felix net i nika oraz koszmarna podroz

background image
background image

Rafał Kosik

Felix, Net i Nika oraz Koszmarna

Podróż

Warszawa 2014

background image

Rafał Kosik
Felix, Net i Nika oraz Koszmarna Podróż

ISBN: 978-83-64384-23-3

Wydawca:
Powergraph
ul. Cegłowska 16/2
01-803 Warszawa
tel. 22 834 18 25
e-mail:

powergraph@powergraph.pl

www.powergraph.pl

Copyright © 2014 by Rafał Kosik
Copyright © 2014 by Powergraph
Copyright © 2014 for the cover and illustrations by Rafał Kosik

Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.

PROJEKT GRAFICZNY: Rafał Kosik
REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik
KOREKTA: Maria Aleksandrow

Wyłączna dystrybucja:

Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp.j.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
tel. 22 721 30 00 / 11

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

background image

Spis treści

background image

Felix, Net i Nika oraz Koszmarna Podróż

background image

¤

background image

Amelia i Kuba. Godzina duchów - fragment

background image

Kuba i Amelia. Godzina duchów - fragment

background image

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

— Bądź miły i nie pyskuj — powtórzył sobie po raz kolejny Net. — Nawet nie zahaczaj o ironię.

Wyobraź sobie, że roz​ma​wiasz z par​ko​ma​tem.

Stał z dużym plecakiem turystycznym na pustym szkolnym korytarzu przed drzwiami sali

infor​ma​tycz​nej. Do umó​wio​nej pory została jesz​cze minuta.

Bądź miły i nie pyskuj. To nie takie łatwe, zważywszy, że Net szczerze nie znosił Eftepa,

nauczyciela informatyki. Z wzajemnością zresztą. Niechęć wzrosła dodatkowo kilka dni temu, gdy
Eftep wyrzucił go z sali za pomaganie koledze podczas testu. A nie chodziło przecież
o pod​po​wia​da​nie, lecz o pomoc w walce ze źle dzia​ła​ją​cym kom​pu​te​rem.

Teraz korytarz był pusty. Większość klas pojechała na tygodniowy odpoczynek po trudach roku

szkolnego. Klasa Neta również. On sam natomiast miał poprawiać test, a potem dostać się na
dworzec i dojechać do koleżanek i kolegów, którzy od dwóch dni bawili się w luksusowym
pensjonacie gdzieś na bezludziu. Byczyli się na basenie, popijali zimne drinki (oczywiście
bezalkoholowe) bądź zjeżdżali rurami aquaparku. Zresztą, cokolwiek robili, na pewno było to
lepsze od poprawiania testu. Nie chodziło nawet o sam test, bo na informatyce Net znał się
dosko​nale. Cho​dziło o osobę nauczy​ciela.

Bądź miły i nie pyskuj. Net nabrał powie​trza i zapu​kał do drzwi.
— Pro​szę — dobie​gło ze środka.
Net wszedł do sali i ukłonił się informatykowi – siedzącemu za biurkiem wysokiemu, pajęczo

chudemu mężczyźnie. Chłopak stwierdził z zaskoczeniem, że mina nauczyciela daleka jest od tego,
czego się spo​dzie​wał, czyli iro​nicz​nego uśmieszku wyż​szo​ści. Wyra​żała ona wręcz smu​tek.

— Wybie​rasz się gdzieś? — Eftep zer​k​nął na ple​cak dźwi​gany przez chło​paka.
Bądź miły i nie pyskuj, powtó​rzył w myślach Net.
— Cała klasa pojechała na tygodniowy wyjazd do pensjonatu nad Czerwoną Hańczą — wyjaśnił

najuprzejmiej, jak potrafił, nie zahaczając o ironię. — Ja nie mogłem z nimi jechać, bo wyznaczył mi
pan na dziś poprawę testu.

— Test… — Eftep poki​wał głową. — Tak, rze​czy​wi​ście uma​wia​li​śmy się na dziś.
— Miejmy to już za sobą. — Net rozejrzał się po sali. Wszystkie komputery były wyłączone.

— Dobrze zapa​mię​ta​łem godzinę?

— Wynikły pewne okoliczności… — Nauczyciel wbijał wzrok w ekran laptopa i przyciskał

kla​wi​sze. — Nie musisz, eee… pisać testu.

Net uniósł brwi.
— Zali​czył mi pan tam​ten test?
— Nie… eee… w ogóle nie musisz pisać testu. — Eftep klikał w klawiaturę laptopa, a klikanie to

background image

wyglą​dało na próbę ukry​cia zmie​sza​nia. — Te prze​pisy olim​piady… eee… Pew​nie ścią​ga​łeś.

— Jakiej olim​piady?
— Olim​piady infor​ma​tycz​nej. Dosze​dłeś do finału, więc nie​stety nie musisz pisać testu. To wbrew

zasa​dom eee…. spra​wie​dli​wo​ści, ale takie są prze​pisy.

— Powaga? — Net uśmiech​nął się sze​roko. — Które miej​sce zają​łem?
— Pie… ekhem… sze — Eftep zasłonił usta, udając kaszel. — Nie wiem, jak oni to liczą. Na

pewno coś pomy​lili.

— Pierw​sze?! — Nie mógł uwie​rzyć Net. — Zna​czy, wygra​łem olim​piadę?
— Ktoś cze​goś na pewno nie dopil​no​wał i teraz już się nie da odkrę​cić…
— Myśla​łem, że odpa​dłem. Kiedy przy​szły wyniki?
— Z mie​siąc temu. — Dopiero teraz na twa​rzy Eftepa poja​wił się zna​jomy zło​śliwy uśmiech.
— O… — Net zdjął okulary i przetarł je o bluzę. — To szkoda, że nie dowiedziałem się tego

w zeszłym tygo​dniu…

— Tak, rze​czy​wi​ście, wów​czas mógł​byś już od soboty być z klasą nad jezio​rem.
Net zaci​snął usta.
— Bądź miły i nie pyskuj — powtó​rzył. Nie​stety tym razem na głos.
Nauczyciel z zaskoczeniem podniósł na niego wzrok. Net wykonał w tył zwrot na pięcie i pobiegł

do drzwi.

— Miłych waka​cji! — rzu​cił za sie​bie i już go nie było.

* * *

Ponieważ nie pisał testu i miał pół godziny zapasu, zahaczył więc jeszcze o kilka sklepów

komputerowych. A ponieważ zahaczył o kilka sklepów komputerowych, niemal spóźnił się na pociąg.
Wpadł na dworzec w ostatniej chwili. Na wielkiej tablicy w wielkiej hali sprawdził, z którego
peronu odjeżdża jego pociąg, i pognał schodami do podziemi. Dworzec Centralny wypełniał ten sam
co zwykle „kolejowy” zapach. Neta otoczył tłum podróżnych. Chłopak wpadł na właściwy peron,
gdy pociąg już zwal​niał.

Wyciągnął bilet i przeczytał, że ma miejsce w trzecim wagonie. Odruchowo zaczął biec za

lokomotywą, ale przypomniał sobie, że analogiczna sytuacja miała miejsce, gdy odprowadzał
przyjaciół w sobotę. Był to ten sam pociąg i wagon numer trzy był trzecim wagonem od końca.
Przecież pociągi nie zawracają, tylko jeżdżą w tę i z powrotem, czyli wagon numer jeden raz jest
z przodu, a raz z tyłu. Teraz był z tyłu. Net zawrócił i wolnym krokiem ruszył w przeciwną stronę,
pod prąd tłumu podróż​nych.

Gdy pociąg zatrzymał się z piekielnym piskiem hamulców, Net jako jedyny wsiadł do wagonu

numer trzy, jako jedyny wszedł do przedziału, jako jedyny wrzucił plecak na półkę i jako jedyny zajął
właściwe miejsce. Niestety było to miejsce pośrodku, czyli ani przy oknie, ani przy drzwiach. Usiadł
jednak grzecznie z mocnym postanowieniem, że przesiądzie się na miejsce przy oknie, jak tylko
pociąg ruszy. Odetchnął i wstał, by przejrzeć się w lustrze, czy nie ma niczego we włosach. To się
zdarzało, fryzura Neta składała się bowiem ze sterczących bezładnie ciemnych włosów, których
codzienna pielęgnacja polegała na tym, by w miarę symetrycznie je postawić. Usiadł i zerknął na
telefon, bo zegarka nie nosił. Do odjazdu zostały dwie minuty. Może nikt nie przyjdzie. Wyjął

background image

z kieszeni batonik, który kupił w charakterze prowiantu i zważył go w dłoni. Plan był taki, żeby zjeść
go dokładnie w połowie podróży. Minęły może trzy sekundy, nim plan uległ zmianie. Net rozerwał
papierek. Nie zdążył jednak odgryźć pierwszego kęsa, gdy otworzyły się drzwi i do środka wjechała
waliza na kółkach, a za nią wszedł pchający ją wysoki i szczupły mężczyzna w zbyt obszernym
szarym garniturze. Większość ludzi raczej ciągnie walizki, zamiast je pchać. Jednak pchanie
walizek, choć wymagające pewnej zręczności, nie jest jeszcze bardzo dziwne. Dziwne natomiast
było to, że mężczyzna trzymał pod pachą wyrywającego się pieska rasy niewiadomoco.
Prawdopodobnie był to york, ale dobrał się do niego ktoś okrutny, kto przyozdobił psa kolekcją
czer​wo​nych kokar​dek spi​na​ją​cych sierść w liczne kitki. Przez to york wyglą​dał jak wło​chaty ukwiał.

— …bry — powie​dział męż​czy​zna.
— …bry — odparł uprzej​mie Net.
Facet spojrzał na półkę pod sufitem, potem na walczącego o wolność psa, na walizkę i znów na

półkę. Było jasne, że jedną ręką nie włoży tam bagażu. Było również jasne, że jeżeli spróbuje użyć
drugiej ręki, pies natychmiast czmychnie. Net czekał na to, co musiało nastąpić, czyli na prośbę
o pomoc. Sam nie zamierzał się wyrywać. Mężczyzna zerknął na niego, znów na półkę, na walizkę
i niespodziewanie zręcznie pociągnął ją do góry w ten sposób, że w okamgnieniu wylądowała
pre​cy​zyj​nie tam, gdzie miała się zna​leźć.

Niestety po drodze zahaczyła o trzymany przez Neta batonik i posłała go wprost w szczelinę

mię​dzy fote​lem przy oknie a ścianą.

Net popatrzył na pusty papierek, który został mu w dłoni, na szczelinę, na mężczyznę i znów na

papierek. Powstrzymał się, żeby nie wykrzyknąć „Mój prowiant, człowieku!” i zacisnął tylko zęby.
Facet przecież nawet nie zauważył, co zrobił, i dyskusja z nim nie mogła przynieść żadnego skutku,
skoro corpus delicti

1

leżał w wieloletnim brudzie za fotelami. Net udał więc, że interesuje go

archi​tek​tura Dworca Cen​tral​nego za oknem. Było to trudne.

Żongler jednej walizki wyjął z kieszeni bilet, popatrzył po numerkach nad fotelami i usiadł na

wprost Neta. Pies wbił w chłopaka spojrzenie wyłupiastych oczek i natychmiast zaczął warczeć.
W jego wyda​niu brzmiało to jak brzę​cze​nie sta​rej golarki.

— Ciupciulinek, stul pysk — powiedział cicho mężczyzna, a pies, o dziwo, się uspokoił i tylko

obli​zał z zakło​po​ta​niem nosek.

Net wyjął telefon, żeby sprawdzić, czy nie przyszła żadna wiadomość od Felixa albo Niki.

Niestety, nie było ani SMS-a, ani e-maila, ani niczego na fejsie, ani nawet wiadomości przez
kodowany Net.com, czyli komunikator, którego autorem był sam Net (i z wrodzoną sobie
skrom​no​ścią nazwał pro​gram wła​snym imie​niem).

Net westchnął i schował telefon. Do odjazdu została minuta. Wyglądało to dość idiotycznie

– jedyni pasażerowie siedzieli w milczeniu na wprost siebie na środkowych fotelach w pustym
przedziale. Ciupciulinek nie warczał, ale przynajmniej szczerzył zęby. Małe psy są wredne, bo są
małe i wredne. A są wredne dlatego, że wszyscy są od nich więksi i traktują je protekcjonalnie, co
wzbudza w małych psach agresję. Natomiast agresja w wykonaniu małego psa nie może być tym
samym, czym jest agresja w wykonaniu, dajmy na to, rottweilera. Mały pies jest za mały, żeby ktoś
się go przestraszył. To, co duży pies załatwia jednym warknięciem, mały musi załatwić nasikaniem
do kapci albo ściągnięciem ze stołu obrusu z tortem urodzinowym właściciela. Słowem, mały pies
musi się natru​dzić, żeby osią​gnąć ten sam efekt.

Nie było jasne, co zamierza osiągnąć Ciupciulinek, oczywiście poza wydostaniem się z objęć

background image

wła​ści​ciela.

Pociąg ruszył i zaraz wjechał do tunelu. Pies szczeknął, co zabrzmiało, jakby nieostrożne dziecko

nadepnęło gumową kaczuszkę. Najwyraźniej bał się ciemności. Gdy między filarami zniknęła resztka
dworcowego światła, a oświetlenie przedziału nie zapaliło się, dziecko zaczęło rytmicznie deptać
kaczuszkę.

To będzie bar​dzo długa podróż.
Pociąg wlókł się tunelem, mijając co kilkanaście metrów lampę na ścianie. W kolejnych

rozbłyskach widać było, jak piesek usiłuje biec, przebierając łapkami w powietrzu, wyrywa się do
góry nogami, wisi na smyczy. Udało mu się wyswobodzić, ale tylko na moment. W następnym
rozbłysku właściciel trzymał Ciupciulinka ogonkiem w górę, a drugą ręką zaciskał pyszczek
niewiele większy niż u świnki morskiej. Szczekanie ucichło na chwilę, by zaraz zabrzmieć ze
zdwojoną siłą. W kolejnym rozbłysku mężczyzna trzymał palec w ustach i krzywił się z bólu,
a uwol​niony Ciup​ciu​li​nek biegł w stronę szkla​nych drzwi prze​działu. Net odru​chowo uniósł nogi.

O tym, że nie przez wszystko co przezroczyste da się przejść, pies przekonał się z odgłosem

przypominającym przybijanie stempla na poczcie. Gdy snop światła przesunął się po przedziale,
blisko dolnej krawędzi drzwi widniał odcisk małego noska, a Ciupciulinek leżał na grzbiecie
i w oszołomieniu przebierał łapkami. Właściciel wykorzystał to, chwycił psa i podniósł
w bezpiecznej odległości przed sobą. Przez jakiś czas w powietrzu unosił się, mniej więcej na
środku przedziału, jazgoczący z wysoką częstotliwością futrzasty chaos pazurków, ząbków
i powiewających kokardek. Net podsunął kolana pod brodę i z fascynacją zmieszaną z niepokojem
patrzył na psy​cho​de​liczne przed​sta​wie​nie.

Gdy wyjechali z tunelu w słoneczne popołudnie, pies oklapł i zaczął dyszeć. Żongler odetchnął,

wetknął go sobie pod ramię i mocniej okręcił różową smyczkę wokół nadgarstka. Z kieszeni
wyciągnął plaster, którym sprawnie zakleił palec. Był przygotowany do transportu psa. Netowi
prze​mknęło przez myśl, że znacz​nie wygod​niej byłoby zała​do​wać bestię do kon​te​nera podróż​nego.

— Pro​szę zdjąć nogi z sie​dzi​ska — roz​le​gło się z pra​wej strony.
Net stwierdził dwie rzeczy. Po pierwsze, że wciąż trzyma buty na fotelu, a po drugie, że

w drzwiach prze​działu stoi kon​duk​tor.

— Boję się ciemności — wyjaśnił chłopak i natychmiast usiadł poprawnie. — To silniejsze ode

mnie.

Zwalić winy na siedzącego vis-a-vis żonglera jakoś nie potrafił, choć właściwie, to on był

prze​cież winien.

Konduktor, wąsaty pięćdziesięciolatek z miną służbisty, wyjął z torby notes i zaczął w nim coś

pisać. Net roz​po​znał blo​czek man​da​towy.

— Zaraz, momencik! — Przestraszył się, że jego budżet na cały wyjazd przestaje właśnie istnieć.

— To nie moja wina. Nie działa świa​tło.

Kon​duk​tor prze​stał pisać i spoj​rzał w górę, na lampę.
— Bo jest wyłą​czone — powie​dział. — Tu jest włącz​nik.
— Aha. W tych nowych wago​nach zupeł​nie ina​czej to wygląda. Dzię​kuję, będę już wie​dział.
Konduktor chwilę się zastanawiał, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym mandatem. Pufnął, aż

zafa​lo​wały mu wąsy, i pokrę​cił głową.

— Są wytyczne — oznajmił sucho i pisał dalej. — Linia jest deficytowa, a mandat to jak trzy

background image

bilety.

— I ja mam pokry​wać koszty defi​cy​to​wej linii?
— Ktoś musi. A pra​nie tapi​cerki też kosz​tuje. Popro​szę legi​ty​ma​cję.
Net z rezygnacją podał dokument. Przez chwilę rozważał opcję rżnięcia głupa, że zostawił gdzieś,

że zapomniał, ale w porę skojarzył, że wtedy dostałby drugi mandat, bo przecież miał bilet ulgowy.
Z ponurą miną patrzył więc na poruszający się długopis kolejarza. Jak facet to wyczuł, żeby pojawić
się aku​rat tu w tym momen​cie?

Mężczyzna oddał mu legitymację wraz z mandatem i wyszedł. Suma zapisana słownie

– „stoczydzieści złote”

2

– oznaczała, że budżet wyjazdu zamienił się w deficyt budżetowy

wysokości trzydziestu złotych. Net posłał żonglerowi pełne wyrzutu spojrzenie. Mężczyzna nie
wyka​zał zain​te​re​so​wa​nia i patrzył na Wisłę, nad którą wła​śnie prze​jeż​dżali.

Net zerknął na Ciupciulinka, który już się zregenerował po walce i znów pokazywał małe ząbki.

Obcy. Mały obcy, bo przecież psy tak nie wyglądają. Gdy Net ponownie zaczął rozważać, czy nie
przesiąść się pod okno, pociąg już zwalniał przed Dworcem Wschodnim. No tak, to nie ekspres,
więc będzie się często zatrzymywał. Akcja zmiany miejsca musiała poczekać. Oby tylko nikt nie
wsiadł.

Ponownie sprawdził, czy nie ma wiadomości od przyjaciół. Nie było. Za to Ciupciulinek

rozkręcał się. Perspektywa spędzenia kilku godzin na wprost warczącego jak stara golarka yorka
sprawiła, że Net tęsknie zerkał na miejsce obok. Pociąg zatrzymał się wreszcie, a smutny peron
Dworca Wschodniego wydawał się optymistycznie pusty. Jednak już chwilę później wszelkie
nadzieje pry​sły.

Drzwi przedziału rozsunęły się i do środka weszły cztery zakonnice. Net aż zamrugał, żeby

prze​stało mu się dwoić albo i czwo​rzyć w oczach. Nie prze​stało.

— Niech będzie pochwa​lony — powie​działa pierw​sza.
Net z wra​że​nia zapo​mniał, jaki jest pra​wi​dłowy odzew, i zamiast tego rzu​cił:
— Dobry wie​czór.
Było to bez sensu, zwa​żyw​szy wcze​sną godzinę.
Zakonnice włożyły na półki niewielkie torby podróżne i zajęły wszystkie wolne miejsca – te przy

drzwiach i te przy oknie. Teraz rozkład pasażerów w przedziale wyglądał jeszcze bardziej
idiotycznie. Żongler walizek też nie sprawiał wrażenia zadowolonego z tej sytuacji, a Ciupciulinek
łypał podejrz​li​wie na nowe pasa​żerki.

Pociąg ruszył bez szarpnięcia, a zakonnice synchronicznie się przeżegnały i złożyły dłonie do

modlitwy. Przedział wypełniło kwadrofoniczne mamrotanie. Net zamknął oczy. To będzie bardzo,
bar​dzo długa podróż.

Siostry ponownie przeżegnały się synchronicznie. Jedna wyjęła małą książeczkę i zaczęła ją

czytać, ta obok Neta oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy, a dwie pozostałe zajęły się
przyciszoną rozmową. Net, chcąc nie chcąc, słuchał. Niewiele rozumiał – jakaś przeorysza ma
dokonać jakichś obłóczyn na jakiejś Agacji. Było też coś o jakichś alumnach i prowincjałach.
Pewnie będą tak gadały slangiem zakonnym przez całą drogę. I pomyśleć, że gdyby dowiedział się
o tej wygranej olimpiadzie ledwie dwa dni wcześniej, mógłby tę podróż odbyć w towarzystwie
przyjaciół i zamiast sześciogodzinnej męki miałby sześciogodzinną imprezę. Wsunął dłoń do
kieszeni, by za pomocą empetrójki odizolować się od świata. Powstrzymała go ciekawość, o czym

background image

roz​ma​wiają zakon​nice, jak już przejdą na ludzki język.

— Emergencjo, czy możesz mi podać, proszę, herbatnik? — zapytała siostra siedząca przy

drzwiach, ta z książką.

— Oczywiście, Hilario. — Siostra spod okna wstała i wyjęła z torby blaszane pudełko,

otwo​rzyła je i wysu​nęła w stronę Hila​rii.

Wyłupiaste oczy yorka stały się jeszcze bardziej wyłupiaste, gdy przed jego pyszczkiem

przesunęły się słodkości. Znów zaczął się wyrywać, wydając przy tym rozpaczliwe popiskiwanie.
Jego cały świat zawę​ził się teraz do tego jed​nego pudełka.

— Per​pe​tuo. — Emer​gen​cja pod​su​nęła pudełko sie​dzą​cej naprze​ciwko, po czym spoj​rzała na Neta

i żon​glera. — Czy któ​ryś z panów reflek​tuje?

Netowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, bo przecież reflektował niewiele mniej niż

Ciupciulinek. Chwycił jeden z herbatników, bąknął podziękowanie i włożył ciasteczko do ust.
A raczej prawie włożył, bo przypomniał sobie o istnieniu dobrych manier. Odgryzł więc tylko mały
kęs i zaczął go kulturalnie przeżuwać. To tylko zaostrzyło mu apetyt, natrętnie przypominając, że nie
ma prowiantu. W takich chwilach przydałby się Felix z jego podwójnym zabezpieczeniem na każdą
sytuację, włącznie z koczowaniem w zepsutym pociągu przez dwie doby. Tak, Felix miałby kilka
kana​pek, żela​zny zapas gorz​kiej cze​ko​lady i wodę.

Żongler tymczasem wziął herbatnik, podziękował i nie przejmując się konwenansami, w całości

wepchnął do ust. Pominięty Ciupciulinek ani myślał rezygnować. Odprowadził powracające do
siostry Emergencji pudełko wzrokiem rozbitka, którego minął właśnie statek ratunkowy, oblizał się
i przeniósł spojrzenie na Neta. I wtedy nagle wydarzyło się kilka rzeczy następujących po sobie
w odstępach ułamków sekund. Ciupciulinek, furkocząc kokardkami, wystrzelił do przodu wprost
w kierunku Neta. W locie prawie, prawie złapał herbatnik i wtedy właśnie skończył się zapas
smyczy. Gwałtowne szarpnięcie przerwało brawurową akcję. Net zobaczył tuż przed sobą
rozdziawioną paszczę yorka, pełną ostrych ząbków, potem jego podwozie i wreszcie ogon, który
przejechał mu po twarzy od brody po czoło. Włochaty chaos wirując w powietrzu, siłą
bezwładności wrócił do punktu wyjścia i uderzył żonglera w pierś. Zaskoczony mężczyzna wypluł
z impe​tem her​bat​nik i wepchnął psa pod ramię.

Wszystko to wyda​rzyło się w mgnie​niu oka i prze​dział znów wyglą​dał jak wcze​śniej.
Wyjąt​kiem był brak her​bat​nika w Neto​wej dłoni.
— Mały potwór — powiedział ani trochę niespeszony sytuacją żongler. — Gdyby nie to, że

kosz​to​wał osiem stów, naj​chęt​niej bym go wypi​rzył przez okno.

Net rozej​rzał się po ubra​niu i po pod​ło​dze. Her​bat​nika ni​gdzie nie było widać.
— Pan chyba nie lubi swo​jego psa — zauwa​żyła oschle sio​stra Per​pe​tua.
— To pies żony. Ona go karmi cukier​kami. Uza​leż​nił się od cukru.
Net kle​pał się po blu​zie i macał fotel pod sobą.
— Masz go we wło​sach. — Emer​gen​cja z uśmie​chem wska​zała jego fry​zurę.
Chłopak potrząsnął głową i rzeczywiście poczuł dodatkowy ciężar. Sięgnął i wyjął herbatnik

wbity w strzechę. Nie przejmując się już konwenansami, wepchnął szybko herbatnik do ust. I po
chwili stwierdził, że nadal czuje dodatkowy ciężar. Uniósł dłoń i… wyjął z włosów drugi herbatnik.
Chwilę na niego patrzył, nie rozumiejąc, co widzi. A potem zrozumiał i natychmiast wypluł
herbatnik, po czym wyrzucił oba ciasteczka do śmietniczki. Wywalił język i wzdrygnął się

background image

z obrzy​dze​niem:

— Bleee…
Poniewczasie zdał sobie sprawę z tego, że było to raczej niegrzeczne. Bąknął więc tylko coś pod

nosem, co mogło być prze​pro​si​nami, ale nie musiało, i nało​żył wresz​cie słu​chawki.

No ale co to są te obłóczyny? To brzmi jak nazwa średniowiecznej tortury, coś jak łamanie kołem.

Słuchał muzyki, ale nie mógł się na niej skupić. Zakonnice o czymś rozmawiały, pies się na niego
gapił, a dodat​kowo żon​gler polu​zo​wał smycz, żeby zająć się smart​fo​nem.

Smartfon, właśnie! Net wyjął z kieszeni swój smartfon. Powinien się na coś zdecydować, bo

noszenie w kieszeniach dwóch przedmiotów, a w plecaku dwóch ładowarek, nie było zbyt wygodne.
No, tyle że empetrójka miała lepszą jakość dźwięku, a bateria trzymała dziesięć razy dłużej. Włączył
przeglądarkę i wpisał „obłóczyny”. Kliknął w pierwszy lepszy link, a dokładniej w pierwszy link
z obrazkiem. Otworzyła się strona ze zdjęciem kilku zakonnic. Przeczytał pobieżnie krótką definicję,
z której wynikało, że obłóczyny to mniej więcej przyjęcie kogoś nowego do zakonu. Net, który miał
przed oczami jakieś tajemne rytu​ały tor​tur, poczuł się zawie​dziony.

Wyjrzał przez okno. Pociąg wlókł się przez Bródno w tempie znudzonego ślimaka. Gdyby Net

postanowił oszczędzić godzinę, zamiast na Dworzec Centralny mógłby przyjść tutaj i wsiąść do
snującego się pociągu. Życie jednak nigdy nie wygląda tak, jak powinno. I to w wielu zaskakujących
aspektach tego życia. Chłopak uniósł wzrok i stwierdził, że wszyscy się na niego gapią. Gapił się też
york, ale to akurat chwilowo nie miało znaczenia. Czemu się gapią? Trzeci herbatnik we włosach?
Zsunął słuchawki, żeby sprawdzić, i wtedy usłyszał męski głos opowiadający… o ceremonii
obłóczyn. Nie był to na pewno głos żonglera ani żadnej z zakonnic. Dźwięk dochodził z jego
smartfonu. Przewinął kciukiem stronę z definicją obłóczyn i… no tak – był tam filmik, który sam
wystartował. Net natychmiast wcisnął „stop” i wepchnął smartfon do kieszeni, żałując, że nie może
wci​snąć też „undo”.

— Tak mi się klik​nęło… — Przy​gar​bił się.
— Wystar​czyło zapy​tać — powie​działa uprzej​mie Hila​ria.
— To syn​drom obcego kciuka. Coś sły​szę, a on klika i tak to… potem… wycho​dzi…
Żeby ukryć zakłopotanie, Net wyjął z kieszeni paczkę gumy do żucia. Zapanowało niezręczne

milczenie. To ciekawe, jak milczenie potrafi być różne, chociaż sprawa wydaje się prosta – nikt nic
nie mówi. Milczenie przerwał Ciupciulinek, gdy pociąg wtoczył się do kolejnego, tym razem
krót​kiego tunelu. Pies trząsł się i szcze​kał nawet wtedy, gdy wyje​chali już z ciem​no​ści.

Net rozwinął paczkę i stwierdził, że guma jest w listkach, a nie w pastylkach, jak lubił. Zgarnął ją

w pośpie​chu z półki kio​sku i nie zauwa​żył tego. Wysu​nął ją przed sie​bie i zapy​tał:

— Czy ktoś z pań​stwa ma ochotę… reflek​tuje na gumę?
Nim ktokolwiek z pasażerów zdążył odpowiedzieć, siódmy, obcy pasażer przedziału wystrzelił do

przodu z roz​dzia​wioną małą szczęką i chwy​cił na raz wszyst​kie gumy razem ze sre​ber​kami.

— Noż po pro​stu… — Net spoj​rzał na gla​mią​cego z zado​wo​le​niem psa, potem prze​niósł wzrok na

zupeł​nie nie​prze​ję​tego tym wyda​rze​niem żon​glera.

Pies rozgryzał twardą jeszcze gumę, wciąż gapiąc się na Neta. Chłopak odwzajemnił spojrzenie,

starając się, by wyrażało czystą nienawiść. Dopiero po chwili zrozumiał, co się zaraz stanie,
i przestał żałować gumy. Ciupciulinek też czuł, że coś nie gra. Ciamkał coraz wolniej, z coraz
więk​szym tru​dem roz​wie​ra​jąc pysz​czek.

background image

Instant karma

3

— mruk​nął z satys​fak​cją Net.

Piesek w końcu zakleił się całkowicie. W panice chciał szczeknąć, ale skończyło się tylko na

wydmu​cha​niu małego różo​wego balo​nika.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do przedziału wkroczył konduktor. Ten sam, który wystawił

Netowi man​dat.

— Dzień dobry. Popro​szę bilety do kon​troli.
Ciup​ciu​li​nek pró​bo​wał obszcze​kać intruza. Jedy​nym efek​tem było powięk​sze​nie się balo​nika.
Wszyscy wygrzebali bilety i podali je konduktorowi. Ten maznął na każdym jakiś zygzak i oddał

je, z wyjąt​kiem biletu Neta.

— Popro​szę pań​ską legi​ty​ma​cję.
— Prze​cież widział ją pan pół godziny temu — przy​po​mniał Net.
— Są wytyczne. — Kon​duk​tor wydmuch​nął powie​trze, wpra​wia​jąc gęsty wąs w falo​wa​nie. — Do

korzystania z ulgowej opłaty za przejazd konieczna jest ważna legitymacja uczniowska, studencka,
ren​cist​kow… ren​tere… ren​ci​sty lub eme​ryta.

Ciupciulinek patrzył to na Neta, to na konduktora, a przy każdym obróceniu głowy różowy balonik

podry​gi​wał jak nos u postaci z kre​skówki.

Net stwierdził, że nie warto się kłócić i podał konduktorowi legitymację. Wąsacz, nawet na nią

nie patrząc, maznął po bile​cie.

— Miłej podróży — rzu​cił i wyszedł.
Nim zamknęły się za nim drzwi, Net zerknął przelotnie na służbową torbę, w której zapewne

nadal znajdowała się druga połowa jego mandatu. Gdyby tak ten mały świstek zniknął
w niewyjaśnionych okolicznościach… Tylko jak miałoby to nastąpić? Przecież nie można, ot tak,
podejść do kon​duk​tora i wyjąć mu z torby blo​czek man​da​towy. Nie, to nie​re​alne.

A wszystko przez tego małego potwora.
Oklapły balonik zwisał teraz z pyszczka yorka jak długi język. Pies, mrużąc z wysiłku oczy,

próbował rozewrzeć szczęki. Netowi przemknęło przez myśl, że jeśli Ciupciulinek się tu przekręci,
to będzie na niego. Już zastanawiał się, czy nie zwrócić uwagi właściciela na kłopoty jego pupila,
lecz w tym momencie york z głośnym ciamknięciem otworzył pyszczek i już ostrożniej zaczął glamać
gumę, śliniąc się przy tym niemożliwie. W kilku ruchach zdołał odlepić większość gumy od zębów.
Był jednak zbyt zachłanny, by ją wypluć. Połknął ją więc, co oznaczało poważne kłopoty jutro rano
lub może jesz​cze dziś wie​czo​rem. Jed​nak wtedy nie będzie to już abso​lut​nie pro​blem Neta.

Chłopak zdjął z półki nad sobą plecak i wyjął z niego laptop. Sprawdził to samo, co przedtem

smartfonem, czyli że jedynym śladem po przyjaciołach jest lakoniczny wpis na szkolnym forum
„Dotarliśmy. Jest super”. Od tego czasu mogło się wydarzyć wszystko. Cóż, i tak nic nie wymyśli
przez te kilka godzin. Net otworzył edytor i spróbował zagłębić się w program, który pisał od
wczoraj. Była to nowa wersja oprogramowania do sterowania inteligentnym domem. Wprawdzie
mieszkanie Neta na ostatnim piętrze jednego z warszawskich apartamentowców było nafaszerowane
elektroniką, wszelkimi czujnikami i ułatwiaczami życia, to jednak wcale nie znaczyło, że inteligentny
dom nie może być jeszcze bardziej inteligentny. Te kilka godzin było doskonałą okazją, by pchnąć
projekt do przodu. Założył słuchawki, tym razem pilnując, by wszystko było OK, i zaczął czytać
linijki kodu, które do tej pory napi​sał.

Nie mógł się jednak skupić. Co gorsza, tuż nad krawędzią ekranu wciąż widział wgapionego

background image

w siebie i wyszczerzonego Ciupciulinka. Zsunął się nieco w fotelu, by krawędź ekranu zasłoniła
pyszczek zwierzęcia. Pies jakimś cudem zdołał wyciągnąć szyję i znów się gapił na chłopaka. To
jakiś koszmar! Na domiar złego Net poczuł poruszenie w brzuchu, co oznaczało, że za chwilę głód
sta​nie się nie do znie​sie​nia.

I zdał sobie sprawę, że wszyscy się na niego gapią. Czyli burczenie było raczej z tych

głośniejszych, czego nie słyszał w słuchawkach. Głód plus stres zawsze tak działały na jego żołądek.
Zamknął więc laptop. W takich warunkach nie da się pracować. Schował komputer do plecaka
i położył na półkę. Przeprosił, wyszedł na korytarz, w ostatniej chwili cofając rękę przed psimi
ząb​kami. Dopiero na kory​tarzu ode​tchnął.

Burczenie powtórzyło się. Tak, rzeczywiście było głośne. Net zaczynał rozważać poszukiwania

batonika w pokładach brudu za fotelami, gdy nagle przyszło olśnienie. Wars! Przyszło tak
gwałtownie, że Net uśmiechnął się szeroko. W pociągu jest przecież wagon restauracyjny! Zerknął
przez ramię na rozmawiające zakonnice i wciąż gapiącego się na niego Ciupciulinka. Powinien
wrócić po plecak, ale to oznaczało ponowne przejście obok bestii. Trudno. Zakonnice raczej nie
ukradną plecaka. Na pewno nie. Ruszył więc w stronę przodu pociągu, ponaglany donośnym
pobur​ki​wa​niem brzu​cha.

Pieczeń rzymska, podwójny cheeseburger, eskalopki w sosie truflowym, a może banalny

schabowy? Trudny wybór. A może lepiej pizza? Nie, jest mało prawdopodobne, żeby w pociągu
wozili kamienny piec opalany jałowcowym drewnem, czy czymś takim… Czyli pizza nie, raczej
paluszki surimi pod besza​me​lem. Zoba​czy się.

Szedł pustymi korytarzami, czasem mijając podróżnych, którzy wstali, by rozprostować kości.

Trochę psuł mu nastrój mandat. Znając podejście ojca do takich spraw, zostanie potrącony
z kieszonkowego. A wszystko przez tego wrednego chomika w ciele psa. Czy raczej psa w ciele
cho​mika.

Minął konduktora, który dotarł tu, sprawdzając bilety. Gdy już myślał, że idzie w złą stronę,

wyczuł aromacik przypalonego oleju. Pewnie ktoś się zagapił przy tej pieczeni rzymskiej. Net kilka
dni wcześniej widział reportaż o nowoczesnych wagonach restauracyjnych PKP i teraz miał
wątpliwości, czy jest dostatecznie dobrze ubrany, żeby go tam wpuścili. Z reportażu wynikało, że
jeśli kiedyś polskie koleje wprowadzą usługę szybkich kolei stratosferycznych, wagon restauracyjny
zostanie nazwany co najmniej Star Wars, a dowolne dania będą na bieżąco teleportowane
z dowol​nego regionu, gdzie przy​go​tują je naj​lepsi kucha​rze z naj​dal​szych nawet zakąt​ków świata.

— Jestem tak głodny, że aż normalnie chce mi się jeść — stwierdził Net. — Sto trzydzieści zeta

w plecy, cóż zmieni kolejne trzy​dzie​ści?

Wygładził bluzę, wytrzepał okruszki herbatników z włosów, wytarł potencjalne śpiochy

z kąci​ków oczu i otwo​rzył drzwi.

Odór przypalonego tłuszczu zatrzymał go w progu. Chwilę zajęło mu dopasowanie wyobrażeń do

odstającej od nich rzeczywistości. Wagon zdecydowanie nie wyglądał jak w reportażu. Nie było
stolików z lampkami i wygodnymi fotelami, tylko ustawione w poprzek wagonu długie stoły, przy
których kilku podróżnych siedziało na wysokich i raczej niewygodnych stołkach. W oknach bujały się
pożółkłe firanki, a bar po przeciwnej stronie wagonu straszył pękniętym lustrem i wyposażeniem
pamię​ta​ją​cym czasy, gdy jesz​cze krę​cono czarno-białe filmy.

— Ale obskur… — jęk​nął Net.
Był jednak nadal głodny, a innego wagonu restauracyjnego w tym pociągu przecież nie ma. Ruszył

background image

obok stołów, czując, jak podeszwy lepią się do podłogi. Im bardziej zbliżał się do baru, tym
więk​szą miał ochotę odwró​cić się na pię​cie i uciec.

— Ruskie! — ryk​nął bar​man.
Net aż się przy​gar​bił z wra​że​nia. Odwró​cił się do drzwi, żeby zoba​czyć, o kogo cho​dzi.
Ze stołka zwlókł się starszy pan, wcale niewyglądający na Rosjanina. Bez słowa odebrał z baru

talerz i wró​cił na miej​sce.

— A, że pierogi ruskie — powiedział nieco za głośno Net. — Suchar… — Oparł się o bar.

— Dzień dobry.

Barman nie odpowiedział. Patrzył na chłopaka z miną „Idź stąd”. Tak doskonale pasował do

zapyziałego wnętrza, że prawdopodobnie gdy wieki temu wagon opuszczał fabrykę, wstawiono go za
ten bar i już ni​gdy stąd nie wypusz​czono.

Net przeczytał menu, które też wyglądało jak z poprzedniej epoki. „Herbatnik – 2,50; beza – 3,50;

scha​bowy panie​ro​wany – 22,50; her​bata – 5,50…”. Pie​czeni rzym​skiej w sosie tru​flo​wym nie było.

— Popro​szę kieł​basę z fryt​kami. — Wybrał naj​bez​piecz​niej​szą opcję. — I colę.
— Nie ma — odparł bar​man, pra​wie nie otwie​ra​jąc ust.
— Czego kon​kret​nie nie ma?
— Coli nie ma.
— To w takim razie… — Net ponownie spojrzał na menu. — Poproszę oranżadę. I kawę.

Espresso z podwój​nym mlecz​kiem.

— Osiem​na​ście pięć​dzie​siąt — odpa​lił bar​man.
Net podał odli​czoną sumę i prze​biegł wzro​kiem po podej​rza​nych sprzę​tach kuchen​nych.
Barman poruszał się w swoim małym świecie z wyćwiczoną przez lata precyzją. Lodówka,

piecyk, stosik plastikowych talerzy, szuflada z plastikowymi sztućcami, kran do umycia rąk… A nie,
wróć! Z nawyku mycia rąk zostało tylko przesunięcie owych rąk pod kranem, bez odkręcania wody.
Nie było mikrofalówki, co zwykle dobrze świadczy o restauracji. W tym wypadku jednak
świadczyło chyba tylko o tym, że w czasach, gdy urządzano ten wagon, mikrofalówki jeszcze nie
ist​niały.

Kiełbasa wylądowała na starej, poczerniałej i pogiętej patelni, a frytki w piekarniku. A to, co

stało się z kawą, wyglądało już znacznie gorzej. Barman wsypał do plastikowego kubka łyżkę kawy,
podstawił kubek pod ekspres, a dokładniej pod dyszę służącą do robienia cappuccino i zwyczajnie
zalał kawę wrzątkiem. Plastik zaczął się wyginać i marszczyć. Net przeniósł spojrzenie za okno,
w oba​wie że zoba​czy jesz​cze coś, co sprawi, że ani tu nic nie wypije, ani nie zje.

— Kieł​basa z fryt​kami! — ryk​nął bar​man z odle​gło​ści dwóch metrów.
Zaskoczony Net ponownie się skulił. Natychmiast się jednak wyprostował i nienaturalnie

swobodnie podszedł do baru, gdzie czekał talerz, pomarszczony od gorąca kubek kawy i butelka
z oran​żadą. Net spoj​rzał na wysu​szone na wiór frytki.

— Jest ket​chup? — zapy​tał.
— Nie ma.
— A cho​ciaż majo​nez?
— Nie ma.
Pokiwał głową, zabrał elastyczny talerz i elastyczny kubek, butelkę dociskając do boku łokciem,

background image

i wrócił na miejsce. Kawa wyglądem i zapachem zniechęcała, jak mogła, do jej wypicia. Na dnie
butelki oranżady ścielił się osad, a data przydatności do spożycia wypłowiała ze starości. Net
postanowił odłożyć na później decyzję o spróbowaniu napoju i najpierw zaspokoić głód. Widelec
przy pierwszej próbie wbicia go we frytkę wygiął się. Przy drugiej próbie poszło jeszcze gorzej, bo
złamał się w połowie. Net westchnął i przeszedł w tryb manualny. Frytki przypominały bardziej
chrupki, ale dawało się je jeść.

— 1984 — mruknął z miną znawcy. — To był dobry rocznik dla ziemniaków na północnych

sto​kach.

Przytrzymał palcem kiełbasę i odkroił końcówkę. Przez powstały otwór kiełbasa wylała się na

talerz, zata​pia​jąc frytki.

— Ja pier​dziu… — Net nie wie​rzył wła​snym oczom.
Zawartość kiełbasy w postaci gęstej mazi wolno wypełniała talerz. Netowi natychmiast przeszedł

głód. Zdołał uratować kilka frytek przez utonięciem i trzymał je teraz w dłoni. Spojrzał na barmana,
który usłużnie wskazał palcem napis nad barem „Po odejściu od kasy reklamacje nie będą
uwzględ​niane”.

— Popro​szę bile​ciki do kon​troli — usły​szał Net nad uchem.
Znów się sku​lił z zasko​cze​niem. Spoj​rzał na kon​duk​tora.
— Nie zauwa​ży​łem, kiedy pan wszedł… A bilety spraw​dzał pan dopiero co.
— Pasażer korzystający z usług wagonu restauracyjnego obowiązany jest posiadać przy sobie

ważny bilet.

Net wyjął z kie​szeni bilet i podał go.
— Popro​szę pań​ską legi​ty​ma​cję.
— Po co? Prze​cież widział ją pan już dwa razy — przy​po​mniał Net.
— Są wytyczne.
— Legitymację posiadam w plecaku. A plecak posiadam w przedziale, a przedział jest

w posiadaniu PKP, czyli tak jakby to pan miał mój plecak. Z tą legitymacją. Jezu, przecież
spraw​dzał mi pan bilet dwa​dzie​ścia minut temu.

— Są wytyczne. Pasa​żer korzy​sta​jący –
— Tak, sły​sza​łem za pierw​szym razem. No ale pan prze​cież wie, że ja mam tę legi​ty​ma​cję.
— Ale nie przy sobie. — Kon​duk​tor z satys​fak​cją wycią​gnął blo​czek man​da​towy.
— Zaraz! Moment! — Net zerwał się. — To ja przy​niosę.
— Za późno. Są wytyczne, że trzeba posia​dać natych​miast.
Net otwo​rzył usta i je zamknął.
— Hm… — Konduktor pufnął, aż zafalowały wąsy. — Na szczęście pamiętam, co wpisywałem

poprzed​nio.

— Czyli pamięta pan, że wypisywał mi mandat… pamięta pan dane z mojej legitymacji, a nie

pamięta pan, że mam legi​ty​ma​cję?

Mężczyzna przytaknął i podał Netowi zabazgrany papierek. Net wgramolił się na stołek i z ponurą

miną zapatrzył w mandat. Odruchowo wziął kawę i pociągnął solidny łyk. Oczy wyszły mu na
wierzch i wypluł całą kawę, rozpylając ją po stole. Smakowała jak gorzki rosół z fusami. Sięgnął po
butelkę oranżady, żeby zapić obrzydliwy smak. Zakrztusił się i rozpylił na stole oranżadę.

background image

Smakowała jeszcze gorzej, skojarzyła mu się z posłodzoną wodą spuszczoną z instalacji centralnego
ogrze​wa​nia.

— Pasażer zobowiązany jest dbać o czystość. — Konduktor z radosną miną ponownie otworzył

blo​czek man​da​towy.

* * *

Net wracał, chrupiąc ocalałe frytki. Nie dość, że dostał mandat za pobrudzenie stołu i to dostał go

niesłusznie, to jeszcze musiał wszystko posprzątać. To skrajnie nieuczciwe. A wszystko przez tego
wrednego kundla. Z ponurą miną zerkał do mijanych przedziałów. Przy jednym z nich zatrzymał się
gwałtownie. Przez szparę w zasuniętych zasłonkach dostrzegł bowiem konduktora, tego z wąsem.
Mężczyzna z kimś rozmawiał i śmiał się zupełnie niesłużbiście. Wolno mu tak przysiadać się do
podróżnych? Skórzana torba, ta z mandatami, wisiała obok. Net przesunął się nieco i dostrzegł
kobietę, też w uniformie kolejowym. Jasne! To przedział służbowy. Przecież konduktorzy muszą
gdzieś miesz​kać, to zna​czy mieć swą bazę w pociągu.

Net poszedł dalej, żeby nie wzbudzać podejrzeń. W głowie zaczął mu kiełkować pewien plan.

Wyjął z kieszeni mandaty i przyjrzał im się. Kiełkujący plan zdechł – druczki miały kolejne numery,
więc nie wystarczy zwyczajnie „zniknąć” tych kopii, które były w torbie. Wąsacz pamięta dane
wpi​sane z legi​ty​ma​cji, więc bez kło​potu odtwo​rzy man​daty i jesz​cze dopi​sze czwarty ze zło​ści.

Trzy mandaty! Tu już nie chodziło o budżet na ten wyjazd, lecz o budżet na wakacje! Co zrobiłby

Felix? Żeby wymyślić to, co wymyśliłby Felix, trzeba by być Felixem. Net za to był pewien, co
zrobiłaby Nika – powiedziałaby, żeby Net przestał kombinować, bo właduje się w większe kłopoty.
Bardzo brakowało mu teraz przyjaciół i wypełniało go poczucie krzywdy. Przecież nie zrobił nic
złego!

Wrócił do przedziału, obrzucił Ciupciulinka nienawistnym spojrzeniem, po czym wyjął laptop

i otwo​rzył edy​tor kodu.

Zakonnice rozmawiały o diable. Net słuchał tego jednym uchem, skupiając się na programowaniu.

Jednak po chwili dotarło do niego, że zakonnice mówią o okolicach Czerwonej Hańczy, czyli
o jeziorze, nad którym ma mieszkać przez następne kilka dni. W sumie, jeśli kilka osób jedzie
jednym pociągiem, to jest całkiem możliwe, że podążają do tego samego miejsca. Coraz trudniej było
mu się skoncentrować na pracy, wreszcie Net przestał udawać, że cokolwiek programuje. Diabły nie
istnieją, ale to nie znaczy, że nie można ich się bać. Może przesadą byłoby stwierdzenie, że powiało
grozą, ale z pewnością Netowy entuzjazm dotyczący wyjazdu na odludzie opadł jeszcze bardziej.
Odcisk psiego noska, wciąż widoczny na dole szklanych drzwi, nagle zaczął przypominać Netowi
malutki wizerunek czaszki. Pasowało: oczodoły w miejscu dziurek, zwężająca się ku dołowi szczęka
i krzywe zęby, będące odbi​ciem wąsów Ciup​ciu​linka.

— Czy można kogoś zapisać do tego zakonu? — zapytał niespodziewanie żongler. — Tak żeby mu

zro​bić pre​zent.

— Ma pan na myśli swoją żonę? — domyśliła się Prudencja. — Obawiam się, że osoba

pozo​sta​jąca w związku mał​żeń​skim nie może wstą​pić do klasz​toru. Mamy w tej kwe​stii jasne zasady.

— Myślę, że tę prze​szkodę dałoby się usu​nąć.
Zakon​nica pokrę​ciła głową.
— Do zakonu można wstą​pić tylko na wła​sne życze​nie i z potrzeby serca.

background image

— Zgo​dzi​łaby się, gdyby tylko komu​nię mogła przyj​mo​wać pod posta​cią lodów cze​ko​la​do​wych.
— Jeżeli w związku się nie układa, może warto po prostu porozmawiać — poradziła

Dywer​gen​cja.

— Ona rozmawia ze mną za pośrednictwem Ciupciulinka. Mówi do psa to, co ma mi do

powiedzenia. — Żongler nachylił się do yorka i przedrzeźniając żonę, wyrecytował wysokim
głosem — pańcia napiłaby się herbatki. Gdyby mąż pańci był bardziej domyślny, to już by w kuchni
włą​czał czaj​nik.

Zakonnice pokiwały głowami ze zrozumieniem. Net nie zamierzał współczuć żonglerowi. Facet

z pew​no​ścią zasłu​żył na to, co ma. Widziały gały, co brały.

Gło​śnik pod sufi​tem zaskrze​czał i trzesz​czący głos, w któ​rym Net roz​po​znał kon​duk​tora, oznaj​mił:
— Zbliżamy się do stacji Ostrów Mazowiecka. Wysiadających prosimy o sprawdzenie

i dzię​ku​jemy.

O sprawdzenie czego? Komunikat zastanowił Neta. Wersja była skrócona z lenistwa, ale nie o to

chodziło. Skąd się bierze ten dźwięk? Czy w przedziale służbowym jest jakiś mikrofon? To pytanie
wczepiło się w Netowy mózg i nie chciało puścić. Felix powiedziałby, że Net chwycił trop.
Właśnie, co by teraz zrobił Felix? To proste, zacząłby chodzić tam i z powrotem, aż by wymyślił
spo​sób na trzy man​daty. Tylko co wspól​nego ma mikro​fon z trzema man​da​tami?

Net wiedział… nie, czuł, że trop do rozwiązania problemu mandatów jest coraz wyraźniejszy.

Przedział służbowy, mikrofony, Ciupciulinek, mandaty, zjadłbym coś. To ostatnie pomyślał żołądek
Neta, pod​kre​śla​jąc to solid​nym burk​nię​ciem. Hot dog z Ciup​ciu​linka… Nie​stety te kilka fry​tek to było
za mało, żeby zaspokoić apetyt. Coś trzeba zrobić, zanim ośrodek decyzyjny przeniesie się z głowy
do brzu​cha i poja​wią się gor​sze myśli, w rodzaju ste​ków z pin​gwina.

Spojrzał na żonglera zajętego swoim smartfonem, na Ciupciulinka, zajętego wyrywaniem się

i podjął decyzję. Tę sprawę trzeba załatwić, a sprawiedliwości musi się stać zadość. Niestety Net
jak zwy​kle nie potra​fił odna​leźć w sobie ani śladu odwagi. Od czego jed​nak auto​mo​ty​wa​cja?

Wyszedł na korytarz i wolnym krokiem ruszył w stronę wagonu z przedziałem konduktorskim,

obracając w głowie wszystkie informacje i próbując łączyć fakty. Konduktor chodzi po pociągu,
kiedy sprawdza bilety. Gdyby mikrofon był w przedziale służbowym, to konduktor musiałby biec
przez cały pociąg, żeby ogłosić ten skrócony komunikat. Radia przy sobie też nie ma. Logiczne więc
jest, że mikrofony muszą być zainstalowane w kilku miejscach pociągu, zapewne w każdym
wago​nie.

Kiedy doszedł do końca wagonu, rozejrzał się. Obok toalety znajdowało się kilka drzwiczek,

w tym jedne z bezpiecznikami i kontrolkami za szybką. Był też hamulec awaryjny z opisem po polsku
„W razie niebezpieczeństwa pociągnąć dźwignię. Nieuzasadnione użycie będzie karane”, po
angielsku „In one danger tempt lever. Unprovoked ulive will be chided”

4

, i w dwóch innych

językach. Były też małe drzwiczki oznaczone „Interkom”. Net uśmiechnął się szeroko, ale tylko na
chwilę, bo zaraz zobaczył zamek. Zamek był prosty, taki otwierany banalnym trójkątnym kluczem.
Tyle że Net nie miał banalnego trójkątnego klucza. Co by powiedział Felix? „Użyj multitoola”. Co by
powie​działa Nika? „Wra​caj do prze​działu”. Na to nie mógł się zgo​dzić.

Z super​paczką się nie zadziera! Nie zadziera się nawet z jedną trze​cią super​paczki.
Przegrzebał kieszenie. Znalazł chusteczkę higieniczną, ale podejrzanie twardą, więc pewnie

upraną, jeszcze jedną paczkę gumy do żucia, też chyba upraną, dwadzieścia groszy i bilet.
Przymierzył monetę do małej szczeliny na wierzchu zamka. Niestety okazała się za gruba. Chwilę

background image

gapił się na trzymane w dłoni przedmioty. Jak można tym otworzyć zamek? Chcąc nie chcąc, znów
spróbował myśleć jak Felix. Złożył bilet na pół, potem jeszcze na pół i tak kilka razy, aż otrzymał
wąską i grubą „listewkę”. Wygiął ją w połowie i wcisnął między okrągłą obudowę zamka
a trójkątny trzpień. Gdy przekręcił, zamek… po prostu się otworzył. W małej wnęce na uchwycie jak
ze sta​rego tele​fonu sta​cjo​nar​nego spo​czy​wała rów​nie kla​syczna słu​chawka.

Netowi zaschło w ustach. Doszedł do tego etapu, więc głupio się teraz wycofać. A może nie?

Nabrał głęboko powietrza i wolno je wypuścił. Do tej pory nie zrobił nic, z powodu czego mógłby
mieć kło​poty, ale pod​nie​sie​nie słu​chawki kło​poty nie​mal gwa​ran​to​wało.

Wysu​nął dłoń w stronę słu​chawki i zatrzy​mał ją tuż przed celem. Teraz albo ni​gdy.
Teraz albo nigdy. Albo może… za chwilę. Nie, sterczenie tutaj jest zbyt ryzykowne. Zebrał się

w sobie i pod​niósł słu​chawkę:

— Halo? Jolka? Gdzie jesteś? Miałaś tylko kupić frytki! No przecież ja czekam tu głodny

w ostat​nim wago​nie!

Odłożył szybko słuchawkę, zamknął drzwiczki, kartką przekręcił zamek i wskoczył do toalety

obok. Przyłożył ucho do drzwi i zamarł z szybko bijącym sercem. Przez myśl przemknęło mu, że
przed podniesieniem słuchawki nie sprawdził, czy łazienka jest wolna. Felix by sprawdził. Ale co
z tego! Zza ściany dobiegały głośne śmiechy – tak musiało być w całym pociągu. Chwilę później,
słysząc tupot dwóch par butów na korytarzu, zatarł ręce i zaśmiał się cicho. Cicho, ale diabolicznie.
Klep​nął się w poli​czek i mruk​nął pod nosem:

— Ty trollu, ty.
Nasłuchiwał jeszcze chwilę i, dla niepoznaki, spuścił wodę. Odetchnął. Teraz głupio byłoby się

wycofać, chociaż pozostał najbardziej ryzykowny etap akcji, a plan akcji nadal nie istniał. Woda
wciąż leciała. Tamtym dotarcie do ostatniego wagonu zajmie może minutę, sprawdzenie –
jakkolwiek zamierzają to zrobić – kolejną. Niczego tam nie znajdą, więc wrócą wolnym krokiem, co
potrwa mini​mum dwie minuty. Razem cztery. No, dla bez​pie​czeń​stwa trzy. A woda wciąż leciała.

— Co jest? — Net popukał w przycisk spłuczki. Był to przycisk dotykowy, więc raczej się nie

zaciął mecha​nicz​nie. — I co? Kolejny man​dat?

Z najbardziej niewinną miną, na jaką było go stać, wyszedł z toalety, szybkim krokiem podszedł

do prze​działu kon​duk​tor​skiego i odsu​nął drzwi.

— Dzień dobry — powie​dział zupeł​nie zasko​czony.
— Dzień dobry — odpo​wie​działa kon​duk​torka.
Miała może trzydzieści lat, blond włosy i patrzyła na niego wyczekująco. A więc obsługa pociągu

składa się z trzech osób…

— Przepraszam, że nie zapukałem… — Net w pośpiechu wymyślał dalszy ciąg — ale te drzwi są

szklane i nie chcia​łem ich stłuc.

— Dzię​kuję. — Kobieta uśmiech​nęła się uprzej​mie. — W czym mogę ci pomóc?
W sfał​szo​wa​niu man​da​tów.
— O, wymyśliłem! — ucieszył się Net, po czym spoważniał i dodał — przepraszam, piszę

wiersze, i taki rym do pingwina właśnie wymyśliłem. Nieważne. Chodzi o to, że… — No właśnie,
o co chodzi? — Mam! W kib… toalecie, tej na początku wagonu, cieknie woda. Coś się zepsuło
i ten… leci.

— Dzię​kuję bar​dzo. Zgło​szę to kon​ser​wa​to​rowi na sta​cji koń​co​wej.

background image

— Więc… — Net uniósł brwi. — Więc nie naprawi pani tego?
Kobieta znów się uśmiech​nęła. Była cał​kiem sym​pa​tyczna.
— Och… — Mach​nęła ręką. — Napra​wami zaj​muje się spe​cjalna ekipa tech​niczna.
— Kiedy tu chodzi o realne niebezpieczeństwo. — Net obracał dłonią, szukając wiarygodnego

zagrożenia, które mógłby przedstawić konduktorce. — Takie opróżnienie zbiornika w jednym
wago​nie może spo​wo​do​wać… na przy​kład… nie​wy​wa​że​nie pociągu.

— Nie​wy​wa​że​nie? — Kon​duk​torka spo​waż​niała.
— Robi się trochę strasznie, nie? Ja zamierzam wysiąść na najbliższej stacji i sprawdzać serwisy

infor​ma​cyjne.

— No dobrze, zer​knę, co się da zro​bić.
Konduktorka wstała, a Net cofnął się, by ją przepuścić. Niestety kobieta zasunęła drzwi

i zamknęła je na zamek, a dopiero potem szybkim krokiem poszła na koniec wagonu. Netowi zrobiło
się przykro, że tak brzydko ją wykorzystał. Postanowił jednak przełożyć wyrzuty sumienia na
później. Wyglądało na to, że wykorzystał ją niepotrzebnie, bo zamek i tak był przecież zamknięty,
więc nici z planu. Może przynajmniej naprawi tę wodę… Net przyjrzał się bliżej zamkowi. Był taki
sam, jak ten przy inter​ko​mie.

Zerknął w ślad za konduktorką – nie było jej widać – i używając zrolowanego biletu,

w okamgnieniu otworzył zamek. Wślizgnął się do przedziału, zanim rozsądna część jego
osobowości, jeśli takowa w ogóle istniała, wygrała z tą nieodpowiedzialną, dominującą. Zamknął za
sobą drzwi i poczuł, że ma pustkę w głowie. Z szybko bijącym sercem stał na środku pustego
przedziału służbowego. Co dalej? Szczerze mówiąc, nie sądził, że wszystko pójdzie tak łatwo.
Podświadomie liczył na to, że się nie uda; że potknie się na pierwszym etapie i wróci na swoje
miej​sce z poczu​ciem, że zro​bił, co mógł, ale nie wyszło.

Zerknął na wyświetlacz telefonu. No tak! Zapomniał włączyć stoper! Przecież ona zaraz tu wróci,

a reszta chwilę po niej. Myśleć! Myśleć! Spojrzał w swoje odbicie w lustrze nad fotelami. Słodki
jeżu, zostanę przestępcą… Na wieszakach wisiały trzy torby. Mandat! Przecież o to chodzi! Tylko
która torba? Przypomniał sobie, gdzie siedział wąsacz, i sięgnął do jego torby. Bloczek mandatowy
był w osobnej przegródce razem z długopisem. Net wyjął go i otworzył na ostatniej zapisanej
stro​nie. Man​dat był wypi​sany na jakie​goś Zdzi​sława, który wychy​lał się przez okno.

— Nie wie​rzę…
Net przekładał kolejne kartki. Od historii z kawą i oranżadą w bloczku przybyło sześć mandatów.

Wreszcie natrafił na pierwszy swój. Z powodu numeracji wyrwanie nie wchodziło w rachubę.
Podsunął pod kartkę tekturkę zabezpieczającą przed przebijaniem napisów na kolejne warstwy
i zamarł z długopisem nad papierem. Pół sekundy zajęła mu nierówna walka ze swoim sumieniem, po
czym sumienie przegrało z kretesem. Analizując wszystkie za i przeciw, w przekonaniu o słuszności
swojego postępowania i racjach moralnych skreślił swoje nazwisko i adres, a w to miejsce wpisał
dane… Eftepa, z adresem szkoły. Cała ta pechowa podróż była przecież wynikiem złośliwości
nauczyciela informatyki. Grubymi nićmi szyte, ale niczego lepszego nie wymyślił. Powtórzył to samo
na pozostałych dwóch mandatach, schował bloczek na miejsce i na paluszkach wyszedł na korytarz.
Drzwi do feralnej toalety były otwarte, a konduktorka bezskutecznie próbowała zatamować
wypły​wa​jącą wodę.

Sorry — szep​nął ledwo sły​szal​nie i prze​szedł do następ​nego wagonu.
Ale w sumie nie oszukałem jej, pomyślał. Nie tak bardzo, znaczy się. Zawór wody zaciął się

background image

naprawdę.

Resztę podróży spędził ze słuchawkami na uszach, grając w grę, w której występowała cała masa

diabłów i innych stworów piekielnych. Odzyskał spokój wewnętrzny. Ciupciulinka ani nie widział,
ani nie słyszał, a zakonnice mogły sobie zerkać na ekran, ile tylko chciały. Jego wiara
w spra​wie​dli​wość dzie​jową została przy​wró​cona.

War​szawa 2013


Dal​szy ciąg przy​gód Neta znaj​dzie​cie w książce Felix, Net i Nika oraz Sekret Czer​wo​nej Hań​czy

Dotych​czas w serii uka​zały się:
Felix, Net i Nika oraz Gang Nie​wi​dzial​nych Ludzi
Felix, Net i Nika oraz Teo​re​tycz​nie Moż​liwa Kata​strofa
Felix, Net i Nika oraz Pałac Snów
Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nie​śmier​tel​no​ści
Felix, Net i Nika oraz Orbi​talny Spi​sek
Felix, Net i Nika oraz Orbi​talny Spi​sek 2. Mała armia
Felix, Net i Nika oraz Trze​cia Kuzynka
Felix, Net i Nika oraz Bunt Maszyn
Felix, Net i Nika oraz Świat Zero
Felix, Net i Nika oraz Świat Zero 2. Alter​nauci
Felix, Net i Nika oraz Nad​pro​gra​mowe Histo​rie
Felix, Net i Nika oraz Sekret Czer​wo​nej Hań​czy

1. Dowód rze​czowy

[wróć]

2. Oczy​wi​ście powinno być „sto trzy​dzie​ści zło​tych”.

[wróć]

3. Instant karma – w wol​nym tłu​ma​cze​niu, natych​mia​stowa kara.

[wróć]

4. To jest bar​dzo nie​po​prawne tłu​ma​cze​nie.

[wróć]

background image

To opowieść o nawiedzownym domu, ale tym razem nie jest to budynek sprzed wieków, lecz

apartamentowiec na warszawskim osiedlu, do którego dopiero zaczynają się sprowadzać
miesz

​kańcy.


Cześć! Nazywam się Amelia, mam jedenaście lat, brata Alberta, psa Imbira i bardzo lubię

rysować. Przeprowadziliśmy się niedawno do nowego mieszkania w apartamentowcu, który
zaprojektował mój tata. Na razie mieszka tu niewiele rodzin, ale już poznałam kogoś fajnego. Kuba
jest przystojny, odważny i ma odlotową młodszą siostrę – Mi. Gdybym była tak ładna, jak moja
przyjaciółka, Klementyna, może by się mną zainteresował. Na razie nie zwraca na mnie uwagi,
niestety. Ale najważniejsze jest, że w naszym domu i jego okolicy dzieją się dziwne rzeczy, czasem
robi się naprawdę strasz​nie. A zaczęło się wszystko tak…

Cześć! Nazywam się Kuba, mam jedenaście lat i zupełnie zwariowaną młodszą siostrę Milenę,

którą wszyscy nazywają Mi. Uwielbiam jeździć na deskorolce i sprawdzać się w nowych
sytuacjach. Właśnie się przeprowadziliśmy do nowego apartamentowca. Postanowiłem trochę nad
sobą popracować, bo ludzie często mieli pretensje do rodziców o różne moje wybryki. Nic
wielkiego, ale obiecałem im, że tutaj będzie inaczej. Już pierwszego dnia poznałem
superdziewczynę – Amelię, która niestety jest dość dziwna i chyba nie za bardzo mnie lubi. He, he,
w przeciwieństwie do jej przyjaciółki Klementyny. Szkoda, bo wolę Amelię. No, jeszcze się
zoba​czy. Myśla​łem, że koniec waka​cji to będą nudy, ale tutaj się dzieje…

Całość tworzą dwie książki. Jedna opowiada historię Amelii, druga Kuby. Każda jest

zamkniętą całością, ale aby zrozumieć tę drugą osobę, należałoby przeczytać wersję
„prze

​ciwną”, dopiero wtedy opo​wieść będzie pełna i wszystko się wyja​śni.

background image

(frag​ment)

Przez niedomknięte drzwi z pierwszej klatki wyszło coś dziwnego. Było zielone i wyglądało jak

bardzo długi jamnik. Traf chciał, że w tym samym momencie Albert testował Uniwersalny Przyrząd
Badawczy, a konkretnie jego funkcję lunety. Przybliżył na ekranie obraz zielonego stwora wolno
pełznącego wzdłuż ściany i zrobił zdjęcie. Albert nie dziwił się niemal nigdy. Każde dziwne
zja​wi​sko było dla niego oka​zją do posze​rze​nia wie​dzy.

Wstał i zajrzał do pokoju Amelii, by jej o tym powiedzieć. Dziewczyna leżała na łóżku ze

słuchawkami na uszach i czytała książkę. Wiedział, że kiedy siostra słucha muzyki i czyta, to próba
zainteresowania jej czymkolwiek skazana jest na niepowodzenie. Wrócił więc do siebie, przypiął
urządzenie kablem USB do laptopa i wyszukał podobne zdjęcia w internecie. Po chwili wiedział już,
że po dziedzińcu spaceruje legwan, czyli iguana – gad z Ameryki Południowej. W Polsce można go
spo​tkać tylko w zoo lub u hodow​ców.

Skąd tu się wzięło takie coś?
Przypomniał sobie przedwczorajszą przeprowadzkę rodziny Rytlów. Prawdopodobnie to właśnie

im uciekł ten okaz.

Przez bramę weszła właśnie pani Kożuszek. Pani Kożuszek miała ponad siedemdziesiąt lat i była

nieco zdzi​wa​czała.

Zbliżała się do legwana i wydawało się, że przejdzie dalej, nie zauważając niczego niezwykłego.

Jednak stało się inaczej. Legwan odwrócił głowę w stronę kobiety, kłapnął paszczą i uderzył mocno
ogonem o chodnik. Paszcza była malutka, mniejsza niż u szczeniaka, i pozbawiona zębów. Jednak
pani Kożuszek wydała z siebie zduszony kwik i pobiegła truchcikiem do swojej klatki. Legwan,
krokiem równie leniwym jak poprzednio, podszedł do bujającej się luźno kratki wentylacyjnej
w fun​da​men​cie i dostoj​nie znik​nął w otwo​rze.

Albert wyszukał informacje o legwanach. Najważniejsza była ta, że zwierzęta te lubią ciepło.

Otwór, do któ​rego wszedł legwan, był otwo​rem wen​ty​la​cyj​nym węzła cie​płowniczego.

Albert otworzył program pocztowy, napisał wiadomość do Kuby Rytla „Ja bym zaczął od węzła

ciepłowniczego” i wysłał. Szkoda się bardziej rozpisywać. Każdemu inteligentnemu człowiekowi

background image

taka infor​ma​cja powinna wystar​czyć.

background image

(frag​ment)

Gdy koń​czyli jeść, zza uchy​lo​nego okna dał się sły​szeć sygnał ambu​lansu.
— Drugi dzień w nowym domu i już coś się stało — stwier​dziła mama.
— Łał! — Mi zerwała się. — Może kogoś zamor​do​wali.
Pobiegła do okna. Ściemniało się już, więc odblaski niebieskiego koguta wyraźnie oświetlały

ściany domu.

— To poli​cja — krzyk​nęła. — Czyli jed​nak mor​der​stwo.
— Pójdę zoba​czyć, co się dzieje — oznaj​mił tata. — Zamknij​cie drzwi i nie wychodź​cie.
Na podwórku w asyście dwóch policjantów stała siedemdziesięcioletnia kobieta i zawzięcie

gesty​ku​lo​wała. Mówiła tak szybko, że nie dawało się zro​zu​mieć ani słowa. Wska​zy​wała na dąb.

— To pani Kożu​szek spod pięt​nastki — powie​działa mama.
Z laptopa leżącego na łóżku dobiegł dźwięk przychodzącej wiadomości e-mail. Kuba przeczytał:

„Ja bym zaczął od węzła cie​płow​ni​czego”. Wzru​szył ramio​nami i ozna​czył wia​do​mość jako spam.

Wró​cił tata.
— Mówi, że widziała smoka — oznajmił. — Coś jej się na stare lata bajki mieszają z realnym

świa​tem. Łykaj​cie wita​miny, dzie​ciaki.

— Prze​stań — skar​ciła go mama. — Sam będziesz kie​dyś stary.
— Jeśli będę widy​wał smoki, to już chcę iść na całość i wie​rzyć, że są praw​dziwe.
Mi weszła do swojego pokoju i zdała sobie sprawę z tego, że coś bardzo, ale to bardzo się tu nie

zgadza. Terrarium Franka było puste. Zajrzała pod meble i pobiegła do pokoju brata. Popatrzyła na
Kubę dra​ma​tycz​nym wzro​kiem.

— Bro, musisz mi pomóc — oświad​czyła. — Chodź!
— Sis, aku​rat teraz?
— Sprawa jest pilna.
Kuba nie był najszczęśliwszy, ale wstał i poszedł za siostrą do jej pokoju. Wskazała mu uchylone

background image

drzwiczki ter​ra​rium.

— Fra​nek znik​nął — powie​działa dra​ma​tycz​nie.
Legwan Franek miał trzy lata i niecały metr od czubka pyska do końca ogona. Ważył przy tym nie

wię​cej niż kilo​gram i był bar​dzo… mało inte​li​gentny.

Mi z latarką prze​cze​sy​wała już szafę w przed​po​koju.
— U mnie go nie ma — oce​niła.
Prze​trzą​snęli wszyst​kie pokoje. Spraw​dzili nawet pralkę, lodówkę i pie​kar​nik.
— Czyli Fra​nek dał w długą — stwier​dziła ponuro Mi. — A to nie​wdzięcz​nik!


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Felix, Net i Nika oraz Bardzo Senna Ryba
Felix, Net i Nika oraz Tajemnica Kredokrada
Felix, Net i Nika oraz Ściema Smoczysława
Felix, Net i Nika oraz Metoda Sześciopalczastego
Felix Net Nika test
Podstawy ASP NET 2 0 – tworzenie stron WWW oraz aplikacji Web
C 5 0 Programowanie Tworzenie aplikacji Windows 8 internetowych oraz biurowych w NET 4 5 Framework
C 5 0 Programowanie Tworzenie aplikacji Windows 8 internetowych oraz biurowych w NET 4 5 Framework c
C 5 0 Programowanie Tworzenie aplikacji Windows 8 internetowych oraz biurowych w NET 4 5 Framework
C 5 0 Programowanie Tworzenie aplikacji Windows 8 internetowych oraz biurowych w NET 4 5 Framework 2
Olga Tokarczuk Podroz ludzi Ksiegi (osloskop net)
C 5 0 Programowanie Tworzenie aplikacji Windows 8 internetowych oraz biurowych w NET 4 5 Framework c
Podroze w czasie Scenariusz przedstawienia dla klas IV VI SP oraz G
Przydatne polecenia ping, ipconfig oraz net view
Przydatne polecenia ping, ipconfig oraz net view
w8 VLAN oraz IP w sieciach LAN
Układy Napędowe oraz algorytmy sterowania w bioprotezach
w 3 monitorowanie podróży

więcej podobnych podstron