1
EMMA DARCY
Miłość szejka
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nazywam się Sara Hillyard. Mój ojciec trenuje w Australii
konie wyścigowe.
To były szczere słowa dwunastoletniego dziecka. Dziecka, które
polubił i które dobrze pamiętał, gdy siedem lat później przyjechał do
Australii wybierać trenera.
Szejk Tarik al-Khaima potrząsnął głową, uśmiechając się
pobłażliwie. To głupie, żeby takie sentymenty wpływały na jego
decyzje. Zatrudnił Drew Hillyarda, powierzył mu potomstwo
najlepszych koni na świecie, a ten człowiek okazał się oszustem i
kanalią, który zmarnował to, co dostał, wybierając łapówkę.
Gdy teraz siedział obok niego w loży toru wyścigów konnych w
Flemington, czekając na początek gonitwy Melbourne Cup, czynił
wysiłek, by zachować uprzejmy wyraz twarzy. Był to jeden z
największych wyścigów w międzynarodowym kalendarzu imprez.
Puchar Melbourne stanowił obiekt pożądania trenerów i właścicieli
koni. Potwierdzał klasę i sławę wierzchowca. Zapewniał zwrot
inwestycji.
Jeśli Firefly dziś wygra, być może Drew Hillyard dostanie jeszcze
jedną szansę. Jeśli jednak przegra, nie pozostanie mu nic innego, jak
pocałować szlachetnie urodzonego konia szejka Tarika na do
widzenia. Chwila prawdy zbliżała się szybko. Konie stały już w
boksach, gotowe do startu.
- Powinien dobrze pobiec - zapewnił Drew Hillyard.
Tarik odwrócił głowę do ojca Sary. Starszy mężczyzna miał
kręcone, przetykane siwizną włosy, tak krótko obcięte, że kędziorki
przylegały mu ciasno do czaszki. Ciemne oczy trenera miały wyraz
nieprzenikniony. Przez umysł Tarika przemknęło wspomnienie
córki Hillyarda: burza lśniących, ciemnych włosów okalających
twarz, w której przykuwały uwagę czekoladowe, błyszczące oczy.
Uwielbiał się w nie wpatrywać. Ale wolał nie patrzeć w oczy jej ojca.
- Tak, powinien - odparł lakonicznie i znów skierował
SR
3
spojrzenie na tor. Firefly był potomkiem championów; gdyby
trenowano go prawidłowo, powinien bezapelacyjnie wygrać ten
wyścig. Powinien. Ale Tarik wolał się o to nie zakładać. Żaden z koni,
które umieścił w stajniach Drew Hillyarda, nie uzyskał wyników
odpowiednich do swego pochodzenia. Wszystkie nadzieje
zniweczyła korupcja.
- Czy postawił pan coś na Firefly? - spytała Susan Hillyard. Tarik
spojrzał na nią z nagłym zainteresowaniem. Ciekawe, czy znała
prawdę? Druga żona Drew Hillyarda była trochę nerwową
blondynką. I miała wszelkie powody, by być nerwowa, pomyślał
ponuro Tarik.
- Nigdy nie stawiam, pani Hillyard. Interesuje mnie samo
widowisko. Lubię patrzeć, jak moje konie osiągają wyniki zgodne ze
swoim pochodzeniem.
- Ach, tak... - Zamilkła, zaciskając nerwowo palce. Macocha
Sary...
„Mój ojciec znów się żeni. Mama wróciła do Irlandii, a mnie
załatwiła szkołę z internatem w Anglii. Dzięki temu będzie mogła
częściej mnie odwiedzać. Latem będę przyjeżdżać do ojca",
Samotne, pozbawione złudzeń dziecko, którego świat zawalił się z
powodu rozwodu rodziców. Tarik nie przestawał o niej myśleć. Jak
teraz wygląda... ? Nie było jej tutaj, we Flemington. Mimo woli szukał
jej wzrokiem. Na jaką kobietę wyrosła? Miał nawet ochotę o nią
spytać, ale okazanie osobistego zainteresowania byłoby niezgodne z
jego manierami. Zresztą, jeśli Firefly przegra, Sara - urocze dziecko
sprzed jedenastu lat - wraz z całą swoją rodziną odejdzie w
przeszłość.
W tłumie podniósł się szum. Rozpoczynał się wyścig. Tarik,
podobnie jak reszta widzów, powstał i przyłożył do oczu lornetkę. Z
głośników dobiegał podniecony głos komentatora. Szejk całą uwagę
skupił na wspaniałym ogierze, który wart byłby swej wagi w złocie,
gdyby wygrał.
Poruszał się z taką gracją i lekkością, że samo obserwowanie go
było ekscytujące. W połowie okrążenia wysforował się do przodu.
SR
4
Zbyt szybko, pomyślał Tarik. A jednak przez co najmniej sto metrów
utrzymywał dystans trzech długości od pozostałych koni. Potem
wyraźnie osłabł, inne konie go dogoniły i minęły. Na metę przybiegł
dopiero ósmy. Przyzwoity wynik, zważywszy, że startowały
dwadzieścia dwa konie. Ale Tarik wiedział lepiej.
- Za wcześnie się zmęczył - powiedział Drew Hillyard, nie kryjąc
rozczarowania.
- To prawda - przyznał zimno Tarik, dobrze wiedząc, że
wytrenowany koń tej klasy co Firefly nigdy nie traci pary.
- Chce pan porozmawiać z dżokejem?
- Nie, porozmawiam z panem po wyścigach.
- Dobrze.
Hillyard i jego żona odeszli. Tarik był z tego zadowolony, choć
wiedział, że jeszcze dziś czeka go z nimi nieprzyjemna rozmowa.
- Chcesz, żebym ja to załatwił?
Był to cichy głos jego bliskiego przyjaciela, Petera Larsena.
Studiowali razem w Eton i Oksfordzie i doskonale się rozumieli. To
właśnie Peter wyśledził niecne knowania Hillyarda. Dowody nie
zostawiały wątpliwości.
Tarik potrząsnął głową. Wielokrotnie Peter oszczędzał mu
kłopotów. Jednak to nie była zwyczajna sprawa.
- Byłem głupi, że go wybrałem, Peter. Teraz sam muszę z nim
skończyć.
Larsen skinął głową ze zrozumieniem.
Drew Hillyard zawiódł pokładane w nim zaufanie.
To zawsze było sprawą osobistą.
Sara kładła spać swą młodszą przyrodnią siostrę. Wprawdzie
Jessie była już duża, ale po całym dniu oczekiwania, podniecenia i
wreszcie rozczarowania padała ze zmęczenia.
Przez cały dzień siedziała przykuta do telewizora, najpierw
czekając, a potem oglądając transmisję z Melbourne Cup. I ani razu
nie zobaczyła szejka w białych szatach. Sara, co prawda, tłumaczyła,
że prawdopodobnie ubrany będzie w garnitur, ale nie udało jej się
przekonać Jessie. Zdaniem dziewczynki szejk musiał nosić
SR
5
powiewne, białe szaty. Zresztą w ogóle nie pokazano go w telewizji.
W dodatku Firefly przegrał, mimo że prowadził przez długi
dystans. Jessie zalała się łzami. Kochała Firefly od chwili, gdy po raz
pierwszy ujrzała pięknego źrebaka. I rozpaczliwie pragnęła, by
wygrał.
- Mamusia nawet nie zadzwoniła - narzekała, dodając jeszcze
jedno rozczarowanie do tej ponurej listy.
- To był dla niej ciężki dzień - tłumaczyła Sara. - Musiała
towarzyszyć szejkowi, pełnić honory gospodyni. Być może poszli
gdzieś na kolację.
Duże niebieskie oczy wyrażały ogromny smutek z powodu tej
możliwości.
- To nie w porządku! Tato trenuje konie szejka od czterech lat i
szejk pierwszy raz przyjechał do Australii, a ja nawet nie mogę go
zobaczyć.
Ja też nie, pomyślała z żalem Sara. Chociaż dla niej nie było to aż
tak ważne. Odezwała się w niej zwykła ciekawość, jak Tarik wygląda
po tylu latach.
To zadziwiające, że pewne wspomnienia z dzieciństwa utrwalają
się w pamięci. Nigdy nie zapomniała Tarika al-Khaima. Doskonale
pamiętała, że obdarzył ją swym zainteresowaniem i był dla niej
bardzo miły podczas pierwszego Bożego Narodzenia, które spędziła
ze swoją matką w Irlandii.
Był wówczas młodym mężczyzną, niezwykle bogatym i
uderzająco przystojnym. Wszyscy goście na przyjęciu, odbywającym
się w domu jej matki, pragnęli go poznać. A jednak zauważył smutne,
osamotnione dziecko, które czuło się tutaj zupełnie niepotrzebne i
niechciane i poświęcił jej sporo czasu. Przy nim odzyskała poczucie
własnej wartości. Z tamtego okresu życia było to jej jedyne miłe
wspomnienie.
- Może jutro w prasie pokażą jego zdjęcie - dodała
pocieszającym tonem.
- Założę się, że nie! - Jessie nie przestawała się zżymać. - Przez
cały tydzień nie zamieszczono ani jednego zdjęcia.
SR
6
To było rzeczywiście zastanawiające, zważywszy, że sezon
wiosenny był w pełni i strony kronik towarzyskich w prasie
zapełniały zdjęcia sławnych osobistości. Szejk albo nie uczestniczył
w żadnej modnej imprezie, albo z jakichś powodów unikał kamer.
- Wcale nie wybiera się do Werribee, żeby obejrzeć pozostałe
konie. Tatuś powiedział, że będzie tylko we Flemington.
- Widzisz, Jessie, szejk ma konie na całym świecie... - Gdy go
poznała w Iralndii, również tam je kupował. - Nie sądzę, żeby któraś
hodowla miała dla niego szczególne znaczenie.
Zastanawiała się, czy ją pamięta. Mało prawdopodobne... Znali się
zbyt krótko, zbyt dawno temu. To, że za pośrednictwem wysłanego
agenta zatrudnił jej ojca jako trenera swoich koni w Australii, było
dziełem zwykłego przypadku. Nie podjął tej decyzji z żadnych
osobistych pobudek.
- Ale przecież przyjechał, żeby zobaczyć, jak Firefly pobiegnie -
przekonywała Jessie.
- To dlatego, że Melbourne Cup ma specjalny charakter. - Sara
ułożyła wygodnie dziewczynkę w łóżku, odsunęła z jej smutnej
twarzy włosy i pocałowała ją w policzek. - Nie martw się, kochanie.
Jestem pewna, że jutro mama opowie ci o szejku.
Pożegnało ją tylko niezrozumiałe mamrotanie. Dziewczynka
zasypiała.
Sara upewniła się, że zostawia wszystko tak, jak należy;
elektryczny wózek inwalidzki stał we właściwej pozycji przy łóżku,
żeby Jessie mogła w nocy dotrzeć do łazienki. Nocna lampka była
zapalona, obok na ruchomej tacy stała szklanka wody. To
zadziwiające, jak ta mała dziewczynka z dnia na dzień stawała się
coraz bardziej niezależna. Sara wiedziała, że nie jest już potrzebna w
Werribee. Najwyższa pora, by zajęła się wreszcie własnym życiem.
Gdy skończą się ferie wiosenne, poruszy te sprawę z Susan.
Cicho zamknęła drzwi. W duchu przyznawała Jessie rację.
Dziewczynka miała powód, by czuć się zawiedziona. Jej matka
powinna zadzwonić. Obiecała jej to, a obietnicy należało
dotrzymywać.
SR
7
Na myśl o tym Sara skrzywiła się z dezaprobatą i poszła do pokoju
bliźniaków. We współczesnym świecie dotrzymywanie obietnic
wynikało jedynie z konwenansów. Czyż całe jej życie nie dowodziło,
że nie można polegać na obietnicach? Nadszedł czas, by
zaakceptowała rzeczywistość.
Spojrzała na chłopców. Jej siedmioletni przyrodni bracia smacznie
spali. Wyglądali niewinnie jak niemowlęta. Problem z dziećmi
polegał na tym, że wierzyły w obietnice. Gdy przychodziło
rozczarowanie, czuły ból.
Mama nie zadzwoniła...
Pod wpływem tych słów wróciło wspomnienie innego dnia, gdy
odbywał się Melbourne Cup. Miała wtedy dziesięć lat, tyle samo, co
Jessie. Jej matka też nie zadzwoniła... Była zbyt zajęta Michaelem
Kearneyem i perspektywą zostania czwartą żoną jednego z
najbogatszych w świecie hodowców koni.
Matka dobrze na tym wyszła. Gdy Michael zdecydował się na piątą
żonę, dostała astronomiczne odszkodowanie rozwodowe, które z
kolei zdecydowanie pomogło jej w otrzymaniu propozycji
małżeńskiej od angielskiego lorda. Sara mogła spokojnie powiedzieć,
że jej matka po opuszczeniu Australii, nigdy nie oglądała się do tyłu.
Dlatego też była wstrząśnięta, gdy jej córka odrzuciła rysujące się
przed nią szanse i wróciła do Australii, by pomagać w opiece nad
Jessie.
Sara nie żałowała swej decyzji. To dziwne, jak odległe wydawało
jej się życie w Anglii. Ale pytanie brzmiało: dokąd udać się teraz?
Weszła do salonu, położyła się na sofie i zaczęła o tym poważnie
rozmyślać. Zawsze kochała książki. Stanowiły ucieczkę przed
samotnością, ale także przyjaciółmi i kolegami, otwierającymi przed
nią drzwi do innych światów. Postanowiła poświęcić się pracy w
wydawnictwie. Dyplom z literatury angielskiej powinien jej pomóc
zrealizować ten zamiar, ponieważ jak dotąd nie miała żadnego
doświadczenia w pracy redakcyjnej. W każdym razie zacznie szukać
pracy. Ale gdzie? W Melbourne? Sydney? W Londynie?
Instynktownie wzdrygnęła się przed powrotem do Anglii.
SR
8
Rozmyślała o nowym życiu, które powinna rozpocząć, gdy nagle
zadzwonił telefon. Podskoczyła lekko przestraszona i zerknęła na
zegarek. Dochodziło wpół do dziesiątej.
- Dom państwa Hillyard - powiedziała do słuchawki.
- Sara? Obiecałam zadzwonić do Jessie. Czy ona już śpi... ? -
Susan była zdenerwowana, jej głos brzmiał nieswojo.
- Położyłam ją do łóżka o ósmej - odparła Sara. - Mam
sprawdzić, czy śpi?
- Nie, ja... Po prostu pomyślałam, że... Och, Saro! - Susan
wybuchła płaczem.
- Susan, co się stało?
Usłyszała głębokie, nierówne oddechy.
- Przepraszam...
- Uspokój się - łagodziła Sara. - Spróbuj powiedzieć mi, co się
stało. - O Boże! Tylko nie kolejny, okropny wypadek!
- Szejk... - wyjąkała Susan. - Szejk zabiera twemu ojcu konie...
- Dlaczego? Chyba nie dlatego, że Firefly nie wygrał pucharu?
- Nie... jest jeszcze coś. Ostatnie dwa lata... Wiesz, Drew nie mógł
skupić się na pracy...
Co ona sugeruje? Co chce usprawiedliwić? Czyżby ojciec
niestarannie trenował konie?
- To nas zrujnuje - ciągnęła Susan głosem pełnym rozpaczy. -
Wiesz, jak ważna jest reputacja w tym zawodzie.
- Nie rozumiem. - Była zbyt zajęta myślami o Jessie, by
naprawdę interesować się końmi w stajniach swego ojca. - Jakie
szejk stawia zarzuty?
- Wszystkie dotyczą wyścigu... - Susan znów się rozpłakała.
- Susan, oddaj ojcu słuchawkę - poprosiła Sara. - Pozwól mi z
nim porozmawiać.
- Och... on pije. Nic nie możemy zrobić. Nic...
Sara zaczęła się zastanawiać, czy u podstaw całego problemu leżał
może pociąg ojca do alkoholu. Można pić, żeby uciec od stresu, nie
wtedy jednak, gdy chodzi o ucieczkę od odpowiedzialności.
- Powiedz Jessie, że zadzwonię jutro. - Susan odłożyła
SR
9
słuchawkę.
W salonie nagle zrobiło się chłodno. Jej ojciec był zrujnowany!
Jeśli z tego powodu zacznie pić do nieprzytomności, co stanie się z
jego małżeństwem z Susan? Co będzie z dziećmi? W takich
sytuacjach zapominało się o niewinnych dzieciach.
Sara zadrżała.
Czy Tarik al-Khaima zdawał sobie sprawę, jaki skutek będzie
miała jego dzisiejsza decyzja? Czy go to w ogóle obchodziło? Jak
groźna była sytuacja?
Bezradnie potrząsała głową. Nie miała pojęcia, o co naprawdę
chodziło. Dlaczego ojciec zawiódł zaufanie szejka?
Tarik kiedyś okazał jej współczucie. Może gdyby ją sobie
przypomniał, zechciałby ją wysłuchać?
Warto było spróbować.
Zatrzymał się w hotelu Como. Pamiętała, że ojciec o tym
wspomniał. Gdyby pojechała tam jutro rano, tak wcześnie jak to
możliwe...?
Wszystkiego trzeba spróbować, żeby zapobiec katastrofie.
SR
10
ROZDZIAŁ DRUGI
Sara z niepokojem zerkała na zegarek. Jazda do miasta trwała już
dwie godziny. Dochodziła ósma, a ona nadal tkwiła w korku w
Melbourne.
Wyjechała z Werribee tak wcześnie, jak tylko mogła, ale później
niżby chciała. Poinstruowanie jednego z pracowników, jak ma
zajmować się dziećmi do czasu przyjścia gospodyni, zajęło jej sporo
czasu. Rozwiązanie nie było najlepsze, ale sytuacja tego wymagała.
Dręczyły ją obawy, czy nie było za późno na zmianę decyzji
Tarika. Być może już wczoraj zatrudnił nowego trenera. A może
pojechał do Flemington w interesach? Wiosenne gonitwy jeszcze się
nie skończyły. Wielu hodowców koni gromadziło się na torze i wraz
z trenerami obserwowało formę ulubionych koni.
Zresztą, nawet jeśli Tarik był w hotelu, nie miała gwarancji, że
zechce z nią rozmawiać. Mogła tylko żywić nadzieję i modlić się o
jakąkolwiek szansę.
Gdy wreszcie dotarła do hotelu Como w South Yarra, zdziwiła się,
że nie był to wielki, luksusowy budynek, który automatycznie
kojarzył się z bogatymi potentatami naftowymi. Hotel Como
sprawiał wrażenie małego i przytulnego przybytku. Może Tarik jest
bardziej przystępnym człowiekiem, niż sądziła?
Zostawiła jeepa ha parkingu przy Chapel Street i pieszo udała się
do hotelu.
Wnętrze tchnęło dyskretnym przepychem. Marmurowe podłogi,
czarne skórzane sofy, bukiety kwiatów wyglądające jak prawdziwe
dzieła sztuki, onieśmielały każdego, kto nie należał do kasty ludzi
uprzywilejowanych.
Sara uzbroiła się przeciwko temu wszystkiemu w tarczę
nieprzystępności. To powinno jej pomóc stanąć przed obliczem
Tarika. Z doświadczeń matki, która od lat obracała się w wyższych
sferach, wiedziała, że wygląd nie jest najważniejszy. Sztruksowe
spodnie oraz spłowiała kurtka w dzisiejszych czasach wszędzie
SR
11
zdawały egzamin. Wiatr na pewno potargał jej niesforne włosy, ale
to nie miało znaczenia. Nie był również ważny brak makijażu.
Naturalny wygląd robił równie dobre wrażenie, jak firmowe ciuchy.
- Przyszłam zobaczyć się z szejkiem Tankiem al-Khaima. Czy
jest w hotelu?
- Tak, proszę pani. Kogo mam zaanonsować?
- Sarę Hillyard - oświadczyła spokojnie, poddając się
nieuchronnemu losowi. Jeśli Tarik nie zechce się z nią zobaczyć, nie
zdoła go do tego zmusić.
Nerwy miała napięte jak postronki, gdy recepcjonistka dzwoniła i
przekazywała wiadomość. Minęła, zdawało się, długa chwila
wahania, nim uzyskała odpowiedź. Sara uspokoiła się nieco, widząc
na twarzy kobiety uśmiech.
- Przyjdzie po panią pan Laisen. Proszę zaczekać chwilę, panno
Hillyard.
- Po mnie?
- Trzeba mieć specjalny klucz na to piętro. Inaczej winda nie
pojedzie.
- Och, dziękuję.
Poczuła ulgę. Udało jej się pokonać pierwszą przeszkodę.
Ciekawe, czy pan Larsen okaże się następną. Zaczęła się
zastanawiać, z jak wielką świtą przyjechał Tarik. Do tej pory jej to
nie interesowało, a teraz było stanowczo za późno zasięgać
informacji u ojca lub Susan.
Po chwili drzwi windy otworzyły się i stanął w nich wysoki,
jasnowłosy mężczyzna, ubrany w nieskazitelny szary garnitur.
Twarz miał szczupłą, surową, o wystających kościach policzkowych,
długim nosie i bardzo jasnych oczach. Wyglądał na około trzydzieści
lat i roztaczał wokół siebie aurę wyniosłego autorytetu. Spojrzał na
Sarę uważnie, tak jakby oceniał przeciwnika. Poczuła lekki niepokój.
- Panna Hillyard? - Uniósł lekko brew.
- Tak, panie Larsen.
Skinął głową i gestem wskazał drzwi windy. Żadnego uśmiechu,
jego oczy był stalowoszare - tak samo jak garnitur, i bardzo zimne.
SR
12
Nie wypowiedział ani jednego niepotrzebnego słowa, gdy użył
klucza, by uruchomić windę, ani podczas jazdy w górę.
- Od dawna zna pan szejka Tarika al-Khaima, panie Larsen? -
Walczyła z kolejną falą zdenerwowania.
Patrzył prosto na nią, lekko wykrzywiając usta.
- Można tak powiedzieć.
Miał oksfordzki akcent. Akcent wyższych sfer.
- Jest pan przyjacielem szejka, czy pracuje pan dla niego? -
spytała, chcąc dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Załatwiam za niego kłopotliwe sprawy. Czy pani do nich
należy, panno Hillyard?
Ostry facet, pomyślała.
- Czy będę rozmawiać z panem, czy z szejkiem?
- Szejk przyjmie panią osobiście.
Władcze maniery Larsena sprowokowały ją.
- A więc mam nadzieję, że okażę się kłopotliwą sprawą, panie
Larsen.
- Odważne słowa, panno Hillyard.
Odwrócił głowę, ale Sara zdążyła zauważyć błysk rozbawienia w
jego szarych oczach. Po chwili winda zatrzymała się i Larsen
poprowadził Sarę wzdłuż korytarza. Zatrzymali się przed drzwiami,
do których zapukał, nim użył klucza, by je otworzyć. Przybrawszy
minę pokerzysty, poprowadził Sarę do pełnego światła apartamentu.
Żaluzje w dwóch ogromnych oknach, z których roztaczał się
wspaniały widok na miasto, były uniesione. Choć stojący przy oknie
mężczyzna odwrócony był do niej tyłem i ubrany w elegancki
granatowy garnitur, nie miała wątpliwości, kim był. Gęste, czarne
włosy, ciemnooliwkowa skóra, wzrost i budowa ciała - od razu
wydały jej się znajome, choć przecież minęło tyle lat. A jednak Sara
dostrzegła natychmiast, że coś się zmieniło.
Pamiętała, że roztaczał wokół atmosferę spokoju i pewności
siebie. Na dziecku, któremu całkowicie brakowało poczucia
bezpieczeństwa, wywarł wówczas silne wrażenie. Dziś jednak
wyczuła coś jeszcze - emanował zeń autorytet i siła, której nie
SR
13
można było złamać.
Widać to było w jego wyprostowanej sylwetce oraz w spokoju,
który świadczył o całkowitym panowaniu nad sobą i nad sytuacją.
Nawet zwykły ciemny garnitur dowodził, że nie potrzebuje żadnych
ozdób, aby zrobić wrażenie. Nie potrzebował niczego robić.
Sara stała w milczeniu, czekając aż zauważy jej obecność. Może
powinna przejąć inicjatywę i wystąpić z powitaniem...? Cisza głucho
dźwięczała w uszach.
- Czy to ojciec cię przysłał, Saro? - padło w końcu pytanie, w
którym dosłyszała nutę wrogości. Tarik nie poruszył się, nawet na
nią nie spojrzał.
Zdała sobie sprawę, że ją osądza. Wyczuła, że będzie stał
odwrócony do niej plecami, jeśli jej odpowiedź potwierdzi jego
podejrzenia. Nie wiedziała tylko, co spodziewa się usłyszeć. Ona
mogła powiedzieć tylko prawdę.
- Przyszłam tu z własnej inicjatywy. Jeśli pamiętasz, poznaliśmy
się w Irlandii, gdy...
- Pamiętam. Czy twój ojciec wyraził zgodę na tę wizytę? Sara
wzięła głęboki oddech. Tarik al-Khaima nie należał do
ludzi sentymentalnych. To on przejął inicjatywę w tej rozmowie i
nie pozostawało jej nic innego, jak odpowiadać na pytania.
- Nie rozmawiałam z ojcem - odparła. - Nawet go nie widziałam.
Byłam wczoraj w Werribee wraz z dziećmi. Susan, żona mego ojca,
zadzwoniła wieczorem. Była bardzo zdenerwowana...
- Przyjechałaś więc, by się za nim wstawić? - przerwał jej, ale się
nie poruszył.
- Za nimi wszystkimi, Tarik. Sprawa nie dotyczy tylko mego
ojca.
- Co zatem proponujesz jako zadośćuczynienie?
Taka myśl w ogóle nie zaświtała jej w głowie. W żaden sposób nie
mogła przecież zrekompensować mu tego, co się stało.
- Przykro mi. Nie miałam zamiaru płacić ci za straty, jakie
poniosłeś z powodu zaniedbań mego ojca.
- Zaniedbań?!
SR
14
Serce jej podskoczyło i poczuła dziwny ucisk w żołądku, gdy
odwrócił się na pięcie. Jego jasnoniebieskie oczy ciskały błyskawice.
Prawie nie mogła oddychać. Nigdy w życiu nie czuła takiej siły
bijącej od drugiego człowieka. Nie mogła się poruszyć. Nie była
zdolna do niczego. Pozostało jej wpatrywać się w niego błędnym
wzrokiem.
Początkowe gniewne błyski zmieniły się teraz w laserowe
promienie. Wydawało jej się, że cofa czas, przypomina sobie, jak
wyglądała wówczas - w wieku dwunastu lat - a potem wraca do
kobiety, jaką była teraz, jakby chciał potwierdzić swe wyobrażenia.
Sara walczyła, by odzyskać panowanie nad sobą. Niebieskie oczy,
które odziedziczył po swej matce Angielce, na tle ciemnej karnacji,
nadal wywierały szokujące wrażenie. Dziś nie dostrzegała w nich ani
odrobiny łagodności - niczego, co mogłoby wzbudzać nadzieję.
Uderzająco przystojna twarz Tarika dojrzała, nabrała twardszych,
ostrzejszych rysów. Wiedziała, że ma trzydzieści cztery lata, ale
posiadana władza i autorytet sprawiały, że wyglądał poważniej.
Niespodziewanie wykrzywił usta w półuśmiechu.
- Jakim cudem ciemne czekoladki mogą tak jasno świecić? -
zapytał.
To były żartobliwe słowa, których użył, mówiąc o jej oczach, tego
poranka, gdy zaprosił ją na przejażdżkę konną w posiadłości jej
ojczyma w Irlandii.
Sara zmieszała się na to wspomnienie. Podobnie jak wtedy,
również i dziś nie znalazła odpowiedzi na tę uwagę.
- Nie nauczyłaś się żadnych forteli, Saro?
Nagła zmiana tonu na bardziej osobisty wprawiła ją w
zakłopotanie.
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Jesteś dorosłą kobietą, a nadal widzę dziecko. - Półuśmiech
zmienił się w cyniczny grymas. - Te same niesforne brązowe loki, ta
sama ujmująca twarz pozbawiona makijażu. Ubranie, które jest tylko
ubraniem. Być może to było zamierzone. Podstęp bez podstępu...
Zarumieniła się, słysząc tę krótką analizę swego wyglądu i
SR
15
poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
- Posłuchaj - przerwała mu - tu nie chodzi o moją osobę...
- Posłaniec zawsze przynosi sporo wiadomości - oświadczył z
drwiącym wyrazem w oczach. - Jesteś piękną kobietą, Saro. A piękne
kobiety zazwyczaj wiedzą, jak ten atut wykorzystać.
Gdy skupił wzrok na jej piersiach, uświadomiła sobie, że obcisły
materiał bluzki podkreśla ich krągłość. Następnie wydawało jej się,
że oczami ocenia rozmiar jej talii, podkreślonej szerokim, skórzanym
paskiem, poddaje oględzinom biodra, wreszcie nogi.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że on sam był niezwykle
pociągającym mężczyzną. Gdy miała dwanaście lat, nie mogła tego
dostrzec. Teraz robił na niej wrażenie, najwyraźniej pociągał ją
seksualnie, co więcej, przyszło jej do głowy, że musiał być
przyzwyczajony do kobiet, rzucających mu się w ramiona. Już sam
jego majątek mógł być afrodyzjakiem. A z jego wyglądem...
Niespodziewanie zaświtała jej w głowie okropna myśl. Czyżby
pytając ją, co zamierza mu zaproponować, wyobrażał sobie
propozycję seksualną? Czyżby pod tym właśnie kątem oceniał teraz
jej wdzięki?
Zamarła z przerażenia. Nie wiedziała, jak ma się zachować.
Mężczyźni nie odgrywali dotąd dużego znaczenia w jej życiu, a żaden
- w sensie intymnym. Jeśli chodzi o Tarika... Cóż, przy nim całkiem
traciła orientację.
- Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście jesteś dorosła? -
powiedział tonem zadumy.
- Mam dwadzieścia trzy lata - odpowiedziała, jakby te słowa
mogły cokolwiek wyjaśnić.
- Wiem, ile masz lat, Saro. Ale to nie jest odpowiedź na moje
pytanie.
- Powiedziałam już, że ta sprawa mnie nie dotyczy...
- Ależ tak. I to bardzo. Od jak dawna jesteś w Werribee?
- Od dwóch lat.
Nie mogła pojąć, dlaczego te słowa podziałały tak, jakby go nagle
uderzyła w twarz. Poczuła, że się nagle cofnął, choć przecież nie
SR
16
zrobił żadnego ruchu. Dostrzegła tylko przelotny błysk w oczach i
ledwie widoczne zaciśnięcie szczęki. Stał całkowicie spokojnie, ale
zrozumiała, że cienka nić, która ją z nim łączyła, została bezlitośnie
przecięta.
- A więc pomagałaś swemu ojcu... - powiedział chłodno. Sara
zdała sobie sprawę, że obciążał ją grzechami ojca, jakiekolwiek by
one były.
- Nie przy koniach - odparła szybko. - Nie miałam z nimi nic
wspólnego. Pomagałam przy Jessie. To moja mała, przyrodnia
siostra. Ma dziesięć lat. Jest częściowo sparaliżowana.
Mięsień na jego policzku drgnął. Ona jednak ciągnęła pospiesznie,
żeby właściwie zrozumiał okoliczności:
- Dwa lata temu Susan była poważnie chora. Zapadła na raka
piersi. Potem Jessie uległa wypadkowi i Susan nie mogła sobie
poradzić. Jest jeszcze dwóch chłopców bliźniaków...
- Chłopców?
- Moich przyrodnich braci. Gdy przyjechałam do Werribee, żeby
im pomóc, mieli po pięć lat.
- Proszono cię o pomoc?
- Nie. Susan napisała mi o Jessie. Właśnie wtedy zdałam ostatnie
egzaminy na uniwersytecie w Londynie.
- I rzuciłaś wszystko, żeby im pomóc?
Powiedział to takim tonem, jakby z jej strony było to ogromne
poświęcenie. Przecież prawda wyglądała zupełnie inaczej.
- Zawsze kochałam Jessie. Jak mogłam nie przyjechać, gdy ona
straciła władzę w nogach? Byłam jej potrzebna.
Utkwił wzrok w jej oczach. Poczuła, że ponownie nawiązuje się
między nimi porozumienie. Dziwne to było wrażenie - tak ostre i
szybkie, jak przekręcenie kontaktu.
- Dziecko należy do matki, Saro - powiedział cicho. - Ono nie
może być lekarstwem na twoją samotność.
Pod wpływem bicia serca fala gorąca oblała jej szyję i policzki.
Poczuła się dziwnie poniżona. Zbyt dużo o niej wiedział. Poruszył w
niej najbardziej wrażliwe struny. Czuła się dobrze tylko wtedy, gdy
SR
17
była potrzebna. Może dlatego pozostała w domu ojca dłużej, niż to
naprawdę było konieczne? Dopiero całkiem niedawno zdała sobie
sprawę, że nadszedł czas na zmiany. Ale wczorajsza katastrofa znów
wszystko pomieszała. Skąd jednak Tarik mógł o tym wszystkim
wiedzieć... ?
- Nie zostawię ich teraz - powiedziała niemal błagalnym tonem.
- Nie rozumiesz? Mój ojciec będzie zrujnowany, jeśli zabierzesz mu
swoje konie. Co stanie się z dziećmi?
- Nie jesteś za to odpowiedzialna, Saro - odparł ostrym tonem. -
Twój ojciec sam sobie jest winien.
- Doprawdy?! - krzyknęła, czepiając się ostatniej deski ratunku.
- Czy to jego wina, że Susan zachorowała na raka? Czy on jest winien,
że Jessie została inwalidką? Rachunki za leczenie były
astronomiczne, musiał przebudować dom dla potrzeb
niepełnosprawnego dziecka, kupić furgonetkę do transportu. Poza
tym koszty fizykoterapii, masaży... Czy dziwisz się, że nie mógł
skupić się odpowiednio na pracy?
Sarze zabrakło tchu po tym desperackim monologu. Przywarła
wzrokiem do Tarika, błagając go o zrozumienie. Jeśli tak łatwo
potrafił ją przejrzeć, mógł chyba również zrozumieć?
- Teraz jednak wszystko zmierza ku lepszemu - zapewniała
pospiesznie. - Susan się wyleczyła. Czuje się dobrze. A Jessie zrobiła
ogromne postępy. Potrafi być już bardzo samodzielna. Chłopcy
nauczyli się jej pomagać. Widzisz więc, że mój ojciec ma już mniej
zmartwień na głowie. Skoncentruje się na trenowaniu koni, jeśli dasz
mu jeszcze jedną szansę.
Prośba jej trafiła jednak w próżnię. Na twarzy Tarika nie znać było
żadnej reakcji, żadnego śladu współczucia. Kamienne milczenie
trwało długą, dręczącą chwilę. Sara walczyła z ogarniającym ją
poczuciem klęski. Czy mogła powiedzieć coś jeszcze - coś, co by go
ujęło?
- Zostaw nas, Peter.
Cicho wydany rozkaz przestraszył ją. Dopiero teraz odwróciła
głowę i zdała sobie sprawę z obecności Larsena. Nadal stał przy
SR
18
drzwiach, był świadkiem całej sceny. Wzrok miał utkwiony w
Tariku, zimne, jasne oczy lekko zmrużone, tak jakby chciały
przekazać milczące ostrzeżenie. Ale cokolwiek by nie myślał,
wyszedł bez słowa, nawet nie zerkając na Sarę. Cicho zatrzasnął za
sobą drzwi.
Sara wolno podniosła wzrok, walcząc z przypływem
wewnętrznego niepokoju. Serce zabiło jej żywo, gdy Tarik zrobił ku
niej krok.
- Potrafisz elokwentnie walczyć o ojca - powiedział z lekką
ironią w głosie. - To tym bardziej godne uwagi, że on o ciebie nie
walczył. Zrezygnował z zadziwiającą łatwością, pozbył się wszelkich
zobowiązań i założył nową rodzinę, o którą ty tak bardzo dbasz.
- Niezależnie od wad mego ojca, dzieci są niewinne -
argumentowała, czując narastający lęk, ponieważ Tarik podchodził
coraz bliżej. - To właśnie ze względu na dzieci proszę cię, byś jeszcze
raz przemyślał swoją decyzję.
Stanął tak blisko, że musiała odchylić głowę, żeby spojrzeć mu w
twarz. Jego oczy paliły ją niemiłosiernie.
- A jeśli jeszcze raz tego nie przemyślę, będziesz służyć swemu
ojcu z jeszcze większym oddaniem, czyż nie? - powiedział,
opuszkami palców dotykając jej policzka.
Sara poczuła, że nogi uginają się pod nią, odmawiają
posłuszeństwa. Jego bliskość przytłaczała, osłabiała jej ciało i umysł.
Nigdy w życiu nie doświadczyła niczego podobnego. Każdy ruch,
najmniejszy gest przerastał jej możliwości. Ledwie mogła myśleć.
Ze wzrokiem utkwionym w jej oczach, jakby brał ją w niewolę,
przesunął palcami po jej włosach.
- Podoba mi się twoja wspaniałomyślność, Saro - powiedział. -
To rzadkość w dzisiejszym świecie.
Z trudnością przełknęła ślinę, usiłując pozbyć się ucisku w gardle.
- Czy ty nie potrafisz dawać? - ośmieliła się spytać.
- Być może - padła odpowiedź.
- Kiedyś byłeś dla mnie miły... - przypomniała nieśmiało.
- I będę dla ciebie miły, choć być może nie spodoba ci się forma
SR
19
mojej uprzejmości.
- Co masz na myśli?
- Układ, Saro. Dam twemu ojcu kolejną szansę, ale chcę czegoś
w zamian.
Nadal bawił się jej włosami, owijając je sobie wokół palców.
- Czego chcesz? - spytała, cała drżąc.
- Przez pewien czas, kiedy twój ojciec będzie udowadniał, że
można mu z powrotem zaufać, zostaniesz ze mną. Powiedzmy...
będziesz zakładniczką - uśmiechnął się pod nosem.
Wielki Boże! Zamierzał ją do siebie przywiązać! Sara, która była w
stanie szoku, próbowała zebrać myśli.
- Nie miej tak ponurej miny, Saro - dodał pocieszającym tonem.
- Po prostu będziesz towarzyszyć mi w podróżach... jako moja
asystentka.
Czyżby tym określeniem chciał nazwać zwykłą kochankę? A może
ponosiła ją wyobraźnia?
- To naprawdę nie będzie aż takie jarzmo - zapewnił. - Zresztą
sowicie ci wynagrodzę twą oddaną służbę. A propos, ile ojciec
zapłacił ci za godziny, które poświęciłaś jego nowej rodzinie?
- To również moja rodzina. - Sara się zarumieniła.
- Dwa lata bezpłatnej pracy? - zakpił. - Dwa lata życia w
zawieszeniu, bez żadnego celu?
- Twoim zdaniem istnieje zapłata za miłość, Tarik?
- Och, tak. - Drwiąco wykrzywione usta kpiły z jej naiwności. -
Wszystko ma swoją cenę. Dotychczas ty ją płaciłaś, Saro. Teraz
zdecyduj, gdzie ci zapłacą lepiej. Albo nadal będziesz służyć swej
rodzinie, której grozi ruina, albo zdecydujesz się zostać ze mną, a
twój ojciec dostanie szansę, o którą prosisz.
- Ale dlaczego stawiasz takie warunki?! - krzyknęła wzburzona.
- To sprawa zaufania - odparł nieustępliwym tonem. - Nie ufam
twemu ojcu. Zawiódł mnie. Jeśli naprawdę wierzysz, że wykorzysta
kolejną szansę, nie musisz się niczego obawiać, przeciwnie... wiele
możesz zyskać.
W oczach Tarika dojrzała twardą bezwzględność. Zrozumiała, że
SR
20
nie może liczyć na jego litość. Jeśli nie dostanie tego, czego żądał, na
nic zdadzą się prośby i błagania.
W głowie miała chaos myśli. Co będzie, jeśli ojciec nie spełni
oczekiwań Tarika? Jednak perspektywa jeszcze jednej szansy
powinna go otrzeźwić, tym bardziej że stał w obliczu ruiny... Sara nie
była pewna, czy ojca naprawdę obchodzi jej los, ale nie ulegało
wątpliwości, że kochał pozostałe dzieci. Ona była tylko dodatkiem -
kimś czekającym w pogotowiu na zawołanie. Ale teraz, gdy Jessie się
usamodzielniła, nie była już tak bardzo potrzebna. Właściwie
najlepsze, co mogła dla nich zrobić, to przyjąć propozycję Tarika.
Przesunął dłonią wzdłuż linii jej szyi i ujął podbródek.
- Coś za coś, Saro - powiedział. - Ja ryzykuję swoje konie, ty
ryzykujesz siebie, zgoda?
Ryzyko obustronne. Właściwie niewiele mogła tej propozycji
zarzucić. Ale trudno jej było trzymać nerwy na wodzy, gdy dotyk
jego dłoni drażnił skórę, wprowadzał chaos w jej organizmie. Czuła
seksualne pożądanie. Nie była bezpieczna z Tankiem al-Khaima.
Ale bez niego ani Jessie, ani bliźniaki nie będą bezpieczne.
Niewinne ofiary. Sara nie mogła pozwolić, by stała im się krzywda.
Wpatrywała się w twarde jak diament błękitne oczy Tarika i
pragnęła, by okazał się człowiekiem honoru.
- Zgoda - powiedziała z determinacją w głosie.
Błysk satysfakcji, z jakim powitał te słowa, sprawił, że poczuła
ucisk w żołądku.
Czy mogła mu ufać? Czy dotrzyma słowa? Nie było gwarancji.
Pozostawało ryzyko.
SR
21
ROZDZIAŁ TRZECI
Tarik zaczął działać natychmiast. Nie zamierzał dawać jej czasu na
powtórne rozmyślania. Podszedł prosto do telefonu, pozwalając, by
Sara słyszała, jak ustala szczegóły.
- Peter, zadzwoń do Drew Hillyarda i powiedz mu, że jego córka,
Sara, jest u mnie. Ulegając jej prośbie, skłonny jestem zmienić
decyzję i zostawić mu moje konie.
Słowa te napotkały kontrargumenty z drugiej strony. Ale
cokolwiek Larsen powiedział, nie miało to wpływu na decyzje
Tarika. Spokojnie mówił dalej:
- Jestem pewien, że wymyślisz jakiś skuteczny sposób, by
powstrzymać ten proceder. A na razie sprowadź tu jak najprędzej
Hillyarda. Najpierw go wysłuchamy, potem zmusimy do zerwania
układów. Z obydwu stron.
Nastąpiła pauza. Sara zastanawiała się, o jakich układach jest
mowa.
- Sara zgodziła się odegrać rolę zakładniczki - ciągnął Tarik. -
Odleci ze mną dziś wieczorem. Zostaniesz tu i załatwisz całą resztę,
Peter.
Dziś wieczorem! Sara z drżeniem podeszła do fotela i usiadła.
Oszołomiona tempem, w jakim zmieniało się jej życie, patrzyła przez
okno na panoramę miasta. Gdzie o tej porze będzie jutro?
- I poproś Hillyarda, by przyprowadził tu swoją żonę - dodał
Tarik. - Najlepiej załatwić wszystko za jednym zamachem. - Odłożył
słuchawkę i zwrócił się do Sary: - Jadłaś dzisiaj?
Odwróciła się bezwiednie do mężczyzny, który teraz miał
decydować o każdym jej posunięciu. Patrzył na nią ze
zmarszczonymi brwiami. Po chwili podniósł słuchawkę i zamówił
śniadanie.
- Chyba nie zamierzasz zemdleć, Saro? - zapytał. - Jak dotąd
wykazywałaś się odwagą.
„Odważne słowa, panno Hillyard..."
SR
22
Ciekawe, co teraz myśli o niej Peter Larsen? Stanowiła kłopot.
Zdecydowany kłopot. Z niezrozumiałego powodu ta myśl sprawiła
jej satysfakcję.
- Nie zamierzam zemdleć - odpowiedziała z dumą w głosie. -
Wspomniałeś, że dziś wieczór wylatujemy. Dokąd, jeśli wolno
spytać?
- Do Stanów Zjednoczonych.
Nigdy tam nie była. W normalnych okolicznościach byłaby to
kusząca perspektywa, ale dziś czuła się przytłoczona
nieoczekiwanym biegiem zdarzeń i zmuszona do zaakceptowania
losu.
Wolno popijała kawę. Tarik obserwował ją, ale już bez tej
denerwującej natarczywości. Wykorzystała okazję, by zadać mu
kilka pytań.
- Czy będę mogła pożegnać się z dziećmi? - Wydawały jej się
teraz tak odległe, jakby nagle przekroczyła granicę dwóch światów.
- Oczywiście - zapewnił. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze podczas
spotkania z twoim ojcem, pojedziemy razem do Werribee.
- Przyjechałam tu jeepem - przypomniała.
- Susan może odprowadzić go do domu. Ty pojedziesz ze mną
moim wozem. Potem będziesz miała czas na spakowanie rzeczy i
pożegnanie się z Jessie i bliźniakami.
Zakładnikowi nie pozwala się poruszać samodzielnie, pomyślała.
Zostałam do niego przywiązana. Ale dlaczego nie mam poczucia, że
jestem w niewoli? To wszystko nie wydaje się realne. Nawet ta
rozmowa jest nierealna. Prędzej czy później wróci znajoma
rzeczywistość...
- Jessie chciałaby ciebie poznać - powiedziała. - Wczoraj, gdy
oglądała telewizję, miała nadzieję, że cię zobaczy. Niestety, spotkało
ją rozczarowanie.
- Zobaczę się z nią dziś po południu - odparł uprzejmie.
- Tylko że nie jesteś ubrany zgodnie z jej wyobrażeniami -
dodała. - Szejk powinien wyglądać jak szejk.
- Obawiam się, że nie mam ze sobą odpowiedniego stroju -
SR
23
powiedział z uśmiechem. - Czy sama moja osoba nie wystarczy?
- Na pewno Jessie będzie zachwycona. - Tak samo jak ona, gdy
miała dwanaście lat, a on zwrócił na nią uwagę. Być może po prostu
lubił dzieci... - Przypuszczam, że Peter Larsen zarezerwuje mi bilet
na dzisiejszy samolot? - zapytała, wracając do teraźniejszości.
- Mam własny samolot, Saro - odpowiedział.
Oczywiście! Jakże mogła o tym zapomnieć. Zapewne prywatny,
luksusowy odrzutowiec. To powinno jej zaimponować, ale wcale tak
nie było.
- Czy dużo osób będzie nam towarzyszyć?
- Wolę podróżować bez towarzystwa. Tylko Peter przyleciał ze
mną do Australii.
To oznaczało, że w samolocie będzie samą z Tankiem, oczywiście,
poza pilotem i stewardami. Czy miała być jego najbliższą
towarzyszką?
- Peter Larsen wspomniał, że zna cię od dawna.
- Od czasów szkolnych w Eton.
A więc Larsen należał do wyższej warstwy społeczeństwa
angielskiego. Sara zastanawiała się, czy przypadkiem nie zna jej
ojczyma.
- Przypuszczam, że masz do niego zaufanie - powiedziała trochę
przekornym tonem.
- Tak. Nigdy nie dał mi powodu, by było inaczej.
- A jak sądzisz, ile czasu zajmie mojemu ojcu... odzyskanie
twojego zaufania?
Spojrzał na nią zaciekawionym wzrokiem.
- Czy oglądałaś wczoraj gonitwę o Puchar Melbourne, Saro?
- Tak, w telewizji.
- Widziałaś więc na własne oczy, że Firefly nie przebiegł
dystansu, do którego powinien być przygotowany.
Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, jak bardzo koń się
zmęczył.
- Myślałam, że dżokej źle ocenił bieg.
- Nie, to było coś więcej. Koń nie był przygotowany do tego
SR
24
dystansu, a powinien.
Firefly... W głowie Sary zaświtało podejrzenie. Jessie kochała tego
konia... Ale co o tym wszystkim sądził ojciec?
- Chcę, żeby Firefly wystartował w Pucharze Melbourne w
przyszłym roku - ciągnął Tarik. - Jeśli pobiegnie tak dobrze, jak
powinien...
- Nie możesz oczekiwać, że wygra! - krzyknęła Sara w
przypływie podniecenia. - Nikt nie może zagwarantować zwycięstwa
w Pucharze Melbourne. Nawet faworyci przegrywają.
- Zgoda - odrzekł spokojnie Tarik. - Jeśli tylko pokona ten
dystans odpowiednio szybko, będę usatysfakcjonowany...
Rok życia. A więc jej los - i los całej rodziny - zależał od tego, jak
pobiegnie Firefly. Wielki Boże! Będzie musiała porozmawiać z ojcem,
dopilnować, żeby to dobrze zrozumiał. Jeśli miał wobec tego konia
jakieś uprzedzenia, stawiał mu jakieś zarzuty - powinien jak
najszybciej sprawę wyjaśnić. W przeciwnym razie - przegrają
wszyscy.
Rozległo się pukanie do drzwi. Tarik podniósł się, by je otworzyć.
Obsługa hotelowa przyniosła zamówione śniadanie.
- Spróbuj coś zjeść, Saro - powiedział, odesławszy kelnera. -
Mamy przed sobą długi dzień.
Sara całkiem straciła apetyt. Przełamując niechęć, zaczęła jeść
owoce; melon, truskawki, świeży ananas... skubała kawałek po
kawałku, podnosiła wolno do ust.
Tarik podszedł do biurka i wykonał kilka telefonów. Sara nie
słuchała, o czym mówił. W jej głowie huczały myśli, jedna zagłuszała
dragą. Czy będzie mogła porozmawiać sam na sam z ojcem? Czy
Tarik wyjaśni mu, na czym ma polegać układ?
Istniało tu wiele „jeśli" i „ale". Rozmyślała o tym wszystkim
niespokojnie, i nagle przyszła jej dc głowy dziwna myśl, że ojciec być
może zechce pozbyć się koni Tarika, bez względu na to, jak szalona
byłaby to decyzja z finansowego punktu widzenia. Choć po wypadku
Jessie, trenując konie, zarabiał na życie, być może nie miał już serca
do tego zajęcia. Może z własnych porażek czerpał nawet jakąś
SR
25
przewrotną satysfakcję?
Tak czy owak, takie postępowanie kłóciło się z samą istotą
trenerskiej pracy - z chęcią zwycięstwa, osiągania jak najlepszych
rezultatów, bicia rekordów. Z drugiej strony jednak ciągła presja,
nieustanny stres, mogły być przyczyną jego pijackich wybryków. Ale
jeśli się myliła...
To było rzeczywiście dość podejrzane, że Firefly nie wytrzymał
dystansu. W dodatku świadkiem jego klęski był Tarik al-Khaima,
właściciel koni, człowiek bystry i dobrze znający się na ich
trenowaniu. A jednak... Zdarzali się przecież ludzie, którzy chcieli
zostać przyłapani na złej robocie, żeby wreszcie zakończyć swą
działalność. Powinna poczekać i przedyskutować tę sprawę z ojcem.
Powinna była...
Serce podskoczyło jej do gardła, gdy ponownie rozległo się
pukanie do drzwi.
Czyżby ojciec?
Skoczyła na równe nogi, obróciła się i znalazła się twarzą w twarz
z Peterem Larsenem.
- Czy mój ojciec zgodził się na spotkanie? - zapytała gwałtownie.
Obaj mężczyźni odwrócili się do niej. Serce jej waliło jak młotem.
Skupiła wzrok na Peterze Larsenie, ale nic nie mogła wyczytać z jego
twarzy. Najwyraźniej nie zamierzał odpowiedzieć.
- Dlaczego miałby się nie zgodzić, Saro? - zapytał Tarik. Gdy
spojrzała mu w oczy, znów poraziła ją skupiona siła emanująca z
tego mężczyzny. Zadrżała. Jak uda jej się współpracować z
człowiekiem, który działał na nią w taki sposób? Zapędził ją w kozi
róg i teraz bezradnie szukała odpowiedzi. Wreszcie spośród chaosu
myśli wyłowiła jedną.
- Z powodu dumy - odparła. - Wczoraj go zwolniłeś. Może być
niezadowolony, że wtrącam się w jego sprawy.
- On jest tutaj, w apartamencie Petera - oświadczył Tarik,
rozpraszając jej niepewność. Przybrał bezlitosny wyraz twarzy i
dodał: - Jeśli nie zgodzi się na moje warunki, będę bardzo zdziwiony.
Nie spodziewaj się nieoczekiwanych zwrotów w sytuacji, Saro.
SR
26
Zdecydował się na ten układ. I zamierzał dopilnować, by doszedł
do skutku. Widziała to w jego oczach. A poza tym nękało ją wrażenie,
że sprawa już nie dotyczyła koni. Chodziło o nią samą.
- Powiedz Hillyardom, że do nich idę - zwrócił się do Larsena. -
Ty, Saro, lepiej poczekaj tutaj, aż załatwię sprawę z twoim ojcem.
Patrzyła na drzwi zamykające się za Peterem Larsenem, tak jakby
chciała przywołać go z powrotem i zmienić wydane przez Tarika
rozkazy.
- Zmieniłaś zdanie? - zapytał cicho, czytając w jej myślach.
Posłała mu zbolałe spojrzenie.
- Wolałabym być obecna podczas tej rozmowy. Może źle
postąpiłam...
- W takim razie on sam to powie. Ty wykonałaś swoje zadanie.
Teraz wybór należy do niego.
Chłodne, jasne rozumowanie, jednocześnie świadczące o
zdecydowaniu Tarika. Wiedziała, że już nic go nie powstrzyma.
Czuła, że ogarnia ją strach. Wprawiła nieznaną, groźną maszynę w
ruch i zastanawiała się teraz, jak to się skończy.
- Jeśli chcesz się wycofać, powiedz od razu, Saro - nalegał. -
Potem to może być trudne.
Wzięła bardzo głęboki oddech.
- Tak jak przed chwilą powiedziałeś, wszystko zależy od mojego
ojca. Jeśli on się zgodzi, umowa stoi.
Dostrzegła błysk satysfakcji w jego oczach i znów poczuła ucisk w
żołądku.
- Rozmowa może potrwać jakiś czas - powiedział wychodząc. -
Proszę, rozgość się. Korzystaj, z czego chcesz.
Minęła prawie godzina, nim wrócił. W tym czasie zdążyła
wielokrotnie przemierzyć pokój wzdłuż i wszerz i czuła się teraz
dziwnie zmęczona. Z wyrazu twarzy Tarika niewiele mogła
wyczytać. Był jak zwykle opanowany i ostrożny.
- No i co? - rzuciła wyzywająco, ponieważ czuła się tak, jakby
siedziała na rozżarzonych węglach.
- Sądzę, że doszliśmy do jasnego, wspólnego stanowiska. Twój
SR
27
ojciec nadal będzie trenować moje konie. Teraz chciałby z tobą
porozmawiać, Saro.
A więc stało się, pomyślała. Naprawdę się stało. Następny rok jej
życia będzie należeć do Tarika al-Khaima. Mimo że nie chodził
ubrany w tradycyjny strój, nie ulegało wątpliwości, że jest szejkiem -
urodzonym do rządzenia i rozkazywania, przyzwyczajonym, że inni
spełniają jego wolę.
Pytanie brzmiało: jaką wolę miał wobec niej? Na myśl, że już
wkrótce się o tym przekona, zadrżała.
Na widok długiej limuzyny Sara poczuła jeszcze większy niepokój
o życie, jakie będzie wiodła u boku Tarika. Usiadła obok niego na
miękkim, wyściełanym granatowym aksamitem siedzeniu, mając w
zasięgu ręki wszystkie luksusy - barek, tv, telefon - odgrodzona od
zwykłego świata przyciemnionymi szybami. Nawet szofer,
poinstruowany, jak dojechać na farmę Hillyardów w Werribee,
został oddzielony od nich szklaną szybą.
W jej myślach dominował Tarik. Co chwila spoglądała na jego rękę
spoczywającą na udach; miał kształtne dłonie o ciemnej skórze i
długich palcach, znamionujące siłę i zdolność do utrzymania
zdobyczy. Teraz w tych dłoniach leżała przyszłość jej rodziny.
Do jej nozdrzy dolatywał subtelny zapach męskiej wody
toaletowej. W apartamencie hotelowym go nie wyczuwała, ale w
zamkniętym wnętrzu samochodu woń ta intrygowała i podniecała
wyobraźnię. Również granatowy garnitur, który miał na sobie, był
skromny, elegancki i jednocześnie prowokacyjny.
Wytężała słuch, reagując na każdy gest Tarika, na najmniejsze
poruszenie jego ciała. Wyglądało jednak na to, że doprowadził do
perfekcji sztukę siedzenia bez ruchu; Sara była boleśnie świadoma,
że sama od czasu do czasu kręci się niespokojnie. Dręczyło ją wiele
pytań. W całej tej sprawie było wiele znaków zapytania. Najbardziej
ją ciekawiło, w jaki sposób Tarik skłonił jej ojca do zawarcia układu -
groźbą, perswazją czy też prostą namową.
Przerywane łzami słowa wdzięczności Susan uznała za naturalną
reakcję, ale niejasna, chaotyczna wypowiedź ojca świadczyła o
SR
28
skrywanym bólu i ogromnym zażenowaniu.
Uświadomiła sobie nagle, że nigdy ze sobą szczerze nie
rozmawiali, właściwie nie poznali się bliżej. Toteż Sara miała
trudności z rozpoznaniem, czy teraz został zmuszony do
zaakceptowania tej sytuacji, czy też przystał na nią z ochotą. Nie
mogła również przestać myśleć o tamtym Bożym Narodzeniu w
Irlandii, gdy wyznała Tarikowi zbyt wiele swoich tajemnic. Nie
spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze spotka tego miłego
nieznajomego - mężczyznę niezwykle, niebezpiecznie
spostrzegawczego...
- Czy to ty zasugerowałeś memu ojcu, co ma mi powiedzieć? -
spytała nagle.
Kątem oka zauważyła, że odwraca ku niej głowę. Musiała zebrać
całą swą odwagę, by patrzeć prosto w te niepokojące, niebieskie
oczy.
- Słucham, Saro? - Udawał, że nie rozumie pytania.
- Czy to ty skłoniłeś mego ojca, by zapewnił, że po raz drugi
mnie nie zawiedzie? - powtórzyła.
- Myślisz, że on nie czuje się winny, że porzucił twoją matkę i
ciebie, gdy miałaś zaledwie dwanaście lat?
- Czyżbyś ty uświadomił mu tę winę?
- Być może zapukałem do jego sumienia. - Wzruszył ramionami.
- To dobrze, że w końcu przychodzi otrzeźwienie i ludzie wreszcie
zdają sobie sprawę z konsekwencji podejmowanych decyzji.
Dostrzegła bezlitosny błysk w jego oczach. Z pewnością ojciec
został otrzeźwiony, zanim weszła do apartamentu Petera Larsena.
Po wczorajszej pijatyce wyglądał na wymizerowanego i przybitego,
oczy miał okolone czerwoną obwódką, ale o swej chęci
wykorzystania drugiej szansy mówił z przekonywającą
determinacją. Niewątpliwie dano mu do zrozumienia, że jego kariera
w tym zawodzie wisi na włosku.
Druga część wystąpienia ojca nie dawała jej spokoju. Drew
Hillyard wyraził, zdawało się szczery, żal, że nie sprawdził się w roli
ojca, że samolubnie przyjął jej pomoc, myśląc jedynie o własnych
SR
29
potrzebach i ignorując fakt, że dorosła już córka powinna ułożyć
sobie życie. Na koniec dodał, że żywi nadzieję, że jej praca u boku
Tarika al-Khaima otworzy przed nią nowe możliwości, po czym
uroczyście zapewnił, że zawsze może na niego liczyć i kiedykolwiek
będzie w potrzebie, może się doń zwrócić.
Sara był przeświadczona, że Tarik zmusił ojca do tych wyznań. W
każdym razie za późno już było na prawdziwe zbliżenie pomiędzy
nimi. Wyjeżdżała z Tarikiem...
- Nie zauważyłem, żebyś go naprawdę obchodziła, Saro -
powiedział, z niepokojącą łatwością czytając w jej myślach.
- A cóż za pożytek z zakładnika, który nie jest wiele wart dla
drugiej strony! - Wykrzywił ironicznie usta. - Pomyślałem więc, że
warto obarczyć go odpowiednim ciężarem winy.
Oto doczekała się odpowiedzi na swoje pytanie. Zażenowana
twardą logiką jego wniosków odwróciła twarz do okna. Wyjechali
już z miasta i skręcili na drogę prowadzącą do jej domu. Właściwie
od jedenastu lat nie był to już jej dom; była tu tylko okazjonalnym
gościem, a od pewnego czasu została pomocą domową. Ale nie
należała do tego miejsca. Nigdzie nie należała...
Dzięki temu właśnie Tarik z taką łatwością ją pozyskał. Nikt nie
zaprotestował, nikt się o nią nie upomniał. Pozostawiono ją samą
sobie. Nie oznaczało to jednak, że będzie spełniać wszystkie jego
zachcianki. Zacisnęła dłonie w pięści. Jeśli zostanie postawiona
wobec jakichś nierozsądnych żądań, gotowa była stoczyć walkę.
- Jakie będą moje obowiązki jako twojej asystentki? - spytała,
unikając jego wzroku.
- Będziesz ze mną podróżować. - Ton jego głosu zdradzał pewne
rozbawienie.
- To wszystko? - Wbiła paznokcie w dłoń.
- Och, śmiem twierdzić, że dojdziemy do kompromisów.
- Na przykład jakich?
- Przestań nerwowo zaciskać dłonie. Nigdy nie poszedłem do
łóżka z kobietą, która by tego nie chciała.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
SR
30
- Łatwa ci mówić, ponieważ wiesz, że sprawujesz kontrolę.
Roześmiał się, a w jego oczach czaiła się radość i drwina.
- Czyżbyś była dziewicą, Saro?
- To nie twoja sprawa! - krzyknęła, na próżno starając się
pohamować rumieniec wypełzający jej na policzki.
- Jestem tylko ciekaw. Zachowujesz się tak nerwowo...
- Mnóstwo mężczyzn się mną interesowało - wypaliła.
- Czy ich zainteresowanie zostało odwzajemnione? Pomyślała o
tych „cennych" mężczyznach, których matka przedstawiała jej jako
dobrą partię. W porównaniu z Tarikiem al-Khaima prezentowali się
całkiem bezbarwnie.
- Lepiej porozmawiajmy o tobie - powiedziała wojowniczo,
zastanawiając się, ile kobiet zechciało pójść z nim do łóżka.
- Bardzo proszę. Co chcesz wiedzieć?
- Bez wątpienia wiodłeś bujne miłosne życie...
- Mała poprawka: ani razu nie była to prawdziwa miłość.
Pożądanie... owszem, a także satysfakcja, obustronna przyjemność... -
Uśmiech czający się w kącikach jego ust był drażniąco zmysłowy.
Sara czuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Nie miała
wątpliwości, że był bardzo seksownym mężczyzną. Ale byłoby
szaleństwem mu ulec, nawet jeśli ona miałaby na to ochotę... Dokąd
by to doprowadziło? Był przecież szejkiem związanym z obcą dla
niej kulturą...
- Czy to nie odstraszy innych kobiet, jeśli wszędzie będziesz
mnie ze sobą ciągnął? - spytała filuternie, zastanawiając się, czy
dostrzegł ewentualne konsekwencje swej decyzji.
- Wcale nie - rzekł cynicznie.
Miał rację. Niektórym ludziom nawet małżeństwo w tym nie
przeszkadza.
- A co z moją rodziną? Mogliby odnieść mylne wrażenie...
- Będą myśleć to, co im powiem. - Wykrzywił z satysfakcją usta.
- Jeśli zaś chodzi o moją rodzinę, to bardzo mi odpowiada, że jesteś
przy mnie, Saro.
- Dlaczego? - zainteresowała się z ożywieniem.
SR
31
- Mam doświadczenia podobne do twoich - odparł z wolna. -
Nieudane małżeństwo rodziców, powrót matki do Anglii, decyzja, że
będę kształcony w Eton i Oksfordzie. W ten sposób zszedłem z oczu
memu ojcu i jego drugiej rodzinie.
Teraz zrozumiała, dlaczego był tak miły dla dziecka rozdartego
pomiędzy dwoma światami. Naprawdę ją rozumiał, potrafił wczuć
się w jej położenie, dostrzec jej samotność, przeświadczenie, że jest
tylko pionkiem w grze dorosłych.
- Problem, a właściwie komplikacja polega na tym - ciągnął-że
jestem najstarszym synem mojego ojca. Po jego śmierci władza w
szejkanacie przeszła na mnie.
- Liczyłeś na to?
- Miałem do tego prawo - odparł z władczym błyskiem w
oczach.
Tego prawa nikt mu nie zabierze, pomyślała.
- Choć to prawda, że niezbyt dobrze rozumiem swoich
poddanych. Od lat w moim imieniu rządzi mój wuj, ja zaś podejmuję
tylko dyplomatyczne misje. Dotychczas obu nam to odpowiadało. Ale
okoliczności uległy zmianie. Mój najstarszy przyrodni brat wkrótce
poślubi córkę pewnej potężnej rodziny. On i Aisha tworzą bardzo
silny układ. Jeśli zechcą spiskować przeciwko mnie, zniszczy to
polityczną stabilność w regionie. Mój wuj nalega, bym poślubił
wybraną przez niego kobietę, która umocniłaby moją pozycję.
Sara wiedziała, że we wschodnich kulturach aranżowane
małżeństwa są na porządku dziennym. Wydawało się, że dla Tarika
byłoby to najrozsądniejsze wyjście.
- Nie chcesz tego małżeństwa? - spytała.
- Nie lubię, gdy ktoś dyktuje mi, co mam robić, Saro - odrzekł z
dumą w oczach. - Naturalnie, pojadę na ślub mojego brata. Będziesz
mi towarzyszyć. To przetnie wszelkie machinacje mojego wuja.
A więc zatrudnił ją w określonym celu. Dopiero teraz pojęła
prawdę. Tarikowi bardzo odpowiadało przez najbliższy rok mieć u
swego boku kobietę. Układ, który jej zaproponował, sprzyjał jego
planom.
SR
32
- Jak sądzę, chcesz, byśmy przed twoją rodziną udawali...
- Słowo „kochanków" zawisło jej na ustach, ale zdążyła się
wycofać z tej niebezpiecznej sugestii. - ...że jesteśmy sobie bliżsi niż
w rzeczywistości - skończyła.
- Myślę, że udawanie czegokolwiek nie będzie konieczne -
odrzekł z iskierkami rozbawienia w oczach.
Czyżby zamierzał najpierw ją uwieść? Serce jej podeszło do
gardła. Zaczęła drżeć jak osika, przypominając sobie, jak szacował
kilka godzin temu jej urodę. A ona stała jak zahipnotyzowana i
pozwalała mu się dotykać, gdy proponował jej układ.
- Szybko się mną znudzisz - powiedziała otwarcie, nie
ukrywając gniewu. Zgodziła się być jego asystentką, ale przecież nie
była jego niewolnicą!
Tarik wybuchnął głośnym śmiechem.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio kobieta rzuciła mi takie
wyzwanie - powiedział. - Ale myślę, że rok wystarczy, by
przeprowadzić test.
O Boże, rok! Znów odwróciła głowę i patrzyła przez okno. Co
prawda, widziała teraz więcej, ale wcale nie była przez to bardziej
spokojna. Minęli znajomy drogowskaz, kierujący do Werribee.
Wkrótce pożegna się z tym wszystkim, pozostawi bezpieczny, mały
świat, w którym ukrywała się przez dwa lata.
Serce zaczęło ją boleć. Będzie jej brakowało Jessie i chłopców.
Choć Tarik miał całkowitą rację - to były dzieci Susan, nie jej. Ale
przecież je kochała. Byli jedyną rodziną, jaką miała.
Tarik zbił swój kapitał na jej rodzinnych uczuciach.
Zaryzykowała ze względu na ich dobro, o czym oni
prawdopodobnie nigdy się nie dowiedzą. Zresztą to nie miało
znaczenia. Ważne, że uratuje je przed losem, który jej samej
przypadł w udziale. Nie będą dziećmi z rozbitej rodziny. Jak ona i
Tarik...
SR
33
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gdy limuzyna zatrzymała się przed domem, Sara zauważyła Jessie
siedzącą na werandzie. Na wykonanym na zamówienie wózku mogła
poruszać się swobodnie prawie po całej posiadłości, toteż widząc
samochód, natychmiast skierowała się w stronę rampy, po której
mogła zjechać na podjazd. Również część służby wyległa przed dom,
z zaciekawieniem obserwując podjeżdżającą limuzynę.
Sara starała się zachowywać tak naturalnie, jak to było możliwe w
zaistniałych okolicznościach. Wysiadając z samochodu, pomachała
do Jessie ręką.
- Sara! - Mała dziewczynka zatrzymała wózek kilka metrów od
limuzyny i okrągłymi jak spodki oczami przyglądała się
towarzyszącemu siostrze mężczyźnie.
Sara nie zdążyła przygotować sobie stosownego wyjaśnienia.
Podczas drogi Tarik zdominował jej myśli. Chwyciła go teraz za
ramię i pociągnęła za sobą w nadziei, że wybawi ją z opresji.
- Pamiętasz, Jessie, jaka byłaś wczoraj rozczarowana, gdy nie
zobaczyłaś szejka w telewizji? - spytała. - Oto on. Tarik al-Khaima we
własnej osobie!
- Naprawdę? - Na twarzy dziewczynki pojawiło się
niedowierzanie i podniecenie zarazem. Na chwilę jakby zapomniała
o swoim nieszczęściu. - Przyjechałeś mnie zobaczyć? - spytała.
- Twoja siostra dużo mi o tobie opowiedziała - odparł,
wyciągając rękę i uśmiechając się uprzejmie. - Musisz mi wybaczyć
ten garnitur. Tradycyjny strój noszę tylko w swoim kraju.
- Och! - Jessie spłonęła rumieńcem. - W porządku, i tak
wyglądasz jak prawdziwy książę - dodała w przypływie podziwu. - A
samochód masz fantastyczny!
- Chciałabyś zobaczyć go wewnątrz?
- Bardzo!
Gdy Sara zdała sobie sprawę, że nadal wisi na ramieniu Tarika,
szybko je puściła. To dziwne, że u jego boku szukała pewności siebie.
SR
34
Tymczasem Jessie podjechała wózkiem bliżej samochodu.
- Ty też masz wspaniały pojazd - zauważył Tarik, przyglądając
się, jak objeżdża samochód i zagląda do wnętrza. - I doskonale go
prowadzisz.
- Tata zamówił go specjalnie dla mnie - odparła z dumą w
głosie. - Nazywa się „Płomienny wóz". Sama zdecydowałam, żeby
siedzenie było czerwone, a rama żółta.
- To fantastyczna kombinacja barw - przyznał Tarik. - Obawiam
się, że mój samochód wygląda szaro w porównaniu z twoim
rydwanem.
- Nieprawda - zaprotestowała Jessie, podziwiając luksusowe
wnętrze.
- Chciałabyś się ze mną przejechać?
- Tak! - zawołała zachwycona. - Ciekawa jestem, co bliźniaki na
to powiedzą! - zwróciła się do Sary.
Z pełnym zaufaniem, bez cienia wahania, pomimo że był dla niej
człowiekiem całkiem obcym, otoczyła ramionami szyję Tarika.
- Saro, czy możesz odsunąć mój wózek? - poprosiła. Sara z
łatwością wynikającą z długiej praktyki wycofała wózek na
bezpieczną odległość, Tarik zaś uniósł Jessie w ramionach.
- Miłej przejażdżki, Jessie!
- A ty z nami nie pojedziesz?
- Sara ma inne sprawy do załatwienia - odpowiedział za nią
Tarik. - Przez jakiś czas będzie zajęta. - Spojrzał wymownie na Sarę. -
Mam nadzieję, że po powrocie pokażesz mi swój pokój, zgoda?
Mistrz manipulacji, pomyślała Sara, kierując się w stronę domu.
Doskonale zaaranżował sytuację, żeby miała czas niepostrzeżenie się
spakować. Prawdopodobnie postara się także wytłumaczyć Jessie,
dlaczego Sara będzie musiała opuścić farmę.
Gospodyni stała na werandzie i patrzyła na Sarę i odjeżdżającą
limuzynę. Ellie Walsh i jej mąż pracowali dla Hillyardów, od czasu
gdy Sara była dzieckiem. Ellie była wysoką, szczupłą kobietą o
bardzo realistycznym podejściu do życia. Miała krótko obcięte włosy
i niezmiennie nosiła koszulę i dżinsy.
SR
35
- Co się dzieje? - spytała wchodzącą po schodach Sarę.
- Jessie zawarła właśnie znajomość z szejkiem Tankiem
al-Khaima - odparła Sara z uśmiechem, chcąc złagodzić jej niepokój.
- Szejk? - Przez twarz Ellie przemknął strach. - Czy przyjechał w
sprawie koni?
Musiała zdawać sobie sprawę, że poziom treningów odbiegał od
powszechnie przyjętych standardów. Być może reszta pracowników
też o tym wiedziała, ale nikt nie chciał pozostać bez pracy.
- Wszystko w porządku, Ellie. - Przynajmniej Sara miała taką
nadzieję. - Szejk zaproponował mi pracę, a ja się zgodziłam.
Przyjechałam się spakować i pożegnać.
Ellie zaniemówiła; w jej oczach zapłonął niepokój o przyszłość.
- Susan jedzie do domu jeepem i po drodze odbierze chłopców
ze szkoły - wyjaśniła Sara.
- Naprawdę wyjeżdżasz z szejkiem, Saro?
- Tak. Mam szansę poszerzyć swe horyzonty...
- Dzieci będą za tobą tęsknić. - Ellie, nadal oszołomiona obrotem
wydarzeń, potrząsała głową.
- Ja też będę za nimi tęsknić, ale... - Wzruszyła ramionami. - Nie
mogę zostać tu na zawsze.
- Cóż, życzę ci szczęścia, Saro. - Ellie roześmiała się dziwnie i
usunęła z drogi.
Sara weszła do swego pokoju. Ogarnął ja smutek, gdy wyjęła z
szafy swoją starą walizkę i położyła ją na łóżku. Następna
przeprowadzka... W tym pokoju urządziła sobie prawdziwy dom.
Przykro jej było zostawiać za sobą kolejny etap życia.
Tęsknym wzrokiem prześlizgnęła się po kolekcji kolorowych
maskotek, które zrobiła na drutach, siedząc przy Jessie. Leżały na
komodzie, czekając, aż chłopcy zabiorą je na szkolną loterię.
Na nocnym stoliku piętrzył się stos książek, z których część
pozostanie nie przeczytana. Do lustra toaletki przyczepione były
zdjęcia przedstawiające postępy w rehabilitacji Jessie. Nie było
sensu ich zabierać. Należały do tego domu.
Szybko pakowała ubrania, kosmetyki, potrzebne dokumenty.
SR
36
Niestety, większość jej ubrań pochodziła jeszcze z czasów
studenckich i raczej nie nadawała się do życia w wyższych sferach.
Trudno. Jeśli Tarik zechce mieć u swego boku kobietę elegancką,
będzie musiał kupić jej nowe stroje.
Nagły dreszcz przeszedł jej po kręgosłupie. Czy kupując jej
ubrania, zechce również ją kupić? Zdążyła zauważyć, że nie miął
dobrego mniemania o kobietach. Te, które przewinęły się przez jego
życie, uważał tylko za partnerki seksualne. Co miał na myśli, mówiąc,
że jeszcze nigdy kobieta nie rzuciła mu takiego wyzwania? Czyżby
liczył, że zaproponuje mu siebie...?
Sara potrząsnęła głową, starając się rozproszyć narastający
niepokój. Niepotrzebnie martwiła się o przyszłość. Decyzja już
została podjęta. Musi wytrzymać u boku Tarika przez najbliższy rok
bez względu na to, ile to będzie ją kosztować. A za rok, jeśli wszystko
pójdzie dobrze, wróci tu na Melbourne Cup.
Zdążyła się już z grubsza spakować, gdy usłyszała piskliwy,
podniecony głos Jessie, zapraszającej ważnego gościa do swego
specjalnie wyposażonego apartamentu. Nie zatrzymali się,
przechodząc obok drzwi pokoju Sary. Jessie nadal była nieświadoma
nieuchronnego wyjazdu przyrodniej siostry.
Godzinę później Sara wyniosła bagaże na werandę. Szofer zaniósł
je do limuzyny, zanim jeszcze wrócili chłopcy. Gdy zauważyła jeepa
podjeżdżającego pod bramę, szybko podjęła decyzję i zawróciła do
apartamentu Jessie.
Łzy paliły jej oczy, a w piersiach czuła ucisk, gdy pukała do drzwi.
Zrób to szybko, prosto i bezpośrednio, nakazywał rozum. Tak będzie
łatwiej i lepiej dla wszystkich. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i
otworzyła drzwi.
Najpierw, nie wiadomo dlaczego, spojrzała na Tarika. W dziwny
sposób zdominował on nawet scenę rozstania. Siedział na krześle, na
którym ona zwykle siadywała; choć wyglądał na rozluźnionego, pod
uprzejmą powierzchownością wyczuwało się skupioną siłę.
Jessie odwróciła się od biurka, na którym pokazywała Tankowi
swoje szkice. Miała prawdziwy talent do rysunków.
SR
37
- Możesz usiąść na moim łóżku - zwróciła się do Sary z twarzą
promieniującą podnieceniem. - Czy już wszystko spakowałaś do
podróży?
Sara przystanęła wstrząśnięta.
- Och... tak - wyjąkała. - Szofer załadował już moje rzeczy do
samochodu. Wiem, że to bardzo nagła decyzja, ale...
- Och, nie mogłaś nie skorzystać z tej szansy! - wykrzyknęła
dziewczynka. - Spędzisz cudowny czas u boku Tarika!
- Nie masz mi za złe, że wyjeżdżam? - Była zdziwiona i
poruszona, że Jessie zdawała się w ogóle nie przejmować jej
wyjazdem.
- Ojej, Saro! Nie każdy ma siostrę, która otrzymała propozycję
podróży z szejkiem! - Wyglądała na zachwyconą tym pomysłem. -
Masz mnóstwo szczęścia!
- Tak uważasz? - Sara starała się mówić radosnym głosem.
Siadając na łóżku, rzuciła Tarikowi zaintrygowane spojrzenie. W
jaki sposób udało mu się wmówić Jessie, że zabiera ją w podróż na
czarodziejskim dywanie? Spojrzenie, jakie napotkała, wymownie
świadczyło, że gdy chciał coś osiągnąć, nie pozostawiał nic
przypadkowi. Sara wiedziała, że powinna być mu wdzięczna. Zdjął z
niej przecież trudny obowiązek poinformowania Jessie. Ale zamiast
tego, poczuła się oszukana, tak jakby jej więź z rodziną pozbawił
wartości.
- Będę o tobie myśleć przez cały czas - ciągnęła Jessie. - Obiecaj,
że z każdego miejsca na świecie przyślesz mi pocztówkę.
- Oczywiście, że tak.
- Kupię sobie dużą mapę, powieszę na ścianie i za każdym
razem, gdy dostanę od ciebie kartę, zaznaczę odpowiednie miejsce.
W ten sposób zawsze będę wiedziała, gdzie jesteś. Dobry pomysł?
- Ja też będę o tobie myśleć - zapewniła ją Sara, zastanawiając
się, czy to przypadkiem nie był pomysł Tarika. - Mam nadzieję, że
będziesz do mnie pisać.
- Będę pisać do ciebie specjalne listy, Saro! - Deklaracji tej
towarzyszył tajemniczy uśmiech skierowany w stronę szejka.
SR
38
Tarik uśmiech odwzajemnił. Pomiędzy nim a dziewczynką
zapadło milczące porozumienie.
- Będę czekać na wieści od ciebie, Jessie - powiedziała Sara z
ciepłą zachętą w głosie. - Musisz też pisać mi o chłopcach.
Jessie zachichotała, zachwycona planami, które uknuła z Tankiem.
- To będzie wspaniała zabawa!
Tumult na korytarzu świadczył o zbliżaniu się bliźniaków. Dwóch
chłopców z kręconymi włosami i dużymi brązowymi oczami wpadło
do pokoju zobaczyć szejka.
- Mama powiedziała, że zabierasz ze sobą Sarę - odezwał się
Tim z lekką obawą w głosie.
- Sara należy do nas! - oświadczył wojowniczo Tom.
- Oczywiście, Sara zawsze będzie wasza - odpowiedział Tarik,
uśmiechając się upewniające - Ona jest waszą siostrą i kocha was.
Wyjazd ze mną nie zmieni jej uczuć do rodziny.
- Ale my nie chcemy, żeby wyjeżdżała...
- Nie bądź dzieckiem, Tom! - zawołała Jessie ze
zniecierpliwieniem. - Sara jest już dorosła i nie może przez resztę
życia siedzieć z nami. Musisz być sprawiedliwy.
Na pewno jeszcze jedna złota myśl Tarika!
- Chcesz jechać, Saro? - zapytał Tim.
- Muszę zaplanować swoje życie, Tim - odparła. - Ale będę za
wami bardzo tęsknić.
- Kto nam będzie opowiadać bajki? - jęknął z zawodem w głosie
Tom.
- Ja - powiedziała stojąca w drzwiach Susan. - Myślę, że
powinniście podziękować Sarze, że poświęciła nam tyle czasu,
zamiast robić jej wyrzuty, że wyjeżdża.
- Nie chcieliśmy robić ci wyrzutów, Saro - wyjaśnił pospiesznie
Tim. - Chcemy, żebyś była szczęśliwa.
- Ona na pewno będzie szczęśliwa z Tarikiem - oświadczyła
Jessie, obdarzając młodszych braci pełnym wyższości i zadowolenia
spojrzeniem. - Byłam na przejażdżce wielką limuzyną - zmieniła
temat.
SR
39
Chłopcy jeden przez drugiego zaczęli prosić Tarika, by również
ich przewiózł swoim samochodem. Tarik wyraził zgodę. Jessie
bawiła się doskonale; niczym królowa pszczół szła w eskorcie szejka,
odgrywającego tu rolę dobrej wróżki.
- Czy będziesz z nim szczęśliwa, Saro? - spytała nagle Susan,
rzucając jej niespokojne spojrzenie, gdy szły za całym orszakiem,
kierującym się w stronę limuzyny.
- Spodziewam się, że będzie to nie lada doświadczenie - odparła
ponuro Sara.
Susan niespokojnie potrząsnęła głową.
- Tyle dobrego dla nas zrobiłaś, Saro. Nie wiem, co mam
powiedzieć... Po prostu dziękuję.
- Postaraj się odciągnąć ojca od butelki, Susan.
- Myślę, że Tarik już się tym zajął. Przyłapał twego ojca na
robieniu rzeczy, których ten szczerze nienawidził. Teraz, dzięki
Bogu, będzie od tego wolny.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziała Sara, patrząc na
macochę zaciekawionym wzrokiem.
- To lepiej, że nie rozumiesz... - Susan wyglądała na niezwykłe
zmieszaną. - Drew musi ocalić choć odrobinę dumy. I tak ma
moralnego kaca, że to ty nakłoniłaś Tarika, by dał mu jeszcze jedną
szansę. Tym razem cię nie zawiedzie, Saro.
- Nie chodzi tylko o mnie, miałam na myśli rodzinę - odparła
Sara, zawiedziona wymijającą odpowiedzią Susan. Były rzeczy
ważniejsze niż duma i to właśnie pragnęła dać do zrozumienia. - Nie
chciałabym, byś rozstała się z ojcem - dodała cicho.
- Nigdy nie opuszczę twego ojca! - Susan potrząsnęła głową. -
Zbyt dużo razem przeszliśmy. Trwał przy mnie, gdy byłam bezradna
i chora. Nie martw się o nas, Saro. Przeżyjemy ten kryzys i wszystko
wkrótce wróci na dobrą drogę.
Sara nie miała serca zadawać dalszych pytań. Małżeństwo było
prywatną sprawą dwojga ludzi i nie mogła w nie ingerować.
Przystanęły na werandzie, skąd obserwowały, jak Tarik
organizuje kolejną atrakcję dnia. Po chwili limuzyna ruszyła wokół
SR
40
posiadłości, wioząc trójkę uszczęśliwionych dzieci oraz mężczyznę,
który przez nadchodzący rok będzie trzymać w rękach ich los.
- Przykro mi, że z powodu rozwodu rodziców poczułaś się
odtrącona - odezwała się Susan, nawiązując do poruszonego przez
Sarę tematu.
- To nie twoja wina - odparła Sara spokojnie. Wolała do tego nie
wracać. Spóźnione wyrazy współczucia tylko pogarszały sprawę.
- Powinnam ci zaproponować, byś z nami została - przyznała
Susan tonem pełnym żalu.
Sara po dzisiejszych, przepełnionych poczuciem winy,
wynurzeniach ojca, nie chciała na dodatek wysłuchiwać spowiedzi
Susan.
- Było, minęło - powiedziała uprzejmie.
- Zawsze będziesz tu mile widziana. Zawsze. Jak długo zechcesz.
Za późno, pomyślała z ponurą ironią Sara. Mieli wobec niej dług. A
ludzie, którzy mają dług, czują się niezręcznie. To zakłóca naturalny
przepływ uczuć.
- Dziękuję - powiedziała, doceniając szczerość propozycji, choć
nie była ona możliwa do przyjęcia. Przez dwanaście najbliższych
miesięcy miała żyć u boku Tarika. A być może dłużej, jeśli... Serce
ścisnęło jej się na myśl o najważniejszej sprawie. Odwróciła głowę
do macochy. Niemal o tym zapomniała! - Proszę, powiedz ojcu -
odezwała się z naciskiem - żeby bardzo starannie trenował Firefly.
To bardzo ważne. To naprawdę ważne, żeby mnie nie zawiódł.
- Obiecuję - odparła Susan.
Obietnice... Słyszała ich całe mnóstwo. A jakże wiele z nich zostało
złamanych!
Limuzyna wróciła pod dom.
Jej czas w Werribee dobiegł końca. Dzieci żegnały ją z radością.
Uściski, pocałunki, życzenia szczęścia. Sara usiadła na aksamitnym
siedzeniu obok Tarika. Szofer zatrzasnął drzwi. Potem obserwowała,
jak wszyscy machają jej na pożegnanie. Nie mogła im tego gestu
odwzajemnić. Siedziała za przyciemnionymi szybami, odcięta od
nich - odcięta od świata.
SR
41
- Dziękuję ci, że mi to ułatwiłeś - powiedziała sztywno do
siedzącego obok niej mężczyzny.
- Było rzeczywiście łatwo?
- Tak i nie. - Skrzywiła się lekko, patrząc mu prosto w oczy.
Skinął głową na znak zrozumienia. To ją zaniepokoiło.
- Doceniam twoją uprzejmość... ale jeśli coś obiecałeś Jessie,
postaraj się dotrzymać słowa - powiedziała twardo.
Patrzyły na nią niebieskie, nieporuszone, niezłomne oczy.
- Nigdy nie składam obietnic bez pokrycia - powiedział. Sara
poczuła się nieswojo, że w ogóle poruszyła tę sprawę.
Wszystko, co dzisiaj powiedział, świadczyło przecież, że ogromnie
sobie cenił zaufanie.
- W takim razie, jeśli w przyszłym roku Firefly dobrze
pobiegnie, pozwolisz mi odejść - skwitowała.
- Nie będziesz zakładniczką - odpowiedział enigmatycznie. Te
słowa rozbrzmiały echem w jej głowie. Sara już teraz wiedziała, że
nigdy nie uwolni się od Tarika. Nadal była pod wrażeniem, jakie
zrobił na dwunastoletniej wówczas dziewczynce. Czy po dwunastu
miesiącach będzie w stanie uwolnić się od siły jego osobowości?
- Dlaczego mi to robisz? - To był okrzyk protestu, który
mimowolnie wyrwał jej się z piersi.
Nie zaprzeczył. Nie udawał, że nie rozumie, co miała na myśli. Nie
odpowiedział.
SR
42
ROZDZIAŁ PIĄTY
Sara nie miała ochoty wstawać z łóżka, ale przypomniała sobie, że
czekają dzisiaj podróż do Silver Springs, gdzie u boku Tarika będzie
wystawiona na pokaz. Poczuła znajomy ucisk w żołądku, który
przyprawiał ją o mdłości.
Towarzyszyła Tarikowi już dziesięć dni - pozostało jej jeszcze
trzysta pięćdziesiąt pięć. Czasami miała wrażenie, że nie dobrnie do
mety. Już samo przebywanie z szejkiem stwarzało napięcie, a co
dopiero pokazywanie się z nim publicznie. Ludzie na pewno
plotkowali, spekulowali na temat ich związku. To było trudne do
zniesienia.
To prawda, że Tarik zachowywał się w stosunku do niej z
nienaganną uprzejmością i galanterią. Żadnych niestosownych słów
ani zbyt śmiałych gestów. Ale nieustanne wyczekiwanie na coś, co
mogłoby spotkać ją z jego strony, wywoływało w niej nieopisany
niepokój.
Jeszcze gorsza była narastająca obsesja na punkcie tego
mężczyzny, jakieś dziwne zauroczenie, którego nie potrafiła
kontrolować. Wreszcie irytujące poczucie bezradności...
Może powinna zerwać ten układ i uciec? Nie, to nie było możliwe.
Dała przecież słowo. Bezlitośnie konsekwentny Tarik wycofałby się
z umowy z jej ojcem.
Nie miała żadnego wyjścia i zdawała sobie z tego sprawę.
„Razem będziemy podróżować tą drogą, aż poznam cię całą do
końca..."
Słowa, które wypowiedział pewnego dnia, zapadły jej głęboko w
pamięć.
Przewróciła się na bok i z bezsilną złością uderzyła pięścią w
poduszkę. Powędrowała wzrokiem do bujnego, tropikalnego ogrodu,
który znajdował się za balkonowym oknem. Wczoraj wieczorem
zapomniała zaciągnąć zasłony. Ale właściwie nie było to potrzebne;
apartament gościnny, w którym mieszkała, był całkowicie prywatny,
SR
43
miał nawet własny ogród. Świadomość, że był to dom Tarika, w
dziwny sposób działała jej na nerwy.
Cały ubiegły tydzień, spędzony na zachodnim wybrzeżu Florydy z
jednym z najprzystojniejszych i najbogatszych ludzi na świecie,
który robił wszystko, by sprawić jej przyjemność i niczego nie żądał
prócz tego, by wypoczywała i dobrze się bawiła, powinien być
jednym pasmem radości. A jednak Sara żyła w napięciu i nie
potrafiła się cieszyć z tych niespodziewanych wakacji.
Podróż samolotem do Stanów wspominała całkiem miło.
Prawdopodobnie była zbyt wyczerpana psychicznie, by
rozpamiętywać swe cierpienia. Tarik dbał o jej wygodę, zachęcał do
jedzenia i picia. Przez całą drogę, zajęta czytaniem magazynów i
oglądaniem filmów, utrzymywała pożądany dystans.
Po wylądowaniu w Fort Myers skupiła uwagę na otoczeniu,
śledziła krajobraz i zadawała pytania na temat mijanych miejsc. Za
szybą samochodu przesuwały się wspaniałe domy i luksusowe
kondominia, położone wśród bujnych ogrodów, pól golfowych i
tenisowych kortów. Zdziwiło ją, gdy dowiedziała się, że Tarik jest
właścicielem jednego z osiedli. Kolejny przyprawiający o zawrót
głowy przykład jego bogactwa.
- Zatrzymałem dla siebie jeden dom przy plaży - wyjaśnił. - To
wygodna baza na zimę. Ludzie przyjeżdżają tu przetrwać chłodną
porę roku.
Bogaci ludzie, pomyślała kwaśno.
- Niedaleko stąd do Ocala - ciągnął. - Dowiedziałem się, że jest
tam para interesujących roczniaków. Ale zanim zabierzemy się za
interesy, najpierw krótkie wakacje - dodał z szelmowskim
uśmiechem w oczach. - Potrzebujesz wypoczynku.
Uprzejmość na użytek konkretnego celu... Za wszystkim, co robił
Tarik, krył się jakiś cel.
Dom, do którego ją przywiózł, robił wielkie wrażenie. Przestrzeń,
wysokie pokoje, biała terakota, dywany we wzory muszli, wiklinowe
meble, a za oknami bujna zieleń ogrodu i błękit morza. Letni dom,
ale tak luksusowy, że nazwa ta nie pasowała do rzeczywistości. Gdy
SR
44
Sara dostała własny apartament oraz poznała Ritę i Sama Batesów -
małżeństwo opiekujące się domem - odzyskała poczucie
bezpieczeństwa. Przynajmniej pierwszego dnia.
Drugi dzień upłynął na drobnych rozrywkach - jeździła na
rowerze wokół posiadłości, pływała w basenie i pławiła się w
jacuzzi; ponadto spróbowała miejscowych krabów, przyrządzonych
przez Ritę. Widok Tarika w skąpych kąpielówkach lekko drażnił jej
nerwy, ale nie przyprawiał o ogólny rozstrój. Ciągle jeszcze mogła
skoncentrować się na innych rzeczach.
Trzeciego dnia zabrał ją na podniecającą wycieczkę wodolotem do
rezerwatu Everglades, gdzie wśród nie kończących się trawiastych
bagien obserwowali życie ptaków i aligatorów. Sara bawiła się
doskonale, choć dokuczała jej świadomość, że Tarik obserwuje ją
spod oka, czerpiąc z tego wyraźną przyjemność.
Odnosiła wrażenie, że zdążył już zapomnieć, co oznacza zwykła,
spontaniczna radość i teraz uczył się tego od niej. Nagle poczuła się
pożyteczna, ponieważ dawała mu coś, co w życiu utracił.
Następnego dnia Tarik zabrał ją na wycieczkę do Smallwood
Store, prawdziwej skarbnicy minionych czasów. Odbyła tam
wędrówkę w głąb historii, zafascynowana reliktami przeszłości;
traperzy z Everglades przybywali tu niegdyś na swych drewnianych
łodziach i wymieniali pióra ptaków i futra na żywność oraz
przedmioty codziennego użytku...
Tarik zwiedzał już te miejsca wcześniej, ale nie wyglądał na
znudzonego czy zniecierpliwionego. Dzielił się z Sarą swą wiedzą,
podsycał jej zaciekawienie. Obserwował ją z czułością, która
zaczynała ją niepokoić.
Świadomość czyjegoś zainteresowania i aprobaty działa budująco.
Tak niewiele jej w życiu zaznała. Ale w zainteresowaniu Tarika
doszukiwała się ukrytych intencji. Czyżby zaspokajał jej nie
spełnione potrzeby, by jeszcze bardziej ją do siebie przywiązać?
Oddanie kobiety, którą chciał wykorzystać do konfrontacji ze swym
wujem, powinno wypaść przekonywająco, czyż nie?
Piąty dzień spędzili na plaży. Wylegiwali się na leżakach,
SR
45
ponieważ piasek był szorstki od pokruszonych muszli, albo pływali
w ciepłych wodach zatoki. Potem zjedli lunch, który przygotowała
im w koszyku Rita. Byłby to cudowny, wypoczynkowy dzień, gdyby
tylko mogła oderwać oczy od Tarika...
Nie było na to rady. W ubraniu wyglądał uderzająco przystojnie.
Ale gdy prawie nagi leżał obok niej, wchodził i wychodził z wody,
wycierał się ręcznikiem - jego fizyczne piękno działało wręcz
porażająco. Nie mogła oderwać wzroku od doskonale
proporcjonalnego i muskularnego ciała. Gorzej, że z trudem
panowała nad chęcią wyciągnięcia ręki i przesunięcia palcami po tej
gładkiej, lśniącej skórze.
Przyłapał ją, jak obserwowała go, gdy wcierał oliwkę w długie,
smukłe nogi.
- Chcesz trochę? - W błękitnych oczach zabłysły ironiczne
iskierki.
Poczuła się zakłopotana. Świadom był wrażenia, jakie robił na
kobietach. Nie różniła się niczym od pozostałych.
- Nie, dziękuję — odpowiedziała sucho.
Powrócił do przerwanej czynności. Słaby uśmiech błąkał mu się
jeszcze na ustach, gdy potem leżał na leżaku z zamkniętymi oczami.
Czyżby rozpierała go satysfakcja, że wywierał na niej tak silne
wrażenie? A może niepotrzebnie dopatrywała się w tym uśmiechu
związku z własną osobą? Może po prostu cieszył się spokojnym,
pogodnym dniem...
Gdy tylko przesunęła wzrokiem po jego płaskim brzuchu, od razu
poczuła na całym ciele dziwny dreszcz. Szybko odwróciła głowę, by
pokryć zmieszanie. Nigdy dotąd nie pożądała mężczyzny...
Szóstego dnia pojechali na ryby z kapitanem Bobem. To było
kolejne podniecające doświadczenie. W każdym razie aż do chwili,
gdy złapała dużą rybę na haczyk. Zabrakło jej siły, a może praktyki,
by ją wyciągnąć. Tarik stanął wówczas za nią, objął ją w pasie
ramionami i, jedną ręką pomagając utrzymać wędkę, a drugą
przykrywając jej dłoń, trzymającą rączkę kołowrotka, pokazał, jak
wyciąga się rybę.
SR
46
Mimo że w tym dotyku nie było nic zmysłowego, że chciał jej tylko
pomóc, Sara zupełnie się zdekoncentrowała. Ostatecznie Tarik
samodzielnie wyciągnął rybę. Jedyne, co zapamiętała, to oddech
omiatający jej ucho, gdy udzielał jej instrukcji oraz siłę palców
naciskających na jej dłoń.
Gdy odsuwał się, by podziwiać zdobycz, Sara drżała, zdziwiona
intensywną reakcją swego ciała. Po chwili opadła na najbliższą
ławkę i wpatrywała się w rybę szarpiącą się na haczyku. Zupełnie jak
ja, pomyślała z goryczą.
- Puść ją - odezwała się drżącym głosem, spoglądając z obawą w
oczy Tarika. - Chcę, byś ją puścił...
- To jest twoja ryba - powiedział i skinieniem głowy przywołał
kapitana.
To wcale nie była jej ryba. On ją złowił. Być może dlatego poczuła
szaloną satysfakcję, widząc, jak ryba z pluskiem zanurkowała pod
wodą.
Siódmego dnia Tarik obojętnym tonem oświadczył, że zabiera ją
po zakupy.
- Nie! - zaprotestowała. Na myśl, że będzie przymierzać
rozmaite rzeczy pod jego uważnym wzrokiem, ścisnęło ją w żołądku.
Nie, tego nie będzie w stanie znieść.
- Myślałem, że sprawi ci to przyjemność. - Zmarszczył brwi. -
Widzisz, Saro, jest jeszcze jedna sprawa: musisz czuć się przy mnie
swobodnie, gdy zaczniemy bywać w towarzystwie. I jako moja
towarzyszka będziesz poddawana skrupulatnej ocenie. Krytycznej
ocenie.
- Chcesz więc, bym u twego boku nie wyglądała jak szara
myszka! - wybuchła.
- Przypominasz raczej lwicę niż myszkę. - Roześmiał się
szeroko. - Lwicę broniącą swych młodych.
Odnosiła nieprzyjemne wrażenie, że bawi się z nią w kotka i
myszkę. Tylko że on był o wiele groźniejszy od kota. Był
niebezpieczną, czarną, zwinną panterą, która krążyła wokół niej,
gotowa w każdej chwili do skoku.
SR
47
- Dla mnie to obojętne, jak jesteś ubrana – oświadczył w końcu.
- Chcę tylko ochronić cię przed złośliwością innych kobiet. Jeśli
jednak czujesz się na tyle silna, by stawić im czoło...
Czuła się całkiem bezbronna. Nienawidziła, gdy jej się
przyglądano, gdy oceniano ją jak rybę wyciągniętą z wody.
- Potrzebuję trochę nowych rzeczy - przyznała niechętnie i
dodała w przypływie dumnej niezależności: - Ale wolałabym sama
iść po zakupy, sama wybrać rzeczy i za nie zapłacić.
Była szczerze zdziwiona, że na to pozwolił. Ale wymusił na niej
przyjęcie trzydziestu tysięcy dolarów zaliczki na poczet przyszłych
zarobków, które arbitralnie ustalił.
- Przecież ja nic nie robię! - zaprotestowała.
- Pozostaw to mojej ocenie - odparł.
Sara wiedziała, że upór byłby bezowocny, niemniej jednak nie
zamierzała zmarnować tylu pieniędzy na ciuchy. Sam Bates zawiózł
ją do. Naples, centrum handlowego, gdzie znajdowało się sporo
modnych butików i gdzie udało jej się znaleźć kilka okazji, ponieważ
z powodu zbliżającego się końca sezonu zaczęły się przeceny.
Wolna od napięcia, które wywoływała obecność Tarika, cieszyła
się, buszując po sklepach.
- Zadowolona jesteś z zakupów? - zapytał, gdy wróciła do domu.
- Chcesz, bym ci się zaprezentowała w nowych strojach? -
odparła wyzywająco.
Roześmiał się, potrząsając głową.
- Wkrótce i tak zobaczę - powiedział.
Ale zdradził go cyniczny błysk w oczach. Sara odniosła nagle
wrażenie, że celowo puścił ją samą po zakupy, by sprawdzić, jak się
zachowa, mając tak dużo pieniędzy. Świadomość, że przez cały czas
jest oceniana, wywołała burzę sprzecznych uczuć. Od gwałtownej
wojowniczości - nie powinno ją obchodzić, co on o niej myśli! - do
paniki, ponieważ z mdlącym uciskiem w żołądku zdawała sobie
sprawę, że ją to obchodziło!
Chęć zasłużenia na jego dobrą opinię była głupotą, a szaleństwem
tęsknota za czymś, co mogło zapowiadać jedynie niszczący romans.
SR
48
Może osiągnęłaby intensywną fizyczną przyjemność, ale
jednocześnie doświadczyłaby upokorzenia, porzucając ideały, w
które tak długo wierzyła. Nie wiedziała jednak, że pożądanie
cielesne może być tak silne, tak szalone, że jego moc paraliżowała
normalne myślenie.
Sara przymknęła oczy, jakby broniąc się przed światłem nowego
dnia. Być może byłoby łatwiej, gdyby przebywali wśród ludzi... Może
Tarik odwróciłby od niej uwagę? Oglądanie koni spełni podobną
rolę. Podróż do Silver Springs może być przyjemniejsza, niż się
spodziewała.
Nie znała ludzi, którym miała stawić czoło. Właściwie nie
powinno jej obchodzić, co sobie o niej pomyślą. Dziś tu, jutro gdzie
indziej. Tylko Tarik był częścią jej życia. Będzie musiała nauczyć się
żyć w jego pobliżu.
Rozległo się pukanie do drzwi, po czym usłyszała jego głos:
- Saro?
Szybko otworzyła oczy. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi.
Musiała oblizać wargi, żeby odpowiedzieć.
- Słucham? - Głos miała piskliwy, drżący.
Jak dotąd ani razu nie przekroczył progu jej apartamentu. Czyżby
to miało ulec zmianie?
- Przyszedł list od Jessie - powiedział. - Chcesz go przeczytać?
W przypływie radości wyskoczyła z łóżka, narzuciła lekki,
jedwabny szlafroczek na nocną koszulę i podbiegła do drzwi.
Wysłała już pocztówki do Jessie i bliźniaków, ale nie mogli jeszcze
ich otrzymać. Co za cudowna niespodzianka tak szybko dostać list!
Twarz jej jaśniała szczęściem, gdy ze spontanicznym uśmiechem
na twarzy wyciągnęła rękę po kopertę.
Tarik uśmiechał się również, napawając się jej widokiem w
dezabilu. W przeciwieństwie do niej był nienagannie ogolony i
ubrany w niebieskie dżinsy i granatowe polo.
- Powiedziałeś... - Spojrzała wymownie na jego puste ręce.
- Do twarzy ci w zmierzwionych włosach - odparł bez związku.
Czyżby przyszedł sprawdzić, jak wygląda po wstaniu z łóżka?
SR
49
Zagryzła wargę i bezskutecznie usiłowała powstrzymać rumieniec,
który wypełznął jej na twarz.
- Tarik... - wyjąkała.
- List przyszedł e-mailem. Musisz się pofatygować do mojego
gabinetu. Tam jest monitor.
- Pocztą elektroniczną?
- Tak, o wiele szybciej niż zwykłą pocztą. Niedowierzanie
walczyło na jej twarzy z zażenowaniem.
- Jessie korzysta z e-mailu?
- To bardzo łatwe. Chodź, sama zobaczysz.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, uznając za oczywiste, że za nim
podąży. Ale Sara wahała się przez moment, czy nie wrócić najpierw
do sypialni, by się przyzwoicie ubrać. Wreszcie ciekawość
zwyciężyła obawy. Zawiązała mocno pasek od szlafroka i poszła
śladem Tarika do gabinetu wyposażonego w najnowocześniejszy
komputer.
Tarik wskazał, by usiadła na obrotowym krześle przy jego biurku.
Ekran monitora lśnił zachęcająco. Sara ledwie mogła uwierzyć
własnym oczom, gdy zaczęła czytać tekst.
Droga Saro, założę się, że się zdziwisz. Piszę ten list na własnym
komputerze. Dostarczono go dzień po twoim wyjeździe i instruktor
pokazał mi, jak z niego korzystać. Mogę też na nim rysować. Jeśli nie
podoba mi się jakiś kolor, to za pomocą myszy zmieniam go na inny.
Czy to nie cudowne? I jakie szybkie! Tarik powiedział, że to będzie
fantastyczna zabawa i nie mylił się. To najwspanialszy prezent, jaki
dostałam. Proszę, podziękuj mu w moim imieniu.
W głowie jej zawirowało. Raptownie podniosła wzrok na
stojącego obok mężczyznę.
- Kupiłeś Jessie komputer? I opłaciłeś lekcje?
- Dzieci bardzo szybko uczą się go obsługiwać - odpowiedział
wymijająco, wyraźnie zadowolony z postępów dziewczynki.
- Ale dlaczego? - dopytywała się, nadal oszołomiona jego
gestem. Teraz dopiero zrozumiała zagadkową wymianę spojrzeń
między nim a Jessie oraz jego zapewnienia, że zawsze dotrzymuje
SR
50
obietnic.
- Zabrałem im ciebie - powiedział w końcu ze zniewalającym
uśmiechem. - Dzięki komputerowi Jessie może się z tobą
porozumieć, a poza tym ma pasjonujące zajęcie. To świetne
narzędzie edukacyjne.
Wielki Boże! Ona uważała go za bezlitosnego manipulatora, a on
przez cały czas myślał, jak pomóc sparaliżowanej dziewczynce!
- Gdy skończysz czytać, pokażę ci, jak odpowiedzieć -
zaproponował obojętnym tonem.
Nie mogła czytać. Oczy jej przesłoniły łzy. Bezradnie potrząsała
głową.
- Saro? - zapytał zaniepokojony; dotknął jej brody i delikatnie
uniósł jej twarz do góry.
- Jesteś tak uprzejmy... tak hojny... - zdołała wykrztusić.
Wykrzywił z dezaprobatą usta.
- Dla mnie to żaden koszt - powiedział. - Co to jest w
porównaniu z dwoma latami życia, które ty jej ofiarowałaś.
- Ja ją kocham. - Dla niej był to wystarczający powód.
- Wiem. Po tym, co ci się przytrafiło w dzieciństwie, zadziwia
mnie, że zachowałaś zdolność kochania. - Wierzchem dłoni musnął
jej policzek. - I to mnie cieszy.
- Czy ty straciłeś zdolność kochania? - zapytała ze ściśniętym
sercem, ponieważ wyczuła w jego słowach gorycz. Jakże zapragnęła
dotrzeć do wnętrza tego mężczyzny, by dowiedzieć się, jaki jest
naprawdę.
Nagle intymna atmosfera tej chwili prysła. Odsunął dłoń od jej
twarzy, a w jego oczach pojawił się twardy wyraz. Niemal usłyszała
szczęk zbroi, którą nosił na co dzień.
- Powiedzmy, że zostałem jej skutecznie pozbawiony -
odpowiedział sardonicznie. - Szczerze mówiąc, wolę konie od ludzi.
Konie są piękne. I można je zrozumieć. Poza tym potrafią wspaniale
biegać.
- Ale okazałeś Jessie tyle serca! - zaprotestowała.
- Niczego nie daję za darmo, Saro - powiedział chłodno. - Jednak
SR
51
zawsze gram fair.
- Na czyich zasadach? - wybuchła, bojąc się, że to, co zechce od
niej wziąć, nigdy nie będzie mogło zostać zwrócone.
- Na swoich własnych, oczywiście. - Roześmiał się głośno. Dosyć
brutalnie przypomniał jej o warunkach, na jakich zawarli układ.
Powinna wreszcie wbić sobie do głowy, że nie było tu miłości do
zaoferowania - w grę wchodziły jedynie żetony przetargowe. I Tarik
zawsze sprawował kontrolę nad sytuacją. Do diabła z nim!
- Nie musisz tu stać - powiedziała hardo. - Wiem, jak się
posługiwać e-mailem.
- W porządku.
Dziwne, ale to ją zabolało. A przecież prosiła, by wyszedł.
Próbowała zignorować dźwięk oddalających się kroków,
koncentrując się na liście Jessie.
„Proszę, podziękuj mu w moim imieniu..."
Nie zrobiła tego.
- Tarik! - Odwróciła się raptownie na krześle, żeby zatrzymać go
wzrokiem.
Stanął w drzwiach i obejrzał się. Jakże doskonale nad sobą
panował - pełen rezerwy, nieprzystępny. Sara, zapominając o
rozsądku, o niebezpieczeństwie sprowokowania kłopotów, pędem
przebiegła przez pokój. Uniosła ramiona i położyła mu dłonie na
piersi.
- Podziękowania od Jessie - powiedziała i pocałowała go w
policzek.
Chwycił jej dłonie i przycisnął do swego ciała. Oczy mu błyszczały
złowieszczo.
Wpatrywała się w nie bezradnie, schwytana w pułapkę, którą
sama na siebie zastawiła.
- Nie kuś diabła, chyba że chcesz poigrać z ogniem, Saro -
wycedził przez zęby.
Najbardziej szokujące ze wszystkiego było to, że zauważył jej
reakcję. Wiedział! I wcale nie zamierzał jej uwieść. Nie miał zamiaru
do niczego jej zmuszać. Przeciwnie - żądał od niej jasnej, świadomej
SR
52
decyzji. Przyszły jej na myśl słowa: „Nigdy nie poszedłem do łóżka z
kobietą, która by tego nie chciała..."
Postępował więc zgodnie ze swymi zasadami. O Boże, a jakie ona
miała zasady? Jakże mogła tak łatwo o nich zapomnieć!
Z trudem przełknęła ślinę i wykrztusiła niemal przepraszającym
tonem:
- Tylko ci dziękowałam...
- Doprawdy?
Policzki jej płonęły. Ogień bijący z jego oczu zdawał się palić jej
ciało.
- Niech ci będzie - ustąpił w końcu. - Przyjąłem podziękowanie.
Zdjął jej ręce ze swym ramion i odszedł. Po prostu odszedł.
Mimo że nagle poczuła się opuszczona, doznała jednak ulgi. Tarik
zachował się odpowiedzialnie, stawiając sprawę jasno. Zrozumiała,
że pożądanie niewiele miało wspólnego z miłością, było natomiast
siłą potężną, niebezpieczną, z którą nie należało igrać.
Wdać się w romans z tym nieobliczalnym mężczyzną byłoby
kompletnym szaleństwem...
A może... a może byłoby to wspaniałe doświadczenie?
Tarik przeklinał się za to, że stać go było na taką donkiszoterię.
Mógł ją przecież mieć. Wystarczyłby jeden gest, jeden pocałunek, a
nie stawiałaby oporu... On jednak opanował się ze wszystkich sił,
narzucił sobie ograniczenia, przeciw którym buntowało się jego
ciało.
Była taka czytelna, tak łatwa do rozszyfrowania. Pragnęła
zaspokoić swoją ciekawość, chciała wiedzieć, jakim jest kochankiem.
I była jeszcze niewinna, przypomniał sobie z tęsknotą.
Podszedł do basenu, rozebrał się i wskoczył do chłodnej wody.
Przepłynął kilka długości, rozładowując nagromadzoną energię.
Nadal jednak pozostawał w stanie wojny z samym sobą.
Sara była inna niż kobiety, z którymi dotąd miał do czynienia.
Chciał doświadczyć tej różnicy... Doszedł do wniosku, że mógł
ofiarować jej doświadczenie, którego nie posiadała i jednocześnie
zaznać radości pokazywania jej świata, bycia nauczycielem. Byłaby
SR
53
to sprawiedliwa wymiana, nieprawdaż?
Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w głębi swego niewinnego
serca oczekiwała czegoś więcej niż fizycznej przyjemności. Przeżyła
już w życiu wiele bolesnych rozczarowań. Czy chciał dołożyć jej
kolejnych?
A jednak pragnął jej... Pragnął jej niewinności, jej ofiarnej, szczerej
natury. Tego, co mogła mu ofiarować, nie spotykało się na co dzień.
A więc, co, u diabła, miał zrobić?
Stanął przed trudnym dylematem. Musi znaleźć sposób, by go
rozwikłać.
SR
54
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Spokój po burzy, pomyślała z ironią Sara, siedząc przy śniadaniu z
Tankiem. Bez żadnego wysiłku zachowywał się ze zwykłą
uprzejmością, a ona ze swej strony starała się zadawać jak
najbardziej naturalne pytania. Zapytała o plany na dzisiejszy dzień, o
ranczo, które mieli odwiedzić i konie, którymi był zainteresowany.
Zapamiętała nawet imiona i nazwiska właścicieli: Jack i Miriam
Wellesly-Adams, podejrzewając, że podwójne nazwisko świadczy o
połączeniu się dwóch potężnych rodzin.
Wzorem Tarika ubrała się zwyczajnie - w czarne dżinsy i
jasnozieloną koszulkę polo - i doszła do wniosku, że ubrała się
odpowiednio, ponieważ nie usłyszała od niego ani jednego
krytycznego słowa.
Jednak kolacja wymagała od niej trochę więcej zachodu. Gdy
spytała go, co ma ze sobą zabrać, poradził, by było to coś spokojnego
i eleganckiego zarazem. Sara miała nadzieję, że nowy żółty kostium
spełni te wymagania.
Zajmując umysł powierzchownymi sprawami, odsuwała od siebie
niepokojące myśli. W końcu doszła do wniosku, że tak długo, jak ona
sama nie dotknie Tarika, on uszanuje wyznaczony przez nią dystans.
Gwałtowność nie leżała w jego naturze. On raczej grał na czas.
Była zadowolona, gdy nadeszła pora wyjazdu. Chciała jak
najszybciej zostawić za sobą, także w sensie dosłownym,
konfrontację, do jakiej doszło w gabinecie. Gdy już będą w drodze, na
pewno uda jej się wczuć w rolę towarzyszki podróży i zająć swą
uwagę mnóstwem innych spraw.
Tarik znów ją zaskoczył.
Przed domem stał lśniący, czerwony cadillac kabriolet, a Sam
Bates ładował do niego bagaże. Sara przystanęła na progu i patrzyła
na samochód ze zdziwieniem. Przez cały tydzień jeździli srebrnym
BMW. Nie widziała przedtem tego samochodu.
- Skąd on się tu wziął? - spytała mimo woli.
SR
55
- Wynająłem go na tę podróż - odparł rzeczowym tonem. Sara
pokręciła głową z niedowierzaniem. Tarik nie szczędził pieniędzy,
by zapewnić sobie wszelkie wygody, ale z pewnością nie lubił
udawać playboya. Czerwony cadillac aż krzyczał: „Patrzcie na mnie,
jestem królem szos!".
Oderwała wzrok od lśniącej karoserii i poszukała oczu Tari-ka,
oczekując wyjaśnień.
- Ale po co? - spytała. Uśmiechnął się rozbrajająco.
- Dla zabawy - odparł i podał jej kluczyki. - Pomyślałem, że
prowadzenie takiego wozu sprawi ci przyjemność.
- Ale ja nigdy nie prowadziłam po złej stronie drogi! -
zaprotestowała.
- To właśnie tutaj jeździ się po właściwej stronie - powiedział z
uśmiechem. - Na autostradzie nie będziesz miała najmniejszego
problemu. Po prostu pojedziesz swoim pasem, tak jak w domu.
- A co się stanie, jak popełnię błąd? - spytała z obawą.
- Będę siedział obok ciebie i ci pomogę.
- Będzie bezpieczniej, jeśli sam poprowadzisz.
- Bezpieczniej, Saro? - Jego oczy błysnęły złośliwym
wyzwaniem. - To strasznie nudne! Nigdy nie pomyślałaś, że to może
być wspaniałe prowadzić taki samochód, gdy słońce pada ci na
twarz, wiatr plącze włosy, a ty mocno trzymasz w dłoniach
kierownicę?
- Oczywiście, że tak, ale...
- Bądź odważna! Podejmij ryzyko. Zrób to przynajmniej raz w
życiu!
Wzięła kluczyki i usiadła za kierownicą. Po chwili pędzili po
autostradzie. To było rzeczywiście niezwykłe doświadczenie. Przez
pewien czas siedziała maksymalnie skoncentrowana, ale gdy już
przywykła do wozu i jazdy po przeciwnej stronie drogi, z powrotem
zaczęła rozmyślać nad motywami, którymi kierował się Tarik.
Czyżby znów wystawił ją na próbę? Uwodzić można na różne
sposoby, również posługując się atrakcyjną przynętą. Nieskończone
bogactwo stanowiło taką właśnie przynętę... Może zbyt szybko
SR
56
uległa pokusie prowadzenia tej luksusowej zabawki? Naprawdę nie
chciała, by pomyślał, że można ją kupić. Tak czy owak, coś się za tą
niecodzienną propozycją musiało kryć.
- Dlaczego to dla mnie zrobiłeś, Tarik? - ośmieliła się postawić
pytanie, rzucając mu z ukosa spojrzenie.
- To jedna z niewinnych przyjemności w życiu - odpowiedział z
uśmiechem. - Chciałem, żeby stała się twoim udziałem.
- Ale dlaczego?
- Dlaczego nie? Mogłem to zrobić, więc zrobiłem. Podobnie było
z komputerem dla Jessie. Tylko że wówczas miał prawdziwy powód.
Sara poczuła się niezręcznie.
- Dziś rano wspomniałeś, że starasz się zachowywać
równowagę pomiędzy tym co dajesz, a tym, co bierzesz - wtrąciła.
- Uważasz więc, że ofiarowałem ci tę niewinną przyjemność, by
za chwilę zażądać od ciebie bardziej... figlarnej? - zaśmiał się
dziwnie.
Serce jej zatrzepotało w piersiach.
- Wolałabym znać cenę! -wybuchła, żądając prawdy, chcąc
dowiedzieć się, co naprawdę o niej myślał.
- Nie ma żadnej ceny, Saro.
Spokojna, rzeczowa odpowiedź nie zostawiała pola do dalszych
pytań. Czuła jednak rozczarowanie, ponieważ słowa te niczego nie
tłumaczyły.
- W pewnym sensie ceną jest przebywanie ze mną - dodał z
odcieniem prośby w głosie.
Sara zerknęła na niego zaciekawiona i na moment skrzyżowali
spojrzenia. Zaskoczyły ją jego oczy; malowało się w nich pożądanie i
odrobina pogardy do samego siebie. Natychmiast skupiła wzrok z
powrotem na drodze, mając nieodparte wrażenie, że uderzyła w
jakąś czułą strunę.
- Nie musisz mi tego przypominać - powiedziała.
- Powinnaś uświadomić sobie wszystko, by dokonać
właściwego wyboru.
- A mam jakiś wybór? - rzuciła zaczepnie. Wybuchnął
SR
57
śmiechem.
- Stale dokonujesz wyborów. Przecież przez cały czas
decydujesz: ile mi ofiarować, ile zachować dla siebie, ile wziąć w
zamian.
Jego przenikliwość znów wprawiła ją w zakłopotanie. Spłonęła
rumieńcem.
- Cieszę się, że to odkryłeś - powiedziała sarkastycznie,
odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że on świetnie się bawi jej
kosztem.
- Daj spokój, Saro. Przecież taka sytuacja dodaje podniet naszej
wspólnej podróży. Przynajmniej się nie nudzimy. To ekscytujące
znajdować właściwe fragmenty układanki i dopasowywać je do
siebie, nieprawdaż?
Cóż, on składał się z setek tysięcy kawałków. Odnosiła wrażenie,
że zostałaby złożona o wiele szybciej.
- A gdy już skomponujesz cały obraz, zapanuje nuda -
powiedziała sucho.
- A może to będzie satysfakcja? Obrazy rzadkiej urody
dostarczają satysfakcji.
Piękno zależy od gustu tego, kto patrzy, pomyślała Sara. Ciekawe,
jaki gust ma Tarik?
- Może się jednak okazać, że obraz ma skazy - podjęła.
- Skazy zazwyczaj dodają obrazowi indywidualnego uroku i
niepowtarzalności. To bardziej pociąga niż doskonałość.
- Nie jestem zadowolona, gdy mnie poddajesz testom -
powiedziała z westchnieniem.
- A czy ty nie robiłaś tego samego w stosunku do mnie dziś
rano, gdy mnie pocałowałaś?
Rzuciła mu się na szyję pod wpływem impulsu, nie zaś
wykalkulowanego planu. Sprawdzanie kogokolwiek nie leżało w jej
naturze, brakowało jej bowiem wyrachowania i opanowania, by
działać tak bezlitośnie jak Tarik. Być może tych umiejętności będzie
musiała się nauczyć, by przeżyć z nim rok i wyjść z tego
doświadczenia bez szwanku.
SR
58
- Bądź ze mną szczera, Saro - powiedział cichym głosem, w
którym dźwięczała jednak twarda nuta. - Czy nie był to przypadkiem
eksperyment, w którym chciałaś sprawdzić swoją siłę
oddziaływania?
Instynktownie wzdrygnęła się na tę sugestię.
- Ależ skądże! - zaprotestowała z ożywieniem. - Próbowałam
tylko do ciebie dotrzeć... powiedzmy dotrzeć do zakamarków twej
duszy... Przypuszczam, że postąpiłam głupio.
Pozostawił jej słowa bez komentarza. Cisza przeciągała się w
nieskończoność, a atmosfera była ciężka od słów, które nie zostały
wypowiedziane. Sara zerknęła w bok, ale nie spotkała jego
spojrzenia. Wyglądał na głęboko pogrążonego w myślach. Może
zastanawiał się nad kompozycją swojej układanki?
Przestała czerpać przyjemność z prowadzenia cadillaca.
- Zbliżamy się do Ocala - powiedziała, wyraźnie przygnębiona. -
Czy zjazd do Silver Springs jest dobrze oznakowany?
- Dam ci znać, gdy się przybliżymy - zapewnił. Międzystanowa
autostrada nie była drogą malowniczą, ale gdy z niej zjechali w
kierunku Silver Springs, piękne widoki poprawiły Sarze humor.
Mijali jedno wspaniałe ranczo po drugim; pastwiska, na których
pasły się rasowe konie, przypominały doskonale utrzymane
trawniki. Otaczały je wspaniałe żywopłoty i ozdobne ogrodzenia.
Nawet trawa po obu stronach drogi wyglądała na starannie
przystrzyżoną. Dorodne drzewa tak wkomponowano w pejzaż, by
dostarczały dużo cienia.
Wszędzie widać było bogactwo przekazywane z pokolenia na
pokolenie. Posiadłości te wyglądały inaczej niż majątek Michaela
Kearneya w Irlandii czy farma jej ojca w Australii. Zaskakujący
kontrast stylu i formy. Taka zabudowa i zdobnictwo były
charakterystyczne wyłącznie dla Ameryki.
Widok ogromnego domu, o oszałamiającej architekturze, również
zapierał dech. Gdy Tarik pokazał cel ich podróży, Sara nie potrafiła
powstrzymać gwałtownego westchnienia. Dom Wellesly-Adamsów
mógł uchodzić za jeden z najpiękniejszych na Południu; piętrowy, z
SR
59
cudowną białą kolumnadą oraz werandami, otoczonymi
kunsztownymi, żelaznymi balustradami. Wydawał się Sarze
prawdziwym Edenem; pocieszała się, że zdoła tu oderwać myśli od
Tarika i uwolni się do napięcia, jakie jej nieustannie towarzyszyło w
tej podróży. Nie mogła wszak przewidzieć, że wewnątrz czyha na nią
żmija, która zniweczy jej plany.
Gospodarz i gospodyni byli niezwykle uprzejmi, zapraszając gości
do przestronnego holu. Niespodziewanie, po schodach, jakby
specjalnie zaprojektowanych do dramatycznych scen, zeszła, a
właściwie zbiegła, kobieta-kobra, przygotowana do ataku.
- Tarik, kochanie!
Miała trzydzieści parę lat, długie, lśniące blond włosy i wydatne
wargi odsłaniające białe jak śnieg zęby. Smukłe, zmysłowe ciało
odziane było w pomarańczową, połyskliwą koszulę oraz spodnie z
paskiem zrobionym ze złotych łańcuchów. Na rękach nosiła złote
bransoletki, w uszach złote kółka, na stopach złote pantofelki,
brakowało tylko złotej obrączki na palcu.
- Dionne! Co za niespodzianka! - powitał ją Tarik. - Czy Cal jest z
tobą?
- Nic nie słyszałeś, kochanie? Rozstaliśmy się Calem już kilka
miesięcy temu. Gdy dowiedziałam się od rodziców, że dziś
przyjeżdżasz, od razu przyleciałam z Nowego Jorku, żeby cię
powitać. - Rzuciła się Tankowi na szyję, jednoznacznie dając mu do
zrozumienia, że oto jest wolna i chętna.
Sara przyglądała jej się z nie ukrywaną niechęcią. Czyżby była
zazdrosna? Chyba tak... Oczywiście, że tak! Z przyjemnością
rzuciłaby się na intruzkę z pazurami i odciągnęłaby ją od Tarika.
Miała ochotę krzyknąć, że on należy do niej.
Nagle doznała szoku. Jak to możliwe, że to tak ją obeszło! Przecież
nic ją z Tarikiem nie łączyło. Została jego zakładniczką w precyzyjnie
określonym celu. Był to całkowicie sztuczny układ, nic więcej.
Dostała na jego punkcie jakiejś dziwnej, niebezpiecznej obsesji.
Należało z tym raz na zawsze skończyć.
Ale nie mogła przyglądać się tej niesmacznej scenie bez wyrazu
SR
60
dezaprobaty na twarzy. W dodatku Tarik nie zrobił nic, by tę kobietę
powstrzymać. Nie zrobił absolutnie nic. To bolało.
Wielokrotnie podczas przyjęć wydawanych przez jej matkę mogła
obserwować takie wylewne i ostentacyjne męsko-damskie
powitania. Ludzie z wyższych sfer uważali zapewne swobodne
zachowanie za naturalne. A ona? Czy ona potrafiłaby tak grać?
- A kto tu z tobą przyjechał? - spytała afektowanym głosem
Dionne, przytulając się do ramienia Tarika i patrząc spod oka na
Sarę, jakby dopiero teraz ją zauważyła. Sprytne, zielone oczy
prześlizgnęły się po sylwetce Sary i z powrotem spoczęły na Tariku:
- Wielkie nieba! - dodała z udawanym zdziwieniem. - Zacząłeś
włóczyć się po świecie z uczennicami? Nie dziwię się, że poprosiłeś o
oddzielne sypialnie.
- Dionne, wprawiasz naszego gościa w zakłopotanie - zgromił ją
ojciec z pobłażliwym wszakże uśmiechem.
- Ależ nie - zaprzeczyła żywo Sara, w duszy kipiąc ze złości. - Ale
być może Tarik... - zerknęła na niego z chłodnym błyskiem w
czekoladowych oczach - zechce nas sobie przedstawić.
Poczuł się ubawiony tą reprymendą. Odsunął lekko blondynkę i
powiedział z uśmiechem:
- Saro, pozwól, że ci przedstawię Dionne Van Housen, córkę
Jacka i Miriam, a do niedawna szczęśliwą żonę mojego dobrego
przyjaciela.
Dionne wydęła pomalowane usteczka.
- Gdybym była szczęśliwa z Calem, nie zostawiłabym go -
powiedziała.
- Widocznie miałaś zbyt wygórowane oczekiwania, Dionne -
powiedział sucho. - Poznaj Sarę Hillyard, która rzeczywiście była
uczennicą, gdy ją poznałem jedenaście lat temu. Na szczęście od
tamtej pory zdążyła urosnąć.
- Hillyard... Hillyard... - zastanawiała się Dionne. - Czy
powinnam znać to nazwisko?
Tarik wzruszył ramionami.
- Raczej nie. Dawno temu ojczymem Sary był Michael Kearney.
SR
61
Teraz jej matka jest żoną hrabiego Marchesteru.
Sara czuła się poniżona, że tak została zaszufladkowana.
Wyglądało na to, że wyłącznie mężowie jej matki podciągali ją na
drabinie towarzyskiej. A co gorsza, Tarik widać uznał, że trzeba jej
pozycję czymś znamiennym podeprzeć. Jakby sama nie
reprezentowała wystarczających wartości!
- Hrabiego! - westchnęła Miriam Wellesly-Adams, najwyraźniej
podbudowana i zachwycona koneksjami swego gościa z arystokracją
brytyjską.
Przylgnęła z zapałem do Sary i nie odstępowała jej ani na krok
przez cały czas długiego lunchu, który podano w zimowym ogrodzie.
Tarika pozostawiono na pastwę niewybrednych zabiegów Dionne.
Sara czuła się źle w tym towarzystwie. Grzeczność jednakże
nakazywała odpowiedzieć na wszystkie natarczywe pytania pani
domu dotyczące angielskiej arystokracji. W duchu przysięgała sobie,
że nigdy więcej nie pozwoli postawić się w takiej sytuacji. To
wszystko było okropnie fałszywe. Jak mężczyzna, taki jak Tarik,
mógł rano okazywać jej pożądanie, by potem flirtować w najlepsze z
inną kobietą! Czy w ogóle obca mu była uczciwość?
A może postanowił skorzystać z okazji, skoro Sara była
nieprzystępna?
Lunch ciągnął się w nieskończoność. Tarik bawił gospodarza
rozmową o koniach, z drugiej strony zaś odpowiadał na zaloty
Dionne. Pomarańczowe paznokcie tak często muskały jego ramię, że
Sara myślała, iż w końcu podrapią go do krwi. To mu się należało!
Pragnęła, by poczuł się tak samo zraniony jak ona.
Dochodziła czwarta po południu, gdy wreszcie wstali od stołu.
Gospodarz zaproponował zwiedzenie stajni. Propozycja została
przyjęta entuzjastycznie, ale Tarik zaprotestował przeciwko jeździe
jeepem. Miał ochotę na małą przechadzkę i, jak przystało na mistrza
manipulacji, przekonał Dionne, by pojechała wraz rodzicami
samochodem, a sam wybrał Sarę na towarzyszkę spaceru.
Sara była z takiego obrotu sprawy zadowolona. Zamierzała
podzielić się z nim opinią na temat Dionne. Nie mogła sobie tego
SR
62
odmówić.
Gdy tylko zostali sami, wybuchła:
- Jeśli masz ochotę romansować z Dionne Van Housen, nie
krępuj się! Zamknę się w swoim pokoju aż do kolacji.
Tarik odwrócił się do niej z drwiąco uniesioną brwią.
- Romansować?
- To po prostu nieprzyzwoite! - ciągnęła rozjuszona. - Ona
jeszcze się nawet nie rozwiodła z twoim dobrym, jak twierdzisz,
przyjacielem, a ty pozwalasz, by rzucała ci się na szyję!
- A co mam zrobić, Saro, skoro jesteśmy gośćmi jej rodziców? -
zapytał spokojnie.
- Och, nie tłumacz się w ten sposób! - Oczy jej błyszczały
pogardą. - Myślisz, że nie widziałam takich zachowań? Nie chcę być
świadkiem i przykrywką dla twoich romansów!
- Dionne mnie w ogóle nie interesuje. - Roześmiał się gromko. -
Swoją drogą ciekawe, że tak silnie przeżywasz jej awanse wobec
mojej osoby...
Miała ochotę uderzyć go w uśmiechniętą twarz, opanowała się
jednak i odwróciła na pięcie.
To jego przeklęte dopasowywanie fragmentów układanki! -
zżymała się w duchu, maszerując w stronę stajni. Była ludzką istotą,
a nie kawałkiem kartonu. Nie pozwoli sobą manipulować!
Szedł obok niej, starając się nawiązać kontakt.
- Będę więc trzymać inne kobiety na odległość - oświadczył w
pewnej chwili. - Zadowolona?
- Byłabym zadowolona, nie uczestnicząc w takich imprezach
towarzyskich - rzuciła przez ramię. - Nie cenisz sobie, jak widzę,
mojego towarzystwa. Dlaczego więc zawracasz sobie nim głowę?
- Gdybym go nie cenił, nie bylibyśmy teraz razem - powiedział. -
Naprawdę nie masz powodów do zazdrości, Saro.
- To nie ma nic wspólnego z zazdrością, to kwestia dumy!
- wyrzuciła z siebie w przypływie narastającej furii. - Jeśli
przyjeżdżam gdzieś z mężczyzną, nie chcę, by w mojej obecności
przyjmował zaloty innych kobiet!
SR
63
- Gdybym był ci całkiem obojętny, nie miałoby to znaczenia -
zauważył. - Poza tym, na twoim miejscu, zważywszy wszystkie
okoliczności, inna kobieta byłaby cicha i tolerancyjna.
- W takim razie poszukaj sobie takiej, jakiej oczekujesz! -
zawołała wściekle. - Wcale nie chcę z tobą być! Jesteś zarozumiałym
snobem!
- Ach, zapewne to aluzja do wzmianki o twoich rodzinnych
koneksjach. Otóż, w ten sposób chciałem położyć kres
protekcjonalnym uwagom na twój temat.
- To mnie nic nie obchodzi. Niech sobie ludzie mówią, co chcą.
Uważam, że to źle świadczy o nich, nie o mnie.
- Ale to może bardzo denerwować.
- Oczywiście! - powiedziała drwiącym głosem. - Masz przed
sobą uczennicę ekskluzywnej brytyjskiej szkoły, gdzie była nikim!
Ale przyjmij do wiadomości, że nie potrzebuję podpierać się niczyim
nazwiskiem. Jestem po prostu sobą, bez względu na to, jak się
nazywam. A skoro nie jestem dla ciebie wystarczająco dobrze
urodzona, zostaw mnie w hotelu, gdy będziesz wybierał się ha
wytworne spotkanie.
- Dobrze, że mnie oświeciłaś - rzekł cicho. - Nie zamierzam
jednak pozostawić cię w hotelu ani gdziekolwiek indziej.
Rzuciła mu przygnębione spojrzenie.
- I nigdy, przenigdy nie łącz mnie z Michaelem Kearneyem ani z
hrabią Marchesteru. Oni nie czynią mnie ani odrobinę lepszą.
- Przykro mi, że się tak zachowałem, Saro - powiedział.
Przyznanie się do winy i przeprosiny Tarika przyjęła z
zadowoleniem. Nie była jednak w stanie dotrzeć do jego serca i
zrozumieć motywów jego postępowania. Właściwie, dlaczego tak ją
to obchodziło? Jak to się w ogóle stało, że tak głęboko zapadł jej w
serce?
Och, dlaczego zachowywał się w tak niezrozumiały sposób?
Czemu chciał ją chronić przed protekcjonalnością otoczenia?
Dlaczego pragnął, by zakosztowała luksusu...?
Zresztą, wszystko i tak było bez znaczenia, skoro nie mógł
SR
64
zaspokoić jej najskrytszych pragnień. Nie mógł ofiarować jej tego,
czego naprawdę pragnęła... Niechże da sobie więc spokój z
wielkodusznymi gestami!
- Nie lubię cię, Tarik - oświadczyła bezceremonialnie, skrywając
ból pod osłoną szorstkości.
- Być może, gdy skończysz mnie wychowywać, bardziej ci się
spodobam - oświadczył drwiąco.
SR
65
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Tarik, czekając na Sarę, która ubierała się w swojej sypialni,
przechadzał się po hotelowym apartamencie, rozmyślając nad
sytuacją. Ta dyplomatyczna wizyta w Waszyngtonie została
wyznaczona jeszcze przed wyjazdem do Australii. Odwołanie jej nie
wchodziło w grę. Sara powinna zrozumieć, że Waszyngton był
całkiem innym miejscem niż Floryda. Tutaj powinni prezentować
jednolity front, bez względu na to, co do siebie czuli.
Dzisiejszą kolacją rozpoczynali serię publicznych wystąpień. Od
tego momentu zaczną się na ich temat plotki i komentarze... Sara
będzie musiała sprostać oczekiwaniom. Tarik obawiał się, czy to
wyzwanie nie okaże się dla niej zbyt trudne. Nadal była do niego źle
usposobiona, co mocno komplikowało sprawę. Tak czy owak, plotki
o ich związku na pewno dotrą do jego wuja i być może skomplikują
mu matrymonialne manewry.
Oczywiście, byłoby prościej, gdyby byli kochankami. Wówczas
zatrzymaliby się w ambasadzie, gdzie zwykle nocował,
uwiarygodniając swój związek w oczach personelu. Zatrzymanie się
w apartamentach Willard Continental mogło oznaczać poszukiwanie
intymności, co również dobrze wyglądało. Ale im dłużej się nad tym
zastanawiał, tym był pewniejszy, że nigdy nie zazna fizycznej
intymności z Sarą.
Nieźle namieszał w Silver Springs. Pozwolił Dionne Van Housen
zachowywać się dwuznacznie właściwie jedynie po to, by wzbudzić
w Sarze zazdrość. I udało się! Ale w jej oczach, o dziwo, stał się
mężczyzną nie zasługującym na zainteresowanie, człowiekiem,
którego nie można polubić i zaakceptować. Standardy moralne Sary
wyznaczyły granice, których, jak się zdawało, nie powinien
przekraczać.
Jakby drwiąc z samego siebie, potrząsnął głową. To szaleństwo,
ale zaczynał żyć tak, jak ona chciała. Naprawdę dokładał starań, by
pozyskać choćby uśmiech, zobaczyć promień światła na jej twarzy.
SR
66
Chętnie z nią przebywał, lubił rozmawiać. Podobały mu się jej
poglądy, świadczące o szlachetności duszy, jej prostolinijność i
uczciwość. Pod tymi względami nadal była dzieckiem, które
zapamiętał.
To wszystko bardzo komplikowało sytuację.
Pragnienie, by się nią opiekować, kłóciło się z narastającym
pożądaniem jej ciała. Powtarzał sobie jednak, że musi zachować się
wobec niej rozsądnie i potraktować ją przyzwoicie, na co w pełni
zasługiwała. A tymczasem jakże był bliski zrobienia jej krzywdy! Nie
mógł przecież wykluczyć, że uwodząc ją, wyrządzi jej krzywdę. A to
byłoby jak zranienie dziecka...
Nie obiecuj, jeśli nie zamierzasz dotrzymać obietnicy, powtarzał
sobie w myślach.
A jeśli dla Sary seks był obietnicą miłości, zapowiedzią
małżeństwa...?
Nie powinien jej okłamywać. Cóż mu więc pozostało? Zachować
się jak człowiek honoru?
Snuł jeszcze swe rozważania, gdy w saloniku pojawiła się Sara.
Raptownie przystanął. Przestał myśleć o czymkolwiek innym. Jej
widok sprawił, że poczuł ogień w całym ciele, a serce podskoczyło
mu w piersi.
Wyglądała wprost oszałamiająco pięknie, stylowo i elegancko
zarazem. Tarik z wrażenia nie mógł się poruszyć. Bał się, że jeśli
postąpi jeden krok, nie powstrzyma się przed następnym. Gotów był
rzucić się na nią jak dzikus. Jeszcze nigdy nie widział jej w tak
efektownej kreacji.
- Może być? - spytała zalotnie, wolno obracając się w kółko.
Długa tunika, uszyta z miękkiego, obciskającego materiału,
podkreślała wszystkie linie i krągłości figury. Wysoka stójka pod
szyją i długie rękawy szczelnie przykrywały ciało, podkreślając
jednocześnie tajemniczą kobiecość. Wyglądała niebywale zmysłowo,
niemal perwersyjnie - a jednocześnie bardzo skromnie i młodo.
Zielone kwiaty na białym tle przywodziły na myśl wiosnę;
pojedynczy, biały kwiat, przypięty pod szyją, wzmacniał efekt.
SR
67
Do połowy uda tunika po bokach była rozcięta; wystawały spod
niej długie, białe, satynowe spodnie, co przydawało strojowi
wschodniego charakteru i sprawiało, że był jeszcze bardziej
uwodzicielski.
- W porządku? - powtórzyła, szukając na twarzy Tarika
aprobaty.
Odetchnął głęboko, tłumiąc wewnętrzny ogień. Jej niepewność
wzruszyła go; nic nie mógł zrobić, nic - prócz opiekowania się nią jak
dzieckiem. Właściwie powinien pozwolić jej odejść ze swego
skomplikowanego życia. A jednak coś w nim krzyczało, by pozostała
jak najdłużej.
Sara z niepokojem czekała na odpowiedź.
- Doskonale! - oświadczył entuzjastycznym tonem. Żywy obraz
uwodzicielskiej niewinności, pomyślał.
- Wiem, że do mnie pasuje - wyznała szczerze. - Ten strój
spodobał mi się od pierwszej chwili, gdy w Naples weszłam do
sklepu. Ale czy pasuje na dzisiejszy wieczór?
Będzie wyróżniać się jak polny kwiat wśród cieplarnianych róż,
pomyślał, a wyobraźnia podpowiadała mu jedyną możliwą drogę,
skoro chciał zatrzymać ją w swym życiu trochę dłużej... Przynajmniej
wystarczająco długo, by wszystko zostało wyjaśnione.
- Doskonale! - powtórzył i uśmiechając się pokrzepiająco, ruszył
w jej kierunku. - To dla mnie zaszczyt, że mogę ci dziś wieczór
towarzyszyć.
Zarumieniła się, słysząc ten komplement; radość ociepliła jej
spojrzenie.
Tarik uniósł jej dłoń i złożył pełen hołdu pocałunek. Galanteria
jeszcze nie umarła. Tarik właśnie ją ożywił.
Londyn, 14 grudnia
Droga Jessie, jeszcze nie spadł śnieg, ale w Anglii prognozują białe
święta. Jest bardzo zimno, o wiele zimniej niż w Waszyngtonie i
Nowym Jorku. Na szczęście dom Tarika przy Eaton Place ma
doskonałe centralne ogrzewanie. Brak mi tylko słońca. Chyba
rozpuściły mnie dwa tygodnie na Florydzie...
SR
68
Sara z dezaprobatą wpatrywała się w ekran komputera. O
pogodzie pisali ludzie, którzy chcieli uniknąć bardziej osobistego
tematu... W ten sposób wypełniano przestrzeń, której nie mogło
wypełnić nic innego. W pewnych sytuacjach było to właściwie
rozwiązanie. Nie mogła wyznać prawdy dziesięcioletniemu dziecku.
Pisała do Jessie, by stłumić dojmujące uczucie samotności Była
beznadziejnie zakochana w Tariku al-Khaima i nikomu nie mogła o
tym powiedzieć, do nikogo zwrócić się o radę. Z pewnością nie
mogła opowiedzieć o tym matce.
W dzień po przyjeździe do Londynu zatelefonowała do
Marchington Hall z prośbą o przysłanie jej rzeczy. Zostawiła tam
kiedyś kaszmirową pelerynę, w sam raz na tutejszą pogodę, oraz
kilka klasycznych swetrów, które nigdy nie wychodzą z mody.
- Który numer przy Eaton Płace? - dopytywała się jej matka. A
gdy Sara powtórzyła, hrabina podskoczyła z radości. -Och, znam ten
adres! To rezydencja Tarika al-Khaima. Co tam porabiasz, Saro?
Nie było sensu zaprzeczać. Matka potrafiła być wytrawnym
szpiegiem, jeśli chciała się czegoś dowiedzieć.
- Spotkałam Tarika w Australii i zaprosił mnie do wspólnej
podróży - powiedziała pospiesznie, starając się nadać głosowi
pogodne brzmienie. - Jestem jego gościem.
- Sprytna z ciebie dziewczyna! - ucieszyła się jej matka. -
Trzymaj się go, kochanie. On jest niesamowicie bogaty. I jaki
przystojny!
Ton jej głosu powstrzymał Sarę od powiedzenia czegoś więcej.
Obawiała się, że matka i tak zacznie snuć intrygę, by wybadać
wszystkie okoliczności, a zarazem perspektywy tej znajomości. Och,
jakże to będzie poniżające i żenujące!
Sara zacisnęła zęby i skupiła uwagę na liście do Jessie.
Waszyngton. To słowo przykuło jej wzrok. Wysłała Jessie
pocztówkę z Białego Domu, z cmentarza Arlington, teatru Forda,
gdzie zastrzelono prezydenta Lincolna, muzeum techniki, gdzie
znajdowało się wiele fascynujących eksponatów, począwszy od
pierwszego samolotu braci Wright aż po statki kosmiczne Apollo - ze
SR
69
wszystkich miejsc, które odwiedziła tego dnia, gdy Tarik miał ważne
spotkanie.
Towarzyszenie Tarikowi podczas przyjęć i kolacji było
podniecającym doświadczeniem. Szejka ciepło witali politycy,
dyplomaci, wielcy przemysłowcy, nie wspominając już o ich żonach,
które mu nadskakiwały. W tym towarzystwie nikt nie mówił o
koniach ani o handlu nieruchomościami. Gorącymi tematami były
sprawy polityczne oraz ropa naftowa. W tych sprawach Tarik
uchodził za prawdziwego eksperta.
Ze wszystkim zresztą radził sobie po mistrzowsku - zarówno
broniąc się przed natrętnymi kobietami, jak również wybawiając
Sarę z opresji, gdy zadawano jej niedwuznaczne pytania. Po prostu
nie odstępował jej ani na krok. Wszyscy szybko zorientowali się, że
Sarę należy traktować z szacunkiem i należytą atencją. Sam Tarik
zachowywał się w stosunku do niej niezwykle uprzejmie, z
wykwintną galanterią dżentelmena, jakim był w istocie.
Sara czuła się rozpieszczana i chroniona, jakby była jakimś
bezcennym klejnotem. W dodatku szejk roztaczał wokół siebie
atmosferę władczości. Wystarczyło, że wziął ją pod ramię lub lekko
objął w pasie. Albo też by z nią zatańczył... To wszystko uderzało
Sarze do głowy i coraz trudniej przychodziło jej odzyskiwanie
poczucia rzeczywistości.
Z początku myślała, że traktował ją w ten sposób, ponieważ
sądził, po reprymendzie, jakiej mu udzieliła, że właśnie tego po nim
oczekuje. Ale w jego zachowaniu nie było cynizmu ani
wyrachowania. Potem doszła do wniosku, że Waszyngton jest
siedliskiem politycznych plotek i raporty o publicznych
wystąpieniach Tarika natychmiast wędrują do ambasady, a potem
na biurko jego wuja. Być może w tych raportach została
przedstawiona jako kobieta jego życia, co jego krewnym i poddanym
powinno dać do myślenia... Oto mu wszakże chodziło.
Była tylko absolutnie pewna jednego - gdy pozostawali sami,
Tarik, choć nadal opiekuńczy i uprzejmy - trzymał ją na dystans.
Czasami przed udaniem się na spoczynek rozstawali się bardzo
SR
70
szybko, innym zaś razem dokładnie ją wypytywał, czy dobrze się
bawiła, czy towarzystwo jej odpowiadało. Odnosiła wówczas
wrażenie, że dzięki jej odpowiedziom dopasowuje coraz więcej
kawałków w swojej układance. Natomiast bardzo boleśnie
przeżywała fakt, że gdy byli sami, nigdy więcej jej nie dotknął.
Sara miotała się więc między radością a zwątpieniem.
Potrzebowała choćby jednego dnia z dala od Tarika, by odzyskać
równowagę ducha.
Podobnie było w Nowym Jorku, z tą jedynie różnicą, że obracali
się w towarzystwie bankierów i finansistów, toteż rozmowy
dotyczyły spraw finansowych. Ponadto w Nowym Jorku Sara
musiała kupić sobie nowe rzeczy do ubrania, ponieważ stroje
zakupione na Florydzie nie nadawały się na tutejszą zimę.
Do Anglii przyjechali tydzień temu i zamieszkali w londyńskiej
rezydencji Tarika. Pod pewnymi względami był to dla Sary
najtrudniejszy okres. W Londynie, który dobrze znała, nie miała
żadnych rozrywek, nie uczestniczyli tu w żadnych wieczornych
spotkaniach, a wszystkimi domowymi sprawami zajmowała się
służba. W dodatku był tu Peter Larsen - człowiek, który znał Tarika
lepiej niż ktokolwiek inny i wyręczał go w wielu obowiązkach.
Jak przystało na typowego Anglika, odznaczał się rezerwą i
dyskrecją. Nigdy nie rozmawiał przy Sarze o interesach ani o
polityce, natomiast na długie godziny zamykał się z Tarikiem w
gabinecie, gdzie zapewne dyskutowali o tych sprawach.
Peter Larsen nie mówił również nic o sobie. Zwykł jadać z nimi
lunch, był dla Sary nienagannie uprzejmy, ale dowiedziała się o nim
jedynie tego, że miał mieszkanie z widokiem na Tamizę.
Nie mogłaby powiedzieć, że go nie lubi. Nie dawał po temu
powodów. Ale w pewnym sensie zazdrościła mu, że pozostawał z
Tarikiem w tak zażyłych stosunkach. Odnosiła wrażenie, że czasami
porozumiewali się bez słów.
Od czasu incydentu z Dionne Van Housen Tarik nie dał Sarze
powodów do zazdrości o inne kobiety, ona jednak była zazdrosna o
Petera Larsena, z którym łączyła go więź wzajemnego zaufania.
SR
71
Czuła się w ich towarzystwie outsiderem, mimo że przebywała z
nimi w jednym pokoju.
Sara ciężko westchnęła i z wysiłkiem skierowała uwagę na list.
Usiłowała wymyślić, co jeszcze mogłaby napisać.
Cieszę się, że paczka z Nowego Jorku do was dotarła i bliźniaki
miały tyle uciechy na szkolnej zabawie, gdy założyli kapelusze ze
Statuą Wolności...
Symbol wolności... Czy kiedykolwiek poczuje się wolna od Tarika,
nawet po upływie tego roku? Miała nadzieję, że jej ojciec zrobi
wszystko, żeby wykorzystać swoją szansę. Ona za to naprawdę
płaciła.
Otwarcie drzwi do gabinetu wyrwało ją z zamyślenia. Do pokoju
wkroczył Peter Larsen, niosąc stertę papierów. Na widok Sary,
siedzącej przed komputerem, lekko zmarszczył brwi. Podniosła
głowę i spojrzała na niego przepraszająco.
- Piszę list do Jessie -wyjaśniła. -Nie ma pan nic przeciw temu?
Wzruszył ramionami.
- Może pani czuć się swobodnie w tym domu, panno Hill-yard. A
jak się miewa Jessie?
- Doskonale! Nie może wprost doczekać się świąt. Zaskoczył ją
jego uśmiech. Naprawdę się uśmiechnął!
- To bystra, mała dziewczynka - powiedział. - Bardzo szybko
opanowała komputer. Polubiłem ją. Proszę ją ode mnie pozdrowić.
Sara, oszołomiona tym niespodziewanym porzuceniem rezerwy
przez Petera Larsena, odparła machinalnie:
- Tak, oczywiście. - Spojrzała zamglonym wzrokiem, jak
podchodzi do szafki i dodała: - Nie wiedziałam, że pan ją poznał.
Larsen wyciągnął z kieszeni klucze, otworzył szafę, potem
szufladę, wreszcie odpowiedział oficjalnym tonem:
- Poznałem ją po ostatnim spotkaniu z pani ojcem. Chciałem
sprawdzić, jakie poczyniła postępy, zorientować się, czy nauczyciel
dobrze wykonuje swoją pracę, czy Jessie jest zadowolona, że się
uczy. - Zerknął na Sarę i znów się uśmiechnął. - Nalegała, by mi
zaprezentować swoje umiejętności. Chciała, bym przekazał
SR
72
Tarikowi, że jest dobra.
Dziecko takie jak Jessie mogło wzruszyć kamień, pomyślała Sara.
A w nadziei, że wydobędzie z Larsena trochę informacji o swojej
rodzinie, spytała:
- Kiedy to było?
- Bezpośrednio przed moim wyjazdem z Australii -
odpowiedział, wkładając papiery do szuflady. - Pierwszego grudnia.
Sara szybko policzyła w myślach dni, które spędził w Australii po
jej wyjeździe z Tarikiem. Były to cztery tygodnie.
- Jak miewa się mój ojciec? - spytała niespokojnie. - To znaczy...
czy jest pan zadowolony z jego pracy?
- Zadowolony jestem z dobrych intencji pani ojca, panno
Hillyard. - Spojrzał na nią życzliwie. - Na rezultaty potrzeba czasu.
- Oczywiście... Ja tylko denerwowałam się o Firefly... Jego słaby
występ w Pucharze Melbourne... - Krążyła wokół tematu, nie
potrafiąc otwarcie zapytać o trening właśnie tego cennego konia.
- To już zostało załatwione, panno Hillyard - powiedział Larsen.
- Dopilnowałem tego osobiście. Nie będzie z tym więcej kłopotów -
zapewnił cichym głosem, po czym zaczął zamykać szafkę z
dokumentami.
Obawy Sary nie zostały jednak rozwiane. Czyżby Peter Larsen
powierzył Firefly innemu trenerowi? Ale to by znaczyło, że występ
tego konia nie będzie testem umiejętności jej ojca, a w
konsekwencji...
- Jak to zostało załatwione? - spytała niespokojnie
podniesionym głosem.
- Panno Hillyard, to już nie ma znaczenia. - Twarz Larsena
przybrała twardy wyraz. - Rest przekonał bukmachera, który omotał
pani ojca, że próby robienia kolejnych brudnych interesów z końmi
Tarika źle się dla niego skończą. Bardzo źle.
W głowie Sary tłukły się straszne myśli. To było zbyt obrzydliwe,
by mogło być prawdą! Serce jej truchlało z trwogi, ale jednak
musiała spytać, musiała zajrzeć do tego ciemnego wnętrza, które
otworzył przed nią Peter Larsen.
SR
73
- Czy to znaczy, że mój ojciec... sprzedawał gonitwy
bukmacherom? - Głos jej zabrzmiał słabo i bezbarwnie.
- Tarik nic pani nie powiedział? - W jasnoszarych oczach
Larsena pojawiło się zdumienie.
Sara czuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- A więc porażka Firefly nie wynikała tylko ze złego treningu... -
zaczęła bezradnie.
- Ale przecież pani musiała wiedzieć... - upierał się Larsen. -
Sądziłem, że wtedy gdy Tarik poprosił mnie, bym wyszedł, chciał
powiedzieć pani prawdę w cztery oczy...
Przypomniała sobie ten poranek w hotelu Como, pamiętny
poranek, gdy dobili targu. Była równie wstrząśnięta, jak Larsen.
- Dlaczego to przede mną ukrył? - zastanawiała się głośno.
- Dlaczego nie powiedział, że mój ojciec był oszustem... brał
łapówki...?
Peter Larsen przesunął dłonią po czole, mruknął coś pod nosem,
po czym jego twarz przybrała znów niewzruszony wyraz.
- Przepraszam, panno Hillyard. Będzie rozsądniej, jeśli
zakończymy tę rozmowę.
- Ale, proszę, chcę wiedzieć...
- Musi mi pani wybaczyć. Popełniłem niedyskrecję.
A więc to była prawda. Musiała być. Wyraźnie o tym świadczyła
lekko przerażona twarz Petera Larsena, gdy odwracał się, by
sztywnym krokiem opuścić gabinet. Na pewno od razu pójdzie do
Tarika i zwierzy mu się z popełnionej niedyskrecji, pomyślała Sara i
zrobiło jej się słabo. Cóż ona wtedy pocznie?
Powróciły do niej jak echo słowa Tarika: „Kwestia zaufania". .. Tak
się wyraził. O wszystkim wiedział, wiedział przez cały czas, gdy ona,
naiwna, prosiła o wyrozumiałość, o zrozumienie, o łaskę dla swego
nieudolnego, jak jej się zdawało, ojca. A tymczasem ojciec jej posunął
się do zwykłego oszustwa!
Wtedy, gdy Tarik poprosił Larsena o opuszczenie pokoju
hotelowego, powinien wyjawić jej całą prawdę... Ale tego nie zrobił.
Sara skupiła myśli na przeszłości, usiłując przypomnieć sobie swój
SR
74
ówczesny stan ducha. Tak, okrutna prawda usunęłaby jej grunt spod
nóg, nie miałaby śmiałości prosić o kolejną szansę dla ojca... Poza
tym chyba umarłaby ze wstydu i upokorzenia!
Tarik najwidoczniej tego nie chciał. Zaproponował układ, nalegał,
by go zaakceptowała. Ale w jakim celu?
Po sześciu tygodniach, które spędziła w jego towarzystwie, nadal
nie znała odpowiedzi na to pytanie. Czego właściwie od niej chciał?
Miała już dość ustawicznych testów, podstępów - drażniącego i
pociągającego zarazem zachowania z jego strony. Musiała dociec
prawdy. Natychmiast!
SR
75
ROZDZIAŁ ÓSMY
Sara nie trudziła się pukaniem. Nic nie mogło jej powstrzymać
przed szczerą rozmową z Tarikiem. Z wściekłością otworzyła drzwi
do biblioteki i wkroczyła do środka.
Peter Larsen odwrócił głowę, odsłaniając przyjaciela, siedzącego
za mahoniowym biurkiem. Sara utkwiła wzrok prosto w
jasnoniebieskich oczach - zwierciadle duszy Tarika al-Khaima.
- Musimy porozmawiać - oświadczyła zdecydowanym tonem. -
Sam na sam. Teraz!
Wstał z krzesła, leniwie prostując się na pełną wysokość, pewny,
że nadal wszystko kontroluje.
- Dziękuję, Peter - powiedział bez cienia niepokoju w głosie. -
Do zobaczenia jutro.
Oczywiście, Tarik nie miał powodów do zdenerwowania,
pomyślała Sara ze złością, gdy Larsen pospiesznie opuszczał pokój.
Ale układ został zerwany i nie było już powrotu.
Tarik obszedł biurko dookoła i oparł się swobodnie o jego brzeg.
Miała nieodpartą ochotę uderzyć go w tę gładką, spokojną twarz.
Ileż to razy jego wnikliwy umysł, ukryty za tym przystojnym
obliczem, wymyślał jakieś oszustwa? Świadomość, że była przezeń
skazana na rolę pionka w grze, potęgowała złość.
- Nie prosiłabym cię, byś chronił oszusta! - wypaliła prosto z
mostu. - Gdybym wiedziała, że mój ojciec cię oszukał, wcale bym do
ciebie nie przyszła!
- Ale chciałabyś osiągnąć to, co osiągnęłaś, nieprawdaż? -
zauważył. - Twój ojciec dostał szansę zrehabilitowania się, a byt jego
rodziny został zabezpieczony.
A więc jego zdaniem wszystko inne było nieistotne. Sara
zdrętwiała.
- Jak daleko byś się posunął, żeby to osiągnąć, Tarik? - rzuciła
gorączkowo. - Jak daleko się posuwasz, żeby osiągnąć to, co chcesz?
Całkowicie nieporuszony, odpowiedział z chłodną, precyzyjną
SR
76
logiką:
- Moim zdaniem ludzie zazwyczaj słuchają głosu rozsądku, gdy
przedstawi im się bilans strat i zysków. Niezbite fakty zawsze robią
wrażenie.
- Zataiłeś przede mną owe fakty! - podkreśliła, patrząc na niego
z niechęcią.
- Naprawdę nie chciałem cię zranić - powiedział prosto i
szczerze. - W niczym nie zawiniłaś, Saro.
Czuła jednak ból, dojmujący ból, że ukrył przed nią tak istotne
sprawy. Była głęboko rozczarowana. I to uczucie nie dotyczyło
sprawy związanej z jej ojcem... Chodziło o jego stosunek do niej, o
elementarną uczciwość, o kierunek owej podróży, którą wspólnie
odbywali.
- Nie jestem dzieckiem, Tarik - zaoponowała. - Wolę znać
prawdę, niż być oszukiwana.
Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, naprawdę do niej dotarło,
że przez cały czas szejk traktował ją jak dziecko - dziecko, któremu
należy pobłażać i które trzeba chronić przed brutalnością świata.
- I co dobrego ci przyszło z poznania prawdy? - zapytał.
- Nie powinieneś za mnie dokonywać ocen - odparowała. - Ani
podejmować decyzji. Traktujesz mnie protekcjonalnie!
- Saro... - Usiłował jej przerwać.
- Nie zwracaj się do mnie takim tonem! - wybuchła, wściekła, że
nadal traktuje ją jak dziecko. - Jakim prawem chcesz kierować moim
życiem?
Widać było, że tłumi uśmiech. Oczy mu zalśniły, jakby jakieś
gwałtowne emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem.
- Starałem się zrobić dla ciebie wszystko, co najlepsze - wyznał
cicho. - Ale skoro tego nie doceniasz...
- Nie uważasz, że potrafię za siebie myśleć i odpowiadać? -
odparowała. Wzburzona, zaczęła chodzić po pokoju. Starał się robić
to, co dla mnie najlepsze, powtarzała w myślach z irytacją.
Najlepsze... Najlepsze!
Być może była to prawda, ale to nie miało znaczenia. W ten
SR
77
sposób rodzice zwracają się do dziecka! Była zła i sfrustrowana.
Spojrzała ze złością na mężczyznę, który, pozornie zachowując
dystans, przypuszczał szturm do jej serca. Miała nieodpartą ochotę
wyprowadzić go z równowagi.
- Najwyraźniej widzisz we mnie małą dziewczynkę, którą trzeba
się opiekować i dawać jej prezenty - zawołała, gwałtownie
wymachując rękami. - Nieważne, że mam już dwadzieścia trzy lata i
dużo przeżyłam. Według ciebie nadal mam dwanaście lat!
Wyprostował plecy, jakby zrzucając z siebie napięcie.
- Jesteś śmieszna - powiedział cicho.
- Doprawdy? Nie dostrzegasz we mnie kobiecych potrzeb,
kobiecych uczuć i... pragnień. Nie igraj z ogniem, Saro! -
przedrzeźniała. - Tylko stój z boku i przyglądaj się kobietom takim
jak Dionne Van Housen, które to czynić potrafią!
W przystępie gniewu twarz mu pociemniała. Sara triumfowała. A
więc nareszcie go dotknęła, w końcu uderzyła w czułą strunę.
Przemknęło jej tylko przez myśl, że nie grała fair.
- A potem był Waszyngton - ciągnęła, gestykulując z emfazą. -
Prowadziłeś mnie za rękę jak młodą debiutantkę, chroniłeś przed
innymi mężczyznami, zapobiegałeś wszelkim nieprzyjemnościom i
obserwowałeś jak opiekuńczy tatuś.
Zacisnął nerwowo usta.
- Nawet decydowałeś, o której mam pójść do łóżka -
ironizowała. - To powtórzyło się w Nowym Jorku. Ale tutaj, w
Londynie, możesz oczywiście, odreagować w towarzystwie osoby
dorosłej, czyli Petera Larsena. To dziwne, że nie podarowałeś mi
lalki, żebym miała się czym bawić!
- Czy już skończyłaś z tym niedorzecznym napadem złości? -
zapytał z oczami błyszczącymi ledwie powstrzymywanym gniewem.
Napad złości... To określenie zahamowało potok jej wymowy.
Wzdrygnęła się z obrzydzenia. To dzieci miewają napady histerii.
Ona mówiła prawdę! A Tarik interpretował to jako napad histerii...
Wzięła głęboki oddech. Utkwiła w nim przepełnione bólem oczy i
powiedziała z pasją:
SR
78
- Skończyłam z tobą, Tarik. Ponieważ traktujesz mnie tak,
jakbym nie była pełnoletnia, zrywam układ. Odchodzę! - Odwróciła
się do niego plecami i pomaszerowała w stronę drzwi.
- Poczekaj! - zawołał.
- Na co? - Odwróciła głowę. - Nie potrzebuję kolejnego ojca.
Miałam już trzech! Sprawili, że stałam się cyniczną kobietą, która
nikomu nie wierzy. Nie musisz się martwić, że mnie zraniłeś.
Chwyciła klamkę i szeroko otworzyła drzwi. Ale nim zdążyła
przekroczyć próg biblioteki, czyjaś ręka wysunęła się zza jej pleców i
je zatrzasnęła.
Odwróciła się gwałtownie, żeby stawić mu czoło.
- Nie będziesz mnie więzić! - wybuchła, uderzając w szeroką
klatkę piersiową Tarika.
- Uspokój się! - odparował z niezwykłą siłą. Zdziwiona, utkwiła
wzrok w jego oczach.
- Chcesz usłyszeć całą prawdę? - spytał ostrym tonem; nozdrza
mu drgały, a oczy wyrażały głęboki wewnętrzny konflikt. - Jestem
mężczyzną i mam potrzeby, którym być może nie towarzyszą
subtelne uczucia. Czy jesteś w stanie to zaakceptować, Saro?
Ogarnął ją mroczny, gwałtowny niepokój - niepokój podcinający
korzenie buntu. Wiedziała już, zrozumiała, że zgodzi się na wszystko,
czego on zechce.
Musiał zauważyć, co się z nią działo, ponieważ mocno,
autorytatywnie zagarnął ją ramionami, jakby chciał uciszyć w ten
sposób szalejącą w niej burzę. Przytuliła się doń mocno, przesunęła
dłońmi po jego piersi, wreszcie zarzuciła mu ramiona na szyję,
ulegając wszechpotężnemu podnieceniu.
Otworzyła usta, z trudem łapiąc powietrze; jak przez mgłę
widziała jego twarz - pięknie wyrzeźbioną twarz, która zbliżała się
ku niej. Po chwili jego wargi zamknęły jej usta, najpierw miękko,
delikatnie i czule, a potem dziko, z coraz większą namiętnością.
Ale pocałunki nie wystarczyły, były zaledwie preludium,
zwodniczą obietnicą, początkiem wspólnej podróży, której pragnęła
bardziej niż czegokolwiek.
SR
79
Szybkimi, zwinnymi ruchami palców Tarik zdjął jej bluzkę oraz
stanik, potem zerwał z siebie koszulę, pozwalając, by ciała rozgrzane
gorączkowym podnieceniem wyszły sobie na spotkanie.
Sara przymknęła oczy i poddała się słodkiemu porywowi
zmysłów, zapominając o rozsądku, ostrożności - o całym bożym
świecie. Nie pamiętała, kiedy rozebrał ją do końca. Dopiero gdy
leżała na miękkim, perskim dywanie, a on klęczał nad nią, zdała
sobie sprawę, że obydwoje są całkiem nadzy. Uniosła ramiona i
przyciągnęła go czule do siebie, on zaś zamknął jej usta długim,
namiętnym pocałunkiem. A potem poddała mu się, pozwalając
zrobić ze sobą wszystko, na co miał ochotę. Nic już nie miało
znaczenia. Ważne było tylko to, że byli razem. Tarik poprowadził ją
w podróż, której nigdy z nikim nie odbyła. To był porywający,
ekscytujący rajd, w którym sunęli pod górę, by potem znów opadać i
wznosić się na przemian - aż do radosnego szczytu.
Gdy otworzyła oczy, Tarik przyglądał jej się z wyrazem łagodnego
triumfu w oczach, jakby napawał się jej nasyceniem, świadom, że to
jego zasługa.
- To ci mogę dać - powiedział niskim, gardłowym głosem.
Delikatnie pogładził jej policzek, przesunął palcem po
nabrzmiałych pożądaniem ustach, pocałował je, a potem ucałował jej
przymknięte powieki. Na koniec uniósł ją do góry, przytulił do siebie
i mocno trzymał w objęciach.
Gładził jej włosy, jej plecy, a ona czuła, że zupełnie się zatraca.
Tarik był całym jej światem. Wznosiła się i opadała w rytm jego
oddechu; bicie jego serca odbijało się echem w jej sercu. Niczego
więcej nie pragnęła. Dał jej wszystko - dał więcej, niż sobie
wyobrażała.
- Czy to wystarczy? - zapytał dziwnie napiętym głosem. To
wyrwało ją z błogiego zadowolenia. Tarik zaspokoił jej potrzeby, ona
jednak nie dysponowała takim doświadczeniem, by poznać, czy on
także jest usatysfakcjonowany. Może powinna wykazać większą
aktywność? Czyżby czuł, że otrzymał mniej, niż' mu się należało?
- Chcesz więcej? - spytała w odpowiedzi, a serce jej zabiło
SR
80
mocniej na myśl, że go zawiodła.
Objął czule jej plecy i roześmiał się urywanie.
- Więcej i więcej, i jeszcze więcej - powiedział. - Wezmę
wszystko, na co mi pozwolisz, Saro. Aż nic już nie pozostanie.
Uśmiechnęła się, pojmując, że jest zadowolony z tego, co razem
przeżyli, ale teraz patrzy gdzieś dalej, poza horyzont.
- Tak - zgodziła się skwapliwie. - Też tego chcę. Westchnął, a
ona poczuła, że jego ciało się odpręża.
- To dobrze - wymamrotał, przyciskając ją mocniej do siebie i
przywierając wzrokiem do jej oczu. - Pozostaniesz teraz z własnej
woli? - zapytał tak władczym tonem, że nie potrafiłaby zaprzeczyć.
- Tak - odpowiedziała, rozumiejąc, że odrzuca przymusowy
układ. Teraz była to jej świadoma, osobista decyzja, podjęta nie ze
względu na ojca, na Jessie, na bliźniaków, lecz tylko i wyłącznie ze
względu na siebie. Ona tego naprawdę chciała. - Tak - powtórzyła z
mocą.
Zauważyła błysk w jego jasnoniebieskich oczach - błysk
satysfakcji oraz płomiennego pożądania. Ogarnięta podobnym
uczuciem napotkała jego usta i całowała je równie namiętnie, jak on
to robił, przypieczętowując w ten sposób nową umowę.
Nie zdawała sobie sprawy, że myślał tylko o fizycznym związku.
Nie zdawała sobie sprawy, że pakt, jaki właśnie zawarli, miał wiele
ograniczeń. Nie zdawała sobie sprawy, że nie mogły paść żadne
obietnice, ponieważ zbyt wiele stało na przeszkodzie, by mogły
zostać dotrzymane.
Kochała go i czuła się przez niego kochana.
To było więcej, niż mogła pragnąć.
Chwilowo.
Przez cały poranek Tarik usiłował skupić myśli na decyzjach
finansowych, które należało podjąć, zanim wszystko zostanie
zamknięte z powodu świąt. Perski dywan, leżący przed biurkiem,
nieustannie go rozpraszał, cofając myśli do wczorajszego dnia i
minionej nocy... Musiał czynić gwałtowne wysiłki, by powstrzymać
pożądanie, które nakazywało mu porzucić obowiązki i uciec w
SR
81
ramiona Sary.
Z pewną dozą rozbawienia przeczytał zaproszenie, które nadeszło
pocztą. Było zaadresowane do niego, a wysłali je hrabina i hrabia
Marchesteru. Matka Sary zapewne pragnęła zaprezentować zdobycz
swej córki na oficjalnej kolacji w wigilię świąt Bożego Narodzenia.
Tarikowi było całkowicie obojętne, czy pojadą na tę kolację. Ale
cóż, zbliżały się święta i wypadało odwiedzić rodzinę. Swojej matce
chciał złożyć wizytę w pierwszy dzień świąt. Od Sary zależało, czy
zechce tam pojechać, czy nie.
„Nie chcę, byś za mnie oceniał sytuację..."
Potrząsnął głową, przypominając sobie jej słowa. Sara, jakkolwiek
bardzo jeszcze młoda, była przecież kobietą, znającą swój umysł i
mającą dość odwagi, by zdobyć to, czego chce. Podziwiał jej pasję,
zdecydowanie, jej namiętność.
Zaproszenie od hrabiny Marchesteru przyszło w samą porę; miał
wystarczającą wymówkę, by iść tam, gdzie najbardziej pragnął. Do
Sary.
- Nadszedł list do Sary - zwrócił się do Petera Larsena, który
pilnie przeglądał pozostałą korespondencję. - Zaniosę jej.
Peter spojrzał na przyjaciela i zmarszczył brwi.
- Czy ona dobrze się czuje? - spytał. - Przykro mi, że ją wczoraj
zdenerwowałem...
- Nie ma sprawy. Wszystko wyszło na dobre.
W tonie głosu Tarika zabrzmiała satysfakcja, która zdumiała
Petera Larsena. Spojrzał na przyjaciela pytająco, ale Tarik nie
udzielił wyjaśnień. Jego prywatne życie była naprawdę sprawą
prywatną.
- Na dzisiaj skończmy z tą papierkową robotą, Peter - podjął
szybką decyzję. - Zrobię sobie urlop do czasu, gdy będziemy musieli
przygotować się do podróży do kraju. W drugim tygodniu stycznia
trzeba sporządzić raporty, na które czeka mój wuj.
- Bardzo mi to odpowiada - zgodził się Peter Larsen,
powstrzymując swą ciekawość.
Porzuciwszy pracę, która mogła rzeczywiście poczekać, Tarik
SR
82
sprężystym krokiem udał się na poszukiwanie Sary. Znalazł ją w
salonie, zwiniętą na sofie, nieopodal palącego się ognia w kominku.
Czytała książkę, obok zaś na małym stoliku leżał ich cały stos.
Pochłonięta czytaniem nawet nie zauważyła jego wejścia.
Zatrzymał się na moment przy drzwiach. Doskonale zdawał sobie
sprawę, że Sara była za inteligentna, by zadowolić się lekkomyślnym,
próżniaczym życiem. Opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem,
takim jak Jessie, wyraźnie nadawała jej życiu sens, była bardzo
satysfakcjonująca. Nadejdzie czas, że zatęskni za kolejnym
wyzwaniem.
Czas... Czas zawsze będzie ich wrogiem. Przyszło mu nagle na
myśl, by wziąć tyle, ile można, jak najwięcej, gdy jeszcze wszystko
było nowe, dobre, nie skażone konfliktami, które muszą przecież się
pojawić.
Była taka samotna... pod każdym względem.
Sara, jakby wyczuwając czyjąś obecność, spojrzała do góry. W jej
czekoladowych oczach na widok Tarika zabłysły iskierki radości.
- Dlaczego tak stoisz? - spytała.
- Przypomniałem sobie, jak wyglądałaś, gdy dziś rano zaniosłem
ci tacę ze śniadaniem.
Zarumieniła się, ale jej pełne usta wykrzywił psotny uśmieszek.
- W salonie nie wypada siedzieć nago, z potarganymi włosami.
- W bibliotece nie było z tym problemu - zauważył, zamykając
za sobą podwójne drzwi.
Jej oczy rozszerzyły się; niedowierzanie, że chce się z nią tutaj
kochać, walczyło z narastającym podnieceniem. Zauważył to -
spostrzegł, że jej piersi nabrzmiewają, twarde sutki wypychają
cienki materiał koszuli, i choć miał zamiar tylko z nią porozmawiać,
pragnienie, by ją dotykać i pieścić, odurzyło go jak narkotyk.
- Mamy zaproszenie do Marchington Hall - oznajmił, pokazując
wytłaczany karnet.
Odłożyła na bok książkę i wzięła do ręki zaproszenie. Uniósł jej
podwinięte nogi i położył na swoich udach; wyglądały bardzo
kusząco w czarnych rajstopach. Długa, zapinana od góry do dołu
SR
83
spódnica dostarczała dodatkowej podniety.
- Oficjalna kolacja! - jęknęła Sara. - Z pewnością będzie to
impreza pięciogwiazdkowa, a moja matka wystawi cię na pokaz jako
główną atrakcję wieczoru. Ona myśli...
Urwała, a wyraz zmieszania w oczach przypomniał mu dobitnie,
że nie była doświadczoną, odporną kobietą. Choć akceptowała ich
związek, poglądy innych na ten temat mogły ją głęboko zranić.
- Czy masz coś przeciw temu, by twoja matka domyśliła się, że
jesteśmy kochankami? - zapytał.
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła z ożywieniem, a kolejny
rumieniec zalał jej policzki. - Nie wstydzę się tego, co czuję. Chodzi
tylko o to... Przypuszczam, że jeszcze się nie przyzwyczaiłam... Nie
chciałabym, żeby pomyślała, że złowiłam grubą rybę, by z niej
wyciągnąć, ile się da. Wystarczy jej jedno spojrzenie, by doszła do
tego wniosku.
Paradoksalnie było całkiem odwrotnie, pomyślał Tarik, pełen
wyrzutów sumienia. To przecież on chciał złowić Sarę i wziąć od niej
tyle, ile się da. Chociaż teraz było już całkiem inaczej, zapewnił siebie
w duchu. Chciał również dawać - pragnął, by miała wszystko, co był
w stanie jej dać.
- Nie musimy tam jechać, Saro - powiedział. - To zależy od
ciebie. Nie będę miał żadnych skrupułów, pisząc odpowiedź
odmowną.
Ciężko westchnęła, po czym przybrała ponurą minę.
- Nie widziałam matki od dwóch lat. Pokłóciłyśmy się ostro, gdy
ją zawiadomiłam, że jadę pomagać przy Jessie. Chciałabym wierzyć,
że naprawdę pragnie mnie zobaczyć, nie tylko dlatego, że jestem z
tobą...
- Być może tak jest - pocieszył ją. - Gdy doszło do głębokiego
rozłamu i trudno z powrotem nawiązać nić porozumienia, czasem
łatwiej spotkać się w towarzystwie innych ludzi albo pod jakimś
pretekstem. Minimalizuje się wówczas szanse na kolejny wybuch.
Sara uśmiechnęła się z ironią.
- Chcesz powiedzieć, że w tłumie tak naprawdę nie mówi się nic
SR
84
istotnego - zauważyła.
- Przynajmniej możesz sprawdzić, jak czuje się osoba, która
przecież nie jest ci obojętna. - Wzruszył lekko ramionami. -
Powiedziałaś, że minęły dwa lata...
Nie chciał, by zupełnie zerwała z matką. Nawet wątłe więzy
rodzinne warte są podtrzymania. Źle było zostać samemu na świecie.
Chciałby móc obiecać jej, że zawsze będą razem, ale w świecie, w
jakim żył, byłoby to niedorzeczne przyrzeczenie.
- Być może powinniśmy pójść - powiedziała spiętym głosem. -
Ostatecznie są święta. Co prawda, nie bardzo zgadzamy się z matką,
ale możemy przecież okazać sobie odrobinę dobrej woli.
- Oczywiście - zgodził się szybko. - Potwierdzę nasze przybycie.
W oczach Sary błyszczało podniecenie i zażenowanie.
- Nie będzie ci przeszkadzać widok mojej matki, upajającej się
naszym związkiem? - spytała.
- Ja również jestem nim upojony, Saro. - Uśmiechnął się pod
nosem. - Żadna inna kobieta nie umywa się do ciebie.
Roześmiała się szczerze.
- Cieszę się, że tak myślisz, ale moja matka jest innego zdania.
- Jeszcze się przekona! - Odezwał się w nim nagle instynkt
opiekuńczy. Nie pozwoli lekceważyć Sary w swojej obecności! - Jutro
polecimy po zakupy do Paryża. Otoczę cię takim splendorem od stóp
do głów, że będziesz błyszczała jak gwiazda pierwszej wielkości.
- Nie chcę, byś mi kupował stroje! - zaprotestowała.
- Dlaczego nie mielibyśmy uczcić faktu, że stałaś się kobietą? -
Pochylił się ku niej i odgarniając loki z jej czoła, pocałował ją w
czubek nosa. - Jesteś niewiarygodnie piękna, Saro - powiedział. -
Chcę, byś o tym wiedziała i cieszyła się z tego.
Oddech miała nierówny, piersi jej unosiły się kusząco, gdy głębiej
wciągała powietrze.
- Ludzie domyśla się, że to dzięki twemu bogactwu jestem tak
pięknie ubrana. To będzie wyglądało... jakby... jakby... - Głos jej
ucichł, a ciało zastygło w napięciu, ponieważ poczuła jego dłoń na
swoim udzie.
SR
85
- Tak jakbym cię kochał - dokończył za nią. - Chcę dać ci
wszystko, co najlepsze, Saro. - Przesuwał zmysłowo dłoń w górę jej
uda, wyczuwając narastające w niej podniecenie. - Ubiorę cię w
satyny, jedwabie, aksamity... Taką właśnie cię widzę: gładką, miękką,
zmysłową... - Pocałował ją w usta. - Jesteś odurzająca, Saro... -
mamrotał. - Widzę cię w kolorze czerwonego wina, jak płonący
ogień, ogień, który płonie we mnie... dla ciebie.
- Pragnę tylko ciebie, Tarik...
Poczuł skurcz serca. Tak bardzo jej pragnął, że nie był już zdolny
do logicznego myślenia. Ale przecież nie mógł pozwolić, by pragnęła
wyłącznie jego... Musiał pokazać jej inne możliwości, wytyczyć drogi,
którymi mogłaby z ufnością podążać bez niego... Ten związek będzie
ją drogo kosztować i powinien jej to wynagrodzić. Musiał ją
zabezpieczyć, by potrafiła radzić sobie bez niego. Och, jakże
nienawidził myśli, że ją utraci...
- Czy mogłabyś pozbawić mnie przyjemności dawania? -zapytał
w odpowiedzi, całując jej uszy i zatrzymując się zmysłowo na każdej
małżowinie. - Tutaj umieszczę rubiny... krwistoczerwone rubiny...
ponieważ weszłaś mi w krew. – Pochylił głowę i pocałował ją w
zagłębienie szyi. - A tu powieszę cenny naszyjnik z rubinów,
ponieważ ty jesteś dla mnie bezcenna. A te piękne piersi - objął je
dłońmi - odzieję w najdelikatniejszą francuską koronkę... kuszącą...
przezroczystą... Nie chciałabyś tego?
- Tak... - zdołała ledwie wyszeptać.
Uniósł się lekko, by spojrzeć jej w oczy i poczuł, jak płynna
czekolada wlewa się do jego wnętrza.
- Pozwól mi wyrazić w ten sposób moje uczucia do ciebie, Saro -
poprosił. - Zrobię dla ciebie wszystko, co w mej mocy.
- Tak...
To westchnienie poddania uciszyło w nim wyrzuty sumienia,
zwolniło z uwięzi pożądanie. Upewniwszy się, że przyjmie prezenty,
które zapewnią jej przynajmniej finansowe bezpieczeństwo i
pozycję, na którą jak najbardziej zasługiwała, Tarik odłożył na
później myślenie o jutrze i wziął to, co mógł wziąć dzisiaj, zatracając
SR
86
się w szaleńczej namiętności.
SR
87
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Czuła zmysłowe ciarki na skórze, gdy Tarik zapinał na jej szyi
rubinowy naszyjnik. Ciemnoczerwony ogień pulsował w lustrze
oskarżycielsko. Uległa, odrzuciła swoje zasady, pozwoliła zmienić się
w kobietę, którą ledwie rozpoznawała. Nie potrafiła się temu
przeciwstawić. Opór jej topniał, gdy widziała pożądanie tak
wyraźnie malujące się w jego oczach. Pragnęła go zadowolić -
chciała, by był z niej zadowolony. Wydawało jej się, że nic innego nie
ma znaczenia.
- Wyglądasz cudownie - powiedział, oceniając w lustrze rezultat
swych poczynań. Pochylił głowę i złożył pocałunek na jej szyi, a
potem przesunął dłońmi po nagich ramionach.
Sara przyglądała się swemu odbiciu, zastanawiając się, kim stała
się przez miniony tydzień. Widziała w lustrze uderzająco piękną
kobietę. Niesforne loki, ułożone ręką fryzjera, podkreślały piękny
kształt głowy i odsłaniały lśniące rubinowe kolczyki w uszach. W ich
blasku ciemne oczy wyglądały bardzo tajemniczo, a czerwone wargi
nadzwyczaj zmysłowo.
Ciemnoczerwona suknia Sary nie miała ramiączek, a wachlarz
wymyślnych plisek przykrywał biust; mieniąca się satyna
podkreślała kobiece kształty jej figury. Do sukni dopasowany był
krótki żakiecik z aksamitu w nieco ciemniejszym odcieniu. Szeroka,
kloszowa spódnica szeleściła przy każdym najmniejszym ruchu. Sara
czuła się w tej kreacji oraz w erotycznej bieliźnie, którą miała pod
spodem, niczym kurtyzana wystrojona dla swego kochanka. A
jednak wcale nie była zażenowana, gdy Tarik kupował jej te
wykwintne stroje i wiódł ją na pokuszenie z wyrazem niekłamanej
radości w oczach.
„Zrobię dla ciebie wszystko, co dobre..."
Ale czy to było dla niej dobre? Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że
zmieniła się pod wpływem tego mężczyzny. Wzajemne pożądanie
zdominowało każdą jej myśl i uczucie, miało wpływ na każde jej
SR
88
posunięcie.
Nawet teraz - właśnie teraz - gdy przesunął lekkimi jak piórko
palcami po jej ramionach, poczuła nieznośny dreszcz pożądania.
Jakże go pragnęła! Serce jej tak mocno uderzało o żebra, że musiał je
usłyszeć! Wystarczyło, by objął dłońmi jej nabrzmiałe piersi...
Ale Tarik odwrócił się i zdjął z poręczy krzesła ciepłą, we-lwetową
pelerynę.
- Czas już wyjść - powiedział z widoczną dumą w oczach, dumą
posiadacza.
Niechętnie jechała do Marchington Hall. Wcale nie chciała, by
matka zobaczyła ją w tym stroju. Ale nie potrafiła przeciwstawić się
temu, co Tarik robił dla niej z taką przyjemnością. Bez słowa więc
zeszła wraz z nim po schodach i wsiadła do podstawionego przez
szofera rolls-royce'a.
Samochód był równie luksusowy, jak limuzyny używane przez
Tarika w Australii i Ameryce; przyciemnione szyby, szklana
przegroda, oddzielająca pasażerów od kierowcy, barek z szampanem
i kieliszkami, radio i adapter.
Sara przypomniała sobie, jak niewinną była dziewczyną, wówczas
gdy pierwszy raz jechała z Tarikiem do Werribee. Teraz, dwa
miesiące później, zmierzali w podobnym kierunku - z wizytą do jej
rodziny.
- Nic nie mówisz, Saro - zauważył, biorąc ją za rękę i
przeplatając jej palce swymi palcami. - Denerwujesz się spotkaniem
z matką?
Potrafił czytać w jej myślach. Sara żałowała, że nie posiada takiej
samej umiejętności. Spojrzała na niego, starając się przeniknąć jego
myśli. Co właściwie do niej czuł? Jego oczy wyrażały troskę,
niepokój, czułość...
- W tym stroju nie jestem do siebie podobna, Tarik -
powiedziała.
- Czyżby? Zawsze możesz tak wyglądać. Nigdy się nie
ograniczaj, Saro. Powinnaś mieć świadomość, że możesz należeć do
każdego świata, który sobie wybierzesz.
SR
89
Czyżby chodziło o jego świat? Czy w takim stroju miała wystąpić
w pałacu szejka i teraz odbywała próbę generalną? Czy właśnie taką
kobietę chciał przedstawić w swojej ojczyźnie na ślubie
przyrodniego brata?
- Czy to ze względu na ciebie... jestem dziś wieczór tak
wystrojona?
Zaprzeczył ruchem głowy, kwitując uśmiechem jej rozumowanie.
- Pragnąłem tego wyłącznie dla ciebie, Saro. Uważam, że zbyt
długo czułaś się jak brzydkie kaczątko. Zobaczysz, że od dziś również
twoja matka zacznie traktować cię inaczej.
Miał absolutną rację. Brzydkie kaczątko przeistoczyło się w
urodziwego łabędzia.
- Pomyśli, że mnie kupiłeś - usłyszał jeszcze cichy szept.
- Czy to ma znaczenie? Obydwoje wiemy, że tak nie jest. Chcemy
tylko zbudować most nad przepaścią między tobą a twoją matką,
nieprawdaż? A skoro mowa o przepaściach... - Uniósł jej dłoń do ust i
pocałował wewnętrzną stronę nadgarstka. - Chciałbym właśnie
teraz przewiesić most pomiędzy nami, ale z powodu groźby
pogniecenia pięknej sukni... - Przycisnął jej dłoń do swego
podbrzusza. - To będę czuł przez cały wieczór, gdy będę na ciebie
czekać. Pragnę cię...
Gdy wyczuła jego podniecenie, na chwilę zapomniała, dokąd jadą.
Roześmiała się tylko, zachwycona jego pożądaniem, które, tego była
pewna, wynikało z równie silnej miłości, jaka rozpierała jej serce.
Ani suknia, ani klejnoty nie miały żadnego znaczenia. Ważna była
tylko więź łącząca ją z Tarikiem. Byli dla siebie stworzeni i związani
wyjątkowym uczuciem. Tego była pewna.
To przeświadczenie towarzyszyło Sarze, gdy przyjechali do
Marchington Hall i pozwoliło jej zachować właściwy dystans
podczas czułego powitania z matką oraz następującej po nim
prezentacji. Odczuwała nawet swego rodzaju cyniczne rozbawienie,
słysząc niezwykłą dumę w głosie matki, gdy powtarzała do
znudzenia: „Moja córka, Sara... Moja córka, Sara...", wyraźnie czerpiąc
przyjemność z przyznawania się do ich pokrewieństwa oraz z faktu,
SR
90
że Sara wkroczyła na arystokratyczne salony.
Ale cynizm przeobraził się rychło w smutną zadumę, gdy
uświadomiła sobie, że jej matka nigdy nie dała jej poczucia
bezpieczeństwa ani przynależności. I wątpliwe, by zrobiła to
kiedykolwiek. Bardzo się od siebie różniły, a przepaść pomiędzy
nimi była zbyt głęboka, by można ją było zasypać. Spotkanie
oznaczało jedynie pokój, ale pokój pozbawiony prawdziwego
znaczenia.
Sara z ulgą skonstatowała, że teraz już nie jest to dla niej tak
ważne jak kiedyś. Teraz należała do Tarika. Nikogo więcej nie
potrzebowała: Byli razem - cudownie, podniecająco razem. Nie
odstępował jej ani o krok. Nie pozwolił jej sobie zabrać.
Na kolację przybyły dwadzieścia dwie osoby. Przy stole Sara
zauważyła, że byli jedyną parą, która nie została rozdzielona.
Posadzono ich obok siebie. Tak jak przedtem w Waszyngtonie i
Nowym Jorku.
- Czy zauważyłeś, że nas nie rozdzielono? - szepnęła, gdy
wysunął dla niej krzesło.
- Zastrzegłem to, gdy pisałem odpowiedź na zaproszenie -
powiedział tonem posiadacza. - Przyjemność siedzenia obok ciebie
należy się mnie.
Poczuła się jeszcze bardziej kochana i pożądana.
Sara nie po raz pierwszy jadła kolację w paradnej jadalni
Marchington Hall, w otoczeniu bogactwa i splendoru gromadzonego
przez wieki. Ozdobne freski na suficie, kryształowe żyrandole,
drapowane jedwabne zasłony, błyszczący parkiet, ogromne, złocone
lustra, marmurowe kominki, obrazy godne poczesnego miejsca w
muzeum, a na długim lśniącym jak lustro stole najdelikatniejsza
porcelana - wszystko to dobrze znała, ale po raz pierwszy nie czuła
się tutaj obco.
Nigdy nie lubiła przepychu i bogactwa. A jednak piękno działało
na zmysły. Od czasu gdy oddała się w ręce Tarika, zaakceptowała
wszystko, co jemu było bliskie. „Dam ci wszystko, co najlepsze" -
powiedział i spełnił obietnicę. A teraz stał u jej boku, dzieląc z nią
SR
91
radość i szczęście. Czuła, że z nim może przekroczyć próg każdego
świata i tam przynależeć. Tarik odmienił jej życie.
Spojrzała na koniec stołu, gdzie siedziała jej matka, zabawiając
uprzejmą rozmową gości. Znakomicie pasowała do swej roli. Sara
nareszcie to zrozumiała, choć nadal smuciło ją, że była wyłączona z
życia matki, że wyznawały diametralnie różne wartości. Zaczęła się
jednak zastanawiać, czy przypadkiem nie była za bardzo
wymagająca wobec niej, zbyt krytyczna? Czy naprawdę znała jej
najskrytsze uczucia, pobudki jej działania?
Michael Kearney potrafił być równie porywający, jak Tarik, choć
był znacznie od niego starszy. A jeśli w tym małżeństwie nie
chodziło wyłącznie o pieniądze i pozycję?
Matka Sary miała czterdzieści osiem lat, ale wyglądała najwyżej
na trzydzieści. Lśniące blond włosy, ułożone w miękkie fale i loki,
podkreślały jej delikatną urodę. Dziś miała na sobie obcisłą,
elegancką srebrną suknię, a na szyi i w uszach brylanty, rzec można
komponowała się perfekcyjnie z grupkami aniołków ustawionymi na
stole w charakterze świątecznej dekoracji.
Sara zawsze z ukrytą ironią traktowała obsesyjną dbałość matki o
szczegóły. Gardziła takimi powierzchownymi wartościami, żałowała
na nie czasu; ludzie byli dla niej zawsze ważniejsi, niż pilnowanie, by
przedmioty wyglądały właściwie.
Dopiero dziś zrozumiała, że mogły one sprawiać przyjemność i
satysfakcję.
Matka zerknęła na nią i pochwyciwszy jej spojrzenie, uśmiechnęła
się radosnym, przyjaznym uśmiechem. Sara nie mogła go nie
odwzajemnić. Czuła się wspaniale. Czuła, że jest piękna. Czuła się
kochana. A poza tym była Wigilia - czas pokoju i pojednania. Cieszyło
ją, że matka była szczęśliwa, nawet jeśli swe szczęście zawdzięczała
powierzchownym rzeczom, które obiektywnie nie miały znaczenia.
Potrawy i trunki były wyśmienite. Czyżby smakowały lepiej,
ponieważ bliskość Tarika wyostrzyła jej zmysły? Od czasu do czasu
muskał jej dłoń opuszkami palców, ona zaś z oddaniem
odwzajemniała ten ciepły gest. Czasami szeptał jej czułe słowa do
SR
92
ucha. Unosiła wówczas kieliszek wina, a w jej oczach malowała się
tajemnicza obietnica. Och, flirt ten był niezwykle rozkoszny. A na
samą myśl o powrocie do domu, o nadchodzącej nocy, serce
zaczynało jej bić szybciej.
Rozmowa przy stole wydawała się obydwojgu odległą paplaniną,
nawet wówczas gdy uprzejmość nakazywała się do niej włączyć.
Dzielili tylko ze sobą swój mały, intymny świat, ciała ich poruszały
się w rytm tej samej melodii, w ich oczach jaśniały wspólne
tajemnice.
Gdy w salonie podano kawę, Sara wymówiła się koniecznością
poprawienia makijażu.
- Kochanie, chodź ze mną na górę. - Matka objęła ją ramieniem. -
Poprawimy makijaż i trochę porozmawiamy - dodała.
Sara wzdrygnęła się instynktownie przed propozycją rozmowy.
Każde oddalenie się od Tarika było dla niej torturą, a poza tym nie
lubiła frywolnych konwersacji, w których matka celowała. Wolałaby
jak najszybciej wrócić do salonu. Tarik tam na nią czekał...
Ale matka uśmiechała się wyczekująco i Sarę ogarnęły wyrzuty
sumienia. Miała wobec niej pewne obowiązki. Było przecież Boże
Narodzenie... Kilka minut swobodnej pogawędki nie powinno być dla
niej ciężarem ponad siły.
To tylko kilka minut zwykłej uprzejmości, przekonywała się w
duchu. Słowa matki nie będą miały przecież znaczenia i niczego nie
zmienią pomiędzy nią a Tankiem.
- Nie mogę się nadziwić, jak cudownie wyglądasz, kochanie -
rozpływała się jej matka, wchodząc z Sarą na schody. - Po prostu
błyszczysz!
- Dziękuję, mamo. Ty również wyglądasz cudownie. To był
uroczy wieczór.
Matka objęła ją mocniej ramieniem, pochyliła się do jej ucha i
szepnęła konspiracyjnym tonem:
- Te rubiny są fantastyczne. Musiały kosztować fortunę. Sara
skuliła się wewnętrznie, słysząc nutę chciwości w jej głosie.
- Naprawdę nie mam pojęcia, ile są warte - odpowiedziała.
SR
93
- Tarik mi je kupił.
Dał się słyszeć tłumiony, pobłażliwy śmiech.
- Och, jest tobą wyraźnie oczarowany, kochanie. Przyznać
muszę, zaskoczyłaś mnie, że się z nim związałaś! Wiem, że jest
niezwykle przystojny i bardzo pociągający, ale ty przecież byłaś
zawsze taka ostrożna, jeśli chodzi o miłość i małżeństwo!
Słysząc to, Sara zacisnęła usta.
- Przypuszczam, że zwalił cię z nóg swym ogromnym
bogactwem - ciągnęła hrabina. - Trzeba przyznać, był niezwykle
hojny. Te rubiny są naprawdę piękne. Dał ci jeszcze inną biżuterię?
Sara aż zgrzytnęła zębami. Nienawidziła takiego rozumowania.
- Mamo, jestem z Tankiem, ponieważ go kocham - wycedziła.
- Oczywiście, oczywiście, moja droga. - Kolejny uścisk ramienia.
- Ale powinnaś wiedzieć, że to długo nie potrwa. On przecież nigdy
się z tobą nie ożeni, kochanie.
Miała wrażenie, że dostała cios w żołądek. Nie wybiegała myślami
tak daleko w przyszłość, ale jeśli się kochali, małżeństwo było wszak
naturalną koleją rzeczy... Nie wyobrażała sobie życia bez Tarika!
- Nic nie rozumiesz, mamo - podjęła nieswoim głosem.
- Saro, nie wyobrażałaś sobie chyba, że on się z tobą ożeni?
- przerwała jej matka tonem pełnym niedowierzania. - Tarik
al-Khaima jest szejkiem. Wygląda na Anglika, ale jego rodzinna
kultura upomni się w końcu o niego. Masz głowę w chmurach, jeśli
myślisz inaczej. Wierz mi.
Nikt nigdy nie będzie dyktował Tarikowi, co ma robić. Sam jej to
kiedyś powiedział. Sara uchwyciła się kurczowo tej myśli, gdy
dotarły do końca schodów i skierowały się do gościnnego
apartamentu. Nie zamierzała kłócić się ze swoją matką. Nie było
sensu.
Ale jej milczenie było dla matki wyzwaniem.
- Moja droga - tłumaczyła - on może wydawać się całkowicie
wolny, ale jeśli chodzi o małżeństwo, zrobi to, co uzna za najlepsze
dla swego kraju. Nie ty będziesz jego wybranką.
Och, myliła się... Tarik nie zgodzi się przecież na żądania swego
SR
94
wuja!
Gdy w dobrej wierze wypowiedziana rada nie spotkała się z
odzewem, rozsądek hrabiny przeszedł w zniecierpliwienie.
- Jesteś ostatnią na długiej liście kobiet, które pojawiły się i
zniknęły z życia Tarika al-Khaima. U wszystkich miał opinię bardzo
hojnego. Smutne, ale tak to się odbywa.
- Może tak było z innymi - Sara odpowiedziała gwałtownie - ale
ze mną będzie inaczej! - Nie zgadzała się ze słowami matki i nie
chciała Sobie pozwolić na żadne wątpliwości. Cóż z tego, że lubił
robić kobietom prezenty! Po prostu był hojny. Ale to jeszcze nie
oznaczało, że traktował ją tak samo jak swe poprzednie kochanki.
- Och, Saro... - Hrabina potrząsnęła z rozpaczą głową, otwierając
drzwi do apartamentu i gestem zapraszając córkę do środka. - Skąd
pewność, że z tobą postąpi inaczej?
Tak przecież było. Tarik jej to powiedział. Żadna inna kobieta nie
pieściła go tak jak ona... Ale matka zapewne uznałaby podobne
zapewnienia jako czcze pochlebstwa zadowolonego kochanka. Och,
potrafiła zatruć najszczersze uczucie swymi okropnymi
insynuacjami na temat motywów postępowania Tarika.
- Przepraszam cię, mamo, muszę skorzystać z łazienki. -Sara
szybko przemierzyła sypialnię, kierując się z stronę toalety.
- Jeśliby myślał o tobie poważnie, to po co kupowałby te rubiny?
Zapewniam cię, to jego zwykła gra.
To pytanie podziałało jak cios noża w serce. Sara zadrżała. Nie
zwolniła jednak kroku. Nie chciała, by jej matka poczuła satysfakcję,
że uderzyła w czuły punkt. Ale pytanie zostało postawione i, choć
Sara mogła zamknąć przed matką drzwi do łazienki, nie mogła w
równie prosty sposób uwolnić się od własnych myśli.
Dlaczego Tarik kupował jej prezenty? Czemu upierał się, wprost
nalegał, by je przyjęła? Mówiła przecież, że ich nie chce... Ale
zlekceważył protesty. Czyżby robił to wszystko dlatego, że nie chciał
zostawić jej z niczym?
Nie! Nie zamierzała w to uwierzyć. Wyjaśnił swoje motywy,
zapewniał, że pragnie otoczyć ją opieką - chce, by poczuła się pewna
SR
95
siebie...
Dlaczego więc, wychodząc na przyjęcie, czuła się jak kurtyzana?
Stop! - krzyczało jej serce. Kochał ją. Naprawdę ją kochał! To
głupie, że dopuściła do siebie wątpliwości. Wiedziała przecież od
samego początku, co pomyśli matka o jej związku z Tankiem.
On na nią czekał, kochał ją i im szybciej do niego wróci, tym lepiej.
Świadomie przedłużała pobyt w łazience. Chciałaby wyjść stąd
uśmiechnięta, w takim samym dobrym humorze, jaki dopisywał jej
na początku przyjęcia. Całe to urocze, podniecające uczucie
oczekiwania na kolejną wspólną noc minęło, ale z pewnością wróci,
gdy znów znajdzie się obok Tarika. Wystarczy, by na nią spojrzał, a
ona zrozumie, że ich związek jest twardy jak skała. Z powrotem
zbudują wokół siebie swój prywatny świat. Wszystko wróci do
normy.
Odzyskawszy pewność siebie, Sara opuściła łazienkę. Chciała jak
najszybciej zejść na dół. Ale jej matka przechadzała się niespokojnie
po pokoju, uniemożliwiając ucieczkę. Na moment utkwiła zbolałe, a
zarazem zdecydowane spojrzenie w córce.
- Saro... dla twojego dobra ten jeden jedyny raz musisz mnie
posłuchać...
- Mamo, proszę cię, przestań. Tarik na mnie czeka.
- Chyba możesz poświęcić mi kilka minut? Przecież nie proszę o
wiele.
Sara nie mogła zrobić matce afrontu. Stała w głuchym milczeniu,
podświadomie zatykając uszy, zdecydowana nie dać się wytrącić z
równowagi.
Matka nadal maszerowała po pokoju, wykonując zamaszyste
gesty rękami.
- Wiem, że jesteś innego zdania - mówiła - ale zawsze starałam
się robić wszystko dla twego dobra, Saro. Byłaś trudnym dzieckiem.
Nigdy nie wybaczyłaś mi, że opuściłam twego ojca, a przecież nie
byliśmy ze sobą szczęśliwi. Nie pasowaliśmy do siebie... Cóż, nigdy
nie chciałaś mnie wysłuchać...
- Mamo, to już należy do przeszłości - wtrąciła ze
SR
96
zniecierpliwieniem Sara.
Uwaga ta została zignorowana.
- Byłaś zaledwie grzeczna dla Michaela - ciągnęła hrabina - i
zawsze patrzyłaś na mnie oskarżycielskim wzrokiem. A ja po prostu
chciałam być szczęśliwa. Może byłam samolubna, nie wiem. Zresztą
wysłanie cię do szkoły w Anglii było najlepszym rozwiązaniem.
Co z oczu, to z serca, pomyślała z goryczą Sara.
- Bardzo starannie wybrałam dla ciebie szkołę- ciągnęła jej
matka. - Chciałam, żebyś nawiązała odpowiednie stosunki
towarzyskie, które ułatwią ci życiowy start. Ale, jak się zdawało,
czerpałaś przyjemność z krzyżowania mi planów.
- To nie było tak, mamo. - Sara skrzywiła się z irytacją. - Inne
dziewczyny nie widziały korzyści w przyjaźni ze mną.
- Nawet nie próbowałaś nawiązać z nimi stosunków - padła
pełna wyrzutu odpowiedź. - Nie starałaś się ani trochę wyjść
naprzeciw moim wysiłkom. Na wszystko kręciłaś nosem. Nawet na
mężczyzn, których specjalnie ci przedstawiałam.
- Nie byli dla mnie odpowiedni.
- A myślisz, że Tarik al-Khaima jest odpowiedni? - spytała jej
matka tonem pogardy. - Nie rozumiem, co ci się roi w głowie, Saro.
Działasz na własną zgubę. Natomiast gdybyś rozsądnie rozegrała tę
partię, taki mężczyzna mógłby wiele dla ciebie zrobić.
Prawdopodobnie dałby ci...
- Mamo, proszę, nie zaczynaj znów mówić o Tariku! - przerwała
jej Sara gwałtownie. Sama rozmowa o korzyściach materialnych,
które mogłaby czerpać ze związku z mężczyzną, którego kochała,
doprowadzała ją do pasji.
Ale matka nie dawała za wygraną.
- Twoje pomysły są beznadziejne i nierealne, Saro - mówiła. -
Zobaczysz, że skończysz ze złamanym sercem.
- Trudno - powiedziała z determinacją Sara, byle tylko przerwać
matce.
- Tylko popatrz na siebie! Jesteś niebywale uparta. Zamykasz
oczy przed rzeczywistością. Nie wiem, od jak dawna jesteście
SR
97
kochankami, ale czy choć raz powiedział ci, że cię kocha?
Tarik nie wyraził tego słowami, ale czyż to robiło różnicę? On ją
kochał. Wiedziała o tym. Była przekonana. Teraz czekał na nią, by jej
znów pokazać, jak bardzo ją kocha.
Dręczyło ją jednak niepokojące, drobne wspomnienie. Spytała
kiedyś Tarika, czy stracił zdolność kochania, on zaś odrzekł, że w
znacznym stopniu tak... Ale wówczas również jej pragnął, czekał na
nią. Czekał, aż będzie chętna. Chętna...
Zimny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Odruchowo podniosła
rękę i zacisnęła palce na rubinowym naszyjniku. Przeszkadzał jej.
- A więc nie powiedział, że cię kocha - doszła do wniosku jej
matka, z niemiłosiernym wprost uporem oczekując odpowiedzi,
która jednak nie nadchodziła.
Jednak w głosie hrabiny nie słychać było triumfu... Słowa te
wypowiedziała tonem matowym, pozbawionym nadziei. Sara chciała
zaprzeczyć, podważyć smutną pewność malującą się w oczach matki,
ale nie potrafiła.
Hrabina westchnęła boleśnie, a potem wypuściła jeszcze jedną
ostrą strzałę.
- Czy on choć rozmawiał z tobą o przyszłości?
Sara w obronnym odruchu uchwyciła się jedynego pocieszającego
faktu: Tarik zamierzał spędzić z nią cały rok, miała zatem jeszcze
mnóstwo czasu. Było całkiem możliwe, że wzbudzi w nim uczucie
miłości. Ale te wątpliwości bolały, wprowadzały zamęt do jej serca.
- Saro, czy on ci coś obiecał? - nie dawała za wygraną jej matka.
„Nigdy nie składam obietnic, których nie zamierzam dotrzymać..."
Sara zmarszczyła brwi. Za wcześnie jeszcze było na obietnice. Byli
kochankami zaledwie od dziesięciu dni! Nie, nie zamierzała teraz się
tym dręczyć. Matka całkowicie mylnie oceniła ich związek. Nie
chciała tego dłużej słuchać.
- Żadnych rozmów o miłości, przyszłości, żadnych obietnic -
wyrecytowała jej matka dobitnie, powtarzając to, co uznała za fakty
obciążające. - A teraz może posłuchasz głosu rozsądku?
- Nie! - Gwałtownie wciągnęła powietrze. - Nie chcę słuchać
SR
98
twego głosu rozsądku, mamo! Zrobiłaś już dla mnie, co było w twej
mocy. Przykro mi, że tego nie doceniam, ale wolę pójść własną
drogą. Dziękuję za dobre rady i dobranoc. - Odwróciła się na pięcie,
zręcznie ominęła matkę i skierowała się ku drzwiom.
- Saro, próbuję ci tylko pomóc - usłyszała ostatnią gorącą
prośbę.
Mimo że rozpaczliwie pragnęła uciec od słów sprawiających ból,
przystanęła z ręką na klamce i spojrzała do tyłu.
- Przykro mi, mamo. Proszę, wybacz mi moje wady. Teraz już
muszę iść. Tarik na mnie czeka.
Wreszcie opuściła gościnny apartament. Ale nie była już radosna,
nie biegła po schodach jak na skrzydłach w szczęśliwym
oczekiwaniu. W jej głowie szalały podstępne myśli, czaiły się
straszliwe przypuszczenia. Zadawała sobie setki niewygodnych
pytań. Z drugiej strony jednak jej dusza krzyczała, że musi wierzyć.
Musi wierzyć i ufać. Tarik zwykł podkreślać rolę zaufania,
absolutnego zaufania.
Zobaczyła go stojącego na końcu długiego holu. Rozmawiał z
kamerdynerem. Samochód zapewne czekał już na nich przed
wejściem... Serce waliło jej jak młotem, krew pulsowała w skroniach.
Czy rzeczywiście była tylko jego kolejną kobietą? Nie, to nieprawda!
Była wyjątkową kobietą w jego życiu! Musiała w to wierzyć.
Tarik odwrócił głowę i zobaczył ją. Podszedł do schodów - silny,
pewny siebie, zdecydowany.
„Zawsze staram się zachować równowagę pomiędzy tym, co daję,
a tym, co biorę, Saro. Cenię się za to, że zawsze grywam fair".
Czy ofiarowanie jej rubinów było jednym z etapów tej gry...?
Wyciągnął do niej rękę, przyciągając ją na dół wzrokiem jak
magnesem. W jego oczach wyczytała, że jest uderzająco piękna,
bezgranicznie pożądana, że żadna inna kobieta nie może się z nią
równać. Malowała się w nich żądza, by być z nią i tylko z nią.
Ale czy ją kocha?
Czy zawsze będzie ją kochać?
Straszliwe pytania wirowały w jej głowie jak czarne tornado.
SR
99
Widziała jednak wyciągniętą ku sobie dłoń - dłoń oferującą siebie i
otwarcie zapraszającą do intymności, za którą tak bardzo tęskniła. W
poczuciu nieuchronności podała mu swoją rękę.
Cóż innego mogła uczynić? Kochała go przecież. Był jej całym
światem.
SR
100
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Świąteczny poranek. Chłodny, pogodny dzień. Przed nimi dwa
tygodnie pobytu w posiadłości w Surrey. Tarik upajał się szczęściem,
którego nie spodziewał się w życiu zaznać. Prowadzenie jaguara -
moc, prędkość samochodu, którą kontrolował - dodawały mu
radosnego poczucia wolności.
Przez najbliższe dwa tygodnie zamierzał zapomnieć, kim jest i
jaką ma do spełnienia rolę. Jego matka na pewno mu w tym pomoże.
Sama chciała zapomnieć o tamtym życiu, gdy była żoną jego ojca.
Święta Bożego Narodzenia spędzą w angielskim stylu. Zresztą matce
nawet by się nie śniło wtrącać do jego związku z Sarą. Akceptację i
dyskrecję miał z góry zapewnione.
Ponadto jego matka słynęła z umiejętności stwarzania przytulnej,
serdecznej atmosfery. Sarze na pewno spodoba się Hershaw Manor.
W przeciwieństwie do majestatycznego, bezosobowego Marchington
Hall przypominał prawdziwy dom. Chciał, by Sara czuła się tam jak
w domu. Święta sprzyjały zacieśnieniu więzów rodzinnych. Sara
pewnie tęskniła za domem w Australii, za Jessie, za bliźniakami. Czy
jego obecność jej wystarczała?
- O czym myślisz? - spytał, nagle pragnąc kontaktu z jej
umysłem. To była niemal obsesja, wieczne, nienasycone pragnienie,
by mieć ją całą. Była jak narkotyk. Za każdym razem pragnął jej
więcej i więcej. Zerknął kątem oka i wyczytał w jej twarzy niechęć do
odkrywania swych myśli. Sięgnął po jej rękę, by dotykiem
wprowadzić intymny nastrój, zachęcający do zwierzeń. - Powiedz,
proszę - nalegał.
- Zastanawiałam się, co twoja matka o nas pomyśli... - odrzekła z
westchnieniem.
Posłał jej krzepiący uśmiech.
- Pomyśli, że jesteś urocza i że jestem szczęściarzem, że cię
mam.
Nadal siedziała zamyślona, daleka.
101
- Czy przywoziłeś inne kobiety do Hershaw Manor? - spytała.
Zmarszczył brwi. Nie spodobało mu się to pytanie ani ton jej głosu.
Ale nie mógł jej okłamywać.
- Tak - powiedział, ściskając jej rękę. - Ale żadna nie była
podobna do ciebie, Saro.
Spojrzała w dół i utkwiła wzrok w ich złączonych dłoniach.
- Czy twoja matka o tym wie? - spytała cicho. - A może pomyśli,
że jestem kolejnym, przemijającym nabytkiem?
Te słowa go zabolały, wstrząsnęły nim. Miał w życiu wiele kobiet,
ale żadnej z nich nie kupił! Wszystkie poprzednie romanse były
wynikiem obopólnego porozumienia. Tak samo jak ten. Jak mogła
użyć słowa „nabytek"! Wzdrygnął się.
- Nigdy nie zadawałem się z płatnymi kobietami - powiedział
szorstko. - Moja matka na pewno nie uzna cię za jedną z nich. -
Spojrzał na nią krytycznie. - Skąd ten oskarżycielski ton?
Unikała jego wzroku; odwróciła głowę do okna. Widział tylko jej
mocno zarumienioną szyję i policzek.
- Przepraszam - odezwała się słabym głosem. - Nie chciałam cię
urazić. Zastanawiałam się tylko... jaka będzie moja pozycja w oczach
twojej matki.
Jakże była wrażliwą i kruchą istotą! Gdy zdał sobie z tego sprawę,
doznał wstrząsu. Zapomniał, że brakowało jej doświadczenia i
towarzyskiego obycia, które dałyby jej swobodę i pewność siebie
wobec starszej kobiety, która zdawała sobie sprawę, że jej syn
przyjechał z kochanką. Dla niego akceptacja tego faktu przez matkę
była sprawą naturalną. Ale Sara nigdy przedtem nie była w takiej
sytuacji. A teraz, choć zyskała już pewne doświadczenie seksualne,
nadal nosiła niewinność w sercu. Była otwarta na dawanie, ale także
na zranienie.
Do diabła! Nie powinien w ogóle zaczynać tej gry! Żadne motywy
go nie usprawiedliwią. I żadne skarby nie wynagrodzą jej tego, co jej
zabrał. A jednak... Gdyby miał szansę cofnąć czas i zacząć wszystko
od początku, postąpiłby tak samo. Nie potrafiłby się wyrzec tego, co
mu ofiarowała. Był niezmiernie szczęśliwy, że mógł poznać to
SR
102
niewiarygodne uczucie. Ona przecież także go doświadczała. Jej
również mogło się więcej nie przytrafić. Musieli więc chwytać, ile się
da i gdy tylko się da...
Cofnął rękę, żeby zmienić bieg, zwolnił i zatrzymał wóz na
poboczu.
- Co się stało? - spytała gwałtownie, zdziwiona jego działaniem.
- Ty - odparł, gasząc silnik.
- Tarik... proszę, zapomnij o tym, co ci powiedziałam. To nie ma
znaczenia... Byłam...
Delikatnie położył palec na jej ustach.
- Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym,
Saro. Widzisz, moja kochana... - Miał nadzieję, że zobaczy uczucie
malujące się w jego oczach, wypływające z niego, promieniujące. Ujął
jej twarz w dłonie i przyciągnął do swojej twarzy. - Uwielbiam być z
tobą. Kocham cię całą. Kocham tak bardzo, że moja matka z
pewnością to zauważy. Będzie patrzyła na ciebie ze zdumieniem,
ponieważ nigdy przedtem nikogo nie kochałem. Niczego nie musisz
się obawiać z jej strony. Nie będzie niezręcznej sytuacji. Będzie
wspaniale!
Serce jej podskoczyło do góry na widok szczęścia malującego się
w jego oczach. Nieważne, że znajdowali się na drodze publicznej,
pochylił się i pocałował ją, delektując się jej namiętnością i
zdolnością dawania, które wypełniały teraz wszystkie puste miejsca
w jego sercu i radowały jego duszę.
- Ja też cię kocham, Tarik - wyszeptała, gdy nasycili się swoimi
ustami.
Uśmiechnął się, ponieważ wiedział, że Sara może powiedzieć
tylko prawdę.
- Czy teraz wszystko w porządku? - zapytał.
Gdy się roześmiała, w jej oczach zaświeciły iskierki radości.
- Tak. Całkowicie w porządku. Dziękuję.
Roześmiał się także. Czuł się doskonale, jakby wszystko wokół
niego rozbrzmiewało szczęściem. Gdy ponownie uruchomił
samochód, nie mógł się powstrzymać, by nie nacisnąć mocno pedału
SR
103
gazu.
Dwa nieprzerwane tygodnie szczęścia, pomyślał z radością, gdy
pędzili do Hershaw Manor. Ale potem zaczął myśleć, choć wcale tego
nie chciał, o tym, co Sara zechce robić w przyszłości. Musiał
zapewnić podstawy do jej zbudowania. Nie mógł przez cały czas
odsuwać od siebie tych myśli.
Musiało być jakieś zajęcie, jakaś kariera, która by ją
usatysfakcjonowała. Miał moc otwierania wszystkich drzwi, mógł
poznać ją z odpowiednimi ludźmi, sfinansować wszystkie plany.
Ludzie, którzy nie mieli celu w życiu, byli przegrani.
Postanowił, że dopilnuje, by Sara miała w życiu ważny cel, do
którego mogłaby dążyć. Ten cel pozwoli jej iść do przodu, da jej
satysfakcję i spełnienie. Co prawda, posiadała wewnętrzną siłę,
pozwalającą przetrwać najgorsze, ale on chciał uzbroić ją w coś
więcej.
Pragnął dać jej wszystko.
Sara ogromnie polubiła Hershaw Manor. Matka Tarika stworzyła
tu ciepłą, przyjacielską atmosferę. Wystrój domu nosił piętno
osobowości gospodyni. Meble obite były perkalami w kwiatowe
wzory, a na podłogach leżały wzorzyste dywany. Pokoje zdobiła
imponująca kolekcja antyków, pochodzących z różnych epok,
wybranych ze względu na ich niepowtarzalny nierzadko charakter. Z
każdym z nich wiązało się jakieś wspomnienie.
Uroczy stary budynek, otoczony parkiem, miał typowy charakter
angielskiej wiejskiej rezydencji. W stajniach stały wierzchowce, a
pod nogami plątały się psy, traktowane tu jak członkowie rodziny.
Matka Tarika - „Mów do mnie Penny, moja droga, wszyscy tak
robią" - Penelopa Lambert, powtórnie wyszła za mąż za
miejscowego weterynarza i kilka lat temu owdowiała. Dziś miała
ponad pięćdziesiątkę, ale nadal była niezwykle żywotną i piękną
kobietą o błyszczących niebieskich oczach i zaraźliwym uśmiechu.
Gęste, kręcone włosy, dziś całkiem siwe, niegdyś były ognistorude, o
czym świadczyły liczne fotografie z psami rasy corgie, które
hodowała.
SR
104
Emanowała dobrocią i uprzejmością. To po niej Tarik odziedziczył
ów urok w obejściu, który zjednywał mu ludzi. Ciekawe, czy jego
ojciec był bezwzględny? - pomyślała Sara, zastanawiając się
jednocześnie, w jakim stopniu na charakter człowieka wpływają
geny, a w jakim otoczenie i wychowanie. Na to pytanie nie było
jednoznacznej odpowiedzi. Przypomniała sobie, że za życzliwością
Tarika zawsze krył się jakiś cel...
Pewnego wieczoru jednak przeżyła moment niepewności, gdy
obie z Penny przeglądały książki, których były namiętnymi
czytelniczkami.
- Czy próbowałaś sama coś napisać? - spytała Penny.
- Nie, a ty?
- Od czasu do czasu piszę artykuły o psach. To świetna zabawa,
gra słowami, które należy właściwie ustawić, tak aby brzmiały
odpowiednio. Przypomina to dopasowywanie fragmentów
układanki.
- Bardzo bym chciała przeczytać to, co opublikowałaś - odparła
Sara z uśmiechem. - Domyślam się, że redagowanie to ekscytująca
praca. Dostaje się ciekawy tekst, a potem się uczestniczy w procesie
tworzenia książki, którą ludzie chcą kupić.
- Czy zetknęłaś się kiedyś bezpośrednio z pracą wydawnictwa? -
zapytał Tarik, włączając się nagle do konwersacji.
- Właściwie nie. Po prostu wydaje mi się, że proces
przygotowania książki do druku, jak również zaplanowanie okładki i
organizacja dystrybucji, musi być fascynujący.
- Nie inwestujemy w tej dziedzinie - rzekł Tarik z namysłem. -
Muszę się tym zająć. Wydawnictwo powinno przynosić zyski.
- Nie masz wystarczająco dużo interesów do kontrolowania? -
zadrwiła.
- Myślałem o mianowaniu ciebie dyrektorem - odparł z
uśmiechem.
- Daj spokój. Nie mam o tym pojęcia.
- Pomyśl tylko, jakie to wyzwanie.
- Nie mówisz poważnie...
SR
105
- Uważam, Saro, że to wspaniały pomysł! - wtrąciła Penny. -
Ukończyłabyś odpowiednie kursy, a potem mogłabyś wydawać jakąś
interesującą serię książek. - Jej piękną twarz rozjaśnił uśmiech. -
Oczywiście, spodziewam się dostawać darmowe egzemplarze.
- To tylko moje marzenia - powiedziała Sara, zażenowana, że
temat ten został podchwycony przez Tarika i jego matkę.
- Pozwól Tarikowi działać - oświadczyła Penny. - Od tego są
mężczyźni. Ja mam moje psy, a ty powinnaś mieć książki.
- Dziękuję ci, mamo, za wsparcie - rzekł Tarik wesoło.
Uprzejmość, szczodrość... Tarik oświadczył, że ją kocha i chce, żeby
była szczęśliwa... Ale Sara nie widziała możliwości, by mogła
poświęcić się pracy zawodowej i jednocześnie być z nim. Zbyt dużo
podróżował. A przecież na pewno nie chciałby jej pozostawiać...
A może spoglądał w przyszłość, w której nie będą już razem?
Uprzejmość nie pozbawiona celu...
Odpędziła niepokojące myśli, obarczając swą matkę winą za
obudzenie upiorów. Może po prostu chciał dostarczyć jej
przyjemności, pomóc w realizacji marzeń? Nie chciał, by się nudziła...
Ale z drugiej strony, gdyby się pobrali i mieli dzieci, nie starczyłoby
czasu na nudę...
Odłożyła myśli o przyszłości na później i oddała się radościom
wspólnych chwil, tak miło spędzanych w tym gościnnym domu.
Niezwykle jej się tu podobało. W domu, gdzie spędził wiele młodych
lat, Tarik wydawał się bardziej czuły, bardziej odprężony i otwarty
wobec niej, matka zaś potrafiła ożywić jego poczucie humoru.
Rankami na ogół jeździli konno, po południu spacerowali z psami,
a potem pomagali matce w układaniu ogromnej układanki. Ta
rozrywka, jak się okazało, była jej pasją. Wieczorami bawili się na
kameralnych przyjęciach u zaprzyjaźnionych sąsiadów, grali w karty
albo leniwie spędzali czas na rozmowach przed kominkiem i o wiele
mniej leniwie, kochając się w sypialni.
Sara przeżywała prawdziwą idyllę. Miała nadzieję, że bliskość,
jaka ich tu łączyła, będzie trwała wiecznie. Na dzień jednak przed
wyjazdem do Londynu jej nadzieje i marzenia zostały zdruzgotane.
SR
106
Pomagała właśnie Penny dokończyć jedną z układanek, gdy Tarik
zajęty był rozmową telefoniczną. Nie mogła powstrzymać
triumfalnego uśmiechu, gdy znalazła właściwy kawałek,
poszukiwany od tygodnia.
- O, jest! - krzyknęła i obydwie wybuchnęły śmiechem. Penny
wyprostowała ramiona i potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- Przypominasz mi czasy, gdy byłam z ojcem Tarika -
powiedziała z westchnieniem. - Dni przepełnione namiętnością...
Nawet do głowy nam nie przyszło, że nasza miłość nie pokona
wszystkich barier i nie wytrzyma próby czasu. - W jej oczach pojawił
się smutek.
- Dlaczego to się nie udało? - odważyła się spytać Sara.
- Upomniał się o niego jego kraj. - Wzruszyła ramionami i
uśmiechnęła się ponuro. - Ja tam nie pasowałam. To całkiem inna
kultura. Czułam się tam obco, byłam spychana w tło. A namiętność
blednie, jeśli miłość wszystkiego nie przezwycięża.
- Przykro mi - bąknęła Sara ze współczuciem, zastanawiając się,
czy ona również napotka takie same problemy. Pocieszała się w
duchu, że czasy się przecież zmieniły.
- Och, nie żałuję, że dane mi było doświadczyć takiej
namiętności, choć ona nie przetrwała - powiedziała Penny. - Cieszę
się, że ciebie i Tarika to samo spotkało... Warto radować się każdą
chwilą szczęścia. Moje drugie małżeństwo było całkiem inne -
ciągnęła. - Mieliśmy ze sobą wiele wspólnego, podobne
zainteresowania, wspieraliśmy się wzajemnie. To szczególnie ważne,
jeśli poprzednio wzajemne zrozumienie odczuwało się tylko w łóżku
- dodała ponuro. Sara poczuła niepokojący dreszcz.
- Saro... - W oczach Penny Lambert pojawił się bolesny wyraz. -
Być może nie powinnam tego mówić... Właściwie to nie moja sprawa,
ale martwię się o ciebie. Wydaje mi się, że wierzysz we wspólną
przyszłość z Tarikiem...
- Tak, wierzę - zapewniła ją Sara, próbując zignorować strach
czający się w jej sercu.
- Poczujesz się okrutnie zraniona, jeśli nie będziesz
SR
107
przygotowana. - Penny ze smutkiem potrząsnęła głową.
Strach przerodził się w panikę. Sara już raz przeżywała podobną
scenę. Choć na pewno to nie mogło być to samo... Matka Tarika
wiedziała przecież, że się kochają. Musiała mieć coś innego na myśli
niż jej własna matka.
- Co masz na myśli, Penny? - spytała ostrożnie, usiłując walczyć
z niepokojem atakującym jej serce.
Głęboki oddech. Spojrzenie pełne zrozumienia, zawierające
prośbę o przebaczenie.
- Nie zakładaj, że to, co teraz cię łączy z Tarikiem, będzie trwało
wiecznie, Saro - powiedziała Penny.
Nie, proszę, nie mów tego, Penny! Ale słowa płynęły.
- Zbyt wiele przeszkód piętrzy się przed wami, byście mogli
długo być razem...
Jesteśmy dość silni, żeby pokonać każdy problem!
- Nadejdzie taki czas, że będziesz musiała odejść - padło
wyraźne stwierdzenie. Niebieskie oczy, tak bardzo podobne do oczu
Tarika, prosiły o wybaczenie. - Po prostu musisz być na to
przygotowana, moja droga.
Ta kobieta znała swego syna, wiedziała o nim o wiele więcej niż
ktokolwiek inny. Sara nie powinna lekceważyć życzliwych,
łagodnych słów, inaczej brzmiących niż w ustach jej własnej matki.
- Ale dlaczego... - Przełknęła ślinę i dokończyła: - Dlaczego jesteś
pewna, że to nie będzie trwało?
Ciężkie westchnienie, a potem lista konkretnych przyczyn,
wypowiedziana wolnym, zbolałym głosem.
- Życie Tarika nie jest proste i zwyczajne. Wasze małżeństwo
byłoby katastrofą dla jego ojczyzny. I tak, jako szejk półkrwi, jest
ledwie akceptowany przez własny naród. Gdyby wziął za żonę
cudzoziemkę, naraziłby na szwank resztki swego autorytetu.
Natrafiłby na zdecydowany opór. A ty, Saro, znalazłabyś się w
samym centrum ognia.
Tarik powiedział jej to samo, gdy wyjeżdżali z Werribee. Och,
jakże to było dawno temu! Ale prawda pozostała niezmienna. Wuj
SR
108
nalegał, by poślubił kobietę, która wzmocniłaby jego pozycję. Tarik
był politykiem i musiał uznawać konieczność takiego posunięcia.
Właśnie to chciała jej dać do zrozumienia Penny.
Ale czy Tarik przypuszczał, że się w niej zakocha? To stanowiło
różnicę, nieprawdaż?
- Miłość czasami nie zdoła pokonać przeszkód - powiedziała z
żalem Penny, jakby czytając w myślach Sary. - Wypala się w obliczu
napięć, konfliktów i spisków. A potem staje się nie do zniesienia.
Wierz mi, wiem coś o tym. Po prostu musisz być przygotowana na
odejście, Saro. Dla swego i dla jego dobra.
- Ale Tarik mnie kocha - zaprotestowała gwałtownie Sara. - On
nie pozwoli mi odejść, Penny.
- Nie wątpię, że będzie walczyć. I właśnie na tym polega
problem. On jednak wie, że droga przed wami wybrukowana jest
kłopotami. A przecież cię kocha, Saro, nie sądzę więc, by chciał
narażać cię na takie kłopoty. Oboje byście cierpieli.
Czyżby to była prawda? Czy nie było sposobu, by odmienić los? A
może Tarik zawczasu przygotowywał ją na wypadek rozstania?
Myśli kłębiły się w jej głowie jak oszalałe. Czuła, że przyjdzie jej
stawić czoło najgorszemu...
- Czy właśnie dlatego tak zapalił się do pomysłu znalezienia mi
pracy w wydawnictwie? - spytała, a serce jej zamarło, ponieważ
zobaczyła odpowiedź w oczach Penny.
- Tak myślę. - W jej głosie miłość do syna mieszała się ze
smutkiem. - Tarik zawsze starał się zachować równowagę. Myślę, że
usiłuje znaleźć odpowiednią rekompensatę za to, co mu ofiarowałaś.
Do oczu Sary napłynęły łzy. Och, te jego zasady! Zasady, dzięki
którym może żyć w zgodzie z samym sobą...
- Kocham go - powiedziała bezradnie.
- Wiem. - Łzy zalśniły również w oczach Penny. - Na twoim
miejscu zapamiętałabym każdą spędzoną z nim chwilę. Życie z kimś,
kogo się kocha, może być bardzo krótkie. Nie zmarnuj tego czasu.
A więc nie było żadnej nadziei... Pozostawało ryzyko. Sara nagle
przypomniała sobie chwilę, gdy zgodziła się na ten układ. Zapytał ją
SR
109
wówczas, czy zostanie z nim z własnej woli i choć ryzykowała swoje
serce i nie miała żadnych gwarancji, wyraziła zgodę. Udzieliła
wówczas odpowiedzi, która także teraz cisnęła jej się na usta.
Tak! Zostanie z nim aż do końca tej podróży, nieważne, gdzie i
kiedy ten koniec nastąpi. I nie zmarnuje ani minuty.
SR
110
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sara siedziała na patio przylegającym do pałacowego
apartamentu Tarika i obserwowała tryskającą fontannę. Szum wody
powinien uspokajać, łagodzić i odświeżać. Ale dziś fontanna nie
spełniała swej roli. Sara nieustannie rozmyślała, czy Tarik,
przywożąc ją tutaj, zrealizował swój cel, czy też może jego pozycja
uległa nagłemu osłabieniu. Tak czy owak, czuła, że żyje na krawędzi,
ponieważ ich czas dobiegał końca.
Przyjechali tydzień temu i od tej pory rzadko go widywała.
Wydawało się, jakby jego obecność była konieczna, absolutnie
wszędzie, od świtu do nocy. Sara często już zasypiała, gdy kładł się
do łóżka. Nie chciał wówczas rozmawiać o spotkaniach, które
zajmowały mu cały dzień. Pragnął przytulać ją do siebie, kochać się z
nią. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ze wszystkich stron naciskano
go, by ją od siebie odsunął.
Niekiedy miała ochotę go poprosić, by szczerze jej się zwierzył.
Pragnęła poznać najgorszą nawet prawdę, ale jednocześnie
wzdragała się przed zrobieniem kroku, który mógłby przyspieszyć
koniec ich związku. Trzymała ją przy Tariku miłość - miłość i cień
nadziei, że znajdzie się jakieś rozwiązanie, które pozwoli im zostać
razem na zawsze. Ale z każdym mijającym dniem wydawało się to
mniej prawdopodobne.
Nie czuła się tutaj mile widziana. Macocha Tarika i jej córki
zaprosiły ją na lunch - ale tylko raz - i to wyłącznie w celu
dokładnego jej obejrzenia. I choć traktowały ją z wyszukaną
grzecznością, dały jej do zrozumienia, że jest tutaj obca.
Tarik przydzielił jej przewodnika, który oprowadził ją po pałacu,
opowiedział jego historię, zapoznał z architekturą i dziełami sztuki.
Pojechała również na wycieczkę po mieście oraz do położonych
nieopodal nadmorskich kurortów. Ludzie, miejsca - wszystko to
przesycała obca jej kultura. Sara zwątpiła, by kiedykolwiek mogła
zamieszkać tutaj na stałe.
SR
111
Być może Tarik chciał, by sama to zrozumiała, nim spadnie cios.
- Saro! - Tarik ją wołał.
Zaskoczona, że poszukuje jej w ciągu dnia, zerwała się z krzesła na
równe nogi.
- Tutaj jestem.
Przeszedł pod kolumnadą i pojawił się na dziedzińcu. W białych
tradycyjnych szatach wydawał się wyższy i w jakiś sposób obcy. Ale
szeroki uśmiech na jego twarzy podniósł Sarę na duchu.
- Mam dla ciebie niespodziankę! - zawołał z daleka. Ogarnięta
falą szczęścia popędziła w jego stronę. Już sam fakt, że przyszedł, by
spędzić z nią trochę czasu, sprawił jej ogromną przyjemność.
Tarik zerknął za siebie i skinął głową komuś stojącemu w cieniu
krużganków. Sara wytężyła wzrok, by zidentyfikować osobę. W
słońcu zajaśniał czerwono-żółty wózek inwalidzki, a potem ktoś
krzyknął podniesionym głosem:
- To ja, Saro!
- Jessie!
Uściski, pocałunki. Łzy radości i bezładne słowa.
- Cudownie, że cię widzę!
- Przyleciałam prywatnym samolotem Tarika!
- Sama?
- Z pielęgniarką. Na lotnisku czekał na mnie Peter.
- Masz na myśli pana Larsena?
- Powiedział, że mogę zwracać się do niego po imieniu. W
pałacu przygotowano dla mnie specjalny pokój ze wszystkim, co jest
mi potrzebne.
- Naprawdę?
- Peter mi go pokazał. Mam zostać na ślubie i dzięki temu
zobaczę wszystkich szejków!
- Och, to cudownie, Jessie! Jestem szczęśliwa, że jesteś tutaj ze
mną.
- Ja też. Prawda, że Tarik wspaniale wygląda w swoich szatach?
- Tarikowi we wszystkim jest do twarzy.
Jessie była ogromnie uradowana i podniecona. Następne kilka
SR
112
godzin minęło szybko na dzieleniu się nowinami. Razem zjedli lunch.
Gdy Jessie się zmęczyła, Sara i Tarik odprowadzili ją do specjalnie
przygotowanego apartamentu. Czekała tam na nią pielęgniarka.
- To bardzo miło z twojej strony, że przywiozłeś tutaj Jessie -
zwróciła się chwilę później Sara do Tarika, patrząc nań
przepełnionymi miłością oczami.
Otoczył ją czule ramieniem.
- Czułaś się tutaj tak obco, samotnie - powiedział stłumionym
głosem. - To było samolubne z mojej strony, że cię tutaj
przywiozłem. Ale musiałem, Saro. Mam nadzieję, że w towarzystwie
Jessie się rozerwiesz.
Musiałem... To słowo rozbrzmiewało w jej umyśle, rozbudzając
nadzieje i wątpliwości.
- Czy moja obecność w czymś ci pomogła? - spytała nieśmiało.
- Twoja obecność umocniła mnie w moich postanowieniach -
odparł enigmatycznie.
- Czy to będą trudne decyzje?
- I tak, i nie. - Twarz Tarika odprężyła się w lekkim uśmiechu.
Uniósł dłoń do jej policzka i czule go pogładził. - Choćby nie wiem jak
bardzo chciało się wprowadzić zmiany, istnieją ukryte naciski, aby
wszystko, co jest tak głęboko zakorzenione, że stało się częścią
sposobu myślenia, pozostało na swoim miejscu.
Wyczuła w nim jakąś bolesną walkę wewnętrzną i domyśliła się,
że ma ona związek z jej osobą.
- Wyjaśnisz mi to? - poprosiła, pragnąc dzielić z nim ból.
- To mój problem, kochanie. - Zdecydowanie pokręcił głową. -
Sam muszę się z nim uporać. Wytrzymasz jeszcze trochę?
- Wiesz, że tak - powiedziała gorączkowo. - Tak długo, jak
zechcesz.
Pożądanie rozbłysło w jego oczach i zamknął jej usta tak gorącym
pocałunkiem, jakby chciał wyssać z niej całą esencję istnienia, całą
energię, która wzmocniłaby go przed bitwą, na którą szedł.
Nagłe pojawienie się pielęgniarki przerwało im miłosną scenę.
- Och, przepraszam - wyjąkała zażenowana kobieta. - Proszę mi
SR
113
wybaczyć, ale Jessie... Jessie jest już w łóżku, lecz chce coś panu
powiedzieć przed zaśnięciem.
Tarik wziął głęboki oddech.
- Dziękuję - powiedział pewnym siebie głosem, po czym wziął
Sarę za rękę i skierował się w stronę apartamentu Jessie.
- Zapomniałam ci podziękować, że mnie tu sprowadziłeś! -
zawołała dziewczynka, gdy tylko stanęli w progu.
- Sam tego chciałem, Jessie - wyznał. - I cieszę się, że zdobyłaś
się na odwagę i wyruszyłaś w tę podróż.
- Nic by mnie nie powstrzymało! - powiedziała z szerokim
uśmiechem. - Będę miała się czym chwalić przez długie lata. -
Głęboko westchnęła. - Byłeś dla mnie naprawdę bardzo dobry, z
komputerem i w ogóle... Mama mówi, że Sara na pewno
opowiedziała ci o Firefly i to dlatego chciałeś coś dla mnie zrobić...
Sara nerwowo potrząsnęła głową, ale jej mała przyrodnia siostra
całą uwagę skupiła na Tariku.
- Nie chcę, żebyś myślał, że to wina Firefly... - powiedziała z
przejęciem. - I nie musisz mi tego wynagradzać.
Zmarszczył brwi i przysiadł na brzegu łóżka, mimowolnie
skłaniając Jessie do dalszych zwierzeń.
- W ogóle go nie winię. Firefly się wystraszył. Nie miał pojęcia,
że robi mi krzywdę... Myślę, że prawdopodobnie próbował zgasić
świeczkę...
Sarę ścisnęło w piersiach, gdy Jessie zaczęła opowiadać o
bolesnych wypadkach, które w konsekwencji doprowadziły do tego,
że jej ojciec oszukiwał Tarika. Nie było już czego ukrywać, zresztą
ojciec dostał drugą szansę - a jednak Tarik nadal mógł nie wiedzieć,
dlaczego ojciec dopuścił się oszustwa.
Tarik wyglądał na głęboko zaniepokojonego; wziął Jessie za rękę i
ściskał ją ze współczuciem.
- Opowiedz mi, co się wydarzyło - nalegał.
Jessie wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać swą tragiczną
historię.
- Były moje urodziny. Skończyłam właśnie osiem lat. Mama była
SR
114
w szpitalu, przechodziła terapię przeciwnoworworową, po której
wymiotowała, ale pani Welsh, nasza gospodyni, upiekła dla mnie tort
- taki duży tort truskawkowy ze świeczkami. Po powrocie ze szkoły
urządziliśmy z bliźniakami przyjęcie. Były świeczki, baloniki,
czapeczki i gwizdki...
- Była więc wspaniała zabawa - wtrącił Tarik zachęcająco.
- Och, tak! Ale potem bliźniaki zajęły się sobą... - Skrzywiła
twarz, jakby chciała lepiej wyrazić swoje uczucia. - Pomyślałam, że
zaniosę Firefly duży kawałek tortu i spędzę swoje urodziny w stajni...
- Z koniem? - Tarik uniósł brwi.
- Firefly nie jest zwykłym koniem. To najpiękniejszy koń na
świecie! Pozwalał mi się głaskać, ponieważ wiedział, że go kocham.
Czasami wchodziłam do boksu i z nim rozmawiałam. Po wyrazie jego
oczu wiedziałam, że mnie słucha i rozumie.
- On ma bardzo inteligentne oczy - przyznał Tarik.
- Wiedziałam, że nie wolno wchodzić do boksu... - Westchnęła
ciężko. - Tata to zawsze powtarzał. Ale były moje urodziny i
pomyślałam, że nikt mnie nie zobaczy, jeśli wślizgnę się po cichu. I
tak zrobiłam. Nie masz pojęcia, jak Firefly zajadał się ciastem!
- Domyślam się - przytaknął Tarik.
- A potem zapaliłam świeczkę... On się przestraszył. Stanął dęba
i całkiem oszalał; przygniótł mnie do ściany i... - Potrząsnęła głową i
wzruszyła ramionami, jakby chciała otrząsnąć się z upiornych
wspomnień. - Nic więcej nie pamiętam, obudziłam się dopiero w
szpitalu - dokończyła.
- Jak się domyślam, w szpitalu nie było zbyt zabawnie -wtrącił
Tarik ze sztuczną wesołością, by zmienić nastrój.
Jessie przewróciła oczami.
- Okropnie! - przyznała. - Zwłaszcza ta historia z moimi nogami.
.. Gdy do mnie dotarło, że już nigdy nie będę chodzić, wypłakiwałam
sobie oczy. Dopiero Sara pomogła mi dojść do siebie.
Tarik popatrzył na Sarę z uznaniem, podziwem i miłością.
- Sara pomogła mi otrząsnąć się z tego koszmaru - oświadczyła
Jessie.
SR
115
- Wiem - powiedział czule.
- W każdym razie, to nie była wina Firefly! - powiedziała Jessie z
przekonaniem.
Tarik spojrzał uważnie na dziewczynkę.
- To moja wina, ponieważ zapaliłam świeczkę i nie posłuchałam
taty. I dlatego nie musisz dla mnie nic robić. Zresztą i tak nie da się
nic naprawić - stwierdziła stanowczo. - Chodzenie to nie wszystko.
Mogę robić różne inne rzeczy. Nawet więcej niż przedtem, ponieważ
myślę teraz o wielu innych sprawach.
Był oszołomiony siłą jej pozytywnego nastawienia.
Sarze zakręciły się w oczach łzy. Zamrugała powiekami, aby je
ukryć. Jessie nie powinna widzieć jej łez. Potrzebowała aprobaty, tak
jak wszyscy.
- Oczywiście, że tak - powiedziała Sara z uśmiechem. - Listy,
które mi przysyłałaś pocztą elektroniczną, były cudowne.
Jessie zachichotała ze szczęścia. A gdy zwróciła się znów do
Tarika, w oczach jej igrały filuterne błyski.
- A właściwie, nie będę protestować, jeśli zechcesz coś jeszcze
dla mnie zrobić!
- Ty dajesz mi więcej, niż dostajesz - powiedział, pochylając się i
całując ją w czoło. - Dzięki, że opowiedziałaś mi swoją historię.
- Chciałam po prostu, żebyś miał jasny obraz sytuacji - odparła z
promiennym uśmiechem Jessie.
- Teraz już mam - zapewnił ją, wstając i ściskając jej dłoń. - Śpij
smacznie, malutka. Muszę już iść, ale pozostanę z tobą myślami.
Sara, idąc obok Tarika, zauważyła, że był głęboko zamyślony.
Lękała się, że jego myśli dotyczą jej ojca.
- Chyba można częściowo usprawiedliwić postępowanie mojego
ojca - ośmieliła się w końcu odezwać. - Mam na myśli Firefly...
- Nie chodzi mi o twojego ojca, Saro. - Zatrzymał się nagle i
odwrócił ku sobie jej twarz. - To dziecko... Mój Boże, Saro! Tak wiele
przeżyć i iść do przodu. Z takim optymizmem! A ty stałaś przy niej,
Saro, i jej w tym pomogłaś - dodał z podziwem.
Pocałował ją w czoło, tak samo jak przed chwilą Jessie, a potem
SR
116
zdecydowanym krokiem oddalił się korytarzem, prowadzącym do
apartamentów urzędowych.
Sala bankietowa pałacu szejka w niczym nie przypominała tej z
Marchington Hall. Wyłożone lustrami i zdobne w geometryczne
ornamenty sufity, potężne kolumny, podtrzymujące misternie
rzeźbione łuki, fantastyczne fryzy, marmurowa, intarsjowana złotem
podłoga, ponadto egzotyczne sofy i krzesła na złoconych nogach -
wszystko oślepiało przepychem. Krzesła obite były lśniącym
jedwabiem w pawie wzory, a we wspaniałych, złotych wazach,
stojących tu i ówdzie, znajdowały się pawie pióra.
Sara była zadowolona, że włożyła bordową suknię, którą Tarik
kupił jej w Paryżu oraz że nie zapomniała o bolerku z długimi
rękawami, osłaniającym zbyt wycięty dekolt. W tutejszym świecie
wymagano od kobiet skromności. Naszyjnik z rubinów oraz kolczyki
pasowały do całej kreacji. Sara pragnęła, aby Tarik był z niej dumny
w obliczu swojej rodziny.
Wszystkie obecne na sali kobiety - macocha Tarika, jej córki i
kuzynki - były wspaniale ubrane. Rzec można - lśniły jak rajskie
ptaki na tle ubranych w oficjalne białe szaty mężczyzn. Sara, mimo
że strojem pasowała do reszty towarzystwa, była całkiem świadoma
faktu, że nie należy do rodziny. Była tu jedyną cudzoziemką, nie
spokrewnioną z resztą gości. Nawet Peter Larsen nie uczestniczył w
tym przedślubnym przyjęciu.
Sara zastanawiała się intensywnie, co to miało oznaczać. Dlaczego
Tarik chciał ją w ten sposób uhonorować?
Tarik siedział na poczesnym miejscu za długim stołem, ją zaś
posadzono po jego prawicy na wprost wuja, którego tego wieczoru
miała okazję zobaczyć po raz pierwszy. Spodziewała się z jego strony
wrogości, on jednak odnosił się do niej z wyszukaną uprzejmością i
szacunkiem, co sprawiało wyraźną przyjemność Tankowi.
Być może uznał, że w tej chwili podporządkowanie się woli szejka
było najmądrzejszym politycznym posunięciem. Tarik promieniował
władczym autorytetem. Rzucało się w oczy, z jakim szacunkiem
zwracali się doń i słuchali jego słów pozostali członkowie rodziny.
SR
117
Pozory mogą jednak mylić, pomyślała ponuro, przypominając sobie
rozmowę z Penny. Niemniej jednak od czasu przyjazdu Jessie, Tarik
wydawał się rozluźniony i zrelaksowany, tak jakby zdjęto mu z
ramion ogromny ciężar.
Toteż dzisiejsza kolacja okazała się o wiele przyjemniejsza, niż
Sara sobie wyobrażała. Gdy podano kawę, Tarik powstał z zamiarem
wygłoszenia przemowy. Rozmowy umilkły jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, wszystkie głowy odwróciły się ku niemu.
Sara podziwiała bijącą od niego wewnętrzną siłę. Jest urodzonym
przywódcą, pomyślała. I ma przed sobą wspaniałą polityczną
przyszłość. Nawet jeśli miała to być przyszłość bez niej...
Poczuła w sercu ukłucie bólu na tę myśl, ale również dumy,
ponieważ jego niebieskie oczy płonęły ogniem, gdy na chwilę przed
rozpoczęciem mowy skrzyżowali spojrzenia. Był to ogień nie tylko
pożądania, ale także swego rodzaju zachwytu, egzaltacji - jak gdyby
dotarli razem na wysoki szczyt, na którym chciał z nią pozostać aż do
końca swych dni. Nawiedziło ją cudowne uczucie spełnienia w
miłości. Nawet jeśli ta miłość nie była rozsądna...
- Przez wiele lat nasze życie biegło obok siebie - zagaił - ale
miałem świadomość, że rodzina umacnia się, potężnieje, daje
poczucie dumy i satysfakcji. Na naszej rodzinie spoczywa ponadto
odpowiedzialność za kraj. Nasi poddani oczekują, że będziemy się o
nich troszczyć, zapewnimy państwu bezpieczeństwo i stabilizację,
sprawując mądre i silne rządy... - Przerwał i uśmiechnął się
życzliwie. - Małżeństwo mojego brata Ahmeda z naszą kuzynką
Aishą umocni jedność naszej rodziny. Życzę im przeto długiego,
szczęśliwego życia i wielu dzieci.
Rozległy się oklaski, dał się słyszeć szmer aprobaty. Po chwili
Tarik podniósł dłoń i znów nastała cisza.
- Zwyczajem naszego kraju pierworodny syn szejka dziedziczy
po nim władzę - kontynuował. - Od wielu pokoleń kultywujemy tę
tradycję. A zatem moja pozycja wynika z urodzenia. Do moich
obowiązków należy ożenienie się i spłodzenie syna, który zostanie
moim naturalnym dziedzicem.
SR
118
Słowa te nie zostały dobrze przyjęte. Zewsząd powiało chłodem.
Sara wyczuła w powietrzu napięcie, a na sobie kilka lodowatych
spojrzeń. Była tu kością niezgody - to nie ulegało wątpliwości. Jego
wybór nie spotkał się z przychylnym przyjęciem. Rodziło się pytanie,
czy szanuje pozycję, która przypadła mu w udziale.
Moment był wielce nieprzyjemny. Sara zdała sobie sprawę, że jej
obecność działa na niekorzyść Tarika. Nie należała do tego kraju i
nigdy należeć nie będzie... Musi to wreszcie zrozumieć.
Ale Tarika nie zrażała niechęć otoczenia.
- Jako władca - oświadczył z arogancką wprost pogardą dla
jakiejkolwiek dezaprobaty - mogę zmieniać prawo i panujące
obyczaje zgodnie z tym, co uważam za stosowne.
Słowa te wywołały jeszcze większe poruszenie. Sara znowu stała
się obiektem zirytowanych, złych spojrzeń.
Wuj Tarika wbił twardy wzrok w swego bratanka. Nie do wiary,
ale Tarik uśmiechnął się do niego - drwiącym, beztroskim
uśmiechem. I znów skupił na sobie całą uwagę zebranych.
- Wasza reakcja utwierdza mnie tylko w podjętej decyzji -
powiedział z niezachwianą pewnością siebie. Następnie przeniósł
wzrok na Sarę; oczy jego przypominały przeszywające promienie
lasera. Wyciągnął ku niej dłoń. - Czy staniesz u mego boku, Saro? -
zapytał.
Wybuchła wrzawa.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Nie chciał chyba
oznajmić, że się z nią żeni! Przecież nie mógł. Zresztą nawet nie
poprosił jej o rękę.
Wuj uderzył pięścią w stół i powstał.
- Nie! - zawołał. - Tego nie możesz zrobić!
- Saro... - powtórzył Tarik z niezachwianą pewnością siebie.
Hałas wokół niej zdawał się opadać, wreszcie przeszedł w
monotonny szmer. Czuła mocne bicie serca. Choć nogi odmawiały
posłuszeństwa, wstała z krzesła i chwyciła wyciągniętą dłoń,
zdecydowana wbrew zdrowemu rozsądkowi stanąć obok niego
choćby przeciw całemu światu.
SR
119
- Tarik, ostrzegam cię... - warknął wuj.
- Dosyć! - Padła stanowcza odpowiedź. - Wysłuchacie mnie z
należytym szacunkiem!
Wuj usiadł. Zapadła złowroga cisza. Tarik splótł palce z palcami
Sary i mocno je uścisnął. Mimo wszystko obleciał ją strach. Nawet
żelazna wola Tarika nie skłoni tych ludzi do zaakceptowania faktów,
których zaakceptować nie chcieli. Jeśli naprawdę podjął zamiar
uczynienia z niej swojej małżonki, ich wspólna przyszłość jawiła się
jako trudna, wyboista droga, usiana minami. A jednak, jeśli chciał, by
z nim była...
- Przede wszystkim pragnę podziękować tobie wuju, za to, że
przez tyle lat byłeś dla mnie podporą, za wszystkie te lata wiernej
służby w moim imieniu na rzecz kraju. Rady twe okazały się
bezcenne, co pragnę podkreślić. Teraz również przyjąłem twoje
słowa.
Starszy mężczyzna, zaciskając usta, potrząsał głową. Tarik zwrócił
się teraz do całej rodziny zgromadzonej przy stole. Mówił z
narastającą pasją i siłą:
- Panujący szejk sercem i duszą powinien być oddany swej
ojczyźnie i swemu ludowi. Powinien do nich należeć, tak jak oni
należą do niego. Więzy zaufania i lojalności sięgają bardzo głęboko,
mają korzenie we wspólnym dziedzictwie...
Zgromadzeni przy stole ze zrozumieniem kiwali głowami.
- Zawsze żyłem w dwóch światach - ciągnął Tarik. - I nadal będę
tak żył, służąc, jak potrafię najlepiej, mojemu ludowi i rodzinie.
Podniosły się protesty. Dały się słyszeć nalegania, by raz jeszcze
rozważył swe postanowienie.
Tarik podniósł rękę i znów zapadła cisza - przedłużająca się,
złowróżbna cisza.
- Zdaję sobie sprawę z potrzeb naszego kraju. - Zrobił
wymowną pauzę dla podkreślenia wagi tych słów. - I wiem, że nie
jestem tym człowiekiem, który potrzeby te zaspokoi.
Oświadczenie to wywołało zdziwienie i podejrzenie, że kryje w
sobie podstęp.
SR
120
- I dlatego z racji przynależnej mi władzy zdecydowałem się na
zmianę zwyczajowego prawa sukcesji. Oficjalny komunikat o mojej
abdykacji zostanie ogłoszony jutro - dokończył.
Szok. Kompletny szok.
Umysł Sary sparaliżowało przerażenie. Jeśli robił to dla niej...
Wielki Boże! Chciał pozbawić się tego, co mu się słusznie należało!
Czy będzie mogła żyć, mając świadomość tak wielkiego poświęcenia
ż jego strony? Nie mogła jednak zareagować. Nie mogła już wpłynąć
na zmianę jego decyzji. Kości zostały rzucone. Wyruszył w podróż, z
której nie było już powrotu.
- Ahmedzie... - Tarik utkwił wzrok w swym najstarszym
przyrodnim bracie, którego ślub miał się niebawem odbyć.
Wszystkie oczy skierowały się w stronę młodego mężczyzny,
siedzącego na przeciwległym krańcu stołu. Na jego przystojnej,
smagłej twarzy widać było najwyższe skupienie.
- Ahmedzie - powtórzył Tarik oficjalnym tonem. - Tobie
przekazuję władzę! Potrafisz zrobić z niej właściwy użytek. Bardziej
niż ja przypominasz naszego ojca i wiem, że wykorzystasz swój
autorytet dla dobra naszego społeczeństwa.
Gdy wreszcie wszyscy zrozumieli intencje Tarika, dały się
zewsząd słyszeć okrzyki aprobaty. Napięcie szybko opadło, wszyscy
poczuli ulgę. Wszyscy - z wyjątkiem Sary. Myśli o niepewnej
przyszłości sprowadziły na nią śmiertelny niepokój.
Tarik tymczasem uśmiechał się przyjaźnie do swego młodszego
brata.
- Ofiarowuję ci stosowny prezent ślubny, nieprawdaż? -
zażartował.
- Tarik... - Ahmed wstał i uniósł ręce w odwiecznym geście
prośby, jakby chciał załagodzić istniejące pomiędzy nimi
nieporozumienia. - Nie oczekiwałem po tobie... Nie spodziewałem
się...
- Wiem, że przyjmiesz ten ciężar z godnością, bracie, i będziesz
dźwigał go z honorem. Zbliż się! - Tarik odsunął się od stołu i gestem
zaprosił Ahmeda, by zajął jego miejsce. - Usiądź na honorowym
SR
121
miejscu. Należy do ciebie.
Z wysoko podniesioną głową, wyprostowanymi ramionami i
błyskiem w oku Ahmed podszedł do brata. Uściskali się i w dowód
wzajemnego szacunku pocałowali w policzki.
- Aisho, miejsce po prawej stronie szejka należy do ciebie -
powiedział Tarik. - Usiądź obok swego narzeczonego.
Aisha podeszła z godnością, ale zanim stanęła obok Ahmeda,
ukłoniła się wdzięcznie Tarikowi. Żadne z nich nie usiadło. Czekali
na następne słowa Tarika.
- Wuju, jestem pewien, że będziesz służył im dobrymi radami,
tak jak mnie służyłeś. Ich serca są już ze sobą związane, o moje
upomniał się ktoś inny... - Ponownie ujął Sarę za rękę i uścisnął ją
krzepiąco. Drugą dłoń uniósł w pożegnalnym geście. - Uczcijcie
nowego władcę. Życzę wam dobrej zabawy!
Wszyscy natychmiast poderwali się z miejsc i skłonili z
szacunkiem, gdy Sara i Tarik opuszczali salę bankietową.
Sara słyszała jedynie odgłos kroków na marmurowej posadzce,
odbijający się echem w wielkiej pustce. Tarik odciął się od świata,
który zajmował mu połowę życia. Może nawet więcej niż połowę...
Czy zdoła wypełnić mu tę pustkę?
SR
122
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Wolny! Radość i uniesienie rozpierało serce Tarika. Był wolny...
Koniec z rozdarciem, jakie przeżywał od dzieciństwa. Teraz poszuka
nowych dróg, zatrzyma przy sobie wybrankę swego serca, wybierze
sposób i miejsce do życia.
Być może rychło uniesienie ustąpi miejsca załamaniu z powodu
utraty przywilejów, związanych z poprzednim statusem, ale
postanowił z góry się nie martwić. Jessie doskonale to rozumiała.
Gdy coś straciło się bezpowrotnie, próżne żale należało czym prędzej
wyrzucić do śmietnika.
Przede wszystkim miał miłość. Utraty miłości by nie zniósł. Tylko
to miało znaczenie, dawało mu poczucie przynależności, za którym
zawsze tęsknił, a którego nigdy nie zaznał, nim nie poznał Sary.
Odczuwał prawdziwe szczęście, gdy zamykał drzwi prywatnego
apartamentu. Sam na sam z Sarą. Nareszcie! Serce mu śpiewało, a
oczy napawały się widokiem kobiety, która odważyła się mu zaufać,
szła z nim krok w krok, pomimo ryzyka, pomimo niepewności,
szykan i cierpienia, wynikającego z tego, kim był i czego po nim
oczekiwano.
Już nigdy więcej, powtarzał sobie w euforii. Miał przed sobą
prostą drogę, jeśli tylko Sara zechce z nim nią podążać.
Zerwał nakrycie głowy i rzucił na krzesło. Nie pozostawało nic
innego, jak wziąć ukochaną w ramiona i mocno przytulić do piersi.
Tego tylko pragnął.
Ale ona oparła ręce o jego klatkę piersiową, dając wyraz
niepokojowi i niepewności.
- Sądzisz, że zbyt dużo poświęciłem? - powiedział, czytając w jej
oczach i myślach.
- Powiedziałeś mi kiedyś, że miłość zawsze ma swoją cenę. Ale
to... - Z bólem potrząsnęła głową. - Trudno nawet ogarnąć to
wszystko, co dla mnie poświęciłeś.
- Żadne poświęcenie! - zaprotestował. - Zyskałem na tym,
SR
123
kochanie. - Delikatnie wygładził zmarszczki na jej czole. - Czy
kiedykolwiek zastanawiałaś się nad swoim życiem? Jaki masz cel,
dokąd zmierzasz? Widzisz, od dzieciństwa wmawiano mi, że muszę
przyjąć i wypełnić rolę, której sam nie wybrałem - wyjaśnił. -
Bywało, że się przeciw temu buntowałem. Buntowała się moja
angielska połowa, czułem na sobie ogromny ciężar obowiązków,
których spełnianie nie leżało w mojej naturze. Dawały mi one jednak
cel w życiu. Ten cel, dobro mojego kraju, uważałem za nadrzędny.
- Czy w przyszłości, pozbawiony tego celu, nie będziesz
odczuwać pustki? - zaniepokoiła się.
- Będę miał inny cel, coś, co jest dla mnie więcej warte -
odpowiedział z przekonaniem.
- Skąd wiesz? - spytała z drżeniem.
- Każdy cel blednie w porównaniu z tym, co ty mi dajesz -
odparł. - Twój dar miłości jest dla mnie bezcenny.
Łzy wypełniły jej oczy. Zaczerpnęła powietrza i postanowiła
wyrazić resztę swych wątpliwości.
- Ale przyzwyczaiłeś się mieć w życiu coś więcej niż tylko mnie...
- Nadal mam bardzo dużo. Nawet więcej. Saro, moja kochana.
Mam przecież ciebie! To ogromna, osobista fortuna. I mogę spełniać
się w każdej dziedzinie, jakiej tylko zechcę. Możemy robić to razem...
Możemy wydawać książki albo hodować psy i konie. A może jedno i
drugie? - roześmiał się. - Świat należy do nas, Saro. I będzie to nasz
świat, a nie nam narzucony.
Popatrzyła nań pytająco.
- Naprawdę jesteś z tego powodu szczęśliwy?
- Och, bardzo. Widzisz przed sobą człowieka, który już nie jest
rozdarty. - Uśmiechnął się upewniająco - Chciałbym jednak otrzymać
pewne gwarancje na przyszłość.
- Tarik, niepotrzebne są żadne gwarancje. Możesz żałować. ..
Przyłożył palec do jej ust. Wolał, by nic nie mówiła. Nie chciał, by
oglądała się za siebie.
- Niczego nie będę żałować, jeśli dzisiaj mi coś obiecasz i
dotrzymasz słowa - powiedział. Wyciągnął rękę i czule, a zarazem
SR
124
władczo, przyłożył do jej policzka. - Powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Masz do mnie tak wielkie zaufanie? - spytała zdziwiona, a
nawet przerażona.
- To nie zaufanie, Saro. To miłość.
Łzy zawisły jej na rzęsach, usta jej drżały.
Tarik poczuł ucisk w sercu. Jakże była piękna! I taka bezbronna.
Pragnął ją kochać, ochraniać, dać jej wszystko, co tylko dusza
zapragnie.
Pocałował ją delikatnie, czule i tęsknie.
- Powiedz tak, Saro - prosił. To zapewnienie z jej ust było mu
potrzebne jak powietrze.
- Tak - szepnęła.
Jej usta to powiedziały. Powiedziało to jej ciało. Bez żadnego
ociągania. On też nie wahał się ani chwili. Naprawdę stanowili
jedność. Postąpili krok ku wspólnej przyszłości.
Jakiś czas później tej samej nocy, gdy leżał obok niej
uszczęśliwiony, przypomniał sobie dzień, gdy wkroczyła w jego
życie i swoją odpowiedź, gdy spytała, jak długo będzie mu
towarzyszyć.
„Aż wszystkiego się dowiem... Aż poznam cię całą do końca..."
Uśmiechnął się pod nosem.
Powiedział wówczas prawdę. Nie wiedział jednak, że poznanie jej
całej będzie niemożliwe, nawet gdyby uczył się jej przez całe życie.
Dziś stał zaledwie na progu tej miłości, którą ofiarowywała mu Sara.
I z tęsknotą wyczekiwał przyjemności, które staną się jego udziałem,
gdy Sara zostanie jego żoną. Rozmyślał o dzieciach, o rodzinie, którą
stworzą, o nierozerwalnym związku dwóch ciał i dusz. Ich podróż
przez życie nie będzie miała końca.
Delektował się w myślach każdą minutą tej podróży.
- Firefly ósmy, dobrze wyszedł z zakrętu...
Ósmy... Na tym samym miejscu zakończył w zeszłym roku swój
udział w Melbourne Cup. Serce Sary waliło tak mocno jak końskie
kopyta o murawę. Firefly musi pobiec lepiej. Musi! Rozpaczliwie
pragnęła dowodu, że jej ojciec właściwie i starannie trenował konie
SR
125
Tarika.
Zresztą, pewna była, że to prawda. Dziś przybyli do Fleming-ton
całą rodziną, by obserwować wielki wyścig. Wszyscy byli ogromnie
podnieceni - bliźniaki, uśmiechnięta i spokojna o wynik Susan, Jessie,
promieniująca radością. Wreszcie ojciec, który bez przerwy chciał
wymieniać uwagi z Tarikiem. A jednak tylko naprawdę dobry
występ Firefly zdjąłby z Drew Hill-yarda złą sławę.
- Prędzej, Firefly! - krzyczała Jessie.
Peter Larsen posadził ją sobie na ramionach, aby lepiej widziała.
Jessie podskakiwała gwałtownie, wywołując u Petera wybuchy
śmiechu. Pod powłoką surowości Peter był miłym i wesołym
człowiekiem. Nadal pracował dla Tarika, by uwalniać go od
kłopotów, choć ten ostatni miał ich teraz znacznie mniej. Sara
zastanawiała się, czy nieuczciwy bukmacher, z którym jej ojciec robił
interesy, był dziś w Flemington. Szybko zdusiła w sobie te myśli. To
już minęło. Minęło bezpowrotnie.
- Jeszcze czterysta metrów. Firefly rusza do przodu... Czy nie za
wcześnie? Czy wytrzyma ciężar prowadzenia?
Sara pełna była obaw i wątpliwości. Jeśli straci siły przed metą...
- Naprzód, Firefly! - dopingowała Jessie, a za nią bliźniacy. Tarik
wziął ich na ramiona. Sara nie mogła powstrzymać uśmiechu. Będzie
cudownym ojcem. Dotknęła swego lekko zaokrąglonego brzucha.
Dzięki Bogu, poranne mdłości już minęły. Ale mimo to czuła się
nieswojo.
Teraz krzyczał już cały tłum. Dżokeje ponaglali ogiery do
końcowego sprintu.
- Jeszcze dwieście metrów. Firefly objął prowadzenie! Firefly
wyglądał cudownie, gdy wyciągnięty na całą długość pędził do
przodu. Najpierw wyprzedzał o długość szyi, następnie o połowę
ciała, potem całym korpusem... Sara oderwała wzrok od toru i
spojrzała na swego ojca. Czy wszystko w porządku? Czy Firefly
wytrzyma tempo? - zdawały się pytać jej oczy.
Ojciec mrugnął do niej uspokajająco.
- On jest wytrzymały - oświadczył z dumą.
SR
126
Dzieci, ogromnie podniecone, dopingowały go przez cały czas.
Sara w pewnej chwili usłyszała swój własny krzyk:
- Jeszcze... jeszcze szybciej!
Do mety było coraz bliżej, a Firefly nadal prowadził. To
niemożliwe, a przecież cuda się zdarzają, pomyślała. Czy nie
poślubiła Tarika? Czy nie spodziewała się dziecka? Nawet zdołała
wreszcie zaprzyjaźnić się ze swoją matką!
Dwa inne konie deptały Firefly po piętach, zbliżały się krok po
kroku. Ale on pędził niczym skrzydlaty Pegaz.
- Zwycięzcą tegorocznego wyścigu o Melbourne Cup jest Firefly!
Sara zalała się łzami. Po chwili utonęła w niedźwiedzim uścisku
swego ojca. Kołysali się w rytm swojej radości.
- Twój stary ojciec by cię nie zawiódł, w chwili gdy masz go
zrobić dziadkiem! - żartował Drew Hillyard. - Wkrótce zabiorę
Firefly na Japan Cup.
- Zgadzam się, Drew - oświadczył Tarik, z radością klepiąc go po
plecach.
To było cudowne. Wszyscy szaleli ze szczęścia. Wyścig nie
powinien wzbudzać aż takich emocji, pomyślała Sara. Ale dziś było
inaczej. Zwycięstwo Firefly było ukoronowaniem całego ostatniego
roku w jej życiu - roku tak bardzo szczęśliwego.
Kiedy schodzili na dół z trybuny, Sara potknęła się na schodach.
Gdy Tarik ją złapał i uchronił od upadku, stojący dwa stopnie niżej
Peter odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nosisz mojego chrześniaka - przypomniał jej żartobliwym
tonem.
- Nie martw się, Peter - odparła z uśmiechem. - Przed tobą
jeszcze mnóstwo szans. Planujemy przynajmniej pół tuzina dzieci.
- Odważne słowa!
- I kłopoty - roześmiała się szeroko.
- Nigdy nie przeszkadzały mi drobne kłopoty.
- Och, to ci możemy zagwarantować - poinformował przyjaciela
promieniujący szczęściem Tarik.
Cała rodzina zgromadziła się wokół podium, gdzie dokonywano
SR
127
oficjalnej prezentacji Firefly. Wygłoszono stosowne przemowy.
Puchar powinien zostać wręczony Tankowi jako właścicielowi konia,
on jednak nalegał, by wręczono go jego żonie. Bez jej udziału, jak
twierdził, koń by nie wygrał.
Sara nie miała przygotowanej mowy dziękczynnej. Popatrzyła na
swego ojca, Susan i dzieci. Wszyscy byli dumni, szczęśliwi i
bezpieczni. Następnie popatrzyła na Petera i pomyślała o zaufaniu,
lojalności i opiece. Gdy spojrzała na Tarika, zobaczyła w jego oczach
miłość. Jej mąż, partner w podróży przez życie... Słowa popłynęły
prosto z jej serca.
- Ten puchar symbolizuje spełnienie marzeń...
SR