Klasa druga „a” z gimnazjum numer trzyna
ś
cie imienia profesora
Stefana Kuszmi
ń
skiego stała przed ceglanym budynkiem na warszawskiej
Woli. Pi
ę
tna
ś
cioro uczniów patrzyło bez entuzjazmu na
neon „Muzeum Gazownictwa”. Wycieczka była nagrod
ą
w konkursie
mi
ę
dzyklasowym. Konkurs wprawdzie przegrali z drug
ą
„b”, ale
gdy zwyci
ę
zcy zrozumieli,
ż
e nie chodzi o wycieczk
ę
zagraniczn
ą
,
wycieczk
ę
w góry ani nawet wycieczk
ę
do fabryki czekolady, postanowili
za wszelk
ą
cen
ę
pozby
ć
si
ę
niewygodnej nagrody. W ko
ń
cu
któ
ż
przy zdrowych zmysłach chciałby zwiedza
ć
Muzeum Gazownictwa?
Druga „b” zobowi
ą
zała si
ę
,
ż
e w zamian dwa razy zaliczy
pogadank
ę
szkolnego lekarza, doktora Jamnika, „Proimmunologiczne,
antyoksydacyjne i naprawd
ę
cool działanie aspiryny i witaminy
C na organizm gimnazjalisty”. Był to jedyny powód, dla którego
druga „a” marzła teraz na ulicy.
Wokół panowała niby-zima. Brudne resztki
ś
niegu nie mogły si
ę
zdecydowa
ć
, czy zamieni
ć
si
ę
w wod
ę
, czy jeszcze nie, wi
ę
c trwały
w postaci błotnego kisielu, który przemaczał buty i spodnie. Mimo
ż
e nie było bardzo zimno, połowa klasy poci
ą
gała nosami.
— Na co czekamy? — zapytał Net. Nie nosił czapki, kichał ju
ż
raz za razem i chciał jak najszybciej znale
źć
si
ę
w ciepłym wn
ę
trzu,
niechby nawet i Muzeum Gazownictwa.
Felix i Nika rozejrzeli si
ę
. Uczniowie zaj
ę
ci rozmow
ą
, lub chocia
ż
przyjemnym nicniemy
ś
leniem, najwyra
ź
niej czekali, a
ż
kto
ś
da
sygnał do ruszenia z miejsca.
—
Ś
pi na stoj
ą
co! — zauwa
ż
ył Felix, wskazuj
ą
c nauczyciela.
Profesor Cedynia, który miał si
ę
nimi opiekowa
ć
podczas wycieczki,
zasn
ą
ł w autobusie i ledwo go dobudzili przed wła
ś
ciwym
przystankiem. Cedynia uczył ich historii i nawet podczas lekcji zdarzało
mu si
ę
przysn
ąć
na kilka minut.
Teraz te
ż
stał z zamkni
ę
tymi oczami obok wiaty przystanku i pochrapywał.
W czarnym przykrótkim palcie, okularach w grubych
oprawkach i z siwymi włosami wystaj
ą
cymi spod beretu z antenk
ą
wygl
ą
dał, jakby nie zauwa
ż
ył,
ż
e lata siedemdziesi
ą
te XX wieku si
ę
sko
ń
czyły. Mo
ż
na by si
ę
zastanawia
ć
, czemu dyrektor szkoły wyznaczył
na opiekuna klasy nauczyciela, który sam wymagał opieki.
Jednak
ż
e
ż
adna z osób, które poznały magistra in
ż
yniera Juliusza
Stokrotk
ę
, nie zadałaby takiego pytania.
— Zostawmy go — zaproponował Net. — Pójdziemy do kina,
a potem wrócimy tu, obudzimy go i odstawimy do szkoły. Akurat
zd
ąż
ymy na imprez
ę
do Lucjana.
— Obudzi si
ę
sam i narobi paniki — odparł Felix.
— Co za idiotyzm! — wykrzykn
ę
ła Aurelia, klasowa pi
ę
kno
ść
z czarnymi lokami, ubrana w kus
ą
wyszywan
ą
cekinami kurtk
ę
. Mimo
zimna miała na sobie mini. — Czy w ogóle mo
ż
e by
ć
co
ś
gorszego
ni
ż
ogl
ą
danie starych kuchenek gazowych?
— Gotowanie na starych kuchenkach gazowych — odparł Net.
Nika spojrzała na niego z ukosa.
— Siedzieliby
ś
my teraz na chemii — przypomniał Lucjan, najwy
ż
szy
chłopak z całej klasy. To uci
ę
ło narzekania.
Wieczorna impreza urodzinowa, na któr
ą
zaprosił cał
ą
klas
ę
, była
chyba jedynym, co pozwalało przetrwa
ć
ten zimny, mokry i ponury
dzie
ń
.
Nika zlitowała si
ę
i podeszła do profesora. Palcem szturchn
ę
ła
go w rami
ę
. Nauczyciel ockn
ą
ł si
ę
i powiedział:
— … zanim wszyscy zamarzniemy.
Dziewczyna dopiero po chwili zrozumiała,
ż
e była to ko
ń
cówka
zdania, które Cedynia wypowiadał, gdy zasn
ą
ł. Profesor, zapewne
nie
ś
wiadomy drzemki, ruszył w stron
ę
wej
ś
cia do muzeum. Klasa
niech
ę
tnie powlokła si
ę
za nim.
Drzwi otworzył im w
ą
saty sze
ść
dziesi
ę
ciolatek ubrany w szary
kombinezon i gestem zaprosił do szatni. Szatniarka, t
ę
ga siwowłosa
słu
ż
bistka, odło
ż
yła gazet
ę
z krzy
ż
ówkami i chrz
ą
kn
ę
ła znacz
ą
co.
Wskazała tabliczk
ę
z napisem „Szatnia obowi
ą
zkowa”.
— Tu jest zimniej ni
ż
na zewn
ą
trz — zauwa
ż
ył Net. — W muzeum
gazownictwa powinno by
ć
ciepło.
— Regulamin rzecz
ś
wi
ę
ta — odparła kobieta. — Poprosz
ę
okrycia.
— A gdyby to było lato i byłbym w samym T-shircie?
— Kulturalny człowiek zawsze ma jakie
ś
okrycie wierzchnie,
ż
eby zaspokoi
ć
obsług
ę
szatni.
Klasa wpatrywała si
ę
w niemym osłupieniu w szatniark
ę
.
Cedynia zdj
ą
ł palto, szalik i czapk
ę
. Pod spodem miał trzy swetry,
zało
ż
one jeden na drugi.
Nie
ś
miała i niepozorna Zosia postanowiła pój
ść
w jego
ś
lady.
Jednak ledwo zdj
ę
ła kurtk
ę
, zacz
ę
ła si
ę
trz
ąść
.
— Pani Janino — poprosił m
ęż
czyzna w szarym kombinezonie.
— Go
ś
cie nam zmarzn
ą
. Ogrzewanie…
Szatniarka przytakn
ę
ła gorliwie i przekr
ę
ciła o jedn
ą
pozycj
ę
regulator
w stoj
ą
cym obok jej krzesła piecyku elektrycznym. Nie zrobiło
si
ę
od tego cieplej w całym muzeum, ale podbudowana tym gestem
kobieta u
ś
miechn
ę
ła si
ę
zach
ę
caj
ą
co i wyczekuj
ą
co jednocze
ś
nie.
— Nie zdejm
ę
kurtki — o
ś
wiadczyła Aurelia.
— W okryciu wierzchnim nie wpuszcz
ę
nikogo na ekspozycj
ę
— o
ś
wiadczyła z moc
ą
pani Janina.
— Tym lepiej. — Aurelia zapi
ę
ła suwak. — Wi
ę
c mamy dzi
ś
wolne.
— Nie mo
ż
e pani
żą
da
ć
od nas zdejmowania kurtek, kiedy jest
tak zimno — odezwała si
ę
Nika.
Szatniarka zastanowiła si
ę
chwil
ę
.
— Co
ś
musicie zostawi
ć
.
— Dowolny fant? — Net zdj
ą
ł słuchawki od MP3 i podał jej.
— Powiedzmy,
ż
e to jest w
ą
ski szalik z nausznikami, czy tam wusznikami.
Czy to pani
ą
… zaspokoi?
Pani Janina nieufnie dwoma palcami uchwyciła słuchawki, ale
powiesiła je na wieszaku i wydała numerek. Po chwili szatnia wypełniła
si
ę
smyczami, brelokami, pustymi plastikowymi torebkami,
a nawet paczk
ą
chusteczek higienicznych. Zdesperowana Celina
odpi
ę
ła prawy kolczyk – z trudem zmie
ś
cił si
ę
na wieszaku.
Zadowolona z wypełnionego obowi
ą
zku szatniarka powróciła do
rozwi
ą
zywania krzy
ż
ówki.
M
ęż
czyzna, który przedtem otwierał im drzwi, stan
ą
ł na
ś
rodku
hallu i z uroczyst
ą
min
ą
przedstawił si
ę
:
— Nazywam si
ę
Smoczysław Zi
ę
tara i jestem kustoszem Muzeum
Gazownictwa. Po pierwsze i najwa
ż
niejsze — uniósł dwie dłonie
z wysuni
ę
tymi palcami wskazuj
ą
cymi, jakby na zapas groził podwójnie
— nikt nie u
ż
ywa tu ognia. Dziecko plus zapałki równa si
ę
po
ż
ar.
— Czyli po
ż
ar minus dziecko równa si
ę
zapałki — zauwa
ż
ył Net.
Kustosz spojrzał na niego czujnie.
— Z matematyki masz pewnie same szóstki — powiedział — ale
w d
ż
ungli stacji przesyłowej gazu nie prze
ż
yłby
ś
pi
ę
ciu minut.
Z boku rozległy si
ę
chichoty. Net zmarszczył brwi.
— Smoczysław? — powiedział ciszej, tak
ż
eby usłyszeli tylko
Felix i Nika. — Nie ma takiego imienia.
— A ty jak si
ę
nazywasz? — zapytała Nika.
— OK. Nie było tematu.
— Po drugie — ci
ą
gn
ą
ł kustosz — nikt nie kr
ę
ci
ż
adnymi pokr
ę
tłami
ani nie zawiera
ż
adnych zaworów. Po trzecie, jestem wielkim
fanem gazu i nie
ż
ycz
ę
sobie
ż
adnych antygazowych
ż
arcików. Jasne?
Niestety tabliczka z regulaminem jest w renowacji. Jak sobie
przypomn
ę
jeszcze jaki
ś
punkt regulaminu, b
ę
d
ę
informował. Było
ich co
ś
koło czterdziestu. I pami
ę
tajcie! Nieznajomo
ść
regulaminu
nie zwalnia z jego stosowania.
— Chyba rzadko kto
ś
tu przychodzi — zauwa
ż
yła szeptem Nika,
przeje
ż
d
ż
aj
ą
c palcem po stoj
ą
cej pod
ś
cian
ą
zakurzonej ławeczce.
Po kilku schodkach weszli do pierwszej sali, gdzie zgromadzono
kilkadziesi
ą
t zabytkowych kuchenek gazowych.
— Tak, tak, kawał historii tu stoi — oznajmił dono
ś
nym głosem
Smoczysław. — O, tu mamy kuchenk
ę
Krysia. Genialna konstrukcja.
Jest bardzo cenna, bo to chyba ostatni egzemplarz, który został
odł
ą
czony, nim eksplodował. O! A tu autentyczny unikat – kuchenka
Czesława, zwana przez załogi pogotowia Truj
ą
c
ą
Cze
ś
k
ą
.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale kustosz najwyra
ź
niej
nie
ż
artował.
W połowie sali Nika zatrzymała si
ę
przed star
ą
obł
ą
kuchenk
ą
.
— O! Mam tak
ą
! — zawołała i natychmiast zrozumiała swój bł
ą
d.
Obok rozległ si
ę
dono
ś
ny
ś
miech Aurelii. Zawtórowała jej Klaudia,
która za wszelk
ą
cen
ę
próbowała dorówna
ć
przyjaciółce i na
ś
ladowała
j
ą
we wszystkim. Nie zdecydowała si
ę
jedynie na przefarbowanie
swych jasnych włosów. Nika poparzyła na Aureli
ę
ponuro.
Nie znosiła jej za ci
ą
głe przytyki do swej marnej sytuacji finansowej,
ale tak naprawd
ę
nie była w stanie wybaczy
ć
ci
ą
głych prób poderwania
Neta.
— Moja kuchenka jest za droga,
ż
eby była tu eksponatem
— rzuciła nonszalancko Aurelia. — Ma timer, regulator temperatury
i komputer pokładowy.
—
Ż
eby mogła my
ś
le
ć
zamiast ciebie — odpaliła Nika.
— Przypomniałem sobie czwarty punkt regulaminu! — rykn
ą
ł
nagle kustosz, a
ż
wszyscy podskoczyli. — W muzeum nale
ż
y zachowa
ć
cisz
ę
. No, chyba
ż
e jest si
ę
kustoszem, he, he.
Przeszli dalej. Felix, Net i Nika tradycyjnie dyskretnie zacz
ę
li zostawa
ć
z tyłu grupy, by móc swobodnie rozmawia
ć
.
— Tu mamy ostatni
ą
kuchenk
ę
bez zabezpiecze
ń
. — Smoczysław
pokiwał smutno głow
ą
. — Kiedy
ś
z
ż
on
ą
lubili
ś
my si
ę
sztachn
ąć
na dobranoc par
ę
razy z palnika. Sny były bardziej kolorowe,
a i oddech
ś
wie
ż
szy. Z nowymi kuchenkami tak si
ę
nie da. Pozostaje
nam butla turystyczna.
Felix, Net i Nika popatrzyli po sobie.
— To jaki
ś
psychol — szepn
ą
ł Net. — Chyba wolałbym by
ć
teraz
na chemii.
— Nie narzekaj. — Nika była innego zdania. — Dzi
ę
ki temu wyjdziemy
pół godziny wcze
ś
niej i zd
ążę
si
ę
przygotowa
ć
do imprezy.
— Na co wy potrzebujecie tyle czasu? — zdziwił si
ę
Net.
— Dwie godziny to minimum,
ż
eby si
ę
doprowadzi
ć
do stanu
u
ż
ywalno
ś
ci. Nie mów,
ż
e lubicie fleje.
— No… wolimy was pachn
ą
ce — przyznał Net. — Raczej wyszorowane
i wypindrzone na błysk ni
ż
prosto od krowy. Ale dwie
godziny?!
— Mam ci wyliczy
ć
minuta po minucie?
— Dobra, dobra, wierz
ę
…
— Gaz ziemny, którego u
ż
ywamy w kuchenkach, to głównie
metan, bezbarwny i bezwonny gaz… — Smoczysław zalewał wła
ś
nie
swym słowotokiem czoło grupy.
— Jak to bezwonny? — zapytał Oskar. — Przecie
ż
ś
mierdzi.
—
Ś
mierdzi tylko dodatek aromatyczny — wyja
ś
nił Gilbert,
którego ojciec był chemikiem.
— To po co go dodawa
ć
, skoro
ś
mierdzi?
—
Ż
eby
ś
wiedział, kiedy gaz si
ę
ulatnia — wyja
ś
nił z politowaniem
Wiktor, zawsze najlepiej poinformowany z całej klasy.
— W gazie jest jeszcze azot... — kontynuował Smoczysław.
— Pomaga wyci
ą
ga
ć
fors
ę
od ludzi — wyja
ś
nił znów Wiktor.
— Płacisz za sok, a dostajesz sok pół na pół z wod
ą
.
— Ja prowadz
ę
t
ę
wycieczk
ę
— przypomniał kustosz.
— Wyja
ś
niam tylko…
— Zrób sobie własne muzeum gazownictwa, z własnym regulaminem.
Tu ja wyja
ś
niam. Idziemy dalej. W butlach turystycznych
i samochodach na gaz LPG u
ż
ywany jest propan-butan. Sam butan
słu
ż
y do napełniania zapalniczek.
— Butan? — szepn
ą
ł Net. — A jest kapcian?
Nika parskn
ę
ła, Felix u
ś
miechn
ą
ł si
ę
pod nosem.
— Butan ulatnia si
ę
z butów, jak si
ę
nie myje nóg — kontynuował
Net. — I jest gazem aromatycznym. Nawet bardzo. Szczególnie
wybuchowa jest jego mieszanina, znana pod nazw
ą
trampko-
-butan. Jego pochodna to skarpecian metylu. U
ż
ywa si
ę
jej –
— Co to za
ś
michy z tyłu? — wykrzykn
ą
ł kustosz. — Nie powiedziałem
ż
adnego dowcipu.
Min
ę
li szklane, automatycznie rozsuwane drzwi z napisem „Sala
Zagro
ż
e
ń
i Zaniedba
ń
Zwi
ą
zanych z Gazownictwem”.
Aurelia z Klaudi
ą
omawiały stroje na imprez
ę
u Lucjana, a Celina
z Klemensem umawiali si
ę
na hamburgera, gdy ju
ż
sko
ń
cz
ą
si
ę
te nudy. Reszta niemrawo wlokła si
ę
za opowiadaj
ą
cym co
ś
Smoczysławem.
— Czy one s
ą
pełne? — zapytał nagle Felix, wskazuj
ą
c kilkadziesi
ą
t
butli stoj
ą
cych po obu stronach sali.
— Butla bez gazu jest tym, czym papierek bez cukierka — wyja
ś
nił
kustosz. — To jest muzeum gazu, nie pustych butli.
— Ale ta jest zardzewiała!
— Bo to „Sala Zagro
ż
e
ń
i Zaniedba
ń
Zwi
ą
zanych z Gazownictwem”,
a zardzewiałe butle s
ą
jedn
ą
z głównych przyczyn wypadków.
Kto wie, co jest drug
ą
przyczyn
ą
?
— Ogie
ń
? — podsun
ą
ł Felix.
— I słusznie — pochwalił Smoczysław. — Masz instynkt gazownika.
Ogie
ń
to druga najwi
ę
ksza przyczyna wypadków.
— Najwi
ę
kszym ryzykiem zwi
ą
zanym z gazem — szepn
ą
ł Net
— jest
ś
mier
ć
z nudów.
— Dlatego te
ż
— ci
ą
gn
ą
ł kustosz — nikt nie ma prawa wnosi
ć
tu tego. — Uniósł w dłoni zapalniczk
ę
. — Tak mówi pi
ą
ty punkt regulaminu.
— Pan wniósł — stwierdził Lucjan.
— Punkt ko
ń
czy si
ę
słowami „nie dotyczy kustosza”.
— „Nie dotyczy kustosza” pojawia si
ę
przy ka
ż
dym punkcie
— zauwa
ż
ył Net. — Pierwsze słysz
ę
o regulaminie z refrenem.
— Ona syczy — Felix wskazał butl
ę
. — Chyba przerdzewiała na
wylot.
— Zaraz walnie... — ucieszył si
ę
Gilbert.
— Niemo
ż
liwe — zbagatelizował Smoczysław. — To butla
sprzed pół wieku. Wtedy robili solidne.
— Zdeka starszawa… Miała jaki
ś
przegl
ą
d techniczny?
— Wła
ś
nie! Brak przegl
ą
du to trzecie najwi
ę
ksze… co
ś
tam.
Ogólnie ka
ż
dy ze zgromadzonych w tej sali eksponatów mo
ż
e pierdykn
ąć
,
ekhm… znaczy wybuchn
ąć
w ka
ż
dej chwili. Wła
ś
nie po to
was tu przyprowadziłem,
ż
eby
ś
cie wiedzieli, czego potem unika
ć
.
Chwila strachu, a do
ś
wiadczenie zostaje na całe
ż
ycie!
— Ale syczy…
— Prawdopodobie
ń
stwo,
ż
e st
ęż
enie w sali jest odpowiednie
i nast
ą
piłby wybuch, jest nikłe. Mo
ż
emy to sprawdzi
ć
zwykł
ą
zapalniczk
ą
.
— Mo
ż
e si
ę
nie znam, ale… — zacz
ą
ł Felix.
— Wła
ś
nie, nie znasz si
ę
— przerwał mu kustosz. — Pewno
ść
siebie i zgrywanie fachowca równie
ż
jest przyczyn
ą
… etc. Je
ż
eli
st
ęż
enie jest za małe, wokół płomienia pojawi si
ę
jedynie słaba aureola.
Je
ż
eli jest za du
ż
e… nie jest za du
ż
e, bo ju
ż
by
ś
my nie
ż
yli.
Zreszt
ą
nad drzwiami jest czujnik st
ęż
enia gazu. Dopóki nie zapali
si
ę
czerwona lampka, b
ę
dziemy bezpieczni. Poza tym nikomu nie
wolno zapala
ć
tu zapalniczki.
„Nie dotyczy kustosza” – chciał doda
ć
Net, ale nie zd
ąż
ył.
„Ale ta czerwona lampka si
ę
pali!” – chciał krzykn
ąć
Felix, ale
nie zd
ąż
ył.
„To na wieczór lepsza b
ę
dzie ta złota mini czy spodnie ze srebrnej
lamy?” – chciała zapyta
ć
Aurelia, ale nie zd
ąż
yła.
Błysn
ę
ło, hukn
ę
ło, zrobiło si
ę
ciemno i cicho.
Po dłu
ż
szej chwili dym zacz
ą
ł si
ę
rozwiewa
ć
, uczniowie podnosili
si
ę
z podłogi.
— Yes! — wykaszlał z rado
ś
ci
ą
Gilbert. — Mówiłem,
ż
e walnie.
— I za to kocham t
ę
prac
ę
— powiedział dymem kustosz i zaniósł
si
ę
kaszlem.
— Teraz to Smoczysław pełn
ą
g
ę
b
ą
. — Net jak zwykle humorem
maskował strach. Wstał i pomógł wsta
ć
Nice. Jej rude loki były
w nieładzie.
— Czy on zapalił t
ę
zapalniczk
ę
? — zapytała.
— Obawiam si
ę
,
ż
e tak — przyznał Felix, po czym zapytał gło
ś
niej.
— Wszyscy
ż
yj
ą
?
Niektórzy byli nieco przybrudzeni, ale cali. Smoczysław wygl
ą
dał
najgorzej. Kombinezon miał w strz
ę
pach, twarz osmalon
ą
, w
ą
sy
nadpalone, a usztywnione na je
ż
a włosy wci
ąż
dymiły.
— Ale czad! — j
ę
kn
ą
ł zachwycony Gilbert.
— Moja kurtka! — wykrzykn
ę
ła Aurelia, patrz
ą
c na przyczernione
ubranie.
— Cekiny ci si
ę
pozwijały — zauwa
ż
ył Net.
— Była niemodna od paru dni, ale chciałam j
ą
jeszcze zało
ż
y
ć
na dzisiejsz
ą
imprez
ę
…
Felix ocenił stan swój, Neta i Niki.
— Nie tak
ź
le — oznajmił. — Poznali
ś
my komplet zagro
ż
e
ń
gazowniczych,
i to
ż
e tak powiem, od
ś
rodka.
— Poznali
ś
my równie
ż
skutki sztachania si
ę
gazem co wieczór
— dodał Net. — Mo
ż
emy uzna
ć
wycieczk
ę
za zako
ń
czon
ą
.
— To wyczerpuje moj
ą
cierpliwo
ść
— oznajmiła Aurelia i ruszyła
w stron
ę
szatni.
— Chyba zasn
ą
łem — odezwał si
ę
Cedynia, skupiaj
ą
c na sobie
wszystkie spojrzenia. — Obudził mnie jaki
ś
huk.
— Zaraz wł
ą
cz
ą
si
ę
czujniki po
ż
arowe. — Felix uniósł głow
ę
, ale
daremnie szukał czujek w suficie. — Niech zgadn
ę
: brak czujek jest
jedn
ą
z głównych przyczyn…?
— Zgadłe
ś
— przyznał Smoczysław. — Zadbałem o autentyczno
ść
ekspozycji.
Z korytarza rozległ si
ę
okrzyk niezadowolenia Aurelii.
— Nie chc
ą
si
ę
otworzy
ć
!
Felix i Net stali najbli
ż
ej, wi
ę
c dobiegli pierwsi. Rozsuwane automatycznie
drzwi były zamkni
ę
te na głucho. Chłopcy przebiegli mi
ę
dzy
kolegami na koniec sali, ale drugie drzwi równie
ż
nie dawały
si
ę
otworzy
ć
. Nie drgn
ę
ły nawet po kilku kopniakach.
— Nic z tego — zawołał za nimi kustosz. — S
ą
pancerne, d
ź
wi
ę
koszczelne
i ognioodporne.
— Mamy tu siedzie
ć
? — zapytał Felix. — A je
ś
li wybuch rozszczelnił
pozostałe… eksponaty?
— To jedno z najwi
ę
kszych –
— Mo
ż
e pan przesta
ć
gada
ć
i nas st
ą
d wyci
ą
gn
ąć
? — przerwała
mu kategorycznie Nika.
— Z tym b
ę
dzie mały problem. — Smoczysław próbował przyczesa
ć
włosy, ale one uparcie sterczały na wszystkie strony. — Cała
ta sala to model automatycznej sekcji platformy wydobywczej gazu
spod dna morza. Odci
ę
ło nas,
ż
eby po
ż
ar nie przedostał si
ę
do innych
sekcji.
— O czym pan mówi?! Tu nie ma innych sekcji. I nic si
ę
nie pali.
Chyba…
Rozejrzeli si
ę
. Nie było wida
ć
płomieni. Jednak dziesi
ą
tki starych
butli, p
ę
kni
ę
tych zaworów i rozerwanych rur nie nastrajały
optymistycznie.
— Jak si
ę
otwiera te drzwi? — zapytał Felix.
— Po drugiej stronie jest czerwony guzik. Wystarczy go nacisn
ąć
.
— Po drugiej stronie… — Felix pokiwał głow
ą
. — Jest tu jaki
ś
interkom,
ż
eby wezwa
ć
pani
ą
Iren
ę
?
— Janin
ę
— poprawił kustosz. — Nie. Nie ma ł
ą
czno
ś
ci, a drzwi
s
ą
d
ź
wi
ę
koszczelne.
— Po co?
—
Ż
eby j
ę
ki rannych nie zmi
ę
kczyły serc ratowników. Mogliby
otworzy
ć
drzwi, a wtedy po
ż
ar rozprzestrzeniłby si
ę
na s
ą
siednie
sekcje.
— Ale nic si
ę
nie pali! — powtórzyła Nika.
— Pozory mog
ą
myli
ć
. A nu
ż
co
ś
si
ę
tli? Przeci
ą
g spowoduje reakcj
ę
ła
ń
cuchow
ą
w kolejnych butlach. To te
ż
jedno z najwi
ę
kszych…
i tak dalej.
Wszyscy obejrzeli si
ę
na zardzewiałe butle.
— Starczyłoby ich do wysłania nas na Ksi
ęż
yc — zauwa
ż
ył Net.
— Je
ś
li otworzymy tylko jedne drzwi, nie b
ę
dzie przeci
ą
gu
— stwierdził Felix.
— Wystarczy i półprzeci
ą
g, by nast
ą
piła katastrofa — oznajmił
dramatycznie kustosz.
— Nie jeste
ś
my na platformie wiertniczej.
Nagle zauwa
ż
yli,
ż
e po drugiej stronie szklanych drzwi stoi pani
Janina i gestykuluj
ą
c, co
ś
mówi. Niestety, nie było słycha
ć
ani słowa.
— Chyba si
ę
denerwuje,
ż
e nabałaganili
ś
my — zauwa
ż
ył pan
Smoczysław. — Dorabia tu sobie jako sprz
ą
taczka.
— To pan nabałaganił — sprostowała Nika.
— Ba! Tak wyszło, ale chciałem dobrze.
Szatniarka straciła zainteresowanie uwi
ę
zionymi i ju
ż
zamierzała
odej
ść
.
— Felix, zrób co
ś
— poprosiła Nika, a Net przytakn
ą
ł gorliwie.
Felix zamachał,
ż
eby zwróci
ć
uwag
ę
pani Janiny, i powiedział do
kustosza:
— Niech jej pan powie,
ż
eby otworzyła te drzwi!
— Po drugiej stronie jest czerwony przycisk — odparł Smoczysław.
— Ale regulamin mówi,
ż
e tylko kustosz mo
ż
e go nacisn
ąć
.
— A nie wystarczy, jak pan wyda polecenie słu
ż
bowe?
— No nie wiem… mo
ż
e i starczy. — Zbli
ż
ył si
ę
do szyby i na migi
pokazał szatniarce, by wcisn
ę
ła guzik.
Niestety, ta znów zacz
ę
ła macha
ć
r
ę
koma i co
ś
mówi
ć
.
— Co?! — krzykn
ą
ł Net. — Czytajcie jej z ust!
Nika przyjrzała si
ę
ustom szatniarki i zacz
ę
ła powtarza
ć
:
— „Regulamin… rzecz…
ś
wi
ę
ta… tylko… Smoczysław… mo
ż
e…”
Felix wyci
ą
gn
ą
ł z kieszeni kartk
ę
z list
ą
zakupów i piórem wiecznym
napisał na czystej stronie „Smoczysław”, dorobił strzałk
ę
w gór
ę
,
po czym podsun
ą
ł kartk
ę
pod brod
ę
kustosza. Pani Janina chwil
ę
przygl
ą
dała si
ę
zmi
ę
tej kartce, usmolonej twarzy Smoczysława
i co
ś
powiedziała. Nika powtórzyła:
— „Smoczysław… nie jest… Murzynem”.
— A to idiotka! — Kustosz zacz
ą
ł wyciera
ć
twarz z sadzy.
— Wi
ę
c jestem włamywaczem! Dzwo
ń
po policj
ę
!
Kobieta machn
ę
ła r
ę
k
ą
, odwróciła si
ę
i odmaszerowała na swoje
stanowisko pracy.
— Poprawno
ść
polityczna — podsumował Net. — Nie chce
wyj
ść
na rasistk
ę
. Gdyby naprawd
ę
był pan Murzynem, to teraz
mógłby pan st
ą
d wszystko wynie
ść
.
— Mam w domu własn
ą
kolekcj
ę
zardzewiałych butli.
— Muzeum jest czynne do pi
ą
tej — przypomniał Felix. — B
ę
dzie
musiała co
ś
zrobi
ć
.
— Jak j
ą
znam, to zgasi
ś
wiatło i pójdzie do domu.
— Znajd
ź
my jaki
ś
punkt regulaminu, który mo
ż
emy złama
ć
.
Wtedy mo
ż
e wezwie ochron
ę
…
— Ochron
ę
wzywa tylko kustosz. Wygl
ą
da na to,
ż
e jestem niezast
ą
piony.
— Jak st
ą
d wyjdziemy, to opowiem tacie, co si
ę
tu wydarzyło
— wtr
ą
cił Net — i muzeum b
ę
dzie sobie musiało radzi
ć
bez pana.
— Optymista.
— Nie zna pan mojego taty. Kiedy
ś
na stacji benzynowej w Grudzi
ą
dzu
–
— Nie, nie. Mówi
ę
,
ż
e jeste
ś
optymist
ą
, s
ą
dz
ą
c,
ż
e st
ą
d wyjdziemy.
Kolejna wycieczka trafi tutaj mo
ż
e za miesi
ą
c. Przedtem wpadnie
kto
ś
z zarz
ą
du. Przeci
ą
gnie tylko nasze zasuszone mumie do
gablotek i wstawi tabliczki. Wpiszemy si
ę
w tematyk
ę
sali.
— Ja mam dzi
ś
urodziny! — Lucjan nie wytrzymał. Chwycił najbli
ż
sz
ą
butl
ę
, zamachn
ą
ł si
ę
i rzucił w drzwi. Szkło ugi
ę
ło si
ę
i odbiło
butl
ę
, która r
ą
bn
ę
ła o podłog
ę
i potoczyła si
ę
na
ś
rodek sali.
— To zły pomysł — powiedział Felix. — Jeden wybuch ju
ż
był.
— Wi
ę
c wymy
ś
l co
ś
. — Lucjan wepchn
ą
ł dłonie w kieszenie.
— Nie mog
ę
przecie
ż
zgin
ąć
w dniu swoich urodzin.
— Głupio by wygl
ą
dało na nagrobku — przyznał Net.
— Nie martw si
ę
— pocieszył go kustosz. — Nie umrzesz tak
szybko. To pewnie potrwa par
ę
dni.
— Co
ś
wymy
ś
limy — dodał Felix.
— To medytujcie — odparł Lucjan. — Ja si
ę
drzemn
ę
i zbior
ę
siły.
Trzeba jeszcze przygotowa
ć
kanapki na imprez
ę
, a nienawidz
ę
tego robi
ć
.
Poło
ż
ył si
ę
pod
ś
cian
ą
. Zrezygnowana Aurelia spojrzała na Neta
i zapytała:
— Pójdziesz ze mn
ą
na imprez
ę
?
— No chyba sobie kpisz! — parskn
ę
ła Nika.
— Luz. Chc
ę
tylko z nim wej
ść
.
— Wybij to sobie z tych tłustych loków.
— Potem ci go oddam — próbowała si
ę
targowa
ć
Aurelia.
— Nawet go nie tkniesz!
— Mog
ę
co
ś
powiedzie
ć
? — wtr
ą
cił Net.
— Nigdy nie byłam sama na imprezie — Aurelia rozło
ż
yła r
ę
ce.
— A nie pójd
ę
przecie
ż
z jakim
ś
… — rozejrzała si
ę
po kolegach
— niemodnym facetem.
— Przyjd
ź
z komputerem ze swojej kuchenki — Nika wzi
ę
ła si
ę
pod boki. — To przecie
ż
najnowszy model.
— Co jeste
ś
taka egoistka? Wejdzie ze mn
ą
, a potem mo
ż
e wróci
ć
po ciebie.
— Masz Lucka.
— Nie mog
ę
przyj
ść
z Luckiem, bo on ju
ż
b
ę
dzie w
ś
rodku.
— Po
ś
wi
ę
ci chyba trzydzie
ś
ci sekund,
ż
eby
ś
si
ę
nie zgubiła mi
ę
dzy
wind
ą
a drzwiami? — Nika była ju
ż
czerwona na twarzy.
— Teraz wiem, jak czuje si
ę
niewidzialny człowiek… — westchn
ą
ł
Net.
— Musz
ę
zrobi
ć
wielkie wej
ś
cie — tłumaczyła dalej Aurelia.
— Potrzebny jest kto
ś
,
ż
eby przede mn
ą
otwierał drzwi, zdejmował
mi kurtk
ę
…
— Nie b
ę
dziesz robi
ć
ż
adnych wielkich wej
ść
— przerwał jej
Lucjan. — B
ę
dziesz robi
ć
kanapki.
— Ja? Kanapki?!
— Ty, kanapki. A teraz dajcie mi si
ę
drzemn
ąć
.
Aurelia spochmurniała, przysiadła obok i oparła si
ę
o niego.
— Nie robiłam nigdy kanapek…
Nika demonstracyjnie przysun
ę
ła si
ę
do Neta.
— Mam nadziej
ę
,
ż
e si
ę
u
ś
wini majonezem… — mrukn
ę
ła
jeszcze.
Siedzieli kilka minut w milczeniu. Felix z wyrazem skupienia na
twarzy cały czas próbował rozwi
ą
za
ć
problem zamkni
ę
tych drzwi.
Zosia od dłu
ż
szego czasu zerkała w jego stron
ę
. Chciała do niego
podej
ść
, ale wci
ąż
nie mogła si
ę
na to zdoby
ć
.
Niespodziewanie Net poderwał si
ę
, wyci
ą
gn
ą
ł telefon i zacz
ą
ł
stuka
ć
w klawisze.
— Po zamkni
ę
ciu drzwi wł
ą
cza si
ę
zagłuszacz telefonów komórkowych.
— Smoczysław ostudził jego zapał.
— Dlaczego?
—
Ż
eby ofiary nie mogły dzwoni
ć
do swoich rodzin.
— Ale dlaczego?!
— Wszystko dla bezpiecze
ń
stwa innych sekcji. Rodziny mogłyby
zacz
ąć
naciska
ć
na rz
ą
d i prezydenta, by władza zmusiła ratowników
do otwarcia drzwi.
Net j
ę
kn
ą
ł i klapn
ą
ł na dywan.
— Czyli na ONZ nie mamy co liczy
ć
— westchn
ą
ł.
— Tu jest okno! — Nika odkryła nagle oczywist
ą
oczywisto
ść
.
— Kuloodporne — machn
ą
ł r
ę
k
ą
kustosz.
Dziewczyna podbiegła do okna. Zacz
ę
ła skaka
ć
i macha
ć
r
ę
koma.
Po chwili Felix i Net doł
ą
czyli do niej. Na zewn
ą
trz był całkiem
zatłoczony chodnik. Kilku przechodniów faktycznie zwróciło na
nich uwag
ę
, ale zamiast zainteresowa
ć
si
ę
losem uwi
ę
zionych,
ś
miali si
ę
i pokazywali ich palcami.
— Tyle jest teraz durnych reality show i ukrytych kamer,
ż
e nikt
nie traktuje nas powa
ż
nie. — zrezygnowany Net przestał skaka
ć
.
— Szczerze mówi
ą
c — odezwał si
ę
Smoczysław — nad oknem
wisi transparent z napisem „Poznaj zagro
ż
enia współczesnego gazownictwa”.
— Wi
ę
c wygl
ą
damy jak aktorzy w witrynie kiepskiego teatru?
Pi
ę
knie…
Felix podszedł do drzwi i wsun
ą
ł w szczelin
ę
ostrze multitoola.
Drzwi trzymały tak mocno,
ż
e chłopak nie chciał ryzykowa
ć
złamania
narz
ę
dzia. Walenie w szkło szpikulcem te
ż
nie poskutkowało.
Zacz
ą
ł przygl
ą
da
ć
si
ę
sufitowi.
— Na zewn
ą
trz jest czujka przeciwpo
ż
arowa — powiedział do
przyjaciół. — Je
ś
li j
ą
uruchomimy, przyjedzie stra
ż
po
ż
arna i nas
wypu
ś
ci.
— Gdyby
ś
my mieli wehikuł czasu, to byłoby proste — zgodził
si
ę
Net. — Wtedy wł
ą
czyłby
ś
czujk
ę
, przyjechałaby stra
ż
i otworzyła
drzwi, mógłby
ś
wyj
ść
i uruchomi
ć
czujk
ę
. Brawo, geniuszu.
— Dzi
ę
ki za uznanie, ale mam lepszy sposób. Pozbierajcie od
wszystkich folie aluminiowe i sreberka od czekoladek.
— Mo
ż
e by
ć
ci
ęż
ko — Net pokr
ę
cił głow
ą
. — Moja mama ze
dwa lata temu przeszła na torebki foliowe.
— Moja te
ż
… Miejmy nadziej
ę
,
ż
e reszta mam jeszcze na to nie
wpadła.
Net zacz
ą
ł od Celiny.
— Mam, ale nie dam — o
ś
wiadczyła. — Czekolada mi si
ę
pobrudzi,
a ju
ż
czuj
ę
,
ż
e zaraz b
ę
d
ę
głodna.
— Mówił ci kto
ś
ostatnio,
ż
e jeste
ś
za gruba?
— Ty, wczoraj. — Celina ze
ś
miechem klepn
ę
ła go w rami
ę
.
— Rozepchała
ś
sobie
ż
oł
ą
dek i dlatego szybko robisz si
ę
głodna.
— Ale ja tak lubi
ę
je
ść
!
— To prze
ż
uwaj i wypluwaj, a teraz dawaj sreberko. Jak st
ą
d
wyjdziemy, postawi
ę
ci podwójnego cheesburgera.
— Nie podwalaj si
ę
do mojej dziewczyny — rzucił siedz
ą
cy
obok Klemens.
Ż
art w wykonaniu Klemensa wygl
ą
dał bardzo powa
ż
nie,
chłopak bowiem wa
ż
ył tak ze trzy razy wi
ę
cej ni
ż
Net.
Celina wreszcie zdecydowała si
ę
odda
ć
sreberko, a czekolad
ę
zjadła od razu, oczywi
ś
cie na spółk
ę
z Klemensem. Nikt wi
ę
cej nie
przyznał si
ę
do posiadania folii.
Felix z rado
ś
ci
ą
przyj
ą
ł sreberko.
— A teraz, mistrzu matematyczny, licz! — powiedział do Neta.
— Z folii zrobi
ę
zwierciadło sferyczne. Skupi
ę
nim promienie sło
ń
ca
wpadaj
ą
ce przez okno i skieruj
ę
na czujnik. To proste urz
ą
dzenie,
mierzy tylko temperatur
ę
, łatwo je oszuka
ć
. Wtedy wł
ą
czy si
ę
alarm i przyjedzie stra
ż
po
ż
arna. Oni nie w
ą
chaj
ą
gazu przed snem,
wi
ę
c co
ś
wymy
ś
l
ą
. Ty oblicz ogniskow
ą
zwierciadła.
— Mog
ę
co
ś
wtr
ą
ci
ć
? — zapytała Nika.
— Nie teraz… — Net na skrawku kartki liczył ju
ż
zakrzywienie
zwierciadła.
— Konstrukcja b
ę
dzie dosy
ć
… wirtualna. — Felix zaj
ą
ł si
ę
prostowaniem
folii. — Mało to precyzyjne, ale musi starczy
ć
.
— To nie ma sensu — westchn
ę
ła Nika.
— Skombinuj lepiej od dziewczyn lusterka. Ka
ż
dy zaj
ą
czek na
czujniku to par
ę
stopni wi
ę
cej.
— To naprawd
ę
nie ma sensu. Sło
ń
ce pokazało si
ę
dzi
ś
tylko
raz, po dziewi
ą
tej. Na niebie wisz
ą
ci
ęż
kie chmury.
— Pami
ę
tam — przyznał Net. — Obudziło mnie w połowie informatyki,
a potem spałem ju
ż
bez przeszkód.
Felix wyjrzał przez okno, potarł brod
ę
i oznajmił:
— Dobra. Nie potrzebujemy ju
ż
tych lusterek.
— Koncepcja była słuszna — zapewnił go Net. — Ale teraz wymy
ś
l
jeszcze słuszniejsz
ą
.
— Przychodzi mi do głowy palnik gazowy, ale…
— Wła
ś
nie, ale!
Usiedli zrezygnowani pod
ś
cian
ą
. Reszta klasy przeszła w stan
biernego oczekiwania na rozwój wypadków.
— Dzi
ś
na Discovery Pogromcy Mitów mieli sprawdza
ć
, czy
w turystycznym kibelku mo
ż
e doj
ść
do zapłonu metanu — powiedział
smutno Felix.
— A s
ą
dzisz,
ż
e mo
ż
e… doj
ść
?
— Sadz
ę
,
ż
e nie mo
ż
e, ale chciałem prze
ś
ledzi
ć
ich tok rozumowania.
Zd
ąż
yłbym to obejrze
ć
przed imprez
ą
…
— Nagraj sobie — Net wzruszył ramionami.
—
Ż
eby to zrobi
ć
, musiałbym najpierw wróci
ć
do domu, a wtedy
nagrywanie nie byłoby konieczne.
Obok, na dywan zwalił si
ę
Smoczysław i podsun
ą
ł im bidon.
— Chcecie? Długo tu posiedzimy.
Net wzi
ą
ł bidon, ale zamiast ustnika był w nim rodzaj lejka i zaworek.
Przekr
ę
cił go i pow
ą
chał.
Ś
mierdziało niemiłosiernie, wi
ę
c
chłopak czym pr
ę
dzej oddał bidon wła
ś
cicielowi.
— Metan krowy andaluzyjskiej — wyja
ś
nił Smoczysław.
— Kumpel przywiózł z Hiszpanii. Trzymam na specjalne okazje.
Net zrobił si
ę
zielony.
— To nie b
ę
dziemy panu wyw
ą
chiwa
ć
— powiedziała szybko
Nika. — Szkoda na nasze niewyrobione nosy.
— Nie
ż
ałuj
ę
. Zd
ąż
yłem was polubi
ć
. Zreszt
ą
naw
ą
chałem si
ę
ju
ż
w
ż
yciu, a wy dopiero wchodzicie w dorosło
ść
. Setki niuchów
przed wami. — Ukrył twarz w dłoniach. — Jeste
ś
cie za młodzi,
ż
eby
umiera
ć
… Co ja zrobiłem!
Wstał i oparł si
ę
czołem o zimn
ą
ś
ciank
ę
wysokiej butli, która
zreszt
ą
te
ż
była zardzewiała. Obserwuj
ą
ca to z boku Zosia przemogła
si
ę
wreszcie i ruszyła w stron
ę
Felixa.
— Klapka! — wykrzykn
ą
ł Felix, a dziewczyna momentalnie
skr
ę
ciła, udaj
ą
c,
ż
e chce tylko wyjrze
ć
przez okno.
— Wiem… — westchn
ą
ł kustosz. — Klapka na całego.
— Ja nie o tym. — Felix wstał i podszedł do drzwi. Z prawej strony,
do metalowej framugi czterema
ś
rubami przykr
ę
cono klapk
ę
wielko
ś
ci małego zeszytu. Z etui przy pasku chłopak wyj
ą
ł multitoola
i sprawnie odkr
ę
cił
ś
ruby.
Wewn
ą
trz kł
ę
biło si
ę
kilka przewodów.
— Jak dotkniesz styków, wywołasz iskr
ę
— ostrzegł go Net, który
stał za jego plecami.
— Zerknij tam. — Felix wskazał otwór. Po drugiej stronie pustej
w
ś
rodku framugi znajdowała si
ę
identyczna klapka, ale przymocowane
do niej było spore metalowe pudełko. — To hermetyczny przycisk.
Je
ś
li uda si
ę
nam go wcisn
ąć
, nie b
ę
dzie
ż
adnej iskry, a drzwi
si
ę
otworz
ą
.
— To raczej spód przycisku. Z tej strony nie da si
ę
go wcisn
ąć
.
Felix podniósł odkr
ę
con
ą
klapk
ę
i przyjrzał si
ę
jej z bliska.
— Stal nierdzewna, grubo
ść
dwa milimetry — ocenił. — Ta z drugiej
strony jest taka sama. Nie przedłubi
ę
si
ę
przez ni
ą
multitoolem.
— Gdybym miał tu laptopa, Manfred co
ś
by nam poradził
— westchn
ą
ł Net.
Manfred był programem sztucznej inteligencji, czyli AI, stworzonym
przez Neta i jego ojca. Jako program mógł mie
ć
wiele kopii,
wi
ę
c by
ć
naraz w wielu miejscach, a jednym z tych miejsc był laptop
Neta, który to laptop Net miał prawie zawsze przy sobie. Prawie, bo
teraz go nie miał. Manfred przyja
ź
nił si
ę
z Felixem, Netem i Nik
ą
,
wiele razy pomagał im wygrzeba
ć
si
ę
z powa
ż
nych kłopotów.
— Masz palmtopa — przypomniał Felix. — Chwaliłe
ś
si
ę
,
ż
e
udało ci si
ę
zainstalowa
ć
na nim Manfreda.
— Ta wersja jest mocno niedopracowana.
— Chocia
ż
spróbuj. On ci
ą
gle narzeka,
ż
e omijaj
ą
go najciekawsze
wydarzenia.
Net z oci
ą
ganiem wyj
ą
ł palmtopa i wł
ą
czył go. Na ekranie dotykowym
klikn
ą
ł napis „Manfred Mobile v. 1.0”. Program załadował
si
ę
po chwili.
— Witajcie! — rozległo si
ę
z gło
ś
niczka, a Net szybko przyciszył
d
ź
wi
ę
k. — Witajcie, kimkolwiek jeste
ś
cie. Nie mam kamery w tym
urz
ą
dzeniu, wi
ę
c nie wiem.
— Działa! — ucieszył si
ę
Felix.
— Tylko pozornie jest wszystko OK — wyja
ś
nił Net. — Tu Net
i Felix.
— Witajcie, Net i Felix. Co słycha
ć
?
— Jako
ś
dziwnie mówi… — Felix z niepokojem spojrzał na
przyjaciela.
— W tym urz
ą
dzeniu jest powolny procesor i bardzo mało pami
ę
ci
— wyja
ś
nił sam Manfred. — Ta rozmowa to dla mnie taki wysiłek,
jak dla was układanie kostki Rubika przy czterdziestostopniowej
gor
ą
czce.
Faktycznie, bystry zazwyczaj Manfred teraz mówił powoli i monotonnie.
Opowiedzieli w skrócie i prostymi słowami, co si
ę
przydarzyło.
Manfred prawie pół minuty analizował dane i na koniec oznajmił:
— Je
ś
li chcecie zniszczy
ć
wzmocnione drzwi, dla pewno
ś
ci powinni
ś
cie
ustawi
ć
przy nich wszystkie butle z gazem, a nast
ę
pnie
detonowa
ć
je.
— Nie prze
ż
yjemy tego — stwierdził Net.
— Nie wspominałe
ś
,
ż
e chcecie prze
ż
y
ć
.
Net klepn
ą
ł si
ę
w czoło.
— Czy to nie oczywiste?
— Nie dla kogo
ś
, kto ma dwa gigabajty RAM-u na wszystko:
my
ś
lenie, gł
ę
bi
ę
psychologiczn
ą
i uczucia.
— Dobra. Załó
ż
,
ż
e chcemy prze
ż
y
ć
.
Kolejne pół minuty Manfred przeliczał dane, wreszcie oznajmił:
— Je
ś
li chcecie prze
ż
y
ć
, nie mo
ż
ecie detonowa
ć
wszystkich butli.
— Pół minuty to liczyłe
ś
?
Manfred odpowiedział dopiero po dziesi
ę
ciu sekundach:
— Dokładnie dwadzie
ś
cia osiem sekund i trzydzie
ś
ci dwie setne.
Liczyłem, ile butli mo
ż
e wybuchn
ąć
,
ż
eby wasze rany nie były
ś
miertelne.
— Zapomniałem doda
ć
,
ż
e nie chcemy zosta
ć
ranni — wyja
ś
nił
Net, sil
ą
c si
ę
na spokój.
— Aha. — Program przeszedł do kolejnych półminutowych oblicze
ń
.
— Je
ś
li nie chcecie zgin
ąć
ani zosta
ć
ranni, mo
ż
ecie detonowa
ć
najwy
ż
ej zero koma dwie butli.
— Czyli jedn
ą
pi
ą
t
ą
butli. — Net mimowolnie zaciskał pi
ęś
ci.
— Jak według ciebie mamy detonowa
ć
jedn
ą
pi
ą
t
ą
butli?
Oczekiwanie na odpowied
ź
trwało tym razem ponad minut
ę
.
Zrezygnowany Felix usiadł, opieraj
ą
c si
ę
o tafl
ę
szkła, i zagapił si
ę
w dywan.
— Nie da si
ę
— oznajmił niespodziewanie Manfred. — Wybieracie
ż
ycie albo rozwalacie drzwi. Druga opcja ma ten plus,
ż
e zginie
równie
ż
szatniarka, która nie chciała tych drzwi otworzy
ć
.
— Wolimy prze
ż
y
ć
.
— To nielogiczne. Je
ś
li pomieszczenie jest hermetyczne, a przebywa
w nim siedemna
ś
cie osób, szybko sko
ń
czy si
ę
tlen. Ani nie
prze
ż
yjecie, ani nie otworzycie drzwi.
Ż
aden z celów nie zostanie
osi
ą
gni
ę
ty.
— Je
ś
li nie prze
ż
yjemy, otwieranie drzwi straci sens.
— Ale wtedy prze
ż
yje zła szatniarka.
— Zostaw ju
ż
t
ę
szatniark
ę
. Nie chcemy jej nic robi
ć
.
— I tak powinni
ś
cie detonowa
ć
chocia
ż
połow
ę
butli, by skróci
ć
wasze cierpienia. To jedyny ratunek.
— Wariatunek chyba! — zdenerwował si
ę
Net. — O czym ty mówisz?
— W ko
ń
cu i tak zginiecie. To oczekiwanie jest chyba przykre.
Logicznie wi
ę
c nale
ż
ałoby d
ąż
y
ć
do jego skrócenia.
— Nasi rodzice zainteresuj
ą
si
ę
, dlaczego nie ma nas w domu.
Przyjad
ą
tu i otworz
ą
drzwi.
— Nie mam danych na temat siły miło
ś
ci rodzicielskiej. Jak zobacz
ą
zamkni
ę
te drzwi, mog
ą
zrezygnowa
ć
z wyci
ą
gania was st
ą
d
i uzna
ć
,
ż
e łatwiej postara
ć
si
ę
o nast
ę
pne dziecko.
Net zmarszczył brwi i szybkim ruchem kciuka wył
ą
czył palmtopa.
— OK. Wiem ju
ż
przynajmniej,
ż
e program AI nie mo
ż
e działa
ć
na palmtopie.
Schował go do kieszeni i pokiwał głow
ą
.
— To nieludzkie — stwierdziła Nika, od pocz
ą
tku przysłuchuj
ą
ca
si
ę
ich rozmowie. — Nie mo
ż
esz zmusza
ć
Manfreda do trwania
w takiej postaci.
— Wiem. Masz racj
ę
. Jak wróc
ę
do domu, od razu skopiuj
ę
go
na normalnego kompa. Tam wypłynie na szerokie wody i znów b
ę
dzie
starym dobrym Manfredem.
— Woda! — Felixa ol
ś
niło. — Iskra pod wod
ą
nie wywoła wybuchu.
— Chcesz?... — Net wskazał kable. — Przecie
ż
woda przewodzi
pr
ą
d.
— Jak jest czysta, to nie tak bardzo. Na pewno nie b
ę
dzie
iskrzy
ć
. Ma kto
ś
wod
ę
?! — zawołał.
Nikt nie miał.
— Mo
ż
na by dwa kable owin
ąć
szczelnie czym
ś
przezroczystym
i dopiero zewrze
ć
… — zastanawiał si
ę
Felix. — Albo zanurzy
ć
w jakim
ś
przezroczystym kosmetyku.
Net odwrócił si
ę
do reszty.
— Dziewczyny! — zawołał. — Potrzebujemy czego
ś
przezroczystego…
Czego
ś
… — Zamachał r
ę
kami, szukaj
ą
c pełniejszego wyja
ś
nienia.
— Szukasz stroju na imprez
ę
? — u
ś
miechn
ę
ła si
ę
Nika.
Cz
ęść
uczniów zacz
ę
ła si
ę
ś
mia
ć
.
— Wszyscy wyjd
ą
, a ciebie osobi
ś
cie tu zamkn
ę
. — Net wycelował
w ni
ą
palec, ale te
ż
si
ę
u
ś
miechn
ą
ł. — Potrzebujemy kosmetyku,
czegokolwiek, co jest przezroczyste, ale płynne.
Nika wyci
ą
gn
ę
ła z torebki tubk
ę
ró
ż
owego
ż
elu.
— Błyszczyk do ust — wyja
ś
niła. — Po co wam?
— Wbijemy z dwóch stron kable i poł
ą
czymy –
— Mowy nie ma! — Nika schowała tubk
ę
za plecami. — Kosztował
pi
ę
tna
ś
cie zeta.
— Oszcz
ę
dzała
ś
na to pół roku? — prychn
ę
ła Aurelia. — We
ź
cie
mój. Kosztował trzy dychy, ale mam kilka.
Nika zmru
ż
yła oczy. Nic nie odpowiedziała. Net wzi
ą
ł od Aurelii
tubk
ę
z zawiesin
ą
opiłków złota i zaniósł do Felixa, który ju
ż
odł
ą
czył
kable steruj
ą
ce i zd
ąż
ył odgadn
ąć
, które trzeba poł
ą
czy
ć
.
— Nawet nie trzeba psu
ć
tubki — ocenił. Odkr
ę
cił nakr
ę
tk
ę
i wsun
ą
ł kabelek do samego ko
ń
ca tubki. Potem dopchn
ą
ł drugi.
Iskry nie było, za to drzwi otworzyły si
ę
z brz
ę
czeniem silników
elektrycznych.
Wszyscy zerwali si
ę
i zacz
ę
li wiwatowa
ć
. Rado
ść
trwała jednak
krótko. Gdzie
ś
wysoko wł
ą
czył si
ę
jaki
ś
buczek, gdzie
ś
z boku co
ś
zacz
ę
ło błyska
ć
na czerwono. Tu
ż
za otwartymi drzwiami z sufitu
zsun
ę
ła si
ę
stalowa kurtyna, na powrót odcinaj
ą
c ich od
ś
wiata.
W osłupieniu wpatrywali si
ę
w metalow
ą
pancern
ą
osłon
ę
.
— Pupa blada — szepn
ą
ł Net. — Teraz to mamy przekaszlane…
— System awaryjny — dumnie o
ś
wiadczył Smoczysław. — Konstruktorzy
przewidzieli takie gmeractwo.
Aurelia spojrzała na zegarek i wykrzykn
ę
ła:
— Bo
ż
e! Katastrofa! — kilkana
ś
cie przera
ż
onych spojrze
ń
skupiło
si
ę
na niej. — Za półtorej godziny zamykaj
ą
sklep! Mam zarezerwowane
ró
ż
owe pantofelki na imprez
ę
.
— No to nici z kopciuszkowania — pokiwał głow
ą
Net.
— Zimno tu — zauwa
ż
ył profesor Cedynia, chyba obudzony
przez Aureli
ę
.
— A co b
ę
dzie w nocy… — westchn
ą
ł Felix.
— A co b
ę
dzie w lutym… — dodał Net.
— Rozgrzej
ę
si
ę
troch
ę
. — Nauczyciel wstał i zacz
ą
ł przechadza
ć
si
ę
po sali.
Zosia zebrała si
ę
na odwag
ę
po raz drugi, podeszła do Felixa i zapytała:
— Masz ju
ż
par
ę
na imprez
ę
?
— Mam — odparł w roztargnieniu Felix. — Neta i Nik
ę
.
— Ale… Oni s
ą
par
ą
.
— Przecie
ż
o to pytała
ś
.
Zosia zaczerwieniła si
ę
i spu
ś
ciła wzrok. Nie wiedziała, co powiedzie
ć
,
wi
ę
c odeszła na drugi koniec sali. Nika spojrzała na Felixa
i pokr
ę
ciła głow
ą
.
— Niczego nie zauwa
ż
asz… — stwierdziła. — Nie załapałe
ś
,
o co jej chodziło?
— Chciała wiedzie
ć
, czy b
ę
dziecie na imprezie.
— Niezupełnie…
Felix ju
ż
nie słuchał. Rysował na kartce skomplikowany schemat.
Nika przestała dr
ąż
y
ć
temat. Zamiast tego zapytała:
— My
ś
licie,
ż
e powietrze mo
ż
e si
ę
sko
ń
czy
ć
?
— Daj spokój z tym defetyzmem. — Net machn
ą
ł r
ę
k
ą
. — Rodzice
zauwa
żą
,
ż
e nas nie ma.
— Nie zauwa
żą
— zaprzeczył Felix. — Prosto z wycieczki mieli
ś
my
i
ść
do Lucjana.
— No jasne! — Net klepn
ą
ł si
ę
w czoło. — Jest pi
ą
tek, wi
ę
c impreza
defaultowo ko
ń
czy si
ę
o północy. No to wpadli
ś
my po czułki
w d
ż
em…
— Chyba nie b
ę
dziemy tu tak siedzie
ć
do północy? — zapytała
Klaudia. — Poróbmy co
ś
, bo nudno tak.
— Umiem
ż
onglowa
ć
jednym jabłkiem — odparł Net. — Ale nie
mam jabłka.
— Opowiem wam o moim
ż
yciu — odezwał si
ę
Smoczysław.
— Wiecie, co znaczy skrót LBSLS? — Nikt nie wiedział, a milczenie
ś
wiadczyło o tym,
ż
e równie
ż
nikt nie chce wiedzie
ć
. — LBSLS to
skrót od Lotne Brygady Szukaj
ą
ce Lotnych Substancji. Tak, mo
ż
e
was to zaskoczy, ale byłem kiedy
ś
elbeeselowcem. I to nie najgorszym.
Pami
ę
tam, jak je
ź
dzili
ś
my na sygnale Alejami Jerozolimskimi,
a wszystkie głowy odwracały si
ę
za naszym białym jak
ś
nieg
Wartburgiem* kombi. Ech, kawał historii…
Mimo
ż
e nikt nie wygl
ą
dał na zainteresowanego, kustosz dalej
snuł wspomnienia.
Nika oparła głow
ę
na ramieniu Neta i zamkn
ę
ła oczy. Chłopak
obj
ą
ł j
ą
i przestał si
ę
wierci
ć
.
— Metanowych snów — po
ż
yczył jej i sam równie
ż
poczuł senno
ść
.
— Imprezy nie b
ę
dzie.
— Nie zasypiajcie! — krzykn
ą
ł Felix, a
ż
si
ę
poderwali. — Pierwsza
zasada w… wielu sytuacjach, to nie zasypia
ć
. Ograniczcie oddychanie
i…
Nika uciszyła go gestem i wskazała siedz
ą
cego naprzeciwko profesora
Cedyni
ę
.
— Ma płaszcz — wyszeptała.
— Zawsze go nosi. — Net wzruszył ramionami. — Podejrzewam,
ż
e od drugiej wojny
ś
wiatowej.
— Ale jak tu weszli
ś
my, jako jedyny zostawił ubranie w szatni.
— No to chyba opanował trudn
ą
sztuk
ę
osmozy przez stal.
— Albo jest st
ą
d trzecie wyj
ś
cie — trze
ź
wo zauwa
ż
ył Felix.
— Panie profesorze, wychodził pan st
ą
d?
Cedynia przytakn
ą
ł, ale dodał szybko:
— No, ale wróciłem. Przecie
ż
musz
ę
si
ę
wami opiekowa
ć
.
Felix zajrzał za wielki zbiornik z gazem, pokr
ę
cił z niedowierzaniem
głow
ą
i wskazał na ukryte za zbiornikiem drzwi z napisem
„Przej
ś
cie słu
ż
bowe”.
— Przechodzili
ś
my obok kilka razy.
Felix ju
ż
chciał si
ę
gn
ąć
do klamki, ale powstrzymał go Smoczysław:
— Kolejnym zagro
ż
eniem jest nieprzestrzeganie regulaminu. To
przej
ś
cie słu
ż
bowe.
— Dlaczego nam pan nie powiedział,
ż
e st
ą
d jest wyj
ś
cie? — zapytała
Nika.
— Bo to przej
ś
cie słu
ż
bowe. Tylko ja mog
ę
z niego korzysta
ć
.
— Wi
ę
c dlaczego pan z niego nie skorzystał,
ż
eby czerwonym
guzikiem otworzy
ć
t
ę
stalow
ą
kurtyn
ę
?
Smoczysław podrapał si
ę
po głowie.
— A wiesz,
ż
e to by było niegłupie.
Nika wywróciła oczami.
— D
ż
iss — j
ę
kn
ę
ła. — Przecie
ż
takie rzeczy nie zdarzaj
ą
si
ę
normalnym ludziom.
Cała druga „a” ruszyła w kierunku przej
ś
cia słu
ż
bowego, jakby
w obawie,
ż
e i ono si
ę
zamknie.
— Zaczekajcie! — prosił Smoczysław. — Nie macie pecha. Robi
ę
to z ka
ż
d
ą
wycieczk
ą
. Przecie
ż
bez tego Muzeum Gazownictwa
mogłoby by
ć
dla niektórych nudne. Nie pomo
ż
ecie mi sprz
ą
ta
ć
?
Nikt nie miał ch
ę
ci pomaga
ć
.
— Mnie tam si
ę
podobało. — Gilbert wzruszył ramionami.
— Wróc
ę
do domu, to co
ś
sobie wysadz
ę
.
— Mam pewien pomysł. — Net u
ś
miechn
ą
ł si
ę
złowieszczo.
— Opowiedzmy drugiej „b”, jaka super była ta wycieczka, i namówmy
ich,
ż
eby te
ż
tu przyszli. Zemsta b
ę
dzie słodka…
— Nie przesadzaj — odparł Felix. — To była uczciwa umowa
– wycieczka za pogadank
ę
.
Przy szatni pojawił si
ę
mały problem. Pani Janina wskazała tabliczk
ę
„Szatnia płatna 2 złote od osoby”.
— Aaa… To dlatego jest obowi
ą
zkowa! — wykrzykn
ą
ł Net.
— Mafia gazowniczo-szatniarska wymusza haracz.
— Tej tabliczki tu przedtem nie było — zauwa
ż
ył Felix.
— Cennik jest zawarty w regulaminie — wyja
ś
niła kobieta.
— A nieznajomo
ść
regulaminu nie zwalnia z jego stosowania.
— A regulamin gdzie?
— W renowacji.
— Po dwa złote od osoby, to daje trzydzie
ś
ci zeta — policzył
szybko Net. — To dwa bilety do kina! — Spojrzał na pani
ą
Janin
ę
,
potem na pana Smoczysława, któremu udało si
ę
podnie
ść
kurtyn
ę
,
i oznajmił. — Aha!
— Nie mam ani grosza. — Nika wzruszyła ramionami.
— Bez dwóch złotych nie wydam okry
ć
. — Pani Janina zało
ż
yła
ramiona.
Nika spojrzała na swój mosi
ęż
ny numerek „13”, potem na trzynasty
wieszak, na którym zatkni
ę
ta była napocz
ę
ta paczka chusteczek.
— Po
ż
yczysz? — spojrzała na Neta.
— Jasne, mała. — Wysupłał monet
ę
.
Wszyscy si
ę
gn
ę
li do kieszeni.
— Zbior
ę
od was,
ż
eby było łatwiej. — Nika u
ś
miechn
ę
ła si
ę
i przeszła mi
ę
dzy uczniami. Wszyscy, podejrzewaj
ą
c,
ż
e chodzi
o co
ś
zupełnie innego ni
ż
płacenie za szatni
ę
, dali jej po dwa złote.
Nika przeliczyła i wr
ę
czyła pieni
ą
dze Aurelii. — Masz na nowy
błyszczyk, skoro stary po
ś
wi
ę
ciła
ś
dla dobra ludzko
ś
ci.
Aureli
ę
zatkało. Za to szatniarka spojrzała na zegar
ś
cienny i j
ę
kn
ę
ła
z przera
ż
eniem.
— Pospieszcie si
ę
! — krzykn
ę
ła. — Za minut
ę
ko
ń
cz
ę
prac
ę
!
— Bez paniki, mamy czas. — Felix oparł si
ę
o
ś
cian
ę
.
Reszta klasy nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Patrzyli to na
spokojnego Felixa, to na przest
ę
puj
ą
c
ą
z nogi na nog
ę
szatniark
ę
.
— Odbierajcie okrycia szybciej… — prosiła pani Janina. — Pó
ź
no
ju
ż
.
— Trzydzie
ś
ci sekund — oznajmił Felix.
— Hurtem wydam. — Szatniarka posłała mu w
ś
ciekłe spojrzenie.
— Numerki i monety poprosz
ę
!
— Pi
ę
tna
ś
cie…
Kobieta j
ę
kn
ę
ła z zawodu, zabrała płaszcz, torebk
ę
i beret, po
czym przemkn
ę
ła obok nich z pr
ę
dko
ś
ci
ą
, o jak
ą
nigdy by jej nie
podejrzewali.
— Ale pami
ę
tajcie — rzuciła jeszcze —
ż
e regulamin zabrania
korzystania z szatni pod nieobecno
ść
personelu.
Gdy wybiegała przez drzwi, zegar wskazał pi
ą
t
ą
.
— Jest taki typ ludzi — oznajmił Felix — dla których wyj
ś
cie
z pracy minut
ę
po czasie jest tragedi
ą
osobist
ą
. Wyno
ś
my si
ę
st
ą
d.
Odebrali swoje rzeczy z szatni i wyszli.
— Widzimy si
ę
wszyscy o siódmej — przypomniał Lucjan i szybkim
krokiem odszedł z Aureli
ą
, by odebra
ć
jej ró
ż
owe pantofelki,
a potem wspólnie robi
ć
kanapki.
— Nie zd
ążę
do domu — westchn
ę
ła Nika.
— Lepiej chod
ź
my na ciacho — zaproponował Net. — I tak jeste
ś
ładna, a jak si
ę
podrasujesz tym błyszczykiem, to ju
ż
w ogóle.
— Zapomnieli
ś
my o czym
ś
istotnym — wtr
ą
cił Felix. — Nie mamy
prezentu. Chod
ź
my kupi
ć
,
ż
eby nie było obciachu.
— Powinni
ś
my to zrobi
ć
w zeszłym tygodniu — przytakn
ę
ła Nika.
— Macie jakie
ś
pomysły?
— Jasne,
ż
e mam — odparł Net. — Kupmy mu turystyczn
ą
butl
ę
z gazem.
Przed lad
ą
szatni stał profesor Cedynia. Chrapanie niosło si
ę
korytarzami
Muzeum Gazownictwa.
Warszawa 2008