O świętym Ludwiku dzisiaj i jeszcze
trochę
Lubię Francję, choć nie cierpię jej współczesnej „laickości”. Lubię
francuską monarchię, choć nie lubię jej pudru, peruk i
absolutystycznych koturnów. Lubię francuskie chrześcijaństwo…,
ale ulubienie Taizé raczej mi przeszło. Sercem ciągnę albo ku
sarmackim kołtunom, albo ku francuskim katedrom i mężnemu
Ludwikowi z żonglerskiej pieśni.
I. Co lubimy
…Król nasz prawy jest i święty,
A szlachectwo jego schludne.
Póki to królestwo ludne
Trwa, król będzie czcią objęty:
Życie wiedzie nieobłudne,
Omija czyny paskudne,
W pogardzie ma grzech przeklęty
I wszelakie sprawki brudne...
Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny,
pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i
gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten
albo ten!”
Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik
to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek,
święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na
zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.
II. Państwo chrześcijańskie
Był królem cywilizacji chrześcijańskiej. Cywilizacji pełni. Jest
dowodem na to, że państwo chrześcijańskie jest możliwe i że może
być święte. I że warto o nim marzyć.
Bo to fakt przecież, że w trzynastym stuleciu przypadło Francji w
udziale zarazem: być w centrum świata, tworzyć klasyczne katedry
gotyckie, wznosić Sainte-Chapelle, widzieć, jak powstaje summa
teologiczna, usłyszeć pierwsze polifoniczne śpiewy, rzezać genialne
rzeźby i malować olśniewające miniatury, a wszystko to
chrześcijańskie! Na koniec zaś: mieć króla, który rządził nie tylko z
łaski Boga, ale i po Bożemu.
Dla mnie zaś rzeczą szczególnie miłą jest, że pośrednio dzięki
Ludwikowi w Poznaniu i Wrocławiu wyrosły pierwsze polskie,
gotyckie katedry. Gdyby nie ogłosił wyprawy krzyżowej i nie zamienił
funduszy budowlanych na fundusze krucjatowe, francuscy
kamieniarze pozostaliby pewnie w swoim kraju. A tak – wyruszyli w
wędrówkę za chlebem (dostatnim!) na kresy ówczesnej Europy.
III. Męstwo szalone
Ludwik „przydarzył się” Francji, ale nic nie „przydarzyło się”
Ludwikowi. Nie ma przypadków: świadomie zapragnął zostać
świętym i świętość swoją zaplanował. I mu się udało (nauczka, że
planować warto).
Wszakże nie zamierzał być ascetą. Król chrześcijański to był dlań
rycerz z krwi i kości. Posłuchajcie seneszala Joinville’a, Ludwikowego
towarzysza broni, cóż opowiada o bitwie pod murami nadmorskiej
Damietty, za pierwszej królewskiej krucjaty:
Cała jego [królewska] rada była zdania – jak o tym słyszałem – żeby
pozostał na swoim okręcie, aż do chwili, kiedy zobaczy, czego
dokonali jego rycerze, którzy zeszli na ląd. […] [Bo] gdyby razem z nimi
został zabity, sprawa byłaby stracona, tymczasem, jeśli pozostanie na
statku, osobiście będzie mógł rozpocząć odzyskiwanie ziemi Egiptu. A
on nie chciał nikogo usłuchać, ale skoczył w pełnej zbroi do morza, z
tarczą zawieszoną na szyi, z kopią w ręku, i był pierwszy na lądzie.*
Oto rycerski rys charakteru. Seneszal Joinville podziwia go zań, ale i
gani. To była wszak nieroztropność. Ale poza tym Ludwik chciał
sprawować władzę świętą i sprawiedliwą. Za jego czasów mit świętej
sprawiedliwości przerodził się w rzeczywistość:
Wiele razy zdarzało się, że po wysłuchaniu mszy zasiadał w lesie
Vincennes oparty o pień dębu, nam kazawszy siąść dookoła. I każdy,
kto miał doń jakąś sprawę, mógł podejść do niego bez przeszkód ze
strony strażnika ani kogokolwiek innego.
Ale hola, hola! Wy, którzy to czytacie, czy poznajecie, że ideał
narnijskich monarchów był właśnie – taki?... I że waleczny król Piotr
to właśnie Ludwik Święty? Nie na darmo Clive Staples Lewis wykładał
i badał literaturę starofrancuską.
IV. Człowiek szlachetny
Czcił Boga, korzył się przez Najświętszym Sakramentem, obmywał
nogi żebrakom, biedaków sadzał do swego stołu, a franciszkanów,
dominikanów i uczonych teologów miał wciąż przy sobie; pośród nich
sławnego Roberta de Sorbon, od którego imienia wzięła nazwę
paryska Sorbona. Wbrew pozorem nie chciał jednak być „dewotem”,
tylko – właśnie – świętym; czyli człowiekiem szlachetnym:
Raz, kiedy król był wesół, rzekł do mnie: „Seneszalu, podajcie mi
przyczynę, dla której człowiek szlachetny [preudomme] więcej jest
wart niźli dewot [beguin]”. I tak rozpoczęła się dysputa pomiędzy mną
a mistrzem Robertem [de Sorbon]. Skorośmy już kęs przedysputowali,
król sam wyrzekł swój osąd, powiadając: „Mistrzu Robercie,
pragnąłbym posiąść miano człowieka szlachetnego; niechajbym nim
został, a cała reszta niechajby tobie przypadła; bo człowiek szlachetny
jest rzeczą tak wielką i tak dobrą, że kiedy się wypowiada jego miano,
wypełnia ono całkiem usta”.
Ta rozmowa obrosła legendą. Oj, trzeba czytać „Pamiętniki”
(„Histoire de Saint Louis”) Joinville’a. Są dla pamięci o świętym
Ludwiku tym, czym „Kwiatki” dla pamięci o świętym Franciszku:
księgą serdeczną, a prawdziwą; lustrem prawdy, nie zaś lukrowaną
laurką.
V. Suum quique
Oddawał więc każdemu, co mu się należało, doceniał racje każdego
stanu i narodu, nawet Saracenów. Ja sam, jako wędrowny żongler,
wzruszam się jego ukłonem w stronę ludzi pokrewnej mi profesji. Bo
przecież świeckich pieśni raczej nie lubił, bo przecież pozycja
śpiewaków była podówczas niska, a jednak…
[…] kiedy po posiłku minstrele możnych panów wchodzili ze swymi
skrzypkami, czekał […] tak długo, aż minstrel skończył śpiewać swoją
piosnkę; natenczas dopiero wstawał od stołu […].
Docenić trzeba to jego poczucie równowagi, miejsca, czasu i tematu:
Gdy byliśmy z nim osobno [w jego komnacie], zasiadał w nogach
swego łoża; i gdy natenczas dominikanie i franciszkanie, którzy tam
byli, powiadali mu o jakiej książce, aby jej ochotnie posłuchał, on
mawiał im: „nie będziecie mi teraz czytać nic; po jedzeniu nie ma
lepszej księgi niż quodlibet, to znaczy, że każdy mówi, co chce”.
Z tego opisu zdawałoby się, że był wręcz „dzisiejszy”, wyluzowany i
tolerancyjny. A jednak bluźnierstw serdecznie nie znosił:
Tak kochał Boga i Jego słodką Matkę, że kazał surowo karać tych
wszystkich, których mógł osądzić, a którzy mówili o Bogu lub Jego
Matce rzeczy nieprzyzwoite lub szpetne bluźnierstwa. […] I król
mawiał: „chciałbym być naznaczony rozpalonym żelazem pod
warunkiem, że wszystkie obrzydliwe przekleństwa zostaną wygnane z
mojego królestwa”. *
VII. Cóż to jest Bóg?
Wbrew pozorom jednak w jego działaniach publicznych prym wiodły
sprawiedliwość i ekonomia. Tym bardziej zadziwiają
„kwodlibetyczne” pogawędki, jakie odbywał był po obiedzie. O jednej
już słyszeliśmy, inne są niemniej ciekawe. Wpierw teoretyczna:
Zawołał mnie raz król i rzekł: [...] „Seneszalu, cóż to jest Bóg?”. Ja zaś
rzekłem mu: „Panie, jest to rzecz tak dobra, iż lepsza być nie może”.
„Prawdziwie tak jest – odrzekł – dobrze powiedziane; oto bowiem
odpowiedź, którą podaliście, znajduje się zapisana w księdze, którą
trzymam w dłoni”.
A druga praktyczna:
[rzekł do mnie raz] „[…] …zapytuję was, panie, co byście woleli: być
trędowatym czy popełnić grzech śmiertelny?” Ja zaś, który nigdy mu
nie skłamałem, odrzekłem, iż wolałbym popełnić trzydzieści grzechów
śmiertelnych, niż być trędowatym. [...] On zaś rzekł mi na to:
„Odpowiedzieliście jak popędliwy głupiec, gdyż najstraszliwszym
trądem jest żyć w stanie grzechu śmiertelnego”.
Czyż te rozmowy nie brzmią nad wyraz aktualnie?
VIII. Proroctwo na dziś
Podobnie z pieśniami truwerów, które Mu poświęcono. Kiedy
słyszymy dziś o konfliktach w Syrii, o planowanej wojnie z Iranem – o
kryzysie cywilizacji chrześcijańskiej – poczytajmy te rymowane,
trzynastowieczne proroctwa pod adresem świętego Ludwika.
Przeszłość to dziś tylko cokolwiek dalej; podobnie wszak
prorokowano później Sobieskiemu. Niestety, ani jeden, ani drugi nie
odnieśli ostatecznego zwycięstwa. Sobieski zresztą nie był świętym,
więc pozostaje modlić się do Ludwika, który u Saracenów wzbudzał
podziw i bojaźń, a był o krok od sukcesu. Może teraz… może teraz, za
jego wstawiennictwem? ziści się? iż ktoś
[…] Ochrzci Sułtana i we swoje dłonie
Poweźmie świata całego władanie […]
I z wielkim wojskiem przejdzie morskie tonie;
Jego potęgi nie zdzierżą poganie,
Turcja i Persja upadną w pokłonie;
Na koniec będzie królem w Babilonie. […]
Jacek Kowalski
Powyżej cytowałem fragmenty dwu pieśni anonimowych truwerów
we własnym przekładzie, fragmenty „Histoire de Saint Louis” Jeana
de Joinville, także we własnym przekładzie oraz – oznaczone
gwiazdką – wyjątki tegoż dzieła według: Jean de Joinville, Czyny
Ludwika Świętego króla Francji, przeł. Marzena Głodek, Warszawa
2002