Harlequin Orchidea 002 Macomber Debbie Podwójne szczęście

Debbie Macomber



Harlequin Orchidea 2



PODWÓJNE SZCZĘŚCIE


























ROZDZIAŁ 1



Zane kochał ten stary dom. Był dla niego symbolem wszystkiego, czego nie zaznał w dzieciństwie - miłości, ciepła rodzinnego, szczęścia i poczucia bezpieczeństwa... Ten ogromny trzypiętrowy budynek należał niegdyś do jego rodziny, został jednak sprzedany przed piętnastoma laty, po śmierci dziadka. Teraz zaś był własnością Zane'a, który postanowił przywrócić mu dawną świetność.

Gdy stał tak, oparty o kolumnę i wpatrzony w gładką taflę jeziora Michigan, czuł, jak jego duszę ogarnia błogi spokój. Było to dziwne wrażenie, prawie już zapomniane, od wielu bowiem lat nieustannie brał udział w przeróżnych akcjach zbrojnych. Nawiasem mówiąc, jako najemnik zarabiał całkiem pokaźne sumy.

Niemal odruchowo pochylił się, by pomasować obolałą nogę, która zwykle najbardziej dokuczała mu po południu. Jednak dotkliwy ból nie wpędzał go w zły nastrój, wręcz przeciwnie, przypominał o tym, iż ciągle jeszcze żyje, w przeciwieństwie do dwóch jego podwładnych, a także o tym, że poprzysiągł zemstę.

Postąpił kilka kroków. W jego pamięci odżyło wspomnienie chwil, kiedy jako mały chłopiec biegał beztrosko po rosnącym przed domem trawniku. Żadne dziecko nie będzie się bawiło w chowanego w tym ogrodzie, pomyślał ze smutkiem. A przynajmniej nie będzie to moje dziecko.

W ciągu ostatnich piętnastu lat dom popadł nieomal w ruinę, więc gdy Zane przybył doń przed trzema miesiącami, natychmiast zajął się remontem. Bardzo szybko okazało się, iż wybudowanie nowego pieca oraz założenie nowoczesnej sieci elektrycznej stanowiły zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dlatego też zdecydował się zadzwonić do swego przyjaciela Jordana Larabee, mieszkającego w Chicago wziętego przedsiębiorcy budowlanego, ten zaś polecił mu znakomitą podobno architekt, Lesley Walker. Zane wiele razy zastanawiał się, czemu poświęca tyle czasu i pieniędzy na odnowienie domu, którym i tak nie zdąży się nacieszyć, nie potrafił jednak znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi.

W bramie wjazdowej pojawił się samochód. Zane zerknął na zegarek. Trzeba przyznać, że Lesley Walker jest osobą punktualną, pomyślał. Gdy auto zatrzymało się przed domem, okazało się, iż pani architekt jest właścicielką niesłychanie zgrabnych nóg. Kiedy zaś z pojazdu wyłoniła się reszta jej sylwetki, Zane uznał ją w duchu za wzór doskonałości. Młoda kobieta była ubrana w świetnie skrojony jasnoszary kostium, którego barwa idealnie współgrała z jej półdługimi kasztanowymi włosami. Uważne spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na twarzy Zane'a. Lesley Walker nie potrafiła ukryć wrażenia, jakie zrobił na niej ten widok.

Zane od czasu do czasu zapominał o bliźnie, która biegła od zewnętrznego kącika lewego oka aż do ust, przecinając policzek na pół. Było to kolejne przypomnienie o zemście, jakiej zobowiązał się dokonać. Nieraz miał okazję przekonać się, jak wielkim szokiem potrafi być dla ludzi widok jego twarzy, nie powinien więc oczekiwać, iż pani Walker zareaguje inaczej. Zapewne w jej oczach, podobnie jak w oczach dzieci, mieszkających w okolicy, był niemalże potworem.

Tymczasem, ku zdumieniu Zane'a, Lesley Walker nie odwróciła wzroku, co więcej, odważnie odwzajemniła jego spojrzenie. W jej oczach wyczytał ciepło i sympatią, co sprawiło, iż poczuł się nieswojo. Z zasady starał się nie okazywać ani nie odczuwać serdeczności czy tkliwości. Nic dziwnego, jako najemnik musiał nauczyć się tłumienia emocji, gdyż wszystkie jego słabe punkty mogły stać się w pewnym momencie celem ataku.

- Pani Walker? - zapytał nieco szorstko, ruszając w kierunku przybyłej.

- Tak, a pan zapewne nazywa się Zane Ackerman - odparła, zatrzymując się w połowie chodnika prowadzącego do domu. W jej oczach pojawił się szczery zachwyt. - Jak tu pięknie...

- Dziękuję, że zechciała pani odbyć taką długą podróż, by się ze mną spotkać.

- Och, nie ma za co, to była miła przejażdżka. Wróciła na moment do auta, by wydobyć zeń duży notatnik.

- Przyznam, że rozmowa z Jordanem niesłychanie rozbudziła moją ciekawość - odezwała się po chwili, ponownie spoglądając z zainteresowaniem na front domu.

Była to doskonała okazja, by Zane mógł dokładniej przyjrzeć się swemu gościowi. Lesley Walker miała w sobie coś, co czyniło ją szalenie atrakcyjną, lecz nie potrafił sprecyzować, co to takiego. Była pierwszą kobietą, którą tak naprawdę zapragnął poznać bliżej. Niestety, nie mógł pozwolić sobie na tę przyjemność. Nie, póki Schuyler żyje.

Uśmiechnął się, widząc podziw, z jakim przypatrywała się domostwu. Najwyraźniej dostrzegła, że pomimo licznych oznak zaniedbania, budynek ten może stać się na powrót piękny i imponujący. Zane bezwiednie dotknął szramy na policzku. Gdy dotarło do niego, co robi, niezadowolony opuścił szybko rękę.

- Tak się cieszę, że Jordan zadzwonił w pańskiej sprawie właśnie do mnie - oznajmiła, podchodząc do stopni werandy.

Przywitali się krótkim uściskiem dłoni, podczas którego Zane spostrzegł, iż jego rozmówczyni nie nosi obrączki. Wydało mu się dziwne, że tak piękna i pełna ciepła kobietą nie jest zamężna.

- Może chciałaby pani najpierw obejrzeć dom od środka? - zapytał, ze wszystkich sił starając się nadać swemu głosowi oficjalny ton.

Miał przeczucie, że w jej towarzystwie czułby się swobodnie, ale był to luksus, na jaki nie mógł sobie pozwolić.

- Z przyjemnością - odrzekła z promiennym uśmiechem. Gdy już znaleźli się w budynku, Zane pokazał swemu gościowi usytuowane od frontu niewielkie pokoje, wspominając przy tym, że pragnąłby je w jakiś sposób połączyć, aby uzyskać więcej przestrzeni. Lesley Walker zapisała tę sugestię, po czym zadała kilka rzeczowych pytań, notując skrupulatnie wszystkie jego odpowiedzi.

- Za książkami w bibliotece znalazłem pierwotny projekt tego domu -powiedział w pewnej chwili.

- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym wziąć go ze sobą i przejrzeć dokładnie - poprosiła.

Gdy dotarli wreszcie do biblioteki, Zane otworzył szerokie mahoniowe drzwi, z zaciekawieniem obserwując reakcję gościa. Był to niewątpliwie jego najbardziej ulubiony pokój, w którym spędzał najwięcej czasu. W jego pamięci zachował się obraz siedzącego przy kominku dziadka, który zwykł tu czytać książki, pykając fajeczkę.

- Och - westchnęła z podziwem Lesley Walker - tu jest fantastycznie. W tym pokoju nie zmieniłabym zupełnie nic.

Zane przyznał jej w duchu rację. To, że ich opinie tak bardzo się zgadzały, rokowało owocną współpracę.

- Panie Zane, zastanawiałam się nad kolacją i... -W drzwiach biblioteki stanęła gospodyni, pani Applegate. - Och, bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że ma pan gościa.

- Nic nie szkodzi - odparł szybko.

Kucharka i gospodyni w jednej osobie postawiła sobie za cel matkowanie mu, a że była niesłychanie uparta, żadne protesty nie zdołały odwieść jej od tego zamiaru, o czym Zane przekonał się już dawno.

Gdy przedstawił jej Lesley, w oczach pani Applegate pojawiły się radosne iskierki.

- Najwyższy czas, by pan Zane przyprowadził do domu kobietę -oznajmiła.

- Pani Walker jest architektem, o którym niedawno wspominałem -sprostował szybko, nieco zirytowany.

- Jaka szkoda - westchnęła gospodyni, najwyraźniej rozczarowana. -Dajcie mi znać, gdy skończycie oglądać dom. Zaparzę herbatę i przyniosę ją tu, do biblioteki. Na pewno będziecie mieli dużo spraw do omówienia, a nie ma jak rozmowa nad filiżanką doskonałej herbaty.

Zane z pewnością by odmówił, gdyby Lesley Walker nie uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- To świetny pomysł. Dziękujemy pani - odezwała się. Uszczęśliwiona pani Applegate wyszła z biblioteki. Jeśli ją dobrze znam, pomyślał z przekąsem Zane, na pewno przyniesie coś więcej niż tylko dwie filiżanki herbaty. Ta kobieta piecze tyle ciastek, że mój dentysta na pewno nie pójdzie z torbami. Rzeczywiście, nie było dnia, żeby nie podsunęła mu czegoś słodkiego. Najwyraźniej gospodyni za punkt honoru postawiła sobie także utuczenie swego chlebodawcy.

- Jaka miła - skomentowała po jej wyjściu Lesley Walker. W odpowiedzi Zane mruknął coś niezrozumiale. Naturalnie, był wdzięczny pani Applegate za jej troskę, ale nie podobało mu się, że próbuje zastąpić mu matkę, którą miał, ale o której usiłował zapomnieć.

Z biblioteki powędrowali na pierwsze piętro, gdzie mieściło się sześć sypialni. Wspinanie się po schodach okazało się dla Zane'a trudnym zadaniem, gdyż zraniona noga wciąż mu dokuczała. Zacisnął mocno zęby, nie chcąc dać po sobie poznać, iż cierpi. Gdy obchodzili wszystkie pomieszczenia, Lesley Walker ponownie zadawała mu szczegółowe pytania, dotyczące jego oczekiwań i planów i skrzętnie notowała odpowiedzi.

- Czy możemy obejrzeć teraz kuchnię? - zaproponowała w końcu. Kiedy schodzili na dół, Zane odniósł wrażenie, iż tym razem zwolniła kroku, jak gdyby spostrzegła na jego twarzy cierpienie. Nie chcąc, by ktokolwiek litował się nad nim, przyspieszył, mimo ogromnego bólu.

W kuchni nie było nikogo, co zresztą, ucieszyło Zane'a. Pani architekt znów coś notowała, nie dzieląc się z nim swymi spostrzeżeniami.

W pewnej chwili wyjrzała za okno, po czym spojrzała pytająco na pana domu.

- To są stajnie - wyjaśnił.

- A kim jest ten mężczyzna?

- To Carl Saks. Mieszka w domku gościnnym.

Carl był przyjacielem Zane'a i, podobnie jak on, najemnikiem. Niedawno zrezygnował z tej profesji i szukał miejsca, w którym mógłby osiąść, a że nie potrafił pozostawać bezczynnym, pomagał przyjacielowi we wszystkich zajęciach gospodarczych, co ten przyjął z wdzięcznością, gdyż jego stan zdrowia wciąż nie był najlepszy.

- To byłoby wszystko - oznajmiła Lesley Walker, zamykając notes. -Chyba że chciałby mi pan coś jeszcze pokazać. - Jej wzrok spoczął na tacy, na której stał dzbanek z herbatą oraz talerz świeżutkich ciastek czekoladowych, przygotowanych przez panią Applegate.

Podczas kilkunastu lat spędzonych w wojsku Zane wyrobił w sobie szósty zmysł, dzięki któremu niemal bezbłędnie potrafił wyczuć nadchodzące niebezpieczeństwo.

Zdolność ta nieraz ocaliła mu życie, teraz zaś podpowiadała, iż bliższa znajomość z Lesley Walker może okazać się zgubna dla nich obojga. Należało więc jak najszybciej powiedzieć sobie „do widzenia" i nigdy więcej się nie zobaczyć.

- Wydaje mi się, że obejrzała już pani wszystko, co mogłoby panią zainteresować - odrzekł, patrząc znacząco na zegarek.

Na twarzy kobiety pojawił się wyraz zdumienia oraz rozczarowania. W jednej chwili błysk zainteresowania znikł z jej oczu.

- Oczywiście. Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu, panie Ackerman. - Jej głos nabrał suchego, oficjalnego tonu.

Po drodze do wyjścia wstąpili do biblioteki po pierwotny projekt domu.

- Kiedy będę mógł zapoznać się z pani propozycjami przebudowy? - zapytał Zane, gdy znaleźli się na werandzie.

- Prześlę je panu w przyszłym tygodniu - odparła, podając mu rękę na pożegnanie.

- Świetnie - mruknął pod nosem.

Oparty o drewnianą poręcz, obserwował, jak Lesley Walker wsiada do samochodu. Jeszcze chwila, a zniknie za bramą i już nie będę musiał jej oglądać, pomyślał zirytowany. Nie wiadomo dlaczego ta kobieta wyprowadziła go całkowicie z równowagi. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, iż wspaniale byłoby poznać ją bliżej, zaprzyjaźnić się z nią... Zane jednak nie miał najmniejszego zamiaru go słuchać. Nie było sensu angażować się w jakąkolwiek znajomość, jeżeli czekał go najwyżej rok życia.

Lesley zerknęła w lusterko wsteczne i dostrzegła, że cały czas bezwiednie zaciska usta w cieniutką linijkę.

- Moja droga - powiedziała sama do siebie. - To była najlepsza lekcja odprawiania niechcianych gości, jaką kiedykolwiek otrzymałaś.

Ciekawe, co takiego zrobiła lub powiedziała, czym mogła urazić Zane'a Ackermana, najbardziej niezwykłego mężczyznę, jakiego spotkała. Miał w sobie coś ujmującego, był silny i, pomimo tej szramy na policzku, przystojny. Nawet to, że czasem utykał, sprawiało, iż otaczała go aura niezaprzeczalnej męskości.

Jordan Larabee, przedstawiając jej zamówienie Zane'a Ackermana, był wyjątkowo małomówny, jeśli chodzi o to, kim jest ich klient. Wspomniał tylko, że chciałby, aby obejrzała budynek i po powrocie podzieliła się z nim swymi uwagami. Zresztą sam fakt, iż Jordan powierzył jej właśnie to zadanie, stanowił dla Lesley nie lada zaskoczenie. Oboje pracowali w jednym z największych i najbardziej znanych biur projektów w Chicago, a specjalnością Lesley były nie przebudowy istniejących obiektów, lecz projektowanie nowoczesnych budynków, takich jak chociażby siedziba miejskiej biblioteki, nad której planami właśnie pracowała. Jordan doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a jednak poprosił, aby osobiście obejrzała posiadłość Zane'a Ackermana.

Swego czasu Lesley spotykała się z Jordanem, gdy był on w separacji z żoną. Oboje na tyle zaangażowali się w ten związek, że zaczęli już nawet rozważać możliwość zawarcia małżeństwa, toteż Lesley nalegała, aby Jordan przyspieszył sprawę rozwodową, ciągle bowiem czuła wyrzuty sumienia, iż związała się z mężczyzną, który teoretycznie jest nadal żonaty. W tym momencie pojawił się problem, gdyż Jordan nie miał pojęcia, gdzie może przebywać jego żona, Molly.

Gdy po upływie para tygodni dowiedzieli się, iż pracuje ona jako pielęgniarka w zagrożonym wojną domową afrykańskim państewku, Jordan, pomimo protestów Lesley, zdecydował, iż sam pojedzie odszukać żonę. Jak się później okazało, doszło tam do pojednania małżonków, gdyż w trzy miesiące po ich powrocie Lesley dowiedziała się, iż Molly jest w ciąży. Sześć miesięcy później na świat przyszła ich córeczka, a w ciągu następnego roku dołączył do niej prześliczny chłopczyk.

Lesley cieszyła się ze szczęścia państwa Larabee, zwłaszcza że po pewnym czasie zrozumiała, iż tak naprawdę nie była zakochana w Jordanie, pociągała ją raczej sama myśl o małżeństwie. Niewiele się od tamtej pory zmieniło, nadal pragnęła być czyjąś żoną, teraz jednak nie była aż tak zdesperowana jak przed trzema laty, gdy stuknęła jej trzydziestka. Owszem, gdyby spotkała właściwego mężczyznę, nie wahałaby się ani chwili, ale zupełnie już straciła nadzieję, iż to kiedykolwiek nastąpi. Ci, z którymi umawiała się po rozstaniu z Jordanem, byli albo rozczarowani swymi poprzednimi związkami, albo po prostu zupełnie jej nie odpowiadali.

Jadąc drogą, prowadzącą z posiadłości Zane'a Ackermana do autostrady, Lesley spostrzegła coś, co umknęło jej uwagi, kiedy z zachwytem przyglądała się domowi. Była to połyskująca tafla znajdującego się nieopodal jeziora Michigan. Niewiele myśląc, nacisnęła pedał hamulca. Przez moment siedziała w bezruchu, spoglądając na rozciągający się przed nią niezwykły widok. Błękitne niebo odbijało się w delikatnie falującej powierzchni wody, nad którą krążyły mewy, pokrzykując raz po raz. Wreszcie, nie zastanawiając się, co robi, Lesley wysiadła z auta i jak zahipnotyzowana ruszyła na skos przez wymuskany trawnik. Po kilku chwilach natrafiła na punkt widokowy, na samym brzegu skarpy ustawiona była kamienna ławeczka, przy której rosły dwa krzewy pachnących czerwonych róż. Lesley wciągnęła głęboko powietrze, po czym usiadła. Błękitne wody jeziora sięgały aż po sam horyzont, gdzieniegdzie ozdobione białymi plamami żagli.

Nie wiadomo dlaczego poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Odkąd znalazła się w posiadłości Zane'a Ackermana, miała wrażenie, że dzieje się z nią coś dziwnego. Ten stary piękny dom przywoływał ją, zapraszał, zupełnie, jakby była jego częścią. Z kolei, kiedy ujrzała jego właściciela, czekającego na nią na werandzie, nagle zabrakło jej tchu. Jeszcze nigdy w życiu tak nie zareagowała na obecność mężczyzny. Początkowo wydawało jej się, iż on czuje coś podobnego, ale potem sprawiał wrażenie, jakby chciał się jej jak najszybciej pozbyć. Nie miała najmniejszego pojęcia, co o tym wszystkim sądzić.

Naraz jakiś wewnętrzny głos kazał jej się odwrócić i ujrzała Zane'a Ackermana, nadjeżdżającego na wspaniałym czarnym ogierze.

- Myślałem, że już pani pojechała - odezwał się, zatrzymując się przy niej.

Zawstydzona, że została przyłapana na włóczeniu się po posiadłości bez zgody jej właściciela, Lesley odchrząknęła, po czym zmusiła się do uśmiechu.

- Witam ponownie - odrzekła z pozornym spokojem, choć tak naprawdę czuła się, delikatnie mówiąc, niepewnie, kiedy Zane Ackerman przyglądał jej się z wysokości końskiego grzbietu. W dodatku zatrzymał się tak, iż zmuszona była patrzeć nań pod słońce, przez co nie widziała wyrazu jego twarzy. Coś jednak podpowiadało jej, iż nie jest zadowolony z tego spotkania. - Mam nadzieje, że nie ma mi pan za złe, że zatrzymałam się, aby podziwiać ten widok. Tak tu pięknie... - dodała tonem wyjaśnienia.

- To było ulubione miejsce mojej babci — odparł niespodziewanie ciepłym głosem.

- Pańskiej babci? - powtórzyła ze zdumieniem.

- Ta posiadłość należała niegdyś do moich dziadków - wyjaśnił w taki sposób, jakby z niechęcią dzielił się z nią tą informacją. - Jak długo zamierza pani tu jeszcze zabawić?

- Muszę już wracać do biura. Właściwie nie powinnam była się w ogóle tu zatrzymywać. Przepraszam. - Odwróciwszy się, ruszyła w kierunku auta.

- Nie ma za co, Lesley - odpowiedział cicho. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Teraz już zupełnie nie miała pojęcia, co sądzić o tym mężczyźnie.

Tej nocy ani na moment nie zmrużyła oka. Gdy tylko opuściła powieki, widziała przed sobą Zane'a Ackermana.

Dziwne, zachował się wobec niej nieuprzejmie, a jednak nie mogła przestać o nim myśleć...

Następnego ranka zaraz po przyjściu do biura zatelefonowała do Jordana Larabee.

- Dobrze znasz Zane'a Ackermana? - zapytała bez zbędnych wstępów.

- Mnie też miło cię słyszeć - odparł ze śmiechem. - Rozumiem, że spotkałaś się z nim wczoraj.

- Tak.

- A jak on się miewa? - dopytywał się z wyraźnym rozbawieniem Jordan.

- Chyba dobrze. Jest twoim przyjacielem, prawda?

- Owszem, i to od dawna.

- Opowiedz mi o nim - poprosiła Lesley, zirytowana wesołym tonem jego głosu.

- A co chcesz wiedzieć?

- Jest żonaty? - zapytała bez zastanowienia. Od razu zrobiło jej się wstyd, bo chociaż zamierzała się tego dowiedzieć, to zdecydowanie nie w tak bezpośredni sposób.

- A więc o to ci chodzi? - zaśmiał się.

- Wcale nie - obruszyła się.

- Nie zaprzeczaj, słyszę przecież, że jesteś nim zachwycona. Niestety, muszę cię rozczarować, nie ty jedna. Chyba nie spotkałem jeszcze kobiety, która nie byłaby nim zafascynowana.

- Mylisz się - broniła się. - Był dla mnie nieuprzejmy i najwyraźniej chciał się mnie jak najszybciej pozbyć.

- Rzeczywiście, to do niego podobne - zgodził się pogodnie Jordan.

- Co mu się stało? Ta szrama wygląda na dość świeżą.

- Nic mi nie mówił, a ja nie pytałem.

- Ten jego dom jest rzeczywiście wspaniały - zmieniła temat. -Pracuję nad jeszcze jednym projektem, ale postaram się jak najszybciej przejrzeć notatki i pod koniec tygodnia będę gotowa, żeby przedstawić ci moje propozycje.

- Świetnie. Jeszcze raz dziękuję, że tam pojechałaś. Jestem przekonany, że Zane też to docenił - zapewnił.

- Cieszę się, że mogłam ci pomóc - odparła. Odkładając słuchawkę, zastanawiała się, czy to samo będzie mogła powiedzieć po zakończeniu tego projektu, coś jej bowiem mówiło, iż nie będzie to takie zwykłe zlecenie, jak każde inne.

Tego samego poranka Zane wyjątkowo wcześnie zszedł na śniadanie. W kuchni zastał panią Applegate, która nuciła wesoło, przygotowując posiłek.

- To taka miła kobieta - powiedziała ni z tego, ni z owego, nalewając mu kawę.

- Kto taki? - zapytał, udając, że nie wie, o kogo chodzi.

- Ta pani architekt, co tu była wczoraj.

Zane postanowił nie odpowiadać. Od wyjazdu Lesley Walker czuł się źle, co kładł na karb kontuzjowanej nogi, bo przecież niemożliwe, żeby tak męczyły go myśli o kobiecie, której w ogóle nie znał, a w dodatku nie zamierzał bliżej poznać.

Skrzypnęły tylne drzwi.

- Dzień dobry - mruknął Carl, wyraźnie w złym humorze. Podszedłszy do stołu, z hukiem przysunął krzesło i usiadł obok przyjaciela. - Zastanawiam się nad kupowaniem paszy gdzie indziej -oznajmił.

- Wydawało mi się, że w Hoffman Feed zaproponowano nam przystępną cenę - zauważył Zane.

Pani Applegate postawiła przed nimi dwie ogromne porcje jajecznicy, smażonego bekonu oraz tostów.

- Owszem, ceny są w porządku - zgodził się Carl, zabierając się do jedzenia.

Zane znał swego przyjaciela na tyle dobrze, aby wiedzieć, iż coś go gnębi, i podejrzewał, że nie ma to specjalnego związku z samym sklepem. Odkąd przywieziono konie, Carl cały czas zaopatrywał się w tym samym miejscu, chwaląc niewygórowane ceny. Coś musiało się wydarzyć, skoro rozważał możliwość jeżdżenia po zakupy trzydzieści kilometrów w jedną stronę.

- Już ci się nie podoba w Hoffman Feed?

- Nie lubię przemądrzałych kobiet - burknął Carl. Zane spuścił głowę, próbując zapanować nad wybuchem śmiechu. A więc jego przyjaciel znów kruszył kopie z Candy Hoffman. Ci dwoje zupełnie nie umieli dojść ze sobą do ładu.

- Zauważyłem wczoraj jakąś kobietę spacerującą po posiadłości. -Carl zmienił temat. - Kto to był?

- Architekt - padła lakoniczna odpowiedź.

- Jeśli ktoś mnie pyta o zdanie, to bardzo miła osoba - wtrąciła się pani Applegate.

Zane miał ochotę zauważyć, że nikt o jej zdanie nie pytał, ale powstrzymał się, wiedząc, iż to i tak nie odniosłoby żadnego skutku.

- Ładna - stwierdził Carl. - Przyjedzie tu jeszcze?

- Nie wiem - mruknął Zane, niezadowolony z zainteresowania, z jakim jego przyjaciel dopytywał się o Lesley.

- Jeśli się pojawi, może byś mnie przedstawił? W opini Zane'a nie był to najlepszy pomysł, ale nie zdążył wyrazić jej głośno, gdyż w tej chwili do stołu podeszła pani Applegate z talerzem gorących jeszcze cynamonowych bułeczek.

- Ona nie jest dla ciebie - oświadczyła gospodyni.

- A to dlaczego? - obruszył się Carl i sięgnął po bułeczkę, parząc przy tym palce.

- Bo wpadłeś w oko Candy Hoffman - poinformowała gospodyni.

- Co takiego? Tej przebiegłej babie?! Pani Applegate zachichotała,

- Wydaje mi się, że ona także ci się podoba, ale za nic w świecie nie chcesz się do tego przyznać, nawet przed samym sobą.

- Chyba prędzej dałbym się żywcem obedrzeć ze skóry, niż chciałbym mieć coś wspólnego z tą kobietą - odparował. - Jest uparta jak osioł, a w dodatku zapalczywa. Byłbym szczęśliwy, gdybym nie musiał oglądać jej już nigdy więcej.

To powiedziawszy, zerwał się na równe nogi i wielkimi krokami ruszył w kierunku wyjścia.

- A paszę będę kupował gdzie indziej - rzucił wyzywającym tonem, zatrzymując się w drzwiach.

- Kupuj, gdzie chcesz - zgodził się Zane.

Carl spojrzał triumfująco na gospodynię, po czym wyszedł z kuchni. Ku zdziwieniu Zane'a pani Applegate wybuchnęła śmiechem.

- Życie jest zbyt krótkie, by zadawalać się zielonymi bananami -skomentowała.

Zane spojrzał na nią z niebotycznym zdumieniem, choć zdążył się już trochę przyzwyczaić, iż starsza pani czasem wygłasza kompletnie pozbawione sensu zdania, oczekując, że on przytaknie.

- Ja się w to nie mieszam - odparł, podnosząc ręce. Co do jednej rzeczy gospodyni ma jednak rację, pomyślał. Istotnie, życie jest zbyt krótkie, a zwłaszcza dla mnie...



ROZDZIAŁ 2



A ja mówię, że to gangster. - Te słowa dobiegły Lesley z sąsiedniego stanowiska na stacji benzynowej w Sleepy Valley, miasteczka, które znajdowało się najbliżej posiadłości Zane'a Ackermana.

- To, że mieszka sam w tym wielkim domu, nie znaczy od razu, że jest bandytą - odparł pracownik stacji, potrząsając głową.

- Ale to nie jest normalne - upierał się kierowca samochodu. - Ciekawe, dlaczego nikt nie zadał mu paru pytań, zanim pozwolili mu się tam wprowadzić. Tu przecież chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców.

- Ależ on nie mieszka sam. Martha Applegate prowadzi mu dorn, a poza tym Candy Hoffman mówiła, że jest tam jeszcze jeden mężczyzna.

- Tylko że to nikt znajomy. - Mężczyzna nie dał się zbić z tropu.

- Wprawdzie z nim nie rozmawiałem, ale wydaje mi się, że on po prostu zajmuje się własnymi sprawami - stwierdził drugi pracownik stacji, drapiąc się w głowę.

- Ciekawe, jakie to sprawy - mruknął mężczyzna w samochodzie. -Właśnie to mnie niepokoi.

Wszyscy trzej wymienili znaczące spojrzenia.

- A kiedy to ostatnio pojawił się w mieście?

- Nie mam pojęcia. Ja go widziałem tylko raz.

- Otóż to. Samotnik. Powtarzam, to nie jest normalne. Pracownik stacji, który właśnie mył przednią szybę auta Lesley, przerwał i spojrzał w kierunku swoich kolegów.

- Założę się, że handluje narkotykami - odezwał się.

- Narkotyki - powtórzył powoli mężczyzna w samochodzie. Lesley z trudem opanowała wybuch śmiechu. Już sobie wyobrażała, jak zareagowałby Zane Ackerman, słysząc te brednie. Albo byłby rozbawiony do łez, albo wściekły.

- Niektórzy mówią, że jest potworem - wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać.

Kierowca auta odwrócił się i popatrzył na nią uważnie ponad opuszczoną szybą.

- Ciekawe, co się stało z jego twarzą, prawda? - odpowiedział.

- Nie rozumiem, dlaczego nie zrobił sobie operacji plastycznej -oznajmił jeden z pracowników stacji. - Wydaje mi się, że skoro stać go było na kupienie tego domu, mógł też pozwolić sobie na taki zabieg.

- A może lubi straszyć dzieci? - zasugerował drugi.

- Nie tylko dzieci - zauważył mężczyzna w samochodzie. - Ja też mam gęsią skórkę na jego widok.

Lesley zapłaciła za benzynę, po czym odjechała, śmiejąc się sama do siebie. A mówi się, że to kobiety uwielbiają plotki, pomyślała. Jednak nim dotarła do posiadłości Zane'a, straciła zupełnie humor. Nie mogła zrozumieć, jak ludzie mogą być tacy okrutni. Zane był takim samym handlarzem narkotyków, jak i ona czy któryś' z tamtych mężczyzn, a że lubił samotność - cóż, każdy przecież ma prawo do prywatności.

Gdy zadzwoniła do drzwi, otworzyła jej pani Applegate, która na widok gościa szeroko się uśmiechnęła.

- Jak miło znowu panią widzieć, moja droga - powitała ją. - Pana Zane'a w tej chwili nie ma, ale powinien wrócić lada moment. Proszę się rozgościć w bibliotece, zaraz przyniosę pani filiżankę herbaty. - To powiedziawszy, gospodyni poprowadziła Lesley do jej ulubionego pomieszczenia.

- Proszę się mną nie przejmować, pani Applegate. Przyjechałam przed czasem. Po prostu obawiałam się, że utknę w korku, więc wyszłam z biura dużo wcześniej niż potrzeba.

Szczerze powiedziawszy, chodziło nie tylko o tłok na drogach. Spieszyła się, bo nie wiadomo dlaczego bardzo chciała zobaczyć Zane'a, sprawdzić, czy siła, jaka ją do niego przyciągała, wciąż jeszcze działa.

W ciągu ostatniego tygodnia spędziła wiele godzin nad projektem tego domu. Oglądała jego oryginalne plany, dopasowywała do nich swoje pomysły, próbując tak przekształcić budynek, aby elementy nowoczesne i staroświeckie stanowiły spójną całość.

Zgodnie z obietnicą, pani Applegate szybko wróciła z herbatą oraz ogromną porcją czekoladowego ciasta. Po krótkiej rozmowie pospieszyła do kuchni, by zająć się kolacją. Tymczasem Lesley z filiżanką w dłoni spacerowała po bibliotece, przyglądając się grzbietom zgromadzonych tam książek. Rozpoznała wśród nich wiele tytułów, które sama czytała.

Niespodziewanie ogromne mahoniowe drzwi otwarły się i do biblioteki wszedł Zane. Lesley odwróciła się, przekonana, że już za drogim razem nie zdoła wywrzeć na niej takiego wrażenia jak poprzednio, ale szybko odkryła iż jest w błędzie. Wydał jej się jeszcze bardziej interesujący niż podczas pierwszego spotkania. Wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych uczuć, jednak Lesley podświadomie czułą iż jest zadowolony z jej przyjazdu, choć za wszelką cenę pragnie to ukryć.

- Witaj, Lesley - odezwał się porzucając oficjalną formę „pani".

- Dzień dobry - odpowiedziała cicho.

- Przywiozłaś projekt?

Trudno było nie zauważyć, z jaką gorliwością chciał od razu przejść do sedna sprawy. Jasne, im prędzej pozbędzie się jej ze swego życia, tym lepiej.

- Tak. Chciałabym przedstawić ci parę propozycji.

- Świetnie - ucieszył się. - Nie mogę się już doczekać tej przebudowy.

W tym momencie usłyszeli pukanie do drzwi.

- Proszę! - zawołał Zane.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest tu Candy Hoffman - oznajmiła pani Applegate, stając w progu. -Chciałaby z panem porozmawiać.

Lesley poczuła dziwne ukłucie w okolicy serca. Nic nie mogła na to poradzić, ale ogarnęła ją zazdrość o kogoś, kogo nawet nie widziała na

- Na pewno nie zajmie mi to zbyt wiele czasu - zapewnił Zane, spoglądając na nią przepraszająco.

- W takim razie mogę ją tu wprowadzić? - zapytała pani Applegate. Skinął głową, choć wyraźnie nie był zadowolony, że im przerwano. Do biblioteki weszła zdenerwowana szczupła blondynka, wyglądająca mniej więcej na trzydzieści lat. Ubrana była w wyblakłe dżinsy oraz kraciastą koszulę, na nogach miała kowbojki.

- Proszę mi wybaczyć to najście, panie Ackerman - odezwała się cichym głosem, w którym jednak słychać było napięcie. - Dziś rano dowiedziałam się, że zdecydował się pan kupować paszę w innym sklepie.

- To prawda. - Kiwnął głową. oczy.

- Zastanawiałam się, czy ma pan zastrzeżenia do cen, czy też do jakości naszych usług.

- Wręcz przeciwnie. O ile wiem, do tej pory nie było z tym żadnych kłopotów - przyznał.

Candy właśnie otwierała usta, by powiedzieć coś na swoją obronę, ale słysząc jego odpowiedź, zamknęła je, wyraźnie zdezorientowana.

- W takim razie, jeśli można, chciałabym poznać przyczynę pańskiej decyzji - poprosiła.

- Trudno mi powiedzieć, co było przyczyną, ponieważ to Carl ją podjął - wyjaśnił.

- Carl Saks? - jęknęła Candy. - Tego się właśnie obawiałam. ..

- Obawiała się pani? - zdziwił się Zane.

- Owszem. Jakoś nie potrafimy z Carlem dojść do porozumienia.

- Nie jest taki okropny, jak by się pani mogło wydawać. Proszę spróbować pomówić z nim raz jeszcze.

- Co to, to nie. - Candy stanowczo pokręciła głową. - Zresztą i tak rozmowa nie przyniosłaby żadnego rezultatu, Carl jest uparty jak osioł.

W kącikach ust Zane'a pojawił się lekki uśmiech.

- Jeśli dobrze pamiętam, niedawno powiedział dokładnie to samo o pani - zauważył.

Niebieskie oczy Candy zalśniły gniewnie.

- W takim razie chyba z nim porozmawiam - oznajmiła hardo. -Proszę tylko, żeby nie spieszył się pan z decyzją o rezygnacji z naszych usług. Jest pan jednym z naszych najpoważniejszych klientów, więc nie chcielibyśmy pana stracić.

- Wobec tego trzymam kciuki, żeby udało się pani dogadać z Carlem - uśmiechnął się Zane.

- Zrobię, co w mojej mocy - odparła Candy, kierując się do wyjścia. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Zane roześmiał się wesoło, co trochę zdziwiło Lesley, która nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

- Wiesz, zaczynam współczuć Carlowi - powiedział tonem wyjaśnienia. - Zdaje się, że tym razem trafiła kosa na kamień.

Jeśli ja mam w tym momencie coś do powiedzenia, pomyślała Lesley, to postaram się, żeby i na ciebie przyszła kryska.

Tymczasem Candy Hoffman zastanawiała się, jakich argumentów użyć w rozmowie z Carlem. Od samego początku nie potrafili się porozumieć, a im dłużej się znali, tym było gorzej. Przed paroma dniami Carl wstąpił do sklepu i zapytał o zamówione wcześniej produkty. Candy tego właśnie ranka odebrała nową dostawę i od razu kazała dostarczyć mu jego zamówienie. Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Carl upierał się, że nic nie otrzymał, ona zaś zaklinała się, że wszystko zostało już wysłane. Parę godzin później przypadkiem znalazła na zapleczu kartkę z jego zamówieniem, jak się okazało, nie zrealizowanym. Natychmiast posłała mu wszystkie produkty, ale widocznie było już za późno.

Zgodnie z przewidywaniami, zastała Carla w stajni, przy sprzątaniu końskich zagród. Świetnie, pomyślała ponuro, na pewno ma doskonały humor.

- Witaj, Carl - powiedziała, wsuwając dłonie w tylne kieszenie dżinsów.

Zerknął przez ramię, a spostrzegłszy, iż to ona, bez słowa kontynuował zamiatanie. Candy nakazała sobie opanowanie.

- Wydaje mi się, że źle zaczęliśmy naszą znajomość - odezwała się ponowne. Cisza.

- Przyszłam, żeby wszystko naprawić. - Starała się ukryć, że powoli traci cierpliwość. - Przepraszam za tę ostatnią kłótnię. Miałeś rację co do tego zamówienia.

Wciąż udawał, że jej nie słyszy.

- Czego ty chcesz ode mnie?! - wybuchnęła.

- Przyszłaś tu dlatego, że nie chcesz stracić klienta - przemówił w końcu.

- Słusznie - burknęła, kopiąc czubkiem buta w podłogę. - Nie chcę stracić klienta, który robi u mnie duże zakupy. Zadowolony?

- Pozwól, że cię o coś zapytam.

- Słucham. - Candy była gotowa do poświęceń, byleby naprawić sytuację.

- Jesteś mężczyzną czy kobietą?

- Nie rozumiem, co masz na myśli.

- Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, myślałem, że jesteś facetem - wyjaśnił po chwili, opierając się na kiju od szczotki. - Dopiero gdy się odezwałaś, okazało się, że jesteś kobietą.

- A co to ma do rzeczy?

- Poza tym masz niezłe nogi.

Gdyby te słowa padły z ust innego mężczyzny, mogłaby je uznać za komplement, skoro jednak wypowiedział je Carl, bez wątpienia miały negatywny podtekst.

- Moja płeć nie ma nic wspólnego z funkcjonowaniem sklepu. Doskonale wiesz, że i ceny, i poziom naszych usług są doskonałe.

- Nie podoba mi się twoje zachowanie - oświadczył, rzucając szczotkę w kąt. - Ty to masz charakterek. - Postąpił kilka kroków w kierunku Candy.

- Ja?! - oburzyła się, zdecydowana, że nie da mu się zastraszyć.

- Tak, ty. Rządzisz się jak szara gęś.

- Na pewno nie!

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Owszem, kłóciła się z nim przy każdej okazji, ale nie była to jej wina. A przynajmniej nie tylko jej.

- Rzecz w tym, że ja cię w ogóle nie lubię - wypalił Carl.

- Rzecz w tym, że ja ciebie też - zdenerwowała się. - Zapomnij o tym, że tu w ogóle byłam. Możesz sobie robić zakupy, gdzie ci się żywnie podoba.

To powiedziawszy, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia. Gdyby nie wrodzona duma, z pewnością jak najszybciej wybiegłaby ze stajni. Uszła jednak zaledwie parę kroków, gdy Carl złapał ją mocno za ramię i pociągnął ku sobie, tak że wpadła nań z impetem. Najwyraźniej sam był zaskoczony tym, że znalazła się w jego ramionach, ponieważ teraz nie wiedział, co ma z nią zrobić. Nagle przycisnął ją mocno do siebie i zaczął całować.

Candy była tak oszołomiona, że nawet się nie broniła. Chciała jakoś zaprotestować, bo przecież nie było na świecie mężczyzny, który denerwowałby ją bardziej niż Carl Saks, lecz nie wiedziała jak. Tymczasem, wbrew wszelkim nakazom woli, jej wargi odpowiadały na jego pocałunek.

Carl oprzytomniał pierwszy. Wypuściwszy ją z ramion, cofnął się o krok. Candy uniosła głowę. Jej oczy powoli wypełniły się łzami upokorzenia i bezsilnej złości. Duma, która nie pozwoliła jej wybiec ze stajni, została jej odebrana tym właśnie pocałunkiem.

Dławiąc w sobie szloch, co sił w. nogach rzuciła się do ucieczki. Słyszała, jak Carl woła ją po imieniu, ale nie zatrzymała się, dopóki nie znalazła się przy swym samochodzie. Nigdy, ale to przenigdy tu nie wrócą, poprzysięgła sobie w duchu.

- Podoba mi się to, co zrobiłaś - pochwalił Zane, poprawiając się w duchu, iż „podoba" to zdecydowanie zbyt słabe słowo. Pomysły przebudowy domu były wręcz fantastyczne, przerosły jego najśmielsze oczekiwania.

- Dałam Jordanowi kopię planów - odparła Lesley. - Obiecał, że w przyszłym tygodniu prześle ci wstępny kosztorys.

Zane pierwotnie zamierzał skrócić to spotkanie do niezbędnego minimum. Miał tylko z grzeczności rzucić okiem na projekt, wyjaśnić Lesley, że, niestety, ma niesłychanie ważne spotkanie, a potem odesłać ją z powrotem do Chicago. Dopiero po jej odjeździe chciał dokładnie przejrzeć jej propozycje. Tymczasem kiedy tylko rozłożyła przed nim rysunek, zupełnie zapomniał o bożym świecie. Oto bowiem kobieta, która wiedziała o nim niewiele więcej ponad to, jak się nazywa, uchwyciła w swym projekcie tęsknoty i pragnienia, głęboko ukryte w jego duszy.

Stworzyła dom, jakiego każdy mężczyzna pragnąłby dla swojej rodziny. Rodziny, z której on sam będzie musiał zrezygnować w imię poprzysiężonej zemsty. Przejrzała go na wylot, choć przez całe życie starannie ukrywał to, co ma w sercu.

- Mam znajomego architekta wnętrz, mogę ci go polecić - przerwała jego rozmyślania.

Stali po przeciwnych stronach stołu, pochyleni nad projektem. W tym momencie Zane poczuł nieprzeparte pragnienie pocałowania jej, chociaż nie chciał się angażować w żaden związek. Stało się, pomyślał z przerażeniem, zdając sobie sprawę, iż zaczyna mu zależeć na Lesley.

Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do biblioteki weszła pani Applegate.

- Kolacja gotowa - oznajmiła z szerokim uśmiechem.

- Pozwoliłam sobie położyć również nakrycie dla pani Lesley.

- Ale ja już muszę wracać - próbowała zaprotestować.

- Proszę, zjedz ze mną kolację - powiedział pod wpływem impulsu Zane.

Z całego serca pragnął, aby została, choć rozsądek podpowiadał mu, że im mniej czasu spędzą razem, tym lepiej dla nich obojga.

- Powinnam wracać do Chicago - tłumaczyła się Lesley, zwijając projekt.

- Nonsens.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała z wahaniem w głosie.

- Oczywiście - odparł, choć instynkt podpowiadał mu, iż popełnia największy błąd swego życia.

Jak się okazało, gospodyni nakryła stół w jadalni. Zane aż jęknął cicho, gdy spostrzegł, iż kolacja przygotowana była tylko dla dwóch osób.

- Carl zapowiedział, że dziś wieczorem wybiera się do miasta - poinformowała pani Applegate, widząc jego minę. - Pani na pewno chciałaby się najpierw odświeżyć - zwróciła się do Lesley.

Gdy obie kobiety wyszły, Zane podszedł do okna. Zdziwiło go, że zrobiło się tak wcześnie ciemno. Dopiero po chwili zauważył, że słońce jeszcze nie zaszło, lecz zakryły je niemal czarne burzowe chmury. Przyszło mu do głowy, że powinien poinformować o tym Lesley i poradzić, aby czym prędzej wyjechała, jeśli chce znaleźć się w Chicago przed ulewą. No tak, a co się stanie, jeśli deszcz złapie ją po drodze? Nie, zdecydowanie lepiej będzie, jeśli przeczeka tu burzę i dopiero później wyjedzie.

Pani Applegate przeszła samą siebie podczas przyrządzania kolacji. Upiekła na rożnie kurczaka, do niego zaś podała wyborny sos, ziemniaki i zielony groszek. Na deser były świeżuteńkie biszkopty, które wręcz rozpływały się w ustach.

- Jak powiedziała Shirley MacLaine, to była najwspanialsza kolacja, jaką jadłam w tym tysiącleciu - wyznała Lesley, kiedy gospodyni przyniosła im kawę.

Zane roześmiał się głośno z tego żartu. Nagle urwał, widząc, iż Lesley przygląda mu się intensywnie. Rzadko się śmiał, toteż zapominał, że jego twarz szpeci ogromna szramą która powoduje, że uśmiech pojawia się tylko na jednym policzku. Cóż to musiał być za przykry widok dla jej oczu!

- Nie przestawaj - poprosiła. - Pierwszy raz widzą, jak się śmiejesz tak serdecznie. Powinieneś robić to dużo częściej.

Zane poczuł nieznane ciepło w okolicy serca. Samo przebywanie z nią sprawiało, że czuł się szczęśliwy. Było to właśnie owo niebezpieczeństwo, którego chciał uniknąć, ale, jak widać, nie zdążył...

Naraz nieopodal uderzył piorun. Światło w jadalni zamigotało. Podobna burza przed paroma miesiącami przekonała go o konieczności wymiany instalacji elektrycznej. Na twarzy Lesley odmalowało się przerażenie. Niepewnym krokiem podeszła do okna, by przyjrzeć się niemal czarnemu teraz niebu. Zane zupełnie zapomniał uprzedzić ją o nadchodzącej burzy, tak był zajęty rozmową, jaką prowadzili podczas kolacji.

Przy drugim trzaśnięciu pioruna światło zgasło zupełnie. Na szczęście w jadalni panował półmrok, więc nie mieli problemów z odnalezieniem świec. Pierwsze krople deszczu głośno uderzyły o szyby.

- Pójdę sprawdzić, co z końmi - powiedział Zane. Skoro Carl spędzał ten wieczór w mieście, ktoś powinien uspokoić spłoszone zwierzęta.

- Idźcie razem - zaproponowała pani Applegate, zbierając puste naczynia.

Zane chciał zaprotestować, ale pomyślał, że szkoda na to czasu, bo gospodyni i tak znajdzie sposób, aby postawić na swoim.

Wyszli tylnymi drzwiami. Deszcz lał jak z cebra, więc Lesley osłoniła głowę swetrem, który wisiał na haku przy wyjściu.

W stajni było ciemno choć oko wykol. Przestraszone konie rżały i przebierały kopytami.

- Carl?! - zawołał Zane, myśląc, że może przyjaciel zdążył wrócić. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wziął się do zapalania latarenek, jakie na wszelki wypadek znajdowały się w stajni. Następnie zajął się zwierzętami, które powoli uspokajały się, słysząc jego głos. Lesley rozważnie stanęła w kącie, wiedząc, iż konie mogą spłoszyć się ponownie, widząc kogoś obcego. Zane uciszył je głaskaniem i poklepywaniem, a następnie uzupełnił wodę i owies w żłobach. Skończywszy, odwrócił się i spostrzegł, że Lesley przygląda mu się z uwagą. Znów poczuł owo pragnienie, by wziąć ją w ramiona i całować aż do utraty tchu.

- Lepiej wracajmy do domu - zasugerował w obawie, że jeśli zostaną w stajni choć chwilę dłużej, straci kontrolę nad sobą.

Pogasili światła, Zane otworzył drzwi i przez chwilą przyglądał się, jak deszcz ciężkimi kroplami uderza o ziemię.

- Może jednak powinniśmy jeszcze trochę poczekać - zaproponowała Lesley.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.

W tej chwili z otwartymi ramionami powitałby tu wszystkich mieszkańców Sleepy Valley, gdyby miało mu to pomóc oderwać myśli od tej kobiety.

- Chcesz, żebyśmy pobiegli do domu? - zapytała z wahaniem w głosie.

- Nie, nie, masz rację.

Chyba jeszcze gorzej by na tym wyszedł. Lesley przemokłaby do suchej nitki, a on musiałby szukać wśród swoich ubrań czegoś, co mogłaby włożyć. Na myśl o tym zrobiło mu się gorąco.

Głos, jakim wyszeptała jego imię, powiedział mu, iż ona pragnie tego samego. W jednej chwili znalazł się przy niej. Ich usta spotkały się, głodne tak upragnionych pocałunków. Zane nawet nie podejrzewał, z jaką siłą pożądał Lesley, póki nie wziął jej w ramiona. Ogłuchł zupełnie na głos rozsądku, który podpowiadał mu, że przecież miał się nie angażować, nie wiązać... Liczyło się tylko to niesamowite doznanie, jakie w tej chwili było ich udziałem. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej gorące i zachłanne, ich ciała napełniały się coraz większym żarem... Zane czuł, że jeszcze moment, a straci resztki kontroli. Pragnął kochać się z Lesley tu, natychmiast.

Nagle usłyszeli jakiś hałas po drugiej stronie stajni. Odskoczyli od siebie jak oparzeni.

- Kto tam? - zawołał Zane, podtrzymując ramię Lesley.

- Carl.

- Gdzieś ty się podziewał?

- Byłem w mieście.

Głosy obydwu mężczyzn wyraźnie dawały do zrozumienia, iż żaden z nich nie jest zadowolony z tego spotkania.

- Kto jest z tobą? - dopytywał się Carl.

- Lesley Walker.

- Kto?

Zane usłyszał stłumiony chichot Lesley.

Zane...

- Lesley Walker - odpowiedziała sama. - Architekt.

- Z końmi wszystko w porządku?

- Tak - burknął Zane, który z całego serca pragnął, aby jego przyjaciel wreszcie sobie poszedł.

- Dobra, dobra - mruknął Carl.

Chwilę później usłyszeli odgłos zamykanych drzwi. Zane odetchnął z ulgą. Tak naprawdę, zamiast złościć się na Carla, powinien się cieszyć, że ten wszedł właśnie w tym momencie. Jeszcze trochę, a zupełnie straciłby panowanie nad sobą.

- Wracajmy do domu - powiedział, biorąc Lesley za rękę. Wybiegli na podwórze, kierując się ku światłu, które pani Applegate przezornie ustawiła w kuchennym oknie. Nie było to daleko, ale gdy znaleźli się na schodach, prowadzących do tylnego wejścia, Zane poczuł nieznośny piekący ból w udzie. Z trudem wdrapał się na trzy stopnie, po czym musiał się zatrzymać.

- Zane! - zawołała Lesley, wracając po niego.

- Nic mi nie jest - odrzekł, nie chcąc przyjąć od niej żadnej pomocy. Z wyraźnym wysiłkiem wyprostował się i ruszył dalej. Lesley szła cały czas obok, gotowa wesprzeć go w razie potrzeby. Czuł się upokorzony, iż ma świadka swej słabości. Niestety, nie mógł nic na to poradzić. Chętnie powiedziałby jej, żeby sobie poszła do diabła, ale nie miał na to siły. Gdy znaleźli się w kuchni, opadł bezwładnie na najbliższe krzesło.

- O, jesteście - powiedziała pani Applegate, stając w drzwiach. - Już się zaczynałam martwić. - W tym momencie spostrzegła, iż Lesley jest przemoczona do suchej nitki. - Ojej, spójrzcie na siebie. Jak się zaraz nie osuszycie, złapiecie zapalenie płuc.

- Nic mi nie będzie - zapewniła Lesley.

- Nalegam, żeby pani natychmiast zdjęła te mokre rzeczy. Pan Zane na pewno znajdzie pani coś do ubrania. I proszę sobie nie myśleć, że pozwolimy pani wracać dziś do miasta. Zaraz przygotuję pani łóżko.

Zane podniósł wzrok na swoją gospodynię i spostrzegł szeroki uśmiech, malujący się na jej ustach. A więc to wszystko było ukartowane. Pani Applegate jednak dopięła swego...



ROZDZIAŁ 3



Lesley obudziła się nagle i usiadła na łóżku. Z bijącym mocno sercem rozejrzała się po pokoju. Przypomniała sobie, że jest w domu Zane'a i że jego gospodyni z powodu szalejącej burzy kazała jej zostać na noc. Wystarczyło wtedy jedno spojrzenie na twarz Zane'a, by zorientować się, iż nie jest specjalnie zadowolony z takiego rozwoju sytuacji.

Oparłszy się na miękkich poduszkach, oddała się rozpamiętywaniu wydarzeń minionego dnia. Zane zaaprobował jej propozycje przebudowy domu. Przez dwie godziny stali pochyleni nad jej projektem, tak nim zaabsorbowani, iż nawet nie zauważyli upływu czasu. Potem została na kolację, podczas której rozpętała się burza. Poszli do stajni, aby uspokoić konie. Wtedy właśnie Zane ją pocałował. Lesley zamknęła oczy, by przywołać to niesamowite wrażenie, jakie wywołały w niej jego pieszczoty. Nie rozumiała, dlaczego jej ciało odpowiedziało na nie aż z takim żarem. Przecież wie o tym mężczyźnie tyle co nic, podobnie zresztą, jak on o niej. A jednak jakaś przemożna siła pcha ich do siebie. Pytanie tylko, co z tego może wyniknąć?

Zerknęła na zegarek. Było dziesięć po trzeciej. Dzień jeszcze był daleko, ale czuła, iż nie zaśnie już nawet na moment. Wstała z łóżka i narzuciwszy pożyczony od pani Applegate szlafrok, wyszła na korytarz. Ciekawe, czy już jest prąd, pomyślała. Słabe światło, dochodzące z biblioteki, odpowiedziało jej na to pytanie. Ruszyła więc boso w dół po schodach. Gdy stanęła w drzwiach biblioteki, okazało się, iż źródłem owego światełka, które widziała, jest nie lampa, ale kominek, w którym wesoło buzował ogień. W tym momencie do jej uszu dobiegł stłumiony jęk. Lesley spostrzegła Zane'a. Siedział w fotelu i z wyraźnym wysiłkiem masował sobie nogę.

Gdyby przez chwilę zastanowiła się, co powinna zrobić, na palcach wróciłaby do swego pokoju. Tymczasem bez namysłu podbiegła do fotela.

- Zane - szepnęła, klękając obok na podłodze. - Co ci jest? Czy mogę ci jakoś pomóc?

Otworzył oczy.

- Nie. Idź sobie - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Nie - odparła stanowczo. - Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić. Nie mogła spokojnie patrzeć na cierpienie, które zdawało się nad jego siły. Już wtedy w kuchni zorientowała się, iż boli go noga, ale nie sądziła, że aż tak.

- Nic. Nic dla mnie nie możesz zrobić.

Jego spojrzenie stanowczo nakazywało jej odejść, ale postanowiła nie zwracać na nie uwagi. Z rozpaczą patrzyła, jak mięsień jego uda raz po raz kurczy się boleśnie. W poczuciu bezsilności położyła dłoń na jego ręku. Nie odepchnął jej, więc zaczęła razem z nim masować nogę. W miarę, jak ją ugniatali i pocierali, skurcz ustępował. Zane odrzucił głowę do tyłu, opuszczając ramiona, Lesley zaś kontynuowała masaż. Kiedy w pewnej chwili podniosła głowę, napotkała spojrzenie, w którym złość ustąpiła miejsca czułości.

- Obudziłem cię? - zapytał słabym głosem.

- Nie mam pojęcia, dlaczego się obudziłam. Myślałam, że już jest prąd.

- Jeszcze nie.

- Zeszłam na dół, żeby poczytać - wyjaśniła. - Nie wiedziałam, że tu jesteś.

Zane ujął ją pod brodę.

- Nie chciałem być dla ciebie niemiły - szepnął, gładząc ją kciukiem po policzku.

- Nie musisz mnie przepraszać. Rozumiem.

- Od czasu do czasu łapie mnie skurcz, ale do tej pory nigdy nie był taki silny.

Lesley przypomniała sobie, jak w strugach deszczu biegli ze stajni do domu. Prawdopodobnie nadwerężył sobie wtedy nogę, która potem zareagowała silnym bólem.

- Nie kładłeś się jeszcze do łóżka - zauważyła. - Noga bolała cię przez cały wieczór?

- Nie. - Pokręcił głową, po czym sięgnął po szklankę z brandy. - Nie miałem do siebie tyle zaufania, żeby iść na górę.

- Nie miałeś do siebie zaufania? - powtórzyła, nie rozumiejąc, co chce przez to powiedzieć.

Uśmiechnął się smutno.

- Jesteś niesłychanie pociągająca, Lesley - odparł. - Chyba nie byłbym w stanie ci się oprzeć.

Lesley pomyślała, iż to najwspanialszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszała z męskich ust.

- Nie wiem, co by się stało wtedy w stajni, gdyby nie nadszedł Carl -ciągnął.

- Wiem - szepnęła. - Ja... Ja zwykle tak nie... -umilkła zawstydzona.

- Nie wątpię - przerwał jej zdławionym głosem. Wydawało się tak naturalne, że jego usta odnalazły jej wargi, obsypały je deszczem delikatnych pocałunków... Odrzucili skrępowanie, obawy, niepewność, by pogrążyć się w słodyczy, jaką napełniały ich serca owe pieszczoty. Lesley mogła myśleć jedynie o tym, że jeszcze nigdy i z nikim nie czuła się tak cudownie, niczyja bliskość nie dawała jej takiego poczucia bezpieczeństwa.

- Obawiałem się właśnie czegoś takiego - wyszeptał jej wprost do ucha Zane, delikatnie wodząc dłońmi po jej plecach.

- To prawda?

- Co takiego? - Jego palce powoli rozpinały guziki koszuli, pożyczonej od pani Applegate.

- Że uważasz mnie za pociągającą...

Zane nie odpowiedział jej na to słowami, lecz jego żarliwe pocałunki szybko przekonały ją co do prawdziwości tamtych słów.

W pewnej chwili przerwał, wstał i wziąwszy Lesley za rękę, poprowadził ją do sofy. Tam zaczął powoli zsuwać z jej ramion koszulę, obsypując każdy odsłaniany centymetr ciała żarliwymi pocałunkami.

Nie mogła wprost uwierzyć, iż jeszcze niedawno wmawiała sobie, że nie potrzebuje mężczyzny, że nie trzeba jej męża ani dziecka. Teraz już wiedziała, że tak naprawdę w głębi serca pragnęła tylko i wyłącznie tego.

Niespodziewanie w bibliotece zrobiło się jasno. Płynące z żyrandola światło niemal kłuło w oczy. Zane znieruchomiał na moment, po czym cicho zaklął i odsunął się od Lesley.

- Zane!- przywołała go miękkim głosem.

- Należał nam się ten powrót do rzeczywistości - odparł, całując ją lekko w czoło. - Nie mogli włączyć prądu w bardziej odpowiednim momencie.

- Nie przerywajmy - poprosiła, nieco zaskoczona swoją śmiałością.

- Musimy. Przecież właściwie się nie znamy. - Mnie wystarczy tyle, ile o tobie wiem.

- Nie - powiedział stanowczym głosem. - Nic o mnie nie wiesz, a kiedy się dowiesz, zapewniam cię, że przestanę ci się podobać.

- Ależ ja już za tobą szaleję - oponowała. - Istnieje jakaś niewidzialna nić, która nas łączy. Nie próbuj zaprzeczać, Zane. Zrozumiałam to w chwili, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłam. Ty czułeś to samo. Od tamtej pory nie mogę przestać o tobie myśleć. Ty też myślałeś o mnie. Przyznaj, że tak było.

- Przyznaję - odparł po chwili namysłu. - Ale to niczego nie zmienia. Jesteś architektem, którego wynająłem do przebudowy domu, a nie do zaspokojenia swoich intymnych potrzeb.

Jego ostre słowa głęboko zraniły Lesley. W jej oczach zalśniły łzy upokorzenia.

- Na litość boską, wracaj na górę - poprosił Zane. Poderwała się natychmiast z sofy i drżącymi palcami zaczęła zapinać guziki koszuli.

- Porozmawiamy o tym rano - oznajmiła, po czym odwróciwszy się, wybiegła z biblioteki.

Dlaczego to zrobił? Przecież nie dlatego, że jej nie pragnął. Chciał tego równie mocno, jak ona sama, ale z niezrozumiałych powodów zdecydowanie bronił się przed bliskością. Jakże mógł być na tyle niemądry, by sądzić, że odzyska spokój, gdy tylko zamkną się za nią drzwi? Nie zdoła wymazać jej z pamięci. Nie po tym, co zaszło tej nocy.

Pogrążona w tych niewesołych rozważaniach Lesley nie sądziła, iż zdoła jeszcze zasnąć, jednak myliła się. Gdy zapadła w sen, ujrzała sielankowy obrazek. Na ogromnej łące siedział Zane, obok ona, a wraz z nimi dwójka małych dzieci. Obudziwszy się o ósmej rano, roześmiała się sama do siebie. Miała bowiem okazję przekonać się na własnej skórze, iż prawdziwa jest teoria mówiąca, że sny stanowią projekcję naszych najskrytszych pragnień.

Ubrawszy się, zeszła do kuchni, gdzie zastała krzątającą się panią Applegate.

- Dzień dobry - powitała ją radośnie gospodyni. - Dobrze się pani spało?

- Cudownie - odparła Lesley, nalewając sobie filiżankę kawy.

- Co pani zje na śniadanie?

- Poproszę o tosty i sok pomarańczowy. A gdzie Zane? Wprawdzie nie spodziewała się, że zaczeka na nią ze śniadaniem, ale w głębi serca miała nadzieję, że razem usiądą do stołu.

- Pan Zane musiał wyjechać z samego rana.

- Och - wyrwało się Lesley. - Szkoda...

- Prosił, żeby przekazać, że zapisał parę uwag na pani projekcie -poinformowała pani Applegate, wyjmując z lodówki butelkę soku.

- Doskonale. Przejrzę je i jak najszybciej naniosę poprawki. Kiedy mogłabym przyjechać?

- Pan Zane prosił, żeby przysłała mu pani ostateczną wersję projektu, bo jest bardzo zajęty i nie zdoła się z panią umówić. - Gospodyni miała wyraźnie niezadowoloną minę. - Wiem, że to nieprawda. Pan Zane ma mnóstwo wolnego czasu, a poza tym ciągle myśli tylko o tej przebudowie.

- Rozumiem - odparła krótko Lesley, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy.

- Tak mi przykro.

- Niepotrzebnie. ~ Lesley uśmiechnęła się blado. -Proszę mu przekazać, że chętnie prześlę mu ten projekt. I jeszcze... - zawahała się. -Jeszcze proszę pożegnać go ode mnie.

- To wszystko przez tę nogę - zaczęła go tłumaczyć starsza pani. -Ostatnio tak go boli, że zachowuje się bardzo dziwnie. Dzisiaj pewnie znowu miał atak, bo rano wyglądał, jakby się w ogóle nie kładł. Niech pani uzbroi się w cierpliwość.

- Mogę robić tylko to, o co mnie poprosi.

- On sam nie wie, czego chce, a przynajmniej nie wtedy, gdy go boli noga. Proszę mnie posłuchać, moja droga. Życie jest zbyt krótkie, by można było się tak łatwo poddawać.

- Dziękuję za gościnność, pani Applegate, ale naprawdę muszę już wracać do Chicago.

Dla Lesley sytuacja była nad wyraz jasna. Zane nie chciał jej więcej widzieć - wyraźnie dał jej to do zrozumienia.

Candy Hoffman musiała przyznać, że słowa Carla dały jej wiele do myślenia. Zwłaszcza Owo pytanie, czy jest kobietą, czy mężczyzną, dotknęło ją do żywego. Jak on mógł! Przecież chyba widać, że jest kobietą. Owszem, nie stroi się może w koronki i falbanki, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Skoro jednak Carl podjął ten temat, skoro miał czelność wyrazić wątpliwości dotyczące tej kwestii, to ona da mu nauczkę.

W najbliższą sobotę miejscowe kółko rolnicze organizuje tańce, na które Candy się wybierze, choć od czasu przejęcia sklepu po śmierci ojca nie chodziła na takie imprezy.

Tak więc w sobotni wieczór Candy wydobyła z szafy obcisłą czarną sukienkę, której nie nosiła od czasów studenckich, czyli od ponad pięciu lat, do niej zaś dobrała czarne skórzane pantofle. Zrobiła sobie dyskretny makijaż, a włosy podkręciła na lokówce. Na zakończenie skropiła się odrobiną perfum, które, mimo że miała je już chyba od dziesięciu lat, jeszcze nie zwietrzały.

Gdy szukała miejsca do zaparkowania przed siedzibą, kółka rolniczego, przyglądała się uważnie stojącym tam samochodom, choć za nic w świecie nie przyznałaby się, że rozgląda się za kimś konkretnym. W głębi serca miała nadzieję, że Carl się tu zjawi. Tymczasem na parkingu nie było jego auta. Zresztą może to i lepiej. Candy nie wiedziała, czy mogłaby spojrzeć mu prosto w oczy po tym, co zaszło podczas ich ostatniego spotkania. Wciąż rumieniła się na myśl, jak gorąca była jej reakcja na jego pocałunki...

Gdy wysiadła z samochodu, do jej uszu dobiegły skoczne dźwięki muzyki country. Wciągnąwszy głęboko powietrze, przewiesiła przez ramię pasek torebki i odważnie ruszyła w kierunku sali tanecznej. Jak się okazało, zabawa była już w toku. Niestety, Candy nie dostrzegła nikogo znajomego. Nikogo, na kim by jej choć trochę zależało...

- Candy?! - zawołał z niedowierzaniem Slim Daniels, jeden z pracowników sklepu, przechodząc obok. - Czy to naprawdę ty?

- Cicho bądź, Slim - odburknęła.

- Ojej, wyglądasz... - zawahał się, szukając odpowiedniego określenia - ślicznie.

- Mówiłam, żebyś był cicho.

Slim roześmiał się i poszedł dalej, Candy zaś powędrowała w kierunku wazy z ponczem, ulokowanej w przeciwnym kącie sali. Napój serwowała osiemdziesięcioparoletnia pani Dougherty, która uśmiechnęła się serdecznie, podając Candy napełnioną szklankę.

W tej samej chwili w drzwiach ukazał się. Carl Saks. A więc przyszedł, pomyślała Candy z mieszaniną radości i gniewu. Zatrzymał się w wejściu i rozglądał wokół. Ciekawe, czy spodziewał się ją tu zastać. Jeśli tak, to lepiej, żeby nie stała obok wazy ponczu jak niechciana stara panna. Slim akurat przechodził obok, więc Candy pomyślała, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, i szybko złapała go za ramię.

- Zatańcz ze mną - poleciła.

Slim popatrzył na nią tak, jakby zaproponowała mu zapasy w błocie.

- Nie bój się, nie będę ci deptać po palcach - zapewniła go ze śmiechem.

- Może i nie, ale mojej żonie nie spodoba się, że tańczę z inną kobietą.

- Wszystko jej później wyjaśnię - obiecała, niemal ciągnąc go na parkiet.

Slim podążył za nią z wyraźnym brakiem entuzjazmu, lecz Candy, nie zwracając na to uwagi, rzuciła się do tańca z takim zapałem, jakby brała udział w przesłuchaniach do musicalu na Broadwayu. Podskakiwała, kołysała się, i wirowała tak, że aż brakło jej tchu. Po skończonym tańcu jak szalona biła brawo, po czym ostentacyjnie pocałowała Slima w policzek.

- Lepiej powiedz Patty, że to ty poprosiłaś mnie do tańca, bo inaczej będę miał spore kłopoty - powiedział jej partner, rumieniąc się.

- Przecież mówiłam, że jej wytłumaczę - mruknęła. Schodząc z parkietu, demonstracyjnie pozdrawiała wszystkich znajomych, których napotykała po drodze. Tymczasem Patty Daniels z gniewem w oczach patrzyła na swego męża.

- Może zatańczymy, Candy?

Tuż przed nią niespodziewanie wyrósł Derrick Showberg, zagradzając jej drogę do żony Slima. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że Derrick ma problemy z alkoholem i że niedawno jego żona złożyła pozew o rozwód, za przyczynę podając fizyczne znęcanie się.

- No, zdecyduj się - ponaglił ją.

Candy zamarła, niepewna, co powinna w tej sytuacji zrobić.

- Ten taniec należy do mnie - oznajmił Carl, wchodząc pomiędzy nią a Derricka. - Candy obiecała mi go już dawno temu. Możesz z nią zatańczyć, ale innym razem.

- Ale ja pierwszy ją poprosiłem - zaprotestował ostro Derrick.

- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne... - zaczęła, ale Carl przerwał jej stanowczo:

- Powiedziałem, że ten taniec jest mój.

- Więc masz pecha - odparował Derrick. - Bo coś mi się wydaje, że Candy zupełnie zapomniała o swojej obietnicy. Wyraźnie woli tańczyć ze mną.

- Nie będziesz jej rozkazywał. - Carl wziął ją za rękę. Candy wyszarpnęła dłoń, po czym stanęła między obydwoma mężczyznami, widząc, że szykują się do bójki.

- Chyba nic się nie stanie, jak zatańczę raz z Derrickiem -powiedziała, chcąc jakoś załagodzić sytuację i uniknąć przykrej sceny, zwłaszcza że wszyscy troje budzili coraz większe zainteresowanie wśród zgromadzonych w sali.

Derrick rzucił Carlowi pełne triumfu spojrzenie, po czym powiódł swą zdobycz na parkiet. Jak na złość, miejscowy zespół grał akurat wolny utwór, więc Candy, chcąc nie chcąc, znalazła się w objęciach Derricka.

- Bardzo ładnie dziś wyglądasz - szepnął jej wprost do ucha.

- Dziękuję - odparła bez większego entuzjazmu.

- Zawsze mówiłem, że byłabyś piękną kobietą, gdybyś zdecydowała się nią zostać.

- Słucham? - Nie wierzyła własnym uszom.

- Nie złość się na mnie. To miał być komplement.

To powiedziawszy, przycisnął policzek do jej twarzy. Poczuła od niego zapach alkoholu. Świetnie, pomyślała. Tylko tego mi brakowało.

- Wiesz, mamy ze sobą wiele wspólnego - odezwał się ponownie Derrick.

Jakoś trudno było jej sobie wyobrazić, co mogłaby mieć wspólnego z kimś takim jak on.

- W naszych żyłach płynie gorąca krew - wyjaśnił.

- Gorąca krew? - powtórzyła słabym głosem.

- Tak. Gdybyśmy poszli do łóżka, zapaliłoby się pod nami prześcieradło.

Candy była tak zaszokowana jego słowami, że początkowo nie miała pojęcia, co odpowiedzieć.

- Nie pójdziemy do żadnego łóżka - odparowała w końcu. - Wybij to sobie z głowy.

Derrick roześmiał się nieprzyjemnie i przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie.

- Nie udawaj - wymruczał jej do ucha. - Przecież wiem, na co masz ochotę, i bardzo się cieszę, że wybrałaś mnie, a nie tego przybłędę.

- Ja cię nie wybrałam! - zirytowała się.

Nie miała pojęcia, jak coś takiego w ogóle mogło mu przyjść do głowy.

- Ależ oczywiście, że tak, złotko. Wierz mi, na pewno będzie nam świetnie ze sobą - powiedziawszy to, chwycił ją za pośladki.

Candy była tak przerażona, iż nie mogła wykrztusić ani słowa, więc zaczęła się rozglądać spłoszonym wzrokiem po sali w poszukiwaniu ratunku. Jednocześnie z całych sił próbowała się odsunąć od Derricka, lecz na próżno. Jej spojrzenie odnalazło Slima, ale ten był zajęty rozmową ze swą wyraźnie zdenerwowaną żoną. Po chwili spostrzegła Carla Saksa. Popatrzyła na niego błagalnie, ale on zdawał się tego nie zauważać, stał z oczami wbitymi w trzymaną w dłoni szklankę ponczu. Candy była jednak tak zdesperowana, że postanowiła nie dać szybko za wygraną i nie spuszczać z niego wzroku. Jeszcze jeden łyk i już Carl kierował się ku niej, torując sobie drogę pomiędzy tańczącymi parami. Z radości aż ugięły się pod nią nogi, co Derrick oczywiście błędnie zinterpretował.

- Jeszcze chwilkę, kochanie - wyszeptał jej wprost do ucha. - Zaraz cię stąd zabiorę. Jeśli chcesz, pójdziemy do mojego samochodu. Jestem równie niecierpliwy jak ty.

- O, nie - zaprotestowała.

- Dobrze, jeśli koniecznie chcesz, możemy pojechać do mnie -zgodził się. - Ale nie wiem, czy tak długo wytrzymam...

W tym momencie Carl poklepał go po ramieniu.

- Odbijany - oznajmił. Derrick udawał, że go nie widzi.

- Puść mnie - zażądała Candy, próbując wyswobodzić się z objęć natręta.

Zatrzymał się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Masz ją natychmiast puścić - nakazał Carl ostrym głosem.

- Jak będę chciał! - krzyknął podpity Derrick i kilkanaście osób obejrzało się na tę trójkę.

Candy wyrwała się wreszcie z jego ramion. W tej chwili nie było już chyba na sali nikogo, kto by na nich nie patrzył. Muzyka umilkła.

- Nie chcemy tu żadnych bójek - oznajmił Ronald Bader, prezes koła.

- Pozwól im to rozstrzygnąć po męsku! - zawołał ktoś z tłumu.

- Idźcie z tym na podwórze - poradził ktoś inny.

- Nie! - krzyknęła Candy, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nawet Carl i Derrick zdawali się w ogóle jej nie zauważać.

Chwilę później sala całkowicie opustoszała, gdyż wszyscy wylegli na podwórko, by przyglądać się walce. Kilku mężczyzn wsiadło do swych aut i ustawiło je w ten sposób, by stworzyć coś na kształt areny, oświetlonej samochodowymi reflektorami.

- Zwycięzca bierze Candy - zaproponował Derrick.

- Coś takiego - oburzyła się. - Nie mam zamiaru być niczyją zdobyczą.

Nie usłyszał jej nikt prócz kilku kobiet, stojących nieopodal, które popatrzyły na nią z potępieniem, jakby chciały powiedzieć, iż to tylko i wyłącznie jej wina. Niektórzy mężczyźni wykrzykiwali stawki zakładów, z których to wynikało, że faworytem jest Derrick. Nic dziwnego, był o głową wyższy od Carla a ważył pewnie ze dwadzieścia kilogramów więcej.

Carl spokojnie podwijał rękawy, gdy pięść Derricka wylądowała na jego nosie, który od razu zaczął krwawić. Tłum jęknął. Candy zasłoniła dłońmi oczy.

- Przestańcie! - zawołała z rozpaczą. - Niech ktoś ich powstrzyma. Nikt nie zareagował. Tymczasem Carl otarł krew wierzchem dłoni, po czym kilkoma celnymi ciosami powalił Derricka na kolana. Gdy ten podniósł się po dłuższej chwili, w jego dłoni błysnął nóż. Ktoś krzyknął, ktoś inny zaklął głośno, ale nikt nie rzucił się na pomoc.

Candy jęknęła z przerażenia, pewna, że za chwilę stanie się coś tragicznego, i to z jej winy. Nie powinna była przychodzić na te tańce. Nie naraziłaby ani siebie, ani Carla.

Derrick zaczął straszyć przeciwnika nożem, śmiejąc się przy tym na cały głos. Widownia wydała pełen oburzenia pomruk. Pewne było, że takie zachowanie nie przysporzy Derrickowi przyjaciół.

Candy nie miała pojęcia, jak się to stało, ale w jednej chwili Derrick znów był na kolanach, natomiast nóż znajdował się w ręku Carla.

- Mam nadzieję, że będzie pan wiedział, co z tym zrobić — powiedział Carl, wręczając narzędzie Ronaldowi Baderowi.

- Tak jest.

Carl rozejrzał się dokoła, aż jego wzrok spoczął na Candy. Tłum widzów rozstąpił się. Wszyscy byli ciekawi, co nastąpi dalej.

- Idziesz ze mną - oznajmił Carl, biorąc Candy za ramię.

- Na pewno nie - obruszyła się.

- Nie masz wyboru - poinformował spokojnie. - Wygrałem cię w walce. Od tej pory jesteś moja.







ROZDZIAŁ 4



- Dzień dobry - burknął Zane, siadając do śniadania.

Carl odpowiedział ponurym mruknięciem. Siniec pod jego lewym okiem zaczął nabierać niezdrowej żółtawej barwy. Zane nie dowiedział się, skąd ta wątpliwa ozdoba wzięła się na twarzy przyjaciela. Nie chciał go wypytywać, by nie zostać posądzonym o wścibstwo, a Carl nie zdradzał ochoty do zwierzeń.

Kiedyś mieli mnóstwo tematów do rozmowy, teraz zaś tylko warczeli na siebie nawzajem. Zane wiedział, kto jest przyczyną jego złego humoru: Lesley. Wczoraj nadszedł ostateczny projekt domu. Był rzeczywiście doskonały, Lesley włożyła weń całą swoją duszę. Na samą myśl o niej Zane mimowolnie zaciskał szczęki. Uświadomiła mu, że jest słaby, że nie potrafi w pełni zapanować nad sobą, a brak kontroli był tym, czego Zane nienawidził. Po tym, co zaszło między nimi w stajni, obiecywał sobie, że już nigdy więcej nie dotknie Lesley, tymczasem minęło zaledwie parę godzin, gdy złamał dane sobie słowo. Wolał nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby nagle nie włączyli prądu. Dlatego postanowił, że nie mogą się więcej spotykać. Nie chciał jej widzieć, myśleć o niej, czuć delikatnego zapachu ciała...

Problem w tym, że nie mógł przestać marzyć o Lesley. Minął już tydzień, a on ciągle miał przed oczyma jej obraz. Nie mógł się dłużej oszukiwać. Nie wystarczy tydzień ani dwa, ani miesiąc, by mógł o niej zapomnieć.

Zerwał się na równe nogi i huknął kubkiem o stół, rozlewając przy tym resztę kawy.

- Co się stało?! - zawołała pani Applegate, kładąc dłoń na piersiach.

- Nic - warknął.

Posłał piorunujące spojrzenie Carlowi, oczekiwał bowiem, że przyjaciel jakoś go wesprze, ale ten milczał. Tymczasem gospodyni wybuchnęła serdecznym śmiechem, co tym bardziej zdenerwowało Zane'a, który nie widział w tym nic zabawnego.

- Najgorzej, gdy dorośli rozsądni ludzie zachowują się całkiem jak dzieci - zauważyła starsza pani, patrząc na nich obydwu.

- A co to miało, u diabła, znaczyć? - ryknął Zane.

- A jak ci się zdaje? - przemówił wreszcie Carl. - Od tygodnia masz muchy w nosie i ciągle warczysz na wszystkich bez powodu.

- I kto to mówi! Ja również nie słyszałem, żebyś od tygodnia powiedział komuś coś miłego. Zachowujesz się tak, odkąd wróciłeś ze złamanym nosem i sińcem pod okiem. Co się z tobą dzieje?

- To samo, co z tobą - odparował Carl. - Mam kłopoty z jedną babą.

- A kto powiedział, że tu chodzi o kobietę? - Zane zaniepokoił się, że tak łatwo można go przejrzeć.

Carl pociągnął solidny łyk kawy, po czym wzruszył ramionami.

- Czy coś innego mogłoby wpędzić nas w tak fatalny humor?

- Rzeczywiście nie - przyznał Zane niechętnie.

- Tak i mnie się zdaje. - Po raz pierwszy od kilku dni Carl uśmiechnął się szeroko.

Zane szybkim krokiem wyszedł z kuchni. Był wściekły, ale sam nie miał pojęcia dlaczego. Przecież ma to, czego chciał. Powinien być zadowolony. Wszedł do biblioteki i chyba po raz setny zerknął na projekt domu. Zadzwonił telefon.

- Zane Ackerman - powiedział do słuchawki, nie odrywając wzroku od projektu.

Osoba po drugiej stronie linii zawahała się. Zniecierpliwiony, już miał odłożyć słuchawkę, gdy usłyszał znajomy głos.

- Zane, to ja.

Zamknął oczy. Nie miał ochoty rozmawiać z Lesley, zwłaszcza że wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po ich ostatnim spotkaniu. W dodatku obawiał się, że w jakiś sposób zamierza ona wykorzystać władzę, jaką ma nad nim.

- Czy otrzymałeś projekt? - zapytała niepewnym głosem.

- Tak - odparł. Poczuł ulgę, że chodzi jej tylko o to. Powie, że już go przejrzał, że wszystko jest w porządku, a potem szybko zakończy rozmowę. - Od razu go obejrzałem. Jest naprawdę świetny.

- Nie chciałam cię niepokoić, ale pomyślałam, że sprawdzę, czy nie masz żadnych uwag, ponieważ wyjeżdżam teraz na parę dni. - Jej głos brzmiał już oficjalnie i rzeczowo. - Cieszę się, że spełniłam twoje oczekiwania.

Aha, więc wyjeżdża. Zane miał ochotę zapytać ją, dokąd i z kim, ale na szczęście w porę ugryzł się w język. Tylko tego brakuje, by się domyśliła, że ciągle nie może o niej zapomnieć.

- Jedziesz służbowo czy prywatnie? - wyrwało mu się.

- W interesach. Mam dziś spotkanie z komisją budżetową w Waszyngtonie.

Zane odetchnął. Czyli że nie będzie się wygrzewała gdzieś na karaibskiej plaży z kochankiem u boku.

- W takim razie udanej podróży.

- Dzięki - roześmiała się. - Problem w tym, że nie lubię samolotów. Wiem, że to nierozsądne, bo podobno są najbezpieczniejszym środkiem transportu, ale jakoś nie mogę przestać się bać.

- Lecisz sama? - zapytał, zanim zdążył się zreflektować. Nie zdziwiłby się, gdyby odpowiedziała, że to nie jego sprawa.

- Nie. Będzie ze mną Philip Wong, też architekt - wyjaśniła. Zane poczuł, że choć nigdy w życiu nie widział tego faceta na oczy, już go nie cierpi.

- Jordan na pewno wkrótce skontaktuje się z tobą w sprawie umowy -dodała Lesley.

- Czy to już wszystko?

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest nieuprzejmy, ale chciał jak najszybciej skończyć tę rozmowę.

Czuł, że topnieje jak wosk pod wpływem ciepła i zmysłowości bijących z jej głosu.

- Tak - odrzekła, wyraźnie urażona takim traktowaniem.

- A więc do widzenia, Lesley.

- Do widzenia.

Jednak żadne z nich nie kwapiło się z odłożeniem słuchawki.

- Zane - odezwała się ponownie.

- Co takiego? - mruknął.

- Dziękuję ci.

Jak ona mogła mu dziękować, gdy był tak oschły i niemiły? Nie potrafił tego pojąć.

- Za co?

- Za to, że dzięki tobie przekonałam się, że żyję. Za pokazanie mi, że nie mogę ignorować głosu serca. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Mam ciekawą pracę, poukładane życie. Moja przyjaciółka wyjaśniła mi, na czym naprawdę polega mój problem i... - przerwała nagle, jakby stwierdziła, że się nieco zagalopowała.

- Przyjaciółka powiedziała ci... - powtórzył, chcąc ją zachęcić do mówienia.

- Nie, nic takiego.

Uśmiechnął się. Wyraźnie słyszał w jej głosie onieśmielenie, co niesłychanie go zaintrygowało.

- Nie możesz teraz przerwać, skoro powiedziałaś już tyle. Więc co takiego mówi twoja przyjaciółka?

Swoją drogą, naprawdę nie rozumiał, czemu tak nalega. Powinien był przecież skończyć tę rozmowę przed pięcioma minutami. Lesley nabrała głęboko powietrza w płuca.

- Że nie mogę dłużej ignorować nakazów mojego zegara biologicznego - wypaliła jednym tchem.

- Chcesz mieć dziecko? - zapytał zdumiony.

- Z całego serca tego pragnę.

Zane poczuł w sercu bolesne ukłucie, którego przyczyny nie mógł pojąć.

- Muszę już iść - powiedziała cicho Lesley. - Do widzenia. W słuchawce zadźwięczał sygnał telefoniczny.

Przez cały tydzień Carl starał się nie pokazywać w mieście z obawy, że ktoś może zapytać go o podbite oko. Przypuszczał wprawdzie, że do wszystkich mieszkańców Sleepy Valley dotarła wiadomość o jego bójce z Derrickiem Showbergiem, problem jednak polegał na tym, że jedynie złamany nos był dziełem tego drania. Siniak pojawił się pod jego okiem za sprawą damy, którą uratował z opresji. Ładna mi wdzięczność, myślał ze złością. Najpierw patrzy błagalnie, bo nie może uwolnić się z uścisku tego gbura Showberga, a potem podbija oko.

Niestety, musiał wreszcie wybrać się do miasta, a kiedy dowiedziała się o tym pani Applegate, poprosiła, aby odebrał po drodze jej lekarstwo na serce. Zaparkowawszy przed apteką Buckwaldów, wyszedł z auta, rozglądając się uważnie na boki.

- Carl - rozległ się za jego plecami doskonale mu znany głos. Odwrócił się, zirytowany, że nie udało mu się uniknąć spotkania z tą diablicą.

- Czego chcesz? - warknął, zwracając na siebie uwagę wszystkich znajdujących się w aptece.

- Nie musisz na mnie krzyczeć - obruszyła się Candy. Postanowił, że najlepszym wyjściem będzie w ogóle nie zwracać na nią uwagi. Już raz wyciągnął do niej rękę na zgodę i co z tego mu przyszło? Byłby głupcem, gdyby powtórzył ten sam błąd.

- Chciałabym zamienić z tobą parę słów. Owszem, ma miły głos, ale co z tego? Na pewno tym razem nie da się zwieść pozorom. Po ich ostatniej rozmowie pozostała mu pod okiem piękna pamiątka, dlatego teraz zupełnie nie interesowało go, co Candy Hoffman ma do powiedzenia.

- Przyszedłem odebrać lekarstwo dla pani Marthy Applegate -powiedział, stając przed kasą.

Elvira Buckwald, żona aptekarza, spiesznie podała mu paczuszkę, jak gdyby chciała jak najprędzej pozbyć się go ze sklepu. Zapłaciwszy, ostentacyjnie przeszedł obok Candy, kierując się ku wyjściu.

- Jesteś najgorzej wychowanym i najbardziej aroganckim facetem, jakiego w życiu spotkałam! - zawołała za nim, gdy przekraczał próg.

- I zdecydowanie najbardziej naiwnym, jeśli chodzi o ścisłość - dodał złośliwie.

- Sam się prosiłeś o tego sińca.

Świetnie. Tylko tego brakowało, żeby stanęła pośrodku głównej ulicy miasteczka i oświadczyła, że to ona podbiła mu oko.

- Jak śmiałeś powiedzieć, że wygrałeś mnie w walce? - ciągnęła. Carl jęknął z rozpaczy. Przecież to był żart. Doprawdy, ta kobieta nie ma za grosz poczucia humoru. Że też nie pomyślał o tym wcześniej.

- Nie chciałam, żeby to wszystko się tak rozegrało - przyznała, tym razem już o pół tonu ciszej. - Popełniłam błąd...

- Błędem jest zbliżanie się do ciebie na pół kilometra - skomentował, po czym szybkim krokiem ruszył wzdłuż ulicy.

- Czy mógłbyś się zatrzymać? Chcę ci coś powiedzieć.

- Candy podążała tuż za nim. Udał, że nie słyszy.

Nie zniechęcona tym, wyprzedziła go i odwróciwszy się do niego twarzą, szła tyłem.

- Posłuchaj mnie, proszę - nalegała.

- O co chodzi?

Zatrzymał się, zrozumiał bowiem, iż nie pozbędzie się jej tak łatwo. Poza tym, gdy tak szła przed nim, jej pełny biust falował kusząco, a on, niestety, zawsze miał słabość do ładnie zbudowanych kobiet.

- Chcę cię przeprosić - wyznała, łapiąc oddech. To dla niej typowe, zauważył w duchu. Wiadomość, że to ona podbiła mi oko, wykrzyczała na całe gardło, a przeprosiny wypowiedziała niemal szeptem, tak ż e trudno było je usłyszeć.

- W porządku. Jest ci przykro i nic w tym dziwnego - przyznał. Jej usta zacisnęły się w cienką kreskę. - Aha, więc nie jest ci przykro? -zirytował się.

Prawdziwa kobieta. Przeprasza, choć tak naprawdę wcale nie uważa się za winną.

- Nie jest mi przykro z powodu tego siniaka pod okiem -sprostowała.

I gdzie tu logika? Carl doszedł do wniosku, iż nie ma sensu roztrząsać tego problemu, toteż ponownie ruszył ulicą. Nie uszedł jednak dalej niż kilka kroków, gdy Candy znowu go dogoniła i szła zwrócona twarzą, do niego.

- Co znowu? - warknął.

- Proszę, wysłuchaj mnie.

- Czy to naprawdę konieczne? - zniecierpliwił się.

- Proszę, Carl.

Przekonało go nie to małe słówko „proszę", tylko głęboki ton głosu, z jakim wypowiedziała jego imię.

- Dobrze, ale pospiesz się. Mam co innego do roboty.

- Chodzi mi o to, co się zdarzyło na tej potańcówce w zeszłym tygodniu - powiedziała tytułem wstępu, po czym zamilkła, jak gdyby nie wiedziała, co dalej mówić.

- Tyle to się już sam domyśliłem - westchnął demonstracyjnie. Nie miał zamiaru tego okazywać, ale w głębi serca cieszył się na myśl, że oto dumna Candy Hoffman musi teraz okazać odrobinę pokory.

- Powinnam była odmówić Derrickowi - wydusiła wreszcie.

- Święte słowa.

- Nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłam się z nim zatańczyć. Carl akurat, znał odpowiedz. Chciała zrobić mu na złość, co zresztą udało jej się wyśmienicie. Rzecz jasna, za nic nie przyznałby się do tego głośno, ale był wściekły, gdy wybrała nie jego, lecz tego drania Showberga.

- Od chwili gdy znaleźliśmy się na parkiecie, wiedziałam, że z tego nie wyniknie nic dobrego - ciągnęła. - Potem zaczął robić mi niedwuznaczne propozycje i dotykać mnie w miejscach, w których nie miał prawa mnie dotykać.

Tego akurat nie zauważył. Derrick powinien być za to wdzięczny niebiosom, bo gdyby Carl spostrzegł jego łapą w jakimś niedozwolonym miejscu, stłukłby go na kwaśne jabłko. Co zresztą uczynił... Jak się okazało, bardzo słusznie.

Candy była wyraźnie zakłopotana, ciągle splatała i rozplatała palce, starannie unikając jego wzroku.

- Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nie przyszedł mi na pomoc - wyznała w końcu.

Wzruszył ramionami na znak, że nic takiego wielkiego nie uczynił.

- Naprawdę, Carl, jestem ci bardzo wdzięczna. - Zerknęła na niego niepewnie. - Głupio mi z powodu tego podbitego oka.

- W porządku, przyjmuję przeprosiny - zgodził się wspaniałomyślnie.

- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem.

- Jasne. Nie jestem taki podły, za jakiego mnie uważasz. Candy przyglądała mu się tak, jak gdyby ujrzała go po raz pierwszy w życiu. W końcu wyciągnęła do niego rękę.

- Zostaniemy przyjaciółmi? - zaproponowała. Westchnął ciężko.

- Nie gniewaj się, Candy, ale nie sądzę, żeby to było kiedykolwiek możliwe.

W jej oczach zabłysły łzy bólu i upokorzenia. Szybko wycofała rękę. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu, Carl poczuł ukłucie w sercu. Naprawdę nie chciał jej zranić. Po prostu w ten sposób zaoszczędził im obojgu wielu przykrości, które niechybnie wyniknęłyby z tej przyjaźni.

Znalazłszy się wreszcie w swym mieszkaniu, Lesley odetchnęła z ulgą. Zrzuciła pantofle i wygodnie usiadła w ukochanym fotelu. Przed nią roztaczała się zapierająca dech w piersiach panorama Chicago.

Podróż kompletnie ją wyczerpała, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ich samolot wylądował z trzygodzinnym opóźnieniem, którego powodem była kolizja dwóch samolotów, kołujących na płycie lotniska O'Hara. Podobno były nawet jakieś ofiary w ludziach. Oczywiście, kręciło się mnóstwo reporterów i dziennikarzy, tak że z trudnością zdołała się stamtąd wydostać. Zdobycie taksówki również stanowiło nie lada wyczyn. Powróciła do domu z prawdziwą radością. Kiedyś wręcz uwielbiała podróże służbowe, potrafiła nawet pokonać dla nich lęk przed lataniem, teraz jednak coraz bardziej ją nużyły.

Wiedząc, iż tego wieczoru tak łatwo nie zaśnie, postanowiła się trochę odprężyć, oglądając wiadomości. Ledwo zdążyła usadowić się wygodnie na kanapie, gdy zadzwonił telefon. Nie chciało jej się ruszać, więc pozwoliła automatycznej sekretarce odebrać informację. Po czwartym sygnale maszyna włączyła się, ale ten, kto dzwonił, zdecydował się nie zostawiać żadnej wiadomości. Telefon ponownie zadzwonił, kiedy pół godziny później stała pod prysznicem. Skończywszy kąpiel, otuliła się miękkim bawełnianym szlafrokiem i poszła sprawdzić, czy ów ktoś postanowił się nagrać na taśmę. Odpowiedziała jej cisza. Zirytowana, udała się do kuchni, gdzie przygotowała sobie kubek gorącego kakao. Oparłszy się o szafkę, wpatrzyła się nie widzącym wzrokiem w przestrzeń. Było jej smutno, doskwierała jej samotność. Miała ochotę rozpłakać się nad samą sobą, bo choć otaczały ją luksusowe sprzęty, czuła się nieszczęśliwa i pusta.

Te niewesołe rozważania przerwał jej ostry dźwięk telefonu.

- Lesley, dzięki Bogu, jesteś! - zawołał głos po drugiej stronie linii, kiedy podniosła słuchawkę.

Gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe, pomyślałaby, iż to Zane.

- Nie miałem pojęcia, co się z tobą dzieje. Linie lotnicze odmawiają podania nazwisk ofiar, dopóki nie zostaną powiadomione rodziny. Uruchomiłem wszelkie znajomości, ale na próżno.

- Zane, to ty? - upewniła się.

- Jesteś w domu?

- Lesley stłumiła śmiech. Cóż za absurdalne pytanie.

- Oczywiście, że jestem.

- Cała i zdrowa? - dopytywał się.

- Tak, ale zaczynam się martwić o ciebie.

- Nic ci się nie stało?

- Ale dlaczego miałoby mi się coś stać? Nie miała pojęcia, co mu przyszło do głowy.

- Przecież był wypadek na lotnisku.

- Ach, faktycznie. Ale ja byłam w innym samolocie - wyjaśniła.

- Tak, ale tych samych linii. - Jego głos powoli się uspokajał. Lesley była bardzo ciekawa, skąd Zane mógł wiedzieć, jakimi liniami leciała.

- Martwiłeś się...

Nic nie odpowiedział, jak gdyby obawiał się, że odpowiedź twierdząca oznaczałaby, iż mu na niej zależy. A do tego nie zamierzał się przyznać nawet przed sobą.

Lesley wiedziała jednak, jaka jest prawda, choć nie rozumiała, czemu Zane tak koniecznie chciał to przed nią ukryć. Pomyślała sobie, iż nie będzie go ponaglać ani wywierać nań żadnych nacisków, ponieważ przyniosłoby to odwrotny efekt. Pozostawało jej tylko czekać, aż coś się zmieni.

- Przepraszam, że tak późno dzwonię - powiedział po chwili. - Jak tam podróż?

- Długa i nudna. Cieszę się, że jestem znów w domu.

- Obudziłem cię?

- Nie. Jestem jeszcze zbyt podenerwowana lotem, by móc tak szybko zasnąć - wyjaśniła.

Przez dłuższy moment w słuchawce panowała cisza.

- Kiedy usłyszałem o tym wypadku, nie wiedziałem, co mam myśleć - wyznał Zane. - Wspominałaś, że boisz się latać - przerwał, jak gdyby żałował, że przyznał się do zapamiętania takiego szczegółu.

- Bo rzeczywiście się boję.

- Chodzi mi o to, że czasami to, czego najbardziej się obawiamy, rzeczywiście się wydarza. - Zamilkł na moment. - Lesley, posłuchaj, przepraszam, że cię niepokoiłem. Zrobiłem z siebie prawdziwego głupca. Wybacz.

- Nie ma sprawy. Dobrej nocy.

- Dobranoc.

Odkładając słuchawkę, Lesley czuła, że teraz już może zasnąć, a kiedy rzeczywiście tak się stało, miała same przyjemne sny.

Tydzień później stanęła na progu domu Jordana i Molly Larabee z bukietem pachnących kwiatów w jednym ręku i butelką swego ulubionego białego wina w drugim.

- Witaj, Lesley! - zawołała radośnie Molly, otworzywszy drzwi. W objęciach trzymała dziewięciomiesięcznego Iana. - Tak się cieszę, że mogłaś przyjść.

- Żartujesz? - roześmiała się Lesley. - Miałabym przepuścić okazję zjedzenia fantastycznej kolacji, której nie muszę sama przygotowywać? Nie ma mowy.

- Dzisiaj szefem kuchni jest Jordan - objaśniła Molly, podrzucając synka. - Ja, jak widać, mam inne zajęcie.

- Pomogę ci - zaofiarowała się Lesley, podążając za nią do kuchni. Wstawiła wino do lodówki, a kwiaty położyła na stole.

- Nie trzeba było - powiedziała Molly, patrzące na kolorowy bukiet.

- Przekupiłabym cię czymś znacznie cenniejszym, żebyś mi pozwoliła choć przez chwilę potrzymać Iana - roześmiała się Lesley, wyciągając ręce do chłopczyka, który pochylił się w jej kierunku.

- Uważaj, masz przecież na sobie jedwabną bluzkę - ostrzegła Molly. - Mały właśnie ząbkuje i za chwilę całą cię obślini.

- Lesley jest przyzwyczajona do tego, że mężczyźni ślinią się na jej widok - oznajmił Jordan, wchodząc do kuchni.

Lesley zaśmiała się wesoło. Któż bowiem nie lubi pochlebstw, nawet jeśli są one aż tak absurdalne!

Z oczywistych względów czuła się wyjątkowo niezręcznie na początku znajomości z Molly. Nie wyobrażała sobie, że mogą zostać przyjaciółkami, tymczasem żona Jordana z czasem stała się jedną z najbliższych jej osób.

Usiadła na stołku kuchennym i posadziła sobie dziecko na kolanach, by je pohuśtać. Tak była przejęta tą zabawą, że nie zauważyła, iż w kuchni pojawił się ktoś jeszcze. Gdy podniosła wzrok, uśmiechnęła się uprzejmie, czekając na prezentację, jednak w następnej sekundzie uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Witaj, Zane - powiedziała słabym głosem.

- Miło cię znów widzieć, Lesley.

Nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować, zwłaszcza że miała wątpliwości, czy to niespodziewane spotkanie jest istotnie dla niego takie miłe. W nieświadomym odruchu przytuliła do siebie dziecko.

- Co ty tu robisz? - wyrwało jej się. - To znaczy... nie spodziewałam się, że jeszcze ktoś oprócz mnie jest zaproszony.

- W nadchodzącym tygodniu zaczynamy prace w domu Zane'a - poinformował Jordan, sięgając do lodówki po przygotowane wcześniej steki.

- Tak prędko? - zdziwiła się Lesley, spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę.

- Im szybciej, tym lepiej, nie uważasz? - stwierdził Jordan.

- Oczywiście - odparła, próbując zebrać rozproszone myśli. Gdyby wiedziała, że Zane też tu będzie, przygotowałaby się psychicznie na to spotkanie.

- Mamusiu, mamusiu, przyprowadź tu ciocię Lesley! - zawołała z ogrodu Bethany.

- Jordan zbudował jej domek do zabawy - wyjaśniła Molly, niosąc na stół półmisek z głównym daniem.

- W takim razie muszę go koniecznie zobaczyć -oświadczyła Lesley i zabrawszy ze sobą Iana, podążyła za przyjaciółką.

Jeśli chodzi o ścisłość, było coś, co interesowało ją znacznie bardziej niż ów domek.

- Czemu mnie nie uprzedziłaś? - zapytała, gdy tylko znalazły się

- Że przyjdzie Zane? - upewniła się Molly. - Sama nie wiedziałam. Zaprosiliśmy go już ponad tydzień temu, ale wtedy odmówił. - Wzięła synka z objęć Lesley, by posadzić go w wysokim, dziecinnym krzesełku. -Ni z tego, ni z owego zadzwonił wczoraj wieczorem i zapytał, czy zaproszenie jest nadal aktualne. Bardzo się ucieszyliśmy, bo od czasu wypadku nie pojawił się u nas ani razu. Z tego, co wiem, w ogóle same, niechętnie opuszcza Sleepy Valley. To naprawdę dobry człowiek, Lesley -zapewniła przyjaciółką. - Ryzykował swe życie dla Jordana i dla mnie.

Lesley nie zrozumiała tej ostatniej uwagi, ale nie miała okazji poprosić o wyjaśnienie, gdyż podbiegła do niej Bethany.

- Chodź, popatrz, chodź, popatrz - nalegała, ciągnąc ją za rękę. Rzeczywiście, domek był imponujący, a jego właścicielka wręcz pękała z dumy, prezentując go.

- Bethany - zawołała Molly - siadamy do kolacji. Dziewczynka pobiegła do matki.

Zane podszedł do Lesley, wzrokiem odprowadzające córeczkę Jordana.

- Czy to prawda... to, co powiedziałaś mi wtedy o dziecku?

- Tak - odparła cicho, a jej serce waliło jak oszalałe. - Chcę mieć to wszystko.

- Wszystko? - Podniósł brwi.

- Męża, dzieci, dom - wyjaśniła.

- Rozumiem.

Przez chwilę wpatrywał się w jej oczy, następnie odwrócił się i odszedł.



ROZDZIAŁ 5



Zane spodziewał się wprawdzie, iż przebudowa domu nieco zdezorganizuje mu życie, ale nie podejrzewał, że będzie to aż taka rewolucja. Robotnicy zdawali się być wszędzie, a pył, kurz i hałas stawały się nie do wytrzymania. Pani Applegate zaciekle broniła swego bezcennego terytorium. Raz po raz krzyczała na któregoś robotnika, a jednocześnie podkarmiała ich wszystkich świeżo upieczonymi ciasteczkami, co zdaniem Zane'a nie było najlepszym pomysłem, ponieważ obawiał się, iż z tej przyczyny remont może potrwać dłużej niż to konieczne. On sam za wszelką cenę starał się trzymać z dala od przesuwającego się codziennie epicentrum kataklizmu, ale i tak ciężko mu było znaleźć spokojny kąt. W miarę, jak upływały dni majowe, coraz częściej się zastanawiał, co go napadło, że zdecydował się na ten remont, skoro i tak nie będzie miał szansy nacieszyć się zmianami.

Ostatnio stało się już zwyczajem, że co rano szedł do stajni, by osiodłać Arbitra, swego ulubionego czarnego ogiera. Czas przejażdżki stał się jedyną spokojną częścią wypełnionego hałasem dnia.

Tego ranka jak zwykle szedł do stajni, po drodze jednak postanowił zajrzeć do szopy, w której Carl walczył z zepsutym silnikiem traktora. Gdy stanął w drzwiach, usłyszał, jak jego przyjaciel przeklina pod nosem.

- Jakieś problemy? — zapytał. Carl podniósł wzrok i skrzywił się.

- Nie. - Sięgnąwszy do tylnej kieszeni spodni, wyciągnął wystającą z niej szmatkę. - Masz chwilę? - zapytał, podchodząc do Zane'a.

- Jasne - odparł ten, spoglądając na zegarek. Wprawdzie spodziewał się przyjazdu Lesley, ale do umówionej godziny miał jeszcze mnóstwo czasu. Od tamtej kolacji u Molly i Jordana Larabee minęły już prawie dwa tygodnie, które Zane poświęcił na rozmyślanie nad charakterem ich znajomości. Zaproszenie, aby przyjechała obejrzeć postępy w pracach remontowych, było jedynie pretekstem, żeby mógł ją zobaczyć.

Tymczasem Carl z niezwykłą pieczołowitością wycierał ubrudzone smarem dłonie.

- Czy nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym znowu składał zamówienia w Hoffman Feed? - zapytał wreszcie pozornie obojętnym tonem.

Zane nie mógł uwierzyć własnym uszom.

- Mówiłem ci, że takie decyzje należą do ciebie - przypomniał. -Zależy mi tylko, żebyś kupował jak najlepszą paszę za możliwie najniższą cenę, a gdzie to będziesz robił, to już tylko twoja sprawa.

- To dobrze. - Carl z powrotem zabrał się do grzebania w silniku.

- Wydawało mi się, że nie chcesz mieć więcej do czynienia z Candy Hoffman? - Zane nie mógł się powstrzymać od komentarza.

- Bo nie chcę - odparł z naciskiem Carl, wrzucając do pudła klucz francuski. - Pomyślałem tylko, że może podjąłem tę decyzję zbyt pochopnie.

- W każdym razie zależy to tylko i wyłącznie od ciebie – przypomniał Zane.

- Jest coś jeszcze. Znalazłem atrakcyjną posiadłość na północ od Sleepy Valley.

Zane oczywiście zdawał sobie sprawę, że Carl w końcu się wyprowadzi, ale szczerze mówiąc, wcale nie chciał, by tak się stało. Nie dość, że straci z oczu najlepszego przyjaciela, to jeszcze będzie musiał znaleźć kogoś, kto zastąpi go przy koniach, co nie będzie takie łatwe.

- Jest tam ponad dwadzieścia hektarów grantu, który doskonale nadaje się na pastwiska - ciągnął Carl. - Mógłbym hodować konie.

Było to jego największe marzenie, o którym wiele razy opowiadał przyjacielowi, gdy razem snuli plany na przyszłość.

- To wspaniale - przyznał Zane.

- Będzie trzeba włożyć w to dużo pracy, ale to akurat nie problem -mówił Carl, opierając się plecami o traktor. - Z tego, co sobie obliczyłem, wynika, że już za rok mógłbym sprowadzić pierwsze konie. - Być może w jego głosie nie było słychać szalonego entuzjazmu, ale Zane wiedział, jak bardzo jego przyjaciel cieszy się, z tej perspektywy. - Jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji, ale pomyślałem, że powinienem cię o tym poinformować.

- Daj mi znać, kiedy już coś postanowisz, dobrze? - poprosił Zane.

- Jasne - obiecał Carl, powracając do przerwanego zajęcia. Trochę później tego ranka Carl pojechał do miasta pod pretekstem jakiegoś pilnego zakupu, był jednak na tyle szczery przed samym sobą, by przyznać, że tak naprawdę chciał po prostu zobaczyć się z Candy Hoffman. Od ich ostatniej rozmowy upłynęły dwa tygodnie, podczas których autentycznie brakowało mu potyczek słownych, jakie prowadzili przy każdym spotkaniu. Aż uśmiechnął się na wspomnienie, jak Candy zabawnie się czerwieni, gdy coś wyprowadzi ją z równowagi. Intensywny rumieniec zaczyna się pojawiać najpierw na jej szyi, po czym powoli wypływa na twarz, sięgając samej linii włosów.

Carl w doskonałym nastroju zaparkował przed sklepem Hoffman Feed. Poczuł się jeszcze lepiej, gdy spostrzegł Candy, która, jak zwykle, nie znoszącym sprzeciwu tonem wydawała rozkazy swym pracownikom. Na jego widok przerwała w pół zdania.

- Czego chcesz? - wycedziła przez zęby.

Było w niej coś innego, coś nowego. Zajęło mu z minutę odkrycie, że wyglądała inaczej, bo zrobiła sobie lekki makijaż i podkręciła włosy.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział, uśmiechając się zaczepnie.

Przycisnęła do piersi duży notes, jak gdyby była to tarcza, która miała osłonić ją przed ewentualnym atakiem.

- Odpowiedz na moje pytanie - zażądała. - Co tutaj robisz?

- Zmieniłem zdanie - oznajmił, wyjmując z kieszeni złożoną kartkę.

- Co do czego, jeśli można wiedzieć?

- Co do zaopatrywania się u ciebie. Tu jest moje następne zamówienie.

Wręczył jej kartkę przekonany, że będzie mu niesłychanie wdzięczna za ten gest dobrej woli. Ona tymczasem patrzyła na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczyma.

- Wydawało mi się, że... - zawahała się. - Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałeś, że nie możemy być przyjaciółmi.

- Chyba nie muszę cię lubić, żeby robić tu zakupy - odparł, nie zastanawiając się nad tym, że popełnił nietakt. W dodatku nie mówił prawdy. Przecież lubił Candy. To był właśnie jego największy problem.

Candy zarumieniła się po same uszy. Niespodziewanie rzuciła w niego kartką z zamówieniem.

- Nie potrzebuję twojej łaski - burknęła. - Zwłaszcza że...

- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało - przerwał jej. Wiedział, że już za późno, że raz wypowiedzianych nieopatrznie słów nie da się cofnąć. Już miał się pochylić, by podnieść leżącą u jego stóp kartkę, ale pomyślał, że skoro Candy jest w tak bojowym nastroju, to lepiej nie spuszczać z niej oka.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej opuścisz mój sklep - zasugerowała, mierząc go lodowatym spojrzeniem.

- Wyrzucasz mnie? - Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ma czelność wypraszać go stąd za jedno nie przemyślane zdanie.

- A żebyś wiedział, że tak. - Wyciągnęła rękę, wskazując mu drzwi. -Wynoś się i więcej tu nie przychodź - rozkazała, popychając go ku wyjściu.

Carl miał zamiar powiedzieć jej, co sądzi o takim traktowaniu, ale gdy spostrzegł w jej oczach łzy, postanowił milczeć. Czuł się fatalnie. Nie chciał, żeby to tak wyszło. Szczerze mówiąc, jadąc do miasta, myślał, że może zaprosi Candy na kawę. Czuł, iż potrafiliby znaleźć wspólny język, gdyby choć na chwilę przestali drzeć koty. A teraz sam wszystko zepsuł... To dlatego, że kobiety są w ogóle pozbawione umiejętności racjonalnego myślenia, stwierdził w duchu. Nigdy nie wiadomo, co powiedzieć, żeby się nie obraziły.

Po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się kwiaciarnia. Carl wpatrywał się długo w jej witrynę, oparty o auto. Wszystkie kobiety mają słabość do kwiatów, rozmyślał, może więc kiedy poślę jej bukiet róż, przestanie się na mnie gniewać? Podjąwszy męską decyzję, przebiegł na drugą stronę.

Dźwięk dzwoneczka, zawieszonego tuż za drzwiami, oznajmił jego wejście.

- Czym mogę panu służyć? - powitała go właścicielka, miła kobieta po pięćdziesiątce.

Carl wyjął z portfela sto dolarów.

- Czy zna pani Candy Hoffman?

- Oczywiście. Parę lat temu przejęła sklep po śmierci ojca.

- Proszę posłać jej tyle kwiatów, ile się da za tę sumę - poprosił, kładąc pieniądze na ladzie. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył do drzwi.

- Chwileczkę ! - zawołała za nim. - Proszę mi powiedzieć, jakie to mają być kwiaty. A co z bilecikiem?

- Z bilecikiem? - Zatrzymał się, zdziwiony. - Czy mam za niego dopłacić?

- Nie, nie - uspokoiła go kwiaciarka. - Chodzi o to, ż e Candy na pewno będzie chciała wiedzieć, kto jej przysłał kwiaty.

Zawahał się na chwilę, po czym pokręcił głową.

- Domyśli się i bez bileciku. A co do rodzaju kwiatów, to zdaję się na pani wybór.

To powiedziawszy, wyszedł z kwiaciarni i pobiegł do samochodu. Dojeżdżając do bramy posiadłości Zane'a, Lesley miała dziwne uczucie, że wraca do domu. Ponownie odniosła wrażenie, jakby ten ogromny budynek witał ją z otwartymi ramionami. Szkoda, że tego samego nie można było powiedzieć o jego właścicielu. Zresztą, porzuciła już próby zrozumienia tego człowieka, ponieważ donikąd nie prowadziły. Nie mogła pojąć, czemu nagle przyszło mu do głowy zaprosić ją tutaj.

Podczas kolacji u Molly i Jordana Larabee nie mogła oderwać od niego wzroku, zresztą i on raz po raz zerkał w jej kierunku. W pewnym momencie nawet przyłapała się na myśli, że wolałaby, aby gospodarze zostawili ich samych. Przyglądała się też Zane'owi podczas zabawy z dziećmi. Wyglądał tak rozczulająco z małym łanem na ręku. Bez skrępowania odpowiadał na dociekliwe pytania

Bethany, która koniecznie chciała wiedzieć, skąd się wzięła szrama na jego policzku. Sceny te po raz kolejny uświadomiły Lesley, jak bardzo pragnie dziecka.

Westchnęła głęboko, próbując odsunąć od siebie wspomnienia. Powinna się raczej skoncentrować na czekającym ją spotkaniu. Już z daleka było widać i słychać, że prace remontowe idą pełną parą. Zaparkowała samochód w pewnej odległości od domu, tak by nikomu nie zagrodzić drogi. Ledwo zdążyła wysiąść, a już na werandzie pojawiła się pani Applegate, machając radośnie.

- Och, jak to wspaniale, że znów pani do nas zawitała - oznajmiła gospodyni, ściskając ją serdecznie. - Widziała pani kiedykolwiek gorszy bałagan?

- To nie potrwa długo. Obiecuję - pocieszyła ją Lesley.

- Zdaję sobie z tego sprawę, ale ten harmider źle działa na pana Zane'a.

- A właśnie, czy znajdę go gdzieś tutaj? - Lesley przyjechała punktualnie co do minuty i, szczerze mówiące, była trochę rozczarowana, że nie wyszedł jej na spotkanie.

- Rozmawia przez telefon - poinformowała starsza pani. - Proszę pójść ze mną do kuchni, przygotowałam właśnie lemoniadę. - Gospodyni rozejrzała się dokoła, po czym zniżyła konspiracyjnie głos. - Tęskni za panią.

- Niemożliwe...

- Proszę mi wierzyć, kochanie. W jego życiu brak kobiety, a tylko pani może zająć miejsce u jego boku.

W tym momencie podszedł do nich tęgi mężczyzna w żółtym kasku.

- Nie zostało pani może jeszcze trochę tych owsianych ciasteczek? -zapytał.

- A zostało - odparła pani Applegate, jaśniejąc z dumy. - Zaraz je przyniosę. - Gdy robotnik oddalił się, pochyliła się ku Lesley i oznajmiła szeptem: - Jak tak dalej pójdzie, to objedzą nas dokumentnie. Ten najwyższy zjadł dziś z dziesięć ciastek za jednym posiedzeniem.

Lesley nie mogła zapanować nad uśmiechem. Gospodyni była wyraźnie w swoim żywiole, mogąc karmić tylu mężczyzn, którzy w pełni doceniają jej domowe wypieki.

- Lesley! - zawołał Zane, stając w drzwiach. Jak zwykle nie mogła oderwać od niego oczu. Czuła się tym zawstydzona i miała nadzieję, że Zane nie dostrzega wrażenia, jakie na niej wywiera.

- I co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał, wskazując głową remontowaną część domu.

- Założę się, że myślałeś już o chodzeniu w kasku, tak na wszelki wypadek - odparła wesoło.

Ledwie to powiedziała, usłyszeli piłę elektryczną.

- Może lepiej chodźmy stąd - zaproponował.

Powędrowali do punktu widokowego, który tak zachwycił Lesley podczas jej pierwszej bytności. Teraz czuła się jeszcze bardziej oczarowana roztaczającym się stamtąd krajobrazem, ponieważ mogła go podziwiać, stojąc u boku Zane'a.

- Mój dziadek lubił tu przychodzić - poinformował.

- Wydawało mi się, że to było ulubione miejsce twojej babci -zdziwiła się.

- Owszem, a po jej śmierci dziadek zwykł tu przychodzić, by trochę porozmyślać - wyjaśnił. - Zmienił się, odkąd odeszła. Tak jakby wraz z nią umarła jakaś część jego samego.

- Jak długo jeszcze żył?

Jej dziadkowie zmarli w przeciągu dziewięciu miesięcy, jedno po drugim. Do tej pory pamiętała dojmujące uczucie pustki, jakie ogarnęło ją po ich odejściu, choć miała wtedy zaledwie dziesięć lat.

- Nie wiem - odparł Zane.

Usiadł na kamiennej ławeczce, a gdy Lesley zajęła miejsce obok niego, ujął ją za rękę.

- Moi rodzice niedługo potem rozwiedli się, a matka nie życzyła sobie, żebym utrzymywał kontakt z rodziną ojca - ciągnął. - Wyjechaliśmy do Kalifornii i zmieniliśmy nazwisko. Wtedy nie rozumiałem, że tak naprawdę porwała mnie. Zresztą żaden chyba jedenastolatek nie potrafi pojąć, dlaczego jego rodzice nagle przestają się kochać.

Na wspomnienie tamtych wydarzeń nieświadomie zacisnął mocno rękę.

- Nigdy więcej już go nie widziałem - odezwał się ponownie po dłuższej chwili.

- Kogo, dziadka?

- Ani jego, ani ojca.

To wyjaśniało jego ostrożność i chłód w kontaktach z innymi. Był jeszcze dzieckiem, gdy pozbawiono go bliskości ojca, obecności rodziny, którą tak bardzo kochał. Znalazł się w nowym środowisku, zagubiony, zdezorientowany, zmuszony do posługiwania się zupełnie innym nazwiskiem.

- Czy twoja matka wyszła ponownie za mąż?

- Nie - odparł krótko.

Widać było, że przez lata starał się zapomnieć o matce, która wyrządziła mu tak ogromną krzywdę. Stanowiło to ostrzeżenie dla Lesley, iż złe doświadczenia z dzieciństwa mogły wywrzeć na Zanie piętno nie do zatarcia.

- W tym właśnie domu spędziłem najszczęśliwsze lata mego dzieciństwa - powiedział. - Dlatego postanowiłem go odnaleźć i kupić, by przywrócić mu dawne piękno. - Ni z tego, ni z owego podniósł się. -Chciałabyś popływać po jeziorze?

- Z przyjemnością.

- Tu w pobliżu są schody, które prowadzą na sam brzeg. Trzymam tam łódkę. - Posłał jej łobuzerski uśmiech. - Powinienem cię ostrzec, że mogłem już wyjść z wprawy, bo dawno nie pływałem.

- Jakoś sobie damy radę - zapewniła, odwzajemniając uśmiech.

- Jestem absolutnie pewien, że tak - powiedział, poważniejąc nagle.

Carl od dłuższego już czasu biedził się nad silnikiem od ciągnika. Niestety, na razie bez skutku. Powoli dojrzewał do myśli, że może trzeba by zajrzeć do instrukcji obsługi, co dowodziło niezbicie, że dzieje się z nim coś złego. Za swe niepowodzenia winił oczywiście Candy Hoffman. Zniecierpliwiony, rzucił narzędzia do pudła i wyprostował się. Zdecydowanie należała mu się przerwa. Wyjął z papierowej torebki kanapkę, przygotowaną przez panią Applegate, po czym wszedł do swego domku. Zwykle wprawdzie jadał lunch w kuchni dużego domu, ale teraz nie miał ochoty siedzieć w panującym tam hałasie.

Nie widział od rana Zane'a. Podobno, jak poinformowała gospodyni, poszedł gdzieś z Lesley. Niewiarygodne, Zane i Lesley... Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że coś się między nimi dzieje. Carl nie wiedział tylko, co w tej sytuacji jego przyjaciel zamierza postanowić w sprawie Schuylera. Gdy obydwaj stali nad grobem Dana i Dave'a, Zane poprzysiągł zemstę. Na myśl o tym terroryście Carl dostał gęsiej skórki.

Aby pozbyć się nieprzyjemnych wspomnień, wydobył z szuflady instrukcję obsługi ciągnika i usiadł przy kuchennym stole. Rozległo się pukanie.

- Kto tam, u diabła? - burknął.

Rzadko kiedy niepokojono go tutaj i wolał, aby tak pozostało.

- Candy Hoffman.

Zerwał się na równe nogi, niemal przewracając stół. Tylko jej tu brakowało! Niespiesznie ruszył w kierunku drzwi. Pewnie przyszła, by podziękować za kwiaty, i przeprosić go, że tak się uniosła gniewem. Gdy wreszcie otworzył, okazało się, iż Candy nie ma aż tak skruszonej miny, jak się spodziewał. Miał ochotę zapytać, czy dostała jego kwiaty i pewnie zrobiłby to, gdyby nie wcisnęła mu niespodziewanie w ręce bloku do pisania.

- Podpisz - zażądała.

- A po co?

- Ktoś musi podpisać odbiór zamówienia - wyjaśniła.

- Jakiego zamówienia?

Spojrzała na niego, jakby coś było nie w porządku z jego głową.

- Zdaje mi się, że przyszedłeś dziś rano do sklepu i wręczyłeś mi listę produktów, które chciałeś zamówić.

- Aha. Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie chcesz robić ze mną interesów - przypomniał.

- Skoro ty możesz zmienić zdanie, to chyba ja też - zauważyła. -Chcesz w końcu te rzeczy czy nie?

- Dobra, dobra - burknął, rozglądając się za długopisem.

- Dziękuję za kwiaty.

Powiedziała to tak cicho, że ledwo usłyszał. Odwrócił się, by na nią spojrzeć, i ku swemu zdumieniu spostrzegł, iż w jej oczach nie ma gniewu i zaciętości, jakie pojawiały się, gdy się kłócili. Tym razem wyczytał w nich ciepło i serdeczność. Coś go ścisnęło za gardło.

- Nie zamierzałem cię dziś zdenerwować - oznajmił chłodno, chcąc w ten sposób ukryć, jak bardzo poruszył go wyraz jej oczu.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że jednak możemy zostać przyjaciółmi? - zapytała bardzo poważnie, nie spuszczając wzroku.

Carl zirytował się na dobre.

- Nic nie rozumiesz, prawda? - wybuchnął. - Nie dociera do ciebie...

- Ale co? - zdumiała się Candy.

Doszedł do wniosku, iż jedyny sposób, by wytłumaczyć jej, o co chodzi, to podać przykład. Dlatego też niecierpliwym mchem rzucił blok na stół i ogromnymi krokami pokonał dzielącą ich odległość. Większość kobiet prawdopodobnie cofnęłaby się, ale nie Candy. Choć być może lepiej by się stało, gdyby jednak to zrobiła. Nie zaprotestowała też, gdy wziął ją w ramiona i przycisnął mocno do siebie, ani wtedy, kiedy zaczął całować ją gwałtownie i zachłannie. Chciał ją w ten sposób ukarać za te wszystkie tygodnie, wypełnione mysią o niej, pragnieniem jej bliskości, tęsknotą za jej słodkim zapachem. A już zwłaszcza za to, że nie miała pojęcia o tym, co się z nim dzieje.

Smak jej ust wzniecił w nim ogień, którego nie sposób było teraz ugasić. Dlatego bez namysłu, nie przerywając na chwilę pocałunku, rozpiął jej bluzkę, na co zareagowała jedynie lekkim westchnieniem, choć tym razem już spodziewał się protestów. Tymczasem Candy z zapałem odwzajemniała jego pieszczoty, co rozpalało go aż do białości. Wiedział, że nie ma już dla nich odwrotu, że dziś dokończą to, co zaczęli owego dnia w stajni. Drugi raz chyba nie zniósłby takiego napięcia, z jakim zostawiła go wtedy, wybiegając ze łzami w oczach. Wszystko jednak wskazywało na to, że tym razem nie ma najmniejszego zamiaru uciec. W dodatku, jeśli jej nogi drżały tak samo, jak nogi Carla, daleko by nie dobiegła...

Pragnął jej tak, że ta jedna myśl całkowicie opanowała jego umysł, zaś jego ciało bezwzględnie domagało się rozkoszy spełnienia. Nie mógł już dłużej czekać. Pociągnął za sobą Candy, która nie stawiała oporu. W swoich ramionach zapomnieli o otaczającym świecie, całkowicie zapamiętując się w miłosnych doznaniach.

- Teraz już wiesz... - wyrzucił z siebie, gdy wreszcie był w stanie wydać głos.

- Co takiego? - Candy wciąż z trudem łapała oddech.

- Dlaczego nie możemy być przyjaciółmi.

Ledwo zdążył to wypowiedzieć, gdy poczuł, jak Candy sztywnieje w jego ramionach. W następnej sekundzie już siedział na podłodze, pchnięty przez nią gwałtownie. Nie miał pojęcia, za co tym razem oberwał, ale powód musiał być poważny, sądząc z wyrazu jej twarzy.

- O co znowu chodzi? - zapytał, podnosząc się.

- Zostaw mnie w spokoju - rzuciła i szybko cofnęła się o krok. Dopiero po upływie chwili dostrzegł w jej oczach łzy. W następnej sekundzie jej barkami wstrząsnął rozdzierający szloch. Spuściła szybko głowę, nerwowo poprawiając ubranie.

- Co ja takiego zrobiłem? - zdziwił się.

Nie odpowiedziała, pokręciła tylko głową. Ręce trzęsły jej się tak mocno, iż nie była w stanie zapiąć bluzki. Musiał jej w tym pomóc, choć stanowczo wolałby nadal podziwiać jej piękne, pełne piersi.

-Nie wiem, co powiedziałem takiego okropnego, ale bardzo cię przepraszam. - Pogłaskał ją czule po policzku.

Podniosła powoli głowę. W jej oczach czaiło się niedowierzanie.

- Jesteś wspaniała, kochanie, naprawdę wspaniała - wyszeptał, obsypując jej szyję delikatnymi pocałunkami. - Żadna kobieta nie dała mi jeszcze tyle rozkoszy.

- Do diabła z twoją rozkoszą! - krzyknęła, po czym wymierzyła mu cios prosto w żołądek, tak że Carl aż zgiął się wpół. Zanim zdążył jakoś zareagować, wybiegła, trzaskając drzwiami.

Żaglówka Zane'a ślizgała się po zielononiebieskiej tafli jeziora Michigan. Bryza przyjemnie chłodziła rozgrzana, twarz Lesley i rozwiewała jej włosy.

- Jest cudownie, prawda? - zawołała do Zane'a, który stał za sterem. W odpowiedzi uśmiechnął się ciepło i wyciągnął ku niej ramię.

- Doskonały dzień na pływanie - zauważyła, przytulając się do niego w sposób tak naturalny, jak gdyby robiła to przynajmniej po raz setny.

- Dziadek często zabierał mnie na łódkę - wyznał. - Uwielbiałem to... Pogrążył się w rozważaniach tak głębokich, że Lesley na próżno próbowała skłonić go do rozmowy. Zdawał się w ogóle jej nie słyszeć, a na jego twarzy gościł cały czas wyraz powagi.

- Dużo ostatnio myślałem - odezwał się w końcu. Nie zapytała o nic, wiedząc, że jeśli zechce, wszystko jej wyjaśni.

- Zapadło mi w pamięć to, co powiedziałaś o swej chęci posiadania dzieci.

- Dzieci? - powtórzyła zdumiona. Przekonana była bowiem, że myśli jego krążą wokół przebudowy domu. Nieraz wyrzucała sobie, że wyjawiła mu swe największe pragnienie.

- Będziesz wspaniałą matką, Lesley.

- Mam taką nadzieję - odparła, coraz bardziej zdziwiona.

- Jesteś cierpliwa, delikatna, a przede wszystkim masz dobre serce -ciągnął.

W tej chwili przyszły jej na myśl wszystkie dobre cechy, jakie odnalazła w nim, ale nie wymieniła ich głoś-no, przeczuwając, że nie chce on w tej chwili rozmawiać o sobie.

- Widzisz, przychodzi w końcu taki czas, gdy należy pomyśleć o przyszłości - mówił dalej w zadumie Zane. - Kiedy umrę...

- Ale do tego jeszcze daleko - przerwała mu.

- Myślałem ostatnio o tym, co wtedy po mnie pozostanie -kontynuował, jakby nie słyszał, co powiedziała. -Doszedłem do wniosku, że nie zostawię nic, co przypominałoby innym, że żyłem. Z tobą jest zupełnie inaczej. Bez względu na to, czy założysz rodzinę, czy nie, coś po tobie pozostanie.

- Chodzi ci o budynki, które zaprojektowałam? - domyśliła się.

- Tak. Ja nie zostawię po sobie nic. Nie mam rodziny ani dzieci, choć, co dopiero niedawno zrozumiałem, jest to dla mnie niesłychanie ważne.

Zabrzmiało to tak, jak gdyby rzeczywiście śmierć czaiła się tuż-tuż. Po plecach Lesley przebiegły ciarki.

- Dotknęliśmy bardzo mrocznego tematu - zauważyła, uśmiechając się niepewnie.

- Nie znamy się może zbyt długo - przyznał, zupełnie ignorując to, co przed chwilą powiedziała. - Ale od pierwszej chwili coś mnie do ciebie ciągnęło.

- Ja czuję to samo - wyznała, spuszczając głowę.

- Ty pragniesz dziecka, a ja dziedzica...

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała, ledwo mogąc wydobyć z siebie głos.

- Że proszę cię, byś została moją żoną, Lesley.







ROZDZIAŁ 6



Żoną... - Lesley powtórzyła szeptem, nie wierząc własnym uszom. Przez tyle tygodni odpychał ją od siebie, aby teraz poprosić, by dzieliła z nim życie. Nie mogła tego pojąć.

- Małżeństwo ze mną mogłoby ci przynieść spore korzyści -argumentował. - Jestem na tyle bogaty, że nigdy już nie musiałabyś się martwić o pieniądze.

- To chyba akurat nie jest najważniejsze w związku dwojga ludzi -oburzyła się.

- Nie musisz dawać mi od razu odpowiedzi - odparł, ignorując tę

Lesley chciała go zapytać, czy nie uważa, że w małżeństwie najważniejsza jest miłość. Wiedziała, że Zane musi żywić do niej jakieś ciepłe uczucia, skoro jej się oświadczył. Chyba że powodowały nim inne pobudki, lecz nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Sama nie była pewna, jak określić to, co do niego czuje. Przed trzema laty myślała, że kocha Jordana Larabee, tymczasem później dotarło do niej, iż tak naprawdę pragnęła po prostu mieć męża.

- Kochasz mnie? - wyrwało jej się, zanim zdążyła się zastanowić.

- Przypuszczałem, że mnie o to zapytasz - odparł bez wahania. -Masz do tego prawo. Problem w tym, że ja nie wiem, co ci odpowiedzieć.

Zdawała sobie sprawę, ile kosztowało go to szczere wyznanie, i doceniała to, że powiedział jej prawdę, choć naturalnie wolałaby usłyszeć, że nie może bez niej żyć.

uwagę.

- Szczerze mówiąc, niewiele wiem o miłości czy czułości - ciągnął. -Dobrze się czuję w twoim towarzystwie i to mi wystarczy. Co do fizycznej strony naszej znajomości, to chyba nie masz żadnych wątpliwości...

- Owszem, zdaje się, że dobrze byłoby nam ze sobą w łóżku, ale przecież to nie jest jeszcze miłość.

- Rzeczywiście, to nie wszystko - przyznał.

- Spróbuję ci to jakoś wyjaśnić. Moja mama uwielbia koty, ojciec zaś woli psy. Przed paroma laty kupił jej ślicznego białego persa, którego nazwała Whiskers i rozpieszczała do granic przyzwoitości. Nagle okazało się, że kot jest ciężko chory i trzeba go uśpić. Tato poszedł wtedy z mamą do weterynarza i ocierał jej łzy, gdy płakała nad swym pupilem. To jest właśnie miłość, Zane.

- Chcesz, żebym ci kupił kota?

- Nie - westchnęła. - Chodzi mi o to, że nie oczekuję od ciebie żadnego łzawego wyznania miłości, bo tak naprawdę miłość wcale nie jest piękna, namiętna i wzruszająca - tłumaczyła cierpliwie. - Nawet nie jest ładna. Miłość to znaczy trzymać mnie za rękę, kiedy oglądam dreszczowiec. Prowadzić mnie do łazienki, gdy jestem chora. Przypominać, żebym ubrała się cieplej, gdy zapowiadają ochłodzenie.

Przyglądał jej się z takim skupieniem, że trudno było nie zauważyć, iż wszystko, co przed chwilą usłyszał, jest dla niego czymś zupełnie

- Chcesz, żebym był cały czas z tobą? - zapytał, by upewnić się, czy dobrze zrozumiał.

- Nie. - Miała ochotę jęknąć z rozpaczy. - Miłość nie ma nic wspólnego z chęcią zawładnięcia tą drugą osobą. Nie polega na tym, że nowym. chciałabym cię zmienić. Chodzi o to, żebym cię zachęcała do robienia tego, co lubisz, do rozwijania twych talentów, a żebyś ty wspierał mnie w podobny sposób.

Zane długo nie odpowiadał, najwyraźniej rozważając jej słowa.

- Nie wiem, czy będę potrafił temu sprostać - oznajmił w końcu. -Ale nie dlatego, że mi na tobie nie zależy. Po prostu potrzebuję czasu i twojej pomocy. Widzisz, dla mnie miłość to raczej świadoma decyzja. Mógłbym cię pokochać lub nie, w zależności od pewnych czynników i okoliczności. Jeśli się pobierzemy i będziemy mieli dziecko...

- Dzieci - poprawiła.

Nie zaprzeczył, ale też nie potwierdził.

- Wszystko się jakoś ułoży na swoim miejscu, prawda? - dokończył.

- Chyba tak - przyznała, choć nie była tego do końca pewna. Proponował jej bowiem życie, jakiego od dawna pragnęła, a jednocześnie od razu zaznaczył, iż może nie spełnić oczekiwali, jakie ma ona w stosunku do swego przyszłego męża.

- Czy mógłbyś mnie pocałować? - poprosiła.

Po raz pierwszy ich pocałunek był czuły, delikatny i niespieszny, a nie gorący i namiętny, po którym gwałtownie się od siebie odrywali.

- Fizycznie będzie nam ze sobą wręcz idealnie - powiedział cicho, gdy skończyli. - Idealnie...

Lesley nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie spotkała chyba jeszcze żadnego mężczyzny, który bardziej by ją pociągał niż Zan. Tylko że miłość to dużo więcej niż seks...

- Wiem, o czym myślisz - przerwał jej rozważania.

- Masz rację, że seks to nie wszystko, ale przyznasz chyba, że jest ważny. Wyjdź za mnie, Lesley. Obydwoje osiągniemy dzięki temu to, czego najbardziej pragniemy.

To powiedziawszy, zaczął wodzić wargami po jej karku, co z pewnością nie pomagało jej się skupić. Wręcz przeciwnie, odbierało wszelką zdolność logicznego myślenia.

- Nie wiem... - jęknęła z rozpaczą. - Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić.

- Nie musisz mi od razu odpowiadać - przypomniał.

- Przemyśl to sobie, a kiedy już podejmiesz decyzję, niech ona będzie ostateczna, dobrze? Może się zdarzyć, że nie będziemy już mieli drugiej szansy.

Zane był przekonany, że wszystko zepsuł. Nie umiał dobierać ładnie słów ani też owijać niczego w bawełnę. Zaprosił Lesley na żaglówkę tylko po to, by jej się tam oświadczyć. Początkowo wydawało mu się, iż jest to pomysł łatwy do wykonania, ale gdy przyszło do wyznania, stracił zupełnie rezon.

Lesley pragnęła dzieci, on zaś chciał mieć dziedzica. Nigdy dotąd nie myślał w ten sposób, ale teraz, gdy czekało go spotkanie z Schuylerem, zapragnął, by pozostało po nim coś na tym świecie. Wiedział, iż jest dobrym żołnierzem, ale nie uważał się za niezwyciężonego. Zdawał sobie sprawę z możliwych rezultatów czekającej go potyczki.

Może był głupcem, może miał zbyt wygórowane mniemanie o sobie, ale po raz pierwszy wszedł w posiadanie czegoś, co było częścią historii jego rodziny, czegoś, co mógłby przekazać następnemu pokoleniu. Odkąd sprowadził się do Sleepy Valley, z całego serca zapragnął, by jakaś część niego została tu, nawet po jego śmierci.

To, że Lesley kochała ten stary dom prawie tak mocno jak on sam, w dużym stopniu wpłynęło na jego decyzję. Tak samo ważne wydało mu się, że instynktownie odnalazła ów punkt widokowy, który tak bardzo lubiła jego babka. Wszystko to sprawiło, iż Zane miał wrażenie, że Bóg, w swej nieskończonej dobroci, dał mu ostatnią szansę i postawił na jego drodze wspaniałą kobietę.

Tymczasem, gdy wreszcie przyszedł moment oświadczyn, zabrakło mu słów. To, co miało być takie proste, okazało się niesłychanie trudne. Powód tego był jeden. Proponując Lesley małżeństwo, był w stosunku do niej nie w porządku.

Wiedział, że może zginąć w walce z Schuylerem. Było to nawet wielce prawdopodobne, zważywszy jego stan fizyczny. Wtedy Lesley będzie musiała samotnie wychowywać ich dziecko. Oczywiście, jako niesłychanie bogata wdowa, ale bezpieczeństwo finansowe to jeszcze nie wszystko. Natomiast, jeśli nawet on wyjdzie z tego niebezpiecznego spotkania cało, nigdy nie będzie dość atrakcyjny jako mąż tak pięknej kobiety. Zawsze już będzie kulał, a żadna operacja plastyczna nie przywróci jego twarzy dawnego wyglądu.

Lesley odjechała tuż po tym, jak żaglówka przybiła do brzegu, obiecując, iż w ciągu najbliższych kilku dni da odpowiedź. Zane patrzył długo za oddalającym się samochodem. Z jednej strony, pragnął jej jeszcze bardziej niż kiedykolwiek dotąd, z drugiej jednak zdawał sobie sprawę, że jest obrzydliwym egoistą.

Pierwszą czynnością, jaką następnego ranka wykonała Candy, było zatelefonowanie do sklepu. Oznajmiła, że jest chora i nie ma siły przyjść do pracy. Nie zmogła jej wprawdzie grypa, ale coś zdecydowanie gorszego, było jej mianowicie okropnie wstyd z powodu zachowania w domu Carla. Na myśl o swej żywiołowej reakcji na jego pieszczoty rumieniła się aż po korzonki włosów. Chciała zrzucić całą winę na niego, ale sumienie nie pozwoliło jej zapomnieć, że to, co się stało, miało jej pełne przyzwolenie.

Ubrała się w stare dżinsy oraz wypłowiałą koszulkę bawełnianą, który to strój doskonale oddawał jej obecny stan ducha. Poszła do kuchni, by przygotować sobie coś na śniadanie, postanawiając, że musi przestać rozmyślać o Carlu, co oczywiście było niemożliwe. Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła do tego wszystkiego dopuścić. Przecież teraz nie będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Zresztą nie tylko jemu, swemu odbiciu w lustrze również. Postanowiła, iż najlepiej będzie, jeśli już nigdy więcej nie zobaczy się z Carlem, dzięki czemu łatwo przyjdzie jej zapomnieć o całym wydarzeniu.

Filiżanka mocnej herbaty oraz tosty do tego stopnia poprawiły jej nastrój, iż zdecydowała, że zajrzy jednak tego dnia do sklepu. Już miała zacząć się przebierać, gdy zadźwięczał dzwonek. Bez namysłu otworzyła drzwi, zamiast sprawdzić najpierw, kto za nimi stoi. A był to Carl, ten sam, którego nie chciała już nigdy w życiu oglądać.

Miała zamiar zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale on przewidująco wsunął nogę za próg.

- O co chodzi, Candy? - zapytał, uśmiechając się ironicznie. -Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że nie cieszysz się z mojego widoku.

- Zostaw mnie w spokoju - burknęła, próbując ze wszystkich sił zamknąć przed nim drzwi. Niestety, bez skutku.

- Musimy porozmawiać - oznajmił.

- Nie mam ci nic do powiedzenia. - Czuła, jak jej oczy napełniają się łzami. Była na siebie za to wściekła, bo ostatnią rzeczą, jaką pragnęła mu okazać, była słabość. - Idź sobie, bo zadzwonię po policję.

- Nie zrobisz tego. - Roześmiał się. -I obydwoje wiemy dlaczego.

- Nie mam ci nic do powiedzenia - powtórzyła, prostując się dumnie. Wciąż jednak nie miała dość odwagi, by spojrzeć mu w oczy.

- Pozwól mi wejść.

Ależ on ma tupet, pomyślała na wpół z podziwem.

- Nie ma mowy - burknęła.

- Doskonale. Skoro tego chcesz, będę tu stał na werandzie, a wszyscy twoi sąsiedzi dowiedzą się, że wczoraj rozgorzała w nas taka namiętność, że mało nie puściliśmy z dymem domku gościnnego Zane'a.

Przerażona, złapała go za łokieć i czym prędzej wciągnęła do domu.

- Dobrze. Mów, co masz do powiedzenia, a potem się wynoś - syknęła.

- Myślałem, że będziesz na tyle uprzejma, że zaproponujesz mi kawę.

- Co to, to nie - zaperzyła się.

Carl rozejrzał się po niewielkim salonie, po czym zerknął w stronę kuchni.

- Ładne mieszkanko - ocenił, sadowiąc się wygodnie na sofie.

Chcąc nie chcąc, Candy usiadła na fotelu na wprost niego. Postanowiła, że grzecznie wysłucha, co on ma do powiedzenia, a potem tylko będzie się modlić, żeby już nigdy więcej nie musiała go oglądać.

- Jak się czujesz? - zapytał Carl, przerywając niezręczną ciszę. W jego głosie pobrzmiewała autentyczna troska, co zaskoczyło

Candy, która nie podejrzewała go o tak subtelne uczucia.

- Wstąpiłem dziś do sklepu i powiedziano mi, że jesteś chora -wyjaśnił.

- Ależ czuję się fantastycznie - odparła z przekąsem. Nie miała zamiaru dać się złapać na ten jego troskliwy ton.

- Obszedłem się z tobą wczoraj w mało delikatny sposób - przyznał. -Nie zamierzałem.

- Proszę - zakryła uszy dłońmi. - Nie chcę o tym rozmawiać.

- Ale właśnie po to tu przyszedłem...

- Nie rozumiesz?! - krzyknęła, a jej oczy ciskały błyskawice. - To nie powinno było w ogóle się wydarzyć. Nie wiem, czemu do tego doszło. Nie jestem taka... I nie biorą pigułki... - W tym momencie głos odmówił jej posłuszeństwa. - Nie chcę cię więcej widzieć - podjęła po chwili. - Mamy na siebie zły wpływ.

- Nie zgadzam się.

- Proszę cię, Carl - westchnęła ciężko. - Zrób to dla mnie. Obiecuję, że już nigdy o nic cię nie poproszę.

- Dlaczego tak naprawdę nie chcesz mnie widzieć? Ton jego głosu wyraźnie świadczył o tym, że zabolały go jej słowa.

- Mamy na siebie zły wpływ. Balansujemy na krawędzi miłości i nienawiści - wyliczyła. - Jaka mogłaby być przyszłość naszego ewentualnego związku?

Po jej policzkach potoczyły się łzy, które szybko otarła wierzchem dłoni.

- Moim zdaniem wszystko między nami jest w idealnym porządku -oznajmił.

- W idealnym porządku? - powtórzyła, nie wierząc własnym uszom.

- Jasne. Przekonaliśmy się przecież, że pod względem fizycznym jesteśmy doskonale dobrani.

- I to ci wystarczy? Przytaknął, uśmiechając się szeroko. Sięgnęła po leżącą nieopodal ozdobną poduszkę i cisnęła nią w

Carla. Następnie ni z tego, ni z owego rozszlochała się histerycznie.

- Wynoś się z mojego domu - nakazała, zrywając się na równe nogi.

- Ale dlaczego? - Wydawał się naprawdę zdumiony.

- Bo mnie seks nie interesuje!

- Mogę ci bez trudu udowodnić, że to nieprawda - odparł z nieznośną pewnością siebie.

Gdyby coś jej się nawinęło pod rękę, na pewno by w niego tym rzuciła.

- Nie słyszałeś, co powiedziałam? - wycedziła przez zęby. - Za kogo ty mnie masz? Proszę cię, idź sobie...

- Przesadzasz.

- Proszę - powtórzyła łamiącym się głosem.

- Musimy o tym porozmawiać - nalegał.

- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

Po chwili pełnego napięcia milczenia Carl wstał i ruszył ku drzwiom. Niespodziewanie zatrzymał się w pół drogi.

- A co ty na to, żebyśmy zaczęli umawiać się na randki? -zaproponował, odwracając się ku niej.

Jęknęła z rozpaczą. Czy ten człowiek nie rozumie, co znaczy „nie"?

- Moglibyśmy zacząć zupełnie od nowa - ciągnął. Postąpił parę kroków w jej kierunku. - Zastanów się, to nie jest taki głupi pomysł.

Candy wyjęła z tylnej kieszeni spodni chusteczkę, by wydmuchać nos, choć tak naprawdę chodziło jej raczej o zyskanie na czasie.

- A co z... no, wiesz, z czym? - zapytała wreszcie.

- Moglibyśmy udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło. Nie była przekonana, iż rzeczywiście można by teraz zacząć wszystko od nowa, ale szczerze mówiąc, kusiła ją ta propozycja.

- Owszem, możesz mnie w tej chwili wyrzucić. - Carl nie dawał za wygraną. - Pójdę sobie, bo takie jest twoje życzenie, ale kiedyś wpadniemy na siebie przypadkiem i sytuacja się powtórzy.

W zamyśleniu przygryzła dolną wargę. To, co mówił, było sensowne i przekonujące, a to już stanowiło niebezpieczny znak.

- Zanim się zorientujemy, ponownie wylądujemy w łóżku -dokończył.

- Dobrze. Rozumiem, o co ci chodzi - odparła szybko.

- Witaj, Candy - powiedział z uśmiechem, wyciągając do niej rękę. -Słyszałem, że prowadzisz tutejszy sklep z paszą. Nazywam się Carl Saks.

Długo przyglądała się jego dłoni, zanim zdecydowała się ją uścisnąć.

- Witaj, Carl.

Przypatrywali się sobie wzajemnie przez pewien czas.

- Mam nadzieję, że nie pomyślisz sobie, że jestem bezczelny, ale chciałbym zaprosić cię na kolację.

- Na kolację? - powtórzyła.

- Mówiono mi, że w Bluebeard's podają doskonałe żeberka.

- Zgadzam się. A kiedy? - wyrwało jej się, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć, że powinna być nieco bardziej powściągliwa.

- Jutro - zaproponował. - Albo nie, dzisiaj.

- Może jednak jutro.

- Zgoda - ucieszył się. - Przyjadę po ciebie o szóstej.

- Będę czekać - zapewniła, rumieniąc się.

Nie miała pojęcia, co z tego wyniknie, ale z całego serca pragnęła, by udało im się zacząć wszystko od nowa.

- Nie pożałujesz tego - obiecał Carl, po czym pochylił się i pocałował ją do utraty tchu.

Minął dzień, a Zane jeszcze nie otrzymał odpowiedzi od Lesley. Wiedział, że ciężko jej podjąć decyzję w tej sprawie, pozostawało mu więc tylko mieć nadzieję, iż zdołał ją przekonać.

Chcąc uciec od wszechobecnego hałasu, który tego dnia wyjątkowo dawał mu się we znaki, postanowił, że zabierze Arbitra na popołudniową przejażdżkę. Zdawał sobie sprawę, iż nerwy odmawiają mu posłuszeństwa właśnie dlatego, że z takim napięciem oczekuje decyzji Lesley. Gdyby odrzuciła jego oświadczyny, pojechałby na spotkanie z Schuylerem tuż po zakończeniu przebudowy domu.

Plan zemsty na razie był realizowany według założeń. Pierwszy atak Zane przypuścił na finanse tego drania. Nie napotkał do tej pory żadnych problemów. Schuyler był przekonany o jego śmierci, toteż niczego nie podejrzewał.

Jeśli jednak Lesley zdecyduje się wyjść za niego, będzie musiał zaczekać, aż upewni się, że dziecko jest w drodze.

Znalazłszy się w stajni, skierował się prosto do boksu, zajmowanego przez Arbitra. Poczęstował swego ulubieńca kostką cukru, przemawiając do niego czule. Carl, który na drugim końcu stajni przerzucał widłami siano, spostrzegł przyjaciela i uśmiechnął się szeroko.

- Jak się masz?! - zawołał.

- Widzę, że humor ci dopisuje - zauważył Zane.

- Owszem.

- A czy mogę poznać powód?

Carl przerwał pracę i z zadowoloną miną oparł się o widły.

- Jestem dziś umówiony na ważną kolację - wyjaśnił.

Zane doszedł do wniosku, że spotkanie to dotyczy posiadłości, o której wspominał mu przyjaciel. Nie pytał już o nic więcej, tylko osiodłał konia i wyjechał na podwórze. Postanowi ł tym razem zjechać w dół na plażę, co czynił rzadko, bowiem ścieżka była niezwykle stroma. Był już w połowie wzgórza, kiedy usłyszał obce głosy. Wprawdzie ogromny głaz zupełnie zasłaniał mu widok, ale zorientował się, że ktoś bezprawnie wszedł na teren jego posiadłości. Nie chcąc wypłoszyć intruzów, po cichu zbliżył się do kamienia, skąd mógł już rozróżnić poszczególne słowa.

- A co, jeśli nas złapie?

- Nie złapie. Nigdy tu nie przychodzi.

Głosy te bez wątpienia należały do chłopców dziewięcio- lub dziesięcioletnich. Kombinują, co by tu spsocić, pomyślał Zane.

- Zabije nas, jak nas tu znajdzie.

- Co ty, nie zabije.

- Był w więzieniu. Słyszałem, jak mama rozmawiała przez telefon z panią Wilson i powiedziała, że tę bliznę na policzku zarobił w bójce w więzieniu stanowym. Powiedziała, że siedział za zabójstwo.

- Zabójstwo?! - powtórzyły z prawdziwym przerażeniem dwa głosy. To była nowość również dla samego Zane'a. Wiedział, że niektórzy mieszkańcy okolicznych wiosek uważają go za potwora, ale po raz pierwszy dotarły do niego plotki, że był w więzieniu.

- Założę się, że uciekł i teraz szuka go policja.

Zane obawiał się, że zaraz wybuchnie śmiechem, wyjechał więc z ukrycia. Trzej chłopcy spojrzeli na niego z trwogą.

- Ta plaża jest własnością prywatną - oznajmił groźnym głosem. -Radzę wam ją jak najprędzej opuścić, zanim zdecyduję się podać was do sądu i wtrącić do więzienia.

Dwaj z nich niezwłocznie rzucili się do ucieczki, tylko ich białe tenisówki migały w biegu. Trzeci, najmłodszy, również zerwał się, ale pośliznąwszy się na śliskim kamieniu, upadł i wylądował tuż przed Arbitrem, który niecierpliwie przebierał kopytami. Zane szybko zeskoczył z konia i z niepokojem pochylił się nad malcem.

- Oddychaj głęboko - poradził łagodnym głosem. -Nie bój się... -Zdjąwszy kurtkę, zwinął ją i podłożył chłopcu pod głowę. - Poboli jeszcze chwilę i przestanie.

No.

Mały oddychał niespokojnie. Jego oczy rozszerzone były strachem.

- Nie bój się - powtórzył Zane. - Nie zrobię ci nic złego.

Malec usiadł natychmiast, gdy poczuł się lepiej. Wyraźnie nie ufał Zane'owi, gdyż gwałtownie odsunął się, kiedy ten chciał pogłaskać go po głowie.

- Mówiłem, że nic złego ci nie zrobię. Złamałeś sobie coś?

W tej chwili zza kamienia wyłonił się drugi z chłopców, po czym odważnie, z okrzykiem godnym Tarzana rzucił się na Zane'a.

- Zostaw mojego brata! - wrzasnął.

Zane chwycił go wpół. Chłopak wywijał nogami oraz rękoma, chcąc ocalić swego braciszka od nieuchronnej śmierci, tamten zaś, widząc, co się dzieje, zerwał się na równe nogi i zaczął z całej siły kopać Zane'a w łydkę. Zacisnąwszy zęby, Zane podniósł malca w ten sam sposób jak jego brata. Przez moment obydwaj wili się jak piskorze, ale w końcu zabrakło im sił. Jako pierwszy zrezygnował starszy.

- Czy pan nas zje? - zapytał młodszy, podnosząc przerażone spojrzenie na swego pogromcę.

Zane wybuchnął głośnym, niepohamowanym śmiechem.

- Głupie pytanie - skarcił brata starszy. - Pewnie, że nas nie zje.

- Nie bądźcie tacy pewni - ostrzegł ich Zane, próbujące za wszelką cenę przybrać poważny wyraz twarzy.

- Nic nam pan nie zrobi - oznajmił starszy chłopiec. - Tommy uciekł i zaraz wróci tu z policją.

- Świetnie. Bardzo chętnie sobie z nimi porozmawiam. Weszliście na teren prywatny, więc mam wszelkie prawo, żeby was oskarżyć - oznajmił spokojnie Zane.

- Co to znaczy oskarżyć? - zapytał cicho młodszy. Starszy zignorował go.

- To znaczy, że będziecie mieli spore kłopoty z wytłumaczeniem rodzicom, co tu robiliście - wyjaśnił Zane.

- Może w takim razie lepiej, żeby nas pan zjadł? Zane wybuchnął gromkim śmiechem. Od lat nie słyszał czegoś równie zabawnego. Wypuścił małych winowajców, pewien, że zaraz uciekną, aż się będzie za nimi kurzyło. Tymczasem nie odeszli nawet na krok, tylko przypatrywali mu się z takim zainteresowaniem, jak gdyby nigdy nie widzieli śmiejącego się mężczyzny.

- Pan nie jest potworem - zauważył po chwili z powagą młodszy.

- Nie bądź taki pewien - zażartował Zane, robiąc przerażającą minę i podnosząc ręce. Chłopcy zadrżeli, ale żaden z nich nawet się nie cofnął.

- Widzę, że nie uda mi się was oszukać - westchnął Zane, po czym podszedł do Arbitra i wskoczył na siodło. - Jak się nazywacie?

- Eddie - odparł starszy.

- Dennis - poinformował młodszy.

- A nazwisko?

- Smith - odpowiedział szybko Eddie. - Nazywamy się Dennis i Eddie Smith.

- Spróbuj jeszcze raz - poradził Zane. - Tym razem chcę usłyszeć prawdę.

- Glasser - wyznał Dennis. - Nasz tato pracuje na stacji benzynowej.

- A mama?

- Mama zajmuje się domem.

- Powiedzcie ode mnie rodzicom, że dobrze się spisali, wychowując was - pochwalił Zane. - A jak będziecie znów chcieli się bawić na mojej plaży, po prostu zapytajcie mnie o pozwolenie, dobrze?

Obydwaj jednocześnie skinęli głowami.

- Do widzenia, chłopcy.

- Do widzenia! - zawołali i odwróciwszy się, pędem pobiegli na poszukiwanie kolegi, by jak najprędzej opowiedzieć mu o swej niesamowitej przygodzie.

Z uśmiechem na ustach Zane kontynuował przejażdżkę. Arbiter galopował radośnie, korzystając z tej niecodziennej okazji drugiej przejażdżki w ciągu dnia. Naraz jakiś ruch na szczycie wzgórza przyciągnął uwagę Zane'a. Gdy przyjrzał się uważniej, z radością zauważył, że to Lesley macha ku niemu ręką. Spontanicznie odpowiedział na ten gest, świadomy, że podjęła już decyzję.

Było za daleko, by mógł dostrzec wyraz jej twarzy, pozostały mu więc domysły. W pierwszym odruchu pomyślał, że odpowiedź brzmi „tak", ale potem przyszło mu do głowy, że Lesley przyjechałaby pomówić z nim osobiście, nawet gdyby jej decyzja nie była dla niego pomyślna. Dał koniowi sygnał do galopu. Arbiter ruszył z kopyta, a kiedy znaleźli się na szczycie wzgórza, jego grzbiet był cały mokry od potu. Zane odprowadził swego ulubieńca do stajni.

- Daj mu w nagrodę coś dobrego - poprosił Carla, który zaofiarował się, że oczyści zwierzę.

Wyszedłszy na podwórze, spostrzegł, iż Lesley biegnie do niego przez trawnik. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo ważna jest dla niego jej decyzja, ale nie mógł zapanować nad swym sercem, które biło jak oszalałe. Pragnął mieć syna, takiego jak tamci chłopcy na plaży. Takiego, który nie zawahałby się przed niczym, by bronić swego brata.

Gdy stanął przed Lesley, zajrzał jej głęboko w oczy, chcąc wyczytać w nich, co postanowiła.

- Podjęłam decyzję - oznajmiła drżącym głosem. Zane'owi zdawało się, że jej oczy są jakby zaczerwienione od płaczu. Tylko czemu, na litość boską, miałaby płakać?

- Jestem pewna, że pobierając się, popełnilibyśmy ogromny błąd. Poczuł się straszliwie rozczarowany, choć powinien był przewidzieć, iż gwarancja bezpieczeństwa finansowego nie wystarczy, by zdobyć taką kobietę jak ona.

- Może gdybyśmy spędzili ze sobą więcej czasu, poznali się lepiej... -zaproponowała niepewnie. - Zdajesz sobie chyba sprawę, że prawie się nie

- Nie - odparł krótko. Nie miał czasu ani cierpliwości na zaloty. -Jeśli zgodzisz się zostać moją żoną, pobierzemy się przed końcem miesiąca.

- Tego miesiąca? - upewniła się.

- Tego. - Skinął głową. Zresztą, skoro podjęła już decyzję, to nie było sensu dłużej o tym dyskutować.

Lesley spuściła wzrok.

- Widziałam cię na plaży z tymi chłopcami - wyznała.

- Zachowywałeś się tak naturalnie w ich towarzystwie, że teraz już rozumiem... - Urwała.

Zane nie miał pojęcia, co mają do tego mali Glasserowie. znamy.

- Podjęłam decyzję - wyszeptała, a jej głos drżał od wstrzymywanych łez. - A niech cię, Zane. Niech cię... - wydusiwszy z siebie tylko tyle, oparła głową na jego piersiach i zaniosła się szlochem.

- Co ci jest, Lesley? - zaniepokoił się.

- Nic - bąknęła. - Wszystko... Chcę tego. Chcę mieć rodzinę i męża. Chyba próbuję ci właśnie powiedzieć, że wyjdę za ciebie.

Zane nie potrafił ukryć szczęścia, które aż go rozsadzało. Chwycił więc Lesley wpół i okręcił wokół siebie, krzycząc z radości.



ROZDZIAŁ 7



Carl był zdecydowany uczynić wszystko, co w jego mocy, by randka z Candy przebiegła miło i przyjemnie. Nie zastanawiał się, czemu aż tak mu zależy, aby naprawić stosunki z tą małą diablicą. Szczerze mówiąc, bał się odpowiedzi, jaką mógłby uzyskać.

Na samym początku znajomości serdecznie jej nie cierpiał. Doprowadzała go do wściekłości swym władczym tonem, zwłaszcza że nigdy nie przepadał za energicznymi, silnymi kobietami, które starały się udowodnić światu, iż są w stanie współzawodniczyć z mężczyznami. W dodatku nie podobało mu się, że Candy ubiera się po męsku, ukrywając w ten sposób figurę, jakiej mogłaby jej pozazdrościć niejedna modelka.

Tymczasem ni z tego, ni z owego, zaczęła nosić kobiece stroje. Pamiętał ów wieczór, w który kółko rolnicze zorganizowało zabawę. Nie mógł oderwać od niej oczu, tak fantastycznie wyglądała. Nie do wiary, jak wiele może zdziałać delikatny makijaż i spódnica. Od tamtej pory nie potrafił przestać myśleć o jej pięknym ciele, o tym, jak wspaniale byłoby go dotykać, całować... Sądził, że po tym, gdy w końcu do tego doszło, ten głód go opuści, ale działo się coś wręcz odwrotnego. Pragnął Candy coraz bardziej. Ciągle myślał, co by tu zrobić, aby znowu trzymać ją w ramionach. Doszedł więc do wniosku, że jeśli pudełko czekoladek, bukiet kwiatów oraz kolacja w najlepszej restauracji w miasteczku wystarczą, aby zdobyć to, na czym mu tak zależy, to cena nie jest zbyt wygórowana.

Tego wieczoru ubrał się w najlepszą koszulę, włożył marynarkę, a na koniec pokropił się wodą kolońską o lekko rumowym zapachu. Miał ochotę porozmawiać z kimś na temat swego związku z Candy, ale nie bardzo wiedział, do kogo się zwrócić. Zane był wprawdzie jego najlepszym przyjacielem, ale nie wiedział więcej o zdobywaniu kobiety niż on sam. W przeszłości bowiem żaden z nich nie mógł sobie pozwolić na romanse. Nie znaczyło to, oczywiście, iż Carl nie miał za sobą doświadczeń, i to licznych, z płcią piękną, ale były to raczej przygody na jedną noc.

Pogwizdując wesoło, wyszedł z domu i punktualnie o szóstej zapukał do drzwi Candy. Kiedy je otworzyła, wręcz oniemiał z zachwytu. Dałby sobie rękę uciąć, że nie widział jeszcze piękniejszej kobiety. Ubrana była w długą czarną spódnicę, która lekko opinała jej smukłe biodra, zaś biały sweterek z dekoltem w szpic zwracał uwagą na kształtne piersi. Carl poczuł, że na ten widok zaschło mu w gardle. Nie wiedział, jak przetrwa cały wieczór, powstrzymując się od dotykania jej ciała.

Musiał długo wpatrywać się w nią szeroko otwartymi oczyma, gdyż wreszcie zaśmiała się cicho.

- Witaj, Carl - powiedziała.

- Proszę bardzo. - Wręczył jej bukiet herbacianych róż i pudełko czekoladek. Czuł się przy tym jak kompletny idiota.

- Jak to miło z twojej strony. - Uśmiechnęła się uroczo i ukryła twarz w kwiatach. - Są piękne, dziękuję ci.

Wzruszył ramionami, żałując przy tym, że nie wykupił całej kwiaciarni, skoro tak bardzo podobały jej się róże.

- To najlepsze czekoladki, jakie udało mi się dostać w cukierni -poinformował.

Wolałby podarować jej coś bardziej wykwintnego, ale po belgijskie czekoladki musiałby się wybrać do samego Chicago.

- Gotowa jesteś do wyjścia? - zapytał, spoglądając na zegarek.

Nie zarezerwował stolika, bo nie był pewien, czy nie ulegnie pokusie wzięcia jej w ramiona, korzystając z faktu, że są sami.

- Pomyślałam, że moglibyśmy najpierw napić się po lampce wina - zaproponowała nieśmiało. - To znaczy, jeśli masz ochotę.

- Jasne - odparł, notując w pamięci, żeby następnym razem przynieść wino.

Poszli razem do kuchni. Idąc parę kroków za Candy, Carl nie mógł oderwać wzroku od jej zgrabnej sylwetki, smukłej talii i zmysłowo kołyszących się bioder.

- Wiesz, może z tym winem to nie był jednak najlepszy pomysł -odezwał się z wahaniem, kiedy pochyliła się nad lodówką. Z minuty na minutę robiło mu się coraz bardziej gorąco.

Odwróciła się i popatrzyła nań pytająco.

- Zapomniałem zupełnie, że prowadzę - wyjaśnił.

- Racja - przyznała. - Też o tym nie pomyślałam. Rzecz jasna, Carl miał mocną głowę i jeden kieliszek wina nie przeszkodziłby mu w kierowaniu autem, za to znacznie mógłby osłabić jego silną wolę, a obiecał sobie solennie, iż tym razem będzie się zachowywał jak przystało na dżentelmena, nawet gdyby miało go to bardzo drogo kosztować.

- W takim razie chodźmy - zaproponował.

Chociaż Bluebeard's była najlepszą restauracją w miasteczku, nie wydawała się specjalnie szykowna. Gdy weszli, kelnerka, młoda kobieta, którą Carl widział na zabawie, zaprowadziła ich do stolika w samym rogu sali. Jak to dobrze, że wreszcie znaleźliśmy się w miejscu publicznym, pomyślał. Obawiał się bowiem, że pokusa okaże się dlań zbyt silna, jeśli dłużej pozostaną sam na sam. Candy była tak kobieca, że z trudem utrzymywał ręce przy sobie.

- Podają tu doskonałe żeberka - poinformowała, zerkając znad menu. Jej rekomendacja była dlań wystarczająca, więc odłożył na bok kartę dań. Tymczasem Candy długo nie mogła się zdecydować, co chciałaby zjeść. Obserwował, jak jej spojrzenie ślizga się po błyszczących kartkach. Wreszcie postanowiła zamówić to samo co i on.

Kolacja przebiegła w doskonałym nastroju. Gdy zdołał wreszcie przestać myśleć, jak bardzo pragnie wziąć Candy w ramiona, odkrył, że wspaniale rozmawia mu się z nią o koniach. Zresztą, ona zdawała się równie zaskoczona jego szeroką wiedzą na ten temat. Kiedy wspomniał o posiadłości, którą zamierzał kupie, jej twarz rozjaśnił uśmiech.

- Wydaje mi się, że mówisz o Gaudette - powiedziała, korzystając z krótkiej przerwy, jaką zrobił na zaczerpnięcie oddechu.

Nazwa ta brzmiała rzeczywiście znajomo.

- Dom wymaga generalnego remontu, a stajnia nadaje się tylko do rozbiórki. Ale to nie problem, mogą zbudować drugą - opowiadał z zapałem.

- Jeśli się nie mylę, nikt tam nie mieszka od dziesięciu lat -zauważyła.

- Od dwunastu - poprawił. - Tak przynajmniej mówią, w agencji nieruchomości.

Zanim się zdążył zorientować, już opowiadał jej o projekcie przebudowy domu, rysował, jakie budynki i gdzie chciałby postawić. Candy zadała mu parę mądrych, wnikliwych pytań, aż wreszcie zdecydowanie sprzeciwiła się jego planom wycięcia starych jabłoni, które rosły na podwórzu.

- Wystarczy je odpowiednio przyciąć i nawieźć, a będą znów owocowały - orzekła.

Przyznał jej rację. Sam też już o tym myślał, ale zdawał sobie sprawę, iż i bez tego będzie miał ręce pełne roboty.

W drodze powrotnej denerwował się okropnie, że może jednym nieopatrznym zdaniem zniszczyć ten wspaniały nastrój, jaki wytworzył się podczas kolacji. Dlatego też na wszelki wypadek nie odzywał się ani słowem.

- Jest jeszcze dość wcześnie - powiedziała Candy, kiedy znaleźli się przed jej domem. - Może wstąpisz do mnie na kawę?

Z rozkoszą dałby się zaprosić, akurat nie z powodu kawy, ale obawiał się, że pokusa, której tak dzielnie dotychczas stawiał czoło, w zaciszu jej salonu okaże się zbyt silna.

- Mówiono mi, że robię bardzo dobrą kawę - zachęciła, widząc jego wahanie.

Zajrzał jej głęboko w oczy. Wtedy olśniło go, że to, co przed chwilą usłyszał, nie było zwykłym zaproszeniem na kawę, ale zawoalowaną propozycją czegoś więcej... Niemal wyskoczył z samochodu, ciesząc się, że ten wieczór tak się nie skończy. Przyznał, że istotnie nie wypadało jej wprost powiedzieć, czego oczekuje. Przyjęło się przecież, że inicjatywa zwykle wychodzi od mężczyzny. Postanowił dostosować się do tego zwyczaju, zwłaszcza że zrobiłby chyba wszystko, aby móc znaleźć się w sypialni Candy.

Wydawało mu się, że minęły całe wieki, zanim wreszcie otworzyła drzwi. Odłożywszy torebkę na stojącą w przedpokoju komodę, zrobiła kilka kroków w kierunku kuchni, gdy chwycił ją za ramię.

- Wiesz dobrze, że żadne z nas nie ma w tej chwili ochoty na kawę -powiedział i nie zwlekając dłużej, pocałował ją żarliwie.

Nie zaprotestowała, a nawet przeciwnie, sama przylgnęła do niego całym ciałem. Carl czuł się jak w niebie, mogąc zaspokoić pragnienie, które dręczyło go od tak długiego czasu. Jednak z każdą minutą chciał więcej i więcej. Powoli przesunął się w kierunku sofy, by za chwilę opaść na nią, pociągając Candy za sobą. Zaśmiał się, widząc malujące się na jej twarzy niebotyczne zdumienie, pomieszane z rozbawieniem. Znów zaczęli się całować jak szaleni, początkowo powoli, potem z coraz większym zapamiętaniem. Dłonie Carla jakimś cudem znalazły się pod jej sweterkiem, walcząc ze znajdującym się na plecach zapięciem staniczka. Pomyślał, że będzie musiał poprosić ją, aby sprawiła sobie taki zapinany z przodu, co na przyszłość oszczędzi im mnóstwo cennego czasu. Wreszcie jego wysiłki zostały uwieńczone sukcesem. Aż westchnął, czując pod palcami jej delikatną jak jedwab skórę.

- Carl...-wyszeptała.

- Za chwilę, kochanie - wymruczał, pochylając się nad krągłym przedmiotem swego uwielbienia.

- Carl... - powtórzyła. - Wystarczy...

- Chyba żartujesz.

Próbował ją pocałować, ale odwróciła głowę.

- Nie żartuję - odparła z naciskiem, opierając głowę o jego ramię. -Jeśli teraz nie przerwiemy, za chwilę znajdziemy się w łóżku.

A czy nie o to właśnie cały czas chodziło? Z trudem opanował odruch zniecierpliwienia. Doskonale, jeśli ona chce rozegrać sprawę w ten sposób, on się podporządkuje. Będzie mogła się przekonać, że ma do czynienia z mężczyzną cierpliwym.

- To przecież nasza pierwsza randka - przypomniała, wciąż jeszcze z trudem łapiąc oddech.

Fakt, iż ona też ma problemy z kontrolowaniem swych uczuć, pocieszył odrobinę Carla, który zmobilizował wszystkie swe siły, aby zapanować nad pożądaniem. Był zły na siebie, że w ogóle wpadł na ten głupi pomysł rozpoczęcia ich znajomości na nowo. Stwierdził ponuro, że więcej takich randek, a będzie na kolanach błagał, aby postawiono go przed plutonem egzekucyjnym i rozstrzelano.

Lesley miała wrażenie, że ustawicznie kręci jej się w głowie. Z chwilą gdy zgodziła się zostać żoną Zane'a, jej życie nabrało niesłychanego tempa. Nie dość, że powinna dokończyć pracę nad kilkoma projektami, to jeszcze w ciągu niespełna trzech tygodni należało przygotować się do ślubu i zorganizować przyjęcie weselne.

Przez ostatnie dwa tygodnie widziała swego narzeczonego zaledwie dwa razy, a ich spotkania wypełnione były rozmowami, w trakcie których zapadały ważkie decyzje dotyczące przyszłości. Nie mogła pojąć, dlaczego Zane'owi tak zależy na czasie. Niekiedy miała wrażenie, że spieszy się z obawy, iż mogłaby nagle zmienić zdanie. Tymczasem nawet jej przez myśl to nie przeszło. Teraz, gdy klamka zapadła, przekonana była o słuszności swej decyzji. Nie bez powodu przecież czuła od pierwszego momentu jakąś magiczną więź z tym pięknym, starym domem i jego właścicielem.

Innego zdania byli jej rodzice, którzy obawiali się, że ich córka popełnia właśnie największy błąd swego życia. Matka próbowała przekonać ją, że ze ślubem powinni poczekać, póki się lepiej nie poznają. Raz po raz przypominała jej stare porzekadło, że kto szybko ślubuje, ten długo żałuje. Z kolei ojciec, trzeźwo myślący adwokat, zainteresował się aspektem prawnym tego małżeństwa, prosząc, by odpowiedziała sobie sama na parę pytań, zanim ostatecznie się zdecyduje.

Aż wreszcie nadeszła niedziela, na którą zaplanowali wizytę jej rodziców u Zane'a. Wczesnym popołudniem pojechali we trójkę do jego posiadłości. W trakcie tej miłej skądinąd przejażdżki napięcie było wyczuwalne nawet w brzmieniu ich głosów. Lesley starała się przygotować ich na spotkanie z narzeczonym, ale i tak matka aż wstrzymała na chwilę oddech na widok blizny na jego policzku, ojciec natomiast uprzejmie, lecz stanowczo poprosił, aby mogli odbyć rozmowę w cztery oczy. Lesley była zaskoczona i dotknięta faktem, iż dwoje ludzi, którym ufała najbardziej na świecie, wątpili w słuszność jej decyzji.

Na szczęście jednak, jak się później okazało, Zane zdołał zawojować ich do tego stopnia, iż w drodze powrotnej obydwoje prześcigali się w pochwałach na temat przyszłego zięcia. Nie dowiedziała się, co takiego usłyszał ojciec podczas owej rozmowy, ale nie dopytywała się, szczęśliwa, że lody zostały przełamane.

Do ślubu pozostały tylko dwa dni. Lesley kończyła Właśnie ostatni ze zleconych jej projektów, gdy do jej gabinetu weszła niespodziewanie Molly Larabee.

- Zabieram cię na lunch - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Lesley poprawiła się na krześle. Trudno jej było w to uwierzyć, ale czuła się gotowa do ślubu. Przez ostatnie tygodnie cały jej świat wywrócił się do góry nogami, jednak szczerze mówiąc, nie miała nic przeciwko temu. To wszystko było jednym wielkim szaleństwem, lecz podobało jej się takie życie na wariackich papierach. W dodatku nie sądziła, że istnieje druga panna młoda, która, tak jak ona, na dwa dni przed ceremonią martwi się o kontrakty rządowe. Była już porządnie głodna i znużona, więc uznała, że mały wypad na lunch dobrze jej zrobi.

- Dokąd mnie zabierasz? - zapytała z ciekawością.

- Pomyślałam, że możemy pójść do tej małej francuskiej restauracji, którą otworzyli niedawno tuż za rogiem - wyjaśniła Molly. - Dzieci są u dziadków, więc mam wolne aż do piątej i możemy się trochę rozerwać.

Szaleńcze tempo, w jakim ostatnio żyła Lesley, było jednak trochę męczące, dlatego chętnie zgodziła się na mały popołudniowy relaks.

- Pomyśl tylko, od dziś za tydzień będziesz już stateczną żoną -westchnęła Molly.

- Niesamowite, prawda? - przyznała Lesley, rumieniąc się ze szczęścia. - Niektórzy uważają, że jestem zdrowo stuknięta, decydując się na małżeństwo z mężczyzną, którego ledwie znam.

- Jeśli chodzi o mnie, to wyszłabym za takiego faceta jak on bez mrugnięcia okiem - oświadczyła jej przyjaciółka. - Nie słuchaj innych, Lesley. Słuchaj tego, co mówi ci serce. - Mówiąc to, położyła dłoń na piersiach. - Tak jak ja, kiedy pojednałam się z Jordanem. W pewnym sensie Zane również się do tego przyczynił.

- Zane? - powtórzyła zdumiona Lesley.

- Nigdy ci jeszcze nie opowiadałam, jak go poznałam, prawda?

- Nie.

Molly przysunęła sobie krzesło do jej biurka.

- Pamiętasz, jak Jordan pojechał po mnie do Afryki?

- Oczywiście.

Trudno byłoby jej o tym zapomnieć...

Jordan znalazł się w Afryce kilka dni po tym, jak rząd kraju, w którym przebywała Molly, został obalony, a rebelianci otoczyli szpital, w którym Molly pracowała jako pielęgniarka. Próbę ocalenia żony Jordan przypłacił raną, której ślady nosił do dziś.

- Zane był dowódcą ludzi, których Jordan wynajął, by wydostali mnie ze szpitala - poinformowała Molly.

Dowódcą ludzi, których wynajął Jordan. Słowa te kołatały się w głowie Lesley, która nie wiedziała, co ma myśleć o tych rewelacjach. Najprawdopodobniej na jej twarzy odmalowało się niebotyczne zdumienie, gdyż Molly spojrzała na nią zaniepokojona.

- Nie wiedziałaś o tym? - zapytała.

- Nie - odparła Lesley.

- Zostaliśmy uwięzieni w budynku szpitalnym. Zane i jego ludzie dostali się pod ostrzał, więc musieli wycofać się i zostawić nas na jakiś czas. Nigdy nie zapomnę, co czułam, gdy ujrzałam odlatujący helikopter. Byłam przekonana, że nie ma już dla nas ratunku. Rebelianci byli tak doskonale uzbrojeni, że tylko godziny decydowały o zdobyciu przez nich szpitala.

- Więc Zane uratował wam życie... - zauważyła Lesley słabym głosem.

- Tak, Wrócił po nas i wraz ze swymi ludźmi zdołał powstrzymać rebeliantów przed wkroczeniem na teren szpitala.

A więc Zane był najemnikiem. Jakie to szczęście, że Lesley siedziała, w przeciwnym bowiem razie miałaby problemy z utrzymaniem się na nogach, które nagle odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chcąc wyjść na skończoną idiotkę, nie mającą pojęcia o przeszłości swego narzeczonego, przywołała na twarz lekki uśmiech.

- Tamtej nocy w dżungli, przekonani, że czeka nas zaledwie kilka godzin życia, rozmawialiśmy o tym, co czuliśmy po stracie naszego synka - ciągnęła Molly. - Widzisz, przedtem nigdy nie powiedziałam Jordanowi, jak bardzo winna czułam się z powodu śmierci Jeffa.

- Winna? - powtórzyła Lesley z niedowierzaniem.

- Tak. Uważałam, że jako dyplomowana pielęgniarka powinnam była jakoś temu zapobiec. Pozwoliłam, by ból i poczucie winy zniszczyły nasze małżeństwo.

Z tego, co Lesley wiedziała, Jordan był równie winny rozpadu ich związku, ponieważ jego lekarstwem na cierpienie po stracie dziecka była praca. Spędzał w biurze całe dnie, w domu praktycznie tylko nocował. Nic dziwnego, że ich małżeństwo było bliskie całkowitego rozkładu. Niespodziewana strata niemowlęcia, które z niewiadomych powodów zmarło we śnie, była przyczyną, dla której Jordan nie chciał mieć więcej dzieci, gdy planował ślub z Lesley.

- Tej nocy poczęła się Bethany - wyznała nieśmiało Molly.

- I dzięki Bogu, że tak się stało - zauważyła z uśmiechem Lesley. - W przeciwnym razie nasze losy potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Wtedy ona wyszłaby za Jordana, popełniając w ten sposób największą chyba pomyłkę swego życia.

- Oboje z Jordanem zawdzięczamy Zane'owi bardzo wiele -westchnęła Molly.

Lesley nie mogła uwierzyć, że dowiaduje się o tak ważnej sprawie nie od narzeczonego, ale od przyjaciółki. Było jej przykro, iż nie miał do niej na tyle zaufania, aby zawierzyć jej prawdę o swej przeszłości. Ona natomiast o nic nie pytała, choć nie leżało to w jej naturze. Po prostu zdawało się jej, że nie potrzebuje wiedzieć, kim był, zanim go spotkała. Wiedziała, iż dużo podróżował, ale nie dopytywała się, w jakim celu. Doszła do wniosku, iż służył kiedyś w wojsku, skąd te rany i blizna, a niedawno zrezygnował, by osiedlić się w Sleepy Valley. Nigdy nie opowiadał jej o minionych latach. Nagle zaczęła się zastanawiać, co takiego jej narzeczony ma do ukrycia.

- A skąd Jordan znał Zane'a? - zapytała, uporządkowawszy trochę myśli.

- Och, poznali się już dawno, jeszcze w wojsku. Aha, więc chociaż w tej kwestii się nie pomyliła. Zane faktycznie był kiedyś w wojsku.

- To co, idziemy na ten lunch? - Molly zmieniła temat.

- Jasne - uśmiechnęła się Lesley, próbując ukryć nie-, pokój i rozczarowanie.

Przez całą drogę do restauracji zachowywała się jak gdyby nigdy nic, choć czuła się tak, jak gdyby ktoś znienacka wymierzył jej cios pięścią w sam żołądek. W jej głowie kołatała się tylko jedna myśl. Musi jak najszybciej zobaczyć się z Zane'em, poprosić go o wyjaśnienie tego, co usłyszała od Molly. Tylko jak to zrobić? Wyjechał tak niespodziewanie, zostawiając jej tylko wiadomość na automatycznej sekretarce, że wzywają go pilne sprawy i że wróci w przeddzień ślubu, późnym wieczorem.

Ceremonia miała mieć skromny charakter. Zaproszenia otrzymali tylko członkowie najbliższej rodziny oraz przyjaciele młodej pary. Do tej chwili jedynym zmartwieniem, jakie zaprzątało myśli Lesley, była pogoda. Teraz wyłonił się znacznie bardziej poważny problem. Nie mogła przecież wejść w związek, który nie opierał się na całkowitej szczerości i wzajemnym zaufaniu.

Tak była przejęta tymi ponurymi rozmyślaniami, iż zupełnie nie zauważyła, że restauracja, do której weszły wraz z Molly, była pełna jej znajomych, przyjaciół i współpracowników.

- Niespodzianka! - Do rzeczywistości przywrócił ją ich radosny okrzyk. Zdumiona, spojrzała pytając o na przyjaciółkę.

- To twoje przyjęcie panieńskie - poinformowała Molly, ściskając ją serdecznie.

Było to chyba pierwsze na świecie przyjęcie panieńskie panny młodej, która zamierzała odwołać całą uroczystość.

Przez dwa długie tygodnie Carl codziennie spotykał się z Candy. Najczęściej jedli razem kolację. Wybrali się też raz na piknik, na wycieczkę konną, a nawet na krótki rejs żaglówką, choć Carl nie cierpiał wody. W ciągu tych kilkunastu dni obejrzał więcej filmów niż podczas ostatnich dziesięciu lat. Nie przypuszczał nawet, że będzie gotów aż na takie poświęcenia, by zachęcić ją do pójścia z nim do łóżka. Codziennie wręczał jej prezenty: a to czekoladki, a to znów bukiet kwiatów czy butelkę wina. W efekcie wykupił prawie cały zapas bombonierek z miejscowej cukierni, a mieszkanie Candy tonęło w różach. Na swoją zgubę podarował jej również luksusowy płyn do kąpieli.

Często wyobrażał sobie jej piękne ciało, zanurzone w pachnącej pianie.

Po każdej randce wracał do domu coraz bardziej przygnębiony. Z bezsilności i frustracji miał ochotę tłuc głową w ścianę. Tymczasem Candy zdecydowanie i konsekwentnie odmawiała mu siebie, nagradzając od czasu do czasu pocałunkiem lub jakąś niewinną pieszczotą. Oczywiście, działało to niesłychanie pobudzająco na jego i tak już nad-aktywną wyobraźnię.

Nie miał pojęcia, jak to się stało, że pozwolił kobiecie wodzić się za nos. W każdym razie należało wreszcie skończyć z tym całym przedstawieniem. Udowodnił już, że zależy mu na niej, a jeśli ona ma inne zdanie, to najwyższa pora, by usłyszała, co on o tym wszystkim myśli.

Tego dnia zadzwonił jak zwykle z pytaniem, czy Candy ma wolny wieczór, a jeśli tak, to czy zechciałaby się z nim spotkać. Oczywiście, zgodziła się, tak jak to bywało do tej pory. Zgodnie ze swym zwyczajem, przybył do niej punktualnie, tym razem jednak nie przyniósł żadnego prezentu. Zapukał do drzwi. Jak zwykle powitała go promiennym uśmiechem. Sprawiała wrażenie, że cieszy ją to spotkanie.

- Musimy porozmawiać - oznajmił, wchodząc do salonu. Nie czekając na zaproszenie, rozparł się wygodnie na sofie.

- Coś się stało? - Wyglądała na zdumioną jego bezceremonialnym zachowaniem.

- Usiądź — poprosił, wskazując stojące naprzeciwko krzesło.

Szczerze mówiąc, zdziwiło go, że bez słowa protestu wykonała to, o co prosił, był bowiem przygotowany na głośny sprzeciw z jej strony.

- Spotykamy się codziennie już od dwóch tygodni -zaczął, wpatrując się w nią intensywnie.

- Owszem - przytaknęła, uśmiechając się słodko. Carl był święcie przekonany, że doskonale się bawiła, dręcząc go w tak okrutny sposób.

- Zawsze przynosiłem ci prezenty, żeby cię przekonać, jak bardzo mi na tobie zależy - ciągnął, nie zbity z tropu jej serdecznością.

- Ależ ja nie oczekuję od ciebie prezentów, Carl. Naprawdę, przesadziłeś z ilością. Na pewno strasznie się wy-kosztowałeś.

I ona mi to mówi! Wydałem na nią fortunę, pomyślał ze złością.

- A ty pozwalasz mi się zaledwie pocałować na pożegnanie -powiedział z wyrzutem.

Candy nic na to nie odpowiedziała, tylko wstydliwie spuściła wzrok. Akurat, i on ma niby uwierzyć, że jest taka skromna i delikatna! Ciekawe w takim razie, kto się znęca nad nim tyle dni?

- Chcę wiedzieć, jak długo to jeszcze potrwa - zażądał stanowczo. -Oczekuję konkretnej odpowiedzi.

Candy wyglądała na niepomiernie zdumioną. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, wyraźnie nie pojmując, o co mu chodzi.

- Ale co jak długo potrwa? - zapytała.

- Zanim pójdziemy razem do łóżka - wyjaśnił zniecierpliwiony. -Każdy może znieść pewną ilość napięcia i ani odrobinę więcej, a ja granicę przekroczyłem już chyba z dziesięć dni temu.

Był już tak poirytowany, że nie mógł usiedzieć, więc zerwał się na równe nogi i stanął nad zaskoczoną Candy z surowym wyrazem twarzy.

- Czy mam przez to rozumieć, że umawiałeś się ze mną tylko po to, żeby mnie w końcu zaciągnąć do łóżka?

Carl potrafił bezbłędnie wyczuć czyhającą nań pułapkę, nie darmo był przez tyle lat żołnierzem.

- Nie całkiem. Przyznam, że jestem ogromnie zadowolony, mogąc poznać cię bliżej.

Było to najzupełniej zgodne z prawdą, doskonale bowiem czuł się w jej towarzystwie. Problem tylko w tym, iż żaden z tych wieczorów nie skończył się tak, jak on tego chciał.

- Ale to seks był czynnikiem, który zaważył na twej decyzji, aby umawiać się ze mną? - upewniła się.

Przyjrzał jej się uważnie, zastanawiając się, do czego tym razem zmierza. Zdawał sobie sprawę, że powoli wkraczają na grząski grunt.

- Owszem - przyznał szczerze. - Na litość boską, Candy, przecież jest nam razem tak dobrze.

W jej oczach pojawiły się radosne ogniki, zupełnie jakby wypowiedział jakieś magiczne słowa.

- Ja też tak uważam - zgodziła się. - Te ostatnie dwa tygodnie były chyba najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Wspaniale było poznawać cię bliżej, opowiadać ci o sobie, spędzać wieczory w twym towarzystwie...

- Nie sądzisz w takim razie, że powinno nas to doprowadzić do wiadomego końca? - Carl brnął dalej, wpatrując się intensywnie w drzwi sypialni. - Candy, czy ty nie zauważyłaś, że prawie oszalałem na twoim punkcie?

Nie dodał już, że te długie dwa tygodnie doprowadziły go do skraju frustracji seksualnej, ale był pewien, iż sama to spostrzegła.

Jej oczy rozbłysły czułością i szczęściem, nabrał więc nadziei, że jeszcze wszystko ułoży się po jego myśli.

- Zgadzam się z tobą, że wspólne spędzanie czasu prowadzi do wiadomego końca.

Nareszcie! Był taki rozpalony, że niezwłocznie wyciągnął koszulę ze spodni i zaczął rozpinać mankiety.

- Och, kochanie - westchnął. - Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdybyś i tym razem mi odmówiła.

- Carl, nie sądzisz, że to powinno w sposób naturalny doprowadzić nas do małżeństwa?

Małżeństwa?! Zamarł w pół ruchu. A więc o to jej chodziło? Po to cały ten cyrk? Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył... Teraz już wiedział, na czym polega zastawiona przez nią pułapka.

Wyciągnął ku niej oskarżycielsko palec, cofając się jednocześnie ku wyjściu.

- Nie ma mowy! - wycedził przez zęby.

- Co to znaczy, nie ma mowy?

Candy powróciła do swego dawnego agresywnego zachowania. Zerwawszy się na równe nogi, podniosła dumnie głowę, a jej pociemniałe od gniewu oczy ciskały błyskawice.

- Nie jestem z tych, którzy się żenią - odparował.

O, nie, pokazał już, że jest skłonny do ustępstw, ale czegoś takiego nie miała prawa od niego wymagać, więc najlepiej, żeby od razu wybiła sobie z głowy ten niewydarzony pomysł.

- A ja nie jestem z tych, co śpią z kim popadnie -oświadczyła pełnym oburzenia głosem.

- Ależ ja chcę, żebyś kochała się tylko ze mną, a nie z kim popadnie -zirytował się. - Przecież raz już to zrobiłaś, więc o co cała ta afera?

- Wbij sobie do tej twojej tępej głowy, że nie mam najmniejszego zamiaru spać z tobą, dopóki na moim palcu nie znajdzie się obrączka.

Carl zaśmiał się głośno, choć to, co usłyszał, wcale nie było zabawne. Jeśli jej się wydaje, że zaciągnie go do ołtarza, to chyba ma całkiem przewrócone w głowie.

- Gdybyś powiedziała to wcześniej, zaoszczędziłabyś nam obojgu mnóstwo zachodu - oznajmił, wychodzące.

Lesley nie mogła się skontaktować z Zane'em wcześniej niż w dniu ślubu. Po nie przespanej nocy, wsiadła do samochodu i dotarła do posiadłości swego narzeczonego o ósmej rano. Dochodzące z kuchni smakowite zapachy świadczyły, że pani Applegate też już od dawna nie śpi. Gospodyni nalegała, że sama przygotuje poczęstunek weselny, włącznie z ogromnym tortem.

- Miała pani przyjechać dużo później - skarciła ją starsza pani.

- Muszę się zobaczyć z Zane'em.

- Ależ tak nie wolno - oburzyła się gospodyni. - Nie wie pani, że panna młoda powinna widzieć swego narzeczonego w dniu ślubu dopiero podczas ceremonii? Nie można lekceważyć ludowych przesądów.

- Pani Applegate, to naprawdę bardzo ważne - prosiła Lesley. Gospodyni była wyraźnie zakłopotana.

- Nie na go tutaj - oznajmiła wreszcie. Lesley wiedziała, że to nieprawda.

- W takim razie sama go poszukam.

- Ależ nie może pani, kochanie. - Pani Applegate zagrodziła jej drogę.

Lesley nie przypuszczała nawet, że będzie miała aż takie problemy z przekonaniem gospodyni. Najchętniej by się rozpłakała. Nie było jednak na to czasu, więc zręcznie wyminęła starszą panią i weszła do holu. W tej samej chwili u szczytu schodów ukazał się Zane.

- Lesley! - zawołał, wyraźnie zadowolony z jej przybycia.

- Próbowałam ją zatrzymać - tłumaczyła się pani Applegate. - Oboje dobrze wiemy, że to przynosi pecha nowożeńcom.

- Lesley, czy coś się stało? - zaniepokoił się Zane.

- Musimy porozmawiać - oznajmiła krótko. Chciała jak najprędzej powiadomić go o swej decyzji, by mogli od razu uprzedzić zaproszonych gości.

- Chodźmy do biblioteki - zadecydował, po czym zwrócił się do gospodyni: - Czy mogłaby nam pani przynieść po filiżance kawy? Myślę, że dobrze nam obojgu to zrobi.

Pani Applegate z niezadowoloną miną skierowała się do kuchni. Znalazłszy się w bibliotece, Lesley podeszła do kominka i wciągnęła głęboko powietrze.

- Nic mi nie powiedziałeś - zaczęła bez zbędnych wstępów.

- O czym? - zdziwił się Zane.

- O tym, że byłeś najemnikiem.

- Obydwoje mamy swoje sekrety - odparł po chwili ciszy.

- To nieprawda - zaprzeczyła stanowczo.

- Nie? - Zane uniósł wysoko brwi. - W takim razie dlaczego nigdy mi nie mówiłaś, że miałaś wyjść za Jordana Larabee?



ROZDZIAŁ 8



Ale to coś zupełnie innego - zaoponowała Lesley. - Jordan tak naprawdę nie był we mnie zakochany... Ani ja w nim. Tylko mi się tak wydawało. Poza tym, my nigdy...

- Urwała zakłopotana. - Od jak dawna wiesz o tym? - zapytała wreszcie, mierząc go gniewnym spojrzeniem.

- Od dwóch dni. - Powiedział to takim tonem, jak gdyby ta informacja niewiele go obchodziła. Jakby chciał jej w ten sposób pokazać, iż nie powinna była zareagować tak ostro na wiadomość o jego przeszłości. - Nie musiałaś tego przede mną ukrywać, nie zmieniłbym o tobie zdania.

Na jej policzki wypłynął rumieniec. Przez cały czas swego romansu z Jordanem czuła się bardzo niezręcznie. Wprawdzie on i Molly byli w separacji, ale fakt pozostawał faktem, że był żonaty i gdzieś tam istniała jego żona. Oczywiście Jordan raz po raz zapewniał Lesley, ż e nigdy nie dojdzie do ich pojednania, toteż wierzyła mu, zagłuszając dręczące ją wątpliwości. Jak się okazało, niesłusznie.

- Każde z nas ma swoją przeszłość - przypomniał.

- Jestem przekonany, że oboje nieraz w życiu powiedzieliśmy czy zrobiliśmy coś, czego później przyszło nam żałować. Jeśli chodzi o mnie, to wszystko należy już do przeszłości.

- Ale... - urwała.

W gruncie rzeczy, to co mówił, miało sens. Lesley obawiała się, że tak bardzo chce wyjść za niego za mąż, iż podświadomie nie zwraca uwagi na pewne niedomówienia. Podobnie jak kiedyś z całych sił pragnęła wierzyć w słowa Jordana.

- To, czego się o mnie dowiedziałaś, jest prawdą - przyznał Zane. -Byłem najemnikiem, ale teraz zacząłem nowe życie tu, w Sleepy Valley.

Rzeczywiście, rozmiar jego obrażeń wykluczał dalszy udział w akcjach zbrojnych. Nie mógł już dłużej być najemnikiem, był to zamknięty rozdział, przeszłość. Teraz Zane chciał budować swą przyszłość i prosił ją, aby stanęła u jego boku. Przecież ona pragnęła dokładnie tego samego, nowego życia.

- Nie mogę zmusić cię do małżeństwa ze mną - ciągnął. - Ale jeśli chcesz odwołać ślub, musisz jak najprędzej się zdecydować, bo według moich obliczeń, za jakieś cztery godziny przyjadą goście. To jak będzie, Lesley?

Musiała przyznać, że postępował z nią uczciwie, nie próbował zwieść pięknymi słówkami ani czczymi obietnicami. Z drugiej jednak strony, brak jej było jakiegokolwiek zapewnienia o jego miłości. Odnosiła wrażenie, iż jej ewentualna decyzja o odejściu nie zrobi na nim wielkiego wrażenia.

- To jak będzie, Lesley? - powtórzył. Przemawiał też za nim fakt, iż mógł wszystkiemu zaprzeczyć, wmówić jej, że ktoś naopowiadał jej bzdur, a jednak tego nie uczynił. Nie bronił się, powiedział tylko, że to wszystko należy już do przeszłości. A że nie był świętym? I co z tego, ona też nie zawsze postępowała tak, jak powinna. Do tej pory ze wstydem wspominała niektóre sytuacje, kiedy nie stanęła na wysokości zadania.

Podczas gdy Lesley rozważała, jaką decyzję ma podjąć, Zane cały czas trzymał się o krok od niej, spokojnie czekając na odpowiedź.

Podniosła głowę i na długi moment ich spojrzenia spotkały się, nie mogła jednak dojrzeć w jego oczach ani śladu emocji.

- Obydwoje jesteśmy chyba stuknięci - wyszeptała wreszcie. Tyle osób powiedziało jej to w ciągu ostatnich dwóch tygodni, iż zaczynała powoli w to wierzyć.

- Zgadzam się. - Skinął głową.

Na krótką chwilę zamknęła oczy, modląc się, aby decyzja, jaką podjęła, była słuszna.

- Coś mi się zdaje, że będziesz dla mnie dobrym mężem - oznajmiła. Po raz pierwszy tego ranka na jego twarzy pojawił się naprawdę szeroki uśmiech.

- A przynajmniej będę się starał - odparł.

Ceremonia zaślubin rozpoczęła się o godzinie dwunastej w owym punkcie widokowym, który tak lubiła babka pana młodego. Słońce świeciło radośnie na błękitnym bezchmurnym niebie. Zane chciał wierzyć, że to dobry znak, ale nie był na tyle naiwny, by nawet w tej szczęśliwej chwili zapomnieć, iż na ich prywatnym niebie z czasem pojawią się chmury, a za nimi przyjdą burze.

Tego ranka wykazał ogromne opanowanie, które, jak widać, opłaciło się. Sam siebie nie podejrzewał, że potrafi zachować spokój w momencie, gdy wszystko wali mu się na głowę. Aby nie stracić Lesley, musiał uciec się do kłamstwa, twierdząc, że nie obchodzi go, co działo się między nią a Jordanem Larabee. Nie przypuszczał, iż Lesley w to uwierzy, tymczasem najwyraźniej uznała, że mówił prawd ę. On natomiast po raz pierwszy stanął twarzą w twarz ze słynnym zielonookim potworem, jak niektórzy ludzie nazywają zazdrość. Szczerze mówiąc, spędził niemal dwa dni na próbie określenia, co to za uczucie nie daje mu spokoju.

Dowiedziawszy się o tamtym romansie, doszedł do przekonania, że to jego długoletni przyjaciel stanowi przyczynę, dla której Lesley nie wyszła do tej pory za mąż. Oczywiście ona utrzymywała co innego, ale wystarczyło połączyć pewne fakty, by domyślić się prawdy. Gdy Molly i Jordan pojednali się, Lesley pokornie usunęła się w cień, ale prawdopodobnie nie mogła wymazać Jordana z pamięci. Zane nie miał zamiaru jej za to winić, w końcu, jak sam powiedział, każde z nich ma jakąś przeszłość. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że był wręcz wściekle zazdrosny.

Powtarzał słowa przysięgi pewnym, silnym głosem, ponieważ pozbył się już wszelkich wątpliwości. Teraz mógł bez obaw powierzyć Lesley swe serce oraz całe swe życie. Także i ona pewnie, z uśmiechem przysięgała mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, wpatrzona z ufnością w jego oczy. W chwili gdy wsuwał jej na palec ozdobioną brylantem obrączkę, niespodziewanie wypełniło go uczucie niesłychanej dumy, iż od tego momentu będzie mógł nazywać tę wspaniałą kobietę swoją żoną, że odtąd będzie należała tylko i wyłącznie do niego.

Po zakończeniu przyjęcia weselnego, hojnie obsypani ryżem i wycałowani przez przyjaciół, wsiedli do samochodu, by odjechać do czekającego już na nich domku, który znajdował się na polanie w samym środku lasu. Ich podróż poślubna miała trwać tylko cztery dni, Lesley nie dostała bowiem więcej urlopu. Gdyby Zane zgodził się poczekać trochę ze ślubem, na pewno zdołałaby wyprosić więcej wolnych dni, ale on nie chciał opóźnić uroczystości nawet o miesiąc. Lesley ciągle nie rozumiała tego pośpiechu.

- Ślicznie tutaj - westchnęła, wchodząc do uroczego piętrowego domku, należącego do przyjaciela Zane'a.

Ogromne okna wychodziły na polanę, porośniętą soczyście zieloną trawą, gdzieniegdzie ozdobioną kolorowymi plamami polnych kwiatów. Na drugiej ścianie znajdował się ogromny kominek, przed którym na lśniącej drewnianej podłodze leżał ręcznie tkany wełniany dywanik.

- Jesteś głodna? - zapytał Zane, wychodząc z sypialni, do której zaniósł ich bagaże.

Lesley potrząsnęła przecząco głową. Czuła wprawdzie głód, ale zdenerwowanie nie pozwoliłoby jej przełknąć ani kęsa.

- Zdaje się, że będziemy mieli burzę - zauważył Zane, podchodząc do okna.

- Burzę? - zdziwiła się. Jeszcze przed paroma godzinami na niebie nie było ani jednej chmurki.

- Mam pewną słabość do burz z piorunami - oznajmił jej mąż, wpatrzony w granatowe niemal niebo.

Lesley nawet nie drgnęła. Zastanawiała się wiele razy, jak będzie wyglądała fizyczna strona ich związku, ale przygotowania do śluby toczyły się w takim szaleńczym tempie, że nie miała okazji porozmawiać o tym z Zane'em. Żałowała, iż tak się stało, ponieważ rozmowa na ten temat być może pomogłaby jej przygotować się do tego psychicznie i pozbyć się tego paraliżującego napięcia.

- Lubisz deszcz? - spytała, żeby przerwać panujące między nimi milczenie.

Odwrócił głowę i uśmiechnął się do niej z wyrzutem.

- Szybko zapomniałaś...

Zarumieniła się po same uszy. Rzeczywiście, zapomniała na moment, że właśnie w czasie burzy całowali się po raz pierwszy. Poszli wtedy do stajni, by uspokoić spłoszone konie. Potem, gdy biły pioruny, a błyskawice rozdzierały niebo, zeszła do biblioteki, gdzie znalazła go, otępiałego z bólu.

- Tak bardzo pragnąłem wtedy kochać się z tobą - wyznał ledwie słyszalnym szeptem, - Nigdy nie przestałem cię pragnąć.

Powoli odwrócił się przodem do niej. Lesley poczuła, jak z przejęcia zasycha jej w gardle.

- Nie jestem przystojny - ciągnął.

Chciała zaprzeczyć, ale nie znalazła w sobie siły, aby wydać głos. Jeszcze nigdy w życiu tak mocno nie pragnęła żadnego mężczyzny.

- Mojemu ciału daleko do doskonałości.- W jego głosie zabrzmiała nuta goryczy..

Stał cały czas sztywno wyprostowany, ręce trzymał założone do tyłu. Jego spojrzenie utkwione było w jej oczach. Ona tymczasem drżącymi rękoma zaczęła rozpinać bluzkę. Zane wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Powoli, leniwie zsunęła bluzkę z ramion, po czym odłożyła ją na pobliskie krzesło.

- Lesley... - wyszeptał drżącym głosem.

- Mam nadzieję, że nie zaproponujesz, żebyśmy się kochali innym razem - odezwała się wreszcie, sięgając do znajdującego się z tyłu zapięcia spódnicy.

Dźwięk rozsuwanego zamka na krótką chwilę przerwał pełną napięcia ciszę, jaka zapanowała w pokoju. Zane wciąż milczał. Lesley zdawało się, że nawet przestał oddychać. Zsunęła spódnicę i odwiesiła ją na oparcie krzesła. Wyprostowała się w końcu. Miała na sobie jedynie białą koronkową bieliznę.

Zane ani drgnął. Choć w pokoju panował półmrok, nie udało mu się ukryć wrażenia, jakie wywarł na nim widok półnagiej żony. Widoczne oznaki jego podniecenia sprawiły, że krew zawrzała w żyłach Lesley. Zdawało jej się, że w całym domu słychać głośne bicie jej serca. Tymczasem on nadal stał w tym samym miejscu, tylko jego klatka piersiowa poruszała się szybciej i szybciej, w miarę jak jego oddech stawał się coraz płytszy.

- Czy nadal mnie pragniesz? - zapytała, zachwycona nową dla niej rolą kusicielki.

Zacisnął mocno powieki. Wyraźnie widać było, że walczy sam ze sobą. Lesley nie mogła pojąć, co tak go dręczy. Wreszcie mruknął coś niezrozumiałego i zaczął się spiesznie rozbierać.

- Tak - odpowiedział. -I to bardzo.

Zerwał z siebie koszulę i zwinąwszy ją, rzucił byle jak na krzesło. Lesley z lubością przyglądała się jego płaskiemu, mocnemu brzuchowi. Chętnie obejrzałaby go dokładniej, ale szybko schylił się, by zdjąć buty. Następnie rozpiął pasek i zsunął spodnie, a wtedy jej oczom ukazała się ogromna blizna, zapewne pozostałość po ranie, jaka przysporzyła mu tyle bólu i cierpienia. Na ten widok nieświadomie wstrzymała oddech. Zane zauważył to natychmiast.

- Uprzedziłem cię o tym - przypomniał.

Nie wyjaśnił, skąd się wzięła ta blizna ani kto zadał mu ranę. Zerknął natomiast w kierunku sypialni.

- Nie tam - wyszeptała. Posłał jej pytające spojrzenie.

- Tutaj - poprosiła, siadając na wełnianym dywaniku. Natychmiast zastosował się do jej prośby. Pochyliwszy się, pocałował ją delikatnie i czule, tak że w jej oczach zalśniły łzy. Z minuty na minutę ich pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, dłonie coraz śmielej wędrowały po ramionach, plecach, udach... Zane uniósł się na moment, aby zdjąć jej biustonosz i majteczki, po czym znów jego usta znalazły się na jej wargach, pieszcząc je z każdą chwilą bardziej żarliwie i gwałtownie.

Byli tak pochłonięci sobą, że świat wokół nich równie dobrze mógłby przestać istnieć. Nie dotyczył ich też upływ czasu, byli jakby poza nim. Nie widzieli nic poza sobą nawzajem, nie czuli nic poza przemożnym pragnieniem stopienia się w jedną całość, poza tym żarem, który jednakowo rozpalał ich serca i ciała. Obdarowywali się hojnie czułymi pieszczotami, składając się sobie wzajemnie w największym darze, jaki mogą sobie ofiarować kobieta i mężczyzna...

Gdy już minął moment najwyższego uniesienia, długo jeszcze leżeli, wtuleni w siebie, znużeni, ale szczęśliwi. Lesley czuła, jak po jej policzkach spływają łzy radości.

- Lesley? - wyszeptał Zane, odgarniając jej włosy z czoła. Potrząsnęła lekko głową, nie chciała bowiem psuć nastroju rozmową.

- Boli cię coś? - zaniepokoił się.

- Nie, nie...

Przekręcił się na bok, aby móc ją lepiej widzieć. Z niesłychaną czułością gładził ją po głowie.

- Czy zawsze będzie nam tak cudownie? - wyszeptała.

- Mam nadzieję, że nie - odparł, całując ją delikatnie w czoło. Zaniepokojona, otworzyła oczy i ujrzała na jego twarzy radosny uśmiech.

- Wiesz, z nadmiaru przyjemności też można umrzeć - wyjaśnił. Zaśmiała się cicho, myśląc, że w takim razie grozi im śmierć przed upływem tygodnia.

Carl czuł się bardzo nieszczęśliwy. Nie dość, że Zane szybko i nieoczekiwanie się ożenił, to jeszcze Candy usiłowała zaciągnąć go do ołtarza. Poprzysiągł sobie, że nigdy jej się to nie uda. Zane stracił rozum, to pewne, ale on, Carl nie da się zwariować.

Nie mógł sobie darować, że dał się tak wodzić za nos tej małej diablicy. Że też go podkusiło, by zaufać kobiecie. Od samego początku zastawiła na niego pułapkę, w którą o mały włos nie wpadł.

Wszedł do kuchni, dając upust złości poprzez głośne trzaśniecie drzwiami.

- Kiedy Zane i Lesley wracają? - zapytał panią Applegate.

- W poniedziałek - odparła, nalewając parującą zupę do wazy. -Siadaj, obiad gotowy.

- Co to za zupa?

- Rosół z makaronem.

Jakoś ostatnio zupełnie nie miał apetytu.

- W takim razie poczekam do kolacji - mruknął. Gospodyni spokojnie wlała zawartość wazy z powrotem do garnka.

- Jak sobie chcesz. - Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co cię ugryzło, ale lepiej byłoby, gdybyś się wreszcie z tym uporał.

Posłał jej gniewne spojrzenie. Co się dzieje, że nawet ta miła starsza pani, z którą zwykł sobie przyjemnie żartować, stała się ostatnio taka nieuprzejma?

- Od tygodnia warczysz na wszystkich - ciągnęła pani Applegate. -Coś się niedobrego z tobą stało. Jesteś kapryśny jak, nie przymierzając, rozpuszczona pannica.

Mruknął coś w odpowiedzi, po czym wybiegł z kuchni, znowu trzaskając drzwiami. Niestety, gospodyni miała rację. Był wściekły. W większości, naturalnie, z powodu Candy, lecz także i Zane przyczynił się do jego fatalnego nastroju. Carl nie mógł zrozumieć, po cóż, na litość boską, jego przyjaciel się ożenił. Po trosze martwił się o niego, ale wiedział, że i tak nie zdołałby powstrzymać go od tego nierozważnego kroku. Zane zdecydowanie nie należał do ludzi, którzy lubią słuchać dobrych rad.

Gotów był również przyznać, że humor stale mu się pogarszał, ponieważ już minął tydzień od ostatniego spotkania z Candy. Miał nadzieję, że jej w równym stopniu doskwierała tęsknota, ponieważ istniała w ten sposób szansa, że jednak nabierze wreszcie rozumu i pożałuje swego uporu. On w każdym razie nie zamierzał się ugiąć. Zresztą, oboje wiedzieli, że byłoby im ze sobą wspaniale, więc po co im ślub.

Poza tym, był chyba ostatnim mężczyzną, który pozwoliłby sobą manipulować, więc cały ten plan z usidleniem go od samego początku skazany był na niepowodzenie. Po co w ogóle było jej to małżeństwo, tego zupełnie nie mógł pojąć. Powinno jej przecież wystarczyć, że jest dobrym, hojnym kochankiem. Po cóż więc od razu pędzić do ołtarza?

Przyszło mu do głowy, że może jednak Candy nie do końca zdawała sobie sprawę, co traci, stawiając mu to surowe ultimatum, więc postanowił dać jej jeszcze jedną szansę.

Z dużo lżejszym sercem wsiadł do samochodu i pogwizdując wesoło, udał się do miasta. Po drodze wyobrażał sobie, jaka Candy musi być nieszczęśliwa bez niego i z jaką radością przyjmie jego wielkoduszny gest. Oczywiście nie wątpił, iż skorzysta z okazji i cofnie ten absurdalny warunek.

Spostrzegł ją już w chwili, gdy stanął w drzwiach sklepu. Szybko wyjął z kieszeni listę zakupów, którą przy gotował, żeby nie wyglądało, że przyjechał wyłącznie po to, aby z nią pomówić. Żaden z tych produktów nie był mu tak naprawdę potrzebny, ale ona, rzecz jasna, nie mogła o tym wiedzieć.

Odwróciła głowę i spojrzała prosto na niego. Carl poczuł dziwny ucisk w sercu. Nie sądził nawet, że tak go ucieszy jej widok. Nic się w niej nie zmieniło. Była tak samo piękna jak przed tygodniem. Może nawet i piękniejsza, zdecydował. Tego dnia bowiem nie była ubrana w koszulę i dżinsy, jak zwykłe nosiła się w pracy, lecz miała na sobie białą bluzkę i sięgającą do kostek dżinsową spódnicę, spod której kokieteryjnie wyglądała haftowana bawełniana halka.

- Dzień dobry, Carl - powiedziała ciepło, podchodzące do niego. Aha, czyli jednak stęskniła się za nim. Widać było to na jej twarzy, w oczach, sposobie poruszania się. Chcąc pokazać, jakim jest wspaniałomyślnym facetem, z entuzjazmem odwzajemnił jej uśmiech.

- Czym mogę ci służyć? - zapytała.

Niemal zupełnie zapomniał, że miał zachowywać pozory. Aby naprawić ten błąd, wręczył jej listę zakupów. Wziąwszy z jego dłoni kartkę, szybko przebiegła po niej wzrokiem.

- Ostatnim razem kupowałeś też tabletki odrobaczają-ce - zauważyła przytomnie. - Jesteś pewien, że są ci potrzebne?

- To nic, przydadzą się.

Chyba sam lepiej wie, co ma w zapasie, a co potrzebuje dokupić!

- Nie ma sprawy. Chcesz, żeby ci dostarczyć zakupy do domu? Gdyby się zgodził, prawdopodobnie przysłałaby z zakupami kogoś innego, wolał więc nie ryzykować.

- Nie, wezmę wszystko teraz.

- Jasne - odparła i odeszła, by przygotować to, co zamówił. Carl ruszył za nią.

- Jak się miewasz? - zapytał uprzejmie.

Starał się zachowywać tak, jak gdyby nic się nie stało, dlatego stanął obok niej w niedbałej pozie.

- Dobrze - odpowiedziała niemal automatycznie. Wprawdzie wiedział od początku, iż nie będzie z nim na tyle szczera, by przyznać, jak bardzo za nim tęskniła, ale w głębi serca chował nadzieję, że usłyszy coś, co pochlebi jego męskiej próżności.

- A co tam u ciebie? - odezwała się po chwili milczenia, układając na ladzie przeróżne pudełka i paczuszki.

- Wszystko doskonale - skłamał. - Wreszcie zdecydowałem się kupić Gaudette. W środę wydałem na to prawie całe oszczędności.

- Gratulacje. - Uśmiechnęła się szczerze. Przypomniało mu się, jak wieczorami rozmawiali o tej posiadłości, wspólnie planując konieczne prace i omawiając szczegóły modernizacji.

- Najprawdopodobniej za sześć tygodni będę już właścicielem ogromnej posiadłości - pochwalił się. - Pomyślałem, że ucieszy cię wiadomość, że postanowiłem w końcu nie wycinać starych jabłoni.

Zdecydował się zmienić plany tylko i wyłącznie dlatego, że tak bardzo zależało jej na tych drzewach. Przyszło mu do głowy, że jeśli wspomni o tym teraz, Candy poczuje się zobowiązana do wyciągnięcia ręki do zgody.

- To wspaniale - ucieszyła się. - Jeśli chcesz, mogę polecić ci kogoś, kto zna się doskonale na drzewach i będzie umiał ci je przyciąć w odpowiedni sposób. Zgłoś się do Hanka Harrisa, tego, który pracuje w centrum ogrodniczym. Na pewno zechce ci pomóc.

- Dzięki za radę.

Podliczyła jego rachunek, a gdy już zapłacił, nie bardzo wiedział, co teraz powinien zrobić. Nie doszli bowiem do tematu, który najbardziej go interesował, a w kwestii zakupów nie pozostawało już nic więcej do powiedzenia.

- Do zobaczenia - mruknął więc i ruszył w kierunku wyjścia.

- Miłego dnia! - zawołała za nim.

- Nawzajem.

Zatrzymał się w drzwiach. Nie mógł przecież teraz wyjść, bo jeszcze nie powiedział tego, co sobie zaplanował. Byłby chyba skończonym głupcem, gdyby wrócił do domu z zakupami, których w ogóle nie potrzebował. Podjąwszy błyskawiczną decyzję, cofnął się i poszedł za Candy na zaplecze. Stała właśnie na drabinie, przekładając pudełka z jakimś specyfikiem. Widok jej zgrabnych kostek przyprawił go o przyspieszone bicie serca, szybko więc odwrócił wzrok.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - oznajmił, starając się, aby w jego głosie znalazło się dokładnie tyle serdeczności, ile potrzeba.

- Nie ma sprawy - odparła, odwracając się twarzą do niego.

- Może wybralibyśmy się razem na kawę? - zaproponował.

- Oczywiście. Kiedy?

- Na przykład teraz - odparł, zastanawiając się, od kiedy to jest taka zajęta, żeby trzeba było się z nią umawiać z wyprzedzeniem.

- Przykro mi, ale teraz nie mogę - odmówiła. - Zaraz przyjdzie Eric Kitsap.

- Ten weterynarz?

- Tak. - Skinęła głową. - Wybieramy się do Chicago.

- A po co? - zapytał z oburzeniem.

Nie znał może dobrze tego Kitsapa, ale i tak go nie lubił. Przede wszystkim za to, iż był on młodym przystojniakiem, który cieszył się dużym powodzeniem u kobiet. Nie było więc mowy, by pozwolił Candy zbliżać się do weterynarza choćby i na dwadzieścia metrów.

- Nie twój interes - odparowała, patrząc na niego gniewnie.

- A właśnie, że mój. Candy westchnęła ciężko.

- Wybieramy się na kolację, jeśli już musisz wiedzieć - wyjaśniła wreszcie.

- Chyba po moim trupie - zirytował się.

Zacisnął pięści, gotów do walki z tym nieopierzonym żółtodziobem.

Ciepło i serdeczność, jakie gościły jeszcze przed chwilą w spojrzeniu Candy, ustąpiły teraz miejsca chłodnej pogardzie.

Nagle Carl zdał sobie sprawę, iż znów pozwala jej sobą manipulować. Przecież chodziło jej właśnie o to, by poczuł się zazdrosny, a on, stary wyjadacz, prawie dał się nabrać. Wstyd! Musiał jednak przyznać, że była sprytna, nieomal osiągnęła swój cel. Na szczęście w ostatniej chwili odzyskał przytomność umysłu.

- Masz całkowitą rację - przyznał. - To rzeczywiście nie mój interes. Możesz nawet umawiać się codziennie z innym facetem, jeśli masz ochotę.

Candy zeszła na najniższy szczebel drabiny, tak że stali teraz oko w oko. Musiał zmobilizować całą swoją silną wolę, aby oprzeć się pokusie wzięcia jej w ramiona. Pragnął jej tak mocno, że aż drżały mu ręce.

- Czy właśnie tego chcesz? - zapytała z naciskiem. - Chcesz, żebym spotykała się z innymi mężczyznami?

Aha, znowu pułapka. Nie mógł powiedzieć, że myśl o ewentualnych konkurentach do serca i ręki Candy doprowadzała go do szaleństwa, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż jeśli przytaknie, ona i tak mu nie uwierzy. Musiał poszukać odpowiedzi dyplomatycznej. Tymczasem Candy wpatrywała się w niego wyczekująco.

- Nie mogę ścierpieć nawet myśli o tym - przyznał w końcu. - Ale jeśli sądzisz, że szantażem zmusisz mnie do oświadczyn, to równie dobrze możesz zacząć umawiać się z każdym facetem w mieście, bo ja nie zamierzam poświęcić swej wolności ani dla ciebie, ani dla żadnej innej kobiety.

Przez moment wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach łzy, ale szybko przypomniał sobie, z" e Candy jest zbyt dumna na to, by okazać słabość.

- Rozumiem - wydusiła z siebie, po czym odwróciła się tyłem.

Nie mając już nic więcej do powiedzenia, wyszedł powoli ze sklepu. Szczerze mówiąc, nie czuł się specjalnie dobrze. Powinien przecież triumfować, że przytarł jej wreszcie nosa, tymczasem przepełniało go uczucie dojmującej pustki.

Lesley zmywała naczynia po śniadaniu, nucąc przy tym melodię starego przeboju. Za chwilę mieli ruszyć w drogę powrotną do Sleepy Valley, natomiast następnego ranka czekała ją cała sterta projektów, które należało obejrzeć i opracować. Z żalem myślała o tym, że już muszą wyjeżdżać, czuła się bowiem tu jak w raju. Poza tym, kilka krótkich dni w domku na leśnej polanie stanowiło ich całą podróż poślubną, ponieważ na więcej nie mieli czasu.

Wiedziała, iż z chwilą, gdy znajdą się z powrotem w domu, nie będą mieli już tyle okazji, by pobyć sam na sam. Jeszcze jakiś czas potrwa przebudowa, poza tym w pobliżu będą ciągle pani Applegate oraz Carl. Dodatkową przeszkodą będzie jej własny rozkład zajęć oraz codzienna półtoragodzinna podróż do biura i z powrotem.

Tak była pogrążona w tych rozmyślaniach, że nie usłyszała, iż do kuchni wszedł Zane. Dopiero gdy poczuła, jak jego ramiona opasują ją w talii, odwróciła się z uśmiechem na ustach. Natychmiast skorzystał z okazji, by ją pocałować. Ostatnie dni i noce spędzili głównie w sypialni, nie czuli już więc żadnego skrępowania, bowiem intymność, jaką dzielili, pozwoliła im poznać nawzajem swoje reakcje i potrzeby.

- Samochód jest już gotowy - wyszeptał Zane wprost do jej ucha.

- Za chwilę kończę - odparła, opierając czoło na jego ramieniu. - Nie chcę wracać. Zostańmy tu na zawsze, tylko we dwoje.

Nie odpowiedział na to słowami, ale namiętnym, gorącym pocałunkiem zapewnił ją, że czuje to samo. Uwielbiała to. Kochała zapach jego skóry, delikatny dotyk jego silnych dłoni, oczy, które zawsze ciemniały w takich momentach, jak ten. Nie miała pojęcia, jak mogła myśleć, że żyje, zanim nie doświadczyła tego przepełniającego ją uczucia bliskości, które budziło się w niej zawsze, gdy się kochali. Miała wrażenie, że zaczęła żyć naprawdę dopiero wtedy, gdy poznała Zane'a, kiedy po raz pierwszy znalazła się w jego ramionach. Ze zdumieniem odkrywała w sobie niezmierzone pokłady czułości i miłości, o jakie się nawet nie podejrzewała. Nie martwiło ją, iż ani razu jeszcze nie usłyszała z ust Zane'a wyznania miłości. Słowa nie wydawały się jej ważne, a czynem wiele razy udowodnił głębię swych uczuć. Oczywiście, była świadoma, że z czasem ten fizyczny głód zostanie zaspokojony, a wtedy naucza, się porozumiewać również i na innych płaszczyznach. Na razie jednak nic nie wskazywało na osłabnięcie wzajemnego pociągu, minęło bowiem zaledwie parę dni od ich ślubu, a Lesley już straciła rachubę, ile razy przez ten czas się kochali. Wiedziała wprawdzie, że Zane'owi bardzo zależało na dziecku, ale czasem zdawało jej się, że postawił sobie za punkt honoru, aby zostać ojcem w jak najkrótszym czasie. Zresztą ona sama nie miała nic przeciwko temu, jej największym pragnieniem było urodzić dziecko, będące ukoronowaniem ich związku.

W drodze powrotnej do Sleepy Valley żadne z nich nie przejawiało specjalnej ochoty na rozmową. Lesley oparła głowę na ramieniu męża, on zaś zdawał się pogrążony we własnych myślach. Obydwoje świadomi byli zmian, jakie nastąpią po ich powrocie do rzeczywistości, pełnej wyzwań i nieprzewidzianych wydarzeń.

Pani Applegate czekała już na werandzie, aby ich przywitać. Uściskała ich tak mocno, jakby wracali po co najmniej rocznej nieobecności.

- Witajcie w domu - powtarzała uradowana.

- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - uśmiechnęła się ciepło Lesley.

- Nic się nie zdarzyło pod naszą nieobecność? - zapytał Zane, obejmując swą nowo poślubioną małżonkę.

- Nie. Wszystko jest w najlepszym porządku.

- Świetnie.

Wszyscy troje udali się do biblioteki, gdzie Zane od razu wziął się do przeglądania poczty.

- Przygotowałam dla was na dzisiejszy wieczór uroczystą kolację - oznajmiła gospodyni, po czym z przejęciem opisała dokładnie każde danie, poczynając od zupy grzybowej z dzikim ryżem.

- Niepotrzebnie zadała sobie pani tyle trudu - upomniała ją łagodnie Lesley.

- Ależ oczywiście, że potrzebnie - obruszyła się starsza pani. - A przy okazji, przysłano już pani rzeczy. Pozwoliłam sobie rozpakować je i poukładać w sypialni.

- Dziękuję - odparła Lesley, a jej spojrzenie powędrowało ku Zane'owi, który właśnie czytał jakiś list. Widocznie jego treść niespecjalnie go ucieszyła, bo zmarszczył czoło.

- Jakieś złe wiadomości? - zapytała, stając obok niego. Nie odpowiedział.

- Zane?

Podniósł na nią wzrok. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słyszał, co do niego mówiła.

- Coś się stało?- dopytywała się.

Próbował uśmiechnąć się, ale wypadło to tak blado, że zaniepokoiła się nie na żarty. Coś wyraźnie go trapiło, a jednak nie chciał się z nią podzielić tą wiadomością.

Kolacja, którą przygotowała pani Applegate, była wyśmienita, ale choć Lesley wręcz rozpływała się nad wspaniale przyrządzonymi żeberkami, nie uszło uwagi starszej pani, że ani Lesley, ani Zane nie mieli zbyt wielkiego apetytu.

Po posiłku Zane natychmiast udał się do biblioteki. Lesley podążyła za nim i wszedłszy, starannie zamknęła za sobą drzwi.

- Czy nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - zapytała z wyrzutem.

- Co ci powiedzieć?- zdziwił się.

- Przecież widzę, że coś jest nie w porządku. Zachowujesz się dziwnie, odkąd przeczytałeś ten list. I tak już się martwię, więc mógłbyś mi wyjaśnić, co się stało.

- Muszę wyjechać na parę dni - odparł dosyć enigmatycznie. Lesley nie mogła pojąć, dlaczego był taki tajemniczy. Widać było, że nie zamierza powiedzieć, dokąd się udaje ani też po co.

- Kiedy?

- Nie wiem... Niedługo - padła wymijająca odpowiedź.

- To znaczy kiedy? - nie dawała za wygraną. -W przyszłym tygodniu? Za miesiąc?

Nie odpowiedział.

- Na jak długo?

Przez chwilę widać było wahanie w jego oczach.

- Prawdopodobnie na tydzień - odrzekł.

Lesley wiedziała, że więcej nie uda jej się z niego wydobyć, więc zrezygnowała z dalszego zadawania pytań.

- Będę za tobą tęskniła - wyszeptała.

W jego pociemniałych oczach wyczytała, że jemu będzie równie ciężko odjeżdżać.



ROZDZIAŁ 9



Zane wciąż odczuwał nieznośny ból w udzie, który nie ustępował mimo intensywnej rehabilitacji. Być może powodem tego było zbyt duże obciążenie nogi, spędzał bowiem dziennie trzy do czterech godzin w domowej siłowni, chcąc odzyskać dawną formę. Dawał z siebie wszystko, ponaglany świadomością, że niedługo będzie zmuszony opuścić Lesley, aby zmierzyć się z Schuylerem. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej, myślał. Nie chciał zrezygnować ze swoich planów, a pokusa pozostania w domu, u boku pięknej, kochającej żony stawała się z dnia na dzień coraz silniejsza.

Z perspektywy czasu stwierdził, iż był niesłychanie naiwny, sądząc, że zdoła powstrzymać się od zakochania się w Lesley. Gdy dowiedział się o jej romansie z Jordanem Larabee zrozumiał, że się mylił. Człowiek, który nie kocha, nie powinien dać się tak opanować zazdrości, jak to się stało w jego przypadku. Po części cieszył się, że Lesley wciąż żywi ciepłe uczucia wobec jego przyjaciela, z drugiej jednak strony był o nią wręcz szaleńczo zazdrosny. Nie pomagało nawet stałe przypominanie sobie, że obydwoje zdecydowali się na małżeństwo z różnych osobistych powodów, które tak naprawdę niewiele miały wspólnego z miłością. Teraz sytuacja zmieniła się radykalnie; Zane po raz pierwszy w życiu był zakochany, i to od razu po same uszy.

W ogóle tego nie planował. W jego położeniu emocjonalne zaangażowanie było nie tylko nierozważne, ale wręcz niebezpieczne. Problem w tym, że nawet nie zauważył, kiedy to się stało. Teraz zaś nie wyobrażał sobie życia bez Lesley. Gdy wyjeżdżała rano do biura, liczył godziny do jej powrotu, zaś kiedy czasami wieczorem pracowała w bibliotece, był gotów nawet warować pod drzwiami, byle tylko być blisko niej. Codziennie starał się być w domu już przed siedemnastą, aby powitać powracającą z Chicago żonę i chociaż nieustannie niepokoił się o jej bezpieczeństwo, nie powiedział na ten temat ani słowa.

Z reguły wieczory spędzali razem, rozmawiając nad filiżanką kawy. Zane uwielbiał te pogawędki, ponieważ jego żona była obdarzona nie tylko olśniewającą urodą, ale też nieprzeciętną inteligencją i poczuciem humoru. Nieraz myślał o tym, że ich dziecko będzie bardzo szczęśliwe, mając za matkę tak cudowną kobietę.

Noce, jeszcze tak niedawno pełne koszmarów sennych, teraz stały się jego ulubioną częścią doby i choć raz po raz powtarzał sobie, że tak przemożne pragnienie nie może trwać wiecznie, mijały dni, a on tak samo silnie reagował na bliskość Lesley jak tuż po ślubie. Oczywiście próbował wmówić sobie, że jedynym powodem, dla którego kochał się z nią, było pragnienie spłodzenia dziedzica, ale sam w to nie wierzył. Upominał sam siebie, że gdy tylko dowie się, iż Lesley spodziewa się dziecka, musi czym prędzej pospieszyć na poszukiwanie Schuylera, był jednak świadomy, że z dnia na dzień pokusa pozostania stawała się silniejsza. I choć powinien się modlić, aby ta wiadomość przyszła jak najszybciej, z całego serca pragnął, aby stało się wprost przeciwnie, by dobry Bóg podarował im więcej czasu. Po raz pierwszy bowiem w życiu czuł się tak naprawdę szczęśliwy i nie pragnął nic ponad to, co posiadał.

Był właśnie w trakcie wyjątkowo wyczerpujących ćwiczeń, gdy rozległo się pukanie do drzwi siłowni i chwilę później wszedł Carl.

- Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział. - Masz trochę czasu?

Zane był mu bardzo wdzięczny za ten pretekst do przerwania treningu, więc nie zwlekając, sięgnął po ręcznik.

- Jasne - odparł, ocierając pot z twarzy. - O co chodzi? Carl wyglądał ostatnimi czasy nieszczególnie. Rzadko mieli teraz okazję do szczerej rozmowy, ponieważ od czasu ślubu przyjaciela jadał posiłki samotnie. Nie był obrażony, ale chciał w ten sposób dać Zane'owi okazję do spędzenia czasu sam na sam z żoną.

- Dzwonili z banku, że przyznano mi kredyt na modernizację Gaudette - poinformował. - Zdaje się, że będę mógł się przeprowadzić już pod koniec tego tygodnia.

- Tak prędko? - zmartwił się Zane.

- Szczerze mówiąc, cieszę się, że będę mieszkał już na swoim.

- Bez ciebie będzie tu zupełnie inaczej.

- Masz teraz Lesley - przypomniał Carl.

Zane uśmiechnął się ciepło na myśl o żonie, która miała wkrótce już wrócić do domu. Przypomniał sobie też, że za dwa dni będzie musiał wyjechać aż na tydzień. Nie wiedział, jak zdoła znieść tę rozłąkę, siedem długich dni i nocy bez niej. Niestety, podróż ta była konieczna, jeśli miał odnaleźć Schuylera. Musiał działać szybko. Otrzymał niepokojącą informację, jakoby terrorysta dowiedział się o tym, że Zane przeżył.

- Zdaje się, że małżeństwo ci służy - zauważył Carl, podchodząc do stojącej w kącie niewielkiej lodówki, z której wyjął piwo dla siebie, a wodę mineralną dla przyjaciela.

Zane wzruszył ramionami, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Jakoś nie miał ochoty rozmawiać na temat swego życia małżeńskiego.

- A jak się układa tobie i... - zaczął, ale Carl przerwał mu w pół słowa.

- W ogóle się nie układa. Oznajmiła mi, że nie pójdzie ze mną więcej do łóżka, dopóki na jej palcu nie znajdzie się obrączka. - Pociągnął ogromny łyk piwa. - Woda sodowa uderzyła jej do głowy. A jeśli chodzi o mnie, to stanowczo lepiej mi bez niej.

- A więc chce, żebyś się z nią ożenił - powtórzył Zane, z całej siły próbując się nie roześmiać.

- Słyszałeś w życiu coś podobnego?

- Nie, skądże znowu - odparł Zane.

Niestety, Carl nie zauważył ironii w głosie swego przyjaciela, zapominając zupełnie, że rozmawia przecież z nowożeńcem.

- Teraz umawia się z tym nowym weterynarzem -ciągnął, zaciskając dłonie w pięści. - Chce, żebym był zazdrosny. Nie wie jeszcze, że nie ze mną takie numery. Żadna baba nie będzie mną manipulować. Powiedziałem jej wyraźnie, że nie jestem z tych, co się żenią, i nie zmienię zdania.

Zane zauważył, że w miarę jak Carl mówił, jego policzki stawały się coraz bardziej czerwone, a głos podniesiony.

- Spokojnie, spokojnie - powiedział, podnoszące rękę.

- Przepraszam. Zdaje się, że jestem tym bardziej przejęty, niż sądziłem - przyznał, a gdy zorientował się, co w ten sposób zasugerował, szybko zmienił temat: - Naprawdę cieszę się z powodu ciebie i Lesley. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że nadejdzie kiedyś taka chwila, że jakaś kobieta zdoła zaciągnąć cię do ołtarza. Trzeba było kogoś takiego jak

Lesley - zawahał się. - Nie zrozum mnie źle. Naprawdę się cieszę. Lesley jest fantastyczną kobietą.

- Dzięki - mruknął Zane, który miał coraz mniejszą ochotę roztrząsać kwestię swego małżeństwa.

- Wiesz, stary, naprawdę martwiłem się, że będziesz jednak chciał odszukać Schuylera - wyznał niespodziewanie Carl. - Obydwaj wiemy, że byłaby to samobójcza misja.

Zane odwrócił głowę, nie chcąc omawiać swych planów z przyjacielem. Powinien był się domyślić, że nie uda mu się tak łatwo wyprowadzić go w pole.

- Dałeś sobie już z tym spokój, prawda? - zaniepokoił się Carl. Zane nie odpowiadał.

- Prawda? - powtórzył tamten z naciskiem.

- Nie - odparł lakonicznie Zane, nie mogąc dłużej oszukiwać Carla. Na dłuższy moment w siłowni zapanowała grobowa cisza.

- Co to znaczy „nie"?

- Złożyłem przysięgę - przypomniał Zane.

Kto jak kto, ale Carl powinien był wiedzieć, jak wiele, znaczyły dlań słowa, które wypowiedział nad grobem Dana i Dave'a, brutalnie zamordowanych przez niebezpiecznego szaleńca.

- Jeżeli zamierzasz odnaleźć Schuylera... - zaczął Carl, wpatrując się w niego intensywnie.

- Zamierzam - potwierdził Zane stanowczo.

- W takim razie, czy możesz mi powiedzieć, co ci przyszło do głowy, żeby ożenić się z Lesley?

W głosie Carla pobrzmiewał gniew, przemieszany z niedowierzaniem.

- To, co się dzieje między Lesley a mną, jest wyłącznie moją sprawą - burknął Zane.

- Czy ona wie, co planujesz?

- Nie twój interes!

Carl cisnął puszkę po piwie do stojącego nieopodal kosza.

- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknął, nerwowo przeczesując palcami włosy. - Jesteś chyba nienormalny! - Usiadł okrakiem na ławeczce, nie odrywając wzroku od przyjaciela. - Posłuchaj, w życiu każdego mężczyzny przychodzi moment, gdy staje na skraju mostu...

- Zaczynasz mówić jak pani Applegate - przerwał mu Zane, siląc się na nonszalancję.

- Wtedy musi zdecydować, czy go przekroczyć, czy spalić -dokończył nie zrażony jego reakcją Carl.

- Nie lubię się powtarzać, ale przypomnę ci, że to tylko i wyłącznie moja sprawa.

- Lesley nic nie wie, prawda? - zapytał Carl, wstając gwałtownie. -Oczywiście, że nie. Żeniąc się z nią, zataiłeś, że masz zamiar wkrótce dać się zabić!

- Nie mieszaj w to Lesley - zdenerwował się nie na żarty Zane. -Wiem, co robię.

- Ja też wiem - prychnął tamten. - Idziesz na pewną śmierć.

- Muszę pomścić Dana i Dave'a - upierał się Zane. -Byli dla mnie jak bracia i nie mogę pozwolić, żeby to morderstwo uszło Schuylerowi płazem.

Przez dłuższą chwilę obydwaj mierzyli się gniewnymi spojrzeniami.

Usłyszeli dźwięczny głos Lesley, która stanęła w drzwiach siłowni. Chwilę później była już w ramionach męża, tuląc się do niego z radością. Zane przycisnął ją mocno do siebie, spoglądając znad jej głowy na przyjaciela. W jego oczach malowała się prośba. Carl pokręcił głową, po czym ruszył ku wyjściu.

- Mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłam - powiedziała Lesley, uśmiechając się ciepło do Carla, który zatrzymał się w drzwiach.

- Powiesz jej? - zapytał, zupełnie jakby w ogóle nie zauważył jej przyjścia. - Ma prawo wiedzieć.

Lesley, zaniepokojona ostrym tonem jego głosu, przypatrywała się mężczyznom, przenosząc wzrok z jednego na drugiego.

- Ale... ale co? - wyjąkała wreszcie.

Candy wtaszczyła do kuchni dwie wielkie torby pełne zakupów. Specjalnie wybrała się do dalej położonego sklepu, w którym nikt jej nie znał, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, była plotka, że Candy Hoffman kupiła test ciążowy.

Czuła się kompletnie zagubiona, nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Dotychczas jej cykle były na ogół regularne, ale tym razem coś się opóźniało i było to opóźnienie większe niż kiedykolwiek dotąd. Zamknąwszy oczy, przycisnęła otwartą dłoń do płaskiego brzucha. Na myśl o tym, że może być w ciąży, poczuła nieznośny ucisk w gardle.

Oczywiście, Carl na pewno pomyśli, że zrobiła to naumyślnie, aby go usidlić. Zupełnie, jakby on sam nie miał z tym nic wspólnego. Nie rozmawiała z nim od dwunastu dni. To był najdłuższy okres milczenia, jaki im się przydarzył od czasu... Od czasu owego fatalnego w skutkach dnia. Carl udawał, że ani trochę się nią nie interesuje, ale Candy wiedziała, że to nieprawda. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, co znaczy życie w małym miasteczku, bez skrępowania bowiem pytał o nią różnych ludzi, co oczywiście prędzej czy później docierało do niej okrężną drogą. Z tego, co się orientowała, pytał dosyć często. W większości przypadków próbował się dowiedzieć czegoś o jej spotkaniach z doktorem Kitsapem. Naprawdę, gdyby choć raz się nad tym porządnie zastanowił, doszedłby do wniosku, że nic nie może jej łączyć z chłopakiem, który dopiero co skończył studia. Fakt, że parę razy zjedli razem kolację, ale nie było to nic poważnego ani też nie zanosiło się, aby miało być czymś więcej niż tylko przyjaźnią.

Wyjąwszy z toreb zakupy, poukładała je na półkach i w szafkach, a test ciążowy wyniosła do łazienki. Stwierdziła, że zajmie się nim, gdy tylko zbierze potrzebną do tego odwagę.

A co będzie, jeśli okaże się, że nosi w sobie dziecko Carla? Nie powinna się wprawdzie tym teraz martwić, skoro nie przeprowadziła jeszcze próby, ale należało się zastanowić, co robić dalej, jeśli test wypadnie pozytywnie. Nie ulega kwestii, że urodzi i wychowa maleństwo, jak tylko będzie umiała najlepiej. Poradzi sobie z tym nowym zadaniem tak jak ze wszystkimi, jakie do tej pory stawiało przed nią, życie.

Chcąc uporządkować trochę myśli, wyszła do ogrodu i sięgnęła po zielony wąż, by podlać swe ukochane róże. Ostatnio wyglądały wręcz imponująco, jako że ich właścicielka miała dużo do myślenia i poświęcała im sporo czasu. Candy z wrodzonym poczuciem humoru pomyślała, że jak tak dalej pójdzie, wszystkie krzewy niedługo zgniją, z powodu nadmiaru wilgoci.

Tak była zajęta, że nie słyszała, iż ktoś nadchodzi ulicą.

- Witaj, Candy - rozległ się znajomy głos tuż za jej plecami. Odwróciwszy się gwałtownie, ujrzała Carla stojącego na chodniku po drugiej stronie białego płotu. Od razu rzuciło jej się w oczy, że wyraźnie zbladł i zmizerniał od czasu ich ostatniego spotkania. Brakowało mu energii, którą zawsze tryskał. Podobnie i ona nie miała już siły do walki, choć nie oznaczało to, że gotowa była przystać na jego warunki.

- Witaj, Carl - odpowiedziała cicho.

- Przechodziłem tu w pobliżu, więc pomyślałem, że zajrzę do ciebie. Było to chyba najbardziej oczywiste kłamstwo, jakie w życiu słyszała, ale nie skomentowała go ani słowem.

- Mogę wejść? - zapytał po chwili, przypatrując się jej intensywnie. Skinęła głową na znak przyzwolenia. Był to jedyny gest, na jaki było ją w tej chwili stać, tak bowiem działała na nią obecność mężczyzny, który od tygodni opanował bez reszty jej myśli.

- Mogłabyś mnie zaprosić - zwrócił jej uwagę.

- Oczywiście... - wybąkała, wskazując dłonią dom. Niestety, zupełnie zapomniała, że w ręku trzyma wąż, z którego silnym strumieniem leci zimna woda. W rezultacie cały przód spodni i koszuli Carla był mokry.

Zaklął pod nosem, odskakując na bok, jednak o ułamek sekundy za późno. Candy popatrzyła na niego z przerażeniem, które stopniowo ustąpiło miejsca szalonemu atakowi śmiechu.

- Nie widzę w tym nic zabawnego - burknął, bezskutecznie próbując się otrzepać.

Czym prędzej zakręciła wodę i zaprosiwszy gościa do domu, podała mu suchy ręcznik. Chociaż oblała go nieumyślnie, trudno jej było oprzeć się wrażeniu, że uczyniła to, co już dawno mu się należało.

- Zdejmij koszulę - zakomenderowała. - Włożę ją do suszarki. Bez słowa sprzeciwu rozebrał się, ukazując jej oczom muskularny tors i silne, ładnie rzeźbione ramiona. Candy zrozumiała, że popełniła błąd, narażając się na ten widok. Cóż za paradoks. Byli ze sobą tak blisko, jak to tylko możliwe, może nawet spłodzili dziecko, a ona dopiero po raz pierwszy miała okazję podziwiać jego nagi tors. Oczywiście, nie zamierzała dać mu poznać, że jest pod wrażeniem jego ciała. Była jeszcze na tyle świadoma, aby pojąć, że mogłaby znów wpaść w pułapkę.

- Co do spodni, to może lepiej niech zostaną na swoim miejscu -oznajmiła, udając się do pralni.

Oczywiście Carl poszedł za nią.

- Nie zgadzam się z tobą - powiedział, opierając się o suszarkę. Mogła się spodziewać, że tak szybko nie da jej spokoju. W innej sytuacji na pewno znalazłaby sposób, aby mu dogryźć, ale tego dnia zupełnie nie czuła się na siłach toczyć słowne potyczki. Poza tym obawiała się, że może palnąć coś głupiego i Carl domyśli się, że jest w ciąży, a to była ostatnia wiadomość, jaką chciałaby mu przekazać.

- A to co? - zdziwił się. - Nie będzie ciętej repliki? Stanął tuż za jej plecami, tak blisko, że czuła na karku jego ciepły oddech.

- Ja... ja.. - wybąkała.

Położywszy dłonie na jej ramionach, zaczął delikatnie je masować. Jego dotyk był tak delikatny i pieszczotliwy, że aż dostała gęsiej skórki.

- Tęskniłaś za mną, prawda, kochanie?

O, tak, nie mogła dłużej ukrywać tego nawet przed sobą. Tęskniła za nim w każdej chwili dnia i nocy. Nie mogła pozbyć się myśli o nim. Gdy zamykała oczy, widziała jego twarz, a raz po raz zdawało jej się, że słyszy w oddali jego głos.

Chociaż bardzo tego nie chciała, jej ciało entuzjastycznie reagowało na jego dotyk. Nie potrafiła mu się oprzeć, nie miała już władzy nad sobą...

- Ja też się za tobą stęskniłem - wyszeptał jej wprost do ucha tak namiętnym tonem, że aż ugięły się pod nią nogi.

Chciała zaprotestować, odepchnąć go od siebie, ale głos wiązł jej w gardle, a ręce traciły siłę. Serce biło jak oszalałe, gdy słuchała jego miłosnych zaklęć, słodkich wyznań, o których marzyła przez te wszystkie dni rozłąki.

Rozum nakazywał jej sprzeciwić się, uwolnić z jego objęć, rozkazać mu wyjść i nigdy więcej nie wracać, lecz nie była już w stanie słuchać głosu rozsądku. Wiedziała, że nie powinna tak ulegać mężczyźnie, który nie pragnął od niej niczego prócz fizycznej bliskości, a także niewiele oferował jej w zamian. Jednak sama świadomość tego nie wystarczała, potrzeba było silnej woli, a tej Candy nie mogła się w sobie doszukać.

- Pokażę ci, jak bardzo tęskniłem za tobą - powiedział Carl, obsypując jej kark deszczem delikatnych, gorących pocałunków.

Candy podjęła ostateczny wysiłek wyrwania się z jego ramion. Jej ciało wprawdzie pragnęło czegoś zupełnie przeciwnego, ale wiedziała, że jeśli ulegnie, straci dla siebie szacunek.

Odsunąwszy się o krok, spojrzała odważnie w oczy Carlowi, który zdawał się niepomiernie zdumiony jej zachowaniem.

- Nie mogę - oznajmiła drżącym głosem, odgarniając włosy z twarzy. Była gotowa dać sobie rękę uciąć, że w tej chwili na jej policzkach płonęły ceglaste rumieńce.

- Już to przerabialiśmy. Zapewniam, że będzie ci ze mną dobrze, kochanie.

- Dobrze? - powtórzyła z rosnącym oburzeniem. -A co dla ciebie znaczy słowo „dobrze"? Czy dobrze będzie, jak uwiedziesz mnie na mojej własnej suszarce?

Spojrzał na nią niepewnie.

- Nie spodziewałem się, że do tego dojdzie - wyznał.

- Po prostu samo tak wyszło, ale przyznasz, że było ci cudownie. Zawsze jest nam wspaniale ze sobą.

Temu istotnie nie mogła zaprzeczyć, choćby nie wiadomo, jak bardzo się starała.

- Chcę, żebyś ze mną zamieszkała - ciągnął głosem nie znoszącym sprzeciwu. - W najbliższy weekend przenoszę się do Gaudette. Tyle razy rozmawialiśmy o tym miejscu, że nie wyobrażam sobie, żeby cię tam nie było.

- Niespodziewanie podniósł do ust jej dłoń. - Tamten dom potrzebuje kobiecej ręki... Zresztą, nie chodzi tak naprawdę o dom. To ja cię potrzebuję - zakończył dramatycznie.

Candy była wręcz wstrząśnięta tym wyznaniem. Zaoferował jej miejsce u swego boku, co zdecydowanie stanowiło duży krok do przodu, szkoda tylko, że był to krok w złym kierunku.

- Nigdy jeszcze nie proponowałem tego żadnej kobiecie - zapewnił, gdy wciąż milczała. - Chcę, żebyś to wiedziała. Jeśli się nie zgodzisz, trudno, ale ja już nie mogę żyć bez ciebie. - Wziął ją na powrót w ramiona. - Jestem na skraju szaleństwa. Nie śpię, nie jem. Jeśli chodzi ci o to, co ludzie powiedzą, to będziemy bardzo dyskretni. Proszę cię, dłużej już tego nie zniosę... Candy oparła czoło o jego ramię.

- A co... gdybym była... no, wiesz... w ciąży? - wydusiła z trudem, chcąc go wybadać. - Ożeniłbyś się ze mną?

Odsunął się tak gwałtownie, że omal nie upadła.

- W ciąży? - powtórzył, po czym prychnął śmiechem. - Nie ma mowy. Dobrze, dobrze, rozumiem, że chcesz mieć dzieci. W porządku, będziemy je mieli, ale jeszcze nie teraz.

- A kiedy?

- Za kilka lat. Nie myśl sobie tylko, że przekonasz mnie do małżeństwa, zachodząc w ciążę - ostrzegł. - Może z innymi facetami to by przeszło, ale nie ze mną.

Usłyszawszy te aroganckie słowa, Candy poczuła, że ogarnia ją niepohamowany gniew.

- Jesteś skończonym idiotą! - krzyknęła. - Uważasz, że specjalnie zaszłam w ciążę? Wyobraź sobie, że do tego trzeba dwóch osób, a nie jednej!

Popatrzył na nią tak, jak gdyby mówiła po chińsku.

- Wynoś się z mojego domu! - nakazała.

- Jesteś w ciąży?

Nie odpowiedziawszy, zaczęła popychać go w kierunku wyjścia.

- Przesłyszałem się czy może powiedziałaś właśnie, że jesteś w ciąży? - dopytywał się Carl, wyraźnie wstrząśnięty tą wiadomością.

- Wynoś się, bo jak nie, to zadzwonię po policję - zagroziła. - Nawet nie wiesz, jaka byłabym szczęśliwa, widząc cię za kratkami.

Otworzywszy drzwi, popchnęła go po raz ostatni. Z wielką radością rozkwasiłaby mu nimi nos, ale cofnął się w ostatniej chwili. Trzasnęła drzwiami z taką siłą, że w całym domu zabrzęczały szyby.

Przez długi czas stała w przedpokoju, oparta o ścianę. Carl był jedynym na świecie człowiekiem, który potrafił doprowadzić ją do takiego stanu, dlatego też im szybciej pozbędzie się go ze swego życia, tym lepiej.

- Chciałabym wiedzieć, o co pokłóciłeś się dziś z Carlem - zapytała Lesley, gdy wraz z mężem siedziała w bibliotece, popijając kawę.

Przez cały wieczór Zane prawie się nie odzywał, od czasu do czasu odpowiadał monosylabami na jej pytania. Podejrzewała, że ten jego nastrój związany był z ową tajemniczą rozmową, jaką prowadził w siłowni ze swym przyjacielem.

- Zane? - ponagliła go, gdy nie odpowiedział.

- To sprawa między mną a Carlem - odparł stanowczo. Lesley poczuła ukłucie w sercu. Sprawiało jej wciąż ogromną przykrość, że nie chciał dzielić się z nią swymi problemami.

- Pani Applegate wspomniała, że Carl będzie się przeprowadzał jeszcze w tym tygodniu.

Znowu zdawał się w ogóle jej nie słyszeć.

- Mam nadzieję, że to nie z powodu waszej sprzeczki - ciągnęła.

- Oczywiście, że nie.

Miała już tego dosyć. Zniecierpliwionym ruchem odrzuciła na bok gazetę i wstała.

- Przestań - zażądała.

- O co ci chodzi? - zdziwił się.

- Przestań mnie odpychać - wyjaśniła, zaciskając . mocno pięści. -Dłużej tego nie zniosę.

- Świetnie - mruknął, przyciągając ją do siebie, tak że zachwiała się i bezwładnie opadła na jego kolana. Nie protestowała, obawiała się jedynie, że stanowi zbyt duży ciężar dla jego chorej nogi.

- Nie żartuję, Zane - powiedziała, zaglądając w jego pełne rozbawienia oczy.

Chciała, by te słowa zabrzmiały stanowczo i groźnie, ale nie udało jej się to, gdyż nie potrafiła się długo na niego gniewać. Teraz w dodatku rozpraszał ją widok jego ust, powoli zbliżających się do jej warg.

- Jesteś taka piękna - wyszeptał, zatapiając dłonie w jej gęste kasztanowe włosy. - Taka piękna... - powtórzył z zachwytem, pochylając się, by ją pocałować.

- Jak ty to robisz, że ledwo się do mnie zbliżysz, a już cię pragnę? -Roześmiała się cicho. - Powinnam być na ciebie wściekła.

- Nie bądź - poprosił przymilnym tonem.

- Nie powiedziałeś mi wcześniej...

- Że będziesz mnie aż tak bardzo pragnąć? - przekomarzał się. Korzystając z okazji, powoli rozpiął parę guzików jej błękitnej jedwabnej bluzki, po czym delikatnym ruchem odsłonił nagie ramię. Pokrywał każdy wyłaniający się centymetr jej ciała deszczem delikatnych pocałunków, co nie pomagało jej skupić się na temacie rozmowy, którą mimo wszystko chciała dokończyć.

- Carl uważa, że powinieneś mi coś powiedzieć - przypomniała, z trudem wypowiadając poszczególne słowa.

- To nic ważnego. - Nie przerywał pieszczoty, która przyprawiała jej serce o radosne drżenie.

Widząc, że musi przełożyć tę rozmowę na jakąś dogodniejszą okazję, zsunęła się z jego kolan i bez zapowiedzi rozpięła mu spodnie. Wiedziała już, że takie nieoczekiwane zwroty akcji lubił najbardziej. Zaczął się z nią droczyć, łapiąc ją za rękę, na co Lesley roześmiała się głośno. W tym momencie usłyszeli ciche, ale stanowcze pukanie do drzwi.

- Kto tam?! - zawołał Zane, nie dając żonie pozapinać bluzki.

- Gospodyni. Przepraszam, że przeszkadzam, ale dzwoni pan Larabee. Chciałby rozmawiać z panią.

- Ojej, Jordan - westchnęła Lesley. - Zupełnie zapomniałam. Miałam zatelefonować do niego po kolacji. -Poprawiwszy ubranie, podeszła do telefonu. - Odbiorą tutaj. Dziękuję, pani Applegate! - zawołała.

W głębi ducha wdzięczna była starszej pani za dyskrecję. Co by to było, gdyby nie usłyszeli jej pukania...

Wykonała parę głębokich oddechów przed podniesieniem słuchawki. Jak się okazało, Jordan dzwonił z prośbą o dodatkowe informacje, związane z projektem, nad którego kosztorysem właśnie pracowała. W miarę trwania tej rozmowy Lesley kątem oka obserwowała męża, który z minuty na minutę wyraźnie tracił cierpliwość, aż wreszcie wstał i podszedł do kominka. Przez dłuższą chwilę stał do niej tyłem, a gdy się odwrócił, wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Zmrużone gniewnie oczy patrzyły na nią bez cienia czułości, a na zaciśniętych mocno ustach nie było śladu uśmiechu.

Starając się być jak najbardziej uprzejma, szybko skończyła rozmowę i odłożyła słuchawkę.

- Zane, co się stało? - zapytała zaniepokojona.

- Nic - odparł. - A co niby miało się stać?

- Kiedy rozmawiałam z Jordanem, wydawało mi się... - zawahała się, nie wiedząc, jak określić to, co widziała.

- Właśnie. Coś ci się wydawało - odparł szybko. Obydwoje jednak wiedzieli, że to nieprawda. Gdy podszedł do biurka, Lesley położyła mu dłoń na ramieniu, a on wpatrywał się w jej palce takim spojrzeniem, jakby jej dotyk palił go. Zrobiło jej się niewymownie przykro, więc szybko cofnęła dłoń.

- Powiedz mi coś - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Ciągle jeszcze go kochasz?

- Kogo? - nie zrozumiała. - Jordana?

- Oczywiście, że jego - burknął. - Przecież mieliście się pobrać. Czyżbyś już o tym zapomniała?

Lesley nie miała pojęcia, co Zane'owi chodzi po głowie, dlatego też długo się zastanawiała nad odpowiedzią. Przez cały ten czas robiło jej się coraz bardziej przykro.

- A więc twoim zdaniem kocham Jordana Larabee? - odezwała się wreszcie.

Szczerze mówiąc, nie oczekiwała na to odpowiedzi, ponieważ pytanie, jakie zadała, było samo w sobie absurdalne.

- Tak - odrzekł poważ nie Zane.

- Aha, rozumiem.

To powiedziawszy, wyprostowała się i uniósłszy dumnie głowę, ruszyła w kierunku drzwi.

- Odpowiedz - zażądał. - Przecież to ty lubisz pytania. Jeszcze pięć minut temu koniecznie chciałaś wiedzieć, o co poszło Carlowi i mnie.

Lesley zatrzymała się w pół kroku, po czym odwróciła się powoli.

- Czy naprawdę uważasz, że byłabym w stanie co noc kochać się z tobą, gdybym darzyła uczuciem kogoś innego? - zapytała.

Otworzył usta, ale nic na to nie odpowiedział.

- Tylko głupiec nie zauważyłby, jak bardzo cię kocham, Zane -dokończyła i wyszła z gabinetu.

Dwie godziny później Zane wyszedł przed dom i wciągnął głęboko w płuca rześkie wieczorne powietrze. Musiał uporządkować myśli, które kłębiły mu się w głowie. Winien był Lesley przeprosiny. Zachował się jak skończony idiota i miała wszelkie prawo wpaść we wściekłość.

Wolnym krokiem doszedł do punktu widokowego, gdzie ku swemu ogromnemu zdumieniu odkrył, że nie jest sam. Na kamiennej ławeczce siedział Carl, nie widzącym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Zane usiadł obok niego.

- Zastrzeliłbyś mnie, gdybym cię o to poprosił? - odezwał się po dłuższej chwili Carl.

- Chcesz, żebym cię zastrzelił?! - zdumiał się Zane.

- Oddałbyś mi tym ogromną przysługę.

Zane nadal nie rozumiał. Jego przyjaciel ostatnio zaczaj się wyrażać szalenie zagadkowo.

- Czy usłyszę chociaż morał tej historii? Carl potarł dłonią czoło.

- Powtarzam sobie, że to tylko zły sen, że zaraz się. obudzę i wszystko będzie dobrze. - W jego głosie pobrzmiewała rozpaczliwa nuta.

- Ale co się stało? - dopytywał się Zane.

- Nic, czego by nie naprawiły porządne baty.

- Ja czuję się tak samo - wyznał Zane. - Zrobiłem z siebie skończonego durnia.

- Ty też? - zdziwił się Carl.

- Czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego chciałbyś stanąć przed plutonem egzekucyjnym?

- Owszem. Wszystko wskazuje na to, że jednak ożenię się z tą małą diablicą.




ROZDZIAŁ 10



Następnego ranka podczas śniadania przy stole panowała chłodna atmosfera. Zajmując swoje stałe miejsce, Zane rzucił żonie niepewne spojrzenie, które ona zupełnie zignorowała. Poprzedniego wieczoru był gotów ją przeprosić za głupstwa, które wygadywał, ale kiedy wszedł do sypialni, już leżała zwinięta w kłębek na swojej połowie łóżka. Prawdopodobnie tylko udawała, że śpi, ale postanowił tego nie sprawdzać, w myśl zasady, że nie należy kusić licha.

Sięgnąwszy po tost, posmarował go doskonałym dżemem truskawkowym, chlubą pani Applegate.

- Zdaje się, że niedługo będzie drugie wesele - zauważył mimochodem.

Gospodyni postawiła przed nim talerz jajecznicy.

- Carla i Candy? - zaciekawiła się Lesley. Były to pierwsze słowa, jakie powiedziała do niego od czasu wczorajszej kłótni.

Pani Applegate uśmiechnęła się radośnie.

- Właśnie o nich myślałam. Jestem pewna, że małżeństwo dobrze wpłynie na Carla - zawyrokowała. - Ostatnio jest naprawdę nieznośny.

Zane nie dodał już, że wczoraj przyjaciel wydawał mu się wręcz załamany tą perspektywą. Gospodyni roześmiała się wesoło.

- Pierwsze dziecko może się pojawić w każdej chwili, dopiero każde następne po dziewięciu miesiącach - orzekła, po czym wróciła do kuchni.

Lesley spojrzała pytająco na męża.

- Co to miało znaczyć?

Wzruszył tylko ramionami, ponieważ już dawno dał sobie spokój z rozszyfrowywaniem niektórych wypowiedzi starszej pani.

- Czyżby Candy była w ciąży? - zastanawiała się Lesley głośno.

- Wątpię - mruknął.

Carl nie byłby przecież na tyle nierozsądny, by pójść do łóżka z kobietą, nie zabezpieczywszy się. Chociaż, przyszło mu do głowy, w pewnym sensie to by się zgadzało. Przecież poprzedniego wieczoru mówił coś o swojej głupocie i przysłudze, jaką byłoby rozstrzelanie go.

- Może rzeczywiście to prawda - dorzucił po namyśle. Z trudem powstrzymał wybuch śmiechu, próbując wyobrazić sobie

Carla w roli czułego, troskliwego tatusia. Coś mu jednak podpowiadało, że gdy jego przyjaciel przywyknie do myśli o tym, będzie niesłychanie szczęśliwy.

Zane przyjrzał się uważnie żonie. Była blada, wyraźnie osowiała i nieszczęśliwa. Wiedział, że bardzo dotknęła ją jego niepohamowana zazdrość. Był na siebie wściekły za zachowanie poprzedniego wieczoru. Postanowił ją jakoś za to przeprosić, choć wiedział, że nie będzie to takie proste. Nigdy nie umiał ładnie i trafnie dobierać słów, chcąc opisać swe uczucia.

- Jeśli chodzi o to, co wczoraj powiedziałem... - zaczął niepewnie, gotów wiele wycierpieć, aby wynagrodzić jej ból. - Nie miałem racji.

Lesley spuściła wzrok, nagle zajęta wygładzaniem leżącej na kolanach serwetki. Gdy podniosła głowę, w jej oczach można było wyczytać bezbrzeżny smutek. Zane nie mógł sobie darować, że przez własną głupotę zranił ją aż tak bardzo.

- Czy to mają być przeprosiny? - zapytała wreszcie.

- Tak - oparł bez wahania. - Teraz już rozumiem, że nie wyszłabyś za mnie, gdybyś kochała Jordana. Nic nie usprawiedliwia mojego zachowania. Nie umiałem zapanować nad zazdrością.

- I... ? - podsunęła.

- I? - zdziwił się, nie pojmując, co jej zdaniem powinien teraz powiedzieć. Był w stanie zgodzić się na wszystko, byleby tylko mu wybaczyła, najpierw musiał jednak wiedzieć, czego od niego oczekuje.

Lesley wstała niespodziewanie od stołu, głośno odsuwając krzesło.

- Muszę być dziś wcześnie w pracy - oznajmiła.

Zane doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko wymówka. Wyraźnie nie miała ochoty odpowiadać na jego pytanie ani też podpowiedzieć, co chciałaby usłyszeć.

W milczeniu położyła serwetkę na stole obok nakrycia i wyszła z jadalni.

Nie miał pojęcia, jak powinien teraz postąpić ani też, co tym razem złego powiedział. Nigdy nie potrafił rozmawiać z kobietami, a jak się okazało, równie kiepsko mu szło z tą jedyną, którą nazywał żoną.

Tknięty jakimś impulsem, wybiegł przed dom. Lesley właśnie wsiadała do samochodu.

- Zaczekaj! — zawołał za nią. - Co ja znowu takiego zrobiłem? -zapytał, podchodząc do auta.

Pokręciła głową, tak jakby sama tego nie wiedziała.

- Nic - szepnęła z taką rozpaczą w głosie, aż coś chwyciło Zane'a za gardło.

- Powiedz, czego ode mnie oczekujesz - poprosił stanowczo. - Na pewno to zrobię.

Dla niej był gotów nawet przejść boso po rozżarzonych węglach, byleby tylko zaczęła się znów uśmiechać.

- Myślałam... miałam nadzieję, że może chciałeś mi jeszcze coś powiedzieć - odparła z wyraźnym trudem.

- To znaczy co? Potrząsnęła głową.

- Jak ci podpowiem co, to już będzie nieważne. Wtedy dotarło do niego, o co tak naprawdę chodzi.

Czekała na to, aby wyznał, że ją kocha. Dla niego było to jasne jak słońce, ale ona faktycznie mogła mieć wątpliwości. Kochał ją z całego serca, co zakrawało na szaleństwo w świetle tego, co miał zamiar zrobić już wkrótce.

Otworzył usta, by wypowiedzieć słowa, które tak bardzo pragnęła usłyszeć, ale niespodziewanie nie mógł wydobyć z siebie głosu.

Lesley najwyraźniej wzięła się już w garść, bo uśmiechnęła się lekko.

- Wybacz - wyszeptała. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Przeprosiłeś i to mi w zupełności wystarczy.

Candy jest w ciąży. Carl nie miał pojęcia, ile razy w ciągu ostatniej nocy powtarzał w myśli te słowa. Do tej pory na samo wspomnienie przechodziły go ciarki. Nie zmrużył ani na moment oka. Było to zupełnie w jej stylu - przekazać mu najbardziej wstrząsającą wiadomość jego życia, po czym wyrzucić go na ulicę. Był tak zaszokowany, że nie zdążył nawet zadać jej żadnego pytania, bo zanim się zorientował, stał półnagi na werandzie i nic już innego mu nie pozostawało, jak otrzepać z pyłu kapelusz i powrócić do domu. I tak powinien się cieszyć, że cofnął się w ostatniej chwili, bo w przeciwnym razie chodziłby z rozkwaszonym

Ależ ona ma charakterek, pomyślał na wpół z podziwem, na wpół ze złością. Była zdecydowanie jedyną spośród znanych mu kobiet, którą należało poskromić, a nie sądził, by w promieniu stu kilometrów od Sleepy Valley mieszkał facet wystarczająco silny, by podołać temu zadaniu. Rzecz jasna, prócz niego.

Przedstawiła mu ultimatum. Małżeństwo albo nic. Samo brzmienie tego słowa sprawiało, że dreszcz przechodził mu po plecach. Pewnie był nadmiernie pewny siebie, ale uważał, że może mieć każdą kobietę, którą zechce. Problem polegał na tym, że chciał tylko Candy. Żadna inna nie wytrzymywała porównania z nią. Oczywiście nie łudził się, miała swoje wady, które zdążył już dobrze poznać. Na przykład była uparta, jak nie przymierzając oślica. W dodatku cechował ją tak wybuchowy temperament, że cały czas należało mieć się na baczności. To stanowiło zaledwie początek listy negatywnych cech jej charakteru.

Jednakże miała też całe mnóstwo zalet. Była nieprzeciętnie inteligentna. Umiała szybko kojarzyć fakty i wyciągać z nich odpowiednie wnioski. Była też mądra, wykształcona i oczytana. Rzecz jasna, do jej pozytywnych cech należało także zaliczyć jej niewątpliwy urok oraz seksapil. Nigdy w życiu nie spotkał kobiety, z którą tak dobrze zgadzał się pod względem temperamentu i upodobań, z żadną też nie było mu aż tak dobrze. Chociaż kochali się tylko raz, wiedział, że w jej sypialni czułby się jak w niebie.

Wszystko to była prawda, ale żeby od razu ciągnąć go do ołtarza? Wydawało mu się, że to dosyć wygórowana cena za możliwość dzielenia z nią łóżka. Z drugiej jednak strony, Candy była chyba warta takiego poświęcenia.

A teraz w dodatku dowiedział się o jej ciąży. Był wstrząśnięty, a jednak nie mógł przestać się uśmiechać na myśl o tym, że był z nią tylko raz i spłodzili wtedy dziecko. Przez moment zastanawiał się, jakie jest prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w takim przypadku, ale szybko uznał, że dla niego są to zbyt skomplikowane obliczenia. W każdym razie czuł coś na kształt dumy, że Candy nosi jego dziecko. Przypomniało mu to o tym, jak bardzo dobrze im było razem. Przypuszczał, że nieprędko spotka kogoś takiego jak ona. Przyszło mu też na myśl, że kobieta o takim temperamencie byłaby w stanie utrzymać go przy sobie przez całe życie.

Oczywiście wolałby nie pakować się w małżeństwo, ale jeśli musiał zapłacie taką cenę za zdobycie Candy, był gotów się poświęcić, zwłaszcza że szanse, aby zmieniła zdanie, były znikome.

W pewnym sensie imponowało mu, że postawiła tak wysoko poprzeczkę i nie była skłonna do ustępstw. Nie było mu to na rękę, nawet teraz, gdy zdecydował się przyjąć jej warunki, ale mimo to był z niej dumny.

Przemyślawszy to wszystko po raz setny, udał się przed południem do miasta, gdzie kupił pierścionek ze sporym brylantem. Włożył go do kieszeni i wstąpił do baru, by zjeść lunch. Nigdy jeszcze nikomu się nie oświadczał, więc nie miał pojęcia, jak to się robi. Pewien był jednego, nie zamierzał zrobić z siebie idioty, padając na kolana i wypowiadając jakieś pretensjonalne formułki. Chciał tylko, by wiedziała, że dla żadnej innej kobiety nie zdecydowałby się na ten krok. To powinno, jego zdaniem, wystarczyć.

Prawdę mówiąc, w głębi duszy marzył o tym, aby jej nie zastać w sklepie. Starał się nie przyznawać do tego nawet przed samym sobą, ale był trochę zdenerwowany czekającą go rozmową.

Za ladą stał Slim, który podniósłszy głowę, powitał go uśmiechem.

- Candy jest w swoim pokoju - poinformował.

Carl skinął głową, wdzięczny, że nie musi włóczyć się po sklepie w oczekiwaniu na jej pojawienie się.

Pogrążona w rozmyślaniach, siedziała przy ogromnym mahoniowym sekretarzyku, który niegdyś należał do jej dziadka. Carl wszedł do niewielkiego pomieszczenia i starannie zamknął za sobą drzwi. Nie potrafiła ukryć zdumienia jego niespodziewaną wizytą. Wstała ciężko, jak gdyby cierpiała na samą myśl o konieczności prowadzenia z nim

- Czego znowu chcesz?- burknęła.

- Ładnie mnie witasz - zauważył z uśmiechem, zajmując krzesło naprzeciwko niej.

Nie udało jej się zwieść go tym nieuprzejmym tonem. Itak wiedział, że w gruncie rzeczy cieszy się z jego przyjścia.

- Nie zamierzam cię witać. Jesteś mi potrzebny jak dziura w moście. Carl wybuchnął serdecznym śmiechem. Co do jednego mógł być pewien, nigdy nie będą się ze sobą nudzić. Przyszło mu do głowy, że mogliby zamieszkać na jego ranczu w ten weekend, a pobrać się w następny.

- Masz mi coś konkretnego do powiedzenia czy tylko tak wpadłeś, żeby mi popsuć humor? - zapytała tym charakterystycznym ostrym tonem, jakim zwykle się do niego zwracała. rozmowy.

- Moja wizyta ma związek z twoją pralnią - oznajmił niemal szeptem.

- Co mówiłeś?

- Powiedziałem, że moja wizyta ma związek z twoją pralnią -powtórzył, tym razem głośniej.

Najwyraźniej nie miała ochoty, by przypominał jej o tym miejscu, gdyż w jednej chwili jej oczy pociemniały niebezpiecznie. Zerwała się na równe nogi i zacisnęła dłonie w pięści.

- Jak śmiesz przypominać mi o tamtym przykrym zajściu?!

- Przykrym zajściu? - roześmiał się. Najwyraźniej była w odpowiednim nastroju, by wydrapać mu oczy, ale nie zamierzał dawać jej do tego pretekstu.

- Dla nas obojga najlepiej będzie, jeśli wyjdziesz - oznajmiła, siadając ponownie.

Chcąc dać mu do zrozumienia, że jego czas się skończył, sięgnęła po kalkulator, by powrócić do podliczania rachunków.

Carl nie należał być może do ludzi przesadnie cierpliwych, ale pomyślał, że nic nie zaszkodzi, jeśli zostanie i poczeka na dalszy rozwój sytuacji. Widząc, że nie uda jej się tak łatwo go pozbyć, westchnęła ciężko.

- Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia -oświadczyła lodowatym głosem.

- Wręcz przeciwnie. Nie wolno w jednej minucie przekazać komuś szokującej wiadomości, a w następnej wyrzucić go za drzwi - zauważył.

Na jej policzki wypłynął lekki rumieniec.

- Nie musisz się o to martwić, Carl.

- Hej, a czy przypadkiem nie ty przypomniałaś mi, że do czegoś takiego trzeba dwojga? Nie mogę się tym nie przejmować. Że tak powiem, pieczesz w swoim piecu mój bochenek chleba.

Candy rzuciła ołówek na pulpit, po czym pokradła głową z dezaprobatą.

- Ty to masz wyrażenia!

- To bardzo zastanawiające, prawda?

Rozparł się wygodnie na krześle i przyjął nonszalancką postawę, podnosząc ramiona i zakładając splecione dłonie za głowę. Im dłużej myślał o ciąży Candy, tym bardziej czuł się zadowolony z siebie. Może nie przepadał aż tak bardzo za dziećmi, ale świadomość, że przydarzyło im się to za pierwszym razem, mile łechtała jego męską próżność. Po ślubie będą musieli trochę bardziej uważać, bo w przeciwnym razie w wydatny sposób przyczynia, się do przeludnienia Ziemi.

- Co jest takie zastanawiające? - nie zrozumiała.

- Widzisz, nie mówiłem ci, że jesteśmy dla siebie stworzeni?

- A ja ci mówiłam, żebyś się nie przejmował tym, co wczoraj powiedziałam. To była pomyłka.

Zamknęła oczy, oddychając głęboko, co sprawiało, że jej klatka piersiowa rytmicznie podnosiła się i opadała, przyciągając tym uwagę Carla. Wciąż nie mógł się napatrzeć na jej przepiękne kształty. Ona oczywiście ich nie doceniała, robiąc wszystko, by ukryć je pod luźnymi strojami, ale jemu nie mogła zamydlić tym oczu. Postawił sobie za cel uświadomienie jej, jak piękną i pociągającą jest kobietą.

Podniósłszy się, podszedł do drzwi i spuścił znajdujące się w nich żaluzje. Widząc to, Candy posłała mu niepewne spojrzenie, po czym wyszła zza sekretarzyka.

- Czy możesz mi powiedzieć, co robisz? - zapytała ostro.

- Próbuję zaoszczędzić nam wstydu. - Uśmiechnął się łobuzersko. Przez chwilę zdawała się nie rozumieć, co powiedział. Gdy już to do niej dotarło, zarumieniła się z gniewu.

- Jeśli mnie chociaż tkniesz, przysięgam, że zacznę krzyczeć -zagroziła.

Wiedział, że jeśli będzie do tego zmuszona, spełni tę groźbę, ale chciał pokierować sytuacją w taki sposób, aby nie zaszła taka potrzeba, a Candy znalazła się w jego ramionach z własnej woli.

- Dużo ostatnio myślałem o tym, co jest między nami - zaczął.

- Między nami nic nie ma - odparowała szybko. Posłał jej spojrzenie, która mówiło, że jest rozczarowany jej nieszczerością.

- No, dobrze - przyznała - ale nic między nami nie będzie. Popełniłam błąd. Mam do tego pełne prawo. Każdy może się od czasu do czasu pomylić.

- Jasne - przytaknął, powoli zbliżając się do niej. Cofnęła się o krok, ale dalej już nie mogła, ponieważ za nią stał sekretarzyk. Słychać było jej przyspieszony oddech. Zbliżył się do niej powoli, chcąc dać jej czas, by mogła zaprotestować. Nie uczyniła tego. Fakt, że nie odepchnęła go ani nie uciekła, napawał go dumą i radością.

Ich pocałunek wyrażał skrywane pragnienia, jakie obydwoje nosili w sercach; wypływał z tęsknoty, którą stale czuli, a mimo to wciąż nie potrafili dojść do zgody. Carl stłumił pełne rozkoszy westchnienie, gdy jej dłonie znalazły się w jego włosach. Z minuty na minutą ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, a dłonie błądziły niecierpliwie. Wtedy Carl podniósł głowę, by zaczerpnąć powietrza. - Candy - szepnął.

Wiedział, że jest to najbardziej odpowiedni moment, jaki mógł sobie wyobrazić. Rozgrzana jego dotykiem i czułymi pocałunkami nie mogła się nie zgodzić na propozycję, jaką chciał jej złożyć.

- W kieszeni spodni mam pierścionek - oznajmił. Nie były to może zbyt romantyczne oświadczyny, ale i tak powinna się domyślić, o co chodzi. Candy zesztywniała w jego objęciach.

- Pierścionek - powtórzyła szeptem. Pochyliwszy się, delikatnie pocałował ją u nasady szyi. Jego nozdrza wypełniły się słodkim zapachem jej ciała.

- To pierścionek zaręczynowy, kochanie - dodał. Zgodnie z jego wyobrażeniami, powinna w tej chwili rozpłakać się ze szczęścia, tymczasem ona odskoczyła jak oparzona z taką miną, jakby obraził ją śmiertelnie.

- Dlaczego?

- Jak to dlaczego? - zdziwił się. - Przecież spodziewasz się dziecka, prawda?

Odwróciła się z taką szybkością, że aż kilka kartek, leżących na sekretarzyku, sfrunęło na podłogę.

- Czy ciąża jest jedynym powodem, dla którego chcesz się ze mną ożenić? - zapytała nienaturalnie spokojnym głosem.

- Oczywiście, że tak - odparł krótko.

Tak?

Nie chciał jej okłamywać. Prawdopodobnie prędzej czy później i tak by jej się oświadczył, ale jej ciąża stanowiła czynnik, który znacznie przyspieszył tę decyzję.

- Rozumiem - wyszeptała. Za to on niczego nie pojmował.

- No i jak? - zapytał, unosząc brwi. - Przyjmiesz pierścionek czy nie? Wtedy odwróciła się do niego. W jej oczach lśniły łzy upokorzenia.

- Ja... - zaczęła niepewnie.

W tym momencie dotarło do niego, że za chwilę dostanie kosza. Wyczytał to w jej spojrzeniu. A więc najpierw narobiła tyle hałasu, a teraz zwyczajnie odrzuca jego oświadczyny.

Ze złością uderzył kapeluszem o kolano.

- Wiesz co, Candy? Mam już dosyć obrywania za każdym razem, gdy chcę zrobić coś dobrego - oznajmił gniewnym tonem. - Nie chcesz za mnie wyjść? W porządku, twoja sprawa. Mówiłem ci już, że nie jestem z tych, co się żenią.

Candy usiadła na krześle i drżącą dłonią odgarnęła włosy z twarzy.

- To było wszystko, co miałem ci do zaoferowania - ciągnął. - Jeśli nie chcesz tego przyjąć, trudno. Najwyższa pora, żebym się rozejrzał za bardziej sprzyjającym mi towarzystwem.

To powiedziawszy, odwrócił się i wielkimi krokami ruszył ku wyjściu. Gdy dotarł do drzwi, zatrzymał się nagle i wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem. Wolał zaoszczędzić sobie wstydu oddawania go do jubilera, a poza tym rzecz była naprawdę ładna, więc rzucił pudełeczko na pulpit sekretarzyka.

- Możesz go zatrzymać, jeśli chcesz - powiedział na odchodnym. -Nie jest mi do niczego potrzebny.

A więc wszystko skończone, pomyślał idąc do samochodu. Nie mam ochoty jej więcej oglądać.

Poranną ciszę przeszyło głośne brzęczenie budzika. Lesley mruknęła coś z niezadowoleniem. Zane szybko wyciągnął rękę, by uciszyć zegarek, po czym przytulił się do żony. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie poruszało, chcąc się nacieszyć ostatnimi wspólnymi chwilami przed czekającym ich rozstaniem. Tego ranka Zane wyjeżdżał aż na tydzień. Lesley nie miała pojęcia, dokąd się wybiera, wiedziała tylko, że zabrał ze sobą paszport. Próbowała dowiedzieć się czegoś więcej, ale Zane z uporem milczał.

Niedawno znowu pokłócił się z Carlem. Lesley nic z tego nie rozumiała, choć była pełna podejrzeń, iż kłótnia z przyjacielem oraz jego przeprowadzka miały coś wspólnego w wyjazdem Zane'a. Czuła, że jej mąż ukrywa przed nią coś niesłychanie ważnego.

- Muszę zaraz jechać - wyszeptał jej wprost do ucha. Przekręciła się na plecy, a on, podparłszy się na łokciu, przypatrywał jej się z czułością.

- Wiem - odparła ze smutkiem.

- Wrócę do ciebie za tydzień - obiecał zdławionym głosem. Lesley przywarła do niego całym ciałem, a on objął ją i trzymał w ramionach tak długo, że obawiała się, iż w końcu spóźni się na samolot.

Pierwszy dzień rozłąki był chyba najgorszy. Lesley zdawało się, że już nigdy nie ujrzy męża. Zjadła w samotności kolację i powędrowała do swego ukochanego punktu widokowego, gdzie przed paroma tygodniami wypowiadali słowa przysięgi małżeńskiej.

Czuła się ogromnie nieszczęśliwa, ponieważ Zane nie dopuszczał jej do wszystkich swoich spraw. Nie wiedziała, czy ma to uznać za przejaw troski, czy raczej nieufności. W ogóle nie miała pojęcia, co o nim sądzić. Czuła podświadomie, że ją kocha, a jednak ani razu tego nie powiedział. Zupełnie nie wiedziała, jakie mogą być przyczyny.

W ogóle od czasu jego wyjazdu nie czuła się najlepiej. Miała wrażenie, że łapie ją grypa. Cały czas chodziła niewyspana i zmęczona, chociaż nie mogła powiedzieć, by nie dosypiała.

Trzeciego dnia rano pani Applegate przyjrzała jej się uważnie.

- Mój Boże, proszę na siebie spojrzeć - zwróciła jej uwagę. - Jest pani blada jak ściana.

Lesley z trudem zdobyła się na uśmiech.

- Co ma pani ochotę zjeść na śniadanie? - zapytała gospodyni.

- Nic. - Potrząsnęła głową. - Zupełnie nie mam apetytu. Napiję się tylko kawy i zaraz uciekam.

- Nie ma mowy - obruszyła się starsza pani. - Pan Zane osobiście mnie prosił, żebym się panią zaopiekowała. Proszę, żeby umówiła się pani dziś na wizytę u lekarza.

Lesley skinęła głową, głównie dlatego, że było to dużo wygodniejsze niż prowadzenie czczej dyskusji z przekonaną o swych racjach gospodynią.

Gdy już znalazła się w swym gabinecie, stwierdziła, że czuje się coraz gorzej. Podsunięty przez panią Applegate sok pomarańczowy wyraźnie ciążył jej w żołądku.

- Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się Alice Unger, sekretarka Lesley.

- Nie bardzo. Może czymś się strułam. Czy mogłabyś mnie umówić na popołudnie z doktorem Wilsonem?

- Jasne - uśmiechnęła się pokrzepiająco Alice.

Pół godziny później sekretarka poinformowała ją, że ma się stawić w gabinecie lekarskim punktualnie o godzinie piętnastej.

- Naprawdę nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje - narzekała Lesley.

Kwadrans po trzeciej doktor Wilson podał jej przyczyną złego samopoczucia.

- Jest pani w ciąży - poinformował.

- W ciąży? - Nie wierzyła własnym uszom.

- Wyszła pani niedawno za mąż, prawda?

- Tak, ale...

- Jeśli dobrze pamiętam, nie chciała pani żadnych środków antykoncepcyjnych.

Lesley nie mogła pojąć, jak to się stało, że do tej pory jeszcze się tego nie domyśliła.

- Jestem w ciąży - powtórzyła, a na jej twarz wypłynął promienny uśmiech. - Jest pan tego pewien?

- Wyniki badań bez wątpienia na to wskazują - odparł cierpliwie lekarz.

Lesley uściskała go, śmiejąc się przy tym radośnie.

- Rozumiem, że jest pani zadowolona. - Uśmiechnął się również.

- Zadowolona? To mało powiedziane. Chyba oszaleją ze szczęścia. Żałowała tylko, że nie może od razu zakomunikować tego Zane'owi. Przez całą drogę powrotną podśpiewywała wesoło.

Weszła do domu z błogim uśmiechem na ustach. Pani Applegate, która właśnie zmierzała w stronę kuchni, podniosła na nią zatroskane spojrzenie.

- Czy była pani u lekarza, tak jak prosiłam?

- Byłam - odparła Lesley i uściskawszy gospodynię, weszła na schody.

- I? - Starsza pani wzięła się pod boki, czekając na wyjaśnienie.

- Zane i ja będziemy mieli dziecko - oznajmiła, zatrzymując się.

- Dziecko? - powtórzyła z niedowierzaniem pani Applegate. - Ależ to wspaniała wiadomość. Jestem pewna, że pan Zane będzie bardzo szczęśliwy, gdy się o tym dowie.

- Też tak sądzę.

- Temu domowi brakowało już tylko dziecka - zauważyła gospodyni. Lesley zgadzała się całkowicie z tą opinią. Gdy wieczorem przygotowywała się do snu, spędziła dobrych kilka minut przed ogromnym lustrem. A więc będziemy mieli dziecko, myślała uradowana. Przycisnęła otwartą dłoń do płaskiego jeszcze brzucha. Nigdy jeszcze w życiu nie czuła się tak głęboko szczęśliwa i wzruszona. Oto wzrastało w niej nowe życie, które stworzyli wraz z Zane'em. Zamknęła oczy, przypominając sobie, jak cudownie jej było, gdy się kochali, jak delikatne i czułe były pieszczoty jej męża.

Tak bardzo pragnęła jak najszybciej podzielić się z nim tą cudowną wiadomością. Tymczasem on jeszcze ani razu od swego wyjazdu nie zadzwonił. Co wieczór siedziała przy telefonie, z całej duszy pragnąc usłyszeć jego głos. Niestety, nadaremno.

W dniu jego planowanego powrotu nie pojechała w ogóle do biura. Chciała być w domu, aby go powitać, rzucić się w jego ramiona i pomiędzy gorącymi pocałunkami powiedzieć o dziecku.

Jej marzenia stały się rzeczywistością wczesnym popołudniem. Gdy tylko usłyszała nadjeżdżającą limuzynę, zbiegła czym prędzej po schodach i znalazła się na werandzie dokładnie w chwili, kiedy Zane wysiadał z auta. Jeszcze tylko parę kroków i znalazła się w jego objęciach. Śmiejąc się głośno, złapał ją wpół i okręcił wokół siebie.

- Wnioskuję z tego, że się za mną stęskniłaś - rzekł, obsypując jej policzki delikatnymi pocałunkami.

- O, tak - wyszeptała, z trudem łapiąc oddech. - Zane, mam dla ciebie wiadomość.

- Daj mi tylko trochę ochłonąć. Potem usiądziemy wygodnie i porozmawiamy.

Objąwszy się wpół, weszli powoli do domu.

- Witamy z powrotem, panie Zane - uśmiechnęła się pani Applegate. Zerknęła przy tym na Lesley, ciekawa, czy przekazała już ona radosną wieść mężowi.

- Cudownie być znów w domu - wyznał Zane, który zauważył porozumiewawcze spojrzenia obydwu kobiet, ale nie skomentował tego w żaden sposób.

- Jeszcze nie. - Lesley pokręciła głową, zwracając się do starszej pani.

- Niech państwo sobie wygodnie usiądą w bibliotece, a ja za chwilę przyniosę po filiżance herbaty - zaproponowała pani Applegate.

- Świetny pomysł - pochwalił Zane, ujmując dłoń żony. - Co robisz w domu o tej porze? - zapytał, gdy szli korytarzem.

- Nie mogłam znieść myśli, że kiedy wrócisz, będę jeszcze w pracy, więc zostałam.

Gdy tylko znaleźli się w bibliotece, Zane wziął ją w ramiona i pocałował mocno, wyrażając w ten sposób niezmierną tęsknotę, jaka trawiła go przez cały ten tydzień.

- Myślałem, że oszaleję bez ciebie - wyszeptał, przyciągając ją jeszcze bliżej do siebie.

Tak byli pochłonięci sobą nawzajem, że nie zauważyli, iż w drzwiach stanęła gospodyni, która dopiero głośnym chrząknięciem zdołała zwrócić na siebie ich uwagę.

- Jest tu jakiś miły młody człowiek, który chciałby wiedzieć, dokąd ma zanieść pański bagaż - oznajmiła.

- Najlepiej niech przyniesie go tutaj - poprosił, opierając czoło o ramię Lesley.

Gdy niechcący usłyszeli, jak pani Applegate wyjaśnia kierowcy, że są dopiero niedawno po ślubie, obydwoje wybuchnęli gromkim śmiechem.

- Wypatrzyłem to w maleńkim sklepie jubilerskim w Paryżu -powiedział Zane, sięgając do kieszeni. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy otworzył małe aksamitne pudełeczko, w którym znajdował się przepiękny pierścionek z otoczonym szmaragdami brylantem.

- Zane - westchnęła z podziwem. - Jest cudowny.

- Włóż, zobaczymy, czy pasuje - zachęcił.

Jak się okazało, pierścionek stanowił początek długiej listy prezentów, jakimi ją obdarował. Wśród nich znalazł się, również ozdobiony szmaragdami i brylantami naszyjnik, wykonane ze złota pióro wieczne oraz elegancka bielizna, na widok której Lesley zarumieniła się. lekko.

Zane przywiózł pani Applegate pudełko wyśmienitych czekoladek i wyraźnie czuł się zmieszany na widok łez w oczach starszej pani.

- Ja też mam coś dla ciebie - oznajmiła Lesley uroczystym tonem.

- Pamiętam, mówiłaś, że masz dla mnie dobrą wiadomość.

- Najpierw usiądź sobie wygodnie.

Ująwszy go za rękę, powiodła ku jego ulubionemu fotelowi, stojącemu naprzeciwko kominka. Gdy posłusznie usiadł, usadowiła się na jego kolanach, a on pocałował ją z takim zapałem, że nieomal zapomniała, o czym mieli rozmawiać.

- Mało nie oszalałem, kupując ci tę bieliznę - wyszeptał. - Ile razy brałem do ręki jakiś kawałek koronki, wyobrażałem sobie, jak zmysłowo będziesz w nim wyglądać i... No, wiesz... jak by to powiedzieć... Ledwo panowałem nad pewnymi reakcjami swego ciała...

- Zane - ofuknęła go czule. - Próbuję powiedzieć ci coś ważnego.

- Przepraszam. Po prostu nie mogę się nacieszyć twoim widokiem.

- Po twoim wyjeździe bardzo źle się poczułam - zaczęła.

- Byłaś chora? - spoważniał nagłe. - Poszłaś, mam nadzieję, do lekarza?

- Oczywiście.

I?

Moment, na który z taką niecierpliwością oczekiwała od paru dni, nareszcie nadszedł.

- Powiedział mi coś niesamowitego. Będziemy mieli dziecko.

- Dziecko - powtórzył powoli.

Na jego twarzy odmalowało się nieopisane zdumienie. Lesley przyszło do głowy, że pewnie ona sama wyglądała podobnie, gdy usłyszała tę wieść z ust doktora Wilsona.

- Czyż to nie cudowne? - zapytała, uśmiechając się radośnie.

- Dziecko... Masz rację, kochanie, to cudowne. Spojrzała na niego badawczo. Dałaby sobie rękę uciąć, że będzie równie uradowany jak ona. Tymczasem w jego spojrzeniu dostrzegła cierpienie, zupełnie jak gdyby była to najgorsza rzecz, jaka mogła im się przytrafić.



ROZDZIAŁ 11



Zanim Zane podjął się jakiejkolwiek misji, dokładnie rozważał każdy jej aspekt. Planował ją co do minuty, eliminując po kolei wszystkie punkty, które mogłyby w konsekwencji doprowadzić do porażki. Brał na siebie pełną odpowiedzialność za życie i zdrowie swych ludzi, których dobierał, a później szkolił niesłychanie dokładnie.

Trudno było mu zrozumieć, dlaczego nie zastanowił się dobrze, zanim poślubił Lesley. Nie wiadomo, dlaczego wyobrażał sobie, że najpierw ożeni się z nią, zamieszkają razem, spędzając wspólnie dnie i noce, a potem, gdy nadejdzie czas, opuści ją bez żadnych skrupułów.

W świetle tego, czego dowiedział się w Paryżu, ciąża Lesley była prawdziwym zrządzeniem losu, nie mógł już bowiem dłużej odkładać wyjazdu. Rzecz jasna, nie pragnął niczego więcej, jak tylko pozostać razem z nią w Sleepy Valley, ale nie mógł złamać przysięgi. Gdyby zaś zwlekał, mógłby narazić ją na poważne niebezpieczeństwo.

Nigdy przedtem nie myślał ze strachem o śmierci.

Przez całe swe dorosłe życie balansował na granicy bezpieczeństwa i nieraz spoglądał w oczy kostusze. Teraz też obawiał się nie tyle tego, że zginie, ale że pozostawi Lesley samą z dzieckiem. Wiedział, że jeśli czym prędzej nie wyjedzie, wkrótce ulegnie pokusie pozostania w domowych pieleszach. Nigdy przedtem pokusy nie stanowiły dla niego wielkiego zagrożenia, ale to się zmieniło. Całym sercem był przy pięknej pani architekt, która pokochała go pomimo jego blizn, ran i licznych wad.

Zacisnął zęby na myśl, jak bardzo zawiódł Lesley. Wiedział, że winien jest jej jakieś wyjaśnienie, ale nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiał. Dopiero gdy dowiedział się o ciąży, przyszło mu do głowy, że tak naprawdę nie ma pojęcia, jak wyjaśnić żonie swój nagły wyjazd, z którego być może nigdy już nie wróci. W geście bezsilności potarł dłonią policzek, po czym usiadł wygodniej w skórzanym fotelu. Promienie księżyca delikatnie oświetlały wnętrze biblioteki, kładąc lekko perłowe cienie na pełne książek regały. Zane był tak wstrząśnięty wiadomością o dziecku, że nie mógł spać. Nie mógł nie zauważyć, że jego dziwna reakcja zaniepokoiła Lesley. Nic dziwnego, zapewne oczekiwała, że będzie szalał z radości, tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Oczywiście, cieszył się niezmiernie, ale jego radość podszyta była głęboką troską. Poczucie odpowiedzialności i wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju.

- Zane... - Cichy głos Lesley przerwał nagle jego rozmyślania. Podniósł na nią pełne zaniepokojenia spojrzenie.

- Czemu nie śpisz? - zapytał.

- Właśnie chciałam zadać ci to samo pytanie. Nie zmrużyłeś oka już trzecią noc. Czy coś jest nie tak?

- Nie, skądże.

- A mnie się jednak zdaje... - przerwała, by ziewnąć - że coś jest nie w porządku.

- Zapewniam cię, że nie ma powodu do zmartwienia. Ponownie ziewnęła. Wyraźnie potrzebuje coraz więcej snu, pomyślał z czułością.

- Powinnaś być teraz w łóżku - ofuknął ją.

- Nie mogę spać, gdy nie ma cię przy mnie.

Niedługo mnie już nie będzie, przypomniał sobie. Lepiej, żeby się powoli do tego przyzwyczajała. Mimo to podniósł się, by odprowadzić ją do sypialni, z zamiarem rychłego powrotu do biblioteki. Objął Lesley wpół, a ona oparła mu głowę na ramieniu.

- Chciałbym cię o coś prosić - odezwał się cicho, głaszcząc ją czule po policzku. - Czy mogłabyś od tej pory pracować w domu?

- Tutaj? - zdziwiła się.

- Wiem, jak bardzo dużą satysfakcję daje ci praca i że jesteś niezastąpiona w swoim biurze, ale nie mogę znieść myśli o tym, że w tym stanie będziesz codziennie jeździć tak daleko. Wiesz przecież, że od samego początku niepokoiły mnie te twoje dojazdy.

- Wszyscy tak robią - zaprotestowała.

- Owszem, ale nikt inny nie nosi pod sercem mego dziecka. Słysząc to, uśmiechnęła się.

- W takim razie będzie trzeba zaaranżować tu jakąś pracownię.

- Z tym nie będzie najmniejszego problemu - zapewnił, uspokojony.

- I prawdopodobnie będę musiała mimo wszystko od czasu do czasu pojechać do Chicago.

- Zgoda, jeśli to nie będzie codziennie.

Weszli do sypialni. Zane podszedł do łóżka i podniósł kołdrę, tak by Lesley mogła się położyć. Miał zamiar już sobie pójść, ale gdy spojrzała nań prosząco, postanowił zostać jeszcze chwilę. Tylko parę minut, powtarzał w myślach, kładąc się obok niej. Tymczasem Lesley, westchnąwszy, przytuliła się do niego całym ciałem.

- Czy na pewno cieszysz się z powodu dziecka? - zapytała głosem tak cichym, jak gdyby obawiała się odpowiedzi.

- Oczywiście - zapewnił, kładąc dłoń na jej nagim brzuchu. Miał to być jedynie gest otuchy, dowód szczerości jego słów, tymczasem Zane poczuł niespodziewany przypływ tkliwości. Oto prawdziwy cud: w łonie jego żony rozwijało się ich dziecko...

Nigdy nie umiał okazywać uczuć, tym bardziej że jednym z wymagań, jakie stawiała przed nim jego profesja, było całkowite wyeliminowanie wszelkich emocji. Dlatego też przez wiele lat nauczył się je ukrywać i tłumić. Także i jego małżeństwo z Lesley miało początkowo być pozbawione jakichkolwiek sentymentów, które mogłyby zaszkodzić im obojgu, a teraz również i ich dziecku. Wtedy nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby się zakochać. Jednak do tego doszło i teraz musi ponieść konsekwencje tej pomyłki.

Bardzo chciał poznać płeć dziecka. Wiedział, że żona żartobliwie nazwałaby go szowinistą, gdyby się przyznał, iż z całego serca pragnie syna. Z drugiej jednak strony zdawał sobie sprawę, że gdyby urodziła im się córeczka, Lesley samotnie łatwiej byłoby ją wychować niżeli chłopca. Oczywiście, istniała zawsze możliwość jej ponownego małżeństwa...

Na samą myśl o tym, że ktoś miałby zająć jego miejsce w życiu Lesley i dziecka, skrzywił się, czując niemal fizyczny ból.

- Coś nie tak z twoją nogą? - zaniepokoiła się Lesley, dotykając go. Nie odpowiedział, więc zaczęła powoli i delikatnie masować jego udo. Natychmiast poczuł gwałtowny przypływ podniecenia. Chcąc się choć trochę uspokoić, wciągnął głęboko powietrze i chwycił jej nadgarstek.

- Wystarczy - wydusił z siebie.

Dostatecznie już mocno cierpiał przez ostatnie trzy noce. Leżał obok niej bezsennie i z całej siły pragnął się z nią kochać. Powstrzymywał go strach, że jednym nieostrożnym ruchem mógłby zrobić krzywdę ich nie narodzonemu jeszcze dziecku. Silny, dobrze zbudowany mężczyzna drżał z obawy przed drobną kobietą i maleńkim dzieckiem, mieszkającym w jej łonie.

Lesley uśmiechnęła się lekko, kładąc głowę z powrotem na jego piersi.

- Nie martw się, nic się dziecku nie stanie - zapewniła, jakby czytając w jego myślach.

Zacisnął zęby, nie z bólu, ale rozpaczy, że powinien się oprzeć wdziękom żony.

- Nie kochaliśmy się jeszcze od czasu twego powrotu -przypomniała.

Nie miał już siły, by się bronić przed narastającym pragnieniem. Przysunął się jeszcze bliżej Lesley i pocałował ją z takim żarem, jak gdyby chciał jej po tysiąckroć wynagrodzić te dni, gdy nie było go przy niej. Po pewnym czasie jego pieszczoty stały się coraz łagodniejsze i bardziej tkliwe. Począł niespiesznie smakować jej usta, szyję, piersi... Czerpał przy tym nieskończoną radość ze sposobu, w jaki reagowała na jego pieszczoty.

- Jesteś przekonana, że nic się dziecku nie stanie? -upewnił się.

- Absolutnie tak - wyszeptała, śmiejąc się. - Poza tym, to szczególnie ucieszy jej. matkę, więc...

- Jej? - przerwał z oburzeniem.

- Dobrze, dobrze, jego matkę.

Ponownie pochylił się, by ją pocałować, coraz bardziej spragniony ostatecznego zjednoczenia z kochana, kobietą.

- Och, Zane - wyszeptała w uniesieniu. - Dlaczego czekałeś z tym tak długo? Tak bardzo się za tobą stęskniłam.

On także nie wiedział, jakim cudem zdołał przetrwać tyle dni bez niej. Nie mógł pojąć, czemu odmawiał sobie rozkoszy dotykania jej ciała, skoro tak mocno tego pragnął.

Tej nocy kochali się długo i czule, przejęci pulsowaniem nowego życia, które powołali...

Lesley domyśliła się, że coś jest nie tak, już po ich powrocie z podróży poślubnej. Tajemniczy list, który na nich czekał, w sposób diametralny odmienił ich życie. Przeczuwała także, że nagły wyjazd Zane'a do Paryża związany był z tą przesyłką. Odkąd stamtąd wrócił, zachowywał się co najmniej niepokojąco. Był zamyślony i przygnębiony, źle sypiał, a przede wszystkim prawie cały czas milczał. Liczyła, że prędzej czy później dowie się, o co chodzi, ale na razie nic na to nie wskazywało. Nie rozumiała, dlaczego nie chciał jej zaufać.

Tym bardziej zmartwiła ją jego reakcja na wiadomość o dziecku, sądziła bowiem, że będzie równie szczęśliwy jak ona. Tymczasem gdy poinformowała męża, że jest w ciąży, prawie w ogóle się nie odezwał. Owszem, nadal był wobec niej czuły i troskliwy, ale coraz częściej miała wrażenie, że oddalają się od siebie. Nie wiadomo, dlaczego Zane uparcie budował emocjonalny mur między nimi, tak że codziennie od nowa pokonywała obwarowania, jakimi się otaczał. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi, była jednak pewna, że nie zdoła tego wydobyć ze swego męża.

Z ciężkim sercem powędrowała w kierunku swego ukochanego punktu widokowego, z którym wiązało się tyle wspaniałych wspomnień. Usiadła na kamiennej ławeczce ze szklanką mrożonej herbaty w dłoni i wpatrzyła się w zmarszczoną powierzchnię jeziora Michigan. Zane'a znów nie było w domu, a co gorsza, nie miała pojęcia, gdzie się może podziewać. Na odjezdnym powiedział tylko, że wróci późnym popołudniem.

Za plecami usłyszała czyjeś kroki. Odwracając się, ujrzała nadchodzącego Carla, który już od tygodnia mieszkał w Gaudette.

- Jest Zane? - zapytał.

- Nie, dokądś pojechał - odparła smutnym głosem. -Nawet nie wiem, kiedy będzie z powrotem.

Carl byłby odszedł, gdyby nie odezwała się ponownie:

- Dlaczego Zane tak się zachowuje?

Potrząsnął głową, jak gdyby chciał powiedzieć, że on również tego nie pojmuje.

- To czyste szaleństwo - skomentował gniewnie. Lesley nie wiedziała, skąd wzięła tyle odwagi, by zadać to pytanie, ale gdy już tak się stało, postanowiła czekać, co dalej wyniknie z rozmowy, odniosła bowiem wrażenie, że Carl wie coś, o czym ona nie ma pojęcia.

- Czy powiedział ci już, kiedy wyjeżdża? - zapytał Carl ostrożnie.

Zamknęła oczy na myśl, że znów będą musieli się na jakiś czas rozstać. W dodatku zabolało ją, że Zane nawet ani słowem nie wspomniał o kolejnym wyjeździe.

- Przypuszczam, że niedługo - mruknął. - Przykro mi, Lesley, nie udało mi się go przekonać.

Ostatnie zdanie wypowiedział tonem pełnym goryczy.

- To szaleństwo - powtórzyła słowa Carla w nadziei, że uda się zachęcić go do przekazania jej jakichś szczegółów.

- Więcej, to prawdziwe samobójstwo.

- Samobójstwo? - poważnie się zaniepokoiła.

- Zane nie ma szans z Schuylerem, przynajmniej pod względem fizycznym - zaczął Carl. - Teraz już nie. Stracił swój jedyny atut, gdy Schuyler dowiedział się, że Zane jednak żyje. A tamten drań nie czeka na niego z założonymi rękoma, jestem pewien, że starannie się przygotowuje do ostatecznej rozgrywki. Zabije Zane'a tak, jak wtedy zabił Dana i Dave'a.

Lesley bezwiednie wypuściła z rąk szklankę, która upadła na trawę. Miała nadzieję, że to wszystko jest złym snem, z którego się zaraz obudzi, bezpieczna w ramionach męża.

- Dlaczego on to robi? - zapytała, pochylając się, by podnieść szklankę. Jakimś cudem udało jej się wypowiedzieć to w miarę spokojnym głosem.

- Żebym to ja wiedział - westchnął Carl. - Wydawało mi się, że wreszcie zmądrzał, żeniąc się z tobą. Próbowałem przemówić mu do rozsądku, ale stwierdził, że dał słowo i nie może teraz tak po prostu o tym zapomnieć.

Carl był wyraźnie zdenerwowany, gdyż zaczął chodzić w tę i z powrotem wielkimi krokami.

- A co ze słowem, które dał mnie? Zatrzymał się nagle i popatrzył na nią z uwagą.

- On cię naprawdę kocha. Nie spodziewał się tego... Zresztą, ja popełniłem ten sam błąd z Candy - wyznał głosem, w którym pobrzmiewała nuta cierpienia.

Lesley powoli w opiekuńczym geście położyła dłoń na brzuchu.

- Jestem w ciąży - wyznała cicho.

- Ty też? - zdumiał się.

- Jak to, też?

Carl zdjął szybko kapelusz i nerwowo przeczesał palcami włosy.

- Nieważne - mruknął.

- Co będzie z dzieckiem? Co ze mną? - jęknęła, coraz bardziej zdjęta przerażeniem.

A więc Zane zamierzał ją zostawić, by podjąć się samobójczej misji.

- Nie mogę ci na to odpowiedzieć. - Carl pokręcił głową z rezygnacją. - Zane naprawdę zamierza spotkać się z Schuylerem, choć zdaje sobie sprawę, że oznacza to dla niego śmierć.

- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie.

Ruszyła biegiem do domu, a rozpacz i gniew dodawały jej krokom szybkości. Z impetem wpadła do kuchni.

- Na litość boską, dziecko drogie, co się stało? - wystraszyła się pani Applegate.

- Gdzie jest Zane? - wysapała Lesley. - Muszą z nim natychmiast porozmawiać.

- Nie ma go, pojechał - odparła gospodyni łagodnie. – Zapomniała pani?

Lesley wiedziała, że na jej twarzy maluje się szaleństwo. Mimo to złapała starszą panią za ramiona.

- Gdzie on jest?! - zawołała. - Potrzebują go. Muszę z nim porozmawiać, przekonać go...

- Chodźmy, usiądzie pani sobie, odpocznie trochę -uspokajała gospodyni, prowadząc ją do biblioteki. - Tu będzie wygodnie, proszę spróbować się odprężyć, bo inaczej może pani zrobić krzywdę dziecku. Niech się pani nie martwi, zaraz sprowadzę pana Zane'a. Za chwilę przyniosę pani herbatki i wszystko będzie dobrze.

Lesley była pewna, że już nigdy nie będzie dobrze. Nie potrafiła dłużej powstrzymywać szlochu, który tłumiła w obecności starszej pani. Teraz rozpłakała się gorzko.

Kołysząc się w przód i w tył, próbowała zebrać myśli. Niestety, nic do siebie nie pasowało. Zane najpierw się z nią ożenił, potem dał jej dziecko, a wreszcie postanowił ją zostawić, aby wziąć udział w samobójczej misji. Nic z tego nie rozumiała. Chciał ją opuścić, wyjechać nie wiadomo gdzie i tam zginąć.

Nie była świadoma upływu czasu, gdy tak siedziała w fotelu, tępo wpatrzona w szeregi książek. Ból, jaki wciąż odczuwała, był tak silny, że nie mogła myśleć ani się poruszać.

- Dzięki Bogu, że pan już jest. - Usłyszała jak z oddali głos pani Applegate. - Coś niedobrego stało się z Lesley.

- Co takiego?

Czy to możliwe, żeby ten zaniepokojony głos należał do Zane'a?

- Nie mam pojęcia. Wpadła do kuchni, wołając pana.

- Czy coś z dzieckiem?

W jego głosie wyraźnie słychać było rosnącą panikę.

- Nie, nie - zapewniła gospodyni. - Chciała z panem porozmawiać. Lesley wciąż nie była w stanie się poruszyć. Wtedy mahoniowe drzwi się otwarły i do biblioteki wszedł Zane.

- Lesley - powiedział cicho, klękając tuż przed nią. Nie podniosła na niego spojrzenia.

- Powiedz, co cię tak wzburzyło - poprosił. Powoli podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Kim jest Schuyler? - zapytała lodowatym tonem. Zane zesztywniał.

- Kto ci powiedział?

- Kim jest Schuyler? - powtórzyła głośniej. Cisza.

- Mam chyba prawo wiedzieć - wycedziła.

- Owszem - zgodził się po chwili. - Masz do tego wszelkie prawo. Usiadłszy na otomanie, pochylił się do przodu i wsparł łokcie na

kolanach. Nic jednak nie mówił, co sprawiło, że Lesley zaczęła tracić cierpliwość.

- Co było w tym liście? - zaatakowała.

- Przysłał go mój przyjaciel. Napisał, że Schuyler dowiedział się, że udało mi się przeżyć eksplozję. Musiałem się przekonać, czy to prawda, to było niezwykle ważne. Teraz, gdy Schuyler wie, że żyję, nigdy nie wiadomo, czy nie zacznie mnie szukać, a wtedy ty i dziecko znaleźlibyście się w niebezpieczeństwie. Nie mogę przecież aż tak ryzykować.

- Ależ ty nie możesz walczyć - wybuchnęła Lesley. - Zostałeś ranny, nie odzyskałeś pełnej sprawności...

- Być może, ale nie myśl sobie, że chcę umrzeć. Nigdy jeszcze nie miałem tylu powodów, aby żyć - wyznał. -Proszę, uwierz mi, za nic bym cię nie zostawił, gdybym nie był przekonany, że to konieczne.

- Nie mógłbyś kogoś do tego wynająć?

- Nie - odparł stanowczo. - Nie chcę nikogo w to wplątywać. To sprawa między mną a Schuylerem. Już teraz mam na sumieniu stratę dwóch wspaniałych ludzi, którzy byli dla mnie jak bracia. Nie chcę, żeby polała się jeszcze czyjaś krew.

- Mówisz o Danie i Davie? - upewniła się. Wyraźnie go zdziwiło, że znała ich imiona.

- Owszem - Ujął ją za rękę. - Uważałem ich niemal za rodzinę, znaliśmy się od dwudziestu lat, a Schuyler zamordował ich z zimną krwią na moich oczach. Był przekonany, że ja też nie żyję, zresztą prawie mu się to udało.

- Bezwiednie przesunął palcem po bliźnie na policzku.

- Właśnie dlatego nie poddałem się operacji plastycznej, chciałem, żeby ta szrama przypominała mi o śmierci moich przyjaciół.

- A Carl? Czy on nie mógłby ci pomóc, pojechać razem z tobą? - nie dawała za wygraną.

- Jadę sam.

Lesley spuściła głowę, odmawiając przyjęcia do wiadomości tego, co próbował jej powiedzieć. Miała wrażenie, że już wkrótce straci go bezpowrotnie.

- Schuyler to terrorysta - tłumaczył Zane. - Żeruje na niewinnych ludziach, uwielbia mordować. Często pracuje sam i dlatego tak trudno go odnaleźć, ale wczoraj otrzymałem wiadomość, że obecnie przebywa w Egipcie. Jadę tam za nim. Nie było mnie dzisiaj właśnie dlatego, że załatwiałem formalności, związane z podróżą.

- Nie... - jęknęła.

Nie mogła, nie chciała pozwolić mu odejść, więc w odruchu rozpaczy zarzuciła mu ramiona na szyję. Przycisnął ją do siebie mocno.

- Nie miałem zamiaru cię pokochać - wyszeptał. W pewnym sensie były to słowa, na które czekała od tygodni, choć teraz brzmiały niesłychanie gorzko.

- Więc dlaczego się ze mną ożeniłeś? Zawahał się przez chwilę.

- Chciałem mieć syna - wyznał cicho.

Była tak zaszokowana tymi słowami, że początkowo nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Syna?- powtórzyła wreszcie.

Nic nie odpowiedział. W końcu dotarł do niej sens jego słów i zadrżała z oburzenia. Był przekonany, że wkrótce umrze, więc zapragnął mieć dziedzica. Stanowiła dla niego zaledwie środek do celu. O to właśnie mu chodziło, gdy mówił, że nie miał zamiaru jej pokochać.

- Wykorzystałeś mnie - wycedziła przez zęby. Chciała wstać, ale trzęsły jej się kolana. - Zachciało ci się dziecka, więc potraktowałeś mnie jak... jak chodzące łono. Jak środek do celu. Czemu nie zgłosiłeś się do banku spermy? Byłoby znacznie prościej.

- Proszę, Lesley, posłuchaj mnie...

- Wystarczy mi to, co powiedziałeś do tej pory! Wybiegła z biblioteki, po czym wspiąwszy się po schodach, popędziła do sypialni, gdzie padła na łóżko. Po kilku minutach zjawił się tam Zane.

- Rozumiem, że jesteś na mnie zła - oznajmił, stając w drzwiach. -Zasługujesz na dużo lepszego męża niż ja.

Zdawała sobie wprawdzie sprawę, że zachowuje się dziecinnie, ale nakryła głowę poduszką, by nie słyszeć, co do niej mówi.

- Nie mam zamiaru błagać cię o wybaczenie - usłyszała jego zdławiony głos. - Jeśli mnie teraz znienawidzisz, tym lepiej.

Powoli usiadła na łóżku.

- Gardzę tobą - oświadczyła, dumnie unosząc głowę.

- Nie dziwię ci się. Posłuchaj jednak, proszę... Potem będziesz mogła mnie nienawidzić do końca życia, ale teraz chciałbym powiedzieć ci coś ważnego. - Wszedł do sypialni. —Byłem dziś u mojego prawnika.

- Prawnika? - powtórzyła powoli z niedowierzaniem w głosie.

- Wszystko, co mam, od dziś prawnie należy do ciebie i dziecka.

- Nie chcę od ciebie niczego - oburzyła się.

- Dobrze. W takim razie odłóż to dla dziecka. Lesley zamknęła oczy. Gdyby do tej pory miała jeszcze jakąś nadzieję, że może jednak Zane zmieni zdanie, w tej chwili by ją straciła.

- Rozmawiałem też z Carlem - ciągnął. - Obiecał mi, że zajmie się tobą i dzieckiem. Może bywa czasem trochę nieokrzesany, ale to naprawdę dobry człowiek. Nie powierzyłbym was nikomu innemu.

- Nie! - krzyknęła, ale Zane to zignorował.

- Jeszcze jedno.

Nie tylko zamierzał opuścić ją, ale zdawał się również zdecydowany, aby uczynić to jak najprędzej.

- Masz wszelkie prawo, by mnie nienawidzić - przyznał. - Ja także siebie nienawidzę za to, że wciągnąłem cię w to wszystko. Z całą pewnością zasługujesz na lepszego męża.

Chciała błagać go na kolanach, by pozostał, ale wiedziała, że i tak na nic by się to zdało. Dlatego dumnie wyprostowała się, a jej gniewne spojrzenie mówiło, że nie pozwoli, aby dłużej ją krzywdził.

- Kiedy dziecko się już urodzi... - powiedział drżącym głosem. -Kiedy się urodzi, powiedz mu, jak bardzo kochałem jego matkę.

Nawet teraz nie miał dosyć odwagi, aby wyznać jej to bezpośrednio. Pewnie myślał, iż jeśli spojrzy jej prosto w oczy i powie, jak bardzo mu na niej zależy, opadnie z sił i pozostanie.

- Czy to już wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? - zapytała lodowato.

- Tak - odparł krótko, po czym odwrócił się powoli. Już był prawie w drzwiach, gdy zsunęła się z łóżka.

- Chciałabym w takim razie dodać coś jeszcze - oznajmiła. Odwrócił się ponownie. Lesley podeszła do niego i stanęła z nim twarzą w twarz. Czuła, jak uginają się pod nią nogi, ale dzielnie wytrzymała, walcząc ze łzami. Zebrawszy w sobie wszystkie siły, podniosła dłoń i uderzyła go mocno w policzek.

Nieznośny ból w klatce piersiowej nie dawał Zane'owi wytchnienia. Z wysiłkiem zapakował sprzęt do bagażnika samochodu, odsuwając od siebie przemożne pragnienie spojrzenia na dom po raz ostatni. Nie tak chciał się pożegnać z Lesley, ale być może tak było lepiej. Łatwiej jej będzie przywyknąć do myśli o jego śmierci, gdy będzie go nienawidzić, a dał jej ku temu aż nadto powodów.

W całym swym życiu popełnił zaledwie parę taktycznych błędów, jakie mogły dorównać temu. Tylko ostatni drań byłby zdolny wykorzystać tak Lesley. Ofiarowała mu raj, a on odpłacił jej piekłem. Przypomniał sobie, że gdy proponował jej małżeństwo, wspomniał o korzyściach materialnych, a ona pogardliwie odrzuciła ten argument. Tymczasem teraz mógł jej pozostawić po sobie tylko pieniądze. I nienawiść.

Z każdą chwilą dręczyły go coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Zachował się okrutnie i niesprawiedliwie w stosunku do osoby, która znaczyła dla niego najwięcej. Pozostawało mu teraz jedynie modlić się, aby Lesley znalazła w sobie kiedyś tyle wspaniałomyślności, aby mu przebaczyć.

Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, obejrzał się za siebie w kierunku domu, ku swej żonie. Ku dziecku, którego miał nigdy nie ujrzeć. Poczuł tak silny ucisk w sercu, że na moment zabrakło mu tchu. Miał oto porzucić wszystko to, co najbardziej kochał w życiu. Pozostawiał największy dar, jaki otrzymał od losu: Lesley i jej miłość. W jej ramionach nauczył się, co to znaczy kochać, a teraz z własnej woli odchodził z miejsca, w którym znalazł swoje szczęście.

Wiedział jednak, że jest to ostatni moment, by odjechać. Gdyby upłynęło jeszcze trochę czasu, nigdy by się już na to nie zdobył, a przecież musiał zabić Schuylera, jeśli chciał odzyskać wewnętrzny spokój. Tylko, że w tej chwili szala zwycięstwa była raczej nie po jego stronie.

Otworzył drzwi do samochodu i już miał wsiąść, gdy ujrzał na werandzie Lesley. Podeszła wolno do kolumny i oparła się o nią, jak gdyby nie mogła utrzymać się na nogach. Zawahał się, nie mając pojęcia, co zrobić. Nagle z głośnym szlochem Lesley zbiegła po schodkach i ruszyła na skos przez trawnik. Chwilę później już była w jego ramionach. Przytulił ją mocno, gładząc czule po włosach.

- Zabij tego łajdaka - wyszeptała.

- Dobrze - obiecał.

- A potem wracaj do mnie.

Zane poczuł ucisk w gardle. Choć niczego innego nie pragnął, tego akurat nie mógł jej obiecać.

Carl miał wrażenie, że za chwilę popełni kolejny błąd w swych stosunkach z Candy, ale nie miał innego wyjścia. Zaparkował przed jej domem, ale przez dłuższą chwilę nie wysiadał z auta. Spojrzał w okna. Były ciemne, czegóż jednak innego mógł się spodziewać o czwartej nad

Gdyby miał jakąś inną możliwość, na pewno by ją wybrał, ale jedyną inną kobietą, której w podobnym stopniu ufał, była pani Applegate, choć nie sądził, by mogła mu być pomocna w tej sytuacji. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko zwrócić się do Candy.

Z ciężkim westchnieniem wysiadł z samochodu i powoli ruszył ku jej domowi. Nie widział jej już od pięciu tygodni, co oznaczało, że Candy równie starannie go unika, jak on jej. Były to długie, trudne tygodnie. Nie był już nawet w stanie ukryć sam przed sobą, jak bardzo za nią tęskni. Myśl o niej nie opuszczała go ani na moment. Martwił się o nią i o dziecko, ale nic nie mógł zrobić, skoro odrzuciła jego oświadczyny.

Kusiło go, aby odwrócić się i odjechać, więc szybko przycisnął dzwonek do drzwi, aby nie ulec pokusie.

Istniało duże prawdopodobieństwo, że Candy spotyka się już z kimś innym. Starał się o tym nie myśleć, ale nie mógł przecież zaprzeczyć, jest atrakcyjną kobietą. Zwłaszcza odkąd zaczęła się ubierać bardziej po kobiecemu, mężczyźni oglądali się za nią na ulicy.

Ponownie zadzwonił, tym razem trzymając przycisk dłużej. Z ciężkim sercem oczekiwał, aż jej szczupła sylwetka pojawi się w drzwiach. Naraz na werandzie zapaliło się światło, tak że przez moment nic nie widział.

- Czego chcesz?! - zawołała przez zamknięte drzwi.

- Potrzebujecie.

- Jestem pewna, że twoje nowe znajome z Watering Hole bardzo chętnie ci pomogą.

Aha, czyli dowiadywała się, co u niego słychać. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech zadowolenia. Tak ciężko pracował nad zaprowadzeniem porządku w swej posiadłości, że w ciągu tych pięciu tygodni może ze dwa razy wybrał się na piwo do tamtejszej knajpki. Istotnie, kilka jego sąsiadek dało mu do zrozumienia, że byłyby zainteresowane jego towarzystwem, tyle ż e żadna z nich nie przypadła mu do gustu. Jeszcze przed paroma miesiącami z chęcią przyjąłby ich zaproszenia, ale teraz jakoś nie miał ochoty na spotkania z kobietami. Wiedział, że to z powodu Candy.

- Potrzebuję twojej pomocy - poprawił się. - Proszę cię, otwórz drzwi.

Powoli zaczynał już tracić cierpliwość, której wiele potrzebował w kontaktach z tą najbardziej upartą kobietą w okolicy.

- Mojej pomocy? - powtórzyła zdziwiona, otwierające wreszcie drzwi.

Teraz oddzielała ich tylko rozpięta w wejściu siatka przeciwko owadom. Carl myślał, że jest przygotowany na widok Candy, ale gdy tylko ją ujrzał, zaparło mu dech w piersi. Zapomniał już, jaka jest piękna. Miała włosy w lekkim nieładzie, a jej koszula nocna delikatnie podkreślała krągłości kobiecego ciała. Wszystko to przypominało mu, że właśnie wyszła z łóżka, i poczuł przypływ pożądania.

Do tej chwili nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo za nią tęskni. Z trudem opanował pragnienie wzięcia jej natychmiast w ramiona.

- Jest czwarta nad ranem - przypomniała, patrząc na niego chmurnie.

- Wiem, ale nie mogłem czekać - usprawiedliwił się.

- O co chodzi?

- Chcę, żebyś pojechała ze mną i porozmawiała z Lesley Ackerman.

- Żoną Zane'a? Skinął głową.

- Będzie teraz potrzebowała kobiecej opieki - wyjaśnił. - Nie jestem pewien, czy ja będę w stanie jej pomóc.

- Co się stało? - zapytała z niepokojem.

- Właśnie otrzymałem wiadomość. - Carl z trudem panował nad drżeniem głosu. - Zane nie żyje. Musisz mi pomóc powiedzieć to jego żonie.


ROZDZIAŁ 12



Lesley wiedziała dokładnie, w którym momencie Zane zginął. Obudziła się wtedy nagle z głębokiego snu, przepełniona nieopisanym smutkiem. Usiadła na łóżku, wpatrzona nie widzącym wzrokiem w przeciwległą ścianę. Nagle ogarnęło ją złe przeczucie i pojęła, że jej mąż nie żyje. Nie wiedziała, w jaki sposób dotarła do niej ta wiadomość. Po prostu w pewnym momencie to zrozumiała.

Ból po jego stracie był wręcz nie do zniesienia. Miała wrażenie, że się dusi. W płucach nagle zabrakło tlenu, zupełnie jak gdyby zaczęła tonąć; serce trzepotało jej w piersi jak spłoszony ptak. Nie mogąc znieść tego cierpienia, jęknęła i osłoniwszy brzuch dłońmi, zaczęła się kołysać w przód i w tył. Po jej rozpalonych policzkach potoczyły się łzy.

To, co nastąpiło potem, było wytworem jej wyobraźni, sposobem poradzenia sobie z ogromem bólu. Nie umiała tego nazwać, ale wdzięczna była Bogu za ten dar.

W ciemności, gdy pewna była, że jej serce pęknie z rozpaczy, przyszedł do niej Zane. Nie widziała go, ale nieomylnie wyczuła jego obecność. Wszędzie roztaczał się jego zapach. W pewnym momencie zdawało jej się nawet, że palce Zane'a dotykają jej policzka. Cała sypialnia pełna była jego niemal namacalnej miłości do niej i do dziecka. Nie słychać było żadnych słów, ale Lesley miała wrażenie, że Zane mówi do niej o swych uczuciach, o tęsknocie, o tym, jak bardzo mu przykro. Wyznał, jak bardzo pragnął przeżyć, by móc wrócić do niej i ich dziecka. Prosił też, aby wybaczyła mu to, że ich zostawił.

Nagle poczuła, że odszedł. Nie zdążyła powiedzieć, że już znalazła w swym sercu siłę, aby mu przebaczyć, że kocha go ponad życie. W jednej chwili sypialnię wypełnił przenikliwy chłód. Lesley położyła się z powrotem i zwinęła w kłębek, jak gdyby chciała w ten sposób ochronić ich dziecko, oszczędzić mu bólu, który zbliżał się ponownie.

Dwadzieścia cztery godziny później zjawił się u niej Carl wraz z Candy Hoffman, by poinformować ją o czymś, co już wiedziała. Obydwoje wydawali się zdumieni spokojem, z jakim przyjęła wiadomość o śmierci Zane'a.

Byli dla niej tacy dobrzy i delikatni. Była im za to niezmiernie wdzięczna. Candy siedziała długo przy niej, trzymając ją za rękę. Ale to Candy płakała, to ona zadawała pytania i domagała się na nie odpowiedzi. Lesley milczała. Siedziała wyprostowana, na jej twarzy gościł kamienny spokój. Słowa Carla prawie nie docierały do niej, wszystko wydawało się spowite gęstą mgłą. Nie chciała poznać szczegółów. Za jakiś czas zapyta o nie, dowie się wszystkiego, ale nie teraz. W tej chwili musiała poradzić sobie z faktem, że Zane nie żyje.

Mijały miesiące. Jeden dzień przechodził w drugi, tak że w ogóle nie miała świadomości przemijania czasu. Nie odczuwała apetytu, jadła jedynie z konieczności dostarczenia pożywienia dziecku, a spała tylko wtedy, gdy była już naprawdę zmęczona. Wzięła urlop, więc nie miała do roboty zupełnie nic. Dzień po dniu jej uczucia wahały się między tęsknotą oraz miłością do Zane'a a nienawiścią za to, że tak ją wykorzystał. Nie udało jej się jeszcze odzyskać równowagi między tymi skrajnościami.

Jedyną pozytywną rzeczą, jaka jej się przytrafiła w ciągu tych miesięcy, była przyjaźń, która zawiązała się między nią a Candy Hoffman. Zbliżyła się również do Carla i wdzięczna mu była za okazywaną pomoc.

Na początku Candy zaglądała do domu Lesley pod różnymi pretekstami. Później zachęcona przez zatroskaną panią Applegate, odwiedzała przyjaciółkę coraz częściej, namawiając ją, aby wreszcie wyszła z ciemnej biblioteki i podniosła twarz ku słońcu. Zdołała ją również przekonać, aby zaczęła mówi ć o mężu i swych uczuciach do niego.

Sytuacja poprawiała się niesłychanie powoli, ale skutecznie i po kilku tygodniach Lesley zaczęła niecierpliwie oczekiwać wizyt Candy. Była wdzięczna, że nowa przyjaciółka zachęciła ją do przeniesienia całej swej uwagi z poniesionej straty na wzrastające w niej maleństwo.

Ponieważ Candy była, podobnie jak ona, samotną kobietą spodziewającą się dziecka, zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej, obserwując i podziwiając rozwijające się w nich życie.

Carl, którego Lesley do tej pory uważała za niecierpliwego, nieokrzesanego typa, dał jej się poznać z zupełnie innej strony. Zaglądał do niej niemal codziennie i pomagał, w czym tylko się dało.

Ogromne klony, rosnące za domem, przebrały się w jesienne szaty. Złociste, pomarańczowe i rude liście zaścielały ścieżki, dnie stawały się coraz chłodniejsze i krótsze, zaś noce coraz dłuższe.

Lesley doszła do wniosku, że Carl ma jakiś szósty zmysł, dzięki któremu potrafi wyczuć, kiedy jest u niej z wizytą Candy, ponieważ nigdy nie zjawiał się w tym samym czasie. Nie zapytała żadnego z nich o to, co się między nimi dzieje. Nie była jednak aż tak zaślepiona swą rozpaczą, żeby nie zauważyć, jak bardzo są w sobie zakochani.

Pewnego słonecznego dnia siedziała na swej ulubionej kamiennej ławeczce na skraju skarpy, wpatrujące się w wzburzone fale jeziora Michigan. Spędzała tam długie godziny, wdychając głęboko świeże powietrze i rozmawiając ze swym nie narodzonym dzieckiem.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy zdążyła zaprzyjaźnić się z Eddiem i Dennisem, braćmi, których Zane spotkał latem na swej plaży. Przychodzili od czasu do czasu, by nakarmić Arbitra jabłkami, a także popróbować coraz to nowych wypieków pani Applegate. Wracające do domu, pogrążona była w rozmyślaniach nad ostatnią wizytą chłopców, gdy usłyszała w oddali zbliżający się samochód Carla. Postanowiła zaczekać na niego przed domem.

- Witaj, Carl. - Uśmiechnęła się, gdy wysiadł z auta.

- Dzień dobry, Lesley - odparł, przyglądając się jej zaokrąglonemu już brzuchowi.

Nie mogła już się zmieścić w żadne spodnie, kupiła więc niedawno kilka par bawełnianych legginsów z gumką w talii. Teraz miała na sobie jedne z nich, które całkiem dobrze się prezentowały w zestawieniu z kolorową tuniką.

- Już trochę widać, prawda? - Roześmiała się, kładąc dłoń na brzuchu.

- Owszem. W którym jesteś miesiącu? W piątym? Skinęła głową w odpowiedzi.

- A Candy? - zapytał niepewnym głosem.

- Nasze terminy porodu prawie się pokrywają - wyjaśniła. - Jest między nimi chyba z tydzień różnicy.

Carl wyglądał tak, jak gdyby wstydził się wypytywać ją o Candy.

- A jak się ona miewa? - wyrwało mu się.

- Świetnie, przynajmniej tak mówi. Uczę ją robić na drutach. Uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Robi kocyk dla dziecka - wyjaśniła Lesley. Uparcie nie patrzył jej w oczy, ale wiedziała, że jest żywo zainteresowany tym, co się dzieje u Candy.

- A jakiego koloru będzie ten kocyk, niebieski czy różowy? -dopytywał się. - Podobno z tego można wywnioskować, jaka będzie płeć dziecka.

- Będzie i różowy, i niebieski.

Carl podniósł natychmiast wzrok i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Bliźniaki? Będzie miała bliźniaki?

- Nie. - Lesley nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Candy po prostu nie wie, jakiej płci będzie dziecko, więc robi różnobarwny kocyk, między innymi w niebieskie i różowe wzory.

- Aha-mruknął.

Lesley miała wrażenie, że dostrzegła w jego oczach rozczarowanie. Powoli ruszyli razem w kierunku wejścia do domu.

- Nie przyjechałem tu, żeby rozmawiać o Candy - oznajmił po chwili Carl.

Świetnie.

Uważała bowiem, że jeśli miał coś do powiedzenia jej przyjaciółce, powinien zrobić to osobiście.

Udali się do biblioteki, w której Lesley najbardziej lubiła przebywać. Niedawno, wbrew pierwotnym planom przebudowano ją, łącząc z przyległym do niej gabinetem, powiększono także otwory okienne, tak by wpadało tam więcej światła. Dzięki temu o wiele przyjemniej było tam przebywać, toteż Lesley spędzała w bibliotece większą część dnia.

Tuż za nimi przyszła pani Applegate, niosąc kawę oraz ogromny stos czekoladowych ciasteczek, które Carl wręcz uwielbiał.

- Przyniosłem ci trochę dokumentów do przejrzenia - zaczął. -Dotyczą inwestycji, jakie poczyniliśmy w zeszłym miesiącu w ramach naszego wspólnego funduszu. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona.

Jakiś czas temu Carl poradził jej zainwestowanie części oszczędności w ten fundusz, toteż włączyła się w to z sumą kilku tysięcy dolarów.

Nalała kawy do filiżanki i podała mu ją, po czym sięgnęła po swoją.

- Jestem gotowa - wyznała niespodziewanie, siadając wygodniej w fotelu. - Powiedz mi, co się stało z Zane'em.

Szczerze mówiąc, sama była zaskoczona swą prośbą, ale poczuła nagle, że właściwy moment już nadszedł. Do tej chwili nie chciała o niczym wiedzieć, nie interesowały jej żadne szczegóły. Liczyło się tylko to, że Zane nie żyje.

Carl przyjrzał jej się uważnie, jak gdyby chciał ocenić, czy ma ona wystarczająco dużo siły, by usłyszeć prawdę o śmierci męża.

- Jesteś tego pewna? - zapytał wreszcie. Skinęła głową.

- Okazało się, że Schuyler zaszył się na Bliskim Wschodzie - zaczął opowieść Carl.

Tyle już wiedziała, gdyż powiedzieli jej to owej pamiętnej nocy Candy i Carl. Wymienili przy tym nazwę maleńkiego państewka, o którego istnieniu nie miała do tamtej chwili pojęcia.

- Wiedział już, że Zane jest na jego tropie - ciągnął. - Zane postanowił nie działać z ukrycia, tylko zatelefonował do niego i zaproponował spotkanie.

Jakże to było podobne do jej męża, by odważnie stanąć twarzą w twarz z wrogiem. Na myśl o tym, że zapewne w ten sposób wpadł w pułapkę, coś ją ścisnęło za gardło.

- Dlaczego Schuyler się zgodził? - nie rozumiała. Z tego, co już wiedziała na temat tego drania, był on mistrzem w zmienianiu wyglądu i znikaniu bez śladu. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego zgodził się na bezpośrednią konfrontację, bądź co bądź ryzykowną, skoro mógł ulotnić się jak kamfora.

- Zane opracował wręcz genialny plan... - zaczął Carl. Lesley miała co do tego pewne wątpliwości, bo przecież w rezultacie jej mąż zginął, ale nie odezwała się ani słowem.

- Odnalezienie Schuylera zajęło mu wprawdzie kilka miesięcy, ale poszukiwania prowadził w niesłychanie pomysłowy sposób. Otóż zamiast wynająć detektywów i opłacić informatorów, kazał wydrukować zdjęcie Schuylera na bombonierkach i pudełkach z zapałkami. Obiecał jednocześnie wysoką nagrodę dla tego, kto odnajdzie tego drania. Następnie zaatakował go z innej strony... - W oczach Carla pojawił się wyraz podziwu. Lesley nie bardzo rozumiała, co miał na myśli. - Nie tracił z oczu ludzi, którym Schuyler zawdzięczał swą potęgę - kontynuował. -Mógł sobie pozwolić na prowadzenie prywatnego śledztwa, ponieważ tamten był przekonany o jego śmierci. Dopiero latem dowiedział się, że Zane żyje. Do tego czasu jednak Zane mógł spokojnie zdobywać potrzebne informacje.

- Nic z tego nie rozumiem. - Potrząsnęła głową.

- Ktoś taki jak Schuyler nie mógłby działać, gdyby nie pieniądze, układy i różnego rodzaju wsparcie ze strony ważnych ludzi - wyjaśnił. -Dzięki pomocy swych informatorów Zane przekazał znajomym Schuylera fałszywe informacje na jego temat, przez co zasiał wśród nich niezgodę i niepokój. W ten sposób zmusił terrorystę do wyjścia z ukrycia i spotkania się osobiście z tymi, którzy go popierali.

Nie była pewna, czy tym razem wszystko dobrze zrozumiała, ale powoli zaczynała pojmować, o co chodzi.

- Schuyler popełnił jeden błąd, który kosztował go dosłownie miliony dolarów - opowiadał z uśmiechem Carl. - Nie mam pojęcia, w jaki sposób Zane się o tym dowiedział, ale odkrył, że ten łajdak miał gdzieś na Kajmanach wielomilionowe konto, o czym nie mieli pojęcia jego poplecznicy.

- To znaczy oszukał swych przyjaciół, tak?

- Właśnie tak. Zane nie tylko przesłał im tę informację, ale też w jakiś sposób przejął niemal wszystkie pieniądze.

Spojrzenie Lesley spoczęło na dokumentach, jakie przyniósł jej Carl.

- Nie jest tak, jak myślisz - domyślił się natychmiast. - Tamte pieniądze Zane rozdał kilku organizacjom charytatywnym.

Serce Lesley aż urosło z dumy, że jej mąż znalazł szlachetne przeznaczenie dla pieniędzy zdobytych na ludzkim nieszczęściu.

- Teraz już rozumiesz, dlaczego Schuyler tak bardzo chciał się zobaczyć z Zanem.

- Tak - przyznała. - Rozumiem. Nienawidził go.

- Aż kipiał żądzą zemsty.

I wreszcie ją zaspokoił, pomyślała z rozpaczą.

- Ale jak Schuyler dowiedział się, że to Zane był odpowiedzialny za to, co stało się z jego funduszami? - dopytywała się.

- Tego nie wiem, ale gdy to już wyszło na jaw, Zane nie miał innego wyjścia, jak walczyć otwarcie, obawiał się bowiem, że ten łajdak może zrobić krzywdę także i tobie. Nie chciał narażać cię dłużej na śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Opowiedz mi teraz o ich spotkaniu - poprosiła.

Tak jak wcześniej nie chciała nic o tym wiedzieć, teraz zapragnęła poznać każdy, nawet najmniejszy szczegół.

- Zane zaproponował, by spotkali się na pustyni - zaczął Carl. Mimo że anonimowy tłum mógłby okazać się dla niego prawdziwą tarczą ochronną, zdecydował się nie narażać niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo.

- Ale chyba nie pojechał tam sam - zauważyła.

- Nie, tyle że Schuyler też przybył w towarzystwie.

Lesley nie mogła uwierzyć, że Zane udał się na wyznaczone miejsce z pełną świadomością, że ten człowiek jest tak pełen nienawiści, iż użyje wszelkich sposobów, aby go unicestwić.

- Nie wiem dokładnie, co tam się stało - ciągnął Carl pełnym bólu głosem. - Nie sądzę, byśmy kiedykolwiek mieli się tego dowiedzieć. Jedno jest pewne. Schuyler też nie żyje.

- Jesteś tego absolutnie pewien?

- Tak. To było coś więcej niż zemsta, Lesley. Nie chodziło tylko o śmierć Dana i Dave'a. Świat stał się odrobinę lepszym miejscem, gdy zabrakło w nim Schuylera.

A zdecydowanie bardziej pustym i samotnym bez Zane' a, dodała w duchu.

Czułym gestem położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu.

- Musiałam to wiedzieć - wyznała cicho. - Pomyślałam, że kiedyś mała będzie chciała wiedzieć, jak zginął jej ojciec.

- To będzie dziewczynka? - zdziwił się.

- Jeszcze nie jestem tego pewna, ale mam takie przeczucie. Powiedział jej o tym Zane, gdy przyszedł do niej po śmierci, ale nie chciała mówić o tym Carlowi, aby nie pomyślał, że naprawdę oszalała z bólu.

W ciszy popijali kawę. Lesley rozmyślała o tym, jak wyglądały ostatnie chwile Zane'a. Czuła, że wypełnione były tęsknotą za nią i dzieckiem. Carl zdawał się pochłonięty czymś zupełnie innym.

- Z tego, co wiem, ty i Candy chodzicie do tego samego lekarza -odezwał się wreszcie, próbując nadać swemu głosowi jak najbardziej obojętny ton.

- Tak, do doktora Wilsona.

Sięgnął po jeszcze jedno ciasteczko i przełamał je na pół, zaglądając do środka, jakby podejrzewał, że gospodyni mogła w nim ukryć coś

- Czy wszystko jest w porządku z jej ciążą?

- Jak do tej pory tak. Dlaczego sam o to nie zapytasz Candy?

Przez moment zdawało jej się, że Carl rozważa tę sugestię, wreszcie pokręcił przecząco głową.

- Gdyby czegoś potrzebowała... Powiedz jej, że może na mnie liczyć.

- Nie jestem pracownikiem firmy kurierskiej - oświadczyła chłodno. Nie mogła dać się wciągnąć w rozgrywki między dwojgiem ludzi,

których tak bardzo ceniła. Owszem, z całego serca pragnęła im pomóc, próbowała delikatnie przemówić Carlowi do rozumu, ale nic więcej nie mogła uczynić.

- Jeśli nie chcesz powiedzieć jej tego wprost, napisz list - poradziła. Ponownie potrząsnął głową. Najwidoczniej dawno już stracił nadzieję, że uda im się porozumieć.

- Powiedziałem jej już wszystko, co miałem powiedzieć - oznajmił. -Candy wie, że w razie czego może liczyć na moją pomoc, tylko jest zbyt uparta, by o nią poprosić.

Lesley prychnęła śmiechem. Candy Hoffman uparta? Ugryzła się w język, by nie poradzić mu, aby spojrzał w lustro.

W dniu Święta Dziękczynienia Candy obudziła się w melancholijnym nastroju, który jeszcze pogłębiał fakt, iż czuła się okropnie gruba. Była prawie w szóstym miesiącu ciąży i nie miała ani jednej pary dżinsów, które by na nią pasowały. Wprawdzie już przed miesiącem Lesley zaproponowała, by wybrały się kupić sobie trochę ciążowych ubrań, ale Candy stwierdziła, że to jeszcze za wcześnie. Tego ranka postanowiła, że już nadeszła właściwa pora.

Kolejnym powodem jej smutku był fakt, ż e miała spędzić to święto sama jak palec, Lesley bowiem skorzystała z zaproszenia rodziców, do czego zresztą Candy sama gorąco ją namawiała. Teraz było jej żal, że wypadła aż tak przekonująco.

Lesley Ackerman z czasem stała się najbliższą przyjaciółką, jaką miała. Odnajdywały w sobie wiele podobieństw, oprócz, rzecz jasna, tego najbardziej oczywistego, czyli ciąży. Ani razu Lesley nie wypytywała o jej związek z Carlem, ani też nie próbowała ich pojednać. Nie narzucała się również z dobrymi radami, za co Candy była jej niezmiernie wdzięczna. Nic bowiem nie było w stanie przekonać jej, by wyszła za Carla Saksa.

Nic.

Ubrawszy się bez pośpiechu, poszła do kuchni. Napady porannych mdłości dawno już ustąpiły miejsca zdrowemu apetytowi, toteż musiała bardzo uważać, by utrzymać zaleconą jej przez doktora Wilsona wagę, co - na szczęście - do tej pory jej się udawało. Gorzej natomiast szło z odmawianiem sobie porannej filiżanki mocnej kawy. Gdyby tylko Carl wiedział...

Przerwała rozmyślania. Nie miała zamiaru poświęcać temu typowi ani chwili ze swego czasu, a już zwłaszcza nie w dniu, gdy rodziny w całych Stanach spotykały się, aby dziękować Bogu za otrzymane w ciągu całego roku dary. Czuła się samotna i opuszczona, ponieważ dary może i miała, ale nie było nikogo, z kim mogłaby za nie dziękować.

Posiliwszy się niezbyt smacznym śniadaniem, a potem równie mało apetycznym obiadem, przebrała się w nowy strój i pojechała na kolację do Bluebeard's, restauracji, do której Carl zabrał ją na ich pierwszą oficjalną randkę. Nie chciało jej się przygotowywać pieczonego indyka tylko dla siebie samej, postanowiła więc zjeść go tutaj.

Pełen parking nie rokował zbyt dobrze, jeśli chodzi o liczbę wolnych stolików w restauracji, ale w końcu udało jej się znaleźć miejsce i szybkim krokiem udała się do środka, popychana przez silny podmuch zimnego wiatru. Tuż przy wejściu powitała ją kelnerka, którą Candy po raz pierwszy widziała na oczy. W okolicy kasy tłoczyło się kilka osób, a inna kelnerka zapisywała ich nazwiska na liście oczekujących.

- Poproszę o stolik dla jednej osoby - powiedziała Candy, gdy nadeszła jej kolej. - Jak długo będę musiała czekać?

Była już porządnie głodna, a dochodzące z zaplecza smakowite zapachy przyprawiały ją wręcz o burczenie w brzuchu.

- Obawiam się, że mniej więcej czterdzieści pięć minut.

- Ojej - westchnęła.

Tak długo, pomyślała rozczarowana. Powinna była wcześniej zarezerwować stolik.

- Mamy tu kogoś jeszcze, kto prosił tylko o jedno miejsce -poinformowała kelnerka z uśmiechem. - Może zgodziłaby się pani dołączyć do tej osoby?

- Z miłą chęcią, jeśli tylko ten ktoś nie ma nic przeciwko temu. Cóż za doskonałe rozwiązanie, ucieszyła się. Z radością spędzi ten świąteczny wieczór w towarzystwie.

- Może pani się dosiąść - oznajmiła kelnerką powróciwszy po chwili. - Proszę tędy.

Błąd, jaki Candy popełniła, polegał na tym, że nie spojrzała, z kim będzie dzielić stolik, dopóki się przy nim nie znalazła. Już otwierała usta, by podziękować osobie, która tak wspaniałomyślnie zaoferowała jej miejsce obok siebie, gdy niespodziewanie napotkała uważne spojrzenie

Carla. W pierwszej chwili chciała pobiec za kelnerką i oznajmić, że zmieniła zdanie, ale nigdzie więcej nie było wolnego krzesła. Poza tym właśnie tego spodziewał się po niej Carl.

- Dziękuję - powiedziała cicho.

Odsunąwszy stojące naprzeciwko niego krzesło, usiadła na nim i zagłębiła się w lekturze menu. Tak naprawdę tylko udawała, że czyta, chcąc zebrać całą pewność siebie, na jaką było ją stać. Od samego początku bowiem miała zamiar zamówić indyka w jarzynach. W tym czasie kelner przyniósł im wodę, masło i chleb.

Carl także nie wyglądał na uszczęśliwionego tym spotkaniem. Odkąd usiadła, cały czas przypatrywał jej się spod zmarszczonych brwi.

- Masz na sobie ubranie ciążowe - zauważył, gdy podniosła wreszcie na niego wzrok.

Prawdopodobnie w pierwszej chwili także jej nie rozpoznał i dlatego zgodził się na tę wysoce niezręczną sytuację.

To będzie ciężka próba, pomyślała Candy, kładąc na kolanach serwetkę.

- Proponuję, żebyśmy na czas kolacji odłożyli na bok wszelkie nieporozumienia - odezwał się ponownie. - Kiedyś całkiem nieźle się dogadywaliśmy.

Nie mogła się z tym nie zgodzić. Mógłby zarzucić jej dziecinne zachowanie i pewnie miałby rację.

- Dobrze. - Skinęła głową z wyraźnym wahaniem. Przyszło jej do głowy, że im mniej będą mówili, tym lepiej.

- Ślicznie wyglądasz - powiedział po chwili. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie chciała mu zaufać w obawie, że to ponownie narazi ją na przykrości i ból, a teraz już nie mogła sobie na to pozwolić.

- Dziękuję - odparła beznamiętnie.

- Jak się czujesz?

- Doskonale.

Zapadła niezręczna cisza. Jeszcze parę minut, a zupełnie stracę apetyt, pomyślała zirytowana. Milczenie przerwała kelnerka, która przyniosła zamówione przez nich surówki. Po jej odejściu oboje odezwali się w tej samej chwili.

- Jak ci idzie modernizacja posiadłości?

- Czy czujesz już ruchy dziecka?

Zawahała się, nie bardzo wiedząc, kto powinien odpowiedzieć jako pierwszy, gdy Carl gestem zachęcił ją do mówienia.

- Maleństwo już od jakiegoś czasu kopie i przeciąga się -poinformowała, uśmiechając się lekko. - Zwykle jednak czeka, aż położę się wygodnie w łóżku, i dopiero wtedy zaczyna szaleć.

- Lesley mówiła mi, że uczysz się robić na drutach. Candy poczuła się trochę zawiedziona, że przyjaciółka rozmawiała o niej z Carlem.

- Nie sądziłam, że Lesley rozmawia o mnie z kimkolwiek - odparła urażonym głosem.

- To ja zapytałem o ciebie - przyznał niechętnie. - Nie chcę, żebyś myślała, że Lesley opowiada mi o tobie. Ostatnio nawet, gdy poprosiłem, żeby ci coś przekazała, odparła, że nie pracuje w firmie kurierskiej.

Zaimponowało jej, że z taką szczerością przyznał się do czegoś, co prawdopodobnie wolałby przed nią ukryć.

- Co chciałeś mi przekazać? - Nie mogła zapanować nad ciekawością.

- Chciałem się po prostu upewnić, czy ci nic nie trzeba.

- Mam wszystko, czego potrzebują - oświadczyła bardzo cicho. - A właśnie, dziękuję za opłacenie lekarza i szpitala.

Podczas ostatniej wizyty u doktora Wilsona dowiedziała się, że jej zaległe rachunki zostały uregulowane, a te za przyszłe wizyty z góry zapłacone.

Carl wzruszył ramionami, jak gdyby chciał przez to powiedzieć, że zrobił to, co do niego należało.

Nagle zamarł ze spojrzeniem utkwionym w jej lewej dłoni.

- Nosisz ten pierścionek - wydusił z siebie. Candy gotowa była zapaść się pod ziemię. Jak mogła zapomnieć o pierścionku, tym samym, który na odchodnym rzucił jej na sekretarzyk.

- Zauważ, że noszę go na lewym ręku - powiedziała z naciskiem, zupełnie jakby stanowiło to wielką różnicę.

- Na lewym ręku - powtórzył bezwiednie.

- Dałeś mi go - przypomniała.

- Owszem, ale byłem przekonany, że zwróciłaś go do sklepu.

- Nie. - Mocno dziobnęła widelcem w liść sałaty. -Bardzo mi się spodobał.

Z chwilą gdy popróbowała surówki, przekonała się, że zupełnie straciła apetyt. Nie było sensu kontynuować tej farsy. Początkowo wydawało jej się, że nic się nie stanie, gdy zjedzą razem kolację, ale pomyliła się. Nie miała w sobie wystarczająco dużo siły.


- Czemu masz go na lewej ręce? - dopytywał się Carl.

- Nie mogłam go przecież włożyć na prawą - zirytowała się.

- Nie, ale nie rozumiem, dlaczego go w ogóle nosisz.

- Dobrze, jeśli chcesz go odzyskać, zaraz ci go oddam - powiedziała, zsuwając krążek z palca, ale powstrzymał ją.

- Mówiłem przecież, że jest twój i możesz z nim zrobić, co ci się żywnie podoba. Po prostu zastanawia mnie, dlaczego go nosisz.

Ponownie sięgnęła po widelec, zdecydowana zjeść całą porcję surówki, nawet gdyby miała się w końcu udławić.

- Już ci mówiłam, że bardzo mi się podoba.

Było to spore niedopowiedzenie, gdyż pierścionek ten stanowił najpiękniejszą ozdobę, jaką kiedykolwiek miała. Nie dlatego jednak go nosiła. Założyłaby bowiem oprawiony w kawałek żelaza polny kamyk, gdyby stanowił on dowód jego miłości.

- Ja... Ja... - wyjąkała, po czy umilkła, wpatrując się w swój talerz. Gdy ponownie się odezwała, z trudem panowała nad drżeniem głosu. -Wiem, że oświadczyłeś mi się tylko dlatego, że jestem w ciąży, a nie z miłości. Gdy powiedziałeś, że mogę zatrzymać ten pierścionek, początkowo rzeczywiście zamierzałam odnieść go do sklepu, ale parę razy przyłapałam się na tym, że bezwiednie wkładałam go na palec i sama przed sobą udawałam, że jesteśmy zaręczeni. Wreszcie postanowiłam go zatrzymać, aby nosząc go, czuć się bliżej ciebie.

Carl powoli pochylił się w jej kierunku.

- Powtórz początek, bo nie bardzo rozumiem... - Odchrząknął, jakby zaschło mu nagle w gardle.

- Początek?- zdziwiła się.

- Jeśli dobrze słyszałem, powiedziałaś, że oświadczyłem ci się tylko z powodu dziecka, tak?

- Tak. - Kiwnęła głową. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi.

- Odpowiedz mi na jedno pytanie - zwrócił się nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Kochasz mnie czy nie?

- Tylko idiota by nie zauważył, jak bardzo cię kocham - odparła bez mrugnięcia okiem.

- Czy mogłabyś mi w takim razie wyjaśnić, czemu dałaś mi kosza? -Wyraźnie słychać było, że traci cierpliwość.

- Ponieważ ty mnie nie kochasz.

- Też coś! - krzyknął, uderzając pięścią w stół. Natychmiast w całej restauracji ucichły rozmowy, a wszyscy goście z zaciekawieniem popatrzyli w kierunku ich stolika.

Candy posłała mu wściekłe spojrzenie, po czym pochyliła się ku niemu.

- W takim razie, dlaczego powiedziałeś mi wtedy, że jedynym powodem, dla którego mi się oświadczyłeś, jest fakt, że spodziewam się dziecka? - wycedziła.

- Bo przecież jesteś w ciąży.

- Czy nie przyszło ci do tej twojej zakutej głowy, że kobieta chce być kochana bez konkretnego powodu? Nie mam ochoty później usłyszeć, że wciągnęłam cię w małżeństwo jak w pułapkę. Gdybyś choć jeden jedyny raz wypowiedział słowo „miłość", padłabym w twoje objęcia, płacząc z radości.

Przyglądał jej się z taką miną, jak gdyby przemawiała do niego po chińsku. Do ich stolika podeszła kelnerka, zabrała talerze z surówką i postawiła półmisek z daniem głównym. Candy nałożyła sobie ogromną porcję indyka oraz jarzyn i zabrała się do jedzenia z takim apetytem, jak gdyby miała przez najbliższy miesiąc nie tknąć niczego. Wolała się zadławić, aniżeli pokazać mu, jak bardzo ją zranił.

Miała usta pełne ziemniaków, gdy Carl powoli położył na stole serwetkę, wstał, a następnie przeszedł na jej stronę stołu i ukląkł. Była tym tak zaszokowana, że nie mogła przełknąć.

- Nigdy jeszcze nie kochałem żadnej kobiety tak jak ciebie - wyznał. - Jesteś uparta, dzielna i do tego prześliczna. Popełniłem poprzednio pomyłkę i nie chcę jej teraz powtórzyć.

Zbyt zdumiona, by się odezwać, wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

- Wyjdziesz za mnie? - zapytał wreszcie, spoglądając na nią z nie skrywanym uwielbieniem.

Drżącą ręką sięgnęła po wodę i wypiła duszkiem pół szklanki, zanim zdecydowała, że zdoła wydobyć z siebie głos. Jednak wciąż nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.

- Kocham też nasze dziecko, gdybyś miała co do tego jakieś wątpliwości - zapewnił.

Candy zaczęła płakać i śmiać się jednocześnie. Szlochając głośno, zarzuciła mu ręce na szyję i ukryła twarz na jego ramieniu. Teraz już była pewna, że ją kocha.

Carl pocałował ją w policzek.

- Rozumiem, że to ma oznaczać zgodę. Jeśli nie, to tylko twoja strata, bo dzisiaj nie przyjmuję odmownej odpowiedzi.

Objąwszy ją wpół, obrócił ją radośnie wokół siebie, i a ona, odrzuciwszy w tył głowę, roześmiała się z całego serca. To było zdecydowanie najszczęśliwsze Święto Dziękczynienia w jej życiu.



ROZDZIAŁ 13



Witaj malutki - powiedziała Lesley, podchodząc do Arbitra, ulubionego ogiera Zane'a. Głowa araba pojawiła się nad wejściem do jego boksu. Spryciarz spodziewał się przysmaku, bo prychnął głośno, widząc, że schowała za plecami jabłko.

- Coś mi mówi, że cię strasznie rozpuściłam - roześmiała się, wyciągając dłoń ze smakołykiem.

Podobnie jak ona, koń wyraźnie tęsknił za Zane'em. W pierwszych tygodniach po jego śmierci Arbiter zachowywał się niespokojnie, jak gdyby wiedział, co się stało z jego ukochanym panem. Nawet teraz, po paru miesiącach, nie udało jej się wkupić w łaski pięknego ogiera, który wyraźnie tolerował ją. tylko dlatego, że przynosiła mu przysmaki. Sztuka ta nie powiodła się również Eddiemu i Dennisowi. Klacz Buttercup cierpliwie pozwalała im się czyścić, natomiast Arbiter był nieubłagany.

- Tęsknisz za nim, prawda? - zapytała, głaszcząc lśniącą szyję araba. - Ja też - wyszeptała ze łzami w oczach.

Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Od pewnego czasu bowiem płakała zupełnie bez powodu. Może było to spowodowane huśtawką hormonalną, a może tak na nią wpłynęła wiadomość o zaręczynach Candy i Carla. Ustalili oni datę ślubu na nadchodzącego sylwestra, a Candy poprosiła Lesley, aby zechciała być jej druhną. Oczywiście Lesley ucieszyła się, ale przez to poczuła się jeszcze bardziej samotna i nieszczęśliwa.

Naraz odczuła gwałtowne poruszenie dziecka i odruchowo położyła dłoń na brzuchu, zastanawiając się, co mogło być tego powodem. Arbiter podniósł głowę i zarżał donośnie. Od wejścia dobiegł ją odgłos czyichś cichych kroków, więc z uśmiechem odwróciła się, aby powitać gościa. Wtedy właśnie ujrzała Zane'a.

Na krótką chwilę jej serce zatrzymało się, po czym zaczęło bić jak oszalałe. Nie wiedziała, co sądzić o tym, co widzą jej oczy. Nie, to nie on, zdecydowała. Nie ma szramy na policzku, a poza tym jest przeraźliwie chudy.

A jednak wciąż wydawało jej się, że to Zane.

To tylko wytwór mojej wyobraźni, tłumaczyła sobie. Tak bardzo za nim tęsknię, że już zaczynam widzieć go na jawie. Ale jeśli to sen, nigdy więcej nie chcę się obudzić.

Mężczyzna postąpił o dwa kroki do przodu. Kulał, a każdy ruch zdawał się sprawiać mu nieznośny ból. W jego oczach malowało się cierpienie, a także nieskończona miłość.

- Zane - wyszeptała.

Obawiała się, że to coś, czymkolwiek było, zniknie, jeśli odezwie się choć trochę głośniej. Zrobiła krok i wyciągnąwszy rękę, dotknęła jego policzka. Pod palcami poczuła ciepłą skórę. Przybysz na moment przymknął oczy, jak gdyby czekał od miesięcy na tę chwilę.

- Zane? - powtórzyła.

Przytrzymał jej dłoń na swym policzku. Był prawdziwy. Żywy. Jego pierś unosiła się i opadała z każdym oddechem. Serce biło mocno, a delikatna żyłka pulsowała na szyi.

Nagle Lesley zaczęła drżeć na całym ciele. Po jej policzkach spłynęły ogromne łzy, a z gardła wyrwał się szloch. Nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Przecież przez tyle miesięcy przyzwyczajała się do myśli, że jej mąż nie żyje, a teraz stał przed nią ktoś, kto wyglądał identycznie jak

- Powiedz coś - błagała. - Powiedz, że to naprawdę ty. Wtedy wziął ją w ramiona i z całej siły przycisnął do siebie.

- To ja, naprawdę - szeptał, gładząc ją po głowie. -Byłem martwy aż do tej chwili, dopóki cię nie dotknąłem. Kocham cię, Lesley, całym sobą.

Ten czuły dotyk przekonał ją o prawdziwości jego słów.

Zane pocałował ją tak gwałtownie i namiętnie, jak gdyby chciał w ten sposób zaspokoić głód, jaki narósł w nim przez minione miesiące. Znowu czuła na swych ustach jego wargi, na plecach jego dłonie...

- Jak to...? Niemożliwe... - szeptała, gdy odsunął ją od siebie na chwilę.

Chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co sprawiło, że przez tyle miesięcy nie dawał znać o sobie, że pozwolił jej uwierzyć, iż zginął.

Powoli poszli do domu, gdzie na werandzie stała zalana łzami pani Applegate.

- Odjął mi chyba z dziesięć lat życia, pojawiając się w ten sposób -oznajmiła.

Lesley rozumiała to dokładnie, ponieważ ona była nie mniej zaszokowana. Jednak nic nie było ważne wobec faktu, iż odzyskała ukochanego męża.

- Jak to możliwe? - dopytywała się, gdy szli korytarzem. Tak bardzo chciała poznać odpowiedź, zanim zdecyduje się uwierzyć we własne szczęście. Kiedy już znaleźli się w bibliotece, Zane posadził ją w skórzanym fotelu, sam natomiast usiadł na otomanie.

- Umówiliśmy się z Schuylerem na spotkanie na pustyni - zaczął, ujmując Lesley za ręce. - Po niespełna pięciu minutach rozpętało się prawdziwe piekło. Schuyler postanowił mnie zabić z pełnym okrucieństwem, byleby tylko mieć pewność, że w końcu nie żyję.

Gdy wspominał tamte bolesne wydarzenia, jego twarz była nieruchoma, jakby wyprana ze wszelkich uczuć.

- Czy on zginął? - zapytała Lesley, z trudem opanowując łzy.

- Tak. Zastrzeliłem go. Widziałem, jak na moment przed śmiercią jego oczy napełniły się zaciekłą nienawiścią. Zwijając się z bólu, przeklinał mnie resztkami sił.

Zamilkł na chwilę.

- Popełniłem tylko jeden błąd - ciągnął. - Schuyler zadbał o to, bym zginął, nawet jeżeli zdołam go najpierw zabić. Podłożył bombę.

Lesley zamknęła oczy. Nie, tylko nie kolejna eksplozja. Przecież Zane ledwo uszedł z życiem z poprzedniej!

- Nagle poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Następne, co pamiętam, to sala we francuskim szpitalu. Nie mam pojęcia, jak się tam dostałem. Gdy się obudziłem, nie wiedziałem, gdzie ani też kim jestem. Odzyskanie pamięci zajęło mi dokładnie pół roku.

- Ależ ty umarłeś... - wyszeptała, wspominając ową noc, gdy jego duch przyszedł do sypialni, aby się z nią pożegnać. - Czułam to. Obudziłam się i byłeś przy mnie...

Zane nie mógł ukryć zaskoczenia.

- A więc to była prawda? - Pokręcił głową, jak gdyby nie mógł w to uwierzyć. - Pamiętam, że gdy poczułem podmuch eksplozji, pomyślałem, że jednak tego nie przeżyję, że to już koniec. Wtedy myślami wróciłem do ciebie i naszego dziecka.

- Tak, przyszedłeś do mnie - potwierdziła.

- Nie wiem, jak to możliwe, ale zachowałem w pamięci dokładnie tamte cudowne chwile razem z tobą. Pamiętam, że walczyłem wtedy ze wszystkich sił, aby nie odejść... Leżałem przez długie tygodnie w szpitalu i miałem przeczucie, że istnieje jakiś powód, dla którego muszę żyć. Czasami śniła mi się kobieta, ale nie potrafiłem jej rozpoznać, więc budziłem się wściekły.

- A co się stało z twoją twarzą? - zapytała, wodząc palcem po jego gładkim policzku.

- Lekarze mieli nadzieję, że odzyskam pamięć, gdy mi ją zrekonstruują - wyjaśnił. - Nic to nie dało.

Lesley pocałowała kącik jego ust.

- Jesteś... piękny - wyszeptała.

Nie umiała znaleźć lepszego słowa na określenie zmiany, jaka zaszła w jego wyglądzie. Już wcześniej. odkryła, że jest atrakcyjnym mężczyzną, teraz okazało się, że wygląda jak ucieleśnienie marzeń niejednej kobiety.

- Nie tak piękny, jak ty, matka naszego dziecka. To powiedziawszy, pochylił się i uniósłszy jej tunikę, pocałował

mocno już zaokrąglony brzuch.

- Sześć miesięcy - wyszeptała ze łzami w oczach. -Nie było cię przez sześć długich miesięcy.

W milczeniu podniósł do ust jej obydwie dłonie i obsypał je delikatnymi, czułymi pocałunkami.

- Powiedz, co sprawiło, że odzyskałeś pamięć? - poprosiła.

W jego oczach pojawił się uśmiech.

- Płacz noworodka. Nie wiadomo, dlaczego całymi dniami włóczyłem się szpitalnymi korytarzami. Pewnego dnia coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć na oddział położniczy. Pamiętam, że potem nie myślałem o niczym innym, jak o tym, że muszę się ponownie narodzić. Wreszcie któregoś dnia stanąłem w drzwiach sali, w której leżały niemowlaki. Jeden z nich zaczął bardzo głośno płakać i wtedy wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. Zobaczyłem wyraźnie twoją śliczną, kochaną twarz. Przypomniałem sobie ciepły blask twoich oczu, gdy powiedziałaś mi, że spodziewasz się dziecka.

Pochylił się, by złożyć na jej ustach gorący pocałunek.

- Nie zostawiaj mnie już więcej - prosiła, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. - Drugi raz tego nie przeżyję.

Była jednak świadoma, że cierpienia, które odczuwała nieustannie przez tych sześć miesięcy, nie można porównać z tym, co przeszedł on, walcząc o życie, nie mając przy tym pojęcia w imię kogo lub czego.

Poszli razem do sypialni, gdzie położyli się obok siebie na łóżku. Zane najpierw głaskał ją delikatnie po brzuchu, aż wreszcie położył na nim głowę. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, gdy dziecko poruszyło się dość energicznie.

- To dziewczynka - szepnęła Lesley.

- Tak ci powiedział doktor Wilson?

- Nie. - Uśmiechnęła się radośnie. - Ty mi powiedziałeś. Zane popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Przynajmniej tak mi się wydawało - poprawiła się, całując go w czoło. - Jeśli okaże się, że to chłopiec, będziemy musieli spróbować jeszcze raz.

Roześmiał się wesoło.

- Jak sobie życzysz, kochanie - zgodził się.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harlequin Orchidea6 Macomber?bbie Wszystko albo nic
Macomber Debbie Pora na romans (Harlequin Romance)
Clark Lucy Harlequin Medical 490 Podwójne szczęście
Macomber Debbie Harlequin Romance 81 Mój bohater
Macomber Debbie Jedna noc
Harlequin Orchidea3 Evanick Marcia Podaruj mi życie
Macomber Debbie Najpierw ślub
Harlequin Orchidea1 Ross JoAnn Miłość zemsta i korona
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Roberts Nora Niebieski diament (Gwiazdy Mitry) 02 Schwytana gwiazda (Harlequin Orchidea 05)
Macomber Debbie Oplacona randka 01 HS200305
Macomber Debbie Opłacona randka
Macomber Debbie Deszczowe

więcej podobnych podstron