Śląski Wałęsa. Też w piekiełku. 70 rocznica pogrzebu Korfantego.
Aleksandra Klich Gazeta Wyborcza
Dał Polsce Śląsk. A co Polska jemu?
Pogrzeb Korfantego 18 sierpnia 1939 r.(na zdjęciu) stał się wielką manifestacją...
Fot. Archiwum Muzeum Historii Katowic
Polski Komisariat Plebiscytowy. Siedzą, od lewej: trzeci - Wojciech Korfanty, ...
fot. Muzeum Historii Katowic
Wojciech Korfanty w 1903 roku jako pierwszy polski poseł z Górnego Śląska do...
Showman był z niego genialny. Przeszedł przez Śląsk jak huragan. Podczas wieców w hucie
tłumy robotników szalały z zachwytu, gdy wygrażał niemieckim fabrykantom, wymachując
swoją kryką prowdy (laską prawdy) i szczując ich psem Morycem. Wydawał gazety -
"Górnoślązaka", "Polonię", "Rzeczpospolitą", wypuszczał widokówki z własną podobizną, a
jego zwolennicy zaciągali się papierosami Korfanty. Niemieckie dzienniki pisały o nim
"blond bestia": - Był pierwszym tak nowoczesnym politykiem w Polsce. Wymarzony klient
dla dzisiejszych specjalistów od wizerunku medialnego. Gdyby jeszcze miał dostęp do
telewizji, toby dopiero pokazał, co potrafi - twierdzi prof. Marian Orzechowski, autor jedynej
kompletnej biografii Korfantego.
Syn ubogiego górnika spod Siemianowic, który w dzieciństwie nie słuchał Chopina, nie
czytał Sienkiewicza i po polsku mówił ledwo co - gwarą - został jednym z największych
patriotów w historii Polski. Biorąc pod uwagę siłę oddziaływania, można go porównać
wyłącznie do Lecha Wałęsy - jak przywódca "Solidarności" wykorzystał wzburzenie ludzi i
przeprowadził ich na drugą stronę, do Polski.
Jak obudziła się w Korfantym jego radykalna, bezkompromisowa polskość? Literacką
polszczyznę usłyszał w kościele, była też w przechowywanej w domu książce z kazaniami
Piotra Skargi. Jednak Polakiem został, jak sam przyznaje, w wyniku buntu przeciwko
restrykcyjnemu niemieckiemu gimnazjum. Gdy przed maturą z niego wyleciał za
niesubordynację, dzięki wsparciu Polaków z Wielkopolski trafił na uczelnię we Wrocławiu.
Polskość Korfantego przypieczętowała podróż po Europie z litewskim arystokratą , u którego
znalazł na rok pracę korepetytora.
Mógł o sobie mówić: człowiek sukcesu. Dzięki jego uporowi część Ślązaków poszła do
powstań, a pół miliona zagłosowało za Polską w plebiscycie 1921 roku. On przekonał
obywateli pruskiego państwa, w których ledwo tliła się polskość, że w Polsce poprawi się ich
los. Nie będą gnębieni przez urzędników ani właścicieli kopalń i hut. Będą mogli uczyć się i
awansować.
To Korfanty wygrał trzecie powstanie śląskie. Najpierw, wbrew oficjalnemu stanowisku
polskiego rządu (ponoć Piłsudski obawiający się reakcji Europy na konflikt na Śląsku mówił,
żeby dać sobie spokój, bo to "stara niemiecka kolonia"), uparł się, by je zorganizować. Potem,
mimo że polscy oficerowie (w tym piłsudczyk Michał Grażyński, późniejszy śląski wojewoda
i zaciekły wróg Korfantego) naciskali, by walkę kontynuować i odbić od Niemiec cały region,
Korfanty uznał, że cele zostały osiągnięte, i wysłał powstańców do domu. Nie potrzebował
sukcesu militarnego, wystarczył mu dyplomatyczny.
Prof. Orzechowski: - Nie chciał niepotrzebnego przelewania krwi. Ten konflikt to było
zderzenie dwóch ciągle obecnych w naszych dziejach koncepcji, dwóch sposobów widzenia
kraju: romantyczno-bohaterskiego i realistyczno-politycznego. Zgodnie z pierwszym trzeba
walczyć do końca, niezależnie od tego, jakie będą ofiary i jakie efekty. Drugi każe rozmawiać
o tym, co możemy osiągnąć, a czego nie.
Okazało się, że Korfanty ma rację. Państwa ententy przyznały w 1922 roku II
Rzeczypospolitej wielkie centrum przemysłowe, a nie tylko - jak planowano - same wsie. W
konsekwencji dzięki koniunkturze na węgiel ze śląskich kopalń zniszczona zaborami Polska
mogła zbudować gospodarkę i złapać oddech.
Jednak podział Górnego Śląska między Polskę i Niemcy dramatycznie naznaczył życie
mieszkańców regionu. Powstania, w których - zdarzało się - brat występował przeciwko
bratu, miały cechy śląskiej wojny domowej, plebiscyt kazał się Ślązakom, ani do końca
Polakom, ani Niemcom, określić narodowo, rozdarł ich świadomość. Granica wyznaczona w
1922 pogorszyła sytuację - przecięła miasta, tory kolejowe, mosty, nawet domy. Podzieliła
rodziny. Rozbiła śląską jedność.
Korfanty, choć dostrzegał dramat Górnoślązaków (np. wsparł pomysł autonomii), nie kwapił
się, żeby wziąć zań odpowiedzialność. Nie chciał zostać śląskim wojewodą.
Ambitny, marzył o karierze ogólnopolskiej, w Warszawie. Nie udało się: ani w 1918 roku,
gdy Korfanty przyjechał do stolicy i na wiecu zapowiedział, że "zaprowadzi porządek", ani w
1923 roku, gdy Piłsudski nie zgodził się, by został premierem. - Był Ślązakiem, nie miał więc
szans na karierę w Warszawie. Tym, którzy siedzą między krzesłami, jest zawsze ciężko -
mówił mi kilka lat temu niemiecki historyk prof. Manfred Alexander.
Jego karierę rujnował konflikt z marszałkiem Piłsudskim i jego ludźmi. Socjalista Piłsudski
nie znosił endeka, a potem chadeka Korfantego, który walczył z sanacją na manifestacjach i w
Sejmie. Korfanty powtarzał, że Marszałek to romantyczny watażka, którego wyprawy na
wschód niszczą kraj, oskarżał sanacyjnych polityków nie tylko o autorytaryzm, ale i o
lekceważenie spraw gospodarczych oraz praw mniejszości, w tym niemieckiej. Uparty i
bezczelny, rzucał w twarz, co myśli.
Ostatecznie Korfantego zgubiły jednak nie idee, ale pieniądze. Ciągle powtarzał, że trzeba je
mieć, by być skutecznym politykiem. Potrzebował ich też na utrzymanie żony i gromadki
dzieci, na dom w Zakopanem, na portrety u Witkacego, przyjmowanie przyjaciół artystów,
podróże, alkohol, dobre jedzenie. A także na utrzymywanie swoich gazet. Żeby zdobyć
pieniądze, wchodził do rad nadzorczych niezliczonych spółek, w tym również niemieckich.
Czy ten inteligentny lider chadeków i jeden z najzacieklejszych wrogów sanacji nie domyślał
się, że gdy stanie się zamożnym człowiekiem, będzie "budził zawiść, która z wolna
przeradzała się w podejrzenia i znajdowała ujście w rozchodzących się wpierw pocztą
pantoflową, a płynących już następnie kanałami urzędowymi, donosach"? Tak pisał
dyplomata Kajetan Morawski cytowany przez Jana F. Lewandowskiego, autora wydanej
właśnie popularyzatorskiej publikacji poświęconej życiu Korfantego.
Piłsudczycy wykorzystali te donosy. Korfanty wielokrotnie oskarżany o malwersacje
finansowe głównie przez swego starego wroga wojewodę Grażyńskiego trafił w końcu - jak
inni działacze antysanacyjni - do twierdzy w Brześciu. Choć nie udowodniono, jak chciano,
że jest złodziejem i zdrajcą stanu, tylko uznano, że czerpanie korzyści majątkowych z pracy w
radach nadzorczych niemieckich spółek to postępowanie niegodne posła, atakowany Korfanty
nie wytrzymał presji i wyjechał do Czechosłowacji. W tym czasie zmontowano kolejne
oskarżenia i aresztowano go, ledwo wrócił. - Zniszczyło go polskie piekiełko - twierdzi prof.
Orzechowski.
Zmarł kilka miesięcy po wyjściu z więzienia na Mokotowie, zaledwie dwa tygodnie przed
wybuchem wojny. Po Śląsku poszła wieść, że Korfantego otruli Polacy, malując ściany jego
więzienia arszenikiem. Ale to nieprawda - Korfanty chorował, prawdopodobnie na raka
wątroby.
Ignacy Jan Paderewski pisał po jego śmierci: "Stanął przed Sędzią Najwyższym Wielki
Obywatel, wierny Syn Kościoła, nieustraszony rycerz Rzeczypospolitej. Tam go już nie
dosięgnie ani zawiść, ani złość ludzka".
Dziś nie potrzebujemy Korfantego - pomnikowego bohatera ani męczennika. Potrzebujemy
pamięci o człowieku, który w dobie szalejących nacjonalizmów postawił na Polskę, wierząc,
że ten wybór będzie najlepszy dla Śląska. Pamięci o pragmatyku, zwolenniku rozsądnej
polityki, poszanowania praw mniejszości i wroga autorytaryzmu. W końcu pamięci o tym,
którego życie naznaczyły z jednej strony własne słabości, a z drugiej nieudowodnione
oskarżenia.
Potrzebujemy też trzeźwego zmierzenia się z prawdą, że to Korfanty przyprowadził Śląsk do
Polski. Zaledwie 87 lat temu.