Katarzyna T. Nowak
Owca w krzaku dzikiej róży
To był jeden z wielu pięknych, słonecznych dni. Nic nie
zapowiadało katastrofy...
1
Osada nad morzem liczyła zaledwie kilkanaście domów.
Same ogrodzone wille. Mieszkali w nich ludzie, którzy
jedzenie, ubrania i meble zamawiali przez Internet. Wystrój
zmieniali średnio raz na trzy miesiące. Ciężarówki z logo
drogich firm wnętrzarskich podjeżdżały pod sam dom, a
wynajęci projektanci urządzali wszystko, od łyżeczki do
herbaty po bibliotekę. Książki oczywiście też przywozili.
Mniej więcej co trzy, cztery dni przyjeżdżały samochody z
zakupami ze sklepów z organiczną żywnością, a raz w
miesiącu - z garderobą na wymianę. W mieszkaniach tych
ludzi znajdowały się - zawsze na wierzchu - eleganckie
magazyny o zdrowym odżywianiu, ekologicznej modzie i
wystroju wnętrz. Idealnie wpasowywali się w modny trend -
cocooning - uciekając przed chaosem zewnętrznego świata.
Nie musieli opuszczać domów, bo wszystko można było
zamówić przez Internet, świeże powietrze zapewniała
klimatyzacja, a sport - urządzenia do gimnastyki. Może nawet
porozumiewali się z innymi głównie przez Skype'a.
Rzadko rozmawiali ze sobą, a w czasie przypadkowych
spotkań na alejkach zdawkowo wymieniali uprzejme zdania.
Chodzili ubrani w te organiczne ciuchy, zawsze czyści,
schludni, nienaganni, z dobrze ułożonymi włosami, z dobrze
ułożonymi manierami. Kilkanaście willi, a wszyscy znali się
tylko z widzenia, czasem ze wspólnych herbatek. Wówczas
zwykle oferowano ich kilkadziesiąt do wyboru, ale
dominowała biała lub zielona. Zaparzana w specjalnym
czajniczku i podawana w czarkach lub filiżankach. I
koniecznie domowe wypieki - to jedyne, co gotowały tutejsze
panie domu. Miały zwyczaj dzielenia się nimi z innymi
mieszkańcami, mimo że nikt się tu z nikim nie przyjaźnił.
Kiedy się spotykali, rozmawiali o pogodzie lub newsach z
telewizji.
Niektórzy mieli pieski. Yorki albo chihuahua. Pieski
nosiły kokardki i ubranka od projektantów. Wydawało się
nawet, że są zadowolone albo przynajmniej takie udają,
mocno trzymane przez właścicieli na rękach lub eleganckich
krótkich smyczach. Nigdy nie widziałam, by ktoś z nich miał
kota lub inne domowe zwierzę.
Większość była w związkach, ale bezdzietnych. Inni
preferowali mniej lub bardziej wygodne życie singla. Wiek?
Między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nigdy nie widziałam, by
odwiedzali ich krewni. Nigdy nie widziałam nikogo starszego.
Ani chorego. Ani niepełnosprawnego.
Wieczorem Osada zamierała. Każdy po obowiązkowym
krótkim spacerze z psem krył się w swojej twierdzy. O dziwo,
prawie nikt nie chodził nad morze ani na pobliską plażę.
Na pozór niczym nie różnili się między sobą. Podobnie jak
ich domy ze starannie wypielęgnowanymi ogrodami i
trawnikami, oczywiście przez specjalnie wynajęte do tego
firmy. Czy pracowali? Jeśli tak, to w zaciszu domowym.
Nigdy nie widziałam, by opuszczali Osadę, choć w ich
garażach stały piękne lśniące samochody. Niczego więcej tu
nie było, poza komendą policji, firmą ochroniarską oraz
małym sklepikiem z warzywami i rybami, niemal zawsze
pustym, nie licząc znudzonego właściciela. A może
nieznudzonego, bo przecież w Osadzie nikt się nie nudził. Nie
mógł. Jeśli cokolwiek się tu działo, to w zamkniętych domach,
ale i to jest wątpliwe. Policja nigdy nie została przez nikogo
wezwana. Pasowaliśmy idealnie do Osady. Przynajmniej do
feralnego wtorku.
2
Anna jest dumna, gdy wraca alejką ze sklepu i patrzy na
ten jasny dwupiętrowy dom z kolumienkami, otoczony
ogrodem.
Kupili go pięć lat temu. Pięknieje z dnia na dzień.
Winorośl pokryła niektóre ściany, dokładnie tyle, ile trzeba,
żeby nie zasłaniać bordowych drewnianych okiennic. W
ogrodzie rosną tuje, kilka rabatek z kwiatami i dziki krzak
róży. Więcej nie trzeba.
Tak, ten dom, urządzony ze smakiem i gustem, to ich
wielkie osiągnięcie. Kupił go Michał, a ona zajmowała się
urządzaniem pokoi, wszystkich poza gabinetem, który Michał
urządził sobie sam: półki na książki, ogromne dębowe biurko,
na którym stał komputer i zestaw wiecznych piór z jego
kolekcji - dokładnie jedenaście sztuk - a także kilka zeszytów
z kartkami w paski, w których lubił pisać, siedząc w
zabytkowym fotelu. Na ścianie portret jego ojca - tak
przynajmniej twierdził - w oknach rolety. Nie znosił firanek.
Tolerował jedynie białe jak śnieg i lekkie jak puch długie,
przezroczyste kawałki materiału, które wisiały w oknach
sypialni. Nie lubił całkowitej ciemności, więc w kącie
dyskretnie paliła się mała lampka, co przeszkadzało Annie.
Zamiast się spierać, po prostu kupiła opaskę na oczy.
Kochali ten dom, dopieszczali jak dziecko, którego nie
mieli, bo tak postanowili w dniu, w którym rozpoczęła się
budowa - żadnych dzieci. Swoboda, podróże, czysty dom,
pozbawiony pieluch, porozrzucanych zabawek, płaczu dziecka
i nianiek. I żadnych zwierząt, żadnej sierści na kanapach,
fotelach i wielkim łóżku w sypialni. Michał ich sobie nie
życzył, choć Anna marzyła o jakimś zwierzątku.
Cisza i spokój zakłócany jedynie muzyką - ulubionymi
operami Purcella - lub telewizorem. Oboje lubili oglądać
wiadomości i filmy, które przegapili w kinie. Dlatego jeden z
pokoi był domowym kinem z wielkim telewizorem
plazmowym i czterema głośnikami, dyskretnie ustawionymi w
rogach pomieszczenia. Tu spędzali czas wieczorami, po
kolacji; słuchali muzyki lub oglądali wybrane filmy, które
kolekcjonowali: osobny zbiór Anny i osobny Michała. On
wolał te bardziej nastrojowe, w stylu Wong Kar - Waia,
których ona nie do końca rozumiała, ale lubiła na nie patrzeć
wraz z mężem. Nie gardził też dobrą sensacją. Chyba ze
dwadzieścia razy obejrzeli w tym pokoju wszystkie części
„Ojca chrzestnego", którego uwielbiali oboje. Ona wolała
filmy w stylu „Howards End" i on wtedy dotrzymywał jej
towarzystwa, mimo że nie przepadał za sentymentalnym
klimatem tych filmów.
Anna nie pracowała, więc czasami zamykała się sama w
pokoju i włączała jeden z ulubionych filmów, by po raz
kolejny zobaczyć sceny utwierdzające ją w przekonaniu, że
świat może być zrównoważony, czysty i piękny, jak te
filmowe krajobrazy. Czytała powieści Jane Austen i wybierała
pastelowe kolory, zarówno ubrań, jak i dodatków oraz ścian w
mieszkaniu; miała wtedy poczucie, że jest pogodnie, czysto,
przyjemnie, że nie może się stać nic strasznego, skoro ubrana
w jasną sukienkę przesiaduje w otoczeniu pięknych mebli i
kwiatów.
Dbanie o siebie i o dom sprawiało jej przyjemność.
Michałowi musi być miło wracać do takiego domu i takiej
kobiety - myślała. Tu mógł się naprawdę relaksować. Taka
domowa
aromaterapia.
Pachniało
obiadem,
świeżo
upieczonym ciastem i kwiatami. Pachniało czystością,
porządkiem i sytością. Niczego tu nie brakowało. I niczego
zbędnego tu nie było.
Prawie nigdy nie podnosili głosu, przynajmniej nie na
siebie. Tylko raz. Raz, kiedy bez pukania wtargnęła do jego
gabinetu, Michał powiedział tym spokojnym, ale zimnym
głosem, którego nienawidziła:
- Nie rób tego więcej, kochanie.
- Przepraszam - odpowiedziała.
W tamtym dniu zapomniała, że kiedy Michał zamyka się
w gabinecie, to dlatego że potrzebuje nieco samotności,
rozmowy z samym sobą, trochę więcej spokoju, by delikatnie
kaligrafować w tych swoich zeszytach w linię. Otworzyła
drzwi z impetem, o który nawet siebie nie podejrzewała, bo po
kilku latach milczenia zadzwoniła jej przyjaciółka z Londynu.
Tak się ucieszyła, że musiała mu o tym powiedzieć, więc... Po
chwili wyszedł z gabinetu, żeby ją przeprosić i wrócił do
niego, nie zamykając drzwi za sobą, co oznaczało, że od tej
chwili może wchodzić kiedy chce, że sztuka kaligrafii na dziś
zakończona. Teraz przechodził do spraw przyziemnych:
giełda, lokaty, inwestycje... Mieli sporo oszczędności w
lokatach rentierskich. Do pracy służył mu komputer, błękitny
macintosh, który uwielbiał i którego ona nigdy nie otwierała.
Miała własny laptop, który stał w dużej, przestronnej kuchni.
Sprawdzała w nim saldo ich wspólnego konta, płaciła
rachunki, przeglądała strony, czasami kupowała coś w
sklepach internetowych.
Otwierając drzwi kluczem, czuje zapach domu: zapach
czystości, która nie jest do końca jej zasługą, tylko pani Eli,
ich pomocy domowej, zatrudnianej na kilka godzin dziennie:
od dziewiątej rano do trzynastej, od poniedziałku do piątku. W
pozostałe dni miała wolne, bo Michał nie lubił obserwować
tych wszystkich czynności, które sprawiały, że nie było kurzu,
plam, rozlanego mleka, wiszącego prania. Wolał czysty efekt.
Obowiązki domowe mieli od dawna podzielone i
niezmienne: ona zapewniała atmosferę, on - pieniądze.
Pani Eli już nie ma, zakupy jak zawsze leżą w kuchni, nie
brakuje niczego z kartki, którą jej zostawiła rano. Hipermarket
dowoził wszystko na miejsce. Dziś na obiad będzie smażony
łosoś z koperkiem, pieczone ziemniaki i sałata lekko polana
octem balsamicznym i skropiona cytryną. Na deser - flan.
Oboje lubili lekkie śródziemnomorskie dania, dzięki którym
nie przybywało im zbędnych kilogramów. Właściwie niewiele
się zmienili w ciągu tych dziesięciu lat. Michał wyprzystojniał
nawet z wiekiem. Ona zaś skrycie - i to była jedna z jej
tajemnic - chodziła regularnie na zabiegi odmładzające oraz
ujędrniające ciało i twarz. Do samochodu wsiadali tylko, gdy
było to konieczne. Po miasteczku woleli chodzić lub jeździć
na rowerach, które trzymali w garażu.
Dziś jest wtorek, zatem pani Ela miała długą listę
zakupów. Jak zwykle poradziła sobie znakomicie. Do piątku
mają wszystko, co trzeba, z ulubionymi winami i
wypożyczonymi filmami włącznie.
Anna wiesza w przedpokoju letni trencz i chowa do szafki
buty. Na bosaka idzie do łazienki, kilka razy przeczesuje
szczotką włosy, przebiera się w domową beżową sukienkę z
długimi rękawami i wkłada lekkie białe skarpetki. Robi sobie
dyskretny makijaż. Ostatnie spojrzenie w lustro: tak, jak
najbardziej w porządku.
Długi spacer po miasteczku i bryza od morza dodały jej
twarzy świeżości. Czuje się energiczna i niemal szczęśliwa.
Do powrotu Michała z pracy jeszcze dwie godziny. Za
wcześnie, by szykować obiad; on nie lubi odgrzewanych
potraw. Anna robi sobie herbatę i siada w fotelu z gazetą:
pijany kierowca wjechał w stojących na przystanku ludzi,
znany psychoterapeuta podejrzany o pedofilię, ptasia grypa w
Turcji, premiera amerykańskiego hitu w kinach, otwarcie
wystawy w warszawskiej galerii, demonstracja gejów i
lesbijek w stolicy. Odkłada gazetę z niesmakiem. Sięga po
luksusowy magazyn dla kobiet: botoks, diety, anorektyczne
modelki, portrety kobiet niezmiennie zaczynające się od słów
w stylu: „Gdy spotykam się z nią w jednej z modnych
kawiarni, przychodzi w dżinsach, lekko obcisłej koszuli,
włosy związane w kucyk! Nie do wiary, że ma czterdzieści
pięć lat! Dałbym jej najwyżej trzydzieści". Odkłada magazyn
z prychnięciem. I to zdjęcie! Ona nie pozwoliłaby się tak
wypięknić i odmłodzić komputerowo; jakby potem pokazała
się na ulicy? Dziwne są te kobiety, naprawdę: na zdjęciu
osiemnastka, w życiu pięćdziesięciolatka z twarzą zniszczoną
przez solarium. Kto chodzi do solarium?! Przecież to gwiazda,
a wygląda jak „piekarnik" z wiejskiej dyskoteki.
Zaczyna ją dopadać senność i nuda. Gdzie Michał? Już
dawno powinien być.
Kiedy się budzi, w domu i na zewnątrz panuje ciemność.
Przez ułamek sekundy nie wie, gdzie jest, ale zaraz pojawia
się myśl: Michał!
Przecież chyba by ją obudził? Zapala wszystkie domowe
lampy. Idzie do sypialni, a potem do gabinetu. Nic, cisza,
nikogo nie ma. W kuchni nietknięty obiad. Zagląda nawet pod
łóżko. Wychodzi przed dom, bo może zemdlał? Ale nie ma
jego samochodu. W jej komórce nie ma żadnej wiadomości.
Dzwoni. „Wybrany numer nie odpowiada". Czyli telefon ma
włączony. Może jest na ważnym spotkaniu, choć dotąd
informował ją o późniejszych powrotach do domu.
Anna dzwoni co pięć minut; w kółko ten sam komunikat.
Nie, na pewno nic się nie stało, myśli, na pewno. Jest noc,
może gdzieś jest i negocjuje te swoje interesy, nic więcej.
Muszę zaczekać do rana. Muszę. W łazience ma ukryte
tabletki na sen. Bierze trzy i w ubraniu kładzie się na
wygodnej sofie w salonie. Nie ma ochoty iść do sypialni.
Kiedy się budzi, jest dzień. Patrzy na zegarek: południe.
Boli ją głowa od tabletek i jest strasznie spragniona. W kuchni
duszkiem pije wodę z butelki. Jedzenie dalej nietknięte.
Biegnie do gabinetu, ale nikogo tam nie ma. Znów wychodzi
przed dom: samochodu też nie ma. Zaciekawiona sąsiadka
spogląda z okna. Anna macha jej ręką na powitanie i szybko
chowa się w domu. Przecież ma na sobie tę samą wymiętą
sukienkę. Znów siada na sofie i czuje, jak jej ciało się trzęsie,
nawet zęby ma zaciśnięte. Ponownie wybiera numer Michała:
„Abonent jest czasowo niedostępny lub znajduje się poza
zasięgiem sieci". Wyłączył komórkę? Zgubił? Anna
przykrywa głowę kocem, ale dochodzi do niej dziwny zapach.
To ten cholerny łosoś! Wyrzuca całe jedzenie do worka na
śmieci. Dzwoni do pani Eli, by już nie przychodziła, nie
potrzebuje jej więcej. Zapas jedzenia ma.
Jezu, o czym ja myślę? Gdzie Michał? Zadzwonić na
policję? Cała okolica się dowie! Przecież to Osada. Nie, nie
będę dzwoniła. Pójdę tam. Poproszę o dyskrecję.
Anna bierze prysznic, wkłada na siebie sukienkę i trencz,
wybiera z szafy najlepsze buty. Robi makijaż. To jej tarcza
przed uchylonymi oknami w domach obok. W ostatniej chwili
bierze torbę na zakupy.
Już jest na ulicy, ale nagłe zawraca. Zdjęcie Michała! Ma
tylko jedno, dość stare. Zrobiła mu je przy okazji jakiejś
zabawy kilka lat temu. Idzie do kuchni, włącza komputer. Tak,
jest jego zdjęcie firmowe. Drukuje je. Wychodzi. W
okolicznych domach poruszają się żaluzje. Trudno. Do
posterunku ledwie dziesięć minut.
Policjant ją zna, przynajmniej z widzenia; w końcu tu
wszyscy w jakiś sposób się znają.
- Pani Anna! Witam. - Spłoszony chowa pod stół
kanapkę, którą właśnie jadł, i wyciera usta. - Cóż to panią do
nas sprowadza? - pyta wesoło.
- Mój mąż zaginął.
Policjant poważnieje. Przygryza wargi. Grzebie w
szufladach, wyciąga jakiś formularz. Zaczyna zadawać
pytania. Anna mówi tylko to, co wie: tak, wczoraj; tak,
samochodu nie ma; tak, komórka milczy. W czym wyszedł?
Nie wiem, jak zwykle, w garniturze, nie zakłada płaszcza do
samochodu. Zdjęcia? Mam tylko te dwa, proszę. Anna
pokazuje jedno z imprezy, na którym Michał śmieje się
szeroko, trzymając w ręku kieliszek, i to drugie, jak z dowodu.
- Będę musiał zadać pani jeszcze kilka pytań, proszę
usiąść. Taka jest procedura - mówi niemal przepraszająco.
- Nie kłóciliśmy się, właściwie nigdy. Michał zawsze
wracał o tej samej porze, chyba że o te kilka godzin później,
ale wtedy dzwonił i mówił mi o tym, na nic nie chorował, to
zdrowy człowiek i... - Anna kryje twarz w dłoniach.
- Spokojnie, po kolei - prosi policjant. - Znam panią, ale
muszę pewne rzeczy wiedzieć i o pewnych sprawach panią
uprzedzić.
Nalewa jej z butelki szklankę wody mineralnej.
Francuskiej Perrier.
- Nie, żadnych znaków szczególnych... tylko blizna na
udzie, kiedy przeciął się nożem, krojąc chleb na pikniku. Jaki
garnitur? Zwykły, popielaty, ma ich kilkanaście. Kiedy
wyszedł? Rano. Tak, wczoraj. Pojechał do firmy. Nie miał
nałogów, żadnej depresji... Co pan mówi? To zdrowy,
pogodny człowiek. Po prostu zniknął! Listy? Niby do mnie?
Nie, niczego nie zostawił. Tłumaczę panu, że jak zwykle
pojechał do firmy, nic więcej. A grupy krwi nie znam, nawet
swojej nie znam!
- Na pewno gdzieś u państwa w domu jest książeczka
zdrowia, karteczka, cokolwiek z zapisaną grupą krwi, proszę
spokojnie poszukać.
- Wie pan, jak wygląda Michał!
- Szczerze mówiąc, nie bardzo. - Policjant jest speszony. -
Mieszkacie tu od kilku lat, ale widziałem go może ze dwa
razy, jak wsiadał do samochodu, nigdy go nie poznałem.
Częściej widywałem panią.
- Michał jest skryty, lubi być sam.
- Zróbmy tak: proszę się uspokoić, przeszukać dom,
znaleźć jakieś dokumenty męża i zdjęcia, bo te dwa są
niewyraźne. I... naprawdę panią przepraszam, ale proszę się
zastanowić, czy była między wami jakaś sprzeczka, a jeśli tak,
to o co. Dobrze? Czy zdarzyło się, że nie wrócił na noc i
kiedy? Teraz jest pani wzburzona. I proszę nie zwlekać, pani
Aniu, bo tu liczy się czas. Oto moja wizytówka.
- Żadnych sprzeczek nie było, już mówiłam. Wygląda tak,
jak na tym małym zdjęciu. Poza tym wysoki, szczupły,
przystojny. Jest analitykiem finansowym, poza firmą pracuje
także w domu, oprócz mnie nie ma innej rodziny. Nic więcej
nie wiem! Znamy się od dziesięciu lat, poznaliśmy się w
Kołobrzegu, ale postanowiliśmy zamieszkać tutaj, bo oboje
lubimy spokój. Co jeszcze?! Tak, to Michał zarabia, ja nie
pracuję, nie muszę. Aha! Sprawdzałam konto, nic nie
zniknęło, nie podjął żadnej gotówki.
- Może miał inne?
- Co takiego? On? Niemożliwe. Nie mamy przed sobą
tajemnic. Proszę zająć się swoją pracą, a ja poszukam jeszcze
zdjęć i dokumentów, czegokolwiek! - Anna wstaje i powoli
kieruje się do wyjścia.
- Wie pani, że zgodnie z procedurą będziemy musieli
zrobić wywiad środowiskowy, rozkleić plakaty, dać
ogłoszenia do prasy - spokojnie stwierdza policjant.
Anna zatrzymuje się, lekko drży.
- Prawie nikt nas tu nie zna - mówi przez zaciśnięte zęby.
- Chce pani odnaleźć męża?
Patrzy przez chwilę na policjanta, kiwa potakująco głową i
wychodzi. Już w drzwiach słyszy:
- Dzwoniła pani do firmy męża?
3
Firma Michała. Jak ona się, do cholery, nazywa? Gdzieś
na jego biurku są wizytówki, nie oglądała ich wcześniej. Jakaś
dziwna nazwa, trudna do zapamiętania. Nigdy tam nie
dzwoniła, bo po co? Nie wkraczali na swoje terytoria. Anna
dzwoni, ale nikt nie odbiera.
Wizytówek jest dokładnie trzydzieści. Ułożone w pięknym
srebrnym pojemniku. Anna dokładnie ogląda jedną z nich:
imię i nazwisko, dwa numery telefonów; jeden to komórka
Michała, a drugi do pracy. Nic więcej. Zaraz! Małym drukiem
zapisana jest nazwa firmy. Tylko dlaczego nie ma adresu? To
gdzieś w Kołobrzegu. Szybko wpisuje w Google. Tak, jest
taka firma. Oddycha z ulgą i zaraz myśli: Ale czemu mi tak
ulżyło? Zawsze tam pracował! To jakiś koszmarny nonsens.
Jutro na pewno ktoś odbierze, a i Michał wróci.
„Abonent niedostępny".
„Abonent niedostępny".
„Abonent niedostępny".
Anna rzuca swoją komórkę w kąt pokoju i kładzie się na
sofie. Zasypia nad ranem.
Czwartek nie jest łaskawy. Wszyscy gotują obiady,
zapachy dochodzą przez lekko uchylone okno. Przypomina
sobie, że wyrzuciła gotowy obiad do kosza. Idiotka! Teraz,
czując głód, szybko miesza w miseczce groszek z jogurtem i
je, chodząc po pokoju. Pustą odkłada do zlewu. Bierze
komórkę, ale abonent... Oczywiście.
Co robić ze sobą? Dlaczego nikt nie dzwoni? Skąd taka
cisza? Policja jutro rozwiesi plakaty w miasteczku i da
ogłoszenia do prasy. Nie będzie już tak cicho.
No, dobrze, przeszuka gabinet Michała. Wie, że nie ma
wyjścia i nie wie, dlaczego się boi. „Nie rób tego więcej,
kochanie".
Staje w progu pokoju, nieskazitelnie czystego pokoju
perfekcjonisty, i cofa się. Nie, nie może, nie teraz. W kuchni
nalewa sobie sporą lampkę wina. Jeszcze raz dzwoni, ale
abonent... I kolejna lampka. O ile lampką można nazwać
szklankę w całości wypełnioną winem.
Lekko się zataczając, wraca do gabinetu Michała. Nie, nie
będzie grzebała w tych wszystkich równo poukładanych
teczkach. Natychmiast dostrzega, że brakuje jednego pióra,
zawsze miał ich jedenaście. Włącza komputer. „Podaj hasło".
Cholera! Anna wpisuje swoje imię. Error. Potem męża. Error.
A może to? „beatka". Jest!
Dziwne, że wciąż miał imię kochanki jako hasło do
komputera, ale przecież Anna nigdy do niego nie zaglądała.
Nawet kochankę mu wybaczyła. W końcu długo to nie trwało,
nic poważnego! Ale teraz widzi folder o nazwie „Beatka".
Klika go, a tam wysypują się zdjęcia, bynajmniej nie sprzed
lat. Nie są erotyczne. Gorzej! Anna widzi, jak Michał i Beatka
przytulają się do siebie gdzieś na ulicy, w kawiarni, w
restauracji. Nachylają się nad sobą, rozmawiają, on głaszcze ją
po włosach. Kto zrobił im te zdjęcia? Kiedy? Na jednym jest
data. To niemożliwe...
Zaraz, zaraz, gdzie ten jej numer? Gorączkowo
przeszukuje komórkę. Miała przecież. No i jest! Może za
chwilę, zaraz, moment! Wstaje z fotela i otwiera barek
Michała. Dziwne, ale jest pusty. Tylko jakieś opróżnione
butelki. To nie w jego stylu, myśli. W szafce biurka stoi
whisky, jakby ukryta. Anna nalewa sobie do kubka po kawie.
Whisky? W biurku? Przed kim ją chował? Przecież nigdy
nie był pijany. A ona nie zabraniała mu pić. Mały drink przed
snem lub po południu. I zawsze pili razem. Ona wino, on
whisky albo koniak. Sama nie znosiła tego trunku. Aż do
dzisiaj. Całkiem dobre, myśli, i tak przyjemnie rozgrzewa od
środka. Jeszcze jeden kubek. Powoli zdenerwowanie mija.
Ogarnia ją senność.
Kiedy się budzi, wciąż siedzi w tym samym fotelu, tylko
głowę ma położoną na blacie biurka. Z trudem ją podnosi,
rozmasowuje obolały kark. Wstaje, by się przeciągnąć. Lekko
kręci jej się w głowie, idzie więc do kuchni, by wypić wodę z
cytryną. I zażyć tabletkę. Tabletki, nie tylko od bólu głowy,
trzyma schowane w garnku, w kuchennej szafce. Michał
zabraniał zażywania jakichkolwiek leków. Sam nigdy nie
wziął żadnego, nawet przy silnym bólu głowy. A przynajmniej
Anna nigdy nie widziała, by to robił. Wielu rzeczy nie
widziała.
Teraz idzie do łazienki. Widok w lustrze przyprawia ją o
dreszcz obrzydzenia: włosy w nieładzie, lekko podkrążone
oczy, spierzchnięte usta. Szybko bierze chłodny prysznic,
naciera ciało pachnącym balsamem, myje i układa włosy, a
twarz zakrywa wilgotną chusteczką. Jeszcze tylko kostkami
lodu przeciera sińce pod oczami. Po kilkunastu minutach
wygląda jak zwykle. Nienagannie.
Telefon. Miała zadzwonić. Szybko wybiera numer do
firmy męża. Tym razem odbiera sekretarka.
- Dzień dobry. Mówi Anna Michalska. Chciałam spytać,
czy mąż był wczoraj w pracy, a może...
- Tak, oczywiście - przerywa jej miły damski głos. -
Jeszcze nie zdarzyło mu się nie przyjść. - Sekretarka
najwyraźniej uśmiecha się.
- A kiedy wyszedł? Przepraszam, że zawracam głowę,
ale... - Anna nie wie, co powiedzieć. Skompromitowałam się,
myśli rozwścieczona, zupełnie jak jakaś zdradzana żona!
- Jak zawsze, około siedemnastej.
- Dziękuję. Do widzenia.
Ból głowy nasila się. Bierze jeszcze jedną tabletkę i
wypija kolejną pełną szklankę wody. Szkoda, że środa nie
może trwać wiecznie, myśli nagle, i już sama ta myśl ją
przeraża.
A może tylko dziwi. W tym momencie czuje głód. Chyba
nie powinnam być głodna, zastanawia się. W lodówce jest
wędzony łosoś, mozzarella, koperek, cytryna, więc szybko
przyrządza niewielki posiłek i zjada powoli.
Boże, dochodzi siódma, chce mi się spać, a muszę się
ubrać i iść na policję. Nie, nigdzie nie idę, na pewno ktoś się
zjawi. Minęło przepisowe czterdzieści osiem godzin, powinni
zacząć działać. Tylko co będzie, jak go znajdą? Jak wyjaśni
swoją nieobecność? Jak teraz będzie wyglądało ich życie?
„beatka". Nie, nie, przecież gdyby do niej wrócił, dałby znać,
zadzwoniłby i coś wymyślił jak dawniej, jakieś durne,
kiepskie kłamstwo. Dzisiaj na pewno do niej zadzwonię. Nie,
nie na pewno, chyba. Znam ją, ale nie poznałam nigdy
osobiście. Boję się tego spotkania, ale Michał jest teraz
najważniejszy. Zaraz...
4
Jeszcze raz idzie na policję.
- Błagam, tylko nie plakaty w Osadzie, przecież on nie
zaginął tutaj - mówi.
- Ale zniknął z Osady - twierdzi policjant. - Chociaż to
dziwne, bo stąd nikt nie znika, a już na pewno nie
dobrowolnie. Osada jest idealna. OK, możemy nie rozlepiać w
Osadzie, ale poza nią, bo gdzieś tam musi być.
- Dziękuję - mówi Anna i szybko wychodzi.
Już i tak wszyscy wiedzą, ale przynajmniej wstydu nie
będzie.
Wraca do domu alejką, w pastelowej sukience, ale widzi,
jak rozchylają się zasłony, jak żaluzje się nie domykają. Patrzą
na nią, nie pierwszy raz! Gapią się. Jak zwykle. Bo mimo
pasteli ona się wyróżnia. Tylko czym?
W domu ściąga sukienkę i zakłada dres, szczelnie zasuwa
żaluzje. Tu jej nie dorwą.
Nagle dzwonek do drzwi. Niemal podskakuje ze strachu.
Otwiera. To ta sąsiadka z naprzeciwka.
- Mam ciasto - mówi. - To dla pani. Proszę się nie smucić.
Skąd ona wie?
- Czuję się dobrze, ale dziękuję - odpowiada Anna.
- Wie pani, stąd nikt nie odchodzi, nikt, proszę się nie
martwić - tokuje sąsiadka.
To już wiedzą?
- Nie martwię się, zawieruszył się w pracy, zaraz wróci -
mówi Anna, czując bezsens swoich słów, i odbiera ciasto.
- Bardzo dziękuję, to miłe.
- Ależ proszę bardzo - mówi sąsiadka i odchodzi. Dziwna
kobieta, miała na sobie pastelową suknię w kwiaty i pantofle.
Pantofle w różowe kwiatki. Włosy zafarbowane na blond,
namalowane brwi. Czy tak się chodzi po domu?
Już się rozniosło, myśli Anna. Już wiedzą. Pewno od
policji, bo i skąd? Chyba że nas obserwują. Zauważyli, że
Michał nie wrócił. Ciastem mnie ratują - śmieje się. Zostawia
blachę w kuchni, nie jest głodna. Interesuje ją raczej gabinet
Michała. Siada znów przy komputerze, ogląda zdjęcia z Beatą,
ale to nie jest ważne. Szuka. Sama nie wie czego. Zapisków?
No nie, przecież robił je w zeszytach. Tylko gdzie one są?
Kaligrafował przecież. Jak on lubił ręczne pismo, piórem.
Gdzieś muszą być.
Otwiera szafkę za szafką. Same opróżnione butelki. Ale
on przecież nie pił, myśli. Jedna z szuflad się nie otwiera,
zamknięta. Anna idzie do kuchni po nóż. Niestety, nie da się
wyważyć zamka. Będzie musiała zejść do piwnicy, tam
Michał trzyma narzędzia. Piwnica jest otwarta. Nikt jej nie
zamykał, bo i nikt poza Michałem tam nie zaglądał.
Dobra, zajrzę tam, choć boję się piwnic. Cholera, znowu
dzwonek do drzwi.
Anna poprawia włosy i idzie otworzyć. Kolejna sąsiadka.
- Przyniosłam pani łososia - mówi, bardzo zadowolona z
siebie, trzymając w ręce talerz. Piękny talerz. Biały w
niebieskie kwiaty.
- Ja... dziękuję, ale... dlaczego? - pyta Anna, odbierając
delikatnie talerz, jakby był z porcelany.
- To dla pani. Wiemy, wiemy... - Sąsiadka się uśmiecha i
już macha ręką na pożegnanie.
Anna zostaje z talerzem w dłoni. Zanosi go do kuchni,
kładzie obok ciasta, nie wie, co ma myśleć, nie wie, co ma
czuć. Kto im powiedział? Co teraz? Co jeszcze jej przyniosą?
Zamyka drzwi, zasuwa szczelniej żaluzje. Chce być wreszcie
sama.
Schodzi do piwnicy. Chyba nigdy w niej nie była. Jest
obszerna, można zapalić światło. Porządek. Nagle widzi
choinkę, taką zwykłą, żywe drzewko. Skąd się tu wzięła?
Zawsze mieli sztuczne. Na półkach równo ułożone
przedmioty.
Nożyczki, klej... I ta kolekcja motyli. On nie lubił
owadów, myśli. Skąd się tu wzięły? Liczy. Osiemset w
gablotach. Równo ułożone. Choinka, motyle... Nic nie
rozumie.
I jeszcze jedno. Pióro. To brakujące, z gabinetu. Leży
sobie jak gdyby nigdy nic. Jest też jeden zeszyt. Anna bierze
je i idzie na górę. Nie chce myśleć o motylach i choince.
Odkłada pióro na miejsce. Teraz jest ich jedenaście.
Idzie spać.
5
Sklepik z rybami był niewielki, ale można w nim było
dostać wszystko, od dorsza po tuńczyka. Smutny sprzedawca
siedział i jak zawsze się nudził. Uśmiechnął się na widok
Anny.
- Przyszła pani oglądać czy kupować? - spytał. - Bo tu
nieraz zachodzą i sobie oglądają, jakby to była wystawa.
- Kupić coś przyszłam, kupić - odpowiedziała.
- No to bardzo się cieszę, a co pani potrzebuje?
- Kawałek ryby, ale mam też pytanie.
- Tak?
- Zna pan może mojego męża, Michała?
- Pewnie, bywał tutaj, chyba jako jedyny z Osady robił
zakupy, a czemu pani pyta?
- A nic, tak z ciekawości. Poproszę ten mały kawałek
halibuta.
- Tylko mały? - pyta sprzedawca. - No to ile tego
halibuta?
- Czterdzieści deko, nie więcej - mówi Anna i się
czerwieni.
Sprzedawca pakuje rybę w papier i podaje Annie.
- Ten pani mąż był bardziej hojny, robił spore zakupy -
wspomina.
- Dziękuję, do widzenia.
Anna jest zszokowana. Jakie zakupy? Dla kogo? Przecież
nigdy nic nie przyniósł do domu!
Kładzie halibuta na blacie w kuchni, wcale nie jest głodna.
Chyba nie wytrzyma, musi się przejść. Znowu będą się gapili,
ale ona musi się gdzieś wyrwać. Tym razem wkłada dres i
wychodzi. Alejka prowadzi nad morze. Chyba jeszcze ani razu
go nie widziała, podobnie zresztą jak pozostali mieszkańcy.
Zawsze jest tam pusto. Idzie powoli. Rolety się rozsuwają,
znów ją obserwują. Trudno! Mija pana z pieskiem. Grzeczne
„dzień dobry", jak zwykle. Mija panią z pieskiem, znów to
samo. Mija sąsiadkę od ciasta, która ją zatrzymuje.
- Dobre? Specjalnie upiekłam. - Dopomina się o
pochwałę.
- Tak, dobre, bardzo dziękuję. - Anna nawet go nie
skosztowała.
- A dokąd pani idzie? - dopytuje się sąsiadka.
- Na spacer.
Anna odchodzi szybko, nie mówiąc standardowego „do
widzenia".
Dociera na brzeg morza. Oczywiście, jest pusto. Moczy
nogi w butach w wodzie, jakie to miłe! Spodnie od dresu też
są mokre.
Po spacerze wraca do domu tą samą alejką. Znów rolety w
górę. W domu przebiera się w suche ciuchy i zaczyna
przyrządzać halibuta. Smaży rybę na oliwie z niewielką ilością
przypraw. Nie jest dobra w gotowaniu. Zjada go w pośpiechu.
Jedzenia od sąsiadów jeszcze nie ruszyła. Łosoś. .. Żeby się
nie zepsuł. Oni w kółko jedzą łososia, to jest nie do
wytrzymania! Gotowanego! Organic, bio, eko! Pierdolę to ich
organiczne życie, myśli. I do tego już wiedzą! Wsadza łososia
do wrzątku i gotuje, bo zaraz szlag go trafi. Przyda się na
potem. Anna niewiele je.
Pod wpływem impulsu dzwoni do Michała. Abonent
niedostępny. Jak zwykle. Dziwne, ale Anna nie rozpacza. Jest
po prostu przekonana, że Michał niebawem wróci. Albo i nie.
Była przyzwyczajona do życia z nim. Ale czy go kochała?
Czy nadal go kocha? Tego Anna nie wie. Wszystko było takie
uporządkowane, idealne. Teraz wkradł się niepokój, bo Anna
nie miała pomysłu, jak samotnie ułożyć sobie życie w tej
równie idealnej Osadzie.
Po obiedzie postanawia wyjść na spacer. Znowu wkłada
dres, a nie pastelową sukienkę, na którą nie może patrzeć.
Idzie spokojnie alejką, wieje przyjemny wietrzyk. Mija pana z
psem.
- Dzień dobry! - woła entuzjastycznie sąsiad.
- Dzień dobry - odpowiada Anna.
- Czy pani mąż wrócił? - dopytuje się.
- Nie, ale zapewne wróci.
- Zapewne, jestem pewien, że tak - twierdzi właściciel
czworonoga. - To przecież bezpieczna Osada. Tu nikt nie
ginie, pani Anno.
- Tak, wiem - odpowiada machinalnie i już idzie przed
siebie.
Co za dureń, myśli.
Rolety, rolety!
Anna rezygnuje ze spaceru i wraca do domu. Musi
zadzwonić, wie o tym. Boi się tego, ale nie ma wyjścia.
Kiedyś Michał zostawił komórkę z otwartym na ekranie SMS
- em od Beaty i wtedy zapisała sobie jej numer. Choć nie
wiedziała po co, bo przecież i tak nie zamierzała reagować.
Udawała, że o niczym nie wie. Tak było wygodniej.
- Czy pani Beata? - pyta po wykręceniu tak dobrze
znanego numeru.
- Tak, słucham? - Charakterystyczny lekko zachrypnięty
głos.
- To ja, Anna, żona Michała.
- Dlaczego pani do mnie dzwoni? - odpowiada.
- Michał zniknął, chciałam spytać, czy pani może coś wie,
może go pani widziała? I kiedy?
- Owszem, widziałam go wczoraj, był może kilka minut,
spieszył się.
- Jak to? Był u pani?
- Tak, proszę pani, ale - jak już mówiłam - śpieszył się,
wpadł dosłownie na chwilę.
- To przynajmniej żyje, ale niestety nie wrócił do domu.
- Nic pani nie poradzę, przykro mi.
- Rozumiem, ale... chciałam panią zaprosić do siebie.
Odwiedzi mnie pani w jakiś dzień?
- Po co?
- Chciałabym tylko porozmawiać, przecież ja nie mam
pretensji. A sytuacja jest poważna. Zapraszam panią na wino i
rozmowę, to wszystko.
- No, nie wiem, a kiedy?
- To może jutro?
- Hmm... No, mam czas, niech będzie. Znam pani adres.
- O której?
- O dziewiętnastej?
- Dobrze, przyjadę, ale ja jestem spoza Osady.
- Właśnie dlatego chcę z panią porozmawiać. Proszę mnie
zrozumieć...
- Dobrze, będę. Do widzenia. - Kobieta się rozłącza. Zna
mój adres! Musiała tu kiedyś być - Anna się wzdryga.
Ciekawa jest tej kobiety, choć trochę się jej boi. Dzwoni
komórka. To policjant.
- Ma pani jakieś wieści? Jakiekolwiek?
- Nie - kłamie Anna. Nie powie o kochance, mowy nie
ma.
- My, niestety, też nie, poza tym, że w feralny dzień był w
pracy, o czym zapewne już pani wie.
- Tak, wiem. Jego komórka wciąż jest wyłączona.
- Trzeba uzbroić się w cierpliwość, to dopiero kilka dni,
będziemy szukali nadal, ale może on po prostu wróci.
Przejrzała pani dom? Zginęło coś?
- Nic nie zginęło - stwierdza Anna. - Najpierw myślałam,
że zabrał ze sobą pióro, wie pan, on je kolekcjonował, ale
znalazłam je w piwnicy.
- W piwnicy? To dość dziwne.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć.
- Niech pani sprawdza regularnie konto, może pobierze
gdzieś gotówkę, wtedy spróbujemy namierzyć bankomat -
mówi policjant. - To cholernie dziwna sprawa. Będziemy w
kontakcie. - Kończy rozmowę.
Dlaczego nie rozpaczam? - zastanawia się Anna. Tylko
dziwi mnie to wszystko.
6
Nazajutrz ubiera się w pastelową sukienkę, której wprost
nienawidzi, i robi sobie dyskretny makijaż. Przed kochanką
męża trzeba wypaść lepiej niż przed jakimkolwiek facetem.
Beata przychodzi pod wieczór. Ma na sobie kombinezon, poza
tym krótkie blond włosy i zero makijażu. Ale jej nie jest
potrzebny, cerę ma idealną.
- Nie chciałam tu przychodzić, ale sytuacja jest
wyjątkowa - mówi na dzień dobry, nawet się nie
przedstawiając. W sumie nie trzeba, obie znają swoje imiona.
- Niech pani wejdzie - zaprasza Anna.
- Nie trzeba tych kurtuazji, wystarczy Beata.
- OK - godzi się Anna, nieco spłoszona. Kobieta jest
wyższa od niej i szczuplejsza. Najwyraźniej bardzo
przystojna.
Wchodzą do mieszkania, Anna otwiera butelkę dobrego
starego wina oraz podaje miskę suszonych owoców i
orzechów. Siadają na kanapie. Anna nalewa wino, Beata
chętnie pije.
- No więc co się dzieje? - pyta lekko obcesowo.
- Michał wyszedł we wtorek do pracy i więcej nie wrócił,
jego telefon nie odpowiada. Zgłosiłam już sprawę na policję,
nie wiem, co się dzieje, a podobno był u ciebie - mówi Anna,
swobodnie przechodząc na ty.
- Jasne, że był, właśnie we wtorek, ale bardzo krótko.
Mówił, że jest przemęczony pracą i potrzebuje wolnego, więc
ja bym się nie martwiła, pewnie gdzieś sobie wyjechał -
twierdzi Beata, popijając wino. Orzeszki nietknięte.
- A może coś zjesz? - ni stąd, ni zowąd pyta Anna. - Choć
wielkiego wyboru nie mam, ale jakaś ryba się znajdzie...
- To ja poproszę niewielki kawałek, nic jeszcze dzisiaj nie
jadłam - mówi Beata.
Anna idzie do kuchni, sprawdza, co ma w lodówce.
Jeszcze został halibut, więc bierze kawałek ryby, przyprawia i
wkłada do mikrofalówki. Kroi bułkę na pięć kawałków i też
podgrzewa. Do tego masło czosnkowe. Nie znosi gotowania,
ale mikrofala ją wyręcza. Po półgodzinie podaje Beacie obiad
na pięknym jasnym dużym talerzu.
- Pięknie pachnie i wygląda - mówi kochanka męża,
zaczynając jeść.
Anna nie je, popija tylko wino.
- Czy mogłabyś ze swojej komórki zadzwonić do
Michała? - prosi Anna.
- Nie ma problemu. Abonent niedostępny.
- Nic z tego. Jego komórka chyba nie działa - twierdzi
Beata, kończąc obiad. - To dziwne, bo jak u mnie był, to
odebrał telefon z biura. Właśnie po tej rozmowie był bardzo
niezadowolony i zaraz wyszedł.
- Nie mówił, gdzie idzie?
- Nie. Zresztą ja nigdy go o to nie pytałam, nie
dociekałam, dokąd on chodzi, wydawało mi się, że tylko do
pracy i do domu. No i do mnie. Ale w ostatnim czasie zbyt
często to nie przychodził. Swoją drogą, dziwna z ciebie
kobieta, wiedziałaś i nic nie zrobiłaś?
- A po co? Tylko awantura by była i zaprzeczanie. Po co
mi kłamstwa? Wolałam pominąć to milczeniem. I tak by się z
tobą dalej spotykał - stwierdza Anna, nalewając sobie kolejny
kieliszek.
Sukienka jakby nieco zmięta, ale nie zwraca na to uwagi.
- Przepraszam na chwilę - mówi i idzie do łazienki.
Sprawdza makijaż. Pod jednym okiem lekko rozpłynął się
tusz, no, ale trudno, nie będzie tego teraz czyściła. Najchętniej
zmyłaby wszystko, by wyglądać jak Beata, ale nie czas na to.
Wraca do pokoju. Nagle dzwoni komórka.
- Przepraszam jeszcze raz, odbiorę - zwraca się do Beaty,
która dolewa sobie wino. Obiad już zjadła.
- To znowu pan? Ja nie mam żadnych wieści, myślałam,
że wy coś dla mnie macie - mówi Anna do policjanta.
- Nic nie mamy - twierdzi policjant. - Ale chciałbym, by
pani jutro przyszła do mnie na krótką rozmowę.
- Po co?
- To ważne, pani Aniu. Chce pani znaleźć męża czy nie?
- Dobrze, o której?
- O dwunastej będzie dobrze.
- Będę. Do widzenia. - Anna wyłącza telefon.
- Kto to? - pyta Beata, która zdążyła już wygodnie się
rozsiąść.
- Aaa, policja, nic nie wiedzą.
- Wzywają cię?
- No tak.
- Pewnie cię podejrzewają, zawsze tak jest w takich
przypadkach.
- Niby o co?
- Przecież mogłaś go zabić i ukryć ciało, prawda?
- Jaaa? Nigdy w życiu! Nawet nie mam tyle siły. Anna
nagle zaczyna się śmiać. Beata jej wtóruje.
- Ciężko zakopać ciało... Śmieją się.
- Znalazłam w piwnicy choinkę - mówi nagle Anna. -
Prawdziwą.
- I co z tego?
- Zawsze na święta mieliśmy sztuczną, nie rozumiem
więc, skąd się tam wzięła.
- On do mnie wpadał tuż po świętach, jeszcze przed
sylwestrem, ja zawsze miałam prawdziwą, lubił ten zapach,
tak twierdził. Może trzymał prawdziwą w piwnicy i chodził
tam powdychać zapach? - pyta Beata.
- To nonsens. Sam kazał mi kupować sztuczną, żeby
igliwie nie brudziło podłogi. On nie znosił bałaganu.
- Ha, ha, ha - śmieje się Beata. - Nigdy nie miałam
porządku w mieszkaniu. No wiesz, klasyczne mieszkanie
singielki. Jakoś mu to nie przeszkadzało. - Dopija wino.
Anna nalewa jeszcze po kieliszku, butelka jest już pusta.
- Otworzę następną - proponuje.
- Czemu nie.
Kiedy Anna wraca z butelką białego wina, Beata pyta:
- Ty zawsze w takich sukienkach chodzisz?
- Nie, ubierałam się tak tylko dla Michała, bo on sobie
tego życzył. Lubił te kolory. Tak twierdził.
- To dziwne, ja tam zwykle w spodniach łażę i się nie
skarżył - mówi Beata, pociągając łyk wina. - Nie lubię się aż
tak stroić, chodzę jak mi wygodnie. Notabene, makijaż ci się
rozmazał.
- Aaa, trudno. - Anna macha ręką.
- Po coś go w ogóle robiła?
- Chciałam być ładniejsza od ciebie.
- To kiepski pomysł. - Beata śmieje się. - Na to wygląda.
- Tu w ogóle wszystko jest pastelowe - mówi Beata. - To
jakaś mania czy co?
- Lubiliśmy takie kolory, są przestrzenne, optymistyczne,
tylko w gabinecie Michała ściany są białe, tak sobie
zażyczył...
- A ty go zawsze słuchałaś, tak?
- Nooo... tak - mówi Anna, czerwieniąc się.
- No dobra, on zniknął, ty zostałaś z tymi pastelami, a co
z kasą?
- Na razie jest na koncie - odpowiada Anna.
- A skąd wiesz? Może lepiej sprawdź. Przecież ty,
kobieto, nie pracujesz, nie masz rodziny... Sprawdź to konto!
- No dobrze, muszę iść do laptopa, do kuchni, zaczekaj
tutaj - mówi Anna i szybko wychodzi z salonu.
Włącza laptop, wchodzi na ich wspólne konto. Ubyło
kilka tysięcy złotych. Nagie. Tak po prostu. Wypłacone
wczoraj. Na koncie zostały ledwie trzy tysiące. Dla Anny jest
to szok. Jak długo za to przeżyje? No jak? Gapi się na
rachunek z otwartymi ustami, czuje, jak zakrada się niepokój i
przerażenie. Jest zmrożona strachem. Kto to wypłacił?
Michał? To gdzie on jest? Uciekł ode mnie? Od Beaty też? No
tak, kto inny mógł wypłacić... Chyba że zgubił kartę.
Oszustwa się zdarzają cały czas. A może nie żyje i ktoś go
obrabował? Go za nonsens, nonsens, nonsens! Muszę wracać
do salonu, myśli Anna, ale Beata już nad nią stoi.
- Coś długo cię nie było, więc przyszłam sprawdzić, czy
coś się stało. Nie denerwuj się, nie mam złych intencji w
stosunku do ciebie - uspokaja.
Nagle znowu dzwoni komórka Anny, ta biegnie, by ją
odebrać, nie wyłączając laptopa.
- To jeszcze raz ja - mówi policjant. - Mam inną
propozycję, porozmawiamy poza komisariatem, bo zapraszam
panią na obiad do małej restauracji poza Osadą, zgoda?
- Tak, oczywiście - odpowiada oszołomiona Anna.
- Przyjadę po panią jutro, około piętnastej - proponuje
gliniarz.
- Dobrze, dziękuję, do widzenia.
Szybko wraca do kuchni. Beata siedzi przy laptopie i
wpatruje się w stan konta.
- Trzy tysiące zostało? Mało, kobieto, bardzo mało -
mówi. - A te kilka tysięcy wczoraj wypłacone? To ty?
- No właśnie nie ja - cicho stwierdza Anna.
- No to nic mu nie jest! Mówię ci, on po prostu
postanowił odpocząć - przekonuje Beata, wstając.
- Niby od czego? Ode mnie?!
- Też możliwe, nie ma co panikować.
- A jeśli to nie on wypłacił te pieniądze?
- Chyba zaczynasz świrować. Może zaraz wymyślisz
jeszcze, że on nie żyje?!
- Ja już nic nie wiem.
Anna zamyka laptop i ponownie siadają w salonie. Nalewa
wino do kieliszków. Zostało jeszcze pół butelki.
- I co ja teraz zrobię? - Anna myśli na głos.
- Weźmiesz kredyt - proponuje Beata. - Choć nie wiem, z
czego będziesz go spłacała, ale to chyba jedyne wyjście.
- W Osadzie nie ma banku - mówi Anna.
- Otrząśnij się wreszcie z tego stuporu, przecież jest
autobus, którym można pojechać do miasta, gdzie są normalne
sklepy, normalne banki i normalni ludzie.
- Kiedyś mieszkałam w mieście - opowiada Anna.
- Ale to było ileś lat temu i teraz trochę się boję tam
zapuszczać. Tam są normalni ludzie, owszem, ale bandytów
też nie brakuje, dlatego nie wiem, czy Michał żyje, skoro
opuścił Osadę. I jak ja...?
- Normalnie! Wsiądziesz w autobus i pojedziesz. Włożysz
sobie koszulkę i dżinsy, o ile masz jakiekolwiek, i pójdziesz
prosto do banku. Nigdy nie brałaś kredytu, prawda?
- Nigdy.
- To pewnie dostaniesz od ręki - zachęca Beata.
- Jutro masz spotkanie z gliniarzem? No to pojutrze jedź.
OK, niech to szlag trafi, mogę cię podwieźć, co mi tam -
proponuje, dolewając sobie wino.
- Ty też się zbytnio nie martwisz jego zniknięciem... -
Anna zmieniła temat.
- Bo uważam, że on odpoczywa i dobrze się czuje. Wróci,
kiedy będzie chciał. Po prostu. Nie jestem panikarą.
Anna też nalewa sobie kolejny kieliszek. Już lekko szumi
jej w głowie, a butelka jest prawie pusta. Zawsze mieli w
domu zapas wina. Tylko o whisky nic nie wiedziała. Jak
mogła tego nie zauważyć?
- Mam jeszcze otworzyć wino? - pyta Beatę.
- Możesz, ja tam jestem trzeźwa, nie upijam się zbyt
łatwo, wrócę autobusem, a pojutrze tu podjadę i pojedziemy
do banku moim autem. Na razie zostawię je na podjeździe,
OK?
- Nie ma problemu - mówi Anna, idąc po wino do kuchni.
W spiżarce jest przynajmniej ze czterdzieści butelek. Bierze
pierwszą z brzegu, otwiera i wraca do salonu. Pastelowego
salonu.
- Ta twoja sukienka wygląda o wiele lepiej teraz, kiedy
jest zmięta. Znasz się na modzie? - pyta Beata.
- Nie bardzo, nie śledzę trendów, zwykle te sukienki
prasowałam ja albo pomoc domowa. Chyba mam jakieś
dżinsy. Ostatnio chodziłam w dresie, dla ciebie się
wystroiłam.
- Ha, ha, ha. No tak, to normalne, choć zupełnie
niepotrzebne. Wiesz, co się liczy? Włosy i cera. To jest
najważniejsze, a nie ciuchy.
Beata ma krótkie blond włosy i promienną jasną cerę.
Anna zaczyna odczuwać ciężkość makijażu.
- Słuchaj, ja chyba pójdę na chwilę do łazienki, OK? -
pyta.
- Jasne, dam sobie radę.
W łazience zmywa już trochę rozmyty makijaż i nakłada
krem. Od razu czuje się lepiej. Przez tyle lat codziennie rano
musiała robić sobie makijaż!
- No, kobieto, teraz wreszcie wyglądasz dobrze! - woła
Beata na jej widok. - Kwitnąca cera, po cholerę ci ta tapeta,
nawet taka dyskretna?!
- Dlaczego rozmawiamy o wyglądzie, zamiast martwić się
o Michała? Czy to nie dziwne? I dlaczego się nie kłócimy? -
zastanawia się na głos Anna.
- Sama nie wiem. Ja tam, jak już mówiłam, uważam, że
on sobie wziął, nazwijmy to, urlop - mówi stanowczo, choć
nieco bełkotliwie Beata. - No, taki urlop od życia, rozumiesz
chyba, nie? Dlatego ma wyłączoną komórkę. A że nic ci nie
powiedział... Widocznie nie chciał awantury czy płaczu. Nie
znam waszych stosunków zbyt dobrze, nigdy nie mówił za
wiele poza tym, że układa się wam dobrze. A układało się?
Anna milczy. Nalewa sobie wino. W głowie jej huczy.
- Nie wiem - mówi w końcu. - Chyba tak.
- Chyba? To co ty wiesz, kobieto? Co to za związek
musiał być! Ja się nie dziwię, że poszukał sobie mnie. Czy on
uważał, że ty nic nie wiesz?
- Domyślał się, że wiem.
- I nic? Żadnej konkretnej rozmowy na ten temat?
- Żadnej - przyznaje Anna. - Jedliśmy wspólne obiady i
kolacje, oglądaliśmy razem filmy, czasem rozmawialiśmy, ale
nie za wiele, bo on sporo czasu spędzał w swoim gabinecie.
Notabene, zobaczyłam w jego komputerze wasze zdjęcia...
- Nasze?! Mogę zobaczyć? - woła podekscytowana Beata.
- No dobrze.
Idą do gabinetu, obie trzymają się poręczy przy schodach.
Krok chwiejny. Anna włącza komputer Michała, wpisuje
hasło - na widok którego Beata entuzjastycznie woła: „No
proszę!" - i pokazuje jej zdjęcia, które nie tak dawno temu
oglądała. Beata jest zafascynowana.
- Jak ładnie wyszłam! - wykrzykuje. - Pamiętam,
poszliśmy na spacer i poprosiłam kogoś, by nam porobił te
zdjęcia, ale Michał mi ich nie wysłał, widzę je po raz
pierwszy. Są fantastyczne, no nie?
- Złe nie są - mówi Anna. - A myśmy rzadko spacerowali
- dodaje. - On naprawdę był, to znaczy jest, bardzo zajętym
człowiekiem. Giełda, te sprawy, ciągle siedział w gabinecie, a
ja mu nie przeszkadzałam. Utrzymuje dom, więc jest jego
głową, czyż nie?
- Dziwne masz poglądy, jakbyś była całkowicie
podporządkowana. Te sukienki to też paranoja... Ciężko ci
teraz będzie - stwierdza Beata. - Potrafisz być głową domu?
- Póki go nie ma, póty nie ma żadnego domu, to tylko
mieszkanie, chociaż czuję się dziwnie dobrze. Pewnie za parę
dni wróci, jakby nigdy nic, ale ja już nie będę taka sama. Mnie
też drażnią te sukienki, wyobraź sobie! Zanim go poznałam,
chodziłam w dżinsach, trampkach, na zupełnym luzie, tak jak
ty. No, ale on chciał tych pasteli, przynajmniej tak twierdził.
Teraz już nic nie wiem. Jeśli uciekł, to od nich też?
- Zdecydowanie od nich. - Śmieje się. - Pastelowy raj nie
istnieje, moja droga. Cała ta wasza Osada też jest iluzją.
- Może, ale za to bezpieczną iluzją - mówi Anna.
- A to ciekawe dopiero! Więc gdzie jest twój mąż?!
Zeszły na dół, do salonu, by dokończyć wino. Wiele już nie
zostało. Anna dyskretnie ziewała, Beacie plątał się język.
- Da się tu zamówić jakąś taksówkę? - pyta. -
Samochodem nie mogę jechać.
- Da się, mam gdzieś numer, zaraz ci znajdę.
Anna bierze komórkę, znajduje numer, zamawia kurs i po
pięciu minutach Beaty już nie ma. Anna nie wie, co czuje, jest
zamroczona winem. Myślała, że kochanka męża jest brzydsza.
Ale właściwie dlaczego? Przecież Michał ma dobry gust, po
co miałby spotykać się z kimś brzydszym ode mnie? Trochę
jest za ładna, cholera. Kładzie się spać, tak jak stoi, w
pastelowej sukience, już i tak pomiętej.
7
Kolejny dzień nie jest przychylny. Budzi się z ogromnym
bólem głowy, strasznie chce jej się pić. Pochłania wodę z
kranu. Na stole w salonie stoją trzy puste butelki i dwa
kieliszki. Sprząta szybko pozostałości po wstydzie. Tak
bardzo źle się czuje! Musi wypić piwo, choć jedno. Ale gdzie
je kupić? Wkłada dres i idzie do sklepu z rybami.
- Ma pan piwo?
- Przecież ja sprzedaję ryby - odpowiada sprzedawca. -
Lubię napić się piwa i mam koncesję, ale sprzedaję tylko kilka
sztuk. A właściwie nie sprzedaję, bo tu nikt piwa nie kupuje.
Czasem ktoś zamówi przez telefon większą ilość ryb.
- Sprzeda mi pan dwa? - pyta Anna.
- Nawet dam pani. Kiedyś się pani odwdzięczy, zgoda?
- Zgoda - mówi Anna, biorąc butelki.
- Czy ma pan jakąś siatkę? - pyta. - Nie mogę paradować
z piwem w rękach.
- Mam, ale przezroczystą - odpowiada sprzedawca.
- Trudno, niech będzie.
I idzie. Przez całą Osadę. Rolety znów w górę. Wszyscy
widzą, co ma w siatce. Wszyscy widzą, że jest w pomiętej
sukience. Wszyscy widzą, że coś jest nie tak.
W domu Anna otwiera piwo i szybko pije z butelki.
Trochę lepiej. Przecież ma dzisiaj spotkanie! Idzie do łazienki,
by wziąć kąpiel, ale z piwem, musi je wypić. Musi wypić oba,
może wtedy lepiej się poczuje. Mogłaby zamówić z
hipermarketu zapas piwa, ale ma za mało kasy, póki co wino
musi jej więc wystarczyć. Powoli dochodzi do siebie.
Dzwoni policjant.
- Pani Aniu, to co? Widzimy się dzisiaj? Tak będzie
lepiej, nie chcę rozmowy na komisariacie. Wszyscy wiedzą.
- W Osadzie?
- Nie, na komendzie. Jak już wspominałem, zapraszam
panią do restauracji poza Osadą, wszystko wyjaśnię - mówi
gliniarz. - Aha, mam na imię Marek.
- Będzie pan koło piętnastej, jak się umawialiśmy?
- Tak, przyjadę za godzinę, OK? Czy pani... czy pani
dobrze się czuje?
- Tak, świetnie - kłamie Anna.
- No to za godzinę jestem, do zobaczenia zatem. Anna
popija piwo, ale odkłada je i idzie wziąć szybki
prysznic. Potem zakłada pastelową sukienkę. Co za ohyda!
No ale musi, gliniarz tylko taką ją zna. Wypija jeszcze drugie
piwo i myje zęby. Gliniarz już jest, dzwoni do drzwi. Anna
otwiera, bierze torebkę i wychodzą. Jadą poza Osadę. Wokół
knajpy stoją ludzie czekający na stolik, Annę to lekko
przeraża, odwykła od tłumu. Chwyta policjanta za rękę, ten
odwzajemnia uścisk.
- Spokojnie, zarezerwowałem stolik - mówi mężczyzna.
Jest wysoki, dość przystojny, ma może ze czterdzieści lat,
myśli Anna, dobrze ubrany jak na policjanta.
Siadają przy stoliku w kącie restauracji, oddzielonym
wysokimi oparciami, więc nikt ich nie widzi. Kelner przynosi
menu. Anna zamawia wino.
- Nic pani nie zje? - pyta gliniarz.
- Jeszcze nie wiem, może caprese?
- Tylko?
- Tak.
Gliniarz jest chyba głodny, bo zamawia leczo, no i to
caprese dla Anny, i wino.
- O czym chciał pan porozmawiać i czemu nie na
komisariacie?
- Wszyscy panią podejrzewają, dlatego umówiłem się w
restauracji, bo panią lubię i - przepraszam za śmiałość -
zawsze mi się pani podobała, ma pani klasę.
- Wszyscy w Osadzie?
- Nie, na komisariacie. W Osadzie byłoby to nie do
pomyślenia, oni nawet nie wierzą w zaginięcie, oni wierzą
tylko w Osadę - odpowiada gliniarz.
- Co ja mam zrobić? - pyta Anna.
- Powiedzieć mi prawdę - odpowiada policjant. - Coś pani
ukrywa...
- Czy jestem podejrzana?
- Tak jak każdy z jego bliskich, ale on chyba nie miał
żadnych bliskich poza panią?
- Miał... - cicho mówi Anna i wypija duszkiem niemal
cały kieliszek wina.
Potem opowiada o kochance, o wizycie Michała u niej, o
zniknięciu pieniędzy z konta...
- Skoro się u niej pojawił, to jest szansa, że żyje. Będę
musiał ją przesłuchać - oznajmia Marek.
- Czy to konieczne?
- Niestety tak, każdy ślad jest ważny. Sprawdzimy też, kto
i gdzie wypłacił te pieniądze.
Kelner przynosi posiłki.
- Proszę jeść, pani Aniu, mizernie pani wygląda.
- Już jem... A czy mogę zamówić jeszcze jakiś alkohol?
- Oczywiście, wino?
- Tak, białe półwytrawne, podwójne, jeśli można...
- Nie ma sprawy.
Po chwili kelner przynosi napełniony kieliszek, a Anna
czuje się jak zbawiona. Kac mija. Znowu ogarnia ją błogość.
Jakby nic się nie stało. Niczego sobie ten glina, myśli. I zaraz
samą siebie opieprza.
- Spróbujemy jutro namierzyć, skąd była ta wypłata -
kontynuuje policjant. - Poza tym nic nie mamy, niestety. A ta
kochanka? Czy on ją odwiedzał regularnie?
- Tego nie wiem - odpowiada Anna. - Chyba tak - dodaje.
- No, dobrze, może teraz pani coś zje?
Anna posłusznie je caprese. Gliniarz wcina leczo,
- Jeszcze wino bym poprosiła - mówi.
- Oczywiście.
Gliniarz woła kelnera i prosi o kolejne podwójne białe
półwytrawne. Sam zamawia sobie wodę. Anna dziwnie się
czuje w jego towarzystwie, jakby była alkoholiczką.
- Nie mogę pić, bo przyjechałem samochodem - tłumaczy
się Marek. - Jakoś muszę panią odwieźć, prawda?
Anna się nie uśmiecha. Patrzy na gliniarza i ma tępy
wyraz twarzy. Spokojnie popija wino. - Bardzo źle? - pyta
policjant.
- Nie - odpowiada. - Tylko dlaczego jestem podejrzana?
- Zawsze bliscy są podejrzani, to norma. Nie martw się. -
Już jesteśmy na ty?
- Przepraszam, ale tak będzie wygodniej. Chyba nie masz
nic przeciwko? Pomogę ci, ile będę mógł.
Anna je caprese pomiędzy jednym oddechem a drugim.
Nerwy zabijają głód.
- Jutro rano zadzwonię - mówi Marek i kończą kolację.
Odwozi ją do domu. A w domu? No, jeszcze ma przecież
wino. Nalewa sporo, nie żałuje sobie, a co tam? Podejrzana?
Ona? A niby o co? Teraz każdy jest podejrzany.
8
Na drugi dzień rano wściekle dzwoni komórka. Anna jest
zaspana, zasnęła wczoraj w sukience. Jednak odbiera, bo
telefon nie przestaje dzwonić.
- Podałaś moje dane policji?! - Słyszy głos Beaty.
- Musiałam - tłumaczy, zastanawiając się, czy ma jeszcze
w domu jakieś piwo.
- Nic nie musiałaś, teraz będą mnie przesłuchiwali jak
podejrzaną, niepoważna jesteś, i tyle.
- Ja też jestem podejrzana.
- Jakoś mnie to nie wzrusza, jestem wkurwiona, że
wygadałaś wszystko gliniarzowi - mówi Beata podniesionym
głosem.
- Spokojnie, to rutynowe przesłuchanie, nie będą cię
męczyli - mówi Anna.
- Też mi pocieszenie!
- Michał jest ważny, zrozum to.
- Jakoś wątpię, że ci tak bardzo na nim zależy - twierdzi
Beata. - Ty myślisz tylko o sobie. I do tego ta chora Osada! To
jakaś iluzja! Przyjadę jutro po samochód. - Beata kończy
rozmowę.
Annie jest przykro, bo chciałaby mieć kontakt z tą twardo
stąpającą po ziemi kobietą.
W Osadzie zaczynają krzywo patrzeć na Annę, a
przynajmniej ona tak czuje. Chyba wiedzą, że pije i chodzi
byle jak ubrana. Dostrzegają, że odwiedza sklep z rybami i
piwem. Zastanawiają się pewnie, dlaczego nie rozpacza i
czemu widuje się z ludźmi spoza Osady. A może tylko jej się
tak wydaje? Przecież sąsiadka znów przyniosła jej łososia.
Była uprzejma. No właśnie, zbyt uprzejma, a nie miła. Może
to raczej wścibstwo ją przygnało? Czyżby odszedł? - myśli
Osada i obwinia Annę. To byłby przełom w życiu tej jakże
spokojnej społeczności, to stworzyłoby niebezpieczną
szczelinę. Wróci, musi. I koniec.
9
Następnego dnia przyjeżdża Beata. - Byłam na tym
cholernym komisariacie. Owszem, rutynowe przesłuchanie,
ale też jestem podejrzana, choć mniej niż ty. Ha, ha - oznajmia
na wstępie. - Może spróbuj na razie żyć za te trzy tysiące,
kredyt potem weźmiesz, a i tak nie będziesz miała z czego
oddawać. Najwyżej komornik cię odwiedzi i zajmie telewizor,
domu ci nie zabiorą, jak weźmiesz gotówkowy i małą kwotę -
dodaje.
- Znakomita perspektywa - prycha Anna.
- Dobra, zbieram się. A co do perspektywy, to chyba nie
masz innej. Jeszcze pogadamy, trzymaj się - mówi Beata na
odchodnym. I już jej nie ma.
Anna nie wie, co zrobić z tym dniem. Zakłada jasny dres i
idzie do sklepiku. Czuje, jak wszyscy ją czujnie obserwują.
- Ja to nie wiem - stwierdza właściciel sklepu na jej widok
- czemu tu nikt nie przychodzi. Przecież ja mam świeże ryby.
A oni zamawiają mrożone. Wiecznie i wiecznie mrożonki. Z
hipermarketów. Jak tak dalej będzie, to zamknę w cholerę. Już
z czynszem nie wyrabiam. A co dla pani?
- Niech pan jeszcze nie zamyka. Dla mnie halibuta i
karpia kawałek, tak dla jednej osoby - mówi Anna.
- Już się robi. - Sprzedawca pakuje kawałki ryb. - A piwo
nie? - pyta.
- A może ze dwa wezmę.
I tak wraca przez Osadę, a wszyscy patrzą. Siatka jest
przezroczysta, wszystko widać.
W domu otwiera piwo. Smakuje. Pod wpływem impulsu
dzwoni do Michała. Abonent niedostępny. Popija piwo i idzie
do kuchni smażyć rybę. Po dwudziestu minutach je obiad.
Potem, już najedzona, przymyka oczy. Nie wie, co ma myśleć
o gliniarzu i o tym, że przeszli na ty. Może on ją podrywa?
Przystojny, to fakt, ale przecież ona wciąż ma męża, choć
zaginionego. Piwo jest dobre, lekko uspokaja, a Anna jest
zdenerwowana. Boi się Osady. A domu nie może sprzedać, bo
jest własnością Michała. Albo żyje i bawi się mną, albo ktoś
go zabił, znalazł kartę i się pod niego podszywa. Bo już nic
nie rozumiem, myśli.
Dzwoni komórka. Gliniarz.
- Możemy porozmawiać przy kolacji? - pyta Marek.
- Dobrze, ale wolałabym na razie nie przechodzić na ty.
Nieswojo się z tym czuję - mówi Anna.
- Dobrze, przepraszam. Przyjadę po panią prywatnym
samochodem o osiemnastej, zgoda?
- Zgoda.
Jestem podejrzana, Anna aż się uśmiecha, no tak, przecież
zapadł się pod ziemię.
Idzie do kuchni, włącza laptop, by sprawdzić konto.
Dziwne, ale część pieniędzy wpłynęła z powrotem. Kto je
wpłacił i dlaczego? Czy złodziej oddałby kasę? To mało
prawdopodobne. A jeśli to Michał, to co on wyprawia?
A może Beata miała dostęp do tego konta i z litości mi
oddała? - zastanawia się Anna.
Znowu musi włożyć pastelową sukienkę i zrobić sobie
makijaż. Pozory trzeba zachowywać.
10
Jadą na kolację do tej samej restauracji co wcześniej.
Marek od razu zamawia wino.
- To, które lubisz, przepraszam, to, które pani lubi -
poprawia się.
- Dziękuję.
- Zamówię jedzenie i proszę zjeść tym razem coś
solidnego, bardzo proszę - mówi.
- No dobrze - odpowiada Anna.
Zamawia pieczeń wołową i brokuły. Bez ziemniaków.
Gliniarz bierze polędwiczki z kurkami, ziemniaki i pomidory.
Jedzą powoli. Potem zamawia kolejne wino.
- Będę musiał wezwać panią na komisariat - mówi Marek.
- Stało się coś?
- Jak dotąd nic, komórka wyłączona, ale próbujemy ją
namierzyć. Muszę panią oficjalnie przesłuchać. Chciałem
uprzedzić. Zadam kilka prostych pytań, bez obaw, na razie jest
pani tylko podejrzana, podobnie jak pani Beata. Ona nawet
bardziej, bo przecież widziała go jako ostatnia. Czy zdarzyło
się coś nowego? - pyta.
- Nie - kłamie Anna. Nie wie dlaczego, ale nie chce
powiedzieć całej prawdy. Nie ufa do końca gliniarzowi. -
Kiedy mam przyjść na komisariat?
- Najlepiej jutro o jedenastej, może być?
- Tak, będę.
- Aha, sprawdzaliśmy kartę, wygląda na to, że pieniądze
wypłacał pani mąż. Tak przynajmniej wynika z monitoringu.
Wszystko to staje się dość dziwne.
- Czyli żyje? - pyta Anna.
- Tego nie jesteśmy pewni, kartę mógł przecież zgubić, a
złodziei nie brak. Zamówić jeszcze coś?
- Nie, dziękuję, pójdę już.
- Odwiozę panią - mówi Marek i po chwili Anna jest w
domu.
Oczywiście wszystkie rolety w górę, a potem w dół.
Ciągła obserwacja.
Anna się przebiera, zmywa makijaż i siada na kanapie.
Czy źle im było?
11
Po sutym, ale lekkim obiedzie oglądają film na podstawie
książki Jane Austen. Michał popija wino.
- Podoba ci się? - pyta.
- Bardzo - mówi Anna.
- Może potem pójdziemy na spacer?
- Dobrze, chętnie.
Po filmie faktycznie wychodzą, spacerują alejkami,
spotykają dwóch sąsiadów z psami, witają się. Jest taki
przyjemny ciepły wieczór. Annie niewygodnie w sukience i w
butach na obcasach, ale się stara. Po spacerze Michał
przeprasza, ale musi iść do pracy, do gabinetu. Anna nie ma
nic przeciwko temu. Zresztą jakżeby mogła mieć?! To on
utrzymuje dom. Idzie do łazienki zmyć makijaż i przebrać się
w koszulę nocną, bardzo elegancką koszulę nocną. W sypialni
kładzie się z książką, Michał raczej szybko nie przyjdzie.
Wstaje jeszcze raz, znów idzie do łazienki i z kosza na brudną
bieliznę wyciąga swoje tabletki na sen. Bierze trzy. Wreszcie
zaśnie, wcale nie ma ochoty czytać ani samotnie leżeć w
łóżku. Słyszy stukanie klawiatury i zasypia...
Nigdy nie wiedziała, kiedy on przychodził do łóżka, bo już
spała. Michał nic nie wiedział o tabletkach na sen. A rano
zwykle już go nie było. Rzadko jadali razem śniadania.
- Kochanie, co na obiad? Jestem bardzo głodny! - woła
już od progu.
- Pieczony karp z grzybami i sałata lodowa z octem
balsamicznym - odpowiada Anna.
- Cudownie, uwielbiam tłuste ryby.
Jedzą razem, milcząc.
- Może lampka wina po obiedzie? - proponuje Michał.
- Tak, dobry pomysł. Popijają w ciszy.
- Przejdziemy się ? - pyta Anna.
- Tak, jak najbardziej.
Wychodzą i spacerują alejkami wzdłuż idealnie zadbanych
ogrodów, idealnie zadbanych willi. W ciszy, nie potrzebują
wielu słów. Michał nie przepada za gadatliwością. W domu
włączają film na DVD i potem idą spać, tym razem oboje, dziś
Michał nie ma pracy w gabinecie.
* * *
Czy myśmy tak spędzali wszystkie dni? - zastanawia się
Anna. Obiad, spacer, film i lulu? Wcale się nie dziwię, że miał
Beatę. Musiałam być strasznie nudna z tą swoją
powściągliwością. Ale przecież to on mi ją narzucał.
12
Na komisariacie Marek wyciąga notes i mówi: -
Przepraszam, ale muszę wiedzieć, co pani robiła tamtego dnia,
we wtorek, kiedy zaginął pani mąż?
- To, co zwykle, czekałam na niego z obiadem, ale nie
przyjechał. Dzwoniłam co chwila i siedziałam w domu.
- Czy ktoś może to potwierdzić? To, że pani nie
wychodziła?
- Nie wiem, może sąsiedzi, oni wszystko wiedzą.
Zazwyczaj.
- Będę musiał ich zapytać, przykro mi - oznajmia gliniarz.
- No cóż, trudno, już i tak wiedzą - odpowiada Anna. -
Coś jeszcze?
- Właściwie nic, niewiele wiemy, ale on chyba żyje, tylko
pojawia się pytanie, co się z nim dzieje - mówi Marek. -
Dobrze, proszę wracać do domu, pani Aniu. Odwieźć panią?
- Dziękuję, przejdę się.
Z komisariatu jest niedaleko. Anna idzie wolno, pogoda
jest piękna, jakby nic się nie stało. Spotyka najbliższą
sąsiadkę, panią Hanię.
- O, dzień dobry, pani Aniu, czy coś pani wie o Michale?
- Na razie nic - odpowiada Anna.
- Oj, to szkoda, ale na pewno niedługo wróci. Mam dla
pani szarlotkę.
- Policja będzie państwa przesłuchiwała - mówi Anna.
- Oj, nie ma problemu, nie boimy się. - Sąsiadka się
śmieje. - To ja zaraz zajrzę z tą szarlotką, dobrze?
- Nie trzeba, po prostu odbiorę od pani, to trzy minuty
stąd.
- Jeśli pani tak woli, to podejdźmy do mnie - godzi się. -
A gdzie pani pomoc domowa? - pyta nagle pani Hania. -
Dawno jej nie widziałam.
- Zwolniłam ją, chwilowo nie jest mi potrzebna.
- Oj, no tak. Widziałam, że chodzi pani do tego sklepiku z
rybami. I co, dobre są?
- Bardzo dobre - mówi szczerze Anna.
- I sama je pani przyrządza?
- Tak, teraz tak. Ja niewiele jem, nie mam wielkich
wymagań.
- No tak. Proszę, oto szarlotka.
- Dziękuję, pani Haniu. - Anna bierze spory kawał ciasta i
wraca do domu.
I co ja z tym zrobię? Nie jadam słodyczy, ale co mi tam,
zrobię wyjątek, przecież jestem szczupła i mało jem, rozmyśla
w drodze. Łapczywie zjada prawie połowę z tego, co dostała.
Szarlotka jest bardzo dobra. Ciekawe, czy zrobiła ją pani
Hania, czy jej pomoc domowa? Tu każdy ma pomoc domową.
Zwykle spoza Osady. Dojeżdżają. Mają niezłą fuchę, dobrze
płatną. Moja też nieźle zarabiała, no, ale teraz nie jest mi
potrzebna.
Anna nie wie, co ma zrobić z resztą dnia. Obejrzeć film?
Iść do sklepiku? Nad morze? Nic jej nie przypada do gustu.
Nagle dzwoni komórka. To Beata.
- I jak? Byłaś na policji?
- Byłam, wciąż mnie podejrzewają.
- Mnie też. - Śmieje się. - Może go zabiłyśmy i
zakopałyśmy ciało? Ha, ha... Tylko gdzie?
- Nie żartuj sobie!
- A jakieś sygnały od Michała?
- Nic, zupełnie nic. Tylko część kasy wróciła na konto.
- O, to dobrze! Ale ciekawe, kto tą kasą rozporządza,
złodziej chyba by nie oddał?
- A cholera wie, sama nic nie rozumiem z tego
wszystkiego...
- Powiedziałaś o tym gliniarzowi?
- No właśnie nie. Nie do końca mu ufam, chyba mnie
podrywa.
- Ha, ha. Uważasz, że to on zakopał ciało?
- Przestań! Aż tak daleko się nie posuwam.
- To czemu nie jesteś z nim szczera?
- Sama nie wiem - odpowiada Anna.
- Słuchaj, a może pojedziemy do tego banku, co?
- Dobry pomysł, spróbujmy.
- OK - mówi Beata. - Będę jutro. Nie cierpię tej waszej
Osady, ale jakoś przeżyję to martwe miejsce.
- Martwe? - pyta Anna.
- No a nie? Tam nic się nie dzieje, wszystko jest nijakie,
czyste, pastelowe, aż się rzygać chce.
Beata kończy rozmowę. Są umówione na jedenastą rano.
Martwe miejsce? - myśli Anna. - No tak, może i nasze
życie z Michałem takie było? Kiedy on właściwie zaczął z tą
Beatą? Jakoś rok temu chyba. Dość szybko się zorientowałam,
niby to ukrywał, ale słabo mu szło. Coraz częstsze znikanie po
pracy, zaczął używać też drogich perfum, nigdy wcześniej
tego nie robił. No i zdjęcia w komputerze. Wcale ich nie
schował. Może chciał mi coś powiedzieć?
Anna jednak ubiera się nie w pastelową sukienkę, tylko w
miękki wygodny sweter i luźne spodnie, i znów idzie do
sklepiku. Dziś jest trochę chłodniejszy dzień. Wiatr rozwiewa
przyjemnie jej włosy. Sąsiedzi bacznie ją śledzą, ale już się do
tego przyzwyczaiła.
- Niech mi pan coś więcej powie o moim mężu, jak często
tu bywał?
- Jakoś raz w tygodniu kupował ryby i czasem ze mną
rozmawiał - odpowiada sprzedawca. - Zazwyczaj narzekał na
ogrom pracy, ale też pytał, co u mnie. Był bardzo uprzejmy i
miły. Taki rozmowny gość. Ucinaliśmy sobie pogawędki. Ot
takie, o życiu.
Michał rozmowny? A te ryby to chyba dla Beaty, bo nigdy
niczego do domu nie przyniósł.
- To wszystko? - pyta Anna.
- Chyba tak. Zwykle wybierał tłuste ryby, mówił, że to
jest zdrowy tłuszcz, ze trzy razy kupił kilka piw. Mile go
wspominam, mam nadzieję, że się odnajdzie.
- Dziękuję, miłego dnia.
W domu Anna dzwoni do gliniarza.
- Potrzebuję na jeden dzień to zdjęcie Michała, które panu
dałam - mówi.
- Po co ono pani? - docieka Marek.
- Po prostu jest mi potrzebne, mogę je wypożyczyć?
- Może pani, oczywiście, ale musi do nas wrócić, choć
plakaty już wiszą.
- To ja zaraz podejdę, dobrze?
- Dobrze, czekam na panią.
Na komisariacie pustki, siedzi tylko Marek. No tak, policja
nie ma tu nic do roboty.
- Proszę, oto to zdjęcie. - Podaje jej. - Nie wiem, co pani
kombinuje, ale chyba nie jest pani ze mną całkiem szczera.
Nie podoba mi się to.
- Jestem, po prostu potrzebuję to zdjęcie, bo nie mam
innego, nic więcej. Chcę sobie popatrzeć i oddam - twierdzi
Anna.
- Mało przekonujące, ale dobrze. Aha, sprawdziliśmy, nie
było wypłaty z kasy, tylko z bankomatu. Zdjęcie proszę mi
oddać najpóźniej jutro, musimy sprawdzić, kto wypłacił te
pieniądze - mówi gliniarz.
- Dobrze, oddam - odpowiada Anna i wychodzi.
- Pani Aniu! - woła za nią.
- Słucham? - Anna się odwraca.
- Da się pani zaprosić na kolację? Porozmawiamy na
spokojnie, bardzo proszę - mówi Marek.
- Zastanowię się, właściwie czemu nie, jutro dam panu
znać. - I wychodzi.
13
Policja pewnie więcej dowie się w tym banku, ale Anna
musi tam pojechać, tak czy owak. Kiedy więc zjawia się u niej
Beata, jadą tam obie. W banku pokazuje kasjerce zdjęcie
Michała.
- To mój mąż, Michał Michalski, który zaginął.
Chciałabym się dowiedzieć, czy wypłacał ostatnio pieniądze.
Czy może mi pani pomóc?
- Zdjęcie jest takie sobie, ale sprawdzę pani stan konta -
odpowiada kasjerka. - Rzeczywiście ktoś wypłacał i wpłacał
gotówkę, nie pamiętam tego pana. To była raczej wypłata z
bankomatu. Wpłata też we wpłatomacie. Wiele pani, niestety,
nie pomogę.
- A zdjęcie z bankomatu? - pyta Beata. - Przecież
wszystko rejestrujecie.
- Tego właściwie nie mogę już zrobić, przepraszam. To
mógł być każdy.
Wychodzą z banku i jadą do domu Anny. Kiedy wysiadają
z samochodu Beaty, pani Hania otwiera drzwi.
- Dzień dobry. Koleżanka przyjechała? To dobrze, nie jest
pani sama, zresztą my też kibicujemy - woła.
- Dzień dobry, tak, to moja znajoma, dziękuję za
zainteresowanie - odpowiada szybko Anna i wraz z Beatą
znikają w domu.
- Masz wino? - pyta Beata.
- Jeszcze mam. Otworzyć?
- Tak. Znowu pewnie będę musiała zostawić tu
samochód, ale mam ochotę się napić. Dzwoniłam do Michała,
komórka nie odpowiada.
- Już nalewam, tylko muszę coś zjeść. Jesteś głodna?
- Trochę - odpowiada Beata.
Anna nalewa wino i smaży rybę. Nie jest dobra w
gotowaniu, a pomocy domowej już nie ma. Dodaje przyprawy.
Będzie, jaka będzie. Nic nie mówią, czekają na obiad.
Zupełnie jak z Michałem, myśli Anna. Wreszcie ryba jest
gotowa. Podaje na eleganckich białych talerzach. Jedzą.
- Nawet talerze masz wypasione - mówi Beata. -
Wiadomo, albo białe, albo pastelowe. Zgadłam?
- Owszem - potwierdza Anna.
- A ryby skąd? Hipermarket przyjeżdża?
- Już nie, kupuję w lokalnym sklepiku.
- No, to już coś, jakaś zmiana na lepsze, kobieto!
Wychodzisz z domu?
- Tak, czasami spaceruję nad morze, no i na komisariat.
- To rzeczywiście fascynujące. - Beata prycha. - Może
kup sobie psa?
- Nigdy nie miałam zwierzęcia i chyba... chyba nie chcę.
- No dobra, nie to nie. Zastanówmy się nad bankiem,
wciąż nie wiadomo, kto wypłacał te pieniądze - mówi Beata.
- Może policja to ustali - odpowiada Anna.
Pół butelki wina już nie ma. Anna pije z wodą, nie chce
się upić.
- Czy ty lubisz ryby? - pyta Beatę.
- Bardzo, wolę od mięsa.
- Michał przynosił, prawda?
- Tak, zdarzało się. I ja je przyrządzałam, lubię gotować.
Ale bardziej dla kogoś niż dla siebie. Sama jem byle co. Poza
tym przygotowywałam mu kotlety z ziemniakami i mizerią,
bardzo lubił. Takie schabowe albo mielone.
- To dziwne, on nie chciał tak jadać w domu, mówił, że to
niezdrowe.
- Może my nie rozmawiamy o tym samym człowieku? -
Beata się śmieje.
- Co jeszcze robiliście, poza jedzeniem? - pyta Anna. -
Seks mnie nie interesuje.
- Dużo rozmawialiśmy, głównie mówił on, skarżył się na
ogrom pracy, o tobie prawie nie wspominał.
- Prawie?
- No raz czy dwa napomknął, że musi iść, bo ty czekasz z
kolacją, jak zawsze nienaganną, nie poruszaliśmy tego tematu.
- Nie chciałaś, żeby się rozwiódł?
- Chciałam.
- To już z rok, nie?
- Ponad. Myślę, że jeszcze się zjawi, jak odpocznie.
- Wciąż uważasz, że on odpoczywa?
- Jasne, że tak. Może ode mnie też, kto wie...?
- Jak często cię odwiedzał?
- A ze dwa, czasem trzy razy w tygodniu, po pracy -
mówi Beata. - Mogę sobie dolać? - pyta.
- Jasne.
Wino już się kończy, butelka świeci pustką. Anna otwiera
kolejną.
- Jesteś strasznie wyluzowana, gadasz z żoną swojego
kochanka - mówi Anna.
- To raczej ty jesteś wyluzowana, nic cię nie dziwi -
odpowiada Beata. - Nawet ja. Nawet jego zniknięcie.
- Nie no, jestem zdziwiona tym, że go nie ma. Nie miał
powodu do ucieczki, był w komfortowej sytuacji, to raczej coś
innego...
- Niby co? Morderstwo? - sarkastycznie pyta Beata.
- A czemu nie? Poza Osadą wciąż się to dzieje.
- A może to ty go zabiłaś, jak się o nas dowiedziałaś, hę?
- Jestem słaba fizycznie, nie miałabym siły ukryć ciała.
- No, ja tam nie wiem. Jak dla mnie jesteś podejrzana. Ale
ja ci się dziwię, kobieto, wiedziałaś o nas i nic?
- A po co mi były awantury?
- Ja bym go wykopała za drzwi i to natychmiast.
- Sama się godziłaś na żonatego.
- Bo wiedziałam, że was łączy głównie obiad - mówi
nagle Beata. - No i jeszcze te filmy.
- To jednak coś mówił?
- Tylko raz opowiedział o waszym życiu. Filmy, spacery,
obiady.
- Źle mu nie było!
- Tego nie powiedziałam. Wreszcie jesteś normalnie
ubrana - stwierdza Beata. - Dość pasteli?
- Nie lubię ich, może nawet przemaluję dom na biało. W
tej chwili dzwoni komórka Anny. To gliniarz.
- Mamy zdjęcie z bankomatu, ale niewyraźne, wygląda na
to, że to był blondyn - mówi Marek.
- Michał jest brunetem - odpowiada Anna. - Więc to nie
on.
- Ale powtarzam, że zdjęcie jest niewyraźne, więc tak
naprawdę nadal nic nie wiemy.
- Nigdy go nie znajdziecie - oznajmia Anna.
- Proszę tak nie mówić, w końcu go odszukamy - twierdzi
stanowczo gliniarz. - Aha! - dodaje. - Dzisiaj przesłucham
pani najbliższych sąsiadów, niestety, muszę.
- Rozumiem, do widzenia - mówi Anna i się rozłącza.
- No to ładnie - twierdzi Beata, kiedy Anna streszcza jej
rozmowę. - Trochę się ta sprawa komplikuje, o ile to
naprawdę był blondyn. A może Michał przefarbował włosy?
- To idiotyzm, niby po co?
- Ale skoro zdjęcie niewyraźne, to oni nie mają pewności,
kto to był - mówi Beata. - Ja tam jestem optymistką.
- No cóż, ja już chyba nie.
- Pokażesz mi tę piwnicę? Kiedyś wspominałaś coś o
motylach... Mogę zobaczyć?
- Możesz.
W piwnicy oglądają w gablotach kolekcję motyli i żywą
choinkę, już nieco zasuszoną.
- Nie wiedziałam o tej jego pasji, nigdy nic o motylach
nie mówił. Ale zaraz! Kiedyś przyniósł mi takiego jednego,
białego, mówił, że to rzadki okaz, ale myślałam, idiotycznie,
że po prostu gdzieś go niechcący złapał...
- Ja też nic o tym nie wiedziałam, jak o wielu innych
rzeczach - mówi gorzko Anna.
Kobiety piją wino, a policja przesłuchuje sąsiadów. Pani
Hania nic nie widziała poza tym, że w domu Anny paliło się
światło do późna, to samo mówi sąsiad z prawej strony. Nikt
nic nie widział. „Nie, nie wychodziła z domu, nie
widzieliśmy" - mówią. Tylko jeden sąsiad twierdzi, że widział
Annę wieczorem na podjeździe przed domem. Czy to
wystarczy za alibi?
- Miałaś, kobieto, powód, by zabić Michała, ale jakoś nie
widzę cię w tej roli, jesteś zbyt delikatna - stwierdza Beata. -
Nie pasujesz mi na morderczynię, choć to nic nie oznacza.
- Jaki powód? Niby ty jesteś tym powodem?
- Też, ale bardziej wasze nudne małżeństwo.
- No, bardzo ci dziękuję - prycha Anna. - On jakoś to
lubił.
- Coś wątpię - odpowiada Beata.
Zbliża się wieczór, kobiety nadal piją wino, zjadają
jeszcze kolejną kupioną przez Annę rybę. W lodówce nie ma
już nic innego.
- Wokół Osady jest pełno sklepów, wybierz się kiedyś, a
nie to zamawianie przez Internet. Powinnaś się więcej ruszać!
- Nie czuję się na siłach, ale może się przejdę, choć nie
lubię życia poza Osadą, jest takie inne...
- Jest normalne.
Na zewnątrz zaczyna padać deszcz. Trochę się ochładza.
- Mogę zostać na noc? - pyta Beata.
- Możesz, mamy pokój dla gości, choć nigdy ich nie
przyjmowaliśmy - odpowiada Anna.
- A rodzina?
- Moja jest od lat w Australii, nie mamy zbyt dobrego
kontaktu, właściwie to żadnego, a Michał stracił rodziców,
kiedy był dzieckiem. Może to sieroctwo nas do siebie
przyciągnęło, kto wie?
Deszcz już leje na potęgę. Beata idzie do pokoju
gościnnego.
- Zaraz, nie mam piżamy, możesz mi coś pożyczyć? -
woła.
- Zaraz ci przyniosę.
Anna wyciąga z szafy pastelową piżamę i zanosi Beacie.
- No tak, wiedziałam. - Śmieje się. - Ale dzięki, dobre i
to.
Nagle pukanie do drzwi. To pani Hania, w podomce.
- Pani Aniu, ja tylko na chwilę. Była u mnie policja, ale ja
tylko powiedziałam, że widziałam światła w pani oknach,
pominęłam fakt, że widziałam panią na podjeździe. Dobrze?
- Tak, dobrze, dziękuję. Proszę iść już spać, strasznie leje
- mówi Anna.
- A co pani robiła na tym podjeździe? - pyta sąsiadka.
- Nic, szukałam samochodu męża i kiedy go nie
znalazłam, zaraz wróciłam do domu.
- Tak myślałam. To dobranoc - żegna się pani Hania i
odchodzi.
Anna nie może zasnąć. W domu panuje bałagan, nieumyte
talerze i garnki, kurz... Ma około dwustu metrów
kwadratowych, trzeba to w końcu posprzątać, a pomoc
domowa zwolniona.
14
Czemu jesteś dziś taka smutna? - pyta Michał przy
obiedzie.
- Nie jestem smutna, tylko jakaś zmęczona.
- Ale czym? Przecież nic nie robisz...
- No, właśnie, może dlatego, może ja powinnam
pracować, Michał?
- Na pewno nie, ja zarabiam wystarczająco dużo. Zajmij
się czymś, szydełkowaniem na przykład.
- Mało ciekawe zajęcie.
- To zacznij biegać. Sport to zdrowie.
- Nie mam siły, zresztą samej mi się nie chce.
- No, ja biegał nie będę, mam za dużo pracy, mogę tylko
wyjść na krótki spacer. Nudzisz się?
- Nie, nawet nie. Chyba nie...
- Kupiłem kilka nowych filmów. Spodobają Ci się,
obejrzymy?
- Pewnie, chętnie.
- Wybiorę jakiś, a potem pójdziemy spać.
15
Anna leży w ciemnościach, wsłuchuje się w deszcz i
patrzy w sufit. Przymyka oczy. Deszcz jest taki miarowy,
działa usypiająco. Nagle czuje obok siebie Beatę, która
wślizguje się do łóżka.
- Nie mogę zasnąć - mówi. - Tak wpadłam na chwilę.
- Nie, nie! - Anna wyskakuje z łóżka. - Idź stąd! Nie
możesz leżeć ze mną!
- Ale z ciebie dziwaczka. Jakby było w tym coś złego! Już
spadam, ale mam pomysł, zabiorę cię poza Osadę, do jakiegoś
klubu, zobaczysz prawdziwe życie. - Śmieje się, ale
posłusznie wychodzi z pokoju.
Anna jest zła, ale w końcu deszcz ją uspokaja. Wreszcie
zasypia.
Rano Beata domaga się śniadania.
- Jak to nic nie masz? Nie robisz zakupów? - dziwi się.
- Robię tylko w sklepie rybnym - wyjaśnia Anna.
- No nieee... To może pójdziemy po tę rybę, bo jestem
strasznie głodna. Ale ryby już mi bokiem wychodzą.
I idą. Wszyscy je obserwują. Kto to jest? Skąd się tu
wzięła? Niepokoją się. Nie powinno jej tu być.
- O, ktoś nowy - woła pan w sklepiku. - No nareszcie! Co
panie potrzebują?
- Jakąś dobrą rybę - mówi Beata.
- To może flądra? Mam świeżą.
- Może być. - Biorą po dwa spore kawałki i wychodzą.
W domu szybkie pieczenie w piekarniku i gotowe.
- Nie masz chleba? - pyta Beata.
- Nie jadam - odpowiada Anna. - Wiesz, dieta.
- Boże... Ja jem wszystko, a jestem szczupła, masz jakąś
manię. Tego też wymagał Michał?
- Tak, właściwie tak, też nie jadał chleba.
- Kompletna bzdura! U mnie wcinał kanapki! Michał i
kanapki? Dziwne, myśli Anna.
- Nie będę cię przepraszała za nocne zajście, bo dla mnie
to normalne - mówi Beata.
- Jesteś biseksualna? - pyta Anna.
- Czasami, bo niby czemu nie? Ale OK, nie bój się, nie
jestem nachalna. To co, dasz się porwać poza Osadę? Tu
nawet kawiarni nie ma - nalega Beata.
- Dokąd? - niespokojnie pyta Anna.
- Zobaczysz, znam jedno fajne miejsce i to blisko stąd.
- Nie lubię knajp. Zanim kupiliśmy ten dom, częściej
wychodziliśmy, ale do restauracji - mówi Anna. - W knajpach
jest straszny hałas i tłumy ludzi. To nie dla mnie. Ale możemy
się wybrać pojutrze, wcześniej mam jeszcze coś do zrobienia.
- Co mianowicie?
- Ze wszystkiego muszę ci się zwierzać? - pyta Anna.
- Nie musisz, ale myślałam, że wspólnie szukamy
Michała.
- W ogóle go nie szukamy, poza wizytą w banku.
- A co możemy zrobić? Niiic... No dobrze, będę pojutrze
albo nawet jutro, teraz się zbieram - mówi Beata i wychodzi.
Anna idzie do gabinetu Michała. Została jedna zamknięta
szuflada. Trzeba ją otworzyć. Żaden ze znalezionych
kluczyków nie pasuje. Bierze spory śrubokręt z szafki z
narzędziami i wyłamuje zamek. W szufladzie jest zeszyt w
linię. Tylko jeden! A tyle ich pisał! To ma już dwa.
Anna jest smutna i niestety niekiedy nudna. Nic nie robi,
tylko chodzi w tych pastelach, je i ogląda filmy. Rzadko
wybiera się na spacer, a jak już, to na krótki, tylko po tej
cholernej Osadzie.
Robi wszystko, co jej każę, nie ma własnego pomysłu na
życie. Od kiedy mamy ten dom, ona się zupełnie zmieniła,
żyje od obiadu do obiadu. Od makijażu do makijażu. Kiedyś
wspólnie biegaliśmy, rozmawialiśmy, teraz, owszem, ja nie
mam na nic czasu, może to moja wina? Ale ona jest dziwnie
ospała, nie zrobiła nawet awantury o Beatę, o której przecież
wie doskonale. Czy ona mnie w ogóle kocha? Chyba ma
problemy z alkoholem, tylko to ukrywa. Wiem, że bierze
jakieś tabletki. Z kolei Beata nie chce się ze mną za często
widywać. Twierdzi, że nie ma czasu, a ja się domyślam, o co
jej chodzi - o rozwód. Tylko że to nie wchodzi w grę. Nie
zostawię Anny, mimo wszystko. Nie dałaby sobie rady beze
mnie, a Beata jest silna. Obie są mi potrzebne. Tak strasznie
różne od siebie. Beata też ma wady, jest zbyt bezczelna.
Wymagająca. Ciężko mi idzie praca, jestem przytłoczony całą
tą sytuacją. Nie znoszę tajemnic i ukrywania się, a muszę to
robić. Sam jestem beznadziejny, dostosowuję się.
Anna jest zażenowana. To niby była ta sztuka kaligrafii?
Wieczne narzekanie? Zwierzał się zeszytom zamiast mnie!
Nigdy przy nim nie piłam, dopiero teraz... Skoro tak mu się
nudziło, to dlaczego nic nigdy nie powiedział? Po cholerę się
dostosowywał?! Do mnie czy do niej? Raczej do nas obu.
Anna do wieczoru czyta ten zeszyt, nic ciekawego poza
narzekaniem na wszystko. Jezu, jak on udawał, jak musiał się
męczyć? Tylko po co? W końcu zmęczona odkłada zeszyt,
kładzie się w sypialni, z otwartym winem. Popija powoli z
butelki. A może on się zabił? - zastanawia się. Nie, to raczej
niemożliwe, nie on. Wreszcie zasypia.
Kiedy się budzi, butelka leży na niej, a połowa wina jest
rozlana. Ma mokre ubranie.
- Boże!
Wstaje szybko, biegnie do łazienki, przebrać się w
szlafrok. Pościel i ciuchy wkłada do pralki. Pustą butelkę
wyrzuca do śmietnika, w którym już jest mało miejsca. Sporo
w nim pustych butelek.
Bierze gorącą kąpiel, potem siada w szlafroku w kuchni.
Nigdy nie wiedziałem, co mam mówić. Zwierzanie się nie
wchodziło w grę. Miałem być mężem, głową domu, a nie
jęczącym samcem. Utrzymywanie domu to nie problem,
zarabiam dobrze. Gorzej z komunikacją między mną a Anną.
Znamy się tyle lat, a nic o sobie nie wiemy. Może ona ma
jakieś problemy? Ale zawsze jest taka nienaganna. Aż wstyd
pierdnąć, za przeproszeniem. Jestem przytłoczony.
Anna odkłada zeszyt, sama jest przytłoczona. To wszystko
przez ten dom, myśli... Przedtem śmiali się więcej. Dzwoni
komórka. To Beata.
- No i co, idziesz czy dalej będziesz marudziła w domu? -
pyta.
- Chyba pójdę - odpowiada Anna. - Nie mam nic do
roboty. O której?
- Przyjadę taksówką o dziewiętnastej, OK?
- Dobrze.
- Co masz taki dziwny głos?
- Nic, zmęczona jestem, źle spałam.
- Minie ci, zobaczysz - zachęca Beata.
Anna bierze się za sprzątanie mieszkania, wszędzie pełno
kurzu, brudne talerze... Nie idzie jej zbyt dobrze, zwykle
robiła to pani Ela. Powoli, powoli robi się coraz czyściej.
Anna bierze prysznic, nie wie, w co się ubrać na ten wypad z
Beatą.
I wiecznie te pastelowe sukienki, taka czysta, taka
schludna, aż wstyd mieć plamę na spodniach. Ubrałaby się
choć raz normalnie, w jakieś dżinsy, T - shirt albo w dres.
Beata przyjeżdża ubrana w obcisłą sukienkę do pół uda i
getry.
- A ty co? W szlafroku się wybierasz? - Śmieje się.
- Jeszcze nie wiem, co włożę - mówi Anna. Próbuje
dostosować się do tej nienudnej kobiety. Beata jej imponuje.
Wkłada obcisłe dżinsy i T - shirt.
- Może być? - pyta.
- Od biedy tak - odpowiada Beata. - No to jedziemy.
Klub jest niewielki, głośno gra muzyka, sporo ludzi
tańczy. Wszyscy piją piwo albo wódkę. Beata zajmuje stolik
pod ścianą i zamawia dwa piwa.
- No i co? - przekrzykuje hałas. - Niefajnie?
- Chyba fajnie - odkrzykuje Anna.
Beata ciągnie ją na parkiet. Tańczą, Anna trochę
nieporadnie, Beata świetnie. Nagle Anna ma tego dosyć, nie
może wytrzymać tłumu i hałasu. Wybiega na ulicę i wzywa
taksówkę, jest wzburzona. Wraca szybko do domu i przebiera
się w dres. Beata jakoś sobie poradzi. Zawsze sobie radzi.
Nalewa sobie kieliszek wina i wyłącza komórkę, na wypadek
gdyby Beata zadzwoniła. Musi być wściekła, że Anna uciekła.
Obiady są bardzo dobre, to trzeba jej przyznać. Dlaczego
Anna nie ma żadnych pasji, dlaczego jest taka bezwolna? Ja
mam pasje, ale je ukrywam przed nią, bo zaraz narzekałaby na
bałagan. Ona tak strasznie kocha sterylność. Tak jak cała ta
Osada. Nigdy niczego nie wymagała, na wszystko się
zgadzała, a przecież ja ciągle byłem zajęty. Czy robiła coś
poza przeglądaniem gazet? Muszę z nią porozmawiać, jestem
trochę przerażony. Kiedyś się wygłupiała, była wesoła, to ta
cholerna Osada wszystko popsuła. Niczego jej nie narzucałem,
nie zmuszałem. Sama wybrała taki styl życia. Pastelowy.
Owszem, zawsze jej powtarzam, że pięknie wygląda, bo to
prawda, ale ile można tkwić w tym samym ? Chciałbym
czasem zaszaleć, popływać w tym ciepłym morzu, a ona woli
te swoje spacery. Po alejkach!
Anna pogrąża się w myślach. Wcale taka nie jestem,
gdybyś ty wiedział, Michał, gdybyś mnie widział teraz!
Pewnie byłbyś oburzony brudnym mieszkaniem, winem,
brakiem rozpaczy. Czego ty właściwie chcesz ode mnie?
Żebym jaka była? Taka jak Beata? Wszystko akceptowałeś,
Michał,
wszystko ci się podobało. Ja się tylko
dostosowywałam. Nigdy o nic nie miałeś pretensji. Na nic nie
narzekałeś.
Dlaczego są tylko dwa zeszyty? Gdzie reszta? Przecież
stale coś pisał.
Ostre pukanie do drzwi. Anna się wzdryga i idzie
otworzyć. To Beata.
- Jak mogłaś? Trzeba mi było powiedzieć! Szukałam cię
po całym klubie! Uciekłaś?
- Niestety tak - przyznaje Anna.
- Jesteś niereformowalna - mówi Beata i wchodzi do
środka bez zaproszenia.
W salonie nalewa sobie wino z otwartej butelki.
- Czy ty nie za dużo pijesz? - pyta. - Przy Michale też tyle
piłaś?
- Przy nim prawie wcale, kieliszek przed snem. To tylko z
nerwów.
- Z nerwów czy nie, i tak dużo.
- Sama pijesz.
- Z tobą tylko, w domu raczej nie - mówi Beata.
- Już późno - stwierdza Anna.
- Nie musisz mnie wypraszać w taki sposób, wystarczy
powiedzieć wprost. - Zżyma się. - Dopiję i biorę taksówkę.
Po chwili już jej nie ma.
Annie chce się spać, ale postanawia jeszcze poczytać
dziennik Michała. Jakie on ma ładne pismo, i oczywiście
wszystko piórem. Duże przerwy między jedną linijką a drugą.
To ja znalazłem ten dom, wydawał mi się idealny. Miejsce
też. Dom jest piękny, Osada cudowna, do morza dwa kroki, no
i sklepik ze świeżymi rybami. Czegóż chcieć więcej? A
jednak coś jest nie tak.
Beatę poznałem jakiś rok temu, kiedy wychodziłem z
pracy. Stała na parkingu, bezradna, z zepsutym samochodem.
Pomogłem jej, dała mi numer telefonu. Tydzień później
zdecydowałem się zadzwonić. Wtedy po raz pierwszy się
umówiliśmy. Spędziliśmy wieczór u niej, zamówiłem świeże
ryby, by sprawić jej przyjemność. Głównie rozmawialiśmy. I
jedliśmy. Bardzo kontaktowa i wyluzowana. Miała niewielkie
mieszkanie poza Osadą, świetnie urządzone, ze smakiem.
Można było wypocząć w jej towarzystwie. Urywałem się z
pracy, by się z nią spotykać, Annie nic nie powiedziałem.
Czułem się winny, ale to było silniejsze ode mnie. Później
staliśmy się kochankami. Miałem ogromne wyrzuty sumienia.
Nikomu, nawet jej, o tym nie mówiłem. Chciałem zachować
je obie, pastelową Annę i normalną Beatę. Rozwód nie
wchodził w grę.
Pewnego dnia spytała mnie o to, czy zostawiłbym żonę.
Stanowczo zaprzeczyłem. Powiedziała tylko: „ W porządku".
Jeździłem do niej dwa, trzy razy w tygodniu. Zawsze po
pracy, czasem wcześniej. Anna nie wiedziała, do której
pracuję. Chodziliśmy na spacery po mieście, które było takie
kolorowe i żywe, w przeciwieństwie do Osady.
Prowadzę podwójne życie. Nie potrafię z tego
zrezygnować. Wiem, że Anna się domyśla, ale swoim
zwyczajem nie mówi nic. Spodziewałem się co najmniej
awantury. Dziwna z niej żona. Trudna do zrozumienia.
Trudna do zrozumienia? Przecież wszystko było jasne,
proste i ułożone.
Anna jest zmęczona, oczy jej się zamykają, idzie się
przebrać w piżamę i kładzie się do łóżka. Wielkiego
małżeńskiego łóżka.
Nazajutrz rano dzwoni gliniarz.
- Najpierw ktoś wypłacił pieniądze z bankomatu, a potem
wpłacił, sprawdzała pani konto?
- Nie - kłamie Anna. - To dobra wiadomość, ale kto to
był?
- Zdjęcie jest bardzo nieostre, wciąż nie wiemy. Za to
namierzyliśmy komórkę Michała. Znaleziono ją w pewnym
lokalu, w centrum miasta, jakby zapomniał ją zabrać. Kelner
nam ją oddał. Z połączeń niewiele wynika, dzwonił głównie
do pracy, do pani i pani Beaty, ale tylko do feralnego wtorku.
Dwa ostatnie połączenia - z pracodawcą i z panią Beatą. Poza
tym nic. Komórka była rozładowana, ale mieliśmy przy sobie
ładowarkę. Kelner twierdzi, że ludzie wciąż gubią komórki.
Nie rozpoznał Michała na zdjęciu, które nam pani dała. Ale to
nie jest aktualne zdjęcie i w tym tkwi problem. Proszę jednak
poszukać w domu.
- Mam zdjęcia, ale z Beatą, są w jego komputerze.
- Możemy wyciąć panią Beatę, potrzebne jest zdjęcie,
nawet bardzo.
- Mam te zdjęcia, ale musi pan przyjść i sobie skopiować,
chyba że ja przyniosę na pendrivie.
- Nie trzeba, podjadę do pani. I za godzinę już jest.
- Proszę mi pokazać te zdjęcia - mówi.
- Dobrze, ale one nie są bardzo aktualne, spotykał się z
nią od roku. - Anna otwiera komputer Michała.
- Lepsze to niż pani zdjęcie sprzed kilku lat. Gliniarz
ogląda w skupieniu.
- Przeniosę je na swój dysk, dobrze? Potem wytnę panią
Beatę i będziemy mieli w miarę aktualne zdjęcie.
I tak też robi. Kopiuje wszystkie zdjęcia.
- Naprawdę potrzebuje pan wszystkie te zdjęcia? To mnie
kompromituje - mówi Anna.
- Nikt ich nie zobaczy, roześlę tylko po wszystkich
komisariatach jakieś jedno wybrane. Martwię się o panią -
dodaje nagle.
- A to czemu?
- Mam wrażenie, że pani trochę za dużo pije. - Gliniarz
patrzy na wpół opróżnioną butelkę. - I do tego zadaje się pani
z kochanką męża. Obie przecież jesteście podejrzanymi.
- A czy ktoś jeszcze jest podejrzany?
- Wszyscy. Ale mniej niż panie.
Czy ja jestem złym człowiekiem? Raczej spolegliwym. To
pewnie wada, że godzę się na wszystko. Anna jest piękną
kobietą, ale Beata także. Potrzebuję ich obu. Tak się różnią od
siebie. Żadnej z nich bym nie wybrał. Obie są mi potrzebne,
choć źle się czuję z tym podwójnym życiem.
Do tego praca mnie rozwala, zajmuje mi tak strasznie
dużo czasu, ale przecież muszę utrzymać dom. Anna nigdy nie
pójdzie do pracy. Bo niby gdzie? Nie znoszę tej pracy, jest
męcząca, nawet w domu muszę pracować!
Anna... Kiedy się poznaliśmy, była w spódnicy i bluzce,
włosy rozwiane przez wiatr od morza. Zaprosiłem ją na obiad,
a ona się zgodziła. Jadła niewiele, ale dużo się śmiała, była
taka wesoła. Od razu mi się spodobała. Wkrótce
zamieszkaliśmy razem. Mieszkanie było niewielkie, ale
przytulne. Anna gotowała, nie najlepiej jej to szło, ale dało się
zjeść. Nie marudziłem. Często wychodziliśmy do restauracji.
Dobrze zarabiałem, więc postanowiłem kupić dla nas dom.
Trafiłem na ciekawe ogłoszenie i pojechałem się rozejrzeć.
Idealnie. Kupiłem od razu. Anna kazała malarzom
przemalować ściany i sama zaczęła ubierać się w te pastele.
No fakt, ładnie jej w tym, ale ile można? Żadnych dywanów,
obrazów, zasłon. Jestem przecież alergikiem. Sterylność.
Szkoda, że wkradła się też w nasze relacje.
* * *
- Znajdziecie Michała? - pyta Anna.
- Nie wiem - odpowiada gliniarz. - Pełno w tym
wszystkim niejasności. Jest też możliwość, że on sam odszedł.
No, ale musimy go znaleźć. Na plakaty na razie zero reakcji.
Ostatni ślad urywa się w banku. O ile to był on.
- Pracuje pan w policji i naprawdę nie jest pan w stanie
nic ustalić?
- Jak dotąd nic, jakby zapadł się pod ziemię.
- Dziwnie to brzmi - mówi Anna.
- Przesłuchamy jeszcze tego kelnera, pokazując mu nowe
zdjęcia. Bardzo pani przykro z powodu tych fotografii? - pyta
Marek.
- Nie, o dziwo nie. Zdjęcia jak zdjęcia. Trochę drażniące
jest to, że oni są tacy... tacy... jakby zakochani - mówi Anna.
- A co pani wie na ten temat?
- Niewiele. Spotykali się, ale dla mnie był zawsze dobry i
czuły, nie znam szczegółów ich relacji. Chyba ją lubił. A czy
kochał? Nie wiem. Niewiele już wiem.
- Tak samo jak i ja, ale postaram się pani pomóc, o ile to
możliwe - mówi Marek.
- Wciąż jestem podejrzana?
- Niestety tak. Na policji chcą wystąpić o nakaz
przekopania ogrodu i przeszukania domu. To samo dotyczy
pani Beaty i jej mieszkania. Niech się pani nie martwi,
przyjdziemy po cywilnemu.
- Boże...
- Niestety, ale to chyba nieuniknione. Oczyścimy panią z
zarzutów. Zresztą to tylko domniemania, nie ma żadnych
dowodów na pani winę. Bo przecież jest pani niewinna,
prawda?
- Oczywiście, że tak!
- Z tym nakazem to jeszcze potrwa, ale jest to konieczne -
mówi gliniarz.
- W ogrodzie mam kwiaty - żali się Anna.
- Przykro mi - odpowiada Marek. - Musimy to zrobić.
Wkrótce.
- No dobrze, trudno, niech pan już idzie, chcę zostać sama
- mówi Anna.
- Oczywiście. - Wychodzi.
Przeszukanie domu? Czyli jestem najbardziej podejrzaną
osobą! No i Beata, każda z nas miała motyw. Każda z nas w
tym dniu siedziała w domu. Nikt nas nie widział. Mnie tylko
na podjeździe przed domem. Kiepskie alibi. Muszę schować
gdzieś zeszyt Michała. Przecież to intymne zapiski!
Jestem spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Anna
parę razy mnie zdenerwowała, ale to wszystko, nie kłócimy
się. Co też jest trochę dziwne, przecież normalni ludzie chyba
się czasem kłócą. To świadczy o tym, że są emocje i uczucia.
Może Anna przestała mnie kochać, tylko po prostu nie ma
dokąd pójść i nie chce rozwodu? W gruncie rzeczy ma dość
wygodne życie - pieniądze są, może robić, co chce, poza
wchodzeniem do mojego gabinetu, kiedy pracuję. Jestem też
człowiekiem przemęczonym i nękanym wyrzutami sumienia.
Anna chyba się nudzi, nie wychodzimy poza Osadę, do kina
czy restauracji. Jakoś nie mam ochoty. Kiedyś miałem...
Nie ma zbyt wielu tych zapisków, zeszyt nie jest
zapełniony. Ciekawe, gdzie są pozostałe? Na pewno miał ich
kilka, bo pisał codziennie. Czyżby zabrał je ze sobą? Tylko
dlaczego zostawił te dwa? Dla mnie? Żebym go znalazła? No,
ale musiałam włamywać się do szuflady. Nie, nie zrobił tego
specjalnie, tak samo, jak nie zostawił specjalnie butelek po
whisky. To raczej roztargnienie, może się spieszył. Dokąd?
Może chciał wyjść tylko na chwilę? Więc co się mogło stać?
Ech, nie ma sensu się głowić i tak tego nie rozwiążę, nawet ta
durna policja nic nie wie.
* * *
I w końcu nadchodzi ten dzień. Przyjeżdża Marek i
czterech innych funkcjonariuszy.
- Spokojnie, nie zrobimy wielkiego bałaganu - mówią.
Sąsiedzi już nie tylko rozsunęli rolety, ale po prostu
tkwią w oknach. Trzech mężczyzn sprawnie przeszukuje
dom, dwóch innych kopie w ogrodzie. Wszystko zajmuje
około sześć godzin. W piwnicy znajdują zeszyty w linię,
schowane pod gablotami.
- Musimy je zabrać, to są, zdaje się, dzienniki pani męża?
Jak mogła je przeoczyć!
- Tak, na co wam one?
- Prowadzimy śledztwo, więc każda wskazówka jest
niezbędna.
Znajdują też ten, który Anna naiwnie ukryła pod brudną
bielizną. Na szczęście drugiego nie znaleźli.
- Czemu go pani schowała?
- To są intymne zapiski - tłumaczy się Anna.
- Teraz nie ma już szans na nic intymnego, pani Aniu -
mówi Marek. - Musimy wiedzieć wszystko.
Kiedy wychodzą, ogród wygląda jak pobojowisko. Czego
szukali? Zwłok? Annę dopada nerwowy śmiech. Będzie
musiała wezwać ogrodnika, nie ma rady. Powoli sprząta
mieszkanie, by doprowadzić je do ładu po robocie
policjantów. Niczego nie znaleźli, poza zeszytami. Będą
musieli mi je zwrócić! - myśli.
Wieczorem dzwoni Beata.
- Też miałaś przeszukanie? U mnie nic nie znaleźli, poza
jego krawatem, nawet nie wiedziałam, że go zostawił. A u
ciebie?
- Tylko jego dzienniki, nie zdążyłam ich przeczytać, z
wyjątkiem dwóch, ale to dość monotonne zapiski. Pisał o
tobie, o mnie i o tym, że jest przemęczony. Nic ciekawego tak
naprawdę. - Anna trochę kłamie, ukrywając swoje zaskoczenie
tym, co przeczytała. - Krawat? - pyta. - Nie przypominam
sobie, by kiedykolwiek wrócił do domu bez niego. To dość
dziwne.
- A jednak go zostawił, bo ja się z innymi mężczyznami
nie widywałam - odpowiada Beata.
- No cóż, w takim razie może po prostu nie zauważyłam.
Choć to mało prawdopodobne.
- A mnie się coś wydaje, że ty wielu rzeczy nie widziałaś
- mówi Beata. - Choćby te motyle... Jak można przeoczyć coś
takiego? Przecież to było jego hobby!
- Wiedziałam, że coś tam robi w piwnicy, ale ja nigdy do
niej nie schodziłam.
- No, a skąd je miał?
- Nie wiem, może kupował, raczej ich nie łapał. Niby
kiedy?
- A jak przytaszczył choinkę, też nie zauważyłaś? Nie
uważasz, że to dziwne?
- Trochę - przyznaje Anna. - Jaki to był krawat? - pyta
znienacka.
- Elegancki, w paski, z dobrego materiału - mówi Beata.
- Zwykle ja dbałam o jego garderobę i takiego sobie nie
przypominam. No, ale Michał miał sporo krawatów. Zabrali
go?
- Tak. Nie wiem po jaką cholerę.
- Wszystko zbierają, bo nic nie mają i nic nie wiedzą.
- Marna coś ta wasza policja - stwierdza Beata.
- Oni nigdy nie mieli takiej sprawy, w ogóle żadnych
spraw raczej nie mieli - mówi Anna. - To spokojne miejsce.
- Jeśli uciekł, to wróci, spokojnie.
- Ja już nic nie wiem - powtarza jak mantrę Anna i
rozłącza się.
Jest głodna, idzie po zakupy i szybko smaży rybę. Zjada w
pośpiechu. Nie wie, co ze sobą zrobić, nie ma ochoty ani
czytać, ani oglądać filmów czy telewizji. W końcu postanawia
wyjść na spacer. Dziś jest nieco chłodniejszy dzień, więc
wkłada dżinsy i lekki sweter. Ledwo wychodzi z domu,
spotyka panią Hanię.
- A co to się działo u pani? - pyta zaciekawiona sąsiadka.
- Nic szczególnego, policja szukała jakichś śladów,
Michał jeszcze się nie odnalazł.
- W ogrodzie? - docieka pani Hania.
- Nooo, wszędzie. Ale nic nie znaleźli. Niech się pani nie
obawia, ja go nie zabiłam. - Anna zaczyna się śmiać.
- Przecież ja bym pani nigdy w życiu nie podejrzewała!
Nikt pani nie podejrzewa, wszyscy pani współczują.
Akurat! - myśli Anna.
- No, dobrze, dziękuję, idę się przejść. - Anna chce
skończyć tę rozmowę, ta kobieta ją irytuje.
- Nad morze? - wypytuje dalej sąsiadka.
- Tak, nad morze.
- Jest pani jedyną osobą w Osadzie, która tam chodzi, tu
wszyscy wolą te piękne alejki - mówi pani Hania.
- A ja wolę morze - ucina Anna. - Idę więc, to do
zobaczenia.
- Podrzucę pani jakieś ciasto. I proszę się nie martwić, na
pewno wróci!
Nad morzem jest cudownie; czysty piasek, czysta woda. I
faktycznie nikogo nie ma. Anna ściąga buty i brodzi w
wodzie. Wieje lekki wiatr, rozpuszcza więc włosy. Bardzo
przyjemnie.
Do domu wraca dopiero po dwóch godzinach. Już się
ściemnia. Wie, że wszyscy ją obserwują. Na pewno obgadują
mnie w tych swoich ogrodzonych willach, myśli. Tylko jej
dom nie ma wysokiego parkanu, ale zwykły drewniany płot.
Kładzie się do łóżka, ale nie może zasnąć. Zastanawia się,
co robić dalej. Może on nigdy nie wróci? Jej życie jest nudne,
miał rację w tych swoich zapiskach. Nawet nie ma z kim
rozmawiać, poza Beatą. Postanawia jednak umówić się z
gliniarzem
na
niezobowiązującą
kolację.
Leży
w
ciemnościach. Jeszcze jest wcześnie, ale nie ma nic do roboty.
- To był bardzo spokojny, miły człowiek, ona jest dziwna.
- Słyszy czyjś głos.
- Tak, zmieniła się od czasu jego zniknięcia. - Inny głos.
- Przestała do nas pasować. - Znów ten pierwszy głos. - I
dziwnie się ubiera, jak facet, ten dres! Ostatnio w dżinsach
poszła nad morze!
- To wszystko jest jakby wyłomem w naszym idealnym
życiu. - Drugi głos.
I cisza.
Rozmawiali pod jej domem? Chcieli, by słyszała? Chyba
nie, przecież ma zgaszone światła. A może jednak chcieli. ..
Nie pasuję? Trudno, nie zamierzam się wynosić. Wreszcie
zasypia.
16
Nazajutrz dzwoni do Marka.
- Chętnie poszłabym na kolację, jeśli ma pan ochotę -
mówi.
- Z wielką przyjemnością, pani Aniu. O której po panią
przyjechać? Może być o dziewiętnastej?
- Może wcześniej? O osiemnastej?
- Zgoda, będę, do zobaczenia.
17
Jadą do tej samej restauracji co ostatnio. Tym razem Anna
zamawia obiad, jest głodna, nic jeszcze dzisiaj nie jadła. Ryby
wychodzą jej już bokiem. Bierze polędwicę wołową, pieczone
ziemniaki i sałatę.
- Chyba zamówię to samo - mówi Marek. - No i wino -
dodaje.
- A jak pan wróci do domu? Taksówką?
- Tak, a samochód odbiorę jutro, zostawię na parkingu.
- Ja pana nie podrywam, po prostu nie mam z kim
rozmawiać, poza Beatą - oznajmia nagle Anna.
- Szkoda. - Śmieje się. - Ale rozumiem, choć, swoją
drogą, dziwi mnie ta pani znajomość z kochanką męża,
powinna ją pani nienawidzić...
- Jest ogniwem, które mnie łączy z Michałem - mówi
Anna. Nie dodaje, że Beata ją pociąga jako osoba, którą sama
chciałaby być. - Właściwie nic o panu nie wiem, opowie mi
pan coś poza tym, że pracuje w policji?
- Mam żonę, ale nie układa się nam zbyt dobrze, i dwie
córki. Dają popalić, jak to nastolatki. Żonaty jestem od
parunastu lat, a mam czterdzieści jeden. Kiedyś było dobrze,
ale żona stała się obojętna, ja też chyba zwątpiłem w to
uczucie. Kiedyś byliśmy w sobie zakochani, ona zaszła w
ciążę, więc wzięliśmy ślub, klasyka - mówi gorzko.
- Nie myślał pan o rozwodzie?
- Nie, w życiu. Chyba by mnie wszyscy potępili, tak to
już tu jest, nawet jak są w związku niesnaski, to nikt się nie
rozstaje.
Anna streszcza mu rozmowę, którą słyszała w nocy.
- No tak, nie pasuje pani, bo nie jest singielką, tylko żoną
zaginionego męża, do tego podejrzaną, ale ja bym się tym nie
przejmował, na ostracyzm pani nie skażą.
- Sama nie wiem, wczoraj, idąc nad morze, minęłam
sąsiada z pieskiem, nie powiedział mi „dobry wieczór", tylko
jakoś uciekł oczami w bok - opowiada Anna.
- Zawsze jeden taki się znajdzie, ja bym się nie
przejmował - twierdzi Marek.
Podają kolację. Jedzą w milczeniu. Potem piją wino.
- Czytacie dzienniki Michała? - nagle pyta Anna.
- Tak, ale nie ma w nich niczego konkretnego, głównie
użalanie się. Chyba nie było między wami za dobrze...
- Wydawało mi się, że było idealnie, ale teraz już sama
nie wiem, czytałam dwa zeszyty.
- Skoro miał kochankę, to logiczne, że szukał czegoś
innego - mówi Marek. - Sam się nad tym zastanawiałem, bo z
żoną nie mam o czym rozmawiać, ale trudno byłoby to ukryć
w Osadzie, a jak dotąd tylko jedna kobieta mi się spodobała.
Anna się czerwieni, wie, kogo ma na myśli gliniarz.
- Ale... oni wszystko wiedzą, rozpętałaby się burza -
mówi.
- Taka szkoda, choć wiem, że to chyba jednostronna
fascynacja. Czemu się pani ze mną umówiła?
- Już powiedziałam, nie mam z kim rozmawiać. Sąsiadka
jest wścibska i głupia, a nie mogę gadać tylko i wyłącznie z
Beatą. Potrzebuję czasem jakiejś odmiany. A pana nawet
lubię.
- Nawet? Anna się śmieje.
- Po prostu lubię, jest pan otwarty i miły.
- Dziękuję - mówi Marek.
- W jakich sukienkach chodzi pana żona? - pyta nagle
Anna.
- W jakichś jasnych, ona lubi jasne kolory - odpowiada. -
A czemu pani pyta?
- A tak jakoś, to nic takiego.
- Czytałem dziennik Michała, chyba więc wiem, skąd to
pytanie.
- No, to już sporo pan wie o mnie, choć ja wcale nie
narzucałam tych pasteli, wydawało mi się raczej, że to on je
chciał. Sprawiał wrażenie zadowolonego. Zaskoczyło mnie to,
co przeczytałam w tym jednym zeszycie.
- Jeden z policjantów pojechał do tego kelnera. - Marek
zmienia temat. - Z nowym zdjęciem może się czegoś
dowiemy.
- Wiem, przyjmuję taką możliwość. A te plakaty? Zero
odzewu?
- Też je zmienimy, damy nowsze zdjęcie, jak dotąd nikt
się nie odezwał - mówi gliniarz.
Powoli kończą wino. Kolacja była bardzo dobra.
- Czy jeszcze kiedyś to powtórzymy, pani Aniu? Ze mną
może pani zawsze porozmawiać, jestem do usług.
- Dziękuję, pewnie się odezwę. Jedziemy?
- Tak.
Marek wzywa taksówkę i podwozi Annę. Wścibska
sąsiadka gapi się przez rozsunięte rolety.
- To był miły wieczór, dziękuję - mówi Anna.
- To ja dziękuję i proszę o więcej. - Marek się śmieje.
- Nie będzie pan miał w pracy kłopotów z powodu tych
spotkań?
- Na razie nikt nic nie wie - odpowiada. - Nie dowiedzą
się.
- No, dobrze, dobranoc.
Anna znowu nie może zasnąć, więc bierze tabletki na sen.
Wciąż ma kilka, ale wkrótce trzeba będzie jechać do lekarza.
Dobrze,
że
ma
jeszcze
pieniądze,
przecież
jest
nieubezpieczona, a prywatni lekarze są drodzy. Ma takiego
jednego psychiatrę, sto pięćdziesiąt złotych za dwie minuty
wizyty. Przepisuje tylko receptę i to wszystko, ale
przynajmniej nie marudzi i nie zadaje pytań. Właściwie to ma
dwóch stałych lekarzy, bo tabletek zazwyczaj jej nie
wystarcza, już się uodporniła. Prawdopodobnie jest od nich
uzależniona.
Miły ten gliniarz, myśli, chętnie spotykałabym się z nim
częściej, ale to niebezpieczne. No i żonaty. A ja wciąż mam
męża. Znów te myśli, już raz ją nawiedziły. Wreszcie zasypia.
Kiedy wstaje, jest prawie czternasta. Wzięła chyba o jedną
tabletkę za dużo. Boli ją głowa. W kuchni wypija duszkiem
szklankę wody. Kiedy do drzwi puka pani Hania, Anna wciąż
jest w piżamie, z włosami w nieładzie. Otwiera jednak.
- Upiekłam ciasto, tym razem sernik, i przyszłam się
podzielić - woła radośnie, ale mierzy Annę wzrokiem z góry
na dół.
- Dziękuję, nie trzeba było. - Anna bierze kawałek ciasta.
- Ależ trzeba, trzeba. Ktoś musi się tu o panią troszczyć.
A co będzie z pani ogrodem? Wygląda strasznie - mówi pani
Hania.
- Mam zamiar wezwać ogrodnika i wszystko wróci na
swoje miejsce.
- Dobrze by było, bo dziwnie to wygląda - stwierdza
sąsiadka.
Anna ma jej dosyć, ale stara się być miła.
- Raz jeszcze dziękuję, pani Haniu. A teraz przepraszam,
ale chciałabym wziąć kąpiel - mówi.
- Oczywiście, już nie przeszkadzam. Smacznego! -
Sąsiadka odchodzi.
Anna z chęcią zjada ciasto i popija kawą. Nie ma pojęcia,
co zrobić na obiad, a nie ma ochoty zamawiać zakupów przez
Internet. Nie ma w pobliżu żadnych sklepów, poza tym z
rybami. Dzwoni do Beaty.
- Część, słuchaj, nie wybrałabyś się ze mną na zakupy?
Nie mam w domu nic do jedzenia, a ryb już mam dość - żali
się.
- Czemu nie. Znam jeden niezły sklep, akurat się nudzę,
bo mam teraz urlop, więc mogę podjechać za dwadzieścia
minut, OK?
- Zgoda, to ja czekam.
Anna szybko kończy ciasto i wybiera luźne spodnie i T -
shirt. Pogoda jest typowo letnia. Zakłada też ciemne okulary i
bierze torbę na zakupy. Beata jest punktualnie.
- No to co? Gotowa? - pyta.
- Tak, jedźmy. Daleko to jest?
- Nieee, kawałek za Osadą, dobry, przyjazny klientowi
sklep, nie hipermarket, ale wybór spory.
Faktycznie sklep jest porządny. Anna robi duże zakupy -
mięso, warzywa, owoce, kawa, herbata...
- A ty nic nie kupujesz? - pyta Beatę.
- Raczej nie. Tylko wino, dzisiaj ja stawiam.
- Nie trzeba, mam jeszcze w domu.
- Nie szkodzi, chcę postawić i tyle.
W domu rozpakowują zakupy, Anna chowa do lodówki
mięso i warzywa, ma wreszcie jakiś zapas.
- Mogę zapalić papierosa? - pyta Beata, otwierając wino.
- To ty palisz?
- Tak, ale bardzo mało, podobnie jak Michał. Anna staje
jak wryta.
- Michał nigdy nie palił! - mówi.
- U mnie palił, ale góra jednego papierosa, nie więcej.
Brał ode mnie, sam nie kupował.
- A ja nawet nigdy nie wyczułam od niego dymu...
- Ja już się nie dziwię. Kompletnie go nie znałaś - mówi
Beata i nalewa wino do kieliszków.
Siadają na kanapie. Beata pali papierosa, cienkiego i
mentolowego.
- Jak właściwie się poznaliście? - pyta Anna.
- No cóż, Michał jest analitykiem finansowym i tak się
składa, że ja również, tylko pracujemy w konkurencyjnych
firmach. I pewnego dnia miało dojść do fuzji i mieliśmy
zebranie na szczycie, wtedy go poznałam.
Dlaczego w dziennikach skłamał? - myśli Anna.
- Od razu cię poderwał?
- Po prostu zaprosił mnie na kawę, byłam najbardziej
wygadaną osobą na tym spotkaniu, chciał się zagłębić w temat
- opowiada Beata. - Poszliśmy do kawiarni, on wziął moją
wizytówkę, potem zadzwonił i jakoś tak się stało, no, wiesz...
- To znaczy, że na drugim spotkaniu poszliście do łóżka?
- pyta Anna.
- Naprawdę chcesz znać szczegóły?!
- Tak, naprawdę.
- Na trzecim spotkaniu - odpowiada Beata. - Ale pocieszę
cię, on nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha. Nigdy, ani
razu. Nawet nie mówił o zakochaniu. To był czysty układ,
głównie chciał się wygadać, no i seks, skoro tak bardzo chcesz
wiedzieć.
- Nie dziwię się, ostatnio rzadko sypialiśmy ze sobą.
Kiedy ja się kładłam, on jeszcze stukał w klawiaturę. Szybko
zasypiałam, a kiedy się budziłam, już go nie było - mówi
Anna.
- I nie miałaś żalu?
- Jakoś nie, przyzwyczaiłam się.
- Ty chyba jesteś w stanie do wszystkiego się
przyzwyczaić.
- Po prostu staram się nie mieć pretensji do innych i do
świata - tłumaczy Anna.
- Raczej wygląda na to, że nie masz żadnych wymagań,
żadnych potrzeb - twierdzi Beata. - Trochę jak te lalki na
sznurkach, taka z ciebie kukiełka.
- Hm... ale teraz żyję sama, mogę robić, czego dusza
zapragnie, i sama nie wiem, co chcę robić - żali się Anna. -
Mogę pić do woli, mogę nie sprzątać, ale jaki ma to sens?
Wegetuję. Te dzienniki Michała trochę mnie przeraziły -
dodaje. - Jakie to dziwne, że on zamiast mi powiedzieć, jakie
ma pretensje, wolał je kaligrafować. To smutne. Mógł mi
powiedzieć, co go drażni.
- Widocznie stwarzałaś jakąś barierę - twierdzi Beata. -
Ze mną był szczery. Tak mi się wydaje. A ja umiem
rozpoznać szczerych ludzi. Mówił, co go boli, co mu
przeszkadza. O tobie rzadko, jak już ci wspominałam, raz czy
dwa, że się zmieniłaś na gorsze.
- Czytałam o tym w jego dzienniku - gorzko potwierdza
Anna.
- Masz do niego żal - stwierdza Beata.
- Tak, mam. O to, że nic mi nie powiedział. Mogło być
inaczej, ale on wolał się zamykać w gabinecie i spotykać z
tobą. Gdyby ze mną choć raz szczerze porozmawiał...
- To twoja wina, moja droga, stwarzałaś sytuację, w której
on nie czuł się sobą.
- Nigdy tego nie zauważyłam, a i on nigdy nie dał mi nic
do zrozumienia. Chodziliście gdzieś razem?
- Czasami do restauracji albo klubu. Tego, z którego
uciekłaś. - Beata się śmieje. - Wydelikacona jesteś. Brak ci
ludzi, spotkań, trochę szaleństwa w życiu.
- Możliwe. Dużo rozmawialiście?
- O, tak. Michał sporo opowiadał, ale głównie o pracy,
mamy w końcu podobną. Miałam nawet przejść do jego firmy,
ale, szczerze mówiąc, moja jest lepsza na rynku. Może jeszcze
dojdzie do tej fuzji, kto wie, coś tam kombinują.
- Czyli pracowalibyście razem?
- Wtedy tak, ale to ogromna firma - tłumaczy Beata. -
Poza tym on się nie pojawił w pracy od środy, a ma
decydujący głos i teraz nic nie wiadomo. Wszyscy w firmie są
zaniepokojeni, widzieli plakaty.
- Nie wiesz, czy wymienili je już na te z nowszym
zdjęciem?
- Owszem, wiem, do cholery! Wycięli mnie Photoshopem
i dali tylko jego. Dodatkowo wciąż mnie dziwi, po cholerę
zabrali krawat. Będą badali odciski palców, czy co? Wiadomo,
że są i moje, i jego. I niby o czym to świadczy?
- Nie wiem, ale każdy jest podejrzany, a najbardziej my
dwie, bo widziałyśmy go jako ostatnie.
- Tego nie wiadomo, mógł się z kimś spotkać przecież,
jak wyszedł ode mnie - mówi Beata.
- Ty byś mu nic nie zrobiła, prawda?
- Zwariowałaś?! Ja miałam z nim wręcz idealnie. I nie
chciałam wcale waszego rozwodu. Lubię swoje życie. Facet
na stałe wprowadziłby chaos i, nie daj Boże, dyscyplinę! -
mówi Beata. - Wolę luźne związki, kiedy stają się stałe,
wszystko się zmienia, zazwyczaj na gorsze. Coś jak u was.
- To nie ja nalegałam na ślub, oboje tak postanowiliśmy -
twierdzi Anna. - Jakoś z rok po poznaniu się.
- Z tego, co wiem, poznaliście się bardziej romantycznie
niż my.
- Tak, na plaży. Ja akurat byłam na wakacjach, on w
delegacji służbowej. Siedzieliśmy blisko siebie, on sam i ja
sama, i nagle zaprosił mnie na obiad. Był taki przystojny. ..
Zgodziłam się.
- Nie chcieliście mieć dzieci?
- O nie, ani ja, ani on, a przynajmniej tak twierdził - mówi
Anna.
- A zwierzęta domowe?
- Ja bardzo chciałam mieć kota, ale Michał się sprzeciwił,
mówił, że za dużo sierści na meblach i smród, więc
zrezygnowałam. Może teraz sobie sprawię?
- A jak on wróci?
- No to co z tego? Mam prawo, skoro uciekł!
- Wreszcie zachowujesz się jakoś rozsądnie, jak kobieta, a
nie manekin - stwierdza Beata i zaczyna się śmiać. Anna jej
wtóruje, jest już na lekkim rauszu.
Kobiety decydują, że czas iść spać, sporo wypiły, a już
późno. Anna pokazuje Beacie pokój gościnny, choć ta dobrze
go już zna. Sama przebiera się w piżamę i kładzie bez mycia
się. Rano się umyję, stwierdza. Słyszy, jak Beata w łazience
puszcza wodę, myje się, to ją uspokaja i usypia.
- No, to wreszcie możemy zjeść śniadanie! - woła rano
Beata na widok Anny.
- Poczekaj, tylko się umyję.
- Ja zrobię - stwierdza Beata.
Stos kanapek i gorąca kawa czekają na stole w kuchni.
- Narobiłaś jak dla wojska! Ale głodna jestem - mówi
Anna z uśmiechem.
Obie jedzą.
- A jajecznicy nie chcesz? - pyta Beata.
- Nie, chyba nic już nie wepchnę w siebie.
- A ja tak, z kiełbasą i pomidorami. - I już zabiera się do
gotowania.
Jaki przyjemny zapach, myśli Anna, i oczywiście zjada
jajecznicę. Jest taka pyszna.
- Gotowałaś mu? - pyta.
- Czasami, rzadko, zwykle jadaliśmy wspólnie późny
obiad. Co on ci mówił? Że się zasiedział w pracy?
- Tak.
- Typowe.
- Kto gotował?
- Ja, ale Michał czasami pomagał na przykład pokroić
warzywa czy mięso...
- U mnie w domu nic nie robił, czekał na efekt i schodził
na obiad, nigdy sam niczego nie ugotował.
- A u mnie raz zrobił spaghetti, sam z siebie - mówi
Beata. - Nawet dobre było. Nawalił pomidorów, bazylii i
bakłażana. - Śmieje się.
- No tak, on lubił lekką kuchnię.
- Pamiętam, jak kiedyś wpadł, a ja jadłam parówki,
strasznie mnie zbeształ. - Beata znowu się śmieje.
- No, coś takiego było w naszym domu absolutnie
zakazane. - Nagle Anna zmienia temat: - Może powinnam iść
do pracy? Ale ja się nie nadaję... Najpierw rodzice przysyłali
mi pieniądze z Australii, a potem poznałam Michała i to on
nas utrzymywał. Miałam na dom, ciuchy, kosmetyki. A jeśli
on nie wróci?
- To zaczniesz żyć jak osiemdziesiąt procent ludzi w tym
kraju, o ile nie więcej, oszczędzając na wszystkim, co się da -
mówi Beata. - A do pracy raczej się nie nadajesz. Musiałabyś
sprzedać ten dom i kupić sobie małe mieszkanie poza Osadą.
- Tego nawet sobie nie wyobrażam. - Krzywi się. -
Zresztą są jeszcze pieniądze na lokatach.
- Nie mam innego pomysłu na życie dla ciebie, ale wciąż
uważam, że on wróci i będzie po staremu - twierdzi Beata i
powoli się zbiera. Dzwoni po taksówkę i po chwili jej nie ma.
18
Pani Hania siedzi w swojej ciepłej i pachnącej ciastami
kuchni, i rozmyśla. Przecież widziałam, jak wieczorem
chodziła po podjeździe i ogrodzie. Kręciła się, szukała, coś
robiła. Światło długo się paliło w jej domu. Może powinnam
jednak powiedzieć o tym policji? Zatajanie takich rzeczy też
jest przestępstwem. Powiem, że sobie nagle przypomniałam.
Noszę jej te ciasta, ale mam masę wątpliwości. Chyba go nie
zamordowała, jest taka wątła i krucha, choć w filmach i takie
kobiety potrafią zabić. Wydawali się idealną parą, choć ona
jest nieco wyniosła. Tak, lepiej powiem policji.
19
Rano Anna wzywa ogrodnika, trzeba uporządkować
ogród.
- O Jezu, ale tu roboty. - Ten niemal załamuje ręce. - No
dobrze, doprowadzimy to do ładu.
Zabiera się do pracy. Część kwiatów trzeba niestety
wyrzucić, inne posadzić na nowo, no i wyrównać teren. Na
szczęście Anna nigdy nie miała wielkiego ogrodu, nie lubiła
prac przy kwiatkach ani grzebania w ziemi. Ot, kilka rabatek.
Wieczorem praca jest skończona, ogród przywrócony do
dawnego stanu. Anna płaci ogrodnikowi i wychodzi na
zewnątrz. Przechadza się po tym niewielkim ogrodzie,
sprawdza kwiaty, podlewa. Jeszcze ten krzak dzikiej róży,
który niedawno przyniosła, tak pięknie się rozrasta. Dziwne,
ale policjanci go nie rozkopali. To partacze, myśli Anna,
nigdy nie mieli takiej sprawy, nigdy nie zajmowali się niczym
poza piciem kawy w pracy.
Robi sobie śniadanie, wreszcie ma normalne jedzenie w
domu. Zjada biały ser z rzodkiewką i kromkę ciemnego
pieczywa. I tak ciągnie ją do sklepiku z rybami, bo
sprzedawca wydaje się jej taki, taki... normalny, jakby nie był
z Osady. Wybiera się więc na spacer. Jest upał, dlatego, chcąc
nie chcąc, wkłada pastelową sukienkę. Ale nie robi makijażu.
Nie spina też włosów, lekko opadają na ramiona.
Pan w sklepiku siedzi sam, jak zawsze, i czyta książkę.
- Co pan czyta?
- A, taką powieść Iana McEwana, tytuł „Sobota".
Ciekawie pisze - odpowiada sprzedawca. - Mam nadzieję, że
coś pani kupi. Czy tylko tak pani zajrzała?
- Tak tylko, ale kupię. Może kawałek karpia, jakiś fajny
filet, OK?
- Nie ma sprawy, już się robi. Lubi pani tłuste ryby, tak
jak pani mąż. A propos, wiadomo coś?
- Niestety, nic - stwierdza Anna.
- No to kiepsko. Dziwne, że tak nagle zniknął, oj, dziwne
- mówi sprzedawca, pakując rybę.
- Wszystko jest teraz dziwne - odpowiada Anna. - Dalej
nikt pana nie odwiedza?
- Ano nikt, raz tylko była tutaj pani sąsiadka, ale nic nie
kupiła, stwierdziła, że... śmierdzi rybami. - Sprzedawca się
śmieje. - Dla mnie ryby pachną.
- Dla mnie też - mówi Anna. - Uwielbiam je, byle nie w
nadmiarze.
- To jak ze wszystkim, pani Aniu. Dziękuję za wizytę i
zakupy.
- Do widzenia.
Nie wie, po co kupiła tego karpia, lodówkę ma wypchaną
po brzegi, ale uwielbia tłuste ryby, więc chyba się skusi.
Chciała też zrobić przyjemność sprzedawcy.
Kiedy chowa rybę do lodówki, dzwoni komórka, to
Marek.
- Przyjdzie pani na komisariat czy ja mam przyjść do
pani? - pyta.
- Stało się coś?
- Właściwie nie, ale mam pewne pytanie.
- Wolałabym, żeby pan przyszedł do mnie - mówi Anna. -
Nie mam ochoty iść na komisariat.
- Dobrze, będę za godzinę, zgoda?
- Tak.
Anna przebiera się w sukienkę i robi dyskretny makijaż.
Nie wie dlaczego, ale chce się podobać temu facetowi.
Wykłada na talerz resztę ciasta od sąsiadki. Wreszcie
Marek przyjeżdża.
- Proszę wejść. Zrobić kawę?
- Chętnie - odpowiada.
Anna szybko nastawia ekspres i robi dwie małe kawy,
ciemne i mocne. Podaje też ciasto, ale gliniarz nie je. Popija
tylko z filiżanki.
- Była u nas pani sąsiadka, twierdzi, że widziała, jak
wieczorem, w dniu zniknięcia Michała, chodziła pani po
podjeździe i po ogrodzie. Co pani tam robiła?
- Szukałam męża i jego samochodu - odpowiada Anna.
- W ogrodzie?
- Też. Nawet pod łóżko zajrzałam, byłam w szoku -
przyznaje się Anna.
- Cóż, nie wygląda pani na zszokowaną, ale może wtedy
rzeczywiście pani była.
- Byłam, przecież nie wrócił na noc.
- Same niejasności i cisza, on chyba już nie wróci -
stwierdza nagle wyraźnie zmęczony policjant. Zjada kawałek
ciasta. - Dobre, to pani piekła?
- Nie, to ta sąsiadka, która do was przyszła - mówi Anna z
przekąsem. - Tu ciasta, a tam donosy.
- To nie donos, nie chciała zatajać prawdy.
- Ja to inaczej odbieram - wyznaje Anna. - Mogła od razu
wszystko powiedzieć, a teraz co? Naszły ją wyrzuty sumienia?
- Nie wiem, chyba się przestraszyła. Niepokoi mnie fakt,
że kręciła się pani po ogrodzie.
- Przecież gdyby doszło do czegoś, to widziałaby pewnie
coś więcej, czyż nie?
- Niekoniecznie, poszła spać o północy, twierdzi, że
wtedy wciąż miała pani zapalone światło w domu.
- Bo się upiłam, wypiłam whisky - mówi Anna - i
zasnęłam z głową na biurku Michała.
- No, dobrze, ale martwi mnie to wszystko - stwierdza
Marek. - Staram się panią chronić, proszę mi wierzyć. Lubię
panią.
- Dziękuję - mówi Anna, spokojnie popijając kawę.
- To chyba wszystko, zapiszę to w raporcie. Dziękuję za
kawę - mówi Marek i wychodzi.
Anna jednak smaży karpia. Zapach ryby jest kojący,
przywodzi na myśl pana ze sklepiku. Nie ma zbyt wielu
znajomych poza Beatą, gliniarzem i owym sprzedawcą. Z
nikim w Osadzie się nie przyjaźniła. Michał jej wystarczał.
Zastanawia się, czy by stąd nie uciec, ale przecież nie poradzi
sobie poza Osadą. A wyjechać i tak nie może, bo jest
podejrzaną.
Pani Hania, ta cholerna donosicielka, znowu zmienia
wystrój domu. Właśnie podjechało wielkie auto z meblami.
Stare pewnie zabiorą. Nie wpadnie jej do głowy, by oddać
cokolwiek biednym, woli wyrzucić. Ona tylko maniakalnie
piecze ciasta.
A ten z prawej, pan Franek, zdaje się, nic tylko kosi trawę,
jakby od tego zależało jego życie. I jeszcze spaceruje z tym
swoim koszmarnym yorkiem z kokardką. Zwykle witamy się
uprzejmie, mijając się na alejce, myśli. Nigdy słowa z nim nie
zamieniłam. Ciekawe, co on zeznał na policji?
Chyba widział mnie na podjeździe, o ile dobrze pamiętam.
To ta wścibska baba wypaplała o ogrodzie. No cóż, szukałam
go wszędzie, czemu by nie w ogrodzie?
Anna przypomina sobie zapis z dziennika Michała:
Była mi wierna jak pies, tak przynajmniej uważam, a ja ją
zdradziłem. No, ale nie mogłem inaczej. Potrzebowałem
odmienności, jakiejś odskoczni. Dlaczego taka monotonia
wdarła się w nasze życie? Może to moja wina? Cały czas
zajmowałem się pracą, fuzją dwóch firm, no i poznałem
Beatę.
Męczy ją to. Idzie do gabinetu Michała, liczy pióra, jest
jedenaście. To jedno zgubione, znalezione w piwnicy, włożyła
z powrotem do pudełka. Nic się nie zmieniło w komputerze,
głównie zapiski o pracy, jakieś analizy finansowe i te zdjęcia z
Beatą. Nic więcej. Przegląda jeszcze jego teczki. O! Jest
jeszcze jedno konto, i to wspólne. Zaraz sprawdzi, ile jest tam
pieniędzy. Czemu nic nie mówił? Pewnie oszczędzał na nasze
przyszłe życie, myśli. Wpisuje dane do komputera. Sporo
pieniędzy, to dobrze, nie musi szukać pracy przynajmniej
przez rok.
Dzwoni Beata.
- I co tam robisz?
- Właściwie nic - odpowiada Anna.
- Czyli jak zwykle. - Beata się śmieje. - Może jednak
gdzieś wyskoczymy? Wytrzymasz tym razem?
- Chyba tak, mam dość dobry humor.
- A czemuż to?
- A tak jakoś, bez powodu. - Anna nie zamierza mówić
Beacie o pieniądzach.
- Znam inny klub, mniej ludzi, ale muzyka dobra, to jak?
- OK, pójdziemy - mówi Anna.
- To ja około osiemnastej przyjadę po ciebie taksówką,
zgoda?
- Zgoda.
Anna bierze kąpiel i szuka odpowiednich ciuchów.
Zakłada obcisłe dżinsy i krótką koszulę. Włosy spina w kucyk.
Wygląda młodzieńczo i ładnie.
Dzwoni Marek.
- Ktoś go chyba widział, ale nie jest pewien. Był w
garniturze i w tym samym krawacie, który znaleźliśmy u pani
Beaty.
- To raczej niemożliwe, on miał mnóstwo krawatów, ale
nie identycznych. Skąd wiadomo, że to on?
- Pewności nie mam. Świadek twierdzi, że widział kogoś
podobnego w chińskiej restauracji. Jeszcze tam pojedziemy.
- No dobrze, dziękuję za informację.
Anna chce zrobić sobie makijaż, nieco ostrzejszy niż
zazwyczaj, taki do klubu. Ale wcześniej postanawia sama iść
do sąsiadów i dowiedzieć się, co właściwie widzieli.
Najpierw odwiedza panią Hanię.
- Pani Ania, jak miło!
- Przyszłam w konkretnej sprawie - mówi Anna.
- Ależ oczywiście, zapraszam, zapraszam.
W kuchni pani Hania robi kawę i - oczywiście - podaje
ciasto.
- Co pani właściwie widziała w tamten wtorek, pani
Haniu?
- Jest pani zła, że byłam na policji?
- Nie, skądże, po prostu chcę wiedzieć.
- Widziałam, jak pani mąż jak zwykle odjechał
samochodem do pracy, a potem wieczorem chodziła pani po
podjeździe i ogrodzie, dość długo. Chyba późno poszła pani
spać, bo jak ja się kładłam, około północy, u pani jeszcze się
paliło światło - mówi pani Hania. - I to tyle.
- A co robiłam według pani?
- Nie wiem, kochana, nie wiem. Pewnie go szukałaś.
- W ogrodzie?
- No cóż, moja droga, byłaś w szoku. Może myślałaś, że
się ukrył przy krzaku róży, przy którym dość długo stałaś.
- Dobra obserwacja, gratuluję. A Michała pani nie
widziała więcej?
- Później już nie.
- Dobrze, dziękuję, już nie przeszkadzam, do widzenia.
Teraz idzie do pana Franka. Ten wpuszcza ją niechętnie.
- O co chodzi, pani Anno?
- Co pan widział we wtorek, kiedy zaginął mój mąż?
- Nic, tylko jak pani chodziła po podjeździe późnym
wieczorem i nic więcej, nic.
- A widział pan jeszcze później Michała, po wtorku?
- Nie, już nie, tylko w tamten wtorek, jak wsiadał do
samochodu.
- Dziękuję, do widzenia.
Anna wraca do domu. Jest gotowa do wyjścia z Beatą.
Kiedy ta przyjeżdża, już od progu woła:
- Nooo, wyglądasz świetnie! Moja droga, tylko zmień tę
koszulę na jakąś koszulkę przy ciele czy T - shirt, co?
- Dobra, już zmieniam - godzi się Anna i idzie do
garderoby. Znajduje fajną białą koszulkę, taką w sam raz, i
przebiera się.
- A buty? - pyta Beata. - Masz jakieś buty na obcasie?
- Mam botki.
- No to załóż!
Anna
posłusznie
wkłada
czarne
botki
na
dziesięciocentymetrowym obcasie, czuje się chwiejnie, ale
nawet potrafi się w nich poruszać. Od dawna takich nie nosiła.
- Teraz jest super, możemy jechać - mówi zadowolona
Beata, sama ubrana w obcisłe spodnie, buty na obcasie i
czarny T - shirt z nadrukiem.
- Wezwę taksówkę - mówi Anna.
- Nie trzeba, ta moja wciąż czeka przed domem, ja płacę -
twierdzi Beata.
20
Klub jest o wiele mniejszy od poprzedniego, gra muzyka,
ludzie tańczą, inni siedzą i piją. Atmosfera jest przyjemna.
Kobiety zamawiają po drinku i siadają przy stoliku.
- I jak? - woła Beata.
- Może być!
- Potańczymy potem, co?
- Czemu nie.
Przy barze siedzi pan Franek. Anna nagle go zauważa. Jest
zdumiona.
Woli, by jej nie zauważył, ale Beata już ciągnie ją na
parkiet, więc tańczy, starając się zapomnieć, nie tylko o
sąsiedzie. A przecież nie opuszczają Osady, myśli. Ale po
chwili już przestaje się zastanawiać, tańczy. Kiedy wracają do
stolika, zamawiają po kolejnym drinku. Anna dostrzega
jeszcze kogoś. To mężczyzna w garniturze i w takim samym
krawacie, jaki opisała Beata. Ta sama fryzura i lekki zarost. I
te oczy! Podbiega do niego.
- Michał?
- Nie, niestety nie. - Mężczyzna się śmieje. - A o co
chodzi?
- Nic, o nic, przepraszam. - Wraca do stolika.
- Taki sam krawat - stwierdza Beata. - Ale to nic takiego,
pełno ich w sklepach.
- A już myślałam... Nagle podchodzi pan Franek.
- Co pani tu robi? - pyta Annę.
- To, co pan.
- To nie jest miejsce dla kobiet z Osady. Powinna pani o
tym wiedzieć. - I odchodzi, tak samo nagle, jak się pojawił.
- A cóż to miało być? - pyta zdziwiona Beata.
- Nic takiego, sąsiad.
- Ale co on bredził?! To nie do wiary! Ta Osada jest
chora, zawsze to powtarzałam i będę powtarzała.
- Nie jest chora, jest idealna, kobiety siedzą w domach,
mężczyźni widocznie czasami wychodzą - oponuje Anna.
- Nie ma miejsc idealnych, nie ma! To ułuda, już ci
mówiłam setki razy!
Kończą wieczór, Beata odwozi ją do domu. Anna się
przebiera i kładzie do łóżka. Jest już późno.
21
Aniu, może potrzebujesz jakichś nowych ubrań? Dam ci
pieniądze, kupisz sobie parę tych ładnych sukienek, co?
- A zawieziesz mnie do sklepu? Nie lubię zamawiać przez
Internet, wolę przymierzyć.
- Oczywiście, mogę choćby teraz, akurat mam czas -
odpowiada Michał.
Jadą poza Osadę, do dużego sklepu odzieżowego,
mnóstwo ubrań, głównie dość drogich i markowych.
- Nie wiem, na co się zdecydować.
- To jest ładne. - Michał pokazuje jej sukienkę w kolorze
jasnego różu. Pastelowego różu. - O! I ta! - Wyciąga jeszcze
bladożółtą do kolan. - Podobają ci się?
- Tak - mówi Anna.
Kupują jeszcze kilka jasnych bluzek i wracają do domu.
Michał nie zdecydował się na nic poza krawatem. Bardzo
eleganckim, w paski.
- A teraz pokaż mi się w jednej z tych sukienek - prosi.
Anna zakłada tę jasnoróżową.
- Wyglądasz ślicznie, dobrze dobrałem kolor - cieszy się
Michał. - Wybierzemy się na rowery?
- Chętnie - odpowiada Anna.
Jadą po alejkach. Annie trochę niewygodnie w sukience,
ale stara się, by Michał tego nie zauważył. Tak się cieszył z
tych zakupów! Mijają sąsiadów z psami, z każdym uprzejmie
się witają. Potem wracają do domu na kolację i po niej Michał
znika w gabinecie. Nie wolno mu przeszkadzać. Anna z
nudów zaczyna przeglądać kolorowe czasopisma. Przebiera
się w wygodną jasną piżamę. Kiedy Michał w końcu
wychodzi, jest już późno.
- Może kieliszek wina przed snem?
- Pewnie, chętnie - mówi Anna.
Michał rozlewa do kieliszków, sam też jest już przebrany
w piżamę. Jasną piżamę.
- Na pewno jesteś zadowolona z zakupów? - pyta.
- Oczywiście!
- Następnym razem kupię ci jakiś fajny jasny dres, bo
mogłabyś czasem biegać, co ty na to?
- Czemu nie, w końcu poza tym rowerem nie mam
żadnego ruchu - stwierdza Anna. - A ty też będziesz biegał?
- Jak znajdę czas - odpowiada. - Wiesz, jak mało go mam.
W pracy ciągle kocioł. I jeszcze praca w domu.
- Tak, wiem. No, ale przynajmniej dobrze zarabiasz.
- Tak, ale trochę kosztem życia prywatnego. Nie nudzisz
się za bardzo? Nie jest ci smutno albo przykro?
- Nie - oznajmia Anna. - Rozumiem to. Idą spać.
22
I znów słyszy głosy:
- Była w klubie.
- Ale się rozbestwiła!
- Porządne kobiety tam nie chodzą...
- Ona już do nas nie pasuje...
Zamyka oczy, na szczęście dość szybko zasypia.
23
Następnego dnia na spacerze mija pana Franka, który
przechodzi bez słowa, bez odzewu na jej uprzejme „dzień
dobry". Anna czuje się nieswojo. Osada jest jej potrzebna,
mimo wszystko. Wracając, zachodzi do pani Hani.
- Dzień dobry, co u pani słychać? - pyta.
- A, nic szczególnego, piekę - odpowiada pani Hania,
uprzejmie, lecz zdawkowo. - Jestem teraz trochę zajęta,
przepraszam, muszę wyjąć ciasto z piekarnika - dodaje.
Anna odchodzi. W domu otwiera butelkę wina i szybko
pije. A więc to tak? Osada żąda, by była taka jak przedtem, by
Michał wrócił i przecież nic się nie stało, jak często mówią jej
sąsiedzi. Tego pragną.
Telefon od gliniarza przerywa jej gorzkie rozmyślania.
- Kelner nie rozpoznał Michała na nowym zdjęciu, więc
prawdopodobnie zgubił telefon lub ktoś go okradł - mówi.
- Cóż, mało to pocieszające.
- Wiem, ale niestety nie mam żadnych dobrych wieści,
przykro mi.
W życiu go nie znajdą!
Po południu znowu dzwoni komórka, Anna ma już dosyć
telefonów.
- To ja - słyszy w słuchawce i zrywa się na równe nogi.
- Co się dzieje? To niemożliwe!
- Możliwe, nic mi nie jest - odpowiada męski głos, ale to
nie jest głos Michała.
- Kim pan jest? Czemu udaje pan mojego męża? Ten ktoś
się rozłącza. Dziwne, ale głos miał podobny do gliniarza. Nie,
to niemożliwe, żeby Marek robił takie rzeczy, ktoś mi zrobił
głupi dowcip, myśli. Mało kto zna mój numer. Popija dalej
wino, jest zdenerwowana. Chamski, durny dowcip albo ktoś
chciał ją przestraszyć. Dzwoni do Marka i opowiada mu o
telefonie.
- To rzeczywiście dziwne, ale proszę się tak nie
denerwować, ktoś ma kiepskie poczucie humoru - mówi
gliniarz.
- Ale kto?!
- Oto jest pytanie, pani Aniu. Zadzwonię później, mam
trochę pracy, dobrze?
- Dobrze. - Anna się rozłącza.
Jakoś dziwnie się zachował, jak nie on. Wszystko staje się
coraz bardziej dziwne. Może to ktoś, kto znalazł komórkę
Michała i widział plakaty w mieście? Ludzie lubią straszyć
innych.
Anna popija wino, butelka już prawie pusta, ale ma
jeszcze zapas.
24
Ustalimy zasady, dobrze? Ty się zajmujesz domem, ja
zarabianiem. Nic nie musisz robić poza tym, żeby były gotowe
posiłki i posprzątane. Nic więcej. Kiedy jestem w gabinecie,
proszę, byś mi nie przeszkadzała, dobrze? To znaczy, że
pracuję. Teraz mam nieco dalej do pracy, niż jak
mieszkaliśmy w mieście, więc będę pewnie później wracał,
ale będę cię zawiadamiał telefonicznie o spóźnieniach, żebyś
nie czekała z kolacją. I proszę, postaraj się choć trochę zdrowo
żyć, uprawiać jakiś sport. Co do jedzenia, jest idealne,
organiczne i zdrowe, ale powinnaś na przykład biegać rano,
czy kiedy tam chcesz. Ja, niestety, nie mam na to czasu, ale
niekiedy może będę ci towarzyszył.
25
Początkowo Anna nawet biegała rano, tuż po śniadaniu,
ale szybko jej się to znudziło. I przestała. Michał tego nie
skomentował. Raczej jej nie oceniał. Ustalił reguły gry i tyle.
Ona się ich trzymała, on - jak się teraz okazało - nie. Idzie do
gabinetu Michała, choć nic tam już nowego znaleźć się nie da.
W biurku dalej pusta butelka po whisky, którą Anna
dokończyła w feralny wtorek. W szafce stoi kolejna. Anna
nagle nabiera ochoty i nalewa sobie. Whisky mocno
rozgrzewa ją od środka. Włącza komputer Michała, wpisuje
hasło i jeszcze raz przegląda pliki. Nic ciekawego, poza
zdjęciami z Beatą, które już dobrze zna. Zeszyt w linię jest
znacznie ciekawszy. W komputerze tylko jakieś firmowe
zapiski. Sprawdza jeszcze raz oba konta, pieniądze są
nietknięte. Oddycha z ulgą. Dziwne, że złodziej poczuł
wyrzuty sumienia i oddał kasę. O ile to był złodziej... No ale
kto?
Dolewa sobie whisky. Stara się nie upić jak wtedy, jednak
już jej szumi w głowie. Niestety, alkohol jej smakuje. I na
dodatek dobrze się czuje w tym gabinecie, do którego miała
wzbroniony wstęp przez tyle lat. Grzebie w szufladach - pełno
pustych notesów, karteczek samoprzylepnych i kalendarzy.
Nie robił w nich żadnych notatek. Kolejne dziwne hobby? Jak
te wstrętne przyszpilone motyle? Martwe są ohydne. Drażni ją
ich obecność w domu, więc postanawia je wyrzucić. Od razu
biegnie do piwnicy i wynosi gabloty do kontenera na śmieci.
Teraz lepiej. Bała się, że nagle ożyją i zaczną fruwać po całym
mieszkaniu. Nigdy nie lubiła owadów, ale ta myśl ją
rozśmiesza.
Wraca do gabinetu, by napić się jeszcze whisky. Już ostro
szumi jej w głowie. Postanawia odkurzyć, schodzi do salonu,
wyciąga ze schowka odkurzacz, włącza, ale zaplątuje się w
kabel, potyka i upada na podłogę. Parska śmiechem. No, to nie
będzie odkurzania. Przydałaby się pani Ela, chociaż na jeden
dzień.
Nagle wpada na pomysł. Chwiejnym krokiem wraca do
gabinetu. Ma przecież konto na Facebooku! Loguje się i
przesyła zdjęcie Michała, uprzednio wycinając Beatę przy
pomocy Photoshopa. Pisze, że zaginął, i wrzuca to na swoją
tablicę. Dawno temu założyła to konto, ale rzadko z niego
korzystała, nudziło ją to. Nudziło ją wiele rzeczy. Nie czytała
zbyt wiele, głównie oglądała filmy, ale z Michałem, sama nie
miała ochoty. Postanawia po pijaku, że jutro trochę pobiega,
to jej pomoże odświeżyć mózg. Jest strasznie skołowana tym
wszystkim. Bierze jeden z nienagannie czystych notesów,
pióro Michała i chwiejnym pismem zapisuje kartki: Michała
nie ma, Michała nie ma, Michała nie ma... Potem idzie spać.
W ubraniu.
Kiedy się budzi, o dziwo, nie ma wielkiego kaca. Bierze
szybki prysznic, przebiera się w jasny dres, który kiedyś kupił
jej Michał, i idzie pobiegać. Mija sąsiadów, niektórzy mówią
jej „dzień dobry". Niektórzy. Wraca po około godzinie, ma
słabą kondycję. Pod drzwiami domu leży kartka w linię.
Bierze ją i zmęczona wchodzi do środka, czyta: Nic mi nie
jest. Michał. Natychmiast rozpoznaje jednak, że to nie jest
pismo Michała. To ten sam człowiek, który do mnie dzwonił,
myśli. Po co to robi?
Opowiada wszystko gliniarzowi, a ten zaraz przyjeżdża,
by zabrać kartkę.
- Jest pani pewna, że to nie jego pismo?
- Jestem pewna. Ktoś sobie robi ze mnie żarty.
- Postaramy się to sprawdzić, ale nie wiem, czy
dojdziemy, kto to jest, to może być każdy - mówi Marek.
- Jak zwykle niczego nie jesteście pewni!
- To bardzo niejasna sytuacja - tłumaczy się gliniarz. -
Jeszcze nie mieliśmy takiego przypadku.
- Zamieściłam jego zdjęcie na Facebooku, może ktoś go
rozpozna.
- Dobrze pani zrobiła, ale proszę więcej nie działać na
własną rękę, tylko po konsultacji ze mną. A ilu ma pani
znajomych na tym Facebooku?
- Kilkunastu.
- To marne szanse, niestety.
- Ale profil mam publiczny, może akurat?
- Cóż, może...
Anna jest przestraszona i zażenowana jednocześnie. Co
jeszcze się wydarzy? Kto mi to robi? A może kartkę podrzucił
ktoś inny, na przykład pan Franek, którego przyłapała w
klubie. Faktycznie, to mógł być każdy.
Anna dzwoni do Beaty, opowiada jej o wszystkim.
- A może to jednak Michał?
- Niemożliwe, doskonale znam jego głos i jego pismo. To
naprawdę niemożliwe, uwierz mi.
- Może specjalnie zmienił?
- Daj spokój, po co? Ktoś chce mnie zdenerwować, tylko
nie wiem dlaczego.
- Nie myśl już o tym, i tak nie dojdziesz kto to. Ta wasza
policja na serio bardzo nieporadna.
- Grafolog sprawdzi i natychmiast wyjdzie, że to nie jego
pismo. Gorzej, że ktoś ma mój numer komórki - mówi Anna.
- Ale więcej nie dzwonił?
- No nie, na szczęście. Co robisz?
- Skończył mi się urlop, wróciłam do pracy. Wszyscy się
martwią nieobecnością Michała, on był odpowiedzialny za
fuzję, ale jakoś damy radę - wyjaśnia Beata. - Mam czas tylko
wieczorami.
- To wpadnij któregoś dnia, nie mam z kim porozmawiać.
- Dobrze, zadzwonię do ciebie, może jutro dam radę.
- OK, do zobaczenia.
Anna ściąga dres, bierze kolejny prysznic, jest bardzo
spocona, i przebiera się w pastelową podomkę. Też prezent od
Michała. Ale choć pastelowa, jest wygodna. Bierze konewkę,
nalewa wodę i idzie podlać róże. Trochę je zaniedbała.
Podlewa też rabatki.
Pani Hania bacznie ją śledzi z okna.
U pana Franka poruszyły się rolety.
Anna podlewa cały ogród. Ogrodnik wykonał solidną
robotę. Zadowolona wraca do domu. Teraz bierze się za
mieszkanie, a jest co sprzątać. Idzie jej to powoli, z trudem.
Nie jest przyzwyczajona do gruntownego sprzątania. W końcu
jest jako tako. Za szafkami kurz, ale przecież go nie widać.
Postanawia przygotować jakąś kolację na jutro, na przyjazd
Beaty. W lodówce już niewiele zostało. Zamawia zakupy
przez Internet i po trzech godzinach marynuje polędwicę
wołową faszerowaną kurkami i przygotowuje sałatę lodową.
Te czynności ją uspokajają.
Nagle ma ochotę pojechać do miasta. Zamawia taksówkę.
Jedzie do sklepu z ciuchami, tego samego, w którym zakupy
robił jej Michał. Kupuje obcisłe dżinsy i kilka koszulek, jedną
z nadrukiem. Jest gotowa na przyjazd kochanki męża.
Beata zjawia się w eleganckiej garsonce i butach na
obcasie.
- Boże, nie poznałabym cię - woła Anna, która jest w
dżinsach i koszulce.
- Jadę prosto z pracy - mówi Beata. - Jestem strasznie
głodna, a tu coś ładnie pachnie.
- Przygotowałam obiad, chodź do kuchni.
- O, jakie pyszne. - Kochanka Michała delektuje się
posiłkiem. - Sama gotowałaś?
- Tak.
- No to masz talent, w razie problemów możesz zatrudnić
się w jakiejś restauracji - twierdzi Beata, jedząc.
- Dziękuję ci bardzo za ten pomysł, ale raczej nie
skorzystam, na razie mam z czego żyć, na szczęście -
odpowiada Anna.
- To dobrze. Słuchaj, a ten telefon i ta kartka... masz
jakieś podejrzenia?
- Żadnych, chyba że kartkę podrzucił ten sąsiad, którego
spotkałyśmy w klubie, ale nie sądzę, myślę, że to jedna i ta
sama osoba.
- Jakiś świr - stwierdza Beata. - Tylko dlaczego ktoś to
robi? Czemu ma to służyć? Nic nie rozumiem.
- Ja też nie.
- Byłam na kolacji z gliniarzem. - Anna zmienia temat.
- No, proszę! Podrywasz go?
- Nieee, raczej on mnie, po prostu mi się nudziło.
- Nie powinnaś się z nim spotykać, bo to on prowadzi
sprawę, a ty jesteś podejrzana, zapomniałaś?
- Nie zapomniałam, ale co w tym złego?
- Złego? Nic, ale nie powinnaś, niech on się lepiej pracą
zajmie.
I właśnie w tym momencie dzwoni komórka Anny.
- Oczywiście to nie jest pismo Michała, grafolog
sprawdził - mówi Marek. - Ale nie wiemy, kto to napisał.
- A wiecie coś w ogóle? - zaczepnie pyta Anna.
- Na razie cisza, nikt nie zadzwonił, nikt się nie zgłosił -
słabym głosem odpowiada gliniarz. - Jeśli nawet ktoś z Osady
go widział, to nie piśnie słowa, to są tacy ludzie.
- Niech pan ich przesłucha!
- Nie mam wystarczających powodów, przecież już
przesłuchałem sąsiadów - twierdzi Marek. - Musimy czekać -
dodaje.
- Jasne, do widzenia.
- Pójdziesz z nim jeszcze na kolację? - pyta Beata.
- Nie wiem, na razie mnie irytuje tą swoją niewiedzą i
bezradnością, choć to nie jego wina.
- Do mnie nikt nie dzwonił, kompletna cisza - mówi
Beata. - A ten gliniarz jest samotny?
- Nie, ma żonę i dzieci, wiesz, nieudany związek.
- To lepiej przestań się z nim spotykać, bo to oznacza
tylko kłopoty - twierdzi Beata.
- Ty się spotykałaś z Michałem!
- Ale wy nie macie dzieci, no i nie było mowy o
rozwodzie. .. i o tobie, moja droga, też.
- Zaczynam trochę świrować chyba. Zjadłaś już, może
przejdziesz się ze mną?
- Dokąd?
- Do tego małego sklepiku, kupię rybę, już mam dość
mięsa. Jest jeszcze otwarty. Sprzedawca jest ciekawym
człowiekiem. A przy okazji zrobimy sobie spacer, jest piękna
pogoda.
- No dobrze, choć jestem na szpilkach - mówi Beata.
- A jaki masz numer buta?
- Czterdziestkę - odpowiada.
- No to moje adidasy będą dobre na ciebie, pożyczę ci. I
dam ci dres.
Idą przez Osadę, rolety w górę. Lesba ? - słyszy Anna. Już
nie nosi pastelowych sukienek, nie pasuje tutaj.
Musi się dostosować. Głosy jak motyle w głowie. W
końcu wchodzą do sklepiku.
- Dzień dobry! - woła Anna od progu.
- Witam panie - odpowiada sprzedawca. - Co podać?
- Dla mnie halibuta i ze trzy piwa - mówi Anna.
- A dla mnie tylko halibuta - mówi Beata. - No, może
wezmę jeszcze jedno piwo.
- Już się robi. Coś wiadomo w sprawie pani męża? - pyta
sprzedawca.
- Niestety, nic - odpowiada Anna.
- Przykro mi. Oto zakupy. - Podaje im siatkę. W domu
Beata otwiera jedno piwo.
- A, wypiję, może mnie policja nie zgarnie, mam
antyradar, a halibut mi się przyda, dawno nie jadłam smacznej
ryby. Dobry ten sklepik, chyba będę zaglądała.
- W Osadzie pewnie nie jesteś lubiana - mówi nagle
Anna.
- Szczerze, zwisa mi to. Gorzej, że ciebie przestali
akceptować.
Jeszcze zaczną, spokojnie - myśli Anna.
- Dobra, to ja jadę do domu, zrobię sobie kolację. Dzięki
za obiad, na razie.
I już jej nie ma.
26
Chodź, kochanie, na spacer, powinnaś się przewietrzyć,
ciągle siedzisz w domu, ja zresztą też. Chodź, dobrze nam to
zrobi - mówi Michał.
- No dobrze, tylko się przebiorę, nie chcę iść w sukience,
wolałabym dres.
- Nie, skarbie, dres jest do biegania, wyjdziesz w
sukience.
- W porządku, skoro tak chcesz.
Powoli idą alejkami, mijają sąsiadów z pieskami, pogoda
jest w sam raz, lekka bryza od morza.
- Może przejdziemy się nad morze? - pyta Anna.
- Nie, raczej nie, tam jest tak pusto i już trochę chłodno,
wiatr wieje - mówi Michał.
- Jeszcze go ani razu nie widzieliśmy...
- Jeszcze się przejdziemy, obiecuję. Jakoś nie przepadam
za widokiem morza, nie wiem czemu.
- A ja uwielbiam, Michał.
- Trudno, skarbie.
27
Anna dzwoni do Beaty. - Jak on był u ciebie, we wtorek,
to jak długo?
- Oj, chwilę tylko. Mówił, że musi wracać do domu -
odpowiada Beata. - Szybko się zwinął i pojechał.
- Samochodem?
- Tak. A ty masz prawo jazdy, Anka?
- Mam, ale nie jeżdżę, a czemu pytasz?
- Z ciekawości. Ja sobie nie wyobrażam życia bez
samochodu, stąd dziwią mnie osoby, które nie jeżdżą, po
prostu - tłumaczy Beata.
- U mnie to Michał prowadził, jeśli się gdzieś
wybieraliśmy, ale to się rzadko zdarzało.
- Wchłonęła was ta przeklęta Osada - stwierdza Beata.
- No dobra, chciałam tylko o to spytać, zrób sobie rybę,
na razie. - Anna się rozłącza.
28
- Nie będziemy chodzili nad morze, tam można się
zaziębić. Wystarczą te piękne alejki, skarbie.
Mamy rowery, możemy jeździć, możemy spacerować.
Co wolisz.
- Michał?
- Tak?
- Kochasz mnie?
- Oczywiście, że tak, głupie pytanie.
- To gdzie co jakiś czas znikasz po pracy?
- Mamy zebrania, kochanie.
- A Beata to kto? Michał milczy przez chwilę.
- Znajoma z pracy.
- Którą odwiedzasz po pracy, prawda?
- Prawda.
- Co was łączy?
- Nic. Rozmawiamy, czasem coś wspólnie jemy,
omawiamy sprawy firmy.
- I nic więcej?
- Nic, skarbie. Przeglądałaś moją komórkę - mówi
Michał. - Nie rób tego więcej.
- Nawet jej nie ukryłeś, ten SMS był na samym wierzchu,
nie grzebałam w niej.
- Mogę mieć chyba różnych znajomych, nie? Nie dotykaj
mojej komórki nigdy więcej - mówi lodowatym głosem.
29
Późno już. Anna idzie do gabinetu Michała napić się
whisky na sen, wypija kilka małych szklaneczek. Czuje się
bardzo zmęczona. Nawet mięśnie ją bolą. Próbuje zasnąć w
łóżku, ale sen nie nadchodzi. Ten ból mięśni! To pewnie od
alkoholu. Idzie do łazienki i zażywa tabletki nasenne.
Rano natrętny dzwonek do drzwi. To listonosz. Poza
rachunkami ma też list bez nadawcy. Anna go otwiera. Jestem
cały i zdrowy, Michał. To nie jest jego pismo, jakieś koślawe,
nijakie. Znów to samo! Ktoś się nieźle bawi! Anna już nawet
nie dzwoni do gliniarza, drze list na strzępy. A może to błąd,
może dowiedzieliby się od listonosza, skąd został nadany ten
list?
Szybko wykręca numer Marka.
- Przyszedł list, niby od Michała, ale to znów nie jego
pismo. Niestety, podarłam go.
- Przyjadę za chwilę - mówi gliniarz.
W domu Anny ogląda strzępy listu, na szczęście nie
porwała go na małe kawałeczki.
- Zabiorę to, posklejam, może uda się dowiedzieć, skąd
ten list nadano, ale tak nie można, pani Anno, pani niszczy
dowody - karci ją Marek.
- Przepraszam, zdenerwowałam się.
- Proszę więcej tego nie robić - mówi policjant.
Na komisariacie Marek składa list w jeden kawałek.
Widać stempel, więc łatwo będzie ustalić placówkę nadania.
Powiadamia o tym Annę.
- W Kołobrzegu?! O matko...
- Co się dzieje?
- Tam się poznaliśmy. Ale to na pewno nie jest jego
pismo...
-
Nie jest, poddaliśmy analizie grafologicznej,
porównując z pismem z jego dziennika. Znowu ktoś się pod
niego podszył. Tylko nadal nie wiemy, kto i po co.
- Jak zwykle - stwierdza kąśliwie Anna.
- Pani Aniu, to trudna sprawa, już mówiłem, proszę mnie
nie denerwować, sam się denerwuję wystarczająco. A jak się
pani czuje? Czy spotykają panią jakieś nieprzyjemności w
Osadzie?
- Nie, właściwie nie, tylko niektórzy się do mnie nie
odzywają, na przykład najbliższy sąsiad, pan Franek. Już
zaczęłam podejrzewać, że to on podrzucił poprzedni list, ale
teraz już wiem, że to nie on.
- O co chodzi z panem Frankiem? Anna streszcza mu
spotkanie w klubie.
- No tak, rzeczywiście kobiety z Osady raczej się nie
zapuszczają do takich klubów - mówi Marek. - Ale pani w
ogóle jest jakaś inna. Przynajmniej od czasu zaginięcia
Michała, co można zrozumieć, pewnie ciągle jest pani w
szoku...
- Sama nie wiem - waha się Anna.
- Trzeba być dobrej myśli, nie ma wyjścia. Zadzwonię
wkrótce, gdzieś panią porwę, trochę się pani zrelaksuje.
Pozdrawiam i proszę się trzymać! - Rozłącza się.
Anna czuje niepokój i wściekłość jednocześnie. Musi
koniecznie czymś się zająć. Postanawia zmienić cholerne
pastelowe tapety na białe. Dzwoni do firmy remontowej. Jutro
kogoś przyślą, by wymierzył ściany. Na wszelki wypadek
jeszcze raz sprawdza stan konta, kasa na szczęście jest,
nienaruszona.
Może więc trochę poszaleć. Idzie jeszcze na krótki spacer
nad morze. Osadą się nie przejmuje, już się przyzwyczaiła do
spojrzeń i plotek.
Trzy dni później ma już odnowiony dom. Wszystkie
ściany są pięknie białe. Zmieniła też tapicerkę na kanapach, z
ohydnej różowej na ciemnofioletową. Odnowiła też swoją
garderobę. Kupiła sobie legginsy, dwie nowe koszulki z
nadrukami i sportowe buty ze skóry. Skróciła też włosy u
fryzjera. Teraz czuje się lepiej. Żaden anonimowy świr już jej
nie przestraszy. Żadna plotka nie zaskoczy, choć już słyszy,
jak gadają: Ścięła włosy; Już nie nosi sukienek; Biega w
legginsach...
Zaczęła biegać regularnie. Nad morze i z powrotem, przy
okazji odwiedzając sklepik. Bierze warzywa na pomidorową,
jakąś rybę i ucina sobie krótką rozmowę ze sprzedawcą. No i
piwo. Bardziej jej smakuje niż wino. Na szczęście nic nie
przytyła, trzyma formę.
Wpada na pomysł, by zaprosić gliniarza na obiad, z
nudów. Zamawia gotowe jedzenie z chińskiej restauracji i
dzwoni do Marka.
- Wpadnie pan wieczorem do mnie? Zapraszam na
skromną kolację.
- O, bardzo chętnie, dziękuję. O której mam być?
- Może o dziewiętnastej, zgoda?
- Zgoda.
Postanawia się przebrać, bynajmniej nie w pastele.
Zakłada obcisłe dżinsy i koszulkę. Spina włosy. Nie robi
makijażu.
Marek przychodzi punktualnie. Jest zdziwiony nowym
wizerunkiem Anny.
- Świetnie pani wygląda - mówi szczerze.
- Dziękuję, potrzebowałam zmiany.
- I jak, lepiej? - pyta gliniarz.
- Zdecydowanie. Proszę, kolacja gotowa.
Anna nakłada chińskie jedzenie, odgrzane wcześniej w
mikrofalówce, na nic więcej jej dziś nie stać. Ale policjant i
tak jest zachwycony.
Zapomniała zasunąć rolety, widzi przez okno panią Hanię,
która niby podlewa swój ogród, ale cały czas spogląda w jej
okna.
- Wspaniała kolacja, sama pani gotowała?
- Przecież czuć i widać, że zamówiłam z restauracji. -
Anna się śmieje.
- Ale skoro specjalnie dla mnie, to jestem pod wrażeniem.
- Myślę, że nie potraficie znaleźć Michała - oznajmia
nagle.
- Nie mamy żadnych tropów, a te, które były, okazały się
fałszywe. Trzeba czekać, aż ktoś go rozpozna. Cóż więcej
możemy?
- Jak dotąd cisza i sądzę, że już tak będzie - mówi Anna.
- Więcej optymizmu, nieraz ludzie znajdują się po latach,
a tu nie minęło wiele czasu. Plakaty są w całym mieście. Na
Facebooku też bez odzewu?
- Też. Cisza. Nie znajdziecie go.
- Nie wiadomo, pani Aniu... W kółko o tym rozmawiamy,
to do niczego nie prowadzi. Zmieńmy temat, bo i tak teraz nic
nowego nie wymyślimy. Pójdzie pani ze mną do kina? Grają
nowy amerykański film, „Stoker", przejdziemy się? Nie mam
z kim iść, żona nie lubi filmów.
- Chętnie, nudzę się trochę, a kiedy?
- Pojutrze.
- Zgoda. Napije się pan wina?
- Chętnie, ale przyjechałem samochodem. Pójdę już,
dziękuję za kolację.
Kiedy wychodzi, Anna dzwoni do Beaty.
- Cześć! Kupiłam nowe ciuchy, obcięłam włosy,
przemalowałam dom i zjadłam kolację z gliniarzem - mówi
radośnie Anna.
- Szalejesz, koleżanko. A co będzie, jak się kasa skończy?
- Nie tak szybko, na razie mogę sobie pozwolić na
szaleństwa. Od razu lepiej mi się zrobiło. Jeszcze sypialnię
muszę zmienić, bo te pastelowe kolory doprowadzają mnie do
obłędu.
- No, coś podobnego!
- Tak, zrobię ją w kolorze popielatym.
- A rób, jak chcesz, bylebyś się dobrze czuła, moja droga.
Coś wiadomo?
- Nic, kompletnie nic.
- Co za ludzie pracują w tej policji?!
- Zniknął i tyle. Trzeba może jeszcze poczekać.
- Dostałaś jeszcze jakieś anonimy?
- Jeden list, podarłam go.
- Dziwne. A plakaty powinny być też rozwieszone w
Osadzie - mówi Beata.
- Przecież wszyscy go tu znają z widzenia, zresztą oni nic
nie widzieli.
- Jasne! Cała ta Osada jest podejrzana, mówię ci.
- Nieee, to spokojni ludzie. Idę chyba spać.
- To na razie.
- Pa.
30
Nazajutrz Anna dzwoni do firmy remontowej, umawia się
na spotkanie. Ktoś przyjeżdża i proponuje, jak przemalować
sypialnię. Wspólnie godzą się na kolor popielaty przecierany.
Trzy dni potem ludzie z firmy kończą zmieniać sypialnię.
Anna jest zadowolona z efektu. Kupuje bukiet róż i ustawia na
stoliku, idealnie pasuje do szarości. Na stoliku przy łóżku
stawia lusterko i kilka książek, mimo że rzadko czyta. Ma też
sekretarkę, układa na niej papier listowy i trochę kosmetyków.
Jest pięknie. Tylko gabinet Michała pozostał bez zmian. I tak
już tam nie wchodzi.
Znowu jedzie do sklepu poza Osadę, kupuje nowy dres w
kolorze jasnoszarym, parę butów i chustkę na głowę. Idzie do
fryzjera jeszcze bardziej podciąć włosy. Teraz są krótkie, ale
dłuższe niż ma Beata. Kupuje jeszcze trochę kosmetyków i
wraca do domu.
Kiedy rozpakowuje torby, dzwonek do drzwi. To pani
Hania.
- Zajrzałam, bo zmieniła pani wystrój, jak i my zresztą,
ale szkoda tych pasteli - mówi.
- Teraz jest bardziej oryginalnie - stwierdza Anna.
- Możliwe, chciałam właśnie obejrzeć. - Pani Hania
zagląda do środka. - No, ładnie jest, bardzo ładnie.
- Owszem - odpowiada Anna.
- No to na nowy dom! - Pani Hania wręcza Annie ciasto,
które cały czas trzymała w dłoniach.
- Dziękuję - mówi Anna.
- Życzę pani wszystkiego dobrego, mimo wszystko.
- A dziękuję, do widzenia.
31
Na drugi dzień w południe dzwoni gliniarz. - Przesuniemy
to kino, pani Aniu? Zgłosił się mężczyzna, który twierdzi, że
widział Michała. Jest trochę dziwny, ale przesłuchujemy go.
- Jak to dziwny?
- Tak jakby niespełna rozumu... upiera się, że widział
Michała we wtorek, w dzień zaginięcia, w tej restauracji, w
której znaleźliśmy jego komórkę. Ale nie potrafi powiedzieć,
jak Michał wygląda, niby widział, ale opisuje zupełnie innego
człowieka. Upiera się, że widział osobę ze zdjęcia, ale z blond
włosami. To by jakoś tłumaczyło zdjęcie z bankomatu.. . Czy
Michał mógł przefarbować włosy?
- Wykluczone - zaprzecza Anna.
- No nic, przyciśniemy go trochę. Dam pani znać. Ale on
sprawia wrażenie chorego psychicznie.
Anna jest zdenerwowana, otwiera sobie butelkę wina.
Jakiś czubek niby rozpoznał Michała, też mi sensacja! Każdy
może się zgłosić i naopowiadać bzdur!
Przebiera się w dres, zakłada swoją nową chustkę i idzie
pobiegać. Biegnie dość szybko, powoli czuje, jak złość mija.
Dopiero po dwóch godzinach wraca do domu. Zmęczona,
spocona, bierze szybki prysznic. Nie jest już tak mocno
zdenerwowana. Powoli popija wino i dzwoni do Beaty.
- Nie idę do kina, bo na policję zgłosił się jakiś świr i
twierdzi, że widział Michała, ale gliniarz mówi, że facet jest
niespełna rozumu. To rzeczywiście jakiś obłęd! - żali się.
- Szkoda słów na tę twoją policję - stwierdza krótko
Beata. - A jak się w ogóle czujesz?
- Nie najgorzej, tylko te ich nieporadne działania
wytrącają mnie z równowagi.
- Nie dziwię się. Sami wariaci dookoła.
- Chyba przygarnę jakieś zwierzę, może psa. Będzie mi
raźniej - mówi nagle Anna.
- Yorka? - pyta kąśliwie Beata.
- Nie, skądże, jakiegoś ze schroniska. Lubię zwierzęta,
Michał nie lubił.
- To się zdziwią w Osadzie.
- A co mi tam?! Przestałam się nimi przejmować.
- No i dobrze - stwierdza Beata.
- Może się zobaczymy jakoś?
- Mam masę pracy, ale postaram się wpaść, trzymaj się. -
Beata kończy rozmowę.
Anna przebiera się w dres do biegania. Do Osady przylega
niewielka wieś, postanawia dobiec do niej. Męczy się, nie ma
jeszcze dobrej formy, ale udaje jej się. Nagle we wsi, przy
drodze widzi owcę. Leży i przeraźliwie beczy. Anna przystaje
przy niej, owca najwyraźniej ma przetrąconą łapę. Decyduje
się od razu, idzie do pierwszego z brzegu domu.
- Dzień dobry, mam prośbę, czy ma pan samochód albo
traktor?
- Mam traktor. A o co chodzi? - pyta tubylec.
- Znalazłam ranną owcę, czy może mi pan pomóc
przewieźć ją do Osady?
- No, mogę, co mi tam zależy. Nie moja, ja nie mam
owiec. A ile pani płaci?
- Zapłacę dwieście złotych.
- Zgoda.
Mężczyzna wsadza owcę na traktor, Anna siada obok i
jadą. Przez całą drogę owca rozpaczliwie beczy.
- To na pewno nie jest pana owca?
- A gdzie tam?! U mnie takie zwierzę to tylko na odstrzał.
W domu daje wieśniakowi dwieście złotych, a on wnosi
owcę do ogrodu. Później Anna dzwoni po weterynarza. Ten
przyjeżdża i zakłada opatrunek na nogę owcy, na szczęście nie
jest złamana ani zwichnięta, tylko potłuczona. Chciała psa, a
trafiła się owca. Czym karmi się owcę?! Sprawdza w
Internecie, owca je wszelakie badyle, krzewy, chwasty, trawę i
inne rośliny. Trzeba ją trzymać w ogrodzie. Owce służą jako
naturalne kosiarki do trawy. Genialnie proste! Owca jest nieco
zaniedbana, trzeba zamówić fryzjera od yorków.
32
Michał, czy mogę wziąć małego kotka? Będę o niego
dbała. To nie pies, nie szczeka i chodzi do kuwety, zresztą
może wychodzić do ogrodu.
- Nie zgadzam się, cała tapicerka będzie do wymiany,
wszędzie będzie sierść, nawet w jedzeniu, nie podoba mi się
ten pomysł.
- Bardzo cię proszę, koty są czyste, a ja będę go czesała,
żeby się nie lenił.
- To naprawdę zły pomysł i nie zgadzam się - powiedział
stanowczo.
33
No to teraz ma owcę. Owca po tygodniu - tygodniu
uporczywego beczenia, czym doprowadziła do histerii panią
Hanię - wreszcie wstała i zaczęła skubać trawę. Niektórym w
Osadzie nawet się podobała, czysta, wystrzyżona, zadbana,
potulna. Ale większość uważała, że to skandal. Kto wie, może
owca zaatakuje któregoś pieska?! Tymczasem owca była
bardzo grzeczna i nieduża. Anna kupiła jej czerwony
dzwoneczek na szyję i owca chodziła za nią na spacerach jak
za przewodnikiem stada. Anna nosiła specjalny woreczek i
łopatkę do zbierania bobków oraz butelkę wody i miskę.
Zastanawiała się, czy owca powinna spać w ogrodzie, czy w
domu, ale ostatecznie zdecydowała się na ogród. Przecież jest
ciepło. Już nie beczała tak przeraźliwie, tylko dzwoniła swoim
czerwonym dzwonkiem, więc pani Hania zaczęła zażywać
tabletki na uspokojenie. Wreszcie przestały przychodzić listy.
Gliniarz powiedział, że zatrzymany mężczyzna przyznał się, iż
to on je wysyłał, adres miał z komórki Michała, którą znalazł.
Anna była zapisana jako żona, wraz z adresem, a przed
imieniem Beaty widniały dwie literki „a".
- Zapisał mnie jako „żona"? To dziwne...
- Nie wiedziała pani?
- Nigdy nie grzebałam w jego komórce.
- Czy chce pani wnieść oskarżenie? - Gliniarz zmienił
temat.
- Nie, nie ma takiej potrzeby, proszę go tylko nastraszyć i
wystarczy - odpowiedziała.
Teraz dużo czasu spędzała w ogrodzie, obserwując, jak
owca się posila. Była taka ładna i miła w dotyku. Jak dotąd
nikt z Osady nie zwrócił jej uwagi, niektórzy patrzyli tylko
nieprzyjemnym wzrokiem.
Któregoś dnia odwiedził ją sąsiad, pan Franek.
- Pani Aniu, ta owca jest naprawdę śliczna, ale dlaczego
nie kury? Miałaby pani na rosół - oznajmił.
- No nieee, kury są paskudne, poza tym ja bym w życiu
żadnej nie zabiła!
- No cóż, mnie ta owca w sumie nie przeszkadza, tylko
trochę dziwi mnie pani wybór zwierzęcia domowego.
- Po prostu ją znalazłam, nie chciałam, by padła, więc
zabrałam do domu.
- Rozumiem, rozumiem, niech już zostanie, może sobie
pani sweter zrobi, do widzenia.
Anna, zafascynowana życiem owcy - choć ta tylko jadła i
srała, ale pozwalała się głaskać - nie myślała zbyt intensywnie
o Michale. Jej nowe życie było odkryciem dla niej samej.
Chodziła, w czym chciała, i robiła, co chciała.
Pewnego dnia szła z owcą aż nad morze, ta spokojnie
obok niej, dopóki nie spotkała na swojej drodze trzech
yorków, które zaczęły przeraźliwie szczekać. Wtedy nagle
rzuciła się pędem w kierunku morza, Anna nie mogła za nią
nadążyć. Wszystko widział pan ze sklepiku z rybami, szybko
wybiegł i ruszył w pogoń. Miał ze sobą coś w rodzaju lassa i
po około czterdziestu minutach złapał szarpiącą się owcę.
- O Jezu, strasznie panu dziękuję - wysapała zdyszana
Anna.
- Proszę ją na tym powrozie zaprowadzić do domu, jest
przestraszona.
- Dobry pomysł.
W domu owca natychmiast rzuciła się do jedzenia. Anna
głaskała ją miarowo, żeby się uspokoiła.
Owca nigdy nie uciekała z ogrodu. Właścicielka
traktowała ją jak kota, którego nigdy nie mogła mieć. Była
niemal szczęśliwa. Osada powoli się uspokajała, ale tu i
ówdzie słychać było głosy, że Anna oszalała z powodu
zaginięcia męża. Mieszkańcy podzielili się na dwa obozy:
tych, którzy byli mimo wszystko za nią, i tych, którzy ją
odrzucali.
Wieczorem tego dnia, kiedy trwała pogoń za owcą,
zadzwoniła Beata.
- I co słychać? Masz jakieś wieści?
- Żadnych, ten facet okazał się świrem, ale za to mam
owcę - pochwaliła się.
- Co takiego?!
- No, owcę, wiesz, zamiast kota czy psa. Chciałam
jakiegoś przygarnąć, ale znalazłam owcę, jest bardzo miła i
grzeczna.
- To jakieś szaleństwo - oznajmia Beata.
- Dlaczego? Ludzie trzymają w domach nawet świnie.
- Ale nie w Osadzie! Musisz stanowić niezły widok dla
innych!
- No, niektórzy się oburzają, ale jeszcze żadna przykrość
mnie nie spotkała, a owca poprawia mi humor, lubię na nią
patrzeć, to uspokaja - mówi Anna.
- Nie znam się na owcach, no ale skoro tak, to chyba
dobrze - stwierdziła Beata. - No, to opiekuj się tą swoją owcą.
A ma jakieś imię?
- No, właśnie jeszcze nie ma, myślałam o Verze...
- Ciekawe jak dla owcy, ale chyba może być, one pewnie
i tak nie reagują na imię.
- Chyba nie, ale tak ją właśnie nazwę, Vera.
- Postaram się niedługo wpaść, to mi ją pokażesz, owce
widziałam tylko w telewizji, wielkie są.
- Moja jest nieduża i bialutka, mówię ci, bardzo ładna,
chyba młoda.
- No dobra, może przyjadę jutro, napijemy się wina. To
na razie, pa. - Beata się rozłącza.
34
Anna już sama strzyże owcę, a futerko wyrzuca, nie
potrafi robić nawet skarpetek. Lubi za to z nią rozmawiać.
- Oj, Vero, mówię ci, jak wiele się zmieniło w moim
życiu, nawet ubiór, chodzę sobie w wygodnych strojach - ku
niezadowoleniu Osady, oni lubią by być przystosowanym, ale
tak jest mi dobrze. Michał może wróci, a może nie wróci,
powoli zaczynam przyzwyczajać się do samotnego życia,
mam tylko jedną znajomą, i to kochankę męża, dziwne,
prawda? Ale lubię ją, jest taka przebojowa, trochę jej
zazdroszczę. Nawet nie mam do niej żalu, prędzej miałam do
Michała, ale nie okazywałam mu tego, po co? Nie lubił
problemów ani zawracania mu głowy. Znam tu jeszcze
pewnego policjanta, ale trudno się z nim zaprzyjaźnić, chyba
mnie trochę podrywa, a ja nie mam ochoty na romans. Ale
lubię go. Masz tu, Vero, miskę z wodą, napij się, a ja sobie
naleję wino, ono nie jest dobre dla owieczek.
W domu Anna otwiera butelkę wina i z przyjemnością
pije. Dzwoni telefon.
- Przepraszam panią za tego mężczyznę, już myśleliśmy,
że mamy jakiś trop, no ale... niestety - mówi Marek.
- Cóż, trudno, może w końcu ktoś się odezwie.
- Może. A jak się pani czuje?
- Nawet dobrze, sprawiłam sobie owieczkę.
- Owieczkę?!
- Tak, a czemu by nie? Zamiast psa czy kota, tyle tylko,
że nie mieszka w domu. Na razie, póki jest ciepło.
- Trochę to dziwne, nie sądzi pani?
- Nie, wcale nie. Przecież nie trzymam wielbłąda! Jest
mała i śliczna.
- No, skoro tak pani uważa, to proszę sobie ją trzymać.
Zadzwonię wkrótce, może jednak zjemy jakąś kolację?
- Postaram się coś ugotować albo zamówię w restauracji,
nie chce mi się siedzieć w knajpie, no i muszę dbać o owcę.
- No tak, rozumiem. To do zobaczenia. Mieszkańcy
Osady szepczą, że Michała pewnie ktoś
porwał, bo wyprawiał się często poza Osadę. Niektórzy w
ogóle nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś mógł zaginąć.
Uwiera ich to. Anna niewiele się tym przejmuje, nigdy zresztą
za bardzo nie interesowało ją życie Osady. Nie wnika w to, co
robią mieszkańcy, nikogo nie obgaduje, z nikim się nie
przyjaźni, nigdy nie chodzi na żadne proszone herbatki. Żyje
tak, jak chciał Michał.
Wypija całą butelkę wina, wychodzi nalać Verze świeżą
wodę do miski, głaska ją i idzie spać.
Na drugi dzień rano, mimo niewielkiego kaca, Anna
zabiera owcę - tym razem zakłada jej powróz na szyję - i idzie
na spacer. Owca jak zwykle kroczy za nią.
- Vero, piękny dziś dzień, pójdziemy nad morze, dobrze
nam to zrobi. Może dziś przyjedzie Beata, kto wie. Trochę mi
się nudzi, ale przecież nie pójdę do pracy. Michał. .. on był
dobrym człowiekiem, tylko surowym. Dla Beaty był inny.
Może miał dwa oblicza? Mówię o nim w czasie przeszłym?
Osada obserwuje i komentuje: Gada do owcy czy do samej
siebie? Ona nadaje się na leczenie! Inni: Ładnie Annie z tą
białą owieczką.
Anna wchodzi do ciepłego morza, ciągnie owcę za sobą,
ale ta beczy i nie chce zamoczyć kopytek. Wracają więc do
domu i Vera z radością skubie trawę w ogrodzie.
W końcu pod wieczór przyjeżdża Beata. Na widok owcy
wpada w zachwyt.
- Nie, no piękna jest! Spodziewałam się jakiejś brązowej,
brudnej, z rogami, ale nie znam się na owcach, a ta jest cudna
po prostu i taka mięciutka w dotyku. Dobrze zrobiłaś. To
nawet lepsze niż kot czy pies. Chodź, napijemy się wina,
przywiozłam bardzo dobre - zachęca Beata.
Rozsiadają się wygodnie w salonie i piją.
- Byłabym zapomniała! Przywiozłam ci w prezencie
porządne zgrzebło do czesania owcy, proszę.
- Super! Moje już się lekko popsuło, dziękuję.
- Wiesz, zaczynam myśleć, że ten urlop Michała od życia
dość długo trwa i może jednak coś się stało. Policja nadal nic
nie wie? - mówi nagle Beata.
- Nic.
- To wszystko jest cholernie dziwne, trochę się już
martwię. No i ta zgubiona komórka...
- On by nigdy nie zgubił komórki, to była służbowa, ale ja
już sama nie wiem, może popił w tej restauracji?
- To możliwe, był ostatnio przygnębiony i zestresowany.
Mówił, że wszystko go drażni.
- Wspominał, że dom też?
- Nie, już ci mówiłam, że o tobie raczej nie mówił, był
dyskretny, to facet z klasą.
- Facet z klasą nie zdradza żony. - Anna prychnęła.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć, nie znam waszych
układów, myśmy się bardziej przyjaźnili, niż, wiesz, no...
- Nie chcę znać szczegółów, już o tym rozmawiałyśmy,
nie mam do ciebie pretensji, to on jest winny.
- Nie nudzi ci się całymi dniami? Może poszłabyś do
pracy?
- Od wielu lat nie pracuję i nie wyobrażam sobie tego,
choć czasami trochę się nudzę, ale tylko czasami. Wiesz, mam
teraz niczym nieograniczoną wolność, owszem, niekiedy nie
wiadomo, co z nią zrobić, ale daję radę - tłumaczy Anna.
- A masz w ogóle jakichś znajomych?
- Nie, miałam jedną koleżankę w Londynie, ale już długo
się nie odzywa. Tylko raz zadzwoniła, tuż przed zniknięciem
Michała.
- Romansujesz z tym gliniarzem?
- Raczej nie, choć zaprosiłam go na obiad, sama nie wiem
dlaczego, jest dość przyjemny, ale nie chcę żadnego romansu i
żadnego faceta w moim łóżku!
- A gdzie się podziały twoje pastelowe sukienki?
- Czekają w szafie na lepsze czasy.
W końcu lekko pijane kobiety kładą się spać, Beata w
pokoju gościnnym, w piżamie Anny. Kiedy się budzą,
dochodzi do nich głośne beczenie owcy. Wybiegają do
ogrodu, owieczka leży na boku, a pani Hania stoi w swoim
ogrodzie i krzyczy:
- Zróbcie coś z tym potworem! Ja zwariuję!
Anna nie zwraca na nią uwagi, dzwoni po weterynarza.
Ten przyjeżdża za pół godziny i dokładnie bada owcę. Po
pobraniu krwi i analizie okazuje się, że ktoś podał jej trutkę,
na szczęście bardzo małą ilość i niezbyt szkodliwą.
Weterynarz zaleca sterydy i antybiotyki.
Na całe szczęście po trzech dniach wymiotowania i
sprzątania po owcy, ta wreszcie chwiejnie wstaje i zaczyna
chodzić. Leki pomogły!
Anna dzwoni do Marka.
- Ktoś próbował otruć moją owcę, to na pewno sąsiedzi, a
skoro próbowali z owcą, to może i z Michałem. To bardzo
podejrzane... - mówi.
- Pani Aniu, nie ma na to żadnych dowodów, nie ma ciała
Michała, więc nic nie możemy zrobić. A czy owca czuje się
już dobrze?
- Tak, na szczęście tak, ale to się może powtórzyć.
- Niech pani zainstaluje monitoring w domu i ogrodzie,
będzie pani wiedziała, kto to jest - proponuje Marek.
- Dobry pomysł, tak zrobię.
Wkrótce kamery są już zainstalowane i Anna przez
komputer może śledzić, co dzieje się wokół domu. Trochę ją
to uspokaja. Jeśli ten truciciel znów się pojawi, to zostanie
zarejestrowany i ukarany.
- Jeśli wróci, to dosięgnie go kara? - pyta Anna gliniarza
przez telefon.
- Tak, za znęcanie się nad zwierzętami.
- Zaczynam myśleć, że ktoś z Osady mógł coś złego
zrobić Michałowi - upiera się Anna.
- Naprawdę, pani Aniu, na razie nie ma żadnych
dowodów, nie możemy nic zrobić. Co najwyżej przesłuchać
truciciela, jeśli znów się zjawi.
- Mam nadzieję, że nie, choć to by była jakaś poszlaka. -
Anna kończy rozmowę.
Ubiera się w dres i idzie z owcą na spacer, nie reagując na
te wszystkie cholerne gniewne spojrzenia. Zdrowa owca
radośnie kroczy za nią.
Resztę dnia spędza na sprzątaniu domu i ogrodu; te
wszystkie bobki! Wieczorem idzie do pokoju filmowego i po
wielu tygodniach wreszcie ogląda „Smażone zielone
pomidory". Lubi ten film, nawet bardzo. Scena przerobienia
zwłok na mięso jest wprost genialna.
W nocy włącza się alarm. Anna szybko biegnie do ogrodu.
Znajduje zdechłego szczura i malutką paczuszkę. Otwiera ją
szybko, coś szarego, niewątpliwie trucizna. Nie śpi do rana i
skoro świt dzwoni na policję.
- Panie Marku, proszę do mnie przyjechać, znów się
pojawił!
- Dobrze, zaraz będę. Marek przyjeżdża i ogląda nagranie
z kamery. Jakiś zamaskowany człowiek.
- Kiepsko, nie widać nawet twarzy, w Osadzie nie ma
sklepu z trutkami, tu nie ma myszy ani robaków, ktoś musiał
wybrać się do miasta, nie można z tak słabych poszlak ustalić,
kto to był, pani Aniu. Przykro mi.
- Pewnie otruli Michała, może w tej restauracji ktoś mu
coś wsypał do jedzenia?!
- Tego nie wiemy i proszę tak nie myśleć, robimy, co w
naszej mocy. Ale nie możemy przesłuchać wszystkich
mieszkańców Osady z powodu owcy!
- Próbowali otruć ją, to może i Michała, to jest poszlaka -
upiera się Anna.
- Pani Aniu, nie ma ciała, nie ma dowodów.
- A przeszukaliście inne miejsca, poza moim ogrodem? -
sarkastycznie pyta Anna.
- Okoliczny las, a w mieście, jak pani wie, wiszą plakaty,
mamy jego komórkę, ale nikt nie dzwoni, raz tylko zadzwonili
z jego pracy, więc powiedziałem, co się stało, i to wszystko.
On po prostu przepadł. A może żyje i ma się świetnie, kto
wie?
- Kto wie, będziemy w kontakcie, do widzenia. Anna jest
tak zmęczona nocnym czuwaniem, że kładzie się spać. Sen
przerywa jej głośny dzwonek komórki. Anna niechętnie po nią
sięga.
- Boże, w nocy mi się śniło, że Michał nie żyje, to był
bardzo realistyczny sen! - Beata prawie krzyczy.
- A co ci się właściwie śniło?
- Widziałam w tym śnie jego zwłoki, gdzieś pod ziemią,
masakra, potem nie spałam do rana, coś okropnego.
- A niby gdzie te zwłoki widziałaś?
- Nie wiem, ciemno było, brrr.
- To tylko sen, Beata, nie jesteś chyba wizjonerką?
- Na szczęście nie, tylko, wiesz, przestraszyłam się, to był
jakiś horror.
- Uspokój się i idź spać, ja właśnie to robię. - Anna się
rozłącza. Jej się nic nie śni, kompletnie nic.
Budzi się dopiero wieczorem. Tej nocy będzie musiała
wziąć tabletki na sen, przespała prawie cały dzień. Wychodzi
z miską wody do swojej owcy. Ta chętnie pije.
- Oj, Vera, mówię ci, same kłopoty, szczura podrzucili,
otruć cię chcieli, ale ja nie pozwolę ci krzywdy zrobić. Na
szczęście alarm ich wypłoszył, tego się nie spodziewali, ha!
Nie damy się im, co to, to nie. Beata też mnie nie przestraszy
tym swoim snem, muszę być twarda i silna. Jak każda
samotna kobieta. No, może nie do końca, może samotna
kobieta z owcą. - Anna się śmieje. - Jesteś moją prawdziwą
przyjaciółką, wiem, że mnie słyszysz i rozumiesz. Michał by
cię pewnie wywiózł, może nawet do rzeźni, ale go nie ma. Ja
nie wiem, czy go naprawdę kochałam, czy to w ogóle była
miłość, lubiłam go, ale nawet to nie zawsze. Może raczej
przyzwyczajenie i brak innej opcji, zjawił się jak książę z
bajki, tylko konia brakowało, i mnie uratował przed
monotonią. Teraz też żyję monotonnie, ale inaczej, i lubię to.
Jutro pojadę na wieś, kupię ci owies. A teraz masz swój
przysmak, twoją ukochaną marchewkę. I śpij dobrze, kochana.
- No wariatka, kompletna wariatka - mruczy do siebie
pani Hania, obserwując wszystko ze swojego ogrodu. - Odbiło
jej
z
tej
samotności!
35
Na drugi dzień budzi ją rano ostry dźwięk komórki.
Niechętnie odbiera, jeszcze by pospała.
- Zgłosił się do nas pewien mężczyzna, twierdził, że
widział, jak pani mąż stał pod ową restauracją z jakąś szczupłą
blondynką z długimi włosami. Rysopis pasuje do pani, ale
potrzebujemy zdjęcia z monitoringu, wtedy się upewnimy...
Bardzo jednak proszę, by podeszła pani na komisariat - mówi
gliniarz.
- W życiu nie byłam w tej restauracji! Kiedy mam się u
was stawić?
- Najlepiej zaraz, musimy się upewnić, kogo widział, to
naprawdę ważne.
- Znowu jestem podejrzana? - Westchnęła. - To już staje
się nudne.
- Każdy może zostać podejrzanym, a zwłaszcza najbliżsi.
Czekam na panią.
Anna wcale się nie spieszy, powoli ubiera się w dżinsy i
jasną koszulę, włosy spina na karku. Wychodzi do owcy z
miską świeżej wody.
- Co za idioci, ci z policji, Vera. Nigdy nie byłam w tej
restauracji, zamiast szukać Michała, usiłują znaleźć coś na
mnie! Ale spokojnie, nic nie znajdą. Kolejny świr się
przyplątał, i tyle.
Znowu dzwoni komórka.
- Gdzie pani jest? Ten mężczyzna czeka i ja także!
- Musiałam dać wodę owcy, ona też czekała, zaraz
przecież będę.
- No dobrze, czekamy.
Na komisariacie siedzi jakiś starszy człowiek w
pogniecionej marynarce i sztruksach. Marek zaprasza ich do
zamkniętego pokoju.
- Pani Aniu, proszę rozpuścić włosy.
- O Jezuuu, no dobrze. - Anna posłusznie wykonuje
polecenie.
- Czy to ta kobieta? - pyta mężczyznę.
- Bardzo podobna, z postury, włosów, ale było ciemno,
nie potrafię dokładnie powiedzieć, bo ona stała bokiem do
mnie, widziałem ją z profilu - mówi.
- Pani Aniu, proszę się obrócić - nakazuje Marek.
Mężczyzna nadal nie jest pewny.
- Bardzo podobna, ale niestety to wszystko, co mogę
powiedzieć.
- W porządku, jest pan wolny. Gdyby jeszcze pan sobie
coś przypomniał, tu jest moja wizytówka, do widzenia.
- Co oni robili pod tą restauracją? - pyta Anna.
- Stali i rozmawiali. Jest pani pewna, że nie była tam?
Może pojechała pani za mężem?
- Nawet nie wiem, gdzie to jest! I po co miałabym to
robić?!
- No nic, poczekamy na zdjęcie z kamery, teraz może pani
wracać do... swojej owcy. Przykro mi, ale wszystko musimy
sprawdzić.
W domu Anna natychmiast dzwoni do Beaty.
- Słuchaj, policja mnie wezwała, podobno Michał stał pod
tą restauracją, w której, pamiętasz, zgubił komórkę, z jakąś
szczupłą blondynką z długimi włosami. Kojarzysz taką?
- Nie, zupełnie nie. Słuchaj, a może on spotykał się
jeszcze z kimś poza mną?
- To samo przyszło mi do głowy. Sporo się o nim
dowiedziałam, odkąd zniknął... Wcale go nie znałam, jak się
okazało, i teraz myślę, że mógł mieć jeszcze kogoś, cholera
wie.
- Wcale a wcale mi się to nie podoba. Nasz związek od
kilku miesięcy był już bardziej platoniczny, przyjacielski, po
prostu rozmawialiśmy, ale rzadziej się widywaliśmy niż
kiedyś, mówiłam ci to już, więc możliwe, że znalazł sobie
kolejną - sugeruje Beata.
- Wszystko jest możliwe, również to, że mogła to być
znajoma z pracy. Ale dlaczego miałby stać z nią przed
restauracją, skoro wewnątrz był sam, jak zeznał kelner?
- Nie mam pojęcia, kolejna tajemnica. Może zdjęcie z
kamer rzuci światło na tę sprawę. Poczekajmy. A jak owca?
- A dziękuję, na szczęście dobrze, już nie było prób
otrucia. Odkąd zainstalowałam alarm i monitoring, chyba się
przestraszyli. - Śmieje się.
- No to dobrze. A bardzo cię tam nie lubią?
- Większość, ale nie wszyscy. Zadzwonię do ciebie, jak
policja zdemaskuje tę kobietę. O ile im się to uda, bo jak dotąd
wyniki mają gorzej niż marne. Jeszcze gliniarz mi wciskał, że
to może ja tam byłam!
- Wiem, że to nie ty, wierzę, że byłaś w domu, nie
przejmuj się, zdzwonimy się.
36
Zdjęcia z kamer pokazują twarz kobiety, ale nie jest to
twarz Anny, choć faktycznie bardzo podobna. Kobieta ma
mocny makijaż.
- Wrzucimy to do Internetu. Czy pani mąż korzystał z
Facebooka? - pyta gliniarz.
- Nie, nie znosił takich portali.
- Szkoda, to by ułatwiło sprawę, bo moglibyśmy za jego
pośrednictwem pokazać fotografię jego znajomym. No nic,
poczekamy, może ktoś ją rozpozna. Pokażemy też to zdjęcie w
biurze, w którym pracował, może to znajoma z pracy.
- Dobrze, dziękuję, mówiłam, że to nie ja!
- Pani Aniu, ja...
Anna się rozłącza. Zdenerwowało ją kolejne przesłuchanie
i kolejny rzekomy świadek. Ilu jeszcze takich się zgłosi?! Pod
wieczór Anna znowu sięga po dziennik Michała.
Jak ja nie znoszę tej pracy. Duże pieniądze, ale jaka nuda.
Może rzucę to w cholerę i zacznę robić coś, co lubię? Z
kolekcjonowania motyli nie da się raczej wyżyć, nawet Anna
nie wie o tej pasji, pewnie by mnie wyśmiała, zresztą to jest
tylko moje i nie chcę nikomu tego pokazywać, to jak dzielenie
się skarbem. Może mógłbym napisać książkę? Albo na
przykład wyruszyć w podróż? Anna chyba nie miałaby nic
przeciwko temu, gdybym zniknął na jakiś czas. Ona nie ma
własnego życia. Mam wrażenie, że tylko spełnia moje
polecenia. Przydałoby się jej trochę samotności, może
odnalazłaby siebie, kto wie. Z Beatą już tylko rozmawiamy,
dobre i to, świetna z niej przyjaciółka. Muszę w końcu podjąć
jakąś decyzję co do mojego dalszego życia, bo czuję, że się
duszę. Ta monotonia mnie zabija.
Samotność dobrze by mi zrobiła? - myśli Anna.
Właściwie, jak się okazuje, miał rację. Nie rozumiem,
dlaczego nigdy ze mną o tym nie rozmawiał, była jakaś
blokada między nami.
Anna dzwoni do Beaty.
- Słuchaj, czy on kiedykolwiek wspominał, że marzy o
jakiejś długiej podróży?
- Tak, wiele razy, ale nie miał za bardzo odwagi, by w nią
wyruszyć. Koniecznie chciał coś zmienić w swoim życiu, ale
nie mógł, bał się, mówił mi o tym. Stabilizacja go nudziła, ale
też dawała poczucie bezpieczeństwa. Czuł się trochę jak w
złotej klatce, rozumiesz?
- Tak, doskonale, tylko że, no... nigdy nie dał tego po
sobie poznać... Mam wrażenie, że traktował mnie jak mebel...
- Oj, nie przesadzaj. Fakt, że przyzwyczajenie zrobiło
swoje, no i wasze życie nie było zbyt urozmaicone, odkąd
zamieszkaliście w Osadzie. Jeszcze raz ci mówię, że ta Osada
niszczy, zwłaszcza indywidualność. Wszyscy mają być tacy
sami. Widzisz, co się dzieje, jak sprawiłaś sobie owcę zamiast
yorka. Ale ty się nigdy nie wyprowadzisz. Boisz się tak samo
jak i on.
- To możliwe. Nie sprzedam domu, nie dałabym sobie
rady w mieście, tak mi się wydaje.
- Bo nawet nie spróbowałaś!
- Przecież kiedyś mieszkałam w mieście, ale to były inne
czasy, nie znałam wtedy Osady, teraz wszystko jest inaczej.
Mam tu piękną okolicę, morze, sklep z rybami, owcę, po co
mi coś więcej? Muszę kończyć, bo zdaje się, że dzwoni
gliniarz. Jeszcze o tym kiedyś porozmawiamy, ale ja nie
jestem taka jak ty, Beata. - Rozłącza się i odbiera drugie
połączenie.
- Pani Aniu, dostałem zdjęcie tej blondynki z kamer.
Pokazywałem je w firmie pani męża i nawet w firmie pani
Beaty, nikt jej nie rozpoznał, nie wiemy, kim ona jest i co tam
robiła. Kamera zarejestrowała tylko, jak stoją i rozmawiają
przez chwilę, a potem się rozchodzą. Przykro mi - mówi
Marek.
- Albo to sprawka sąsiadów, albo on wyjechał. Czytałam
w jego dzienniku, że marzył o jakiejś podróży, ale przecież nie
wziął pieniędzy z konta!
- Może trzymał gdzieś gotówkę, choćby w tej piwnicy, do
której nigdy pani nie zaglądała?
- Nie wiem, może. To Beata lepiej go znała, niestety.
. - Z nią już rozmawialiśmy, wiemy, że był przemęczony,
dlatego mógł wyjechać, ale to tylko kolejna hipoteza.
- W tej sprawie jest tylko jeden konkret: Michał zaginął.
Nic więcej.
- Przyjadę jutro rano i pokażę pani to zdjęcie, może to
ktoś z waszego życia przed Osadą, mogę też popytać
sąsiadów, przecież nie zna pani wszystkich.
- Prawie wszystkich znam z widzenia, ale może pan
spróbować. Zatem do jutra.
37
Sąsiedzi nie rozpoznają kobiety, pani Hania jest wręcz
oburzona.
- Nikt tak ubrany i tak wymalowany na pewno tu nie
mieszka! To jakaś, za przeproszeniem, zdzira, pan wybaczy. -
Zatrzaskuje drzwi.
Zrezygnowany Marek idzie do Anny.
- Oj, widzę, że jest pan przygnębiony. Zrobię panu kawę -
proponuje Anna.
- Trudno nie być, czuję się bezradny i bezsilny, a
jednocześnie wściekły, że nie mogę pani pomóc - mówi
Marek.
- Niech pan pokaże to zdjęcie.
Anna dokładnie się przygląda. Mężczyzna to na pewno
Michał, a ta kobieta... zaraz... zaraz... Coś jej świta w głowie.
- Chwileczkę, chyba ją kojarzę, zawsze mieliśmy jakieś
pomoce domowe, w Kołobrzegu też, mam wrażenie, że ona
lata temu, jeszcze przed Osadą, przewinęła się przez nasz
dom, ale była krótko, bo się nie sprawdziła - stwierdza Anna.
- Pamięta pani, jak się nazywa?
- Chyba... Klara Dembowska. Tak, na pewno tak.
Zapamiętałam ją, bo była dość arogancka, to by się nawet
zgadzało, bo miała się przeprowadzić, chyba właśnie do
miasteczka obok Osady, wspominała o tym, jak
zdecydowaliśmy się zrezygnować z jej usług. Mówiła, że ma
tam jakąś bliską rodzinę, to wszystko, co pamiętam. Ma jakieś
trzydzieści, trzydzieści dwa lata.
- Dobrze, spróbujemy ją znaleźć, może czegoś się
dowiemy.
- Jak zawsze „może"!
- Naprawdę mi przykro, sam jestem już zmęczony tym
wszystkim. Zobaczymy, co powie, jak ją odnajdziemy. Do
widzenia, i dziękuję za kawę.
38
W miasteczku mieszka pięć rodzin o nazwisku
Dembowscy. Łatwo można ustalić adres Klary. Istnieją
przecież jeszcze telefony stacjonarne i książka telefoniczna.
Pani Klara punktualnie stawia się na komisariacie. W obcisłej
mini, szpilkach i z mocnym makijażem na twarzy, włosy
rozpuszczone.
- O co chodzi? Ja nic nie zrobiłam i nic nie wiem -
zaczyna od progu.
- Na pewno widziała pani plakaty w mieście,
poszukujemy Michała Michalskiego. Pani go widziała,
dlaczego się pani do nas nie zgłosiła?
- Nie widziałam żadnych plakatów, nie mam czasu na
łażenie po mieście; praca, dom, praca, dom, a gazet nie
czytam.
Akurat! - myśli gliniarz.
- Za to my mamy pani zdjęcie, rozmawiała pani z
Michałem we wtorek, w dzień jego zaginięcia, przed
restauracją. O czym? Czy to on się z panią umówił?
- Wpadłam na niego przypadkiem - odpowiada niczym
niezrażona pani Klara, nawet się nie zaczerwieniła. -
Wychodził z restauracji, a ja go poznałam i podeszłam, by
spytać, co słychać. To wszystko. Rozmawiałam z nim może
kilka minut.
- Co mówił?
- Nic szczególnego: że się przeprowadził do tej bogatej
zamkniętej Osady. Jezu, mity o niej krążą w miasteczku!
Mówił, że wszystko w porządku i że właśnie wraca do domu,
ale zepsuło mu się auto i chyba się przejdzie na piechotę, bo to
niedaleko, a było dość ciepło.
- To wszystko?
- Tak.
- Zdaje sobie pani sprawę, że zataiła przed nami fakt
spotkania z nim?
- Ja nic nie zrobiłam! Nie widziałam żadnych, plakatów,
naprawdę! To on zaginął?!
- Owszem, właśnie w tym dniu.
- Chyba nie jestem podejrzana?
- Każdy, kto miał z nim kontakt, jest podejrzany, proszę
pani. Co pani robiła po rozstaniu z Michałem Michalskim?
- Nic, poszłam do domu, moja matka może to
poświadczyć.
- Jak wspomina pani swoją pracę w domu państwa
Michalskich?
- Fatalnie, nie układało się, pani Anna ciągle na mnie
narzekała, mówiła, że źle sprzątam, że się spóźniam i nie robię
dobrze zakupów, nic jej się nie podobało. Krytykowała także
mój ubiór, według mnie po prostu była zazdrosna.
- A skąd ten wniosek? Czy miała pani romans z Michałem
Michalskim?
- A skądże! Ja go prawie nie widywałam! W godzinach
mojej roboty on był w swojej firmie. Myślę, że zazdrościła mi
młodości i figury.
- Jest niewiele starsza od pani...
- No cóż, to tylko moje spostrzeżenia... Coś jeszcze?
- Czy państwo Michalscy żyli w zgodzie?
- Nie mam pojęcia, pracowałam tylko trzy razy w
tygodniu po kilka godzin dziennie i, tak jak mówiłam, w domu
była wtedy tylko pani Anna. Nic więcej nie wiem.
- No dobrze, jest pani wolna. Jakby się pani coś
przypomniało, proszę zadzwonić. Do widzenia. - Kończy
rozmowę, wręczając jej swoją wizytówkę.
Wszyscy są podejrzani. Nikt nie jest podejrzany. Na jedno
wychodzi, myśli gliniarz.
39
Po kolejnych rewelacjach, które przekazał jej Marek,
Anna dzwoni do Beaty.
- Obiecałam, że się odezwę, no to dzwonię. Kolejne
pudło, to nasza dawna pomoc domowa, po prostu
przypadkiem go spotkała, ale nie sadzę, by miał z nią romans,
bo Michał ma dobry gust.
- Wiem coś o tym. - Beata się śmieje, a po chwili dołącza
do niej Anna.
Przez moment obie śmieją się jak wariatki, jakby usłyszały
świetny dowcip.
- Szykuj się na samotne życie, mówię ci - mówi Beata,
kiedy się uspokajają.
- Zmieniłaś zdanie? Do tej pory przekonywałaś mnie, że
Michał wróci.
- Tak, chociaż, wiesz, mimo tych wszystkich rozmów ja
też mam wrażenie, że go do końca nie znałam. Jeśli nawiał, to
mógł przynajmniej zadzwonić. Albo do mnie, albo do ciebie.
Lub zostawić list. To mnie najbardziej dziwi w tym
wszystkim, zniknięcie bez słowa jest do niego niepodobne.
- A mnie już coraz mniej dziwi, tyle absurdów jest w tym
wszystkim. Szkoda gadać, odezwę się wkrótce, pa.
- Vero, wielka podróż mu się marzyła, też coś! - Anna
znów przemawia do owcy. - Każdy marzy, ale niewielu się
decyduje na radykalne kroki, zwłaszcza na ucieczkę bez
słowa, choć słyszałam o takich przypadkach. Wpływowi i
bogaci biznesmeni nagle rzucali wszystko i wyjeżdżali na
zawsze, na przykład do Indii, by nigdy już nie wrócić. Ale
Michał nie był ani bardzo wpływowy, ani bogaty, po prostu
zamożny. Tak czy owak, ma tę swoją podróż, tylko nie
wiadomo, w którą stronę. Można to tak przecież nazwać -
podróż.
I znowu dzwoni komórka. Anna ma już dosyć rewelacji od
policji, niechętnie odbiera.
- Pani Aniu, czy to możliwe, że pani mąż poszedł sam do
restauracji w mieście? Lubił takie samotne wyprawy?
- Widocznie tak, nierzadko wracał późno, może chodził
sobie po restauracjach, nie wiem, nic mi nie mówił.
- Może on jednak z kimś tam był... ale kelner upiera się,
że był sam. Może po prostu był głodny?
- Na pewno, a przecież samochód mu się zepsuł, pewnie
wstąpił coś zjeść, i to wszystko. A potem natknął się na tę
Klarę. Akurat w tym przypadku nie ma się co doszukiwać
dodatkowych podtekstów, panie Marku - mówi Anna.
- Chyba ma pani rację. No cóż, szukamy dalej, trzymam
za panią kciuki, naprawdę.
- Zaraz, a co z jego samochodem?
- Zapomniałem pani powiedzieć, tylko jeden samochód
stał przed restauracją przez kilka dni, odholowaliśmy go. W
środku nic nie było, poza rękawiczkami bez palców, takimi
ułatwiającymi trzymanie kierownicy. Idealnie zadbane i czyste
czarne volvo.
- To jego samochód, rękawiczki także, jestem pewna.
Jeszcze powinna wisieć nad kierownicą taka maskotka, biały
królik.
- Tak! Jest coś takiego w tym wozie. Na razie stoi na
policyjnym parkingu.
- No dobrze, dziękuję panu.
40
- Witaj, Vero. Masz tu świeżą wodę i twoją ulubioną
marchewkę. A więc tak wyglądały nadgodziny Michała w
pracy! Chodził sobie po restauracjach, jakby w domu nie było
najlepszego, zdrowego jedzenia, które rzekomo tak lubił.
Może tylko w tej jednej był sam, a do innych chodził z kimś?
No, ale nikt go nie widział albo nie chce mieć do czynienia z
policją. Mógł mieć przecież nawet i kilka kochanek! Ech, nic
już nie wiem, jest mi coraz bardziej obcy. O ile to w ogóle
możliwe: być jeszcze bardziej obcym, niż był dotychczas.
Dopiero teraz widzę, że nasze rozmowy ograniczały się do
tego, jaki film obejrzymy i co zjemy na obiad, niekiedy pytał
jeszcze, jak się czuję. Ale prawdziwych rozmów nie było,
Vero. Ty jesteś bardziej rozmowna, mimo że tylko beczysz.
Po co miał ze mną rozmawiać, skoro był taki wylewny przy
Beacie? Proste, prawda? Może uważał mnie za głupią kurę
domową, nie wiem...
41
W czasie spaceru nad morze spotyka na jednej z alejek
pana Franka. Ten głaska owieczkę. Nagle znowu jest miłym
sąsiadem. Anna podejrzewa, że nie chce, by jego obecność w
klubie w miasteczku wyszła na jaw przed jego żoną.
- Co u pani? Coś nowego? - pyta.
- Niestety, nie, nic nie wiadomo. Policja jest bezradna.
- Współczuję pani, tajemnicza sprawa, prawda?
- Tak, nawet bardzo.
- Jakby kiedyś chciała pani porozmawiać, to zapraszam
do siebie. Nie jestem mistrzem kuchni, ale zawsze zamawiam
dobre jedzenie przez Internet.
- Dziękuję panu, życzę miłego dnia.
- Nawzajem... mimo wszystko.
Nad morzem trochę wieje, ale wciąż jest lato i pogoda
dopisuje. Anna bierze gąbkę, którą ze sobą zabrała, specjalny
szampon i myje beczącą owcę. Owce nie lubią wody,
zwłaszcza morskiej, ale dzięki temu znów jest śliczna i biała.
Potem ją strzyże, a futro wyrzuca do morza, które natychmiast
je zabiera. Trzyma owcę na postronku i siada na gorącym
piasku. Mordercza niewinność morza, przypomina sobie
słowa Yeatsa. Ale ten widok zawsze działał na nią
uspokajająco. Nagle czuje, że wcale nie jest zdenerwowana, że
to wszystko, co się dzieje, jest jakby poza nią lub za nią, że to
już koniec, że nic więcej się nie wydarzy, że oto rozpoczyna
zupełnie nowe, niczym nieskrępowane życie.
W domu pakuje swoje pastelowe sukienki w dwa duże
pudła i zanosi do piwnicy. Nie chce ich jeszcze wyrzucać.
Jeszcze nie podjęła decyzji.
Życie mieszkańców Osady niewiele się zmieniło od
zaginięcia Michała. Po prostu nie przyjęli tego do
wiadomości, jakby udawali, że zawsze będzie trwało lato, a
zima nie istnieje; jakby ich związki zawsze były idealne, a
decyzje trafne. Nikt nie mógł głośno powiedzieć, że
ktokolwiek z Osady zaginął lub uciekł. Mogli tak myśleć, ale
już nie wypowiadać na głos, mogli nawet plotkować między
sobą, kto wie? Ale i to było wątpliwe. Michał otworzył
szczelinę, przez którą wdarł się tak niechciany przez nich
chaos zewnętrznego świata. Dlatego woleli udawać i nie
akceptować faktów. Nawet ci, którzy niegdyś przynosili Annie
ciasto czy kawałek łososia, teraz zachowywali się tak, jakby
Michał zwyczajnie wyszedł na nieco dłużej niż kilka godzin.
To był ich jedyny pomysł na całą tę dziwną sytuację.
Podobnie jak po wcześniejszym oburzeniu starali się nie
zauważać tego, że Anna zmieniła ubiór i zachowanie.
Wszystko, co mogło zakłócić życie Osady, stanowiło tabu.
Annie jest to nawet na rękę. Wreszcie przestała słyszeć,
jak szepczą między sobą na jej temat. Nie żeby specjalnie się
tym przejmowała, ale przynajmniej nie była już obiektem ich
zainteresowania, choć wiedziała, że lubią ją obserwować z
okien, jak idzie na spacer ze swoją owcą. Było to dla nich coś
egzotycznego, a nie przerażającego, jak przyjęcie do
wiadomości, że ktoś mógł zaginąć, że komuś z Osady mogła
stać się krzywda. Tylko Anna miała założony alarm i
monitoring - ze względu na owcę - reszta uważała, że w takim
miejscu tego typu urządzenia są zbędne. Anna podejrzewa, że
to pani Hania próbowała otruć Verę, ale nic nie powiedziała
ani jej, ani Markowi. Po co? Przecież nie zamknęliby jej w
więzieniu, a próby zgładzenia owcy z powierzchni ziemi już
się skończyły. Pani Hania przestała ją odwiedzać ze swoim
ciastem domowej roboty. Czasem tylko stoi w swoim ogrodzie
i ostentacyjnie gapi się na rozmawiającą z owcą Annę. Nikt jej
nie nachodzi, nikt jej nie przeszkadza, nikogo już nie
interesuje tak jak wcześniej.
Niespodziewane pojawienie się Klary Dembowskiej w
życiu Michała sprawiło jednak, że Anna po raz kolejny
przekonała się, że mąż jest dla niej zagadką, że człowiek, za
którego wyszła, jest jej całkowicie obcy, nieznany,
tajemniczy. Mimo wszystko nie wierzy, że to spotkanie było
przypadkowe i jednorazowe. Nie czuje się zazdrosna, nawet
nie jest zdenerwowana, po prostu dręczy ją ciekawość, czy
mężczyzna, któremu przygotowywała śniadania i z którym
spała w jednym łóżku, miał więcej niż jedną kochankę.
Postanawia poprosić o pomoc Beatę.
- Słuchaj, może byśmy pojechały do tej restauracji, w
której Michał zgubił komórkę? Może kelner powie nam coś
więcej niż policji, której ludzie zazwyczaj się boją?
- No dobrze, ale po co ci ta wiedza? Czy to pomoże w
jego odnalezieniu?
- Szczerze? Z ciekawości, chcę się dowiedzieć, co on tam
robił, nie musiał jadać w restauracjach. Nawet jak miał
nadgodziny, zabierał ze sobą w minilodówce jedzenie do
pracy. Zawsze. Nie wiem, czy to pomoże, ale dręczy mnie to.
- Zgoda, przyjadę po ciebie za godzinę, bądź gotowa.
Restauracja jest niewielka, podobnie jak pozostałe trzy w
miasteczku, i specjalizuje się w kuchni chińskiej. Poza
mężczyzną wyglądającym na właściciela jest tu tylko jeden,
dość młody kelner. Kobiety siadają przy stoliku i zamawiają
zupę.
- Chyba tego nie zjem, piekło w gębie normalnie -
wzdryga się Anna.
- To jest ostra kuchnia, ale lepiej zjedz, jak chcesz, by
porozmawiał z nami kelner, a może nawet właściciel -
odpowiada Beata.
- Będę musiała wypić potem hektolitry wody mineralnej.
Spróbuję to przełknąć... niech to szlag!
Po zupie zamawiają dzbanek wody mineralnej.
- I co teraz? Zawołać go tutaj? Chyba nie wolno mu
rozmawiać z gośćmi? - pyta Anna.
- W dobrej restauracji kelnerzy jak najbardziej
rozmawiają, nawet powinni, o ile nie przeszkadza im to w
obowiązkach, a - jak widzisz - nie ma tu nikogo poza nami.
- No dobra, to go zawołaj.
Beata podnosi dłoń i gestem przywołuje kelnera. Ten
szybko podchodzi.
- Słucham panie? Może deser?
- Szczerze mówiąc, mamy do pana pytanie. Niedawno
przesłuchiwał pana policjant w sprawie mężczyzny, który
zaginął, na pewno widział pan plakaty w mieście, i który
zgubił tutaj swoją komórkę, prawda?
- No... tak - mówi wyraźnie spłoszony kelner.
- Proszę się nie bać - odzywa się Anna. - My nie jesteśmy
z policji, jesteśmy jego przyjaciółkami i chciałyśmy się
jedynie dowiedzieć, czy on na pewno był wtedy sam?
- Wtedy tak. Wszedł, usiadł i zamówił wodę mineralną.
Chyba coś czytał, tak jakby jakiś raport. Może czekał na
kogoś, nie wiem.
- Wtedy? Czyli bywał tu wcześniej?
- O, tak. Znałem go już z widzenia, wpadał tutaj, często o
tej samej porze, na zupę albo tylko by napić się wody.
- Zawsze sam?
- No... nie.
- To znaczy?
- Ze dwa, może trzy razy był z jakąś kobietą, blondynką, i
oboje coś czytali, jakby właśnie jakieś raporty czy coś w tym
stylu.
- Aha, czy... czy trzymali się za ręce, no, czy zauważył
pan, że są blisko ze sobą?
- Nie, wyglądali raczej na znajomych z firmy. Czytali,
rozmawiali, śmiali się, jak to na spotkaniu w restauracji. Ona
zamawiała zwykle obiad.
- Jakiś problem? - Właściciel wyłania się z zaplecza.
- Nie, nie, po prostu wypytywałyśmy o dostępne menu i
tajniki kuchni chińskiej. Bardzo dobra restauracja! - woła
Beata.
- Dziękuję, miłego wieczoru. Adam, wracaj już do
kuchni.
- Muszę iść, coś jeszcze?
- Jakim cudem zgubił komórkę?
- Tego nie wiem, przecież bym go zawołał, gdybym
zauważył. Przepraszam, ale naprawdę muszę już iść, nie ma tu
zbyt wielu pracowników, poza kucharzem i mną.
Beata odwozi Annę do domu i wpada na kieliszek wina.
Siadają w ogrodzie, owca spokojnie leży sobie na trawniku.
- No i co? Myślisz, że miał romanse? - pyta Annę.
- Nie wiem, ten kelner nic takiego nie sugerował, ale
mógł przecież zataić prawdę.
- To po cholerę tam pojechałyśmy? Żeby teraz pić non
stop wodę mineralną? Suszy mnie jak na kacu, potworna była
ta zupa!
- Przeczuwałam, że on tam z kimś chodził, i chciałam się
upewnić.
- No i co teraz?
- Nic. To niczego nie zmienia tak naprawdę. Nawet jeśli
miałby dziesięć kochanek! Teraz to już przecież bez
znaczenia.
- A kiedykolwiek wcześniej przyszło ci to do głowy?
- Nie, wiedziałam tylko o tobie, nawet przez myśl mi nie
przeszło, że mogły być jeszcze jakieś inne kobiety. Wiesz, my
byliśmy w sobie zakochani, ale ta miłość chyba skończyła się
w Kołobrzegu. Zostało przyzwyczajenie i - nie ukrywam -
uzależnienie finansowe. To on utrzymywał dom i mnie. Więc
nie byłam nawet specjalnie zazdrosna, nawet wściekłość dość
szybko mi minęła. Inne rzeczy bardziej mnie w nim drażniły.
- Na przykład jakie?
- Zaborczość, despotyzm, upór; to, że musiałam się
podporządkowywać, że zawsze musiało być tak, jak on chciał
by było... To tak w skrócie, Beata, nie chce mi się opowiadać
o całym naszym życiu tutaj.
- No właśnie! Tutaj! Sto razy mówiłam, i dalej to
podtrzymuję, że ta Osada was zniszczyła, to ona wymagała
przystosowania i podporządkowania się, a on to widocznie
zrobił.
- Możliwe, ja odczuwałam wewnętrzny bunt, choć byłam
dumna z tego pięknego domu, porównując go z naszym
niewielkim mieszkaniem w Kołobrzegu, ale nigdy tego buntu
nie okazywałam. Właściwie nie było tak tragicznie, miałam,
co chciałam. Ale masz rację, on się bardzo zmienił po
przeprowadzce.
- A jak znaleźliście to miejsce? Ludzie wiedzą, że istnieje
Osada, ale przecież ona jest chyba zamknięta. Ktoś
sprzedawał ziemię czy jak?
- Tak naprawdę, to nie wiem. Po prostu Michał pewnego
dnia kupił szampana i oznajmił, że będziemy mieli piękny
dom w idealnym miejscu. Przywiózł mnie samochodem do
Osady i pokazał tę działkę, a potem powstał dom. Byłam
zachwycona tym miejscem, bliskością morza, małą liczbą
mieszkańców, spokojem, no wszystkim! Musiało minąć trochę
czasu, bym się przekonała, że nie jest tu wcale idyllicznie, że
ludzie tutaj są jacyś dziwni, inni. Ale żyłam u boku Michała,
w luksusowym wnętrzu, czegóż chcieć więcej? Miałam też
czas dla siebie, bo on często zamykał się w gabinecie, co
później zaczęło mi odpowiadać, choć na początku bardzo mi
to przeszkadzało.
- I co wtedy robiłaś? Zdaje się, że nie jesteś wielką
miłośniczką literatury?
- Nie no, coś tam czytałam, bez przesady, Beata! Ale
lubiłam po prostu być sama ze sobą, ze świadomością, że
Michał jest na górze albo w pracy, że nic mi nie grozi. I wiesz
co? Pisałam w głowie opowiadania, to było moje zajęcie.
Tworzyłam historie. Mniej lub bardziej fantastyczne.
- I nie zapisywałaś ich?
- Nie, to nie było nic ambitnego. Pytałaś, co robiłam, jak
spędzałam czas, to ci odpowiedziałam. Michałowi nigdy o
tym nie mówiłam.
- Więc ty też miałaś sekrety.
- Tylko ten jeden. Jak mieszkaliśmy w Kołobrzegu,
lubiliśmy opowiadać sobie zmyślone historie, to była taka
zabawa, jedno z nas zaczynało, a drugie dopowiadało, i tak aż
do finału. W Osadzie to się skończyło, jak zresztą wiele
innych fajnych rzeczy.
- Szkoda. Może powinniście sprzedać ten dom i wrócić?
- Nie, Beata, to już nie było możliwe, Michał zakochał się
w Osadzie.
- To ciekawe, czemu go tu teraz nie ma?! - prycha Beata.
- Ciekawe...
42
Pan Franek nie może zasnąć tej nocy. I bynajmniej nie
przeszkadza mu światło ulicznej latarni. Tamtego dnia, w
nocy z wtorku na środę, także nie mógł zasnąć, ponieważ u
sąsiadki, pani Anny, ktoś kręcił się po ogrodzie. Pan Franek
nie widział kto, bo przy tym domu nie było latarni, widział
jedynie jakąś ciemną postać, zarys, cień. Był pewien, że ktoś
tam był, tylko kto? Raczej nie pani Anna, bo ta była znacznie
niższa i drobniejsza, ale tego na sto procent nie wiedział.
Może jej mąż? Było już bardzo późno, w domu państwa
Michalskich paliły się światła. Co jej mąż mógłby robić w
ogrodzie około drugiej nad ranem? Kto inny mógł tam
cokolwiek robić? Pan Franek nie zna odpowiedzi na te pytania
i to nie pozwala mu zasnąć. Nie wie też, czy iść z tą
wiadomością na policję, czy lepiej milczeć i uniknąć
kłopotów. Policja to nic dobrego. Będą wypytywali,
przesłuchiwali, mieszkańcy się dowiedzą i będzie skandal. Nie
chce mieć z tym nic wspólnego. Nie, on, pan Franek, nic nie
widział. Wreszcie zasypia.
43
Przypomina sobie, że obiecała gliniarzowi kolację. Jest na
niego zła o te wszystkie przesłuchania i podejrzenia, ale to
złość na gliniarza, nie na Marka, który jest inteligentny, miły i
przystojny. I tak nie ma nic lepszego do roboty. Dzwoni więc
do niego i umawiają się na wieczór, na dwudziestą, u niej w
domu. Przez Internet zamawia jedzenie z włoskiej restauracji i
otwiera dwie butelki wina. Nakrywa do stołu, wszystko jest
przygotowane. Marek przychodzi punktualnie, w garniturze.
- A co to za okazja, że tak elegancko się pan ubrał?
- No jak to? Kolacja u pani! Już myślałem, że nigdy mnie
pani nie zaprosi, że ma pani do mnie pretensje.
- Mam, ale nie do pana osobiście. Staram się też
zrozumieć pracę policji. Proszę siadać przy stole, zaraz
przyniosę jedzenie.
- Dziękuję, pani Aniu, bardzo się cieszę z tego spotkania.
Po kolacji przenoszą się do ogrodu, gdzie Anna wystawiła
stół i dwa wiklinowe fotele. Owca łazi i spokojnie skubie
trawę, a oni siedzą i popijają wino.
- Jak pan myśli, co mogło stać się z Michałem? Tak
prywatnie, nie jako gliniarz - pyta Anna.
- Naprawdę nie wiem. Mógł po prostu odejść, co często
się zdarza, znamy wiele takich przypadków. Mógł zostać
zamordowany, ale przecież wcześniej czy później
znaleźlibyśmy ciało. Mógł wyjechać gdzieś tylko na chwilę
lub ma jakieś tajemnice, o których nikt nie wie... Czyli
wszystko jest możliwe.
- Znowu pan to powtarza, to zdanie...
- Bo nic innego nie mogę powiedzieć, wiem na ten temat
tyle samo co pani, do tego okazuje się, że nie znała go pani
zbyt dobrze, nawet przed panią ukrywał siebie.
- Tak, to dziwne. Owszem, był zamknięty w sobie, ale
wielu spraw nie zauważyłam, po prostu żyliśmy, nie
przejmując się jutrem.
- Szczęśliwe jest takie życie. - Marek wzdycha.
- Nie byłabym taka pewna.
- A co teraz zamierza pani robić?
- Nic konkretnego, spacerować z owcą, chodzić na
plażę... może zacznę malować albo pisać, a może częściej
odwiedzać miasteczko, może dla rozrywki znajdę jakąś pracę,
a może po prostu będę sobie żyła i cieszyła się każdym dniem.
Przecież to, cokolwiek stało się z Michałem, mogło spotkać
mnie.
- Widzę, że dopadły panią czarne myśli i nie wierzy już
pani w pozytywne zakończenie tej historii. Może wkrótce
wszystko się jednak wyjaśni...
Owca się podnosi i zaczyna beczeć. Anna szybko przynosi
jej miskę z wodą. Zwierzę łapczywie pije i ponownie zaczyna
łazić po ogrodzie, skubiąc trawę.
- Bardzo dobre wino.
- Przywieźliśmy kiedyś wiele win z Węgier i jest tego
cała piwniczka, mam spory zapas - mówi Anna. - Lubię wino,
ale muszę uważać, bo mam tendencję do nadużywania. -
Śmieje się.
- Zauważyłem, niech pani naprawdę uważa, szkoda
marnować życie i... taką urodę.
Nagle dochodzi do nich głośne beczenie owcy. Oboje
wstają i idą zobaczyć, co się dzieje. Owca miota się, zaplątana
w wielki krzak dzikiej róży.
- Ja to zrobię - proponuje Marek.
Rozgarnia gałęzie z ostrymi kolcami i po chwili uwalnia
owcę, która radośnie odbiega, sam jednak wciąż stoi przy
krzaku. Pochyla się i coś podnosi z ziemi. To spory kawałek
materiału, dość gruby, tak jakby z marynarki, widać nawet
kawałek kieszeni. Rozgrzebuje dłońmi ziemię i znajduje
spinkę od mankietu.
- Skąd się to tu wzięło? - pyta Annę.
- Nie wiem, może Michał zgubił albo ja, naprawdę nie
wiem.
- Pani Aniu, czy ma pani łopatę?
- Oczywiście, ale po co ona panu teraz?
- Powiem wprost: albo da mi pani tę łopatę, albo przyjdę
z nakazem ponownego przekopania ogrodu. Co pani wybiera?
Anna posłusznie idzie po łopatę. Marek zdejmuje
marynarkę, odkłada krawat na wiklinowe krzesło i zaczyna
kopać pod krzakiem.
- Niszczy pan moje róże - mówi Anna.
Marek nie odpowiada. Energicznie kopie, na jego czole
pojawia się pot. Anna siada w fotelu i dolewa sobie wina,
obserwując, jak owca spokojnie skubie trawę. W końcu Marek
przestaje kopać i jakby zastyga w pochylonej pozycji.
Dostrzega coś, czego nie chciałby zobaczyć. Stoi tak przez
dłuższą chwilę w milczeniu, po czym gwałtownie zasypuje
dziurę w ziemi i udeptuje ją butami. Podchodzi do Anny.
- Wygląda na to, że pani mąż zapadł się pod ziemię -
mówi.
- Dosłownie. - Anna się uśmiecha.