Cartland Barbara Podróż po gwiazdę 2

background image

Barbara Cartland

PODRÓŻ PO

GWIAZDĘ

Tytuł oryginału: JOURNEY TO A STAR

background image

Od Autorki

Graniczne zamieszki, które miały miejsce w Syjamie w roku 1893,
stopniowo ucichły. W roku 1897 król Czulalongkorn oraz królowa
Saowaba odwiedzili Europę, przypłynąwszy tam na pokładzie jachtu
„Maka Chakri".

Ciepłe przyjęcie, z jakim spotkali się we Francji, mile zaskoczyło

królewską parę. W Anglii zatrzymali się w pałacu Buckingham, gdzie
gościł ich książę Walii (późniejszy król, Edward VII).

Podróż, obejmująca również Rosję, Włochy, Szwecję i Belgię, okazała się

bardzo owocna. Czulalongkorn był pierwszym azjatyckim monarchą,
który rozmawiał z Europejczykami po angielsku, bez pomocy tłumacza.

Gdy znalazłam się w roku 1982 w Bangkoku, zatrzymałam się w hotelu

„Oriental", obecnie jednym z największych hoteli na świecie. Z mego
balkonu rozciągał się wspaniały widok na rzekę, na której od stuleci
znajduje się rodzaj bazaru, odmalowanego w niniejszej książce.

Niestety, nie miałam czasu, by zwiedzać świątynie i oglądać fascynujące

freski. Istnieje jednak interesująca praca A.B. Criswolda pt. Dziesięć żywotów
Buddy,
prezentująca ich barwne reprodukcje.

background image

Rozdział 1

1894

Markiz Oakenshaw ziewnął. W pałacu Świętego Jakuba było duszno, a
poranne przyjęcie ciągnęło się w nieskończoność. Książę Walii był jak
zwykle duszą towarzystwa. Rozmawiał prawie z każdym, kto został mu
przedstawiony, i jego śmiech raz po raz rozbrzmiewał wśród gości.

Na markizie, który często był świadkiem podobnych scen, paradny

wygląd znajdujących się tam żołnierzy, marynarzy, dyplomatów i
ministrów nie wywarł szczególnego wrażenia.

Rozmyślał o wyjątkowo słonecznym jak na styczeń dniu i o tym, że

wolałby teraz być na przejażdżce po parku na jednym ze swoich ognistych
koni lub galopować z którymś z przyjaciół na swoim prywatnym torze
wyścigowym. Był tak pogrążony w myślach, że gdy spotkanie dobiegło
końca i książę Walii ruszył w kierunku drzwi, drgnął, jakby nagle
przebudzony.

Markiz pospieszył za nim. Zauważył, że z roku na rok książę staje się

coraz tęższy, i pomyślał, że jego eleganckie stroje będą wkrótce za ciasne.

Markiz natomiast zachował swą młodzieńczą sylwetkę. Lubił jeździć

konno, uprawiać sporty, gdy tylko miał okazję, i dzięki temu ciągle był w
dobrej formie.

Starał się także zachować wstrzemięźliwość na hucznych przyjęciach w

Marlborough House i nie ulegać urokowi pięknych dam, które
nadskakiwały księciu Walii.

Powstrzymując ziewanie, markiz pomyślał, że długie przyjęcia przy suto

zastawionym stole nudzą go tak bardzo jak przeciągające się w nieskończo-
ność poranne spotkania oraz inne dworskie rozrywki. Dlatego też trudno
mu było wyrazić entuzjazm, gdy książę rzekł:

— Mam nadzieję, Vivien, że zjesz dzisiaj ze mną kolację. Księżna

wyjechała i chciałbym nie tylko zaprosić starych przyjaciół na posiłek, ale
także zabawić się potem w świetle świateł na scenie.

Markiz wiedział, że oznaczało to wybranie się na pewnego rodzaju

przedstawienie teatralne, które książę uwielbiał. Nie miał też wątpliwości,
iż zabawa skończy się w jednym z domów uciech, które zawsze stały dla

background image

nich otworem. Pomyślał niemal z rozdrażnieniem, że jest za stary na tego
rodzaju rozrywki, podobnie zresztą jak książę. Jednak jego wysokość z
entuzjazmem młodego podoficera wciąż podziwiał wątpliwy urok takich
kiczowatych przedstawień jak Damy w mieście.

— Doskonały pomysł— odparł markiz po namyśle.

Gdy schodzili po starych dębowych schodach, po których od wieków

stąpali wielcy arystokraci, książę był w świetnym humorze. Na dziedzińcu
czekał już powóz, by zawieźć go do znajdującego się nie opodal
Marlborough House. Gdy odjeżdżał, markiz i inni dworzanie, mężowie
stanu oraz służący, którzy go odprowadzali, pochylili głowy w ukłonie, a
potem westchnęli z ulgą, kiedy powóz z następcą tronu zniknął im z oczu.

— No, na dzisiaj, dzięki Bogu, koniec — powiedział do markiza jeden z

dżentelmenów — mogę zrzucić już ten niewygodny mundur.

— Mam zamiar zrobić to samo — odparł markiz i już chciał wsiąść do

swego powozu, gdy usłyszał:

— Och, Oakenshaw, prawie bym zapomniał. Minister spraw

zagranicznych prosił, żebyś wpadł do niego przed lunchem.

— A to w jakim celu? — spytał markiz niechętnie.
— Nie mam pojęcia, ale znając jego lordowską mość pewnie chodzi o coś,

co powinno być zrobione wczoraj.

Markiz zaśmiał się krótko, choć wcale go to nie rozbawiło. Dobrze
wiedział, że lord Rosebery ze swoimi zdolnościami, pozycją i bogactwem
mógł zdobyć władzę nawet bez angażowania własnej inteligencji, z
której powszechnie słynął. Pan Gladstone nazywał go człowiekiem
przyszłości.

Kiedy lord Rosebery został awansowany na ministra spraw

zagranicznych, jego zdolności oratorskie zyskały ogólny podziw i
przysporzyły mu popularności w całym kraju.

Miał przy tym niezrównane konie wyścigowe, które zawsze

przychodziły pierwsze do mety.

Fakt, że minister zaliczył do grona bliskich przyjaciół o wiele od siebie

młodszego markiza Oakenshawa, nikogo nie dziwił. Obaj bowiem lubili
uprawiać sporty i mieli poczucie humoru, które pozwalało im śmiać się
nie tylko z otoczenia, ale także z samych siebie.

background image

Gdy powóz zaprzężony w dwa znakomite konie jechał w kierunku

ministerstwa, markiz zastanawiał się, z jakiego to powodu lord Rosebery,
z którym jadł obiad zaledwie przed paroma dniami, tak niezwłocznie chce
się z nim widzieć.

Oakenshaw miał ochotę najpierw udać się do swojego domu przy

Grosvenor Square, by się przebrać, ale skoro lord Rosebery tak pilnie go
potrzebował, byłoby wielkim nietaktem kazać mu czekać. Konie
zatrzymały się przed budynkiem ministerstwa i jeden z prywatnych
sekretarzy lorda Rosebery'ego zbiegł po schodach, by powitać przybysza.

— Dzień dobry, milordzie. Minister będzie bardzo wdzięczny za tak

rychłe przybycie.

— Witaj, Cunningham. Możesz mi powiedzieć, po co ten cały pośpiech?

— zapytał sekretarza lorda Rosebery'ego, którego znał od dawna.

— Myślę, że jego lordowska mość sam wszystko wyjaśni — odrzekł

sekretarz i poprowadził markiza korytarzem do drzwi gabinetu ministra.

— Markiz Oakenshaw, milordzie — zaanonsował niemal z dumą:

Lord Rosebery wydał okrzyk zadowolenia i wstał, by powitać gościa.

— Wspaniale, że przyszedłeś, Vivien — powiedział. — Muszę przyznać,

że świetnie wyglądasz. Jak wypadło poranne przyjęcie u księcia?

— Było bardziej nudne niż zwykle— odparł markiz.

Usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Lord Rosebery zajął z powrotem

swoje miejsce i rzekł:

— Pewnie Stanhope napomknął ci już, że to pilna sprawa.
— Co się stało? — spytał markiz. — W Europie wybuchła wojna czy

może Rosjanie wkroczyli do Indii?

— Nic aż tak złego — zapewnił go lord Rosebery z uśmiechem — ale

potrzebuję twojej pomocy w Syjamie.

— W Syjamie? — powtórzył markiz. — Myślałem, że już jest tam spokój.

— W zasadzie tak, ale chciałbym, żebyś pojechał do Bangkoku z misją

dobrej woli.

Markiz odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.

— Powiem ci coś, Archibaldzie. Zawsze mnie zaskakujesz. Mogłem

spodziewać się, że poprosisz mnie, bym jechał do Paryża albo Kairu, ale z
pewnością nie do Syjamu.

background image

Lord Rosebery rozparł się wygodniej w fotelu po drugiej stronie biurka, a

gdy zaczął mówić, jego oczy zabłysły.

— Nie chciałbym sprawiać ci zbyt dużego kłopotu. Pomyślałem tylko, że

twój jacht, który stoi tak długo bezczynnie, świetnie nadawałby się do
takiej podróży. Mógłbyś wpłynąć do ujścia rzeki, tak jak w zeszłym roku
francuska kanonierka.

— Słyszałem o tym — odparł markiz. — Dużo na ten temat rozprawiano.

Rozumiem, że po tym, jak wysłaliśmy parę okrętów wojennych w tamte
okolice, wszystko ucichło.

— W istocie — przyznał lord Rosebery — jak zwykle jesteś dobrze

poinformowany.

Na chwilę zapadła cisza. Minister przyglądał się badawczym wzrokiem

przystojnemu młodemu człowiekowi siedzącemu naprzeciwko i nieocze-
kiwanie rzekł:

— Z twoją inteligencją i wiedzą o świecie mógłbyś odegrać znaczącą rolę
w polityce. Spróbuj. Potrzebujemy cię.

Markiz uśmiechnął się i znudzony wyraz zniknął z jego twarzy.
— Wydaje mi się — odparł — że te rozwlekłe przemówienia w Izbie

Lordów są równie nudne jak ci, którzy je wygłaszają.

Rosebery roześmiał się.

— W porządku, nie będę nalegał, żebyś robił coś w Parlamencie, jeśli

pomożesz mi, tak jak kiedyś, w innej sprawie.

— Czy naprawdę chcesz, bym pojechał do

Syjamu?

— Jeżeli termin ci nie odpowiada — odparł lord Rosebery —

przypuszczam, że są jakieś tego powody. Czy ona jest bardzo pociągająca?

— Owszem.

Mówiąc to markiz pomyślał, że lady Bradwell, która akurat pojawiła się

w jego życiu, ma urok, z jakim nie spotkał się nigdy wcześniej. Liczne jego
romanse, namiętne i gwałtowne, nigdy nie trwały długo, ponieważ szybko
zaczynała nużyć go ich jednostajność. W wieku trzydziestu trzech lat
wciąż nie był żonaty z tego prostego powodu, iż nie spotkał dotąd kobiety,
z którą chciałby spędzić całe życie. Przeżywając miłosne przygody nie
myślał o małżeństwie. Przekonał się bowiem, że gdy tylko poznał bliżej

background image

którąś z tych atrakcyjnych, dowcipnych i powszechnie podziwianych
piękności, tak zresztą podobnych do siebie, szybko zaczynał ziewać z
nudów.

— Na Boga, Vivien — powiedział mu przed tygodniem jego najbliższy

przyjaciel, Harry Prest-wood. — Czego, do diabła, oczekujesz od życia? Za
czym się rozglądasz? Czyżbyś już zerwał z Daisy? '

Mówił o pewnej damie okrzykniętej zgodnie za największą piękność

ostatniego sezonu, która, podobnie jak wiele kobiet przed nią, straciła dla
markiza serce, a w konsekwencji i głowę.

Hrabina miała męża, który wolał wiejskie okolice od Londynu i po

dziesięciu latach małżeństwa przestał zwracać uwagę na prywatne
rozrywki swojej żony, jeśli tylko dbała o poszanowanie jego imienia.

Markiz miał reputację podrywacza, co bardziej uchodziło w czasach

panowania króla Jerzego IV niż królowej Wiktorii. Dlatego też, jeśli tylko
ujrzano go z jakąś kobietą, natychmiast stawało się to przedmiotem plotek.

Jednak gdy związał się z Daisy, markiz starał się być bardzo ostrożny.

Zdawał sobie bowiem doskonale sprawę, że skoro oboje znani są
publicznie, ich związek z pewnością nie umknie uwadze i wywoła skandal.
Daisy jednak najwyraźniej się zakochała i już zaczynano o nich mówić. A
ponieważ markiz nie przepadał za insynuacjami swoich przyjaciół i
cierpkimi uwagami zamieszczanymi w kolumnach towarzyskich, niezwło-
cznie przerwał romans.

Jeśli chciał, potrafił być bezlitosny i zdeterminowany. Kiedy tylko na coś

się zdecydował, żadne łzy, błagania i groźby nie mogły zmienić jego
zdania.

— Jak możesz mi coś takiego proponować — rozpaczała Daisy, gdy

powiedział, że powinni ograniczyć spotkania.

— Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia — odparł markiz.
— Kocham cię — wyznała Daisy. — Uwielbiam cię. Nigdy nie sądziłam,

że potrafię tak pokochać jakiegokolwiek mężczyznę.

— Pochlebiasz mi, musisz jednak dbać o swoją reputację zarówno wśród

znajomych, jak i w Marl-borough House.

Daisy zesztywniała i przez chwilę z niedowierzaniem spoglądała na

markiza przez łzy, jakby wątpiła, czy mówi to serio.

background image

— Co miałeś na myśli wspominając o Marl-borough House? — spytała.

— Książę nigdy nie powie o mnie nic złego. Dobrze o tym wiesz.

— Wczoraj przy kolacji pytanie księżnej, kiedy twój mąż wraca do

Londynu, było bardzo wymowne — zauważył markiz.

Daisy milczała. Świetnie zdawała sobie sprawę, że sprzeciwianie się

księżnej mogłoby się skończyć wykluczeniem z towarzystwa. Chociaż
Daisy wydawało się niemożliwe, by piękna Aleksandra stała się jej
wrogiem, czuła, że księżna nie jest jej zbyt przychylna.

— Daisy, chcę ci podziękować za szczęście, które mi dałaś, i mam

nadzieję, że na zawsze zostaniemy przyjaciółmi — rzekł spokojnie markiz,
wiedząc, że uderzył w czuły punkt.

Zabrzmniało to pompatycznie, ale nic innego nie przyszło mu do głowy.

Prawdę mówiąc wcale nie martwił się tak bardzo o reputację Daisy. Po
prostu młoda dama przestała być dla niego tak atrakcyjna.

Nie potrafił zrozumieć, czemu każda kobieta, którą adoruje, powtarza

wkoło to samo, tak że po krótkim czasie może przewidzieć niemal każde
słowo wychodzące z jej ust.

Nie wymagał od kobiet wielkiej inteligencji — broń Boże. Nic bardziej go

nie denerwowało niż przemądrzała kobieta, ale z pewnością cenił
oryginalność.

Daisy potrafiła wzbudzić w nim ogień pożądania, lecz nie umiała

prowadzić interesujących rozmów. Uważał za banalne wszystko, co
mówiła, nawet jeśli bardzo wdzięcznie przy tym wyglądała.

— Do diabła z tym wszystkim — często mawiał markiz do Harry'ego. —

Nigdy się nie ożenię.

— Ależ oczywiście, że to zrobisz — odpowiadał Harry. — Musisz

przecież mieć dziedzica, a w zamku z pewnością przyda się pani domu.

Markiz zdziwił się bardziej, niż gdyby Harry rzucił mu bombę pod nogi.

— Chcesz przez to powiedzieć, że nie jestem dobrym gospodarzem? —

spytał.

— Trudno znaleźć lepszego — zapewnił go Harry— ale też gdy się

bawisz, jesteś rozrzutny bardziej niż ktokolwiek. Wydaje się, że dla
równowagi przydałaby się jakaś piękna dama po drugiej stronie stołu,
przyozdobiona brylantami rodu Oakenshawów, które zakładałaby także

background image

na otwarcie Parlamentu.

Markiz odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

— Mówisz tak jak moja matka — powiedział. W duchu przyznawał
jednak rację przyjacielowi.

To było nieuniknione. Musiał w końcu kiedyś wziąć sobie żonę, która
zostałaby panią na zamku, w rezydencji w Londynie oraz w licznych
posiadłościach markiza rozsianych po całym kraju, a także zajęłaby miejsce
u jego boku na dworze.

Ale jednocześnie porażała go myśl o nudzie, jaka z pewnością by go

ogarnęła, gdyby podczas śniadań, obiadów i kolacji musiał wysłuchiwać
banałów, opowiadanych przez jakąś młodą dziewczynę, i gdyby w
dodatku miał świadomość, że tak będzie się działo do końca życia.

— Nie ożenię się — upierał się markiz.

Gdy pozbył się Daisy, łagodząc jej ból rozstania wyjątkowo drogim

prezentem od Cartiersa, zaczął się rozglądać za jakąś nową zdobyczą.

Nie spotkał nikogo aż do zeszłego tygodnia, kiedy na przyjęciu

wydawanym przez jednego z członków rządu, którego zaproszeń zwykle
nie przyjmował, znalazł się przy stole obok kobiety przedstawionej mu
jako lady Bradwell. Bez wątpienia była piękna. Inaczej, jak sądził, nie
posadzono by jej koło niego. Zdziwił się, że nie spotkał jej wcześniej.

— Gdzie się pani ukrywała? — spytał.
— Mieszkałam jakiś czas w Paryżu — odparła— i byłam przez rok w

żałobie.

— To wszystko tłumaczy.

Mówiąc to miał na myśli nie tylko to, że nie spotkał jej wcześniej, lecz

także, iż znalazł wytłumaczenie dla jej wyjątkowo eleganckiego stroju,
wykwintnych manier i sposobu, w jaki odpowiadała na jego śmiałe zaloty i
jaki nie był znany większości Angielek.

Gdy kolacja dobiegła końca, markiz był wielce zaintrygowany nowo

poznaną damą. Dwa dni później rozpoczął starania, by zdobyć jej serce. Z
doświadczenia wiedział, że nie potrwa to długo, a i rezultat zmagań
wydawał mu się przesądzony.

Markiz nie był przesadnie zarozumiały. Musiałby być jednak zupełnie

głupi, gdyby nie dostrzegał, że każda kobieta, którą chciał zdobyć, zawsze

background image

była mu w końcu przychylna. Wszystkie opierały się jedynie dla zasady, by
zachować swoją dumę.

Lady Bradwell jednak nie tylko intrygowała markiza, ale, co więcej,
stanowiła dla niego trudną do rozwikłania zagadkę. Mówiąc krótko
markiz nie osiągnął jeszcze zamierzonego celu, choć nie wątpił, że
wkrótce to nastąpi. Nie chciał jednak akurat w tym momencie wyjeżdżać
za granicę. Nagle przyszło mu do głowy, że skoro lady Bradwell jest
wdową, może udałoby się ją namówić, aby pojechała razem z nim,
oczywiście w towarzystwie jakiejś przyzwoitki. Spytał głośno ministra:

— Archibaldzie, kiedy miałbym wyruszyć z ową, jak ty to nazywasz,

misją dobrej woli? I jakie właściwie byłoby moje zadanie?

Widząc uśmiech ministra i błysk w jego oczach, markiz doszedł do

wniosku, że lord Rosebery nie tylko ucieszył się z jego zgody, ale zapewne
domyślał się także, co się za nią kryje.

— Chciałbym, żebyś wyruszył tak szybko, jak to możliwe — odparł. — A

jeśli chodzi o twoje drugie pytanie, to wiesz przecież, co się działo w
Syjamie, i dużo nie muszę ci wyjaśniać. Chodzi jedynie o to, byś rozwiał
obawy króla związane z podpisaniem umowy francusko-angielskiej. —
Minister uśmiechnął się i mówił dalej: — Musisz sprawić, by jego wysokość
uwierzył, że nie zagraża ona jego krajowi, przeciwnie, gwarantuje mu
niezależność.

— Z tego, co mówisz— rzekł markiz— wynika, że mocarstwa kolonialne,

to znaczy Brytyjczycy w Birmie i Francuzi w Laosie będą traktować Syjam
jako państwo buforowe.

— Dokładnie tak— przyznał minister— nic dziwnego jednak, że po tym

całym zamieszaniu, głównie z powodu Francuzów, król Czulalongkorn z
obawą patrzy w przyszłość.

— Mam nadzieję, że się uspokoi — odparł markiz. — Zawsze uważałem

Czulalongkorna, zresztą podobnie jak ty, za wielkiego władcę naszych
czasów, który z pewnością przejdzie do historii.

Lord Rosebery przytaknął ruchem głowy. Obaj mężczyźni pamiętali

początki panowania króla, kiedy to ogłosił, że dzieci, które urodzą się nie-
wolnikom, zostaną wolnymi ludźmi, i od tamtej pory stopniowo uwalniał
swoich poddanych. Czulalongkorn wprowadził również nowoczesny

background image

system pocztowy, stworzył sieć kolejową i na miejsce lokalnych feudałów,
którzy mieli zbyt wielką władzę, mianował gubernatorów odpo-
wiadających za swoje poczynania przed samym władcą.

Kiedy markiz odwiedził Syjam kilka lat wcześniej, Czulalongkorn i jego

reformy wywarły na nim wielkie wrażenie. Pewnego razu jego wysokość
powiedział mu:

— Wszystkie dzieci, moje własne i te najbiedniejsze, powinny mieć

zapewniony dostęp do nauki.

Król Czulalongkorn nie chciał, by Syjam uzależnił się od Zachodu.

Jednym ze sposobów uniknięcia tego były postępowe reformy. W owym
czasie Wielka Brytania całkowicie kontrolowała Birmę. Króla niepokoiła
także wzrastająca siła i wpływy Francuzów w Indochinach. Rok wcześniej
wynikły z tego kłopoty. Dwa francuskie okręty wojenne, które wpłynęły na
rzekę Cziapana w drodze do Bangkoku, zostały ostrzelane przez Tajów. Po
obu stronach były ofiary, ale do tej pory ucichły już wszelkie animozje.

— Chciałbym — rzekł minister — żebyś przekonał króla, iż Wielka

Brytania naprawdę ma dobre zamiary. Myślę, że nikt nie zrobi tego lepiej
niż ty.

— Pochlebiasz mi— odparł markiz — lecz wiem doskonale, że robisz to

dlatego, by osiągnąć swój cel — westchnął. — W porządku, pojadę, ale pod
warunkiem, że będę mógł zabrać ze sobą kogoś do towarzystwa.

— To nie zależy ode mnie — stwierdził lord Rosebery — lecz od tego, czy

obiekt twoich uczuć przyjmie zaproszenie — przerwał i dodał po chwili. —
Znam cię dosyć długo, Vivien, i nigdy nie słyszałem, żeby jakaś kobieta ci
odmówiła.

— Zawsze musi się zdarzyć ten pierwszy raz. Lord Rosebery wstał.

— Mam umówione spotkanie. Czy zjadłbyś jutro ze mną lunch?

Opowiedziałbym ci dokładniej o sytuacji w Syjamie i dałbym ci listy do
króla, naszego posła i konsula generalnego w Bangkoku, kapitana
Henry'ego Michaela Jonesa.

— Mam dziwne wrażenie, że wymusiłeś na mnie zgodę na ten wyjazd —

rzekł markiz. — Jeśli coś pójdzie nie tak, Archibaldzie, przysięgam, że nie
przyjmę już więcej twoich propozycji. Do tej pory zawsze wysyłałeś mnie
do tych części świata, których nie miałem większej ochoty oglądać.

background image

— Nonsens! — odrzekł lord Rosebery. — Nie wątpię, że chętnie

uciekniesz od intryg rozgrywających się w Marlborough House i
przeraźliwie nudnych przyjęć, które tak cię denerwują. I kto wie... może
znajdziesz na dalekiej ziemi jakąś piękną orchideę lub ujrzysz gwiazdę,
jakiej zawsze szukałeś?

Markiz spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem.

— Kto mówi, że szukam czegokolwiek?
— A czy może być inaczej — uśmiechnął się lord Rosebery.— Masz

wszystko... atrakcyjny wygląd, wysoką pozycję, majątek... z wyjątkiem
tego, co dla mężczyzny najważniejsze.

— Co masz na myśli? — spytał markiz wrogim głosem, spodziewając się,

jaka będzie odpowiedź.

— Miłość — rzekł minister.

Markiz już miał powiedzieć, że to ostatnia rzecz, na jakiej mu zależy, i

doskonale sobie bez niej radzi, przypomniał sobie jednak, że lord Rosebery
przed czterema laty stracił żonę i jego przyjaciele ze smutkiem patrzyli, jak
staje się coraz większym odludkiem.

Markiz powstrzymał się więc od uwagi, którą miał na końcu języka, i

rzekł tylko:

— Zawsze słyszałem, że najlepiej podróżuje się samemu.
— To dosyć oklepane powiedzenie — zauważył oschle lord Rosebery —

stać cię na coś lepszego. Ale oczywiście wszystko zależy od tego, dokąd się
jedzie.

Markizowi spodobała się subtelność tej uwagi. Po chwili ciszy lord
Rosebery rzekł:

— Kiedy wrócisz, będę miał dla ciebie dość ciekawą propozycję.

Markiz uniósł brwi i spytał:

— Jaką?
— Nie chcę zajmować ci teraz czasu, ale wspominałem już o tym jego

wysokości, któremu pomysł bardzo się spodobał.

— Pewnie masz ma myśli gubernatorstwo? — rzekł powoli markiz.
— Może nawet coś lepszego. W każdym razie wracaj szybko... nie chcę,

żebyś pozostawał zbyt długo na obcej ziemi.

Oakenshaw wstał.

background image

— A więc zjemy jutro razem lunch, Archibaldzie — powiedział. — Lepiej

przekonaj mnie, że ta podróż jest naprawdę konieczna, inaczej zapewniam
cię, iż wycofam się w ostatniej chwili.

— Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłeś — odparł minister. — Żałuję, że nie

mam czasu, by jechać razem z tobą. Gdybym miał wolną chwilę, nie
wahałbym się podjąć wyprawę po złote runo.

Gdy podeszli do drzwi, lord Rosebery położył dłoń na ramieniu swego

młodego przyjaciela.

— Jestem pewien, Vivien, że ona chętnie przyjmie twoje zaproszenie...

może nawet zbyt chętnie. Miejmy jednak nadzieję, że nie znudzisz się nią
przed powrotem.

— Twoja impertynencja mnie zdumiewa! — wykrzyknął markiz i obaj

roześmiali się wychodząc z gabinetu na korytarz.

Tarina Worthington nacisnęła dzwonek przy wejściu do budynku przy

Belgrave Square 115 i czekała niespokojnie, aż ktoś jej otworzy. Drzwi
uchylił lokaj w liberii.

— Chciałabym zobaczyć się z lady Bradwell — oznajmiła.
— Czy jest pani umówiona?
— Niestety nie — odparła Tarina — ale czy może pan jej powiedzieć, że

kuzynka Tarina Worthington chce się z nią widzieć.

Lokaj rozchmurzył się nieco, gdy usłyszał słowo „kuzynka". Ruszył

powoli w stronę salonu i otworzył drzwi, by wpuścić Tarinę do środka.

— Zawiadomię milady o pani przybyciu — rzekł.
Tarina rozejrzała się po przestronnym pomieszczeniu z wysokim sufitem,

umeblowanym w sposób świadczący bardziej o zamożności właściciela niż
o dobrym guście. Uwagę młodej kobiety przyciągnęło jej własne odbicie w
wielkim lustrze.

Teraz już wiedziała, czemu lokaj miał ochotę odprawić ją z kwitkiem.

Czarna suknia, którą kupiła po śmierci ojca, była pośledniego gatunku, a w
promieniach zimowego słońca wyglądała na zniszczoną. Płaszcz,
niezbędny przy temperaturze bliskiej zera, który miała na sobie, był
wytarty. Nosiła go bowiem przez wiele lat jej matka. Uśmiechając się
smutno, pomyślała, że wygląda naprawdę okropnie. Ale nie ośmieliła się
wydać pieniędzy na strój żałobny. Niewielka suma, jaką po śmierci ojciec

background image

zostawił jej w banku, ledwie chroniła ją przed głodem.

„Jak tacie udało się choć tyle zaoszczędzić?" Tarina rozpaczliwie pytała

samą siebie.

Sprzedała z plebanii wszystko, co do niej należało. Wiedziała jednak, że

dostanie za to tylko parę marnych funtów.

Czekając na kuzynkę, której nie widziała od dwóch lat, była coraz

bardziej niespokojna. Stojąc przed lustrem nerwowo poprawiła kapelusz.
Od tygodnia nie miała czasu umyć włosów, które straciły swój rudawy
połysk. Matka zawsze uważała, że Tarina odziedziczyła kolor włosów po
austriackich przodkach.

— To zabawne, Tarino — mówiła — ale rude włosy, zawsze tak

podziwiane, nie pojawiły się w mojej rodzinie od dwóch pokoleń, a teraz
znowu się pokazały.

— Czy moja prababka była bardzo piękna? — spytała kiedyś Tarina.
— Wszyscy tak powiadali — odparła matka. — Podobno była także

niezwykle utalentowana. Miała doskonały głos, a z jej pamiętnika
dowiedzieliśmy się, że cieszyła się wielkim powodzeniem na wiedeńskich
balach. Dwa razy śpiewała w pałacu Schónbrunn dla cesarza Franciszka
Józefa i cesarzowej Elżbiety, która także miała rude włosy.

— Czy myślisz, że ja także miałabym dobry głos... gdybym ćwiczyła? —

spytała wtedy Tarina.

Matka uśmiechnęła się.

— Nie mam pojęcia, kochanie — odparła. — Pięknie śpiewasz w chórze

kościelnym, ale obie dobrze wiemy, że trzeba mieć wielki talent, by
oczarować tłumy. — Zamilkła na chwilę, a potem powiedziała: — Jest
jednak pewna rzecz, o której powinnaś wiedzieć. Ojciec i ja musieliśmy
bardzo oszczędzać, by móc opłacić twoje lekcje, i teraz nie stać nas już
dłużej na to.

Rude włosy Tariny miały dziwną właściwość. Odzwierciedlały bowiem

stan jej ducha lub umysłu. Gdy dziewczyna była szczęśliwa, włosy
nabierały złocistego blasku, a kiedy miała zmartwienia, rudy kolor blakł i
matowiał.

Teraz połyskiwały jedynie pojedyncze kosmyki. Skóra na twarzy Tariny

jak zwykle była zdumiewająco biała, a w promieniach słońca wyglądała

background image

prawie na przezroczystą. Jej oczy, czasami zielone, innym razem szare,
pociemniały od niepokoju i zmartwień.

— A jeśli kuzynka Betty odprawi mnie? — powiedziała Tarina szeptem

do siebie. — Co wtedy zrobię? Dokąd pójdę?

Drzwi otworzyły się.

— Jaśnie pani zgodziła się panią przyjąć — oświadczył lokaj.
— Dziękuję — odparła Tarina.

Ruszyła za lokajem przez korytarz. Weszli po schodach na piętro.
Idąc korytarzem Tarina zobaczyła przez otwarte drzwi olbrzymi salon,

umeblowany w stylu Ludwika XIV, dywan w nieokreślonym kolorze i
kilka raczej skromnych żyrandoli. Zdołała jedynie zerknąć na stojące w
salonie krzesła i sofy, lokaj bowiem szybko ruszył dalej.

W końcu korytarza otworzył drzwi do pomieszczenia, które, jak

domyśliła się Tarina, było buduarem.

Matka często opisywała jej, jak wygląda buduar, i Tarina nie miała

wątpliwości, gdzie ją wprowadzono. Od razu rzuciły się jej w oczy
brokatowe jasnobłękitne zasłony ozdobione falbanami w podobnym
kolorze.

W pomieszczeniu dało się wyczuć atmosferę subtelnej kobiecości.

Wrażenie to potęgowały jeszcze wielkie wazony z goździkami, rozsie-
wającymi wokół słodki zapach, które odbijały się w wiszących na ścianach
lustrach oprawionych w złote ramy.

W pokoju nie było nikogo. Tarina zaczęła rozglądać się wokoło i wtedy

ktoś wszedł przez tylne drzwi. Tarina zrobiła kilka kroków cicho
szeleszcząc suknią i w tym momencie kobieta, która weszła do środka,
zawołała:

— Tarina! Aż trudno uwierzyć, że to ty! Co robisz w Londynie?

Dziewczyna podeszła bliżej.

— Och, Betty... jak miło, że zgodziłaś się mnie przyjąć.
— Ależ oczywiście, że chciałam cię zobaczyć — odparła lady Bradwell i

zaraz potem zamilkła skonsternowana. — Jesteś w czerni. Co się stało?

— Mój ojciec umarł przed miesiącem.
— Och, jakże mi przykro. Nie wiedziałam o tym. Pewnie bardzo ci go

brakuje?

background image

— Bardziej, niż mogę to wyrazić. Teraz kiedy umarł, sama muszę

zarabiać na życie.

— Moje biedne dziecko! — wzruszyła się lady Bradwell. — Chodź,

usiądź tutaj i opowiedz mi o wszystkim.

Spoczęła w rogu kanapy, a Tarina przycupnęła obok nie mogąc oderwać

oczu od urodziwej kuzynki. Jasnowłosa Betty z rozmarzonymi niebieskimi
oczami wyglądała jak z obrazu Fragonarda.

— Jesteś taka piękna! Jeszcze piękniejsza niż kiedyś! I coś się w tobie

zmieniło.

Lady Bradwell uśmiechnęła się.

— Wszyscy tak mówią. Pewnie Paryż tak na mnie wpłynął. Po śmierci

męża jego krewni, którzy zawsze bardzo mnie lubili, zaprosili mnie do
siebie.

— Przykro mi, że straciłaś męża— rzekła Tarina. — Wiem, że ojciec

wtedy pisał do ciebie.

— Tak, przysłał mi wspaniały list— odparła lady Bradwell — ale jeśli

mam być z tobą szczera... wcale tak bardzo nie rozpaczałam, gdy zostałam
wdową.

Tarina wykrzyknęła:

— Och, Betty! Dlaczego? Lady Bradwell westchnęła lekko.

— Mój mąż, zanim umarł, chorował przez cały rok i opiekowanie się nim

było niezmiernie nużące. A jeszcze wcześniej okropnie kaprysił. Nic dzi-
wnego, był przecież starszy ode mnie o całe czterdzieści lat.

— Wiem — odparła Tarina. — Wszyscy jednak mówili, że żyliście ze

sobą w harmonii, a on cieszył się wielkim poważaniem u ludzi.

— Arthur pewnie na swój sposób był miłym człowiekiem — rzekła Betty
— ale wyobraź sobie, Tarino, że na przyjęcia i bale chodziliśmy tylko do
jego znajomych, którzy byli mniej więcej w jego wieku. Tak więc do tej
pory nie miałam zbyt ciekawych rozrywek. — Westchnęła lekko i mówiła
dalej: — Nawet nie wiesz, jak cudownie jest być teraz w Londynie, we
własnym domu. Nie mieć żadnych zobowiązań i wydawać pieniądze na
eleganckie toalety.

— I mieć przyjaciół, którzy cię adorują — dorzuciła Tarina.
— No tak — odparła Betty — rzeczywiście słyszę zewsząd

background image

komplementy. Wiesz co, Tarino...

Rozmawiały ze sobą jak za dawnych lat, kiedy to Betty jako starsza

mówiła, a Tarina słuchała jej z przejęciem. Teraz Tarina siedziała z oczami
wlepionymi w kuzynkę, najwyraźniej nią oczarowana, a Betty rozprawiała
jak siedemnastolatka, która uważa się za dorosłą, i zwracała się do Tariny
jak do dziecka.

— Co takiego? — dopytywała się Tarina, gdy Betty przerwała na chwilę.
— Markiz Oakenshaw zaprosił mnie na wycieczkę jachtem.
— Jachtem? — zdumiała się Tarina. — Czy umiesz żeglować?
— To nieważne — odparła pospiesznie Betty.— Markiz jest

najprzystojniejszym i najbardziej niezwykłym człowiekiem w Londynie i
wydaje mi się, że wpadłam mu w oko.

— Coś podobnego! Jakie to ekscytujące! — wykrzyknęła Tarina. — Czy

on poprosi cię o rękę?

Betty zaśmiała się krótko.

— To pewnie mało prawdopodobne, ponieważ jest zatwardziałym

kawalerem... o czym nie omieszkano mnie poinformować.

Tarina spojrzała zdumiona.

— Jak to? Nie rozumiem...

Betty zerknęła na nią i szybko wyjaśniła:

— Oczywiście może uda mi się nakłonić go do zmiany poglądów. W

każdym razie będę na statku jego gościem i wszystkie kobiety, które go
kiedykolwiek znały, oszaleją z zazdrości.

Tarina zastanawiała się, czemu miałoby to być akurat takie ważne, ale

jako że darzyła swoją kuzynkę wielką sympatią, powiedziała:

— Będę o ciebie niespokojna. Kiedy wyruszasz w podroż?
— Już niedługo... za jakieś dwa dni. Zupełnie nie wiem, czy zdążę się

przygotować.

Tarina uśmiechnęła się.

— Masz tyle osób do pomocy.
— Powinnam zabrać ze sobą parę nowych strojów, ale z pewnością nie

da się ich uszyć w tak krótkim czasie. Dzięki Bogu, że przywiozłam kilka
wspaniałych kreacji z Paryża. Wydałam na nie majątek!

Tarina spojrzała na wspaniałą suknie, uszytą z drogiego jedwabiu i

background image

prawdziwej koronki, którą Betty miała na sobie. Wiedziała, że za pieniądze
wydane na takie stroje ona sama mogłaby żyć przynajmniej przez rok, lecz
porzuciła szybko takie myśli i powiedziała:

— Przyjechałam tutaj, Betty, nie po to, by się naprzykrzać, chciałam tylko

prosić cię... byś dała mi referencje.

— Referencje?

Zdziwienie Betty rozbawiło Tarinę.

— Pewnie wiesz, że mój ojciec nie miał żadnego majątku. Dostawał tylko

niewielką pensję. Teraz jestem zmuszona zarabiać na życie.

— Och, Tarino, tak mi przykro — powiedziała Betty. — Jakie to straszne!

Co więc zamierzasz?

— Zostanę guwernantką — odparła Tarina cicho. — Jedynie do takiej

pracy mam kwalifikacje. Na początku musiałabym się zajmować małymi
dziećmi, brakuje mi przecież doświadczenia.

— Chcesz powiedzieć, że zamierzasz zmarnować swoje zdolności

umysłowe, które zawsze tak chwalił twój ojciec, na opiekowanie się roz-
kapryszonymi dzieciakami? — spytała Betty. — To nie jest najlepszy
pomysł.

— Nie mam innego wyjścia— westchnęła Tarina. — Ale pewnie wiesz, że

nie przyjmą mnie do żadnego porządnego domu, jeśli nie będę miała
dobrych referencji, a oprócz ciebie nie znam nikogo, kogo mogłabym o nie
poprosić.

— Moja droga, napiszę ci takie referencje, że każdy natychmiast cię

przyjmie.

— Dziękuję ci — odparła Tarina z ulgą.
— Najpierw jednak chciałabym pokazać ci suknie, które przywiozłam z

Paryża — powiedziała Betty — i szafę specjalnie dla nich kupioną.

Mówiąc to wstała i zaprowadziła Tarinę do przyległej sypialni, jeszcze

wspanialszej od buduaru. Stało tam wielkie łóżko osłonięte jedwabnymi
zasłonami, które przytrzymywały na rogach rzeźbione złote aniołki.

Na wierzchu leżała gronostajowa kołdra. Poduszki z wielkimi

monogramami wyhaftowanymi pośrodku zdobiły koronkowe falbanki
przetykane błękitną satynową wstążką.

Tarina rozejrzała się wokół z podziwem. Niegdyś wiele razy próbowała

background image

wyobrazić sobie, jak wyglądają sypialnie w rezydencjach wielkich dam, ale
nigdy nie przypuszczała, że mogą być aż tak ładne i luksusowe.

— Kazałam zmienić wystrój sypialni i buduaru — rzekła Betty. — Teraz

odnawiam salon, który był ponury i za bardzo przypominał mi męża.

Zerknęła na kuzynkę figlarnie. Tarina, która wiedziała, że Betty

specjalnie chce ją zaszokować, zawołała:

— Betty! Nie powinnaś tak mówić!
— Ale to prawda. Och, Tarino, z jaką ulgą uwolniłam się od niego!

Zawsze uważał mnie za idiotkę, a po miesiącu poślubnym, okropnym zre-
sztą, nigdy nie usłyszałam od niego żadnego komplementu.

Żal w jej głosie dało się odczuć tak wyraźnie, że Tarina czule objęła Betty

i powiedziała:

— Nie martw się, kochana. Jesteś taka piękna, że markiz z pewnością

będzie chciał się z tobą ożenić. A może spotkasz jakiegoś czarującego
księcia lub innego arystokratę w jednym z tych wspaniałych europejskich
krajów, o których tyle czytałam w gazetach.

Betty wybuchnęła śmiechem.

— To brzmi jak jakaś bajka!
— Bo wyglądasz jak księżniczka z bajki.
— To tylko dlatego, że kupiłam parę strojów tak wspaniałych jak te, które

miał na balu Kopciuszek. W tej szafie jest kilka moich nowych sukien, no i
mam pełno innych w pokoju za tamtymi drzwiami.

Podeszła do szafy pomalowanej na biało i niebiesko. Ściany

pomieszczenia utrzymane były w podobnej tonacji. Wisiały na nich lustra,
w których odbijały się meble skąpane w promieniach słońca wpadających
przez okno.

Kiedy Betty skończyła mówić, rozległo się pukanie.

— Kto tam? — spytała patrząc na drzwi wychodzące na korytarz.
— To ja, milady.
— Wejdź, Bates.

W progu stanął lokaj, który wpuścił Tarinę do domu.

— Przepraszam, milady, ale mam złe wieści.
— Złe wieści? — powtórzyła Betty. — Jakie?
— Jones, milady... miała wypadek.

background image

— Co się jej stało?
— Chciała zdjąć coś z tej wielkiej szafy stojącej na ostatnim piętrze —

wyjaśnił Bates — a że było to dosyć ciężkie, straciła równowagę i spadła ze
schodów.

— O Boże! — wykrzyknęła Betty. — Czy zrobiła sobie krzywdę?
— Niestety tak, milady. Złamała nogę. Betty westchnęła ciężko.
— Złamała nogę? Och, biedna Jones. Tak mi przykro. — Przerwała, a

potem dodała innym głosem: — Ciekawe, u licha, co ja teraz bez niej
zrobię?

Rozdział 2

Betty powiedziała z wysiłkiem do lokaja:

— Powiedz Jones, że wpadnę do niej później. Pewnie był już u niej

doktor?

— Tak, złożył jej kość, milady, i powiedział, że przyjdzie jutro. Myślę, że

Jones teraz śpi.

— Sen dobrze jej zrobi — odparła Betty. — A teraz chciałabym napić się

herbaty w buduarze razem z panną Worthington.

— Tak jest, milady.

Lokaj ukłonił się i opuścił pokój. Betty spojrzała na Tarinę z

przerażeniem w oczach.

— Co za pech? — powiedziała — Zostałam bez pokojówki. Muszę

znaleźć sobie inną; nie będzie to takie proste. — Zamilkła na moment, a
potem mówiła dalej: — Trzeba dokończyć pakowanie. Jones jednak sporo
już zrobiła. Ale jak ja teraz, w takim pośpiechu, zaangażuję pokojówkę,
która nawet nie będzie wiedziała, jak dbać o moje stroje i układać moje
włosy.

Spojrzała błagalnie w kierunku szaf, jakby szukała u nich pomocy.

Wtedy Tarina zaproponowała:

— Jeśli chcesz, pomogę ci.
— Prawdę mówiąc, mogą to zrobić służące zajmujące się domem —

odparła Betty.

background image

Potem odwróciła się do kuzynki z błyskiem w oku.

— Tarino! — zawołała. — Często układałaś mi fryzury, zanim wyszłam

za mąż, potrafisz też doskonale szyć.

Tarina wstrzymała oddech, domyślając się, co kuzynka zamierza jej

zaproponować. Betty z wahaniem, jakby bojąc się urazić dziewczynę,
spytała:

— Pojechałabyś ze mną? Czy też moja prośba jest nie na miejscu?
— Chodzi ci o tę morską wyprawę?
— Tak — odparła Betty — ale nie wypada mi prosić markiza, by zabrał

cię jako dodatkowego gościa.

— Ależ oczywiście! — zawołała Tarina. — Ale jeśli chcesz, mogę pojechać

jako twoja pokojówka.

Oczy Betty pojaśniały.

— Jestem ci niezmiernie wdzięczna, Tarino, ale mam wyrzuty sumienia.

Szukasz przecież pracy.

— Tak — odparła Tarina — po to tutaj przyjechałam. Jednak nie potrafię

wyobrazić sobie nic

bardziej ekscytującego od pracy dla ciebie i wyprawy do egzotycznych
krajów.

Betty usiadła na krześle przed kominkiem i przyłożyła dłoń do czoła.

— Nie mogę pozbierać myśli — powiedziała. — Jestem taka

zdesperowana, Tarino.

— Rozumiem cię doskonale. W dodatku będziesz musiała troszczyć się o

swój wygląd, by oczarować markiza.

Mówiąc to Tarina pomyślała, że jej kuzynce nie oparłby się żaden

mężczyzna. Betty, nawet zmartwiona, wyglądała oszałamiająco pięknie. Jej
włosy odbijały promienie słońca, tak że cała postać sprawiała wrażenie
skąpanej w biało-różowym obłoku i jeszcze bardziej niż zwykle
przypominała obrazy Fragonarda.

— Musiałabyś tylko powiedzieć mi dokładnie, czym zajmuje się

pokojówka — rzekła Tarina. — Pewnie poradziłabym sobie.

— Tutaj, na miejscu, służba ma zawsze pełne ręce roboty — odparła Betty

— ale w podróży to co innego. W każdym razie markiz zgodził się, żebym
zabrała ze sobą Jones. — Ucichła, a potem dodała: — Pewnie zrobił dla

background image

mnie wyjątek. Mówił, że zna damy, które podróżują same, ponieważ ich
służące nienawidzą morza.

Tarina roześmiała się.

— To całkiem możliwe. Wiele lat temu twoja matka opowiadała, że

Ashton, jej pokojówka, zdecydowanie odmówiła wybrania się razem z nią
w podróż do Paryża.

— Pamiętam — odparła Betty. — I chociaż matka skarżyła się na

niedogodności, to właściwie cieszyła się, że Ashton została w domu.

— Myślę, że większość służących nie lubi zmian i przeprowadzek.
— Właśnie dlatego zaangażowałam Francuzkę. Francuzi mają więcej

fantazji.

— Ta kobieta jest z Francji? Betty roześmiała się.

— Zdziwiłaś się pewnie dlatego, że wołamy na nią Jones. Naprawdę ma

na imię Janze, ale wyobraź sobie, jak to śmieszyło służących. Zaczęli ją
nazywać „Jonesy" i tego już nie mogłam znieść. W końcu powiedziałam, że
mają mówić do niej Jones.

Tarina zachichotała.

— To całkiem rozsądne.
— Ty będziesz nazywać się Janze— powiedziała Betty. — Mówisz po

francusku lepiej ode mnie, więc nikt nie będzie niczego podejrzewał. A
poza tym wcale nie wyglądasz na angielską służącą.

— Mam nadzieję — obruszyła się Tarina. Obie wybuchnęły śmiechem. A
potem Betty

powiedziała bardziej poważnie:

— Naprawdę nie masz mi za złe, moja droga, że poprosiłam cię o taką

przysługę?

— Ależ skąd! To świetny pomysł. Jestem zachwycona! Myślę, że to mój

anioł stróż przywiódł mnie tutaj akurat w takim momencie. — Zobaczyła,
że Betty zamierza coś powiedzieć, dodała więc szybko: — Bądźmy
rozsądne i weźmy się do roboty. Powiedz mi dokładnie, co mam zrobić.

— Trzeba spakować jeszcze jeden kufer — zadecydowała Betty — i

służące ci w tym pomogą. Nie mów im na razie, że jedziesz razem ze mną
jako pomoc, tylko że towarzyszysz mi jako gość markiza.

Tarina rzekła z wahaniem:

background image

— Nie wiem, czy mi uwierzą, kiedy na mnie popatrzą. Czy mogłabyś dać

mi... choć trochę pieniędzy... naprawdę niezbyt dużo, żebym mogła kupić
sobie coś stosownego do mojej roli?

Betty po raz pierwszy przyjrzała się uważniej kuzynce i wykrzyknęła:

— Och, Tarino! Co za egoizm z mojej strony! Powinnam posłać ci jakieś

ubrania! Nigdy mi to nie przyszło do głowy, a mam przecież masę
zbytecznych rzeczy i... — Przerwała nagle, a potem zawołała tak, jakby
dopiero teraz coś do niej dotarło: — Jesteś w żałobie! Teraz już wiem, co
zrobimy.

Tarina spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.

— Nosiłam żałobę przez rok — powiedziała Betty. — Wiesz, jak do tego

podchodzą Francuzi. Liczą się przede wszystkim konwenanse. Po śmierci
swoich bliskich ubierają się w czerń aż do ostatniego dnia obowiązującej
żałoby.

Sposób, w jaki mówiła Betty, tak rozbawił Tarinę, że nie mogła

powstrzymać się od śmiechu.

— Ale możemy też zabrać — ciągnęła Betty — parę fiołkoworóżowych i

białych sukien, które przydadzą ci się, jeśli w Syjamie będzie gorąco.

Tarina uśmiechnęła się zadowolona i rzekła z niedowierzaniem:

— To niezwykłe, Betty, jak ty wszystko potrafisz przewidzieć.

Zapowiada się podróż jak z bajki.

— Mam nadzieję, że taka będzie — odparła Betty. — W każdym razie

zapewniam cię, że mam dwa kufry z czarnymi rzeczami, które
przywiozłam z Paryża z myślą o biednych. Z pewnością, moja droga,
będziesz w nich wyglądać doskonale.

— Nie jestem pewna, czy to dobry ubiór dla pokojówki — zmartwiła się

Tarina.

— Ta podróż nie będzie trwała wiecznie — rzekła Betty. — Kiedy

wrócimy, znajdziesz pracę w jakimś wielkim domu, gdzie z pewnością
uwiedziesz najstarszego syna, wyjdziesz za niego i będziesz żyła długo i
szczęśliwie.

— Myślę, że to mało prawdopodobne— zaśmiała się Tarina. — Nie

wiem, czy kiedykolwiek będę miała chociaż jedną nową suknię, której nie
będę musiała się wstydzić.

background image

— Dam ci wszystkie moje żałobne stroje — zapewniła ją Betty — i nigdy

już nie będę tak samolubna, moja droga kuzynko, żeby zatrzymywać dla
siebie rzeczy, których już nie noszę. Tak więc myślę, że będziesz najlepiej
ubraną guwernantką w całej Anglii.

Gdy to mówiła, przyszło jej do głowy, że Tarina mogłaby zauroczyć nie

tylko najstarszego syna, lecz być może także ojca dzieci, które by uczyła.
Ale Betty długo się nad tym nie zastanawiała. Teraz liczyło się tylko to, że
Tarina zgodziła się wybrać w podróż i dbać o nią tak, by zrobiła wrażenie
na markizie.

Tarina wstała, zdjęła płaszcz i kapelusz i położyła je na krześle stojącym

pod ścianą.

— Najpierw muszę zobaczyć — powiedziała — jakie fryzury robiła ci

Jones. Dawno nie układałam twoich włosów i nie wiem, jak teraz lubisz się
czesać.

W nowej fryzurze Betty wyglądała bardzo korzystnie. Włosy miała

zaczesane do tyłu i upięte w mały kok na czubku głowy, a nad czołem
grzywkę z pojedynczych złocistych kosmyków, które podkreślały błękit jej
oczu.

Tarina obeszła Betty dookoła i stanąwszy przed nią powiedziała:

— Jestem pewna, że potrafię cię tak uczesać. Betty odetchnęła z ulgą.

— Zawsze miałaś zręczne dłonie. Pamiętasz, jak przebierałyśmy się na

Boże Narodzenie i bawiły w teatr? Wymyślałaś dialogi i stroje i byłaś o
wiele lepszą aktorką ode mnie.

— Ale za to ty byłaś najpiękniejsza — odparła Tarina. — Dzięki tym

zabawom teraz uda mi się odegrać rolę pokojówki bez większych
trudności. Czy mam ci się kłaniać?

Betty roześmiała się.

— Jones niechętnie to robiła. Jest bardzo dumna, ale czasami skłaniała się

przed moim mężem czy hrabiną. Myślę, że możesz pokłonić się lekko,
kiedy zobaczysz markiza lub kogoś z jego gości.

Tarina zastanawiała się nad tym przez chwilę, a potem powiedziała:

— Wydaje mi się, że dobrze by było, gdybym jadała posiłki w swojej

kabinie.

— Załatwię to — przyrzekła Betty. — Przypuszczam zresztą, że to

background image

przyjęty zwyczaj. Jones uważałaby pewnie, że jadanie z resztą służby jest
poniżej jej godności.

— Ona musi być okropna! Czemu zatrudniłaś kogoś takiego?
— Ponieważ to doskonała pokojówka. Nawet hrabina ją chwaliła. To ona

postanowiła znaleźć mi francuską służącą, kiedy zobaczyła, jak zachowuje
się ta, którą przywiozłam z Anglii.

— Mam nadzieję, że będziesz ze mnie zadowolona, milady — rzekła

pokornie Tarina.

Obie wybuchnęły śmiechem.

— Zabawnie będzie zabrać cię ze sobą. A tak między nami, Tarino,

bardzo zależy mi na markizie, choć nieco mnie on onieśmiela. Poznałam w
Paryżu paru czarujących ludzi, ale to nie to samo co towarzystwo
zarozumiałych bywalców Marlbo-rough House.

— Naprawdę zadzierają nosa?
— Patrzą z góry na każdego — odparła Betty — i uważają, że są

najważniejsi na świecie.

— Kto jest jeszcze zaproszony na jacht?
— Nie wiem, ale przypuszczam, że to bliscy przyjaciele markiza, którzy

dostarczają mu rozrywki. Podobno markiza wszystko szybko nudzi.

— To chyba jakiś okropny człowiek — stwierdziła Tarina. — Czy jesteś

pewna, że będziesz się dobrze czuła w jego towarzystwie?

— Oczywiście! Ja nie zamierzam się z nim nudzić! Markiz jest jednym z

najbardziej zatwardziałych kawalerów w całym towarzystwie, a kobiety
wprost uganiają się za nim. — Betty zamyśliła się na chwilę. — Widziałam
pewnego wieczora, jak lady de Grey wdzięczyła się do niego, a potem
puszczała do niego oko margrabina Londonderry. Jeszcze tego brakowało,
żeby pobiły się o jego względy.

Tarina spojrzała zdziwiona.

— Myślałam, że lady de Grey i margrabina są... zamężne.

Mówiąc to przypomniała sobie, że widziała ich zdjęcia w „The Ladies

Journal". Czasopismo to czytywała matka Tariny, kiedy jeszcze żyła, a
potem Tarina pożyczała je czasami od kogoś.

Nastała cisza. Betty uświadomiła sobie, jak bardzo niewinna i

niedoświadczona jest jej kuzynka.

background image

— Chodź, Tarino — powiedziała odmienionym głosem. — Nie możemy

siedzieć tutaj i plotkować, kiedy mamy tyle rzeczy do zrobienia. Zawołam
Robinson, moją główną pokojówkę zajmującą się domem. — Zawahała się
na chwilę i dodała: — Powiem jej, że pomożesz mi wybrać suknie, a potem
wspólnie ułożycie je w kufrze.

— Dobry pomysł — przyznała Tarina.
— Tymczasem każę lokajowi przynieść na górę twoje bagaże.
— Niestety nie mam ich ze sobą.
— W takim razie gdzie są? — spytała Betty. — Czy zostawiłaś rzeczy na

wsi?

— Wszystko, co posiadam, przywiozłam ze sobą do Londynu — odparła

Tarina. — Myślałam, że kiedy dasz mi referencje, pojadę od razu do biura
pośrednictwa pracy przy Mount Street.

— Teraz to już nie będzie konieczne — wtrąciła Betty.
— Zostawiłam bagaż — ciągnęła Tarina — niezbyt zresztą duży, na stacji

Paddington.

— Wyślę po niego służącego.

Betty przeszła z Tariną z sypialni z powrotem do buduaru. Dwóch

lokajów przyniosło akurat tace, na których Tarina ujrzała piękny srebrny
serwis do herbaty, mnóstwo talerzyków i miseczek pełnych kanapek i
najróżniejszych ciasteczek. Poczuła się nagle bardzo głodna. O szóstej rano
opuściła plebanię, do której tego dnia mieli wprowadzić się nowi ludzie.
Wsiadła do pociągu na najbliższej stacji, a gdy dotarła do Londynu, udała
się prosto na Belgrave Square, nie jedząc nawet śniadania. Jakby czytając w
myślach Tariny, Betty rzekła:

— Pewnie jesteś głodna po podróży. Powinnam była pomyśleć o tym

wcześniej — i nie czekając na odpowiedź Tariny, poleciła lokajowi:—
Przynieś jajka na miękko dla panny Worthington i powiedz pani Peel, że
moja kuzynka zostaje tu dzisiaj. I wyślij Jamesa albo Franka na stację
Paddington do przechowalni bagażu po jej kufer.

— Tak jest, milady.

Kiedy lokaj ze służącym opuścili pokój, Tarina powiedziała:

— Wydaje mi się, że śnię. Kiedy tu jechałam, bardzo się bałam, że nie

będziesz chciała mnie widzieć, i zastanawiałam się, gdzie wtedy spędzę

background image

noc.

Betty położyła dłoń na ramieniu Tariny.

— Bardzo ci współczuję z powodu śmierci ojca. Zawsze podziwiałam

wuja Davida. Gdybym wiedziała wcześniej o tym, co się wydarzyło,
odezwałabym się do ciebie.

— Jesteś taka kochana. Naprawdę mam wrażenie, że to sen.
— Cokolwiek wydarzy się w przyszłości — rzekła Betty stanowczo —
możesz na mnie liczyć. Nigdy nie zapomnę, jaka miła była dla mnie
ciotka Luiza, kiedy zmarła moja matka. A tak naprawdę zawsze
myślałam o tobie jak o własnej siostrze.

— Jesteś piękna i taka kochana... siostrzyczko — powiedziała Tarina

drżącym ze wzruszenia głosem.

— Nie rozczulaj mnie — Betty ścisnęła jej rękę. — Jeśli zacznę płakać,

moje rzęsy będą w opłakanym stanie.

— Twoje rzęsy? — Tarina spojrzała na nią zdumiona.
— Nie bądź naiwna. Wiesz dobrze, że nigdy nie miałam czarnej oprawy

oczu. Przyciemniam delikatnie rzęsy farbą do włosów, ale oczywiście nikt
nie powinien się o tym dowiedzieć.

— Daje to świetny efekt. Wyglądasz doskonale.
— Nic dziwnego — stwierdziła Betty. — Większość dam robi sobie

makijaż. Zapewniam cię, że kiedy nikt nie widzi, pudrują sobie twarze,
rozsma-rowują róż na policzkach i pociągają szminką usta. — Uśmiechnęła
się i mówiła dalej: — Na początku, kiedy pomyślałam, że już pora zacząć
się malować, pocierałam usta listkami geranium. Teraz jednak chodzę do
pewnej osoby zajmującej się kostiumami teatralnymi, która sprzedaje mi
róż i inne kosmetyki używane przez aktorki.

Tarina przyjrzała się uważniej twarzy Betty.

— Zawsze miałaś przepiękną cerę. Nie wydaje mi się, żeby coś się

zmieniło.

— Jak zobaczysz mnie rano po nocnym balu, zmienisz zdanie!

Roześmiały się i Tarina powiedziała:

— Zachowam dla siebie twoje sekrety. Lepiej, żeby markiz się o nich nie

dowiedział.

Betty zastanawiała się nad czymś przez chwilę.

background image

— Markizowi często towarzyszyły eleganckie i bardzo piękne kobiety o

wiele starsze ode mnie. Zdziwiłabym się, gdyby nie potrafił odróżnić
stokrotki od orchidei.

— Jeśli przyrównujesz siebie do stokrotki — powiedziała Tarina — to nie

wydaje mi się, żeby było to najlepsze porównanie. Wyglądasz raczej jak
róża, piękna i doskonała. Właśnie tak markiz powinien o tobie pomyśleć.

— On jest nie tylko bardzo wymagający, lecz także trochę zmanierowany

— stwierdziła Betty. — Musimy wymyślić jakiś sposób, żeby go zabawić.
Wiesz co, Tarino, ty zawsze miałaś lepsze pomysły niż ja.

Tarina pomyślała, że markiz musi być zepsutym i niezbyt

sympatycznym człowiekiem. Kiedy zastanawiała się, czemu Betty tak
bardzo na nim zależy, przed oczami stanął jej lord Bradwell, którego
poślubiła jej kuzynka, i pomyślała, że był on rzeczywiście bardzo stary,
zbyt nadęty i nudny, by dziewczynę tak młodą i słodką jak Betty uczynić
szczęśliwą.

— Czemu ona wyszła za takiego starca? — spytała kiedyś Tarina ojca,

gdy Betty, która wyglądała tak, że mogłaby być wnuczką swojego męża,
wyjechała w podróż poślubną.

— Życzę im, żeby byli szczęśliwi— odparł wtedy pastor. — Starożytne

naczynia z Egiptu też mają czasami nieprzeparty urok.

Tarina, która zrozumiała dokładnie, co ojciec miał na myśli, odparła z

westchnieniem:

— Ja także chciałabym, żeby Betty była szczęśliwa.
— Gdyby jednak była moją córką — rzekł ojciec — nalegałbym, by

narzeczeństwo trwało jak najdłużej, i nie popychałbym jej do ołtarza.
Miałaby wtedy czas zastanowić się nad swoją decyzją.

Patrząc wstecz Tarina pomyślała, że chociaż rodzice Betty mieszkali w

wielkim domu i posiadali spory kawałek ziemi, z pewnością nie byli zbyt
zamożni. Cieszyli się, że ich jedyna córka poślubi lorda, który ma wielkie
wpływy i jest niezwykle bogaty.

— Betty będzie miała wszystko — powiedziała Tarinie ciotka Alice.

Później, kiedy Tarina zobaczyła Betty po miodowym miesiącu, doszła do

wniosku, że jej kuzynka wcale nie jest szczęśliwa. Pozycja jej męża nie
zdołała uczynić z niego atrakcyjnego mężczyzny. Tarina rzekła teraz pod

background image

wpływem impulsu:

— Kochana Betty, jesteś dla mnie taka miła. Obiecuję, że zrobię

wszystko, co w mojej mocy, żebyś była zadowolona.

— Przecież na nic się nie skarżę — odparła Betty. — To cudownie mieć

tyle pieniędzy i wydawać je, na co się chce, nie słuchając niczyich wy-
mówek.

Tarina już miała powiedzieć, że pieniądze nie dają prawdziwego

szczęścia i że może to zrobić jedynie miłość. Stwierdziła jednak, że to
sprawa zbyt osobista, by ją teraz poruszać, i pomyślała, że zabiłaby chyba
markiza, gdyby zawiódł uczucia Betty.

Nikt nie wiedział tak dobrze jak Tarina, że Betty jest bardzo wrażliwą

istotą.

Impulsywna i łatwowierna, często doznawała zawodu. Tarinie

wydawało się, że markiz jest zbyt przemądrzały i apodyktyczny; i miała
wątpliwości, czy takiego człowieka Betty powinna poślubić. Kiedy były
nastolatkami, Tarina często wyobrażała sobie, że Betty wyjdzie za
czarującego, młodego właściciela ziemskiego. Jeździliby na polowania,
chodzili na przyjęcia i żyli spokojnie i szczęśliwie. Ale teraz patrząc na
Betty, pomyślała, że jej kuzynka z pewnością ułoży sobie jakoś życie w
Londynie. Jest przecież taka śliczna!

Tarina niewiele wiedziała o ludziach spotykających się w Marlborough

House. Ale nawet w tak małej miejscowości jak Parish, gdzie mieszkała,
krążyły plotki o księciu Walii, o jego namiętności do pięknych kobiet,
takich jak Lily Langtry, lady Brooke czy pani Keppel.

Szeptano także o tym, że książę kilka razy pojechał sam do Paryża,

wtedy gdy księżna Aleksandra przebywała w Danii u swojej rodziny.

Nawet jeśli niektóre plotki były trochę przesadzone, to i tak Tarinie

wydawało się, że podobne zachowanie nie jest właściwe dla następcy
tronu, żonatego w dodatku. Dziewczyna nie interesowała się jednak tym
specjalnie, ponieważ nie sądziła, by kiedykolwiek zetknęła się z tymi
ludźmi. Nigdy nie przypuszczała też, że Betty, którą tak kochała, będzie
obracać się w takim towarzystwie. Teraz potrafiła już zrozumieć, czemu ci
sławni ludzie tak pociągają młodą kobietę, która opiekowała się
zrzędliwym, starym mężem aż do czasu jego śmierci, a potem mieszkała za

background image

granicą i obracała się w bardzo konserwatywnym środowisku francuskich
arystokratów.

Tarina dopiła herbatę. Podczas rozmowy z Betty zjadła jajko, kilka

kanapek i pysznych małych ciasteczek. Betty, która przez długi czas nie
miała nikogo, komu mogłaby się zwierzać, opowiedziała Tarinie o
pierwszym balu, na jaki poszła po powrocie do Londynu. Zrobiła wtedy na
wszystkich ogromne wrażenie: Od tamtej chwili posypały się zaproszenia,
aż pewnego razu ktoś zaprosił ją na przyjęcie do Marlborough House.

— Książę Walii prawił mi komplementy — powiedziała. — Księżna

Aleksandra także była dla mnie bardzo łaskawa. Poznałam mnóstwo zna-
komitych ludzi. — Uśmiechnęła się i podjęła: — Kiedy wróciłam do domu,
kręciło mi się w głowie z wrażenia. Następnego ranka przypomniałam
sobie, że markiz Oakenshaw zaprosił mnie na kolację. Nie mogłam w to
wszystko uwierzyć.

— Musiałaś wyglądać oszałamiająco — wtrąciła Tarina.
— Pewnie tak — odparła Betty. — A teraz chodź, Tarino, pokażę ci swoje

suknie. Musimy zabrać się do roboty, bo inaczej nie zdążymy się
spakować, a wyjazd już za dwa dni.

Betty sięgnęła po mały złoty dzwonek leżący na stoliku. Kiedy w

drzwiach pojawił się służący, poleciła mu:

— Powiedz Robinson, żeby przyszła natychmiast do mojej sypialni. Czy

James poszedł już na dworzec po bagaż panny Worthington?

— Tak, milady. Powinien niedługo wrócić.
— Daj mi znać, kiedy będzie z powrotem.

— Oczywiście, milady. Służący zamknął za sobą drzwi.
— Weźmiesz ze swojego kufra tylko to, co chcesz zatrzymać. A resztę
rzeczy, które zapewne są zniszczone, będzie można wyrzucić.

— To chyba zbyt wielka rozrzutność!
— Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz stroje, które przygotowałam dla

ciebie. Nie musimy teraz wszystkiego przeglądać. Wystarczy, że weźmiesz
sobie coś na podróż. Mam też pełno kapeluszy, z których możesz sobie coś
wybrać. — Betty wstała energicznie i wyciągnęła dłoń do Tariny. — Chodź!
Wydaje mi się, że w tej sztuce obie odegramy jakąś rolę. Dawniej, kiedy
bawiłyśmy się w teatr, zawsze byłaś świetnym reżyserem.

background image

Roześmiały się i pobiegły do sypialni trzymając się za ręce.

Markiz był zdenerwowany. Nie znosił, gdy coś krzyżowało jego plany.
Poprzedniego wieczora w Marlborough House lord Rosebery odciągnął go
na bok i spytał:

— Kiedy wyruszasz, Vivien?
— Jutro.
— Świetnie — ucieszył się minister. — Chciałbym cię prosić o jeszcze

jedną przysługę.

— Nie chcę już o niczym słyszeć — markiz głośno jęknął.
— Mam nadzieję, że to cię nie zirytuje.
— Już zacząłem się denerwować.
— Poinformowałem premiera, że zgodziłeś się jechać do Syjamu. Premier
bardzo się ucieszył i ma jeszcze do ciebie małą prośbę.

— O ile mi wiadomo, miałem załatwić tylko jedną sprawę — rzekł

markiz nieco podniesionym głosem.

— Oczywiście, że tak — odparł lord Rosebery.
— W takim razie o co chodzi?
— Krewna premiera wybiera się do Indii. Premier byłby bardzo

wdzięczny, gdybyś zgodził się zabrać ją ze sobą.

Markiz zacisnął usta. Wybrał już sobie ludzi, których chciał widzieć na

swoim jachcie, i uczynił to po wielu namysłach. Nie miał ochoty zapraszać
kogoś w ostatniej chwili, kto być może wcale nie będzie pasował do reszty
towarzystwa.

Wpadł na pomysł, by powiedzieć, że wszystkie kabiny są już zajęte, i

niemożliwe jest wcisnąć tam nawet szpilki. Zobaczył jednak dziwny błysk
w oczach ministra i spytał:

— A któż to taki wybiera się w podróż?

Na ustach ministra pojawił się porozumiewawczy uśmiech.

— Pewna dama, która chciałaby dołączyć do swojego męża w Kalkucie.

Lady Millicent Carson.

Markiz nie mógł powstrzymać śmiechu. Wiedział, że lord Rosebery

specjalnie się z nim droczy, bo minister z pewnością zdawał sobie sprawę,
że jego przyjaciel od jakiegoś czasu interesował się lady Millicent. Już od
roku Oakenshaw miał na nią oko.

background image

Mąż owej damy udał się z misją dyplomatyczną do Rosji i żona pojechała

razem z nim. Tak więc markiz nie widział jej przez dłuższy czas. Ale nie
tęsknił. Nie miał takiego zwyczaju. Wyczekiwał jednak ponownego
spotkania i chciał, by niewinny flirt przerodził się w bliższą zażyłość, kiedy
tylko nadarzy się okazja.

Nie zdziwiło go, że lady Millicent była na tyle sprytna, iż bezpośrednio

nie zwróciła się do niego, kiedy dowiedziała się o planowanej podróży.
Załatwiła sprawę przez premiera.

Markiz docenił to delikatne posunięcie i odparł z nieco sztucznym

uśmiechem:

— Dobrze wiesz, Archibaldzie, że nie mogę odmówić prośbie takiego

człowieka jak premier.

Minister roześmiał się.

— Wiedziałem, że nie odmówisz przyjęcia lady Millicent na swój statek,

chociaż może skomplikować to trochę podróż. Jestem jednak pewien, że
sobie poradzisz, gdyż nie wątpię, że będziesz rozrywany na wszystkie
strony.

Markiz nie znosił żadnych aluzji do swoich miłosnych podbojów. Odparł

więc kwaśno:

— Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz. Wydaje mi się, że na

pokładzie „Morskiej Syreny" znajdzie się jakaś kabina dla lady Millicent.

— Dziękuję ci, Vivien — rzekł lord Rosebery — za twoją gościnność.

Jestem pewien, że premier również będzie ci wdzięczny.

Nie podejmowali już więcej tego tematu. Dopiero kiedy markiz znalazł

się w domu i pisał instrukcje na następny dzień dla swojego sekretarza,
zaczął zastanawiać się, czy obecność lady Millicent nie pokrzyżuje mu
planów, jakie miał wobec lady Bradwell. Obie kobiety odznaczały się
wyjątkową urodą. Każda na swój sposób była skończoną pięknością, choć
jednocześnie bardzo się różniły. Wysoka i ciemnowłosa lady Millicent
miała błyszczące oczy, prowokujący sposób bycia i smukłe ciało, które
każdego mężczyznę mogło doprowadzić do szaleństwa. O lady Bradwell
markiz miał podobne zdanie jak Tarina. Widział w Betty uosobienie
kobiecości, kojarzyła mu się z postaciami, które ukazywał na swych
romantycznych obrazach Fragonard. Miała w sobie coś bardzo

background image

francuskiego i to go intrygowało.

— Z pewnością nie będę się nudził podczas podróży — powiedział do

siebie — przynajmniej nie na początku. W każdym razie, kiedy lady
Millicent dołączy do listy gości, liczba ich będzie

parzysta.

Poza lady Bradwell markiz zaprosił dwoje swoich starych przyjaciół, na

których zawsze mógł polegać i których cenił za urok osobisty i pogodny
charakter. Lady Loraine i jej mąż również przepadali za markizem i
doceniali jego gościnność. Markiz zapraszał oboje niemal na każde
przyjęcie, które wydawał w Londynie lub na wsi. Wiedział, że Elspeth
Loraine potrafi załagodzić każdy spór i uwielbia być duszą towarzystwa.
Natomiast jej mąż znakomicie grał w brydża, był dowcipny i potrafił
rozbawić rozmówców. W oczach markiza uosabiał doskonałego
przyjaciela.

Wszystko to odnosiło się również do Harry'ego Prestwooda, który także

od dawna pozostawał w gronie najbliższych znajomych markiza. Jednakże
Harry zrobił się ostatnio nieco zgorzkniały, ponieważ jego podstarzały
ojciec, po upadku z konia podczas polowania, stracił sprawność w nogach i
szukał zapomnienia w hazardzie.

— Do czasu kiedy mój ojciec umrze — pewnego razu powiedział z

rozpaczą Harry do markiza — zapewne roztrwoni majątek aż do
ostatniego szylinga. Powinien przekazać mi fortunę już teraz i skończyć
wreszcie z hazardem!

— Chyba możesz mu wyperswadować ten nałóg? — zapytał markiz.
— Jak? — odezwał się Harry żałośnie. — Po całych dniach ojciec

rozpacza, że nie może już dosiąść konia i że cały dzień musi spędzać w
fotelu. On się po prostu nudzi i wyrzuca pieniądze na podejrzane
inwestycje, ufając ludziom, którzy zapewniają go, że szybko się na tym
wzbogaci. Resztę majątku traci na grę w karty i kości.

— Czy rozmawiałeś z prawnikami?
— Oni nic nie mogą zrobić. Majątek należy do ojca, póki on żyje. Nasz

dom od dawna wymaga generalnego remontu, a ziemia leży odłogiem. Ale
wszystko to jest jego!

Markiz bardzo lubił Harry'ego, poprosił więc swoich prawników, aby

background image

dyskretnie zorientowali się, jak sprawy stoją. Dowiedzieli się dokładnie
tego, o czym Harry wcześniej wspominał. Sir Roger mógł wydać wszystko,
co miał, i nikt nie był w stanie go przed tym powstrzymać. Zresztą okazało
się, że już tonął w długach.

— Bierze udział w każdej loterii, o jakiej usłyszy — powiedział Harry

rozpaczliwie. — A z tego, co wiem, poza butelką piwa niczego jeszcze nie
wygrał.

— Przykro mi, Harry — rzekł markiz ze współczuciem.
— Mnie też jest piekielnie przykro — odparł Harry. — Gdybym nie miał

takiego przyjaciela jak ty, Vivien, już dawno pojechałbym do Australii lub
do Kanady i pracował tam jako drwal.

— Może zaradzisz wszystkiemu po śmierci ojca?
— Wątpię — odparł Harry. — Będę tylko patrzył, jak dom popada w

ruinę. Trzeba by mieć mnóstwo pieniędzy, żeby go odremontować.

Markiza bardzo poruszył los przyjaciela. Wiedział jednak, że Harry jest

bardzo dumny i nie przyjmie żadnego finansowego wsparcia.

Tylko raz markiz zaoferował mu pomoc finansową. Harry jednak bardzo

się oburzył i nie przyjął oferty.

— Jeśli myślisz, że zamierzam wyłudzać od ciebie pieniądze jak wielu

innych, którzy wciąż pukają do twoich drzwi — powiedział wtedy ostro —
to bardzo się mylisz. — Gdy mówił dalej, jego głos stał się spokojniejszy. —
Zawsze bardzo cię lubiłem, Vivien, i nadał darzę cię wielką sympatią.
Przyjaźnimy się od czasów szkolnych, ale nie chcę zadłużać się u ciebie ani
żyć na twój koszt. Niech ta sprawa będzie jasna raz na zawsze.

Markiz nie sprzeciwiał się. Zapewnił tylko Harry'ego, że ceni sobie jego

towarzystwo i chciałby spotykać się z nim codziennie. Oznaczało to, że
Harry nie musiał martwić się, gdzie się posili, i mógł dosiadać najlepsze
konie markiza.

Chociaż Harry miał małe mieszkanie przy jednej z ulic nedaleko

Piccadilly, częściej przebywał u markiza na wsi lub towarzyszył mu w
wyprawach do domku myśliwskiego w Leicestershire. Jeździli też razem
do Szkocji na ryby lub na polowania na kuropatwy. Ponieważ byli bliskimi
przyjaciółmi, ci, którzy zapraszali do siebie markiza, nie zapominali o
Harrym.

background image

Niejedna dama chciała mieć na swoim przyjęciu owych dwóch

przystojnych kawalerów. Jedynie ambitne matki, które pragnęły bogato
wydać za mąż swoje córki, kazały trzymać im się z daleka od Harry'ego
Prestwooda.

Markiz nie myślał o tym, by zaprosić na jacht jakąś kobietę, która by

dotrzymała towarzystwa
Harry'emu, ponieważ w owym czasie przyjaciel z nikim nie był związany.

Ale teraz markizowi przyszło do głowy, że Harry mógłby w drodze do

Kalkuty adorować, na przykład, lady Millicent. Wtedy on sam zająłby się
Betty Bradwell i może odniósłby sukces.

„Pewnie wszystko świetnie się ułoży", pomyślał. W każdym razie nie

chciał przyjmować już więcej gości na pokład „Morskiej Syreny". I kiedy
leżał w łóżku, pomyślał, że mimo iż nie w smak było mu opuszczać Anglię
akurat teraz, to morska wycieczka może okazać się interesująca, jak
zapewniał go minister.

„Ciekawe, czy znajdę tam orchideę czy gwiazdę?" — zastanawiał się,

przypominając sobie słowa lorda Rosebery, i roześmiał się, ponieważ
wydawało mu się to zupełnie nieprawdopodobne.

Rozdział 3

W drodze do Southampton Tarina miała wrażenie, że gra w sztuce, którą
sama napisała.

Po śmierci matki, kiedy zmuszona była wykonywać wszystkie prace

domowe mając do pomocy jedynie niezbyt rozgarniętą dziewczynę ze wsi,
opowiadała sobie różne historie. Były to zwykle opowieści, w których
wyobrażała sobie, że podróżuje do najbardziej dziwnych miejsc na świecie.
Często przy obiedzie pytała swojego ojca o kraje, które odwiedzała w
swojej wyobraźni, a pastor, który w młodości dużo podróżował, był bardzo
oczytany, pisał nawet książki na interesujące Tarinę tematy, opowiadał
córce wiele ciekawych rzeczy o dalekich krajach i panujących tam oby-
czajach.

Syjam zawsze wydawał się jej tajemniczy, ekscytujący i może nawet

bardziej egzotyczny niż sąsiednie państwa. Jednak nawet w najśmielszych

background image

snach Tarina nie przypuszczała, że będzie miała okazję tam pojechać.

Siedząc w wygodnym wagonie drugiej klasy, gdzie sekretarz markiza

zarezerwował miejsce dla niej jako służącej lady Bradwell, Tarinie
wydawało się, że unosi się na latającym dywanie. Miała tylko nadzieję, że
czarodziej, czyli markiz, któremu poniekąd wszystko zawdzięczała, nie
okaże się aż taki straszny. Im więcej słyszała o nim od Betty, tym bardziej
wydawał jej się niesympatyczny, zepsuty i zarozumiały. Była pewna, że go
nie polubi. Natomiast Betty zachwycona tym, że została zaproszona przez
markiza na tak wspaniałą eskapadę, miała o nim zupełnie inne zdanie.

— Słyszałam nawet o nim, kiedy byłam w Paryżu — powiedziała

Tarinie. — Francuzom bardzo imponują dobrze urodzeni Anglicy, którzy
w dodatku mają świetne konie wyścigowe i wysoką pozycję towarzyską.

— Moja mama zawsze mówiła, że Francuzi to snoby — roześmiała się

Tarina.

— Miała rację! — przyznała Betty. — Przynajmniej tacy są arystokraci,

nawet ci młodzi. Często obracałam się w ich towarzystwie, kiedy byłam we
Francji.

— Czy nikt nie poprosił cię o rękę? — zaciekawiła się Tarina.

— Miałam tylko jedną propozycję małżeństwa — odparła Betty. —
Pewnie dlatego, że nie jestem katoliczką. Poza tym wszyscy starsi
Francuzi są już żonaci. — Zaśmiała się i dodała: — Nie miałam
wątpliwości, że jeśli przyjmę propozycję tego młodzieńca, to jego
rodzice i dziadkowie zrobią wszystko, by nie doszło do małżeństwa.

— Coś podobnego! — wykrzyknęła Tarina.— Ale może dobrze się

złożyło, bo wydaje mi się, że byłabyś bardziej zadowolona, gdybyś wyszła
za Anglika.

— Pewnie tak — zgodziła się Betty.

Na jej wargach pojawił się słaby uśmiech i Tarina wiedziała, że jej

kuzynka zaczęła myśleć ó markizie. Dlatego też Tarina modliła się, by
markiz okazał się bardziej sympatycznym człowiekiem, niż to sobie
wyobrażała.

Na stacji Waterloo czekały już powozy przysłane dla gości markiza. Gdy

służący prowadził Tarinę do przeznaczonego dla niej pojazdu, zerknęła
ukradkiem na dwie eleganckie damy odziane w sobole i na

background image

towarzyszących im dżentelmenów ubranych w płaszcze z futrzanymi
kołnierzami. Wiał zimny wiatr, a poprzedniego dnia padał śnieg. Tarina
była więc niezmiernie wdzięczna Betty za to, że podarowała jej płaszcz
podszyty futrem.

Kiedy dzień wcześniej przeglądała w swojej sypialni kufer z czarnymi

sukniami, zastanawiała się, skąd weźmie jakieś wierzchnie okrycie. Poszła
wtedy do Betty i powiedziała:

— Wszystko, co dostałam od ciebie, jest tak pięknie zapakowane, że nie

chcę zrobić bałaganu szukając płaszcza. Czy można by spytać twoją
pokojówkę, czy pamięta, gdzie go włożyła?

— Nie musisz się tym martwić — odparła Betty. — Mam tutaj coś akurat

w sam raz dla ciebie.

Podeszła do szafy i wyciągnęła płaszcz podróżny, który był nie tylko

podszyty gronostajowym futrem, ale miał także futrzany kołnierz i
lamówkę. Wyglądał pięknie i z pewnością był bardzo drogi.

— Nie mogę go przyjąć! — sprzeciwiła się Tarina.
— Nie bądź niemądra. Na pewno nie będę go już nosić. Kupiłam ten

płaszcz zeszłej zimy, kiedy jechałam do Francji. Nawet Francuzom się
podobał. Weź, pasuje na ciebie doskonale.

W końcu Tarina zgodziła się płaszcz przyjąć, a kiedy włożyła go na

siebie, pomyślała, że czarny kolor jest dla niej bardzo odpowiedni, a poza
tym świetnie podkreśla jej jasną cerę i rude włosy. Wiedziała jednak
doskonale, że swoim wyglądem nie powinna przyciągać niczyjej uwagi.
Zaczesała więc gładko włosy i upięła w kok z tyłu głowy, a z kolekcji Betty
wybrała na podróż najskromniejszy kapelusz, jaki udało jej się znaleźć.
Mimo to wydawało jej się, że wcale nie wygląda na pokojówkę. Miała
jednak podawać się za Francuzkę i liczyła na to, że goście na statku tym
wytłumaczą sobie jej wygląd.

W przeddzień podróży powiedziała do Betty:

— Przyszło mi do głowy, że najlepiej będzie, jeśli powiemy, że jestem pół

Francuzką pół Angielką, jeśli oczywiście kogoś by to interesowało.

— Dlaczego? — zapytała Betty.
— Ponieważ mogę łatwo zapomnieć, że mam mówić z obcym akcentem

— odparła Tarina. — Jeśli ktoś mnie spyta o pochodzenie, mogę powie-

background image

dzieć, że mój ojciec był Francuzem, a matka Angielką i że od lat mieszkam
tutaj.

— To całkiem dobry pomysł — zgodziła się Betty. — Ty masz głowę,

Tarino! Zostałabyś świetną pisarką.

— Wątpię.
— Ależ tak — odparła Betty. — Wiem, że denerwujesz się rolą, jaką masz

odegrać, ale uwierz, że ja się jeszcze bardziej niepokoję.

— Dlaczego? — spytała Tarina. — Przecież będziesz najpiękniejszą damą

w całym towarzystwie.

— Nie o wygląd tutaj chodzi — odparła Betty. — Boję się, że będę z

ludźmi, którzy mają swoje własne tematy, dowcipy i wspólne
zainteresowania, a co najważniejsze, mają co razem wspominać. —
Spojrzała na Tarinę, jakby chciała zobaczyć, czy kuzynka wie, o co jej
chodzi, i mówiła dalej: — Jestem dla nich obca. Prawdę mówiąc, czuję się
jak nowa uczennica w szkole.

Tarina roześmiała się.

— Czemu więc nie zostaniesz w Londynie, gdzie zaczęłaś bywać w
wytwornym towarzystwie, i nie przyjmiesz któregoś z tych zaproszeń,
jakie leżą na twojej toaletce?

— Mogę odpowiedzieć ci na to w dwóch słowach — odparła Betty.
— Jakich?
— Powód jest jeden: markiz Oakenshaw.

O tym wszystkim myślała Tarina jadąc pociągiem przez ośnieżone pola i
miała niepokojące, niejasne przeczucie, że Betty dozna zawodu.

Tarina posiadała pewien instynkt, który jej ojciec nazywał intuicją. Może

było tak dlatego, że w jej żyłach płynęła zarówno celtycka, jak i austriacka
krew, lub też dlatego, że dziewczyna długo była sama. W każdym razie
zdolność ta pozwalała jej wnikać w wiele spraw głębiej, niż potrafili to
inni.

— Powinniśmy bardziej polegać na własnej intuicji— powiedział kiedyś

pastor. — Cywilizacja sprawiła, że ludzie stali się mniej wrażliwi. Dawniej
mogli tak jak zwierzęta wyczuć zapach niebezpieczeństwa i rzadziej dawali
się zwieść czyimś słowom. Potrafili bowiem wejrzeć w czyjąś duszę.

— Czy ty to potrafisz, ojcze?

background image

— Próbuję, kochanie — odparł pastor. — I czasami jestem przerażony

tym, co widzę.

Kiedy Tarina usłyszała od Betty o markizie, instynkt podpowiadał jej, że

nie jest on mężczyzną, który wart byłby tylu zabiegów. „Im szybciej Betty
o nim zapomni, tym lepiej", myślała sobie Tarina. Jeśli markiz pragnie
wyrafinowanych, egzotycznych kobiet, to powinien szukać ich gdzie
indziej. Nie wiedziała dokładnie, gdzie takie kobiety można znaleźć, ale
jako że wiele kiedyś czytała, wydawało jej się, iż zawsze znajdzie się jakaś
Ewa, która w rajskim ogrodzie przywiedzie na pokuszenie Adama.

W bibliotece ojca Tarina natknęła się kiedyś na opowieści o syrenach,

wiedźmach i czarownicach. Książki te należały jeszcze do jej dziadka i
kiedy musiała je sprzedać, zrobiła to naprawdę z ciężkim sercem. Ponieważ
były stare, antykwariusz stwierdził, że nie znajdzie na nie nabywców, i za-
oferował jej niewiele pieniędzy. Przez chwilę Tarina nawet zastanawiała
się, czyby ich nie zatrzymać. A potem pomyślała, że nie miałaby gdzie ich
przechować. Nawet jeśli nowy pastor lub któryś z farmerów z sąsiedztwa
zgodziłby się, by złożyła je w stodole, to pewnie pogryzłyby je myszy i
szczury, a wtedy nie nadawałyby się już do czytania.

Tarina bardzo bolała nad stratą książek. Ślęczała niegdyś nad nimi wiele

godzin, czując, że otwierają przed nią świat, którego nie znała. Stawał jej
się wtedy bliższy, ponieważ zapamiętywała wszystko, o czym przeczytała.

„Ciekawe, czy markiz będzie miał jakieś książki na swoim statku?",
zastanawiała się, ale wydawało jej się to mało prawdopodobne. Słyszała,
że markiz gustował w sportach, więc pewnie nie czytał zbyt dużo.

Służący markiza zaopatrzyli powóz w koszyk z wiktuałami i kiedy

nadszedł czas lunchu, Tarina zabrała się do jedzenia. Rozkoszowała się
każdym kęsem.

Podróż do Southampton dłużyła się. Tarina myślała o tym, co robi Betty.

Przypuszczała, że piękna kuzynka ekscytuje się wyprawą do Syjamu zu-
pełnie inaczej niż ona.

W rzeczywistości Betty poczuła się nieco urażona, kiedy zobaczyła lady
Millicent Carson, ponieważ piękne kobiety zawsze ją onieśmielały.

Z tego, co mówił markiz, gdy zapraszał Betty, i ze sposobu, w jaki na nią

patrzył, wnosiła, że będzie jedynym obiektem jego zainteresowania

background image

podczas podróży. Toteż, kiedy lady Millicent wsiadła do powozu, Betty
spojrzała na nią zdziwiona. Już wcześniej widziała ją na stacji. Lady
Millicent jednak nie rozmawiała z innymi gośćmi, tylko przechadzała się z
wysokim, przystojnym mężczyzną, który najwyraźniej nie wybierał się w
morską podróż. Wyglądało na to, że mieli sobie wiele do powiedzenia.
Kiedy lady Loraine oznajmiła, że zaraz odjeżdżają, Betty była przekonana,
iż lady Millicent wcale się nie wybiera w podróż.

Woźnica już miał zamknąć drzwi, kiedy dama ta wsiadła do powozu z

taką gracją, jakby wchodziła na scenę.

Markiz, który siedział obok Betty, poderwał się.

— Czy mógłbyś znaleźć mi jakieś wygodne miejsce nie nad kołami?

Jestem tak zmęczona, że nie zniosłabym większych wstrząsów — poprosiła
go lady Millicent.

Markiz poprowadził ją do wygodnego fotela ustawionego w zacisznym

miejscu powozu i usiadł koło niej ku rozczarowaniu Betty.

— Cieszę się, że mogę cię zawieźć do Indii — powiedział.

Betty dowiedziała się więc, dokąd lady Millicent się z nimi wybiera.

Nasłuchiwała uważnie jej odpowiedzi.

— To ja jestem bardzo wdzięczna. Napisałam już mojemu mężowi, że

byłeś tak uprzejmy i zgodziłeś się mnie zabrać.

Betty odetchnęła z ulgą. A więc lady Millicent była zamężna! Humor

Betty wyraźnie się poprawił. Uśmiechnęła się, kiedy miejsce obok niej
zwolnione przez markiza zajął jakiś przystojny młody mężczyzna.

— Nazywam się Harry Prestwood — przedstawił się. — Jestem jednym z

najbliższych przyjaciół Viviena.

— Miło mi, wiele o panu słyszałam — Betty spojrzała z podziwem na

urodziwego młodzieńca i nie minęło parę minut, a już świetnie im się ze
sobą rozmawiało.

— Proszę opowiedzieć mi o sobie — powiedział Harry. — Vivien mówił

mi, że mieszkała pani jakiś czas we Francji.

Betty uśmiechnęła się ukazując dołeczki na policzkach.

— Owszem, ale się cieszę, że wróciłam do Anglii. A teraz ta podróż w

nieznane może okazać się jeszcze bardziej podniecająca.

— Kto powiedział, że to podróż w nieznane? — roześmiał się Harry.

background image

— Kiedy jedzie się do tak egzotycznego i dalekiego kraju jak Syjam,

zawsze może się przydarzyć coś niezwykłego.

— To prawda — odparł Harry. — Szczerze mówiąc, ja także jadę tam

pierwszy raz.

— To wspaniale — ucieszyła się Betty. — Pewnie nie tylko ja będę

zadawała mnóstwo niemądrych pytań na widok nie znanych mi fascynu-
jących rzeczy.

Betty wydała się Harry'emu dziewczęca i prostolinijna.

— Ma pani właściwe podejście do życia — powiedział. — Niektórzy

ludzie szybko się nudzą, ponieważ wszystko już znają. To niestety często
zdarza się naszemu gospodarzowi.

- Przynajmniej będziemy mogli dużo się od niego dowiedzieć —

odparła Betty.

— Jeżeli oczywiście zaczniemy zadawać mu pytania.

W oczach Harry'ego błysnęły iskierki, jakby coś go rozbawiło. Spoglądał

jednak na Betty z niekłamanym podziwem. Poczuła się więc pewniej i
przestała się denerwować. Wyglądała niezwykle uroczo w podróżnej sukni
w kolorze jej oczu i w ciemnoniebieskim płaszczu podszytym i lamo-
wanym skórkami soboli. W uszach miała kolczyki z szafirami, a na palcu
pierścionek z wielkim szafirowym oczkiem.

— Wygląda pani jak delikatna filiżanka z drezdeńskiej porcelany —

powiedział nieoczekiwanie Harry.

Na policzkach Betty znowu pojawiły się rozkoszne dołeczki, kiedy się

uśmiechnęła. Harry dodał:

— Pewnie słyszała pani to już dziesiątki razy?
— Może nawet więcej. Roześmiał się.

— Więc teraz powiem coś naprawdę oryginalnego.
— Chętnie to usłyszę.

Po drugiej stronie powozu lady Millicent spoglądała na markiza kątem

nieco skośnych oczy.

— Zaczynam wierzyć — powiedziała — że to opatrzność zetknęła nas

znowu ze sobą i to w dodatku w tak nieoczekiwanym momencie.

— Dlaczego tak sądzisz? — dopytywał się markiz.
— Kiedy dowiedziałam się, że Roderick został wysłany do Indii, bałam

background image

się, że już nigdy cię nie zobaczę.

— I to cię tak bardzo zmartwiło?
— Nie lubię, kiedy muszę po przeczytaniu dwóch pierwszych stron

odłożyć książkę i nie móc dowiedzieć się, co było dalej.

— Mamy przynajmniej trzy tygodnie na to, by dowiedzieć się, co

wydarzyło się z następnym rozdziale.

— Oczywiście zależy od ciebie, czy będziemy mieli wystarczająco dużo

czasu.

— Raczej zależy to od nas obojga— wtrącił markiz cicho.

Spojrzała na niego prowokująco i kusząco wydęła usta.

Markiz zastanawiał się, jak to się dzieje, że wszystkie kobiety wydają mu

się takie piękne i pociągające. Niezmiernie go to intrygowało. Kiedy
spojrzał na jasnowłosą lady Bradwell, wydała mu się świeża jak kwiat.
Znowu poczuł się jak młody bóg otoczony boginiami.

Kiedy wsiadali na pokład „Morskiej Syreny" czekającej na nich w

Southampton, markiz zdał sobie sprawę, że nawet gdyby chciał, nie
zdołałby uciec przed lady Millicent.

Jeśli on nie przejąłby inicjatywy, zrobiłaby to ona.
Skoro udało jej się pokierować sprawami tak, że została zaproszona na
statek, z pewnością uda jej się zostać kochanką markiza, zanim dotrą do
Kalkuty. Oakenshaw właściwie nie miał nic przeciwko temu.
Zastanawiał się tylko, co zrobi z Betty Bradwell, która tak bardzo go
pociągała, może nawet bardziej niż czarnowłosa mężatka. Potem pomy-
ślał, że przecież podróż nie skończy się w Kalkucie, gdzie wysiądzie lady
Millicent. Betty będzie jeszcze na pokładzie statku, gdy popłyną do
Syjamu, a potem czeka ich długa droga powrotna.

Po rozmieszczeniu gości w kabinach markiz został sam na sam z Harrym
w swoim prywatnym gabinecie przylegającym do sypialni.

— Muszę przyznać, Vivien — powiedział Harry — że miałeś doskonały

pomysł zapraszając jednocześnie dwie tak piękne kobiety.

— Mnie też tak się wydaje — zgodził się markiz.
— Obie są śliczne — zauważył Harry — ale wydaje mi się, że lady

Millicent odegra rolę czarnego charakteru, a Betty Bradwell zostanie
bohaterką.

background image

— Chciałbym, żebyś zabawiał jedną z nich, podczas gdy ja zajmę się

drugą — roześmiał się markiz.

— Spodziewałem się, że mnie o to poprosisz — odparł Harry. —

Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko temu. Zrobię to z największą
przyjemnością.

— Dziękuję — rzekł markiz. — Wiedziałem, że się zgodzisz.
— Już wiele razy byłem oblegany przez damy, których chciałeś się

pozbyć.

— Biedny Harry! Obiecuję, że następnym razem, kiedy gdzieś się

wybierzemy, zaproszę kogoś specjalnie dla ciebie.

— Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie — odparł Harry oschle. — Gdy ty

jesteś w pobliżu, przedstawicielki płci pięknej patrzą na mnie raczej bez
większych emocji.

Markiz znowu wybuchnął śmiechem.

— Nie użalaj się, Harry. Wiesz, że wiele tobie zawdzięczam. A poza tym

wcale nie zaprosiłem lady Millicent z własnej woli. Sama się wprosiła.

— Wiem, wiem — przyznał Harry. — Uparta z niej sztuka. Trudno ci

będzie przed nią umknąć.

Markiz nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko cynicznie na przyjaciela,

który doskonale wiedział, że markiz nie da się usidlić żadnej kobiecie.
Nawet jeśli któraś z dam zastawiłaby na niego jakąś sprytną pułapkę, z
pewnością zdołałby się z niej wydostać.

— Przestańmy już rozmawiać o kobietach — powiedział Oakenshaw

wstając z krzesła. — Chodź, pokażę ci statek. Przed kolacją podniosą
kotwicę. Możemy wyjść wtedy na mostek i popatrzeć na oddalający się
port.

— Chętnie — zgodził się Harry. — Muszę przyznać, że „Morska Syrena"

to wspaniały jacht.

Gratuluję ci nowego nabytku. Naprawdę świetnie, że go kupiłeś.

Statek zrobił na Harrym spore wrażenie, Tarina zaś była wprost

zachwycona. Nie spodziewała się, że będzie tak wielki, wygodny i
urzekający.

Marzyła kiedyś o morskiej podróży. Ojciec, który w młodości trochę

żeglował, opowiadał jej o niewygodach, jakie trzeba znosić podczas takich

background image

wypraw. Statek markiza sprawiał jednak wrażenie niezwykle
luksusowego.

Gdy tylko Tarina z innymi służącymi, którzy podążali za gośćmi

markiza, weszła na pokład, pomyślała, że znalazła się w małym domu,
który zamiast stać nieruchomo na lądzie może pływać po morzu.

Jacht dostarczono ze stoczni miesiąc wcześniej. Betty powiedziała

Tarinie, że markiz sam czuwał nad każdym szczegółem i kazał
wyposażyć ,,Morską Syrenę" w różne dodatkowe udogodnienia.

Ze stacji Tarina jechała powozem razem ze służącym markiza.

Opowiadał jej, że jego pan sam nadzorował budowę jachtu i wystrój kabin.

— Jego lordowska mość jest perfekcjonistą — oznajmił z dumą. —

Chciałby, żeby wszystko było doskonałe, i biada temu, kto go zawiedzie.

— To zrozumiałe, że pragnie mieć wszystko w najlepszym gatunku —

odparła z uśmiechem Tarina.

— Tak — zgodził się służący. — Zrozumie panienka, co mam na myśli,
kiedy zobaczy którąś z jego posiadłości. — Spojrzał na nią wymownie i
dodał: — A to całkiem możliwe.
— Jak to? — spytała zdziwiona Tarina.
— Lady Bradwell jest naprawdę piękna — odparł służący — a jego

lordowska mość takie damy lubi.

Tarina zesztywniała, czując instynktownie, że lokaj za dużo sobie

pozwala, lecz zaraz pomyślała, że najwidoczniej służący mają w zwyczaju
w podobny sposób rozmawiać o swoich chlebodawcach.

— Nazywam się Hunt — przedstawił się. — Słyszałem, że jest panienka

Francuzką. Nie wiem, jak się do panienki zwracać.

— Na imię mam Tarina.
— To pewnie dlatego, że jest panienka z Francji, nie wygląda panienka

na służącą.

Tarina nie chciała mówić zbyt wiele o sobie, odparła więc pospiesznie:

— Może opowiesz mi, Hunt, kto jeszcze został zaproszony na statek. Na

stacji Waterloo, zanim wsiadłam do powozu, widziałam dwie bardzo
eleganckie damy.

Hunt, który chciał pochwalić się swoją wiedzą na temat prywatnych

spraw markiza, pospieszył z odpowiedzią:

background image

— Większość osób to starzy przyjaciele markiza, oprócz lady Millicent,

której mój pan nie zna zbyt długo, no i oczywiście lady Bradwell —
przerwał na chwilę, a potem roześmiał się i dodał: — Zdziwiłem się, gdy
w ostatnim momencie dołączyła do nas lady Millicent. Myślałem, że jego
lordowska mość zajmie się wyłącznie panią Bradwell. W każdym razie tak
do wczoraj wyglądało.

Tarina postanowiła nie zadawać zbyt wielu pytań na temat markiza.

Wiedziała, że służący zawsze plotkują o swoich panach i że nie można
niczego przed nimi ukryć. Czuła, że nie powinna wtykać nosa w nie swoje
sprawy.

Z tego, co usłyszała, wywnioskowała, że lady Millicent może stać się

rywalką Betty.

— Kim jest ojciec lady Millicent? — spytała.
— Jej ojcem jest hrabia Hull — odparł Hunt — a mężem dyplomata, sir

Roderick Carson.

— Ona jest mężatką? — Tarina wytrzeszczyła oczy.
— Oczywiście, jego lordowska mość nie zadaje się z panienkami.

Tarina pomyślała, że to bardzo dziwne. A potem przyszło jej do głowy,

że ponieważ markiz jest znacznie starszy, to pewnie uważa młode panny
za nudne osoby.

— Wydaje mi się — ciągnął Hunt — że mój pan nigdy się nie ożeni.

Powiada, że chce pozostać kawalerem, choć krewni zaklinają go, żeby się
ustatkował. To jak melodramat na scenie, ot co! — dodał.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — zapytała Tarina z wymuszonym

uśmiechem.

— Czasami usługuję przy stole, zwłaszcza podczas polowań w Szkocji —

i dorzucił z uśmiechem: — Szlachta zawsze się tak zachowuje, jakby
służący byli głusi i niemi, ja jednak zawsze podsłuchuję, bawi mnie to.

— A więc sądzisz, że twój pan nigdy się nie ożeni?
— Wpadnie w sidła prędzej czy później — odrzekł Hunt. — Ale złowi go

tylko jakaś nieprzeciętna sztuka!

Zarechotał, a Tarina poczuła ucisk w sercu. Skoro markiz w istocie nie

zamierzał się ożenić, to w takim razie po co zaprosił Betty na tak długą
podróż?

background image

— Markiz zmieni zdanie... musi je zmienić! — powiedziała sobie.

Jednocześnie instynkt podpowiadał jej, iż Betty czeka rozczarowanie, bo

markiz jej również się wymknie.

Nadzieje Tariny wzrosły jednak, gdy dowiedziała się, że Betty dostała

największą i najwygodniejszą kabinę. Pomieszczenie rzeczywiście robiło
duże wrażenie. Stało tam łóżko osłonięte błękitnymi jedwabnymi
zasłonami, które prawdopodobnie zostały wybrane specjalnie dla Betty.
Na kwiecistym dywanie widniały róże i niebieskie motyle, a wbudowana
w ścianę szafa wprawiła w zachwyt zarówno Betty, jak i Tarinę.

„Jak mężczyzna mógł wpaść na to wszystko?", zastanawiała się Tarina,

kiedy zaczęła rozpakowywać jeden z kufrów, który został wniesiony do
kabiny. Dwa pozostałe wciąż stały na korytarzu.

— Dzięki Bogu, zabrałam ze sobą mnóstwo sukien. — Betty rzuciła się na

łóżko i wyciągnęła na poduszkach. — Na początku, póki lady Millicent
płynie z nami, będę wkładać najładniejsze. Zobaczysz, jaka to zazdrośnica.

Tarina nie miała co do tego wątpliwości.

— Nie powinnaś się nią przejmować. Ostatecznie jest zamężna i jedzie do

Indii do swojego małżonka — powiedziała uspokajająco.

— Już próbowała odciągnąć ode mnie markiza! — poskarżyła się Betty.

Tarina odwróciła się i spojrzała na kuzynkę szeroko otwartymi oczami.

— Jak to? Przecież jest mężatką?

Przez chwilę trwała cisza, a potem Betty rzekła słabym głosem:

— No tak... ale przecież może z nim flirtować. Małżeństwo nie

powstrzymuje kobiet przed uwodzeniem mężczyzn.

— A powinno! — rzuciła Tarina, wyciągając z kufra kolejną suknię i

wieszając ją w szafie.

Kiedy markiz zszedł z mostka kapitańskiego, żeby przebrać się do

obiadu, usłyszał śmiech dobiegający ze znajdującej się obok jego sypialni
kabiny, którą przeznaczył dla lady Bradwell. Śmiech brzmiał dziewczęco i
naturalnie. Nasłuchiwał przez chwilę i doszedł do wniosku, że lady
Millicent oraz inne znane mu piękności śmieją się zupełnie inaczej. Często
miał wrażenie, że kobiety ćwiczą przed lustrem, żeby ich śmiech brzmiał
melodyjnie i uwodzicielsko. Ale ten śmiech wyrażał prawdziwą radość.
Jakby dwie młode dziewczyny rzeczywiście coś niezmiernie ubawiło.

background image

Przez chwilę zastanawiał się, kto jest w kabinie razem z Betty Bradwell, i w
końcu doszedł do wniosku, że to pewnie jej pokojówka.

Był trochę niezadowolony, gdy Betty upierała się, żeby zabrać ze sobą tę

dziewczynę. Wiedział z doświadczenia, że służący często są utrapieniem
podczas długich podróży. Starsi dostawali morskiej choroby i robili się
nieznośni, a młodzi dawali się we znaki załodze.

Jednak Betty tak nalegała, że w końcu się zgodził. Tym bardziej że

Elspeth Loraine nie zabrała ze sobą swej starej służącej.

Markiz złamał już swoje zasady, ale nie miał zamiaru robić tego więcej.

Kiedy więc sekretarz poinformował go, że lady Millicent również
chciałaby wziąć ze sobą pomocnicę, markiz odparł stanowczo, że nie ma
już wolnych kabin. Służąca mogłaby przecież szybciej dotrzeć do Indii
parowcem i w dodatku zabrać bagaż swojej pani.

Markiz wiedział, że lady Millicent będzie niezadowolona z odmowy.

Toteż aby nie wprawiać jej w zły humor, wpadł na pomysł, by służąca lady
Bradwell wraz z Huntem usługiwali w razie potrzeby lady Millicent.

Hunt nieraz już pływał na różnych jachtach markiza i miał w tym

względzie duże doświadczenie. Tarina jednak bardzo się zmartwiła, gdy
Betty oznajmiła jej:

— Markiz pytał, czy nie miałabyś nic przeciwko, żeby zrobić coś czasami

dla lady Millicent, która nie zabrała ze sobą pokojówki. Zgodziłam się,
żebyś jej czasem pomagała.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł — zaniepokoiła się Tarina.
— Dlaczego?
— Może popełnię jakiś błąd i ona zacznie podejrzewać, że nie jestem

prawdziwą pokojówką?

— Czemu miałaby tak myśleć? — zdziwiła się Betty. — Jesteś taka bystra

i inteligentna, że szybko zorientujesz się, jak się wobec niej zachować.

— Obyś miała rację.

Tarina spojrzała na zegarek i dodała:

— Lepiej pójdę do niej teraz i spytam, czy czegoś nie potrzebuje. Później

skończę rozpakowywać twoje rzeczy. Pewnie będziesz chciała włożyć
dzisiaj srebrną suknię? A może wolisz tę z niebieskiej koronki?

— Rzeczywiście wolę niebieską— odparła Betty. — Pewnie lady Millicent

background image

wystroi się jak bogini.

Nieco zdenerwowana Tarina opuściła kabinę Betty, przeszła przez

korytarz i stanęła przed drzwiami do sypialni lady Millicent. Zauważyła,
że kabiny obu dam mieszczą się w końcu korytarza obok apartamentów
markiza. Jak Tarina dowiedziała się później, zajmowały one całą tylną
część jachtu. Była tam duża sypialnia, salonik i spora łazienka, w której
markiz mógł uprawiać ćwiczenia gimnastyczne. Teraz jednak Tarina
myślała tylko o lady Millicent. Zapukała do jej kabiny.

— Proszę wejść — usłyszała.

Otworzyła drzwi i przypominając sobie, co mówiła Betty, ukłoniła się

grzecznie.

— Czy mogę w czymś pani pomóc, milady? — spytała.
— Rzeczywiście potrzebna mi pomoc — odparła szorstko lady Millicent.

— Nie pozwolono mi zabrać pokojówki.

Siedziała na stołku przed wbudowaną w ścianę toaletką. Miała na sobie

szlafrok ze szkarłatnego jedwabiu obrębiony koronką i ozdobiony mnó-
stwem małych aksamitnych kokardek.

— Czego jaśnie pani sobie życzy? — to pytanie Tarina przygotowała

sobie już wcześniej.

Rozejrzała się dyskretnie wokoło i stwierdziła, że chociaż kabina jest
bardzo podobna do sypialni Betty, nie wydaje się aż tak wygodna.
Przy szerokim łóżku nie było jedwabnych zasłon, wisiał za to nad nim

wielki obraz przedstawiający żaglowiec. Rysunki statków zdobiły również
pozostałe ściany pozbawione okien. Pokój nie był tak przytulny jak kabina
Betty. Tarina domyślała się, że markiz wcześniej starannie przemyślał,
gdzie umieści swoich gości.

— Mam nadzieję, że umiesz układać włosy — głos lady Millicent

wyrażał powątpiewanie.

— Postaram się zrobić wszystko jak najlepiej, jeżeli tylko powie mi pani,

czego sobie życzy — odparła Tarina.

— Na razie zaczesz włosy tak, by ładnie prezentowały się pod

kapeluszem — poleciła lady Millicent. — Jutro je rozczeszesz i zobaczymy,
co potrafisz.

Tarina nic nie odpowiedziała. Zaczęła poprawiać ciemne włosy lady

background image

Millicent. Zauważyła, że były modnie ułożone: z przodu w loczki, po
bokach gładko zaczesane i upięte w kok na czubku głowy. Doszła do
wniosku, że z łatwością poradzi sobie z taką fryzurą.

Kiedy pomogła lady Millicent włożyć szmaragdową suknię z

połyskującymi cekinami, stwierdziła, że kobieta wygląda w niej naprawdę
ponętnie. Zupełnie jak bogini, pomyślała Tarina przypominając sobie
słowa Betty. Strój uzupełniał wielki szmaragdowy naszyjnik, który Tarina
zapięła jej na karku. Wreszcie dama wyszła z kabiny na korytarz i ruszyła
trochę niepewnym krokiem po rozkołysanym jachcie, zadzierając głowę
wysoko i szeleszcząc jedwabnymi halkami. Tarina wróciła do kabiny Betty.

— Długo cię nie było — powiedziała kuzynka z wyrzutem.
— Lady Millicent jest dość wymagająca. Będę musiała ją uprzedzić, że

jestem tu przede wszystkim po to, by zajmować się tobą — oznajmiła
Tarina.

— Przeraża mnie ta kobieta — wyznała Betty.— Czuję się przy niej jak

mała dziewczynka.

— Zupełnie niepotrzebnie — rzekła Tarina. — Nie powinnaś upadać na

duchu. Powiedz sobie, że jesteś sto razy od niej ładniejsza i w dodatku
niezależna. W jaki sposób ona może ci zagrozić, skoro w Kalkucie czeka na
nią mąż?

Betty roześmiała się krótko i pocałowała Tarinę w policzek.

— Jesteś kochana, Tarino. Tak się cieszę, że wybrałaś się ze mną w tę

podróż.

— Jeśli lady Millicent będzie flirtować z markizem — powiedziała

Tarina, jakby czytając w myślach Betty — ty możesz zacząć uwodzić pana
Prestwooda. Hunt, służący, powiedział mi, że to najmilszy dżentelmen,
jakiego znał, i w dodatku nieżonaty.

— To rzeczywiście świetne referencje! — zawołała Betty i obie wybuchły

śmiechem.

Kiedy Betty weszła do salonu, skierowała się, za radą Tariny, nie do

markiza, który rozmawiał akurat z lady Millicent, lecz do Harry'ego
Prestwooda.

— Jak cudownie znowu panią widzieć — ucieszył się. — Już zaczynałem

się bać, że fale zmyły panią z pokładu.

background image

— Nie zdarzyło się nic aż tak złego — odparła Betty. — Spóźniłam się

trochę, ponieważ musiałam dzielić się swoją pokojówką z lady Millicent —
powiedziała to ściszonym głosem, jakby dając do zrozumienia, że mówi o
czymś zabawnym.

Oczy Harry'ego zabłysły.

— To pewnie nawet gorsze niż dzielenie się z kimś mężem.

Betty głowiła się nad jakąś dowcipną odpowiedzią, gdy zorientowała się,

że markiz podaje jej kieliszek z szampanem.

— Właśnie przed chwilą uświadomiłem sobie, że na moim nowym

jachcie brakowało właśnie pani.

— Ładnie pan to powiedział — odparła Betty — ale założę się, że

wymyślił to pan przed chwilą podczas kąpieli.

Markiz roześmiał się.

— Zawsze uważałem, że Francuzki wiedzą, jak reagować na

komplementy, a pani przecież mieszkała we Francji.

— Jestem jednak Angielką, a Francuzów traktuję raczej z dystansem.

Markiz znowu się uśmiechnął.

— Vivien — rzekł Harry — zwykle stać cię na oryginalniej sze uwagi.

Markiz uniósł ręce udając przerażenie.

— Skoro oboje mnie atakujecie — powiedział — idę gdzie indziej szukać

pocieszenia. — Mówiąc to podszedł do lady Millicent.

Lady Loraine, która siedziała po drugiej stronie Harry'ego i

przysłuchiwała się ich rozmowie, zwróciła się do lady Bradwell.

— Byłoby dobrze dla naszego gospodarza, gdyby żartowała pani z niego

czasami. Wydaje mi się, że Vivien zaczął ostatnio brać siebie zbyt serio.

— Racja — zgodził się Harry — problem jednak w tym, że to nie on

bierze siebie zbyt poważnie, raczej wszyscy inni go tak traktują.

Lady Loraine odparła ściszając głos:

— Wydaje mi się, Harry, że Vivien zbyt często przebywa w

towarzystwie starszych od siebie ludzi i zapomina, że jest młodym
mężczyzną, który powinien bardziej cieszyć się życiem. Martwi mnie,
kiedy słyszę ten cyniczny ton w jego głosie i widzę wymuszony uśmiech
na jego ustach.

— Całkowicie się zgadzam — rzekł Harry — lady Bradwell jednak jest

background image

wystarczająco młoda, by rozbawić nas wszystkich, zachęcić do śpiewu i
tańca.

— Rzeczywiście wygląda jak błękitne niebo nad Morzem Śródziemnym,
które wszyscy mamy nadzieję niedługo zobaczyć — odparła lady
Loraine.

— Wprawiacie mnie w zakłopotanie — wtrąciła Betty. — Jeśli nie uda mi

się rozbawić naszego gospodarza, sprawić, by tańczył i śpiewał, będziecie
mnie za to obwiniać.

— Ależ nic podobnego! — zapewnił Harry. Kiedy Betty spojrzała na
niego i zobaczyła

podziw w jego oczach, pomyślała, że to naprawdę nadzwyczaj
sympatyczny mężczyzna.

Była już zupełnie pewna, że obecność lady Millicent nie popsuje jej

podróży.

Rozdział 4

Tarina obudziła się i zobaczyła, jak jeden z jej butów prześlizguje się po

podłodze z jednego końca kabiny na drugi. Po chwili uświadomiła sobie,
że płyną po wzburzonym morzu. Przez moment zastanawiała się, czy
dobrze zniesie morską podróż, a potem pomyślała o Betty.

Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że spała dłużej, niż zamierzała. Była

bardzo zmęczona. Nie tylko trudy podróży dały jej się we znaki, ale także
ciągłe podekscytowanie.

Poprzedniego dnia jeden ze stewardów przyniósł jej na tacy pyszną

kolację. Zjadła więcej niż kiedykolwiek. Tak jak mogła się spodziewać,
markiz miał na pokładzie świetnego kucharza. Kiedy już pomogła Betty
ułożyć się do snu, poszła do swojej kabiny i rozpakowała jeden z kufrów,
który podarowała jej kuzynka. Spodziewała się, że znajdzie tam kilka
czarnych sukien, ale nie przypuszczała, że Betty po okresie żałoby odda jej
wszystkie ubrania, które w tym czasie nosiła. W kufrze oprócz czarnych
strojów były także jedwabne halki w najróżniejszych odcieniach różu,
koszule nocne w kolorze fiołkowym i biała bielizna ozdobiona koronką i

background image

kokardkami.

Tarina wiedziała, że właśnie bardzo modne były wszelkie ozdoby ze

wstążek. Ozdabiano nimi wszystko: poszewki na poduszki, damskie
koszule i czasami suknie.

Nie sądziła jednak, że znajdzie kokardki ze wstążek na jedwabnych lub

uszytych z cienkiego batystu koszulach nocnych, które Betty nosiła będąc
w żałobie.

Rozpakowując kufer, Tarina wciąż zadawała sobie pytanie:

— Czy to możliwe, że spotkało mnie takie szczęście? Dzięki ci, Boże, że

okazałeś mi tyle dobroci.

Wydawało jej się, że matka uśmiecha się do niej, zadowolona, że córka

ma wszystko to, co ona sama miała w młodości, zanim zakochała się i
wyszła za mąż za biednego pastora.

Matka nigdy nie żałowała tego kroku. Czasami jednak myślała ze

smutkiem o swojej córce. Chciała, by nie brakowało jej niczego — by miała
nie tylko ładne stroje, ale by mogła także chodzić na przyjęcia i bale oraz
jeździć konno. Pragnęła też, żeby córka została przedstawiona królowej.

— Ależ ja jestem zupełnie szczęśliwa, mamo — zapewniała Tarina

matkę na krótko przed jej śmiercią.

Kiedy matka odeszła zostawiając córkę z pogrążonym w smutku ojcem,

Tarina czuła niemal fizyczny ból i bardzo rozpaczała.

Tarina skończyła wreszcie rozpakowywać ubrania i włożyła koszulę z

delikatnego jedwabiu obrębioną koronką.

„Właściwie mogłabym w tym iść nawet na bal", powiedziała do siebie,

przeglądając się w lustrze.

I zaraz przypomniała sobie, że jest tylko pokojówką. Gdyby ktoś

zobaczył ją w tym stroju, nie uwierzyłby, że jest służącą.

Poszła do łóżka czując się jak księżniczka z bajki. Zanim zasnęła, jeszcze

raz podziękowała Bogu, że zawiódł ją do domu Betty.

— Teraz — szeptała — nie muszę się już o nic martwić, to cudowne, że

jestem tutaj.

Czuła się tym tak bardzo podekscytowana, że w nocy długo nie mogła

zasnąć. A kiedy rano ubierała się pospiesznie, pomyślała, że musi poprosić
Hunta lub któregoś ze stewardów, żeby każdego ranka budził ją wcześnie

background image

pukaniem do drzwi. Jej pośpiech okazał się jednak zupełnie niepotrzebny,
ponieważ kiedy poszła do kabiny Betty, zastała kuzynkę w łóżku. Betty
wcale nie miała zamiaru się zrywać o świcie.

— Idź do siebie, Tarino — powiedziała. — Jeśli sądzisz, że teraz wstanę,

to się grubo mylisz.

— Czy źle się czujesz, kochana?
— Nie, ale mogę poczuć się fatalnie, jeśli się podniosę. Zostanę w łóżku i

myślę, że zrobi tak większość osób.

— W takim razie pójdę zobaczyć, czy lady Millicent czegoś nie

potrzebuje.

— Mam nadzieję, że ona również źle znosi morskie podróże —

powiedziała Betty złośliwie.

Potem, jakby obawiając się, że wybuch śmiechu przyprawi ją o zawrót

głowy, zamknęła oczy i odwróciła się od światła wpadającego przez okno
przez szpary między zasłonami.

Tarina wyszła z kabiny i cicho zamknęła drzwi. Zapukała do sypialni

lady Millicent i weszła do środka, chociaż nie usłyszała żadnej odpowiedzi.
Lady Millicent spała. Tarina rozejrzała się wokoło i zobaczyła na stoliku
obok łóżka jakąś dziwną butelkę. Przypuszczała, że zawiera ona laudanum
lub jakiś inny środek nasenny. Słyszała, że kobiety z towarzystwa często
zażywają podobne mikstury. Matka ostrzegała ją jednak przed takimi
środkami twierdząc, że mogą być niebezpieczne.

Dawno temu Betty miała guwernantkę i Tarina czasami przychodziła do

nich na lekcje. Nauczycielka cierpiała często na bóle głowy. Gdy dopadał ją
atak migreny, brała łyżkę laudanum i kładła się na kanapie. Dziewczynki
wiedziały wtedy, że mają kilka godzin spokoju, do chwili aż panna Gordon
się obudzi.

Tarina zamknęła ostrożnie drzwi kabiny lady Millicent i pomyślała, że

ma trochę wolnego czasu. Idąc korytarzem natknęła się na stewarda, który
powitał ją wesoło:

— Dzień dobry, panienko! Czy jest panienka gotowa do śniadania?
— Tak i muszę przyznać, że jestem głodna jak wilk — odparła Tarina.
— Za momencik przyniosę tacę— obiecał steward z uśmiechem.

Tarina poszła do swojej kabiny i posłała łóżko. Zauważyła wcześniej, że

background image

na jachcie jest dziesięć kabin, z tego cztery prawie tak małe jak jej własna.
Pomieszczenia obok sypialni Tariny nikt nie zajmował. Zgromadzono tam
prawdopodobnie niepotrzebne kufry.

Kabina Tariny była niewielka, schludna i, zdaniem dziewczyny, bardzo

ładna. Stało w niej pojedyncze mosiężne łóżko, nie tak wielkie jak łóżko
Betty czy lady Millicent, lecz bardzo wygodne. Wszystkie inne meble,
szafa, toaletka, kilka szafek z szufladami i umywalka, były wbudowane w
ściany, podobnie jak w pozostałych kabinach. Całe pomieszczenie
pomalowano na jasnozielony kolor i kiedy Tarina leżała w łóżku, czuła się
jak pogrążona w morskich falach.

Na śniadanie steward przyniósł jajka na bekonie oraz kiełbaski i obiecał,

że jeśli będzie głodna, przyniesie jej coś jeszcze. Tarina rzadko jadała tak
obfite śniadania. Na tacy, oprócz głównego dania, znalazła również miód i
marmoladę, gorące bułeczki i tosty oraz banana i mandarynkę.

— Kiedy dopłyniemy do jakiegoś cieplejszego portu, może dostaniemy

truskawki — powiedział steward, jakby obiecywał dziecku zabawkę.

— W styczniu? — zdziwiła się Tarina.
— Zobaczy panienka — odparł. — A w Indiach kupimy pyszne owoce

mango.

Kiedy wyszedł, Tarina westchnęła. Była naprawdę oczarowana.

Wszystko tak bardzo ją zachwycało, że nie mogła usiedzieć na miejscu.
Postanowiła zobaczyć morze i fale rozbijające się o burtę.

Ojciec często opisywał jej burze, jakie nawiedzają Zatokę Biskajską, i

chociaż Tarina wiedziała, że wychodzenie na pokład w czasie sztormu
może okazać się niebezpieczne, ciekawość nie dawała jej spokoju.

— Widzisz, tato— powiedziała głośno, tak jakby ojciec znajdował się

obok — doświadczam wszystkich tych rzeczy, o których kiedyś rozma-
wialiśmy. To dzieje się naprawdę! Szkoda tylko, że nie jesteś tutaj ze mną!

Poczuła lekki ucisk w sercu na wspomnienie ojca.

To on przecież rozbudził jej wyobraźnię i sprawił, że zaczęła interesować
się tyloma rzeczami. Wielu ludzi pomyślałoby pewnie, że to wyjątkowo
nudne dla młodej dziewczyny żyć w cichej małej wiosce i mieć do
towarzystwa jedynie starego ojca. Jednak gdy tylko pastor doszedł do
siebie po śmierci żony, Tarina stwierdziła, że każda chwila spędzona z

background image

ojcem sprawia jej prawdziwą przyjemność.

Rozmawiał z nią jak z dorosłą osobą, a ponieważ odznaczał się

wyjątkową inteligencją, każda dyskusja z nim była niezmiernie
interesująca.

— Gdybyś był tutaj ze mną, ojcze— powiedziała Tarina do siebie—

opowiedziałbyś mi wszystko o Syjamie i innych krajach, które będziemy
mijać po drodze. Przed nami teraz Morze Śródziemne, Kanał Sueski i
Morze Czerwone.

Ojciec Tariny przed wieloma laty uczestniczył w uroczystości otwarcia

Kanału Sueskiego. Pojechał tam wkrótce po uzyskaniu stopnia naukowego
jako nauczyciel pewnego bogatego młodzieńca, któremu rodzice chcieli
pokazać kawałek świata. Dla ojca Tariny podróż także była ciekawym
doświadczeniem. Opisywał kiedyś córce ceremonię otwarcia, której
przewodniczyła cesarzowa Eugenia. Opowiadał też o niezwykłym
podnieceniu, jakie zapanowało, gdy procesja statków z wciągniętymi na
maszt flagami ruszyła przez kanał.

— Zapamiętałam wszystko, o czym mi opowiadałeś, ojcze — rzekła w
duchu Tarina. — A teraz muszę wreszcie iść i zobaczyć morze.

Wyciągnęła z szafy ciężki podszyty futrem płaszcz. Wiedziała, że

podczas silnego wiatru trudno będzie utrzymać na głowie kapelusz.
Znalazła więc w kufrze szyfonowy szal, narzuciła go na głowę i zawinęła
wokół długiej szyi. Postawiła kołnierz, otworzyła drzwi na korytarz i
skierowała się w stronę wyjścia na pokład. Było jeszcze wcześnie, nie
przypuszczała więc, że może kogokolwiek tam spotkać. Sądziła, że goście
markiza jedzą śniadanie w swoich kabinach, jeśli oczywiście są w stanie
coś przełknąć. Kiedy wczoraj przybyli na statek, Tarina nie miała zbyt
wiele czasu, by dokładnie go obejrzeć, zapamiętała jednak drogę wiodącą
na górę i teraz z łatwością znalazła drzwi.

Mocowała się trochę, by je otworzyć, z zewnątrz bowiem napierał na nie

wiatr. Kiedy w końcu udało jej się wydostać na pokład, rozejrzała się
wokoło i przystanęła oczarowana.

Jacht pruł przez spienione fale. Wiał silny wiatr, lecz mimo to przez szare

chmury prześwitywało blade słońce. Widok był tak prześliczny i pełen
majestatu, że Tarina stała nieruchomo przez długą chwilę, zanim ruszyła

background image

dalej. Trzymała się blisko nadbudówki posuwając się do przodu aż do
miejsca, skąd mogła widzieć dziób jachtu rozdzierającego fale.

Bała się iść dalej, ponieważ rozpryskująca woda moczyła pokład i szybko
spływała z powrotem do morza.
Tarina stała długo, opierając się plecami o nadbudówkę. Wiatr targał jej

czarnym szyfonowym szalem i wywiał spod niego kilka małych ko-
smyków. Przepełniona radością czuła, że przestaje się martwić nie tylko o
to, czy dobrze odegra swoją rolę, ale także o swoją przyszłość.

— Powinnam mieć więcej wiary, a wtedy przestanę się bać —

powiedziała do siebie.

Statek przedzierał się właśnie przez jakąś gigantyczną falę. Tarina

zachwiała się nieco, ale zaraz potem z powrotem mocno przywarła
plecami do ściany. Nagle wystraszył ją czyjś głos.

— Co tutaj robisz? Nie wiesz, że to niebezpieczne?

Odwróciła głowę i od razu wiedziała, że ma przed sobą markiza.

Wyglądał dokładnie tak, jak opisała go Betty. Chociaż w rzeczywistości był
przystojniejszy. Zrobił na niej ogromne wrażenie. Od jego nosa do ust
biegły skośne linie, a szare oczy o głębokim spojrzeniu patrzyły niezwykle
przenikliwie. Przez moment nie mogła wydusić z siebie żadnej
odpowiedzi, tak bardzo była przestraszona nagłym jego pojawieniem się.
On sam także wydawał się zaskoczony.

— Kim jesteś? — zapytał. Dziewczyna oprzytomniała wreszcie i rzekła:
— Przepraszam, milordzie. Wydawało mi się, że nikt nie będzie miał nic
przeciwko, jeśli wyjdę zobaczyć morze.

— Jesteś pokojówką lady Bradwell — stwierdził markiz po namyśle.
— Tak, proszę pana.

Tarina nie miała najmniejszego pojęcia, że ze swoimi rudymi włosami

otulonymi czarnym szalem i niezwykle delikatną cerą jaśniejącą na tle cie-
mnego płaszcza wcale nie wygląda na służącą.

— Byłby z ciebie dobry żeglarz — rzekł markiz przyglądając się jej.
— Mam nadzieję, milordzie. Jednak jestem na morzu dopiero po raz

pierwszy.

Markiz uśmiechnął się i cyniczny wyraz jego twarzy od razu zniknął.

— Pierwszy raz? — powtórzył. — No i jak ci się podoba?

background image

Nie zastanawiając się długo Tarina powiedziała pierwszą rzecz, jaka

przyszła jej do głowy:

— Bardzo — odparła. — Kto po wód ciemnym żeglował przestworze, miał

nieraz widok przepełen ponęty...

Mówiąc to odwróciła wzrok od markiza i spojrzała na fale rozbijające się

o dziób. Nie mogła więc dostrzec zdziwienia na twarzy Oakenshawa.

Wiatr świeży wieje, jak świeżym być może, fregata zwinna, biały żagiel

wzdęty— dokończył. — A więc naprawdę ci się tutaj podoba?

— Tak — odparła Tarina i dodała: — Znikają wieże, maszty, brzegów
szczęty, wspaniała fala pnie się po krawędzie

1

.

Powiedziała to naturalnie, jakby zwracała się do swojego ojca, który

często cytował poetów. Nie przypuszczała, że markiz patrzy na nią, nie
wierząc własnym uszom. Milczał, więc znowu zwróciła ku niemu twarz.
Miała wielkie oczy i wydawało się przez chwilę, że odbija się w nich zieleń
fal.

— Widzę, że znasz Byrona — zauważył. — Wygląda na to, że wiatr

wzmaga się coraz bardziej. Zejdź lepiej na dół, tylko zrób to bardzo
ostrożnie.

— Oczywiście, milordzie.

Wracając musiała przejść obok niego. Markiz odsunął się na bok, by

zrobić jej miejsce. Wielka fala zakołysała jachtem i markiz zachwiał się
nieco. Tarina wyciągnęła odruchowo rękę, żeby nie upadł. Okazało się to
niepotrzebne. Markiz chwycił za poręcz i szybko odzyskał równowagę, a
Tarina pospiesznie prześlizgnęła się w kierunku drzwi.

Ruszył za nią, a kiedy znaleźli się w środku, rzekł twardym głosem:
— To bardzo nierozsądne chodzić samej po pokładzie w taką pogodę. W

razie niebezpieczeństwa nie byłoby nikogo, kto mógłby cię uratować.

— Bardzo zależy mi na zobaczeniu Syjamu. Obiecuję więc, że będę

ostrożna — odparła Tarina i opierając dłoń na poręczy, skłoniła się lekko:
— Dziękuję za to, że zaniepokoił się pan o moje życie. Bardzo to doceniam.

Powiedziawszy to odwróciła się i zaczęła ostrożnie schodzić po

schodach. I znowu nie miała okazji zobaczyć zdumionej twarzy markiza.
Kiedy jednak znalazła się w swojej kabinie i zdjęła przemoczony płaszcz,

1 Cytaty z Wędrówek Childe Harolda G. Byrona w przekładzie Jana Kasprowicza.

background image

pomyślała, że rozmowa z markizem, którego widziała pierwszy raz, była
trochę dziwna. „Może nie powinnam była nic mówić?", pomyślała.

Markiz pojawił się jednak na pokładzie tak nagle, że Tarina nie miała

czasu, by zastanawiać się, co należałoby powiedzieć, i mówiła po prostu to,
co przychodziło jej do głowy.

Uświadomiła sobie teraz, że wcale nie przestraszyła się markiza, i

dziwiła się, czemu Betty tak się go obawia. A potem przyszło jej do głowy,
że przecież nie może porównywać się z Berty. W oczach markiza Tarina
była zwykłą służącą, której mógł rozkazać, by zeszła na dół. Do gości nie
zwracałby się przecież w taki sposób.

— Muszę znaleźć sobie jakieś miejsce na pokładzie, gdzie mogłabym

siedzieć w ukryciu — postanowiła Tarina. — Nie wytrzymam dwóch
miesięcy na dole.

Wkrótce zapomniała o tym spotkaniu i zaczęła myśleć o majestacie

morza. Po chwili jednak uświadomiła sobie, jak szybko markiz rozpoznał
cytat z Byrona.

— Pewnie jest bardzo oczytany — powiedziała do siebie i znowu zaczęła

się zastanawiać, czy na statku są jakieś książki.

Kończyła rozpakowywać kufer, w którym znalazła mnóstwo

wspaniałych strojów, gdy naraz usłyszała pukanie do drzwi.

— Proszę wejść — powiedziała. Do kabiny wszedł Hunt.

— Dzień dobry, panienko — rzekł wesoło. — Słyszałem, że była

panienka na pokładzie i narobiła sobie trochę kłopotów.

— Kto ci o tym powiedział? — spytała Tarina.
— Mój pan uważa, że było to bardzo ryzykowne. Gdyby panienka

wpadła do morza, nikt by nawet tego nie zauważył.

— Przepraszam, nie wiedziałam, że to takie niebezpieczne — odparła

Tarina po chwili — ale żadna z pań mnie nie potrzebowała, a ja tak bardzo
chciałam zobaczyć morze.

— Ciągnie panienkę do morza jak nikogo innego.
— Czy wszyscy cierpią na chorobę morską?
— Markiz i pan Prestwood czują się dobrze, ale lord Laraine powiedział,

że nie zamierza narażać się na złamanie nogi, i został w swojej kabinie. Jego
żona prosiła mnie, żebym przyniósł jej parę książek.

background image

Oczy Tariny zabłysły.

— Książek? — zawołała Tarina. — Czy na jachcie są jakieś książki?

— O tak — odparł Hunt. — W jednej z kabin markiza jest ich całe

mnóstwo. Tarina klasnęła w ręce.

— Skoro idziesz po książki dla lady Loraine, czy mógłbyś także mnie

przynieść parę? Bardzo brakuje mi czegoś do czytania.

— Znajdę coś dla panienki — obiecał Hunt. — Co panienka lubi?

Krwawe kryminały czy słodkie romanse? Jego lordowska mość ma
niewiele książek tego rodzaju.

— Tak naprawdę — powiedziała Tarina — chciałabym jakąś książkę o

krajach, do których jedziemy. Czy twój pan ma coś o Syjamie?

— Na pewno — odparł Hunt.
— Zanim dotrzemy do Syjamu, będziemy mijać Włochy, Afrykę, Grecję,

Egipt i Indie.

— Tak — zawołał Hunt — ale nie mogę przynieść całej biblioteki. W

każdym razie wiem, o co panience chodzi.

— Dobrze, więc przynieś mi kilka książek o tych krajach — poprosiła.
— W jakim języku panienka woli?

Tarina przypomniała sobie, że miała udawać Francuzkę.

— Wszystko jedno — odparła. — Mogę czytać zarówno po angielsku, jak

i po francusku, ale miałabym kłopoty z arabskim czy greckim.

Hunt roześmiał się.

— Mój pan powiada, że słowa miłości kobiety potrafią zrozumieć w

każdym języku.

Uwaga ta wydała się Tarinie zbyt poufała. Odwróciła wzrok i

powiedziała z godnością:

— Będę niezmiernie wdzięczna, panie Hunt, za wszystkie książki, które

pan dla mnie wynajdzie, i oczywiście obiecuję, że będę obchodzić się z
nimi bardzo ostrożnie.

— Pewnie — odparł Hunt — bo inaczej jaśnie pan zmyje mi głowę.

Większość jego gości nie przepada za czytaniem.

Tarina pomyślała, że markiz po ich porannej rozmowie nie powinien być

zdziwiony jej zainteresowaniem lekturą. Nie była jednak pewna, czy
zgodzi się pożyczać jej książki.

background image

— Proszę nie mówić o niczym jego lordowskiej mości — powiedziała. —

Wiem jednak, że nie wytrzymam kilku tygodni bez czytania.

— Nie ma się o co martwić — odrzekł Hunt. — Przyniosę książki. Mój

pan pomyśli, że to dla lady Bradwell. Nie będę musiał kłamać.

Uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Tarina usłyszała jego kroki na

korytarzu. Co za miły człowiek, pomyślała. Przyszło jej do głowy, że
matka mogłaby uznać za naganne, że pozwala służącemu zwracać się do
siebie tak poufale albo, że namawia go na przyniesienie książek bez zgody
właściciela, ale pocieszyła się, że ojciec wszystko by zrozumiał.

Morze szalało przez trzy dni i dopiero czwartego dnia Tarina obudziła się i
stwierdziła, że statek płynie bez kołysania, a fale nie uderzają już w okrą-
głe okna kabiny.

Betty nadal stanowczo odmawiała wstania z łóżka, a lady Millicent cały

czas drzemała pod wpływem środków nasennych. Tarina nie miała więc
wiele do roboty. Rozmawiała trochę z Betty i czytała.

Hunt przyzwyczaił się już do tego, że Tarina wprost pochłania książki.

Kiedy nie wiedział, co może ją zainteresować, wybierał je z biblioteki na
chybił trafił. Robił to przeważnie wtedy, gdy jego pan był na mostku
kapitańskim lub jadł posiłek w salonie. Tarina rozczytywała się we
francuskich powieściach, przewodnikach turystycznych i rozprawach na
temat religii Wschodu. Po rozmowie z markizem na pokładzie nie dziwiła
się, że w jego bibliotece jest też wiele tomików poezji, choć po tym, co
opowiadała jej Betty, nie spodziewała się, że Oakenshaw okaże się
człowiekiem rozmiłowanym w wierszach. Przyszło jej do głowy, że może
tak skompletował swoją bibliotekę, by służyła bardziej jego gościom niż
jemu samemu.

Tarina z dużym zainteresowaniem zaczęła czytać dzieła o wschodnich

religiach. Żałowała, że nie ma przy niej ojca, z którym mogłaby
podyskutować na ten temat. Chociaż był on chrześcijaninem, interesował
się także buddyzmem, a Tarina, po przebrnięciu przez kilka uczonych
traktatów o religii buddyjskiej, miała w głowie mnóstwo pytań, które
żądały odpowiedzi.

Hunt znalazł jej zaciszne miejsce na pokładzie, gdzie mogła siedzieć bez

obawy, że ktoś ją zobaczy. Była zachwycona, że może spokojnie oddawać

background image

się lekturze i jednocześnie oddychać świeżym powietrzem. Całe życie
spędziła na wsi i nie lubiła przebywać w zamknięciu. Gdy tylko morze się
uspokoiło, Betty nabrała ochoty na pogawędki.

— Powiedz mi: co się dzieje? — spytała.
— Z tego, co wiem, nic szczególnego — odparła Tarina. — Hunt mówił,

że markiz i pan Prestwood spędzają dużo czasu na mostku kapitańskim i
jedzą razem posiłki, podczas gdy wszyscy inni nie opuszczają swoich
kabin.

— Gdybym tylko mogła—powiedziała Betty — wstałabym i dotrzymała

markizowi towarzystwa. Jednak kiedy tylko próbuję się podnieść, zaczyna
kręcić mi się w głowie.

— W takim razie lepiej zostań w łóżku — poradziła Tarina. — Nie ma nic

gorszego niż szarozielona twarz i rozstrój żołądka.

Roześmiały się.

— Pocieszające jest jednak to, że lady Millicent czuje się podobnie jak ja

— rzekła Betty.

— Nie sądziłam, że można aż tyle spać — odparła Tarina. — Kiedy
jednak lady Millicent się budzi, staje się nieznośna. Ciągle mówi:
„przynieś to, przynieś tamto". A potem bierze kolejną łyżkę tej
„diabelskiej" mikstury, jak ją nazywała moja matka, i zasypia znowu.

— Czy nadal wygląda tak pięknie? — spytała zawistnie Betty.

Tarina zachichotała.

— Ma opuchniętą twarz i potargane włosy.
— Szkoda, że markiz nie może jej zobaczyć! — zawołała Betty.

Gdy dopłynęli do Gibraltaru, słońce świeciło jasno, a morze stało się

jeszcze spokojniejsze. Było jednak dosyć chłodno. Kiedy Betty wstała z
łóżka i oznajmiła, że zje lunch w salonie, Tarina poradziła jej, by włożyła
ciepłą wełnianą sukienkę, w której Betty było bardzo do twarzy, i długie
futro z szynszyli na wypadek, gdyby chciała wyjść na pokład.

Betty wyglądała ślicznie z włosami ufryzowanymi przez Tarinę. Aż żal

było przykrywać je kapeluszem, chociaż w jasnobłękitnym nakryciu głowy
wyglądała bardzo korzystnie. Przystrojona w pastelowe barwy
przypominała figurkę z drezdeńskiej porcelany.

— Wyglądasz naprawdę wspaniale— stwierdziła Tarina. — Nie wydaje

background image

mi się, żeby jakikolwiek mężczyzna spojrzał na lady Millicent, kiedy ty
jesteś w pobliżu.

— Mam nadzieję, że się nie mylisz — zaśmiała się Betty. — I mam też
nadzieję, że markiz choć trochę stęsknił się za mną.
— Na pewno — rzekła Tarina z przekonaniem. Odprowadziła Betty na
korytarz i wróciła, by

uprzątnąć kabinę.

Kilka minut później zjawiło się dwóch stewardów, aby pościelić łóżko, i

Tarina poszła do siebie. Gdy tylko znalazła się w kajucie, Hunt wetknął
głowę przez drzwi.

— Jaśnie pani prosi panienkę— powiedział i zaraz zniknął.

Tarina udała się więc do sypialni lady Millicent.

— Słyszałam, że lady Bradwell wstała — powiedziała dama ostrym

głosem, gdy tylko Tarina weszła do środka.

— Tak, proszę pani.
— Ja też zamierzam się podnieść. Zobaczymy, czy poradzisz sobie z

moimi włosami.

Gdy toaleta dobiegła końca, lady Millicent wyglądała naprawdę pięknie.

Tarina pomyślała jednak, że lady Millicent nadal jest nieprzyjemna i czepia
się drobiazgów. A jednak przyznawała w duchu, że zielona suknia i futro z
gronostajów, które włożyła, świetnie podkreślają jej urodę i figurę.

Wielka dama nie zadała sobie trudu, by podziękować Tarinie za pomoc.

Wydała jej jeszcze kilka poleceń i wyszła. Tarina odetchnęła z ulgą.
Intuicyjnie czuła, że Betty nie wygra z rywalką,
która była gotowa pokonać wszystko, co stanie jej na drodze.

Gdy w salonie podawano lunch, Tarina wzięła trzy książki, które

skończyła już czytać, i postanowiła sama wybrać sobie następne.

Przeszła przez korytarz, otworzyła drzwi do apartamentu markiza i tak

jak się spodziewała, znalazła Hunta w sypialni.

— Czy mogłabym sama sobie wybrać książki? — spytała.
— Już je panienka przeczytała? — zdziwił się Hunt. — Nie mogę w to

uwierzyć.

— Ależ tak — odparła Tarina — czytam bardzo szybko.
— A może też potrafi panienka świetnie kłamać — zażartował.

background image

Tarina bynajmniej się nie roześmiała i gdy Hunt uświadomił sobie, że

dziewczyna czeka na odpowiedź, rzekł:

— Więc niech panienka idzie, przejrzy książki i wybierze sobie coś.

Proszę też zapamiętać, co panienkę interesuje, wtedy będę wiedział, co
przynieść następnym razem.

Nie chcąc przedłużać rozmowy Tarina otworzyła drzwi wiodące do

prywatnego pokoju markiza. Kiedy weszła do środka, zaparło jej dech. W
rzeczywistości wcale nie wierzyła Huntowi, gdy powiedział, że markiz ma
na statku setki książek. Teraz przekonała się, że mówił prawdę. Trzy
ściany zastawione były półkami uginającymi się od tomów najróżniejszej
wielkości. Książki wypełniały pokój dosłownie od podłogi po sufit. Tarina
była tak podekscytowana, jakby odkryła jakiś skarb. Ledwie zwróciła
uwagę na wytworne biurko i meble obite czerwoną skórą, tak pochłonęło
ją przeglądanie półek. Wszędzie widziała tylko książki i książki, i to w
dodatku dokładnie takie, jakie zawsze chciała przeczytać.

Nie były ani zniszczone, ani przestarzałe jak te z biblioteki jej ojca. W

zbiorach markiza znajdowały się przeważnie najnowsze wydania różnego
rodzaju literatury.

Tarina poczuła się jak człowiek, który odkrył kopalnię złota, w chwili

kiedy najmniej się tego spodziewał. W końcu wybrała wielki tom poezji,
rozprawę o Egipcie oraz książkę zatytułowaną: Mity i bogowie Indii.
Znalazła także kilka książek o Syjamie, ale postanowiła przeczytać je
później.

Ogarnęła ją wielka radość. Wiedziała, że będzie miała mnóstwo czasu na

lekturę. Zabrała książki do swojej kabiny, rozkoszując się myślą o długich
godzinach, które przyjdzie jej nad nimi spędzić. Zastanawiała się
jednocześnie, czy markiz sam wybrał książki do swojej biblioteki, czy też
kazał sekretarzowi zapełnić półki najnowszymi wydaniami. Ale w końcu
doszła do wniosku, że jest jej to obojętne. Była niezmiernie szczęśliwa, że
miała możność wybrać się w podróż na „Morskiej Syrenie", lecz teraz
osiągnęła pełnię szczęścia.

— Mogę czytać i czytać — powtarzała z radością — zamiast, tak jak Betty

i lady Millicent, walczyć o mężczyznę, któremu prawdopodobnie obie są
obojętne.

background image

Jeszcze raz intuicja pozwoliła jej zobaczyć rzeczy takimi, jakimi były

naprawdę. Teraz kiedy zamieniła parę zdań z markizem, była pewna, że
nie poślubi on Betty i że wcale nie zależy mu na lady Millicent, chociaż z
nią flirtuje.

— Czego on szuka? — zastanawiała się Tarina. „Czego mu w życiu

brakuje? Przecież ma już prawie wszystko". Gdzieś w głębi duszy czuła, że
zna odpowiedź na te pytania. A potem stwierdziła, że jeśli to prawda, to
nie chce o tym myśleć.

Na Morzu Śródziemnym było zaskakująco ciepło jak na tę porę roku. Woda
wcale nie wydawała się tak niebieska, jak przypuszczała Tarina. Morze
jednak było spokojne jak sadzawka. Płynęli coraz bardziej na wschód. Betty
widząc, że lady Millicent zagarnęła markiza całkowicie dla siebie,
usadowiła się za parawanem, który ustawiono na pokładzie. Lady
Millicent rozmawiała czule z markizem przez cały lunch, a potem gdy
markiz zasugerował, żeby wszyscy wyszli na pokład, odciągnęła go na bok
i po chwili oboje gdzieś zniknęli.

Harry Prestwood pospieszył do Betty i usiadł obok niej. Chcąc wyrwać

ją z zamyślenia, powiedział:

— Z każdym dniem jest pani coraz piękniejsza. Już tak długo zwracam

się do pani tak oficjalnie. Czy mógłbym mówić po imieniu?

— Oczywiście — uśmiechnęła się Betty — już dawno miałam ochotę

zrezygnować z tych zbędnych formalności.

— To wspaniale — odparł. — A teraz powiem ci jeszcze raz, że bardzo

jesteś piękna.

Głos Harry'ego brzmiał o wiele bardziej szczerze, niż kiedy prawił jej

komplementy, gdy tylko się poznali. Wtedy słowa gładko przechodziły
mu przez usta i przypominał Betty mężczyzn, których spotkała we Francji.

— Jesteś taki miły — odparła po chwili. — Chociaż czasami myślę, że los

jest niesprawiedliwy.

— Dlaczego tak sądzisz? — spytał Harry.
— Życie jest o wiele łatwiejsze dla kobiety, która jest ładna.
— Nie zawsze. — Spojrzała na niego pytająco. — Guwernantki i

sprzedawczynie, kobiety pracujące jako służące często są uwodzone i
rujnuje im się życie tylko dlatego, że mają ładne buzie.

background image

— Pewnie masz rację — przyznała Betty. — Jednak wolę o tym nie

myśleć.

— Czemu właściwie miałabyś się nad tym zastanawiać? — spytał Harry.

— Wszystko, co cię otacza, jest tak piękne jak ty sama. Nie chciałbym,
żebyś czymkolwiek się martwiła, była smutna czy bała się czegoś.

— Mam nadzieję, że życie się do mnie uśmiechnie.

— Czy byłaś szczęśliwa w małżeństwie? Nastała chwila ciszy. W końcu
Betty odparła:
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Rozumiem.
— Teraz jestem bardzo szczęśliwa.
— Czy masz na myśli tylko tę chwilę?

Betty roześmiała się, ale nie dała jednoznacznej odpowiedzi. Milczeli

przez moment, a potem Harry rzekł:

— Jesteś inna niż wszystkie kobiety, które poznawałem na różnych

balach i przyjęciach.

— Cieszę się. Ale co takiego mnie od nich różni?
— Sam się nad tym zastanawiałem— powiedział poważnie Harry — i

doszedłem do wniosku, że jesteś po prostu dobrym człowiekiem. Takich
kobiet nie spotyka się zbyt często w środowisku, w którym się obracam.

Betty spojrzała na niego zdziwiona.

— Mam nadzieję, że jestem dobra, ale co złego robią inne kobiety, skoro

tak różnią się ode mnie?

— Może nie chodzi o to, co robią — odparł Harry zamyślonym głosem —

lecz o to, co myślą. Mam wrażenie, Betty, że twoje myśli są czyste i piękne,
że nie ma w tobie nienawiści, nie kłamiesz i nie zdradzasz tych, którzy cię
kochają.

Betty zawołała przerażona:

— Ależ oczywiście, że nie! Jednak trudno mi uwierzyć, że większość

kobiet jest tak dwulicowa, jak mówisz.

Harry uśmiechnął się, przysunął się trochę bliżej

i rzekł:

— Zapomnijmy o innych kobietach i porozmawiajmy o tobie.

background image

Rozdział 5

Tarina stała przy iluminatorze w swej kabinie i obserwowała towarzystwo

przechadzające się po wąskim molo, do którego przycumowana była
„Morska Syrena".

Betty wyglądała uroczo, również lady Loraine, która uśmiechała się

zagadkowo i przemawiała swoim słodkim głosem.

Tarina wyświadczyła jej parę razy drobne przysługi, lecz lady Loraine

zawsze jej dziękowała, tak jakby chodziło o coś naprawdę wielkiego.

— Jesteś taka piękna — powiedziała do Tariny ledwie wczoraj. — I z całą

pewnością zasługujesz na lepszy los.

— Nie narzekam na swój los — odparła Tarina.
— I to jest najważniejsze — uśmiechnęła się lady Loraine. — Dziękuję ci,

panienko. Doskonale poradziłaś sobie z moją suknią.

Tarina spoglądała teraz na dwie damy idące obok siebie po drewnianym

molo. Za nimi kroczyli Harry Prestwood, lord Loraine oraz markiz.
Zawsze gdy patrzyła na markiza, ogarniało ją uczucie, że jest on zupełnie
inny od wszystkich znanych jej do tej pory ludzi. I choć powiadała sobie, że
takie myśli są niedorzeczne, to jednak jego widok wywierał na niej wielkie
wrażenie. Czuła, jakby wysyłała ku niemu wibracje, i odbierała te, które
słał ku niej. Nie była w stanie wytłumaczyć sobie owego zjawiska. Po
prostu czuła jego obecność, kiedy zjawiał się na pokładzie. I nie miało
znaczenia, czy go widzi, czy nie. Posiadał tak silną osobowość, że zdawał
się dominować nad wszystkim i wszystkimi.

Starała się nie wychodzić na pokład, kiedy markiz uprawiał tam

ćwiczenia lub gdy rozmawiał ze znajomymi. Zakradała się wtedy do jego
kajuty i wyciągała różne książki.

Region Morza Czerwonego był o tej porze roku niezwykle upalny i Berty

oraz inni goście pragnęli tylko jednego: zażyć nieco ochłody w cieniu.

— Jest zbyt gorąco nawet na rozmowy — stwierdziła Betty i dodała

złośliwie. — Zdaje się, że lady Millicent ma sporo do powiedzenia
markizowi!

Tarina nie odpowiedziała, jednak z każdy dniem nabierała wrażenia, iż

Betty wcale ni zazdrości lady Millicent jej zażyłości z markizem.

background image

Wtedy stało się coś, co wstrząsnęło Tariną i sprawiło, że zdała sobie
sprawę z faktu, iż markiz istotnie potrafi być bardzo nieprzyjemny.

Tegoż dnia, kiedy gorącym powietrzem nie poruszał nawet

najdrobniejszy podmuch wiatru i całe towarzystwo przeszło do jadalni na
kolację, Tarina poczuła, że nie wytrzyma już dłużej w swej kajucie. Wyszła
na pokład i zaszyła się w swojej kryjówce, pewna, że nikt jej tam nie
dostrzeże.

Wieczór był cudowny. Gwiazdy rozświetliły niebo i odbijały się w

gładkiej powierzchni morza, poruszanej jedynie przez przepływające
mimo parowce. Był to czarujący widok. Tarina patrzyła na gwiazdy, które
zdawały się przekazywać jej jakieś tajemnicze przesłanie — jej i całemu
rozgorączkowanemu, spieszącemu się światu.

— Czemu na świecie jest tyle okropnych rzeczy, skoro otacza nas takie

piękno? — spytała samej siebie Tarina, podziwiając zmierzch.

Blady księżyc płynął wolno po granatowym niebie, a jego blask nadał

wszystkiemu jeszcze bardziej magicznego czaru. Tarina zaczęła dumać
nad tym wszystkim, czego dowiedziała się z przeczytanych podczas
podróży książek. Czuła, jakby jej umysł i dusza szukały odpowiedzi na coś
tajemniczego, czegoś bardzo odległego, a jednocześnie tkwiącego w niej
samej.

Nagle uświadomiła sobie, że musi być już bardzo późno, gdyż zamilkły

głosy i goście pewnie udali się już do swych kajut. Siedząc długo bez
ruchu zesztywniała nieco, więc wstała, by przejść się po pustym — jak
sądziła — pokładzie. Ledwie wyszła ze swej kryjówki, gdy zdała sobie
sprawę, że dwoje ludzi siedzi pod parasolem na pokładzie. Pospiesznie się
cofnęła, nie chcąc, aby ktokolwiek ją spostrzegł. Po chwili uzmysłowiła
sobie, że to markiz rozmawia z lady Millicent. Usłyszała jego głęboki głos,
który zawsze wywierał na niej osobliwe wrażenie:

— Tę właśnie gwiazdę pragnąłem ci pokazać. Powiedział wskazując
palcem niebo, ale lady

Millicent odrzekła cicho:

— Nie gwiazdy mnie obchodzą, Vivien, lecz ty! Objęła jego szyję
ramieniem i przyciągnęła jego

głowę do swojej.

background image

Miała na sobie suknię obszytą cekinami oraz tiul, który wcześniej, przed

kolacją, Tarina pomagała jej ułożyć. Księżycowa poświata odbijała się od
jej stroju.

Tarina nigdy dotąd nie widziała mężczyzny i kobiety całujących się tak

namiętnie. I gdy patrzyła na markiza i lady Millicent splecionych w
uścisku, doznała dziwnego uczucia, osobliwego kłucia gdzieś w piersi —
uczucia, którego nie znała wcześniej.

Markiz uniósł głowę i lady Millicent powiedziała:

— Podniecasz mnie, Vivien, jak zawsze. Chcę być z tobą znacznie bliżej,

niż jestem w tej chwili. Nie każ mi zbyt długo czekać, mój cudowny
kochanku.

W tonie jej głosu zabrzmiała namiętność. Po tym wyznaniu lady

odwróciła się i odeszła z gracją. Tarinie skojarzyła się z wężem znikającym
w ciemności.

Markiz nadal stał w tym samym miejscu. Po chwili jego oblicze zwróciło

się ku gwiazdom. Nagle jacht zakołysał się na fali i światło księżyca
oświetliło twarz Tariny. Markiz ujrzł jej wielkie oczy patrzące na niego ze
zdumieniem. Przez moment stał jak skamieniały, a Tarinie słowa uwięzły
w gardle. Wtedy on odezwał się cicho, bardzo zmienionym głosem:

— Zapewne wyszłaś na pokład, aby popatrzeć na gwiazdy. Zatem unieś

ku nim oczy.

To był rozkaz, a jednocześnie prośba, która wielce ją zdumiała.

Nie odpowiedziała, a po chwili on odwrócił się i zniknął, idąc w ślady

lady Millicent.

Dopiero wówczas Tarina wróciła do kajuty. Zdała sobie sprawę, że drży

cała — z przerażenia. Zachowała się bardzo głupio. Zganiła swoją
naiwność, która kazała jej wierzyć, że lady Millicent jedynie flirtuje z
markizem.

— Jak ona może tak postępować... skoro jest mężatką? — Tarina pytała

siebie.

Było to dla niej wstrząsające odkrycie. Mieszkała na cichej i spokojnej

plebanii, gdzie podobne sceny nie mogły się zdarzyć. Czuła, jak policzki
płoną jej z zażenowania.

Cóż ona wiedziała? Co dotąd zdążyła zobaczyć?

background image

— Jak mogłam być taka głupia i nie podejrzewać, że damy podobne do

lady Millicent postępują w taki właśnie sposób?

I naraz pewne historie, których niegdyś nie potrafiła zrozumieć, stały się

jasne. Pojęła krytyczne opinie, jakie wypowiadał kiedyś książę Walii na
temat kobiet, dezaprobatę swojego ojca wobec postępowania niektórych
dam oraz pewne sprawy, o jakich wspominała Betty. Gdy Betty
uświadomiła sobie, jak zielona i naiwna jest jeszcze jej kuzynka,
natychmiast zmieniła temat rozmowy. Teraz Tarina przypomniała sobie
niezwykły wyraz jej oczu.

Kochankowie! Zawsze kojarzyła to słowo z Romeo i Julią oraz miłosnymi

wierszami, które niegdyś czytywała i których — jak teraz czuła — zupełnie
nie pojmowała. Fakt, iż zamężna kobieta, która udawała się do Indii na
spotkanie ze swoim małżonkiem, mogła iść do łóżka z innym mężczy-zną,
wydawał się jej odrażający.

Było to w jej oczach tak skandaliczne postępowanie, że nie była w stanie

zasnąć. Leżała w ciemności i myślała, iż Betty nie powinna wiązać się z
kimś tak porywczym i niemoralnym. I nagle zjawiło się w jej umyśle
niespodziewane pytanie: a może Betty miała odgrywać podobną rolę w
życiu markiza?

— Czy to możliwe? — zastanawiała się głośno Tarina.

Wtedy z uczuciem nadzwyczajnej ulgi przypomniała sobie, że Betty jest

wolna.

Markiz mógł poślubić Betty, a ona wyraźnie tego pragnęła. A więc, być

może, będzie mu w stanie darować jego romans z lady Millicent? Ale jakie
to okropne i poniżające, pomyślała, i bojąc się, że może posłyszeć, jak
markiz wchodzi do kajuty lady Millicent bądź ona idzie do markiza,
zakryła uszy dłońmi.

— To straszne, to potworne. Papa byłby bardzo, bardzo wstrząśnięty! —

szepnęła.

Nie potrafiła pozbyć się tej myśli i nie zmrużyła oka przez resztę nocy.

Kiedy po paru dniach dotarli do Kalkuty, Tarina była bardzo rada, że

oto rozstają się z lady Millicent. Nie rozmawiała na ten temat z Betty, a
ponieważ jej kuzynka nie zdradzała dobrego humoru, Tarina stwierdziła,
że lepiej nie poruszać tej sprawy.

background image

Po opuszczeniu jachtu przez lady Millicent — Betty sprawiała wrażenie

tak osowiałej, że Tarina pomyślała, iż może nie czuje się ona zbyt dobrze.

— Może lepiej zostaniesz dzisiaj w łóżku? — zaproponowała, widząc ją

bladą i osłabioną.

— Nie, nie — odparła szybko Betty. — Muszę wstać, nic mi nie jest.
— Wyglądasz na zmęczoną, najdroższa.
— To od gorąca— odpowiedziała Betty rozdrażnionym głosem. — Ale
podobno ma być dziś chłodniej.

Istotnie, powietrze ochłodziło się nieco za sprawą wiatru wiejącego z

południowego zachodu, jednak mimo to Betty nie odzyskiwała dawnego
wigoru i zwykłej żywiołowości.

Tarina podejrzewała, że Betty cierpi z powodu niewierności markiza.
— Jestem pewna, że wszystko się ułoży — zapewniała siebie samą. —

Teraz kiedy opuściła nas ta rozpustnica.

Właśnie wówczas lady Loraine poprosiła ją

o zszycie sukni.

— Wcześniej nie chciałam cię o to prosić, mademoiselle — wyjaśniła

cicho lady Loraine — jako że musiałaś zajmować się lady Millicent. Będę
jednak wdzięczna, jeśli wyświadczysz mi tę przysługę. Muszę przyznać,
że zupełnie nie potrafię posługiwać się igłą i nitką.

— Oczywiście, zaraz to zrobię, milady — odrzekła Tarina. — Mam

teraz mnóstwo czasu.

— Słyszałam, że lady Millicent była bardzo wymagająca —

powiedziała lady Loraine z uśmieszkiem.

— Owszem, bardzo! — przyznała Tarina. W głosie Tariny pobrzmiewała
nutka niechęci

wobec ciemnookiej piękności, która okazała się nieznośną istotą.

— Będzie teraz trochę spokoju — stwierdziła lady Loraine. — Lady
Millicent zawsze czyniła tyle zamieszania.

Na to Tarina zapragnęła jej odpowiedzieć, że bardzo nie lubiła lady

Millicent. Wiedziała jednak, że służącej nie wolno sobie za dużo pozwalać.
Wzięła więc suknię lady Loraine i poszła do swojej kabiny.

Fakt, iż zbliżali się do rzeki Czao Paraja, bardzo ją ekscytował.

Z książek z biblioteki markiza dowiedziała się, jak wielkie znaczenie

background image

miała owa rzeka dla Królestwa Syjamu — rzeka, którą zachodni podró-
żnicy i naukowcy znali pod nazwą Menam, co oznaczało — Matka Wód.
Królowie z dynastii Audija, dzięki opanowaniu tej rzeki, mogli rządzić
resztą terytorium Syjamu.

Płynęli teraz powoli w górę rzeki ku Bangkokowi. Zafascynowana

Tarina patrzyła na niezliczone mnóstwo łodzi, tratew i barek o
przeróżnych kształtach. Mogła sobie wyobrazić, jaki popłoch zapanował tu
w zeszłym roku, kiedy francuskie kanonierki otworzyły ogień na syjamskie
wybrzeże. Przerażeni mieszkańcy, zaskoczeni hukiem dział, skakali wprost
z drewnianych domków do wody.

Zakotwiczyli i Tarina mogła teraz obserwować z dala błyszczące kopuły

świątyń i pałaców. Pomyślała, że Bangkok nie zawiedzie jej oczekiwań.
Martwiło ją jedynie to, że nie będzie mogła od razu zejść na ląd i
przystąpić do zwiedzania.

Ponoć markiz miał udać się na konferencję z królem. Wtedy będzie okazja,
by dokładnie poznać miasto. Przynajmniej miała taką nadzieję. Wyszła na
pokład wczesnym rankiem, nim ktokolwiek się tam znalazł, i zaczęła
przypatrywać się rzece, już pełnej małych łódek. Wschodzące słońce
oświetlało imponujący gmach królewskiego pałacu. Kiedy zjawił się na
pokładzie markiz w białych spodniach i błękitnej marynarce, wydał jej się
tak piękny, jak nigdy przedtem.

Betty powiadomiła ją wcześniej, że markiz wraz gośćmi został

zaproszony do pałacu na spotkanie z królem Czulalongkomem. Po lunchu
miało zacząć się zwiedzanie wspaniałego pałacu, najcudowniejszej
budowli Bangkoku.

— Ale z niego szczęściarz! — powiedziała cicho i zaraz poczuła się

zawstydzona, że mu zazdrości, a powinna być raczej wdzięczna, że zabrał
ją do Syjamu, kraju, którego inaczej nigdy by nie zobaczyła.

Nie spotka się z królem, ale za to może podziwiać błyszczące złoto

pagody i tę uroczą rzekę.

Kiedy tylko markiz w otoczeniu swych gości zniknął z widoku,

wystąpiła śmielej na środek pokładu i zajęła się obserwowaniem przepły-
wających łodzi oraz ludzi na brzegu.

W książkach wyczytała, że Syjamczycy chętnie się uśmiechają, i teraz

background image

zdawało się to potwierdzać.

Ci w łódkach machali do niej przyjaźnie i Tarina odpowiadała na ich
pozdrowienia. Wtedy podszedł do niej Hunt i rzekł:

— Kiedy uporam się z tym, co mam przygotować dla jego lordowskiej

mości, to wezmę panienkę na brzeg, jeśli panienka sobie tego życzy.

— Z radością! — odparła Tarina. —Będę ci zadawała mnóstwo pytań.
— Proszę bardzo — powiedział Hunt. — Chyba wie panienka, że

zakotwiczyliśmy w pobliżu hotelu „Oriental", gdzie zatrzymują się
wszyscy arystokraci. — Wskazał na imponujący budynek i dodał: — Za
tymi drzewami przechadzają się teraz książęta i lordowie, a takoż i różni
milionerzy!

Tarina roześmiała się i zerknęła z zaciekawieniem w stronę hotelu,

częściowo przesłoniętego palmami kokosowymi.

— Ten hotel wybudował pewien kapitan — wyjaśnił Hunt. — Niby dla

marynarzy. Tylko że tam za drogo dla prostych ludzi morza.

— Kiedy wzniesiono ten budynek? — spytała Tarina.
— Och, panienki nie było jeszcze na świecie. Ze sto lat temu!

Tarina zaśmiała się.

— Ale panienka pewnie chciałaby zobaczyć króla— podjął Hunt. —

Gadają, że on ma siedem-dziesięcioro siedmioro dzieci.

— Coś podobnego?! — wykrzyknęła Tarina.

— Słowo daję — stwierdził Hunt. — W tym trzydziestu dwóch synów.

Gdy nadeszła pora lunchu, Tarina zeszła do swej kajuty i znalazła tam

już gotowy posiłek, który, choć wystygł, wyglądał bardzo smakowicie.

Nie miała zresztą apetytu, gdyż było zbyt upalnie. Gdy skończyła, Hunt

nadal siedział przy stole z pozostałymi członkami załogi.

Ona tymczasem wzięła książki, które skończyła czytać, i zamierzała udać

się do kajuty markiza, aby wymienić je na inne. Na statku było bardzo
cicho. Wślizgnęła się do biblioteki, gdzie stały książki, które umilały jej
podróż. Pomyślała, że nauczyła się z nich tak wiele, iż po powrocie do
Anglii, będzie nie tą samą osobą. Weszła do kajuty markiza i aż zatkało ją
na widok trzech obrazów opartych o fotele i biurko.

Szybko zorientowała się, co przedstawiają.
Przeczytała wiele książek o Syjamie, w których wspominano o tak

background image

zwanych „jatakach", o freskach zdobiących ściany buddyjskich świątyń.
Stanowiły one ilustracje do starych podań, legend i baśni, powstałych
jeszcze w czasach, nim buddyzm ogarnął całe Indie.

Dużo czytała o nich, ale nie przypuszczała, że nadarzy się okazja, by je

zobaczyć, gdyż większość buddyjskich świątyń znajdowała się poza
Bangkokiem.

A oto przed jej oczami te wspaniałe reprodukcje!
Były to miniatury namalowane z dbałością o zachowanie szczegółów,

jednak na tyle duże, by można sobie przedstawić, jak wyglądają na
świątynnych murach.

Freski obrazowały świat zamieszkany przez mityczne bóstwa i

stworzenia i stanowiły wizualną formę ludowych podań oraz
przypowiastek.

Patrzyła na nie teraz — na te figury, będące wcieleniami bohaterstwa,

miłości, dobroci, mądrości, cierpliwości i prawdy. Biła z nich jakaś tajemna
moc, którą Tarina czuła swoim sercem lub raczej duszą.

Przyjrzała się pierwszemu z nich, potem następnemu, usiłując pojąć

tajemną naukę, przechowywaną przez buddyjskich mędrców przez całe
stulecia.

Drzwi za jej plecami otwarły się cicho. Sądziła, że to Hunt, i była na

niego zła, że przerwał jej tę chwilę osobliwej zadumy.

— Czyż nie są urocze? — spytała.
— Nie dziwię się, że ci się podobają — powiedział niski głos.

Tarina krzyknęła i odwróciła się szybko. W drzwiach stał nie Hunt, lecz

sam markiz.

Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma, a jego bliskość wywołała

całkowity zamęt w jej umyśle. W tej chwili nie umiałaby nawet powie-
dzieć, jak się nazywa.

Promienie słońca, wpadające przez okno, nadawały jej włosom złocistej
barwy, współgrającej ze złotem na obrazach stojących za nią. Z powodu
upału Tarina nie miała na sobie czarnej sukni, stosownej dla służącej
wielkiej damy. Miast niej włożyła bladoróżową sukienkę — według Betty
znakomitą na gorące dni — która podkreślała szczupłość jej talii, opinała
krągłe biodra i ciągnęła się aż do stóp, niczym kaskada jedwabiu i

background image

koronek. Markiz lustrował ją badawczym wzrokiem. Dopiero po dłuższej
chwili Tarina była w stanie powiedzieć cokolwiek.

— Przepraszam — wyszeptała. Markiz zamknął za sobą
drzwi.
— Domyślam się, że przyszłaś po następne książki — powiedział — jak

to zwykle czynisz, kiedy schodzę z jachtu.

— Pan... o tym wie?
— Nigdy bym nie uwierzył, że lady Loraine pochłania taką masę książek,

nie mając pojęcia, o czym w nich mowa.

Tarina wstrzymała oddech.

— Tak... tak mi przykro... Wiem, że to karygodne, ale obawiałam się, że

gdybym poprosiła pańskiego lokaja, żeby spytał pana o pozwolenie,
mógłby pan odmówić.

Mówiąc to, czuła, iż istotnie zawiniła. Służącej nie wolno zachowywać

się w ten sposób. Dodała szybko:

— Proszę... Biorę całą winę na siebie. Nie powinnam była próbować pana
oszukiwać. Ale pańskie książki tyle dla mnie znaczyły.

— Naprawdę lubisz czytać? Po raz pierwszy, odkąd markiz pojawił się

w kajucie, oczy Tariny rozbłysły.

— Właśnie przed chwilą myślałam sobie... O wszystkim, co

przeczytałam na pokładzie jachtu waszej lordowskiej mości. Dzięki nim
zmieniłam się.

— Zmieniłaś? Pod jakim względem?
— Tyle się z nich dowiedziałam... Wiem więcej niż kiedyś. Mój ojciec

powiedziałby, że poszerzyły mi się horyzonty.

Nastała chwila ciszy. Wreszcie markiz rzekł:

— A teraz podziwiasz te obrazy?!

Tarina zerknęła na reprodukcje i odpowiedziała:

— One są... cudowne! Czytałam o „jatakach"... ale nie spodziewałam się,

że kiedyś je zobaczę.

— A jednak ci się poszczęściło... I co o nich myślisz?

Tarina umilkła na chwilę, a następnie powiedziała:

— Wiem, że zawierają stare buddyjskie nauki... Uważam jednak, że

trudno znaleźć odpowiednie słowa, by je zinterpretować.

background image

Markiz podszedł do niej, stanął obok i utkwił wzrok z jednym z

malowideł, szczególnie barwnym, na którym sportretowanych zostało
kilkanaście postaci. Każda z nich odgrywała równorzędną rolę i stanowiła
integralną część całości.

Tarina wiedziała już teraz, jak odpowiedzieć na pytanie markiza.
— Myślę — podjęła wolno — że te obrazy nie są jedynie pożywką dla

oczu, ale i dla... duszy.

Markiz stał bez ruchu. Wreszcie odezwał się:

— Ubrałaś w słowa to, co sam starałem się wyrazić.
— A więc rozumie pan? — spytała gorączkowo. — Każdy może

wyciągnąć z nich inną naukę dla siebie.

Znowu milczenie. Wreszcie markiz zapytał ostro:

— Kim ty właściwie jesteś?

Tarina zadrżała, jakby wyrwana z transu. Niepewnie zaczęła szukać

słów, a wtedy on powiedział:

— Nie chodzi mi o to, że zjawiłaś się na moim jachcie jako służąca.

Pytam, kim jesteś naprawdę. — Przerwał i dodał: — Powiedziano mi, że
jesteś Fancuzką. Ale ja w to nie wierzę.

Tarina czuła, że powinna zaprotestować; powinna poinformować go —

tak jak to ustaliły z Betty — że jej ojciec jest Francuzem, matka zaś
Angielką. Jednak nie chciała kłamać, i oblała się rumieńcem. Wiedziała, iż
wzbudza podejrzenia.

— Jestem przekonany, że znajdzie się jakieś rozsądne wytłumaczenie

faktu — podjął markiz — iż lady Bradwell sprowadziła cię na mój statek.
Jednak nadal intryguje mnie to, że patrzysz na świat inaczej niż reszta
moich gości. Co się zaś tyczy owych malowideł, robią one na tobie takie
samo wrażenie jak na mnie.

— Czy tak jest naprawdę? Nie sądziłam, że... Urwała, uświadamiając
sobie, że słowa, które

zamierzała wypowiedzieć, nie przy stoją służącej.

— Nie sądziłaś, że ja mogę czuć to samo co ty? — podsunął markiz —

Cóż w tym dziwnego? Kiedy byłem tu cztery lata temu, natknąłem się na
pewnego artystę, który sporządzał kopie fresków ze świątyń w głębi kraju.
Zamówiłem u niego kilka reprodukcji. — Uśmiechnął się i dorzucił: —

background image

Niemal o tym zapomniałem, ale Syjamczycy są bardzo cierpliwi i nie liczą
czasu tak jak my. Ów malarz przyniósł mi je, jak tylko zakotwiczyliśmy.

— Cieszę się, że je zobaczyłam.
— Wiem... — stwierdził cicho. — Nadal jednak czekam na odpowiedź na

moje pytanie.

— Sądzę, milordzie, że niepotrzebnie... Może w ogóle nie powinien był

pan zwracać na mnie uwagi...

— Cóż to za niedorzeczne stwierdzenie! — oburzył się markiz. — Jak

mógłbym nie zwrócić na ciebie uwagi? Jak mógłbym nie być świadom twej
obecności? Czułem ją nawet kiedy cię nie było w pobliżu mnie!

Tarina popatrzyła na niego zdumiona. A potem bez namysłu

powiedziała:

— Jak mógł pan... skoro ja?...

Urwała w pół słowa, zdając sobie sprawę, że zagalopowała się za daleko.
Jednak markiz dokończył spokojnie:

— ...Skoro ty czujesz to samo w stosunku do mnie? — Raz jeszcze rzucił

okiem na obrazy i rzekł: — Czy oboje musimy to wyjaśniać? Przeczytałem
każdą książkę z tych półek poświęconą buddyzmowi. I każda dowodzi, że
nasze życie jest tylko jednym z wielu. — Urwał i podjął wolniej: — Skoro
oboje jesteśmy siebie tak świadomi nawzajem, to znaczy, że już kiedyś się
spotkaliśmy i nasze wibracje... lub to, co nazywasz duszami, docierają do
nas prędzej niż słowa.

— Czy naprawdę pan tak uważa?
— Jestem tego pewien — odparł markiz. — I sądzę, że ty również.

Odwróciła od niego oczy i powiedziała:

— Często dyskutowałam o tym z ojcem. On twierdził, że buddyzm to

mądra i logiczna religia, i dodawał, że jak ktoś pozna buddyjską filozofię,
to przekona się, iż ma ona wiele wspólnego z wiarą chrześcijańską.

Markiz zaśmiał się krótko.

— No dobrze. A teraz mam nadzieję, że powiesz mi wreszcie, kim

jesteś. Chyba nie jedną z tych postaci z fresków, która przybrała ludzką
postać, aby mnie zadziwić?

— Myślę, że tak to można określić... — odrzekła Tarina. — Proszę,

milordzie, czy nie mogłoby tak zostać? — Dostrzegła, że on ma zamiar

background image

zaoponować, i dodała pospiesznie: — Wygląda jednak na to, że nie
potrafię w jednej chwili wrócić do swej postaci z fresku, więc będę
wdzięczna waszej lordowskiej mości, jeśli zechce mnie traktować, jakby
nigdy nic nie zaszło.

Naraz przyszło jej do głowy, że skoro markiz jest już z powrotem, to

zapewne wraz z nim zjawiła się i reszta towarzystwa. Powiedziała prędko:

— Jeżeli pani wróciła, to muszę już do niej iść.
— Nie ma pośpiechu — zapewnił ją markiz. — Lady Bradwell wraz z

pozostałymi moimi gośćmi jest teraz w pałacu. Ja zwiedziłem go już
onegdaj i po rozmowie z królem wróciłem na jacht.

— Powinnam być ostrożniejsza... — stwierdziła Tarina. — Przepraszam,

że czytałam książki waszej lordowskiej mości bez pozwolenia.

Markiz uczynił drobny gest dłonią.

— Moja biblioteka stoi dla ciebie otworem. Mam nadzieję, że będziesz

również podziwiać moje obrazy.

Tarina wstrzymała oddech.

— Dziękuję panu... dziękuję! Ale „podziwiać" nie jest najwłaściwszym

słowem. One mnie po prostu oczarowały! I czuję, że jedno spojrzenie na nie
oświeci mnie bardziej niż całe tomy ksiąg.

Markiz posłyszał gorączkową nutę w jej głosie.

— Nadal nie mam pojęcia, skąd wiesz tak wiele na temat, na który,

muszę uczciwie przyznać, nigdy nie rozmawiałem z kobietami — rzekł po
chwili.

Tarina poczuła, że powinna być szczera, i wyznała:

— Mój ojciec był uczonym, milordzie. Uzyskał doktorat w Oksfordzie za

rozprawę o filozofii Wschodu.

— To czemu, przekazując ci taką wiedzę, przystał na to, byś została

służącą?

— Mój ojciec... nie żyje!

— I pewnie dlatego stroisz się w różowe suknie! Nie przestawał być
podejrzliwy i Tarina nie

pojmowała, jaka jest tego przyczyna. Zachowanie markiza zbijało ją z
tropu. Odezwała się:

— Za każdym razem, gdy wkładam piękną suknię, odmawiam modlitwę

background image

dziękczynną za to, że los się do mnie uśmiechnął.

Mówiąc to, stanął jej przed oczyma markiz całujący się na pokładzie z

lady Millicent. Odczuła wtedy nie tylko niesmak i oburzenie, iż zamężna
kobieta może postępować w ten sposób, ale uważała też, że zachowanie
markiza również jest naganne.

Zapewne przejrzał jej myśli i spostrzegł dezaprobatę w jej oczach, bo

rzekł ostro:

— Kazałem ci patrzeć w gwiazdy i zapomnieć o tym, że ich odbicie w

wodzie często już nie jest takie piękne.

Nie starała się udawać, że nie rozumie tej aluzji.

— To, co złe... i ohydne... niszczy piękno... dane nam przez Boga —

powiedziała po chwili.

— On stworzył nas ludźmi — odparł markiz. — Ty jednak jesteś jeszcze
bardzo młoda, nie możesz mieć więc wyrozumiałości dla ludzkich
słabostek. Kiedy przybędzie ci lat, to pojmiesz, iż człowiek musi szukać
szczęścia tam gdzie się da. Tarina zamachała bezradnie dłońmi.

— To racja — powiedziała cicho. — Zdaję sobie sprawę, że w sumie

wiem tak niewiele i chyba jestem... trochę głupia.

— Nie zgodziłbym się z tym — rzekł markiz — ale uważaj na siebie.

Trudno osiągnąć coś w życiu, nie tracąc przy tym niewinności. — Spojrzała
na niego wystraszona, a on dodał: — Ludzi psują nie tylko ich czyny, ale
także ich myśli. Teraz twoje myśli cię przerażają, pamiętaj, że prawdziwa
mądrość tkwi w tych obrazach.

— Oczywiście ma pan rację! I wielu jeszcze rzeczy powinnam

dowiedzieć się dla własnego dobra.

— A więc zapomnij o tym, co cię tak dręczy, dobrze?
— Spróbuję — powiedziała pokornie — ale nie będzie to łatwe.
— Gdyby wszystko było łatwe, to nie byłoby o co walczyć.
— Tak, to prawda. Gdy ktoś dociera do linii horyzontu, wtedy zawsze

widzi przed sobą inny horyzont. Jak mogłam być tak głupia i nie zapa-
miętać tego?

— A jednak zapomniałaś. Dlaczego?
— Ze... strachu.

Wspomniała o swej rozpaczy, kiedy jej ojciec odszedł z tego świata, gdy

background image

przekonała się, jak mało pozostawił pieniędzy. Modliła się wtedy gorąco,
by pomogła jej Berty. I oto całkiem niespodziewanie znalazła się w tej
czarownej podróży. Dawna rozpacz przeminęła i zastąpiła ją radość.

— Podróż pełna odkryć! — powiedziała niemal szeptem.

Markiz drgnął. Podobne słowa usłyszał od ministra spraw

zagranicznych, a on sam dodał, że być może odnajdzie gwiazdę, której
zawsze szukał.

To wspomnienie wyraźnie go poruszyło. Przeszedł przez pomieszczenie,

sięgnął do górnej półki i wziął z niej kilka książek.

— Tych jeszcze nie czytałaś — rzekł. — Przeczytaj więc i powiedz, co w

nich znalazłaś, co w nich zaciekawiło cię i dotarło do twej duszy.

Tarina wzięła je od niego, świadoma, że coś zakłóciło ich rozmowę i

markiz pragnie już teraz, aby odeszła.

Ruszyła ku drzwiom. Nagle odwróciła się, spojrzała na niego i

powiedziała:

— Bardzo panu dziękuję.

Cicho zamknęła za sobą drzwi, czując, że ucieka od czegoś wspaniałego

i niebezpiecznego zarazem, od czego nie było ucieczki — ani teraz, ani
nigdy.

Serce biło jej jak szalone, gdy niemal biegła do swej kabiny. Zdało jej się,

że przeszła dziwne doświadczenie, coś mistycznego, coś, co wprowadziło
zamęt w jej myśli. I zaczęła się bać.

Jak mogła podjąć taką rozmowę z markizem? Skąd znalazła śmiałość, by

wyznać mu to, co czuła głęboko w duszy? I jak on mógł zadawać jej
podobne pytania i jednocześnie powiedzieć, że w tym samym rytmie bije
jej serce co jego.

— Chyba śniłam... On nie mógł rzec... czegoś takiego! — wmawiała

sobie.

Potem przysiadła na łóżku, usiłując zebrać myśli, krążące niczym jakaś

wielka karuzela, pomieszane i rozgorączkowane. Zrozumiała tylko tyle, iż
miała błędne wyobrażenie o markizie. Skoro naprawdę powiedział to, co
powiedział, wówczas obraz utrwalony w jej głowie — mężczyzny
zepsutego, cynicznego, uwodzącego piękne damy — był całkowicie
fałszywy. Może grał tylko na pokaz, a wewnątrz ukrywał całkiem inną

background image

osobowość. Tak jakby w tym jednym człowieku zadomowiły się naraz
piekielne demony i boskie figury z buddyjskich obrazów.

I dopiero teraz w pełni pojęła słowa swego ojca — że w każdym

człowieku tkwi Bóg i Szatan i to człowiek decyduje, kogo obierze za swego
życiowego przewodnika.

Kiedy tak rozmyślała o markizie, czując przy tym, że coś ciągnie ją do

niego i że było tak od chwili, gdy znalazła się na pokładzie „Morskiej
Syreny", przyszło jej do głowy, iż jest nielojalna w stosunku do Betty. To
przecież Betty, która sprowadziła ją tutaj, którą kochała i której pragnęła
pomóc, chciała wyjść za mąż za markiza.

— Jestem pewna, że on... uczyni ją... szczęśliwą — powiedziała Tarina na

głos.

I wtedy na myśl o tym skrzywiła się z bólu. I wiedziała też — dlaczego.

Rozdział 6

Tarina nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku, rozmyślając o markizie i o

wszystkich dziwnych rzeczach, jakie przytrafiły jej się od chwili
opuszczenia Londynu. Z pierwszym brzaskiem wstała i zaczęła
obserwować szarzejące niebo i gasnące gwiazdy.

Wspomniała o tym, jak to markiz kazał jej wpatrywać się w gwiazdy, i

wtedy dosłyszała cichy dźwięk z drugiej strony kajuty. Odwróciła się i ku
swemu zdumieniu dostrzegła skrawek papieru wciśnięty pod drzwi.
Podniosła go i zobaczyła litery postawione mocnym charakterem pisma,
które — jak czuła — było pismem markiza. ,

Czy zechciałabyś udać się ze mną na wodny targ? Bądź o świcie na nadbrzeżu w

pobliżu pałacu.

Początkowo słowa te napełniły ją bezgranicznym zdumieniem, a
następnie wprawiły w podekscytowanie.

Słyszała już wcześniej o targu na wodzie, atrakcji Bangkoku. Wiedziała,

że ludzie schodzą się tam wczesnym rankiem, i nie przypuszczała, że
będzie miała okazję go zwiedzić.

Pragnęła jak najprędzej zobaczyć markiza i nie chciała kazać mu czekać.

Szybko umyła się i ubrała — włożyła pierwszą z brzegu suknię, jaką

background image

znalazła w szafie. Potem zerknęła na siebie w lustrze, by przyczesać włosy,
i wtedy uświadomiła sobie, że ma na sobie śliczną bawełnianą sukienkę,
którą Betty kupiła w Paryżu, oryginalnie uszytą i ozdobioną wstążkami
oraz koronkami. Sukienka była prosta, a zarazem piękna i szykowna.

Czesząc włosy, przypomniała sobie, że ma stosowny dla młodej

panienki kapelusz z małym rondem, który powinien pasować do reszty
stroju.

„Owszem — pomyślała — jest dobry dla młodej damy, ale czy nie zbyt

wyzywający dla służącej?"

Nie miała już jednak czasu na zmianę ubrania, wzięła więc rękawiczki i

wymknęła się na korytarz.

Nie było tam nikogo. Panowała idealna cisza. Pospieszyła na pokład i

przekonała się, że na pokładzie też nie ma służby. Spostrzegła drzwi
otwarte, jak przypuszczała, przez markiza i po kilku minutach znalazła się
na nadbrzeżu graniczącym z pałacowymi ogrodami. Przeszła pod rzędem
kokosowych palm i dotarła do miejsca, gdzie czekał markiz. Podeszła do
niego i zauważyła, że spojrzał z aprobatą na jej ubiór.

— Dziękuję... dziękuję panu! Tak bardzo chciałam zobaczyć wodny targ,

ale obawiałam się, że będzie to niemożliwe — powiedziała, z trudem
tłumiąc przyspieszony oddech.

— Spodoba ci się, zobaczysz — odpowiedział. — A oto i nasza łódź.

Łódź była raczej osobliwa, niepodobna do tych, które Tarina widywała.

Usiadła z przodu obok markiza, z tyłu zaś zajęli miejsca dwaj wioślarze i
sternik.

Poczuła się zupełnie swobodnie i była przekonana, że ich przewoźnicy

nie zrozumieją jej rozmowy z markizem. Gdy wypłynęli na rzekę, światło
dnia przebijało się już przez mrok nocy i Tarina wiedziała, że wkrótce na
horyzoncie ukaże się słońce. Gwiazdy nad nimi już niemal pogasły i
nastąpił ten jedyny w swoim rodzaju mistyczny moment walki światłości z
mrokiem nocy.

Na rzece panował już spory ruch. Przeróżne łódki wyłaniały się z

ciemności. Pokazały się też tratwy i promy, wiozące Syjamczyków do
pracy. Płynęli przez chwilę w milczeniu. Wreszcie markiz odezwał się:

— Nie mogłem zasnąć tej nocy. Rozmyślałem o naszej rozmowie. Muszę

background image

przyznać, że bardzo mnie ona poruszyła.

— Zapewne wszystko to sprawiły tamte obrazy — podsunęła Tarina.
— A więc może powinniśmy zastanowić się nad ich rzeczywistą

wymową? — zapytał markiz.

— Chyba każdy, kto je widział, zastanawia się nad tym właśnie —

odparła Tarina.

— Jak masz na imię? — zapytał markiz po chwili ciszy.
— Tarina!
— Dziwne imię, ale pasuje do ciebie. Nie znałem dotąd nikogo o takim

imieniu.

— Tak nazywała się moja prababka, która była Austriaczką.

Markiz uśmiechnął się.

— I po niej odziedziczyłaś kolor włosów. Miałem rację podejrzewając, że

nie jesteś Francuzką.

Tarina nie chciała wdawać się w rozmowę na temat swych przodków,

więc po prostu odwróciła głowę w stronę zaludniającego się brzegu.

Kobiety wychodziły ze stojących na palach na wodzie drewnianych

domków i rozwieszały pranie. Dzieci machały do przepływających łodzi, a
kilku śniadych chłopców pluskało się w rzece wokół skleconej z drewienek
tratewki. Tubylcy uśmiechali się i Tarina powiedziała:

— Co za szczęśliwy kraj. Jego mieszkańcy są w większości ubodzy, ale

potrafią cieszyć się życiem.

— Tak, to szczęśliwy i piękny kraj — dodał markiz cicho.

Przypomniała sobie, jak rzekł jej, by nie zajmowała swych myśli

wstrętnymi rzeczami.

Upłynęło dużo czasu, nim dotarli na targowisko na rzece. Tarina ujrzała

duże platformy kołyszące się nad powierzchnią wody i mnóstwo wyła-
dowanych towarami łodzi. W każdej siedział mężczyzna bądź kobieta z
koszem na głowie, pełnym owoców i jarzyn. Truskawki, rzodkiewki i
dojrzałe arbuzy odcinały się kolorem od ogórków, ananasów, fasoli oraz
rozmaitych grzybów. Handlowano też dzbankami i patelniami, mięsem,
rybami, mąką, a nawet węglem drzewnym.

Wzeszło słońce, zrobiło się cieplej i Syjamczycy rozłożyli parasole,

chroniące ich towary przed żarem.

background image

Łódź Tariny i markiza przeciskała się pośród innych łodzi, dziewczyna

była tak podekscytowana, że nie wiedziała, czy patrzeć na lewo, czy na
prawo. W życiu nie widziała podobnego targowiska.

Sprzedawcy wykłócali się z klientami o ceny, jednak nadal czynili to z

uśmiechem na twarzy, nie tracąc dobrego humoru.

Płynęli dalej, a Tarina cieszyła się niczym dziecko, które pierwszy raz

ogląda teatr kukiełkowy. Była tak bardzo rozentuzjazmowana, że nie zdała
sobie nawet sprawy z tego, iż ściągnęła z głowy kapelusz i że markiz pilnie
się jej przygląda. Światło słoneczne połyskiwało w jej rudych włosach.

Dopiero po jakimś czasie, gdy łódź zawróciła, Tarina westchnęła cicho:

— Nie miałam pojęcia, że targ wodny może być taki niezwykły.
— Wiedziałem, że będzie ci się podobać — odrzekł markiz.

W drodze powrotnej barwy otoczenia zdawały się jej bardziej

intensywne, a wszystko jeszcze piękniejsze niż w chwili, gdy tu wpłynęli.
Dopiero gdy znaleźli się na otwartej rzece, Tarina rzekła:

— Nie przypuszczałam, że pokaże mi pan tak fascynujące widowisko!

Kiedy podniosła oczy na markiza, zauważyła, że jego oblicze ma wyraz,

którego nigdy przedtem nie widziała. Patrzył na nią dłuższą chwilę.
Wreszcie odezwał się:

— I co teraz będzie, Tarino? Co będzie z nami? Przez moment sądziła, że
się przesłyszała. Prędko

odwróciła wzrok.

— Nie... nie rozumiem, o czym pan mówi.
— Ależ rozumiesz, i to doskonale — odpowiedział. — Zadałem ci

pytanie, które nie dawało mi spokoju całą noc.

— Myślę, że odpowiedź brzmi... nic, mój panie.
— Dlaczego? — spytał ostro.

Wahała się przez chwilkę. Wreszcie odrzekła cicho:

— Jest pan w pełni świadom, tak jak i ja sama, że nie powinniśmy być

tutaj razem... To może wzbudzić plotki, jeśli goście waszej lordowskiej
mości dowiedzą się o tym.

— Nie ma powodu, by się dowiedzieli— zaprotestował. — I nadal

domagam się, abyś odpowiedziała na moje pytanie. — Tarina milczała,
więc dodał po chwili: — Wiesz chyba, że nie mogę cię utracić. Pragnę z

background image

tobą rozmawiać, zrozumieć, czemu odczuwamy tak samo wiele rzeczy.
Mielibyśmy jednak kłopoty z rozstrzyganiem tego wszystkiego na
pokładzie jachtu. — Tarina nadal patrzyła przed siebie i markiz podjął: —
Wiem też dobrze, co pragnę ci zaoferować, jednak mam pewne skrupuły...

Przez moment Tarina poczuła oszołomienie. A potem odezwała się, nim

zdążyła pomyśleć:

— Nie... nie wolno panu sądzić, że... Słowa uwięzły jej w gardle.
Wówczas markiz

powiedział do niej tonem, jakim wcześniej nigdy się do niej nie zwracał.

— Kto dał ci tę suknię?

Zdziwiła się, co też to pytanie może mieć wspólnego z tym, o czym

rozmawiali wcześniej. I ta surowość jego głosu, to zimne, podejrzliwe
spojrzenie... Poczuła się tak, jakby z rajskiego targu na wodzie spłynęła
wprost w ponurą rzeczywistość. Stanął jej przed oczami obraz markiza
całującego lady Millicent. Zadźwięczał w uszach głos lady Millicent,
nazywającej markiza „cudownym kochankiem"... Zesztywniała, a markiz,
który zapewne wyczytał z wyrazu jej twarzy, o czym myśli, rzekł

szybko:

— Nie chciałem cię zranić. Jednak odpowiedz: kto podarował ci tę

sukienkę?

Była wzburzona jego wojowniczym tonem i własnymi myślami.

Odpowiedziała słabo:

— Przyjaciel...

— Tak właśnie przypuszczałem — rzekł markiz. Cyniczna nuta w jego
głosie była bardzo

wyraźna, toteż Tarina powiedziała ze złością:

— Jak pan może myśleć w ten sposób o mnie? Wyobrażać sobie takie...

okropne rzeczy, pan, który jest jednocześnie taki wrażliwy na piękno!

Właściwie nie była pewna, czy to, iż mężczyzna mógł zapłacić za jej

suknię, jest aż tak upokarzające. Lecz oczy markiza zdradzały, że uważa,
iż dostała ją od kochanka.

— Jeżeli jestem w błędzie, to, proszę, wybacz mi — powiedział szybko,

zmieniając całkiem ton.

— Oczywiście że... jest pan w błędzie! — odparła Tarina — I czuję się

background image

poniżona, że myśli pan o mnie w taki sposób.

— A skąd jesteś taka pewna, co takiego sobie myślę? — zapytał. — I jak

to jest, Tarino, że dokładnie znam teraz twe uczucia? — Tarina nie
odpowiedziała, więc po chwili dodał: — Raz jeszcze pytam: co będzie z
nami? Jak możemy się rozstać, skoro mamy sobie tyle do powiedzenia?

— Nie... nie powinniśmy o tym rozmawiać — odezwała się Tarina

szybko.

— No to co mam począć?

Tarina odpowiedziała bez zastanowienia:

— Zaprosił pan Betty... to jest lady Bradwell, by odbyła z panem tę

podróż... Ona sądzi, że pan zamierza poprosić ją o rękę.

— Poprosić ją o rękę? — Głos markiza wyrażał szczere zdumienie.

Tarina spojrzała na niego. I wtedy aż zakrzyknęła z przerażenia.

— Czy... czy to oznacza, że?!...

Nie wolno jej było już dalej brnąć! Tak jakby w jednej chwili cała jej

niewinność została zgnieciona żelazną ręką. Wiedziała już teraz, że markiz
chciał się tylko kochać z Betty i jedynie obecność lady Millicent
pokrzyżowała jego zamiary. Betty nigdy nie dopuściłaby do czegoś
podobnego, powiedziała sobie w duchu, lecz zaraz uświadomiła sobie, że
jej kuzynka właściwie nigdy nie wyznała, iż chce zostać żoną markiza.

— Nie, nie... To nie może być prawda! — powiedziała szeptem— To

straszne... okropne... I nigdy nie pozwolę jej uczynić czegoś podobnego.

— Powtarzam: nie chciałem tobą wstrząsnąć — stwierdził markiz ze

spokojem.

— Ale jednak... wstrząsnął mną pan! — krzyknęła Tarina— Nie

wiedziałam prawie nic o życiu w wielkim świecie, póki nie trafiłam na
pański jacht. Już teraz pojmuję znaczenie słowa „cnota" i jestem pewna, że
nikt mi jej nie odbierze! Poczuła, jak drży szarpana emocjami. Z trudem
panowała nad sobą, by nie wybuchnąć płaczem. Zrozumiała, że szczęście i
niewinność, jaką wyniosła z dzieciństwa, zostały jej nagle odebrane, że
została siłą wepchnięta w dorosłe życie. Znalazła się w obcym i
przerażającym świecie, którego nie

rozumiała.

A on znowu przejrzał jej myśli, ujął jej dłoń,

background image

i powiedział.

— Daruj mi. Nie chciałem cię denerwować. Byłem egoistyczny i

myślałem wyłącznie o sobie. Masz rację... Nie zdawałem sobie sprawy z
tego, że jesteś taka niewinna. Mówiłem ci, abyś spoglądała w gwiazdy, a
nie na ich odbicie w brudnej wodzie.

— I próbowałam to robić, lecz teraz wiem, że

brud skala wszystko.

Poczuła, jak jego palce zaciskają się na jej dłoni. Markiz rzekł:
— Chyba nie przyjrzałaś się tamtym malowidłom dość dokładnie.

Księcia zawsze kuszą demony zła i zostaje on uratowany dopiero w osta-
tniej chwili przez boską Dewę.

Tarina milczała. Wiedziała, iż on zwraca się wprost do niej. Wiedziała,

że to niewłaściwe, iż pozwala mu trzymać swą rękę, lecz w głębi serca
pragnęła przylgnąć do niego cała. Pogrążyła się w strasznym świecie,
którego istnienia nie podejrzewała aż do tej chwili. Przypomniała sobie
ciemne oczy lady Millicent, jej pełne, uwodzicielskie usta i zmysłowe
kołysanie biodrami, kiedy spacerowała po pokładzie.

Markiz najwyraźniej nie potrafił oprzeć się pokusom kobiecych

wdzięków. Jednak lady Millicent nie było już na jachcie, a on jakoś nie
wydawał się za nią tęsknić.

— Myślę— zaczął markiz, wyrywając Tarinę z zamyślenia—że ty właśnie

jesteś ową Dewą, która została zesłana, by mi przynieść pomoc i odciągnąć
od pokus stwarzanych przez demony ciemności.

Powiedział to z taką szczerością, że Tarina popatrzyła na niego, by

przekonać się, czy przypadkiem nie żartuje.

— Nie mam sposobności ingerować w pańskie życie — odezwała się. —

Tylko pan może nim pokierować.

Pokręcił głową.

— To nieprawda. Dla każdego mężczyzny istnieje ta jedyna niewiasta,

która go inspiruje i wiedzie niczym gwiazda. Jeśli mężczyzna zbłądzi i
zejdzie z właściwej drogi, to należy mu wybaczyć.

— Kto miałby wybaczyć?
— Przypuszczam, że odpowiedź brzmi: Bóg — odpowiedział markiz

nieco oschle. — Ja jednak proszę o przebaczenie ciebie, Tarino.

background image

— Za to, że mnie pan podejrzewał?
— Nie, za to, że rozbudziłem twoje myśli. Gdybym znał cię lepiej, to

prędzej dałbym sobie uciąć prawe ramię, niż skalać kogoś takiego jak ty.

Tarina popatrzyła na niego zdziwiona nagłą odmianą w jego głosie.

— Nigdy dotąd się nie całowałaś, powiedz?
— Oczywiście że nie — odparła Tarina, odwracając się od niego

raptownie.

Powinna była wyrwać dłoń z jego objęć. On jednak i tak by jej nie puścił.

— Tak właśnie sądziłem — stwierdził — więc zacznijmy wszystko od

początku. Pozostaw wszystko mnie. Znajdę sposób, byśmy nie utracili się
nawzajem, choć na razie wydaje mi się to trudne.

— A...lady Bradwell?

Po chwili milczenia markiz odpowiedział:

— Może powinienem to wyjaśnić: jestem zatwardziałym kawalerem. I

zamierzam nim pozostać.

Tarina pomyślała, że Berty będzie rozczarowana. Z tonu głosu markiza

wywnioskowała jednak, że to jego nieodwołalna decyzja. Zarazem
obawiała się, że w czasie powrotnego rejsu do domu Berty może zachować
się tak samo jak lady Millicent. Lecz po chwili powiedziała sobie, że to
wykluczone. Betty nie była taka. Mówiła jej o hrabim i o księciu, ale Tarina
miała przekonanie, że Betty nie zostałaby ich kochanką. Mogła z nimi
flirtować, to zrozumiałe, była przecież niezwykle uroczą osobą...

Naraz Tarina poczuła się zagubiona, jak dziecko płaczące na pustkowiu

— bez domu, rodziny, bez nikogo bliskiego. Chwyciła więc rękę markiza,
niczym tonący na wzburzonym morzu liny.

— Ja... nie rozumiem — szepnęła.

Nie musiała więcej tłumaczyć. On spojrzał na nią i powiedział:

— Zostaw wszystko mnie. Rozwiążę wszelkie problemy. Tylko mi zaufaj.

Przemknęło jej przez myśl, że markiz, jeśli na coś nie zasługiwał, to

właśnie na zaufanie. Skoro jednak prosi ją o to...

Czuła wibracje jego dłoni. Spojrzała na niego i pomyślała, że chyba jej nie

zawiedzie i znajdzie wyjście z tego skomplikowanego położenia, w jakim
się znalazła.

— Odsunę od ciebie wszystko, co wstrętne — zapewnił ją niskim głosem.

background image

— Pragnę, by pan to zrobił — odpowiedziała. — Zostałam zupełnie sama

na świecie i boję się.

— Kiedy wrócimy na jacht — rzekł markiz — zaprowadzę cię do kajuty,

gdzie stoją moje obrazy. Zrozumiesz przekaz w nich zawarty... jest w nich
to, co sam usiłuję ci powiedzieć.

Tarina westchnęła cicho, jednak tym razem z ulgą.

Nagle wstrząsnęła nią myśl, że gdyby teraz markiz objął ją i przyciągnął

do siebie, to odebrałaby to jedynie jako czuły i opiekuńczy gest. W tejże
chwili zaczęła odczuwać wibracje jeszcze mocniej.

Zdawały się przenikać jej ręce i docierać aż do piersi, i przejmować rytm,
w jakim biło jej serce. Wtedy zobaczyła nadbrzeże koło pałacu i zdała
sobie sprawę, że to, co ona czuje, jest miłością! Uczucie to spadło na nią w
najmniej oczekiwanym momencie, a jednak było mocne i żywe jak
błyskawica, zniewalające bez reszty.

Markiz nie pojawił się na śniadaniu, a gdy Betty zapytała o niego, jeden ze
stewardów odparł, że je posiłek w swej kabinie. Spojrzała przez stół, by
uśmiechnąć się do Harry'ego Prestwooda, ale Harry patrzył w zamyśleniu
na łodzie na rzece, jakby były bardziej interesujące niż Betty.

Od przybycia do Bangkoku jadali na pokładzie, w miejscu osłoniętym

specjalnym baldachimem. Betty również zaczęła spoglądać na rzekę,
rozżalona, że Harry nie zdradza większego zainteresowania jej osobą. Byli
oboje sami i, chcąc przyciągnąć jego uwagę, upuściła z hałasem sztućce na
podłogę.

— Harry! — zawołała. Nie odwrócił głowy.
— O co chodzi? — spytał tylko:
— Co się dzieje?
— A kto powiedział, że coś się dzieje?
— Ja! Od pewnego czasu zacząłeś wyraźnie mnie unikać. Co takiego
uczyniłam, czym cię zdenerwowałam?

— Niczym.
— Ale wiem, że coś jest nie tak.
— Nie mam ochoty o tym rozmawiać.
— Ale ja mam! — nalegała Betty — Przyjaźniliśmy się, przynajmniej tak

mi się zdawało, kiedy płynęliśmy po Morzu Śródziemnym, przez Kanał

background image

Sueski i Morze Czerwone. Teraz dziwnie się zachowujesz.

Harry nie odpowiadał, więc po chwili milczenia rzekła z patosem:

— Proszę, powiedz mi. To nie daje mi spokoju, spędza sen z powiek.

Dopiero teraz Harry oderwał wzrok od rzeki i zerknął na Betty.

— Masz na myśli... tamto?
— Oczywiście że tak! Jak możesz być taki... nieuprzejmy?

Wyraźnie zawahała się przed ostatnim słowem i Harry nagle wstał od

stołu, mówiąc:

— Muszę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj.
— No to gdzie?
— Gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Popatrzył na brzeg i dodał:

— Chodź ze mną teraz, natychmiast, póki Lorainowie nie zjawią się na

śniadaniu.

Betty spojrzała na niego wzburzona.

— Teraz!? W takim stroju?
— Pójdziemy do ogrodu. Kapelusz nie będzie

ci potrzebny.

Mówił tak gorączkowo i tak dziwnym tonem, że bez słowa ruszyła za

nim po pokładzie i zeszła na nadbrzeże, wiodące do bramy pałacowego
ogrodu. Zdawało się, że poza nimi — z powodu tak wczesnej pory — nie
ma tu nikogo. Szli pod drzewami do zacienionego miejsca wśród
klombów, gdzie mogli ukryć się przed wzrokiem przypadkowych
spacerowiczów.

Usiedli na drewnianej ławeczce. I Betty wydało się, że Harry celowo

usiadł w pewnej odległości od niej. Spojrzała na niego pytająco. Jednakże
on nie odzywał się i patrzył gdzieś przed siebie.

— O co chodzi, Harry? — spytała w końcu.
— Nie wiesz?
— Nie mam pojęcia!

Westchnął ciężko i szorstkim głosem powiedział:.

— Muszę natychmiast opuścić statek... I wrócić

do kraju...

— Dlaczego? — zapytała patrząc na niego

background image

zdumiona. — Co się stało?

— Zdawało mi się, że rozumiesz.
— Nie rozumiem. I nie wiem, czemu się tak zachowujesz. Och, Harry,

powiedz, cóż ja takiego

zrobiłam?

Zabrzmiało to jak płaczliwa prośba skrzywdzonego dziecka i Harry
natychmiast odwrócił się do niej.

— Na litość boską, moja kochana — rzekł. — Nie mów tak. Nie zniosę

tego!

Betty patrzyła nań z coraz większym zdziwieniem.

— Kocham cię! Sądziłem, że się tego domyślasz. Jestem bliski utraty

zmysłów. Musisz mnie zrozumieć.

— Więc w tym rzecz! — wykrzyknęła Betty. — Czemu po prostu mi tego

nie powiedziałeś? Ja także cię kocham, Harry! Kocham cię od tygodni i
jestem zrozpaczona, bo wydaje mi się, że ty... jesteś wobec mnie... obojętny.

— Obojętny? — powtórzył i jakby nie potrafił nad sobą zapanować, wziął

ją w ramiona i obsypał pocałunkami.

— Podziwiam cię! Ubóstwiam! — mówił. — Jesteś niezwykle piękna.

Bałem się, iż nie mam żadnych szans, byś do mnie należała.

— Ale dlaczego?...
— Bo znalazłaś się tu, aby zabawiać Viviena. A ja nie mam ci niczego do

zaoferowania.

— Niczego?...

Harry mocno zacisnął palce na jej dłoniach. .

— Gdybym mógł ci się oświadczyć, dawno już bym to uczynił. — Nie

odpowiadała, więc po chwili podjął: — Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w
życiu spotkałem. Wszystko w tobie jest pełne uroku — twoja słodycz, twoja
wyrozumiałość, twoje współczucie... — Westchnął.— Mógłbym godzinami
wyliczać twoje zalety, a jednak muszę od ciebie odejść...

— Dlaczego? Dlaczego? — pytała Betty. Puścił jej dłonie, wbił wzrok w
jakieś drzewo

i wyznał:

— Ponieważ nie posiadam niczego... niczego! Mój ojciec tonie w

astronomicznych długach, które pewnie mnie przyjdzie spłacać... Gdyby

background image

nie Vivien, to pewnie już zamknęliby mnie w więzieniu!

Betty aż krzyknęła z przerażenia.

— Ale... chyba możesz coś zrobić?
— Jeśli powiesz mi co, uczynię to bezzwłocznie. — Zapanowało

milczenie i Harry podjął: — Odkąd przekonałem się, że cię kocham,
wymyślam niestworzone historie, za sprawą których mogłabyś zostać
moją żoną.

Betty zasłoniła dłonią usta, nie chcąc mu przerywać.
— Nie mam jednak szans na zdobycie pieniędzy, a nie chcę dłużej

siedzieć w kieszeniach przyjaciół, zwłaszcza Viviena. Na to nie zezwala
mi mój honor!

Powiedział to z taką goryczą, że aż Betty położyła dłoń na jego

ramieniu.

— Proszę cię, Harry, nie chcę, byś był... nieszczęśliwy.

— Jak może być inaczej, skoro cię kocham? — zapytał. — Och, Boże,

dlaczego przytrafiło się to akurat mnie? Znam wiele kobiet i nie będę
udawał, że były mi obojętne, lecz nigdy nie pragnąłem, by którakolwiek z
nich została moją żoną, była ze mną na zawsze... Póki nie spotkałem
ciebie.
Zapanowało milczenie. Wtedy Betty rzekła:

— Wiem, że jesteś bardzo ambitny, ale... ja będę miała trochę pieniędzy.

Nawet jeśli wyjdę za mąż powtórnie.

— Myślałem nad tym— przyznał Harry — ale mój honor nie pozwoliłby

mi korzystać z pieniędzy żony.

— To nie całkiem tak, Harry... Mój mąż zostawił mi wszystko, co

posiadał, jednak gdybym ponownie stanęła na ślubnym kobiercu, to będę
miała prawo rozporządzać jedną czwartą tego, czym dysponuję teraz.

— Nawet gdyby chodziło tylko o parę szylingów, to i tak nie byłoby o

czym mówić — odparł Harry. — Poza tym nie zniósłbym myśli, że przeze
mnie tracisz cokolwiek, choćby te wszystkie suknie, w których tak pięknie
wyglądasz?

— Czy naprawdę nie daje ci to spokoju? Mój kochany, przy tobie

byłabym szczęśliwa nawet mieszkając pod namiotem lub sypiając w
stodole. Nigdy w życiu nie czułam do nikogo tego, co teraz do ciebie...

background image

Wyznała to z taką pasją, że Harry z westchnieniem — na poły uniesienia,

a na poły głębokiej rozpaczy — wziął ją w ramiona i zaczął długo i
namiętnie całować.

Wreszcie powiedział drżącym głosem:
— Moja najdroższa, kocham cię jak nikt na świecie, ale odpowiedź

brzmi: nie! Kategorycznie
i absolutnie nie!

— Dlaczego? — zapytała Betty — Dlaczego?
— Znalazłaś już swoje miejsce w wielkim świecie — odrzekł Harry. —

Ciesz się tym i zapomnij o głupcu zwanym Harrym Prestwoodem, który
będzie cię kochać do śmierci.

— Proszę, Harry, nie mów tak! — krzyknęła Betty.— Chcę, żebyś ze

mną został... Nie mogę

cię utracić!

— Jesteś bardzo młoda— odpowiedział Harry. — W twoim życiu

zjawią się jeszcze dziesiątki mężczyzn i wśród nich znajdziesz kogoś,
kogc pokochasz i kto z pewnością odwzajemni twoj< uczucia... Ja jednak
nie mogę o tym nawet myśleć

— Kiedy owdowiałam— powiedziała— pc myślałam, że już nie wyjdę

za mąż, Nie byłar w małżeństwie szczęśliwa. Ale teraz pragnę poślubić
ciebie, Harry. Pragnę zostać twą żoną, pieniądze nie mają dla mnie
znaczenia.

— Ale mają dla mnie! — odparł Harry. — Jesteś taka piękna, więc jak

mógłbym narazić cię na upokorzenie życia w nędzy. Musielibyśmy prosić
o pomoc przyjaciół, bo inaczej po prostu byśmy głodowali! — Zaczerpnął
powietrza i dodał: — Moja kochana, moja śliczna, dbaj o siebie. Gdy
powrócimy na jacht, pożyczę pieniądze od Viviena... które Bóg wie kiedy
będę w stanie mu zwrócić... i wsiądę na najbliższy statek odpływający do
Anglii.

— Och, Harry, nie rób tego — błagała Betty. — Proszę, zostań ze mną...

przynajmniej jeszcze trochę. Tak, abyśmy mogli podjąć jakąś decyzję.

— To nie ma sensu, kochana — powiedział. — Kocham cię i patrzenie na

ciebie ze świadomością, że nigdy nie będziesz do mnie należała,
sprawiałoby mi ogromny ból.

background image

— A jeśli wyjedziesz... To czy weźmiesz mnie ze sobą? — spytała Betty

cicho. — Nie możesz mnie poślubić... ale przynajmniej możemy być razem.

Harry odpowiedział gniewnie:

— Nie wolno ci tak mówić! Przyznam ci się, że o tym myślałem, ale teraz

wstydzę się tych myśli? — Ponownie ujął jej dłoń. — Ty nie jesteś podobna
do lady Millicent, Betty. Jesteś dobra i czysta. — Wpatrywał się w jej twarz
i dodał: — Jesteś stworzona na żonę i matkę. Nie powinnaś przebywać w
tym rozwiązłym towarzystwie, w jakie Vivien z pewnością cię wprowadzi.

— Nigdzie mnie nie wprowadzi! — zaprotestowała. — Jeśli będę mogła

być z tobą.

— Uwielbiam cię, najdroższa, za te słowa, lecz odpowiedź wciąż brzmi:

nie! Nie masz pojęcia, jak bardzo różnisz się od tych wszystkich niewiast,
jakie poznałem razem z Vivienem. Nie pozwolę, byś zeszła na złą drogę.

Uniósł jej rękę do ust, zaczął całować każdy z jej palców, a potem,

gorączkowo i namiętnie, całą dłoń.

— A gdybym— odezwała się Betty bardzo cicho — stała się... tak

zepsuta i niemoralna... jak lady Millicent?

Harry popatrzył jej w oczy.

— Chcę, żebyś mi obiecała, moja najdroższa, iż nigdy tak się nie stanie.

Przyrzeknij mi to, na wszystko, co święte, i na naszą miłość, że pozo-
staniesz taka, jaką jesteś teraz, dopóki nie znajdziesz przyzwoitego
mężczyzny, którego pokochasz.

— Obiecuję — szepnęła Betty — bo nigdy nikogo takiego nie znajdę.

Jedyną osobą bliską memu sercu jesteś ty, Harry, i Bóg mi świadkiem, że
żadnego już nie pokocham.

Dostrzegła ból w jego oczach, nim zdążył objąć ją ramieniem i

pocałować.

Teraz całował ją rozkoszując się każdą chwilą i zarazem tak, jakby

chciał okazać jej swój najgłębszy szacunek.

Potem uśmiechnął się i powiedział:

— To na pożegnanie, moja najdroższa. Nie tknę cię już więcej i nie będę

nawet miał śmiałości rozmawiać z tobą na osobności. Zapamiętaj, co ci
rzekłem. Jeżeli w przyszłości uczynisz coś złego, to zniszczysz ten piękny
wizerunek, jaki będę przechowywać w swoim sercu i swej duszy.

background image

— Och... Harry! Jak możesz tak mówić? — rozpłakała się Betty.

Łzy spływały jej po twarzy. Łzy, których nie próbowała nawet otrzeć.

— Kocham cię! Kocham cię!
— A ja będę cię kochać całą wieczność. Popatrzył na nią przez dłuższą
chwilą, jakby

chciał utrwalić jej obraz w swoim umyśle. A potem odwrócił się i odszedł,
zostawiając ją samą w ogrodzie.

Rozdział 7

1 arina wróciła na jacht i ukryła się w swojej kajucie. Czuła się tak, jakby

cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Nie miała pojęcia, co teraz
począć. Wiedziała tylko jedno — że cała należy do markiza, ponieważ go
kocha. Rozum podpowiadał jej jednak, iż marzenia zwiodą ją tylko na
manowce i powinna trzymać się od niego z dala.

Zdawało się jej, że całe jej ciało stało się polem bitewnym, a serce

pozostanie rozdarte na zawsze.

— Kocham go! — szeptała cicho w swej małej kabinie— Ale on nigdy nie

zrozumie... że nie mogę postępować jak lady Millicent... To byłoby
straszne! Z drugiej strony nie była właściwie pewna, co markiz miał na
myśli mówiąc, że pragnie, by Tarina postępowała tak jak lady Millicent.
Miał rację twierdząc, że jej, Tariny, miłość jest czysta niczym światło
gwiazd, jak piękno, które zdaje się dostrzegać tak niewiele osób. Kochała
go i starała się znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla jego słów, jednakże
mimo wszystko zdawała sobie sprawę z grzesznych intencji markiza.

Usiadła na łóżku i pomyślała, że gdyby tylko żył jej ojciec, to mogłaby się

zwrócić do niego ze swymi problemami. A on nie tylko wyjaśniłby jej
wszystko, ale i poradził, co ma czynić.

Jednak była sama, zupełnie sama i nikt nie mógł jej przyjść z pomocą.

Pozostała jej tylko modlitwa. A więc modliła się, prosząc o wsparcie, ale
nawet wtedy czuła, że jej serce zwraca się w stronę obiektu jej miłości.

— Jak ja mogłam się w nim zakochać? Jak mogło stać się to tak nagle? —

pytała siebie Tarina.

background image

Zdawała sobie jednak sprawę, że markiz wywarł na niej wielkie

wrażenie już w chwili, kiedy spotkała go pierwszy raz. Teraz czuła, iż
nawet gdyby już więcej mieli się nie zobaczyć, to i tak złączyła ich oboje
mistyczna więź, możliwa do wyjaśnienia jedynie przez buddyjskich
mędrców.

Wracała pamięcią do obrazów, które zobaczyła w jego kabinie.

— Skoro on rozumie ich znaczenie, to chyba, pojmuje też, że nie mogę

odegrać takiej roli w jego życiu? — przekonywała się Tarina.

Całymi godzinami rozmyślała o markizie. Wspominała, jak oboje

siedzieli obok siebie w łodzi na rzece, i jej serce wyrywało się do niego.

— Co mam począć? — pytała siebie z rozpaczą— Och, mamo, poradź

mi.

Zdawało jej się, że nie ma wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła. Nagle

spojrzała na zegar i uświadomiła sobie, że czeka na nią Betty. Zdjęła
kapelusz, przygładziła włosy nie patrząc nawet w lustro, a potem szybko
przeszła korytarzem do kajuty kuzynki.

Zasłony były częściowo zaciągnięte. Betty leżała na łóżku z otwartymi

oczami. Nie odzywała się. Tarina zajęła się jej strojami i zapytała:

— Czy czegoś potrzebujesz?
— Nie. Nie chcę niczego — odparła Betty. Powiedziała to bardzo
zgnębionym głosem, ale

Tarina nie chciała pytać, co się stało, by jej nie denerwować. Powiadomiła
tylko stewarda, że Betty już nie śpi, i kazała mu przynieść do kabiny na-
czynie z gorącą wodą. Steward był jak zwykle w dobrym humorze,
jednak Tarina ledwie zmusiła

się do przywitania go. Kiedy wyszedł, Tarina

podjęła decyzję: „Muszę stąd zniknąć... nie mogę opierać si

markizowi, skoro i tak wiem, że... ulegnę". Betty niemal się nie

odzywała podczas ubierani

Kiedy tylko wyszła na pokład na śniadanie, Tarina

wróciła do siebie. Wiedziała, co teraz musi uczynić. „Nie mogę zostać

dłużej z markizem... Jeśli będę go widywała, słuchała jego głosu,
prędzej czy później ulegnę mu".

Właściwie nie orientowała się dokładnie, czego od niej chciał. Słyszała

background image

tylko kiedyś, że zamożni arystokraci, tacy jak markiz, oferują swą „opiekę"
aktorkom i tancerkom, które zostają ich kochankami. Wiedziała też, że król
francuski miał piękne kochanki, które zajmowały całkiem znaczącą pozycję
na dworze. Czytała o madame de Pompa-dour i madame de Maintenon,
które odegrały rolę w historii Francji. Siebie samej nie potrafiła jednak
wyobrazić sobie w podobnej sytuacji. Wychowana na plebanii, właściwie
bez kontaktu z mężczyznami — za wyjątkiem paru starszych dżen-
telmenów — odbierała wszystko to, co było związane z miłością, jako coś
nierealnego i nie dotyczącego jej osobiście.

Właściwie nie miała najmniejszego pojęcia, co robi mężczyzna z kobietą,

kiedy się „kochają". Pomyślała teraz, jak bardzo była wstrząśnięta
dowiadując się, że markiz jest kochankiem lady Millicent. Jej samej
wystarczało słyszeć jego głos lub widzieć go z daleka. On zaś kochał się z
zamężną kobietą i ta świadomość wprawiała Tarinę w pomieszanie.
Jednakże, wyuczona logicznego myślenia, nie chowała głowy w piasek w
obliczu prawdy. Jej miłość do markiza przypominała zachwyt nad
gwiazdami, do których i tak nie można dotrzeć. Tęsknota za nim,
pragnienie przebywania blisko niego wprawiały tylko Tarinę w
przygnębienie. Czuła, że w końcu uległaby mu, byłaby z nim tak blisko,
jakby tego pragnął. Wiedziała, że to okropne, ponieważ nie byli
małżeństwem.

— Muszę uciekać! To mogło świadczyć o jej słabości, lecz bała się,

iż miłość uniemożliwi jej odróżnianie rzeczy dobrych od złych.

— Muszę być dzielna — powiedziała sobie — choć to będzie potworne

opuścić go.

Wszyscy jej przodkowie słynęli z odwagi, walczyli za kraj. Jej ojciec zaś

nauczył ją oddzielać to, co dobre i prawe, od tego, co złe i diabelskie.

Znalazła więc w sobie tę determinację i jak tylko Betty udała się na

śniadanie, postanowiła, że poprosi ją o pożyczenie pieniędzy na powrót
do kraju.

Wiedziała dobrze, że zawija tu mnóstwo statków i któryś z nich z

pewnością odpłynie wkrótce do Anglii. Wtedy przyszło jej do głowy, że
będzie musiała jakoś wyjaśnić Betty tę decyzję, a nie chciała wyznać jej
prawdy.

background image

Stanowiło to nowy problem. Usiadła i próbowała wymyślić jakiś powód

tej nagłej decyzji bez przyznawania się, że po prostu ucieka od markiza.
Pomyślała, że Betty również go kocha. A on, choć wciąż powtarza, iż
pragnie pozostać kawalerem, pokocha na pewno Betty.

Zdawało się jej niewiarygodne, że ktoś może nie zakochać się w tak

pięknej i uroczej osobie. Ale wówczas zaczęła podejrzewać, że Betty nie
byłaby w stanie pojąć ukrytego znaczenia „jataków" i że tylko ją, Tarinę, i
markiza łączą owe mistyczne wibracje.

„A jednak to on jest markizem Oakenshaw, a ja zwykłą służącą",

pomyślała i raz jeszcze uprzytomniła sobie, że markiz to odległa gwiazda,
ku której lepiej nawet nie spoglądać.

— Cóż robić? Och, co ja mam czynić? — spytała na głos i niemal

usłyszała głęboki głos markiza mówiącego: — „Zaufaj mi".

Było bardzo cicho. Tarina siedziała w swej kabinie i rozmyślała, kiedy

nagle dobiegły ją kroki na korytarzu. Wiedziała, że to Betty wraca do
siebie. Usłyszała po chwili trzaśnięcie drzwiami. Poczuła, że stało się coś
złego. Wyszła i bez pukania wpadła do kajuty kuzynki.

Betty leżała z twarzą wtuloną w poduszkę i płakała żałośnie, jakby miało

za chwilę pęknąć jej serce.

— Najdroższa, o co chodzi? — zapytała skonsternowana Tarina. —

Powiedz mi, proszę, co cię tak wzburzyło?

Betty nie odpowiadała. Nadal szlochała. Tarina przysiadła na brzegu

łóżka i objęła ją ramionami.

— Nie wolno tak rozpaczać — powiedziała. —-Co takiego się

wydarzyło?

Betty zdołała odezwać się dopiero po paru minutach. Potem

roztrzęsionym głosem rzekła:

— Harry... wyjeżdża!
— Harry?
— Już nigdy... go nie zobaczę!— szlochała Betty. — Kocham go, Tarino...

Och, kocham go... tak bardzo!

— Powiedziałaś: Harry? — spytała Tarina, ale Betty ciągnęła:
— Chciałam wyjechać z nim, ale on mi nie pozwolił... Chyba nie mogę...

bez niego żyć.

background image

Raz jeszcze zalała się łzami. Tarina, oszołomiona, objęła ją jeszcze

mocniej i powiedziała:

— Proszę, najdroższa, nie płacz. Opowiedz mi wszystko, a może zdołam

coś zaradzić.

— Nikt nie zaradzi. On mnie kocha, a ja kocham jego! Och, Tarino,

chciałabym... umrzeć! — I zaniosła się takim płaczem, że aż dreszcz
przeszył jej ciało.

Tarina starała się ją uspokoić, myśląc przy tym, że oto stało się coś, czego

nigdy by nie podejrzewała. Była pewna, że Betty zależy przede wszystkim
na markizie i nie przypuszczała, iż może ona zakochać się właśnie w
Harrym Prestwoodzie. Tarina widywała go przechadzającego się po
pokładzie i uznała, że jest bardzo przystojny. Betty często o nim
opowiadała, powtarzając różne historie, którymi ją zabawiał, i
komplementy, jakimi ją raczył. Cieszyła się nawet, że Harry odwodzi Betty
od myśli o markizie i lady Millicent.

Nawet mu była wdzięczna za to, że oszczędza Betty zgryzot z powodu

postępowania markiza.

Teraz uświadomiła sobie, że po tym, jak opuścili Kalkutę, Betty
wyraźnie posmutniała, chwilami nawet była przygnębiona. I owe
ponure nastroje zdawały się pogłębiać z dnia na dzień.

— Tarino... I co ja mam zrobić? — spytała teraz. Tarina bardzo
delikatnie ułożyła ją na poduszkach

i rzekła:

— Przyniosę trochę zimnej wody i przemyję ci oczy. Nie wolno ci już

płakać.

— To nieważne, jak wyglądam, jeśli Harry'ego tu nie ma... — odparła

Betty. — Och, Tarino, kocham go tak rozpaczliwie. Na piechotę poszłabym
za nim stąd do Anglii, gdyby tylko mi pozwolił.

— Czy powiedziałaś mu to?
— Oczywiście! Ale chociaż wyznał, że będzie kochać mnie przez całe

życie... postanowił, że już nie będziemy się widywać... Ja tego nie
wytrzymam!

Jej głos załamał się na ostatnich słowach i łzy ponownie spłynęły po

policzkach. Nie wiedząc, jak ją pocieszyć, Tarina przyniosła dzbanek

background image

wody i przemyła gąbką oczy Betty, która była u kresu wytrzymałości.
Potem wytarła jej twarz ręcznikiem, lecz ledwie skończyła, Betty
rozpłakała się na nowo.

— Powiedziałam mu, że mogłabym mieszkać gdziekolwiek... byle tylko

być z nim razem. Och, Harry... Harry!... Jak ja będę żyła bez ciebie?

Harry, powróciwszy z ogrodu, udał się wprost do kajuty markiza, którego
zastał siedzącego za biurkiem i zajętego pisaniem. Gdy markiz zobaczył
przyjaciela, rzucił szybko:

— Nie mam teraz czasu, Harry!
— Chcę powiedzieć ci coś bardzo ważnego —

odrzekł Harry.

Markiz odłożył pióro i popatrzył na przyjaciela.

— O co chodzi? — zapytał poważnie. Po chwili milczenia Harry
odpowiedział:

— Przyszedłem, Vivien, aby cię prosić, byś pożyczył mi pieniędzy na

najtańszą podróż powrotną do kraju. Możliwe, że upłynie sporo czasu,
zanim będę w stanie je zwrócić.

Wyrzekł to twardym, opanowanym głosem, jakby wypychając słowa z

gardła.

Markiz popatrzył na niego ze zdumieniem.

— Czy to ma znaczyć, że pragniesz opuścić statek? — spytał. — Jaki jest

powód tej nagłej

decyzji?

— Wolę tego nie tłumaczyć — odparł Harry. — Proszę cię jedynie o

pożyczkę.

Markiz rozparł się w fotelu.
— Chyba nie sądzisz, że zadowolę się taką odpowiedzią? Ostatecznie

przyjaźnimy się nie od dziś, Harry. Jeżeli masz kłopoty, zrobię wszystko,
by ci pomóc.

— Gdyby w grę wchodziły kłopoty, o jakich zapewne myślisz,

powiedziałbym ci bez wahani" Tym razem jednak nie oczekuj ode mnie
odpowiedzi

— Nie bądź głupcem, Harry! — wykrzyknął markiz.— Dobrze wiesz, że
pożyczę ci tyle pieniędzy, ile tylko zechcesz. Ale skoro jesteś moim

background image

przyjacielem, to wyjaśnij mi, dlaczego chcesz mnie opuścić.

— Nie w tym rzecz i dobrze o tym wiesz... Jednak, Vivien, naprawdę

muszę wyjechać. Nic innego mi nie pozostało.

Markiz milczał chwilę. Następnie zapytał:

— Czy powód twojej decyzji ma jakiś związek z Betty Bradwell?
— Już wspominałem, że nie chcę o tym rozmawiać.
— Znam cię dobrze— stwierdził markiz — i zauważyłem, że coś ci się

popsuł humor, kiedy dobiliśmy do Kalkuty.

— Prosiłeś mnie, żebym dotrzymywał jej towarzystwa, bo byłeś zajęty

kimś innym — odparł Harry. — Wiedząc, ile ci zawdzięczam, starałem się
zadośćuczynić tej prośbie.

— Czy ty się zakochałeś?

Harry nie musiał odpowiadać na to pytanie. Wyraz jego twarzy mówił

wszystko. Markiz uśmiechnął się.

— Świetnie! Jestem zachwycony! Rozumiem, Harry, chcesz być lojalny w

stosunku do mnie, ale nie martw się! Uważam, że Betty jest bardzo
powabna, ale nie jestem nią zainteresowany.

Ku jego zdumieniu Harry wcale się nie rozchmurzył.
— Muszę wyjechać, Vivien — powtórzył raz jeszcze.
— Czemu? Dała ci kosza? I stąd ten cały pomysł? Harry podszedł do
wizjera.
— Chyba już lepiej, byś znał prawdę, Vivien — stwierdził. — Ona jest

pierwszą kobietą, którą zapragnąłem uczynić swoją żoną. Jednak znasz
moją sytuację... Jedyne honorowe rozwiązanie to opuścić ją tak szybko, jak
to tylko możliwe.

— Jesteś całkowicie przekonany, że kochasz ją aż tak? — spytał markiz

cicho.

— Tak jak pewien tego, że życie bez niej to pasmo udręk!

— Więc zapewne?... — markiz zaczął. Harry odwrócił się i
przerwał mu:

— Czy uważasz, że nie przemyślałem wszystkiego? Tak, wiem, że ona

ma trochę pieniędzy, lecz nie tknę ich. Owszem, wiem, że mógłbym zostać
zarządcą jednego z twoich majątków, ale czy sądzisz, iż mógłbym
zaoferować los żony zarządcy takiej damie jak Betty? — Gdy markiz nie

background image

odpowiedział, podjął dalej: — Czy miałbym prawo skazać ją na
towarzystwo ludzi, którzy usiłują wyłudzać od ciebie pieniądze, czy
mógłbym mieszkać z nią w domu bez służby, mieć z nią dzieci, których nie
dałbym rady należycie wykształcić?

— Chyba najważniejsze, żebyście oboje byli ze sobą szczęśliwi? —

zauważył markiz.

— I jak mógłbym dopuścić, by odebrano jej rzeczy, którymi dysponuje
teraz? Pewnie zaczęłaby mnie nienawidzić, wspominając czasy, kiedy
obracała się w wytwornym towarzystwie.

— Czy powiedziałeś to wszystko Betty?
— Odrzekła, że może mieszkać ze mną wszędzie, bylebyśmy tylko byli

razem... Gotowa ze wszystkiego zrezygnować.

— A więc to twoja duma przywiodła cię do pomysłu, który ja

określiłbym jako nierozsądny — stwierdził sucho markiz.

— Cóż innego mogę począć?
— Musi być jakieś wyjście.
— Ale jakie? Wiesz dobrze, że prędzej czy później będę zrujnowany z

powodu długów ojca!

— Zaryzykuj — podsunął markiz spokojnie. — Jestem pewien, że ktoś z

twoją odwagą i inteligencją, zdoła sobie poradzić.

— Chyba oszalałeś! — Spojrzał na markiza i dorzucił: — Nie takich słów

oczekiwałem od ciebie!

— Niby jakich?
— ... że powinienem skorzystać z okazji i uczynić Betty moją, nie

troszcząc się o przyszłość.

— Czemu tak nie zrobisz?
— Ponieważ — odparł Harry podnosząc głos — zbyt ją kocham, by

traktować ją tak, jak traktowałeś Millicent Carson i tuziny innych kobiet, z
którymi zabawialiśmy się w przeszłości. — Przerwał, zaczerpnął powietrza
i dokończył: — Jest jeszcze młoda, niewinna i nigdy nie zaznała
prawdziwej miłości. Zbyt ją kocham, by uczynić z niej kolejną igraszkę.

Harry mówił to gorączkowo. Wreszcie, jakby zawstydzony, że przestał

nad sobą panować, obrócił się na pięcie i dodał innym już tonem:

— Na litość boską, Vivien, pożycz mi te pieniądze i pozwól mi stąd

background image

zniknąć!

— Naturalnie, dam ci je, jednak myślę, że robisz błąd. Skoro oboje się

kochacie, oboje będziecie cierpieć.

— To już nasza sprawa.

Markiz zrozumiał, że Harry jest już u kresu wytrzymałości. Otworzył

zatem szufladę i wyciągnął z niej książeczkę czekową.

— Mogę ci pożyczyć tysiąc funtów — stwierdził. — I nie stawaj na

głowie, by mi je zwrócić! — Harry milczał, markiz podjął więc: — Liczę
tylko na to, że jak tylko wrócisz do kraju na jakimś cuchnącym parowcu, to
odzyskasz rozum i przyjdziesz do portu powitać nas.

— Próżna nadzieja — odpowiedział szybko Harry. — W kraju postaram

się zorientować, czy da się coś jeszcze ocalić z fortuny ojca.

Markiz pojął z tonu jego głosu, że żadne argumenty nie trafią do

przyjaciela. Podpisał czek na tysiąc funtów i położył na biurku. Harry z
wahaniem wziął czek do ręki. W tej samej chwili wszedł jeden ze
stewardów.

— O co chodzi, Jenkins? — zapytał markiz ostr

Telegram do pana Prestwooda z konsulatu brytyjskiego. To chyba

pilne — powiedział steward wręczając telegram Harry'emu, który
odczekał, aż drzwi się zamkną za Jenkinsem, i zaskoczony zerknął na
papier.

— Domyślam się, w jakiej sprawie... — odezwał się cicho.
— Twój ojciec nie żyje? Zabiorę cię do kraju tak szybko, jak to możliwe

— rzekł markiz.

Powoli Harry otworzył kopertę. Markiz obserwował jego twarz. Harry

przeczytał wszystko uważnie i parokrotnie, jakby nie dowierzał własnym
oczom. Nagle krzyknął tak, że głos jego odbił się echem po jachcie.

Cisnął telegram na biurko i wybiegł na korytarz. Markiz patrzył chwilę

za Harrym, potem wziął do ręki papier i zaczął czytać:

Dla Pana Edwarda Prestwooda, jacht „Morska Syrena", Brytyjskie poselstwo w

Bangkoku, Syjam.

Z głębokim żalem zawiadamiamy Pana, że pański ojciec, sir Roger Prestwood,

zmarł wczorajszego popołudnia na atak serca wywołany wiadomością, iż wygrał
on na loterii w Południowej Afryce sumę stanowiącą równowartość 200 tysięcy

background image

funtów szterlingów. Pogrzeb odbędzie się w sobotę. Prosimy Pana o możliwie
najrychlejszy powrót dla rozwiązania pilnych spraw związanych z pozostawionym
majątkiem.

Markiz przeczytał telegram po raz drugi, następnie wstał i podążył za

przyjacielem.
Betty nadal miała łzy w oczach, ale przestała już szlochać. Gdy Tarina
odstawiła na bok wodę, usłyszała pytanie:

— Co ja mam... zrobić, Tarino? Nie jestem w stanie pozbierać myśli.

Jestem taka... nieszczęśliwa. ..

Nie dokończyła, bo oto w drzwiach stanął nagle Harry. Przez chwilę po

prostu na nią patrzył. Berty usiadła na łóżku i wyciągnęła ku niemu
ramiona.

— Harry!

Nie odzywał się, tylko wciąż na nią patrzył. Następnie, jakby ociągając

się przysiadł na jej łóżku. Ona także wpatrywała się w niego, a w jej oczach
czaiło się nieme błaganie. Wreszcie Harry przemówił chropawym głosem:

— Wszystko już dobrze, moja ukochana! Kiedy się pobierzemy?
— Harry!

Zabrzmiało to jak krzyk ptaka wzlatującego do nieba.

— Mój ojciec zmarł. I zamiast długów pozostawił mi fortunę!

Betty znowu się rozpłakała, tym razem jednak ze szczęścia. Harry

przytulił ją tak, jakby chciał ją zapewnić, że nigdy nie pozwoli jej odejść.

Stojąca z boku Tarina wpatrywała się w nich, myśląc, że anioł stróż nie

opuścił Betty w ciężkiej chwili i że cały czas nad nią czuwał.

— Kocham cię! — powiedział Harry. — Możemy wziąć ślub tutaj, przed

powrotem do domu. Nie będzie już więcej problemów, przestaniesz się
smucić.

— Aż trudno uwierzyć!... — rzekła Betty łamiącym się głosem.
— Jednak to prawda! Prawda! Możemy być razem, najdroższa. Nie

będzie rozstań ani łez!

Zwrócił ku niej twarz i pocałował ją. Ten widok wyrwał Tarinę z

zamyślenia. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że trzeba zostawić ich
samych. Spojrzała na drzwi, ale wtedy Betty powstrzymała ją ruchem ręki.

— Nie odchodź, Tarino... Harry powinien poznać tajemnicę... kim jesteś i

background image

jak wiele dla mnie znaczysz.

Tarina podbiegła do łóżka.

— Liczy się tylko to — powiedziała — że teraz będziesz szczęśliwa— to

naprawdę cudowne!

Pocałowała Betty w policzek, a Harry spytał:

— Jaki to sekret przede mną trzymałyście?
— Tarina to moja kuzynka — odparła Betty — i bardzo ją kocham.

Pragnę, byś pokochał ją także.

— Tak się stanie — odpowiedział Harry — ale pozwól mi, kochana,

myśleć wyłącznie o tobie.

Spojrzeli na siebie rozmarzonym wzrokiem. Tarina wycofała się na

palcach z pomieszczenia i po chwili zdała sobie sprawę, że ktoś jeszcze
usłyszał wyznanie Betty.

W drzwiach stał markiz, przyglądając się dramatycznej scenie,

rozgrywającej się pomiędzy kochankami. Patrzył na to wszystko jakby z
niedowierzaniem. Na jego widok Tarinie serce znowu zaczęło bić szybciej
w piersi. Nie była w stanie powiedzieć cokolwiek. Chciała wyjść niepo-
strzeżenie na korytarz. Betty i Harry nie widzieli w tej chwili świata poza
sobą.

— Myślę, Tarino, że jesteśmy tu zbyteczni — rzekł cicho markiz,

przepuszczając ją przodem i powoli zamykając za sobą drzwi.

Tarina zatrzymała się w korytarzu, niezdecydowana, czy wracać do

siebie, kiedy on powiedział:

— Chodź ze mną. Chcę z tobą porozmawiać.

I znów świat zadrżał jej pod nogami. Weszła do jego gabinetu, gdzie

malowidła, obecnie oparte o regały z książkami, zdawały się wysyłać ku
niej magiczne światło. Odwróciła się, by spojrzeć na markiza, a on rzekł:

— A więc w końcu sekret wyszedł na jaw... Jesteś kuzynką Betty

Bradwell!

— Tak...
— To czemu udawałaś jej służącą?

Popatrzyła na niego z obawą, bojąc się jego gniewu.

— Mój ojciec zmarł... Zostałam bez pieniędzy i przyjechałam do Londynu

w poszukiwaniu... pracy. — Markiz uniósł brwi, lecz nie odzywał się.

background image

Tarina podjęła: — Potrzebowałam referencji i choć nie widziałam się z Betty
przez dwa lata, ponieważ mieszkała poza krajem, to wiedziałam, że mogę
na nią liczyć.

— I zatrudniła cię...
— Jej pokojówka złamała nogę i... nadarzyła się dla mnie wspaniała

okazja, żeby zwiedzić Syjam.

— Takie to proste... — zaśmiał się markiz. — Próbowałem rozwiązać tę

zagadkę przez całą noc: skąd masz stroje, na jakie zwyczajna pokojówka
nie mogłaby sobie nigdy pozwolić.

— Betty podarowała mi swoje suknie, których już nie nosiła.
— Bardzo proste wyłumaczenie. I jakże inne od domysłów, które

wzbudzały moją zazdrość.

Słysząc to, Tarina oblała się rumieńcem.

— Teraz już wszystko jasne. I skoro Betty i Harry mają zamiar pobrać się

jeszcze tu, w Bangkoku, proponuję, byśmy uczynili to samo.

Przez moment Tarina sądziła, że się przesłyszała. Aby się upewnić,

zapytała szeptem:

— Czy prosi mnie pan... o rękę?
— Oczywiście! — odparł markiz— Mówiłem przecież, żebyś mi zaufała.

— Słyszałam, że... chce pan pozostać kawalerem. .. i nie ma zamiaru się

żenić.

— Bo to była prawda, dopóki nie poznałem ciebie.

Zapanowało milczenie. Markiz nie ruszał się, a Tarina nie patrzyła na

niego. W końcu odezwała się bardzo cicho:

— Czy prosi mnie pan... o rękę... tylko dlatego, że jestem... kuzynką

Berty?

Uśmiechnął się.

— Mogłem się domyślić, że coś podobnego przyjdzie do twej zmyślnej

główki. Aby cię przekonać, że moje zamiary są poważne, pokażę ci list, jaki
napisałem do lorda Rosebery.

List leżał na biurku. Markiz napisał go, nim przyszedł do niego Harry z

prośbą o pożyczkę. Teraz markiz wręczył kartkę Tarinie, która wahała się
przez moment, więc zachęcił ją słowami:

— Przeczytaj. Chcę, żebyś to przeczytała. Posłusznie spojrzała na

background image

papier w swej dłoni.

Drogi Archibaldzie
Przesyłam raport z moich rozmów z królem, która to relacja, jak mniemam,

rozwieje twoje obawy. Przekonałem króla do złożenia wizyty w Anglii i być może
w innych krajach europejskich w przyszłym roku. Król uczyni to z chęcią, a ja
obiecałem mu gorące przyjęcie w Anglii.

Nawiązując jeszcze do naszej rozmowy przed wyjazdem... Otóż muszę cię
poinformować, że ta podróż była naprawdę odkrywcza i odnalazłem rzeczoną
„gwiazdę", w istocie... Podjąłem decyzję o zawarciu małżeństwa. Z powodów,
które szerzej wyjaśnię później, rezygnuję ze wszystkich stanowisk w
administracji państw owej, zamierzając cieszyć się małżeńskim szczęściem.

Przesyłam ci najserdeczniejsze pozdrowienia i oczekuję rychłej odpowiedzi.

Gdy Tarina skończyła czytać, markiz odebrał jej list, podarł i ku jej

zdumieniu rzucił na podłogę.

— Będę musiał napisać drugi, w którym zgodzę się na objęcie jakiegoś

stanowiska. Liczę na to, że moja żona będzie mi pomagać w obowiązkach i
uczyni mnie szczęśliwym. — Mówiąc to, objął ją ramieniem i przyciągnął
do siebie. — Chyba nie masz nic przeciwko temu?

Tarina spojrzała mu w oczy.

— Ale... nie może pan... mnie poślubić!
— Dlaczego? Sądziłem, że mnie kochasz.
— Owszem. Kocham, i to do szaleństwa... Lecz pan... nie pragnie się

żenić.

— Nie chciałem się żenić przez wiele lat — przyznał markiz. — Jednak

kiedy wróciliśmy z targu na wodzie, to zdałem sobie sprawę, iż nie mogę
bez ciebie żyć, że musimy być razem.

Nachylił się, aby ją pocałować, lecz Tarina zaparła się dłońmi o jego pierś

i powiedziała:

— Proszę... jeszcze nie! Kocham pana i mam... takie przedziwne

uczucie... jakbym już do pana należała... Jednak nie jestem pewna... czy po-
winien pan... żenić się ze mną.

— To jak inaczej moglibyśmy być razem?
— Nie wiem... czy jestem dla pana... najważniejsza.

Markiz zaśmiał się, szczerze rozbawiony.

background image

— Jesteś teraz zabawna — rzekł. — Przecież wiesz dobrze, że myślimy

tak samo, tak samo czujemy, że jesteśmy jednością! Małżeństwo niczego
nie zmieni. — Wstrzymała oddech, a on dodał: — Pragnę cię nie tylko jako
swego bóstwa, ale i jako kobiety. I już dłużej nie mogę udawać, że nie jesteś
częścią mego życia. Teraz i na zawsze.

Zanim Tarina zdążyła odpowiedzieć, on przyciągnął ją do siebie i

pocałował.

Ów pocałunek był tym, czego pragnęła od dawna, tyle że cudowniejszy,

niż potrafiła to sobie wyobrazić. Czuła żar jego ust, przenikający niczym
słoneczny promień całe jej ciało. Gdy trzymał ją tak w objęciach, zdawało
jej się, iż wibracje ich obojga zgrały się w jednym rytmie, tak jakby istotnie
stali się jedną osobą. Lecz jego pocałunek był czymś więcej. Nie sądziła, że
możliwe jest odczuwanie takiej ekstazy... Zupełnie jakby wzleciała do
nieba, gdzie nie ma żadnych kłopotów, żadnych problemów, a jedynie
niebiańska szczęśliwość, jakiej nie sposób opisać słowami.

Wreszcie markiz uniósł głowę i Tarina rzekła, chwytając oddech:

— Kocham cię... kocham. Nie wiedziałam, że... miłość może być taka...

cudowna!

— Ani ja — odparł. — Najdroższa, nie wiem, co bym począł, gdybym cię

utracił.

Wtedy pocałował ją jeszcze raz, namiętnie, żarliwie, ona zaś pomyślała,

że znalazła się w niebie, z którego nikt nie chciałby powracać na ziemię.

Jakiś czas później markiz powiedział:

— Tak bardzo mi się poszczęściło. Odnalazłem to, czego szukałem przez

całe życie, i to w dodatku na swym własnym jachcie.

— Nie mogłeś oczekiwać, że odnajdziesz swoją żonę w przebraniu

pokojówki.

— Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że jesteś służącą — odparł

markiz. — Kiedy ujrzałem cię pierwszy raz, a ty patrzyłaś na mnie z
ciemności na pokładzie... kiedy światło księżyca odbijało się od twej
twarzy, to pomyślałem, że jesteś jakąś cudną zjawą. — Pocałował ją w
czoło i podjął: — Nie spotkałem nikogo równie pięknego jak ty. Myśla-
łem, że spadłaś prosto z nieba. — Tarina nie odpowiadała, położyła mu
tylko głowę na ramieniu, on zaś dodał: — Teraz jesteś na ziemi. Muszę ci

background image

coś wyznać, ukochana. Choć przeszedłem przez te wszystkie pokusy złych
demonów, to zobaczysz, że będę wzorowym małżonkiem — uśmiechnął
się do niej z czułością. — Mogę obiecać ci, że odtąd nie ulegnę żadnym
pokusom. Dlatego że jesteś taka piękna i że łączy nas coś nieziemskiego.

— Mam nadzieję, że to prawda — powiedziała Tarina. — Kocham cię

całym sercem. Chcę stanowić dla ciebie natchnienie. I przekonać cię, iż
naprawdę jestem tą gwiazdą, której poszukiwałeś, a nie tylko jej odbiciem
w mętnej wodzie.

Markiz zaśmiał się, poznając swe własne słowa.

— Jesteś kobieca i niewiarygodnie śliczna. Nie wystarczy mi życia, by

opowiedzieć ci o twej piękności.

Tarina zerknęła na obrazy.

— Ja... nadal trochę się boję...
— Czegóż to?
— ...że nie jestem na tyle znacząca dla ciebie, by zostać twą żoną. Prawie

nie znam życia i może nie potrafię uczynić cię... szczęśliwym.

Markiz przytulił ją mocno.

— Podziwiam twą niewinność i czystość, kochana. Mogę cię nauczyć

wiele, tak samo jak ty mnie. I ufam, że oboje będziemy najszczęśliwszymi
ludźmi na ziemi. — Spojrzeli na malowidła i on dodał: — Powiedziałaś, że
te obrazy nie uczą, lecz rozwijają ducha. I ja czuję teraz, że rozwinąłem się
duchowo, stałem się silniejszy. Więcej, odkąd ciebie poznałem, inaczej
spoglądam na życie.

— Czy to prawda? — spytała Tarina.

— Sądzę, że instynkt podpowiedziałby ci, gdybym kłamał.

Westchnęła cicho.

— Nie wierzyłam, że życie może być takie cudowne! Mówisz tak, jak

dawniej mawiał mi papa.

Markiz objął ją jeszcze mocniej i rzekł:

— Kiedy po raz pierwszy ujrzałem twoją kuzynkę, to pomyślałem, że jest

najpiękniejszą kobietą na świecie, lecz gdy potem zobaczyłem ciebie, to
stwierdziłem, iż się pomyliłem. Ty jesteś najpiękniejsza, bo twoja uroda jest
odbiciem twej duszy.

Tarina aż krzyknęła.

background image

— Zawsze pragnęłam usłyszeć takie słowa!
— Sam się sobie dziwię! — zaśmiał się. — Jednak nigdy do nikogo nie

czułem tego, co teraz czuję do ciebie.

— Jestem taka szczęśliwa... Tak bardzo... bardzo szczęśliwa —

powiedziała. — I zawsze pozostanę wdzięczna, że los nas połączył. —
Urwała i dokończyła bardzo uroczyście: — Los zawsze mnie prowadził.
Zawiódł mnie do Betty w odpowiednim momencie, kiedy oczekiwała
twego zaproszenia na pokład „Morskiej Syreny"..

Markiz nie odpowiedział, tylko pocałował ją delikatnie. Potem jednak

przywarł gorąco do jej warg i raz jeszcze porwała ich ekstaza miłości i
uniosła do gwiazd.

Wkrótce markiz i Tarina poszli poszukać Betty i Harry'ego, by oznajmić
im, iż zamierzają się pobrać. Betty i Harry przez moment milczeli
zaskoczeni, a potem Harry zakrzyknął:

— Nie mogę w to uwierzyć! Co za wspaniała nowina! — Zwrócił się do

Tariny: — Dzięki ci za to, że usidliłaś najbardziej zatwardziałego kawalera,
który dotąd nie uległ żadnym namowom!

Markiz zaśmiał się.

— Nie zawstydzaj Tariny — rzekł. — To nie ona mnie schwytała, to ja

schwytałem ją!

Betty objęła Tarinę i pocałowała ją.

— Och, moja droga, ogromnie się cieszę. Harry i ja jesteśmy tak

szczęśliwi, że pragniemy, by wszyscy dzielili z nami tę radość.

— Tak to już bywa w Syjamie — wtrącił markiz.
— W tej „krainie uśmiechu" — dokończyła Tarina.
— Pierwsza rzecz, jaką musimy zrobić — stwierdził Harry praktycznie

— to pójść do brytyjskiego poselstwa i dowiedzieć się, kiedy mogą odbyć
się zaślubiny.

— Myślę, że nie będzie z tym żadnych problemów — odparł markiz. —

Wiem, Harry, jak spieszno ci do kraju. A więc nie traćmy czasu!

— Nie mogę wyobrazić sobie niczego cudowniejszego: Tarina i ja

wychodzimy za mąż w Syjamie — powiedziała Betty. — Martwię się tylko,
czy nasze suknie, w których pójdziemy do ślubu, dobrze będą się
prezentować przy naszych przystojnych wybrańcach.

background image

— Nawet bez strojów będziecie piękne — rzekł Harry cicho.

Betty spąsowiała i spojrzała w oczy Harry'emu. Było jasne, że nie widzi

poza nim świata. Markiz zabrał więc Tarinę z powrotem do siebie. Po
drodze zatrzymał stewarda:

— Zamów powóz do brytyjskiego poselstwa. Ma być gotowy za pół

godziny!

— Tak jest, milordzie!

Steward pospieszył wykonać polecenie, a markiz z Tariną weszli do

gabinetu i zamknęli za sobą drzwi.

— Mam pół godziny na to, żeby ci wyznać, jak bardzo cię kocham —

powiedział markiz.

Spojrzała na podarty list leżący na podłodze i rzekła:

— Może powinnam pozostawić cię na chwilę samego, byś mógł napisać

nowy list do lorda Rosebery.

— Odłożę to na później. Objął ją i przyciągnął do siebie:
— A teraz powiedz mi, że ci okropnie przykro, iż się przez ciebie

denerwowałem. — Popatrzyła na niego zdumiona, a on wyjaśnił: —
Rozumiesz chyba, że miałem powody obawiać się, iż moje małżeństwo
może nie zostanie zaakceptowane. Nie zapominaj, że zajmuję wiele
ważnych stanowisk.

— A czy... zostanie zaakceptowane teraz?
— Jak wiesz — zaczął — byłem gotów zrezygnować ze wszystkiego i

poślubić ciebie, kochana. Jednak teraz okazało się, że jesteś kuzynką Betty,
a ona wywodzi się ze starej szlacheckiej rodziny.

— Skąd... skąd o tym wiesz?
— Jestem dosyć dociekliwy — odparł markiz.— Lubię wiedzieć

wszystko o swoich przyjaciołach.

Odsunęła się od niego, aby zapytać:

— A gdybym rzeczywiście była... jakąś ubogą panienką z Francji?
— To nadal pragnąłbym cię za żonę. Ponieważ cię kocham, nie mógłbym

cię utracić. — Westchnął z ulgą i dokończył: — Jednak, najukochańsza,
bogowie okazali się łaskawi. Łatwiej płynąć z prądem niż pod prąd.

— Naprawdę byłeś gotów... poślubić... „pannę Nikt"? — dopytywała się

Tarina.

background image

— Już ci mówiłem, że przy nikim nie czułem się tak jak przy tobie. Nikt

wcześniej nie uświadomił mi, że miłość jest darem od Boga.

Na te słowa Tarina wyzbyła się ostatnich obaw. Podeszła do niego i

zarzuciła mu ramiona na szyję.

— Kocham cię... kocham!— powiedziała — Ale nie mogę ci niczego dać

poza swą miłością. Czy ci to wystarczy?

Wiedział, że musi na to odpowiedzieć w zgodzie z własnym sumieniem.

— Ty jesteś wszystkim, czego pragnę teraz i na zawsze. Oboje wiemy, że

stanowimy jedność, i oboje możemy tak wiele dać światu i innym ludziom,
którzy nie są tak szczęśliwi jak my.

To właśnie chciała usłyszeć. Jej oczy zabłysły blaskiem radości i szczęścia.

Podała markizowi swe usta i dopiero po długiej chwili powiedziała cichym
rwącym się głosem:

— Naucz mnie... Proszę, naucz mnie wszystkiego... Co powinnam dla

ciebie czynić.— Nie odpowiedział, więc dodała szeptem: — Mogę
popełniać błędy i... przynieść ci w ten sposób wstyd.

Markiz ujął w palce jej podbródek.

— Nauczę cię miłości, kochana — zapewnił. — I będę także nad tobą

czuwał, aby nic złego cię nie spotkało. I pamiętaj, że od towarzyskich
konwenansów istotniejszy jest fakt, iż dajesz ludziom ciepło, które wszyscy
odczuwają.

I zaczął ją całować namiętnie i porywczo.

— Powóz przybędzie za kilka minut — powiedział. — Idź teraz, kochana,

i załóż swój kapelusz. Bangkok słynie z klejnotów, a więc po drodze do
poselstwa mam zamiar kupić ci pierścionek, który połączy nas na zawsze.

— To brzmi... cudownie! — odrzekła. — Wolę jednak twoje... pocałunki...

od wszystkich klejnotów Syjamu i całego świata.

Markiz chciał ponownie wziąć ją w ramiona, ale wymknęła mu się i z

uśmiechem wybiegła z kabiny. On zaś patrzył przez chwilę na zamknięte
drzwi. A potem zwrócił wzrok ku malowidłom.

— Rzuciłyście na mnie urok! — powiedział niemal gniewnie.

Odpowiedź rozbrzmiała mu w sercu:

— Przywiodłyśmy cię ku gwieździe!


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Podroz po gwiazde
Cartland Barbara Podróż po gwiazdę
Diamentowa gwiazda Cartland Barbara
44 Cartland Barbara Gwiazdka z nieba
PODRÓŻ PO EUROPIE, pedagogika, scenariusze zajęć
Zabawa dydaktyczna Podróż po Polsce z Misiem Zysiem, scenariusze zajęć
Lista dla osób podróżujących po Unii Europejskiej - dzieci, Pilot wycieczek
8. Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII w, 17, A
53 Językowa podróż po świecie lista prezentacji
sonety krymskie , "Sonety krymskie" - liryczny pamiętnik Adama Mickiewicza z podróży po Kr
Podróż po kraju, przyroda, scenariusze kl.5
Podróż do gwiazd, Teksty piosenek
PODRÓŻ PO POLSCE - koniec roku, przedszkole, POżEGNANIE PRZEDSZKOLA- WAKACJE
podroze po starozytnym swiecie wężyk GJJH57MXWNUPMTCSK7IZ4DT7HDU7OVYK3N2XL2A
Poradnik dla podróżujących po Czechach
Babci Brygidy szalona podroz po Krakowie

więcej podobnych podstron