Jacek Piotrowski/20.06.2007 08:22
Głowa do ozdoby
Na pewno nie był politykiem charyzmatycznym, ale zaliczany był do... najprzystojniejszych
Niewielu Polaków pamięta dziś o polityku, któremu przyszło pełnić urząd prezydenta w
najtrudniejszym dla państwa okresie - drugiej wojny światowej i tuż po jej zakończeniu.
Przed wojną w szopce noworocznej złośliwie przedstawiano Władysława Raczkiewicza: "wszystkich
pogrzebów największa ozdoba". Wysoki mężczyzna o przyjemnej aparycji, a przy tym zawsze
nienagannie ubrany, o czym świadczy również zachowane zdjęcie ze spotkania z królem Wielkiej
Brytanii Jerzym VI w czerwcu 1940 r.
Nie był przywódcą obdarzonym silną osobowością i zapewne dlatego został głową państwa. Po
klęsce wrześniowej szukano bowiem na uchodźstwie polityka kompromisowego, którego mogliby
zaakceptować zarówno piłsudczycy jak i dotychczasowa opozycja. A Raczkiewicz (ur. w 1885 r. w
Gruzji), początkowo zbliżony do endecji, w latach 30. związał się z obozem sanacji. W latach 1921,
1925–26 i 1936 był ministrem spraw wewnętrznych, 1930–35 – senatorem z listy
piłsudczykowskiego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem i marszałkiem Senatu. W latach
1921–1939 – wojewodą kolejno: nowogródzkim, wileńskim, krakowskim i pomorskim, od 1934 r. –
prezesem Światowego Związku Polaków z Zagranicy.
Jako prezydent miał z czasem rozczarować zarówno dawnych kolegów piłsudczyków, bo nie bronił
ich interesów, jak i ich przeciwników, skupionych wokół gen. Sikorskiego, dla których był zbyt
samodzielny i zbyt pryncypialny. Przypomnijmy okoliczności powołania go na urząd.
Internowanie w Rumunii prezydenta RP Ignacego Mościckiego utrudniło szybkie wyznaczenie przez
niego następcy (zgodnie z konstytucją kwietniową). Francuzi zablokowali pierwszą nominację, która
dotarła dla gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Istniały też komplikacje natury
wewnątrzpolitycznej. Wśród przedwrześniowej opozycji pojawiały się głosy, by radykalnie zerwać z
ciągłością władzy wywodzącej się od "dyktatury Piłsudskiego". Otoczenie gen. Sikorskiego starało
się utrudnić sytuację desygnowanego już na prezydenta Władysława Raczkiewicza. Jeśli w tych
warunkach udało się legalnie przekazać prezydenturę w jego ręce, było to, na tle ówczesnej
atmosfery po klęsce wrześniowej, niewątpliwym osiągnięciem.
Jednakże, już jako prezydent-nominat, Raczkiewicz, pod silną presją polityków przedwrześniowej
opozycji, przyjął na siebie zobowiązanie "działania jedynie w porozumieniu z urzędującym szefem
rządu". Porozumienie to przeszło do historii jako tzw. umowa paryska i niosło za sobą dalekosiężne
konsekwencje. Hierarchia władz naczelnych została de facto odwrócona. Według interpretacji gen.
Sikorskiego, szefa rządu i naczelnego wodza zarazem, teraz to on odpowiadał jedynie przed Bogiem
i historią. Zobowiązania podjęte przez Raczkiewicza w rozmowach z prof. Stanisławem Strońskim
miały charakter tak daleko idący, iż obligowały go do przekazania ich także następcy. Raczkiewicz
został bowiem prezydentem niejako zastępczo, pod nieobecność gen. Kazimierza Sosnkowskiego,
który pierwotnie miał zostać głową państwa. Taka była wola prezydenta Mościckiego i spodziewali
się tego nawet przedstawiciele dawnej opozycji. Tymczasem gen. Sosnkowski przybył do Paryża
dopiero w październiku 1939 r. i rezygnacji Raczkiewicza na swoją rzecz nie przyjął.
Tym samym rozwiązanie – postrzegane przez wielu jako prowizoryczne – miało trwać wiele lat.
Chociaż bowiem od 5 października 1939 r. Raczkiewicz cierpiał na zapalenie opłucnej i jego stan był
na tyle poważny, iż większość obserwatorów sceny politycznej liczyła się z jego szybkim zgonem, to
po długiej chorobie i rekonwalescencji powrócił on jednak do aktywności w życiu publicznym.
Właśnie ta długa choroba Raczkiewicza przyczyniła się w znacznym stopniu (obok umowy
paryskiej) do ograniczenia roli prezydenta. Korzystając z tej sposobności, premier Sikorski
1
opanował niemal cały budowany na uchodźstwie aparat władzy. Nawet szefem gabinetu
wojskowego głowy państwa został zaufany oficer naczelnego wodza płk Franciszek Arciszewski,
zobowiązany do codziennych meldunków na temat wszelkich poczynań prezydenta, a nawet
"nastawienia duchowego względem gen. Sikorskiego". Kapelanem prezydenta został polityk
przedwrześniowej opozycji, również blisko związany z premierem, ks. Zygmunt Kaczyński. Z
czasem miało się okazać, iż w kilkunastoosobowej kancelarii cywilnej prezydenta pracowała także
"zaufana maszynistka" ekipy rządzącej.
Prezydent nie czuł się na siłach, by na terenie Francji podjąć rywalizację z szefem rządu, który lubił
i potrafił rozkazywać. Raczkiewicz uznał w nim przywódcę i w pierwszym okresie swej prezydentury
– do lata 1940 r. – szukał porozumienia nieomal za wszelką cenę. Ukształtował się już wówczas
swoisty model prezydentury reprezentacyjnej, czego bynajmniej nie przewidywała konstytucja
kwietniowa. Trzeba jednak przyznać, iż Raczkiewicz nadawał się do tego wyjątkowo dobrze.
W Anglii kontakty Raczkiewicza z dworem królewskim i arystokracją brytyjską układały się dobrze
również dlatego, iż był człowiekiem obytym towarzysko. Słabą stroną prezydenta, i generalnie całej
ówczesnej elity władzy, była nieznajomość języka angielskiego (przeważała znajomość
francuskiego).
Raczkiewicz był człowiekiem prawym i uczciwym. Obciąża go niestety wiele nietrafnych bądź
niekonsekwentnych decyzji. Przede wszystkim nieudana koncepcja zerwania z dominującą pozycją
premiera w lipcu 1940 r. Niezrealizowana próba zmiany na stanowisku szefa rządu (na rzecz
Augusta Zaleskiego, przez niektórych historyków uznana za próbę zamachu stanu) oznaczała
obniżenie autorytetu prezydenta. W przełomowych momentach wojny Raczkiewicz nie wykazał się
nadzwyczajnymi umiejętnościami politycznymi. Przypomnieć tu wypada jego stanowisko latem
1941 r. po podpisaniu układu Sikorski-Majski: od początkowego sprzeciwu, odmowy podpisania
pełnomocnictw dla premiera, po nocne tajne wizyty u gen. Sosnkowskiego, poufną aprobatę dla
planu obalenia gen. Sikorskiego, po kolejną kapitulację, tj. decyzję współpracy z premierem, która
trwała aż do jego tragicznej śmierci.
Kolejne lata prezydentury Raczkiewicza to nieudana próba współpracy z rządem osobiście
antypatycznego dlań Stanisława Mikołajczyka. Dziś, z perspektywy czasu, można różnie oceniać
zaangażowanie prezydenta w kwestię pomocy dla Powstania Warszawskiego. Można snuć
rozważania, czy Raczkiewicz, pośrednio przyzwalając na podjęcie tej decyzji, nie uzyskawszy
zapewnienia realnej pomocy ze strony aliantów, nie ponosi także części odpowiedzialności za
hekatombę, która spotkała polską stolicę.
Trzeba mu przyznać, że przyczynił się walnie do wzmocnienia w rządzie uchodźczym pozycji
polityków spod okupacji. Wielokrotnie podkreślał konieczność liczenia się z opinią konspiracji
krajowej. Jego głos w tej sprawie był słyszalny. Jakkolwiek wiele decyzji rządów gen. Sikorskiego
czy Mikołajczyka oceniał surowo, starał się jednak nie przenosić tych waśni wewnętrznych na grunt
brytyjski. Czego nie można powiedzieć o jego adwersarzach.
Przyczyny konfliktów z gabinetami rządzącymi w latach 1939–1944 były różnorakie: od kwestii
odpowiedzialności za klęskę wrześniową, poprzez odmienne rozumienie zasad ustrojowych i różne
interpretacje umowy paryskiej, po kwestie natury ambicjonalnej ze strony czułego na tym punkcie
premiera. Kluczową kwestią, różniącą prezydenta od wielu polityków gabinetu rządowego, była inna
wizja uprawiania polityki. Raczkiewicz był i pozostał piłsudczykiem, w tym rozumieniu, iż całość i
niepodległość państwa była dlań wartością niepodzielną i niepodlegającą dyskusji. Tymczasem
wśród polityków sympatyzujących z rządem, wraz z pogarszaniem się sytuacji międzynarodowej,
pojawiały się projekty daleko idących kompromisów, których prezydent zaakceptować nie chciał.
Dlatego dopiero po dymisji Mikołajczyka możemy mówić o zgodnej współpracy prezydenta z
rządem Tomasza Arciszewskiego. Niemniej, był to już gabinet skazany na marginalizację polityczną,
nie tylko przez Stalina, ale i przez anglosaskich sojuszników. Prezydent musiał działać w złożonej
sytuacji politycznej, uwzględniając z jednej strony poparcie Brytyjczyków dla ekipy gen.
Sikorskiego, a później Mikołajczyka, z drugiej – układ sił na uchodźczej scenie politycznej; niemniej
sposób realizacji jego inicjatyw politycznych postrzegano jako mało skuteczny i pozbawiony
konsekwencji. Biorąc udział w kolejnych kryzysach i przegrywając je z kretesem, wyraźnie tym
osłabiał samą instytucję prezydentury.
Po śmierci gen. Sikorskiego, dzięki nominacji nowego naczelnego wodza, Raczkiewicz odzyskał
część utraconych prerogatyw. Prezydent miał wówczas długo oczekiwaną możliwość manewru
politycznego, jednak pod silną presją Brytyjczyków – szukając kompromisu – oddał kluczowe
2
wówczas stanowisko szefa rządu w ręce dotychczasowej ekipy rządzącej. Jakkolwiek można mówić
zasadnie o chwiejności Raczkiewicza, wyraźną granicą ustępstw była dlań suwerenność i całość
Rzeczpospolitej. Dlatego nie przyjął decyzji, które oceniał jednoznacznie jako dyktat Moskwy. Gdy
po 1945 r. realna władza w kraju znalazła się w ręku komunistów, a nawet w rządzie uchodźczym
znaczne wpływy mieli ludzie próbujący poprzez kompromis z nimi uzyskać udział we władzy,
Raczkiewicz pozostał nieugięty.
Oddał władzę w tajemniczych okolicznościach. Nagle, bez konsultacji, pod koniec kwietnia 1947 r.
śmiertelnie chory podpisał nominację dla szefa swojej kancelarii cywilnej Augusta Zaleskiego. Wielu
obserwatorów sceny politycznej dopatrywało się w tym potwierdzenia jego poufnych związków z
masonerią. Istotnie, prezydent stale otaczał się ludźmi postrzeganymi jako wolnomularze. Do tego
grona zaliczano również prezesa NIK Tadeusza Tomaszewskiego oraz jego osobistego sekretarza i
przyjaciela Adama Piotrowskiego. Nie sposób dziś zweryfikować prawdziwości tych posądzeń.
Niemniej równie uprawnioną jest teza, iż prezydent, który przez lata mógł liczyć na współpracę
wymienionych osób, był na łożu śmierci pod ich silnym wpływem. Wspomnianą nominację można
też postrzegać jako próbę wzmocnienia polityka dobrze przezeń ocenianego i nieuwikłanego w
ówczesne spory partyjne.
Władysław Raczkiewicz umarł na uchodźstwie jako prezydent RP, który stracił uznanie
międzynarodowe. Stało się to 6 czerwca 1947 r. w Walii.
Dr hab. Jacek Piotrowski jest historykiem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Wrocławskiego,
laureatem Nagrody Historycznej "Polityki" ("Piłsudczycy bez lidera"). Opublikował m.in. "Dzienniki
czynności Prezydenta RP Władysława Raczkiewicza".
3