Emma Goldrick Podwójne szczęście

background image
































Emma Goldrick


Podwójne szczęście

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Pani Daugherty była jedną z tych kobiet, które zapadają na

zdrowiu zaraz na drugi dzień po śmierci męża. Została wdową
mając czterdzieści lat, a potem chorowała drugie tyle. Przez cały
ten czas opisywała wszystkim szczegółowo swoje bóle, swoje
cierpienia. Doszło wreszcie do tego, że nie było ani jednej
sąsiadki, która chciałaby wysłuchiwać tych narzekań, ani
jednego przyjaciela, który chciałby ją odwiedzić. Żyła więc
samotnie, z emerytury po mężu. Wydzwaniała całymi dniami do
radia, do redakcji, prowadzących audycje z udziałem słuchaczy.
Natomiast nocami pisywała złośliwe listy do gazet.

A potem nagle, niespodziewanie umarła.
Plotkarze w Dartmouth mówili, że nikt nie mógł być tym

bardziej zaskoczony niż sama pani Daugherty. Maggi Brennan
poszła oczywiście na jej pogrzeb. Była jedyną, bliską zmarłej,
sąsiadką, uznała więc to za swoją powinność.

Wiele osób przyszło na pogrzeb. Bardziej z ciekawości niż z

szacunku dla zmarłej, pomyślała Maggi. Gdy pastor skończył
swą przemowę, usłyszała, jak ktoś powiedział cicho: ,,Powinni
wypisać na jej grobie: «Przecież mówiłam, że źle się czuję»".
Wszystko to nieco wytrąciło Maggi z równowagi. Nie czekała
więc dłużej, wsiadła do sfatygowanego jeepa i pojechała w górę
Allen Street. Pod światłami skrzyżowania, przy Slocum Road,
wytworzył się korek. W okolicy były bowiem dwie szkoły

średnie, w których teraz właśnie skończyły się lekcje. Maggi,
stojąc w korku, nie traciła jednak cierpliwości. Z wyjątkiem
kochanej, starej ciotki

Eduardy, w domu nie było nikogo, do kogo należałoby się

spieszyć. Od trzech tygodni nie pojawił się ani jeden klient na
nocleg ze śniadaniem, a wiosenne ulewy zmyły ze stoku
wzgórza całe zasiane tam ziarno. Farma mogła więc także
poczekać.

1

RS

background image

Na skrzyżowaniu rozluźniło się wreszcie. Maggi radośnie

uśmiechnęła się do grupki uczniów, także czekających w swych
kopcących gruchotach na zielone światło. Gdyby nie łaska
boska i dwanaście minionych lat, Meggi Brennan sama byłaby
teraz wśród tych studenciaków. A ściślej mówiąc nie Brennan,
lecz Maggi Paiva, bo tak się w tamtych czasach nazywała.
Nadal uśmiechając się, dojechała szybko do poprzecznej ulicy i
skręciła na południe.

Gospodarstwo Paiva było nieco oddalone od drogi, a

wskazywała na nie tylko samotna reklama: ,,Noclegi ze

śniadaniem u Brennanów". Ogłoszenie wymalowane było
ręcznie, z wyraźnym brakiem talentu. Zawiesiła je przy drodze,
razem z Robertem, pięć lat temu. I serdecznie się wtedy śmiali.
Przez cały miesiąc, a było to w lipcu, mieli nadzieję, że nikt się
nie pojawi i nie zakłóci im cudownych dni. I tak się stało. A
potem Robert wypłynął w morze, jako członek załogi trawlera
,,Katherine Mary".

I nigdy nie wrócił.
Jego nazwisko wypisane zostało w domu modlitwy, na

pamiątkowej tablicy ku czci zaginionych marynarzy. Było w
tym coś rozpaczliwie smutnego. Robert nie miał swego miejsca
na żadnym cmentarzu, gdzie Maggi mogłaby zapłakać. Po
prostu zaginął na morzu pięć lat temu.

Było to jedno ze wspomnień, które łzami napełniały oczy

Maggi. Podobnie jak pogrzeb pani Daugherty, jak opadająca,
nieprzenikniona mgła, jak też fakt, że jej rodzice mieszkali na
dalekiej Florydzie, a dwaj bracia pracowali w równie dalekim
Chicago. Maggi na chwilę zgasiła silnik samochodu, żeby
rozczulić się nad sobą. Ale szybko jej praktyczny umysł wziął
górę nad smutkiem. Wytarła oczy, ruszyła wąską polną drogą i
niebawem zatrzymała się przy starym, wiejskim domu. Przed
nią był kolejny dzień, jeden z nie kończącego się szeregu dni,
który chciała spędzić najlepiej, jak mogła.

2

RS

background image

Wysiadła z jeepa, odgarnęła z twarzy połyskliwe,

kasztanowate, skręcone w loki włosy, opadające jej uparcie na
błyszczące zielone oczy. Ruszyła ku domowi. W parę chwil
potem pojawił się, jakby jadąc jej śladem, jakiś stary samochód
typu campobus - mieszkalny domek na kółkach. Zatrzymał się
przy jej wozie. Wysiadł z niego wysoki, rudy mężczyzna i
podszedł do Maggi, która stała na tylnej werandzie.

- Czy mówię z panną Brennan? - zapytał. - Maggi Brennan?
Maggi po raz pierwszy w tym dniu uśmiechnęła się

serdecznie. Mężczyzna mówił ze wspaniałym irlandzkim
akcentem. Skrywanym, a jednak nadal dostrzegalnym. Jej
Robert był Amerykaninem trzeciej generacji, także irlandzkiego
pochodzenia. Ale popisywał się swym akcentem tylko wtedy,
gdy chciał rozbawić towarzystwo. Natomiast u tego człowieka
akcent brzmiał tak naturalnie, tak przyjemnie.

- Jestem panią Brennan - odparła. - Mar gar et to właśnie ja.
- Niechaj niebiosom będą dzięki - powiedział mężczyzna. -

Pastor wskazał mi panią w czasie pogrzebu, ale nie byłem
pewien. Bogu też dziękować, że pani i tutejsi ludzie jesteście ze
starego kraju.

- Starego kraju?
- Z Irlandii oczywiście.
- Myli się pan - powiedziała Maggi. - Ja jestem Brennan po

mężu. Przed ślubem nazywałam się Paiva. Moja rodzina
pochodzi z Portugalii.

- Ach tak - bąknął bez entuzjazmu, jakby w jego pojęciu

Portugalia leżała na końcu świata. - Nic na to oczywiście nie
można poradzić. Mimo to przyniosę je tutaj.

- Chciałabym jednak wiedzieć, u licha, o co chodzi?
Maggi była zmęczona. W pierwszej chwili ten irlandzki

akcent zaintrygował ją, ale teraz niespodziewanego gościa miała
już dosyć. Chyba, i to byłoby wspaniałe, że szukał on noclegu
ze śniadaniem. Zapytała więc, jakby mimochodem:

- Czy może potrzebuje pan pokoju na noc?

3

RS

background image

- Ja, tutaj? - Nie patrząc na nią, rzucił pogardliwe spojrzenie

na dom. Zbudowany został w 1786 roku. Robił wrażenie
wyraźnie strudzonego upływem czasu. Spłukane deszczem
zewnętrzne ściany były jednolicie szare. Miał kilkanaście pokoi,
ale tylko jedną łazienkę. Na dodatek dach przeciekał.
Gospodarstwo rolne już od dawna nie przynosiło zysku.
Zagubieni wędrowcy, którzy szukali schronienia na noc, trafiali
się rzadko. A byli przecież dla Maggi nieodzowni. Sposób, w
jaki przybysz patrzył na jej dom, sprawiał, że chciała go kopnąć
w kostkę. Nigdy przedtem nie spotkała kogoś ze spojrzeniem
tak pełnym oczywistego niesmaku.

- Mamy bieżącą wodę - powiedziała Maggi sztywno. - Duke

Patterson zatrzymał się u nas kiedyś.

- Irlandzki diuk, to znaczy książę? - Twarz mężczyzny

rozjaśniła się.

- Nie. Ten bokser wagi ciężkiej - warknęła. - Dlaczego, u

licha... - Chciała już powiedzieć dosadnie, co jej zdaniem
nieznajomy powinien zrobić, gdy nagle kolejny samochód
wjechał na podwórze. - Inwazji szarańczy - wymamrotała
Maggi.

- Pani Brennan! Wreszcie zastaję panią w domu! - powiedział

nowy przybysz.

Maggi z trudem nadała swej twarzy obojętny wyraz. Jej matka

zawsze podkreślała, że człowiek powinien być uprzejmy, nawet
wobec ludzi, których nie sposób polubić. Mężczyzna miał około
stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu. Był pulchny,
elegancko ubrany. Znała go zbyt dobrze, żeby cieszyć się ze
spotkania. Byli tego samego wzrostu, ale jej obcasy sprawiały,

że mogła patrzeć na niego z góry.

- To znowu pan, panie Swanson? - Właściwie powinna

wykręcić się na pięcie i odejść, ale było już za późno.

- Zjawia się pan tutaj po raz trzeci w ciągu dwóch tygodni.

Niech pan wreszcie zrozumie, jaka jest moja decyzja.

4

RS

background image

- Ale wszystko przecież może się zmienić na tym świecie -

przybysz upierał się przy swoim.

Nienawidziła radosnego tonu w jego głosie. Podobnie jak

głupawej, małej peruczki na jego głowie. I jego namolności.

- Moja decyzja jest wciąż taka sama - powiedziała Maggi.

Założyła ręce na piersi i stanęła w niewzruszonej postawie,
zagradzając mu drogę. - Nigdy nie zmienię decyzji i nigdy nie
będzie ona po pana myśli. Nie mam zamiaru sprzedawać farmy,
w każdym razie nie panu!

- Zbliża się jednak czas płacenia podatków - przypomniał jej z

fałszywym uśmiechem, szerszym niż kiedykolwiek. - Potrzebna
będzie duża ilość gotówki pod ręką, pani Brennan. A ja
proponuję dobrą cenę.

- Czyżby? - Maggi ironizowała. - Mnie się wydaje, że gdy

kupił pan ziemię od pani Turner, nie był to dla niej najlepszy
interes. Czy nie mówiło się wtedy o jakimś dochodzeniu? O
zainteresowaniu sprawą ze strony prokuratora okręgowego? I o
temu podobnych sprawach?

- To wszystko plotki! - Swanson zrobił krok do tyłu, potrącił

przy tym Irlandczyka i omalże upadł.

- Wszystko plotki, pani Brennan. Nigdy nie widziałem

szczęśliwszej klientki niż pani Turner.

- Nie gadaj pan głupstw. - Maggi zrobiła krok w jego

kierunku, patrząc nań zmęczonym wzrokiem.

- Odwiedzam panią Turner co sobota w domu opieki

społecznej. I nie pleć pan, że ona czuje się szczęśliwa po
zawarciu transakcji. Zabieraj się pan stąd!

Dokładnie w tym momencie zza węgła domu ukazał się stary

Mike. Pięćdziesiąt kilo żywej wagi, biały dalmatyńczyk w
czarne łaty. Miał siwawy pysk, co świadczyło o jego podeszłym
wieku. Artretyzm usztywniał mu tylne łapy. Ale pies ten, w
czasie swych lepszych dni, mógł wyglądać naprawdę groźnie. I
to był właśnie jeden z tych dni. Mike obiegł wkoło werandę,
potem znieruchomiał i zawarczał.

5

RS

background image

Pan Swanson przypomniał sobie nagle, że ma jeszcze

mnóstwo umówionych na ten dzień spotkań, coś o tym
wymamrotał i skierował się szybko do swego samochodu. Pies
usiadł na tylnych nogach i zaczął drapać się demonstracyjnie
jedną łapą. Maggi, rozbawiona tą konfrontacją, uśmiechnęła się
do siebie i ruszyła ku kuchennym drzwiom. Nagle przypomniała
sobie o pierwszym gościu. Stał niestety nadal w tym samym
miejscu, oparty niedbale o samochód, i szeroko się uśmiechał.

- Prześladowana przez natręta? - zapytał. - Nazywam się John

Dailey, pani Brennan.

Maggi pomyślała sobie: Każdy kto nie lubi mojego domu, nie

lubi także mnie. Jej oczy zachęcały jednak mężczyznę, żeby
powiedział coś więcej.

- W jakiej sprawie pan tu przyjechał, panie Dailey? Spieszy

mi się, mam milion spraw na głowie.

- Pozwoli pani, że jej coś pokażę. - Podszedł do bocznych

drzwi campobusu i wyjął z niej zawiniątko. Obchodził się z nim
delikatnie, jakby zawierało coś kruchego. Skierował się ku
werandzie i przez otwarte drzwi wszedł do domu. Mike, czujny
pies, podniósł się, obwąchał pięty gościa i merdając ogonem
podążył za nim.

- Ależ chwileczkę - Maggi zaczęła protestować, jednak

mężczyzna całkowicie ją zignorował. Stała przy drzwiach,
obserwując szerokie bary intruza. Maggi Brennan wyniosła z
domu raczej typowe wychowanie, do tego doszły kontakty z
godziwą liczbą mężczyzn i krótkotrwałe małżeństwo. Mimo
tych doświadczeń, jak na kobietę liczącą już prawie trzydzieści
lat, była nadal trochę naiwna. Z drugiej jednak strony posiadała
najbardziej dociekliwy umysł w całej południowo-wschodniej
części stanu Massachusetts. I dlatego nadal przyglądała się
Johnowi Daileyowi. Zdała sobie teraz sprawę, jak bardzo był
brzydki!

Można by go użyć zamiast drzwi, pomyślała, bo facet miał

prawie dwa metry wzrostu. Był ubrany w brązowy, rozpinany

6

RS

background image

sweter, dżinsy i robocze buty. Twarz miał nieprzeniknioną.
Lekko zaznaczone półkoliste linie, które u większości ludzi
biegną od nosa do ust, u niego były głębokimi bruzdami. Tej
twarzy przydałoby się wyprasowanie gorącym żelazkiem,
pomyślała Maggi. Miał szeroko rozstawione, ciemne oczy i
lekko garbaty nos. Jego włosy są, Boże wybacz, rude! Prawie
tak rude jak moje! - westchnęła Maggi.

- Jest przeciąg - mężczyzna zwrócił jej uwagę głosem tak

głębokim, że przypominał pomruk oddalającej się burzy.

- Burzy z piorunami - powiedziała Maggi pod nosem, wciąż

pogrążona w swych myślach. On popatrzył na nią pytająco.

- Drzwi! - powtórzył, jakby zwracał się do niezbyt

rozgarniętego dziecka.

Maggi otrząsnęła się z zadumy i podeszła do drzwi. Były

ciężkie, dębowe, w starym stylu. Po zamknięciu odcinały
człowieka zupełnie od otaczającego świata. Ale z pokoju
dziecinnego Maggi mogła usłyszeć dźwięki Daffy Ducka. To
była poranna porcja rozrywki ciotki Eduardy. Kiedyś, ta obecnie
już starsza pani, zachłannie uczestniczyła w życiu. W szkole
uczyła dwóch języków. Teraz była emerytką. Odejście z tego

świata jej męża, przed paroma laty, wyrwało ją z nurtu spraw
ludzkich i skłoniło do zamknięcia się w sobie.

Mężczyzna stał odwrócony plecami do Maggi. Zawiniątko,

które trzymał przed sobą, poruszyło się i opadł z niego miękki,
różowy kocyk. Mała twarzyczka wychyliła się do światła,
dziecko szeroko ziewnęło. Otworzyło duże, niebieskie oko,
zaraz potem drugie. Niemowlę zaszczebiotało do Maggi. W
wyniku tego pierwszego kontaktu, w ułamku sekundy, Maggi

Brennan zakochała się. W dziecku, oczywiście. Dobry Boże,

pomyślała szybko, nieciekawy mężczyzna i urocze dziecko.
Miej się na baczności, Maggi Brennan. Zawsze miałaś słabość
do miłych, małych dzieci.

Był to delikatny temat. Ona i Robert przeżyli rozkoszny

miesiąc miodowy, w tym właśnie domu. Ale nie było potem

7

RS

background image

żadnego dziecka. Odniosła wrażenie, jakby Bóg ją oszukał.
Bowiem jedno dziecko stworzyłoby dla niej całkiem inny świat.
Tylko jedno małe dziecko. I oto teraz pojawiło się. Czyżby Bóg
stał się dla niej wreszcie dobry? Towarzyszący dziecku
mężczyzna niepokoił ją jednak, pozbawiał złudnej nadziei.

- No to co będzie? - mruknął Irlandczyk i zrobił krok w

kierunku Maggi. Ona, zakłopotana, odruchowo cofnęła się.

- Czy ma pani jakiekolwiek doświadczenie z dziećmi? -

zapytał, poklepując małe delikatnie po pupie.

- To jest mój dom! - odparła sucho i pomyślała, że agresja jest

najlepszą formą obrony. - Nie mam nawet najmniejszego
pojęcia o dzieciach, a co właściwie, u diabła, robisz tutaj, panie
Dailey?

Ciotka Eduarda była częściowo głucha. Wybiórczo głucha.

Robiła wrażenie, że nie słyszy niczego, co jej nie odpowiadało.
Ale dzieci to był jej ulubiony temat. Wyszła, sapiąc, z pokoju
obok. Silna, z siwą głową. Z siedemdziesiątką na karku, ale
pełna życia.
- Czyjeż jest to urocze dziecko, Margaret? - zapytała.

Maggi uśmiechnęła się. Ciotka Eduarda była Amerykanką

drugiej generacji. Mówiła po angielsku jak nauczycielka, ale po
portugalsku jak miłośniczka tego języka. I przenigdy nie
nazwałaby Margaret... Maggi.

- Masz rację, ciociu. To śliczne dzieciątko. Należy do tego

pana. On nazywa się Dailey.

- Dailey? - Umysł ciotki Eduardy pracował intensywnie.

Powoli, ale zdecydowanie. - Nie, nie znam żadnego takiego. Ale
pamiętam jakiegoś d’Avida. Może krewny?

W mgnieniu oka John Dailey jakby zaczął się zmieniać z

potwora w dżentelmena. Ciotka Eduarda podała mu
pomarszczoną rękę. Wziął jej dłoń delikatnie w swoje ogromne

łapsko, a uśmiech, który rozjaśnił mu twarz, był pełen

łagodności.

8

RS

background image

- Być może to krewniak - powiedział miękko, a jego głęboki

bas wydawał się pieszczotą. - Wiele irlandzkich rodzin ma
iberyjskich przodków.

- Mężczyźni nie wiedzą, jak radzić sobie z niemowlętami -

powiedziała ciotka. - Podaj mi to dziecko.

Wymiany dokonano i Dailey cofnął się o krok, uśmiechając

się do obu kobiet. Dziecko gaworzyło i przytulało się do
ramienia starszej pani. Maggi pomyślała, że najmniej pożądane
byłoby dla niej wiązanie się z tym mężczyzną i jego dzieckiem.
Trzeba wiec było coś zrobić, żeby rozbić to towarzystwo
wzajemnej adoracji.

- Dlaczego nie poprosi pan tutaj swojej żony, pani Dailey?
- Tak się składa, że nie mam żony - odparł mężczyzna.
- Każdy, kto ma dziecko, ma też żonę - prychnęła Maggi.
- Czyżby? Dlaczego?
Mimo swego wieku i życiowego doświadczenia Maggi wciąż

miała skłonność, której nienawidziła. Mianowicie łatwo
oblewała się rumieńcem. Tak stało się również w tej chwili. Jej
policzki zaczerwieniły się, straciła pewność siebie i
wymamrotała tylko:

- Dlatego!
Dziecko zaczęło płakać. Ze wszystkich sił. I jego buzia także

zaczerwieniła się mocno. Lamentowało na cały świat. Maggi,
która nigdy nie miała do czynienia z istotą poniżej sześciu lat,
zaskoczona, cofnęła się parę kroków.

- Nie mam żony - powtórzył Dailey. - Proszę potrzymać małą,

lubi się mazgaić. Nazywa się Priscilla.

Ciotka Eduarda nie miała wprawdzie ochoty wyrzec się swej

zdobyczy, ale podała dziecko z takim wyrazem twarzy, jakby
chciała zachęcić Maggi do wzięcia małej istoty na ręce.

- Ja mam ją wziąć? - zawołała wystraszona Maggi. Jej

niespokojne ręce pochwyciły jednak kopiące nóżkami niemowlę
i miękkie ciałko przylgnęło do jej ramienia. Słodycz dziecka

9

RS

background image

miała hipnotyczny urok. Maggi nie chciała mu się poddać, ale
rozumiała, że jest już za późno. Powtórzyła pytanie:

- Więc gdzie jest matka małej?
- Jak już powiedziałem, ona nie ma matki - odparł Dailey.
- A teraz proszę przytulić ją do siebie, o tak, i pogładzić po

pleckach, ale delikatnie...

- A dlaczego pan jej nie gładził? - wyszeptała z wyrzutem w

głosie. - Jaki wyrodny ojciec!

- Nie jestem jej ojcem i nie zrobiłem jej krzywdy.
- Boję się, że ześliźnie mi się z ramienia - powiedziała z

niepokojem. Zrobiła z rąk kołyskę i niemowlę zaczęło szukać jej
piersi. - Ona jest głodna...

- Nie jest głodna, nakarmiłem ją dziesięć minut temu. Wiem,

o co chodzi. Proszę położyć ją na stole i połaskotać po brzuszku.

Nim Maggi zdołała zaprotestować, John wyszedł na zewnątrz

domu, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Mike pobiegł za nim z
radością, jak rozbrykany szczeniak.

- I to ma być pies podwórzowy - z przekąsem powiedziała

Maggi. Kołysała dziecko w ramionach i przemierzała pokój z
kąta w kąt. - Wszystkowiedzący - szepnęła, patrząc na plecy
Johna, gdy pochylał się nad czymś jeszcze, co znajdowało się
wewnątrz samochodu. - Nienawidzę mężczyzn arogantów,
którzy podobno wiedzą wszystko.

Ale o Maggi Brennan trzeba było powiedzieć, że jest uczciwa.

Toczyła więc dalej swój wewnętrzny monolog. Ten człowiek
był niewątpliwie brzydki, ale to jednak prawdziwy mężczyzna.
Wielki, zdecydowany w działaniu, pewny wszystkiego, co robi.
Nie zadowala Maggi Brennan, ale można iść o zakład, że w
promieniu dwudziestu kilometrów znajdzie się pięćdziesiąt
kobiet, które by uszczęśliwił. Nawet jeśli niektóre z nich na
początku byłyby skłonne założyć mu na głowę papierową torbę.

- Och, daj spokój tym głupstwom - Maggi ofuknęła sama

siebie. Dziecko, które dla zaczerpnięcia tchu na chwilę ucichło,
zaczęło znowu grymasić. - Nie mówiłam do ciebie, dziecino -

10

RS

background image

Maggi desperacko tłumaczyła się przed małą. Położyła ją na

środku stołu i zaczęła rozwijać z kocyka. Małe nóżki, niczym
teraz nie skrępowane, z wigorem kopały. Jedna rączka
powędrowała ku pucołowatej buzi, a kciuk znalazł się w ustach.

Myśli Maggi wróciły na moment do przeszłości. Mogła

usłyszeć swe własne słowa: ,,Chcę mieć czworo dzieci,
Robercie". Były to letnie dni niezmąconego spokoju i szczęścia,
tak dawno temu. Dni pełne radości, a noce cudownej rozkoszy.
Ale gdy lato odeszło, Robert także odszedł, a z nim wszelkie jej
nadzieje.

Po Maggi przebiegł dreszcz. Dziecko zapiszczało i wydusiło z

siebie prawdziwe łzy. Maggi też uroniła jedną i próbowała

łagodną perswazją uspokoić małą. Ciotka Eduarda poruszała się
za jej plecami, jakby w tańcu, starając się zwrócić na siebie
uwagę dziecka. Usłyszały kroki powracającego do domu Johna.
Mimo swojej wielkości i ciężaru poruszał się prawie
bezszelestnie, jak pantera o miękkich łapach. Wyminął obie
kobiety i położył na stole, obok pierwszego, drugie identyczne
zawiniątko.

- A to jest Prudence - powiedział miękko, rozchylając koc.
Płacząca Priscilla obróciła główkę, żeby spojrzeć na drugą

małą istotę, wciąż uśpioną. Jej ruchliwe rączki po omacku
dotknęły drugiego dziecka. Zawodzenie zastąpił krótki kaszel, a
potem westchnienie i ostatecznie szeroki uśmiech. Wtem
Prudence otworzyła oczka i obie, uszczęśliwione, patrzyły na
siebie.

- Jak dwie krople wody - wyszeptała Maggi.
- Identyczne. To są bliźnięta - poinformował John. - Chcą być

zawsze razem, tęsknią za sobą.

- Chce pan powiedzieć, że cały ten płacz...
- Po prostu Prissy, gdy się obudziła, nie zobaczyła siostry

obok siebie i stąd jej protest. Tak to jest, pani Brennan. Nie wie
pani zbyt wiele o niemowlętach, prawda?

11

RS

background image

- Rzeczywiście - przyznała Maggi - ale mogę się nauczyć.

Skąd pan wie, która z nich jest która?

- Nie wiem - odparł John, śmiejąc się. - Ale mam nadzieję, że

gdy podrosną i zacznie to być ważne, znajdzie się ktoś, kto
potrafi je rozróżnić.

Maggi popatrzyła na niego, połączona tym razem z

mężczyzną wspólnym zainteresowaniem. Oboje pochylali się
nad dziećmi i jego twarz była zaledwie o kilka centymetrów od
jej własnej. Przyglądała mu się znowu uparcie jak
zahipnotyzowana. Miał rzymski profil, a ten garbek pośrodku
nosa robił wrażenie, jakby ktoś drugi był jego sprawcą. Ciemne
oczy Irlandczyka, prawie czarne, były tak przejrzyste jak górskie
jezioro. Nie golił się od pewnego czasu i twarz pokrywał mu
rudy zarost. Nie wiadomo z jakiego powodu miała ochotę
dotknąć jego policzka. Jednak oparła się temu impulsowi.
Osobliwa sytuacja, pomyślała. On nie ma żony, dzieci nie mają
matki. Jakiż to biologiczny cud? Poza tym John powiedział, że
ktoś inny, a nie on sam, znajdzie się przy dzieciach, gdy będą
dorastały. O co tu właściwie chodzi?

Prissy albo Pru, w każdym razie jedna z nich, dostała

czkawki. Dailey podniósł pierwsze z brzegu niemowlę i położył
je jeszcze raz na stole, ale tak, aby dzieci stykały się ze sobą, od
główek po pięty. Małe gaworzyły jeszcze przez chwilę, a potem,
jakby na dany sygnał, dwie pary niebieskich oczek zamknęły
się.

- A teraz przejdźmy do naszego biznesu - powiedział John.
- Biznesu?
- Biznesu - powtórzył. - Jest trochę niezwykły. Może poprosi

pani...

- Ciotkę Eduardę?
- Właśnie. Może poprosimy ciotkę Eduardę, żeby przez

chwilę popilnowała dzieci, a my przejdźmy do drugiego pokoju.
Jest parę spraw, które muszę wyjaśnić.

12

RS

background image

Ciotka szybko usadowiła się w fotelu na biegunach i gestami

jakby przyzywała dzieci do siebie. John wziął je ze stołu i
umieścił w ramionach starszej pani. A potem, nim Maggi
zdołała wypowiedzieć choć jedno słowo, ujął ją pod rękę i
poprowadził do sąsiedniego pokoju.

Czuła się osaczona. Zdesperowana opadła na fotel. Stare

sprężyny zgrzytnęły. Mężczyzna rozejrzał się po pokoju. Nie
wyglądał na zachwyconego, co wprawiło Maggi w jeszcze
większą złość niż poprzednio. Splotła ręce przed sobą i patrzyła
na niego, jak przemierzał pokój tam i z powrotem.

- To był trudny tydzień - powiedział John z ciężkim

westchnieniem. Jeśli oczekiwał pociechy, to trafił do
niewłaściwego konfesjonału. - Te dwa maluchy - kontynuował -
są prawnuczkami pani Daugherty. Ich matka umarła przy
porodzie. Ojca też straciły, zginął podczas walk w Ulsterze.
Podjęto wobec tego kroki, żeby dziewczynki mogły zamieszkać
w Ameryce, u swej prababki. Nie mają żadnych innych żyjących
krewnych.

- A pan? Pan nie jest ich krewnym?
- Nie, ja jestem tylko opiekunem dzieci na czas podróży.

Ojcowie miasta Turoshish dowiedzieli się, że wybieram się do
Ameryki w sprawach zawodowych i zwrócili się do mnie z
prośbą... Czy słyszała pani o Turoshish?

- Nigdy w życiu.
- Znajduje się w hrabstwie Roscommon. To bardzo ubogie

miasteczko. Wysłanie dzieci do Ameryki nie byłoby możliwe,
gdyby nie darmowy przelot dla maluchów, mających poniżej
pięciu lat. No i zgłosiłem się na ochotnika, do opieki...

- Pan? Mężczyzna? Dlaczego nie wysłali dzieci z

pielęgniarką?

To pytanie wywołało wreszcie prawdziwy uśmiech na jego

twarzy.

- Wysłali, nawet z dwoma! - powiedział z zadowoleniem. -

Ale większość naszych irlandzkich pielęgniarek pracuje już w

background image

amerykańskich szpitalach. Te dwie damy musiały zaraz po
przylocie udać się do swojej nowej pracy, a dzieci i ja
zostaliśmy zatrzymani przez urzędników imigracyjnych, dla
dalszych wyjaśnień. A jeśli chodzi o opiekę nad dwojgiem
małych dzieci, to nie ma w tym nic szczególnego. Każda kobieta
to potrafi, a co jest w stanie zrobić kobieta, mężczyzna wykona
to jeszcze lepiej.

Ta cyniczna uwaga podsyciła gniew Maggi.
- Ogromnie dużo pan potrafi - wymamrotała - ale wciąż nie

wiem, dlaczego przywiózł pan dzieci do mnie?

- To było jedyne możliwe rozwiązanie, które przyszło mi do

głowy. Wylądowaliśmy w Bostonie i tam bliźniaczki się
rozchorowały. Kiedy wreszcie można było pojechać na
południe, do New Bedford, pani Daugherty nie było już wśród

żywych.

- Nie daje to jednak, w dalszym ciągu, odpowiedzi na moje

pytanie - naciskała Maggi. - Powtarzam: dlaczego przywiózł je
pan tutaj?

- Jest to trudniejsza część sprawy - powiedział ponuro. -

Skontaktowałem się z prawnikiem pani Daugherty. Starsza
niewiasta, jak można się było spodziewać, zapisała wszystko
bliźniętom, a panią wyznaczyła na wykonawcę jej testamentu.
Podobno z powodu dobroci pani serca i zaufania do pani. Tak
jest powiedziane w jej ostatniej woli. Tak oto rzeczy się mają.
Zlecono mi przewiezienie dzieci przez wielką wodę. Zrobiłem
to. Teraz pani jest ich prawnym opiekunem, zostawiam więc je
tutaj i ruszam w powrotną drogę.
- Chwileczkę! - Maggi zerwała się z fotela, trzęsąc się cała z
wrażenia. - Ja? Wykonawcą testamentu? Dlaczego? Ten stary
dom pani Daugherty może się zawalić w każdej chwili, a
ponadto ja nie wiem nic o wychowywaniu niemowląt!

- No tak, ale zawsze może mieć pani do pomocy swoją ciotkę

- Dailey powiedział to tak, jakby sprawa już więcej go nie
obchodziła.

14

RS

background image

- Ciotkę, która ma siedemdziesiąt lat? Chwileczkę, cholerną

chwileczkę. - Maggi opadła z powrotem na fotel, całkowicie
rozstrojona. - A w ogóle skąd mam wiedzieć, czy pan nie
zmyśla? Skąd mam wiedzieć, czy pan nie jest po prostu
kidnaperem?

- Słusznie, gdzieś tu są moje listy polecające. Dodam, że

jestem doradcą prawnym. Moja wizytówka. - John zaczął
obmacywać kieszenie swej marynarki. - O, jest tutaj! - Wręczył
Maggi bilet wizytowy i kopertę z adnotacją: ,,Od mera miasta
Turoshish".

Maggi wzięła się w karby, żeby skupić wzrok na kopercie.

Był to ozdobny list, pisany na papierze wysokiej jakości, z
czerwoną woskową pieczęcią u dołu. Nie mogła jednak
rozpoznać szczegółów pieczęci. Mój Boże, pomyślała, to
wszystko doprowadza mnie do szaleństwa, a jeszcze na dodatek
tracę wzrok!

- Wydaje mi się, że nie będę mogła tego przeczytać -

wyszeptała. Pochylił się nad nią i na chwilę wziął list. Dostrzegł
wtedy ślubną obrączkę na jej palcu.

- Może wobec tego mąż przeczyta?
Maggi przełknęła tę uwagę z trudem. Przypomnienie było

zbyt bolesne, zwłaszcza w takim dniu.

- Jestem wdową - szepnęła ze ściśniętym gardłem.
- Ach tak? - zdziwił się John. Pochylił się nad Maggi jeszcze

raz i powiedział: - Ten list napisany jest po celtycku. Mają taki
zwyczaj w zachodnich hrabstwach Irlandii. - Poklepał się
ponownie po kieszeniach i znalazł jeszcze jeden dokument.

- Tutaj mam kopię testamentu pani Daugherty.
Maggi obawiała się, że tego także nie będzie w stanie

przeczytać, niezależnie od języka, w którym rzecz została
napisana. Na szczęście nie musiała się do tego przyznać, gdyż
jedno z dzieci znowu zaczęło płakać.

- Nie jestem teraz w stanie skupić się na tych sprawach -

powiedziała słabym głosem. - Czy mógłby pan zostać na noc, a

15

RS

background image

jutro, być może, połapię się w tym wszystkim. Ponadto jest już
późno i trudno by było gdzieś teraz jechać.

- I dodam, ostatnie, ale nie najmniej ważne, nie mam

najmniejszego pojęcia, co począć z tą dwójką maluchów. - Ale
tej myśli Maggi nie wypowiedziała na głos.

- Przypuszczam, że mógłbym zostać - powiedział John.
- Przywiązałem się do niemowlaków.
Po raz pierwszy od chwili, gdy mężczyzna pojawił się w jej

domu, Maggi Brennan nie była całkiem pewna, czy naprawdę
go nienawidziła. Ale teraz nie miało to już większego znaczenia.
Zakochała się bowiem po uszy, nieprzytomnie. Zakochała się...
w dwóch małych stworzeniach.






















16

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Maggi wygrzebała się z łóżka za piętnaście szósta. Tak jak

zwykle. To znaczy w godzinę po pianiu koguta. Był to stary
nawyk, obowiązujący siedem razy w tygodniu. Trzeba wiedzieć,

że wybieranie jajek i ich sprzedaż były obecnie jedyną
dochodową czynnością na farmie. A Maggi należała do kobiet,
które potrafią skupić się na tym co najważniejsze. Jednak nie
przychodziło jej to łatwo. Biorytm dziewczyny nigdy nie osiągał
swego szczytu przed jedenastą. Dreptała więc teraz,
półprzytomna, na bosaka, po zimnej podłodze, aż znalazła swe
pantofle. Gdy podeszła wreszcie do drzwi, przypomniała sobie
nagle, że ma gości.

W górnej części domu było cicho. Jakieś odgłosy dochodziły

natomiast z dołu. Słabe odgłosy. Maggi doczłapała do
dziecinnego pokoju, który mieścił się na piętrze. Ale podwójne
dziecinne łóżeczko było puste. Podobnie jak łóżko Johna
Daileya, co zauważyła mimochodem, mijając uchylone drzwi
jego pokoju. Korytarz był długi i dwa pomieszczenia,
zajmowane przez ciotkę Eduardę, znajdowały się na jego końcu.
Poprzedniego wieczoru, bez większego zastanowienia, Maggi
przydzieliła Irlandczykowi pokój dokładnie na wprost swojej
sypialni.

Czy Freud miałby coś tutaj do powiedzenia? - zapytała sama

siebie, ale wiedziała dobrze, że wybór był naprawdę
nieprzemyślany. Przecież, mimo uroczego irlandzkiego akcentu,
mężczyzna wciąż wydawał się jej osobnikiem nie do zniesienia,
a to z powodu zbyt dużego mniemania o sobie.

W następstwie życia, i to przez długie lata, w domu bez

mężczyzn, Maggi nie przywiązywała większego znaczenia do
ubioru. I niewiele teraz brakowało, a pojawiłaby się w kuchni na
parterze tylko w sięgającej do kolan jedwabnej koszulce z
koronkami. Przy czym, uczciwie mówiąc, koronek było więcej
niż jedwabiu. Uświadomiła to sobie, zawróciła do sypialni i

17

RS

background image

narzuciła starą, zieloną podomkę, która była na nią w sam raz,
gdy miała szesnaście lat.

John wykorzystał pomysłowo stary kojec, jeszcze z

dzieciństwa Maggi. Ustawił go w kuchni przed kominkiem i
obie dziewczynki leżały w nim teraz, tuż przy sobie, gaworząc.
Ruchoma zabawka rozciągnięta była w poprzek kojca. Pół
tuzina plastykowych motylków obracało się w strumieniu
ciepłego powietrza. Tańczące płomyki ognia w kominku także
hipnotyzowały dzieci. Gdy Maggi podeszła do kojca, małe
obdarzyły ją delikatnym uśmiechem.

Mike, olbrzymi dalmatyńczyk, występował w roli niani. Leżał

rozciągnięty na kamiennej posadzce, między dziećmi a
kominkiem, i niby czystym przypadkiem było, że znajdował się
w najcieplejszym miejscu w całym domu. Dwie puste butelki po
mleku stały na środku stołu. Przynajmniej są nakarmione,
pomyślała

Maggi.

Bliźniaczki,

jakby

w

odpowiedzi,

zaszczebiotały.

- Gdzie jest wasz tata? - zapytała Maggi. - To znaczy,

chciałam powiedzieć, wasz wujek? Czy jak go tam nazywać? -
Bo przecież trudno było o nim mówić jako o ,,irlandzkim
wysłanniku"!

Małe nie udzieliły jednak czytelnej odpowiedzi.
Maggi wzdrygnęła się. Lecz nie z zimna. Raczej tak, co

zwykło się mówić w Nowej Anglii, jakby coś przeleciało
właśnie nad jej grobem. Owinęła się dokładniej podniszczoną
podomką i przez chwilę myślała, do czego powinna się teraz
zabrać: do sprzątania kuchni czy do przygotowania sobie kubka

świeżej kawy? Wybrała to drugie, bo sprzątaniem kończy się
dzień, a nie zaczyna. Sięgnęła więc po czajnik i oparzyła sobie
palce. Ktoś bowiem postawił go na kuchence, na małym ogniu.
Jakaś przyjazna dusza. W każdym razie nie ciotka Eduarda, bo
ona nigdy nie wstaje przed południem.

John był niewątpliwie troskliwym człowiekiem, niezależnie

od jego innych drażniących cech. Myślała o tym, robiąc sobie

18

RS

background image

rozpuszczalną, bezkofeinową kawę. Z zewnątrz dał się słyszeć
jakiś odgłos. Z gorącym kubkiem w dłoniach Maggi podeszła do
tylnych drzwi kuchni i wyjrzała na dwór przez szczelinę w
zasłonach. Któż to mógł być? Oczywiście ,,irlandzki
wysłannik"!

Był rozebrany do pasa. Patrzył z furią na jej stępioną siekierę.

Otaczała go sterta porąbanych już drew. Pracuje jak drwal,
pomyślała z podziwem, i przeklina jak drwal. Miał na sobie
tylko wystrzępione dżinsowe szorty, zasłaniające to co zakryć
trzeba. Jest w nim coś więcej niż w zwykłym niedźwiedziu,
myślała dalej i wypełniło ją dziwne podniecenie.

Robert także obnażał się często. Ale Robert był wysoki i

chudy, zbudowany jak wyścigowy chart. Ten mężczyzna
natomiast składał się z samych muskułów, od barków po uda.
Czy nie było to dziwne, że skojarzył się jej z Robertem? W
czasie ostatnich dwóch lat rzadko wspominała męża i jego
smukłą sylwetkę. Nie dlatego, że już odszedł w przeszłość.
Przeciwnie, wspomnienia o nim były dla niej wciąż nad wyraz
cenne. Raczej można powiedzieć, że ustąpił w jej umyśle z
pierwszego planu i zajął mały kącik, tak jakby miał swój
ołtarzyk w bocznej kaplicy, w kościele jej życia. Ale Maggi to
skojarzenie odczuła boleśnie. Postawiony na ołtarzu, ale w
bocznej kaplicy? Tak nie powinno być! Myśl owa okazała się
jednak zbyt przykra, żeby ją teraz dłużej rozważać. Powróci do
niej kiedyś, przy stosowniejszej chwili.

Tymczasem John Dailey zakończył swą pracę. Uderzył z

rozmachem siekierką w pień do rąbania drewna tak, że ostrze
zagłębiło się w nim do połowy, a rękojeść wibrowała przez
chwilę w porannym słońcu. Słabym tego dnia, przebijającym się
z trudem przez mgłę. Irlandczyk wziął naręcze porąbanych drew
i powolnym krokiem ruszył ku domowi.

Maggi zdała sobie sprawę, że dziwne uczucie przemieszcza

się w niej od dołka pod piersiami ku plecom. Ale stłumiła
szybko ten spazm. Od śmierci Roberta nie przeżywała niczego

19

RS

background image

podobnego. Tymczasem myśl powracała, myśl, która nie
powinna przejść przez głowę dobrej, szanującej się katolickiej
wdowie: Ten mężczyzna zaraz rzuci całe naręcze drewna tam
gdzie stoi i...!

- Nie jestem tego rodzaju dziewczyną - szeptała do siebie

wyniośle, ale całym sercem życzyła sobie, aby tak się właśnie
stało.

Lepiej niech nie zaskoczy mnie przy drzwiach, zreflektowała

się, bo wyobrazi sobie coś najgorszego. Cofnęła się więc ku
kuchence gazowej i wpadła na doskonały pomysł, aby odegrać
rolę uprzejmej gospodyni. Gdy więc John wkroczył do kuchni,
połyskujący od potu, podała mu szybko kubek gorącej kawy.
Przyjął go z uśmiechem wdzięczności. A gdy narzuciła mu
jeszcze na plecy ręcznik i zaczęła go wycierać, ponownie
wyraził swe uznanie.

- Co za rozkosz! Mężczyzna powinien mieć takie właśnie

życie.

- Dzień dobry - Maggi wydusiła te słowa z zaciśniętego

gardła. W pewnej chwili ręcznik upadł na podłogę i zdała sobie
sprawę, że masuje go gołymi rękami.

- Jeśli o mnie chodzi, nie przerywaj - powiedział przymilnym

głosem, powoli odwracając się przodem do niej.

- Ale powinieneś chyba wziąć prysznic - szepnęła. - Czy

jadłeś już śniadanie?

- Nigdy się to nie zdarzyło, odkąd wszedłem w posiadanie

tych dwu małych szkrabów - powiedział pogodnie. - Zabierają
rankiem tyle czasu, że o śniadaniu nie ma mowy. Ale dlaczego
tak mi się przypatrujesz?

- Ponieważ jesteś... niezwykły - odrzekła szczerze.
- Jesteś jedynym ze znanych mi mężczyzn, który potrafi tyle

zrobić dla dzieci i to w taki sposób. A przecież nie jesteś żonaty
i nie wyniosłeś z domu wzorów do naśladowania. - Mówiąc to
Maggi zarumieniła się i odsunęła od niego na bezpieczną
odległość.

20

RS

background image

- Tak, jestem rzeczywiście kawalerem - zaśmiał się.
- U nas, w Irlandii, mężczyźni zwykle żenią się później. A

poza tym...

Przez ciało Maggi znowu przebiegł dreszcz. John podszedł do

swojej sportowej torby, która leżała w kącie wśród wielu innych
pakunków i pudełek, nieodzownych, gdy ma się pod opieką
dwójkę małych dzieci.

- A poza tym? - Maggi powtórzyła jak echo.
- A poza tym mam coś takiego - odparł i wyciągnął z torby

podniszczoną książeczkę, po czym zamachał nią przed oczami
Maggi. - ,,Opieka nad dziećmi i sposoby karmienia ich", autor
Leonard Appleby, Dublin, 1927.

- To jest twoja mądrość? - wybąkała, gdy podszedł do niej i

wetknął jej poradnik w rękę. - Nie można przecież wychowywać
dzieci opierając się tylko na książce, przy tym tak starej!

- Nonsens, pani Brennan - to mówiąc John poklepał okładkę

książki. - Przeczytaj ją, są tu najlepsze wskazania pod słońcem.

- Pewnego dnia potwornie rozboli cię głowa - powiedziała z

przekąsem.

- A to dlaczego?
- Gdyż pęknie ci czaszka od nadmiaru mądrości.
- Ty mały diabełku! - wykrzyknął John.
Maggi w pierwszej chwili myślała, że wprawiła go w gniew.

Ale jemu kąciki ust zadrgały, a potem pochylił się... i pocałował
ją.

Maggi Brennan nie całowało zbyt wielu mężczyzn, ale Maggi

Paiva brała udział w tej grze od czternastego roku życia i
wiedziała to i owo o sztuce całowania. Czy może zdawało się jej
tylko, że wiedziała?

Po pierwszym pocałunku Johna oczekiwała ataku namiętności

ze strony wielkiego, silnego mężczyzny. Tymczasem jego wargi
okazały się ciepłe, wilgotne i delikatne. Smakowały jej. Mocny
zapach mężczyzny napełnił ją i obudził uśpioną gdzieś głęboko
kobiecość. Działo się tak, jakby otrząsnęła się ze snu.

21

RS

background image

Trzymał ją w objęciach lekko, tak aby czuła jego ramiona, ale

nie na tyle mocno, żeby stłumić jej pożądanie. Po sekundzie
Maggi zrozumiała, że byli zbyt oddaleni od siebie. Upuściła
więc na ziemię książkę, którą wciąż trzymała w rękach, wspięła
się na palce i zarzuciła Johnowi ręce na szyję. W odpowiedzi
jego ramiona zacisnęły się bardziej, uniósł ją lekko ku górze tak,

że piersi Maggi przylgnęły do obnażonego torsu mężczyzny.
Dzieliła ich tylko podomka. Pocałunek był tak długi, jakby nic
innego na świecie się nie liczyło.

John jęknął... I wtedy Prissy zaczęła płakać, chcąc zwrócić na

siebie uwagę. A może była to Pru?

Zesztywnieli nagle. John oderwał się od jej ust, chociaż nadal

trzymał ją w objęciach. Maggi dyszała ciężko, z trudem łapiąc
powietrze. Jej gorączka jednak opadała, on także uspokoił się i
opanował. Ale w oczach miał blask przedtem niedostrzegalny...
Dzieci płakały już w duecie. Maggi zbyt wyczerpana, zbyt
oszołomiona, żeby zwracać uwagę na coś innego, nadal tuliła się
do Johna. Jej zgłodniałe oczy mówiły mu wszystko. Ale on nie
patrzył już na kobietę. Ponad jej ramieniem rozważał, czego w
tej chwili potrzeba bliźniętom.

Gdy stopy Maggi dotknęły znowu ziemi, zachwiała się. Ten

ruch sprawił, że John znowu spojrzał na nią. I uśmiechnął się.

- No cóż, trudno, Maggi - powiedział z odrobiną ironii. -

Uspokójmy się na chwilę, chcę z tobą pomówić.

Słowa te były jak kubeł lodowatej wody. W jednej chwili

gniew pojawił się w miejcu pożądania. Gniew i może jeszcze
odrobina zażenowania.

- Wiem, co chcesz powiedzieć - warknęła, cofając się o krok i

poprawiając pasek od podomki, który nieco się obluzował. -
Ale, panie Dailey, niech ci się nie wydaje, że dlatego, iż jestem
wdową, potrzebne mi są usługi ogiera. - Zdanie to zaczęła
mówić szeptem, a zakończyła niemal krzycząc. Traciła wyraźnie
kontrolę nad sobą. Spotęgowany płacz dzieci przerwał dalszy
potok jej słów. Maggi, sama tym swoim wybuchem zaskoczona,

22

RS

background image

położyła rękę na ustach i spojrzała na mężczyznę szeroko
otwartymi oczami.

- Nie, oczywiście, że nie potrzebujesz ogiera - zgodził się

John, a ona odniosła wrażenie, jakby na jego twarz spadła
zasłona. Uśmiech gdzieś się zgubił. - Niech pani posłucha, pani
Brennan - mówił dalej, biorąc równocześnie na ręce jedno z
dzieci i uspokajając je. - Musimy być ze sobą szczerzy - dodał
po chwili.

Maggi, która wzięła na ręce drugie niemowlę, popatrzyła na

Johna uważnie.

- Szczerzy?
- Tak - powtórzył - szczerzy. Nie mam nic przeciwko temu,

żeby pozostać tu parę dni i pomóc ci, że tak powiem, stanąć
mocno na ziemi. Dodam, że nie spieszy mi się do ołtarza ani nie
mam

zamiaru

pełnić

funkcji

ogiera

wobec

pewnej

amerykańskiej wdowy. Zatem nie odmawiaj mi tego, o co nigdy
nie prosiłem! Rozumiemy się?

Maggi była tak wstrząśnięta, że omal nie wypuściła dziecka z

rąk.

- Bardzo ci dziękuję - wydusiła z siebie. Zaciskając oczy,

próbowała przywołać wizerunek Roberta. Drogiego, pogodnego,
kochającego Roberta. Ku jej pełnemu zaskoczeniu, nie pojawił
się jednak żaden obraz. Nie potrafiła, mimo że bardzo chciała,
przypomnieć sobie, jak wyglądał jej zmarły mąż. Był to dla niej
prawdziwy szok, który sprawił, że zesztywniała i gwałtownie
odsunęła się od Johna. W chwilę potem opanowała się, ale on,
jak się wydawało, nie zauważył tej zmiany.

Maggi włożyła dziecko do kojca. Natychmiast rozległ się

wrzask. Zupełnie się tym nie przejmując, podeszła do tylnych
drzwi, założyła buty, stojące w ciemnym kącie, i owinęła się
peleryną.

- Co zamierzasz teraz robić? - zapytał John, a wyraz

niezadowolenia natychmiast pojawił mu się na twarzy. -
Dzieci...

23

RS

background image

- To jest farma - warknęła Maggi. - Jeśli kury przestaną znosić

jajka, nie będzie co jeść, a nie znoszą jajek, gdy nie są karmione.
- Po tych słowach trzasnęła drzwiami i pomaszerowała w górę,
do kurników. Miała ich cztery, na dwie setki niosek i cztery
koguty. Nienawidziła tej roboty, ale kury były jej ostatnią deską
ratunku.

- Nikt nie wyżyje tutaj z gospodarstwa rolnego
- powiedział jej ojciec dwa lata temu. - Popatrz wokoło, moje

dziecko. Zapracujesz się na śmierć. Sprzedaj ziemię i żyj z
uzyskanego kapitału.

- Mam pozbyć się farmy dziadka?
- Nie przewróci się od tego w grobie, kochanie
- uspokajała ją matka. - Twój dziadek był bardzo praktycznym

człowiekiem. Zdał sobie sprawę, że to koniec pieśni, gdy jego
własny syn odmówił przejęcia farmy i stał się analitykiem
komputerowym.

Maggi dorastała przy dziadku i ceniła sobie to samo co on.

Wiedziała

doskonale,

opracowywanie

programów

komputerowych jest wysoce opłacalnym zajęciem, jednak jej
upór sprawił, że nie chciała się poddać. Napełniła więc teraz
karmniki odpowiednią mieszanką i zebrała jajka, przeklinając
smród kurników. Pomyślała o podejściu dziadka do życia i
podjęła dwie decyzje. Po pierwsze, jeśli ma się zająć
bliźniętami, to nauczy się, jak to trzeba robić, a po drugie,
pozbędzie się jak najszybciej tego władczego irlandzkiego
prawnika. Przy okazji przypomniała sobie, że uprawianie
zawodu prawnika nie jest specjalnie szacownym zajęciem. Jak
zawsze mówił wuj Jaoa, to trochę gorzej niż handlowanie
używanymi samochodami. A wuj wiedział, co mówi, bo sam był
prawnikiem.

Po godzinie dwanaście tuzinów świeżych, brązowych jajek

czekało na paletach na transport do supermarketu. Kury były
nakarmione, podobnie jak kot rezydent, kurniki wysprzątane, a
w krzyżu Maggi pojawił się piekący ból.

24

RS

background image

Przeciągnęła się dla rozprostowania kości i zatrzymała na

chwilę, aby popatrzeć na wzgórze, na którym dziesięć hektarów
obsianych było kukurydzą. Słodką, nazywaną chlebem z
masłem. Całe dziesięć hektarów obsianych kukurydzą,
wymęczonych, wymodlonych. A jednak, gdy ulewne deszcze
spadły dwa tygodnie temu, ziarno zostało wypłukane z ziemi i
spłynęło w dół ze wzgórza. Wliczając koszt ziarna, była to
ogromna strata. Maggi pokręciła głową z rezygnacją.
Zastanowiła się przez chwilę nad rozwiązaniem innych jeszcze
problemów, a potem ruszyła w dół, ku domowi. Zrzuciła
robocze buty i weszła do kuchni.

John Dailey popatrzył na nią tak, jakby wyszła na chwilę, na

przykład przypudrować nos.

- Śniadanie gotowe - powiedział tonem, który miał

wskazywać, że była to większa operacja. – Owsianka - dodał.

Po chwili każde z nich trzymało w jednej ręce niemowlę, a w

drugiej plastykową łyżkę i ładowało do małych usteczek płatki
owsiane, wymieszane z ciepłym mlekiem. Czynność ta
przypominała podrzucanie węgla do paleniska parowej
lokomotywy w starym stylu.

- Po czym poznajesz, u licha, że dziecko ma już dość? -

zapytała płaczliwie.

- Kiedy mała zaczyna wypluwać jedzenie - odparł - znaczy to,

że już jest najedzona.

- Powinno się instalować jakieś przyrządy pomiarowe -

wymamrotała, obserwując mężczyznę kątem oka. John miał bez
wątpienia talent do dzieci. I powinno się lubić chłopa, który tak
lubi dzieci, pomyślała. Ale natychmiast zmieniła zdanie. Do
diabła, nie! Nie musiała go lubić!

O dziewiątej dzieci były nakarmione i wszystkie czynności

przy nich zostały wykonane.

- A teraz czas na kąpiel - powiedział John.
- Na kąpiel, rano, w wannie?

25

RS

background image

- Dwa razy ,,tak", raz ,,nie" - odparł John. - Trzeba je

wykąpać, bo się zabrudziły. Lubię to robić rano, bo to mi
odpowiada. A jedno ,,nie", bo nie w wannie. Masz duży zlew
kuchenny i pomyślałem sobie, że moglibyśmy używać go w tym
celu. Jest dostatecznie szeroki, aby pomieścić obie panienki.

- Czy wiesz, że doprowadzasz mnie do wściekłości? -

wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Uśmiechnął się do niej lekko, co dodatkowo ją rozzłościło, i

łokciem sprawdził temperaturę wody. Potem wziął na ręce Pru
albo Prissy, mówiąc z dumą:

- Patrz uważnie: tak się je kąpie!
O jedenastej Maggi była całkowicie wyczerpana. Bliźniaczki

gruchały do siebie, leżąc na dywanie w saloniku. Aby do tego
mogło dojść, trzeba było całe pomieszczenie wysprzątać i
najdokładniej odświeżyć. Maggi przedtem robiła to często.
Nieraz nawet dwa razy do roku.

Mała pozytywka, umieszczona we wnętrzu pluszowego

niedźwiadka, grała miłą melodyjkę. Mike objął ponownie
funkcję niani, sadowiąc się między kominkiem a dziećmi. Stare
okratowanie i osłony do kominka, odnalezione na strychu,
zostały oczyszczone i ustawione na nowo gdzie trzeba. Kuchnię
również pucowała tak długo, aż John Dailey był wreszcie
usatysfakcjonowany. Maggi, sprowadzona we własnym domu
do roli sprzątaczki, podeszła do wielkiego fotela i osunęła się na
niego jak bezwładna marionetka, której odcięto wszystkie
sznurki. Gdy patrzyła teraz na Johna, widziała w nim, w swej
wyobraźni, garbatego dzwonnika z Notre Dame, ale zupełnie
pozbawionego dodatnich cech charakteru tamtego.

Władczym krokiem Irlandczyk obszedł jeszcze raz kuchnię.
- Wszystko tutaj musi być całkowicie antyseptyczne -

zamruczał i sprawdził czystość zbiornika, w którym
sterylizowało się pół tuzina butelek. Zważył w ręce czajnik, w
którym gotowała się woda potrzebna do zabiegów następnego
dnia. Wyciągnął tuzin, czy więcej, małych buteleczek z

26

RS

background image

soczkami i odżywkami dla dzieci, ustawił je na półce i
powiedział: - Musimy wkrótce pojechać po zakupy.

- Być nie może - kpiąco powiedziała Maggi, przeczesując

włosy rozstawionymi palcami ręki i sadowiąc się głębiej w
fotelu. - Już jedenasta, a ja wciąż nie jestem ubrana - sama się
strofowała. - Nocna koszula prawie opada ze mnie, muszę
poddać się kondycyjnej zaprawie, inaczej będzie ze mną źle.

John wyszedł z pokoju ze słowami:
- Wezmę prysznic.
- Na Boga, co za poganiacz niewolników z tego chłopa -

mruknęła Maggi do siebie.

W tym momencie odezwał się telefon. Jego dzwonek

wstrząsnął bliźniaczkami i wydawało się, że Prissy ma zamiar
rozbeczeć się na dobre. Maggi uniosła się z trudem z fotela,
gestem próbując uspokoić dzieci. Chwyciła słuchawkę, nim
rozległ się drugi dzwonek.

- Halo - powiedziała ze złością. - Pan niepokoi moje dzieci!
- Bardzo mi przykro - głos mężczyzny wydawał się

zaskoczony. Maggi była w takim nastroju, że reakcja osoby
telefonującej była jej całkowicie obojętna.

- A kim pan jest? - zapytała obcesowo z lekceważeniem

typowym dla dumnej mieszkanki Nowej Anglii.

- No więc... moje nazwisko... Smali - przedstawił się. - Z

firmy Smali, Smali i Ditmore, pani Brennan. Byliśmy
adwokatami pani Daugherty aż do jej śmierci.

- Ach tak! - Maggi prawie krzyknęła. - To wy jesteście tą

bandą, która wpędziła mnie w ten koszmar! Co, u diabła,
wyobrażaliście sobie, robiąc ze mnie wykonawcę testamentu
zmarłej?

- Nie powinnaś krzyczeć, gdy masz małe dzieci w domu -

powiedziała ciotka Eduarda, drepcząc pospiesznie po schodach
w dół i biorąc na ręce to dziecko, które właśnie zaczęło płakać.

Maggi niecierpliwie machnęła ręką.

27

RS

background image

- Czy mam rozumieć, że dzieci już przyjechały? - spytał

Smali.

- Może pan rozumieć, co pan chce! - prychnęła Maggi. -

Powtarzam pytanie: o co w tym wszystkim chodzi?

- To był wyłącznie pomysł pani Daugherty - powiedział

prawnik, jakby broniąc się. - Pani nazwisko nie schodziło z jej
ust. Mówiła, że pani jest już jedyną chrześcijańską duszą
pozostałą w Dartmouth. Powtarzała nam wielokrotnie, jak to
pani przyniosła jej obiad, gdy była chora...

- Zdarzyło się to raz na dwadzieścia lat - przerwała mu Maggi.

- Czy uwierzy pan? Karetka pogotowia przywiozła ją ze szpitala
do domu. Musiałam przecież coś dla niej zrobić. Podałam więc
jej tacę z resztkami mojego posiłku i...

- I to właśnie zapadło jej w sercu na zawsze - powiedział

prawnik, a w słuchawce rozległo się coś na kształt śmiechu.

- To nic zabawnego - odburknęła Maggi. - A poza tym, do

diabła, co ja wiem na temat wychowywania niemowląt? I to
dwóch naraz!

- Dodam - kontynuował prawnik - że w testamencie nie ma

nic, co zmuszałoby panią do pełnienia roli opiekunki, pani
Brennan. Od pani wymaga się tylko administrowania
nieruchomością. Może pani, na przykład, przekazać te sieroty do
Stanowego Wydziału Opieki nad Dziećmi.

- Nie mogłabym tego zrobić! - wybuchnęła. - Proponuje pan,

żeby oddać te dwa kochane maleństwa do sierocińca czy czegoś
w tym rodzaju? Przenigdy!

- Godna pochwały postawa - oświadczył pan Smali,

odchrząkując. - A może chciałaby pani wynająć kogoś do
pomocy? Kogoś, kto miałby powód zatrzymać się w tej okolicy,
oczywiście zatrzymać się tylko tymczasowo.

- Nie mogę sobie na to pozwolić!. - powiedziała Maggi z

rezygnacją w głosie. - Z trudem wystarcza mi... - Myśli tej nie
dokończyła, bo przecież nie było sensu opowiadać całemu

światu o tym, jakie ma problemy.

28

RS

background image

- Jeśli nosi się pani z zamiarem sprzedania domu pani

Daugherty - ciągnął prawnik - to uzyska się z tego pokaźny
dochód. Biorąc pod uwagę, jak ceny domów idą ostatnio w górę,
sądzę, że za tę nieruchomość można dostać około stu tysięcy
dolarów. A my, oczywiście, moglibyśmy udzielić zaliczki na
konto tej transakcji. Czy wobec tego chciałaby pani wystawić
dom na sprzedaż?

- Na sprzedaż? - Przez głowę Maggi przeleciała znowu masa

wątpliwości. - Ten dom się rozpada! Ma prawie dwieście lat...

- Jeśli tak - odparł prawnik - to przypuszczam, że będzie

można wyciągnąć nawet sto czterdzieści tysięcy. W dzisiejszych
czasach za rzeczy antyczne można dostać wyższą cenę.

- Ale tam dach przecieka.
- Będzie to dla nas dodatkowym dopingiem, pani Brennan,

sprawdzianem naszych umiejętności. Więc jak? Sprzedajemy?

- Ja mam zdecydować? I to wszystko?
- Tak, i to wszystko, pani Brennan. Z dochodu z

nieruchomości opłacać się będzie wszelkie wydatki związane z
pobytem dziewczynek u pani. Na przykład, ubranka trzeba
często prać. Dlatego można będzie, między innymi, kupić
pralkę.

- A co z moim przeciekającym dachem? - zapytała Maggi z

nadzieją w głosie.

- Nic - odpowiedział prawnik, jakby lekko rozbawiony. -

Naprawa dachu w domu po pani Daugherty jest możliwa, ale
pani własnego, nie. Proszę przy tym pamiętać, że tamta
nieruchomość jest mała, a poza tym są jeszcze do zapłacenia
zaległe rachunki za leki pani Daugherty.

- Wróćmy jeszcze do ewentualnej zaliczki na konto sprzedaży

domu - powiedziała Maggi. - Jak wielka mogłaby być?

Pan Smali wymienił sumę, która sprawiła, że Maggi omal

ugryzła się w język. Po czym wykrztusiła:

- No to sprzedajemy!
Gdy odkładała słuchawkę, poczuła na ramieniu dotyk ręki.

29

RS

background image

- Jakieś kłopoty? - zapytał łagodnie John Dailey.
- Nic szczególnego - odpowiedziała, mierząc go wzrokiem od

góry do dołu i myśląc szybko: Może zrobić go moim
adwokatem? Ale przecież on nie ma prawa do działania w
Stanach Zjednoczonych jako prawnik. Faktycznie jest
bezrobotnym. Oczywiście, ogolony, wykąpany, przyzwoicie
ubrany wygląda na wysokopłatnego bezrobotnego. Zapytam go
o zdanie, pomyślała, ale nie w tej chwili. Sama prawie że gubię
koszulę, podczas gdy on wygląda teraz jak lord.

- Porozmawiamy później - powiedziała do Johna. Podniosła

się z fotela i skierowała ku schodom.

Na piętrze było znacznie chłodniej. Wprawdzie zaczął się już

maj z jasnymi, pełnymi słońca dniami, ale oddalając się od
ciepła płynącego z kominka, można było dostać gęsiej skórki. A
może jej stan ducha był następstwem rannych przeżyć? To
pytanie prześladowało ją, gdy weszła do łazienki i rozebrała się.
A może sam John nie dawał jej spokoju? Chodziłoby przy tym o
coś więcej niż tylko o jego niewątpliwą męską charyzmę. A
miał jej w sobie przecież niemało.

Stojąc pod prysznicem, sięgnęła po mydło ,,Irlandzka

wiosna". Miało cudowny zapach. Maggi myślała dalej: Jeśli
bierzesz to wszystko za wojnę płci, za walkę między kobietą i
mężczyzną, to zapomnij o tym i poddaj się. Nie masz
odpowiedniego oręża do dyspozycji. Kapitulacja oszczędzi ci
wiele czasu i udręki.

Jej ślubny pierścionek połyskiwał na palcu w strumieniach

wody. Dłoń, na której się znajdował, skierowała się ku pełnej
piersi i zaczęła ją pieścić, co wywołało wspomnienia. Ale Maggi
nie myślała już o Robercie. Po chwili, siłą przyzwyczajenia,
owinęła ręcznik wokół bioder, zgarnęła nocną bieliznę i wyszła
z łazienki, kierując się do swego pokoju. Nagle zobaczyła przed
sobą Johna, który stał z ustami na pół otwartymi, z wyrazem
pełnego zaskoczenia na twarzy. On pierwszy odzyskał
panowanie nad sobą.

30

RS

background image

- Przyszedłem na górę po ubranka dzieci - powiedział, lecz

było jasne, że nie o to mu chodziło. - Chcę je zabrać na spacer.

Maggi uniosła brwi i stała nieruchomo przed nim.
- Co za wspaniały widok - powiedział ochryple, jakby coś

stanęło mu w gardle.

Poszła za jego wzrokiem, skłaniając głowę powoli w dół, aż

zobaczyła swoje nagie, jędrne, sterczące piersi. To one,
oczywiście, były obiektem zainteresowania Johna.

- Och, Boże! - wyszeptała i uciekła do swego pokoju.

Wprawdzie zatrzasnęła drzwi za sobą, ale długo słyszała ten

śmiech, głęboki, mocny, jakby poruszający ziemię. Brzmiał jej
wciąż w uszach, gdy opadła na łóżko, pełna wstydu, lecz chyba
także trochę dumna z siebie.

Gdy zeszła na dół po odpowiednio długim czasie, była ubrana

dokładnie od szyi po kostki. Od góry biała bawełniana bluzka
pełna na froncie zakładek, dalej spodnie w morskim kolorze,
robiące wrażenie nieco przyciasnych. W talii, aby ją podkreślić,
choć było to zbyteczne, szeroki pas skórzany. I buty na
wysokich obcasach, bo dziewczynie w jej sytuacji potrzebne
było jakieś podwyższenie. Miała przecież do czynienia nie tylko
z mężczyzną wysokim, potężnym, ale także przykrym,
nieznośnym.

Siedział w saloniku, czytając poranną gazetę. Dzieci

baraszkowały spokojnie na dywanie, pozostawione same sobie.
Gdy Maggi pojawiła się, John odłożył gazetę, jak sędzia mający
właśnie ogłosić wyrok śmierci.

- Wziąłem je na spacer, a potem dałem im drugie śniadanie. -

W domyśle było: a co ty tam w tym czasie robiłaś?

- Robienie ze sobą porządku zajęło mi tym razem trochę

więcej czasu niż zwykle - wyjaśniła i niepotrzebnie oblała się
rumieńcem. Co mu do tego, pomyślała sobie. Jest przecież u
mnie tylko gościem. On i jego małe urocze dziewczynki. Mogę
go stąd wyrzucić w każdej chwili, a dzieci zatrzymać,
przekonywała w duchu sama siebie.

31

RS

background image

- Mniejsza z tym! - John lekceważąco machnął ręką. -

Musimy poważnie porozmawiać.

Maggi, idąc przez pokój, żeby usiąść w fotelu najbardziej

oddalonym od tego mężczyzny, myślała nadal: To jest mój dom,
ja tu decyduję.

- Rzeczywiście musimy omówić pewne sprawy - powiedziała

zuchwale. Obciągnęła bluzkę, wyprostowała plecy. - Chyba nie
orientuję się w pełni, jak to jest z tymi wizami przyjazdowymi
do nas - zaczęła, a on ze zrozumieniem skinął głową. - Jak
wygląda twoja sytuacja i sytuacja dzieci?

- Z dziećmi nie ma żadnego problemu - stwierdził. - Ich ojciec

był obywatelem amerykańskim, ich matka miała zieloną kartę,
czyli pozwolenie na pracę tutaj. A babka oczywiście także była
Amerykanką. Biuro do Spraw Imigracji i Naturalizacji uznało
dzieci za obywateli tego kraju. Będzie może trochę papierkowej
roboty, ale nic więcej.

- A co z tobą?
- Natomiast jeśli chodzi o mnie - powiedział, sadowiąc się

głębiej w fotelu - sprawa wygląda inaczej. Przyjechałem tu z
turystyczną wizą, ważną dziewięćdziesiąt dni, żeby załatwić
pewne sprawy. Po upływie tego czasu muszę wracać. Chyba że
znalazłbym sobie jakieś zajęcie, uznawane przez wasze władze.

- Ale nie łączące się z zawodem prawnika?
- Właśnie. Wy, Jankesi, jak się wydaje, macie dość własnych

prawników.

- A co innego mógłbyś robić?
- Trudno powiedzieć - odparł z wątłym uśmiechem.
- Nie mam żadnego przeszkolenia w innym zawodzie. Mogę

co prawda uprawiać ziemię, ale Stany Zjednoczone nie
potrzebują również farmerów. Godzą się natomiast na przyjęcie
pod swój dach wykwalifikowanych rzemieślników, jak
hydraulicy, pielęgniarki, fachowcy od wszelkich napraw. Nie
odrzucają także podań ludzi, pracujących w zawodach
potrzebnych Amerykanom, których jednak oni sami nie chcą

32

RS

background image

wykonywać. Jak na przykład pokojówki, służące, opiekunki do
dzieci... wiesz, co mam na myśli?

Maggi poruszyła się niespokojnie na swym fotelu. To, co

chciała zaproponować było po prostu najgłupszym z możliwych
pomysłów. Tylko kobieta przyparta do ściany mogła wpaść na
coś podobnego. Jedynie kobieta zakochana po uszy w małych
istotkach, a bez przygotowania fachowego i pieniędzy
potrzebnych do ich utrzymania, mogła brać coś takiego pod
uwagę. Tylko kobieta, która nie była w stanie określić, jakie są
naprawdę jej uczucia wobec dziwnego Irlandczyka, mogła
wystąpić z podobną propozycją.

- Panie Dailey - zapytała uprzejmym tonem - czy zgodzi się

pan być u mnie zatrudniony jako opiekun do dzieci?

Zamiast wybuchnąć oburzeniem, John uśmiechnął się do niej

i zmienił pozycję w fotelu.

- Obawiałem się, że nigdy mnie o to nie poprosisz
- powiedział.
- Tylko tymczasowo - dorzuciła pospiesznie.
- Tak jest, tylko tymczasowo - zgodził się i zaczerpnął

powietrza tak głęboko, jakby przez długi czas w ogóle nie
oddychał.













33

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


- Myślę, że jestem zbyt zmęczona - poskarżyła się Maggi, gdy

John ponaglał, żeby wyszli z domu. Świętowali właśnie koniec
dwu tygodni przebywania ze sobą. Ona, on i dwoje dzieci. John
zagroził, że stanie się rzecz straszna, jeśli nie przewietrzą się
trochę.

- Nigdy nie sądziłam, że dwójka dzieci może przysporzyć tyle

kłopotów - powiedziała Maggi. - Jak prawdziwym matkom
udaje się przeżyć coś takiego?

- Mobilizują do pracy całą rodzinę, przyjaciół, a zwłaszcza

babcie - powiedział John. - Ty zbyt długo przebywałaś w
zamknięciu, więc dzisiaj wybierzemy się w świat, zwiedzimy
okolicę.

- I będę miała jeszcze więcej roboty... to znaczy, chciałam

powiedzieć, że oboje będziemy jej mieli więcej.

- To jest wprawdzie nielegalne i nierozsądne, żeby dawać

dzieciom narkotyki czy inne środki nasenne - powiedział John,

śmiejąc się - ale gdy tylko samochód ruszy, zobaczysz, jak od
razu podziała to usypiająco na nasze małe. Uwielbiają odgłosy
auta na szerokiej drodze. A teraz wskakuj do środka i zapnij pas.

Sfatygowany pojazd przeszedł poważną kurację odświeżającą.

Był umyty, wysprzątany i wyglądał całkiem atrakcyjnie. Maggi
usadowiła się na wysokim fotelu, kładąc przed sobą koszyk z
jedzeniem. Rozejrzała się niespokojnie dokoła. Bliźnięta były
już wewnątrz pojazdu, każde z nich przymocowane pasem do
wymyślnego dziecięcego fotelika, umieszczonego za kabiną
kierowcy. Nie robiły wrażenia zaniepokojonych. Ciotka
Eduarda zrezygnowała z udziału w wyprawie. Przepadała za
dziećmi, ale lubiła także swoje telewizyjne opery mydlane.
Wielką niewiadomą był dla Maggi dalmatyńczyk Mike. Leżał
rozciągnięty płasko w wąskim korytarzyku, prowadzącym na tył
samochodu, gdzie urządzona była toaleta i miejsce do spania.

34

RS

background image

Pies, zanim zamknął oczy, machnął od niechcenia ogonem pod
adresem Maggi.

- Jesteś jedynym oparciem dla mnie - szepnęła. Samochód

zaczął kołysać się w dół i w górę pod

niemałym ciężarem Johna. Maggi kątem oka obserwowała go

z uwagą. Zamknął za sobą środkowe drzwi i szedł ku przodowi
auta, sprawdzając każdy detal, podobnie jak czyni to pilot
samolotu. Pochylił się nad każdym dzieckiem z osobna i
sprawdził ich pasy bezpieczeństwa. Był to naturalny gest, ale
kiedy podszedł do niej i uczynił to samo, Maggi była
zaskoczona. Niechcący, a może z rozmysłem, sprawdzając pas,
dotknął jej piersi. Zesztywniała i odetchnęła ponownie dopiero,
wtedy gdy usiadł na fotelu kierowcy i zapiął własną klamrę u
pasa.

Maggi wiedziała, że stoi przed nią wielki, trudny dylemat.

Myśl o tym nawiedzała ją każdego ranka przez minione dwa
tygodnie. Łóżko było skotłowane od niespokojnego snu, ciało
zroszone potem. Bolały ją mięśnie. Powód, dla którego
młodociane dziewice pozostają nadal nietknięte, bierze się stąd,

że one nie wiedzą, co tracą... Ale Maggi, po przeżyciu błogiego
małżeńskiego miesiąca, uznała swoje doświadczenia za tak
cudowne, że nie chciała na tym skończyć. Tylko świadomość,

że naprawdę nie znosi Irlandczyka powstrzymywała ją od... No
właśnie, niech każdy nazwie to, jak chce.

Spróbuję odkryć jego słabe punkty, jeśli je posiada,

pomyślała, i odezwała się do Johna:

- Musisz mieć duże doświadczenie w kierowaniu takim

szerokim pojazdem jak ten.

- A pewnie - powiedział lekceważąco i z lubością przesunął

ręką po desce rozdzielczej. - Prowadzę tę bestię już ponad
dwieście kilometrów.

Nie był to oszałamiający przebieg, zwłaszcza jak na

amerykańskie odległości. Maggi zapytała więc z wahaniem:

- Prowadziłeś wobec tego wcześniej inne podobne wozy?

35

RS

background image

- Nie, zawsze lubiłem małe samochody, sportowe, gdy

mogłem sobie na nie pozwolić. Ale nie bój się, poradzę sobie z
tą ślicznotką, ma tylko dziesięć metrów długości.

Maggi rzuciła okiem przez okno, patrząc jak John lawirował

wśród zabudowań farmy. Wóz poruszał się gładko, wykonując
stosowne zakręty. Kierowca był wyraźnie zadowolony z siebie.
W pewnej chwili, gdy znaleźli się już na otwartej drodze,
zatrzymał samochód. Jedno z dzieci poruszyło się i
niedwuznacznie wyraziło swój protest.

- Czy opium nie działa? - zapytała z przekąsem. Zmusiła się,

żeby spojrzeć mu w twarz. Nie można

prowadzić rozmowy, pokazując partnerowi plecy. To była

jedna z licznych zasad dobrego wychowania, wyniesionych
przez Maggi z domu. Jej matka wywodziła się z długiej linii
Jankesów, zamieszkałych w Nowej Anglii, i wniosła do swego
małżeństwa egzemplarz ,,Mrs Goddey's Ladies Book" z roku
1886. Książka zawierała wszystko, co tylko można było
powiedzieć o dobrych manierach.

Matka spędziła z córką nad tym foliałem nieskończenie dużo

godzin, ucząc Maggi, jaka jest, na przykład, różnica między
absolutną prawdą a wygodniejszymi w życiu półprawdami.

- Jak więc dostaniemy się tam? - zapytał John.
- Gdzie się dostaniemy?
- Czy chcesz powiedzieć, że ci nie mówiłem?
- Panie Dailey - warknęła - wbrew temu, że ja tu jestem

pracodawcą, ty od samego rana wydajesz tylko rozkazy. Nie
zniosę tego dłużej. Dowiedz się, że ani razu nie wspomniałeś
nawet, dokąd chcesz jechać.

- Przyjmuję tę uwagę z pokorą - powiedział John półszeptem i

uśmiechnął się po swojemu. - Czy poczujesz się lepiej, jeśli dasz
mi po gębie?

Dziwne to, ale w tej chwili Maggi znalazła odpowiedź na inną

jeszcze wątpliwość. Nosiła ją gdzieś w głębi swej
podświadomości. Przecież on nie jest ani trochę brzydki!-

36

RS

background image

pomyślała. Te bruzdy na policzkach, gdyby tylko były nieco
krótsze, można by nazwać sympatycznymi dołeczkami. Nie jest
może zabójczo przystojny, ale z całą pewnością jest godny
zaufania. Co mama zawsze mówiła w takim wypadku? Że
dziewczyna musi być czysta i ładna, a chłopak powinien mieć
tylko dobry fach.

- No więc? - zapytał John.
- N- nie - wyjąkała. - Dlaczego miałabym chcieć...? Nie, nie

poczułabym się lepiej. Dokąd chcesz zatem jechać?

- Chcę zobaczyć wasze statki rybackie - odparł.
- Słuchałem o flotylli z New Bedford przez długie lata. Czy

jest naprawdę największa w waszym kraju?

- Chyba nie taka, jak sobie wyobrażasz. Nie ma tu na pewno

największej liczby statków i kutrów, ale ich połowy przynoszą
najwięcej pieniędzy spośród wszystkich portów w kraju. Nie
masz jednak chyba zamiaru iść na nabrzeża, łazić między
statkami, czy coś w tym rodzaju? Ja w każdym razie nie robiłam
tego od lat.

- Głębokie westchnienie towarzyszyło tym słowom. Tam, w

porcie, prześladowało ją zbyt wiele wspomnień.

John popatrzył na nią pytająco.
- Będę zadowolony, jeśli tylko rzucę okiem. To zwykła

ciekawość. Nie mam zamiaru zagłębiać się w te sprawy.
Przypuszczam, że ty wiesz wszystko na ten temat.

- Kiedyś wiedziałam. Ale potem... No wiesz, dzisiaj nie

potrafiłabym...

John zwolnił i zatrzymał samochód, tak aby mógł popatrzeć

na nią uważniej. W jego głosie było więcej sympatii i uczucia,
niż mogła się spodziewać.

- Przepraszam, Maggi - powiedział. - Wybrałem niewłaściwy

temat. Wciąż zapominam o twoim mężu, wybacz mi.

Ja też zapominam, pomyślała posępnie. Zapomina o Robercie.

A John powiedział to z takim współczuciem, że przypomniał jej

37

RS

background image

właśnie Roberta. Naprawdę. Jest jak tamten - wielki, mocny i
niezbyt przystojny.

- Nie chciałabym ci zrobić zawodu - powiedziała. - Jest takie

miejsce w mieście, z którego można zobaczyć cały port. Czy to
ci wystarczy?

Zgodził się, więc podała mu kierunek. Samochód zaczął się

znowu toczyć, dzieci spokojnie usnęły, a słońce wydawało się

świecić jaśniej. Gdy jechali na północ, wzdłuż Tucker Road,
zwracała jego uwagę na wszystkie ciekawsze szczegóły w tym
małym, luźno zabudowanym Dartmouth. Po prawej stronie
drogi nowe domy wyrastały wszędzie, a po lewej nie
zabudowany teren opadał ku rzece czy raczej strumieniowi
Paskamansett. John kiwał głową uprzejmie, gdy Maggi
wskazywała na urząd pocztowy, potem na remizę strażacką przy
ruchliwej Route Six, wreszcie przyjął z należytą radością
uwagę, że jadą w kierunku centrum miasteczka.

- Dlaczego nie zareagowałaś na ten korek uliczny, który już

mamy za sobą? - zapytał z uśmiechem.

- Umyślnie nic nie powiedziałam. Cała ta okolica była kiedyś

wspaniałym, zielonym zakątkiem. Z rzeką, młynem wodnym.
Wszystko to zabetonowano. Za nasze, podatników, pieniądze.

- I wszystko w imię postępu?
- Tak, właśnie w imię postępu - przytaknęła i dorzuciła: - A w

tym budyneczku przed nami spędziłam moje szkolne lata.

- Było to rok czy dwa lata temu? - zażartował, gdy wjeżdżali

na wzgórze. Ta uwaga poruszyła ją. Wiedziała, iż żartuje, a
jednak... Jak miło, że to powiedział.

- Prawdę mówiąc...
- Nie - przerwał jej - dzisiaj nie jest czas na precyzję. Po

prostu cieszmy się każdą chwilą. To już chyba granica
miasteczka?

- Masz rację - powiedziała i wskazała na tablicę informacyjną,

a potem na staw przy Parku Buttonwood, największym ośrodku
rekreacyjnym w okolicy.

38

RS

background image

- Wydaje mi się, że jedziemy na przemian to w górę, to w dół,

a nie bardzo do przodu - powiedział znowu żartobliwie, kiedy
jeszcze raz zaczęli zjeżdżać ze wzgórza.

- To jest seria wzniesień, które biegną równolegle do portu w

New Bedford. Nie pamiętam dokładnie liczb, ale miasto ma
około dwudziestu kilometrów długości i trzy kilometry
szerokości. Zostało założone w roku 1770 i stało się
największym w świecie ośrodkiem połowu wielorybów. Stąd
wzięło swój przydomek: Whaling City. Ale wszystko to
przeminęło. A teraz, popatrz, port mamy wprost przed sobą.

Po chwili, wciąż pilotowany przez Maggi, John zjechał z

głównej drogi i zatrzymał się w małym Marina Park. Odetchnął
z wyraźną ulgą i poklepał przyjaźnie kierownicę.

- A więc udało się nam jeszcze raz - powiedział, jakby

zwracając się do samochodu. - Gdy pożyczałem ten wóz,
powiedzieli mi, że wykończę go najdalej w trzy miesiące. Tak
więc znowu jesteśmy górą - dodał ze śmiechem. - Ale dość tego,
Maggi, pospacerujmy sobie trochę.

- Szkoda, że nie powiedziałeś mi o tych proroctwach

wcześniej. Wykręciłabym się od tej przejażdżki. - Drżenie w
głosie Maggi było wyraźnie udawane. Jeździła już przecież z
setkami gorszych od niego kierowców. John cały czas robił
wrażenie, że panuje nad sytuacją. Teraz włączył klimatyzację w
wozie i pochylił się w kierunku Maggi.

- Czy wiesz - zapytał - że masz najwspanialsze włosy, jakie

kiedykolwiek widziałem u dziewczyny?

Maggi poruszyła się nerwowo. John swoją spokojną jazdą

przywrócił jej poczucie bezpieczeństwa, a tych kilka słów
zaniepokoiło ją znowu. Jej ręka bezwiednie przesunęła się ku
włosom i próbowała przygładzić loki. Ale jak zwykle bez
skutku.

- Nie zrozumiałaś mnie - powiedział - nachyl się do mnie. -

Maggi nie wiedziała, o co mu chodzi, ale była już tak dalece pod

39

RS

background image

jego wpływem, że przysunęła się bliżej, a on musnął ją ręką po
rdzawych splotach.

- Co robisz? - zapytała drżącym głosem.
- Przecież nic złego - odparł i roześmiał się głośno, tak że całe

wnętrze samochodu wypełniło się jego radością.

- Miałem po prostu dziką, nieodpartą chęć zagłębić rękę w

twoich włosach.

- Czyżby? - prychnęła i tak szybko cofnęła głowę, że poczuła

ostry ból w szyi. Rozmasowując ją, popatrzyła na Johna.

Znowu miał niewzruszoną minę pokerzysty. Odpiął swój pas

bezpieczeństwa, podniósł się z ogromnego fotela i zrobił parę
kroków ku tyłowi wozu. Nawet tak wielki osobnik jak on mógł
się tam poruszać swobodnie, tylko nieco pochylony.

Maggi obserwowała go z uwagą, gdy poprawiał kocyki

bliźniąt i sprawdzał działanie klimatyzatora. W pewnej chwili
rzekł:

- Odgłos tej maszynerii chyba nie pozwoli przez jakiś czas

zbudzić się maluchom. Powiedz swemu psu, żeby popilnował
dzieci, a my wyjdźmy z wozu.

- Powiedz psu! Dobre sobie! - ironizowała. - Mike będzie

przecież robił to, na co przyjdzie mu ochota.

- Ale zmyślny czworonóg, jakby chcąc zaprzeczyć

oskarżeniu, obwąchał tylko stopy bliźniąt, rozejrzał się dokoła i
znowu usnął. - My jednak nie możemy wyjść, ot, tak sobie, i
zostawić dzieci na łasce psa - zaprotestowała.

- Współczesna technika ma odpowiedź na wszystko
- powiedział John, znowu się uśmiechając. - Nasze

samochodowe radio jest także wzmacniaczem. Włączam ten
przycisk i proszę bardzo: każdy oddech brzdąców podłączony
jest do głośnika na dachu samochodu. Chodź wreszcie,
dziewczyno.

Gdy gramoliła się na dół po trzech stopniach, John podał jej

rękę. Od strony dachu auta mogła rzeczywiście usłyszeć oddech
dzieci. Maggi rozprostowała kości i powiedziała:

40

RS

background image

- Czy to nie jest wspaniałe, ten zapach morza?
- Także zapach portu i ryb, i wodorostów - dodał, szczerząc

zęby. - Wszystko jest wspaniałe.

Patrzyli na południe. Widać tam było potężną ścianę

falochronu, która odcinała port wewnętrzny od zewnętrznego i
od zatoki Buzzaras. Falochron był wielką ścianą z kamienia, z
solidnymi stalowymi wrotami pośrodku. Zapora chroniła niżej
położoną część portu przed zniszczeniem przez kolejny huragan.

- Budowla była wielkim sukcesem - powiedziała Maggi. - Od

czasu jej ukończenia wzburzone fale oceanu ani razu nie wdarły
się do wnętrza portu! A tam są... - Wskazała ręką w kierunku
doków Południowego Terminalu, gdzie w tym momencie nie
było ani jednego statku czy kutra. - Do Ucha - wymamrotała
Maggi. - Chciałam ci pokazać naszą flotyllę, tymczasem port
jest zupełnie pusty. Wszystkie jednostki musiały wypłynąć na

łowiska.

- Nie martw się - rzekł John. Stał tuż za nią. Lekka bryza

dmuchała od strony zatoki, rozwiewając włosy Maggi i
jednocześnie popychając w kierunku Johna. Ciepłe ramiona
przytrzymały ją delikatnie. A potem zdecydowanie objęły.
Słyszała jego głos tuż przy swoim uchu. Przeszedł ją znowu
dreszcz. Ale nie z zimna.

- Jesteś bardzo dumna ze swoich rodzinnych stron, prawda? -

Nie było to ani stwierdzenie faktu, ani pytanie.

Zastanawiała się nad jego słowami, nie chcąc przyznać przed

samą sobą, że raczej jego bliskość, a nie to co mówił, sprawiła
na niej takie wrażenie. Ale w myślach powiedziała sobie
zdecydowanie: Skończ z tym! Trzymało cię w ramionach wielu
mężczyzn i wszyscy oni wyglądali lepiej od tego tutaj.

Maggi spróbowała uwolnić się z uścisku Johna, jednakże albo

on był za silny, albo ona za mało stanowcza... I nie chcę
wiedzieć, jak jest naprawdę, pomyślała.

41

RS

background image

- Rzeczywiście, nie widzę żadnych statków - usłyszała znowu

jego głos tak blisko, że czuła ciepło oddechu. - Ale jest tam
dużo fabryk. Powiedz mi coś więcej na ten temat.

- To jest część odrodzonego na nowo New Bedford. - Maggi

mówiła tak, jakby to czynił profesjonalny przewodnik. -
Przemysł wielorybniczy zamarł po wojnie domowej. Przy
wydobywaniu ropy naftowej była zbyt duża konkurencja. Tak
więc miasto podupadło. Potem w latach osiemdziesiątych
ubiegłego wieku przyszedł wielki czas na bawełnę. Przędzenie
nici w tamtym okresie wymagało wilgotnego powietrza. A czy
mogło być lepsze miejsce do wybudowania przędzalni niż
brzegi rzeki, tu właśnie, u nas? Tak więc miasto stało się
ponownie bogate dzięki bawełnie. A potem przyszły lata
dwudzieste naszego wieku i właściciele fabryk opuścili je,
przenosząc się na południe, bo tam była tańsza siła robocza.
Wszystkie zakłady stały więc puste i dopiero gdy Wielki Kryzys
wygasł, zaczęły wprowadzać się do nich małe firmy, głównie z
branży odzieżowej. I to już wszystko, co było godne uwagi w
dziejach miasta.

- Wystarczy - szepnął John, jeszcze raz wprost do jej ucha.
Powinnaś skończyć z tym, Maggi, powiedziała sobie. Jesteś

naiwniaczką, która ulega urokliwemu głosowi. Opanuj się, nim
on tobą całkowicie zawładnie.

- Może jednak byłbyś uprzejmy mnie puścić - mruknęła. - Nie

jestem dziewczyną łatwo ulegającą chłopcu.

Po tych słowach jego ramiona natychmiast się otwarły. Maggi

odsunęła się od niego o krok czy dwa... i poczuła się samotna.

- Nigdy mi nic podobnego nie przyszło do głowy, dlaczego

więc coś takiego mówisz - John skomentował jej słowa, ale
patrzył na nią wciąż jak jastrząb na swą ofiarę.

- Nie chciałam powiedzieć, że... - Zdanie to nie mogło być

dokończone. Naturalnym biegiem rzeczy powinna się w tej
chwili zaczerwienić, lecz wiatr zrobił swoje. Jej policzki już
wcześniej były zaróżowione.

42

RS

background image

- Rozumiem - rzekł. Ale w rzeczywistości nie przejrzał jej w

pełni, a Maggi nie miała zamiaru się tłumaczyć.

Po co podsuwać temu człowiekowi myśl, którą on potem

wykorzysta przeciwko niej? Po co mówić mu, iż boi się nie tyle
Johna Daileya, uwodziciela, co Maggi Brennan, wdowy.

- Przykro mi, że zmarnowałam ci dzień - powiedziała cicho.
- Nie zmarnowałaś niczego - odparł zdecydowanie. - To jest

niezapomniany widok, uwielbiam patrzeć na pracujące miasta, a
ty jesteś najlepszym przewodnikiem w okolicy.

- To niezbyt wiele - Maggi powoli odzyskiwała wiarę we

własne siły - skoro jestem jedynym przewodnikiem jak okiem
sięgnąć... Myślę, że stać mnie na więcej - dokończyła i w tym
momencie wpadł jej do głowy dobry pomysł. - Wzięłam z domu
coś do jedzenia. Podjedźmy do Fairhaven i zjedzmy lunch na
trawie w Forcie Phoenix. - Mówiąc to, pokazała mu przylądek
leżący na wschodzie, gdzie posadowiony był stary fort.

Ruszyli powoli z powrotem do samochodu, walcząc z

wiatrem. Nie był on wprawdzie szczególnie silny, ale stwarzał
okazję, żeby Maggi wzięła Johna za rękę.

Gdy wkrótce zatrzymał samochód w parku przylegającym do

Fortu Phoenix, było tam prawie pusto.

- Zbyt zimno dzisiaj na pływanie - powiedziała Maggi,

wychodząc z wozu. - Przed nami Ocean Atlantycki. Na kąpiel
przyjdzie czas dopiero na początku lipca.

John stanął blisko niej.
- Dzieci wciąż śpią. Powiedz, co stało się z miłym, ciepłym

Golfsztromem?

- Płynie gdzieś tam - odparła. - Za wyspą Nuntucket.

Niewiele, jak widać, pomaga.

Słońce świeciło jednak jasno, wysoko ponad ich głowami.

Maggi wyciągnęła szalik ze swojej przepastnej torby i zawiązała
go sobie wokół głowy. Stali przez chwilę w milczeniu, patrząc
w kierunku Irlandii. Odległej o jakieś pięć tysięcy kilometrów.

- Kawał drogi do twoich stron ojczystych - zażartowała.

43

RS

background image

Zbliżył się znowu do niej i objął ją w talii.
- Czy mamy stać tu tak długo, aż wiatr nas zdmuchnie?
- Ty tchórzu - powiedziała, śmiejąc się. - A ja myślałam, że

jesteś odważny. Widziałam przecież, jak prowadziłeś samochód
wzdłuż Fort Street.

- Była to, w rzeczy samej, odwaga - przyznał. - Takie wąskie

uliczki to istny koszmar.

- Wąskie? Kiedyś jeździł tamtędy tramwaj. Ale oczywiście

nie było zbyt wielu śmiałków, którzy próbowali, prowadząc
auto, wyminąć tam tramwaj.

Po tej pochlebnej dla Johna uwadze Maggi zaproponowała

obejrzenie fortu z bliska. Pochwyciła go za rękę i zaczęła
ciągnąć pod górę, na potężną skałę, na której był posadowiony
fort.

Przez chwilę tylko John mógł popatrzeć na baterię bardzo

starych armat, ustawionych kiedyś tak, żeby mogły strzec
wejścia do portu. Maggi ciągnęła go dalej ku kamiennej
platformie.

- To się nazywa widok! - przyznał z aprobatą. Był on w

istocie wspaniały. Fort zbudowano w miejscu, gdzie półwysep
zaginał się prawie pod kątem prostym, a potem wybiegał dalej w
morze.

- Tam widać New Bedford. - Maggi wskazała na masyw lądu.

- W tej okolicy jest przynajmniej tuzin takich przylądków, cypli.
Tworzą one małe zatoki i przystanie. New Bedford i Newport są
największymi miejscami kotwiczenia.

- A Fort Phoenix? Czy powstał z popiołów?
- Skąd o tym wiesz? - Popatrzyła zaskoczona i właśnie w tej

chwili potężny podmuch wiatru rzucił ją w jego ramiona. Aby
nie spaść w dół ze skalnego tarasu, John przypadł do ziemi,
pociągając Maggi za sobą. Zderzyli się nosami i wybuchnęli

śmiechem. Patrząc na niego z bliska, zobaczyła jednak, że
uśmiech szybko znika z jego twarzy, że staje się ona poważna i
spięta.

44

RS

background image

O Boże, przebiegło jej przez myśl, on ma zamiar mnie

pocałować.

I tak się też stało. Lecz nie był to agresywny pocałunek. Nie

tak dziki i mocny jak podmuch wiatru znad oceanu. Był ciepły i
przynoszący ulgę. Upragniony. Zdała sobie sprawę, że nie może
odsunąć się od niego. Wymamrotała jakieś słowa, które wiatr
rozwiał. Gdyby tylko John nie wyglądał przy tym jak wykuty z
granitu.

- Przejdźmy na zawietrzną stronę fortu - powiedziała. - Będzie

tam zaciszniej, obiecuję.

Mały uśmieszek pojawił się na jego ustach, jakby odgadywał

jej myśli, ale posłuchał bez oporu i okrążyli masyw skalny. Co
obiecała - sprawdziło się. Wiatr zanikł, a oni od razu poczuli
ciepło słońca. Wskazała mu gestem występ skalny i usiadła na
nim. John jednak wyciągnął się obok na trawie.

- A teraz - rzuciła szybko, bojąc się, że znowu zacznie nią

komenderować - opowiedz mi o waszym irlandzkim hokeju i
profesjonalnym futbolu, bo jak wspomniałeś, podobno grałeś w
nie przed laty.

- Nasz hokej jest podobny do waszego, tylko znacznie

bardziej brutalny. Nie nosi się u nas nakolanników i innych
ochraniaczy. Nie ma też tylu obostrzeń i twardych reguł.
Generalnie biorąc jest to coś w rodzaju terroryzmu, tylko bez
użycia broni palnej. Można tu i tam dorobić się blizny, lecz nie
można dorobić się pieniędzy. A jeśli chodzi o irlandzki
profesjonalny futbol, czyli po waszemu soccer, to tylko my
wiemy naprawdę, jak się w to gra. Byłem członkiem naszej
narodowej drużyny przez cztery lata. Zarobiło się nieco.
Opłaciłem z tego studia prawnicze. Nasz futbol jest stosunkowo
spokojny, ale jedynie tak długo, jak długo uda się utrzymać
fanów na trybunach. Gdy jednak sytuacja wymyka się spod
kontroli, zaczyna się prawdziwa wojna. Reguła brzmi: zabij albo
ciebie zabiją. Wspaniały sport!

- Ale... - Maggi popatrzyła na jego twarz pełną ironii.

45

RS

background image

- Teraz już wiesz, dlaczego wybrałem zawód prawnika -

przerwał jej z gorzkim uśmiechem. - Byłem kiepskim graczem...
i tak miałem szczęście, że wyszedłem z tego z życiem.

- A potem zacząłeś studia prawnicze?
- Właśnie - przytaknął. - Teraz ty opowiedz coś o sobie albo o

Forcie Phoenix.

Na szczęście dał jej prawo wyboru. I stary fort zwyciężył.

Zaczęła mówić szybko, z wigorem.

- W tamtych dniach, w czasie naszej rewolucji, New Bedford

był słynnym portem. Zbudowano wtedy tę fortyfikację, żeby nie
dopuścić do inwazji floty brytyjskiej. - Maggi popatrzyła na
Johna, chcąc sprawdzić, czy słucha. Wielkie czarne oczy

śledziły każdy jej ruch. - Ale do inwazji ostatecznie doszło -
ciągnęła dalej. - W porcie znajdowało się wtedy dużo małych
statków rybackich. Brytyjczycy utrzymywali, że były to okręty
pirackie, bo każdy posiadał armatę na swym pokładzie.

- Co za idiotyczne posądzenie - wtrącił John.
- Właśnie, no i Brytyjczycy sprowadzili całą flotę do zatoki

Clarka i wysadzili tam czterdzieści tysięcy żołnierzy. Albo może
było ich cztery tysiące? A może tylko czterystu?

- Jest pewna różnica między tymi liczbami.
- Nie musisz być zjadliwy. Tak więc wysadzili żołnierzy

piechoty morskiej w New Bedford i oddziały te pomaszerowały
przez miasto, paląc wszystko po drodze. Jednocześnie inne
oddziały wylądowały na Sconticut Neck... To miejsce znajduje
się zaraz za fortem.

- Oczywiście wszystkie armaty fortu zwrócone były ku morzu

i nie mogły ostrzelać napastników.

- Słyszałeś już tę historię wcześniej? - zapytała z wyrzutem.
- Bynajmniej. Podszepnął mi to mój analityczny umysł.

Opowiadasz pięknie, Maggi, oczy ci błyszczą i wspaniale
gestykulujesz, a także...

- Przestań w tej chwili! Jeśli chcesz słuchać...

46

RS

background image

- Chcę słuchać - zapewnił ją pospiesznie. - A kiedy ten

Phoenix powstał z popiołów?

- Później - prychnęła. - Na czym skończyłam?
- Zaatakowali was z tyłu...
- No tak. Brytyjczycy zaatakowali fort od tyłu i...
- Coraz trudniej jej było opowiadać. To jedna ręka Johna, to

druga obejmowała ją w pasie i zmierzała ku wypukłościom jej
piersi. Maggi mówiła coraz szybciej:

- Brytyjczycy zaatakowali i nastąpiła straszna masakra. A

potem spalili fort do cna. Jednocześnie ich okręty wojenne, a
może to była jedna fregata, ale potężna, wpłynęły do portu i
zniszczyły wszystkie małe rybackie stateczki.

- Okropne - rzekł z pełną powagą.
- No właśnie, a potem przybyła straż obywatelska z Wareham

i z New Bedford...

- Dużo ich było?
- Około dwóch lub trzech setek.
- Przeciw czterdziestu tysiącom? - John gwizdnął z udanym

zdumieniem.

- Tak jest. I ta straż obywatelska przepędziła Brytyjczyków z

powrotem na ich okręty, a w jakiś czas potem miasto Fairhaven,
w powszechnym głosowaniu, postanowiło odbudować fort...

- I powstał na nowo, z popiołów. - Mówiąc to, John zaśmiał

się cicho.

- Tak, właśnie z popiołów. Ojcowie miasta byli pewni, że

Brytyjczycy nigdy już nie powrócą, gdy dowiedzą się, iż fort
strzeże portu. I tak się stało.

- Wspaniale! - John ciągle uśmiechał się do niej. A raczej

szczerzył zęby, to było chyba bliższe prawdy.

- Wszystko wydarzyło się dokładnie tak - powiedziała Maggi

z pełnym przekonaniem.

- Oczywiście. A ile jeszcze razy Brytyjczycy atakowali?

47

RS

background image

- Nigdy tu nie powrócili. Francuska flota przybyła z zatoki

Chesapeake, na południu, i brytyjski admirał odwołał wszystkie
swoje okręty z powrotem do Yorktown. I kropka!

- Szczęściarz - powiedział John z powagą. - A ilu ludzi

zginęło we wspomnianej przez ciebie strasznej masakrze?

- Tutaj, w Forcie Phoenix? Nie wiem, ale w całej bitwie, a

trwała ona dwadzieścia cztery godziny, o ile dobrze pamiętam,
czterech ludzi zostało zabitych, a tuzin rannych. Brytyjska flota
straciła sześciu ludzi, którzy po prostu zdezerterowali.

Teraz John śmiał się już głośno. Śmiał się i delikatnie ściskał

Maggi. Zerwała się na równe nogi i popatrzyła na niego
wściekła.

- Złożę na ciebie donos - oświadczyła z naciskiem.
- Musi być ktoś, kto ten raport przyjmie... że rechoczesz

niepatriotycznie, i to w obliczu wroga!

- Nie pozwolę na to - powiedział wstając. - Straciłbym moją

zieloną kartę i musiałbym zrezygnować z pracy jako opiekun do
dzieci. A swoją drogą, dlaczego amerykańska zielona karta,
czyli to wasze pozwolenie na pracę, jest w rzeczywistości
niebieska? - John zaśmiał się jeszcze raz i znowu objął Maggi.

- Nie mogę ryzykować. Muszę ci zamknąć usta
- powiedział.
- Och nie! Nie zrobisz tego - wyjąkała, cofając się kilka

kroków. I zasłoniła sobie usta ręką. - Posłuchaj, chyba któreś z
dzieci płacze!

Oczywiście nie było słychać żadnego płaczu, ale Maggi w

popłochu nie mogła znaleźć lepszej wymówki. Obróciła się i
pobiegła. Ten pośpiech był zresztą zbyteczny. John szedł za nią
powolnym krokiem, jakby czas stanął w miejscu.

W rezultacie, gdy zjawił się przy samochodzie, ona zdążyła

już podgrzać butelki z jedzeniem dla wciąż śpiących dzieci. I
rozłożyła na trawie wszystko, co było potrzebne do lunchu, a w
pierwszym rzędzie rozpakowała duży pojemnik ze smażonymi
kurczakami, które przywiozła z domu. Czekały też na niego

48

RS

background image

uduszone ziemniaki i sałatka z kapusty. Maggi usadowiła się po
jednej stronie tego biesiadnego nakrycia, a Johnowi wyznaczyła
miejsce po drugiej, na stopniach samochodu. Bezpiecznie
oddzielało ją od niego sześć kurzych nóg.

- Boże, co za wspaniałości! Czy wszystko to sama

przygotowałaś? - zapytał, tym razem z niekłamanym
zachwytem.

- Oczywiście. A te małe czerwone kawałeczki mięsa to

kiełbaski po portugalsku. Są bardzo pikantne... No a piwo jest w
lodówce...

- Jestem zachwycony - powtórzył. - Postąpię jak każdy

rozsądny chłopak. Jeśli nie mogę posmakować ust pięknej pani,
przerzucam się na smażone kurczaki.

- Jakiż łaskawy! - zamamrotała i sama natychmiast oddała się

jedzeniu, jakby jej życie od tego zależało.

Dzieci zbudziły się parę minut później. W wąskim

samochodowym przejściu niełatwo było zaspokoić wszystkie
ich potrzeby, ale jakoś sobie poradzili. Gdy bliźniaczki zostały z
powrotem ułożone w fotelikach, Maggi wyszła z samochodu. I
wtedy nagle pojawiło się jakieś auto.

- Maggi? Maggi Brennan? - zawołała kobieta, wychylając się

z okna wozu.

- Kogo widzę! Stella? Kopę lat!
- Jesteśmy teraz sąsiadkami! - powiedziała kobieta.
- Mieszkam przy Tucker Road. Około dwa kilometry od

ciebie. Jak ci leci?

- Dobrze - odparła Maggi. - A tobie?
- Pracuję w mieście, w biurze prawniczym. Powiedz, ile jest

prawdy w tym, że żyjesz z jakimś cudzoziemcem? Całe miasto o
tym plotkuje...

- Nic podobnego - żachnęła się Maggi.
- Nie ma dymu bez... - powiedziała figlarnie Stella.
- Jakiś smaczny kąsek? O Boże, czy to on?

49

RS

background image

Maggi popatrzyła przez ramię. John Dailey wyszedł właśnie

zza samochodu i zatrzymał się, patrząc na kobiety. Z jakiegoś
powodu Maggi nie zamierzała przedstawić go starej szkolnej
przyjaciółce.

- Nie, nie żyję z nim, tylko go zatrudniam - powiedziała z

naciskiem. - I mamy właśnie za chwilę odjeżdżać. Może
zobaczymy się kiedyś?

- Spróbuję wpaść do ciebie któregoś wieczoru - Stella

zaproponowała z uśmiechem. - Jestem pewna, że znajdę też dla
niego jakąś pracę.

Wszystko to przekonało Maggi, że sąsiedzi już zbyt dużo

plotkują na jej temat i że był najwyższy czas, aby odjechać, nim
kolejne kobiety rekiny pojawią się na horyzoncie. Obróciła się
więc na pięcie i ruszyła do samochodu. Gdy mijała Johna,
pociągnęła go za rękę.

- Nie masz zamiaru przedstawić mnie swej przyjaciółce? -

zapytał, idąc za nią.

- Nie, nie mam zamiaru. Czy dzieci są już gotowe do

odjazdu?

- Nagle pełna macierzyńskich uczuć - powiedział John,

sprawdzając pasy bezpieczeństwa maluchów, a potem sadowiąc
się w fotelu kierowcy. - Zastanawiam się, skąd ten przypływ
troski?

- Możesz zastanawiać się tak długo, aż piekło zamarznie -

burknęła Maggi.

Wyjeżdżali już z parkingu, a John ciągle się jeszcze śmiał.

Bliźniaczki gruchały, jakby i one doceniły żart. Maggi zapięła
swój pas i wyjrzała przez okno. Samochód mijał wysadzaną
drzewami aleję i kierował się ku domowi. Nim dojechali do
mostu, zaczął padać deszcz. Była zadowolona, bo odpowiadało
to jej nastrojowi.



50

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


- Praca kobiet nigdy nie ma końca - gderała Maggi parę dni

później. - Powiedzmy, prawie nigdy. I małżeństwo nic tu nie
zmienia. - Ta myśl wypowiedziana została bez głębszego
zastanowienia i Maggi oblała się rumieńcem. Zdała sobie
bowiem sprawę, że John mógł te słowa usłyszeć. I tak się stało.
Był również w kuchni i od razu pokręcił głową, mówiąc cicho:

- Myślałem, że rozstrzygnęliśmy problem. Nie chciałbym

jeszcze raz o tym dyskutować. Nawet słowo ,,małżeństwo"
przeraża mnie. Jedno jest pewne, że zgodnie z tym, jak się
rzeczy mają, masz wolne wszystkie wieczory i noce.

- Jak to ładnie z twojej strony - szepnęła Maggi, wkładając do

nowiutkiej pralki kolejną porcję dziecięcych ubranek. - Wprost
nie chce się wierzyć, że dwójka dzieci wymaga całodniowych
usług pralniczych. A przy okazji chcę powiedzieć, że nie
pozwolę ci kupować do mojego domu wszystkiego, co jest na

świecie. Gdy zdecydujesz się na powrót do Irlandii, będziesz
musiał wszystko to zabrać ze sobą.

I jest jeszcze inny problem, pomyślała. Ten mężczyzna, gdy

zjawił się u niej, nie miał centa przy duszy, a teraz robi
wrażenie, że ma więcej pieniędzy, niż potrafi wydać. Płaciłam
mu wprawdzie dobrze, ale nie mogło to wystarczyć na
wszystkie zakupy, które ostatnio zrobił.

- Wydaje się, że masz masę forsy - powiedziała do Johna. -

Czyżbyś znalazł garnek złota, jak mówi bajeczka? - Po tych
słowach Maggi zauważyła, że na jego twarzy pojawił się wyraz
zakłopotania.

- Rozmawiałem z twoim prawnikiem i on zgodził się, że

powinnaś mieć pralkę, więc po prostu zamówiłem ją na twój
rachunek.

- Ty... ty obciążyłeś kosztem pralki moje konto?
- W Maggi aż zagotowało się ze złości.
- Obciążyłem konto wykonawczyni testamentu

51

RS

background image

- powiedział uspokajająco. Ale Maggi nie dała się ułagodzić,

więc John dorzucił z przekonaniem: - To wszystko nie zmarnuje
się. Jeśli dzieci mają u ciebie pozostać, te urządzenia będą długo
służyć, a twoje konto, jako wykonawcy testamentu, wytrzyma
takie wydatki. Czy masz także pretensję o zakup suszarki?

- Nie. - Maggi głęboko odetchnęła. Potrzeba jej było

pięćdziesięciu takich oddechów, aby się uspokoić. Powolnych i
równomiernych. Po chwili udało się jej opanować gniew. W
pewnym sensie on ma rację, pomyślała. Potrzebny był teraz w
domu ten sprzęt. Ale samowolne obciążanie kosztami jej
rachunku było niedopuszczalne. Zagryzła wargę i postanowiła,

że czas na oświadczenie.

- A dzieci pozostaną tutaj - powiedziała już całkiem spokojnie

i usłyszała, jak w saloniku, ponad słowami płynącymi z
telewizji, ciotka Eduarda głośno wyraża swoją radość.

- Dobra jest - rzucił John. - Chociaż to nie moja sprawa

wypowiadać tę opinię, wydaje mi się, że będziesz dobrą matką.
Powiedz jednak, jak chcesz załatwić całą sprawę?

Maggi już się nad tym zastanawiała. Rozwiązanie, które miała

na myśli, nie było łatwe do przeprowadzenia.

- Oczywiście mam zamiar dzieci zaadoptować
- oświadczyła. Ale jednocześnie pamiętała, że gdy była z tą

sprawą w Wydziale Opieki nad Dziećmi, zasypano ją pytaniami.
Na przykład, czy zagwarantuje dzieciom stabilne warunki życia
i to w środowisku rodzinnym. Faceci z Wydziału stwierdzili
przy tym, że rzadko godzą się na adopcję proponowaną przez
samotną kobietę. Dodali również, że sytuacja wyglądałaby
zupełnie inaczej, gdyby była zamężna, a mąż miałby stałe,
należycie płatne zajęcie. Na koniec oświadczyli, iż trzeba będzie
wypełnić tysiąc formularzy, no, może trochę mniej, ale i tak
diabelnie dużo!

Gdy podniosła głowę, zobaczyła, że John uważnie na nią

patrzy, jakby chciał odczytać jej myśli.

52

RS

background image

- A więc wszystko jest pod kontrolą - powiedział. - Mogę

wobec tego pojechać do Bostonu, do Biura Imigracyjnego.

- I pogadać o twojej zielonej karcie?
- W rzeczywistości o niebieskiej - poprawił ją.
- Czy obie dziewczynki już usnęły? - zapytała Maggi z troską.
- Oczywiście. Czy widziałaś kiedyś, żeby jedna robiła coś

innego niż druga? Wrócę na kolację. Co będzie dziś do
jedzenia? Stek z ziemniakami?

- Przecież wczoraj już to jadłeś. Może na odmianę zadowoli

cię sałatka z tuńczyka i zupa?

John z niechęcią pokręcił głową.
- Musisz wiedzieć, że irlandzki sposób bycia zaczyna się i

kończy ziemniakami. Jestem dorastającym chłopcem i muszę
jeść dużo ziemniaków. Dlaczego nie możemy trzymać się tego,
co już znamy?

John zdążył już wyjść, gdy ona znalazła wreszcie właściwą

odpowiedź. Stek był potrawą diabelnie drogą. Ponadto ciotka
Eduarda nie lubiła steków. Ale Maggi miała na głowie wiele
innych ważniejszych spraw.

Na przykład małżeństwo. Przez niecałe dwa tygodnie

zakochała się po uszy w dwóch małych istotkach. Gdyby była
mężatką, mogłaby adoptować je bez kłopotu. A co do środków
utrzymania to mogłaby przełamać dotychczasowe opory i
sprzedać farmę. Miała w ręku prawie dwadzieścia hektarów.
Zakładając, że firma budująca osiedle mieszkaniowe tuż obok,
na wzgórzu, cierpi na brak ziemi, można by za te hektary
uzyskać niezłą sumę. Starczyłoby na okres dorastania
bliźniaczek i na naukę, aż po czas ich zamążpójścia.

Tak sobie medytowała, ale po chwili przyszło otrzeźwienie.

Na razie z trudem wiąże koniec z końcem, pomyślała, a tu roi
już o wnukach! A poza tym, na Boga, gdzie mogłaby znaleźć
stosownego

mężczyznę,

który

byłby

zainteresowany

małżeństwem z nią? Na pewno nie będzie to John. Mówił już o
tym, a Maggi zaczynała wierzyć, że on myśli to, co mówi. A

53

RS

background image

zresztą kto zniósłby dyktatora w domu, i to przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę?

- Już raczej wolałabym kapuśniak! - zawołała ciotka Eduarda

z sąsiedniego pokoju. - Z kiełbaskami!

- Czyżby? - mruknęła Maggi, podchodząc do okna, żeby

zobaczyć, jak John wyrusza w drogę. Samochód zapalił przy
pierwszym przekręceniu kluczyka. Wszystko, co John posiadał,
działało wyśmienicie. Z nią włącznie. Uśmiechnęła się do tej
zuchwałej myśli. Nie jestem jego własnością, sprostowała samą
siebie. To ja jego zatrudniam na dniówki. Maggi Brennan,
szefowa od zmywania butelek. Wiceekspert od pilnowania
dzieci.

Jego samochód działa, ponieważ wciąż przy nim majstruje.

Czy przy niej też to robi? Mały dreszczyk przebiegł jej po
plecach. Nie miał on nic wspólnego z temperaturą czy wiatrem.
Ze skrywanym uśmieszkiem Maggi uruchomiła sterylizator i
napełniła czajnik wodą.

Gdy wychodziła z kuchni, zauważyła, że było kwadrans po

pierwszej. Wreszcie w tym tygodniu jadła śniadanie i lunch. Czy
nadejdzie kiedyś czas, gdy będzie to rzeczą normalną?
Chciałaby wiedzieć, ku czemu sytuacja zmierza. Ten człowiek
pojawił się w jej domu i przejął kontrolę nad wszystkim. Nie
jest on typem mężczyzny, którego chciałaby mieć przy sobie.
Złości ją częściej niż uszczęśliwia. Dlaczego więc nie skończy z
tym i nie odprawi go z kwitkiem?

Znała oczywiście przyczynę. Wbrew gniewowi, który w niej

wzbudzał, nie można było zaprzeczyć, że także sprawiał, iż po
plecach przechodziły jej dreszcze. Dreszcze oczekiwania?
Wszystko to miało oczywiście charakter wyłącznie fizyczny, jak
wmawiała sobie. Nie mogło być w tym prawdziwego uczucia.
Nie jest przecież dziewczyną, która wskakuje chłopu do łóżka
na pierwsze kiwnięcie palcem - podsumowała swe myśli,
przechodząc do saloniku.

54

RS

background image

Bliźniaczki spały z uśmiechem na buziach, pod czujnym

okiem ciotki Eduardy. Ponieważ dnie były teraz chłodniejsze,
dzieci miały na sobie wełniane pidżamki, z obciętymi stopami,

żeby mogły się wzajemnie dotykać nagim ciałkiem.

Mike na widok Maggi przyjaźnie machnął ogonem.
- Mój ty piesku, ależ ci się powodzi - powiedziała ironicznie.
- Śpisz przez cały dzień, nie opuszczasz żadnego posiłku, nie

ma mowy o wyrzuceniu cię do stodoły, nie słyszałam od wielu
tygodni, żebyś miał powód do warknięcia.

Pies staruszek ziewnął w odpowiedzi szeroko i ułożył się

znowu na podłodze. Maggi natomiast zasiadła w fotelu na
biegunach. Tylko na chwilkę, oczywiście. Pełnienie roli
zastępczej matki już jej tak fizycznie nie wyczerpywało jak na
początku. Więc ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że zapada w
drzemkę.

Spała do chwili, aż ktoś zaczął pociągać ją za czubek buta.

Maggi otworzyła jedno oko. To był Mike. Zamiast warknąć,
pociągał ją za nogę. Nawet pies wie, że nie należy zakłócać snu
księżniczkom, pomyślała Maggi i spróbowała otworzyć drugie
oko. Drzemała przez godzinę! Dzieci, na szczęście, wciąż spały.
Ktoś podchodził ścieżką do drzwi kuchennych.

Wraca już, pomyślała w dziwnym podnieceniu. Ale Mike

bynajmniej nie zachowywał się tak, jakby chodziło o pana
domu. Przeciwnie, pokazał kły i pokuśtykał do drzwi
wejściowych. Maggi poszła za nim. Jedną z pierwszych
czynności, które John wykonał, wprowadzając się tutaj, było
odłączenie hałaśliwego dzwonka przy drzwiach. Ktoś właśnie
nacisnął go parę razy, mrucząc ze złością, a potem zapukał.
Maggi gwałtownie otworzyła drzwi.

- To znowu pan? Czy nie znajduje pan nic lepszego do

roboty?

Mike nie mógł się powstrzymać od lekkiego, ale groźnego

warknięcia. Swanson zebrał całą swą odwagę i wetknął koniec
buta w szparę w drzwiach.

55

RS

background image

- Chcę złożyć lepszą ofertę, pani Brennan - rzekł jowialnie.
- Zostałem upoważniony do zaproponowania o dwadzieścia

pięć dolarów więcej za jeden hektar. Co pani na to?

- Jeśli nie zabierze pan swojej stopy spomiędzy moich drzwi,

nie będzie pan w stanie w ogóle chodzić przez najbliższy
miesiąc - zagroziła.

Swanson chciał powiedzieć coś więcej, ale Mike znowu

zawarczał. Agent szybko cofnął nogę.

- Proszę tylko pomyśleć, co można by zrobić z uzyskanymi

pieniędzmi - powiedział. Na jego twarzy wciąż tkwił przymilny
uśmiech, ale nie ulegało wątpliwości, że w głębi duszy czuł się
nieswojo. - Czy rozumie pani, o co chodzi? - naciskał. - Moja
firma buduje te luksusowe domy mieszkalne tuż za pani farmą.
Projekt może jednak okazać się nieekonomiczny, jeśli pod
budowę nie będziemy mogli przejąć pani gruntu. A nie chce
pani chyba widzieć, jak całe to przedsięwzięcie bierze w łeb?
Nasze miasto poniosłoby ciężkie straty. Byłyby mniejsze
przychody z podatków, zwiększyłoby się bezrobocie, mniej
byłoby domów mieszkalnych.

- A wszystko byłoby moją winą?
- W jakimś stopniu właśnie tak.
- I pan stałby się jednym z bezrobotnych, panie Swanson?
- Szczerze mówiąc, tak.
- Moja odpowiedź jeszcze raz brzmi: nie! - Maggi warknęła

niczym Mike. - Zegnam!

Swanson dał za wygraną, tym bardziej że widział obnażone

kły psa. Odwrócił się i... o mało co nie wpadł na starszą siwą
kobietę, ubraną w prawie męski garnitur. Wysiadła właśnie z
auta.

Służbowy wóz - szybko go oszacowała Maggi. Niebieskie

tablice rejestracyjne z białymi cyframi podnosiły rangę
samochodu, który w rzeczywistości był bardzo pospolitym,
czerwonym fordem escortem.

56

RS

background image

Znak ostrzegawczy? Z Urzędu Podatkowego? - myślała w

popłochu. Może jednak powinna była wypełnić i wysłać te
formularze, chociaż nie zarobiła żadnych pieniędzy w ubiegłym
roku, o których warto by mówić? A może to ktoś z Rady
Zdrowia? Ostatnio było wiele skarg na temat bagienka na
terenie jej posiadłości. Rzekomo płynął stamtąd odór...

Gdy głowiła się nad tymi ewentualnościami, kobieta wolno

szła ku domowi. I uśmiechnęła się do Maggi, stojącej w
drzwiach. To najgorszy znak, pomyślała. Urzędnicy zwykle
uśmiechają się, prowadząc człowieka na szafot. Z trudem
przełknęła ślinę i postanowiła bronić swoich Termopili do
ostatniego mężczyzny lub kobiety, w zależności od sprawy.

- Nie przywykłam do spacerów - powiedziała kobieta,

wspinając się na podest. Wyciągnęła rękę do Maggi. - Jestem
Mildred Fagan, ze Stanowego Biura Opieki nad Dziećmi. Czy to
jest miejsce, gdzie mieszkają bliźnięta Daugherty i uroczy pan
Dailey?

- Biuro Opieki nad Dziećmi? Dailey? - Maggi była

zaskoczona. Nie mogła w żaden sposób skojarzyć nazwiska
Daileya z kimkolwiek. Na szczęście po chwili w jej umyśle
rozjaśniło się.

- Tak, pan Dailey pracuje tutaj! Przepraszam, ale pani wizyta

jest dla mnie taką niespodzianką, że zapomniałam, kto tak się
nazywa i...

- Ludzie z Biura Imigracyjnego są w kontakcie z panem

Daileyem. Ja natomiast zjawiam się tutaj z powodu pani
wniosku o adopcję. Nasz urzędnik został poinformowany, że
pani, być może, wyjdzie niebawem ponownie za mąż. Przysłano
mnie wobec tego, aby sprawdzić tę wiadomość, a poza tym
zapoznać się z innymi aspektami sprawy - powiedziała pani
Fagan. - Ale proszę się nie martwić - rzuciła profesjonalne
spojrzenie na złotą obrączkę na lewej dłoni Maggi. - Jak widzę,
wyszła pani rzeczywiście za mąż.

57

RS

background image

- No więc... Oczywiście... tak, ale... - Prawda jest cennym

towarem, pomyślała Maggi. Tak cennym jak sznur pereł. Nie
należy więc rozdawać tych wartości zbyt hojnie. Czyż nie tak?
Jeśli ta kobieta myśli, że wyszłam ponownie za mąż, to dlaczego
miałabym psuć jej tak piękny dzień?

- Nie trzeba dodatkowych wyjaśnień - powiedziała pani

Fagan. - Śliczny pierścionek. A teraz... czy mogłabym rzucić
okiem na dom... no i na dzieci?

Nim Maggi zdołała odpowiedzieć choćby słowem, Mildred

Fagan już wchodziła do kuchni. W pogotowiu trzymała plik
formularzy, a małe okulary z podwójną ogniskową pewnie
trzymały się jej na końcu nosa. Mike machnął przyjaźnie i
zachęcająco ogonem, po czym wrócił do swojej roli niańki.

- To dobry pomysł - skomentowała pani Fagan - żeby mieć w

domu psa albo inne stworzenie, gdy wychowuje się małe dzieci.
Zwłaszcza krótkowłosego psa. To dalmatyńczyk, prawda?

- Mniej więcej - przytaknęła niepewnie Maggi i dodała: - Jego

matka miała świadectwo Amerykańskiego Towarzystwa
Kynologicznego.

- A więc mieszaniec - pani inspektor skinęła głową ze

zrozumieniem. - Takie są najlepsze, gdy chodzi o usposobienie i
inteligencję.

Maggi rzuciła jej szybkie spojrzenie. Spoza komicznych

małych okularów błyszczała para niebieskich oczu, należycie
inteligentnych. Panie uśmiechały się lekko do siebie, jakby

łączyła je jakaś tajemnicza więź.

- Porządnie utrzymana kuchnia. - Pani Fagan zaznaczyła coś

w kilku miejscach na formularzu. - Wszystko dobrze
wyszorowane.

- John i ja robimy to codziennie - rzuciła Maggi. Dwie kolejne

uwagi naniesione zostały w odpowiednich rubrykach. - Dzieci
są w pokoju obok.

- Pana Daileya nie ma w tej chwili w domu?

58

RS

background image

- Rzeczywiście, nie ma. - Maggi zastanawiała się, ile prawdy

powinna właściwie wyjawić przybyłej.

- Doskonale porozumiewamy się z nim. Dziś ja jestem przy

dzieciach, a on pojechał do Bostonu, do Biura Imigracyjnego.

- Słusznie, nasz stan uwielbia biurokrację, mój szef... także. A

teraz przejdźmy do dzieci.

- Proszę tędy - powiedziała Maggi, otwierając przed gościem

drzwi do przyległego pokoju.

Mike, który wrócił do swych opiekuńczych obowiązków,

teraz wycofał się ze sceny. Ciotka Eduarda nauczyła się już, co
należy robić z huśtającymi się fotelikami, które skonstruował
John. Każde dziecko było umieszczone w płóciennym siedzisku.
Nóżki wystawały im z obciętych nogawek śpioszków. Całe
urządzenie zawieszone było na górnej framudze drzwi, na
mocnej sprężynie. Dzieci mogły więc odpychać się nóżkami, a
sprężyna od razu wprawiała je w ruch wahadłowy. W tym
właśnie momencie huśtały się w najlepsze, oczywiście
ujawniając swój zachwyt.

- Są urocze - powiedziała pani Fagan rozpromieniona. - I ten

pies niania! I rozkoszny ogień na kominku.

- W tej chwili pojawiła się jednak na jej twarzy refleksja.
- Macie tu chyba centralne ogrzewanie? - zapytała.
- Oczywiście. Ale dzieci uwielbiają patrzyć na ogień, na

latające iskry, wie pani, jak to jest. Jak widać, zabezpieczone są
odpowiednią osłoną. Teraz jest zbyt gorąco na dwa źródła
ciepła, kominek i...

- Bardzo słusznie. - Uśmiech pojawił się znowu na twarzy

pani Fagan.

- Proszę powiedzieć, jak pani odróżnia te maleństwa, jedno od

drugiego?

- To jest Prissy. - Maggi wskazała ręką, bez chwili wahania. -

Więc ta druga musi być...

- Prudence! To jasne. Jak pani je sprytnie rozróżnia i to w tak

krótkim czasie!

59

RS

background image

Tak, pomyślała Maggi, jestem sprytna, ładna, cnotliwa, nieco

staroświecka... i nie zakończy się ta wyliczanka, dopóki starsza
pani nie opuści mego domu.

A wtedy, bez wątpienia, Pan Bóg sprowadzi na mnie

natychmiastową śmierć, jako karę za wszystkie łgarstwa, które
naopowiadałam.

- Tak, nauczyć się rozróżniać małe nie było łatwo -

powiedziała Maggi z westchnieniem. - A to jest moja ciotka,
Eduarda, która mieszka z nami i pomaga w opiece nad dziećmi.

Pani Fagan uśmiechnęła się i naniosła kilka kolejnych uwag

na swój formularz. Ciotka Eduarda, która nienawidziła całym
sercem wszystkich spraw urzędowych, udała, że nie rozumie o
czym mowa i powiedziała parę słów po portugalsku. Maggi
zaczerwieniła się i nie przetłumaczyła ich treści.

- Czy chce pani jeszcze coś zobaczyć? - zapytała. Ale na

odpowiedź nie było czasu, bowiem bliźniaczki, które od
dłuższego czasu przypatrywały się dorosłym z dużym
zainteresowaniem, nagle, jak na komendę, otworzyły buzie i
rozbeczały się.

- Och, Boże - powiedziała pani Fagan, cofając się o kilka

kroków.

Maggi wiedziała dobrze, że cała jej mądrość na temat

wychowywania małych dzieci pochodzi z poradników.
Zaryzykowała jednak.

- To zwykła rzecz - zapewniła gościa. - Teraz jest właśnie

chwila, kiedy obu dziewczynkom trzeba zmienić pieluszki. Czy
zechce pani zanieść jedną małą do kuchni, a ja zajmę się drugą?

Pani inspektor, nie bez wahania, zrobiła to, o co ją proszono.

Maggi szła przodem, przytulając Pru jedną ręką do piersi, a w
drugiej bawełniany koc, który po chwili rozłożyła z dużą
wprawą na kuchennym stole. Dalsze działania także świadczyły,
iż Maggi w lot wszystko pojmuje.

- Tu jest niewielka uczuleniowa wysypka - powiedziała,

odchylając pieluszkę. - Chyba z powodu zmiany wody, prawda?

60

RS

background image

- Ależ oczywiście. - Pani Fagan miała taki wyraz twarzy,

jakby musiała uczyć się zbyt wiele, zbyt szybko.

Poprawiła tylko swoje okulary na nosie i obserwowała, jak

Maggi z wprawą smaruje ciałka dzieci maścią, pudruje, całuje.

- Czy to jest świadectwo ślubu? - zapytała pani Fagan, patrząc

na dokument oprawiony w ramki, wiszący na ścianie. Maggi,
zajęta bliźniaczkami, mogła obserwować gościa tylko kątem
oka.

- Tak - odpowiedziała. I nie było w tym kłamstwa. W tydzień

po śmierci Roberta, czując się rozpaczliwie samotna, Maggi
wyszukała świadectwo ślubu, wykaligrafowane na pergaminie,
dała je do oprawy i powiesiła na ścianie. Nie patrzyła na nie
przez przeszło trzy lata.

- Czy chce je pani przeczytać?
- Nie, nie potrzeba - odpowiedziała pani Fagan. A powód był

prosty: z dwuogniskowymi okularami na nosie nie można
czytać, patrząc w górę, jeśli się nie chce złamać sobie karku.
One nadają się do czytania, kiedy patrzy się w dół. - Nie, proszę
się nie kłopotać - dodała.

- Wystarczy mi świadomość, że świadectwo wisi tutaj.
- Pani inspektor zaznaczyła coś jeszcze na formularzu, złożyła

go we czworo i podeszła do stołu.

- Wszystko wygląda wspaniale - rzekła z uznaniem. - Tak jak

powinno być. Miłość do dzieci, dobre warunki do dalszej opieki
nad nimi, małżeństwo. Maleństwa mogą liczyć na doskonałą
opiekę rodzicielską przez wiele lat. A stan Massachusetts
zaoszczędzi sobie garnek pieniędzy. Cieszę się, że mogę wydać
oficjalną zgodę na tymczasową opiekę nad dziećmi, a potem,
mam nadzieję, na adopcję. A teraz proszę podpisać tutaj - to
mówiąc pani Fagan wyciągnęła z pliku swych papierów jakiś
urzędowy kwestionariusz, który był już podpisany w
niezliczonych miejscach przez pół tuzina różnej rangi
urzędników. Pani Fagan wskazała odpowiednie miejsce i Maggi

61

RS

background image

zdecydowanym ruchem pióra złożyła swój podpis: Maggi
Brennan.

- Nie używa pani swego nowego nazwiska?
- Jakiego nazwiska? Nie, ja nigdy...
- Wiele kobiet tak robi - przerwała jej pani Fagan, wciąż się

uśmiechając.

- Czy postąpiłam niesłusznie?
- Nie, wszystko w porządku. Nie będę już czekała na pana

Daileya. Nie musimy mieć jego podpisu. My, kobiety, same
takie sprawy załatwiamy, prawda? Do widzenia, Margaret.

- Maggi, wszyscy nazywają mnie Maggi.
- A więc do widzenia, Maggi. I niech Bóg ma w swej opiece

waszą rodzinę.

To błogosławieństwo nie zmieniło stanu rzeczy. Maggi stała

jak zaklęta, z na wpół otwartymi ustami, ze wzrokiem wbitym w
drzwi, za którymi zniknęła pani Mildred Fagan. Miała dziwne
uczucie, jakby włożyła nogę do bardzo głębokiej dziury, na dnie
której szczerzyły zęby stalowe sidła.

Wzięła na ręce obie dziewczynki, przytuliła je do piersi i

zaniosła do przytulnej przystani, kładąc je na miękkim dywanie
w sąsiednim pokoju. W myślach pytała sama siebie, co stan
Massachusetts uczyni, gdy odkryje te wszystkie kłamstwa? Czy
nadal wykonują wyroki śmierci za krzywoprzysięstwo?

John wrócił tuż po godzinie piątej. Dom był podejrzanie

cichy. Dziwną atmosferę wyczuł już w chwili, gdy otworzył
drzwi do kuchni.

- Wróciłem! - zawołał niezbyt głośno. Nie wiadomo dlaczego,

ale podświadomie wiedział, że ostrożność nie zawadzi.

Obiad stał na małym ogniu, na kuchence. Obszedł ją wokoło i

uniósł pokrywkę z rondla. Zupa! A obok stała sałatka ze
szparagów. Wszystko dobre, tylko nie dla młodego,
rozwijającego się organizmu! Spotęgowało to jego nieufność.
Mike wyszedł z sąsiedniego pokoju, żeby go powitać.

62

RS

background image

- Niezależnie od tego, o co chodzi, ja tego nie zrobiłem -

szepnął John, jednocześnie drapiąc Mike'a za uchem. - A jeśli
nawet, to nie miałem złych zamiarów...

Gdzie ona jest? - Pies był zbyt inteligentny, żeby nie

zrozumieć, o co chodzi. Polizał rękę, która była dla niego taka
miła. Potem zawrócił i poprowadził pana do saloniku. Maggi
siedziała w fotelu na biegunach, z bliźniaczkami w ramionach,
bawiąc się z jedną i drugą jednocześnie.

- Wróciłem - powtórzył John, gdy stało się jasne, że kobieta

ma zamiar go ignorować.

- Coś podobnego? - Maggi popatrzyła na niego przez moment

i wróciła do zabawy z dziećmi.

John westchnął.
- Nawet Poncjusz Piłat przesłuchiwał podejrzanych
- stwierdził ironicznie.
- Dziękuję za pouczenie.
To było najchłodniejsze ,,dziękuję", jakie John kiedykolwiek

słyszał. Chce mnie owinąć dookoła małego palca, pomyślał.
Typowa kobieta! I być może jest to w stanie uczynić! Mój Boże,
po co mi to wszystko? Myślałem, że zatrzymam się tu tylko
tydzień lub dwa, aby ocenić sytuację i...

- Twoja kolacja jest gotowa - powiedziała Maggi, nie patrząc

na mężczyznę. - Stoi na kuchence, ja zjem później.

- Zupa...
- A czy zupa to coś złego? - wybuchnęła gniewem, a jej

policzki się zaczerwieniły. Ten nagły krzyk zaniepokoił obie
małe. Jedna z nich zapiszczała. Maggi zaczęła kołysać
dziewczynki, aż się uspokoiły.

- Nie - powiedział John pojednawczo. - Zupa to nic złego.

Uwielbiam zupy.

- To ładnie z twojej strony. - Jej głos stał się pozornie miękki.

Wyraz napięcia w oczach jednak nie ustępował.

- Miałam tu gościa, gdy ciebie nie było. Pewna pani o

nazwisku Fagan. Mildred Fagan...

63

RS

background image

- Nie znam nikogo o takim nazwisku - odparł John, starając

się domyśleć, o co chodzi.

- Pani Fagan jest z Wydziału Opieki na Dziećmi - powiedziała

Maggi głosem nadal chłodnym. - Skontrolowała dom, zbadała,
jak odnosimy się do dzieci, wypełniła formularze i odjechała.
Chyba się ucieszysz, gdy ci powiem, że egzamin zdaliśmy,
panie Dailey.

Odetchnął z ulgą.
- Nabrałaś mnie. W pierwszej chwili przypuszczałem, że

chcesz powiedzieć, iż ta Fagan odbiera nam dzieci.

- Mylisz się pan, Johnie Dailey. Nie, dała mi do zrozumienia,

że wniosek o adopcję będzie przyjęty. Papiery, które zostawiła,
położyłam na lodówce.

- W porządku, Maggi - powiedział John. - Widzę jednak, że

chętnie wbiłabyś mi igłę w delikatne miejsce. Ale przejdźmy do
sedna sprawy, jeśli ta niby- dyskusja ma w ogóle jakiś sens.

I oto właśnie chodzi, pomyślała Maggi. Ta niby- dyskusja jest

idiotyczna. Cierpi z powodu poczucia własnej winy, ponieważ
on nie ma z tym nic wspólnego! Sama zapędziła się w ślepy
zaułek i teraz musi znaleźć z niego wyjście. Na początek
powinna albo zrzec się dzieci, albo poszukać sobie męża. O
Boże, co za czasy! Z Robertem poszło tak łatwo! Podobali się
sobie od szkoły podstawowej. I potem było małżeństwo. Dzisiaj
wszyscy chłopcy, nadający się do ołtarza, już dawno mają ślub
za sobą. To, co zostało jeszcze na rynku, jest po prostu
robaczywym towarem. I oto teraz zrzuca wszystkie swoje
frustracje na głowę biednego Johna. Maggi była tak wściekła na
siebie, że rzęsiste łzy płynęły jej po policzkach i w żaden sposób
nie mogła ich opanować. Włożyła więc dzieci do kojca,
wyprostowała się, sztywna jak kukła, opuściła ręce i nadal
szlochała.

- Hej, Maggi, co się dzieje? - zapytał John zaskoczony.
Maggi cofnęła się o pół kroku i wyszeptała:
- Nie dotykaj mnie.

64

RS

background image

- Nie mam zamiaru - odparł, ale wbrew swym słowom,

wyciągnął ku niej ramiona, a ona, jak w transie, skryła się w
nich. I co najdziwniejsze, żadne z dzieci nie zapłakało. Po chwili
Maggi uniosła głowę.

- Co za idiotka ze mnie - powiedziała przez łzy.
- Zmoczę ci całą koszulę, a przecież wyprasowałam ją dzisiaj

rano. John, zrobiłam straszną rzecz!

- Nie jest chyba aż tak źle - szepnął jej do ucha.
- Powiedz, o co chodzi.
- To jest właśnie problem - wyjąkała. Łzy już jej wyschły i

powracała pewność siebie. - Nie mogę ci powiedzieć, o co
chodzi. Po prostu nie mogę.

- A ja myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, pani Maggi

Brennan. - Pociągnął ją w kierunku fotela na biegunach i
usadowił na nim. - Zabawmy się więc w zgadywankę -
powiedział John. - Czy to, o czym myślisz, jest większe niż
pojemnik na chleb?

- Tak, jest większe - odpowiedziała, już uspokojona.
- Ach, więc chodzi o dziewczynki i o tę facetkę z Wydziału

Opieki nad Dziećmi?

Maggi potaknęła.
- Nie chcą zgodzić się na adopcję? Gdyby bliźniaczki miały

jedynie matkę?

Maggi potaknęła jeszcze raz.
- Ale w tej chwili nie jest to problem. Jak długo jesteś

wykonawcą testamentu ich babki, dzieci są twoje, niezależnie
od tego, co Wydział Opieki sobie myśli. Chyba że mogliby
udowodnić, iż dzieci są przez ciebie źle traktowane. A to absurd.
Sama powiedziałaś, że zdałaś egzamin przed tą kobietą, i nic się
poza tym nie liczy.

- John, ja musiałam przed tą kobietą skłamać! To było małe,

drobne kłamstewko, ale jednak było... - Jej śliczne oczy patrzyły
na niego uporczywie, lecz na twarzy Johna nie drgnął nawet
jeden muskuł.

65

RS

background image

- Wiesz przecież - powiedział - że każdy człowiek na świecie

od czasu do czasu minie się z prawdą. Niektóre z tych
nieścisłości są mimowolne, inne nie. To twoje kłamstewko,
dziewczyno, jak sama mówisz, nie mogło być ważne. Czy
możemy zająć się teraz nakarmieniem i przygotowaniem małych
do snu? To jest chyba sprawa najważniejsza.

Maggi patrzyła na Johna bez słowa. Może brakowało jej

głębszego wykształcenia, ale głupia przecież nie była. Nie
chciała przyznać się do swego kłamstwa. Studiowała jego twarz
i zastanawiała się, jak zareagowałby, gdyby się wygadała. Na
przykład powiedziała: ,,Podsunęłam pani Fagan myśl, że jestem
twoją żoną". Co John zrobiłby wtedy? Odwrócił się i uciekł? Na
wszelki wypadek postanowiła więc, że nic mu nie powie. W
każdym razie nie teraz. Ale któregoś dnia Maggi Brennan, znana
ze swej gadatliwości, przypuszczalnie palnie jakieś głupstwo. I
cała wymyślna gra rozpadnie się na kawałki. Biedna Maggi
Brennan, użalała się nad sobą. A tak wzdychała do czegoś
lepszego w życiu!

- Nic więcej nie powiem - oświadczyła stanowczo.
- Dobrze będzie, jeśli teraz zjesz kolację, nim zajmiemy się

dziećmi. Twój stek jest w piecyku. Dziewczynki są już
nakarmione. Ja zjem zupę i sałatkę. Pospiesz się, bo dzieci chcą
pobawić się ze swą nianią.

John podszedł do niej i nachylił się.
- Nie próbuj powstrzymać mnie. Mógłbym... - Ale nie

dokończył zdania. Maggi cofnęła się nieco.

- Zastanów się, co chcesz powiedzieć - ostrzegła go.
- Mam dwóch braci, wielkich i silnych.
- Aż dwóch? - zapytał z lekką ironią. - W porządku, będę

ostrożny. - Co natychmiast okazało się kłamstwem, bo pochylił
się nad nią jeszcze bardziej i delikatnie pocałował. - Z którym
bratem będę miał teraz do czynienia? - spytał, patrząc na jej
oszołomioną twarz.

66

RS

background image

W nocy znowu spadł deszcz, chłodny, ulewny. Ale nie dość

zimny, aby ostudzić trawiący ją ogień.
































67

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Nieszczęście pojawiło się następnego ranka, o czwartej.

Wielki deszcz lejący strumieniami już przeminął. Dzieci
zbudziły się znacznie wcześniej niż zwykle i od razu zaczęły
płakać. Maggi zdołała całkiem niedawno usnąć i oto znowu
musiała otworzyć oczy. Po omacku złapała podomkę, leżącą w
nogach łóżka, i chwiejnym krokiem podreptała do holu. Ciotka
Eduarda nadbiegła z przeciwnej strony i obie spotkały się przy
drzwiach dziecinnego pokoju.

W świetle lampki nocnej zobaczyły, że na środku sufitu tynk

uwypuklił się groźnie, a kapiąca woda spadała wprost do
dziecinnego łóżeczka.

- Meu Deus - wymamrotała przerażona ciotka Eduarda i

nakreśliła znak krzyża. Złapała jedną z bliźniaczek w swe
ramiona i podreptała do suchego kąta w pokoju.

- Boże drogi - Maggi powtórzyła jak echo i uniosła drugie

dziecko. Prudence... lub może była to Prissy, poruszała się
niespokojnie w jej ramionach. Popatrzyła na Maggi wielkimi
niebieskimi oczkami, prychnęła i zaśmiała się. W drzwiach
ukazał się John Dailey.

- Co, do diabła, dzieje się tutaj? - zapytał głosem, który miał

siłę huraganu. Obie dziewczynki wzdrygnęły się, a jedna
zapiszczała.

- Nie musisz tak ryczeć i przeklinać! - Maggi zareagowała w

najbardziej purytański sposób. - Chyba to oczywiste. Dach
przecieka!

- Przecieka? To bardziej przypomina wodospad. I ponadto

leje się wprost do łóżeczka dzieci. Co za wygoda. Nie trzeba
będzie ich kąpać.

Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. Brak snu, złe majaki,

nagłe sprzeczki i chęć dominowania Johna nad nią złożyły się
na istną burzę w głowie Maggi.

68

RS

background image

- Tak - powiedziała głosem pełnym jadu - urządziłam to z

rozmysłem.

Gdyby była trochę wyższa, staliby naprzeciw siebie, nos w

nos, z małym dzieckiem między nimi. Pru wydawała się
zachwycona tą awanturą, ale ręka Maggi zaciskała się w pięść.
Na szczęście wkroczyła ciotka Eduarda.

- Bastantel - krzyknęła. - Dość tego! Ty, Margaret, zabierz

dzieci do swego pokoju. Zmień im ubranka, zabaw je. A ty,
krzykliwa gębo i kupo muskułów, przenieś łóżeczko do pokoju
Maggi i wysusz je! Ja przygotuję nową pościel. Zrozumiano?

Należycie zbesztani, wzięli się natychmiast do roboty. Bez

słowa wykonywali polecenia ciotki. Około godziny szóstej
dzieci już spały, zaledwie parę centymetrów od łóżka Maggi.
Niebawem sen zmorzył także dorosłych.

O ósmej Maggi zerwała się z łóżka. Tym razem obudziły ją

jakieś dzięcioły. Uderzały dziobami tak głośno, że głowa jej
prawie pękała. Były to albo dzięcioły, albo jakieś młoty. Pełna
oburzenia wygrzebała się z łóżka. Jak się wydawało, hałas ten
ani trochę nie przeszkadzał bliźniaczkom. Spały w najlepsze.
Mrucząc coś po portugalsku, Maggi odnalazła podomkę i
chwiejnym krokiem zeszła na dół. Na ganku, oparta o ścianę,
stała wysłużona drabina. Wydawało się, iż jest tak leciwa, że nie
można jej zaufać. Ale ciekawość zwyciężyła. Maggi zaczęła się
wspinać, pomijając szczeble zbyt nadwątlone. W chwili gdy
głowa jej sięgnęła rynny, Maggi odważyła się spojrzeć w górę.

- To ty - wycedziła przez zęby. - Mogłam się spodziewać!
John ubrany był w postrzępione szorty. Przykucnął na

pochyłości dachu, trzymając młotek w garści i kilka gwoździ w
zębach.

- Tak, to ja - wydusił z siebie. - A kogo się spodziewałaś?

Jamesa Bonda?

- Oczekiwałam wreszcie trochę spokoju i ciszy - wycedziła.
- Nigdy się tego nie doczekasz w tym zwariowanym domu. A

teraz złaź z drabiny, zanim złamiesz sobie kark.

69

RS

background image

- Chciałbyś tego - warknęła i omal nie spadła, gdy gwałtownie

przesunął się ku niej. Wściekłość malowała się na jej twarzy.

- Nie lubię kobiet - wykrztusił - które narzucają mi swoją

wolę. A teraz powtarzam: złaź!

Maggi zamknęła oczy. Duża wysokość i gwałtowni

mężczyźni jednakowo szybko napędzali jej strachu. Wciąż z
zamkniętymi oczami zdołała jakoś zejść z drabiny i dowlokła się
do fotela, stojącego na werandzie. Po chwili, głęboko
oddychając, uspokoiła się i gdy John znalazł się obok niej, była
prawie gotowa odeprzeć kolejny atak. Ale John był spokojny.
Przysunął do niej drugi fotel, usiadł i popatrzył w stronę farmy.

- Mogłoby to być urocze miejsce - powiedział łagodnie.
Maggi zaskoczona podniosła wzrok. Spoglądał nadal w

kierunku wzgórza i rozciągającego się na nim pola kukurydzy.

- Myślę, że nie miałabyś ochoty odejść stąd.
- Szczerze mówiąc, nie wiem - odparła Maggi. - To jest mój

rodzinny dom. Nigdy nie mieszkałam gdzie indziej. - Tu
nastąpiła chwila wahania. - Wyjątkiem była wycieczka do
Waszyngtonu, z moją klasą. Byliśmy tam cztery dni, jeden
jedyny raz.

- Rodzinny dom to jest miejsce, gdzie znajduje się twoje serce

- powiedział John wzdychając. - Posłuchaj, Maggi, musimy
porozmawiać. Ale bez asysty. Bez ciotki, dzieciaków i psa
staruszka. Czy myślisz, że Eduarda mogłaby popilnować
bliźniaczek, gdy my wyskoczylibyśmy gdzieś... na przykład...
na kolację?

- Byłoby to możliwe, gdyby tylko...
- Naprawiłem już dach - przerwał jej - wymieniłem kilka

gontów, zalałem szpary gorącą smołą. Wystarczy to na parę
tygodni. Ale z sufitem w pokoju jest bardzo źle. Zabiorę się do
tego dziś po południu. Za jakiś czas cały dach trzeba będzie
jednak wymienić. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?

- Tak, wiem - zbierało się jej na płacz - ale nie stać mnie na

to.

70

RS

background image

- Pomówimy o tym wieczorem - powiedział cicho.
- Czy dziewczynki wciąż śpią?
- Jak para susełków - odpowiedziała Maggi. - Prudence

chrapie, czy wiesz o tym?

- Nie, nigdy bym tego nie przypuszczał. - Przeciągnął się,

odprężył, przymknął oczy.

- Mam wrażenie, jakbyś wszystko w świecie potrafił zrobić -

powiedziała łagodnie.

Ale on już spał. I również chrapał.
Dopiero o ósmej tego wieczora uporali się z dziećmi. Z

niemałą pomocą ciotki Eduardy. Były z nią czasem problemy,
ale jej wiedza i doświadczenie w zakresie opieki nad
niemowlętami okazały się niezmierzone, a chęć zajmowania się
bliźniaczkami nie miała granic. Tak więc o dziewiątej
wieczorem John i Maggi siedzieli przy małym stoliku w dobrej
restauracji z widokiem na port, specjalizującej się w daniach z
ryb i innych ,,owoców morza". Znajdowała się ona tuż przy
molo. Noc już zapadła i przez wielkie okna mogli obserwować
połyskujące refleksy na wodzie. Defilowały przed nimi statki
oznakowane zielonymi i czerwonymi lampami pozycyjnymi.

Światła latarni morskiej nadal się paliły, chociaż już od dawna
nie były drogowskazem dla nawigacji.

- Jestem zmęczona. - Maggi westchnęła, opierając się

łokciami o stolik i trzymając podbródek w dłoniach.

- Nie wiem dlaczego, ale jestem zmęczona.
- Niedługo dzieci zaczną raczkować - powiedział John. - To

przysporzy kłopotów i pracy. Ponadto masz swoje kury i wciąż
próbujesz coś zrobić z tą kukurydzą.

- To jest konieczne. Nie mogę zrezygnować z wszystkiego...

Ale ty tego nie zrozumiesz. Prawnicy nie potrafią...

- Sam wychowałem się na farmie - przerwał jej - na wielkiej

farmie, jak na Irlandię, piętnastohektarowej.

- To kawał ziemi - powiedziała, jakby z uznaniem. - I jak

przypuszczam uprawialiście ziemniaki?

71

RS

background image

- Nie bardzo jest to możliwe. Mamy więcej skał niż ziemi

uprawnej. Hodujemy więc głównie owce i wybieramy torf. -
John położył na stole kartę z menu, którą przed chwilą
przeglądali, i Maggi zobaczyła na jego twarzy ten specyficzny,
ciepły uśmiech.

- Zaharowujesz się - powiedział, obrzucając ją spojrzeniem od

dołu do góry. - Straciłaś na wadze chyba z pięć kilo, i to w ciągu
zaledwie trzech tygodni. Mam rację?

- Prawie siedem, ale po co to liczyć? A ty pewnie wciąż masz

trudności z dostaniem tej zielonej karty, czyli pozwolenia na
pracę?

- To właśnie część sprawy, o której chcę z tobą pomówić.

Dobrze zgadujesz, jak się rzeczy mają.

- Nie jestem ślepa, Johnie. Widzę to. Ale miałam nadzieję, że

sam mi powiesz, że nie będę musiała tego z ciebie wyduszać.

Dalszą rozmowę przerwał kelner. John wydawał się z tego

zadowolony.

- Co dobrego można zjeść w New Bedford? - zapytał. Maggi

wyprostowała się i pokręciła głową. Ilekroć

podchodziła do drzwi, za którymi kryła się osobowość Johna,

coś je ponownie zatrzaskiwało.

- Jesteśmy portem rybackim - powiedziała sfrustrowana

wytworzoną sytuacją. - Spróbuj, na początek, zupy z małży, bo
to typowe dla Nowej Anglii. Potem może być gotowany homar,
dobre są też szparagi i mieszana sałatka.

John przystał na tę propozycję i zamówił jeszcze whisky dla

siebie.

- A czego ty się napijesz? - zwrócił się do Maggi.
Trudno jej było skupić uwagę na rozmowie, gdyż w blasku

świec John wyglądał bardzo atrakcyjnie. To zaskakujące.
Przecież nie tak dawno jeszcze uważała go za brzydala.

- Napijesz się? - zapytał jeszcze raz.
- Tak, proszę o martini.

72

RS

background image

Zupę z małży i trunki podano jednocześnie. Po chwili Maggi

odłożyła łyżkę i pomyślała, że nie może mu pozwolić, aby
całkowicie wykręcił się od odpowiedzi.

- Powiedz mi szczerze - zagadnęła go. - Nie zależy ci na

pozwoleniu na pracę, prawda?

- Zależy mi, ale mam małą szansę, aby je dostać - odparł.
- I jest mała nadzieja na stały pobyt tutaj. To jest właśnie

sprawa, którą powinniśmy omówić.

Maggi poczuła ucisk w gardle. Nie wchodzi w grę stały jego

pobyt? Nic go nie trzyma w Dartmouth? Tylko dzieci są cienką
nicią łączącą go z tym miejscem? Wzdrygnęła się.

- Chłodno ci? - zapytał z niepokojem.
- Nie, nie, to po prostu nerwy. Powiedz mi coś więcej o

swojej rodzinie w Irlandii.

- Chętnie. A więc mam trzy siostry. Mój ojciec posiada farmę

w pobliżu miasta Tolsk. Mieszkamy w małej górskiej wiosce.
Farma, jak już ci mówiłem, jest spora, a moja praktyka
prawnicza obejmuje całe hrabstwo.

- Czy możesz z tej praktyki wyżyć? John zaśmiał się.
- Ameryka ma chyba najwięcej prawników na świecie,

natomiast Irlandia ma najwięcej spraw sądowych. Oczywiście w
stosunku do liczby mieszkańców. A zatem z mojej praktyki
można wyżyć. Nie są to kokosy, ale na utrzymanie wystarcza...
Jak więc widzisz, mój dom jest tam, w Irlandii. Poza tym muszę
opiekować się siostrami aż do czasu ich zamążpójścia.

- Rozumiem - wyszeptała Maggi, nie mogąc pojąć, dlaczego

poczuła ucisk w sercu.

- A moja matka wciąż mieszka w Ballydooley. Uwielbia duże

miasta... - John zrobił pauzę sądząc, że Maggi się zaśmieje, lecz
ona nie zrozumiała dowcipu, zatem dodał: - Ballydooley jest
uroczym miasteczkiem, ale bardzo daleko mu do roli metropolii.
No i tak się rzeczy mają - zakończył swą opowieść markotnie.
Dodał jednak po chwili: - Jesteś fajną dziewczyną, Maggi, ale

73

RS

background image

żyjemy w dwóch różnych światach. Ja mam zobowiązania w
Irlandii, a ty masz je tu, w Dartmouth.

- I co to ma znaczyć?
- Znaczy tyle, że pewnego dnia, i to niedługo, będę musiał

tam wrócić. Przyjechałem do Ameryki dla załatwienia pewnego
interesu. Dostarczenie tutaj dzieci było czystym przypadkiem,
miało charakter uboczny. Mój interes, tu w Stanach, przyniósłby
większy zysk, gdybym miał obywatelstwo amerykańskie. Ale
taka możliwość, jak już mówiłem, wydaje się mało realna.
Muszę jeszcze popracować nad sprawą, aż ją sfinalizuję i wtedy
trzeba będzie wrócić do domu. Farma i prawnicza praktyka nie
mogą się beze mnie obyć. Nie mogę też zostawić matki i sióstr
samych, bo ich los w dużym stopniu zależy ode mnie. Czy
wszystko to rozumiesz?

Nie, nie rozumiem! - chciała mu wykrzyknąć w twarz, ale

duma nie pozwoliła jej na to.

- Czy mam traktować twoją wypowiedź jako nieodwołalne

postanowienie? - zaatakowała go. - W ciągu ostatnich dni
wielokrotnie zmieniałeś swój stosunek do mnie, a teraz chcesz
ostatecznie powiedzieć, że jestem ci niepotrzebna?

John westchnął.
- Chcę tylko wyjaśnić, iż nie ma żadnej szansy na trwały

związek między nami. Nie powiedziałem, że cię nie pragnę.
Każdy mężczyzna byłby głupcem, gdyby mieszkając z kobietą
taką jak ty, pod jednym dachem, nie pożądał jej.

- Myślę, że powinieneś wytłumaczyć to bardziej szczegółowo

- warknęła.

- Wytłumaczyć? - Jego głos uniósł się tak bardzo, że zwrócił

uwagę osób przy sąsiednich stolikach. Ręka Johna zamknęła się
wokół nadgarstka Maggi jak kajdanki. Ale opanował się i już
bardziej łagodnie, prawie szeptem, powiedział: - To bardzo
proste, pragnę cię ogromnie, Maggi Brennan, ale nie mogę cię
mieć. Staram się jak mogę, żeby nie sięgnąć i nie zerwać tego
owocu, dziewczyno. Wciąż jeszcze została odrobina honoru w

74

RS

background image

klanie Daileyów. Ale są dni, kiedy szczególnie trudno jest mi
utrzymać się w ryzach i nie wiem, jak długo jeszcze będę umiał
oprzeć się pożądaniu... A teraz powiedz, jak mam się zabrać do
tego małego dziwoląga, który leży na moim talerzu?

Maggi udzieliła mu wszelkich wyjaśnień co do homarów z

Nowej Anglii. Jak je wydobywać ze skorupy, jakich sztuczek do
tego użyć, jak jeść. I gdy potem on pochłaniał ten smakołyk z
wielkim zapałem, jej myśli gmatwały się szaleńczo.

John niedługo wraca do Irlandii. Ona zaś ma zostać w

Dartmouth i zapłakać się na śmierć. Wydział Opieki nad
Dziećmi chce jej odebrać maleństwa, bo nie jest zamężna.
Wynika z tego, że ma się zestarzeć jako zasuszona wdowa. A z
drugiej strony - Boże, wybacz - wiadomo, że zakochałam się w
tym zwariowanym Irlandczyku. On jednak, jak wiadomo,
wkrótce wraca za ocean. Do tego czasu, być może, uwiedzie ją
lub też nie. A ona nie znajdzie w sobie dość siły, aby mu się
oprzeć, jeśli on się jednak zdecyduje. Ten ostatni strzęp myśli
wyskoczył nie wiadomo skąd i wprawił ją w drżenie o sile
prawdziwej namiętności.

Po chwili Maggi ochłonęła i wdała się w długą, bez

znaczenia, rozmowę z Johnem. Powiedziała mu o swojej
jankeskiej matce i portugalskim ojcu, o upadku rolnictwa w
Nowej Anglii i o niebezpieczeństwach związanych z zawodem
rybaka. A także, aby zadać mu ból, podobny do tego, jaki on jej
mimowolnie uczynił, opowiedziała, jak szalenie kochała
Roberta i jak małżeństwo ich było ogromnie szczęśliwe.

Po kolacji John poprowadził ją na molo. Stali tam dłuższą

chwilę, patrząc ku zatoce. Objął ją ramieniem, a Maggi walczyła
z sobą, żeby się nie załamać. Potem, gdy zabrał ją do domu,
oboje byli niezadowoleni i tylko okłamywali się wzajemnie,
mówiąc, jak miły spędzili wieczór.

- Sprawdziłam, czy u dzieci jest wszystko w porządku -

powiedziała Maggi w parę minut później. - Ciotka Eduarda śpi

75

RS

background image

twardo w moim łóżku. A teraz wyprowadzę jeszcze Mike'a na
spacer.

Ale pies, który znał doskonale znaczenie tego słowa, zaszył

się gdzieś w kuchni. Maggi machnęła więc ręką i popatrzyła na
Johna, który udawał, iż czyta gazetę. Zobaczyła jednak, że jego
czarne oczy śledzą ją ukradkiem. Przypomniała sobie, jak w
restauracji zapowiedział, iż jutro musi wybrać się do
Connecticut. Pomyślała, że może czeka tam na niego jakaś
kobieta. Nie, nonsens! Jej chłopak nie zrobiłby nic takiego. No
tak, ale on nie jest jej chłopakiem!

Samotny spacer był przypuszczalnie tym, czego teraz

potrzebowała najbardziej. Poszła w górę, obok stodoły, okrążyła
kurniki, aż doszła do granicy swojej farmy. Ponad płotem
popatrzyła na sąsiedni plac budowy, gdzie rozrzucone były
liczne domy w różnych fazach budowy. Powinna to zrobić,
pomyślała z goryczą. Sprzedać tę ziemię! Dlaczego miałaby być
ostatnim farmerem w okolicy? To tak jak kupić ostatni bilet na
,,Titanica". Z tą myślą zawróciła i znalazła się w domu tuż po
północy. Czuła się, mimo wszystko, bardzo odświeżona. Dzieci
wciąż głęboko spały. Maggi rzuciła jeszcze okiem na drugą
stronę holu. John Dailey siedział w swym pokoju, przygarbiony,
przy małym biurku. Lampa częściowo oświetlała mu twarz, na
której można było dostrzec wyraz zadumy i udręczenia.

Bojąc się, że John może ją usłyszeć, Maggi zdjęła buty i

wycofała się do jednego z wolnych pokoi. Wzięła prysznic,
trochę poczytała i nim zegar wybił godzinę pierwszą, spała
snem niespokojnym, pełnym majaczeń.

Gdy dzieci obudziły ją rano, o pół do szóstej, Johna już nie.

było. Słońce utraciło od razu swój blask, dom jakby posmutniał,
a Maggi opanowało głębokie uczucie osamotnienia.

Dzieci również zauważyły inną atmosferę i stały się nerwowe,

rozdrażnione. Pru nie chciała jeść płatków zbożowych, a Prissy
odmówiła butelki. Maggi próbowała jedną po drugiej uspokoić,

76

RS

background image

nosząc je na rękach po sypialni, ale bez skutku. Zawołała więc o
pomoc i ciotka Eduarda pospieszyła na ratunek.

Podobnie kury przysporzyły tego dnia niemało kłopotu.

Zbliżał się okres, kiedy ptactwu domowemu brakuje w pokarmie
wapnia i skorupki jajek są bardzo cienkie. Łatwo pękają i nie
znajdują zbytu na rynku.

Po południu tego dnia Maggi telefonicznie umówiła się na

spotkanie z doktorem Jonasem, pediatrą w przychodni zdrowia
w Dartmouth.

Następny dzień był jeszcze gorszy. Padał deszcz. W Nowej

Anglii nic nie jest bardziej przygnębiające niż mżawka, która
wszystko dokoła przesyca wilgocią. Cały świat nabrał ciemnych
kolorów. Wszystko człowieka bolało, wszyscy ludzie zamykali
się w sobie, no może z wyjątkiem mleczarza, listonosza i
chłopca roznoszącego gazety. A jeśli ktoś, na dodatek, mieszkał
w domu z przeciekającym dachem, to już lepiej...

Dzieci pospiesznie nakarmiono, przytulono i pozostawiono,

żeby same się bawiły. Panie zjadły kapuśniak z chlebem
własnego wypieku. Ciotka Eduarda była tym zachwycona.

- Czas najwyższy, abyśmy zjadły jakąś uczciwą, portugalską

potrawę - gderała.

- Ma ciocia rację - Maggi zgodziła się z roztargnieniem.
- Zastanawiam się, gdzie mogłabym znaleźć irlandzką książkę

kucharską?

- Ty chyba zwariowałaś - ciotka wyraziła swą dezaprobatę,

kończąc jednocześnie drugi talerz zupy. - Żeby tak zadurzyć się
w tym człowieku!

- Nic podobnego! - broniła się Maggi. - Ale ciekawa jestem,

czy trudno jest nauczyć się celtyckiego?

Ciotka obrzuciła ją jeszcze bardziej karcącym spojrzeniem.
Następnego dnia Maggi zadzwoniła do banku.
- Interesuje cię pożyczka hipoteczna? - zapytał pan Oliviera.

77

RS

background image

Był to diabelny pedant, który długo ważył każde słowo, nim

je wypowiedział. Był wysokim urzędnikiem w dziale kredytów
w banku, a jednocześnie starym przyjacielem ojca Maggi.

- Oczywiście nasz bank mógłby ci udzielić pożyczki

hipotecznej, ale pod zastaw czegoś. Co proponujesz, dom czy
ziemię?

- Jeszcze nie zastanawiałam się nad sprawą aż tak

szczegółowo - powiedziała i westchnęła.

- Ale musisz pamiętać o tym, kochanie - jego głos dudnił

nadal - że jeśli sięgasz po hipoteczne zobowiązanie, to także
będziesz je musiała spłacać. Inne rozwiązanie to sprzedaż twojej
ziemi. Nie całej, ale powiedzmy, dziesięciu hektarów. Dzisiaj
byłby bardzo odpowiedni moment na taką operację.

- Bardzo bym nie chciała sprzedawać gruntu, ale mam

płatności podatkowe, ponadto dach mi przecieka i jeśli go nie
naprawię, to dzieci...

- Dzieci? Rzeczywiście słyszałem coś o dzieciach. Pozwól, że

wobec tego popytam tu i tam, rzucę słówko we właściwym
miejscu...

- Zastanawiam się także, kto mógłby naprawić mój dach -

mówiła dalej. - Nie mogę z tym czekać.

- W tej sprawie pomogę ci od razu. Mam dwóch synów w

branży budowlanej - powiedział pan Oliviera - którzy aż palą się
do roboty. Czy mam ich przysłać do ciebie?

- Tak, oczywiście, wuju Manny - zgodziła się natychmiast. -

Muito obrigado - dodała i odwiesiła słuchawkę.

Nim dzień dobiegł końca, u Maggi pojawili się dwaj

zapowiedziani młodzi ludzie, rzeczywiście pełni ochoty do
pracy. Zaproponowali, iż naprawią dach na kredyt, bo ojciec
zapewnił ich, że Maggi jest godną zaufania klientką. Gdy zatem
John wrócił następnego dnia wieczorem, podwórze było już
zawalone sprzętem i materiałami budowlanymi, a połowa pokoi
nie nadawała się do użytku.

78

RS

background image

- Z powodu remontu muszę razem z dziećmi zająć twój pokój

- wyjaśniła Johnowi. - Oczywiście zajmiemy go tylko na parę
dni. Będziesz musiał przez ten czas spać na kanapie - dodała
dość twardo, chcąc go wyraźnie poniżyć.

- Ale kanapa jest przecież za mała dla mnie - zaprotestował.
- Mam także stary śpiwór - zaproponowała inne rozwiązanie.
- Możesz spać w nim w saloniku, przed kominkiem.
- Wiedziałem, że spotkają mnie tutaj jakieś kłopoty -

powiedział John, a w jego głosie czuło się wyrzut. Ale oczy mu
błyszczały, gdy patrzył na Maggi. - Czy mam o twoje względy
konkurować z psem? On lubi przecież spać w cieple kominka.

- To całkowicie zależy od was samych - odpowiedziała mu

chłodno. - Słabe kobiety, takie jak ja, nie mają odwagi wtrącać
się do waszych spraw.

- Proszę nam wybaczyć, ciociu Eduardo - John rzucił szybko

tych kilka słów i nim zdołała zareagować, podszedł od tyłu do
Maggi i uniósł ją w górę tak, że nogi zwisały jej kilka
centymetrów nad ziemią.

- Miło cię znowu widzieć, słaba kobietko - szepnął jej do ucha

i pocałował.

- To nie jest fair - poskarżyła się, gdy stawiał ją na podłodze,

wciąż jednak trzymając blisko swej muskularnej piersi.

- Nauczyłem się jednego - powiedział, uśmiechając się do

ciotki ponad głową Maggi - tego mianowicie, że w kontaktach z
panią Brennan nie należy postępować uczciwie.

- Przestań się popisywać - upomniała go, ale nie robiła

wrażenia w pełni niezadowolonej.

- Zajmę się naczyniami - rzuciła pojednawczo ciotka, a Maggi

pomyślała, że starsza pani wcale nie była zaskoczona
pocałunkiem Johna. Jaki więc przez cały ten czas miała
stosunek do sprawy?

Zakasując rękawy, ciotka dorzuciła jeszcze:
- Strasznie nie lubię, kiedy zwracacie się do mnie ,,ciociu".

Mówcie ,,tia", to znacznie przyjemniej, po portugalsku. Ale, co

79

RS

background image

ważniejsze, cieszę się, Margaret, że masz już zmywarkę do
naczyń.

- Jak to? - Maggi rozejrzała się po pomieszczeniu,

wypełnionym błyszczącymi białymi urządzeniami. Tupnęła
nogą, a jej wewnętrzne wzburzenie jeszcze się spotęgowało.

- Kiedy on to wszystko zdołał kupić i zainstalować? -

burknęła.



























80

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


- Powiem państwu, że pochwalam w całej rozciągłości, iż nie

ubieracie dzieci identycznie - oświadczył doktor Jonas. - Zawsze
podkreślam, że każde z bliźniąt to niezależna, różniąca się
osobowymi cechami indywidualność. Jest pani dobrą matką,
pani Brennan.
Maggi pokręciła głową i spojrzała na Johna. Oboje próbowali
wyjaśnić sytuację recepcjonistkom. Czynili to już cztery razy w
ciągu minionej pół godziny. John wzruszył ramionami, jakby
mówiąc: ,,Niech sobie myślą, co chcą". Maggi czuła się jednak
nieswojo. Skrzywiła się i zaczęła jeszcze raz wyjaśniać rzecz
całą od początku, ale doktor przerwał jej.

- Niezależnie od długiej podróży i zmiany otoczenia, dzieci

znajdują się w doskonałej formie. Nie widzę żadnych
problemów. Obie dziewczynki rozwijają się jak należy. Ale
dodam, że wychowywanie bliźniąt jest nieraz okresem
trudniejszym dla rodziców niż dla dzieci. Powinni państwo
wynająć kogoś do pomocy. Przynajmniej raz w tygodniu
musicie oboje oderwać się od codziennej rutyny, być sami, tylko
we dwoje.

- Ale my nie wychodzimy z domu zbyt często - wyrwało się

Maggi. John skrzywił się z dezaprobatą, jakby kobieta zdradzała
jakieś rodzinne tajemnice.

- Nie musicie od razu wychodzić z domu - powiedział doktor

domyślnie i zaśmiał się cicho. - Pójdźcie po prostu na górę,
zamknijcie drzwi i róbcie to, na co macie ochotę. Róbcie
cokolwiek, żeby się tylko oderwać od dzieci.

Magii wydała się zażenowana. Natomiast John uśmiechnął się

domyślnie.

- Proszę się niczego nie obawiać, doktorze. Wychowujemy

małe według odpowiedniego poradnika, a ja na dodatek
trzymam wszystko twardą ręką i nie pozwalam Maggi na
szaleńcze pomysły.

81

RS

background image

Wszyscy mężczyźni są podobni do siebie, pomyślała

zasępiona Maggi. W jednej chwili potrafią zmienić się z
aroganckiego dyktatora w małego miłego chłopaczka. I
odwrotnie. Przez cały czas myślą, że kobiety nie mają dość
rozumu, żeby dbać o swoje sprawy. Jeśli będzie miała dzieci,
swoje własne, to postara się, żeby ich lekarzem była kobieta.
Najlepiej taka, która także ma dzieci.

Maggi była wciąż wewnętrznie wzburzona, gdy wychodzili na

słońce z ośrodka medycznego w Dartmouth. Każde z jedną
bliźniaczką w ramionach.

- Sprytnie pomyślałaś, żeby ubrać dzieci rozmaicie -

powiedział John.

Tak, to było dobrze pomyślane, Maggi uśmiechnęła się do

siebie. Zaczęła dzień z opóźnieniem i nie mogła nadrobić
straconego czasu. Ubierała je wobec tego w to, co wpadło jej w
ręce. Jaka sprytna kobieta ze mnie, pochwaliła się w myślach.
Ale zamiast ujawnić prawdę, przesłała tylko Johnowi
promienny, trochę sztuczny uśmiech i włączyła się w strumień
przechodniów.

- Maggi, Maggi Paiva! - usłyszała nagle wołanie z tłumu.

Przystanęła i obejrzała się. John szedł dalej, pogrążony w
myślach. Jakiś młody człowiek biegł w jej kierunku. Był

średniego wzrostu. Blondyn jak wiking. Szczupły. Miał na sobie
szary trzyczęściowy garnitur. Mieszanina dobrego wyglądu z
przesadną elegancją.

- Henry? Henry Peterson! - Wspomnienia, sceny z przeszłości

przebiegły jej przed oczami. Henry Peterson na balu, który
odbył się na zakończenie szkoły średniej, zatańczył z nią jeden
raz. Nie nosił rękawiczek i pamiętała doskonale jego zimną
rękę, przesuwającą się w górę i w dół po jej obnażonych
plecach. Syn umiarkowanie bogatej rodziny, z dużymi
aspiracjami.

Najlepsza partia w całej szkole. Oczywiście aż do chwili,

kiedy poznała Roberta. Nie widziała Peter- sona... od kiedy? Od

82

RS

background image

zjazdu koleżeńskiego jej roku, wiele lat temu. I oto pojawiał się
znowu, z szerokim uśmiechem na ustach. Pochwycił ją w
ramiona i zatoczył nią koło, pokrzykując radośnie.

- Maggi Paiva, ile to lat się nie widzieliśmy?
- Dobre parę lat - odparła i odsunęła go delikatnie od siebie.
- Och, kochanie - tłumaczył się - nie wiedziałem, że masz

dziecko. Czytałem w gazecie, że Robert umarł...

- Tak, pięć lat temu. Ale ja...
- Ona ma nie jedno, lecz dwoje dzieci - powiedział John,

który nagle pojawił się obok, dominując wzrostem nad
obojgiem. Jeśli spojrzenia mogłyby zabić, byłyby dwa trupy,
pomyślała Maggi.

- Dwoje dzieci? - Henry cofnął się jeszcze bardziej, z

wyrazem zawodu na twarzy.

Maggi obrzuciła wzrokiem Johna. Zabawia się w psa, co to

sam nie zje i drugiemu nie da, pomyślała.

- One nie są moje - wyjaśniła Henry'emu. - Należą do...

jestem ich... - Nie dokończyła, bo było to przecież zbyt
skomplikowane. Tymczasem dwaj mężczyźni wpatrywali się w
siebie jak para prychających z wściekłości byczków na arenie. -
Pan Dailey przywiózł dzieci z Irlandii - dorzuciła Maggi.

- A więc tak sprawy wyglądają - powiedział Henry z ironią. -

Nadzorca do dzieci! Posłuchaj, Maggi. Mamy milion spraw do
obgadania. Może spotkamy się przy drinku?

- Chętnie - zgodziła się łatwo. Nie miała pojęcia, co Henry ma

na myśli, ale widok Johna, który aż kipiał niechęcią, poprawił
jej samopoczucie. - Może przyjedziesz do mnie - dodała.

- Mieszkam nadal na farmie dziadka. Znasz drogę.
- Oczywiście, że znam. Czy pamiętasz tę przejażdżkę na

wozie siana, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia?

O Boże, czy pamiętam? - pomyślała Maggi. Ani przez chwilę

nie zwracał wtedy na nią uwagi. Nie miała tych kształtów co
dziś.

- Tak, pamiętam - mruknęła.

83

RS

background image

- Może spotkamy się jutro wieczorem?
- Doskonale, około ósmej.
- Około ósmej - przyjął propozycję, nachylił się i pocałował

czubek jej nosa. Odszedł lekkim krokiem, z rękami w
kieszeniach, pogwizdując.

- Więc co się stało w czasie tej przejażdżki na wozie z

sianem? - zażądał wyjaśnień John. Jego chmurny wzrok mógłby
sprowadzić monsunowy deszcz.

- Nic się nie stało - powiedziała Maggi. - A poza tym to nie

twój interes.

- Nie mój interes?! - zagrzmiał. - Co przez to rozumiesz?
- Na przykład to, że nie jestem twoją żoną. Bogu za to niech

będą dzięki. Już wiele razy zmieniałeś swój stosunek do mnie.
Nie ma nic między nami, jak tylko czysty biznes, panie Dailey. I
jeśli zdecyduję się na spotkanie z Henrym, to także nic ci do
tego. Masz tylko wykonywać swoje obowiązki i trzymać ręce
przy sobie, a wszystko będzie w porządku. A poza tym przestań
krzyczeć, bo ludzie się oglądają.

- Ja nie krzyczę - wymamrotał. - Ja nigdy nie krzyczę, nigdy

nie tracę panowania nad sobą. Daj już spokój, Maggi. Chodźmy
dalej. Pru nie przestanie grymasić, jeśli z nią nie pospacerujesz.

To szczera prawda, gdy chodzi o kapryszącą Pru, pomyślała

Maggi, natomiast twierdzenie, że on nigdy nie traci panowania
nad sobą to czyste kpiny. Jeszcze nieraz da mu nauczkę, chociaż
wiadomo, iż obłaskawianie go, to jak wygaszanie potężnego
wulkanu przy pomocy tabletek Alka-Seltzer.

- Nic na tym wozie nie było i teraz też nic nie będzie. - Maggi

spróbowała go jednak uspokoić. - Henry jest tylko moim starym
znajomym. Chodziliśmy razem do szkoły.

- I był twoją sympatią, prawda?
- Nie całkiem - wyznała. - Szczerze mówiąc, nie rozumiem,

dlaczego tak nagle wyskoczył z tym spotkaniem. On nigdy... -
Nie musisz mu mówić wszystkiego, ostrzegł ją głos
wewnętrzny. Henry rzeczywiście nigdy przedtem nie zwracał na

84

RS

background image

nią uwagi, ale nie ma powodu, żeby mówić o tym całemu

światu. A może John zasługuje jednak na więcej wyjaśnień?

- Nic nie wydarzyło się wtedy na sianie - powiedziała. - To

znaczy nic nie wydarzyło się między nim a mną. Henry
zapamiętał coś, co w rzeczywistości dotyczyło innej
dziewczyny.

Następnego dnia Maggi zdenerwowana stała przed otwartą

szafą z ubraniami i nie mogła się zdecydować, co na siebie
włożyć. A była już godzina ósma wieczorem.

Dach został naprawiony, dzieci powróciły do swego pokoju.

Był tam teraz John, który coś nucił najlepiej, jak potrafił.

Maggi, patrząc na zegarek, ostatecznie zadecydowała, że

założy tę niebieską. Miała niewielki wybór. Cztery sukienki, a
poza tym szafa pełna spodni dżinsowych i bluzek wszelkiego
rodzaju. Tak więc niebieska musi sprostać zadaniu. Była
najnowsza. Miała zaledwie pięć łat. Maggi narzuciła ją na białą
koszulkę. Sukienka wydawała się nieco luźniejsza niż wtedy,
gdy Maggi miała ją ostatni raz na sobie. Nie przylegała tak

ściśle do dobrze zaokrąglonych bioder, ale podkreślała pełny
biust. Mały biały kołnierzyk a la Piotruś Pan i koronkowe
przybrania na rękawach były stosownym uzupełnieniem całości.
Suknia należała do tych, które niczego nie pokazują, ale
uwidaczniają wszystko.

Maggi, zadowolona z siebie, wykonała piruet przed lustrem.

Uśmiechnęła się. Henry Peterson naprawdę nic dla niej nie
znaczył, ale któraż kobieta nie lubi wypróbować swej broni od
czasu do czasu.

W tej samej chwili na dole ciotka Eduarda nadawała kuchni

ostatni szlif. Od czasu pojawienia się dzieci starsza pani
powróciła do głównego nurtu życia i zaczęła się interesować
wszystkim, co działo się wokół niej. Podeszła teraz do drzwi
saloniku, gdyż usłyszała, że Maggi schodzi z piętra.

- Czy ma przyjść ten młody człowiek, który telefonował?

Powiedział, że chce się z tobą zobaczyć i pytał, gdzie jesteś.

85

RS

background image

Dobrze wiedzieć, pomyślała Maggi. Widocznie spotkanie z

Henrym nie było tak całkowicie przypadkowe. Ale kobiety
przecież także uprawiają swe małe intrygi, a ona, Maggi, ceniła
mężczyzn, którzy wkładają dużo pomysłowości w gonitwę za
dziewczyną.

- To mi się podoba - ciotka Eduarda wyraziła swoje uznanie,

gdy zobaczyła bratanicę w niebieskiej sukni. - Jesteś śliczna,
kochanie. W moich czasach nazywaliśmy takie: ,,skromna, ale
grzeszna".

- Czy nie przesadziłam? - zapytała Maggi, przybierając pozę

niewiniątka.

- Ani trochę. - Ciotka Eduarda uśmiechnęła się szeroko.
- Można w tym pójść nawet do kościoła. Przecież to nie twoja

wina, co mężczyźni myślą, patrząc na ciebie. - W tym
momencie rozległo się pukanie do drzwi frontowych. - I oto już
się zjawia. Zostawiłam gotową kawę na kuchence. Teraz, gdy
mam osobny telewizor w moim pokoju, nie będę wam
przeszkadzała.

- Nie chcę, ciociu, żebyś odchodziła - zaprotestowała Maggi.
- A ja nie chcę być piątym kołem u wozu - oświadczyła

starsza pani i ruszyła ku schodom.

Maggi sprawdziła w lustrze sukienkę i fryzurę i podeszła do

drzwi. Pukanie rozległo się jeszcze raz. Maggi grała na zwłokę,
chciała ochłonąć. Od czasów przedślubnych nie miała randki z
mężczyzną, czuła się więc niepewnie. Wytarła dłoń w
chusteczkę, którą tłamsiła w ręce, i sięgnęła do klamki.

- Dobry wieczór - powiedział Henry Peterson, patrząc na nią z

uznaniem. - Maggi, ty przez te lata nie zmieniłaś się ani trochę!

Przełknęła ślinę, skinęła zapraszająco ręką i zamknęła drzwi.

W łagodnym świetle lampy Henry nie wydawał się tak kanciasty
jak uprzednio. Ubrany był z wyszukaną elegancją, a w ręce
trzymał gałązkę gardenii. Wręczył ją Maggi, która zdała sobie
sprawę, że ostatni raz dostała kwiaty bardzo dawno temu. Było

86

RS

background image

to wtedy, kiedy przyrodni brat rozbił jej samochód i chciał to
czymś wynagrodzić.

- Dziękuję ci, Henry - powiedziała lekko, bez nadmiaru

uczucia. - Usiądź, proszę.

Rzucił okiem wkoło i wybrał sofę. Maggi ostrożnie wycofała

się do kuchni i znalazła odpowiedni wazon na kwiatek.

- Usiądź tutaj, obok mnie - poprosił Henry, gładząc poduszkę,

leżącą na sofie, tuż przy nim.

Maggi uśmiechnęła się nieznacznie i wybrała fotel

naprzeciwko.

- Chcę patrzeć na ciebie - usprawiedliwiła się. Chyba przyjął

to jako rodzaj komplementu. - Dawno się nie widzieliśmy,
Henry.

- Tak, bardzo dawno. Ale pamiętaj, że ty miałaś Roberta, a

my obaj niezbyt się lubiliśmy.

- Nie wiedziałam o tym. Co przez ten miniony czas robiłeś?
- Och, to i tamto, jak wiesz poszedłem do college'u, teraz

pracuję w handlu nieruchomościami.

- A ja myślałam, że w bankowości. Twój ojciec ma chyba coś

wspólnego z bankiem First Bristol?

- Rzeczywiście, próbowałem zaczepić się w bankowości. -

Henry wydawał się zakłopotany. - Mój ojciec również tego
chciał. Mieliśmy tworzyć spółkę, ojciec i syn. Coś w tym
rodzaju. Ale po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że
niezbyt się zgadzamy... więc zrezygnowałem.

- Zapewne była to słuszna decyzja - przyznała Maggi -

chociaż muszę ci powiedzieć, że lubię ten bank, mam tam swoje
konto.

- Wiem o tym - powiedział z uśmiechem. - Wspominają tam

czasami twoje nazwisko. Ściślej mówiąc, ojciec wymienił je
ostatnio przy obiedzie. I dlatego właśnie postanowiłem odnaleźć
cię. Czy mogę dostać obiecanego drinka?

Maggi zerwała się z fotela.
- Burbon czy szkocka? - zapytała.

87

RS

background image

- Szkocka z lodem. - On także podniósł się z sofy i stanął tuż

za nią. Barek znajdował się w kącie pokoju. Gdy Maggi sięgnęła
po karafkę, Henry dotknął jej pleców. - Pamiętam - szepnął jej
do ucha - że zawsze byłaś gorącą dziewczyną.

Cofnęła się zaskoczona, bardziej zapachem jego miętowych

pastylek na czystość oddechu niż tym co powiedział.

- Tak sądzisz? - wyraziła wątpliwość. - W mojej pamięci

wygląda to inaczej.

Ręka Henry'ego wyciągnęła się ku niej. Maggi wcisnęła w nią

szklankę z drinkiem. W ten sposób przynajmniej jedną rękę miał
zajętą.

- Czy pamiętasz turniej futbolowy na naszym roku?
- Henry kusił ją wspomnieniami. - Poszliśmy wtedy do szatni

przy sali gimnastycznej. To były szalone godziny. Wszystko
mam przed oczami.

- O mało nie wyrzucili cię wtedy ze szkoły - przypomniała mu

Maggi.

- A więc i ty to pamiętasz? - zaśmiał się Henry.
- Powinniśmy zacząć teraz od tego, na czym wtedy

skończyliśmy.

- Jest tylko jeden problem - powiedziała Maggi,

zdecydowanie odsuwając go od siebie. - To nie byłam ja, lecz
Mary Anstruthet. Ona wyszła już za mąż, jak zapewne wiesz, za
ogromnego, silnego faceta, który pracuje w dokach. Musisz być
bardzo ostrożny, jeśli chodzi o odgrzewanie wspomnień
związanych z Mary. Jej mąż jest bardzo zazdrosny.

- To chyba jakieś nieporozumienie - wymamrotał Henry i dla

rozładowania sytuacji pociągnął łyk szkockiej.

- Być może - powiedziała, oddychając głęboko. - Ale ja byłam

wtedy nieśmiałą, skromną dziewczyną. Czasem myślę, że
szkoda. Inne mają co wspominać. Ale takie było życie.

Henry przyjął to jako pewnego rodzaju wybaczenie. Jego

uśmiech powrócił.

- Teraz ty opowiedz coś o sobie, Maggi.

88

RS

background image

- Niewiele tego jest - westchnęła. - Po ukończeniu szkoły

poszłam na kurs sekretarski, ale nigdy nie starałam się o pracę w
tym zawodzie. Później pojawił się Robert i wybawił mnie od
wszelkich problemów, chociaż na krótko. A potem zajmowałam
się rozmaitymi drobiazgami. Jak wiesz, nie byłam nigdy
specjalnie ambitna. A ty się nie ożeniłeś?

Henry poruszył się niespokojnie i szybko dokończył drinka.
- Tak, ożeniłem się, ale nic z tego nie wyszło. Betty była

prawdziwą jędzą. Zrób to, zrób tamto, skacz, jak ci każę. A jej
ojciec był wielkim oszustem. Żył jak milioner, ale za pożyczone
pieniądze. Wsadzili go ostatecznie do pudła za malwersacje, a
my rozwiedliśmy się. - Henry podniósł do góry pustą szklankę i
obrócił ją w świetle lampy. Maggi zrozumiała ten gest, nalała
mu alkoholu i powróciła na swoje miejsce. Natomiast Henry
pod wpływem whisky znowu nabrał odwagi. - Przysiądź się do
mnie - powiedział zdecydowanym tonem.

Dlaczego nie? - pomyślała Maggi. Od początku chodziło

przecież o to, że chciała zakosztować małej przygody. Lub
inaczej, chciała doprowadzić Johna do zazdrości. Dalejże więc,
dziewczyno, zachęciła sama siebie. Zrobiła słodką minę i
przysiadła się do Henry'ego. Sofa była stara, jeszcze z czasów
babki. Gdy tylko Maggi usiadła, sprężyny zazgrzytały i
popchnęły ją ku Henry'emu.

- Doskonały pomysł - wyraził zadowolenie i odstawił

szklankę. - A więc, jak słyszałem, myślisz o sprzedaży farmy?

Maggi natychmiast zrozumiała, co było prawdziwym

powodem pojawienia się tutaj tego bohatera z lat szkolnych.

- Być może - rzekła wzdychając. - Rzeczywiście myślałam o

tym. Nie mogę powiedzieć, że coś postanowiłam, ale myślałam.

- To już jest coś - stwierdził Henry. Obrócił się ku niej. Jedną

ręką objął jej plecy, a drugą położył na kolanie. Maggi nagle
dostrzegła w oczach Henry'ego zielony poblask dolara.

Sprawy biorą interesujący obrót, pomyślała. Musi trzymać się

mocno, a wszystko się wyjaśni.

89

RS

background image

- Plotka mówi, że chcesz sprzedać całą farmę. Czy to prawda?
- To nieprawda - odpowiedziała cicho.
- Nieprawdą jest, że Maggi to namiętna panienka.
- Głos dobiegł do nich z połowy schodów, gdzie w półmroku

stał John Dailey.

Maggi zerwała się na równe nogi, jak czternastolatka, którą

ojciec przyłapał na ściskaniu się z chłopakiem z sąsiedztwa.
Szklanka Henry'ego upadła z łoskotem na podłogę i potoczyła
się pod ścianę. Na szczęście była już pusta. Mike wylazł z
kuchni, żeby zobaczyć, co się dzieje.

John zszedł na dół i stanął przed kominkiem, spoglądając

ponuro na żarzące się polana. Maggi obrzuciła zarówno psa, jak
i mężczyznę przeszywającym spojrzeniem. John po chwili
rozsiadł się w fotelu na biegunach i wziął do ręki wieczorną
gazetę.

- Nie chcę wam sprawiać kłopotu, młodzi ludzie, ale byłem

tak zajęty, że nie miałem czasu przeczytać, co się dzieje w

świecie.

- Czy mógłbym poprosić o jeszcze jednego drinka?- zapytał

Henry.

- Myślę, że ja też się napiję - zamruczała Maggi.
- W tej sytuacji ja także poproszę - powiedział John spoza

swojej gazetowej fortecy. - Dla mnie jak zwykle, Maggi. Ale ty
uważaj, co robisz. Chyba pamiętasz, jak ostatnio źle się czułaś
po szkockiej.

Niewiele brakowało, żeby Maggi powiedziała coś naprawdę

dosadnego, ale musiała w duchu przyznać, że uwaga Johna w
pełni odpowiadała prawdzie. Maggi była zaprzysiężoną
przeciwniczką alkoholu, ale cięty język Johna sprawił, że
wychyliła wtedy kilka kolejek. Z okropnymi następstwami. I
teraz mogło się wydarzyć to samo. Hamując się, żeby nie
powiedzieć zbyt ostrego słowa, Maggi podeszła do barku i obu
mężczyznom nalała po szklaneczce.

- Ja napiję się kawy - rzekła stanowczym głosem.

90

RS

background image

- Doskonały pomysł - zauważył John i zwrócił się do

Henry'ego: - Czy wiesz coś o dzieciach, Peters?

- Peterson - ostrożnie sprostował Henry. - Nie, nic nie wiem

na temat dzieci. I nie mogę powiedzieć, żeby mnie to
szczególnie interesowało. Czy mieszkasz tutaj?

Maggi w kuchni wytężyła słuch, chcąc wiedzieć, jaka będzie

odpowiedź i nieopatrznie poparzyła sobie palce rozgrzanym
naczyniem z kawą. Gdy powróciła do saloniku, John właśnie
pouczał młodego człowieka na temat wychowywania dzieci.
Henry siedział na sofie z wyrazem znudzenia na twarzy, a Mike
zajął ulubione miejsce przy kominku. Maggi z rozmysłem
usadowiła się obok Henry'ego.

- Nie chcemy ci zajmować czasu, John - przerwała jego

wywód. - Jestem pewna, że Henry nie interesuje się
wychowywaniem dzieci. Nie wszystkich mężczyzn to pasjonuje.

- Na pewno masz rację - zgodził się John. Zaskoczyło to

Maggi. Ciepły, ale też dwuznaczny ton jego głosu nawet ją
przestraszył. Ten krętacz przygotowywał niewątpliwie jakiś
mocny cios. - Ale to wielka szkoda - ciągnął dalej. - Wiedząc
jak bardzo ty, Maggi, lubisz dzieci, wątpię, czy jakiś
mężczyzna, nie zainteresowany nimi, będzie miał u ciebie
jakąkolwiek szansę.

- Ależ ja się interesuję! - Henry, zaskoczony obrotem sprawy,

chciał gwałtownie odzyskać przychylność Maggi. - Oczywiście,

że jestem zainteresowany... na przykład, przedłużaniem rodu i
temu podobne. Któż nie byłby?

- Miło to słyszeć - powiedział John z pozorną serdecznością. -

Mam tutaj parę książek i magazynów. Powinieneś rzucić na nie
okiem, oczywiście w wolnym czasie. Każdy, kto myśli o
małżeństwie, powinien być wprowadzony w ten temat. - To
mówiąc rzucił z łoskotem na kolana Henry'ego stertę
wydawnictw.

91

RS

background image

Maggi spojrzała uważnie na gościa. Z upływem każdej

sekundy

Henry

Peterson

wydawał

się

coraz

mniej

zainteresowany małżeństwem.

- Chcesz jeszcze jednego drinka? - zaproponowała, aby dodać

mu otuchy.

- Odradzałbym, jeśli on prowadzi samochód. Jazda po

pijanemu jest dzisiaj społeczną plagą - zauważył John.

Nim Maggi zdołała wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, z

górnego piętra dał się słyszeć płacz dziecka, a sekundę potem
już obie bliźniaczki płakały zgodnie.

- Twoja kolej. - John ręką wskazał schody. Według ściśle

określonej przez nich rotacji wcale nie

była to kolej na Maggi. John powinien opiekować się dziećmi

od szóstej wieczorem do drugiej nad ranem. Ale Maggi
znajdowała się w takim stanie ducha, że bez sprzeciwu pobiegła
na piętro. Pokój dziecinny nigdy nie był w pełni pogrążony w
mroku. Rozjaśniała go nieco słaba lampka. Maggi instynktownie
pochwyciła Pru. Była przekonana, że to ona rozpoczęła lament.
A Prissy dołączyła do niej po prostu dla zabawy. Maggi
przytuliła Pru i kilkakrotnie przespacerowała się z nią po
pokoju. Jednocześnie szukała wzrokiem przyczyny płaczu.
Jeden z prętów, podtrzymujących zasłony okienne, upadł na
podłogę. To przypuszczalnie rozbudziło dzieci. Jeszcze kilka
kroków i Pru, zmęczona całodziennym ruchem, znowu zasnęła.
Po chwili Prissy też już spała.

Przez następne parę minut Maggi próbowała zawiesić zasłonę

na nowo, ale w ciemności nie było to łatwe. Zadanie zostało
więc wpisane na długą listę spraw do załatwienia następnego
dnia. W tej chwili chodziło o coś znacznie ważniejszego. Maggi
na palcach zbiegła schodami w dół.

John znowu był pogrążony w lekturze gazety.
- Gdzie jest Henry? - zapytała ze złością. Gazeta opadła na

tyle, że ukazały się oczy Johna.

Niewinne, naiwne oczy.

92

RS

background image

- Twój chłopak? Powiedział coś o pilnym spotkaniu i

wyszedł. Ma wkrótce zadzwonić do ciebie. - Gazeta podniosła
się ponownie w górę.

Maggi stanęła przed Johnem w atakującej postawie. Pies,

czując pismo nosem, wycofał się do kuchni.

- Co, u diabła, wyprawiasz! - prychnęła.
- Kto, ja? Przecież czytam gazetę - odparł spokojnie. - Czy

wiesz, co sobie wyobraża Mike Greenswald? Ten chłopak chce,

żeby za granie w zespole Red Sox zapłacili mu ponad pół
miliona dolarów. Możesz...

Maggi wyrwała mu gazetę z rąk i bardzo powoli zaczęła drzeć

ją na strzępy. Strona po stronie.

- Ejże! - zaprotestował. - Jeszcze nie skończyłem!
- Właśnie, że skończyłeś - stwierdziła ponuro i kategorycznie.

- A teraz powiedz, o co ci, do cholery, chodzi?

- Zejdź na ziemię - zaproponował jej.
- Zejdę i unieszkodliwię cię!- To byłoby nie fair. Powinienem

mieć czas na skontaktowanie się z moim adwokatem.

- Jeśli nie dasz mi natychmiast odpowiedzi na moje pytanie -

w Maggi aż się gotowało - to ja... to ja...

- Interesujące - powiedział John z kamiennym spokojem. -

Sprawiasz wrażenie, jakbyś cierpiała na jakąś poważną
dolegliwość.

Podniósł się z fotela, podszedł do niej i szybko utulił ją w

swych potężnych ramionach. Nim była w stanie umknąć.

- Posłuchaj, ten człowiek to facet przegrany, naprawdę

przegrany - powiedział John. - Nie interesuje go twoje
rozkoszne ciałko lub powiedzmy inaczej uwiedzenie cię. Jest to
dla niego najwyżej drugoplanowy cel. Nie wiem, co kieruje tym
człowiekiem, ale nawet jeśli jego zamiary są szczere, to on po
prostu nie jest ciebie godny.

- Wytłumacz mi jedno, bo całkiem tego nie rozumiem -

wyszeptała - co dało ci prawo zejść tu, na dół, i wtykać swój nos
w moje życie? Nie miałeś prawa!

93

RS

background image

- Mówisz, Maggi, że nie miałem prawa. - Przestał gładzić jej

plecy i przesunął ręką po pięknych rudych włosach. - Posłuchaj,
pani Brennan, czy mogłem postąpić inaczej? Stałem na górze
schodów i słyszałem, jak ten idiota o mózgu jak ziarnko grochu
zaleca się ostro do mojej dziewczyny. Żaden pełnokrwisty
Irlandczyk nie pozwoliłby na to.

Maggi zdołała się odsunąć od niego na tyle, że mogła

popatrzeć mu w twarz.

- Nie jestem twoją dziewczyną - powiedziała ze złością.
- Co ty mówisz? - Przytrzymał ją na odległość ramienia i

uważnie śledził wyraz jej twarzy. - Nie jesteś moją dziewczyną?
Przecież to kłamstwo.

Maggi powtórzyła jednak jeszcze raz z uporem:
- Nie jestem twoją dziewczyną!
John podniósł ręce w takim geście, jakby się poddawał i

cofnął się parę kroków.

- Czyżbym się mylił? - Wydawał się zdumiony. Ale Maggi

wiedziała, że to wszystko były żarty. Miał

większe trudności niż ona z powstrzymaniem się od śmiechu.

A poza tym, gdy odsunął się od niej, poczuła chłód.
Osamotnienie? Czy może rozczarowanie?

- Jestem odtrącony z powodu tego kundla, Henry'ego

Peterville'a - zamruczał.

- Petersona - poprawiła go. - Szczerze mówiąc, nie znoszę

tego chłopaka. - Po takim oświadczeniu uśmiech rozjaśnił twarz
Johna. - Zdaję sobie sprawę, że wszystko czego on chce to...
moich pieniędzy. A ponieważ nie mam żadnych, to...

- Twierdzisz, że nie jesteś moją dziewczyną? - zapytał John

jeszcze raz. - Musimy więc sprawdzić tę teorię - dodał i
wyciągnął do niej obie ręce.

Maggi wahała się, ale tylko przez chwilę, a potem pozwoliła

objąć się tym opiekuńczym, ciepłym ramionom.

- Widzisz - powiedział John po chwili - twoje ciało mówi mi

jednak, że jesteś moją dziewczyną.

94

RS

background image

- Może ono wie lepiej niż ja? - westchnęła z wyraźnym

zadowoleniem. - Przekonaj mnie o tym!

Pocałował ją. Przywarli do siebie gorącymi, wilgotnymi

ustami. Ogień przelatywał w dół i w górę jej pleców. Paliło ją w
dołku. John obejmował ją mocno. Jedną ręką przyciskał tak, że
swym torsem wyczuwał jej twarde, pełne piersi, a drugą dłonią
pieścił jej talię, uda, pośladki. Zatracili się w tym zupełnie.

- Czy naprawdę nie jesteś moją dziewczyną? - zapytał

szeptem, a jego ramiona wciąż trzymały ją w niewoli.

- Być może jestem. - Maggi z trudem łapała powietrze.

Jeszcze dwadzieścia sekund tej rozkoszy, a nie będzie żadnego
,,być może"! Odrobina zdrowego rozsądku dała jednak znać o
sobie, nagle pojawiając się w jakimś zakamarku mózgu Maggi.
Wychowano ją w surowej dyscyplinie, wpajano zasady moralne
i wrodzona ostrożność wzięła górę. Westchnęła całą piersią,
odstąpiła dwa kroki i powiedziała: - Powinowactwo, oto co nas

łączy.

- Tak sądzisz? - zapytał zaskoczony. - Ale co masz na myśli

mówiąc ,,powino..."

- Daj spokój, doskonale wiesz, o co chodzi - odparła. -

Prawnicy znają sens każdego słowa. Powinowactwo znaczy, że

żyjemy zbyt blisko siebie, że nasze losy zbyt się uwikłały
wzajemnie, powiązały ze sobą. Oczywiście, z powodu dzieci.

- Ach tak! - westchnął, a Maggi wyczuła w jego głosie ponurą

nutę. - Trafna obserwacja. ,,Powinowactwo"! Pomyślę o tym.

- Dokąd idziesz? - zapytała, gdyż John kierował się ku

schodom.

- Na górę, mam zamiar wziąć zimny prysznic - powiedział z

lekkim uśmieszkiem w kącikach ust. - A ty, jeśli naprawdę
chcesz utrzymać owo powinowactwo, to, do diabła, lepiej
zrobisz, gdy zejdziesz mi z drogi.

Maggi aż podskoczyła, słysząc, z jaką gwałtownością

wypowiedział te słowa. Zakryła usta dłonią, żeby nie odpłacić

95

RS

background image

się tym samym. Po chwili już go nie było, a po następnej dał się
słyszeć szum prysznica.

Zimna woda? Czy to na coś pomaga? - zapytała sama siebie.

Jej ręka powędrowała ku nabrzmiałym piersiom. Może ona
także powinna poskromić swoje zmysły zimną wodą?

Po całym pokoju porozstawiane były szklanki i kubki. Umysł

Maggi wciąż pozostawał zamroczony pożądaniem, ale jej
ruchliwe ręce wzięły się do pracy. Kawa w kubku była jeszcze
ciepła, wypiła więc ją jednym haustem. Mike łaził za nią,
machając ogonem, ale niezbyt radośnie.

- Dla ciebie też zimny prysznic? - zapytała psa. - Chodźmy na

spacer. - Po raz pierwszy od dwunastu lat wielki dalmatyńczyk
nie zaprotestował. Nawet pies mi współczuje, pomyślała. Miała
szansę i zmarnowała ją. - Pewnego dnia ten mężczyzna weźmie
mnie do łóżka i będę... szczęśliwa - wyszeptała do siebie.
Zamknęła drzwi i zanurzyła się w zimnym świetle księżycowej
nocy.

















96

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


- Czy to znowu on? - zapytał John Dailey, stojąc przy

kuchennym zlewie i pomagając kąpać bliźniaczki.

Prissy zachwycona gaworzyła, śmiała się szeroko i kopała

nóżkami, rozpryskując wodę dookoła. Po przeciwnej stronie
baseniku wykładanego białymi kafelkami kąpała się Pru,
wspierana jedną ręką przez Maggi, też pełna wigoru, ale także
jakiegoś niepokoju. Maggi w drugiej ręce trzymała słuchawkę
telefonu, którą teraz odłożyła. John nie wydawał się
zadowolony.

- Dzwonił cztery razy w tym tygodniu! - powiedział w

rozdrażnieniu. - Czy on nie rozumie, że ty masz dużo pracy,
liczne obowiązki?

- Ale to jest dowód prawdziwej miłości - odparła Maggi z

westchnieniem i zatrzepotała długimi, podkręconymi rzęsami. -
I znowu były dzisiaj kwiaty. A poza tym dostałam od Henry'ego

śliczne urodzinowe pudełko czekoladek.

- Ode mnie też dostałaś prezent - przypomniał John z

ponurym wyrazem twarzy. - Czy to się nie liczy?

- Oczywiście, że tak - powiedziała. - Henry przysłał mi

czekoladki, a ty dałeś mi parę szczotek do szorowania wanny w

łazience. I to miał być prezent?

- Dlaczego krzyczysz na mnie jak baba handlująca rybami? -

zapytał John rozdrażniony.

- Bo właśnie nią jestem! - zawołała, także podniesionym

głosem. - Robert był rybakiem, a ja jego żoną. Dlaczego
traktujesz mnie, jakbyśmy byli małżeństwem? I to od dziesięciu
lat?

- Od dwudziestu! - ryknął. - Czego chciał Peterson?
- A czegóż by innego! - Maggi uniosła Pru i owinęła ciepłym

ręcznikiem. - Chce, żebyśmy poszli gdzieś razem w sobotę
wieczorem.

97

RS

background image

- Nie możesz tego zrobić - oświadczył John. Prissy sprawiała

mu także niemało kłopotu. Ta mała istotka, śliska jak węgorz,
chichotała, wierciła się, kopała bez przerwy. - Nie możesz tego
zrobić - powtórzył, gdy wreszcie udało mu się pochwycić
małego łobuziaka i zawinąć w pieluszkę.

- To zabawne - powiedziała Maggi - zdawało mi się, iż

ustaliliśmy już, że nie będziesz mówił, co mi wolno robić, a
czego nie.

- Ktoś musi ci to powiedzieć! Wiesz doskonale, u licha, czego

on od ciebie chce.

- Nie jestem taka pewna. Na początku myślałam, że chodzi o

moje pieniądze, ale przecież nie mam żadnych. Może więc
jednak chodzi o moje niewinne, białe ciało...? Albo o farmę.
Wciąż zapominam, że on pracuje w handlu nieruchomościami.
Może więc jednak wybiorę się z nim gdzieś w sobotę.

- Panie na wysokościach! Jeśli on chce twojej farmy, to mu ją

daj! Ale nie wałęsaj się z nim bez celu! Pilnuj jednak tej drugiej
sprawy. Twoje niewinne, białe ciało chcę mieć wyłącznie dla
siebie!

- Pomyślałby kto, że to prawda! - powiedziała Maggi z

oburzeniem. - Potrzebna ci jestem, kiedy tobie to odpowiada i
tylko dla twojej własnej przyjemności. Nie nabierzesz mnie na
te obiecanki. Powinno ci wystarczyć, że trzymam cię w moim
domu...

- Nic nie wiem o korzyściach z tego dla mnie płynących. I

bynajmniej nie płacisz mi po królewsku za opiekę nad dziećmi -
przypomniał jej.

- Po królewsku? A mnie się wydaje, że w zamian za moje

pieniądze nie dostaję tego, czego są one warte. Tak więc skończ
z tymi obiecankami.

- Obiecanki? Moja pani, jeszcze nie wiesz, co cię czeka. Nie

możesz z nim wyjść w sobotę, bo to będzie nasz wieczór.

- O czym ty gadasz? - Maggi zwracała tylko połowę swej

uwagi na to, co mówił John. Drugą połowę skupiła na Prudence,

98

RS

background image

która wykonywała całą serię ćwiczeń gimnastycznych. Zwykle
ta małpeczka robiła to z zachwytem. Tym razem jednak coś ją
wyraźnie dręczyło.

- Sobota wieczór - powtórzył. - Cytuję słowa doktora Jonasa:

,,Zróbcie sobie wolny wieczór, raz w tygodniu, zamknijcie się w
swojej sypialni, a zobaczycie, co z tego wyniknie". I to będzie
właśnie ów wolny wieczór.

Patrzyła na niego, jedną ręką przytrzymując Pru. Była w

rozterce.

- Nie jestem widocznie dostatecznie bystra, ponieważ nie

kpię, o co ci chodzi. Zamknąć się w sypialni z tobą? Co to ma
być? Czas karmienia zwierząt w zoo?

- Ty nie możesz być Portugalką z pochodzenia. - John z

niesmakiem pokręcił głową. - Słyszałem, że są to dobrzy,

życzliwi ludzie. Ile martwych ciał pozostawiłaś po drodze,
zabitych szpadą twego języka?

Maggi pohamowała wreszcie swój zły humor.
- Nie chciałam być... Ale taka już jestem. Przepraszam, jeśli...

Czy coś zaplanowałeś na ten sobotni wieczór?

- Jeśli to tak można nazwać. Zamówiłem nianię, żeby przyszła

i zaopiekowała się dziećmi po godzinie szóstej. W mieście jest
właśnie American Ballet, wystawiają .Jezioro łabędzie" podczas
tego weekendu. Myślałem, że zobaczymy to przedstawienie, a
potem wpadniemy na późną kolację do jakiejś dobrej restauracji.

- O Boże, to brzmi interesująco. - Maggi była jednak

niezdecydowana. - Ale obiecałam już Henryku.

- A co zaproponował ci ten Henry Liverpool? - Peterson -

poprawiła go automatycznie. - Nie

jestem pewna. Wspomniał o wychyleniu paru głębszych w

knajpie. I podejrzewam, że ma nadzieję na kilka rund zapasów
w jego własnym mieszkaniu.

- A więc?
- Sama nie wiem. - Musze trzymać się moich zasad,

pomyślała. Ten zwyczaj poddawania się Johnowi, gdy tylko

99

RS

background image

zacznie ją czarować, musi się skończyć. Rzuciła mu jeszcze
jedno krótkie spojrzenie. - Przykro mi, iż miałeś tyle kłopotów z
zamówieniem pielęgniarki do dzieci. Słyszałam, że w lokalu, o
którym wspomniał Henry, są też tańce, a ja od wieków nie
byłam w mieście, żeby się wyhasać. Ale zabierzmy już te
panienki do łóżka.

- Czy w twoim przekonaniu to jest wszystko, co nas łączy? Te

dzieci?

- To jest wszystko, nad czym mogę się w tej chwili skupić -

odparła Maggie. - Nie sądzę, żebym nadawała się do szybkiego
poderwania. A to jest wszystko, co mi w tej chwili proponujesz.

John zamruczał coś pod nosem i ruszył ku schodom.
Maggi szła za nim, żeby pomóc w ułożeniu dzieci do snu.

Cały czas jakiś wewnętrzny głos zadręczał ją. Przecież tym dwu
małym stworzeniom, które zawładnęły jej sercem, powinna
poświęcać się całkowicie. Tymczasem kłótnie z Johnem
Daileyem odciągały ją od bliźniaczek.

Uśpienie małych tym razem pochłonęło więcej czasu niż

zwykle. Pru wierciła się niespokojnie, pomrukiwała. Prissy
patrzyła na siostrę szeroko otwartymi niebieskimi oczkami, nie
wiedząc, dołączyć się do niej czy nie. Wreszcie Maggi zanuciła
coś maluchom, co zabrzmiało o wiele milej niż rozrywający
uszy baryton Johna. Gdy oboje zeszli na dół, ciotka Eduarda
kończyła właśnie porządki w kuchni. W trójkę rozsiedli się na
chwilę w cichym teraz saloniku, nastrajającym do zadumy. Nad
niedawnym polem bitewnym unosił się duch zawieszenia broni.

Maggi nie była kobietą skłonną do medytacji. Cisza

niepokoiła ją. Jej specjalnością, w takiej sytuacji, było
powiewanie gałązką oliwną.

- A co z twoim interesem tutaj, w Ameryce? - zapytała.
John odłożył gazetę i pokręcił głową.
- Nie uwierzysz, ale miałem już trzy oferty, a przecież minęły

zaledwie trzy tygodnie od chwili, gdy nawiązałem pierwsze
kontakty. Jeśli sprawy przebiegać będą tak jak w tej chwili, to

100

RS

background image

prawdopodobnie zmuszony zostanę do zrewidowania moich
planów na przyszłość.

- Czy zamierzasz coś sprzedać?
- Coś w tym rodzaju - odparł. - Chcę puścić w dzierżawę, jeśli

będę mógł, lub sprzedać, jeśli będę musiał. Zależnie od oferty.

John znowu skrył głowę za gazetą. Szelest papieru wydawał

się kłaść kropkę po tej części rozmowy.

On wyraźnie nie ma zamiaru wprowadzić mnie w tę sprawę,

pomyślała Maggi. Po chwili włączyła telewizor i przebiegła
przez wszystkie kanały, nie znajdując jednak nic godnego
uwagi. Uniosła się więc z sofy.

- Idę na spacer - powiedziała.
- Pójdę z tobą - zaproponował John.
- Nie, dziękuję, muszę coś przemyśleć.
- Pomogę ci, jestem wspaniałym pomocnikiem w myśleniu.
- Na pewno. Ale dzisiaj wieczorem chciałabym pospacerować

sobie solo. Poza tym masz dyżur przy dzieciach do drugiej rano.

- Psujesz mi zabawę, okrutnico.
Maggi westchnęła z rezygnacją i wyszła na werandę. Chociaż

była to dość ciepła noc, jak na początek czerwca, to jednak w
powietrzu czuło się wciąż chłód, tym bardziej że Maggi miała
na sobie tylko sukienkę bez rękawów. Podeszła do balustrady i
popatrzyła przed siebie.

- Czy zawsze będziecie dogadywać sobie? - Zaskrzypiała

huśtawka wisząca na werandzie. Ciotka Eduarda podniosła się z
niej i stanęła obok Maggi. W pytaniu nie było ukrytego żądła,
ale brzmiało ono jak wyrzut.

- Trudno go zrozumieć - powiedziała Maggi cichym głosem.
- A dzieci?
- Są uroczymi, małymi stworzeniami. Zawsze chciałam mieć

własne, ale z rozkoszą będę także matką dla tych dwóch
dziewczynek. Jednakże...

- Jednakże nie możesz znieść pana Daileya?

101

RS

background image

- To nie to. Wciąż nie wiem, jaki jest mój stosunek do niego. -

Maggi zaśmiała się z samej siebie. - Czy możesz to zrozumieć?
Mam już trzydziestkę, a nie mogę się zdecydować.

- To się zdarza w każdym wieku - powiedziała z ironią ciotka.

- U dwudziesto- , trzydziesto- , czterdziestolatków, wcześniej
lub później. Ma to coś wspólnego z wolą Boga, aby zaludnić
naszą ziemię.

- Czy chcesz powiedzieć, że jestem dotknięta matczynym

kompleksem?

- Być może nie, moja kochana. Ale większość kobiet temu

ulega. Wciąż nie wydaje ci się, że John jest odpowiednim
mężczyzną dla ciebie?

- Naprawdę nie wiem - powiedziała z goryczą Maggi. -

Tłumaczył mi już parę razy, że jego pobyt tutaj ma charakter
tymczasowy. Jak tylko doprowadzi do końca swoje tajemnicze
interesy, zamierza spakować manatki i wracać do Irlandii. I
tylko chwilowo ma tutaj, dla rozrywki, niezbyt rozgarniętą
Maggi Brennan.

- To nie jest sprawa jednej tylko nocy - przestrzegła ją ciotka.

Stwierdzenie było tak nietypowe dla starszej pani, i to z
portugalskim rodowodem, że Maggi gwałtownie zwróciła się ku
niej.

- Nie, to wygląda raczej na wydzierżawienie na jeden miesiąc.

Nie widzę się w roli jego kochanki, a raczej konkubiny in spe,
wyczekującej z nadzieją...

- Maggi! - ciotka zawołała karcąco.
- Nawet to jest kłamstwem - Maggi rzuciła z rozdrażnieniem.

- Nie byłam jeszcze w jego łóżku. Ale to jest punkt wysoko
postawiony na liście jego zamiarów. Dobranoc, tia. Chcę się
trochę przespacerować i zastanowić, czy potrafię rozwiązać ten
rebus.

Maggi zeszła z werandy i ścieżką oświetlaną przez księżyc

skierowała się do ogrodzenia, które oddzielało jej farmę od
miejsca budowy osiedla mieszkaniowego.

102

RS

background image

Znajomy młody człowiek ponownie zaorał cztery hektary jej

ziemi, położone w dolnej części farmy. Zrobił to tego samego
dnia, kiedy ludzie z firmy remontowej naprawiali przeciekający
dach. Kolejne osiem hektarów oczekiwało na ewentualną
sprzedaż pod zabudowę mieszkalną. Ale nigdy nie dostanie tego
Swanson i jego szajka, zapewniała Maggi sama siebie. Zaraz
potem jak pole zaorano, dwójka chłopaków z pobliskiej szkoły
obsadziła je na nowo. Dwa hektary gatunkiem kukurydzy
cenionym w okolicy i przynoszącym godny zarobek i drugie
dwa hektary ziemniakami do własnego spożycia. Maggi miała
szczęście, że znalazła chętnych do pracy. Przy minimalnym
obecnie bezrobociu w tej okolicy, trudno było namówić
kogokolwiek do roboty, a tym bardziej z kręgosłupem bez
przerwy zgiętym wpół.

Maggi rozglądała się po farmie, ale myślami była wciąż przy

Johnie Daileyu. Przy tym wędrownym łamaczu serc, włóczącym
się po świecie prawniku, nie zaspokojonym kobieciarzu. Co o
nim naprawdę sądzisz, ty ruda samiczko, zadawała sobie
pytanie. Rozpatrywała dylemat z różnych punktów widzenia, to
akceptując narzucające się wnioski, to odrzucając je. Ale
wszystko na nic się zdało. Była to typowa sytuacja bez wyjścia.
Uczciwa, należycie wychowana portugalska dziewczyna
dopuszczała tylko jeden intymny kontakt z mężczyzną. Po

ślubie! Ale jemu nie było to w głowie. Maggi wahała się więc i
zaczęła już dopuszczać inną ewentualność.

Gdyby przynajmniej z jego strony wyszła jakaś propozycja.

Ale nie. W ubiegłym tygodniu zachował się jak typowy
samolub. Psujący innym zabawę. Jak bardzo nieznośni potrafią
być mężczyźni!

Tak więc, Maggi Brennan, zadała sama sobie pytanie, jak

masz zamiar skusić tego mężczyznę, żeby złożył ci propozycję,
którą

ty

natychmiast

odrzucisz,

po

prostu

dla

usatysfakcjonowania miłości własnej?

103

RS

background image

Wiatr przyniósł z oddali dźwięk dzwonu na zegarowej wieży

kościoła świętego Wawrzyńca. Usłyszała dwanaście uderzeń. I
chociaż nie znalazła rozwiązania dla swego problemu, to jednak
poczuła się znacznie lepiej. Zerwała garść trawy, zaczęła ją
przeżuwać i ruszyła ze wzgórza w dół.

Dom był pogrążony w ciszy. Po omacku doszła do schodów i

zdjęła buty, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi. Na piętrze
skierowała się do dziecięcej sypialni. Lampka nocna rzucała
nikłe światło. Dwójka dzieci głęboko spała. Maggi z wielką
starannością poprawiła na nich kocyki, pocałowała małe w
czółka i wycofała się do holu.

Lekka poświata, widoczna zza wpół otwartych drzwi na

końcu korytarza, świadczyła, że ciotka Eduarda usnęła, nie
wyłączając telewizora. Kilka kroków bliżej były także na wpół
uchylone drzwi do pokoju Johna. Lampa się tam nie paliła, lecz
mrok rozpraszało światło księżyca, wpadające przez szparę w
zasłonach. Maggi przystanęła na chwilę. John Dailey też był
pogrążony we śnie, ale chyba sen nie przyszedł mu łatwo,
bowiem koce zsunęły się na podłogę, a prześcieradło miał
stłamszone w nogach łóżka, pod stopami. Spał bez pidżamy i

światło księżyca eksponowało jego przepyszną męskość.

Maggi, wstrząśnięta, wzięła głęboki wdech, aż powietrze

zagwizdało jej w tchawicy. Dużo czasu upłynęło, bardzo dużo
czasu, od chwili kiedy ostatni raz oglądała coś podobnego.
Wyzwoliło to w niej tęsknoty i pożądania, które zwaliły się na
nią i wstrząsnęły zarówno jej ciałem, jak i umysłem.
Wspomnienia? Nie! - wołał jej głos wewnętrzny. Nie chodziło o
wspomnienia. Tamto działo się gdzieś i kiedyś, ale to nie był
powód, dla którego teraz tak gwałtownie zareagowała. Ten
mężczyzna, tuż obok, nie był widmem, przypomnieniem
zmarłego męża. Ten człowiek jest prawdziwy, realny,
powiedziała sobie. On woła cię, wzywa, a i ty pragniesz go,
Maggi Brennan. Gorycz samooskarżenia zabolała ją głęboko i
Maggi pobiegła do swego pokoju.

104

RS

background image

Czując się bezpieczniejsza za zamkniętymi drzwiami, opadła

na fotel, walcząc z atakującymi ją nadal myślami. Zegar na
parterze wybił drugą, nim zdołała narzucić na siebie koszulę
nocną i dowlec się do łóżka. Dopiero po następnej godzinie
zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.

Lekkie majaczenia senne przypuszczalnie sprawiły, że Maggi

od razu usłyszała głos dochodzący z sypialni dzieci. Był to w
pierwszej chwili słaby pisk. Gdy powtórzył się i spotęgował,
Maggi biegła już po zimnej podłodze do drzwi.

Studiując

godzinami

poradnik

wychowywania

dzieci,

wiedziała, że może się spodziewać wędrówek w środku nocy.
Ale przez wszystkie minione tygodnie bliźniaczki spały
wspaniale, do białego ranka. Ściślej mówiąc do piątej z
minutami.

Teraz, gdy dziecko jeszcze głośniej zapłakało, Maggi była już

w pokoju maluchów i pochylała się nad łóżeczkiem. Po chwili
obie dziewczynki krzyczały wniebogłosy. Maggi chciała już
sama podnieść alarm, gdy do pokoju wkroczył John. Był na
bosaka, tylko w spodniach od pidżamy, które ledwie trzymały
się na biodrach. Pochwycił Prissy na ręce i próbował
wykorzystać swój męski czar.

- Nie wiem, co im dolega - szepnęła Maggi. Położyła Pru na

kąpielowym stole, który był jednym ze świeżych nabytków, i
zaczęła zdejmować z małej koszulkę i pieluszkę. John zaświecił
sufitową lampę. Prudence kopała nóżkami i krzyczała
potwornie, tak że mogłaby postawić na nogi oddział ochotniczej
straży pożarnej. Priscilla, wciąż w ramionach Johna, nagle
zakasłała, zakrztusiła się i z pełnym przekonaniem zaczęła także
płakać.

- Nie mogę znaleźć powodu tych krzyków - szepnęła Maggi.
- Do diabła, przy tym wrzasku nie ma co zniżać głosu -

stwierdził John racjonalnie. - Która z nich zaczęła?

105

RS

background image

- Nie wiem, myślałam, że Pru. A może obie zaczęły lament

jednocześnie? Nie musi przecież zawsze jedna naśladować
drugiej.

- Więc przesuń się nieco - poprosił - zobaczę, czy to była

Prissy.

Maggi szybko zawinęła Pru w pieluszkę, a John rozebrał

drugie dziecko. Oglądał je przez parę chwil, aż wreszcie
westchnął z rezygnacją.

- U niej też niczego nie znajduję - powiedział.
- Spróbujmy trochę pospacerować z nimi.
- Ja to zrobię, a ty tymczasem przejrzyj poradnik
- podpowiedziała Maggi. - Musisz tam znaleźć jakieś

wyjaśnienie. Czy przeczytałeś już całą książkę?

- Z obiema bliźniaczkami w ramionach, po siedem

kilogramów sztuka, zaczęła spacerować, nucąc, jak miała
nadzieję, jakieś uspokajające strzępki melodii.

- Nie, doszedłem tylko do siódmego rozdziału - odparł, jakby

zawstydzony, grzebiąc jednocześnie na narożnej półce z
książkami. - A ile ty przeczytałaś?

- Do szóstego rozdziału. To nie jest książka na dwa wieczory.

Ale teraz pospiesz się... Nie myślisz chyba, że małe są głodne?
Czy dałeś im butelkę na kolację?

- Nie zrzędź i uspokój się - mrukną. - Najbardziej nienawidzę

gderających kobiet. Dałem im butelkę. A tutaj masz tę cholerną
książkę.

- Ale czy dałeś po butelce każdej z nich?
Nie chcę gderać, pomyślała, ale John jest tylko mężczyzną.

Rozrywa mi się serce, gdy widzę maleństwa tak cierpiące.

- Oczywiście, że po butelce każdej. Czy chcesz, u diabła,

żebym przyniósł z dołu trzecią?

- Tak właśnie pomyślałam. I przestań przeklinać. Nie

wiadomo, co one zapamiętają na późniejsze lata.

- Dobrze, dobrze - rzucił ze złością i ruszył ku drzwiom.

Widocznie w holu zaczepił palcem bosej nogi o mały stojący

106

RS

background image

tam podręczny stolik, bo dały się słyszeć krótkie celtyckie
słowa, niechybnie pikantne przekleństwa. John pokuśtykał dalej,
a Maggi z trudem oparła się pokusie, żeby zaklaskać w dłonie.

Tymczasem bliźniaczki wciąż przeraźliwie lamentowały. Z

parteru zaś dochodziły teraz rozmaite odgłosy. Trzaskanie
drzwiami, brzęk lecących na podłogę jakiś przedmiotów,
pojedyncze słowa, wypowiadane prawie krzykiem. Zrozumiesz,
co znaczy słowo ,,ojciec", Maggi szepnęła do siebie. Ale z
drugiej strony pomyślała, że niewielu jest chyba autentycznych
ojców, którym chciałoby się wstać z łóżka w środku nocy, żeby
pomóc żonie przy dzieciach.

Tymczasem John wrócił i w każdej ręce trzymał napełnioną

do połowy butelkę.

- Przepraszam, że tak długo to trwało, ale w lodówce była

tylko jedna butelka.

- Czy podgrzałeś jedzenie?
- Do licha - warknął - dlaczego wszystkie kobiety sądzą, że

mężczyźni są idiotami, gdy chodzi o zajmowanie się dziećmi?
Oczywiście, że podgrzałem!

Gdy Maggi podsunęła mleko Prudence, mała automatycznie

otworzyła buzię, łapczywie pociągnęła z butelki i... wszystko
wypluła. Drugie dziecko, płaczące w ramionach Johna, podeszło
do niespodzianej uczty z entuzjazmem i zaczęło szybko łykać
zawartość butelki.

- A więc to Pru wywołała tę całą awanturę - zawyrokował

John.

- Ale ja nadal nie wiem, o co chodzi - jęknęła Maggi. - Zajrzyj

jeszcze raz do książki.

- Co się tu, na Boga, dzieje? - W drzwiach stała ciotka

Eduarda. Miała włosy w nieładzie. Koronkowy kołnierzyk od
koszuli wystawał jej niedbale z zielonej podomki. Na czubku
nosa tkwiły okulary.

- Nie wiem, o co chodzi - pożaliła się Maggi. - Coś

rozdrażniło Pru, a Prissy płacze ze współczucia. Myślę,

107

RS

background image

John, że trzeba wezwać doktora. Albo zawieźć dzieci na

pogotowie.

- Chyba masz rację. Potrzymaj małą, ciociu Eduardo, a ja

tymczasem się ubiorę.

- Nie spieszcie się tak! - Starsza pani powiedziała to

strofującym tonem. - Zachowujecie się jak prostaczkowie
zagubieni w lesie. Spisywaliście się doskonale, jak wszystko
układało się dobrze. Ale pierwsza trudność wytrąca was z
równowagi. Które z dzieci rozpoczęło awanturę?

- Ta mała - odpowiedział John. - Prudence. Ciotka Eduarda

przyjrzała się dziecku pobieżnie,

a potem, ku zaskoczeniu Maggi, wetknęła wskazujący palec w

usta bliźniaczki. Dziewczynka zapłakała jeszcze głośniej. Ciotka
cofnęła palec i uśmiechnęła się.

- Nic poważnego dziecku nie dolega - oświadczyła.
- Zaczekajcie tutaj chwilkę, zaraz wrócę.
- Nie pytaj mnie, co o tym myślę - powiedział John, widząc

pytające spojrzenie Maggi. - Lepiej pospaceruj z małą trochę
szybciej.

- Ledwie trzymam się na nogach - odparła Maggi.
- Ty pochodzisz z nią trochę.
- Wykluczone - powiedział z powagą. - Moje spodnie od

pidżamy mogą w każdej chwili opaść.

- O tej porze nocy nikt na to nie zwróci uwagi - parsknęła -

chyba że jesteś w szczególny sposób wyposażony.

- Nie wygłupiaj się. - John był wyraźnie zdenerwowany. - Po

prostu pospaceruj, zaśpiewaj coś małym...

W tej chwili ciotka Eduarda wróciła, nucąc jakąś portugalską

melodyjkę. W ręce trzymała buteleczkę.

- A teraz przestańcie się na siebie gapić - rzekła, po czym

odkręciła zakrętkę i wylała z butelki kilka kropli płynu na palec.
A następnie wetknęła go do buzi Pru. Upłynęła jedna cenna
minuta i jakby na rozkaz dziecko przestało płakać, zagaworzyło
i... usnęło. Prissy jeszcze przez chwilę ciągnęła swoją serenadę,

108

RS

background image

a następnie także zapadła w sen. Cisza, która wypełniła pokój,
była szokująca.

- Wielkie nieba - wyszeptała Maggi.
- Ząbki - powiedziała ciotka Eduarda ze stoickim spokojem. I

uśmiechnęła się szeroko.

- Co to jest? - John zażądał wyjaśnienia, wskazując na

buteleczkę.

- Odmiana benzokainy - odparła ciotka. - W moich czasach

używaliśmy środka o nazwie paregoric, ale to była pochodna
morfiny i wyszła z mody., Tej parce dzieciaków przez najbliższe
kilka miesięcy będą wy- rzynać się ząbki, więc musicie do tego
przywyknąć. Zostawię buteleczkę, o, tutaj, na półce.

- Oczywiście - wymamrotała Maggi - zęby! Dlaczego o tym

nie pomyślałam?

- Bo ty nie jesteś ich matką, a on nie jest ojcem -

skomentowała ciotka Eduarda. - A teraz, czy możemy wrócić do

łóżek? Jest już dobrze po północy.

- Jak mogłam być tak głupia? - Maggi rzuciła retoryczne

pytanie, patrząc, jak ciotka znika w korytarzu.

John stał tuż przy niej, obejmując ją ramieniem. Dzieci

głęboko spały. Maggi odsunęła się od niego, nerwowo
poprawiła pościel i kocyki małych. John objął ją ponownie.

- Chodźmy już stąd - powiedział, gasząc światło i delikatnie

popychając Maggi w kierunku ciemnego korytarza. W chwili
gdy przekraczali próg, Maggi poczuła niepokojąco wyraźnie
bliskość mężczyzny. A on był świadomy jej obecności jak ona
jego. Przez ciało Maggi przebiegł dreszcz. John przycisnął ją
jeszcze mocniej.

- Zimno ci? - zapytał.
- Nie - wyjąkała - nie bardzo. Zapomniałam po prostu założyć

podomkę.

- Tak, zauważyłem. - Ręka Johna zaczęła się przesuwać, aż

zatrzymała się na płaskim, drgającym brzuchu Maggi. Dzwonki

109

RS

background image

alarmowe rozbrzęczały się w jej głowie, ale świadomie je
zignorowała. Stanęli przy jej drzwiach.

- Mamy zaledwie dwie godziny do ponownego przebudzenia

się dzieci. A tak dużo jest do obgadania. Czy masz na to siły? -
zapytał John.

- Nie mam nic przeciwko temu - wyjąkała. Ale i tym razem

natychmiast opadły ją wątpliwości. Oczywiście, pomyślała, to
typowy mężczyzna i chce czegoś więcej niż tylko takich czy
innych słów. Ale, o wielkie nieba, jej także nie chodzi wyłącznie
o słowa, skonstatowała samokrytycznie. Z drugiej strony nie
może tak po prostu się poddać. Nie tak ją wychowano. Może
więc gra na zwłokę będzie jakimś rozwiązaniem?

- Zapomnieliśmy o butelkach - powiedziała przewrotnie. -

Trzeba je wstawić do lodówki, bo inaczej mleko się zepsuje.

- Do diabła, powinieniem zamówić drugą lodówkę i trzymać

ją tutaj, na piętrze!

- Nie, to byłoby trwonienie pieniędzy. Zanieś po prostu

butelki na dół i wróć...

- Mam przyjść z powrotem? - przerwał jej z niedowierzaniem.
Maggi, żeby uspokoić nerwy, głęboko odetchnęła. Gdy

nadeszła krytyczna chwila, potrzebne było jakieś współdziałanie
z jej strony. On przecież rzucił wreszcie rękawicę i ona stanęła
teraz wobec diabelnie trudnego wyboru.

Ja go kocham, powiedziała sobie ze spokojem, który

niespodzianie nią owładnął.

- Tak, przyjdź z powrotem - odpowiedziała, tłumiąc ton

desperacji w głosie.







110

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Maggi nerwowo przemierzała swój pokój. W jej drzwiach był

przecież zamek. Wciąż miała czas na zmianę postanowienia.
Mogła ubrać się i uciec. Nie było nawet za późno na wstąpienie
do klasztoru. Jej matka nigdy nie pochwaliłaby takiej decyzji.
Ani ojciec, ani nawet jej pies. O Boże, co ja wyprawiam,
pomyślała.

Było to pytanie, na które nie można znaleźć odpowiedzi. Już

się zaangażowała. Teraz powinna tylko wziąć się w garść i
przejść przez to wszystko. Podobnie jest z pływaniem, pouczała
sama siebie. Człowiek nigdy nie zapomina, jak się to robi. I gdy
wreszcie pogrąży się w wodzie, wydaje mu się wspaniała.

- Oczywiście, że tak będzie - szepnęła złośliwie,

sarkastycznie. Na całym świecie są tysiące kobiet, które robią w
tej chwili to samo i są zachwycone. Mają zamiar to zrobić -
skorygowała siebie. A niektóre są potwornie głupie i...

Maggi zdawała sobie sprawę, że stanęła wobec rozpaczliwego

dylematu, skoro nawet jej głos wewnętrzny obracał się przeciw
niej. Wszystkie możliwe rozwiązania, jedno za drugim,
przemykały jej przez głowę. I odtrącała wszystkie. Vai
diminuir! - pomyślała w szybko zapominanym portugalskim
języku. - Nie denerwuj się! - Chłodny wiatr wpadał przez
uchylone okno. Wzdrygnęła się, ściągnęła koszulę przez głowę i
ułożyła ją starannie na końcu obszernego, wygodnego łóżka. Od
razu przypomniało jej to Roberta. Obeszła wolno cały pokój,
dotykając łóżka, komody, fotela. Czyniła to, jakby żegnając się
ze wspomnieniami, nim ostatecznie oddali je od siebie. W
pewnej chwili dotknęła piersi. Jej ciało było tak chłodne jak noc
za oknem. Tamto działo się tak dawno. Teraz ponownie była
duchową dziewicą, z obawami dziewicy, lecz także z
oczekiwaniami wdowy.

111

RS

background image

Nagle usłyszała kroki na schodach. Zgasiła światło, wsunęła

się pod przykrycie, naciągając je pod samą brodę. Ale John nie
wszedł do pokoju.

Przebiegł ją dreszcz. Desperacko sięgnęła po dodatkowy koc i

zwinęła się w kłębek. Udawaj, że śpisz, powiedziała sobie.
Powieki opadły jej ciężko, ale myśli biegły dalej i dalej.

Jak widać, lubisz seks, podszepnął jej głos wewnętrzny. Ale

nie ponad wszystko. Powie zatem sobie, że jest w nim
zakochana! Nie musi sobie tego wmawiać. Kocha go naprawdę,
ale nie śmie mu tego powiedzieć. Chyba mogłaby skłamać,
gdyby ją o to zapytał. Ale czy na pewno? Nie miała żadnych
oporów, kiedy okłamywała inspektorkę stanową. A zresztą
byłoby to małe kłamstewko. Takie minięcie się z prawdą, od
czasu do czasu, nikomu nie szkodzi. A ponadto kłamstewko
może czasami być bardzo zabawne.

Z drugiej strony Maggi zapewniała sama siebie, że robi to

wszystko dla dobra dzieci. Co, może nie? To przecież wspaniałe
uzasadnienie.

Ale gdzie, u diabła, on się podział?
Odgłosy nocne prawie zamilkły. Z oddali dochodziło ją tylko

żałosne zawodzenie syreny w remizie strażackiej w Dartmouth.
Coś się gdzieś paliło. Z drugiej strony słychać było mgielny
sygnalizator, zamontowany na zaporze wodnej w porcie w New
Badford. A John Dailey wciąż się nie pojawiał.

Zegar na parterze wybił kolejne pół godziny. Wóz strażacki

przetoczył się z łoskotem po Tucker Road w kierunku
południowym.

On nie przyjdzie, pomyślała ponuro. Usłyszała pohukiwanie

sowy na starym dębie za jej oknem. On nie przyjdzie. Magi
wstrząsnęła się od dotkliwego bólu.

Coś ją opuściło. Siły czy podniecenie? Czuła się jakby

pozbawiona czegoś. Zegar wybił następny kwadrans.

- Niech go diabli wezmą! - warknęła do siebie. - Niech diabli

wezmą wszystkich mężczyzn! Nie można zaufać żadnemu. - W

112

RS

background image

tym momencie klamka u jej drzwi szczęknęła i John wsunął się
do pokoju.

Ty śpisz! - nakazała sobie. Nie możesz za nic odpowiadać,

jeśli będziesz spała. Jej oczy były mocno zaciśnięte. Starała się
wolniej oddychać, słysząc zbliżające się kroki. Poczuła jakiś
zapach w powietrzu, chyba mydła i płynu po goleniu. Spóźnił
się, bo chciał się ogolić, pomyślała i z trudem przełknęła ślinę.

Druga strona materaca ugięła się. Poruszyły się koce,

zakrywające teraz prawie całą jej twarz. I fala ciepła owiała ją.
Nie mogła uleżeć bez ruchu. Ale starała się bardzo. John
przesunął się ku niej i całe łóżko drgnęło. Jego ciepła ręka
spoczęła we wgłębieniu, skąd wykwitały biodra. Ciepła, pewna
siebie ręka.

- Maggi?
Walczyła ze sobą, żeby nie zareagować. On przysunął się

bliżej. Poczuła dotknięcie silnego uda. Jego ręka przesunęła się
ku górze. Gdy dotarła do piersi, Maggi nie mogła dłużej
wytrzymać napięcia. Nerwy miała w strzępach. Ciało jej
pamiętało to, co rozum próbował zapomnieć. Odwróciła się
lekko ku niemu, ale John przechylił ją znowu na plecy.

Któreś z nich wydało słaby jęk.
Jego palce zdobyły atłasowe wzgórze, a brunatny wartownik

na szczycie sprężył się na baczność.

- O Boże - ktoś westchnął.
Wargi, zimne cudowne wargi, całowały ją tam, gdzie

wyczuwa się puls na szyi. Potem przesunęły się ku płatkowi
ucha i wreszcie wpełzły łatwo na usta. Ale tylko na moment.

- Czy śpisz głęboko, Maggi? - Jego wargi były ponownie przy

jej uchu. Mogła rozpoznać cień uśmiechu w tym, co wyszeptał.
Usta mężczyzny zaczęły się znowu przesuwać, dotykając
delikatnie twarzy, szyi, wklęsłości między piersiami. Maggi
głęboko odetchnęła i zadrżała w sposób nie kontrolowany.

- Nie masz nic do powiedzenia, Maggi? - usłyszała znów jego

szept. Nie odpowiedziała jednak ani jednym słówkiem.

113

RS

background image

John przysunął się jeszcze bliżej. Poczuła jego ciężar na swej

piersi. Mimowolnie znowu głęboko westchnęła. John zamarł w
bezruchu.

Nie przerywaj, nie zatrzymuj się, chciała krzyknąć. Ale

rozsądek trzymał ją nadal na wodzy. Tak jak sobie na wstępie
obiecała. Przecież zapadła w sen. Czyż nie tak? To nie będzie jej
wina, jeśli on...

A on uczynił to właśnie. Razem wspięli się na szczyt

rozkoszy, w śmiertelnym niemal spazmie.

I podobnie jak w orkiestrze uderzenie w cymbały bywa

ostatnim dźwiękiem symfonii, tak też oni zapadli się teraz w
ciszę.

Minęło kilka minut. John miał głowę przy jej głowie, a dłoń

zanurzył delikatnie w jej wspaniale rudych włosach.

- Dobry Boże - ktoś wyszeptał.
Maggi miała wciąż trudności ze złapaniem tchu. John odsunął

się trochę i usłyszała jego nieco ironiczny głos:

- Jakiż ze mnie ogier, jeśli dziewczyna nawet się nie obudziła.

- W jednej chwili namiętność opuściła ją. A w jej miejsce wdarł
się gniew.

Ogier! - słowo to rozległo się echem po pustych korytarzach

jej duszy. Ponieważ jest wdową, on wyobraża sobie, że
potrzebuje

usług

ogiera.

Maggi

wspomniała

słowa

wypowiedziane do niego zaraz po przyjeździe. Wtedy jej nie
uwierzył. Teraz okazało się, iż czekał na okazję, aby udowodnić,

że jest głupia. Krew w niej zawrzała. Nie, nie potrzebowała
przecież usługi ogiera, a jednak ją uzyskała. Czyż nie jest to
prawdą? A dla niego to całe szaleństwo było dokładnie tylko
tym. Usługą ogiera! Każda kobieta zadowoliłaby go podobnie.
Ale ona była pod ręką.

Gniew zawładnął nią całkowicie. Był ukoronowaniem

grzechu. Zdradziła pamięć Roberta w najgorszy sposób. A John
Dailey śmiał się z niej teraz.

114

RS

background image

Nie da się opanować szaleństwu, myślała szybko. Odpłaci mu

tym samym. Ale jak? Co można zrobić, aby jednym pchnięciem
dopiec mu do żywego? Z labiryntu przeczytanych książek, z
pełnych chichotów rozmówek z przyjaciółkami wyłoniła się
jedna myśl. Przekręciła się na bok, położyła dłonie na jego
muskularnym brzuchu i sennym głosem szepnęła:

- Dziękuję ci, Robercie.
John na chwilę zamarł w bezruchu. Nie wierzył tym słowom.

Maggi poczuła, jak pręży mu się całe ciało. I nagle wyskoczył z

łóżka jak oparzony. Wyrzucił z siebie chyba pół tuzina
odpowiadających sytuacji anglo-saksońskich przekleństw. Paru
z nich Maggi nigdy przedtem nie słyszała. Nie wymagały jednak
objaśnienia. Zebrał gwałtownie swoje ubranie i obrócił się ku
niej, aby powtórzyć kilka z tych słów, których nie chciała
słyszeć. W odruchu samoobrony skryła się pod kocami i
zasłoniła rękoma uszy. A on trzasnął za sobą drzwiami.

Chwila triumfu Maggi minęła szybko. Kręciła się i rzucała w

łóżku, ale nie mogła znaleźć miejsca dla siebie. To co zrobiła
było nie do usprawiedliwienia, a jednak zachwycało ją. On, w
jej przekonaniu, też nie był bez winy. Przez pół godziny toczyła
wewnętrzny spór ze sobą i ostatecznie doszła do wniosku, że
wina leżała w pełni po jego stronie. Przekonana o tym, wstała i
uporządkowała łóżko. Świt okrywał okoliczne wzgórza szarą
poświatą.

Jedna z bliźniaczek zaczęła niespokojnie popiskiwać. - Bogu

dzięki - wyszeptała Maggi, narzuciła podomkę i przebiegła hol,

żeby uspokoić małe.

Pogoda pogorszyła się zaraz po wschodzie słońca. Chłodny

północno-wschodni wiatr zapowiadał deszcz. Dom był
pogrążony w ciemnościach. Ciotka Eduarda zeszła na dół o
siódmej i zobaczyła, że Maggi krząta się już wokół małych.

- Nakarmiłam dziewczynki - powiedziała Maggi. Trudno jej

było ukryć ponure brzmienie głosu. Wyraźnie przygniatał ją
kompleks winy. Ciotka popatrzyła na nią z uwagą, a Maggi

115

RS

background image

mówiła dalej: - Przy okazji proszę, żebyś nie rozpalała ognia w
kominku, bo chcę położyć przed nim, na dywanie, nasze małe

łobuziaki.

Ciotka kiwnęła głową.
- Czy były jeszcze jakieś kłopoty, gdy poszłam do łóżka? -

zapytała.

- Nie, z dziećmi nie - odparła ponuro Maggi i zauważyła

badawcze spojrzenie ciotki. - To znaczy, chciałam powiedzieć,

że po prostu nie mogłam ponownie usnąć.

- Oczywiście, rozumiem. - Ciotka Eduarda znała życie i

nietrudno jej było domyśleć się, o jaki kłopot chodziło.

- Zjedz teraz śniadanie, ciociu - zaproponowała Maggi, żeby

zmienić temat.

- Nie, dzisiaj będę jadła w biegu. Trzeba odnowić zapasy

kuchenne. Mam zamiar wziąć jeepa i pojechać do supermarketu.
Otwierają o ósmej rano, jak wiesz. Domyślam się, że szanowny
pan wciąż śpi.

- Nic mnie nie obchodzi, co ten cholernik robi! - Ogień

wściekłości buchnął z oczu i ust Maggi, zastępując w jednej
sekundzie poprzednie przygnębienie.

- Rozumiem - powiedziała znowu ciotka. Przygotowała sobie

kubek kawy i przeszła do saloniku.

Maggi, pozbawiona audytorium, zamamrotała coś do siebie i

zaczęła przygotowywać bliźniaczkom kąpiel. Około dziewiątej
Eduardy już nie było, a dziewczynki zajęły się penetrowaniem
nowego świata.

Dywan, pokrywający cały salonik, był szeroką doliną, którą

należało zbadać. Między obu małymi leżała gumowa piłka,
cudowna zabawka. Dodać trzeba, że John umieścił metalowe
lustro po jednej stronie kojca i dziewczynki z upodobaniem
przyglądały się swojemu odbiciu. Widząc, że obie małe
rozkoszują się życiem, Maggi skorzystała z chwili spokoju,
poszła na górę i ubrała się. Nie włożyła nic szczególnego. Tylko
uniform, który zakładała zazwyczaj, gdy zajmowała się

116

RS

background image

dziećmi... Lekki sweterek pod szyję, czarne spodnie, znoszone
już nieco, tekstylne buty na gumie. Włosy zaczesała do tyłu i
upięła w koński ogon. Zeszła na dół i rozsiadła się w fotelu na
biegunach, pełna współczucia dla samej siebie.

Usłyszała pukanie do frontowych drzwi. Stanął w nich Henry.
- Co, na Boga, robisz tutaj? - zawołała Maggi. - Wejdź,

proszę, wejdź!

Henry Peterson uśmiechnął się szeroko i przekroczył próg.
- Myślałem, że połączę miłe z pożytecznym - powiedział.
- Och, przepraszam! - Ten wykrzyknik odnosił się do małych.
- Zapomniałam powiedzieć, żebyś uważał na dziewczynki. Są

bardzo ruchliwe.

- Czyżby próba wyścigu ślimaków? - zażartował Henry.

Obszedł dzieci przesadnie szerokim łukiem i wybrał sobie
najlepszy fotel w pokoju. - Nie mam zbyt dużego doświadczenia
z dziećmi. Na wszelki wypadek trzymam się od nich z dala. Ty
chyba także nie masz odpowiedniego treningu, co, Maggi?

- Nie mam, ale się szybko uczę - odparła. - Lekcje są

podwójne, jak widzisz, i podwójnie cenne. Kawy?

- Z przyjemnością. Wyszedłem dziś z domu bardzo wcześnie.

Zawarłem wielką transakcję - mówiąc to, zatarł ręce, jakby już
cieszył się z liczenia pieniędzy. Maggi udało się ukryć nieco
kpiący uśmieszek i poszła do kuchni, żeby przygotować kawę.

- Bez mleka, z podwójnym cukrem? - zapytała, wracając do

pokoju.

- Zapamiętałaś!
- Było to przecież zaledwie trzy dni temu. Trudno zapomnieć

- odparła i usiadła na sofie, obok jego fotela. Z jakiegoś powodu
czuła dzisiaj życzliwość dla Henryego Petersona. W odróżnieniu
od innego, znanego jej mężczyzny, Henry miał cechy
pieszczocha. Był, jak zwykle, doskonale ubrany, ale sprawiał
wrażenie, jakby potrzebował trochę duchowego wsparcia.
Którego Maggi gotowa mu była udzielić.

- A teraz powiedz mi coś więcej o tej transakcji.

117

RS

background image

- Chodzi o domy mieszkalne obok twojego gruntu -

powiedział i dodał: - Robisz doskonałą kawę.

- Rozpuszczalna. - Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Wyglądasz pięknie, chociaż jest wcześnie rano! Wiem, że to

nieprawda, pomyślała Maggi, ale komplement dobrze mi zrobi.

- Dziękuję, Henry. No więc co z tymi domami?
- Trzy są już ukończone - odrzekł pełen radości - i moja firma

dostała dyspozycje ich sprzedaży lub wynajęcia. Czy uwierzysz,

że dziś rano, w ciągu jednej godziny, sprzedałem aż cztery
apartamenty?

- Gratuluję. Myślę, że czeka cię pokaźna prowizja.
- Racja! Jestem urządzony na parę miesięcy. Szkoda, że tam

na wzgórzu nie ma więcej miejsca. Mógłbym zbić fortunę. -
Pociągnął łyk kawy, obserwując ją sponad filiżanki swymi
ciemnoszarymi oczami. - I ty mogłabyś także niemało zarobić.

- Ja? - Maggi udała zaskoczenie.
- Tak, ty. Masz przecież prawie osiem hektarów ziemi, które

nie przynoszą żadnego pożytku. Po prostu marnują się.

- Leżą ugorem, jak mówią farmerzy, a to nie jest to samo -

rzekła Maggi i uśmiechnęła się, żeby dodać mu otuchy. Słyszała
od niego już wcześniej tę opowiastkę. Ale wówczas oboje
wiedzieli, że to śpiewka Swansona. Czyżby Henry? Nie, on
chyba nie pokumał się z tym piratem!

- Wiem, że pieniądze nie są ci w tej chwili potrzebne
- Henry ciągnął swój wywód - ale teraz pojawia się

wyjątkowa okazja, której nie powinnaś przegapić, Mag.

Nienawidziła tej skróconej formy swego imienia. Nikt jej nie

używał z wyjątkiem braci i to tylko wtedy, gdy się z nią drażnili.
I gdy mogli uciec przed jej gniewem. Cały dobry humor ulotnił
się z niej, ale Henry tego nie zauważył i kontynuował:

- Tylko za cztery hektary swojej ziemi mogłabyś dostać... - i

tu rzucił sumę, która sprawiła, że oczy Maggi rozszerzyły się,
jakby ze strachu. Nie miała pojęcia, ile można by zyskać na

118

RS

background image

sprzedaży ziemi i prawdopodobnie nie chciałaby jej sprzedać.
Ale... był to temat do marzeń.

- Jesteś pewny, Henry?
Potaknął i uśmiechnął się najszerzej jak potrafił.
- Jestem w stu procentach pewny. Może dostałabyś nawet

więcej.

Posłała mu tak słodki uśmiech, że rozjaśnił się jak

bożonarodzeniowa choinka.

- Wydaje mi się, że nie mogłabym w tej chwili podjąć decyzji.

Muszę porozmawiać z moim prawnikiem, a wuj Jaoa wyjechał
właśnie z miasta.

- Ależ oczywiście. Czy on wciąż reprezentuje interesy

rodziny?

- Właśnie tak. Jeszcze kawy?
- Nie, dziękuję - odparł Henry, sprawdzając godzinę na

zegarku przeładowanym ozdobami. - Muszę już iść. Mam
jeszcze masę papierkowej roboty przed sobą. Ale... Maggi,
będziesz pamiętać o mnie, gdybyś się kiedyś zdecydowała na
sprzedaż?

- Będę pamiętać o tobie, Henry, i o panu Swansonie. Dodam,

że robicie wrażenie przyrodnich braci. Zastanawiam się nawet,
czy nie jesteście syjamskimi bliźniętami?

Henry popatrzył na nią zaskoczony i wytarł czoło chusteczką

wyjętą z kieszeni.

- Swanson? Tak, oczywiście słyszałem o nim. Spotkaliśmy się

chyba kiedyś, raz czy dwa razy. - Henry podniósł się z fotela.

Maggi stała plecami do schodów i nagle usłyszała kroki

zmierzające w dół. A więc wreszcie szanowny pan raczył
podnieść się z łóżka, pomyślała ze złością. Zrobił rzeczywiście
duży wysiłek fizyczny minionej nocy i być może nie jest już tak
młody, jak mu się wydaje czy też jak jej się wydaje. Te
wszystkie myśli, kłębiące się w jej głowie, sprawiły, że nie
usłyszała ostatnich słów Hen- ry'ego.

119

RS

background image

- Co powiedziałeś? Przepraszam, myślałam o czymś zupełnie

innym.

Henry przestępował z nogi na nogę.
- Powiedziałem, że moglibyśmy mój sukces uczcić dziś

wieczorem, Maggi. Mam dwa bilety na balet w teatrze
Zeiterion. Co ty na to? Zawsze byłaś entuzjastką tańca.
Moglibyśmy wypełnić nim cały wieczór. A potem pójść na
kolację.

Maggi usłyszała od strony schodów ciche mruknięcie i nie

mogła się oprzeć myśli o słodkiej zemście.

- To brzmi interesująco - powiedziała. - Moglibyśmy pójść do

tej restauracji przy molo, do Twin Pierś.

Mruknięcie na schodach powtórzyło się. Tylko z większą

dozą jadu. Henry, który nie zdawał sobie sprawy z tej gry,
pokazał w uśmiechu wszystkie zęby.

- Doskonały pomysł, nie jadłem tam od lat. Przyjadę po ciebie

koło siódmej.

- Wyśmienicie. Czy zdołasz zarezerwować stolik w tak

krótkim terminie?

- Nie ma problemu. Zamówię go na nazwisko ojca - zapewnił

ją i skierował się do drzwi.

- Zamówię go na nazwisko ojca - powtórzył drwiąco John,

schodząc do saloniku. - Jak mogłaś zrobić mi coś takiego?
Przecież mieliśmy identyczny plan na ten wieczór.

Maggi skrzyżowała ręce przed sobą i obrzuciła go

piorunującym spojrzeniem. Wyglądał żałośnie. Jakby gniew
boży wreszcie go dopadł. Miał na sobie żółte spodnie od
pidżamy i sfatygowany podkoszulek, który i tak był w lepszym
stanie niż on sam. Włosy miał zmierzwione, był nie ogolony, a
pod oczami widniały czarne cienie.

- Muszę się napić kawy - oświadczył.
- Kto ci broni? - Maggi czyniła, co mogła, żeby dobić go

słowami.

120

RS

background image

- O mój Boże - jęknął i opadł na sofę. - Nie jesteś ze mnie

zadowolona?

- Dokładnie tak można powiedzieć, dokładnie tak.
- I nie masz zamiaru przynieść mi trochę kawy?
- Myślę - odparła - że trudno byłoby mi zdecydować, czy

pozwolić ci umrzeć takim, jakim teraz jesteś, czy też przynieść
kubek kawy i wylać ją na twoją głowę.

- I nie masz zamiaru wyjść ze mną do miasta dziś wieczorem?
- Nie poszłabym z tobą nawet za róg domu - prychnęła.
- Miłe dziewczyny tak nie mówią, Maggi.
- Nie jestem miłą dziewczyną! - krzyknęła mu w twarz.
- Jestem trzydziestoletnią jędzą i nie znoszę ludzi, którzy

wkradają się do mojego...

- Ale ty przecież spałaś. - Maggi w wyniku tego komentarza

mimowolnie się zaczerwieniła. - Tak więc niezależnie od tego
co zrobiłem, ty o tym nie wiedziałaś. Prawda, Maggi? I pozwól
mi powiedzieć coś jeszcze

- cedził dalej słowa. - Mam w tym zakresie duże

doświadczenie i muszę powiedzieć, Maggi Brennan, że byłaś
wspaniała, świetna. Następnym razem...

- Nie bój się, panie Dailey - syknęła. - Nie będzie żadnego

następnego razu. Za jaką kobietę mnie bierzesz?

- Jesteś kobietą, za którą zapłaciłbym każdą cenę
- oświadczył uroczyście.
To przebrało miarę. Maggi wpadła we wściekłość

bezgraniczną, mamrotała słowa straszne, nerwowo szukając
wkoło czegoś, czym mogłaby zaatakować. Kubek po kawie
Henry'ego, nie całkiem pusty, stał na pomocniczym stoliku.
Rzuciła się w tym kierunku, dziko krzycząc. Dzieci zaczęły
piszczeć na własną nutę. John, będąc mądrzejszym niż
przypuszczała, zdążył dobiec do schodów. Ale kubek poleciał za
nim i trafił go w głowę, rozpryskując się na drobne kawałki.
John zatrzymał się na sekundę, słaniając się na nogach, podniósł
obie ręce i dotknął nimi miejsca tuż nad uchem. Popatrzył

121

RS

background image

wściekle na nią i rzucił dwa dosadne słowa, nawiązujące do
przodków Maggi. Po czym, wciąż zataczając się, ruszył w górę
schodami i zniknął.

Maggi stała na środku pokoju, przyciskając dłonie do ust,

jęcząc. Przez dwadzieścia lat rzucała w swych braci czym
popadło, ale nigdy nie trafiała. I nagle coś takiego! Idźże na górę
i proś o przebaczenie - nie dawał jej spokoju głos wewnętrzny.
Ale zdrowy rozsądek był temu przeciwny. Nikt nie wchodzi do
klatki z niedźwiedziem po wbiciu mu ciernia w łapę. A poza
tym ktoś przecież musiał zostać z dziećmi.

Zamiast więc romansować, trzeba raczej wymienić dwie

pieluszki. Co też zrobiła. A potem wzięła małe na ręce i
pospacerowała z nimi po pokoju. Odkryła przy tym, że Prissy
też wyrzyna się ząbek. Trzeba więc było poszukać benzokainy,
gdyż ciotka Eduarda miała wrócić dopiero koło jedenastej. A
tylko ona wiedziała dokładnie, gdzie znajdowała się buteleczka
z uśmierzaczem bólu.

Henry pojawił się zgodnie z zapowiedzią. Na dworze wciąż

padało.

Przyjechał

zgrabnym,

małym

kabrioletem,

z

postawionym dachem. Jej adorator miał na sobie, z przyczyn dla
Maggi niezrozumiałych, białą marynarkę i czarne spodnie. Ona
sama była ubrana najlepiej jak mogła. W piękną, satynową,
obcisłą sukienkę, sięgającą do połowy łydki, rozciętą z boku po
udo i połyskującą w świetle lampy. Do tego dziesięcio-
centymetrowe szpilki, które dawały jej zdecydowaną przewagę
wzrostu nad Henrym.

Zadzierała nosa do góry tak dalece, że nawet Mike, pies

domowy, był pod jej wrażeniem.

- Baw się dobrze - rzuciła ciotka Eduarda serdecznie.
John chrząknął tylko z dezaprobatą, gdy go mijała, i pogrążył

się w lekturze gazety. Maggi z ostentacją wzięła Henry'ego pod
ramię i radośnie się roześmiała po jakimś jego nie najlepszym

żarcie. Gdy zniknęli za drzwiami, John demonstracyjnie zgniótł

122

RS

background image

gazetę i wrzucił ją do kominka. Ciotka Eduarda zasłoniła usta
ręką, żeby ukryć śmiech.

Nie wszystkie miasta Ameryki są w tak korzystnym położeniu

jak stołeczny Waszyngton. Ogólnonarodowe dary, składki i
subsydia państwowe pozwoliły wznieść Teatr Narodowy. W
konsekwencji tego wszyscy żyjący w promieniu setki
kilometrów mają łatwy dostęp do kultury. Ale prowincjonalna
Ameryka jest również jej spragniona.

Zeiterion, zbudowany w latach dwudziestych, był kiedyś

klasyczną salą kinową, zaprojektowaną w stylu barokowym, z
imponującymi holami, zdobnymi w potężne kandelabry. W
późniejszym czasie instytucja ta przeżywała trudne chwile i
uratowała się przed rozbiórką tylko dzięki subskrypcji
rozpisanej w całym okręgu New Bedford. Po odbudowie i
modernizacji Zeiterion zaczął zarabiać na siebie, ściągając, na
swe już teraz teatralne deski, zespoły sceniczne z wielkich
miast. Mieszkańcy New Bedford i okolicy pojawiają się tam,

żeby oglądać spektakle i być oglądanymi.

Maggi cieszyła się bardzo, że znajdzie się w wielkim świecie,

z tym tylko zastrzeżeniem, że po drodze do miasta odkryła, iż
składany dach w aucie Henry'ego... przecieka. I to dokładnie nad
jej głową. Gdy jednak Maggi postanowiła, że będzie się
doskonale bawić, niczym były dla niej te małe przykrości. Balet
okazał się zdumiewająco dobry, a kolacja w knajpie Twin Pierś
- wspaniała. Ulewny deszcz zamazywał jednak widok na
tętniący pracą port i Maggi zdana była na niezbyt porywającą
konwersację z Henrym.

Przed północą ruszyli w drogę powrotną. Chcąc chociaż

trochę usunąć się spod płynącego z dachu strumyka, Maggi
przemieściła się bliżej kierowcy, co Henry przyjął za
zaproszenie do... do tego, na co stać mężczyznę, który prowadzi
samochód jedną ręką. Gdy zajechali przed dom, Henry posunął
się znacznie dalej. Maggi wymierzyła mu siarczysty policzek i
w strugach deszczu pobiegła do domu.

123

RS

background image

Światło w saloniku nadal się paliło. Stanęła na werandzie i

próbowała doprowadzić się do ładu, o ile to było możliwe.
Tymczasem Henry odjechał z gniewnym piskiem opon. Maggi
weszła frontowymi drzwiami.

- Właściwy czas na powrót do domu - powiedział John. Był

wyraźnie w przyjaznym nastroju.

- Nie rozumiem, co to może cię obchodzić - rzuciła przez

ramię i skierowała się do kuchni. John szedł za nią. Czajnik był
pełen wody i gwizdał.

- Zrobię ci kawy - zaproponował, a Maggi z ulgą usiadła przy

stole i skinęła głową. Była zbyt zmęczona, żeby mieć ochotę na
dalsze utarczki. Gorąca kawa nieco poprawiła jej nastrój.
Kofeina to coś, co było mi potrzebne, pomyślała.

- Dobrze się bawiłaś? - John siedział przy stole naprzeciw

niej, trzymając w dłoniach filiżankę.

- Cudownie - powiedziała, ale była zbyt zmęczona, żeby

słowom nadać przekonywające brzmienie.

- Wyglądasz jak zmokły szczur.
- Dziękuję - odparła i zastanowiła się, czy brzmiało to

dostatecznie chłodno. - Twoi przyjaciele wyrażają się o tobie
równie przychylnie.

- W ogóle nie spałaś minionej nocy - John mówił dalej. - Cały

dzień i wieczór byłaś na nogach... Czy wpadłaś do wody w
porcie?

- Gdybym wpadła, to bym już nie żyła - zamamrotała - tyle

tam trujących chemikaliów.

- Czułabyś się znacznie lepiej ze mną tutaj, w domu.
- Ejże, postawmy sprawę jasno! To jest mój dom, nie twój. I

przekonałeś mnie minionej nocy, że nie jestem bezpieczna
nawet w nim. O Boże, co powie moja matka?

- A czy musi wiedzieć?
- Ta kobieta potrafi wydusić informację z kamienia. Nie

byłabym zdolna utrzymać czegokolwiek w tajemnicy przed nią,
nawet gdybym bardzo chciała.

124

RS

background image

John bębnił wskazującym palcem po blacie stołu, co

zaczynało ją drażnić.

- Posłuchaj - zwrócił się do niej swym miłym, głębokim

głosem - mam z tobą do pomówienia.

- Nie jestem tego pewna - powiedziała, pochylając głowę nad

kubkiem z kawą. - Minionej nocy również powiedziałeś, że
chcesz porozmawiać ze mną i widzisz, co z tego wynikło.

- O tym właśnie musimy pomówić.
- Nie wierzę. - Woda wciąż skapywała po jej szyi. Wstała i

okryła głowę suchym kuchennym ręcznikiem, próbując
jednocześnie wyjąć zapinki z włosów.

- Pozwól, że ci pomogę - zaofiarował się i od razu znalazł

właściwą szpilkę. Gdy ją delikatnie wyciągnął, włosy Maggi
opadły kaskadą. Wtedy wziął od niej ręcznik i zaczął wycierać
jej włosy. Jako masażysta okazał się bardzo delikatny, wręcz
subtelny.

- Pewnie masz dużo doświadczenia w tym zakresie? -

zapytała.

- Trochę. Posłuchaj, Maggi... - Nastąpiła krótka pauza, jakby

szukał odpowiednich słów. Prawnik, który ma trudności z
wysłowieniem się? - zadała sobie pytanie. - Maggi, poprzednia
noc była wielkim błędem z mojej strony.

- Powiedz to jeszcze raz! - Ręcznik przykrywał połowę jej

twarzy, maskując jej wyraz, za co dziękowała niebiosom.

- Wiem, że pogwałciłem wszelkie reguły, obowiązujące

gościa. I jak mi się wydaje, nie byłaś zabezpieczona...

O Boże, pomyślała. Nie przyszło jej to w ogóle do głowy!
- Tak mi się wydawało - powiedział, a jego ręce nadal

delikatnie masowały jej skronie. - Mogą być tego konsekwencje.

Maggi doznała skurczu serca. Rzeczywiście mogą być

następstwa... Ponieważ nigdy jeszcze nie była w ciąży, nie brała
takiej ewentualności pod uwagę.

- Wiem, że dobrze sobie radzisz z bliźniaczkami - dodał. -

Kochasz je, a one kochają ciebie.

125

RS

background image

- Tak - przyznała szeptem.
- A teraz być może wzięliśmy na siebie dodatkową

odpowiedzialność - rzekł poważnym tonem. Rzuciła na niego
krótkie spojrzenie. Nie wydawał się szczególnie uradowany tą
sytuacją, niezależnie od tego, jaka faktycznie była. - Wbrew
wszystkim różnicom, które nas dzielą, myślę, że ty i ja
powinniśmy... - John przerwał masaż i stanął na wprost Maggi.
Odgarnęła włosy do tyłu i odsłoniła oczy. John wydał jej się
teraz bardzo zdecydowany, szczery, a także przystojny.

- Co powinniśmy? - zapytała ledwo słyszalnym głosem.
- Powinniśmy pobrać się, wziąć ślub - dokończył. Maggi nie

mogła zdobyć się na odpowiedź. Z wrażenia o mało się nie
zadławiła.





















126

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Dwa dni później Maggi i John nadal chodzili wokół siebie jak

dwa znerwicowane koty. Mieli już za sobą poranne obowiązki
wobec dziewczynek. Potem on wyjechał do miasta, żeby
,,pilnować biznesu", jak powiedział, a ona wykonała jeszcze
tysiąc i jedną czynność, wiążącą się z dziećmi. No i myślała
intensywnie. Wyjść za niego za mąż? Ta ewentualność
przerażała ją, drażniła i stresowała. Był przystojnym mężczyzną,
do tego wniosku wreszcie doszła. Człowiekiem dokładnym w
tym co robił. Nie uchylał się od ciężkiej pracy, ba, lubił ją. Miał
obowiązki w Irlandii, a ją samą traktował teraz jako jeszcze
jedno zobowiązanie. Maggi wzdragała się przed taką myślą.
Wyjść za człowieka tylko dlatego, że przeżyli ze sobą jedną
noc? Bez choćby słowa o miłości i o ,,dozgonnym szczęściu"?
Ta myśl wywołała w niej zimny dreszcz.

Z drugiej jednak strony przerażało ją przypuszczenie, że pani

Fagan niedługo się pojawi, żeby zobaczyć się z jej mężem. I
jeśli okaże się, że taki nie istnieje, stan Massachusetts odbierze
jej Pru i Prissy. A do tego przecież nie można dopuścić. Tak
więc, być może, wystarczył fakt, że ona kochała dzieci i kochała
Johna Dailey, a mniej ważne było, że on nie potrafił odpłacić się
tym samym.

Powinna wyjść za Johna dla dzieci. Brzmiało to

przekonywająco dla jej sumienia rodem z Nowej Anglii! Nie
uwzględniając nawet tego, że go kochała i że był wcielonym
diabłem w łóżku. Odłóż te argumenty na bok, Maggi
przekonywała sama siebie, poświęć się po prostu dla dzieci. I
zrób to szybko. Pani Fagan znowu

telefonowała, że będzie w Dartmouth w najbliższy piątek.
- Ilekroć patrzycie na siebie - powiedziała ciotka Eduarda,

wkładając ciasto do piecyka - odnosi się wrażenie, jak byście
obawiali się, że jedno powie coś, czego drugie nie chciałoby
usłyszeć. Co się z wami dzieje?

127

RS

background image

- On... ma dla mnie propozycję, a ja po prostu nie wiem, jaką

mu dać odpowiedź. Właściwą odpowiedź.

- Wielka mi tajemnica - rzekła ciotka złośliwie.
- Mogę wyczytać z twojej twarzy, co on zaproponował i co ty

o tym sądzisz. Poprosił, żebyś za niego wyszła, prawda?

- Niech go diabli wezmą - burknęła Maggi. - Nie miał prawa

mówić o tym komukolwiek. Nienawidzę gaduł.

- Nic mi nie powiedział, kochanie. Ani słowa. Nie jest tego

rodzaju mężczyzną.

- Więc po prostu zgadłaś?
- Pamiętaj, że mam trzy córki - zauważyła ciotka
- i wszystkie są zamężne.
- A więc czytasz w moich myślach?
- Nie, w twojej twarzy.
- Jeśli wiesz tak dużo, to może wyczytałaś również, jaka jest

wypisana odpowiedź na mojej buźce?

- Nie, nie złapiesz mnie w tę pułapkę. Znajdź odpowiedź

sama. Nie chcę, żebyś w przyszłości rozgadywała, że twoja
ciotka namówiła cię do wyjścia za niego. Albo że cię od tego
odciągnęła. A sio... wynoś się z mojej kuchni. Zajmij się
dziećmi. Nie chcę, żeby się ciasto przypaliło.

W chwilę potem humor Maggi poprawiła Prissy. Dziecko

wreszcie osiągnęło sukces. Postawiło pierwsze kroczki o
własnych siłach. Maggi, widząc to, zapiszczała z radości jak
zwariowana matka. A Pru, spokojniejsza z nich dwu, po prostu
się przyglądała.

Gdy John tego dnia wrócił do domu, Maggi podjęła już

decyzję. Ale zaczęła od innej strony. W saloniku, po lunchu,
zagadnęła go:

- Miałeś dzisiaj szczęście?
Mały uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Na koniec chyba doszedłem do czegoś - powiedział, tym

razem bez miny pokerzysty na obliczu. - Facet, z którym
kontaktowałem się w Nowym Jorku, przekazał moją ofertę

128

RS

background image

człowiekowi w Sacramento i sądzę, że znajdę wreszcie
rozwiązanie wszystkich naszych problemów.

- Miło słyszeć - Maggi zareagowała spokojnie i usiadła obok

niego na sofie. - Długo rozmyślałam - zaczęła i zrobiła pauzę -
myślałam o nas, o ślubie...

- Tak, rozumiem - bąknął.
Rozumiesz, pomyślała Maggi, ale nie chcesz mi pomóc,

choćby odrobinę.

- Odnoszę po prostu wrażenie, że te zaloty między nami nie są

zbyt romantyczne.

- Och! - Padło tylko to jedno słowo, czy raczej namiastka

słowa, ale mimo to John przysunął się do niej na tyle, że poczuła
jego udo, a męskie ramię objęło, jakby od niechcenia, plecy
Maggi.

- Otrzymałam już w życiu jedną propozycję małżeństwa -

rzekła z bolesną nutą w głosie. - Ale wtedy w atmosferze czuło
się podniecenie. Były kwiaty, słodkie słowa. Naprawdę nie
wiem, jak przyjmować twoją ofertę.

- Przecież było wiele podniecenia, a nawet... żaru w łóżku -

powiedział z przekonaniem. - I tak może być co noc... no, może
prawie co noc.

- Myślisz, że to wystarczy?
- Są sprawy, których nie można już zmienić. Tamto twoje

pierwsze przeżycie wydarzyło się dawno temu. Byłaś wtedy
bardzo młoda.

- I myślisz, że to wszystko tłumaczy? Ze nie ma już miejsca

na... słodkie słowa?

- Czego się więc spodziewasz po mnie? Żebym upadł na

kolana? Przyniósł kwiaty? Pisał poematy miłosne?

- Nie, ale nie musisz być taki złośliwy, uszczypliwy w

stosunku do mnie. Do licha, to wszystko w twoim wydaniu jest
zupełnie wyprane z uczucia!

- Widzisz, najważniejsze jest to, że z małżeństwa ze mną

będziesz miała dwie liczące się korzyści. Po pierwsze, pragniesz

129

RS

background image

zatrzymać przy sobie bliźniaczki i wychodząc za mnie,
zagwarantujesz to sobie. A po drugie, przyznaj Maggi, dobrze
spisałem się w łóżku!

- Zaczynasz jeszcze raz od tego samego - ofuknęła go,

wyraźnie wzburzona. - Seks, czy to wszystko, o czym wy,
mężczyźni, potraficie myśleć?

- Nie, nie wszystko - powiedział i jego uścisk wzmocnił się

wyraźnie, a jej głowa, jakby w naturalny sposób, oparła się na
jego barku. - Nie, nie wszystko, Maggi - szepnął jej do ucha.

- Ale powinno się od tego zaczynać. Tysiące par, biorąc ślub,

nie wie, czy dobrały się pod względem seksualnym. A my
wiemy. Zastanów się, co z tego może się rozwinąć?

- Może masz trochę racji - wyszeptała. - Jakże chciałabym,

żeby była tu moja matka. Chciałabym...

- Łza pojawiła się w kąciku jej oka. Starła ją gniewnie.
- W porządku - oświadczyła z determinacją - wyjdę za ciebie!
Spodziewała się, że jej słowa napełnią go radością. Ale tak się

nie stało. Ścisnął ją tylko delikatnie i powiedział:

- Myślałem, że upłynie wiele tygodni, nim się zdecydujesz. -

W jego głosie czuło się wyraźne samozadowolenie.

- Ale nie sądź, że jest to rezultatem twojego nieodpartego

uroku - dodała szybko. - Masz w sobie tyle czaru co zdechła
makrela!

- I twarz pasującą do makreli - przerwał jej. Maggi zwróciła

się do niego gwałtownie. John wciąż się uśmiechał, a ona czuła
się okropnie.

- Nie, to nie jest prawda, ani trochę - powiedziała, a jej ręka

podniosła się w górę, jakby chciała pogłaskać tę jego
niedostępną twarz. - Jesteś naprawdę przystojnym mężczyzną -
oświadczyła z przekonaniem, a myśl jej biegła dalej. Zna go
zaledwie sześć tygodni, już teraz może dostrzec przed sobą góry
pieluch, rzeki łez i potu, a także... och, zamknij się, przerwała
sama sobie i wygodniej usadowiła się na sofie.

130

RS

background image

- Jest jeszcze parę praktycznych spraw do omówienia -

powiedziała. - Na przykład nie wiem, gdzie mielibyśmy
mieszkać, następnie, czy chciałbyś mieć więcej dzieci i tak
dalej.

- Rozumiem - odparł, a w jego głosie wyczuła znowu

szczyptę ironii. - Myślę, że zamieszkamy gdzie indziej, nie tutaj,
ale sprawa jest do omówienia. Jeśli natomiast chodzi o dzieci, to
oczywiście chciałbym mieć także własne, jednak nie obawiaj
się, nie byłyby to znowu bliźnięta.

- A czy będę musiała sprzedać farmę?
- Nie zrobisz niczego, na co nie będziesz miała ochoty -

zapewnił ją. - Możemy utrzymać farmę, uporządkować ją, dodać
jej trochę nowoczesnego sprzętu. Wszystko według twojej
chęci, bo to przecież twoja farma. Ale przy jednym będę się
upierał. Na mnie w pierwszym rzędzie będzie spoczywał
obowiązek utrzymania rodziny. Być może nie jestem w tym
najlepszy, ale takie będą reguły gry.

- A więc wszystko ustalone - powiedziała głosem cichym i

bardzo uległym. - W porządku, wyjdę za ciebie.

Miała zamiar poprosić, żeby ją pocałował, ale było to

zbyteczne. John przyciągnął ją do siebie i długim pocałunkiem
sprawił, że przylgnęła do niego, trzęsąc się z pożądania.

- Czy mam rację, twierdząc, że czas niezdecydowania minął?

- zapytała ciotka Eduarda, stając w drzwiach z szerokim
uśmiechem na twarzy.

Maggi zdała sobie sprawę, że guziki jej bluzki są rozpięte, ale

nie pamiętała, jak do tego doszło. Nieudolnie starała się temu
zaradzić, a także uporządkować fryzurę.

- Tak, jak mi się wydaje, zgodziliśmy się na małżeństwo -

powiedział John, a Maggi znowu wyczuła lekką ironię w jego
głosie. - Czy mam rację? - spytał i dał jej sujkę pod żebra, żeby
ponaglić do odpowiedzi.

- Tak - odparła, jakby bez przekonania. - Czy mamy w

związku z tym podpisać jakiś kontrakt, czy coś w tym rodzaju?

131

RS

background image

- Co też przyszło ci do głowy! - Ciotka była wyraźnie

wzburzona i Maggi szybko wyraziła skruchę. Natomiast John
odchylił się na sofie do tyłu i zaczął się śmiać tak serdecznie, że
aż łzy pociekły mu po policzkach.

Tego wieczoru ich zachowanie wobec siebie zmieniło się

wyraźnie. John po południu wyjechał znowu, co mu się rzadko
zdarzało. Po kolacji, gdy dzieci już zmorzył sen, zszedł na dół i
zastał Maggi w saloniku, przy haftowaniu czegoś.

- Pierwszy raz widzę cię z taką robotą w ręku
- powiedział, trochę zaskoczony.
Spojrzała na niego, unosząc głowę. Wydał się jej jeszcze

większy niż zwykle. I taki mężczyzna miał nad nią górować już
zawsze!

- Bawię się w to od wielu lat - wyjaśniła. - Od chwili, gdy

zrozumiałam, że robienie na drutach to zajęcie nie dla mnie.
Natomiast haftowanie po prostu uspokaja mi nerwy.

- Musimy znowu o czymś porozmawiać - oświadczył John. -

Wiem, że nie będzie to dla ciebie łatwe, ale dla mnie jest sprawą
zasadniczą.

Maggi odłożyła naftowanie na bok i wskazała mu miejsce na

sofie, tuż obok siebie. Wyraz zakłopotania widywała już na jego
twarzy uprzednio, ale tym razem było to szczególnie widoczne.

- Wiem, że nasze małżeństwo wyraźnie cię niepokoi
- powiedział wolno.
Maggi potaknęła i pomyślała sobie, że nadal szczególnie

uderzają brak takich słówek, jak ,,kocham cię", słówek, które są
ogromnie ważne dla kobiet, zwłaszcza przed ślubem. A były to
słowa, które nigdy nie pojawiały się w jego ustach. Widocznie
uznawał tylko takie, jak: zgodność usposobień, upodobań,
pokrewieństwo dusz. Godziła się, że one też są ważne, ale nie
najważniejsze. Czekała więc, co on chce powiedzieć.

- Zdaję sobie sprawę, Maggi, że choć kilka lat już minęło od

jego śmierci, kochasz wciąż pamięć po Robercie. Widać to
wyraźnie wokół ciebie. Świadectwo ślubu na ścianie w kuchni,

132

RS

background image

meble Roberta w pokojach... Wciąż w głębi duszy czujesz się

żoną Roberta. Jest to szczególnie trudna przeszkoda dla
człowieka, który ma zająć jego miejsce. Nie mam zamiaru
zrywać twych więzi z przeszłością, ale jest jeden szczegół, który
powinien się zmienić.

Maggi była wyraźnie zaskoczona i zaniepokojona tym

oświadczeniem. Myślała intensywnie. Robert zbyt wiele znaczył
w wiosennym okresie jej życia, aby mogła o nim zapomnieć.
Zatem, czy John ma rację? Czy trzyma się przeszłości zbyt
kurczowo?

- Przykro mi, że tak to odbierasz - westchnęła - ale co

miałabym twoim zdaniem zmienić?

- A chciałabyś zmienić?
- Oczywiście. O co więc chodzi?
- O to - powiedział, sięgając ku jej lewej ręce. - Nie mogę

spokojnie myśleć o naszym ślubie, gdy ty nosisz wciąż na palcu
zaręczynowy pierścionek od Roberta.

Maggi popatrzyła zaskoczona na swą rękę. Nosiła ten

pierścionek tak długo, że prawie nie pamiętała o jego istnieniu.
A teraz błyszczał w świetle lampy, jak wielka przeszkoda na jej
drodze do nowego życia.

- Przepraszam - powiedziała - ale ten pierścionek nie jest dla

mnie symbolem czy świadectwem tamtych lat. Kiedyś znaczył
dla mnie tak dużo, że po prostu zapomniałam go zdjąć. Miałeś
pełne prawo to skrytykować... O Boże, nie mogę go ściągnąć.

- A to ci dopiero! - prychnął. - Przypomnienie z zaświatów!
- Nie, przestań tak gadać - rozkazała. - Nie mogę go ściągnąć,

bo... po prostu spuchł mi palec. Potrzebne mi mydło.

John poprowadził ją do kuchni. Nad zlewem Maggi tak długo

namydlała palec, aż bańki pokryły wszystko dookoła. Na
koniec, po przemyślnym kręceniu w prawo i lewo, złote kółko
ześliznęło się z palca.

- Otarłaś sobie kostkę - powiedział John, z wyraźną chęcią

usprawiedliwienia się.

133

RS

background image

- Nic poważnego - mruknęła Maggi, opłukała rękę i wytarła

kuchennym ręcznikiem. Pierścionek spoczywał teraz na jej
dłoni, a ona przyglądała mu się chwilę. Z przekonaniem, że
zrywa ostatnią więź, łączącą ją z Robertem, włożyła go do
kieszonki fartucha. - Zadowolony? - rzuciła w kierunku Johna.

- Poczułbym się jeszcze lepiej, gdybyś mi go dała -

powiedział okrutnie - a ja wyrzuciłbym go za kamienną ścianę
Fortu Phoenk.

- Nic z tego. - Maggi wzięła jeszcze raz do ręki ten

symboliczny przedmiot i przyglądała się jego błyskom w

świetle. - On jest teraz rodzinnym dziedzictwem. Odłożymy go
dla najstarszego syna. Będzie kiedyś zachwycony, mogąc
ofiarować swojej narzeczonej pierścionek matki.

John wyjął go z dłoni Maggi i rzekł: ,
- Przyznaję ci całkowitą rację, tylko, jeśli pozwolisz, sam

chciałbym przechowywać ten cenny przedmiot.

- Nie masz powodu, żeby być zazdrosnym o Roberta -

szepnęła i na poparcie tych słów zarzuciła mu ręce na szyję i
pocałowała.

John

odwzajemnił

pocałunek

z

równym

entuzjazmem. Dopiero po dobrych kilku minutach otrzeźwieli.

- Zapomniałem o czymś jeszcze - powiedział i zaczął

przeszukiwać kieszenie. Z jednej z nich wyjął małe kwadratowe
pudełeczko. - Przechodziłem kiedyś obok sklepu jubilerskiego
w mieście i zobaczyłem przypadkowo na wystawie tę oto rzecz.
Była przeceniona i pomyślałem sobie...

- Johnie Dailey - zawołała Maggie, śmiejąc się serdecznie -

jesteś największym kłamczuchem w Dart- mouth. Przechodziłeś
kiedyś, przypadkiem zauważyłeś, przeceniony... Czy myślisz, że
uwierzę w takie zmyślenia?

John zdjął połyskliwe opakowanie z pudełka i wspaniały

podłużny brylant zajaśniał wszystkimi kolorami tęczy. Główny
kamień otoczony był wianuszkiem mniejszych, równie
połyskliwych. Nie był wielki, ale był piękny. Znaczył wiele
rzeczy. Maggi wybrała jedno znaczenie: ,,miłość". John

134

RS

background image

zasługuje na następny pocałunek, pomyślała. Przyjął to, co mu
ofiarowała, znowu odwzajemniając się z równą siłą. Można było
oczekiwać dalszego interesującego przebiegu wypadków, gdyby
nie to, że na górze jedna z bliźniaczek zapłakała. Oboje
poderwali się na równe nogi i, trzymając się za ręce, pobiegli na
ratunek.

- Nabieramy wprawy w sprawach dentystycznych - szepnął,

gdy po paru minutach wychodzili z dziecięcego pokoju. - Teraz
obie dziewuszki mają już pierwsze ząbki.

Zatrzymali się przy jej pokoju. Wewnętrzne podniecenie

znowu zaczęło ogarniać Maggi. Zadrżała, gdy poczuła, jak ręka
Johna obejmuje ją coraz mocniej.

- Czy chciałbyś... - podsunęła myśl, wskazując na drzwi.
- Chciałbym szaleńczo - zamruczał przymilnie - ale dostałem

takie ciężkie baty za tamtą chwilę słabości, iż nie sądzę, żebym
chciał to jeszcze raz znosić przed dniem ślubu.

- A ten kiedy nastąpi?
- Może pojutrze. Co ty na to? - zapytał z szerokim uśmiechem

na twarzy.

- Potrafisz tak długo czekać?
- A ty potrafisz?
- Ja pytałam pierwsza.
- Nie wiesz, do kogo mówisz. Moja samodyscyplina jest

zdumiewająca, kobieto. Mógłbym przez całą noc leżeć w łóżku
obok ciebie i nawet nie dotknąć cię palcem. To mogłoby być
nawet interesujące.

- Przez całą noc, nawet mnie nie dotykając?
- Tak właśnie myślę - powiedział, poklepując ją delikatnie. -

Idź do łóżka, damo. Zjawię się tam za minutkę i zobaczysz, jak
potrafię trzymać się w karbach.

Czego nie mogę powiedzieć o sobie, pomyślała Maggi.

Postanowiła, że jeśli odważy się przyjść, to dostanie nauczkę.
Weszła do pokoju, zapaliła lampę, szybko założyła długą,
flanelową koszulę nocną i wślizgnęła się do łóżka. Koszula była

135

RS

background image

przeznaczona na zimowe noce, a nie na początek lata.
Zakrywała ją od stóp po szyję i miała tylko parę małych
guziczków u góry. Jeśli John chce zabawić się w platoniczną
miłość, pomyślała, to dam mu nauczkę.

Poprawiła poduszkę, położyła się na wznak i czekała. Tym

razem - niedługo. Patrz, jak mu się spieszy, szepnął jej głos
wewnętrzny, gdy drzwi skrzypnęły. Traktuje mnie już
rutynowo, pomyślała. Bez golenia, bez mycia głowy. Ano,
dostaniesz ty za swoje.

Nie miała już czasu na dalsze krytyczne refleksje. To co

zobaczyła, było dla niej szokiem. Ich poprzednie spotkanie, w
stroju adamowym, przebiegało po zmroku. Ale tym razem

światło małej lampki rozjaśniało nawet najdalsze kąty pokoju.
John uśmiechał się szeroko i z dużą pewnością siebie. Okrywał
go długi szlafrok. Podszedł do łóżka krokiem Juliusza Cezara i
pozwolił przykryciu opaść na podłogę. Maggi zaparło dech w
piersiach.

Nigdy jeszcze nie widziała mężczyzny o tak znakomitych

kształtach. Jego tors wzbudziłby zazdrość niejednego kulturysty.
Jego nogi i biodra były jak ze stali. A gdy wzrok jej spoczął na
tym, co było zlokalizowane centralnie, kobieta nie mogła się
powstrzymać i uśmiechnęła się z zachwytem. Jego oczy
podążyły za jej spojrzeniem i John wydał z siebie pomruk
samozadowolenia.

- Często mówi się, że jeśli Pan Bóg powołuje do życia

mężczyznę z naprawdę paskudną gębą, to stara się mu to
wynagrodzić pod innym względem.

- Przestań się wreszcie wychwalać i właź do łóżka
- powiedziała tonem nie uznającym sprzeciwu i zgasiła

światło.

John położył się obok niej. Łóżko było szerokie, ale oboje,

wyciągnięci na plecach, dotykali się jednak biodrami. Po chwili
Maggi poczuła, jak John gładzi ją stopą od kolana po kostkę u
nogi.

136

RS

background image

- Co, u licha, masz na sobie? - zapytał zaskoczony.
- To coś przypomina worek pokutny!
- Nie zwróciłbyś na to uwagi, gdybyś mnie, zgodnie z

zapowiedzią, nie dotykał.

- Powiedziałem, że nie dotknę cię palcem od ręki.
O palcach u nogi nie było mowy. A to zupełnie co innego.
- Typowa prawnicza gadka - odcięła się Maggi, odsuwając się

nieco, chociaż pole manewru było bardzo małe.

I tak, od słowa do słowa, ona wkrótce pozbyła się

flanelowego przykrycia, a on zastrzeżeń co do palca i w ogóle.
Noc była długa, upojna i wyczerpująca. John udowodnił, że jest
wyśmienitym

nauczycielem,

Maggi,

że

należy

do

najpojętniejszych uczennic. Zapadli w sen dopiero przed
wschodem słońca. A dzieci mogłyby bezskutecznie płakać
godzinami, gdyby ciotki Eduardy nie było w tym domu.

Następnego dnia rano Maggi, cała w skowronkach, ubrana w

białe szorty i różową bluzkę bez rękawów, wkroczyła do kuchni.
Zegar wybijał właśnie godzinę dziesiątą, a był dzień piętnasty
czerwca.

- Cieszę się, widząc, że przynajmniej jedno z was jest

szczęśliwe - powiedziała ciotka Eduarda, krzątając się po
kuchni.

- Chcesz powiedzieć, że John nie jest szczęśliwy?
- Taka możliwość była dla Maggi małym szokiem.
- Każdy powinien radować się tak pięknym dniem.
- Nie, on był w zasadzie radosny, ale narzekał na brak sił. Co

mu, u licha, zrobiłaś?

- Ja miałabym mu coś zrobić? - Mała Pani Niewinność

zaśmiała się rozbawiona. Tańczyła wokół kuchennego stołu.
Zatrzymała się na moment przed ciotką Eduarda, aby ją
ucałować. Starsza pani odwzajemniła się jej uśmiechem.

- Zapamiętaj sobie dobrze, dziewczyno, że mężczyźni chcą

mieć władzę nad wszystkim.

- O tak, on ma władzę, ma władzę, ma władzę.

137

RS

background image

- Maggi podśpiewywała sobie i nagle stanęła zaskoczona. - A

gdzie są małe?

- Na werandzie. John wystawił tam kojec i nakazał pilnować

dzieci twojemu nędznemu psisku.

- Mojej uczciwej sympatycznej psinie - przerwała ciotce. -

Oddajmy każdemu psu to, co się mu należy, czy tak to jest w
wierszyku?

- Zmykaj stąd - rozkazała ciotka. - Wyniosę ci śniadanie na

zewnątrz i będziesz mogła nacieszyć się matką przyrodą.

- Nigdy mi nikt nie zaproponował niczego lepszego
- powiedziała Maggi z powagą. - Jesteś, ciociu, dla mnie

błogosławieństwem, dla nas wszystkich, tia.

- Dobrze, już dobrze - ciotka szepnęła wzruszona, gdy Maggi

w pląsach opuszczała kuchnię. - Ty i dziew- czątka
przywróciłyście znowu sens mojemu życiu... Zmykaj!

I Maggi to uczyniła. Dzieci przyjęły ją z entuzjazmem, kopiąc

nóżkami i gaworząc. Wzięła jedno po drugim na ręce,
przytulając z uczuciem i szepcząc pełne miłości słowa. Mike za
piękne wywiązywanie się z funkcji pilnowacza został w
podzięce poskrobany za uchem. Maggi krótkim spojrzeniem
obrzuciła całą posiadłość, odetchnęła głęboko rześkim
powietrzem i siadła w fotelu na biegunach, aby delektować się

świeżymi wspomnieniami.

Była to szaleńcza noc. Piersi wciąż miała podrażnione, bolały

ją kości miednicy. A jednak ani przez chwilę nie skarżyła się.
Tyle nowego dowiedziała się o Johnie Daileyu! Brzydka twarz
znikła całkowicie. Nigdy zapewne nie uzna go za super-
przystojnego, ale za to jest dobry, czuły, podniecający. Znał
perfekcyjnie prawa gry miłosnej, ale nie ograniczał się tylko do
tego. Był człowiekiem o głębokich uczuciach, wykazywał
zrozumienie dla niesamolubnej miłości i zamiłowanie do
ciężkiej pracy. Bliźniaczkom był w stanie zapewnić należytą
troskliwość, podobnie jak jej samej.

138

RS

background image

Ponownie ogarnęła wzrokiem całą farmę. To ukochane

miejsce, być może, nie będzie jej domem przez całe życie. Czuła
się wspaniale tam, gdzie był John. A cóż więcej potrzeba do
szczęścia? Maggi postanowiła, że powie o tym wszystkim
Johnowi, gdy tylko wróci. A potem zadzwoni do rodziców, żeby
przekazać im radosną wieść. Wystawiła na chwilę lewą rękę do
słońca. Zaręczynowy pierścionek pochwycił jego promienie i
zaiskrzył się wszystkimi kolorami tęczy.

W tym momencie bliźniaczki zapiszczały z podniecenia. Mały

wróbel przysiadł na obramowaniu ich kojca i muskał dzióbkiem
swe piórka. Priscilla postraszyła go swoją grzechotką i znowu
zaśmiała się radośnie.

Ciotka Eduarda wyszła z kuchni, niosąc tacę z grzankami,

jajkami na bekonie i z kubkiem kawy. Maggi pochłonęła
wszystko migiem. Znowu zapanował błogi spokój. Oparła się o
tył fotela i przymknęła oczy.

Po jakimś czasie przebudził ją klakson samochodu przed

domem. Myśląc, że to John, Maggi zmusiła się, aby otworzyć
oczy. Nie był to jednak sfatygowany wóz Johna, lecz mały,
sportowy, czerwony samochód Henry'ego Petersona. Maggi
pokręciła głową i uśmiechnęła się. Ktoś jeszcze siedział obok
kierowcy, ale na taką odległość nie mogła go rozpoznać. Henry
otworzył drzwiczki auta, wymienił zapewne jakąś uwagę z
drugim przybyszem, a potem ruszył ku domowi, ale z
ociąganiem, jakby miał coś na sumieniu.

- Czy możemy porozmawiać, Maggi? - zapytał, gdy podszedł

do progu werandy.

-

Chodźże

tutaj,

Henry!

Oczywiście,

że możemy

porozmawiać.

Mężczyzna nie miał nic w sobie ze schludnego, w dobrym

guście ubranego młodego człowieka, którym był przedtem. Miał
na sobie marynarkę i krzywo zawiązany krawat. Dwa górne
guziki koszuli były odpięte. Marynarka z wielbłądziej wełny
wyglądała, jakby świeżo ją zdjęto z dwugarbnego zwierzęcia.

139

RS

background image

Blond włosy Henry'ego były zmierzwione i w części okazały
się... peruczką! Maggi, pełna tego dnia osobistego szczęścia,
poczuła odrobinę współczucia dla dawnego kolegi. Tymczasem
on usiadł na jednym z wiklinowych foteli.

- Jestem w trudnej sytuacji, Maggi. Trudniejszej niż

kiedykolwiek.

- Pomogę ci, jeśli będę mogła - powiedziała miękko. -

Pomogę w imię starej znajomości.

- Dziękuję, bardzo mi tego potrzeba - odparł wzdychając.
Przerwała im rozmowę ciotka Eduarda, pojawiając się z tacą i

szklankami.

- Mrożona herbata - oświadczyła. - Wygląda na to, że pan

Peterson chciałby się napić.

- O tak. - Henry pochwycił jedną ze szklanek, ale był trochę

zawiedziony. Mimo to pociągnął łyk. Ciotka Eduarda chwilę
pogaworzyła z bliźniaczkami, a potem zniknęła w kuchni.

- A więc powiedz, o co chodzi - rzuciła Maggi.
- Myślałem - zająknął się - myślałem, że ubiję wspaniały

interes z tym facetem. Spodziewałem się dużej forsy.
Tymczasem okazuje się, że wychodzę na naiwniaka.

- A ten facet, to kto?
- Pan Swanson. Jest tam, w samochodzie.
- Rozumiem. Ale powiedz, co się stało?
- Zaproponował mi udział w budowie tych apartamentów,

tam, na wzgórzu. Ja... ja zaciągnąłem wielką pożyczkę i
zakupiłem udziały w tym przedsięwzięciu.

- Pożyczyłeś, Henry? - Wzruszył ramionami, ale nie

odpowiedział. - I co dalej? - dociekała.

- Potem okazało się, że cała ta sprawa była jak domek z kart.

Główni udziałowcy wycofali się. Swanson dużą część
zobowiązań przerzucił na mnie...

- A ja sądziłam, że mieszkania sprzedawały się znakomicie,

przecież tak mówiłeś?

140

RS

background image

- To jest bardzo skomplikowana sprawa, Maggi. Część

mieszkań rzeczywiście udało się sprzedać dobrze i szybko. Było
ich jednak za mało, żeby pokryć koszty całego przedsięwzięcia.

Maggi patrzyła na niego uparcie, przeczesując bezwiednie

ręką swe niesforne włosy. Sytuacja stawała się bardziej
dramatyczna, niż się spodziewała.

- Czyli chcesz powiedzieć, że jeśli nie przejmiecie dużej

części mojej ziemi, zbankrutujecie.

Henry wstał i zaczął chodzić po werandzie nerwowym

krokiem, wyraźnie zgnębiony.

- Nie, chcę powiedzieć, że jeśli nie dostaniemy dużej części

twojej ziemi, to ja pójdę do więzienia.

- Czyli, jak mam rozumieć, nie pożyczyłeś tych pieniędzy,

lecz je zdefraudowałeś? Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego? -
Gdy Maggi wypowiedziała te słowa, zobaczyła, że Swanson
wysiadł z samochodu i szybko, na skróty, szedł ku nim.

- Ściśle mówiąc, nie zdefraudowałem tych pieniędzy
- powiedział Henry, unikając jej wzroku - lecz podjąłem z

rachunku bankowego ojca dwieście pięćdziesiąt tysięcy
dolarów.

- Mój Boże, czy Swanson o tym wie?
- O pieniądzach? Tak, wie. - Gdy Henry to mówił, Swanson

był już przy schodkach na werandę, uśmiechnięty jak zawsze.
Bon vivant do końca. Mike zawarczał, ale mały człowieczek
tym razem nie cofnął się, popychany mocniejszą siłą niż strach.

- Jak widać, pani Brennan, mamy duże kłopoty
- powiedział Swanson. Wyciągnął z kieszeni chustkę i wytarł

zaczerwienione czoło.

- My... my mamy kłopoty? - zapytała zaskoczona Maggi, nie

wierząc własnym uszom.

- Tak, cała nasza trójka wpadła w tarapaty. Nie chce pani

chyba, aby ten młody człowiek poszedł do więzienia?!

- Nie jestem pewna... - zaczęła mówić Maggi, ale właśnie w

tej chwili pojawił się stary samochód, sapiąc pięcioma

141

RS

background image

cylindrami jak lokomotywa. Zatrzymał się przed domem. John
wyskoczył z niego, chociaż trudno to sobie wyobrazić, gdy
mowa o potężnym jak on mężczyźnie. Ale tak było, wyskoczył
z samochodu z radosnym uśmiechem na twarzy. Pomachał do
Maggi jakimś papierem i podbiegł do werandy. W tym
momencie Swanson wyrzucił z siebie ostatnie zdanie:

- Jestem przekonany, że nie stałaby pani bezczynnie, gdyby

Henry miał iść za kratki.

- Wydaje mi się, że to pan powinien pójść do więzienia - z

goryczą powiedziała Maggi. - I powiem panu, panie Swanson,

że mam dobrego adwokata.

John usłyszał ostatnią część rozmowy i zatrzymał się.
- Wybacz, kochanie - powiedział - nie spodziewałem się, że

masz konferencję. - Nie mogąc jednak utrzymać dobrych wieści
tylko dla siebie, zamachał jeszcze raz dokumentem, wbiegł na
werandę i porwał Maggi z fotela w swoje ramiona.

- Mam to wreszcie! - zawołał. - Na koniec znalazłem

właściwego człowieka. Skończyły się nasze problemy. Cieszysz
się?

- Jestem zachwycona - powiedziała, starając się uczestniczyć

w jego radości - ale mamy tu pewien kłopot.

- Pani Brennan ma zamiar sprzedać nam część swojej ziemi -

zakomunikował Swanson.

- To panu Swanson owi wydaje się, że mam zamiar sprzedać

mu część swojej ziemi - sprostowała oschle. - Tymczasem ja
wolałabym przemienić ten teren w bagno pełne krokodyli. Pan
Swanson powinien pójść do więzienia, ale jak mi się wydaje, tak
wszystko pogmatwał, że to Henry wygląda na winowajcę. - Jej
oczy płonęły oburzeniem, gdy patrzyła na obu.

John, pragnąc ją uspokoić, objął Maggi jednym ramieniem, a

drugą ręką uniósł jej dłoń, tak aby obaj mężczyźni mogli
zobaczyć połyskujący pierścionek zaręczynowy.

Henry Peterson pochylił głowę jeszcze bardziej. Był bliski

łez. Bohater z czasów szkolnych przeżywał teraz głęboką

142

RS

background image

porażkę. Natomiast Swansona, jak się wydawało, rozsadzała
wręcz wściekłość.

- Byłem przekonany, że urobiłeś tę kobietę! - wrzasnął do

Henry'ego. - A ty, szanowna pani, nie zdajesz sobie nawet
sprawy, co chce osiągnąć ten twój podobno kochający cię
mężczyzna.

John nagle cały zesztywniał. Jego ręka obejmująca Maggi

naprężyła się.

- Ty... ty wiesz, czego ja chcę? - zwrócił się z pytaniem do

Swansona głosem jedwabistym, niebezpiecznie miękkim.

- Wszyscy w mieście wiedzą - mały człowieczek odparł

chrapliwie. - Do diabła, nawet robią zakłady, co się wydarzy,
kiedy ona pozna prawdę i zrozumie, jaki jest cel twoich
machinacji.

Maggi poczuła ogarniający ją chłód. John cofnął swe

opiekuńcze ramię. Nagle wydało się jej, że chmury pokrywają
słońce. John zrobił krok w kierunku Swansona.

- Czy mówisz na temat mojej pani Brennan? - Lodowaty

chłód dominował w jego głosie, ale Swanson był zbyt
rozwścieczony, aby słyszeć coś więcej niż tylko słowa.

- Zapytaj go, pani Brennan, zapytaj go! - wrzeszczał -

Swanson. - Zapytaj tego lubującego się w słodkich słówkach
pana Dailya!

- Ja... nie wiem, o czym pan mówi - zająknęła się Maggi.
- Myślę, panie Swanson, że lepiej będzie, jak się stąd

wyniesiesz - zasyczał przez zęby John, robiąc kolejny krok ku
intruzowi. - Potrafię przewidywać przyszłość i widzę, jak
spadasz z tych schodków i łamiesz sobie rękę, a może nawet
obie ręce. Będzie wstyd...

- Dobrze, już dobrze! - wykrzyknął Swanson. - Odchodzę, ale

przyznaj się tej suczce do wszystkiego. Powiedz jej, co się
stanie, gdy się z nią ożenisz! Dalejże!

- To była ostatnia obelga z jego strony. Swanson obrócił się

na pięcie i pobiegł tak szybko, jak było to możliwe dla tęgiego

143

RS

background image

faceta w średnim wieku. Henry, z oczami pełnymi łez,
pospieszył za nim. Maggi, oszołomiona, opadła na fotel i
głęboko oddychała.

John stał przy schodach na werandzie, nadal pełen

wewnętrznego wzburzenia, i patrzył za samochodem Henry'ego,
aż ten zniknął za zakrętem drogi. Gdy obrócił się ku Maggi, jego
twarz była jak kamienna maska.

- A więc, pani Brennan?
- A więc co? - Maggi zadygotała i założyła ręce przed sobą.

Przeczucie czegoś złego zawisło nad nią. Nawet dzieci zamilkły.

- Nie rozumiesz, o czym on gadał? - zapytał John.
- Nie, ja... Więc o co chodzi?
Jego twarz była twarda jak skała, ponura, surowa,

odpychająca.

- Mówiłem ci, w jak trudnej znalazłem się sytuacji
- powiedział głosem bez wyrazu. - Niezbędne mi było

obywatelstwo amerykańskie. W chwili gdy pobierzemy się, pani
Brennan, wiza nie będzie mi już potrzebna. Po ślubie z
obywatelką amerykańską ja sam zyskuję również ten przywilej.
To chyba proste.

- Proste? - Maggi poderwała się z fotela, trzęsąc się cała. -

Więc o to chodziło? - wyszeptała. - Nie o dzieci, nie o
oświadczyny, pierścionek, o szaleństwo w łóżku, a tylko o
obywatelstwo, o ten świstek papieru? - Głos jej to się podnosił,
to załamywał. Z trudem opanowywała łzy. - Czy taka jest
prawda? Chcesz ożenić się ze mną tylko po to, żeby... A niech
cię diabli porwą! - To wykrzykując, próbowała zerwać z palca
pierścionek.

- Ofiarowałam ci wszystko ostatniej nocy. Wszystko! Czy nie

mogłeś...?

- Ofiarowaliśmy się sobie wzajemnie - powiedział miękko. -

Ja tobie, a ty mnie. Nie jestem ci nic winien za jedną wspaniałą
noc. Rozkosz była obustronna.

- Za jedną noc w łóżku?! - wykrzyczała. - O to chodziło.

144

RS

background image

- O dwie noce - przerwał jej. Zobaczyła, jak zaciska pięści z

wściekłości, ale mówił wciąż miękko. - Nie odbierajmy uroków
temu, co przeżyliśmy razem, Maggi, wiesz przecież...

- O niczym nie wiedziałam. Zupełnie o niczym. Nie mogłeś

spotkać kobiety głupszej ode mnie. Nie możemy wziąć ślubu,
panie Dailey. Do tego potrzeba zaangażowania się dwu serc. A
ty przecież nie masz serca w ogóle. Czyż nie tak? Zabieraj swój
pierścionek i wynoś się stąd!

- Jeżeli naprawdę wierzysz w to, co mówisz, to mogłoby się

zdawać, że chciałem w tym roku zrobić najlepszy interes życia -
powiedział z goryczą.

Maggi wetknęła mu pierścionek w rękę. John obrócił go w

palcach parokrotnie, a potem zamachnął się jak gracz
baseballowy i cisnął nim w kierunku pobliskich drzew.

Maggi popatrzyła w ślad za tym symbolem lepszych chwil i z

oczu jej popłynęły łzy, których nie mogła powstrzymać. John
zrobił krok w jej kierunku. Obróciła się gwałtownie, pełna
nienawiści.

- Jeszcze się nie wyniosłeś?! - krzyknęła i zbiegła z werandy,

kierując się ku wzgórzu, gdzie chciała być wreszcie sama.













145

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Maggi siedziała na werandzie, na huśtawce. Powolny ruch do

przodu i do tyłu uśpił bliźniaczki, które trzymała w ramionach.
Ciotka Eduarda wyszła z domu, wycierając ręce w fartuch.

- Śpią? - zapytała.
- Już od godziny albo i dłużej. Cały ranek bawiły się piłką,

chyba za bardzo się zmęczyły.

- Nie - powiedziała ciotka - to ty za bardzo się męczysz.

Popatrz na siebie. Sama skóra i kości. A poza tym... te twoje
nerwy. On nie jest wart tego, zapomnij o nim.

- Rzeczywiście nie jest wart - Maggi zgodziła się i pomyślała,

że nie ma go już sześć tygodni. Całe czterdzieści dwa dni. Czyli
tysiąc i osiem godzin. Wszystko to liczyła skrupulatnie. Czy to
znaczy, że on nie jest wart również tego jej liczenia?

- Nie jest wart - jeszcze raz zamruczała ciotka. Prissy

poruszyła się. Obie kobiety próbowały ją

utulić. Łatwo już było dziewczynki odróżnić. Pru miała tylko

trzy ząbki, Prissy już cztery i jak widać zdecydowanie
przodowała.

- To nie o niego chodzi - westchnęła Maggi. - Schudłam, bo

po prostu miałam dużo pracy. Może teraz da się wszystko
uładzić. Pan Smali telefonował, że dom pani Daugherty został
sprzedany za fantastyczną sumę. Sprzedałam także te osiem
hektarów ziemi na szczycie wzgórza ludziom z firmy
budowlanej.

- Sprzedałaś panu Swansonowi? Nie wierzę w to, Margaret.
- Nie Swansonowi. Jego firma popłynęła brzuchem do góry.
- Co zrobiła?
- Zbankrutowała, ciociu Eduardo. Nowe przedsiębiorstwo

wykupiło aktywa i także moją ziemię.

- I ten biedny młody człowiek, Henry, jak mu tam...

146

RS

background image

- Nowy zarząd firmy zatrzymał go, kochanie. Jest na razie u

dołu drabiny, ale jeśli przytknie nos do polerki i oszlifuje się,
czyli będzie harować bez wytchnienia, to rozwinie skrzydła.

- Zwariowany język - ciotka prychnęła pogardliwie. -

Brzuchem do góry... nosem przy szlifierce... Lepiej będzie, jak
wprawisz się w portugalskim.

Czując małe wyrzuty sumienia i nie chcąc dalej zadrażniać

sytuacji, Maggi wsunęła pod siedzenie książkę, którą
studiowała: ,,Podstawy języka celtyckiego". Nie było w tym
sensu. On nigdy nie wróci. Maggi zdawała sobie sprawę, że to
ona spowodowała odejście Johna. Co w tym było złego, że
chciał zdobyć obywatelstwo amerykańskie, biorąc z nią ślub?
Nie było go już sześć tygodni. Wydawało się to całą
wiecznością.

Mogli być już dzisiaj po ślubie. Szczęśliwi na zawsze.

Delikatnie dotknęła złotego naszyjnika, który miała pod bluzką.
Całe trzy dni, po odjeździe Johna, spędziła na kolanach i

łokciach, przeszukując krzaki, w które przypuszczalnie wpadł
pierścionek rzucony przez rozgoryczonego mężczyznę. I teraz
pieściła bez przerwy ów symbol tamtych chwil. Wisiał na tym
samym łańcuszku co krzyżyk. I to miało być wszystko, co po
nim zostało? Co upamiętniało cudowne wspomnienia? Do
momentu, kiedy John zniknął z jej życia, nie zdawała sobie
sprawy, jak bardzo był podobny do Roberta. Nie, nie fizycznie,
ale pod każdym innym względem. Był jak Robert czuły,
wrażliwy, wzbudzający szacunek.

Ciotka Eduarda, która przez cały czas przyglądała się jej

ślicznej buzi, niemal uśpionej, zakaszlała. Maggi drgnęła i
wróciła do rzeczywistości, a jej gwałtowny ruch rozbudził
dziewczynki.

Niebieskie

oczka

otworzyły

się

niemal

równocześnie. Z małych usteczek wydobyło się bulgotanie, a
potem ukazał się radosny uśmiech, obnażając ząbki jak
sztyleciki.

- Zdrowe dzieciaki - powiedziała ciocia Eduarda.

147

RS

background image

- Budzą się zawsze z uśmiechem na buzi. A ty, Margareto,

zrywasz się ze snu z krzykiem.

- Nie przywiązuj zbyt dużego znaczenia do uśmiechu - rzekła

Maggi filozoficznie. Dziewczynki, jakby na potwierdzenie tych
słów, skrzywiły się i zaczęły popiskiwać. Mokre pieluszki
zawsze o tej samej porze! Obie kobiety, jak na wyścigi, zaczęły
przewijać małe, myć i pieścić. Ciotka Eduarda po tych
zabiegach wyprostowała się, roztarta sobie krzyż i oznajmiła, że
teraz czas na jej własną drzemkę.

- Powinnaś rzucić okiem na swe mydlane opery
- Maggi drażniła się z Eduarda - ja tymczasem pójdę z

dziewczynkami na wzgórze, aby zobaczyć, co dzieje się za
płotem, na budowie. One, podobnie jak ja, lubią patrzeć, jak inni
pracują.

Maggi

włożyła

małe

do

dwuosobowego

wózeczka

spacerowego, który był najnowszym nabytkiem. Wielki dąb
znajdował się po zachodniej stronie świeżo postawionego płotu.
Maggi rozłożyła pod nim na trawie dwa kocyki i usadowiła
małe pośrodku. Dwaj cieśle, pracujący na dachu najbliższego
domu, zawołali do niej i pokiwali ręką. Operator spychacza
nacisnął klakson. Pru podskoczyła, a Prissy zachichotała i
wymachiwała rączkami tak długo, aż para sikorek, wijących
gniazdko w koronach drzewa, wystawiła czarne łebki i
przywitała się z małymi. Maggi musiała walczyć z ogarniającą
ją sennością. W Nowej Anglii było już gorące lato, a lekka
bryza, poruszająca liśćmi dębu, przynosiła minimalną ochłodę.
Bliźniaczki wymagały stałego czuwania, były bardzo ruchliwe.
Obie raczkowały, obie okazały się żądne przygód. Obie też były
teraz tylko w pieluszkach, a więc spiekota nie nużyła ich tak jak
Maggi.

Im bardziej starała się skupić swą uwagę na dzieciach, tym

bardziej czuła się senna. Gdy więc usłyszała, że ktoś od strony
doliny woła ją po imieniu, uznała to za część swego snu na
jawie. Ale wołanie powtórzyło się i dzieci zareagowały wielkim

148

RS

background image

podnieceniem. Maggi wstała gwałtownie, wciąż niezbyt
przytomna. Popatrzyła na zachód, pod słońce, ale zobaczyła
tylko jakąś plamę, cień. Serce podpowiedziało jej jednak to,
czego oczy nie dostrzegły.

Stała trzęsąc się cała, nie mogąc ani ruszyć się z miejsca, ani

uciec.

- Maggi! - usłyszała jeszcze raz.
Owładnęło nią ponownie poczucie winy. John wrócił! Czy

wściekły i mściwy? Zarys ludzkiej postaci zatrzymał się. Maggi
uniosła rękę, żeby osłonić oczy przed rażącym słońcem. John
Dailey, ubrany sportowo, stał i czekał na jej pierwszy ruch.
Podczas gdy ona czekała na jego ruch. Stali tak bez słowa. A
potem oboje równocześnie otworzyli ramiona i już nie trzeba
było słów. Zapominając o dzieciach, o widowni za
ogrodzeniem, o ćwierkających ptakach, Maggi puściła się
biegiem ze wzgórza ku Johnowi. I po chwili przylgnęła cała do
ukochanego mężczyzny, poczuła obejmujące ją ramiona, które
odgrodziły ją natychmiast od wszelkich trosk i kłopotów,
sprawiając, że poczuła się znowu bezpieczna.

Do realnego świata przywrócił ich pisk Prissy, która chciała

wyraźnie zwrócić na siebie uwagę. Pru tym razem zachowała się
bardziej statecznie.

- Jak się macie, moje kochane dziewczęta, wszystkie trzy!
Uściskom i pieszczotom nie było końca.
- Jakimże byłem głupcem - wyznał John.
- Ja także - zawtórowała Maggi jak echo.
- Poniosły mnie moje irlandzkie nerwy.
- Portugalczycy też to potrafią - przyznała. - Muszę ci coś

wyznać, Johnie.

- Godzina spowiedzi?
- Właśnie tak.
- No więc, ja też mam ci niemało do powiedzenia.

149

RS

background image

- Ja pierwsza, kobiety mają zawsze prawo pierszeństwa.

Pamiętasz panią Fagan, inspektora z Wydziału Opieki nad
Dziećmi?

- Tę, która zjawiła się, żeby zabrać nam małe?
- Właśnie. Więc ja powiedziałam jej, że jesteśmy

małżeństwem. Powiedziałam to wtedy, gdy pojawiła się
pierwszy raz. Wówczas wydawało się to małym kłamstwem, bo
przecież bardzo cię kochałam. Dlaczego nie piszczysz z radości?

- To nie w moim stylu. Czy ta pani pojawiła się ponownie, jak

zapowiadała?

- Nie. Zaraziła się wietrzną ospą od swojego siostrzeńca i

wstrzymano wszelkie jej kontakty z dziećmi. Ale teraz czuje się
już lepiej. Właśnie dzwonili, że będzie tu jutro.

- Nie daje to nam zbyt wiele czasu - westchnął John.
- Na co?
- Na to i na owo - powiedział, uśmiechając się. - Teraz moja

kolej na spowiedź. Zakończyłem ostatecznie moją małą sprawę,
o której często wspominaliśmy, zresztą bardzo ogólnie.
Przyznaję, że nie byłem łatwy we współżyciu, nie zaprzeczysz?

Maggi tylko skinęła potakująco, nie mówiąc jednak ani słowa.
- Nie zapytasz mnie, co to za sprawa?
- Ja... poprawiłam się od tamtego czasu - szepnęła Maggi. -

Ciocia Eduarda nauczyła mnie, że mężczyźni nie mają zwyczaju
dopuszczać nas do wszystkich swoich sekretów. A kobiety, ze
swej strony, nie powinny się wtrącać. Ale wróćmy do twojej
sprawy.

- Przyznam ci się, że w pewnej chwili myślałem, iż odkryłaś

moją tajemnicę. Wtedy gdy powiedziałaś, że bawię się w
chłopaka z opowiastki, co to znalazł garnek złota.

- Nie rozumiem, o czym mówisz - bąknęła Maggi.
- Chodzi rzeczywiście o złoto. Wspomniałem, że mam w

Irlandii parę hektarów skalistej ziemi, w górach, w hrabstwie
Mayo. Tam jest właśnie złoto!

150

RS

background image

-

Prawdziwe,

autentyczne

złoto?

-

zapytała

z

niedowierzaniem.

- Prawdziwe złoto - potwierdził John. - Niemcy wydobywają

je w mojej okolicy całymi workami. Nie wiem jeszcze, czy złoto
jest także na gruncie Daileyów. Kompania Górnicza Pacyfiku
chce zainwestować u mnie poważne pieniądze, żeby się o tym
przekonać. A więc odsprzedałem im prawo do poszukiwań na
dziewięćdziesiąt lat i mamy teraz dość pieniędzy na rozwiązanie
wszystkich naszych problemów.

- Tak dużo?
- Oczywiście zależy to od apetytu osoby, która to mówi -

zaśmiał się John. - W każdym razie jest dość pieniędzy, żeby
zabezpieczyć dożywocie mojej mamie i posagi dla każdej z
moich sióstr. I oto zjawiam się tutaj, aby prosić o przychylność
mojej pani. Czy praca w charakterze niani jest u ciebie wciąż
aktualna?

- Jesteś zbyt dobrym chłopcem, żeby zmieniać pieluchy

dzieciom - powiedziała żartobliwie. - Dlaczego nie ożenisz się z
jakąś amerykańską dziewczyną, żeby dostać obywatelstwo?

- Niezły pomysł - zgodził się. - Czy masz kogoś konkretnego

na myśli?

- Poza tym, że muszę zajmować się dziećmi, dzisiejsze

popołudnie mam wolne. Może więc porozmawiamy?

- Co za szczęśliwe popołudnie. Bo muszę ci jeszcze

powiedzieć, że masz gości w domu.

- Chcę wobec tego pozostać tutaj - powiedziała, tuląc się do

niego.

- Maggi, mam pytanie do ciebie.
Usiadła sztywno, jak mały krasnoludek pod grzybkiem, i

zamieniła się w słuch. Kobieta w takiej chwili musi się
skoncentrować, pomyślała. Ale to, co usłyszała, nie było
pytaniem, którego się spodziewała.

- Czy zgodzisz się wyjść za mnie, nawet jeśli to będzie

oznaczać wyjazd do Irlandii?

151

RS

background image

,,Przybądź, zwiąż się ze mną i bądź miłością mą". Fragment

starego poematu przeleciał jej przez głowę. I odbił się echem.

- Wiem, ile uczucia wiążesz ze swymi rodzinnymi stronami -

dodał John usprawiedliwiająco.

- Nie bądź głupi, Johnie. - Próbowała przyciągnąć jego głowę

ku swojej, ale ostatecznie pocałowała go w podbródek. -
Kocham cię - powiedziała. - Mój dom jest w sercu. Nic innego
się nie liczy.

Gdy on wpatrywał się w nią z uczuciem, Maggi wyciągnęła

złoty łańcuszek spod bluzki, na którym błysnął zaręczynowy
pierścionek.

- Odnalazłaś go?
- Zajęło mi to całą wieczność. Czy mogę znowu nosić go na

palcu?

- Nie ma sprzeciwu - odparł z entuzjazmem i pomógł jej

założyć pierścionek, po czym uniósł swą narzeczoną w górę.

Bliźniaczki natychmiast zaprotestowały. Postawił więc Maggi

na ziemi i pochwycił je obie w ramiona ze śmiechem, a po
chwili jedno dziecko wręczył Maggi.

- A teraz wszystko po kolei. W domu czekają na ciebie

goście, z którymi musisz się zobaczyć.

- Nie muszę - upierała się. - Jeśli będziemy tu dostatecznie

długo, to odjadą. Zawsze odchodzą w podobnej sytuacji.

- Tym razem może być inaczej. Jedna z tych osób utrzymuje,

że jest twoją matką i w rzeczy samej jest do ciebie podobna...

- O Boże!
- Inna osoba twierdzi, że jest twoim ojcem i odgraża się, że...

Jeszcze jeden facet...

- Są jeszcze inni?
- Jakiś pan Smali, prawnik. Poinformował mnie, że jest sędzią

pokoju z prawem do udzielania ślubów.

- Nie do wiary!
- No widzisz. Czy zatem zmieniasz zdanie?
- Musimy mieć pozwolenie.

152

RS

background image

- Mam je w kieszeni.
- Czy jesteś pewien, Johnie, że postępujemy słusznie?
- Jasne, że tak - powiedział z rozbawieniem - jakże inaczej

mógłbym pozostać z rodziną w tym kraju?

- Masz rację! - W jej oczach pojawiły się łzy. Łzy szczęścia.
- Wygląda głupawo, że bierzemy ślub, gdy mamy już dwoje

podchowanych dzieci - ironizował John dalej.

- O Boże, jak to dobrze! - wykrzyknęła. - Jutro zjawi się tu

pani Fagan, a my będziemy już mieli wszystko za sobą.

- Mam nadzieję, że przyjdzie dostatecznie późno
- skomentował John. - Weźmiemy ślub, pozbędziemy się

wszystkich gości, poprosimy ciotkę Eduardę, żeby zajęła się
dziećmi, a ty i ja... pójdziemy na górę i pośpimy sobie zdrowo.

- Mogę się założyć - powiedziała Maggi, śmiejąc się - że sen

będzie głęboki, a ty nie dotkniesz mnie nawet palcem.

Jej śmiech udzielił się bliźniaczkom. John też dołączył do

ogólnej radości. Ściskali się, całowali i coś wykrzykiwali. A
potem ruszyli ze wzgórza ku domowi, aby ,,żyć długo i
szczęśliwie".

153

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emma Goldrick Panna Latimore
Podwójne szczęście ebook
Barnes Belinda Podwójne szczęście
Emma Goldrick Mississippi Miss [HR 3134, MB 3384] (docx)
Emma Goldrick The Over Mountain Man [HP 890] (v0 9) (docx)
Clark Lucy Harlequin Medical 490 Podwójne szczęście
Emma Goldrick Temporary Paragon (doc)
podwójne szczęście wzór
Fisher Carrie Podwójne szczęście
Harlequin Orchidea 002 Macomber Debbie Podwójne szczęście
0947 Hannay Barbara Podwójne szczęście
Emma Goldrick Wdowi grosz
250 Goldrick Emma Ślub jakiego nie było
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Darcy Emma
Goldrick Emma Spóźniona miłość
256 Goldrick Emma Panna młoda z Balleymore Romantyczna jesień
Darcy Emma Bracia Finn 01 Wyspa szczęścia
Pełnia szczęścia raport
Jak osiągnąć szczęśćie poprzez minimalizm

więcej podobnych podstron