - OdejdŸcie w spokoju i ³asce mojej. Uczyniê, jak
nakazuje m¹droœæ i sprawiedliwoœæ. Dostojnicy sk³onili siê
g³êboko, a Ramzes XII nie czekaj¹c na œwitê przeszed³ do dalszych
komnat. Kiedy dwaj wodzowie znaleŸli siê sami w przysionku,
Nitager odezwa³ siê do Patroklesa: - Tu widzê, rz¹dz¹ kap³ani jak
u siebie. Ale jaki to wódz ten Herhor!... Pobi³ nas, nim
przyszliœmy do s³owa, i nie da korpusu nastêpcy... - Mnie tak
pochwali³, ¿e nie œmia³em siê odezwaæ - odpar³ Patrokles. -
Zreszt¹ on daleko widzi, choæ nie wszystko mówi. Za nastêpc¹
wcisnêliby siê do korpusu rozmaite paniczyki, co to ze
œpiewaczkami je¿d¿¹ na wojnê, i oni zajêliby najwy¿sze posady.
Naturalnie starzy oficerowie zaczêliby pró¿nowaæ z gniewu, ¿e ich
awans omin¹³; eleganci musieliby pró¿nowaæ dla zabaw, i - korpus
popêka³by, nawet nie uderzywszy o nieprzyjaciela. O, Herhor to
mêdrzec!... - Bodajby nas nie kosztowa³a wiêcej jego m¹droœæ
ani¿eli niedoœwiadczenie Ramzesa - szepn¹³ Grek. Przez szereg
komnat pe³nych kolumn i ozdobionych malowid³ami, gdzie w ka¿dych
drzwiach kap³ani i pa³acowi urzêdnicy sk³adali mu niskie uk³ony,
faraon przeszed³ do swego gabinetu. By³a to dwupiêtrowa sala o
œcianach z alabastru, na których z³otem i jaskrawymi farbami
odmalowano najznakomitsze wypadki panowania Ramzesa XII, a wiêc:
ho³dy sk³adane mu przez mieszkañców Mezopotamii, poselstwo od
króla Buchtenu i triumfaln¹ podró¿ bo¿ka Chonsu po kraju Buchten.
W sali tej znajdowa³ siê malachitowy pos¹¿ek Horusa z ptasi¹
g³ow¹, ozdobiony z³otem i klejnotami, przed nim o³tarz w formie
œciêtej piramidy, broñ królewska, kosztowne fotele i ³awki
tudzie¿ stoliki zape³nione drobiazgami. Gdy faraon ukaza³ siê,
jeden z obecnych kap³anów spali³ przed nim kadzid³o, a jeden z
urzêdników zameldowa³ nastêpcê tronu, który niebawem wszed³ i
nisko uk³oni³ siê ojcu. Na wyrazistej twarzy ksiêcia by³o widaæ
gor¹czkowy niepokój. - Cieszê siê, erpatre - rzek³ faraon - ¿e
wracasz zdrowym z ciê¿kiej podró¿y. - Obyœ wasza œwi¹tobliwoœæ
¿y³ wiecznie i dzie³ami swoimi nape³ni³ oba œwiaty - odpar³
ksi¹¿ê. - Dopiero co - mówi³ faraon - moi radcy wojenni
opowiadali mi o twojej pracy i roztropnoœci. Twarz nastêpcy
dr¿a³a i mieni³a siê. Wpi³ wielkie oczy w faraona i s³ucha³. -
Czyny twoje nie zostan¹ bez nagrody. Otrzymasz dziesiêæ talentów,
wielki ³añcuch i dwa greckie pu³ki, z którymi bêdziesz robi³
æwiczenia. Ksi¹¿ê os³upia³, lecz po chwili zapyta³ st³umionym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (38 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
g³osem: - A korpus Menfii?... - Za rok powtórzymy manewry, a
je¿eli nie pope³nisz ¿adnego b³êdu w prowadzeniu wojska,
dostaniesz korpus. - Wiem, to zrobi³ Herhor!... - zawo³a³
nastêpca ledwie hamuj¹c siê z gniewu. Obejrza³ siê wko³o i doda³:
- Nigdy nie mogê byæ sam z tob¹, mój ojcze... Zawsze miêdzy nami
znajduj¹ siê obcy ludzie. Faraon z lekka poruszy³ brwiami i jego
œwita znik³a jak gromada cieniów. - Co masz mi do powiedzenia? -
Tylko jedno, ojcze... Herhor jest moim wrogiem... On oskar¿y³
mnie przed tob¹ i narazi³ na taki wstyd!... Mimo pokornej postawy
ksi¹¿ê gryz³ wargi i zaciska³ piêœci. - Herhor jest moim wiernym
s³ug¹, a twoim przyjacielem. Jego to wymowa sprawi³a, ¿e jesteœ
nastêpc¹ tronu. To ja - nie powierzam korpusu m³odemu wodzowi,
który pozwoli³ odci¹æ siê od swojej armii. - Po³¹czy³em siê z
ni¹!... - odpar³ zgnêbiony nastêpca - To Herhor kaza³ okr¹¿aæ dwa
¿uki... - Chcesz wiêc, a¿eby kap³an wobec wojska lekcewa¿y³
religiê? - Mój ojcze - szepta³ Ramzes dr¿¹cym g³osem - a¿eby nie
zepsuæ pochodu ¿ukom, zniszczono buduj¹cy siê kana³ i zabito
cz³owieka. - Ten cz³owiek sam podniós³ rêkê na siebie. - Ale z
winy Herhora.
- W pu³kach, które tak umiejêtnie zgromadzi³eœ pod Pi-Bailos,
trzydziestu ludzi umar³o ze zmêczenia, a kilkuset jest chorych.
Ksi¹¿ê spuœci³ g³owê. - Ramzesie - ci¹gn¹³ faraon - przez usta
twoje nie przemawia dostojnik pañstwa, który dba o ca³oœæ kana³ów
i ¿ycie robotników, ale cz³owiek rozgniewany. Gniew zaœ nie godzi
siê ze sprawiedliwoœci¹ jak jastrz¹b z go³êbiem. - O mój ojcze! -
wybuchn¹³ nastêpca - je¿eli gniew mnie unosi, to dlatego ¿e
widzê niechêæ dla mnie Herhora i kap³anów... - Przecie¿ sam
jesteœ wnukiem arcykap³ana, kap³ani uczyli ciê... Pozna³eœ wiêcej
ich tajemnic, ani¿eli którykolwiek inny ksi¹¿ê... - Pozna³em ich
nienasycon¹ dumê i chêæ w³adzy. A ¿e ukrócê to... wiêc ju¿ dziœ
s¹ moimi wrogami... Herhor nie chce mi daæ nawet korpusu, gdy¿
woli rz¹dziæ ca³¹ armi¹... Wyrzuciwszy te niebaczne s³owa
nastêpca struchla³. Ale w³adca podniós³ na niego jasne spojrzenie
i odpar³ spokojnie: - Armi¹ i pañstwem rz¹dzê ja. Ze mnie p³yn¹
wszelkie rozkazy i wyroki. Na tym œwiecie jestem wag¹ Ozirisa i
sam wa¿ê sprawy moich s³ug: nastêpcy i ministra czy ludu.
Nieroztropnym by³by ten, kto by s¹dzi³, ¿e nie s¹ mi znane
wszystkie gwichty. - Jednak gdybyœ, ojcze, patrzy³ na bieg
manewrów w³asnymi oczami... - Mo¿e zobaczy³bym wodza - przerwa³
faraon - który w stanowczej chwili rzuca wojsko i ugania siê po
krzakach za izraelsk¹ dziewczyn¹. Ale ja o takich b³ahostkach nie
chcê wiedzieæ. Ksi¹¿ê upad³ do nóg ojcu szepcz¹c: - Tutmozis
powiedzia³ ci o tym, panie?
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (39 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Tutmozis jest dzieciakiem jak i ty. On ju¿ robi d³ugi, jako
szef sztabu w korpusie Menfi, i myœli w swym sercu, ¿e oko
faraona nie dosiêgnie jego spraw w pustyni...
Rozdzia³ VII
W kilka dni póŸniej ksi¹¿ê Ramzes zosta³ wezwany przed oblicze
najczcigodniejszej matki swojej, Nikotris, która by³a drug¹ ¿on¹
faraona, a dziœ najwiêksz¹ pani¹ w Egipcie. Bogowie nie omylili
siê, powo³uj¹c j¹ na rodzicielkê króla. By³a to osoba wysoka,
doœæ pe³na i pomimo czterdziestu lat jeszcze piêkna. Nade
wszystko w oczach, twarzy i ca³ej postaci jej by³ taki majestat,
¿e nawet gdy sz³a samotna, w skromnej szacie kap³anki, ludzie
schylali przed ni¹ g³owy. Dostojna pani przyjê³a syna w gabinecie
wy³o¿onym fajansowymi p³ytami. Siedzia³a na inkrustowanym
krzeœle, pod palm¹. U jej nóg, na sto³eczku le¿a³ ma³y piesek;
z drugiej strony klêcza³a czarna niewolnica z wachlarzem.
Królewska ma³¿onka mia³a na sobie muœlinowy p³aszcz, haftowany
z³otem, a na peruce obr¹czkê ozdobion¹ klejnotami w formie
lotosu. Kiedy ksi¹¿ê nisko uk³oni³ siê, piesek obw¹cha³ go i
znowu po³o¿y³ siê, a pani skin¹wszy g³ow¹ zapyta³a: - Z jakiego¿
to powodu, Ramzesie, ¿¹da³eœ ode mnie pos³uchania? - Jeszcze
przed dwoma dniami, matko. - Wiedzia³am, ¿e jesteœ zajêty. Ale
dziœ oboje mamy czas i mogê ciê wys³uchaæ. - Tak mówisz do mnie,
matko, jakby owion¹³ mnie nocny wiatr pustyni, i ju¿ nie mam
odwagi przedstawiæ ci mojej proœby. - Wiêc zapewne chodzi o
pieni¹dze? Ramzes zmieszany spuœci³ g³owê.
- Du¿o ci te¿ potrzeba?
- Piêtnaœcie talentów...
- O bogowie! - zawo³a³a pani - wszak parê dni temu wyp³acono ci
dziesiêæ talentów ze skarbu. PrzejdŸ siê, moja dziewczynko, po
ogrodzie, musisz byæ zmêczona - rzek³a monarchini do czarnej
niewolnicy. Gdy zaœ zostali oboje z synem, zapyta³a ksiêcia: -
Wiêc twoja ¯ydówka jest a¿ tak wymagaj¹ca? Ramzes zarumieni³ siê,
ale podniós³ g³owê.
- Wiesz, matko, ¿e tak nie jest - odpar³. - Ale obieca³em nagrodê
wojsku i... nie mogê jej wyp³aciæ!... Królowa przypatrywa³a mu
siê ze spokojn¹ dum¹. - Jak to niedobrze - odezwa³a siê po chwili
- kiedy syn robi postanowienia nie naradziwszy siê z matk¹.
W³aœnie, pamiêtaj¹c o twoim wieku, chcia³am ci daæ niewolnicê
fenick¹, któr¹ przys³a³ mi Tyr, z dziesiêcioma talentami posagu.
Ale ty wola³eœ ¯ydówkê. - Podoba³a mi siê. Tak piêknej nie ma
miêdzy twymi s³u¿ebnicami, matko, ani nawet miêdzy kobietami jego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (40 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œwi¹tobliwoœci... - Ale¿ to ¯ydówka!... - Nie uprzedzaj siê;
matko, b³agam ciê... To jest fa³sz, ¿e ¯ydzi jedz¹ wieprzowinê
i zabijaj¹ koty... Dostojna pani uœmiechnê³a siê. - Mówisz jak
ch³opiec z najni¿szej szko³y kap³añskiej - odpar³a wzruszaj¹c
ramionami - a zapominasz o tym, co powiedzia³ Ramzes Wielki: "Lud
¿ó³ty jest liczniejszym i bogatszym od nas; dzia³ajmy¿ przeciw
niemu, lecz ostro¿nie, aby nie sta³ siê jeszcze silniejszym..."
Nie s¹dzê wiêc, a¿eby dziewczyna z tego ludu by³a w³aœciwa na
pierwsz¹ kochankê nastêpcy faraona. - Czyli¿ s³owa Ramzesa mog¹
odnosiæ siê do córki nêdznego dzier¿awcy!... - zawo³a³ ksi¹¿ê. -
Gdzie wreszcie s¹ ci ¯ydzi u nas?... Trzy wieki temu jak
opuœcili Egipt, a dzisiaj tworz¹ œmieszne pañstwo, rz¹dzone przez
kap³anów... - Widzê - odpowiedzia³a dostojna pani z lekka
marszcz¹c brwi - ¿e twoja kochanka nie traci czasu... B¹dŸ
ostro¿ny, Ramzesie!... Pamiêtaj, ¿e wódz ich, Messu, jest to
kap³an zdrajca, którego w naszych œwi¹tyniach po dziœ dzieñ
przeklinaj¹... Pamiêtaj, ¿e ¯ydzi wynieœli wiêcej skarbów z
Egiptu, ani¿eli by³a warta praca ich kilku pokoleñ: zabrali nam
nie tylko z³oto, ale i wiarê w Jedyne- go i nasze œwiête prawa,
które dziœ og³aszaj¹ za w³asne. Nareszcie wiedz o tym - doda³a
z moc¹ - ¿e córki tego ludu wol¹ œmieræ ani¿eli ³o¿e obcego
cz³owieka. A je¿eli oddaj¹ siê, nawet nieprzyjacielskim wodzom,
to chyba w tym celu, a¿eby albo zjednaæ ich dla swojej polityki,
albo zabiæ... - Wierz mi, matko, ¿e wszystkie te wieœci
rozg³aszaj¹ kap³ani. Nie chc¹ oni dopuœciæ do podnó¿ka tronu
ludzi innej wiary, którzy mogliby s³u¿yæ faraonowi przeciw nim...
Monarchini podnios³a siê z krzes³a i za³o¿ywszy rêce na piersiach
ze zdumieniem przypatrywa³a siê synowi. - Wiêc to prawda, co mi
mówiono, ¿e jesteœ wrogiem kap³anów - rzek³a. - Ty, ich ukochany
uczeñ?... - Jeszcze muszê mieæ œlady ich kijów na plecach!... -
odpar³ ksi¹¿ê. - Ale¿ twój dziad, a mój ojciec, mieszkaj¹cy z
bogami, Amenhotep, by³ arcykap³anem i posiada³ rozleg³¹ w³adzê
w kraju. - W³aœnie dlatego, ¿e mój dziad by³ w³adc¹ i ojciec jest
nim, ja nie mogê znieœæ w³adzy Herhora... - Na to stanowisko
wprowadzi³ go twój dziad, œwiêty Amenhotep... - A ja go str¹cê.
Matka wzruszy³a ramionami.
- I to ty - odezwa³a siê ze smutkiem - chcesz dowodziæ
korpusem?... Ale¿ ty jesteœ rozpieszczona dziewczyna, nie m¹¿ i
wódz... - Jak to?... - przerwa³ ksi¹¿ê, z trudnoœci¹
powstrzymuj¹c siê od wybuchu. - Nie poznajê syna mego... Nie
widzê w tobie przysz³ego pana Egiptu!... Dynastia w twojej osobie
bêdzie jak nilowe czó³no bez steru... Wypêdzisz z dworu kap³anów,
a któ¿ ci zostanie?... Kto bêdzie twoim okiem w Dolnym i Górnym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (41 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Kraju, kto za granic¹?... A przecie¿ faraon musi widzieæ
wszystko, na cokolwiek pada boski promieñ Ozirisa... - Kap³ani
bêd¹ moimi s³ugami, nie ministrami... - Oni te¿ s¹
najwierniejszymi s³ugami. Dziêki ich mod³om ojciec twój panuje
trzydzieœci trzy lat i unika wojen, które mog³yby byæ zgubnymi...
- Dla kap³anów. - Dla faraona, dla pañstwa!... - przerwa³a. - Czy
ty wiesz, co siê dzieje z naszym skarbem, z którego w jednym dniu
bierzesz dziesiêæ talentów, a ¿¹dasz jeszcze piêtnastu?... Czy
wiesz, ¿e gdyby nie ofiarnoœæ kap³anów, którzy dla skarbu nawet
bogom zabieraj¹ prawdziwe klejnoty, a podsuwaj¹ sztuczne, czy
wiesz, ¿e dobra królewskie by³yby ju¿ w rêkach Fenicjan?... -
Jedna szczêœliwa wojna zaleje nasze kasy jak przybór Nilu nasze
pola. Wielka pani rozeœmia³a siê. - Nie - rzek³a - ty, Ramzesie,
jesteœ jeszcze takim dzieckiem, ¿e nawet nie mo¿na poczytywaæ za
grzech twoich s³ów bezbo¿nych. Proszê ciê, zajmij siê greckimi
pu³kami i jak najprêdzej pozb¹dŸ siê ¿ydowskiej dziewczyny, a
politykê zostaw... nam... - Dlaczego mam pozbyæ siê Sary? - Bo
gdybyœ mia³ z ni¹ syna, mog³yby powstaæ zawik³ania w pañstwie,
które i tak ma doœæ k³opotów. Na kap³anów - doda³a pani - mo¿esz
gniewaæ siê, byleœ ich publicznie nie obra¿a³. Oni wiedz¹, ¿e
trzeba wiele wybaczyæ nastêpcy tronu, osobliwie je¿eli ma tak
burzliwy charakter. Ale czas uspokoi wszystko, na chwa³ê dynastii
i po¿ytek pañstwu. Ksi¹¿ê rozmyœla³. Nagle odezwa³ siê. - Wiêc
nie mogê rachowaæ na pieni¹dze ze skarbu?
- W ¿adnym razie. Wielki pisarz ju¿ dziœ musia³by wstrzymaæ
wyp³aty, gdybym mu nie da³a czterdziestu talentów, które mi Tyr
przys³a³. - I co ja zrobiê z wojskiem!... - mówi³ ksi¹¿ê,
niecierpliwie tr¹c czo³o. - Oddal ¯ydówkê i poproœ kap³anów...
Mo¿e ci po¿ycz¹. - Nigdy!... Wolê wzi¹æ od Fenicjan.
Pani wstrz¹snê³a g³ow¹.
- Jesteœ erpatrem, rób, jak chcesz... Ale ostrzegam ciê, ¿e
musisz daæ du¿y zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie siê twoim
wierzycielem, ju¿ ciê nie puœci. Oni s¹ podstêpniejsi od ¯ydów. -
Na pokrycie takich d³ugów wystarczy cz¹stka mego dochodu. -
Zobaczymy. Szczerze chcia³abym ci pomóc, ale nie mam... - mówi³a
pani, ze smutkiem rozk³adaj¹c rêce. - Czyñ wiêc, jak ci wypada,
ale pamiêtaj, ¿e Fenicjanie w naszych maj¹tkach s¹ jak szczury
w œpichlerzach: gdy jeden wciœnie siê przez szczelinê, inni
przyjd¹ za nim. Ramzes oci¹ga³ siê z wyjœciem. - Czy jeszcze
powiesz mi co? - zapyta³a.
- Chcia³bym tylko zapytaæ... Moje serce domyœla siê, ¿e ty,
matko, masz jakieœ plany wzglêdem mnie. Jakie?... Monarchini
pog³aska³a go po twarzy. - Jeszcze nie teraz... jeszcze nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (42 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
teraz!... Dziœ jesteœ swobodnym jak ka¿dy m³ody szlachcic w tym
kraju, wiêc korzystaj... Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, ¿e
bêdziesz musia³ poj¹æ ma³¿onkê, której dzieci bêd¹ ksi¹¿êtami
krwi królews- kiej, a syn twoim nastêpc¹. O tych czasach ja
myœlê... - I co?... - Jeszcze nic okreœlonego. W ka¿dym razie
m¹droœæ polityczna mówi mi, ¿e twoj¹ ma³¿onk¹ powinna byæ córka
kap³ana... - Mo¿e Herhora?... - zawo³a³ ksi¹¿ê ze œmiechem. - Có¿
by w tym by³o nagannego? Herhor bardzo prêdko zostanie
arcykap³anem w Tebach, a jego córka ma dopiero lat czternaœcie. -
I zgodzi³aby siê zaj¹æ przy mnie miejsce ¯ydówki?... - z ironi¹
zapyta³ Ramzes. - Musia³byœ siê postaraæ, a¿eby ci zapomniano
dzisiejszy b³¹d. - Ca³ujê stopy twoje, matko, i odchodzê - rzek³
Ramzes chwytaj¹c siê za g³owê. - Tyle tu s³ysza³em dziwnych
rzeczy, ¿e zaczynam siê baæ, a¿eby Nil nie pop³yn¹³ w stronê
katarakt albo piramidy nie przesz³y na pustyniê wschodni¹. - Nie
bluŸnij, dziecko moje - szepnê³a pani, z trwog¹ patrz¹c na syna.
- W tym kraju widywano dziwniejsze cuda... - Czy nie te - spyta³
z gorzkim uœmiechem syn - ¿e œciany królewskiego pa³acu
pods³uchiwa³y swoich panów? - Widywano œmieræ faraonów po
kilkumiesiêcznym panowaniu i upadki dynastii, które rz¹dzi³y
dziewiêcioma narodami. - Bo ci faraonowie dla kadzielnicy
zapomnieli o mieczu - odpar³ ksi¹¿ê. Uk³oni³ siê i wyszed³. W
miarê jak kroki nastêpcy cich³y w ogromnym przysionku, twarz
dostojnej pani mieni³a siê: miejsce majestatu zajê³y boleœæ i
trwoga, a w wielkich oczach b³ysnê³y ³zy. Pobieg³a przed pos¹g
bogini, uklêk³a i nasypawszy indyjskiego kadzid³a na wêgle
zaczê³a mówiæ: - O Izis - Izis - Izis! - po trzykroæ wymawiam
imiê twoje. O Izis, która rodzisz wê¿e, krokodyle i strusie, po
trzykroæ niech bêdzie pochwalone imiê twoje... O Izis, która
chronisz ziarna zbo¿owe od zabójczych wichrów, a cia³a ojców
naszych od niszcz¹cej pracy czasu, o Izis, ulituj siê i chroñ
mojego syna... Po trzykroæ niech bêdzie wymawiane imiê twoje i
tu... tam... i tam... I dziœ, i zawsze, i na wieki wieków, dopóki
œwi¹tynie naszych bogów bêd¹ przegl¹da³y siê w wodzie Nilu.
Modl¹c siê tak i ³kaj¹c monarchini pochyli³a siê i dotknê³a
czo³em ziemi. A w tej chwili rozleg³ siê nad ni¹ cichy szept: -
G³os sprawiedliwego zawsze jest wys³uchany. Dostojna pani zerwa³a
siê i pe³na zdumienia zaczê³a ogl¹daæ siê doko³a. Ale w pokoju
nie by³o nikogo. Tylko ze œcian patrzy³y na ni¹ malowane kwiaty,
a znad o³tarza pos¹g bogini, pe³en nadziemskiego spokoju.
Rozdzia³ VIII
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (43 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ksi¹¿ê wróci³ do swojej willi stroskany i wezwa³ Tutmozisa. -
Musisz mnie - rzek³ Ramzes - nauczyæ, jak dostaje siê
pieni¹dze... - Aha!... - rozeœmia³ siê elegant. - Oto jest
m¹droœæ, której nie ucz¹ w najwy¿szych szko³ach kap³añskich, ale
w której ja móg³bym zostaæ prorokiem... - Tam wyk³adaj¹, ¿eby nie
po¿yczaæ pieniêdzy - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Gdybym nie lêka³ siê,
a¿eby warg moich nie splami³a bezbo¿noœæ, powiedzia³bym, ¿e
niektórzy kap³ani marnuj¹ czas. Biedni ludzie, chocia¿ œwiêci!...
Nie jedz¹ miêsa, poprzestaj¹ na jednej ¿onie albo ca³kiem unikaj¹
kobiet i - nie wiedz¹: co to jest po¿yczaæ... Jestem kontent,
Ramzesie - prawi³ Tutmozis - ¿e ten rodzaj m¹droœci poznasz przy
moich radach. Ju¿ dziœ rozumiesz, jakich cierpieñ staje siê
Ÿród³em brak pieniêdzy. Cz³owiek potrzebuj¹cy pieniêdzy nie ma
apetytu, zrywa siê przez sen, na kobiety patrzy ze zdziwieniem,
jakby pyta³: na co one s¹? W najch³odniejszej œwi¹tyni bij¹ mu
ognie do twarzy, a w najwiêkszy upa³, wœród pustyni, czuje
dreszcz ch³odu. Patrzy przed siebie jak ob³¹kany, nie s³yszy, co
do niego mówi¹, najczêœciej chodzi w przekrêconej peruce, której
zapomnia³ napoiæ wonnoœciami, a uspokaja siê tylko przy dzbanie
mocnego wina, i to na krótko. Bo ledwie nieborak odzyska zmys³y,
znowu zaczyna czuæ, jakby mu siê ziemia rozstêpowa³a pod nogami.
Widzê to - ci¹gn¹³ elegant - po twoim niespokojnym chodzie i
bez³adnym wyrzucaniu rêkoma, ¿e w tej chwili doznajesz rozpaczy
z powodu braku pieniêdzy. Wkrótce jednak doznasz innych uczuæ,
jak gdyby ci zdjêto z piersi wielkiego sfinksa. PóŸniej ulegniesz
s³odkiemu stanowi zapomnienia o swoich poprzednich k³opotach i
teraŸniejszych wierzycielach, a potem... Ach, szczêœliwy
Ramzesie, czekaj¹ ciê nadzwyczajne niespodzianki!... Bo gdy
up³ynie termin, a wierzyciele zaczn¹ odwiedzaæ ciê pod pozorem
sk³adania ho³du, bêdziesz jak jeleñ œcigany przez psy albo jak
dziewczyna egipska, która czerpi¹c wodê z rzeki zobaczy sêkaty
grzbiet krokodyla. - Wszystko to wygl¹da bardzo weso³o - przerwa³
œmiej¹c siê Ramzes - ale nie przynosi ani jednej drachmy... - Nie
koñcz! - przerwa³ Tutmozis. - W tej chwili idê po fenickiego
bankiera Dagona, a wieczorem, choæby ci jeszcze nie da³
pieniêdzy, odzyskasz spokój. Wybieg³, wsiad³ do ma³ej lektyki i
otoczony s³u¿b¹ tudzie¿ takimi jak sam letkiewiczami znikn¹³ w
alejach parku. Przed zachodem s³oñca do domu nastêpcy tronu
przyjecha³ Fenicjanin Dagon, najznakomitszy bankier w Memfis. By³
to cz³owiek w sile wieku, ¿ó³ty, suchy, ale dobrze zbudowany.
Mia³ niebiesk¹ tunikê, na niej bia³y p³aszcz z cienkiej tkaniny,
ogromne w³osy w³asne, œciœniête z³ot¹ obr¹czk¹, i du¿¹ czarn¹
brodê, równie¿ w³asn¹. Bujny ten zarost imponuj¹co wygl¹da³ obok
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (44 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
peruk i przyprawnych bródek egipskich elegantów. Mieszkanie
nastêpcy roi³o siê arystokratyczn¹ m³odzie¿¹. Jedni na dole
k¹pali siê i namaszczali, inni grali w szachy i arcaby na
piêtrze, inni, w towarzystwie kilku tancerek, pili pod namiotami
na tarasie. Nastêpca nie pi³, nie gra³, nie rozmawia³ z
kobietami, tylko chodzi³ po jednej stronie tarasu, niecierpliwie
wypatruj¹c Fenicjanina. Gdy go zobaczy³ wyje¿d¿aj¹cego z alei w
lektyce na dwu os³ach, zeszed³ na pierwsze piêtro, gdzie by³ nie
zajêty pokój. Po chwili we drzwiach ukaza³ siê Dagon, przyklêkn¹³
na progu i zawo³a³: - Pozdrawiam ciê, nowe s³oñce Egiptu!... Obyœ
¿y³ wiecznie, a twoja s³awa oby dosiêg³a tych dalekich brzegów,
kêdy dobijaj¹ fenickie statki... Na rozkaz ksiêcia podniós³ siê
i mówi³ z gwa³town¹ gestykulacj¹: - Kiedy dostojny Tutmozis
wysiad³ przed moj¹ lepiank¹ (lepiank¹ jest mój dom wobec twoich
pa³aców, erpatre!), taki bi³ blask z jego twarzy, ¿e zaraz
krzykn¹³em do ¿ony: - Tamaro, dostojny Tutmozis nie od siebie
przychodzi, ale od kogoœ wy¿szego ni¿ on sam, jak Liban jest
wy¿szym od nadmorskich piasków... A ¿ona pyta siê: - Sk¹d wiesz,
panie mój, ¿e dostojny Tutmozis nie przychodzi od siebie?... -
St¹d, ¿e nie móg³ przyjœæ z pieniêdzmi, bo ich nie ma, i nie
przyszed³ po pieni¹dze, bo ja ich nie mam... - W tej chwili
uk³oniliœmy siê oboje dostojnemu Tutmozisowi. A gdy nam
opowiedzia³, ¿e to ty, najdostojniejszy panie, chcesz piêtnastu
talentów od swego niewolnika, ja zapyta³em ¿ony: - Tamaro, czy
Ÿle nauczy³o mnie moje serce? - Dagonie, jesteœ tak m¹dry, ¿e
powinieneœ byæ doradc¹ nastêpcy tronu... - odpowiedzia³a moja
¿ona. Ramzes kipia³ z niecierpliwoœci, ale s³ucha³ bankiera. On,
który burzy³ siê wobec w³asnej matki i faraona! - Kiedyœmy -
prawi³ Fenicjanin - zastanowili siê i zrozumieli, ¿e ty, panie,
chcesz moich us³ug, taka w nasz dom wst¹pi³a radoœæ, ¿e kaza³em
daæ s³u¿bie dziesiêæ dzbanów piwa, a moja ¿ona, Tamar, kaza³a,
a¿ebym ja jej kupi³ nowe zausznice. Wesele moje tak siê wzmog³o,
¿e kiedym tu jecha³, nie pozwoli³em oœlarzowi biæ os³ów. A kiedy
niegodne moje stopy dotknê³y waszej posadzki, ksi¹¿ê, wydoby³em
z³oty pierœcieñ ( wiêkszy ni¿ ten, który dostojny Herhor da³
Eunanie!) i podarowa³em ten z³oty pierœcieñ waszemu niewolnikowi,
który mi nala³ wody na rêce. Za pozwoleniem waszej dostojnoœci,
sk¹d pochodzi ten dzban srebrny, z którego poleli mi rêce?... -
Sprzeda³ mi go Azariasz, syn Gabera, za dwa talenty. - ¯yd?...
Wasza dostojnoœæ z ¯ydami handluje?... A co na to powiedz¹
bogowie?... - Azariasz jest kupcem jak wy - odpar³ nastêpca.
Us³yszawszy to Dagon obur¹cz schwyci³ siê za g³owê, zacz¹³ pluæ
i jêczyæ: - O Baal Tammuz!... o Baaleth!... o Astoreth!...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (45 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Azariasz, syn Gabera, ¯yd, ma byæ takim kupcem jak ja!... O nogi
moje, po coœcie mnie tu przynios³y?... O serce, za co cierpisz
taki ból i naigrawanie?... Najdostojniejszy ksi¹¿ê - krzycza³
Fenicjanin - zbij mnie, utnij mi rêkê, je¿eli bêdê fa³szowa³
z³oto, ale nie mów, ¿e ¯yd mo¿e byæ kupcem. Prêdzej upadnie Tyr,
prêdzej miejsce Sydonu zajmie piasek, ani¿eli ¯yd zostanie
kupcem. Oni mog¹ doiæ swoje chude kozy albo pod egipskim batem
miêszaæ glinê ze s³om¹, ale nigdy handlowaæ. Tfu!... tfu!...
nieczysty naród niewolników!... Rabuœniki, z³odzieje. W ksiêciu,
nie wiadomo dlaczego, gniew zawrza³, lecz i wnet uspokoi³ siê,
co wyda³o siê dziwnym samemu Ramzesowi, który dotychczas wobec
nikogo nie uwa¿a³ za potrzebne hamowaæ siê. - A wiêc - odezwa³
siê nagle nastêpca - czy po¿yczysz mi, zacny Dagonie, piêtnaœcie
talentów? - O Astoreth!... piêtnaœcie talentów?... To jest tak
wielki ciê¿ar, ¿e ja musia³bym usi¹œæ, a¿eby o nim dobrze
pomyœleæ. - Wiêc siadaj. Za talent - mówi³ Fenicjanin, wygodnie
siadaj¹c na krzeœle - mo¿na mieæ dwadzieœcia z³otych ³añcuchów
albo szeœædziesi¹t piêknych krów dojnych, albo dziesiêciu
niewolników do roboty, albo jednego niewolnika, który potrafi czy
to graæ na flecie, czy malowaæ, a mo¿e nawet leczyæ. Talent to
straszny maj¹tek!... Ksiêciu b³ysnê³y oczy. - Wiêc je¿eli nie
masz piêtnastu talentów... - przerwa³ ksi¹¿ê. Przestraszony
Fenicjanin nagle zsun¹³ siê z krzes³a na pod³ogê. - Kto w tym
mieœcie - zawo³a³ - nie ma pieniêdzy na twój rozkaz, synu
s³oñca?... Prawda, ¿e ja jestem nêdzarz, którego z³oto, klejnoty
i wszystkie dzier¿awy nie warte twojego spojrzenia, ksi¹¿ê. Ale
gdy obejdê naszych kupców i powiem, kto mnie wys³a³, do jutra
wydobêdziemy piêtnaœcie talentów choæby spod ziemi. Gdybyœ ty,
erpatre, stan¹³ przed uschniêt¹ fig¹ i powiedzia³: "Dawaj
pieniêdzy!... - figa zap³aci³aby okup... Tylko nie patrz tak na
mnie, synu Horusa, bo czujê ból w do³ku sercowym i miêsza mi siê
umys³" - mówi³ b³agaj¹cym tonem Fenicjanin - No, usi¹dŸ,
usi¹dŸ... - rzek³ ksi¹¿ê z uœmiechem. Dagon podniós³ siê z
pod³ogi i jeszcze wygodniej rozpar³ siê na krzeœle. - Na jak
d³ugo ksi¹¿ê chce piêtnastu talentów? - zapyta³. - Zapewne na
rok. - Powiedzmy od razu: na trzy lata. Tylko jego œwi¹tobliwoœæ
móg³by oddaæ w ci¹gu roku piêtnaœcie talentów, ale nie m³ody
ksi¹¿ê, który co dzieñ musi przyjmowaæ weso³ych szlachciców i
piêkne kobiety... Ach, te kobiety!... Czy prawda, za pozwoleniem
waszego dostojeñstwa, ¿e ksi¹¿ê wzi¹³eœ do siebie Sarê, córkê
Gedeona? - A ile chcesz procentu? - przerwa³ ksi¹¿ê. - Drobiazg,
o którym nie maj¹ potrzeby mówiæ wasze œwiête usta. Za piêtnaœcie
talentów da ksi¹¿ê piêæ talentów na rok, a w ci¹gu trzech lat ja
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (46 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wszystko odbiorê sam, tak ¿e wasza dostojnoœæ nawet nie bêdzie
wiedzieæ... - Dasz mi dzisiaj piêtnaœcie talentów, a za trzy lata
odbierzesz trzydzieœci?... - Prawo egipskie dozwala, a¿eby suma
procentów wyrówna³a po¿yczce - odpar³ zmiêszany Fenicjanin. - Ale
czy to nie za du¿o? - Za du¿o?.. - krzykn¹³ Dagon. - Ka¿dy wielki
pan ma wielki dwór, wielki maj¹tek i p³aci tylko wielkie
procenta. Ja wstydzi³bym siê wzi¹æ mniej od nastêpcy tronu; a i
sam ksi¹¿ê móg³by kazaæ mnie zbiæ kijami i wypêdziæ, gdybym
oœmieli³ siê wzi¹æ mniej... - Kiedy¿ przyniesiesz pieni¹dze? -
Przynieœæ?... O bogowie! tego jeden cz³owiek nie potrafi. Ja
zrobiê lepiej: ja za³atwiê wszystkie wyp³aty ksiêcia, a¿ebyœ
wasza dostojnoœæ nie potrzebowa³ myœleæ o takich nêdznych
sprawach. - Albo¿ ty znasz moje wyp³aty? - Trochê znam - odpar³
niedbale Fenicjanin. - Ksi¹¿ê chce pos³aæ szeœæ talentów dla
armii wschodniej, co zrobi¹ nasi batikierzy w Chetem i Migdolu.
Trzy talenty dostojnemu Nitagerowi i trzy dostojnemu
Patroklesowi, to za³atwi siê na miejscu... A Sarze i jej ojcu
Gedeonowi ja mogê wyp³acaæ przez tego parcha Azariasza... Tak
nawet bêdzie lepiej, bo oni oszukaliby ksiêcia w rachunkach.
Ramzes niecierpliwie zacz¹³ chodziæ po pokoju. - Wiêc mam ci daæ
rewers na trzydzieœci talentów? - zapyta³. - Jaki rewers?... Po
co rewers?... Co ja bym mia³ z rewersu?... Mnie ksi¹¿ê odda w
dzier¿awê na trzy lata swoje folwarki w nomesach: Takens, Ses,
Neha-Ment Meha-Pechu, w Sebt-Het, w Habu... - Dzier¿awa?... -
rzek³ ksi¹¿ê. - Nie podoba mi siê to... - Wiêc z czego ja odbiorê
moje pieni¹dze... moje trzydzieœci talentów?... - Zaczekaj. Muszê
najpierw zapytaæ dozorcy stodó³, ile przynosz¹ mi rocznie te
maj¹tki. - Po co wasza dostojnoœæ ma zadawaæ sobie tyle pracy?...
Co wie dozorca?... On nic nie wie, jakem uczciwy Fenicjanin.
Ka¿dego roku jest inny urodzaj i inny do- chód... Ja mogê straciæ
na tym interesie, a wtedy dozorca nie zwróci mi... - Ale widzisz,
Dagonie, mnie siê zdaje, ¿e te maj¹tki przynosz¹ daleko wiêcej
ani¿eli dziesiêæ talentów rocznie... - Nie chce ksi¹¿ê zaufaæ mi,
dobrze. Ja, na wasz rozkaz, mogê opuœciæ folwarki w Ses... Nie
jest ksi¹¿ê jeszcze pewny mego serca?... No, wiêc ja jeszcze
ust¹piê Sebt-Het... Ale po co tu dozorca? On ksiêcia bêdzie uczy³
m¹droœci?... O Astoreth! ja bym straci³ sen i apetyt, gdyby jaki
dozorca, poddany i niewolnik, œmia³ poprawiaæ mojego mi³oœciwego
pana. Tu potrzebny tylko pisarz, który napisze, ¿e wy,
najdostojniejszy panie, oddajecie mi w dzier¿awê na trzy lata
folwarki w tym, tym i tym nomesie. I potrzeba szesnastu œwiadków,
¿e mnie spotka³ taki honor od ksiêcia. Ale po co s³u¿ba ma
wiedzieæ, ¿e ich pan po¿ycza ode mnie pieni¹dze?... Znudzony
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (47 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nastêpca wzruszy³ ramionami. - Jutro - rzek³ - przynieœ pieni¹dze
i sprowadŸ sobie pisarza i œwiadków. Ja o tym myœleæ nie chcê. -
Ach, jakie m¹dre s³owa! - zawo³a³ Fenicjanin. - Obyœ,
najdostojniejszy panie, ¿y³ wiecznie...
Rozdzia³ IX
Po lewej stronie Nilu, na brzegu pó³nocnym przedmieœcia Memfis,
znajdowa³ siê folwark, który nastêpca tronu odda³ na mieszkanie
Sarze, córce Zyda Gedeona. By³a to posiad³oœæ na trzydzieœci piêæ
morgów rozleg³a, tworz¹ca niewielki kwadrat, który ze szczytu
domu ogarnia³o siê wzrokiem jak na d³oni. Grunta folwarku le¿a³y
na wzgórzu i dzieli³y siê na cztery kondygnacje. Dwie najni¿sze
i najobszerniejsze, które Nil zawsze zalewa³, by³y przeznaczone
pod uprawê zbó¿ i jarzyn. Na trzeciej kondygnacji, która czasami
nie ulega³a wylewom, ros³y palmy, figi i inne drzewa owocowe. Na
czwartej, najwy¿szej, by³ ogród zasadzony drzewami oliwnymi
winem, orzechami i kasztanami s³odkimi, wœród których znajdowa³
siê dom. Dom by³ drewniany, jednopiêtrowy, jak zwykle z tarasem,
nad którym wznosi³ siê p³ócienny namiot. Na dole mieszka³ czarny
niewolnik Ramzesa, na górze Sara ze swoj¹ krewn¹ i s³u¿¹c¹ Tafet.
Dom by³ otoczony murem z niepalonej ceg³y, za którym w pewnej
odleg³oœci znajdowa³y siê budynki dla byd³a, parobków i dozorców.
Pokoje Sary nie by³y du¿e, ale wykwintne. Na pod³ogach le¿a³y
dywany, we drzwiach i oknach zwiesza³y siê zas³ony w
ró¿nokolorowe pasy. By³y tu rzeŸbione ³ó¿ka i krzes³a,
inkrustowane skrzynie na odzie¿, trójno¿ne i jednono¿ne stoliki,
na których sta³y wazony z kwiatami, wysmuk³e dzbany do wina,
szkatu³ki z flaszeczkami perfum, z³ote i srebrne czarki i
kielichy, fajansowe wazy i misy, br¹zowe kagañce. Ka¿dy choæby
najdrobniejszy sprzêt czy naczynie by³o ozdobione rzeŸb¹ lub
kolorowym rysunkiem; ka¿da sztuka odzie¿y - haftem i frêdzlami.
Ju¿ dziesiêæ dni mieszka³a w tym ustroniu Sara, z obawy i wstydu
kryj¹c siê przed ludŸmi, tak ¿e ze s³u¿by folwarcznej prawie nikt
jej nie widzia³. W zas³oniêtym buduarze szy³a, tka³a p³ótno na
ma³ym warsztacie lub zwija³a wieñce z ¿ywych kwiatów dla Ramzesa.
Niekiedy wymyka³a siê na taras i ostro¿nie rozchyliwszy œciany
namiotu wygl¹da³a na Nil pe³en ³odzi, których wioœlarze œpiewali
weso³e pieœniú albo podniós³szy oczy patrzy³a z trwog¹ na szare
pylony królewskiego zamku, który milcz¹cy i posêpny górowa³ nad
drugim brzegiem rzeki. Wówczas znowu ucieka³a do swoich robót i
wo³a³a Tafet. - SiedŸ tu, matko - mówi³a - co ty tam robisz na
dole?... - Ogrodnik przyniós³ owoce, a z miasta przys³ali chleby,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (48 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wino i ptaszki; musia³am to odebraæ. - SiedŸ tu i rozmawiaj, bo
mnie strach ogarnia... - G³upiutka z ciebie dziecina! - odpar³a
œmiej¹c siê Tafet. - Do mnie tak¿e pierwszego dnia strach
wygl¹da³ z ka¿dego k¹ta; ale jak wysz³am za mur, wszystko siê
skoñczy³o. Kogo ja siê tu mam baæ, gdzie wszyscy padaj¹ przede
mn¹ na kolana? Przed tob¹ chyba by stawali na g³owach!... WyjdŸ
do ogrodu, jest piêkny jak raj... Wyjrzyj w pole, gdzie zbieraj¹
pszenicê... Si¹dŸ w ³ódkê rzeŸbion¹, której przewoŸnicy usychaj¹
z têsknoty, a¿eby ciê zobaczyæ i przewieŸæ po Nilu... - Bojê
siê... - Czego?...
- Albo ja wiem?... dopóki szyjê, myœlê, ¿e jestem w naszej
dolince i ¿e zaraz przyjdzie ojciec. A kiedy wiatr uchyli zas³onê
okna i spojrzê z góry na ten wielki... wielki kraj, zdaje mi
siê... Wiesz co?... ¯e mnie porwa³ sêp i zaniós³ do swego gniazda
na skale, sk¹d zejœæ nie mo¿na... - Ach ty... ty!... Gdybyœ
widzia³a, jak¹ dziœ wannê przys³a³ ksi¹¿ê, miedzian¹ wannê!...
A jaki trójnóg na ognisko, jakie garnki i ro¿ny!... A gdybyœ
wiedzia³a, ¿e ja dziœ dwie kury posadzi³am i nied³ugo bêdziemy
mieli pisklêta... Po zachodzie s³oñca, gdy nikt nie móg³ jej
widzieæ, Sara bywa³a œmielsz¹. Wówczas wychodzi³a na taras i
patrzy³a na rzekê. A gdy z daleka ukaza³a siê ³ódŸ oœwietlona
pochodniami, które na czarnej wodzie rzeŸbi³y krwawe i ogniste
smugi, Sara obu rêkoma przyciska³a swoje biedne serce, które
dr¿a³o jak z³apany ptak. Tam p³yn¹³ do niej Ramzes, a ona nie
umia³aby powiedzieæ, co siê z ni¹ dzieje. Czy radoœæ, ¿e zbli¿a
siê ten piêkny, którego pozna³a w dolince, czy trwoga, ¿e znowu
zobaczy wielkiego w³adcê i pana, który j¹ onieœmiela³. Jednego
dnia, w wigili¹ szabasu, przyszed³ na folwark ojciec, pierwszy
raz od jej osiedlenia siê w tym miejscu. Sara z p³aczem rzuci³a
siê do niego; sama umy³a mu nogi, a na g³owê wyla³a wonnoœci,
okrywaj¹c go poca³unkami. Gedeon by³ to cz³owiek ju¿ szpakowaty,
o surowych rysach. Mia³ na sobie d³ug¹ do kostek koszulê, u do³u
obszyt¹ kolorowym haftem, a na niej ¿ó³ty kaftan bez rêkawów,
rodzaj kapy spadaj¹cej na piersi i plecy. G³owê nakrywa³
niewielk¹ czapk¹, zwê¿aj¹c¹ siê u góry. - Jesteœ?... jesteœ! -
wo³a³a Sara i znowu zaczê³a ca³owaæ jego rêce i g³owê. - Ja sam
dziwiê siê, ¿e tu jestem! - odpar³ smutnie Gedeon. - Skrada³em
siê do ogrodu jak z³odziej. Przez ca³¹ drogê z Memfis zdawa³o mi
siê ¿e wszyscy Egipcjanie pokazuj¹ mnie palcami, a ka¿dy ¯yd
pluje... - Przecie¿, ojcze, sam mnie odda³eœ ksiêciu?... -
szepnê³a Sara. - Odda³em, bo có¿ mia³em robiæ? Zreszt¹ mnie siê
tylko tak zdaje, ¿e mnie pokazuj¹ i opluwaj¹. Z Egipcjan, kto
mnie zna, k³ania mi siê tym ni¿ej, im sam jest wy¿szy. Przez
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (49 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
czas, kiedy tu jesteœ, nasz pan, Sezofris, mówi³, ¿e trzeba mi
dom powiêkszyæ; pan Chaires darowa³ mi st¹giew najlepszego wina,
a sam najdostojniejszy nasz nomarcha przysy³a³ do mnie zaufanego
s³ugê pytaæ: czy ty jesteœ zdrowa i czy ja nie zosta³bym u niego
rz¹dc¹? - A ¯ydzi?... - spyta³a Sara. - Co ¯ydzi!... Oni wiedz¹,
¿e ja nie ust¹pi³em z dobrej woli. No, a ka¿dy chcia³by, ¿eby
jemu tylko taki gwa³t robili. Niechaj nas wszystkich Pan Bóg
s¹dzi. Lepiej powiedz: jak ty siê masz? - Na ³onie Abrahama nie
bêdzie jej lepiej - odezwa³a siê Tafet. - Ca³y dzieñ znosz¹ nam
owoce, wina, chleby i miêso, czego dusza zapragnie. A jak¹ wannê
mamy!... ca³a miedziana. A jakie naczynia kuchenne!... - Trzy dni
temu - przerwa³a Sara - by³ u mnie Fenicjanin Dagon. Nie chcia³am
go widzieæ, ale tak siê napiera³... - Da³ mi z³oty pierœcionek -
wtr¹ci³a Tafet. - Powiedzia³ mi - mówi³a Sara - ¿e jest
dzier¿awc¹ u mego pana, darowa³ mi dwie bransolety na nogi,
zausznice z pere³ i szkatu³kê wonnoœci z kraju Punt. - Za co on
ci to darowa³? - zapyta³ ojciec. - Za nic. Tylko prosi³, a¿ebym
o nim dobrze myœla³a i niekiedy powiedzia³a mojemu panu, ¿e Dagon
jest najwierniejszym jego s³ug¹. - Ty bardzo prêdko zbierzesz
ca³¹ skrzyniê zausznic i bransolet - odpar³ z uœmiechem Gedeon. -
Ach - doda³ po chwili - zbierz prêdko wielki maj¹tek i uciekajmy
do naszej ziemi, bo tu nam zawsze bieda. Bieda, kiedy jest Ÿle,
a jeszcze wiêksza bieda, kiedy jest dobrze. - A co by powiedzia³
pan mój'? - zapyta³a Sara ze smutkiem. Ojciec potrz¹sn¹³ g³ow¹. -
Nim rok minie, pan twój porzuci ciê, a inni mu dopomog¹. Gdybyœ
by³a Egipcjank¹, wzi¹³by ciê do swego domu, ale ¯ydówkê... -
Porzuci?... - powtórzy³a Sara z westchnieniem. - Co martwiæ siê
przysz³ymi dniami, które s¹ w rêku Boga? Przyszed³em spêdziæ u
ciebie szabas... - A ja mam doskona³e ryby, miêso, placki i wino
koszerne - szybko wtr¹ci³a Tafet. - Kupi³am te¿ w Memfis
siedmioramienny œwiecznik i œwiece woskowe... Bêdzie kolacja
lepsza ni¿ u samego pana Chairesa. Gedeon wyszed³ z córk¹ na
taras. Gdy zostali we dwoje, rzek³: - Mówi³a mi Tafet, ¿e ci¹gle
siedzisz w domu. Dlaczego? Trzeba wyjrzeæ przynajmniej do ogrodu.
Sara wstrz¹snê³a siê. - Bojê siê - szepnê³a.
- Dlaczego ty siê masz baæ twego ogrodu?... Przecie¿ ty tu jesteœ
pani, wielka pani... - Raz wysz³am do ogrodu w dzieñ... Zobaczyli
mnie jacyœ ludzie i zaczêli mówiæ miêdzy sob¹: "Patrzcie, to ta
¯ydówka nastêpcy tronu, przez któr¹ opóŸnia siê przybór!..." -
G³upi oni s¹ - wtr¹ci³ Gedeon. - Albo¿ to raz Nil o ca³y tydzieñ
spóŸni³ siê z wylewem? Wiêc tymczasem wychodŸ sobie wieczorami.
Sara otrz¹snê³a siê jeszcze gwa³towniej. - Nie chcê... nie
chcê!... - zawo³a³a. - Innego dnia wysz³am wieczór, tam, miêdzy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (50 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
oliwne drzewa. Nagle z bocznej œcie¿ki wysunê³y siê, jak cienie,
dwie kobiety... Przestraszona, chcia³am uciekaæ... Wtedy jedna
z nich, m³odsza i ni¿sza, schwyci³a mnie za rêkê mówi¹c: "Nie
uciekaj, musimy ci siê przypatrzyæ..." A druga, starsza i wy¿sza,
stanê³a o kilka kroków przede mn¹ i spojrza³a mi w oczy... Ach,
ojcze, myœla³am, ¿e siê w kamieñ obrócê... Co to by³a za
kobieta... co za spojrzenie!... - Kto to móg³ byæ? - spyta³
Gedeon. - Ta starsza wygl¹da³a na kap³ankê.
- I nic do ciebie nie mówi³a?
- Nic. Tylko kiedy odchodz¹c skry³y siê za drzewami, s³ysza³am
zapewne g³os starszej, która powiedzia³a tylko te wyrazy:
"Zaprawdê, jest ³adna..." Gedeon zamyœli³ siê. - Mo¿e to by³y -
rzek³ - jakieœ wielkie panieú ze dworu?... S³oñce zachodzi³o, a
na obu brzegach Nilu zbiera³y siê gêste t³umy ludzi,
niecierpliwie czekaj¹cych na sygna³ o przyborze, który istotnie
opóŸni³ siê. Ju¿ od dwu dni wia³ wiatr z morza i rzeka
pozielenia³a; ju¿ s³oñce minê³o gwiazdê Sotis, ale w studni
kap³añskiej w Memfsie woda nie podnios³a siê nawet na gruboœæ
palca. Ludzie byli zaniepokojeni, tym bardziej ¿e w Górnym
Egipcie, wed³ug sygna³ów, wylew szed³ prawid³owo, a nawet
zapowiada³ siê doskonale. - Có¿ wiêc zatrzymuje go pod Memfisem?
- pytali stroskani rolnicy, z utêsknieniem czekaj¹c na sygna³.
Gdy na niebie ukaza³y siê gwiazdy, Tafet w jadalnym pokoju
nakry³a stó³ bia³ym obrusem, postawi³a œwiecznik z siedmioma
zapalonymi œwiecami, przysunê³a trzy krzes³a i oœwiadczy³a, ¿e
zaraz poda szabasow¹ kolacjê. Wtedy Gedeon nakry³ g³owê i
wzniós³szy nad sto³em obie rêce mówi³ zapatrzony w niebo: - Bo¿e
Abrahama, Izaaka, Jakuba, który wyprowadzi³eœ lud nasz z ziemi
egipskiej, który niewolnikom i wygnañcom da³eœ ojczyznê, który
z synami Judy zawar³eœ wieczne przymierze... Bo¿e Jehowa, Bo¿e
Adonai, pozwól nam spo¿ywaæ bez grzechu p³ody wrogiej ziemi,
wydob¹dŸ nas ze smutku i strachu, w jakim jesteœmy pogr¹¿eni, i
powróæ nad brzegi Jordanu, który opuœciliœmy dla twojej chwa³y...
W tej chwili zza muru odezwa³ siê g³os: - Jego dostojnoœæ
Tutmozis, najwierniejszy s³uga jego œwi¹tobliwoœci i nastêpcy
tronu... - Oby ¿yli wiecznie!... - odezwa³o siê kilka g³osów z
ogrodu. - Jego dostojnoœæ - mówi³ znowu g³os pojedynczy - zasy³a
pozdrowienia najpiêkniejszej ró¿y spod Libanu! Gdy umilk³,
rozleg³ siê dŸwiêk arfy i fletu. - To muzyka!... - zawo³a³a Tafet
klaszcz¹c w rêce. - Bêdziemy obchodzili szabas przy muzyce...
Sara i jej ojciec, z pocz¹tku przera¿eni, zaczêli siê œmiaæ i
zasiedli do sto³u. - Niech sobie graj¹ - rzek³ Gedeon - nie
zepsuje nam apetytu ich muzyka. Flet i arfa odegra³y zwrotkê, po
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (51 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
której odezwa³ siê g³os tenorowy œpiewaj¹c: - "Jesteœ piêkniejsza
od wszystkich dziewcz¹t, jakie przegl¹daj¹ siê w wodach Nilu.
W³osy twoje czarniejsze od piór kruka, oczy spogl¹daj¹ ³agodniej
od oczu ³ani, która têskni za swoim kozio³kiem. Wzrost twój jest
jako wzrost palmy, a lotus zazdroœci tobie wdziêku. Piersi twoje
s¹ jak winne grona, których sokiem upajaj¹ siê królowie." Znowu
odezwa³ siê flet i arfa, a po nich pieœñ: - "PrzyjdŸ i spocznij
w ogrodzie. S³u¿ba, która do ciebie nale¿y, przyniesie liczne
naczynia i piwa wszelkich gatunków. PrzyjdŸ, uœwiêcimy noc
dzisiejsz¹ i œwit, który po niej nast¹pi. W moim cieniu, w cieniu
figi rodz¹cej s³odkie owoce, twój kochanek spocznie po twojej
prawicy; a ty go upoisz i powoln¹ bêdziesz wszelkim jego
¿¹daniom..." Flet i arfa - po nich znów œpiew: - "Ja jestem
milcz¹cego umys³u, nigdy nie mówiê, co widzê, i s³odyczy moich
owoców nie psujê czczym paplaniem..."
Rozdzia³ X
Wtem œpiew umilk³ zag³uszony wrzaw¹ i szelestem jakby wielu
biegn¹cych. - Poganie!... wrogowie Egiptu!. - wo³a³ ktoœ. -
Œpiewacie, kiedy wszyscy nurzamy siê w strapieniu, i chwalicie
¯ydówkê, która czarami swoimi zatrzyma³a bieg Nilu... - Biada
wam! - wo³a³ inny. - Depczecie ziemiê nastêpcy tronu... Œmieræ
spadnie na was i dzieci wasze!... - Ust¹pimy, ale niech wyjdzie
do nas ¯ydówka, abyœmy jej przedstawili nasze krzywdy... -
Uciekajmy!... - krzyknê³a Tafet. - Gdzie? - spyta³ Gedeon.
- Nigdy! - odpar³a Sara, na której twarz ³agodn¹ wyst¹pi³
rumieniec gniewu. - Czyli¿ nie nale¿ê do nastêpcy tronu, przed
którym ci ludzie padaj¹ na twarz?... I zanim ojciec i s³u¿¹ca
opamiêtali siê, wybieg³a na taras ca³a w bieli, wo³aj¹c do t³umu
za murem: - Oto jestem!... Czego chcecie ode mnie?... Gwar na
chwilê ucich³, lecz znowu odezwa³y siê groŸne g³osy: - B¹dŸ
przeklêta, cudzoziemko, której grzech zatrzymuje wody Nilu!...
W powietrzu œwisnê³o kilka kamieni rzuconych na oœlep; jeden
uderzy³ w czo³o Sarê. - Ojcze!.. - zawo³a³a chwytaj¹c siê za
g³owê. Gedeon porwa³ j¹ na rêce i zniós³ z tarasu. Wœród nocy
widaæ by³o nagich ludzi w bia³ych czepkach i fartuszkach, którzy
prze³azili mur. Na dole Tafet krzycza³a wniebog³osy, a niewolnik
Murzyn schwyciwszy topór stan¹³ w jedynych drzwiach domu,
zapowiadaj¹c, ¿e rozwali ³eb ka¿demu, kto oœmieli siê wejœæ. -
Dajcie no kamieni na tego psa nubijskiego! - wo³ali do gromady
ludzie z muru. Lecz gromada nagle ucich³a, gdy¿ z g³êbi ogrodu
wyszed³ cz³owiek z ogolon¹ g³ow¹, odziany w skórê pantery. -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (52 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Prorok !... ojciec œwiêty... - zaszemrano w t³umie. Siedz¹cy na
murze poczêli zeskakiwaæ.
- Ludu egipski - rzek³ kap³an spokojnym g³osem - jakim prawem
podnosisz rêkê na w³asnoœæ nastêpcy tronu? - Tam mieszka
nieczysta ¯ydówka, która powstrzymuje przybór Nilu... Biada
nam!... nêdza i g³ód wisi nad Dolnym Egiptem. - Ludzie z³ej wiary
czy s³abego rozumu - mówi³ kap³an - gdzie¿eœcie s³yszeli, a¿eby
jedna kobieta mog³a powstrzymaæ wolê bogów? Co rok, w miesi¹cu
Tot, Nil zaczyna przybieraæ i do miesi¹ca Choiak roœnie. Czy
dzia³o siê kiedy inaczej, choæ nasz kraj zawsze by³ pe³en
cudzoziemców, niekiedy obcych kap³anów i ksi¹¿¹t, którzy, jêcz¹c
w niewoli i ciê¿kiej pracy, z ¿alu i gniewu mogli rzucaæ
najstraszliwsze przekleñstwa. Ci z pewnoœci¹ pragnêli na nasze
g³owy zwaliæ wszelakie nieszczêœcia, a niejeden odda³by ¿ycie,
a¿eby albo s³oñce nie wesz³o nad Egiptem o porannej godzinie,
albo Nil nie przybra³ w pocz¹tkach roku. I co z ich modlitw?...
Albo nie zosta³y wys³uchane w niebiosach, albo obcy bogowie nie
mieli si³y wobec naszych. Jakim wiêc sposobem kobieta, której
miêdzy nami jest dobrze, mog³aby œci¹gn¹æ klêskê, której
najpotê¿niejsi wrogowie nasi sprowadziæ nie potrafili?... -
Ojciec œwiêty mówi prawdê!... M¹dre s¹ s³owa proroka!... -
odezwano siê w t³umie. - A jednak Messu, wódz ¿ydowski, zrobi³
ciemnoœæ i pomór w Egipcie!... - zaoponowa³ jeden g³os. - Który
to powiedzia³, niech wyst¹pi naprzód!... - zawo³a³ kap³an. -
Wzywam go, niech wyst¹pi, je¿eli nie jest wrogiem egipskiego
ludu... T³um zaszemra³ jak wicher z daleka p³yn¹cy miêdzy
drzewami; ale naprzód nie wyst¹pi³ nikt. - Zaprawdê mówiê,
ci¹gn¹³ kap³an, ¿e miêdzy wami kr¹¿¹ Ÿli ludzie niby hieny w
owczarni. Nie lituj¹ siê oni nad wasz¹ nêdz¹, ale chc¹ was
popchn¹æ do zniszczenia domu nastêpcy tronu i buntu przeciw
faraonowi. Gdyby zaœ uda³ siê ich nikczemny zamiar, a z waszych
piersi gdyby zaczê³a p³yn¹æ krew, ludzie ci ukryliby siê przed
w³óczniami jak w tej chwili przed moim wezwaniem. - S³uchajcie
proroka!... Chwa³a ci, mê¿u bo¿y!... - wo³a³ t³um pochylaj¹c
g³owy. Pobo¿niejsi upadali na ziemiê. - S³uchajcie mnie, ludu
egipski... Za twoj¹ wiarê w s³owa kap³ana, za pos³uszeñstwo
faraonowi i nastêpcy, za czeœæ, jak¹ oddajecie s³udze bo¿emu,
spe³ni siê nad wami ³aska. IdŸcie do domów waszych w pokoju, a
mo¿e, nim zejdziecie z tego pagórka, Nil zacznie przybieraæ... -
Oby siê tak sta³o!... - IdŸcie!... Im wiêksza bêdzie wiara i
pobo¿noœæ wasza, tym prêdzej ujrzycie znak ³aski... - IdŸmy!...
IdŸmy!... B¹dŸ b³ogos³awiony, proroku, synu proroków... - Zaczêli
rozchodziæ siê ca³uj¹c szaty kap³ana. Wtem ktoœ krzykn¹³: -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (53 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Cud!... spe³nia siê cud!..: - Na wie¿y w Memfis zapalono
œwiat³o... Nil przybiera!... Patrzcie, coraz wiêcej œwiate³!...
Zaprawdê, przemawia³ do nas wielki œwiêty... ¯yj wiecznie!...
Zwrócono siê do kap³ana, ale ten znikn¹³ wœród cieniów. T³um
niedawno rozj¹trzony, a przed chwil¹ zdumiony i przejêty
wdziêcznoœci¹, zapomnia³ i o swoim gniewie, i o kap³anie
cudotwórcy. Opanowa³a ich szalona radoœæ i zaczêli biec pêdem ku
brzegowi rzeki, nad którym ju¿ zap³onê³y liczne ogniska i
rozlega³ siê wielki œpiew zebranego ludu: "B¹dŸ pozdrowiony, o
Nilu, o œwiêta rzeko, która objawi³aœ siê na tej ziemi.
Przychodzisz w pokoju, aby daæ ¿ycie Egiptowi. O bo¿e ukryty,
który rozpraszasz ciemnoœci, który skrapiasz ³¹ki, aby przynieœæ
pokarm niemym zwierzêtom. O drogo, schodz¹ca z niebios, a¿eby
napoiæ ziemiê, o przyjacielu chleba, który rozweselasz chaty...
Ty jesteœ w³adc¹ ryb, a gdy zst¹pisz na nasze pola, ¿aden ptak
nie oœmieli siê dotkn¹æ zbiorów. Ty jesteœ twórc¹ zbo¿a i
rodzicielem jêczmienia; ty dajesz odpoczynek rêkom milionów
nieszczêœliwych i na wieki utrwalasz œwi¹tynie." W tym czasie
oœwietlona ³ódŸ nastêpcy tronu przyp³ynê³a od tamtego brzegu,
wœród okrzyków i œpiewów. Ci sami, którzy pó³ godziny temu
chcieli wedrzeæ siê do willi ksiêcia, teraz padali przed nim na
twarz albo rzucali siê w wodê, aby ca³owaæ wios³a i boki statku,
który przywióz³ syna w³adcy Egiptu. Weso³y, otoczony pochodniami
Ramzes w towarzystwie Tutmozisa wszed³ do domu Sary. Na jego
widok Gedeon rzek³ do Tafet: - Bojê siê bardzo o moj¹ córkê, ale
jeszcze bardziej nie chcê spotykaæ siê z jej panem... Przeskoczy³
mur i wœród ciemnoœci, przez ogród i pola, poszed³ w stronê
Memfisu. Na dziedziñcu wo³a³ Tutmozis: - Witaj, piêkna Saro!...
Spodziewam siê, ¿e nas dobrze podejmiesz za muzykê, któr¹ ci
przys³a³em... W progu ukaza³a siê Sara z obwi¹zan¹ g³ow¹, wsparta
na Murzynie i s³u¿ebnicy. - Co to znaczy? - spyta³ zdumiony
ksi¹¿ê. - Straszne rzeczy!.. - zawo³a³a Tafet. - Poganie napadli
twój dom, a jeden uderzy³ kamieniem Sarê... - Jacy poganie?... -
A ci... Egipcjanie! - objaœni³a Tafet.
Ksi¹¿ê rzuci³ jej spojrzenie pe³ne wzgardy. Lecz wnet opanowa³a
go wœciek³oœæ. - Kto uderzy³ Sarê?... Kto rzuci³ kamieñ?... -
krzykn¹³ chwytaj¹c za ramiê Murzyna. - Tamci znad rzeki... -
odpar³ niewolnik. - Hej, dozorcy!... - wo³a³ zapieniony ksi¹¿ê -
uzbroiæ mi wszystkich ludzi na folwarku i dalej na tê zgrajê!..
Murzyn znowu pochwyci³ swój topór, dozorcy zaczêli wywo³ywaæ
parobków z zabudowañ, a kilku ¿o³nierzy ze œwity ksiêcia
machinalnie poprawili miecze. - Na mi³oœæ bosk¹, co chcesz
uczyniæ?... - szepnê³a Sara wieszaj¹c siê na szyi ksiêcia. - Chcê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (54 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pomœciæ ciê... - odpar³. - Kto uderza w moj¹ w³asnoœæ, we mnie
uderza... Tutmozis poblad³ i krêci³ g³ow¹. - S³uchaj, panie -
odezwa³ siê - a jak¿e po nocy i w t³umie poznasz ludzi, którzy
dopuœcili siê zbrodni? - Wszystko mi jedno... Mot³och to zrobi³
i mot³och bêdzie odpowiada³... - Tak nie powie ¿aden sêdzia -
reflektowa³ Tutmozis. - A przecie ty masz byæ najwy¿szym
sêdzi¹... Ksi¹¿ê zamyœli³ siê; jego towarzysz mówi³ dalej: -
Zastanów siê, co by jutro powiedzia³ nasz pan, faraon?... A jaka
radoœæ zapanowa³aby miêdzy wrogami Egiptu, ze wschodu i zachodu,
gdyby us³yszeli, ¿e nastêpca tronu, prawie pod królewskim
pa³acem, napada w nocy swój lud?... - O, gdyby mi ojciec da³ choæ
po³owê armii, umilkliby na wieki wrogowie nasi we wszystkich
stronach œwiata!... - szepta³ ksi¹¿ê uderzaj¹c nog¹ w ziemiê... -
Wreszcie... przypomnij sobie tego ch³opa, który siê powiesi³...
¯a³owa³eœ go, gdy¿ umar³ cz³owiek niewinny, a dzisiaj... Czy
podobna, a¿ebyœ sam chcia³ zabijaæ niewinnych?... - Doœæ ju¿!...
- przerwa³ g³ucho nastêpca. - Gniew mój jest jak dzban pe³en
wody... Biada temu, na kogo siê wyleje... WejdŸmy do domu...
Wylêkniony Tutmozis cofn¹³ siê. Ksi¹¿ê wzi¹³ Sarê za rêkê i
wszed³ z ni¹ na pierwsze piêtro. Posadzi³ j¹ obok sto³u, na
którym sta³a nie dokoñczona kolacja, i zbli¿ywszy œwiecznik
zerwa³ jej opaskê z g³owy. - Ach - zawo³a³ - to nawet nie jest
rana, tylko siniak?... Przypatrywa³ siê Sarze z uwag¹. - Nigdy
nie myœla³em - rzek³ - ¿e mo¿esz mieæ siniaka... To bardzo
zmienia twarz... - Wiêc ju¿ ci siê nie podobam?... - cicho
zapyta³a Sara podnosz¹c na niego wielkie oczy pe³ne trwogi. -
Och, nie!... wreszcie to przejdzie... Potem zawo³a³ Tutmozisa i
Murzyna i kaza³ opowiedzieæ wypadki wieczorne. - On nas obroni³ -
rzek³a Sara. - Stan¹³ z toporem w drzwiach... - Zrobi³eœ tak?...
- spyta³ ksi¹¿ê niewolnika, bystro patrz¹c mu w oczy. - Czyli¿
mia³em pozwoliæ, a¿eby do twego domu, panie, wdzierali siê obcy
ludzie? Ksi¹¿ê poklepa³ go po kêdzierzawej g³owie. - Post¹pi³eœ -
rzek³ - jak cz³owiek mê¿ny. Dajê ci wolnoœæ. Jutro dostaniesz
wynagrodzenie i mo¿esz wracaæ do swoich. Murzyn zachwia³ siê i
przetar³ oczy, których bia³ka po³yskiwa³y. Nagle upad³ na kolana
i uderzaj¹c czo³em w posadzkê zawo³a³: - Nie odpêdzaj mnie od
siebie, panie!... - Dobrze - odpar³ nastêpca. - Zostañ przy mnie,
ale jako wolny ¿o³nierz. Takich mi w³aœnie potrzeba - doda³
patrz¹c na Tutmozisa. - Ten nie umie mówiæ jak dozorca domu
ksi¹g, ale gotów walczyæ... I znowu zacz¹³ wypytywaæ o szczegó³y
najœcia, a gdy Murzyn opowiedzia³ mu o zjawieniu siê kap³ana i
jego cudzie, ksi¹¿ê schwyci³ siê za g³owê wo³aj¹c: - Jestem
najnieszczêœliwszym cz³owiekiem w Egipcie!... Nied³ugo nawet w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (55 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
moim ³ó¿ku bêdê znajdowaæ kap³anów... Sk¹d on?... Co on za
jeden`?... Tego Murzyn nie umia³ objaœniæ. Powiedzia³ jednak, ¿e
zachowanie siê kap³ana by³o bardzo ¿yczliwe dla ksiêcia i dla
Sary; ¿e napadem kierowali nie Egipcjanie, ale ludzie, których
kap³an nazwa³ wrogami Egiptu i bezskutecznie wzywa³ ich, aby
wyst¹pili naprzód. - Dziwy!... Dziwy!... - mówi³ w zamyœleniu
ksi¹¿ê rzuciwszy siê na ³ó¿ko. - Mój czarny niewolnik jest
dzielnym ¿o³nierzem i pe³nym rozs¹dku cz³owiekiem... Kap³an broni
¯ydówki dlatego, ¿e jest moj¹... Co to za osobliwy kap³an?... Lud
egipski, który klêka przed psami faraona, napada na dom nastêpcy
tronu, pod dowództwem jakichœ wrogów Egiptu?... Muszê ja to sam
zbadaæ...
Rozdzia³ XI
Skoñczy³ siê miesi¹c Tot i zaczyna³ miesi¹c Paofi, druga po³owa
lipca. Woda Nilu z zielonkawej zrobi³a siê bia³¹, a potem
czerwon¹ i wci¹¿ przybiera³a. Królewski wodowskaz w Memfisie by³
zape³niony prawie na wysokoœæ dwu ludzi, a Nil rós³ co dzieñ na
dwie piêœci. Najni¿sze grunta by³y zalane, z wy¿szych œpiesznie
zbierano len, winogrona i pewien rodzaj bawe³ny. Gdzie z rana
by³o jeszcze sucho, tam ku wieczorowi pluska³y fale. Zdawa³o siê,
¿e gwa³towny, choæ niewidzialny wicher dmie w g³êbi rzeki. Orze
na niej szerokie zagony, wype³nia pian¹ bruzdy, potem na chwilê
wyg³adza powierzchniê wody, a po chwili skrêca j¹ w przepaœciste
wiry. Znowu orze, znowu wyg³adza, skrêca nowe góry wody, nowe
smugi pian i wci¹¿ podnosi szeleszcz¹c¹ rzekê, wci¹¿ zdobywa nowe
p³aty ziemi. Niekiedy woda dosiêgn¹wszy pewnej granicy przekracza
j¹, w okamgnieniu wlewa siê w nizinê i tworzy b³yszcz¹ce jeziorko
tam, gdzie przed chwil¹ rozsypywa³y siê w proch zwiêd³e trawy.
Choæ przybór dosiêgn¹³ ledwie trzeciej czêœci swej miary, ju¿
ca³e wybrze¿e by³o zalane. Co godzinê jakiœ folwarczek na wzgórzu
robi³ siê podobnym do wyspy, z pocz¹tku odgraniczonej od innych
tylko w¹skim kana³em, który stopniowo rozszerza³ siê i coraz
bardziej odcina³ domostwo od s¹siadów. Nieraz, kto wyszed³ do
pracy piechot¹, wraca³ czó³nem. £ódek i tratew ukazywa³o siê na
Nilu coraz wiêcej. Z jednych ³apano ryby w sieci, na innych
przewo¿ono zbiory do stodó³ albo rycz¹ce byd³o do obór, na innych
odwiedzano znajomych, a¿eby wœród œmiechu i krzyku zawiadomiæ ich
(na co patrzyli wszyscy), ¿e Nil przybiera. Niekiedy ³odzie,
skupione jak stado kaczek, rozbiega³y siê na wszystkie strony
przed szerok¹ tratw¹, która z Górnego Egiptu nios³a w dó³
olbrzymie bry³y kamienne, wyr¹bane w nadbrze¿nych kopalniach. W
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (56 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
powietrzu, jak ucho siêg³o, rozlega³ siê szelest przybieraj¹cej
wody, krzyk sp³oszonego ptactwa i weso³e œpiewy ludzkie. Nil
przybiera, bêdzie du¿o chleba! Przez ca³y ten miesi¹c toczy³o siê
œledztwo w sprawie napadu na dom nastêpcy tronu. Ka¿dego ranka
³ódŸ z urzêdnikami i milicj¹ przybija³a do jakiegoœ folwarku.
Odrywano ludzi od pracy, zasypywano ich podstêpnymi pytaniami,
bito kijem. Ku wieczorowi zaœ wraca³y do Memfisu dwie ³ódki:
jedna nios³a urzêdników, druga wiêŸniów. Tym sposobem wy³owiono
kilkuset przestêpców, z których po³owa nie wiedzia³a o niczym,
po³owie zaœ grozi³o wiêzienie lub kilka lat pracy w
kamienio³omach. Niczego jednak nie dowiedziano siê ani o
przywódcach napadu, ani o owym kap³anie, który sk³oni³ lud do
rozejœcia. W ksiêciu Ramzesie kojarzy³y siê niezwykle sprzeczne
przymioty. By³ on gwa³towny jak lew i uparty jak wó³. Obok tego
mia³ wielki rozum i g³êbokie poczucie sprawiedliwoœci. Widz¹c,
¿e œledztwo prowadzone przez urzêdników nie wydaje rezultatu,
ksi¹¿ê pewnego dnia sam pop³yn¹³ do Memfisu i kaza³ sobie
otworzyæ wiêzienie. By³o ono zbudowane na wzgórzu, otoczone
wysokim murem i sk³ada³o siê z wielkiej liczby budynków
kamiennych, ceglanych i drewnianych. Budowle te po wiêkszej
czêœci by³y tylko wejœciami lub mieszkaniami dozorców. WiêŸniowie
zaœ mieœcili siê w podziemnych jaskiniach wykutych w wapiennej
skale. Kiedy nastêpca przekroczy³ bramê, spostrzeg³ gromadkê
kobiet, które my³y i karmi³y jakiegoœ wiêŸnia. Nagi ten cz³owiek,
podobny do szkieletu, siedzia³ na ziemi trzymaj¹c rêce i nogi w
czterech otworach kwadratowej deski, która zastêpowa³a kajdany. -
Dawno ten cz³owiek tak cierpi? - zapyta³ ksi¹¿ê. - Dwa miesi¹ce
- odpar³ nadzorca.
- A d³ugo jeszcze ma siedzieæ?
- Miesi¹c.
- Có¿ on zrobi³?
- Zel¿y³ urzêdnika zbieraj¹cego podatki.
Ksi¹¿ê odwróci³ siê i ujrza³ drug¹ gromadê, z³o¿on¹ z kobiet i
dzieci. Miêdzy nimi by³ stary cz³owiek. - Czy to s¹ wiêŸniowie? -
Nie, najdostojniejszy panie. To jest rodzina oczekuj¹ca na
zw³oki przestêpcy, który ma byæ uduszony...O, ju¿ prowadz¹ go do
izby..: - mówi³ nadzorca. Po czym zwróciwszy siê do gromadki
rzek³: - B¹dŸcie jeszcze chwilkê cierpliwi, kochani ludzie, zaraz
dostaniecie cia³o. - Bardzo dziêkujemy ci, zacny panie - odpar³
stary cz³owiek, zapewne ojciec delikwenta. - Wyszliœmy z domu
wczoraj wieczór, len zosta³ nam w polu, a tu rzeka przybiera!...
Ksi¹¿ê poblad³ i zatrzyma³ siê. - Wiesz - zwróci³ siê do nadzorcy
- ¿e mam prawo ³aski?
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (57 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Tak, erpatre - odpowiedzia³ nadzorca k³aniaj¹c siê. a potem
doda³: - Wed³ug praw, na pami¹tkê twojej bytnoœci w tym miejscu,
synu s³oñca, dobrze prowadz¹cy siê, a skazani za obrazê religii
lub pañstwa powinni otrzymaæ ulgi. Spis tych ludzi bêdzie z³o¿ony
u stóp waszych w ci¹gu miesi¹ca. - A ten, którego maj¹ w tej
chwili dusiæ, czy nie ma prawa skorzystaæ z mojej ³aski? Nadzorca
roz³o¿y³ rêce i pochyli³ siê w milczeniu. Ruszyli z miejsca i
przeszli kilka dziedziñców. W drewnianych klatkach, na go³ej
ziemi, roili siê w ciasnocie przestêpcy skazani na wiêzienie. W
jednym budynku rozlega³y siê straszne krzyki: bito dla wydobycia
zeznañ. - Chcê zobaczyæ oskar¿onych o napad na mój dom - rzek³
g³êboko wzruszony nastêpca. - Jest ich z gór¹ trzystu - odpar³
nadzorca. - Wybierzcie, zdaniem waszym, najwinniejszych i
wypytajcie ich w mojej obecnoœci. Nie chcê jednak, a¿eby mnie
poznali. Otworzono nastêpcy tronu izbê, w której prowadzi³
czynnoœci urzêdnik œledczy. Ksi¹¿ê kaza³ mu zaj¹æ zwyk³e miejsce,
a sam usiad³ za s³upem. Niebawem zaczêli ukazywaæ siê pojedynczo
oskar¿eni. Wszyscy byli chudzi; poros³y im du¿e w³osy i brody,
a oczy mia³y wyraz spokojnego ob³¹kania. - Dutmoze - rzek³
urzêdnik - opowiedz, jak to napadliœcie na dom najdostojniejszego
erpatre. - Powiem prawdê, jak na s¹dzie Ozirisa. By³o to
wieczorem tego dnia, kiedy Nil mia³ zacz¹æ przybór. Moja ¿ona
mówi do mnie: "ChodŸ, ojcze, pójdziemy na górê, sk¹d prêdzej
mo¿na zobaczyæ sygna³ w Memfisie." Wiêc poszliœmy na górê, sk¹d
³atwiej mo¿na zobaczyæ sygna³ w Memfisie. Wtedy do mojej ¿ony
zbli¿y³ siê jakiœ ¿o³nierz i mówi: "PójdŸ ze mn¹ w ten ogród, to
znajdziemy winogron albo i co jeszcze." Wiêc moja ¿ona posz³a w
ogród z owym ¿o³nierzem, a ja wpad³em w wielki gniew i zagl¹da³em
do nich przez mur. Czy jednak rzucali kamienie do domu ksiêcia?
Powiedzieæ nie mogê, gdy¿ z powodu drzew i ciemnoœci nic nie
widzia³em. - A jak¿e mog³eœ puœciæ ¿onê z ¿o³nierzem? - spyta³
urzêdnik. - Za pozwoleniem waszej dostojnoœci, a có¿ ja mia³em
zrobiæ? Przeciem ja tylko ch³op, a on wojownik i ¿o³nierz jego
œwi¹tobliwoœci... - A kap³ana widzia³eœ, który do was
przemawia³`? - To nie by³ kap³an - odpar³ ch³op z przekonaniem. -
To musia³ byæ sam bóg Num, bo wyszed³ z pnia figowego i mia³
barani¹ g³owê. - A widzia³eœ, ¿e mia³ barani¹ g³owê? - Za
pozwoleniem, dobrze nie pamiêtam, czy ja sam widzia³em, czy tak
mówili ludzie. Oczy zas³ania³a mi troska o moj¹ ¿onê. - Kamienie
rzuca³eœ do ogrodu? - Po có¿ bym rzuca³, panie ¿ycia i œmierci?
Gdybym trafi³ ¿onê, sobie zrobi³bym niepokój na ca³y tydzieñ, a
gdyby ¿o³nierza, dosta³bym piêœci¹ w brzuch, a¿by mi jêzyk
wylaz³. Przeciem ja tylko ch³op, a on wojownik wiecznie ¿yj¹cego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (58 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pana naszego. Nastêpca wychyli³ siê spoza kolumny. Odprowadzono
Dutmoze, a wprowadzono Anupa. By³ to ch³op niski, na plecach mia³
jasne blizny od kijów. - Powiedz, Anupa - zacz¹³ znowu urzêdnik -
jak to by³o z tym napadem na ogród nastêpcy tronu? - Oko s³oñca
- odpar³ ch³op - naczynie m¹droœci, ty wiesz najlepiej, ¿e ja
napadu nie robi³em. Tylko przyszed³ do mnie s¹siad i mówi:
"Anupa, chodŸ na górê, bo Nil przybiera." A ja mówiê: czy aby
przybiera? A on mówi: "Jesteœ g³upszy od os³a, bo przcie¿ osio³
us³ysza³by muzykê na górze, a ty nie s³yszysz." Ja zaœ
odpowiadam: g³upi jestem, bom siê pisaæ nie uczy³, ale za
pozwoleniem, co innego jest muzyka, a co innego przybór. A on na
to: "Gdyby nie by³o przyboru, ludzie nie mieliby z czego cieszyæ
siê, graæ i œpiewaæ." Wiêc poszliœmy, mówiê waszej
sprawiedliwoœci, na górê, a tam ju¿ muzykê rozpêdzili i ciskaj¹
w ogród kamienie... - Kto ciska³? - Nie mog³em zmiarkowaæ. Ludzie
ci nie wygl¹dali na ch³opów: prêdzej na nieczystych paraszytów,
którzy rozpruwaj¹ zmar³ych do balsamowania. - A kap³ana
widzia³eœ? - Za pozwoleniem waszej czujnoœci, to nie by³ kap³an,
ale chyba jakiœ duch, który pilnuje domu ksiêcia nastêpcy (oby
¿y³ wiecznie!...). - Dlaczego duch? - Bo czasami tom go widzia³,
a czasami gdzieœ mi siê podziewa³. - Mo¿e go ludzie zas³aniali? -
Z pewnoœci¹, ¿e go czasem ludzie zas³aniali. Ale za to raz by³
wy¿szy, a inny raz ni¿szy. - Mo¿e w³azi³ na pagórek i z³azi³ z
niego? - Bez zawodu musia³ w³aziæ i z³aziæ, ale mo¿e wyd³u¿a³ siê
i skraca³, gdy¿ by³ to wielki cudotwórca. Ledwie rzek³: "Zaraz
Nil przybierze" - i wnet Nil zacz¹³ przybieraæ. - A kamienie
rzuca³eœ, Anupa? - Gdzie¿bym œmia³ rzucaæ kamienie w ogród
nastêpcy tronu?... Przecie ja prosty ch³op i rêka usch³aby mi po
³okieæ za takie œwiêtokradztwo. Ksi¹¿ê kaza³ przerwaæ œledztwo.
A gdy wyprowadzono oskar¿onych, odezwa³ siê do urzêdnika: - Wiêc
ci ludzie nale¿¹ do najwinniejszych? - Rzek³eœ, panie - odpar³
urzêdnik.
- W takim razie jeszcze dzisiaj trzeba uwolniæ wszystkich. Ludzie
nie mog¹ byæ wiêzieni za to, ¿e chcieli przekonaæ siê, czy œwiêty
Nil przybiera, lub ¿e s³uchali muzyki. - Najwy¿sza m¹droœæ mówi
przez twoje usta, erpatre - rzek³ urzêdnik. - Kazano mi znaleŸæ
najwinniejszych, wiêc wybra³em tych, jakich znalaz³em. Ale nie
w mojej mocy jest powróciæ im wolnoœæ. - Dlaczego? - Spojrzyj,
najdostojniejszy, na tê skrzyniê. Jest ona pe³na papirusów, na
których spisano akta sprawy. Sêdzia z Memfisu co dzieñ otrzymuje
raporty o jej przebiegu i donosi jego œwi¹tobliwoœci. W có¿
obróci³aby siê praca tylu uczonych pisarzy i wielkich mê¿ów,
gdyby oskar¿onych uwolniæ? - Ale¿ oni s¹ niewinni! - zawo³a³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (59 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ksi¹¿ê. - Napad by³, a wiêc by³o przestêpstwo. Gdzie jest
przestêpstwo, musz¹ byæ przestêpcy, a kto raz dosta³ siê w rêce
w³adzy i jest opisany w aktach, nie mo¿e odejœæ bez jakiegoœ
rezultatu. W szynku cz³owiek pije i p³aci; na jarmarku coœ
sprzedaje i otrzymuje; w polu sieje i zbiera; w grobach dostaje
b³ogos³awieñstwa od zmar³ych przodków. Jakim wiêc sposobem ktoœ
przyszed³szy do s¹du wróci³by z niczym jak podró¿ny, który
zatrzymuje siê w po³owie swej drogi i zwraca stopy do domu nie
osi¹gn¹wszy celu? - M¹drze mówisz - odpar³ nastêpca. - Powiedz
mi jednak, czy i jego œwi¹tobliwoœæ nie mia³by prawa uwolniæ tych
ludzi? Urzêdnik z³o¿y³ rêce na krzy¿ i schyli³ g³owê. - On, równy
bogom, wszystko, co chce, uczyniæ mo¿e: uwolniæ oskar¿onych,
nawet skazanych, a nawet zniszczyæ akta sprawy, co spe³nione
przez zwyk³ego cz³owieka by³oby œwiêtokradztwem. Ksi¹¿ê po¿egna³
urzêdnika i poleci³ nadzorcy, a¿eby na jego koszt lepiej karmiono
oskar¿onych o napad. Nastêpnie, rozdra¿niony, pop³yn¹³ na drug¹
stronê ci¹gle rozszerzaj¹cej siê rzeki, do pa³acu, a¿eby prosiæ
faraona o umorzenie nieszczêsnej sprawy. Tego jednak dnia jego
œwi¹tobliwoœæ mia³ du¿o ceremonii religijnych i naradê z
ministrami, wiêc nastêpca nie móg³ siê z nim widzieæ. Wówczas
ksi¹¿ê uda³ siê do wielkiego pisarza, który po ministrze wojny
najbardziej znaczy³ we dworze. Stary ten urzêdnik, kap³an jednej
ze œwi¹tyñ w Memfis, przyj¹³ ksiêcia grzecznie, ale zimno, a
wys³uchawszy go odpar³: - Dziwno mi, ¿e wasza dostojnoœæ
podobnymi sprawami chcesz niepokoiæ naszego pana. Jest to to
samo, co gdybyœ prosi³ o nietêpienie szarañczy, która spad³a na
pole. - Ale¿ to s¹ ludzie niewinni!... - My, dostojny panie,
wiedzieæ o tym nie mo¿emy, gdy¿ o winie lub niewinnoœci
rozstrzyga prawo i s¹d. Jedno dla mnie jest pewnym, ¿e pañstwo
nie mo¿e œcierpieæ, a¿eby wpadano do czyjegoœ ogrodu, a tym
bardziej, a¿eby podnoszono rêkê na w³asnoœæ nastêpcy tronu. -
Sprawiedliwie mówisz, ale - gdzie¿ s¹ winni?.. - spyta³ ksi¹¿ê. -
Gdzie nie ma winnych, musz¹ byæ przynajmniej ukarani. Nie wina,
ale kara nastêpuj¹ca po zbrodni uczy innych, ¿e tego spe³niaæ nie
wolno. - Widzê - przerwa³ nastêpca - ¿e wasza dostojnoœæ nie
poprzesz mojej proœby u jego œwi¹tobliwoœci. - M¹droœæ p³ynie z
ust twoich, erpatre - odpowiedzia³ dygnitarz. - Nigdy nie
potrafiê udzielaæ panu memu rady, która powagê w³adzy narazi³aby
na szwank... Ksi¹¿ê wróci³ do siebie zbola³y i zdumiony. Czu³,
¿e kilkuset ludziom dzieje siê krzywda, i widzia³, ¿e ratowaæ ich
nie mo¿e. Jak nie potrafi³by wydobyæ cz³owieka, na którego upad³
obelisk albo kolumna œwi¹tyni. "Za s³abe s¹ moje rêce do
podniesienia tego gmachu" - myœla³ ksi¹¿ê z uciskiem w duszy.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (60 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Pierwszy raz uczu³, ¿e od jego woli jest jakaœ nieskoñczenie
wiêksza si³a: interes pañstwa, który uznaje nawet wszechmocny
faraon, a przed którym ugi¹æ siê musi on, nastêpca! Zapad³a noc.
Ramzes nie kaza³ s³u¿bie nikogo przyjmowaæ i samotny chodzi³ po
tarasie swojej willi dumaj¹c: "Straszna rzecz!... Tam rozst¹pi³y
siê przede mn¹ niezwyciê¿one pu³ki Nitagera, a tu - nadzorca
wiêzienia, urzêdnik œledczy i wielki pisarz zabiegaj¹ mi drogê...
Czym¿e oni s¹?... Nêdznymi s³ugami mojego ojca (oby ¿y³
wiecznie!), który ka¿dej chwili mo¿e ich str¹ciæ do rzêdu
niewolników i zes³aæ w kamienio³omy. Ale dlaczego ojciec mój nie
mia³by u³askawiæ niewinnych?... Pañstwo tak chce!... I có¿ to
jest pañstwo?... Co ono jada, gdzie sypia, gdzie jego rêce i
miecz, którego siê wszyscy boj¹?..." Spojrza³ w ogród i miêdzy
drzewami, na szczycie wzgórza, zobaczy³ dwie olbrzymie sylwetki
pylonów, na których p³onê³y kagañce stra¿y. Przysz³o mu na myœl,
¿e ta stra¿ nigdy nie œpi i ¿e pylony nigdy nie jedz¹, a jednak
s¹. Odwieczne pylony, potê¿ne jak mocarz, który je wznosi³,
Ramzes Wielki. Poruszyæ te gmachy i setki im podobnych; zmyliæ
t¹ stra¿ i tysi¹ce innych, które czuwaj¹ nad bezpieczeñstwem
Egiptu; okazaæ niepos³uszeñstwo prawom, które pozostawi³ Ramzes
Wielki i inni, jeszcze wiêksi przed nim mocarze, a które
dwadzieœcia dynastii uœwiêci³o swoim poszanowaniem... W duszy
ksiêcia, pierwszy raz w ¿yciu, poczê³o zarysowywaæ siê jakieœ
niejasne, ale olbrzymie pojêcie - pañstwa. Pañstwo jest to coœ
wspanialszego od œwi¹tyni w Tebach, coœ wiêkszego od piramidy
Cheopsa, coœ dawniejszego od podziemi Sfinksa, coœ trwalszego od
granitu. W tym niezmiernym, choæ niewidzialnym gmachu ludzie s¹
jako mrówki w szczelinie skalnej, a faraon jak podró¿ny
architekt, który ledwie zd¹¿y osadziæ jeden g³az w œcianie i ju¿
odchodzi. A œciany rosn¹ od pokolenia do pokolenia i budowa trwa
dalej. Jeszcze nigdy, on, syn królewski, nie czu³ tak swojej
ma³oœci jak w tej chwili, kiedy jego wzrok wœród nocy b³¹dzi³
ponad Nilem, miêdzy pylonami zamku faraona i niewyraŸnymi, lecz
przepotê¿nymi sylwetkami memfijskich œwi¹tyñ. Wtem spomiêdzy
drzew, których konary dotyka³y tarasu, odezwa³ siê g³os: - Znam
twoj¹ troskê i b³ogos³awiê ciê. S¹d nie uwolni oskar¿onych
ch³opów. Ale sprawa ich mo¿e upaœæ i wróc¹ w pokoju do swych
domów, je¿eli dozorca twego folwarku nie bêdzie popiera³ skargi
o napad. - Wiêc to mój dozorca poda³ skargê?... - spyta³
zdziwiony ksi¹¿ê. - Prawdê rzek³eœ. On poda³ j¹ w twoim imieniu.
Ale je¿eli nie przyjdzie na s¹d, nie bêdzie pokrzywdzonego; a
gdzie nie ma pokrzywdzonego, nie ma przestêpstwa. Krzaki
zaszeleœci³y. - Stój¿e! - zawo³a³ Ramzes. - Kto jesteœ?...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (61 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Nikt nie odpowiedzia³. Tylko zdawa³o siê ksiêciu, ¿e w smudze
œwiat³a pochodni, pal¹cej siê na pierwszym piêtrze, mignê³a naga
g³owa i skóra pantery. - Kap³an?... - szepn¹³ nastêpca. -
Dlaczego on kryje siê?... Lecz w tej chwili przysz³o mu na myœl,
¿e ów kap³an móg³by ciê¿ko odpowiadaæ za udzielanie rad
tamuj¹cych wymiar sprawiedliwoœci.
Rozdzia³ XII
Wiêksz¹ czêœæ nocy Ramzes przepêdzi³ w gor¹czkowych marzeniach.
Raz ukazywa³o mu siê widmo pañstwa jako niezmierny labirynt o
potê¿nych œcianach, których nie mo¿na przebiæ. To znowu widzia³
cieñ kap³ana, którego jedno m¹dre zdanie wskaza³o mu sposób
wydobycia siê z labiryntu. I otó¿ najniespodziewaniej wyst¹pi³y
przed nim dwie potêgi: interes pañstwowy, którego dotychczas nie
odczuwa³, choæ by³ nastêpc¹ tronu, i - kap³añstwo, które chcia³
zetrzeæ i uczyniæ swoim s³ug¹. By³a to ciê¿ka noc. Ksi¹¿ê
przewraca³ siê na ³o¿u i zadawa³ sobie pytanie: czy on nie by³
œlepym i czy dopiero dzisiaj nie odzyska³ wzroku, a¿eby przekonaæ
siê o swoim nierozs¹dku i nicestwie? Jak¿e inaczej przedstawia³y
mu siê w tych godzinach przestrogi matki, powœci¹gliwoœæ ojca w
wypowiadaniu najwy¿szej woli, a nawet surowe postêpowanie
ministra Herhora? "Pañstwo i kap³añstwo!..." - w pó³œnie
powtarza³ ksi¹¿ê oblany zimnym potem. Tylko bogowie niebiescy
wiedz¹, co by nast¹pi³o, gdyby mia³y czas rozwin¹æ siê i dojrzeæ
myœli, jakie tej nocy zakie³kowa³y w duszy ksiêcia. Mo¿e,
zostawszy faraonem, nale¿a³by do najszczêœliwszych i najd³u¿ej
panuj¹cych w³adców? Mo¿e imiê jego, ryte w podziemnych i
nadziemnych œwi¹tyniach, przesz³oby do potomnoœci, otoczone
najwy¿sz¹ chwa³¹? Mo¿e on i jego dynastia nie straciliby tronu,
a Egipt unikn¹³ wielkiego wstrz¹œnienia w najgorszych dla siebie
czasach? Ale jasnoœæ dzienna rozproszy³a mary kr¹¿¹ce nad
rozpalon¹ g³ow¹ ksiêcia, a dni nastêpne bardzo zmieni³y jego
pojêcia o nieugiêtoœci pañstwowych interesów. Pobyt ksiêcia w
wiêzieniu nie pozosta³ bez nastêpstw dla oskar¿onych. Urzêdnik
œledczy natychmiast zda³ raport najwy¿szemu sêdziemu, sêdzia
powtórnie przejrza³ sprawê, sam zbada³ kilku obwinionych i w
ci¹gu paru dni uwolni³ wiêksz¹ ich czêœæ, a resztê jak najprêdzej
odda³ pod s¹d. Gdy zaœ, w imieniu poszkodowanego na w³asnoœci
ksiêcia, nie zjawi³ siê oskar¿yciel, pomimo wywo³ywañ go w sali
s¹dowej i na rynku, sprawa o napad upad³a i resztê oskar¿onych
wypuszczono. Wprawdzie jeden z sêdziów zrobi³ uwagê, ¿e wedle
prawa dozorca ksi¹¿êcego folwarku powinien mieæ proces o fa³szyw¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (62 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
skargê i w razie dowiedzenia mu ponieœæ tak¹ karê, jaka grozi³a
oskar¿onym. Kwestiê tê jednak pominiêto milczeniem. Dozorca
folwarku usun¹³ siê z oczu s¹dowi, wys³any przez nastêpcê do
nomesu Takens, a niebawem znik³a gdzieœ ca³a skrzynia aktów
sprawy o napad. Dowiedziawszy siê o tym ksi¹¿ê Ramzes poszed³ do
wielkiego pisarza i z uœmiechem zapyta³: - Có¿ dostojny panie,
niewinni zostali uwolnieni, akta ich w œwiêtokradzki sposób
zniszczone i mimo to powaga w³adzy nie narazi³a siê na szwank? -
Mój ksi¹¿ê - odpar³ ze zwyk³ym ch³odem wielki pisarz - nie
rozumia³em, ¿e jedn¹ rêk¹ podajesz skargi, a drug¹ chcesz je
usun¹æ. Wasza dostojnoœæ by³eœ obra¿ony przez mot³och, wiêc nasz¹
rzecz¹ by³o ukaraæ go. Je¿eli jednak ty przebaczy³eœ, pañstwo nie
ma nic do dodania - Pañstwo!... pañstwo!... - powtarza³ ksi¹¿ê. -
Pañstwo to my - doda³ przymru¿aj¹c oczy. - Tak, pañstwo to
faraon i... jego najwierniejsi s³udzy - odpowiedzia³ pisarz.
Dosyæ by³o tej rozmowy z tak wysokim dostojnikiem, a¿eby w duszy
nastêpcy zatrzeæ budz¹ce siê a potê¿ne, choæ jeszcze niejasne
pojêcie o znaczeniu "pañstwa". Wiêc pañstwo nie jest odwiecznym
i niewzruszonym gmachem, do którego po jednym kamieniu chwa³y
dodawaæ powinni faraonowie, ale jest raczej kup¹ piasku, któr¹
ka¿dy w³adca przesypuje, jak mu siê podoba. W pañstwie nie ma
tych ciasnych drzwi, zwanych prawami, w których przejœciu ka¿dy
musi uchyliæ g³owê, kimkolwiek jest: ch³opem czy nastêpc¹ tronu.
W tym gmachu s¹ rozmaite wejœcia i wyjœcia: w¹skie dla ma³ych i
s³abych, bardzo obszerne, a nawet wygodne dla silnych. "Je¿eli
tak jest - zakie³kowa³a nowa myœl w ksiêciu - to ja zrobiê
porz¹dek, jaki mnie siê podoba!..." W tej samej chwili
przypomnia³ sobie dwu ludzi: oswobodzonego Murzyna, który nie
czekaj¹c na rozkaz by³ gotów oddaæ ¿ycie za w³asnoœæ ksiêcia, i
nieznajomego kap³ana. "Gdybym mia³ wiêcej podobnych im, wola moja
znaczy³aby w Egipcie i za Egiptem!..." - rzek³ do siebie i poczu³
niepokonan¹ chêæ odnalezienia owego kap³ana. By³ on
prawdopodobnie tym samym, który powstrzyma³ t³um od napadu na dom
ksiêcia. Z jednej strony doskonale zna³ prawo, z drugiej - umia³
kierowaæ t³umami. - Nieoceniony cz³owiek!... Muszê go mieæ... Od
tej pory ksi¹¿ê, w czó³enku prowadzonym przez jednego wioœlarza,
zacz¹³ zwiedzaæ chaty w bliskoœci swego folwarku. Ubrany w tunikê
i wielk¹ perukê, z kijem w rêku, na którym by³a wyciêta miara,
ksi¹¿ê wygl¹da³ jak in¿ynier œledz¹cy przybór Nilu. Ch³opi
chêtnie udzielali mu wszelkich objaœnieñ, dotycz¹cych zmian
kszta³tu gruntów skutkiem wylewu, a zarazem prosili, aby rz¹d
wymyœli³ jakieœ ³atwiejsze sposoby czerpania wody ani¿eli ¿uraw
z wiadrem. Opowiadali te¿ o napadzie na folwark nastêpcy tronu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (63 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i o tym, ¿e nie znaj¹ ludzi, którzy rzucali kamienie. Wreszcie
przypominali sobie kap³ana, co tak szczêœliwie usun¹³
zbiegowisko: ale kto by on by³? nie wiedzieli. - Jest tu - mówi³
pewien ch³op - w naszej okolicy kap³an, który kuruje na oczy,
jest taki, co goi rany i sk³ada z³amane rêce i nogi. Jest paru
kap³anów, którzy ucz¹ pisaæ i czytaæ; jest, co gra na podwójnym
flecie, i nawet ³adnie gra. Ale tamten, który objawi³ siê w
ogrodzie nastêpcy tronu, nie jest ¿adnym z nich, i oni sami nic
o nim nie wiedz¹. Z pewnoœci¹ musia³ to byæ bo¿ek Num albo jakiœ
duch czuwaj¹cy nad ksiêciem, który oby ¿y³ wiecznie i zawsze mia³
apetyt. "A mo¿e to naprawdê jaki duch!" - pomyœla³ Ramzes. W
Egipcie zawsze ³atwiej o z³e czy dobre duchy ani¿eli o deszcz.
Woda Nilu z czerwonej zrobi³a siê brunatn¹, a w sierpniu, w
miesi¹cu Hator, dosiêgnê³a po³owy swej wysokoœci. W nadbrze¿nych
tamach otworzono œluzy i woda gwa³townie zaczê³a wype³niaæ kana³y
tudzie¿ olbrzymie jezioro sztuczne, Moeris, w prowincji Fayum
s³yn¹cej z piêknych ró¿. Egipt Dolny przedstawia³ jakby odnogê
morsk¹, gêsto zasian¹ pagórkami, na nich ogrodami i domami.
Komunikacja l¹dowa ca³kiem usta³a, a ³ódek na wodzie kr¹¿y³o
takie mnóstwo: bia³ych, ¿ó³tych, czerwonych i ciemnych, ¿e
wygl¹da³y jak liœcie w jesieni. Na najwy¿szych punktach kraju
koñczono zbieraæ pewien rodzaj bawe³ny i po raz drugi kosiæ
koniczynê, a zaczynano zrywaæ owoce tamaryndowe i oliwki. Pewnego
dnia p³yn¹c wzd³u¿ zalanych folwarków ksi¹¿ê spostrzeg³ ruch
niezwyk³y. Na jednej z czasowych wysepek rozlega³ siê miêdzy
drzewami g³oœny krzyk kobiet. "Zapewne ktoœ umar³..." - pomyœla³
ksi¹¿ê. Od drugiej wyspy na paru czó³enkach odp³ywa³y zapasy
zbo¿a i kilka sztuk byd³a, a ludzie stoj¹cy pod gospodarskimi
budynkami grozili i z³orzeczyli ludziom w ³ódkach. "Jakiœ spór
s¹siedzki..." - rzek³ do siebie nastêpca. W kilku dalszych
folwarkach by³o spokojnie, a mieszkañcy, zamiast pracowaæ albo
œpiewaæ, siedzieli na ziemi milcz¹c. "Musieli skoñczyæ robotê i
odpoczywaj¹." Za to od innej wysepki odbi³o czó³no z kilkorgiem
p³acz¹cych dzieci, a jakaœ kobieta wszed³szy po pas w wodê
wygra¿a³a piêœciami. "Wioz¹ dzieci do szko³y" - myœla³ Ramzes.
Wypadki te jednak poczê³y go interesowaæ. Na s¹siedniej wyspie
znowu rozlega³ siê krzyk. Ksi¹¿ê przys³oni³ rêk¹ oczy i zobaczy³
le¿¹cego na ziemi cz³owieka, którego bi³ kijem Murzyn. - Có¿ siê
tu dzieje?... - zapyta³ Ramzes wioœlarza. - Czyli¿ nie widzicie,
panie, ¿e bij¹ nêdznego ch³opa?. - odpar³ przewoŸnik œmiej¹c siê.
- Musia³ coœ zbroiæ, wiêc chodzi mu ból po koœciach. - A có¿ ty
jesteœ? - Ja?... - odpar³ z pych¹ wioœlarz. - Ja jestem wolny
rybak. I bylem odda³, co nale¿y, z po³owu do jego œwi¹tobliwoœci,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (64 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
mogê p³ywaæ po ca³ym Nilu, od pierwszej katarakty do morza. Rybak
jest jak ryba albo dzika gêœ, a ch³op jak drzewo: karmi panów
swoimi owocami i nigdzie nie mo¿e uciec, tylko skrzypi, gdy na
nim dozorcy psuj¹ korê. O ho! ho!... spojrzyjcie no tam... -
zawo³a³ znowu zadowolony rybak. - Hej !... ojciec!... a nie
wypijaj wszystkiej wody, bo bêdzie nieurodzaj... Weso³y ten
wykrzyknik odnosi³ siê do grupy osób spe³niaj¹cych bardzo
oryginaln¹ czynnoœæ. Kilku ludzi go³ych trzyma³o za nogi innego
cz³owieka i nurza³o mu w wodzie g³owê po szyjê, po piersi,
wreszcie po pas. Obok sta³ jegomoœæ z lask¹, ubrany w poplamion¹
tunikê i perukê z baraniej skóry. Nieco dalej krzycza³a
wniebog³osy kobieta, któr¹ za rêce trzymali ludzie. Bicie kijem
by³o tak upowszechnione w szczêœliwym pañstwie faraonów jak
jedzenie i spanie. Bito dzieci i doros³ych, ch³opów,
rzemieœlników, ¿o³nierzy, oficerów i urzêdników. Kto ¿y³,
dostawa³ kije, z wyj¹tkiem kap³anów i najwy¿szych dostojników,
bo tych ju¿ nie mia³ kto biæ. Ksi¹¿ê wiêc doœæ spokojnie patrzy³
na ch³opa bitego kijem; ale zastanowi³ go ch³op nurzany w wodzie.
- Ho! ho!... - œmia³ siê tymczasem wioœlarz - a to go poj¹!...
Zgrubieje tak, ¿e ¿ona bêdzie musia³a nadsztukowaæ mu opaskê.
Ksi¹¿ê kaza³ przybiæ do brzegu. Tymczasem ch³opa wydobyto z
rzeki, pozwolono mu wykaszlaæ wodê i znowu schwycono go za nogi,
pomimo niecz³owieczych wrzasków ¿ony, która zaczê³a k¹saæ ludzi
trzymaj¹cych j¹ú - Stój! - krzykn¹³ ksi¹¿ê do oprawców, którzy
ci¹gnêli ch³opa. - Czyñcie wasz¹ powinnoœæ! - zawo³a³ przez nos
jegomoœæ w baraniej peruce. - Kto jesteœ, zuchwalcze, który
oœmie... W tej chwili ksi¹¿ê zwali³ go przez ³eb swoj¹ miar¹,
która na szczêœcie by³a lekka. Mimo to w³aœciciel poplamionej
tuniki a¿ usiad³ na ziemi, a obmacawszy perukê i g³owê, spojrza³
na napastnika zamglonymi oczyma. - Odgadujê - rzek³ naturalnym
g³osem - ¿e mam honor rozmawiaæ ze znakomit¹ osob¹... Oby ci, mój
panie, zawsze towarzyszy³ dobry humor, a ¿ó³æ nigdy nie rozlewa³a
siê po koœciach... - Co wy robicie z tym cz³owiekiem?... -
przerwa³ ksi¹¿ê. - Pytasz, mój panie - odpar³ jegomoœæ, znowu
przez nos - jak cudzoziemiec, nie znaj¹cy ani miejscowych
zwyczajów, ani ludzi, do których odzywa siê zbyt poufale. Wiedz
przeto, ¿e jestem poborc¹ jego dostojnoœci Dagona, pierwszego
bankiera w Memfis. A je¿eli jeszcze nie zblad³eœ, dowiedz siê,
¿e dostojny Dagon jest dzier¿awc¹, pe³nomocnikiem i przyjacielem
nastêpcy tronu (oby ¿y³ wiecznie!) i ¿e ty dopuœci³eœ siê gwa³tu,
o czym zaœwiadcz¹ moi ludzie, na gruntach ksiêcia Ramzesa... -
Wiêc to... - przerwa³ ksi¹¿ê, lecz nagle zatrzyma³ siê. - Wiêc
jakim prawem katujecie w podobny sposób ksi¹¿êcego ch³opa? - Bo
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (65 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nie chce ³otr p³aciæ podatków, a skarb nastêpcy jest w
potrzebie... Pomocnicy urzêdnika, wobec katastrofy, jaka spotka³a
ich pana, wypuœcili swoje ofiary i stali bezradni niby cz³onki
cia³a, któremu uciêto g³owê. Uwolniony ch³op znowu zacz¹³ pluæ
i wytrz¹saæ wodê z uszu, ale za to ¿ona jego przypad³a do
wybawcy. - Kimkolwiek jesteœ - jêcza³a sk³adaj¹c rêce przed
ksiêciem - czy bogiem, czy nawet pos³añcem faraona, pos³uchaj o
naszej nêdzy. Jesteœmy ch³opami nastêpcy tronu (oby ¿y³
wiecznie!) i zap³aciliœmy wszystkie podatki: w prosie, pszenicy,
kwiatach i skórach bydlêcych. Tymczasem ostatniej dekady
przyszed³ do nas ten oto cz³owiek i ka¿e sobie znowu daæ siedm
mierzyc pszenicy... "Jakim prawem? - pyta mój m¹¿ - przecie
podatki ju¿ zap³acone?" A on mego mê¿a wali na ziemiê, kopie
nogami i mówi: "Takim prawem, ¿e dostojny Dagon kaza³." - "Sk¹d¿e
wezmê? - odpowiada mój ch³op - kiedy nie mamy ¿adnego zbo¿a i ju¿
z miesi¹c karmimy siê ziarnami albo korzonkami lotosu, o które
tak¿e coraz trudniej, bo wielcy panowie lubi¹ bawiæ siê kwiatami
lotosu." Zatchnê³a siê i zaczê³a p³akaæ. Ksi¹¿ê czeka³
cierpliwie, a¿ siê uspokoi, ale unurzany ch³op mrucza³: - Ta baba
swoim gadaniem nieszczêœcie na nas sprowadzi... A mówi³em, ¿e nie
lubiê, jak mi siê baby miêszaj¹ do interesów. Tymczasem urzêdnik
podsun¹wszy siê do wioœlarza spyta³ go po cichu, wskazuj¹c na
Ramzesa: - Kto jest ten ch³ystek?... - Bodaj ci jêzyk usech³! -
odpar³ wioœlarz. - czy nie widzisz, ¿e to musi byæ wielki pan:
dobrze p³aci i têgo wali. - Ja zaraz pozna³em - szepta³ urzêdnik
- ¿e to musi byæ ktoœ wielki. M³odoœæ zesz³a mi na ucztach ze
znakomitymi panami. - Aha! jeszcze ci nawet po tych ucztach
zosta³y sosy na odzieniu - odburkn¹³ wioœlarz. Kobieta
wyp³akawszy siê prawi³a dalej : - Dzisiaj zaœ przyszed³ ten
pisarz ze swoimi ludŸmi i mówi do mego ch³opa: "Kiedy nie masz
pszenicy, oddaj nam dwu synków, a dostojny Dagon nie tylko daruje
ci ten podatek, ale jeszcze za ka¿dego ch³opca co roku zap³aci
po drachmie..." - Biada mi z tob¹! - wrzasn¹³ topiony ch³op. -
Zgubisz nas wszystkich gadulstwem... Nie s³uchaj jej, dobry panie
- zwróci³ siê do Ramzesa. - Jak krowa myœli, ¿e ogonem odstraszy
muchy, tak babie zdaje siê, ¿e jêzykiem odpêdzi poborców... A nie
wiedz¹, ¿e obie s¹ g³upie... - Tyœ g³upi! - przerwa³a baba. -
S³oneczny panie, który masz postaæ królewsk¹... - Biorê was za
œwiadków, ¿e ta kobieta bluŸni... - rzek³ pó³g³osem urzêdnik do
swoich ludzi. - Kwiecie pachn¹cy, którego g³os jest jak dŸwiêk
fletu, wys³uchaj mnie!... - b³aga³a kobieta Ramzesa. - Wiêc mój
m¹¿ powiedzia³ temu urzêdnikowi: "Wola³bym straciæ dwa byczki,
gdybym je mia³, ani¿eli oddaæ moich ch³opców, choæbyœcie mi za
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (66 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ka¿dego p³acili po cztery drachmy na rok. Bo jak dziecko wyjdzie
z domu na s³u¿bê, nikt go ju¿ nie zobaczy..." - Bodajbym siê
udusi³!... bodaj ryby jad³y cia³o moje na dnie Nilu!... - jêcza³
ch³op. - Przecie ty ca³y folwark zmarnujesz swoimi skargami...
kobieto... Urzêdnik widz¹c, ¿e ma poparcie strony g³ównie
zainteresowanej, wyst¹pi³ naprzód i zacz¹³ znowu przez nos: - Od
czasu jak s³oñce wschodzi za pa³acem królewskim, a zachodzi nad
piramidami, dzia³y siê w tym kraju ró¿ne dziwowiska... Za faraona
Semempsesa ukazywa³y siê oko³o piramidy kochom zjawiska cudowne
i d¿uma spad³a na Egipt. Za Boetosa rozwar³a siê ziemia pod
Bubastis i poch³onê³a wielu ludzi... Za panowania Neferchesa wody
Nilu przez jedenaœcie dni by³y s³odkie jak miód. To widziano i
wiele innych rzeczy, o których wiem, bo jestem pe³en m¹droœci.
Ale nigdy nie widziano, a¿eby z wody wyszed³ jakiœ nieznany
cz³owiek i w maj¹tkach najdostojniejszego nastêpcy tronu broni³
zbierania podatków... - Milcz! - krzykn¹³ Ramzes - i wynoœ siê
st¹d. Nikt wam nie zabierze dzieci - doda³ do kobiety. - £atwo
mi wynieœæ siê - odpar³ poborca - bo mam lotne czó³no i piêciu
wioœlarzy. Ale daj¿e mi, wasza dostojnoœæ, jakiœ znak do pana
mego, Dagona?... - Zdejmij perukê i poka¿ mu znak na swoim ³bie -
rzek³ ksi¹¿ê. - A Dagonowi powiedz, ¿e mu takie same znaki
porobiê na ca³ym ciele... - S³yszycie bluŸnierstwo?... - szepn¹³
poborca do swoich ludzi cofaj¹c siê ku brzegowi wœród niskich
uk³onów. Wsiad³ w czó³no, a gdy jego pomocnicy odbili i odsunêli
siê na kilkadziesi¹t kroków, wyci¹gn¹wszy rêkê pocz¹³ wo³aæ: -
Oby was kurcz z³apa³ za wnêtrznoœci, buntownicy, bluŸniercy!...
St¹d prosto jadê do nastêpcy tronu i opowiem mu, co siê dzieje
w jego dobrach... Potem wzi¹³ kij i zacz¹³ ok³adaæ swoich ludzi
za to, ¿e nie ujêli siê za nim. - Tak bêdzie z tob¹!... - wo³a³
gro¿¹c Ramzesowi. Ksi¹¿ê dopad³ swego czó³na i wœciek³y kaza³
wioœlarzowi goniæ za zuchwa³ym urzêdnikiem lichwiarza. Ale
jegomoœæ w baraniej peruce rzuci³ kij i sam wzi¹³ siê do wiose³;
jego zaœ ludzie pomagali mu tak gorliwie, ¿e poœcig sta³ siê
niepodobnym. - Prêdzej sowa dogoni jaskó³kê, ani¿eli my ich, mój
piêkny panie - rzek³ œmiej¹c siê wioœlarz Ramzesa. - Ale co wy,
to nie musicie byæ miernikiem, tylko oficerem, mo¿e nawet z
gwardii jego œwi¹tobliwoœci. Zaraz walicie w ³eb! Znam siê na
tym, sam przez piêæ lat by³em w wojsku. Zawsze wali³em w ³eb albo
w brzuch i nie najgorzej dzia³o mi siê na œwiecie. A jak mnie kto
zwali³, zaraz zrozumia³em, ¿e musi byæ wielki... W naszym Egipcie
(oby go nigdy nie opuszczali bogowie!) strasznie ciasno: miasto
przy mieœcie, dom przy domu, cz³owiek przy cz³owieku. Kto chce
jako tako obracaæ siê w tej ci¿bie, musi waliæ w ³eb. - Jesteœ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (67 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
¿onaty? - spyta³ ksi¹¿ê. - Phy! jak mam kobietê i miejsce na
pó³torej osoby, tom ¿onaty, ale zreszt¹ kawaler. By³em przecie
w wojsku i wiem, ¿e kobieta jest dobra raz na dzieñ, i to nie
zawsze. Zawadza. - A mo¿e byœ ty poszed³ do mnie w s³u¿bê? Kto
wie, czybyœ ¿a³owa³ tego... - Za pozwoleniem waszej dostojnoœci,
ja zaraz zmiarkowa³em, ¿e wy moglibyœcie dowodziæ pu³kiem, pomimo
m³odej twarzy. Ale w s³u¿bê do nikogo nie pójdê. Jestem wolny
rybak; dziad mój by³ (za przeproszeniem) pastuchem w Dolnym
Egipcie, zaœ nasz ród pochodzi od Hyksosów. Prawda, ¿e wytrz¹sa
siê z nas g³upie ch³opstwo egipskie, ale mnie na to œmiech
bierze. Ch³op i Hyksos, mówiê waszej dostojnoœci, to niby wó³ i
byk. Ch³op mo¿e chodziæ za p³ugiem czy przed p³ugiem, ale Hyksos
nikomu nie bêdzie s³u¿y³. Chyba w wojsku jego œwi¹tobliwoœci, bo
to wojsko. Rozochocony wioœlarz ci¹gle mówi³, ale ksi¹¿ê ju¿ go
nie s³ucha³. W jego duszy coraz g³oœniej odzywa³y siê pytania
bardzo bolesne, gdy¿ zupe³nie nowe. Wiêc te wysepki, oko³o
których przep³ywa³, nale¿a³y do jego majêtnoœci?... Dziwna rzecz,
on wcale nie wiedzia³, gdzie s¹ i jak wygl¹daj¹ jego folwarki.
Wiêc w jego imieniu Dagon ob³o¿y³ ch³opów nowymi op³atami, a ten
szczególny ruch, na jaki patrzy³ jad¹c wzd³u¿ brzegów, to by³o
zbieranie podatków?... Ch³op, którego bito na brzegu, widaæ nie
mia³ czym p³aciæ. Dzieci, które rzewnie p³aka³y w ³odzi, by³y
sprzedane, po drachmie za g³owê na ca³y rok. A ta kobieta, która
po pas wesz³a w wodê i klê³a, to ich matka... "Kobiety s¹ bardzo
niespokojne - mówi³ do siebie ksi¹¿ê. - Sara jest
najspokojniejsza z kobiet, inne jednak lubi¹ du¿o gadaæ, p³akaæ
i wrzeszczeæ..." Przyszed³ mu na myœl ch³op, który ³agodzi³
uniesienia swojej ¿ony. Jego topili - i nie gniewa³ siê; jej nic
nie robili i pomimo to wrzeszcza³a. "Kobiety s¹ bardzo
niespokojne!... - powtarza³. - Tak, nawet moja czcigodna matka...
Có¿ to za ró¿nica pomiêdzy ojcem i matk¹! Jego œwi¹tobliwoœæ
wcale nie chce wiedzieæ, ¿e opuœci³em armiê dla dziewczyny, ale
królowa lubi zajmowaæ siê nawet tym, ¿e wzi¹³em do domu
¯ydówkê... Sara jest najspokojniejsz¹ kobiet¹, jak¹ znam. Za to
Tafet gada, p³acze i wrzeszczy za cztery..." Potem przypomnia³
sobie ksi¹¿ê s³owa ¿ony ch³opa, ¿e ju¿ miesi¹c niej edz¹ zbo¿a,
tylko ziarna i korzonki lotosu. Ziarno jego jest jak mak;
korzenie - takie sobie. On nie jad³by tego nawet przez trzy dni
z rzêdu. Wreszcie kap³ani, zajmuj¹cy siê leczeniem, radz¹
zmieniaæ pokarm. Jeszcze w szkole mówiono mu, ¿e trzeba jadaæ
miêso obok ryb, daktyle obok pszenicy, figi obok jêczmienia. Ale
przez ca³y miesi¹c ¿ywiæ siê ziarnami lotosu!... No a koñ,
krowa?... Koñ i krowa lubi¹ siano, a jêczmienne kluski trzeba im
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (68 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
gwa³tem pchaæ w gard³o. Zapewne wiêc i ch³opi wol¹ karmiæ siê
ziarnami lotosu, a pszenne lub jêczmienne placki, ryby i miêso
jedz¹ bez smaku. Zreszt¹ najpobo¿niejsi kap³ani, cudotwórcy,
nigdy nie dotykaj¹ miêsa ani ryb. Widocznie magnaci i synowie
królewscy potrzebuj¹ miêsa jak lwy i or³y, a ch³opi - trawy jak
wó³. Tylko... te nurzanie w wodzie za podatki?... Ech, albo¿ to
on raz, k¹pi¹c siê z towarzyszami, pakowa³ ich pod wodê, a nawet
sam siê nurza³?... Co przy tym by³o œmiechu!... Nurzanie- zabawa.
A co siê tyczy bicia kijem, ile¿ razy jego w szkole bito
kijem?... Jest to bolesne, ale widaæ nie dla wszelkiego
stworzenia. Bity pies wyje i gryzie; bity wó³ nawet nie obejrzy
siê. Tak samo wielkiego pana bicie mo¿e boleæ, ale ch³op krzyczy
tylko dlatego, a¿eby wykrzyczyæ siê przy okazji. Nawet nie
wszyscy krzycz¹, a ¿o³nierze i oficerowie œpiewaj¹ pod kijami.
M¹dre te uwagi nie potrafi³y jednak zag³uszyæ drobnego, ale
dokuczliwego niepokoju w sercu nastêpcy. Oto jego dzier¿awca
Dagon na³o¿y³ niesprawiedliwy podatek, którego ch³opi ju¿ p³aciæ
nie mogli! W tej chwili ksiêciu nie chodzi³o o ch³opów, ale - o
matkê. Jego matka musi wiedzieæ o gospodarce Fenicjanina. Co ona
powie na to synowi, jak spojrzy na niego, jak szyderczo
uœmiechnie siê?... A nie by³aby kobiet¹, gdyby mu nie
przypomnia³a: - Wszak mówi³am, Ramzesie, ¿e ten Fenicjanin
zrujnuje twoje maj¹tki?... "Gdyby zdrajcy kap³ani - myœla³ ksi¹¿ê
- ofiarowali mi dziœ dwadzieœcia talentów, jutro wypêdzi³bym
Dagona, moi ch³opi nie dostawaliby kijów i nie byliby nurzani w
wodzie, a matka nie ¿artowa³aby ze mnie. Dziesi¹ta... setna czêœæ
tych bogactw, jakie le¿¹ w œwi¹tyniach i pas¹ chciwe oczy go³ych
³bów, na ca³e lata zrobi³aby mnie cz³owiekiem niezale¿nym od
Fenicjan..." W tej chwili b³ysnê³o w duszy Ramzesa dosyæ dziwne
pojêcie, ¿e - miêdzy ch³opstwem i kap³anami istnieje jakiœ
g³êboki antagonizm. "Przez Herhora - myœla³ - powiesi³ siê tamten
ch³op na granicy pustyni... Na utrzymanie kap³anów i œwi¹tyñ
ciê¿ko pracuje ze dwa miliony ludu egipskiego... Gdyby maj¹tki
kap³añskie nale¿a³y do skarbu faraona, ja nie musia³bym po¿yczaæ
piêtnastu talentów i moi ch³opi nie byliby tak strasznie
uciskani... Oto gdzie jest Ÿród³o nieszczêœæ Egiptu i s³aboœci
jego królów!..." Ksi¹¿ê czu³, ¿e ch³opom dzieje siê krzywda, wiêc
dozna³ niema³ej ulgi odkrywszy, ¿e sprawcami z³ego s¹ - kap³ani.
Nie przysz³o mu do g³owy, ¿e jego s¹d mo¿e byæ mylny i
niesprawiedliwy. Zreszt¹ on nie s¹dzi³, tylko oburza³ siê. Gniew
zaœ cz³owieka nigdy nie zwraca siê przeciw niemu samemu; jak
g³odna pantera nie ¿re w³asnego cia³a, lecz, krêc¹c ogonem i
tul¹c uszy, doko³a siebie wypatruje ofiary.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (69 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Rozdzia³ XIII
Wycieczki nastêpcy tronu, podjête w celu odkrycia kap³ana, który
ocali³ Sarê, a ksiêciu udzieli³ porady prawnej, mia³y
nieoczekiwany rezultat. Kap³an nie znalaz³ siê, natomiast miêdzy
egipskim ch³opstwem zaczê³y o Ramzesie kr¹¿yæ legendy. Jakiœ
cz³owiek p³ywa³ wieczorami ode wsi do wsi w drobnym czó³enku i
opowiada³ ch³opom, ¿e nastêpca tronu uwolni³ ludzi, którym za
napad na jego dom grozi³y kopalnie. Oprócz tego zbi³ urzêdnika,
który od ch³opów chcia³ wydobyæ niesprawiedliwy podatek. Dodawa³
w koñcu nieznany cz³owiek, ¿e ksi¹¿ê Ramzes znajduje siê pod
szczególn¹ opiek¹ boga Amona z pustyni zachodniej, który jest
jego ojcem. Prosty lud chciwie s³ucha³ wieœci, raz dlatego, ¿e
zgadza³y siê z faktami, po wtóre, ¿e opowiadaj¹cy je cz³owiek sam
wygl¹da³ na ducha: przyp³ywa³ nie wiadomo sk¹d i znika³. Ksi¹¿ê
Ramzes wcale o swoich ch³opach nie mówi³ z Dagonem, nawet nie
wzywa³ go do siebie. Czu³ wstyd wobec Fenicjanina, od którego
wzi¹³ pieni¹dze i jeszcze nieraz móg³ ich potrzebowaæ. Ale w
kilka dni po awanturze z pisarzem Dagona bankier sam odwiedzi³
nastêpcê tronu, trzymaj¹c coœ zas³oniêtego w rêkach. A gdy wszed³
do pokoju ksiêcia, ukl¹k³, rozwi¹za³ bia³¹ chustkê i wyj¹³ z niej
przeœliczny z³oty kielich. Kielich by³ wysadzany ró¿nokolorowymi
kamieniami i pokryty p³askorzeŸb¹, która na podstawie
przedstawia³a zbieranie i t³oczenie winogron, a na czaszy -
ucztê. - Przyjmij ten kielich, dostojny panie, od niewolnika
twego - mówi³ bankier - i u¿ywaj go sto... tysi¹c lat... do
skoñczenia wieków. Ale ksi¹¿ê zrozumia³, o co chodzi
Fenicjaninowi. Nie dotykaj¹c przeto z³otego daru rzek³ z twarz¹
surow¹: - Czy widzisz, Dagonie, te purpurowe blaski wewn¹trz
kielicha?... - Zaprawdê - odpar³ bankier - jak¿ebym nie mia³
widzieæ tej purpury, która dowodzi, ¿e kielich jest z
najczystszego z³ota. - A ja ci mówiê, ¿e to jest krew dzieci
zabieranych rodzicom - odpowiedzia³ gniewnie nastêpca tronu.
Odwróci³ siê i wyszed³ do dalszych pokojów. - O Astoreth!... -
jêkn¹³ Fenicjanin. Usta mu posinia³y, a rêce zaczê³y dr¿eæ tak,
¿e ledwie zd¹¿y³ owin¹æ swój kielich w bia³¹ chustê. W parê dni
póŸniej Dagon pop³yn¹³ ze swoim kielichem do folwarku Sary. Ubra³
siê w szaty przetykane z³otem, w gêstej brodzie mia³ szklan¹
kulkê, z której ciek³y wonnoœci, a do g³owy przypi¹³ dwa pióra. -
Piêkna Saro - zacz¹³ - oby Jehowa zla³ na twoj¹ rodzinê tyle
b³ogos³awieñstw, ile dziœ p³ynie wody w Nilu. My, Fenicjanie, i
wy, ¯ydzi, jesteœmy przecie s¹siadami i braæmi. Ja zaœ takim
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (70 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
¿arem mi³osnym p³onê do ciebie, ¿e gdybyœ nie nale¿a³a do
najdostojniejszego pana naszego, da³bym za ciebie Gedeonowi (oby
zdrów by³!) dziesiêæ talentów i poj¹³bym ciê za praw¹ ma³¿onkê.
Taki jestem namiêtny!. - Niech mnie Bóg zachowa - odpar³a Sara -
a¿ebym potrzebowa³a mieæ innego pana ani¿eli ten mój, który
jest. Ale sk¹d¿e to, zacny Dagonie, przysz³a ci ochota nawiedziæ
dzisiaj s³u¿ebnicê pañsk¹? - Powiem ci prawdê, jakbyœ by³a
Tamar¹, ¿on¹ moj¹, która choæ rodowita córka Sydonu, choæ wnios³a
mi du¿y posag, jest ju¿ stara i niewarta zdejmowaæ ci sanda³ów. -
W miodzie, p³yn¹cym z ust waszych, jest du¿o pio³unu - wtr¹ci³a
Sara. - Miód - prawi³ Dagon siadaj¹c - niech bêdzie dla ciebie,
a pio³un niech moje zatruwa serce. Pan nasz, ksi¹¿ê Ramzes (oby
¿y³ wiecznie!), ma lwie usta i sêpi¹ przebieg³oœæ. Raczy³ mi
wypuœciæ w dzier¿awê swoje maj¹tki, co ¿o³¹dek mój nape³ni³o
radoœci¹; ale nie ufa mi tak, ¿e ja ze zgryzoty po ca³ych nocach
nie sypiam, tylko wzdycham i ³zami oblewam ³o¿e moje, w którym
obyœ ty wespó³ ze mn¹ spoczywa³a, Saro, zamiast mojej ma³¿onki
Tamary, która po¿¹dliwoœci ju¿ we mnie rozbudziæ nie mo¿e. - Nie
to chcieliœcie mówiæ - przerwa³a zarumieniona Sara. - Ja ju¿ nie
wiem, co chcê mówiæ od czasu, gdym ujrza³ ciebie i gdy nasz pan,
œledz¹c moje czynnoœci na folwarkach, pobi³ kijem i odebra³
zdrowie mojemu pisarzowi, który zbiera³ od ch³opów podatek.
Przecie ten podatek nie dla mnie Saro, tylko dla naszego pana...
Przecie nie ja bêdê jad³ figi i pszenne chleby z tych dóbr, tylko
ty, Saro, i nasz pan... Przecie ja da³em pieni¹dze panu, a tobie
klejnoty, wiêc dlaczego pod³e ch³opstwo egipskie ma zubo¿aæ
naszego pana i ciebie, Saro?.. A¿ebyœ zaœ zrozumia³a, jak mocno
wzburzasz moj¹ krew dla siebie, i a¿ebyœ dowiedzia³a siê, ¿e z
tych pañskich maj¹tków ja nic mieæ nie chcê, tylko wam wszystko
oddajê, weŸmij, Saro, ten kielich szczeroz³oty, wysadzany
kamieniami i okryty rzeŸb¹, której dziwiliby siê sami bogowie...
To mówi¹c Dagon wydoby³ z bia³ej chusty kielich nie przyjêty
przez ksiêcia. - Ja nawet nie chcê, Saro - mówi³ - a¿ebyœ ty ten
z³oty kielich mia³a w domu i dawa³a z niego piæ naszemu panu. Ty
oddaj ten szczeroz³oty kielich twojemu ojcu Gedeonowi, którego
kocham jak brata. I ty, Saro, powiedz ojcu twemu takie s³owa:
"Dagon, twój bliŸniêcy brat, nieszczêœliwy dzier¿awca maj¹tków
nastêpcy tronu, jest zrujnowany. Wiêc pij, mój ojcze, z tego
kielicha i myœl o twoim bliŸniaczym bracie Dagonie, i proœ
Jehowy, a¿eby nasz pan, ksi¹¿ê Ramzes, nie rozbija³ jemu pisarzów
i nie buntowa³ ch³opów, którzy ju¿ i tak nie chc¹ p³aciæ
podatku." Ty zaœ Saro, wiedz o tym, ¿e gdybyœ kiedy dopuœci³a
mnie do poufa³oœci ze sob¹, da³bym tobie dwa talenty, a twojemu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (71 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ojcu talent. I jeszcze wstydzi³bym siê, ¿e dajê ci tak ma³o, boœ
ty warta, a¿eby pieœci³ ciê sam faraon i nastêpca tronu, i
dostojny minister Herhor, i najwaleczniejszy Nitager, i
najbogatsi bankierowie feniccy. W tobie jest taki smak, ¿e ja,
gdy widzê ciê - omdlewam, a gdy ciê nie widzê, zamykam oczy i
oblizujê siê. Ty jesteœ s³odsza od fig, bardziej pachn¹ca od
ró¿... Ja bym da³ tobie piêæ talentów... WeŸ ten kielich Saro...
Sara usunê³a siê ze spuszczonymi oczyma. - Nie wezmê kielicha -
odpar³a - bo pan mój zabroni³ mi od kogokolwiek przyjmowaæ darów.
Dagon os³upia³ i patrzy³ na ni¹ zdziwionymi oczyma. - Ty chyba
nie wiesz, Saro, co jest wart ten kielich'?... Wreszcie ja dajê
go twojemu ojcu, memu bratu... - Nie mogê przyj¹æ... - szepnê³a
Sara. - Gwa³tu!... - krzykn¹³ Dagon. - Wiêc ty, Saro, zap³acisz
mi za ten kielich innym sposobem, nie mówi¹c twojemu panu...
Przecie taka piêkna jak ty kobieta musi posiadaæ z³oto i klejnoty
i powinna mieæ swego bankiera, który by jej dostarcza³ pieni¹dze,
kiedy jej siê podoba, nie zaœ tylko wówczas, gdy jej pan
zechce?... - Nie mogê!... - szepnê³a Sara nie ukrywaj¹c wstrêtu
dla Dagona. Fenicjanin w okamgnieniu zmieni³ ton i rzek³ œmiej¹c
siê: - Bardzo dobrze, Saro!... Ja tylko chcia³em przekonaæ siê,
czy ty jesteœ wierna naszemu panu. I widzê, ¿e jesteœ wierna,
chocia¿ g³upi ludzie gadaj¹... - Co? - wybuchnê³a Sara rzucaj¹c
siê ku Dagonowi z zaciœniêtymi piêœciami. - A cha! cha!... -
œmia³ siê Fenicjanin. - Jaka szkoda, ¿e tego nie s³ysza³ i nie
widzia³ nasz pan... Ale ja jemu kiedy opowiem, gdy bêdzie dobrze
usposobiony, ¿e ty nie tylko jesteœ mu wierna jak pies, ale nawet
nie chcia³aœ przyj¹æ z³otego kielicha, poniewa¿ on nie kaza³ ci
przyjmowaæ prezentów... A ten kielich, wierz mi, Saro, skusi³by
niejedn¹ kobietê... I niema³¹ kobietê... Dagon posiedzia³ jeszcze
chwilê podziwiaj¹c cnotê i pos³uszeñstwo Sary, wreszcie po¿egna³
siê z ni¹ bardzo czule, wsiad³ w swoj¹ ³ódŸ z namiotem i odp³yn¹³
do Memfis. Im czó³no dalej odsuwa³o siê od folwarku, z twarzy
Fenicjanina znika³ uœmiech, a wystêpowa³ wyraz gniewu. A gdy dom
Sary ukry³ siê za drzewami, Dagon powsta³ i podniós³szy rêce do
góry pocz¹³ wo³aæ: - O Baal Sydon, o Astoreth!... pomœcijcie moj¹
zniewagê nad przeklêt¹ córk¹ Judy... Niech przepadnie jej
zdradziecka piêknoœæ jak kropla deszczu w pustyni... Niechaj
choroby stocz¹ jej cia³o, a szaleñstwo opêta duszê... Niech jej
pan wygna j¹ z domu jak parszyw¹ œwiniê... A jak dzisiaj
odtr¹ci³a mój kielich, tak niech przyjdzie czas, a¿eby ludzie
odtr¹cali jej wysch³¹ rêkê, gdy bêdzie ¿ebraæ, spragniona, o
kubek mêtnej wody... Potem plu³ i mrucza³ niezrozumia³e a
straszne wyrazy, a¿ na chwilê czarny ob³ok zakry³ s³oñce, a woda
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (72 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
w pobli¿u ³odzi poczê³a m¹ciæ siê i wydymaæ w du¿e fale. Gdy
skoñczy³, s³oñce znowu zajaœnia³o, ale rzeka jeszcze niepokoi³a
siê, jakby poruszy³ j¹ nowy przybór. Wioœlarze Dagona zlêkli siê
i przestali œpiewaæ, lecz oddzieleni od swego pana œcian¹
namiotu, nie spostrzegli jego praktyk. Od tej pory Fenicjanin nie
pokazywa³ siê nastêpcy tronu. Lecz gdy pewnego dnia ksi¹¿ê
przyszed³ do swojej willi, zasta³ w pokoju sypialnym piêkn¹
szesnastoletni¹ tancerkê fenick¹, która za ca³y strój mia³a z³ot¹
obrêcz na g³owie i delikatny jak pajêczyna szal na ramionach. -
Któ¿ ty jesteœ? - zapyta³ ksi¹¿ê. - Jestem kap³ank¹ i twoj¹
s³u¿ebnic¹, a przys³a³ mnie pan Dagon, a¿ebym wyp³oszy³a twój
gniew na niego. - Jak¿e potrafisz to zrobiæ? - O tak... Si¹dŸ
tutaj - mówi³a sadowi¹c go na fotelu -ja stanê na palcach, a¿eby
zrobiæ siê wy¿sz¹ ani¿eli twój gniew, i tym szalem, który jest
poœwiêcony, bêdê odpêdzaæ od ciebie z³e duchy... A kysz!... a
kysz!... - szepta³a tañcz¹c wko³o Ramzesa. - Niech moje rêce
zdejm¹ ponuroœæ z w³osów twoich... niech moje poca³unki przywróc¹
jasne spojrzenie oczom twym... niech bicie mego serca nape³ni
muzyk¹ uszy twoje, panie Egiptu... A kysz!... a kysz!... on nie
wasz, ale mój... Mi³oœæ potrzebuje takiej ciszy, ¿e wobec niej
nawet gniew musi umilkn¹æ. Tañcz¹c bawi³a siê w³osami Ramzesa,
obejmowa³a go za szyjê, ca³owa³a w oczy. Wreszcie zmêczona siad³a
u nóg ksiêcia i, opar³szy g³owê na jego kolanach, bystro
przypatrywa³a mu siê dysz¹c rozchylonymi ustami. - Ju¿ nie
gniewasz siê na twego s³ugê Dagona?... - szepta³a g³aszcz¹c twarz
ksiêcia. Ramzes chcia³ j¹ poca³owaæ w usta, lecz zerwa³a siê z
jego kolan i uciek³a wo³aj¹c: - O nie, nie mo¿na!... - Dlaczego?
- Jestem dziewic¹ i kap³ank¹ wielkiej bogini Astoreth...
Musia³byœ bardzo kochaæ i czciæ moj¹ opiekunkê, zanim by³oby ci
wolno poca³owaæ mnie. - A tobie wolno?... - Mnie wszystko wolno,
bo ja jestem kap³anka i przysiêg³am zachowaæ czystoœæ. - Wiêc po
có¿eœ tu przysz³a? - Rozpêdziæ gniew twój. Zrobi³am to i
odchodzê. B¹dŸ zdrów i zawsze dobry!... - doda³a z przejmuj¹cym
wejrzeniem. - Gdzie mieszkasz?... jak siê nazywasz?... - pyta³
ksi¹¿ê. - Nazywam siê Pieszczota. A mieszkam... Ech, po co mam
mówiæ. Jeszcze nieprêdko przyjdziesz do mnie. Skinê³a rêk¹ i
znik³a, a ksi¹¿ê, jak odurzony, nie ruszy³ siê z fotela. Gdy. zaœ
po chwili wyjrza³ oknem, zobaczy³ bogat¹ lektykê, któr¹ czterej
Nubijczycy szybko nieœli w stronê Nilu. Ramzes nie ¿a³owa³
odchodz¹cej: zdziwi³a go, ale nie porwa³a. "Sara jest
spokojniejsza od niej - myœla³ - i ³adniejsza. Zreszt¹... zdaje
mi siê, ¿e ta Fenicjanka musi byæ zimna, a jej pieszczoty
wyuczone." Lecz od tej chwili ksi¹¿ê przesta³ gniewaæ siê na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (73 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Dagona, tym bardziej ¿e gdy raz by³ u Sary, przyszli do niego
ch³opi i dziêkuj¹c za opiekê oœwiadczyli, ¿e Fenicjanin ju¿ nie
zmusza ich do p³acenia nowego podatku. Tak by³o pod Memfisem. Za
to w dalszych folwarkach ksi¹¿êcy dzier¿awca wetowa³ sobie
straty.
Rozdzia³ XIV
W miesi¹cu Choiak od po³owy wrzeœnia do po³owy paŸdziernika, wody
Nilu stanê³y najwy¿ej i zacz¹³ siê nieznaczny opad. W ogrodach
zbierano owoce tamaryndowe, daktyle i oliwki, a drzewa zakwit³y
po raz drugi. W tym czasie jego œwi¹tobliwoœæ Ramzes XII opuœci³
swój s³oneczny pa³ac pod Memfisem i z wielk¹ œwit¹, na
kilkudziesiêciu strojnych statkach pop³yn¹³ do Teb dziêkowaæ
tamtejszym bogom za dobry wylew, a zarazem z³o¿yæ ofiary w
grobach wiecznie ¿yj¹cych przodków... Najdostojniejszy w³adca
bardzo ³askawie po¿egna³ syna swego i nastêpcê; ale kierunek
spraw pañstwowych, na czas nieobecnoœci, powierzy³ Herhorowi.
Ksi¹¿ê Ramzes tak mocno odczu³ ten dowód monarszej nieufnoœci,
¿e przez trzy dni nie wychodzi³ ze swojej willi i nie przyjmowa³
pokarmów, tylko p³aka³. PóŸniej przesta³ siê goliæ i przeniós³
siê na folwark Sary, a¿eby unikn¹æ stykania siê z Herhorem i
dokuczyæ matce, któr¹ uwa¿a³ za przyczynê swoich nieszczêœæ.
Zaraz na drugi dzieñ w tym ustroniu odwiedzi³ go Tutmozis ci¹gn¹c
za sob¹ dwie ³odzie muzyków i tancerek, a trzeci¹ nape³nion¹
koszami jad³a i kwiatów tudzie¿ dzbanami wina. Ale ksi¹¿ê kaza³
odjechaæ precz muzyce i tancerkom, a wzi¹wszy do ogrodu Tutmozisa
rzek³: - Zapewne wys³a³a ciê tu matka moja (oby ¿y³a wiecznie!)
w celu oderwania mnie od ¯ydówki?... Otó¿ powiedz jej
dostojnoœci, ¿e choæby Herhor zosta³ nie tylko namiestnikiem, ale
nawet synem mego ojca, ja robiæ bêdê to, co mi siê podoba... Znam
siê na tym... Dziœ chc¹ mnie pozbawiæ Sary, a jutro w³adzy...
Przekonam ich, ¿e ja nie wyrzekam siê niczego. Ksi¹¿ê by³
rozdra¿niony, Tutmozis wzrusza³ ramionami, wreszcie odpar³: - Jak
wicher odnosi ptaka na pustyniê, tak gniew wyrzuca cz³owieka na
brzegi nie- sprawiedliwoœci. Czy mo¿esz dziwiæ siê kap³anom, ¿e
nie ciesz¹ siê, i¿ nastêpca tronu zwi¹za³ swoje ¿ycie z kobiet¹
innej ziemi i wiary? Prawda, ¿e nie podoba im siê Sara, tym
wiêcej ¿e masz j¹ jedn¹; gdybyœ posiada³ kilka kobiet rozmaitych,
jak wszyscy m³odzi szlachcice, nie zwracano by uwagi na ¯ydówkê.
Lecz có¿ oni zrobili jej z³ego?... Nic. Owszem, nawet jakiœ
kap³an broni³ jej przed rozjuszonym t³umem napastników, których
tobie podoba³o siê wydobyæ z wiêzienia... - A moja matka?... -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (74 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wtr¹ci³ nastêpca. Tutmozis rozeœmia³ siê.
- Twoja czcigodna matka - prawi³ - kocha ciê jak w³asne oczy i
serce. Ju¿ci i jej nie podoba siê Sara, ale wiesz, co mi raz
powiedzia³a jej dostojnoœæ?... Oto a¿ebym odbi³ ci Sarê!...
Widzisz, jaki zrobi³a sobie ¿art?... Na co ja odpowiedzia³em
równie ¿artem: Ramzes darowa³ mi sforê goñczych psów i dwa konie
syryjskie, gdy mu siê sprzykrzy³y; mo¿e wiêc kiedyœ odda mi i
swoj¹ kochankê, któr¹ bêdê musia³ przyj¹æ zapewne z dodatkiem...
- Ani myœl o tym. Nikomu dziœ nie odda³bym Sary w³aœnie dlatego,
¿e z jej powodu mój ojciec nie mianowa³ mnie namiestnikiem.
Tutmozis krêci³ g³ow¹. - Bardzo siê mylisz - odpar³. - Tak siê
mylisz, ¿e a¿ mnie to przestrasza. Czyli¿byœ naprawdê nie
rozumia³ powodów nie³aski, które zna ka¿dy oœwiecony cz³owiek w
Egipcie?... - Nic nie wiem... - Tym gorzej - mówi³ zak³opotany
Tutmozis. - Nie wiesz wiêc, ¿e od czasu manewrów ¿o³nierze,
osobliwie greccy, w ka¿dym szynku pij¹ za twoje zdrowie... - Na
to przecie¿ dostali pieni¹dze. - Tak, ale nie na to, a¿eby wo³aæ
na ca³y g³os, ¿e gdy nast¹pisz po jego œwi¹tobliwoœci (oby ¿y³
wiecznie!), rozpoczniesz wielk¹ wojnê, po której zajd¹ zmiany w
Egipcie... Jakie zmiany?... I kto, za ¿ycia faraona, oœmieli siê
mówiæ o planach jego nastêpcy?... Teraz ksi¹¿ê sposêpnia³. - To
jedno, ale powiem ci i drugie - prawi³ Tutmozis - bo z³e jak
hiena nigdy nie chodzi w pojedynkê. Czy wiesz, ¿e miêdzy
ch³opstwem œpiewaj¹ o tobie pieœni, jak uwolni³eœ napastników z
wiêzienia, a co gorsza, znowu mówi¹, ¿e gdy nast¹pisz po jego
œwi¹tobliwoœci, bêd¹ zniesione podatki?... Trzeba zaœ dodaæ, ¿e
ile razy miêdzy ch³opstwem zaczynano gadaæ o niesprawiedliwoœci
i podatkach, zawsze nastêpowa³y rozruchy. I albo zewnêtrzny
nieprzyjaciel wpada³ do os³abionego pañstwa, albo Egipt dzieli³
siê na tyle czêœci, ilu by³o nomarchów... Sam wreszcie os¹dŸ: czy
jest rzecz¹ stosown¹, a¿eby w Egipcie jakieœkolwiek imiê czêœciej
by³o wymaw¿ane ani¿eli faraona?... I a¿eby ktokolwiek stawa³
miêdzy ludem a naszym panem?... Gdybyœ zaœ pozwoli³,
opowiedzia³bym ci, jak na t¹ sprawê zapatruj¹ siê kap³ani... -
Ale¿, rozumie siê, mów... - Otó¿ jeden wielce m¹dry kap³an, który
ze szczytu œwi¹tyni Amona zajmuje siê dostrzeganiem niebieskich
obrotów, wymyœli³ tak¹ przypowieœæ. Faraon jest s³oñcem, a
nastêpca tronu ksiê¿ycem. Gdy za œwietlanym bogiem z daleka
posuwa siê ksiê¿yc, mamy jasnoœæ we dnie i jasnoœæ w nocy. Gdy
ksiê¿yc chce byæ zanadto blisko s³oñca, wówczas znika sam i noce
s¹ ciemne. Ale je¿eli zdarzy siê tak, ¿e ksiê¿yc stanie przed
s³oñcem, wtedy robi siê zaæmienie, wielki pop³och dla œwiata. -
I wszystkie te paplaniny - przerwa³ Ramzes - dochodz¹ do uszu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (75 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jego œwi¹tobliwoœci?... Biada g³owie mojej!... Bodajbym nigdy nie
by³ synem królewskim!... - Faraon, jako bóg ziemski, wie o
wszystkim; ale jest zanadto potê¿ny, aby mia³ zwa¿aæ na pijackie
okrzyki ¿o³nierstwa albo na szepty ch³opów. On rozumie, ¿e ka¿dy
Egipcjanin odda za niego ¿ycie, a ty najpierwej. - Prawdê
rzek³eœ!... - odpar³ stroskany ksi¹¿ê. - W tym wszystkim jednak
widzê now¹ nikczemnoœæ i ob³udê kap³anów - doda³ o¿ywiaj¹c siê. -
Wiêc to ja zas³aniam majestat pana naszego, bo uwalniam
niewinnych z wiêzienia albo nie pozwalam memu dzier¿awcy drêczyæ
ch³opów niesprawiedliwym podatkiem?... Ale kiedy jego dostojnoœæ
Herhor rz¹dzi armi¹, mianuje dowódców, uk³ada siê z obcymi
ksi¹¿êty, a memu ojcu ka¿e spêdzaæ dni na modlitwach... Tutmozis
zas³oni³ uszy i tupi¹c nogami zawo³a³: - Milcz ju¿, milcz!...
ka¿de twoje s³owo jest bluŸnierstwem... Pañstwem rz¹dzi tylko
jego œwi¹tobliwoœæ, i cokolwiek dzieje siê na ziemi, pochodzi z
jego woli. Herhor zaœ jest s³ug¹ faraona i robi to, co mu pan
ka¿e... Kiedyœ sam przekonasz siê... Oby s³owa moje nie by³y Ÿle
zrozumiane!... Ksi¹¿ê tak sposêpnia³, ¿e Tutmozis przerwa³
rozmowê i czym prêdzej po¿egna³ przyjaciela. Gdy wsiad³ do swej
³ódki opatrzonej baldachimem i firankami, g³êboko odetchn¹³ i
wypiwszy spory kielich wina, pocz¹³ rozmyœlaæ: "Brr!... dziêkujê
bogom, ¿e nie dali mi takiego charakteru, jaki ma Ramzes. Jest
to najnieszczêœliwszy cz³owiek w najszczêœliwszych warunkach...
Móg³by mieæ najpiêkniejsze kobiety z Memfisu, a pilnuje siê
jednej, aby dokuczyæ matce! Tymczasem on nie matce dokucza, ale
tym wszystkim cnotliwym dziewicom i wiernym ¿onom, które usychaj¹
z têsknoty, ¿e nastêpca tronu, a w dodatku przeœliczny ch³opak,
nie odbiera im cnoty albo nie zmusza ich do niewiernoœci. Móg³by
nie tylko piæ, ale nawet k¹paæ siê w najlepszym winie, a
tymczasem woli nêdzne piwo ¿o³nierskie i suchy placek natarty
czosnkiem. Sk¹d te ch³opskie upodobania? nie rozumiem. Chyba
czcigodna pani Nikotris w najniebezpieczniejszym czasie
zapatrzy³a siê na jedz¹cych robotników?.. Móg³by te¿ od œwitu do
nocy nic nie robiæ. Gdyby chcia³, nawet karmiliby go
najznakomitsi panowie, ich ¿ony, siostry i córki. Lecz on nie
tylko sam wyci¹ga rêkê po jad³o, ale jeszcze na utrapienie
szlachetnej m³odzie¿y sam siê myje, sam siê ubiera, a jego
fryzjer po ca³ych dniach ³apie ptaki w sid³a i marnuje zdolnoœci.
O Ramzesie! Ramzesie!... - westchn¹³ elegant. - Czy podobna,
a¿eby przy takim ksiêciu rozwinê³a siê moda? My przecie od roku
nosimy takie same fartuszki, a peruki utrzymuj¹ siê tylko dziêki
dworskim dygnitarzom, bo Ramzes wcale peruk nie chce nosiæ, co
jest wielkim poni¿eniem dla szlacheckiego stanu. A wszystko to...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (76 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
brr!... robi przeklêta polityka... O jak szczêœliwy jestem, ¿e
nie potrzebujê zgadywaæ: co myœl¹ w Tyrze albo Niniwie, troszczyæ
siê o ¿o³d dla wojska, rachowaæ, ilu ludzi przyby³o czy uby³o
Egiptowi i jakie mo¿na wybraæ podatki? Straszna rzecz powiedzieæ
sobie, ¿e mój ch³op nie tyle mi p³aci, ile ja potrzebujê i
wydajê, lecz - na ile pozwala przybór Nilu. Ojciec Nil przecie
nie pyta moich wierzycieli: co ja im jestem winien?..." Tak
rozmyœla³ wykwintny Tutmozis i z³otym winem krzepi³ stroskanego
ducha. A zanim czó³no przyp³ynê³o do Memfis, zmóg³ go tak ciê¿ki
sen, ¿e niewolnicy musieli swego pana do lektyki przenieœæ na
rêkach. Po odejœciu Tutmozisa, które wygl¹da³o na ucieczkê,
nastêpca tronu g³êboko zamyœli³ siê, nawet poczu³ trwogê. Ksi¹¿ê
by³ sceptykiem, jako wychowaniec najwy¿szych szkó³ kap³añskich
i cz³onek najwy¿szej arystokracji. Wiedzia³, ¿e gdy jedni kap³ani
przez wielomiesiêczne posty i umartwienia sposobi¹ siê do
wywo³ywania duchów, inni - nazywaj¹ duchy przywidzeniem albo
oszustwem. Widywa³ te¿, ¿e œwiêty wó³, Apis, przed którym pada³
na twarz ca³y Egipt, dostawa³ nieraz têgie kije od najni¿szych
kap³anów, którzy mu podawali paszê i podstawiali krowy. Rozumia³
wreszcie, ¿e jego ojciec, Ramzes XII, który dla pospólstwa by³
wiecznie ¿yj¹cym bogiem i wszechw³adnym panem œwiata, jest
naprawdê takim jak inni cz³owiekiem, tylko trochê wiêcej
schorowanym ni¿ inni starcy i bardzo ograniczonym przez kap³anów.
Wszystko to wiedzia³ ksi¹¿ê i z wielu rzeczy drwi³ w duchu, a
nawet publicznie. Lecz ca³y jego libertynizm upada³ wobec
faktycznej prawdy, ¿e - z tytu³ów faraona ¿artowaæ nie wolno
nikomu!... Ramzes zna³ histori¹ swego kraju i pamiêta³, ¿e w
Egipcie wiele rzeczy przebaczono wielkim. Wielki pan móg³ zepsuæ
kana³, zabiæ ukradkiem cz³owieka, drwiæ po cichu z bogów, braæ
prezenta od pos³ów obcych mocarstw... Ale dwa grzechy by³y
niedopuszczalne: zdrada kap³añskich tajemnic i zdrada faraona.
Cz³owiek, który pope³ni³ jedno lub drugie, znika³, czasami po
up³ywie roku, spoœród s³ug i przyjació³. Ale gdzie siê podziewa³
i co siê z nim dzia³o?... o tym nawet mówiæ nie œmiano. Otó¿
Ramzes czu³, ¿e znajduje siê na podobnej pochy³oœci, od czasu gdy
wojsko i ch³opi zaczêli wymawiaæ jego imiê i rozprawiaæ o
jakowychœ jego planach, zmianach w pañstwie i przysz³ych wojnach.
Myœl¹c o tym ksi¹¿ê doznawa³ wra¿enia, ¿e jego, nastêpcê tronu,
bezimienny t³um nêdzarzy i buntowników gwa³tem pcha na szczyt
najwy¿szego obelisku, sk¹d mo¿na tylko zlecieæ i rozbiæ siê na
miazgê. PóŸniej, gdy po najd³u¿szym ¿yciu ojca zostanie faraonem,
bêdzie mia³ prawo i œrodki dokonaæ wielu takich czynów, o których
nikt w Egipcie nie pomyœla³by bez zgrozy. Ale dziœ musi naprawdê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (77 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
strzec siê, aby go nie uznano za zdrajcê i buntownika przeciw
zasadniczym ustawom pañstwa. W Egipcie by³ jeden jawny w³adca:
faraon. On rz¹dzi³, on chcia³, on myœla³ za wszystkich, i biada
temu, kto oœmieli³by siê w¹tpiæ g³oœno o wszechpotêdze faraona
albo mówiæ o jakichœ swoich zamiarach czy choæby o zmianach w
ogóle. Plany robi³y siê tylko w jednym miejscu: w sali, gdzie
faraon s³ucha³ zdañ cz³onków rady przybocznej i wypowiada³ jej
swoje opinie. Wszystkie te¿ zmiany mog³y wyjœæ tylko stamt¹d. Tam
p³onê³a jedyna widoczna lampa m¹droœci pañstwowej, której blask
oœwietla³ ca³y Egipt. Ale i o tym bezpieczniej by³o milczeæ.
Wszystkie te uwagi z szybkoœci¹ wichru przelatywa³y przez g³owê
nastêpcy, gdy siedzia³ na kamiennej ³awce ogrodu Sary, pod
kasztanem, i patrzy³ na otaczaj¹cy go krajobraz. Woda Nilu ju¿
odrobinê opad³a i poczê³a robiæ siê przezroczyst¹ jak kryszta³.
Ale jeszcze ca³y kraj wygl¹da³ niby zatoka morska gêsto usiana
wyspami, na których wznosi³y siê budynki, ogrody warzywne i
owocowe, a gdzieniegdzie kêpy drzew wielkich, s³u¿¹cych do
ozdoby. Doko³a wszystkich tych wysp widaæ by³o ¿urawie z kub³ami,
za pomoc¹ których nadzy ludzie miedzianej barwy, w brudnych
przepaskach i czepkach, czerpali wodê z Nilu i kolejno wlewali
j¹ do coraz wy¿ej po³o¿onych studzien. Szczególnie jedna taka
miejscowoœæ odbi³a siê w pamiêci Ramzesa. By³ to stromy pagórek,
na którego zboczu pracowa³y trzy ¿urawie: jeden wlewa³ wodê z
rzeki do studni najni¿szej; drugi czerpa³ z najni¿szej i podnosi³
o parê ³okci wy¿ej, do studni œredniej; trzeci ze œredniej
przelewa³ wodê w studniê najwy¿sz¹, po³o¿on¹ ju¿ na szczycie
pagórka. Tam zaœ kilku równie nagich ludzi czerpa³o wodê konwiami
i polewa³o zagony jarzyn albo za pomoc¹ rêcznych sikawek
skrapia³o drzewa. Ruchy ¿urawi, zni¿aj¹cych siê i podnosz¹cych,
nachylenia kub³ów, wytryski sikawek by³y tak rytmiczne, ¿e ludzi,
którzy je wywo³ywali, mo¿na by³o uwa¿aæ za automaty. ¯aden z nich
nie przemówi³ do swego s¹siada, nie zmieni³ miejsca, nie obejrza³
siê, tylko pochyla³ siê i wyprostowywa³ zawsze w ten sam sposób
od rana do wieczora, od miesi¹ca do miesi¹ca, a zapewne od
dzieciñstwa do œmierci. "I to takie twory - myœla³ ksi¹¿ê patrz¹c
na pracê rolników - takie twory chc¹ zrobiæ mnie wykonawc¹ swoich
przywidzeñ!... Jakich zmian mog¹ oni ¿¹daæ w pañstwie? Chyba,
a¿eby ten, kto czerpie wodê do ni¿szej studni, przeszed³ do
wy¿szej albo zamiast polewaæ grzêdy kub³em, skrapia³ drzewa
sikawk¹?..." Gniew bi³ mu do g³owy, a upokorzenie przygniata³o
go na myœl, ¿e on, nastêpca tronu, dziêki bajkom takich oto
istot, ca³e ¿ycie kiwaj¹cych siê nad studniami mêtnej wody, nie
zosta³ namiestnikiem! W tej chwili us³ysza³ miêdzy drzewami cichy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (78 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
szelest i - delikatne rêce opar³y siê na jego ramionach. - Có¿,
Saro? - spyta³ ksi¹¿ê nie odwracaj¹c g³owy. - Smutny jesteœ,
panie mój?... - odpar³a. - Nie tyle ucieszy³ siê Moj¿esz widokiem
ziemi obiecanej, ile ja, gdyœ powiedzia³, ¿e sprowadzasz siê tu,
aby ze mn¹ mieszkaæ. Lecz ju¿ dobê jesteœmy razem, a jeszcze nie
widzia³am twego uœmiechu. Nawet nie mówisz do mnie, ale chodzisz
ponury, a w nocy nie pieœcisz mnie, tylko wzdychasz. - Mam
zmartwienie. - Powiedz mi je. Zgryzota jest jak skarb dany do
przechowania. Póki strze¿emy jej sami, nawet sen ucieka od nas
i dopiero wtedy robi siê l¿ej, gdy znajdziemy drugiego stró¿a.
Ramzes obj¹³ j¹ i posadzi³ przy sobie na ³awce.
- Kiedy ch³op - rzek³ z uœmiechem - nie zd¹¿y przed wylewem
zebraæ z pola, ¿ona mu pomaga. Ona pomaga mu te¿ doiæ krowy, nosi
mu jad³o za dom, myje go, gdy wróci od pracy. St¹d uros³a wiara,
¿e kobieta mo¿e ul¿yæ k³opotów mê¿czyŸnie. - Ty w to nie
wierzysz, panie?... - Ksi¹¿êcym troskom - odpar³ Ramzes - nie
poradzi kobieta, nawet tak m¹dra i w³adna jak moja matka... -
Przebóg! jakie¿ one s¹, powiedz mi? - nalega³a Sara tul¹c siê do
ramienia nastêpcy. - Wed³ug naszych podañ, Adam opuœci³ raj dla
Ewy; a przecie on by³ chyba najwiêkszym królem najpiêkniejszego
królestwa... Ksi¹¿ê zamyœli³ siê, po chwili zacz¹³: - I nasi
mêdrcy ucz¹, ¿e niejeden mê¿czyzna wyrzek³ siê dostojeñstw dla
kobiety. Ale nie s³ychaæ, a¿eby który zyska³ co wielkiego przez
kobietê; chyba jaki wódz, któremu faraon odda³ córkê wraz z du¿ym
posagiem i urzêdem. Ale pomóc do wydŸwigniêcia siê czy to na
wy¿sze stanowisko, czy choæby tylko z k³opotów, kobieta nie
potrafi. - Bo mo¿e nie kocha jak ja ciebie, panie... - szepnê³a
Sara. - Wiem, ¿e mnie kochasz nad podziw... Nigdy nie ¿¹da³aœ ode
mnie darów ani opiekowa³aœ siê takimi, którzy nie wahaj¹ siê
szukaæ kariery nawet pod ³ó¿kami kochanek ksi¹¿êcych. Jesteœ
³agodniejsza od jagniêcia i cicha jak noc nad Nilem; poca³unki
twoje s¹ jak wonnoœci z kraju Punt, a uœcisk twój s³odki jak sen
strudzonego. Nie miam miary na twoj¹ piêknoœæ ani s³ów na zalety.
Jesteœ dziwowiskiem miêdzy kobietami, których wargi s¹ pe³ne
niepokoju, a mi³oœæ kosztuje drogo. Lecz przy ca³ej doskona³oœci
swojej, w czym ty mo¿esz ul¿yæ mym troskom? Czy sprawisz, aby
jego œwi¹tobliwoœæ zrobi³ wielk¹ wyprawê na Wschód, a mnie
mianowa³ wodzem? Czy dasz mi choæ aby korpus Menfi, o który
prosi³em, albo uczynisz mnie w imieniu faraona rz¹dc¹ nad Dolnym
Egiptem? A czy sprawisz, aby wszyscy poddani jego œwi¹tobliwoœci
myœleli i czuli jak ja, jego najwierniejszy?... Sara spuœci³a
rêce na kolana i smutnie szepta³a: - To prawda, ¿e nie mogê...
Nic nie mogê!...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (79 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Owszem, wiele mo¿esz... mo¿esz mnie rozweseliæ - odpar³
uœmiechaj¹c siê Ramzes. - Wiem, ¿e uczy³aœ siê tañczyæ i graæ.
Zdejm wiêc te pow³óczyste szaty, które przystoj¹ kap³ankom
pilnuj¹cym ognia, i ubierz siê w przejrzysty muœlin jak...
tancerki fenickie... i tak tañcz, i tak mnie pieœæ jak one...
Sara schwyci³a go za rêce i z p³omieniami w oczach krzyknê³a: -
Ty wdajesz siê z takimi wszetecznicami?... Powiedz... niech siê
dowiem o mojej nêdzy... A potem odeszlij mnie do ojca, w nasz¹
dolinê pustynn¹, w której obym ciê nie by³a ujrza³a!... - No,
no... uspokój siê - mówi³ ksi¹¿ê bawi¹c siê jej w³osami. - Muszê
przecie¿ widywaæ tancerki, je¿eli nie przy ucztach, to na
uroczystoœciach królewskich albo podczas nabo¿eñstw w œwi¹tyni.
Ale one wszystkie razem nie obchodz¹ mnie tyle co ty jedna,
wreszcie... która¿ z nich mog³aby dorównaæ tobie? Ty masz cia³o
jak pos¹g Izydy rzeŸbione z koœci s³oniowej, a z tamtych ka¿da
ma jak¹œ skazê. Jedne s¹ zbyt t³uste, inne maj¹ chude nogi albo
brzydkie rêce, a jeszcze inne nosz¹ przyprawne w³osy. Która¿ z
nich jest jak ty?... Gdybyœ by³a Egipcjank¹, wszystkie œwi¹tynie
ubiega³yby siê, aby posiadaæ ciê za przodownicê swych chórów. Co
mówiê, gdybyœ teraz ukaza³a siê w Memfisie w przejrzystej sukni,
kap³ani pogodziliby siê z tob¹, byleœ chcia³a przyjmowaæ udzia³
w procesjach. - Nam, córkom Judy, nie wolno nosiæ nieskromnych
sukien... - Ani tañczyæ, ani œpiewaæ`?... Po có¿eœ siê tego
uczy³a? - Tañcz¹ nasze kobiety i dziewczêta same ze sob¹, na
chwa³ê Panu, nie zaœ po to, aby w mêskich sercach zasiewaæ
ogniste ziarna po¿¹dliwoœci. A œpiewamy... Zaczekaj, panie mój,
ja ci zaœpiewam. Podnios³a siê z ³awki i odesz³a w stronê domu.
Wkrótce ukaza³a siê z powrotem. Za ni¹ m³oda dziewczyna, o
wylêknionych czarnych oczach, nios³a arfê. - Co to za dziewczyna?
- spyta³ ksi¹¿ê. - Czekaj no, ja gdzieœ widzia³em to
spojrzenie?... Aha, kiedym tu by³ ostatnim razem, ta wystraszona
dziewczyna przypatrywa³a mi siê z krzaków... - To moja krewna i
s³u¿ebnica, Ester - odpar³a Sara. - Mieszka u mnie ju¿ miesi¹c,
ale boi siê was, panie, wiêc zawsze ucieka. Mo¿e byæ, ¿e kiedy
przypatrywa³a siê wam spomiêdzy krzaków. - Mo¿esz odejœæ, moje
dziecko - rzek³ ksi¹¿ê do skamienia³ej dziewczyny. A gdy skry³a
siê za drzewami, doda³: - Ona tak¿e ¯ydówka`?... A ten¿e stró¿
twego domu, który równie¿ patrzy na mnie jak baran na krokodyla?
- To jest Samuel, syn Ezdreasza, tak¿e mój krewny. Wziê³am go na
miejsce Murzyna, któremuœ, panie, da³ wolnoœæ. Wszak pozwoli³eœ
mi wybieraæ s³ugi?... - Ale¿ tak. To ju¿ chyba i dozorca parobków
jest ¯ydem, bo ma ¿ó³t¹ cerê i równie¿ patrzy tak pokornie, jak
by ¿aden Egipcjanin nie potrafi³. - Tamten - odpowiedzia³a Sara -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (80 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jest Ezechiel, syn Rubena, krewny mego ojca. Czy nie podoba ci
siê, mój panie?... To s¹ bardzo wierni s³udzy twoi. - Czy podoba
mi siê! - rzek³ markotny ksi¹¿ê bêbni¹c palcami w ³awkê. - On nie
po to tu jest, a¿eby mi siê podoba³, lecz aby pilnowa³ twego
dobra... Nic mnie zreszt¹ nie obchodz¹ ci ludzie... Œpiewaj,
Saro. Sara klêk³a na murawie u stóp ksiêcia i wzi¹wszy na arfie
parê akordów zaczê³a: - Gdzie¿ jest ten, który by nie mia³
troski? Gdzie ten który zabieraj¹c siê do snu mia³by prawo rzec:
oto dzieñ, który spêdzi³em bez smutku? Gdzie cz³owiek, który by
k³ad¹c siê do grobu powiedzia³: ¿ycie moje up³ynê³o bez boleœci
i trwogi jak pogodny wieczór nad Jordanem. Lecz jak¿e wielu
takich, którzy co dzieñ chleb swój oblewaj¹ ³zami, a ich dom
pe³en westchnieñ. P³acz jest pierwszym g³osem cz³owieka na tej
ziemi, a jêk ostatnim po¿egnaniem. Pe³en strapienia wchodzi w
¿ycie, pe³en ¿alu zstêpuje na miejsce odpoczynku, a nikt go nie
pyta, gdzie by chcia³ zostaæ? Gdzie¿ jest ten, który nie zazna³
goryczy bytu? Azali jest nim dzieciê, którego matkê œmieræ
porywa, albo niemowlê, któremu przynale¿n¹ pierœ g³ód wyssa³
pierwej, nim zd¹¿y³o przy³o¿yæ usta swoje? Gdzie jest cz³owiek
pewny losu, który niezmru¿onym okiem wygl¹da³by swego jutra? Czy
ten, co pracuj¹c na roli, wie, ¿e nie w jego mocy jest deszcz i
nie on wskazuje drogê szarañczy? Czy kupiec, który bogactwo swe
oddaje wiatrom, nie wiadomo sk¹d przychodz¹cym, a ¿ycie powierza
fali nad g³êbi¹, która wszystko poch³ania i nic nie zwraca? Gdzie
jest cz³owiek bez niepokoju w duszy? Jestli nim myœliwiec, który
goni prêdk¹ sarnê, a spotyka na swej drodze lwa œmiej¹cego siê
ze strza³y? Jestli nim ¿o³nierz, który w utrudzeniu idzie do
s³awy, a znajduje las ostrych w³óczni, i miecze ze œpi¿u, krwi
³akn¹ce? Jestli nim wielki król, który pod purpur¹ nosi ciê¿k¹
zbrojê, bezsennym okiem œledzi zastêpy przemo¿nych s¹siadów, a
uchem chwyta szmer kotary, aby we w³asnym namiocie nie powali³a
go zdrada? Przeto¿ serce ludzkie na ka¿dym miejscu i o ka¿dej
porze jest przepe³nione têsknoœci¹. W pustyni grozi mu lew i
skorpion, w jaskiniach smok, miêdzy kwiatami ¿mija jadowita. Przy
s³oñcu chciwy s¹siad rozmyœla, jak by umniejszyæ mu ziemi, w nocy
przebieg³y z³odziej maca drzwi do jego komory. W dzieciñstwie
jest niedo³ê¿ny, w staroœci pozbawiony mocy, w pe³ni si³ okr¹¿ony
niebezpieczeñstwem jak wieloryb przepaœci¹ wodn¹. Przeto¿, o
Panie, Stworzycielu mój, ku Tobie zwraca siê umêczona dusza
ludzka. Tyœ j¹ wywiód³ na ten œwiat pe³en zasadzek. Tyœ w niej
zaszczepi³ trwogê œmierci, Tyœ zamkn¹³ wszelkie drogi spokoju,
wyj¹wszy tej, która do Ciebie prowadzi. A jak dzieciê st¹paæ nie
umiej¹ce chwyta siê szat matki, aby nie upaœæ, tak mizerny
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (81 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
cz³owiek wyci¹ga rêce do Twego mi³osierdzia i wydobywa siê z
niepewnoœci. Sara umilk³a, ksi¹¿ê zamyœli³ siê i rzek³ po chwili:
- Wy, ¯ydzi, jesteœcie naród posêpny. Gdyby w Egipcie tak
wierzono jak uczy wasza pieœñ, nikt nie œmia³by siê nad brzegami
Nilu. Mo¿ni ukryliby siê ze strachu w podziemiach œwi¹tyñ, a lud,
zamiast pracowaæ, uciek³by do jaskiñ i stamt¹d wygl¹da³
zmi³owania, które by zreszt¹ nie nadesz³o. Nasz œwiat jest inny:
wszystko w nim mo¿na mieæ, ale wszystko trzeba zrobiæ samemu. I
nasi bogowie nie pomagaj¹ mazgajom. Schodz¹ na ziemiê dopiero
wówczas, gdy bohater, który odwa¿y³ siê na czyn nadludzki,
wyczerpie wszystkie si³y. Tak by³o z Ramzesem Wielkim, gdy rzuci³
siê miêdzy dwa tysi¹ce piêæset nieprzyjacielskich wozów, z
których ka¿dy dŸwiga³ trzech wojowników. Dopiero wtedy
nieœmiertelny ojciec Amon poda³ mu rêkê i dokoñczy³ pogromu. Lecz
gdyby, zamiast walczyæ, zacz¹³ czekaæ na opiekê waszego boga, ju¿
dawno nad brzegami Nilu Egipcjanin chodzi³by tylko z kub³em i
ceg³¹, a nêdzni Chetowie z papirusami i kijmi! Dlatego, Saro,
prêdzej twoje wdziêki ani¿eli twoja pieœñ rozproszy moj¹ troskê.
Gdybym tak poczyna³ sobie, jak ucz¹ ¿ydowscy mêdrcy, i czeka³ na
pomoc z nieba, wino ucieka³oby od moich ust, a kobiety od moich
domów. Nade wszystko zaœ nie móg³bym byæ nastêpc¹ faraona jak moi
przyrodni bracia, z których jeden nie przejdzie pokoju bez
oparcia siê na dwu niewolnikach, a drugi skacze po drzewach.
Rozdzia³ XV
Na nastêpny dzieñ Ramzes wys³a³ swego Murzyna z rozkazami do
Memfis, a oko³o po³udnia, od strony miasta, do folwarku Sary
przybi³a du¿a ³ódŸ, nape³niona greckim ¿o³nierstwem w wysokich
he³mach i po³yskliwych pancerzach. Na komendê szesnastu ludzi
uzbrojonych w tarcze i krótkie w³ócznie wysiad³o na brzeg i
uszykowa³o siê we dwa szeregi. Ju¿ mieli maszerowaæ do domu Sary,
gdy zatrzyma³ ich drugi pos³aniec ksiêcia, który rozkaza³
¿o³nierzom zostaæ na brzegu, a tylko naczelnego ich wodza,
Patroklesa, wezwa³ do nastêpcy tronu. Stanêli i stali bez ruchu,
jak dwa rzêdy kolumn obitych b³yszcz¹c¹ blach¹. Za pos³añcem
poszed³ Patrokles, w he³mie z piórami i purpurowej tunice, na
której mia³ z³ot¹ zbrojê, ozdobion¹ na piersiach wizerunkiem
g³owy kobiecej naje¿onej wê¿ami zamiast w³osów. Ksi¹¿ê przyj¹³
znakomitego jenera³a w bramie ogrodu. Nie uœmiechn¹³ siê jak
zwykle, nawet nie odpowiedzia³ na niski uk³on Patroklesa, lecz
z ch³odn¹ twarz¹ rzek³: - Powiedz, wasza dostojnoœæ, greckim
¿o³nierzom z moich pu³ków, ¿e nie bêdê z nimi odbywa³ musztry,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (82 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dopóki jego œwi¹tobliwoœæ nasz pan nie mianuje mnie po raz drugi
ich wodzem. Zaszczyt ten utracili wydaj¹c po szynkowniach godne
pijaków okrzyki, które mnie obra¿aj¹. Zwracam te¿ uwagê waszej
dostojnoœci, ¿e greckie pu³ki s¹ nie doœæ karne. W miejscach
publicznych ¿o³nierze tego korpusu rozprawiaj¹ o polityce, a
mianowicie o jakiejœ mo¿liwej wojnie, co wygl¹da na zdradê stanu.
O tych rzeczach mówiæ mo¿e tylko jego œwi¹tobliwoœæ faraon i
cz³onkowie najwy¿szej rady. My zaœ, ¿o³nierze i s³ugi pana
naszego, jakiekolwiek zajmujemy stanowiska, mo¿emy tylko
wykonywaæ rozkazy najmi³oœciwszego w³adcy i - zawsze milczeæ.
Proszê, abyœ, wasza dostojnoœæ, uwagi te zakomunikowa³ moim
pu³kom, i ¿yczê waszej dostojnoœci wszelkiego powodzenia. -
Bêdzie tak, jak powiedzia³eœ, wasza dostojnoœæ - odpar³ Grek.
Obróci³ siê na piêcie i wyprostowany poszed³ z chrzêstem do
swojej ³odzi. Wiedzia³ on o rozprawach ¿o³nierzy w szynkowniach,
a w tej chwili zrozumia³, ¿e sta³a siê jakaœ przykroœæ nastêpcy
tronu, którego wojsko ubóstwia³o. Gdy wiêc dosiêgn¹³ stoj¹cej nad
brzegiem garstki zbrojnych, przybra³ minê bardzo zagniewan¹ i
wœciekle machaj¹c rêkoma zawo³a³: - Waleczni ¿o³nierze greccy!...
- parszywe psy, oby was tr¹d stoczy³... Je¿eli od tej pory
którykolwiek Grek wymówi w szynku imiê nastêpcy tronu, rozbijê
mu dzban o ³eb, a skorupy wpakujê do gard³a i - won z pu³ku!...
Bêdziesz jeden z drugim œwinie pas³ u egipskiego ch³opa, a w
twoim he³mie kury bêd¹ sk³ada³y jaja. Taki los czeka g³upich
¿o³daków, którzy nie umiej¹ powœci¹gaæ swego jêzyka. A teraz -
lewo - w ty³ - zwrot! - i marsz na czó³no bodaj was mór pobi³!
¯o³nierz jego œwi¹tobliwoœci powinien przede wszystkim piæ za
zdrowie faraona i pomyœlnoœæ dostojnego ministra wojny Herhora.
Oby ¿yli wiecznie!... - Niech ¿yj¹ wiecznie!... - powtórzyli
¿o³nierze. Wszyscy siedli na statek pochmurni. Ale oko³o Memfisu
Patrokles rozpogodzi³ zmarszczone czo³o i kaza³ zaœpiewaæ pieœñ
o córce kap³ana, która tak lubi³a wojsko, ¿e do ³ó¿ka k³ad³a
lalkê, a sama ca³¹ noc przepêdza³a w budce szyldwachów. W takt
tej pieœni najlepiej maszerowa³o siê i najraŸniej uderza³y
wios³a. Nad wieczorem do folwarku Sary przybi³a druga ³ódŸ, z
której wysiad³ naczelny rz¹dca dóbr Ramzesa. Ksi¹¿ê i tego
dostojnika przyj¹³ w bramie ogrodowej. Mo¿e przez surowoœæ, a
mo¿e - aby nie zmuszaæ go do wchodzenia w dom swojej na³o¿nicy
i ¯ydówki. - Chcia³em - rzek³ nastêpca - zobaczyæ siê z tob¹ i
powiedzieæ, ¿e miêdzy moim ch³opstwem kr¹¿¹ jakieœ nieprzystojne
gadaniny o zni¿eniu podatków czy o czymœ takim... Pragnê, a¿eby
dowiedzieli siê ch³opi, ¿e ja im podatków nie zmniejszê. Je¿eli
zaœ który, mimo ostrze¿eñ, uprze siê w swej g³upocie i bêdzie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (83 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rozprawia³ o podatkach, dostanie kije... - Mo¿e lepiej, aby
zap³aci³ karê... Utena czy drachmê, jak rozka¿e wasza dostojnoœæ
- wtr¹ci³ naczelny rz¹dca. - Owszem, niech p³aci karê... - odpar³
ksi¹¿ê po chwilowym zawahaniu siê. - A teraz mo¿e by daæ kije
pewnej liczbie niesforniejszych, a¿eby lepiej pamiêtali mi³oœciwy
rozkaz?... - szepn¹³ rz¹dca. - Owszem, mo¿na daæ niesforniejszym
kije. - Oœmielam siê zrobiæ uwagê waszej dostojnoœci - szepta³
wci¹¿ pochylony rz¹dca - ¿e ch³opi przez pewien czas istotnie
mówili o zniesieniu podatków, buntowani przez jakiegoœ nieznanego
cz³owieka, ale od paru dni nagle ucichli. - No, wiêc w takim
razie mo¿na im nie dawaæ kijów - zauwa¿y³ Ramzes. - Chyba w
formie zapobiegawczej?... - wtr¹ci³ rz¹dca. - Czy nie szkoda
kijów?
- Tego towaru nigdy nam nie zabraknie.
- W ka¿dym razie... z umiarkowaniem - upomina³ go ksi¹¿ê. - Nie
chcê... nie chcê, a¿eby do jego œwi¹tobliwoœci dosz³o, ¿e bez
potrzeby drêczê ch³opów... Za buntownicze gawêdy trzeba biæ i
œci¹gaæ kary pieniê¿ne, ale gdy nie ma powodu, mo¿na okazaæ siê
wspania³omyœlnym. - Rozumiem - odpar³ rz¹dca patrz¹c w oczy
ksiêciu. - Niech tyle krzycz¹ ile potrzeba, a¿eby nie szeptali
bluŸnierstw... Obie te mowy: do Patroklesa i do rz¹dcy, obieg³y
Egipt. Po odjeŸdzie urzêdnika ksi¹¿ê ziewn¹³ i ogl¹daj¹c siê
doko³a znudzonym wzrokiem rzek³ do siebie: "Zrobi³em, com móg³...
A teraz nic nie bêdê robi³, o ile potrafiê..." W tej chwili od
strony budynków folwarcznych dolecia³ ksiêcia cichy jêk i gêste
uderzenia. Ramzes odwróci³ g³owê i zobaczy³, ¿e dozorca parobków,
Ezechiel, syn Rubena, wali kijem jednego ze swoich podw³adnych
uspokajaj¹c go przy tym: - A cicho!... a milcz, ty pod³e bydlê!
Bity zaœ parobek, le¿¹c na ziemi, zatyka³ rêk¹ usta, aby nie
krzyczeæ. Ksi¹¿ê w pierwszej chwili rzuci³ siê jak pantera w
stronê budynków. Nagle stan¹³. - Có¿ mu zrobiê?... - szepn¹³. -
Przecie¿ to folwark Sary, a ten ¯yd jest jej krewnym... Przygryz³
usta i skry³ siê miêdzy drzewami, tym bardziej ¿e egzekucja by³a
ju¿ skoñczona. "Wiêc to tak gospodaruj¹ pokorni ¯ydzi?... -
myœla³ ksi¹¿ê. - Wiêc to tak?... Na mnie patrzy jak wystraszony
pies, a bije parobków?... Czy oni wszyscy tacy?.." I pierwszy raz
zbudzi³o siê w duszy Ramzesa podejrzenie, ¿e i Sara pod pozorami
dobroci mo¿e ukrywaæ ob³udê. W Sarze istotnie zachodzi³y pewne
zmiany, przede wszystkim moralne. Od pierwszej chwili, kiedy
spotka³a ksiêcia w pustynnej dolince, Ramzes podoba³ siê jej.
Lecz uczucie to naraz umilk³o pod wp³ywem og³uszaj¹cej
wiadomoœci, ¿e ten piêkny ch³opiec jest synem faraona i nastêpc¹
tronu. Gdy zaœ Tutmozis u³o¿y³ siê z Gedeonem o zabranie jej do
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (84 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
domu ksiêcia, Sara wpad³a w stan oszo³omienia. Za ¿adne skarby,
za cenê ¿ycia nie wyrzek³aby siê Ramzesa, lecz - nie mo¿na
powiedzieæ, a¿eby go kocha³a w tej epoce. Mi³oœæ potrzebuje
swobody i czasu do wydania najpiêkniejszych kwiatów; jej zaœ nie
zostawiono ani czasu, ani swobody. Jednego dnia pozna³a ksiêcia,
nazajutrz porwano j¹, prawie nie pytaj¹c o zdanie, i przeniesiono
do willi za Memfisem. A w parê dni zosta³a kochank¹, zdziwiona,
przera¿ona, nie pojmuj¹ca, co siê z ni¹ dzieje. Nadto, zanim
zd¹¿y³a oswoiæ siê z nowymi wra¿eniami, zatrwo¿y³a j¹ niechêæ
okolicznego ludu do niej, do ¯ydówki, potem wizyta jakichœ
nieznajomych pañ, wreszcie napad na folwark. To, ¿e Ramzes uj¹³
siê za ni¹ i chcia³ rzuciæ siê na napastników, przestraszy³o j¹
jeszcze bardziej. Traci³a przytomnoœæ na myœl, ¿e znajduje siê
w rêku tak gwa³townego i potê¿nego cz³owieka, który, gdyby mu siê
podoba³o, mia³ prawo przelewaæ cudz¹ krew, zabijaæ... Sara na
chwilê wpad³a w rozpacz; zdawa³o siê jej, ¿e oszaleje s³ysz¹c
groŸne rozkazy ksiêcia, który wezwa³ do broni s³u¿bê. Lecz w tym
samym momencie zdarzy³ siê drobny wypadek, jedno s³ówko, które
otrzeŸwi³o Sarê i nowy kierunek nada³o jej uczuciom. Ksi¹¿ê
myœl¹c, ¿e jest raniona, zerwa³ jej z g³owy opaskê, lecz
zobaczywszy st³uczenie zawo³a³: - To tylko siniak?... Jak ten
siniak zmienia twarz!... Wobec tego s³ówka Sara zapomnia³a o bólu
i trwodze. Ogarn¹³ j¹ nowy niepokój: wiêc ona zmieni³a siê tak,
a¿ to zdziwi³o ksiêcia?... A on tylko zdziwi³ siê!... Siniak
znikn¹³ w parê dni, ale w duszy Sary pozosta³y i rozros³y siê nie
znane dotychczas uczucia. Poczê³a byæ zazdrosn¹ o Ramzesa i baæ
siê, aby jej nie porzuci³. I jeszcze jedna drêczy³a j¹ troska:
¿e ona czuje siê wobec ksiêcia s³ug¹ i niewolnic¹. Ona by³a i
chcia³a byæ jego najwierniejsz¹ s³ug¹, najbardziej oddan¹
niewolnic¹, nieodstêpn¹ jak cieñ. Ale jednoczeœnie pragnê³a, aby
on j¹, przynajmniej w chwili pieszczot, nie traktowa³ jak pan i
w³adca. Przecie¿ ona by³a jego, a on jej. Z jakiej wiêc racji on
nie okazuje, ¿e nale¿y do niej choæ trochê, lecz ka¿dym s³owem
i ruchem daje poznaæ, ¿e dzieli ich jakaœ przepaœæ... Jaka?...
Albo¿ nie ona trzyma³a go w swoich objêciach? Albo¿ nie on
ca³owa³ jej usta i piersi?... Pewnego dnia przyp³yn¹³ do niej
ksi¹¿ê z psem. Bawi³ tylko parê godzin, ale przez ca³y ten czas
pies le¿a³ u nóg ksiêcia, na miejscu Sary, a gdy ona chcia³a tam
usi¹œæ, warkn¹³ na ni¹... A ksi¹¿ê œmia³ siê i tak samo zatapia³
palce w kud³ach nieczystego zwierzêcia jak i w jej w³osach. I
pies tak samo patrzy³ ksiêciu w oczy jak ona, z t¹ chyba ró¿nic¹,
¿e patrzy³ œmielej ni¿ ona. Nie mog³a uspokoiæ siê i
znienawidzi³a m¹dre zwierzê, które jej zabiera³o czêœæ pieszczot,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (85 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wcale nie dbaj¹c o nie i zachowuj¹c siê wobec pana z tak¹
poufa³oœci¹, na jak¹ ona zdobyæ siê nie œmia³a. Nawet nie
potrafi³aby mieæ tak obojêtnej miny albo patrzeæ w inn¹ stronê,
gdy na jej g³owie le¿a³a rêka nastêpcy. Niedawno znowu ksi¹¿ê
wspomnia³ o tancerkach. Wówczas Sara wybuch³a. Jak to, wiêc on
pozwoli³by siê pieœciæ tym nagim, bezwstydnym kobietom?... I
Jehowa, widz¹c to z wysokiego nieba, na potworne kobiety nie
rzuci³ gromu?... Wprawdzie Ramzes powiedzia³, ¿e ona mu jest
dro¿sza nad wszystkie. Ale s³owa jego nie uspokoi³y Sary; ten
tylko wywar³y skutek, ¿e postanowi³a nie myœleæ ju¿ o niczym poza
obrêbem swojej mi³oœci. Co bêdzie jutro?... o to mniejsza. A
kiedy u nóg ksiêcia œpiewa³a pieœñ o utrapieniach, od kolebki do
grobu œcigaj¹cych ród ludzki, wypowiedzia³a w niej stan w³asnej
duszy i swoj¹ ostatni¹ nadziejê - w Bogu. Na dziœ Ramzes by³ przy
niej, wiêc ma dosyæ; ma wszystkie szczêœcia, jakie jej mog³o daæ
¿ycie. Ale tu w³aœnie zaczê³a siê dla Sary najciê¿sza gorycz.
Ksi¹¿ê mieszka³ z ni¹ pod jednym dachem, chodzi³ z ni¹ po
ogrodzie, czasem bra³ do ³ódki i wozi³ j¹ po Nilu. Ale ani na
jeden w³os nie sta³ siê dla niej dostêpniejszy ni¿ wówczas, gdy
by³ po drugiej stronie rzeki, w obrêbie królewskiego parku. By³
z ni¹, ale myœla³ o czym innym, a Sara nawet odgadn¹æ nie mog³a -
o czym. Obejmowa³ j¹ albo bawi³ siê jej w³osami, ale patrzy³ w
stronê Memfisu, na ogromne pylony zamku faraona albo - nie
wiadomo gdzie. Czasem nawet nie odpowiada³ na jej pytania albo
nagle spojrza³ na ni¹ jak zbudzony, jakby dziwi³ siê, ¿e j¹ widzi
obok siebie.
Rozdzia³ XVI
Tak wygl¹da³y, zreszt¹ doœæ rzadkie, chwile naj- wiêkszego
zbli¿enia miêdzy Sar¹ i jej ksi¹¿êcym kochankiem. Wydawszy bowiem
rozkazy Patroklesowi i naczelnemu rz¹dcy dóbr, nastêpca tronu
wiêksz¹ czêœæ dnia przepêdza³ za folwarkiem, zazwyczaj na
czó³nie. I albo p³yn¹c po Nilu chwyta³ siatk¹ ryby, które
tysi¹cami uwija³y siê w b³ogos³awionej rzece, albo dostawa³ siê
na moczary i ukryty miêdzy wysokimi ³odygami lotosów strzela³ z
³uku do dzikiego ptactwa, którego krzykliwe stada kr¹¿y³y gêsto
jak muchy. Lecz i wówczas nie opuszcza³y go myœli ambitne; wiêc
z polowania zrobi³ sobie rodzaj kaba³y czy wró¿by. Nieraz, widz¹c
stado ¿ó³tych gêsi na wodzie, naci¹ga³ ³uk i mówi³: - Je¿eli
trafiê, bêdê kiedyœ jako Ramzes Wielki... Pocisk cicho œwisn¹³
i przeszyty ptak trzepocz¹c skrzyd³ami wydawa³ tak bolesne
krzyki, ¿e na ca³ym moczarze robi³ siê ruch. Chmury gêsi, kaczek
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (86 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i bocianów porywa³y siê w górê i zatoczywszy wielkie ko³o nad
umieraj¹cym towarzyszem spada³y w inne miejsca. Gdy ucich³o,
ksi¹¿ê ostro¿nie przesuwa³ ³ódkê dalej, kieruj¹c siê chwianiem
trzcin i urywanymi g³osami ptaków. A gdy miêdzy zielonoœci¹
spostrzeg³ p³at czystej wody i nowe stado, znowu naci¹ga³ ³uk i
mówi³: - Je¿eli trafiê, bêdê faraonem. - Je¿eli nie trafiê...
Strza³a tym razem uderzy³a w wodê i odbiwszy siê kilka razy od
jej powierzchni znik³a miêdzy lotosami. A roznamiêtniony ksi¹¿ê
wypuszcza³ coraz nowe pociski zabijaj¹c ptaki lub tylko p³osz¹c
stada. Z folwarku poznawano, gdzie jest, po wrzeszcz¹cych
chmurach ptactwa, które co chwila zrywa³o siê i kr¹¿y³o nad jego
³odzi¹. Gdy nad wieczorem zmêczony wraca³ do willi, Sara ju¿
czeka³a w progu z miednic¹ wody, dzbanem lekkiego wina i wieñcami
ró¿. Ksi¹¿ê uœmiecha³ siê do niej, g³aska³ po twarzy, lecz
patrz¹c w jej pe³ne tkliwoœci oczy myœla³: "Ciekawym, czy ona
potrafi³aby biæ egipskich ch³opów jak jej zawsze wylêknieni
krewni?... O, moja matka ma s³usznoœæ nie ufaj¹c ¯ydom, choæ -
Sara mo¿e byæ inna..." Raz, wróciwszy niespodziewanie, zobaczy³
na dziedziñcu przed domem bardzo liczn¹ gromadê nagich dzieci,
weso³o bawi¹cych siê. Wszystkie by³y ¿ó³te i na jego widok
rozbieg³y siê z krzykiem jak dzikie gêsi na moczarze. Nim wszed³
na taras domu, znik³y, ¿e nawet œladu nie zosta³o. - Có¿ to za
drobiazg - spyta³ Sary - który tak przede mn¹ ucieka? - To dzieci
twoich s³ug - odpar³a. - ¯ydów?
- Moich braci...
- Bogowie! jak¿e mno¿nym jest ten naród - rozeœmia³ siê ksi¹¿ê. -
A któ¿ jest ten znowu?... - doda³ wskazuj¹c na cz³owieka, który
lêkliwie wygl¹da³ zza muru. - To Aod, syn Baraka, mój krewny...
On chce s³u¿yæ tobie, panie. Czy mogê go przyj¹æ?... Ksi¹¿ê
wzruszy³ ramionami. - Twój jest folwark - odpar³ - mo¿esz
przyjmowaæ wszystkich, kogo zechcesz. Tylko je¿eli ci ludzie bêd¹
siê tak mno¿yli, nied³ugo opanuj¹ Memfis... - Nie cierpisz braci
moich?... - szepnê³a Sara, z trwog¹ patrz¹c na Ramzesa i
obsuwaj¹c mu siê do nóg. Ksi¹¿ê zdziwiony spojrza³ na ni¹. - Ja
o nich nawet nie myœlê - odpar³ dumnie.
Drobne te zajœcia, które ognistymi kroplami pada³y na duszê Sary,
nie zmieni³y dla niej Ramzesa. Zawsze by³ jednakowo ¿yczliwy i
pieœci³ j¹ jak zwykle, choæ coraz czêœciej jego oczy bieg³y na
drug¹ stronê Nilu i opiera³y siê na potê¿nych pylonach zamku.
Wnet spostrzeg³, ¿e nie tylko on têskni na swoim dobrowolnym
wygnaniu. Pewnego dnia bowiem od tamtego brzegu odbi³a strojna
barka królewska, przep³ynê³a Nil w stronê Memfisu, a potem
zaczê³a kr¹¿yæ tak blisko folwarku, ¿e Ramzes móg³ poznaæ osoby
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (87 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siedz¹ce w niej. Jako¿ pozna³ pod purpurowym baldachimem swoj¹
matkê miêdzy dworskimi damami, a naprzeciw niej, na niskiej
³awce, namiestnika Herhora. Wprawdzie nie patrzyli na folwark,
ale ksi¹¿ê zgad³, ¿e go widz¹. "Aha! - pomyœla³ œmiej¹c siê. -
Moja czcigodna matka i jego dostojnoœæ minister radzi by wywabiæ
mnie st¹d przed powrotem jego œwi¹tobliwoœci..." Nadszed³ miesi¹c
Tobi, koniec paŸdziernika i pocz¹tek listopada. Nil opad³ na
wysokoœæ pó³tora cz³owieka, co dzieñ ods³aniaj¹c nowe p³aty
czarnej, grz¹skiej ziemi. Gdziekolwiek ust¹pi³y wody, zaraz w tym
miejscu ukazywa³a siê w¹ska socha ci¹gniona przez dwa wo³y. Za
soch¹ szed³ nagi oracz, obok wo³ów poganiacz z krótkim batem, a
za nim siewca, który brn¹c po kostki w mule niós³ w fartuchu
pszenicê i rzuca³ j¹ pe³nymi garœciami. Zaczyna³a siê dla Egiptu
najpiêkniejsza pora roku - zima. Ciep³o nie przechodzi³o
piêtnastu stopni, ziemia szybko pokrywa³a siê szmaragdow¹
zielonoœci¹, spomiêdzy której wytryska³y narcyzy i fio³ki. Woñ
ich coraz czêœciej odzywa³a siê wœród surowego zapachu ziemi i
wody. Ju¿ kilka razy statek, nios¹cy czcigodn¹ pani¹ Nikotris i
namiestnika Herhora, ukazywa³ siê w pobli¿u mieszkania Sary. Za
ka¿dym razem ksi¹¿ê widzia³ matkê swoj¹ weso³o rozmawiaj¹c¹ z
ministrem i przekonywa³ siê, ¿e w ostentacyjny sposób nie patrz¹
w jego stronê, jakby mu chcieli okazaæ lekcewa¿enie. -
Poczekajcie! - szepn¹³ rozgniewany nastêpca - przekonam was, ¿e
i ja siê nie nudzê... Gdy wiêc jednego dnia, nied³ugo przed
zachodem s³oñca, ukaza³a siê na tamtym brzegu z³ocona ³ódŸ
królewska, której purpurowy namiot zdobi³y w rogach strusie
pióra, Ramzes kaza³ przygotowaæ czó³no na dwie osoby i powiedzia³
Sarze, ¿e z ni¹ pop³ynie. - Jehowo! - zawo³a³a sk³adaj¹c rêce. -
Ale¿ tam jest wasza matka i namiestnik. - A tu bêdzie nastêpca
tronu. WeŸ twoj¹ arfê, Saro. - Jeszcze i arfê?... - zapyta³a
dr¿¹c. - A je¿eli wasza czcigodna matka zechce mówiæ z tob¹?...
Chyba rzucê siê w wodê!... - Nie b¹dŸ dzieckiem, Saro - odpar³
œmiej¹c siê ksi¹¿ê. - Jego dostojnoœæ namiestnik i moja matka
bardzo lubi¹ œpiew. Mo¿esz wiêc nawet zjednaæ ich, je¿eli
zaœpiewasz jak¹ ³adn¹ pieœñ ¿ydowsk¹. Niech tam bêdzie co o
mi³oœci... - Nie umiem takiej - odpowiedzia³a Sara, w której
s³owa ksiêcia zbudzi³y otuchê. Mo¿e naprawdê jej œpiew spodoba
siê potê¿nym w³adcom, a wówczas?... Na dworskim statku
spostrze¿ono, ¿e nastêpca tronu siada z Sar¹ do prostej ³odzi i
nawet sam wios³uje. - Czy widzisz, wasza dostojnoœæ - szepnê³a
królowa do ministra - ¿e on wyp³ywa naprzeciw nam ze swoj¹
¯ydówk¹?... - Nastêpca znalaz³ siê tak poprawnie w stosunku do
swoich ¿o³nierzy i ch³opów i okaza³ tyle skruchy usuwaj¹c siê z
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (88 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
granic pa³acu, ¿e wasza czeœæ mo¿esz mu przebaczyæ to drobne
uchybienie - odpar³ minister. - O, gdyby nie on siedzia³ w tej
³upince, kaza³abym j¹ rozbiæ!... - rzek³a z gniewem dostojna
pani. - Po co? - spyta³ minister. - Ksi¹¿ê nie by³by potomkiem
arcykap³anów i faraonów, gdyby nie szarpa³ tych wêdzide³ jakie,
niestety! narzuca mu prawo lub nasze, byæ mo¿e, b³êdne zwyczaje.
W ka¿dym razie da³ dowód, ¿e w wa¿nych wypadkach umie panowaæ nad
sob¹. Nawet potrafi uznaæ w³asne uchybienia, co jest przymiotem
rzadkim, a nieocenionym u nastêpcy tronu. To samo zaœ, ¿e ksi¹¿ê
chce nas dra¿niæ swoj¹ ulubienic¹, dowodzi, ¿e boli go nie³aska,
w jakiej znalaz³ siê, zreszt¹ z najszlachetniejszych pobudek. -
Ale ta ¯ydówka!... - szepta³a pani mn¹c wachlarz z piór. - Ju¿
dziœ jestem o ni¹ spokojny - mówi³ minister. - Jest to ³adne, ale
g³upiutkie stworzenie, które ani myœli, ani potrafi³oby wyzyskaæ
wp³ywu nad ksiêciem. Nie przyjmuje prezentów i nawet nie widuje
nikogo, zamkniêta w swojej niezbyt kosztownej klatce. Z czasem
mo¿e nauczy³aby siê korzystaæ ze stanowiska ksi¹¿êcej kochanki
i choæby tylko zubo¿yæ skarb nastêpcy o kilkanaœcie talentów. Nim
to jednak nast¹pi, Ramzes znudzi siê ni¹... - Bodajby przez twoje
usta przemawia³ Amon wszystkowiedz¹cy. - Jestem tego pewny.
Ksi¹¿ê ani przez chwilê nie szala³ za ni¹, jak siê to trafia
naszym paniczom, którym jedna zrêczna intrygantka mo¿e odebraæ
maj¹tek, zdrowie, a nawet zaprowadziæ ich do sali s¹dowej ;
Ksi¹¿ê bawi siê ni¹ jak dojrza³y cz³owiek niewolnic¹. ¯e zaœ Sara
jest brzemienna... - Czy tak?... - zawo³a³a pani. - Sk¹d
wiesz?... - O czym nie wie ani jego dostojnoœæ nastêpca, ani
nawet Sara?... - uœmiechn¹³ siê Herhor. - My wszystko musimy
wiedzieæ. Ten zreszt¹ sekret nie by³ trudny do zdobycia. Przy
Sarze bowiem znajduje siê jej krewna Tafet, kobieta niezrównanej
gadatliwoœci. - Czy ju¿ wzywali lekarza?.. - Powtarzam, ¿e Sara
nic nie wie o tym, zaœ poczciwa Tafet z obawy, aby ksi¹¿ê nie
zniechêci³ siê do jej wychowanicy, chêtnie ukrêci³aby g³owê temu
sekretowi. Ale my nie pozwolimy. Bêdzie to przecie¿ dziecko
ksi¹¿êce. - A je¿eli syn?... Wiesz, wasza czeœæ, ¿e móg³by
narobiæ k³opotu - wtr¹ci³a pani. - Wszystko przewidziane - mówi³
kap³an. - Je¿eli bêdzie córka, damy jej posag i wychowanie, jakie
przystoi panience wysokiego rodu. A je¿eli syn, wówczas zostanie
¯ydem!... - Ach, mój wnuk ¯ydem!... - Nie traæ pani do niego zbyt
wczeœnie serca. Pos³owie nasi donosz¹, ¿e lud izraelski zaczyna
pragn¹æ króla. Zanim wiêc dziecko uroœnie, ¿¹dania ich dojrzej¹,
a wtedy... my im damy w³adcê i zaprawdê piêknej krwi!.. - Jesteœ
jak orze³, który jednym spojrzeniem obejmuje wschód i zachód!...
- odpar³a królowa, z podziwem patrz¹c na ministra. - Czujê, ¿e
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (89 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
mój wstrêt do tej dziewczyny zaczyna s³abn¹æ. - Najmniejsza
kropla krwi faraonów powinna wznosiæ siê nad narodami jak gwiazda
nad ziemi¹ - rzek³ Herhor. W tej chwili czó³enko nastêpcy tronu
p³ynê³o zaledwie o kilkadziesi¹t kroków od dworskiego statku, a
ma³¿onka faraona zas³oniwszy siê wachlarzem przez jego pióra
spojrza³a na Sarê. - Zaprawdê ona jest ³adna!... - szepnê³a. -
Ju¿ drugi raz mówisz to, czcigodna pani.
- Wiêc i o tym wiesz?... - uœmiechnê³a siê jej dostojnoœæ.
Herhor spuœci³ oczy. Na czó³enku odezwa³a siê arfa i Sara dr¿¹cym
g³osem zaczê³a pieœñ: - "Jak¿e wielkim jest Pan, jak¿e wielkim
jest Pan, twój Bóg, Izraelu!..." - Przeœliczny g³os!.. - szepnê³a
królowa. Arcykap³an s³ucha³ z uwag¹.
- "Dni Jego nie maj¹ pocz¹tku - œpiewa³a Sara - a dom Jego nie
ma granic. Odwieczne niebiosa pod Jego okiem zmieniaj¹ siê jak
szaty, które cz³owiek wdziewa na siebie i odrzuca. Gwiazdy
zapalaj¹ siê i gasn¹, jak iskry z twardego drzewa, a ziemia jest
jak ceg³a, której przechodzieñ raz dotkn¹³ nog¹ id¹c wci¹¿ dalej.
Jak¿e wielkim jest twój Pan, Izraelu. Nie masz takiego, który by
Mu powiedzia³: <<Zrób to>>, ani ³ona, które by Go wyda³o. On
uczyni³ niezmierzone otch³anie, ponad którymi unasza siê, kêdy
chce. On z ciemnoœci wydobywa œwiat³o, a z prochu ziemi - twory
g³os wydaj¹ce. On srogie Iwy ma za szarañczê, ogromnego s³onia
wa¿y za nic, a wieloryb jest przy nim jak niemowlê Jego
trójbarwny ³uk dzieli niebiosa na dwie czêœci i opiera siê na
krañcach ziemi. Gdzie¿ jest brama, która by Mu dorówna³a
wielkoœci¹? Na grzmot Jego wozu narody truchlej¹ i nie masz pod
s³oñcem, co osta³oby siê przed Jego migotliwymi strza³ami. Jego
oddechem jest wiatr pó³nocny, który orzeŸwia zemdla³e drzewa, a
Jego dmuchniêciem jest chamsin, który pali ziemiê. Kiedy
wyci¹gnie rêkê swoj¹ nad wody, woda staje siê kamieniem. On
przelewa morza na nowe miejsce jak niewiasta kwas do dzie¿y. On
rozdziera ziemiê niby zbutwia³e p³ótno, a ³yse szczyty gór
nakrywa srebrnym œniegiem. On w pszenicznym ziarnie chowa sto
innych ziarn i sprawia, ¿e lêgn¹ siê ptaki. On z sennej poczwarki
wydobywa z³otego motyla, a ludzkim cia³om w grobach ka¿e
oczekiwaæ na zmartwychwstanie..." Zas³uchani w œpiew wioœlarze
podnieœli wios³a i purpurowy statek królewski z wolna p³yn¹³ sam
z biegiem rzeki. Nagle Herhor podniós³ siê i zawo³a³: - Skrêciæ
do Memfis!... Wios³a uderzy³y, statek zawróci³ w jednym miejscu
i z szumem zacz¹³ wdzieraæ siê w górê wody. Za nim goni³a
stopniowo milkn¹ca pieœñ Sary: - "On widzi ruch serca mszycy i
ukryte œcie¿ki, po których chadza najsamotniejsza myœl ludzka.
Lecz nie masz takiego, który by Jemu spojrza³ w serce i odgad³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (90 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Jego zamiary. Przed blaskiem Jego szat wielkie duchy zas³aniaj¹
swoje oblicza. Przed Jego spojrzeniem bogowie potê¿nych miast i
narodów skrêcaj¹ siê i schn¹ jako liœæ zwiêd³y. On jest moc¹, On
jest ¿yciem, On jest m¹droœci¹, On twój Pan, twój Bóg,
Izraelu!..." - Dlaczego wasza dostojnoœæ kaza³eœ odsun¹æ nasz
statek? - zapyta³a czcigodna Nikotris. - Czy wiesz, pani, co to
jest za pieœñ?... - odpar³ Herhor w jêzyku zrozumia³ym tylko dla
kap³anów. - Przecie¿ ta g³upia dziewczyna na œrodku Nilu œpiewa
modlitwê, któr¹ wolno odmawiaæ tylko w najtajemniejszym przybytku
naszych œwi¹tyñ... - Wiêc to jest bluŸnierstwo?... - Szczêœcie,
¿e na tym statku znajduje siê tylko jeden kap³an - mówi³
minister. - Ja tego nie s³ysza³em, a choæbym s³ysza³, zapomnê.
Lêkam siê jednak, czy bogowie nie po³o¿¹ rêki na tej dziewczynie.
- Ale sk¹d¿e ona zna t¹ straszn¹ modlitwê?... Przecie¿ Ramzes jej
nie móg³ nauczyæ?... - Ksi¹¿ê nic nie winien. Ale nie zapominaj,
pani, ¿e ¯ydzi niejeden taki skarb wynieœli z naszego Egiptu.
Dlatego miêdzy wszystkimi narodami ziemi traktujemy ich jak
œwiêtokradców. Królowa wziê³a za rêkê arcykap³ana. - Ale memu
synowi - szepta³a patrz¹c mu w oczy - nie stanie siê nic
z³ego?... - Rêczê pani, ¿e nikomu nie stanie siê nic z³ego, skoro
ja nie s³ysza³em i nie wiem... Ale ksiêcia trzeba rozdzieliæ z
t¹ dziewczyn¹... - £agodnie rozdzieliæ!... prawda, namiestniku? -
pyta³a matka. - Jak naj³agodniej, jak najnieznaczniej, ale
trzeba... Zdawa³o mi siê - mówi³ arcykap³an jakby do siebie - ¿e
wszystko przewidzia³em... Wszystko, z wyj¹tkiem procesu o
bluŸnierstwo, który przy tej dziwnej kobiecie wisi nad nastêpc¹
tronu!... Herhor zamyœli³ siê i doda³: - Tak, czcigodna pani!
Mo¿na œmiaæ siê z wielu naszych przes¹dów; niemniej prawd¹ jest,
¿e syn faraona nie powinien ³¹czyæ siê z ¯ydówk¹...
Rozdzia³ XVII
Od owego wieczoru, kiedy Sara œpiewa³a w ³ódce, statek dworski
ju¿ nie ukazywa³ siê na Nilu, a ksi¹¿ê Ramzes pocz¹³ nudziæ siê
na dobre. Nadchodzi³ miesi¹c Mechir, grudzieñ. Wody opada³y
ni¿ej, ziemia rozlega³a siê coraz szerzej, trawa by³a co dzieñ
wy¿sza i gêstsza, a wœród niej, jak barwne iskry, zapala³y siê
kwiaty przerozmaitych kolorów, niezrównanego zapachu. Niby wyspy
na zielonym morzu ukazywa³y siê w ci¹gu jednego dnia kwieciste
kêpy: bia³e, niebieskie, ¿ó³te, ró¿owe albo pstre kobierce, z
których dysza³a woñ upajaj¹ca. Mimo to ksi¹¿ê nudzi³ siê, a nawet
- czegoœ lêka³. Od wyjazdu ojca sam nie by³ w pa³acu i nikt
stamt¹d u niego, nie wy³¹czaj¹c Tutmozisa, który po ostatniej
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (91 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rozmowie przepad³ jak w¹¿ w trawie. Czy szanowano jego samotnoœæ,
czy chciano mu dokuczyæ, czy wprost lêkano siê odwiedzaæ ksiêcia
dotkniêtego nie³ask¹?... Ramzes nie wiedzia³. "A mo¿e ojciec i
mnie odsunie od tronu, jak starszych braci?..." - myœla³ niekiedy
nastêpca i pot wystêpowa³ mu na czo³o, a nogi ziêb³y. Co on
pocz¹³by w takim razie? W dodatku - Sara by³a niezdrowa: chud³a,
blad³a, wielkie oczy zapada³y siê, czasem z rana narzeka³a na
md³oœci. - Pewnie kto czary rzuci³ na niebogê!... -jêcza³a chytra
Tafet, której ksi¹¿ê nie móg³ znosiæ za jej gadulstwo i bardzo
mizerne praktyki. Parê razy na przyk³ad widzia³ nastêpca, ¿e
Tafet wieczorami wyprawia³a do Memfis ogromne kosze z jad³em,
bielizn¹, nawet naczyniami. Na drugi zaœ dzieñ wniebog³osy
narzeka³a, ¿e w domu brak m¹ki, wina lub garnków. Od czasu
bowiem, jak nastêpca sprowadzi³ siê na folwark, wychodzi³o
dziesiêæ razy wiêcej ró¿nych produktów ni¿ dawniej. "Jestem pewny
- myœla³ Ramzes - ¿e ta gadatliwa jêdza okrada mnie dla swoich
¯ydów, którzy w dzieñ znikaj¹ z Memfisu, ale w nocy roj¹ siê po
najbrudniejszych zau³kach jak szczury!..." W tych czasach jedyn¹
rozrywk¹ ksiêcia by³o przypatrywaæ siê zbieraniu daktyli. Nagi
ch³op stawa³ pod wysok¹, bezga³êzist¹ palm¹, otacza³ pieñ i
siebie sznurem, jak luŸn¹ obrêcz¹, i wchodzi³ na drzewo piêtami,
ca³ym cia³em odsadzony w ty³, sznur zaœ utrzymywa³ go
przyciskaj¹c do drzewa. Potem sznurow¹ obrêcz posuwa³ na pniu o
kilka cali wy¿ej, wspina³ siê, znowu posuwa³ sznur i w ten
sposób, ci¹gle nara¿aj¹c siê na z³amanie karku, w³azi³ niekiedy
o parê piêtr wysoko, na szczyt, gdzie ros³a kêpa du¿ych liœci i
daktyle. Œwiadkiem tych æwiczeñ gimnastycznych by³ nie tylko
ksi¹¿ê, ale i dzieci ¿ydowskie. Z pocz¹tku nie by³o ich. Potem
miêdzy krzakami i spoza muru zaczê³y wychylaæ siê kêdzierzawe
g³ówki i czarne b³yszcz¹ce oczy. Potem spostrzeg³szy, ¿e ksi¹¿ê
nie p³oszy ich, dzieci wysz³y ze swych ukryæ i bardzo powoli
zbli¿y³y siê do obrywanego drzewa. Najœmielsza dziewczynka
podnios³a z ziemi piêkny daktyl i poda³a go Ramzesowi. Jeden z
ch³opców zjad³ sam najmniejszy daktyl, a nastêpnie dzieci poczê³y
ju¿ to same jeœæ, ju¿ czêstowaæ ksiêcia owocami. Z pocz¹tku
przynosi³y mu najlepsze, póŸniej gorsze, w koñcu ca³kiem zepsute.
Przysz³y w³adca œwiata zamyœli³ siê i rzek³ w duchu: "Oni
wszêdzie wlez¹ i zawsze tak mnie bêd¹ czêstowaæ: dobrym na
przynêtê, zepsutym na podziêkowanie!..." Wsta³ i odszed³
pochmurny, a dziatwa Izraela, jak rój ptaków, rzuci³a siê na
pracê egipskiego ch³opa, który wysoko nad ich g³owami nuci³
piosenkê, nie myœl¹c ani o swoich koœciach, ani o tym, ¿e zbiera
nie dla siebie. Niezrozumia³a choroba Sary, czêste jej ³zy,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (92 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zanikanie wdziêków, a nade wszystko ¯ydzi, którzy, przestawszy
siê kryæ, coraz g³oœniej gospodarowali siê na folwarku, do reszty
obmierzi³y ksiêciu ten piêkny zak¹tek ziemi. Nie p³ywa³ ju¿
czó³nem, nie polowa³, nie patrzy³ na zbieranie daktylów, lecz
pochmurny b³¹ka³ siê po ogrodzie lub z tarasu œledzi³ zamek
królewski. Nie wezwany, nigdy nie wróci³by do dworu, ale ju¿
zacz¹³ myœleæ o wyjeŸdzie do dóbr po³o¿onych w Dolnym Egipcie,
obok morza. W takim nastroju ducha znalaz³ go Tutmozis, który
pewnego dnia na paradnym dworskim statku przyjecha³ do nastêpcy
z wezwaniem od faraona. Jego œwi¹tobliwoœæ wraca³ z Tebów i
pragn¹³, a¿eby nastêpca tronu wyjecha³ naprzeciw powitaæ go.
Ksi¹¿ê dr¿a³, blad³ i rumieni³ siê, gdy czyta³ ³askawy list pana
i w³adcy. By³ tak wzruszony, ¿e nawet nie zauwa¿y³ nowej
kolosalnej peruki Tutmozisa, wydaj¹cej ze siebie piêtnaœcie
ró¿nych zapachów, nie spostrzeg³ jego tuniki i p³aszcza,
delikatniejszego od mg³y, ani sanda³ów zdobnych z³otem i
paciorkami. Po niejakim czasie Ramzes och³on¹³ i nie patrz¹c na
Tutmozisa rzek³ : - Có¿eœ tak dawno nie by³ u mnie? Czy
przestraszy³a ciê nie³aska, w jak¹ wpad³em?... - Bogowie! -
zawo³a³ elegant. - A kiedy¿eœ ty by³ w nie³asce i u kogo? Ka¿dy
goniec jego œwi¹tobliwoœci zapytywa³, jak siê miewasz, zaœ
czcigodna pani Nikotris i jego dostojnoϾ Herhor kilka razy
podp³ywali do twego domu licz¹c, ¿e zrobisz ku nim choæ sto
kroków, gdy oni zrobili parê tysiêcy... O wojsku ju¿ nie
wspominam. ¯o³nierze twoich pu³ków jak palmy milcz¹ podczas
musztry i nie wychodz¹ z koszar, a dostojny Patrokles ze
zmartwienia ca³e dnie pije i klnie... A wiêc ksi¹¿ê nie by³ w
nie³asce, a je¿eli by³, to ju¿ siê skoñczy³a!... Ta myœl
podzia³a³a na Ramzesa jak puchar dobrego wina. Szybko wyk¹pa³ siê
i namaœci³, w³o¿y³ now¹ bieliznê, wojskowy kaftan i he³m z
piórami i poszed³ do Sary, która blada, le¿a³a pod opiek¹ Tafet.
Sara a¿ krzyknê³a zobaczywszy ksiêcia tak ubranego. Usiad³a i
schwyciwszy go rêkoma za szyjê poczê³a szeptaæ: - Ty odje¿d¿asz,
panie mój?... Ty ju¿ nie wrócisz!... - A to dlaczego? - zdziwi³
siê nastêpca. - Czyli¿ raz odje¿d¿a³em i wraca³em?... - Pamiêtam
ciê tak samo odzianym tam... w naszej dolince... - mówi³a Sara. -
O, gdzie¿ te czasy!... Tak prêdko przesz³y, a tak dawno minê³y.
- Ale¿ wrócê i przywiozê ci najznakomitszego lekarza. - Po co?..
- wtr¹ci³a Tafet. - Ona jest zdrowa, pawica moja... jej trzeba
tylko odpocz¹æ... A lekarze egipscy wpêdz¹ j¹ w prawdziw¹
chorobê... Ksi¹¿ê nawet nie spojrza³ na gadatliw¹ kobietê. - To
by³ mój najszczêœliwszy miesi¹c z tob¹ - mówi³a Sara tul¹c siê
do Ramzesa - ale nie przyniós³ mi szczêœcia. Na statku królewskim
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (93 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zatr¹biono powtarzaj¹c sygna³ dany w górze rzeki. Sara
wstrz¹snê³a siê. - O, czy s³yszysz, panie, te straszne g³osy?...
S³yszysz i uœmiechasz siê... i biada mi, wyrywasz siê z moich
objêæ... Kiedy tr¹bki wo³aj¹, nic ciê nie zatrzyma, a ju¿
najmniej twoja niewolnica... - Chcia³a¿byœ, a¿ebym zawsze s³ucha³
gdakania kur folwarcznych?.. - przerwa³ zniecierpliwiony ksi¹¿ê.
- B¹dŸ zdrowa i weso³o czekaj na mnie... Sara wypuœci³a go z
objêæ i spojrza³a tak ¿a³oœnie, ¿e nastêpca z³agodnia³ i
pog³aska³ j¹. - No, b¹dŸ¿e spokojna... - mówi³. - Boisz siê g³osu
naszych tr¹b... Albo¿ one wtedy z³¹ by³y wró¿b¹?... - Panie -
odezwa³a siê Sara - ja wiem, ¿e oni ciê tam zatrzymaj¹... Wiêc
zrób mi ostatni¹ ³askê... Dam ci - mówi³a szlochaj¹c - dam ci
klatkê go³¹bków... One tu urodzi³y siê i poros³y... Wiêc... ile
razy wspomnisz o s³udze twej, otwórz klatkê i wypuœæ jednego
ptaka... On mi wiadomoœæ przyniesie od ciebie, a ja... uca³ujê
go... upieszczê, jak... jak... No, ju¿ idŸ! Ksi¹¿ê uœcisn¹³ j¹
i wyszed³ do statku polecaj¹c swojemu Murzynowi, aby zaczeka³ na
go³êbie Sary i dopêdzi³ go w lekkim czó³nie. Na widok nastêpcy
odezwa³y siê bêbny i piszcza³ki, a osada podnios³a wielki krzyk.
Znalaz³szy siê miêdzy ¿o³nierzami, ksi¹¿ê g³êboko odetchn¹³ i
przeci¹gn¹³ rêce, jakby uwolnione z powrozów. - No - rzek³ do
Tutmozisa - dokuczy³y mi ju¿ baby, i ¯ydzi... Ozirisie!... lepiej
ka¿ mnie natychmiast upiec przy wolnym ogniu, ale nie osadzaj
drugi raz na folwarku. - Tak - potwierdzi³ Tutmozis - mi³oœæ jest
jak miód: ze smakiem mo¿na jej kosztowaæ, ale niepodobna k¹paæ
siê w niej. Brr!... a¿ mnie ciarki przechodz¹, kiedy pomyœlê, ¿eœ
blisko dwa miesi¹ce spêdzi³ karmiony poca³unkami wieczór,
daktylami z rana, a oœlim mlekiem w po³udnie... - Sara jest
bardzo dobra dziewczyna - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Ja te¿ nie mówiê o
niej, tylko o tych ¯ydach, którzy obsiedli folwark jak papyrus
moczary. Czy widzisz, ¿e jeszcze wygl¹daj¹ za tob¹, a mo¿e nawet
zasy³aj¹ ci pozdrowienia... - prawi³ pochlebca. Ksi¹¿ê z
niechêci¹ odwróci³ siê w inn¹ stronê, a Tutmozis weso³o mrugn¹³
na oficerów, jakby chcia³ im daæ do zrozumienia, ¿e Ramzes
nieprêdko rzuci ich towarzystwo. Im bardziej posuwali siê w górê
rzeki, tym gêœciej by³o ludu na obu brzegach i czó³en na Nilu,
tym wiêcej p³ynê³o kwiatów, wieñców i bukietów rzucanych pod
statek faraona. O milê za Memfisem sta³y ci¿by z chor¹gwiami,
bogami i muzyk¹ i rozlega³ siê wielki gwar, podobny do zgie³ku
burzy. - Otó¿ i jego œwi¹tobliwoœæ! - zawo³a³ radoœnie Tutmozis.
Oczom patrz¹cych ukaza³ siê jedyny widok. Œrodkiem szerokiego
zakrêtu p³ynê³a ogromna ³ódŸ faraona, z przodem podniesionym jak
³abêdŸ. Z prawej i lewej strony, niby dwa olbrzymie skrzyd³a,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (94 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sunê³y niezliczone ³ódki poddanych, a z ty³u, niby bogaty
wachlarz, roztacza³ siê orszak w³adcy Egiptu. Kto ¿y³ - krzycza³,
œpiewa³, klaska³ lub rzuca³ kwiaty do stóp panu, którego nawet
nikt nie widzia³. Doœæ by³o, ¿e nad z³ocistym namiotem i pêkami
strusich piór powiewa³a czerwono-niebieska chor¹giew, znak
obecnoœci faraona. Ludzie w ³ódkach byli jak pijani, ludzie na
brzegu jak oszaleli. Co chwilê jakieœ czó³no potr¹ca³o lub
wywraca³o inne i ktoœ wpada³ w wodê, z której na szczêœcie
uciek³y krokodyle sp³oszone niebywa³ym ha³asem. Na brzegach
popychano siê, nikt bowiem nie patrzy³ na s¹siada, na ojca, na
dziecko, ale ob³¹kane oczy wlepia³ w z³ocisty dziób ³odzi i
namiot królewski. Nawet ludzie tratowani, którym rozhukany t³um
bezmyœlnie gniót³ ¿ebra i skrêca³ stawy, nie mieli innego okrzyku
nad ten: - ¯yj wiecznie, w³adco nasz... Œwieæ, s³oñce Egiptu!..
Sza³ powitalny niebawem udzieli³ siê i ³odzi nastêpcy tronu:
oficerowie, ¿o³nierze i wioœlarze, zbici w jeden t³um, krzyczeli
na wyœcigi, a Tutmozis zapominaj¹c o nastêpcy tronu wdar³ siê na
wysoki przód statku i o ma³o nie wlecia³ w wodê. Wtem z
królewskiej ³odzi zatr¹biono i po chwili odpowiedzia³a tr¹bka ze
statku Ramzesa. Drugi sygna³ i - czó³no nastêpcy przybi³o do
wielkiej ³odzi faraona. Jakiœ urzêdnik wezwa³ Ramzesa. Miêdzy
statki rzucono cedrowy mostek z rzeŸbionymi porêczami i - ksi¹¿ê
znalaz³ siê wobec ojca. Widok faraona czy burza okrzyków
hucz¹cych dooko³a tak oszo³omi³y ksiêcia, ¿e nie móg³
wypowiedzieæ ani s³owa. Upad³ ojcu do nóg, a pan œwiata
przycisn¹³ go do swej boskiej piersi. W chwilê póŸniej
podniesiono boczne œciany namiotu i ca³y lud z obu brzegów Nilu
ujrza³ swego w³adcê na tronie, a na najwy¿szym stopniu
klêcz¹cego, z g³ow¹ na ojcowskich piersiach, ksiêcia Ramzesa.
Sta³a siê taka cisza, ¿e by³o s³ychaæ szelest chor¹giewek na
statkach. I nagle wybuchn¹³ ogromny krzyk, wiêkszy ani¿eli
wszystkie dotychczasowe. Uczci³ nim lud egipski pojednanie ojca
z synem, pozdrawia³ obecnego, wita³ przysz³ego pana. Je¿eli
ktokolwiek rachowa³ na niesnaski w œwiêtej rodzinie faraona, móg³
dziœ przekonaæ siê, ¿e nowa ga³¹Ÿ królewska mocno trzyma siê
pnia. Jego œwi¹tobliwoœæ wygl¹da³ bardzo mizernie. Po czu³ym
przywitaniu syna kaza³ mu usi¹œæ obok tronu i rzek³: - Dusza moja
rwa³a siê do ciebie, Ramzesie, tym gorêcej, im lepsze mia³em
wieœci o tobie. Dziœ widzê, ¿e jesteœ nie tylko m³odzianem o lwim
sercu, ale i mê¿em pe³nym roztropnoœci, który umie oceniaæ w³asne
postêpki, potrafi hamowæ siê i ma poczucie interesów pañstwowych.
A gdy wzruszony ksi¹¿ê milcza³ i ca³owa³ ojcowskie nogi, pan
mówi³ dalej: - Dobrze post¹pi³eœ zrzekaj¹c siê dwu pu³ków
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (95 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
greckich, nale¿y ci siê bowiem korpus Menfi, którego od dzisiaj
jesteœ wodzem... - Ojcze mój!... - szepn¹³ dr¿¹cy nastêpca. -
Nadto w Dolnym Egipcie, z trzech stron otwartym na ataki
nieprzyjació³, potrzebny mi jest m¹¿ dzielny i rozumny, który by
wszystko doko³a widzia³, rozwa¿y³ w sercu swoim i szybko dzia³a³
w nag³ych wypadkach. Z tego powodu, w tamtej po³owie królestwa,
ciebie mianujê moim namiestnikiem. Ramzesowi obfite ³zy pop³ynê³y
z oczu. ¯egna³ nimi swoj¹ m³odoœæ, wita³ w³adzê, do której od
wielu lat z têsknoœci¹ i niepokojem zwraca³a siê jego dusza. -
Jestem ju¿ cz³owiek zmêczony i schorza³y - mówi³ w³adca - i gdyby
nie troska o twój m³odociany wiek i przysz³oœæ pañstwa, dziœ
jeszcze prosi³bym wiecznie ¿yj¹cych przodków, aby mnie odwo³ali
do swej chwa³y. Lecz z ka¿dym dniem jest mi ciê¿ej, i dlatego,
Ramzesie, zaczniesz ju¿ podzielaæ ze mn¹ brzemiê w³adzy. Jak
kokosz uczy swoje pisklêta wyszukiwaæ ziarn i chroniæ siê przed
jastrzêbiem, tak ja nauczê ciebie pe³nej trudów sztuki rz¹dzenia
pañstwem i œledzenia obrotów nieprzyjació³. Obyœ z czasem pad³
na nich jak orze³ na p³oche kuropatwy! £ódŸ królewska i jej
strojny orszak przybi³y pod pa³ac. Strudzony pan wsiad³ do
lektyki, a w tej chwili do nastêpcy zbli¿y³ siê Herhor. - Pozwól,
dostojny ksi¹¿ê - odezwa³ siê - abym by³ pierwszym z tych, którzy
raduj¹ siê twoim wyniesieniem. Obyœ z równym szczêœciem
przewodzi³ wojskom, jak rz¹dzi³ najwa¿niejsz¹ prowincj¹ pañstwa
na chwa³ê Egiptu. Ramzes mocno uœcisn¹³ mu rêkê. - Tyœ to zrobi³,
Herhorze? - spyta³.
- To ci siê nale¿a³o - odpar³ minister.
- Masz moj¹ wdziêcznoœæ i przekonasz siê, ¿e jest coœ warta. -
Ju¿eœ mnie wynagrodzi³ mówi¹c tak - odpowiedzia³ Herhor. Ksi¹¿ê
chcia³ odejœæ, Herhor jeszcze go zatrzyma³. - Ma³e s³ówko -
rzek³. - Ostrze¿, nastêpco, jedn¹ z twych kobiet, Sarê, a¿eby nie
œpiewa³a pieœni religijnych. A gdy Ramzes patrzy³ na niego
zdziwiony, doda³: - Wtedy, podczas przeja¿d¿ki na Nilu,
dziewczyna ta œpiewa³a nasz najœwiêtszy hymn, którego ma prawo
s³uchaæ tylko faraon i arcykap³ani. Biedne dziecko mog³o ciê¿ko
odpokutowaæ za swoj¹ umiejêtnoœæ œpiewu i niewiadomoœæ o tym, co
œpiewa. - Wiêc ona pope³ni³aby bluŸnierstwo?... - spyta³
zmieszany ksi¹¿ê. - Mimowolne - odpowiedzia³ arcykap³an. - Na
szczêœcie tylko ja s³ysza³em i s¹dzê, ¿e miêdzy t¹ pieœni¹ i
naszym hymnem jest podobieñstwo bardzo odleg³e. W ka¿dym razie
niech jej ju¿ nigdy nie powtarza. - No i powinna siê oczyœciæ -
wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Czy doœæ bêdzie dla cudzoziemki, je¿eli
ofiaruje œwi¹tyni Izydy trzydzieœci krów?... - Owszem, niech
ofiaruje - odpar³ Herhor z lekkim grymasem. - Bogowie nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (96 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
obra¿aj¹ siê za dary... - Ty zaœ, szlachetny panie - mówi³ Ramzes
- racz przyj¹æ cudown¹ tarczê, któr¹m dosta³ od mego œwiêtego
dziada... - Ja?... tarczê Amenhotepa?... - zawo³a³ wzruszony
minister. - Czyli¿em jej godzien?... - M¹droœci¹ dorównywasz memu
dziadowi, a stanowiskiem dorównasz. Herhor milcz¹c z³o¿y³ g³êboki
uk³on. Owa z³ota tarcza wysadzona drogimi kamieniami, oprócz
wielkiej wartoœci pieniê¿nej, mia³a jeszcze znaczenie amuletu;
by³a wiêc królewskim darem. Ale bardziej donios³e znaczenie mia³y
s³owa ksiêcia, ¿e - Herhor stanowiskiem dorówna Amenhotepowi.
Amenhotep by³ teœciem faraona... Czyby nastêpca ju¿ zdecydowa³
siê poœlubiæ córkê jego, Herhora?... By³o to ulubione marzenie
ministra i królowej Nikotris. Trzeba jednak przyznaæ, ¿e Ramzes
mówi¹c o przysz³ych dostojeñstwach Herhora bynajmniej nie myœla³
o ¿enieniu siê z jego córk¹, lecz - o daniu mu nowych urzêdów,
których by³o pe³no w œwi¹tyniach i przy dworze.
Rozdzia³ XVIII
Od dnia kiedy zosta³ namiestnikiem Dolnego Egiptu, zaczê³o siê
dla Ramzesa ¿ycie nies³ychanie uci¹¿liwe, jakiego nie domyœla³
siê nawet, pomimo ¿e urodzi³ siê i wyrós³ wœród królewskiego
dworu. Wprost tyranizowano go, a katami byli interesanci ró¿nych
gatunków i rozmaitych klas spo³ecznych. Ju¿ w pierwszym dniu, na
widok t³umu ludzi, którzy, cisn¹c siê i popychaj¹c, mimowolnie
wydeptywali mu trawniki, ³amali drzewa, nawet psuli mur
otaczaj¹cy, nastêpca do swej willi za¿¹da³ warty. Ale trzeciego
dnia musia³ uciec ze swego domu, w obrêb w³aœciwego pa³acu, gdzie
z powodu gêstej stra¿y, a nade wszystko wysokich murów, dostêp
dla zwyk³ych ludzi by³ utrudniony. W ci¹gu dekady, poprzedzaj¹cej
wyjazd, przed oczyma Ramzesa przesunêli siê przedstawiciele
ca³ego Egiptu, je¿eli nie ca³ego ówczesnego œwiata. Najpierwej
puszczano wielkich. Wiêc przychodzili pozdrawiaæ go: arcykap³ani
œwi¹tyñ, ministrowie, pos³owie feniccy, greccy, ¿ydowscy,
asyryjscy, nubijscy, których nawet ubiorów nie móg³ spamiêtaæ.
Dalej szli naczelnicy s¹siednich nomesów, sêdziowie, pisarze,
wy¿si oficerowie korpusu Menfi i posiadacze ziemscy. Ludzie ci
nie ¿¹dali niczego, wypowiadali tylko swoj¹ radoœæ. Ale ksi¹¿ê,
s³uchaj¹c ich od rana do po³udnia i od po³udnia do wieczora, czu³
zamêt w g³owie i dr¿enie we wszystkich cz³onkach. Potem przyszli
reprezentanci ni¿szych klas z darami: kupcy ze z³otem,
bursztynem, zagranicznymi tkaninami, pachnid³ami i owocami. Potem
bankierzy i wypo¿yczaj¹cy na procenta. Dalej - architekci z
planami nowych budowli, rzeŸbiarze z projektami pos¹gów i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (97 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
p³askorzeŸb, kamieniarze, fabrykanci naczyñ glinianych, stolarze
zwyczajni i ozdobni, kowale, giserzy, garbarze, winiarze, tkacze,
nawet paraszytowie, którzy otwierali cia³a zmar³ych. Jeszcze nie
skoñczy³a siê procesja ho³downików, a ju¿ nadci¹gnê³a armia
prosz¹cych. Inwalidzi, wdowy i sieroty po oficerach domagali siê
pensji; szlachetni panowie - dworskich urzêdów dla synów.
In¿ynierowie przynosili projekta nowych sposobów irygacji,
lekarze œrodki przeciw wszelkim chorobom, wró¿bici horoskopy.
Krewni wiêŸniów podawali proœby o zmniejszenie kary, skazani na
œmieræ o darowanie ¿ycia, chorzy b³agali, aby nastêpca dotkn¹³
ich lub udzieli³ im swej œliny. Zg³asza³y siê wreszcie piêkne
kobiety tudzie¿ matki dorodnych córek, pokornie i natrêtnie
prosz¹c, aby namiestnik przyj¹³ je do swego domu. Niektóre
oznacza³y wysokoœæ ¿¹danej pensji, zachwala³y swoje dziewictwo
i talenta. Po dziesiêciu dniach przypatrywania siê co chwilê
nowym osobom i twarzom i wys³uchiwania próœb, które zaspokoiæ
móg³by chyba maj¹tek ca³ego œwiata i boska potêga, ksi¹¿ê Ramzes
wyczerpa³ siê. Nie móg³ sypiaæ, by³ tak rozdra¿niony, ¿e irytowa³
go brzêk muchy, i chwilami nie rozumia³: o czym mówi¹ do niego.
W tym po³o¿eniu znowu Herhor przyszed³ mu z pomoc¹. Mo¿nym kaza³
zapowiedzieæ, ¿e ksi¹¿ê ju¿ nie przyjmuje interesantów, a na lud,
który, mimo kilkakrotnych wezwañ do rozejœcia siê, wci¹¿ czeka³,
wys³a³ kompaniê numidyjskich ¿o³nierzy z kijami. Tym uda³o siê
bez porównania ³atwiej ani¿eli Ramzesowi zadowoliæ ludzk¹
po¿¹dliwoœæ. Zanim bowiem minê³a godzina, interesanci znikli z
placu niby mg³a, a ten i ów przez parê dni nastêpnych ok³ada³
wod¹ g³owê lub inn¹ rozbit¹ czêœæ cia³a. Po tej próbie
piastowania najwy¿szej w³adzy ksi¹¿ê uczu³ g³êbok¹ wzgardê dla
ludzi i wpad³ w apatiê. Dwa dni le¿a³ na kanapie, z rêkoma pod
g³ow¹, bezmyœlnie patrz¹c w sufit. Ju¿ nie dziwi³ siê, ¿e jego
œwi¹tobliwy ojciec przepêdza czas pod o³tarzami bogów, lecz nie
móg³ poj¹æ, jakim sposobem Herhor daje sobie radê z nawa³em
podobnych interesów, które, jak burza, nie tylko przewy¿szaj¹
si³y cz³owieka, lecz nawet mog¹ zmia¿d¿yæ. "W jaki sposób
przeprowadziæ tu swoje plany, je¿eli t³um interesantów pêta nasz¹
wolê, po¿era myœli, wypija krew?... Po dziesiêciu dniach jestem
chory, po roku chybabym og³upia³!... Na tym urzêdzie niepodobna
robiæ ¿adnych projektów, lecz po prostu broniæ siê od
szaleñstwa..." By³ tak zatrwo¿ony bezsilnoœci¹ na stanowisku
w³adcy, ¿e - wezwa³ Herhora i jêkliwym g³osem opowiedzia³ mu
swoje strapienie. M¹¿ stanu z uœmiechem s³ucha³ biadañ m³odego
sternika nawy pañstwowej, wreszcie rzek³: - Czy wiesz, panie,
¿e ten ogromny pa³ac, w którym mieszkamy, wzniós³ tylko jeden
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (98 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
budowniczy, imieniem Senebi, i w dodatku - umar³ przed
ukoñczeniem go?.. A z pewnoœci¹ zrozumiesz: dlaczego wiecznie
¿yj¹cy ten architekt móg³ wykonaæ swój plan, nigdy nie zmêczywszy
siê i zawsze maj¹c weso³y umys³. - Ciekawym?... - Oto on sam nie
robi³ wszystkiego; nie ciosa³ belek i kamieni, nie wygniata³
ceg³y, nie nosi³ jej na rusztowania, nie uk³ada³ i nie spaja³.
On tylko wymalowa³ plan, a jeszcze i do tego mia³ pomocników. Ty
zaœ, ksi¹¿ê, wszystko chcia³eœ wykonaæ sam; sam wys³uchaæ i
za³atwiæ wszelkie interesa. To przechodzi cz³owiecze si³y. -
Jak¿e mia³em robiæ inaczej, je¿eli miêdzy prosz¹cymi znajdowali
siê niewinnie pokrzywdzeni albo zas³uga nie wynagrodzona?
Przecie¿ fundamentem pañstwa jest sprawiedliwoœæ - odpar³
nastêpca. - Ilu ksi¹¿ê mo¿esz wys³uchaæ dziennie bez zmêczenia? -
spyta³ Herhor. - No... dwudziestu... - Toœ szczêœliwy. Ja
s³ucham najwy¿ej szeœciu lub dziesiêciu, lecz nie s¹ nimi
interesanci, tylko - wielcy pisarze, nadzorcy i ministrowie.
Ka¿dy z nich nie donosi mi drobiazgów, lecz rzeczy najwa¿niejsze,
jakie dziej¹ siê: w armii, w dobrach faraona, w sprawach
religijnych, w s¹dach, w nomesach, w ruchach Nilu. Dlatego zaœ
nie donosz¹ mi b³ahostek, ¿e ka¿dy z nich, zanim przyszed³ do
mnie, musia³ wys³uchaæ dziesiêciu pisarzy mniejszych. Ka¿dy
mniejszy pisarz i dozorca zebra³ wiadomoœci od dziesiêciu
podpisarzy i poddozorców, a tamci znowu wys³uchali raporty od
dziesiêciu ni¿szych urzêdników. Tym sposobem ja i jego
œwi¹tobliwoœæ, rozmawiaj¹c tylko z dziesiêcioma ludŸmi dziennie,
wiemy, co wa¿nego sta³o siê w stu tysi¹cach punktów kraju i
œwiata. Wartownik, który czuwa na kawa³ku ulicy w Memfis, widzi
tylko parê domów. Dziesiêtnik zna ca³¹ ulicê, setnik oddzia³
miasta, naczelnik ca³e miasto. Faraon zaœ stoi ponad nimi
wszystkimi, niby na najwy¿szym pylonie œwi¹tyni Ptah, i widzi nie
tylko Memfis, ale jeszcze miasta: Sochem, On, Cherau, Turra,
Tetaui, ich okolice i kawa³ek pustyni zachodniej. Z tej wysokoœci
jego œwi¹tobliwoœæ nie spostrzega wprawdzie ludzi skrzywdzonych
albo nie nagrodzonych, ale dojrzy t³um gromadz¹cych siê bez
zajêcia robotników. Nie zobaczy ¿o³nierza w szynkowni, ale pozna,
czy pu³k odbywa musztrê. Nie widzi, co gotuje na obiad jakiœ
ch³op albo mieszczanin, ale dostrze¿e po¿ar zaczynaj¹cy siê w
dzielnicy. Ten porz¹dek pañstwowy - mówi³ o¿ywiaj¹c siê Herhor -
jest nasz¹ chwa³¹ i potêg¹. A kiedy Snofru, jeden z faraonów
najpierwszej dynastii, spyta³ pewnego kap³ana, jaki by sobie
pomnik wystawiæ? - ten odpowiedzia³: Wyrysuj, panie, na ziemi
kwadrat i po³ó¿ na nim szeœæ milionów g³azów - one przedstawi¹
lud. Na tej warstwie po³ó¿ szeœædziesi¹t tysiêcy kamieni
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (99 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ociosanych - to bêd¹ twoi ni¿si urzêdnicy. Na tym u³ó¿ szeœæ
tysiêcy kamieni wyg³adzonych - to bêd¹ wy¿si urzêdnicy. Na tym
postaw szeœædziesi¹t sztuk pokrytych rzeŸb¹ - to bêd¹ twoi
najbli¿si doradcy i wodzowie, a na szczycie po³ó¿ jedn¹ bry³ê ze
z³otym wizerunkiem s³oñca - a bêdziesz ty sam. Tak te¿ zrobi³
faraon Snofru. W ten sposób powsta³a najstarsza piramida schodowa
- rzetelny obraz naszego pañstwa - z której urodzi³y siê
wszystkie inne. S¹ to budowle nie wzruszone, z których szczytu
widaæ krañce œwiata, a które bêd¹ podziwem najodleglejszych
pokoleñ. W takim urz¹dzeniu - ci¹gn¹³ minister - spoczywa i nasza
przewaga nad s¹siadami. Etiopowie byli równie liczni jak my. Lecz
ich król sam troszczy³ siê o swoje byd³o, sam bi³ kijem poddanych
i ani wiedzia³, ilu ich ma, ani potrafi³ zgromadziæ ich, gdy
wkroczy³y nasze wojska. Tam nie by³o jednej Etiopii, ale wielka
gromada ludzi nieuporz¹dkowanych. Wiêc dzisiaj s¹ naszymi
wasalami. Ksi¹¿ê libijski sam s¹dzi ka¿d¹ sprawê, szczególniej
miêdzy ludŸmi bogatymi, i tyle oddaje im czasu, ¿e prawie nie
mo¿e obejrzeæ siê za siebie. Tote¿, pod jego bokiem, rodz¹ siê
ca³e bandy rozbójników, których my wytêpiamy. Wiedz jeszcze i o
tym, panie, ¿e gdyby w Fenicji by³ jeden wspólny w³adca, który
by wiedzia³, co siê dzieje, i rozkazywa³ we wszystkich miastach,
kraj ten nie p³aci³by nam ani utena danin. A co to za szczêœcie
dla nas, ¿e królowie Niniwy i Babelu maj¹ tylko po jednym
ministrze i tak s¹ zmêczeni nawa³em spraw jak ty dzisiaj! Oni
wszystko sami chc¹ widzieæ, s¹dziæ i rozkazywaæ, przez co na sto
lat zawik³ali sprawy pañstwa. Lecz gdyby znalaz³ siê jaki
nikczemny pisarz egipski, który poszed³by tam, wyt³omaczy³ królom
ich b³êdy w rz¹dzeniu i zaprowadzi³ nasz¹ urzêdnicz¹ hierarchiê,
nasz¹ piramidê, za kilkanaœcie lat Judea i Fenicja wpad³yby w
rêce asyryjczyków, a za kilkadziesi¹t lat - od wschodu i pó³nocy,
l¹dem i morzem zwali³yby siê na nas potê¿ne armie, którym
moglibyœmy nie daæ rady. - Wiêc dzisiaj my napadnijmy ich
korzystaj¹c z nie³adu! - zawo³a³ ksi¹¿ê. - Jeszcze nie
wyleczyliœmy siê z poprzednich naszych zwyciêstw - odpar³ zimno
Herhor i zacz¹³ ¿egnaæ Ramzesa. - Albo¿ zwyciêstwa os³abi³y
nas?... - wybuchn¹³ nastêpca. - Albo¿ nie zwieŸliœmy skarbów?...
- A czy nie psuje siê topór, którym œcinamy drzewo?... - zapyta³
Herhor i wyszed³. Ksi¹¿ê zrozumia³, ¿e wielki minister chce
spokoju za wszelk¹ cenê, pomimo ¿e sam jest naczelnikiem armii. -
Zobaczymy!... - szepn¹³ do siebie. Na parê dni przed wyjazdem
Ramzes wezwany zosta³ do jego œwi¹tobliwoœci. Faraon siedzia³ na
fotelu w marmurowej sali, w której nie by³o nikogo, a czterech
wejœæ strzeg³y nubijskie warty. Obok fotelu królewskiego sta³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (100 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
taboret dla ksiêcia i ma³y stolik za³o¿ony dokumentami pisanymi
na papirusie. Na œcianach by³y kolorowane p³askorzeŸby
przedstawiaj¹ce zajêcia rolne, a w rogach sali sztywne pos¹gi
Ozirisa, z melancholijnym uœmiechem na ustach. Kiedy ksi¹¿ê na
rozkaz ojca usiad³, jego œwi¹tobliwoœæ odezwa³ siê: - Masz tu,
ksi¹¿ê, twoje dokumenta, jako wódz i namiestnik. Có¿, podobno
pierwsze dni w³adzy zmêczy³y ciê?... - W s³u¿bie waszej
œwi¹tobliwoœci znajdê si³y. - Pochlebca!... - uœmiechn¹³ siê pan.
- Pamiêtaj, ¿e nie chcê, a¿ebyœ siê zapracowywa³... Baw siê,
m³odoœæ potrzebuje rozrywki... Nie znaczy to jednak, a¿ebyœ nie
mia³ wa¿nych spraw do za³atwienia. - Jestem gotów. - Po
pierwsze... Po pierwsze, odkryjê ci moje troski. Skarb nasz Ÿle
wygl¹da: dop³yw podatków jest co rok mniejszy, osobliwie z
Dolnego Egiptu, a rozchody mno¿¹ siê... Pan zamyœli³ siê. - Te
kobiety... te kobiety, Ramzesie, poch³aniaj¹ bogactwa nie tylko
œmiertelnych ludzi, ale i moje. Mam ich kilkaset, a ka¿da chce
posiadaæ jak najwiêcej pokojówek, modystek, fryzjerów,
niewolników do lektyki, niewolników do pokoju, konie, wioœlarzy,
nawet swoich ulubieñców i dzieci... Ma³e dzieci!... Kiedy
wróci³em z Tebów, jedna z tych pañ, której nawet nie pamiêtam,
zabieg³a mi drogê i prezentuj¹c têgiego trzyletniego ch³opaka
¿¹da³a, abym mu wyznaczy³ maj¹tek, gdy¿ ma to byæ mój syn...
Trzyletni syn, czy uwa¿asz, wasza dostojnoœæ?... Rzecz prosta,
nie mog³em spieraæ siê z kobiet¹, jeszcze w tak delikatnej
sprawie. Ale - cz³owiekowi szlachetnie urodzonemu ³atwiej byæ
uprzejmym ani¿eli znaleŸæ pieni¹dze na ka¿d¹ podobn¹ fantazjê...
Pokiwa³ g³ow¹, odpocz¹³ i mówi³ dalej: - Tymczasem moje dochody
od pocz¹tku panowania zmniejszy³y siê do po³owy, szczególniej w
Dolnym Egipcie. Pytam siê: co to znaczy?... Odpowiadaj¹: lud
zubo¿a³, uby³o wielu mieszkañców, morze zasypa³o pewn¹ przestrzeñ
gruntów od pó³nocy, a pustynia od wschodu, by³o kilka lat
nieurodzajnych, s³owem - awantura za awantur¹, a w skarbie coraz
p³ycej... Proszê ciê wiêc, a¿ebyœ mi wyœwietli³ t¹ sprawê.
Rozpatrz siê, poznaj ludzi dobrze informowanych i prawdomównych
i utwórz z nich komisjê œledcz¹. Gdy zaœ zaczn¹ sk³adaæ raporty,
nie ufaj zbytecznie papyrusowi, ale to i owo sprawdŸ osobiœcie.
S³yszê, ¿e masz oko wodza, a je¿eli tak jest, jedno spojrzenie
nauczy ciê, o ile s¹ dok³adnymi opowieœci cz³onków komisji. Ale
nie œpiesz siê ze zdaniem, a nade wszystko - nie wyg³aszaj go.
Ka¿dy wa¿ny wniosek, jaki ci dziœ przyjdzie do g³owy - zapisz,
a po kilku dniach znowu przypatrz siê tej samej sprawie i znowu
zapisz. To nauczy ciê ostro¿noœci w s¹dach i trafnoœci w
ogarnianiu przedmiotów. - Stanie siê, jak rozkazujesz, wasza
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (101 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œwi¹tobliwoœæ - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Druga misja, któr¹ musisz
za³atwiæ, jest trudniejsza. Coœ siê tam dzieje w Asyrii, co mój
rz¹d zaczyna niepokoiæ. Kap³ani nasi opowiadaj¹, ¿e za Morzem
Pó³nocnym jest piramidalna góra, zwykle okryta zielonoœci¹ u
spodu, œniegiem u szczytu, która ma dziwne obyczaje. Po wielu
latach spokoju nagle zaczyna dymiæ, trz¹œæ siê, huczyæ, a potem
wyrzuca z siebie tyle p³ynnego ognia, ile jest wody w Nilu. Ogieñ
ten kilkoma korytami rozlewa siê po jej bokach i na ogromnej
przestrzeni rujnuje pracê rolników. Otó¿ Asyria, mój ksi¹¿ê, jest
tak¹ gór¹. Przez ca³e wieki panuje w niej spokój i cisza, lecz
nagle zrywa siê wewnêtrzna burza, nie wiadomo sk¹d wylewaj¹ siê
wielkie armie i niszcz¹ spokojnych s¹siadów. Dziœ oko³o Niniwy
i Babelu s³ychaæ wrzenie: góra dymi. Musisz wiêc dowiedzieæ siê:
o ile ten dym zwiastuje nawa³nicê, i - obmyœleæ œrodki zaradcze.
- Czy potrafiê?... - cicho spyta³ ksi¹¿ê. - Trzeba nauczyæ siê
patrzeæ - mówi³ w³adca. - Je¿eli chcesz co dobrze poznaæ, nie
poprzestawaj na œwiadectwie w³asnych oczu, ale zapewnij sobie
pomoc kilku par cudzych. Nie ograniczaj siê na s¹dach samych
Egipcjan: bo ka¿dy naród i cz³owiek ma wy³¹czny sposób widzenia
rzeczy i nie chwyta ca³ej prawdy. Wys³uchaj zatem, co myœl¹ o
Asyryjczykach: Fenicjanie, ¯ydzi, Chetowie i Egipcjanie, i pilnie
rozwa¿ w sercu swym - co w ich s¹dach o Asyrii jest wspólnego.
Je¿eli wszyscy powiedz¹ ci, ¿e od Asyrii idzie niebezpieczeñstwo,
poznasz, ¿e ono idzie. Lecz je¿eli ró¿ni mówiæ bêd¹ rozmaicie,
tak¿e czuwaj, bo m¹droœæ ka¿e przewidywaæ raczej z³e ani¿eli
dobre. - Mówisz, wasza œwi¹tobliwoœæ, jak bogowie! - szepn¹³
Ramzes. - Stary jestem, a z wysokoœci tronu widzi siê takie
rzeczy, jakich nawet nie przeczuwaj¹ œmiertelni. Gdybyœ s³oñce
zapyta³, co s¹dzi o sprawach œwiata, opowiedzia³oby jeszcze
ciekawsze nowiny. - Miêdzy ludŸmi, u których mam zasiêgaæ zdania
o Asyrii, nie wspomnia³eœ, ojcze, Greków - wtr¹ci³ nastêpca. Pan
pokiwa³ g³ow¹ z dobrotliwym uœmiechem. - Grecy!... Grecy!... -
rzek³ - wielka przysz³oœæ nale¿y do tego narodu. Przy nas s¹ oni
jeszcze dzieæmi, ale jaka dusza w nich mieszka... Pamiêtasz ty
mój pos¹g zrobiony przez greckiego rzeŸbiarza?... To drugi ja,
¿ywy cz³owiek!... Miesi¹c trzyma³em go w pa³acu, lecz w koñcu -
darowa³em œwi¹tyni w Tebach. Czy uwierzysz: strach mnie zdj¹³,
a¿eby ten kamienny ja nie powsta³ ze swego siedzenia i nie
upomnia³ siê o po³owê rz¹dów... Jaki¿ by zamêt powsta³ w
Egipcie!... Grecy!... czy ty widzia³eœ wazy, jakie oni lepi¹,
pa³acyki, które buduj¹... Z tej gliny i kamienia wyp³ywa coœ, co
cieszy moj¹ staroœæ i ka¿e zapominaæ o chorobie... A mowa ich?...
O bogowie, w¿dy to muzyka i rzeŸba, i malowid³o... Zaprawdê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (102 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
mówiê, ¿e gdyby Egipt móg³ kiedy umrzeæ jak cz³owiek, dziedzictwo
po nim objêliby Grecy. I jeszcze wmówiliby w œwiat, ¿e to
wszystko jest ich dzie³em, a nas - wcale nie by³o... A jednak s¹
to tylko uczniowie naszych szkó³ wstêpnych: cudzoziemcom bowiem,
jak ci wiodomo, nie mamy prawa udzielaæ wy¿szych nauk. - Mimo to,
ojcze, zdajesz siê nie ufaæ Grekom? - Bo to szczególny naród: ani
Fenicjanom, ani im nie mo¿na wierzyæ. Fenicjanin, gdy chce, widzi
i powie prawdê murowan¹, egipsk¹... Ale nigdy nie wiesz: kiedy
on chce powiedziæ prawdê? Zaœ Grek, prosty jak dziecko, zawsze
mówi³by prawdê, ale - tego ju¿ nie potrafi. Oni ca³y œwiat widz¹
inaczej ni¿ my. W ich dziwnych oczach ka¿da rzecz tak b³yszczy,
koloryzuje siê i mieni jak niebo Egiptu i jego woda. Czy wiêc
mo¿na polegaæ na ich zdaniu? Za czasów dynastii tebañskiej,
daleko na pó³nocy, by³o miasteczko Troja, jakich u nas liczy siê
dwadzieœcia tysiêcy. Na ten kurnik napadali rozmaite greckie
w³óczêgi i tak dokuczyli niemnogim mieszkañcom, ¿e ci, po
dziesiêcioletnich niepokojach, spalili forteczkê i wynieœli siê
na inne miejsca. Zwyk³a historia bandycka!... Tymczasem patrz,
jakie pieœni œpiewaj¹ Grecy o trojañskich walkach. Œmiejemy siê
z tych cudów i bohaterstw, boæ nasz rz¹d mia³ dok³adne
sprawozdania o wypadkach. Widzimy bij¹ce w oczy k³amstwa, a
jednak... s³uchamy tych pieœni jak dziecko bajek swej niañki i -
nie mo¿emy siê od nich oderwaæ!... To s¹ Grecy: urodzeni k³amcy,
ale przyjemni, no i mê¿ni. Ka¿dy z nich prêdzej poœwiêci ¿ycie,
ani¿eli powie prawdê. Nie dla interesu, jak Fenicjanie, ale z
duchowej potrzeby. - A co mam s¹dziæ o Fenicjanach? - spyta³
nastêpca. - To s¹ ludzie m¹drzy, wielkiej pracy i odwagi, ale
handlarze: dla nich ca³e ¿ycie mieœci siê w zarobku, byle du¿ym,
najwiêkszym!... Fenicjanin jest jak woda: wiele przynosi i wiele
zabiera, a wciska siê wszêdzie. Trzeba dawaæ im jak najmniej, a
nade wszystko czuwaæ, a¿eby nie wchodzili do Egiptu szparami, po
kryjomu. Gdy im dobrze zap³acisz i dasz nadziejê jeszcze
wiêkszego zarobku, bêd¹ wybornymi agentami. To, co dziœ wiemy o
tajemnych ruchach Asyrii, wiemy przez nich. - A ¯ydzi?... -
szepn¹³ ksi¹¿ê spuszczaj¹c oczy. - Naród bystry, ale posêpni
fanatycy i urodzeni wrogowie Egiptu. Dopiero gdy poczuj¹ na
karkach podkuty gwoŸdziami sanda³ Asyrii, zwróc¹ siêúdo nas.
Bodajby nie za póŸno. Ale pos³ugiwaæ siê nimi mo¿na... Rozumie
siê, nie tu, tylko w Niniwie i Babelu. Faraon by³ ju¿ zmêczony.
Wiêc ksi¹¿ê pad³ przed nim na twarz, a otrzymawszy uœciœnienie
ojcowskie uda³ siê do matki. Pani siedz¹c w swym gabinecie tka³a
cienkie p³ótno na suknie dla bogów, a jej damy s³u¿ebne szy³y i
haftowa³y odzie¿ albo robi³y bukiety. M³ody kap³an przed pos¹giem
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (103 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Izydy pali³ kadzid³o. - Przychodzê - rzek³ ksi¹¿ê - podziêkowaæ
ci, matko, i po¿egnaæ. - Królowa powsta³a i obj¹wszy syna za
szyjê mówi³a ze ³zami: - Jakeœ ty siê zmieni³?... Jesteœ ju¿
mê¿czyzn¹!... Tak rzadko ciê spotykam, ¿e mog³abym zapomnieæ
twoich rysów, gdybym ich ci¹gle nie widzia³a w mym sercu.
Niedobry!... Ja tyle razy z najwy¿szym dostojnikiem pañstwa
jeŸdzi³am do folwarku myœl¹c, ¿e nareszcie przestaniesz mieæ
urazê, a ty wyprowadzi³eœ naprzeciw mnie na³o¿nicê... -
Przepraszam... przepraszam!... - mówi³ Ramzes ca³uj¹c matkê. Pani
wyprowadzi³a go do ogródka, w którym ros³y osobliwe kwiaty, a gdy
zostali bez œwiadków - rzek³a: - Jestem kobiet¹, wiêc obchodzi
mnie kobieta i matka. Czy chcesz wzi¹æ ze sob¹ tê dziewczynê w
podró¿?... Pamiêtaj, ¿e ha³as i ruch, jaki ciê bêdzie otacza³,
jej i dziecku mo¿e zaszkodziæ. Dla kobiet brzemiennych najlepsz¹
jest cisza i spokój. - Czy mówisz o Sarze? - spyta³ zdziwiony
Ramzes. - Ona brzemienna?... Nic mi o tym nie wspomnia³a... -
Mo¿e wstydzi siê, mo¿e sama nie wie - odpar³a. - W ka¿dym razie
podró¿... - Ale¿ ja jej nie mam zamiaru braæ!... -zawo³a³ ksi¹¿ê.
- Tylko... dlaczego ona kryje siê przede mn¹... jakby dziecko nie
by³o moim?... - Nie b¹dŸ¿e podejrzliwym !... - zgromi³a go pani.
- Jest to zwyk³a wstydliwoœæ m³odych dziewcz¹t... Wreszcie mo¿e
ukrywa³a swój stan z obawy, abyœ jej nie porzuci³?... - Przecie¿
nie wezmê jej do mego dworu! - przerwa³ ksi¹¿ê z tak¹
niecierpliwoœci¹, ¿e oczy królowej uœmiechnê³y siê, ale
przys³oni³a je rzêsami. - No, nie wypada zbyt szorstko odpychaæ
kobiety, która ciê kocha³a. Wiem, ¿e byt jej zapewni³eœ. My jej
te¿ damy coœ od siebie. I dziecko królewskiej krwi musi byæ
dobrze wychowane i posiadaæ maj¹tek... - Naturalnie - odpar³
Ramzes. - Mój pierwszy syn, choæ nie bêdzie posiada³ praw
ksi¹¿êcych, musi byæ tak postawiony, abym ja go siê nie wstydzi³
ani on nie mia³ ¿alu do mnie. Po po¿egnaniu siê z matk¹ Ramzes
chcia³ jechaæ do Sary i w tym celu wróci³ do swoich pokojów.
Wstrz¹sa³y nim dwa uczucia: gniew na Sarê, ¿e ukrywa³a przed nim
powody swej s³aboœci, i - duma, ¿e on ma byæ ojcem. On ojcem!...
Tytu³ ten nadawa³ mu powagê, która jakby wspiera³a jego urzêdy:
wodza i namiestnika. Ojciec - to ju¿ nie m³odzieniaszek, który
z szacunkiem musi patrzeæ na ludzi starszych od siebie. Ksi¹¿ê
by³ zachwycony i rozrzewniony. Chcia³ zobaczyæ Sarê, zgromiæ j¹,
a potem uœciskaæ i obdarowaæ. Gdy jednak wróci³ do swojej czêœci
pa³acu, zasta³ dwu nomarchów z Dolnego Egiptu, którzy przyszli
zdaæ mu raport o nomesach. A gdy wys³ucha³ ich, by³ ju¿ zmêczony.
Nadto mia³ u siebie wieczorne przyjêcie, na które nie chcia³ siê
spóŸniæ. "I znowu u niej nie bêdê - myœla³. - Biedna dziewczyna,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (104 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nie widzia³a mnie blisko dwie dekady..." Wezwa³ Murzyna. - Masz
ty t¹ klatkê, któr¹ da³a ci Sara wówczas, kiedyœmy witali jego
œwi¹tobliwoœæ? - Jest - odpar³ Murzyn. - WeŸ¿e z niej go³êbia i
zaraz wypuϾ.
- Go³êbie ju¿ zjedzone.
- Kto je zjad³?...
- Wasza dostojnoœæ. Powiedzia³em kucharzowi, ¿e ptaki te pochodz¹
od pani Sary; wiêc on tylko dla waszej dostojnoœci robi³ z nich
pieczenie i pasztety. - A niech¿e was krokodyl po¿re! - zawo³a³
sk³opotany ksi¹¿ê. Kaza³ przyjœæ do siebie Tutmozisowi i jego
natychmiast wys³a³ do Sary. Opowiedzia³ mu historiê z go³êbiami
i ci¹gn¹³: - ZawieŸ jej szmaragdowe zausznice, bransolety na nogi
i rêce i dwa talenty. Powiedz, ¿e gniewam siê, i¿ ukrywa³a przede
mn¹ ci¹¿ê, ale jej przebaczê, gdy dziecko bêdzie zdrowe i ³adne.
Je¿eli zaœ urodzi ch³opca, dam jej drugi folwark!... - zakoñczy³
œmiej¹c siê. Ale, ale... namów j¹ te¿, aby odsunê³a od siebie
choæ trochê ¯ydów, a przyjê³a choæ paru Egipcjan i Egipcjanek.
Nie chcê, aby mój syn przyszed³ na œwiat w tym towarzystwie i
mo¿e jeszcze bawi³ siê z ¿ydowskimi dzieæmi. Nauczyliby go
podawaæ ojcu najgorsze daktyle!...
Rozdzia³ XIX
Cudzoziemska dzielnica w Memfisie le¿a³a w pó³nocno - wschodnim
rogu miasta, blisko Nilu. Liczono tam kilkaset domów i
kilkanaœcie tysiêcy mieszkañców: Asyryjczyków, ¯ydów, Greków,
najwiêcej Fenicjan. By³ to cyrku³ zamo¿ny. G³ówn¹ arteriê
tworzy³a ulica szeroka na trzydzieœci kroków, doœæ prosta,
wybrukowana p³askimi kamieniami. Po obu stronach wznosi³y siê
domy ceglane, piaskowce lub wapienne, wysokie na trzy do piêciu
piêtr. W piwnicach by³y sk³ady materia³ów surowych, na parterach
sklepy, na pierwszych piêtrach mieszkania ludzi zamo¿nych, wy¿ej
warsztaty tkackie, szewskie, jubilerskie, najwy¿ej - ciasne
lokale wyrobników. Budynki tej dzielnicy, jak zreszt¹ w ca³ym
mieœcie, by³y przewa¿nie bia³e. Mo¿na jednak by³o widzieæ
kamienice zielone jak ³¹ka, ¿ó³te jak ³an pszenicy, niebieskie
jak niebo lub czerwone jak krew. W wielu zaœ domach œciany
frontowe by³y ozdobione obrazami przedstawiaj¹cymi zajêcia
mieszkañców. Na domu jubilera d³ugie szeregi rysunków opiewa³y,
¿e: jego w³aœciciel wyrobione przez siebie ³añcuchy i bran-
solety sprzedawa³ królom obcych narodów i obudza³ ich podziw.
Ogromny pa³ac kupca pokryty by³ malowid³ami opowiadaj¹cymi trudy
i niebezpieczeñstwa ¿ycia handlowego. Na morzu chwytaj¹ cz³owieka
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (105 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
straszne potwory z rybimi ogonami - w pustyni skrzydlate i ogniem
ziej¹ce smoki, a na dalekich wyspach trapi¹ go olbrzymy, których
sanda³ bywa wiêkszy od fenickiego okrêtu. Lekarz na œcianie
swojej pracowni przedstawia³ osoby, które dziêki jego pomocy
odzyskiwa³y utracone rêce i nogi, nawet zêby i m³odoœæ. Na
budynku zaœ, zajêtym przez w³adze administracyjne dzielnicy,
widaæ by³o beczkê, do której ludzie rzucali z³ote pierœcienie,
pisarza, któremu ktoœ szepta³ do ucha, i rozci¹gniêtego na ziemi
penitenta, któremu dwaj inni ludzie bili skórê. Ulica by³a pe³na.
Wzd³u¿ œcian mieœcili siê lektykarze, wachlarzownicy, pos³añcy
i robotnicy, gotowi ofiarowaæ swoj¹ pracê. Œrodkiem ci¹gn¹³ siê
nieprzerwany ³añcuch towarów dŸwiganych przez tragarzy, os³ów lub
wo³y zaprzêgniête do wozów. Na chodnikach snuli siê wrzaskliwi
przekupnie œwie¿ej wody, winogron, daktylów, wêdzonych ryb, a
miêdzy nimi kramarze, kwiaciarki, muzykanci i ró¿nego rodzaju
sztukmistrze. W tym ludzkim potoku, który p³yn¹³, roztr¹ca³ siê,
sprzedawa³ i kupowa³ krzycz¹c rozmaitymi g³osami, wyró¿niali siê
policjanci. Ka¿dy mia³ brunatn¹ koszulê do kolan, go³e nogi,
fartuszek w niebieskie i czerwone pasy, krótki miecz przy boku
i potê¿ny kij w garœci. Urzêdnik ten spacerowa³ po chodniku,
niekiedy porozumiewa³ siê ze swoim koleg¹, najczêœciej jednak
stawa³ na przydro¿nym kamieniu, a¿eby lepiej ogarn¹æ t³um
przelewaj¹cy siê u stóp jego. Wobec takiej czujnoœci z³odzieje
uliczni musieli dzia³aæ bardzo roztropnie. Zwykle dwaj
rozpoczynali miêdzy sob¹ bitwê, a gdy zebra³ siê t³um i
policjanci ok³adali kijami zarówno swarz¹cych siê, jak i widzów,
inni towarzysze kunsztu - kradli. Prawie we œrodku ulicy sta³
zajazd Fenicjanina z Tyru, Asarhadona, w którym dla ³atwiejszej
kontroli byli obowi¹zani mieszkaæ wszyscy przyje¿d¿aj¹cy spoza
granic Egiptu. By³ to wielki dom kwadratowy, z ka¿dego boku mia³
po kilkanaœcie okien i nie styka³ siê z innymi, wiêc mo¿na by³o
obchodziæ go i podgl¹daæ ze wszystkich stron. Nad g³ówn¹ bram¹
wisia³ model okrêtu, na frontowej œcianie by³y obrazy
przedstawiaj¹ce jego œwi¹tobliwoœæ Ramzesa XII, jak sk³ada bogom
ofiary lub roztacza opiekê nad cudzoziemcami, miêdzy którymi
Fenicjanie odznaczali siê du¿ym wzrostem i mocno czerwon¹ barw¹.
Okna by³y w¹skie, zawsze otwarte i tylko w miarê potrzeby
zas³aniane roletami z p³ótna lub kolorowych prêcików. Mieszkania
gospodarza i podró¿nych zajmowa³y trzy piêtra, na dole mieœci³a
siê winiarnia i restauracja. Marynarze, tragarze, rzemieœlnicy
i w ogóle ubo¿si podró¿ni jedli i pili w podwórku, które mia³o
mozaikow¹ posadzkê i p³ócienne dachy rozwieszone na s³upkach,
a¿eby wszystkich goœci mo¿na by³o mieæ na oku. Zamo¿niejsi zaœ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (106 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i lepiej urodzeni ucztowali w galerii otaczaj¹cej podwórko. W
podwórzu zasiadano na ziemi, przy kamieniach zastêpuj¹cych
miejsce sto³ów. W galeriach, gdzie by³o ch³odniej, znajdowa³y siê
stoliki, ³awki i krzes³a, nawet niskie z poduszek sofy, na
których mo¿na by³o drzemaæ. W ka¿dej galerii by³ wielki stó³
za³o¿ony chlebem, miêsiwem, rybami i owocami tudzie¿
kilkugarncowe gliniane st¹gwie z piwem, winem i wod¹. Murzyni i
Murzynki roznosili goœciom potrawy, usuwali st¹gwie pró¿ne,
dŸwigali z piwnic pe³ne, a czuwaj¹cy nad sto³ami pisarze
skrupulatnie zapisywali ka¿dy kawa³ek chleba, ka¿d¹ g³ówkê
czosnku i kubek wody. Na œrodku podwórza, na wzniesieniu, stali
dwaj dozorcy z kijami, którzy z jednej strony mieli oko na s³u¿bê
i pisarzy, z drugiej - przy pomocy kija - ³agodzili spory miêdzy
ubo¿szymi goœæmi ró¿nych narodów. Dziêki temu urz¹dzeniu
kradzie¿e i bitwy trafia³y siê rzadko; czêœciej nawet w galeriach
ani¿eli na podwórku. Sam gospodarz zajazdu, s³awetny Asarhadon,
cz³owiek przesz³o piêædziesiêcioletni, szpakowaty, ubrany w d³ug¹
koszulê i muœlinow¹ narzutkê, chodzi³ miêdzy goœæmi, aby dojrzeæ,
czy ka¿dy ma, czego potrzebuje. - Jedzcie i pijcie, synowie moi -
mówi³ do greckich marynarzy - bo takiej wieprzowiny i piwa nie
ma na ca³ym œwiecie. S³yszê, pobi³a was burza oko³o Rafii?...
Powinniœcie bogom hojn¹ z³o¿yæ ofiarê, ¿e was ocalili!... W
Memfis przez ca³e ¿ycie mo¿na nie widzieæ burzy, ale na morzu
³atwiej o piorun ani¿eli o miedzianego utena... Mam miód, m¹kê,
kadzid³a na œwiête ofiary, a tam, w k¹tach, stoj¹ bogowie
wszystkich narodów. W moim zajeŸdzie cz³owiek mo¿e byæ sytym i
pobo¿nym za bardzo ma³e pieni¹dze. Zawróci³ siê i wszed³ do
galerii miêdzy kupców. - Jedzcie i pijcie, czcigodni panowie -
zachêca³ k³aniaj¹c siê. - Czasy s¹ dobre! Najdostojniejszy
nastêpca, oby ¿y³ wiecznie, jedzie do Pi-Bastu z ogromn¹ œwit¹,
a z Górnego Królestwa przyszed³ transport z³ota, na czym niejeden
z was piêknie zarobi. Mamy kuropatwy, m³ode g¹ski, ryby prosto
z rzeki i doskona³¹ pieczeñ sarni¹. A jakie wino przys³ali mi z
Cypru!... Niech zostanê ¯ydem, je¿eli kubek tej rozkoszy nie jest
wart dwie drachmy!... Ale wam, ojcom i dobrodziejom moim, oddam
dziœ po drachmie. Tylko dziœ, a¿eby zrobiæ pocz¹tek. - Daj po pó³
drachmy kubek, to skosztujemy - odpar³ jeden z kupców. - Pó³
drachmy?... - powtórzy³ restaurator. - Pierwej Nil pop³ynie ku
Tebom, ani¿eli ja tak¹ s³odycz oddam za pó³ drachmy. Chyba... dla
ciebie, panie Belezis, który jesteœ per³¹ Sydonu... Hej,
niewolnicy!... a podajcie dobrodziejom naszym wiêkszy dzban
cypryjskiego... Gdy odszed³, kupiec nazwany Belezisem rzek³ do
swoich towarzyszów: - Rêka mi uschnie, je¿eli to wino warte pó³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (107 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
drachmy. Ale niech go tam!... Bêdziemy mieli mniej k³opotu z
policj¹. Rozmowa z goœæmi wszelkich narodów i stanów nie
przeszkadza³a gospodarzowi zwa¿aæ na pisarzy zapisuj¹cych jad³o
i napitki, na dozorców, którzy pilnowali s³u¿bê i pisarzy, a nade
wszystko na podró¿nego, który we frontowej galerii usiad³szy z
podwiniêtymi nogami na poduszkach, drzema³ nad garstk¹ daktylów
i kubkiem czystej wody. Podró¿ny ten mia³ oko³o czterdziestu lat,
bujne w³osy i brodê kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie
szlachetne rysy, których, zdawa³o siê, nigdy gniew nie zmarszczy³
ani wykrzywi³a trwoga. "To niebezpieczny szczur!... - myœla³
gospodarz patrz¹c na niego spod oka. - Ma minê kap³ana, a chodzi
w ciemnej opoñczy... Z³o¿y³ u mnie klejnotów i z³ota za talent,
a nie jada miêsa ani nie pije wina... Musi to byæ wielki prorok
albo wielki z³odziej!..." Na podwórko weszli z ulicy dwaj nadzy
psyllowie, czyli poskramiacze wê¿ów, z torb¹ pe³n¹ jadowitego
gadu, i zaczêli przedstawienie. M³odszy gra³ na fujarce, a
starszy pocz¹³ owijaæ siê ma³ymi i du¿ymi wê¿ami, z których ka¿dy
wystarczy³by do rozpêdzenia goœci z ober¿y "Pod Okrêtem". Fujarka
odzywa³a siê coraz piskliwiej, poskramiacz wygina³ siê, pieni³,
drga³ konwulsyjnie i ci¹gle dra¿ni³ gady. Wreszcie jeden z wê¿ów
uk¹si³ go w rêkê, drugi w twarz, a trzeciego - najmniejszego -
zjad³ ¿ywcem sam poskramiacz. Goœcie i s³u¿ba z niepokojem
przypatrywali siê zabawie poskramiacza. Dr¿eli, gdy dra¿ni³ gady,
zamykali oczy, gdy w¹¿ k¹sa³ cz³owieka. Lecz gdy psyllo zjad³
wê¿a - zawyli z radoœci i podziwu... Tylko podró¿ny z frontowej
galerii nie opuœci³ swoich poduszek, nawet nie raczy³ spojrzeæ
na zabawê. A gdy poskramiacz zbli¿y³ siê po zap³atê, podró¿nik
rzuci³ na posadzkê dwa miedziane uteny daj¹c mu rêk¹ znak, a¿eby
siê nie zbli¿a³. Przedstawienie ci¹gnê³o siê z pó³ godziny. Gdy
psyllowie opuœcili dziedziniec, do gospodarza przybieg³ Murzyn
obs³uguj¹cy pokoje goœcinne i coœ szepta³ zafrasowany. Potem, nie
wiadomo sk¹d, ukaza³ siê dziesiêtnik policyjny i zaprowadziwszy
Asarhadona do odleg³ej framugi d³ugo z nim rozmawia³, a czcigodny
w³aœciciel zajazdu bi³ siê w piersi, za³amywa³ rêce albo chwyta³
siê za g³owê. Nareszcie kopn¹³ Murzyna w brzuch, kaza³ podaæ
dziesiêtnikowi gêœ pieczon¹ i dzban cypryjskiego, a sam zbli¿y³
siê do goœcia z frontowej galerii, który wci¹¿ zdawa³ siê
drzemaæ, choæ oczy mia³ otwarte. - Smutne mam nowiny dla ciebie,
zacny panie - rzek³ gospodarz siadaj¹c obok podró¿nego. - Bogowie
zsy³aj¹ na ludzi deszcz i smutek, kiedy im siê podoba - odpar³
obojêtnie goœæ. - Gdyœmy siê tu przypatrywali psyllom - ci¹gn¹³
gospodarz targaj¹c szpakowat¹ brodê - z³odzieje dostali siê na
drugie piêtro i wykradli twoje rzeczy... Trzy worki i skrzyniê,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (108 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zapewne bardzo kosztown¹! - Musisz zawiadomiæ s¹d o mojej
krzywdzie. - Po co s¹d?... - szepn¹³ gospodarz. - U nas z³odzieje
maj¹ swój cech... Poszlemy po starszego, otaksujemy rzeczy,
zap³acisz mu dwudziesty procent wartoœci i wszystko siê znajdzie.
Ja mogê ci dopomóc. - W moim kraju - rzek³ podró¿ny - nikt nie
uk³ada siê ze z³odziejami, i ja nie bêdê. Mieszkam u ciebie,
tobie powierzy³em mój maj¹tek i ty za niego odpowiadasz.
Czcigodny Asarhadon zacz¹³ drapaæ siê miêdzy ³opatki. - Cz³owieku
z dalekiej krainy - mówi³ zni¿onym g³osem - wy, Chetowie, i my,
Fenicjanie, jesteœmy braæmi, wiêc szczerze radzê ci nie wdawaæ
siê z egipskim s¹dem, bo on ma tylko jedne drzwi: przez które siê
wchodzi, ale nie ma tych, przez które siê wychodzi. - Bogowie
przez mur wyprowadz¹ niewinnego - odpar³ goœæ. - Niewinny!... Kto
z nas jest niewinny w ziemi niewoli? - szepta³ gospodarz. - Oto
spojrzyj - tam dojada gêœ dziesiêtnik z policji; wyborn¹ g¹skê,
któr¹ sam chêtnie zjad³bym. A wiesz, dlaczego odda³em, sobie od
ust. odj¹wszy, ten frykas?... Bo dziesiêtnik przyszed³ wypytywaæ
siê o ciebie... To powiedziawszy Fenicjanin zezem spojrza³ na
podró¿nego, który jednak ani na chwilê nie utraci³ spokoju. -
Pyta mnie - ci¹gn¹³ gospodarz - pyta mnie dziesiêtnik: "Co za
jeden jest ten czarny, który dwie godziny siedzi nad garstk¹
daktylów?..." Mówiê: Bardzo zacny cz³owiek, pan Phut. - "Sk¹d
on?..." - Z kraju Chetii, z miasta Harranu; ma tam porz¹dny dom
o trzech piêtrach i du¿o pola. - "Po co on tu przyjecha³?" -
Przyjecha³, mówiê, odebraæ od jednego kap³ana piêæ talentów,
które jeszcze jego ojciec po¿yczy³. A wiesz, zacny panie - prawi³
restaurator - co mi na to odpowiedzia³ dziesiêtnik?... Te s³owa:
"Asarhadonie wiem, ¿e jesteœ wiernym s³ug¹ jego œwi¹tobliwoœci
faraona, masz dobre jad³o i niefa³szowane wina, dlatego mówiê ci
- strze¿ siê!... Strze¿ siê cudzoziemców którzy nie robi¹
znajomoœci, unikaj¹ wina i wszelkich uciech i milcz¹. Ten Phut,
harrañczyk, mo¿e byæ asyryjskim szpiegiem." Serce we mnie
zamar³o, kiedym to us³ysza³ - ci¹gn¹³ gospodarz. - Ale ciebie nic
nie obchodzi!... - oburzy³ siê widz¹c ¿e nawet straszne
pos¹dzenie o szpiegostwo nie zam¹ci³o spokoju Chetyjczyka. -
Asarhadonie - rzek³ po chwili goœæ - powierzy³em ci siebie i mój
maj¹tek. Pomyœl wiêc, aby mi oddano wory i skrzyniê, gdy¿ w
przeciwnym razie zaskar¿ê ciê do tego samego dziesiêtnika, który
zjada gêœ przeznaczon¹ dla ciebie. - No... wiêc pozwól, abym
wyp³aci³ z³odziejom tylko piêtnaœcie procent wartoœci twoich
rzeczy - zawo³a³ gospodarz. - Nie masz prawa p³aciæ. - Daj im
choæ trzydzieœci drachm...
- Ani utena.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (109 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Daj biedakom choæby dziesiêæ drachm...
- IdŸ w pokoju, Asarhadonie, i proœ bogów, a¿eby ci rozum
przywrócili - odpar³ podró¿ny, zawsze z tym samym spokojem.
Gospodarz zerwa³ siê z poduszek sapi¹c z gniewu. "To gadzina!...
- myœla³. - On nie tylko po d³ug przyjecha³... On tu jeszcze
zrobi jakiœ interes... Serce mówi mi, ¿e to musi byæ bogaty
kupiec, a mo¿e nawet restaurator, który, do spó³ki z kap³anami
i sêdziami, otworzy mi gdzie pod bokiem drugi zajazd... Bodaj ciê
pierwej spali³ ogieñ niebieski!... bodaj ciê tr¹d stoczy³!..
Sk¹piec, oszust, z³odziej, na którym uczciwy cz³owiek nic nie
zarobi..." Jeszcze zacny Asarhadon nie zd¹¿y³ uspokoiæ siê z
gniewu, gdy na ulicy rozleg³y siê odg³osy fletu i bêbenka, a po
chwili na podwórze wbieg³y cztery prawie nagie tancerki. Tragarze
i marynarze powitali je okrzykami radoœci, a nawet powa¿ni kupcy
spod galerii zaczêli przygl¹daæ siê ciekawie i robiæ uwagi nad
ich piêknoœci¹. Tancerki ruchem r¹k i uœmiechami powita³y
obecnych. Jedna zaczê³a graæ na podwójnym flecie, druga wtórowa³a
jej na bêbenku, a dwie najm³odsze tañczy³y doko³a podwórka w taki
sposób, ¿e prawie nie by³o goœcia, którego by nie zaczepi³y ich
muœlinowe szale. Pij¹cy zaczêli œpiewaæ, krzyczeæ i zapraszaæ do
siebie tancerki, a miêdzy pospólstwem wyniknê³a zwada, któr¹
jednak dozorcy ³atwo uspokoili podniós³szy do góry swoje trzciny.
Tylko jakiœ Libijczyk, rozdra¿niony widokiem kija, wydoby³ nó¿;
ale dwaj Murzyni schwycili go za rêce, zabrali mu kilka
miedzianych pierœcionków, jako nale¿noœæ za jad³o, i wyrzucili
go na ulicê. Tymczasem jedna tancerka zosta³a z marynarzami, dwie
posz³y miêdzy kupców, którzy ofiarowali im wino i ciastka, a
najstarsza zaczê³a obchodziæ sto³y i kwestowaæ. - Na œwi¹tyni¹
boskiej Izydy!... - wo³a³a. - Sk³adajcie, pobo¿ni cudzoziemcy,
na œwi¹tyni¹ Izydy, bogini, która opiekuje siê wszelkim
stworzeniem... Im wiêcej dacie, tym wiêcej otrzymacie szczêœcia
i b³ogos³awieñstw... Na œwi¹tyni¹ matki Izydy!... Rzucano jej na
bêbenek k³êbki miedzianego drutu, niekiedy ziarnko z³ota. Jeden
kupiec zapyta³: czy mo¿na j¹ odwiedziæ? na co z uœmiechem skinê³a
g³ow¹. Gdy wesz³a do frontowej galerii, harrañczyk Phut siêgn¹³
do skórzanego worka i wydoby³ z³oty pierœcieñ mówi¹c: - Istar
jest bogini wielka i dobra, przyjmij to na jej œwi¹tyniê.
Kap³anka bystro spojrza³a na niego i szepnê³a: - Anael,
Sachiel...
- Amabiel, Abalidot - odpowiedzia³ tym samym tonem podró¿ny. -
Widzê, ¿e kochasz matkê Izydê - rzek³a kap³anka g³oœno. - Musisz
byæ bogaty i jesteœ hojny, wiêc warto ci powró¿yæ. Usiad³a przy
nim, zjad³a parê daktylów i patrz¹c na jego d³oñ zaczê³a mówiæ: -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (110 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Przyje¿d¿asz z dalekiego kraju od Bretora i Hagita... Podró¿
mia³eœ szczêœliw¹... Od kilku dni œledz¹ ciê Fenicjanie - doda³a
ciszej.- Przyje¿d¿asz po pieni¹dze, choæ nie jesteœ kupcem...
PrzyjdŸ do mnie dziœ po zachodzie s³oñca... - ¯¹dania twoje -
mówi³a g³oœno - powinny siê spe³niæ... Mieszkam na ulicy Grobów
w domu pod "Zielon¹ Gwiazd¹" - szepnê³a. Tylko strze¿ siê
z³odziei, którzy czyhaj¹ na twój maj¹tek - zakoñczy³a widz¹c, ¿e
zacny Asarhadon pod-s³uchuje. - W moim domu nie ma z³odziei!... -
wybuchn¹³ gospodarz. - Kradn¹ chyba ci, którzy tu z ulicy
przychodz¹!... - Nie z³oœæ siê, staruszku - odpar³a szyderczo
kap³anka - bo zaraz wystêpuje ci czerwona prêga na szyi, co
oznacza œmieræ nieszczêœliw¹. Us³yszawszy to Asarhadon splun¹³
po trzykroæ i cicho odmówi³ zaklêcie przeciw z³ym wró¿bom. Gdy
zaœ odsun¹³ siê w g³¹b galerii, kap³anka zaczê³a kokietowaæ
harrañczyka. Da³a mu ró¿ê ze swego wieñca, na po¿egnanie
uœcisnê³a go i posz³a do innych sto³ów. Podró¿ny skin¹³ na
gospodarza. - Chcê - rzek³ - a¿eby ta kobieta by³a u mnie. Ka¿
j¹ zaprowadziæ do mego pokoju. Asarhadon popatrzy³ mu w oczy,
klasn¹³ w rêce i wybuchn¹³ œmiechem. - Tyfon opêta³ ciê,
harrañczyku!... - zawo³a³. - Gdyby coœ podobnego sta³o siê w moim
domu z egipsk¹ kap³ank¹, wypêdziliby mnie z miasta. Tu wolno
przyjmowaæ tylko cudzoziemki. - W takim razie ja pójdê do niej -
odpar³ Phut. - Albowiem jest to m¹dra i pobo¿na niewiasta i
poradzi mi w wielu zdarzeniach. Po zachodzie s³oñca dasz mi
przewodnika, a¿ebym id¹c nie zb³¹ka³ siê. - Wszystkie z³e duchy
wst¹pi³y do twego serca - odpowiedzia³ gospodarz. - Czy wiesz,
¿e ta znajomoœæ bêdzie ciê kosztowa³a ze dwieœcie drachm, mo¿e
trzysta nie licz¹c tego, co musisz daæ s³u¿ebnicom i œwi¹tyni.
Za tak¹ zaœ sumê, zreszt¹ - za piêæset drachm, mo¿esz poznaæ
kobietê m³od¹ i cnotliw¹, moj¹ córkê, która ma ju¿ czternaœcie
lat i jako dziewczê rozs¹dne zbiera sobie posag. Nie w³ócz siê
wiêc noc¹ po nieznanym mieœcie, bo wpadniesz w rêce policji albo
z³odziei, lecz korzysta z tego, co bogowie ofiaruj¹ ci w domu.
Chcesz?... - A czy twoja córka pojedzie ze mn¹ do Harranu? -
spyta³ Phut. Gospodarz patrzy³ siê na niego zdumiony. Nagle
uderzy³ siê w czo³o, jakby odgad³ tajemnicê, i schwyciwszy
podró¿nego za rêkê poci¹gn¹³ go do zacisznej framugi. - Ju¿
wszystko wiem! - szepta³ wzburzony. - Ty handlujesz kobietami...
Ale pamiêtaj, ¿e za wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz
maj¹tek i pójdziesz do kopalñ. Chyba... ¿e mnie weŸmiesz do
wspó³ki, bo ja tu wszêdzie znam drogi... - W takim razie opowiesz
mi drogê do domu tej kap³anki - odpar³ Phut. - Pamiêtaj, a¿ebym
po zachodzie s³oñca mia³ przewodnika, a jutro moje worki i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (111 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
skrzyniê, bo inaczej poskar¿ê siê do s¹du. To powiedziawszy Phut
opuœci³ restauracj¹ i poszed³ do swego pokoju na górê. Wœciek³y
z gniewu Asarhadon zbli¿y³ siê do stolika, przy którym pili kupcy
feniccy, i odwo³a³ na stronê jednego z nich, Kusza. - Piêknych
goœci dajesz mi pod opiekê!... - rzek³ gospodarz nie mog¹c
pohamowaæ dr¿enia g³osu. - Ten Phut prawie nic nie jada, ka¿e mi
wykupowaæ od z³odziei rzeczy, które mu skradziono, a teraz, jakby
na ur¹ganie z mego domu, wybiera siê do egipskiej tancerki,
zamiast obdarowaæ moje kobiety. - Có¿ dziwnego? - odpar³ œmiej¹c
siê Kusz. - Fenicjanki móg³ poznaæ w Sydonie, tutaj zaœ woli
Egipcjanki. G³upi jest ten, kto na Cyprze nie kosztuje wina
cypryjskiego, tylko piwo tyryjskie. - A ja ci mówiê - przerwa³
gospodarz - ¿e to jest cz³owiek niebezpieczny... Udaje
mieszczanina, choæ ma postawê kap³ana!... - Ty, Asarhadonie,
wygl¹dasz jak arcykap³an, a jesteœ tylko szynkarzem! £awa nie
przestaje byæ ³aw¹, choæ ma na sobie lwi¹ skórê. - Ale po co on
chodzi do kap³anek?... Przysi¹g³bym, ¿e to wybieg i ¿e gbur
chetyjski, zamiast na ucztê do kobiet, uda siê na jakieœ
zgromadzenie spiskowców. - Z³oœæ i chciwoœæ zamroczy³y twój umys³
- odrzek³ z powag¹ Kusz. - Jesteœ jak cz³owiek, który, szukaj¹c
dyni na figowym drzewie nie widzi figi. Dla ka¿dego kupca jest
jasne, ¿e je¿eli Phut ma odebraæ piêæ talentów od kap³ana, to
musi skarbiæ sobie ³aski u wszystkich, którzy krêc¹ siê przy
œwi¹tyniach. Ale ty ju¿ nic nie rozumiesz... - Bo mnie mówi serce
¿e to musi byæ asyryjski wys³aniec czyhaj¹cy na zgubê jego
œwi¹tobliwoœci... Kusz z pogard¹ patrzy³ na Asarhadona. - Wiêc
œledŸ go, czuwaj nad ka¿dym jego krokiem. A je¿eli co wykryjesz,
mo¿e dostanie ci siê jaka cz¹stka jego maj¹tku. - O, teraz
powiedzia³eœ m¹dre zdanie! - rzek³ gospodarz. - Niech ten szczur
idzie sobie do kap³anek, a od nich w miejsce nie znane mi. Ale
ja za nim poszlê moje Ÿrenice, przed którymi nic siê nie ukryje!
Rozdzia³ XX
Oko³o dziewi¹tej godziny wieczorem Phut opuœci³ zajazd "Pod
Okrêtem" w towarzystwie Murzyna nios¹cego pochodni¹. Pó³ godziny
przedtem Asarhadon wys³a³ na ulicê Grobów zaufanego cz³owieka
rozkazuj¹c, aby pilnie zwa¿a³: czy harrañczyk nie wymknie siê z
domu pod "Zielon¹ Gwiazd¹", a je¿eliby tak uczyni³ - dok¹d
pójdzie? Drugi zaufany cz³owiek gospodarza szed³ w pewnej
odleg³oœci za Phutem; na wê¿szych ulicach kry³ siê pod domami,
na szerszych - udawa³ pijanego. Ulice by³y ju¿ puste, tragarze
i przekupnie spali. Œwieci³o siê tylko w mieszkaniach pracuj¹cych
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (112 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rzemieœlników albo u ludzi bogatych, którzy ucztowali na p³askich
dachach. W ró¿nych stronach miasta odzywa³y siê dŸwiêki arf i
fletów, œpiewy, œmiechy, kucie m³otów, zgrzytanie pi³
stolarskich. Czasem okrzyk pijacki, niekiedy wo³anie o ratunek.
Ulice, którymi przechodzi³ Phut i niewolnik, by³y po wiêkszej
czêœci ciasne, krzywe, pe³ne wybojów. W miarê zbli¿ania siê do
celu podró¿y, kamienice by³y coraz ni¿sze, domy jednopiêtrowe
liczniejsze i wiêcej ogrodów, a raczej palm, fig i nêdznych
akacji, które wychyla³y siê spomiêdzy murów, jakby mia³y zamiar
uciec st¹d. Na ulicy Grobów widok nagle zmieni³ siê. Miejsce
kamienic zajê³y rozleg³e ogrody, a wœród nich - eleganckie
pa³acyki. Przed jedn¹ z bram Murzyn zatrzyma³ siê i zgasi³
pochodni¹. - Tu jest "Zielona Gwiazda" - rzek³ i z³o¿ywszy
Phutowi niski uk³on zawróci³ do domu. Harrañczyk zapuka³ do wrót.
Po chwili ukaza³ siê odŸwierny. Uwa¿nie obejrza³ przybysza i
mrukn¹³: - Anael, Sachiel... - Amabiel, Abalidot - odpowiedzia³
Phut.
- B¹dŸ pozdrowiony - rzek³ odŸwierny i szybko otworzy³ bramê.
Przeszed³szy kilkanaœcie kroków miêdzy drzewami Phut znalaz³ siê
w sieni pa³acyku, gdzie powita³a go znajoma kap³anka. W g³êbi
sta³ jakiœ cz³owiek z czarn¹ brod¹ i w³osami, tak podobny do
harrañczyka, ¿e przybysz nie móg³ ukryæ zdziwienia. - On zast¹pi
ciê w oczach tych, którzy ciê œledz¹ - rzek³a z uœmiechem
kap³anka. Cz³owiek przebrany za harrañczyka w³o¿y³ sobie na g³owê
wieniec z róŸ i w towarzystwie kap³anki poszed³ na pierwsze
piêtro, gdzie niebawem rozleg³y siê dŸwiêki fletu i szczêk
pucharów. Phuta zaœ dwaj ni¿si kap³ani zaprowadzili do ³aŸni w
ogrodzie. Tam, wyk¹pawszy go i utrefiwszy w³osy, w³o¿yli na niego
bia³e szaty. Z ³azienki wszyscy trzej znowu wyszli miêdzy drzewa;
minêli kilka ogrodów, wreszcie znaleŸli siê na pustym placu. -
Tam - rzek³ do Phuta jeden z kap³anów - s¹ dawne groby, tam
miasto, a tu œwi¹tynia. IdŸ, gdzie chcesz, i niechaj m¹droœæ
wskazuje ci drogê, a œwiête s³owa broni¹ od niebezpieczeñstw.
Dwaj kap³ani cofnêli siê do ogrodu, a Phut zosta³ sam. Noc
bezksiê¿ycowa by³a doœæ widna. Z daleka, otulony we mg³ê, migota³
Nil, wy¿ej iskrzy³o siê siedem gwiazd Wielkiej NiedŸwiedzicy. Nad
g³ow¹ podró¿nego wznosi³ siê Orion, a nad ciemnymi pylonami
p³onê³a gwiazda Syriusz. "U nas gwiazdy mocniej œwiec¹" -
pomyœla³ Phut. Zacz¹³ szeptaæ modlitwy w nieznanym jêzyku i
skierowa³ siê ku œwi¹tyni. Gdy odszed³ kilkadziesi¹t kroków, z
jednego ogrodu wychyli³ siê cz³owiek i œledzi³ podró¿nego. Lecz
prawie w tej samej chwili spad³a tak gêsta mg³a, ¿e na placu,
oprócz dachów œwi¹tyni, nie mo¿na by³o nic dojrzeæ. Po pewnym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (113 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
czasie harrañczyk natkn¹³ siê na wysoki mur. Spojrza³ na niebo
i pocz¹³ iœæ ku zachodowi. Co chwilê przelatywa³y nad nim nocne
ptaki i wielkie nietoperze. Mg³a zrobi³a siê tak gêsta, ¿e musia³
dotykaæ œciany, aby jej nie zgubiæ. Wêdrówka trwa³a doœæ d³ugo,
gdy nagle Phut znalaz³ siê przed nisk¹ furtk¹, nabit¹ mnóstwem
br¹zowych gwoŸdzi. Zacz¹³ je liczyæ od lewej rêki z góry, przy
czym jedne mocno naciska³, inne zakrêca³. Gdy tym sposobem
poruszy³ ostatni gwóŸdŸ u do³u, drzwi cicho otworzy³y siê.
Harrañczyk posun¹³ siê kilka kroków i znalaz³ siê w ciasnej
niszy, w której panowa³a zupe³na ciemnoœæ. Pocz¹³ ostro¿nie
próbowaæ nog¹ gruntu, a¿ trafi³ jakby na krawêdŸ studni, z której
wia³ ch³ód. Tu usiad³ i œmia³o zsun¹³ siê w g³¹b przepaœci,
chocia¿ w tym miejscu i w tym kraju znajdowa³ siê dopiero
pierwszy raz. Przepaœæ jednak nie by³a g³êboka. Phut równymi
nogami stan¹³ na pochy³ej pod³odze i w¹skim korytarzem zacz¹³
schodziæ na dó³ z tak¹ pewnoœci¹, jakby drogê zna³ od dawna. W
koñcu korytarza by³y drzwi. Przybysz znalaz³ po omacku ko³atkê
i trzy razy zapuka³. W odpowiedzi odezwa³ siê g³os, nie wiadomo
sk¹d pochodz¹cy: - Ty, który w nocnej godzinie zak³ócasz spokój
œwiêtego miejsca, czy masz prawo tu wchodziæ? - Nie skrzywdzi³em
mê¿a, kobiety, ani dziecka... R¹k moich nie splami³a krew... Nie
jad³em potraw nieczystych... Nie zabra³em cudzego mienia... Nie
k³ama³em i nie zdradzi³em wielkiej tajemncy - spokojnie
odpowiedzia³ harrañczyk. - Jest¿eœ tym, którego oczekuj¹, czy
tym, za którego siê podajesz? - zapyta³ g³os po chwili. - Jestem
ten, który mia³ przyjœæ od braci ze Wschodu, ale to drugie imiê
jest tak¿e moje imiê, a w mieœcie pó³nocnym posiadam dom i
ziemiê, jakom rzek³ obcym - odpowiedzia³ Phut. Otworzy³y siê
drzwi i harrañczyk wszed³ do obszernej piwnicy, któr¹ oœwietla³a
lampa p³on¹ca na stoliku przed purpurow¹ zas³on¹. Na zas³onie
by³a wyhaftowana z³otem skrzydlata kula z dwoma wê¿ami. Na boku
sta³ kap³an egipski w bia³ej szacie. - Który tu wszed³eœ - rzek³
kap³an wskazuj¹c rêk¹ Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na
zas³onie? - Kula - odpar³ przybysz - jest obrazem œwiata, na
którym mieszkamy, a skrzyd³a wskazuj¹, ¿e œwiat ten unosi siê w
przestrzeni jak orze³. - A wê¿e?... - spyta³ kap³an. - Dwa wê¿e
przypominaj¹ mêdrcowi, ¿e kto by zdradzi³ tê wielk¹ tajemnicê,
umrze podwójnie - cia³em i dusz¹. Po chwili milczenia kap³an
znowu zapyta³: - Je¿eliœ jest w samej rzeczy Beroes (tu schyli³
g³owê), wielki prorok Chaldei (znowu schyli³ g³owê), dla którego
nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedzieæ s³udze
twemu: która gwiazda jest najdziwniejsza? Dziwnym jest Hor-set,
który obchodzi niebo w ci¹gu dwunastu lat, gdy¿ doko³a niego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (114 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kr¹¿¹ cztery mniejsze gwiazdy. Ale dziwniejszym jest Horka
obchodz¹cy niebo w trzydzieœci lat. Ma on bowiem nie tylko
podw³adne sobie gwiazdy, lecz i wielki pierœcieñ, który niekiedy
znika. Wys³uchawszy tego egipski kap³an upad³ na twarz przed
Chaldejczykiem. Nastêpnie wrêczy³ mu purpurow¹ szarfê i welon z
muœlinu, pokaza³, gdzie stoj¹ kadzid³a, i wœród niskich uk³onów
opuœci³ pieczarê. Chaldejczyk zosta³ sam. W³o¿y³ szarfê na prawe
ramiê, zakry³ twarz welonem i wzi¹wszy z³ot¹ ³y¿kê nasypa³ w ni¹
kadzid³a, które zapali³ u lampki przed zas³on¹. Szepcz¹c obróci³
siê trzy razy wko³o, a dym kadzid³a opasa³ go jakby potrójnym
pierœcieniem. Przez ten czas w pustej pieczarze zapanowa³ dziwny
niepokój. Zdawa³o siê, ¿e sufit idzie w górê i rozsuwaj¹ siê
œciany. Purpurowa zas³ona na o³tarzu chwia³a siê niby poruszana
przez ukryte rêce. Powietrze zaczê³o falowaæ, jakby wœród niego
przelatywa³y stada niewidzialnych ptaków. Chaldejczyk rozsun¹³
szatê na piersiach i wydoby³ z³oty medal pokryty tajemniczymi
znakami. Pieczara drgnê³a, œwiêta zas³ona poruszy³a siê
gwa³towniej, a w ró¿nych punktach izby ukaza³y siê p³omyki. Wtedy
mag wzniós³ rêce do góry i zacz¹³ mówiæ: - "Ojcze niebieski,
³askawy i mi³osierny, oczyœæ duszê moj¹... Zeszlij na niegodnego
s³ugê swoje b³ogos³awieñstwa i wyci¹gnij wszechmocne ramiê na
duchy buntownicze, abym móg³ okazaæ moc Twoj¹... Oto znak,
którego dotykam w waszej obecnoœci... Otom jest - ja - oparty na
pomocy bo¿ej, przewiduj¹cy i nieustraszony... Otom jest potê¿ny
i wywo³ujê was, i zaklinam... PrzyjdŸcie tu, pos³uszne w imiê
Aye, Saraye, Aye, Saraye..." W tej chwili z ró¿nych stron
odezwa³y siê jakieœ g³osy. Oko³o lampki przelecia³ jakiœ ptak,
potem szata rudej barwy, nastêpnie cz³owiek z ogonem, nareszcie
kogut w koronie, który stan¹³ na stoliku przed zas³on¹.
Chaldejczyk znowu mówi³: - "W imiê wszechmocnego i wiekuistego
Boga... Amorul, Tanecha, Rabur, Latisten... Dalekie g³osy
odezwa³y siê po raz drugi : - "W imiê prawdziwego i wiecznie
¿yj¹cego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam... Przez
imiê gwiazdy, która jest s³oñcem, przez ten jej znak, przez
chwalebne i straszne imiê Boga ¿ywego..." ' Nagle wszystko
ucich³o. Przed o³tarzem ukaza³o siê ukoronowane widmo z ber³em
w rêku, siedz¹ce na lwie. - Beroes!... Beroes!... - zawo³a³o
widmo st³umionym g³osem - po co mnie wywo³ujesz? - Chcê, a¿eby
bracia moi z tej œwi¹tyni przyjêli mnie szczerym sercem i
nak³onili ucha do s³ów, które przynoszê im od braci z Babilonu -
odpowiedzia³ Chaldejczyk. - Niech siê tak stanie - rzek³o widmo
i znik³o. Chaldejczyk zosta³ bez ruchu, jak pos¹g, z odrzucon¹
w ty³ g³ow¹, z rêkoma wzniesionymi do góry. Sta³ tak przesz³o pó³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (115 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
godziny w pozycji niemo¿liwej dla zwyk³ego cz³owieka. W tym
czasie cofn¹³ siê kawa³ muru tworz¹cego œcianê pieczary i weszli
trzej kap³ani egipscy. Na widok Chaldejczyka, który zdawa³ siê
le¿eæ w powietrzu, oparty plecami o niewidzialn¹ podporê, kap³ani
zaczêli spogl¹daæ na siebie ze zdumieniem. Najstarszy rzek³: -
Dawniej bywali u nas tacy, ale dziœ nikt tego nie potrafi.
Obchodzili go ze wszystkich stron, dotykali zdrêtwia³ych cz³onków
i z niepokojem patrzyli na jego oblicze, ¿ó³te i bezkrwiste jak
u trupa. - Czy umar³?... - zapyta³ najm³odszy. Po tych s³owach
pochylone w ty³ cia³o Chaldejczyka wróci³o do pionowej postawy.
Na twarzy ukaza³ siê lekki rumieniec, a wzniesione rêce opad³y.
Westchn¹³, przetar³ oczy jak cz³owiek zbudzony ze snu, spojrza³
na przyby³ych i po chwili rzek³: - Ty - zwróci³ siê do
najstarszego - jesteœ Mefres, arcykap³an œwi¹tyni Ptah w
Memfis... - Ty -jesteœ Herhor, arcykap³an Amona w Tebach,
najpierwszy mocarz po królu w tym pañstwie... Ty - wskaza³ na
najm³odszego - jesteœ Pentuer, drugi prorok w œwi¹tyni Amona i
doradca Herhora. - A ty niew¹tpliwie jesteœ Beroes, wielki kap³an
i mêdrzec babiloñski, którego przyjœcie oznajmiono nam przed
rokiem - odpar³ Mefres. - Powiedzia³eœ prawdê - rzek³
Chaldejczyk. Uœcisn¹³ ich po kolei, a oni schylali g³owy przed
nim. - Przynoszê wam wielkie s³owa z naszej wspólnej ojczyzny,
któr¹ jest m¹droœæ - mówi³ Beroes. - Raczcie ich wys³uchaæ i
dzia³ajcie, jak potrzeba. Na znak Herhora Pentuer cofn¹³ siê w
g³¹b pieczary i wyniós³ trzy fotele z lekkiego drzewa dla
starszych, a niski taboret dla siebie. Usiad³ w bliskoœci lampki
i wydoby³ z zanadrza ma³y sztylet i tabliczkê pokryt¹ woskiem.
Gdy wszyscy trzej zajêli fotele, Chaldejczyk zacz¹³: - Do ciebie,
Mefresie, mówi najwy¿sze kolegium kap³anów w Babilonie. Œwiêty
stan kap³añski w Egipcie upada. Wielu z nich gromadz¹ pieni¹dze
i kobiety i pêdz¹ ¿ycie wœród uciech. M¹droœæ jest zaniedbana.
Nie macie w³adzy ani nad œwiatem niewidzialnym, ani nawet nad
w³asnymi duszami. Niektórzy z was utracili wiarê wy¿sz¹, a dla
Ÿrenic waszych zakryta jest przysz³oœæ. Nawet dzieje siê gorzej,
bo wielu kap³anów czuj¹c, ¿e si³y ich ducha s¹ wyczerpane, weszli
na drogê k³amstwa i zrêcznymi sztukami zwodz¹ prostaków. To mówi
najwy¿sze kolegium: je¿eli chcecie powróciæ na dobr¹ drogê,
Beroes zostanie z wami przez kilka lat, a¿eby za pomoc¹ iskry
przyniesionej z wielkiego o³tarza Babilonu roznieciæ prawdziwe
œwiat³o nad Nilem. - Wszystko tak jest, jak mówisz - odpar³
zasmucony Mefres. - Zostañ przeto miêdzy nami kilka lat, a¿eby
dorastaj¹ca m³odzie¿ przypomnia³a sobie wasz¹ m¹droœæ. - A teraz
do ciebie, Herhorze, s³owa od najwy¿szego kolegium... Herhor
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (116 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pochyli³ g³owê. - Skutkiem zaniedbania wielkich tajemnic kap³ani
wasi nie spostrzegli, ¿e dla Egiptu nadchodz¹ z³e lata. Gro¿¹ wam
klêski wewnêtrzne, które tylko cnota i m¹droœæ oddaliæ mo¿e. Lecz
gorsze jest, ¿e gdybyœcie w ci¹gu nastêpnych dziesiêciu lat
rozpoczêli wojnê z Asyri¹, wojska jej rozgromi¹ wasze, przyjd¹
nad Nil i zniszcz¹ wszystko, co tu istnieje od wieków. Taki
z³owrogi uk³ad gwiazd, jaki dziœ ciê¿y nad Egiptem, zdarzy³ siê
pierwszy raz za dynastii czternastej, kiedy wasz kraj zdobyli i
z³upili Hyksosi. Trzeci raz powtórzy siê on za piêæset lub
szeœæset lat od strony Asyrii i ludu Paras, który mieszka na
wschód od Chaldei. Kap³ani s³uchali przera¿eni. Herhor by³ blady,
Pentuerowi wypad³a z r¹k tabliczka. Mefres uj¹³ wisz¹cy na
piersiach amulet i modli³ siê zesch³ymi wargami. - Strze¿cie siê
wiêc Asyrii - ci¹gn¹³ Chaldejczyk - bo dziœ jej godzina. Okrutny
to lud !... gardzi prac¹, ¿yje wojn¹. Zwyciê¿onych wbija na pale
lub obdziera ze skóry, niszczy zdobyte miasta, a ludnoœæ
uprowadza w niewolê. Odpoczynkiem ich jest polowaæ na srogie
zwierzêta, a zabaw¹ - strzelaæ z ³uków do jeñców lub wy³upywaæ
im oczy. Cudze œwi¹tynie zamieniaj¹ w gruzy, naczyniami bogów
pos³uguj¹ siê przy swych ucztach, a kap³anów i mêdrców robi¹
swoimi b³aznami. Ozdob¹ ich œcian s¹ skóry ¿ywych ludzi, a ich
sto³u - zakrwawione g³owy nieprzyjació³. Gdy Chaldejczyk
umilkn¹³, odezwa³ siê czcigodny Mefres: - Wielki proroku,
rzuci³eœ strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Mo¿e
byæ, i z pewnoœci¹ tak jest, skoro mówisz, ¿e losy przez pewien
czas bêd¹ dla nas nie³askawe; lecz -jak¿e tego unikn¹æ? S¹ w Nilu
miejsca niebezpieczne, z których ¿adna ³ódŸ nie ocali siê; tote¿
m¹droœæ sterników omija groŸne wiry. To¿ samo z nieszczêœciami
narodów. Naród jest czó³nem, a czas rzek¹, któr¹ w pewnych
epokach m¹c¹ wiry. Je¿eli zaœ drobna skorupa rybacza umie wywin¹æ
siê od klêski, dlaczego miliony ludu nie mog³yby w podobnych
warunkach ujœæ zag³ady? - M¹dre s¹ s³owa twoje - odpar³ Beroes -
ale tylko w pewnej czêœci potrafiê na nie odpowiedzieæ. -
Mia³¿ebyœ nie znaæ wszystkiego, co siê stanie? - zapyta³ Herhor.
- Nie pytaj mnie o to: co wiem, a czego nie mogê powiedzieæ.
Najwa¿niejsz¹ rzecz¹ dla was jest utrzymaæ dziesiêcioletni pokój
z Asyri¹, a to le¿y w granicy waszych si³. Asyria jeszcze siê boi
was, nic nie wie o zbiegu z³ych losów nad waszym krajem i chce
rozpocz¹æ wojnê z ludami Pó³nocy i Wschodu, które siedz¹ doko³a
morza. Przymierze wiêc z ni¹ moglibyœcie zawrzeæ dzisiaj... - Na
jakich warunkach? - wtr¹ci³ Herhor. - Na bardzo dobrych. Asyria
odst¹pi wam ziemiê izraelsk¹ a¿ do miasta Akko i kraj Edom a¿ do
miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posun¹ siê o dziesiêæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (117 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dni marszu na pó³noc i dziesiêæ dni na wschód. - A Fenicja?... -
spyta³ Herhor. - Strze¿cie siê pokusy!... - zawo³a³ Beroes. -
Gdyby dziœ faraon wyci¹gn¹³ rêkê po Fenicjê, za miesi¹c armie
asyryjskie, przeznaczone na pó³noc i wschód, zwróci³yby siê na
po³udnie, a przed up³ywem roku konie ich p³awi³yby siê w Nilu...
- Ale¿ Egipt nie mo¿e wyrzec siê wp³ywu na Fenicj¹! - przerwa³
z wybuchem Herhor. - Gdyby siê nie wyrzek³, sam przygotowa³by
w³asn¹ zgubê - mówi³ Chaldejczyk. - Zreszt¹, powtarzam s³owa
najwy¿szego kolegium: "Powiedz Egiptowi - nakazywali bracia z
Babilonu - a¿eby na dziesiêæ lat przytuli³ siê do swej ziemi jak
kuropatwa, bo czyha na niego jastrz¹b z³ych losów. Powiedz, ¿e
my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczyków bardziej ni¿
Egipcjanie, gdy¿ znosimy ciê¿ar ich w³adzy; lecz mimo to zalecamy
Egiptowi pokój z tym ludem krwio¿erczym. Dziesiêæ lat - ma³y to
przeci¹g czasu, po którym mo¿ecie nie tylko odzyskaæ dawne
pozycje, ale i nas ocaliæ". - To prawda! - rzek³ Mefres. -
Rozwa¿cie tylko - ci¹gn¹³ Chaldejczyk. - Je¿eli Asyria z wami
bêdzie prowadzi³a wojnê, poci¹gnie Babilon, który brzydzi siê
wojn¹, wyczerpie wasze bogactwa i zatrzyma pracê m¹droœci.
Choæbyœcie nie ulegli, kraj wasz na d³ugie lata bêdzie zniszczony
i straci nie tylko du¿o ludnoœci, ale i te ziemie urodzajne,
które bez waszych starañ piasek zasypa³by w ci¹gu roku. - To
rozumiemy - wtr¹ci³ Herhor - i dlatego nie myœlimy zaczepiaæ
Asyrii. Ale Fenicja... - Có¿ wam szkodzi - mówi³ Beroes - ¿e
asyryjski rozbójnik œciœnie fenickiego z³odzieja? Na tym zyskaj¹
nasi i wasi kupcy. A je¿eli zechcecie posiadaæ Fenicjan.
pozwólcie, a¿eby osiedlali siê na waszych brzegach. Jestem pewny
¿e najbogatsi z nich i najzrêczniejsi uciekn¹ spod w³adzy
Asyryjczyków. - Có¿ by siê sta³o z nasz¹ flot¹, gdyby Asyria
osiedli³a siê w Fenicji? - pyta³ Herhor.
- Nie jest to naprawdê wasza flota, tylko fenicka - odpar³
Chaldejczyk. - Gdy wiêc zabraknie wam tyryjskich i sydoñskich
statków, zaczniecie budowaæ w³asne i æwiczyæ Egipcjan w sztuce
¿eglarskiej. Je¿eli bêdziecie mieli rozum i dzielny charakter,
wydrzecie Fenicjanom handel na ca³ym zachodzie... Herhor machn¹³
rêk¹. - Powiedzia³em, co mi kazano - rzek³ Beroes - a wy czyñcie,
co wam siê podoba. Lecz pamiêtajcie, ¿e ci¹¿y nad wami dziesiêæ
lat z³owrogich. - Zdaje mi siê, œwiêty mê¿u - wtr¹ci³ Pentuer -
¿e mówi³eœ i o klêskach wewnêtrznych, jakie gro¿¹ Egiptowi w
przysz³oœci. Co to bêdzie?... je¿eli raczysz odpowiedzieæ s³udze
twemu. - O to nie pytajcie mnie. Te rzeczy lepiej powinniœcie
znaæ ani¿eli ja, cz³owiek obcy. Przezornoœæ odkryje wam chorobê
a doœwiadczenie poda lekarstwa. - Lud jest strasznie uciskany
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (118 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przez wielkich - szepn¹³ Pentuer. - Pobo¿noœæ upad³a!... - rzek³
Mefres. - Jest wielu ludzi, którzy wzdychaj¹ do wojny za granic¹
- doda³ Herhor. - Ja zaœ od dawna widzê, ¿e jej prowadziæ nie
mo¿emy. Chyba za dziesiêæ lat... - Wiêc zawrzecie traktat z
Asyri¹? - spyta³ Chaldejczyk. - Amon, który zna moje serce -
mówi³ Herhor - wie, jak mi podobny traktat jest obmierz³y... Tak
jeszcze nie dawno nêdzni Asyryjczycy p³acili nam daniny!... Lecz
je¿eli ty, ojcze œwiêty, i najwy¿sze kolegium mówicie, ¿e losy
s¹ przeciwko nam, musimy zawrzeæ traktat... - Prawda, ¿e
musimy!... - doda³ Mefres. - W takim razie zawiadomcie kolegium
w Babilonie o postanowieniu, a oni sprawi¹, ¿e król Assar
przyszle do was poselstwo. Ufajcie mi, ¿e uk³ad ten jest bardzo
korzystny: bez wojny zwiêkszacie swoje posiad³oœci!... Wreszcie -
rozmyœla³o nad nim nasze kolegium kap³añskie. - Oby spad³y na
was wszelkie b³ogos³awieñstwa: dostatki, w³adza i m¹droœæ - rzek³
Mefres. - Tak, trzeba dŸwign¹æ nasz stan kap³añski, a ty œwiêty
mê¿u Beroesie, pomo¿esz nam. - Trzeba nade wszystko ul¿yæ nêdzy
ludu - wtr¹ci³ Pentuer. - Kap³ani... lud!... - mówi³ jakby do
siebie Herhor. - Tu przede wszystkim trzeba powœci¹gn¹æ tych,
którzy pragn¹ wojny... Prawda, ¿e jego œwi¹tobliwoœæ faraon jest
za mn¹, i zdaje mi siê, ¿em pozyska³ niejaki wp³yw na serce
dostojnego nastêpcy (oby ¿yli wiecznie!). Ale Nitager, któremu
wojna jest potrzebna jak rybie woda... Ale naczelnicy wojsk
najemnych, którzy dopiero podczas wojny coœ znacz¹ u nas... Ale
nasza arystokracja, która myœli, ¿e wojna sp³aci fenickie d³ugi,
a im przyniesie maj¹tek. - Tymczasem rolnicy upadaj¹ pod nawa³em
prac, a robotnicy publiczni burz¹ siê z powodu zdzierstwa
prze³o¿onych - wtr¹ci³ Pentuer. - Ten zawsze swoje! - mówi³
zadumany Herhor. - Myœl ty sobie, Pentuerze, o ch³opach i
robotnikach, ty, Mefresie, o kap³anach. Nie wiem, co wam siê uda
zrobiæ, ale ja - przysiêgam, ¿e gdyby mój w³asny syn pcha³ Egipt
do wojny, zetrê w³asnego syna. - Tak uczyñ - rzek³ Chaldejczyk. -
Zreszt¹, kto chce, niech toczy wojnê, byle nie w tych stronach,
gdzie mo¿na zetkn¹æ siê z Asyri¹. Na tym posiedzenie zakoñczy³o
siê. Chaldejczyk w³o¿y³ szarfê na ramiê i zas³onê na twarz,
Mefres i Herhor stanêli po obu stronach jego, a za nimi Pentuer,
wszyscy zwróceni do o³tarza. Gdy Beroes skrzy¿owawszy rêce na
piersiach szepta³, w podziemiu zacz¹³ siê znowu niepokój i by³o
s³ychaæ niby daleki zgie³k, który zdziwi³ asystentów. Wówczas mag
odezwa³ siê g³oœno: - Baralanensis, Baldachiensis, Paumachiae,
wzywam was, abyœcie byli œwiadkami naszych uk³adów i wspierali
nasze zamiary... Rozleg³ siê dŸwiêk tr¹b tak wyraŸny, ¿e Mefres
schyli³ siê do ziemi, Herhor obejrza³ siê zdziwiony, a Pentuer
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (119 of 373)2009-06-22 12:02:27
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ukl¹k³, zacz¹³ dr¿eæ i zas³oni³ uszy. Purpurowa kotara na o³tarzu
zachwia³a siê, a jej fa³dy przybra³y tak¹ formê, jak gdyby spoza
niej chcia³ wyjœæ cz³owiek. - B¹dŸcie œwiadkami - wo³a³
zmienionym g³osem Chaldejczyk - niebieskie i piekielne moce. A
kto by nie dotrzyma³ umowy albo zdradzi³ jej tajemnicê, niech
bêdzie przeklêty... - Przeklêty!..." - powtórzy³ jakiœ g³os. -
"I zniszczony..."
- "I zniszczony..."
- W tym widzialnym i tamtym niewidzialnym ¿yciu. Przez
niewys³owione imiê Jehowa, na dŸwiêk którego ziemia dr¿y, morze
cofa siê, ogieñ gaœnie, rozk³adaj¹ siê elementy natury... W
jaskini zapanowa³a formalna burza. DŸwiêki tr¹b miêsza³y siê z
odg³osem jakby dalekich piorunów. Zas³ona o³tarza prawie poziomo
unios³a siê i poza ni¹, wœród migotliwych b³yskawic, ukaza³y siê
dziwne twory, na po³y ludzkie, na po³y roœlinne i zwierzêce,
sk³êbione i pomiêszane. Nagle wszystko ucich³o i Beroes z wolna
wzniós³ siê w powietrze, ponad g³owy trzech asystuj¹cych
kap³anów. O godzinie ósmej z rana harrañczyk Phut wróci³ do
fenickiego zajazdu "Pod Okrêtem", gdzie ju¿ znalaz³y siê jego
worki i skrzynia zabrana przez z³odziei. Zaœ kilka minut po nim
przyszed³ zaufany s³uga Asarhadona, którego gospodarz zaprowadzi³
do piwnicy i krótko spyta³: - Có¿?... - By³em przez ca³¹ noc -
odpar³ s³uga - na placu, gdzie jest œwi¹tynia Seta. Oko³o
dziesi¹tej wieczorem, z ogrodu, który le¿y o piêæ posesji dalej
ani¿eli dom "Zielonej Gwiazdy, wysz³o trzech kap³anów. Jeden z
nich, z czarn¹ brod¹ i w³osami, skierowa³ swoje stopy przez plac,
do œwi¹tyni Seta. Pobieg³em za nim, ale zaczê³a padaæ mg³a i
zgin¹³ mi z oczu. Czy wróci³ pod "Zielon¹ Gwiazd‡"" i kiedy - nie
wiem. Gospodarz zajazdu wys³uchawszy sprawozdania stukn¹³ siê w
czo³o i zacz¹³ mruczeæ do siebie: - Wiêc mój harrañczyk, je¿eli
ubiera siê w strój kap³ana i chodzi do œwi¹tyni, musi byæ
kap³anem. A je¿eli nosi brodê i w³osy, musi byæ kap³anem
chaldejskim. A je¿eli po kryjomu widuje siê z tutejszymi
kap³anami, wiêc jest w tym jakieœ szelmostwo. Nie powiem o tym
policji, bo móg³bym z³apaæ siê. Ale zawiadomiê którego z wielkich
Sydoñczyków, bo mo¿e byæ w tym interes do zrobienia, je¿eli nie
dla mnie, to dla naszych. Nied³ugo wróci³ inny pos³aniec.
Asarhadon i z tym zeszed³ do piwnicy i us³ysza³ nastêpn¹ relacjê:
- Przez ca³¹ noc sta³em naprzeciw domu pod "Zielon¹ Gwiazd¹".
Harrañczyk tam by³, upi³ siê i wyrabia³ takie krzyki, ¿e a¿
policjant upomina³ odŸwiernego... - Hê?.. - spyta³ gospodarz. -
Harrañczyk by³ pod "Zielon¹ Gwiazd¹" przez ca³¹ noc i ty go
widzia³eœ`?.... - I nie tylko ja, ale policjant... Asarhadon
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (120 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sprowadzi³ pierwszego s³ugê i ka¿demu z nich kaza³ powtórzyæ jego
opowiadanie. Powtórzyli wiernie, ka¿dy swoje. Z czego wynik³o,
¿e Phut harrañezyk przez ca³¹ noc bawi³ siê pod "Zielon¹ Gwiazd¹"
ani na chwilê nie opuszczaj¹c jej, a jednoczeœnie - ¿e póŸnym
wieczorem szed³ do œwi¹tyni Seta, z której nie wraca³. - O!... -
mrucza³ Fenicjanin - w tym wszystkim kryje siê bardzo wielkie
szelmostwo... Muszê czym prêdzej zawiadomiæ starszych gminy
fenickiej, ¿e ten Chetyjczyk umie bywaæ jednoczeœnie w dwóch
miejscach. Zarazem poproszê go, a¿eby wyniós³ siê z mego
zajazdu... Nie lubiê takich, którzy maj¹ dwie postacie: jedn¹
swoj¹, drug¹ na zapas. Bo taki cz³owiek jest albo wielki
z³odziej, albo czarownik, albo spiskowiec. Poniewa¿ Asarhadon
lêka³ siê tych rzeczy, wiêc przeciw czarom zabezpieczy³ siê
modlitwami do wszystkich bogów, jacy ozdabiali jego szynkowniê.
Potem pobieg³ do miasta, gdzie zawiadomi³ o fakcie starszego
gminy fenickiej i starszego cechu z³odziei. Nareszcie wróciwszy
do domu wezwa³ dziesiêtnika policji i oœwiadczy³ mu, ¿e Phut mo¿e
byæ cz³owiekiem niebezpiecznym. W koñcu za¿¹da³ od harrañczyka,
a¿eby opuœci³ jego zajazd, któremu nie przynosi zysków, tylko
podejrzenia i straty. Phut chêtnie zgodzi³ siê na propozycj¹ i
oœwiadczy³ gospodarzowi, ¿e jeszcze dzisiejszego wieczora
odp³ynie do Tebów. "Bodaj¿eœ stamt¹d nie wróci³!... - pomyœla³
goœcinny gospodarz. - Bodajeœ zgni³ w kopalniach albo wpad³ do
rzeki na pastwê krokodylom".
Rozdzia³ XXI
Podró¿ ksiêcia nastêpcy zaczê³a siê w najpiêkniejszej porze roku,
w miesi¹cu Famenut (koniec grudnia, pocz¹tek stycznia). Woda
spad³a do po³owy wysokoœci, ods³aniaj¹c coraz nowe p³aty ziemi.
Od Tebów p³ynê³y do morza mnogie tratwy z pszenic¹; w Dolnym
Egipcie zbierano koniczynê i senes. Drzewa pomarañczowe i granaty
okry³y siê kwiatami, a na polach siano: ³ubin, len, jêczmieñ,
bób, fasolê, ogórki i inne roœliny ogrodowe. Odprowadzony do
przystani memfijskiej przez kap³anów, najwy¿szych urzêdników
pañstwa, gwardiê jego œwi¹tobliwoœci faraona i t³umy ludu, ksi¹¿ê
namiestnik, Ramzes, wszed³ do z³ocistej barki oko³o dziesi¹tej
rano. Pod pomostem, na którym sta³y kosztowne namioty, dwudziestu
¿o³nierzy robi³o wios³ami; zaœ pod masztem i na obu koñcach ³odzi
zajêli miejsca najlepsi in¿ynierowie wodni. Jedni pilnowali
¿agla, drudzy komenderowali wioœlarzami, inni nadawali kierunek
statkowi. Ramzes zaprosi³ do swej barki najczcigodniejszego
arcykap³ana Mefresa i œwiêtego ojca Mentezufisa, którzy mieli mu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (121 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
towarzyszyæ w podró¿y i pe³nieniu w³adzy. Wezwa³ te¿ dostojnego
nomarchê Memfisu, który ksiêcia odprowadza³ do granic swojej
prowincji. Na kilkaset kroków przed namiestnikiem p³yn¹³ piêkny
statek dostojnego Otoesa, który by³ nomarch¹ Aa, prowincji
s¹siaduj¹cej z Memfisem. Zaœ za ksiêciem uszykowa³y siê
niezliczone statki, zajête przez dwór, kap³anów, oficerów i
urzêdników. ¯ywnoœæ i s³u¿ba odjecha³y wczeœniej. Nil do Memfisu
p³ynie miêdzy dwoma pasmami gór. Dalej góry skrêcaj¹ na wschód
i zachód, a rzeka dzieli siê na kilka ramion, których wody tocz¹
siê ku morzu przez wielk¹ równinê. Gdy statek odbi³ od przystani,
ksi¹¿ê chcia³ porozmawiaæ z arcykap³anem Mefresem. W tej chwili
jednak zerwa³ siê taki okrzyk t³umu, ¿e nastêpca musia³ wyjœæ
spod namiotu i ukazaæ siê ludowi. Lecz wrzawa zamiast zmniejszyæ
siê ros³a. Na obu brzegach sta³y i wci¹¿ zwiêksza³y siê t³umy
pó³nagich wyrobników lub odzianych w œwi¹teczne szaty mieszczan.
Bardzo wielu mia³o wieñce na g³owach, prawie wszyscy zielone
ga³¹zki w rêkach. Niektóre grupy œpiewa³y, wœród innych rozlega³
siê ³oskot bêbnów i dŸwiêki fletów. Gêsto ustawione wzd³u¿ rzeki
¿urawie z kub³ami pró¿nowa³y. Natomiast kr¹¿y³ po Nilu rój
drobnych czó³enek, których osady rzuca³y kwiaty pod barkê
nastêpcy. Niektórzy sami skakali w wodê i p³ynêli za ksi¹¿êcym
statkiem. "Ale¿ oni tak mnie pozdrawiaj¹ jak jego
œwi¹tobliwoœæ!..." - pomyœla³ ksi¹¿ê. I wielka duma opanowa³a
jego serce na widok tylu strojnych statków, które móg³ zatrzymaæ
jednym skinieniem, i tych tysiêcy ludzi, którzy porzucili swoje
zajêcia i nara¿ali siê na kalectwo, nawet na œmieræ, byle
spojrzeæ w jego boskie oblicze. Szczególniej upaja³ Ramzesa
niezmierny krzyk t³umu nie ustaj¹cy ani na chwilê. Krzyk ten
nape³nia³ mu piersi, uderza³ do g³owy, podnosi³ go. Zdawa³o siê
ksiêciu, ¿e gdyby skoczy³ z pomostu, nawet nie dosiêgn¹³by wody,
bo zapa³ ludu porwa³by go i uniós³ ku niebu jak ptaka. Statek
nieco zbli¿y³ siê ku lewemu brzegowi, postacie t³umu zarysowa³y
siê wyraŸniej i ksi¹¿ê spostrzeg³ coœ, czego siê nie spodziewa³.
Podczas gdy pierwsze szeregi ludu klaska³y i œpiewa³y, w dalszych
widaæ by³o kije, gêsto i szybko spadaj¹ce na niewidzialne
grzbiety. Zdziwiony namiestnik zwróci³ siê do nomarchy Memfisu. -
Spojrzyj no, wasza dostojnoœæ... Tam kije s¹ w robocie?...
Nomarcha przys³oni³ rêk¹ oczy, szyja poczerwienia³a mu... -
Wybacz, najdostojniejszy panie, ale ja Ÿle widzê... - Bij¹... z
pewnoœci¹ bij¹ - powtarza³ ksi¹¿ê.
- To jest mo¿liwe - odpar³ nomarcha. - Zapewne policja schwyta³a
bandê z³odziei... Niezbyt zadowolony nastêpca poszed³ na ty³
statku, miêdzy in¿ynierów, którzy nagle skrêcili ku œrodkowi
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (122 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rzeki, i z tego punktu spojrza³ ku Memfsowi. Brzegi w górze Nilu
by³y prawie puste, czó³enka znik³y, ¿urawie czerpi¹ce wodê
pracowa³y, jak gdyby nic nie zasz³o. - Ju¿ skoñczy³a siê
uroczystoœæ?... - zapyta³ ksi¹¿ê jednego z in¿ynierów, wskazuj¹c
w górê rzeki. - Tak... Ludzie wrócili do roboty - odpar³
in¿ynier. - Bardzo prêdko !...
- Musz¹ odzyskaæ czas stracony - rzek³ nieostro¿nie in¿ynier.
Nastêpca drgn¹³ i bystro spojrza³ na mówi¹cego. Lecz wnet
uspokoi³ siê i wróci³ pod namiot. Okrzyki nic go ju¿ nie
obchodzi³y. By³ pochmurny i milcz¹cy. Po wybuchu dumy uczu³
pogardê dla t³umu, który tak prêdko przechodzi od zapa³u do
¿urawi czerpi¹cych b³oto. W tej okolicy Nil zaczyna dzieliæ siê
na odnogi. Statek naczelnika nomesu Aa skrêci³ ku zachodowi i po
godzinnej jeŸdzie przybi³ do brzegu. T³umy by³y jeszcze
liczniejsze ani¿eli pod Memfisem. Ustawiono mnóstwo s³upów z
chor¹gwiami i bram triumfalnych owiniêtych zieleni¹. Miêdzy ludem
coraz czêœciej mo¿na by³o napotkaæ obce twarze i ubiory. Gdy
ksi¹¿ê wysiad³ na l¹d, zbli¿yli siê kap³ani z baldachimem, a
dostojny nomarcha Otoes rzek³ do niego: - B¹dŸ pozdrowiony,
namiestniku boskiego faraona, w granicach nomesu Aa. Na znak
³aski swej, która jest dla nas niebiesk¹ ros¹, chciej z³o¿yæ
ofiarê bogu Ptah, naszemu patronowi, i przyjmij pod swoj¹ opiekê
i w³adzê ten nomes z jego œwi¹tyniami, urzêdnikami, ludem,
byd³em, zbo¿em i wszystkim, co siê tu znajduje. Nastêpnie
zaprezentowa³ mu grupê m³odych elegantów, pachn¹cych,
uró¿owanych, ubranych w szaty haftowane z³otem. Byli to bli¿si
i dalsi krewni nomarchy, miejscowa arystokracja. Ramzes
przypatrzy³ im siê z uwag¹. - Aha! - zawo³a³. - Zdawa³o mi siê,
¿e czegoœ brakuje tym panom, i ju¿ widzê. Oni nie maj¹ peruk... -
Poniewa¿ ty, najdostojniejszy ksi¹¿ê, nie u¿ywasz peruki, wiêc
i nasza m³odzie¿ œlubowa³a sobie nie nosiæ tego stroju - odpar³
nomarcha. Po tym objaœnieniu jeden z m³odych ludzi stan¹³ za
ksiêciem z wachlarzem, drugi z tarcz¹, trzeci z w³óczni¹ i
rozpocz¹³ siê pochód. Nastêpca szed³ pod baldachimem, przed nim
kap³an z puszk¹, w której pali³y siê kadzid³a - wreszcie kilka
m³odych dziewcz¹t rzucaj¹cych ró¿e na œcie¿kê, któr¹ ksi¹¿ê mia³
przechodziæ. Lud w œwi¹tecznych strojach, z ga³¹zkami w rêkach,
tworzy³ szpaler i krzycza³, œpiewa³ lub pada³ na twarz przed
nastêpc¹ faraona, ale ksi¹¿ê spostrzeg³ ¿e mimo g³oœnych oznak
radoœci twarze s¹ martwe i zak³opotane. Zauwa¿y³ te¿, ¿e t³um
jest podzielony na grupy, którymi dyryguj¹ jacyœ ludzie, i ¿e
uciecha odbywa siê na komendê. I znowu uczu³ w sercu ch³ód
pogardy dla tego mot³ochu, który nawet cieszyæ siê nie umie. Z
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (123 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wolna orszak zbli¿y³ siê do murowanej kolumny, która odgranicza³a
nomes Aa od nomesu memfijskiego. Na kolumnie z trzech stron
znajdowa³y siê napisy do- tycz¹ce: rozleg³oœci, ludnoœci i liczby
miast prowincji z czwartej strony sta³ pos¹g bo¿ka Ptah,
okrêconego od stóp do piersi w powijaki, w zwyk³ym czepcu na
g³owie, z lask¹ w rêku. Jeden z kap³anów poda³ ksiêciu z³ot¹
³y¿kê z p³on¹cym kadzid³em. Nastêpca odmawiaj¹c przepisane
modlitwy wyci¹gn¹³ kadzielnicê na wysokoœæ oblicza bóstwa i
kilkakrotnie nisko siê sk³oni³. Okrzyki ludu i kap³anów wzmog³y
siê jeszcze bardziej, choæ miêdzy arystokratyczn¹ m³odzie¿¹ widaæ
by³o uœmieszki i drwinki. Ksi¹¿ê, który od czasu pogodzenia siê
z Herhorem okazywa³ wielki szacunek bogom i kap³anom, lekko
zmarszczy³ brwi i w jednej chwili m³odzie¿ zmieni³a postawê.
Wszyscy spowa¿nieli, a niektórzy upadli na twarz przed kolumn¹.
"Zaprawdê! - pomyœla³ ksi¹¿ê - ludzie szlachetnego urodzenia
lepsi s¹ ani¿eli ten mot³och... Cokolwiek czyni¹, sercem czyni¹,
nie jak ci, którzy wrzeszcz¹c na moj¹ czeœæ radzi by jak
najprêdzej wróciæ do swoich obór i warsztatów..." Teraz, lepiej
ni¿ kiedykolwiek, zmierzy³ odleg³oœæ, jaka istnia³a pomiêdzy nim
i prostakami. I zrozumia³, ¿e tylko arystokracja jest klas¹, z
któr¹ ³¹czy go wspólnoœæ uczuæ. Gdyby nagle znikli ci strojni
m³odzieñcy i piêkne kobiety, których p³on¹ce spojrzenia œledz¹
ka¿dy jego ruch, a¿eby natychmiast s³u¿yæ mu i spe³niaæ rozkazy,
gdyby ci znikli, ksi¹¿ê wœród niezliczonych t³umów ludu czu³by
siê samotniejszym ani¿eli w pustyni. Oœmiu Murzynów przynios³o
lektykê ozdobion¹ nad baldachimem strusimi piórami i ksi¹¿ê
wsiad³szy w ni¹ uda³ siê do stolicy nomesu, Sochem, gdzie
zamieszka³ w rz¹dowym pa³acu. Pobyt Ramzesa w tej prowincji, o
kilka mil zaledwie oddalonej od Memfisu, ci¹gn¹³ siê miesi¹c.
Ca³y zaœ ten czas up³yn¹³ mu na przyjmowaniu próœb, odbieraniu
ho³dów, prezentacjach urzêdników i ucztach. Uczty odbywa³y siê
podwójne: jedne w pa³acu, w których przyjmowa³a udzia³
arystokracja, drugie - w dziedziñcu zewnêtrznym, gdzie pieczono
ca³e wo³y, zjadano setki sztuk chleba i wypijano setki dzbanów
piwa. Tu raczy³a siê s³u¿ba ksi¹¿êca i ni¿si urzêdnicy nomesu.
Ramzes podziwia³ hojnoœæ nomarchy i przywi¹zanie wielkich panów,
którzy dniem i noc¹ otaczali namiestnika, czujni na ka¿de jego
skinienie i gotowi spe³niaæ rozkazy. Nareszcie, zmêczony
zabawami, ksi¹¿ê oœwiadczy³ dostojnemu Otoesowi, ¿e chce bli¿ej
poznaæ gospodarstwo prowincji. Taki bowiem otrzyma³ rozkaz od
jego œwi¹tobliwoœci faraona. ¯yczeniu sta³o siê zadoœæ. Nomarcha
poprosi³ ksiêcia, aby usiad³ do lektyki, niesionej tylko przez
dwu ludzi, i z wielkim orszakiem zaprowadzi³ go do œwi¹tyni
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (124 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bóstwa Hator. Tam orszak zosta³ w przysionku, a nomarcha kaza³
tragarzom wnieœæ ksiêcia na szczyt jednego z pylonów i sam mu
towarzyszy³. Ze szczytu szeœciopiêtrowej wie¿y, sk¹d kap³ani
obserwowali niebo i za pomoc¹ kolorowych chor¹gwi porozumiewali
siê z s¹siednimi œwi¹tyniami w Memfis, Athribis i Anu, wzrok
ogarnia³ w kilkumilowym promieniu prawie ca³¹ prowincjê. Z tego
te¿ miejsca dostojny Otoes pokazywa³ ksiêciu: gdzie le¿¹ pola i
winnice faraona, który kana³ oczyszcza siê obecnie, która tama
ulega naprawie, gdzie znajduj¹ siê piece do topienia br¹zu, gdzie
spichrze królewskie, gdzie bagna zaroœniête lotosem i papirusem,
które pola zosta³y zasypane piaskiem i tak dalej. Ramzes by³
zachwycony piêknym widokiem i gor¹co dziêkowa³ Otoesowi za
doznan¹ przyjemnoœæ. Lecz gdy wróci³ do pa³acu i wedle rady ojca
zacz¹³ notowaæ wra¿enia, przekona³ siê, ¿e jego wiadomoœci o
ekonomicznym stanie nomesu Aa nie rozszerzy³y siê. Po paru dniach
znowu za¿¹da³ od Otoesa wyjaœnieñ dotycz¹cych administracji
prowincj¹. Wówczas dostojny pan kaza³ zgromadziæ siê wszystkim
urzêdnikom i przedefilowaæ przed ksiêciem, który w g³ównym
dziedziñcu siedzia³ na wzniesieniu. Wiêc przesuwali siê oko³o
namiestnika wielcy i mali podskarbiowie, pisarze od zbó¿, wina,
byd³a i tkanin. Naczelnicy mularzy i kopaczy, in¿ynierowie l¹dowi
i wodni, lekarze ró¿nych chorób, oficerowie pu³ków robotniczych,
pisarze policji, sêdziowie, dozorcy wiêzieñ nawet paraszytowie
i oprawcy. Po nich dostojny nomarcha przedstawi³ Ramzesowi jego
w³asnych urzêdników tej prowincji. Ksi¹¿ê zaœ z niema³ym
zdziwieniem dowiedzia³ siê, ¿e w nomesie Aa i mieœcie Sochem
posiada: osobnego wo¿nicê, ³ucznika, nosiciela tarczy, w³óczni
i topora, kilkunastu lektykarzy, paru kucharzy, podczaszych,
fryzjerów i wielu innych s³u¿ebników, odznaczaj¹cych siê
przywi¹zaniem i wiernoœci¹, choæ Ramzes wcale ich nie zna³ i
nawet nie s³ysza³ ich nazwisk. Zmêczony i znudzony ja³owym
przegl¹dem urzêdników, ksi¹¿ê upad³ na duchu. Przera¿a³a go myœl,
¿e on nic nie pojmuje, ¿e wiêc jest niezdolny do kierowania
pañstwem. Lecz nawet przed samym sob¹ lêka³ siê przyznaæ do tego.
Bo je¿eli nie potrafi rz¹dziæ Egiptem, a inni poznaj¹ siê na tym,
co mu pozostanie?... Tylko œmieræ. Ramzes czu³, ¿e poza tronem
nie ma dla niego szczêœcia, ¿e bez w³adzy - nie móg³by istnieæ.
Lecz gdy parê dni odpocz¹³, o ile mo¿na by³o odpocz¹æ w chaosie
dworskiego ¿ycia, znowu wezwa³ do siebie Otoesa i rzek³ mu: -
Prosi³em wasz¹ dostojnoœæ, a¿ebyœ mnie wtajemniczy³ w rz¹dy swego
nomesu. Zrobi³eœ tak: pokaza³eœ mi kraj i urzêdników, ale ja
jeszcze nic nie wiem. Owszem, jestem jak cz³owiek w podziemiach
naszych œwi¹tyñ, który widzi doko³a siebie tyle dróg, ¿e w koñcu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (125 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nie mo¿e wyjœæ na œwiat. Nomarcha zafrasowa³ siê. - Co mam
robiæ?.. - zawo³a³. - Czego chcesz ode mnie, w³adco?... Rzeknij
tylko s³owo, a oddam ci mój urz¹d, maj¹tek, nawet g³owê. A
widz¹c, ¿e ksi¹¿ê przyjmuje ³askawie te zapewnienia, prawi³
dalej.: - W czasie podró¿y widzia³eœ lud tego nomesu. Powiesz,
¿e nie byli wszyscy. Zgoda. Ka¿ê, aby wysz³a ca³a ludnoœæ, a jest
jej: mê¿ów, kobiet, starców i dzieci oko³o dwustu tysiêcy sztuk.
Z wierzcho³ka pylonu raczy³eœ ogl¹daæ nasze terytorium. Lecz
je¿eli pragniesz, mo¿emy z bliska obejrzeæ ka¿de pole, ka¿d¹ wieœ
i ulice miasta Sochem. Nareszcie pokaza³em ci urzêdników miêdzy
którymi, prawda, ¿e brakowa³o najni¿szych. Ale wydaj rozkaz, a
wszyscy stan¹ jutro przed twoim obliczem i bêd¹ le¿eli na
brzuchach swych. Có¿ mam wiêcej uczyniæ?... odpowiedz,
najdostojniejszy panie!... - Wierzê ci, ¿e jesteœ najwierniejszy
- odpar³ ksi¹¿ê. - Objaœnij mi wiêc dwie rzeczy: jedn¹ - dlaczego
zmniejszy³y siê dochody jego œwi¹tobliwoœci faraona, drug¹ - co
ty sam robisz w nomesie?... Otoes zmiêsza³ siê, a ksi¹¿ê prêdko
doda³: - Chcê wiedzieæ: co tu robisz i jakimi sposobami rz¹dzisz,
gdy¿ jestem m³ody i dopiero zaczynam rz¹dy... - Ale masz m¹droœæ
starca! - szepn¹³ nomarcha. - Godzi siê wiêc - mówi³ ksi¹¿ê -
a¿ebym ja wypytywa³ doœwiadczonych, a ty ¿ebyœ mi udziela³ nauk.
- Wszystko poka¿ê waszej dostojnoœci i opowiem - rzek³ Otoes. -
Ale trzeba nam wydostaæ siê w miejsce, gdzie nie ma tej wrzawy...
Istotnie w pa³acu, który zajmowa³ ksi¹¿ê, na dziedziñcach
wewnêtrznych i zewnêtrznych, t³oczy³o siê takie mnóstwo ludzi jak
na jarmarku. Jedli oni, pili, œpiewali, mocowali siê lub gonili,
a wszystko na chwa³ê namiestnika, którego byli s³ugami. Jako¿
oko³o trzeciej po po³udniu nomarcha kaza³ wyprowadziæ dwa konie
na których wraz z ksiêciem wyjechali z miasta na zachód. Dwór zaœ
zosta³ w pa³acu i bawi³ siê jeszcze weselej. Dzieñ by³ piêkny,
ch³odny ziemia okryta zielonoœci¹ i kwieciem. Nad g³owami
jeŸdŸców rozlega³y siê œpiewy ptaków, powietrze by³o pe³ne woni.
- Jak tu przyjemnie! - zawo³a³ Ramzes. - Pierwszy raz od miesi¹ca
mogê zebraæ myœli. A ju¿ zacz¹³em wierzyæ, ¿e w mojej g³owie
osiedli³ siê ca³y pu³k wozów wojennych i od rana do nocy odbywa
musztrê. - Taki jest los mocarzy œwiata - odpar³ nomarcha
Stanêli na wzgórzu. U stóp ich le¿a³a ogromna ³¹ka przeciêta
b³êkitn¹ strug¹. Na pó³nocy i na po³udniu bieli³y siê mury
miasteczek, za ³¹k¹, a¿ do krañca horyzontu, ci¹gnê³y siê
czerwone piaski pustyni zachodniej, od której niekiedy wia³o
tchnienie upalnego wiatru jak z pieca. Na ³¹ce pas³y siê
niezliczone stada zwierz¹t domowych: rogate i bezrogie wo³y owce,
kozy, os³y, antylopy, nawet nosoro¿ce. Tu i ówdzie by³o widaæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (126 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kêpy moczarów obros³ych roœlinami wodnymi i krzakami, w których
roi³y siê dzikie gêsi, kaczki, go³êbie, bociany, ibisy i
pelikany. - Spojrzyj, panie - rzek³ nomarcha - oto obraz naszego
kraju Queneh, Egiptu. Oziris umi³owa³ ten pasek ziemi wœród
pustyñ, zasypa³ go roœlinnoœci¹ i zwierzêtami, aby mieæ z nich
po¿ytek. Potem dobry bóg przyj¹³ na siebie ludzk¹ postaæ i by³
pierwszym faraonem. A gdy poczu³, ¿e mu cia³o wiêdnie, opuœci³
je i wst¹pi³ w swego syna, a nastêpnie w jego syna. Tym sposobem
Oziris ¿yje miêdzy nami od wieków jako faraon i ci¹gnie korzyœci
z Egiptu i jego bogactw, które sam stworzy³. Rozrós³ siê pan jak
potê¿ne drzewo. Konarami jego s¹ wszyscy królowie egipscy,
ga³êŸmi - nomarchowie i kap³ani, a ga³¹zkami - stan rycerski.
Widzialny bóg zasiada na tronie ziemskim i pobiera nale¿ny mu
dochód z kraju; niewidzialny przyjmuje ofiary w œwi¹tyniach i
przez usta kap³anów opowiada swoj¹ wolê. - Mówisz prawdê -
wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Tak jest napisano. - Poniewa¿ Oziris-faraon -
ci¹gn¹³ nomarcha - nie mo¿e sam zajmowaæ siê ziemskim
gospodarstwem, wiêc poleci³ czuwaæ nad swoim maj¹tkiem nam,
nomarchom, którzy z jego krwi pochodzimy. - To jest prawda -
rzek³ Ramzes. - Nawet niekiedy s³oneczny bóg wciela siê w
nomarchê i daje pocz¹tek nowej dynastii. Tak powsta³y dynastia
memfijska, elefantyjska, tebeñska, ksoicka... - Rzek³eœ, panie -
mówi³ dalej Otoes. - A teraz odpowiem na to, o co mnie pyta³eœ.
Pyta³eœ: co ja tu robiê w nomesie?... Pilnujê maj¹tku Ozirisa-
faraona i mojej w nim cz¹stki. Spojrzyj na te stada: widzisz
ró¿ne zwierzêta. Jedne daj¹ mleko, inne miêso, inne we³nê i
skóry. Podobnie ludnoœæ Egiptu: jedni dostarczaj¹ zbó¿, inni
wina, tkanin, sprzêtów, budynków. Moj¹ zaœ rzecz¹ jest pobraæ od
ka¿dego, co winien, i z³o¿yæ u stóp faraona. W dozorowaniu tak
licznych stad sam nie podo³a³bym; wiêc wybra³em sobie czujne psy
i m¹drych pasterzy. Jedni doj¹ zwierzêta, strzyg¹, zdejmuj¹ z
nich skóry, drudzy pilnuj¹, aby z³odziej nie pokrad³ ich lub nie
poszarpa³ drapie¿nik. Podobnie z nomesem: nie zd¹¿y³bym zebraæ
wszystkich podatków i ustrzec ludzi od z³ego; wiêc mam
urzêdników, którzy robi¹, co jest s³uszne, a mnie sk³adaj¹
rachunki ze swych czynnoœci. - Wszystko jest prawd¹ - przerwa³
ksi¹¿ê - znam to i rozumiem. Lecz nie mogê dojœæ: dlaczego
zmniejszy³y siê dochody jego œwi¹tobliwoœci, pomimo ¿e s¹ tak
pilnowane? - Chciej przypomnieæ sobie, wasza dostojnoœæ - odpar³
nomarcha - ¿e bóg Set, choæ jest rodzonym bratem s³onecznego
Ozirisa, nienawidzi go, walczy z nim i psuje wszelkie jego
dzie³a. On zsy³a œmiertelne choroby na ludzi i byd³o, on sprawia,
¿e przybór Nilu jest za ma³y lub zanadto gwa³towny, on na Egipt
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (127 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
w porze gor¹cej rzuca tumany piasków. Gdy rok jest dobry, Nil
dosiêga pustyni, gdy z³y - pustynia przychodzi do Nilu, a wówczas
i dochody królewskie musz¹ byæ mniejsze. - Spojrzyj, wasza czeœæ
- mówi³ wskazuj¹c na ³¹kê. - Liczne s¹ te stada, ale za mojej
m³odoœci by³y liczniejsze. A kto temu winien? Nikt inny, tylko
Set, któremu nie opr¹ siê ludzkie si³y. Ta ³¹ka, dziœ ogromna,
by³a niegdyœ jeszcze wiêksz¹, i z tego miejsca nie widywano
pustyni, która nas dziœ przera¿a. Gdzie bogowie walcz¹, cz³owiek
nie poradzi; gdzie Set zwyciê¿a Ozirisa, któ¿ mu zabiegnie drogê?
Dostojny Otoes skoñczy³; ksi¹¿ê zwiesi³ g³owê. Niema³o nas³ucha³
siê on w szko³ach o ³asce Ozirisa i niegodziwoœciach Seta i
jeszcze dzieckiem bêd¹c gniewa³ siê, ¿e z Setem nie zrobiono
ostatecznych rachunków. "Jak ja urosnê - myœla³ wówczas - a
udŸwignê w³óczniê, poszukam Seta i spróbujemy siê!..." I oto
patrzy³ dziœ na niezmierny obszar piasków, pañstwo z³owrogiego
boga, który umniejsza³ dochody Egiptu; ale o walce z nim nie
myœla³. Jak tu walczyæ z pustyni¹?... Mo¿na j¹ tylko omijaæ albo
w niej zgin¹æ.
Rozdzia³ XXII
Pobyt w nomesie Aa tak zmêczy³ nastêpcê tronu, ¿e dla odpoczynku
i zebrania myœli kaza³ zaprzestaæ wszelkich uroczystoœci na swoj¹
czeœæ i zapowiedzia³, aby w czasie podró¿y ludnoœæ nigdzie nie
wystêpowa³a z powitaniami dla niego. Orszak ksi¹¿êcy dziwi³ siê,
nawet trochê gorszy³. Ale rozkaz zosta³ wykonany i Ramzes znowu
odzyska³ nieco spokojnoœci w ¿yciu. Mia³ teraz czas do
musztrowania ¿o³nierzy, co by³o jego najmilszym zajêciem, i móg³
nieco skupiæ zwichrzone myœli. Zamkniêty w najodleglejszym k¹cie
pa³acu, ksi¹¿ê pocz¹³ zastanawiaæ siê: o ile spe³ni³ rozkazy
ojca? W³asnymi oczyma obejrza³ nomes Aa: jego pola, miasteczka,
ludnoœæ i urzêdników. Sprawdzi³ te¿, ¿e wschodni brzeg prowincji
uleg³ najazdowi pustyni. Spostrzeg³, ¿e ludnoœæ robocza jest
obojêtna i g³upia, robi tylko to, co jej ka¿¹, a i to niechêtnie.
Nareszcie przekona³ siê, ¿e naprawdê wiernych i kochaj¹cych
poddanych znaleŸæ mo¿a tylko wœród arystokracji. S¹ oni bowiem
albo spokrewnieni z rodem faraonów, albo nale¿¹ do stanu
rycerskiego i s¹ wnukami ¿o³nierzy, którzy walczyli pod Ramzesem
Wielkim. W ka¿dym razie ci ludzie szczerze garnêli siê do
dynastii i gotowi byli s³u¿yæ jej z prawdziwym zapa³em. Nie jak
ch³opi, którzy, odkrzyczawszy powitanie, czym prêdzej biegli do
swoich œwiñ i wo³ów. G³ówny jednak cel pos³annictwa zosta³ nie
rozstrzygniêty. Ramzes nie tylko jasno nie widzia³ przyczyn
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (128 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zmniejszenia siê królewskich dochodów, ale nawet nie umia³
sformu³owaæ pytania: dlaczego jest Ÿle i - jak poprawiæ z³e? Czu³
tylko, ¿e legendowa wojna boga Seta z bogiem Ozirisem niczego nie
wyjaœnia i wcale nie podaje œrodków zaradczych. Ksi¹¿ê zaœ, jako
przysz³y faraon, chcia³ mieæ wielkie dochody, takie jak dawni
w³adcy Egiptu. I kipia³ gniewem na sam¹ myœl, ¿e wst¹piwszy na
tron mo¿e byæ równie ubogim jak ojciec, je¿eli nie ubo¿szym. -
Nigdy!.. - wo³a³ ksi¹¿ê zaciskaj¹c piêœci. Dla powiêkszenia
królewskich maj¹tków by³ gotów rzuciæ siê z mieczem na samego
boga Seta i tak por¹baæ go w kawa³y, jak on zrobi³ ze swoim
bratem Ozirisem. Ale zamiast okrutnego bóstwa i jego legionów
widzia³ doko³a siebie: pustkê, ciszê i niewiadomoœæ. Pod wp³ywem
tych szamotañ siê z w³asnymi myœlami zaczepi³ raz arcykap³ana
Mefresa. - Powiedz mi, œwiêty ojcze, któremu znana jest wszelka
m¹droœæ: dlaczego dochody pañstwa zmniejszaj¹ siê i w jaki sposób
mo¿na by je powiêkszyæ? Arcykap³an wzniós³ rêce do góry. - Niech
bêdzie b³ogos³awiony - zawo³a³ - duch, który podszepn¹³ ci,
dostojny panie, takie myœli!... O, bodajbyœ poszed³ œladem
wielkich faraonów, którzy pokryli Egipt œwi¹tyniami, a za pomoc¹
tam i kana³ów zwiêkszyli obszar urodzajnych gruntów... Starzec
by³ tak wzruszony, ¿e zap³aka³. - Przede wszystkim - odpar³
ksi¹¿ê - odpowiedz mi na to, o co pytam. Bo czyli¿ mo¿na myœleæ
o budowaniu kana³ów lub œwi¹tyñ, gdy skarb pusty? Na Egipt spad³o
najwiêksze nieszczêœcie: jego w³adcom grozi ubóstwo. To przede
wszystkim nale¿y zbadaæ i poprawiæ, a reszta znajdzie siê. - O
tym, ksi¹¿ê, dowiesz siê tylko w œwi¹tyniach, u stóp o³tarzy -
mówi³ arcykap³an. - Tylko tam szlachetna ciekawoœæ twoja mo¿e byæ
zaspokojona. Ramzes rzuci³ siê niecierpliwie. - Przed oczyma
waszej dostojnoœci œwi¹tynie zas³aniaj¹ ca³y kraj, nawet skarb
faraona!... Jestem przecie¿ kap³añskim uczniem wychowa³em siê w
cieniu œwi¹tyñ, znam tajemnicze widowiska, na których
przedstawiacie z³oœæ Seta a œmieræ i odradzanie siê Ozirisa, i
có¿ mi z tego?... Gdy ojciec spyta mnie : w jaki sposób nape³niæ
skarbiec? - nic nie odpowiem. A raczej powinien bym go namawiaæ,
a¿eby jeszcze d³u¿ej i czêœciej modli³ siê, ni¿ to robi
dotychczas! - BluŸnisz, ksi¹¿ê, bo nie znasz wysokich obrzêdów
religii. Gdybyœ je pozna³ odpowiedzia³byœ na wiele pytañ, które
ciê drêcz¹. A gdybyœ widzia³ to, co ja widzia³em!... Uwierzy³byœ,
¿e najwa¿niejsz¹ spraw¹ dla Egiptu jest podŸwign¹æ jego œwi¹tynie
i kap³anów... "Starcy po raz drugi w ¿yciu staj¹ siê dzieæmi" -
pomyœla³ ksi¹¿ê i przerwa³ rozmowê. Arcykap³an Mefres by³ zawsze
bardzo pobo¿ny; lecz w ostatnich czasach posuwa³ siê nawet do
dziwactw w tym kierunku. "Dobrze bym wyszed³ - mówi³ do siebie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (129 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ramzes - oddawszy siê w rêce kap³anów, dla asystowania ich
dziecinnym obrz¹dkom. A mo¿e Mefres kaza³by i mnie ca³e godziny
wystawaæ przed o³tarzem z podniesionymi rêkami, jak to sam
podobno robi spodziewaj¹c siê cudów!..." W miesi¹cu Farmuti
(koniec stycznia - pocz¹tek lutego) ksi¹¿ê po¿egna³ Otoesa, aby
przenieœæ siê do nomesu Hak. Dziêkowa³ nomarsze i panom za
wspania³e przyjêcie, ale w duszy mia³ smutek czuj¹c, ¿e nie
wywi¹¿e siê z zadania, które w³o¿y³ na niego ojciec. Odprowadzony
przez rodzinê i dwór Otoesa, namiestnik z orszakiem swym
przeprawi³ siê na prawy brzeg Nilu, gdzie powita³ go dostojny
nomarcha Ranuzer z panami i kap³anami. Gdy ksi¹¿ê stan¹³ na ziemi
Hak, kap³ani podnieœli w gór‡ bo¿ka Atum. patrona prowincji,
urzêdnicy padli na twarz, a nomarcha poda³ mu z³oty sierp
prosz¹c, aby, jako zastêpca faraona, rozpocz¹³ ¿niwo. W tej porze
bowiem nale¿a³o zbieraæ jêczmieñ. Ramzes przyj¹³ sierp, œci¹³
parê garœci k³osów i spali³ je wraz z kadzid³em przed bogiem
pilnuj¹cym granic. Po nim zrobi³ to samo nomarcha i wielcy
panowie, a nareszcie zaczêli ¿niwo ch³opi. Zbierali tylko k³osy,
które pakowano w worki; s³oma zaœ zostawa³a w polu. Wys³uchawszy
nabo¿eñstwa, które znudzi³o go, ksi¹¿ê stan¹³ na dwukolnym wozie.
Wysun¹³ siê oddzia³ wojska, za nim kap³ani, dwaj panowie
prowadzili za uzdy konie nastêpcy, za nastêpc¹ na drugim wozie
jecha³ nomarcha Ranuzer, a za nim ogromny orszak panów i s³ug
dworskich. Lud, zgodnie z wol¹ Ramzesa, nie wyst¹pi³, lecz
ch³opi, pracuj¹cy w polu, na widok procesji upadali twarzami na
ziemiê. W ten sposób, przeszed³szy kilka pontonowych mostów
rzuconych na odnogi Nilu i kana³y, ksi¹¿ê nad wieczorem dojecha³
do miasta Anu, stolicy prowincji. Przez kilka dni ci¹gnê³y siê
uczty powitalne, sk³adano namiestnikowi ho³dy, przedstawiano mu
urzêdników. W koñcu Ramzes zarz¹da³ przerwania uroczystoœci i
prosi³ nomarchê o zaznajomienie go z bogactwami nomesu. Przegl¹d
zacz¹³ siê nazajutrz i trwa³ parê tygodni. Co dzieñ na podwórze
pa³acu, w którym mieszka³ nastêpca, przychodzi³y rozmaite cechy
rzemieœlnicze pod komend¹ cechowych oficerów, a¿eby okazaæ
ksiêciu swoje wyroby. Wiêc kolejno przeci¹gali fabrykanci broni
z mieczami, w³óczniami i toporami; fabrykanci instrumentów
muzycznych z piszcza³kami, tr¹bkami, bêbnami i arfami. Po tych
przyszed³ wielki cech stolarski, który okazywa³ krzes³a, sto³y,
kanapy, lektyki i wozy, ozdobione bogatymi rysunkami, wyk³adane
ró¿nokolorowym drzewem, per³ow¹ mas¹ i koœci¹ s³oniow¹. Potem
niesiono metalowe naczynia kuchenne: ruszty do ognisk, ro¿ny,
dwuuszne garnki i p³ytkie rynki z pokrywami. Jubilerowie
popisywali siê cudnej piêknoœci pierœcieniami ze z³ota,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (130 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bransoletami na rêce i nogi z elektronu, czyli miêszaniny z³ota
i srebra, ³añcuchami; wszystko to kunsztownie rzeŸbione,
wysadzane drogimi kamieniami lub ró¿nokolorow¹ emali¹. Zamknêli
pochód garncarze nios¹cy przesz³o sto gatunków naczyñ glinianych.
By³y tam wazy, garnki, misy, dzbany i kru¿e, najrozmaitszej formy
i wielkoœci, pokryte malowid³ami, ozdobione g³owami zwierz¹t i
ptaków. Ka¿dy cech sk³ada³ ksiêciu ofiary ze swoich
najpiêkniejszych wyrobów. Zape³ni³y one du¿¹ salê, choæ nie by³o
miêdzy nimi dwu do siebie podobnych. Po skoñczeniu ciekawej, lecz
nu¿¹cej wystawy jego dostojnoœæ Ranuzer spyta³ ksiêcia czy jest
zadowolony? Nastêpca zamyœli³ siê. - Piêkniejsze rzeczy - odpar³
- widzia³em chyba w œwi¹tyniach albo w pa³acach mego ojca.
Poniewa¿ jednak mog¹ kupowaæ je tylko ludzie bogaci, wiêc nie
wiem, czy skarb pañstwa ma z nich doœæ wielkie dochody. Nomarchê
zdziwi³a ta obojêtnoœæ dla dzie³ sztuki w m³odym panu, a
zaniepokoi³a troska o dochody. Chc¹c jednak zadowoliæ Ramzesa,
zacz¹³ od tej pory oprowadzaæ go po fabrykach królewskich. Wiêc
jednego dnia zwiedzili m³yny, gdzie niewolnicy w kilkuset ¿arnach
i stêpach przygotowywali m¹kê. Byli w piekarniach, gdzie
wypiekano chleb i suchary dla wojska, tudzie¿ w fabryce, gdzie
robiono konserwy z ryb i miêsa. Ogl¹dali wielkie garbarnie i
warsztaty sanda³ów, huty, gdzie topiono br¹z na naczynia i orê¿e,
potem cegielnie, cechy tkaczów i krawców. Zak³ady te mieœci³y siê
we wschodniej czêœci miasta. Ramzes z pocz¹tku ogl¹da³ je
ciekawie, ale bardzo prêdko obrzyd³ mu widok robotników, którzy
byli wy- straszeni, chudzi, mieli chorowit¹ cerê i blizny od
kijów na plecach. Od tej pory bawi³ krótko w fabrykach, wola³
przypatrywaæ siê okolicom miasta Anu. Daleko na wschodzie widaæ
by³o pustyniê, wœród której w roku zesz³ym odbywa³y siê manewry
pomiêdzy korpusem jego i Nitagera. Jak na d³oni widzia³
goœciniec, którym maszerowa³y jego pu³ki, miejsce, gdzie z powodu
znalezienia skarabeuszów machiny wojenne musia³y skrêciæ na
pustyniê, a mo¿e nawet i to drzewo, na którym powiesi³ siê ch³op
kopi¹cy kana³. Z tamtego szczytu, w towarzystwie Tutmozisa,
spogl¹da³ na kwitn¹c¹ ziemiê Gosen i z³orzeczy³ kap³anom. A tam,
miêdzy wzgórzami, spotka³ Sarê, do której zapali³o siê jego
serce. Dziœ jakie zmiany!... Ju¿ przesta³ nienawidzieæ kap³anów,
od czasu gdy za spraw¹ Herhora dosta³ korpus i namiestnikostwo.
Sara zaœ zobojêtnia³a mu jako kochanka, lecz natomiast coraz
¿ywiej obchodzi³o go dzieciê, którego mia³a zostaæ matk¹. "Co ona
tam robi? - myœla³ ksi¹¿ê. - Ju¿ dawno nie mia³em od niej
wiadomoœci." A gdy tak patrzy³ na wschodnie wzgórza i
rozpamiêtywa³ niedawn¹ przesz³oœæ, stoj¹cy na czele jego œwity
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (131 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nomarcha Ranuzer by³ przekonany, ¿e ksi¹¿ê spostrzeg³ jakieœ
nadu¿ycia w fabrykach i medytuje nad sposobem ukarania go.
"Ciekawym, co on zobaczy³? - mówi³ w sobie dostojny nomarcha. -
Czy to, ¿e po³owê ceg³y sprzedano kupcom fenickim, czy ¿e
dziesiêæ tysiêcy sanda³ów brakuje w sk³adzie, czy mo¿e jaki pod³y
nêdznik szepn¹³ mu co o metalowych hutach?..." I serce Ranuzera
nape³ni³ wielki niepokój. Nagle ksi¹¿ê odwróci³ siê do œwity i
wezwa³ Tutmozisa, który zawsze mia³ obowi¹zek znajdowaæ siê w
pobli¿u jego osoby. Tutmozis przybieg³, nastêpca odszed³ z nim
jeszcze dalej na stronê. - S³uchaj - rzek³ wskazuj¹c na pustyni¹.
- Widzisz ty te góry?... - Byliœmy tam zesz³ego roku... -
westchn¹³ dworak. - Przypomnia³em sobie Sarê...
- Zaraz spalê kadzid³o bogom! - zawo³a³ Tutmozis - bom ju¿
myœla³, ¿e od czasu gdy jesteœ namiestnikiem, wasza dostojnoœæ,
zapomnia³eœ o swoich wiernych s³ugach... Ksi¹¿ê popatrzy³ na
niego i wzruszy³ ramionami. - Wybierz - mówi³ - spoœród darów,
które mi z³o¿ono, wybierz kilka najpiêkniejszych naczyñ,
sprzêtów, tkanin, a nade wszystko bransolet i ³añcuchów, i zawieŸ
to Sarze... - ¯yj wiecznie, Ramzesie - szepn¹³ e³egant - bo
jesteœ szlachetnym panem... - Powiedz jej - ci¹gn¹³ ksi¹¿ê - ¿e
mam serce zawsze pe³ne ³aski dla niej. Powiedz, ¿e chcê, aby
pilnowa³a swego zdrowia i dba³a o dziecko, które ma przyjœæ na
œwiat. Gdy zaœ zbli¿y siê czas rozwi¹zania, a ja spe³niê rozkazy
ojca mego, powiedz Sarze, ¿e przyjedzie do mnie i osi¹dzie w mym
domu. Nie mogê œcierpieæ, a¿eby matka mojego dziecka têskni³a w
samotnoœci... JedŸ, uczyñ com rzek³, i wracaj z dobrymi
wiadomoœciami. Tutmozis upad³ twarz¹ przed szlachetnym w³adc¹ i
natychmiast puœci³ siê w drogê. Orszak ksiêcia, nie mog¹c
odgadn¹æ treœci rozmowy, zazdroœci³ Tutmozisowi ³ask pañskich,
a dostojny Ranuzer czu³ rosn¹cy niepokój w swej duszy. "Obym -
mówi³ stroskany - obym nie potrzebowa³ podnieœæ rêki na samego
siebie i w kwiecie wieku osierociæ dom... Po có¿em, nieszczêsny,
przyw³aszczaj¹c sobie dobra jego œwi¹tobliwoœci faraona, nie
pomyœla³ o godzinie s¹du?..." Twarz jego zrobi³a siê ¿ó³ta i nogi
chwia³y siê pod nim. Ale ksi¹¿ê opanowany fal¹ wspomnieñ, nie
spostrzeg³ jego trwogi.
Rozdzia³ XXIII
Teraz w mieœcie Anu nast¹pi³ szereg uczt i zabaw Dostojny Ranuzer
wydoby³ z piwnic najlepsze wina, z trzech s¹siednich nomesów
zjecha³y najpiêkniejsze tancerki, najs³awniejsi muzycy,
najosobliwsi sztukmistrze. Ksi¹¿ê Ramzes mia³ czas doskonale
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (132 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zape³niony. Z rana musztra wojsk i przyjêcia dygnitarzy, póŸniej
uczta, widowiska, polowania i znowu uczta. Lecz w chwili gdy
nomarcha Haku by³ pewny, ¿e namiestnik ju¿ znudzi³ siê kwestiami
administracyjnymi i ekonomicznymi, ksi¹¿ê wezwa³ go do siebie i
spyta³: - Nomes waszej dostojnoœci nale¿y do najbogatszych w
Egipcie?... - Tak... chocia¿ mieliœmy kilka lat ciê¿kich... -
odpar³ Ranuzer i znowu serce w nim zamar³o, a nogi zaczê³y dr¿eæ.
- To mnie w³aœciwie dziwi - mówi³ ksi¹¿ê - ¿e z roku na rok
zmniejszaj¹ siê dochody jego œwi¹tobliwoœci. Czy nie móg³byœ mi
tego objaœniæ? - Panie - rzek³ nomarcha schylaj¹c siê do ziemi -
Widzê, ¿e moi wrogowie w duszy twej zasieli nieufnoœæ; cokolwiek
bym wiêc powiedzia³, nie trafii do przekonania twego. Pozwól mi
zatem nie zabieraæ ju¿ g³osu. Niech tu raczej przyjd¹ pisarze z
dokumentami, które bêdziesz móg³ sam dotkn¹æ rêk¹ i sprawdziæ...
Ksi¹¿ê nieco zdziwi³ siê nieoczekiwanym wybuchem, lecz przyj¹³
propozycj¹. Owszem, uradowa³ siê ni¹. S¹dzi³ bowiem, ¿e raporty
pisarzów wyjaœni¹ mu tajemnice zarz¹du. Przyszli tedy na drugi
dzieñ - wielki pisarz nomesu Hak tudzie¿ jego pomocnicy, i
przynieœli ze sob¹ kilkanaœcie zwojów papirusu, zapisanych na
obie strony. Gdy rozwiniêto je, utworzy³y wstêgê, szerok¹ na trzy
piêdzi du¿ej rêki, d³ug¹ na szeœædziesi¹t kroków. Ksi¹¿ê pierwszy
raz widzia³ tak olbrzymi dokument, w którym znajdowa³ siê opis
jednej tylko prowincji i z jednego roku. Wielki pisarz usiad³ na
pod³odze z podwiniêtymi nogami i zacz¹³: - "W trzydziestym
trzecim roku panowania jego œwi¹tobliwoœci Mer-amen-Ramzesa Nil
opóŸni³ siê z wylewem. Ch³opi przypisuj¹c to nieszczêœcie
czarnoksiêstwu cudzoziemców zamieszka³ych w prowincji Hak,
zaczêli burzyæ domy niewiernych ¯ydów, Chetów i Fenicjan, przy
czym kilka osób zabito. Z rozkazu jego dostojnoœci nomarchy
winnych stawiano przed s¹d, dwudziestu piêciu ch³opów, dwóch
mularzy i piêciu szewców skazano do kopalñ, a jednego rybaka
uduszono..." - Co to za dokument? - przerwa³ ksi¹¿ê. - To
sprawozdanie s¹dowe, przeznaczone dla stóp jego œwi¹tobliwoœci. -
Od³ó¿ to i czytaj o dochodach skarbowych. Pomocnicy wielkiego
pisarza zwinêli odrzucony dokument, a podali mu inny. Dostojnik
znowu zacz¹³ czytaæ: - "Dnia pi¹tego miesi¹ca Tot przywieziono
do œpichrzów królewskich szeœæset miar pszenicy, na co g³ówny
dozorca wyda³ pokwitowanie. Dnia siódmego Tot wielki skarbnik
dowiedzia³ siê i sprawdzi³, ¿e z zesz³orocznych zbiorów uby³o sto
czterdzieœci oœm miar pszenicy. W czasie sprawdzania dwaj
robotnicy ukradli miarê ziarna i ukryli je miêdzy ceg³¹. Co gdy
stwierdzono, oddani zostali pod s¹d i zes³ani do kopalñ za
podniesienie rêki na maj¹tek jego œwi¹tobliwoœci..." - A tamte
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (133 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sto czterdzieœci oœm miar?... - spyta³ nastêpca. - Myszy zjad³y -
odpowiedzia³ pisarz i czyta³ dalej: - Ósmego Tot przys³ano
dwadzieœcia krów, oœmdziesi¹t cztery owiec na rzeŸ, które
nadzorca wo³ów kaza³ oddaæ pu³kowi Krogulec, za stosownym
pokwitowaniem. Tym sposobem namiestnik dowiadywa³ siê, dzieñ po
dniu, ile jêczmienia, pszenicy, fasoli i ziarn lotosu zwieziono
do œpichrzów, ile oddano do m³ynów, ile skradziono i ilu
robotników z tego powodu skazano do kopalñ. Raport by³ tak nudny
i chaotyczny, ¿e w po³owie miesi¹ca Paofi ksi¹¿ê kaza³ przerwaæ
czytanie. - Powiedz mi, wielki pisarzu - spyta³ Ramzes - co ty
z tego rozumiesz?... Co ty wiesz z tego?... - Wszystko co wasza
dostojnoœæ rozka¿e... I zacz¹³ znowu od pocz¹tku, ale ju¿ z
pamiêci:
- Dnia pi¹tego miesi¹ca Tot przywieziono do królewskich
œpichrzów... - Doœæ! - zawo³a³ rozgniewany ksi¹¿ê i kaza³ im iœæ
precz. Pisarze upadli na twarz, potem szybko zabrali zwoje
papirusów, znowu upadli na twarz i pêdem wynieœli siê za drzwi.
Ksi¹¿ê wezwa³ do siebie nomarchê Ranuzera. Przyszed³ z rêkoma
z³o¿onymi na piersiach, ale spokojnym obliczem. Dowiedzia³ siê
bowiem od pisarzów, ¿e na- miestnik nie mo¿e niczego dojœæ z
raportów i ¿e ich nawet nie wys³ucha³. - Powiedz mi, wasza
dostojnoœæ - zacz¹³ nastêpca - czy i tobie czytaj¹ raporty? - Co
dzieñ... - I ty je rozumiesz?
- Wybacz, najdostojniejszy panie, ale... czyli¿ móg³bym rz¹dziæ
nomesem, gdybym tego nie rozumia³? Ksi¹¿ê stropi³ siê i zamyœli³.
Mo¿e byæ, ¿e naprawdê on tylko jest tak nieudolny?... A wówczas -
w co siê zamieni jego w³adza?... - Si¹dŸ - rzek³ po chwili,
wskazuj¹c Ranuzerowi krzes³o. - Si¹dŸ i opowiedz mi: w jaki
sposób rz¹dzisz nomesem?... Dostojnik poblad³ i oczy wywróci³y
mu siê bia³kami do góry, Ramzes spostrzeg³ to i zacz¹³ siê
t³umaczyæ: - Nie myœl, ¿e nie ufam twej m¹droœci... Owszem, nie
znam cz³owieka, który móg³by lepiej od ciebie sprawowaæ w³adzê.
Ale jestem m³ody i ciekawy: co to jest sztuka rz¹dzenia? Wiêc
proszê ciê, abyœ mi udzieli³ okruchów z twoich doœwiadczeñ.
Rz¹dzisz nomesem - wiem o tym!... A teraz wyt³omacz mi: jak siê
robi rz¹d? Nomarcha odetchn¹³ i zacz¹³: - Opowiem waszej
dostojnoœci ca³y bieg ¿ycia mego, abyœ wiedzia³, jak ciê¿k¹ mam
pracê. Z rana, po k¹pieli, sk³adam ofiary bogu Atum, a potem
wo³am skarbnika i wypytujê go: czy nale¿ycie zbieraj¹ siê podatki
dla jego œwi¹tobliwoœci? Gdy mówi, ¿e - tak, chwalê go; gdy powie
zaœ, ¿e ci a ci nie zap³acili, wydajê rozkaz, aby niepos³usznych
uwiêziono. Nastêpnie wo³am dozorcê królewskich stodó³, aby
wiedzieæ, ile przyby³o ziarna. Je¿eli du¿o, chwalê go; je¿eli
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (134 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ma³o, ka¿ê daæ plagi winnym. PóŸniej przychodzi wielki pisarz i
mówi, czego z dóbr jego œwi¹tobliwoœci potrzebuje wojsko,
urzêdnicy i robotnicy - a ja ka¿ê wydaæ to za pokwitowaniem. Gdy
wyda mniej, chwalê go, je¿eli wiêcej rozpoczynam œledztwo. Po
po³udniu przychodz¹ do mnie kupcy feniccy, którym sprzedajê
zbo¿e, a do skarbu faraona wnoszê pieni¹dze. Potem modlê siê i
zatwierdzam wyroki s¹dowe, zaœ nad wieczorem policja donosi mi
o wypadkach. Nie dalej jak onegdaj ludzie z mego nomesu wpadli
na terytorium prowincji Ka i zniewa¿yli pos¹g boga Sebaka. W
sercu uradowa³em siê, nie jest to bowiem nasz patron; niemniej
skaza³em paru winnych na uduszenie, wielu do kopalñ, a wszystkich
na plagi. Tote¿ w nomesie moim panuje cisza i dobre obyczaje, a
podatki wp³ywaj¹ co dzieñ... - Chocia¿ dochody faraona
zmniejszy³y siê i u was - wtr¹ci³ ksi¹¿ê... - Prawdê rzek³eœ,
panie - westchn¹³ dostojny Ranuzer. - Kap³ani mówi¹, ¿e bogowie
rozgniewali siê na Egipt za nap³yw cudzoziemców; ja jednak widzê,
¿e bogowie nie gardz¹ fenickim z³otem i drogimi kamieniami... W
tej chwili poprzedzony przez s³u¿bowego oficera, wszed³ na salê
kap³an Mentezufs, aby zaprosiæ namiestnika i nomarchê na jakieœ
publiczne nabo¿eñstwo. Obaj dostojnicy zgodzili siê na zaprosiny,
a nomarcha Ranuzer okaza³ przy tym tyle pobo¿noœci, ¿e a¿
zadziwi³ ksiêcia. Kiedy Ranuzer wœród uk³onów opuœci³
towarzystwo, namiestnik odezwa³ siê do kap³ana: - Poniewa¿,
œwiêty proroku, jesteœ przy mnie zastêpc¹ najczcigodniejszego
Herhora, proszê ciê wiêc, a¿ebyœ mi wyt³omaczy³ jedn¹ rzecz,
która serce moje nape³nia trosk¹. - Czy potrafiê? - odpar³
kap³an. - Odpowiesz, bo nape³nia ciê m¹droœæ, której jesteœ
s³ug¹. Rozwa¿ tylko, co ci rzeknê. Wiesz, po co wys³a³ mnie tutaj
jego œwi¹tobliwoœæ faraon... - A¿ebyœ, ksi¹¿ê, zapozna³ siê z
bogactwem i rz¹dami kraju - wtr¹ci³ Mentezufis. - Czyniê to.
Wypytujê nomarchów, ogl¹dam kraj i ludzi, s³ucham raportów
pisarzy, ale nic nie rozumiem, a to zatruwa mi ¿ycie i dziwi
mnie. Bo kiedy mam do czynienia z wojskowoœci¹, wiem wszystko:
ilu jest ¿o³nierzy, koni, wozów, którzy oficerowie pij¹ lub
zaniedbuj¹ s³u¿bê, a którzy pe³ni¹ swoje obowi¹zki. Wiem te¿, co
robiæ z wojskiem. Gdyby na równinie sta³ korpus nieprzyjacielski,
a¿eby go pobiæ, muszê wzi¹æ dwa korpusy. Gdyby nieprzyjaciel sta³
w obronnej pozycji, nie wyruszy³bym bez trzech korpusów. Gdy wróg
jest nie wyæwiczony i walczy w bez³adnych t³umach, przeciw jego
tysi¹cowi mogê wystawiæ piêciuset naszych ¿o³nierzy i pobijê go.
Gdy strona przeciwna ma tysi¹c toporników i ja tysi¹c, rzucê siê
na nich i pokonam, je¿eli bêdê mia³ do pomocy stu procarzy. W
wojsku, œwiêty ojcze - ci¹gn¹³ Ramzes - wszystko siê widzi, jak
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (135 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
palce u w³asnych r¹k, i na ka¿de pytanie ma siê gotow¹ odpowiedŸ,
któr¹ mój rozum ogarnia. Tymczasem w zarz¹dzie nomesów ja nie
tylko nic nie widzê, ale mam taki zamêt w g³owie, ¿e nieraz
zapominam - po co tu przyjecha³em? Odpowiedz mi zatem szczerze,
jak kap³an i oficer: co to znaczy? Czy nomarchowie mnie oszukuj¹,
czy ja jestem nieudolny? Œwiêty prorok zamyœli³ siê. - Czy oni
œmieliby oszukiwaæ wasz¹ dostojnoœæ - odpar³ - nie wiem, bo nie
przypatrywa³em siê ich czynom. Zdaje mi siê jednak, ¿e oni
ksiêciu dlatego nic nie mog¹ wyt³umaczyæ, poniewa¿ sami nic nie
rozumiej¹. Nomarchowie i ich pisarze - ci¹gn¹³ kap³an - s¹ jak
dziesiêtnicy w wojsku: ka¿dy zna swoj¹ dziesi¹tkê i zawiadamia
o niej wy¿szych oficerów. Ka¿dy te¿ rozkazuje swojemu
oddzia³kowi. Ale ogólnego planu, jaki uk³adaj¹ wodzowie armii,
dziesiêtnik nie zna. Naczelnicy nomesów i pisarze zapisuj¹
wszystko, cokolwiek zdarzy siê w ich prowincji, i te raporta
przysy³aj¹ do stóp faraona. Lecz dopiero rada najwy¿sza wydobywa
z nich miód m¹droœci... - Ale ja w³aœnie chcê tego miodu!... -
zawo³a³ ksi¹¿ê. - Dlaczegó¿ mi nie daj¹... Mentezufis potrz¹sn¹³
g³ow¹. - M¹droœæ pañstwowa - rzek³ - nale¿y do tajemnic
kap³añskich, wiêc mo¿e j¹ zdobyæ tylko cz³owiek poœwiêcony bogom.
Tymczasem wasza dostojnoœæ, pomimo wychowania przez kap³anów, jak
najbardziej stanowczo usuwasz siê od œwi¹tyñ... - Jak to, wiêc
je¿eli nie zostanê kap³anem, nie objaœnicie mnie?... - S¹ rzeczy,
które wasza dostojnoœæ mo¿esz poznaæ i teraz jako erpatre, s¹,
które poznasz jako faraon. Ale s¹ i takie, o których mo¿e
wiedzieæ tylko arcykap³an. - Ka¿dy faraon jest arcykap³anem -
przerwa³ ksi¹¿ê. - Nie ka¿dy. A jeszcze i miêdzy arcykap³anami
s¹ ró¿nice. - Wiêc - zawo³a³ rozgniewany nastêpca - wy rz¹d
pañstwa ukrywacie przede mn¹... I ja nie bêdê móg³ spe³niæ
rozkazów mego ojca... - To - mówi³ spokojnie Mentezufis - czego
ksiêciu potrzeba, mo¿esz poznaæ, bo przecie masz najni¿sze
œwiêcenia kap³añskie. Rzeczy te jednak s¹ ukryte w œwi¹tyniach
za zas³on¹, której nikt nie odwa¿y siê uchyliæ bez odpowiednich
przygotowañ. - Ja uchylê!... - Niech bogowie broni¹ Egipt od
takiego nieszczêœcia!... - odpar³ kap³an wznosz¹c rêce do góry. -
Czyli¿ wasza dostojnoœæ nie wiesz o tym, ¿e piorun zabije
ka¿dego, kto bez odpowiednich nabo¿eñstw dotkn¹³by zas³ony? Ka¿,
ksi¹¿ê, zaprowadziæ do œwi¹tyni jakiego niewolnika lub skazañca,
i niech tylko wyci¹gnie rêkê, a natychmiast umrze. - Bo wy go
zabijecie. - Ka¿dy z nas umar³by tak samo jak najpospolitszy
zbrodniarz, gdyby w œwiêtokradzki sposób zbli¿y³ siê do o³tarzy.
Wobec bogów, mój ksi¹¿ê, faraon i kap³an tyle znaczy co
niewolnik. - Wiêc có¿ mam robiæ?... - spyta³ Ramzes. - Szukaæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (136 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
odpowiedzi na swoj¹ troskê w œwi¹tyni, oczyœciwszy siê przez
mod³y i posty - odpar³ kap³an.- Jak Egipt Egiptem ¿aden w³adca
w inny sposób nie zdoby³ m¹droœci pañstwowej. - Pomyœlê o tym --
rzek³ ksi¹¿ê. - Choæ widzê z tego, ¿e i najczcigodniejszy Mefres,
i ty, œwiêty proroku, chcecie mnie wci¹gn¹æ w nabo¿eñstwa, jak
mego ojca. - Wcale nie. Je¿eli wasza dostojnoœæ, jako faraon,
ograniczy³byœ siê na komenderowaniu wojskiem, musia³byœ zaledwie
kilka razy na rok przyjmowaæ udzia³ w nabo¿eñstwach, bo w innych
razach zastêpowaliby ciê arcykap³ani. Lecz je¿eli chcesz poznaæ
tajemnice œwi¹tyñ, musisz sk³adaæ czeœæ bogom, gdy¿ oni s¹
Ÿród³em m¹droœci.
Rozdzia³ XXIV
Teraz ju¿ Ramzes wiedzia³, ¿e albo nie spe³ni rozkazu faraona,
albo musi poddaæ siê woli kap³anów, co go przejmowa³o gniewem i
niechêci¹ do nich. Nie spieszy³ siê wiêc do tajemnic ukrytych w
œwi¹tyni. Mia³ jeszcze czas na posty i pobo¿ne zajêcia. Tym zaœ
gorliwszy zacz¹³ przyjmowaæ udzia³ w ucztach, jakie na jego czeœæ
wyprawiano. W³aœnie powróci³ Tutmozis, mistrz we wszelkiej
zabawie, i przywióz³ ksiêciu dobre wiadomoœci od Sary. By³a
zdrowa i piêknie wygl¹da³a, co dziœ mniej ju¿ obchodzi³o Ramzesa.
Lecz kap³ani postawili jego przysz³emu dziecku tak dobry
horoskop, ¿e ksi¹¿ê by³ zachwycony. Twierdzili na pewno, ¿e
dziecko bêdzie synem bardzo obdarowanym od bogów i, je¿eli ojciec
bêdzie go kocha³, osi¹gnie w ¿yciu wielkie zaszczyty. Ksi¹¿ê
œmia³ siê z drugiej czêœci tej przepowiedni. - Dziwna ich m¹droœæ
- mówi³ do Tutmozisa. - Wiedz¹, ¿e bêdzie syn, o czym ja nie
wiem, choæ jestem ojcem; a w¹tpi¹, czy go bêdê kocha³, choæ ³atwo
zgadn¹æ, ¿e kocha³bym to dzieciê, gdyby nawet by³o córk¹. A o
zaszczyty dla niego niech bêd¹ spokojni. Ja siê tym zajmê!... W
miesi¹cu Pachono (styczeñ-luty) nastêpca przyjecha³ do nomesu Ka,
gdzie by³ podejmowany przez nomarchê Sofra. Miasto Anu le¿a³o o
siedm godzin pieszej drogi od Atribis, ale ksi¹¿ê przez trzy dni
odbywa³ tê podró¿. Na myœl o modlitwach i postach, jakie czeka³y
go przy wtajemniczaniu siê w sekreta œwi¹tyñ, Ramzes czu³ coraz
wiêksz¹ ochotê do zabaw; jego orszak odgad³ to, wiêc nastêpowa³a
uciecha po uciesze. Znowu na goœciñcach, którymi przeje¿d¿a³ do
Atribis, ukaza³y siê t³umy ludu z okrzykami, kwiatami i muzyk¹.
Szczególniej pod miastem zapa³ dosiêgn¹³ szczytu. Zdarzy³o siê
nawet, ¿e jakiœ olbrzymi robotnik rzuci³ siê pod wóz namiestnika.
A gdy Ramzes zatrzyma³ konie, z gromady wyst¹pi³o kilkanaœcie
m³odych kobiet i ca³y wóz oplot³y mu kwiatami. "Oni jednak
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (137 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kochaj¹ mnie!..." - pomyœla³ ksi¹¿ê. W prowincji Ka ju¿ nie
zapytywa³ nomarchy o dochody faraona, nie zwiedza³ fabryk, nie
kaza³ sobie czytaæ raportów. Wiedzia³, ¿e niczego nie zrozumie,
wiêc od³o¿y³ te zajêcia do czasu, gdy zostanie wtajemniczonym.
Tylko raz, gdy zobaczy³, ¿e œwi¹tynia boga Sebaka stoi na wysokim
wzgórzu, oœwiadczy³ chêæ wejœcia na jej pylon i obejrzenia
okolicy. Dostojny Sofra natychmiast spe³ni³ wolê nastêpcy, który
znalaz³szy siê na wie¿y spêdzi³ parê godzin z wielk¹ uciech¹.
Prowincja Ka by³a to ¿yzna równina. Kilkanaœcie kana³ów i odnóg
nilowych przecina³o j¹ we wszystkich kierunkach niby sieæ
skrêcona ze srebrnych i lazurowych sznurów. Melony i pszenica,
siana w listopadzie, ju¿ dojrzewa³y. Na polach gêsto roili siê
nadzy ludzie, którzy zbierali ogórki lub sieli bawe³nê. Ziemia
by³a pokryta budynkami, które na kilkunastu punktach skupia³y siê
mocniej i tworzy³y miasteczka. Wiêkszoœæ domów, osobliwie tych,
które le¿a³y wœród pól, by³y to gliniane lepianki przykryte s³om¹
i palmowymi liœæmi. Za to w miastach domy by³y murowane, o
p³askich dachach i wygl¹da³y jak bia³e szeœciany podziurawione
w miejscach, gdzie by³y drzwi i okna. Bardzo czêsto na jednym
takim szeœcianie sta³ drugi nieco mniejszy, a na tym trzeci
jeszcze mniejszy i ka¿de piêtro wymalowane by³o innych kolorem.
Pod ognistym s³oñcem Egiptu domy te wygl¹da³y jak wielkie per³y,
rubiny i szafiry rozrzucone wœród zieleni pól, otoczone palmami
i akacjami. Z tego miejsca Ramzes spostrzeg³ zjawisko, które go
zastanowi³o. Oto w pobli¿u œwi¹tyñ domy by³y najpiêkniejsze, a
w polach krêci³o siê najwiêcej ludnoœci. "Folwarki kap³anów s¹
najbogatsze!..." -przypomnia³ sobie i jeszcze raz przebieg³
oczyma œwi¹tynie i kaplice, których z wie¿y by³o widaæ
kilkanaœcie. Poniewa¿ jednak pogodzi³ siê z Herhorem i
potrzebowa³ us³ug od kap³anów, wiêc nie chcia³ d³u¿ej zajmowaæ
siê t¹ spraw¹. W ci¹gu nastêpnych dni dostojny Sofra urz¹dzi³ dla
ksiêcia szereg polowañ posuwaj¹c siê od miasta Atribis ku
wschodowi. Nad kana³ami strzelano do ptaków z ³uku, chwytano je
w ogromne potrzaski z sieci, które od razu zagarnia³y po
kilkadziesi¹t sztuk, albo na lataj¹cych swobodnie wypuszczano
soko³y. Gdy zaœ orszak ksiêcia wkroczy³ do wschodniej pustyni,
zaczê³y siê wielkie ³owy z psami i panter¹ na czworono¿ne
zwierzêta, których w ci¹gu kilku dni zabito lub schwytano parêset
sztuk. Gdy dostojny Sofra spostrzeg³, ¿e ksi¹¿ê ma ju¿ doœæ zabaw
pod otwartym niebem i noclegów w namiotach przerwa³ polowanie i
najkrótszymi drogami zawróci³ swoich goœci do Atribis. Stanêli
tu o czwartej po po³udniu, a nomarcha zaprosi³ wszystkich do
swego pa³acu na ucztê. Sam zaprowadzi³ ksiêcia do ³azienki,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (138 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
asystowa³ przy k¹pieli i z w³asnej skrzyni wydoby³ wonnoœci do
namaszczenia Ramzesa. Potem dozorowa³ fryzjera, który
uporz¹dkowa³ w³osy namiestnikowi, wreszcie uklêkn¹wszy na
pod³odze b³aga³ ksiêcia o ³askawe przyjêcie od niego nowych szat.
By³a tam œwie¿o utkana koszula pokryta haftem, fartuch wyszyty
per³ami i p³aszcz przetykany z³otem, bardzo mocny, ale taki
delikatny, ¿e mo¿na go by³o zamkn¹æ w dwu rêkach. Nastêpca
³askawie przyj¹³ to oœwiadczaj¹c, ¿e jeszcze nigdy nie otrzyma³
tak piêknego podarunku. S³oñce ju¿ zasz³o i nomarcha zaprowadzi³
ksiêcia do sali balowej. By³ to du¿y dziedziniec otoczony
kolumnad¹, wy³o¿ony mozaik¹. Wszystkie œciany by³y pokryte
malowid³ami przedstawiaj¹cymi sceny z ¿ycia przodków Sofry, a
wiêc - wojny, morskie podró¿e i polowania. Nad budynkiem tym,
zamiast dachu, unosi³ siê olbrzymi motyl z ró¿nobarwnymi
skrzyd³ami, które poruszali ukryci niewolnicy dla odœwie¿enia
powietrza. W br¹zowych kagañcach, przybitych do kolumn, p³onê³y
jasne pochodnie, wydzielaj¹c ze siebie pachn¹ce dymy. Sala
dzieli³a siê na dwie czêœci: jedna by³a pusta, druga zape³niona
stolikami i krzes³ami dla biesiadników. W g³êbi wznosi³ siê
pomost, na którym, pod kosztownym namiotem z rozsuniêtymi
œcianami, sta³ stolik i ³ó¿ko dla Ramzesa. Przy ka¿dym stoliku
znajdowa³y siê wielkie wazony z palmami, akacjami i figami. Stó³
nastêpcy otoczono roœlinami iglastymi, które w sali rozlewa³y woñ
balsamiczn¹. Zgromadzeni goœcie powitali ksiêcia radosnym
okrzykiem, a gdy Ramzes zaj¹³ miejsce pod baldachimem, sk¹d by³
otwarty widok na ca³¹ salê, orszak jego zasiad³ do sto³ów.
Odezwa³y siê arfy i zaczê³y wchodziæ damy w bogatych muœlinowych
szatach, z ods³oniêtymi piersiami, b³yszcz¹ce od klejnotów.
Cztery najpiêkniejsze otoczy³y Ramzesa, inne zasiad³y obok
dostojników jego orszaku. W powietrzu unosi³a siê woñ ró¿,
konwalij i fio³ków, a ksi¹¿ê poczu³, ¿e mu têtna bij¹ w
skroniach. Niewolnicy i niewolnice w koszulach bia³ych, ró¿owych
i b³êkitnych zaczêli roznosiæ ciasta, pieczony drób i zwierzynê,
ryby, wino i owoce tudzie¿ wieñce z kwiatów, które biesiadnicy
k³adli na g³owy. Ogromny motyl coraz szybciej wachlowa³
skrzyd³ami, a w pustej po³owie sali rozpoczê³o siê widowisko. Po
kolei wystêpowa³y tancerki, gimnastycy, b³azny, kuglarze i
fechmistrze; gdy zaœ który okaza³ niezwyk³y dowód zrêcznoœci,
widzowie rzucali mu kwiaty ze swych wieñców lub z³ote
pierœcienie. Kilka godzin ci¹gnê³a siê uczta, przeplatana
okrzykami na czeœæ ksiêcia, nomarchy i jego rodziny. Ramzesa,
który w postawie pó³le¿¹cej siedzia³ na ³ó¿ku okrytym lwi¹ skór¹
ze z³otymi szponami, obs³ugiwa³y cztery damy. Jedna wachlowa³a
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (139 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
go, druga zmienia³a mu wieñce na g³owie, dwie inne przysuwa³y
potrawy. Pod koniec uczty ta z nich, z któr¹ ksi¹¿ê najchêtniej
rozmawia³, przynios³a mu kielich wina. Ramzes wychyli³ po³owê,
resztê poda³ jej, a gdy wypi³a, poca³owa³ j¹ w usta. Wówczas
niewolnicy szybko zaczêli gasiæ pochodnie, motyl przesta³ ruszaæ
skrzyd³ami, a w sali zrobi³a siê noc i cisza, przerywana nerwowym
œmiechem kobiet. Nagle rozleg³y siê prêdkie st¹pania kilku ludzi
i straszny krzyk: - Puœcie mnie!.. - wo³a³ ochrypniêty g³os
mêski. - Gdzie jest nastêpca?... Gdzie namiestnik?
W sali zagotowa³o siê. Kobiety p³aka³y przera¿one, mê¿czyŸni
wo³ali: - Co to jest?... Zamach na nastêpcê!.. Hej, warta!...
S³ychaæ by³o dŸwiêk t³uczonych naczyñ i trzask krzese³. - Gdzie
jest nastêpca? - rycza³ obcy cz³owiek. - Warta!... Broñcie
nastêpcy!... - odpowiedziano z sali.
- Zapalcie œwiat³o !... - odezwa³ siê m³odzieñczy g³os nastêpcy.
- Kto mnie szuka?... Tu jestem. Wniesiono pochodnie. Na sali
piêtrzy³y siê wywrócone i po³amane sprzêty, miêdzy którymi kryli
siê biesiadnicy. Na estradzie ksi¹¿ê wydziera³ siê kobietom,
które krzycz¹c opl¹tywa³y mu rêce i nogi. Obok ksiêcia Tutmozis
w potarganej peruce, z br¹zowym dzbanem w rêku, gotów by³ waliæ
w ³eb ka¿dego, kto by siê zbli¿y³. We drzwiach sali ukaza³o siê
kilku ¿o³nierzy z obna¿onymi mieczami. - Co to jest?... Kto tu
jest?... - wo³a³ przera¿ony nomarcha. Nareszcie spostrze¿ono
sprawcê zamêtu. Jakiœ olbrzym nagi, okryty b³otem, z krwawymi
prêgami na plecach, klêcza³ na schodach estrady i wyci¹ga³ rêce
do nastêpcy. - Oto morderca!... - wrzasn¹³ nomarcha. - Bierzcie
go!... Tutmozis podniós³ swój dzban, ode drzwi przybiegli
¿o³nierze. Poraniony cz³owiek upad³ twarz¹ na schody wo³aj¹c: -
Mi³osierdzia, s³oñce Egiptu!... Ju¿ mieli go schwyciæ ¿o³nierze,
gdy Ramzes wydar³szy siê kobietom zbli¿y³ siê do nêdzarza. - Nie
dotykajcie go! - zawo³a³ na ¿o³nierzy. - Czego chcesz, cz³owieku?
- Chcê ci opowiedzieæ o naszych krzywdach, panie... W tej chwili
Sofra zbli¿ywszy siê do ksiêcia szepn¹³:
- To Hyksos... spojrzyj, wasza dostojnoœæ, na jego kud³at¹ brodê
i w³osy... Jego wreszcie zuchwalstwo, z jakim siê tu wdar³,
dowodzi, ¿e zbrodniarz ten nie jest urodzonym Egipcjaninem... -
Kto jesteœ? - spyta³ ksi¹¿ê. - Jestem Bakura, robotnik z pu³ku
kopaczy w Sochem. Nie mamy teraz zajêcia, wiêc nomarcha Otoes
kaza³ nam... - To pijak i wariat... - szepta³ wzburzony Sofra. -
Jak on przemawia do ciebie, panie... Ksi¹¿ê tak spojrza³ na
nomarchê, ¿e dygnitarz zgiêty wpó³ cofn¹³ siê. - Co wam kaza³
dostojny Otoes? - pyta³ namiestnik Bakury. - Kaza³ nam, panie,
chodziæ brzegiem Nilu, p³ywaæ po rzece, stawaæ przy goœciñcach
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (140 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i robiæ zgie³k na twoj¹ czeœæ. I obieca³, ¿e za to wyda nam, co
siê nale¿y... Bo, panie, my ju¿ dwa miesi¹ce nie dostaliœmy
nic... Ani placków jêczmiennych, ani ryb, ani oliwy do
namaszczania cia³a. - Có¿ wy na to, dostojny panie? - zapyta³
ksi¹¿ê nomarchy. - Niebezpieczny pijak... brzydki k³amca... -
odpar³ Sofra. - Jaki¿eœcie to zgie³k robili na moj¹ czeœæ? - Jak
rozkazano - mówi³ olbrzym. - Moja ¿ona i córka krzycza³y wraz z
innymi: "Oby ¿y³ wiecznie!", a ja skaka³em do wody i ciska³em
wieñce do statku waszej dostojnoœci, za co miano mi p³aciæ po
utenie. Zaœ kiedy wasza czeœæ raczy³eœ wje¿d¿aæ ³askawie do
miasta Atribis, mnie naznaczono, abym rzuci³ siê pod konie i
zatrzyma³ wóz... Ksi¹¿ê zacz¹³ siê œmiaæ. - Jako ¿ywo - mówi³ -
nie myœla³em, ¿e tak weso³o zakoñczymy ucztê!... A ile¿ ci
zap³acono za to, ¿eœ wpad³ pod wóz? - Obiecano mi trzy uteny, ale
nie zap³acono nic ani mnie, ani ¿onie i córce. Równie¿ ca³emu
pu³kowi nie dano nic do jedzenia przez dwa miesi¹ce. - Z czego
¿yjecie? - Z ¿ebraniny albo z tego, co siê zapracuje u ch³opa.
Wiêc w tej ciê¿kiej nêdzy trzy razy buntowaliœmy siê i chcieliœmy
wracaæ do domu. Ale oficerowie i pisarze albo obiecywali nam, ¿e
oddadz¹, albo kazali nas biæ... - Za ten zgie³k na mnie? -
wtr¹ci³ œmiej¹c siê ksi¹¿ê. - Prawdê mówi wasza czeœæ... Otó¿
wczoraj by³ bunt najwiêkszy, za co jego dostojnoœæ nomarcha Sofra
kaza³ nas dziesi¹tkowaæ... co dziesi¹ty bra³ kije, a ja dosta³em
najwiêcej, bom du¿y i mam do wykarmienia trzy gêby: moj¹, ¿ony
i córki... Zbity, wydar³em siê im, a¿eby upaœæ na mój brzuch
przed tob¹, panie, i opowiedzieæ nasze ¿ale. Ty nas bij,
je¿eliœmy winni, ale niech pisarze wydadz¹ nam, co siê nale¿y,
bo z g³odu pomrzemy - my, ¿ony i dzieci nasze... - To cz³owiek
opêtany!... - zawo³a³ Sofra. - Racz spojrzeæ, wasza dostojnoœæ,
ile on mi szkody narobi³... Dziesiêciu talentów nie wz¹³bym za
te sto³y, misy i dzbany. Miêdzy biesiadnikami, którzy ju¿
odzyskali przytomnoœæ, zacz¹³ siê szmer. - To jakiœ bandyta!... -
mówiono. - Patrzcie, to naprawdê Hyksos... Jeszcze w nim burzy
siê przeklêta krew jego dziadów, którzy najechali i zniszczyli
Egipt... Takie kosztowne sprzêty... takie ozdobne naczynia
porozbijane na proch !... - Jeden bunt nie zap³aconych robotników
wiêcej sprawia szkody pañstwu, ani¿eli warte s¹ te bogactwa -
surowo odezwa³ siê Ramzes. - Œwiête s³owa!... Nale¿y zapisaæ je
na pomnikach - w tej¿e chwili odezwano siê miêdzy goœæmi. - Bunt
odrywa ludzi od pracy i zasmuca serce jego œwi¹tobliwoœci... Nie
godzi siê, a¿eby robotnicy po dwa miesi¹ce nie odbierali ¿o³du...
Z nieukrywan¹ pogard¹ spojrza³ ksi¹¿ê na zmiennych jak ob³oki
dworaków i zwróci³ siê do nomarchy. - Oddajê ci - rzek³ groŸnie -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (141 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
tego skatowanego cz³owieka. Jestem pewny, ¿e nie spadnie mu w³os
z g³owy. Zaœ jutro chcê zobaczyæ pu³k, do którego nale¿y, i
przekonaæ siê, czy skar¿¹cy mówi³ prawdê. Po tych s³owach
namiestnik wyszed³ zostawiaj¹c nomarchê i goœci w wielkim
strapieniu. Na drugi dzieñ ksi¹¿ê, ubieraj¹c siê przy pomocy
Tutmozisa, zapyta³ go: - Czy robotnicy przyszli? - Tak, panie.
Od œwitu czekaj¹ na twoje rozkazy.
- A ten... ten Bakura jest miêdzy nimi?
Tutmozis skrzywi³ siê i odpar³:
- Zdarzy³ siê dziwny wypadek. Dostojny Sofra kaza³ go zamkn¹æ w
pustej piwnicy swego pa³acu. Otó¿ ten hultaj, bardzo silny
cz³owiek, wy³ama³ drzwi od drugiego lochu, gdzie sta³o wino,
przewróci³ kilka dzbanów bardzo kosztownych, a sam tak siê spi³,
¿e... - ¯e co?... - spyta³ ksi¹¿ê. - ¯e umar³.
Nastêpca zerwa³ siê z krzes³a.
- I ty wierzysz - zawo³a³, ¿e on sam zapi³ siê na œmieræ?... -
Muszê wierzyæ, bo nie mam dowodów, ¿e go zabito - odpowiedzia³
Tutmozis. - Ale ja ich poszukam!... - wybuchn¹³ ksi¹¿ê. Biega³
po komnacie i parska³ jak rozgniewane lwi¹tko. Gdy nieco uspokoi³
siê, rzek³ Tutmozis: - Nie szukaj, panie, winy tam, gdzie jej nie
widaæ, bo nawet œwiadków nie znajdziesz. Gdyby ktoœ w rzeczy
samej z rozkazu nomarchy zad³awi³ tego robotnika, nie przyzna
siê. Sam umar³y tak¿e nic nie powie, a zreszt¹, có¿ by znaczy³a
jego skarga na nomarchê!... W tych warunkach ¿aden s¹d nie zechce
rozpocz¹æ œledztwa... - A je¿eli ja ka¿ê?... - spyta³ namiestnik.
- W takim razie przeprowadz¹ œledztwo i dowiod¹ niewinnoœci
Sofry. Po czym ty, panie, bêdziesz zawstydzony, a wszyscy
nomarchowie, ich krewni i s³u¿ba zostan¹ twoimi wrogami. Ksi¹¿ê
sta³ na œrodku pokoju i myœla³. - Wreszcie - mówi³ Tutmozis -
wszystko zdaje siê przemawiaæ za tym, ¿e nieszczêsny Bakura by³
pijak albo wariat, a nade wszystko cz³owiek obcego pochodzenia.
Bo czyli¿ rodowity i przytomny Egipcjanin, choæby przez rok nie
pobiera³ ¿o³du i dwa razy tyle dosta³ kijów, czy oœmieli³by siê -
wpadaæ do pa³acu nomarchy i z takim wrzaskiem wzywaæ ciebie?...
Ramzes pochyli³ g³owê, a widz¹c, ¿e w drugim pokoju s¹ dworzanie,
rzek³ zni¿onym g³osem: - Czy ty wiesz, Tutmozisie, ¿e od czasu
jak wyruszy³em w tê podró¿, Egipt zaczyna mi siê wydawaæ jakiœ
inny. Niekiedy pytam samego siebie: czy ja jestem w obcym kraju?
to znowu serce moje niepokoi siê, jakbym mia³ na oczach zas³onê,
poza któr¹ dziej¹ siê ³otrostwa, których ja - nie mogê dojrzeæ...
- Tote¿ i nie wypatruj ich, bo w koñcu wyda ci siê, ¿eœmy wszyscy
powinni iœæ do kopalñ - odpar³ ze œmiechem Tutmozis. - Pamiêtaj,
¿e nomarchowie i urzêdnicy s¹ pasterzami twego stada. Gdy który
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (142 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wydoi miarê mleka dla siebie albo zar¿nie owcê, przecie go nie
zabijesz ani wypêdzisz. Owiec masz za du¿o, a o pastuchów trudno.
Namiestnik, ju¿ ubrany, przeszed³ do sali poczekalnej, gdzie
zebra³a siê jego œwita: kap³ani, oficerowie i urzêdnicy.
Nastêpnie wraz z nimi opuœci³ pa³ac i uda³ siê na dziedziniec
zewnêtrzny. By³ to obszerny plac zasadzony akacjami, pod cieniem
których oczekiwali ksiêcia robotnicy. Na odg³os tr¹bki ca³y t³um
zerwa³ siê z ziemi i uszykowa³ w piêæ szeregów. Ramzes, otoczony
b³yszcz¹cym orszakiem dostojników, nagle zatrzyma³ siê, chc¹c
najpierw z daleka obejrzeæ pu³k kopaczy. Byli to ludzie nadzy,
w bia³ych czepcach na g³owie i takich¿e przepaskach oko³o bioder.
W szeregach doskonale mo¿na by³o odró¿niæ brunatnych Egipcjan,
ciemnych Murzynów, ¿ó³tych Azjatów i bia³ych mieszkañców Libii
tudzie¿ wysp Morza Sródziemnego. W pierwszej linii stali kopacze
z oskardami, w drugiej z motykami, w trzeciej z ³opatami. Czwarty
szereg stanowili tragarze, z których ka¿dy mia³ dr¹g i dwa
kube³ki, pi¹ty równie¿ tragarze, lecz z wielkimi skrzyniami,
obs³ugiwanymi ka¿da przez dwu ludzi. Przenosili oni wykopan¹
ziemiê. Przed szeregami co kilkanaœcie kroków stali majstrowie:
ka¿dy mia³ w rêkach mocny kij i du¿y cyrkiel drewniany lub
wêgielnicê. Kiedy ksi¹¿ê zbli¿y³ siê do nich, zawo³ali chórem:
"obyœ ¿y³ wiecznie!", i uklêkn¹wszy uderzyli czo³em o ziemiê.
Nastêpca kaza³ im powstaæ i znowu przypatrzy³ siê z uwag¹. Byli
to ludzie zdrowi i silni, bynajmniej nie wygl¹daj¹cy na takich,
którzy od dwu miesiêcy utrzymywali siê z ¿ebraniny. Do
namiestnika przyst¹pi³ nomarcha Sofra ze swoim orszakiem. Ale
Ramzes udaj¹c, ¿e go nie spostrzeg³, zwróci³ siê do jednego z
majstrów: - Jesteœcie kopaczami z Sochem? - zapyta³. Majster jak
d³ugi upad³ twarz¹ na ziemiê i milcza³.
Ksi¹¿ê wzruszy³ ramionami i zawo³a³ do robotników:
- Jesteœcie z Sochem?
- Jesteœmy kopacze z Sochem!... - odpowiedzieli chórem.
- Dostaliœcie ¿o³d?
- ¯o³d dostaliœmy - jesteœmy syci i szczêœliwi - s³udzy jego
œwi¹tobliwoœci - odpar³ chór wybijaj¹c ka¿dy wyraz. - W ty³
zwrot!... - zakomenderowa³ ksi¹¿ê. Odwrócili siê. Prawie ka¿dy
mia³ na plecach g³êbokie i gêste blizny od kijów; ale œwie¿ych
prêg nie by³o. "Oszukuj¹ mnie!..." - pomyœla³ nastêpca. Kaza³
robotnikom iœæ do koszar i nie witaj¹c siê ani ¿egnaj¹c z
nomarch¹ wróci³ do pa³acu. - Czy i ty mi powiesz - rzek³ w drodze
do Tutmozisa - ¿e ci ludzie s¹ robotnikami z Sochem?... - Wszak¿e
oni sami to powiedzieli - odpar³ dworak. Ksi¹¿ê zawo³a³, aby mu
podano konia, i odjecha³ do wojsk obozuj¹cyeh za miastem. Ca³y
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (143 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dzieñ musztrowa³ pu³ki. Oko³o po³udnia na placu æwiczeñ, pod
dowództwem nomarchy, ukaza³o siê kilkudziesiêciu tragarzy z
namiotami, sprzêtami, jad³em i winem. Ale ksi¹¿ê odprawi³ ich do
Atribis, a gdy nadszed³ czas posi³ku dla wojska, kaza³ sobie
podaæ i jad³ owsiane placki z suszonym miêsem. By³y to najemne
pu³ki libijskie. Kiedy ksi¹¿ê wieczorem kaza³ im od³o¿yæ broñ i
po¿egna³ siê z nimi, zdawa³o siê, ¿e ¿o³nierze i oficerowie
ulegli szaleñstwu. Krzycz¹c: "¿yj wiecznie", ca³owali jego rêce
i nogi, zrobili lektykê z w³óczni i p³aszczów, ze œpiewami
odnieœli ksiêcia do miasta, a w drodze k³ócili siê o zaszczyt
dŸwigania go na ramionach. Nomarcha i urzêdnicy prowincji, widz¹c
zapa³ barbarzyñskich Libijczyków i ³askê dla nich nastêpcy,
zatrwo¿yli siê. - Oto jest w³adca... - szepn¹³ do Sofry wielki
pisarz. - Gdyby zechcia³, ci ludzie pobiliby mieczem nas i dzieci
nasze... Strapiony nomarcha westchn¹³ do bogów i poleci³ siê ich
³askawej opiece. PóŸno w nocy Ramzes znalaz³ siê w swym pa³acu
i tu powiedzia³a mu s³u¿ba, ¿e zmieniono mu pokój sypialny. -
Dlaczegó¿ to? - Bo w tamtej sypialni widziano jadowitego wê¿a,
który skry³ siê tak, ¿e nie mo¿na go znaleŸæ. W skrzydle
s¹siaduj¹cym z domem nomarchy znajdowa³a siê nowa sypialnia. By³
to czworoboczny pokój otoczony kolumnami. Mia³ alabastrowe œciany
pokryte malowan¹ p³askorzeŸb¹ przedstawiaj¹c¹ - u do³u roœliny
w wazonach, wy¿ej - girlandy z liœci oliwkowych i laurowych.
Prawie na œrodku sta³o wielkie ³o¿e wyk³adane hebanem, koœci¹
s³oniow¹ i z³otem. Pokój oœwietla³y dwie wonne pochodnie, pod
kolumnad¹ znajdowa³y siê stoliki z winem, jad³em i wieñcami z
ró¿. W suficie by³ wielki otwór czworoboczny zas³oniêty p³ótnem.
Ksi¹¿ê wyk¹pa³ siê i leg³ na miêkkim pos³aniu, jego s³u¿ba
odesz³a do dalszych komnat. Pochodnie zaczê³y przygasaæ, po
sypialni wion¹³ ch³odny wiatr nasycony woni¹ kwiatów.
Jednoczeœnie w górze odezwa³a siê cicha muzyka arf. Ramzes
podniós³ g³owê. P³ócienny dach pokoju usun¹³ siê i przez otwór
w suficie widaæ by³o konstelacj¹ Lwa, a w niej jasn¹ gwiazdê
Regulusa. Muzyka arf wzmog³a siê. "Czy bogowie wybieraj¹ siê do
mnie w odwiedziny?..." - pomyœla³ z uœmiechem Ramzes. W otworze
sufitu b³ysnê³a szeroka smuga œwiat³a; by³o ono mocne, lecz
³agodne. W chwilê póŸniej ukaza³a siê w górze lektyka w formie
z³otej ³odzi, nios¹cej altankê z kwiatów: s³upy by³y okrêcone
girlandami z ró¿, dach z fio³ków i lotosów. Na sznurach spowitych
zielonoœci¹, z³ota ³ódŸ bez szmeru opuœci³a siê do sypialnej
komnaty. Stanê³a na pod³odze, a spod kwiatów wysz³a niepospolitej
piêknoœci naga kobieta. Cia³o jej mia³o ton bia³ego marmuru, od
bursztynowej fali w³osów p³ynê³a woñ upajaj¹ca. Kobieta,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (144 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wysiad³szy ze swej napowietrznej lektyki, uklêk³a przed ksiêciem.
- Jesteœ córk¹ Sofry?... - spyta³ jej nastêpca. - Prawdê mówisz,
panie...
- I mimo to przysz³aœ do mnie?
- B³agaæ ciê, a¿ebyœ przebaczy³ memu ojcu... Nieszczêœliwy on!...
od po³udnia leje ³zy i tarza siê w popiele... - A gdybym mu nie
przebaczy³, odesz³abyœ? - Nie... - cicho szepnê³a.
Ramzes przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i namiêtnie poca³owa³. Oczy
p³onê³y mu. - Dlatego przebaczê mu - rzek³. - O, jakiœ ty
dobry!.. - zawo³a³a tul¹c siê do ksiêcia. A potem doda³a z
przymileniem: - Ka¿esz wynagrodziæ szkody, które wyrz¹dzi³ mu ten
szalony robotnik? - Ka¿ê... - I mnie weŸmiesz do swego domu...
Ramzes popatrzy³ na ni¹.
- Wezmê ciê, bo jesteœ piêkna.
- Doprawdy?... - odpar³a obejmuj¹c go za szyjê. - Przypatrz mi
siê lepiej... Miêdzy piêknymi Egiptu zajmujê dopiero czwarte
miejsce. - Có¿ to znaczy? - W Memfis, czy ko³o Memfis, mieszka
twoja najpierwsza... Na szczêœcie tylko ¯ydówka!... W Sochem jest
druga... - Nic o tym nie wiem - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - O, ty
go³¹bku!... Wiêc zapewne nie wiesz i o trzeciej w Anu... - Czy
i ona nale¿y do mego domu?... - Niewdziêczniku!... - zawo³a³a
uderzaj¹c go kwiatem lotosu. - Gotów jesteœ za miesi¹c o mnie
powiedzieæ to samo... Ale ja nie dam zrobiæ sobie krzywdy... -
Jak i twój ojciec. - Jeszczeœ mu nie zapomnia³?... Pamiêtaj, ¿e
odejdê...
- Zostañ ju¿... zostañ!...
Na drugi dzieñ namiestnik raczy³ przyj¹æ ho³dy i ucztê od
nomarchy Sofra. Publicznie pochwali³ jego zarz¹d prowincj¹ i aby
wynagrodziæ szkody wyrz¹dzone przez pijanego robotnika, darowa³
mu po³owê naczyñ i sprzêtów, które otrzyma³ w mieœcie Anu. Drug¹
po³owê tych darów zabra³a córka nomarchy, piêkna Abeb, jako dama
dworu ksiêcia. Nadto kaza³a sobie wyp³aciæ z kasy Ramzesa piêæ
talentów na stroje, konie i niewolnice. Wieczorem ksi¹¿ê ziewaj¹c
rzek³ do Tutmozisa: - Jego œwi¹tobliwoœæ, ojciec mój, powiedzia³
mi wielk¹ naukê, ¿e - kobiety du¿o kosztuj¹! - Gorzej, gdy ich
nie ma - odpar³ elegant. - Aleja mam ich cztery i nawet dobrze
nie wiem, jakim sposobem. Móg³bym ze dwie odst¹piæ wam. - Czy i
Sarê? - Tej nie, szczególnie, je¿eli bêdzie mia³a syna.
- Je¿eli wasza dostojnoœæ przeznaczysz tym synogarlicom ³adny
posag, znajd¹ siê dla nich mê¿owie. Ksi¹¿ê znowu ziewn¹³. - Nie
lubiê s³uchaæ o posagach - rzek³. - Aaa!... jakie to szczêœcie,
¿e ju¿ wyrwê siê od was i osi¹dê miêdzy kap³anami... - Naprawdê
uczynisz tak?... - Muszê. Nareszcie mo¿e dowiem siê od nich,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (145 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dlaczego faraoni biedniej¹... Aaa!... no - i odpocznê.
Rozdzia³ XXV
Tego samego dnia w Memfisie Fenicjanin Dagon, dostojny bankier
nastêpcy tronu, le¿a³ na kanapie pod werend¹ swego pa³acu.
Otacza³y go wonne krzaki iglaste, hodowane w wazonach. Dwaj
czarni niewolnicy ch³odzili bogacza wachlarzami, a on bawi¹c siê
m³od¹ ma³pk¹ s³ucha³ rachunków, które czyta³ mu jego pisarz. W
tej chwili niewolnik, uzbrojony w miecz, he³m, w³óczniê i tarczê
(bankier lubi³ wojskowe ubiory), zameldowa³ dostojnego Rabsuna,
który by³ kupcem fenickim osiad³ym w Memfis. Goœæ wszed³, nisko
k³aniaj¹c siê, i w ten sposób opuœci³ powieki, ¿e dostojny Dagon
rozkaza³ pisarzowi i niewolnikom, a¿eby wynieœli siê spod
werendy. Nastêpnie, jako cz³owiek przezorny, obejrza³ wszystkie
k¹ty i rzek³ do goœcia: - Mo¿emy gadaæ. Rabsun zacz¹³ bez wstêpu:
- Czy dostojnoœæ wasza wie, ¿e przyjecha³ z Tyru ksi¹¿ê Hiram?...
Dagon podskoczy³ na kanapie. - Niech na niego i jego ksiêstwo
tr¹d padnie!.. -wrzasn¹³. - On mi w³aœnie wspomnia³ - ci¹gn¹³
spokojnie goœæ - ¿e miêdzy wami jest nieporozumienie... - Co to
jest nieporozumienie? - krzycza³ Dagon. - Ten rozbójnik okrad³
mnie, zniszczy³, zrujnowa³... Kiedy ja pos³a³em moje statki, za
innymi tyryjskimi, na zachód, po srebro, sternicy ³otra Hirama
rzucali na nie ogieñ, chcieli je zepchn¹æ na mieliznê... No, i
moje okrêty wróci³y z niczym, opalone i potrzaskane... ¯eby jego
spali³ ogieñ niebieski!... - zakoñczy³ rozwœcieczony bankier. -
A je¿eli Hiram ma dla waszej dostojnoœci dobry interes? - spyta³
goœæ flegmatycznie. Burza szalej¹ca w piersiach Dagona od razu
ucich³a. - Jaki on mo¿e mieæ dla mnie interes? - rzek³ zupe³nie
spokojnym g³osem. - On to sam powie waszej dostojnoœci, ale
przecie¿ pierwej musi zobaczyæ siê z wami. - No, to niech on tu
przyjdzie. - On myœli, ¿e wasza dostojnoœæ powinna przyjœæ do
niego. Przecie on jest cz³onkiem najwy¿szej rady w Tyrze. - ¯eby
on tak zdech³, jak ja do niego pójdê!... - krzykn¹³ znowu
rozgniewany bankier. Goœæ przysun¹³ krzes³o do kanapy i poklepa³
bogacza w udo. - Dagonie - rzek³ - miej ty rozum. - Dlaczego ja
nie mam rozumu i dlaczego ty, Rabsun, nie mówisz do mnie -
dostojnoœæ?... - Dagon, nie b¹dŸ ty g³upi... - reflektowa³ goœæ.
- Je¿eli ty nie pójdziesz do niego ani on do ciebie, to jak¿e wy
zrobicie interes? - Ty jesteœ g³upi, Rabsun! - znowu wybuchn¹³
bankier. - Bo gdybym ja poszed³ do Hirama, to niech mi rêka
uschnie, ¿e straci³bym na tej grzecznoœci po³owê zarobku. Goœæ
pomyœla³ i odpar³: - Teraz rzek³eœ m¹dre s³owo. Wiêc ja tobie coœ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (146 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
powiem. PrzyjdŸ do mnie i Hiram przyjdzie do mnie, i wy obaj u
mnie obgadacie ten interes. Dagon przechyli³ g³owê i
przymru¿ywszy oko filuternie zapyta³: - Ej, Rabsun!... Powiedz
od razu: ile on tobie da³? - Za co?...
- Za to, ja przyjdê do ciebie i z tym parchem bêdê robi³
interes... - To jest interes dla ca³ej Fenicji, wiêc ja na nim
zarobku nie potrzebujê - odpar³ oburzony Rabsun. - ¯eby siê tobie
tak d³u¿nicy wyp³acali, jak to prawda! - ¯eby mi siê nie
wyp³acili, je¿eli ja co na tym zarobiê! Niech tylko Fenicja nie
straci! - zakrzycza³ z gniewem Rabsun. Po¿egnali siê. Nad
wieczorem dostojny Dagon wsiad³ w lektykê niesion¹ przez szeœciu
niewolników. Poprzedzali go dwaj laufrowie z kijami i dwaj z
pochodniami, zaœ za lektyk¹ sz³o czterech s³u¿¹cych uzbrojonych
od stóp do g³ów. Nie dla bezpieczeñstwa, lecz ¿e Dagon od pewnego
czasu lubi³ otaczaæ siê zbrojnymi jak rycerz. Wysiad³ z lektyki
z wielk¹ powag¹ i podtrzymywany przez dwu ludzi (trzeci niós³ nad
nim parasol) wszed³ do domu Rabsuna. - Gdzie¿ jest ten... Hiram?
- zapyta³ dumnie gospodarza. - Nie ma go.
- Jak to?... Wiêc ja bêdê czeka³ na niego?
- Nie ma go w tym pokoju, ale jest w trzecim, u mojej ¿ony -
odpar³ gospodarz. - On teraz sk³ada wizytê mojej ¿onie. - Ja tam
nie pójdê!... - rzek³ bankier siadaj¹c na kanapie. - Pójdziesz
do drugiego pokoju, a on w tej samej chwili tak¿e tam wejdzie.
Po krótkim oporze Dagon ust¹pi³, a w chwilê póŸniej, na znak
gospodarza domu, wszed³ do drugiej komnaty. Jednoczeœnie z
dalszych pokojów wysun¹³ siê niewysoki cz³owiek z siw¹ brod¹,
ubrany w z³ocist¹ togê i z³ot¹ obrêcz na g³owie. - Oto jest -
rzek³ gospodarz stoj¹c na œrodku - oto jest jego mi³oœæ ksi¹¿ê
Hiram, cz³onek najwy¿szej rady tyryjskiej... Oto jest dostojny
Dagon, bankier ksiêcia nastêpcy tronu i namiestnika w Dolnym
Egipcie. Dwaj dostojnicy uk³onili siê sobie z za³o¿onymi na
piersiach rêkoma i usiedli przy oddzielnych stolikach, na œrodku
sali. Hiram nieco odsun¹³ togê, aby ukazaæ wielki z³oty medal na
swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zacz¹³ bawiæ siê grubym
z³otym ³añcuchem, który otrzyma³ od ksiêcia Ramzesa. - Ja, Hiram
- odezwa³ siê starzec - pozdrawiam pana, panie Dagon, ¿yczê panu
du¿ego maj¹tku i powodzenia w interesach. - Ja, Dagon, pozdrawiam
pana, panie Hiram, i ¿yczê panu tego samego, co pan mnie ¿yczy...
- Ju¿ siê pan chcesz k³óciæ?... - przerwa³ zirytowany Hiram. -
Gdzie ja siê k³ócê?... Rabsun, ty powiedz, czy ja siê k³ócê?... -
Lepiej niech wasze dostojnoœci mówi¹ o interesach - odpar³
gospodarz. Po chwili namys³u Hiram zacz¹³: - Przyjaciele pañscy
z Tyru bardzo pozdrawiaj¹ pana przeze mnie. - Oni tylko to
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (147 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przys³ali mi? - spyta³ drwi¹cym tonem Dagon. - Co pan chcesz,
¿eby oni panu przysy³ali?.. - odpar³ Hiram podnosz¹c g³os. -
Cicho!... Zgoda!.. - wtr¹ci³ gospodarz. Hiram kilka razy g³êbiej
odetchn¹³ i rzek³:
- To prawda, ¿e nam potrzebna zgoda... Ciê¿kie czasy nadchodz¹
dla Fenicji... - Czy morze zatopi³o wam Tyr albo Sydon?.. -
spyta³ z uœmiechem Dagon. Hiram splun¹³ i zapyta³: - Coœ pan taki
z³y dzisiaj?...
- Ja zawsze jestem z³y, jak mnie nie nazywaj¹ - dostojnoœci¹... -
A dlaczego pan nie nazywasz mnie mi³oœci¹?... Ja przecie jestem
ksi¹¿ê!... - Mo¿e w Fenicji - odpar³ Dagon. - Ale ju¿ w Asyrii,
u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na pos³uchanie,
a kiedy ciê przyjm¹, le¿ysz na brzuchu jak ka¿dy handlarz
fenicki. - A pan co byœ robi³ wobec dzikiego cz³owieka, który
mo¿e pana na pal wbiæ?... - zakrzycza³ Hiram. - Co ja bym robi³,
nie wiem - rzek³ Dagon. - Ale w Egipcie ja sobie siedzê na jednej
kanapie z nastêpc¹ tronu, który dziœ jest namiestnikiem. - Zgoda,
wasza dostojnoœæ!... Zgoda, wasza mi³oœæ!... - reflektowa³ ich
gospodarz. - Zgoda!... zgoda, ¿e ten pan jest zwyczajny fenicki
handlarz, a mnie nie chce oddaæ szacunku... - zawo³a³ Dagon. -
Ja mam sto okrêtów!... - wrzasn¹³ Hiram. - A jego œwi¹tobliwoœæ
faraon ma dwadzieœcia tysiêcy miast, miasteczek i osad.... -
Wasze dostojnoœci utopicie ten interes i ca³¹ Fenicjê!.. -
odezwa³ siê ju¿ podniesionym g³osem Rabsun. Hiram zacisn¹³
piêœci, lecz umilk³ i odpocz¹³. - Musisz jednak przyznaæ, wasza
dostojnoœæ - rzek³ po chwili do Dagona - ¿e z tych dwudziestu
tysiêcy miast jego œwi¹tobliwoœæ niewiele ma naprawdê. - Chcesz
powiedzieæ, wasza mi³oœæ - odpar³ Dagon, ¿e siedm tysiêcy miast
nale¿y do œwi¹tyñ i siedm tysiêcy do wielkich panów?... Zawsze
jednak jego œwi¹tobliwoœci zostaje siedm tysiêcy na czysto. - Nie
bardzo! Bo jak z tego wasza dostojnoœæ odejmiesz ze trzy tysi¹ce,
które s¹ w zastawie u kap³anów, i ze dwa tysi¹ce w dzier¿awie u
naszych Fenicjan... - Mówi prawdê, wasza mi³oœæ - rzek³ Dagon. -
Zawsze jednak jego œwi¹tobliwoœci zostaje ze dwa tysi¹ce miast
bardzo bogatych... - Czy was Tyfon opêta³?... - wrzasn¹³ z kolei
Rabsun. - Bêdziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go...
- Psyt... - szepn¹³ Dagon zrywaj¹c siê z krzes³a. - Kiedy nad
Fenicj¹ wisi nieszczêœcie!... - dokoñczy³ Rabsun. - Niech¿e ja
siê raz dowiem, jakie nieszczêœcie?... - przerwa³ Dagon. - Wiêc
daj mówiæ Hiramowi, to siê dowiesz - odpar³ gospodarz. - Niech
gada... - Czy wasza dostojnoœæ wiesz, co siê sta³o w zajeŸdzie
"Pod Okrêtem" u brata naszego, Asarhadona?... - zacz¹³ Hiram. -
Nie mam braci pomiêdzy szynkarzami!... - wtr¹ci³ szyderczo Dagon.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (148 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Milcz!... - wrzasn¹³ rozgniewany Rabsun i schwyci³ za rêkojeœæ
sztyletu. - Jesteœ g³upi jak pies, który szczeka przez sen... -
Czego on siê gniewa, ten... ten handluj¹cy koœæmi?... - odpar³
Dagon i równie¿ siêgn¹³ do no¿a. - Cicho!... Zgoda!... -
uspokaja³ ich sêdziwy ksi¹¿ê i tak¿e opuœci³ such¹ rêkê do pasa.
Przez chwilê wszystkim trzem dr¿a³y nozdrza i b³yszcza³y oczy.
Wreszcie Hiram, który uspokoi³ siê najpierw, zacz¹³ znowu, jakby
nigdy nic nie zasz³o. - Parê miesiêcy temu stan¹³ w zajeŸdzie
Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu... - Mia³ odebraæ piêæ
talentów od jakiegoœ kap³ana - wtr¹ci³ Dagon. - Có¿ dalej? -
spyta³ Hiram. - Nic. Znalaz³ ³askê u jednej kap³anki i za jej
rad¹ pojecha³ szukaæ swego wierzyciela do Tebów. - Masz rozum
dziecka, a gadatliwoœæ kobiety - rzek³ Hiram. - Ten harrañczyk
nie jest harrañczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa siê
Phut, ale Beroes... - Beroes?... Beroes?... - powtórzy³
przypominaj¹c sobie Dagon. - Gdzieœ s³ysza³em to nazwisko... -
S³ysza³eœ!... - mówi³ z pogard¹ Hiram. - Beroes to najmêdrszy
kap³an w Babilonie, doradca ksi¹¿¹t asyryjskich i samego króla...
- Niech on bêdzie doradc¹, byle nie faraona, co mnie to
obchodzi?... - rzek³ bankier. Rabsun podniós³ siê z krzes³a i
gro¿¹c Dagonowi piêœci¹ pod nosem zawo³a³: - Ty wieprzu,
wypasiony na faraoñskich pomyjach... Ciebie Fenicja tyle
obchodzi, co mnie Egipt... Gdybyœ móg³, za drachmê sprzeda³byœ
ojczyznê... Psie trêdowaty! Dagon zblad³ i odpar³ spokojnym
g³osem: - Co gada ten kramarz?... W Tyrze s¹ moi synowie i ucz¹
siê ¿eglarstwa; w Sydonie siedzi moja córka z mê¿em... Po³owê
mego mienia po¿yczy³em radzie najwy¿szej, choæ nie mam za to
nawet dziesiêciu procent. A ten kramarz mówi, ¿e mnie nie
obchodzi Fenicja!... Rabsun, pos³uchaj mnie - doda³ po chwili. -
Ja ¿yczê twojej ¿onie i dzieciom, i cieniom twoich ojców, a¿ebyœ
ty o nich tyle dba³, ile ja o ka¿dy okrêt fenicki, o ka¿dy kamieñ
Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu... - Dagon mówi prawdê -
wtr¹ci³ Hiram. - Ja nie dbam o Fenicjê!... - ci¹gn¹³ bankier
zapalaj¹c siê. - A ilu ja sprowadzi³em tu Fenicjan, a¿eby robili
maj¹tki, i co mam z tego?... Ja nie dbam!... Hiram zepsu³ mi dwa
okrêty i pozbawi³ mnie wielkich zarobków, a przecie kiedy chodzi
o Fenicj¹, ja usiad³em z nim w jednym pokoju... - Bo myœla³eœ,
¿e bêdziecie gadali o tym, a¿eby kogo oszukaæ - rzek³ Rabsun. -
¯ebyœ ty tak myœla³ o skonaniu, g³upi!... - odpar³ Dagon. - Niby
ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, ¿e jak Hiram przyje¿d¿a
do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyje¿d¿a. Oj ty,
Rabsun!... Tyœ powinien ze dwa lata byæ u mnie ch³opcem do
zamiatania stajni... - Dosyæ!... - zawo³a³ Hiram uderzaj¹c
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (149 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
piêœci¹ w stolik. - My nigdy nie skoñczymy z tym kap³anem
chaldejskim - mrukn¹³ Rabsun z takim spokojem, jakby przed chwil¹
nie jego zwymyœlano. Hiram odchrz¹kn¹³ i zacz¹³. - Ten cz³owiek
ma naprawdê dom i grunta w Harranie i tam nazywa siê Phut. Dosta³
listy od kupców chetyjskich do kupców sydoñskich, wiêc w podró¿
zabra³a go nasza karawana. Sam dobrze mówi po fenicku, p³aci
rzetelnie, nic osobliwego nie ¿¹da, wiêc nasi ludzie nawet bardzo
go polubili. - Ale - mówi³ Hiram podrapawszy siê w brodê - gdy
lew nakryje siê skór¹ wo³u, zawsze mu choæby kawa³ek ogona
wylezie. Ten Phut by³ strasznie m¹dry i pewny siebie, wiêc
naczelnik karawany po cichu zrewidowa³ jego rzeczy. I nic nie
znalaz³, tylko medal bogini Astoreth. Dowódcê karawany medal ten
koln¹³ w serce. Sk¹d Chetyjczyk ma fenicki medal?... Wiêc gdy
przyjechali do Sydonu, zaraz zameldowa³ starszym, i od tej pory
nasza tajna policja mia³a tego Phuta na oku. Tymczasem jest to
taki mêdrzec, ¿e gdy kilka dni posiedzia³ w Sydonie, wszyscy go
pokochali. Modli³ siê on i sk³ada³ ofiary bogini Astoreth, p³aci³
z³otem, nie po¿ycza³ pieniêdzy, wdawa³ siê tylko z Fenicjanami.
I tak wszystkich otumani³, ¿e dozór nad nim os³ab³, a on
spokojnie dojecha³ do Memfisu. Tu znowu nasza starszyzna zaczê³a
czuwaæ nad nim, ale nic nie odkry³a; domyœla³a siê tylko, ¿e musi
to byæ wielki pan, nie zaœ prosty mieszczanin harrañski. Dopiero
Asarhadon przypadkiem wyœledzi³, a nawet nie wyœledzi³, tylko
wpad³ na poszlaki, ¿e ten niby Phut ca³¹ jedn¹ noc przepêdzi³ w
starej œwi¹tyni Seta, która tu wiele znaczy... - Wchodz¹ do niej
tylko arcykap³ani na wa¿ne narady - wtr¹ci³ Dagon. - Jeszcze i
to nic by nie znaczy³o - prawi³ Hiram. - Ale jeden z naszych
kupców wróci³ dwa miesi¹ce temu z Babilonu z dziwnymi
wiadomoœciami. Za wielki prezent pewien dworzanin babiloñskiego
satrapy powiedzia³ mu, ¿e nad Fenicj¹ - wisi bieda!... "Was
zabior¹ Asyryjczycy - mówi³ ten dworzanin do naszego kupca - a
Izraelitów wezm¹ Egipcjanie. W tym interesie nawet pojecha³ do
tebañskich k¹p³anów wielki chaldejski kap³an Beroes i zawrze z
nimi traktat." - Musicie wiedzieæ - ci¹gn¹³ Hiram - ¿e kap³ani
chaldejscy uwa¿aj¹ egipskich za swoich braci. A ¿e Beroes ma
wielkie znaczenie na dworze króla Assara, wiêc wieœæ o tym
traktacie mo¿e byæ bardzo prawdziwa. - Na co Asyryjczykom
Fenicja?... - zapyta³ Dagon gryz¹c paznokcie. - A na co
z³odziejowi cudzy œpichlerz?... - odpar³ Hiram. - Co mo¿e znaczyæ
traktat Beroesa z egipskimi kap³anami?... - wtr¹ci³ zamyœlony
Rabsun. - G³upi ty!.. - odpar³ Dagon. - Faraon robi tylko to, co
kap³ani uradz¹. - Bêdzie i traktat z faraonem, nie bójcie siê! -
przerwa³ Hiram. - W Tyrze wiemy na pewno, ¿e jedzie do Egiptu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (150 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
z wielk¹ œwit¹ i darami pose³ asyryjski - Sargon... On niby to
chce zobaczyæ Egipt i u³o¿yæ siê z ministrami, a¿eby w egipskich
aktach nie pisano, jako - Asyria p³aci daninê faraonom. Ale
naprawdê to on jedzie zawrzeæ traktat o podzia³ krajów le¿¹cych
miêdzy naszym morzem a rzek¹ Eufratem. - Oby ich ziemia
poch³onê³a! - zakl¹³ Rabsun. - Có¿ ty o tym myœlisz Dagonie?.. -
spyta³ Hiram.
- A co byœcie wy zrobili, gdyby was naprawdê napad³ Assar?...
Hiram zatrz¹s³ siê z gniewu. - Co?... Wsi¹dziemy na okrêty z
rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnij¹ce
trupy niewolników... Albo¿ nie znamy krain wiêkszych i
piêkniejszych od Fenicji, gdzie mo¿na za³o¿yæ now¹ ojczyznê,
bogatsz¹ ani¿eli ta?... - Niech was bogowie broni¹ od takiej
ostatecznoœci - rzek³ Dagon. - W³aœnie o to idzie, a¿eby ratowaæ
dzisiejsz¹ Fenicjê od zag³ady - mówi³ Hiram. - A ty, Dagonie,
wiele mo¿esz w tym interesie... - Co ja mogê?... - Mo¿esz
dowiedzieæ siê od kap³anów: czy by³ u nich Beroes i czy zawar³
z nimi tak¹ umowê?... - Strasznie trudna rzecz! - szepn¹³ Dagon.
- Ale mo¿e ja znajdê takiego kap³ana, który mnie objaœni. -
Mo¿esz - ci¹gn¹³ Hiram - na dworze faraona nie dopuœciæ traktatu
z Sargonem?... - Bardzo trudno... Ja sam temu nie wydo³am... -
Ja bêdê z tob¹, a z³ota dostarczy Fenicja. Ju¿ dziœ zbiera siê
podatek. - Sam da³em dwa talenty! - szepn¹³ Rabsun. - Dam
dziesiêæ - rzek³ Dagon. - Ale co dostanê za moj¹ pracê?... -
Co?... No, dziesiêæ okrêtów - odpar³ Hiram. - A ty ile zarobisz?
- spyta³ Dagon.
- Ma³o ci?... Wiêc dostaniesz piêtnaœcie...
- Ja siê pytam: co ty zarobisz? - nalega³ Dagon.
- Damy ci... dwadzieœcia. Dosyæ?...
- Niech bêdzie. Ale poka¿ecie mi drogê do kraju srebra?
- Poka¿emy.
- I tam, sk¹d bierze siê cynê?
- No...
- I tam, gdzie siê rodzi bursztyn - zakoñczy³ Dagon.
- ¯ebyœ ty raz zdech³!... - odpar³ mi³oœciwy ksi¹¿ê
Hiram wyci¹gaj¹c do niego rêkê. - Ale ju¿ nie bêdziesz chowa³
z³ego serca dla mnie za tamte dwie krypy?... Dagon westchn¹³. -
Bêdê pracowa³, a¿eby zapomnieæ. Ale... jaki ja mia³bym maj¹tek,
gdybyœcie mnie nie odpêdzili wtedy!... - Dosyæ!.. - wtr¹ci³
Rabsun. - Gadajcie o Fenicji. - Przez kogo ty siê dowiesz o
Beroesie i traktacie? - spyta³ Dagona Hiram. - Daj spokój.
Niebezpiecznie mówiæ, bo do tego bêd¹ nale¿eli kap³ani. - A przez
kogo móg³byœ zepsuæ traktat? - Ja myœlê... Ja myœlê, ¿e chyba
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (151 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przez nastêpcê tronu. Mam du¿o jego kwitów. Hiram podniós³ do
góry rêkê i odpar³: - Nastêpca - bardzo dobrze, bo on zostanie
faraonem, mo¿e nawet nied³ugo... - Psyt!... - przerwa³ Dagon
uderzaj¹c piêœci¹ w stó³. - ¯eby tobie mowê odjê³o za takie
gadanie!... - Oto wieprz! - zawo³a³ Rabsun, wygra¿aj¹c bankierowi
pod nosem. - A to g³upi kramarz! - odpowiedzia³ Dagon z
szyderczym uœmiechem. - Ty, Rabsun, powinieneœ sprzedawaæ suszone
ryby i wodê na ulicach, ale nie miêszaæ siê do interesów miêdzy
pañstwami. Wo³owe kopyto umazane w egipskim b³ocie ma wiêcej
rozumu ani¿eli ty, który piêæ lat mieszkasz w stolicy Egiptu!...
Oby ciê œwinie zjad³y... - Cicho!... cicho!... - wtr¹ci³ Hiram. -
Nie dacie mi dokoñczyæ... - Mów, boœ ty m¹dry i ciebie rozumie
moje serce - rzek³ Rabsun. - Je¿eli ty, Dagon, masz wp³yw na
nastêpcê, to bardzo dobrze - ci¹gn¹³ Hiram. - Bo je¿eli nastêpca
zechce mieæ traktat z Asyri¹, to bêdzie traktat, i w dodatku
napisany nasz¹ krwi¹, na naszych skórach. Ale je¿eli nastêpca
zechce wojny z Asyri¹, to on zrobi wojnê, choæby kap³ani przeciw
niemu wezwali do pomocy wszystkich bogów. - Psyt! - wtr¹ci³
Dagon. - Je¿eli kap³ani bardzo zechc¹, to bêdzie traktat... Ale
mo¿e oni nie zechc¹... - Dlatego, Dagonie - mówi³ Hiram - my
musimy mieæ za sob¹ wszystkich wodzów... - To mo¿na. - I
nomarchów...
- Tak¿e mo¿na.
- I nastêpcê - prawi³ Hiram. Ale je¿eli tylko ty sam bêdziesz
pcha³ go do wojny z Asyri¹, to na nic. Cz³owiek, jak arfa, ma
du¿o strun i graæ na nich trzeba dziesiêcioma palcami, a ty,
Dagonie, jesteœ tylko jednym palcem. - Przecie¿ nie rozedrê siê
na dziesiêæ czêœci. - Ale ty mo¿esz byæ jak jedna rêka, przy
której jest piêæ palców. Ty powinieneœ zrobiæ to, a¿eby nikt nie
wiedzia³, ¿e ty chcesz wojny, ale - a¿eby ka¿dy kucharz nastêpcy
chcia³ wojny, ka¿dy fryzjer nastêpcy chcia³ wojny, a¿eby wszyscy
³aziebnicy, lektykarze, pisarze, oficerowie, woŸnice, a¿eby oni
wszyscy chcieli wojny z Asyri¹ i a¿eby nastêpca s³ysza³ o tym od
rana do nocy, a nawet kiedy œpi... - To siê zrobi. - A znasz ty
jego kochanki? - spyta³ Hiram.
Dagon machn¹³ rêk¹.
- G³upie dziewczêta - odpar³. - One tylko myœl¹, a¿eby ustroiæ
siê, wymalowaæ i pachnid³ami namaœciæ... Ale sk¹d siê bior¹ te
pachnid³a i kto je przywozi do Egiptu, o tym ju¿ nie wiedz¹. -
Trzeba mu podsun¹æ tak¹ kochankê, a¿eby o tym wiedzia³a - rzek³
Hiram. - Sk¹d j¹ wzi¹æ?... - spyta³ Dagon. - A... mam!... -
zawo³a³ uderzaj¹c siê w czo³o. - Znasz ty Kamê, kap³ankê
Astoreth?... - Co?... - przerwa³ Rabsun. - Kap³anka œwiêtej
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (152 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bogini Astoreth bêdzie kochank¹ Egipcjanina?... - Ty byœ wola³,
a¿eby ona by³a twoj¹?... - szydzi³ Dagon. - Ona nawet zostanie
arcykap³ank¹, gdy bêdzie trzeba zbli¿yæ j¹ do dworu... - Prawdê
mówisz - rzek³ Hiram. - Ale¿ to œwiêtokradztwo!... - oburza³ siê
Rabsun.
- Tote¿ kap³anka, która je pope³ni, mo¿e umrzeæ - wtr¹ci³ sêdziwy
Hiram. - ¯eby nam tylko nie przeszkodzi³a ta Sara, ¯ydówka -
odezwa³ siê po chwili milczenia Dagon. - Ona spodziewa siê
dziecka, do którego ksi¹¿ê ju¿ dziœ jest przywi¹zany. Gdyby zaœ
urodzi³ jej siê syn, posz³yby w k¹t wszystkie. - Bêdziemy mieli
pieni¹dze i dla Sary - rzek³ Hiram. - Ona nic nie weŸmie!... -
wybuchn¹³ Dagon. - Ta nêdzna odrzuci³a z³oty, kosztowny puchar,
który jej sam zanios³em... - Bo myœla³a, ¿e j¹ chcesz okpiæ -
wtr¹ci³ Rabsun. Hiram pokiwa³ g³ow¹.
- Nie ma siê czym k³opotaæ - rzek³. - Gdzie nie trafi z³oto, tam
trafi ojciec, matka albo kochanka. A gdzie nie trafi kochanka,
jeszcze dostanie siê... - Nó¿... - sykn¹³ Rabsun. - Trucizna... -
szepn¹³ Dagon.
- Nó¿ to rzecz bardzo grubiañska... - zakonkludowa³ Hiram.
Pog³adzi³ brodê, zamyœli³ siê, w koñcu powsta³ i wydoby³ z
zanadrza purpurow¹ wstêgê, na któr¹ by³y nanizane trzy z³ote
amulety z wizerunkiem bogini Astoreth. Wyj¹³ zza pasa nó¿,
przeci¹³ wstêgê na trzy czêœci i dwa kawa³ki z amuletami wrêczy³
Dagonowi i Rabsunowi. Potem wszyscy trzej ze œrodka pokoju poszli
w k¹t, gdzie sta³ skrzydlaty pos¹g bogini; z³o¿yli rêce na
piersiach, a Hiram zacz¹³ mówiæ zni¿onym g³osem, lecz wyraŸnie: -
Tobie, matko ¿ycia, przysiêgamy wiernie dochowaæ umów naszych
i dopóty nie spocz¹æ, dopóki œwiête miasta nie bêd¹ zabezpieczone
od wrogów, których oby wytêpi³ g³ód, zaraza i ogieñ... Gdyby zaœ
który z nas nie dotrzyma³ zobowi¹zania albo zdradzi³ tajemnicê,
niech spadn¹ na niego wszystkie klêski i sromoty... Niech g³ód
skrêca jego wnêtrznoœci, a sen ucieka od krwi¹ nabieg³ych oczu...
Niech rêka uschnie temu, kto by mu poœpieszy³ z ratunkiem,
lituj¹c siê jego nêdzy... Niech na stole jego chleb zamieni siê
w zgniliznê, a wino w cuchn¹c¹ posokê... Niech dzieci jego wymr¹,
a dom niech mu zape³ni¹ bêkarty, które oplwaj¹ go i wypêdz¹...
Niech skona jêcz¹c przez wiele dni samotny i niech spodlonego
trupa nie przyjmie ziemia ani woda, niech go ogieñ nie spali ani
po¿r¹ dzikie bestie... Tak niech siê stanie!... Po strasznej
przysiêdze, któr¹ zacz¹³ Hiram, a od po³owy wykrzykiwali wszyscy
g³osami dr¿¹cymi wœciek³oœci¹, trzej Fenicjanie odpoczêli
zadyszani. Po czym Rabsun zaprosi³ ich na ucztê, gdzie przy
winie, muzyce i tancerkach na chwilê zapomnieli o czekaj¹cej ich
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (153 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pracy.
Rozdzia³ XXVI
Niedaleko miasta Pi-Bast znajdowa³a siê wielka œwi¹tynia bogini
Hator. W miesi¹cu Paoni (marzec-kwiecieñ), w dniu porównania
wiosennego oko³o dziewi¹tej wieczór, gdy gwiazda Syriusz mia³a
siê ku zachodowi, pod bram¹ œwi¹tyni stanêli dwaj podró¿ni
kap³ani i jeden pokutnik. Szed³ on boso, mia³ popió³ na g³owie
i by³ przykryty grub¹ p³acht¹, któr¹ twarz zas³ania³. Pomimo
widnej nocy fizjognomii podró¿nych nie mo¿na by³o poznaæ, stali
bowiem w cieniu dwu olbrzymich pos¹gów bóstwa z krowi¹ g³ow¹,
które pilnowa³y wejœcia do œwi¹tnicy i ³askawymi oczyma strzeg³y
nomesu Habu od pomoru, z³ego wylewu i po³udniowych wiatrów.
Odpocz¹wszy nieco pokutnik upad³ piersiami na ziemiê i d³ugo
modli³ siê. Potem podniós³ siê, uj¹³ miedzian¹ ko³atkê i uderzy³.
Potê¿ny dŸwiêk metalowy obieg³ wszystkie dziedziñce, odbi³ siê
od grubych murów œwi¹tyni i polecia³ ponad ³any pszenicy, nad
gliniane chaty ch³opów, nad srebrzyste wody Nilu, gdzie s³abym
okrzykiem odpowiedzia³o mu zbudzone ptactwo. Po d³ugiej chwili
za bram¹ rozleg³ siê szmer i pytanie: - Kto nas budzi?
- Niewolnik bo¿y, Ramzes - rzek³ pokutnik.
- Po co przyszed³eœ?
- Po œwiat³o m¹droœci.
- Jakie masz prawa?
- Otrzyma³em ni¿sze œwiêcenie i na wielkich procesjach wewn¹trz
œwi¹tyni noszê pochodni¹. Brama szeroko otworzy³a siê. Na œrodku
sta³ kap³an w bia³ej szacie, który wyci¹gn¹wszy rêkê rzek³ powoli
i wyraŸnie : - WejdŸ. Niech razem z przest¹pieniem tego progu
spokój bo¿y zamieszka w twojej duszy i niech spe³ni¹ siê
¿yczenia, o które w pokornej modlitwie b³agasz bogów. A gdy
pokutnik upad³ mu do nóg, kap³an czyni¹c jakieœ znaki nad jego
g³ow¹ szepta³: - W imiê Tego, który jest, by³ i bêdzie... Który
wszystko stworzy³... Którego tchnienie nape³nia œwiat widzialny
i niewidzialny i jest ¿yciem wiecznym. A gdy brama zamknê³a siê,
kap³an wzi¹³ Ramzesa za rêkê i wœród zmroku, pomiêdzy ogromnymi
kolumnami przysionka, zaprowadzi³ go do przeznaczonego
mieszkania. By³a to ma³a celka oœwietlona kagankiem. Na kamiennej
posadzce le¿a³a wi¹zka suchej trawy, w k¹cie sta³ dzban wody, a
obok - jêczmienny placek. - Widzê, ¿e tutaj naprawdê odpocznê po
przyjêciach u nomarchów!... - weso³o zawo³a³ Ramzes. - Myœl o
wiecznoœci - odpar³ kap³an i oddali³ siê. Ksiêcia niemile
dotknê³a ta odpowiedŸ. Pomimo ¿e by³ g³odny, nie chcia³ jeœæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (154 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
placka ani piæ wody. Usiad³ na trawie i patrz¹c na swoje
pokaleczone w podró¿y nogi pyta³ siê: po co on tu przyszed³?...
po co dobrowolnie wyzu³ siê ze swej dostojnoœci?... Widz¹c œciany
celi i jej ubóstwo, przypomnia³ sobie ch³opiêce lata spêdzone w
kap³añskiej szkole. Ile on tam dosta³ kijów!... ile nocy
przepêdzi³ na kamiennej posadzce za karê!... Ramzes i teraz uczu³
tê nienawiœæ i trwogê, jakiej wówczas doœwiadcza³ wobec surowych
kap³anów, którzy na wszystkie jego pytania i proœby odpowiadali
zawsze jednym: "Myœl o wiecznoœci!... Po kilkumiesiêcznym zgie³ku
wpaœæ w tak¹ ciszê, zamieniæ dwór ksi¹¿êcy na ciemnoœæ i
samotnoœæ, a zamiast uczt, kobiet, muzyki czuæ doko³a siebie i
nad sob¹ ciê¿ar murów... "Oszala³em!... oszala³em..." - mówi³ do
siebie Ramzes. By³a chwila, ¿e chcia³ opuœciæ œwi¹tyniê
natychmiast, a potem przysz³a mu myœl, ¿e mog¹ nie otworzyæ
bramy. Widok brudnych nóg, popio³u, który sypa³ mu siê z w³osów,
szorstkoœæ pokutniczej p³achty - wszystko to nape³nia³o go
obrzydzeniem. Gdyby choæ mia³ swój miecz!... Ale czy w tym
odzieniu i tym miejscu oœmieli³by siê go u¿yæ?... Uczu³
niepokonany strach i to go otrzeŸwi³o. Przypomnia³ sobie, ¿e
bogowie w œwi¹tyniach zsy³aj¹ na ludzi trwogê i ¿e ona ma byæ
wstêpem do m¹droœci. "Jestem przecie namiestnikiem i nastêpc¹
faraona - pomyœla³ - có¿ mi tu kto zrobi?..." Podniós³ siê i
wyszed³ ze swej celi. Znajdowa³ siê w wielkim dziedziñcu
otoczonym kolumnami. Gwiazdy jasno œwieci³y, wiêc zobaczy³ - na
jednym koñcu podwórza olbrzymie pylony, na drugim otwarte wejœcie
do œwi¹tyni. Poszed³ tam. Ode drzwi panowa³ mrok, a gdzieœ bardzo
daleko p³onê³o kilka lamp, jakby unosz¹cych siê w powietrzu.
Wpatrzywszy siê dojrza³ miêdzy wejœciem i œwiat³ami ca³y las
gêsto ustawionych, grubych kolumn, których wierzcho³ki rozp³ywa³y
siê w ciemnoœci. W g³êbi, mo¿e o parêset kroków od niego,
niewyraŸnie widaæ by³o olbrzymie nogi siedz¹cej bogini i jej rêce
oparte na kolanach, od których s³abo odbija³ siê blask lamp.
Nagle us³ysza³ szmer. Z daleka, z bocznej nawy, wysun¹³ siê
szereg bia³ych figurek id¹cych parami. By³a to nocna procesja
kap³anów, którzy oddawali ho³d pos¹gowi bogini œpiewaj¹c na dwa
chóry: C h ó r I. "Ja jestem Tym, który niebo i ziemiê stworzy³
i wszystkie na nich stworzenia zrobi³. C h ó r II. Ja jestem Tym,
który wody zrobi³ i wielk¹ powódŸ stworzy³, Tym, co wo³u jego
matce zrobi³, który rodzicem jest. C h ó r I. Ja jestem Tym,
który niebo stworzy³ i tajemnice widnokrêgów jego i dusze bogów
w nie w³o¿y³em. C h ó r II. Ja jestem Tym, który gdy oczy
otwiera, jasno siê robi, a gdy je zamyka, ciemnoœæ siê staje. C
h ó r I. Wody Nilu p³yn¹, gdy rozkazuje... C h ó r II. Ale
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (155 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bogowie nie znaj¹ jego imienia."
G³osy, z pocz¹tku niewyraŸne, potê¿nia³y tak, ¿e s³ychaæ by³o
ka¿de s³owo, a gdy znikn¹³ orszak, zaczê³y rozpraszaæ siê miêdzy
kolumnami, s³abn¹æ... Wreszcie umilk³y. "A jednak ci ludzie -
pomyœla³ Ramzes - nie tylko jedz¹, pij¹ i zbieraj¹ bogactwa...
Oni naprawdê spe³niaj¹ s³u¿bê, nawet w nocy... Chocia¿ - co z
tego przyjdzie pos¹gowi!..." Ksi¹¿ê nieraz widywa³ pos¹gi bóstw
granicznych obrzucone b³otem przez mieszkañców innego nomesu albo
postrzelane z ³uków i proc przez ¿o³nierzy cudzoziemskich pu³ków.
Je¿eli bogowie nie obra¿aj¹ siê o zniewagi, niewiele tak¿e musz¹
dbaæ o modlitwy i procesje. "Kto zreszt¹ widzia³ bogów!.. - rzek³
do siebie ksi¹¿ê. Ogrom œwi¹tyni, jej niezliczone kolumny,
œwiat³a pal¹ce siê przed pos¹giem, wszystko to poci¹ga³o Ramzesa.
Chcia³ rozejrzeæ siê w tym tajemniczym bezmiarze i poszed³
naprzód. Wtem zda³o mu siê, ¿e z ty³u g³owy delikatnie dotknê³a
go jakaœ rêka... Obejrza³ siê, nie by³o nikogo, wiêc szed³ dalej.
Tym razem jakieœ dwie rêce schwyci³y go za g³owê, a trzecia,
du¿a, opar³a siê na plecach... - Kto tu jest?... - zawo³a³ ksi¹¿ê
i rzuci³ siê miêdzy kolumny. Lecz potkn¹³ siê i omal nie upad³:
coœ schwyci³o go za nogi. Ramzesa znowu opanowa³ strach, wiêkszy
ni¿ w celi. Zacz¹³ uciekaæ bez pamiêci, potr¹caj¹c siê o kolumny,
które zastêpowa³y mu drogê, a ciemnoœæ ogarnia³a ze wszech stron.
- O œwiêta bogini, ratuj... - szepn¹³. W tej chwili zatrzyma³
siê: o kilka kroków przed nim by³y wielkie drzwi œwi¹tyni, przez
które zagl¹da³o gwiaŸdziste niebo. Odwróci³ g³owê - miêdzy lasem
olbrzymich kolumn p³onê³y lampy, a blask ich s³abo odbija³ siê
od œpi¿owych kolan œwiêtej Hator. Ksi¹¿ê wróci³ do swej celi
wzburzony i skruszony; serce rzuca³o siê w nim jak ptak schwytany
w sid³a. Pierwszy raz od wielu lat upad³ twarz¹ na ziemiê i
gor¹co modli³ siê o ³askê i przebaczenie. - Bêdziesz
wys³uchany!... - odezwa³ siê nad nim s³odki g³os. Ramzes nagle
podniós³ g³owê, lecz w celi nie by³o nikogo: drzwi zamkniête,
mury grube. Modli³ siê wiêc jeszcze gorêcej i tak usn¹³, z twarz¹
na kamieniach i rozkrzy¿owanymi rêkoma. Kiedy na drugi dzieñ
obudzi³ siê, by³ ju¿ innym cz³owiekiem: pozna³ moc bogów i
otrzyma³ obietnicê ³aski. Od tej pory przez d³ugi szereg dni, z
ochot¹ i wiar¹ oddawa³ siê æwiczeniom pobo¿nym. W swojej celi
d³ugie godziny spêdza³ na modlitwach, da³ sobie ogoliæ w³osy,
przywdzia³ strój kap³añski i cztery razy na dobê uczêszcza³ do
chóru najm³odszych kap³anów. Jego ¿ycie przesz³e, wype³nione
zabawami, budzi³o w nim odrazê, a niewiara, której naby³ wœród
rozpustnej m³odzie¿y i cudzoziemców, nape³nia³a go strachem. I
gdyby mu dziœ dano do wyboru: tron czy kap³añski urz¹d? zawaha³by
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (156 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê. Pewnego dnia wielki prorok œwi¹tyni wezwa³ go do siebie
przypominaj¹c, ¿e nie wszed³ tu wy³¹cznie dla mod³ów, ale dla
poznania m¹droœci. Pochwali³ jego pobo¿ne ¿ycie, powiedzia³, ¿e
jest ju¿ oczyszczony z brudów œwiata, i kaza³ mu zapoznaæ siê ze
szko³ami istniej¹cymi przy œwi¹tyni. Raczej przez pos³uszeñstwo
ani¿eli ciekawoœæ ksi¹¿ê prosto od niego uda³ siê na zewnêtrzny
dziedziniec, gdzie mieœci³ siê oddzia³ czytania i pisania. By³a
to wielka sala oœwietlona przez otwór w dachu. Na matach
siedzia³o kilkudziesiêciu nagich uczniów z woskowanymi
tabliczkami w rêkach. Jedna œciana by³a z g³adkiego alabastru,
przed ni¹ sta³ nauczyciel i ró¿nokolorowymi kredkami pisa³ znaki.
Gdy ksi¹¿ê wszed³, uczniowie (prawie wszyscy jednego wieku z nim)
upadli na twarz. Nauczyciel zaœ sk³oniwszy siê przerwa³
dotychczasowe zajêcie, aby wypowiedzieæ ch³opcom wyk³ad o wielkim
znaczeniu nauki. - Moi kochani! - mówi³. - "Cz³owiek, który nie
ma serca do m¹droœci, musi zajmowaæ siê prac¹ rêczn¹ i mêczyæ
oczy. Ale ten, kto rozumie wartoœæ nauk i kszta³ci siê w nich,
mo¿e osi¹gn¹æ wszystkie w³adze, wszystkie dworskie urzêdy.
Pamiêtajcie o tym." ' Przypatrzcie siê nêdznemu ¿yciu ludzi,
którzy nie znaj¹ pisma. "Kowal jest czarny, posmolony, ma palce
pe³ne nagniotków, a pracuje dzieñ i noc. Kamieniarz zrywa sobie
ramiê, a¿eby nape³niæ ¿o³¹dek. Mularz buduj¹cy kapitele w formie
lotosu bywa str¹cany przez wicher ze szczytu dachu. Tkacz ma
zgiête kolana, fabrykant broni ci¹gle podró¿uje: ledwie
przyjedzie do domu wieczorem, ju¿ musi go opuszczaæ. Malarzowi
pokojowemu cuchn¹ palce, a czas up³ywa mu na krajaniu ga³ganów.
Zaœ szybkobiegacz, ten, ¿egnaj¹c siê z rodzin¹, powinien zostawiæ
testament, bo nara¿a siê na niebezpieczeñstwo spotkania dzikich
zwierz¹t lub Azjatów." Pokaza³em wam dolê ró¿nych rzemios³, bo
chcê, a¿ebyœcie kochali sztukê pisania, która jest wasz¹ matk¹,
a teraz przedstawiê wam jej piêknoœci. Ona nie jest pustym s³owem
na ziemi, ona jest wa¿niejsz¹ od wszelkich innych zajêæ. Ten,
który korzysta ze sztuki pisania, jest szanowanym od dzieciñstwa;
on spe³nia wielkie pos³annictwa. Lecz ten, który nie bierze w
niej udzia³u, ¿yje w nêdzy. Nauki szkolne s¹ ciê¿kie jak góry;
ale jeden ich dzieñ wystarczy wam na ca³¹ wiecznoœæ. Wiêc prêdko,
jak najprêdzej poznajcie siê z nimi i pokochajcie... Stan pisarza
jest ksi¹¿êcym stanem, jego ka³amarz i ksiêga daj¹ mu
przyjemnoœci i bogactwa!... Po szumnej przemowie o dostojeñstwie
nauk, czego od trzech tysiêcy lat bez zmiany s³uchali egipscy
uczniowie, mistrz wzi¹³ kredkê i na alabastrowej œcianie zacz¹³
pisaæ - alfabet. Ka¿da litera wyra¿a³a siê za pomoc¹ kilku
symbolów hieroglificznych lub kilku znaków demotycznych. Rysunek
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (157 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
oka, ptaka lub pióra oznacza³ - A. Owca albo doniczka - B,
cz³owiek stoj¹cy lub czó³no - K, w¹¿ - R, cz³owiek siedz¹cy albo
gwiazda - S. Obfitoœæ znaków wyra¿aj¹cych ka¿d¹ literê sprawia³a,
¿e nauka czytania i pisania by³a bardzo mozolnym zajêciem. Tote¿
Ramzes zmêczy³ siê samym s³uchaniem, wœród którego jedyn¹
rozrywkê stanowi³o to, gdy nauczyciel kaza³ któremu z uczniów
wyrysowaæ lub nazwaæ literê i wali³ go kijem, gdy siê omyli³.
Po¿egnawszy nauczyciela i wychowañców, ksi¹¿ê ze szko³y pisarzy
przeszed³ do szko³y mierników. Tu uczono m³odzie¿ zdejmowaæ plany
pól, maj¹cych po najwiêkszej czêœci formê prostok¹tów, tudzie¿
niwelowaæ grunta za pomoc¹ dwu ³at i wêgielnicy. W tym równie¿
oddziale wyk³adano sztukê pisania liczb, nie mniej zawik³an¹ jak
hieroglify albo znaki demotyczne. Lecz najprostsze dzia³ania
arytmetyczne stanowi³y wy¿szy kurs i wykonywa³y siê przy pomocy
kulek. Ramzes mia³ tego dosyæ i dopiero po kilku dniach zgodzi³
siê odwiedziæ szko³ê lekarsk¹. By³ to zarazem szpital, a raczej
wielki ogród zasadzony mnóstwem drzew i zasiany wonnymi zio³ami.
Chorzy ca³e dnie przepêdzali w powietrzu i s³oñcu, na ³ó¿kach,
w których zamiast materacy by³o wyci¹gniête p³ótno. Gdy ksi¹¿ê
wszed³ tutaj, panowa³a najwiêksza czynnoœæ. Kilku pacjentów
k¹pa³o siê w sadzawce wody bie¿¹cej, jednego smarowano wonnymi
maœciami, jednego okadzano. By³o kilku, których uœpiono za pomoc¹
wzroku i poci¹gniêæ rêkami; jeden jêcza³ po nastawieniu
zwichniêtej nogi. Pewnej ciê¿ko chorej kobiecie kap³an podawa³
w kubku jak¹œ miksturê mówi¹c: "ChodŸ, leku, chodŸ, wypêdŸ to z
mego serca, z tych moich cz³onków, silny w czary przy tym leku."
Nastêpnie ksi¹¿ê w towarzystwie wielkiego lekarza poszed³ do
apteki, gdzie jeden z kap³anów przygotowywa³ lekarstwa z zió³,
miodu, oliwy, skórek wê¿owych i jaszczurczych, koœci i t³uszczów
zwierzêcych. Na zapytanie Ramzesa laborant nie oderwa³ oczu od
swej pracy. Tylko wci¹¿ wa¿y³ i rozciera³ materia³y odmawiaj¹c
przy tym modlitwê: "Uzdrowi³o Izydê, uzdrowi³o Izydê, uzdrowi³o
Horusa... O Izydo, wielka czarodziejko, uzdrów mnie, wyzwól ze
wszystkich z³ych, szkodliwych, czerwonych rzeczy, od gor¹czki
boga i gor¹czki bogini... O Schauagat', eenagate' synie!
Erukate'! Kauaruschagate' !... Paparuka paparaka paparuka... " -
Co on mówi? - spyta³ ksi¹¿ê. - Tajemnica... - odpar³ wielki
lekarz k³ad¹c palec na ustach. Gdy wyszli na pusty dziedziniec,
Ramzes rzek³ do wielkiego lekarza: - Powiedz mi, œwiêty ojcze:
co to jest sztuka lekarska i na czym polegaj¹ jej sposoby? Bo ja
s³ysza³em, ¿e choroba jest to z³y duch, który osiedla siê w
cz³owieku i drêczy go z g³odu, dopóki nie dostanie w³aœciwej
sobie ¿ywnoœci. I ¿e jeden z³y duch, czyli choroba, karmi siê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (158 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
miodem, inny oliw¹, a inny - zwierzêcymi odchodami. Lekarz wiêc
powinien - naprzód wiedzieæ: jaki duch zamieszka³ w chorym, a
nastêpnie - jakich ten duch potrzebuje pokarmów, a¿eby nie trapi³
cz³owieka?... Kap³an zamyœli³ siê i odpar³: - Co to jest choroba,
jakim sposobem spada na ludzkie cia³o, o tym nie mogê powiedzieæ
ci, Ramzesie. Ale objaœniê ci, bo zosta³eœ oczyszczony, czym
kierujemy siê przy wydawaniu lekarstw. WyobraŸ sobie, ¿e cz³owiek
jest chory na w¹trobê. Otó¿ my, kap³ani, wiemy, ¿e w¹troba
znajduje siê pod wp³ywem gwiazdy Peneter-Dewa i ¿e leczenie musi
zale¿eæ od tej gwiazdy. Lecz tu mêdrcy dziel¹ siê na dwie szko³y.
Jedni twierdz¹, ¿e potrzeba choremu na w¹trobê podawaæ wszystko
to, nad czym Peneter-Dewa ma w³adzê, a zatem: miedŸ, lapis-
lazuli, wywary z kwiatów, przede wszystkim z werweny i waleriany,
nareszcie ró¿ne czêœci cia³a turkawki i koz³a. Inni zaœ lekarze
s¹dz¹, ¿e gdy w¹troba jest chora, to w³aœnie trzeba j¹ leczyæ
œrodkami przeciwnymi. A poniewa¿ przeciwnikiem Peneter-Dewy jest
Sebeg, wiêc lekarstwami bêd¹: ¿ywe srebro, szmaragd i agat,
leszczyna i podbia³ tudzie¿ czêœci cia³a ¿aby i sowy utarte na
proszek. Lecz nie jest to jeszcze wszystko. Trzeba bowiem
pamiêtaæ o dniu, miesi¹cu i porze dnia, ka¿dy bowiem z tych
przeci¹gów czasu zostaje pod wp³ywem gwiazdy, która mo¿e wspieraæ
lub os³abiaæ dzia³anie lekarstwa. Trzeba nareszcie pamiêtaæ: jaka
gwiazda i jaki znak Zodiaku panuje nad chorym. Dopiero gdy lekarz
wszystkie te rzeczy weŸmie pod uwagê, mo¿e przepisaæ œrodek
niezawodny. - I czy wszystkim chorym pomagacie w œwi¹tyni? Kap³an
potrz¹sn¹³ g³ow¹.
- Nie - rzek³. - Umys³ ludzki, który musi ogarn¹æ tyle
szczegó³ów, o jakich mówi³em, bardzo ³atwo siê myli. A co gorsza:
duchy zawistne, geniusze innych œwi¹tyñ, zazdrosne o swoj¹ s³awê,
niejednokrotnie przeszkadzaj¹ lekarzowi i psuj¹ skutek lekarstw.
Ostateczny wiêc wypadek mo¿e byæ rozmaitym: jeden chory ca³kiem
przychodzi do zdrowia, inny tylko poprawia siê, a trzeci
pozostaje bez zmiany. Choæ zdarzaj¹ siê i tacy, którzy rozchoruj¹
siê jeszcze gorzej albo nawet umieraj¹... Wola bogów!... Ksi¹¿ê
s³ucha³ z uwag¹, w duchu jednak przyzna³, ¿e niewiele rozumie.
Zarazem przypomnia³ sobie cel swojego przybycia do œwi¹tyni i
nagle zapyta³ wielkiego lekarza: - Mieliœcie, œwiêci ojcowie,
pokazaæ mi tajemnicê skarbu faraona. Czy maj¹ byæ ni¹ te rzeczy,
które widzia³em? - Bynajmniej - odpowiedzia³ lekarz. - A1e my nie
znamy siê na rzeczach pañstwowych. Dopiero ma tu zjechaæ œwiêty
kap³an Pentuer, wielki mêdrzec, i on zdejmie z oczu twoich
zas³onê. Ramzes po¿egna³ lekarza jeszcze wiêcej zaciekawiony tym,
co miano mu pokazaæ.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (159 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Rozdzia³ XXVII
Œwi¹tynia Hator z wielk¹ czci¹ przyjê³a Pentuera, a ni¿si jej
kap³ani wyszli na pó³ godziny drogi, aby powitaæ znakomitego
goœcia. Zjecha³o siê wielu proroków, ojców œwiêtych i synów
bo¿ych, ze wszystkich cudownych miejsc Dolnego Egiptu, w celu
us³yszenia s³ów m¹droœci. W parê dni po nich przybyli: arcykap³an
Mefres i prorok Mentezufis. Sk³adano Pentuerowi ho³dy, nie tylko
¿e by³ doradc¹ ministra wojny i, bez wzglêdu na m³ody wiek,
cz³onkiem najwy¿szego kolegium, ale ¿e kap³an ten mia³ s³awê w
ca³ym Egipcie. Bogowie dali mu nadludzk¹ pamiêæ, wymowê i nade
wszystko cudny dar jasnowidzenia. W ka¿dej bowiem rzeczy i
sprawie dostrzega³ strony przed innymi ludŸmi ukryte i umia³
przedstawiæ je w sposób zrozumia³y dla wszystkich. Niejeden
nomarcha lub wysoki urzêdnik faraona dowiedziawszy siê, ¿e
Pentuer ma celebrowaæ uroczystoœæ religijn¹ w œwi¹tyni Hator,
zazdroœci³ najskromniejszemu kap³anowi, ¿e us³yszy natchnionego
przez bogów cz³owieka. Duchowni, którzy na goœciniec wyszli witaæ
Pentuera, byli pewni, ¿e dostojnik ten uka¿e im siê na wozie
dworskim albo w lektyce niesionej przez oœmiu niewolników. Jakie¿
by³o ich zdziwienie, gdy ujrzeli chudego ascetê, z obna¿on¹
g³ow¹, który odziawszy siê w grub¹ p³achtê sam jeden podró¿owa³
na oœlicy i przywita³ ich z wielk¹ pokor¹. Gdy go wprowadzono do
œwi¹tyni, z³o¿y³ ofiarê bóstwu i natychmiast uda³ siê na
obejrzenie placu, gdzie mia³a odbyæ siê uroczystoœæ. Od tej pory
nie widziano go. Ale w œwi¹tyni i przyleg³ych jej podwórzach
zapanowa³ ruch niezwyk³y. Zwo¿ono rozmaite sprzêty kosztowne,
ziarna, ubiory, spêdzono kilkuset ch³opów i robotników, z którymi
Pentuer zamkn¹³ siê na przeznaczonym mu dziedziñcu i robi³
przygotowania. Po oœmiu dniach pracy zawiadomi³ arcykap³ana
Hatory, ¿e wszystko jest gotowe. Przez ca³y ten czas ksi¹¿ê
Ramzes, ukryty w swojej celi, oddawa³ siê modlitwom i postom.
Nareszcie pewnego dnia, o trzeciej po po³udniu, przysz³o po niego
kilkunastu kap³anów uszykowanych we dwa szeregi i wezwali go na
uroczystoœæ. W przysionku œwi¹tyni powitali ksiêcia arcykap³ani
i wraz z nim spalili kadzid³a przed olbrzymim pos¹giem Hatory.
Potem skrêcili w boczny korytarz, ciasny i niski, na koñcu
którego p³on¹³ ogieñ. Powietrze korytarza by³o przesycone woni¹
smo³y gotuj¹cej siê w kotle. W s¹siedztwie kot³a, przez otwór w
posadzce wydobywa³ siê okropny jêk ludzki i przekleñstwa. - Co
to znaczy?... - spyta³ Ramzes jednego z id¹cych przy nim
kap³anów. Zapytany nic nie odpowiedzia³; na twarzach wszystkich
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (160 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
obecnych, o ile je mo¿na by³o dojrzeæ, malowa³o siê wzruszenie
i przestrach. W tej chwili arcykap³an Mefres wzi¹³ do rêki wielk¹
³y¿kê i zaczerpn¹wszy z kot³a gor¹cej smo³y rzek³ podniesionym
g³osem: - Tak niech ginie ka¿dy zdrajca œwiêtych tajemnic!.. To
powiedziawszy wla³ smo³ê w otwór posadzki, a z podziemiów odezwa³
siê ryk... - Zabijcie mnie... je¿eli w sercach macie choæ
odrobinê mi³osierdzia!... - jêcza³ g³os. - Niech cia³o twe stocz¹
robaki!... - rzek³ Mentezufis wlewaj¹c roztopion¹ smo³ê w otwór.
- Psy!... szakale! -jêcza³ g³os. - Niech serce twoje bêdzie
spalone, a proch wyrzuc¹ na pustyni¹... - mówi³ nastêpny kap³an
powtarzaj¹c ceremoni¹. - O bogowie!... czyli¿ mo¿na tyle cierpieæ
- odpowiedziano z podziemi. - Niech dusza twoja, z wizerunkiem
swej hañby i wystêpku, b³¹ka siê po miejscach, gdzie ¿yj¹ ludzie
szczêœliwi!... - rzek³ inny kap³an i znowu wla³ ³y¿kê smo³y. -
Oby was ziemia po¿ar³a... Mi³osierdzia!... dajcie mi odetchn¹æ...
Nim przysz³a kolej na Ramzesa, g³os w podziemiu ju¿ umilk³. - Tak
bogowie karz¹ zdrajców!... - rzek³ do ksiêcia arcykap³an
œwi¹tyni. Ramzes zatrzyma³ siê i wpi³ w niego pe³ne gniewu
spojrzenie. Zdawa³o siê, ¿e wybuchnie i porzuci tê gromadê katów,
ale uczu³ strach bo¿y i w milczeniu poszed³ za innymi. Teraz
dumny nastêpca zrozumia³, ¿e jest w³adza, przed któr¹ uginaj¹ siê
faraonowie. Ogarnê³a go prawie rozpacz, chcia³ uciec st¹d, wyrzec
siê tronu... Ale milcza³ i szed³ dalej, otoczony kap³anami
œpiewaj¹cymi modlitwy. "Oto ju¿ wiem - myœla³ - gdzie podziewaj¹
siê ludzie niemili s³ugom bo¿ym!..." Refleksja ta nie zmniejszy³a
jego zgrozy. Opuœciwszy w¹ski korytarz, pe³en dymu, procesja
znowu znalaz³a siê pod otwartym niebem, na wzniesieniu. Poni¿ej
le¿a³ ogromny dziedziniec, z trzech stron zamiast muru otoczony
parterowym budynkiem. Od tego miejsca, gdzie stali kap³ani,
spuszcza³ siê rodzaj amfiteatru o piêciu szerokich kondygnacjach,
po których mo¿na by³o przechadzaæ siê wzd³u¿ dziedziñca lub zejœæ
na dó³. Na placu nie by³o nikogo, ale z budynków wygl¹dali jacyœ
ludzie. Arcykap³an Mefres, jako najdostojniejszy w tym gronie,
przedstawi³ ksiêciu Pentuera. £agodna twarz ascety tak nie
godzi³a siê z okropnoœciami, jakie mia³y miejsce w korytarzu, ¿e
ksi¹¿ê zdziwi³ siê. A¿eby coœkolwiek powiedzieæ, rzek³ do
Pentuera: - Wydaje mi siê, ¿e ju¿ kiedyœ spotka³em was, pobo¿ny
ojcze? - W roku zesz³ym na manewrach pod Pi-Bailos. By³em tam
przy jego dostojnoœci Herhorze - odpar³ kap³an. DŸwiêczny i
spokojny g³os Pentuera zastanowi³ ksiêcia. On ju¿ gdzieœ s³ysza³
i ten g³os, w jakichœ niezwyk³ych warunkach. Ale kiedy i
gdzie?... W ka¿dym razie kap³an zrobi³ na nim przyjemne wra¿enie.
Gdyby¿ móg³ zapomnieæ krzyków cz³owieka, którego oblewano wrz¹c¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (161 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
smo³¹!... - Mo¿emy zaczynaæ - odezwa³ siê arcykap³an Mefres.
Pentuer wysun¹³ siê na przód amfiteatru i klasn¹³ w rêce. Z
parterowych budynków wybieg³a gromada tancerek i wyszli kap³ani
z muzyk¹ tudzie¿ niewielkim pos¹giem bogini Hator. Muzyka sz³a
naprzód, za ni¹ tancerki wykonuj¹ce œwiêty taniec, wreszcie pos¹g
otoczony dymem kadzide³. W ten sposób obeszli doko³a dziedziniec
i zatrzymuj¹c siê co kilka kroków prosili bóstwa o
b³ogos³awieñstwo, a z³ych duchów o opuszczenie miejsca, gdzie ma
odbyæ siê pe³na tajemnic uroczystoœæ religijna. Gdy procesja
wróci³a do budynków, wyst¹pi³ Pentuer. Obecni dostojnicy w
liczbie dwudziestu lub trzydziestu osób, skupili siê doko³a
niego. - Z woli jego œwi¹tobliwoœci faraona - zacz¹³ Pentuer -
i za zgod¹ najwy¿szych w³adz kap³añskich mamy wtajemniczyæ
nastêpcê tronu, Ramzesa, w niektóre szczegó³y ¿ycia pañstwa
egipskiego, znane tylko bóstwom, rz¹dcom kraju i œwi¹tyniom.
Wiem, dostojni ojcowie, ¿e ka¿dy z was lepiej objaœni³by m³odego
ksiêcia o tych rzeczach, albowiem nape³nia was m¹droœæ, a bogini
Mut przemawia przez wasze usta. ¯e jednak na mnie, który wobec
was jestem tylko uczniem i prochem, spad³ ten obowi¹zek,
pozwólcie, abym go spe³ni³ pod waszym czcigodnym kierunkiem i
dozorem. Szmer zadowolenia rozleg³ siê miêdzy uczczonymi w taki
sposób kap³anami. Pentuer zwróci³ siê do ksiêcia: - Od kilku
miesiêcy, s³ugo bo¿y, Ramzesie, jak zb³¹kany podró¿ny szuka drogi
na pustyni, tak ty szukasz odpowiedzi na pytanie: dlaczego
zmniejszy³y siê i zmniejszaj¹ dochody œwi¹tobliwego faraona?
Zapytywa³eœ nomarchów, a choæ objaœnili ciê wedle swojej
mo¿noœci, nie zadowoli³eœ siê, pomimo ¿e najwy¿sza m¹droœæ ludzka
jest udzia³em tych dostojników. Zwraca³eœ siê do wielkich
pisarzy, lecz pomimo usi³owañ, ludzie ci, jak ptaki z sieci, sami
nie mogli wypl¹taæ siê z trudnoœci, gdy¿ rozum cz³owieka, nawet
ukszta³conego w szkole pisarzy, ogromu tych rzeczy ogarn¹æ nie
jest w stanie. W koñcu, zmêczony ja³owymi objaœnieniami zacz¹³eœ
przygl¹daæ siê gruntom nomesów, ich ludziom i dzie³om ich r¹k,
ale nic nie dojrza³eœ. S¹ bowiem rzeczy, o których ludzie milcz¹
jak kamienie, ale o których opowie ci nawet kamieñ, je¿eli padnie
na niego œwiat³o bogów. Gdy tym sposobem zawiod³y ciê wszystkie
ziemskie rozumy i potêgi, zwróci³eœ siê do bogów. Boso, z g³ow¹
posypan¹ popio³em, przyszed³eœ jako pokutnik do tej wielkiej
œwi¹tyni, gdzie za pomoc¹ modlitw i umartwieñ oczyœci³eœ cia³o
swoje, a wzmocni³eœ ducha. Bogowie, a w szczególnoœci potê¿na
Hator wys³ucha³a twych próœb i przez niegodne moje usta da ci
odpowiedŸ, któr¹ obyœ g³êboko zapisa³ w sercu!... "Sk¹d on wie -
myœla³ tymczasem ksi¹¿ê - ¿e ja wypytywa³em pisarzy i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (162 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nomarchów?... Aha, powiedzia³ mu o tym Mefres i Mentezufis...
Zreszt¹ oni wszystko wiedz¹!..." - Pos³uchaj - mówi³ Pentuer -
a ods³oniê ci, za pozwoleniem obecnych tu dostojników, czym by³
Egipt czterysta lat temu, za panowania najs³awniejszej i
najpobo¿niejszej dynastii dziewiêtnastej, tebeñskiej, a czym jest
dziœ... Kiedy pierwszy faraon tamtej dynastii, Ramen-pehuti-
Ramessu, obj¹³ w³adzê nad krajem, dochody skarbu pañstwa w zbo¿u,
bydle, piwie, skórach, kruszcach i rozmaitych wyrobach wynosi³y
sto trzydzieœci tysiêcy talentów. Gdyby istnia³ naród, który
wszystkie te towary móg³by nam wymieniæ na z³oto, faraon mia³by
rocznie sto trzydzieœci trzy tysi¹ce min z³ota. A ¿e jeden
¿o³nierz mo¿e dŸwigaæ na plecach dwadzieœcia szeœæ min ciê¿aru,
wiêc dla przeniesienia tego z³ota trzeba by u¿yæ oko³o piêciu
tysiêcy ¿o³nierzy. Kap³ani zaczêli szeptaæ miêdzy sob¹ nie
ukrywaj¹c zdziwienia. Nawet ksi¹¿ê zapomnia³ o cz³owieku
zamêczonym w podziemiach. - Dziœ - mówi³ Pentuer - roczny dochód
jego œwi¹tobliwoœci, we wszystkich produktach tej ziemi, wart
jest tylko dziewiêædziesi¹t oœm tysiêcy talentów. Za co mo¿na by
dostaæ tyle z³ota, ¿e do przeniesienia go potrzeba by tylko
czterech tysiêcy ¿o³nierzy. - O tym, ¿e dochody pañstwa bardzo
zmniejszy³y siê, wiem - wtr¹ci³ Ramzes - ale dlaczego? - B¹dŸ
cierpliwym, s³ugo bo¿y - odpar³ Pentuer. - Nie tylko dochód jego
œwi¹tobliwoœci uleg³ zmniejszeniu... Za dziewiêtnastej dynastii
Egipt mia³ pod broni¹ sto oœmdziesi¹t tysiêcy ludzi. Gdyby za
spraw¹ bogów ka¿dy ówczesny ¿o³nierz zamieni³ siê w kamyk
wielkoœci winnego grona... - To byæ nie mo¿e - szepn¹³ Ramzes. -
Bogowie wszystko mog¹ - surowo rzek³ arcykap³an Mefres. - Albo
lepiej - mówi³ Pentuer - gdyby ka¿dy ¿o³nierz po³o¿y³ na ziemi
jeden kamyk, by³oby sto oœmdziesi¹t tysiêcy kamyków i
spojrzyjcie, dostojni ojcowie, kamyki te zajê³yby tyle miejsca...
Wskaza³ rêk¹ czerwonawej barwy prostok¹t, który le¿a³ na
dziedziñcu. - W tej figurze mieœci³yby siê kamyki rzucone przez
ka¿dego ¿o³nierza z czasów Ramzesa I. Figura ta ma dziewiêæ
kroków d³ugoœci i oko³o piêciu szerokoœci. Figura ta jest
czerwona, ma barwê cia³a Egipcjan, gdy¿ w owych czasach wszyscy
nasi ¿o³nierze sk³adali siê tylko z Egipcjan... Kap³ani znowu
zaczêli szeptaæ. Ksi¹¿ê sposêpnia³, zdawa³o mu siê bowiem, ¿e
jest to przymówka do niego, który lubi³ cudzoziemskich ¿o³nierzy.
- Dziœ - ci¹gn¹³ Pentuer - z wielkim trudem zebra³oby siê sto
dwadzieœcia tysiêcy wojowników. Gdyby zaœ ka¿dy z nich rzuci³ na
ziemiê swój kamyk, mo¿na by utworzyæ tak¹ oto figurê... Patrzcie,
dostojni... Obok pierwszego le¿a³ drugi prostok¹t, maj¹cy tê sam¹
wysokoœæ, ale znacznie krótsz¹ podstawê. Nie mia³ te¿ barwy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (163 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jednolitej, lecz sk³ada³ siê z kilku pasów ró¿nego koloru. - Ta
figura ma oko³o piêciu kroków szerokoœci, lecz d³uga jest tylko
na szeœæ kroków. Uby³a wiêc pañstwu ogromna iloœæ ¿o³nierzy,
trzecia czêœæ tej, jak¹ posiadaliœmy. - Pañstwu wiêcej przyda siê
m¹droœæ takich jak ty, proroku, ani¿eli wojsko - wtr¹ci³
arcykap³an Mefres. Pentuer sk³oni³ siê przed nim i mówi³ dalej: -
W tej nowej figurze, przedstawiaj¹cej dzisiejsz¹ armiê faraonów,
widzicie, dostojni, obok barwy czerwonej, która oznacza
rodowitych Egipcjan, jeszcze trzy inne pasy: czarny, ¿ó³ty i
bia³y. Przedstawiaj¹ one wojska najemnicze: Etiopów, Azjatów i
Libijczyków tudzie¿ Greków. Jest ich razem ze trzydzieœci
tysiêcy, ale kosztuj¹ tyle, co piêædziesi¹t tysiêcy Egipcjan... -
Nale¿y czym prêdzej znieœæ obce pu³ki!... - rzek³ Mefres. -
Drogie s¹, nieprzydatne, a ucz¹ nasz lud bezbo¿noœci i
zuchwalstwa. Dziœ ju¿ wielu Egipcjan nie pada na twarz przed
kap³anami, ba! niejeden posun¹³ siê do kradzie¿y w œwi¹tyniach
i grobach... - Zatem precz z najemnikami... - mówi³ zapalczywie
Mefres. - Kraj ma z nich same szkody, a s¹siedzi podejrzewaj¹ nas
o nieprzyjacielskie zamys³y... - Precz z najemnikami!...
Rozpêdziæ buntowniczych pogan!... - odezwali siê kap³ani. - Gdy
po latach, Ramzesie, wst¹pisz na tron - mówi³ Mefres - spe³nisz
ten œwiêty obowi¹zek wzglêdem pañstwa i bogów... - Tak,
spe³nij!... Uwolnij twój lud od niewiernych!... - wo³ali kap³ani.
Ramzes pochyli³ g³owê i milcza³. Krew uciek³a mu do serca, czu³,
¿e ziemia chwieje mu siê pod nogami. On ma rozpêdziæ najlepsz¹
czêœæ wojska!... On, który chcia³by mieæ dwa razy wiêksz¹ armiê
i ze cztery razy tyle walecznych pu³ków najemnych!... "Bez
mi³osierdzia s¹ nade mn¹!..." - pomyœla³. - Mów, z nieba zes³any
Pentuerze - odezwa³ siê Mefres.
- Tak wiêc, œwiêci mê¿owie - ci¹gn¹³ Pentuer - poznaliœmy dwa
nieszczêœcia Egiptu, zmniejszy³y siê dochody faraona i jego
armia... - Co tam armia!... - mrukn¹³ arcykap³an, pogardli- wie
wstrz¹saj¹c rêk¹. - A teraz, za ³ask¹ bogów i waszym zezwoleniem,
oka¿ê wam: dlaczego tak siê sta³o i z jakich powodów skarb i
wojska bêd¹ zmniejsza³y siê w przysz³oœci: Ksi¹¿ê podniós³ g³owê
i patrzy³ na mówi¹cego. Ju¿ nie myœla³ o cz³owieku mordowanym w
podziemiach. Pentuer przeszed³ kilkanaœcie kroków wzd³u¿
amfiteatru, za nim dostojnicy. - Czy widzicie u stóp waszych ten
d³ugi a w¹ski pas zielonoœci, zakoñczony szerokim trójk¹tem? Po
obu stronach pasa le¿¹ wapienie, piaskowce i granity, a za nimi
obszary piasku. Œrodkiem p³ynie struga, która w trójk¹cie
rozdziela siê na kilka odnóg... - To Nil!... To Egipt!.. - wo³ali
kap³ani. - Uwa¿ajcie no - przerwa³ wzruszony Mefres. - Obna¿am
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (164 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rêkê... Czy widzicie te dwie niebieskie ¿y³y, biegn¹ce od ³okcia
do piêœci?... Nie jest¿e to Nil i jego kana³, który poczyna siê
naprzeciw Gór Alabastrowych i p³ynie a¿ do Fayum?... A
spojrzyjcie na wierzch mojej piêœci: jest tu tyle ¿y³, na ile
odnóg dzieli siê œwiêta rzeka za Memfisem. A moje palce czyli¿
nie przypominaj¹ liczby odnóg, którymi Nil wlewa siê do morza?...
- Wielka prawda!... - wo³ali kap³ani ogl¹daj¹c swoje rêce. - Otó¿
mówiê wam - ci¹gn¹³ rozgor¹czkowany arcykap³an - ¿e Egipt jest...
œladem rêki Ozirisa... Tu na tej ziemi wielki bóg opar³ rêkê: w
Tebach le¿a³ jego boski ³okieæ, morza dosiêgnê³y palce, a Nil
jest jego ¿y³ami... I dziwiæ siê, ¿e ten kraj nazywamy
b³ogos³awionym! - Oczywiœcie - mówili kap³ani - Egipt jest
wyraŸnym odciskiem rêki Ozirisa... - Czyli¿ - wtr¹ci³ ksi¹¿ê -
Oziris ma siedm palców u rêki? Bo przecie Nil siedmiu odnogami
wpada do morza. Nasta³o g³uche milczenie. - M³odzieñcze - odpar³
Mefres z dobrotliw¹ ironi¹ - czy s¹dzisz, ¿e Oziris nie móg³by
mieæ siedmiu palców, gdyby mu siê tak podoba³o?... -
Naturalnie!... - potakiwali kap³ani. - Mów dalej, znakomity
Pentuerze - wtr¹ci³ Mentezufis.
- Macie s³usznoœæ, dostojnicy - zacz¹³ znowu Pentuer. - Ta
struga, ze swymi rozga³êzieniami, jest obrazem Nilu; w¹ski pasek
murawy, obsaczony kamieniami i piaskiem, to Egipt Górny, a ten
trójk¹t, poprzecinany ¿y³kami wody, to wizerunek Egiptu Dolnego,
najobszerniejszej i najbogatszej czêœci pañstwa. Otó¿ w
pocz¹tkach dziewiêtnastej dynastii ca³y Egipt, od katarakt
Nilowych do morza, obejmowa³ piêæset tysiêcy miar ziemi. Zaœ na
ka¿dej miarze ziemi ¿y³o szesnastu ludzi: mê¿czyzn, kobiet i
dzieci. Lecz przez czterysta lat nastêpnych prawie z ka¿dym
pokoleniem ubywa³o Egiptowi po kawa³ku ziemi ¿yznej... Mówca da³
znak. Kilkunastu m³odych kap³anów wybieg³o z budynku i poczêli
sypaæ piasek na rozmaite punkta murawy. - Za ka¿dym pokoleniem -
ci¹gn¹³ kap³an - ubywa³o ziemi ¿yznej, a w¹ski jej pasek zwê¿a³
siê coraz bardziej. - Dziœ - tu podniós³ g³os - ojczyzna nasza
zamiast piêciuset tysiêcy miar, posiada tylko czterysta tysiêcy
miar... Czyli ¿e przez ci¹g panowania dwu dynastii Egipt straci³
ziemiê, która wykarmia³a blisko dwa miliony ludzi!... W
zgromadzeniu znowu podniós³ siê szmer zgrozy. - A wiesz, s³ugo
bo¿y, Ramzesie, gdzie podzia³y siê te pola, na których niegdyœ
ros³a pszenica i jêczmieñ albo pas³y siê stada byd³a?... O tym
wiesz, ¿e - zasypa³ je piasek pustyni. Ale czy mówiono ci:
dlaczego tak siê sta³o?... Bo - zabrak³o ch³opów, którzy za
pomoc¹ wiadra i p³uga od œwitu do nocy walczyli z pustyni¹.
Nareszcie, czy wiesz, dlaczego zabrak³o tych robotników
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (165 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bo¿ych?... Gdzie oni siê podzieli? Co ich wymiot³o z kraju?...
Oto - wojny zagraniczne. Nasi rycerze zwyciê¿ali nieprzyjació³,
nasi faraonowie uwieczniali swoje czcigodne nazwiska a¿ nad
brzegami Eufratu, a nasi ch³opi, jak poci¹gowe byd³o, nosili za
nimi ¿ywnoœæ, wodê i inne ciê¿ary i po drodze marli tysi¹cami.
Tote¿ za te koœci, rozrzucone po pustyniach wschodnich, piaski
zachodnie po¿ar³y nasze grunta, i dziœ trzeba niezmiernej pracy
i wielu pokoleñ, a¿eby powtórnie wydobyæ czarn¹ ziemiê egipsk¹
spod mogi³y piasków... - S³uchajcie!... s³uchajcie!... - wo³a³
Mefres -jakiœ bóg mówi przez usta tego cz³owieka. Tak, nasze
triumfalne wojny by³y grobem Egiptu... Ramzes nie móg³ zebraæ
myœli. Zdawa³o mu siê, ¿e te góry piasku sypi¹ siê dziœ na jego
g³owê. - Powiedzia³em - mówi³ Pentuer - ¿e potrzeba wielkiej
pracy, a¿eby odkopaæ Egipt i wróciæ mu dawne bogactwa, które
po¿ar³a wojna. Ale czy my posiadamy si³y do wykonania tego
zamiaru?... Znowu posun¹³ siê kilkanaœcie kroków wzd³u¿
amfiteatru, a za nim wzruszeni s³uchacze. Jak Egipt Egiptem,
jeszcze nikt tak dosadnie nie odmalowa³ klêsk kraju, choæ wszyscy
wiedzieli o nich. - Za czasów dziewiêtnastej dynastii Egipt
posiada³ oœm milionów ludnoœci. Gdyby ka¿dy ówczesny cz³owiek,
kobieta, starzec i dziecko rzucili na ten oto plac po ziarnie
fasoli, ziarna utworzy³yby tak¹ figurê... Wskaza³ rêk¹ na
dziedziniec, gdzie w dwu rzêdach, jeden przy drugim, le¿a³o oœm
wielkich kwadratów u³o¿onych z czerwonej fasoli. - Figura ta ma
szeœædziesi¹t kroków d³ugoœci, trzydzieœci szerokoœci i jak
widzicie, pobo¿ni ojcowie, sk³ada siê z jednakowych ziarn; niby
ówczesna ludnoœæ, kiedy wszyscy byli z dziada-pradziada
Egipcjanami. A dziœ spojrzyjcie!... Poszed³ dalej i wskaza³ na
inn¹ grupê kwadratów rozmaitej barwy. - Widzicie figurê, która
ma tak¿e trzydzieœci kroków szerokoœci, ale tylko czterdzieœci
piêæ d³ugoœci. Dlaczego? Bo jest w niej tylko szeœæ kwadratów,
bo dzisiejszy Egipt nie ma ju¿ oœmiu, lecz tylko szeœæ milionów
mieszkañców... Zwa¿cie przy tym, ¿e gdy poprzednia figura
sk³ada³a siê wy³¹cznie z czerwonej fasoli egipskiej, w tej
obecnej s¹ ogromne pasy z ziarn czarnych, ¿ó³tych i bia³ych. Bo
jak w armii naszej, tak i w narodzie znajduje siê dziœ bardzo
wielu cudzoziemców: czarni Etiopowie, ¿ó³ci Syryjczycy i
Fenicjanie, biali Grecy i Libijczycy... Przerwano mu. Kap³ani
s³uchaj¹cy zaczêli go œciskaæ. Mefres p³aka³. - Nie by³o jeszcze
podobnego proroka!... - wo³ano. - W g³owie nie mieœci siê, kiedy
on móg³ porobiæ takie rachunki!... - mówi³ najlepszy matematyk
œwi¹tyni Hator. - Ojcowie! - rzek³ Pentuer - nie przeceniajcie
moich zas³ug. W naszych œwi¹tyniach dawnymi laty zawsze w ten
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (166 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sposób przedstawiano gospodarkê pañstwow¹... Ja tylko odgrzeba³em
to, o czym trochê zapomnia³y nastêpne pokolenia.... - Ale
rachunki?... - spyta³ matematyk. - Rachunki nieustannie prowadz¹
siê we wszystkich nomesach i œwi¹tyniach - odpar³ Pentuer. -
Ogólne sumy znajduj¹ siê w pa³acu jego œwi¹tobliwoœci... - A
figury?... figury!... - wo³a³ matematyk. - Przecie¿ na takie
figury dziel¹ siê nasze pola, a jeometrowie pañstwowi ucz¹ siê
o nich w szko³ach. - Nie wiadomo, co wiêcej podziwiaæ w tym
cz³owieku: jego m¹droœæ czy pokorê... - rzek³ Mefres. - O, nie
zapomnieli o nas bogowie, je¿eli mamy takiego... W tej chwili
stra¿nik czuwaj¹cy na wie¿y œwi¹tyni wezwa³ obecnych na modlitwê.
- Wieczorem dokoñczê objaœnieñ - mówi³ Pentuer - teraz powiem
jeszcze niedu¿o s³ów. Spytacie, czcigodni, dlaczego do tych
obrazów u¿y³em ziarn? Bo jak ziarno rzucone w ziemiê co roku
przynosi plon swemu gospodarzowi, tak cz³owiek sk³ada co roku
podatki skarbowi. Gdyby w którym nomesie zasiano o dwa miliony
mniej ziarn fasoli ni¿ w latach dawnych, nastêpny jej zbiór by³by
znakomicie mniejszy i gospodarze mieliby z³e dochody. Podobnie¿
w pañstwie: gdy ubêd¹ dwa miliony ludnoœci, musi zmniejszyæ siê
wp³yw podatków. Ramzes s³ucha³ z uwag¹ i odszed³ milcz¹cy.
Rozdzia³ XXVIII
Kiedy wieczorem kap³ani i nastêpca wrócili na dziedziniec,
zapalono kilkaset pochodni tak jasnych, ¿e by³o widno jak w
dzieñ. Na znak Mefresa znowu wyst¹pi³a procesja muzykantów,
tancerek i m³odszych kap³anów z pos¹giem bogini Hator z krowi¹
g³ow¹. A gdy odpêdzono z³e duchy, Pentuer znowu zacz¹³ kazanie. -
Widzieliœcie, dostojnicy, ¿e od czasów dziewiêtnastej dynastii
uby³o nam sto tysiêcy miar ziemi i dwa miliony ludnoœci. To
wyjaœnia, dlaczego dochód pañstwa zmniejszy³ siê o trzydzieœci
dwa tysi¹ce talentów, i o tym wiemy wszyscy. Jest to przecie
dopiero pocz¹tek klêsk Egiptu i skarbu. Na pozór bowiem zosta³o
jego œwi¹tobliwoœci jeszcze dziewiêædziesi¹t oœm tysiêcy talentów
dochodu. Czy jednak s¹dzicie, ¿e faraon otrzymuje ca³y ten dochód
?... Za przyk³ad opowiem wam, co jego dostojnoœæ Herhor odkry³
w powiecie Zajêczym. Za dziewiêtnastej dynastii mieszka³o tam
dwadzieœcia tysiêcy ludzi, którzy p³acili podatku trzysta
piêædziesi¹t talentów rocznie. Dziœ mieszka zaledwie piêtnaœcie
tysiêcy, i ci naturalnie, p³ac¹ na rzecz skarbu tylko dwieœcie
siedmdziesi¹t talentów. Tymczasem faraon, zamiast dwu- stu
siedmdziesiêciu, otrzymuje sto siedmdziesi¹t talentów!...
"Dlaczego?.." - spyta³ dostojny Herhor - a oto, co pokaza³o
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (167 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œledztwo. Za dziewiêtnastej dynastii by³o w powiecie oko³o stu
urzêdników i ci brali po tysi¹c drachm rocznej pensji. Dziœ na
tym samym terytorium, pomimo ubytku ludnoœci, znajduje siê
przesz³o dwustu urzêdników, którzy bior¹ po dwa tysi¹ce piêæset
drachm na rok. Jego dostojnoœci Herhorowi nie wiadomo, czy tak
jest w ka¿dym powiecie. To przecie pewne, ¿e skarb faraona,
zamiast dziewiêædziesiêciu oœmiu ma tylko siedmdziesi¹t cztery
tysi¹ce talentów rocznie... - Powiedz, ojcze œwiêty: piêædziesi¹t
tysiêcy... - wtr¹ci³ Ramzes. - I to objaœniê - odpar³ kap³an. -
W ka¿dym razie zapamiêtaj, ksi¹¿ê, i¿ skarb faraona oddaje dziœ
dwadzieœcia cztery tysi¹ce talentów urzêdnikom, gdy za dynastii
dziewiêtnastej wydawa³ tylko dziesiêæ tysiêcy. Wielkie milczenie
panowa³o wœród dostojników: niejeden bowiem mia³ krewnego na
urzêdzie, w dodatku dobrze p³atnym. Ale Pentuer by³
nieustraszony. - Teraz - mówi³ - poka¿ê ci, nastêpco, byt
urzêdników i dolê ludu za dawnych lat i dzisiaj. - Czy nie szkoda
czasu?... To przecie ka¿dy sam mo¿e zobaczyæ... - zaszemrali
kap³ani. - Ja chcê to wiedzieæ - rzek³ stanowczo nastêpca. Szmer
ucich³. Pentuer po stopniach amfiteatru zeszed³ na dziedziniec,
a za nim ksi¹¿ê, arcykap³an Mefres i reszta kap³anów. Zatrzymali
siê przed d³ug¹ zas³on¹ z mat, która tworzy³a jakby parkan. Na
znak Pentuera przybieg³o kilkunastu m³odych kap³anów z jarz¹cymi
pochodniami. Drugi znak - i czêœæ zas³ony spad³a. Z ust obecnych
wyrwa³ siê okrzyk zdziwienia. Mieli przed sob¹ jasno oœwietlony
¿ywy obraz, do którego wchodzi³o oko³o stu figurantów. Obraz
dzieli³ siê na trzy kondygnacje: doln¹, gdzie stali rolnicy,
wy¿sz¹ - urzêdnicy i najwy¿sz¹, gdzie znajdowa³ siê z³oty tron
faraona oparty na dwu lwach, których g³owy by³y porêczami. - Tak
by³o - mówi³ Pentuer - za dynastii dziewiêtnastej. Spojrzyjcie
na rolników. Przy ich p³ugach widzicie wo³y lub os³y, ich motyki
i ³opaty s¹ br¹zowe, a wiêc mocne. Patrzcie, jacy to têdzy
ludzie! Dziœ podobnych mo¿na spotkaæ tylko w gwardii jego
œwi¹tobliwoœci. Potê¿ne rêce i nogi, piersi wypuk³e, twarze
uœmiechniête. Wszyscy s¹ namaszczeni oliw¹, wyk¹pani. Ich ¿ony
zajmuj¹ siê przygotowywaniem pokarmu i odzie¿y lub myciem
sprzêtów dla rodziny; dzieci - bawi¹ siê lub chodz¹ do szko³y.
Ówczesny ch³op, jak widzicie, jada³ chleb pszenny, bób, miêso,
ryby i owoce, a pija³ piwo i wino. Spojrzyjcie, jak piêkne by³y
dzbany i misy. Przypatrzcie siê czepkom, fartuszkom i pelerynom
mê¿czyzn: wszystko ozdobione ró¿nokolorowym haftem. Jeszcze
piêkniej haftowano koszule kobiet... A czy uwa¿acie, jak one
starannie czesa³y siê, jakie nosi³y szpilki, zausznice,
pierœcienie i bransolety? Ozdoby te s¹ robione z br¹zu i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (168 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kolorowej emalii; trafia siê jednak miêdzy nimi i z³oto, choæby
w postaci drucika. Podnieœcie teraz oczy wy¿ej, na urzêdników.
Chodz¹ oni w pelerynach, ale ka¿dy ch³op w dniu œwi¹tecznym
przywdziewa³ tak¹ sam¹. ¯ywi¹ siê zupe³nie tak samo jak ch³opi,
to jest dostatnio, ale skromnie. Sprzêty maj¹ trochê ozdobniejsze
od ch³opskich i czêœciej trafiaj¹ siê w ich skrzyniach z³ote
pierœcienie. Podró¿e odbywaj¹ na os³ach lub wozach ci¹gnionych
przez wo³y. Pentuer klasn¹³ i w ¿ywym obrazie zapanowa³ ruch.
Ch³opi zaczêli podawaæ urzêdnikom kosze winogron, wory
jêczmienia, grochu i pszenicy, dzbany wina, piwa, mleka i miodu,
mnóstwo zwierzyny i liczne sztuki bia³ych lub kolorowych tkanin.
Urzêdnicy odebrali te produkta, czêœæ ich zostawiali sobie, ale
przedmioty najpiêkniejsze i najkosztowniejsze odsunêli wy¿ej, dla
tronu. Platforma, gdzie znajdowa³ siê symbol w³adzy faraona, by³a
zasypana produktami tworz¹cymi jakby pagórek. - Widzicie,
dostojni - rzek³ Pentuer - ¿e w owych czasach, kiedy ch³opi byli
syci i zamo¿ni, skarb jego œwi¹tobliwoœci ledwo móg³ pomieœciæ
dary poddanych. A teraz zobaczcie: co jest dzisiaj... Nowe has³o,
spad³a druga czêœæ zas³ony i ukaza³ siê drugi obraz, w ogólnych
zarysach podobny do poprzedniego. - Oto s¹ teraŸniejsi ch³opi -
mówi³ Pentuer, a w g³osie jego czuæ by³o wzburzenie. - Cia³o ich
sk³ada siê ze skóry i koœci, wygl¹daj¹ jak chorzy, s¹ brudni i
ju¿ zapomnieli namaszczaæ siê oliw¹. Za to grzbiety ich s¹
poranione kijami. Nie widaæ przy nich wo³ów ani os³ów, bo i na
co, je¿eli p³ug ich ci¹gnie ¿ona i dzieci?... Ich motyki i ³opaty
s¹ drewniane, co ³atwo psuje siê i powiêksza pracê. Odzie¿y nie
maj¹ ¿adnej, tylko kobiety chodz¹ w grubych koszulach i nawet we
œnie nie widuj¹ tych haftów, jakimi stroili siê ich dziadowie i
babki. Spojrzyjcie, co jada ch³op? Czasem jêczmieñ i suszone
ryby, zawsze ziarna lotosu, rzadko pszenny placek, nigdy miêsa,
piwa lub wina. Spytacie: gdzie podzia³y siê jego naczynia i
sprzêty? Nie ma ¿adnych, prócz dzbanka na wodê, bo te¿ i nic
wiêcej nie zmieœci³oby siê w norze, któr¹ zamieszkuje...
Przebaczcie mi to, na co teraz zwrócê wasz¹ uwagê. Tam kilkoro
dzieci le¿¹ na ziemi: oznacza to, ¿e pomar³y... Dziwna rzecz, jak
czêsto teraz umieraj¹ ch³opskie dzieci - z g³odu i pracy! I te
s¹ jeszcze najszczêœliwsze: inne bowiem, które zosta³y przy
¿yciu, id¹ pod kij dozorcy albo sprzedaj¹ siê Fenicjanom niby
jagniêta... Wzruszenie zatamowa³o mu g³os. Lecz chwilê odpocz¹³
i ci¹gn¹³ dalej, wœród gniewnego milczenia kap³anów. - A teraz
spojrzyjcie na urzêdników: jacy oni czerstwi, uró¿owani, jak
piêknie ubrani!... ¯ony ich nosz¹ z³ote bransolety i zausznice,
i tak cienkie szaty, ¿e ksi¹¿êta mogliby im pozazdroœciæ. Wœród
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (169 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ch³opów nie widaæ wo³u ani os³a; za to urzêdnicy podró¿uj¹ na
koniach albo w lektykach... Pij¹ zaœ tylko wino, i to - dobre
wino!... Klasn¹³ w rêce i znowu zrobi³ siê ruch. Ch³opi zaczêli
podawaæ urzêdnikom: wory zbo¿a, kosze owoców, wino, zwierzêta...
Przedmioty te urzêdnicy, jak pierwej, ustawiali obok tronu, ale -
w iloœci znacznie mniejszej. Na kondygnacji królewskiej ju¿ nie
by³o pagórka produktów. Za to kondygnacja urzêdników by³a
zasypana. - Oto jest Egipt dzisiejszy - mówi³ Pentuer. - Nêdzni
ch³opi, bogaci pisarze, skarb nie tak pe³ny jak dawniej. A
teraz... Da³ znak i sta³a siê rzecz nieoczekiwana. Jakieœ rêce
poczê³y zabieraæ: zbo¿e, owoce, tkaniny z platformy faraona i
urzêdników. A gdy iloœæ towarów bardzo zmniejszy³a siê, te same
rêce zaczê³y chwytaæ i uprowadzaæ ch³opów, ich ¿ony i dzieci...
Widzowie ze zdumieniem patrzyli na szczególne zabiegi
tajemniczych osób. Nagle ktoœ zawo³a³: - To Fenicjanie!... Oni
nas tak obdzieraj¹!... - Tak jest, œwiêci ojcowie - rzek³
Pentuer. - To s¹ rêce ukrytych miêdzy nami Fenicjan. Obdzieraj¹
oni króla i pisarzy, a ch³opów zabieraj¹ w niewolê, gdy¿ im ju¿
nic wydrzeæ nie mo¿na... - Tak!... To szakale!... Przekleñstwo
im!... Wygnaæ nêdzników!... - wo³ali kap³ani. - Oni to najwiêcej
szkód wyrz¹dzaj¹ pañstwu... Nie wszyscy jednak wo³ali w ten
sposób. Gdy ucich³o, Pentuer kaza³ zanieœæ pochodnie w inn¹
stronê dziedziñca i tam zaprowadzi³ swoich s³uchaczy. Nie by³o
tu ¿ywych obrazów, ale jakby wystawa przemys³owa. - Raczcie
spojrzeæ, dostojni -mówi³. - Za dziewiêtnastej dynastii te rzeczy
przysy³ali nam cudzoziemcy: z kraju Punt mieliœmy wonnoœci, z
Syrii z³oto. ¿elazn¹ broñ i wozy wojenne. Oto wszystko. Lecz
wówczas Egipt wyrabia³... Spojrzyjcie na te olbrzymie dzbany: ile
tu kszta³tów, a jakie rozmaite kolory!... Albo sprzêty: to
krzese³ko wy³o¿one jest dziesiêcioma tysi¹cami kawa³ków z³ota,
per³owej masy i kolorowych drzew... Zobaczcie ówczesne szaty:
jaki haft, jaka delikatnoœæ tkanin, ile kolorów... A miecze
br¹zowe, a szpilki, bransolety, zausznice, a narzêdzia rolnicze
i rzemieœlnicze... Wszystko to robione u nas, za dziewiêtnastej
dynastii. Przeszed³ do nastêpnej grupy przedmiotów. - A dziœ -
patrzcie. Dzbany s¹ ma³e i prawie bez ozdób, sprzêty proste,
tkaniny grube i jednostajne. Ani jeden z tegoczesnych wyrobów nie
mo¿e równaæ siê pod wzglêdem rozmiarów, trwa³oœci czy piêknoœci
z dawnymi. Dlaczego? Posun¹³ siê znowu kilka kroków i otoczony
pochodniami mówi³: - Oto jest wielka liczba towarów, które nam
przywo¿¹ Fenicjanie z rozmaitych okolic œwiata. Kilkadziesi¹t
pachnide³, kolorowe szk³a, sprzêty, naczynia, tkaniny, wozy,
ozdoby, wszystko to przychodzi do nas z Azji i jest przez nas
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (170 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kupowane. - Czy rozumiecie teraz, dostojnicy: za co Fenicjanie
wydzierali zbo¿e, owoce i byd³o pisarzom i faraonowi?... Za te
w³aœnie obce wyroby, które zniszczy³y naszych rzemieœlników jak
szarañcza trawê. Kap³an odpocz¹³ i ci¹gn¹³ dalej: - Pomiêdzy
towarami dostarczanymi przez Fenicjan jego œwi¹tobliwoœci,
nomarchom i pisarzom pierwsze miejsce zajmuje z³oto. Ten rodzaj
handlu jest najdok³adniejszym obrazem klêsk, jakie ci Azjaci
wyrz¹dzaj¹ Egiptowi. Gdy kto bierze od nich z³ota za talent,
obowi¹zany jest po trzech latach zwróciæ dwa talenty. Najczêœciej
jednak Fenicjanie, pod pozorem umniejszenia k³opotów d³u¿nikowi,
sami wyrêczaj¹ go w wyp³acie w ten sposób, ¿e d³u¿nik za ka¿dy
talent po¿yczony oddaje im w dzier¿awê, na trzy lata, trzydziestu
dwu ludzi i dwie miary ziemi... Spojrzyjcie tam, dostojni - mówi³
wskazuj¹c na lepiej oœwietlon¹ czêœæ dziedziñca. - Ten kwadrat
ziemi, maj¹cy sto oœmdziesi¹t kroków d³ugoœci i tyle¿ szerokoœci,
znaczy dwie miary; ta zaœ gromada mê¿czyzn, kobiet i dzieci
tworzy oœm rodzin. Wszystko to zaœ razem: ludzie i grunt, id¹ na
trzy lata w okropn¹ niewolê. Przez ten czas ich w³aœciciel -
faraon czy nomarcha, nie ma z nich ¿adnego po¿ytku; po up³ywie
zaœ terminu odbiera ziemiê wyja³owion¹, a ludzi... najwy¿ej
dwudziestu... Reszta bowiem zmar³a w mêczarniach!... Obecni
szemrali ze zgrozy. - Powiedzia³em, ¿e dwie miary gruntu i
trzydziestu dwu ludzi bierze Fenicjanin na trzy lata dzier¿awy
za po¿yczenie jednego talentu z³otem. Przypatrzcie siê, jaki to
kawa³ ziemi i jaka gromada ludzi, a teraz - spojrzyjcie na moj¹
rêkê... Ten kawa³ek z³ota, który trzymam, to bry³ka mniejsza od
kurzego jaja, to talent!... Czy wy oceniacie, dostojni, ca³¹
nikczemnoœæ Fenicjan w podobnym handlu? Ten ma³y kawa³ek z³ota
naprawdê nie posiada ¿adnych cennych zalet: jest ¿ó³ty, ciê¿ki,
nie œniedzieje i - na tym koniec. Ale cz³owiek nie odzieje siê
z³otem i nie zaspokoi nim g³odu ani pragnienia... Gdybym posiada³
bry³ê z³ota wielkoœci piramidy, bêdê obok niej takim nêdzarzem
jak Libijczyk b³¹kaj¹cy siê po zachodniej pustyni, gdzie nie ma
daktyla ani wody. I patrzcie, za bry³kê tego ja³owego materia³u
Fenicjanin bierze kawa³ ziemi, który mo¿e wykarmiæ i odziaæ
trzydziestu dwu ludzi, a nadto - bierze i tych ludzi!... Przez
lat trzy uzyskuje w³adzê nad istotami, które umiej¹ uprawiaæ i
obsiewaæ grunta, zbieraæ ziarno, robiæ m¹kê i piwo, tkaæ odzie¿,
budowaæ domy i sprzêty... Jednoczeœnie faraon czy nomarcha jest
pozbawiony na trzy lata us³ug tych ludzi. Nie p³ac¹ mu oni
podatku, nie nosz¹ ciê¿arów za wojskiem, lecz pracuj¹ na dochody
³akomego Fenicjanina. Wiecie, dostojnicy, ¿e obecnie nie ma roku,
a¿eby w tym czy owym nomesie nie wybuchn¹³ bunt ch³opów,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (171 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wyniszczonych g³odem, przeci¹¿onych prac¹, bitych kijami. I otó¿
czêœæ tych ludzi ginie, inni dostaj¹ siê do kopalñ, a kraj
wyludnia siê coraz bardziej, dlatego tylko ¿e Fenicjanin da³
komuœ bry³kê z³ota!... Czy mo¿na wyobraziæ sobie wiêksze
nieszczêœcie?... I czy w podobnych warunkach Egipt nie bêdzie co
roku traci³ ziemi i ludzi? Szczêœliwe wojny podkopa³y nasz kraj,
ale dobija go fenicki handel z³otem. Na twarzach kap³anów
malowa³o siê zadowolenie: chêtniej s³uchali o przewrotnoœci
Fenicjan ani¿eli o zbytkach pisarzy. Pentuer chwilê odpocz¹³,
potem zwróci³ siê do ksiêcia. - Od kilku miesiêcy - mówi³ - z
niepokojem zapytujesz, s³ugo bo¿y, Ramzesie: dlaczego zmniejszy³y
siê dochody jego œwi¹tobliwoœci? M¹droœæ bogów pokaza³a ci, ¿e
zmniejszy³ siê nie tylko skarb, ale i wojsko, i ¿e oba te Ÿród³a
królewskiej potêgi zmniejszaæ siê bêd¹ ci¹gle. I albo skoñczy siê
to na zupe³nej ruinie pañstwa, albo - niebiosa zeszl¹ Egiptowi
w³adcê, który zatrzyma powódŸ klêsk od kilkuset lat zalewaj¹cych
ojczyznê. Skarb faraonów by³ wówczas pe³ny, gdy mieliœmy du¿o
ziemi i ludnoœci. Trzeba zatem wydrzeæ pustyni te grunta
urodzajne, jakie nam po¿ar³a, a z ludu zdj¹æ te ciê¿ary, które
go os³abiaj¹ i zmniejszaj¹ liczbê mieszkañców. Kap³ani znowu
zaczêli siê niepokoiæ z obawy, aby Pentuer po raz drugi nie
wspomnia³ o klasie pisarzy. - Widzia³eœ, ksi¹¿ê, na w³asne oczy
i przy œwiadkach, ¿e w tej epoce, gdy lud by³ syty, dorodny i
zadowolony, skarb królewski by³ pe³en. Gdy zaœ lud zacz¹³
wygl¹daæ nêdznie, gdy jego ¿ony i dzieci musia³y zaprzêgn¹æ siê
do p³uga, gdy ziarna lotosu zast¹pi³y pszenicê i miêso, skarb -
zubo¿a³. Je¿eli wiêc chcesz doprowadziæ pañstwo do tej potêgi,
jak¹ posiada³o przed wojnami dziewiêtnastej dynastii, je¿eli
pragniesz, aby faraon, jego pisarze i wojsko op³ywali w dostatki,
zapewnij krajowi d³ugoletni¹ spokojnoœæ, a ludowi dobrobyt. Niech
znowu doroœli jedz¹ miêso i ubieraj¹ siê w haftowane szaty, i
niech dzieci, zamiast jêczyæ pod plagami i umieraæ z pracy, bawi¹
siê lub chodz¹ do szko³y. Pamiêtaj wreszcie, ¿e Egipt na
piersiach swoich nosi jadowitego wê¿a... Obecni s³uchali z
ciekawoœci¹ i obaw¹. - Tym wê¿em, który wysysa krew ludu, maj¹tki
nomarchów, potêgê faraona, s¹ Fenicjanie!... - Precz z nimi!... -
zawo³ali obecni. - Przekreœliæ wszystkie d³ugi... Nie dopuszczaæ
ich kupców i okrêtów... Uciszy³ ich arcykap³an Mefres, który ze
³zami w oczach zwróci³ siê do Pentuera: - Nie mam w¹tpliwoœci -
mówi³ - ¿e przez usta twoje odzywa³a siê do nas œwiêta Hator. Nie
tylko dlatego, ¿e cz³owiek nie potrafi³by byæ tak m¹drym i
wszystkowiedz¹cym jak ty, ale jeszcze, ¿e spostrzeg³em nad g³ow¹
twoj¹ p³omyki w formie rogów. Dziêkujê ci za wielkie s³owa,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (172 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
którymi rozproszy³eœ nasz¹ niewiadomoœæ... B³ogos³awiê ciê i
proszê bogów, aby gdy mnie powo³aj¹ na swój s¹d, ciebie mianowali
moim nastêpc¹... Przeci¹g³y okrzyk reszty s³uchaczów popar³
b³ogos³awieñstwo najwy¿szego dostojnika. Kap³ani tym wiêcej byli
zadowoleni, ¿e nieustannie wisia³a nad nimi trwoga, aby Pentuer
po raz drugi nie zaczepi³ o kwestiê pisarzy. Ale mêdrzec umia³
byæ powœci¹gliwym: wskaza³ wewnêtrzn¹ ranê pañstwa, lecz nie
zaogni³ jej i dlatego odniós³ zupe³ny triumf. Ksi¹¿ê Ramzes nie
dziêkowa³ Pentuerowi, tylko przytuli³ jego g³owê do swej piersi.
Nikt jednak nie w¹tpi³, ¿e kazanie wielkiego proroka wstrz¹snê³o
dusz¹ nastêpcy i jest ziarnem, z którego mo¿e wyrosn¹æ chwa³a i
pomyœlnoœæ Egiptu. Nazajutrz Pentuer, nie ¿egnaj¹c siê, o
wschodzie s³oñca opuœci³ œwi¹tyniê i odjecha³ do Memfs. Ramzes
przez kilka dni z nikim nie rozmawia³: siedzia³ w celi albo
przechadza³ siê po cienistych korytarzach i rozmyœla³. W jego
duszy odbywa³a siê praca. W gruncie rzeczy Pentuer nie powiedzia³
nic nowego: wszyscy narzekali na ubytek ziemi i ludnoœci w
Egipcie, na nêdzê ch³opów, nadu¿ycia pisarzów i wyzysk Fenicjan.
Ale kazanie proroka uporz¹dkowa³o w nim dotychczasowe bez³adne
wiadomoœci, nada³o dotykalne formy i lepiej oœwietli³o pewne
fakta. Fenicjanie przerazili go: ksi¹¿ê nie ocenia³ dotychczas
ogromu nieszczêœæ wyrz¹dzonych przez ten naród jego pañstwu.
Zgroza by³a tym silniejsz¹, ¿e przecie on sam w³asnych poddanych
wypuœci³ w dzier¿awê Dagonowi i - by³ œwiadkiem, w jaki sposób
bankier wybiera³ od nich nale¿noœci!... Lecz to spl¹tanie ksiêcia
z wyzyskiem Fenicjan wywo³a³o dziwny skutek: Ramzes - nie chcia³
myœleæ o Fenicjanach, a ile razy zapali³ siê w nim gniew na tych
ludzi, tyle razy gasi³o go uczucie wstydu. W pewnej czêœci by³
on ich wspólnikiem. Natomiast ksi¹¿ê doskonale zrozumia³ wa¿noœæ
ubytku ziemi i ludnoœci i na te punkta po³o¿y³ g³ówny nacisk w
swych samotnych medytacjach. "Gdybyœmy posiadali - mówi³ w sobie
- te dwa miliony ludzi, których Egipt utraci³, mo¿na by za ich
pomoc¹ odzyskaæ od pustyni urodzajne grunta, nawet powiêkszyæ
obszary... A wówczas, pomimo Fenicjan, nasi ch³opi mieliby siê
lepiej, a dochody pañstwa wzros³yby..." Ale sk¹d wzi¹æ ludzi?
Wypadek nasun¹³ mu odpowiedŸ. Pewnego wieczora ksi¹¿ê
przechadzaj¹c siê po ogrodach œwi¹tyni spotka³ gromadê
niewolników, których jenera³ Nitager pochwyci³ na granicy
wschodniej i przys³a³ bogini Hator. Ludzie ci byli doskonale
zbudowani, pracowali wiêcej ni¿ Egipcjanie, a poniewa¿ ich
karmiono dobrze, wiêc byli nawet zadowoleni ze swego losu. Na ich
widok b³yskawica oœwieci³a umys³ nastêpcy: prawie utraci³
przytomnoœæ ze wzruszenia. Egipt potrzebuje ludzi, du¿o ludzi,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (173 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
setki tysiêcy, a nawet milion i dwa miliony ludzi... I otó¿
ludzie s¹!... Trzeba tylko wkroczyæ do Azji, zabieraæ wszystko,
co siê spotka na drodze, i - odsy³aæ do Egiptu... Dopóty zaœ nie
koñczyæ wojny, dopóki nie zbierze siê tylu, a¿eby ka¿dy ch³op
egipski mia³ swego niewolnika... Tak urodzi³ siê plan prosty i
kolosalny, dziêki któremu pañstwo mia³o pozyskaæ ludnoœæ, ch³opi
pomocników w pracy, a skarb faraona niewyczerpane Ÿród³o dochodu.
Ksi¹¿ê by³ zachwycony, choæ nastêpnego dnia zbudzi³a siê w nim
nowa w¹tpliwoœæ. Pentuer z wielkim naciskiem g³osi³, a jeszcze
dawniej Herhor twierdzi³ to samo, ¿e Ÿród³em nieszczêœæ Egiptu
by³y - zwyciêskie wojny. Z czego wypad³oby, ¿e za pomoc¹ nowej
wojny nie mo¿na podŸwign¹æ Egiptu. "Pentuer jest wielki mêdrzec
i Herhor wielki mêdrzec - myœla³ ksi¹¿ê. - Je¿eli oni uwa¿aj¹
wojnê za szkodliw¹, je¿eli tak samo s¹dzi arcykap³an Mefres i
inni kap³ani, to mo¿e naprawdê wojna jest rzecz¹
niebezpieczn¹?... I musi ni¹ byæ, skoro tak utrzymuje tylu ludzi
m¹drych i œwiêtych." Ksi¹¿ê by³ g³êboko strapiony. Wymyœli³
prosty sposób podŸwigniêcia Egiptu, a tymczasem kap³ani
utrzymywali, ¿e w³aœnie to mog³oby do reszty zrujnowaæ Egipt.
Kap³ani, ludzie najmêdrsi i najœwiêtsi! Lecz trafi³ siê wypadek,
który nieco och³odzi³ wiarê ksiêcia w prawdomównoœæ kap³anów, a
raczej - rozbudzi³ w nim dawniejsz¹ do nich nieufnoœæ. Raz szed³
z jednym lekarzem do biblioteki. Droga wypada³a przez ciasny i
ciemny korytarz, z którego nastêpca cofn¹³ siê ze wstrêtem. - Nie
pójdê têdy!... - rzek³. - Dlaczego?... - spyta³ zdziwiony lekarz.
- Czyli¿ nie pamiêtacie, ojcze œwiêty, ¿e na koñcu tego korytarza
jest loch, w którym okrutnie zamêczyliœcie jakiegoœ zdrajcê? -
Aha!... - odpar³ lekarz. - Jest tu loch, do którego przed
kazaniem Pentuera wlewaliœmy roztopion¹ smo³ê... - I zabiliœcie
cz³owieka... Lekarz uœmiechn¹³ siê. By³ to cz³owiek dobry i
weso³y. Tote¿ widz¹c oburzenie ksiêcia, rzek³ po pewnym namyœle:
- Tak, nie wolno nikomu zdradzaæ œwiêtych tajemnic... Rozumie
siê... Przed ka¿d¹ wiêksz¹ uroczystoœci¹ przypominamy to m³odym
kandydatom na kap³anów... Ton jego by³ tak szczególny, ¿e Ramzes
za¿¹da³ objaœnieñ. - Nie mogê zdradzaæ tajemnic - odpar³ lekarz -
ale... Ale je¿eli wasza dostojnoœæ przyrzekniesz zachowaæ to
przy sobie, opowiem ci historiê... Ramzes przyrzek³, lekarz
opowiedzia³: - Pewien kap³an egipski, zwiedzaj¹c œwi¹tynie
pogañskiego kraju Aram, przy jednej z nich spotka³ cz³owieka,
który wyda³ mu siê bardzo t³ustym i zadowolonym, choæ nosi³
nêdzne szaty. "Wyt³omacz mi - spyta³ kap³an weso³ego biedaka -
czym to siê dzieje, ¿e choæ jesteœ ubogi, jednak cia³o twoje
wygl¹da, jakbyœ by³ prze³o¿onym œwi¹tyni?" Zaœ ów cz³owiek
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (174 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
obejrzawszy siê, czy go kto nie pods³uchuje, odpar³: "Bo ja mam
wielce ¿a³osny g³os, wiêc jestem przy tej œwi¹tyni mêczennikiem.
Gdy lud zejdzie siê na nabo¿eñstwo, ja w³a¿ê do lochu i jêczê,
o ile mi si³ starczy; za to daj¹ mi wcale obfite jedzenie przez
ca³y rok, a dzban piwa za ka¿dy dzieñ mêczeñstwa." Tak bywa w
pogañskim kraju Aram - zakoñczy³ lekarz k³ad¹c palec na usta. -
Pamiêtaj, ksi¹¿ê, coœ mi obieca³, i myœl o naszej smole
roztopionej, co ci siê podoba... Opowiadanie to znowu poruszy³o
ksiêcia. Czu³ pewn¹ ulgê, ¿e w œwi¹tyni nie zamordowano
cz³owieka, lecz i ocknê³y siê w nim wszystkie dawne podejrzenia
do kap³anów. ¯e oni ³udz¹ prostaków, o tym wiedzia³. Pamiêta³
przecie, bêd¹c w kap³añskiej szkole, procesj¹ œwiêtego wo³u
Apisa. Lud by³ pewny, ¿e Apis prowadzi kap³anów; tymczasem ka¿dy
uczeñ wiedzia³, ¿e boskie zwierzê idzie tam, gdzie chc¹ kap³ani.
Któ¿ wie zatem, czy kazanie Pentuera nie by³o ow¹ procesj¹ Apisa,
przeznaczon¹ dla niego? Tak przecie ³atwo nasypaæ na ziemiê
fasoli czerwonej i ró¿nokolorowej i równie¿ nietrudno ustawiæ
¿ywe obrazy. O ile¿ wspanialsze widywa³ on przedstawienia, choæby
walkê Seta z Ozirisem, do której wchodzi³o kilkaset osób... A
czyli¿ i w tym wypadku nie oszukiwali kap³ani? Mia³a to byæ walka
bogów, tymczasem prowadzili j¹ poprzebierani ludzie. Gin¹³ w niej
Oziris, a tymczasem kap³an udaj¹cy Ozirisa by³ zdrów jak
nosoro¿ec. Jakich tam nie pokazywano cudów!... Woda wznosi³a siê,
bi³y pioruny, ziemia dr¿a³a i wyrzuca³a ogieñ. I to wszystko by³o
oszukañstwem. Dlaczego¿ by wiêc przedstawienie Pentuera mia³o byæ
prawd¹? Zreszt¹ ksi¹¿ê mia³ silne poszlaki, ¿e chciano go
oszukaæ. Ju¿ by³ oszustwem cz³owiek jêcz¹cy w podziemiach, niby
to oblewany smo³¹ przez kap³anów. Ale mniejsza o niego. Wa¿nym
by³o to, o czym ksi¹¿ê przekona³ siê niejednokrotnie, ¿e Herhor
nie chcia³ wojny. Mefres tak¿e nie chcia³ wojny, a Pentuer by³
jednego pomocnikiem, drugiego ulubieñcem. Taka walka toczy³a siê
w ksiêciu: to zdawa³o mu siê, ¿e wszystko rozumie, to znowu
ogarnia³a go ciemnoœæ; raz by³ pe³en nadziei, drugi raz w¹tpi³
o wszystkim. Z godziny na godzinê, z dnia na dzieñ dusza jego
przybiera³a i opada³a jak wody Nilu przez ci¹g ca³ego roku.
Powoli jednak Ramzes odzyska³ równowagê, a gdy nadszed³ czas
opuszczenia œwi¹tyni, mia³ ju¿ sformu³owane pewne pogl¹dy. Przede
wszystkim jasno pojmowa³, czego potrzeba Egiptowi: wiêcej gruntów
i wiêcej ludzi. Po wtóre wierzy³, ¿e najprostszym sposobem
zdobycia ludzi jest - wojna z Azj¹. Pentuer jednak dowodzi³ mu,
¿e wojna mo¿e tylko powiêkszyæ klêski pañstwa. Rodzi siê tedy
nowa kwestia, czy Pentuer mówi³ prawdê, czy k³ama³? Je¿eli mówi³
prawdê, pogr¹¿a³ ksiêcia w rozpaczy. Ramzes bowiem nie widzia³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (175 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
innego sposobu podŸwigniêcia pañstwa, tylko wojnê. Bez wojny
Egipt z roku na rok bêdzie traci³ ludnoœæ, a skarb faraona bêdzie
powiêksza³ swoje d³ugi. A¿ ca³y ten proces skoñczy siê jak¹œ
okropn¹ katastrof¹, mo¿e nawet za przysz³ego panowania. A je¿eli
Pentuer k³ama³? Dlaczego by to robi³? Oczywiœcie namówiony przez
Herhora, Mefresa i ca³e cia³o kap³añskie. Z jakiej jednak racji
kap³ani nie chcieli wojny, co mieli w tym za interes? Przecie
ka¿da wojna im i faraonowi najwiêksze przynosi³a zyski. Czy
zreszt¹ kap³ani mogli go oszukiwaæ w sprawie tyle donios³ej?
Prawda, ¿e robili tak bardzo czêsto, lecz w wypadkach drobnych,
nie zaœ kiedy chodzi³o o przysz³oœæ i byt pañstwa. Nie mo¿na te¿
twierdziæ, ¿e oszukiwali zawsze. S¹ oni przecie s³ugami bogów i
stró¿ami wielkich tajemnic. W ich œwi¹tyniach mieszkaj¹ duchy,
o czym Ramzes sam siê przekona³ pierwszej nocy po osiedleniu siê
w tym miejscu. A je¿eli bóstwa nie pozwalaj¹ profanom zbli¿aæ siê
do swoich o³tarzy, je¿eli tak pilnie czuwaj¹ nad œwi¹tyniami,
dlaczego nie mieliby czuwaæ nad Egiptem, który jest najwiêksz¹
ich œwi¹tyni¹? Gdy w kilka dni póŸniej Ramzes po uroczystym
nabo¿eñstwie, wœród b³ogos³awieñstwa kap³anów, opuszcza³
œwi¹tyniê Hator, nurtowa³y w nim dwa pytania: Czy wojna z Azj¹
naprawdê mog³aby zaszkodziæ Egiptowi? Czy kap³ani w tej sprawie
mogliby oszukiwaæ jego, nastêpcê faraona?
Rozdzia³ XXIX
Konno, w towarzystwie paru oficerów, jecha³ ksi¹¿ê do Pi-Bast,
s³awnej stolicy nomesu Habu. Min¹³ miesi¹c Paoni, zaczyna³ siê
Epifi (kwiecieñ - maj). S³oñce sta³o wysoko zapowiadaj¹c
najgorsz¹ dla Egiptu porê upa³ów. Ju¿ w tym czasie kilka razy
zrywa³ siê straszny wiatr pustyni; ludzie i zwierzêta padali z
gor¹ca, a na polach i drzewach zacz¹³ osiadaæ szary py³, pod
którym umieraj¹ roœliny. Zebrano ró¿e i przerabiano je na olejek;
sprz¹tniêto zbo¿a i drugi ukos koniczyny. ¯urawie z kub³ami
pracowa³y ze zdwojon¹ gorliwoœci¹, rozlewaj¹c brudn¹ wodê po
ziemi, aby j¹ przygotowaæ do nowego siewu. Zaczynano te¿ zrywaæ
figi i winogrona. Woda Nilu opad³a, kana³y by³y p³ytkie i
cuchn¹ce. Nad ca³ym krajem unosi³ siê delikatny py³ wœród potoków
pal¹cego s³oñca. Mimo to ksi¹¿ê jecha³ zadowolony. Znudzi³o go
pokutnicze ¿ycie w œwi¹tyni; zatêskni³ do uczt, kobiet i zgie³ku.
Przy tym okolica, choæ p³aska i jednostajnie poprzerzynana sieci¹
kana³ów by³a interesuj¹ca. W nomesie Habu mieszka³a inna ludnoœæ:
nie rodowici Egipcjanie, ale potomkowie walecznych Hyksosów,
którzy ongi zdobyli Egipt i rz¹dzili nim przez kilka wieków.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (176 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Prawowici Egipcjanie gardzili t¹ resztk¹ wypêdzonych zdobywców,
ale Ramzes patrzy³ na nich z przyjemnoœci¹. Byli to ludzie roœli,
silni, z dumn¹ postaw¹ i mêsk¹ energi¹ w fizjognomii. Wobec
ksiêcia i oficerów nie padali na twarz jak Egipcjanie;
przypatrywali siê dostojnikom bez niechêci, ale i bez trwogi. Nie
mieli tak¿e pleców okrytych bliznami po kijach; pisarze bowiem
szanowali ich wiedz¹c, ¿e bity Hyksos oddaje plagi, a niekiedy
morduje swego ciemiêzcê. Wreszcie posiadali Hyksosowie ³askê
faraona, ich bowiem ludnoœæ dostarcza³a najlepszych ¿o³nierzy.
Im bardziej orszak nastêpcy zbli¿a³ siê do Pi-Bast, którego
œwi¹tynie i pa³ace jak przez muœlin widaæ by³o przez mg³ê py³u,
tym okolica stawa³a siê ruchliwsz¹. Szerokim goœciñcem i
pobliskimi kana³ami transportowano: byd³o, pszenicê, owoce, wino,
kwiaty, chleby i mnóstwo innych przedmiotów codziennego u¿ytku.
Potok ludzi i towarów d¹¿¹cych w stronê miasta, ha³aœliwy i gêsty
jak pod Memfisem w dni œwi¹teczne, w tym miejscu by³ zjawiskiem
zwyk³ym. Doko³a Pi-Bastu przez ca³y rok panowa³ zgie³k
jarmarczny, który uspokaja³ siê tylko w nocy. Przyczyna tego by³a
prosta: miasto cieszy³o siê posiadaniem starej i s³awnej œwi¹tyni
Astarty, czczonej przez ca³¹ Azjê Zachodni¹ i œci¹gaj¹cej t³umy
pielgrzymów. Bez przesady mo¿na powiedzieæ, ¿e pod Pi-Bast
codziennie obozowa³o ze trzydzieœci tysiêcy cudzoziemców: Saschu,
czyli Arabów, Fenicjan, ¯ydów, Filistynów, Chetów, Asyryjczyków
i innych. Rz¹d egipski ¿yczliwie zachowywa³ siê wobec
pielgrzymów, którzy przynosili mu znaczne dochody; kap³ani
tolerowali ich, a ludnoœæ kilku s¹siednich nomesów prowadzi³a z
nimi ¿wawy handel. Ju¿ na godzinê drogi przed miastem widaæ by³o
lepianki i namioty przybyszów rozbite na nagiej ziemi. W miarê
zbli¿ania siê do Pi-Bast liczba ich wzrasta³a i coraz gêœciej
roili siê ich czasowi mieszkañcy. Jedni pod otwartym niebem
przygotowywali pokarm, inni kupowali wci¹¿ nap³ywaj¹ce towary,
inni szli procesj¹ do œwi¹tyni. Tu i owdzie skupia³y siê wielkie
gromady przed miejscami zabaw, gdzie popisywali siê pogromcy
zwierz¹t, zaklinacze wê¿ów, atleci, tancerki i kuglarze. Ponad
tym zgromadzeniem ludzi unosi³ siê upa³ i wrzawa. Przy miejskiej
bramie powitali Ramzesa jego dworzanie tudzie¿ nomarcha Habu z
urzêdnikami. Powitanie jednak by³o, mimo ¿yczliwoœci, tak
ch³odne, ¿e zdziwiony namiestnik szepn¹³ do Tutmozisa: - Có¿ to
znaczy, ¿e patrzycie na mnie, jakbym przyjecha³ kary wymierzaæ? -
Bo wasza dostojnoœæ - odpar³ faworyt - masz oblicze cz³owieka,
który przestawa³ z bogami. Mówi³ prawdê. Czy to skutkiem
ascetycznego ¿ycia, czy towarzystwa uczonych kap³anów, czy mo¿e
d³ugich rozmyœlañ, ksi¹¿ê zmieni³ siê. Wychud³, cera mu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (177 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pociemnia³a, a z postawy i fizjognomii bi³a wielka powaga. W
ci¹gu kilku tygodni postarza³ siê o kilka lat. Na jednej z
g³ównych ulic miasta t³oczy³a siê tak gêsta ci¿ba ludu, ¿e
policjanci musieli utorowaæ drogê nastêpcy i jego œwicie. Ale ten
lud nie wita³ ksiêcia, tylko skupia³ siê doko³a niewielkiego
pa³acyku jakby oczekuj¹c na kogoœ. - Co to jest? - spyta³ Ramzes
nomarchy. Niemile bowiem dotknê³a go obojêtnoœæ t³umu. - Tu
mieszka Hiram - odpar³ nomarcha - ksi¹¿ê tyryjski, cz³ek
wielkiego mi³osierdzia. Co dzieñ rozdaje hojn¹ ja³mu¿nê, wiêc
zbiega siê ubóstwo. Ksi¹¿ê odwróci³ siê na koniu, popatrzy³ i
rzek³: - Widzê tu robotników królewskich. Wiêc i oni przychodz¹
po ja³mu¿nê do fenickiego bogacza? Nomarcha milcza³. Na szczêœcie
zbli¿ali siê do pa³acu rz¹dowego i Ramzes zapomnia³ o Hiramie.
Przez kilka dni ci¹gnê³y siê uczty na czeœæ namiestnika, ale
ksi¹¿ê nie by³ nimi zachwycony. Brak³o na nich weso³oœci i
zdarza³y siê nieprzyjemne zajœcia. Raz jedna z ksi¹¿êcych
kochanek tañcz¹c przed nim rozp³aka³a siê. Ramzes pochwyci³ j¹
w objêcia i zapyta³: co jej jest? Z pocz¹tku wzdraga³a siê z
odpowiedzi¹, lecz oœmielona ³askawoœci¹ pana odpar³a zalewaj¹c
siê jeszcze obficiej ³zami: - Jesteœmy, w³adco, twoje kobiety,
pochodzimy z wielkich rodów i nale¿y nam siê uszanowanie... -
Prawdê mówisz - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Ale tymczasem twój skarbnik
ogranicza nasze wydatki. Owszem, chcia³by nawet pozbawiæ nas
dziewcz¹t s³u¿ebnych, bez których przecie nie mo¿emy umyæ siê ani
uczesaæ. Ramzes wezwa³ skarbnika i surowo zapowiedzia³ mu, a¿eby
jego kobiety mia³y wszystko, co nale¿y siê ich urodzeniu i
wielkim stanowiskom. Skarbnik upad³ na twarz przed ksiêciem i
obieca³ spe³niaæ rozkazy kobiet. Zaœ w parê dni póŸniej wybuchn¹³
bunt miêdzy dworskimi niewolnikami, którzy skar¿yli siê, ¿e ich
pozbawiaj¹ wina. Nastêpca kaza³ im wydawaæ wino. Lecz nazajutrz,
w czasie przegl¹du wojsk, przysz³y do niego deputacje pu³ków z
najpokorniejsz¹ skarg¹, ¿e zmniejszono im porcje miêsa i chleba.
Ksi¹¿ê i tym razem poleci³ spe³niæ ¿¹dania prosz¹cych. W parê dni
póŸniej obudzi³ go z rana wielki ha³as pod pa³acem. Ramzes spyta³
o przyczynê, a oficer dy¿urny objaœni³, ¿e zebrali siê robotnicy
królewscy i wo³aj¹ o zaleg³y ¿o³d. Wezwano skarbnika, na którego
ksi¹¿ê wpad³ z wielkim gniewem. - Co siê tu dzieje?... - wo³a³. -
Od chwili mego przyjazdu nie ma dnia, aby nie skar¿ono siê na
krzywdy. Je¿eli jeszcze raz powtórzy siê coœ podobnego, ustanowiê
œledztwo i po³o¿ê kres waszym z³odziejstwom!... Dr¿¹cy skarbnik
znowu upad³ na twarz i jêkn¹³: - Zabij mnie, panie!.. Ale có¿
poradzê, gdy twój skarbiec, stodo³y i œpi¿arnie s¹ puste...
Pomimo gniewu ksi¹¿ê zmiarkowa³, ¿e skarbnik mo¿e byæ niewinnym.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (178 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Kaza³ mu wiêc odejœæ, a wezwa³ Tutmozisa. - S³uchaj no - rzek³
Ramzes do ulubieñca - dziej¹ siê tu rzeczy których nie rozumiem
i do których nie przywyk³em. Moje kobiety, niewolnicy, wojsko i
robotnicy królewscy nie otrzymuj¹ nale¿noœci lub s¹ ograniczani
w wydatkach. Gdym zaœ spyta³ skarbnika: co to znaczy? -
odpowiedzia³, ¿e nic ju¿ nie mamy w skarbcu ani stodo³ach. -
Powiedzia³ prawdê. - Jak to?... - wybuchn¹³ ksi¹¿ê. - Na moj¹
podró¿ jego œwi¹tobliwoœæ przeznaczy³ dwieœcie talentów w
towarach i z³ocie. Mia³o¿by to byæ zmarnowane? - Tak jest -
odpar³ Tutmozis. - Jakim sposobem?... na co?... - wo³a³
namiestnik.
- Przecie¿ na ca³ej drodze podejmowali nas nomarchowie?... - Ale
myœmy im za to p³acili. - Wiêc to s¹ filuci i z³odzieje, je¿eli
niby przyjmuj¹ nas jak goœci, a potem obdzieraj¹!... - Nie
gniewaj siê - rzek³ Tutmozis - a wszystko ci wyt³omaczê. -
Siadaj. Tutmozis usiad³ i mówi³:
- Czy wiesz, ¿e od miesi¹ca jadam z twej kuchni, pijam wino z
twoich dzbanów i ubieram siê z twojej szatni... - Masz prawo
czyniæ tak. - Alem nigdy tego nie robi³: ¿y³em, ubiera³em siê i
bawi³em na w³asny koszt, aby nie obci¹¿aæ twego skarbu. Prawda,
¿e nieraz p³aci³eœ moje d³ugi. By³a to jednak tyko czêœæ moich
wydatków. - Mniejsza o d³ugi. - W podobnym po³o¿eniu - ci¹gn¹³
Tutmozis - znajduje siê kilkunastu szlachetnej m³odzie¿y twego
dworu. Utrzymywali siê sami, aby podtrzymaæ blask w³adcy; lecz
dziœ, podobnie jak ja, ¿yj¹ na twój koszt, bo ju¿ nie maj¹ czego
wydawaæ. - Kiedyœ wynagrodzê ich.
- Otó¿ - mówi³ Tutmozis - bierzemy z twego skarbu, bo nas gniecie
niedostatek, i - to samo robi¹ nomarchowie. Gdyby mieli,
wyprawialiby dla ciebie uczty i przyjêcia na swój koszt; ale ¿e
nie maj¹, wiêc przyjmuj¹ wynagrodzenie. Czy i teraz nazwiesz ich
filutami?... Ksi¹¿ê chodzi³ zamyœlony. - Za prêdko potêpi³em ich
- odpar³. - Gniew jak dym zas³oni³ mi oczy. Wstydzê siê tego, com
powiedzia³, niemniej jednak chcê, a¿eby ani ludzie dworscy, ani
¿o³nierze i robotnicy nie doznawali krzywdy... A poniewa¿ moje
zasoby s¹ wyczerpane, trzeba wiêc po¿yczyæ... Chyba sto talentów
wystarczy, jak myœlisz? - Ja myœlê, ¿e nam nikt nie po¿yczy stu
talentów - szepn¹³ Tutmozis. Namiestnik wynioœle spojrza³ na
niego. - Tak¿e siê to odpowiada synowi faraona? - spyta³. -
WypêdŸ mnie od siebie - rzek³ smutnym g³osem Tutmozis - ale
mówi³em prawdê. Dziœ nikt nam nie po¿yczy, bo i ju¿ nie ma kto...
- Od czegó¿ jest Dagon?... - zdziwi³ siê ksi¹¿ê. - Nie ma go przy
moim dworze czy umar³? - Dagon mieszka w Pi-Bast, ale ca³e dnie
wraz z innymi kupcami fenickimi przepêdza w œwi¹tyni Astarty na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (179 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pokucie i mod³ach... - Sk¹d¿e taka pobo¿noœæ? Czy dlatego, ¿e ja
by³em w œwi¹tyni, to i mój bankier uwa¿a za potrzebne naradzaæ
siê z bogami? Tutmozis krêci³ siê na taburecie. - Fenicjanie -
rzek³ - s¹ zatrwo¿eni, nawet zgnêbieni wieœciami... - O czym? -
Ktoœ rozpuœci³ plotkê, ¿e gdy wasza dostojnoœæ wst¹pisz na tron,
Fenicjanie zostan¹ wygnani, a ich maj¹tki zabrane na rzecz
skarbu... - No, to maj¹ jeszcze dosyæ czasu -- uœmiechn¹³ siê
ksi¹¿ê. Tutmozis wci¹¿ waha³ siê. - S³ychaæ - mówi³ zni¿onym
g³osem - ¿e zdrowie jego œwi¹tobliwoœci (oby ¿y³ wiecznie!...)
mocno zachwia³o siê w tych czasach... - To fa³sz! - przerwa³
zaniepokojony ksi¹¿ê. - Przecie¿ wiedzia³bym o tym... - A jednak
kap³ani odprawiaj¹ w tajemnicy nabo¿eñstwa za powrócenie zdrowia
faraonowi - szepta³ Tutmozis. - Wiem o tym z pewnoœci¹... Ksi¹¿ê
stan¹³ zdumiony. - Jak to - rzek³ - wiêc ojciec mój jest ciê¿ko
chory, kap³ani modl¹ siê za niego, a mnie nic o tym nie mówi¹?...
- S³ychaæ, ¿e choroba jego œwi¹tobliwoœci mo¿e przeci¹gn¹æ siê
z rok. Ramzes machn¹³ rêk¹. - Ech!... s³uchasz bajek i mnie
niepokoisz. Powiedz mi lepiej o Fenicjanach, bo to ciekawsze. -
S³ysza³em - ci¹gn¹³ Tutmozis - tylko to, co i wszyscy, ¿e wasza
dostojnoœæ, przekonawszy siê w œwi¹tyni o szkodliwoœci Fenicjan,
zobowi¹za³eœ siê wypêdziæ ich. - W œwi¹tyni?... - powtórzy³
nastêpca. - A któ¿ mo¿e wiedzieæ, o czym ja przekona³em siê i co
postanowi³em w œwi¹tyni?... Tutmozis wzruszy³ ramionami i
milcza³. - Czyli¿by zdrada i tam?... - szepn¹³ ksi¹¿ê. - W ka¿dym
razie zawo³asz do mnie Dagona - rzek³ g³oœno. Muszê poznaæ Ÿród³o
tych k³amstw i, przez bogi, po³o¿yæ im koniec!... - Dobrze
uczynisz, panie - odpar³ Tutmozis - gdy¿ ca³y Egipt jest
zaniepokojony. Ju¿ dziœ nie ma u kogo po¿yczaæ pieniêdzy, a gdyby
te pog³oski trwa³y d³u¿ej, usta³by handel. Dziœ ju¿ nasza
arystokracja wpad³a w biedê, z której nie widaæ wyjœcia, a i twój
dwór, panie, odczuwa niedostatek. Za miesi¹c mo¿e to samo zdarzyæ
siê w pa³acu jego œwi¹tobliwoœci... - Milcz - przerwa³ ksi¹¿ê -
i natychmiast zawo³aj mi Dagona. Tutmozis wybieg³, ale bankier
zjawi³ siê u namiestnika dopiero wieczorem. Mia³ na sobie bia³¹
p³achtê w czarne pasy. - Poszaleliœcie?... - zawo³a³ nastêpca na
ten widok. - Zaraz ja ciê tu rozchmurzê... Potrzebujê natychmiast
stu talentów. IdŸ i nie pokazuj mi siê, dopóki tego nie
za³atwisz. Ale bankier zas³oni³ swoje oblicze i zap³aka³. - Co
to znaczy? - spyta³ niecierpliwie ksi¹¿ê. - Panie - odpar³ Dagon
klêkaj¹c - weŸ mój maj¹tek, sprzedaj mnie i moj¹ rodzinê...
Wszystko weŸ, nawet ¿ycie nasze. Ale sto talentów... sk¹d bym ja
dosta³ dziœ taki maj¹tek?... Ju¿ ani z Egiptu, ani z Fenicji... -
mówi³ wœród ³kañ. - Set opêta³ ciê, Dagonie! - rozeœmia³ siê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (180 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nastêpca. - Czyli¿ i ty uwierzy³byœ, ¿e ja myœlê o wygnaniu
was?... Bankier po raz drugi upad³ mu do nóg. - Ja nic nie
wiem... ja jestem zwyczajny kupiec i twój niewolnik... Tyle dni,
ile jest miêdzy nowiem i pe³ni¹, wystarczy³o, a¿eby zrobiæ ze
mnie proch i z mego maj¹tku œlinê... - Ale¿ wyt³omacz mi, co to
znaczy? - pyta³ niecierpliwie nastêpca. - Ja nie potrafiê nic
powiedzieæ, a choæbym nawet umia³, mam wielk¹ pieczêæ na
ustach... Dziœ modlê siê tylko i p³aczê... "Czy i Fenicjanie
modl¹ siê?" - pomyœla³ ksi¹¿ê. - Nie mog¹c oddaæ ci ¿adnej
us³ugi, panie mój - ci¹gn¹³ Dagon - dam ci przynajmniej dobr¹
radê... Jest tu w Pi-Bast s³awny ksi¹¿ê tyryjski, Hiram. Cz³owiek
stary, m¹dry i strasznie bogaty... Wezwij go, erpatre, i za¿¹daj
sto talentów, a mo¿e on potrafi dogodziæ waszej dostojnoœci...
Poniewa¿ Ramzes ¿adnych objaœnieñ nie móg³ wydobyæ z bankiera,
uwolni³ go wiêc i obieca³, ¿e wyszle poselstwo do Hirama.
Rozdzia³ XXX
Na drugi dzieñ rano Tutmozis z wielk¹ œwit¹ oficerów i dworzan
z³o¿y³ wizytê tyryjskiemu ksiêciu i zaprosi³ go do namiestnika.
W po³udnie przed pa³acem zjawi³ siê Hiram w prostej lektyce
niesionej przez óœmiu ubogich Egipcjan, którym udziela³ ja³mu¿ny.
Otaczali go znakomitsi kupcy feniccy i ten sam t³um ludu, który
co dzieñ wystawa³ przed jego domem. Ramzes z niejakim zdziwieniem
przywita³ starca, któremu z oczu patrzy³a m¹droœæ, a z ca³ej
postaci powaga. Hiram mia³ na sobie bia³y p³aszcz, na g³owie
z³ot¹ obr¹czkê. Uk³oni³ siê namiestnikowi z godnoœci¹ i
wzniós³szy rêce nad jego g³ow¹ odmówi³ krótkie b³ogos³awieñstwo.
Obecni byli g³êboko wzruszeni. Gdy namiestnik wskaza³ mu fotel
i kaza³ odejœæ dworzanom, Hiram odezwa³ siê: - Wczoraj s³uga
waszej dostojnoœci, Dagon, powiedzia³ mi, ¿e ksi¹¿ê potrzebujesz
stu talentów. Zaraz wys³a³em moich kurierów do Sabne-Chetam,
Sethroe, Pi-Uto i innych miast, gdzie stoj¹ fenickie okrêty,
a¿eby wy³adowa³y wszystek towar. I myœlê, ¿e za parê dni wasza
dostojnoœæ otrzyma tê drobn¹ sumkê. - Drobna! - przerwa³ ksi¹¿ê
ze œmiechem. - Szczêœliwy jesteœ, wasza dostojnoœæ, je¿eli sto
talentów nazywasz drobn¹ sumk¹. Hiram pokiwa³ g³ow¹. - Dziad
waszej dostojnoœci - rzek³ po namyœle - wiecznie ¿yj¹cy Ramesses-
sa-Ptah zaszczyca³ mnie swoj¹ przyjaŸni¹; znam te¿ jego
œwi¹tobliwoœæ waszego ojca (oby ¿y³ wiecznie!) i nawet sprobujê
z³o¿yæ mu ho³d, je¿eli bêdê dopuszczony... - Sk¹d¿e ta
w¹tpliwoœæ?... - przerwa³ ksi¹¿ê. - S¹ tacy - odpar³ goœæ -
którzy jednych dopuszczaj¹, innych nie dopuszczaj¹ do oblicza
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (181 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
faraonowego, ale mniejsza o nich... Wasza dostojnoœæ nie jesteœ
temu winien, wiêc oœmielê siê zadaæ wam jedno pytanie... Jak
stary przyjaciel waszego dziada i ojca. - S³ucham. - Co to znaczy
- mówi³ powoli Hiram - co to znaczy, ¿e nastêpca i namiestnik
faraona musi po¿yczaæ sto talentów, gdy jego pañstwu nale¿y siê
przesz³o sto tysiêcy talentów?... - Sk¹d?... - zawo³a³ Ramzes. -
Jak to sk¹d?... Z danin od ludów azjatyckich...
Fenicja winna wam piêæ tysiêcy, no i ja rêczê, ¿e odda, je¿eli
nie trafi¹ siê jakieœ wypadki... Ale oprócz niej Izrael winien
trzy tysi¹ce, Filistyni i Moabici po dwa tysi¹ce, Chetowie
trzydzieœci tysiêcy... Wreszcie nie pamiêtam pozycji
szczegó³owych ale wiem, ¿e ogó³ wynosi sto trzy czy sto piêæ
tysiêcy talentów Ramzes gryz³ wargi; na jego ruchliwej twarzy
widaæ by³o bezsilny gniew. Spuœci³ oczy i milcza³. - Wiêc to
prawda... - nag³e westchn¹³ Hiram wpatruj¹c siê w namiestnika. -
Wiêc to prawda?... Biedna Fenicja, ale i Egipt... - Co mówisz,
wasza dostojnoœæ? - zapyta³ ksi¹¿ê marszcz¹c brwi. - Nie rozumiem
twoich biadañ... - Ksi¹¿ê wiesz, o czym mówiê, skoro nie
odpowiadasz na moje pytanie - odpar³ Hiram i powsta³, jakby z
zamiarem odejœcia. - Mimo to... nie cofnê obietnicy... Bêdziesz,
ksi¹¿ê, mia³ sto talentów. Nisko uk³oni³ siê, lecz namiestnik
zmusi³ go do zajêcia miejsca. - Wasza dostojnoœæ ukrywasz coœ
przede mn¹ - rzek³ g³osem, w którym czuæ by³o obrazê. - Chcê,
a¿ebyœ mi wyt³omaczy³: jaka to bieda grozi Fenicji czy
Egiptowi... - Nie wiedzia³¿ebyœ o tym, wasza dostojnoœæ? - pyta³
Hiram z wahaniem. - Nic nie wiem. Spêdzi³em przesz³o miesi¹c w
œwi¹tyni. - W³aœnie tam mo¿na by³o dowiedzieæ siê o wszystkim...
- Wasza dostojnoœæ mi powiesz! - zawo³a³ namiestnik uderzaj¹c
piêœci¹ w stó³. - Nie lubiê, a¿eby bawiono siê moim kosztem... -
Powiem, je¿eli wasza dostojnoœæ dasz mi wielkie przyrzeczenie,
¿e nie zdradzisz siê przed nikim. Chocia¿... nie mogê uwierzyæ,
aby ksiêcia, nastêpcy, nie zawiadomiono o tym!... - Nie ufasz mi?
- zapyta³ zdumiony ksi¹¿ê. - W tej sprawie ¿¹da³bym przyrzeczenia
od samego faraona - odpar³ Hiram stanowczo. - A wiêc...
przysiêgam na mój miecz i sztandary naszych wojsk, ¿e nikomu nie
powiem o tym, co mi wasza dostojnoœæ odkryjesz. - Dosyæ - rzek³
Hiram. - S³ucham.
- Ksi¹¿ê wie, co w tej chwili dzieje siê w Fenicji?
- Nawet i o tym nie wiem! - przerwa³ zirytowany namiestnik. -
Nasze okrêty - szepn¹³ Hiram - ze wszystkich krañców œwiata
œci¹gaj¹ do ojczyzny, a¿eby na pierwsze has³o przewieŸæ ludnoœæ
i skarby gdzieœ... za morze... na zachód... - Dlaczego? - zdziwi³
siê namiestnik. - Bo Asyria ma nas wzi¹æ pod swoje panowanie.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (182 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ksi¹¿ê wybuchn¹³ œmiechem.
- Oszala³eœ, czcigodny mê¿u!... - zawo³a³. - Asyria ma zabraæ
Fenicj¹!... A có¿ my na to, my Egipt? - Egipt ju¿ siê zgodzi³.
Namiestnikowi krew uderzy³a do g³owy.
- Upa³ pl¹cze ci myœli, stary cz³owieku - rzek³ do Hirama
spokojnym g³osem. - Zapominasz nawet, ¿e podobna sprawa nie
mog³aby mieæ miejsca bez pozwolenia faraona i... mego! - I to
nast¹pi. Tymczasem zawarli uk³ad kap³ani. - Z kim?... Jacy
kap³ani?..
- Z arcykap³anem chaldejskim, Beroesem, umocowanym przez króla
Assara - odpar³ Hiram. - A kto z waszej strony?... Nie twierdzê
na pewno, ale zdaje siê, ¿e jego dostojnoœæ Herhor, jego
dostojnoœæ Mefres i œwiêty prorok Pentuer. Ksi¹¿ê zblad³. -
Uwa¿aj, tyryjczyku - rzek³ - ¿e oskar¿asz o zdradê najwy¿szych
dostojników pañstwa. - Mylisz siê, ksi¹¿ê, to wcale nie jest
zdrada : najstarszy arcykap³an Egiptu i minister jego
œwi¹tobliwoœci maj¹ prawo prowadziæ uk³ady z s¹siednimi
mocarzami. Wreszcie, sk¹d wie wasza dostojnoœæ, ¿e wszystko to
nie dzieje siê z woli faraona? Ramzes musia³ przyznaæ w duszy,
¿e uk³ad podobny nie by³by zdrad¹ pañstwa, tylko - lekcewa¿eniem
jego, nastêpcy tronu. Wiêc to w taki sposób traktuj¹ go kap³ani,
jego, który za rok mo¿e byæ faraonem?... Wiêc dlatego Pentuer
gani³ wojny, a Mefres popiera³ go!.. - Kiedy¿ to siê mia³o staæ,
gdzie?... - spyta³ ksi¹¿ê. - Podobno zawarli uk³ad w nocy, w
œwi¹tyni Seta za Memfisem - odpowiedzia³ Hiram. - A kiedy?...
Dobrze nie wiem, lecz zdaje siê, ¿e tego dnia, kiedy wasza
dostojnoœæ wyje¿d¿a³eœ z Memfisu. "A nêdznicy!... - myœla³
namiestnik. - To oni tak szanuj¹ moje stanowisko... Wiêc oni mnie
oszukiwali i opisem stanu pañstwa?... Jakiœ dobry bóg budzi³ moje
w¹tpliwoœci w œwi¹tyni Hator..." Po chwili wewnêtrznej walki
rzek³ g³oœno: - Niepodobna!... I dopóty nie uwierzê temu, co
mówisz, wasza dostojnoœæ, dopóki nie dasz mi dowodu. - Dowód
bêdzie - odpar³ Hiram. - Lada dzieñ przyje¿d¿a do Pi-Bast wielki
pan asyryjski, Sargon, przyjaciel króla Assara. Przyje¿d¿a tu pod
pozorem pielgrzymki do œwi¹tyni Astoreth, z³o¿y dary wam, ksi¹¿ê,
i jego œwi¹tobliwoœci, potem - zawrzecie uk³ad... Naprawdê zaœ
przypieczêtujecie to, co postanowili kap³ani na zgubê Fenicjan,
a mo¿e i w³asne nieszczêœcie. - Nigdy! - rzek³ ksi¹¿ê. - Jakie¿
to wynagrodzenie musia³aby Asyria daæ Egiptowi... - Oto jest mowa
godna króla: jakie wynagrodzenie dosta³by Egipt? Bo dla pañstwa
ka¿dy uk³ad jest dobry, byle coœ na nim zyska³o... I to w³aœnie
dziwi mnie - ci¹gn¹³ Hiram - ¿e Egipt zrobi z³y interes: Asyria
bowiem zagarnia, oprócz Fenicji, prawie ca³¹ Azjê, a wam jakby
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (183 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
z ³aski zostawi¹: Izraelitów, Filistynów i pó³wysep Synaj...
Rozumie siê, ¿e w takim razie przepadn¹ nale¿ne Egiptowi daniny
i faraon nigdy nie odbierze tych stu piêciu tysiêcy talentów.
Namiestnik potrz¹sn¹³ g³ow¹. - Nie znasz - odpar³ - wasza
dostojnoœæ, kap³anów egipskich: ¿aden z nich nie przyj¹³by
takiego uk³adu. - Dlaczego? Fenickie przys³owie mówi: lepszy
jêczmieñ w stodole ni¿ z³oto w pustyni. Mog³oby siê wiêc zdarzyæ,
¿e Egipt, gdyby czu³ siê bardzo s³abym, wola³by darmo Synaj i
Palestynê ani¿eli wojnê z Asyri¹. Ale otó¿ to mnie zastanawia...
Bo nie Egipt, lecz Asyria dziœ jest ³atwa do pokonania: ma zatarg
na pó³nocnym wschodzie, posiada ma³o wojsk, a i te s¹ liche.
Gdyby napad³ j¹ Egipt, zniszczy³by pañstwo, zabra³by niezmierne
skarby z Niniwy i Babelu i raz na zawsze utrwali³by swoj¹ w³adzê
w Azji. - Wiêc widzisz, ¿e taki uk³ad nie mo¿e istnieæ - wtr¹ci³
Ramzes. - W jednym tylko wypadku rozumia³bym podobne umowy, gdyby
kap³ani chcieli znieœæ w³adzê królewsk¹ w Egipcie... Do czego
wreszcie d¹¿¹ od czasów waszego dziada, ksi¹¿ê... - Znowu mówisz
od rzeczy - wtr¹ci³ namiestnik. Ale w sercu uczu³ niepokój. -
Mo¿e mylê siê - odpar³ Hiram, bystro patrz¹c mu w oczy. - Ale
pos³uchaj, wasza dostojnoœæ... Przysun¹³ swój fotel do ksiêcia
i mówi³ zni¿onym g³osem : - Gdyby faraon wyda³ wojnê Asyrii i
wygra³ j¹, mia³by wielk¹ armiê przywi¹zan¹ do jego osoby. Sto
tysiêcy talentów zaleg³ych danin. Ze dwieœcie tysiêcy talentów
z Niniwy i Babelu. Nareszcie - ze sto tysiêcy talentów rocznie
z krajów zdobytych. Tak ogromny maj¹tek pozwoli³by mu wykupiæ
dobra zastawione u kap³anów i raz na zawsze po³o¿yæ koniec ich
miêszaniu siê do w³adzy. Ramzesowi b³yszcza³y oczy. Hiram mówi³
dalej: - Dzisiaj zaœ armia zale¿y od Herhora, a wiêc od kap³anów,
i z wyj¹tkiem pu³ków cudzoziemskich faraon, w razie walki, liczyæ
na ni¹ nie mo¿e. Nadto zaœ skarb faraona jest pusty, a wiêksza
czêœæ jego dóbr nale¿y do œwi¹tyñ. Król choæby na utrzymanie
dworu musi co roku zaci¹gaæ nowe d³ugi, a ¿e Fenicjan ju¿ u was
nie bêdzie, wiêc musicie braæ od kap³anów... Tym sposobem za
dziesiêæ lat jego œwi¹tobliwoœæ (oby ¿y³ wiecznie!...) straci
resztê swoich dóbr, a co póŸniej?... Na czo³o Ramzesa wyst¹pi³
pot kroplisty. - Widzisz wiêc, dostojny panie - mówi³ Hiram - ¿e
w jednym wypadku kap³ani mogliby, a nawet musieliby przyj¹æ
najsromotniejszy uk³ad z Asyri¹: je¿eli chodzi³oby im o poni¿enie
i zniesienie w³adzy faraona... No - mo¿e istnieæ i drugi wypadek:
gdyby Egipt by³ tak s³aby, ¿e za wszelk¹ cenê potrzebowa³by
spokoju... Ksi¹¿ê zerwa³ siê. - Milcz! - zawo³a³. - Wola³bym
zdradê najwierniejszych s³ug ani¿eli podobn¹ niemoc kraju!...
Egipt musia³by Asyrii oddaæ Azjê... Ale¿ w rok póŸniej sam
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (184 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wpad³by pod jej jarzmo, bo podpisuj¹c hañbê przyzna³by siê do
bezsilnoœci... Chodzi³ wzburzony, a Hiram patrzy³ na niego z
litoœci¹ czy wspó³czuciem. Nagle Ramzes zatrzyma³ siê przed
Fenicjaninem i rzek³: - To fa³sz!... Jakiœ zrêczny hultaj oszuka³
ciê, Hiramie, pozorami prawdy i ty mu uwierzy³eœ. Gdyby istnia³
taki traktat, uk³adano by go w najwiêkszej tajemnicy. A w takim
razie jeden z czterech kap³anów, których wymieni³eœ, by³by
zdrajc¹ nie tylko króla, lecz nawet swoich wspó³spiskowców... -
Móg³ przecie byæ ktoœ pi¹ty, który ich pods³uchiwa³ - wtr¹ci³
Hiram. - I tobie sprzeda³ tajemnicê?... Hiram uœmiechn¹³ siê.
- Dziwno mi - rzek³ - ¿e ksi¹¿ê jeszcze nie pozna³eœ potêgi
z³ota. - Ale¿ zastanów siê, wasza dostojnoœæ, ¿e nasi kap³ani
maj¹ wiêcej z³ota ani¿eli ty, choæ jesteœ bogacz nad bogacze!...
- Ja jednak nie gniewam siê, gdy mi przybêdzie choæby drachma.
Dlaczego inni mieliby odrzucaæ talenty?... - Bo oni s¹ s³ugami
bogów - mówi³ rozgor¹czkowany ksi¹¿ê - bo oni lêkaliby siê ich
kary... Fenicjanin uœmiechn¹³ siê. - Widzia³em - odpar³ - wiele
œwi¹tyñ ró¿nych narodów, a w œwi¹tyniach du¿e i ma³e pos¹gi:
drewniane, kamienne, nawet z³ote. Ale bogów nie spotyka³em
nigdy... - BluŸnierco!... - zawo³a³ Ramzes. - Jam widzia³ bóstwo,
czu³em na sobie jego rêkê i s³ysza³em g³os... - Gdzie to by³o? -
W œwi¹tyni Hator: w jej przysionku i w mojej celi.
- W dzieñ?... - pyta³ Hiram.
- W nocy... - odpar³ ksi¹¿ê i zastanowi³ siê.
- W nocy - ksi¹¿ê s³ysza³ mowê bogów i - czu³ - ich rêkê -
powtarza³ Fenicjanin wybijaj¹c pojedyncze wyrazy. - W nocy wiele
rzeczy mo¿na widzieæ. Jak to by³o?... - By³em chwytany za g³owê,
ramiona i nogi, a przysiêgam... - Psyt!.. - przerwa³ Hiram z
uœmiechem. - Nie nale¿y przysiêgaæ nadaremnie. Uporczywie
wpatrywa³ siê w Ramzesa swymi bystrymi i m¹drymi oczyma, a
widz¹c, ¿e w m³odzieñcu budz¹ siê w¹tpliwoœci, rzek³: - Ja ci coœ
powiem, panie. Jesteœ niedoœwiadczony, otoczony sieci¹ intryg,
ja zaœ by³em przyjacielem twego dziada i ojca. Otó¿ oddam ci
jedn¹ us³ugê. PrzyjdŸ kiedy w nocy do œwi¹tyni Astoreth, ale...
zobowi¹zawszy siê do zachowania tajemnicy... PrzyjdŸ sam, a
przekonasz siê, jacy to bogowie odzywaj¹ siê i dotykaj¹ nas w
œwi¹tyniach. - Przyjdê - rzek³ Ramzes po namyœle. - UprzedŸ mnie,
ksi¹¿ê, którego dnia z rana, a ja powiem ci has³o wieczorne
œwi¹tyni i bêdziesz tam dopuszczony. Tylko nie zdradŸ mnie ani
siebie - mówi³ z dobrodusznym uœmiechem Fenicjanin. - Bogowie
niekiedy przebaczaj¹ zdradê swoich tajemnic, ludzie nigdy...
Uk³oni³ siê, a potem wzniós³szy oczy i rêce do góry zacz¹³
szeptaæ b³ogos³awieñstwo. - Ob³udniku!... - zawo³a³ ksi¹¿ê. -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (185 of 373)2009-06-22 12:02:28
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Modlisz siê do bogów, w których nie wierzysz?... Hiram dokoñczy³
b³ogos³awieñstwa i rzek³: - Tak jest: nie wierzê w bogów
egipskich, asyryjskich, nawet fenickich, lecz wierzê w Jedynego,
który nie mieszka w œwi¹tyniach i nie jest znane jego imiê. -
Nasi kap³ani wierz¹ tak¿e w Jedynego - wtr¹ci³ Ramzes. - I
chaldejscy tak¿e, a jednak i ci, i tamci sprzysiêgli siê przeciw
nam... Nie ma prawdy na œwiecie, mój ksi¹¿ê!... Po odejœciu
Hirama ksi¹¿ê zamkn¹³ siê w najodleglejszym pokoju, pod pozorem
odczytywania œwiêtych papyrusów. Prawie w okamgnieniu w jego
ognistej wyobraŸni uporz¹dkowa³y siê nowo otrzymane wiadomoœci
i utworzy³ siê plan. Przede wszystkim zrozumia³, ¿e miêdzy
Fenicjanami i kap³anami toczy siê cicha walka na ¿ycie i œmieræ.
O co?... Naturalnie o wp³ywy i skarby. Prawdê rzek³ Hiram, ¿e
gdyby Fenicjan zabrak³o w Egipcie, wszystkie maj¹tki faraona,
nawet nomarchów i ca³ej arystokracji, przesz³yby pod panowanie
œwi¹tyñ. Ramzes nigdy nie lubi³ kap³anów i od dawna wiedzia³ i
widzia³, ¿e wiêksza czêœæ Egiptu ju¿ nale¿y do kap³anów, ¿e ich
miasta s¹ najbogatsze, pola najlepiej uprawiane, ludnoœæ
zadowolona. Rozumia³ nale¿¹ca do œwi¹tyñ wydoby³aby faraona z
nieustannych k³opotów i podŸwignê³aby jego w³adzê. Ksi¹¿ê
wiedzia³ o tym i niejednokrotnie wypowiada³ to z gorycz¹. Lecz
gdy za spraw¹ Herhora zosta³ namiestnikiem i otrzyma³ dowództwo
korpusu Menf, pogodzi³ siê z kap³anami i we w³asnym sercu t³umi³
stare niechêci do nich. Dziœ wszystko to od¿y³o. Wiêc kap³ani nie
tylko nie powiedzieli mu o swoich uk³adach z Asyri¹, ale nawet
nie uprzedzili go o poselstwie jakiegoœ Sargona? Mo¿e wreszcie
byæ, ¿e kwestia stanowi³a najwiêksz¹ tajemnicê œwi¹tyñ i pañstwa.
Lecz dlaczego ukrywali przed nim cyfrê danin zalegaj¹cych u
rozmaitych azjatyckich narodów?... Sto tysiêcy talentów, ale¿ to
suma, która mog³a od razu poprawiæ maj¹tkowy stan faraona...
Dlaczego¿ oni to ukrywali, o czym nawet wiedzia³ tyryjski ksi¹¿ê,
jeden z cz³onków rady tego miasta?... Co za wstyd dla niego,
nastêpcy tronu i namiestnika, ¿e dopiero obcy ludzie otwieraj¹
mu oczy! Lecz by³a rzecz jeszcze gorsza: Pentuer i Mefres na
wszelki sposób dowodzili mu, ¿e Egipt musi unikaæ wojny. Ju¿ w
œwi¹tyni Hator nacisk ten wydawa³ mu siê podejrzanym: wojna
bowiem mog³a dostarczyæ pañstwu krocie tysiêcy niewolników i
podŸwign¹æ ogólny dobrobyt kraju. Dzisiaj zaœ wydaje siê tym
konieczniejsz¹, ¿e przecie¿ Egipt ma do odebrania sumy zaleg³e
i do zdobycia nowe. Ksi¹¿ê podpar³ siê rêkoma na stole i
rachowa³: "Mamy - myœla³ - do odebrania sto tysiêcy talentów
danin... Hiram liczy, ¿e z³upienie Babilonu i Niniwy przynios³oby
ze dwieœcie tysiêcy - razem trzysta tysiêcy jednorazowo... Tak¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (186 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sum¹ mo¿na pokryæ koszta najwiêkszej wojny, a zostanie jako zysk
- kilkakroæ sto tysiêcy niewolników i sto tysiêcy rocznej daniny
z krajów na nowo podbitych. Potem zaœ - dokoñczy³ ksi¹¿ê -
obrachowalibyœmy siê z kap³anami..." Ramzes by³ rozgor¹czkowany.
Mimo to przysz³a mu refleksja: "A gdyby Egipt nie móg³
przeprowadziæ zwyciêskiej wojny z Asyri¹?..." Lecz przy tym
pytaniu zagotowa³a siê w nim krew. Jak to Egipt, jak Egipt mo¿e
nie zdeptaæ Asyrii, gdy na czele wojsk stanie on, Ramzes, on,
potomek Ramzesa Wielkiego, który sam jeden rzuci³ siê na
chetyckie wozy wojenne i rozbi³ je!... Ksi¹¿ê wszystko móg³
poj¹æ, wyj¹wszy tego, a¿eby on móg³ byæ pokonanym, móg³ nie
wydrzeæ zwyciêstwa najwiêkszym mocarzom. Czu³ w sobie bezmiar
odwagi i zdziwi³by siê, gdyby jakikolwiek nieprzyjaciel nie
uciek³ na widok jego rozpuszczonych koni. Przecie¿ na wojennym
wozie faraona staj¹ sami bogowie, a¿eby go zas³aniaæ tarcz¹, a
nieprzyjació³ raziæ niebieskimi pociskami. "Tylko... co ten Hiram
mówi³ mi o bogach?... - pomyœla³ ksi¹¿ê. - I co on ma mi pokazaæ
w œwi¹tyni Astoreth?... Zobaczymy."
Rozdzia³ XXXI
Hiram dotrzyma³ obietnicy. Co dzieñ do ksi¹¿êcego pa³acu w Pi-
Bast przychodzi³y t³umy niewolników i d³ugie szeregi os³ów
dŸwigaj¹cych: pszenicê, jêczmieñ, suszone miêso, tkaniny i wino.
Z³oto zaœ i drogie kamienie przynosili kupcy feniccy pod dozorem
urzêdników domu Hirama. Tym sposobem namiestnik w ci¹gu piêciu
dni otrzyma³ przyrzeczone mu sto talentów. Hiram policzy³ sobie
niewielki procent: jeden talent od czterech na rok, i nie ¿¹da³
zastawu, lecz poprzesta³ na kwicie ksiêcia poœwiadczonym przez
s¹d Potrzeby dworu by³y hojnie zaopatrzone. Trzy kochanki
namiestnika otrzyma³y nowe szaty, mnóstwo osobliwych pachnide³
i po kilka niewolnic rozmaitej barwy. S³u¿ba mia³a obfitoœæ
jedzenia i wina, robotnicy królewscy odebrali zaleg³y ¿o³d,
wojsku wydawano nadzwyczajne porcje. Dwór by³ zachwycony tym
wiêcej, ¿e Tutmozis i inni szlachetni m³odzieñcy, na rozkaz
Hirama, otrzymali od Fenicjan doœæ wysokie po¿yczki, a nomarcha
prowincji Habu i jego wy¿si urzêdnicy dostali kosztowne prezenta.
Tote¿ uczta nastêpowa³a po uczcie, zabawa po zabawie, mimo ci¹gle
wzrastaj¹cego upa³u. Namiestnik widz¹c powszechn¹ radoœæ sam by³
zadowolony. Trapi³a go tylko jedna rzecz: zachowanie siê Mefresa
i innych kap³anów. Ksi¹¿ê myœla³, i¿ dostojnicy ci bêd¹ mu robili
wymówki za to, ¿e zaci¹gn¹³ tak wielki d³ug u Hirama, wbrew
naukom, jakie odebra³ w œwi¹tyni. Tymczasem œwiêci ojcowie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (187 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
milczeli i nawet nie pokazywali siê u dworu. - Co to znaczy -
rzek³ pewnego dnia Ramzes do Tutmozisa - ¿e kap³ani nie udzielaj¹
nam upomnieñ?... Przecie¿ takich zbytków jak obecnie nie
dopuszczaliœmy siê nigdy. Muzyka gra od rana do nocy, a my pijemy
od wschodu s³oñca i zasypiamy z kobietami w objêciach albo ze
dzbanami pod g³ow¹. - Za co mieliby nas upominaæ? - odpar³
oburzony Tutmozis. - Czyli¿ nie przebywamy w mieœcie Astarty, dla
której najmilszym nabo¿eñstwem jest zabawa, a najpo¿¹dañsz¹
ofiar¹ mi³oœæ? Zreszt¹ kap³ani rozumiej¹, ¿e po tak d³ugich
umartwieniach i postach nale¿y ci siê odpoczynek. - Mówili ci to?
- spyta³ z niepokojem ksi¹¿ê. - I nieraz. Wczoraj, nie dawniej,
œwiêty Mefres rzek³ do mnie œmiej¹c siê, ¿e tak m³odego
cz³owieka, jak ty, wiêcej poci¹ga zabawa ani¿eli nabo¿eñstwo albo
k³opoty rz¹dzenia pañstwem. Ramzes zamyœli³ siê. Wiêc kap³ani
uwa¿aj¹ go za lekkomyœlnego m³odzieniaszka, pomimo ¿e on, dziêki
Sarze, dziœ -jutro zostanie ojcem?... Ale tym lepiej: bêd¹ mieli
niespodziankê, gdy przemówi do nich swoim w³asnym jêzykiem... Co
prawda ksi¹¿ê samemu sobie robi³ lekkie wyrzuty: od chwili gdy
opuœci³ œwi¹tyniê Hatory, ani przez jeden dzieñ nie zajmowa³ siê
sprawami nomensu Habu. Kap³ani mog¹ przypuszczaæ, ¿e albo jest
zupe³nie zadowolony objaœnieniami Pentuera, albo ¿e - znudzi³ siê
miêszaniem do rz¹dów. - Tym lepiej... - szepta³. - Tym lepiej...
W jego m³odej duszy, pod wp³ywem ci¹g³ych intryg otoczenia albo
podejrzeñ o intrygi, zaczyna³ budziæ siê instynkt ob³udy. Ramzes
czu³, ¿e kap³ani nie domyœlaj¹ siê, o czym on rozmawia³ z Hiramem
i jakie plany rozsnuwa³ w swej g³owie. Tym zaœlepionym
wystarcza³o, ¿e on bawi siê, z czego wnosili, ¿e rz¹dy pañstwem
pozostan¹ w ich rêkach. "Bogowie tak zam¹cili ich rozum - mówi³
do siebie Ramzes - ¿e nawet nie pytaj¹ siê : dlaczego Hiram
udzieli³ mi tak wielkiej po¿yczki?... A mo¿e ten chytry tyryjczyk
potrafi³ uœpiæ ich podejrzliwe serca!... Tym lepiej !... tym
lepiej!..." Robi³o mu to dziwn¹ przyjemnoœæ, gdy myœla³, ¿e
kap³ani oszukali siê na jego rachunek. Postanowi³ i nadal
utrzymywaæ ich w b³êdzie, wiêc bawi³ siê jak szalony. Istotnie
kap³ani, a przede wszystkim Mefres i Mentezufis, oszukali siê i
na Ramzesie, i na Hiramie. Przebieg³y tyryjczyk udawa³ wobec nich
cz³owieka bardzo dumnego ze swoich stosunków z nastêpc¹ tronu,
a ksi¹¿ê z nie mniejszym powodzeniem gra³ rolê rozhulanego
m³odzika. Mefres by³ nawet pewny, ¿e ksi¹¿ê powa¿nie myœli o
wypêdzeniu Fenicjan z Egiptu, a tymczasem i on sam, i jego
dworzanie zaci¹gaj¹ d³ugi, aby ich nigdy nie sp³aciæ. Przez ten
czas œwi¹tynia Astarty, jej liczne ogrody i dziedziñce roi³y siê
od t³umu pobo¿nych. Co dzieñ, je¿eli nie co godzina, z g³êbi
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (188 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Azji, mimo strasznego upa³u, nadci¹ga³a do wielkiej bogini jakaœ
kompania pielgrzymów. Dziwni to byli pielgrzymowie. Zmêczeni,
zlani potem, okryci kurzem szli z muzyk¹ tañcz¹c i œpiewaj¹c
niekiedy bardzo wszeteczne piosenki. Dzieñ up³ywa³ im na
pijatyce, noc na wyuzdanej rozpuœcie ku czci bogini Astoreth.
Ka¿d¹ tak¹ kompaniê mo¿na by³o nie tylko poznaæ, ale wyczuæ z
daleka: nieœli bowiem ogromne bukiety ci¹gle œwie¿ych kwiatów w
rêkach, a - zdech³e w ci¹gu roku koty w wêze³kach. Koty te
oddawali pobo¿ni do balsamowania lub wypychania paraszytom
mieszkaj¹cym pod Pi-Bast, a nastêpnie odnosili je z powrotem do
domów, jako szanowne relikwie. W pocz¹tkach miesi¹ca Misori (maj-
czerwiec) ksi¹¿ê Hiram zawiadomi³ Ramzesa, ¿e tego dnia wieczorem
mo¿e przyjœæ do fenickiej œwi¹tyni Astoreth. Gdy po zachodzie
s³oñca œciemni³o siê na ulicach, namiestnik przypi¹wszy krótki
miecz do boku w³o¿y³ p³aszcz z kapturem i nie dostrze¿ony przez
nikogo ze s³u¿by wymkn¹³ siê do domu Hirama. Stary magnat czeka³
na niego. - Có¿ - rzek³ z uœmiechem - nie boisz siê, wasza
dostojnoœæ, wchodziæ do fenickiej œwi¹tyni, gdzie na o³tarzu
zasiada okrucieñstwo, a s³u¿y mu przewrotnoœæ? - Baæ siê?... -
spyta³ Ramzes patrz¹c na niego prawie z pogard¹. - Astoreth nie
jest Baalem ani ja dzieckiem, które mo¿na wrzuciæ w rozpalony
brzuch waszego boga. - I ksi¹¿ê wierzysz temu? Ramzes wruszy³
ramionami.
- Naoczny i wiarogodny œwiadek - odpar³ - opowiada³ mi o waszych
ofiarach z dzieci. Pewnego czasu burza rozbi³a wam kilkanaœcie
statków. Natychmiast kap³ani tyryjscy og³osili nabo¿eñstwo, na
które zebra³ siê t³um ludu... Ksi¹¿ê mówi³ z widocznym
wzburzeniem. - Przed œwi¹tyni¹ Baala, na wzniesieniu, siedzia³
ogromny œpi¿owy pos¹g z g³ow¹ wo³u. Jego brzuch by³ rozpalony do
czerwonoœci. Wtedy, na rozkaz waszych kap³anów, g³upie matki
fenickie zaczê³y sk³adaæ najpiêkniejsze dzieci u stóp okrutnego
boga... - Samych ch³opców - wtr¹ci³ Hiram. - Tak, samych ch³opców
- powtórzy³ ksi¹¿ê. - Kap³ani skrapiali ka¿de dziecko
wonnoœciami, ubierali w kwiaty, a wówczas pos¹g chwyta³ je
œpi¿owymi rêkoma, otwiera³ paszczê i po¿era³ krzycz¹cego
wniebog³osy... Za ka¿dym razem z ust boga wybucha³y p³omienie.
Hiram œmia³ siê cicho. - I wasza dostojnoœæ wierzysz temu?
- Opowiada³ mi to, powtarzam, cz³owiek, który nigdy nie k³amie. -
Mówi³ to, co istotnie widzia³ - odpar³ Hiram. - Czy jednak nie
zastanowi³o go, ¿e ¿adna z matek, którym palono dzieci, nie
p³aka³a? - Istotnie zadziwi³a go ta obojêtnoœæ kobiet, zawsze
gotowych do wylewania ³ez, nawet nad zdech³¹ kur¹. Dowodzi to
jednak wielkiego okrucieñstwa w waszym narodzie. Stary Fenicjanin
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (189 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kiwa³ g³ow¹. - Dawno¿ to by³o? - spyta³.
- Przed kilkoma laty.
- No - powoli mówi³ Hiram -je¿eli wasza dostojnoœæ zechcesz kiedy
odwiedziæ Tyr, bêdê mia³ zaszczyt pokazaæ wam tak¹ uroczystoœæ...
- Nie chcê jej widzieæ!... - Nastêpnie zaœ pójdziemy na inne
podwórze œwi¹tyni, gdzie ksi¹¿ê zobaczy bardzo piêkn¹ szko³ê, a
w niej - zdrowych i weso³ych tych samych ch³opców, których przed
kilkoma laty spalono... - Jak to?... - zawo³a³ Ramzes - wiêc oni
nie zginêli?... - ¯yj¹ i rosn¹ na têgich marynarzy. Gdy wasza
dostojnoœæ zostaniesz œwi¹tobliwoœci¹ - obyœ ¿y³ wiecznie! - mo¿e
niejeden z nich bêdzie prowadzi³ twoje okrêty. - Wiêc oszukujecie
wasz lud?... - rozeœmia³ siê ksi¹¿ê. - My nikogo nie oszukujemy -
odpar³ z powag¹ tyryjczyk. - Oszukuje ka¿dy sam siebie, gdy nie
pyta o objaœnienie uroczystoœci której nie rozumie. - Ciekawym...
- rzek³ Ramzes. - Istotnie - mówi³ Hiram - jest u nas zwyczaj,
¿e ubogie matki, chc¹ce zapewniæ dobry los swoim synom,
ofiarowuj¹ je na us³ugi pañstwu. Rzeczywiœcie dzieci te s¹
porywane przez pos¹g Baala, w którym mieœci siê piec rozpalony.
Obrz¹dek ten nie znaczy, ¿e dzieci s¹ naprawdê palone, lecz - ¿e
sta³y siê w³asnoœci¹ œwi¹tyni i tak zginê³y dla swoich matek, jak
gdyby wpad³y w ogieñ. Naprawdê jednak nie id¹ one do pieca, ale
do mamek i nianiek, które je przez kilka lat wychowuj¹. Gdy zaœ
podrosn¹, zabiera je szko³a kap³anów Baala i kszta³ci.
Najzdolniejsi z tych wychowañców zostaj¹ kap³anami lub
urzêdnikami, mniej obdarzeni id¹ do marynarki i nieraz zdobywaj¹
wielkie bogactwa. Teraz chyba, ksi¹¿ê, nie bêdziesz dziwi³ siê,
¿e matki tyryjskie nie op³akuj¹ swoich dzieci. Wiêcej powiem:
teraz, panie, zrozumiesz, dlaczego w naszych prawach nie ma kar
na rodziców zabijaj¹cych swoje potomstwo, jak siê to zdarza w
Egipcie... - Nikczemnicy znajduj¹ siê wszêdzie - wtr¹ci³
namiestnik. - Ale u nas nie ma dzieciobójców - mówi³ dalej Hiram
- bo u nas dzieæmi, których nie mog¹ wykarmiæ ich matki, zajmuje
siê pañstwo i œwi¹tynia. Ksi¹¿ê zamyœli³ siê. Nagle uœcisn¹³
Hirama i zawo³a³ wzruszony: - Jesteœcie o wiele lepsi ani¿eli ci,
którzy opowiadaj¹ o was tak straszne historie... Bardzo cieszê
siê z tego... - I w nas jest niema³o z³ego - odpar³ Hiram - ale
wszyscy bêdziemy wiernymi s³ugami twoimi, panie, gdy nas
zawo³asz... - Czy tak?... - spyta³ ksi¹¿ê, bystro patrz¹c mu w
oczy. Starzec po³o¿y³ rêkê na sercu.
- Przysiêgam ci, nastêpco egipskiego tronu i przysz³y faraonie,
¿e kiedykolwiek rozpoczniesz walkê z naszymi wspólnymi
nieprzyjació³mi, ca³a Fenicja, jak jeden m¹¿, poœpieszy ci z
pomoc¹... A to - weŸ na pami¹tkê naszej dzisiejszej rozmowy.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (190 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Wyj¹³ spod szat z³oty medal pokryty tajemnymi znakami i szepc¹c
modlitwy zawiesi³ go na szyi Ramzesa. - Z tym amuletem - mówi³
Hiram - mo¿esz objechaæ ca³y œwiat... A gdziekolwiek spotkasz
Fenicjanina, bêdzie ci s³u¿y³ rad¹, z³otem, nawet mieczem... A
teraz idŸmy. Up³ynê³o ju¿ kilka godzin po zachodzie s³oñca, ale
noc by³a widna, gdy¿ wszed³ ksiê¿yc. Straszliwy upa³ dzienny
ust¹pi³ miejsca ch³odowi; w czystym powietrzu nie by³o szarego
py³u, który zatruwa³ oddech i gryz³ w oczy. Na b³êkitnym niebie
tu i owdzie œwieci³y gwiazdy rozp³ywaj¹ce siê w powodzi
ksiê¿ycowych blasków. Na ulicach usta³ ruch, ale dachy wszystkich
domów by³y nape³nione bawi¹cymi siê ludŸmi. Zdawa³o siê, ¿e Pi-
Bast jest jedn¹ sal¹ od brzegu do brzegu wype³nion¹ muzyk¹,
œpiewem, œmiechem i dŸwiêkami pucharów. Ksi¹¿ê i Fenicjanin szli
prêdko za miasto wybieraj¹c mniej oœwietlone strony ulic. Mimo
to ludzie ucztuj¹cy na tarasach niekiedy spostrzegali ich, a
spostrzeg³szy zapraszali do siebie lub sypali im kwiaty na g³owy.
- Hej, wy tam, nocne w³óczêgi! - wo³ano z dachów. - Je¿eli nie
jesteœcie z³odziejami, których noc wywabi³a na zarobek,
przyjdŸcie tu do nas... Mamy dobre wino i weso³e kobiety... Dwaj
wêdrowcy nie odpowiadali na te uprzejme wezwania œpiesz¹c swoj¹
drog¹. Nareszcie wyszli w stronê miasta gdzie by³o mniej domów,
a wiêcej ogrodów, których drzewa, dziêki wilgotnym podmuchom
morskim, rozrasta³y siê wy¿ej i bujniej ani¿eli w po³udniowych
prowincjach Egiptu. - Ju¿ niedaleko - rzek³ Hiram. Ksi¹¿ê
podniós³ oczy i ponad zbit¹ zielonoœci¹ drzew zobaczy³ kwadratow¹
wie¿ê barwy niebieskawej, na niej - szczuplejsz¹, bia³¹. By³a to
œwi¹tynia Astoreth. Niebawem weszli w g³¹b ogrodu, sk¹d mo¿na
by³o ogarn¹æ wzrokiem ca³¹ budowlê. Sk³ada³a siê ona z kilku
kondygnacji. Pierwsz¹ - tworzy³ taras kwadratowy o bokach
maj¹cych po czterysta kroków d³ugoœci; spoczywa³ on na murze
wysokoœci kilku metrów, pomalowanym na czarno. Przy boku
wschodnim znajdowa³ siê wystêp, na który z dwu stron prowadzi³y
szerokie schody. Wzd³u¿ innych boków sta³y wie¿yczki, po dziesiêæ
przy ka¿dym; miêdzy ka¿d¹ par¹ wie¿yczek znajdowa³o siê po piêæ
okien. Mniej wiêcej na œrodku tarasu wznosi³ siê równie¿
kwadratowy budynek z bokami po dwieœcie kroków. Ten mia³
pojedyncze schody, wie¿e na rogach i by³ barwy purpurowej. Na
p³askim dachu tej budowli sta³ znowu kwadratowy taras, wysoki na
parê metrów, barwy z³otej, a na nim jedna na drugiej dwie wie¿e:
niebieska i bia³a. Ca³oœæ wygl¹da³a tak, jakby na ziemi postawi³
kto ogromn¹ kostkê czarn¹, na niej mniejsz¹ purpurow¹, na niej
z³ot¹, wy¿ej niebiesk¹, a najwy¿ej srebrn¹. Na ka¿de zaœ z tych
wzniesieñ prowadzi³y schody albo podwójne boczne, albo pojedyncze
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (191 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
frontowe, zawsze od strony wschodniej. Przy schodach i przy
drzwiach sta³y na przemian wielkie sfinksy egipskie albo
skrzydlate asyryjskie byki z ludzkimi g³owami. Namiestnik z
przyjemnoœci¹ patrzy³ na ten gmach, który przy blasku ksiê¿yca,
na tle bujnej roœlinnoœci wygl¹da³ przeœlicznie. By³ on
wzniesiony w stylu chaldejskim i stanowczo ró¿ni³ siê od œwi¹tyñ
egipskich, naprzód - systemem kondygnacji, po wtóre - pionowymi
œcianami. U Egipcjan ka¿da powa¿na budowla mia³a œciany pochy³e,
jakby zbiegaj¹ce siê ku górze. Ogród nie by³ pusty. W ró¿nych
punktach widaæ by³o domki i pa³acyki, p³onê³y œwiat³a, rozlega³
siê œpiew i muzyka. Miêdzy drzewami od czasu do czasu mign¹³ cieñ
zakochanej pary. Nagle zbli¿y³ siê do nich stary kap³an; zamieni³
kilka s³ów z Hiramem i z³o¿ywszy niski uk³on ksiêciu rzek³: -
Racz, panie, udaæ siê ze mn¹. - I niech bogowie czuwaj¹ nad wasz¹
dostojnoœci¹ - dorzuci³ Hiram zostawiaj¹c ich. Ramzes poszed³ za
kap³anem. Nieco z boku œwi¹tyni, miêdzy najwiêkszym g¹szczem,
sta³a kamienna ³awka, a mo¿e o sto kroków od niej niewielki
pa³acyk, pod którym rozlega³y siê œpiewy. - Tam modl¹ siê? -
zapyta³ ksi¹¿ê. - Nie!... - odpar³ kap³an nie ukrywaj¹c niechêci.
- To zbieraj¹ siê wielbiciele Kamy, naszej kap³anki, pilnuj¹cej
ognia przed o³tarzem Astoreth. - Którego¿ ona dziœ przyjmie? -
¯adnego, nigdy!... - odpar³ zgorszony przewodnik. - Gdyby
kap³anka od ognia nie dotrzyma³a œlubu czystoœci, musia³aby
umrzeæ. - Okrutne prawo! - rzek³ ksi¹¿ê. - Racz, panie, zaczekaæ
na tej ³awce - odezwa³ siê zimno kap³an fenicki. - A gdy
us³yszysz trzy uderzenia w œpi¿owe blachy, idŸ do œwi¹tyni, wejdŸ
na taras, a stamt¹d do purpurowego gmachu. - Sam?... - Tak.
Ksi¹¿ê usiad³ na ³awce, w cieniu oliwki, i s³ucha³ œmiechów
kobiecych rozlegaj¹cych siê w pa³acyku. "Kama? - myœla³. - £adne
imiê!... Musi byæ m³oda, a mo¿e jest piêkna, a ci g³upi
Fenicjanie gro¿¹ jej œmierci¹, gdyby... Czy w ten sposób pragn¹
zapewniæ sobie posiadanie choæby kilkunastu dziewic na ca³y
kraj?..." Œmia³ siê, ale by³o mu smutno. Nie wiadomo dlaczego,
¿a³owa³ tej nieznanej kobiety, dla której mi³oœæ by³a wejœciem
do grobu. "Wyobra¿am sobie Tutmozisa, gdyby go mianowano kap³ank¹
Astoreth!... Musia³by biedak umrzeæ, zanim przed bogini¹
wypali³aby siê jedna lampa..." W tej chwili pod pa³acykiem
rozleg³ siê dŸwiêk fletu i odegra³ jak¹œ têskn¹ melodiê, której
towarzyszy³y g³osy kobiet œpiewaj¹cych: - Aha-a!... aha-a! -
jakby przy ko³ysaniu dzieci. Ucich³ flet, umilk³y kobiety, a
odezwa³ siê piêkny g³os mêski greckim jêzykiem: - Kiedy na ganku
b³yœnie twoja szata, bledn¹ gwiazdy i milkn¹ s³owiki, a w moim
sercu budzi siê taka cisza jak na ziemi, gdy j¹ powita bia³y
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (192 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œwit... - Aha-a!... aha-a!... aha-a!... - nuci³y kobiety i flet
znowu odegra³ zwrotkê. - A gdy rozmodlona udajesz siê do
œwi¹tyni, fio³ki otaczaj¹ ciê wonnym ob³okiem, motyle kr¹¿¹ oko³o
twoich ust, palmy przed twoj¹ piêknoœci¹ schylaj¹ g³owy... - Aha-
a!... aha-a!... aha-a!.. - Gdy ciê nie widzê, patrzê na niebo,
a¿eby przypomnieæ sobie s³odki spokój twojego oblicza. Daremna
praca! Niebo nie posiada twojej pogody, a jego ¿ar jest zimnem
wobec p³omieni, które spopieli³y moje serce. - Aha-a!... aha-
a!... - Jednego dnia stan¹³em miêdzy ró¿ami, które blask twoich
spojrzeñ obleka w bia³oœæ, szkar³aty i z³oto. Ka¿dy ich listek
przypomnia³ mi jedn¹ godzinê, ka¿dy kwiat -jeden miesi¹c
przepêdzony u twoich stóp. A krople rosy to moje ³zy, którymi poi
siê okrutny wiatr pustyni. Daj znak, a porwê ciê i uniosê do
mojej mi³ej ojczyzny. Morze oddzieli nas od przeœladowców,
mirtowe gaje ukryj¹ nasze pieszczoty i czuwaæ bêd¹ nad naszym
szczêœciem litoœciwsi dla zakochanych bogowie. - Aha-a!... aha-
a!... Ramzes przymkn¹³ oczy i marzy³. Przez zapuszczone rzêsy ju¿
nie widzia³ ogrodu, tylko powódŸ ksiê¿ycowego œwiat³a, wœród
której rozp³ywa³y siê czarne cienie i œpiew nieznanego cz³owieka
do nieznanej kobiety. Chwilami ten œpiew tak go ogarnia³, tak
g³êboko wdziera³ mu siê w duszê, ¿e Ramzes mia³ chêæ zapytaæ siê:
czy to nie on œpiewa, a nawet czy - on sam nie jest t¹ pieœni¹
mi³osn¹?... W tym momencie jego tytu³, w³adza i ciê¿kie
zagadnienia pañstwowe, wszystko wydawa³o mu siê nêdznym
drobiazgiem wobec tej nocy ksiê¿ycowej i tych okrzyków
zakochanego serca. Gdyby mu dano do wyboru: ca³¹ potêgê faraona
czy ten duchowy nastrój, w jakim znajdowa³ siê obecnie, wola³by
swoje rozmarzenie, w którym znikn¹³ ca³y œwiat, on sam, nawet
czas, a zosta³a têsknota lec¹ca w wiecznoœæ na skrzyd³ach pieœni.
Wtem ksi¹¿ê ockn¹³ siê, œpiew umilk³, w pa³acyku pogas³y œwiat³a,
a na tle jego bia³ych œcian ostro odbija³y czarne, puste okna.
Mo¿na by³o myœleæ, ¿e tu nikt nigdy nie mieszka³. Nawet ogród
opustosza³ i ucich³, nawet lekki wiatr przesta³ poruszaæ
listkami. Raz!... dwa!... trzy!... Ze œwi¹tyni odezwa³y siê trzy
potê¿ne odg³osy œpi¿u. "Aha! muszê tam iœæ..." - pomyœla³ ksi¹¿ê,
dobrze nie wiedz¹c, gdzie ma iœæ i po co. Skierowa³ siê jednak
w stronê œwi¹tyni, której srebrzysta wie¿a górowa³a nad drzewami
jakby wzywaj¹c go do siebie. Szed³ odurzony, pe³en dziwacznych
zachceñ. Miêdzy drzewami by³o mu ciasno: pragn¹³ wejœæ na szczyt
tej wie¿y i odetchn¹æ, ogarn¹æ wzrokiem jakiœ szerszy horyzont.
To znowu przypomniawszy sobie, ¿e jest miesi¹c Misori, ¿e ju¿ rok
up³yn¹³ od manewrów w pustyni, uczu³ têsknotê za pustyni¹.
Jak¿eby chêtnie siad³ na swój lekki wóz zaprzêgniêty w parê koni
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (193 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i lecia³ gdzieœ naprzód, gdzie nie by³oby tak duszno, a drzewa
nie zas³ania³y widnokrêgu. By³ ju¿ u stóp œwi¹tyni, wiêc wszed³
na taras. Cicho i pusto, jakby wszyscy wymarli; tylko z daleka
szemra³a woda fontanny. Na drugich schodach rzuci³ swój burnus
i miecz, jeszcze raz spojrza³ na ogród, jakby mu ¿al by³o
ksiê¿yca, i wszed³ do œwi¹tyni. Ponad nim wznosi³y siê jeszcze
trzy kondygnacje. Œpi¿owe drzwi by³y otwarte, z obu stron wejœcia
sta³y skrzydlate figury byków z ludzkimi g³owami, na których
twarzach panowa³ dumny spokój. "To królowie asyryjscy" - pomyœla³
ksi¹¿ê przypatruj¹c siê ich brodom, splecionym w drobne
warkoczyki. Wnêtrze œwi¹tyni by³o czarne jak najczarniejsza noc;
ciemnoœæ tê potêgowa³y jeszcze bia³e smugi ksiê¿ycowego œwiat³a
wpadaj¹ce przez w¹skie a wysokie okna. W g³êbi pali³y siê dwie
lampy przed pos¹giem bogini Astoreth. Jakieœ dziwne oœwietlenie
z góry sprawia³o, ¿e pos¹g by³ doskonale widzialny. Ramzes
patrzy³. By³a to olbrzymia kobieta ze strusimi skrzyd³ami. Mia³a
na sobie d³ug¹, fa³dzist¹ szatê, na g³owie œpiczast¹ czapkê, w
prawej rêce parê go³êbi. Jej piêkna twarz i spuszczone oczy mia³y
wyraz takiej s³odyczy, takiej niewinnoœci, ¿e ksiêcia ogarnê³o
zdumienie: by³a to bowiem patronka zemsty i najbardziej wyuzdanej
rozpusty. Fenicja ukaza³a mu jeszcze jedn¹ ze swych tajemnic.
"Osobliwy naród! - pomyœla³. - Ich ludo¿erczy bogowie nie
zjadaj¹, a ich wszeteczeñstwem opiekuj¹ siê dziewicze kap³anki
i bogini z dzieciêc¹ twarz¹..." Wtem uczu³, ¿e po nogach prêdko
przesunê³o mu siê coœ jakby wielki w¹¿. Ramzes cofn¹³ siê i
stan¹³ w smudze ksiê¿ycowego œwiat³a. "Przywidzenie..." - rzek³
do siebie. Prawie w tej chwili us³ysza³ szept:
- Ramzesie!... Ramzesie!...
Niepodobna by³o poznaæ, czyj to g³os - mêski czy kobiecy, i sk¹d
pochodzi. - Ramzesie!... Ramzesie!... - rozleg³ siê szept jakby
od pod³ogi. Ksi¹¿ê wszed³ w miejsce nieoœwietlone i nas³uchuj¹c
pochyli³ siê. Nagle poczu³ na swej g³owie dwie delikatne rêce.
Zerwa³ siê, aby je z³apaæ, ale schwyci³ tylko powietrze. -
Ramzesie!... - szepniêto z góry.
Podniós³ g³owê i uczu³ na ustach kwiat lotosu, a gdy wyci¹gn¹³
ku niemu rêce, ktoœ lekko opar³ siê na jego ramionach. -
Ramzesie!... - zawo³ano od o³tarza. Ksi¹¿ê odwróci³ siê i
os³upia³. W smudze œwiat³a, o parê kroków sta³ przeœliczny
cz³owiek, zupe³nie podobny do niego. Ta sama twarz, oczy,
m³odzieñczy zarost, ta sama postawa, ruchy i odzienie. Ksi¹¿ê
przez chwilê myœla³, ¿e stoi przed wielkim lustrem, jakiego nawet
faraon nie posiada³. Wnet jednak przekona³ siê, ¿e jego sobowtór
nie jest wizerunkiem, ale ¿ywym cz³owiekiem. W tej chwili uczu³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (194 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
poca³unek na szyi. Znowu odwróci³ siê, lecz nie by³o nikogo, a
tymczasem i jego sobowtór znikn¹³. - Kto tu jest?... Chcê
wiedzieæ!.. - zawo³a³ rozgniewany ksi¹¿ê. - To ja... Kama... -
odpowiedzia³ s³odki g³os. I w œwietlnej smudze ukaza³a siê
przeœliczna kobieta naga, w z³otej przepasce oko³o bioder. Ramzes
pobieg³ i schwyci³ j¹ za rêkê. Nie uciek³a. - Ty jesteœ Kama?...
Nie, ty jesteœ... Tak, ciebie kiedyœ przys³a³ do mnie Dagon, ale
wówczas nazywa³aœ siê Pieszczot¹... - Bo ja jestem i Pieszczota -
odpowiedzia³a naiwnie. - Ty mnie dotyka³aœ rêkoma?...
- Ja.
- Jakim sposobem?...
- A o, takim... - odpowiedzia³a zarzucaj¹c mu rêce na szyjê i
ca³uj¹c go. Ramzes pochwyci³ j¹ w objêcia, ale wydar³a mu siê z
si³¹, której nie mo¿na by³o podejrzewaæ w tak drobnej postaci. -
Wiêc to ty jesteœ kap³anka Kama? Wiêc to do ciebie œpiewa³
dzisiaj ten Grek mówi³ ksi¹¿ê namiêtnie œciskaj¹c jej rêce. - Co
za jeden ten œpiewak?... Kama pogardliwie wzruszy³a ramionami. -
On jest przy naszej œwi¹tyni - rzek³a.
Ramzesowi p³onê³y oczy, rozszerza³y siê nozdrza, szumia³o mu w
g³owie. Ta sama kobieta przed kilkoma miesi¹cami zrobi³a na nim
ma³e wra¿enie, ale dziœ gotów by³ dla niej pope³niæ szaleñstwo.
Zazdroœci³ Grekowi, a jednoczeœnie czu³ nieopisany ¿al na myœl,
¿e gdyby ona zosta³a jego kochank¹, musia³aby umrzeæ. - Jakaœ ty
piêkna - mówi³. - Gdzie mieszkasz?... Ach wiem, w tamtym
pa³acyku... Czy mo¿na ciê odwiedziæ?... Naturalnie, je¿eli
przyjmujesz wizyty œpiewaków, musisz i mnie przyj¹æ... Czy
naprawdê jesteœ kap³ank¹ pilnuj¹c¹ ognia?... - Tak. - I wasze
prawa s¹ tak okrutne, ¿e nie pozwalaj¹ ci kochaæ?... Ech, to s¹
pogró¿ki!... Dla mnie zrobisz wyj¹tek... - Przeklê³aby mnie ca³a
Fenicja, zemœciliby siê bogowie... - odpar³a ze œmiechem. Ramzes
znowu przyci¹gn¹³ j¹ do siebie, ona znowu wydar³a siê. - Strze¿
siê, ksi¹¿ê - mówi³a z wyzywaj¹cym spojrzeniem. - Fenicja jest
potê¿na, a jej bogowie... - Co mnie obchodz¹ twoi bogowie albo
Fenicja... Gdyby ci w³os spad³, zdepta³bym Fenicjê jak z³¹
gadzinê... - Kama!... Kama!... - odezwa³ siê od pos¹gu g³os.
Przerazi³a siê. - O, widzisz, wo³aj¹ mnie... Mo¿e nawet s³yszeli
twoje bluŸnierstwa... - Bodajby nie us³yszeli mego gniewu!... -
wybuchn¹³ ksi¹¿ê. - Gniew bogów jest straszniejszy... Szarpnê³a
siê i znik³a w cieniach œwi¹tyni. Ramzes rzuci³ siê za ni¹, lecz
nagle cofn¹³ siê; ca³¹ œwi¹tyniê, miêdzy o³tarzem i nim, zala³
ogromny krwawy p³omieñ, wœród którego zaczê³y ukazywaæ siê
potworne figury: wielkie nietoperze, gady z ludzkimi twarzami,
cienie... P³omieñ szed³ prosto na niego ca³¹ szerokoœci¹ gmachu,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (195 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
a oszo³omiony nie znanym sobie widokiem, ksi¹¿ê cofa³ siê wstecz.
Nagle owionê³o go œwie¿e powietrze. Odwróci³ g³owê - by³ ju¿ na
zewn¹trz œwi¹tyni, a jednoczeœnie œpi¿owe drzwi z ³oskotem
zatrzasnê³y siê przed nim. Przetar³ oczy, rozejrza³ siê. Ksiê¿yc
z najwy¿szego punktu na niebie zni¿a³ siê ju¿ ku zachodowi. Obok
kolumny Ramzes znalaz³ swój miecz i burnus. Podniós³ je i zeszed³
ze schodów jak pijany. Kiedy póŸno wróci³ do pa³acu, Tutmozis
widz¹c jego poblad³¹ twarz i mêtne spojrzenie zawo³a³ z trwog¹: -
Przez bogi! gdzie¿eœ to by³, erpatre?... - Ca³y twój dwór nie
œpi, zaniepokojony... - Ogl¹da³em miasto. £adna noc... - Wiesz -
doda³ œpiesznie Tutmozis jakby lêkaj¹c siê, aby go kto inny nie
uprzedzi³. - Wiesz, Sara powi³a ci syna... - Doprawdy?... Chcê,
a¿eby nikt z orszaku nie niepokoi³ siê o mnie, ile razy wyjdê na
przechadzkê. - Sam?... - Gdybym nie móg³ wychodziæ sam, gdzie mi
siê podoba, by³bym najnieszczêœliwszym niewolnikiem w tym
pañstwie - odpar³ cierpko namiestnik Odda³ miecz i burnus
Tutmozisowi i poszed³ do swojej sypialni nie wzywaj¹c nikogo.
Jeszcze wczoraj wiadomoœæ o urodzeniu siê syna nape³ni³aby go
radoœci¹. Lecz w tej chwili przyj¹³ j¹ obojêtnie. Ca³¹ duszê
wype³ni³y mu wspomnienia dzisiejszego wieczoru, najdziwniejszego,
jaki dotychczas pozna³ w ¿yciu. Jeszcze widzia³ œwiat³o ksiê¿yca,
w uszach rozlega³a siê pieœñ Greka. A ta œwi¹tynia Astarty!...
Nie móg³ zasn¹æ do rana.
Rozdzia³ XXXII
Na drugi dzieñ ksi¹¿ê wsta³ póŸno, sam wyk¹pa³ siê i ubra³, i
kaza³ przyjœæ do siebie Tutmozisowi. Wystrojony, namaszczony
wonnoœciami elegant ukaza³ siê natychmiast, pilnie przypatruj¹c
siê ksiêciu, aby poznaæ, w jakim jest humorze, i odpowiednio do
tego u³o¿yæ swoj¹ fizjognomiê. Ale na twarzy Ramzesa malowa³o siê
tylko znu¿enie. - Có¿ - spyta³ Tutmozisa ziewaj¹c - czy jesteœ
pewny, ¿e urodzi³ mi siê syn? - Mam tê wiadomoœæ od œwiêtego
Mefresa. - Oho!... Od jak¿e to dawna prorocy zajmuj¹ siê moim
domem? - Od czasu kiedy wasza dostojnoœæ okazujesz im swoj¹
³askê. - Tak?... - spyta³ ksi¹¿ê i zamyœli³ siê. Przypomnia³
sobie wczorajsz¹ scenê w œwi¹tyni Astoreth i porównywa³ j¹ z
podobnymi zjawiskami w œwi¹tyni Hator. "Wo³ano na mnie - mówi³
do siebie - i tu, i tam. Ale tam moja cela by³a bardzo ciasna i
grube mury, tu zaœ wo³aj¹cy, a w³aœciwie Kama mog³a schowaæ siê
za kolumnê i szeptaæ... Wreszcie tu by³o strasznie ciemno, a w
mojej celi widno..." Nagle rzek³ do Tutmozisa: - Kiedy¿ siê to
sta³o? - Kiedy urodzi³ siê dostojny syn twój?... Podobno ju¿ z
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (196 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dziesiêæ dni temu... Matka i dziecko zdrowe, doskonale
wygl¹daj¹... Przy urodzeniu by³ sam Menes, lekarz twojej
czcigodnej matki i dostojnego Herhora... - No, no... - odpar³
ksi¹¿ê i znowu myœla³: "Dotykano mnie tu i tam jednakowo
zrêcznie... Czy by³a jaka ró¿nica?... Zdaje siê, ¿e by³a, mo¿e
dlatego, ¿e tu by³em, a tam nie by³em przygotowany na zobaczenie
cudu... Ale tu pokazano mi drugiego m n i e, czego tam nie
potrafili zrobiæ... Bardzo m¹drzy s¹ kap³ani!... Ciekawym, kto
mnie tak dobrze udawa³, bo¿ek czy cz³owiek?... O, bardzo m¹drzy
s¹ kap³ani i nawet nie wiem, którym z nich lepiej wierzyæ: naszym
czy fenickim?..." - S³uchaj, Tutmozis - rzek³ g³oœno - s³uchaj,
Tutmozis... Trzeba, a¿eby tu przyjechali... Muszê przecie
zobaczyæ mego syna... Nareszcie ju¿ nikt nie bêdzie mia³ prawa
uwa¿aæ siê za lepszego ode mnie... - Czy zaraz maj¹ przyjechaæ
dostojna Sara z synem?... - A niech przyjad¹ jak najprêdzej,
je¿eli tylko zdrowie im pozwoli. W granicach pa³acu jest du¿o
wygodnych budowli. Trzeba wybraæ miejsce wœród drzew, zaciszne
i ch³odne, gdy¿ nadchodzi czas upa³ów... Niech¿e i ja poka¿ê
œwiatu mego syna!... I znowu wpad³ w zadumê, która nawet zaczê³a
niepokoiæ Tutmozisa. "Tak, m¹drzy s¹! - myœla³ Ramzes. - ¯e lud
oszukuj¹, nawet grubymi sposobami, o tym wiedzia³em. Biedny
œwiêty Apis! Ile on uk³uæ dostaje w czasie procesji, kiedy ch³opi
le¿¹ przed nim na brzuchach... Ale a¿eby oszukiwali mnie, temu
bym nie uwierzy³... G³osy bogów, niewidzialne rêce, cz³owiek
oblewany smo³¹ to by³y przegrywki!... Po czym nast¹pi³a pieœñ
Pentuera: o ubytku ziemi i ludnoœci, o urzêdnikach, Fenicjanach,
a wszystko - a¿eby obmierziæ mi wojnê.." - Tutmozisie - rzek³
nagle. - Padam przed tob¹ na twarz...
- Trzeba powoli œci¹gn¹æ pu³ki z nadmorskich miast - tutaj...
Chcê zrobiæ przegl¹d i wynagrodziæ ich wiernoœæ. - A my,
szlachta, nie jesteœmy ci wierni? - spyta³ zmiêszany Tutmozis. -
Szlachta i wojsko to jedno. - A nomarchowie, urzêdnicy?...
- Wiesz, Tutmozis, ¿e nawet i urzêdnicy s¹ wierni - mówi³ ksi¹¿ê.
- Co mówiê, nawet Fenicjanie!... Chocia¿ na wielu innych
stanowiskach s¹ zdrajcy... - Przez bogi, ciszej!... - szepn¹³
Tutmozis i lêkliwie wyjrza³ do drugiej komnaty. - Oho!... - œmia³
siê ksi¹¿ê - sk¹d¿e ta trwoga? Wiêc i dla ciebie nie jest
tajemnic¹, ¿e mamy zdrajców... - Wiem, o kim wasza dostojnoœæ
mówisz - odpar³ Tutmozis - bo zawsze by³eœ Ÿle uprzedzony... -
Do kogo?... - Do kogo!... Domyœlam siê. Ale s¹dzi³em, ¿e po
ugodzie z Herhorem, po d³ugim pobycie w œwi¹tyni... - Có¿
œwi¹tynia?... I tam, i w ca³ym zreszt¹ kraju przekonywa³em siê
zawsze o jednym, ¿e najlepsze ziemie, najdzielniejsza ludnoœæ i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (197 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
niezmierne bogactwa nie s¹ w³asnoœci¹ faraona... - Ciszej !...
ciszej !... - szepta³ Tutmozis. - Ale¿ ci¹gle milczê, ci¹gle mam
twarz pogodn¹, wiêc pozwól mi siê wygadaæ choæ ty... Zreszt¹
nawet w najwy¿szej radzie mia³bym prawo powiedzieæ, ¿e w tym
Egipcie, który niepodzielnie nale¿y do mego ojca ja jego nastêpca
i namiestnik, musia³em po¿yczyæ sto talentów od jakiegoœ
tyryjskiego ksi¹¿¹tka... Nie jest¿e to hañba!... - Ale sk¹d¿e ci
to dziœ przysz³o?... - szepta³ Tutmozis, pragn¹c jak najrychlej
zakoñczyæ niebezpieczn¹ rozmowê. - Sk¹d?... - powtórzy³ ksi¹¿ê
i umilk³, aby znowu pogr¹¿yæ siê w zadumie. "Niewiele jeszcze
znaczy³oby - myœla³ - gdyby tylko mnie oszukiwali: jestem dopiero
nastêpc¹ faraona i nie do wszystkich tajemnic mogê byæ
dopuszczany. Ale kto mi powie, ¿e oni w taki sam sposób nie
postêpowali z moim czcigodnym ojcem?... Trzydzieœci kilka lat
ufa³ im nieograniczenie, korzy³ siê przed cudami, sk³ada³ hojne
ofiary bogom, po to... a¿eby jego maj¹tek i w³adza przesz³a w
rêce ambitnych filutów... I nikt mu oczu nie otworzy³... Boæ
faraon nie mo¿e, jak ja, wchodziæ w nocy do œwi¹tyñ fenickich,
bo w koñcu do jego œwi¹tobliwoœci nikt nie ma przystêpu... A kto
mnie dziœ zapewni, ¿e kap³añstwo nie d¹¿y do obalenia tronu, jak
to powiedzia³ Hiram?... Wszak¿e ojciec ostrzeg³ mnie, ¿e
Fenicjanie s¹ najprawdomówniejsi, gdy maj¹ w tym interes. I z
pewnoœci¹, ¿e maj¹ interes, a¿eby nie byæ wypêdzonymi z Egiptu
i nie dostaæ siê pod w³adzê Asyrii... Asyria, stado wœciek³ych
lwów!... Kêdy oni przejd¹, nic nie zostanie oprócz zwalisk i
trupów, jak po po¿arze!... Nagle Ramzes podniós³ g³owê: z daleka
dolecia³ go odg³os fletów i rogów. - Co to znaczy? - zapyta³
Tutmozisa. - Wielka nowina!... - odpar³ dworak z uœmiechem. -
Azjaci witaj¹ znakomitego pielgrzyma, a¿ z Babilonu... - Z
Babilonu?... Kto on?... - Nazywa siê Sargon...
- Sargon?... - przerwa³ ksi¹¿ê. - Sargon!... aha! cha!... -
zacz¹³ siê œmiaæ. - Czym¿e on jest?... - Ma byæ wielkim
dostojnikiem na dworze króla Assara. Prowadzi ze sob¹ dziesiêæ
s³oni, stada najpiêkniejszych rumaków pustynnych, t³umy
niewolników i s³ug. - A po co on tu przyje¿d¿a? - Pok³oniæ siê
cudownej bogini Astoreth, któr¹ czci ca³a Azja - odpar³ Tutmozis.
- Cha!... cha!... cha!... - œmia³ siê ksi¹¿ê przypomniawszy sobie
zapowiedŸ Hirama o przyjeŸdzie asyryjskiego pos³a. - Sargon...
cha!... cha!... Sargon, powinowaty króla Assara, zrobi³ siê nagle
tak pobo¿nym, ¿e na ca³e miesi¹ce puszcza siê w niewygodn¹
podró¿, byle uczciæ bogini¹ Astoreth w Pi-Bast... Ale¿ w Niniwie
znalaz³by wiêkszych bogów i uczeñszych kap³anów... Cha!... cha!
cha! Tutmozis ze zdumieniem patrzy³ na ksiêcia. - Co tobie,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (198 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ramzesie?...
- Oto cud! - mówi³ ksi¹¿ê - jakiego chyba nie zapisa³y kronik¯
¿adnej œwi¹tyni... Tylko pomyœl, Tutmozisie... W chwili gdy
najbardziej zastanawiasz siê nad pytaniem: w jaki sposób z³apaæ
z³odzieja, który ciê wci¹¿ okrada? - w takiej chwili - ów
z³odziej znowu pakuje rêce do twojej skrzyni, w twoich oczach,
przy tysi¹cu œwiadków... Cha! cha! cha!... Sargon - pobo¿ny
pielgrzym!... - Nic nie rozumiem... - szepta³ zak³opotany
Tutmozis. - I nie potrzebujesz rozumieæ - odpar³ namiestnik. -
Zapamiêtaj tylko, ¿e Sargon przyjecha³ tu na pobo¿ne praktyki do
œwiêtej Astoreth... - Zdaje mi siê, ¿e wszystko, o czym mówisz -
rzek³ zni¿aj¹c g³os Tutmozis - ¿e wszystko to s¹ rzeczy bardzo
niebezpieczne... - Tote¿ nie wspominaj o nich nikomu. - ¯e ja nie
wspomnê, tego chyba jesteœ pewny, ale czy ty, ksi¹¿ê, sam siê nie
zdradzisz... Jesteœ prêdki jak b³yskawica.... Nastêpca po³o¿y³
mu rêkê na ramieniu. - B¹dŸ spokojny - rzek³ patrz¹c mu w oczy. -
Obyœcie mi tylko dochowali wiernoœci, wy, szlachta i wojsko, a
zobaczycie dziwne wypadki i... skoñcz¹ siê dla was ciê¿kie
czasy!... - Wiesz, ¿e zginiemy na twój rozkaz - odpar³ Tutmozis
k³ad¹c rêkê na piersiach. Na jego obliczu by³a tak niezwyk³a
powaga, i¿ ksi¹¿ê zrozumia³, wreszcie nie po raz pierwszy, ¿e w
tym rozhukanym elegancie kryje siê dzielny m¹¿, na którego mieczu
i rozumie mo¿na polegaæ. Od tej pory ksi¹¿ê nigdy ju¿ nie
prowadzi³ z Tutmozisem tak dziwnej rozmowy. Ale wierny przyjaciel
i s³uga odgad³, ¿e poza przyjazdem Sargona kryj¹ siê jakieœ
wielkie interesa pañstwowe, samowolnie rozstrzygane przez
kap³anów. Zreszt¹ od pewnego czasu ca³a egipska arystokracja,
nomarchowie, wy¿si urzêdnicy i dowódcy, bardzo cicho, ale to
bardzo cicho, szeptali miêdzy sob¹, ¿e nadchodz¹ wa¿ne wypadki.
Fenicjanie bowiem pod przysiêg¹ dochowania tajemnicy opowiadali
im o jakowychœ traktatach z Asyri¹, przy których Fenicja zginie,
a Egipt okryje siê hañb¹ i bodaj ¿e kiedyœ stanie siê lennikiem
Asyrii. Wzburzenie miêdzy arystokracj¹ by³o ogromne, lecz nikt
siê nie zdradzi³. Owszem, zarówno na dworze nastêpcy, jak i u
nomarchów Dolnego Egiptu, bawiono siê doskonale. Mo¿na by³o
s¹dziæ, ¿e wraz z gor¹cem spad³o na nich szaleñstwo nie tylko
zabaw, ale rozpusty. Nie by³o dnia bez igrzysk, uczt i
triumfalnych pochodów, nie by³o nocy bez iluminacji i wrzasków.
Nie tylko w Pi-Bast, ale w ka¿dym mieœcie wytworzy³a siê moda
przebiegania ulic z pochodniami, muzyk¹, a nade wszystko z
pe³nymi dzbanami. Wpadano do domów i wyci¹gano œpi¹cych
mieszkañców na pijatykê, a ¿e Egipcjanie mieli du¿y poci¹g do
hulanek, wiêc bawi³ siê, kto ¿y³. Przez czas pobytu Ramzesa w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (199 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œwi¹tyni Hator Fenicjanie zdjêci jakimœ panicznym strachem
spêdzali dnie na modlitwach i wszystkim odmawiali kredytu. Lecz
po rozmowie Hirama z namiestnikiem pobo¿noœæ i ostro¿noœæ nagle
opuœci³a Fenicjan i zaczêli panom egipskim hojniej udzielaæ
po¿yczek ani¿eli kiedykolwiek. Takiej obfitoœci z³ota i towarów,
jaka zapanowa³a w Dolnym Egipcie, a nade wszystko tak ma³ych
procentów, nie pamiêtali najstarsi ludzie. Surowy i m¹dry stan
kap³añski zwróci³ uwagê na szaleñstwa najwy¿szych klas
spo³ecznych. Lecz omylili siê w ocenianiu jego Ÿróde³, a œwiêty
Mentezufis, który co kilka dni wysy³a³ raport do Herhora, wci¹¿
donosi³ mu, ¿e nastêpca, znudzony praktykami religijnymi w
œwi¹tyni Hator, bawi siê teraz bez pamiêci, a wraz z nim ca³a
arystokracja. Dostojny minister nawet nie odpowiada³ na te
wzmianki, co dowodzi³o, ¿e hulatykê ksiêcia uwa¿a za rzecz
naturaln¹, a mo¿e nawet po¿yteczn¹. Przy takim nastroju
najbli¿szego otoczenia Ramzes zyska³ du¿o swobody. Prawie ka¿dego
wieczora, gdy przepici winem dworzanie zaczynali traciæ
œwiadomoœæ, ksi¹¿ê - wymyka³ siê z pa³acu. Okryty ciemnym
burnusem oficera, przebiega³ puste ulice i wydostawa³ siê za
miasto, do ogrodów œwi¹tyni Astoreth. Tam odnajdywa³ swoj¹ ³awkê
naprzeciw pa³acyku Kamy i ukryty miêdzy drzewami patrzy³ na
p³on¹ce pochodnie, s³ucha³ œpiewu wielbicieli kap³anki i - marzy³
o niej. Ksiê¿yc wschodzi³ coraz póŸniej, zbli¿aj¹c siê do nowiu,
noce by³y szare, efekta œwietlne przepad³y, ale Ramzes mimo to
wci¹¿ widzia³ jasnoœæ owej pierwszej nocy i s³ysza³ namiêtne
strofy Greka. Nieraz powstawa³ z ³awki, a¿eby wprost pójœæ do
mieszkania Kamy, ale ogarnia³ go wstyd. Czu³ on, ¿e nie wypada
nastêpcy tronu ukazywaæ siê w domu kap³anki, któr¹ odwiedza³
ka¿dy pielgrzym, byle z³o¿y³ hojniejsz¹ dla œwi¹tyni ofiarê. Co
dziwniejsza - ba³ siê, a¿eby widok Kamy, otoczonej dzbanami i
nieszczêœliwymi wielbicielami, nie zatar³ mu cudownego obrazu
ksiê¿ycowej nocy. Wówczas gdy j¹ przys³a³ Dagon, a¿eby odwróciæ
gniew ksiêcia, Kama wyda³a siê Ramzesowi m³od¹ dziewczyn¹, dosyæ
powabn¹, dla której jednak mo¿na nie straciæ g³owy. Lecz gdy
pierwszy raz w ¿yciu on, wódz i namiestnik, musia³ siedzieæ pod
domem kobiety, gdy go rozmarzy³a noc, gdy us³ysza³ gor¹ce
oœwiadczyny innego mê¿czyzny, wtedy, tak¿e pierwszy raz w ¿yciu,
zrodzi³o siê w nim szczególne uczucie: miêszanina po¿¹dania,
têsknoty i zazdroœci. Gdyby móg³ mieæ Kamê na ka¿de zawo³anie,
sprzykrzy³aby siê mu bardzo prêdko, a mo¿e nawet nie ubiega³by
siê za ni¹. Ale œmieræ stoj¹ca na progu jej sypialni, zakochany
œpiewak, a nareszcie to upokarzaj¹ce stanowisko najwy¿szego
dostojnika wobec kap³anki, wszystko to wytwarza³o sytuacjê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (200 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ramzesowi dotychczas nie znan¹, a wiêc ponêtn¹. I oto dlaczego,
prawie co wieczór, od dziesiêciu dni przychodzi³ do ogrodów
bogini Astoreth zas³aniaj¹c twarz wobec przechodniów. Pewnego
wieczoru, kiedy na uczcie w swoim pa³acu wypi³ du¿o wina, Ramzes
wymkn¹³ siê ze stanowczym zamiarem. Powiedzia³ sobie, ¿e dzisiaj
wejdzie do mieszkania Kamy, a jej wielbiciele - niech sobie
œpiewaj¹ pod oknami. Szed³ prêdko przez miasto, lecz w ogrodach
nale¿¹cych do œwi¹tyni zwolni³ kroku: znowu bowiem uczu³ wstyd.
"Czy s³yszano kiedykolwiek - myœla³ - a¿eby nastêpca faraona
biega³ za kobietami jak biedny pisarz, który znik¹d nie mo¿e
po¿yczyæ dziesiêciu drachm? Wszystkie przychodzi³y do mnie, wiêc
i ta powinna przyjœæ..." I ju¿ chcia³ wróciæ. "A jednak ta nie
mo¿e przyjœæ - mówi³ w duchu - gdy¿ zabiliby j¹..." Stan¹³ i
waha³ siê. "Kto by j¹ zabi³?... Hiram, który w nic nie wierzy,
czy Dagon, który ju¿ sam nie wie, czym jest?... Tak, ale jest tu
mnóstwo innych Fenicjan i przewijaj¹ siê setki tysiêcy
pielgrzymów fanatycznych i dzikich. W oczach tych g³upców Kama
odwiedzaj¹c mnie pope³ni³aby œwiêtokradztwo Wiêc znowu poszed³
w stronê pa³acyku kap³anki. Ani pomyœla³, ¿e jemu groziæ tu mo¿e
niebezpieczeñstwo. Jemu, który nie wydobywaj¹c miecza, samym
spojrzeniem ca³y œwiat mo¿e powaliæ do swych stóp. On, Ramzes,
i niebezpieczeñstwo!... Gdy ksi¹¿ê wyszed³ spoœród drzew,
spostrzeg³, ¿e dom kap³anki jest bardziej oœwietlony i
ha³aœliwszy ni¿ zwykle. Istotnie w pokojach i na tarasach by³o
pe³no goœci, a i doko³a pa³acyku krêci³ siê t³um. "Co to za
banda?" - pomyœla³ ksi¹¿ê. Zebranie by³o niecodzienne. Niedaleko
sta³ ogromny s³oñ dŸwigaj¹cy na grzbiecie z³ocon¹ lektykê z
purpurowymi frankami. Obok s³onia r¿a³o, kwicza³o i w ogóle
niecierpliwi³o siê kilkanaœcie koni o grubych szyjach i nogach,
z przewi¹zanymi u do³u ogonami, z metalowymi niby-he³mami na
g³owach. Miêdzy niespokojnymi, prawie dzikimi zwierzêtami krêci³o
siê kilkudziesiêciu ludzi, jakich Ramzes jeszcze nie widzia³.
Mieli oni kud³ate w³osy, wielkie brody, œpiczaste czapki z
klapami na uszach. Jedni byli odziani w d³ugie szaty z grubego
sukna, spadaj¹ce do kostek, inni w krótkie surduty i spodnie, a
niektórzy - w buty z cholewami. Wszystko to by³o uzbrojone w
miecze, ³uki i w³ócznie. Na widok tych cudzoziemców, silnych,
niezgrabnych, œmiej¹cych siê ordynaryjnie, cuchn¹cych ³ojem i
gadaj¹cych nieznanym a twardym jêzykiem, w ksiêciu zagotowa³o
siê. Jak lew, kiedy zobaczy obce zwierzê, choæ nieg³odny, zabiera
siê jednak do skoku, tak Ramzes, chocia¿ ludzie ci nic mu nie
zawinili, uczu³ do nich straszn¹ nienawiœæ. Dra¿ni³ go ich jêzyk,
ich ubiory, ich zapach, nawet ich konie. Krew uderzy³a mu do
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (201 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
g³owy i siêgn¹³ po miecz, aby wpaœæ na tych ludzi i wymordowaæ
ich i ich zwierzêta. Ale ockn¹³ siê. "Set rzuci³ na mnie
urok?..." - pomyœla³. W tej chwili przeszed³ ko³o niego nagi
Egipcjanin w czepcu na g³owie i opasce doko³a bioder. Ksi¹¿ê
czu³, ¿e ten cz³owiek jest mu mi³y, nawet drogi w tej chwili, bo
to Egipcjanin. Wydoby³ z worka z³oty pierœcionek wartoœci
kilkunastu drachm i da³ go niewolnikowi. - S³uchaj - spyta³ - co
to za ludzie? - Asyryjczycy - szepn¹³ Egipcjanin i nienawiœæ
b³ysnê³a mu w oczach. - Asyryjczycy!... - powtórzy³ ksi¹¿ê. -
Wiêc to s¹ Asyryjczycy?... A co oni tu robi¹?... - Ich pan,
Sargon, zaleca siê do kap³anki, do œwiêtej Kamy, a oni go
pilnuj¹... Oby ich tr¹d stoczy³, œwiñskich synów... - Mo¿esz
odejœæ. Nagi cz³owiek nisko uk³oni³ siê Ramzesowi i pobieg³
zapewne do kuchni. "Wiêc to s¹ Asyryjczycy?... - myœla³ ksi¹¿ê
przypatruj¹c siê dziwacznym postaciom i ws³uchuj¹c w nienawistny,
choæ niezrozumia³y jêzyk. - Wiêc Asyryjczycy ju¿ s¹ nad Nilem,
a¿eby zbrataæ siê z nami czy oszukaæ nas, a ich dostojnik Sargon
zaleca siê do Kamy?..." Zawróci³ do domu. Jego rozmarzenie zgas³o
przy blasku nowej, choæ dopiero budz¹cej siê namiêtnoœci. On,
cz³owiek szlachetny i ³agodny, poczu³ œmierteln¹ nienawiœæ do
odwiecznych wrogów Egiptu, z którymi zetkn¹³ siê po raz pierwszy.
Kiedy po opuszczeniu œwi¹tyni Hator i rozmowie z Hiramem pocz¹³
rozmyœlaæ o rozpoczêciu wojny z Azj¹, to by³y tylko rozmyœlania.
Egipt potrzebowa³ ludzi, a faraon skarbów, a ¿e wojna by³a
naj³atwiejszym sposobem zdobycia ich, ¿e wreszcie dogadza³a jego
potrzebie s³awy, wiêc projektowa³ sobie wojnê. Ale w tej chwili
nie obchodzi³y go skarby, niewolnicy ani s³awa, bo odezwa³ siê
w nim potê¿niejszy nad wszystko g³os nienawiœci. Faraonowie tak
d³ugo walczyli z Asyryjczykami, obie strony tyle przela³y krwi,
walka tak g³êbokie zapuœci³a korzenie w serca, ¿e ksi¹¿ê na sam
widok ¿o³nierzy asyryjskich chwyta³ za miecz. Zdawa³o siê, ¿e
wszystkie duchy poleg³ych wojowników, wszystkie ich trudy i
cierpienia zmartwychwsta³y w duszy królewskiego dzieciêcia i
wo³a³y o zemstê. Gdy ksi¹¿ê wróci³ do pa³acu, wezwa³ Tutmozisa.
Jeden z nich by³ przepity, drugi wœciek³y. - Czy wiesz, com teraz
widzia³? - rzek³ ksi¹¿ê do ulubieñca. - Mo¿e który z kap³anów...
- szepn¹³ Tutmozis. - Widzia³em Asyryjczyków... O bogowie!... Com
ja uczu³... Có¿ to za pod³y lud... Cia³a ich, od stóp do g³ów
okrêcone we³n¹ jak dzikich zwierz¹t, œmierdz¹ starym ³ojem, a co
to za mowa, jakie brody, w³osy!... Szybko chodzi³ po komnacie,
zadyszany, rozgor¹czkowany. - Myœla³em - mówi³ Ramzes - ¿e
pogardzam z³odziejstwami pisarzy, ob³ud¹ nomarchów, ¿e nienawidzê
chytrych i ambitnych kap³anów... Mia³em wstrêt do ¯ydów i lêka³em
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (202 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê Fenicjan... Ale dziœ przekonywam siê, ¿e tamto by³y zabawki.
Teraz dopiero wiem, co to jest nienawiœæ, kiedym zobaczy³ i
us³ysza³ Asyryjczyków, teraz rozumiem, dlaczego pies rozdziera
kota, który mu przeszed³ drogê... - Do ¯ydów i Fenicjan
przywyk³eœ, wasza dostojnoœæ, Asyryjczyków spotka³eœ po raz
pierwszy - wtr¹ci³ Tutmozis. - G³upstwo Fenicjanie!... - ci¹gn¹³
jakby do siebie ksi¹¿ê. - Fenicjanin, Filistyn, Saszu, Libijczyk,
nawet Etiopa, to jakby cz³onkowie naszej rodziny. Kiedy nie p³ac¹
danin, gniewamy siê na nich, gdy zap³ac¹, zapominamy... Ale
Asyryjczyk jest to coœ tak obcego, tak wrogiego, ¿e... Nie bêdê
szczêœliwym, dopóki nie ujrzê pola zas³anego ich trupami, dopóki
nie naliczê ze sto tysiêcy odciêtych r¹k... Tutmozis nigdy nie
widzia³ Ramzesa w podobnym nastroju.
Rozdzia³ XXXIII
W parê dni ksi¹¿ê wys³a³ swojego ulubieñca z wezwaniem do Kamy.
Przyby³a natychmiast w szczelnie zas³oniêtej lektyce. Ramzes
przyj¹³ j¹ w osobnym pokoju. - By³em - rzek³ -jednego wieczora
pod twoim domem.
- O Astoreth!... - zawo³a³a kap³anka. - Czemu¿ zawdziêczam
najwy¿sz¹ ³askê?... I co przeszkodzi³o ci, dostojny panie, ¿e nie
raczy³eœ zawo³aæ twojej niewolnicy?... - Sta³y tam jakieœ
bydlêta. Podobno Asyryjczykowie. Wiêc wasza dostojnoœæ trudzi³eœ
siê wieczorem?... Nigdy nie œmia³abym przypuœciæ, ¿e nasz w³adca
znajduje siê o kilka kroków ode mnie pod go³ym niebem. Ksi¹¿ê
zarumieni³ siê. Jak¿eby by³a zdziwiona dowiedziawszy siê, ¿e
ksi¹¿ê z dziesiêæ wieczorów przepêdzi³ pod jej oknami! A mo¿e ona
i wiedzia³a o tym, gdyby s¹dziæ z jej pó³uœmiechniêtych ust i
ob³udnie spuszczonych oczu. - Wiêc teraz, Kamo - mówi³ ksi¹¿ê -
przyjmujesz u siebie Asyryjczyków? - To wielki magnat!... -
zawo³a³a Kama. - To powinowaty króla, Sargon, który piêæ talentów
ofiarowa³ naszej bogini... - A ty mu wywzajemnisz siê, Kamo -
szydzi³ nastêpca. - I poniewa¿ jest tak hojnym magnatem, bogowie
feniccy nie ukarz¹ ciê œmierci¹... - Co mówisz, panie?... -
odpar³a sk³adaj¹c rêce. - Czyli nie wiesz, ¿e Azjata; choæby mnie
znalaz³ w pustyni, nie podniesie na mnie rêki, gdybym nawet
odda³a mu siê sama. Oni lêkaj¹ siê bogów... - Po có¿ wiêc
przychodzi do ciebie ten œmierdz¹cy... nie - ten pobo¿ny Azjata?
- Chce mnie namówiæ, a¿ebym wyjecha³a do œwi¹tyni Astoreth
babiloñskiej. - I pojedziesz?... - Pojadê... je¿eli ty, panie,
ka¿esz... - odpowiedzia³a Kama zas³aniaj¹c twarz welonem. Ksi¹¿ê
milcz¹c uj¹³ j¹ za rêkê. Usta mu dr¿a³y. - Nie dotykaj mnie,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (203 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
panie - szepta³a wzruszona. - Jesteœ w³adc¹ i opor¹ moj¹ i
wszystkich Fenicjan w tym kraju, ale... b¹dŸ mi³osierny...
Namiestnik puœci³ j¹ i zacz¹³ chodziæ po pokoju. - Gor¹cy dzieñ,
prawda?.. - rzek³. - Podobno s¹ kraje, gdzie w miesi¹cu Mechir
spada z nieba na ziemiê bia³y puch, który na ogniu zmienia siê
w wodê i robi zimno. O Kamo, poproœ twoich bogów, a¿eby zes³ali
mi trochê tego pierza!... Choæ, co ja mówiê?... Gdyby pokryli nim
ca³y Egipt, wszystek ten puch zamieni³by siê na wodê, ale nie
ostudzi³by mego serca. - Bo jesteœ jak boski Amon, jesteœ s³oñce
ukryte w ludzkiej postaci - odpar³a Kama. - Ciemnoœæ pierzcha
stamt¹d, gdzie zwrócisz twoje oblicze, a pod blaskiem twoich
spojrzeñ rosn¹ kwiaty... Ksi¹¿ê znowu zbli¿y³ siê do niej. - Ale
b¹dŸ mi³osierny - szepnê³a. - Przecie¿ ty dobry bóg, wiêc nie
mo¿esz zrobiæ krzywdy twojej kap³ance... Ksi¹¿ê znowu odsun¹³ siê
i otrz¹sn¹³, jakby pragn¹c zrzuciæ z siebie ciê¿ar. Kama patrzy³a
na niego spod opuszczonej powieki i uœmiechnê³a siê nieznacznie.
Gdy milczenie trwa³o zbyt d³ugo, spyta³a: - Kaza³eœ mnie wezwaæ,
w³adco. Oto jestem i czekam, abyœ mi objawi³ wolê twoj¹. -
Aha!... - ockn¹³ siê ksi¹¿ê. - Powiedz no mi, kap³anko... Aha!...
Kto to by³ ten, tak podobny do mnie, którego widzia³em w waszej
œwi¹tyni wówczas?... Kama po³o¿y³a palec na ustach. - Œwiêta
tajemnica... - szepnê³a.
- Jedno jest tajemnic¹, drugiego nie wolno - odpar³ Ramzes.
Niech¿e przynajmniej dowiem siê, kto on taki: cz³owiek czy
duch?... - Duch. - A jednak ten duch wyœpiewywa³ pod twoimi
oknami?...
Kama uœmiechnê³a siê.
- Nie chcê gwa³ciæ tajemnic waszej œwi¹tyni... - ci¹gn¹³ ksi¹¿ê.
- Przyrzek³eœ to, panie, Hiramowi - wtr¹ci³a kap³anka. -
Dobrze... dobrze!... - przerwa³ rozdra¿niony namiestnik. -
Dlatego ani z Hiramem, ani z kim innym nie bêdê rozmawia³ o tym
cudzie, tylko z tob¹... Otó¿, Kamo, powiedz duchowi czy
cz³owiekowi, który jest tak do mnie podobny, a¿eby jak najprêdzej
wyje¿d¿a³ z Egiptu i nikomu nie pokazywa³ siê. Bo widzisz... W
¿adnym pañstwie nie mo¿e byæ dwu nastêpców tronu. Nagle uderzy³
siê w czo³o. Dotychczas mówi³ tak, a¿eby zak³opotaæ Kamê, lecz
teraz przysz³a mu myœl ca³kiem powa¿na: - Ciekawym - rzek³, ostro
patrz¹c na Kamê - dlaczego twoi rodacy pokazali mi mój ¿ywy
wizerunek?... Czy chc¹ ostrzec, ¿e maj¹ dla mnie zastêpcê?...
Istotnie, zadziwia mnie ich czyn. Kama upad³a mu do nóg. - O
panie! - szepnê³a. - Ty, który nosisz na piersiach nasz najwy¿szy
talizman, czy mo¿esz przypuœciæ, a¿eby Fenicjanie robili co na
twoj¹ szkodê?... Ale pomyœl tylko... W wypadku, gdyby grozi³o ci
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (204 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
niebezpieczeñstwo albo gdybyœ chcia³ omyliæ swoich nieprzyjació³,
czy taki cz³owiek nie przyda siê?... Fenicjanie to tylko chcieli
pokazaæ ci w œwi¹tyni... Ksi¹¿ê pomyœla³ i wzruszy³ ramionami...
"Tak - rzek³ do siebie. - Gdybym potrzebowa³ czyjejkolwiek
opieki!... Ale czy Fenicjanie s¹dz¹, ¿e ja sam nie dam sobie
rady?... W takim razie z³ego wybrali protektora dla siebie." -
Panie - szepnê³a Kama - albo¿ nie jest ci wiadome, ¿e Ramzes
Wielki mia³ oprócz swojej postaci dwie inne dla wrogów?... I
tamte dwa cienie królewskie zginê³y, a on ¿y³... - No, dosyæ... -
przerwa³ ksi¹¿ê. - Aby zaœ ludy Azji wiedzia³y, ¿e jestem
³askawy, przeznaczam, Kamo, piêæ talentów na igrzyska na czeœæ
Astoreth, a kosztowny puchar do jej œwi¹tyni. Dziœ jeszcze
odbierzesz to. Skinieniem g³owy po¿egna³ kap³ankê. Po jej
wyjœciu opanowa³a go nowa fala myœli: "Zaprawdê, przebiegli s¹
Fenicjanie. Je¿eli ten mój ¿yj¹cy wizerunek jest cz³owiekiem,
mog¹ mi zrobiæ z nie- go wielki podarunek, a ja czyni³bym kiedyœ
cuda, o jakich bodaj¿e nie s³yszano w Egipcie. Faraon mieszka w
Memfis, a jednoczeœnie ukazuje siê w Tebach albo w Tanis!...
Faraon posuwa siê z armi¹ na Babilon, Asyryjczycy tam gromadz¹
g³ówne si³y, a jednoczeœnie - faraon z inn¹ armi¹ zdobywa
Niniwê... S¹dzê, ¿e Asyryjczycy byliby bardzo zdumieni takim
wypadkiem." I znowu obudzi³a siê w nim g³ucha nienawiœæ do
potê¿nych Azjatów, i znowu widzia³ swój triumfalny wóz,
przeje¿d¿aj¹cy pobojowisko pe³ne asyryjskich trupów i ca³e kosze
odciêtych r¹k. Teraz wojna sta³a siê dla jego duszy tak¹
koniecznoœci¹ jak chleb dla cia³a. Bo nie tylko móg³ przez ni¹
zbogaciæ Egipt, nape³niæ skarb i zdobyæ wiecznotrwa³¹ s³awê, ale
jeszcze - móg³ zaspokoiæ, dotychczas nieœwiadomy, dziœ potê¿nie
rozbudzony instynkt zniszczenia Asyrii. Dopóki nie zobaczy³ tych
wojowników z kud³atymi brodami, nie myœla³ o nich. Ale dziœ
zawadzali mu. By³o mu tak ciasno z nimi na œwiecie, ¿e ktoœ
musia³ ust¹piæ: oni albo on. Jak¹ rolê w obecnym jego nastroju
odegra³ Hiram i Kama? - z tego nie zdawa³ sobie sprawy. Czu³
tylko, ¿e musi mieæ wojnê z Asyri¹, jak ptak przelotny czuje, ¿e
w miesi¹cu Pachono musi odejœæ na pó³noc. Namiêtnoœæ wojny szybko
ogarnia³a ksiêcia. Mniej mówi³, rzadziej uœmiecha³ siê, przy
ucztach siedzia³ zamyœlony, a zarazem coraz czêœciej przestawa³
z wojskiem i arystokracj¹. Widz¹c ³aski, jakie namiestnik zlewa³
na tych, którzy nosz¹ broñ, szlachecka m³odzie¿, a nawet ludzie
starsi poczêli zaci¹gaæ siê do pu³ków. Zwróci³o to uwagê œwiêtego
Mentezufisa, który wys³a³ do Herhora list tej treœci: "Od
przybycia Asyryjczyków do Pi-Bast nastêpca tronu jest
rozgor¹czkowany, a jego dwór usposobiony bardzo wojowniczo. Pij¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (205 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i graj¹ w koœci jak poprzednio, ale wszyscy odrzucili cienkie
szaty i peruki i bez wzglêdu na straszny upa³ chodz¹ w
¿o³nierskich czepcach i kaftanach. Obawiam siê, a¿eby ta zbrojna
gotowoœæ nie obrazi³a dostojnego Sargona." Na co Herhor
natychmiast odpowiedzia³: "Nic nie szkodzi, ¿e nasza
zniewieœcia³a szlachta polubi³a wojskowoœæ na czas przyjazdu
Asyryjczyków, gdy¿ ci bêd¹ mieli o nas lepsze wyobra¿enie.
Najdostojniejszy namiestnik, widaæ oœwiecony przez bogów, odgad³,
¿e w³aœnie teraz trzeba dzwoniæ mieczami, kiedy mamy u siebie
pos³ów tak wojennego narodu. Jestem pewny, ¿e to dzielne
usposobienie naszej m³odzie¿y da Sargonowi do myœlenia i zrobi
go miêkszym w uk³adach." Pierwszy raz, jak Egipt Egiptem,
zdarzy³o siê, ¿e m³ody ksi¹¿ê oszuka³ czujnoœæ kap³anów. Co
prawda stali za nim Fenicjanie i - wykradziona przez nich
tajemnica traktatu z Asyri¹, czego kap³ani nawet nie
podejrzewali. Najlepsz¹ wreszcie mask¹ nastêpcy wobec kap³añskich
dostojników by³a ruchliwoœæ jego charakteru. Wszyscy pamiêtali,
jak ³atwo w roku zesz³ym przerzuci³ siê od manewrów pod Pi-Bailos
do cichego folwarku Sary i jak w ostatnich czasach kolejno
zapala³ siê do uczt, zajêæ administracyjnych, pobo¿noœci, aby
znowu powróciæ do uczt. Tote¿, z wyj¹tkiem Tutmozisa, nikt by nie
uwierzy³, ¿e ten zmienny m³odzieniec posiada jakiœ plan, jakieœ
has³o, do którego bêdzie d¹¿y³ z niepokonanym uporem. Tym razem
nawet nie trzeba by³o d³ugo czekaæ na nowy dowód zmiennoœci
upodobañ Ramzesa. Do Pi-Bast, pomimo upa³u, przyjecha³a Sara z
ca³ym dworem i synem. By³a trochê mizerna, dziecko trochê
niezdrowe czy zmêczone, ale oboje wygl¹dali bardzo ³adnie. Ksi¹¿ê
by³ zachwycony. W najpiêkniejszej czêœci pa³acowego ogrodu
wyznaczy³ Sarze dom i prawie ca³e dni przesiadywa³ przy kolebce
swego syna. Posz³y w k¹t uczty, manewry i posêpne zamyœlenia
Ramzesa. Panowie z jego œwity musieli piæ i bawiæ siê sami,
bardzo prêdko odpasali miecze i przebrali siê w najwykwintniejsze
szaty. Zmiana kostiumu by³a dla nich tym niezbêdniejsz¹, ¿e
ksi¹¿ê po kilku z nich prowadzi³ do mieszkania Sary, aby pokazaæ
im syna, swego syna. - Patrz, Tutmozisie - mówi³ raz do ulubieñca
- jakie to piêkne dziecko: istny p³atek ró¿y. No i z tego ma
kiedyœ wyrosn¹æ cz³owiek, z tego drobiazgu!.. I to ró¿owe pisklê
bêdzie kiedyœ chodzi³o, rozmawia³o, nawet uczy³o siê m¹droœci w
kap³añskich szko³ach... Czy ty widzisz jego rêczyny,
Tutmozisie?... - wo³a³ zachwycony Ramzes. - Zapamiêtaj sobie te
drobne rêce, a¿ebyœ opowiedzia³ o nich kiedyœ, gdy mu darujê pu³k
i ka¿ê nosiæ za sob¹ mój topór... I to jest mój syn, mój syn,
rodzony!... Nic dziwnego, ¿e gdy tak mówi³ pan, jego dworzanie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (206 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
martwili siê, ¿e nie mog¹ zostaæ niañkami, a nawet mamkami
dziecka, które lubo nie mia³o ¿adnych praw dynastycznych, by³o
jednak pierwszym synem przysz³ego faraona. Lecz ta sielanka
skoñczy³a siê bardzo prêdko, gdy¿ - nie dogadza³a interesom
Fenicjan. Pewnego dnia dostojny Hiram przyby³ do pa³acu z wielk¹
œwit¹ kupców, niewolników tudzie¿ ubogich Egipcjan, którym dawa³
ja³mu¿nê, i stan¹wszy przed nastêpc¹ rzek³: - Mi³oœciwy panie
nasz! A¿eby daæ dowód, ¿e serce twoje i dla nas Azjatów jest
pe³ne ³aski, darowa³eœ nam piêæ talentów celem urz¹dzenia igrzysk
na czeœæ boskiej Astoreth. Wola twoja jest spe³niona, igrzyska
przygotowaliœmy, a teraz przychodzimy b³agaæ ciê, a¿ebyœ raczy³
zaszczyciæ je swoj¹ obecnoœci¹. To mówi¹c siwow³osy ksi¹¿ê
tyryjski uklêkn¹³ przed Ramzesem i na z³otej tacy poda³ mu z³oty
klucz do lo¿y cyrku. Ramzes chêtnie zgodzi³ siê na zaprosiny, a
œwiêci kap³ani Mefres i Mentezufis nic nie mieli przeciw temu,
aby ksi¹¿ê przyj¹³ udzia³ w uroczystoœci na czeœæ bogini
Astoreth. - Przede wszystkim Astoreth - mówi³ dostojny Mefres do
Mentezufisa -jest tym samym, co nasza Izyda tudzie¿ Istar
Chaldejska. Po wtóre, je¿eli pozwoliliœmy Azjatom wybudowaæ
œwi¹tyniê na naszej ziemi, wypada od czasu do czasu byæ
uprzejmymi dla ich bogów. - Mamy nawet obowi¹zek zrobiæ ma³¹
grzecznoœæ Fenicjanom po zawarciu takiego traktatu z Asyri¹!.. -
wtr¹ci³ œmiej¹c siê dostojny Mentezufis. Cyrk, do którego
namiestnik wraz z nomarch¹ i najprzedniejszymi oficerami uda³ siê
o godzinie czwartej po po³udniu, by³ zbudowany w ogrodzie
œwi¹tyni Astoreth. Sk³ada³ siê on z okr¹g³ego placu, który
otacza³ parkan wysoki na dwu ludzi, zaœ doko³a parkanu by³o
mnóstwo ló¿ i ³awek wznosz¹cych siê amfiteatralnie. Dachu budynek
nie posiada³, natomiast nad. lo¿ami rozci¹ga³y siê ró¿nokolorowe
p³achty w formie motylich skrzyde³, które skrapiano pachn¹c¹ wod¹
i poruszano dla ch³odzenia powietrza. Gdy namiestnik ukaza³ siê
w swej lo¿y, zgromadzeni w cyrku Azjaci i Egipcjanie wydali
wielki krzyk. Po czym zaczê³o siê przedstawienie procesj¹
muzyków, œpiewaków i tancerek. Ksi¹¿ê rozejrza³ siê. Mia³ po
prawej rêce lo¿ê Hirama i najznakomitszych Fenicjan, na lewo lo¿ê
fenickich kap³anów i kap³anek, miêdzy którymi Kama, zajmuj¹ca
jedno z pierwszych miejsc, zwraca³a na siebie uwagê bogatym
strojem i piêknoœci¹. Mia³a przezroczyst¹ szatê ozdobion¹
ró¿nokolorowymi haftami, z³ote bransolety na rêkach i nogach, a
na g³owie przepaskê z kwiatem lotosu wyrobionym bardzo
kunsztownie z drogich kamieni. Kama, oddawszy wraz z kolegami
swymi g³êboki uk³on ksiêciu, zwróci³a siê do lo¿y na lewo i
zaczê³a o¿ywion¹ rozmowê z cudzoziemcem o wspania³ej postawie i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (207 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nieco szpakowatych w³osach. Cz³owiek ten i jego towarzysze mieli
brody i w³osy zaplecione w mnóstwo warkoczyków. Ramzes, który
przyszed³ do cyrku prawie wprost z pokoju swego syna, by³ w
weso³ym usposobieniu. Lecz gdy zobaczy³, ¿e Kama rozmawia z
jakimœ obcym cz³owiekiem, spochmurnia³. - Czy nie wiesz - zapyta³
Tutmozisa - co to za drab, do którego wdziêczy siê kap³anka?... -
To jest w³aœnie ów znakomity pielgrzym babiloñski, dostojny
Sargon. - Ale¿ to stary dziad! - rzek³ ksi¹¿ê. - Jest zapewne
starszy od nas obu, ale to piêkny cz³owiek. - Czyli¿ taki
barbarzyñca mo¿e byæ piêknym!... - oburzy³ siê namiestnik. -
Jestem pewny, ¿e œmierdzi ³ojem... Obaj umilkli: ksi¹¿ê z gniewu,
Tutmozis ze strachu, ¿e oœmieli³ siê pochwaliæ cz³owieka, który
nie podoba siê jego panu. Tymczasem na arenie widowisko sz³o za
widowiskiem. Kolejno wystêpowali gimnastycy, poskramiacze wê¿ów,
tancerze, kuglarze i b³azny wywo³uj¹c okrzyki widzów. Ale
namiestnik by³ chmurny. W jego duszy od¿y³y chwilowo uœpione
namiêtnoœci: nienawiœæ do Asyryjczyków i zazdroœæ o Kamê. "Jak
mo¿e - myœla³ - ta kobieta mizdrzyæ siê do cz³owieka starego,
który w dodatku ma twarz koloru wyprawnej skóry, niespokojne
czarne oczy i brodê capa..." Raz tylko ksi¹¿ê zwróci³ pilniejsz¹
uwagê na arenê. Wesz³o kilku nagich Chaldejczyków. Najstarszy
osadzi³ w ziemi trzy krótkie w³ócznie ostrzami do góry i za
pomoc¹ ruchów r¹k uœpi³ najm³odszego. Po czym inni wziêli go na
rêce i po³o¿yli na w³óczniach w ten sposób, ¿e jedna podpiera³a
mu g³owê, druga krzy¿, trzecia nogi. Œpi¹cy by³ sztywny jak
drewno. Wówczas starzec zrobi³ nad nim jeszcze kilka ruchów
rêkoma i - wysun¹³ w³óczniê podpieraj¹c¹ nogi. Po chwili wyj¹³
w³óczniê, na której le¿a³y plecy, a nareszcie odtr¹ci³ tê, na
której spoczywa³a g³owa. I sta³o siê, w jasny dzieñ, przy kilku
tysi¹cach œwiadków, ¿e œpi¹cy Chaldejczyk unosi³ siê poziomo w
powietrzu, bez ¿adnej podpory, o parê ³okci nad ziemiê. Wreszcie
starzec popchn¹³ go ku ziemi i rozbudzi³. W cyrku panowa³o
zdumienie; nikt nie œmia³ krzykn¹æ ani klasn¹æ. Tylko z paru ló¿
rzucono kwiaty. Ramzes by³ tak¿e zdziwiony. Pochyli³ siê do lo¿y
Hirama i szepn¹³ staremu ksiêciu: - A ten cud potrafilibyœcie
zrobiæ w œwi¹tyni Astoreth? - Nie znam wszystkich tajemnic
naszych kap³anów - odpar³ zmiêszany - ale wiem, ¿e Chaldejczycy
s¹ bardzo przebiegli... - Jednak wszyscy widzieliœmy, ¿e ten
m³odzian wisia³ w powietrzu. - Je¿eli nie rzucono na nas uroku -
rzek³ niechêtnie Hiram i - straci³ humor. Po krótkiej przerwie,
w czasie której po lo¿ach dostojników roznoszono œwie¿e kwiaty,
zimne wino i ciastka, rozpoczê³a siê najwa¿niejsza czêœæ
widowiska - walka byków. Przy odg³osie tr¹b, bêbnów i fletów
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (208 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wprowadzono na arenê têgiego byka z p³acht¹ na g³owie, a¿eby nic
nie widzia³. Po czym wbieg³o kilku nagich, zbrojnych we w³ócznie,
i jeden z krótkim mieczem. Na znak dany przez ksiêcia uciekli
przewodnicy, a jeden ze zbrojnych zdar³ bykowi p³achtê. Zwierzê
przez kilka chwil sta³o oszo³omione, nastêpnie poczê³o uganiaæ
siê za w³óczniarzami, którzy dra¿nili je k³uciem. Ta walka ja³owa
ci¹gnê³a siê kilkanaœcie minut. Ludzie drêczyli byka, a on
zapieniony, oblany krwi¹ stawa³ dêba i goni³ po ca³ej arenie
swoich nieprzyjació³ nie mog¹c ¿adnego dosiêgn¹æ. Wreszcie pad³
wœród œmiechu publicznoœci. Znudzony ksi¹¿ê, zamiast na arenê,
patrzy³ na lo¿ê kap³anów fenickich. I widzia³, ¿e Kama
przesiad³szy siê bli¿ej Sargona prowadzi³a z nim ¿yw¹ rozmowê.
Asyryjczyk po¿era³ j¹ wzrokiem, a ona uœmiechniêta i zawstydzona
niekiedy szepta³a z nim pochylaj¹c siê tak, ¿e jej w³osy miêsza³y
siê z kud³ami barbarzyñcy, niekiedy odwraca³a siê od niego z
udanym gniewem. Ramzes uczu³ ból w sercu. Pierwszy raz zdarzy³o
mu siê, ¿e jakaœ kobieta innemu mê¿czyŸnie przed nim dawa³a
pierwszeñstwo. W dodatku cz³owiekowi prawie staremu,
Asyryjczykowi!... Tymczasem miêdzy publicznoœci¹ rozleg³ siê
szmer. Na arenie cz³owiek uzbrojony mieczem kaza³ sobie
przywi¹zaæ do piersi lew¹ rêkê, inni obejrzeli swoje w³ócznie i -
wprowadzono drugiego byka. Kiedy jeden zbrojny zerwa³ mu p³achtê
z oczu, byk obróci³ siê i obejrza³ wko³o, jakby chc¹c porachowaæ
przeciwników. A gdy zaczêli go k³uæ, cofn¹³ siê pod parkan dla
zabezpieczenia sobie ty³u. Potem zni¿y³ g³owê i spod oka œledzi³
ruchy napastuj¹cych go ludzi. Pocz¹tkowo zbrojni ostro¿nie
skradali siê z boków, a¿eby go uk³uæ. Lecz gdy zwierzê wci¹¿
sta³o nieporuszone, oœmielili siê i zaczêli przebiegaæ mu przed
oczyma coraz bli¿ej. Byk jeszcze bardziej pochyli³ g³owê, lecz
sta³ jak wkopany w ziemiê. Publicznoœæ zaczê³a siê œmiaæ, lecz
nagle weso³oœæ jej zamieni³a siê w okrzyk trwogi. Byk wypatrzy³
chwilê, ciê¿ko podskoczy³ naprzód, trafi³ we w³óczniarza i jednym
uderzeniem rogów wyrzuci³ go do góry. Cz³owiek spad³ na ziemiê
z pogruchotanymi koœæmi, a byk pocwa³owa³ na drug¹ stronê areny
i znowu stan¹³ w pozycji obronnej. W³óczniarze znowu go otoczyli
i zaczêli dra¿niæ, a przez ten czas wbiegli na arenê s³udzy
cyrkowi, aby podnieœæ rannego, który jêcza³. Byk, pomimo
zdwojonych pchniêæ w³óczniami, sta³ bez ruchu; lecz gdy trzej
s³udzy wziêli na ramiona omdla³ego bojownika, z szybkoœci¹ wichru
rzuci³ siê na tê grupê, poprzewraca³ ich i zacz¹³ straszliwie
kopaæ nogami. Miêdzy publicznoœci¹ powsta³ zamêt: kobiety
p³aka³y, mê¿czyŸni klêli i rzucali na byka, czym kto mia³ pod
rêk¹. Na arenê zaczê³y padaæ kije, no¿e, nawet deski z ³aw.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (209 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Wówczas przybieg³ do rozjuszonego zwierzêcia cz³owiek z mieczem.
Ale w³óczniarze potracili g³owy i nie wspierali go nale¿ycie,
wiêc byk powali³ go i zacz¹³ œcigaæ innych. Sta³a siê rzecz
nies³ychana dotychczas w cyrkach: na arenie le¿a³o piêciu ludzi,
inni Ÿle broni¹c siê uciekali przed zwierzêciem, a publicznoœæ
rycza³a z gniewu lub ze strachu. Wtem wszystko ucich³o, widzowie
powstali i wychylili siê ze swych miejsc, przera¿ony Hiram zblad³
i rozkrzy¿owa³ rêce... Na arenê, z ló¿ dostojników, wyskoczyli
dwaj: ksi¹¿ê Ramzes z dobytym mieczem i Sargon z krótk¹
siekierk¹. Byk ze spuszczonym ³bem i zadartym ogonem bieg³ wko³o
areny wzniecaj¹c tuman kurzu. Pêdzi³ prosto na ksiêcia, lecz
jakby odepchniêty przez majestat królewskiego dzieciêcia, wymin¹³
Ramzesa, rzuci³ siê na Sargona i - pad³ na miejscu. Zrêczny a
olbrzymio silny Asyryjczyk powali³ go jednym uderzeniem toporka
miêdzy oczy. Publicznoœæ zawy³a z radoœci i poczê³a sypaæ kwiaty
na Sargona i jego ofiarê. Ramzes tymczasem sta³ z wydobytym
mieczem zdziwiony i rozgniewany, patrz¹c, jak Kama wydziera³a
swoim s¹siadom kwiaty i rzuca³a je na Asyryjczyka. Sargon
obojêtnie przyjmowa³ objawy publicznego zachwytu. Tr¹ci³ nog¹
byka, aby przekonaæ siê, czy jeszcze ¿yje, a potem zbli¿y³ siê
na parê kroków do ksiêcia i coœ przemówiwszy w swoim jêzyku
uk³oni³ siê z godnoœci¹ wielkiego pana. Ramzesowi przed oczyma
przesunê³a siê krwawa mg³a: chêtnie wbi³by miecz w piersi temu
zwyciêzcy. Ale opanowa³ siê, chwilê pomyœla³ i zdj¹wszy ze swej
szyi z³oty ³añcuch poda³ go Sargonowi. Asyryjczyk znowu sk³oni³
siê, poca³owa³ ³añcuch i w³o¿y³ go sobie na szyjê. A ksi¹¿ê, z
sinawymi rumieñcami na policzkach, skierowa³ siê do furtki, któr¹
wchodzili na arenê aktorowie, i wœród okrzyków publicznoœci,
g³êboko upokorzony, opuœci³ cyrk.
Rozdzia³ XXXIV
By³ ju¿ miesi¹ca Tot (koniec czerwca, pocz¹tek lipca). W mieœcie
Pi-Bast i jego okolicach zacz¹³ zmniejszaæ siê nap³yw ludnoœci
z powodu gor¹ca. Ale na dworze Ramzesa wci¹¿ jeszcze bawiono siê
i rozpowiadano o wypadkach w cyrku Dworzanie wychwalali odwagê
ksiêcia, niezrêczni podziwiali si³ê Sargona, kap³ani z powa¿nymi
minami szeptali, ¿e jednak nastêpca tronu nie powinien by³
miêszaæ siê do walki z bykami. Od tego bowiem s¹ inni ludzie,
p³atni i bynajmniej nie ciesz¹cy siê publicznym szacunkiem.
Ramzes albo nie s³ysza³ tych rozmaitych zdañ, albo nie zwraca³
na nie uwagi. W jego pamiêci z widowiska utrwali³y siê dwa
epizody: Asyryjczyk wydar³ mu zwyciêstwo nad bykiem i - umizga³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (210 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê do Kamy, która bardzo ¿yczliwie przyjmowa³a jego. zaloty!
Poniewa¿ nie wypada³o mu sprowadzaæ do siebie fenickiej kap³anki,
wiêc pewnego dnia wys³a³ do niej list, w którym donosi³, ¿e chce
j¹ zobaczyæ, i pyta³: kiedy go przyjmie? Przez tego samego
pos³añca Kama odpowiedzia³a, ¿e bêdzie czekaæ na niego dziœ
wieczorem. Ledwie ukaza³y siê gwiazdy, ksi¹¿ê w najwiêkszej
tajemnicy, wed³ug swego przekonania, wysun¹³ siê z pa³acu i
poszed³. Ogród œwi¹tyni Astoreth by³ prawie pusty, szczególniej
w okolicach otaczaj¹cych dom kap³anki. Dom by³ cichy i pali³o siê
w nim zaledwie parê œwiate³ek. Kiedy ksi¹¿ê nieœmia³o zapuka³,
kap³anka otworzy³a mu sama. W ciemnym przysionku uca³owa³a mu
rêce szepcz¹c, ¿e umar³aby, gdyby wtedy, w cyrku, rozjuszone
zwierzê zrobi³o mu jak¹ krzywdê. - Ale teraz musisz byæ spokojna
- odpar³ z gniewem nastêpca - skoro ocali³ mnie twój kochanek...
Kiedy weszli do komnaty oœwietlonej, ksi¹¿ê spostrzeg³, ¿e Kama
p³acze. - Có¿ to znaczy? - zapyta³. - Odwróci³o siê ode mnie
serce pana mego - rzek³a. - A mo¿e i s³usznie... Nastêpca gorzko
rozeœmia³ siê. - Wiêc ju¿ jesteœ jego kochank¹ czy dopiero masz
ni¹ zostaæ ty, œwiêta dziewico?... - Kochank¹?... nigdy!... Ale
mogê zostaæ ¿on¹ tego strasznego cz³owieka. Ramzes zerwa³ siê z
siedzenia. - Œpiê?... - zawo³a³ - czy Set rzuci³ na mnie
przekleñstwo?... Ty, kap³anka, która pilnujesz ognia przy o³tarzu
Astoreth i pod groz¹ œmierci musisz byæ dziewic¹, ty wychodzisz
za m¹¿?... Zaprawdê, fenickie k³amstwo gorsze jest, ani¿eli
opowiadaj¹ o nim ludzie!... - Pos³uchaj mnie, panie - rzek³a
ocieraj¹c ³zy - i potêp, je¿eli zas³u¿y³am. Sargon chce mnie
poj¹æ za ¿onê, za swoj¹ pierwsz¹ ¿onê. Wed³ug naszych ustaw,
kap³anka w bardzo wyj¹tkowych wypadkach mo¿e zostaæ ¿on¹, ale
tylko mê¿czyzny pochodz¹cego ze krwi królewskiej. Sargon zaœ jest
powinowatym króla Assara... - I ty wyjdziesz za niego? - Je¿eli
najwy¿sza rada kap³anów tyryjskich rozka¿e mi, co pocznê?... -
odpar³a, znowu zalewaj¹c siê ³zami. - A có¿ t¹ radê mo¿e
obchodziæ Sargon? - spyta³ ksi¹¿ê. - Podobno obchodzi j¹ bardzo
wiele - mówi³a z westchnieniem. - Fenicjê maj¹ podobno zabraæ
Asyryjczycy, a Sargon ma zostaæ jej satrap¹... - Tyœ oszala³a!...
- zawo³a³ ksi¹¿ê. - Mówiê, co wiem. Ju¿ w naszej œwi¹tyni po raz
drugi zaczynaj¹ siê mod³y o odwrócenie nieszczêœcia od Fenicji...
Pierwszy raz odprawiliœmy je, nimeœ ty przyjecha³ do nas,
panie... - Dlaczego znowu teraz?... - Bo podobno w tych dniach
przyby³ do Egiptu chaldejski kap³an Istubar z listami, w których
król Assar mianuje Sargona swoim pos³em i pe³nomocnikiem do
zawarcia traktatu z wami o zabór Fenicji. - Ale¿ ja... - przerwa³
ksi¹¿ê. Chcia³ powiedzieæ: "nic nie wiem", lecz wstrzyma³ siê.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (211 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Zacz¹³ siê œmiaæ i odpar³: - Kamo, przysiêgam ci na czeœæ mego
ojca, ¿e dopóki ja ¿yjê, Asyria nie zabierze Fenicji. Czy to
doœæ? - O panie!... panie!... - zawo³a³a, upadaj¹c mu do nóg. -
Wiêc chyba teraz nie zostaniesz ¿on¹ tego gbura?
- Och!.. - otrz¹snê³a siê. - Czy mo¿esz o to pytaæ?
- I bêdziesz moj¹... - szepn¹³ ksi¹¿ê.
- Zatem chcesz mojej œmierci?... - odpar³a przera¿ona.
- Ha! je¿eli tego chcesz, jestem gotowa.
- Chcê, a¿ebyœ ¿y³a... - szepta³ roznamiêtniony. - ¯y³a nale¿¹c
do mnie... - To byæ nie mo¿e... - A najwy¿sza rada kap³anów
tyryjskich?...
- Mo¿e mnie tylko wydaæ za m¹¿...
- Wszak wejdziesz do mego domu...
- Gdybym wesz³a tam nie jako ¿ona twoja - umrê...
Ale jestem gotowa... nawet na to, aby nie ujrzeæ jutrzejszego
s³oñca... - B¹dŸ spokojna - odpowiedzia³ z powag¹ ksi¹¿ê. - Kto
posiad³ moj¹ ³askê, nie dozna krzywdy. Kama znowu uklêk³a przed
nim. - Jak siê to mo¿e staæ?.. - spyta³a sk³adaj¹c rêce.
Ramzes by³ tak podniecony, tak ju¿ zapomnia³ o swoim stanowisku
i obowi¹zkach, i¿ gotów by³ przyrzec kap³ance ma³¿eñstwo.
Powstrzyma³ go od tego kroku nie rozs¹dek, ale jakiœ g³uchy
instynkt. - Jak to mo¿e byæ?... Jak to mo¿e byæ?... - szepta³a
Kama po¿eraj¹c go wzrokiem i ca³uj¹c jego nogi. Ksi¹¿ê podniós³
j¹, posadzi³ z daleka od siebie i odpar³ z uœmiechem: - Pytasz,
jak to byæ mo¿e?... Zaraz ciê objaœniê. Ostatnim moim
nauczycielem, zanim doszed³em do pe³noletnoœci, by³ pewien stary
kap³an, który umia³ na pamiêæ mnóstwo dziwnych historii z ¿ycia
bogów, królów, kap³anów, nawet niskich urzêdników i ch³opów.
Starzec ten, s³ynny z pobo¿noœci i cudów, nie wiem dlaczego, nie
lubi³ kobiet, nawet obawia³ siê ich. Tote¿ najczêœciej opisywa³
przewrotnoœæ kobiec¹, a raz, aby dowieœæ mi, jak potê¿n¹ macie
w³adzê nad mêskim rodzajem, opowiedzia³ tak¹ historiê: M³ody i
ubogi pisarz, nie maj¹cy w torbie miedzianego utena, tylko
jêczmienny placek, wêdrowa³ z Tebów do Dolnego Egiptu szukaæ
zarobku. Mówiono mu, ¿e w tej czêœci pañstwa mieszkaj¹ najbogatsi
panowie i kupcy i byle dobrze trafi³, mo¿e znaleŸæ posadê, na
której zrobi du¿y maj¹tek. Szed³ tedy brzegiem Nilu (za miejsce
na statku nie mia³by czym zap³aciæ) i myœla³: "Jak¿e
nieopatrznymi s¹ ludzie, którzy odziedziczywszy po ojcach talent,
dwa talenty, nawet dziesiêæ, zamiast rozmno¿yæ skarb, b¹dŸ za
pomoc¹ handlu towarami, b¹dŸ wypo¿yczania na wysokie procenta,
marnuj¹, nie wiadomo na co, swój maj¹tek! Ja, gdybym mia³
drachmê... No, drachma za ma³o... Ale gdybym mia³ talent albo
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (212 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
lepiej kilka zagonów ziemi, zwiêksza³bym to z roku na rok, a pod
koniec ¿ycia by³bym tak bogaty jak najbogatszy nomarcha. Lecz co
pocz¹æ!... - mówi³ z westchnieniem. - Bogowie snadŸ opiekuj¹ siê
tylko g³upimi; mnie zaœ nape³nia m¹droœæ od peruki do bosych
piêt. A je¿eli i w moim sercu kryje siê jakie ziarno g³upstwa,
to chyba pod tym jednym wzglêdem, ¿e zaprawdê! nie umia³bym
strwoniæ fortuny, a nawet nie wiedzia³bym: jak zabraæ siê do
spe³nienia podobnie bezbo¿nego czynu?" Tak medytuj¹c ubogi pisarz
mija³ lepiankê, przed któr¹ siedzia³ jakiœ cz³owiek niem³ody i
niestary z bardzo bystrym spojrzeniem, które siêga³o a¿ do g³êbi
serca. Pisarz, m¹dry jak bocian, zaraz zmiarkowa³, ¿e to musi byæ
któryœ z bogów, i sk³oniwszy siê rzek³: - Pozdrawiam ciê,
czcigodny w³aœcicielu tego piêknego domu, i martwiê siê, ¿e nie
posiadam wina ani miêsa, aby podzieliæ je z tob¹ na znak, ¿e ciê
szanujê i ¿e wszystko, co mam, nale¿y do ciebie. Amonowi (on to
by³ w ludzkiej postaci) podoba³a siê uprzejmoœæ m³odego pisarza.
Popatrzy³ wiêc na niego i spyta³: - O czym myœla³eœ id¹c tutaj?
Widzê bowiem m¹droœæ na twoim czole, a nale¿ê do tych, którzy,
jak kuropatwa pszenicê, zbieraj¹ s³owa prawdy. Pisarz westchn¹³.
- Myœla³em - mówi³ - o mojej nêdzy i o tych lekkomyœlnych
bogaczach, którzy nie wiadomo na co i jakim sposobem trwoni¹
maj¹tki. - A ty byœ nie strwoni³? - zapyta³ bóg, wci¹¿ maj¹cy na
sobie ludzk¹ figurê. - Spojrzyj na mnie, panie - rzek³ pisarz. -
Mam dziuraw¹ p³achtê i zgubi³em w drodze sanda³y, ale papirus
i ka³amarz ci¹gle noszê ze sob¹ jak w³asne serce. Albowiem
wstaj¹c i k³ad¹c siê spaæ powtarzam, ¿e lepsz¹ jest uboga m¹droœæ
ni¿ g³upie bogactwo. Je¿eli wiêc jestem taki, je¿eli umiem
wys³owiæ siê dwoma pismami i wykonaæ najzawilszy rachunek, je¿eli
znam wszystkie roœliny i wszystkie zwierzêta, jakie tylko s¹ pod
niebem, to - czy mo¿esz s¹dziæ, abym ja, który posiadam tak¹
m¹droœæ, by³ zdolny do zmarnowania maj¹tku? Bo¿ek zamyœli³ siê
i rzek³: - Wymowa twoja p³ynie wartko jak Nil pod Memfisem, lecz
je¿eli naprawdê jesteœ taki m¹dry, to napisz mi dwoma sposobami:
Amon. Pisarz wydoby³ ka³amarz, pêdzel i w nied³ugim czasie na
drzwiach lepianki napisa³ dwoma sposobami: Amon, tak wyraŸnie,
¿e nawet nieme stworzenia zatrzymywa³y siê, aby z³o¿yæ ho³d Panu.
Bo¿ek by³ kontent i doda³: - Je¿eli jesteœ równie bieg³y w
rachunkach jak w piœmiennictwie, to wyrachuj mi nastêpuj¹c¹
sprawê handlow¹. Gdy za jedn¹ kuropatwê daj¹ mi cztery kurze
jaja, to za siedm kuropatw ile powinni daæ kurzych jaj? Pisarz
zebra³ kamyki, uk³ada³ je w rozmaite szeregi i nim s³oñce zasz³o,
odpowiedzia³, ¿e za siedm kuropatw nale¿y siê - dwadzieœcia oœm
jaj kurzych. Wszechmocny Amon a¿ uœmiechn¹³ siê, ¿e widzi przed
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (213 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
sob¹ mêdrca tak niepospolitej miary, wiêc rzek³: - Poznajê, ¿eœ
mówi³ prawdê o swojej m¹droœci. Je¿eli zaœ oka¿esz siê równie
wytrwa³ym w cnocie, uczyniê tak, ¿e bêdziesz do koñca ¿ycia
szczêœliwym, a po œmierci synowie twoi umieszcz¹ twój cieñ w
piêknym grobowcu. A teraz powiedz: jakiego chcesz bogactwa,
którego byœ nie tylko nie strwoni³, ale jeszcze pomno¿y³? Pisarz
upad³ do nóg mi³osiernemu bóstwu i odpar³: - Gdybym choæ posiada³
tê lepiankê i ze cztery miary gruntu, by³bym bogaty. - Dobrze -
mówi bóg - ale pierwej rozejrzyj siê, czy ci to wystarczy.
Zaprowadzi³ go do chaty i prawi³: - Masz tu cztery czepce i
fartuszki, dwie p³achty na niepogodê i dwie pary sanda³ów. Tu
masz ognisko, tu ³awê, na której mo¿na sypiaæ, stêpê do t³uczenia
pszenicy i dzie¿e do ciasta... - A to co jest? - zapyta³ pisarz
wskazuj¹c na jak¹œ figurê okryt¹ p³ótnem. - Otó¿ to jedno jest -
odpar³ bóg, czego nie powinieneœ dotykaæ, bo stracisz ca³y
maj¹tek. - Aj!... - krzykn¹³ pisarz. - Mo¿e to sobie staæ przez
tysi¹c lat i nie zaczepiê go... Za pozwoleniem waszej czci : co
to za folwark widaæ tam?... I wychyli³ siê przez okno lepianki. -
M¹drze powiedzia³eœ - rzek³ Amon. - Jest to bowiem folwark, i
nawet piêkny. Ma obszerny dom, piêædziesi¹t miar gruntu,
kilkanaœcie sztuk byd³a i dziesiêciu niewolników. Gdybyœ wola³
posiadaæ tamten folwark... Pisarz upad³ do nóg bogu. - Jest¿e -
spyta³ - jaki cz³owiek pod s³oñcem, który zamiast jêczmiennego
placka nie wola³by bu³ki pszennej?.. Us³yszawszy to Amon wymówi³
zaklêcie i w tej¿e chwili obaj znaleŸli siê w okaza³ym domu
folwarcznym. - Masz tu - mówi³ bóg - rzeŸbione ³o¿e, piêæ
stolików i dziesiêæ krzese³. Masz tu haftowane szaty, st¹gwie i
szklanki na wino, masz tu oliwn¹ lampê i lektykê... - A to co
jest? - zapyta³ pisarz wskazuj¹c na figurê, która sta³a w k¹cie
okryta muœlinem. - Tego jednego - odpar³ bóg - nie zaczepiaj, bo
stracisz ca³y maj¹tek. - Choæbym dziesiêæ tysiêcy lat ¿y³ -
zawo³a³ pisarz - nie tknê tej rzeczy!... Uwa¿am bowiem, ¿e po
m¹droœci najlepszym jest bogactwo. - Ale co to tam widaæ? -
spyta³ po chwili wskazuj¹c na ogromny pa³ac w ogrodzie. - To s¹
dobra ksi¹¿êce - odpar³ bóg. - Jest pa³ac, piêæset miar ziemi,
stu niewolników i parêset sztuk byd³a. Wielki to maj¹tek, lecz
je¿eli s¹dzisz, ¿e podo³a mu twoja m¹droœæ... Pisarz znowu upad³
do nóg Amonowi zalewaj¹c siê ³zami radoœci. - O panie!... -
wo³a³. - A gdzie jest taki szaleniec, który zamiast kubka piwa
nie wola³by kadzi wina? - S³owa twoje godne s¹ mêdrca, który
rozwi¹zuje najtrudniejsze rachunki - rzek³ Amon. Wymówi³ wielkie
s³owa zaklêcia i obaj z pisarzem znaleŸli siê w pa³acu. - Masz
tu - mówi³ dobry bóg - salê jadaln¹, w niej z³ocone kanapy i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (214 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
krzes³a tudzie¿ stoliki wyk³adane ró¿nokolorowym drzewem. Pod
spodem jest kuchnia dla piêciu kucharzy, œpi¿arnia, gdzie
znajdziesz wszelkie miêsiwo, ryby i ciasta, wreszcie piwnica z
najdoskonalszym winem. Masz tu sypialniê z ruchomym dachem,
którym twoi niewolnicy bêd¹ ch³odzili ciê podczas snu. Zwracam
twoj¹ uwagê na ³o¿e, które jest z cedrowego drzewa i opiera siê
na czterech lwich ³apach, kunsztownie odlanych z br¹zu. Masz tu
szatniê pe³n¹ lnianych i we³nianych szat; zaœ w skrzyniach
znajdziesz pierœcienie, ³añcuchy i bransolety... - A to co
jest?... - zapyta³ nagle pisarz wskazuj¹c na figurê okryt¹
welonem haftowanym z³otymi i purpurowymi niæmi. - Toæ jest
w³aœnie, czego najbardziej strzec siê powinieneœ - odpar³ bóg. -
Je¿eli tego dotkniesz, twój ogromny maj¹tek przepadnie. A
zaprawdê mówiê ci, ¿e niewiele jest podobnych dóbr w Egipcie.
Muszê ci bowiem dodaæ, ¿e w skarbcu le¿y dziesiêæ talentów z³otem
i drogimi kamieniami. - W³adco mój!... - krzykn¹³ pisarz. -
Pozwól, a¿eby w tym pa³acu na pierwszym miejscu stan¹³ twój
œwiêty pos¹g, przed którym trzy razy dziennie pali³bym
wonnoœci... - Ale tamtego unikaj - odpar³ Amon wskazuj¹c na
figurê okryt¹ welonem. - Chyba straci³bym rozum i by³bym gorszy
od dzikiej œwini, dla której wino znaczy tyle co pomyje - rzek³
pisarz. - Niech ta figura w welonie pokutuje tu sto tysiêcy lat,
a nie dotknê jej, je¿eli taka twoja wola... - Pamiêtaj, ¿e
straci³byœ wszystko!.. - zawo³a³ bóg i znikn¹³. Uszczêœliwiony
pisarz zacz¹³ chodziæ po swoim pa³acu i wygl¹daæ oknami. Obejrza³
skarbiec i zwa¿y³ w rêkach z³oto: by³o ciê¿kie; przypatrzy³ siê
drogim kamieniom - by³y prawdziwe. Kaza³ sobie podaæ jedzenie:
natychmiast wbiegli niewolnicy, wyk¹pali go, ogolili i ubrali w
cienkie szaty. Najad³ siê i napi³ jak nigdy: jego g³ód bowiem
³¹czy³ siê z doskona³oœci¹ potraw w jeden smak przedziwny.
Zapali³ wonnoœci przed pos¹giem Amona i ubra³ go w œwie¿e kwiaty.
PóŸniej siad³ w oknie. Na dziedziñcu r¿a³o parê koni
zaprzêgniêtych do rzeŸbionego wozu. W innym miejscu gromada ludzi
z w³óczniami i sieciami uspokaja³a niesforne psy myœliwskie rw¹ce
siê do polowania. Przed œpichrzem jeden pisarz odbiera³ ziarno
od rolników, przed obor¹ drugi pisarz przyjmowa³ rachunek od
dozorcy pastuchów. W dali widaæ by³o gaj oliwny, wysokie wzgórze
zaroœniête winogradem, ³any pszenicy, a po wszystkich polach
gêsto rozsadzone palmy daktylonoœne. "Zaiste! - rzek³ do siebie -
jestem dziœ bogaty, tak w³aœnie, jak mi siê nale¿a³o. I jedno
dziwi mnie, ¿e tyle lat mog³em wytrzymaæ w upodleniu i nêdzy.
Muszê te¿ wyznaæ - ci¹gn¹³ w duchu - ¿e nie wiem, czy potrafiê
zwiêkszyæ ten ogromny maj¹tek, bo i nie potrzebujê wiêcej, i nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (215 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bêdê mia³ czasu uganiaæ siê za spekulacjami." Zaczê³o mu jednak
nudziæ siê w pokojach, wiêc obejrza³ ogród, objecha³ pola,
porozmawia³ ze s³ugami, którzy padali przed nim na brzuchy, choæ
byli tak ubrani, ¿e on wczoraj jeszcze uwa¿a³by sobie za zaszczyt
ca³owaæ ich rêce. Lecz ¿e i tam by³o mu nudno, wiêc wróci³ do
pa³acu i przypatrywa³ siê zapasom swojej œpi¿arni i piwnicy
tudzie¿ sprzêtom w komnatach. "£adne to - mówi³ do siebie - ale
piêkniejsze by³yby sprzêty z samego z³ota, a dzbany z drogich
kamieni." Oczy jego machinalnie zwróci³y siê w ten k¹t, gdzie
sta³a figura okryta haftowanym welonem i - wzdycha³a. "Wzdychaj
sobie, wzdychaj!" - myœla³ bior¹c kadzielnicê, aby spaliæ
wonnoœci przed pos¹giem Amona. "Dobry to bóg - myœla³ - który
ocenia przymioty mêdrców, nawet bosych, i wymierza im
sprawiedliwoœæ. Jaki on mi da³ piêkny maj¹tek!... No, prawda, ¿e
i ja go uczci³em, wypisuj¹c podwójnym pismem imiê Amon - na
drzwiach tej cha³upy. Albo jak ja mu to piêknie wyrachowa³em: ile
dostanie kurzych jaj za siedm kuropatw? Mieli s³usznoœæ moi
mistrze twierdz¹c, ¿e m¹droœæ nawet bogom otwiera usta." Spojrza³
znowu w k¹t. Postaæ okryta welonem znowu westchnê³a. "Ciekawy
jestem - mówi³ do siebie pisarz - dlaczego mój przyjaciel Amon
zabroni³ mi dotykaæ tej oto sztuczki, co tam stoi w k¹cie? No,
za taki maj¹tek mia³ prawo nak³adaæ mi warunki, chocia¿ ja nic
podobnego nie zrobi³bym mu. Bo je¿eli ca³y ten pa³ac jest moj¹
w³asnoœci¹, je¿eli wszystkiego, co tu jest, mogê u¿ywaæ, dlaczego
tamtej rzeczy nie mia³bym nawet dotkn¹æ?... Tak siê mówi: nie
wolno dotykaæ! Wolno wreszcie zobaczyæ..." Zbli¿y³ siê do figury,
zdj¹³ ostro¿nie welon, patrzy... jest coœ bardzo ³adnego. Niby
piêkny m³ody ch³opiec, ale nie ch³opiec... Ma w³osy d³ugie do
kolan, drobne rysy i pe³ne s³odyczy spojrzenie. Co ty jesteœ? -
mówi do figury. - Ja jestem kobieta - odpowiada mu postaæ g³osem
tak cienkim, ¿e wnikn¹³ mu w serce jak sztylet fenicki.
"Kobieta?... - myœli pisarz. - Tego mnie nie uczono w kap³añskiej
szkole." - Kobieta?... - powtórzy³. - A co to masz o tutaj?... -
To moje oczy. - Oczy?... Có¿ ty zobaczysz takimi oczami, które
od lada œwiat³a mog¹ siê rozp³yn¹æ. - Bo moje oczy nie s¹ do
tego, ¿ebym ja nimi patrzy³a, tylko ¿ebyœ ty w nie patrzy³! -
odpowiedzia³a figura. "Dziwne oczy!" - rzek³ do siebie pisarz
chodz¹c po pokoju. Znowu przystan¹³ przed postaci¹ i zapyta³: -
A to co masz?
- To moje usta.
- Przez bogi! umrzesz z g³odu - zawo³a³ - bo tak ma³ymi ustami
najeœæ siê nie mo¿na... - One te¿ nie s¹ do jedzenia - odpar³a
figura - tylko ¿ebyœ ty je ca³owa³. - Ca³owa³? - powtórzy³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (216 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pisarz. - I tego nie uczono mnie w kap³añskiej szkole... A to
o... co to masz? - To moje r¹czki. - R¹czki?... Dobrze, ¿eœ nie
powiedzia³a, ¿e to rêce, bo takim rêkoma nic byœ zrobiæ nie
potrafi³a, nawet udoiæ owcy. - Moje r¹czki nie s¹ do roboty. -
Tylko do czego? - zdziwi³ siê pisarz rozstawiaj¹c jej palce...
(Jak ja twoje, Kamo - rzek³ nastêpca pieszcz¹c drobn¹ r¹czkê
kap³anki.) - Tylko do czego s¹ takie rêce? - pyta³ pisarz figury.
- A¿ebym nimi ciebie obejmowa³a za szyjê.
- Chcesz mówiæ: za kark?... - wrzasn¹³ przera¿ony pisarz, którego
kap³ani zawsze chwytali za kark, gdy mia³ otrzymaæ plagi. - Nie
za kark - rzek³a postaæ - tylko o tak... I objê³a go - ci¹gn¹³
ksi¹¿ê - rêkoma za szyjê, o tak... (Tu otoczy³ siê rêkoma
kap³anki...) i przytuli³a go do swej piersi o tak, o... (Tu
przytuli³ siê do Kamy...) - Panie, co robisz?... - szepnê³a Kama.
- Wszak¿e to œmieræ moja... - B¹dŸ spokojna - odpar³ ksi¹¿ê -ja
ci tylko pokazujê, co tamta postaæ robi³a z pisarzem... ...Wtem
zadr¿a³a ziemia, pa³ac znikn¹³, znik³y psy, konie i niewolnicy.
Wzgórze pokryte winogradem zmieni³o siê w opokê, drzewa oliwne
w cierñ, a pszenica w piasek... Pisarz, gdy ockn¹³ siê w
objêciach kochanki, zrozumia³, ¿e jest takim nêdzarzem, jakim by³
wczoraj na goœciñcu. Ale nie ¿a³owa³ swoich bogactw, poniewa¿
mia³ kobietê, która kocha³a go i pieœci³a. - Wiêc wszystko
znik³o, a ona nie znik³a!... - zawo³a³a naiwnie Kama. - Litoœciwy
Amon zostawi³ mu j¹ na pociechê - rzek³ ksi¹¿ê. - O, to Amon by³
tylko dla pisarza litoœciwym - odpar³a Kama. - Ale co ma znaczyæ
ta historia? - Zgadnij. Wreszcie s³ysza³aœ, czego biedny pisarz
wyrzek³ siê za poca³unek kobiety... - Ale tronu nie wyrzek³by
siê! - przerwa³a kap³anka. - Kto wie?... gdyby go bardzo o to
poproszono - szepta³ namiêtnie Ramzes. - O nie!. .. - zawo³a³a
Kama wydzieraj¹c mu siê z objêæ. - Tronu niech siê nie wyrzeka,
bo w takim razie có¿ by zosta³o z jego obietnic dla Fenicji...
Oboje spojrzeli sobie w oczy d³ugo... d³ugo... W tej chwili
ksi¹¿ê uczu³ niby ranê w sercu i niby ¿e z tej rany uciek³o mu
jakieœ uczucie. Nie namiêtnoœæ, bo namiêtnoœæ zosta³a, ale -
szacunek i wiara w Kamê. "Dziwne te Fenicjanki - pomyœla³
nastêpca - mo¿na za nimi szaleæ, lecz niepodobna im ufaæ..."
Uczu³ siê znu¿onym i po¿egna³ Kamê. Spojrza³ po komnacie, jakby
trudno mu by³o rozstaæ siê z ni¹, i odchodz¹c rzek³ do siebie:
"A jednak ty zostaniesz moj¹ i bogowie feniccy nie zabij¹ ciê,
je¿eli dbaj¹ o swoje œwi¹tynie i kap³anów." Ledwie Ramzes opuœci³
willê Kamy, do pokoju kap³anki wpad³ m³ody Grek, uderzaj¹co
piêkny i uderzaj¹co podobny do egipskiego ksiêcia. Na jego twarzy
malowa³a siê wœciek³oœæ. - Lykon!... - zawo³a³a przera¿ona Kama.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (217 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Co tu robisz?... - Pod³a gadzino!... - odpar³ Grek dŸwiêcznym
g³osem. - Jeszcze miesi¹c nie up³yn¹³ od wieczora, kiedy
przysiêg³aœ, ¿e mnie kochasz, ¿e uciekniesz ze mn¹ do Grecji, a
ju¿ drugiemu kochankowi rzucasz siê na szyjê... Czy pomarli
bogowie, czy uciek³a od nich sprawiedliwoœæ?... - Szalony
zazdroœniku - przerwa³a kap³anka - ty mnie zabijesz... - Z
pewnoœci¹, ¿e ja ciê zabijê, nie twoja skamienia³a bogini... Tymi
rêkoma - wo³a³ wyci¹gaj¹c rêce jak szpony - uduszê ciê, gdybyœ
zosta³a kochank¹... - Czyj¹?... - Albo¿ ja wiem!... Zapewne obu:
tego starego Asyryjczyka i tego ksi¹¿¹tka, któremu kamieniem ³eb
rozwalê, je¿eli bêdzie siê tu w³óczy³... Ksi¹¿ê!... ma wszystkie
niewiasty z ca³ego Egiptu i... jeszcze mu siê zachciewa cudzych
kap³anek... Kap³anki s¹ dla kap³anów, nie dla obcych... Kama
odzyska³a ju¿ zimn¹ krew. - A ty nie jesteœ dla nas obcy? -
rzek³a wynioœle.
- ¯mijo!... -wybuchn¹³ Grek powtórnie. -Ja nie mogê byæ obcym dla
was, gdy dar mego g³osu, którym ozdobili mnie bogowie, obracam
na s³u¿bê waszym bogom... A ile¿ to razy za pomoc¹ mej postaci
oszukiwaliœcie g³upich Azjatów, ¿e nastêpca egipskiego tronu
potajemnie wyznaje wasz¹ wiarê?... - Cicho!... cicho!... -
zasycza³a kap³anka zamykaj¹c mu rêk¹ usta. Coœ w jej dotkniêciu
musia³o byæ czaruj¹cego, gdy¿ Grek uspokoi³ siê i pocz¹³ mówiæ
ciszej: - S³uchaj, Kama. W tych czasach przyp³ynie do Zatoki
Sebenickiej grecki statek prowadzony przez mego brata. Postaraj¿e
siê, aby ciê arcykap³an wys³a³ do Pi-Uto, sk¹d uciekniemy
nareszcie do pó³nocnej Grecji, w takie miejsce, które jeszcze nie
widzia³o Fenicjan... - Zobaczy ich, jeœli ja siê tam skryjê -
przerwa³a kap³anka. - Gdyby tobie w³os spad³ - szepta³
rozwœcieczony Grek - przysiêgam, ¿e Dagon... ¿e wszyscy tutejsi
Fenicjanie oddadz¹ g³owy lub zdechn¹ w kopalniach! Poznaj¹ oni,
co mo¿e Grek... - A ja ci mówiê - odpar³a tym samym g³osem
kap³anka - ¿e dopóki nie zbiorê dwudziestu talentów, nie ruszê
siê st¹d... A mam dopiero oœm... - Sk¹d¿e weŸmiesz resztê? -
Dadz¹ mi Sargon i namiestnik.
- Na Sargona zgoda, ale ksiêcia nie chcê!...
- G³upi Lykonie, czyli nie widzisz, dlaczego trochê podoba mi siê
ten m³odzik?... Ciebie przypomina!... Grek zupe³nie uspokoi³ siê.
- No, no!... - mrucza³. - Rozumiem, ¿e gdy kobieta ma do wyboru
miêdzy nastêpc¹ tronu i takim jak ja œpiewakiem, nie mam potrzeby
lêkaæ siê... Ale jestem zazdrosny i gwa³towny, wiêc proszê ciê,
a¿ebyœ go jak najmniej spoufala³a do siebie. Uca³owa³ j¹, wymkn¹³
siê z willi i znikn¹³ w ciemnym ogrodzie. Kama wyci¹gnê³a za nim
zaciœniêt¹ piêœæ. - Nikczemny pajacu!... - szepnê³a - który
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (218 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zaledwie móg³byœ byæ u mnie œpiewaj¹cym niewolnikiem...
Rozdzia³ XXXV
Kiedy Ramzes przyszed³ nazajutrz odwiedziæ swego syna, znalaz³
Sarê rozp³ywaj¹c¹ siê we ³zach. Zapyta³ o powód. Z pocz¹tku
odpowiedzia³a, ¿e nic jej nie jest, potem, ¿e jej smutno,
wreszcie - upad³a do nóg Ramzesowi z wielkim p³aczem. - Panie...
panie mój!... szepta³a. - Wiem, ¿e mnie ju¿ nie kochasz, ale
przynajmniej siebie nie nara¿aj... - Kto powiedzia³, ¿e ciê ju¿
nie kocham? - spyta³ zdziwiony ksi¹¿ê. - Masz przecie trzy nowe
kobiety w swym domu... - panny wielkich rodów... - A wiêc o to
chodzi... - I jeszcze nara¿asz siê dla czwartej... dla
przewrotnej Fenicjanki... Ksi¹¿ê zmiêsza³ siê. Sk¹d Sara mog³a
dowiedzieæ siê o Kamie i odgadn¹æ, ¿e jest przewrotna?... - Jak
py³ wciska siê do skrzyni, tak niegodziwe wieœci wpadaj¹ do
najspokojniejszych domów - rzek³ Ramzes. - Któ¿ ci mówi³ o
Fenicjance? - Czy ja wiem kto? Z³a wró¿ba i serce moje. - Wiêc
s¹ nawet i wró¿by?...
- Straszne! Jedna stara kap³anka dowiedzia³a siê podobno z
kryszta³owej kuli, ¿e wszyscy zginiemy przez Fenicjan, a
przynajmniej ja i... mój syn!... - wybuchnê³a Sara. - I ty, która
wierzysz w Jedynego, w Jehowê, ty lêkasz siê bajañ jakiejœ
g³upiej staruchy, a mo¿e intrygantki?... Gdzie¿ twój wielki
Bóg?... - Mój Bóg jest tylko moim, a tamci - twoimi, wiêc muszê
ich szanowaæ. - Zatem ta stara mówi³a ci o Fenicjanach? - pyta³
Ramzes. - Ona wró¿y³a mi dawniej, jeszcze pod Memfisem, ¿e
powinnam wystrzegaæ siê Fenicjanki - odpar³a Sara. - Ale dopiero
tu wszyscy mówi¹ o jakiejœ kap³ance fenickiej. Czy ja wiem, mo¿e
tylko coœ majaczy mi siê w stroskanej g³owie. Powiadali nawet,
¿e gdyby nie jej uroki, nie skoczy³byœ panie, wtedy do areny...
Ach, gdyby ciê byk zabi³!... Jeszcze i teraz, kiedy myœlê o
nieszczêœciu, jakie ciê mog³o spotkaæ, serce we mnie zastyga... -
Œmiej siê z tego, Saro - przerwa³ weso³o ksi¹¿ê. - Kogo ja
przygarnê do siebie, stoi tak wysoko, ¿e go ¿aden strach nie
powinien dosiêgaæ... Tym mniej g³upie wieœci. - A nieszczêœcie?
Czyli¿ jest doœæ wysoka góra, na któr¹ nie dolecia³by jego
pocisk?... - Macierzyñstwo zmêczy³o ciê, Saro - rzek³ ksi¹¿ê -
a gor¹co rozstraja twoje myœli, i dlatego frasujesz siê bez
powodu. B¹dŸ spokojna i czuwaj nad moim synem. Cz³owiek - mówi³
w zamyœleniu - kimkolwiek on jest: Fenicjaninem czy Grekiem, mo¿e
szkodziæ tylko podobnym sobie istotom, ale nie nam, którzy
jesteœmy bogami tego œwiata. - Co powiedzia³eœ o Greku?... Jaki
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (219 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Grek?... - spyta³a niespokojnie Sara. - Ja powiedzia³em: Grek?...
Nic o ty nie wiem. Mo¿e wymkn¹³ mi siê podobny wyraz, a mo¿e ty
przes³ysza³aœ siê. Uca³owa³ Sarê i swego syna i po¿egna³ ich. Ale
nie odpêdzi³ niepokoju. "Raz trzeba sobie powiedzieæ - myœla³ -
¿e w Egipcie nie ukryje siê ¿adna tajemnica. Mnie œledz¹ kap³ani
i moi dworzanie nawet wówczas, gdy s¹ czy tylko udaj¹ pijanych,
a nad Kam¹ czuwaj¹ wê¿owe Ÿrenice Fenicjan. Je¿eli dotychczas nie
ukryli jej przede mn¹, niewiele musz¹ dbaæ o jej cnotê. Zreszt¹
wobec kogo?... Wobec mnie, któremu sami ods³onili oszustwa swojej
œwi¹tyni!... Kama bêdzie nale¿a³a do mnie... Zbyt wiele maj¹ w
tym interesu, a¿eby chcieli œci¹gaæ mój gniew na siebie..." W
parê dni przyszed³ do ksiêcia œwiêty kap³an Mentezufis, pomocnik
dostojnego Herhora w ministerium wojny. Ramzes patrz¹c na blad¹
twarz i spuszczone oczy proroka odgad³, ¿e i ten ju¿ wie o
Fenicjance, a mo¿e nawet, z kap³añskiego stanowiska, zechce mu
robiæ wymówki. Ale Mentezufis tym razem nie dotkn¹³ sercowych
spraw nastêpcy. Przywitawszy ksiêcia z urzêdow¹ min¹ prorok
usiad³ na wskazanym miejscu i zacz¹³: - Z memfijskiego pa³acu
pana wiecznoœci zawiadomiono mnie, ¿e w tych czasach przyjecha³
do Pi-Bast wielki kap³an chaldejski Istubar, nadworny astrolog
i doradca jego mi³oœci króla Assara... Ksi¹¿ê chcia³
podpowiedzieæ Mentezufisowi cel przybycia Istubara, ale przygryz³
wargi i zmilcza³. - Zaœ znakomity Istubar - ci¹gn¹³ kap³an -
przywióz³ ze sob¹ dokumenta, na mocy których dostojny Sargon,
powinowaty i satrapa jego mi³oœci króla Assara, zostaje u nas
pos³em i pe³nomocnikiem tego¿ potê¿nego króla... Ramzes o ma³o
nie wybuchn¹³ œmiechem. Powaga, z jak¹ Mentezufis raczy³ ods³oniæ
cz¹stkê tajemnic od dawna znanych ksiêciu, nape³ni³a go
weso³oœci¹ i - pogard¹. "Wiêc ten kuglarz - myœla³ nastêpca -
nawet nie przeczuwa w sercu swoim, ¿e ja znam wszystkie ich
szalbierstwa?..." - Dostojny Sargon i czcigodny Istubar - mówi³
Mentezufis - udadz¹ siê do Memfis uca³owaæ nogi jego
œwi¹tobliwoœci. Pierwej jednak wasza dostojnoœæ, jako namiestnik,
raczysz przyj¹æ ³askawie obu tych dygnitarzy tudzie¿ ich œwitê. -
Bardzo chêtnie - odpar³ ksi¹¿ê - a przy sposobnoœci spytam ich:
kiedy Asyria zap³aci nam zaleg³e daniny? - Wasza dostojnoœæ
zrobi³byœ to? - rzek³ kap³an patrz¹c mu w oczy. - Przede
wszystkim to!... Nasz skarb potrzebuje danin... Mentezufis nagle
powsta³ z siedzenia i uroczystym, choæ zni¿onym g³osem rzek³: -
Namiestniku pana naszego i rozdawcy ¿ycia: w imieniu jego
œwi¹tobliwoœci zabraniam ci mówiæ z kimkolwiek o daninach, a nade
wszystko z Sargonem, Istubarem i kimkolwiek z ich œwity. Ksi¹¿ê
poblad³. - Kap³anie - rzek³, równie¿ powstaj¹c - na jakiej
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (220 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zasadzie przemawiasz do mnie tonem zwierzchnika?... Mentezufis
odchyli³ szatê i zdj¹³ ze szyi ³añcuszek, na którym by³ jeden z
pierœcieni faraona. Namiestnik obejrza³ go, pobo¿nie uca³owa³ i
zwróciwszy kap³anowi odpar³: - Spe³niê rozkazy jego
œwi¹tobliwoœci, mego pana i ojca. Znowu obaj usiedli i ksi¹¿ê
zapyta³ kap³ana:
- Czy wasza dostojnoœæ nie móg³byœ mnie objaœniæ: dlaczego Asyria
nie ma nam p³aciæ danin, które od razu wydoby³yby skarb pañstwa
z k³opotów? - Bo my nie mamy si³ zmusiæ Asyrii do p³acenia nam
danin - odpar³ zimno Mentezufis. - Mamy sto dwadzieœcia tysiêcy
wojska, Asyria zaœ oko³o trzystu tysiêcy. Mówiê to waszej
dostojnoœci ca³kiem poufnie, jako wysokiemu urzêdnikowi pañstwa.
- Rozumiem. Ale dlaczego ministerium wojny, w którym s³u¿ysz,
zmniejszy³o nasz¹ waleczn¹ armiê o szeœædziesi¹t tysiêcy ludzi? -
A¿eby dochody na dwór jego œwi¹tobliwoœci powiêkszyæ o dwanaœcie
tysiêcy talentów - rzek³ kap³an. - Aha!... Powiedz¿e mi, wasza
dostojnoœæ - ci¹gn¹³ ksi¹¿ê - w jakim tedy celu jedzie Sargon do
stóp faraona? - Nie wiem. - Aha! Ale dlaczego ja nie mam
wiedzieæ, ja, nastêpca tronu?... - Bo s¹ tajemnice pañstwa, które
zna zaledwie kilku dostojników... - I których móg³by nawet nie
znaæ mój najczcigodniejszy ojciec?... - Z pewnoœci¹ - odpar³
Mentezufis - ¿e s¹ rzeczy, o których móg³by nie wiedzieæ nawet
jego œwi¹tobliwoœæ, gdyby nie posiada³ najwy¿szych œwiêceñ
kap³añskich. - Dziwna rzecz! - mówi³ ksi¹¿ê po namyœle - Egipt
jest w³asnoœci¹ faraona i mimo to mog¹ dziaæ siê w pañstwie
sprawy nie znane faraonowi?... Wyt³omacz mi to, wasza dostojnoœæ.
- Egipt jest przede wszystkim, a nawet jedynie i wy³¹cznie
w³asnoœci¹ Amona - rzek³ kap³an. - Jest zatem konieczne, aby ci
tylko znali najwy¿sze tajemnice, którym Amon objawia swoj¹ wolê
i plany. Ksi¹¿ê s³uchaj¹c doznawa³ takich uczuæ, jakby go
przewracano na ³o¿u wybitym sztyletami i jeszcze - podk³adano
ogieñ. Mentezufis chcia³ podnieœæ siê, namiestnik zatrzyma³ go. -
Jeszcze s³owo - mówi³ ³agodnie. - Je¿eli Egipt jest tak s³abym,
¿e nie wolno nawet wspomnieæ o asyryjskich daninach... Zadysza³
siê. - Je¿eli jest tak nêdznym - ci¹gn¹³ - to jaka¿ pewnoœæ, ¿e
nas nie napadn¹ Asyryjczycy? - Od tego mo¿na zabezpieczyæ siê
traktatami - odpar³ kap³an. Nastêpca machn¹³ rêk¹. - Nie ma
traktatów dla s³abych! - rzek³ - nie zas³oni¹ granic srebrne
tablice zapisane ugodami, je¿eli za nimi nie stan¹ w³ócznie i
miecze. - A któ¿ waszej dostojnoœci powiedzia³, ¿e u nas nie
stan¹? - Ty sam. Sto dwadzieœcia tysiêcy ludzi musz¹ ust¹piæ
przed trzystoma tysi¹cami. No, a gdyby Asyryjczycy raz do nas
weszli, z Egiptu zosta³aby pustynia... Mentezufisowi zap³onê³y
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (221 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
oczy. - Gdyby weszli do nas - zawo³a³ - koœci ich nigdy nie
zobaczy³yby swej ziemi!... Uzbroilibyœmy ca³¹ szlachtê, pu³ki
robotnicze, nawet przestêpców z kopalñ... Wydobylibyœmy skarby
ze wszystkich œwi¹tyñ... I spotka³aby siê Asyria z piêciomaset
tysi¹cami egipskich wojowników... Ramzes by³ zachwycony tym
wybuchem patriotyzmu kap³ana. Schwyci³ go za rêkê i rzek³: - Wiêc
je¿eli mo¿emy mieæ tak¹ armiê, dlaczego nie napadamy na
Babilon?... Czyli¿ wielki wojownik Nitager nie b³aga nas o to od
kilku lat?... Czyli¿ jego œwi¹tobliwoœæ nie niepokoi siê wrzeniem
Asyrii?... Gdy im pozwolimy zebraæ si³y, walka bêdzie
trudniejsza, ale gdy rozpoczniemy sami... Kap³an przerwa³ mu. -
Czy ty wiesz, ksi¹¿ê - mówi³ - co to jest wojna, i to jeszcze
taka wojna, do której trzeba iœæ przez pustyni¹? Kto zarêczy, ¿e
nim dotarlibyœmy do Eufratu, po³owa naszej armii tragarzy nie
wyginê³aby z trudów? - Wyrównalibyœmy to jedn¹ bitw¹ - wtr¹ci³
Ramzes. - Bitwa!... - powtórzy³ kap³an. - A czy wiesz, ksi¹¿ê,
co to jest bitwa?... - Spodziewam siê! - odpar³ dumnie nastêpca
uderzaj¹c w miecz. Mentezufs wzruszy³ ramionami. - A ja mówiê ci,
panie, ¿e ty nie wiesz, co to jest bitwa. Owszem, masz nawet o
niej ca³kiem fa³szywe pojêcie z manewrów, na których zawsze
bywa³eœ zwyciêzc¹, choæ nieraz powinieneœ byæ zwyciê¿onym...
Ksi¹¿ê spochmurnia³. Kap³an wsun¹³ rêkê za swoj¹ szatê i nagle
spyta³: - Zgadnij, wasza dostojnoœæ, co trzymam? - Co?... -
powtórzy³ zdziwiony ksi¹¿ê.
- Zgadnij prêdko i dobrze - nalega³ kap³an - bo je¿eli omylisz
siê, zgin¹ dwa twoje pu³ki... - Trzymasz pierœcieñ - odpar³
rozweselony nastêpca. Mentezufis otworzy³ rêkê: by³ w niej
kawa³ek papirusa.
- A teraz co mam?... - spyta³ znowu kap³an.
- Pierœcieñ.
- Otó¿ nie pierœcieñ, tylko amulet boskiej Hator - rzek³ kap³an.
- Widzisz, panie - mówi³ dalej - to jest bitwa. W czasie bitwy
los co chwila wyci¹ga do nas rêkê i ka¿e jak najœpieszniej
odgadywaæ zamkniête w niej niespodzianki. Mylimy siê lub
zgadujemy, ale biada temu, kto czêœciej omyli³ siê, ani¿eli
odgad³... A stokroæ biada tym, przeciw komu los odwraca siê i
zmusza do omy³ek !... - A jednak ja wierzê, ja czujê tu... -
zawo³a³ nastêpca bij¹c siê w piersi - ¿e Asyria musi byæ
zdeptana! - Oby przez usta twoje przemawia³ bóg Amon - rzek³
kap³an. - I tak jest - doda³ - Asyria bêdzie poni¿ona, mo¿e nawet
twoimi rêkoma, panie, ale nie zaraz... nie zaraz!... Mentezufis
po¿egna³ go, ksi¹¿ê zosta³ sam. W jego sercu i g³owie hucza³o.
"A wiêc mia³ s³usznoœæ Hiram, ¿e oni nas oszukuj¹ - myœla³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (222 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ramzes. - Teraz i ja ju¿ jestem pewny, ¿e nasi kap³ani zawarli
z chaldejskimi jak¹œ umowê, któr¹ jego œwi¹tobliwoœæ bêdzie
musia³ zatwierdziæ. Bêdzie musia³!... czy s³yszano o podobnej
potwornoœci?... On, pan ¿yj¹cego i zachodniego œwiata, on musi
podpisywaæ umowy wymyœlone przez intrygantów!.. " Tchu mu brak³o.
"Swoj¹ drog¹ œwiêty Mentezufis zdradzi³ siê. Wiêc to tak jest,
¿e w razie potrzeby Egipt mo¿e wystawiæ pó³milionow¹ armiê?...
Nawet nie marzy³em o podobnej sile!... I oni myœl¹, ¿e ja bêdê
lêka³ siê ich bajek o losie, który nam ka¿e rozwi¹zywaæ zagadki.
Niechbym mia³ tylko dwieœcie tysiêcy wojska wymusztrowanego jak
nasze greckie i libijskie pu³ki, a podejmê siê rozwi¹zaæ
wszystkie zagadki na ziemi i niebie." Zaœ czcigodny prorok
Mentezufis wracaj¹c do swej celi mówi³ w sobie: "Zapalona to
g³owa, kobieciarz, awanturnik, ale potê¿ny charakter. Po s³abym
dzisiejszym faraonie bodaj¿e ten przypomni nam czasy Ramzesa
Wielkiego. Za dziesiêæ lat z³e gwiazdy odmieni¹ siê, on dojrzeje
i skruszy Asyri¹. Z Niniwy zostan¹ gruzy, œwiêty Babilon odzyska
nale¿ne dostojeñstwo a jeden najwy¿szy Bóg, Bóg egipskich i
chaldejskich proroków, zapanuje od Pustyni Libijskiej a¿ het do
najœwiêtszej rzeki Gangesu... Byle tylko nasz m³odzik nie
oœmieszy³ siê nocnymi wêdrówkami do kap³anki fenickiej!... Gdyby
go zobaczono w ogrodzie Astoreth, lud móg³by myœleæ, ¿e nastêpca
tronu nak³ania uszu do fenickiej wiary... A Dolnemu Egiptowi ju¿
niewiele potrzeba, aby wyprzeæ siê starych bogów... Có¿ to za
miêszanina narodów!.. " W ki³ka dni póŸniej dostojny Sargon
urzêdownie zawiadomi³ ksiêcia o swej roli asyryjskiego pos³a,
oœwiadczy³ chêæ powitania nastêpcy tronu i prosi³ o orszak
egipski, który by go odprowadzi³ ze wszelkim bezpieczeñstwem i
honorami do stóp jego œwi¹tobliwoœci faraona. Ksi¹¿ê zatrzyma³
siê z odpowiedzi¹ dwa dni i wyznaczy³ Sargonowi pos³uchanie znowu
po up³ywie dwu dni. Asyryjczyk, przywyk³y do wschodniej
powolnoœci w podró¿ach i interesach, wcale siê tym nie martwi³
i nie marnowa³ czasu. Pi³ od rana do wieæzora, gra³ w koœci z
Hiramem i innymi azjatyckimi bogaczami, a w chwilach wolnych,
podobnie jak Ramzes, wymyka³ siê do Kamy. Tam, jako cz³owiek
starszy i praktyczny, za ka¿d¹ wizyt¹ ofiarowywa³ kap³ance bogate
podarunki. Swoje zaœ uczucia dla niej wyra¿a³ w ten sposób: - Co
ty, Kama, siedzisz w Pi-Bast i chudniesz? Dopókiœ m³oda, bawi ciê
s³u¿ba przy o³tarzach bogini Astoreth; ale gdy siê zestarzejesz,
nêdzna czeka ciê dola. Obedr¹ z ciebie kosztowne szaty, na twoje
miejsce przyjm¹ m³odsz¹, a ty musisz zarabiaæ na garstkê
pra¿onego jêczmienia wró¿bami lub dozorowaniem po³o¿nic. - Ja -
ci¹gn¹³ Sargon - gdyby bogowie za karê stworzyli mnie kobiet¹,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (223 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wola³bym sam byæ po³o¿nic¹ ani¿eli pielêgnowaæ takowe. - Dlatego
mówiê ci, jak cz³owiek m¹dry, rzuæ œwi¹tyniê i przystañ do mego
haremu. Dam za ciebie dziesiêæ talentów z³otem, czterdzieœci krów
i sto mierzyc pszenicy. Kap³ani z pocz¹tku bêd¹ obawiali siê kary
bogów, a¿eby wiêcej wy³udziæ ode mnie. Ale ¿e ja nie post¹piê ju¿
ani drachmy, co najwy¿ej dorzucê kilka owieczek, wiêc odprawi¹
uroczyste nabo¿eñstwo i zaraz objawi siê im niebieska Astoreth,
która zwolni ciê od œlubów, bylem jeszcze dorzuci³ z³oty ³añcuch
albo puchar. Kama s³uchaj¹c tych pogl¹dów gryz³a wargi ze
œmiechu, a on ci¹gn¹³: - Gdy zaœ pojedziesz ze mn¹ do Niniwy,
zostaniesz wielk¹ pani¹. Dam ci pa³ac, konie, lektykê, s³u¿ebne
i niewolników. Przez jeden miesi¹c wiêcej wylejesz na siebie
wonnoœci, ani¿eli tu przez ca³y rok ofiarujecie ich bogini. A kto
wie - koñczy³ - mo¿e spodobasz siê królowi Assarowi i on zechce
ciê wzi¹æ do haremu? W takim razie i ty by³abyœ szczêœliwsza, i
ja odzyska³bym to, co wydam na ciebie. W dniu wyznaczonym na
pos³uchanie dla Sargona pod pa³acem nastêpcy tronu stanê³y wojska
egipskie i t³um ludu chciwego widowisk. Oko³o po³udnia, w czasie
najwiêkszego skwaru, ukaza³ siê orszak asyryjski. Przodem szli
uzbrojeni w miecze i kije policjanci, za nimi kilku nagich
szybkobiegaczy i trzej konni. Byli to - trêbacze i woŸny. Na rogu
ka¿dej ulicy trêbacze wygrywali sygna³, a po nich odzywa³ siê
wielkim g³osem woŸny: - Oto zbli¿a siê pose³ i pe³nomocnik
potê¿nego króla Assara, Sargon, powinowaty królewski, pan
wielkich w³oœci, zwyciêzca w bitwach, rz¹dca prowincji. Ludu,
oddaj mu ho³d nale¿ny, jako przyjacielowi jego œwi¹tobliwoœci
w³adcy Egiptu!.. Za trêbaczami jecha³o kilkunastu kawalerzystów
asyryjskich w œpiczastych czapkach, w kurtkach i obcis³ych
spodniach. Ich kud³ate a wytrwa³e konie na ³bach i piersiach
mia³y mosiê¿ne zbroje w rybi¹ ³uskê. PóŸniej sz³a piechota w
kaskach i d³ugich p³aszczach do ziemi. Jeden oddzia³ek zbrojny
by³ w ciê¿kie maczugi, nastêpny w ³uki, trzeci we w³ócznie i
tarcze. Prócz tego ka¿dy mia³ miecz i zbrojê. Za ¿o³nierstwem
sz³y konie, wozy i lektyki Sargona otoczone s³u¿b¹ w szatach
bia³ych, czerwonych, zielonych... Potem ukaza³o siê piêæ s³oni
z lektykami na grzbietach: na jednym jecha³ Sargon, na drugim
chaldejski kap³an Istubar. Pochód zamykali znowu piesi i konni
¿o³nierze i przeraŸliwa muzyka asyryjska, z³o¿ona z tr¹b, bêbnów,
blach i piskliwych fletów. Ksi¹¿ê Ramzes w otoczeniu kap³anów,
oficerów i szlachty, odzianej barwnie i bogato, czeka³ na pos³a
w wielkiej sali audiencjonalnej, która by³a ze wszystkich stron
otwarta. Nastêpca by³ wesó³ wiedz¹c, ¿e Asyryjczycy nios¹ z sob¹
podarunki, które w oczach egipskiego ludu mog¹ uchodziæ za
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (224 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wyp³atê daniny. Ale gdy na dziedziñcu us³ysza³ ogromny g³os
woŸnego wychwalaj¹cy potêgê Sargona, ksi¹¿ê spochmurnia³. Gdy zaœ
dolecia³o go zdanie, ¿e król Assar jest przyjacielem faraona,
rozgniewa³ siê. Nozdrza rozszerzy³y mu siê jak rozdra¿nionemu
bykowi, a w oczach zap³onê³y iskry. Widz¹c to oficerowie i
szlachta zaczêli robiæ groŸne miny i poprawiaæ miecze. Œwiêty
Mentezufis spostrzeg³ ich nieukontentowanie i zawo³a³: - W
imieniu jego œwi¹tobliwoœci rozkazujê szlachcie i oficerom, aby
dostojnego Sargona przyjêli z szacunkiem, jaki nale¿y siê pos³owi
wielkiego króla!... Nastêpca tronu zmarszczy³ brwi i pocz¹³
niecierpliwie chodziæ po estradzie, na której sta³ jego
namiestnikowski fotel. Ale karni oficerowie i szlachta uciszyli
siê wiedz¹c, ¿e z Mentezufisem, pomocnikiem ministra wojny, nie
ma ¿artów. Tymczasem na dziedziñcu ogromni, ciê¿ko odziani
¿o³nierze asyryjscy stanêli trzema szeregami naprzeciw pó³nagich
i zwinnych ¿o³nierzy egipskich. Obie strony patrzy³y na siebie
jak stado tygrysów na stado nosoro¿ców. W sercu tych i tamtych
tli³a siê starodawna nienawiœæ. Ale nad nienawiœci¹ górowa³a
komenda. W tej chwili wtoczy³y siê s³onie, wrzasnê³y tr¹by
egipskie i asyryjskie, oba wojska w górê podnios³y broñ, lud
upad³ na twarz, a dygnitarze asyryjscy, Sargon i Istubar,
zst¹pili z lektyk na ziemiê. W sali ksi¹¿ê Ramzes zasiad³ na
wzniesionym fotelu pod baldachimem, a u wejœcia ukaza³ siê woŸny.
- Najdostojniejszy panie! - zwróci³ siê do nastêpcy. - Pose³ i
pe³nomocnik wielkiego króla Assara, znakomity Sargon i jego
towarzysz, pobo¿ny prorok Istubar, pragn¹ powitaæ ciebie i z³o¿yæ
czeœæ tobie, namiestnikowi i nastêpcy faraona, który oby ¿y³
wiecznie!... - Poproœ tych dostojników, a¿eby weszli i ucieszyli
serce moje swym widokiem - odpar³ ksi¹¿ê. Ze szczêkiem i brzêkiem
wszed³ do sali Sargon, w d³ugiej zielonej szacie, gêsto wyszytej
z³otem. Obok, w p³aszczu œnie¿nej bia³oœci, kroczy³ pobo¿ny
Istubar, a za nimi strojni panowie asyryjscy nieœli dary dla
ksiêcia. Sargon zbli¿y³ siê do podwy¿szenia i rzek³ w jêzyku
asyryjskim, co natychmiast t³omacz powtórzy³ w egipskim: - Ja,
Sargon, wódz, satrapa i powinowaty najpotê¿niejszego króla
Assara, przychodzê pozdrowiæ ciê, namiestniku najpotê¿niejszego
faraona, i na znak wiecznej przyjaŸni ofiarowaæ ci dary...
Nastêpca opar³ d³onie na kolanach i siedzia³ nieporuszony jak
pos¹gi jego królewskich przodków. - T³omaczu - rzek³ Sargon - czy
Ÿle powtórzy³eœ ksiêciu moje uprzejme powitanie? Mentezufs
stoj¹cy obok wzniesienia pochyli³ siê ku Ramzesowi. - Panie -
szepn¹³ - dostojny Sargon czeka na ³askaw¹ odpowiedŸ... - Wiêc
mu odpowiedz - wybuchn¹³ ksi¹¿ê - i¿ nie rozumiem, na mocy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (225 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jakiego prawa przemawia do mnie niby równy mi dostojeñstwem?...
Mentezufis zmiêsza³ siê, co jeszcze wiêcej rozgniewa³o ksiêcia,
któremu wargi zaczê³y dr¿eæ i znowu zap³onê³y oczy. Ale
Chaldejczyk Istubar, rozumiej¹c po egipsku, rzek³ prêdko do
Sargona: - Upadnijmy na twarze!.... - Dlaczego ja mam padaæ na
twarz? - spyta³ oburzony Sargon. - Upadnij, je¿eli nie chcesz
straciæ ³aski naszego króla, a mo¿e i g³owy... To powiedziawszy
Istubar leg³ na posadzce jak d³ugi, a obok niego Sargon. -
Dlaczego ja mam le¿eæ na moim brzuchu przed tym ch³ystkiem? -
mrucza³ oburzony. - Bo to namiestnik - odpar³ Istubar. - A ja nie
by³em namiestnikiem pana mego?...
- Ale on bêdzie królem, a ty nim nie bêdziesz.
- O co spieraj¹ siê pos³owie najpotê¿niejszego króla Assara? -
zapyta³ ju¿ udobruchany ksi¹¿ê t³omacza. - O to, czy maj¹ waszej
dostojnoœci pokazaæ dary przeznaczone dla faraona, czy tylko
oddaæ przes³ane dla was - odpar³ zrêczny t³omacz. - Owszem, chcê
widzieæ dary dla mego œwi¹tobliwego ojca - rzek³ ksi¹¿ê - i
pozwalam pos³om wstaæ. Sargon podniós³ siê, czerwony z gniewu
czy zmêczenia, i usiad³ podwin¹wszy pod siebie nogi, na pod³odze.
- Nie wiedzia³em - zawo³a³ - ¿e ja, krewny i pe³nomocnik
wielkiego Assara, bêdê musia³ szatami moimi wycieraæ py³ z
posadzki egipskiego namiestnika!... Mentezufis, który umia³ po
asyryjsku, nie pytaj¹c Ramzesa, kaza³ natychmiast przynieœæ dwie
³awki pokryte dywanami, na których wnet zasiedli: zadyszany
Sargon i spokojny Istubar. Wysapawszy siê Sargon kaza³ podaæ
wielki szklany puchar, stalowy miecz i przyprowadziæ przed ganek
dwa konie okryte z³ocistymi rzêdami. A gdy spe³niono jego
rozkazy, podniós³ siê i z uk³onem rzek³ do Ramzesa: - Pan mój,
król Assar, przysy³a ci, ksi¹¿ê, parê cudnych koni, które oby
nosi³y ciê tylko do zwyciêstw. Przysy³a kielich, z którego niech
zawsze radoœæ sp³ywa ci do serca, i - miecz, jakiego nie
znajdziesz poza zbrojowni¹ najpotê¿niejszego w³adcy. Wydoby³ z
pochwy doœæ d³ugi miecz b³yszcz¹cy niby srebro i pocz¹³ zginaæ
go w rêku. Miecz wygi¹³ siê jak ³uk, a potem nagle wyprostowa³
siê. - Zaiste! cudna to broñ... - rzek³ Ramzes. - Je¿eli
pozwolisz, namiestniku, oka¿ê ci jeszcze inn¹ jej zaletê - mówi³
Sargon, który, mog¹c pochwaliæ siê wyborn¹ na owe czasy broni¹
asyryjsk¹, zapomnia³ o gniewie. Na jego ¿¹danie jeden z egipskich
oficerów wydoby³ swój miecz œpi¿owy i trzyma³ go jak do ataku.
Wtedy Sargon podniós³ miecz stalowy, uderzy³ i odci¹³ kawa³ek
broni przeciwnika. W sali rozleg³ siê szmer zdziwienia, a na
twarz Ramzesa wyst¹pi³y silne rumieñce. "Ten cudzoziemiec -
myœla³ ksi¹¿ê - odebra³ mi byka w cyrku, chce o¿eniæ siê z Kam¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (226 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i pokazuje mi broñ, która kraje nasze miecze jak wióry!..." I
jeszcze gorsz¹ poczu³ nienawiœæ do króla Assara, do wszystkich
Asyryjczyków w ogóle, a do Sargona w szczególnoœci. Mimo to
usi³owa³ panowaæ nad sob¹ i z ca³¹ uprzejmoœci¹ poprosi³ pos³a
o pokazanie mu darów dla faraona. Wnet przyniesiono ogromne paki
z wonnego drzewa, z których wy¿si urzêdnicy asyryjscy wydobywali
sztuki wzorzystych materii, puchary, dzbany, stalow¹ broñ, ³uki
z rogów kozioro¿ca, z³ociste zbroje i puklerze wysadzane drogimi
kamieniami. Najwspanialszym jednak darem by³ model pa³acu króla
Assara, wyrobiony ze srebra i z³ota. Wygl¹da³ on jak cztery
gmachy, coraz mniejsze, postawione jeden na drugim, z których
ka¿dy by³ otoczony gêsto kolumnami, a zamiast dachu posiada³
taras. Ka¿dego wejœcia pilnowa³y lwy albo skrzydlate byki z
ludzkimi g³owami. Po obu stronach schodów sta³y pos¹gi lenników
króla nios¹cych dary, po obu stronach mostu by³y rzeŸbione konie
w najrozmaitszych postawach. Sargon odsun¹³ jedn¹ œcianê modelu
i ukaza³y siê bogate pokoje zape³nione bezcennymi sprzêtami.
Szczególny zaœ podziw obudzi³a sala audiencjonalna, gdzie
znajdowa³y siê figurki przedstawiaj¹ce króla na wysokim tronie
tudzie¿ jego dworzan, ¿o³nierzy i lenników sk³adaj¹cych ho³dy.
Ca³y model mia³ d³ugoœæ dwu ludzi, a wysokoœæ prawie wzrostu
cz³owieka. Egipcjanie szeptali, ¿e ten jeden dar króla Assara
wart by³ ze sto piêædziesi¹t talentów. Kiedy wyniesiono paki,
namiestnik zaprosi³ obu pos³ów i ich orszak na ucztê, podczas
której goœcie byli sowicie obdarowani. Ramzes tak daleko posun¹³
swoj¹ uprzejmoœæ, ¿e gdy Sargonowi podoba³a siê jedna z kobiet
nastêpcy, ksi¹¿ê darowa³ j¹ pos³owi, rozumie siê, za jej zgod¹
i przyzwoleniem jej matki. By³ wiêc grzeczny i hojny, ale czo³a
swego nie rozchmurzy³. A gdy Tutmozis zapyta³ go: czy nie piêkny
pa³ac ma król Assar? - ksi¹¿ê odpowiedzia³: - Piêkniejszymi
wyda³yby mi siê jego gruzy na zgliszczach Niniwy.... Asyryjczycy
przy uczcie byli bardzo powœci¹gliwi. Mimo obfitoœci wina pili
ma³o i nie wiêcej wydawali okrzyków. Sargon ani razu nie
wybuchn¹³ hucznym œmiechem, jak to by³o w jego zwyczaju;
przys³oni³ powiekami oczy, a w swym sercu g³êboko rozmyœla³.
Tylko dwaj kap³ani, Chaldejczyk Istubar i Egipcjanin Mentezufis,
byli spokojni jak ludzie, którym dana jest wiedza przysz³oœci i
w³adza nad ni¹.
Rozdzia³ XXXVI
Po przyjêciu u namiestnika Sargon zatrzyma³ siê jeszcze w Pi-Bast
czekaj¹c na listy faraona z Memfisu, a jednoczeœnie miêdzy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (227 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
oficerami i szlacht¹ zaczê³y na nowo kr¹¿yæ dziwaczne pog³oski.
Fenicjanie opowiadali, pod najwiêkszym, rozumie siê, sekretem,
¿e kap³ani, nie wiadomo z jakiego powodu, nie tylko darowali
Asyrii zaleg³e daniny, nie tylko uwolnili j¹ raz na zawsze od ich
p³acenia, ale nadto, a¿eby u³atwiæ Asyryjczykom jak¹œ wojnê
pó³nocn¹, zawarli z nimi traktat pokojowy na d³ugie lata. -
Faraon - mówili Fenicjanie - a¿ mocniej zachorowa³ dowiedziawszy
siê o ustêpstwach robionych barbarzyñcom. Ksi¹¿ê Ramzes martwi
siê i chodzi smutny, lecz obaj musz¹ ulegaæ kap³anom, nie bêd¹c
pewni uczuæ szlachty i wojska. To najwiêcej oburza³o egipsk¹
arystokracjê. - Jak to - szeptali miêdzy sob¹ zad³u¿eni magnaci -
wiêc dynastia ju¿ nam nie ufa?... Wiêc kap³ani uwziêli siê,
a¿eby zhañbiæ i zrujnowaæ Egipt?... Bo przecie jasne jest, ¿e
je¿eli Asyria ma wojnê gdzieœ na dalekiej pó³nocy, to w³aœnie
teraz trzeba j¹ napaœæ i zdobytymi ³upami podŸwign¹æ zubo¿a³y
skarb królewski i arystokracjê... Ten i ów z m³odych panów
oœmiela³ siê zapytywaæ nastêpcy: co myœli o asyryjskich
barbarzyñcach? Ksi¹¿ê milcza³, ale b³ysk jego oczu i zaciête usta
dostatecznie wyra¿a³y uczucia. - Oczywiœcie - szeptali panowie
w dalszym ci¹gu - ¿e dynastia jest opêtana przez kap³anów, nie
ufa szlachcie, Egiptowi zaœ gro¿¹ wielkie nieszczêœcia... Ciche
gniewy prêdko zamieni³y siê w ciche narady maj¹ce nawet pozór
spisku. Ale choæ bardzo wiele osób bra³o w tym udzia³, pewny
siebie czy zaœlepiony stan kap³añski nic o nich nie wiedzia³, a
Sargon, choæ przeczuwa³ nienawiœæ, nie przywi¹zywa³ do niej wagi.
Pozna³ on, ¿e ksi¹¿ê Ramzes jest mu niechêtny, ale przypisywa³
to wypadkowi w cyrku, a wiêcej - zazdroœci o Kamê. Ufny jednak
w swoj¹ poselsk¹ nietykalnoœæ, pi³, ucztowa³ i prawie co wieczór
wymyka³ siê do fenickiej kap³anki, która coraz ³askawiej
przyjmowa³a jego zaloty i dary. Taki by³ nastrój kó³ najwy¿szych,
gdy pewnej nocy wpad³ do mieszkania Ramzesa œwiêty Mentezufs i
oœwiadczy³, ¿e natychmiast musi zobaczyæ siê z ksiêciem.
Dworzanie odpowiedzieli, ¿e u ksiêcia znajduje siê jedna z jego
kobiet, ¿e wiêc nie œmi¹ niepokoiæ swego pana. Lecz gdy
Mentezufis coraz natarczywiej nalega³, wywo³ali nastêpcê. Ksi¹¿ê
po chwili ukaza³ siê, nawet nierozgniewany. - Có¿ to - zapyta³
kap³ana - czy mamy wojnê, ¿e wasza czeœæ trudzisz siê do mnie o
tak póŸnej porze? Mentezufs pilnie przypatrzy³ siê Ramzesowi i
g³êboko odetchn¹³. - Ksi¹¿ê nie wychodzi³eœ ca³y wieczór? -
zapyta³. - Ani na krok.
- Wiêc mogê daæ na to kap³añskie przyrzeczenie?
Nastêpca zdziwi³ siê.
- Zdaje mi siê - odpar³ dumnie - ¿e twoje s³owo ju¿ nie jest
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (228 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
potrzebne, gdy ja da³em moje. Có¿ to znaczy?... Wyszli do
osobnego pokoju. - Czy wiesz, panie - mówi³ wzburzony kap³an -
co zdarzy³o siê mo¿e przed godzin¹? Jego dostojnoœæ Sargona jacyœ
m³odzieñcy napadli i obili kijami... - Jacy?... gdzie?... - Pod
will¹ fenickiej kap³anki, nazwiskiem Kamy - ci¹gn¹³ Mentezufis
pilnie œledz¹c fizjognomiê nastêpcy. - Odwa¿ne ch³opaki! - odpar³
ksi¹¿ê wzruszaj¹c ramionami. Napadaæ takiego si³acza!...
Przypuszczam, ¿e musia³a tam pêkn¹æ niejedna koœæ. - Ale napadaæ
pos³a... Uwa¿, dostojny panie, pos³a, którego os³ania majestat
Asyrii i Egiptu... - mówi³ kap³an. - Ho! ho!... rozeœmia³ siê
ksi¹¿ê. - Wiêc król Assar wysy³a swoich pos³ów nawet do fenickich
tancerek?... Mentezufis stropi³ siê. Nagle uderzy³ siê w czo³o
i zawo³a³ równie¿ ze œmiechem: - Patrz, ksi¹¿ê, jaki ze mnie
prostak, nieoswojony z politycznymi ceremoniami. Wszak¿e ja
zapomnia³em, ¿e Sargon w³ócz¹cy siê po nocach oko³o domu
podejrzanej kobiety nie jest pos³em, ale zwyczajnym cz³owiekiem!
Lecz po chwili doda³: - W ka¿dym razie niedobrze siê sta³o...
Sargon mo¿e nabraæ do nas niechêci... - Kap³anie!... Kap³anie!...
- zawo³a³ ksi¹¿ê kiwaj¹c g³ow¹. - Ty zapominasz daleko
wa¿niejszej rzeczy, i¿ Egipt nie potrzebuje ani lêkaæ siê; ani
nawet dbaæ o dobre lub z³e usposobienie dla niego nie tylko
Sargona, ale nawet króla Assara... Mentezufis by³ tak zmiêszany
trafnoœci¹ uwag królewskiego m³odzieñca, ¿e zamiast odpowiedzieæ
k³ania³ siê mrucz¹c: - Bogowie obdarzyli ciê, ksi¹¿ê, m¹droœci¹
arcykap³anów... niechaj imiê ich bêdzie b³ogos³awione!... Ju¿
chcia³em wydaæ rozkazy, aby poszukano i os¹dzono tych m³odych
awanturników, lecz teraz wolê zasiêgn¹æ twojej rady, bo jesteœ
mêdrcem nad mêdrce. Powiedz zatem, panie, co mamy pocz¹æ z
Sargonem i tymi zuchwalcami?... - Przede wszystkim zaczekaæ do
jutra - odpar³ nastêpca. - Jako kap³an, wiesz najlepiej, ¿e boski
sen czêsto przynosi dobre rady. - A je¿eli i do jutra nic nie
obmyœlê? - pyta³ Mentezufis. - W ka¿dym razie ja odwiedzê Sargona
i postaram siê zatrzeæ w jego pamiêci ten drobny wypadek. Kap³an
po¿egna³ Ramzesa z oznakami czci. Zaœ wracaj¹c do siebie myœla³:
"Serce dam sobie wydrzeæ z piersi, ¿e do tego nie nale¿a³ ksi¹¿ê:
ani sam bi³, ani namawia³, a nawet nie wiedzia³ o wypadku. Kto
tak ch³odno i trafnie s¹dzi sprawê, nie mo¿e byæ wspó³winnym. A
w takim razie mogê zacz¹æ œledztwo i je¿eli nie u³agodzimy
kud³atego barbarzyñcy, oddam zawadiaków pod s¹d. Piêkny traktat
przyjaŸni miêdzy dwoma pañstwami, który zaczyna siê
sponiewieraniem pos³a!..." Nazajutrz wspania³y Sargon do po³udnia
le¿a³ na woj³okowym pos³aniu, co wreszcie zdarza³o mu siê dosyæ
czêsto, bo po ka¿dej pijatyce. Obok niego, na niskiej sofie,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (229 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siedzia³ pobo¿ny Istubar, z oczyma utkwionymi w sufit, szepcz¹c
modlitwy. - Istubarze - westchn¹³ dostojnik - czy jesteœ pewny,
¿e nikt z naszego dworu nie wie o moim nieszczêœciu? - Któ¿ mo¿e
wiedzieæ, je¿eli ciê nikt nie widzia³? - Ale Egipcjanie!... -
jêkn¹³ Sargon.
- Z Egipcjan wie o tym Mentezufs i ksi¹¿ê, no i ci szaleñcy,
którzy zapewne d³ugo bêd¹ pamiêtali twoje piêœci. - Mo¿e trochê,
mo¿e!... Ale zdaje mi siê, ¿e by³ miêdzy nimi nastêpca i ma nos
rozbity, je¿eli nie z³amany... - Nastêpca ma ca³y nos i on tam
nie by³, zapewniam ciê. - W takim razie - wzdycha³ Sargon -
powinien ksi¹¿ê kilku z nich wbiæ na pal. Przecie¿em ja pose³!...
cia³o moje jest œwiête. - A ja mówiê ci - radzi³ Istubar - wyrzuæ
z³oœæ z serca twego i nawet nie skar¿ siê. Bo gdy hultaje pójd¹
pod s¹d, ca³y œwiat dowie siê, ¿e pose³ najdostojniejszego króla
Assara wdaje siê z Fenicjanami, a co gorsza, odwiedza ich samotny
wœród nocy. Co zaœ odpowiesz, gdy twój œmiertelny wróg, kanclerz
Lik-Bagus, zapyta ciê: "Sargonie, z jakimi¿ to widywa³eœ siê
Fenicjanami i o czym mówi³eœ z nimi pod ich œwi¹tyni¹ wœród
nocy?..." Sargon wzdycha³, je¿eli mo¿na wzdychaniem nazwaæ
odg³osy podobne do mruczenia lwa. Wtem wpad³ jeden z oficerów
asyryjskich. Uklêkn¹³, uderzy³ czo³em o pod³ogê i rzek³ do
Sargona: - Œwiat³o Ÿrenic pana naszego!... Przed gankiem pe³no
magnatów i dostojników egipskich, a na ich czele sam nastêpca
tronu... Chce tu wejœæ, widocznie z zamiarem z³o¿enia ci ho³du...
Lecz nim Sargon zd¹¿y³ wydaæ polecenie, we drzwiach komnaty
ukaza³ siê ksi¹¿ê. Odepchn¹³ olbrzymiego Asyryjczyka, który
trzyma³ wartê, i szybko zbli¿y³ siê do woj³oków, kêdy zmiêszany
pose³, szeroko otworzywszy oczy, nie wiedzia³, co robiæ ze sob¹:
uciec nago do innej izby czy schowaæ siê pod poœciel? Na progu
sta³o kilku oficerów asyryjskich zdumionych wtargniêciem nastêpcy
wbrew wszelkiej etykiecie. Ale Istubar da³ im znak i znikli za
kotar¹. Ksi¹¿ê by³ sam; zostawi³ œwitê na dziedziñcu. - B¹dŸ
pozdrowiony - rzek³ - poœle wielkiego króla i goœciu faraona.
Przyszed³em odwiedziæ ciê i spytaæ: czy nie masz jakich potrzeb?
Je¿eli zaœ pozwoli ci czas i ochota, chcê, a¿ebyœ w moim
towarzystwie, na koniu ze stajni mego ojca, przejecha³ siê po
mieœcie, otoczony nasz¹ œwit¹. Jak przysta³o na pos³a potê¿nego
Assara, który oby ¿y³ wiecznie! Sargon s³ucha³ le¿¹c i nie
rozumiej¹c ani s³owa. Gdy zaœ Istubar przet³omaczy³ mu mowê
ksiêcia, pose³ wpad³ w taki zachwyt, ¿e zacz¹³ biæ g³ow¹ o
woj³oki powtarzaj¹c wyrazy: "Assar i Ramzes". Kiedy uspokoi³ siê
i przeprosi³ ksiêcia za nêdzny stan, w jakim go znalaz³ goœæ tak
znakomity i dostojny, doda³: - Nie miej za z³e, o panie, ¿e
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (230 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ziemny robak i podnó¿ek tronu, jakim ja jestem, w tak niezwyk³y
sposób okazuje radoœæ z twego przybycia. Ale ucieszy³em siê
podwójnie. Raz, ¿e spad³ na mnie nadziemski zaszczyt, po wtóre -
¿em myœla³ w moim g³upim i nikczemnym sercu, i¿ to ty, panie,
by³eœ sprawc¹ mojej wczorajszej niedoli. Zdawa³o mi siê, ¿e
miêdzy kijami, które spad³y na moje plecy, czujê twój kij,
zaprawdê têgo bij¹cy!... Spokojny Istubar, wyraz po wyrazie,
przet³omaczy³ to ksiêciu. Na co nastêpca z iœcie królewsk¹
godnoœci¹ odpar³: - Omyli³eœ siê Sargonie. Gdyby nie to, ¿eœ sam
pozna³ swój b³¹d, kaza³bym ci natychmiast wyliczyæ piêædziesi¹t
kijów, a¿ebyœ zapamiêta³ ¿e tacy jak ja nie napadaj¹ jednego
cz³owieka gromad¹ ani po nocy. Zanim œwiat³y Istubar dokoñczy³
t³omaczenia tej odpowiedzi, ju¿ Sargon przype³zn¹³ do ksiêcia i
obj¹³ jego nogi wo³aj¹c: - Wielki pan!... wielki król!... Chwa³a
Egiptowi, ¿e posiada takiego w³adcê. A na to znowu ksi¹¿ê: -
Wiêcej powiem ci, Sargonie. Je¿eli zosta³eœ napadniêty wczoraj,
zapewniam ciê, ¿e nie uczyni³ tego ¿aden z moich dworzan. S¹dzê
bowiem, ¿e taki, jakim jesteœ, mocarz musia³ niejednemu rozbiæ
czaszkê. Zaœ moi bliscy s¹ zdrowi. - Prawdê rzek³ i m¹drze
powiedzia³! - szepn¹³ Sargon do Istubara. - Lecz jakkolwiek -
ci¹gn¹³ ksi¹¿ê - szpetny czyn sta³ siê nie z mojej i mego dworu
winy, jednak czujê siê w obowi¹zku os³abiæ twój ¿al do miasta,
w którym ciê tak niegodnie przyjêto. Dlatego osobiœcie
nawiedzi³em twoj¹ sypialniê, dlatego otwieram ci mój dom o ka¿dej
porze, ile razy zechcesz mnie odwiedziæ. Dlatego... proszê ciê,
a¿ebyœ przyj¹³ ode mnie ten ma³y dar... To mówi¹c ksi¹¿ê siêgn¹³
za tunikê i wydoby³ ³añcuch wysadzany rubinami i szafirami.
Olbrzymi Sargon a¿ zap³aka³, co wzruszy³o ksiêcia, lecz nie
rozczuli³o obojêtnoœci Istubara. Kap³an wiedzia³, ¿e Sargon ma
³zy, radoœæ i gniew na ka¿de zawo³anie, jako pose³ m¹drego króla.
Namiestnik posiedzia³ jeszcze chwilê i po¿egna³ pos³a. Zaœ
wychodz¹c pomyœla³, ¿e jednak Asyryjczycy, pomimo barbarzyñstwa,
nie s¹ z³ymi ludŸmi, skoro umiej¹ odczuæ wspania³omyœlnoœæ.
Sargon zaœ by³ tak podniecony, ¿e kaza³ natychmiast przynieœæ
wina i pi³, pi³ od po³udnia a¿ do wieczora. Dobrze po zachodzie
s³oñca kap³an Istubar wyszed³ na chwilê z komnaty Sargona i -
niebawem wróci³, ale ukrytymi drzwiami. Za nim ukazali siê dwaj
ludzie w ciemnych p³aszczach. Gdy zaœ odsunêli z twarzy kaptury,
Sargon pozna³ w jednym arcykap³ana Mefresa, w drugim proroka
Mentezufisa. - Przynosimy ci, dostojny pe³nomocniku, dobr¹ nowinê
- rzek³ Mefres. - Obym móg³ wam udzieliæ podobnej! - zawo³a³
Sargon. - Siadajcie, œwiêci i dostojni mê¿owie. A choæ mam
zaczerwienione oczy, mówcie do mnie, jak gdybym by³ zupe³nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (231 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
trzeŸwy... Bo ja i po pijanemu mam rozum, mo¿e nawet lepszy...
Prawda, Istubarze?... - Mówcie - popar³ go Chaldejczyk. - Dziœ -
zabra³ g³os Mentezufis - otrzyma³em list od najdostojniejszego
ministra Herhora. Pisze nam, ¿e jego œwi¹tobliwoœæ faraon (oby
¿y³ wiecznie!) oczekuje na wasze poselstwo w swym cudownym pa³acu
pod Memfisem i ¿e jego œwi¹tobliwoœæ (oby ¿y³ wiecznie!) jest
dobrze usposobiony do zawarcia z wami traktatu. Sargon chwia³ siê
na woj³okowych materacach, ale oczy mia³ prawie przytomne. -
Pojadê - odpar³ - do jego œwi¹tobliwoœci faraona (oby ¿y³
wiecznie!), po³o¿ê w imieniu pana mego pieczêæ na traktacie, byle
by³ spisany na ceg³ach, klinowym pismem... bo ja waszego nie
rozumiem... Bêdê le¿a³ choæby ca³y dzieñ na brzuchu przed jego
œwi¹tobliwoœci¹ (oby ¿y³ wiecznie!) i traktat podpiszê... Ale jak
wy go tam wykonacie... Cha!... cha!... cha!... tego ju¿ nie
wiem... - zakoñczy³ grubym œmiechem. - Jak œmiesz, s³ugo
wielkiego Assara, w¹tpiæ o dobrej woli i wierze naszego
w³adcy?... - zawo³a³ Mentezufs. Sargon nieco wytrzeŸwia³. - Ja
nie mówiê o jego œwi¹tobliwoœci - odpar³ - ale o nastêpcy
tronu... - Jest to pe³en m¹droœci m³odzian, który bez wahania
wykona wolê ojca i najwy¿szej rady kap³añskiej - rzek³ Mefres. -
Cha!... cha!... cha!... - zaœmia³ siê znowu pijany barbarzyñca.
- Wasz ksi¹¿ê... o bogowie, powykrêcajcie mi stawy cz³onków,
je¿eli mówiê nieprawdê, ¿e chcia³bym, a¿eby Asyria mia³a takiego
nastêpcê... Nasz asyryjski nastêpca to mêdrzec, to kap³an... On,
zanim wybierze siê na wojnê, zagl¹da naprzód w gwiazdy na niebie,
póŸniej kurom pod ogony... Zaœ wasz zobaczy³by: ile ma wojska?
dowiedzia³by siê: gdzie obozuje nieprzyjaciel? i spad³by mu na
kark jak orze³ na barana. Oto wódz!... oto król!... On nie z
tych, którzy s³uchaj¹ rady kap³anów... On radziæ siê bêdzie
w³asnego miecza, a wy musicie spe³niaæ jego rozkazy... I dlatego,
choæ podpiszê z wami traktat, opowiem memu panu, ¿e poza chorym
królem i m¹drymi kap³anami kryje siê tu m³ody nastêpca tronu, lew
i byk w jednej osobie... który ma miody w ustach, a pioruny w
sercu... - I powiesz nieprawdê - wtr¹ci³ Mentezufs. - Bo nasz
ksi¹¿ê, aczkolwiek popêdliwy i trochê hulaka, jak zwyczajnie
m³ody, umie jednak uszanowaæ i radê mêdrców, i najwy¿sze urzêdy
w kraju. Sargon pokiwa³ g³ow¹. - Oj, wy mêdrcy!... uczeni w
piœmie!... znawcy gwiazdowych obrotów!... - mówi³ szydz¹c. - Ja
prostak, zwyczajny sobie jenera³, który bez pieczêci nie zawsze
umia³bym wy¿³obiæ moje nazwisko... Wy mêdrcy, ja prostak, ale na
brodê mego króla, nie zamieni³bym siê na wasz¹ m¹droœæ... Bo wy
jesteœcie ludŸmi, dla których otworzy³ siê œwiat cegie³ i
papirusów, ale zamkn¹³ siê ten prawdziwy, na którym wszyscy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (232 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
¿yjemy... Ja prostak! Ale ja mam psi wêch. A jak pies z dala
wyczuje niedŸwiedzia, tak ja moim zaczerwienionym nosem poznam
bohatera. Wy bêdziecie radziæ ksiêciu!... Ale¿ on was ju¿ dzisiaj
zaczarowa³ jak w¹¿ go³êbie. Ja przynajmniej nie oszukujê samego
siebie i, choæ ksi¹¿ê jest dla mnie dobry jak ojciec rodzony,
czujê przez skórê, ¿e mnie i moich Asyryjczyków nienawidzi jak
tygrys s³onia... Cha!... cha!... Dajcie mu tylko armiê, a za trzy
miesi¹ce stanie pod Niniw¹, byle w drodze rodzili mu siê
¿o³nierze zamiast gin¹æ... - Choæbyœ mówi³ prawdê - przerwa³
Mentezufis - choæby ksi¹¿ê chcia³ iœæ pod Niniwê, nie pójdzie. -
A któ¿ go powstrzyma, gdy zostanie faraonem? - My.
- Wy?... wy!... Cha! cha! cha!... - œmia³ siê Sargon. - Wy wci¹¿
myœlicie ¿e ten m³odzik nawet nie przeczuwa naszego traktatu...
A ja... a ja... cha!... cha!... cha!... ja pozwolê siê obedrzeæ
ze skóry i wbiæ na pal, ¿e on ju¿ wszystko wie. Czyli¿ Fenicjanie
byliby tak spokojni, gdyby nie mieli pewnoœci, ¿e m³ody lew
egipski zas³oni ich przed asyryjskim bykiem? Mentezufis i Mefres
spojrzeli na siebie ukradkiem. Ich prawie przerazi³ geniusz
barbarzyñcy, który œmia³o wypowiada³ to, czego oni wcali nie
brali pod rachunek. I rzeczywiœcie: co by by³o, gdyby nastêpca
tronu odgad³ ich zamiary, a nawet chcia³ je powik³aæ?.. Lecz z
chwilowego k³opotu wybawi³ ich milcz¹cy dotychczas Istubar. -
Sargonie - rzek³ - miêszasz siê w nie swoje sprawy. Twoim
obowi¹zkiem jest zawrzeæ z Egiptem traktat, jakiego chce nasz
pan. A co wie, czego nie wie, co zrobi, a czego nie zrobi ich
nastêpca tronu, to ju¿ nie twoja sprawa. Skoro najwy¿sza,
wiecznie ¿yj¹ca rada kap³anów zapewnia nas, traktat bêdzie
wykonany.Jakim zaœ zrobi siê to sposobem? Nie naszej g³owy rzecz.
Osch³y ton, z jakim wypowiedzia³ to Istubar, uspokoi³ rozhukan¹
weso³oœæ asyryjskiego pe³nomocnika. Sargon pokiwa³ g³ow¹ i
mrukn¹³: - W takim razie szkoda ch³opca!... Wielki to wojownik,
wspania³omyœlny pan...
Tom drugi
Rozdzia³ XXXVII
Po wizycie u Sargona dwaj œwiêci mê¿owie, Mefres i Mentezufis,
okrywszy siê starannie burnusami wracali zamyœleni do domu. - Kto
wie - rzek³ Mentezufis - czy ten pijak Sargon nie ma s³usznoœci
co do naszego nastêpcy?.. - W takim razie Istubar bêdzie mia³
lepsz¹ s³usznoœæ - twardo odpowiedzia³ Mefres. - Jednak nie
uprzedzajmy siê. Trzeba pierwej wybadaæ ksiêcia - odpar³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (233 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Mentezufis. - Uczyñ to, wasza czeœæ. Istotnie, nazajutrz obaj
kap³ani, z bardzo powa¿nymi minami, przyszli do nastêpcy prosz¹c
go o poufn¹ rozmowê. - Có¿ siê sta³o? - zapyta³ ksi¹¿ê - czy
znowu jego dostojnoœæ Sargon odby³ jakie nocne poselstwo? -
Niestety, nie chodzi nam o Sargona - odpar³ arcykap³an. - Ale...
miêdzy ludem kr¹¿¹ pog³oski, ¿e ty, najdostojniejszy panie,
utrzymujesz œcis³e stosunki z niewiernymi Fenicjanami... Po tych
s³owach ksi¹¿ê zacz¹³ ju¿ domyœlaæ siê celu wizyty proroków i
krew w nim zakipia³a. Lecz jednoczeœnie oceni³, ¿e jest to
pocz¹tek gry miêdzy nim a stanem kap³añskim, i jak przysta³o na
królewskiego syna, opanowa³ siê w jednej chwili. Jego twarz
przybra³a wyraz zaciekawionej naiwnoœci. - A Fenicjanie to
niebezpieczni ludzie, urodzeni wrogowie pañstwa!... - doda³
Mefres. Nastêpca uœmiechn¹³ siê. - Gdybyœcie wy, œwiêci mê¿owie -
odpar³ - po¿yczali mi pieniêdzy i mieli przy œwi¹tyniach ³adne
dziewczêta, z wami musia³bym siê widywaæ czêœciej. A tak z biedy
muszê przyjaŸniæ siê z Fenicjanami! - Mówi¹, ¿e wasza dostojnoœæ
odwiedzasz w nocy tê Fenicjankê... - I muszê tak robiæ, dopóki
dziewczyna nabrawszy rozumu nie przeprowadzi siê do mego domu.
Ale nie bójcie siê, chodzê z mieczem i gdyby mi kto zast¹pi³
drogê... - Przez tê jednak Fenicjankê nabra³eœ, wasza dostojnoœæ,
wstrêtu do pe³nomocnika asyryjskiego króla. - Wcale nie przez
ni¹, tylko ¿e Sargon œmierdzi ³ojem... Wreszcie do czego to
prowadzi?... Wy, œwiêci ojcowie, nie jesteœcie dozorcami moich
kobiet; s¹dzê, ¿e dostojny Sargon nie powierzy³ wam swoich, wiêc
- czego chcecie?... Mefres tak zmiêsza³ siê, ¿e a¿ na wygolonym
czole zap³on¹³ mu rumieniec. - Rzek³eœ, wasza dostojnoœæ, prawdê
- odpar³ - ¿e nie do nas nale¿¹ wasze mi³ostki i sposoby, jakich
do tego u¿ywacie. Ale... jest rzecz gorsza: lud dziwi siê, ¿e
chytry Hiram tak ³atwo po¿yczy³ wam sto talentów, nawet bez
zastawu... Ksiêciu drgnê³y usta, lecz znowu rzek³ spokojnie: -
Nie moja wina, ¿e Hiram wiêcej ufa memu s³owu ani¿eli egipscy
bogacze! On wie, ¿e raczej wyrzek³bym siê mojej zbroi po
dziadzie, ni¿ nie zap³aci³ mu tego, com winien. A zdaje siê, ¿e
i o procent musi byæ spokojny, gdy¿ wcale mi o nim nie wspomina³.
Nie myœlê taiæ przed wami, œwiêci mê¿owie, ¿e Fenicjanie maj¹
wiêcej zrêcznoœci od Egipcjan. Nasz bogacz, zanim by mi po¿yczy³
sto talentów, robi³by surowe miny, nastêka³by siê, wytrzyma³ mnie
z miesi¹c, a w koñcu wzi¹³by ogromny zastaw i jeszcze wiêkszy
procent. Zaœ Fenicjanie, którzy lepiej znaj¹ serca ksi¹¿¹t, daj¹
nam pieni¹dze nawet bez sêdziego i œwiadków. Arcykap³an by³ tak
zirytowany spokojnym szyderstwem Ramzesa, ¿e umilk³ i zaci¹³
usta. Wyrêczy³ go Mentezufis zapytawszy nagle: - Co byœ, wasza
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (234 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dostojnoœæ, rzek³, gdybyœmy zawarli z Asyri¹ traktat oddaj¹cy jej
pó³nocn¹ Azjê razem z Fenicj¹?... Mówi¹c tak utkwi³ oczy w twarz
nastêpcy. Ale ksi¹¿ê odpar³ ca³kiem spokojnie: - Powiedzia³bym,
¿e tylko zdrajcy mogliby namówiæ faraona do podobnego traktatu.
Obaj kap³ani poruszyli siê: Mefres podniós³ rêce do góry,
Mentezufis zacisn¹³ piêœci. - A gdyby wymaga³o tego
bezpieczeñstwo pañstwa?... - nalega³ Mentezufis. - Czego wy ode
mnie chcecie?... - wybuchn¹³ ksi¹¿ê. - Wtr¹cacie siê do moich
d³ugów i kobiet, otaczacie mnie szpiegami, oœmielacie siê robiæ
mi wymówki, a teraz jeszcze zadajecie mi jakieœ podstêpne
pytanie. Otó¿ mówiê wam: ja, choæbyœcie mnie mieli otruæ, nie
podpisa³bym takiego traktatu... Na szczêœcie, nie zale¿y to ode
mnie, tylko od jego œwi¹tobliwoœci, którego wolê wszyscy musimy
spe³niaæ. - Wiêc có¿ byœ zrobi³, wasza dostojnoœæ, bêd¹c
faraonem?... - To, czego wymaga³aby czeœæ i interes pañstwa. -
O tym nie w¹tpiê - rzek³ Mentezufis. - Ale co wasza dostojnoœæ
uwa¿asz za interes pañstwa?... Gdzie mamy szukaæ wskazówek?... -
A od czego¿ jest najwy¿sza rada?... - zawo³a³ ksi¹¿ê, tym razem
z udanym gniewem. - Powiadacie, ¿e sk³ada siê z samych mêdrców...
Wiêc niechby oni wziêli na swoj¹ odpowiedzialnoœæ traktat, który
ja uwa¿am za hañbê i zgubê Egiptu... - Sk¹d¿e wiesz, wasza
dostojnoœæ - odpar³ Mentezufis - ¿e w³aœnie tak nie post¹pi³ wasz
boski rodzic?... - Wiêc po co wy mnie o to pytacie?... Co to za
œledztwo?... Kto wam daje prawo zagl¹daæ w g³¹b mego serca...
Ramzes udawa³ tak mocno oburzonego, ¿e a¿ uspokoili siê obaj
kap³ani. - Mówisz, ksi¹¿ê - odezwa³ siê Mefres - jak przysta³o
na dobrego Egipcjanina. Przecie i nas bola³by podobny traktat,
ale bezpieczeñstwo pañstwa niekiedy wymaga chwilowego poddania
siê okolicznoœciom... - Ale co was zmusza do tego?... - wo³a³
ksi¹¿ê. - Czy przegraliœmy wielk¹ bitwê, czy ju¿ nie mamy
wojsk?... - Wioœlarzami okrêtu, na którym Egipt p³ynie przez
rzekê wiecznoœci, s¹ bogowie - odpar³ uroczystym tonem arcykap³an
- a sternikiem Najwy¿szy Pan wszelkiego stworzenia. Nieraz
zatrzymuj¹ oni albo i skrêcaj¹ statek, a¿eby omin¹æ niebezpieczne
wiry, których my nawet nie dostrzegamy. W takich wypadkach z
naszej strony potrzebn¹ jest tylko cierpliwoœæ i pos³uszeñstwo,
za które wczeœniej lub póŸniej spotyka nas hojna nagroda
przewy¿szaj¹ca wszystko, co mo¿e wymyœliæ œmiertelny cz³owiek.
Po tej uwadze kap³ani po¿egnali ksiêcia, pe³ni otuchy, ¿e choæ
gniewa siê na traktat, lecz go nie z³amie i zapewni Egiptowi czas
potrzebnego mu spokoju. Po ich odejœciu Ramzes wezwa³ do siebie
Tutmozisa. A gdy znalaz³ siê sam na sam z ulubieñcem, d³ugo
hamowany gniew i ¿al wybuchn¹³. Ksi¹¿ê rzuci³ siê na kanapê, wi³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (235 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê jak w¹¿, uderza³ piêœciami w g³owê i p³aka³. Wylêkniony
Tutmozis czeka³, a¿ ksiêcia ominie atak wœciek³oœci. Nastêpnie
poda³ mu wody z winem, okadzi³ go koj¹cymi wonnoœciami, wreszcie
usiad³ przy nim i zapyta³ o przyczynê niemêskiej rozpaczy. -
Si¹dŸ tu - rzek³ nastêpca nie podnosz¹c siê. - Czy wiesz, dzisiaj
jestem ju¿ pewny tego, ¿e nasi kap³ani zawarli z Asyri¹ jakiœ
haniebny traktat... Bez wojny, nawet bez ¿adnych ¿¹dañ z tamtej
strony!... Czy domyœlasz siê, ile tracimy?... - Mówi³ mi Dagon,
¿e Asyria chce zagarn¹æ Fenicjê. Lecz Fenicjanie ju¿ mniej s¹
zatrwo¿eni, gdy¿ król Assar ma wojnê na pó³nocno-wschodnich
granicach. Siedz¹ tam ludy bardzo waleczne i mnogie, wiêc nie
wiadomo, jak skoñczy siê wyprawa. W ka¿dym razie Fenicjanie bêd¹
mieli parê lat spokoju, co im wystarczy do przygotowania obrony
i znalezienia sprzymierzeñców... Ksi¹¿ê niecierpliwie machn¹³
rêk¹. - Oto widzisz - przerwa³ Tutmozisowi - nawet Fenicja uzbroi
siê, a mo¿e i wszystkich s¹siadów, którzy j¹ otaczaj¹. Na wszelki
zaœ sposób my stracimy choæby tylko zaleg³e daniny z Azji, które
wynosz¹ - czy s³ysza³eœ co podobnego?... - wynosz¹ przesz³o sto
tysiêcy talentów!... Sto tysiêcy talentów... - powtórzy³ ksi¹¿ê.
- O bogowie! ale¿ taka suma od razu wype³ni³aby skarb faraona...
A gdybyœmy jeszcze napadli Asyri¹ w porze w³aœciwej, w samej
Niniwie, w samym pa³acu Assara, znaleŸlibyœmy niewyczerpane
skarby... Pomyœl teraz: ilu moglibyœmy zabraæ niewolników?... Pó³
miliona... milion ludzi olbrzymio silnych, a tak dzikich, ¿e
niewola w Egipcie, ¿e najciê¿sza praca przy kana³ach lub w
kopalniach wyda³aby siê im zabawk¹... P³odnoœæ ziemi podnios³aby
siê w ci¹gu kilku lat, wynêdznia³y nasz lud odpocz¹³by i zanim
umar³by ostatni niewolnik, ju¿ pañstwo odzyska³oby dawn¹ potêgê
i bogactwa... I to wszystko zniwecz¹ kap³ani za pomoc¹ kilku
zapisanych blach srebrnych i kilku cegie³ pociêtych znakami w
formie strza³, których nikt z nas nie rozumie!... Wys³uchawszy
¿alów ksiêcia, Tutmozis podniós³ siê z krzes³a, z uwag¹ przejrza³
s¹siednie komnaty, czy kto w nich nie pods³uchuje, potem znowu
usiad³ przy Ramzesie i zacz¹³ szeptaæ: - B¹dŸ dobrej myœli,
panie! O ile wiem, ca³a arystokracja, wszyscy nomarchowie,
wszyscy wy¿si oficerowie s³yszeli coœ o tym traktacie i s¹
oburzeni. Daj wiêc tylko znak, a rozbijemy traktatowe ceg³y na
³bach Sargona, nawet Assara... - Ale¿ to by³by bunt przeciw jego
œwi¹tobliwoœci... - równie cicho odpar³ ksi¹¿ê. Tutmozis zrobi³
smutn¹ minê. - Nie chcia³bym - rzek³ - zakrwawiaæ ci serca,
ale... twój, równy najwy¿szym bogom, ojciec jest ciê¿ko chory. -
To nieprawda!... - zerwa³ siê ksi¹¿ê. - Prawda, tylko nie zdradŸ
siê, ¿e wiesz o tym. Jego œwi¹tobliwoœæ jest bardzo zmêczony
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (236 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pobytem na tej ziemi i ju¿ pragnie odejœæ. Lecz kap³ani
zatrzymuj¹ go, a ciebie nie wzywaj¹ do Memfisu, a¿eby bez
przeszkód podpisaæ umowê z Asyri¹... - Ale¿ to s¹ zdrajcy!...
zdrajcy!... - szepta³ rozwœcieczony ksi¹¿ê. - Dlatego nie
bêdziesz mia³ trudnoœci z zerwaniem umowy, gdy obejmiesz w³adzê
po ojcu (oby ¿y³ wiecznie!). Ksi¹¿ê zaduma³ siê. - £atwiej
podpisaæ traktat ani¿eli go zerwaæ...
- I zerwaæ ³atwo! - uœmiechn¹³ siê Tutmozis. - Czyli¿ w Azji nie
ma plemion niesfornych, które wpadn¹ w nasze granice?... Czyli¿
boski Nitager nie czuwa ze swoj¹ armi¹, aby odpar³ ich i
przeniós³ wojnê do ich krajów?... A czy myœlisz, ¿e Egipt nie
znajdzie ludzi do orê¿a i skarbów na wojnê?... Pójdziemy wszyscy,
bo ka¿dy mo¿e coœ zyskaæ i jako tako ubezpieczyæ sobie ¿ycie...
Skarby zaœ le¿¹ w œwi¹tyniach... A w Labiryncie!... - Kto je
wydobêdzie stamt¹d! - wtr¹ci³ z pow¹tpiewaniem ksi¹¿ê. - Kto?...
Ka¿dy nomarcha, ka¿dy oficer, ka¿dy szlachcic zrobi to, byle mia³
rozkaz faraona, a... m³odsi kap³ani poka¿¹ nam drogê do
kryjówek... - Nie oœmiel¹ siê... Kara bogów... Tutmozis
pogardliwie machn¹³ rêk¹.
- Albo¿eœmy to ch³opi czy pastuchy, a¿eby lêkaæ siê bogów, z
których drwi¹ ¯ydzi, Fenicjanie i Grecy, a lada najemny
¿o³nierz zniewa¿a ich bezkarnie. Kap³ani to wymyœlili brednie o
bogach, w których sami nie wierz¹. Przecie wiesz, ¿e w
œwi¹tyniach uznaj¹ tylko Jedynego... Oni te¿ robi¹ cuda, z
których siê œmiej¹... Ch³op po dawnemu bije czo³em przed
pos¹gami. Ale ju¿ robotnicy w¹tpi¹ o wszechmocnoœci Ozirisa,
Horusa i Seta, pisarze oszukuj¹ bogów w rachunkach, a kap³ani
pos³uguj¹ siê nimi jak ³añcuchem i zamkiem do zabezpieczenia
swoich skarbców. Oho! Minê³y te czasy - ci¹gn¹³ Tutmozis - kiedy
ca³y Egipt wierzy³ we wszystko, co mu donoszono ze œwi¹tyñ. Dziœ
my obra¿amy bogów fenickich, Fenicjanie naszych, i jakoœ na
nikogo nie spadaj¹ pioruny... Namiestnik uwa¿nie przypatrywa³ siê
Tutmozisowi. - Sk¹d tobie takie myœli przychodz¹ do g³owy? -
spyta³. - Wszak¿e nie tak dawno blad³eœ na wzmiankê o
kap³anach... - Bo by³em jeden. Ale dziœ, gdym pozna³, ¿e ca³a
szlachta ma te same rozumienie co ja, jest mi raŸniej... - A kto
szlachcie i tobie mówi³ o traktatach z Asyri¹? - Dagon i inni
Fenicjanie - odpar³ Tutmozis. - Oni nawet ofiarowali siê, gdy
przyjdzie czas, podbuntowaæ azjatyckie plemiona, aby nasze wojska
mia³y pozór do przekroczenia granic. A gdy raz wyjdziemy na drogê
do Niniwy, Fenicjanie i ich sprzymierzeñcy po³¹cz¹ siê z nami...
I bêdziesz mia³ armiê, jakiej nie posiada³ Ramzes Wielki!...
Ksiêciu nie podoba³a siê ta gorliwoœæ Fenicjan; zamilcza³ jednak
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (237 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
o niej. Natomiast spyta³: - A co bêdzie, je¿eli kap³ani dowiedz¹
siê o waszych gadaninach?... Zaprawdê ¿aden z was nie uniknie
œmierci! - O niczym nie dowiedz¹ siê - weso³o odpar³ Tutmozis. -
Zanadto ufaj¹ swej potêdze, Ÿle p³ac¹ szpiegom i zniechêcili
ca³y Egipt swoj¹ chciwoœci¹ i pych¹. Tote¿ arystokracja, wojsko,
pisarze, robotnicy, nawet ni¿si kap³ani tylko czekaj¹ has³a,
a¿eby wpaœæ do œwi¹tyñ, zabraæ skarby i z³o¿yæ je u stóp tronu.
Gdy im zaœ skarbów zabraknie, œwiêci mê¿owie utrac¹ wszelk¹
w³adzê. Nawet przestan¹ robiæ cuda, bo i do tego potrzebne s¹
z³ote pierœcienie... Ksi¹¿ê skierowa³ rozmowê na inne przedmioty,
wreszcie da³ znak Tutmozisowi, ¿e mo¿e odejœæ. Gdy zosta³ sam,
pocz¹³ rozmyœlaæ. By³by zachwycony wrogim usposobieniem szlachty
do kap³anów i wojowniczymi instynktami najwy¿szych klas, gdyby
zapa³ nie wybuchn¹³ tak nagle i gdyby poza nim nie ukrywali siê
Fenicjanie. To kaza³o nastêpcy byæ ostro¿nym; rozumia³ bowiem,
¿e w sprawach Egiptu lepiej ufaæ patriotyzmowi kap³anów ani¿eli
przyjaŸni Fenicjan. Lecz przypomnia³ sobie s³owa ojca, ¿e
Fenicjanie s¹ prawdomówni i wierni, gdy chodzi o ich interes.
Otó¿ bez kwestii Fenicjanie mieli wielki interes w tym, a¿eby nie
dostaæ siê pod w³adzê Asyryjczyków. I mo¿na by³o polegaæ na nich
jako na sprzymierzeñcach w razie wojny, gdy¿ przegrana Egipcjan
odbi³aby siê przede wszystkim na Fenicji. Z drugiej strony Ramzes
nie przypuszcza³, ¿e kap³ani, nawet zawieraj¹c tak szpetny
traktat z Asyri¹, dopuszczali siê zdrady. Nie, to nie byli
zdrajcy, ale - rozleniwieni dygnitarze. Dogadza im pokój, gdy¿
wœród spokoju mno¿¹ swoje skarby i rozszerzaj¹ w³adzê. Nie chc¹
wojny, gdy¿ wojna spotêgowa³aby w³adzê faraona, a ich samych
narazi³aby na ciê¿kie wydatki. I sta³o siê, ¿e m³ody ksi¹¿ê,
pomimo braku doœwiadczenia, rozumia³, ¿e musi byæ ostro¿nym, nie
œpieszyæ siê, nikogo nie potêpiaæ, ale te¿ i nikomu nie ufaæ
zbytecznie. On ju¿ postanowi³ wojnê z Asyri¹, nie dlatego, ¿e
pragnê³a jej szlachta i Fenicjanie, lecz ¿e Egipt potrzebowa³
skarbów i niewolników. Ale, postanowiwszy wojnê, chcia³ dzia³aæ
rozwa¿nie. Chcia³ powoli przekonaæ do niej stan kap³añski, a
dopiero w razie oporu - zgnieœæ go za pomoc¹ wojska i szlachty.
I w³aœnie wówczas gdy œwiêty Mefres i Mentezufis ¿artowali z
przepowiedni Sargona, ¿e nastêpca nie podda siê kap³anom, ale
ich zmusi do pos³uszeñstwa, ju¿ wówczas ksi¹¿ê mia³ gotowy plan
ujarzmienia ich i widzia³ jakie posiada do tego œrodki. Zaœ
chwilê rozpoczêcia walki i sposób przeprowadzenia jej pozostawia³
przysz³oœci. "Czas przynosi najlepsze rady!" - rzek³ do siebie.
By³ spokojny i zadowolony jak cz³owiek, który po d³ugim wahaniu
wie, co ma robiæ, i posiada wiarê we w³asne si³y. Tote¿ a¿eby
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (238 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pozbyæ siê nawet œladów niedawnego wzburzenia, poszed³ do Sary.
Zabawa z synkiem zawsze koi³a jego troski i pogod¹ nape³nia³a mu
serce. Min¹³ ogród, wszed³ do willi swej pierwszej kochanki i
zasta³ j¹ - znowu we ³zach. - O, Saro! - zawo³a³ - gdybyœ mia³a
Nil w twojej piersi, potrafi³abyœ go wyp³akaæ. - Ju¿ nie bêdê...
- odpar³a, lecz jeszcze obfitszy strumieñ pola³ siê z jej oczu. -
Có¿ to? - spyta³ ksi¹¿ê - czy znowu sprowadzi³aœ sobie jak¹œ
wró¿kê, która straszy ciê Fenicjankami? - Nie Fenicjanek lêkam
siê, ale Fenicji... - rzek³a. - O, ty nie wiesz, panie, jacy to
nikczemni ludzie... - Pal¹ dzieci? - rozeœmia³ siê namiestnik. -
Myœlisz, ¿e nie?... - odpowiedzia³a patrz¹c na niego wielkimi
oczyma. - Bajki! Wiem przecie od ksiêcia Hirama, ¿e to bajki... -
Hiram?... - krzyknê³a Sara. - Hiram, ale¿ to najwiêkszy
zbrodniarz... Spytaj mego ojca, a on powie ci, panie, w jaki
sposób Hiram zwabia na swoje statki m³ode dziewczêta dalekich
krajów i - rozpi¹wszy ¿agle, uwozi, aby je sprzedaæ... By³a
przecie¿ u nas jasnow³osa niewolnica, któr¹ porwa³ Hiram. Szala³a
z têsknoty za swym krajem, ale nie umia³a powiedzieæ nawet, gdzie
le¿y jej ojczyzna. I umar³a!... Takim jest Hiram, takim nêdzny
Dagon i wszyscy ci nikczemnicy... - Mo¿e byæ, ale co nas to
obchodzi? - spyta³ ksi¹¿ê. - Bardzo wiele - mówi³a Sara. - Ty
panie, s³uchasz dzisiaj rad fenickich, a tymczasem nasi ¯ydzi
wykryli, ¿e Fenicja chce wywo³aæ wojnê miêdzy Egiptem i Asyri¹...
Podobno nawet co najprzedniejsi kupcy i bankierzy feniccy
zobowi¹zali siê do tego strasznymi przysiêgami... - Na có¿ im
wojna?... - wtr¹ci³ ksi¹¿ê z udan¹ obojêtnoœci¹. - Na co!... -
zawo³a³a Sara. - Bêd¹ wam i Asyryjczykom dostarczaæ broni,
towarów i wiadomoœci, a za wszystko ka¿¹ sobie dziesiêæ razy
dro¿ej p³aciæ... Bêd¹ obdzierali poleg³ych i ranionych obu
stron... Bêd¹ od waszych i asyryjskich ¿o³nierzy wykupywaæ
zrabowane przedmioty i niewolników... Czyli¿ tego ma³o?... Egipt
i Asyria zrujnuj¹ siê, ale Fenicja pobuduje nowe sk³ady na
bogactwa. - Kto¿ ci wy³o¿y³ tak¹ m¹droœæ?... - uœmiechn¹³ siê
ksi¹¿ê. - Albo¿ nie s³yszê, jak mój ojciec, nasi krewni i znajomi
szepc¹ o tym, trwo¿nie ogl¹daj¹c siê, aby ich kto nie pods³ucha³?
Czyli¿ wreszcie ja nie znam Fenicjan? Przed tob¹, panie, oni le¿¹
na brzuchach i ty nie widzisz ich ob³udnych spojrzeñ, ale ja
nieraz przypatrywa³am siê ich oczom, zielonym z chciwoœci albo
¿ó³tym z gniewu. O, strze¿ siê, panie, Fenicjan jak jadowitej
¿mii!... Ramzes patrzy³ na Sarê i mimo woli porównywa³ jej
szczer¹ mi³oœæ - z wyrachowaniem Fenicjanki, jej tkliwe wybuchy -
z podstêpnym ch³odem Kamy. "Zaprawdê! - myœla³. - Fenicjanie s¹
jadowitymi gadami. Ale je¿eli Ramzes Wielki pos³ugiwa³ siê na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (239 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wojnie lwem, dlaczego ja przeciwko wrogom Egiptu nie mia³bym u¿yæ
¿mii?" I im plastyczniej wyobra¿a³ sobie przewrotnoœæ Kamy, tym
bardziej po¿¹da³ jej. Dusze bohaterskie niekiedy szukaj¹
niebezpieczeñstw. Po¿egna³ Sarê i nagle, nie wiadomo sk¹d,
przypomnia³ sobie, ¿e Sargon jego podejrzewa³ o udzia³ w
napadzie. Ksi¹¿ê uderzy³ siê w czo³o. - Czy¿by to ten mój
sobowtór - rzek³ - urz¹dzi³ bijatykê pos³owi?... A w takim razie
kto go namówi³?... Chyba Fenicjanie?... A je¿eli oni chcieli do
tak brudnej rzeczy wmiêszaæ moj¹ osobê, wiêc s³usznie mówi Sara,
¿e to s¹ nikczemnicy, których powinienem siê wystrzegaæ... Znowu
odezwa³ siê w nim gniew i ksi¹¿ê postanowi³ kwestiê rozstrzygn¹æ
natychmiast. A poniewa¿ w³aœnie zapada³ wieczór, wiêc Ramzes nie
wstêpuj¹c do siebie poszed³ do Kamy. Ma³o obchodzi³o go, ¿e mo¿e
byæ poznany; na wypadek zaœ niebezpieczeñstwa mia³ przecie
miecz... W pa³acyku kap³anki œwieci³o siê, ale ze s³u¿by nikt nie
krêci³ siê w przysionku. "Dotychczas - pomyœla³ - Kama wyprawia³a
swoj¹ s³u¿bê, kiedy ja mia³em przyjœæ do niej. Dziœ - czy
przeczuwa mnie, czy mo¿e przyjmuje szczêœliwszego ode mnie
kochanka?... " Wszed³ na piêtro, stan¹³ przed komnat¹ Fenicjanki
i nagle odsun¹³ kotarê. W pokoju by³a Kama i Hiram i o czymœ
szeptali. - O!... w z³y czas przychodzê... - rozeœmia³ siê
nastêpca. - Có¿ to, i wy, ksi¹¿ê, zalecacie siê do kobiety,
której pod kar¹ œmierci nie wolno byæ ³askaw¹ dla mê¿czyzn?
Hiram i kap³anka oboje zerwali siê z taburetów. - Widocznie -
rzek³ Fenicjanin k³aniaj¹c siê - jakiœ dobry duch ostrzeg³ ciê,
panie, ¿e o tobie mówimy... - Przygotowujecie mi jak¹
niespodziankê? - spyta³ namiestnik. - Mo¿e!... Kto to wie?... -
odpar³a Kama patrz¹c na niego w sposób wyzywaj¹cy. Ale ksi¹¿ê
odpar³ ch³odno: - Oby ci, którzy zechc¹ nadal robiæ mi
niespodzianki, nie zawadzili w³asn¹ szyj¹ o topór albo powróz...
To by wiêcej ich zdziwi³o ani¿eli mnie ich postêpki. Kamie
uœmiech zastyg³ na pó³otwartych ustach; Hiram poblad³ i pokornie
odezwa³ siê: - Czym zas³u¿yliœmy na gniew pana i opiekuna
naszego? - Chcê wiedzieæ prawdê - rzek³ ksi¹¿ê siadaj¹c i groŸnie
patrz¹c na Hirama. - Chcê wiedzieæ: kto urz¹dzi³ napad na
asyryjskiego pos³a i wmiêsza³ w tê nikczemnoœæ cz³owieka tak
podobnego do mnie, jak moja rêka prawa jest podobna do lewej. -
Widzisz, Kamo - odezwa³ siê struchla³y Hiram - mówi³em, ¿e
poufa³oœæ tego ³otra do ciebie mo¿e sprowadziæ wielkie
nieszczêœcie... A oto masz!... Nawet nie czekaliœmy d³ugo.
Fenicjanka rzuci³a siê do nóg ksiêciu. - Wszystko powiem -
zawo³a³a jêcz¹c - tylko wyrzuæ, panie, ze swego serca urazê do
Fenicji... Mnie zabij, mnie uwiêŸ, ale nie gniewaj siê na nich. -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (240 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Kto napad³ Sargona? - Lykon, Grek, który œpiewa w naszej
œwi¹tyni - odpar³a wci¹¿ klêcz¹c Fenicjanka. - Aha!... wiêc to
on wtedy œpiewa³ pod twoim domem i on jest tak podobny do
mnie?... Hiram schyli³ g³owê i po³o¿y³ rêkê na sercu. - Hojnie
p³aciliœmy temu cz³owiekowi - rzek³ - za to, ¿e jest podobnym do
ciebie, panie... S¹dziliœmy, ¿e nêdzna jego figura mo¿e przydaæ
ci siê na wypadek nieszczêœcia... - I przyda³ siê!... - przerwa³
nastêpca. - Gdzie on jest? Chcê widzieæ tego doskona³ego
œpiewaka... ten mój ¿ywy obraz... Hiram roz³o¿y³ rêce. - Uciek³
³otr, ale my go znajdziemy - odpar³. - Chyba, ¿e zamieni siê w
muchê, albo glistê ziemn¹... - A mnie przebaczysz, panie?... -
szepnê³a Fenicjanka opieraj¹c siê na kolanach ksiêcia. - Wiele
przebacza siê kobietom - rzek³ nastêpca. - I wy nie bêdziecie
mœcili siê na mnie?... - trwo¿nie zapyta³a Hirama. - Fenicja -
odpar³ starzec powoli i dobitnie - najwiêkszy wystêpek zapomni
temu, kto posi¹dzie ³askê pana naszego, Ramzesa - oby ¿y³
wiecznie!... Co siê zaœ tyczy Lykona - doda³ zwracaj¹c siê do
nastêpcy - bêdziesz go mia³, panie, ¿ywym lub zmar³ym... To
powiedziawszy Hiram nisko uk³oni³ siê i opuœci³ pokój zostawiaj¹c
kap³ankê z ksiêciem. Ramzesowi krew uderzy³a do g³owy. Obj¹³
klêcz¹c¹ Kamê i szepn¹³: - S³ysza³aœ, co powiedzia³ dostojny
Hiram?... Fenicja zapomni ci najwiêkszy wystêpek!... Zaprawdê,
ten cz³owiek jest mi wierny... A je¿eli on tak powiedzia³, jak¹
znajdziesz wymówkê?... Kama ca³owa³a jego rêce szepcz¹c: -
Zdoby³eœ mnie... jestem twoj¹ niewolnic¹... Ale dziœ zostaw mnie
w spokoju... uszanuj dom, który nale¿y do boskiej Astoreth. -
Wiêc przeprowadzisz siê do mego pa³acu? - spyta³ ksi¹¿ê. - O
bogowie, co wyrzek³eœ?... Od czasu jak s³oñce wschodzi i
zachodzi, nie by³o jeszcze wypadku, a¿eby kap³anka Astoreth...
Ale trudno!... Fenicja, panie, daje ci taki dowód czci i
przywi¹zania, jakiego nigdy nie otrzyma³ ¿aden z jej synów...
- Wiêc... - przerwa³ ksi¹¿ê tul¹c j¹. - Tylko nie dziœ i nie
tutaj... - b³aga³a.
Rozdzia³ XXXVIII
Dowiedziawszy siê od Hirama, ze Fenicjanie darowali mu kap³ankê,
nastêpca jak najprêdzej chcia³ j¹ mieæ w swym domu nie dlatego,
a¿eby bez niej nie móg³ ¿yæ, lecz ¿e stanowi³a dla niego nowoœæ.
Ale Kama oci¹ga³a siê z przybyciem b³agaj¹c ksiêcia, aby zostawi³
j¹ w spokoju, dopóki nie zmniejszy siê nap³yw pielgrzymów, a
nade wszystko dopóki z Pi-Bast nie wyjad¹ najznakomitsi. Gdyby
bowiem za ich bytnoœci zosta³a kochank¹ ksiêcia, mog³y zmniejszyæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (241 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê dochody œwi¹tyni, a kap³ance grozi³oby niebezpieczeñstwo. -
Nasi m¹drzy i wielcy - mówi³a Ramzesowi - przebacz¹ mi zdradê.
Ale pospólstwo bêdzie wzywaæ pomsty bogów na moj¹ g³owê, a ty,
panie, wiesz, ¿e bogowie maj¹ d³ugie rêce... - Oby ich nie
stracili, gdy wsun¹ je pod mój dach! - odpar³ ksi¹¿ê. Nie nalega³
jednak, maj¹c w tym czasie uwagê bardzo zajêt¹. Pos³owie
asyryjscy: Sargon i Istubar, ju¿ wyjechali do Memfis dla
podpisania traktatu. Jednoczeœnie faraon wezwa³ Ramzesa o
z³o¿enie mu raportu z podró¿y. Ksi¹¿ê kaza³ pisarzom dok³adnie
opisaæ wszystko, co zdarzy³o siê od chwili, gdy opuœci³ Memfis,
a wiêc: przegl¹dy rzemieœlników, zwiedzanie fabryk i pól, rozmowy
z nomarchami i urzêdnikami. Do odwiezienia zaœ raportu
przeznaczy³ Tutmozisa. - Przed obliczem faraona - rzek³ do niego
ksi¹¿ê - bêdziesz moim sercem i ustami. A oto co masz robiæ: Gdy
najdostojniejszy Herhor zapyta: co myœlê o przyczynach nêdzy
Egiptu i skarbu? - odpowiedz ministrowi, a¿eby zwróci³ siê do
swego pomocnika Pentuera, a on objaœni moje pogl¹dy w ten sam
sposób, jak to uczyni³ w œwi¹tyni boskiej Hator. Gdy Herhor
zechce wiedzieæ: jakie jest moje zdanie o traktacie z Asyri¹? -
odpowiedz, ¿e moim obowi¹zkiem jest spe³niaæ rozkazy naszego
pana. Tutmozis kiwa³ g³ow¹ na znak, ¿e rozumie. - Ale - ci¹gn¹³
namiestnik - gdy staniesz przed obliczem mego ojca (oby ¿y³
wiecznie!) i przekonasz siê, ¿e was nikt nie pods³uchuje, upadnij
mu do nóg w mym imieniu i powiedz: Panie nasz, to mówi syn i
s³uga twój, nêdzny Ramzes, któremu da³eœ ¿ycie i w³adzê.
Przyczyn¹ klêsk Egiptu jest ubytek ziemi urodzajnej, któr¹
zagarnê³a pustynia, i ubytek ludnoœci, która mrze z pracy i
niedostatku. Ale wiedz, o panie nasz, ¿e nie mniejsz¹ szkodê jak
mór i pustynia wyrz¹dzaj¹ skarbowi twemu kap³ani. Gdy¿ nie tylko
œwi¹tynie ich s¹ wype³nione z³otem i klejnotami, którymi mo¿na
by wszystkie d³ugi sp³aciæ, ale jeszcze œwiêci ojcowie i prorocy
maj¹ najlepsze folwarki, najdzielniejszych ch³opów i robotników,
a ziemi daleko wiêcej ni¿ bóg-faraon. To ci mówi syn i s³uga
twój, Ramzes, który przez ca³y czas podró¿y mia³ oczy ci¹gle
otwarte jak ryba i uszy nastawione jak u roztropnego os³a. Ksi¹¿ê
odpocz¹³, Tutmozis powtarza³ sobie w pamiêci jego s³owa. - Gdy
zaœ - mówi³ dalej namiestnik - jego œwi¹tobliwoœæ spyta: jakie
jest moje zdanie o Asyryjczykach? - padnij na twarz i odpowiedz:
S³uga Ramzes, je¿eli pozwolisz, oœmiela siê mniemaæ, ¿e
Asyryjczycy s¹ to wielkie i silne ch³opy i maj¹ doskona³¹ broñ;
ale widaæ po nich, ¿e s¹ Ÿle musztrowani. Za piêtami Sargona
chodzili przecie najlepsi wojownicy asyryjscy: ³ucznicy,
topornicy, kopijnicy, a jednak nie by³o takich szeœciu, którzy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (242 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
potrafiliby maszerowaæ zgodnie, w jednym szeregu. Przy tym
w³ócznie nosz¹ krzywo, miecze Ÿle przywi¹zane, topory trzymaj¹
jak cieœle albo rzeŸnicy. Ich odzie¿ jest ciê¿ka, ich grube
sanda³y odparzaj¹ nogi, a ich tarcze, choæ mocne, niewiele dadz¹
im po¿ytku, gdy¿ ¿o³nierz jest niezgrabny. - Prawdê mówisz -
wtr¹ci³ Tutmozis. To samo i ja spostrzeg³em i to samo s³yszê od
naszych oficerów, którzy twierdz¹, ¿e takie wojsko asyryjskie,
jakie tu widzieli s³abszy stawi opór ani¿eli hordy libijskie. -
Powiedz te¿ - ci¹gn¹³ Ramzes - panu naszemu, który nas obdarza
¿yciem, i¿ ca³a szlachta i wojsko egipskie burzy siê na sam¹
wieœæ, ¿e Asyryjczycy mogliby zagarn¹æ Fenicjê. Przecie Fenicja
to port Egiptu, a Fenicjanie - najlepsi majtkowie naszej floty.
Powiedz wreszcie, jakom s³ysza³ od Fenicjan (o czym jego
œwi¹tobliwoœæ lepiej musi wiedzieæ), ¿e Asyria jest dziœ s³aba:
ma bowiem wojnê na pó³nocy i wschodzie, a ca³¹ zachodni¹ Azjê ma
przeciw sobie. Gdybyœmy wiêc j¹ dziœ napadli, moglibyœmy zdobyæ
wielkie skarby i mnóstwo niewolników, którzy naszym ch³opom
pomagaliby w pracy. Zakoñcz jednak, ¿e m¹droœæ ojca mego jest
wiêksza ani¿eli wszystkich ludzi i ¿e zatem bêdê postêpowa³ tak,
jak on mi rozka¿e, byle nie odda³ Fenicji w rêce Assara, bo
inaczej zginiemy. Fenicja to drzwi spi¿owe do naszego skarbca,
a gdzie¿ jest cz³owiek, który by z³odziejowi oddawa³ swoje drzwi?
Tutmozis odjecha³ do Memfisu w miesi¹cu Paofi (lipiec, sierpieñ).
Nil zacz¹³ mocno przybieraæ, skutkiem czego zmniejszy³ siê nap³yw
azjatyckich pielgrzymów do œwi¹tyni Astoreth. Ludnoœæ te¿
miejscowa wyleg³a na pola, aby czym prêdzej uprz¹tn¹æ winogrona,
len i pewien gatunek roœliny wydaj¹cej bawe³nê. S³owem, okolica
uspokoi³a siê, a ogrody otaczaj¹ce œwi¹tyni¹ Astoreth by³y prawie
puste. W tej porze ksi¹¿ê Ramzes, wolny od zabaw i obowi¹zków
pañstwowych, zaj¹³ siê spraw¹ swej mi³oœci do Kamy. Jednego dnia
odby³ tajemn¹ naradê z Hiramem, który z jego polecenia ofiarowa³
œwi¹tyni Astoreth dwanaœcie talentów w z³ocie, pos¹¿ek bogini
cudnie wyrzeŸbiony z malachitu, piêædziesi¹t krów i sto
piêædziesi¹t miar pszenicy. By³ to dar tak hojny, ¿e sam
arcykap³an œwi¹tyni przyszed³ do namiestnika, a¿eby upaœæ przed
nim na brzuch swój i podziêkowaæ za ³askê, o której, jak mówi³,
po wsze wieki nie zapomn¹ ludy kochaj¹ce bogini¹ Astoreth.
Za³atwiwszy siê ze œwi¹tyni¹, ksi¹¿ê wezwa³ do siebie naczelnika
policji w Pi-Bast i przepêdzi³ z nim d³ug¹ godzinê. Zaœ w kilka
dni póŸniej ca³e miasto zatrzês³o siê pod wp³ywem nadzwyczajnej
nowiny. Kama, kap³anka Astoreth, zosta³a porwana, gdzieœ
uprowadzona i - przepad³a jak ziarno piasku w pustyni!...
Nies³ychany ten wypadek zdarzy³ siê w nastêpnych warunkach.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (243 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Arcykap³an œwi¹tyni wys³a³ Kamê do miasta Sabne-Chetam nad
jeziorem Menzaleh, z ofiarami dla tamtejszej kaplicy Astoreth.
Kap³anka odbywa³a podró¿ czó³nem w nocy, ju¿ to aby unikn¹æ
letniego skwaru, ju¿ dla zabezpieczenia siê przed ciekawoœci¹ i
ho³dami mieszkañców. Nad ranem, kiedy czterej wioœlarze zmêczeni
zdrzemnêli siê, spomiêdzy zaroœli nadbrze¿nych wyp³ynê³y nagle
czó³na prowadzone przez Greków i Chetów, otoczy³y ³ódŸ wioz¹c¹
kap³ankê i porwa³y Kamê. Napad by³ tak szybki, ¿e feniccy
wioœlarze nie stawiali ¿adnego oporu; kap³ance zaœ widocznie
zatkano usta, nawet bowiem nie zd¹¿y³a krzykn¹æ. Dokonawszy
œwiêtokradzkiego czynu Chetowie i Grecy zniknêli w zaroœlach, aby
nastêpnie wydobyæ siê na morze. Celem zaœ zabezpieczenia siê od
poœcigu wywrócili czó³no nale¿¹ce do œwi¹tyni Astoreth. W Pi-Bast
zawrza³o jak w ulu: ca³a ludnoœæ mówi³a tylko o tym. Nawet
domyœlano siê sprawców zbrodni. Jedni pos¹dzali Asyryjczyka
Sargona, który ofiarowa³ Kamie tytu³ ma³¿onki, byle chcia³a
opuœciæ œwi¹tyniê i pojechaæ z nim do Niniwy. Inni zaœ
podejrzewali Greka Lykona, który by³ œpiewakiem Astoreth i od
dawna gorza³ namiêtnoœci¹ do Kamy. By³ te¿ o tyle bogatym, ¿e
móg³ pozwoliæ sobie na wynajêcie greckich rabusiów a o tyle
bezbo¿nym, ¿e zapewne nie waha³by siê porwaæ kap³anki. Rozumie
siê, ¿e w œwi¹tyni Astoreth natychmiast zwo³ano radê
najbogatszych i najpobo¿niejszych wyznawców. Rada zaœ przede
wszystkim uchwali³a, a¿eby uwolniæ Kamê od kap³añskich obowi¹zków
i zdj¹æ z niej kl¹twy gro¿¹ce dziewicom, które w s³u¿bie bogini
utraci³y niewinnoœæ. By³o to rozporz¹dzenie œwi¹tobliwe i m¹dre:
je¿eli bowiem ktoœ gwa³tem porwa³ kap³ankê i pozbawi³ œwiêceñ
wbrew jej woli, to nie godzi³o siê jej karaæ. W parê dni póŸniej,
przy odg³osie rogów, og³oszono wiernym w œwi¹tyni Astoreth, ¿e
kap³anka Kama umar³a i ¿e gdyby kto spotka³ kobietê podobn¹ do
niej, nie ma prawa mœciæ siê, a nawet czyniæ jej wyrzutów. Nie
ona bowiem, nie kap³anka, opuœci³a boginiê, ale porwa³y j¹ z³e
duchy, za co bêd¹ ukarane. Tego zaœ samego dnia dostojny Hiram
by³ u ksiêcia Ramzesa i ofiarowa³ mu, w z³otej puszce, pergamin
opatrzony mnóstwem pieczêci kap³añskich i podpisami
najznakomitszych Fenicjan. By³ to wyrok duchownego s¹du Astoreth,
który uwalnia³ Kamê od œlubów i zdejmowa³ z niej kl¹twê niebios,
byle tylko wyrzek³a siê swego kap³añskiego imienia. Z tym
dokumentem, gdy s³oñce zasz³o, uda³ siê ksi¹¿ê do pewnej samotnej
willi w swoim ogrodzie. Otworzy³ drzwi nieznanym sposobem i
wszed³ na piêtro do niewielkiego pokoju. Przy œwietle rzeŸbionego
kagañca, w którym pali³a siê wonna oliwa, ksi¹¿ê zobaczy³ Kamê. -
Nareszcie!... - zawo³a³ oddaj¹c jej z³ot¹ puszkê. - Masz
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (244 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wszystko, czego chcia³aœ! Fenicjanka by³a rozgor¹czkowana;
p³onê³y jej oczy. Porwa³a puszkê i obejrzawszy j¹ rzuci³a na
pod³ogê. - Myœlisz, ¿e ona jest z³ota?... - rzek³a. - Oddam mój
naszyjnik, ¿e ta puszka jest miedziana i tylko pokryta z dwu
stron cienkimi blaszkami... - Tak¿e mnie witasz?... - spyta³
zdziwiony ksi¹¿ê. - Bo znam moich braci - odpar³a. - Oni fa³szuj¹
nie tylko z³oto, ale rubiny i szafiry... - Kobieto... - przerwa³
nastêpca - ale¿ w tej puszce jest twoje bezpieczeñstwo... - Co
mi tam bezpieczeñstwo!... - odpar³a. - Nudzê siê i bojê... Siedzê
tu ju¿ cztery dni jak w wiêzieniu... - Brakuje ci czego?... -
Brakuje mi œwiat³a... oddechu... œmiechów, œpiewów, ludzi... O
mœciwa bogini, jak¿e mnie ciê¿ko karzesz!... Ksi¹¿ê s³ucha³
zdumiony. We wœciek³ej kobiecie nie móg³ poznaæ tej Kamy, któr¹
widzia³ w œwi¹tyni, tej kobiety, nad któr¹ unosi³a siê namiêtna
pieœñ Greka. - Jutro - rzek³ ksi¹¿ê - bêdziesz mog³a wyjœæ do
ogrodu... A gdy pojedziemy do Memfis, do Tebów, bêdziesz bawi³a
siê jak nigdy... Spojrzyj na mnie. Czyli¿ nie kocham ciê i czyli¿
kobiecie nie wystarcza zaszczyt, ¿e nale¿y do mnie?... - Tak -
odpar³a nad¹sana - ale cztery mia³eœ przede mn¹. - Je¿eli ciebie
kocham najlepiej...
- Gdybyœ mnie kocha³ najlepiej, uczyni³byœ mnie pierwsz¹,
osadzi³byœ mnie w pa³acu, który zajmuje ta... ¯ydówka Sara, i
mnie da³byœ wartê, nie jej... Tam przed pos¹giem Astoreth by³am
najpierwsz¹... Ci, którzy sk³adali ho³d bogini, klêkaj¹c przed
ni¹, patrzyli na mnie... A tu co?... - Wojsko bêbni i gra na
fletach, urzêdnicy sk³adaj¹ rêce na piersiach i schylaj¹ g³owy
przez domem ¯ydówki... - Przed moim pierworodnym synem - przerwa³
zniecierpliwiony ksi¹¿ê - a on nie jest ¯ydem... - Jest ¯ydem!...
- wrzasnê³a Kama. Ramzes zerwa³ siê.
- Szalona jesteœ?... - rzek³, nagle uspokoiwszy siê. - Czy nie
wiesz, ¿e mój syn ¯ydem byæ nie mo¿e... - A ja ci mówiê, ¿e
jest!... - krzycza³a bij¹c piêœci¹ w stolik. - Jest ¯ydem, jak
jego dziad, jak jego wujowie, i nazywa siê Izaak... - Coœ
powiedzia³a, Fenicjanko?... Czy chcesz, a¿ebym ciê wypêdzi³?... -
Dobrze, wypêdŸ mnie, je¿eli k³amstwo wysz³o z ust moich... Ale
je¿eli rzek³am prawdê, wypêdŸ tamt¹... ¯ydówkê wraz z jej
pomiotem i mnie oddaj pa³ac... Ja chcê, ja zas³ugujê na to, a¿eby
byæ pierwsz¹ w twoim domu... Bo tamta oszukuje ciê... drwi z
ciebie... A ja dla ciebie wypar³am siê mojej bogini... nara¿am
siê na jej zemstê... - Daj mi dowód, a pa³ac bêdzie twoim... Nie,
to fa³sz!... - mówi³ ksi¹¿ê. - Sara nie dopuœci³aby siê takiej
zbrodni... Mój pierworodny syn... - Izaak!... Izaak!... -
krzycza³a Kama. - IdŸ do niej i przekonaj siê... Ramzes na pó³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (245 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nieprzytomny wybieg³ od Kamy i skierowa³ siê do willi, gdzie
mieszka³a Sara. Pomimo gwiaŸdzistej nocy zb³¹dzi³ i przez pewien
czas tu³a³ siê po ogrodzie. Lecz otrzeŸwi³o go ch³odne powietrze,
odnalaz³ drogê i do domu Sary wszed³ prawie spokojny. Mimo
póŸnego wieczoru czuwano tam. Sara w³asnymi rêkoma pra³a
pieluszki syna, a jej s³u¿ba skraca³a sobie czas jedzeniem,
piciem i muzyk¹. Kiedy Ramzes blady ze wzruszenia stan¹³ na
progu, Sara krzyknê³a, lecz wnet uspokoi³a siê. - B¹dŸ
pozdrowiony, panie - rzek³a ocieraj¹c zmoczone rêce i chyl¹c mu
siê do nóg. - Saro, jak na imiê twemu synowi?... - spyta³.
Przera¿ona schwyci³a siê za g³owê.
- Jak na imiê twemu synowi?... - powtórzy³.
- Wszak wiesz, panie, ¿e Seti... - odpar³a ledwie s³yszalnym
g³osem. - Spojrzyj mi w oczy... - O Jehowo!... - szepnê³a Sara.
- Widzisz, ¿e k³amiesz. A teraz ja ci powiem: mój syn, syn
nastêpcy egipskiego tronu, nazywa siê Izaak... i jest ¯ydem...
pod³ym ¯ydem... - Bo¿e!... Bo¿e!... mi³osierdzia!.. - zawo³a³a
rzucaj¹c siê do nóg ksiêciu. Ramzes ani przez chwilê nie podniós³
g³osu, tylko twarz jego by³a szara. - Ostrzegano mnie - mówi³ -
abym nie bra³ do mego domu ¯ydówki... Moje wnêtrznoœci skrêca³y
siê, kiedy widzia³em folwark nape³niony ¯ydami... Alem
powœci¹gn¹³ odrazê, bom tobie ufa³. I ty, wraz z twymi ¯ydami,
ukrad³aœ mi syna, z³odziejko dzieci... - Kap³ani rozkazali, a¿eby
zosta³ ¯ydem... - szepnê³a Sara szlochaj¹c u nóg ksiêcia. -
Kap³ani?... Jacy?... - Najdostojniejszy Herhor...
najdostojniejszy Mefres... Mówili, ¿e tak trzeba, bo twój syn
musi zostaæ pierwszym królem ¿ydowskim... - Kap³ani?...
Mefres?... - powtórzy³ ksi¹¿ê. - Królem ¿ydowskim?... Ale¿ ja
mówi³em ci, ¿e twój syn mo¿e zostaæ dowódc¹ moich ³uczników, moim
pisarzem... Ja ci to mówi³em!... a ty, nêdzna, myœla³aœ, ¿e tytu³
¿ydowskiego króla równa siê dostojeñstwu mego ³ucznika i
pisarza?... Mefres... Herhor!... Niech bêd¹ dziêki bogom, ¿e
nareszcie zrozumia³em tych dostojników i wiem, jaki los
przeznaczaj¹ memu potomstwu... Przez chwilê rozmyœla³, gryz³
wargi. Nagle zawo³a³ potê¿nym g³osem: - Hej!... s³u¿ba...
¿o³nierze!... W oka mgnieniu komnata zaczê³a nape³niaæ siê.
Wesz³y p³acz¹c s³u¿ebnice Sary, pisarz i rz¹dca jej domu, potem
niewolnicy, wreszcie kilku ¿o³nierzy z oficerem. - Œmieræ!... -
krzyknê³a Sara rozdzieraj¹cym g³osem. Rzuci³a siê do ko³yski,
porwa³a syna i stan¹wszy w k¹cie komnaty zawo³a³a: - Mnie
zabijcie... ale jego nie dam!... Ramzes uœmiechn¹³ siê.
- Setniku - rzek³ do oficera - weŸ tê kobietê z jej dzieckiem i
zaprowadŸ do budynku, gdzie mieszcz¹ siê niewolnicy mego domu.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (246 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Ta ¯ydówka ju¿ nie bêdzie pani¹, ale s³ug¹ tej, która j¹ zast¹pi.
A ty, rz¹dco - doda³ zwracaj¹c siê do urzêdnika - pamiêtaj, aby
¯ydówka nie zapomnia³a jutro z rana umyæ nóg swej pani, która tu
zaraz przyjdzie. Gdyby zaœ ta s³u¿ebnica okaza³a siê krn¹brn¹,
na rozkaz swej pani powinna otrzymaæ ch³ostê. Wyprowadziæ tê
kobietê do izby czeladniej!...
Oficer i rz¹dca zbli¿yli siê do Sary, lecz zatrzymali siê nie
œmiej¹c jej dotkn¹æ. Ale te¿ i nie by³o potrzeby. Sara owinê³a
p³acht¹ kwil¹ce dziecko i opuœci³a komnatê szepc¹c: - Bo¿e
Abrahama, Izaaka, Jakuba, zmi³uj siê nad nami... Nisko sk³oni³a
siê przed ksiêciem, a z jej oczu p³ynê³y ciche ³zy. Jeszcze w
sieniach s³ysza³ Ramzes jej s³odki g³os: - Bo¿e Abrahama, Iza...
Gdy wszystko uspokoi³o siê, namiestnik odezwa³ siê do oficera i
rz¹dcy: - Pójdziecie z pochodniami do domu miêdzy figowe
drzewa... - Rozumiem - odpar³ rz¹dca. - I natychmiast
przeprowadzicie tu kobietê, która tam mieszka... - Stanie siê
tak. - Ta kobieta bêdzie odt¹d wasz¹ pani¹ i pani¹ Sary ¯ydówki,
która ka¿dego poranku ma swojej pani myæ nogi, oblewaæ j¹ wod¹
i trzymaæ przed ni¹ zwierciad³o. To jest moja wola i rozkaz. -
Stanie siê - odpar³ rz¹dca. - I jutro z rana powiesz mi, czy nowa
s³uga nie jest krn¹brn¹... Wydawszy te polecenia namiestnik
wróci³ do siebie, ale ca³¹ noc nie spa³. W jego g³êbokiej duszy
rozpala³ siê po¿ar zemsty. Czu³, ¿e nie odniós³szy ani na chwilê
g³osu zmia¿d¿y³ Sarê, nêdzn¹ ¯ydówkê, która oœmieli³a siê oszukaæ
go. Ukara³ j¹ jak król, który jednym drgnieniem powieki str¹ca
ludzi ze szczytu - w otch³añ s³u¿alstwa. Ale Sara by³a tylko
narzêdziem kap³anów, a nastêpca mia³ za wiele poczucia
sprawiedliwoœci, aby po³amawszy narzêdzie móg³ przebaczyæ
w³aœciwym sprawcom. Jego wœciek³oœæ potêgowa³a siê tym bardziej
¿e kap³ani byli nietykalni. Ksi¹¿ê móg³ Sarê z dzieckiem, wœród
nocy - wypêdziæ do izby czeladniej, ale nie móg³ pozbawiæ Herhora
jego w³adzy ani Mefresa arcykap³añstwa. Sara pad³a u nóg jego jak
zdeptany robak; ale Herhor i Mefres, którzy wydarli mu
pierworodnego syna, wznosili siê nad Egiptem i (o wstydzie!) nad
nim samym, nad przysz³ym faraonem, jak piramidy... I nie wiadomo,
który ju¿ raz w tym roku przypomina³ sobie krzywdy, jakich dozna³
od kap³anów. W szkole bili go kijami, a¿ mu grzbiet pêka³, albo
morzyli g³odem, a¿ brzuch przyrasta³ mu do krzy¿a. Na
zesz³orocznych manewrach Herhor popsu³ mu ca³y plan, a potem
z³o¿y³ winê na niego i pozbawi³ dowództwa korpusu. Ten¿e Herhor
przyprawi³ go o nie³askê jego œwi¹tobliwoœci, za to, ¿e wzi¹³ do
domu Sarê, i nie prêdzej przywróci³ go do zaszczytów, a¿
upokorzony ksi¹¿ê przepêdzi³ parê miesiêcy na dobrowolnym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (247 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wygnaniu. Zdawa³o siê, ¿e gdy zostanie wodzem korpusu i
namiestnikiem, kap³ani przestan¹ uciskaæ go swoj¹ opiek¹. Lecz
w³aœnie teraz wyst¹pili z podwojonymi si³ami. Zrobili go
namiestnikiem, po co?... Aby usun¹æ go od faraona i zawrzeæ
haniebny traktat z Asyri¹. Zmusili go, ¿e po informacje o stanie
pañstwa uda³ siê jak pokutnik do œwi¹tyni; tam oszukiwali go za
pomoc¹ cudów i postrachów i udzielili najzupe³niej fa³szywych
objaœnieñ. Potem miêszali siê do jego rozrywek, kochanek,
stosunków z Fenicjanami, d³ugów, a nareszcie, aby go upokorzyæ
i oœmieszyæ w oczach Egiptu, zrobili mu pierworodnego syna
¯ydem!... Gdzie jest ch³op, gdzie niewolnik, gdzie wiêzieñ z
kopalñ, Egipcjanin, który nie mia³by prawa powiedzieæ: - Jestem
lepszy od ciebie, namiestniku, bo ¿aden mój syn nie by³ ¯ydem...
Czuj¹c ciê¿ar obelgi Ramzes jednoczeœnie pojmowa³, ¿e nie mo¿e
jej natychmiast pomœciæ. Wiêc postanowi³ odsun¹æ sprawê do
przysz³oœci. W szkole kap³añskiej nauczy³ siê panowaæ nad sob¹,
na dworze nauczy³ siê cierpliwoœci i ob³udy; te przymioty stan¹
siê jego tarcz¹ i zbroj¹ w walce z kap³añstwem... Do czasu bêdzie
wprowadza³ ich w b³¹d, a gdy przyjdzie odpowiednia chwila, uderzy
tak, ¿e ju¿ nie podnios¹ siê wiêcej. Na dworze zaczê³o œwitaæ.
Nastêpca twardo zasn¹³, a gdy obudzi³ siê, pierwsz¹ osob¹, któr¹
spostrzeg³, by³ rz¹dca pa³acu Sary. - Có¿ ¯ydówka? - zapyta³
ksi¹¿ê. - Stosownie do rozkazu waszej dostojnoœci umy³a nogi swej
nowej pani - odpar³ urzêdnik. - Czy by³a krn¹brn¹? - By³a pe³n¹
pokory, ale nie doœæ zrêczn¹, wiêc rozgniewana pani uderzy³a j¹
nog¹ miêdzy oczy... Ksi¹¿ê rzuci³ siê. - I có¿ na to Sara?... -
zapyta³ prêdko.
- Upad³a na ziemiê. A gdy nowa pani kaza³a jej iœæ precz, wysz³a,
cicho p³acz¹c... Ksi¹¿ê zacz¹³ chodziæ po komnacie. - Jak¿e noc
spêdzi³a?...
- Nowa pani?...
- Nie! - przerwa³ nastêpca. - Pytam o Sarê...
- Stosownie do rozkazu Sara posz³a z dzieckiem do izby
czeladniej. Tam s³u¿ebne, z litoœci, odst¹pi³y jej œwie¿¹ matê,
ale Sara nie po³o¿y³a siê spaæ, tylko przesiedzia³a ca³¹ noc z
dzieckiem na kolanach. - A dziecko?... - spyta³ ksi¹¿ê. - Dziecko
jest zdrowe. Dziœ z rana, kiedy ¯ydówka posz³a na s³u¿bê do nowej
pani, inne kobiety wyk¹pa³y maleñstwo w ciep³ej wodzie, a ¿ona
pastucha, która tak¿e ma niemowlê, da³a mu ssaæ. Ksi¹¿ê stan¹³
przed rz¹dc¹. - •le jest - rzek³ - gdy krowa, zamiast karmiæ
swoje ciel¹tko, idzie do p³uga i jest bita kijem. Wiêc choæ ta
¯ydówka pope³ni³a wielki wystêpek, nie chcê, a¿eby cierpia³ jej
niewinny pomiot... Dlatego Sara nie bêdzie ju¿ my³a nóg nowej
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (248 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pani i nie bêdzie przez ni¹ kopana w oczy. W czeladnim domu dasz
jej osobn¹ izbê, parê sprzêtów i pokarm, jaki nale¿y siê
niedawnej po³o¿nicy. I niech w spokoju karmi swoje dziecko. -
Obyœ ¿y³ wiecznie, w³adco nasz! - odpar³ rz¹dca i szybko pobieg³
spe³niæ rozkazy namiestnika. Ca³a bowiem s³u¿ba lubi³a Sarê, a
w ci¹gu paru godzin mia³a sposobnoœæ znienawidziæ gniewn¹ i
wrzaskliw¹ Kamê.
Rozdzia³ XXXIX
Kap³anka fenicka niewiele szczêœcia przynios³a Ramzesowi. Gdy
pierwszy raz przyszed³ odwiedziæ j¹ w pa³acyku, dotychczas
zajmowanym przez Sarê, myœla³, ¿e bêdzie powitany z zachwytem i
wdziêcznoœci¹. Tymczasem Kama przyjê³a go prawie z gniewem. - Có¿
to? - zawo³a³a - ju¿ po up³ywie pó³ dnia przywróci³eœ do ³ask
nêdzn¹ ¯ydówkê?.. - Czyli¿ nie mieszka w izbie czeladniej? -
odpar³ ksi¹¿ê. - Ale mój rz¹dca powiedzia³, ¿e ju¿ nie bêdzie mi
nóg my³a... Pan s³uchaj¹c tego dozna³ uczucia niesmaku. - Nie
jesteœ, widzê, zadowolona - rzek³.
- I nie bêdê ni¹... - wybuch³a - dopóki nie upokorzê tej
¯ydówki... Dopóki s³u¿¹c mi i klêcz¹c u moich nóg nie zapomni,
¿e kiedyœ by³a twoj¹ pierwsz¹ kobiet¹ i pani¹ tego domu... Dopóki
moja s³u¿ba nie przestanie patrzeæ na mnie ze strachem i
nieufnoœci¹, a na ni¹ z litoœci¹... Ramzesowi coraz mniej zaczê³a
podobaæ siê Fenicjanka. - Kamo - rzek³ - rozwa¿, co ci powiem.
Gdyby w moim domu s³uga kopn¹³ w zêby sukê, która karmi
szczeniêta, wygna³bym go... Ty zaœ uderzy³aœ nog¹ miêdzy oczy
kobietê i matkê... A w Egipcie, Kamo, matka to wielkie s³owo, bo
dobry Egipcjanin trzy rzeczy najbardziej szanuje na ziemi: bogów,
faraona i matkê... - O biada mi!... - zawo³a³a Kama rzucaj¹c siê
na ³ó¿ko. - Oto mam nagrodê, nêdzna, ¿em zapar³a siê mojej
bogini... Jeszcze tydzieñ temu sk³adano mi kwiaty u nóg i
okadzano wonnoœciami, a dziœ... Ksi¹¿ê cicho wysun¹³ siê z
komnaty i odwiedzi³ Fenicjankê dopiero po kilku dniach. Lecz
znowu zasta³ j¹ w z³ym humorze. - B³agam ciê, panie - wykrzyknê³a
- dbaj o mnie trochê wiêcej!... Bo ju¿ i s³u¿ba zaczyna mnie
lekcewa¿yæ, ¿o³nierze patrz¹ spode ³ba i lêkam siê, a¿eby w
kuchni nie zatru³ mi kto potraw... - By³em zajêty wojskiem -
odpar³ ksi¹¿ê - wiêc nie mog³em odwiedzaæ ciê... - To prawda!...
- odpar³a gniewnie Kama. - By³eœ wczoraj pod moim gankiem, a
nastêpnie poszed³eœ ku czeladniej izbie, gdzie mieszka ta
¯ydówka... Chcia³eœ mi pokazaæ... - Doœæ! - przerwa³ nastêpca. -
Nie by³em ani pod gankiem, ani pod izb¹. Je¿eli wiêc zdawa³o ci
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (249 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
siê, i¿ widzia³aœ mnie, to znaczy, ¿e twój kochanek, ten
nikczemny Grek, nie tylko nie opuœci³ Egiptu, ale nawet œmie
kr¹¿yæ po moim ogrodzie... Fenicjanka s³ucha³a go przera¿ona. -
O Astoreth!... - krzyknê³a nagle - ratuj mnie... O ziemio, ukryj
mnie!... Bo je¿eli nêdzny Lykon powróci³, grozi mi wielkie
nieszczêœcie... Ksi¹¿ê rozeœmia³ siê, ale ju¿ nie mia³
cierpliwoœci s³uchaæ biadañ eks-kap³anki. - Zostañ w spokoju -
rzek³ wychodz¹c - i nie zdziw siê, je¿eli w tych dniach
przyprowadz¹ ci twojego Lykona zwi¹zanego jak szakal. Zuchwalec
ten ju¿ wyczerpa³ moj¹ cierpliwoœæ. Wróciwszy do siebie, ksi¹¿ê
wezwa³ natychmiast Hirama i naczelnika policji w Pi-Bast.
Opowiedzia³ im obydwom, ¿e Lykon, Grek, z twarzy podobny do
niego, krêci siê oko³o pa³aców, i rozkaza³ schwytaæ go. Hiram
przysi¹g³, ¿e gdy Fenicjanie po³¹cz¹ siê z policj¹, Grek musi
wpaœæ w ich rêce. Ale naczelnik policji pocz¹³ trz¹œæ g³ow¹. -
W¹tpisz? - spyta³ go ksi¹¿ê. - Tak, panie. W Pi-Bast mieszka
wielu bardzo pobo¿nych Azjatów, wed³ug zdania których kap³anka
rzucaj¹ca o³tarz zas³uguje na œmieræ. Je¿eli wiêc ten Grek
zobowi¹za³ siê zabiæ Kamê, oni bêd¹ mu pomagali, ukryj¹ go i
u³atwi¹ mu ucieczkê. - Có¿ wy na to, ksi¹¿ê? - spyta³ nastêpca
Hirama. - Dostojny naczelnik policji m¹drze mówi - odpar³
starzec. - Wszak¿e uwolniliœcie Kamê od kl¹twy! - zawo³a³ Ramzes.
- Za Fenicjan - odpar³ Hiram - rêczê, ¿e nie tkn¹ Kamy i bêd¹
œcigali Greka. Ale co zrobiæ z innymi wyznawcami Astoreth?... -
Oœmielê siê mniemaæ - rzek³ naczelnik policji - ¿e tymczasem
kobiecie tej nic nie grozi. Gdyby zaœ by³a odwa¿n¹, moglibyœmy
u¿yæ jej do zwabienia Greka i z³apania go tu, w pa³acach waszej
dostojnoœci. - IdŸ¿e wiêc do niej - rzek³ ksi¹¿ê - i przedstaw
plan, jaki obmyœli³eœ. A je¿eli schwycisz ³otra, dam ci dziesiêæ
talentów... Gdy nastêpca po¿egna³ ich, Hiram odezwa³ siê do
naczelnika: - Dostojniku, wiem, ¿e znasz oba pisma i nieobc¹ ci
jest kap³añska m¹droœæ. Gdy chcesz s³yszysz przez mury i widzisz
w ciemnoœciach. Z tego powodu znasz myœli zarówno ch³opa
pracuj¹cego kub³em, rzemieœlnika, który na targ przynosi sanda³y,
i wielkiego pana, który w otoczeniu swoich s³ug czuje siê
bezpiecznym jak dziecko w ³onie matki... - Prawdê mówisz, wasza
czeœæ - odpar³ urzêdnik - ¿e bogowie udzielili mi cudnego daru
jasnowidzenia. - Otó¿ to - ci¹gn¹³ Hiram - dziêki nadprzyrodzonym
zaletom swoim odgad³eœ ju¿ zapewne, ¿e œwi¹tynia Astoreth
wyznaczy ci dwadzieœcia talentów, je¿eli z³apiesz tego nêdznika,
który oœmiela siê przybieraæ postawê ksiêcia, pana naszego. Nadto
zaœ w ka¿dym razie œwi¹tynia ofiaruje ci dziesiêæ talentów,
je¿eli wieœæ o podobieñstwie nêdznego Lykona do nastêpcy nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (250 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rozg³osi siê po Egipcie. Rzecz to bowiem gorsz¹ca i
nieprzystojna, a¿eby zwyk³y œmiertelnik przypomina³ obliczem
swoim osoby, które od bogów pochodz¹. Niech wiêc to, co s³yszysz
o nêdznym Lykonie, i ca³a nasza gonitwa za bezbo¿nikiem nie
wyjdzie poza serca nasze. - Rozumiem - odpar³ urzêdnik. - Mo¿e
siê bowiem trafiæ, ¿e taki zbrodniarz straci ¿ycie, zanim oddamy
go s¹dowi... - Powiedzia³eœ - rzek³ Hiram œciskaj¹c go za rêkê.
Wszelka zaœ pomoc, jakiej za¿¹dasz od Fenicjan, bêdzie ci
udzielona. Rozstali siê jak dwaj przyjaciele poluj¹cy na grubego
zwierza, którzy wiedz¹, ¿e nie o to chodzi: czyj oszczep trafi,
lecz a¿eby zdobycz by³a dobrze trafiona i nie wpad³a w cudze
rêce. Po kilku dniach Ramzes znowu odwiedzi³ Kamê, lecz znalaz³
j¹ w stanie, który graniczy³ z ob³êdem. Kry³a siê w
najciaœniejszej izbie swego pa³acu, g³odna, nie czesana, nawet
nie myta, i wydawa³a najsprzeczniejsze rozkazy swojej s³u¿bie.
Raz kaza³a siê zgromadzaæ wszystkim, drugi raz wypêdza³a
wszystkich od siebie. W nocy wo³a³a do siebie wartê ¿o³niersk¹,
a po chwili uciek³a od ¿o³nierzy na strych krzycz¹c, ¿e j¹ chc¹
zabiæ. Wobec takich postêpków z duszy ksiêcia zniknê³a mi³oœæ,
a zosta³o tylko uczucie wielkiego k³opotu. Schwyci³ siê za g³owê,
gdy rz¹dca pa³acu i oficer opowiedzieli mu o tych dziwach, i
szepn¹³: - Zaprawdê, Ÿle uczyni³em odbieraj¹c tê kobietê jej
bogini. Gdy¿ tylko bogini mog³a cierpliwie znosiæ jej kaprysy!...
Mimo to poszed³ do Kamy i znalaz³ j¹ mizern¹, potargan¹ i dr¿¹c¹.
- Biada mi!... - zawo³a³a. - ¯yjê miêdzy samymi wrogami. Moja
szatna chce mnie otruæ, a fryzjerka nabawiæ jakiej ciê¿kiej
choroby... ¯o³nierze tylko czekaj¹ okazji, a¿eby w mej piersi
utopiæ w³ócznie i miecze, a w kuchni, jestem pewna, ¿e zamiast
potraw, gotuj¹ siê czarodziejskie zio³a... Wszyscy dybi¹ na moje
¿ycie... - Kamo... - przerwa³ ksi¹¿ê. - Nie nazywaj mnie tak!...
- szepnê³a przera¿ona - bo mi to nieszczêœcie przyniesie... - Ale
sk¹d ci te myœli przychodz¹ do g³owy?... - Sk¹d?... Czy s¹dzisz,
¿e w dzieñ nie widujê obcych ludzi, którzy ukazuj¹ siê pod
pa³acem i znikaj¹, nim zdo³am zawo³aæ na s³u¿bê?... A w nocy czy
nie s³yszê szeptów za œcian¹?... - Zdaje ci siê. - Przeklêci!...
przeklêci!... - zawo³a³a z p³aczem. - Wszyscy mówicie, ¿e mi siê
zdaje... A przecie¿ onegdaj jakaœ zbrodnicza rêka podrzuci³a mi
do sypialni welon, który nosi³am pó³ dnia, zanim pozna³am, ¿e to
nie mój... ¿em nigdy nie mia³a takiego... - Gdzie¿ ten welon? -
spyta³ ju¿ zaniepokojony ksi¹¿ê. - Spali³am go, alem go pierwej
pokaza³a moim s³u¿ebnicom. - Wiêc choæby by³ nie twój, có¿ ci siê
sta³o? - Jeszcze nic. Ale gdybym tê szmatê przez parê dni
potrzyma³a w domu, z pewnoœci¹ otru³abym siê, albo zapad³abym w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (251 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
nielecz¹c¹ siê chorobê... Znam Azjatów i ich sposoby!... Znudzony
i zirytowany ksi¹¿ê opuœci³ j¹ czym prêdzej, pomimo b³agañ, aby
zosta³. Gdy jednak spyta³ s³u¿bê o ów welon, szatna przyzna³a,
¿e to nie by³ welon Kamy, ale zosta³ podrzucony przez kogoœ.
Nastêpca kaza³ podwoiæ warty w pa³acu i doko³a pa³acu i
zdesperowany wraca³ do swego mieszkania. "Nigdy bym nie uwierzy³
- myœla³ - ¿e jedna s³aba kobieta mo¿e narobiæ tyle zamêtu!...
Cztery œwie¿o z³apane hieny nie dorównaj¹ w niespokojnoœci tej
Fenicjance!..." U siebie znalaz³ ksi¹¿ê Tutmozisa, który w³aœnie
przyjecha³ z Memfis, ledwie mia³ czas wyk¹paæ siê i przebraæ po
podró¿y. - Co mi powiesz? - spyta³ ksi¹¿ê ulubieñca odgaduj¹c,
¿e nie przywióz³ dobrych nowin. - Widzia³eœ jego œwi¹tobliwoœæ? -
Widzia³em s³onecznego boga Egiptu - odpar³ Tutmozis - a oto, co
mi rzek³... - Mów - wtr¹ci³ nastêpca. - Tak mówi³ pan nasz -
ci¹gn¹³ Tutmozis z³o¿ywszy rêce na piersiach i schyliwszy g³owê.
- Tak mówi pan. Przez trzydzieœci cztery lata prowadzi³em ciê¿ki
wóz Egiptu i tak jestem zmêczony, ¿e ju¿ têskniê do moich
wielkich przodków, którzy zamieszkuj¹ kraj zachodni. Niebawem
opuszczê tê ziemiê, a wówczas syn mój Ramzes zasi¹dzie na tronie
i czyniæ bêdzie z pañstwem to, co mu podyktuje m¹droœæ... - Tak
powiedzia³ mój œwi¹tobliwy ojciec? - To s¹ jego s³owa wiernie
powtórzone - odpar³ Tutmozis. Po kilka razy wyraŸnie mówi³ mi
pan, ¿e nie zostawia ci ¿adnych rozkazów na przysz³oœæ, abyœ móg³
rz¹dziæ Egiptem, jak sam zechcesz... - O œwiêty!... Czyli¿ jego
niemoc jest naprawdê tak ciê¿k¹?... Dlaczego nie pozwala mi
przyjechaæ do siebie?... - pyta³ roz¿alony ksi¹¿ê. - Musisz byæ
tu, bo tu mo¿esz siê przydaæ. - A traktat z Asyri¹?... - zapyta³
nastêpca.
- Jest zawarty w tym sensie, ¿e Asyria mo¿e bez przeszkód z
naszej strony prowadziæ wojnê na wschodzie i pó³nocy. Ale sprawa
Fenicji zosta³a w zawieszeniu, dopóki ty nie wst¹pisz na tron...
- O b³ogos³awiony!... o œwiêty w³adco!... - wo³a³ ksi¹¿ê. - Od
jak strasznej uchroni³eœ mnie spuœcizny... - Fenicja wiêc zostaje
w zawieszeniu - prawi³ Tutmozis. - Lecz obok tego sta³a siê
niedobra rzecz, bo jego œwi¹tobliwoœæ, aby daæ dowód Asyrii, ¿e
nie bêdzie jej przeszkadzaæ w wojnie z ludami pó³nocnymi,
rozkaza³ zmniejszyæ nasz¹ armiê o dwadzieœcia tysiêcy wojsk
najemnych... - Co powiedzia³eœ?... - wykrzykn¹³ zdumiony
nastêpca. Tutmozis chwia³ g³ow¹ na znak smutku.
- Prawdê mówiê - rzek³ i ju¿ nawet rozpuszczono cztery libijskie
pu³ki... - Ale¿ to szaleñstwo!... - prawie zawy³ nastêpca ³ami¹c
rêce. - Po co my siê tak os³abiamy i gdzie pójd¹ ci ludzie?... -
Otó¿ to, ¿e ju¿ poszli na Pustyniê Libijsk¹ i albo napadn¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (252 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Libijczyków, co nam narobi k³opotów, albo po³¹cz¹ siê z nimi i
razem uderz¹ na nasze zachodnie granice... - Nic o tym nie
s³ysza³em!... Co oni porobili?... i kiedy to zrobili?... ¯adna
wieœæ do nas nie dosz³a... - wo³a³ ksi¹¿ê. - Bo rozpuszczeni
najemnicy poszli pustyni¹ od Memfisu, a Herhor zabroni³ mówiæ o
tym komukolwiek... - Wiêc nawet Mefres i Mentezufis nie wiedz¹
o tym?... - spyta³ namiestnik. - Oni wiedz¹ - odpar³ Tutmozis. -
Oni wiedz¹, a ja nic!... Ksi¹¿ê nagle uspokoi³ siê, ale poblad³,
a na jego m³odym obliczu odmalowa³a siê straszna nienawiœæ.
Schwyci³ za obie rêce swego powiernika i mocno œciskaj¹c je
szepta³: - S³uchaj... Na œwiête g³owy mego ojca i matki... na
pamiêæ Ramzesa Wielkiego... na wszystkich bogów, je¿eli jacy s¹,
przysiêgam, ¿e gdy - za moich rz¹dów - kap³ani nie ugn¹ siê przed
moj¹ wol¹, zgniotê ich... Tutmozis s³ucha³ przera¿ony. - Ja albo
oni!... - zakoñczy³ ksi¹¿ê. - Egipt nie mo¿e mieæ dwu panów... -
I zwykle miewa³ tylko jednego: faraona - wtr¹ci³ powiernik. -
Zatem bêdziesz mi wierny?... - Ja, ca³a szlachta i wojsko,
przysiêgam ci!...
- Dosyæ - zakoñczy³ nastêpca. - Niech¿e sobie teraz uwalniaj¹
najemne pu³ki... niech podpisuj¹ traktaty... niech kryj¹ siê
przede mn¹ jak nietoperze i niech oszukuj¹ nas wszystkich. Ale
przyjdzie czas... A teraz, Tutmozisie, odpocznij po podró¿y i
b¹dŸ u mnie na uczcie dziœ wieczór... Ci ludzie tak mnie spêtali,
¿e mogê tylko bawiæ siê... Wiêc bêdê siê bawi³... Ale kiedyœ
poka¿ê im, kto jest w³adc¹ Egiptu: oni czy ja... Od tego dnia
znowu zaczê³y siê uczty. Ksi¹¿ê jakby wstydz¹c siê wojska nie
odbywa³ z nim æwiczeñ. Natomiast pa³ac jego roi³ siê szlacht¹,
oficerami, sztukmistrzami i œpiewaczkami, a po nocach odbywa³y
siê wielkie orgie, wœród których dŸwiêki arf miêsza³y siê z
wrzaskami pijanych biesiadników i spazmatycznym œmiechem kobiet.
Na jedn¹ z tych uczt Ramzes zaprosi³ Kamê, ale odmówi³a. Ksi¹¿ê
obrazi³ siê na ni¹, co spostrzeg³szy Tutmozis rzek³: - Mówiono
mi, panie, ¿e Sara straci³a twoje ³aski? - Nie wspominaj mi o tej
¯ydówce - odpar³ nastêpca. - Wszak chyba wiesz, co zrobi³a z moim
synem? - Wiem - mówi³ ulubieniec - ale zdaje mi siê, ¿e sta³o siê
to nie z jej winy. S³ysza³em w Memfis, ¿e czcigodna matka twoja,
pani Nikotris, i dostojny minister Herhor uczynili syna twego
¯ydem w tym celu, aby kiedyœ panowa³ nad Izraelitami... - Ale¿
Izraelici nie maj¹ króla tylko kap³anów i sêdziów!... - przerwa³
ksi¹¿ê. - Nie maj¹, lecz chc¹ mieæ. Im tak¿e obmierz³y rz¹dy
kap³añskie. Nastêpca pogardliwie machn¹³ rêk¹. - WoŸnica jego
œwi¹tobliwoœci - odpar³ - znaczy wiêcej niŸli wszyscy królowie,
a tym bardziej jakiœ tam król izraelski, którego jeszcze nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (253 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ma... - W ka¿dym razie wina Sary nie jest tak wielk¹ - wtr¹ci³
Tutmozis. - Tote¿ wiedz, ¿e kiedyœ zap³acê i kap³anom. - W tym
wypadku i oni nie s¹ zbyt winni. Na przyk³ad dostojny Herhor
uczyni³ tak pragn¹c zwiêkszyæ s³awê i potêgê twojej dynastii.
Zreszt¹ dzia³a³ z wiedz¹ pani Nikotris... - A Mefres po co miêsza
siê do moich spraw?... - spyta³ ksi¹¿ê. - Przecie on chyba
powinien pilnowaæ tylko œwi¹tyni, a nie wp³ywaæ na losy
faraonowego potomstwa... - Mefres jest starcem, który ju¿ zaczyna
dziwaczeæ. Ca³y dwór jego œwi¹tobliwoœci drwi dziœ z Mefresa z
powodu jego praktyk, o których ja sam nic nie wiedzia³em, choæ
prawie co dzieñ widywa³em i widujê œwiêtego mê¿a... - A to
ciekawe... Có¿ on robi?... - Po kilka razy na dobê - odpar³
Tutmozis - odprawia solenne nabo¿eñstwa w najtajemniejszej czêœci
œwi¹tyni i nakazuje swoim kap³anom, aby uwa¿ali: czy bogowie nie
podnosz¹ go w powietrze podczas modlitwy?... - Cha!... cha!...
cha!... - zaœmia³ siê nastêpca. - I to wszystko dzieje siê tu,
w Pi-Bast, pod naszym okiem, a ja nic nie wiem... - Tajemnica
kap³añska... - Tajemnica, o której mówi¹ wszyscy w Memfisie!...
Cha... cha... cha!... W cyrku widzia³em chaldejskiego kuglarza,
który unosi³ siê w powietrzu... - I ja widzia³em - wtr¹ci³
Tutmozis - ale to by³a sztuka. Tymczasem Mefres chce naprawdê
wznieœæ siê nad ziemiê na skrzyd³ach swej pobo¿noœci... -
Nies³ychane b³azeñstwo!... - mówi³ ksi¹¿ê. - Có¿ na to inni
kap³ani? - Podobno w œwiêtych papyrusach s¹ wzmianki, ¿e dawnymi
czasy bywali u nas prorocy posiadaj¹cy dar wznoszenia siê w
powietrze, wiêc kap³anów nie dziwi¹ chêci Mefresa. A ¿e, jak ci
wiadomo, u nas podw³adni widz¹ to, co podoba siê zwierzchnikom,
wiêc niektórzy œwiêci mê¿owie twierdz¹, ¿e Mefres naprawdê
podnosi siê w czasie modlitwy na gruboœæ paru palców nad
ziemiê... - Cha!... cha!... cha!... I t¹ wielk¹ tajemnic¹ bawi
siê ca³y dwór, a my tu jak ch³opi albo kopacze nawet nie
domyœlamy siê cudów sprawianych pod naszym bokiem... Nêdzna dola
nastêpcy egipskiego tronu!... - œmia³ siê ksi¹¿ê. Gdy siê zaœ
uspokoi³, na powtórn¹ proœbê Tutmozisa rozkaza³: przenieœæ Sarê
z dzieckiem z izby czeladniej do pa³acyku, który w pierwszych
dniach zajmowa³a Kama. S³u¿ba nastêpcy by³a zachwycona tym
rozporz¹dzeniem pana, a wszystkie s³u¿ebne, niewolnice i nawet
pisarze odprowadzili Sarê do nowej siedziby z muzyk¹ i okrzykami
radoœci. Fenicjanka us³yszawszy ha³as spyta³a o przyczynê. A gdy
jej odpowiedziano, ¿e Sara wróci³a ju¿ do ³ask nastêpcy i ¿e z
domu niewolnic znowu przenios³a siê do pa³acu, rozwœcieczona eks-
kap³anka wezwa³a do siebie Ramzesa. Ksi¹¿ê przyszed³. - Wiêc tak
poczynasz sobie ze mn¹?... wrzasnê³a nie panuj¹ca nad sob¹ Kama.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (254 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Wiêc to tak?... Obieca³eœ mi, ¿e bêdê pierwsz¹ twoj¹ kobiet¹,
lecz zanim ksiê¿yc obieg³ po³owê nieba, z³ama³eœ
przyrzeczenie?... Mo¿e myœlisz, ¿e zemsta Astoreth pada tylko na
kap³anki, a nie dosiêga ksi¹¿¹t?... - Powiedz twojej Astoreth -
odpar³ spokojnie nastêpca - aby nigdy nie grozi³a ksi¹¿êtom, bo
i ona pójdzie do izby czeladniej. - Rozumiem - wo³a³a Kama. - Ja
pójdê do czeladzi, mo¿e nawet do wiêzienia, a ty przez ten czas
bêdziesz spêdza³ noce u swojej ¯ydówki!... Za to, ¿em dla ciebie
wypar³a siê bogów... œci¹gnê³a na moj¹ g³owê przekleñstwo... Za
to, ¿e nie mam godziny spokojnej, ¿e zmarnowa³am dla ciebie
m³odoœæ, ¿ycie, nawet duszê, ty tak mi p³acisz... Ksi¹¿ê przyzna³
w sercu, ¿e istotnie Kama wiele poœwiêci³a dla niego; i uczu³
skruchê. - Nie by³em i nie bêdê u Sary - odpar³. - Ale co tobie
szkodzi, ¿e nieszczêœliwa kobieta odzyska wygody i bêdzie mog³a
wykarmiæ swoje dziecko? Fenicjanka zatrzês³a siê. Podnios³a w
górê zaciœniête piêœci, w³osy jej naje¿y³y siê, a w oczach
zap³on¹³ brudny ogieñ nienawiœci. - Tak¿e mi odpowiadasz?...
¯ydówka jest nieszczêœliw¹, boœ j¹ wygna³ z pa³acu, a ja muszê
byæ zadowolona, chocia¿ bogowie wygnali mnie ze wszystkich swoich
œwi¹tyñ... A dusza moja... dusza kap³anki ton¹cej we ³zach i
obawie czyli¿ nie znaczy wiêcej u ciebie ani¿eli ten ¿ydowski
pomiot, to dziecko, które... oby ju¿ nie ¿y³o... oby go... -
Milcz!... - krzykn¹³ ksi¹¿ê zamykaj¹c jej usta. Cofnê³a siê
wylêkniona.
- Wiêc nie wolno nawet skar¿yæ siê na moj¹ nêdzê?... - spyta³a. -
Lecz je¿eli a¿ tak dbasz o to dziecko, po có¿ wykrad³eœ mnie ze
œwi¹tyni, dlaczego obiecywa³eœ, ¿e bêdê u ciebie pierwsz¹
kobiet¹?... Strze¿ siê - znowu podnios³a g³os - a¿eby Egipt
poznawszy moj¹ dolê nie nazwa³ ciê wiaro³omc¹. Ksi¹¿ê krêci³
g³ow¹ i uœmiecha³ siê. Wreszcie usiad³ i rzek³: - Zaiste mój
nauczyciel mia³ s³usznoœæ ostrzegaj¹c mnie przed kobietami.
Jesteœcie jak dojrza³a brzoskwinia w oczach cz³owieka, któremu
jêzyk wysuszy³o pragnienie... Lecz tylko na pozór... Bo biada
g³upcowi, który oœmieli siê rozgryŸæ ten piêkny owoc: zamiast
ch³odz¹cej s³odyczy, znajdzie gniazdo os, które porani¹ mu nie
tylko wargi, ale i serce. - Ju¿ narzekasz?... Nawet tego nie
oszczêdzasz mi wstydu?... Za to, ¿em ci poœwiêci³a godnoœæ
kap³anki i cnotê!... Nastêpca ci¹gle trz¹s³ g³ow¹ i uœmiecha³
siê. - Nigdy bym nie myœla³ - rzek³ po chwili - a¿eby sprawdzi³a
siê bajka opowiadana przez ch³opów zabieraj¹cych siê do snu. Ale
dziœ widzê, ¿e tak jest. Pos³uchaj wiêc, Kamo, a mo¿e zastanowisz
siê i nie zmusisz mnie do cofniêcia ¿yczliwoœci, jak¹ mam dla
ciebie... - Jemu siê chce teraz bajki opowiadaæ!... - odpar³a z
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (255 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
gorycz¹ kap³anka. - Ju¿eœ mi jedn¹ mówi³ i dobrzem wysz³a
us³uchawszy jej... - Ta z pewnoœci¹ wyjdzie ci na po¿ytek, byleœ
j¹ chcia³a zrozumieæ. - Bêdzie w niej co o ¿ydowskich
bachorach?... - I o kap³ankach, tylko uwa¿nie pos³uchaj:
Dzia³o siê to ju¿ dawno, w tym samym mieœcie Pi-Bast. Pewnego
dnia ksi¹¿ê Satni na placu przed œwi¹tyni¹ Ptah zobaczy³ bardzo
piêkn¹ kobietê. By³a ona piêkniejsz¹ od wszystkich, jakie
dotychczas spotyka³, a co wiêcej, mia³a na sobie du¿o z³ota.
Ksiêciu ogromnie podoba³a siê ta osoba. Dowiedzia³ siê, co ona
za jedna, a gdy mu powiedziano, ¿e jest to córka arcykap³ana w
Pi-Bast, pos³a³ do niej swego koniuszego z tak¹ ofiar¹: "Dam ci
dziesiêæ z³otych pierœcieni, je¿eli przepêdzisz ze mn¹ godzinkê".
Koniuszy poszed³ do piêknej Tbubui i powtórzy³ jej s³owa ksiêcia
Satni. Dama wys³uchawszy go ¿yczliwie odpowiedzia³a, jak przystoi
dobrze wychowanej panience: "Jestem córk¹ arcykap³ana, jestem
niewinna, a nie ¿adna pod³a dziewczyna. Je¿eli wiêc ksi¹¿ê chce
mieæ przyjemnoœæ zapoznania siê ze mn¹, niech przyjdzie do mego
domu, gdzie wszystko bêdzie przygotowane, i nasza znajomoœæ nie
narazi mnie na plotki kumoszek z ca³ej ulicy." Poszed³ tedy
ksi¹¿ê Satni za pann¹ Tbubui na górne piêtro do jej pokojów,
których œciany by³y wy³o¿one lapisem lazuli tudzie¿
bladozielonaw¹ emali¹. By³o tam wiele ³ó¿ek pokrytych królewskim
p³ótnem i niema³o jednono¿nych stolików zastawionych z³otymi
pucharami. Jeden z pucharów nape³niono winem i podano go ksiêciu,
a Tbubui rzek³a: "B¹dŸ ³askaw, napij siê". Na co ksi¹¿ê odpar³:
"Wiesz przecie, ¿e nie przyszed³em na wino." Niemniej jednak
zasiedli do uczty, podczas której Tbubui mia³a na sobie d³ug¹,
nieprzezroczyst¹ szatê, zapiêt¹ pod szyjê. Gdy zaœ odurzony
ksi¹¿ê chcia³ j¹ poca³owaæ, odsunê³a go i odpar³a: "Dom ten
bêdzie twoim domem. Pamiêtaj jednak, ¿e nie jestem ulicznic¹,
lecz kobiet¹ niewinn¹. Je¿eli wiêc chcesz, a¿ebym by³a ci
pos³uszn¹, zaprzysiêgnij mi wiernoœæ i zapisz twój maj¹tek."
"Wiêc niech przyjdzie tu pisarz" - zawo³a³ ksi¹¿ê. A gdy go
przyprowadzono, Satni kaza³ spisaæ akt œlubny i tudzie¿ akt
darowizny, którym wszystkie swoje pieni¹dze, ruchomoœci i dobra
ziemskie przepisa³ na imiê Tbubui. W godzinê póŸniej s³u¿ba
zawiadomi³a ksiêcia, ¿e na dole czekaj¹ jego dzieci. Tbubui
wówczas opuœci³a go, lecz wnet wróci³a ubrana w sukniê z
przezroczystej gazy. Satni znowu chcia³ j¹ uœciskaæ, ale odsunê³a
go mówi¹c: "Dom ten bêdzie twoim. Lecz poniewa¿ nie jestem
ladacznic¹, tylko dziewczyn¹ niewinn¹, je¿eli wiêc chcesz mnie
posiadaæ, to niech twoje dzieci zrobi¹ akt zrzeczenia siê
maj¹tku, aby póŸniej nie procesowa³y siê z moimi dzieæmi." Satni
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (256 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zawo³a³ dzieci na górê i kaza³ im podpisaæ akt zrzeczenia siê
maj¹tku, co uczyni³y. Lecz gdy odurzony d³ugim oporem chcia³
zbli¿yæ siê do Tbubui, ta go znowu zatrzyma³a... "Dom ten bêdzie
twoim - rzek³a. - Ale ja nie jestem pierwsz¹ lepsz¹; jestem
czyst¹ dziewic¹. Je¿eli wiêc kochasz mnie, ka¿ pozabijaæ twoje
dzieci, a¿eby kiedyœ nie wydar³y maj¹tku moim..." - Jaka¿ to
d³uga historia!.. - przerwa³a niecierpliwie Kama. - Zaraz siê
skoñczy - odpar³ nastêpca. - I wiesz, Kamo, co odpowiedzia³
Satni: "Je¿eli pragniesz tego, wiêc... niech siê spe³ni
zbrodnia!..." Tbubui nie trzeba by³o dwa razy powtarzaæ. W oczach
ojca kaza³a pomordowaæ dzieci, a okrwawione ich cz³onki wyrzuci³a
przez okno psom i kotom... No i dopiero wtedy Satni wszed³ do jej
pokoju i spocz¹³ na jej hebanowym ³o¿u, wyk³adanym koœci¹
s³oniow¹... - Tbubui dobrze robi³a nie wierz¹c zapewnieniom
mê¿czyzn - rzek³a zirytowana Fenicjanka. - Ale Satni - odpar³
nastêpca - zrobi³ jeszcze lepiej: obudzi³ siê... gdy¿ jego
straszna zbrodnia by³a tylko snem... I ty, Kamo, zapamiêtaj
sobie, ¿e najpewniejszym sposobem obudzenia mê¿czyzny z mi³osnych
upojeñ jest - miotaæ kl¹twy na jego syna... - B¹dŸ spokojny,
panie, ju¿ nigdy nie wspomnê ani o mojej niedoli, ani o twoim
synu - posêpnie odpowiedzia³a Fenicjanka. - A ja nie cofnê ci
moich ³ask i bêdziesz szczêœliw¹ - zakoñczy³ Ramzes.
Rozdzia³ XL
Ju¿ i miêdzy ludem miasta Pi-Bast zaczê³y rozchodziæ siê ró¿ne
wieœci o Libijczykach. Opowiadano, ¿e rozpuszczeni przez kap³anów
¿o³nierze barbarzyñscy wracaj¹c do swej ojczyzny z pocz¹tku
¿ebrali, potem kradli, a w koñcu zaczêli rabowaæ i paliæ wsie
egipskie morduj¹c przy tym mieszkañców. W ten sposób w ci¹gu
kilku dni zosta³y napadniête i zniszczone miasta: Chinensu, Pimat
i Kasa na po³udnie od jeziora Moeris. W ten sposób zginê³a
karawana kupców i pielgrzymów egipskich wracaj¹cych z oazy Uit-
Mehe. Ca³a zachodnia granica pañstwa by³a w niebezpieczeñstwie,
a nawet z Terenuthis zaczêli uciekaæ mieszkañcy. I w tamtej
bowiem okolicy od strony morza ukaza³y siê bandy libijskie,
jakoby wys³ane przez groŸnego wodza Musawasê, który podobno w
ca³ej pustyni mia³ og³osiæ œwiêt¹ wojnê przeciw Egiptowi. Tote¿
je¿eli któregoœ wieczoru zachodni pas nieba czerwieni³ siê zbyt
d³ugo, na mieszkañców Pi-Bast pada³a trwoga. Ludzie gromadzili
siê po ulicach, niektórzy wchodzili na p³askie dachy lub
wdrapywali siê na drzewa i stamt¹d og³aszali, ¿e - widz¹ po¿ar
w Menuf albo w Sechen. Byli nawet i tacy, którzy pomimo zmroku
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (257 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dostrzegali uciekaj¹cych mieszkañców albo libijskie bandy
maszeruj¹ce w kierunku Pi-Bast d³ugimi, czarnymi szeregami.
Pomimo wzburzenia ludnoœci rz¹dcy nomesu zachowywali siê
obojêtnie; w³adza bowiem centralna nie przys³a³a im ¿adnych
rozkazów. Ksi¹¿ê Ramzes wiedzia³ o niepokoju t³umów i widzia³
obojêtnoœæ pi-basteñskich dygnitarzy. Wœciek³y gniew ogarnia³ go,
¿e nie otrzymuje ¿adnych poleceñ z Memfisu i ¿e ani Mefres ani
Mentezufis nie rozmawiaj¹ z nim o tych alarmach zagra¿aj¹cych
pañstwu. Lecz poniewa¿ obaj kap³ani nie zg³aszali siê do niego,
nawet jakby unikali rozmowy z nim, wiêc i namiestnik nie szuka³
ich ani robi³ ¿adnych przygotowañ wojskowych. W koñcu przesta³
odwiedzaæ stoj¹ce pod Pi-Bast pu³ki, a natomiast zgromadziwszy
do pa³acu ca³¹ szlacheck¹ m³odzie¿, bawi³ siê i ucztowa³ t³umi¹c
w sercu oburzenie na kap³anów i obawê o losy pañstwa. -
Zobaczysz!... - powiedzia³ raz do Tutmozisa. - Œwiêci prorocy
wykieruj¹ nas tak, ¿e Musawasa zabierze Dolny Egipt, a my
bêdziemy musieli uciekaæ do Tebów, je¿eli nie do Sunnu, o ile
znowu stamt¹d nie wypêdz¹ nas Etiopowie... - Prawdê rzek³eœ -
odpar³ Tutmozis - ¿e nasi w³adcy poczynaj¹ sobie, jakby byli
zdrajcami. Pierwszego dnia miesi¹ca Hator (sierpieñ - wrzesieñ)
odbywa³a siê w pa³acu nastêpcy najwiêksza uczta. Zaczêto bawiæ
siê od drugiej po po³udniu, a nim s³oñce zasz³o, ju¿ wszyscy byli
pijani. Dosz³o do tego, ¿e mê¿czyŸni i kobiety tarzali siê po
pod³odze zlanej winem, zasypanej kwiatami i skorupami
pot³uczonych dzbanów. Ksi¹¿ê by³ miêdzy nimi najprzytomniejszy.
Jeszcze nie le¿a³, ale siedzia³ na fotelu trzymaj¹c na kolanach
dwie piêkne tancerki, z których jedna poi³a go winem, druga
oblewa³a mu g³owê silnymi wonnoœciami. W tej chwili wszed³ na
salê adiutant i przelaz³szy przez kilku pijanych biesiadników
zbli¿y³ siê do nastêpcy. - Dostojny panie - szepn¹³ - œwiêci
Mefres i Mentezufis pragn¹ natychmiast rozmówiæ siê z wami...
Nastêpca odepchn¹³ dziewczêta i zarumieniony, w poplamionym
kaftanie, chwiejnym krokiem potoczy³ siê do swego pokoju na górê.
Na jego widok Mefres i Mentezufis spojrzeli po sobie. - Czego
chcecie, dostojnicy? - spyta³ ksi¹¿ê upadaj¹c na krzes³o. - Nie
wiem, czy wasza dostojnoœæ bêdziesz móg³ wys³uchaæ nas... -
odpar³ zak³opotany Mentezufis. - A!... myœlicie, ¿em siê upi³? -
zawo³a³ ksi¹¿ê. - Nie lêkajcie siê... Dziœ ca³y Egipt jest jak
oszala³y czy g³upi, ¿e jeszcze w pijakach najwiêcej zosta³o
rozs¹dku... Kap³ani zachmurzyli siê, lecz Mentezufis zacz¹³: -
Wasza dostojnoœæ wie, ¿e pan nasz i najwy¿sza rada postanowili
uwolniæ dwadzieœcia tysiêcy wojsk najemnych... - No, niby nie
wiem przerwa³ nastêpca. Nie raczyliœcie przecie¿ nie tylko
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (258 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zasiêgn¹æ mojej rady w kwestii tak m¹drego postanowienia, ale
nawet nie raczyliœcie zawiadomiæ mnie, ¿e ju¿ cztery pu³ki
rozpêdzono i ¿e ludzie ci z g³odu napadaj¹ nasze miasta... -
Zdaje mi siê, ¿e wasza dostojnoœæ s¹dzisz rozkazy jego
œwi¹tobliwoœci faraona... - wtr¹ci³ Mentezufis. - Nie jego
œwi¹tobliwoœci!... - zawo³a³ ksi¹¿ê tupi¹c nog¹ - ale tych
zdrajców, którzy korzystaj¹c z choroby mego ojca i w³adcy chc¹
zaprzedaæ pañstwo Asyryjczykom i Libijczykom... Kap³ani
os³upieli. Podobnych wyrazów nie wypowiedzia³ ¿aden jeszcze
Egipcjanin. - Pozwól, ksi¹¿ê, a¿ebyœmy wrócili za parê godzin...
gdy siê uspokoisz... - rzek³ Mefres. - Nie ma potrzeby. Wiem, co
siê dzieje na naszej zachodniej granicy... A raczej nie ja wiem,
tylko moi kucharze, ch³opcy stajenni i pomywaczki. Mo¿e wiêc
zechcecie teraz czcigodni ojcowie, i mnie wtajemniczyæ w wasze
plany?... Mentezufis przybra³ obojêtn¹ fizjognomiê i mówi³: -
Libijczycy zbuntowali siê i zaczynaj¹ zbieraæ bandy z zamiarem
napadu na Egipt. - Rozumiem. - Z woli zatem jego œwi¹tobliwoœci -
ci¹gn¹³ Mentezufis - i najwy¿szej rady, masz, wasza dostojnoœæ,
zebraæ wojska z Dolnego Egiptu i zniszczyæ buntowników. - Gdzie
rozkaz? Mentezufis wydoby³ z zanadrza pergamin opatrzony
pieczêciami i wrêczy³ go ksiêciu. - Wiêc od tej chwili jestem
naczelnym wodzem i najwy¿sz¹ w³adz¹ w tej prowincji? - spyta³
nastêpca. - Tak jest, jak rzek³eœ. - I mam prawo odbyæ z wami
naradê wojenn¹?
- Koniecznie... - odpar³ Mefres. - Choæ w tej chwili...
- Siadajcie - przerwa³ ksi¹¿ê.
Obaj kap³ani spe³nili rozkaz.
- Pytam siê was, bo to potrzebne jest do moich planów: dlaczego
rozpuszczono libijskie pu³ki?... - I rozpuœci siê inne -
pochwyci³ Mentezufis. - Otó¿ rada najwy¿sza dlatego chce pozbyæ
siê dwudziestu tysiêcy najkosztowniejszych ¿o³nierzy, aby
skarbowi jego œwi¹tobliwoœci dostarczyæ rocznie czterech tysiêcy
talentów, bez czego dwór królewski mo¿e znaleŸæ siê w
niedostatku... - Co jednak nie grozi najnêdzniejszemu z egipskich
kap³anów!... - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Zapominasz, wasza dostojnoœæ,
¿e kap³ana nie godzi siê nazywaæ "nêdznym" - odpar³ Mentezufis. -
A ¿e nie grozi ¿adnemu z nich niedostatek, to jest zas³ug¹ ich
powœci¹gliwego trybu ¿ycia. - W takim razie chyba pos¹gi wypijaj¹
wino, co dzieñ odnoszone do œwi¹tyñ, i kamienni bogowie stroj¹
swoje kobiety w z³oto i drogie klejnoty - szydzi³ ksi¹¿ê. - Ale
mniejsza o wasz¹ powœci¹gliwoœæ!... Rada kap³añska nie dlatego
rozpêdza dwadzieœcia tysiêcy wojska i otwiera bramy Egiptu
bandytom, a¿eby nape³niæ skarb faraona... - Tylko?... - Tylko
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (259 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dlatego, a¿eby przypodobaæ siê królowi Assarowi. A poniewa¿ jego
œwi¹tobliwoœæ nie zgodzi³ siê na oddanie Asyryjczykom Fenicji,
wiêc wy chcecie os³abiæ pañstwo w inny sposób: przez
rozpuszczenie najemników i wywo³anie wojny na naszej zachodniej
granicy... - Biorê bogów na œwiadectwo, ¿e zdumiewasz nas, wasza
dostojnoœæ!... - zawo³a³ Mentezufis. - Cienie faraonów bardziej
zdumia³yby siê us³yszawszy, ¿e w tym samym Egipcie, w którym
spêtano królewsk¹ w³adzê, jakiœ chaldejski oszust wp³ywa na losy
pañstwa... - Uszom nie wierzê!... - odpar³ Mentezufis. - Co wasza
dostojnoœæ mówisz o jakimœ Chaldejczyku?... Namiestnik zaœmia³
siê szyderczo. - Mówiê o Beroesie... Je¿eli ty, œwiêty mê¿u, nie
s³ysza³eœ o nim, zapytaj czcigodnego Mefresa, a gdyby i on
zapomnia³, niech odwo³a siê do Herhora i Pentuera... Oto wielka
tajemnica waszych œwi¹tyñ!... Obcy przyb³êda, który jak z³odziej
dosta³ siê do Egiptu, narzuca cz³onkom najwy¿szej rady traktat
tak haniebny, ¿e moglibyœmy podpisaæ go dopiero po przegraniu
bitew, po utracie wszystkich pu³ków i obu stolic. I pomyœleæ, ¿e
zrobi³ to jeden cz³owiek, najpewniej szpieg króla Assara!... A
nasi mêdrcy tak dali siê oczarowaæ jego wymowie, ¿e gdy faraon
nie pozwoli³ im wyrzec siê Fenicji, to oni przynajmniej
rozpuszczaj¹ pu³ki i wywo³uj¹ wojnê na granicy zachodniej...
S³yszana rzecz?... - ci¹gn¹³ ju¿ nie panuj¹cy nad sob¹ Ramzes. -
Gdy jest najlepsza pora zwiêkszyæ armiê do trzystu tysiêcy ludzi
i popchn¹æ j¹ do Niniwy, ci pobo¿ni szaleñcy rozpêdzaj¹
dwadzieœcia tysiêcy wojsk i podpalaj¹ w³asny dom... Mefres,
sztywny i blady, s³ucha³ tych okrutnych szyderstw. Wreszcie
zabra³ g³os: - Nie wiem, dostojny panie, z jakiego Ÿród³a
czerpa³eœ swoje wiadomoœci... - Oby ono by³o równie czystym jak
serca cz³onków najwy¿szej rady! Przypuœæmy jednak, ¿e masz
s³usznoœæ i ¿e jakiœ chaldejski kap³an potrafi³ sk³oniæ radê do
podpisania ciê¿kiej umowy z Asyri¹. Otó¿ gdyby tak siê zdarzy³o,
to sk¹d wiesz, ¿e ów kap³an nie by³ wys³annikiem bogów, którzy
przez jego usta ostrzegli nas o wisz¹cych nad Egiptem
niebezpieczeñstwach?... - Odk¹d¿e to Chaldejczycy ciesz¹ siê
takim zaufaniem u was? - zapyta³ ksi¹¿ê. - Kap³ani chaldejscy s¹
starszymi braæmi egipskich - wtr¹ci³ Mentezufis. - To mo¿e i król
asyryjski jest w³adc¹ faraona? - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Nie bluŸnij,
wasza dostojnoœæ - surowo przerwa³ Mefres. - Lekkomyœlnie
szperasz w najœwiêtszych tajemnicach, a to bywa³o niebezpiecznym
nawet dla wiêkszych od ciebie! - Dobrze, nie bêdê szpera³! Po
czym jednak mo¿na poznaæ, ¿e jeden Chaldejczyk jest wys³annikiem
bogów, a drugi szpiegiem króla Assara? - Po cudach - odpar³
Mefres. - Gdyby na twój rozkaz, ksi¹¿ê, ten pokój nape³ni³ siê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (260 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
duchami, gdyby niewidzialne moce unios³y ciê w powietrze,
powiedzielibyœmy, ¿eœ jest narzêdziem nieœmiertelnych, i
s³uchalibyœmy twej rady... Ramzes wzruszy³ ramionami. - I ja
widzia³em duchy: robi³a je m³oda dziewczyna... I ja widzia³em w
cyrku le¿¹cego w powietrzu kuglarza... - Tylkoœ nie dojrza³
cienkich sznurków, które trzymali w zêbach czterej jego
pomocnicy... - wtr¹ci³ Mentezufis. Ksi¹¿ê znowu rozeœmia³ siê i
przypomniawszy sobie, co mu Tutmozis opowiada³ o nabo¿eñstwach
Mefresa, rzek³ szyderczym tonem: - Za króla Cheopsa pewien
arcykap³an chcia³ koniecznie lataæ po powietrzu. W tym celu
modli³ siê do bogów, a swoim podw³adnym kaza³ uwa¿aæ: czy go nie
podnosz¹ niewidzialne si³y?... I co powiecie, œwiêci mê¿owie: od
tej pory nie by³o dnia, a¿eby prorocy nie zapewniali arcykap³ana,
¿e unosi siê w powietrzu, wprawdzie niewysoko, bo tylko na palec
od pod³ogi... Ale... co to waszej dostojnoœci? - spyta³ nagle
Mefresa. Istotnie arcykap³an s³uchaj¹c swojej w³asnej historii
zachwia³ siê na krzeœle i by³by upad³, gdyby nie podtrzyma³ go
Mentezufis. Ramzes zmiêsza³ siê. Poda³ starcowi wody do picia,
natar³ mu czo³o i skronie octem, zacz¹³ go ch³odziæ wachlarzem...
Wkrótce œwiêty Mefres przyszed³ do siebie. Powsta³ z krzes³a i
rzek³ do Mentezufisa: - Ju¿ chyba mo¿emy odejœæ? - I ja tak
myœlê.
- A ja co mam robiæ? - spyta³ ksi¹¿ê czuj¹c, ¿e sta³o siê coœ
z³ego. - Spe³niæ obowi¹zki naczelnego wodza - odpar³ zimno
Mentezufis. Obaj kap³ani ceremonialnie uk³onili siê ksiêciu i
wyszli. Namiestnik by³ ju¿ ca³kiem trzeŸwy, ale na serce spad³
mu wielki ciê¿ar. W tej chwili zrozumia³, ¿e pope³ni³ dwa ciê¿kie
b³êdy: przyzna³ siê kap³anom do tego, ¿e zna ich wielk¹
tajemnicê, i - niemi³osiernie zadrwi³ z Mefresa. Odda³by rok
¿ycia, gdyby mo¿na zatrzeæ w ich pamiêci ca³¹ tê pijack¹ rozmowê.
Ale ju¿ by³o za póŸno. "Nie ma co - myœla³ - zdradzi³em siê i
kupi³em sobie œmiertelnych wrogów. Ale trudno. Walka zaczyna siê
w chwili najniekorzystniejszej dla mnie... Lecz idŸmy dalej.
Niejeden przecie faraon walczy³ z kap³añstwem i zwyciê¿y³ je,
nawet nie maj¹c zbyt silnych sprzymierzeñców. " Tak jednak uczu³
niebezpieczeñstwo swego po³o¿enia, ¿e w tej chwili przysi¹g³ na
œwiêt¹ g³owê ojca nigdy ju¿ nie piæ wiêkszej iloœci wina. Kaza³
zawo³aæ Tutmozisa. Powiernik zjawi³ siê natychmiast, zupe³nie
trzeŸwy. - Mamy wojnê i jestem naczelnym wodzem - rzek³ nastêpca.
Tutmozis uk³oni³ siê do ziemi.
- I nigdy ju¿ nie bêdê upija³ siê - doda³ ksi¹¿ê. - A wiesz
dlaczego? - Wódz powinien wystrzegaæ siê wina i odurzaj¹cych woni
- odpar³ Tutmozis. - Nie pamiêta³em o tym i... wygada³em siê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (261 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przed kap³anami... - Z czym? - zawo³a³ przestraszony Tutmozis. -
¯e ich nienawidzê i ¿artujê z ich cudów...
- Nic nie szkodzi. Oni chyba nigdy nie rachuj¹ na ludzk¹ mi³oœæ.
- I ¿e znam ich polityczne tajemnice - doda³ ksi¹¿ê. - Aj... -
sykn¹³ Tutmozis. - To jedno by³o niepotrzebne... - Mniejsza o to
- mówi³ Ramzes. - Wyœlij natychmiast szybkobiegaczy do pu³ków,
a¿eby jutro z rana dowódcy zjechali siê na radê wojenn¹. Ka¿
zapaliæ sygna³y alarmowe, a¿eby wszystkie wojska Dolnego Egiptu
od jutra maszerowa³y ku zachodniej granicy. PójdŸ do nomarchy i
zapowiedz mu, aby uwiadomi³ innych nomarchów o potrzebie
gromadzenia ¿ywnoœci, odzie¿y i broni. - Bêdziemy mieli k³opot
z Nilem - wtr¹ci³ Tutmozis. - Tote¿ niech wszystkie czó³na i
statki zatrzymaj¹ na odnogach Nilowych dla przewozu wojsk. Trzeba
te¿ wezwaæ nomarchów, a¿eby zajêli siê przygotowaniem pu³ków
rezerwowych... Tymczasem Mefres i Mentezufis wracali do swych
mieszkañ przy œwi¹tyni Ptah. Gdy znaleŸli siê sami w celi,
arcykap³an podniós³ rêce do góry i zawo³a³: - Trójco
nieœmiertelnych bogów: Ozirisie, Izydo i Horusie - ratujcie Egipt
od zag³ady!... Jak œwiat œwiatem, ¿aden faraon nie wypowiedzia³
tylu bluŸnierstw, ile dziœ us³yszeliœmy od tego dzieciaka... Co
mówiê - faraon?... ¯aden wróg Egiptu, ¿aden Cheta, Fenicjanin,
Libijczyk nie oœmieli³by siê tak zniewa¿aæ kap³añskiej
nietykalnoœci... - Wino robi cz³owieka przezroczystym - odpar³
Mentezufis. - Ale¿ w tym m³odym sercu k³êbi siê gniazdo ¿mij...
Poniewiera stan kap³añski, szydzi z cudów, nie wierzy w bogów...
- Najwiêcej jednak zastanawia mnie to - rzek³ zamyœlony
Mentezufis... sk¹d on wie o waszych uk³adach z Beroesem? Bo, ¿e
wie, na to przysiêgnê. - Dokonano okropnej zdrady - odpar³ Mefres
chwytaj¹c siê za g³owê. - Rzecz bardzo dziwna! By³o was
czterech... - Wcale nie czterech. Boæ o Beroesie wiedzia³a
starsza kap³anka Izydy, dwaj kap³ani, którzy nam wskazali drogê
do œwi¹tyni Seta, i kap³an, który go przyj¹³ u wrót... Czekaj
no!... - mówi³ Mefres. - Ten kap³an wci¹¿ siedzia³ w
podziemiach... A je¿eli pods³uchiwa³?... - W ka¿dym razie nie
sprzeda³ tajemnicy dzieciakowi, ale komuœ powa¿niejszemu. A to
jest niebezpieczne!... Do celi zapuka³ arcykap³an œwi¹tyni Ptah,
œwiêty Sem. - Pokój wam - rzek³ wchodz¹c.
- B³ogos³awieñstwo sercu twemu.
- Przyszed³em, bo tak podnosicie g³os, jakby sta³o siê jakie
nieszczêœcie. Chyba nie przera¿a was wojna z nêdznym
Libijczykiem?... - mówi³ Sem. - Co byœ te¿ myœla³, wasza czeœæ,
o ksiêciu nastêpcy tronu? - przerwa³ mu Mentezufis. - Ja myœlê -
odpar³ Sem - ¿e on musi byæ bardzo kontent z wojny i naczelnego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (262 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dowództwa. Oto urodzony bohater! Gdy patrzê na niego, przychodzi
mi na myœl lew Ramzesa... Ten ch³opak gotów sam rzuciæ siê na
wszystkie bandy libijskie i zaprawdê - mo¿e je rozproszyæ. - Ten
ch³opak - odezwa³ siê Mefres - mo¿e wywróciæ wszystkie nasze
œwi¹tynie i zmazaæ Egipt z oblicza ziemi. Œwiêty Sem szybko wyj¹³
z³oty amulet, który nosi³ na piersiach, i szepn¹³: - Ucieknijcie,
z³e s³owa na pustyni¹... Oddalcie siê i nie róbcie szkody
sprawiedliwym!... Co te¿ wygaduje wasza dostojnoœæ!... - rzek³
g³oœniej, tonem wyrzutu. - Dostojny Mefres mówi prawdê - odezwa³
siê Mentezufis. G³owa by ciê zabola³a i ¿o³¹dek, gdyby ludzkie
wargi mog³y powtórzyæ bluŸnierstwa, jakie dziœ us³yszeliœmy od
tego m³odzieniaszka. - Nie ¿artuj, proroku - oburzy³ siê
arcykap³an Sem. - Prêdzej uwierzy³bym, ¿e woda p³onie, a
powietrze gasi, ani¿eli w to, ¿e Ramzes dopuszcza siê
bluŸnierstw... - Robi³ to niby po pijanemu - wtr¹ci³ z³oœliwie
Mefres. - Choæby nawet. Nie przeczê, ¿e jest to ksi¹¿ê
lekkomyœlny i hulaka, ale bluŸnierca!... - Tak i myœmy s¹dzili -
mówi³ Mentezufis. - A tak byliœmy pewni, ¿e znamy jego
charakter, i¿ gdy wróci³ ze œwi¹tyni Hator, przestaliœmy nawet
rozci¹gaæ nad nim kontroli... - ¯al ci by³o z³ota na op³acanie
dozorców - wtr¹ci³ Mefres. - Widzisz, jakie skutki poci¹ga na
pozór drobne zaniedbanie!... - Ale có¿ siê sta³o? - pyta³
niecierpliwie Sem. - Krótko odpowiem: ksi¹¿ê nastêpca drwi z
bogów...
- Och!..
S¹dzi rozkazy faraona...
- Czy podobna?...
- Najwy¿sz¹ radê nazywa zdrajcami...
- Ale¿...
- I od kogoœ dowiedzia³ siê o przybyciu Beroesa, a nawet o jego
widzeniu siê z Mefresem, Herhorem i Pentuerem w œwi¹tyni Seta...
Arcykap³an Sem porwa³ siê obur¹cz za g³owê i pocz¹³ biegaæ po
celi. - Niepodobna... - mówi³. - Niepodobna!... Chyba rzuci³ kto
urok na tego m³odzieñca... Mo¿e owa kap³anka fenicka, któr¹
wykrad³ ze œwi¹tyni?... Mentezufisowi uwaga ta wyda³a siê tak
trafn¹, ¿e spojrza³ na Mefresa. Ale rozdra¿niony arcykap³an nie
da³ siê zbiæ z tropu. - Zobaczymy - odpar³. - Pierwej jednak
trzeba przeprowadziæ œledztwo, a¿ebyœmy dzieñ po dniu wiedzieli:
co robi³ ksi¹¿ê od powrotu ze œwi¹tyni Hator? Za du¿o mia³
swobody, za du¿o stosunków z niewiernymi i nieprzyjació³mi
Egiptu. A ty, dostojny Semie, pomo¿esz nam... Skutkiem tej
uchwa³y arcykap³an Sem zaraz nazajutrz kaza³ wzywaæ lud na
uroczyste nabo¿eñstwo do œwi¹tyni Ptah. Stawali tedy na rogach
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (263 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ulic, na placach, nawet na polach heroldowie kap³añscy i
zwo³ywali wszelki lud za pomoc¹ tr¹b i fletów. A gdy zebra³a siê
dostateczna liczba s³uchaczy, donosili im, ¿e w œwi¹tyni Ptah
przez trzy dni odbywaæ siê bêd¹ mod³y i procesje na intencjê, aby
dobry bóg b³ogos³awi³ orê¿owi egipskiemu i pognêbi³ Libijczyków.
Zaœ na wodza ich, Musawasê, aby zes³a³ tr¹d, œlepotê i
szaleñstwo. Sta³o siê, jak chcieli kap³ani. Od rana do póŸnej
nocy lud prosty wszelkiego zajêcia gromadzi³ siê doko³a murów
œwi¹tyni, arystokracja i bogaci mieszczanie zbierali siê w
przysionku zewnêtrznym, a kap³ani miejscowi i s¹siednich nomesów
sk³adali ofiary bogu Ptah i zanosili mod³y w kaplicy
najœwiêtszej. Trzy razy dziennie wychodzi³a uroczysta procesja,
podczas której obnoszono w z³otej ³odzi zas³oniêtej firankami
czcigodny pos¹g bóstwa. Przy czym lud pada³ na twarz i g³oœno
wyznawali nieprawoœci swoje, a gêsto rozrzuceni w t³umie prorocy,
za pomoc¹ stosownych pytañ, u³atwiali mu skruchê. To¿ samo dzia³o
siê w przysionku œwi¹tyni. Poniewa¿ jednak ludzie dostojni i
bogaci nie lubili oskar¿aæ siê g³oœno, wiêc œwiêci ojcowie brali
¿a³uj¹cych na stronê i po cichu udzielali im rad i upomnieñ. W
po³udnie nabo¿eñstwo by³o najuroczystsze. O tej bowiem godzinie
przychodzi³y wojska maszeruj¹ce na zachód, aby otrzymaæ
b³ogos³awieñstwo arcykap³ana i odœwie¿yæ potêgê swoich amuletów,
maj¹cych w³asnoœæ os³abiania nieprzyjacielskich ciosów. Niekiedy
w œwi¹tyni rozlega³y siê grzmoty, a w porze nocnej nad pylonami
b³yska³o siê. By³ to znak, ¿e bo¿ek wys³ucha³ czyichœ mod³ów albo
¿e rozmawia³ z kap³anami. Kiedy po zakoñczeniu uroczystoœci trzej
dostojnicy: Sem, Mefres i Mentezufis, zeszli siê na poufn¹
naradê, sytuacja by³a ju¿ wyjaœniona. Nabo¿eñstwo przynios³o
œwi¹tyni oko³o czterdziestu talentów dochodu; lecz oko³o
szeœædziesiêciu talentów wydano na prezenta lub sp³atê d³ugów
rozmaitych osób z arystokracji tudzie¿ wy¿szych wojskowych.
Wiadomoœci zaœ zebrano nastêpuj¹ce: Miêdzy wojskiem kr¹¿y³a
pog³oska, ¿e byle ksi¹¿ê Ramzes wst¹pi³ na tron, rozpocznie z
Asyri¹ wojnê, która przyjmuj¹cym w niej udzia³ zapewni wielkie
zyski. Najni¿szy ¿o³nierz, mówiono, nie wróci z tej wyprawy bez
tysi¹ca drachm, je¿eli nie lepiej. Miêdzy ludem szeptano, ¿e gdy
faraon po zwyciêstwie wróci z Niniwy, wszystkich ch³opów obdarzy
niewolnikami i na pewn¹ liczbê lat daruje Egiptowi podatki.
Arystokracja zaœ s¹dzi³a, ¿e nowy faraon przede wszystkim -
odbierze kap³anom, a zwróci szlachcie wszystkie dobra, które
sta³y siê w³asnoœci¹ œwi¹tyñ, jako pokrycie zaci¹gniêtych d³ugów.
Mówiono te¿, ¿e przysz³y faraon bêdzie rz¹dzi³ samow³adnie, bez
udzia³u najwy¿szej rady kap³añskiej. W koñcu we wszystkich
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (264 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
warstwach spo³ecznych panowa³o przekonanie, ¿e ksi¹¿ê Ramzes, aby
zapewniæ sobie pomoc Fenicjan, nawróci³ siê do bogini Istar i do
niej szczególne okazywa³ nabo¿eñstwo. W ka¿dym razie by³o rzecz¹
pewn¹, ¿e nastêpca odwiedza³ raz œwi¹tyniê Istar w nocy i widzia³
tam jakieœ cuda. Zreszt¹ miêdzy bogatymi Azjatami kr¹¿y³y
pog³oski, ¿e Ramzes z³o¿y³ œwi¹tyni wielkie dary, a w zamian
dosta³ stamt¹d kap³ankê, która mia³a go utwierdzaæ w wierze.
Wszystkie te wiadomoœci zebra³ najdostojniejszy Sem i jego
kap³ani. Zaœ ojcowie œwiêci, Mefres i Mentezufis, zakomunikowali
mu inn¹ nowinê, która przysz³a do nich z Memfisu. Oto - kap³ana
chaldejskiego i cudotwórcê Beroesa przyjmowa³ w podziemiach
œwi¹tyni Seta kap³an Osochor, który we dwa miesi¹ce póŸniej
wydaj¹c za m¹¿ swoj¹ córkê obdarowa³ j¹ bogatymi klejnotami i
kupi³ nowo¿eñcom du¿y folwark. A poniewa¿ Osochor nie mia³ tak
znacznych dochodów, rodzi³o siê wiêc podejrzenie, ¿e ów kap³an,
pods³uchawszy rozmowê Beroesa z egipskimi dostojnikami, sprzeda³
nastêpnie tajemnicê traktatu Fenicjanom i otrzyma³ od nich wielki
maj¹tek. Wys³uchawszy tego arcykap³an Sem rzek³: - Je¿eli œwiêty
Beroes jest naprawdê cudotwórc¹, to przede wszystkim jego
zapytajcie, czy Osochor zdradzi³ tajemnicê?... - Pytano siê o to
cudownego Beroesa - odpar³ Mefres - ale œwiêty m¹¿ powiedzia³,
¿e w tej sprawie chce milczeæ. Doda³ te¿, ¿e choæby nawet ktoœ
pods³ucha³ ich uk³ady i doniós³ o tym Fenicjanom, Egipt ani
Chaldea nie ponios¹ ¿adnej szkody. Gdyby wiêc znalaz³ siê
winowajca, nale¿y okazaæ mu mi³osierdzie. - Œwiêty!... zaiste
œwiêty to m¹¿!... - szepta³ Sem. - A co wasza dostojnoœæ - rzek³
Mefres do Sema - s¹dzisz o ksiêciu nastêpcy i niepokojach, jakie
wywo³a³o jego postêpowanie? - Powiem to samo co Beroes, nastêpca
nie zrobi szkody Egiptowi, wiêc trzeba mieæ pob³a¿liwoœæ... -
M³odzik ten drwi z bogów i cudów, wchodzi do obcych œwi¹tyñ,
buntuje lud... To nie s¹ ma³e rzeczy!... - mówi³ z gorycz¹
Mefres, który nie móg³ zapomnieæ Ramzesowi, ¿e w grubiañski
sposób za¿artowa³ z jego pobo¿nych praktyk. Arcykap³an Sem lubi³
Ramzesa, wiêc odpar³ z dobrotliwym uœmiechem: - Który ch³op w
Egipcie nierad by mieæ niewolnika, a¿eby wyrzec siê swojej
ciê¿kiej pracy dla s³odkiego pró¿nowania? A czy jest na œwiecie
cz³owiek, który by nie marzy³ o niep³aceniu podatków? Za to
bowiem, co p³aci skarbowi, jego ¿ona, on sam i dzieci mogliby
sprawiæ sobie ozdobn¹ odzie¿ i u¿yæ rozmaitych przyjemnoœci. -
Pró¿niactwo i nadmierne wydatki psuj¹ cz³owieka - odezwa³ siê
Mentezufis. - Który ¿o³nierz - ci¹gn¹³ Sem - nie chcia³by wojny
i nie po¿¹da³ tysi¹ca drachm zysku, a nawet wiêcej? Dalej - pytam
was, ojcowie, który faraon, który nomarcha, który szlachcic
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (265 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
chêtnie p³aci zaci¹gniête d³ugi i nie spogl¹da krzywym okiem na
bogactwa œwi¹tyñ?... - Bezbo¿na to po¿¹dliwoœæ! - szepn¹³ Mefres.
- A nareszcie - mówi³ Sem - który nastêpca tronu nie marzy³ o
ograniczeniu powagi kap³anów, który faraon, w pocz¹tkach
panowania, nie chcia³ otrz¹sn¹æ siê spod wp³ywu najwy¿szej rady?
- S³owa twoje s¹ pe³ne m¹droœci - rzek³ Mefres - ale do czego one
maj¹ nas doprowadziæ? - Do tego, abyœcie nie oskar¿ali nastêpcy
przed najwy¿sz¹ rad¹. Bo przecie nie ma s¹du, który potêpi³by
ksiêcia za to, ¿e ch³opi radzi by nie p³aciæ podatków albo ¿e
¿o³nierze chc¹ wojny. Owszem, was mog³aby spotkaæ wymówka. Bo
gdybyœcie dzieñ po dniu œledzili ksiêcia i hamowali jego drobne
wybryki, nie by³oby dziœ piramidy oskar¿eñ, w dodatku - na niczym
nie opartych. W podobnych sprawach nie to jest z³em, ¿e ludzie
maj¹ sk³onnoœæ do grzechu, bo oni mieli j¹ zawsze. Ale to jest
niebezpieczne, ¿e myœmy ich nie pilnowali. Nasza œwiêta rzeka,
matka Egiptu, bardzo prêdko zamuli³aby kana³y, gdyby in¿ynierowie
zaprzestali czuwaæ nad ni¹. - A co powiesz, wasza dostojnoœæ, o
wymys³ach, jakich ksi¹¿ê dopuœci³ siê w rozmowie z nami?... Czy
przebaczysz ohydne drwiny z cudów?... - spyta³ Mefres. - Przecie
ten m³odzik ciê¿ko zniewa¿y³ moj¹ pobo¿noœæ... - Sam siê obra¿a,
kto rozmawia z pijakiem - odpar³ Sem. - Zreszt¹ wasze dostojnoœci
nie mieliœcie prawa rozmawiaæ o najwa¿niejszych sprawach pañstwa
z nietrzeŸwym ksiêciem... A nawet pope³niliœcie b³¹d mianuj¹c
pijanego cz³owieka wodzem armii. Wódz bowiem musi byæ trzeŸwy. -
Korzê siê przed wasz¹ m¹droœci¹ - rzek³ Mefres- ale g³osujê za
podaniem skargi na nastêpcê do rady najwy¿szej. - A ja g³osujê
przeciw skardze - odpar³ energicznie Sem. - Rada musi dowiedzieæ
siê o wszystkich postêpkach namiestnika, ale nie w formie skargi,
tylko zwyk³ego raportu. - I ja jestem przeciw skardze - odezwa³
siê Mentezufis. Arcykap³an Mefres widz¹c, ¿e ma przeciw sobie dwa
g³osy, ust¹pi³ z ¿¹daniem skargi na ksiêcia. Ale wyrz¹dzon¹
zniewagê zapamiêta³ i niechêæ ukry³ w sercu. By³ to starzec m¹dry
i pobo¿ny, lecz mœciwy. I chêtniej przebaczy³by gdyby mu rêkê
uciêto, ani¿eli gdy obra¿ono jego dostojeñstwo kap³añskie.
Rozdzia³ XLI
Za rad¹ astrologów g³ówna kwatera mia³a wyruszyæ z Pi-Bast w dniu
siódmym Hator. Ten bowiem dzieñ by³ "dobry, dobry, dobry".
Bogowie w niebie, a ludzie na ziemi cieszyli siê ze zwyciêstwa
Ra nad nieprzyjació³mi; kto zaœ przyszed³ na œwiat w tej dobie,
mia³ umrzeæ w póŸnej staroœci, otoczony szacunkiem. By³ to
równie¿ dzieñ pomyœlny dla brzemiennych kobiet i handluj¹cych
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (266 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
tkaninami, a z³y dla ¿ab i myszy. Od chwili mianowania go
naczelnym wodzem Ramzes gor¹czkowo rzuci³ siê do pracy. Sam
przyjmowa³ ka¿dy nadci¹gaj¹cy pu³k, ogl¹da³ jego broñ, odzie¿ i
obozy. Sam wita³ rekrutów i zachêca³ ich do pilnego uczenia siê
musztry na zgubê wrogów i chwa³ê faraona. Prezydowa³ na ka¿dej
radzie wojennej, by³ obecnym przy badaniu ka¿dego szpiega i w
miarê nadchodz¹cych wiadomoœci w³asn¹ rêk¹ oznacza³ na mapie
ruchy wojsk egipskich i stanowiska nieprzyjació³. Przeje¿d¿a³ tak
prêdko z miejsca na miejsce, ¿e wszêdzie go oczekiwano, a mimo
to spada³ nagle jak jastrz¹b. Z rana by³ na po³udnie od Pi-Bast
i zrewidowa³ ¿ywnoœæ; w godzinê póŸniej ukaza³ siê na pó³noc od
miasta i wykry³, ¿e w pu³ku Jeb brakuje stu piêædziesiêciu ludzi.
Nad wieczorem dogoni³ przednie stra¿e, by³ przy przejœciu Nilowej
odnogi i zrobi³ przegl¹d dwustu wozów wojennych. Œwiêty
Mentezufis, który jako pe³nomocnik Herhora dobrze zna³ siê na
sztuce wojennej, nie móg³ wyjœæ z podziwu. - Wiecie dostojnicy -
rzek³ do Sema i Mefresa - ¿e nie lubiê nastêpcy od czasu, gdym
odkry³ jego z³oœæ i przewrotnoœæ. Ale niech Oziris bêdzie mi
œwiadkiem, ¿e m³odzian ten jest urodzonym wodzem. Powiem wam
rzecz nies³ychan¹: my nad granic¹ o trzy lub cztery dni wczeœniej
zgromadzimy si³y, ani¿eli mo¿na by³o przypuszczaæ. Libijczycy ju¿
przegrali wojnê, choæ jeszcze nie s³yszeli œwistu naszej strza³y.
- Tym niebezpieczniejszy dla nas taki faraon... - wtr¹ci³ Mefres
z zaciêtoœci¹ cechuj¹c¹ starców. Ku wieczorowi dnia szóstego
Hator ksi¹¿ê Ramzes wyk¹pa³ siê i oœwiadczy³ sztabowi, ¿e jutro,
na dwie godziny przed wschodem s³oñca, wyrusz¹. - A teraz chcê
siê wyspaæ - zakoñczy³. £atwiej jednak by³o chcieæ ani¿eli spaæ.
W ca³ym mieœcie roili siê ¿o³nierze, a przy pa³acu nastêpcy
obozowa³ pu³k, który jad³, pi³ i œpiewa³ ani myœl¹c o odpoczynku.
Ksi¹¿ê odszed³ do najodleglejszego pokoju, lecz i tu nie
pozwolono mu rozebraæ siê. Co kilka minut przylatywa³ jakiœ
adiutant z nic nie znacz¹cym raportem lub po rozkazy w sprawach,
które móg³ na miejscu rozstrzygn¹æ dowódca pu³ku. Przyprowadzano
szpiegów, którzy nie przynosili ¿adnych nowych wiadomoœci;
zg³aszali siê wielcy panowie z ma³ym pocztem ludzi, pragn¹c
ksiêciu ofiarowaæ us³ugi jako ochotnicy. Dobijali siê kupcy
feniccy, pragn¹cy wzi¹æ dostawy dla wojska, lub dostawcy, którzy
skar¿yli siê na wymagania jenera³ów. Nie brak³o nawet wró¿bitów
i astrologów, którzy w ostatniej chwili przed wymarszem chcieli
ksiêciu stawiaæ horoskopy, tudzie¿ czarnoksiê¿ników, maj¹cych do
sprzedania niezawodne amulety przeciw pociskom. Wszyscy ci ludzie
po prostu wdzierali siê do pokoju ksiêcia; ka¿dy z nich bowiem
s¹dzi³, ¿e w jego rêkach spoczywa los wojny i ¿e w podobnych
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (267 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
okolicznoœciach znika wszelka etykieta. Nastêpca cierpliwie
za³atwia³ interesantów. Ale gdy za astrologiem wsunê³a siê do
pokoju jedna z ksi¹¿êcych kobiet, z pretensj¹, ¿e Ramzes snadŸ
jej nie kocha, gdy¿ siê z ni¹ nie po¿egna³, i kiedy w kwadrans
po tej za oknem rozleg³ siê p³acz innej kochanki, nastêpca ju¿
nie móg³ wytrzymaæ. Zawo³a³ Tutmozisa i rzek³ mu: - SiedŸ w tym
pokoju i je¿eli masz ochotê, pocieszaj kobiety mego domu. Ja
ukryjê siê gdzieœ w ogrodzie, bo inaczej nie zasnê i jutro bêdê
wygl¹da³ jak kura wydobyta ze studni. - Gdzie¿ mam ciê szukaæ w
razie potrzeby? - spyta³ Tutmozis. - Oho! ho!... - rozeœmia³ siê
nastêpca. - Nigdzie nie szukajcie. Sam siê znajdê, gdy zatr¹bi¹
pobudkê. To powiedziawszy ksi¹¿ê narzuci³ na siebie d³ugi p³aszcz
z kapturem i wymkn¹³ siê w ogród. Ale i po ogrodzie snuli siê
¿o³nierze, kuchciki i inna s³u¿ba nastêpcy: w ca³ym bowiem
obszarze pa³acowym znikn¹³ porz¹dek, jak zwykle przed wymarszem
na wojnê. Spostrzeg³szy to Ramzes skrêci³ w najgêstsz¹ czêœæ
parku, znalaz³ jak¹œ altankê zaroœniêt¹ winem i kontent rzuci³
siê na ³awê. - Tu ju¿ nie znajd¹ mnie - mrukn¹³ - ani kap³ani,
ani baby... Wnet zasn¹³ jak kamieñ. Od kilku dni Fenicjanka Kama
czu³a siê niezdrow¹. Do rozdra¿nienia przy³¹czy³y siê jakieœ
szczególne niedomaganie i bóle w stawach. Przy tym swêdzi³a j¹
twarz, a szczególniej czo³o nad brwiami. Drobne te przypad³oœci
wyda³y jej siê tak niepokoj¹cymi, ¿e przesta³a obawiaæ siê, ¿eby
jej nie zabito, a natomiast ci¹gle siedzia³a przed lustrem
zapowiedziawszy s³ugom, ¿e mog¹ robiæ, co im siê podoba, byle j¹
zostawili w spokoju. W tych czasach nie myœla³a ani o Ramzesie,
ani o nienawistnej Sarze; ca³a jej bowiem uwaga by³a zajêta -
plamami na czole, których nienawyk³e oko nie mog³oby nawet
dostrzec. "Plama... tak, s¹ plamy... - mówi³a do siebie pe³na
bojaŸni. - Dwie... trzy... O Astoreth, przecie w taki sposób nie
zechcesz ukaraæ swej kap³anki!... Lepsza œmieræ... Ale co znowu
za g³upstwo... Gdy czo³o pocieram palcami, plamy robi¹ siê
czerwieñsze... Widocznie coœ mnie pok¹sa³o albo namaœci³am siê
nieczyst¹ oliw¹... Umyjê siê, a do jutra plamy zgin¹..." Przysz³o
jutro, ale plamy nie zginê³y. Zawo³a³a s³u¿¹c¹.
- S³uchaj - rzek³a - spojrzyj na mnie...
Lecz powiedziawszy to usiad³a w mniej oœwietlonej czêœci pokoju.
- S³uchaj i patrz... - mówi³a zduszonym g³osem. - Czy... czy na
mojej twarzy widzisz jakie plamy?... Tylko... nie zbli¿aj siê!...
- Nie widzê nic - odpar³a s³u¿¹ca. - Ani pod lewym okiem?... ani
nad brwiami?... - pyta³a z wzrastaj¹cym rozdra¿nieniem
Fenicjanka. - Niech pani raczy ³askawie usi¹œæ boskim obliczem
do œwiat³a - rzek³a s³u¿¹ca. Naturalne to ¿¹danie do wœciek³oœci
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (268 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
doprowadzi³o Kamê. - Precz, nêdznico!... - zawo³a³a - i nie
pokazuj mi siê... A gdy s³u¿¹ca uciek³a, jej pani rzuci³a siê
gor¹czkowo do swej tualety i otworzywszy parê s³oików za pomoc¹
pêdzelka umalowa³a sobie twarz na ró¿owy kolor. Nad wieczorem,
czuj¹c wci¹¿ ból w stawach i gorszy od bólu niepokój, kaza³a
wezwaæ do siebie lekarza. Gdy powiedziano jej, ¿e przyszed³,
spojrza³a w lustro i - napad³ j¹ nowy atak jakby szaleñstwa.
Rzuci³a lustro na pod³ogê i zawo³a³a z p³aczem, ¿e nie chce
lekarza. W ci¹gu szóstego Hator ca³y dzieñ nie jad³a i nie
chcia³a siê z nikim widzieæ. Gdy po zachodzie s³oñca wesz³a
niewolnica ze œwiat³em, Kama po³o¿y³a siê na ³ó¿ku owin¹wszy
g³owê szalem. Kaza³a czym prêdzej wynosiæ siê niewolnicy, potem
usiad³a na fotelu z daleka od kagañca i przepêdzi³a kilka godzin
w pó³sennym odrêtwieniu. "Nie ma ¿adnych plam - myœla³a - a
je¿eli s¹, to przecie¿ nie te... To nie tr¹d..." - Bogowie!... -
krzyknê³a rzucaj¹c siê na ziemiê - nie mo¿e byæ, a¿ebym ja...
Bogowie, ratujcie!... Wrócê do œwi¹tyni... odpokutujê ca³ym
¿yciem... I znowu uspokoi³a siê, i znowu myœla³a: "Nie ma ¿adnych
plam... Od kilku dni trê sobie skórê, wiêc jest zaczerwieniona...
Sk¹d¿eby znowu?... Czy kto s³ysza³, a¿eby kap³anka i kobieta
nastêpcy tronu mog³a zachorowaæ na tr¹d... O bogowie!... Tego
nigdy nie by³o, jak œwiat œwiatem... Tylko rybacy, wiêŸniowie i
nêdzni ¯ydzi... O, ta pod³a ¯ydówka!... na ni¹ spuœæcie tr¹d,
moce niebieskie..." W tej chwili w oknie, które by³o na pierwszym
piêtrze, mign¹³ jakiœ cieñ. Potem rozleg³ siê szelest i ze dworu
na œrodek pokoju skoczy³ ksi¹¿ê Ramzes. Kama os³upia³a. Nagle
schwyci³a siê za g³owê, a w jej oczach odmalowa³ siê - strach
bezgraniczny. - Lykon?... - szepnê³a chwytaj¹c siê za g³owê. -
Lykon, tyœ tu?... Zginiesz!... Œcigaj¹ ciê... - Wiem - odpar³
Grek œmiej¹c siê szyderczo. - Œcigaj¹ mnie wszyscy Fenicjanie i
ca³a policja jego œwi¹tobliwoœci... Mimo to - doda³ - jestem u
ciebie i by³em u twego pana... - By³eœ u ksiêcia?... - Tak, w
jego w³asnej komnacie... I zostawi³bym sztylet w piersi, gdyby
z³e duchy nie usunê³y go... Widocznie twój kochanek poszed³ do
innej kobiety, nie do ciebie... - Czego tu chcesz?... Uciekaj!...
- szepta³a Kama. - Ale z tob¹ odpar³. - Na ulicy czeka wóz,
którym dojedziemy do Nilu, a tam moja barka... - Oszala³eœ!...
Ale¿ miasto i drogi pe³ne wojska... - W³aœnie dlatego mog³em
wejœæ do pa³acu i oboje wymkniemy siê naj³atwiej - mówi³ Lykon. -
Zbierz wszystkie kosztownoœci... Wnet wrócê i zabiorê ciê... -
Gdzie idziesz?... - Poszukam twego pana - odpar³. - Nie odejdê
przecie bez zostawienia mu pami¹tki... - Tyœ szalony... -
Milcz!.. - przerwa³ blady z gniewu. - Jeszcze go chcesz
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (269 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
broniæ?... Fenicjanka zaduma³a siê, zacisnê³a piêœci, a w jej
oczach b³ysnê³o z³owrogie œwiat³o. - A je¿eli nie znajdziesz
go?... - spyta³a. - To zabijê paru œpi¹cych jego ¿o³nierzy...
podpalê pa³ac... - Zreszt¹ - czy ja wiem, co zrobiê?... Ale bez
pami¹tki nie odejdê... Wielkie oczy Fenicjanki mia³y tak okropny
wyraz, ¿e Lykon zdziwi³ siê. - Co tobie?... - spyta³. - Nic.
S³uchaj. Nigdy nie by³eœ tak podobny do ksiêcia jak dziœ!...
Je¿eli wiêc chcesz zrobiæ coœ dobrego... Zbli¿y³a twarz do jego
ucha i zaczê³a szeptaæ. Grek s³ucha³ zdumiony.
- Kobieto - rzek³ - najgorsze duchy mówi¹ przez ciebie... Tak,
na niego zwróci siê podejrzenie... - To lepsze ani¿eli sztylet -
odpar³a ze œmiechem. - Co?.. - Nigdy nie wpad³bym na taki
pomys³!... A mo¿e lepiej oboje?... - Nie!... Ona niech ¿yje...
To bêdzie moja zemsta... - Có¿ za przewrotna dusza!... - szepn¹³
Lykon. - Ale podobasz mi siê... Po królewsku zap³acimy im...
Cofn¹³ siê do okna i znikn¹³. Kama wychyli³a siê za nim i
rozgor¹czkowana, zapomniawszy o sobie, s³ucha³a. Mo¿e w kwadrans
po odejœciu Lykona w stronie gaju figowego rozleg³ siê
przeraŸliwy krzyk kobiecy. Powtórzy³ siê parê razy i ucich³.
Fenicjankê, zamiast spodziewanej radoœci, ogarn¹³ strach. Upad³a
na kolana i ob³¹kanymi oczyma wpatrywa³a siê w ciemny ogród. Na
dole rozleg³ siê cichy bieg, zatrzeszcza³ s³up ganku i w oknie
znowu ukaza³ siê Lykon w ciemnym p³aszczu. Gwa³townie dysza³ i
rêce mu dr¿a³y. - Gdzie klejnoty?... - szepn¹³. - Daj mi spokój -
odpar³a.
Grek pochwyci³ j¹ za kark.
- Nêdznico!... - rzek³ - czy nie rozumiesz, ¿e nim s³oñce
wejdzie, uwi꿹 ciê i za parê dni udusz¹?... - Jestem chora... -
Gdzie klejnoty?...
- Stoj¹ pod ³ó¿kiem.
Lykon wszed³ do komnaty, przy œwietle kaganka wydoby³ ciê¿k¹
skrzyneczkê, zarzuci³ na Kamê p³aszcz i targn¹³ j¹ za ramiê. -
Zabieraj siê. Gdzie s¹ drzwi, którymi wchodzi do ciebie ten...
ten twój pan?... - Zostaw mnie... Grek pochyli³ siê nad ni¹ i
szepta³:
- Aha!... myœlisz, ¿e ciê tu zostawiê?... Dziœ tyle dbam o
ciebie, co o sukê, która wêch straci³a... Ale musisz iœæ ze
mn¹... Niech dowie siê twój pan, ¿e jest ktoœ lepszy od niego.
On wykrad³ kap³ankê bogini, a ja zabieram kochankê jemu... -
Mówiê ci, ¿e jestem chora... Grek wydoby³ cienki sztylet i opar³
jej na karku. Zatrzês³a siê i szepnê³a: - Ju¿ idê... Przez ukryte
drzwi wyszli do ogrodu. Od strony ksi¹¿êcego pa³acu dolatywa³ ich
szmer ¿o³nierzy, którzy palili ognie. Tu i owdzie, miêdzy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (270 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
drzewami, widaæ by³o œwiat³a; od czasu do czasu min¹³ ich ktoœ
ze s³u¿by nastêpcy. W bramie zatrzyma³a ich warta: - Kto
jesteœcie? - Teby - odpar³ Lykon.
Bez przeszkody wyszli na ulicê i zniknêli w zau³kach
cudzoziemskiego cyrku³u Pi-Bast. Na dwie godziny przed œwitem w
mieœcie odezwa³y siê tr¹by i bêbny. Tutmozis jeszcze le¿a³,
pogr¹¿ony w g³êbokim œnie kiedy ksi¹¿ê Ramzes œci¹gn¹³ z niego
p³aszcz i zawo³a³ z weso³ym œmiechem: - Wstawaj, czujny wodzu!...
Ju¿ pu³ki ruszy³y. Tutmozis usiad³ na ³ó¿ku i przetar³ zaspane
oczy.
- Ach, to ty, panie? - spyta³ ziewaj¹c. - Có¿, wyspa³eœ siê? -
Jak nigdy! - odpar³ ksi¹¿ê. - A ja bym jeszcze spa³.
Wyk¹pali siê obaj, w³o¿yli kaftany i pó³pancerze i dosiedli koni,
które rwa³y siê z r¹k masztalerzom. Wnet nastêpca z ma³¹ œwit¹
opuœci³ miasto wyprzedzaj¹c po drodze leniwie maszeruj¹ce kolumny
wojsk. Nil bardzo rozla³, a ksi¹¿ê chcia³ byæ obecnym przy
przechodzeniu kana³ów i brodów. Gdy s³oñce wesz³o, ostatni wóz
obozowy by³ ju¿ daleko za miastem, a dostojny nomarcha Pi-Bast
mówi³ do swojej s³u¿by: - Teraz idê spaæ i biada temu, kto zbudzi
mnie przed uczt¹ wieczorn¹! Nawet boskie s³oñce odpoczywa po
ka¿dym dniu, ja zaœ od pierwszego Hator nie k³ad³em siê. Zanim
dokoñczy³ pochwa³y swojej czujnoœci, wszed³ oficer policyjny i
poprosi³ go o osobne pos³uchanie w bardzo wa¿nej sprawie. - Bodaj
was ziemia poch³onê³a! - mrukn¹³ dostojny pan. Niemniej kaza³
wezwaæ oficera i spyta³ go opryskliwie: - Nie mo¿na to zaczekaæ
kilku godzin?... Przecie chyba Nil nie ucieka... - Sta³o siê
wielkie nieszczêœcie - odpar³ oficer. - Syn nastêpcy tronu
zabity... - Co?... jaki?... - krzykn¹³ nomarcha. - Syn Sary
¯ydówki.
- Kto zabi³?... kiedy...
- Dziœ w nocy.
- Ale kto to móg³ zrobiæ?...
Oficer schyli³ g³owê i roz³o¿y³ rêce.
- Pytam siê, kto zabi³?... - powtórzy³ dostojnik, wiêcej
przera¿ony ani¿eli rozgniewany. - Sam, panie, racz przeprowadziæ
œledztwo. Usta moje nie powtórz¹ tego, co s³ysza³y uszy.
Przera¿enie nomarchy wzros³o. Kaza³ przyprowadziæ s³u¿bê Sary,
a jednoczeœnie pos³a³ po arcykap³ana Mefresa. Mentezufis bowiem,
jako przedstawiciel ministra wojny, pojecha³ z ksiêciem.
Przyszed³ zdziwiony Mefres. Nomarcha powtórzy³ mu wiadomoœæ o
zabójstwie dziecka nastêpcy i o tym, ¿e oficer policyjny nie œmie
dawaæ ¿adnych objaœnieñ. - A œwiadkowie s¹? - spyta³ arcykap³an.
- Czekaj¹ na rozkazy waszej dostojnoœci, ojcze œwiêty.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (271 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Wprowadzono odŸwiernego Sary.
- S³ysza³eœ - zapyta³ go nomarcha - ¿e dziecko twej pani zabite?
Cz³owiek upad³ na ziemiê i odpowiedzia³: - Nawet widzia³em
dostojne zw³oki rozbite o œcianê i zatrzyma³em nasz¹ pani¹, która
krzycz¹c wybieg³a na ogród. - Kiedy to siê sta³o? - Dziœ po
pó³nocy. Zaraz po przyjœciu do naszej pani najdostojniejszego
ksiêcia nastêpcy... - odpar³ stró¿. - Jak to, wiêc ksi¹¿ê by³ w
nocy u waszej pani? - spyta³ Mefres. - Rzek³eœ, wielki proroku. -
To dziwne! - szepn¹³ Mefres do nomarchy.
Drugim œwiadkiem by³a kucharka Sary, trzecim dziewczyna s³u¿ebna.
Obie twierdzi³y, ¿e po pó³nocy ksi¹¿ê nastêpca wszed³ na piêtro
do pokoju Sary, bawi³ tam chwilê, potem prêdko wybieg³ do ogrodu,
a wnet po nim ukaza³a siê pani Sara strasznie krzycz¹c. - Ale¿
ksi¹¿ê nastêpca przez ca³¹ noc nie wychodzi³ ze swej komnaty w
pa³acu... - rzek³ nomarcha. Oficer policyjny pokrêci³ g³ow¹ i
oœwiadczy³, ¿e czeka w przedpokoju kilku ludzi ze s³u¿by
pa³acowej. Wezwano ich, œwiêty Mefres zada³ im pytania i okaza³o
siê, ¿e nastêpca tronu - nie spa³ w pa³acu. Opuœci³ sw¹ komnatê
przed pó³noc¹ i wyszed³ do ogrodu; wróci³ zaœ, gdy odezwa³y siê
pierwsze tr¹bki graj¹ce pobudkê. Gdy wyprowadzono œwiadków, a
dwaj dostojnicy zostali sami, nomarcha z jêkiem rzuci³ siê na
pod³ogê i zapowiedzia³ Mefresowi, ¿e jest ciê¿ko chory i ¿e woli
straciæ ¿ycie ani¿eli prowadziæ œledztwo. Arcykap³an by³ bardzo
blady i wzruszony, ale odpar³, ¿e sprawê zabójstwa trzeba
wyœwietliæ, i rozkaza³ nomarsze w imieniu faraona, a¿eby poszed³
z nim do mieszkania Sary. Do ogrodu nastêpcy by³o niedaleko, i
dwaj dostojnicy niebawem znaleŸli siê na miejscu zbrodni.
Wszed³szy do pokoju na piêtrze zobaczyli Sarê klêcz¹c¹ przy
ko³ysce w takiej postawie, jakby karmi³a niemowlê. Na œcianie i
na pod³odze czerwieni³y siê krwawe plamy. Nomarcha os³ab³ tak,
¿e musia³ usi¹œæ, ale Mefres by³ spokojny. Zbli¿y³ siê do Sary,
dotkn¹³ jej ramienia i rzek³: - Pani, przychodzimy tu w imieniu
jego œwi¹tobliwoœci.
Sara nagle zerwa³a siê na równe nogi, a zobaczywszy Mefresa
zawo³a³a strasznym g³osem: - Przekleñstwo wam!... Chcieliœcie
mieæ ¿ydowskiego króla, a oto król... O, czemu¿em, nieszczêsna,
us³ucha³a waszych rad zdradzieckich... Zatoczy³a siê i znowu
przypad³a do ko³yski jêcz¹c: - Mój synek... mój ma³y Seti!...
Taki by³ piêkny, taki m¹dry... Dopiero co wyci¹ga³ do mnie
r¹czki... Jehowo!...- krzyknê³a - oddaj mi go, wszak¿e to w
twojej mocy... Bogowie egipscy, Ozirisie... Horusie... Izydo...
Izydo, przecie ty sama by³aœ matk¹... Nie mo¿e byæ, a¿eby w
niebiosach nikt nie wys³ucha³ mojej proœby... Takie malutkie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (272 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dziecko... hiena ulitowa³aby siê nad nim... Arcykap³an uj¹³ j¹
pod ramiona i postawi³ na nogach. Pokój zape³ni³a policja i
s³u¿ba. - Saro - rzek³ arcykap³an - w imieniu jego œwi¹tobliwoœci
pana Egiptu wzywam ciê i rozkazujê, a¿ebyœ odpowiedzia³a: kto
zamordowa³ twego syna? Patrzy³a przed siebie jak ob³¹kana i tar³a
czo³o. Nomarcha poda³ jej wody z winem, a jedna z obecnych kobiet
skropi³a j¹ octem. - W imieniu jego œwi¹tobliwoœci - powtórzy³
Mefres - rozkazujê ci, Saro, a¿ebyœ powiedzia³a nazwisko zabójcy.
Obecni zaczêli siê cofaæ ku drzwiom, nomarcha rozpaczliwym ruchem
zas³oni³ sobie uszy. - Kto zabi³?... - rzek³a Sara zduszonym
g³osem, topi¹c wzrok w twarzy Mefresa. - Kto zabi³, pytasz?...
Znam ja was - kap³ani!... Znam wasz¹ sprawiedliwoœæ... - Wiêc
kto?... - nalega³ Mefres. - Ja!... - krzyknê³a nieludzkim g³osem
Sara. - Ja zabi³am moje dziecko za to, ¿e zrobiliœcie je ¯ydem...
- To fa³sz! - sykn¹³ arcykap³an. - Ja... ja!... - powtarza³a
Sara. - Hej, ludzie, którzy mnie widzicie i s³yszycie - zwróci³a
siê do œwiadków - wiedzcie o tym, ¿e ja zabi³am... ja... ja...
ja!... - krzycza³a bij¹c siê w piersi. Na tak wyraŸne oskar¿enie
samej siebie nomarcha oprzytomnia³ i ze wspó³czuciem patrzy³ na
Sarê; kobiety szlocha³y, odŸwierny ociera³ ³zy. Tylko œwiêty
Mefres zaciska³ sine usta. Wreszcie rzek³ dobitnym g³osem,
patrz¹c na urzêdników policyjnych: - S³udzy jego œwi¹tobliwoœci,
oddajê wam tê kobietê, któr¹ macie odprowadziæ do gmachu
s¹dowego... - Ale mój syn ze mn¹!... - wtr¹ci³a Sara rzucaj¹c siê
do ko³yski. - Z tob¹... z tob¹, biedna kobieto - rzek³ nomarcha
i zas³oni³ twarz. Dostojnicy wyszli z komnaty. Oficer policyjny
kaza³ przynieœæ lektykê, i z oznakami najwy¿szego szacunku
sprowadzi³ na dó³ Sarê. Nieszczêœliwa wziê³a z ko³yski krwi¹
poplamione zawini¹tko i bez oporu siad³a do lektyki. Ca³a s³u¿ba
posz³a za ni¹ do gmachu s¹dowego. Gdy Mefres z nomarch¹ wracali
do siebie przez ogród, naczelnik prowincji odezwa³ siê wzruszony:
- ¯al mi tej kobiety!... - S³usznie bêdzie ukarana... za k³amstwo
- odpar³ arcykap³an. - Wasza dostojnoœæ myœlisz... - Jestem
pewny, ¿e bogowie znajd¹ i os¹dz¹ prawdziwego mordercê... Przy
furcie ogrodowej zabieg³ im drogê rz¹dca pa³acu Kamy wo³aj¹c: -
Nie ma Fenicjanki!... Zniknê³a tej nocy... - Nowe nieszczêœcie...
- szepn¹³ nomarcha.
- Nie lêkaj siê - rzek³ Mefres - pojecha³a za ksiêciem... Z tych
odzywañ siê dostojny nomarcha pozna³, ¿e Mefres nienawidzi
ksiêcia, i - serce w nim zamar³o. Je¿eli bowiem dowiod¹
Ramzesowi, ¿e zabi³ w³asnego syna, nastêpca nigdy nie wst¹pi na
tron ojcowski, a twarde jarzmo kap³añskie jeszcze mocniej zaciê¿y
nad Egiptem. Smutek dostojnika powiêkszy³ siê, gdy mu powiedziano
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (273 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wieczorem, ¿e dwaj lekarze ze œwi¹tyni Hator obejrzawszy trup
dzieciêcia wyrazili przekonanie, i¿ zabójstwo móg³ spe³niæ tylko
mê¿czyzna. Ktoœ - mówili - schwyci³ praw¹ rêk¹ za obie nó¿ki
ch³opczyka i rozbi³ mu g³owê o œcianê. Rêka zaœ Sary nie mog³a
obj¹æ obu nó¿ek, na których wreszcie znaæ by³o œlady du¿ych
palców. Po tym objaœnieniu arcykap³an Mefres, w towarzystwie
arcykap³ana Sema, poszed³ do wiêzienia do Sary i zaklina³ j¹ na
wszystkie bogi egipskie i cudzoziemskie, aby oœwiadczy³a, ¿e ona
nie jest winn¹ œmierci dziecka, i a¿eby opisa³a: jak wygl¹da³
sprawca zbrodni? - Zawierzymy s³owom twoim - mówi³ Mefres - i
zaraz bêdziesz woln¹. Ale Sara zamiast wzruszyæ siê tym dowodem
¿yczliwoœci, wpad³a w gniew. - Szakale - wo³a³a - nie doœæ wam
dwu ofiar, ¿e jeszcze po¿¹dacie nowych?... Ja to zrobi³am,
nieszczêsna, ja... bo któ¿ inny by³by tak nikczemnym, a¿eby
zabijaæ dziecko?... Ma³e dzieci¹tko, które nikomu nie
szkodzi³o... - A czy wiesz, uparta kobieto, co ci grozi? -
zapyta³ œwiêty Mefres. - Przez trzy dni bêdziesz na rêkach
trzyma³a zw³oki twego dziecka, a potem pójdziesz do wiêzienia na
piêtnaœcie lat. - Tylko trzy dni? - powtórzy³a. - Ale¿ ja na
wieki nie chcê siê z nim roz³¹czaæ, z moim ma³ym Setim... I nie
do wiêzienia, ale do grobu pójdê za nim, a pan mój razem ka¿e nas
pochowaæ... Gdy arcykap³ani opuœcili Sarê, odezwa³ siê
najpobo¿niejszy Sem: - Zdarzy³o mi siê widzieæ matki
dzieciobójczynie i s¹dziæ je; ale ¿adna nie by³a podobna do tej.
- Bo te¿ ona nie zabi³a swego dziecka - odpar³ gniewnie Mefres. -
Wiêc kto?.. - Ten, którego widzia³a s³u¿ba kiedy wpad³ do domu
Sary i w chwilê póŸniej uciek³... Ten, który id¹c na
nieprzyjaciela zabra³ ze sob¹ fenick¹ kap³ankê Kamê, która
splugawi³a o³tarz... Ten wreszcie - dokoñczy³ z uniesieniem
Mefres - który wygna³ z domu Sarê i uczyni³ j¹ niewolnic¹ za to,
¿e jej syn zosta³ ¯ydem... - Okropne s¹ twoje s³owa! - odpar³
zatrwo¿ony Sem. - Zbrodnia jest gorsz¹ i pomimo uporu tej g³upiej
kobiety zostanie odkryta. Ani przypuszcza³ œwiêty m¹¿, ¿e bardzo
prêdko spe³ni siê jego proroctwo. A sta³o siê to nastêpuj¹cym
sposobem. Jeszcze ksi¹¿ê Ramzes wyruszaj¹c z wojskiem z Pi-Bast,
nie zd¹¿y³ opuœciæ pa³acu, kiedy naczelnik policji ju¿ wiedzia³
o zabiciu dziecka Sary, o ucieczce Kamy i o tym, ¿e s³u¿ba Sary
widzia³a ksiêcia wchodz¹cego w nocy do jej domu. Naczelnik
policji by³ cz³owiek bystry; domyœli³ siê, kto móg³ pope³niæ
zbrodniê, i zamiast prowadziæ na miejscu œledztwo, popêdzi³ za
miasto œcigaæ winnych uprzedziwszy o tym, co zasz³o, Hirama. I
otó¿ w tym czasie, gdy Mefres usi³owa³ wydobyæ zeznanie Sary,
najdzielniejsi agenci pi-basteñskiej policji tudzie¿ wszyscy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (274 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Fenicjanie, pod przewództwem Hirama, ju¿ œcigali Greka Lykona i
kap³ankê Kamê. Jako¿ trzeciej nocy po wymaszerowaniu ksiêcia
naczelnik policji wróci³ do Pi-Bast prowadz¹c ze sob¹ du¿¹,
okryt¹ p³ótnem klatkê, w której jakaœ kobieta krzycza³a
wniebog³osy. Nie k³ad¹c siê spaæ naczelnik wezwa³ oficera, który
prowadzi³ œledztwo, i z uwag¹ wys³ucha³ jego raportu. O wschodzie
s³oñca dwaj arcykap³ani, Sem i Mefres, tudzie¿ pi-basteñski
nomarcha otrzymali najpokorniejsze wezwanie, aby raczyli
natychmiast, je¿eli taka bêdzie ich wola, przybyæ do naczelnika
policji. Jako¿ wszyscy trzej zeszli siê o tej samej godzinie; zaœ
naczelnik policji nisko k³aniaj¹c siê pocz¹³ b³agaæ ich, aby mu
opowiedzieli wszystko, co wiedz¹ o zabójstwie dziecka nastêpcy
tronu. Nomarcha, choæ wielki dostojnik, poblad³ us³yszawszy to
pokorne wezwanie i odpowiedzia³, ¿e nic nie wie. Prawie to samo
powtórzy³ arcykap³an Sem dodaj¹c od siebie uwagê, ¿e Sara wydaje
mu siê niewinn¹. Gdy zaœ przysz³a kolej na œwiêtego Mefresa, ten
rzek³: - Nie wiem, czy wasza dostojnoœæ s³ysza³eœ, ¿e w nocy,
kiedy spe³niono zbrodniê, uciek³a jedna z ksi¹¿êcych kobiet
imieniem Kama? Naczelnik policji zdawa³ siê byæ mocno zdziwionym.
- Nie wiem równie¿ - ci¹gn¹³ Mefres - czy powiedziano waszej
dostojnoœci, ¿e nastêpca tronu nie nocowa³ w pa³acu i ¿e by³ w
domu Sary. OdŸwierny i dwie s³u¿¹ce pozna³y go, gdy¿ noc by³a
doœæ widna. Podziw naczelnika policji zdawa³ siê dosiêgaæ
szczytu. - Wielka szkoda - zakoñczy³ arcykap³an - ¿e waszej
dostojnoœci nie by³o parê dni w Pi-Bast... Naczelnik bardzo nisko
uk³oni³ siê Mefresowi i zwróci³ siê do nomarchy: - Czy wasza
czeœæ nie raczy³byœ ³askawie powiedzieæ mi: jak by³ ubrany ksi¹¿ê
owego wieczora?... - Mia³ bia³y kaftan i purpurowy fartuszek
obszyty z³otymi frêdzlami - odpar³ nomarcha. - Dobrze pamiêtam,
gdy¿ by³em jednym z ostatnich, którzy rozmawiali z ksiêciem owego
wieczora. Naczelnik policji klasn¹³ w rêce i do biura wszed³
odŸwierny Sary. - Widzia³eœ ksiêcia - zapyta³ go - kiedy wchodzi³
w nocy do domu twej pani? - Otwiera³em furtkê jego dostojnoœci,
oby ¿y³ wiecznie!... - A pamiêtasz, jak by³ ubrany?... - Mia³
kaftan w pasy ¿ó³te i czarne, taki sam czepek i fartuszek
niebieski z czerwonym - odpowiedzia³ odŸwierny. Teraz obaj
kap³ani i nomarcha zaczêli siê dziwiæ. Gdy zaœ wprowadzono po
kolei obie s³ugi Sary, które dok³adnie powtórzy³y opis ubioru
ksiêcia, oczy nomarchy zap³onê³y radoœci¹, a na twarzy œwiêtego
Mefresa widaæ by³o zmiêszanie. - Przysiêgnê - wtr¹ci³ dostojny
nomarcha - ¿e ksi¹¿ê mia³ bia³y kaftan i purpurowy ze z³otym
fartuszek... - A teraz - odezwa³ siê naczelnik policji - raczcie,
najczcigodniejsi, udaæ siê ze mn¹ do wiêzienia. Zobaczymy tam
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (275 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jeszcze jednego œwiadka... Zeszli na dó³, do podziemnej sali,
gdzie pod oknem sta³a wielka klatka przykryta p³ótnem. Naczelnik
policji odrzuci³ kijem p³ótno, a obecni zobaczyli w k¹cie le¿¹c¹
kobietê. - Ale¿ to jest pani Kama!... - zawo³a³ nomarcha. By³a
to istotnie Kama, chora i bardzo zmieniona. Gdy na widok
dostojników podnios³a siê i stanê³a w œwietle, obecni zobaczyli
jej twarz pokryt¹ miedzianymi plamami. Oczy mia³a jak ob³¹kane. -
Kamo - rzek³ naczelnik policji - bogini Astoreth dotknê³a ciê
tr¹dem... - To nie bogini!... - odezwa³a siê zmienionym g³osem. -
To nikczemni Azjaci podrzucili mi zatruty welon... O, ja
nieszczêœliwa!... - Kamo - ci¹gn¹³ naczelnik policji - nad nêdz¹
twoj¹ ulitowali siê najznakomitsi nasi arcykap³ani, œwiêci Sem
i Mefres. Je¿eli odpowiesz prawdê, pomodl¹ siê za ciebie i - mo¿e
wszechmocny Oziris odwróci od ciebie klêskê. Jeszcze czas,
choroba dopiero siê zaczyna, a nasi bogowie du¿o mog¹... Chora
kobieta upad³a na kolana i przyciskaj¹c twarz do kraty mówi³a
z³amanym g³osem: - Ulitujcie siê nade mn¹... Wyrzek³am siê bogów
fenickich i s³u¿bê moj¹ do koñca ¿ycia poœwiêcê wielkim bogom
Egiptu... Tylko oddalcie ode mnie... - Odpowiedz, ale prawdê -
pyta³ naczelnik policji - a bogowie nie odmówi¹ ci swej ³aski:
kto zabi³ dziecko ¯ydówki Sary?... - Zdrajca Lykon, Grek... By³
œpiewakiem przy naszej œwi¹tyni i mówi³, ¿e mnie kocha... A teraz
rzuci³ mnie, nikczemnik, zabrawszy moje klejnoty!... - Dlaczego
Lykon zabi³ dziecko? - Chcia³ zabiæ ksiêcia, lecz nie znalaz³szy
go w pa³acu pobieg³ do domu Sary i... - Jakim sposobem zbrodniarz
dosta³ siê do pilnowanego domu? - Albo to nie wiesz, panie, ¿e
Lykon jest podobny do ksiêcia?... Podobni s¹ jak dwa liœcie
jednej palmy... - Jak by³ ubrany Lykon tej nocy?... - pyta³ dalej
naczelnik policji. - Mia³... mia³ kaftan w ¿ó³te i czarne pasy...
taki¿ czepek i fartuszek czerwony z niebieskim... Ju¿ nie mêczcie
mnie... wróæcie mi zdrowie... Zlitujcie siê... bêdê wierna waszym
bogom... Czy ju¿ wychodzicie?... O, niemi³osierni !... - Biedna
kobieto - odezwa³ siê arcykap³an Sem - przyszlê ci tu potê¿nego
cudotwórcê i mo¿e... - O, niech was b³ogos³awi Astoreth... Nie,
niech was b³ogos³awi¹ wasi bogowie wszechmocni i litoœciwi... -
szepta³a okrutnie znêkana Fenicjanka. Dostojnicy wyszli z
wiêzienia i wrócili do biura. Nomarcha, widz¹c, ¿e arcykap³an
Mefres ma wci¹¿ spuszczone oczy i zaciête usta, zapyta³ go: - Czy
nie cieszysz siê, mê¿u œwiêty, z tych cudownych odkryæ, jakie
porobi³ nasz s³awny naczelnik policji?... - Nie mam powodu do
radoœci - odpar³ szorstko Mefres. - Sprawa, zamiast uproœciæ,
wik³a siê... Bo przecie¿ Sara wci¹¿ twierdzi, ¿e ona zabi³a
dziecko, a zaœ Fenicjanka tak odpowiada, jakby j¹ wyuczono... -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (276 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Nie wierzysz zatem, wasza dostojnoœæ?... - wtr¹ci³ naczelnik
policji. - Bo nigdy nie widzia³em dwu ludzi tak podobnych do
siebie, a¿eby jeden móg³ byæ wziêty za drugiego. Tym bardziej zaœ
nie s³ysza³em, a¿eby w Pi-Bast istnia³ cz³owiek mog¹cy udawaæ
naszego nastêpcê tronu (oby ¿y³ wiecznie!...). - Cz³owiek ten -
rzek³ naczelnik policji - by³ w Pi-Bast przy œwi¹tyni Astoreth.
Zna³ go tyryjski ksi¹¿ê Hiram i na w³asne oczy widzia³ go nasz
namiestnik. Owszem, niezbyt dawno wyda³ mi rozkaz schwytania go
i nawet obieca³ wysok¹ nagrodê. - Ho!... ho!.. - zawo³a³ Mefres.
- Widzê, dostojny naczelniku policji, ¿e oko³o ciebie zaczynaj¹
skupiaæ siê najwy¿sze tajemnice pañstwa. Pozwól jednak, ¿e dopóty
nie uwierzê w owego Lykona, dopóki go sam nie zobaczê... I
rozgniewany opuœci³ biuro, a za nim œwiêty Sem wzruszaj¹c
ramionami. Kiedy w kurytarzu ucich³y ich kroki, nomarcha
spojrzawszy bystro na naczelnika policji rzek³: - Co?.. -
Zaprawdê - odpar³ naczelnik - œwiêci prorocy zaczynaj¹ siê dziœ
miêszaæ nawet do tych rzeczy, które nigdy nie podchodzi³y pod ich
w³adzê... - I my to musimy cierpieæ!... - szepn¹³ nomarcha. - Do
czasu - westchn¹³ naczelnik policji. - Gdy¿, o ile znam ludzkie
serca, wszyscy wojskowi i urzêdnicy jego œwi¹tobliwoœci, ca³a
wreszcie arystokracja oburza siê samowol¹ kap³anów. Wszystko musi
mieæ kres... - Rzek³eœ wielkie s³owa - odpowiedzia³ nomarcha
œciskaj¹c go za rêkê - a jakiœ g³os wewnêtrzny mówi mi, ¿e
jeszcze ujrzê ciê najwy¿szym naczelnikiem policji przy boku jego
œwi¹tobliwoœci. Znowu up³ynê³o parê dni. Przez ten czas
paraszytowie ubezpieczyli od zepsucia zw³oki Ramzesowego synka,
a Sara wci¹¿ przebywa³a w wiêzieniu czekaj¹c na s¹d, pewna, ¿e
j¹ potêpi¹. Kama równie¿ siedzia³a w wiêzieniu, w klatce;
obawiano siê jej bowiem jako dotkniêtej tr¹dem. Wprawdzie
odwiedzi³ j¹ cudowny lekarz, odmówi³ przy niej modlitwy i da³ jej
do picia wszystkolecz¹c¹ wodê. Mimo to Fenicjanki nie opuszcza³a
gor¹czka, miedziane plamy nad brwiami i na policzkach robi³y siê
coraz wyraŸniejsze. Wiêc z biura nomarchy wyszed³ rozkaz
wywiezienia jej na pustyniê wschodni¹, gdzie, odsuniêta od ludzi,
istnia³a kolonia trêdowatych. Pewnego wieczora do œwi¹tyni Ptah
przyszed³ naczelnik policji mówi¹c, ¿e chce rozmówiæ siê z
arcykap³anami. Naczelnik mia³ ze sob¹ dwu ajentów i cz³owieka od
stóp do g³ów odzianego w wór. Po chwili odpowiedziano mu, ¿e
arcykap³ani oczekuj¹ go w izbie œwiêtej, pod pos¹giem bóstwa.
Naczelnik zostawi³ ajentów przed bram¹, wzi¹³ za ramiê cz³owieka
odzianego w wór i prowadzony przez kap³ana uda³ siê do œwiêtej
izby. Gdy wszed³ tam, zasta³ Mefresa i Sema ubranych w
arcykap³añskie szaty, ze srebrnymi blachami na piersiach. Wówczas
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (277 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
upad³ przed nimi na ziemiê i rzek³: - Stosownie do waszego
rozkazu przyprowadzam wam, œwiêci mê¿owie, zbrodniarza Lykona.
Czy chcecie zobaczyæ jego twarz? A gdy zgodzili siê, naczelnik
policji powsta³ i z towarzysz¹cego mu cz³owieka zerwa³ wór. Obaj
arcykap³ani krzyknêli ze zdumienia. Grek rzeczywiœcie tak by³
podobny do nastêpcy tronu, Ramzesa, ¿e nie by³o mo¿na oprzeæ siê
z³udzeniu. - Ty¿eœ to jest Lykon, œpiewak pogañskiej œwi¹tyni
Astoreth?... - zapyta³ skrêpowanego Greka œwiêty Sem. Lykon
uœmiechn¹³ siê pogardliwie. - I ty zamordowa³eœ dziecko
ksiêcia?... - doda³ Mefres.
Grek posinia³ z gniewu i usi³owa³ zerwaæ pêta.
- Tak! - zawo³a³ - zabi³em szczeniê, bom nie móg³ znaleŸæ jego
ojca, wilka... Oby spali³ go ogieñ niebieski!... - Co ci winien
ksi¹¿ê, zbrodniarzu?... - spyta³ oburzony Sem. - Co winien!...
Porwa³ mi Kamê i wtr¹ci³ j¹ w chorobê, z której nie ma wyjœcia...
By³em wolny, mog³em uciec z maj¹tkiem i ¿yciem, ale postanowi³em
zemœciæ siê, i oto macie mnie... Jego szczêœcie, ¿e wasi bogowie
mocniejsi s¹ od mojej nienawiœci... Dziœ mo¿ecie mnie zabiæ...
Im prêdzej, tym lepiej. - Wielki to zbrodniarz - odezwa³ siê
arcykap³an Sem. Mefres milcza³ i wpatrywa³ siê w pa³aj¹ce
wœciek³oœci¹ oczy Greka. Podziwia³ jego odwagê i rozmyœla³. Nagle
rzek³ do naczelnika policji: - Mo¿esz, dostojny panie, odejœæ;
ten cz³owiek nale¿y do nas. - Ten cz³owiek - odpar³ oburzony
naczelnik - nale¿y do mnie... Ja go schwyta³em i ja otrzymam od
ksiêcia nagrodê. Mefres powsta³ i wydoby³ spod ornatu z³oty
medal. - W imieniu najwy¿szej rady, której jestem cz³onkiem -
mówi³ Mefres - rozkazujê ci oddaæ nam tego cz³owieka. Pamiêtaj,
¿e jego istnienie jest najwy¿sz¹ tajemnic¹ pañstwow¹, i zaprawdê,
stokroæ lepiej bêdzie dla ciebie, je¿eli ca³kiem zapomnisz, ¿eœ
go tu zostawi³... Naczelnik policji znowu upad³ na ziemiê i -
wyszed³ t³umi¹c gniew. "Zap³aci wam za to pan nasz, ksi¹¿ê
nastêpca, gdy zostanie faraonem!... - myœla³. - A ¿e i ja oddam
wam moj¹ cz¹stkê, zobaczycie..." Agenci stoj¹cy przed bram¹
zapytali go: gdzie jest wiêzieñ?... - Na wiêŸniu - odpar³ -
spoczê³a rêka bogów. - A nasze wynagrodzenie?... - nieœmia³o
odezwa³ siê starszy agent. - I na waszym wynagrodzeniu spoczê³a
rêka bogów - rzek³ naczelnik. - WyobraŸcie wiêc sobie, ¿e wam
œni³ siê ten wiêzieñ, a bêdziecie czuli siê bezpieczniejsi w
waszej s³u¿bie i zdrowiu. Agenci milcz¹c spuœcili g³owy. Ale w
sercach zaprzysiêgli zemstê kap³anom pozbawiaj¹cym ich tak
piêknego zarobku. Po odejœciu naczelnika policji Mefres zawo³a³
kilku kap³anów i najstarszemu szepn¹³ coœ do ucha. Kap³ani
otoczyli Greka i wyprowadzili go z izby œwiêtej. Lykon nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (278 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
opiera³ siê. - Myœlê - rzek³ Sem - ¿e cz³owiek ten, jako zabójca,
powinien byæ wydany s¹dowi. - Nigdy! - odpar³ stanowczo Mefres. -
Na cz³owieku tym ciê¿y nierównie gorsza zbrodnia: jest podobny
do nastêpcy tronu... - I co z nim zrobisz, wasza dostojnoœæ? -
Zachowam go dla najwy¿szej rady - mówi³ Mefres.- Tam, gdzie
nastêpca tronu zwiedza pogañskie œwi¹tynie wykrada z nich
kobiety, gdzie kraj jest zagro¿ony niebezpieczn¹ wojn¹, a w³adza
kap³añska buntem, tam - Lykon mo¿e siê przydaæ... Nazajutrz w
po³udnie arcykap³an Sem, nomarcha i naczelnik policji przyszli
do wiêzienia Sary. Nieszczêœliwa nie jad³a od kilku dni i by³a
tak os³abiona, ¿e nawet nie podnios³a siê z ³awy na widok tylu
dygnitarzy. - Saro - odezwa³ siê nomarcha, którego zna³a dawniej
- przynosimy ci dobr¹ nowinê. - Nowinê?... - powtórzy³a
apatycznym g³osem. - Syn mój nie ¿yje, oto nowina!... Mam piersi
przepe³nione pokarmem, ale serce jest jeszcze pe³niejsze
smutku... - Saro - mówi³ nomarcha - jesteœ wolna... Nie ty
zabi³aœ dzieciê. Martwe jej rysy o¿ywi³y siê. Zerwa³a siê z ³awy
i krzyknê³a: - Ja... ja zabi³am... tylko ja!... - Syna twego,
uwa¿aj Saro, zabi³ mê¿czyzna, Grek, nazwiskiem Lykon, kochanek
Fenicjanki Kamy... - Co mówisz?... - wyszepta³a chwytaj¹c go za
rêce. - O, ta Fenicjanka!... Wiedzia³am, ¿e nas zgubi... Ale
Grek?... Ja nie znam ¿adnego Greka... Có¿ wreszcie móg³by zawiniæ
Grekom mój syn... - Nie wiem o tym - ci¹gn¹³ nomarcha. - Grek ten
ju¿ nie ¿yje. Ale uwa¿aj, Saro: ten cz³owiek by³ tak podobny do
ksiêcia Ramzesa, ¿e gdy wszed³ do twego pokoju, myœla³aœ, ¿e to
nasz pan... I wola³aœ oskar¿yæ sam¹ siebie ani¿eli swego i
naszego pana. - Wiêc to nie by³ Ramzes?... - zawo³a³a chwytaj¹c
siê za g³owê. - I ja, nêdzna, pozwoli³am, a¿eby obcy cz³owiek
wywlók³ syna mego z kolebki... Cha!... cha!... cha!... Zaczê³a
siê œmiaæ coraz ciszej. Nagle, jakby jej nogi podciêto, runê³a
na ziemiê, rzuci³a parê razy rêkoma i w œmiechu skona³a. Ale na
twarzy jej pozosta³ wyraz niezg³êbionego ¿alu, którego nawet
œmieræ nie mog³a odegnaæ.
Rozdzia³ XLII
Zachodni¹ granicê Egiptu na d³ugoœci przesz³o sto mil
jeograficznych stanowi œciana pagórków wapiennych, nagich,
poprzerywanych w¹wozami, wysokich na parêset metrów. Biegnie ona
wzd³u¿ Nilu, od którego oddala siê na milê, niekiedy na kilometr.
Gdyby kto wdrapa³ siê na który z pagórków i zwróci³ twarz ku
pó³nocy, zobaczy³by jedno z najosobliwszych widowisk. W dole, na
prawo, mia³by w¹sk¹, ale zielon¹ ³¹kê, przer¿niêt¹ Nilem; zaœ na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (279 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
lewo ujrza³by nieskoñczon¹ równinê barwy ¿ó³tej, urozmaicon¹
plamami bia³ymi albo ceglastymi. Jednostajnoœæ widoku, dra¿ni¹ca
¿ó³toœæ piasku, upa³, a nade wszystko bezmiar nieskoñczony, oto
najogólniejsze cechy Pustyni Libijskiej rozci¹gaj¹cej siê na
zachód od Egiptu. Przy bli¿szym jednak rozejrzeniu siê pustynia
wyda³aby siê mniej jednostajn¹. Jej piasek nie uk³ada siê p³asko,
ale tworzy szereg zwa³ów przypominaj¹cych ogromne fale na wodzie.
Jest to jakby rozko³ysane morze, które zakrzep³o. Kto by jednak
mia³ odwagê iœæ po tym morzu godzinê, dwie, niekiedy ca³y dzieñ,
wci¹¿ na zachód, zobaczy³by nowy widok. Na horyzoncie ukazuj¹ siê
wzgórza, niekiedy ska³y i urwiska najdziwniejszych form. Pod
nogami piasek staje siê coraz p³ytszym i poczyna wynurzaæ siê
spod niego ska³a wapienna niby l¹d. . Istotnie jest to l¹d, a
nawet kraj wœród piaszczystego morza. Obok wapiennych pagórków
widaæ doliny, na nich koryta rzek i strumieni, dalej równinê, a
wœród niej jezioro z powyginan¹ lini¹ brzegów i dnem
zaklêœniêtym. Ale na tych równinach i wzgórzach nie roœnie ani
ŸdŸb³o trawy, w jeziorze nie ma kropli wody, korytem rzeki nie
p³ynie nic. Jest to krajobraz nawet bardzo urozmaicony pod
wzglêdem form ziemi, ale krajobraz, z którego wszystka woda
uciek³a, najmniejsza wilgoæ wysch³a, krajobraz martwy, gdzie nie
tylko wyginê³a wszelka roœlinnoœæ, ale nawet urodzajna warstwa
gruntu roztar³a siê w py³ lub wsi¹knê³a w opokê. W tych miejscach
trafi³ siê wypadek najokropniejszy, o jakim mo¿na pomyœleæ:
natura skona³a, zosta³ z niej tylko szkielet i prochy, które do
reszty rozk³ada upa³ i z miejsca na miejsce przerzuca wiatr
gor¹cy. Za tym zmar³ym, a nie pochowanym l¹dem ci¹gnie siê znowu
morze piasku, na którym tu i ówdzie widaæ œpiczaste sto¿ki,
wznosz¹ce siê niekiedy na piêtro wysokoœci. Ka¿dy szczyt takiego
pagórka koñczy siê pêczkiem listków szarych, zapylonych, o
których trudno powiedzieæ, ¿e ¿yj¹; one tylko nie mog¹ zwiêdn¹æ.
Dziwaczny sto¿ek oznacza, ¿e w tym miejscu woda jeszcze nie
wysch³a, ale przed spiekot¹ skry³a siê pod ziemiê i jako tako
podtrzymuje wilgoæ gruntu. Na to miejsce upad³o nasienie
tamaryndusu i z wielkim trudem poczê³a wzrastaæ roœlina. Lecz
w³adca pustyni, Tyfon, dostrzeg³ j¹ i z wolna pocz¹³ zasypywaæ
piaskiem. A im wiêcej roœlinka pnie siê w górê, tym wy¿ej podnosi
siê sto¿ek dusz¹cego j¹ piasku. Zab³¹kany w pustyni tamaryndus
wygl¹da jak topielec na pró¿no wyci¹gaj¹cy d³onie do nieba. I
znowu rozwala siê nieskoñczone ¿ó³te morze, ze swymi falami
piasku i nie mog¹cymi skonaæ rozbitkami œwiata roœlinnego. Nagle
ukazuje siê skalista œciana w niej szczeliny niby bramy... Rzecz
nie do uwierzenia! Poza jedn¹ z tych bram widaæ rozleg³¹ dolinê
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (280 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
barwy zielonej, mnóstwo palm, b³êkitne wody jeziora. Widaæ nawet
pas¹ce siê owce, byd³o i konie, miêdzy nimi uwijaj¹ siê ludzie;
z daleka na stokach ska³ piêtrzy siê ca³e miasteczko, a na
szczytach bielej¹ mury œwi¹tyñ. Jest to oaza, niby wyspa wœród
piaszczystego oceanu. Takich oaz za czasów faraonów by³o bardzo
wiele, mo¿e kilkadziesi¹t. Tworzy³y one ³añcuch wysp pustynnych
wzd³u¿ zachodniej granicy Egiptu. Le¿a³y w odleg³oœci dziesiêciu,
piêtnastu lub dwudziestu mil jeograficznych od Nilu, a obejmowa³y
po kilkanaœcie i kilkadziesi¹t kilometrów kwadratowych
powierzchni. Opiewane przez arabskich poetów oazy naprawdê nigdy
nie by³y przedsionkami raju. Ich jeziora s¹ najczêœciej bagnami;
z podziemnych Ÿródlisk wyp³ywa woda ciep³a, niekiedy cuchn¹ca i
obrzydliwie s³ona; roœlinnoœæ ani mog³a porównywaæ siê z egipsk¹.
Niemniej ustronia te wydawa³y siê cudem dla pustynnych wêdrowców,
którzy znajdowali w nich trochê zielonoœci dla oka tudzie¿
odrobinê ch³odu, wilgoci i daktylów. Ludnoœæ tych wysp wœród
piaszczystego oceanu by³a bardzo rozmait¹: od kilkuset osób do
kilkunastu tysiêcy, zale¿nie od przestrzeni. Byli to wszystko
awanturnicy lub ich potomkowie egipscy, libijscy, etiopscy. W
pustyniê bowiem uciekali ludzie nie maj¹cy ju¿ nic do stracenia:
wiêŸniowie z kopalñ, przestêpcy œcigani przez policjê, ch³opi
przeci¹¿eni pañszczyzn¹ lub robotnicy, którzy woleli
niebezpieczeñstwo ani¿eli pracê. Wiêksza czêœæ tych zbiegów
marnie ginê³a w pustyni. Niektórym po nieopisanych mêczarniach
udawa³o siê dotrzeæ do oazy, gdzie pêdzili ¿ywot nêdzny, lecz
swobodny, i zawsze byli gotowi wpaϾ do Egiptu na nieuczciwy
zarobek. Miêdzy pustyni¹ i Morzem Œródziemnym ci¹gn¹³ siê bardzo
d³ugi, choæ niezbyt szeroki pas ziemi ¿yznej, zamieszka³y przez
rozmaite plemiona, które Egipcjanie nazywali Libijczykami. Jedne
z tych plemion zajmowa³y siê rolnictwem, inne rybactwem i morsk¹
¿eglug¹; w ka¿dym z nich jednak by³a gromada dzikusów, którzy
woleli kradzie¿, wojnê i rozbój ani¿eli systematyczn¹ pracê.
Bandycka ta ludnoœæ nieustannie ginê³a wœród nêdzy albo wojennych
przygód, lecz i ci¹gle powiêksza³a siê regularnym dop³ywem
Szardana (Sardyñczyków) i Szakalusza (Sycylijczyków), którzy w
owej epoce byli jeszcze wiêkszymi barbarzyñcami i zbójami ani¿eli
rodowici Libijczycy. Poniewa¿ Libia styka³a siê z zachodni¹
granic¹ Dolnego Egiptu, barbarzyñcy wiêc czêsto grabili ziemiê
jego œwi¹tobliwoœci i - bywali strasznie karceni. Przekonawszy
siê jednak, ¿e wojna z Libijczykami nie prowadzi do niczego,
faraonowie, a raczej kap³ani, chwycili siê innej polityki.
Prawowitym rodzinom libijskim pozwalali osiedlaæ siê na
nadmorskich bagnach Dolnego Egiptu, zaœ bandytów i awanturników
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (281 of 373)2009-06-22 12:02:29
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
werbowali do wojska i mieli z nich wybornych ¿o³nierzy. W ten
sposób pañstwo zabezpieczy³o sobie spokój na zachodniej granicy.
Dla utrzymania zaœ w porz¹dku pojedynczych rabusiów libijskich
wystarcza³a policja, stra¿ polowa i parê pu³ków regularnych
ustawionych wzd³u¿ kanopijskiej odnogi Nilu. Taki stan rzeczy
trwa³ blisko sto oœmdziesi¹t lat; ostatni¹ bowiem wojnê z
Libijczykami prowadzi³ jeszcze Ramzes III, który uci¹³ ogromne
stosy r¹k poleg³ym nieprzyjacio³om i przywiód³ do Egiptu
trzynaœcie tysiêcy niewolników. Od tej pory nikt nie lêka³ siê
napadu ze strony Libii i dopiero przy schy³ku panowania Ramzesa
XII dziwna polityka kap³anów na nowo zapali³a w tamtych stronach
po¿ar walki. Wybuch³a zaœ ona z nastêpuj¹cych powodów: Jego
dostojnoœæ Herhor, minister wojny i arcykap³an, skutkiem oporu
jego œwi¹tobliwoœci faraona nie móg³ zawrzeæ z Asyri¹ traktatu
o podzia³ Azji. Pragn¹c jednak, stosownie do przestróg Beroesa,
utrzymaæ z Asyryjczykami d³u¿szy spokój, Herhor zapewni³ Sargona,
¿e Egipt nie przeszkodzi im w prowadzeniu wojny z Azjatami
wschodnimi i pó³nocnymi. A poniewa¿ pe³nomocnik króla Assara
zdawa³ siê nie ufaæ przysiêgom, wiêc Herhor postanowi³ z³o¿yæ mu
materialny dowód ¿yczliwoœci i w tym celu wyda³ rozkaz
natychmiastowego uwolnienia dwudziestu tysiêcy wojsk najemnych,
przewa¿nie Libijczyków. Dla uwolnionych, a nic nie winnych i
zawsze wiernych ¿o³nierzy postanowienie to by³o nieszczêœciem
nieomal równaj¹cym siê karze œmierci. Przed Egiptem otwiera³o siê
niebezpieczeñstwo wojny z Libi¹, która w ¿aden sposób nie mog³a
daæ przytu³ku takiej masie ludzi, przywyk³ych tylko do musztry
i wygód, nie zaœ do pracy i nêdzy. Ale Herhor i kap³ani nie
krêpowali siê drobiazgami, gdy chodzi³o o wielkie interesa
pañstwowe. Naprawdê bowiem wypêdzenie najemników libijskich
przynosi³o du¿e korzyœci. Przede wszystkim Sargon i jego
towarzysze podpisali i zaprzysiêgli tymczasowy traktat z Egiptem
na lat dziesiêæ, przez który to czas, wed³ug proroctw
chaldejskich kap³anów, mia³y ci¹¿yæ nad ziemi¹ œwiêt¹ z³e losy.
Po wtóre - wypêdzenie dwudziestu tysiêcy ludzi z wojska
przynosi³o skarbowi królewskiemu cztery tysi¹ce talentów
oszczêdnoœci, co by³o bardzo wa¿ne. Po trzecie - wojna z Libi¹
na zachodniej granicy by³a upustem dla bohaterskich instynktów
nastêpcy tronu i na d³ugi czas mog³a odwróciæ jego uwagê od spraw
azjatyckich i od granicy wschodniej. Jego dostojnoϾ Herhor i
rada najwy¿sza bardzo m¹drze przypuszczali, ¿e up³ynie kilka lat,
zanim Libijczycy, zu¿ywszy siê w partyzanckich walkach, zechc¹
prosiæ o pokój. Plan by³ rozs¹dny, lecz autorowie jego pope³nili
jeden b³¹d: nie przeczuli, ¿e w ksiêciu Ramzesie tkwi materia³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (282 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
na genialnego wojownika. Rozpuszczone pu³ki libijskie, rabuj¹c
po drodze, bardzo prêdko dotar³y do swej ojczyzny; tym ³atwiej
¿e Herhor nie kaza³ stawiaæ im przeszkód. Najpierwsi zaœ
spomiêdzy wypêdzonych stan¹wszy na libijskiej ziemi niestworzone
rzeczy opowiadali swoim rodakom. Wed³ug ich relacji, dyktowanych
przez gniew i interes osobisty, Egipt by³ dziœ tak os³abiony jak
w epoce najœcia Hyksosów, przed dziewiêciuset laty. Skarb faraona
by³ tak pusty, ¿e równy bogom w³adca musia³ rozpuœciæ ich,
Libijczyków, którzy przecie stanowili najlepsz¹, je¿eli nie
jedyn¹ czêœæ armii. Armii zreszt¹ prawie nie by³o, chyba garstka
na wschodniej granicy, a i to lada jakich ¿o³nierzy. Oprócz tego
miêdzy jego œwi¹tobliwoœci¹ i kap³anami panowa³a niezgoda;
robotnikom nie wyp³acano zas³ug, a ch³opów wprost duszono
podatkami; przez co masy ludu by³y gotowe do buntu, byle znalaz³a
siê pomoc. I jeszcze nie dosyæ: albowiem nomarchowie, którzy
kiedyœ byli niezale¿nymi w³adcami i od czasu do czasu
przypominali sobie swoje prawa, dziœ widz¹c s³aboœæ rz¹du
przygotowuj¹ siê do obalenia i faraona, i najwy¿szej rady
kap³añskiej. Wieœci te jak stado ptaków rozlecia³y siê po
libijskim wybrze¿u i - natychmiast znalaz³y wiarê. Bandyci i
barbarzyñcy zawsze byli gotowi do napadu, a tym wiêcej dziœ, gdy
eks-¿o³nierze i eks-oficerowie jego œwi¹tobliwoœci zapewniali
ich, ¿e zrabowanie Egiptu jest rzecz¹ bardzo ³atw¹. Zamo¿ni i
rozs¹dni Libijczycy równie¿ uwierzyli wypêdzonym legionistom; od
wielu ju¿ bowiem lat nie by³o dla nich tajemnic¹, ¿e szlachta
egipska ubo¿eje, ¿e faraon nie ma w³adzy, ¿e ch³opi i robotnicy
dopuszczaj¹ siê z nêdzy buntów. I otó¿ w ca³ej Libii wybuchn¹³
zapa³. Wypêdzonych ¿o³nierzy i oficerów witano jak g³osicieli
dobrej nowiny. A poniewa¿ kraj by³ ubogi i nie mia³ zapasów do
podejmowania goœci, uchwalono wiêc natychmiast wojnê z Egiptem,
a¿eby jak najrychlej pozbyæ siê przybyszów. Nawet chytry i m¹dry
ksi¹¿ê libijski, Musawasa, da³ siê porwaæ ogólnemu pr¹dowi. Jego
jednak nie przekonali imigranci, ale jacyœ ludzie powa¿ni i
dostojni, a wed³ug wszelkiego prawdopodobieñstwa - agenci
najwy¿szej rady egipskiej. Ci dygnitarze, niby to niezadowoleni
ze stanu rzeczy w Egipcie, niby to obra¿eni na faraona i
kap³anów, przyjechali do Libii od strony morza, kryli siê przed
gawiedzi¹, unikali stosunków z wypêdzonymi ¿o³nierzami, a
Musawasie t³omaczyli pod najwiêkszym sekretem i z dowodami w
rêkach, ¿e - teraz w³aœnie powinien napaœæ na Egipt. - Znajdziesz
tam - mówili - bezdenny skarbiec i spi¿arniê dla siebie, dla
swoich ludzi i dla wnuków waszych wnuków. Musawasa - choæ
przebieg³y wódz i dyplomata - da³ siê z³apaæ. Jako cz³owiek
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (283 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
energiczny, natychmiast og³osi³ przeciw Egiptowi œwiêt¹ wojnê i -
maj¹c pod rêk¹ tysi¹ce dzielnych wojowników, pchn¹³ pierwszy
korpus ku wschodowi, pod dowództwem swego syna,
dwudziestoletniego Tehenny. Stary barbarzyniec zna³ wojnê i
rozumia³, ¿e kto chce zwyciê¿yæ, musi dzia³aæ szybko, zadawaæ
pierwsze ciosy. Przygotowania libijskie trwa³y bardzo krótko.
Eks-¿o³nierze jego œwi¹tobliwoœci wprawdzie przyszli bez broni,
lecz znali swoje rzemios³o, a w owych czasach o broñ nie by³o
trudno. Parê rzemyków czy parê kawa³ków sznurka na procê,
w³ócznia albo zaostrzony kij, topór albo ciê¿ka pa³ka, jedna
torba kamyków, a druga - daktylów, oto wszystko. Odda³ wiêc
Musawasa dwa tysi¹ce eks-¿o³nierzy i ze cztery tysi¹ce libijskiej
ho³oty swemu synowi Tehennie, zalecaj¹c mu, a¿eby czym prêdzej
wpad³ do Egiptu, zrabowa³, co siê da, i przygotowa³ zapasy dla
w³aœciwej armii. Sam zaœ gromadz¹c powa¿niejsze si³y rozes³a³
goñców po oazach i wzywa³ wszystkich, którzy nie maj¹ nic do
stracenia, pod swoje sztandary. Dawno w pustyni nie panowa³ taki
ruch jak dzisiaj. Z ka¿dej oazy wychodzi³a gromada za gromad¹ tak
strasznych proletariuszów, ¿e choæ ju¿ byli prawie nadzy, jeszcze
zas³ugiwali na nazwê oberwañców. Opieraj¹c siê na zdaniu swoich
doradców, którzy jeszcze miesi¹c temu byli oficerami jego
œwi¹tobliwoœci, Musawasa ca³kiem rozs¹dnie przypuszcza³, ¿e jego
syn pierwej zrabuje kilkaset wsi i miasteczek od Terenuthis do
Senti-Nofer, zanim spotka jakieœ powa¿niejsze si³y egipskie.
Wreszcie doniesiono mu, ¿e na pierwsz¹ wieœæ o ruchu Libijczyków
nie tylko uciekli¯ wszyscy robotnicy z wielkiej huty szklannej,
ale nawet, ¿e cofnê³o siê wojsko zajmuj¹ce forteczki w Sochet-
Hemau, nad Jeziorami Sodowymi. By³a to bardzo dobra wró¿ba dla
barbarzyñców; huta bowiem szklanna stanowi³a powa¿ne Ÿród³o
dochodów dla faraonowego skarbca. Otó¿ Musawasa pope³ni³ b³¹d
taki sam jak najwy¿sza rada kap³añska: nie przeczu³ wojennego
geniuszu w Ramzesie. I sta³a siê rzecz nadzwyczajna: zanim
pierwszy korpus libijski dotar³ do okolicy Sodowych Jezior, ju¿
w tym miejscu znalaz³a siê dwa razy liczniejsza armia nastêpcy
tronu. Nie mo¿na nawet zarzucaæ Libijczykom nieprzezornoœci.
Tehenna i jego sztab utworzyli bardzo porz¹dn¹ s³u¿bê
wywiadowcz¹. Ich szpiegowie niejednokrotnie byli w Melcatis,
Naucratis, Sai, Menuf, Terenuthis i przep³ywali kanopijskie i
bolbityñskie ramiona Nilu. Nigdzie jednak nie spotkali wojsk,
których ruchy musia³ parali¿owaæ wylew, a zaœ prawie wszêdzie
widzieli pop³och ludnoœci osiad³ej, która po prostu ucieka³a ze
wsi pogranicznych. Przynosili wiêc swemu dowódcy jak najlepsze
wiadomoœci. A tymczasem armia ksiêcia Ramzesa, pomimo wylewu, w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (284 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
oœm dni po uruchomieniu dotar³a brzegu pustyni i zaopatrzona w
wodê i ¿ywnoœæ przepad³a miêdzy górami Sodowych Jezior. Gdyby
Tehenna móg³ jak orze³ wzbiæ siê ponad stanowiska swojej bandy,
struchla³by zobaczywszy, ¿e we wszystkich w¹wozach tej okolicy
kryj¹ siê egipskie pu³ki i - ¿e lada chwilê korpus jego zostanie
otoczony.
Rozdzia³ XLIII
Od chwili kiedy wojska Dolnego Egiptu wysz³y z Pi-Bast,
towarzysz¹cy ksiêciu prorok Mentezufis odbiera³ i wysy³a³ po
kilka depesz dziennie. Jedn¹ korespondencjê prowadzi³ z ministrem
Herhorem. Mentezufis posy³a³ raporta do Memfisu o posuwaniu siê
wojsk i o dzia³alnoœci nastêpcy, dla której nie ukrywa³ podziwu;
zaœ dostojny Herhor robi³ uwagi w tym sensie, a¿eby nastêpcy
tronu zostawiono wszelk¹ swobodê i - ¿e gdyby Ramzes przegra³
pierwsz¹ potyczkê, rada najwy¿sza nie by³aby tym zmartwion¹.
"Niewielka przegrana - pisa³ Herhor - by³aby nauk¹ ostro¿noœci
i pokory dla ksiêcia Ramzesa, który ju¿ dziœ, choæ jeszcze nic
nie zrobi³, uwa¿a siê za równego najdoœwiadczeñszym wojownikom."
Gdy zaœ Mentezufis odpowiedzia³, ¿e trudno przypuœciæ, aby
nastêpca dozna³ pora¿ki, Herhor da³ mu do zrozumienia, ¿e w takim
razie triumf nie powinien byæ zanadto wielki. "Pañstwo - mówi³ -
nic na tym nie straci, je¿eli wojowniczy i popêdliwy nastêpca
tronu bêdzie mia³ przez kilka lat zabawkê na zachodniej granicy.
On sam nabierze bieg³oœci w sztuce wojennej, a rozpró¿niaczeni
i zuchwali nasi ¿o³nierze znajd¹ w³aœciwe dla siebie zajêcie".
Drug¹ korespondencjê prowadzi³ Mentezufis ze œwiêtym ojcem
Mefresem, i ta wydawa³a mu siê wa¿niejsz¹. Mefres, obra¿ony
kiedyœ przez ksiêcia, dziœ z okazji sprawy o zabicie dziecka Sary
bez ogródek oskar¿a³ nastêpcê o dzieciobójstwo dokonane pod
wp³ywem Kamy. A gdy w ci¹gu tygodnia wysz³a na jaw niewinnoœæ
Ramzesa, arcykap³an, jeszcze bardziej rozdra¿niony, nie
przestawa³ twierdziæ, ¿e ksi¹¿ê jest zdolny do wszystkiego, jako
nieprzyjaciel ojczystych bogów i sprzymierzeniec nêdznych
Fenicjan. Sprawa zabójstwa dziecka Sary tak podejrzanie wygl¹da³a
w pierwszych dniach, ¿e nawet rada najwy¿sza z Memfisu zapyta³a
Mentezufisa: co o tym s¹dzi? Mentezufis jednak odpowiedzia³, ¿e
ca³ymi dniami przypatruje siê ksiêciu, lecz ani na chwilê nie
przypuszcza, a¿eby on by³ morderc¹. Takie to korespondencje, niby
stado drapie¿nych ptaków, kr¹¿y³y doko³a Ramzesa, podczas gdy on
rozsy³a³ zwiady w kierunku nieprzyjaciela, naradza³ siê z wodzami
lub zachêca³ wojska do szybkiego pochodu. Dnia czternastego ca³a
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (285 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
armia nastêpcy tronu skoncentrowa³a siê na po³udnie od miasta
Terenuthis. Ku wielkiej radoœci ksiêcia przyszed³ Patrokles z
greckimi pu³kami, a wraz z nim kap³an Pentuer, wys³any przez
Herhora na drugiego dozorcê przy wodzu naczelnym. Obfitoœæ
kap³anów w obozie (byli bowiem jeszcze i inni) wcale nie
zachwyca³a Ramzesa. Postanowi³ jednak nie zwracaæ na nich uwagi,
a podczas narad wojennych wcale nie pyta³ ich o opini¹. I jakoœ
u³agodzi³y siê stosunki: Mentezufis bowiem, stosownie do rozkazu
Herhora, nie narzuca³ siê ksiêciu. Pentuer zaœ zaj¹³ siê
organizowaniem pomocy lekarskiej dla rannych. Gra wojenna zaczê³a
siê. Przede wszystkim Ramzes, za poœrednictwem swoich agentów,
w wielu wsiach pogranicznych rozpuœci³ pog³oskê, ¿e Libijczycy
posuwaj¹ siê w ogromnych masach, ¿e bêd¹ niszczyæ i mordowaæ.
Skutkiem tego przestraszona ludnoœæ zaczê³a uciekaæ na wschód -
i wpad³a na egipskie pu³ki. Wówczas ksi¹¿ê zabra³ mê¿czyzn do
dŸwigania ciê¿arów za wojskiem, a kobiety i dzieci pos³a³ w g³¹b
kraju. Nastêpnie naczelny wódz wyprawi³ szpiegów naprzeciw
zbli¿aj¹cym siê Libijczykom, aby zbadaæ ich liczbê i porz¹dek,
szpiegowie niebawem wrócili przynosz¹c dok³adne wskazówki co do
miejsca pobytu, a bardzo przesadzone co do liczby nieprzyjació³.
Mylnie te¿ twierdzili, choæ z wielk¹ pewnoœci¹ siebie, ¿e na
czele band libijskich idzie sam Musawasa w towarzystwie swego
syna Tehenny. Ksi¹¿ê-wódz a¿ zarumieni³ siê z radoœci na myœl,
¿e w pierwszej wojnie bêdzie mia³ tak doœwiadczonego przeciwnika
jak Musawasa. Przecenia³ wiêc niebezpieczeñstwo starcia i
podwaja³ ostro¿noœæ. Aby zaœ mieæ wszelkie szanse za sob¹, uciek³
siê jeszcze do podstêpu. Pos³a³ naprzeciw Libijczykom ludzi
zaufanych, kaza³ im udawaæ zbiegów, wejœæ do nieprzyjacielskiego
obozu i - odci¹gn¹æ od Musawasy jego najwiêksz¹ si³ê: wypêdzonych
¿o³nierzy libijskich. - Powiedzcie im - mówi³ Ramzes do swych
agentów - powiedzcie im, ¿e mam topory dla zuchwa³ych, a
mi³osierdzie dla pokornych. Je¿eli w nadchodz¹cej bitwie rzuc¹
broñ i opuszcz¹ Musawasê, przyjmê ich na powrót do wojsk jego
œwi¹tobliwoœci i ka¿ê wyp³aciæ ¿o³d zaleg³y, jak gdyby nigdy nie
wychodzili ze s³u¿by. Patrokles i inni jenera³owie uznali œrodek
ten za bardzo roztropny; kap³ani milczeli, a Mentezufis wys³a³
depeszê do Herhora i w ci¹gu doby otrzyma³ odpowiedŸ. Okolica
Sodowych Jezior by³a to dolina maj¹ca kilkadziesi¹t kilometrów
d³ugoœci, zamkniêta miêdzy dwoma pasmami wzgórz biegn¹cych od
po³udniowego wschodu ku pó³nocnemu zachodowi. Najwiêksza jej
szerokoœæ nie przechodzi³a dziesiêciu kilometrów; by³y zaœ
miejsca znakomicie wê¿sze, prawie w¹wozy. Na ca³ej d³ugoœci
doliny ci¹gnê³y siê, jedno za drugim, z dziesiêæ jezior
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (286 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bagnistych nape³nionych wod¹ gorzkos³on¹. Ros³y tu nêdzne krzaki
i zio³a, ci¹gle zasypywane piaskiem, ci¹gle wiêdn¹ce, których
¿adne zwierzê nie chcia³o wzi¹æ do pyska. Po obu stronach
stercza³y poszarpane wzgórza wapienne lub ogromne piaszczyste
zaspy, w których mo¿na by³o uton¹æ. Ca³y krajobraz o barwach
¿ó³tych i bia³ych mia³ charakter strasznej martwoty, któr¹
potêgowa³o gor¹co i cisza. ¯aden ptak nie odzywa³ siê tutaj, a
je¿eli kiedy rozleg³ siê jaki szelest, to chyba staczaj¹cego siê
kamienia. Mniej wiêcej w po³owie doliny wznosi³y siê dwie grupy
budynków oddalonych od siebie na kilka kilometrów; by³y nimi -
od wschodu forteczka, od zachodu huty szklanne, do których opa³u
dostarczali handlarze libijscy. Obie te miejscowoœci skutkiem
wojennych niepokojów zosta³y opuszczone. Korpus Tehenny mia³
obowi¹zek zaj¹æ i osadziæ oba te punkta, które armii Musawasy
ubezpiecza³y drogê do Egiptu. Libijczycy z wolna posuwali siê od
miasta Glaukus ku po³udniowi i wieczorem dnia czternastego Hator
znaleŸli siê u wejœcia do doliny Sodowych Jezior, pewni, ¿e
przejd¹ j¹ dwoma marszami, bez przeszkód. Tego¿ dnia, równo z
zachodem s³oñca, armia egipska ruszy³a ku pustyni i uszed³szy po
piaskach przesz³o czterdzieœci kilometrów w ci¹gu dwunastu
godzin, nastêpnego ranka stanê³a na wzgórzach miêdzy forteczk¹
a hutami i ukry³a siê w licznych w¹wozach. Gdyby owej nocy
powiedzia³ kto Libijczykom, ¿e w dolinie Sodowych Jezior wyros³y
palmy i pszenica, mniej zdziwiliby siê ani¿eli temu, ¿e armia
egipska zast¹pi³a im drogê. Po krótkim wypoczynku, w czasie
którego kap³anom uda³o siê odkryæ i wykopaæ kilka studzienek
dosyæ znoœnej wody do picia, armia egipska poczê³a zajmowaæ
pó³nocne wzgórki ci¹gn¹ce siê wzd³u¿ doliny. Plan nastêpcy tronu
by³ prosty: chcia³ on odci¹æ Libijczyków od ich ojczyzny i
zepchn¹æ ku po³udniowi, w pustyniê, gdzie gor¹co i g³ód
wytêpi³yby rozproszonych. W tym celu ustawi³ armiê na pó³nocnej
stronie doliny i podzieli³ wojska na trzy korpusy. Prawym
skrzyd³em, najbardziej posuniêtym ku Libii, dowodzi³ Patrokles
i on mia³ odci¹æ najezdnikom odwrót do ich miasta Glaukus. Lewym
skrzyd³em, najbardziej zbli¿onym do Egiptu, komenderowa³
Mentezufis, a¿eby zagrodziæ Libijczykom marsz naprzód. Wreszcie
kierunek nad korpusem œrodkowym, oko³o hut szklannych, obj¹³
nastêpca tronu maj¹c przy sobie Pentuera. Dnia piêtnastego Hator,
oko³o siódmej rano, kilkudziesiêciu konnych Libijczyków ostrym
k³usem przejecha³o dolinê. Chwilê odpoczêli oko³o hut, rozejrzeli
siê, a nie spostrzeg³szy nic podejrzanego zawrócili do swoich.
O dziesi¹tej przed po³udniem wœród wielkiego skwaru, który zdawa³
siê wypijaæ pot i krew z ludzi, Pentuer rzek³ do nastêpcy: - Libu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (287 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ju¿ weszli w dolinê i mijaj¹ oddzia³ Patroklesa. Za godzinê bêd¹
tutaj. - Sk¹d wiesz o tym? - spyta³ zdziwiony ksi¹¿ê. - Kap³ani
wiedz¹ wszystko!... - odpar³ z uœmiechem Pentuer. Potem ostro¿nie
wszed³ na jedn¹ ze ska³, wydoby³ z torby bardzo po³yskuj¹cy
przedmiot i zwróciwszy siê w stronê oddzia³u œwiêtego Mentezufisa
pocz¹³ dawaæ rêk¹ jakieœ znaki. - Ju¿ i Mentezufis jest
zawiadomiony - doda³. Ksi¹¿ê nie móg³ wyjœæ z podziwu i odezwa³
siê:
- Mam oczy lepsze od twoich, a s³uch chyba nie gorszy, i pomimo
to nic nie widzê ani s³yszê. Jakim wiêc sposobem ty dostrzegasz
nieprzyjació³ i porozumiewasz siê z Mentezufisem? Pentuer kaza³
ksiêciu spojrzeæ na jedno odleg³e wzgórze, na szczycie którego
majaczy³y krzaki tarniny. Ramzes wpatrzy³ siê w ten punkt i nagle
zas³oni³ oczy: w krzakach bowiem coœ mocno b³ysnê³o. - Có¿ to za
nieznoœny blask?... - wykrzykn¹³. - Oœlepn¹æ mo¿na!... - To
kap³an asystuj¹cy dostojnemu Patroklesowi daje nam znaki -
odrzek³ Pentuer. - Widzisz wiêc, dostojny panie, ¿e i my mo¿emy
przydaæ siê na wojnie... Umilk³, z g³êbi doliny przylecia³ do
nich szmer, z pocz¹tku cichy, stopniowo coraz wyraŸniejszy. Na
ten odg³os przytuleni do stoku pagórka ¿o³nierze egipscy poczêli
zrywaæ siê, ogl¹daæ broñ, szeptaæ... Ale krótki rozkaz oficerów
uspokoi³ ich i znowu nad pó³nocnymi ska³ami zapanowa³a martwa
cisza. Tymczasem szmer w g³êbi doliny potêgowa³ siê i przeszed³
w zgie³k, wœród którego, na tle rozmów tysiêcy ludzi, mo¿na by³o
odró¿niæ œpiewy, g³osy fletów, skrzyp wozów, r¿enie koni i krzyki
dowódców. Ramzesowi serce zaczê³o biæ gwa³townie; ju¿ nie móg³
pohamowaæ ciekawoœci i wdrapa³ siê na skalisty cypel, sk¹d by³o
widaæ znaczn¹ czêœæ doliny. Otoczony k³êbami ¿ó³tawego kurzu, z
wolna posuwa³ siê libijski korpus niby kilkuwiorstowy w¹¿
upstrzony niebieskimi, bia³ymi i czerwonymi plamami. Na czele
maszerowa³o kilkunastu jeŸdŸców, z których jeden odziany w bia³¹
p³achtê siedzia³ na koniu jak na ³awie, zwiesiwszy obie nogi na
lew¹ stronê. Za jeŸdŸcami sz³a gromada procarzy w szarych
koszulach, potem jakiœ dostojnik w lektyce, nad któr¹ niesiono
du¿y parasol. Dalej oddzia³ kopijników, w bluzach niebieskich i
czerwonych, potem wielka banda ludzi prawie nagich, zbrojnych w
maczugi, znowu procarze i kopijnicy, i znowu procarze, a za nimi
czerwony oddzia³ z kosami i toporami. Szli mniej wiêcej po
czterech w szeregu; ale mimo krzyku oficerów porz¹dek ten ci¹gle
³ama³ siê i nastêpuj¹ce po sobie czwórki zbija³y siê w gromady.
Œpiewaj¹c i rozmawiaj¹c ha³aœliwie w¹¿ libijski z wolna wype³zn¹³
w najszersz¹ czêœæ doliny, naprzeciw hut i jezior. Tu porz¹dek
zwichrzy³ siê jeszcze bardziej. Maszeruj¹cy naprzód stanêli;
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (288 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
mówiono im bowiem, ¿e w tym miejscu bêdzie wypoczynek; a
tymczasem dalsze kolumny przyœpieszy³y kroku, a¿eby prêdzej dojœæ
do celu i odpocz¹æ. Niektórzy wybiegali z szeregu i po³o¿ywszy
broñ rzucali siê w jezioro lub d³oni¹ czerpali jego cuchn¹c¹
wodê; inni zasiad³szy na ziemi wydobywali z torby daktyle albo
z glinianych butelek pili wodê z octem. Wysoko, nad obozem,
kr¹¿y³o kilka sêpów. Ramzesa na ten widok ogarn¹³ nieopisany ¿al
i strach. Przed oczyma zaczê³y mu lataæ muszki, straci³
przytomnoœæ i przez mgnienie oka zdawa³o mu siê, ¿e odda³by tron,
byle nie znajdowaæ siê w tym miejscu i nie widzieæ tego, co
nast¹pi. Zsun¹³ siê z cypla i ob³¹kanymi oczyma patrzy³ przed
siebie. Wtem zbli¿y³ siê do niego Pentuer i mocno targn¹³ go za
ramiê. - Ocknij siê, wodzu - rzek³. - Patrokles czeka na
rozkazy... - Patrokles?... - powtórzy³ ksi¹¿ê i obejrza³ siê.
Przed nim sta³ Pentuer, blady, ale spokojny. O parê kroków dalej
równie blady Tutmozis w dr¿¹cych rêkach trzyma³ oficersk¹
œwistawkê. Zza pagórka wychylali siê ¿o³nierze, na których
twarzach widaæ by³o g³êbokie wzruszenie. - Ramzesie - powtórzy³
Pentuer - wojsko czeka... Ksi¹¿ê z rozpaczliw¹ determinacj¹
spojrza³ na kap³ana i zduszonym g³osem szepn¹³: - Zaczynaæ...
Pentuer podniós³ do góry swój b³yszcz¹cy talizman i nakreœli³ nim
kilka znaków w powietrzu. Tutmozis cicho œwisn¹³, œwist ten
powtórzy³ siê w dalszych w¹wozach na prawo i na lewo i - na
wzgórza poczêli wdrapywaæ siê egipscy procarze. By³o oko³o
dwunastej w po³udnie. Ramzes powoli och³on¹³ z pierwszych wra¿eñ
i uwa¿niej pocz¹³ ogl¹daæ siê doko³a. Widzia³ swój sztab, oddzia³
kopijników i toporników pod dowództwem starych oficerów, wreszcie
procarzy leniwie wchodz¹cych na ska³ê... I by³ pewny, ¿e ani
jeden z tych ludzi nie tylko nie pragnie zgin¹æ, ale nawet nie
chcia³by walczyæ i ruszaæ siê pod straszliw¹ spiekot¹. Nagle ze
szczytu któregoœ pagórka rozleg³ siê ogromny g³os, potê¿niejszy
od lwiego ryku: - ¯o³nierze jego œwi¹tobliwoœci faraona,
rozbijcie tych psów libijskich!... Bogowie s¹ z wami!...
Nadnaturalnemu g³osowi odpowiedzia³y dwa nie mniej potê¿ne:
przeci¹g³y okrzyk egipskiej armii i niezmierny zgie³k
Libijczyków... Ksi¹¿ê ju¿ nie potrzebuj¹c ukrywaæ siê wszed³ na
pagórek, sk¹d dobrze by³o widaæ nieprzyjació³. Przed nim ci¹gn¹³
siê d³ugi ³añcuch procarzy egipskich jakby wyros³ych spod ziemi,
a o parêset kroków roj¹cy siê wœród tumanów py³u obóz libijski.
Odezwa³y siê tr¹bki, œwistawki i przekleñstwa barbarzyñskich
oficerów nawo³uj¹cych do porz¹dku. Ci, którzy siedzieli, zerwali
siê, którzy pili wodê, schwyciwszy broñ biegli do swoich,
chaotyczne t³umy poczê³y rozwijaæ siê w szeregi, a wszystko wœród
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (289 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wrzasków i tumultu. Tymczasem procarze egipscy wyrzucali po kilka
pocisków na minutê, spokojnie, porz¹dnie, jak na musztrze.
Dziesiêtnicy wskazywali swoim oddzia³kom gromady
nieprzyjacielskie, w które nale¿a³o trafiaæ, a ¿o³nierze w ci¹gu
paru minut zasypywali je gradem o³owianych kul i kamieni. Ksi¹¿ê
widzia³, ¿e po ka¿dej takiej salwie gromadka Libijczyków
rozprasza³a siê, a bardzo czêsto jeden zostawa³ na miejscu. Mimo
to libijskie szeregi uformowa³y siê i cofnê³y za liniê pocisków,
wysunêli siê zaœ naprzód ich procarze i z równ¹ szybkoœci¹ i
spokojem zaczêli odpowiadaæ Egipcjanom. Czasami wœród ³añcucha
ich wybucha³y œmiechy i okrzyki radoœci, a wówczas pada³ jakiœ
procarz egipski. Niebawem nad g³ow¹ ksiêcia i jego orszaku
zaczê³y warczyæ i œwistaæ kamienie. Jeden, zrêczniej rzucony,
uderzy³ w ramiê adiutanta i z³ama³ mu koœæ, drugi str¹ci³ he³m
innemu adiutantowi, trzeci pad³ u nóg ksiêcia, rozbi³ siê o ska³y
i twarz wodza zasypa³ okruchami gor¹cymi jak ukrop. Libijczycy
g³oœno œmieli siê coœ wykrzykuj¹c; prawdopodobnie z³orzeczyli
wodzowi. Strach, a nade wszystko ¿al i litoœæ, wszystko to w
jednej chwili uciek³o z duszy Ramzesa. Nie widzia³ ju¿ przed sob¹
ludzi zagro¿onych cierpieniem i œmierci¹, ale szeregi dzikich
zwierz¹t, które trzeba wytêpiæ lub obezw³adniæ. Machinalnie
siêgn¹³ do miecza, aby poprowadziæ czekaj¹cych na rozkaz
kopijników, ale wstrzyma³a go pogarda. On mia³by plamiæ siê krwi¹
tej ho³oty!... Od czegó¿ s¹ ¿o³nierze? Tymczasem walka trwa³a
dalej, a mê¿ni procarze Libijscy wykrzykuj¹c, nawet œpiewaj¹c,
zaczêli posuwaæ siê naprzód. Z obu stron pociski burcza³y jak
chrab¹szcze, brzêcza³y jak rój pszczó³, niekiedy uderza³y siê
nawzajem w powietrzu z trzaskiem, a co parê minut, po tej i po
tamtej stronie, jakiœ wojownik cofa³ siê na ty³y jêcz¹c, albo
martwy pada³ na miejscu. Innym jednak nie psu³o to humoru:
walczyli ze z³oœliw¹ radoœci¹, która stopniowo przeradza³a siê
we wœciek³y gniew i zapomnienie o sobie. Wtem z daleka, na prawym
skrzydle, rozleg³y siê g³osy tr¹bek i wielokrotnie powtarzane
okrzyki. To nieustraszony Patrokles, pijany ju¿ od œwitu,
zaatakowa³ tyln¹ stra¿ nieprzyjacielsk¹. - Uderzyæ!... - zwo³a³
ksi¹¿ê. Natychmiast rozkaz ten powtórzy³a tr¹bka jedna, druga...
dziesi¹ta, i po chwili ze wszystkich w¹wozów poczê³y wysuwaæ siê
egipskie setnie. Rozsypani na wzgórzach procarze zdwoili wysi³ki,
a tymczasem w dolinie, bez poœpiechu, ale i bez nieporz¹dku
ustawia³y siê naprzeciw Libijczykom czteroszeregowe kolumny
kopijników i toporników egipskich z wolna posuwaj¹c siê naprzód.
- Wzmocniæ œrodek - rzek³ nastêpca. Tr¹bka powtórzy³a rozkaz. Za
dwoma kolumnami pierwszej linii stanê³y dwie nowe kolumny. Nim
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (290 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Egipcjanie ukoñczyli ten manewr, wci¹¿ pod gradem pocisków, ju¿
Libijczycy naœladuj¹c ich uszykowali siê w oœm szeregów naprzeciw
g³ównego korpusu. - Podsun¹æ rezerwy - rzek³ ksi¹¿ê. - Spojrzyj
no - zwróci³ siê do jednego z adiutantów - czy lewe skrzyd³o ju¿
gotowe. Adiutant, a¿eby lepiej ogarn¹æ wzrokiem dolinê, pobieg³
miêdzy procarzy i - nagle pad³, ale dawa³ znaki rêk¹. W jego
zastêpstwie wysun¹³ siê inny oficer i niebawem przybieg³
oœwiadczaj¹c, ¿e oba skrzyd³a ksi¹¿êcego oddzia³u ju¿ stoj¹
uszykowane. Od strony oddzia³u Patroklesa zgie³k wzmacnia³ siê
i naraz podnios³y siê nad wzgórza gêste, czarne k³êby dymu. Do
ksiêcia przybieg³ oficer od Pentuera z doniesieniem, ¿e greckie
pu³ki zapali³y obóz Libijczyków. - Rozbiæ œrodek - rzek³ ksi¹¿ê.
Kilkanaœcie tr¹bek, jedna po drugiej, zagra³y has³o do ataku, a
gdy umilk³y, w œrodkowej kolumnie rozleg³a siê komenda, rytmiczny
³oskot bêbnów i szmer nóg piechoty maszeruj¹cej z wolna, do
taktu. - Raz... dwa!... raz... dwa!... raz... dwa!... Teraz
komendê powtórzono na prawym i na lewym skrzydle; znowu
zawarcza³y bêbny i skrzyd³owe kolumny ruszy³y naprzód: raz...
dwa!... raz... dwa!... Libijscy procarze zaczêli cofaæ siê
zasypuj¹c kamieniami maszeruj¹cych Egipcjan. Ale choæ coraz
upada³ jakiœ ¿o³nierz, kolumny sz³y, ci¹gle sz³y z wolna,
porz¹dnie: raz... dwa!... raz... dwa!... ¯ó³te tumany, wci¹¿
gêstniej¹ce, znaczy³y pochód egipskich batalionów. Procarze nie
mogli ju¿ miotaæ kamieni i nasta³a wzglêdna cisza, wœród której
rozlega³y siê jêki i szlochania ranionych wojowników. - Rzadko
kiedy tak dobrze maszerowali na musztrach! - zawo³a³ ksi¹¿ê do
sztabu. - Nie boj¹ siê dziœ kija - mrukn¹³ stary oficer.
Odleg³oœæ miêdzy ob³okiem kurzu ze strony Egipcjan a -
Libijczykami zmniejsza³a siê z ka¿d¹ chwil¹; lecz barbarzyñcy
stali nieporuszeni, a poza ich lini¹ ukaza³ siê tuman. Oczywiœcie
jakaœ rezerwa wzmacnia³a kolumnê œrodkow¹, której grozi³
najmocniejszy atak. Nastêpca zbieg³ z pagórka i dosiad³ konia;
z w¹wozu wyla³y siê ostatnie rezerwy egipskie i uszykowawszy siê
czeka³y na rozkaz. Za piechot¹ wysunê³o siê kilkuset azjatyckich
jeŸdŸców na koniach drobnych, ale wytrwa³ych. Ksi¹¿ê pogoni³ za
maszeruj¹cymi do ataku i o sto kroków dalej znalaz³ nowy pagórek,
niewysoki, lecz pozwalaj¹cy ogarn¹æ ca³e pole bitwy. Orszak,
azjatyccy kawalerzyœci i kolumna rezerwowa pod¹¿y³y za nim.
Ksi¹¿ê niecierpliwie spojrza³ ku lewemu skrzyd³u, sk¹d mia³
przyjœæ Mentezufis, lecz nie przychodzi³. Libijczycy stali
nieporuszeni, sytuacja wygl¹da³a coraz powa¿niej. Korpus Ramzesa
by³ najmocniejszy, ale te¿ mia³ przeciw sobie prawie ca³¹ si³ê
libijsk¹. Iloœciowo obie strony równowa¿y³y siê, ksi¹¿ê nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (291 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
w¹tpi³ o zwyciêstwie, ale zaniepokoi³ siê o ogrom strat wobec tak
mê¿nego przeciwnika. Zreszt¹ bitwa ma swoje kaprysy. Nad tymi,
którzy ju¿ poszli do ataku, skoñczy³ siê wp³yw naczelnego wodza.
On ju¿ nie ma ich; on ma tylko pu³k rezerwowy i garstkê jeŸdŸców.
Gdyby wiêc jedna z kolumn egipskich zosta³a rozbita albo gdyby
nieprzyjacielowi przyby³y znienacka nowe posi³ki... Ksi¹¿ê potar³
czo³o: w tej chwili odczu³ ca³¹ odpowiedzialnoœæ naczelnego
wodza. By³ jak gracz, który wszystko postawiwszy rzuci³ ju¿ koœci
i pyta: jak one siê u³o¿¹?... Egipcjanie byli o kilkadziesi¹t
kroków od libijskich kolumn. Komenda... tr¹bki... bêbny warknê³y
œpieszniej i wojska ruszy³y biegiem: raz - dwa - trzy!... raz -
dwa - trzy!... Ale i po stronie nieprzyjació³ odezwa³a siê
tr¹bka, zni¿y³y siê dwa szeregi w³óczni, uderzono w bêbny...
Biegiem!... Wznios³y siê nowe k³êby py³u, potem zla³y siê w jeden
ogromny tuman... Ryk ludzkich g³osów, trzask w³óczni, szczêkanie
kos, niekiedy przeraŸliwy jêk, który wnet ton¹³ w ogólnej
wrzawie... Na ca³ej linii bojowej ju¿ nie by³o widaæ ludzi, ich
broni, nawet kolumn, tylko ¿ó³ty py³ rozci¹gaj¹cy siê w formie
olbrzymiego wê¿a. Gêstszy tuman oznacza³ miejsce, gdzie star³y
siê kolumny, rzadszy - gdzie by³a przerwa. Po kilku minutach
szatañskiej wrzawy nastêpca spostrzeg³, ¿e kurzawa na lewym
skrzydle bardzo powoli wygina siê w ty³. - Wzmocniæ lewe
skrzyd³o! - zawo³a³. Po³owa rezerwy pobieg³a we wskazanym
kierunku i znik³a w tumanach; lewe skrzyd³o wyprostowa³o siê,
podczas gdy prawe z wolna sz³o naprzód, a œrodek, najmocniejszy
i najwa¿niejszy, ci¹gle sta³ w miejscu. - Wzmocniæ œrodek - rzek³
ksi¹¿ê. Druga po³owa rezerwy posz³a naprzód i zniknê³a w
kurzawie. Krzyk na chwilê powiêkszy³ siê, ale ruchu naprzód nie
by³o widaæ. - Ogromnie bij¹ siê ci nêdznicy!... - odezwa³ siê do
nastêpcy stary oficer z orszaku. - Wielki czas, a¿eby przyszed³
Mentezufis... Ksi¹¿ê wezwa³ dowódcê azjatyckiej kawalerii. -
Spojrzyj no tu na prawo - rzek³ - tam musi byæ luka. WjedŸ tam
ostro¿nie, a¿ebyœ nie podepta³ naszych ¿o³nierzy, i wpadnij z
boku na œrodkow¹ kolumnê tych psów... - Musz¹ byæ na ³añcuchu,
bo coœ za d³ugo stoj¹ - odpar³ œmiej¹c siê Azjata. Zostawi³ przy
ksiêciu ze dwudziestu swoich kawalerzystów, a z reszt¹ pojecha³
k³usem, wo³aj¹c: - ¯yj wiecznie, wodzu nasz!... Spiekota by³a
nieopisana. Ksi¹¿ê wytê¿y³ wzrok i ucho staraj¹c siê przenikn¹æ
œcianê py³u. Czeka³... czeka³... Nagle wykrzykn¹³ z radoœci:
œrodkowy tuman zachwia³ siê i posun¹³ trochê naprzód. Znowu
stan¹³, znowu posun¹³ siê i zacz¹³ iœæ powoli, bardzo powoli, ale
naprzód... Wrzawa kot³owa³a siê tak straszna, ¿e nie mo¿na by³o
zorientowaæ siê, co oznacza: gniew, triumf czy klêskê. Wtem prawe
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (292 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
skrzyd³o zaczê³o w dziwaczny sposób wyginaæ siê i cofaæ. Poza nim
ukaza³ siê nowy tuman kurzu. Jednoczeœnie nadbieg³ konno Pentuer
i zawo³a³: - Patrokles zajmuje ty³y Libijczykom!... Zamêt na
prawym skrzydle powiêksza³ siê i zbli¿a³ ku œrodkowi pola walki.
By³o widoczne, ¿e Libijczycy zaczynaj¹ siê cofaæ i ¿e pop³och
ogarnia nawet g³ówn¹ kolumnê. Ca³y sztab ksiêcia, wzburzony,
rozgor¹czkowany, œledzi³ ruchy ¿ó³tego py³u. Po kilku minutach
niepokój odbi³ siê i na lewym skrzydle. Tam ju¿ Libijczycy
zaczêli uciekaæ. - Niech nie zobaczê jutro s³oñca, je¿eli to nie
jest zwyciêstwo!... - zawo³a³ stary oficer. Przylecia³ goniec od
kap³anów, którzy z najwy¿szego pagórka œledzili przebieg bitwy,
i doniós³, ¿e na lewym skrzydle widaæ szeregi Mentezufisa i ¿e
Libijczycy s¹ z trzech stron otoczeni. - Uciekaliby ju¿ jak ³anie
- mówi³ zadyszany pose³ - gdyby nie przeszkadza³y im piaski. -
Zwyciêstwo!... ¯yj wiecznie, wodzu!... - krzykn¹³ Pentuer. By³o
dopiero po drugiej. Azjatyccy jeŸdŸcy zaczêli wrzaskliwie œpiewaæ
i puszczaæ w górê strza³y na czeœæ ksiêcia. Sztabowi oficerowie
zsiedli z koni, rzucili siê do r¹k i nóg nastêpcy, wreszcie
zdjêli go z siod³a i podnieœli w górê wo³aj¹c: - Oto wódz
potê¿ny!... Zdepta³ nieprzyjació³ Egiptu!... Amon jest po jego
prawej i po lewej rêce, wiêc któ¿ mu siê oprze?... Tymczasem
Libijczycy wci¹¿ cofaj¹c siê weszli na po³udniowe pagórki
piaszczyste, a za nimi Egipcjanie. Teraz co chwilê wynurzali siê
z ob³oków kurzu jezdni i przybiegali do Ramzesa. - Mentezufis
zabra³ im ty³y!... - krzycza³ jeden. - Dwie setki podda³y siê!...
- wo³a³ drugi.
- Patrokles zaj¹³ im ty³y!...
- Wziêto Libijczykom trzy sztandary: barana, lwa i krogulca...
Ko³o sztabu robi³o siê coraz t³umniej: otaczali go ludzie
pokrwawieni i obsypani py³em. - ¯yj wiecznie!... ¿yj wiecznie,
wodzu!... Ksi¹¿ê by³ tak rozdra¿niony, ¿e na przemian œmia³ siê,
p³aka³ i mówi³ do swego orszaku: - Bogowie zlitowali siê...
Myœla³em, ¿e ju¿ przegramy... Nêdzny jest los wodza, który nie
wydobywaj¹c miecza, a nawet nic nie widz¹c musi odpowiadaæ za
wszystko... - ¯yj wiecznie, zwyciêski wodzu!... - wo³ano. - Dobre
mi zwyciêstwo!... - zaœmia³ siê ksi¹¿ê. - Nawet nie wiem, w jaki
sposób zosta³o odniesione... - Wygrywa bitwy, a potem dziwi
siê!... - krzykn¹³ ktoœ z orszaku. - Mówiê, ¿e nawet nie wiem,
jak wygl¹da bitwa... - t³omaczy³ siê ksi¹¿ê. - Uspokój siê, wodzu
- odpar³ Pentuer. - Tak m¹drze rozstawi³eœ wojska, ¿e
nieprzyjaciele musieli byæ rozbici. A w jaki sposób?... to ju¿
nie nale¿y do ciebie, tylko do twoich pu³ków. - Nawet miecza nie
wydoby³em!... Jednego Libijczyka nie widzia³em!... - biada³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (293 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ksi¹¿ê. Na po³udniowych wzgórzach jeszcze k³êbi³o siê i wrza³o,
lecz w dolinie py³ zacz¹³ opadaæ; tu i owdzie jak przez mg³ê
widaæ by³o gromadki ¿o³nierzy egipskich z w³óczniami ju¿
podniesionymi w górê. Nastêpca zwróci³ konia w tamt¹ stronê i
wjecha³ na opuszczone pole bitwy, gdzie dopiero co stoczy³a siê
walka œrodkowych kolumn. By³ to plac szeroki na kilkaset kroków,
skopany g³êbokimi jamami, zarzucony cia³ami rannych i poleg³ych.
Od strony, z której zbli¿a³ siê ksi¹¿ê, le¿eli w d³ugim szeregu,
co kilka kroków, Egipcjanie, potem nieco gêœciej Libijczycy,
dalej Egipcjanie i Libijczycy pomiêszani ze sob¹, a jeszcze dalej
prawie sami Libijczycy. W niektórych miejscach zw³oki le¿a³y przy
zw³okach: niekiedy w jednym punkcie zgromadzi³o siê trzy i cztery
trupy. Piasek by³ popstrzony brunatnymi plamami krwi; rany by³y
okropne: jeden wojownik mia³ odciête obie rêce, drugi rozwalon¹
g³owê do tu³owia, z trzeciego wychodzi³y wnêtrznoœci. Niektórzy
wili siê w konwulsjach, a z ich ust, pe³nych piasku, wybiega³y
przekleñstwa albo b³agania, a¿eby ich dobito. Nastêpca szybko
min¹³ ich nie ogl¹daj¹c siê, choæ niektórzy ranni na jego czeœæ
wydawali s³abe okrzyki. Niedaleko od tego miejsca spotka³
pierwsz¹ gromadê jeñców. Ludzie ci upadli przed nim na twarze
b³agaj¹c o litoœæ. - Zapowiedzcie ³askê dla zwyciê¿onych i
pokornych - rzek³ ksi¹¿ê do swego orszaku. Kilku jeŸdŸców
rozbieg³o siê w rozmaitych kierunkach. Niebawem odezwa³a siê
tr¹bka, a po niej donoœny g³os: - Z rozkazu jego dostojnoœci
ksiêcia naczelnego wodza ranni i niewolnicy nie maj¹ byæ
zabijani!... W odpowiedzi na to odezwa³y siê pomiêszane krzyki,
zapewne jeñców. - Z rozkazu naczelnego wodza - wo³a³ œpiewaj¹cym
tonem inny g³os, w innej stronie - ranni i niewolnicy nie maj¹
byæ zabijani!... A tymczasem na po³udniowych wzgórzach walka
usta³a i dwie najwiêksze gromady Libijczyków z³o¿y³y broñ przed
greckimi pu³kami. Mê¿ny Patrokles, skutkiem gor¹ca, jak sam
mówi³, czy te¿ rozpalaj¹cych trunków, jak mniemali inni, ledwie
trzyma³ siê na koniu. Przetar³ za³zawione oczy i zwróci³ siê do
jeñców: - Psy parszywe! - zawo³a³ - którzy podnieœliœcie grzeszne
rêce na wojsko jego œwi¹tobliwoœci (oby was robaki zjad³y!),
wyginiecie jak wszy pod paznogciem pobo¿nego Egipcjanina, je¿eli
natychmiast nie odpowiecie: gdzie podzia³ siê wasz dowódca, bodaj
mu tr¹d stoczy³ nozdrza i wypi³ kaprawe oczy!... W tej chwili
nadjecha³ nastêpca. Jenera³ powita³ go z szacunkiem, ale nie
przerywa³ œledztwa: - Pasy ka¿ê z was drzeæ!... powbijam na pale,
je¿eli natychmiast nie dowiem siê, gdzie jest ta jadowita
gadzina, ten pomiot dzikiej œwini rzucony w mierzwê... - A, o
gdzie nasz wódz!... - zawo³a³ jeden z Libijczyków wskazuj¹c na
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (294 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
gromadkê konnych, którzy z wolna posuwali siê w g³¹b pustyni. -
Co to jest? - zapyta³ ksi¹¿ê. - Nêdzny Musawasa ucieka!... -
odpar³ Patrokles i o ma³o nie spad³ na ziemiê. Ramzesowi krew
uderzy³a do g³owy. - Wiêc Musawasa jest tam i uciek³?... - Hej!
kto ma lepsze konie, za mn¹!... - No - rzek³ œmiej¹c siê
Patrokles - teraz sam beknie ten z³odziej baranów!... Pentuer
zast¹pi³ drogê ksiêciu. - Wasza dostojnoœæ nie mo¿esz œcigaæ
zbiegów!...
- Co?... - wykrzykn¹³ nastêpca. - Przez ca³¹ bitwê nie podnios³em
na nikogo rêki i jeszcze teraz mam wyrzec siê wodza
libijskiego?... Có¿ by powiedzieli ¿o³nierze, których wysy³a³em
pod w³ócznie i topory?... - Armia nie mo¿e zostaæ bez wodza... -
A czyli¿ tu nie ma Patroklesa, Tutmozisa, wreszcie Mentezufisa?
Od czego¿ jestem wodzem, gdy mi nie wolno zapolowaæ na
nieprzyjaciela?... S¹ od nas o kilkaset kroków i maj¹ zmêczone
konie. - Za godzinê wrócimy z nimi... Tylko rêkê wyci¹gn¹æ... -
szemrali jezdni Azjaci. - Patrokles... Tutmozis... zostawiam wam
wojsko... - zawo³a³ nastêpca. - Odpocznijcie, a ja tu zaraz
wrócê... Spi¹³ konia i pojecha³ truchtem, grzêzn¹c w piasku, a
za nim ze dwudziestu jezdnych i Pentuer. - Ty tu po co, proroku?
- zapyta³ go ksi¹¿ê. - Przeœpij siê lepiej... Odda³eœ nam dzisiaj
wa¿ne us³ugi... - Mo¿e jeszcze siê przydam - odpar³ Pentuer. -
Ale zostañ... rozkazujê ci...
- Najwy¿sza rada poleci³a mi na krok nie odstêpowaæ waszej
dostojnoœci. Nastêpca gniewnie otrz¹sn¹³ siê. - A je¿eli
wpadniemy w zasadzkê? - spyta³.
- I tam nie opuszczê ciê, panie - rzek³ kap³an.
Rozdzia³ XLIV
W jego g³osie by³o tyle ¿yczliwoœci ¿e zdziwiony ksi¹¿ê zamilk³
i pozwoli³ mu jechaæ. Byli w pustyni maj¹c o parêset kroków za
sob¹ armiê, o kilkaset kroków przez sob¹ uciekaj¹cych. Lecz
pomimo bicia i zachêcania koni do biegu, zarówno ci, którzy
uciekali, jak i ci, co ich gonili, posuwali siê z wielkim trudem.
Z góry zalewa³ ich straszliwy ¿ar s³oneczny, w usta, nos, a nade
wszystko w oczy wciska³ siê im drobniutki, lecz ostry py³, a pod
nogami koni, na ka¿dym kroku, zapada³ siê rozpalony piasek. W
powietrzu panowa³ zabijaj¹cy spokój. - Przecie¿ ci¹gle tak nie
bêdzie - rzek³ nastêpca. - Bêdzie coraz gorzej - powiedzia³
Pentuer. - Widzisz, wasza dostojnoœæ - wskaza³ na uciekaj¹cych -
¿e tamte konie po kolana brn¹ w piasku... Ksi¹¿ê rozeœmia³ siê,
w tej chwili bowiem wjechali na grunt nieco twardszy i ze sto
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (295 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kroków jechali k³usem. Wnet jednak zabieg³o im drogê morze
piaszczyste i znowu musieli posuwaæ siê noga za nog¹. Ludzie
ociekali potem, na koniach zaczê³a ukazywaæ siê piana. - Gor¹co!
- szepn¹³ nastêpca. - S³uchaj, panie - odezwa³ siê Pentuer. -
Niedobry to dzieñ dla gonitw na pustyni. Dziœ od rana œwiête
owady zdradza³y wielki niepokój, a nastêpnie wpad³y w letarg.
Równie mój no¿yk kap³añski bardzo p³ytko zanurzy³ siê w glinianej
pochwie, co oznacza niezwyk³e gor¹co. Oba zaœ te zjawiska: upa³
i letarg owadów, mog¹ zapowiadaæ burzê... Wróæmy wiêc, bo ju¿ nie
tylko obóz straciliœmy z oczu, ale nawet nie dolatuj¹ nas jego
szmery. Ramzes spojrza³ na kap³ana prawie z pogard¹. - I ty
myœlisz, proroku - rzek³ - ¿e ja, raz zapowiedziawszy schwytanie
Musawasy, mogê powróciæ z niczym, ze strachu przed gor¹cem i
burz¹? Jechali wci¹¿. W jednym miejscu grunt znowu stwardnia³,
dziêki czemu zbli¿yli siê do uciekaj¹cych na rzut z procy. - Hej,
wy tam!... - zawo³a³ nastêpca - poddajcie siê... Libijczycy nawet
nie spojrzeli za siebie, z wytê¿eniem brn¹c po piasku. Przez
chwilê mo¿na by³o s¹dziæ, ¿e zostan¹ dosiêgniêci. Wnet jednak
oddzia³ nastêpcy znowu trafi³ na g³êboki piasek, a tamci
przyspieszyli kroku i znikli za wypuk³oœci¹ gruntu. Azjaci klêli,
ksi¹¿ê zaci¹³ zêby. Nareszcie konie zaczê³y coraz mocniej zapadaæ
siê i ustawaæ; jezdni wiêc musieli zsi¹œæ i iœæ piechot¹. Nagle
jeden z Azjatów zaczerwieni³ siê i pad³ na piasku. Ksi¹¿ê kaza³
go okryæ p³acht¹ i rzek³: - Zabierzemy go z powrotem. Z wielk¹
prac¹ dosiêgli wierzcho³ka piaszczystej wynios³oœci i zobaczyli
Libijczyków. Ale i dla nich droga by³a zabójcz¹, usta³y bowiem
dwa konie. Obóz wojsk egipskich stanowczo ukry³ siê za falami
gruntu, i gdyby Pentuer i Azjaci nie umieli kierowaæ siê s³oñcem,
ju¿ teraz nie trafiliby na miejsce. W orszaku ksiêcia pad³ drugi
jeŸdziec wyrzucaj¹c ustami krwaw¹ pianê. Zostawiono i tego razem
z koniem. Na domiar na tle piasków ukaza³a siê grupa ska³, wœród
których zniknêli Libijczycy. - Panie - rzek³ Pentuer - tam mo¿e
byæ zasadzka... - Niech bêdzie œmieræ i niech mnie zabierze!.. -
odpar³ nastêpca zmienionym g³osem. Kap³an spojrza³ na niego z
podziwem: nie przypuszcza³ w nim podobnej zaciêtoœci. Do ska³ nie
by³o daleko, lecz droga nad wszelki opis uci¹¿liwa. Trzeba by³o
nie tylko iœæ samym, ale jeszcze wyci¹gaæ z piasku konie. Wszyscy
brnêli, zanurzeni powy¿ej kostek; zdarza³y siê jednak miejsca,
gdzie mo¿na by³o zapaœæ siê po kolana. A na niebie wci¹¿ p³onê³o
s³oñce, straszne s³oñce pustyni, którego ka¿dy promieñ nie tylko
piek³ i oœlepia³, ale jeszcze k³u³. Najwytrwalsi Azjaci upadali
ze znu¿enia: jednemu spuch³ jêzyk i wargi, drugi mia³ szum w
g³owie i czarne p³atki w oczach, innego ogarnia³a sennoœæ,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (296 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wszyscy czuli ból w stawach i zatracili wra¿enie upa³u. I gdyby
zapytano którego: czy na dworze jest gor¹co? - nie potrafi³by
odpowiedzieæ. Grunt znowu pod nogami stwardnia³ i orszak Ramzesa
wszed³ miêdzy ska³y. Ksi¹¿ê, najprzytomniejszy ze wszystkich,
us³ysza³ chrapanie konia, skrêci³ na bok i w cieniu rzuconym
przez pagórek zobaczy³ gromadê ludzi le¿¹cych, jak który pad³.
Byli to Libijczycy. Jeden z nich, cz³owiek m³ody,
dwudziestoletni, mia³ na sobie purpurow¹ koszulkê haftowan¹;
z³oty ³añcuch na szyi i miecz bogato oprawny. Zdawa³ siê le¿eæ
bez czucia; mia³ oczy wywrócone bia³kami do góry i trochê piany
w ustach. Ramzes pozna³ w nim dowódcê. Zbli¿y³ siê, zerwa³ mu
³añcuch z szyi i odczepi³ miecz. Jakiœ stary Libijczyk, który
zdawa³ siê byæ mniej zmêczonym od innych, widz¹c to odezwa³ siê:
- Choæ jesteœ zwyciêzc¹, Egipcjaninie, uszanuj ksi¹¿êcego syna,
który by³ wodzem naczelnym. - To jest syn Musawasy? - spyta³
ksi¹¿ê. - Prawdê rzek³eœ - odpar³ Libijczyk - to jest Tehenna,
syn Musawasy, nasz wódz, który godzien by³ zostaæ nawet egipskim
ksiêciem. - A gdzie Musawasa? - Musawasa jest w Glaukus i zbiera
wielk¹ armiê, która nas pomœci. Inni Libijczycy nie odzywali siê;
nawet nie raczyli spojrzeæ na swoich zwyciêzców. Na rozkaz
ksiêcia Azjaci rozbroili ich bez trudnoœci i - sami usiedli w
cieniu ska³y. W tej chwili nie by³o tu przyjació³ ani wrogów,
lecz œmiertelnie znu¿eni ludzie. Œmieræ czyha³a na wszystkich,
ale oni chcieli tylko odpocz¹æ. Pentuer widz¹c, ¿e Tehenna wci¹¿
jest nieprzytomny, ukl¹k³ przy nim i pochyli³ mu siê nad g³ow¹,
tak, ¿e nikt nie móg³ dostrzec, co robi. Wnet jednak Tehenna
zacz¹³ wzdychaæ, rzucaæ siê i otworzy³ oczy; potem usiad³ tr¹c
czo³o, jak przebudzony z twardego snu, który jeszcze nie odszed³.
- Tehenno, wodzu Libijczyków - rzek³ Ramzes - ty i twoi ludzie
jesteœcie jeñcami jego œwi¹tobliwoœci faraona. - Lepiej zabij
mnie od razu - mrukn¹³ Tehenna -je¿eli mam utraciæ wolnoœæ. - Gdy
ojciec twój, Musawasa, upokorzy siê i zawrze pokój z Egiptem,
jeszcze bêdziesz wolny i szczêœliwy... Libijczyk odwróci³ g³owê
i po³o¿y³ siê obojêtny na wszystko. Ramzes usiad³ przy nim i po
chwili zapad³ w jakiœ letarg; prawdopodobnie zasn¹³. Ockn¹³ siê
po up³ywie kwadransa, nieco rzeŸwiejszy. Spojrza³ na pustyniê i
krzykn¹³ z zachwytu: na horyzoncie widaæ by³o zielony kraj, wodê,
gêste palmy, a nieco wy¿ej miasteczka i œwi¹tynie... Doko³a niego
wszyscy spali - Azjaci i Libijczycy. Tylko Pentuer stoj¹c na
z³amie ska³y przys³oni³ rêk¹ oczy i gdzieœ patrzy³. -
Pentuerze!... Pentuerze!... - zawo³a³ Ramzes. - Czy widzisz tê
oazê?... Zerwa³ siê i przybieg³ do kap³ana, który mia³ troskê na
twarzy. - Widzisz oazê?... - To nie oaza - odpar³ Pentuer - to
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (297 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
b³¹kaj¹cy siê w pustyni duch jakiegoœ kraju, którego ju¿ nie ma
na œwiecie... Ale tamto - tam... - jest naprawdê!... - doda³
wskazuj¹c rêk¹ w stronê po³udnia. - Góry?... - zapyta³ ksi¹¿ê. -
Przypatrz siê lepiej.
Ksi¹¿ê wpatrywa³ siê, nagle rzek³:
- Zdaje mi siê, ¿e ta ciemna masa podnosi siê... Muszê mieæ
zmêczony wzrok. - To jest Tyfon - szepn¹³ kap³an. - Tylko bogowie
mog¹ nas uratowaæ, je¿eli zechc¹... Istotnie Ramzes uczu³ na
twarzy powiew, który nawet wœród pustynnego upa³u wyda³ mu siê
ciep³y. Powiew ten, zrazu bardzo delikatny, wzmaga³ siê, by³
coraz cieplejszy, a jednoczeœnie ciemna smuga podnosi³a siê na
niebie z zadziwiaj¹c¹ szybkoœci¹. - Có¿ zrobimy? - spyta³ ksi¹¿ê.
- Te ska³y - odpar³ kap³an zas³oni¹ nas przed zasypaniem, ale nie
odpêdz¹ ani kurzu, ani gor¹ca, które wci¹¿ roœnie. A za dzieñ lub
dwa... - Wiêc Tyfon tak d³ugo wieje? - Czasami trzy i cztery
dni... Tylko niekiedy zrywa siê na parê godzin i nagle pada jak
sêp przeszyty strza³¹. Ale trafia siê to bardzo rzadko... Ksi¹¿ê
sposêpnia³, choæ nie straci³ odwagi. Kap³an zaœ, wydobywszy spod
szaty ma³y flakonik z zielonego szk³a, mówi³ dalej : - Masz tu
eliksir... Powinien wystarczyæ ci na kilka dni... Ile razy
uczujesz sennoœæ albo strach, wypij kropelkê tego. Tym sposobem
wzmocnisz siê i przetrzymasz... - A ty?... a inni?... - Los mój
jest w rêkach Jedynego. Reszta zaœ ludzi... Oni nie s¹ nastêpcami
tronu! - Nie chcê tego p³ynu - rzek³ ksi¹¿ê odsuwaj¹c fIakonik. -
Musisz go wzi¹æ!... - krzykn¹³ Pentuer. - Pamiêtaj, ¿e w tobie
lud egipski z³o¿y³ swoje nadzieje... Pamiêtaj, ¿e nad tob¹ czuwa
jego b³ogos³awieñstwo... Czarna chmura podnios³a siê ju¿ do
po³owy nieba, a gor¹cy wicher d¹³ tak gwa³townie, ¿e ksi¹¿ê i
kap³an musieli zejœæ pod ska³ê. - Lud egipski?...
b³ogos³awieñstwo?... - powtarza³ Ramzes. Nagle zawo³a³: - To ty
rok temu przemawia³eœ do mnie w nocy z ogrodu?... By³o to zaraz
po manewrach... - Tego dnia, kiedy litowa³eœ siê nad ch³opem,
który powiesi³ siê z rozpaczy, ¿e mu kana³ zepsuto - odpar³
kap³an. - Ty uratowa³eœ mój folwark i ¯ydówkê Sarê przed t³umem,
który chcia³ j¹ ukamienowaæ?... - Ja - rzek³ Pentuer. - Ale ty
wkrótce uwolni³eœ z wiêzienia niewinnych ch³opów i nie pozwoli³eœ
Dagonowi drêczyæ ludu twego nowymi podatkami. Za ten lud - mówi³
kap³an - za mi³osierdzie, jakie zawsze okazywa³eœ mu, dziœ
jeszcze b³ogos³awiê ciebie... Mo¿e tylko ty jeden ocalejesz
tutaj, ale pomnij... pomnij, ¿e ocala ciê uciœniêty lud egipski,
który od ciebie czeka zbawienia. Wtem pociemnia³o, od po³udnia
sypn¹³ deszcz gor¹cego piasku i zerwa³ siê wicher tak gwa³towny,
¿e przewróci³ konia stoj¹cego w nie os³oniêtym miejscu. Azjaci
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (298 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i libijscy jeñcy wszyscy obudzili siê; ale ka¿dy tylko wcisn¹³
siê lepiej pod ska³ê i milcza³ zdjêty trwog¹. W naturze dzia³o
siê coœ okropnego. Na ziemi zaleg³a noc, a na niebie w szalonym
pêdzie goni³y siê rude lub czarne ob³oki piasku. Zdawa³o siê, ¿e
piasek z ca³ej pustyni o¿y³, zerwa³ siê w górê i lecia³ gdzieœ
z szybkoœci¹ kamieni rzucanych proc¹. Gor¹co by³o takie jak w
³aŸni: na rêkach i twarzy pêka³a skóra, jêzyk usycha³, oddech
sprawia³ k³ucie w piersiach. Drobne ziarna piasku parzy³y jak
iskry. Pentuer gwa³tem zbli¿y³ flakonik do ust ksiêcia. Ramzes
wypi³ parê kropel i uczu³ dziwn¹ zmianê: ból i gor¹co przesta³y
go drêczyæ, myœl odzyska³a swobodê. - I to mo¿e ci¹gn¹æ siê parê
dni?... - Cztery - odpar³ kap³an.
- A wy, mêdrcy, powiernicy bogów, nie posiadacie sposobu
uratowania ludzi z takiej burzy?... Pentuer zamyœli³ siê i rzek³:
- Na œwiecie jest tylko jeden mêdrzec, który móg³by walczyæ ze
z³ymi duchami... Ale jego tu nie ma!... Tyfon d¹³ ju¿ od pó³
godziny z niepojêt¹ si³¹. Zrobi³a siê prawie noc. Chwilami wiatr
s³abn¹³, czarne k³êby rozsuwa³y siê i by³o widaæ na niebie krwawe
s³oñce, a na ziemi z³owrogie œwiat³o rudej barwy. Lecz wnet
potê¿nia³ wicher gor¹cy, duszny; k³êby kurzu gêstnia³y, trupie
œwiat³o gas³o, a w powietrzu rozlega³y siê niepokoj¹ce szelesty
i szmery, jakich nie nawyk³o chwytaæ ludzkie ucho. Niewiele ju¿
brak³o do zachodu, a gwa³townoœæ burzy i nieznoœny upa³ wci¹¿
ros³y. Od czasu do czasu nad horyzontem ukazywa³a siê olbrzymia
krwawa plama, jak gdyby zaczyna³ siê po¿ar œwiata. Nagle ksi¹¿ê
spostrzeg³, ¿e nie ma przy nim Pentuera. Wytê¿y³ ucho i us³ysza³
g³os wo³aj¹cy: - Beroes!... Beroes!... je¿eli nie ty, któ¿ nam
pomo¿e?... Beroes!... w imiê Jedynego, Wszechmocnego, który nie
ma pocz¹tku ani koñca, wzywam ciê... W pó³nocnej stronie pustyni
odezwa³ siê grzmot. Ksi¹¿ê struchla³; dla Egipcjanina bowiem
grzmoty by³y prawie tak rzadkim zjawiskiem jak ukazanie siê
komety. - Beroes!... Beroes!... - powtarza³ wielkim g³osem
kap³an. Nastêpca wytê¿y³ wzrok w tym kierunku i ujrza³ - ciemn¹
figurê ludzk¹ z podniesionymi rêkoma. Z g³owy, palców, a nawet
z odzienia tej figury co chwilê wyskakiwa³y jasnob³êkitne iskry.
- Beroes!... Beroes!... Przeci¹g³y grzmot odezwa³ siê bli¿ej, a
wœród tumanów piasku mignê³a b³yskawica oblewaj¹c pustyniê
czerwonym œwiat³em. Nowy grzmot i nowa b³yskawica. Ksi¹¿ê uczu³,
¿e gwa³townoœæ wichru s³abnie i gor¹co zmniejsza siê. Sk³êbiony
w górze piasek zacz¹³ spadaæ na ziemiê, niebo zrobi³o siê
popielate, potem rude, potem mlecznej barwy. Potem wszystko
ucich³o, a za chwilê znowu run¹³ grzmot i zawia³ ch³odny wiatr
z pó³nocy. Znêkani upa³em Azjaci i Libijczykowie ocknêli siê. -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (299 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Wojownicy faraona - nagle odezwa³ siê stary Libijczyk - a
s³yszycie wy ten szum w pustyni?... - Znowu burza? - Nie, to
deszcz pada!...
Istotnie z nieba upad³o kilka ch³odnych kropli, potem coraz
wiêcej, a¿ w koñcu zerwa³a siê ulewa, której towarzyszy³y
pioruny. Miêdzy ¿o³nierzami Ramzesa i ich jeñcami zapanowa³a
szalona radoœæ. Nie zwa¿aj¹c na b³yskawice i gromy, ludzie, przed
chwil¹ spaleni ¿arem, spragnieni, biegali jak dzieci pod
strumieniami deszczu. Po ciemku myli siebie i konie, ³apali wodê
w czapki i skórzane wory, a nade wszystko - pili, pili!... - Nie
jest¿e to cud?... - zawo³a³ ksi¹¿ê Ramzes. - Gdyby nie deszcz
b³ogos³awiony, zginêlibyœmy w pustyni, w gor¹cych uœciskach
Tyfona. - Zdarza siê tak - odpar³ stary Libijczyk - ¿e po³udniowy
wicher piaszczysty dra¿ni wiatry przechadzaj¹ce siê nad morzem
i sprowadza ulewê. Ramzesa niemile dotknê³y te s³owa; przypisywa³
bowiem nawa³nicê modlitwom Pentuera. Zwróciwszy siê wiêc do
Libijczyka spyta³: - A czy zdarza siê i to, a¿eby z ludzkiej
postaci tryska³y iskry? - Zawsze tak bywa, gdy wieje wiatr
pustynny - rzek³ Libijczyk. - Przecie i tym razem widzieliœmy
iskry wyskakuj¹ce nie tylko z ludzi, ale i z koni. W g³osie jego
brzmia³a taka pewnoœæ, ¿e ksi¹¿ê zbli¿ywszy siê do oficera swej
jazdy szepn¹³: - A zwa¿ajcie na Libijczyków... Ledwie to
powiedzia³, coœ zakot³owa³o siê wœród ciemnoœci, a po chwili
rozleg³ siê têtent. Gdy zaœ b³yskawica rozœwietli³a pustyniê,
zobaczono cz³owieka, który ucieka³ na koniu. - Wi¹zaæ tych
nêdzników! - krzykn¹³ ksi¹¿ê - i zabiæ, je¿eli który bêdzie
opiera³ siê... Biada ci, Tehenno, gdyby ten ³otr sprowadzi³ na
nas twoich braci!... Zginiesz w ciê¿kich mêczarniach ty i twoi...
Pomimo deszczu, piorunów i ciemnoœci ¿o³nierze Ramzesa szybko
powi¹zali Libijczyków nie stawiaj¹cych zreszt¹ ¿adnego oporu.
Mo¿e czekali na rozkaz Tehenny, ale ten by³ tak zgnêbiony, ¿e nie
myœla³ nawet o ucieczce. Powoli burza uspokaja³a siê, a miejsce
dziennego upa³u zaj¹³ w pustyni ch³ód przejmuj¹cy. Ludzie i konie
napili siê do syta i worki nape³nili wod¹; daktylów i sucharów
by³o dosyæ, wiêc panowa³o dobre usposobienie. Grzmoty os³ab³y,
ciche b³yskawice zapala³y siê coraz rzadziej, na pó³nocnym niebie
poczê³y rozdzieraæ siê ob³oki, tu i owdzie zap³onê³y gwiazdy.
Pentuer zbli¿y³ siê do Ramzesa. - Wracajmy ku obozowi - rzek³. -
Mo¿emy tam dojœæ za parê godzin, zanim ten, który uciek³,
naprowadzi nam nieprzyjació³. - Jak¿e trafimy wœród takiej
ciemnoœci? - spyta³ ksi¹¿ê. - Czy macie pochodnie? - zwróci³ siê
kap³an do Azjatów.
Pochodnie, czyli d³ugie sznury nasycone materia³ami palnymi,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (300 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
by³y, ale nie by³o ognia. Drewniane bowiem krzesiwka s³u¿¹ce do
zapalania przemok³y. - Musimy czekaæ do rana - rzek³ niecierpliwy
ksi¹¿ê. Pentuer nie odpowiedzia³. Wydoby³ ze swej torby ma³e
naczynie, wzi¹³ od ¿o³nierza pochodniê i odszed³ na bok. Po
chwili rozleg³o siê ciche syczenie i pochodnia zapali³a siê. -
Wielki jest czarnoksiê¿nik ten kap³an!... - mrukn¹³ stary
Libijczyk. - W oczach moich sprawi³eœ ju¿ drugi cud - rzek³
ksi¹¿ê do Pentuera. - Czy mo¿esz mi objaœniæ, jak siê to robi?...
Kap³an potrz¹sn¹³ g³ow¹. - O wszystko pytaj mnie, panie - odpar³
- a odpowiem ci, na ile mi starczy m¹droœci. Tylko nigdy nie
¿¹daj, abym ci wyjaœnia³ tajemnice naszych œwi¹tyñ. - Nawet
gdybym ciê mianowa³ moim doradc¹? - Nawet i wówczas. Nigdy nie
bêdê zdrajc¹, a choæbym i œmia³ nim zostaæ, odstraszy³yby mnie
kary... - Kary?... - powtórzy³ ksi¹¿ê. - Aha!... Pamiêtam w
œwi¹tyni Hator cz³owieka schowanego w podziemiu, na którego
kap³ani wylewali roztopion¹ smo³ê. Czy¿by to robili naprawdê?...
I ów cz³owieka naprawdê skona³ w mêkach?... Pentuer milcza³,
jakby nie s³ysz¹c pytania, i powoli wydoby³ ze swej cudownej
torby ma³y pos¹¿ek bóstwa z rozkrzy¿owanymi rêkoma. Pos¹¿ek ten
wisia³ na sznurku; kap³an puœci³ go wolno i szepc¹c modlitwê
uwa¿a³. Pos¹¿ek po pewnej liczbie wahañ i krêceñ siê zawisn¹³
spokojnie. Ramzes przy œwietle pochodni ze zdziwieniem
przypatrywa³ siê tym praktykom. - Co to robisz? - spyta³ kap³ana.
- Tyle tylko mogê powiedzieæ waszej dostojnoœci - rzek³ Pentuer -
¿e bóstwo jedn¹ rêk¹ wskazuje gwiazdê Eshmun. Ona to w czasie
nocy prowadzi przez morza fenickie okrêty. - Wiêc i Fenicjanie
maj¹ tego boga? - Nawet nie wiedz¹ o nim. Bóg, który zawsze
zwraca jedn¹ rêkê do gwiazdy Eshmun, jest znany tylko nam i
kap³anom chaldejskim. Przy jego zaœ pomocy ka¿dy prorok, dniem
i noc¹, w pogodê i niepogodê, mo¿e odkryæ swoj¹ drogê na morzu
czy w pustyni. Na rozkaz ksiêcia, który z zapalon¹ pochodni¹
szed³ obok Pentuera, orszak i jeñcy ruszyli za kap³anem w
kierunku pó³nocno-wschodnim. Bo¿ek zawieszony na sznurku chwia³
siê, lecz niemniej wyci¹gniêt¹ rêk¹ wskazywa³, gdzie le¿y œwiêta
gwiazda, opiekunka zb³¹kanych podró¿ników. Szli pieszo, prowadz¹c
konie, dobrym krokiem. Zimno by³o tak ostre, ¿e nawet Azjaci
chuchali w rêce, a Libijczycy dr¿eli. Wtem coœ zaczê³o chrupaæ
i trzeszczeæ pod nogami. Pentuer przystan¹³ i schyli³ siê. - W
tym miejscu - rzek³ - deszcz na opoce utworzy³ p³ytk¹ ka³u¿ê. A
z wody, patrz, dostojny panie, co siê zrobi³o... Mówi¹c to
podniós³ i pokaza³ ksiêciu jakby tafelkê szklan¹, która topnia³a
mu w rêkach. - Gdy jest bardzo zimno - doda³ - woda staje siê
przezroczystym kamieniem. Azjaci potwierdzili s³owa kap³ana
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (301 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dodaj¹c, ¿e daleko na pó³nocy woda bardzo czêsto zamienia siê w
kamieñ, a para w bia³¹ sól, która jednak nie ma ¿adnego smaku,
tylko szczypie w palce i wywo³uje ból w zêbach. Ksi¹¿ê coraz
bardziej podziwia³ m¹droœæ Pentuera. Tymczasem w pó³nocnej
stronie niebo wyjaœni³o siê ods³aniaj¹c NiedŸwiedzicê, a w niej
gwiazdê Eshmun Kap³an znowu odmówiwszy modlitwê schowa³ do torby
przewodnicz¹cego bo¿ka i kaza³ zgasiæ pochodnie, a zostawiæ tylko
tl¹cy siê sznur, który utrzymywa³ ogieñ i stopniowym upalaniem
siê znaczy³ godziny. Ksi¹¿ê zaleci³ czujnoœæ swemu oddzia³owi i
wzi¹wszy Pentuera wysun¹³ siê o kilkadziesi¹t kroków naprzód. -
Pentuerze - odezwa³ siê - od tej chwili mianujê ciê moim doradc¹
i na teraz, i wówczas, gdy podoba siê bogom oddaæ mi koronê
Górnego i Dolnego Egiptu... - Czym¿e zas³u¿y³em na tak¹ ³askê? -
W oczach moich spe³nia³eœ czyny, które œwiadcz¹ o wielkiej
twojej m¹droœci i potêdze nad duchami. Nad to zaœ by³eœ gotów
ocaliæ mi ¿ycie. Wiêc choæ postanowi³eœ ukrywaæ wiele rzeczy
przede mn¹... - Wybacz, dostojny panie - przerwa³ kap³an. -
Zdrajców, gdy bêd¹ ci potrzebni, znajdziesz za z³oto i klejnoty
nawet miêdzy kap³anami. Ale ja nie chcê nale¿yæ do nich. Bo
pomyœl: czy zdradzaj¹c bogów dawa³bym ci pewnoœæ, ¿e i z tob¹ tak
nie post¹piê? Ramzes zamyœli³ siê. M¹drze powiedzia³eœ - odpar³.
- Lecz dziwno mi, sk¹d ty, kap³an, masz dla mnie ¿yczliwoœæ w
sercu? Rok temu - b³ogos³awi³eœ mnie, a dziœ nie pozwoli³eœ
samemu jechaæ w pustyniê i oddajesz mi wielkie us³ugi. - Bo
ostrzegli mnie bogowie, ¿e ty, dostojny panie, gdy zechcesz,
mo¿esz wydobyæ z nêdzy i poni¿enia nieszczêsny lud egipski. - Có¿
lud ciebie obchodzi? - Spoœród niego wyszed³em... Mój ojciec i
bracia po ca³ych dniach czerpali wodê z Nilu i dostawali kije...
- W czym¿e ja mogê pomóc ludowi? - spyta³ nastêpca. Pentuer
o¿ywi³ siê.
- Lud twój - mówi³ wzruszony - za wiele pracuje, za du¿e p³aci
podatki, cierpi nêdzê i przeœladowania. Ciê¿k¹ jest dola
ch³opa!... "Robak po¿ar³ po³owê jego zbioru, nosoro¿ec drug¹; na
polach mnóstwo myszy, spad³a szarañcza, byd³o wygniot³o, ukrad³y
wróble. Co jeszcze zosta³o na klepisku, temu z³odzieje zrobili
koniec. O nêdzo rolnika! Teraz dopiero przybywa pisarz na brzeg
i upomina siê o zbiór, towarzysze jego przynieœli kije, a Murzyni
palmowe rózgi. Mówi¹: daj tu zbo¿e! - Nie ma ¿adnego. - Bij¹ go
wtenczas, rozci¹gaj¹ jak d³ugi i wi¹¿¹, rzucaj¹ do kana³u, gdzie
siê topi, g³ow¹ na dó³. ¯onê jego wi¹¿¹ przed nim i dzieci tako¿.
S¹siedzi uciekaj¹ ratuj¹c swoje zbo¿e..." - Sam to widzia³em -
odpar³ zamyœlony ksi¹¿ê - i nawet odpêdzi³em jednego podobnego
pisarza. Lecz czyli¿ mogê byæ wszêdzie obecnym, a¿eby zapobiegaæ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (302 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
niesprawiedliwoœci? - Mo¿esz, panie, rozkazaæ, a¿eby nie drêczono
ludzi bez potrzeby. Mo¿esz zni¿yæ podatki, wyznaczyæ ch³opom dni
wypoczynku. Mo¿esz w koñcu obdarowaæ ka¿d¹ rodzinê choæby zagonem
ziemi, z której zbiór nale¿a³by tylko do nich i s³u¿y³ do ich
wykarmienia. W razie przeciwnym bêd¹ i nadal karmili siê:
lotosem, papirusem i zdech³ymi rybami, i w koñcu twój lud
zmarnieje... Ale je¿eli ty oka¿esz mu swoj¹ ³askê, podŸwignie
siê. I zaprawdê uczyniê tak! - zawo³a³ ksi¹¿ê - dobry gospodarz
nie pozwala, a¿eby jego inwentarz mar³ z g³odu, pracowa³ nad si³y
lub odbiera³ nies³uszne plagi... To musi siê zmieniæ!... Pentuer
zatrzyma³ siê. - Przyrzekasz mi to, dostojny panie?...
- Przysiêgam! - odpar³ Ramzes.
- A wiêc i ja ci przysiêgam, ¿e bêdziesz najs³awniejszym
faraonem, wobec którego zblednie Ramzes Wielki! - zawo³a³ ju¿ nie
panuj¹c nad sob¹ kap³an. Ksi¹¿ê zamyœli³ siê. - Co poczniemy we
dwu przeciw kap³anom, którzy mnie nienawidz¹?... - Oni boj¹ siê
ciebie, panie - odpowiedzia³ Pentuer - Boj¹ siê, a¿ebyœ zbyt
wczeœnie nie zacz¹³ wojny z Asyri¹... - Có¿ im zale¿y na tym,
je¿eli wojna bêdzie wygrana?.. Kap³an schyli³ g³owê i roz³o¿y³
rêce, lecz milcza³.
- Wiêc ja tobie powiem!... - krzykn¹³ rozdra¿niony ksi¹¿ê. - Oni
nie chc¹ wojny, gdy¿ lêkaj¹ siê, a¿ebym nie wróci³ z niej
zwyciêzc¹, ob³adowany skarbami, pêdz¹c przed sob¹ niewolników...
Oni tego boj¹ siê, poniewa¿ chc¹, a¿eby ka¿dy faraon by³ s³abym
narzêdziem ich rêki, bezu¿ytecznym sprzêtem, który mo¿na
odrzuciæ, kiedy im siê podoba... Ale ze mn¹ tego nie bêdzie!...
I albo zrobiê to, co chcê, do czego mam prawo, jako syn i
spadkobierca bogów, albo... zginê... Pentuer cofn¹³ siê i
wyszepta³ zaklêcie. - Nie mów tak, dostojny panie - rzek³
zmiêszany - aby z³e duchy kr¹¿¹ce nad pustyni¹ nie pochwyci³y
twoich s³ów... S³owo, zapamiêtaj to, w³adco, jest jak kamieñ
rzucony z procy; gdy trafi na œcianê, odbije siê i zwróci przeciw
tobie samemu... Ksi¹¿ê pogardliwie machn¹³ rêk¹. - Wszystko jedno
- odpar³. - Nie ma wartoœci takie ¿ycie, w którym ka¿dy
krêpowa³by moj¹ wolê... Je¿eli nie bogowie, to wichry pustynne;
je¿eli nie z³e duchy, to kap³ani... I taka¿ ma byæ w³adza
faraona?... Chcê robiæ to, co ja chcê, i zdawaæ sprawê tylko
przed wiekuistymi przodkami, a nie przed lada ogolonym ³bem,
który niby t³umaczy zamiary bogów, a naprawdê zagarnia w³adzê i
nape³nia swoje skarbce moimi dostatkami!... Wtem o kilkadziesi¹t
kroków od nich rozleg³ siê dziwny krzyk, œrodkuj¹cy miêdzy
r¿eniem a beczeniem, i - przebieg³ olbrzymi cieñ. Pêdzi³ jak
strza³a i, o ile mo¿na by³o dojrzeæ, mia³ d³ug¹ szyjê i tu³ów
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (303 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
garbaty. Wœród ksi¹¿êcego orszaku rozleg³ siê szmer zgrozy To
gryf!... WyraŸnie widzia³em skrzyd³a!... mówili Azjaci. -
Pustynia rui siê potworami!... - doda³ stary Libijczyk. Ramzes
by³ stropiony; jemu tak¿e zdawa³o siê, ¿e przebiegaj¹cy cieñ mia³
g³owê wê¿a i coœ na kszta³t krótkich skrzyde³. - Czy w rzeczy
samej - zapyta³ kap³ana - w pustyni ukazuj¹ siê potwory? -
Zapewne - rzek³ Pentuer - ¿e w miejscu tak odludnym snuj¹ siê
niedobre duchy w najosobliwszych postaciach. Zdaje mi siê jednak,
¿e to, co przesz³o obok nas, jest raczej zwierzêciem. Podobne ono
jest do osiod³anego konia, tylko wiêksze i prêdsze w biegu. Mówi¹
zaœ mieszkañcy oazów, ¿e zwierzê to mo¿e wcale nie piæ wody, a
przynajmniej bardzo rzadko. Gdyby tak by³o, przysz³e pokolenia
mog³yby u¿ywaæ do przebiegania pustyñ tej dziwnej istoty, która
dziœ tylko strach budzi. - Nie œmia³bym si¹œæ na grzbiecie takiej
poczwary! - odpar³ ksi¹¿ê potrz¹saj¹c g³ow¹. - To¿ samo nasi
przodkowie mówili o koniu, który Hyksosom pomóg³ zdobyæ Egipt,
a dziœ sta³ siê niezbêdnym dla naszej armii. Czas bardzo zmienia
ludzkie s¹dy!... - rzek³ Pentuer Na niebie znik³y ostatnie chmury
i zaczê³a siê noc jasna. Pomimo braku ksiê¿yca by³o tak widno,
¿e na tle bia³ego piasku mo¿na by³o poznaæ ogólne zarysy
przedmiotów, nawet drobnych czy bardzo odleg³ych. Przejmuj¹cy
ch³ód tak¿e zmniejszy³ siê. Przez jakiœ czas orszak maszerowa³
w milczeniu, po kostki grzêzn¹c w piasku. Nagle miêdzy Azjatami
znowu wszcz¹³ siê tumult i rozleg³y siê wo³ania: - Sfinks!...
patrzcie, sfinks!... Ju¿ nie wyjdziemy ¿ywi z pustyni, kiedy
ci¹gle pokazuj¹ siê nam widziad³a... Rzeczywiœcie na bia³ym
pagórku wapiennym bardzo wyraŸnie rysowa³a siê sylwetka sfinksa.
Lwie cia³o, ogromna g³owa w czepcu egipskim i jakby ludzki
profil. - Uspokójcie siê, barbarzyñcy - rzek³ stary Libijczyk. -
To przecie nie sfinks, tylko lew, i nic wam nie zrobi, gdy¿
zajêty jest jedzeniem. - Zaprawdê jest to lew! - potwierdzi³
ksi¹¿ê zatrzymuj¹c siê. - Ale jak on podobny do sfinksa... - On
te¿ jest ojcem naszych sfinksów - wtr¹ci³ pó³g³osem kap³an. -
Jego twarz przypomina rysy cz³owiecze, a jego grzywa perukê... -
Czy i nasz wielki sfinks, ten który pod piramidami?... - Na
wiele wieków przed Menesem - mówi³ Pentuer - kiedy jeszcze nie
by³o piramid, ros³a w tym miejscu ska³a podobna do lwa le¿¹cego,
jakby bogowie tym sposobem chcieli oznaczyæ: gdzie zaczyna siê
pustynia. Owczeœni œwiêci kap³ani kazali mistrzom dok³adniej
obrobiæ ska³ê i braki jej dope³niæ za pomoc¹ sztucznego muru.
Mistrze zaœ, czêœciej widuj¹c ludzi ani¿eli lwy, wyrzeŸbili twarz
ludzk¹ i tak urodzi³ siê pierwszy sfinks... - Któremu oddajemy
czeœæ bosk¹... - uœmiechn¹³ siê ksi¹¿ê. - I s³usznie - odpar³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (304 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³an. - Pierwsze bowiem zarysy tego dzie³a zrobili bogowie, a
ludzie wykoñczyli je tak¿e pod natchnieniem bogów. Nasz sfinks
ogromem i tajemniczoœci¹ przypomina pustyniê, ma postaæ duchów
b³¹kaj¹cych siê w pustyni i tak przera¿a ludzi jak ona. Jest on
zaprawdê synem bogów i ojcem trwogi. - A swoj¹ drog¹ wszystko ma
ziemski pocz¹tek - odpar³ ksi¹¿ê. Nil nie wyp³ywa z nieba, ale
z jakichœ gór le¿¹cych poza Etiopi¹. Piramidy, o których mówi³
mi Herhor, ¿e s¹ obrazem naszego pañstwa, s¹ budowane na wzór
skalistych szczytów. A i nasze œwi¹tynie z ich pylonami i
obeliskami, z ich ciemnoœci¹ i ch³odem, czyli¿ nie przypominaj¹
pieczar i gór ci¹gn¹cych siê wzd³u¿ Nilu?... Ile razy na
polowaniu zb³¹ka³em siê miêdzy wschodnimi ska³ami, zawszem
trafia³ na jakieœ osobliwe nagromadzenie kamieni, które
przywodzi³o mi na myœl œwi¹tyniê. Nawet nieraz na ich
chropowatych œcianach widzia³em hieroglify pisane rêk¹ wichrów
i deszczu. - W tym, wasza dostojnoœæ, masz dowód, ¿e nasze
œwi¹tynie by³y wznoszone wed³ug planu, który nakreœlili sami
bogowie - rzek³ kap³an. - A jak drobna pestka rzucona w ziemiê
rodzi niebotyczne palmy, tak obraz ska³y, pieczary, lwa, nawet
lotosu, zasiany w duszê pobo¿nego faraona, rodzi aleje sfinksów,
œwi¹tynie i ich potê¿ne kolumny. Boskie to s¹ czyny, nie ludzkie,
i szczêœliwy ten w³adca, który patrz¹c naoko³o siebie potrafi w
rzeczach ziemskich odkryæ myœl bo¿¹ i w zrozumia³y sposób
przedstawiæ j¹ nastêpnym pokoleniom. - Tylko w³adca taki musi
mieæ w³adzê i du¿y maj¹tek - wtr¹ci³ zgryŸliwie Ramzes - nie zaœ
zale¿yæ od kap³añskich przywidzeñ... Przed nimi ci¹gnê³o siê
d³ugie wzgórze piaszczyste, na którym w tej chwili ukaza³o siê
paru jeŸdŸców. - Nasi czy Libijczycy?... - rzek³ ksi¹¿ê. Ze
wzgórza odezwa³ siê g³os rogu, na który odpowiedziano z orszaku
ksiêcia. Konni zjechali szybko, o ile na to pozwala³ g³êboki
piasek. Zbli¿ywszy siê jeden z nich zawo³a³: - Czy jest nastêpca
tronu?... - Jest, i zdrów - odpowiedzia³ Ramzes.
Zsiedli z koni i upadli na twarze.
- O erpatre! - mówi³ dowódca przyby³ych. - Wojsko twoje rozdziera
szaty i prochem posypuje g³owy myœl¹c, ¿eœ zgin¹³... Ca³a
kawaleria rozbieg³a siê po pustyni, a¿eby znaleŸæ twoje œlady,
i dopiero nam, niegodnym, pozwolili bogowie, ¿e witamy ciê
pierwsi... Ksi¹¿ê mianowa³ go setnikiem i rozkaza³, aby nazajutrz
przedstawi³ do nagrody swoich podw³adnych.
Rozdzia³ XLV
W pó³ godziny póŸniej ukaza³y siê gêste ognie armii egipskiej,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (305 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
a niebawem orszak ksiêcia znalaz³ siê w obozie. Ze wszystkich
stron odezwa³y siê tr¹bki na alarm, ¿o³nierze chwycili broñ i
krzycz¹c stawali w szeregach. Oficerowie padali ksiêciu do nóg
i jak wczoraj po zwyciêstwie, podniós³szy go na rêkach, zaczêli
obchodziæ z nim oddzia³y. Œciany w¹wozu dr¿a³y od okrzyków: "¯yj
wiecznie, zwyciêzco!... Bogowie opiekuj¹ siê tob¹!.. " Otoczony
pochodniami zbli¿y³ siê œwiêty Mentezufis. Nastêpca zobaczywszy
go wydar³ siê z r¹k oficerów i pobieg³ naprzeciw kap³ana. -
Wiesz, ojcze œwiêty - zawo³a³ Ramzes - schwytaliœmy libijskiego
wodza Tehennê!... - Marna zdobycz - odpar³ surowo kap³an - dla
której naczelny wódz nie powinien by³ rzucaæ armii. Szczególniej
wówczas, gdy lada chwilê nowy nieprzyjaciel mo¿e nadci¹gn¹æ.
Ksi¹¿ê odczu³ ca³¹ sprawiedliwoœæ zarzutu, lecz w³aœnie dlatego
zerwa³ siê w nim gniew. Zacisn¹³ piêœci, zab³yszcza³y mu oczy...
- Na imiê matki twej, milcz, panie! - szepn¹³ stoj¹cy za nim
Pentuer Nastêpcê tak zdziwi³o nieoczekiwane odezwanie siê jego
doradcy, ¿e w jednej chwili och³on¹³, a och³on¹wszy zrozumia³,
¿e najw³aœciwiej bêdzie przyznaæ siê do b³êdu. - Prawdê mówisz,
wasza dostojnoœæ - odpar³. - Ani armia wodza, ani wódz armii
nigdy nie powinien opuszczaæ. S¹dzi³em jednak, ¿e zast¹pisz mnie
ty, œwiêty mê¿u, który tu jesteœ przedstawicielem ministra
wojny... Spokojna odpowiedŸ u³agodzi³a Mentezufisa, wiêc kap³an
ju¿ nie przypomnia³ ksiêciu zesz³orocznych manewrów, na których
namiestnik tak samo opuœci³ wojska i - wpad³ w nie³askê u
faraona. Wtem z wielkim krzykiem zbli¿y³ siê do nich Patrokles.
Grecki wódz znowu by³ pijany i z daleka wo³a³ do ksiêcia: -
Patrz, nastêpco, co zrobi³ œwiêty Mentezufis... Ty og³osi³eœ
przebaczenie dla wszystkich ¿o³nierzy libijskich, którzy opuszcz¹
najezdników i wróc¹ do armii jego œwi¹tobliwoœci... Do mnie ci
ludzie zbiegli siê i ja dziêki temu rozbi³em lewe skrzyd³o
nieprzyjacielskie... Tymczasem dostojny Mentezufis kaza³
wszystkich wymordowaæ... Zginê³o blisko tysi¹c jeñców, samych
naszych eks-¿o³nierzy, którzy mieli otrzymaæ ³askê!... Ksiêciu
znowu krew uderzy³a do g³owy, ale wci¹¿ stoj¹cy za nim Pentuer
szepn¹³: - Milcz, przez bogi, milcz!... Lecz Patrokles nie mia³
doradcy, wiêc krzycza³ dalej:
- Od tej chwili raz na zawsze straciliœmy zaufanie u obcych, no -
i u swoich... Bo w koñcu i nasza armia musi rozprzêgn¹æ siê, gdy
pozna, ¿e na jej czo³o wdzieraj¹ siê zdrajcy... - Nêdzny najmito
- odpar³ zimno Mentezufis - tak¿e to œmiesz odzywaæ siê o wojsku
i zaufanych jego œwi¹tobliwoœci?... Jak œwiat œwiatem, nie
s³yszano jeszcze podobnego bluŸnierstwa!... I lêkam siê, czy
bogowie nie pomszcz¹ wyrz¹dzonej sobie zniewagi... Patrokles
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (306 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
grubo rozeœmia³ siê. - Dopóki œpiê miêdzy Grekami, nie lêkam siê
zemsty nocnych bogów... A gdy czuwam, nic mi nie zrobi¹
dzienni... - IdŸ spaæ, idŸ... miêdzy twoich Greków, pijanico -
rzek³ Mentezufis - aby z twej winy na nasze g³owy grom nie
spad³... - Na twój, dusigroszu, ogolony ³eb nie spadnie, bo
bêdzie myœla³, ¿e to co innego!... - odpar³ nieprzytomny Grek.
Lecz widz¹c, ¿e ksi¹¿ê nie daje mu poparcia, cofn¹³ siê do swego
obozu. - Czy naprawdê - spyta³ Ramzes kap³ana - czy naprawdê
kaza³eœ, œwiêty mê¿u, pobiæ jeñców wbrew mojej obietnicy, ¿e
otrzymaj¹ ³askê?... - Wasza dostojnoœæ nie by³eœ w obozie -
odpar³ Mentezufis - wiêc na ciebie nie spada odpowiedzialnoœæ za
ten czyn. Ja zaœ pilnujê siê naszych praw wojennych, które
nakazuj¹ têpiæ zdradzieckich ¿o³nierzy. ¯o³nierze, którzy
poprzednio s³u¿yli jego œwi¹tobliwoœci, a nastêpnie po³¹czyli siê
z nieprzyjació³mi, maj¹ byæ natychmiast zabijani - oto ustawa. -
A gdybym ja by³ tutaj?... - Jako naczelny wódz i syn faraona,
mo¿esz zawieszaæ wykonywanie pewnych ustaw, których ja muszê
s³uchaæ - odpar³ Mentezufis. - Nie móg³¿eœ wiêc zaczekaæ do mego
powrotu? - Ustawa ka¿e zabijaæ n a t y c h m i a s t, wiêc
spe³ni³em jej wymagania. Ksi¹¿ê by³ tak oszo³omiony, ¿e przerwa³
dalsz¹ rozmowê i uda³ siê do swego namiotu. Tam dopiero upad³szy
na fotel rzek³ do Tutmozisa: - Ale¿ ja ju¿ dziœ jestem
niewolnikiem kap³anów!... Oni morduj¹ jeñców, oni gro¿¹ moim
oficerom, oni nawet nie szanuj¹ moich zobowi¹zañ... Nic ¿eœcie
nie mówili Mentezufisowi, kiedy kaza³ zabijaæ tych
nieszczêsnych?... - Zas³ania³ siê prawem wojennym i nowymi
rozkazami Herhora... - Ale¿ w³aœciwie ja tu jestem wodzem, choæ
wyjecha³em na pó³ dnia. - WyraŸnie zda³eœ dowództwo w rêce moje
i Patroklesa - odpar³ Tutmozis. - Gdy zaœ nadjecha³ œwiêty
Mentezufis, musieliœmy mu ust¹piæ, gdy¿ jest wy¿szy od nas...
Ksi¹¿ê pomyœla³, ¿e jednak schwytanie Tehenny by³o okupione zbyt
wielkimi nieszczêœciami. Jednoczeœnie z ca³¹ si³¹ odczu³
donios³oœæ przepisu, który nie pozwala wodzowi opuszczaæ wojska.
Musia³ w sobie przyznaæ, ¿e nie ma s³usznoœci, ale to jeszcze
bardziej dra¿ni³o jego dumê i nape³nia³o nienawiœci¹ do kap³anów.
"Otó¿ - mówi³ - jestem w niewoli pierwej nawet, nim zd¹¿y³em
zostaæ faraonem (oby mój œwi¹tobliwy ojciec ¿y³ wiecznie!). Wiêc
ju¿ dzisiaj muszê zacz¹æ wydobywaæ siê z niej, a przede wszystkim
- milczeæ... Pentuer ma s³usznoœæ: milczeæ, zawsze milczeæ, a
gniewy swoje jak drogocenne klejnoty sk³adaæ w skarbcu pamiêci.
Dopiero, gdy zbierze siê... O prorocy, wy mi wówczas
zap³acicie!.." Nie pytasz, wasza dostojnoœæ, o rezultat bitwy? -
spyta³ Tutmozis. - Aha, w³aœnie... Có¿ jest? - Przesz³o dwa
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (307 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
tysi¹ce jeñców, wiêcej ni¿ trzy tysi¹ce zabitych, a ledwie
kilkuset uciek³o. - Jaka¿ wiêc by³a armia libijska? - rzek³
zdziwiony ksi¹¿ê. - Szeœæ do siedmiu tysiêcy ludzi. - To byæ nie
mo¿e... Czy podobna, aby w takiej potyczce zginê³o prawie ca³e
wojsko?... - A przecie¿ tak jest, to by³a straszna bitwa - odpar³
Tutmozis. - Otoczy³eœ ich ze wszech stron, resztê zrobili
¿o³nierze, no... i dostojny Mentezufis... O takiej klêsce
nieprzyjació³ Egiptu nie mówi¹ nagrobki najs³awniejszych
faraonów. - IdŸ ju¿ spaæ, Tutmozisie, jestem zmêczony - przerwa³
ksi¹¿ê czuj¹c, ¿e pycha zaczyna mu biæ do g³owy. "Wiêc to ja
odnios³em takie zwyciêstwo?... Niepodobna!..." - pomyœla³. Rzuci³
siê na skóry, ale pomimo œmiertelnego znu¿enia zasn¹æ nie móg³.
Dopiero czternaœcie godzin up³ynê³o od chwili, gdy wyda³ has³o
rozpoczêcia bitwy... Dopiero czternaœcie godzin?...
Niepodobna!... On wygra³ tak¹ bitwê?... Ale¿ on nawet nie widzia³
bitwy, tylko ¿ó³ty, gêsty tuman, sk¹d potokami wylewa³y siê
nieludzkie wrzaski. Oto i teraz widzi ów tuman, s³yszy wrzawê,
czuje spiekotê, a przecie ¿adnej bitwy nie ma... Potem zobaczy³
niezmiern¹ pustyniê, wœród której z bolesnym trudem posuwa³ siê
po piasku. On i jego ludzie mieli najlepsze konie z ca³ej armii,
a pomimo to pe³zali jak ¿ó³wie... A co za spiekota!...
Niepodobna, a¿eby cz³owiek móg³ wytrzymaæ taki ¿ar... A oto zrywa
siê Tyfon, zas³ania œwiat, pali, gryzie, dusi... Z figury
Pentuera sypi¹ siê blade iskry... Nad ich g³owami rozlegaj¹ siê
grzmoty, zjawisko, którego nie widzia³ jeszcze nigdy... Potem
cicha noc w pustyni...Pêdz¹cy gryf, ciemna sylwetka sfinksa na
wapiennym wzgórzu... "Tylem widzia³, tylem prze¿y³ - myœli Ramzes
- by³em przy budowaniu naszych œwi¹tyñ, a nawet przy urodzinach
wielkiego sfinksa, który ju¿ nie ma wieku, i... to wszystko
mia³oby zdarzyæ siê w ci¹gu czternastu godzin?..." Jeszcze
ostatnia myœl b³ysnê³a ksiêciu: "Cz³owiek, który tyle prze¿y³,
nie mo¿e d³ugo ¿yæ..." Przebieg³o go zimno od stóp do g³ów i -
zasn¹³. Nazajutrz ockn¹³ siê w parê godzin po wschodzie s³oñca.
K³u³y go oczy, bola³y wszystkie koœci, trochê kaszla³, ale umys³
mia³ jasny i serce pe³ne odwagi. We drzwiach namiotu stan¹³
Tutmozis. - Có¿?... - spyta³ ksi¹¿ê.
- Szpiegowie od granicy libijskiej przynosz¹ dziwne wieœci -
odpar³ ulubieniec. - Ku naszemu w¹wozowi zbli¿a siê wielki t³um,
ale to nie jest wojsko, lecz bezbronni, kobiety i dzieci, a na
ich czele Musawasa i najprzedniejsi Libijczycy... - Có¿ by to
znaczy³o? - Widaæ chc¹ prosiæ o pokój.
- Po jednej bitwie?... - zdziwi³ siê ksi¹¿ê.
- Ale jakiej!... Przy tym strach mno¿y w ich oczach nasze
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (308 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wojska... Czuj¹ siê s³abymi i lêkaj¹ siê najazdu i œmierci...
Zobaczymy, czy to nie jest podstêp wojenny!...- odpar³ ksi¹¿ê po
namyœle. A jak¿e nasi? - Zdrowi, syci, napojeni, wypoczêci i
weseli. Tylko... - No?
- Patrokles umar³ w nocy - szepn¹³ Tutmozis.
- Jakim sposobem?... - zawo³a³ ksi¹¿ê zrywaj¹c siê.
- Jedni mówi¹, ¿e zapi³ siê, drudzy... ¿e to kara bogów... Twarz
mia³ sin¹, a usta pe³ne piany... - Jak tamten niewolnik w
Atribis, pamiêtasz go?... Nazywa³ siê Bakura i wpad³ do sali
uczty ze skargami na nomarchê... Rozumie siê, ¿e tej samej nocy
umar³ z pijañstwa!... Co?... Tutmozis spuœci³ g³owê. - Musimy byæ
bardzo ostro¿ni, panie mój... szepn¹³.
- Postaramy siê - odpar³ ksi¹¿ê spokojnie. - Nie bêdê siê nawet
dziwi³ œmierci Patroklesa... Bo i co osobliwego mo¿e byæ w tym,
¿e umar³ jakiœ pijaczyna, który obra¿a³ bogów, ba!... nawet
kap³anów... Ale Tutmozis w tych drwi¹cych s³owach odczu³ groŸbê.
Ksi¹¿ê bardzo kocha³ wiernego jak pies Patroklesa. Móg³ zapomnieæ
wiele w³asnych krzywd, ale jego œmierci nie przebaczy nigdy.
Przed po³udniem do ksi¹¿êcego obozu nadci¹gn¹³ z Egiptu œwie¿y
pu³k tebañski, a oprócz tego parê tysiêcy ludzi i kilkaset os³ów
przynios³y wielkie zapasy ¿ywnoœci i namioty. Jednoczeœnie od
strony Libii znowu nadbiegli szpiegowie donosz¹c, ¿e banda ludzi
bezbronnych, id¹cych ku w¹wozowi, wci¹¿ powiêksza siê. Z rozkazu
nastêpcy gêste oddzia³ki jazdy we wszystkich kierunkach zbada³y
okolicê: czy nie ukrywa siê gdzie nieprzyjacielska armia? Nawet
kap³ani wzi¹wszy ze sob¹ ma³¹ kapliczkê Amona weszli na szczyt
najwy¿szego wzgórza i odprawili tam nabo¿eñstwo. A wróciwszy do
obozu zapewnili nastêpcê, ¿e wprawdzie nadci¹ga kilkutysiêczny
t³um bezbronnych Libijczyków, ale armii nie ma nigdzie co
najmniej w trzymilowym promieniu. Ksi¹¿ê zacz¹³ siê œmiaæ z
raportu. - Mam dobre oko - rzek³ - ale w takiej odleg³oœci nie
dojrza³bym wojska. Kap³ani naradziwszy siê miêdzy sob¹
oœwiadczyli ksiêciu, ¿e je¿eli obowi¹¿e siê nie rozmawiaæ z
ludŸmi niewtajemniczonymi o tym, co zobaczy, przekona siê, ¿e
mo¿na widzieæ bardzo daleko. Ramzes przysi¹g³. wówczas kap³ani
ustawili na jednym wzgórzu o³tarz Amona i rozpoczêli modlitwy.
A gdy ksi¹¿ê umywszy siê zdj¹³ sanda³y i ofiarowa³ bogu z³oty
³añcuch i kadzid³o, wprowadzili go do ciasnej skrzyni, zupe³nie
ciemnej, i kazali patrzeæ na œcianê. Po chwili zaczê³y siê
pobo¿ne œpiewy, w czasie których ukaza³o siê na wewnêtrznej
œcianie skrzyni jasne kó³ko. Wnet jasna barwa zmêtnia³a; ksi¹¿ê
zobaczy³ piaszczyst¹ równinê, wœród niej ska³y, a przy nich
azjatyckie placówki. Kap³ani zaczêli œpiewaæ ¿ywiej i obraz
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (309 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zmieni³ siê. By³o widaæ inny kawa³ek pustyni, a w niej t³um ludzi
niewiêkszych od mrówek. Mimo to ruchy, ubiory, a nawet twarze
osób by³y tak wyraŸne, ¿e ksi¹¿ê móg³ je opisaæ. Zdumienie
nastêpcy nie mia³o granic. Przeciera³ oczy, dotyka³ poruszaj¹cego
siê wizerunku... Nagle odwróci³ g³owê, obraz znikn¹³ i zosta³a
ciemnoœæ. Kiedy wyszed³ z kaplicy, zapyta³ go starszy kap³an: -
Có¿, erpatre, wierzysz teraz w potêgê bogów egipskich?
- Zaprawdê - odpar³ - jesteœcie tak wielkimi mêdrcami, ¿e ca³y
œwiat powinien wam sk³adaæ ofiary i ho³dy. Je¿eli w równym
stopniu potraficie widzieæ przysz³oœæ, nic wam siê nie oprze. Na
te s³owa jeden z kap³anów wszed³ do kaplicy, zacz¹³ siê modliæ
i niebawem odezwa³ siê stamt¹d g³os mówi¹cy: - Ramzesie!...
zwa¿one s¹ losy pañstwa, a zanim druga pe³nia nadejdzie,
zostaniesz jego w³adc¹... - Bogowie!... - zawo³a³ przera¿ony
ksi¹¿ê - azali¿ ojciec mój jest tak chory?... Upad³ twarz¹ na
piasek, a jeden z asystuj¹cych kap³anów spyta³ go: czy nie chce
jeszcze czego dowiedzieæ siê. - Powiedz, ojcze Amonie - odpar³ -
czy spe³ni¹ siê moje zamiary? Po chwili rzek³ g³os z kaplicy: -
Je¿eli nie rozpoczniesz wojny ze Wschodem, bêdziesz sk³ada³
ofiary bogom i szanowa³ ich s³ugi, czeka ciê d³ugi ¿ywot i pe³ne
s³awy panowanie... Po tych cudach, które zdarzy³y siê w jasny
dzieñ, na otwartym polu, ksi¹¿ê wzburzony wróci³ do swego
namiotu. "Nic nie oprze siê kap³anom!..." - myœla³ z trwog¹. W
namiocie zasta³ Pentuera.
- Powiedz mi, mój doradco - rzek³ - czy wy, kap³ani, mo¿ecie
czytaæ w ludzkim sercu i ods³aniaæ jego tajemne zamiary? Pentuer
potrz¹sn¹³ g³ow¹. - Prêdzej - odpar³ - cz³owiek dojrzy, co mieœci
siê we wnêtrzu ska³y, ani¿eli zbada cudze serce. Ono nawet jest
dla bogów zamkniête i dopiero œmieræ odkrywa jego myœli. Ksi¹¿ê
g³êboko odetchn¹³, ale nie móg³ pozbyæ siê niepokoju. Gdy zaœ ku
wieczorowi trzeba by³o zwo³aæ radê wojenn¹, zaprosi³ na ni¹
Mentezufisa i Pentuera. Nikt nie wspomina³ o nagle zmar³ym
Patroklesie; mo¿e dlatego, ¿e by³y pilniejsze sprawy. Przyjechali
bowiem libijscy pos³owie b³agaj¹c w imieniu Musawasy o litoœæ nad
jego synem Tehenn¹ i ofiaruj¹c Egiptowi poddanie siê i wieczny
spokój. - •li ludzie - mówi³ jeden z pos³ów - oszukali naród nasz
mówi¹c, ¿e Egipt jest s³aby, a jego faraon cieniem w³adcy.
Wczoraj jednak przekonaliœmy siê, jak mocne jest wasze ramiê, i
poczytujemy za rzecz roztropniejsz¹ poddaæ siê wam i p³aciæ
daniny ani¿eli nara¿aæ ludzi na pewn¹ œmieræ, a nasze maj¹tki na
zniszczenie. Gdy rada wojenna wys³ucha³a tej mowy, kazano
Libijczykom wyjœæ z namiotu, a ksi¹¿ê Ramzes wprost zapyta³ o
zdanie œwiêtego Mentezufisa, co nawet zdziwi³o jenera³ów. -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (310 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Jeszcze wczoraj - rzek³ dostojny prorok - radzi³bym odrzuciæ
proœbê Musawasy, przenieœæ wojnê do Libii i zniszczyæ gniazdo
rozbójników. Dziœ jednak otrzyma³em tak wa¿ne wiadomoœci z
Memfisu, ¿e bêdê g³osowa³ za litoœci¹ dla pokonanych. - Czy mój
œwi¹tobliwy ojciec jest chory? - zapyta³ wzruszony ksi¹¿ê. - Jest
chory. Lecz dopóki nie skoñczymy z Libijczykami, wasza dostojnoœæ
nie powinieneœ o tym myœleæ... A gdy nastêpca smutnie spuœci³
g³owê, Mentezufis doda³: - Muszê spe³niæ jeszcze jeden
obowi¹zek... Wczoraj, dostojny ksi¹¿ê, oœmieli³em siê zrobiæ ci
uwagê, ¿e dla tak marnej zdobyczy, jak Tehenna, wódz nie powinien
by³ opuszczaæ armii. Dziœ widzê, ¿e myli³em siê: gdybyœ bowiem
nie schwyci³, panie, Tehenny, nie mielibyœmy tak prêdko pokoju
z Musawas¹... M¹droœæ twoja, naczelny wodzu, okaza³a siê wy¿sz¹
nad wojskowe ustawy... Ksiêcia zastanowi³a skrucha Mentezufisa.
"Dlaczego on tak mówi?... - pomyœla³. Widaæ nie tylko Amon wie,
¿e mój œwi¹tobliwy ojciec jest chory..." I w duszy nastêpcy znowu
zbudzi³y siê stare uczucia: pogarda dla kap³anów i - nieufnoœæ
do ich cudów. "Wiêc nie bogowie wró¿yli mi, ¿e rych³o zostanê
faraonem, ale przysz³a wiadomoœæ z Memfisu i kap³ani oszukali
mnie w kaplicy. A je¿eli k³amali w jednym, kto zarêczy, ¿e i te
widoki pustyni ukazywane na œcianie nie by³y tak¿e oszustwem?..."
Poniewa¿ ksi¹¿ê ci¹gle milcza³, co przypisywano jego smutkowi z
powodu choroby faraona, a jenera³owie tak¿e nie œmieli odzywaæ
siê po stanowczych s³owach Mentezufisa, wiêc radê wojenn¹
ukoñczono. Zapad³o jednomyœlne postanowienie, a¿eby wzi¹æ jak
najwiêksz¹ daninê z Libijczyków, pos³aæ im egipsk¹ za³ogê i -
przerwaæ wojnê. Teraz ju¿ wszyscy spodziewali siê, ¿e faraon
umrze. Egipt zaœ, aby sprawiæ w³adcy przystojny pogrzeb,
potrzebowa³ g³êbokiego spokoju. Opuœciwszy namiot rady wojennej
ksi¹¿ê spyta³ Mentezufisa: - Dzielny Patrokles zgas³ tej nocy:
czy, œwiêci mê¿owie, myœlicie uczciæ jego zw³oki? - By³ to
barbarzyñca i wielki grzesznik - odpar³ kap³an. - Tak znakomite
jednak odda³ us³ugi Egiptowi, ¿e nale¿y zapewniæ mu ¿ycie za
grobem. Je¿eli wiêc pozwolisz, wasza dostojnoœæ, dziœ jeszcze
odeœlemy cia³o tego mê¿a do Memfisu, a¿eby zrobiæ jego mumiê i
odwieŸæ j¹ na wieczne mieszkanie do Tebów miêdzy królewskie
przybytki. Ksi¹¿ê zgodzi³ siê z ochot¹, ale podejrzenia jego
wzros³y. "Wczoraj - myœla³ Mentezufis gromi³ mnie jak leniwego
ucznia, i jeszcze ³aska bogów! ¿e nie obi³ mi grzbietu kijem, a
dziœ przemawia do mnie jak pos³uszny syn do ojca i prawie pada
na brzuch swój. Nie jest¿e to znakiem, ¿e do namiotu mego zbli¿a
siê w³adza tudzie¿ godzina rachunku?..." Tak rozmyœlaj¹c ksi¹¿ê
wzrasta³ w dumê, a serce jego wype³nia³ coraz silniejszy gniew
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (311 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przeciw kap³anom. Gniew tym gorszy, ¿e cichy jak skorpion, który,
ukrywszy siê w piasku, jadowitym ¿¹d³em kaleczy nieostro¿n¹ nogê.
Rozdzia³ XLVI
W nocy warty da³y znaæ, ¿e t³um ¿ebrz¹cych o ³askê Libijczyków
ju¿ wszed³ do w¹wozu. Jako¿ nad pustyni¹ widaæ by³o ³unê ich
ognisk. O wschodzie s³oñca odezwa³y siê tr¹by i ca³a armia
egipska stanê³a pod broni¹, w najszerszym miejscu doliny.
Stosownie do rozkazu ksiêcia, który chcia³ jeszcze bardziej
nastraszyæ Libijczyków, miêdzy szeregami wojska ustawiono
spokojnych tragarzy, a wœród konnicy pomieszczono oœlarzy na
os³ach. I sta³o siê w onym dniu, ¿e Egipcjanie byli mnodzy jak
piasek w pustyni, a Libijczycy trwo¿ni, jak go³êbie, nad którymi
kr¹¿y jastrz¹b. O dziewi¹tej rano przed namiot ksiêcia zajecha³
jego z³ocisty wóz wojenny. Konie ubrane w strusie pióra rwa³y siê
tak, ¿e ka¿dego z nich musia³o pilnowaæ dwu masztalerzy. Ramzes
wyszed³ z namiotu, siad³ na wóz i sam uj¹³ cugle, a miejsce
woŸnicy zaj¹³ przy nim kap³an Pentuer, doradca. Jeden z jenera³ów
roztoczy³ nad ksiêciem du¿y, zielony parasol, a z ty³u i po obu
stronach wozu szli greccy oficerowie w poz³ocistych zbrojach. W
pewnej odleg³oœci za orszakiem ksiêcia posuwa³ siê ma³y oddzia³
gwardii, a wœród niego Tehenna, syn libijskiego wodza Musawasy.
O kilkaset kroków od Egipcjan, przy wyjœciu z glaukoñskiego
w¹wozu, sta³a smutna gromada Libijczyków b³agaj¹cych zwyciêzcy
o mi³osierdzie. Kiedy Ramzes wjecha³ ze swoj¹ œwit¹ na wzgórze,
kêdy mia³ przyjmowaæ nieprzyjacielskie poselstwo, armia ku jego
czci podnios³a taki okrzyk, ¿e chytry Musawasa zmartwi³ siê
jeszcze bardziej i szepn¹³ do bliskiej starszyzny: - Zaprawdê
mówiê wam, jest to krzyk wojska, które mi³uje swego wodza!...
Wówczas jeden z niespokojniejszych ksi¹¿¹t libijskich, wielki
bandyta, rzek³ do Musawasy: - Czy nie myœlisz, ¿e w takiej chwili
roztropniej uczynimy ufaj¹c chy¿oœci naszych koni ani¿eli ³asce
faraonowego syna?... Ma to byæ wœciek³y lew, który nawet
g³aszcz¹c zdziera skórê; my zaœ jesteœmy jako jagniêta oderwane
od cycków swej matki. - Czyñ, jak chcesz - odpar³ Musawasa - ca³¹
pustyniê masz przed sob¹. Ale mnie lud wys³a³ na odkupienie
swoich grzechów, a nade wszystko mam syna Tehennê, nad którym
ksi¹¿ê rozleje swój gniew, je¿eli nie potrafiê go przeb³agaæ. Do
gromady Libijczyków przycwa³owali dwaj jezdni Azjaci donosz¹c,
¿e pan czeka na ich pokorê. Musawasa gorzko westchn¹³ i poszed³
ku pagórkowi, na którym sta³ zwyciêzca. Nigdy jeszcze nie odby³
on równie ciê¿kiej podró¿y!... Grube, pokutnicze p³ótno Ÿle
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (312 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
okrywa³o jego grzbiet; nad g³ow¹ obsypan¹ popio³em znêca³ siê ¿ar
s³oneczny, bose nogi gryz³ mu ¿wir. a serce gniót³ smutek i
w³asny, i zwyciê¿onego ludu. Przeszed³ zaledwie kilkaset kroków,
ale parê razy musia³ zatrzymaæ siê i odpocz¹æ. Czêsto te¿ ogl¹da³
siê za siebie, aby sprawdziæ, czy nadzy niewolnicy, którzy nieœli
dary dla ksiêcia, nie kradn¹ z³otych pierœcieni, a co gorsze -
klejnotów. Musawasa bowiem, jako m¹¿ doœwiadczony, wiedzia³, ¿e
ludzie najchêtniej korzystaj¹ z cudzego nieszczêœcia. "Dziêkujê
bogom - pociesza³ siê w swej nêdzy chytry barbarzyñca - ¿e na
mnie pad³ los upokorzenia siê przed ksiêciem, który lada dzieñ
w³o¿y faraonowsk¹ czapkê. W³adcy Egiptu s¹ wspania³omyœlni,
szczególniej w chwili zwyciêstwa. Je¿eli wiêc potrafiê wzruszyæ
pana mego, umocni on moje znaczenie w Libii i pozwoli mi pobieraæ
du¿e podatki. Prawdziwy zaœ cud, ¿e sam nastêpca tronu z³apa³
Tehennê; nie tylko bowiem nie uczyni mu krzywdy, ale jeszcze
obsypie go dostojeñstwami..." Tak myœla³, a wci¹¿ ogl¹da³ siê.
Niewolnik bowiem, choæ nagi, mo¿e ukradziony klejnot schowaæ w
usta, a nawet po³kn¹æ. Na trzydzieœci kroków przed wozem nastêpcy
tronu Musawasa i towarzysz¹cy mu najprzedniejsi Libijczycy upadli
na brzuchy swoje i le¿eli w piasku, dopóki adiutant ksi¹¿êcy nie
kaza³ im wstaæ. Zbli¿ywszy siê o kilka kroków znowu padli i
uczynili tak trzy razy, a zawsze Ramzes musia³ rozkazywaæ im,
a¿eby siê podnieœli. Przez ten czas Pentuer stoj¹cy na ksi¹¿êcym
wozie szepta³ swojemu panu: - Niech oblicze twoje nie poka¿e im
ani srogoœci, ani uciechy. Raczej b¹dŸ spokojny jak bóg Amon,
który pogardza swymi wrogami i nie cieszy siê z lada jakich
triumfów... Nareszcie pokutuj¹cy Libijczycy stanêli przed
obliczem ksiêcia, który ze z³ocistego wozu patrzy³ na nich jak
srogi hipopotam na kaczêta nie maj¹ce gdzie ukryæ siê przed jego
moc¹. - Ty¿eœ to - nagle odezwa³ siê Ramzes? - Ty¿eœ to jest
Musawasa, m¹dry wódz libijski? - Jam jest twój s³uga - odpar³
zapytany i znowu rzuci³ siê na ziemiê. Gdy mu kazano wstaæ,
ksi¹¿ê mówi³: - Jak mog³eœ dopuœciæ siê tak ciê¿kiego grzechu i
podnieœæ rêkê na ziemiê bogów? Czyli¿ opuœci³a ciê dawna
roztropnoœæ? - Panie! - odpar³ chytry Libijczyk - ¿al pomiêsza³
rozumy wygnanym ¿o³nierzom jego œwi¹tobliwoœci, wiêc biegli na
w³asn¹ zgubê ci¹gn¹c za sob¹ mnie i moich. I wiedz¹ bogowie, jak
d³ugo ci¹gnê³aby siê ta brzydka wojna, gdyby na czele armii
wiecznie ¿yj¹cego faraona nie stan¹³ sam Amon w twojej postaci.
Jak pustynny wicher spad³eœ, kiedy ciê nie oczekiwano, tam gdzie
ciê nie oczekiwano, a jak byk ³amie trzcinê, tak ty skruszy³eœ
zaœlepionego nieprzyjaciela. Po czym wszystkie ludy nasze
zrozumia³y, ¿e nawet straszne pu³ki libijskie dopóty s¹ coœ
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (313 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
warte, dopóki rzuca nimi twoja rêka. - M¹drze mówisz, Musawaso -
rzek³ ksi¹¿ê - a jeszcze lepiej uczyni³eœ, ¿eœ wyszed³ naprzeciw
armii boskiego faraona nie czekaj¹c, a¿ ona przyjdzie do was.
Radbym jednak dowiedzieæ siê: o ile prawdziw¹ jest wasza pokora?
- "Rozjaœnij oblicze, wielki mocarzu egipski - odpowiedzia³ na
to Musawasa. - Przychodzimy do ciebie jako poddani, a¿eby imiê
twoje by³o wielkim w Libii i a¿ebyœ by³ naszym s³oñcem, jak
jesteœ s³oñcem dziewiêciu ludów. Rozka¿ tylko podw³adnym twoim,
aby byli sprawiedliwymi dla zawojowanego i do potêgi twej
przy³¹czonego ludu. Niech twoi naczelnicy rz¹dz¹ nami sumiennie
i sprawiedliwie, a nie wed³ug z³ych chêci swoich donosz¹c o nas
fa³szywie i pobudzaj¹c nie³askê twoj¹ przeciw nam i dzieciom
naszym. Rozka¿ im, namiestniku dobrotliwego faraona, aby rz¹dzili
nami wed³ug woli twojej oszczêdzaj¹c swobodê, mienie, jêzyk i
obyczaje ojców i przodków naszych. Niech prawa twoje bêd¹ dla
wszystkich poddanych ci ludów równe, niech urzêdnicy twoi nie
pob³a¿aj¹ jednym, a nie bêd¹ zbyt srogimi dla drugich. Niech
wyroki ich bêd¹ dla wszystkich jednakie. Niech pobieraj¹ op³atê
przeznaczon¹ na twe potrzeby i twój u¿ytek, lecz nie podnosz¹ od
nas innej w tajemnicy przed tob¹, takiej, która nie wejdzie do
skarbca twego, lecz wzbogaci tylko s³ugi twoje i s³ugi s³ug
twoich. Ka¿ rz¹dziæ nami bez krzywdy dla nas i dla dzieci
naszych, wszak jesteœ bogiem naszym i w³adc¹ na wieki. Naœladuj
s³oñce, które dla wszystkich rozsiewa swój blask daj¹cy si³ê i
¿ycie. B³agamy ciê o twe ³aski, my, libijscy poddani, i padamy
czo³em przed tob¹, nastêpco wielkiego i potê¿nego faraona." Tak
mówi³ przebieg³y ksi¹¿ê libijski Musawasa i skoñczywszy, znowu
upad³ brzuchem na ziemiê. A nastêpcy faraona, kiedy s³ucha³ tych
m¹drych s³ów, b³yszcza³y oczy i rozszerza³y siê nozdrza jak
m³odemu ogierowi, który po sytnej paszy wybiega na ³¹kê miêdzy
klacze. - Powstañ, Musawaso - odezwa³ siê ksi¹¿ê - i pos³uchaj,
co ci odpowiem. Los twój i twoich narodów nie zale¿y ode mnie
lecz od mi³oœciwego pana, który tak wznosi siê ponad nami
wszystkimi, jak niebo nad ziemi¹. Radzê ci wiêc, a¿ebyœ ty i
starszyzna libijska udali siê st¹d do Memfisu i tam, upad³szy na
twarz przed w³adc¹ i bogiem tego œwiata, powtórzyli pokorn¹ mowê,
której tu wys³ucha³em. Nie wiem, jaki bêdzie skutek waszych
próœb; lecz poniewa¿ bogowie nigdy nie odwracaj¹ siê od
skruszonych i b³agaj¹cych, wiêc przeczuwam, ¿e nie bêdziecie Ÿle
przyjêci. A teraz poka¿cie mi dary przeznaczone dla jego
œwi¹tobliwoœci, abym os¹dzi³, czy porusz¹ serce wszechmocnego
faraona. W tej chwili Mentezufis da³ znak stoj¹cemu na wozie
ksiêcia Pentuerowi. A gdy ten zeszed³ i zbli¿y³ siê ze czci¹ do
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (314 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
œwiêtego mê¿a, Mentezufis szepn¹³: - Bojê siê, a¿eby m³odemu panu
naszemu triumf nie za mocno uderzy³ do g³owy. Czy nie s¹dzisz,
¿e by³oby roztropnym przerwaæ w jakiœ sposób uroczystoœæ?... -
Przeciwnie - odpar³ Pentuer - nie przerywajcie uroczystoœci, a
ja wam rêczê, ¿e podczas triumfu nie bêdzie mia³ weso³ej twarzy.
- Zrobisz cud? - Czyli¿bym potrafi³? Poka¿ê mu tylko, ¿e na tym
œwiecie wielkiej radoœci towarzysz¹ wielkie strapienia. - Czyñ,
jak chcesz - rzek³ Mentezufis - gdy¿ bogowie dali ci m¹droœæ
godn¹ cz³onka najwy¿szej rady. Odezwa³y siê tr¹by i bêbny i
rozpoczêto pochód triumfalny. Na czele szli nadzy niewolnicy z
darami, pilnowani przez mo¿nych Libijczyków. Wiêc niesiono z³ote
i srebrne bogi, szkatu³ki nape³nione wonnoœciami, emaliowane
naczynia, tkaniny, sprzêty, wreszcie z³ote misy zasypane
rubinami, szafirami i szmaragdami. Niewolnicy nios¹cy je mieli
ogolone g³owy i opaski na ustach, a¿eby który nie ukrad³ cennego
klejnotu. Ksi¹¿ê Ramzes wspar³ obie rêce o krawêdŸ wozu i z
wysokoœci pagórka patrzy³ na Libijczyków i swoje wojsko jak
¿ó³tog³owy orze³ na pstre kuropatwy. Duma wype³nia³a go od stóp
do g³ów i wszyscy czuli, ¿e nie mo¿na byæ potê¿niejszym nad tego
zwyciêskiego wodza. W jednej chwili oczy ksiêcia utraci³y swój
blask, a na twarzy odmalowa³o siê przykre zdziwienie. To stoj¹cy
za nim Pentuer szepn¹³: - Nak³oñ, panie, ucha twego... Od czasu
kiedy opuœci³eœ miasto Pi-Bast, zasz³y tam dziwne wydarzenia...
Twoja kobieta, Kama Fenicjanka, uciek³a z Grekiem Lykonem... -
Z Lykonem?... - powtórzy³ ksi¹¿ê. - Nie poruszaj siê, panie, i
nie okazuj tysi¹com twoich niewolników, ¿e masz smutek w dniu
triumfu... W tej chwili przechodzi³ u stóp ksiêcia bardzo d³ugi
sznur Libijczyków nios¹cych w koszach owoce i chleby, a w
ogromnych dzbanach wino i oliwê dla wojska. Na ten widok wœród
karnego ¿o³nierstwa rozleg³ siê szmer radoœci, ale Ramzes nie
spostrzeg³ tego, zajêty opowiadaniem Pentuera. - Bogowie -
szepta³ prorok - ukarali zdradzieck¹ Fenicjankê... - Z³apana?...
- spyta³ ksi¹¿ê. - Z³apana, ale musiano j¹ wys³aæ do wschodnich
kolonii... Spad³ bowiem na ni¹ tr¹d... - O bogowie!... - szepn¹³
Ramzes. - Czy aby mnie on nie grozi?... - B¹dŸ spokojny, panie:
gdybyœ siê zarazi³, ju¿ byœ go mia³... Ksi¹¿ê poczu³ zimno we
wszystkich cz³onkach. Jak¿e ³atwo bogom z najwy¿szych szczytów
zepchn¹æ cz³owieka w przepaœæ najg³êbszej nêdzy!... - A ten¿e
nikczemny Lykon?... - Jest to wielki zbrodniarz - mówi³ Pentuer -
zbrodniarz, jakich niewielu wyda³a ziemia... - Znam go. Jest
podobny do mnie jak obraz odbity w lustrze... - odpar³ Ramzes.
Teraz nadci¹gnê³a gromada Libijczyków prowadz¹cych osobliwe
zwierzêta. Na czele szed³ jednogarbny wielb³¹d z bia³awym w³osem,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (315 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
jeden z pierwszych, jakiego z³apano w pustyni. Za nim dwa
nosoro¿ce, stado koni i oswojony lew w klatce. A dalej mnóstwo
klatek z ró¿nobarwnymi ptakami, ma³pkami i ma³ymi pieskami,
przeznaczonymi dla dam dworskich. W koñcu pêdzono wielkie stada
wo³ów i baranów na miêso dla wojska. Ksi¹¿ê ledwie rzuci³ okiem
na wêdruj¹cy zwierzyniec i pyta³ kap³ana: - A Lykon schwytany?...
- Teraz powiem ci najgorsz¹ rzecz, nieszczêœliwy panie - szepta³
Pentuer - Pamiêtaj jednak, aby nieprzyjaciele Egiptu nie
dostrzegli smutku w tobie... Nastêpca poruszy³ siê. - Twoja druga
kobieta, Sara ¯ydówka...
- Czy tak¿e uciek³a?..
- Zmar³a w wiêzieniu...
- O bogowie!... Któ¿ œmia³ j¹ wtr¹ciæ?...
- Sama oskar¿y³a siê o zabójstwo syna twego...
- Co?...
Wielki krzyk rozleg³ siê u stóp ksiêcia: maszerowali jeñcy
libijscy wziêci podczas bitwy, a na ich czele smutny Tehenna.
Ramzes mia³ w tej chwili serce tak przepe³nione bólem, ¿e skin¹³
na Tehennê i rzek³: - Stañ przy ojcu twoim Musawasie, a¿eby
widzia³ i dotkn¹³ ciê, ¿e ¿yjesz... Na te s³owa wszyscy
Libijczycy i ca³e wojsko wyda³o potê¿ny okrzyk; ale ksi¹¿ê nie
s³ucha³ go. - Syn mój nie ¿yje?... - pyta³ kap³ana. - Sara
oskar¿y³a siê o dzieciobójstwo?... Czy szaleñstwo pad³o na jej
duszê?... - Dziecko zabi³ nikczemny Lykon... - O bogowie, dajcie
mi si³y!... - jêkn¹³ ksi¹¿ê.
- Hamuj siê, panie, jak przysta³o na zwyciêskiego wodza... -
Czyli¿ podobna zwyciê¿yæ tak¹ boleœæ!... O niemi³osierni
bogowie!... - Dziecko zabi³ Lykon, Sara zaœ oskar¿y³a siê, a¿eby
ciebie ocaliæ... Widz¹c bowiem mordercê w nocy, myœla³a, ¿e to
ty sam by³eœ... - A ja j¹ wygna³em z mego domu!... A ja zrobi³em
j¹ s³u¿ebnic¹ Fenicjanki!.. - szepta³ ksi¹¿ê. Teraz ukazali siê
egipscy ¿o³nierze, nios¹cy pe³ne kosze r¹k uciêtych poleg³ym
Libijczykom. Na ten widok ksi¹¿ê Ramzes zas³oni³ twarz swoj¹ i
gorzko zap³aka³. Natychmiast jenera³owie otoczyli wóz pocieszaj¹c
pana. Zaœ œwiêty prorok Mentezufis poda³ wniosek, który przyjêto
bez namys³u, a¿eby od tej pory wojsko egipskie ju¿ nigdy nie
ucina³o r¹k poleg³ym w boju nieprzyjacio³om. Tym nieprzewidzianym
wypadkiem zakoñczy³ siê pierwszy triumf nastêpcy egipskiego
tronu. Ale ³zy, jakie wyla³ nad uciêtymi rêkoma, mocniej ani¿eli
zwyciêska bitwa przywi¹za³y do niego Libijczyków. Nikt te¿ nie
dziwi³ siê, ¿e doko³a ognisk zasiedli w zgodzie ¿o³nierze egipscy
i Libijczycy, dziel¹c siê chlebem i pij¹c wino z tych samych
kubków. Miejsce wojny i nienawiœci, które mia³y trwaæ ca³e lata,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (316 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
zajê³o g³êbokie uczucie spokoju i zaufania. Ramzes poleci³, a¿eby
Musawasa, Tehenna i najprzedniejsi Libijczycy natychmiast jechali
z darami do Memfisu, i da³ im eskortê, nie tyle do pilnowania
ich, ile dla bezpieczeñstwa ich osób i wiezionych skarbów. Sam
zaœ ukry³ siê w namiocie i nie pokaza³ siê przez kilka godzin.
Nie przyj¹³ nawet Tutmozisa, jak cz³owiek, któremu boleœæ starczy
za najmilsze towarzystwo. Ku wieczorowi przysz³a do ksiêcia
deputacja greckich oficerów pod dowództwem Kaliposa. Kiedy
nastêpca zapyta³: czego chc¹?... Kalipos odpar³: - Przychodzimy
b³agaæ ciê, panie, a¿eby cia³o naszego wodza, a twego s³ugi,
Patroklesa, nie by³o wydane egipskim kap³anom, lecz spalone
wed³ug greckiego obyczaju. Ksi¹¿ê zdziwi³ siê. - Chyba wiadomo
wam - rzek³ - ¿e ze zw³ok Patroklesa kap³ani chc¹ zrobiæ mumiê
pierwszej klasy i umieœciæ j¹ przy grobach faraonów. Czy mo¿e
wiêkszy zaszczyt spotkaæ cz³owieka na tym œwiecie? Grecy wahali
siê, wreszcie Kalipos zebrawszy odwagê odpowiedzia³: - Panie
nasz, pozwól otworzyæ serce przed tob¹. Dobrze wiemy, ¿e
zrobienie mumii jest dla cz³owieka korzystniejszym ni¿ spalenie
go. Gdy bowiem dusza spalonego natychmiast przenosi siê do krajów
wiekuistych, dusza zabalsamowanego mo¿e tysi¹ce lat ¿yæ na tej
ziemi i cieszyæ siê jej piêknoœci¹. Ale egipscy kap³ani, wodzu
(niech to nie obra¿a twoich uszu!), nienawidzili Patroklesa. Któ¿
wiêc nas zapewni, ¿e kap³ani, zrobiwszy jego mumiê, nie w tym
celu zatrzymuj¹ duszê na ziemi, aby j¹ poddaæ udrêczeniom?... I
co my bylibyœmy warci, gdybyœmy podejrzewaj¹c zemstê nie
uchronili od niej duszy naszego ziomka i dowódcy?... Zdziwienie
Ramzesa jeszcze bardziej wzros³o. - Czyñcie - rzek³ - jak
uwa¿acie za potrzebne.
- A je¿eli nie wydadz¹ nam cia³a?...
- Tylko przygotujcie stos, a reszt¹ sam siê zajmê.
Grecy wyszli, ksi¹¿ê pos³a³ po Mentezufisa.
Rozdzia³ XLVII
Kap³an spod oka przypatrzy³ siê nastêpcy i znalaz³ go bardzo
zmienionym. Ramzes by³ blady, prawie schud³ w kilka godzin, a
jego oczy straci³y blask i zapad³y siê pod czo³o. Us³yszawszy,
o co chodzi Grekom, Mentezufis ani chwili nie waha³ siê z
wydaniem zw³ok Patroklesa. - Grecy maj¹ s³usznoœæ - rzek³ œwiêty
m¹¿ - ¿e moglibyœmy udrêczaæ po œmierci cieñ Patroklesa. Ale s¹
g³upcami przypuszczaj¹c, ¿e którykolwiek kap³an egipski czy
chaldejski dopuœci³by siê podobnej zbrodni. Niech zabior¹ cia³o
swego ziomka, je¿eli s¹dz¹, ¿e pod opiek¹ ich obyczajów bêdzie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (317 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
szczêœliwy po œmierci!... Ksi¹¿ê natychmiast wys³a³ oficera ze
stosownym rozkazem, ale Mentezufisa zatrzyma³. Widocznie chcia³
mu coœ powiedzieæ, choæ waha³ siê. Po d³u¿szym milczeniu Ramzes
nagle zapyta³: - Zapewne wiesz, œwiêty proroku, ¿e jedna z moich
kobiet, Sara, umar³a, a jej syn zosta³ zamordowany?... - Sta³o
siê to - odpar³ Mentezufis - tej samej nocy, kiedy opuœciliœmy
Pi-Bast... Ksi¹¿ê zerwa³ siê. - Przez wiekuistego Amona!... -
krzykn¹³. - Sta³o siê tak dawno, a wy nic nie wspomnieliœcie
mi?... Nawet o tym, ¿e ja by³em pos¹dzony o zabicie mego
dziecka?... - Panie - rzek³ kap³an - naczelny wódz w przededniu
bitwy nie ma ani ojca, ani dziecka, ani nikogo zgo³a, tylko -
swoj¹ armiê i nieprzyjació³. Mogli¿eœmy ciê w tych wa¿nych
czasach niepokoiæ podobnymi wiadomoœciami? - To prawda - odpar³
ksi¹¿ê po namyœle. - Gdyby nas dzisiaj zaskoczono, nie wiem, czy
potrafi³bym dobrze pokierowaæ wojskiem... I w ogóle nie wiem, czy
ju¿ kiedykolwiek zdo³am odzyskaæ spokój... Takie ma³e... takie
piêkne dziecko!... Albo i ta kobieta, która poœwiêci³a siê za
mnie, gdy ja ciê¿ko j¹ skrzywdzi³em. Nigdy nie myœla³em, ¿e mog¹
zdarzaæ siê podobne nieszczêœcia i ¿e przenosi je ludzkie serce.
- Czas wszystko leczy... Czas i modlitwa - szepn¹³ kap³an. Ksi¹¿ê
pokiwa³ g³ow¹ i znowu w namiocie zaleg³a taka cisza, ¿e s³ychaæ
by³o piasek wysypuj¹cy siê z klepsydry. Nastêpca znowu ockn¹³
siê. - Powiedz mi - rzek³ - ojcze œwiêty, je¿eli nie nale¿y to
do wielkich tajemnic, jaka jest naprawdê ró¿nica miêdzy spaleniem
zmar³ego i zrobieniem z niego mumii? Bo chocia¿ s³ysza³em coœ w
szkole, nie rozumiem jednak tej kwestii, do której Grecy tak
wielk¹ przywi¹zuj¹ wagê. - My przywi¹zujemy daleko wiêksz¹, najwiêksz¹...-
odpar³ kap³an. - Œwiadcz¹ o tym nasze miasta zmar³ych, które
zajê³y ca³y skraj pustyni zachodniej. Œwiadcz¹ piramidy, które
s¹ grobami faraonów starego pañstwa, i mnemonie, olbrzymie groby,
kute w ska³ach, dla królów naszej epoki. Pogrzeb i grób to wielka
sprawa, to najwiêksza sprawa ludzka. Bo gdy w formie cielesnej
¿yjemy piêædziesi¹t albo sto lat, nasze cienie trwaj¹ dziesi¹tki
tysiêcy lat, a¿ do zupe³nego oczyszczenia. Asyryjscy barbarzyñcy
œmiej¹ siê z nas, ¿e wiêcej poœwiêcamy zmar³ym ni¿ ¿yj¹cym; ale
zap³akaliby nad swoim niedbalstwem o zmar³ych, gdyby znana im
by³a, jak nam, tajemnica œmierci i grobu... Ksi¹¿ê otrz¹sn¹³ siê.
- Przestraszasz mnie - rzek³. - Czyli¿ zapomnia³eœ, ¿e miêdzy
zmar³ymi ja mam dwie mi³e istoty, które nie s¹ pochowane wed³ug
egipskiego rytua³u? - Owszem. Teraz w³aœnie robi¹ ich mumie. A
zarówno Sara, jak i twój syn bêd¹ mieli wszystko, cokolwiek
przydaæ im siê mo¿e w d³ugiej wêdrówce. - Doprawdy?... - spyta³
jakby ucieszony Ramzes. - Zarêczam, ¿e tak jest - odpar³ kap³an -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (318 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i ¿e zrobione bêdzie wszystko, co potrzeba, abyœ znalaz³ ich,
panie, szczêœliwymi, gdy i tobie kiedyœ uprzykrzy siê ziemski
¿ywot. Nastêpca s³uchaj¹c tego by³ bardzo wzruszony. - Wiêc
myœlisz, œwiêty mê¿u - spyta³ - ¿e odnajdê kiedyœ mego syna i
bêdê móg³ powiedzieæ tej kobiecie: Saro, ja wiem, ¿e by³em dla
ciebie zbyt surowy?... - Jestem tak pewny jak tego, ¿e widzê ciê,
dostojny panie. - Mów... mów o tym!... - zawo³a³ ksi¹¿ê. -
Cz³owiek dopóty nie dba o groby, dopóki nie z³o¿y w nich cz¹stki
samego siebie... A mnie spotka³a ta niedola, i w³aœnie wówczas,
gdym myœla³, ¿e z wyj¹tkiem faraona nie ma potê¿niejszego nade
mnie! - Zapytywa³eœ, panie - zacz¹³ Mentezufis - jaka jest
ró¿nica miêdzy spaleniem zmar³ego i zrobieniem z niego mumii?
Taka sama, jak miêdzy zniszczeniem szaty a schowaniem jej do
komory. Gdy szata jest przechowana, mo¿e siê niejednokrotnie
przydaæ, a gdy masz tylko jedn¹, by³oby szaleñstwem paliæ j¹... -
Tego nie rozumiem - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Tego nie wyk³adacie nawet
w wy¿szej szkole... - Ale mo¿emy powiedzieæ nastêpcy faraona.
Wasza dostojnoœæ wiesz - ci¹gn¹³ kap³an - ¿e ludzka istota sk³ada
siê z trzech czêœci: cia³a, iskry bo¿ej i cienia, czyli Ka, który
³¹czy cia³o z iskr¹ bo¿¹. Gdy cz³owiek umiera, jego cieñ tudzie¿
iskra od³¹czaj¹ siê od cia³a. Gdyby cz³owiek ¿y³ bez grzechu,
jego iskra bo¿a wraz z cieniem natychmiast posz³aby miêdzy bogów,
na wiekuiste ¿ycie. Ale ka¿dy cz³owiek grzeszy, plami siê na tym
œwiecie, skutkiem czego jego cieñ, Ka, musi siê oczyszczaæ,
niekiedy przez tysi¹ce lat. Zaœ oczyszcza siê w ten sposób, ¿e
niewidzialny b³¹ka siê po naszej ziemi, pomiêdzy ludŸmi, i
spe³nia dobre uczynki. Chocia¿ cienie zbrodniarzy nawet w
zagrobowym ¿yciu dopuszczaj¹ siê wystêpków i ostatecznie gubi¹
i siebie, i zawart¹ w nich iskrê bo¿¹. Otó¿, co dla waszej
dostojnoœci nie jest chyba tajemnic¹, ów cieñ, Ka, jest zupe³nie
podobny do cz³owieka, tylko wygl¹da, jakby by³ utkany z bardzo
delikatnej mg³y. Cieñ ma g³owê, rêce i tu³ów, mo¿e chodziæ,
mówiæ, rzucaæ lub podnosiæ przedmioty, ubiera siê jak cz³owiek,
a nawet, osobliwie przez kilkaset pierwszych lat po œmierci, musi
od czasu do czasu nieco posilaæ siê. PóŸniej bowiem wystarczaj¹
mu wizerunki pokarmów... G³ówn¹ jednak si³ê swoj¹ cieñ czerpie
z cia³a, które po nim zostaje na ziemi. Gdy wiêc cia³o rzucimy
do grobu, ono prêdko psuje siê i cieñ musi nasycaæ siê prochem
i zgnilizn¹. Gdy cia³o spalimy, cieñ ma tylko popio³y do
krzepienia siê. Ale gdy z cia³a zrobimy mumiê, czyli gdy cia³o
zabalsamujemy na tysi¹ce lat, cieñ, Ka, zawsze jest zdrów i silny
i epokê swego oczyszczenia przepêdza spokojnie, nawet przyjemnie.
- Dziwne rzeczy!... - szepn¹³ nastêpca. - O ¿yciu zagrobowym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (319 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³ani, w ci¹gu tysi¹cletnich badañ, dowiedzieli siê bardzo
wa¿nych szczegó³ów. Przekonano siê, ¿e gdy w ciele zmar³ego
zostaj¹ wnêtrznoœci, jego cieñ, Ka, ma ogromny apetyt, potrzebuje
tyle¿ pokarmów co cz³owiek, a gdy pokarmu zabraknie, wówczas
rzuca siê na ¿yj¹cych i wysysa z nich krew. Lecz gdy usuwa siê
ze zw³ok wnêtrznoœci, jak my to robimy, wówczas cieñ prawie obywa
siê bez pokarmu: jego w³asne cia³o, zbalsamowane i nape³nione
silnie pachn¹cymi zio³ami, wystarcza mu na miliony lat. Równie¿
sprawdzono, ¿e gdy grób zmar³ego jest pusty, cieñ têskni za
œwiatem i w³óczy siê po ziemi bez potrzeby. Lecz gdy w kaplicy
poœmiertnej z³o¿ymy odzienie, sprzêty, broñ, naczynia i
narzêdzia, które zmar³y lubi³, gdy œciany pokryjemy malowid³ami
przedstawiaj¹cymi: uczty, polowania, nabo¿eñstwa, wojny i w ogóle
wypadki, w których nieboszczyk przyjmowa³ udzia³, gdy jeszcze
dodamy mu pos¹¿ki osób z jego rodziny, s³u¿by, koni, psów i
byd³a, wówczas cieñ nie wychodzi bez potrzeby na œwiat, gdy¿
znajduje go w swym domu zmar³ych. Nareszcie przekonano siê, ¿e
wiele cieniów, nawet po odbyciu pokuty, nie mo¿e wejœæ do krainy
wiecznego szczêœcia, poniewa¿ nie znaj¹ stosownych modlitw,
zaklêæ i rozmów z bogami. Zapobiegamy temu owijaj¹c mumiê w
papirusy, na których s¹ wypisane sentencje, i - k³ad¹c im do
trumien Ksiêgê Zmar³ych. Jednym s³owem nasz rytua³ pogrzebowy
zapewnia cieniowi si³y, chroni go od niewygód i têsknoty za
ziemi¹, u³atwia mu wejœcie miêdzy bogów i - zabezpiecza ¿ywych
ludzi od szkód, jakie mog³yby im wyrz¹dziæ cienie. Nasza wielka
troskliwoœæ o zmar³ych to w³aœnie ma na celu; dlatego stawiamy
im prawie pa³ace, a w nich - najozdobniejsze mieszkania. Ksi¹¿ê
rozmyœla³, wreszcie rzek³: - Rozumiem, ¿e wyœwiadczacie wielk¹
³askê bezsilnym i bezbronnym cieniom zaopatruj¹c ich w ten
sposób. Lecz... kto mi powie, ¿e cienie istniej¹... O tym ¿e jest
bezwodna pustynia - ci¹gn¹³ ksi¹¿ê - wiem, bo j¹ widzê, bom ton¹³
w jej piaskach i doœwiadczy³em jej ¿arów. O tym, ¿e s¹ krainy,
w których woda kamienieje, a para zamienia siê na bia³e puchy,
tak¿e wiem, bo mówili wiarygodni œwiadkowie... Ale sk¹d wy wiecie
o cieniach, których nikt nie widzia³, i o ich ¿yciu poœmiertnym,
skoro stamt¹d nie wróci³ ¿aden cz³owiek? - Mylisz siê, wasza
dostojnoœæ - odpar³ kap³an. - Cienie ukazywa³y siê ludziom
nieraz, a nawet opowiada³y im swoje tajemnice. Mo¿na mieszkaæ w
Tebach dziesiêæ lat i nie widzieæ deszczu, mo¿na ¿yæ na ziemi sto
lat i nie spotkaæ cienia. Ale kto by mieszka³ przez setki lat w
Tebach albo ¿y³ tysi¹ce lat na ziemi, zobaczy³by niejeden deszcz
i niejednego cienia!... - A któ¿ to ¿y³ tysi¹ce lat?... - zapyta³
ksi¹¿ê. - ¯y³, ¿yje i ¿yæ bêdzie œwiêty stan kap³añski -
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (320 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
odpowiedzia³ Mentezufis. - On to przed trzydziestoma tysi¹cami
lat osiedli³ siê nad Nilem, on przez ten czas bada³ niebo i
ziemiê, on stworzy³ nasz¹ m¹droœæ i nakreœli³ plany wszystkich
pól, tam, kana³ów, piramid i œwi¹tyñ... - To prawda - przerwa³
ksi¹¿ê. - Stan kap³añski jest m¹dry i potê¿ny, ale - gdzie s¹
cienie?... Kto je widzia³ i z nimi rozmawia³?... - Wiedz o tym,
panie - prawi³ Mentezufis - ¿e cieñ jest w ka¿dym ¿yj¹cym
cz³owieku. A jak s¹ ludzie odznaczaj¹cy siê ogromn¹ si³¹ lub
arcybystrym wzrokiem, tak s¹ i ludzie, którzy posiadaj¹ niezwyk³y
dar, ¿e - mog¹ za ¿ycia wydzielaæ swój w³asny cieñ... Nasze
tajemne ksiêgi pe³ne s¹ najwiarygodniejszych opowiadañ w tej
sprawie. Niejeden prorok umia³ zapadaæ w sen podobny do œmierci.
Wówczas jego cieñ oddzieliwszy siê od cia³a w jednej chwili
przenosi³ siê do Tyru, Niniwy, Babilonu, ogl¹da³ rzeczy
potrzebne, przys³uchiwa³ siê naradom obchodz¹cym nas i - po
przebudzeniu siê proroka - zdawa³ jak najdok³adniejsze
sprawozdanie. Niejeden z³y czarownik równie¿ zasn¹wszy wysy³a³
swój cieñ do domu nienawidzonego cz³owieka, a tam wywraca³ lub
niszczy³ sprzêty i straszy³ ca³¹ rodzinê. Zdarza³o siê, ¿e
cz³owiek napastowany przez cienia czarnoksiê¿nika uderza³ go
w³óczni¹ lub mieczem. Wówczas w domu nawiedzanym ukazywa³y siê
krwawe œlady, a czarnoksiê¿nik mia³ na swym ciele tê w³aœnie
ranê, któr¹ zadano cieniowi. Niejednokrotnie te¿ cieñ ¿yj¹cego
cz³owieka ukazywa³ siê razem z nim, o kilka kroków od niego... -
Znam ja takie cienie!... - szepn¹³ ironicznie ksi¹¿ê. - Muszê
dodaæ - ci¹gn¹³ Mentezufis - ¿e nie tylko ludzie, ale -
zwierzêta, roœliny, kamienie, budowle i sprzêty maj¹ takie same
cienie. Tylko (dziwna rzecz!) cieñ przedmiotu martwego nie jest
martwy, ale posiada ¿ycie: rusza siê, przesuwa z miejsca na
miejsce, nawet myœli i objawia to za pomoc¹ rozmaitych znaków,
najczêœciej - pukania. Gdy cz³owiek umrze, cieñ jego ¿yje i
ukazuje siê ludziom. W naszych ksiêgach zapisano tysi¹ce
podobnych wypadków. Jedne cienie upomina³y siê o jad³o, inne
chodzi³y po mieszkaniu, pracowa³y w ogrodzie albo polowa³y w
górach z cieniami swoich psów i kotów. Inne cienie straszy³y
ludzi, niszczy³y ich maj¹tek, wypija³y ich krew, nawet poci¹ga³y
¿yj¹cych do rozpusty... Bywa³y jednak cienie dobre: matek
opiekuj¹cych siê dzieæmi, poleg³ych ¿o³nierzy ostrzegaj¹cych o
zasadzce nieprzyjacielskiej, kap³anów, którzy odkrywali nam wa¿ne
tajemnice. Jeszcze za oœmnastej dynastii cieñ faraona Cheopsa
(który pokutuje za ucisk ludu przy wznoszeniu piramidy dla
siebie) ukazywa³ siê w nubijskich kopalniach z³ota i lituj¹c siê
nad cierpieniami pracuj¹cych wiêŸniów wskaza³ im nowe Ÿród³o
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (321 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wody. - Opowiadasz ciekawe rzeczy, œwiêty mê¿u - odpar³ Ramzes -
pozwól wiêc, ¿e i ja ci coœ powiem. Jednej nocy, w Pi-Bast,
pokazano mi "mój cieñ"... By³ zupe³nie podobny do mnie i nawet
tak ubrany jak ja. Wnet jednak przekona³em siê, ¿e to nie jest
¿aden cieñ, ale ¿ywy cz³owiek, niejaki Lykon, nikczemny morderca
mego syna... Wystêpki swoje zacz¹³ od tego, ¿e straszy³
Fenicjankê Kamê. Wyznaczy³em nagrodê za schwytanie go... Ale
nasza policja nie tylko nie pojma³a go, lecz nawet pozwoli³a mu
wykraœæ t¹ sam¹ Kamê i zabiæ niewinne dziecko. Dziœ s³yszê, ¿e
schwytano Kamê; ale o tym nêdzniku nic nie wiem. Zapewne ¿yje na
swobodzie zdrów, weso³y i zasobny w skradzione skarby; mo¿e nawet
sposobi siê do nowej zbrodni!... - Zbyt wiele osób œciga tego
nikczemnika, a¿eby w koñcu nie zosta³ pojmany - rzek³ Mentezufis.
- A gdy raz wpadnie w nasze rêce, Egipt zap³aci mu za zgryzoty,
jakie uczyni³ jego nastêpcy tronu. Wierzaj mi, panie, mo¿esz mu
z góry przebaczyæ wszystkie wystêpki, kara bowiem odpowie ich
wielkoœci. - Wola³bym go sam mieæ w rêkach - odpar³ ksi¹¿ê. -
Zawsze to niebezpieczna rzecz taki "cieñ" za ¿ycia!.. Nie bardzo
zbudowany podobnym zakoñczeniem swego wyk³adu, œwiêty Mentezufis
po¿egna³ ksiêcia. Po nim wszed³ do namiotu Tutmozis
zawiadamiaj¹c, ¿e Grecy ju¿ uk³adaj¹ stos dla swojego wodza i ¿e
kilkanaœcie libijskich kobiet zgodzi³o siê p³akaæ w czasie
pogrzebowego obchodu - Bêdziemy przy tym - odpar³ nastêpca. - Czy
wiesz, ¿e zabito mego syna?... Takie ma³e dziecko! Gdy nosi³em
go, œmia³ siê i wyci¹ga³ do mnie r¹czki!... Niepojêta rzecz, ile
nikczemnoœci mo¿e pomieœciæ ludzkie serce! Gdyby ten pod³y Lykon
targn¹³ siê na moje ¿ycie, jeszcze rozumia³bym, nawet
przebaczy³... Ale mordowaæ dziecko... - A o poœwiêceniu Sary
mówiono ci, panie? - spyta³ Tutmozis. - Tak. Zdaje mi siê, ¿e
by³a to najwierniejsza z moich kobiet i ¿e nies³usznie post¹pi³em
z ni¹... Ale jak to mo¿e byæ? - zawo³a³ ksi¹¿ê bij¹c piêœci¹ w
stó³ - a¿eby dotychczas nie schwytano nêdznika Lykona?...
Przysiêgli mi na to Fenicjanie... obieca³em nagrodê naczelnikowi
policji... W tym musi coœ byæ!... Tutmozis zbli¿y³ siê do ksiêcia
i szepn¹³: - By³ u mnie pos³aniec od Hirama, który obawiaj¹c siê
gniewu kap³anów kryje siê, zanim opuœci Egipt... Otó¿ Hiram
podobno dowiedzia³ siê od naczelnika policji w Pi-Bast, ¿e Lykon
zosta³ schwytany... Ale cicho!...- doda³ wylêkniony Tutmozis.
Ksi¹¿ê na chwilê wpad³ w gniew, lecz wnet siê opanowa³. -
Schwytany?... - powtórzy³. - Dlaczego¿ ta tajemnica?... - Bo
naczelnik policji musia³ oddaæ go œwiêtemu Mefresowi na jego
rozkaz w imieniu najwy¿szej rady... - Aha... aha!... - powtarza³
nastêpca. - Zatem czcigodnemu Mefresowi i najwy¿szej radzie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (322 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
potrzebny jest cz³owiek tak bardzo podobny do mnie?... Aha!...
Memu dziecku i Sarze maj¹ sprawiæ piêkny pogrzeb... balsamuj¹ ich
zw³oki... Ale mordercê ukrywaj¹ w bezpiecznym miejscu... Aha!...
I œwiêty Mentezufis jest wielkim mêdrcem. Opowiedzia³ mi dziœ
wszystkie tajemnice zagrobowego ¿ycia, wyt³umaczy³ mi ca³y
pogrzebowy rytua³, jakbym ja sam by³ kap³anem co najmniej
trzeciego stopnia... Ale o schwytaniu Lykona i o ukryciu tego
zabójcy przez Mefresa ani wspomnia³!... Widocznie œwiêci ojcowie
troskliwsi s¹ o drobne sekreta nastêpcy tronu ani¿eli o wielkie
tajemnice przysz³ego ¿ycia... Aha! - Zdaje siê, panie, ¿e dziwiæ
ciê to nie powinno - wtr¹ci³ Tutmozis. - Wiesz, ¿e kap³ani ju¿
podejrzewaj¹ ciê o niechêæ i maj¹ siê na ostro¿noœci... Tym
wiêcej... - Co tym wiêcej?... - ¯e jego œwi¹tobliwoœæ jest bardzo
chory. Bardzo...
- Aha!... ojciec mój chory, a ja tymczasem na czele wojska muszê
pilnowaæ pustyni, a¿eby z niej piaski nie uciek³y... Dobrze, ¿eœ
mi to przypomnia³!... Tak, jego œwi¹tobliwoœæ musi byæ ciê¿ko
chory, gdy¿ kap³ani s¹ bardzo czuli dla mnie... Wszystko mi
pokazuj¹ i o wszystkim mówi¹ wyj¹wszy tego, ¿e Mefres ukry³
Lykona. - Tutmozis - rzek³ nagle ksi¹¿ê - czy i dziœ s¹dzisz, ¿e
mogê rachowaæ na wojsko?... - Na œmieræ pójdziemy, tylko
rozka¿... - I za szlachtê rêczysz?...
- Jak za wojsko.
- Dobrze - odpar³ nastêpca. - Mo¿emy teraz oddaæ ostatni¹ us³ugê
Patroklesowi.
Rozdzia³ XLVIII
W ci¹gu kilku miesiêcy podczas których ksi¹¿ê Ramzes pe³ni³
obowi¹zki namiestnika Dolnego Egiptu, jego œwi¹tobliwy ojciec
coraz bardziej zapada³ na zdrowiu. I zbli¿a³a siê chwila, w
której pan wiecznoœci, budz¹cy radoœæ w sercach, w³adca Egiptu
i wszystkich krajów; jakie tylko oœwietla s³oñce, mia³ zaj¹æ
miejsce obok czcigodnych poprzedników swoich, w tebañskich
katakumbach, które le¿¹ po drugiej stronie miasta Teb. Nie by³
jeszcze zbyt podesz³y wiek równego bogom mocarza, który rozdawa³
¿ycie poddanym i mia³ w³adzê zabierania mê¿om ich ¿on wed³ug
pragnieñ serca swego. Ale trzydziestokilkuletnie rz¹dy tak go
zmêczy³y, ¿e ju¿ sam chcia³ wypocz¹æ, odnaleŸæ m³odoœæ i piêknoœæ
swoj¹ w zachodniej krainie, gdzie ka¿dy faraon bez trosk panuje
wiecznie nad ludami tak szczêœliwymi, ¿e nikt i nigdy nie chcia³
stamt¹d powracaæ. Jeszcze pó³ roku temu œwi¹tobliwy pan spe³nia³
wszystkie czynnoœci przywi¹zane do jego stanowiska, na którym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (323 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
opiera³o siê bezpieczeñstwo i pomyœlnoœæ ca³ego widzialnego
œwiata. Rankiem, ledwo kur zapia³, kap³ani budzili w³adcê hymnem
na czeœæ wschodz¹cego s³oñca. Faraon podnosi³ siê z ³o¿a i w
z³ocistej wannie bra³ k¹piel z wody ró¿anej. Po czym boskie cia³o
jego by³o natarte bezcennymi wonnoœciami, wœród szmeru mod³ów
maj¹cych w³asnoœæ odpêdzania z³ych duchów. Tak oczyszczony i
okadzony przez proroków szed³ pan do kapliczki. Odrywa³ glinian¹
pieczêæ ode drzwi i wchodzi³ sam jeden do sanktuarium, gdzie na
³o¿u ze s³oniowej koœci spoczywa³ cudowny pos¹g bo¿ka Ozirisa.
Bo¿ek mia³ ten nadzwyczajny dar, ¿e na ka¿d¹ noc odpada³y mu
rêce, nogi i g³owa odciête niegdyœ przez z³ego boga Seta; lecz
po modlitwie faraona wszystkie cz³onki zrasta³y siê na powrót,
bez ¿adnej przyczyny. Gdy jego œwi¹tobliwoœæ przekona³ siê, ¿e
Oziris znowu jest ca³y, wydobywa³ pos¹g z ³o¿a, k¹pa³ go, ubiera³
w drogocenne szaty i - posadziwszy na malachitowym tronie,
okadza³ go wonnoœciami. Ceremonia to nader wa¿na: gdyby bowiem
którego poranku boskie cz³onki Ozirisa nie zros³y siê, by³by to
znak, ¿e Egiptowi, je¿eli nie ca³emu œwiatu, grozi wielkie
nieszczêœcie. Po wskrzeszeniu i ubraniu bóstwa jego œwi¹tobliwoœæ
zostawia³ otwarte drzwi kaplicy, aby przez nie na kraj sp³ywa³y
b³ogos³awieñstwa. Zarazem wyznacza³ kap³anów, którzy przez ca³y
dzieñ mieli pilnowaæ sanktuarium nie tyle przed z³¹ wol¹, ile
przed lekkomyœlnoœci¹ ludzk¹. Nieraz bowiem zdarza³o siê, ¿e
niebaczny œmiertelnik zbli¿ywszy siê zanadto do najœwiêtszego
miejsca nara¿a³ siê na niewidzialne uderzenie, które pozbawia³o
go przytomnoœci, a nawet ¿ycia. Po odprawieniu nabo¿eñstwa szed³
pan, otoczony œpiewaj¹cymi kap³anami, do wielkiej sali jadalnej,
gdzie sta³ fotel i stoliczek dla niego i dziewiêtnaœcie innych
stoliczków przed dziewiêtnastu pos¹gami wyobra¿aj¹cymi
dziewiêtnaœcie poprzednich dynastii. Gdy zaœ w³adca usiad³,
wbiega³y m³ode ch³opcy i dziewczêta ze srebrnymi talerzami, na
których by³o miêso i ciasta, tudzie¿ z dzbanami wina. Kap³an
dozoruj¹cy potraw kosztowa³ z pierwszego talerza i pierwszego
dzbanka, które nastêpnie na klêczkach podawano faraonowi, a inne
talerze i dzbany stawiano przed pos¹gami przodków. Gdy zaœ w³adca
zaspokoiwszy g³ód opuœci³ salê, potrawy przeznaczone dla przodków
mieli prawo zjadaæ ksi¹¿êta albo kap³ani. Z jadalni udawa³ siê
pan do nie mniej wielkiej sali audiencjonalnej. Tu padali przed
nim na twarz najbli¿si dostojnicy pañstwa i najbli¿sza rodzina,
po czym minister Herhor, najwy¿szy skarbnik, najwy¿szy sêdzia i
najwy¿szy naczelnik policji sk³adali mu raporty o sprawach
pañstwa. Czytanie by³o przerywane religijn¹ muzyk¹ i tañcem, w
czasie wykonywania których tron zasypywano wieñcami i bukietami.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (324 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Po audiencji jego œwi¹tobliwoœæ udawa³ siê do obocznego gabinetu
i po³o¿ywszy siê na kanapie chwilê drzema³. Nastêpnie sk³ada³
bogom ofiary z wina i kadzide³ i opowiada³ kap³anom swoje sny,
wedle których mêdrcy uk³adali najwy¿sze rozporz¹dzenia w
sprawach, które jego œwi¹tobliwoœæ mia³ rozstrzygaæ. Niekiedy
jednak, gdy snów nie by³o albo gdy ich t³umaczenie wyda³o siê
faraonowi niew³aœciwym, jego œwi¹tobliwoœæ uœmiecha³ siê
dobrotliwie i - rozkazywa³ w danej sprawie post¹piæ tak a tak.
Rozkaz ten by³ prawem, którego nikt nie móg³ zmieniaæ, chyba
tylko w wykonaniu szczegó³ów. W godzinach popo³udniowych jego
œwi¹tobliwoœæ niesiony w lektyce ukazywa³ siê na dziedziñcu
swojej wiernej gwardii, a potem wstêpowa³ na taras i spogl¹da³
ku czterem okolicom œwiata, aby udzieliæ im swego
b³ogos³awieñstwa. Wówczas ze szczytu pylonów wywieszano chor¹gwie
i odzywa³y siê potê¿ne g³osy tr¹b. Ktokolwiek us³ysza³ je, w
mieœcie czy w polu, Egipcjanin czy barbarzyñca, pada³ na twarz,
a¿eby i na jego g³owê sp³ynê³a cz¹stka ³aski najwy¿szej. W takiej
chwili nie by³o wolno uderzyæ cz³owieka ani bydlêcia: kij
podniesiony nad grzbietem sam opada³. Je¿eli zaœ przestêpca
skazany na œmieræ dowiód³, ¿e czytano mu wyrok w czasie ukazania
siê pana nieba i ziemi, zmniejszano mu karê. Albowiem przed
faraonem chodzi moc, a za nim mi³osierdzie. Uszczêœliwiwszy lud
swój w³adca wszystkich rzeczy, jakie tylko s¹ pod s³oñcem,
zstêpowa³ do swoich ogrodów, miêdzy palmy i sykomory, i tu
siedzia³ najd³u¿ej odbieraj¹c ho³dy od swych kobiet i
przypatruj¹c siê zabawom dzieci swojego domu. Gdy które z nich
piêknoœci¹ czy zrêcznoœci¹ zwróci³o jego uwagê, przywo³ywa³ je
do siebie i pyta³: - Kto ty jesteœ, mój maleñki? - Jestem ksi¹¿ê
Binotris, syn jego œwi¹tobliwoœci - odpowiada³ ch³opczyk. - A
jak¿e nazywa siê twoja matka? - Moja matka jest pani Ameces,
kobieta jego œwi¹tobliwoœci. - Có¿ ty umiesz? - Umiem ju¿ liczyæ
do dziesiêciu i napisaæ: "Niech ¿yje wiecznie ojciec i bóg nasz,
œwi¹tobliwy faraon Ramzes!..." Pan wiecznoœci dobrotliwie
uœmiecha³ siê i swoj¹ delikatn¹, prawie przezroczyst¹ rêk¹
dotyka³ kêdzierzawej g³owy czupurnego ch³opca. Wówczas dziecko
naprawdê zostawa³o ksiêciem, pomimo ¿e jego œwi¹tobliwoœæ wci¹¿
uœmiecha³ siê w sposób zagadkowy. Ale kogo raz dotknê³a boska
rêka, ten nie móg³ zaznaæ niedoli w ¿yciu i musia³ byæ
wywy¿szonym nad innych. Na obiad szed³ w³adca do drugiej sali
jadalnej i dzieli³ siê posi³kiem z bogami wszystkich nomesów
Egiptu, których pos¹gi sta³y wzd³u¿ œcian. Czego zaœ nie zjedli
bogowie, to dostawa³o siê kap³anom i najwy¿szym osobom dworu. Ku
wieczorowi jego œwi¹tobliwoœæ przyjmowa³ wizytê pani Nikotris,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (325 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
matki nastêpcy tronu, patrzy³ na religijne tañce i przys³uchiwa³
siê koncertowi. Po czym udawa³ siê znowu do k¹pieli i,
oczyszczony, wstêpowa³ do kaplicy Ozirisa, a¿eby rozebraæ i
u³o¿yæ do snu bóstwo cudowne. Dokonawszy tego, zamyka³ i
pieczêtowa³ drzwi kaplicy i otoczony procesj¹ kap³anów szed³ do
sypialni. Kap³ani do wschodu s³oñca w s¹siedniej izbie odprawiali
ciche mod³y do duszy faraona, która podczas snu znajduje siê
miêdzy bogami. Wówczas przedstawiali jej proœby o pomyœlne
za³atwienie bie¿¹cych spraw pañstwa, o opiekê nad granicami
Egiptu i nad grobami królów, a¿eby ¿aden z³odziej nie œmia³ do
nich wchodziæ i naruszaæ wiekuistego spoczynku mocarzy pe³nych
chwa³y. Mod³y kap³añskie jednak, zapewne skutkiem nocnego
zmêczenia, nie zawsze by³y skuteczne: k³opoty bowiem pañstwa
ros³y, a i groby œwiête okradano, nie tylko wynosz¹c z nich
rzeczy kosztowne, lecz nawet mumie faraonów. By³ to skutek
osiedlenia siê w kraju ró¿nych cudzoziemców i pogan; od których
lud nauczy³ siê lekcewa¿enia egipskich bogów i miejsc
najœwiêtszych. Spoczynek pana nad pany przerywa³ siê raz, o
pó³nocy. W tej bowiem godzinie astrologowie budzili jego
œwi¹tobliwoœæ i zawiadamiali go: w której kwadrze znajduje siê
ksiê¿yc, które planety œwiec¹ nad horyzontem, jaka konstelacja
przechodzi przez po³udnik i czy w ogóle na niebie nie zdarzy³o
siê nic szczególnego? Niekiedy bowiem ukazywa³y siê chmury,
spada³y gwiazdy czêœciej ni¿ zwykle albo przelatywa³y nad ziemi¹
kule ogniste. Pan wys³ucha³ raportu astrologów, w razie jakiegoœ
niezwyk³ego zjawiska uspokaja³ ich o bezpieczeñstwo œwiata i -
wszystkie spostrze¿enia kaza³ zapisaæ do odnoœnych tablic, które
co miesi¹c odsy³ano kap³anom œwi¹tyni Sfinksa, najwiêkszym
mêdrcom, jakich posiada³ Egipt. Mê¿owie ci z powy¿szych tablic
wyprowadzali wnioski, lecz najwa¿niejszych nie objawiali nikomu,
chyba kolegom swoim, chaldejskim kap³anom w Babilonie. Po pó³nocy
jego œwi¹tobliwoœæ móg³ ju¿ spaæ do zapiania rannych kogutów,
je¿eli uwa¿a³ za stosowne. Taki pobo¿ny i pracowity ¿ywot jeszcze
pó³ roku temu prowadzi³ dobry bóg, rozdawca opieki, ¿ycia i
zdrowia, dniem i noc¹ czuwaj¹c nad ziemi¹ i niebem, nad
widzialnym i niewidzialnym œwiatem. Ale od pó³ roku wiecznie
¿yj¹ca dusza jego coraz czêœciej zaczê³a przykrzyæ sobie ziemskie
sprawy i cielesn¹ pow³okê. Bywa³y dnie, ¿e nic nie jad³, i noce,
w czasie których wcale nie sypia³. Niekiedy podczas audiencji na
³agodnym jego obliczu ukazywa³ siê wyraz g³êbokiej boleœci, a
bardzo czêsto, coraz czêœciej, zdarza³o siê, ¿e wpada³ w
omdlenia. Przera¿ona królowa Nikotris, najdostojniejszy Herhor
i kap³ani niejednokrotnie zapytywali w³adcê: czy mu co nie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (326 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
dolega? Ale pan wzrusza³ ramionami i milcza³, wci¹¿ pe³ni¹c swoje
uci¹¿liwe obowi¹zki. Wówczas lekarze dworscy nieznacznie zaczêli
podsuwaæ mu najmocniejsze œrodki dla przywrócenia si³. Miêszano
mu w winie i potrawach naprzód popio³y konia i byka, póŸniej -
lwa, nosoro¿ca i s³onia, ale potê¿ne leki zdawa³y siê nie
wywieraæ ¿adnego skutku. Jego œwi¹tobliwoœæ tak czêsto omdlewa³,
¿e ju¿ zaprzestano odczytywaæ mu raportów. Jednego dnia dostojny
Herhor wraz z królow¹ i kap³anami, pad³szy na twarze, ub³agali
pana, ¿e pozwoli³ zbadaæ mêdrcom swoje boskie cia³o. Pan zgodzi³
siê, lekarze zbadali go i opukali, lecz oprócz wielkiego
wychudniêcia nie znaleŸli ¿adnej groŸnej wskazówki. - Jakich
uczuæ doznaje wasza œwi¹tobliwoœæ? - zapyta³ w koñcu najmêdrszy
lekarz. Faraon uœmiechn¹³ siê. - Czujê - odpar³ - ¿e pora mi
wróciæ do s³onecznego ojca. - Tego wasza œwi¹tobliwoœæ zrobiæ nie
mo¿e bez najwiêkszej szkody dla swoich ludów - poœpiesznie
wtr¹ci³ Herhor. - Zostawiê wam syna, Ramzesa, który jest lwem i
or³em w jednej osobie - rzek³ pan. - I zaprawdê, je¿eli go
s³uchaæ bêdziecie, zgotuje on Egiptowi taki los, o jakim od
pocz¹tku œwiata nie s³yszano. Œwiêtego Herhora i innych kap³anów
a¿ zimno przesz³o od tej obietnicy. Oni wiedzieli, ¿e nastêpca
tronu jest lwem i or³em w jednej osobie i ¿e s³uchaæ go musz¹.
Woleliby jednak jeszcze przez d³ugie lata mieæ tego oto ³askawego
pana, którego serce pe³ne litoœci by³o jak wiatr pó³nocny
przynosz¹cy deszcz polom i och³odê ludziom. Dlatego wszyscy, niby
jeden m¹¿, padli na ziemiê jêcz¹c i dopóty le¿eli na brzuchach
swoich, a¿ faraon zgodzi³ siê poddaæ kuracji. Wtedy lekarze na
ca³y dzieñ wynieœli go do ogrodu miêdzy pachn¹ce drzewa iglaste,
karmili go siekanym miêsem, poili mocnymi roso³ami, mlekiem i
starym winem. Dzielne te œrodki na jakiœ tydzieñ wzmocni³y jego
œwi¹tobliwoœæ; wnet jednak przysz³o nowe os³abienie, dla
zwalczania którego zmuszono pana, a¿eby pi³ œwie¿¹ krew ciel¹t
pochodz¹cych od Apisa. Lecz i krew nie na d³ugo pomog³a, i trzeba
by³o odwo³aæ siê do porady arcykap³ana œwi¹tyni - z³ego boga
Seta. Wœród powszechnej trwogi ponury kap³an wszed³ do sypialni
jego œwi¹tobliwoœci, spojrza³ na chorego i zaleci³ straszne
lekarstwo. - Trzeba - rzek³ - dawaæ faraonowi do picia krew z
niewinnych dzieci, co dzieñ po kubku... Kap³ani i magnaci
zape³niaj¹cy pokój oniemieli na tak¹ radê. Potem zaczêli szeptaæ,
¿e do tego celu najlepsze bêd¹ dzieci ch³opskie; dzieci bowiem
kap³añskie i wielkich panów ju¿ w niemowlêctwie trac¹ niewinnoœæ.
- Wszystko mi jedno, czyje to bêd¹ dzieci - odpar³ okrutny kap³an
- byle jego œwi¹tobliwoœæ mia³ co dzieñ œwie¿¹ krew. Pan, le¿¹c
na ³ó¿ku z zamkniêtymi oczyma, s³ucha³ tej krwawej rady i
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (327 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
lêkliwych szeptów dworu. A gdy jeden z lekarzy nieœmia³o spyta³
Herhora: czy mo¿na zaj¹æ siê wyszukaniem odpowiednich dzieci?...
faraon ockn¹³ siê. Wlepi³ m¹dre oczy w obecnych i rzek³: -
Krokodyl nie po¿era swoich ma³ych, szakal i hiena oddaje ¿ycie
za swe szczeniêta, a ja mia³bym piæ krew egipskich dzieci, które
s¹ moimi dzieæmi?... Zaprawdê, nigdy bym nie przypuszcza³, ¿e
oœmieli mi siê kto zaleciæ niegodne lekarstwo... Kap³an z³ego
boga upad³ na ziemiê t³omacz¹c siê, ¿e krwi dzieciêcej nikt nigdy
nie pi³ w Egipcie, lecz ¿e moce piekielne tym sposobem maj¹
przywracaæ zdrowie. Taki przynajmniej œrodek u¿ywa siê w Asyrii
i Fenicji. - WstydŸ siê - odpar³ faraon - w pa³acu mocarzy
egipskich wspominaæ tak obmierz³e rzeczy. Czy nie wiesz, ¿e
Fenicjanie i Asyryjczycy s¹ g³upimi barbarzyñcami? Ale u nas
najciemniejszy ch³op nie uwierzy, aby krew niewinnie rozlana
mog³a komu wyjœæ na po¿ytek... Tak mówi³ równy nieœmiertelnym.
Dworacy zas³onili twarze pokalane wstydem, a arcykap³an Seta po
cichu wyniós³ siê z komnaty. Wówczas Herhor, aby uratowaæ gasn¹ce
¿ycie w³adcy, uciek³ siê do ostatecznego œrodka i powiedzia³
faraonowi, ¿e kryje siê w jednej z tebañskich œwi¹tyñ
Chaldejczyk, Beroes, najmêdrszy kap³an z Babilonu i niezrównany
cudotwórca. - Dla waszej œwi¹tobliwoœci - mówi³ Herhor - obcy to
cz³owiek i nie ma prawa udzielaæ tak wa¿nych rad naszemu panu.
Ale pozwól, królu, a¿eby spojrza³ na ciebie, bo jestem pewny, ¿e
znajdzie dla twej choroby lekarstwo, a w ¿adnym wypadku nie
obrazi twojej œwiêtoœci bezbo¿nymi s³owami. Faraon i tym razem
uleg³ namowom wiernego s³ugi. A we dwa dni Beroes, wezwany jakimœ
tajemniczym sposobem, przyp³yn¹³ do Memfisu. M¹dry Chaldejczyk
nawet nie ogl¹daj¹c szczegó³owo faraona tak¹ da³ radê: - Trzeba
znaleŸæ w Egipcie cz³owieka, którego mod³y dosiêgaj¹ tronu
Najwy¿szego. A gdy on szczerze pomodli siê na intencjê faraona,
w³adca odzyska zdrowie i bêdzie ¿y³ d³ugie lata. Us³yszawszy te
s³owa, pan spojrza³ na gromadê otaczaj¹cych go kap³anów i rzek³:
- Widzê tu tylu mê¿ów œwiêtych, ¿e gdy który zechce pomyœleæ o
mnie, bêdê zdrów... I uœmiechn¹³ siê nieznacznie. - Wszyscy
jesteœmy tylko ludŸmi - wtr¹ci³ cudotwórczy Beroes - wiêc dusze
nasze nie zawsze mog¹ wznieœæ siê do podnó¿ka Przedwiecznego. Dam
jednak waszej œwi¹tobliwoœci nieomylny sposób odkrycia cz³owieka,
który modli siê najszczerzej i najskuteczniej. - Owszem, odkryj
mi go, a¿eby zosta³ moim przyjacielem w ostatniej godzinie ¿ycia.
Po przychylnej odpowiedzi pana Chaldejczyk za¿¹da³ komnaty
maj¹cej tylko jedne drzwi i przez nikogo nie zamieszkiwanej. I
tego samego dnia, na godzinê przed zachodem s³oñca, kaza³
przenieœæ tam jego œwi¹tobliwoœæ. W oznaczonej porze czterech
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (328 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
najwy¿szych kap³anów ubra³o faraona w now¹, lnian¹ szatê,
odmówi³o nad nim wielk¹ modlitwê, która stanowczo odpêdza³a z³e
moce, i usadowiwszy go w prost¹ lektykê z cedrowego drzewa
zanios³o pana do owej pustej komnaty, gdzie znajdowa³ siê tylko
ma³y stolik. By³ tam ju¿ Beroes i zwrócony do wschodu modli³ siê.
Kiedy kap³ani wyszli, Chaldejczyk zamkn¹³ ciê¿kie drzwi izby,
w³o¿y³ na ramiona purpurow¹ szarfê, a na stoliku przed faraonem
postawi³ szklan¹ kulê czarnej barwy. W lew¹ rêkê wzi¹³ ostry
sztylet z babiloñskiej stali, w praw¹ - laskê pokryt¹
tajemniczymi znakami i t¹¿ lask¹ dooko³a siebie i faraona
zakreœli³ w powietrzu kr¹g. Potem zwracaj¹c siê kolejno ku
czterem okolicom œwiata szepta³: - Amorul, Taneha, Latisten,
Rabur, Adonay... Miej litoœæ nade mn¹ i oczyœæ mnie, Ojcze
niebieski, ³askawy i mi³osierny... Zlej na niegodnego s³ugê swoje
œwiête b³ogos³awieñstwo i wyci¹gnij wszechmocne ramiê na duchy
uparte i buntownicze, a¿ebym móg³ rozwa¿aæ w spokoju twoje œwiête
dzie³a... Przerwa³ i zwróci³ siê do faraona: - Mer-amen-Ramzesie,
arcykap³anie Amona, czy w tej czarnej kuli dostrzegasz iskrê?...
- Widzê bia³¹ iskrê, która zdaje siê poruszaæ jak pszczo³a nad
kwiatem... Mer-amen-Ramzesie, patrz w tê iskrê i nie odrywaj od
niej oczu... Nie spogl¹daj ani na prawo, ani na lewo, ani na nic,
cokolwiek wychyla³oby siê z boków... I znowu szepn¹³:
Baralanensis, Baldachiensis, przez potê¿nych ksi¹¿¹t Genio,
Lachiadae, ministrów piekielnego pañstwa, wywo³ujê was i wzywam
moc¹ najwy¿szego Majestatu, któr¹ jestem obdarzony, zaklinam was
i rozkazujê... W tym miejscu faraon wstrz¹sn¹³ siê ze wstrêtem. -
Mer-amen-Ramzesie, co widzisz? - zapyta³ Chaldejczyk.
- Spoza kuli wychyla siê jakaœ okropna g³owa... Rude w³osy je¿¹
siê... twarz zielonkowatej barwy... Ÿrenice wywrócone na dó³, ¿e
tylko bia³ka oczu widaæ... Usta szeroko otwarte, jakby chcia³y
krzyczeæ... - To trwoga - rzek³ Beroes i zwróci³ ponad kulê
ostrze sztyletu. Nagle faraon a¿ zgi¹³ siê ku ziemi. - Dosyæ!...
- zawo³a³ - dlaczego mnie tak mêczysz?... Strudzone cia³o chce
spocz¹æ, dusza ulecieæ w krainê wiecznego œwiat³a... A wy nie
tylko nie pozwalacie mi umrzeæ... ale jeszcze wymyœlacie nowe
udrêczenia... Ach!... nie chcê... - Co widzisz?... - Od sufitu
co chwilê spuszczaj¹ siê niby dwie nogi pajêcze, straszliwe...
Grube jak palmy, kosmate, zakoñczone hakami... Czujê, ¿e nad moj¹
g³ow¹ unosi siê potwornej wielkoœci paj¹k i osnuwa mnie sieci¹
z lin okrêtowych... Beroes zwróci³ sztylet w górê. - Mer-amen-
Ramzesie - rzek³ znowu - ci¹gle patrz w iskrê i nie ogl¹daj siê
na boki... Oto znak, który podnoszê w waszej obecnoœci... -
szepta³. - Otom jest potê¿nie uzbrojony w pomoc bosk¹,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (329 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przewiduj¹cy i nieustraszony, który wywo³ujê was przez
zaklêcia... Aye, Saraye, Aye, Saraye, Aye, Saraye... przez imiê
wszechmocnego i wiecznie ¿yj¹cego Boga... W tej chwili na twarzy
faraona ukaza³ siê spokojny uœmiech. - Zdaje mi siê rzek³ pan ¿e
widzê Egipt... Ca³y Egipt... Tak, to jest Nil... pustynia... Tu
Memfis, tam Teby... Istotnie widzia³ Egipt, ca³y Egipt, ale nie
wiêkszy od alei, która ci¹gnê³a siê przez ogród jego pa³acu.
Dziwny obraz mia³ jednak tê w³asnoœæ, ¿e gdy faraon skierowa³ na
jaki punkt baczniejsz¹ uwagê, punkt ten rozrasta³ siê w okolicê
prawie naturalnej wielkoœci. S³oñce ju¿ zachodzi³o oblewaj¹c
ziemiê z³otawopurpurowym œwiat³em. Dzienne ptaki zasiada³y do
snu, nocne - budzi³y siê w kryjówkach. W pustyni ziewa³y hieny
i szakale, a drzemi¹cy lew przeci¹ga³ potê¿ne cielsko gotuj¹c siê
do poœcigów za ³upem. Nilowy rybak œpiesznie wyw³óczy³ sieci,
wielkie statki transportowe przybija³y do brzegów. Znu¿ony rolnik
odejmowa³ od ¿urawia kube³, którym przez ca³y dzieñ czerpa³ wodê;
inny powoli wraca³ z p³ugiem do swej lepianki. W miastach
zapalano œwiat³a, w œwi¹tyniach kap³ani zbierali siê na
nabo¿eñstwo wieczorne. Na goœciñcach opada³ kurz i milknê³y
skrzypi¹ce ko³a wozów. Ze szczytu pylonów odezwa³y siê jêkliwe
g³osy wzywaj¹ce naród do modlitwy. W chwilê póŸniej faraon
spostrzeg³ ze zdziwieniem niby stado srebrzystych ptaków
unosz¹cych siê nad ziemi¹. Wylatywa³y one ze œwi¹tyñ, pa³aców,
ulic, fabryk, statków nilowych, chat wieœniaczych, nawet z
kopalñ. Z pocz¹tku ka¿dy z nich pêdzi³ w górê jak strza³a, lecz
wnet spotyka³ pod niebem innego srebrnopiórego ptaka, który
zabiega³ mu drogê, uderza³ go z ca³ej si³y i -obaj martwi upadali
na ziemiê. By³y to niezgodne modlitwy ludzkie, które nawzajem
przeszkadza³y sobie wzbiæ siê do tronu Przedwiecznego... Faraon
wytê¿y³ s³uch... Z pocz¹tku dolatywa³ go tylko szelest skrzyde³;
niebawem jednak móg³ odró¿niæ wyrazy. I oto s³ysza³ chorego,
który modli³ siê o powrót do zdrowia, ale jednoczeœnie lekarza,
który b³aga³, a¿eby jego pacjent chorowa³ jak najd³u¿ej.
Gospodarz prosi³ Amona o czuwanie nad jego œpichrzem i obor¹;
z³odziej wyci¹ga³ rêce do nieba, a¿eby bez przeszkody móg³
wyprowadziæ cudz¹ krowê i nape³niæ wory cudzym ziarnem. Modlitwy
ich roztr¹ca³y siê jak kamienie wyrzucone z procy. Wêdrowiec w
pustyni upada³ na piasek ¿ebrz¹c o wiatr pó³nocny, który by mu
przyniós³ kroplê wody; morski ¿eglarz bi³ czo³em o pok³ad, a¿eby
jeszcze przez tydzieñ wia³y wiatry ze wschodu. Rolnik chcia³, aby
prêdzej wysycha³y bagna po wylewie; ubogi rybak ¿¹da³, by bagna
nie wysycha³y nigdy. I ich mod³y rozbija³y siê wzajemnie i nie
dosiêg³y boskich uszu Amona. Najwiêkszy zgie³k panowa³ nad
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (330 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kamienio³omami, gdzie przestêpcy, skuci w ³añcuchy, za pomoc¹
klinów moczonych wod¹ rozsadzali ogromne ska³y. Tam partia
robotników dziennych b³aga³a o noc, aby spaæ siê po³o¿yæ, podczas
gdy budzeni przez dozorców robotnicy part• nocnej bili siê w
piersi, aby nigdy nie zachodzi³o s³oñce. Tam kupcy, którzy
nabywali od³upane i obrobione kamienie, modlili siê, a¿eby jak
najwiêcej by³o w kopalni przestêpców, podczas gdy dostawcy
¿ywnoœci le¿eli na brzuchach wzdychaj¹c, a¿eby pomór têpi³
robotników i umo¿liwi³ dostawcom wiêksze zyski. Wiêc i mod³y
ludzi z kopalñ nie dolatywa³y do nieba. Na zachodniej granicy
ujrza³ faraon dwie armie gotuj¹ce siê do boju. Obie le¿a³y na
piaskach wzywaj¹c Amona o wytêpienie nieprzyjació³. Libijczycy
¿yczyli hañby i œmierci Egipcjanom; Egipcjanie miotali
przekleñstwa na Libijczyków. Mod³y tych i tamtych, jak dwa stada
jastrzêbi, star³y siê nad ziemi¹ i spad³y na pustyniê. Amon nawet
ich nie dojrza³. I gdziekolwiek zwróci³ faraon umêczon¹ Ÿrenicê,
wszêdzie by³o to samo. Ch³opi modlili siê o wypoczynek i zni¿enie
podatków; pisarze - aby ros³y podatki i nigdy nie koñczy³a siê
praca. Kap³ani b³agali Amona o d³ugie ¿ycie dla Ramzesa XII i
wytêpienie Fenicjan, którzy psuli im operacje pieniê¿ne;
nomarchowie wzywali bóstwa, aby zachowa³o Fenicjan i prêdzej
pozwoli³o wejœæ na tron Ramzesowi XIII, gdy¿ ten ukróci samowolê
kap³anów. Lwy, szakale i hieny dysza³y g³odem i po¿¹daniem
œwie¿ej krwi; jelenie, sarny i zaj¹ce z trwog¹ opuszcza³y
kryjówki myœl¹c o zachowaniu nêdznego ¿ycia jeszcze przez jedn¹
dobê, choæ mówi³o doœwiadczenie, ¿e i tej nocy kilkunaœcioro ich
musi zgin¹æ, a¿eby nie pomar³y drapie¿niki. I tak na ca³ym
œwiecie panowa³a rozterka. Ka¿dy chcia³ tego, co lêkiem
nape³nia³o innych; ka¿dy prosi³ o w³asne dobro nie pytaj¹c, czy
nie zrobi szkody bliŸniemu. Przeto modlitwy ich, chocia¿ by³y jak
srebrzyste ptaki wzbijaj¹ce siê ku niebu, nie dosiêg³y
przeznaczenia. I boski Amon, którego nie dochodzi³ ¿aden g³os z
ziemi, opar³szy rêce na kolanach, coraz wiêcej zag³êbia³ siê w
rozpatrywaniu swojej w³asnej boskoœci, a na œwiecie coraz
czêœciej rz¹dzi³a œlepa moc i przypadek. Wtem faraon us³ysza³
g³os kobiecy: - Psujak!... Psujaczek!... wracaj, zbytniku, do
chaty, bo ju¿ pora na modlitwê... - Zaraz... zaraz!... -
odpowiedzia³ g³os dzieciêcy. W³adca spojrza³ w tamtym kierunku
i zobaczy³ ubog¹ lepiankê pisarza od byd³a. W³aœciciel jej przy
blaskach zachodz¹cego s³oñca koñczy³ pisaæ swój rejestr, jego
¿ona rozbija³a kamieniem pszenicê na placki, a przed domem, jak
m³ody kozio³ek, biega³ i skaka³ szeœcioletni ch³opczyna œmiej¹c
siê nie wiadomo z czego. Widaæ upaja³o go pe³ne woni powietrze
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (331 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wieczorne. - Psujak!... Psujaczek!... chodŸ tu na modlitwê... -
powtarza³a kobieta. - Zaraz!... zaraz!... I znowu biega³, i
cieszy³ siê jak szalony.
Nareszcie matka widz¹c, ¿e s³oñce zaczyna pogr¹¿aæ siê w piaskach
pustyni, od³o¿y³a swój kamieñ i wyszed³szy na dziedziniec
schwyci³a biegaj¹cego ch³opca jak Ÿrebaka. Opiera³ siê, lecz w
koñcu uleg³ przemocy. Matka zaœ wci¹gn¹wszy go do lepianki czym
prêdzej posadzi³a go na pod³odze i przytrzyma³a rêk¹, a¿eby jej
znowu nie uciek³. - Nie krêæ siê - mówi³a - podwiñ nogi i siedŸ
prosto, a rêce z³ó¿ i podnieœ do góry... A niedobre dziecko!...
Ch³opak wiedzia³, ¿e ju¿ nie wykrêci siê od modlitwy, wiêc aby
jak najprêdzej wyrwaæ siê znowu na podwórze, wzniós³ pobo¿nie
oczy i rêce do nieba i cieniutkim a krzykliwym g³osem prawi³
zadyszany: - Dziêkujê ci, dobry bo¿y Amonie, ¿eœ tatkê chroni³
dzisiaj od przygód, a mamie da³ pszenicy na placki... I jeszcze
co?... ¯eœ stworzy³ niebo i ziemiê i zes³a³ jej Nil, który nam
chleb przynosi... I jeszcze co?... Aha, ju¿ wiem!... I jeszcze
dziêkujê ci, ¿e tak piêknie na dworze ¿e rosn¹ kwiaty, œpiewaj¹
ptaki i ¿e palma rodzi s³odkie daktyle. A za te dobre rzeczy,
które nam darowa³eœ, niechaj wszyscy kochaj¹ ciê jak ja i chwal¹
lepiej ode mnie, bom jeszcze ma³y i nie uczyli mnie m¹droœci. No,
ju¿ dosyæ... - Z³e dziecko! - mrukn¹³ pisarz od byd³a, schylony
nad swoim rejestrem. - Z³e dziecko, niedbale oddaje czeœæ
Amonowi... Ale faraon w czarodziejskiej kuli dostrzeg³ zupe³nie
co innego. Oto modlitwa rozzbytkowanego ch³opczyny jak skowronek
wzbi³a siê ku niebu i trzepocz¹c skrzyd³ami wznosi³a siê coraz
wy¿ej i wy¿ej, a¿ do tronu, gdzie wiekuisty Amon, z rêkoma na
kolanach, zag³êbia³ siê w rozpatrywaniu swojej w³asnej
wszechmocy. Potem wznios³a siê jeszcze wy¿ej, a¿ na wysokoœæ
g³owy bóstwa, i œpiewa³a mu cienkim dzieciêcym g³osikiem: - A za
te dobre rzeczy, które nam darowa³eœ, niechaj wszyscy kochaj¹ ciê
jak ja... Na te s³owa pogr¹¿one w sobie bóstwo otworzy³o oczy i
pad³ z nich na œwiat promieñ szczêœcia. Od nieba do ziemi zaleg³a
niezmierna cisza. Usta³ wszelki ból, wszelki strach, wszelka
krzywda. Œwiszcz¹cy pocisk zawisn¹³ w powietrzu, lew zatrzyma³
siê w skoku na ³aniê, podniesiony kij nie spad³ na plecy
niewolnika. Chory zapomnia³ o cierpieniu, zb³¹kany w pustyni o
g³odzie, wiêzieñ o ³añcuchach. Ucich³a burza i stanê³a fala
morska gotowa zatopiæ okrêt. I na ca³ej ziemi zapanowa³ taki
spokój, ¿e s³oñce, ju¿ ukryte pod widnokrêgiem, znowu podnios³o
promieniej¹c¹ g³owê. Faraon ockn¹³ siê. Zobaczy³ przed sob¹ ma³y
stolik, na nim czarn¹ kulê, a obok Chaldejczyka Beroesa. - Mer-
amen-Ramzesie - spyta³ kap³an - znalaz³¿eœ cz³owieka, którego
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (332 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
mod³y trafi¹ do podnó¿ka Przedwiecznego? - Tak - odpar³ faraon. -
Jest¿e on ksiêciem, rycerzem, prorokiem czy mo¿e tylko
zwyczajnym pustelnikiem? - Jest to ma³y, szeœcioletni ch³opczyk,
który o nic Amona nie prosi³, lecz za wszystko dziêkowa³. - A
wiesz, gdzie on mieszka? - pyta³ Chaldejczyk. - Wiem, ale nie
chcê wykradaæ dla siebie potêgi jego modlitwy. Œwiat, Beroesie,
jest to olbrzymi wir, w którym ludzie miotaj¹ siê jak piasek, a
rzuca nimi nieszczêœcie. Zaœ dziecko swoj¹ modlitw¹ daje ludziom
to, czego ja nie potrafiê: krótk¹ chwilê zapomnienia i spokoju.
Zapomnienie i spokój... rozumiesz, Chaldejczyku? Beroes milcza³.
Rozdzia³ XLIX
O wschodzie s³oñca dwudziestego pierwszego Hator do obozu nad
Sodowymi Jeziorami przyszed³ z Memfisu rozkaz, wed³ug którego
trzy pu³ki mia³y pomaszerowaæ do Libii i stan¹æ za³ogami w
miastach, reszta zaœ armii egipskiej wraz z ksiêciem mia³a wróciæ
do domu. Wojska okrzykami radoœci powita³y to rozporz¹dzenie;
kilkudniowy bowiem pobyt w pustyni ju¿ zaczyna³ im dokuczaæ.
Pomimo dowozów i z Egiptu, i z upokorzonej Libii nie by³o
nadmiaru ¿ywnoœci; woda w studniach naprêdce wykopanych
wyczerpa³a siê; ¿ar s³oneczny wypala³ cia³a, a rudy piasek razi³
p³uca i oczy. ¯o³nierze poczêli chorowaæ na dysenteri¹ i z³oœliwe
zapalenie powiek. Ramzes kaza³ zwin¹æ obóz. Trzy pu³ki rodowitych
Egipcjan wyprawi³ do Libii zalecaj¹c ¿o³nierzom, aby ³agodnie
traktowali mieszkañców i - nigdy nie w³óczyli siê pojedynczo.
W³aœciw¹ zaœ armiê skierowa³ do Memfisu zostawiaj¹c ma³¹ za³ogê
w forteczce i hutach szk³a. O dziewi¹tej rano, mimo spiekoty, oba
wojska by³y ju¿ w drodze; jedni na pó³noc, drudzy na po³udnie.
Wówczas zbli¿y³ siê do nastêpcy œwiêty Mentezufis i oœwiadczy³: -
By³oby dobrze, gdybyœ, wasza dostojnoœæ, móg³ wczeœniej dojechaæ
do Memfisu. W po³owie drogi bêd¹ œwie¿e konie... - Wiêc mój
ojciec jest ciê¿ko chory?... - zawo³a³ Ramzes. Kap³an schyli³
g³owê. Ksi¹¿ê zda³ Mentezufisowi naczelne dowództwo prosz¹c go,
aby w niczym nie zmienia³ ju¿ wydanych rozporz¹dzeñ bez
naradzenia siê ze œwieckimi jenera³ami. Sam zaœ wzi¹wszy
Pentuera, Tutmozisa i dwudziestu najlepszych jeŸdŸców azjatyckich
wyci¹gniêtym k³usem pojecha³ do Memfisu. W piêæ godzin przebyli
po³owê drogi i, jak zapowiedzia³ Mentezufis, znaleŸli œwie¿e
konie i nowy orszak. Azjaci zostali tutaj, a ksi¹¿ê ze swymi
dwoma towarzyszami i now¹ eskort¹, po krótkim odpoczynku,
pojecha³ dalej. - Biada mi! -jêcza³ elegancki Tutmozis. - Nie
doœæ, ¿e od piêciu dni nie k¹piê siê i nie znam ró¿anego olejku,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (333 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ale jeszcze muszê odbyæ dwa forsowne marsze w jeden dzieñ!...
Jestem pewny, ¿e gdy staniemy na miejscu, ¿adna tancerka nie
zechce na mnie spojrzeæ. - Có¿eœ lepszego od nas? - spyta³
ksi¹¿ê. - Jestem w¹tlejszy! - westchn¹³ Tutmozis. - Ty ksi¹¿ê,
przywyk³eœ do konnej jazdy jak Hyksos, a Pentuer móg³by
podró¿owaæ nawet na rozpalonym mieczu. Ale ja taki delikatny...
O zachodzie s³oñca podró¿ni wjechali na wysoki pagórek, sk¹d
roztoczy³ siê niezwyk³y obraz. Z daleka przednimi widaæ by³o
zielonaw¹ dolinê Egiptu, a na jej tle, niby szereg czerwonych
p³omieni, jaœnia³y trójk¹tne piramidy. Trochê na prawo od piramid
równie¿ zdawa³y siê p³on¹æ wierzcho³ki pylonów Memfisu owiniêtego
w niebieskaw¹ mg³ê. - JedŸmy, jedŸmy!... - nalega³ ksi¹¿ê. W
chwilê póŸniej znowu otoczy³a ich ruda pustynia i znowu zajaœnia³
sznur piramid, dopóki wszystko nie rozp³ynê³o siê w bladej
pomroce. Gdy zapad³a noc, podró¿ni dotarli do olbrzymiej krainy
zmar³ych, która po lewej stronie rzeki, na wzgórzach, ci¹gnê³a
siê na przestrzeni kilkudziesiêciu wiorst. Tu za Starego Pañstwa
chowano na wieczne czasy Egipcjan: królów w ogromnych piramidach,
ksi¹¿¹t i dostojników w mniejszych piramidach, prostaków w
lepiankach. Spoczywa³o tu miliony mumii nie tylko ludzi, ale
psów, kotów, ptaków, s³owem - wszystkich stworzeñ, które za ¿ycia
mi³ymi by³y cz³owiekowi. Za czasów Ramzesa królewski i magnacki
cmentarz przeniesiono do Tebów, a w s¹siedztwie piramid grzebano
tylko ch³opów i wyrobników z najbli¿szych okolic. Miêdzy
rozpierzchniêtymi grobami ksi¹¿ê i jego orszak spotka³ gromadkê
ludzi przesuwaj¹cych siê jak cienie. - Kto wy jesteœcie? -
zapyta³ dowódca eskorty. - Jesteœmy biedni s³udzy faraona, a
wracamy od naszych zmar³ych... Zanieœliœmy im trochê ró¿, piwa
i placków... - A mo¿e zagl¹daliœcie do cudzych grobów? - O
bogowie! - zawo³a³ jeden z gromady - czyli¿ jesteœmy zdolni do
podobnego œwiêtokradztwa?... To tylko przewrotni tebañczycy (oby
im rêce posch³y!) niepokoj¹ zmar³ych, aby w szynkach przepiæ ich
w³asnoœæ. - Co znacz¹ te ogniska tam, na pó³noc? - wtr¹ci³
ksi¹¿ê. - Musisz, panie, z daleka jechaæ, kiedy nie wiesz -
odpowiedziano. - Wszak¿e to jutro nasz nastêpca wraca ze
zwyciêskim wojskiem... Wielki wódz!... W jednej bitwie zawojowa³
nêdznych Libijczyków... Tote¿ lud z Memfisu wyszed³, aby go
uroczyœcie powitaæ... Trzydzieœci tysiêcy g³ów... Dopiero¿ bêd¹
krzyczeli! - Rozumiem - szepn¹³ ksi¹¿ê do Pentuera. - Œwiêty
Mentezufis wys³a³ mnie naprzód, abym nie odby³ triumfalnego
pochodu... Ale niech i tak bêdzie na dzisiaj. Konie by³y
pomêczone i nale¿a³o wytchn¹æ. Pos³a³ wiêc ksi¹¿ê paru jezdnych,
aby zamówili statki na rzece, a resztê orszaku zatrzyma³ pod kêp¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (334 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
palm, które wówczas ros³y miêdzy grup¹ piramid i Sfinksem. Grupa
ta stanowi pó³nocny kraniec niezmiernego cmentarzyska. Na placu
maj¹cym oko³o kilometra kwadratowego powierzchni, poros³ym w
owych czasach pustynn¹ roœlinnoœci¹, t³oczy siê mnóstwo grobów
i ma³ych piramid, nad którymi góruj¹ trzy piramidy najwiêksze:
Cheopsa, Khefrena i Mykerina, tudzie¿ Sfinks. Kolosalne te
budowle s¹ oddalone jedna od drugiej ledwo na kilkaset kroków.
Trzy piramidy stoj¹ w jednym rzêdzie od pó³nocno-wschodu ku
po³udniowo-zachodowi, na wschód zaœ od tej linii, najbli¿ej Nilu,
le¿y Sfinks, u stóp którego ci¹gnê³a siê podziemna œwi¹tynia
Horusa. Piramidy, a szczególniej Cheopsa jako utwór ludzkiej
pracy przera¿a swoj¹ wielkoœci¹. Jest to kamienny pagórek
szpiczasty, wysoki na trzydzieœci piêæ pi¹tr (sto trzydzieœci
siedem metrów), stoj¹cy na podstawie kwadratowej, której ka¿dy
bok ma oko³o trzystu piêædziesiêciu kroków (dwustu dwudziestu
siedmiu metrów) d³ugoœci. Piramida zajmuje dziesiêæ morgów
powierzchni, a jej cztery trójk¹tne œciany pokry³yby
siedmnastumorgow¹ przestrzeñ. Na budowê jej zu¿yto takie mnóstwo
kamieni, ¿e mo¿na by wznieœæ mur wy¿szy od wzrostu cz³owieka,
szeroki na pó³ metra, d³ugi na dwa tysi¹ce piêæset kilometrów.
Kiedy orszak ksi¹¿êcy roz³o¿y³ siê pod mizernymi drzewami, kilku
¿o³nierzy zajê³o siê wyszukaniem wody, inni wydobyli suchary, a
Tutmozis upad³ na ziemiê i zasn¹³. Ksi¹¿ê zaœ i Pentuer zaczêli
przechadzaæ siê rozmawiaj¹c. Noc by³a o tyle jasna, ¿e mo¿na by³o
widzieæ z jednej strony niezmierne sylwetki piramid, z drugiej
figurê Sfinksa, który w porównaniu z nimi wydawa³ siê ma³ym. -
Jestem tu ju¿ czwarty raz - rzek³ nastêpca - a zawsze moje serce
nape³nia siê zdumieniem i ¿alem. Kiedym by³ jeszcze uczniem
wy¿szej szko³y, myœla³em, ¿e wst¹piwszy na tron wzniosê coœ
dostojniejszego ani¿eli piramida Cheopsa. Ale dzisiaj œmiaæ mi
siê chce z mego zuchwalstwa, kiedy pomyœlê, ¿e wielki faraon przy
budowie swego grobowca zap³aci³ tysi¹c szeœæset talentów za same
jarzyny dla robotników... Sk¹d bym ja wzi¹³ tysi¹c szeœæset
talentów, a choæby tylko ludzi!... - Nie zazdroœæ, panie,
Cheopsowi - odpar³ kap³an. - Inni faraonowie lepsze zostawili po
sobie dzie³a: jeziora, kana³y, goœciñce, œwi¹tynie i szko³y... -
Albo¿ te rzeczy mo¿na porównaæ z piramidami? - Z pewnoœci¹, ¿e
nie - œpiesznie odpowiedzia³ kap³an. - W oczach moich i ca³ego
ludu ka¿da piramida jest wielkim wystêpkiem, a najwiêkszym
Cheopsowa... - Unosisz siê - zreflektowa³ go ksi¹¿ê. - Wcale nie.
Swój wielki grób budowa³ faraon przez lat trzydzieœci, w ci¹gu
których sto tysiêcy ludzi pracowa³o co roku po trzy miesi¹ce. I
jaki z tej pracy po¿ytek?... Kogo ona wykarmi³a, uleczy³a,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (335 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
odzia³a?... Ale za to co rok przy tej robocie marnia³o dziesiêæ
do dwudziestu tysiêcy ludzi... czyli - na grób Cheopsa z³o¿y³o
siê z pó³ miliona trupów, a ile krwi, ³ez, bólów - kto zrachuje?
Dlatego nie dziw siê panie, ¿e ch³op egipski po dziœ dzieñ z
trwog¹ patrzy na zachód, gdzie nad horyzontem krwawi¹ siê lub
czerniej¹ trójk¹tne postacie piramid. To¿ to œwiadkowie jego m¹k
i ja³owej pracy... I pomyœleæ, ¿e tak bêdzie zawsze, dopóki te
dowody ludzkiej pychy w proch siê nie rozsypi¹. Ale kiedy to
nast¹pi! Od trzech tysiêcy lat strasz¹ nas swoim widokiem i
jeszcze œciany ich s¹ g³adkie, a ogromne napisy czytelne. -
Tamtej nocy, w pustyni, mówi³eœ inaczej - wtr¹ci³ ksi¹¿ê. - Bom
nie patrzy³ na nie. Ale kiedy je mam, jak teraz przed oczyma,
otaczaj¹ mnie ³kaj¹ce duchy zamêczonych ch³opów i szepc¹: "Patrz,
co zrobiono z nami!... A przecie¿ i nasze koœci czu³y ból, i
nasze serca têskni³y do odpoczynku..." Ramzes by³ w przykry
sposób dotkniêty tym wybuchem. - Mój œwi¹tobliwy ojciec - rzek³
po chwili - inaczej przedstawi³ mi te sprawy. Kiedy byliœmy tutaj
przed piêcioma laty, boski pan opowiedzia³ mi tak¹ historiê: Za
faraona Tutmozisa I przyjechali pos³owie etiopscy umawiaæ siê o
wysokoœæ p³aconych przez siebie danin. Hardy to by³ naród!
Mówili, ¿e jedna przegrana wojna nic nie stanowi, w drugiej
bowiem los na nich mo¿e byæ ³askaw - i przez parê miesiêcy
targowali siê o haracz. Na pró¿no m¹dry król chc¹c ³agodnie
oœwieciæ ich pokazywa³ im nasze goœciñce i kana³y. Odpowiadali,
¿e w ich kraju wodê maj¹ darmo, gdzie chc¹. Na pró¿no ods³aniano
im skarbce œwi¹tyñ: mówili, ¿e ich ziemia kryje daleko wiêcej
z³ota i klejnotów ani¿eli ca³y Egipt. Nadaremnie pan musztrowa³
wobec nich swoje wojska, gdy¿ twierdzili, ¿e Etiopów jest bez
porównania wiêcej, ani¿eli jego œwi¹tobliwoœæ ma ¿o³nierzy.
Wówczas faraon przywióz³ ich w te oto miejsca, gdzie stoimy, i
pokaza³ piramidy. Pos³owie etiopscy obeszli je wko³o, przeczytali
napisy i - na drugi dzieñ zawarli traktat, jakiego od nich
¿¹dano. Poniewa¿ nie zrozumia³em tej historii - ci¹gn¹³ Ramzes -
wiêc mój œwiêty ojciec objaœni³ mi j¹. Synu - mówi³ - te
piramidy s¹ wiekuistym dowodem nadludzkiej potêgi Egiptu. Gdyby
jaki cz³owiek chcia³ sobie wznieœæ piramidê, u³o¿y³by drobny stos
kamieni i rzuci³by po kilku godzinach swoj¹ pracê zapytawszy: na
co mi ona? Dziesiêciu, stu i tysi¹c ludzi nagromadziliby trochê
wiêcej kamieni, zsypaliby je nieporz¹dnie i - znowu porzuciliby
j¹ po up³ywie kilku dni. Bo na co im ta robota? Ale kiedy faraon
egipski, kiedy pañstwo egipskie umyœli sobie zgromadziæ stos
kamieni, to spêdza krocie tysiêcy ludzi i buduje choæby przez
kilkadziesi¹t lat, dopóki roboty nie skoñczy. Nie o to bowiem
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (336 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
chodzi: czy by³y potrzebne piramidy? Ale o to, a¿eby wola
faraona, gdy j¹ raz wypowiedziano, by³a spe³niona, - Tak
Pentuerze piramida to nie grób Cheopsa, lecz - wo1a Cheopsa.
Wola, która posiada tylu wykonawców, jak ¿aden król na œwiecie,
a taki porz¹dek i wytrwa³oœæ w dzia³aniu, jak bogowie. Jeszcze
w szko³ach uczono mnie, ¿e wola ludzka to wielka si³a, najwiêksza
si³a pod s³oñcem. A przecie wola ludzka mo¿e podnieœæ ledwie
jeden kamieñ. Jak¿e wielk¹ zatem jest wola faraona, który wzniós³
górê kamieni tylko dlatego, ¿e mu siê tak podoba³o, ¿e on tak
chcia³, choæby nawet bez celu. - Czy i ty, panie, chcia³byœ w
podobny sposób dowodziæ swojej potêgi?... - nagle zapyta³ go
Pentuer. - Nie - odpar³ ksi¹¿ê bez wahania. - Gdy faraonowie raz
okazali si³ê, mog¹ ju¿ byæ mi³osierni. Chyba, ¿e kto probowa³by
opieraæ siê ich rozkazom. "A przecie¿ ten m³odzieniec ma dopiero
dwadzieœcia trzy lat!" - rzek³ do siebie zatrwo¿ony kap³an.
Zwrócili w stronê rzeki i jakiœ czas szli milcz¹c. - Po³ó¿ siê,
panie - rzek³ kap³an - zaœnij. Odbyliœmy nie lada podró¿. - Albo¿
mogê zasn¹æ?... - odpar³ ksi¹¿ê. - Raz otaczaj¹ mnie te krocie
ch³opów, którzy, wed³ug twego zdania, zginêli przy budowie
piramid (jak gdyby bez owych piramid mieli ¿yæ wiecznie!...) To
znowu myœlê o moim œwi¹tobliwym ojcu, który mo¿e w tej chwili
dogorywa... Ch³opi cierpi¹!... ch³opi rozlewaj¹ krew!... Kto mi
dowiedzie, ¿e mój boski ojciec nie wiêcej mêczy siê na swym
kosztownym ³o¿u ani¿eli twoi ch³opi dŸwigaj¹c rozpalone
kamienie?... Ch³opi! zawsze ch³opi!... Dla ciebie, kap³anie,
tylko ten zas³uguje na litoœæ, kogo wszy jedz¹. Ca³y szereg
faraonów wst¹pi³ do grobu, niektórzy konali w boleœciach,
niektórych zamordowano. Ale ty o nich nie pamiêtasz, tylko o
ch³opach, których zas³ug¹ jest, ¿e rodzili innych ch³opów,
czerpali b³oto nilowe albo wpychali w usta swoim krowom -
jêczmienne ga³ki. A mój ojciec... a ja?... Czyli¿ nie zabito mi
syna i kobiety z mego domu? Czy by³ dla mnie mi³osiernym Tyfon
w pustyni albo koœci nie bol¹ mnie po d³ugiej podró¿y?... A
pociski procarzy libijskich nie œwista³y mi nad g³ow¹?... Mam¿e
ja traktat z chorob¹ czy z boleœci¹, czy ze œmierci¹, a¿eby by³y
dla mnie ³askawsze ni¿ dla twojego ch³opa?... Spojrzyj tam...
Azjaci œpi¹ i cisza zalega ich piersi; ale ja, ich pan, mam serce
pe³ne trosk wczorajszych i niepokojów o jutro. Zapytaj
stuletniego ch³opa, czy przez ca³y swój czas dozna³ tylu goryczy,
ile ja w ci¹gu kilkumiesiêcznej w³adzy namiestnika i wodza?...
Przed nimi z wolna, z g³êbi nocy, wynurza³ siê dziwny cieñ. By³a
to budowla d³uga na piêædziesi¹t kroków, wysoka na trzy piêtra,
maj¹ca z boku niby piêciopiêtrow¹ wie¿ê niezwyk³ej formy. - Otó¿
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (337 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i Sfinks - mówi³ rozdra¿niony ksi¹¿ê - czysto kap³añska
robota!... Ile razy widzia³em go, w dzieñ czy w nocy, zawsze
mêczy³o mnie pytanie: co to jest i na co to jest?... Piramidy -
rozumiem. Potê¿ny faraon chcia³ okazaæ swoj¹ si³ê, a mo¿e, co
rozs¹dniej, chcia³ zabezpieczyæ sobie wieczne ¿ycie w spokoju,
którego nie naruszy³by ¿aden wróg czy z³odziej. Ale Sfinks!...
Oczywiœcie jest to nasz œwiêty stan kap³añski, który ma bardzo
wielk¹ i m¹dr¹ g³owê, a pod ni¹ lwie pazury... Wstrêtny pos¹g,
pe³en dwuznacznoœci, który zdaje siê pyszniæ tym, ¿e wygl¹damy
przy nim jak szarañcza. Ani to cz³owiek, ani zwierzê, ani
ska³a... Wiêc czym¿e on jest, jakie ma znaczenie?... Albo ten
jego uœmiech... Podziwiasz wiecznotrwa³oœæ piramid - on siê
uœmiecha; idziesz porozmawiaæ z grobami - on tak¿e siê uœmiecha.
Czy zazieleni¹ siê pola Egiptu, czy Tyfon rozpuœci swoje ogniste
rumaki, czy niewolnik szuka wolnoœci w pustyni, czy Ramzes Wielki
spêdza zwyciê¿one narody - on dla wszystkich ma jeden i ten sam
martwy uœmiech. Dziewiêtnaœcie królewskich dynastii minê³o jak
cienie, ale on uœmiecha³ siê i uœmiecha³by siê nawet wówczas,
gdyby Nil wysech³, a Egipt zgin¹³ pod piaskami. Nie jest¿e to
potwór, tym okropniejszy, ¿e ma ³agodn¹ twarz ludzk¹. Sam
wiekuisty nigdy nie zazna³ ¿alu nad znikomoœci¹ œwiata
przepe³nionego nêdzami. - Nie pamiêtasz, panie, oblicza bogów -
wtr¹ci³ Pentuer - albo nie widzia³eœ mumii? Wszyscy nieœmiertelni
z takim samym spokojem patrz¹ na rzeczy mijaj¹ce. Nawet i
cz³owiek, o ile ju¿ sam min¹³. - Bogowie niekiedy s³uchaj¹
naszych próœb - mówi³ jakby do siebie ksi¹¿ê - ale on niczym siê
nie wzrusza. Nie jest litoœci¹, ale olbrzymim szyderstwem i
strachem. Gdybym wiedzia³, ¿e w jego ustach kryje siê wró¿ba dla
mnie albo sposób podŸwigniêcia pañstwa, jeszcze nie œmia³bym go
zapytaæ. Zdaje mi siê, ¿e us³ysza³bym jak¹œ straszn¹ rzecz
wypowiedzian¹ z nieub³aganym spokojem. On taki jest, ten utwór
i obraz kap³anów. Gorszy od cz³owieka, bo ma lwi korpus; gorszy
od zwierzêcia, bo ma ludzk¹ g³owê; gorszy od ska³y, bo kryje siê
w nim niepojête ¿ycie. W tej chwili dolecia³y ich jêkliwe i
st³umione g³osy, których Ÿród³a nie mo¿na by³o oznaczyæ. - On
œpiewa?... - spyta³ zdziwiony ksi¹¿ê. - To w podziemnej œwi¹tyni
- odpar³ kap³an. - Ale dlaczego oni modl¹ siê o tej porze? -
Powiedz lepiej: dlaczego oni w ogóle modl¹ siê, kiedy ich nikt
nie s³yszy? Pentuer szybko zorientowawszy siê poszed³ w stronê,
sk¹d dolatywa³y œpiewy. Ksi¹¿ê znalaz³ jakiœ kamieñ z oparciem
i usiad³ znu¿ony. Rozci¹gn¹³ rêce za siebie, odchyli³ siê w ty³
i patrzy³ w olbrzymi¹ twarz Sfinksa. Pomimo braku œwiat³a
wyraŸnie by³o widaæ nadludzkie rysy, którym w³aœnie cieñ dodawa³
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (338 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
charakteru i ¿ycia. Ksi¹¿ê zaœ, im d³u¿ej wpatrywa³ siê w to
oblicze, tym silniej odczuwa³, ¿e by³ uprzedzony i ¿e jego
niechêæ jest nies³uszna. Na twarzy Sfinksa nie by³o okrucieñstwa,
prêdzej rezygnacja. W jego uœmiechu nie by³o szyderstwa, prêdzej
melancholia. On nie wytrz¹sa³ siê nad nêdz¹ i znikomoœci¹ ludzk¹,
raczej nie widzia³ ich. Jego pe³ne wyrazu, gdzieœ pod niebem
osadzone oczy patrzy³y za Nil, do krain, które dla ludzkich
spojrzeñ gin¹ pod niebosk³onem. Czy œledzi³ niepokoj¹cy wzrost
monarchii asyryjskiej? czy natrêtn¹ bieganinê Fenicjan? czy
narodziny Grecji, a mo¿e przysz³e zdarzenia gotuj¹ce siê nad
Jordanem?... - któ¿ zgadnie. Ksi¹¿ê jednego by³ pewny, ¿e - on
patrzy, myœli i oczekuje na coœ ze spokojnym uœmiechem, godnym
nadprzyrodzonej istoty. I jeszcze zdawa³o mu siê, ¿e gdy to coœ
uka¿e siê na horyzoncie, Sfinks powstanie i pójdzie naprzeciw.
Co to ma byæ i kiedy nast¹pi?... Tajemnica, której donios³oœæ
wyraŸnie malowa³a siê na twarzy wiekuistego. Musi siê to jednak
staæ nagle, skoro Sfinks od wieków ani na chwilê nie zmru¿y³ oka
i patrzy, wci¹¿ patrzy... Tymczasem Pentuer znalaz³ okno, przez
które z podziemiów rozlewa³a siê jêkliwa pieœñ kap³añska: C h ó
r I. "Wstawaj, promieniej¹cy jak Izis, jak wstaje Sotis na
firmamencie rano, z pocz¹tkiem sta³ego roku. C h ó r II. Bóg
Amon-Ra by³ po prawicy i po lewicy mojej. Sam odda³ mi w rêce
panowanie nad ca³ym œwiatem przyczyniaj¹c siê do upadku
nieprzyjació³ moich. C h ó r I. By³eœ jeszcze m³ody, nosi³eœ
splecione w³osy, lecz w Egipcie nic nie dzia³o siê bez twego
rozkazu i nie po³o¿ono kamienia wêgielnego pod ¿aden gmach bez
twojej obecnoœci. C h ó r II. Przyszed³em do Ciebie w³adco bogów,
wielki bogu, panie s³oñca. Tum obiecuje mi, ¿e uka¿e siê s³oñce
i ¿e bêdê podobny do niego, a Nil, ¿e osi¹gnê tron Ozirisa i bêdê
go posiada³ na wieki. C h ó r I. Wróci³eœ w spokoju szanowany
przez bogów, w³adco dwu œwiatów, Ra-Mer-amen-Ramzesie. Zapewniam
ci panowanie wieczne, królowie zbli¿¹ siê do ciebie i z³o¿¹ ci
ho³dy. C h ó r II. O ty, ty! Oziris-Ramzesie, wiecznie ¿yj¹cy
synu nieba, zrodzony z bogini Nut. Niech matka twoja otoczy ciê
tajemnic¹ nieba i niech zezwoli, abyœ zosta³ bogiem, o ty, ty,
Oziris-Ramzesie." "A wiêc pan œwi¹tobliwy ju¿ umar³..." - rzek³
do siebie Pentuer. Odszed³ od okna i zbli¿y³ siê do miejsca,
gdzie siedzia³ nastêpca pogr¹¿ony w marzeniach. Kap³an ukl¹k³
przed nim, upad³ na twarz i zawo³a³: - B¹dŸ pozdrowiony,
faraonie, w³adco œwiata!...
- Co mówisz?!... - zawo³a³ ksi¹¿ê zrywaj¹c siê.
- Niech Bóg jedyny i wszechmocny zleje na ciebie m¹droœæ i si³ê,
a szczêœcie na lud twój... - Wstañ, Pentuerze... Wiêc ja... wiêc
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (339 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
ja... Nagle wzi¹³ za ramiê kap³ana i obróci³ go ku Sfinksowi.
- Spojrzyj na niego - rzek³.
Ale ani w obliczu, ani w postawie kolosa nie zasz³a ¿adna zmiana.
Jeden faraon przest¹pi³ granicê wiecznoœci, drugi wschodzi³ jak
s³oñce, lecz kamienna twarz boga czy potwora pozosta³a tak¹ sam¹.
Na ustach ³agodny uœmiech dla ziemskich potêg i chwa³y, we wzroku
oczekiwanie na c o œ, co ma przyjœæ, lecz nie wiadomo, kiedy
przyjdzie. Wkrótce od przewozu wrócili dwaj pos³añcy z
zawiadomieniem, ¿e czó³na bêd¹ gotowe. Pentuer wszed³ miêdzy
palmy i zawo³a³: - Ocknij siê!... ocknij siê!...
Czujni Azjaci natychmiast zerwali siê i zaczêli kie³znaæ konie.
Podniós³ siê i Tutmozis, szkaradnie ziewaj¹cy. - Brr!... -
mrukn¹³ - jakie zimno... Sen dobra rzecz!... Ledwie siê
zdrzemn¹³em i ju¿ mogê jechaæ, bodaj na koniec œwiata, byle znowu
nie do Sodowych Jezior... Brr!... Ju¿ zapomnia³em smaku wina i
zdaje mi siê, ¿e rêce zaczê³y mi porastaæ w³osem jak szakalowi...
A do pa³acu mamy jeszcze ze dwie godziny. Szczêœliwi ch³opi!...
Œpi ga³gan jeden z drugim do tej pory, nie czuje potrzeby k¹pania
siê i nie pójdzie do roboty, dopóki ¿ona nie napasie go
jêczmiennym kleikiem. A ja, wielki pan, muszê jak z³odziej tu³aæ
siê noc¹ po pustyni nie maj¹c w ustach kropli wody... Konie by³y
gotowe i Ramzes wsiad³ na swego. Wówczas Pentuer zbli¿y³ siê,
uj¹³ za cugle rumaka w³adcy i prowadzi³ go, sam id¹c pieszo. -
Co to?... - spyta³ zdziwiony Tutmozis. Wnet jednak opamiêta³ siê,
podbieg³ i wzi¹³ Ramzesowego konia za cugle z drugiej strony. I
tak szli wszyscy milcz¹c, zdziwieni zachowaniem siê kap³ana, choæ
czuli, ¿e sta³o siê coœ wa¿nego. Po kilkuset krokach nagle
skoñczy³a siê pustynia, a przed podró¿nymi wyci¹gn¹³ siê
goœciniec wœród pól. - Siadajcie na konie - rzek³ Ramzes - musimy
poœpieszaæ. - Jego œwi¹tobliwoœæ rozkazuje si¹œæ na koñ! -
zawo³a³ Pentuer. Obecni os³upieli. Ale Tutmozis prêdko odzyska³
przytomnoœæ i po³o¿ywszy rêkê na mieczu wykrzykn¹³: - Niech ¿yje
wiecznie wszechmocny i ³askawy wódz, nasz faraon Ramzes! - Niech
¿yje wiecznie!.. - zawyli Azjaci potrz¹saj¹c broni¹. - Dziêkujê
wam, wierni ¿o³nierze moi - odrzek³ pan. W chwilê póŸniej konny
orszak pêdzi³ w stronê rzeki.
Rozdzia³ L
Czy prorocy podziemnej œwi¹tyni Sfinksa widzieli nowego w³adcê
Egiptu, jak obozowa³ pod piramidami, czy dali o nim znaæ do
królewskiego pa³acu i - w jaki uczynili to sposób? - nie wiadomo.
Doœæ, ¿e gdy Ramzes zbli¿a³ siê do przewozu, najdostojniejszy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (340 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
arcykap³an Herhor kaza³ obudziæ s³u¿bê pa³acow¹, a gdy pan
przep³ywa³ Nil, wszyscy kap³ani, jenera³owie i dostojnicy cywilni
ju¿ zgromadzili siê w wielkiej sali. Równo ze wschodem s³oñca
Ramzes XIII na czele drobnego orszaku wjecha³ w pa³acowy
dziedziniec, gdzie s³u¿ba upad³a przed nim na twarz, a gwardia
sprezentowa³a broñ przy odg³osie tr¹b i bêbnów. Powitawszy wojsko
jego œwi¹tobliwoœæ uda³ siê do ³azienki i wzi¹³ k¹piel przesycon¹
wonnoœciami. Nastêpnie pozwoli³ uporz¹dkowaæ boskie w³osy; lecz
gdy fryzjer najpokorniej zapyta³ go: czy ka¿e ogoliæ g³owê i
zarost? - pan odrzek³: - Nie potrzeba. Nie jestem kap³anem, tylko
¿o³nierzem. S³owa te w chwilê póŸniej przesz³y do sali
audiencjonalnej, w godzinê obieg³y pa³ac, oko³o po³udnia
roznios³y siê po mieœcie Memfis, a nad wieczorem znane by³y we
wszystkich œwi¹tyniach pañstwa, od Tami-n-hor i Sabne-Chetam na
pó³nocy do Suunu i Pilak na po³udniu. Na tê wieœæ nomarchowie,
szlachta, wojsko, lud i cudzoziemcy szaleli z radoœci, ale œwiêty
stan kap³añski tym gorliwiej obchodzi³ ¿a³obê po zmar³ym
faraonie. Wyszed³szy z k¹pieli jego œwi¹tobliwoœæ przywdzia³
krótk¹ koszulê ¿o³niersk¹ w czarne i ¿ó³te pasy, na ni¹ z³oty
napierœnik, na nogi sanda³y przywi¹zane rzemieniami, a na g³owê
p³ytki he³m z kolcem. Potem przypasa³ stalowy miecz asyryjski,
który mu towarzyszy³ w bitwie przy Sodowych Jeziorach, i -
otoczony wielk¹ œwit¹ jenera³ów, z chrzêstem i brzêkiem wszed³
na salê audiencjonaln¹. Tam zast¹pi³ mu drogê arcykap³an Herhor
maj¹c przy sobie œwiêtych arcykap³anów: Sema, Mefresa i innych,
a za sob¹: wielkich sêdziów z Memfisu i Teb, kilkunastu
najbli¿szych nomarchów, wielkiego podskarbiego tudzie¿
naczelników: domu zbó¿, domu byd³a, domu szat, domu niewolników,
domu srebra i z³ota, i mnóstwo innych dygnitarzy. Herhor sk³oni³
siê przed Ramzesem i rzek³ wzruszony: - Panie! Wiecznie ¿yj¹cemu
ojcu waszemu podoba³o siê odejœæ do bogów, gdzie kosztuje
wiekuistego szczêœcia. Na ciebie zaœ spada obowi¹zek troszczyæ
siê losem osieroconego pañstwa. B¹dŸ wiêc pozdrowiony, panie i
w³adco œwiata, i - niech ¿yje wiecznie jego œwi¹tobliwoœæ faraon
Cham-sam-merer-amen-Ramesses-neter-hog-an!... Obecni z zapa³em
powtórzyli ten okrzyk. Spodziewano siê, ¿e nowy w³adca oka¿e
jakieœ wzruszenie lub zak³opotanie. Na podziw jednak wszystkich
pan tylko zmarszczy³ brwi i odpar³: - Zgodnie z wol¹
œwi¹tobliwego ojca i prawami Egiptu obejmujê rz¹dy i spe³niaæ je
bêdê na chwa³ê pañstwa i szczêœcie ludu... Nagle pan zwróci³ siê
do Herhora i bystro patrz¹c mu w oczy zapyta³: - Na infule waszej
dostojnoœci widzê z³otego wê¿a. Dlaczego przywdzia³eœ symbol
w³adzy królewskiej? Œmiertelna cisza zaleg³a zgromadzenie.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (341 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Najzuchwalszy cz³owiek w Egipcie nigdy by nie przypuœci³, ¿e
m³ody pan rozpocznie rz¹dy swoje od podobnego pytania do osoby
najpotê¿niejszej w pañstwie. Bodaj ¿e potê¿niejszej ani¿eli
zmar³y faraon. Ale za m³odym panem sta³o kilkunastu jenera³ów,
w dziedziñcu b³yszcza³y œpi¿owe pu³ki gwardii, a przez Nil ju¿
przeprawia³a siê armia znad Sodowych Jezior, upojona triumfem,
zakochana w swym wodzu. Potê¿ny Herhor zblad³ jak wosk i z
zaciœniêtej krtani nie móg³ wydobyæ g³osu. - Pytam siê waszej
dostojnoœci - spokojnie powtórzy³ faraon -jakim prawem na twojej
infule znajduje siê w¹¿ królewski? - To jest infu³a dziada
waszego œwiêtego Amenhotepa - cicho odpar³ Herhor. - Najwy¿sza
rada nakaza³a mi przywdziewaæ j¹ w wa¿nych okolicznoœciach. -
Œwiêty dziad mój - mówi³ faraon - by³ ojcem królowej i w drodze
³aski otrzyma³ prawo ozdabiania swej infu³y ureuszem. Lecz o ile
mi wiadomo, jego uroczysty strój znajduje siê miêdzy relikwiami
œwi¹tyni Amona. Herhor ju¿ och³on¹³. - Racz pamiêtaæ, wasza
œwi¹tobliwoœæ - objaœni³ - ¿e przez ca³¹ dobê Egipt by³
pozbawiony prawego w³adcy. Tymczasem musia³ ktoœ budziæ i uk³adaæ
do snu boga Ozirisa, udzielaæ b³ogos³awieñstwa ludowi i sk³adaæ
ho³dy przodkom królewskim. Na tak ciê¿ki czas najwy¿sza rada
kaza³a mi odziaæ siê w œwiêt¹ relikwiê, aby rz¹d pañstwa i s³u¿ba
bogom nie ulega³y opóŸnieniu. Z chwil¹ jednak gdy mamy prawego
i potê¿nego w³adcê, sk³adam cudown¹ relikwiê... To powiedziawszy
Herhor zdj¹³ z g³owy infu³ê ozdobion¹ ureuszem i poda³ j¹
arcykap³anowi Mefresowi. GroŸna twarz faraona wypogodzi³a siê i
pan - skierowa³ kroki swoje do tronu. Nagle zast¹pi³ mu drogê
œwiêty Mefres i schyliwszy siê do ziemi rzek³: - Racz,
œwi¹tobliwy panie, wys³uchaæ najpokorniejszej proœby... Ale ani
w g³osie, ani w oczach jego nie by³o pokory, kiedy wyprostowawszy
siê mówi³ dalej: - Te s¹ s³owa najwy¿szej rady wszystkich
arcykap³anów... - Powiedz - odpar³ faraon.
- Wiadomo waszej œwi¹tobliwoœci - ci¹gn¹³ Mefres - ¿e faraon,
który nie otrzyma arcykap³añskich œwiêceñ, nie mo¿e spe³niaæ
najwy¿szych ofiar tudzie¿ ubieraæ ani rozbieraæ cudownego
Ozirisa. - Rozumiem - przerwa³ pan. - Ja jestem faraonem, który
nie posiada arcykap³añskiego dostojeñstwa. - Z tej przyczyny -
mówi³ dalej Mefres - najwy¿sza rada pokornie b³aga wasz¹
œwi¹tobliwoœæ o wyznaczenie arcykap³ana, który móg³by was
zastêpowaæ w pe³nieniu religijnych obrz¹dków. S³uchaj¹c tej mowy
stanowczej, arcykap³ani i dostojnicy dr¿eli i krêcili siê jak na
rozpalonych kamieniach, a jenera³owie niby niechc¹cy poprawiali
miecze. Ale œwiêty Mefres z nie ukrywan¹ pogard¹ spojrza³ na nich
i - znowu utopi³ zimny wzrok w obliczu faraona. Lecz pan œwiata
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (342 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
i tym razem nie okaza³ zak³opotania. - Dobrze - odpar³ - ¿eœ mi,
wasza dostojnoœæ, przypomnia³ o tym wa¿nym obowi¹zku. Wojenne
rzemios³o i sprawy pañstwa nie pozwol¹ mi zajmowaæ siê obrzêdami
naszej œwiêtej religii, wiêc muszê wyznaczyæ do nich zastêpcê...
To mówi¹c pan pocz¹³ rozgl¹daæ siê miêdzy zebranymi. Z lewej
strony Herhora sta³ œwiêty Sem. Faraon wpatrzy³ siê w jego twarz
³agodn¹ i uczciw¹ i nagle spyta³: - Kto i czym jesteœ, wasza
dostojnoœæ? - Nazywam siê Sem, a jestem arcykap³anem œwi¹tyni
Ptah w Pi-Bastis. - Ty bêdziesz moim zastêpc¹ w religijnych
obrz¹dkach - rzek³ pan wskazuj¹c na niego palcem. Miêdzy
zebranymi przelecia³ szmer podziwu. Trudno by³o po najd³u¿szych
rozmyœlaniach i naradach wybraæ na tak wysoki urz¹d godniejszego
kap³ana. Ale Herhor poblad³ jeszcze bardziej, a Mefres zacisn¹³
sine usta i przys³oni³ powiekami oczy. W chwilê póŸniej nowy
faraon zasiad³ na tronie, który zamiast nóg mia³ rzeŸbione
postacie ksi¹¿¹t i królów dziewiêciu narodów. Niebawem Herhor na
z³otej tacy poda³ panu bia³¹ i czerwon¹ koronê otoczon¹ z³otym
wê¿em. W³adca milcz¹c w³o¿y³ je na g³owê, a obecni upadli na
ziemiê. Nie by³a to jeszcze uroczysta koronacja, tylko objêcie
w³adzy. Gdy kap³ani okadzili faraona i odœpiewali hymn do
Ozirisa, aby zla³ na niego wszelkie b³ogos³awieñstwa, cywilni i
wojskowi dygnitarze zostali dopuszczeni do uca³owania najni¿szego
stopnia tronu. Potem pan wzi¹³ z³ot¹ ³y¿kê i powtarzaj¹c
modlitwy, które g³oœno odmawia³ œwiêty Sem, ofiarowa³ kadzid³a
pos¹gom bogów uszykowanym po obu stronach jego królewskiej
stolicy. - Co teraz mam robiæ? - zapyta³ w³adca. - Ukazaæ siê
ludowi - odpar³ Herhor.
Przez z³ocone, szeroko otwarte drzwi po marmurowych schodach jego
œwi¹tobliwoœæ wszed³ na taras i podniós³szy rêce zwróci³ siê
kolejno ku czterem okolicom œwiata. Odezwa³y siê g³osy tr¹b i ze
szczytu pylonów wywieszono chor¹gwie. Kto by³ w polu, na
dziedziñcu czy na ulicy - pada³ na twarz; kij podniesiony nad
grzbietem bydlêcia czy niewolnika opuszcza³ siê bez szkody, a
wszyscy przestêpcy pañstwowi, jakich skazano tego dnia, otrzymali
u³askawienie. Schodz¹c z tarasu w³adca zapyta³: - Czy mam jeszcze
co do spe³nienia?
- Oczekuje na wasz¹ œwi¹tobliwoœæ posi³ek i sprawy pañstwa -
odezwa³ siê Herhor. - Wiêc mogê odpocz¹æ - rzek³ faraon. - Gdzie
s¹ zw³oki mego œwi¹tobliwego ojca? - Oddane balsamistom... -
szepn¹³ Herhor. Faraonowi oczy wezbra³y ³zami i drgnê³y usta. Ale
pohamowa³ siê i milcz¹c patrzy³ w ziemiê. By³o rzecz¹
nieprzystojn¹, a¿eby s³udzy widzieli wzruszenie tak potê¿nego
w³adcy. Chc¹c zwróciæ uwagê pana na inny przedmiot Herhor
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (343 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wtr¹ci³: - Czy wasza œwi¹tobliwoœæ raczy przyj¹æ nale¿ny ho³d od
królowej matki? - Ja?... ja mam przyjmowaæ ho³dy od mojej
matki?... - rzek³ zd³awionym g³osem faraon. A chc¹c koniecznie
uspokoiæ siê, doda³ z przymuszonym uœmiechem: - Wasza dostojnoœæ
zapomnia³eœ, co mówi mêdrzec Eney?... Mo¿e œwiêty Sem powtórzy
nam te piêkne s³owa o matce... - "Pamiêtaj - cytowa³ Sem - ¿e
urodzi³a ciê i na wszystkie sposoby karmi³a." - Mów dalej...
mów!... - nalega³ pan wci¹¿ usi³uj¹c zapanowaæ nad sob¹. "Gdybyœ
o tym zapomnia³, ona podniesie rêce swoje do boga, a on skargê
jej us³yszy. D³ugo nosi³a ciê pod sercem, jak wielki ciê¿ar, i
porodzi³a po up³yniêciu twoich miesiêcy. Nosi³a ciê potem na
plecach i przez trzy lata pierœ sw¹ wk³ada³a w twoje usta. Tak
ciê wychowa³a nie brzydz¹c siê twego niechlujstwa. A gdy
poszed³eœ do szkó³ i w pismach by³eœ æwiczony, przed twoim
prze³o¿onym stawa³a co dzieñ z chlebem i piwem domu swego."
Faraon g³êboko odetchn¹³ i rzek³ spokojniej: - Widzicie wiêc, ¿e
nie godzi siê, aby mnie wita³a matka moja. Ja to raczej pójdê do
niej... I poszed³ przez szereg sal wyk³adanych marmurem,
alabastrem i drzwem, malowanych jaskrawymi farbami, rzeŸbionych
i z³oconych, a za nim - jego ogromna œwita. Lecz zbli¿ywszy siê
do przedpokoju matki, da³ znak, aby go zostawiono samego. Min¹³
przedpokój, chwilê zatrzyma³ siê pode drzwiami, potem zapuka³ i
wszed³ cicho. W izbie o nagich œcianach, w której zamiast
sprzêtów by³ niski tapczan i nadt³uczony dzban z wod¹, wszystko
na znak ¿a³oby, siedzia³a na kamieniu matka faraona, królowa
Nikotris. By³a w grubej koszuli, boso; mia³a czo³o umazane b³otem
z Nilu i popió³ w popl¹tanych w³osach. Zobaczywszy Ramzesa
czcigodna pani schyli³a siê, aby mu upaœæ do nóg. Ale syn
pochwyci³ j¹ w objêcia i rzek³ z p³aczem: - Je¿eli ty, matko,
zni¿ysz siê przede mn¹ do ziemi, ja przed tob¹ bêdê musia³ zejœæ
chyba pod ziemiê... Królowa przytuli³a jego g³owê do piersi,
otar³a mu ³zy rêkawem swojej grubej koszuli, a potem wzniós³szy
rêce szepnê³a: - Niechaj wszyscy bogowie, niechaj duch ojca i
dziada twego otocz¹ ciê opiek¹ i b³ogos³awieñstwem... O Izydo,
nigdy nie sk¹pi³am ci ofiar, ale dziœ robiê najwiêksz¹... Oddajê
ci mego mi³ego syna... Niech ten mój syn królewski stanie siê
niepodzielnie twoim synem, a jego s³owa i potêga niech pomno¿¹
twoje boskie dziedzictwo... Pan wiele razy uœciska³ i uca³owa³
królowê, wreszcie usadowi³ j¹ na tapczanie, a sam usiad³ na
kamieniu. - Czy zostawi³ mi ojciec jakie rozkazy? - zapyta³. -
Prosi³ ciê tylko o pamiêæ, a do najwy¿szej rady powiedzia³ te
s³owa: "Zostawiam wam nastêpcê, który jest lwem i or³em w jednej
osobie; s³uchajcie go, a podŸwignie Egipt do niebywa³ej potêgi."
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (344 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Myœlisz, ¿e kap³ani bêd¹ mi pos³uszni? - Pamiêtaj - rzek³a
matka - ¿e god³em faraona jest w¹¿. A w¹¿ to roztropnoœæ, która
milczy i nie wiadomo kiedy k¹sa œmiertelnie... Je¿eli czas
weŸmiesz za sprzymierzeñca, pokonasz wszystko. - Herhor jest
strasznie zuchwa³y... Dziœ oœmieli³ siê w³o¿yæ infu³ê œwiêtego
Amenhotepa... Rozumie siê, kaza³em mu j¹ zdj¹æ i usunê go od
rz¹du... Jego i kilku cz³onków najwy¿szej rady... Królowa
potrz¹snê³a g³ow¹. - Egipt jest twój - mówi³a - a bogowie
obdarzyli ciê wielk¹ m¹droœci¹. Gdyby nie to, strasznie lêka³abym
siê zatargu z Herhorem... - Nie spieram siê z nim. Ja go
wypêdzam. - Egipt jest twój - powtórzy³a matka - ale bojê siê
walki z kap³anami. Prawda, ¿e nad miarê ³agodny ojciec uzuchwali³
tych ludzi, lecz nie mo¿na doprowadziæ ich do rozpaczy srogoœci¹.
Zreszt¹ - pomyœl: kto ci zast¹pi ich radê?... Oni znaj¹ wszystko,
co by³o, jest i bêdzie na ziemi i w niebie; oni widz¹ najskrytsze
myœli ludzkie i kieruj¹ sercami jak wiatr liœæmi. Bez nich nie
tylko nie bêdziesz wiedzia³, co siê dzieje w Tyrze i Niniwie, ale
nawet w Memfisie i Tebach. - Nie odpycham m¹droœci, ale chcê
s³u¿by - odpar³ faraon. - Wiem, ¿e ich rozum jest wielki, ale
musi byæ kontrolowany, aby nie oszukiwa³, i kierowany, a¿eby nie
rujnowa³ pañstwa... Sama powiedz, matko, co oni w ci¹gu
trzydziestu lat zrobili z Egiptem?... Lud cierpi nêdzê albo
buntuje siê, wojska ma³o, skarb pusty, a tymczasem o parê
miesiêcy od nas jak ciasto na dro¿d¿ach roœnie Asyria i ju¿ dziœ
- narzuca nam traktaty!... - Czyñ, jak chcesz. Ale pamiêtaj, ¿e
symbolem faraona jest w¹¿, a w¹¿ - to milczenie i roztropnoœæ. -
Prawdê mówisz, matko, ale wierzaj mi, ¿e w pewnych razach wy¿sz¹
jest odwaga. Ju¿ dziœ wiem, ¿e kap³ani wojnê libijsk¹ rozk³adali
na ca³e lata, jam j¹ skoñczy³ w ci¹gu kilkunastu dni i tylko
dlatego, ¿e co dzieñ pope³nia³em jakiœ krok szalony, ale
stanowczy. Gdybym nie wybieg³ naprzeciw nim w pustyniê, co
przecie¿ by³o wielk¹ nieroztropnoœci¹, dziœ mielibyœmy
Libijczyków pod Memfisem... - Wiem, goni³eœ Tehennê i zaskoczy³
was Tyfon - rzek³a królowa. - O nierozwa¿ne dziecko... nie
pomyœla³eœ o mnie!... Pan uœmiechn¹³ siê. - B¹dŸ spokojnego serca
-- odpar³. - Kiedy faraon walczy, po lewej i po prawej jego rêce
staje Amon. A któ¿ mu dorówna?... Jeszcze raz uœciska³ królowê
i wyszed³.
Rozdzia³ LI
Ogromna œwita jego œwi¹tobliwoœci wci¹¿ sta³a w sali poczekalnej,
ale jakby roz³upana na dwie czêœci. Z jednej strony Herhor,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (345 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Mefres i kilku arcykap³anów starszych wiekiem, z drugiej -
wszyscy jenera³owie, wszyscy urzêdnicy cywilni i przewa¿na iloœæ
m³odszych kap³anów. Orli wzrok faraona w jednej chwili dostrzeg³
ten rozdzia³ dostojników i w sercu m³odego w³adcy zapali³a siê
radosna duma. "I otó¿ nie dobywaj¹c miecza odnios³em
zwyciêstwo!..." - pomyœla³. A cywilni i wojskowi dostojnicy coraz
dalej i wyraŸniej odsuwali siê od Herhora i Mefresa. Nikt bowiem
nie w¹tpi³, ¿e obaj arcykap³ani, dotychczas najpotê¿niejsi w
pañstwie, nie posiadaj¹ ³aski nowego faraona. Teraz pan przeszed³
do sali jadalnej, gdzie przede wszystkim zastanowi³a go liczba
us³uguj¹cych kap³anów i - pó³misków. - Ja mam to wszystko zjeœæ?
- zapyta³ nie ukrywaj¹c zdziwienia. Wówczas kap³an czuwaj¹cy nad
kuchni¹ objaœni³ faraona, ¿e potrawy, których nie zu¿ytkuje jego
œwi¹tobliwoœæ, id¹ na ofiarê dla dynastii. I to mówi¹c wskaza³
na szereg pos¹gów ustawionych wzd³u¿ sali. Pan spojrza³ na
pos¹gi, które wygl¹da³y, jakby im nic nie dawano potem na
kap³anów, których cera by³a œwie¿a, jakby oni wszystko zjadali,
i - za¿¹da³ piwa tudzie¿ ¿o³nierskiego chleba z czosnkiem.
Starszy kap³an os³upia³, ale powtórzy³ rozkaz m³odszemu. M³odszy
zawaha³ siê, ale powtórzy³ zlecenie ch³opcom i dziewczêtom.
Ch³opcy w pierwszej chwili, zdawa³o siê, ¿e nie wierz¹ w³asnym
uszom; wnet jednak rozbiegli siê po ca³ym pa³acu. Zaœ w kwadrans
póŸniej wrócili wystraszeni, szepcz¹c kap³anom, ¿e nigdzie nie
ma ¿o³nierskiego chleba i czosnku... Faraon uœmiechn¹³ siê i
zapowiedzia³, a¿eby od tej pory nie brak³o w jego kuchniach
prostych potraw. Potem zjad³ go³¹bka, kawa³ek ryby, pszenn¹ bu³kê
i popi³ to winem. Przyzna³ w duchu, ¿e jedzenie by³o zrobione
dobrze, a wino cudowne. Nie móg³ jednak opêdziæ siê myœli, ¿e
kuchnia dworska musi poch³aniaæ nadzwyczajne sumy. Spaliwszy
kadzid³a na czeœæ przodków w³adca uda³ siê do królewskiego
gabinetu celem wys³uchania raportów. Pierwszym by³ Herhor.
Sk³oni³ siê przed panem daleko ni¿ej, ani¿eli zrobi³ to witaj¹c
go, i z wielkim wzruszeniem powinszowa³ zwyciêstwa nad
Libijczykami. - Rzuci³eœ siê - mówi³ - wasza œwi¹tobliwoœæ, na
Libijczyków jak Tyfon na nêdzne namioty b³¹kaj¹cych siê po
pustyni. Wygra³eœ wielk¹ bitwê z bardzo ma³ymi stratami i jednym
zamachem boskiego miecza zakoñczy³eœ wojnê, której koñca my,
ludzie zwyczajni, nie umieliœmy dopatrzeæ. Faraon czu³, ¿e jego
niechêæ do Herhora zaczyna s³abn¹æ. - Dlatego - ci¹gn¹³
arcykap³an - najwy¿sza rada b³aga wasz¹ œwi¹tobliwoœæ, abyœ dla
walecznych pu³ków przeznaczy³ dziesiêæ talentów nagrody... Ty zaœ
sam, naczelny wodzu, pozwól, a¿eby obok imienia twego k³adziono
napis: "Zwyciêski" !... Licz¹c na m³odoœæ faraona Herhor
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (346 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przesadzi³ w pochlebstwie. Pan och³on¹³ z upojenia i nagle
odpar³: - Jaki¿ przydomek dalibyœcie mi, gdybym zniós³ armiê
asyryjsk¹ i zape³ni³ œwi¹tynie bogactwami Niniwy i Babilonu?...
"Wiêc on wci¹¿ myœli o tym?..." - rzek³ w sobie arcykap³an.
Faraon zaœ, jakby na potwierdzenie jego obaw, zmieni³ przedmiot
rozmowy i zapyta³: - Ile te¿ mamy wojska?... - Tu, pod
Memfisem?...
- Nie, w ca³ym Egipcie.
- Wasza œwi¹tobliwoœæ mia³ dziesiêæ pu³ków... - mówi³ arcykap³an.
- Dostojny Nitager na granicy wschodniej ma piêtnaœcie...
Dziesiêæ jest na po³udniu, gdy¿ zaczyna niepokoiæ siê Nubia...
Zaœ piêæ stoj¹ garnizonami po ca³ym kraju. - Razem czterdzieœci -
rzek³ po namyœle faraon. - Ile¿ to bêdzie ¿o³nierzy? - Oko³o
szeœædziesiêciu tysiêcy... Pan zerwa³ siê z fotelu.
- Szeœædziesi¹t zamiast stu dwudziestu?... - krzykn¹³. - Co to
znaczy?... Co wy zrobiliœcie z moj¹ armi¹?... - Nie ma œrodków
na utrzymanie wiêkszej liczby... - O bogowie!... - mówi³ faraon
chwytaj¹c siê za g³owê.
- Ale¿ nas za miesi¹c napadn¹ Asyryjczycy!... Przecie¿ my
jesteœmy rozbrojeni... - Z Asyri¹ mamy wstêpny traktat - wtr¹ci³
Herhor. - Kobieta mog³aby tak odpowiedzieæ, ale nie minister
wojny - uniós³ siê pan. - Co znaczy traktat, za którym nie stoi
armia?... Przecie¿ dziœ zgniot³aby nas po³owa wojsk, jakimi
rozporz¹dza król Assar. - Racz uspokoiæ siê, œwi¹tobliwy panie.
Na pierwsz¹ wieœæ o zdradzie Asyryjczyków mielibyœmy pó³ miliona
wojowników. Faraon rozeœmia³ mu siê w twarz. - Co?... Sk¹d?...
Ty oszala³eœ, kap³anie!... Grzebiesz siê w papyrusach, aleja
siedm lat s³u¿ê w wojsku i prawie nie ma dnia, a¿ebym nie odbywa³
musztry czy manewrów... Jakim sposobem w ci¹gu paru miesiêcy
bêdziesz mia³ pó³milionow¹ armiê?... - Ca³a szlachta wyst¹pi... -
Co mi po twojej szlachcie!... Szlachta to nie ¿o³nierze. Dla
pó³milionowej armii trzeba co najmniej stu piêædziesiêciu pu³ków,
a my, jak sam mówisz, mamy ich czterdzieœci... Gdzie¿ wiêc ci
ludzie, którzy dziœ pas¹ byd³o, orz¹ ziemiê, lepi¹ garnki albo
pij¹ i pró¿nuj¹ w swoich dobrach, gdzie naucz¹ siê wojskowego
rzemios³a?... Egipcjanie s¹ lichym materia³em na ¿o³nierzy, wiem
o tym, bo przecie¿ widujê ich co dzieñ... Libijczyk, Grek, Cheta
ju¿ dzieckiem bêd¹c strzela z ³uku i procy i doskonale w³ada
maczug¹; zaœ po up³ywie roku uczy siê porz¹dnie maszerowaæ. Ale
Egipcjanin dopiero po czterech latach pracy maszeruje jako tako.
Prawda, ¿e z mieczem i w³óczni¹ oswaja siê we dwa lata, ale na
trafne rzucanie pocisków i czterech mu za ma³o... Wiêc po up³ywie
kilku miesiêcy moglibyœcie wystawiæ nie armiê, lecz pó³milionow¹
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (347 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
bandê, któr¹ w okamgnieniu rozwali³aby druga banda, asyryjska.
Bo choæ pu³ki asyryjskie s¹ liche i Ÿle wymusztrowane, lecz
¿o³nierz asyryjski umie miotaæ kamienie i strza³y, r¹baæ i k³uæ,
a nade wszystko posiada impet dzikiego zwierzêcia, czego
³agodnemu Egipcjaninowi ca³kiem brakuje. My rozbijamy
nieprzyjació³ tym, ¿e nasze karne i wyæwiczone pu³ki s¹ jak
tarany: trzeba wybiæ po³owê ¿o³nierzy, nim zepsuje siê kolumna.
Lecz gdy nie ma kolumny, nie ma egipskiej armii. - M¹dr¹ prawdê
mówi wasza œwi¹tobliwoœæ - rzek³ Herhor do zadyszanego faraona. -
Tylko bogowie posiadaj¹ tak¹ znajomoœæ rzeczy... Ja tak¿e wiem,
¿e si³y Egiptu s¹ s³abe, ¿e dla stworzenia ich trzeba wielu lat
pracy... Z tego w³aœnie powodu chcê zawrzeæ traktat z Asyri¹. -
Przecie ju¿ zawarliœcie... - Tymczasowy. Sargon bowiem widz¹c
chorobê waszego ojca, a lêkaj¹c siê waszej œwi¹tobliwoœci,
od³o¿y³ zawarcie w³aœciwego traktatu do waszego wst¹pienia na
tron. Faraon znowu wpad³ w gniew. - Co?... - zawo³a³. - Wiêc oni
naprawdê myœl¹ o zagarniêciu Fenicji?... I s¹dz¹, ¿e ja podpiszê
hañbê mojego panowania?... Z³e duchy opêta³y was wszystkich!...
Audiencja by³a skoñczona. Herhor tym razem upad³ na twarz, a
wracaj¹c od pana rozwa¿a³ w sercu swoim: "Jego œwi¹tobliwoœæ
wys³ucha³ raportu, wiêc nie odrzuca moich us³ug... Powiedzia³em
mu, ¿e musi podpisaæ traktat z Asyri¹, wiêc najciê¿sza sprawa
skoñczona... Namyœli siê, zanim Sargon znowu do nas przyjedzie...
Ale¿ to lew, a nawet nie lew, ale s³oñ rozhukany, ten
m³odzieniec... A przecie¿ dlatego tylko zosta³ faraonem, ¿e jest
wnukiem arcykap³ana!... Jeszcze nie zrozumia³, ¿e te same rêce,
które go wznios³y tak wysoko..." W przedsionku dostojny Herhor
zatrzyma³ siê, duma³ nad czymœ, w koñcu, zamiast do siebie,
poszed³ do królowej Nikotris. W ogrodzie nie by³o kobiet ani
dzieci, tylko z rozrzuconych pa³acyków dochodzi³y jêki. To
kobiety nale¿¹ce do domu zmar³ego faraona op³akiwa³y tego, który
odszed³ na Zachód. ¯al ich, zdaje siê, by³ szczery. Tymczasem do
gabinetu nowego w³adcy przyszed³ najwy¿szy sêdzia. - Co mi
powiesz, wasza dostojnoœæ? - zapyta³ pan. - Kilka dni temu
zdarzy³ siê niezwyk³y wypadek pod Tebami - odpar³ sêdzia. - Jakiœ
ch³op zamordowa³ ¿onê i troje dzieci i sam utopi³ siê w
poœwiêconej sadzawce. - Oszala³? - Zdaje siê, ¿e zrobi³ to z
g³odu.
Faraon siê zamyœli³.
- Dziwny wypadek - rzek³ - ale ja chcia³bym us³yszeæ co innego.
Jakie wystêpki zdarzaj¹ siê najpospoliciej w tych czasach?
Najwy¿szy sêdzia waha³ siê. - Mów œmia³o - rzek³ pan, ju¿
zniecierpliwiony - i niczego nie ukrywaj przede mn¹. Wiem, ¿e
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (348 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Egipt zapad³ w bagnisko, chcê go wydobyæ, a wiêc muszê znaæ
wszystko z³e... - Najczêstszymi... najzwyklejszymi wystêpkami s¹
bunty... Ale tylko pospólstwo buntuje siê... - poœpieszy³ dodaæ
sêdzia. - S³ucham - wtr¹ci³ pan. - W Kosen - mówi³ sêdzia -
zbuntowa³ siê pu³k mularzy i kamieniarzy, którym na czas nie dano
rzeczy potrzebnych. W Sochem ch³opstwo zabi³o pisarza
zbieraj¹cego podatki... W Melcatis i Pi-Hebit tak¿e ch³opi
zburzyli domy fenickich dzier¿awców... Pod Kasa nie chcieli
poprawiaæ kana³u twierdz¹c, ¿e za t¹ robotê nale¿y im siê p³aca
od skarbu... Wreszcie w kopalniach porfiru skazañcy pobili
dozorców i chcieli gromad¹ uciekaæ w stronê morza... - Wcale nie
zaskoczy³y mnie wiadomoœci odpar³ faraon. - Ale co ty myœlisz o
nich? - Przede wszystkim trzeba ukaraæ winnych... - A ja myœlê,
¿e przede wszystkim trzeba dawaæ pracuj¹cym to, co im siê nale¿y
- rzek³ pan. - G³odny wó³ k³adzie siê na ziemi, g³odny koñ
chwieje siê na swych nogach i wzdycha... Mo¿na¿ wiêc ¿¹daæ, aby
g³odny cz³owiek pracowa³ i nie objawia³, ¿e mu jest Ÿle?... Zatem
wasza œwi¹tobliwoœæ... Pentuer utworzy radê do zbadania tych
rzeczy - przerwa³ faraon. - Tymczasem nie chcê, aby karano... -
Ale¿ w takim razie wybuchnie bunt ogólny!... - zawo³a³ przera¿ony
sêdzia. Faraon opar³ brodê na rêkach i rozwa¿a³. - Ha! - rzek³
po chwili - niech¿e wiêc s¹dy robi¹ swoje, tylko... jak
naj³agodniej. A Pentuer niech jeszcze dziœ zbierze radê...
Zaiste! - doda³ po chwili - ³atwiej decydowaæ siê w bitwie
ani¿eli w tym nieporz¹dku, jaki opanowa³ Egipt... Po wyjœciu
najwy¿szego sêdziego faraon wezwa³ Tutmozisa. Kaza³ mu w swym
imieniu powitaæ wojsko wracaj¹ce znad Sodowych Jezior i
rozdzieliæ dwadzieœcia talentów miêdzy oficerów i ¿o³nierzy.
Nastêpnie pan rozkaza³ przyjœæ Pentuerowi, a tymczasem przyj¹³
wielkiego skarbnika. - Chcê wiedzieæ - rzek³ - jaki jest stan
skarbu. - Mamy - odpar³ dostojnik - w tej chwili za dwadzieœcia
tysiêcy talentów wartoœci w œpichrzach, oborach, sk³adach i
skrzyniach. Ale podatki co dzieñ wp³ywaj¹... - I bunty robi¹ siê
co dzieñ - doda³ faraon. - A jakie¿ s¹ nasze ogólne dochody i
wydatki? - Na wojsko wydajemy rocznie dwadzieœcia tysiêcy
talentów... Na œwi¹tobliwy dwór dwa do trzech tysiêcy talentów
miesiêcznie... - No?... Có¿ dalej?... A roboty publiczne?... -
W tej chwili wykonywaj¹ siê darmo - rzek³ wielki skarbnik
spuszczaj¹c g³owê. - A dochody?... - Ile wydajemy, tyle mamy... -
szepn¹³ urzêdnik.
- Wiêc mamy czterdzieœci lub piêædziesi¹t tysiêcy talentów
rocznie - odpar³ faraon. - A gdzie reszta?... - W zastawie u
Fenicjan, u niektórych bankierów i kupców, wreszcie u œwiêtych
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (349 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³anów... - Dobrze - odpar³ pan. - Ale jest przecie
nienaruszalny skarb faraonów w z³ocie, platynie, srebrze i
klejnotach. Ile to wynosi? - To ju¿ od dziesiêciu lat naruszone
i wydane... - Na co?... komu?..
- Na potrzeby dworu - odpowiedzia³ skarbnik - na podarunki dla
nomarchów i œwi¹tyñ... - Dwór mia³ dochody z p³yn¹cych podatków,
a czyli¿ podarunki mog³y wyczerpaæ skarbiec mojego ojca?... -
Oziris-Ramzes, ojciec waszej œwi¹tobliwoœci, by³ hojny pan i
sk³ada³ wielkie ofiary... - Niby... jak wielkie?... Chcê o tym
raz dowiedzieæ siê... - mówi³ niecierpliwie faraon. - Dok³adne
rachunki s¹ w archiwach, ja pamiêtam tylko liczby ogólne... -
Mów!... - Na przyk³ad œwi¹tyniom - odpar³ wahaj¹c siê skarbnik -
da³ Oziris-Ramzes w ci¹gu szczêœliwego panowania oko³o stu
miast, ze sto dwadzieœcia okrêtów, dwa miliony sztuk byd³a, dwa
miliony worów zbo¿a, sto dwadzieœcia tysiêcy koni, oœmdziesi¹t
tysiêcy niewolników, piwa i wina ze dwieœcie tysiêcy beczek, ze
trzy miliony sztuk chlebów, ze trzydzieœci tysiêcy szat, ze
trzysta tysiêcy kru¿ miodu, oliwy i kadzide³... A prócz tego
tysi¹c talentów z³ota, trzy tysi¹ce srebra, dziesiêæ tysiêcy
lanego br¹zu, piêæset talentów ciemnego br¹zu, szeœæ milionów
kwiecistych wieñców, tysi¹c dwieœcie pos¹gów boskich i ze trzysta
tysiêcy sztuk drogich kamieni... Innych liczb na razie nie
pamiêtam, ale wszystko to jest zapisane... Faraon ze œmiechem
podniós³ rêce do góry, a po chwili wpad³ w gniew i uderzaj¹c
piêœci¹ w stó³ zawo³a³: - Nies³ychana rzecz, a¿eby garstka
kap³anów zu¿y³a tyle piwa, chleba, wieñców i szat maj¹c w³asne
dochody!... Ogromne dochody, które kilkaset razy przewy¿szaj¹
potrzeby tych œwiêtych... - Wasza œwi¹tobliwoœæ raczy³ zapomnieæ,
¿e kap³ani wspieraj¹ dziesi¹tki tysiêcy ubogich, lecz¹ tylu¿
chorych i utrzymuj¹ kilkanaœcie pu³ków na koszt œwi¹tyñ. - Na co
im pu³ki?... Przecie¿ faraonowie korzystaj¹ z nich tylko w czasie
wojny. Co siê tyczy chorych, prawie ka¿dy p³aci za siebie albo
odrabia, co winien œwi¹tyni za kuracj¹. A ubodzy?... Wszak¿e oni
pracuj¹ na œwi¹tynie; nosz¹ bogom wodê, przyjmuj¹ udzia³ w
uroczystoœciach, a przede wszystkim - nale¿¹ do robienia cudów.
Oni to pod bramami œwi¹tyñ odzyskuj¹ rozum, wzrok i s³uch, im
lecz¹ siê rany, ich nogi i rêce odzyskuj¹ w³adzê, a lud patrz¹c
na podobne dziwowiska tym ¿arliwiej modli siê i hojniejsze sk³ada
ofiary bogom... Ubodzy s¹ jakby wo³ami i owcami œwi¹tyñ;
przynosz¹ im czysty zysk... - Tote¿ - oœmieli³ siê wtr¹ciæ
skarbnik - kap³ani nie wydaj¹ wszystkich ofiar, ale je
zgromadzaj¹ i powiêkszaj¹ fundusz... - Na co? - Na jak¹œ nag³¹
potrzebê pañstwa...
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (350 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Któ¿ widzia³ ten fundusz?
- Ja sam - rzek³ dostojnik. - Skarby z³o¿one w Labiryncie nie
ubywaj¹, ale mno¿¹ siê z pokolenia na pokolenie, a¿eby w razie...
- A¿eby - przerwa³ faraon - Asyryjczycy mieli co braæ, gdy
zdobêd¹ Egipt tak piêknie rz¹dzony przez kap³anów!... Dziêkujê
ci, wielki skarbniku - doda³. - Wiedzia³em, ¿e maj¹tkowy stan
Egiptu jest z³y. Ale nie przypuszcza³em, ¿e pañstwo jest
zrujnowane... W kraju bunty, wojska nie ma, faraon w biedzie...
Lecz skarbiec w Labiryncie powiêksza siê z pokolenia na
pokolenie!... Gdyby tylko ka¿da dynastia, tylko dynastia,
sk³ada³a tyle podarunków œwi¹tyniom, ile da³ mój ojciec, ju¿
Labirynt posiada³by dziewiêtnaœcie tysiêcy talentów z³ota, oko³o
szeœædziesiêciu tysiêcy talentów srebra, a ile¿ zbó¿, byd³a,
ziemi, niewolników i miast, ile szat i drogich kamieni, tego nie
zliczy najlepszy rachmistrz!... Wielki skarbnik po¿egna³ w³adcê
zgnêbiony. Lecz i faraon nie by³ kontent: po chwilowym bowiem
namyœle zdawa³o mu siê, ¿e zbyt otwarcie rozmawia³ ze swymi
dostojnikami.
Rozdzia³ LII
Stra¿ czuwaj¹ca w przedpokoju zameldowa³a Pentuera. Kap³an upad³
na twarz przed faraonem i zapyta³ o rozkazy. - Nie rozkazywaæ,
ale prosiæ ciê chcê - rzek³ pan. - Wiesz, w Egipcie bunty!...
Bunty ch³opów, rzemieœlników, nawet wiêŸniów... Bunty od morza
do kopalñ!... Brakuje tylko, aby zbuntowali siê moi ¿o³nierze i
og³osili faraonem... na przyk³ad Herhora!... - ¯yj wiecznie,
wasza œwi¹tobliwoœæ - odpar³ kap³an. - Nie ma w Egipcie
cz³owieka, który nie poœwiêci³by siê za ciebie i nie b³ogos³awi³
twego imienia. - Ach, gdyby wiedzieli - mówi³ z gniewem w³adca -
jak faraon jest bezsilny i ubogi, ka¿dy nomarcha zechcia³by byæ
panem swego nomesu!...Myœla³em, ¿e odziedziczywszy podwójn¹
koronê bêdê coœ znaczy³... Lecz ju¿ w pierwszym dniu przekonywam
siê, ¿e jestem tylko cieniem dawnych w³adców Egiptu! Bo i czym
mo¿e byæ faraon bez maj¹tku, bez wojska, a nade wszystko bez
wiernych s³ug... Jestem jak pos¹gi bogów, którym kadz¹ i sk³adaj¹
ofiary... Ale pos¹gi s¹ bezsilne, a ofiarami tucz¹ siê kap³ani...
Ale prawda, ty trzymasz z nimi!... - Boleœnie mi - odrzek³
Pentuer ¿e wasza œwi¹tobliwoœæ mówi tak w pierwszym dniu swego
panowania. Gdyby wieœæ o tym rozesz³a siê po Egipcie... - Komu¿
powiem, co mi dolega?... - przerwa³ pan. - Jesteœ moim doradc¹
i ocali³eœ mi, a przynajmniej chcia³eœ ocaliæ ¿ycie, chyba nie
po to, a¿eby rozg³aszaæ: co siê dzieje w królewskim sercu, które
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (351 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
przed tob¹ otwieram... - Ale masz s³usznoœæ. Pan przeszed³ siê
po komnacie i po chwili rzek³ znacznie spokojniejszym tonem: -
Mianowa³em ciê naczelnikiem rady, która ma wyœledziæ przyczyny
nieustannych buntów w moim pañstwie. Chcê, a¿eby karano tylko
winnych, a czyniono sprawiedliwoœæ nieszczêœliwym... - Niech Bóg
wspiera ciê ³ask¹ swoj¹!.. - szepn¹³ kap³an. - Zrobiê panie, co
ka¿esz. Ale powody buntów znam i bez œledztwa... - Powiedz. -
Nieraz o tym mówi³em waszej œwi¹tobliwoœci: lud pracuj¹cy jest
g³odny, ma Za du¿o roboty i p³aci za wielkie podatki. Kto dawniej
robi³ od wschodu do zachodu s³oñca, dziœ musi zaczynaæ na godzinê
przed wschodem, a koñczyæ godzinê po zachodzie. Nie tak dawno co
dziesi¹ty dzieñ prosty cz³owiek móg³ odwiedzaæ groby matki i
ojca, rozmawiaæ z ich cieniami i sk³adaæ ofiary. Ale dziœ nikt
tam nie chodzi, bo nie ma czasu. Dawniej ch³op zjada³ w ci¹gu
dnia trzy placki pszenne, dziœ nie staæ go na jêczmienny. Dawniej
roboty przy kana³ach, groblach i goœciñcach liczy³y siê miêdzy
podatkami; dziœ podatki p³aciæ trzeba swoj¹ drog¹, a roboty
publiczne wykonywaæ darmo. Oto przyczyny buntów. - Jestem
najbiedniejszy szlachcic w pañstwie! - zawo³a³ faraon targaj¹c
sobie w³osy. - Lada w³aœciciel folwarku daje swoim bydlêtom
przystojne jad³o i odpoczynek; ale mój inwentarz jest wiecznie
g³odny i znu¿ony!... Wiêc co mam robiæ, powiedz, ty, który
prosi³eœ mnie, abym poprawi³ los ch³opów?... - Rozkazujesz panie,
abym powiedzia³?... - Proszê... ka¿ê... jak wreszcie chcesz...
Tylko mów m¹drze. - B³ogos³awione niech bêd¹ twoje rz¹dy,
prawdziwy synu Ozirisa! - odpar³ kap³an. - A oto, co czyniæ
nale¿y... Przede wszystkim rozka¿, panie, aby p³acono za roboty
publiczne, jak by³o dawniej... - Rozumie siê. - Dalej -
zapowiedz, a¿eby praca rolna trwa³a tylko od wschodu do zachodu
s³oñca... Potem spraw, jak by³o za dynastii boskich, a¿eby lud
wypoczywa³ co siódmy dzieñ; nie co dziesi¹ty, ale co siódmy.
Potem naka¿, aby panowie nie mieli prawa zastawiaæ ch³opów, a
pisarze biæ i drêczyæ ich wed³ug swego upodobania. A nareszcie
daj - dziesi¹t¹ lub choæby dwudziest¹ czêœæ ziemi ch³opom na
w³asnoœæ, aby nikt jej odebraæ ani zastawiaæ nie móg³. Niechaj
rodzina ch³opa ma choæby tyle ziemi, co pod³oga tej komnaty, a
ju¿ nie bêdzie g³odna. Daj, panie, ch³opom pustynne piaski na
w³asnoœæ, a w kilka lat wyrosn¹ tam ogrody... - Piêknie mówisz -
wtr¹ci³ faraon - ale mówisz to, co widzisz w swym sercu, nie na
œwiecie. Ludzkie pomys³y, choæby najlepsze, nie zawsze zgadzaj¹
siê z naturalnym biegiem rzeczy... - Wasza œwi¹tobliwoœæ, ja ju¿
widywa³em podobne zmiany i ich skutki - odrzek³ Pentuer. Przy
niektórych œwi¹tyniach dokonywaj¹ siê ró¿ne próby: nad leczeniem
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (352 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
chorych, uczeniem dzieci, hodowl¹ byd³a i roœlin, wreszcie nad
popraw¹ ludzi. A oto, co siê zdarza³o: Gdy ch³opu leniwemu i
chudemu dawano dobre jad³o i odpoczynek co siódmy dzieñ, cz³owiek
ten robi³ siê t³ustym, chêtnym do pracy i wiêcej skopywa³ pola
ni¿ dawniej. Robotnik p³atny jest weselszy i wiêcej wykonywa
roboty ani¿eli niewolnik, choæby go biæ ¿elaznymi prêtami.
Ludziom sytym rodzi siê wiêcej dzieci ni¿ g³odnym i spracowanym;
potomstwo ludzi wolnych jest zdrowe i silne, a niewolników -
w¹t³e, ponure i sk³onne do kradzie¿y i k³amstwa. Przekonano siê
wreszcie, ¿e ziemia, któr¹ uprawia jej w³aœciciel, daje pó³tora
raza wiêcej ziarn i jarzyn ni¿ ziemia obs³ugiwana przez
niewolników. Ciekawsz¹ rzecz powiem waszej œwi¹tobliwoœci: gdy
oraczom przygrywa muzyka, ludzie i wo³y robi¹ lepiej, prêdzej i
mniej mêcz¹ siê ani¿eli bez muzyki. Wszystko to sprawdzono w
naszych œwi¹tyniach. Faraon uœmiecha³ siê.
- Muszê ja na moich folwarkach i w kopalniach zaprowadziæ muzykê
- rzek³. - Je¿eli jednak kap³ani przekonali siê o takich dziwach,
jakie mi opowiadasz, to dlaczego w swoich maj¹tkach nie postêpuj¹
w ten sposób z ch³opstwem?... Pentuer opuœci³ g³owê. - Bo -
odpar³ wzdychaj¹c - nie wszyscy kap³ani s¹ mêdrcami i maj¹ serca
szlachetne... - Otó¿ to!... - zawo³a³ pan. A teraz powiedz mi,
ty, który jesteœ synem ch³opów i wiesz, ¿e miêdzy kap³anami
znajduj¹ siê hultaje i g³upcy, powiedz: dlaczego nie chcesz mi
s³u¿yæ w walce przeciw nim?... Bo przecie rozumiesz, ¿e ja nie
poprawiê losu ch³opskiego, je¿eli pierwej nie nauczê kap³anów
pos³uszeñstwa dla mojej woli... Pentuer za³ama³ rêce. - Panie -
odpar³ - bezbo¿na to i niebezpieczna sprawa walka z
kap³añstwem!... Niejeden faraon rozpoczyna³ j¹ i... nie móg³
dokoñczyæ... - Bo go nie popierali tacy, jak ty, mêdrcy!... -
wybuchn¹³ pan. - I zaprawdê, nigdy nie zrozumiem: dlaczego m¹drzy
i zacni kap³ani wi¹¿¹ siê z band¹ ³otrów, jakimi jest wiêkszoœæ
tej klasy?... Pentuer trz¹s³ g³ow¹ i zacz¹³ mówiæ powoli: - Od
trzydziestu tysiêcy lat œwiêty stan kap³añski pielêgnuje Egipt
i on zrobi³ kraj tym, czym jest dziœ: dziwem dla ca³ego œwiata.
A dlaczego kap³anom, pomimo ich wad, uda³o siê tak zrobiæ?...
Gdy¿ oni s¹ kagañcem, w którym p³onie œwiat³o m¹droœci. Kaganiec
mo¿e byæ brudny, nawet œmierdz¹cy, niemniej jednak przechowuje
boski ogieñ, bez którego miêdzy ludŸmi panowa³aby ciemnoœæ i
dzikoœæ. Mówisz, panie, o walce z kap³añstwem - ci¹gn¹³ Pentuer.
- Co mo¿e z niej wynikn¹æ dla mnie?... Je¿eli ty przegrasz, bêdê
nieszczêœliwy, bo nie poprawisz losu ch³opom. A gdybyœ wygra³!...
O, bodajbym nie doczeka³ tego dnia!... bo gdybyœ rozbi³ kaganiec,
kto wie, czy nie zgasi³byœ tego ognia m¹droœci, który od tysiêcy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (353 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
lat p³onie nad Egiptem i œwiatem... Oto, panie mój, powody, dla
których nie chcê miêszaæ siê do twej walki ze œwiêtym stanem
kap³añskim... Czujê, ¿e ona siê zbli¿a, i cierpiê, ¿e taki robak,
jakim jestem, nie mogê jej zapobiec. Ale wdawaæ siê w ni¹ nie
bêdê, bo musia³bym zdradziæ albo ciebie, albo Boga, który jest
twórc¹ m¹droœci... S³uchaj¹c tego faraon chodzi³ po komnacie
zamyœlony. - Ha - rzek³ bez gniewu - czyñ, jak chcesz. Nie jesteœ
¿o³nierzem, wiêc nie mogê wyrzucaæ ci braku odwagi... Nie mo¿esz
byæ jednak moim doradc¹... Choæ proszê ciê, abyœ utworzy³ s¹d do
rozpatrzenia ch³opskich buntów i gdy ciê wezwê, mówi³, co
nakazuje m¹droœæ. Pentuer ukl¹k³ ¿egnaj¹c pana. - W ka¿dym razie
- doda³ faraon - wiedz o tym, ¿e ja nie chcê gasiæ boskiego
œwiat³a... Niech kap³ani pielêgnuj¹ m¹droœæ w swoich œwi¹tyniach,
ale - niech mi nie marnuj¹ wojska, nie zawieraj¹ haniebnych
traktatów i... niech nie okradaj¹ - mówi³ ju¿ z uniesieniem -
królewskich skarbców. .. Czy mo¿e myœl¹, ¿e ja jak ¿ebrak bêdê
wystawa³ pod ich bramami, aby raczyli mi dostarczyæ funduszów do
podŸwigniêcia pañstwa zrujnowanego przez ich g³upie i nikczemne
rz¹dy?... Cha!... cha!... Pentuerze... ja bym bogów nie prosi³
o to, co stanowi moj¹ moc i prawo. Mo¿esz odejœæ. Kap³an cofaj¹c
siê ty³em wyszed³ wœród uk³onów i jeszcze we drzwiach upad³
twarz¹ na ziemiê. Pan zosta³ sam. "Ludzie œmiertelni - myœla³ -
s¹ jak dzieci. Herhor jest przecie m¹dry, wie, ¿e Egipt na
wypadek wojny potrzebuje pó³ miliona ¿o³nierzy, wie, ¿e te wojska
trzeba æwiczyæ, a mimo to - zmniejszy³ liczbê i komplet pu³ków...
Wielki skarbnik jest tak¿e m¹dry, lecz wydaje mu siê rzecz¹
ca³kiem naturaln¹, ¿e wszystkie skarby faraonów przesz³y do
Labiryntu!... Wreszcie Pentuer... Co to za dziwny cz³owiek!...
Chce obdarowywaæ ch³opów jad³em, ziemi¹ i nieustaj¹cymi
œwiêtami... Dobrze, ale¿ to wszystko zmniejszy moje dochody,
które i tak ju¿ s¹ za ma³e. Lecz gdybym mu powiedzia³: pomó¿ mi
odebraæ kap³anom królewskie skarby, nazwa³by to bezbo¿noœci¹ i
gaszeniem œwiat³a w Egipcie!... Osobliwy cz³owiek... Rad by ca³e
pañstwo przewróciæ do góry nogami, o ile chodzi o dobro ch³opów,
a nie œmia³by wzi¹æ za kark arcykap³ana i odprowadziæ go do
wiêzienia. Z najwiêkszym spokojem ka¿e mi wyrzec siê mo¿e po³owy
dochodów, ale jestem pewny, ¿e nie odwa¿y³by siê wynieœæ
miedzianego utena z Labiryntu..." Faraon uœmiecha³ siê i znowu
medytowa³: "Ka¿dy pragnie byæ szczêœliwym; ale gdy zechcesz
zrobiæ, a¿eby wszyscy byli szczêœliwi, ka¿dy bêdzie ciê chwyta³
za rêce, jak cz³owiek, któremu chory z¹b wyjmuj¹... I dlatego
w³adca musi byæ stanowczym... I dlatego boski mój ojciec
niedobrze czyni³ zaniedbuj¹c ch³opstwo, a bez granic ufaj¹c
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (354 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
kap³anom... Ciê¿kie zostawi³ mi dziedzictwo, ale... dam sobie
radê... U Sodowych Jezior tak¿e by³a trudna sprawa... Trudniejsza
ni¿ tu... Tutaj s¹ tylko gadacze i strachop³ochy, tam byli ludzie
zbrojni i zdecydowani na œmieræ... Jedna bitwa szerzej otwiera
nam oczy ani¿eli dziesi¹tki lat spokojnych rz¹dów... Kto sobie
powie: z³amiê przeszkodê! z³amie j¹. Ale kto siê zawaha, musi
ust¹piæ..." Mrok zapad³. W pa³acu zmieniono warty i w dalszych
salach zapalano pochodnie. Tylko do pokoju faraona nikt nie œmia³
wejœæ bez rozkazu. Pan, zmêczony bezsennoœci¹, wczorajsz¹ podró¿¹
i dzisiejszymi zajêciami, upad³ na fotel. Zdawa³o mu siê, ¿e ju¿
setki lat jest faraonem, i nie móg³ uwierzyæ, ¿e od tej godziny,
kiedy by³ pod piramidami, nie up³ynê³a jeszcze doba. "Doba?...
Niepodobna!... " Potem przysz³o mu na myœl, ¿e mo¿e byæ, i¿ w
sercu nastêpcy osiedlaj¹ siê dusze poprzednich faraonów. Chyba
tak jest, bo inaczej - sk¹d¿e by wziê³o siê w nim jakieœ uczucie
staroœci czy dawnoœci?... I dlaczego rz¹dzenie pañstwem dziœ
wydaje mu siê rzecz¹ prost¹, choæ jeszcze parê miesiêcy temu
truchla³ myœl¹c, ¿e nie potrafi rz¹dziæ. "Jeden dzieñ?... -
powtarza³ w duchu. - Ale¿ ja tysi¹c lat jestem w tym miejscu!..."
Nagle us³ysza³ przyt³umiony g³os: - Synu mój!... synu...
Faraon zerwa³ siê z fotelu.
- Kto tu jest?... - zawo³a³.
- Ja jestem, ja... Czyli¿byœ ju¿ o mnie zapomnia³?...
W³adca nie móg³ zorientowaæ siê: sk¹d g³os pochodzi? Z góry, z
do³u czy mo¿e z du¿ego pos¹gu Ozirisa, który sta³ w k¹cie. - Synu
mój mówi³ znowu g³os szanuj wolê bogów, je¿eli chcesz otrzymaæ
ich b³ogos³awion¹ pomoc... O, szanuj bogów, gdy¿ bez ich pomocy
najwiêksza potêga ziemska jest jako proch i cieñ... O, szanuj
bogów, je¿eli chcesz, a¿eby gorycz twoich b³êdów nie zatru³a mi
pobytu w szczêœliwej krainie Zachodu... G³os umilk³, pan kaza³
przynieœæ œwiat³o. Jedne drzwi komnaty by³y zamkniête, przy
drugich sta³a warta. Nikt obcy nie móg³ tu wejœæ. Gniew i
niepokój szarpa³y serce faraona. Co to by³o?... Czy naprawdê
przemawia³ do niego cieñ ojca, czy te¿ ów g³os by³ tylko nowym
oszustwem kap³anów? Lecz je¿eli kap³ani mog¹ przemawiaæ do niego
z odleg³oœci bez wzglêdu na grube mury, w takim razie mog¹ i
pods³uchiwaæ. A wówczas on, pan œwiata, jest jak dzikie zwierzê
obsaczony ze wszystkich stron. Prawda, w pa³acu królewskim
pods³uchiwanie by³o rzecz¹ zwyczajn¹. Faraon jednak s¹dzi³, ¿e
przynajmniej ten gabinet jest wolny i ¿e zuchwalstwo kap³anów
zatrzymuje siê u progu najwy¿szego w³adcy. A je¿eli to by³
duch?... Pan nie chcia³ jeœæ kolacji, lecz uda³ siê na spoczynek.
Zdawa³o mu siê, ¿e nie zaœnie; lecz zmêczenie wziê³o górê nad
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (355 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
rozdra¿nieniem. W kilka godzin obudzi³y go dzwonki i œwiat³o.
By³a ju¿ pó³noc i kap³an-astrolog przyszed³ z³o¿yæ panu raport
o stanowisku cia³ niebieskich. Faraon wys³ucha³ sprawozdania, a
w koñcu rzek³: - Czy nie móg³byœ, czcigodny proroku, od tej pory
sk³adaæ swoich raportów dostojnemu Semowi?... On jest przecie
moim zastêpc¹ w rzeczach dotycz¹cych religii... Kap³an-astrolog
bardzo zdziwi³ siê obojêtnoœci pana dla rzeczy niebieskich. -
Wasza œwi¹tobliwoœæ - spyta³ - raczy zrzekaæ siê wskazówek, jakie
w³adcom daj¹ gwiazdy?... Daj¹? - powtórzy³ faraon. - Zatem
powiedz, jakie s¹ ich obietnice dla mnie? Astrolog widocznie
spodziewa³ siê tej kwestii, odpar³ bowiem bez namys³u: - Horyzont
chwilowo jest zaæmiony... Pan œwiata nie trafi³ jeszcze na drogê
prawdy, która prowadzi do poznania woli bogów. Ale prêdzej czy
póŸniej znajdzie j¹, a na niej d³ugie ¿ycie i szczêœliwe, pe³ne
chwa³y panowanie... - Aha!... Dziêkujê ci, mê¿u œwiêty. Skoro ju¿
wiem: czego powinienem szukaæ, zastosujê siê do wskazówek, a
ciebie znowu proszê, abyœ odt¹d komunikowa³ siê z dostojnym
Semem. On jest moim zastêpc¹ i je¿eli coœ ciekawego wyczytasz
kiedy w gwiazdach, opowie mi o tym z rana. Kap³an opuœci³
sypialni¹ potrz¹saj¹c g³ow¹. - Wybili mnie ze snu!... - rzek³ pan
z wyrazem niezadowolenia. - Najczcigodniejsza królowa Nikotris -
odezwa³ siê nagle adiutant - godzinê temu rozkaza³a mi prosiæ
wasz¹ œwi¹tobliwoœæ o pos³uchanie... - Teraz?... O pó³nocy?.. -
spyta³ pan. - W³aœnie mówi³a, ¿e o pó³nocy wasza œwi¹tobliwoœæ
obudzi siê. Faraon pomyœla³ i odpowiedzia³ adiutantowi, ¿e bêdzie
czeka³ na królowê w sali z³otej. S¹dzi³, ¿e tam nikt nie
pods³ucha ich rozmowy. Pan narzuci³ na siebie p³aszcz, w³o¿y³
niewi¹zane sanda³y i rozkaza³ dobrze oœwietliæ z³ot¹ salê. Potem
wyszed³ zalecaj¹c s³u¿bie, aby mu nie towarzyszy³a. Matkê ju¿
zasta³ w sali, w szatach z grubego p³ótna na znak ¿a³oby.
Zobaczywszy faraona czcigodna pani chcia³a znowu upaœæ na kolana,
ale syn podniós³ j¹ i uœciska³. - Czy zdarzy³o siê coœ wa¿nego,
matko, ¿e trudzisz siê o tej godzinie? - spyta³. - Nie spa³am...
modli³am siê... - odpar³a. - O synu mój, m¹drze odgad³eœ, ¿e
sprawa jest wa¿n¹!... S³ysza³am boski g³os twego ojca... -
Doprawdy? - rzek³ faraon czuj¹c, ¿e gniew go nape³nia. -
Nieœmiertelny twój ojciec - ci¹gnê³a królowa - mówi³ mi pe³en
smutku, ¿e wchodzisz na b³êdn¹ drogê... Wyrzekasz siê z pogard¹
arcykap³añskich œwiêceñ i Ÿle traktujesz s³ugi bo¿e. "Któ¿
zostanie przy Ramzesie - mówi³ twój boski ojciec -je¿eli
zniechêci bogów i opuœci go stan kap³añski?... Powiedz mu...
powiedz mu powtarza³ czcigodny cieñ - ¿e tym sposobem zgubi
Egipt, siebie i dynasti¹..." - Oho! - zawo³a³ faraon - wiêc ju¿
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (356 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
tak mi gro¿¹, zaraz w pierwszym dniu panowania?... Moja matko,
pies najg³oœniej szczeka, kiedy siê boi, wiêc i pogró¿ki s¹ z³¹
wró¿b¹, ale tylko dla kap³anów! - Ale¿ to twój ojciec mówi³... -
powtórzy³a stroskana pani. - Nieœmiertelny ojciec mój - odpar³
faraon - i œwiêty dziad Amenhotep, jako czyste duchy, znaj¹ moje
serce i widz¹ op³akany stan Egiptu. A poniewa¿ serce moje chce
podŸwign¹æ pañstwo przez ukrócenie nadu¿yæ, oni wiêc nie mogliby
przeszkadzaæ mi do spe³nienia zamiarów... - Wiêc ty nie wierzysz,
¿e duch ojca daje ci rady? - spyta³a coraz bardziej przera¿ona. -
Nie wiem. Ale mam prawo przypuszczaæ, ¿e te g³osy duchów,
rozlegaj¹ce siê w ró¿nych k¹tach naszego pa³acu, s¹ jakimœ figlem
kap³añskim. Tylko kap³ani mog¹ lêkaæ siê mnie, nigdy bogowie i
duchy... Wiêc nie duchy strasz¹ nas, matko... Królowa zaduma³a
siê i by³o widaæ, ¿e s³owa syna robi¹ na niej wra¿enie. Widzia³a
ona wiele cudów w swym ¿yciu i niektóre jej samej wydawa³y siê
podejrzanymi. - W takim razie - rzek³a z westchnieniem - nie
jesteœ ostro¿ny, mój synu!... Po po³udniu by³ u mnie Herhor,
bardzo niezadowolony z pos³uchania u ciebie... Mówi³, ¿e chcesz
usun¹æ kap³anów z dworu... - A oni mi na co?... Czy a¿eby moja
kuchnia i piwnica mia³y du¿e rozchody?... Czy mo¿e na to, a¿eby
s³uchali, co mówiê, i patrzyli, co robiê?... - Ca³y kraj wzburzy
siê, gdy kap³ani og³osz¹, ¿e jesteœ bezbo¿nikiem... - wtr¹ci³a
pani. - Kraj ju¿ siê burzy, ale z winy kap³anów - odpar³ faraon.
- A i o pobo¿noœci egipskiego ludu zaczynam mieæ inne
wyobra¿enie... Gdybyœ, matko, wiedzia³a, ile w Dolnym Egipcie
jest procesów o zniewa¿anie bogów, a w Górnym - o okradanie
zmar³ych, przekona³abyœ siê, ¿e dla naszego ludu sprawy
kap³añskie ju¿ przesta³y byæ œwiêtymi. - To wp³yw cudzoziemców,
którzy zalewaj¹ Egipt - zawo³a³a pani. - Zw³aszcza Fenicjanie...
- Wszystko jedno, czyj wp³yw; doœæ, ¿e Egipt ju¿ nie uwa¿a ani
pos¹gów, ani kap³anów za istoty nadludzkie... A gdybyœ jeszcze,
matko, pos³ucha³a szlachty, oficerów, ¿o³nierzy, zrozumia³abyœ,
¿e nadszed³ czas postawienia w³adzy królewskiej na miejscu
kap³añskiej, je¿eli wszelka w³adza nie ma upaœæ w tym kraju. -
Egipt jest twój - westchnê³a królowa. - M¹droœæ twoja jest
nadzwyczajna, wiêc czyñ, jak chcesz... Ale postêpuj ostro¿nie...
O, ostro¿nie... Skorpion, nawet zabity, jeszcze mo¿e raniæ
nieostro¿nego zwyciêzcê... Uœciskali siê i pan wróci³ do swej
sypialni. Ale tym razem naprawdê nie móg³ zasn¹æ. Ju¿ jasno
widzia³, ¿e miêdzy nim i kap³anami rozpoczê³a siê walka, a raczej
coœ wstrêtnego, co nawet nie zas³ugiwa³o na nazwê walki i z czym
on, wódz, w pierwszej chwili nie umia³ sobie poradziæ. Bo gdzie
tu jest nieprzyjaciel?... Przeciw komu ma wyst¹piæ jego wierne
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (357 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wojsko?... Czy przeciw kap³anom, którzy upadaj¹ przed nim na
ziemiê? Czy przeciw gwiazdom, które mówi¹, ¿e faraon nie wszed³
jeszcze na drogê prawdy? Co i kogo tu zwalczaæ?... Mo¿e owe g³osy
duchów rozlegaj¹ce siê wœród pomroki? Czy w³asn¹ matkê, która,
przera¿ona, b³aga go, a¿eby nie rozpêdza³ kap³anów?... Faraon wi³
siê na swym ³o¿u w poczuciu bezsilnoœci. Nagle przysz³a mu myœl:
"Co mnie obchodzi nieprzyjaciel, który roz³azi siê jak b³oto w
garœci?... Niech sobie gadaj¹ w pustych salach, niech gniewaj¹
siê na moj¹ bezbo¿noœæ... Ja bêdê wydawa³ rozkazy, a kto oœmieli
siê nie spe³niæ ich, ten jest moim wrogiem i przeciw temu zwrócê
policj¹, s¹d i wojsko..."
Rozdzia³ LIII
Tak tedy w miesi¹cu Hator, po trzydziestu czterech latach
panowania, umar³ faraon Mer-amen-Ramzes XII, w³adca dwu œwiatów,
pan wiecznoœci, rozdawca ¿ycia i wszelakiej uciechy. Umar³,
poniewa¿ czu³, ¿e cia³o jego staje siê md³e i nieu¿yteczne.
Umar³, poniewa¿ têskni³ do wiekuistej ojczyzny, a rz¹dy
ziemskiego pañstwa pragn¹³ powierzyæ m³odszym rêkom. Umar³
wreszcie, bo tak chcia³, bo tak¹ by³a jego wola. Boski duch
odlecia³ niby jastrz¹b, który d³ugo kr¹¿¹c nad ziemi¹ w koñcu
rozp³ywa siê w b³êkitnych przestworach. Jak jego ¿ycie by³o
pobytem nieœmiertelnej istoty w krainie znikomoœci tak i œmieræ
by³a tylko jednym z momentów nadludzkiego istnienia. Pan zbudzi³
siê o wschodzie s³oñca i wsparty na dwu prorokach, otoczony
chórem kap³anów, uda³ siê do kaplicy Ozirisa. Tam jak zwykle
wskrzesi³ bóstwo, umy³ je i ubra³, z³o¿y³ ofiarê i podniós³ rêce
do modlitwy. Przez ten czas kap³ani œpiewali: Chór I. "Czeœæ
tobie, który wznosisz siê na horyzoncie i przebiegasz niebo...
Chór I I. Goœcincem twej œwiêtoœci jest pomyœlnoœæ tych, na
których oblicza padaj¹ twe promienie... Chór I. Móg³¿ebym iœæ,
jako ty idziesz, bez zatrzymywania siê, o s³oñce!.. Chór II.
Wielki wêdrowcze przestrzeni, który nie masz pana i dla którego
setki milionów lat s¹ tylko oka mgnieniem... Chór I. Ty
zachodzisz, ale trwasz. Mno¿ysz godziny, dnie i noce i trwasz
sam, wed³ug praw twoich w³asnych... Chór II. Oœwietlasz ziemiê
ofiarowuj¹c w³asnymi rêkoma samego siebie, kiedy pod postaci¹ Ra
wschodzisz na widnokrêgu. Chór I. O gwiazdo, wynurzaj¹ca siê,
wielka przez swoj¹ œwiat³oœæ, ty sama kszta³tujesz swoje
cz³onki... Chór I I. I nie urodzony przez nikogo rodzisz sam
siebie na horyzoncie." A w tym miejscu odezwa³ siê faraon: - "O
promieniej¹cy na niebie! Pozwól, a¿ebym wst¹pi³ do wiecznoœci,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (358 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
po³¹czy³ siê z czcigodnymi i doskona³ymi cieniami wy¿szej krainy.
Niechaj wraz z nimi ogl¹dam twoje blaski z rana i wieczorem,
kiedy ³¹czysz siê z twoj¹ matk¹ Nut. A gdy zwrócisz ku zachodowi
twe oblicze, niech moje rêce sk³adaj¹ siê do modlitwy na czeœæ
usypiaj¹cego za górami ¿ycia." Tak z podniesionymi rêkoma mówi³
pan otoczony chmur¹ kadzide³. Nagle umilk³ i rzuci³ siê w ty³,
w ramiona asystuj¹cych kap³anów. Ju¿ nie ¿y³. Wieœæ o œmierci
faraona jak b³yskawica obieg³a pa³ac. S³udzy opuœcili swoje
zajêcia, dozorcy przestali czuwaæ nad niewolnikami, zaalarmowano
gwardiê i obsadzono wszystkie wejœcia. Na g³ównym dziedziñcu
pocz¹³ zbieraæ siê t³um: kucharzy, piwnicznych, masztalerzy,
kobiet jego œwi¹tobliwoœci i ich dzieci. Jedni zapytywali: czy
to prawda? Inni dziwili siê, ¿e jeszcze s³oñce œwieci na niebie,
a wszyscy razem krzyczeli w niebog³osy: - "O panie!... o nasz
ojcze!... o ukochany!... Czy to mo¿e byæ, a¿ebyœ ju¿ odchodzi³
od nas?... O tak, ju¿ idzie do Abydos!... Na Zachód, na Zachód,
do ziemi sprawiedliwych!... Miejsce, które ukocha³eœ, jêczy i
p³acze po tobie!..." Straszny wrzask rozlega³ siê po wszystkich
dziedziñcach, po ca³ym parku. Odbija³ siê od gór wschodnich, na
skrzyd³ach wiatru przelecia³ Nil i zatrwo¿y³ miasto Memfis.
Tymczasem kap³ani, wœród mod³ów, usadowili cia³o zmar³ego w
bogatej, zamkniêtej lektyce. Oœmiu stanê³o przy dr¹gach, czterej
wziêli do r¹k wachlarze ze strusich piór, inni kadzid³a i
gotowali siê do wyjœcia. Na tê chwilê przybieg³a królowa
Nikotris, a zobaczywszy zw³oki ju¿ w lektyce, rzuci³a siê do nóg
zmar³ego. - "O mê¿u mój! o bracie mój! o ukochany mój! - wo³a³a
zanosz¹c siê od p³aczu. - O ukochany, zostañ z nami, zostañ w
twoim domu, nie oddalaj siê od tego miejsca na ziemi, w którym
przebywasz..." - "W pokoju, w pokoju, na Zachód - œpiewali
kap³ani - o wielki w³adco, idŸ w pokoju na Zachód..." -
"Niestety! - mówi³a królowa - œpieszysz do przewozu, aby
przeprawiæ siê na drugi brzeg! O kap³ani, o prorocy nie œpieszcie
siê, zostawcie go; bo przecie¿ wy wrócicie do domów, ale on
pójdzie do kraju wiecznoœci..." - "W pokoju, w pokoju, na
Zachód!.. - œpiewa³ chór kap³añski. - Je¿eli podoba siê Bogu,
kiedy dzieñ wiecznoœci nadejdzie, ujrzymy ciê znowu, o w³adco,
bo oto idziesz do kraju, który ³¹czy miêdzy sob¹ wszystkich
ludzi." Na znak dany przez dostojnego Herhora s³u¿ebnice oderwa³y
pani¹ od nóg faraona i gwa³tem odprowadzi³y do jej komnat.
Lektyka niesiona przez kap³anów ruszy³a, a w niej w³adca ubrany
i otoczony jak za ¿ycia. Na prawo i na lewo, przed nim i za nim
szli: jenera³owie, skarbnicy, sêdziowie, wielcy pisarze, nosiciel
topora i ³uku, a nade wszystko - t³um kap³anów ró¿nego stopnia.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (359 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Na podwórzu s³u¿ba upad³a na twarz jêcz¹c i p³acz¹c, ale wojsko
sprezentowa³o broñ i odezwa³y siê tr¹by, jakby na powitanie
¿yj¹cego króla. I istotnie, pan jak ¿ywy, niesiony by³ do
przewozu. A gdy dosiêgniêto Nilu, kap³ani ustawili lektykê na
z³ocistym statku, pod purpurowym baldachimem, jak za ¿ycia. Tu
lektykê zasypano kwiatami, naprzeciw niej ustawiono pos¹g Anubisa
i - statek królewski ruszy³ ku drugiemu brzegowi Nilu, ¿egnany
p³aczem s³u¿by i dworskich kobiet. O dwie godziny od pa³acu, za
Nilem, za kana³em, za urodzajnymi polami i gajami palm miêdzy
Memfisem a "P³askowzgórzem Mumii" le¿a³a oryginalna dzielnica.
Wszystkie jej budowle by³y poœwiêcone zmar³ym, a zamieszkane
tylko przez kolchitów i paraszytów, którzy balsamowali zw³oki.
Dzielnica ta by³a niby przedsionkiem w³aœciwego cmentarza,
mostem, który ³¹czy³ ¿yj¹ce spo³eczeñstwo z miejscem wiecznego
spoczynku. Tu przywo¿ono nieboszczyków i robiono z nich mumie;
tu rodziny uk³ada³y siê z kap³anami o cenê pogrzebu. Tu
przygotowywano œwiête ksiêgi i opaski, trumny, sprzêty, naczynia
i pos¹gi dla zmar³ych. Dzielnicê t¹, oddalon¹ od Memfisu na parê
tysiêcy kroków, otacza³ d³ugi mur, tu i owdzie opatrzony bramami.
Orszak nios¹cy zw³oki faraona zatrzyma³ siê przed bram¹
najwspanialsz¹, a jeden z kap³anów zapuka³. - Kto tam? - spytano
ze œrodka. - Oziris-Mer-amen-Ramzes, pan dwu œwiatów, przychodzi
do was i ¿¹da, abyœcie przygotowali go do wiekuistej podró¿y -
odpar³ kap³an. - Czy podobna, a¿eby zgas³o s³oñce Egiptu?... -
a¿eby umar³ ten, który sam by³ oddechem i ¿yciem?... - Tak¹ by³a
jego wola - odpowiedzia³ kap³an. - Przyjmijcie¿ tedy pana z
nale¿yt¹ czci¹ i wszystkie us³ugi oddajcie mu, jak siê godzi,
a¿eby nie spotka³y was kary w doczesnym i przysz³ym ¿yciu. -
Uczynimy, jak mówicie - rzek³ g³os ze œrodka. Teraz kap³ani
zostawili lektykê pod bram¹ i œpiesznie odeszli, a¿eby nie pad³o
na nich nieczyste tchnienie zw³ok nagromadzonych w tym miejscu.
Zostali tylko urzêdnicy cywilni pod przewodnictwem najwy¿szego
sêdziego i skarbnika. Po niema³ej chwili czekania brama otworzy³a
siê i wysz³o z niej kilkunastu ludzi. Mieli kap³añskie szaty i
zas³oniête oblicza. Na ich widok sêdzia odezwa³ siê: - Oddajemy
wam cia³o pana naszego i waszego. Czyñcie z nim to, co nakazuj¹
przepisy religijne, i niczego nie zaniedbajcie, a¿eby ten wielki
zmar³y nie dozna³ z winy waszej niepokoju na tamtym œwiecie.
Skarbnik zaœ doda³: - U¿yjcie z³ota, srebra, malachitu, jaspisu,
szmaragdów, turkusów i najosobliwszych wonnoœci dla tego oto
pana, aby mu nic nie brak³o i aby wszystko mia³ w jak najlepszym
gatunku. To mówiê wam ja skarbnik. A gdyby znalaz³ siê
niegodziwiec, który zamiast szlachetnych metalów chcia³by
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (360 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
podstawiæ nêdzne falsyfikaty, a zamiast drogich kamieni - szk³o
fenickie, niech pamiêta, ¿e bêdzie mia³ odr¹bane rêce i wyjête
oczy. - Stanie siê, jak ¿¹dacie - odpowiedzia³ jeden z
zas³oniêtych kap³anów. Po czym inni podnieœli lektykê i weszli
z ni¹ w g³¹b dzielnicy zmar³ych œpiewaj¹c: - "Idziesz w pokoju
do Abydos!... Obyœ doszed³ w pokoju do Zachodu tebañskiego!...
Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!..." Brama zamknê³a
siê, a najwy¿szy sêdzia, skarbnik i towarzysz¹cy im urzêdnicy
zawrócili siê do przewozu i pa³acu. Przez ten czas zakapturzeni
kap³ani odnieœli lektykê do ogromnego budynku, gdzie balsamowano
tylko królewskie zw³oki oraz tych najwy¿szych dostojników, którzy
pozyskali wyj¹tkow¹ ³askê faraona. Zatrzymali siê w przysionku,
gdzie sta³a z³ota ³ódŸ na kó³kach, i zaczêli wydobywaæ
nieboszczyka z lektyki. - Patrzcie!... zawo³a³ jeden z
zukapturzonych - nie s¹¿ to z³odzieje?... Faraon przecie umar³
pod kaplic¹ Ozirisa, wiêc musia³ byæ w paradnym stroju... A tu -
o!... Zamiast z³otych bransolet - mosiê¿ne, ³añcuch tak¿e
mosiê¿ny, a w pierœcieniach fa³szywe klejnoty... - Prawda -
odpar³ inny. - Ciekawym, kto go tak oporz¹dzi³: kap³ani czy
pisarze? - Z pewnoœci¹ kap³ani... O, bodaj wam posch³y rêce,
ga³gany!... I taki ³otr jeden z drugim œmie nas upominaæ,
a¿ebyœmy dawali nieboszczykowi wszystko w najlepszym gatunku... -
To nie oni ¿¹dali, tylko skarbnik... - Wszyscy s¹ z³odzieje...
Tak rozmawiaj¹c balsamiœci zdjêli z nieboszczyka odzie¿
królewsk¹, w³o¿yli na niego tkany z³otem szlafrok i przenieœli
zw³oki do ³odzi. - Bogom niech bêd¹ dziêki - mówi³ któryœ z
zas³oniêtych - ¿e ju¿ mamy nowego pana. Ten z kap³añstwem zrobi
porz¹dek... Co wziêli rêkoma, zwróc¹ gêb¹... - Uuu!... mówi¹, ¿e
to bêdzie ostry w³adca - wtr¹ci³ inny. - PrzyjaŸni siê z
Fenicjanami, chêtnie przestaje z Pentuerem, który przecie nie
jest rodowity kap³an, tylko z takich biedaków jak my... A wojsko,
powiadaj¹, ¿e da³oby siê spaliæ i wytopiæ za nowego faraona... -
I jeszcze w tych dniach s³awnie pobi³ Libijczyków... - Gdzie¿
on jest, ten nowy faraon?... - odezwa³ siê inny. - W pustyni!...
Otó¿ lêkam siê, a¿eby, zanim wróci do Memfis, nie spotka³o go
nieszczêœcie... - Co mu kto zrobi, kiedy ma wojsko za sob¹! Niech
nie doczekam uczciwego pogrzebu, je¿eli m³ody pan nie zrobi z
kap³añstwem tak jak bawó³ z pszenic¹... - Oj ty g³upi! - wtr¹ci³
milcz¹cy dotychczas balsamista. - Faraon podo³a kap³anom!... -
Czemu¿ by nie?... - A czy widzia³eœ kiedy, a¿eby lew poszarpa³
piramidê?..
- Tak¿e gadanie!...
- Albo bawó³ roztr¹ci³ j¹?
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (361 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- Rozumie siê, ¿e nie roztr¹ci.
- A wicher obali piramidê?
- Co on dzisiaj wzi¹³ na wypytywanie?...
- No, wiêc ja ci mówiê, ¿e prêdzej lew, bawó³ czy wicher
przewróci piramidê, ani¿eli faraon pokona stan kap³añski...
Choæby ten faraon by³ lwem, bawo³em i wichrem w jednej osobie...
- Hej tam, wy! - zawo³ano z góry. - Gotów nieboszczyk?... -
Ju¿...ju¿... tylko mu szczêka opada-odpowiedziano z przysionka. -
Wszystko jedno... Dawaæ go tu prêdzej, bo Izyda za godzinê musi
iœæ do miasta... Po chwili z³ota ³ódŸ wraz z nieboszczykiem za
pomoc¹ sznurów zosta³a podniesiona w górê, na balkon wewnêtrzny.
Z przysionka wchodzi³o siê do wielkiej sali pomalowanej na kolor
niebieski i ozdobionej ¿ó³tymi gwiazdami. Przez ca³¹ d³ugoœæ sali
do jednej ze œcian by³ przyczepiony niby ganek w formie ³uku,
którego koñce wznosi³y siê na piêtro, œrodek na pó³tora piêtra
wysoko. Sala wyobra¿a³a sklepienie niebieskie, ganek drogê s³oñca
na niebie, zmar³y zaœ faraon mia³ byæ Ozirisem, czyli s³oñcem,
które posuwa siê od wschodu ku zachodowi. Na dole sali sta³ t³um
kap³anów i kap³anek, którzy oczekuj¹c na uroczystoœæ rozmawiali
o rzeczach obojêtnych. - Gotowe!... - zawo³ano z balkonu. Rozmowy
umilk³y. W górze rozleg³ siê trzykrotny dŸwiêk œpi¿owej blachy
i - na balkonie ukaza³a siê z³ocista ³ódŸ s³oñca, w której jecha³
nieboszczyk. Na dole zabrzmia³ hymn na czeœæ s³oñca: "Oto ukazuje
siê w ob³oku, aby oddzieliæ niebo od ziemi, a póŸniej je
po³¹czyæ... Nieustannie ukryty w ka¿dej rzeczy, on jeden ¿yj¹cy,
w którym wiekuiœcie istniej¹ wszystkie rzeczy..." £ódŸ stopniowo
posuwa³a siê w górê ³uku, wreszcie stanê³a na najwy¿szym
szczycie. Wówczas na dolnym krañcu ³uku ukaza³a siê kap³anka
przebrana za boginiê Izydê, z synem Horusem, i równie¿ wolno
zaczê³a wchodziæ pod górê. By³ to obraz ksiê¿yca, który posuwa
siê za s³oñcem. Teraz ³ódŸ ze szczytu ³uku zaczê³a opuszczaæ siê
ku zachodowi, a na dole znowu odezwa³ siê chór: "Bóg wcielony we
wszystkie rzeczy, duch Szu we wszystkich bogach. On jest cia³em
¿yj¹cego cz³owieka, twórc¹ drzewa, które nosi owoce, on jest
sprawc¹ u¿yŸniaj¹cych wylewów. Bez niego nic nie ¿yje w ziemskim
krêgu." £ódŸ znik³a na zachodnim koñcu balkonu, Izyda z Horusem
stanêli na szczycie ³uku. Wówczas do ³odzi przybieg³a gromada
kap³anów, wydobyli zw³oki faraona i po³o¿yli je na marmurowym
stole, niby Ozirisa na spoczynek po dziennym trudzie. Teraz do
nieboszczyka zbli¿y³ siê paraszyta przebrany za bo¿ka Tyfona. Na
g³owie mia³ okropn¹ maskê, rud¹ kud³at¹ perukê, na plecach skórê
dzika, a w rêku - kamienny nó¿ etiopski. No¿em tym zacz¹³ prêdko
odrzynaæ podeszwy nieboszczykowi. - Co robisz œpi¹cemu, bracie
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (362 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
Tyfonie? - zapyta³a go z balkonu Izyda. - Oskrobujê nogi memu
bratu Ozirisowi, aby ziemskim py³em nie zanieczyœci³ nieba -
odpowiedzia³ paraszyta przebrany za Tyfona. Oderzn¹wszy podeszwy
paraszyta porwa³ zgiêty drut, zanurzy³ go w nosie zmar³ego i
zacz¹³ wydobywaæ mózg. Nastêpnie rozci¹³ mu brzuch i tym otworem
szybko wyci¹gn¹³ wnêtrznoœci, serce i p³uca. Przez ten czas
pomocnicy Tyfona przynieœli cztery wielkie urny ozdobione g³owami
bogów: Hape, Emset, Duamutf i Quebhsneuf, i w ka¿dy z tych
dzbanów z³o¿yli jakiœ wewnêtrzny organ zmar³ego. - A co tam
robisz, bracie Tyfonie? - zapyta³a po raz drugi Izyda. -
Oczyszczam brata mego Ozirisa, z rzeczy ziemskich, a¿eby sta³ siê
piêkniejszym - odpowiedzia³ paraszyta. Obok marmurowego sto³u
znajdowa³a siê sadzawka wody nasyconej sod¹. Paraszyci
oczyœciwszy zw³oki rzucili je nastêpnie w sadzawkê, gdzie mia³y
mokn¹æ przez siedmdziesi¹t dni. Tymczasem Izyda przeszed³szy ca³y
balkon zbli¿y³a siê do komnaty, w której paraszyta otworzy³ i
oczyœci³ królewskie zw³oki. Spojrza³a na marmurowy stó³, a widz¹c
¿e by³ pusty, zapyta³a przestraszona: - Gdzie mój brat?... gdzie
mój boski ma³¿onek?... Wtem rykn¹³ grzmot, odezwa³y siê tr¹by i
œpi¿owe blachy, a paraszyta przebrany za Tyfona wybuchn¹³
œmiechem i zawo³a³: - Piêkna Izydo, która pospo³u z gwiazdami
rozweselasz noce, nie ma ju¿ twego ma³¿onka!... Ju¿ nigdy
promieniej¹cy Oziris nie usi¹dzie na z³ocistej ³odzi, ju¿ nigdy
s³oñce nie uka¿e siê na firmamencie... Ja to uczyni³em, ja, Set,
i ukry³em go tak g³êboko, ¿e go ¿aden z bogów ani wszyscy razem
nie odnajd¹!... Na te s³owa bogini rozdar³a szaty, zaczê³a jêczyæ
i rwaæ sobie w³osy. Znowu odezwa³y siê tr¹by, grzmoty i dzwony,
wœród kap³anów i kap³anek wszcz¹³ siê szmer, potem krzyk, kl¹twy
i - nagle wszyscy rzucili siê na Tyfona wo³aj¹c: - Przeklêty
duchu ciemnoœci!... Który podniecasz wichry pustynne, burzysz
morze, zaæmiewasz œwiat³o dzienne!... Obyœ zapad³ w otch³añ, z
której sam ojciec bogów nie potrafi³by ciê uwolniæ...
Przeklêty!... przeklêty Set!... Niech imiê twoje bêdzie
postrachem i obrzydliwoœci¹!... Tak przeklinaj¹c wszyscy rzucili
siê na Tyfona z piêœciami i kijami, a rudow³osy bo¿ek pocz¹³
uciekaæ i w koñcu wybieg³ z sali. Trzy nowe dŸwiêki œpi¿owej
blachy i - uroczystoœæ skoñczy³a siê. - No dosyæ! - zawo³a³
najstarszy kap³an do gromady, która ju¿ naprawdê zaczê³a biæ siê
miêdzy sob¹. - Ty, Izydo, mo¿esz iœæ do miasta, a reszta do
innych nieboszczyków, którzy czekaj¹ na nas... Nie zaniedbujcie
zwyczajnych zmar³ych, bo nie wiadomo, jak nam za tego zap³ac¹...
- Z pewnoœci¹ niewiele! - wtr¹ci³ balsamista. - Mówi¹, ¿e w
skarbie nie ma nic, a Fenicjanie gro¿¹, ¿e przestan¹ po¿yczaæ,
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (363 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
je¿eli nie otrzymaj¹ nowych praw. - Bodaj œmieræ wytêpi³a tych
waszych Fenicjan!... Nied³ugo cz³owiek bêdzie musia³ ¿ebraæ u
nich o placek jêczmienny, tak ju¿ wszystko zagarnêli... - Ale
je¿eli oni nie dadz¹ faraonowi pieniêdzy, za pogrzeb nic nie
dostaniemy... Stopniowo rozmowy ucich³y i obecni opuœcili
niebiesk¹ salê. Tylko przy jeziorku, gdzie mok³y zw³oki faraona,
zosta³a warta. Ca³a ta uroczystoœæ odtwarzaj¹ca legendê o zabiciu
Ozirisa (s³oñce) przez Tyfona (bo¿ek nocy i wystêpku) s³u¿y³a do
tego, a¿eby rozci¹æ i oczyœciæ zw³oki faraona, i tym sposobem
przygotowaæ je do w³aœciwego balsamowania. Przez siedmdziesi¹t
dni le¿a³ nieboszczyk w wodzie nasyconej sod¹, zdaje siê, na
pami¹tkê, ¿e z³y Tyfon utopi³ cia³o brata w Sodowych Jeziorach.
Przez wszystkie te dni, rano i wieczór, kap³anka przebrana za
Izydê przychodzi³a do niebieskiej sali. Tam jêcz¹c i rw¹c sobie
w³osy wypytywa³a obecnych: czy kto nie widzia³ boskiego jej
ma³¿onka i brata? Po up³ywie tego czasu ¿a³oby zjawi³ siê w sali
Horus, syn i nastêpca Ozirisa, ze swoj¹ œwit¹ i - oni dopiero
spostrzegli wannê z wod¹. - Mo¿e by tu poszukaæ zw³ok mego ojca
i brata? - spyta³ Horus. Jako¿ poszukali, znaleŸli i wœród
ogromnej radoœci kap³anów, przy dŸwiêkach muzyki wydobyli cia³o
faraona z umacniaj¹cej k¹pieli. Cia³o to w³o¿ono do kamiennej
rury, przez któr¹ kilka dni przep³ywa³o gor¹ce powietrze, i po
wysuszeniu oddano balsamistom. Teraz zaczê³y siê ceremonie
najwa¿niejsze, które nad nieboszczykiem dokonywali najwy¿si
kap³ani dzielnicy zmar³ych. Cia³o nieboszczyka zwrócone g³ow¹ do
po³udnia obmywano poœwiêcon¹ wod¹, a jego wnêtrze winem palmowym.
Na posadzce osypanej popio³em zasiada³y p³aczki i szarpi¹c sobie
w³osy, drapi¹c twarze op³akiwa³y zmar³ego. Doko³a œmiertelnego
³o¿a zgromadzili siê kap³ani przebrani za bo¿ków. Wiêc naga Izis
w koronie faraonów, m³odzieñczy Horus, Anubis z g³ow¹ szakala,
Tot z g³ow¹ ptasi¹ a tabliczkami w rêkach i wielu innych. Pod
dozorem tego czcigodnego grona specjaliœci zaczêli nape³niaæ
wnêtrze zmar³ego silnie pachn¹cymi zio³ami, trocinami i nawet
wlewaæ tam wonne ¿ywice, wszystko wœród mod³ów. Potem, zamiast
jego w³asnych, w³o¿yli mu oczy szklanne, oprawione w br¹z.
Nastêpnie ca³e cia³o obsypano proszkiem sody. Teraz przyst¹pi³
inny kap³an i wy³o¿y³ obecnym, ¿e cia³o zmar³ego jest cia³em
Ozirisa i jego w³asnoœci s¹ w³asnoœciami Ozirisa. "Czarodziejskie
w³asnoœci jego lewej skroni s¹ w³asnoœciami skroni boga Tumu, a
jego prawe oko jest okiem boga Tumu, którego promienie przebijaj¹
ciemnoœæ. Jego lewe oko jest okiem Horusa które têpi wszystkie
stworzenia ¿yj¹ce, warga górna to Izis a dolna - Nefthys. Szyja
zmar³ego jest bogini¹, rêce s¹ boskimi duszami, palce niebieskimi
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (364 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
wê¿ami, synami bogini Selkit. Boki jego to dwa pióra Amona,
grzbiet jest koœci¹ pacierzow¹ Sibu, zaœ brzuch jest bogiem Nue."
Inny kap³an mówi³: - "Dano mi usta do mówienia, nogi do chodzenia
rêce, abym obala³ nieprzyjació³ moich. Zmartwychwstajê, istniejê,
otwieram niebo; robiê to, co mi nakazano w Memfis." A tymczasem
na szyi zmar³ego wieszaj¹ wizerunek chrz¹szcza skarabeusza
zrobiony z drogiego kamienia, na którym jest napis: - "O serce
moje, serce, którem otrzyma³ od matki, które mia³em, kiedym by³
na ziemi, o serce, nie powstañ przeciw mnie i nie daj z³ego
œwiadectwa w dzieñ s¹du." Teraz ka¿d¹ rêkê i nogê, ka¿dy palec
zmar³ego owijaj¹ kap³ani taœmami, na których wypisane s¹ modlitwy
i zaklêcia. Taœmy te podkleja siê gum¹ i balsamami. Na piersiach
zaœ i na szyi k³ad¹ siê ca³e rêkopisy Ksiêgi Zmar³ych z
nastêpnymi medytacjami, które nad nieboszczykiem g³oœno odmawiaj¹
kap³ani: - "Jestem ten, któremu ¿aden bóg nie stawia przeszkód.
Kto to jest?...
On jest Tum na swej tarczy, on jest Ra na swej tarczy, która
wznosi siê na wschodzie nieba. Jestem Wczoraj i znam Jutro. Kto
to jest?
Wczoraj - jest to Oziris, Jutro - jest to Ra, w tym dniu, kiedy
zniweczy nieprzyjació³ Pana który jest nad wszystkim i kiedy
poœwiêci syna swego Horusa. Innymi s³owy: w dniu, kiedy trumnê
Ozirisa spotka jego ojciec Ra. On zwalczy bogów na rozkaz
Ozirisa, pana góry Amenti. - Co to jest? Amenti jest to tworzenie
dusz bogów na rozkaz Ozirisa, pana góry Amenti. Innymi s³owy:
Amenti jest to podniecenie wzbudzone przez Ra; ka¿dy bóg, który
tam przebywa, stacza walkê. Znam wielkiego boga, który tam
mieszka. Ja jestem z mego kraju, przychodzê z mojego miasta,
niszczê z³e, usuwam niedobre, oddalam brud od siebie. Dostajê siê
do kraju mieszkañców na niebie, wstêpujê przez potê¿n¹ bramê. O
wy, towarzysze, podajcie mi rêkê, gdy¿ bêdê jednym z Was." Gdy
ka¿dy cz³onek zmar³ego zosta³ ju¿ owiniêty modlitewnymi taœmami
i zaopatrzony w amulety, gdy posiada ju¿ dostateczny zasób
medytacji, które pozwol¹ mu orientowaæ siê w krainie bogów,
nale¿y pomyœleæ o dokumencie, który by otworzy³ wrota do owej
krainy. Albowiem miêdzy mogi³¹ i niebem czeka na zmar³ego
czterdziestu dwu straszliwych sêdziów, którzy, pod prezydencj¹
Ozirisa, badaj¹ jego ziemskie ¿ycie. Dopiero gdy serce
nieboszczyka, zwa¿one na wadze sprawiedliwoœci, oka¿e siê równym
bogini prawdy, gdy bóg Dutes zapisuj¹cy na tabliczkach czyny
zmar³ego uwa¿a je za dobre, dopiero wtedy Horus bierze duszê za
rêkê i prowadzi j¹ przed tron Ozirisa. Otó¿ a¿eby zmar³y móg³
usprawiedliwiæ siê przed s¹dem, nale¿y jego mumiê owin¹æ w
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (365 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
papirus, na którym jest wypisana - spowiedŸ powszechna. Podczas
spowijania w ten dokument kap³ani mówi¹ dobitnie i wyraŸnie, aby
zmar³y niczego nie zapomnia³: - "W³adcy prawdy, przynoszê wam
sam¹ prawdê. Nie zrobi³em z³ego w sposób zdradziecki ¿adnemu
cz³owiekowi. - Nie uczyni³em nieszczêœliwym nikogo z moich
bliŸnich. - Nie dopuœci³em siê sproœnoœci ani ¿el¿ywego s³owa w
domu prawdy. - Nie mia³em za¿y³oœci ze z³em. - Nie czyni³em
z³ego. - Jako zwierzchnik, nie nakazywa³em moim podw³adnym
pracowaæ ponad si³y. - Nikt z mojej winy nie sta³ siê lêkliwym,
ubogim, cierpi¹cym ani nieszczêœliwym. - Nie czyni³em nic
takiego, czym by pogardzali bogowie. - Nie drêczy³em niewolnika.
- Nie morzy³em go g³odem. - Nie wyciska³em mu ³ez. - Nie zabi³em.
- Nie kaza³em zabijaæ zdradziecko. - Nie k³ama³em. - Nie
rabowa³em maj¹tku œwi¹tyñ. - Nie zmniejsza³em dochodów
poœwiêconych bogom. - Nie zabiera³em chleba ani opasek mumiom. -
Nie pope³ni³em grzechu z kap³anem mego okrêgu. - Nie zabiera³em
mu ani zmniejsza³em majêtnoœci. - Nie u¿ywa³em fa³szywej wagi. -
Nie oderwa³em niemowlêcia od piersi jego karmicielki. - Nie
dopuszcza³em siê bestialstwa. - Nie chwyta³em w sieci ptaków
poœwiêconych bogom. - Nie szkodzi³em przyborowi wody. - Nie
odwraca³em biegu kana³ów. - Nie gasi³em ognia w porze
niew³aœciwej. - Nie okrada³em bogów z ofiar, które wybrali. -
Jestem czysty... Jestem czysty... Jestem czysty." Gdy nieboszczyk
ju¿ umia³, dziêki Ksiêdze Zmar³ych, radziæ sobie w krainie
wiekuistej, a przede wszystkim - gdy wiedzia³, jak usprawiedliwiæ
siê przed s¹dem czterdziestu dwu bogów, wówczas kap³ani
zaopatrywali go jeszcze w przedmowê do tej ksiêgi i - ustnie
t³omaczyli mu jej niezmiern¹ donios³oœæ. W tym celu balsamiœci
otaczaj¹cy œwie¿¹ mumiê faraona odsuwali siê, a przychodzi³
arcykap³an tej dzielnicy i szepta³ zmar³emu do ucha: - "Wiedz o
tym, ¿e posiadaj¹c tê ksiêgê bêdziesz nale¿a³ do ¿yj¹cych i
pozyskasz wielkie znaczenie miêdzy bogami. Wiedz o tym, ¿e dziêki
jej nikt nie oœmieli siê sprzeciwiaæ tobie. Sami bogowie zbli¿¹
siê do ciebie i uœciskaj¹ ciê, albowiem - bêdziesz nale¿a³ do ich
grona. Wiedz o tym, ¿e ta ksiêga da ci poznaæ: co by³o na
pocz¹tku. ¯aden cz³owiek jej nie g³osi³, ¿adne oko nie widzia³o,
¿adne ucho nie s³ysza³o jej. Ksiêga ta jest sam¹ prawd¹, ale nikt
nigdy jej nie zna³. Niech¿e ona bêdzie widzian¹ tylko przez
ciebie i tego, który ciê w ni¹ zaopatrzy³. Nie rób do niej
komentarzy, jakie mog³aby ci nasun¹æ twoja pamiêæ albo
wyobraŸnia. Pisze siê ona ca³kowicie w sali, gdzie balsamuj¹
zmar³ych. Jest to wielka tajemnica, której nie zna ¿aden
pospolity cz³owiek, ¿aden w œwiecie. Ksi¹¿ka ta bêdzie twym
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (366 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pokarmem w ni¿szej krainie duchów, dostarczy twej duszy œrodków
pobytu na ziemi, da jej ¿ycie wieczne i sprawi, ¿e nikt nie
bêdzie mia³ w³adzy nad tob¹." Zw³oki królewskie ubrano w
kosztowne szaty, w z³ot¹ maskê na twarz, w pierœcienie i
bransolety na rêkach, które z³o¿ono na krzy¿. Pod g³owê dano mu
z koœci s³oniowej podpórkê, na jakiej zwykli byli sypiaæ
Egipcjanie. Wreszcie zamkniêto cia³o w trzech trumnach:
papierowej, okrytej napisami, cedrowej z³oconej i - marmurowej.
Kszta³t dwu pierwszych odpowiada³ dok³adnie formie cia³a
zmar³ego; nawet rzeŸbiona twarz by³a podobna, tylko uœmiechniêta.
Po trzech miesi¹cach pobytu w dzielnicy zmar³ych mumia faraona
by³a gotowa do uroczystego pogrzebu. Wiêc - odniesiono j¹ na
powrót do królewskiego pa³acu.
Rozdzia³ LIV
Przez siedmdziesi¹t dni w ci¹gu których czcigodne zw³oki mok³y
w wodzie nasyconej sod¹, Egipt obchodzi³ ¿a³obê. Œwi¹tynie by³y
zamkniête, nie odprawiano procesji. Wszelka muzyka umilk³a, nie
urz¹dzano uczt, tancerki zamieni³y siê na p³aczki i zamiast
tañcowaæ rwa³y sobie w³osy, co równie¿ przynosi³o im dochód. Nie
pijano wina, nie jadano miêsa. Najwiêksi dostojnicy chodzili w
grubych szatach, boso. Nikt nie goli³ siê (z wyj¹tkiem kap³anów),
najgorliwsi zaœ nawet nie myli siê, lecz namazywali b³otem
twarze, a w³osy obsypywali popio³em. Od Morza Œródziemnego do
pierwszej katarakty na Nilu, od Libijskiej Pustyni do pó³wyspu
Synai, panowa³a cisza i smutek. Zgas³o s³oñce Egiptu, odszed³ na
Zachód i opuœci³ s³ugi swoje pan, który dawa³ radoœæ i ¿ycie. W
wy¿szych towarzystwach najmodniejszymi by³y rozmowy o powszechnym
¿alu, który udziela³ siê nawet naturze. - Czy nie zauwa¿y³eœ -
mówi³ dostojnik do dostojnika - ¿e dni s¹ krótsze i ciemniejsze?
- Nie œmia³em zwierzyæ siê z tego przed tob¹ - odpar³ drugi - ale
tak jest w rzeczy samej. Spostrzeg³em nawet, ¿e mniej gwiazd
œwieci podczas nocy i ¿e pe³nia trwa³a krócej, a nów d³u¿ej ni¿
zwykle. - Pasterze mówi¹, ¿e byd³o na pastwisku nie chce jeœæ,
tylko ryczy... - A ja s³ysza³em od myœliwych, ¿e zap³akane lwy
nie rzucaj¹ siê ju¿ na sarny, bo nie jedz¹ miêsa. - Okropny
czas!... PrzyjdŸ do mnie dziœ wieczorem, a wypijemy po szklance
¿a³obnego p³ynu, który wymyœli³ mój piwniczy. - Wiem, pewnie masz
czarne piwo sydoñskie?... - Niech bogowie broni¹, a¿ebyœmy w tym
czasie u¿ywali trunków rozweselaj¹cych! P³yn, który wynalaz³ mój
piwniczy, nie jest piwem...Porówna³bym go raczej do wina
nasyconego pi¿mem i wonnymi zio³ami. - Bardzo stosowny napój, gdy
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (367 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
pan nasz przebywa w dzielnicy zmar³ych, nad któr¹ ci¹gle unosi
siê woñ pi¿ma i zió³ balsamicznych. Tak przez siedmdziesi¹t dni
martwili siê dygnitarze. Pierwsze drgnienie radoœci przebieg³o
Egipt wówczas, gdy z dzielnicy zmar³ych dano znaæ, ¿e cia³o
w³adcy wydobyto z k¹pieli sodowej i ¿e balsamiœci i kap³ani ju¿
spe³niaj¹ nad nim obrz¹dki. W tym dniu po raz pierwszy ostrzy¿ono
w³osy, usuniêto b³oto z twarzy, a kto mia³ ochotê, umy³ siê. I
w rzeczy samej, ju¿ nie by³o powodu do martwienia siê: Horus
bowiem znalaz³ zw³oki Ozirisa, w³adca Egiptu dziêki sztuce
balsamistów odzyskiwa³ ¿ycie, a dziêki mod³om kap³anów i Ksiêdze
Zmar³ych stawa³ siê równy bogom. Od tej chwili nieboszczyk faraon
Mer-amen-Ramzes urzêdownie nazywa³ siê Ozirisem; nieurzêdownie
bowiem nazywano go tak natychmiast po œmierci. Wrodzona weso³oœæ
ludu egipskiego zaczê³a braæ górê nad ¿a³ob¹, szczególniej wœród
wojska, rzemieœlników i ch³opów. Radoœæ ta przybiera³a niekiedy
nieprzystojne formy pomiêdzy ludem prostym. Nie wiadomo bowiem,
sk¹d zaczê³y kr¹¿yæ pog³oski, ¿e nowy faraon, którego ca³y lud
ju¿ kocha³ instynktownie, ¿e m³ody pan chce zaj¹æ siê
poprawieniem doli ch³opów, robotników, a nawet niewolników. Z
tego powodu zdarza³o siê (rzecz nies³ychana!), ¿e mularze,
stolarze i garncarze, zamiast piæ spokojnie i rozmawiaæ o swoim
fachu lub interesach rodzinnych, oœmielali siê w szynkowniach nie
tylko narzekaæ na podatki, ale nawet sarkaæ na w³adzê kap³anów.
Ch³opi zaœ, zamiast czas wolny od roboty poœwiêcaæ modlitwom i
pamiêci przodków, mówili miêdzy sob¹: jakby to by³o dobrze, gdyby
ka¿dy z nich posiada³ kilka zagonów gruntu na w³asnoœæ i móg³
odpoczywaæ co siódmy dzieñ! O wojsku, a szczególniej o
cudzoziemskich pu³kach, nie ma co wspominaæ. Ludzie ci wyobra¿ali
sobie, ¿e s¹ najznakomitsz¹ klas¹ w Egipcie, a je¿eli nie s¹, to
wnet bêd¹, po jakiejœ tam szczêœliwej wojnie, która ma wybuchn¹æ.
Za to nomarchowie, szlachta siedz¹ca w wiejskich maj¹tkach, a
nade wszystko arcykap³ani ró¿nych œwi¹tyñ, uroczyœcie obchodzili
¿a³obê po zmar³ym panu, bez wzglêdu, ¿e mo¿na by³o ju¿ cieszyæ
siê, gdy faraon zosta³ Ozirisem. Œciœle rzeczy bior¹c, nowy
w³adca dotychczas nikomu nie zrobi³ krzywdy, wiêc przyczyn¹
smutku dostojników by³y tylko pog³oski, te same, które radowa³y
lud prosty. Nomarchowie i szlachta cierpli na myœl, ¿e ich ch³op
mo¿e pró¿nowaæ przez piêædziesi¹t dni w roku, a co gorsza -
posiadaæ na w³asnoœæ ziemiê, choæby tylko w rozmiarach
wystarczaj¹cych na zbudowanie grobu. Kap³ani bledli i zaciskali
zêby patrz¹c na gospodarstwo Ramzesa XIII i sposób, w jaki ich
traktowa³. Rzeczywiœcie w pa³acu królewskim zasz³y ogromne
zmiany. Faraon mieszkanie swoje przeniós³ do jednego z gmachów
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (368 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
skrzyd³owych, w którym prawie wszystkie pokoje zajêli
jenera³owie. W suterynach pomieœci³ ¿o³nierzy greckich, na
piêtrze gwardi¹, w pokojach znajduj¹cych siê wzd³u¿ muru -
Etiopów. Wartê doko³a pa³acyku trzymali Azjaci, a przy komnatach
jego œwi¹tobliwoœci kwaterowa³ ten szwadron, którego ¿o³nierze
towarzyszyli panu w czasie poœcigu za Tehenn¹ przez pustyniê. Co
gorsze - jego œwi¹tobliwoœæ, pomimo tak niedawnego buntu
Libijczyków, przywróci³ im swoj¹ ³askê, ¿adnego nie skaza³ na
karê, owszem - obdarza³ ich zaufaniem. Prawda, ¿e korpus
kap³añski, który by³ w g³ównym pa³acu, zosta³ w nim i odprawia³
obrz¹dki religijne pod przewodnictwem dostojnego Sema. Ale
poniewa¿ kap³ani nie towarzyszyli faraonowi przy œniadaniu,
obiedzie i kolacji, wiêc ich ¿ywnoœæ sta³a siê bardzo
niewykwintn¹. Na pró¿no œwiêci mê¿owie przypominali, ¿e musz¹
karmiæ przedstawicieli dziewiêtnastu dynastii i mnóstwo bogów.
Skarbnik zmiarkowawszy intencje faraona odpowiada³ kap³anom, ¿e
dla bogów i przodków wystarcz¹ kwiaty i wonnoœci, a ¿e sami
prorocy, jak nakazuje moralnoœæ, powinni jadaæ jêczmienne placki
i popijaæ wod¹ lub piwem. Dla poparcia swoich grubiañskich teorii
skarbnik powo³ywa³ siê na przyk³ad arcykap³ana Sema, który ¿y³
jak pokutnik, a co gorsze, mówi³ im, ¿e jego œwi¹tobliwoœæ wraz
z jenera³ami prowadzi ¿o³niersk¹ kuchniê. Wobec tego kap³ani
pa³acowi w milczeniu poczêli zastanawiaæ siê: czy nie lepiej
zrobi¹, gdy opuszcz¹ sk¹py dom królewski, a przenios¹ siê do
w³asnych schronieñ obok œwi¹tyñ, gdzie bêd¹ mieli l¿ejsze
obowi¹zki i g³ód nie bêdzie im skrêca³ wnêtrznoœci? I mo¿e
uczyniliby tak natychmiast, gdyby najdostojniejsi Herhor i Mefres
nie rozkazali im wytrwaæ na miejscu. Ale i po³o¿enie Herhora przy
nowym panu nie mog³o nazywaæ siê pomyœlnym. Do niedawna
wszechw³adny minister, który prawie nie opuszcza³ pokojów
królewskich, siedzia³ dziœ samotny w swoim pa³acyku i nieraz nie
widywa³ nowego faraona przez ca³e dekady. By³ on jeszcze
ministrem wojny, ale ju¿ prawie nie wydawa³ rozkazów. Wszystkie
bowiem interesa wojskowe faraon za³atwia³ sam. Sam czyta³ raporty
jenera³ów, sam rozstrzyga³ w¹tpliwe kwestie, a jego adiutanci
brali z ministerium wojny potrzebne dokumenta. Jego dostojnoϾ
Herhor, je¿eli kiedy by³ wezwany przez w³adcê, to chyba po to,
a¿eby us³yszeæ wymówkê. Niemniej wszyscy dostojnicy przyznawali,
¿e nowy faraon bardzo pracuje. Ramzes XIII wstawa³ przed wschodem
s³oñca, k¹pa³ siê i spala³ kadzid³o przed pos¹giem Ozirisa.
Natychmiast potem s³ucha³ raportów: najwy¿szego sêdziego,
najwy¿szego pisarza stodó³ i obór w ca³ym kraju, najwy¿szego
skarbnika, wreszcie - naczelnika swoich pa³aców. Ten ostatni
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (369 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
cierpia³ najwiêcej: nie by³o bowiem dnia, a¿eby pan nie mówi³ mu,
¿e utrzymanie dworu za du¿o kosztuje i ¿e jest w nim za wiele
osób. Istotnie, mieszka³o w pa³acu królewskim kilkaset kobiet
zmar³ego faraona z odpowiedni¹ iloœci¹ dzieci i s³u¿by. Ci¹gle
upominany naczelnik dworu z dnia na dzieñ wypêdza³ po kilkanaœcie
osób, a innym ogranicza³ wydatki. Skutkiem czego po up³ywie
miesi¹ca wszystkie damy dworu z krzykiem i p³aczem pobieg³y do
mieszkania królowej Nikotris b³agaj¹c o ratunek. Jako¿ czcigodna
pani natychmiast uda³a siê do w³adcy i upad³szy na twarz prosi³a
go, aby ulitowa³ siê nad kobietami swego ojca i nie pozwoli³ im
umieraæ z niedostatku. Faraon wys³ucha³ jej ze zmarszczonym
czo³em i rozkaza³ naczelnikowi dworu ju¿ nie posuwaæ dalej
oszczêdnoœci. Zarazem jednak powiedzia³ najczcigodniejszej pani,
¿e po pogrzebie ojca kobiety bêd¹ usuniête z pa³acu i rozes³ane
po folwarkach. - Nasz dwór - mówi³ - kosztuje oko³o trzydziestu
tysiêcy talentów rocznie, czyli o po³owê wiêcej ani¿eli ca³e
wojsko. Takiej sumy nie mogê wydawaæ bez zrujnowania siebie i
pañstwa. - Czyñ, jak chcesz - odpar³a królowa. - Egipt jest twój.
Lêkam siê jednak, ¿e rozpêdzeni ludzie dworscy stan¹ siê twymi
wrogami. Na to pan milcz¹c wzi¹³ matkê za rêkê, poprowadzi³ j¹
do okna i wskaza³ las w³óczni musztruj¹cej siê na dziedziñcu
piechoty. Ten czyn faraona wywo³a³ nieoczekiwany skutek. Oczy
królowej, przed chwil¹ zalane ³zami, b³ysnê³y dum¹. Nagle
pochyli³a siê i poca³owa³a syna w rêkê mówi¹c wzruszonym g³osem:
- Zaprawdê, jesteœ synem Izydy i Ozirisa i dobrze uczyni³am
odstêpuj¹c ciê bogini... Nareszcie Egipt ma w³adcê!... Od tej
pory czcigodna pani nigdy i w ¿adnej sprawie nie wstawia³a siê
do syna. A gdy j¹ proszono o protekcjê, odpowiada³a: - Jestem
s³ug¹ jego œwi¹tobliwoœci i radzê wam spe³niaæ rozkazy pana bez
oporu. Wszystko bowiem, co on robi, pochodzi z natchnienia bogów;
a któ¿ oprze siê bogom?... Po œniadaniu faraon zajmowa³ siê
sprawami ministerium wojny i skarbowoœci¹, a oko³o trzeciej po
po³udniu, otoczony wielk¹ œwit¹, wyje¿d¿a³ do wojsk obozuj¹cych
pod Memfisem i przypatrywa³ siê musztrze. Rzeczywiœcie najwiêksze
zmiany zasz³y w sprawach wojskowych pañstwa. W ci¹gu niespe³na
dwu miesiêcy jego œwi¹tobliwoœæ uformowa³ piêæ nowych pu³ków, a
raczej - wskrzesi³ te, które zwiniêto za poprzedniego panowania.
Usun¹³ oficerów oddaj¹cych siê pijañstwu i kosterstwu tudzie¿
takich, którzy udrêczali ¿o³nierzy. Do biur ministerium wojny,
gdzie pracowali sami kap³ani, wprowadzi³ swoich najzdolniejszych
adiutantów, którzy bardzo prêdko opanowali wa¿ne dokumenta
dotycz¹ce armii. Kaza³ zrobiæ spis wszystkich mê¿czyzn w
pañstwie, którzy nale¿eli do stanu wojskowego, lecz od kilkunastu
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (370 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
lat nie spe³niali ¿adnych obowi¹zków, tylko gospodarowali.
Otworzy³ dwie nowe szko³y oficerskie dla dzieci od dwunastu lat
i odnowi³ ju¿ zaniedbany zwyczaj, by m³odzie¿ wojskowa dopiero
po odbyciu trzygodzinnego marszu w liniach i kolumnach
otrzymywa³a œniadanie. Wreszcie ¿adnemu oddzia³owi wojska nie
wolno by³o mieszkaæ po wsiach, ale w koszarach lub obozie. Ka¿dy
pu³k mia³ wyznaczony plac na æwiczenia, na którym po ca³ych
dniach rzucano kamienie z procy lub strzelano z ³uku do tarcz,
odleg³ych o sto do dwustu kroków. Wysz³o te¿ polecenie do rodzin
stanu wojskowego, aby mê¿czyŸni ich wprawiali siê w rzucanie
pocisków, pod kierunkiem oficerów i dziesiêtników armii
regularnej. Rozkaz wykonano natychmiast, skutkiem czego Egipt,
ju¿ we dwa miesi¹ce po œmierci Ramzesa XII, wygl¹da³ jak obóz.
Albowiem nawet wiejskie i miejskie dzieci, które dotychczas
bawi³y siê w pisarzy i kap³anów, teraz, naœladuj¹c starszych,
zaczê³y bawiæ siê w wojsko. Wiêc na ka¿dym placu i w ka¿dym
ogrodzie od rana do wieczora œwista³y kamienie i pociski z ³uków,
a s¹dy zawalone by³y skargami o uszkodzenia cielesne. I sta³o
siê, ¿e Egipt by³ jakby odmieniony i ¿e, pomimo ¿a³oby, panowa³
w nim wielki ruch, a wszystko za spraw¹ nowego w³adcy. Sam zaœ
faraon rós³ w dumê widz¹c, jak ca³e pañstwo stosuje siê do jego
królewskiej woli. Przysz³a jednak chwila, ¿e i on siê zasêpi³.
W tym samym dniu, kiedy balsamiœci wydobyli cia³o Ramzesa XII z
sodowej k¹pieli, wielki skarbnik sk³adaj¹c zwyk³y raport rzek³
do faraona: - Nie wiem, co pocz¹æ... Mamy bowiem w skarbie dwa
tysi¹ce talentów, a na pogrzeb zmar³ego pana trzeba co najmniej
tysi¹c... - Jak to dwa tysi¹ce?... - zdziwi³ siê w³adca. - Kiedym
obejmowa³ rz¹dy, mówi³eœ, ¿e mamy dwadzieœcia tysiêcy... -
Wydaliœmy oœmnaœcie... - We dwa miesi¹ce?...
- Mieliœmy ogromne rozchody...
- Prawda - odpar³ faraon - ale¿ co dzieñ wp³ywaj¹ podatki... -
Podatki - rzek³ skarbnik - nie wiem dlaczego, znowu zmniejszy³y
siê i nie nap³ywaj¹ w takiej iloœci, jak rachowa³em. Ale i one
rozesz³y siê...Racz, wasza œwi¹tobliwoœæ, pamiêtaæ, ¿e mamy piêæ
nowych pu³ków. Wiêc oko³o oœmiu tysiêcy ludzi porzuci³o swoje
zajêcia i ¿yj¹ na koszt pañstwa... Faraon zamyœli³ siê. - Musimy
- odpowiedzia³ - zaci¹gn¹æ now¹ po¿yczkê. Porozumiej siê z
Herhorem i Mefresem, aby nam da³y œwi¹tynie. - Mówi³em o tym...
Œwi¹tynie nic nam nie dadz¹. - Obrazili siê prorocy!... -
uœmiechn¹³ siê faraon. - W takim razie musimy wezwaæ pogan...
Przyszlij do mnie Dagona. Nad wieczorem przyszed³ bankier
fenicki. Upad³ na ziemiê przed panem i ofiarowa³ mu z³oty puchar
wysadzany klejnotami. - Teraz ju¿ mogê umrzeæ!... - zawo³a³ Dagon
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (371 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
- kiedy mój naj³askawszy w³adca zasiad³ na tronie... - Zanim
jednak umrzesz - rzek³ do klêcz¹cego faraon - wystaraj mi siê o
kilka tysiêcy talentów. Fenicjanin struchla³ czy mo¿e tylko
udawa³ wielkie zak³opotanie. - Niech wasza œwi¹tobliwoœæ ka¿e mi
lepiej szukaæ pere³ w Nilu - odpar³ - gdy¿ zginê od razu i pan
mój nie pos¹dzi mnie o z³e chêci.. . Ale tak¹ sumê znaleŸæ
dzisiaj!... Ramzes XIII zdziwi³ siê. - Jak to?... - spyta³ - wiêc
Fenicjanie nie maj¹ dla mnie pieniêdzy?... - Krew i ¿ycie nasze
i dzieci naszych oddamy waszej œwi¹tobliwoœci - rzek³ Dagon. -
Ale pieniêdzy... Sk¹d my weŸmiemy pieniêdzy?... Dawniej œwi¹tynie
udziela³y nam po¿yczek na piêtnaœcie lub dwadzieœcia procentów
rocznie. Lecz od czasu gdy wasza œwi¹tobliwoœæ, jeszcze jako
nastêpca tronu, by³ w œwi¹tyni Hator, tam, pod Pi-Bast, kap³ani
zupe³nie odmówili nam kredytu... Oni, gdyby mogli, dziœ wygnaliby
nas z Egiptu, a jeszcze chêtniej wytêpiliby... Ach, co my
cierpimy z ich ³aski!... Ch³opi robi¹, jak chc¹ i kiedy chc¹...
Na podatek oddaj¹, co im z nosa spadnie... Gdy którego uderzyæ,
buntuj¹ siê, a gdy nieszczêœliwy Fenicjanin pójdzie o pomoc do
s¹du, albo przegrywa sprawê, albo musi siê strasznie op³acaæ...
Godziny nasze na tej ziemi s¹ policzone!... - mówi³ z p³aczem
Dagon. Faraon sposêpnia³. - Zajmê ja siê tymi sprawami - odpar³ -
i s¹dy bêd¹ wymierza³y wam sprawiedliwoœæ. Tymczasem jednak
potrzebujê oko³o piêciu tysiêcy talentów... - Sk¹d weŸmiemy,
panie?... - jêcza³ Dagon. - Wska¿ nam, wasza œwi¹tobliwoœæ,
kupców, a sprzedamy im wszystkie nasze ruchomoœci i
nieruchomoœci, byle spe³niæ twoje rozkazy... Lecz gdzie s¹ ci
kupcy?... Chyba kap³ani, którzy otaksuj¹ nasze maj¹tki za bezcen
i - jeszcze nie zap³ac¹ gotowizn¹. - Poszlijcie do Tyru,
Sydonu... - wtr¹ci³ pan. - Przecie¿ ka¿de z tych miast mog³oby
po¿yczyæ nie piêæ, ale sto tysiêcy talentów... - Tyr i Sydon!...
- powtórzy³ Dagon. - Dziœ ca³a Fenicja gromadzi z³oto i klejnoty,
a¿eby op³aciæ siê Asyryjczykom... Krêc¹ siê ju¿ po naszym kraju
wys³añcy króla Assara i mówi¹, ¿e byleœmy sk³adali co roku hojny
okup, to król i satrapowie nie tylko nie bêd¹ nas ciemiê¿yli, ale
jeszcze nastrêcz¹ nam wiêksze zarobki ni¿ te, jakie mamy dziœ z
³aski waszej œwi¹tobliwoœci i Egiptu... W³adca poblad³ i zacisn¹³
zêby. Fenicjanin spostrzeg³ siê i doda³ prêdko: - Wreszcie, co
ja mam zabieraæ waszej œwi¹tobliwoœci czas moim g³upim
gadaniem?... Jest tu, w Memfisie, ksi¹¿ê Hiram... On mo¿e lepiej
objaœni wszystko memu panu, bo to mêdrzec i cz³onek najwy¿szej
rady naszych miast... Ramzes o¿ywi³ siê. - A dawaj¿e mi tu
prêdzej Hirama - odpar³. - Bo ty, Dagonie, rozmawiasz ze mn¹ nie
jak bankier, ale jak pogrzebowa p³aczka. Fenicjanin jeszcze raz
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (372 of 373)2009-06-22 12:02:30
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt
uderzy³ czo³em w posadzkê i spyta³: - Czy dostojny Hiram nie
móg³by zaraz tu przyjœæ?... Prawda, ¿e ju¿ póŸno... Ale on tak
boi siê kap³anów, ¿e wola³by o nocnej porze z³o¿yæ ho³d waszej
œwi¹tobliwoœci... Faraon przygryz³ usta, ale zgodzi³ siê na ten
projekt. Wys³a³ nawet z bankierem Tutmozisa, aby ten
przyprowadzi³ Hirama do pa³acu tajemnymi wejœciami.
file:///C|/Documents%20and%20Settings/Dario/Pulpit/Do%20Wrzucenia%20RAR/0/0/0/38.txt (373 of 373)2009-06-22 12:02:31