Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Zofia Kowerska
Prawdziwe bogactwo
Trzy opowiadania
Warszawa 2012
Spis treści
NAJWIĘKSZE DOBRO
CO MOŻE WÓDKA I CO MOŻE KOBIETA
O JEDNEJ ANIELCE
KOLOFON
CO MOŻE WÓDKA I CO MOŻE
KOBIETA
Jan Słaboń nie był takim już najgorszym pijakiem, ale kieliszek lubił
i nie wszystko, co zarobił, do domu odnosił. Bywało zasiądzie
z kompanami w szynku, coraz to który z nich butelczynę stawia
i każe podać kiełbasą albo śledzia na zakąskę... Słaboń był bardzo
ambitny, więc stawiał najwięcej, bo chciał się pokazać.
Lubił się też chwalić. Siłacz był z niego niezły, ale jak zaczął
opowiadać o swojej sile, to mogłeś myśleć, że na jednym palcu cię
podniesie. Mądrala też był, ale już nie taki, za jakiego się miał. Dużo
jest takich ludzi, co o sobie zanadto dobrze trzymają.
Tą zarozumiałością najbardziej dokuczał swojej kobiecie. Zawsze
tak do niej mówił, jak gdyby ona była do niczego, jak gdyby nic bez
niego nie znaczyła, jak gdyby była popychadłem, które on w ruch
wprawiał. Że to była zuch baba, a nie żadna niedołęga, więc się
wieczyście kłócili.
– Chłop pracuje – mówił Słaboń – namarznie się w zimie, napoci się
w lecie, a baba co?
– A cóż, to nie robota ugotować i uprać, i ponaprawiać, i obszyć,
i posprzątać, a dzieci ocharużyć?...
– Kto prawdziwej roboty nie zna, to mu i to robota.
– To gorsza robota, niż twoja? Ty sobie zaprzężesz do dorożki
i jeździsz albo drzemiesz na koźle, czekając na gościa. Masz jedno
na głowie i tyle. A ja o wszystkim muszę myśleć.
– Tam kobieca głowa zdatna do myślenia!...
– Może twoja zdatniejsza, co ją sobie często gorzałką zalewasz?
– Chłopska zalana jeszcze sto razy więcej warta od babskiej
trzeźwej.
– A już te chłopy to same nie wiedzą, co wymyślić. Dlatego że mają
lepszą siłę od kobiecej, to im się zdaje, że świat na nich stoi. A mało
to tu, we Lwowie, takich kobiet, co same sobie radę dają, a i na
dzieci zarabiają?
– O, zobaczylibyśmy, jakbyś ty zarobiła! Do gadania to każda
z nich skora, a do roboty to jest chłop. Cała rodzina mu się na plecy
wali i trza dźwigać. Wy byście beze mnie na żebry poszli. Bo choć
baba w języku mocna, to językiem nie zarobi, bo nikt za to nie płaci.
Takim gadaniem Jan doprowadzał żonę do ostatniej złości. Kobieta
pracowała, jak mogła; w izbie było zawsze czysto, dzieci poubierane
schludnie, strawa ugotowana porządnie, wszystko dopilnowane
i w swoim czasie zrobione. Chodziła jeszcze często gęsto do prania
po domach, gdzie wiedziano, jaka z niej była porządna praczka.
Matka Jana, wielka już starowina, doglądała wtedy garnków,
a dzieci w karności utrzymywać jeszcze umiała. Najstarsza córeczka
Janostwa miała dopiero lat siedem, ale się w matkę wdała i już dużo
pomagała w gospodarstwie.
Lwów jest bardzo drogim miastem, jednakże przy pracowitości,
oszczędności i porządku Janowej bieda nie zaglądała do izby
Janostwa. Łóżka stały za parawanem, kuchenka angielska była
zawsze obielona, naczynia kuchenne tak poszorowane, że się w nich
przejrzeć było można, stoliki ponakrywane białymi serwetami
szydełkowymi, okna pomyte. Nawet takiemu panu, coby z pałacu tam
przyszedł, musiałoby się zrobić przyjemnie, bo porządek to nie tylko
zdrowie i oszczędność, ale rzecz tak miła dla oka, że o milszą chyba
trudno. Dobrze się człowiekowi robi, gdy wejdzie do mieszkania
utrzymanego w porządku.
Ale Janowi się zdawało, że to wszystko samo się robi, a żona jego
z założonymi rękami siedzi. Co prawda, mało w domu przebywał.
Cały dzień spędzał na koźle dorożki. Wyjeżdżał raniutko, czasem
wpadał na obiad, ale najczęściej żona nosiła mu jedzenie do stajni,
gdzie około 3 po południu innego konia do dorożki zaprzęgał. Wracał
do domu późno, czasem po północy, a gdy się zapił, to i nad ranem.
Konie i dorożka należały do takiego przedsiębiorcy, który wysyłał na
miasto kilku dorożkarzy i któremu przedsiębiorstwo to dobrze się
opłacało. Nazywał się on Rolewicz. Był rzetelny, ale twardy i surowy.
Płacił, co należało, i dotrzymywał umowy, ale oddalał ze służby za
najmniejsze przewinienie.
Co prawda, trudno inaczej postępować, gdy się ma do czynienia
z dorożkarzami, między którymi bywają i pijacy, i zawadiaki,
i oszukańcy, a najwięcej takich hardych, co to do nich bez kija nie
przystępuj. O, dorożkarze to hardy naród!
Tak Słaboń kilka lat pracował u Rolewicza i dobrze z nim
wychodził; ale byli oni jak dwaj równej siły psy, co to się nie
zaczepiają, bo jeden drugiego się boi. Rolewicz musiał mieć
rachunek z każdego grosza, ale przemawiał do Jana spokojnie
i uprzejmie; Jan patrzał czasem spode łba i oczy mu się chmurzyły,
ale że nie chciał tracić miejsca, więc się mitygował i jakoś szło
dobrze.
* * *
ISBN (ePUB): 978-83-7884-295-8
ISBN (MOBI): 978-83-7884-296-5
Wydanie elektroniczne 2012
Na okładce wykorzystano fragment obrazu „Niedzielny poranek” Alfreda Wierusza-Kowalskiego
(1849–1915).
WYDAWCA
Inpingo Sp. z o.o.
ul. Niedźwiedzia 29B
02-737 Warszawa
Opracowanie redakcyjne i edycja publikacji: zespół Inpingo
Plik cyfrowy został przygotowany na platformie wydawniczej
Inpingo
.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.