Christenberry Judy Para za parą

background image

Judy Christenberry

Para za parą

background image

PROLOG

- Dobro oddziela od zła bardzo cienka linia. Mam na­

dzieję, że my stoimy po właściwej stronie - powiedziała
Shelby Cook, przeglądając stronę internetową biura po­
dróży. - To chyba trochę głupio jechać na wakacje tak

szybko po pogrzebie mojej matki, nie sądzisz?

- W zasadzie od dziesięciu lat już nie była twoja matką,

kochanie, i dobrze o tym wiesz. Zrobiłaś dla niej wszyst­
ko, co mogłaś. Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia.

- Kay odchyliła się i zamknęła oczy, chcąc uniknąć dal­

szych pytań.

Kay Cook była osobą szczerą i uczciwą do szpiku kości,

jednak teraz uknuła pewien spisek. Miała tylko nadzieję,
że sprosta temu zadaniu.

- Cieszę się, że pośredniczyłaś w moich kontaktach

z mamą. Była głęboko nieszczęśliwą osobą, zwłaszcza że

jej drugie małżeństwo okazało się bardzo nieudane.

- Byłaś jedynym światełkiem w jej smutnym życiu.

Właśnie dlatego namówiłam ją, by cię odwiedziła. Była

miłą osobą, ale nie miała szczęścia do mężczyzn.

- Dlaczego mój ojciec ją zostawił?

Pytanie wytrąciło Kay z równowagi. Odwróciła twarz,

by ukryć targające nią emocje.

background image

160

Judy Christenberry

- Ojciec? Nigdy o niego nie pytałaś.
- No tak, bo ilekroć próbowałam czegoś się dowiedzieć,

mama wpadała w histerię. - Wzruszyła ramionami. - Kie­
dy trochę podrosłam i zobaczyłam, jak matka zachowuje

się w obecności mężczyzn, zaczęłam podejrzewać, że być
może wina nie leżała po stronie ojca.

- Próbowałaś go odszukać?
- Nie. Jakoś sobie poradziłam bez niego. A on nigdy się

ze mną nie skontaktował. To przecież o czymś świadczy.

- Rozumiem. - Kay kliknęła na obrazek hotelu położo­

nego tuż przy plaży. - Kto wie, być może to już wkrótce
się zmieni.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W Honolulu powitało je wspaniałe słońce. Shelby wes­

tchnęła z rozkoszą.

- Och, to prawdziwy raj.

Kay zwróciła twarz ku słońcu i uśmiechnęła się.

- A widzisz, jednak miałam rację. Zasłużyłaś na odpo­

czynek, zresztą jeśli bardzo chcesz, możesz się uczyć na­

wet na plaży.

- Masz rację. Trzy lata studiów prawniczych dało mi

w kość i przyda mi się trochę oddechu. - Jednak to nie był
jedyny powód, dla którego przyjechały na Hawaje. Kay

umówiła się tu z mężczyzną, z którym od piętnastu lat
prowadziła korespondencję. - Na pewno już nie możesz
się doczekać spotkania z twoim facetem.

- On nie jest mój - sprostowała Kay. - Ostatnio widzie­

liśmy się, gdy byliśmy nastolatkami. Kiedy dowiedział się
o moim przyjeździe, zaproponował, że pokaże nam Ha­
waje.

- Bardzo miło z jego strony - powiedziała Shelby,

a w duchu przysięgła sobie, że jeśli ten facet rozczaruje
Kay, natychmiast go spławi. Przynajmniej tyle mogła zro­
bić dla kochanej ciotki.

Gdy dotarły do hotelu, Shelby zaproponowała:

background image

162

Judy Christenberry

- Najpierw się rozpakujemy, a potem może pójdziemy

na spacer? Na noc zostawimy otwarte drzwi balkonowe.
Chłodna bryza ukołysze nas do snu.

- Tu jest naprawdę cudownie.

Zaczęły się rozpakowywać, ale przerwał im dzwonek

telefonu. Kay pierwsza dopadła aparatu.

- Cześć, Dan. Tak, już jesteśmy.

Shelby wiele słyszała o Danie Jacksonie. On i Kay by­

li sąsiadami w Clevelandzie, ale potem Dan wyprowadził
się na Oahu. Nigdy jednak nie przestali prowadzić oży­

wionej korespondencji. Dan był najbliższym przyjacie­

lem Kay, zresztą nie miała ich wielu. Przez ten czas, kie­
dy Shelby z nią mieszkała, ciotka rzadko umawiała się na
randki. Może dlatego, że musiała się zaopiekować czter­
nastoletnią siostrzenicą. Shelby wciąż dręczyły z tego po­

wodu wyrzuty sumienia.

Jej matka, Kordelia, niezbyt interesowała się córką.

Wielokrotnie próbowała ułożyć sobie życie, lecz z opła­

kanym skutkiem. Do tego stopnia nie dbała o dobro cór­
ki, że gdy jej drugi mąż próbował zgwałcić Shelby, matka

stanęła po jego stronie. Co więcej, oskarżyła córkę, że ta
chciała go uwieść.

To oskarżenie mocno ją zabolało. Nienawidziła tego

mężczyzny i kto wie, jak by się to wszystko skończyło,
gdyby nie interwencja ciotki, która na szczęście była wte­
dy z wizytą u Kordelii. W tym czasie w drugim pokoju
Shelby szarpała się z ojczymem. Podarł jej bluzkę i próbo­

wał ściągnąć stanik. Okładała go pięściami, za co wymie­

rzył jej siarczysty policzek. Wtedy zaczęła krzyczeć.

Kay usłyszała jej krzyk, wpadła do pokoju i zdzieliła

background image

Para za parą

163

szwagra lampą. Nie pozwoliła Kordelii zbić córki. Kazała
się Shelby spakować i zabrała ją do siebie.

Shelby nie protestowała, była zadowolona z takiego ob­

rotu sprawy. Długo nie mogła się uporać z traumą. Czu­

ła się odrzucona przez matkę i zbrukana przez ojczyma.
Dzięki lekarzom i Kay doszła wreszcie do siebie. Przesta­
ła wymagać od matki miłości, której ta nie umiała jej dać.
Nauczyła się brać rzeczy takimi, jakie są.

Miała wobec Kay olbrzymi dług wdzięczności, dlatego

bez wahania zgodziła się towarzyszyć ciotce w podróży

na Hawaje. Trochę się o nią martwiła, bo takie spotka­
nie po latach mogło okazać się wielkim rozczarowaniem.

Wymiana korespondencji to jedno, ale spotkanie twarzą

w twarz to zupełnie coś innego. Shelby chciała chronić

ciotkę, by choć częściowo jej się odwdzięczyć.

Często mówiono jej, że dobrze zna się na ludziach. Li­

czyła, że szybko odkryje, jakie intencje ma wobec Kay
Dan Jackson.

Z rozmowy telefonicznej, przeprowadzonej przez ciotkę,

wynikało, że do spotkania dojdzie już dziś wieczorem.

- No i co powiedział? - spytała niecierpliwie, gdy Kay

odłożyła słuchawkę.

- Zaprasza nas na kolację. Będzie też jego przyjaciel. -

Rozpakowała kolejną walizkę i z niepokojem spojrzała na
Shelby. - Nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Shelby była przekonana, że na kolacji będzie się czuła

jak piąte koło u wozu, jednak chciała jak najszybciej po­

znać Dana Jacksona.

- Nie, chociaż on pewnie wolałby ten wieczór spędzić

tylko z tobą.

background image

164 }udy Christenberry

- Och, mówiłam ci, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. -

Kay spłonęła rumieńcem.

Shelby uśmiechnęła się w duchu. Ciotka nigdy nie

umiała kłamać. Oby mi się udało równie szybko przej-
rzeć Dana, pomyślała.

- W co się ubierzesz? - spytała Kay.
- Ja? - zdziwiła się Shelby. - Pytanie brzmi: w co ty się

ubierzesz.

- Musisz ładnie wyglądać. Włóż tę nową letnią sukienkę.

Przed wyjazdem Kay upierała się, że Shelby musi uzu­

pełnić garderobę. Skończyło się na tym, że obie kupiły so­
bie nowe sukienki. Shelby zieloną, wspaniale pasującą do

jej kasztanowych włosów. Kay niebieską, w której, jako

blondynce, było jej bardzo do twarzy.

- Zgoda, ale pod warunkiem, że ty też włożysz nową

sukienkę.

- Umowa stoi - zgodziła się Kay z entuzjazmem. - Zwa­

limy ich z nóg.

Shelby nie poznawała zazwyczaj spokojnej ciotki. Skąd

w niej nagle tyle energii?

Czyżby była zakochana w Danie Jacksonie? W su­

mie nie ma się czego obawiać, bo Kay należało się trochę
szczęścia. Miała dopiero trzydzieści cztery lata, o dziesięć

więcej niż Shelby. W tym wieku nietrudno jeszcze znaleźć

miłość i założyć rodzinę.

Jednak czy mężczyzna, który przez piętnaście lat ogra­

niczył się tylko do pisania listów i nigdy nie nalegał na
spotkanie, jest właściwym partnerem?

Shelby postanowiła być czujna, bo intuicja podpowia­

dała jej, że w tej całej sprawie jest coś dziwnego.

background image

Para za parą

165

Ubrały się w nowe sukienki, zrobiły makijaż, poprawiły

fryzury i zeszły do hotelowego holu.

- Jesteśmy za wcześnie. Może wstąpimy do sklepu. Wi­

działam tam niezłe ciuchy - powiedziała Kay, która uwiel­
biała zakupy.

- Nie, idź sama.
- Gdybyś zobaczyła Dana, od razu mnie zawołaj. Jest

wysoki i ciemnowłosy.

- Nie masz jego zdjęcia?
- Nie mam.
- To może poderwę kilku wysokich, ciemnowłosych fa­

cetów, żebyś miała większy wybór?

- Och, w takim razie zostanę. - Kay wyglądała na zszo­

kowaną.

- Żartowałam. Idź, mamy jeszcze dużo czasu.

Kay oddaliła się, lecz cały czas zerkała zaniepokojona

na Shelby.

Niepotrzebnie ją zdenerwowałam, pomyślała Shelby.

Umościła się wygodnie w fotelu i obserwowała ludzi krę­

cących się po holu.

Po kilku minutach do hotelu weszło dwóch mężczyzn.

Obaj przystojni i wysocy. Jeden był młody, drugi w kwie­
cie wieku. Stanowczo za stary dla Kay, pomyślała od ra­
zu Shelby.

Gdy zauważyła, że starszy mężczyzna uważnie rozglą­

da się wokół, poczuła zdenerwowanie. Czy to mógł być
Dan? Poszła po Kay.

Zawołała ją, a gdy Kay się odwróciła, wszystko stało się

jasne. Ciotka z rozpromienioną twarzą podbiegła do star­

szego z mężczyzn.

background image

166

Judy Christenberry

- Dan, tak się cieszę, że cię widzę!

Objął ją delikatnie i pocałował w policzek. Według

Shelby zachowywał się o wiele bardziej wylewnie, niż
przystało na przyjaciela.

Następnie przeniósł spojrzenie na Shelby. Ku jej zasko­

czeniu wyciągnął ramiona, zupełnie jakby chciał ją uści­
skać. Zdążyła się cofnąć, co go trochę zmieszało.

- Dzień dobry - powiedziała sztywno.
- Dzień dobry. - Z uśmiechem ujął jej dłoń. - Prze­

praszam, ale ostatnio cię widziałem, kiedy byłaś malutka.

Wciąż jesteś tak samo piękna.

- Niestety, ja ciebie nie pamiętam.
- Nie szkodzi. - Odwrócił się do towarzyszącego mu

mężczyzny. - Pozwól, że przedstawię ci Petera Campbel-
la. To mój przyjaciel, służyliśmy razem w wojsku. - Gdy
Shelby nie zareagowała, mówił dalej: - Peter, to Kay Cook

i jej siostrzenica, Shelby Cook.

Shelby wykazała być może za mało entuzjazmu, ale

Peter też ledwie skinął jej głową. Odwrócił się natomiast
z szerokim uśmiechem do Kay i ujął jej dłoń. Hm, był­
by dla niej dobrym partnerem, pomyślała Shelby. Zapew­
ne ma około trzydziestki, natomiast Dan, którego skronie
były przyprószone siwizną, musiał mieć około pięćdzie­
siątki.

- Drogie panie, idziemy? - spytał Dan.

Shelby miała ochotę odmówić. Z nie do końca zro­

zumiałych powodów najchętniej pobiegłaby na lotnisko
i opuściła Hawaje. Piękne krajobrazy i słoneczna pogoda
nagle przestały ją cieszyć.

Kay natomiast wyglądała na uszczęśliwioną. Przyjęła

background image

Para za parą

167

ramię ofiarowane jej przez Dana i teraz z gracją sunęła

w stronę wyjścia.

- Panno Cook?

Peter również ofiarował jej ramię, ale zignorowała jego

gest. Szybko dogonili Dana i Kay.

- Dokąd idziemy? - spytała Shelby.
- Do hotelu obok. Mają tam świetną restaurację - od­

powiedział Dan.

Dobrze, że wzięłam buty na płaskich obcasach, pomy­

ślała Shelby. Jednak Kay włożyła wysokie szpilki, pewnie
po to, by dorównać wzrostem Danowi.

Była zadowolona, że również Peter jest wysoki, bo bar­

dzo nie lubiła niskich mężczyzn. Cóż, nie miało to więk­
szego znaczenia, bo i tak niezmiernie rzadko umawiała

się na randki.

Zaraz, przecież teraz też nie jestem na randce, uzmy­

słowiła sobie. Po prostu towarzyszę Danowi i Kay, nic

więcej.

W restauracji szef sali zapytał ich, czy chcą zjeść w środ­

ku, czy na plaży.

- Możemy zjeść na plaży? - ucieszyła się Kay.
- A zatem panie już dokonały wyboru - skomentował

Dan z uśmiechem.

- W takim razie proszę za mną - powiedział szef sali.

Shelby nie dziwiła się entuzjazmowi Kay, jednak targa­

ły nią wątpliwości.

Zapomniała o nich, ledwie weszli na plażę. Elegancko

nakryty stolik dla czterech osób wywarł na niej duże wra­
żenie. Wiała przyjemna bryza, na niebie mocno świecił
księżyc.

background image

168

Judy Christenberry

- Wspaniały księżyc. Widzisz, Kay? - entuzjazmowała

się Shelby.

- Mówisz do ciotki po imieniu? - zdziwił się Peter.
- Na ogół tak. Jest ode mnie tylko o dziesięć lat starsza.
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak - odparła sucho. Nie podobał się jej taksujący

sposób, w jaki patrzył na Kay.

- Większość ludzi myśli, że jestem jej matką. - Kay ro­

ześmiała się.

- Zrobiłaś dla mnie o wiele więcej niż ona - odparła

miękko Shelby i ujęła dłoń Kay.

- To prawda. Kay, wszyscy o tym wiemy. - Dan ujął jej

drugą dłoń.

- A skąd ty o tym wiesz? - Zaintrygowana Shelby spoj­

rzała na Dana.

- Kay o wszystkim mi napisała.
- Znałeś moją matkę?
- Owszem - odparł, wzruszając ramionami.
- A mojego ojca?
- Równie słabo jak twoją matkę. Przyjaźniłem się z Kay.
- Dlaczego przeprowadziłeś się na Hawaje?
- Musiałem wyrwać się z Clevelandu, bo niezbyt mi się

układało.

No tak, jego znajomość z Kay nie mogła być zbyt po-

ważna, przecież ciotka była wtedy nastolatką.

- Czym zajmuje się twoja firma, Dan?
- Wszystkim po trochu. Importem samochodów

i sprzętu sportowego oraz eksportem miejscowych owo­
ców i wyrobów rzemieślniczych.

- Interesujące.

background image

Para za parą

169

-I jakże ekscytujące - dodała Kay.
- Tak - zgodziła się Shelby.
- A czym ty się zajmujesz? - spytał ją Dan.
- Właśnie zrobiłam licencjat z prawa. Ty i Kay zajmuje­

cie się podobnymi dziedzinami.

- To znaczy? - zainteresował się Peter.
- Oboje są handlowcami.
- Co sprzedajesz? - Peter spojrzał na Kay.
- Mam sklep z używanymi meblami. - Kay machnęła

ręką, dając do zrozumienia, że to nic wielkiego.

- Naprawdę? Może powinniśmy rozkręcić taki interes

na wyspie. - Peter chyba zapalił się do tego pomysłu.

- No nie wiem. - Dan zmarszczył brwi. - Ciekawy po­

mysł, ale ja niewiele wiem o meblach.

- Wiesz co, zajmę się tym jutro. Podzwonię tu i tam

i dowiem się, czy na wyspie są jakieś sklepy z używany­
mi rzeczami.

- Dobry pomysł. Na pewno Kay chętnie ci pomoże.
- Oczywiście - powiedziała Kay.
- A my pójdziemy na lunch, żebyś nie czuła się samot­

na. - Dan zwróciła się do Shelby.

- Nic mi nie będzie. Położę się przy basenie, poopalam,

no i muszę się pouczyć. Nawet się martwiłam, że nie za­

wsze będę mogła dotrzymać Kay towarzystwa, a wy zdję­

liście mi ten problem z głowy.

- Ależ Shelby... - zaczęła protestować Kay.
- Taka była umowa, pamiętasz? Muszę się trochę po­

uczyć. - Spojrzała z powagą na ciotkę.

- No tak, ale miałam nadzieję, że sobie odpoczniesz.

Dan postanowił rozładować sytuację.

background image

170

Judy Christenberry

- Daj spokój, Kay. Skoro Shelby tak postanowiła, niech

tak zostanie. Jutro wieczorem wybierzemy się wszyscy na
kolację.

- Dan, nie mogę pozwolić, byś codziennie zapraszał nas

do restauracji.

- Może dzisiaj podzielimy się kosztami - zapropono­

wała Shelby. Zauważyła grymas niezadowolenia na twarzy

Petera, ale postanowiła się tym nie przejmować.

- Sprytne zagranie, młoda damo. - Dan roześmiał się.

- Skoro to ja was zaprosiłem, ja płacę za wszystkich.

- W takim razie pozwolicie, że my zapłacimy jutro -

upierała się Shelby

- Kochanie - napomniała ją Kay. - Wprawiasz Dana

w zakłopotanie.

- Przepraszam, nie miałam takiego zamiaru. Rozu­

miem, że Dan chce spędzić z tobą trochę czasu, ale nie
musi zapraszać również mnie. Jesteś w tym wieku, że już

nie potrzebujesz przyzwoitki.

- Nie owijasz niczego w bawełnę, prawda, Shelby? -

Dan roześmiał się.

-Tak.
- W porządku. W takim razie spróbujmy się dogadać.

Skoro Kay będzie jutro pomagać Peterowi, powinien jej
postawić kolację. Dobrze ją znasz i wiesz, jak się będzie
czuła, kiedy nie pójdziesz z nami. Nawet kiedy była mała,
trzymała wszystkie lalki w jednym miejscu, bo nie chciała
żadnej z nich faworyzować.

Kay spłoniła się i odwróciła wzrok.

- Nigdy mi o tym nie opowiadałaś - zdumiała się Shelby.
- A po co miałabym ci o tym opowiadać?

background image

Para za parą

171

- Kochanie, przepraszam, że zdradzam twoje sekrety. -

Dan uśmiechnął się. - Ale to tak bardzo utkwiło mi w pa­

mięci.

Shelby wreszcie zaczynała rozumieć, dlaczego ta znajo­

mość dla Kay była zawsze tak ważna.

Kay szybko i bardzo zręcznie zmieniła temat i wda­

ła się z Peterem w rozmowę o interesach. Reszta kola­

cji upłynęła w miłej atmosferze. Kiedy skończyli jeść
posiłek, Dan wyszeptał coś Kay na ucho. Gdy skończył,

wykrzyknęła:

- Och tak, bardzo chętnie!
- Zaproponowałem, byśmy wrócili do waszego hotelu

plażą - wyjaśnił Dan.

- Shelby, zgódź się! - poprosiła Kay. - Będzie cudownie.
- No dobrze, jeśli tego chcesz.
- Świetnie! - Kay poderwała się z krzesła i zdjęła buty.

Shelby poszła w jej ślady.

- Usiądźcie jeszcze na chwilę, drogie panie. Z naszy­

mi butami potrwa to trochę dłużej - powiedział Dan
z uśmiechem.

- Przepraszam, ale jestem taka podekscytowana. - Kay

zawstydziła się.

- Tym lepiej, bo przez to czuję się młodszy.
- Przecież jesteś młody, Dan - powiedziała Kay z uśmie­

chem.

- Chyba tylko w twoich oczach. - Dan uśmiechnął się

smutno i potrząsnął głową. Potem wstał i podał rękę Kay.

- Gotowa?

- Tak - odparła radośnie.

Po chwili już szli plażą w stronę hotelu.

background image

172

Judy Christenberry

- Przepraszam, głupio wyszło - powiedziała do Petera

Shelby. - Zabrałyśmy ci mnóstwo czasu.

- Czy na pewno jest ci przykro?
- Co takiego? Chyba się przesłyszałam? - Spojrzała na

niego ostro.

- Odniosłem wrażenie, że nie pochwalasz znajomości

Dana i Kay. Chcesz, żebym się w to wmieszał?

- A ja odniosłam wrażenie, że to ty interesujesz się Kay.

Chcesz, żebym się wmieszała?

- Droga pani, nic pani do tego.
- Tak jak i panu.

Podczas tej wymiany zdań odruchowo zbliżali się do

siebie coraz bardziej. W pewnym momencie zirytowana
Shelby odwróciła się do Petera plecami.

- Daj spokój, zaraz znikną nam z oczu. Chodźmy. - Pe­

ter pierwszy przerwał niezręczną ciszę.

Nie zaproponował jej ramienia. Całe szczęście, bo i tak

nie zamierzała skorzystać z tej uprzejmości.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Shelby i Peter w milczeniu maszerowali plażą jak dwo­

je obcych ludzi. Dan i Kay, wprost przeciwnie, szli ręka
w rękę.

Potem panowie się pożegnali, a one wróciły do pokoju.

- Czyż to nie był cudowny wieczór? - zachwycała się

Kay.

- Jak rozumiem, to retoryczne pytanie.
- Nie bawiłaś się dobrze?
- Podobała mi się kolacja na plaży. W Clevelandzie nie

mamy takich atrakcji - odparła Shelby, celowo unikając
komentarzy na temat panów.

- O tak, było cudownie. - Kay usiadła na łóżku. - Co

sądzisz o Danie?

- Jest bardzo miły.
- Zawsze był. Miałam wrażenie, jakbyśmy rozstali się

zaledwie wczoraj.

- On jest co najmniej o dwadzieścia lat starszy od cie­

bie. - Nie chciała sprawić Kay przykrości, ale nie mogła
się powstrzymać.

- No co ty. Między nami jest tylko dwanaście lat róż­

nicy.

- I od piętnastu lat prowadzicie korespondencję?

background image

174

Judy Christenberry

- Tak, wtedy to się zaczęło. Ale od kiedy wyprowadzi­

łam się z domu Kordelii, nie pisaliśmy już do siebie tak
często.

- Mama nie pochwalała tej znajomości?
- Nie - odparła krótko Kay i natychmiast posmutniała.
- Dlaczego?
- Nieważne. Idę spać. Zmiana strefy czasowej daje mi

się we znaki.

Wzięła z łóżka koszulę nocną i poszła do łazienki. Shel-

by popadła w zadumę. A zatem jej matka nie lubiła Da­

na. Ciekawe, bo przecież nie miała zbyt dużych wymagań

w stosunku do mężczyzn. Co on takiego zrobił? Obrabo­
wał bank?

Otworzyła przeszklone drzwi i wyszła na taras. Łagod­

na bryza i uspokajający szum fal przyniosły jej ukojenie.
Niestety na krótko, bo już po chwili jej myśli ponownie
powędrowały do Kay i Jacksona.

Był rzeczywiście miły w naturalny, niewymuszony spo­

sób. Okazał się też inteligentny i cierpliwy, czego mu za­
zdrościła, bo brak cierpliwości uważała za swoją najwięk­
szą wadę. W zasadzie miała mu do zarzucenia jedynie to,

że był o wiele starszy od Kay.

- Shelby! Już wyszłam z łazienki - krzyknęła Kay. Nie

słysząc odpowiedzi, podeszła do tarasu. - Nie jesteś zmę­
czona? - zdziwiła się.

- Trochę jestem - przyznała Shelby, wchodząc do po­

koju. - Czy mogę zostawić otwarte drzwi? Szum fal po­
może nam zasnąć.

- Oczywiście.

Gdy obie już leżały w łóżkach, Shelby postanowiła wy-

background image

Para za parą

175

pytać Kay o Dana, ale ciotka szybko zasnęła. Widać nie
miała żadnych zmartwień. I bardzo dobrze, bo jej dotych­
czasowe życie obfitowało w zbyt wiele tragedii.

Rodzice Kay zginęli w wypadku samochodowym, kie­

dy miała dziesięć lat. Właśnie dlatego zamieszkała z Kor-
delią. W tym samym roku urodziła się Shelby i Kordelia
natychmiast obarczyła Kay opieką nad dzieckiem. Shelby
niemal nie pamiętała ojca, ale miała wrażenie, że Kay była
przy niej od zawsze. Wspierały się, gdy Kordelia rozwo­
dziła się z mężem. Shelby wciąż pamiętała napady histerii
matki przed kolejną wizytą byłego męża. Wkrótce zupeł­
nie przestał do nich przychodzić.

Pamiętała, jak bardzo ją smuciło, że powoli zapomina

rysy jego twarzy. Ponieważ jednak matka mówiła o nim
zawsze z dużą nienawiścią, Shelby dość szybko pogodziła
się z jego odejściem. W akcie odwetu Kordelia zmieniła
nawet nazwisko córki na swoje panieńskie, czyli Cook.

Potem, kiedy matka ponownie wyszła za mąż, Shelby

nauczyła się nie ufać mężczyznom. Dostała od życia lek­
cję, o której wolałaby zapomnieć.

Odgoniła smutne myśli i wsłuchała się w kojący szum

fal, który wkrótce ukołysał ją do snu.

Obudziła się bardzo wcześnie, o wpół do siódmej.

- Tobie też daje się we znaki zmiana strefy czasowej,

prawda? - spytała zupełnie już rozbudzona Kay. - Shelby,
pewnie zasnę po lunchu.

Wstała z łóżka i dopiero teraz zauważyła, że Kay jest

już ubrana w niebieski kostium.

- Wychodzisz? Tak wcześnie?

background image

176

Judy Christenberry

- Jestem umówiona z Peterem, pamiętasz? - wyjaśni­

ła Kay. Zauważyła, że Shelby się krzywi, i szybko spytała:

- Nie masz nic przeciwko temu, prawda? A może jesteś

zazdrosna?

Shelby przerwała szczotkowanie włosów. Miałaby być

zazdrosna, że ciotka spędzi cały dzień w towarzystwie Pe­
tera Campbella? Co za niedorzeczność. Raczej dziękowała
niebiosom, że nie musi im towarzyszyć.

- Dlaczego miałabym być zazdrosna? - spytała lekkim

tonem.

- Wczoraj chyba dobrze się bawiliście.
- Weź go sobie, jeśli chcesz.
- Nie podobał ci się? - zdumiała się Kay, przeglądając

się w dużym lustrze. - Przecież jest przystojny, ustawio­
ny, czarujący i...

- Nie jestem zainteresowana ani Peterem, ani innym

mężczyzną - przerwała jej Shelby.

- Skończyłaś naukę i pora zająć się życiem osobistym.

Nie masz już żadnej wymówki, by unikać facetów.

- Nie unikałam ich, po prostu nie miałam na nich czasu.

Kay zamierzała zaprotestować, ale przeszkodziło jej

pukanie do drzwi.

- Obsługa hotelowa - odezwał się męski głos.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu, że zamówiłam

śniadanie? Zjemy na tarasie. - Kay otworzyła drzwi i po­
kazała kelnerowi, gdzie ma postawić tacę. - Jak tu cudow­
nie. - Zajadała się świeżymi ananasami.

- Tym razem muszę się z tobą zgodzić.
- Na pewno nie chcesz spędzić tego dnia ze mną i z Pe­

terem? - upewniała się Kay.

background image

Para za parą

177

- Na pewno. Posiedzę przy basenie, poczytam, a potem

może przejdę się na słynną plażę Waikiki. To będzie miły
dzień na luzie.

- Wrócisz na kolację, prawda? Jesteśmy umówione.

Shelby przez chwilę popijała w milczeniu sok. Wiele by

dała, by jakoś wykręcić się od wieczornego spotkania, ale
nie umiała odmówić ciotce.

- Tak, oczywiście.

Może to i lepiej, pomyślała, bo będę mogła poobser­

wować zachowanie Dana. Zastanowiło ją jednak, że Kay

tak bardzo nalega na jej udział w tej kolacji. Czyżby knu-

ła jakąś intrygę?

Ciotka Kay? Niemożliwe. To najbardziej prawdomów­

na i szczera kobieta pod słońcem.

Nie, jeśli ktoś tu coś knuł, to tylko Dan. Już ona stanie

na głowie, żeby się dowiedzieć, o co chodzi.

Po mile spędzonym popołudniu Shelby pojechała tak­

sówką do biura Dana. Co prawda zaproponował, że po
nią przyjedzie, ale się nie zgodziła.

Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że jest przed

czasem. Mimo to postanowiła pójść prosto do biura Dana.

Może Kay i Peter też już tam będą. Jako nastolatka pra­

cowała od czasu do czasu w sklepie ciotki, dlatego była
ciekawa, jak wypadł ich dzisiejszy rekonesans.

Podczas jazdy taksówką podziwiała piękne krajobrazy,

tak odmienne od tych, do których była przyzwyczajona.
Po przybyciu na miejsce zobaczyła biały budynek, nieco
przysłonięty palmami i różnokolorowym hibiskusem.

Wjechała na trzecie piętro, gdzie zaraz przy recepcji

background image

178

Judy Christenberry

mieściła się firma Dana. Otwierając drzwi, usłyszała głos
Petera:

- Po co ją zaprosiłeś?
- Kay bardzo na to nalegała. W czym problem? Prze­

cież zgodziłeś się mi pomóc - odparł Dan.

- Nie będzie z niej żadnego pożytku, zachowuje się

sztywno i nieprzyjaźnie.

- Ale jest bardzo ładna.
- Nie jestem zainteresowany.
- Uważaj, bo zniweczysz mój plan.

Plan? Shelby aż nadstawiła uszu. Czyżby Dan chciał

wyłudzić od Kay pieniądze?

Jej rozważania przerwał głos Petera:

- Lepiej zejdę na dół i zapłacę za taksówkę, kiedy przy­

jedzie Shelby.

Przestraszona odwróciła się i zaczęła biec, ale Peter ją

zauważył.

- Shelby, poczekaj! - krzyknął.

Nie posłuchała. Dopadła windy i zaczęła gwałtownie

naciskać guzik. Kiedy drzwi się nie otworzyły, ruszyła

w stronę schodów. Dobrze, że noszę buty na płaskim ob­

casie, pomyślała.

Gdy otworzyła drzwi na parterze, natknęła się na Pe­

tera.

- Spokojnie, Shelby. - Złapał ją za ramię.
- Natychmiast mnie puść!
- Zaraz, przecież idziemy razem na kolację.
- Zmieniłam zdanie.
- Dlaczego?

background image

Para za parą

179

- Bo nie lubię, jak ktoś traktuje mnie jak część swojego

planu. - Próbowała mu się wyrwać, ale bezskutecznie.

Peter uważnie studiował jej twarz. Wczoraj wieczorem

Shelby nie wywarła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Mia­

ła ostry język, chwilami była trochę zalękniona, potem

znów zbyt pewna siebie. Ale przede wszystkim wydawało
mu się, że nie obchodzi jej nic poza Danem. To na nim
skupiła całą swoją uwagę.

Dzisiaj jej niebieskie oczy obudziły się do życia, a kasz­

tanowe włosy lśniły pięknie w promieniach słońca. Dziś

wyglądała zupełnie inaczej. Dostrzegł w niej atrakcyjną
kobietę. To go nieco zaskoczyło, ale było to miłe uczucie.
Z trudem zmusił się, by skupić się na temacie rozmowy.

- Wiesz, na czym polega plan Dana? - spytał zaskoczony.
- A ty?
- Nie, nic mi nie wyjaśnił.
- Nie wierzę ci. Przecież mu pomagasz, prawda? Dla­

czego, skoro nic nie wiesz?

Dlaczego? Wszystko zawdzięczał Danowi Jacksonowi.

Nawet nie chciał myśleć, co by się z nim stało, gdyby go
nie spotkał. Wychowywała go samotna matka, która pra­
cowała na dwa etaty. Dan zainteresował się chłopakiem,
który miał zbyt dużo wolnego czasu i zmierzał w złym

kierunku. Po śmierci matki, gdy Peter był w collegeu,

właściwie zastępował mu ojca.

Spojrzał Shelby prosto w oczy i powiedział:

- Ponieważ Dan jest nie tylko moim szefem, ale też naj­

lepszym przyjacielem. Zastępował mi starszego brata i oj-

background image

180

Judy Christenberry

ca, którego nie miałem. Sprowadził mnie na dobrą drogę,
nauczył żyć. Bezgranicznie mu ufam.

-1 dlatego jesteś gotów spędzić wieczór z niezbyt atrak­

cyjną, agresywną i ponurą kobietą?

A zatem słyszała część jego rozmowy z Danem. Oby

nie całą!

- Owszem - odparł kwaśno.

Ruszył w stronę windy, ciągnąc Shelby za sobą.

- Puść mnie! - Próbowała się wyrwać. - Nie chcę iść

z wami na kolację.

Gdy się zatrzymał, spojrzała na niego z nadzieją.

- Kay będzie bardzo przykro. Przez cały dzień o tobie

opowiadała.

- Fatalnie, na pewno zanudziła cię na śmierć.
- Nic podobnego. No, chodź już, na pewno na nas cze­

kają.

- A gdzie jest Kay? Myślałam, że zastanę ją w biurze

Dana.

- No chodź, Shelby. Przekonaj mnie, że jesteś zupełnie in­

na, niż mi się wydawało.

- Ani mi się śni. - Chciała się cofnąć, ale coś ja trzyma­

ło w miejscu.

- A zatem jesteś ponura, nieatrakcyjna i agresywna? -

spytał z uśmiechem.

- Przestań się wygłupiać. Muszę się dowiedzieć, co knu­

je Dan.

- Naprawdę nie wiem.
- Pomożesz mi to ustalić?
- Miałbym zdradzić mojego szefa i najlepszego przy-

background image

Para za parą

181

jaciela? Niby dlaczego? - Nie do wiary, ale naprawdę był

gotów stanąć po jej stronie.

- Nie mam nikogo oprócz Kay. Opiekowała się mną,

kocham ją jak nikogo na świecie. Nie pozwolę, by ktoś ją

skrzywdził.

- Świetnie cię rozumiem. Ja też ją bardzo polubiłem.
- To co, pomożesz mi?
- Nie zrobię nic przeciwko Danowi.
- To przynajmniej pomóż mi... pomóc Kay.
- Wiesz co? Myliłem się co do ciebie. Jesteś miła, przy­

jacielska i bardzo atrakcyjna.

Puściła jego komplement mimo uszu i rzuciła ostro:

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- No dobrze, obiecuję chronić Kay. Nie pozwolę jej

skrzywdzić, choć nie wierzę, by Dan miał właśnie takie
zamiary.

- Dobrze, pójdę na tę kolację - ustąpiła wreszcie.
- Pozwól, że złożę hołd twej mądrości. - Ucałował

delikatnie jej dłoń. - Chodźmy, już na nas czekają. -
Przywołał windę.

- No tak, teraz przyjechała od razu - mruknęła ze złoś­

cią Shelby.

- To wszystko kwestia szczęścia. - Peter uśmiechnął się

złośliwie.

Podczas kolacji Peter cały czas ukradkiem obserwował

Shelby. Po niedawnej rozmowie jawiła mu się w zupełnie
innym świetle. Zachowywała się swobodnie, a jej uroda
aż biła po oczach.

background image

182

Judy Christenberry

- Kay, co sądzisz o sklepach, które dziś oglądałaś? - spy­

tała Shelby.

- Mój jest lepiej zorganizowany, a w dodatku sprzedaję

meble lepszej jakości. Wydaje mi się, że ta branża ma na

wyspie dużą przyszłość. Już teraz dobrze sobie radzą.

- Naprawdę tak uważasz? - spytał Dan.
- Tak, jestem pod wrażeniem - zapewniła go. - Pewnie

mogłabym tu rozkręcić interes.

- Chyba nie mówisz poważnie? - zareagowała natych­

miast Shelby.

- Oczywiście, że nie. Po prostu zastanawiałam się...
- Dlaczego nie? - spytał spokojnie Dan.
- Bo nasz dom jest gdzie indziej - za Kay odpowiedzia­

ła Shelby.

- Mógłby być tutaj. Dom to ludzie, których kochasz -

stwierdził Dan.

Shelby odwróciła się do Petera i spojrzała na niego tak,

jakby chciała powiedzieć: „No i sam zobacz, co on wy­

prawia".

- Masz rację, Dan, ale Shelby jest dla mnie jak córka

- wreszcie swoją opinię wyraziła Shelby. - Nie mogłabym

zostawić jej samej w Clevelandzie, choć przyznaję, że Ha­

waje są piękne.

- Zatem gdybym chciał cię przekonać, byś tu została,

musiałbym poprosić o to samo Shelby, tak? - spytał Dan
lekkim tonem, jakby żartował.

Shelby spojrzała pytająco na Petera, ale on tylko wzru­

szył ramionami. Naprawdę nie miał pojęcia, o co chodzi
Danowi.

- Nie zamierzam przeprowadzać się na Hawaje. Mu-

background image

Para za parą

183

siałabym zaczynać wszystko od nowa, a nie mam na to
ochoty - powiedziała Shelby ostro, łagodząc swoje słowa
uśmiechem.

- Pogadamy o tym później - odezwał się Peter. - Może

znajdzie się jakiś inny powód, który zachęci cię do prze­
prowadzki.

Shelby wyglądała na zdziwioną, natomiast Danowi naj­

wyraźniej spodobał się ten pomysł. Uniósł kieliszek i ski­

nął w stronę przyjaciela.

O co w tym wszystkim chodzi? - zachodził w głowę

Peter. Czy Dan naprawdę chce, by Kay tu została? Czyżby
był w niej zakochany? Owszem, była atrakcyjna, jednak
Dana zawsze otaczały piękne kobiety.

Na szczęście kelner właśnie przyniósł zamówione przez

nich dania i Peter nie musiał odpowiadać na pełen wyrzu­
tu szept Shelby:

- Obiecałeś.

Pogadają o tym później, najlepiej w cztery oczy. Nie

miałby nic przeciwko temu, a i Dan będzie zapewne za­
dowolony, że zostanie sam na sam z Kay.

Dan zaproponował, że następnego dnia pokaże im wy­

spę, a Kay natychmiast na to przystała, nie pytając Shel­
by o zdanie.

Shelby już otwierała usta, ale Peter złapał ją za rękę. Po­

stanowił uciszyć jej protesty, bo też chciał wziąć udział

w tej wycieczce.

- Mam nadzieję, że ja też jestem zaproszony? - spytał

z uśmiechem, cały czas ściskając dłoń Shelby.

- Ja... - zaczęła.

background image

184

Judy Christenberry

- Zobaczysz, będziesz się świetnie bawiła - przerwał jej

szybko.

- Pojedziesz z nami, prawda? - Kay spojrzała na nią

z obawą.

- Tak, oczywiście. - Westchnęła cicho.

Peter wciąż trzymał jej dłoń pod stołem. Shelby nie

protestowała, a on cieszył się ciepłym dotykiem jej skóry.

- Dokąd dokładnie pojedziemy? - spytała ze sztucznym

ożywieniem.

- Warto by się wdrapać na szczyt, który nazywa się Dia­

mentowa Głowa - zasugerował Dan.

- Czy to nie jest zbyt trudna trasa? - zaniepokoiła się

Kay.

- Rzeczywiście, do najłatwiejszych nie należy - przy­

znał Dan. - Shelby i Peter pójdą na szczyt, a my usiądzie­
my w barze na ostatnim piętrze waszego hotelu. Rozciąga
się stamtąd wspaniały widok na góry.

- Chwileczkę - zaprotestował Peter. - Ja już byłem na

szczycie. Wolę posiedzieć z wami w barze. Niech Shelby
idzie sama. Potem nam wszystko opowie.

- Cóż za wielkoduszność - sarkastycznie rzuciła Shelby
- Dobra, dobra. - Peter uśmiechnął się szelmowsko. -

Pozwolimy ci usiąść z nami w barze.

- To strasznie nudne, siedzieć przy drinku i podziwiać

widok z okna.

- Wiesz co? - Peter nachylił się do Kay. - Twoja sio­

strzenica jest bardzo kapryśna i trudno ją zadowolić.

- Skądże. - Kay uśmiechnęła się do Shelby.
- W takim razie zrobimy inaczej. Posiedzimy w barze,

wypijemy po drinku, a potem wybierzemy się na prze-

background image

Para za parą

185

jażdżkę łodzią. Co powiesz na kolację o zachodzie słoń­

ca? - spytał Peter.

- Ten pomysł o wiele bardziej mi się podoba.
- A wam? - Peter zwrócił się do Dana.
- Ja jestem za - odparł Dan. - A ty, Kay?
- Brzmi wspaniale. Ty i Peter będziecie jutro pracować,

a my z Shelby wybierzemy się na plażę. Spotkamy się do­
piero wieczorem.

- Fatalnie. A tak bardzo chciałem zobaczyć Shelby

w kostiumie kąpielowym. Shelby, nosisz bikini? - spytał
żartobliwie Peter.

Uwielbiał wprawiać ją w zakłopotanie. Im bliżej ją po­

znawał, tym bardziej mu się podobała.

- A ty w co ubierasz się na plażę, Kay? - spytał Dan.
- Mam tylko kostium jednoczęściowy. - Zażenowana

Kay zarumieniła się.

- A zatem jutro musimy iść do roboty, Dan - z wes­

tchnieniem powiedział Peter.

- Skończymy wcześniej.
- A to dlaczego? - zainteresowała się Kay.
- Mam swoje powody - stwierdził Dan tajemniczo.

Peter na chwilę zaniemówił ze zdziwienia. Dan zwykł

pracować co najmniej dwanaście godzin dziennie. Skąd
ta nagła zmiana? Może rzeczywiście coś knuł, tak jak po­
dejrzewała Shelby?

Wiele zawdzięczał Danowi. Od siedmiu lat ściśle z so­

bą współpracowali, a znali się od trzynastu. Był pewien, że
Dan nigdy nie skrzywdzi Kay.

Kolacja przebiegała w miłej atmosferze, lecz Peter za­

uważył, że Shelby wydaje się coraz bardziej skrępowana

background image

186

Judy Christenberry

i spięta. Rzadko włączała się w dyskusję, odpowiadała
monosylabami.

Gdy kelner zapytał, czy życzą sobie deser, Peter posta­

nowił zamówić dla wszystkich coś słodkiego.

- Może dzięki temu Shelby będzie mniej kwaśna - po­

wiedział, a widząc jej minę, szybko dodał: - Żartowałem.
Po prostu jestem łakomczuchem i uwielbiam czekoladę.
Tutaj serwują wspaniałe ciasto czekoladowe, za które dał­

bym się pokroić.

- W takim razie przyłączę się do ciebie - powiedziała

ku jego zaskoczeniu Shelby.

Po deserze z ożywieniem rozmawiali o planach na ju­

tro. Gdy wyszli z restauracji Shelby niespodziewanie zła­
pała Petera za rękę i nachyliła się do jego ucha.

- Koniecznie musimy pogadać - szepnęła.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Kiedy dotarli do hotelu, Peter powiedział:

- Chyba wybaczycie, że ja i Shelby na chwilę was opuś­

cimy. Jest piękna pogoda i postanowiliśmy przejść się po
plaży.

- Oczywiście. - Kay spojrzała badawczo na siostrzenicę.
- Niedługo wrócimy - obiecał Peter, ujął Shelby za rękę

i pociągnął na zalaną srebrzystą poświatą plażę.

- Myślisz, że ona mu się podoba? - spytała Kay.
- Na pewno. Jest bardzo atrakcyjna. Masz coś przeciw­

ko temu?

- Nie, o ile to nie będzie nic poważnego. Nie zostawię

jej tutaj.

- Nie mogłabyś mieszkać na Hawajach?
- Raczej nie. Chyba jestem na to za stara. Tutaj wszyscy

żyją z dnia na dzień. Ja bym tak nie umiała.

- To stereotyp. Przecież prowadzę poważną firmę.
- Nie wiem, po co w ogóle o tym dyskutujemy. Shel­

by jest na wakacjach. Nic się nie stanie, jeśli trochę po-
romansuje.

- Pamiętam, że kiedy wyjeżdżałem z Clevelandu, spoty­

kałaś się z jakimś chłopakiem. Co się z nim stało?

- Tak, to był Tony Rico. Rzuciłam go.

background image

188

Judy Christenberry

- Dlaczego?
- Chciał seksu, ale ja wiedziałam, czym to się może

skończyć. Małżeństwa zawierane tylko z powodu przy­

padkowej ciąży rzadko kiedy są szczęśliwe. Och, nieważ­
ne, to było tak dawno temu. - Gdy otworzyły się drzwi

od windy, Kay dodała szybko: - Nie musisz mnie odpro­

wadzać do pokoju.

- Nie zostawię cię samej. - Dan wszedł za nią.

W windzie, otoczeni obcymi ludźmi, nie odzywali się

do siebie. Wysiadając na swoim piętrze, Kay życzyła Da-
nowi dobrej nocy, ale ku jej zdziwieniu poszedł za nią.

- Dan, naprawdę nie musisz...
- Muszę. Czy spotkałaś odpowiedniego partnera?
- Od czasu do czasu umawiałam się na randki, ale mu­

siałam opiekować się Shelby. Byłam szczęśliwa.

- Mam nadzieję. Nie zniósłbym myśli, że moje małżeń­

stwo zrujnowało życie nie trzem, a czterem osobom.

- Na pewno nie zrujnowałeś życia Shelby. Wyrosła na

wartościową i szczęśliwą młodą kobietę.

- To twoja zasługa. - Ucałował ją w skroń. - Jest wspa­

niała. Do jutra. - Ruszył w stronę windy.

Kay obserwowała go, a gdy już zniknął jej z oczu, do­

tknęła skroni, wciąż ciepłej od jego pocałunku.

- O czym chciałaś pogadać? - zapytał Peter.
- Przestań się bez przerwy zgrywać. To poważna spra­

wa. - Odwróciła się od niego ze złością. - Muszę chro­

nić Kay.

- Przed czym?
- Oczywiście przed Danem. Kto wie, co zamierza.

background image

Para za parą

189

- Nie wiem, co planuje, ale nie wierzę, że mógłby

skrzywdzić Kay. Po prostu z nią flirtuje. To nic strasznego.

- Peter uśmiechnął się, pewien, że uspokoił Shelby.

- Nic nie rozumiesz! Kay poświęciła dla mnie swoje

życie osobiste. Przez dziesięć lat zastępowała mi matkę.

W tym czasie była raptem na kilku randkach. Jest niedo­

świadczona i naiwna. Nawet flirt może ją zranić, bo na
przykład potraktuje go zbyt poważnie.

- Obiecuję wybadać, o co chodzi Danowi, ale zapew­

niam cię, że to dobry człowiek - upierał się Peter.

- Jeśli będzie flirtował z Kay, wreszcie ją w sobie rozko­

cha. Muszę znać jego zamiary. Może zasugeruj mu, żeby
zostawił Kay w spokoju?

- Jest moim szefem i nie mogę mu mówić, co ma robić.
- Boisz się go? - Zmrużyła oczy.
- Skądże. - Przyciągnął ją bliżej. - Każdy musi sam po­

dejmować decyzję. - Pocałował Shelby w usta.

- Nigdy więcej nie rób tego!
- Dlaczego? Dowiemy się więcej o planach Dana, jeśli

będziemy udawać, że jesteśmy sobą zainteresowani.

- Wystarczy mu o tym powiedzieć. Nie musimy odgry­

wać takich scenek. Właściwie to sam na to wpadnie, bo

przecież poszliśmy na romantyczny spacer po plaży.

- No nie bardzo.

Rzeczywiście, wciąż stali w parku otaczającym hotel.

- Przecież widać stąd plażę.
- Jeśli pocałujesz mnie jeszcze raz, będę mógł powie­

dzieć Danowi, że świetnie się bawiłem - drażnił się z nią
Peter.

Ku jego zdziwieniu Shelby potraktowała tę wypowiedź

background image

190

Judy Christenberry

poważnie i zarzuciła mu ręce na szyję. Nie wahał się ani
sekundy. Pocałował ją, tym razem żarliwiej.

- Muszę... już iść. - Wysunęła się z jego objęć i prawie

pobiegła do hotelu.

W drodze powrotnej do domu przyjaciele długo mil­

czeli, wreszcie jednak Dan przerwał ciszę.

- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak jakby. - Postanowił szczerze porozmawiać z przy­

jacielem. - Shelby usłyszała, że masz jakiś plan. Prosiła,

bym wybadał, o co ci chodzi.

- To wyłącznie moja sprawa.
- Posłuchaj, Dan, wiesz, że bezgranicznie ci ufam, ale

Shelby cię nie zna. Boi się, że skrzywdzisz Kay.

- Miałbym skrzywdzić Kay? Nawet nie wiesz, ile jej za­

wdzięczam. Uspokój Shelby i powiedz jej, że Kay jest przy

mnie bezpieczna.

- To dlaczego z nią flirtujesz?
- Nie bądź śmieszny. - Dan spojrzał na niego ostro.
- Posłuchaj, Shelby też to zauważyła. Znam cię i wiem,

że nie jesteś kobieciarzem. Co ty knujesz?

- Pokazuje starej przyjaciółce Hawaje. To wszystko.
- Mówisz szczerze?
- Oczywiście.

Reszta drogi upłynęła im w milczeniu.

Shelby i Kay wybrały się na plażę dopiero po południu.

Ku ich zdziwieniu dołączyli do nich Dan i Peter. Wynajęli

nawet pokój, by móc się wykąpać i przebrać do kolacji, bo

jazda do domu zajęłaby im zbyt wiele czasu.

background image

Para za parą

191

Dan wyciągnął się na ręczniku obok Kay, a Shelby i Pe­

ter poszli surfować.

- No i jak ci idzie? - szepnęła Kay.
- Z czym? - spytał trochę nerwowo.
- No wiesz, chciałeś lepiej poznać Shelby.

Wyraźnie się rozluźnił.

- Chyba niezbyt przypadłem jej do gustu. Jak sądzisz?
- Musi się do ciebie przyzwyczaić.
- A jak z tobą? Jesteś mną oczarowana? - spytał z sze­

rokim uśmiechem.

- Ach ty... - Odwzajemniła uśmiech. - Na twoje szczęś­

cie wiem, że żartujesz.

- Owszem. A tak przy okazji, podoba mi się twój ko­

stium kąpielowy. Świetnie w nim wyglądasz.

- Dziękuję. W Clevelandzie nie bardzo jest gdzie po­

pływać. Jestem trochę blada, dlatego użyłam kremu z wy­
sokim faktorem.

- Zawsze chętnie cię wysmaruję.
- Znowu zaczynasz? Shelby gotowa pomyśleć, że cię

podrywam.

- No dobrze, już będę grzeczny. - By odciągnąć myśli

od jej ponętnych krągłości, szybko zmienił temat. - Wy­

warłaś duże wrażenie na Peterze. Powiedział, że wiesz
wszystko o starych meblach.

- To nic trudnego. Pracuję w tym interesie od osiem­

nastego roku życia.

- Myślałem, że otworzyłaś sklep dopiero po studiach.
- Owszem, przeznaczyłam na to pieniądze, które do­

stałam z ubezpieczenia po śmierci rodziców. Jednak jesz­
cze w czasach szkolnych dorabiałam w sklepie z meblami.

background image

192

Judy Christenberry

Później kształciłam się w tym kierunku. Specjalizowałam

się w projektowaniu wnętrz i antykach. Powstało na ten
temat wiele książek.

- Skupujesz też antyki?
- Tak. Niektórzy ludzie nawet nie wiedzą, jakie skarby

mają w domu.

- Myślisz serio, by otworzyć tutaj sklep?
- Nie, skądże - odparła, unikając jego wzroku.
- Dlaczego?
- A po co miałabym to robić? - Kay usiadła gwałtownie.

- Mam dobrze prosperujący sklep w Clevelandzie.

- Kto wie, czy Shelby nie zechce się tu przeprowadzić.

Te wyspy to prawdziwy raj. Wiele osób przyjechało tu tyl­

ko na wakacje i zostało na stałe.

- Jak na przykład ty.

Nie było to zupełnie zgodne z prawdą, bo przyjechał

na Oahu, by się tu osiedlić. Musiał wyrwać się z Clevelan-
du, uciec od problemów, a Hawaje wydawały się dobrym

wyborem. Zresztą zakochał się w wyspach od pierwsze­

go wejrzenia.

Niepotrzebnie zdenerwował Kay. Właśnie zastanawiał

się, jak poprawić jej humor, gdy nagle zerwała się na nogi.

- Idę do wody, muszę się trochę ochłodzić.

Pobiegła do morza. Dan poszedł w jej ślady, co ją tro­

chę zaniepokoiło.

Gdy powoli wchodziła do wody, u jej boku nieoczeki­

wanie pojawiła się Shelby:

- Hej, popływajmy. Woda jest wspaniała.

Kay właśnie zamierzała coś odpowiedzieć, ale zalała ją

olbrzymia fala. Upadłaby, lecz Dan zdążył ją podtrzymać.

background image

Para za parą

193

- Chyba straciłaś grunt - szepnął jej do ucha.
- Chyba tak. - Gdy ją puścił, ruszyła w stronę brzegu.
- Kay, poczekaj - zawołał.
- Co jej powiedziałeś? - dopytywała się Shelby.
- Że tutaj nie ma gruntu. Jest najniższa z nas, a dzisiaj

są bardzo duże fale.

- Pójdę do niej - powiedziała Shelby.
- Ja też.
- Ludzie, poczekajcie! - zawołał Peter, który właśnie

wyłonił się z fal.

Gdy dotarli do Kay, leżała już wygodnie na ręczniku.

- Wszystko w porządku? - spytał Dan.
- Oczywiście. Niepotrzebnie wychodziliście z wody.
- Wolałam się upewnić, czy wszystko w porządku. -

Shelby uważnie studiowała twarz ciotki.

- Tak, ale niedługo wrócę do hotelu, bo nie chcę się za­

nadto spalić. Jeśli się źle poczuję, będę musiała zrezygno­

wać z dzisiejszego rejsu. Dan, czy będziesz mógł odwołać

rezerwację?

- Nie, już kupiłem bilety. Ale nie martw się, w razie cze­

go zostaniemy w hotelu.

- Kay, idź do pokoju. Ja też zaraz przyjdę - obiecała

Shelby.

- Nie leż długo na słońcu. Masz jasną karnację, tak jak ja.
- Dobrze.

Przez chwilę patrzyli za Kay, a potem Peter spytał:

- Co się właściwie stało?
- Chyba za długo leżała na słońcu - odparła Shelby, nie

spuszczając wzroku z oddalającej się Kay.

Dan zauważył pytające spojrzenie Petera, ale tylko

background image

194

Judy Christenberry

wzruszył ramionami. Cóż mógł powiedzieć? Rozumiał
jednak, że nie powinien więcej naciskać, by Kay i Shelby

przeprowadziły się na Hawaje.

- Pójdę do niej - zdecydowała Shelby.
- Nie musisz. I tak wracam do pokoju, bo powinienem

zadzwonić do kilku osób. Dopilnuję, by Kay dużo piła.
Od razu poczuje się lepiej.

- Dobrze.
- Bardzo chcę, żeby pojechała na tę wycieczkę. - Dan

ruszył w stronę hotelu, ale jeszcze rzucił przez ramię: -
Peter, dopilnuj, żeby Shelby za bardzo się nie spaliła. Mo­
gę na ciebie liczyć?

Shelby ujęła się pod boki i spojrzała groźnie na Dana.

- Sama potrafię o siebie zadbać.
- Na pewno tak, zwłaszcza w Clevelandzie, ale nie masz

pojęcia, jak silne jest tutejsze słońce. - Machnął jej ręką
na pożegnanie i ruszył plażą.

Po powrocie do pokoju dopilnował, by Kay posłano

sok owocowy i kilka butelek schłodzonej wody. Do tego
dołączył jedną różę i bilecik ze swoim imieniem. Miał na­
dzieję, że Kay nie zrezygnuje z wieczornego rejsu. Dzisiaj
dostał nauczkę, z której zamierzał wyciągnąć odpowied­
nie wnioski. Jeśli chce zrealizować swój plan, musi działać
o wiele subtelniej.

Gdy tylko zostali sami, Shelby zaczęła przesłuchiwać

Petera.

- Pytałeś Dana o jego plan? Co ci powiedział?
- Wszystkiego się wyparł.
- Coś takiego! Chyba się nie przesłyszałam?

background image

Para za parą

195

- Podobno tylko żartował. Wiesz, jak to jest. - Peter

wzruszył ramionami, a potem chwycił Shelby za rękę i po­

ciągnął w stronę wody. - Chodźmy popływać.

- Kiepsko się spisałeś. - Wyszarpnęła rękę. - Musisz go

bardziej przycisnąć.

- Próbowałem, ale on wie, że bezgranicznie mu ufam.
- A ja nie. Pytałeś, dlaczego flirtuje z Kay?
- Tak - odparł Peter z westchnieniem.
- Czy to westchnienie oznacza, że twoja odpowiedź mi

się nie spodoba?

- Tak myślę. Powiedział, że traktuje ją jak dobrą przy­

jaciółkę. Nie ma żadnych ukrytych zamiarów, po prostu

chce jej pokazać Hawaje.

- Och, biedna ciocia Kay.
- Dlaczego?
- Nic nie rozumiesz. Z jego strony to tylko niezobowią­

zujący flirt, ale ona się w nim na pewno zakochała. A jeśli

już się pakuje? Nie zdziwiłabym się, gdyby jutro chciała
wracać do domu.

- Co takiego? Nie możecie wyjechać.
- A niby dlaczego? - Spojrzała na niego groźnie.
- Mamy tyle wspaniałych planów. A co z dzisiejszą ko­

lacją na statku?

- Byłoby z pewnością miło, ale uczucia Kay są dla

mnie ważniejsze.

- Daj spokój. Nie wierzę, że Kay jest taka delikatna.
- No pewnie, że nie wierzysz, przecież jesteś facetem.
- Wiem co nieco o uczuciach i wydaje mi się, że trochę

przesadzasz.

- Jesteś niewrażliwy. Może i lepiej, że już wyjeżdżamy.

background image

196

ludy Christenberry

- Spojrzała na niego ostro, wzięła ręcznik i torbę i poma­

szerowała do hotelu.

- Co tu się dzieje? - mruknął do siebie Peter. Musi

szybko porozmawiać z Danem i opowiedzieć mu, jak za­
kończył się słoneczny dzień na plaży.

Shelby spodziewała się, że Kay zasnęła, dlatego delikat­

nie pchnęła drzwi i weszła do pokoju. Ku jej zdziwieniu
Kay oglądała wiadomości.

- Och, myślałam, że śpisz.
- Nie jestem zmęczona. Dlaczego tak wcześnie wróci­

łaś? Myślałam, że ty i Peter chcecie jeszcze popływać.

- Musiałam sprawdzić, czy dobrze się czujesz.
- Wszystko w porządku. Po prostu bałam się, że za bar­

dzo się spiekę.

Jednak Shelby dobrze wiedziała, że Kay nie mówi jej

całej prawdy. Dopiero po chwili zauważyła, że na stoliku
oddzielającym ich łóżka stoi duża taca.

- Co to takiego? - zainteresowała się.
- Dan przysłał mi napoje. Może ty też coś sobie zamó­

wisz? Wodę albo sok...

- Nie, dzięki. Czy to Dan cię zdenerwował?
- Owszem, wyprowadził mnie trochę z równowagi, ale

to nie oznacza, że masz zrezygnować z zabawy.

- Zdenerwował cię czymś? - Shelby musiała za wszelką

cenę dowiedzieć się, co takiego zrobił Dan.

- Namawiał mnie, bym otworzyła sklep na Hawajach.

Odpowiedziałam mu, że już mam jeden, i to bardzo do­
bry, w Clevelandzie. - Nie odrywała wzroku od ekranu te­
lewizora, jakby wiadomości zupełnie ją pochłonęły.

background image

Para za parą

197

- Nalegał na to z powodów osobistych?
- O co ci chodzi? - Kay wreszcie spojrzała na siostrze­

nicę.

- Chciałby, żebyś się tu przeprowadziła, bo... coś do

ciebie czuje?

- No tak, mogłam się tego spodziewać. - Kay roześmia­

ła się perliście. - Kochanie, prawdziwa z ciebie roman-

tyczka. Mnie i Dana nie łączy nic poza przyjaźnią.

- Aha - szepnęła nieco zdezorientowana Shelby. Dan

nie zachowywał się, jakby byli tylko przyjaciółmi. Skoro
namawiał Kay jedynie na otwarcie sklepu na Hawajach,
dlaczego tak się zdenerwowała? - Naprawdę chcesz jutro
popłynąć w ten rejs?

- Tak, zresztą Dan kupił już bilety i szkoda byłoby je

zmarnować.

- A ja się bałam, że już się pakujesz. Nie chcesz skrócić

naszych wakacji?

- Skądże. Sporo nas to kosztowało. Musiałoby się wy­

darzyć coś naprawdę okropnego, bym zdecydowała się
na wcześniejszy powrót. Przecież musisz się pozbierać po
śmierci Kordelii i porządnie wypocząć. I trochę się opalić,
bo po latach nauki jesteś prawie przezroczysta.

- Chętnie tu posiedzę, ale dla ciebie jestem w stanie zre­

zygnować nawet z takich wspaniałych wakacji. Pamiętam,

jak wiele ci zawdzięczam.

- Kochanie, nic mi nie zawdzięczasz. Byłam szczęśliwa,

że mogłam się tobą opiekować. Uwierz mi.

- Jesteś jedyną znaną mi osobą, która uważa, że opieka

nad nastolatką to świetna zabawa i pełnia szczęścia.

- Byłaś wyjątkowym dzieckiem, Shelby. Bystrym, po-

background image

198

Judy Christenberry

słusznym i bardzo miłym. Wszyscy moi znajomi uważali
cię za ideał.

- We wszystkim potrafisz znaleźć jaśniejszą stronę. -

Shelby objęła Kay. - Dręczą mnie wyrzuty sumienia, bo
nie masz własnych dzieci. Poświęciłaś się opiece nade
mną, zamiast założyć rodzinę.

- Masz pojęcie, jak wyglądałabym w ciąży? - Kay skrzy­

wiła się komicznie. - Przy moim wzroście przypominała­

bym toczącą się piłkę.

- Wyglądałabyś przepięknie, a twoje dziecko byłoby

najszczęśliwszym maleństwem na świecie.

- Jesteś bardzo miła, ale nie ma o czym mówić.
- No nie wiem. Dan jest dla ciebie trochę za stary, ale

według mnie bardzo mu się podobasz. Powinnaś zadbać

o swoje życie uczuciowe. Kiedy wrócimy do Clevelandu,
powinnaś zacząć chodzić na randki.

- Nie sądzę... - Kay urwała, gdy rozległo się pukanie

do drzwi. - Kto to może być?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Peter najpierw zapukał, a dopiero potem włożył klucz

do zamka i otworzył drzwi.

Dan siedział przy biurku i rozmawiał przez telefon,

prawdopodobnie z kontrahentem. Na widok Petera ze
zdziwienia uniósł brwi.

- Co ty tu robisz? - spytał, gdy odłożył słuchawkę. -

Przecież planowaliście z Shelby długą kąpiel.

- Owszem, ale zaczęliśmy sobie skakać do oczu i wró­

ciła do hotelu.

- O co się pokłóciliście?
- Szczerze mówiąc, sam nie wiem. W końcu oznajmiła,

że niepotrzebnie flirtowałeś z jej ciotką, skoro nie byłeś

nią naprawdę zainteresowany. Według niej zraniłeś uczu­
cia Kay. Była pewna, że ciotka już się pakuje i zaraz poje­
dzie na lotnisko.

- Ty też tak uważasz?
- Nie, i właśnie dlatego zaczęliśmy się kłócić. Według

mnie Kay wróciła do hotelu, bo za bardzo się spiekła.

- Błąd, chłopcze. - Dan skrzywił się komicznie.
- Nie musisz mi tego mówić. Zanim się zorientowałem,

Shelby już maszerowała do pokoju, by pomóc Kay pako­

wać walizki.

background image

200

Judy Christenberry

- Chce wyjechać? - spytał Dan wyraźnie zmartwiony.
- Chyba nie, ale zrobi wszystko, o co poprosi ją ciotka.
- Tak. Właśnie za to tak bardzo ją lubię.
- A według mnie to trochę dziecinne.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś znał ich historię.
- No to opowiedz mi.
- Matka Shelby była na wpół szalona, jednak starała się

zajmować córką najlepiej jak potrafiła, przynajmniej dopó­
ki w pobliżu nie było eksmęża. Gdy tylko się pojawiał, Kor-
delia zaczynała zachowywać się jak wariatka. Potem ponow­
nie wyszła za mąż i zrobiło się jeszcze gorzej. Kiedy Shelby
miała czternaście lat, jej ojczym próbował ją zgwałcić. Na
szczęście Kay była w pobliżu i uratowała małą.

- Boże, co za koszmar...
- To jeszcze nie wszystko. Matka stanęła po stronie mę­

ża i oskarżyła Shelby, że próbowała go uwieść. Nie wiem,
co by się stało z Shelby, gdyby nie interwencja Kay, która
natychmiast zabrała ją do siebie. Nadal mieszkają razem.

- No tak, teraz już rozumiem, dlaczego Shelby jest

w stosunku do niej taka opiekuńcza. Hm, nie chcę, żeby
wyjeżdżała.

- Dlaczego?
- Dobrze wiesz. Jest nie tylko bardzo atrakcyjna, inteli­

gentna i dowcipna. Chyba nie bez powodu nalegałeś, by­

śmy się poznali. Czy to ten sekretny plan, którego podob­

no nie masz?

- Hm, nie uwierzyłeś mi.
- Ani ja, ani Shelby. Ona jest naprawdę bardzo bystra.
- Tak, wiem.
- Wiesz o niej podejrzanie dużo.

background image

Para za parą

201

- Kay często do mnie pisała - wyjaśnił Dan. - Była

z niej zawsze bardzo dumna. - Popadł w zadumę. Czy
kiedykolwiek zdoła odwdzięczyć się Kay za to wszystko,
co dla niego zrobiła?

- Dan, o co chodzi? Może powinniśmy do nich zadzwo­

nić i upewnić się, czy zostają.

- Mam lepszy pomysł. Poślij Shelby tacę z przekąskami

i napojami. Kay już swoją dostała ode mnie.

Peter postąpił zgodnie z radą Dana, ale po namyśle

dołożył do zamówienia kilka plastrów świeżego ana­
nasa i specjalność szefa kuchni, czyli ciasto kokoso­

we. Poprosił kelnera, by ten dostarczył również liścik,

a potem poszedł za nim na piętro, na którym mieścił
się pokój Shelby.

Podczas gdy kelner wnosił tacę, Peter czekał przy win­

dzie. Gdy kelner pojawił się ponownie, Peter spytał nie­
cierpliwie:

- Czy te panie się pakują?
- Nie, proszę pana, nie widziałem żadnych walizek.

Siedziały na łóżku i rozmawiały. Włączyły też telewizor.

- Gdy byli już w windzie, kelner dodał: - Aha, i bardzo

ucieszyły się z ciasta.

- Dzięki. - Peter wręczył kelnerowi suty napiwek.
- Dziękuję, ale pan już mi dał napiwek, od tych pań

również dostałem.

- No to masz dziś dobry dzień. Zatrzymaj pieniądze,

zasłużyłeś na nie.

- Trzeba się zastanowić, w co się ubierzemy - powiedziała

Shelby, gdy zjadły pyszne ciasto, które przysłał Peter.

background image

202

Judy Christenberry

- Chyba tak. - Kay wyciągnęła się na łóżku. - Masz ja­

kiś pomysł?

- Włożę czarną sukienkę, a ty?
- Chyba tę błękitną, chociaż przy tobie będę w niej wy­

glądać jak kopciuszek - odparła Kay z uśmiechem.

- Nie dla każdego. - Shelby spojrzała na nią bacznie.
- A ty znowu swoje. Przestań już! Ja i Dan jesteśmy tyl­

ko przyjaciółmi.

-Ale...
- Dosyć. - Kay uniosła rękę. - Idź się wykąpać i przy­

gotować.

Shelby nie wyglądała na przekonaną, ale posłuchała Kay.

Dziś wieczór zabawi się w detektywa, będzie bacznie wszyst­
ko i wszystkich obserwować. Nie pozwoli, by ktokolwiek

skrzywdził Kay, a przynajmniej by uszło mu to płazem.

Gdy Peter przebudził się z drzemki, Dan właśnie wy­

chodził z łazienki, ubrany w elegancki, granatowy garni­
tur.

- Zdążę się przygotować?
- Tak, właśnie zamierzałem cię obudzić. Mamy jeszcze

pół godziny, ale muszę zejść na dół i kupić bilety.

- Co takiego? Przecież powiedziałeś Kay, że już je ku­

piłeś.

- Skłamałem. Uznałem, że Kay nie będzie mnie chciała

narażać na taką stratę.

- Sprytne zagranie, ale co byś zrobił, gdyby odkryła

prawdę?

- Wyjaśniłbym, że bardzo mi zależy na jej towarzystwie.

- Dan wzruszył ramionami.

background image

Para za parą

203

- Lubisz Kay, prawda?
- Oczywiście.
- Shelby uważa, że jest dla ciebie za młoda - ostrzegł

go Peter.

- Shelby? Owszem.
- Nie Shelby, tylko Kay.
- Kay też. Po prostu pokazuję jej Hawaje. Gdy skończy

jej się urlop, wróci do Clevelandu.

Peter dosłyszał w głosie Dana coś, co bardzo go zasta­

nowiło. Może rozczarowanie?

- Miałeś nadzieję, że ona się tu przeprowadzi?
- Trochę na to liczyłem, ale zdecydowanie odmówiła.
- Może potrzebuje więcej czasu? - Peter pomyślał, że

jeśli Kay zdecyduje się na przeprowadzkę, Shelby również

przeniesie się na Hawaje. Ta myśl była mu miła.

- A może ty powinieneś już iść pod prysznic, bo robi

się późno - stwierdził Dan i wyszedł z pokoju.

Peter zgarnął swoje rzeczy i poszedł do łazienki.

O umówionej porze zapukali do pokoju pań. Za chwi­

lę mieli udać się do restauracji z widokiem na Diamento­

wą Głowę.

Drzwi wreszcie się otworzyły i Peter ujrzał nieziemsko

piękną kobietę... bez wątpienia Shelby...

Kompletnie oszołomiony nie był w stanie wykrztu­

sić słowa. Była ubrana w czarną sukienkę na cienkich ra-
miączkach.

Nie mógł oderwać wzroku od jej włosów. Zazwyczaj

niedbale związane, dziś opadały lśniącą kasztanową ka­
skadą aż do talii.

background image

204

Judy Christenberry

- Peter, wszystko w porządku? - spytała zaniepokojona

jego milczeniem.

- Twoje włosy...
- No tak. Mam nadzieję, że pod koniec wieczoru nie

będę miała na głowie stogu siana. - Shelby wydawała się
zażenowana reakcją Petera.

- Będzie dobrze - uspokoił ją Dan i ujął rozpromienio­

ną Kay pod ramię.

Peter spojrzał na niego trochę nieprzytomnie. Z tru­

dem docierał do niego sens wypowiedzi Dana. Będzie do­
brze? Co on opowiada? Miał ochotę wsunąć palce w tę
lśniącą kaskadę. Najchętniej objąłby Shelby w pasie i za­
prowadził prosto do swojego pokoju.

Ruszyli do windy. Nadal trochę oszołomiony, Peter ujął

Shelby za rękę, jakby się bał, że zaraz mu ucieknie. Czuł
się jak rycerz strzegący pięknej księżniczki.

Co też mi chodzi po głowie, pomyślał. Nigdy nie był

ani szczególnie romantyczny, ani sentymentalny, ale te­
raz najchętniej ukląkłby przed Shelby i wygłosił płomien­
ny poemat.

- Czy wszystko w porządku? - Shelby nadal była zanie­

pokojona jego zachowaniem.

- No tak. Wyglądasz naprawdę pięknie - szepnął, gdy

wsiadali do windy.

- Dziękuję.

Nadal nie puszczał jej ręki, bo zauważył, że kilku męż­

czyzn obrzuciło Shelby pełnym uznania spojrzeniem.
Gdyby którykolwiek z nich ośmielił się do niej odezwać,
chyba powaliłby go ciosem na ziemię.

Ledwie usiedli przy stoliku, pojawił się kelner z pyta-

background image

Para za parą

205

niem, co będą pili. Shelby zamówiła wodę mineralną, po­
zostali białe wino.

- Nie lubisz wina? - spytał zdziwiony Peter.
- Moja matka była alkoholiczką, dlatego unikam wszel­

kich trunków.

- Mądra decyzja - skomentował Dan, a potem zwrócił

się do Kay: - Do twarzy ci w tym kolorze. Podkreśla błę­
kit twoich oczu.

- Dziękuję, Dan. Sądziłam, że w obecności Shelby nie

doczekam się żadnego komplementu. Czyż ona nie jest
piękna?

- Kay, przestań, zawstydzasz mnie - zaprotestowała

Shelby.

- Kay świetnie się sprawdziła w roli matki, prawda? -

Dan uśmiechnął się.

- Tak - zgodziła się Shelby. - Wiesz, rozmawiałyśmy

o tym dzisiaj. Po powrocie do domu Kay powinna zacząć
szukać partnera. Jest jeszcze młoda, nadal może założyć
rodzinę i urodzić własne dzieci. Uważam, że jest wprost
stworzona do macierzyństwa.

- Shelby! - zdenerwowała się Kay.
- Zgadzam się z tobą, Shelby. Kay bez trudu znajdzie

partnera. Wielu mężczyzn chciałoby mieć taką żonę.

- Wyjąłeś mi to z ust - poparła go Shelby.
- Przestańcie się wygłupiać, bo zaraz się zdenerwuję. -

Kay zapatrzyła się na majaczący w oddali krater na szczy­
cie Diamentowej Głowy. - Peter, czy dużo ludzi wchodzi
na szczyt? To chyba dość trudna trasa.

Peter, który nie odrywał wzroku od Shelby, z trudem

zmusił się do odpowiedzi:

background image

206

Judy Christenberry

- Owszem, chociaż w przewodnikach piszą coś innego.

Najgorzej jest w ciągu dnia, bo wtedy bardzo doskwiera
upał. W sumie taka wspinaczka nie należy do najłatwiej­

szych, ale to też żaden wyczyn.

- Idzie się cały czas szlakiem, prawda?
- Tak, ale czasami trzeba wchodzić po wykutych w ska­

le stopniach lub czołgać się pod nawisami. Podziwianie
tego pięknego widoku z restauracji jest znacznie bezpiecz­
niejsze - dodał z uśmiechem.

- No tak, a po takiej wspinaczce byłybyśmy zmęczone

i spocone i nie olśniłybyśmy was naszym wyglądem.

Mężczyźni roześmieli się, a potem Dan powiedział:

- Ty zawsze wyglądasz pięknie, Kay, ale już dzisiaj

szczególnie. - Uniósł jej dłoń i ucałował.

Peter zauważył, że Kay się zarumieniła.

- Shelby, czy...
- Przepraszam, czy mogę panią prosić o taniec?

Wszyscy przy stoliku spojrzeli na ciemnowłosego męż­

czyznę w smokingu, który stanął przy Shelby.

Uśmiechnęła się miło i już zamierzała odmówić, gdy

Peter niemal warknął:

- Nie, nie można.

Mężczyzna skinął głową i odszedł, jednak Shelby nie

zamierzała przejść nad tym zdarzeniem do porządku
dziennego.

- Dlaczego odpowiadasz w moim imieniu? To mnie po­

prosił do tańca, a nie ciebie.

- Masz rację, oczywiście. - Peter zrozumiał, że popełnił

poważny błąd. - Po prostu próbowałem cię chronić.

- Sama potrafię o siebie zadbać.

background image

Para za parą

207

- Shelby, chyba trochę przesadzasz - wtrącił się Dan.

- Dzisiejszy wieczór spędzasz w towarzystwie Petera i to

normalne, że się o ciebie troszczy.

- Nie jesteś moim ojcem i nie masz prawa komentować

mojego zachowania.

- Ale ja mam takie prawo i zgadzam się z Danem - ła­

godnie powiedziała Kay. - Peter nie zrobił nic złego, uznał
tylko, że brak ci doświadczenia i potrzebujesz ochrony.

- W porządku, Peter, wybaczam ci, ale nie rób tego wię­

cej. Sama decyduję o sobie.

- Chyba powinnam wam wyjaśnić, że Shelby skończyła

kurs samoobrony. - Kay uśmiechnęła się do Petera.

- Czy to oznacza, że gdyby ktoś cię zaczepił, powaliła­

byś go na ziemię? - spytał Peter.

- Tak - padła zwięzła odpowiedź.
- Dobrze wiedzieć - mruknął.

Po kilku minutach Dan powiedział, że pora wsiadać

na łódź.

- Musimy zająć jakiś dobry stolik.
- Myślałam, że zrobiłeś rezerwację - zdziwiła się Kay.
- No tak, ale mamy do wyboru kilka stolików. Chciał­

bym wybrać najlepszy.

Po wejściu na pokład zajęli stolik. Po chwili pojawił się

kelner z drinkami, a łódź odbiła od brzegu.

Oglądali wspaniały zachód słońca, którego promienie

nadawały łagodnej poświaty falom oceanu. Gdy słońce
schowało się za horyzontem, na pokładzie zapalono kilka
lamp, a na stolikach postawiono świece.

- Cudownie. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na ten rejs

- szepnęła Shelby.

background image

2 0 8

Judy Christenberry

- Ja też się cieszę - szepnął jej Peter wprost do ucha.

Nadal wpatrywał się w nią jak urzeczony, jednak nie

chciał, by pomyślała, że cenił w niej tylko zewnętrzne
piękno. Chodziło o coś znacznie więcej.

Gdy złożyli zamówienie, Peter poprosił Shelby do tań­

ca, bo w tle cicho grała muzyka.

- Gdzie? - spytała, rozglądając się wokół.
- Na pokładzie jest mnóstwo miejsca. Sama się przeko­

nasz. Inni wkrótce na pewno do nas dołączą.

Niebiosa były dla niego łaskawe, bo rzeczywiście kilka

par wstało od stolików, wyraźnie szykując się do tańca.

- Z chęcią zatańczę - powiedziała Shelby.

Peter lubił tańczyć, lecz nigdy by nie przyznał, że po­

prowadził Shelby na parkiet z zupełnie innego powodu.
Pragnął jej dotknąć.

W objęciach Petera Shelby nieco się odprężyła. Nie za­

chowywał się nachalnie, jak ci, dla których taniec był tyl­
ko pretekstem do bliższego kontaktu z partnerką. Niena­

widziła takiego zachowania. Peter prowadził ją płynnie
w rytm romantycznej muzyki.

Była wysoka, lecz Peter jeszcze wyższy. Odruchowo

oparła głowę na jego ramieniu. Przyciągnął ją nieco moc­
niej i zwolnił trochę, lecz nie dbała o to.

Pogrążona w tańcu, na chwilę zapomniała o Kay i Da­

nie. Zauważyła ich nieobecność, dopiero gdy wrócili z Pe­
terem do stolika.

- Gdzie oni są? - spytała.
- Pewnie też poszli tańczyć - odparł, upijając łyk wina.
- Widzisz ich?

background image

Para za para

209

- Nie. A o co chodzi?
- Martwię się o Kay.
- Przecież jest z Danem, nic jej nie grozi.
- Pójdę jej poszukać.
- Przestań wariować. Jeśli postanowili gdzieś się ukryć,

i tak ich nie znajdziesz. Zresztą za minutę pewnie wrócą
do stolika i wtedy trzeba będzie szukać ciebie.

- Ty nic nie rozumiesz. Zamierzałam cały wieczór ich

obserwować, bo bałam się, że Dan czymś zdenerwuje

Kay.

- Na pewno nie.
- Skąd ta pewność? Dziś po południu wyprowadził ją

z równowagi.

- To ty uważasz, że Kay była zdenerwowana. Przewidy­

wałaś nawet, że już się pakuje. I co?

- Jednak coś było nie tak. Nie mam pojęcia, co się mię­

dzy nimi dzieje, ale na pewno się dowiem.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Co sądzisz o pomyśle Shelby? - spytał Dan. Stali z Kay

na dolnym pokładzie i obserwowali ciemne fale.

- O jakim pomyśle mówisz? - mruknęła Kay, bez reszty

pochłonięta piękną scenerią.

- No, że powinnaś założyć rodzinę, mieć męża i kilko­

ro dzieci.

- Shelby jest romantyczką i lubi popuścić wodze fanta­

zji. - Wzruszyła ramionami.

- Nie chcesz mieć dzieci?
- Byłoby miło, ale nic na siłę. Nie będę się uganiała za fa­

cetami, chyba że znajdę takiego, którego naprawdę chciała­
bym obdarzyć miłością. No i muszę go jeszcze szanować.

- Może znajdziesz kogoś takiego, kto też będzie prag­

nął stabilizacji?

- Niewielu mężczyzn tak myśli.
- A o czym według ciebie myślą?
- O seksie. - Znów wzruszyła ramionami.
- Kay, niektórym mężczyznom chodzi o coś więcej. Na

pewno o tym wiesz.

- Skończmy tę dyskusję. Jestem na Hawajach, chcę się

cieszyć tą chwilą. Tutejsze powietrze pachnie tak mocno,

że aż oszałamia.

background image

Para za para

211

- To prawda. Na wyspie rośnie mnóstwo kwiatów

o mocnych zapachach. A zatem, jak rozumiem, nie chcesz
teraz rozmawiać o poważnych sprawach?

- Nie chcę. Chyba cię to nie dziwi, przecież jestem na

urlopie.

- No dobrze. - Przyciągnął ja do siebie. - Chodźmy za­

tańczyć.

- Znamy się tak długo, a nigdy z sobą nie tańczyliśmy.

To dziwne, nie uważasz? - Świetnie się czuła w jego ra­

mionach, zupełnie jakby byli dla siebie stworzeni.

- Wcale nie. Kiedy cię poznałem, byłaś przecież jeszcze

dzieckiem.

- Poza tym, gdybym próbowała z tobą zatańczyć, Kor-

delia chyba by mnie zabiła. - Kay roześmiała się smutno.

- Tak. Byłem zbyt młody, żeby dostrzec pewne niepo­

kojące objawy, a przecież ona cierpiała na depresję.

- Nikt nie mógł jej pomóc.

Z listów, które pisała do niego Kay, Dan dobrze znał

dalsze losy Kordelii. Wiedział, że drugi mąż opuścił ją na
długo przed jej śmiercią.

- Przykro mi, że była sama, kiedy...
- Niestety nie była sama - przerwała mu Kay i umknę­

ła spojrzeniem. - Znaleźli ją z dwoma mężczyznami, którzy

również przedawkowali. Nigdy nie powiedziałam o tym Shel-
by. Chciałam jej oszczędzić tych drastycznych szczegółów.

- Jesteś bardzo opiekuńcza, a przecież Shelby wydaje

się bardzo niezależna - wytknął jej, łagodząc te słowa
uśmiechem.

- Jest silna, ale po co miałaby się mierzyć z takimi ok­

ropnymi problemami?

background image

212

Judy Christenberry

- A ty możesz?
- Ktoś musiał - szepnęła ze smutkiem i oparła głowę

na jego ramieniu.

- Powinienem tam być.
- To by nic nie dało - odparła z westchnieniem. - Kor-

delia staczała się po równi pochyłej, dobrze chociaż, że
nie pociągnęła za sobą Shelby.

- To twoja zasługa. - Dan pocałował ją w czoło.
- Ciociu Kay! - Ostry głos Shelby trochę ich przestra­

szył. - Co wy tu robicie?

Kay chciała się odsunąć, lecz Dan jej na to nie pozwolił.

- Trochę wspominamy. To coś złego?
- Nie, o ile Kay nie ma nic przeciwko temu. - Shelby

spojrzała mu prosto w oczy i nagle uświadomiła sobie, że
są równie błękitne jak jej.

- Posłuchaj, Shelby, nigdy nie zrobiłbym nic wbrew wo­

li Kay.

Kay wprawdzie się nie odezwała, lecz czuł jej nieme

poparcie.

- Cóż, zaraz podadzą kolację - wycofywała się Shelby.
- Dziękuję. Za minutę wrócimy do stolika.

Gdy Peter i Shelby odeszli, Dan zwrócił się do Kay:

- Bardzo się o ciebie troszczy.
- Tak, ale nie zapominaj, że oprócz mnie ona nie ma

nikogo. Trochę potrwa, nim przyzwyczai się do nowej sy­
tuacji.

Objęci wrócili do stolika.
Dan zauważył, że Shelby nie spuszcza z nich oczu.

- Myślałem, że kolacja już na nas czeka - stwierdził,

siadając przy stoliku.

background image

Para za parą

213

- Ja też tak sądziłam, bo przynieśli chleb. - Shelby spoj­

rzała na niego wyzywająco.

- W takim razie zaczniemy od pieczywa. - Dan

uśmiechnął do niej ciepło.

Podczas kolacji Peter dyskretnie obserwował Shelby.

Przyzwyczaił się już do jej zmiennych nastrojów. Gdy tań­
czyli, zachowywała się jak rozmarzona romantyczka, a te­
raz twardo broniła swoich racji.

Niepokoiło go jednak zachowanie Dana.

Wydawało się, że jest bardzo zainteresowany Kay. Czy

na tym właśnie polegał jego plan? Peter mógł się tego tyl­
ko domyślać, bo jego mentor konsekwentnie milczał w tej
sprawie.

Natomiast był pewien tego, że Dan bardzo pragnął za­

poznać go z Shelby. Ciekawe tylko, jak wyobrażał sobie
dalszy ciąg tej znajomości? Sam Peter nie miałby nic prze­
ciwko gorącemu romansowi. Ta kobieta podobała mu się
coraz bardziej, a gdy z nią tańczył, po głowie chodziły mu
bardzo nieprzystojne myśli.

Jednak teraz zachowywała się, jakby byli sobie niemal

zupełnie obcy. Była skoncentrowana wyłącznie na Kay
i Danie i z uporem ignorowała wysiłki Petera, który co
i rusz próbował nawiązać z nią konwersację.

- Shelby... - Kiedy wreszcie odwróciła się w jego stro­

nę, nieco zdezorientowany Peter wykrztusił: - Hm, jak ci
smakuje kolacja?

- Bardzo dobra.
- Pewnie będziemy jeszcze musieli trochę poczekać na

deser. Masz ochotę znów poszaleć na parkiecie?

background image

214

Judy Christenberry

- Tak, ale nie oddalajmy się zbytnio. Nie powinniśmy

przegapić deseru.

- Jasne. - Kiedy zerknął na Dana, zobaczył w jego

oczach wyraz aprobaty.

Shelby odrzuciła kasztanowe loki na plecy i pozwoliła, by

Peter wziął ją w ramiona. Czuł się, jakby powierzono mu

najdroższy skarb. Po chwili już wirowali w rytm muzyki.

- Peter - szepnęła.
- Tak?
- Jak myślisz, czy Dan obściskiwał Kay? Wiesz, kiedy

ich wreszcie znalazłam, wcale nie tańczyli.

- No i co w tym strasznego? Może nie mieli ochoty?
- Czy to wszystko nie wydaje ci się trochę dziwne? No

wiesz, nie widzieli się od dwudziestu lat, i tak od razu się

obściskują?

- No nie wiem, przecież my robimy to samo - mruknął

i przyciągnął ją bliżej.

- Nie, my jedynie tańczymy. - Gwałtownie odsunęła się

od niego.

- Właściwie na jedno wychodzi.
- Podali deser. Powinniśmy wrócić do stolika.

Zanim zdążył zaprotestować, wysunęła się z jego objęć

i wróciła do Kay i Dana.

Później wszyscy zajęli się deserem, na który podano

pyszne ciasto kokosowe, i przy stoliku na jakiś czas zapad­
ła cisza. Kiedy skończyli jeść, Shelby powiedziała:

- To był cudowny wieczór. Dan, Peter, bardzo wam

dziękuję. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze przed
naszym wyjazdem. - Kay, możemy iść?

- Kochanie, pójdziemy, kiedy będziesz miała na to

background image

Para za parą

215

ochotę, ale ponieważ nawet ty nie umiesz chodzić po

wodzie, poczekajmy, aż statek dobije do przystani. - Kay

z trudem powstrzymywała się od śmiechu.

- Och... - szepnęła zażenowana Shelby.
- To problem z kolacją na statku. Nie możesz wyjść, do­

póki rejs nie dobiegnie końca.

- A kiedy to właściwie nastąpi? - Shelby już odzyskała

rezon i jej głos był lodowaty.

- Około dziesiątej. - Dan zerknął na zegarek. - Czeka

nas jeszcze muzyka na żywo i występy piosenkarki.

- To może wejdźmy do środka, żeby lepiej słyszeć? - za­

proponowała Shelby.

- No dobrze - zgodziła się Kay, patrząc pytająco na Dana.
- Jak sobie życzysz, Kay - odparł.

Weszli do mesy, w której zbudowano małe podium dla

orkiestry i wydzielono miejsce do tańca. Zaledwie wybrali
stolik, Peter poprosił Shelby do tańca.

- Chyba nie...
- Daj spokój, Shelby - przerwała jej Kay. - Obiecuję, że

nie ruszę się stąd na krok.

Shelby niechętnie dała się poprowadzić na parkiet Pe­

terowi. Gdy ponownie wziął ją w ramiona, aż westchnął
z ulgi. Powoli dochodził do wniosku, że jest zauroczony
tą kobietą.

- Na jak długo tu przyjechałyście? - szepnął.
- Na dwa tygodnie.
- Udało ci się choć raz zajrzeć do podręcznika?
- Tak, ale Kay chce, bym jej wszędzie towarzyszyła,

a Dan wciąż ją gdzieś zaprasza.

No i dobrze, pomyślał Peter, a na głos powiedział:

background image

216

Judy Christenberry

- Cieszę się, że udało mi się spędzić z tobą trochę czasu.

Nie mam pojęcia, jak to będzie w przyszłym tygodniu, ale

chyba czeka nas dużo roboty. - Musieli przygotować się
do negocjacji ważnego kontraktu z nowym klientem.

- Nie powinnyśmy zajmować wam tyle czasu. - Shelby

spojrzała na niego przepraszająco. - Powiem o tym Kay.

- Nie, nie rób tego, bo Dan będzie niezadowolony. To

on decyduje, ile czasu przeznaczamy na zabawę, a ile na
pracę.

- Jednak przewidujesz, że w przyszłym tygodniu będzie

musiał pracować do późna.

- Bardzo możliwe. Byłem zdziwiony, że dziś skończyliśmy

pracę tak wcześnie. Tak dobrze bawiliśmy się na plaży, do­
póki nagle nie odeszłaś. Chciałem cię nauczyć surfować.

- Surfujesz?
- Oczywiście. Ja się tutaj urodziłem. Od dziecka nie

rozstaję się z deską. Jeśli chcesz, chętnie cię nauczę.

- Och, byłoby wspaniale. Może uda nam się wygospo­

darować trochę czasu któregoś ranka?

- To może jutro. Do południa nie planuję żadnych waż­

nych spotkań. - Miał nadzieję, że Dan wybaczy mu to
małe kłamstwo.

- Na pewno? Nie chciałabym ci sprawiać kłopotu.
- To żaden kłopot. Przyjdę po ciebie o ósmej, dobrze?
- Świetnie. Jak sądzisz, nauczę się surfować?
- Na pewno.

Po odprowadzeniu pań do hotelu, Peter i Dan wra­

cali razem do domu. Milczenie przerwał Peter, który

westchnął i powiedział:

background image

Para za parą

217

- Posłuchaj, musimy pogadać.
- O czym? - Dan zaparkował przed mieszkaniem Pe­

tera.

- Już czas, żebyś wyjaśnił mi całą sytuację. O co ci tak

naprawdę chodzić i do czego zmierzasz? Chyba zasłuży­
łem na to, żeby poznać prawdę.

- Oczywiście, ale nie wiem, czy jesteś na nią przygoto­

wany.

- Po prostu mów.

Weszli do mieszkania Petera, z którego roztaczał się

przepiękny widok na Pacyfik. Dan rozejrzał się wokół
i stwierdził:

- Co za zadziwiający porządek.
- Dzisiaj była sprzątaczka.
- No tak, wszystko jasne.
- Siadaj. Chcesz coś do picia?
- Dzięki, ale wolałbym jak najszybciej przejść do rzeczy.
- Wyglądasz, jakbyś zamierzał przyznać się do kilku

morderstw.

- Nie będzie aż tak źle, jednak kiedy poznasz prawdę,

na pewno zobaczysz mnie w o wiele gorszym świetle.

- Nie wierzę. - Peter od wielu lat podziwiał Dana. Jego

mentor po prostu nie mógł zrobić nic nagannego.

- Lepiej uwierz.
- No to powiedz wreszcie, co takiego zrobiłeś.
- Porzuciłem własne dziecko.
- Masz dziecko? Gdzie ono teraz jest?
- Nie domyślasz się?
- Skąd miałbym... - Nagle go olśniło. - To Shelby?!
-Tak.

background image

218

Judy Christenberry

- Przecież powiedziałeś jej, że nie znałeś jej ojca.
- Skłamałem.
- Jak mogłeś?
- Nie znasz wszystkich okoliczności. - Dan westchnął

ciężko i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.

- No to mi opowiedz. - Musiał poznać prawdę. Dan

właśnie spadł z piedestału i Peter nie zamierzał przejść

nad tym do porządku dziennego.

- Byłem kochankiem matki Shelby. Powiedziała mi, że

jest zabezpieczona. Okłamała mnie. Kiedy okazało się, że
jest w ciąży, poślubiłem ją. To było wyjątkowo nieudane

małżeństwo, prawdziwe piekło. Starałem się, jak mogłem,
ale nic nie pomagało. Po narodzinach Shelby przez kilka
miesięcy znów wszystko zaczęło się układać. Niestety już

wkrótce Kordelia wróciła do starych przyzwyczajeń. Zni­

kała na całe noce, zostawiając maleńką córeczkę z dziesię­
cioletnią Kay. Kiedy Shelby skończyła dwa lata, wystąpi­
łem o rozwód. Ponieważ Kordelia nigdy nie interesowała

się córką, byłem pewien, że to mnie sąd przyzna prawa
rodzicielskie. Niestety pomyliłem się, w dodatku Kordelia

walczyła jak lew o małą, a ja miałem fatalnego adwokata

i przegrałem sprawę.

- Sądy na ogół stają po stronie matek.
- Tym razem wyrok okazał się bardzo krzywdzący dla

dziecka. Kay zawsze uważała, że to ja powinienem wycho­

wywać Shelby, ale z jej zdaniem nikt się nie liczył.

- Dlatego wyjechałeś na Hawaje?
- Nie od razu. Tuż przed rozwodem moi teściowie zgi­

nęli w wypadku samochodowym, dlatego Kay zamieszka­
ła z nami. Po rozwodzie to na nią spadł cały ciężar opie-

background image

Para za parą

219

ki nad Shelby. Dzięki temu mogłem częściej odwiedzać
córkę. Niestety pewnej nocy Kordelia wróciła wcześniej
i wszystko się wydało.

- Musiało być ci ciężko.
- To zbyt łagodne określenie.
- Dlatego zdecydowałeś się wyjechać?
- Wyjechałem, kiedy Kay powiedziała, że nie powinie­

nem ukradkiem odwiedzać Shelby, bo to zbyt ryzykow­
ne. Kordelia była szalona i nie chciałem wyprowadzać

jej z równowagi, bo bałem się, że wyładuje całą złość na

dziecku albo na Kay. Postanowiłem opuścić Cleveland. -

Wspominanie przeszłości musiało być dla Dana niezwy­

kle bolesne, bo w ciągu kilku minut jakby przybyło mu
lat. - Kay obiecała zaopiekować się Shelby. Obiecała też,
że będzie do mnie regularnie pisać. Listy do niej wysyła­
łem na adres jej przyjaciół. Ta korespondencja trwała, do­
póki Kay mieszkała z Kordelia.

- A potem?
- Potem poszła do college'u i nawet na lato nie wracała

do domu Kordelii, chociaż często widywała się z Shelby.

- Pewnie odetchnąłeś z ulgą, kiedy wzięła Shelby na

wychowanie?

- Oczywiście. Pomagałem jej finansowo, jak tylko mo­

głem.

- Czy to ty opłaciłeś studia Shelby?
- Tak, chociaż Kay też na pewno poniosła jakieś koszty.

Shelby o niczym nie wie.

- Przecież ona nawet nie ma pojęcia, że jesteś jej ojcem.

Nie miała żadnych twoich zdjęć?

- Kordelia wszystkie zniszczyła. Widywałem Shelby,

background image

220

Judy Christenberry

kiedy była maleńkim dzieckiem, nie mogła mnie zapa­
miętać. - Dan bezwiednie zwichrzył włosy. - To teraz

wiesz już wszystko. - Ruszył do drzwi.

- Zaraz, zaraz, nie tak szybko - zatrzymał go Peter.
- O co chodzi?
- Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę, tę samą, która

intryguje twoją córkę.

- A konkretnie?
- Co zmierzasz w związku z Kay?
- Uważasz, że mógłbym ją skrzywdzić?
- Nie, ale ponieważ nie wiem, do czego zmierzasz, mo­

gę ci niechcący zaszkodzić. Shelby i tak jest wobec ciebie
bardzo podejrzliwa.

- Chyba już bardziej nie możesz mi zaszkodzić.
- Teraz, kiedy znam całą prawdę, spróbuję ci pomóc.
- Wątpię, czy ci się uda.
- A zatem flirtujesz z Kay tylko dla zabicia czasu? Je­

stem rozczarowany...

-Nie!
- No to wyjaśnij, o co ci właściwie chodzi - zażądał Peter.
- No dobra. Tak naprawdę... sam nie wiem.
- Jak to? Musisz wiedzieć.
- Posłuchaj, zawsze bardzo lubiłem Kay. Przez lata wy­

mienialiśmy listy, które właściwie miały formę pamiętni­
ków. Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wiem, że to cu­
downa kobieta.

- To jeszcze niczego nie wyjaśnia. Chyba się nie zako­

chałeś?

- Jestem dla niej za stary. - Dan potrząsnął głową. -

Słyszałeś przecież, co powiedziała Shelby. Kay powinna

background image

Para za parą

221

wrócić do domu, znaleźć jakiegoś porządnego faceta i za­
łożyć rodzinę.

- Przecież to ty mógłbyś być tym facetem.
- Jestem od niej o dwanaście lat starszy.
- Dla niej to nie ma znaczenia. Pozwól, by sama zdecy­

dowała, czy jesteś dla niej odpowiednim partnerem.

- Wiesz, jak głupio bym się czuł, gdyby mnie odrzuciła?

Przecież widzę, że nie jest mną zainteresowana.

- Skąd ta pewność?
- W ogóle ze mną nie flirtuje.
- Dziś wieczorem świetnie się razem bawiliście. Zauważy­

łem też, że przeprowadziliście też jakąś poważną rozmowę.

- Wróciliśmy do bolesnej przeszłości. Dziękowałem jej

za to, że tak wspaniale zajęła się Shelby. Nie sprawdziłem
się jako ojciec.

- Zaraz, przecież Kordelia wyszła ponownie za mąż.
- Tak, ale to małżeństwo też szybko się rozpadło.
- Właściwie na co umarła Kordelia? Przecież była jesz­

cze młoda.

- Młodsza ode mnie. Przedawkowała wraz z dwoma in­

nymi narkomanami.

- Czy Shelby...
- Nie, Kay wszystkim się zajęła i nie powiedziała Shelby,

w jakich okolicznościach zginęła jej matka.

Peter przez chwilę porządkował wszystkie uzyskane in­

formacje, a potem zapytał:

- Kay specjalnie zainicjowała tę wyprawę, żebyś mógł

poznać Shelby, tak?

- Tak. Planowaliśmy to od wielu lat, ale dopóki żyła

Kordelia, było to niemożliwe.

background image

222

Judy Christenberry

- Przecież Shelby od dawna mieszkała z Kay. Nie pró­

bowałeś się zobaczyć z córką?

- Bardzo chciałem, ale Kay prosiła, bym tego nie robił,

bo to mogłoby fatalnie wpłynąć na kontakty Shelby z mat­
ką. Gdyby Kordelia dowiedziała się o mojej wizycie, mo­

głaby nawet zerwać wszelkie stosunki z córką.

- Chyba już powinieneś powiedzieć Shelby, że jesteś jej

ojcem.

- Kordelia naopowiadała jej o mnie niestworzonych

kłamstw. Kay uważa, że Shelby najpierw powinna mnie
trochę poznać i wyrobić sobie opinię na mój temat.

- Nie ufa ci, bo uważa, że zwodzisz Kay.
- To nieprawda! - oburzył się Dan.
- My to wiemy, ale Shelby uważa inaczej. - Peter po­

klepał przyjaciela po ramieniu. - Musisz sprawić, by cię
polubiła.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Plaża była niemal pusta, jeśli nie liczyć kilku surferów,

którzy z dala od brzegu czekali na falę. O ósmej godzinie
turyści jeszcze spali, zwłaszcza tutaj, z dala od Waikiki.

- Naprawdę uważasz, że nauczę się surfować? - Shelby

zaśmiała się nerwowo.

- Oczywiście - zapewnił ją Peter, wjeżdżając na parking.

- Jestem świetnym nauczycielem. A ty, jak wspomniała mi

Kay, jesteś wysportowana. - Wyjął z bagażnika kamizelkę

ratunkową. - Mimo wszystko załóż to.

- Po co?
- Bo gdyby coś ci się stało, Kay z pewnością by mnie za­

biła. Poza tym jeśli wpadniesz do wody, dzięki kamizelce
od razu cię namierzę.

- Nie przejmuj się tak bardzo wszystkim, co mówi Kay.

No dobra, będę posłuszna, bo rzadko zdarza się, by ktoś
udzielał darmowych lekcji surfingu.

- Hm... - mruknął, wyjmując deski. - Nie powiedzia­

łem, że są darmowe.

- To ile sobie liczysz?
- Nie biorę gotówki, przyjmuję zapłatę w buziakach.

Shelby przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona, a po­

tem, ku jego zaskoczeniu, podjęła grę.

background image

224

Judy Christenberry

- Pozwól, że sama po lekcji ocenię, na ile buziaków za­

służyłeś.

- Postaram się wypaść jak najlepiej. Chodźmy do wody.

Peter nie mógł oderwać oczu od Shelby. Jednoczęścio­

wy kostium podkreślał wszystkie walory jej figury. Peter

doszedł do wniosku, że pozostali surferzy zbyt natarczy­

wie gapią się na Shelby.

Gdy weszli głębiej, położył deskę na wodzie i zaczął

uczyć Shelby, gdzie powinna stanąć.

Potem usiadł na desce i posadził Shelby przed sobą.

Wiosłowali rękami, kierując deskę wprost na falę. Shel­

by odruchowo przyciskała się do Petera, co sprawiało mu
dużą przyjemność.

Po chwili otoczyli ich surferzy, znajomi Petera.

- Hej, Peter, przedstaw nas tej młodej damie - powie­

dział jeden z nich.

- To jest Shelby. Przyjechała tu na wakacje.
- Cześć, Shelby! - krzyknęli chórem.

Kiedy uśmiechnęła się i pomachała do nich, podpły­

nęli bliżej.

- Jeśli naprawdę chcesz nauczyć się surfować, chętnie

się tym zajmę - powiedział jeden z nich.

- Nie trzeba, Johny - ostudził Peter jego zapał. - Ja je­

stem nauczycielem Shelby. - Nakierował deskę na kolej­
ną falę.

- Peter, może chcesz sam trochę popływać? Mogę po­

siedzieć na plaży i popatrzeć, co robisz.

- Będę miał na to dość czasu, kiedy wrócisz do Cleve-

landu. Poza tym nigdy nie zostawiłbym cię samej na plaży,
bo nie mogłabyś się opędzić od tych kolesi.

background image

Para za parą

225

- Chyba przesadzasz - roześmiała się Shelby.

Przez następne dwie godziny świetnie się bawili. Shelby

była pojętną uczennicą, a co jeszcze ważniejsze, świetnym
kompanem. Zniknęła gdzieś spięta, ostrożna i podejrzli­

wa kobieta i pojawiło się jej słodkie, seksowne alter ego.

Coraz bardziej mu się podobała.

- Było cudownie - powiedziała Shelby, gdy wsiadali do

samochodu. - Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł i nie by­

ło w tym krzty przesady. Uwielbiał jej dotykać, a podczas
surfowania mógł to robić zupełnie bezkarnie. - Świetnie

sobie poradziłaś.

- Dzięki. Wiesz, chyba terapia, na którą posłała mnie

kiedyś Kay, wyszła mi na dobre. To było dziesięć lat temu,

w szczególnie trudnym dla mnie okresie. Te sesje doda­
ły mi siły i pewności siebie, nauczyły patrzeć na sprawy

z dystansu.

- Wierzę. Skoro zamierzasz być prawnikiem, pewność

siebie bardzo ci się przyda. - Oczyma wyobraźni zobaczył,

jak Shelby wygłasza płomienną mowę przed ławą przysię­

głych. Czy którykolwiek z sędziów zdołałby się jej oprzeć?

- Zamierzam specjalizować się w prawie handlowym.
- Aha. Posłuchaj, Dan potrzebuje prawnika. Mogłabyś

przyjąć tę posadę i zostać na Hawajach. Nie muszę chyba
dodawać, że mnie osobiście zachwyciłby taki obrót spraw.

- Miło mi to słyszeć, Peter, ale Dan nie przyjąłby mnie

do pracy tylko po to, żeby sprawić tobie przyjemność.

Najpierw sprawdziłby moje kwalifikacje, a ty o nich też
nic nie wiesz. Owszem, nieźle sobie radzę jako początku­
jąca surferka, ale to trochę za mało.

background image

226

Judy Christenberry

- To może zapytamy Dana? - zaproponował Peter i za­

miast do hotelu, skręcił w jakąś boczną drogę.

- Co robisz? Obiecałam Kay, że wrócę koło południa.

- Hm, obiecałem Danowi, że cię przywiozę, bo chciałby

z tobą pogadać bez obecności Kay.

- Dlaczego?
- Sam ci wszystko wyjaśni, ale ja też będę przy tej roz­

mowie. - Widząc, że Shelby trochę się zdenerwowała,

szybko ją uspokoił: - Nic ci nie grozi, naprawdę.

- To dla mnie oczywiste, nie wiem tylko, o czym mógł­

by chcieć ze mną rozmawiać. Zaraz... chodzi o Kay?
Mam rację?

Peter na wszelki wypadek docisnął pedał gazu, by szyb­

ciej dotrzeć do domu Dana. Nie miał ochoty odpowiadać
na kłopotliwe pytania.

- Chwileczkę! Nie zamierzam rozmawiać z nim o Kay.

Nie zrobię niczego za jej plecami.

- Shelby, Dan ci wszystko wytłumaczy. Obiecuję, że ni­

gdy nie skrzywdzi Kay, on nie jest takim człowiekiem.

Dalsza podróż upłynęła w milczeniu. Shelby siedziała

sztywno wyprostowana, patrząc wprost przed siebie. Mi­
ły nastrój, który towarzyszył im podczas zabawy na plaży,

bezpowrotnie się ulotnił.

Odezwała się, dopiero gdy Peter zaparkował przed do­

mem Dana.

- Myślałam, że pojedziemy do biura.
- Nie, Dan poprosił, bym przywiózł cię do jego domu.

Peter wiedział, że choć Shelby tego nie okazuje, jest

pod dużym wrażeniem. Nic dziwnego, bo Dan miał prze­
piękny dom wprost na plaży. Budynek otoczony był pal-

background image

Para za parą

227

mami i gęstymi zaroślami. W środku prezentował się jesz­
cze lepiej.

- No chodź, Shelby. Dan ma naprawdę piękny dom.

Spodoba ci się.

Niechętnie wysiadła z samochodu.

Peter postanowił nie reagować na zmianę jej nastroju.

Trudno, tym będzie się musiał zająć Dan.

Wchodząc do domu Dana, Shelby miała wrażenie, że

wkracza na terytorium wroga. Dan chyba do reszty stra­

cił rozum, jeśli wyobrażał sobie, że będzie knuła przeciw­
ko Kay.

Peter nacisnął dzwonek, a potem czekali w milczeniu,

aż ktoś otworzy. Po chwili na progu pojawiła się Hawajka.
Uśmiechnęła się szeroko na widok Petera.

- Cześć, Betty. Czy zastaliśmy Dana?

- Oczywiście, już na was czeka. Proszę za mną.

Weszli do domu. Betty zaprowadziła ich do ogromnego

salonu, który zajmował cały parter. Olbrzymie okna sięga­

jące sufitu wychodziły wprost na plażę. Shelby aż zaparło

dech z wrażenia.

- Przepiękny pokój - szepnęła.
- Dziękuję, Shelby - odparł Dan, który nagle pojawił

się w progu.

- Nie zauważyłam, jak wchodzisz.

- Wiem. Dziękuję ci, Betty. - Hawajka skinęła głową

i wyszła. - Betty jest moją gospodynią. Bardzo się o mnie
troszczy. - Wskazał na pokrytą poduszkami sofę zwróco­
ną w stronę Pacyfiku. - Może usiądziemy?

- Dziękuję, raczej nie - odparła Shelby sztywno. - Nie

background image

228

Judy Christenberry

powiem ci o Kay niczego, czego byś sam już nie wiedział.
Nie zamierzam spiskować za jej plecami.

- Nawet dla jej własnego dobra?
- Co masz na myśli?
- Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw usiądź - popro­

sił Dan.

Posłuchała go, a Peter poszedł w jej ślady. Obaj z Da-

nem zdawali sobie świetnie sprawę, że Shelby wciąż czuje
się nieswojo.

Dan usiadł na krześle i nachylił się w ich stronę.

- Wiele myślałem o tym, co mi powiedziałaś.
- A co takiego powiedziałam?
- No, że Kay jest nadal bardzo młoda i powinna wyjść

za mąż, mieć własną rodzinę. Nigdy nie myślałem o tym
w ten sposób. Postrzegałem ją jako bardzo silną i niezależ­

ną osobę. Zapomniałem, że całe życie jeszcze przed nią.

- To prawda. - Nadal patrzyła na niego podejrzliwie, lecz

musiała przyznać, że udało mu się trochę ją uspokoić.

- Martwię się tylko, że ona nie myśli o swojej przyszło­

ści. Nie szuka partnera, nie chodzi na randki.

Shelby odebrała te słowa jako krytykę Kay i znów się

zachmurzyła. Buńczucznie uniosła głowę, gotowa bronić
ciotki.

- Kiedy wrócimy do Clevelandu, postaram się coś zro­

bić w tej sprawie.

- Znasz wielu mężczyzn w wieku Kay? - zainteresował

się Dan.

- Nie, ale na pewno jakichś znajdę.

Gdy Dan uśmiechnął się do niej, Shelby odebrała to

jako złośliwość.

background image

Para za parą

229

- Znam kilku takich facetów i chyba mógłbym pomóc

znaleźć Kay odpowiedniego partnera.

- To bardzo miłe z twojej strony - odparła Shelby po

chwili zastanowienia. - Doceniam twoją troskę, ale chy­
ba zapomniałeś, że wszyscy mężczyźni, których znasz,
mieszkają na Hawajach.

- Wiem, że nie chcesz, by Kay tu została, ale w życiu

różnie bywa. A jeśli właśnie tutaj odnajdzie swoje szczęś­
cie? Co wtedy?

- Zrobiłabym wszystko, żeby była szczęśliwa - odparła

impulsywnie. - Rozumiem, do czego zmierzasz. - Mu­
siała niechętnie przyznać, że w słowach Dana było spo­
ro racji. Ona też martwiła się tym, że stoi na drodze do

szczęścia Kay. Ciotka wiele dla niej poświęciła, a przecież
powinna mieć już własną rodzinę. Kay zapewne nie ze­

chce osiąść na Hawajach, ale nic nie stoi na przeszkodzie,
by umówiła się na kilka randek.

- W porządku. Betty zdąży na jutro wszystko przygo­

tować. Dzisiaj podczas lunchu zaproszę ciebie i Kay na
małe przyjęcie.

- Podczas lunchu? - spytała zdziwiona Shelby.
- Tak. Zadzwoniłem rano do Kay i powiedziałem, że

poślę po nią samochód. Zaraz powinna do nas dołączyć.

- Szkoda, że o tym nie wiedziałam. Wolałabym się prze­

brać.

- Kay obiecała, że coś ci przywiezie.
- Zakładałeś, że od razu zgodzę się na takie rozwiąza­

nie, prawda? - spytała Shelby nieco napastliwie.

- Myślisz bardzo logicznie, ale masz też gorące serce.

Wiem, że chcesz jak najlepiej dla Kay. - Gdy rozległ się

background image

230

Judy Christenberry

dzwonek do drzwi, Dan ruszył do wyjścia. - To musi być

Kay. Berty, sam otworzę.

Ledwie zostali sami, Peter nachylił się do ucha Shelby

i szepnął:

- Podjęłaś mądrą decyzję, Shelby. Dan naprawdę chce

pomóc Kay.

- Wiem.
- Och, Dan, jak tu cudownie! - krzyknęła Kay, wcho­

dząc do środka.

- Dziękuję. Miło mi, że ci się podoba.
- Czy przywiozłaś mi ubranie na zmianę? - spytała

Shelby, kiedy już przywitała się z Kay.

- Oczywiście, ale niestety nie mogłam przywieźć nic

dla Petera.

- Mam jakieś ubranie w samochodzie, zaraz po nie pójdę.
- Dan, mógłbyś wskazać mi najbliższą łazienkę? Chcia­

łabym się przebrać - powiedziała Shelby.

Dan zawołał Betty.

- Shelby musi się przebrać. Mogłabyś zaprowadzić ją do

sypialni?

- Oczywiście. Proszę za mną.

Kay przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem, a potem

spytała Dana:

- Co się dzieje? Shelby ma niewyraźną minę.
- Ja nic nie zauważyłem.
- Wydała mi się jakaś przygaszona.
- Na pewno zmęczyła ją lekcja surfingu. - Gdy zoba­

czył przechodzącą przez hol gospodynię, poprosił: - Bet­
ty, przynieś, proszę, soki. Peter i Shelby są na pewno bar­
dzo spragnieni.

background image

Para za parą

231

- Oczywiście, proszę pana.
- Masz bardzo miłą gospodynię - stwierdziła Kay, roz­

glądając się wokół. - Dom jest idealnie utrzymany.

- Masz rację, kochanie. - Dan uśmiechnął się. - Betty

nieźle mnie wytresowała. Już nie jestem takim bałagania­
rzem jak kiedyś.

- Chylę przed nią czoła. Nie sądziłam, że kiedykolwiek

się zmienisz.

- Uczę się powoli, ale skutecznie.

Do salonu wrócili Shelby i Peter, a zaraz za nimi weszła

Betty z napojami.

- Cudownie! - ucieszyła się Shelby.
- Na pewno jesteście też bardzo głodni. - Betty

uśmiechnęła się domyślnie. - Niedługo podam lunch.

- Usiądźmy na patio - zaproponował Dan.

Gdy już wszyscy usadowili się wygodnie w głębokim

cieniu, dodatkowo chłodzeni przez morską bryzę, Dan
wspomniał, że zaprosił na jutro kilku przyjaciół. Wyraził
nadzieję, że Kay i Shelby również zjawią się na przyjęciu.

- Dan, nie musisz spędzać z nami każdego dnia - po­

wiedziała Kay.

- Nie muszę, ale bardzo chcę. Poza tym przy tej okazji

poznasz wszystkich moich przyjaciół. Przyjdziesz?

- A ty, Shelby? - spytała Kay.
- Z chęcią. Na pewno będzie bardzo miło.
- Może powinnyśmy pomóc Betty w przygotowaniach?

- zaproponowała Kay.

- Spytamy o to, kiedy Betty przyniesie lunch - odparł

Dan.

Chwilę potem gospodyni weszła na patio z ogromną

background image

232

Judy Christenberry

tacą pełną jedzenia. Gdy podawała lunch, Dan wspomniał

jej o propozycji Kay. Berty zerknęła na Dana, a kiedy ten

nieznacznie kiwnął głową, przyjęła ofertę pomocy.

- Po lunchu przejdziemy do kuchni i wszystko obgada-

my - powiedziała Kay.

Jedzenie było wspaniałe. Podczas posiłku toczyła się

żywa konwersacja. Kay obserwowała ukradkiem Shelby,

ale nie zauważyła nic niepokojącego. Widocznie siostrze­
nicy poprawił się humor.

Gdy skończyli jeść, Kay i Shelby zaniosły brudne na­

czynia do kuchni.

- Ależ, proszę pani, to należy do moich obowiązków

- zaprotestowała Betty.

- W porządku, Betty. Przynajmniej w ten sposób od­

wdzięczymy ci się za wspaniały posiłek. Nie jadłam tu nic

równie smacznego.

- Dziękuję, proszę pani. - Gospodyni uśmiechnęła się

do niej.

Potem zaczęły się naradzać, która co zrobi. Kay i Shelby

postanowiły przyjechać jutro koło trzeciej, by zdążyć na

czas z przygotowaniami do przyjęcia.

Kiedy skończyły naradę, Kay poprosiła Petera, by od­

wiózł je do hotelu.

- Obiecałam Shelby, że będzie miała trochę czasu na

naukę, dlatego powinnyśmy wracać. Dan, dziękuję za cu­
downy lunch. Masz przepiękny dom.

- Cieszę się, że ci się podoba. Jesteś tu zawsze mile wi­

dzianym gościem.

Wsiedli we trójkę do sportowego, niezbyt wygodnego

dla trzech osób samochodu Petera, i ruszyli do hotelu.

background image

Para za parą

233

- Dziękuję za dzisiejszy poranek - powiedział Peter, po­

magając Shelby wysiąść.

- To ja dziękuję. Okazałeś się wspaniałym nauczycielem.

- Musnęła ustami jego policzek i szybko się odsunęła.

- futro możemy to powtórzyć.
- Jutro nie, ale kiedy indziej bardzo chętnie.

Gdy weszły do hotelu, Kay zauważyła:

- Wyglądał na trochę rozczarowanego.
- Rano świetnie się bawiliśmy. Nie musiał iść do pracy,

nic więc dziwnego, że ponownie mnie zaprosił.

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Nie wygląda na

próżniaka. Po prostu lubi twoje towarzystwo.

Shelby wzruszyła ramionami i szybko zmieniła temat:

- W co ubierzemy się na przyjęcie? Może powinnyśmy

wybrać się na zakupy?

- Z największą przyjemnością. - Kay natychmiast się

ożywiła.

Przez godzinę buszowały w hotelowych butikach,

wreszcie obie wybrały odpowiednie kreacje.

- Świetna sukienka, Kay. Wyglądasz bardzo seksownie,

no i o wiele młodziej. Na jakieś dwadzieścia dziewięć lat

- powiedziała Shelby.

- Skoro tak, to na pewno jutro ją włożę. - Przywoła­

ła windę i nagle zawołała: - Zobacz, Shelby, dzisiaj w na­

szym hotelu urządzają luau. Pójdziemy?

- Jasne. Bez tego pobyt na Hawajach się nie liczy.
- Może zaprosimy też Dana i Petera? Oni bez przerwy

organizują nam czas.

- Czemu nie - odparła Shelby, widząc podekscytowa­

nie na twarzy ciotki.

background image

234

Judy Christenberry

Kay poszła zadzwonić do Dana, a po powrocie oświad­

czyła:

- Przyjadą. - Przez chwilę miała wrażenie, że Shelby

nie jest z tego zadowolona. Nie, to tylko zmęczenie, uspo­
koiła się natychmiast. - Jedź na górę, a ja kupię bilety.

- Mam ci teraz dać pieniądze?
- Nie. Załatwimy to później. - Oczywiście nie zamie­

rzała przyjmować od Shelby pieniędzy.

Załatwiła bilety, a potem wstąpiła do jednego ze skle­

pów, by kupić ulubioną czekoladę Shelby. Wiedziała, że

siostrzenica lubi mieć coś słodkiego pod ręką.

Wracając do pokoju, zastanawiała się, czy dobrze zro­

biła, namawiając Shelby na te wakacje. Przecież siostrze­
nica nie chciała jechać, a poza tym wydawała się cały czas
trochę spięta. Mimo wszystko należała się jej chwila od­
dechu, bo śmierć matki to traumatyczne przeżycie, a stu­
dia prawnicze są bardzo wyczerpujące.

Pragnęła z całego serca, by Shelby zapomniała o smut­

nej przeszłości i z optymizmem wkroczyła w nowe życie.

Może powinnyśmy poważnie porozmawiać, zastana­

wiała się. Zawsze szczerze się sobie zwierzały.

Szczerze mówiąc, Kay brakowało tych rozmów od serca.

Podczas pobytu na Hawajach przez większość czasu towa­
rzyszyli im Dan i Peter. Może Shelby też tego brakuje.

Pora na babskie pogaduszki przy czekoladzie, uznała

Kay, wchodząc do pokoju.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Mam nadzieję, że Kay mi wybaczy, rozmyślała Shelby.

Czy popełniła błąd, przystając na plan Dana? Czy powin­
na ostrzec ciotkę? Nie, lepiej nie. Zresztą to nieodpowiedni
moment. Kay rozprawiała z werwą, podjadając czekoladę.
Nie warto psuć tej milej atmosfery. Jeżeli jednak plan Dana
się powiedzie i Kay zdecyduje się osiąść na Hawajach, sa­
motny powrót do Clevelandu będzie bardzo bolesny.

Jednak, jak słusznie zauważył Dan, Kay miała prawo

do własnego życia. Już i tak zbyt długo się poświęcała
i nadszedł czas, by się jej za to odwdzięczyć.

Myśl, że może stracić jedyną rodzinę, była dla Shelby

nie do zniesienia. Samotne życie w Clevelandzie...

- Czy coś się stało? - zaniepokoiła się Kay.
- Nie. A dlaczego pytasz?
- Bo nie zjadłaś nawet kawałka czekolady, a przecież to

twoja ulubiona.

- Po prostu myślę o sprawie, o której teraz czytam. Cie­

kawe, czy prawo na Hawajach bardzo się różni od tego,
które obowiązuje w Ohio.

- Nie mam pojęcia, kochanie. Na pewno znajdziesz te

informacje w jakiejś książce. A co, rozmyślasz o przepro­

wadzce na Hawaje?

background image

236

Judy Christenberry

- Sama nie wiem. Tutaj jest tak pięknie. - Shelby zmu­

siła się do uśmiechu.

- Owszem. Dan ma wspaniały dom, prawda?
- Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła sobie pozwo­

lić na równie luksusową rezydencję.

- Ani ja, ale marzenia nic nie kosztują.

Podczas wspólnej podróży do hotelu Peter zapytał Dana:

- Znalazłeś już prawnika?
- Zgłosił się jeden kandydat. Dlaczego pytasz? Grozi

nam jakiś proces, o którym nie wiem?

- Nie. Pytam, bo Shelby wspomniała, że chciałaby się

zająć prawem handlowym.

- Tak? Nie miałem o tym pojęcia.
- Wspominam o tym na wszelki wypadek. - Peter

uważnie obserwował przyjaciela.

- Co takiego?
- Nie chciałbyś, by córka pracowała w twojej firmie?

Byłoby miło.

- Miło? Dla kogo? Dla ciebie czy dla mnie?
- Przestań, przecież wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem. Chciałbym spędzać więcej czasu z Shelby i do­

brze ja poznać. Jednak ona nie zostanie na Hawajach, chy­
ba że ze względu na Kay. Albo obie, albo żadna.

- Może na jutrzejszym przyjęciu Kay pozna kogoś in­

teresującego.

- Może. - Dan spochmurniał.

Przez resztę drogi obaj milczeli. Peter bacznie obser­

wował Dana, zastanawiając się, co też wprowadziło go
w tak kiepski nastrój. Czyżby myśl, że Kay pozna jutro

background image

Para za parą

237

interesującego mężczyznę? Świetnie go znał. Przez ostat­
nich siedem lat byli prawie nierozłączni. Dałby sobie gło­

wę uciąć, że Dan jest zakochany w Kay, choć chyba sobie

tego jeszcze nie uświadamia.

Zresztą teraz zapewne jego myśli zaprzątała Shelby.

Uznała co prawda, że Dan jest za stary dla Kay, ale ona po
prostu nie wiedziała, jak młody duchem jest jego przyja­
ciel. Muszę coś zrobić w tej sprawie, postanowił.

Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Już sama myśl o Shelby

sprawiła mu niezwykłą przyjemność. Gdy uczył ją surfować,
nie mógł oderwać od niej oczu. Chciał, by została na Hawa­

jach, może nawet bardziej, niż pragnął tego Dan.

Po przyjeździe do hotelu Dan poszedł zadzwonić do

pokoju pań i po powrocie oznajmił:

- Shelby obiecała, że za chwilę zejdą.
- Dobrze - odparł na pozór spokojnie Peter, choć nie

mógł się już doczekać, kiedy zobaczy Shelby. Czy Dan od­
czuwał to samo w stosunku do Kay? Nie, Dan właściwie
już się poddał.

- Cześć. Przyjechaliście trochę z wcześnie - powitała

ich Kay, która wraz z Shelby zeszła do holu.

- Chcemy jak najdłużej cieszyć się waszym towarzy­

stwem. - Dan uśmiechnął się trochę sztucznie.

- Ale z ciebie flirciarz! - krzyknęła Kay. - Aż dziw, że

żadna kobieta cię jeszcze nie usidliła.

- Kilka próbowało, ale jakoś udało mi się umknąć.
- Luau zacznie się za kilkanaście minut. Chodźmy do

baru na drinka.

- Z przyjemnością. - Dan ujął Kay pod ramię.
- Shelby, my też pójdziemy? - spytał Peter.

background image

238

Judy Christenberry

- Oczywiście.

- Wydajesz się bardzo zamyślona.
- Nie. Po prostu nie mogę się już doczekać luau.

- Nigdy na żadnym nie byłaś?
- Sądzisz, że w Clevelandzie co wieczór urządzamy ha­

wajskie wieczorki? - Spojrzała na niego zdziwiona.

- No tak, przepraszam. To było głupie pytanie.
- Widać co innego zaprzątało twoje myśli. Ciekawe co?
- Wolałabyś nie wiedzieć.
- Naprawdę?
- Pogadamy o tym później - szepnął. Miał nadzieję, że

idący przed nimi Kay i Dan nie usłyszeli tej rozmowy.

W barze Shelby i Peter zamówili wodę mineralną.

- Nie chcesz żadnego mocniejszego drinka? - Spojrzała

na niego zdziwiona.

- Nie, mam ochotę na wodę - odparł zwięźle.

Dan i Kay popijali wino i rozmawiali o luau.

- Będziesz musiała spróbować poi. - Skrzywił się

komicznie.

- Czy jest smaczne?
- Powiedzmy, że bardzo oryginalne. Przyrządza się je

z gotowanych bulw taro. Niektórzy twierdzą, że w smaku
przypomina jadalne kasztany.

- W takim razie spróbuję. To jedyna okazja, bo pewnie

już nigdy więcej nie przyjadę na Hawaje.

- Nie wiadomo. - Dan nagle posmutniał.
- Chyba powinnaś też nauczyć się hula - zasugerowa­

ła Shelby.

- Raczej nie chcę. - Kay wyraźnie się zmieszała. - To

taki dziki, nieokiełznany taniec.

background image

Para za parą

2 3 9

- Przecież jesteś na wakacjach - nie ustępowała Shelby.

-To najlepszy czas na różne szaleństwa.

- Mogę was tego nauczyć - zaproponował Peter.

- Umiesz tańczyć hula? - zdziwiła się Shelby.
- Trochę. Kiedyś spotykałem się z tancerką.
- 1

co, zdradziła c i wszystkie sekrety?

- Jasne.
- To może podzielisz się z nami swoją wiedzą? - zain­

teresował się Dan.

- Jak to, to ty nie umiesz tego tańczyć? - zdumiała się

Kay.

- Cóż, nie kochałem się w żadnej tancerce.
- W takim razie Peter wszystkich nas nauczy hula - po­

stanowiła Shelby.

- Chwileczkę. Nie powiedziałem, że chcę się nauczyć,

tylko że chcę poznać sekret. To ty i Kay powinnyście sza­
leć na parkiecie.

- Tchórz - zażartowała Kay.
- Zobaczymy, jak ci pójdzie.
- Chyba nie wciągną nas siłą na scenę? - Kay trochę się

przestraszyła.

- Na pewno wciągną. Już nie mogę się doczekać. - Dan

zatarł ręce.

- Nie przejmuj się - uspokoiła ją szeptem Shelby. - Mo­

że będą jacyś ochotnicy.

- Świetnie sobie poradzicie, o ile oczywiście zdradzę

wam ten sekret - powiedział Peter.

- Oby był coś wart - mruknęła Shelby pod nosem.
- To nic wielkiego. Trzymasz prosto plecy i poruszasz

tylko biodrami.

background image

240

Judy Christenberry

- I to wszystko? - Kay i Shelby spojrzały na niego z nie­

dowierzaniem.

- Cóż, nigdy nie próbowałem - wyznał Peter.
- W takim razie zgłoś się na ochotnika - poradziła

z uśmiechem Shelby.

- Nie mam szans. Zapraszają na scenę przede wszyst­

kim kobiety.

- Sprzedałeś nam sekret, który jest niewiele wart. Już

ja się postaram, żeby tym razem zrobili wyjątek. - Kay

uśmiechnęła się promiennie.

Luau odbywało się na plaży. Kay i Shelby próbowały

wszystkich potraw, nawet poi, które smakowało lepiej, niż
wyglądało.

Potem na scenę weszła przepiękna Hawajka, by zade­

monstrować taniec hula.

Kay i Shelby nie mogły oderwać od niej wzroku. Gdy

Hawajka zaprosiła wszystkich chętnych na scenę, Kay

i Shelby spojrzały na siebie, a potem ruszyły do tańca.

W pewnym momencie Shelby szepnęła coś do tancerki,

a ta kiwnęła głową i podeszła do mikrofonu.

- Gorąco zapraszam pana Petera Campbella, by do nas

dołączył.

Peter najchętniej ukryłby się pod ziemią, ale Dan ocho­

czo skinął na rozglądającą się hostessę. Po krótkiej namo­

wie Pete zgodził się wejść na scenę.

- Nie daruję ci tego, Shelby - mruknął do niej.

Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi.

Tancerka pokazała im kilka podstawowych kroków,

a potem odwróciła się twarzą do publiczności. Peter pa-

background image

Para za parą

241

trzył jak zahipnotyzowany na Shelby. Odziana w spód­
niczkę z trawy, poruszała biodrami tak zmysłowo, że zro­
biło mu się gorąco.

- Dołącz do nas! - krzyknęła tancerka.

Postanowił udawać, że nie słyszy, niestety dziewczy­

na wyraźnie wskazała go palcem. Rzucił Shelby zgnę­
bione spojrzenie, po czym z ociąganiem dołączył do
tancerzy.

-Muszę cię trochę podszkolić. - Tancerka podeszła

i położyła dłonie na jego biodrach.

Peter najchętniej zapadłby się pod ziemię. Co gorsza Dan,

zamiast wesprzeć go moralnie, dostał ataku histerycznego
śmiechu. Urażony w swej dumie Peter postanowił poka­
zać wszystkim, na co go stać i zaczął rytmicznie poruszać
biodrami.

- Świetnie ci poszło, Peter - pochwaliła go tancerka,

kiedy skończyli.

- Dzięki. - Miał nadzieję, że Shelby usłyszała tę po­

chwałę.

- A zatem naprawdę znasz sekret tańca hula - z uśmie­

chem skomentowała Shelby.

Trzymając się za ręce, zeszli ze sceny. Gdy doszli do

stolika, Peter spojrzał z wyrzutem na Dana i powiedział:

- Chyba jesteś mi winien przeprosiny.
- Pewnie tak - przyznał Dan. - Nie miałem wątpliwo­

ści, że Shelby i Kay świetnie sobie poradzą, ale twój talent
sceniczny jest dla mnie prawdziwym zaskoczeniem.

- Dziękuję. - Peter z godnością skinął głową.

Na scenie tancerze rozpoczęli następny pokaz. Tym ra­

zem był to taniec z pochodniami i nożami.

background image

242

judy Christenberry

- Dobrze, że tym razem nie wciągnęli nikogo na scenę

- szepnęła Shelby.

- Racja, bo niezbyt dobrze sobie radzę z ostrymi na­

rzędziami.

- Ja też nie. - Shelby zaśmiała się. - Czy jeszcze się na

mnie gniewasz?

- Owszem, ale kilka buziaków załatwi sprawę.
- Ojej, nie wiedziałam, że aż tak bardzo cię zraniłam.
- Przecież cię ostrzegałem.
- To co proponujesz? Mam cię pocałować tutaj, przy

wszystkich?

- Wolałbym romantyczny spacer po plaży. Te pokazy

zazwyczaj kończą się zbiorowymi tańcami albo występem

jakiegoś piosenkarza. To chyba możemy już sobie daro­
wać, prawda.

- Dobra. Zapytam tylko Kay, czy nie ma nic przeciw­

ko temu.

- Nie jesteś dzieckiem i nie musisz pytać o pozwo­

lenie.

- Oczywiście, chcę tylko, by Kay dobrze się czuła.
- Uwierz mi, poradzi sobie. Zresztą rób, jak uważasz.

Na scenę wszedł piosenkarz. Shelby szeptała przez

chwilę z Kay, a potem wstała. Gdy Peter się nie ruszył,
spojrzała na niego zdziwiona i rzuciła:

- Idę. - Poderwał się od stolika i wziął ją za rękę.

- Co się dzieje? - spytał Dan, patrząc za oddalającymi

się Peterem i Shelby.

- Poszli na spacer po plaży. Powiedziała, żebym na nią

nie czekała.

background image

Para za parą

243

- Uważa nas za starców, którzy zaraz pójdą spać? - spy­

tał Dan, nie kryjąc sarkazmu.

- Co ty gadasz. Shelby po prostu nie chce, żebym się

o nią martwiła.

- A zatem masz teraz czas dla siebie i możesz robić, co

chcesz.

- Oczywiście, chociaż nie bardzo wiem, na co mam

ochotę.

- Proponuję przechadzkę po plaży.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że pójdziemy w przeciw­

nym kierunku niż Peter i Shelby.

- Nie wykazujesz zbyt wiele entuzjazmu.
-Obiecuję, że na plaży będę bardziej towarzyska. -

Z trudem powstrzymała uśmiech.

- Brzmi obiecująco. - Dan mrugnął do niej wesoło.

- Plaża w blasku księżyca wygląda bajkowo - westchnę­

ła Shelby.

Trzymając się za ręce, szli powoli brzegiem morza.

- Nie jest nawet w połowie tak piękna jak ty.
- Och, Peter, nie przesadzaj, chociaż miło, że to powie­

działeś.

- Ślicznie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami. Mam

ochotę wziąć cię w ramiona i nigdy nie puścić.

- Nic z tego, Peter. Niedługo wracam do Clevelandu.

Przywiozę do domu cudowne wspomnienia. - Shelby by­
ła w tej chwili szczęśliwa, jednak myśl o rozstaniu z Pete­
rem napawała ją smutkiem.

- W takim razie, kochanie, muszę się postarać, żebyś

miała co wspominać. - Pociągnął ją w stronę palm.

background image

244

Judy Christenberry

- Chciałabym z tobą porozmawiać o Shelby - powie­

działa Kay podczas spaceru po plaży.

- Jak myślisz, w którą stronę poszli? - Dan ujął Kay za

rękę.

- Myślę, że tam.
- No to my idziemy w przeciwną.
- Czego oczekujesz od Shelby? Chciałbyś, żeby tu zosta­

ła? - spytała po chwili milczenia.

- Zrobi, co uzna za stosowne. A dlaczego pytasz? Wspo­

mniała coś na ten temat?

- Dziś spytała, mnie, czy wiem, jak bardzo tutejsze pra­

wo różni od tego obowiązującego w Ohio.

- I co jej odpowiedziałaś?
- Prawdę, czyli że nie mam o tym pojęcia i że powinna

poszukać książek na ten temat.

- Bardzo słusznie. - Pocałował ją w skroń.
- Po prostu nie wiem, czego oczekujesz. Czy mam ją za­

chęcać do pozostania na Hawajach?

- Przecież nie wróciłabyś do Clevelandu bez niej. Na­

wet nie umiem sobie tego wyobrazić.

- Tak, to byłoby trudne dla nas obu, ale musiałabym

uszanować jej decyzję. Shelby jest przecież dorosła, a po­
za tym chyba naprawdę polubiła Petera, choć początek tej
znajomości tego nie zapowiadał.

- Gdyby tak się stało, po powrocie do domu czułabyś

się bardzo samotna.

- Oczywiście. Bardzo bym tęskniła za Shelby, ale...

mam przyjaciół.

- Naprawdę? Na przykład kogo?

Spojrzała na niego ze złością i krzyknęła:

background image

Para za parą

245

- Co takiego? Mam ci wymienić moich przyjaciół, że­

byś mi uwierzył? To przesłuchanie?

- Spokojnie, nic z tych rzeczy. Wiesz co, mam lepszy

pomysł. Może ty też zostaniesz na Hawajach? Spotkasz

jakiegoś miłego mężczyznę, wyjdziesz za mąż, urodzisz

dzieci i nauczysz je tańczyć hula.

- Nie bądź śmieszny! - Puściła jego dłoń i energicznie

ruszyła naprzód.

- Peter - szepnęła Shelby, gdy zaczął pokrywać poca­

łunkami jej szyję. - Chyba powinniśmy przestać. Po co
przysparzać sobie bólu przy pożegnaniu. Nie róbmy ni­
czego, czego byśmy potem żałowali.

- Kochanie, jak mógłbym żałować tych słodkich pocałun­

ków? Wiesz co, mam lepszy pomysł. Zostań na Hawajach.

- Nie mogłabym opuścić Kay. Poza nią nie mam żad­

nej rodziny.

- A jeśli ona na jutrzejszym przyjęciu spotka kogoś in­

teresującego, to co wtedy? - Uniósł delikatnie jej brodę.

- Nie wiem. Może wtedy przedłużymy nasz pobyt o kil­

ka dni, żeby mogła lepiej poznać tego mężczyznę. Z dru­
giej jednak strony przecież nikt nie podejmuje tak szybko
ważnych życiowych decyzji.

- Ja mógłbym podjąć taką decyzje nawet dzisiaj.
- Nie gadaj głupstw. Na pewno umawiałeś się z wielo­

ma kobietami, ale czy którąś z nich chciałeś poślubić po
tygodniowej znajomości?

- A zatem nie wierzysz w miłość od pierwszego wej­

rzenia?

- Nie wierzę, tak samo jak ty. Rozmawialiśmy o tym

background image

246

Judy Christenberry

podczas pierwszego spotkania. Czyżbyś zapomniał? Wy­
obrażam sobie, co wtedy o mnie myślałeś.

- Tylko tyle, że nie zachowujesz się zbyt przyjacielsko.

A co chciałabyś usłyszeć? Że uznałem cię za brzydulę? -

spytał zaczepnie.

- Och, nie sądzę, że w ogóle zwróciłeś uwagę na mój

wygląd.

- Zwróciłem, ale ujęłaś mnie czym innym. Jesteś nie

tylko piękna, ale również inteligentna, ciepła, lojalna, no
i świetnie całujesz. - Jakby na potwierdzenie tych słów
ponownie przyciągnął ją do siebie i zaczął obsypywać po­
całunkami.

- Kochanie, nie denerwuj się - prosił Dan. - Wiesz, że

z całego serca życzę ci jak najlepiej. Zasłużyłaś na to, by
być szczęśliwą. Zgadzam się z Shelby, która twierdzi, że
powinnaś wyjść za mąż i wychowywać własne dzieci. By­

łabyś wspaniałą matką.

- Doceniam twoją troskę. - Kay wreszcie się zatrzyma­

ła. - Wiesz, w moim wieku nie spotyka się co krok wol­

nych mężczyzn. Jeśli kogoś znajdę, na pewno go poślubię,
ale jeśli nie, skupię się po prostu na pracy.

- Oczywiście, lecz musisz być gotowa na spotkanie no­

wego.

- Jasne. Widziałeś kiedyś wieloryby? - raptownie zmie­

niła temat.

- Tak, ale nie na plaży, tylko podczas specjalnego rejsu.

Chętnie zabrałbym cię na taką wyprawę, ale to nie sezon
na wieloryby.

- Szkoda, tak bardzo chciałabym je zobaczyć.

background image

Para za parą

247

- Czy skończyliśmy już rozmowę o Shelby? - spytał

Dan po chwili.

- Tak. Mam nadzieję, że Peter to porządny człowiek

i nie skrzywdzi Shelby.

- Nie bój się. Ręczę za niego. Poznałem go, gdy miał

szesnaście lat. Brałem udział w socjalnym programie

„Starszy brat".

- Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia.
- Jestem niemal pewien, że Peter zakocha się w Shelby.

Jest taka piękna i mądra. Ale chyba każdy ojciec tak my­
śli o własnej córce.

- Ona naprawdę taka jest.
- Tobie też brak obiektywizmu, bo jesteś jej ciotką. Do­

brze znam Petera i wiem, że Shelby coraz bardziej mu się
podoba.

- Może być ciekawie, chociaż dwa tygodnie to trochę

za mało.

- Tak uważasz? W takim razie trzeba temu zaradzić. Kie­

dy skończy się wasza rezerwacja w hotelu, przeprowadźcie
się do mnie. Przecież możecie tu zostać trochę dłużej.

- Co ludzie na to powiedzą?
- Że jestem szczęściarzem.
- Wstydź się. Czasami powinieneś być poważny.

Dan nie wiedział później, czy sprawił to blask księżyca,

czy uśmiech, który rozświetlił oczy Kay. Po prostu nagle
zapragnął wziąć ją w ramiona i obsypać pocałunkami.

To był również moment, w którym zrozumiał, że jest

zgubiony.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Chyba pora wracać. Poszukajmy Petera i Shelby.

Kay nie wiedziała, co się stało, ale Dan nagle odwrócił

się i energicznie ruszył w kierunku, z którego przyszli.

- Shelby mówiła, że sama wróci do hotelu! - krzyknę­

ła za nim Kay. Co go opętało, pomyślała, ruszając za nim.

- Dan, dokąd tak biegniesz?

- Chyba... zanosi się na deszcz. No wiesz, w pewnym

wieku takie rzeczy czuje się w kościach.

Kay lekko się skrzywiła, ale nic nie powiedziała. Nie

chciała iść z Danem, jednak ujął ją za rękę i pociągnął.

Zbliżając się do hotelu, uważnie obserwowali mijane

pary. Mało brakowało, a nie zauważyliby dwojga zapamię­
tale całujących się młodych ludzi.

- Peter! - Dan zatrzymał się gwałtownie.

Peter powoli uniósł głowę i spojrzał na Dana. Jego wi­

dok najwyraźniej go otrzeźwił, bo nagle gwałtownie od­
skoczył od Shelby.

- Dan! Co ty tu robisz?
- Pora wracać. Chodź już.
- O co chodzi, Dan? - Peter, wciąż trzymając Shelby za

rękę, podszedł bliżej.

- O nic. Po prostu pora wracać do domu.

background image

Para za parą

249

Shelby spojrzała pytająco na Kay, ale ta tylko bezradnie

wzruszyła ramionami.

- Dan, co się dzieje? - Shelby czuła się coraz bardziej

zdezorientowana.

- Nic, tylko musimy jutro wcześniej wstać.
- Jasne. Zaraz pojedziemy, ale najpierw pożegnam się

z Shelby.

- Myślę, że już się z nią pożegnałeś. Idziemy. - Dan po­

woli tracił cierpliwość.

Widząc upór w jego wzroku, Peter zaprzestał dysku­

sji. Pochylił się, pocałował Shelby prosto w usta, a potem
podszedł do Dana.

- W porządku.
- Spotykamy się wszyscy jutro wieczorem. - Dan ski­

nął głową paniom i szybko ruszył w stronę hotelowego
parkingu.

- Pokłóciliście się z Danem? - spytała Shelby, teraz już

zupełnie zdezorientowana.

- Na to wygląda, chociaż nie wiem, o co chodzi. W pew­

nym momencie Dan po prostu postanowił wracać do do­
mu. Tak po prostu.

- Ale nadal jesteśmy zaproszone na jutrzejsze przyję­

cie? A może nie?

- Tak powiedział, ale jak pojedzie do pracy, to zadzwo­

nię do Berty i wszystko z nią obgadam. Wolę uniknąć roz­
mowy z Danem.

- Dobra.

Gdy ruszyły do hotelu, Kay nagle zatrzymała się i spoj­

rzała na granatowe niebo.

- Jak myślisz, czy będzie padać?

background image

250

Judy Christenberry

- O co ci, do diabła, chodzi? - zdenerwował się Peter.

- Nie chcesz, żebym spotykał się z Shelby?

- Shelby może robić, co chce - mruknął Dan.
- Jesteś zły, bo ją całowałem?
- Nie, chodzi o mnie i Kay - odburknął Dan. - Zamknij

usta, bo zaraz połkniesz jakąś muchę.

-Ale ja... ja nie wiedziałem... - Peter jeszcze nie

otrząsnął się ze zdumienia. - Cholera jasna, dlaczego nie
powiedziałeś mi, że kochasz Kay?

- Bo nie kocham! - Zakłopotany tym wybuchem Dan

odchrząknął i powiedział już o wiele spokojniej: - Miałem
ochotę ją pocałować, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem

w niej zakochany. Gdy spojrzała na mnie taka roześmia­

na, nagle zapragnąłem wziąć ją w ramiona i... Zdołałem
się jednak opanować. Przecież zniszczyłbym nasz mister­
ny plan, a poza tym Kay mogłaby niewłaściwie odczytać
moje zachowanie.

- No dobrze. A zatem nie masz nic przeciwko temu, że­

bym spotykał się z Shelby?

- Nie, jednak nie sądzę, by chciała zostać na Hawajach,

zwłaszcza gdy wyznam jej prawdę.

- Czy ona naprawdę musi wiedzieć?
- Miałbym okłamać własne dziecko?
- Przecież robiłeś to przez dwadzieścia lat. Co się nag­

le zmieniło?

- Chyba nie mówisz poważnie? - Dan nawet nie pró­

bował ukryć złości. - Wszystko jej powiem, muszę tylko

wybrać odpowiedni moment.

Jechali w milczeniu aż do domu Dana. Gdy Peter wy­

siadał, Dan nachylił się w jego stronę i spytał:

background image

Para za parą

251

- Chyba rozumiesz, że muszę jej powiedzieć, prawda?
- Tak, oczywiście. Przepraszam, że zareagowałem tak

gwałtownie. Nie wiem, czy moja znajomość z Shelby
przerodzi się w coś poważnego, ale chciałbym, żeby zo­
stała tu trochę dłużej.

- Mówisz, że to na razie nic poważnego? Gdy patrzy­

łem, jak się całujecie, odniosłem inne wrażenie.

- Daj spokój, Dan, przecież nie jesteś jeszcze taki stary.

Wiesz, jak to jest.

- Uważaj, mówimy o mojej córce.
- Uwierz mi, ona umie powiedzieć „nie". Wie, jak o sie­

bie zadbać. Podoba mi się również dlatego, że jest silną
i niezależną kobietą.

- Tak, a w dodatku bardzo troszczy się o ciotkę - wes­

tchnął Dan. - No dobra, do zobaczenia jutro.

- Tak. Dzięki, że mnie podwiozłeś.

Dan jeszcze przez chwilę patrzył za odjeżdżającym

Peterem. To była bardzo interesująca noc. Musiał pilnie
przemyśleć kilka spraw.

Zgodnie z obietnicą daną Berty, Shelby i Kay pojawiły

się u Dana już o trzeciej.

- Wejdźcie, proszę. To miło, że zaproponowałyście mi

pomoc. - Gospodyni zaprowadziła je do przytulnej sy­
pialni. - Te drzwi w rogu prowadzą do łazienki. Możecie
się tu przebrać na przyjęcie.

- Świetnie. - Shelby uśmiechnęła się w odpowiedzi. Po­

wiesiła suknię w szafie i oznajmiła: - Jesteśmy gotowe do

pracy. Prowadź.

Kuchnia znajdowała się w drugim skrzydle domu. Na

background image

252

Judy Christenberry

widok drogich i lśniących sprzętów Kay aż zaparło dech.

Olbrzymie okna wychodziły wprost na skąpany w sło­
necznym blasku ocean.

- Mój Boże, ależ tu pięknie.

Betty uśmiechnęła się z dumą.

- To co mamy robić? - spytała Shelby.

Gospodyni przydzieliła im pracę, a one bez sprzeciwu

wykonywały każde polecenie.

- Jesteście wspaniałe - pochwaliła jej gospodyni. - Pan

Dan kiedyś spotykał się z kobietą, która też zawsze chcia­
ła mi pomagać. Zakładała elegancki fartuszek i wydawała
mi polecenia. Doprowadzała mnie do szału.

- Dan na pewno często gości tu kobiety. Jest bardzo

przystojny. - Kay spojrzała pytająco na Betty.

- Ciężko pracuje i nie ma zbyt wiele wolnego czasu.

Najczęściej bywa tu Peter, czasami grono przyjaciół. Ko­
biety pojawiają się dość rzadko.

Kay skinęła głową, a Shelby mogłaby przysiąc, że słowa

gospodyni sprawiły jej dużą przyjemność. Po raz kolejny
zastanowiła się, co tak naprawdę łączy jej ciotkę z Danem.
Był dla niej stanowczo za stary, dlatego miała nadzieję, że
podczas dzisiejszego przyjęcia Kay pozna kogoś interesu­

jącego. A co będzie, jeśli ciotka zdecyduje się zostać na

Hawajach?

- Za pół godziny pojawią się pierwsi goście. Idźcie się

przebrać, bardzo mi pomogłyście. Dziękuję - powiedzia­
ła Betty.

Wychodząc z kuchni, natknęły się na Dana.

- Mam nadzieję, że nie pracowałyście zbyt ciężko - po­

wiedział na powitanie.

background image

Para za parą

253

Kay odwróciła wzrok i zacisnęła usta. Widząc to, Shel-

by pośpieszyła z odpowiedzią:

- Wcale. Betty jest niesamowita. Nauczyła mnie kilku

pożytecznych rzeczy.

- Tak, jest świetna. Kay, dobrze się bawiłaś?
- Owszem. - Ruszyła korytarzem. - Musimy się prze­

brać.

- Oczywiście, nie będę was zatrzymywał.
- Jesteś na niego zła? - spytała Shelby, gdy dotarły do

pokoju.

- Właściwie nie, chociaż ostatniej nocy wydawał mi

się... sama nie wiem... jakby obcy. Nie chcę, by pomyślał,

że go wykorzystujemy.

- No co ty, przecież to nie my wymyśliłyśmy to przyję­

cie. W dodatku same zaproponowałyśmy, że pomożemy
Betty. Nieźle się spisałyśmy, co?

- Tak. - Kay wreszcie zdobyła się na uśmiech.
- Lepiej się przebierzmy, bo spóźnimy się na przyjęcie.

Kay w nowej kreacji prezentowała się oszałamiająco

i Shelby nie mogła oderwać od niej wzroku. Sukienka by­
ła bardzo gustowna, a przy tym seksowna. Wszyscy męż­
czyźni stracą głowę dla mojej ciotki, pomyślała Shelby.
Muszę mieć na nią oko, bo jest bardzo niedoświadczona,
postanowiła.

Ta myśl bardzo ją rozśmieszyła. Przecież ja nic nie

wiem o facetach, uświadomiła sobie nagle.

W salonie pojawili się już pierwsi goście. Dan dokonał

prezentacji, a potem wszyscy zajęli miejsca przy stole. Tyl­
ko Shelby dyskretnie wymknęła się do kuchni, by spraw­
dzić, czy gospodyni nie potrzebuje pomocy.

background image

254

Judy Christenberry

- Betty, chciałam... - Urwała gwałtownie, widząc Pete­

ra. Spojrzał na nią tak wymownie, że aż zaschło jej w us­
tach. - Nie wiedziałam, że już przyjechałeś. Co robisz

w kuchni?

- Przyszedłem przywitać się z Betty. Bardzo ją lubię.
- Tylko wtedy, kiedy jesteś głodny. - Betty skrzywiła się

komicznie.

- Z pewnością. - Shelby roześmiała się. - Przyszłam za­

pytać, czy potrzebna ci pomoc.

- Tak, zanieście do salonu te dwa półmiski. Z resztą so­

bie poradzę.

Gdy pojawili się z półmiskami na progu salonu, reszta

gości powitała ich pełnym aprobaty pomrukiem.

- Betty chyba słynie ze swego kunsztu kucharskiego -

stwierdziła Shelby.

- Tak. Dlatego wszyscy uwielbiają przyjęcia u Dana. -

Nachylił się do niej i szepnął: - Może wyjdziemy na patio?
Znajdziemy jakieś odosobnione miejsce, gdzie będę mógł
cię bezkarnie całować.

- Nic z tego. Nie mogę opuścić Kay, bo chyba przyda

się jej pomoc - odparła, choć chętnie przystałaby na pro­

pozycję Petera.

- Według mnie nie masz nic do roboty, bo Dan pilnuje

jej jak jastrząb.

- Ja też na pewno się przydam.
- W porządku. - Peter wydawał się bardzo niezadowo­

lony. - W takim razie przedstawię cię prawnikowi Dana.
Na pewno znajdziecie wiele wspólnych tematów do roz­
mowy.

Zaprowadził ją do starszego mężczyzny, Angusa Wyn-

background image

Para za parą

255

na, a potem skierował rozmowę na różnice w ustawodaw­
stwie Hawajów i Ohio.

Dość ogólnikowa dyskusja została przerwana przez ko­

lejnych gości, którzy dołączyli do grupy.

Shelby zauważyła, że Peterowi wyraźnie zepsuł się hu­

mor.

- Co się dzieje? - szepnęła zaniepokojona.
- Nie zauważyłaś, że otaczają cię sami mężczyźni?

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że miał rację.

Uśmiechnęła się do wszystkich czarująco i oznajmiła:

- Przepraszam, ale muszę zobaczyć, czy Betty potrze­

buje pomocy.

Zanim jednak udała się do kuchni, sprawdziła, jak

radzi sobie Kay. Ciotka chyba dobrze się bawiła, bo

właśnie serdecznie śmiała się z żartu stojącego obok

mężczyzny.

- A ty dokąd? - spytała po chwili zdziwiona, gdy Peter ru­

szył za nią.

- Razem z tobą do kuchni - odparł z uśmiechem. -

Tam jest wejście na patio, moglibyśmy...

- Nic z tego. Muszę...
- Tak, wiem, pilnować Kay.
- Ona potrzebuje mojej pomocy. - Shelby wyprostowa­

ła się i buńczucznie uniosła głowę.

- Bardzo wygodna wymówka. - Widząc zdziwioną mi­

nę Shelby, dodał porywczo: - Po co szukać pretekstu? Po­

wiedz po prostu, że nie chcesz się ze mną całować.

- Dobra, nie chcę się z tobą całować.
- W porządku. - Odwrócił się i jak burza wypadł

z kuchni.

background image

256

Judy Christenberry

- No, no, dawno nie widziałam Petera tak wściekłego

- mruknęła Berty.

Dlaczego on jest taki uparty? - myślała zdenerwowana

Shelby. Czy nie rozumie, co to poświęcenie? Miałaby my­

śleć o własnych przyjemnościach, gdy Kay potrzebuje po­
mocy? Trudno, trzeba będzie potem porozmawiać z Pete­
rem, jeszcze raz wszystko mu wytłumaczyć.

- Przepraszam, Betty, że musiałaś być świadkiem

takiej sceny. Chciałam sprawdzić, czy nie potrzebujesz
pomocy.

- Skoro już o tym mowa, czy mogłabyś zabrać z sobą tę

dużą tacę? Ja muszę pilnować, żeby nic się nie przypaliło.

- Oczywiście.

Shelby zabrała tacę do salonu. Rozejrzała się dyskret­

nie, ale nigdzie nie zauważyła Petera.

- Czy w kuchni wszystko w porządku? - spytał ją szep­

tem Dan.

- Oczywiście. - W duchu zastanawiała się gorączkowo,

czy słyszał jej kłótnię z Peterem. - A tutaj? - Powędrowała

wzrokiem do Kay, która w towarzystwie dwóch mężczyzn

siedziała na kanapie. Dan skinął potakująco, lecz wyglą­
dał na bardzo spiętego. - Mimo wszystko nie wydajesz się
zbyt zadowolony.

- Nie, wszystko w porządku - zapewnił ją natychmiast,

a potem wdał się w rozmowę z jednym z gości.

Mimo to, jak zauważyła Shelby, ani na chwilę nie od­

rywał wzroku od Kay.

Zauważyła też, że Angus stoi sam, dlatego postanowiła

wykorzystać okazję i kontynuować przerwaną dyskusję.

background image

Para za parą

257

Dan powoli podszedł do barku, cały czas obserwując

Kay.

- Co ty tu robisz? - spytał, widząc Petera.
- Raczę się pysznymi zakąskami Berty. - Peter wziął

z tacy nadziewaną pieczarkę.

- A więc przygnał cię tutaj głód?
- Oczywiście.
- A gdzie jest Shelby?
- Nie jestem jej niańką - burknął Peter.
- O, kłopoty w raju?
- Skądże. Po prostu nie chciała... uznała, że powinna

być cały czas przy Kay. Na nic się zdały moje protesty i za­
pewnienia, że ty też świetnie poradzisz sobie w tej roli.

- Kay sama potrafi o siebie zadbać.
- To dlaczego nie spuszczasz z niej oka?
- To silniejsze ode mnie - przyznał Dan z westchnie­

niem. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale nic na to nie
mogę poradzić.

- Co właściwie chcesz przez to powiedzieć?
- Nieważne, nie zwracaj na mnie uwagi. Jestem trochę

nie w sosie.

Nagle Dan zauważył, że Kay przeprosiła towarzyszą­

cych jej mężczyzn i ruszyła do kuchni. Natychmiast po­
szedł za nią.

- Kay, co się stało? Czy ktoś cię obraził? - Wpadł do

kuchni jak burza, przerywając rozmowę Kay i Berty.

- Co za dziwaczny pomysł! Oczywiście, że nie. - Spoj­

rzała na niego zdumiona.

- To w takim razie co się stało?
- O ile wiem, to na razie nic złego. Chyba ty powinie-

background image

258

Judy Christenberry

neś odpowiedzieć mi na to pytanie, bo wpadłeś tu jak po
ogień.

- Ja tylko... Dobrze się bawisz?

Betty, z trudem ukrywając uśmiech, odwróciła się

szybko do piekarnika, natomiast Kay patrzyła na niego
zdumiona, nic nie rozumiejąc. Dan poczuł się jak ostat­
ni idiota.

- Czy dobrze się bawię? I przybiegłeś do kuchni, żeby

mnie o to zapytać? A więc tak, to bardzo miły wieczór.

- Czy poznałaś kogoś interesującego?
- Oczywiście. Masz bardzo miłych przyjaciół - odpar­

ła zdawkowo.

- Cholera jasna, nie o to chciałem... - Na szczęście

w porę ugryzł się w język. - Wracajmy do gości - zapro­

ponował.

- Oczywiście. - Zerknęła pytająco na Betty.
- Chyba nie zamierzasz cały czas ukrywać się w kuchni?
- Wcale się nie ukrywam, po prostu przyszłam sprawdzić,

czy Betty nie potrzebuje pomocy - odparła sztywno.

- Poradzi sobie. Prawda, Betty?
- Oczywiście, proszę pana.
- Widzisz? Wracajmy do gości.

Kay i Shelby wróciły do hotelu dopiero po północy.

Natychmiast po przekroczeniu progu pokoju bezwładnie
padły na łóżka.

- Też jesteś taka zmęczona? - spytała Kay, którą myśl,

że będzie musiała wstać i się rozebrać, napawała głębo­
kim wstrętem.

- Tak. Przyjęcie bardzo się udało, chociaż...

background image

Para za parą

259

- No tak, tylko Dan i Peter wiedzą, ile wymagało pra­

cy i zachodu.

- Właśnie. Poznałaś Angusa Wynna? - spytała Shelby.

- Ucięłam sobie z nim interesującą pogawędkę na temat

systemu prawnego Hawajów.

- Tak, poznałam go. Owszem, jest bardzo miły, ale chy­

ba dla ciebie za stary.

- A ja pomyślałam, że jest starszy od Matuzalema. -

Shelby roześmiała się.

- A gdzie podziewał się przez cały wieczór Peter?
- Hm... Był trochę zbyt natarczywy. Kiedy nie zgodzi­

łam się... - Zamilkła na chwilę. - Obraził się na mnie.

- Głupio zrobił. - Kay roześmiała się. - Ach, ci męż­

czyźni, bywają tacy zaborczy.

- Kay, czy ty w ogóle miałaś jakiegoś przyjaciela? Do­

piero teraz sobie uświadomiłam, że zrujnowałam ci życie.

- Kochanie, nic podobnego. Sprawiłaś, że moje życie

nabrało sensu.

- Ale ty przecież powinnaś wyjść za mąż, mieć włas­

ne dzieci.

- Sama powiedziałaś, że jeszcze nie jest na to za późno.
- Oczywiście. Właśnie dlatego... - Shelby urwała gwał­

townie.

- Właśnie dlatego co?

Shelby na próżno unikała wzroku ciotki. Jak mogła

przypuszczać, że zdoła przed nią coś ukryć?

- Dan urządził to przyjęcie, żebyś miała okazję poznać

kilku interesujących mężczyzn.

- Co takiego?! - Kay aż podskoczyła na łóżku. - Spisko­

wałaś z nim za moimi plecami?

background image

260

Judy Christenberry

- Pragnę tylko twojego szczęścia! - krzyknęła Shelby,

błagając wzrokiem o przebaczenie.

- I po to było to całe przyjęcie?
- Tak - szepnęła Shelby.
- A co byś zrobiła, gdybym rzeczywiście kogoś poznała

i postanowiła zostać na Hawajach? Też byś tu została?

- Nie wiem.

Po policzkach Kay popłynęły łzy. Zwiesiła głowę i wes­

tchnęła ciężko. Shelby nie pamiętała, kiedy ostatnio ciotka
płakała. Zachowała spokój nawet na pogrzebie Kordelii.

- O co chodzi, ciociu Kay?
- Och, Shelby, muszę ci coś wyznać. Tak długo cię okła­

mywałam, ale w dobrej wierze. Chyba już czas, byś po­
znała prawdę.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Widząc zgnębioną minę Kay, Shelby poczuła głęboki

niepokój. Pragnęła poznać prawdę, ale z drugiej strony
bardzo się jej obawiała.

- Kochanie, pamiętaj, że chciałam tylko twego dobra.

- Kay nachyliła się do Shelby.

- O co chodzi, ciociu?
- Czy pamiętasz te wszystkie okropne rzeczy, które

matka opowiadała ci o twoim ojcu?

- Tak - odszepnęła Shelby. Odruchowo odsunęła się od

Kay i objęła ramionami.

- Kłamała, bo chciała, żebyś go znienawidziła.
- Skąd wiesz?
- Mieszkałam z wami, dopóki nie poszłam do collegeu.

Kiedy byłaś mała, ojciec często wpadał po kryjomu, by
cię zobaczyć. Jednak Kordelii udało się zaszczepić ci nie­
chęć do niego. - Gdy Shelby milczała, Kay ciągnęła dalej:

- Twój ojciec był dobrym człowiekiem.

Co takiego? Shelby spojrzała na ciotkę z powątpiewa­

niem.

- Przecież nas zostawił.
- Tak, bo bardzo go o to prosiłam - wyjaśniła Kay.
- Dlaczego?

background image

262

Judy Christenberry

- Gdyby został, twoja matka zatrułaby cię nienawiścią.

Wpadała w histerie, ilekroć twój ojciec dzwonił, a potem

wyładowywała złość na tobie. Bałam się o ciebie. On bar­

dzo cię kochał, ale sądy zawsze faworyzują matki, a twój
ojciec nie miał pieniędzy na dobrego prawnika. Popro­

siłam go, żeby wyjechał, i obiecałam, że zajmę się tobą. -

Kay wytarła łzy, które wciąż płynęły jej po policzku.

- I dotrzymałaś słowa. - Shelby czuła, że i jej zbiera się

na płacz.

- Tak, ale nie wiem, czy podjęłam dobrą decyzję.
- Kay, o co chodzi?
- Pozwól mi skończyć. Dopóki żyła Kordelia, nie chcia­

łam, by ojciec cię odwiedzał. Bałam się, że będą o ciebie
walczyć i wszystko źle się skończy.

- Podjęłaś właściwą decyzję. Matka nigdy nie powie­

działa jednego dobrego słowa o ojcu. Nie rozumiem tyl­
ko, na czym polega twoje kłamstwo.

- Kochanie, ta rozmowa jest dla mnie jeszcze trudniej­

sza, niż oczekiwałam. - Kay ukryła twarz w dłoniach, po­
tem uniosła głowę i westchnęła: - Dan jest twoim ojcem.

Co takiego? Shelby patrzyła na Kay, niezdolna wy­

krztusić słowa. Dan? Jako mała dziewczynka czasami my­

ślała o ojcu i zawsze wtedy widziała diabła. Nic dziwnego,

skoro matka opowiedziała jej tyle okropnych rzeczy.

Czy Kay naprawdę powiedziała, że to Dan jest moim

ojcem? Ten sam Dan Jackson, którego poznałam kilka dni
temu?

- To... nie może być prawda. Zostawił mnie i mamę...
- Shelby, zrobił to na moją prośbę. Przez te wszystkie

lata pisałam do niego listy i wysyłałam mu zdjęcia. Pozba-

background image

Para za parą

263

wiłam go córki, a ciebie pozbawiłam ojca. Byłam bardzo

młoda i nie mogłam patrzeć na wasze cierpienia. Podję­
łam decyzję, którą wtedy uważałam za najlepszą. Kocha­
nie, czy kiedykolwiek mi wybaczysz?

Kay ją wychowywała, dotąd nie miały przed sobą ta­

jemnic, jednak teraz Shelby patrzyła na nią jak na zupeł­

nie obcą osobę.

- Nie wiem, co powiedzieć - wyjąkała.
- Odpowiem na wszystkie twoje pytania. - Kay ujęła

ją za rękę.

- Dlaczego nie przyjechał, gdy zamieszkałyśmy razem?

Nie obchodziło go, co się ze mną dzieje? - Przez jej głowę
przelatywało tysiące pytań.

- To moja wina. Nie chciałam, byś straciła kontakt

z matką. Ona cię potrzebowała. Gdyby nie ty, poszłaby
na dno. Błagałam Dana, by cierpliwie czekał.

Ta sytuacja przerosła Shelby. Serce waliło jej jak młot,

w głowie huczało od natrętnych myśli. Wyrwała Kay rękę,
wstała gwałtownie i ruszyła na taras.

- Muszę teraz być sama.

Gdy była już na zewnątrz, przywarła plecami do ścia­

ny i zaczerpnęła świeżego powietrza. Szum fal zazwy­
czaj działał na nią kojąco, lecz tym razem niewiele jej po­
mógł.

Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej ukochana ciotka

tak długo ją okłamywała. To miały być miłe wakacje na
Hawajach, a teraz okazało się, że chodziło o coś zupełnie
innego. Ta podróż służyła tylko temu, by Shelby poznała
swego ojca.

Gdy była mała, co noc modliła się, by ktoś zabrał ją

background image

264

Judy Christenberry

z domu matki i znienawidzonego ojczyma. Kay ją urato­

wała. Zjawiła się, kiedy była najbardziej potrzebna. Przez

tyle lat cierpiała i znosiła wybryki matki, a przecież mogła
mieszkać z kochającym ojcem. Boże, przecież ona nawet
nie wiedziała o jego istnieniu!

Przez tyle lat żyła jak na beczce prochu. Uważała, by

niczym nie urazić matki, która miała zmienne nastroje
i potrafiła być gwałtowna. Shelby szybko nauczyła się, że
kiedy Kordelia wpada we wściekłość, lepiej szybko zejść

jej z oczu.

Z całego serca nienawidziła ojczyma. Odetchnęła, do­

piero gdy matka się z nim rozwiodła. Również z tego po­
wodu, że po rozwodzie zgorzkniała Kordelia całą swą

złość skierowała na byłego męża.

Nawet nie umiała sobie wyobrazić, jak powinien zacho­

wywać się dobry ojciec. Czasami obserwowała z zazdroś­

cią, jak inne dziewczynki spacerują i bawią się z tatusiami.
Zazdrościła im i zawsze się zastanawiała, dlaczego ona ma
tylko mamę. Czy zrobiła coś złego?

Przez jakiś czas myślała, że ojciec odszedł z jej powo­

du. Kiedyś zapytała o to Kay. Potem myślała o nim coraz
rzadziej, bo ciotka otoczyła ją miłością, stworzyła ciepły
dom, traktowała jak prawdziwa matka.

Tak długo żyła w nieświadomości. Dopiero teraz przy­

pomniała sobie, że Kay często powtarzała, by nie trakto­
wać poważnie wszystkich wynurzeń Kordelii.

A zatem to Dan jest jej ojcem. Miły, ciepły, delikatny,

a przy tym energiczny i zaradny. Dan... Traktował ją po
przyjacielsku, ale nie wyznał jej prawdy.

Może chciał, żeby wszystko zostało po staremu?

background image

Para za parą

265

Dlaczego tak bardzo upierał się, by Kay została na Ha­

wajach? Czyżby przewidywał, że wtedy i Shelby zdecydu­
je się na przeprowadzkę? Zrobiłaby to bez wahania. Zbyt
wiele zawdzięczała Kay, by teraz ją opuścić.

Czy Peter o tym wiedział? Tak, na pewno. Dziś wie­

czór zachowywał się jak zaborczy kochanek. Chciał
sobie zapewnić przychylność córki szefa? Co za bez­
czelny typ!

Shelby powoli weszła do pokoju i bez żadnych wstę­

pów zapytała:

- Kay, czy Peter o tym wie? Czy flirtował ze mną, bo

marzy o poślubieniu córki szefa?

Zapłakana Kay poderwała się gwałtownie z łóżka.

- Nie mam pojęcia, czy o tym wie, jednak jestem pew­

na, że naprawdę mu się podobasz.

- Może to właśnie dlatego Dan tak bardzo chce ci zna­

leźć męża. Liczy na to, że jeśli tu zostaniesz, ja też prze­
prowadzę się na Hawaje.

- Wolałabym o tym nie rozmawiać. - Kay uniosła rękę.
- W porządku, rozumiem. - Usiadła przy ciotce i otarła

jej policzki z łez. - Kay, co my teraz zrobimy?

- Jak to? Nie chcesz zostać z Danem?
- Dlaczego miałabym tego chcieć? Nawet nie powiedział

mi, że jest moim ojcem. Przyjechałyśmy razem na Hawaje
i razem stąd odjedziemy. Jeśli Dan wyzna mi prawdę, bę­
dę do niego pisać listy, tak jak ty to robiłaś przez wiele lat.
Nie zamierzam z nim zostać.

- Shelby, on chce nadrobić stracony czas. Nie możesz go

winić. To ja nalegałam, by wyjechał. Kiedy ze mną miesz­
kałaś, wspomagał nas finansowo. Płacił za twoje studia. To

background image

266

Judy Christenberry

moja wina, że nic o tym nie wiedziałaś, i tylko do mnie
możesz mieć pretensje.

Miałaby obwiniać kobietę, którą kochała najbardziej na

świecie? Przytuliła mocno ciotkę i powiedziała:

- Kay, nie mam do ciebie pretensji. To ty mnie wycho­

wałaś i otoczyłaś miłością. Oczywiście podziękuję Dano-
wi za wszystko, co dla mnie zrobił, ale jeśli wrócisz do

Clevelandu, pojadę z tobą. Nieważne, co na ten temat po­

wiedzą Peter lub Dan. Nie uda im się mnie przekonać.

- Chcesz skrócić wakacje?
- Nie, zasłużyłyśmy na odpoczynek. Chwilowo jednak

mam dosyć i Dana, i Petera. Możemy same zwiedzać wy­
spę. Kay, przyłączysz się do mnie?

- Tak jak zawsze, kochanie - odparła z uśmiechem.

Dan próbował skoncentrować się na pracy, lecz myśla­

mi błądził daleko stąd. Od wczoraj nurtowały go wciąż te
same natrętne pytania. Czy Kay poznała na wczorajszym
przyjęciu kogoś interesującego? A jeżeli tak, to czy po­

winien się z tego cieszyć, czy też był to powód do zmar­

twienia?

Miotały nim sprzeczne emocje, z którymi nie umiał so­

bie poradzić.

To było jedyne sensowne stwierdzenie, do jakiego do­

szedł po bezsennej nocy.

Nieprawda. Zrozumiał również, że kocha kobietę, któ­

ra wychowała jego córkę.

Jednak jak słusznie zauważyła Shelby, był za stary dla I

Kay. Dlatego zrobił co w jego mocy, by ta cudowna kobie- !
ta poznała odpowiedniego partnera.

background image

Para za parą

267

Co mu wpadło do głowy, żeby urządzać to przyję­

cie? Co zrobi, jeśli Kay spodobał się któryś z jego przy­

jaciół?

Ponownie spróbował skoncentrować się na rozłożo­

nych dokumentach. Nic z tego. Nawet sekretarka zauwa­

żyła, że przez większość dnia Dan po prostu wpatrywał się
nieco nieprzytomnie w przestrzeń. Gdy usłyszał, że otwie­
rają się drzwi, szybko pochylił głowę, udając zapracowa­
nie. Spodziewał się zobaczyć sekretarkę, jednak w progu

stał Peter.

- Dan, rozmawiałeś dzisiaj z dziewczynami?
- Chodzi ci o Kay i Shelby?
- Oczywiście, a o kogo innego mogłoby mi chodzić? -

Peter najwyraźniej nie był w najlepszym humorze.

- Nie, nie rozmawiałem z nimi.
- Hm... Myślałem, że będziesz chciał się dowiedzieć,

czy Kay poznała na wczorajszym przyjęciu kogoś intere­
sującego.

- Były zmęczone i na pewno zamierzały dzisiaj dłużej

pospać. Zaraz miałem do nich dzwonić, żeby zapytać, czy

wybiorą się z nami na lunch.

- Nie trudź się, od rana nie odbierają telefonów.
- A o której dzwoniłeś?
- O dziewiątej. Wczoraj trochę posprzeczałem się

z Shelby i chciałem to wyjaśnić.

- Może były na śniadaniu - powiedział Dan bez prze­

konania.

- Może.
- Czy zostawiłeś im wiadomość?
- Tak, kiedy dzwoniłem po raz drugi, trzeci i czwarty.

background image

268

Judy Christenberry

-1 Shelby do ciebie nie oddzwoniła? Musi być na ciebie

wściekła. Zadzwonię do Kay.

Gdy odezwała się poczta głosowa, Dan powiedział:

- Chciałem zaprosić cię dzisiaj na lunch, ale skoro cię

nie ma, to może umówimy się na kolację. Oddzwoń, kie­
dy wrócisz.

- A jeśli nie oddzwoni? - Peter skrzyżował ramiona.
- Jeśli nie odezwie się do piątej, zadzwonię ponownie.
- Skontaktuj się wtedy ze mną, dobrze? - mruknął Pe­

ter i wyszedł.

Dan doszedł do wniosku, że teraz już na pewno nie

uda mu się skoncentrować na pracy.

Minęła piąta, a Kay wciąż nie dawała znaku życia. Za­

dzwonił do hotelu, lecz ponownie odezwała się poczta
głosowa. Uporządkował papiery i zaczął szykować się do

wyjścia, gdy w drzwiach znowu pojawił się Peter.

- Odezwały się? - spytał. Sądząc z tonu, nadal był

w kiepskim humorze.

- Nie. A do ciebie?
- Jak sądzisz, czy celowo nas unikają?
- Nie sądzę. Kay nie zrobiłaby czegoś takiego. Zależa­

ło jej, bym jak najlepiej poznał Shelby. Dlaczego miałaby
nagle zmienić zdanie?

- Nie wiem, ale to wszystko mi się nie podoba.

Ani mnie, pomyślał Dan, a na głos powiedział:

- Może wpadniesz dziś do mnie na kolację? Zastano­

wimy się, co dalej. Shelby i Kay na pewno niedługo wró­

cą do hotelu.

- Czy Bety nie będzie miała nic przeciwko temu?
- A czy kiedykolwiek miała?

background image

Para za parą

269

- Dzięki. W takim razie do zobaczenia wieczorem. -

Peter wyszedł z biura.

Dan zadzwonił do Berty, by uprzedzić ją, że będą mieli

gościa na kolacji.

- Oczywiście, proszę pana - odparła, a Dan niemal wi­

dział jej uśmiech. Betty uwielbiała karmić Petera, bo za­
sypywał ją komplementami. - Och, byłabym zapomniała.

Dziś rano były tu obie panie i zostawiły dla pana wiado­
mość.

- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
- Powiedziały, że to tylko podziękowania za wczorajsze

przyjęcie, więc...

- Przeczytaj mi ten liścik.
- „Dzięki za wczorajsze przyjęcie. Zamierzamy wraz

z Shelby zwiedzić wyspę. Odezwiemy się do ciebie przed

wyjazdem do Clevelandu. Jeszcze raz dziękujemy ci za
wszystko. Kay."

Dan na chwilę zaniemówił. Cały czas zastanawiał

się, co tak naprawdę oznaczają słowa Kay. Czy kryje się

w nich coś więcej, niż mogłoby się wydawać?

- Proszę pana, czy coś się stało? - zaniepokoiła się go­

spodyni.

- Tak, chyba tak. Dziękuję ci, Bety. Niedługo przyje­

dziemy na kolację.

Gdy Peter przyjechał do Dana, ten siedział nieru­

chomo na kanapie i wpatrywał się pustym wzrokiem

w kartkę.

- Co to takiego? - zainteresował się Peter.
- Liścik, który Kay i Shelby zostawiły tu dziś rano - od­

parł, nie podnosząc wzroku.

background image

270

Judy Christenberry

- Coś mi się wydaje, że nie ma tam dobrych wiadomo­

ści. Dan?

- Nie, choć słowa brzmią bardzo miło.

Dan podał Peterowi kartkę, a ten ją przeczytał, a potem

opadł na kanapę obok przyjaciela.

- To najsłodszy liścik pożegnalny, jaki kiedykolwiek wi­

działem.

- Wyjąłeś mi to z ust.
- Czy mogę już podać kolację? - Berty z rozbawieniem

spojrzała na pogrążonych w zadumie mężczyzn. Gdy ża­
den z nich nie odpowiedział, spytała zaniepokojona: -
Czy coś się stało?

- Wygląda na to, że paniom znudziło się nasze towarzy­

stwo - odparł Dan.

- Dziś rano obie były w świetnym humorze - powie­

działa gospodyni.

- Czy zdradziły, dokąd się wybierają?
- Nie. - Betty zmusiła się do uśmiechu i wskazała na-

kryty stół. - Zrobiłam pana ulubione danie.

Jednak żaden z nich nie zjadł zbyt dużo grillowanej do­

rady, zwanej przez tubylców mahi-mahi.

- I co teraz? - spytał wreszcie Peter. - Pozwolimy się

odstawić na boczny tor?

- Oczywiście że nie, ale nie bardzo wiem, co zrobić.
- Możemy poczekać na nie w hotelu.
- No tak, ale tam są trzy albo cztery wyjścia.
- Racja. W takim razie pozostaje nam pójść do ich po-

koju.

- A jeśli nam nie otworzą?
- A co mamy do stracenia?

background image

Para za parą

271

- Słusznie. No to jedziemy.

Betty, która obserwowała ich pośpieszne wyjście, po­

trząsnęła głową i mruknęła pod nosem:

- Coś mi się wydaje, że panie dały im nieźle popalić.

- Jestem wykończona - wyznała z uśmiechem Shelby

i padła na łóżko.

- Ja też - powiedziała Kay. - Może zamówimy kolację

do pokoju? Jeśli chcemy uniknąć spotkania z Danem i Pe­
terem, to chyba najlepsze rozwiązanie.

Słysząc te słowa, Shelby poczuła bolesny skurcz serca.

Chciała być wściekła na Petera, ale już teraz bardzo za
nim tęskniła.

- Jak myślisz, czy spróbują się z nami skontaktować? -

spytała Kay.

- O ile wiem, mężczyźni bardzo źle znoszą odmowę. -

Śmieszne, że to powiedziałam, przecież nie mam żadnego
doświadczenia w tych sprawach. Spotykałam się zaledwie

z dwoma mężczyznami i żaden z tych związków nie prze­

trwał miesiąca.

- Przecież obiecałyśmy Danowi, że skontaktujemy się

z nim przed wyjazdem

- To nie zadowoli ani Dana, ani Petera. Peter nie

przepuści takiej okazji, ostatecznie prawie udało mu
się poderwać córkę szefa. - Shelby spojrzała na mały

stolik przy łóżku. - Nie wiem, co zamówić. Gdzie leży

menu?

- Chyba zostawiłam je na telewizorze. Ale wiesz co,

właściwie nie jestem głodna.

- Kay, musisz coś zjeść, prawie nie tknęłaś lunchu.

background image

272

Judy Christenberry

- Ty też niewiele jadłaś. Szczerze mówiąc, zwiedzanie

bez Dana i Petera nie jest tak zabawne.

- To co, chcesz wracać wcześniej do domu? Bo według

mnie nadal powinnyśmy ich unikać.

- Tak sądzisz?
- Tak. Ja jestem wściekła na Petera, a ty na Dana.
- To prawda - przyznała Kay ze smutkiem.
- Hm... ty go chyba mimo wszystko bardzo lubisz. -

Shelby westchnęła ciężko. - Naprawdę ci się podoba? We­
dług mnie jest dla ciebie o wiele za stary. Powiedziałam
mu to prosto w oczy.

- Dlaczego? Co cię napadło?
- Sama nie wiem. Powiedziałam mu, że według mnie

powinnaś poznać mężczyznę w twoim wieku.

- Cóż, on i tak nie jest mną zainteresowany. - Kay

wzruszyła ramionami. - Poza tym nic go nie zmusi, by

ponownie wżenił się w naszą rodzinę. Taki błąd popełnia
się tylko raz.

- Przepraszam, ale naprawdę uważałam, że on jest dla

ciebie za stary. - Shelby objęła ciotkę.

- Kochanie, to i tak nie ma znaczenia. Jeśli utrzymasz

Petera na wodzy, chętnie spotkam się jeszcze kilka razy
z Danem.

Shelby przez chwilę krążyła nerwowo po pokoju. Nagle

zatrzymała się i oświadczyła zdecydowanym tonem:

- Tak, poradzę sobie z Peterem. Do końca pobytu został

tylko tydzień i jakoś wytrzymam.

- W takim razie... - zaczęła Kay, ale zamilkła, gdy roz­

legło się pukanie do drzwi. - Jak myślisz, czy to oni? -
szepnęła.

background image

Para za parą

273

Shelby podeszła na palcach do drzwi i wyjrzała przez

wizjer. Potem odwróciła się do Kay i skinęła głową.

- Otwórz - poprosiła Kay.

Shelby posłuchała, choć nie była do końca przekonana,

że to mądre posunięcie. Gdy zobaczyła Dana, utwierdzi­
ła się w przekonaniu, że jej obawy były słuszne. Owszem,
często marzyła, że kiedyś spotka ojca, ale wszystko miało
wyglądać inaczej.

- Cześć - wyjąkała, próbując się opanować. - Nie spo­

dziewałyśmy się was.

- Trzeba było odsłuchać wiadomości na sekretarce -

stwierdził Peter nieco zgryźliwie.

- Zwiedzałyśmy Polinezyjskie Centrum Kulturalne.

Niedawno wróciłyśmy i właśnie zastanawiałyśmy się, co
zamówić na kolację.

- Chciałyście zamówić kolację do pokoju? A może wy­

bierzemy się gdzieś razem? - zaproponował Dan.

- To wy jeszcze nie jedliście? - zdziwiła się Shelby.
- Nie - odparł Peter. - Najpierw chcieliśmy z wami po­

rozmawiać. Planowaliśmy wspólny lunch, ale skoro nic
z tego nie wyszło, chodźmy na kolację.

- Dziękujemy za zaproszenie, Peter. - Kay uśmiechnęła się

miło. - Jednak nie mogę pozwolić, byście nas bez przerwy
zapraszali. W takim tempie niedługo zbankrutujecie.

- Nie martw się o moje konto. - Dan ujął Kay za rękę.

- Mogę sobie pozwolić na kilka kolacji. Zresztą wasze to­

warzystwo jest bezcenne.

- Co o tym sądzisz, Shelby? Przyjmiemy propozycję

tych dżentelmenów?

Shelby próbowała robić dobrą minę do złej gry. Teore-

background image

274

Judy Christenberry

tycznie nie miała nic przeciwko spędzaniu czasu w towa­
rzystwie Dana i Petera, jednak często teoria jest bardzo
odległa od praktyki.

- Shelby, czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz iść

z nami na kolację? - spytał Dan zaniepokojony jej mil­
czeniem.

- Nie, po prostu jestem trochę zmęczona. Raczej nie

nadaję się dziś na duszę towarzystwa.

- Zobaczymy, jak będzie. Prawda, Peter? - Dan z uśmie­

chem poklepał przyjaciela po plecach.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Shelby wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że decyzja

o wspólnym wyjściu na kolację była błędem. To, co dzia­
ło się z nią teraz, uznała za dodatkową karę. Ilekroć Peter
się do niej uśmiechał lub jej dotykał, serce Shelby zaczynało
bić mocniej. Nieważne, co próbowała sobie wmówić. Lubi­

ła Petera.

Chyba nie tylko lubiła.
Nie chciała prowadzić z nim żadnych gierek, niezo­

bowiązująco flirtować. Pragnęła prawdziwego związku.

Wszystko albo nic.

Jednak to niemożliwe.
Peter trzymał rękę na oparciu jej krzesła. Ocierała się

o nią za każdym razem, gdy pochylała się do Dana i Kay.
Usiadła inaczej, by zwiększyć dystans dzielący ją od Pete­
ra. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie przerwał rozmowy.

Gdy kelnerka przyniosła zamówione dania, Kay stwier­

dziła, że wprost umiera z głodu.

- Dlaczego? - zdziwił się Dan. - Czyżby na lunch po­

dano poi?

- Nie - odparła z uśmiechem. - Nie miałam apetytu.

Ale teraz to sobie wynagrodzę.

background image

276

Judy Christenberry

- Jeśli wszystko zjesz, zamówię ci deser - żartobliwie

obiecał Dan.

- Już przeczytałam kartę deserów i wiem, na co mam

ochotę.

- A ty, Shelby? - zapytał Peter.

Uśmiechnął się przy tym tak olśniewająco, że Shelby

dopiero po chwili zrozumiała, o co właściwie pytał.

- Nie, dziękuję, nie jestem aż tak głodna.
- Ja też nie. - Delikatnie musnął jej ramię. - Jakie masz

plany na jutro?

- Jeszcze nie wiem - odparła, a w duchu dodała: nie­

ważne, co będę robiła, byle bez ciebie. - Chyba posiedzę

na balkonie i trochę się pouczę.

- Chcesz spędzić jutrzejszy dzień samotnie?
- Skoro zamierzam się uczyć, to chyba normalne. - Od­

wróciła wzrok.

- Mam lepszy pomysł - wtrącił się Dan. - Może spę­

dzimy weekend na Maui? Ta wyspa bardzo różni się
od Oahu. Wjedziemy na szczyt Haleakala, a stamtąd
zjedziemy na rowerach. Potem pożyczymy samochód
i pojedziemy do Hany. Hana to ostatni na tej ziemi tro­
pikalny raj. Wrócimy do domu w poniedziałek rano. Co
ty na to, Kay?

- Och, byłoby wspaniale. I tak planowałam zwiedzić

Maui.

- A zatem postanowione - ucieszył się Dan.
- Jak chyba zostanę, bo muszę się uczyć. - Shelby wbi­

ła wzrok w stół.

- Och, daj spokój. Nie możesz bez przerwy siedzieć

z nosem w książkach. Do egzaminu zostało jeszcze dużo

background image

Para za parą

277

czasu. Podobno koniecznie trzeba zobaczyć wschód słoń­
ca na szczycie Haleakala - mówiła Kay z ożywieniem.

Shelby od razu domyśliła się, o co jej chodzi. Ciot­

ka marzyła o wycieczce, jednak bała się być sam na sam
z Danem. Spojrzała na niego ukradkiem. A zatem to jest

jej ojciec. Jakie to bolesne, że nadal nie porozmawiał z nią

na ten temat. A potem, gdy spojrzała na podekscytowaną
Kay, zrozumiała, że nie będzie w stanie odmówić.

- W porządku, Kay, pojadę z wami. - Wstała z krzesła. -

Jestem bardzo zmęczona. Wybaczcie, ale chcę się położyć.

- Nie słuchając ich protestów, ruszyła do wyjścia.

Dan jakiś czas patrzył za odchodzącą córką.

- Czy na pewno nic jej nie dolega? - Spojrzał pytają­

co na Kay.

- Nie, po prostu chciała dzisiaj spróbować wszystkich

dostępnych atrakcji. Ćwiczyła tez hula i jest w tym coraz
lepsza.

- Chciałbym to zobaczyć - mruknął Peter.
- Wzbudziła aplauz wśród turystów - przyznała Kay ze

śmiechem. - Pewien przystojniak nie odstępował jej po­

tem na krok.

- Cholera, gdybym tam był, nie dopuściłbym do tego!

- wykrzyknął Peter.

- Doceniam twoją troskę, ale Shelby umie o siebie zadbać.

- W głosie Kay dało się słyszeć dumę. - Obie umiemy.

- Chętnie o tym posłucham - wtrącił się Dan.
- Wątpisz w moje słowa?
- Skądże, skarbie. Po prostu postrzegam cię trochę ina­

czej. Nieważne.

background image

278

Judy Christenberry

- Od wielu lat jesteśmy same i możemy liczyć tylko na

siebie. Zrobiłam wszystko, by Shelby wyrosła na pewną
siebie i niezależną osobę.

- Wiem. Jesteś cudowną kobietą.
- A będę też tłustą kobietą, jeśli nie przestaniesz mnie

tak karmić. - Kay zerknęła na przyniesione przez kelner­
kę desery.

- Ja bym się o to nie martwił. - Dan roześmiał się. -

Straciłaś dziś mnóstwo energii.

- Mam nadzieję, że Shelby szybko zregeneruje siły. Cze­

ka nas przecież bardzo pracowity weekend.

- Nie martw się, Peter. Wszystko będzie dobrze. Poszła

wcześniej spać i rano obudzi się jak nowo narodzona.

- Przepraszam was na chwilę, Muszę coś załatwić.
- A co z twoim deserem? - krzyknęła za Peterem Kay,

ale nawet się nie odwrócił.

- Co innego mu teraz w głowie. Shelby. Powiedz mi

szczerze, co się z nią dzieje? Dziś wieczór była zupełnie
bez humoru - powiedział Dan.

- Pewnie martwi się, że już niedługo wracamy do domu.

Jeśli zaromansuje się z Peterem, będzie jej jeszcze trudniej.

- Pewnie masz rację. Tak bardzo chciałbym, żebyście

obie zostały na Hawajach. Mogłabyś otworzyć tu sklep,

a Shelby mogłaby pracować w mojej firmie. Byłoby wspa­
niale.

- Dla Shelby tak, ale ja nie jestem twoja rodziną.
- Co ty opowiadasz! Przecież wychowałaś moją córkę.

Kay nagle posmutniała.

- Dziękuję ci za ciepłe słowa, ale czułabym się jak piąte

koło u wozu. Powinnam wracać do domu.

background image

Para za parą

279

-Ale...
- Chcę już iść do pokoju - przerwała mu. - Zadzwoń

rano, bo musimy wiedzieć, o której mamy być gotowe do

wyjazdu. Dziękuję za kolację. - Skinęła głową i ruszyła

do wyjścia.

Dan przez chwilę siedział bez ruchu. Chyba jeszcze ni­

gdy nie spotkał równie upartej kobiety. Jak ma ją przeko­
nać? Co powinien zrobić lub powiedzieć, by rozważyła
przeprowadzkę na Hawaje?

- Co zrobiłeś Kay? - spytał Peter po powrocie do stolika.
- Nic. Po prostu spytałem, dlaczego Shelby była dziś nie

w sosie. Kay stwierdziła, że to z powodu rychłego powro­

tu do Clevelandu. Oczywiście natychmiast zaproponowa­
łem, żeby zostały na Hawajach.

- Ale Kay odrzuciła ten pomysł?
- Tak. Należy do rodziny, chociaż uważa inaczej. Nie

wiem, co zrobić, żeby ją przekonać.

- Jeśli wyjedzie, Shelby też wróci do Clevelandu, praw­

da? - spytał Peter powoli, jakby porażony wagą tych

słów.

- Chyba tak.
- Kiedy byłem mały, wszystkiego mnie uczyłeś, udzie­

lałeś cennych rad. - Peter klepnął Dana po plecach. - Po­
zwól, że teraz ja ci coś poradzę. Powiedz Shelby prawdę.

- Masz rację. Muszę z nią jak najszybciej porozmawiać.

Jeśli tego nie zrobię, być może już jej nigdy więcej nie zo­
baczę.

- Biorąc pod uwagę, jak się do nas odnosi, to całkiem

prawdopodobne.

- Chyba niestety masz rację.

background image

280

Judy Christenberry

Kay weszła na palcach do ciemnego pokoju. Zapaliła

światło w łazience z nadzieją, że nie obudzi Shelby.

- W porządku, nie śpię. Możesz zapalić światło również

w pokoju. - Gdy zrobiło się jasno, Shelby usiadła gwał­

townie na łóżku. - Masz dziwną minę. Czy cos się stało?

- Nic - odparła Kay szybko i odwróciła się plecami.
- Czy Dan znowu cię zdenerwował?
- Nic podobnego - oburzyła się Kay. - No, może trochę

- przyznała po chwili. - Wypytywał o ciebie, bo zauważył,

że jesteś nie w sosie.

-1 co mu powiedziałaś?
- No... że trudno ci będzie stąd wyjechać.
- Świetnie.
- No tak, ale potem próbował mnie przekonać, że po­

winnaś tu zostać. Według niego we troje stanowimy ro­

dzinę.

- I co mu na to odpowiedziałaś?
- Prawdę, czyli że nie jestem jego rodziną. - Kay zni­

kła w łazience.

Shelby nie pobiegła za ciotką, nie słyszała szlochów, ale

i tak wiedziała, że Kay płacze. W takich chwilach prawie
każdy woli być sam.

Gdy przebrana do snu Kay wyszła z łazienki, Shelby

oznajmiła:

- Często wyobrażałam sobie mojego ojca, ale nigdy nie

sądziłam, że będzie głupi.

- Co ty opowiadasz! Dan nie jest głupkiem. Zbudował

od podstaw dużą firmę, odniósł sukces.

- Tak, ale wciąż nie potrafi dostrzec, że go kochasz.
- Nie powiedziałam nic takiego. - Kay zaczerwieniła się.

background image

Para za parą

281

- Mnie nie musisz tego mówić. Na pewno nie chcesz

skrócić tych wakacji? Zaraz możemy się spakować.

- Nie. Marzę o wycieczce na Maui. Po powrocie zdecy­

dujemy, co dalej. W porządku? - Spojrzała błagalnie na
Shelby.

- Dobrze, pojedziemy. Wiesz, że nie umiem ci odmó­

wić. Jednak po powrocie musimy poważnie porozmawiać.
Mam wrażenie, że narażam cię na cierpienia, a ty pokor­

nie wszystko znosisz.

- Skądże. Wierz mi, warto wybrać się na tę wycieczkę. To

będzie wspaniałe przeżycie, którego nigdy nie zapomnisz.

- 1

właśnie tego obawiam się najbardziej.

Wczesnym popołudniem spotkały się z Peterem i Da-

nem. Shelby wciąż nie była pewna, czy podjęła słuszną
decyzję.

- O której mamy samolot? - spytała Petera.
- Po przyjeździe na lotnisko będziemy musieli jeszcze

pół godziny poczekać - wyjaśnił Dan.

- Jak długo trwa lot? - spytała Kay.
- Około trzydziestu minut. - Ujął Kay za rękę.
- Byliście na innych wyspach? - zainteresowała się

Shelby.

- Oczywiście. Prowadzimy tam interesy i często wpa­

damy na kontrolę.

- Czy Maui rzeczywiście jest taka piękna? - Shelby py­

tająco spojrzała na Petera.

- Tak, to wymarzone miejsce na weekend. Czy może

być coś piękniejszego od raju?

- Pewnie nie - odparła powściągliwie.

background image

282

Judy Christenberry

- Gdzie zazwyczaj spędzasz weekendy?
- Cleveland nie przypomina piekła - odparła nieco ura­

żona. - Lubię spędzać czas nad jeziorem Erie.

- Nie zamierzałem... Po prostu byłem ciekawy.
- No to już wiesz. - Shelby ruszyła do samochodu Dana.

Kay zamierzała usiąść z tyłu przy Shelby, ale Dan za­

prosił ją na fotel obok kierowcy, co oznaczało, że Shelby
będzie musiała siedzieć obok Petera.

- W pobliżu naszego hotelu jest niezła restauracja. Mo­

glibyśmy tam pójść na kolację - powiedział Dan.

- Znam ten hotel. Jest tuż przy plaży. Przed snem mo­

glibyśmy popływać. - Zerknął na Shelby i dodał: - To bar­
dzo relaksujące.

- Uważasz, że jestem spięta? - spytała napastliwie.
- Shelby, to była tylko propozycja. Zresztą musimy się

wcześniej położyć, bo o trzeciej trzydzieści podstawią va­

na, który nas zawiezie na szczyt Haleakala.

- O trzeciej trzydzieści rano? - Uniosła brwi.
- Oczywiście. To konieczne, jeśli chcemy obejrzeć ze

szczytu wschód słońca.

- Ale ja...
- Shelby nie jest rannym ptaszkiem - roześmiała się

Kay. - Nic się nie martw, kochanie. Bylebyś tylko doszła
do samochodu, potem znów możesz spać.

Shelby machinalnie skinęła głową, ale w tym geście nie

było ani krzty entuzjazmu.

- Lubisz latać? - spytał Peter, gdy zajęli miejsca w sa­

molocie.

- Nie, ale wiem, że czasami to konieczne. - Shelby

skrzywiła się.

background image

Para za parą

283

- Co robisz podczas lotu?
- Zazwyczaj oglądam filmy.

Rozejrzała się wokół, ale w samolocie nie było ekranu.

- Niestety ten lot trwa zbyt krótko - wyjaśnił. - Możesz

wyglądać przez okno i podziwiać widoki.

- Nie lubię patrzeć w dół, a zwłaszcza na wodę. - Shelby

wzruszyła ramionami.

- Ach, teraz już rozumiem, czemu nalegałaś, bym to ja

usiadł przy oknie.

- No właśnie. - Shelby patrzyła prosto przed siebie.
- Cóż, w takim razie opowiedz mi historię swojego ży­

cia albo posłuchaj mojej.

- Dziękuję, nie jestem zainteresowana. Zaraz zamknę

oczy i otworzę je dopiero po lądowaniu. - W rzeczywi­
stości Shelby bardzo chętnie wysłuchałaby historii Petera.

Niewiele o nim wiedziała, jednak uznała, że dzięki temu

szybciej o nim zapomni.

Na szczęście nie namawiał jej do zmiany decyzji i dał jej

spokój. Po kilku minutach samolot wzbił się w powietrze.

Tak jak powiedział Peter, hotel był przepięknie poło­

żony. Plaża wyglądała niezwykle kusząco i Shelby chętnie
popływałaby przed snem, ale Kay pewnie by się na to nie
zgodziła. Pokój, w którym ich zakwaterowano, miał jesz­
cze większy balkon niż ten w Honolulu.

- Jak tu pięknie! - krzyknęła Kay.
- Owszem, ale to tylko kolejny pokój hotelowy. Chyba

dojrzałam już do powrotu do domu.

- Rozumiem cię.
- Gdybym miała taki dom jak Dan, pewnie w ogóle nie

chciałabym stąd wyjeżdżać.

background image

284

Judy Christenberry

- Kochanie, Dan zaproponował tę wycieczkę, bo chce

być bliżej ciebie.

- Raczej bliżej ciebie.
- Skarbie, chyba nie jesteś o mnie zazdrosna? - Kay ob­

jęła siostrzenicę.

- Skądże. Jeśli on cię uszczęśliwi, i ja będę szczęśliwa,

na razie jednak nic nie zrobił w tym kierunku i nawet nie
powiedział mi, że jestem jego córką. On tylko wprowadza
zamieszanie i wszystko komplikuje.

- Masz do mnie żal, że namówiłam cię na tę wyciecz­

kę? Powiedz szczerze.

- Daj spokój, Kay, po prostu jestem teraz nie w sosie.

Zaraz spróbuję wziąć się w garść.

- Skarbie, nie masz dużo czasu. Za dwadzieścia minut

idziemy na kolację.

- W takim razie wyjdę na balkon i popatrzę na ocean.

Piękny krajobraz i szum fal ukoiły jej zszargane ner­

wy. Postanowiła traktować Petera i Dana jak niemal obce

osoby. Przecież naprawdę niewiele o nich wiedziała. Mu­
si wymazać z pamięci czułe pocałunki Petera i dotyk jego
delikatnych dłoni. Przebrnie przez ten weekend, jeśli bę­
dzie traktować Petera jak przygodnego znajomego, który

postanowił poderwać córkę szefa.

Zaraz, czy nie nazbyt szybko przyzwyczaiła się do my­

śli, że jest córką szefa? Żałosne, skoro jeszcze przed tygo­
dniem nie miała pojęcia, kto jest jej ojcem.

- Shelby! Za chwilę musimy zejść na kolację - zawoła­

ła Kay.

- Dobrze. Trochę się pozbierałam. - Uśmiechnęła się

do Kay.

background image

Para za parą

285

- Kochanie, tak się cieszę.
- Kay, to ty mnie nauczyłaś, że szczęście to kondycja

umysłu. Obiecuję, że od tej pory będę tryskać dobrym
humorem.

- Dziękuję, skarbie. - Kay uścisnęła ją serdecznie, a po­

tem wyszła z pokoju.

- Są już nasze panie - powitał je Dan. - Restauracja

jest po drugiej stronie ulicy. - Ujął dłoń Kay i ruszyli do
wyjścia.

Peter stał nieruchomo, uważnie obserwując Shelby.

- O co chodzi? - spytała zaniepokojona. - Nie idzie­

my z nimi?

- Idziemy, ale nie wiem, czy mam ci podać ramię, czy

iść metr od ciebie.

- Wystarczy pół metra. Jesteś niegroźny.
- Nie wiem, czy mam to traktować jako komplement,

czy zniewagę. - Założył ręce za plecy i spytał: - To co,
idziemy?

- Tak, dziękuję. - Naprawdę była mu wdzięczna, że

trzymał się na dystans. Gdyby jej dotknął, chyba zapo­
mniałaby o wstydzie i obsypałaby go pocałunkami.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Podczas kolacji Shelby zręcznie udawała, że dobrze się

bawi. Jednak gdy po posiłku padła propozycja, by wstąpić

jeszcze na drinka do klubu, postanowiła wrócić do poko­
ju. Była zbyt wyprowadzona z równowagi, by szybko za­

snąć. Może rzeczywiście powinna popływać, tak jak zasu­
gerował Peter. Zauważyła, że plaża jest oświetlona.

Szybko przebrała się w kostium, na który narzuciła lek­

ką sukienkę. Na bosaka pobiegła do windy.

Woda, wciąż nagrzana od słońca, muskała jej ciało ni­

czym jedwab. Shelby weszła trochę głębiej.

- I co, już lepiej?

Nieco przestraszona odwróciła się gwałtownie i zoba­

czyła Petera.

- Co ty tu robisz? - wyjąkała.
- To samo co ty. Nie chciało mi się jeszcze spać, a czuję

się dziwnie spięty, więc postanowiłem popływać.

- Ja też.
- Posłuchaj, Shelby. Nie wiem, o co chodzi, ale jeśli nie

chcesz o tym mówić, zrozumiem. Udawajmy, że poznali­
śmy się dopiero przed chwilą. Miło będzie razem popły­

wać, prawda?

- Tak... chyba tak.

background image

Para za parą

287

- W porządku. Cześć, jestem Peter. Zwiedzasz Maui?
- Tak. Nazywam się Shelby.
- Witamy na Hawajach. Mieszkam tu na stałe. Chętnie

pokażę ci tę plażę.

- Co ciekawego może być na plaży? Piasek, woda

i muszle.

- Wiele ciekawych rzeczy jest pod wodą.
- Nie pływam na tyle dobrze, by nurkować.
- Szkoda, bo znam kilka świetnych miejsc.
- Może kiedy przyjadę tu następnym razem.
- Jesteś pewna, że chcesz wrócić do domu?
- Tak, jestem pewna - odpowiedziała mocnym głosem,

nie patrząc na Petera.

- Rozumiem. W takim razie cieszmy się chwilą.

Potem pływali i beztrosko dokazywali w wodzie ni­

czym rozbrykane dzieci. Pół godziny później zmęczeni
i zdyszani wyszli na brzeg i położyli się na piasku.

- Było fajnie i rzeczywiście trochę się zrelaksowałam -

przyznała Shelby.

- Może dzięki temu szybciej zaśniesz.
- Jest jeszcze dosyć wcześnie. Zawsze chodzisz spać

o tej porze?

- Chyba zapomniałaś, że jutro wyjeżdżamy o wpół do

czwartej na Haleakala.

- Ach, a więc już nie jesteśmy dwojgiem nieznajo­

mych?

- Nie. - Gdy Shelby wstała, Peter złapał ją za rękę. - Po­

czekaj. Dlaczego jesteś taka wściekła? Co ja ci takiego zro­
biłem?

Niechętnie cofnęła dłoń.

background image

288

Judy Christenberry

- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Dlaczego?
- Cóż, niedługo wracam do domu.
- Nie chcesz mieć jeszcze więcej pięknych wspo­

mnień?

- Chcę, ale wolałabym ograniczyć się do wspaniałych

widoków. - Miała na myśli krajobraz Maui, ale Peter zro­

zumiał jej słowa inaczej.

- Ojej, nie wiedziałem, że jestem taki śliczny.
- Nie to chciałam... - zaczęła zaskoczona. - Och, zresz­

tą dobrze wiesz, co miałam na myśli. Pragnę zachować

w pamięci plaże, góry, ocean.

- Ale nie mnie?
- Ciebie też zapamiętam. Byłeś dla mnie bardzo miły.

- Zamrugała gwałtownie, powstrzymując łzy. Tylko tego

brakuje, by się przy nim rozpłakała.

- Miły? - szepnął. - Wolałbym, żebyś zapamiętała mnie

trochę inaczej. - Przyciągnął ją do siebie i żarliwie poca­
łował.

Próbowała udawać, że ten pocałunek nic dla niej nie

znaczy. Okłamywała i siebie, i Petera, bo tak było lepiej.

- Wracam do wody. - Odsunęła się od niego.

Nie poszedł za nią. Obserwował, jak łagodne fale piesz­

czą ciało Shelby. Po wyjściu z wody, ruszyła bez słowa

w stronę hotelu.

- Shelby, pora wstawać. Masz dziesięć minut, żeby się

ubrać. Pośpiesz się.

- Przecież na dworze jest jeszcze ciemno. - Shelby od­

wróciła się na drugi bok.

background image

Para za parą

289

Kay ściągnęła kołdrę i siłą posadziła Shelby.

- Ja już się umyłam. Idź do łazienki, tylko szybko.

Shelby poruszała się niczym automat. Gdyby nie zapa­

lone światło, na pewno znowu by zasnęła. Kiedy wyszła
z łazienki, Kay podała jej ubrania.

- Włóż to.
- Po co?
- Dan powiedział, że na górze będzie zimno.
- Chyba żartujesz. - Shelby spojrzała z niedowierza­

niem na sweter i ciepłe spodnie.

- Nie. Ubieraj się, bo musimy już iść. Aha, i nie zapo­

mnij zabrać okularów przeciwsłonecznych. Przydadzą się
podczas jazdy na rowerze.

Shelby ubrała się posłusznie, ale szybko doszła do

wniosku, że jest jej bardzo niewygodnie. Gdy zaczęła zdej­

mować sweter, Kay po prostu wypchnęła ją z pokoju.

- Idziemy do windy - nakazała stanowczo.

W holu czekali już na nie Peter i Dan. Kiedy wsiedli

do vana, Shelby, ku zdziwieniu Petera, oparła się o niego
i zamknęła oczy.

- Kay, czy wszystko z nią w porządku? - spytał szep­

tem.

- Tak. Nigdy nie wstaje o tak wczesnej porze. - Kay

uśmiechnęła się. - Jeśli ci przeszkadza, zamieńmy się
miejscami.

- Może na mnie spać, tylko nie mówcie jej o tym, kie­

dy się obudzi.

- Zgoda - powiedział Dan.

Peter oparł się wygodnie i delikatnie objął Shelby ra­

mionami.

background image

290

Judy Christenberry

- A oto słońce!

Donośny głos wyrwał Shelby z drzemki. Poprawiła się,

mruknęła, a potem nagle poczuła przyjemny, znajomy za­
pach. Co to takiego?

- Hm, Peter - szepnęła. Uwielbiała zapach jego wody

po goleniu.

- Tak, skarbie, jestem tu - powiedział cicho.

Poderwała się gwałtownie i otworzyła oczy.

- Co ty robisz?
- Czekam na wschód słońca. A co ty robisz?
- Hm... chyba trochę się zdrzemnęłam.
- Wiem, na moim ramieniu.
-Nie!
- A oto słońce! - znów krzyknął ktoś donośnie.
- Czemu wciąż to powtarza? - zdenerwowała się roze­

spana Shelby.

- Przyjechaliśmy tutaj, żeby obejrzeć wschód słońca -

przypomniała jej Kay.

- No tak - mruknęła zawstydzona Shelby. Wyprostowa­

ła się i rozejrzała wokół. Ze zdumieniem stwierdziła, że

siedzi na tarasie widokowym na szczycie góry.

Nie wiadomo skąd napłynęły ciemne chmury i zaczę­

ło mżyć.

- Za chwilę znów będzie pięknie, ale możecie państwo

przeczekać to w vanie - powiedział przewodnik.

- Jestem tego samego zdania. Boicie się takiego małego

deszczu? - Dan spojrzał pytająco na Kay i Shelby.

Zrobiło się chłodno, lecz Shelby ze zdziwieniem zauwa­

żyła, że ma na sobie bardzo grube rzeczy, a także płaszcz
przeciwdeszczowy.

background image

Para za parą

291

- Skąd to się wzięło?
- Dan pomyślał o wszystkim. To miło z jego strony,

prawda?

- Hm, tak. Dzięki, Dan.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Fajnie w tym wy­

glądasz - dodał z szerokim uśmiechem.

Shelby nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu. Obie­

cała sobie, że będzie się dobrze bawić, jednak okazało się
to trudniejsze, niż przewidywała. Miała być miła dla Da­
na, który tak wiele przed nią ukrywał? Miała cieszyć się
bliskością Petera, który flirtował z nią tylko dlatego, że
była córką szefa?

- Ja chyba wrócę do vana - powiedziała.

Deszcz przestał padać w momencie, gdy otwierała

drzwi samochodu. Przewodnik poprosił, by wszyscy za­

jęli miejsca na tarasie. Shelby ruszyła posłusznie za pozo­

stałymi turystami.

- Rozchmurz się. Nie jest tak źle - szepnął jej Peter do

ucha.

- Przepraszam, ale jestem trochę nieprzytomna. O tej

porze zazwyczaj jeszcze śpię.

- W porządku.

Jak na zawołanie chmury odpłynęły i na wschodzie po­

jawiło się słońce. Było tak intensywnie czerwone, że przy­
wodziło na myśl ogień.

Po kilku minutach czerwień zbladła i niebo przybrało

barwę pomarańczy. Uczestnicy wycieczki wstali i zaczęli
prostować nogi.

- Co oni wyprawiają? - spytała szeptem zdumiona

Shelby.

background image

292

Judy Christenberry

- Ty naprawdę nic nie pamiętasz?
- Co miałabym pamiętać?
- Zaraz wsiadamy na rowery.
- Och, rzeczywiście, ale przecież my nie mamy rowe­

rów, prawda?

- Organizatorzy wszystko przygotowali. Wstawaj, mu­

simy się zbierać.

Po chwili wszyscy wsiedli na rowery i ruszyli za prze­

wodnikiem. Shelby zrobiło się gorąco, więc podciągnęła

rękawy.

Dojechali do miejsca, w którym czekał na nich van, i wró­

cili do hotelu. Po lunchu, podczas którego Shelby prawie za­
snęła, poszli do pokoju, by uciąć sobie drzemkę.

- Co się dzieje z Shelby? - Dan spojrzał zaniepokojo­

ny na Kay.

- Tak jak powiedziałam, martwi się, że niedługo bę­

dziemy musiały stąd wyjechać. Poza tym chyba trochę ją
zmęczył taki długi pobyt w hotelu.

- Ty też się smucisz z powodu wyjazdu?
- Po pobycie w raju powrót do rzeczywistości musi być

bolesny.

- Mogłabyś tu zostać. Pomogę ci, dopóki nie rozkręcisz

interesu.

- To niemożliwe, Dan. Wiem, że chcesz dobrze, ale

przestań na mnie naciskać.

- A jeśli uda mi się namówić Shelby, żeby tu została, co

wtedy zrobisz?

- Wrócę do Clevelandu. - Kay wstała gwałtownie od

stołu.

background image

Para za parą

293

- Zobaczymy się na kolacji - zawołał za nią Dan.

Po chwili przy stoliku pojawił się Peter, który odprowa­

dzał Shelby do windy. Spojrzał ponuro na Dana i stwier­
dził z przekąsem:

- Widzę, że i tobie się nie powiodło.
- Kay nie chce tu zostać.
- Ani Shelby - powiedział Peter.
- To chyba ma coś wspólnego z naszym zachowaniem.

Mam nadzieję, że powiedzą nam, o co chodzi. Musimy

się dobrze postarać, bo zostało mało czasu. - Dan silił
się na optymistyczny ton, by podtrzymać przyjaciela na
duchu.

- Tak. - Peter jeszcze bardziej się zasępił.

Następnego dnia po śniadaniu wypożyczyli samochód

i pojechali do Hany. W tym miasteczku, położonym na po­
łudniowo-wschodnim krańcu wyspy, mieszkało kilka bo­
gatych rodzin. Mieściła się tam również posiadłość, która
kiedyś należała do Charlesa Lindbergha, amerykańskie­
go pioniera lotnictwa. Ten region słynął z pięknych plaży,

wspaniałych wodospadów i malowniczych górskich dróg.

Ku zadowoleniu Shelby tym razem to Peter usiadł za

kierownicą. Mogła cieszyć się jego towarzystwem, a jed­
nocześnie zachować odpowiedni dystans. Mijane widoki
tak ją oszołomiły, że co chwilę wykrzykiwała podekscyto­
wana. Może dlatego dopiero po jakimś czasie zorientowa­
ła się, że Kay jest dziwnie milcząca.

- Kay, co się dzieje? - spytała zaniepokojona.

Ciotka nie odpowiedziała, tylko gwałtownie przycisnę­

ła dłoń do ust.

background image

294

Judy Christenberry

- Peter, zatrzymaj samochód - poprosiła Shelby. - Kay

jest niedobrze. - Spojrzała z wyrzutem na Dana. - Dlacze­

go nic nie powiedziałeś?

- Przepraszam, ale myślałem, że jest smutna, bo...

Peter zatrzymał samochód, a Shelby natychmiast po­

mogła Kay wysiąść.

- Oddychaj głęboko - poradziła.
- Przepraszam - szepnęła Kay po chwili i potrząsnęła

głową. - Nie mogę dalej jechać. Tu nie bardzo jest jak za­

wrócić. Poczekam na was przy drodze.

- Dasz radę zawrócić? - spytała Shelby Petera.
- Jasne. Dan, wysiądź i sprawdź, czy nikt nie jedzie -

poprosił.

- Dobrze, ale najpierw posadźmy Kay z przodu i ot­

wórzmy okno.

Shelby doszła do następnego zakrętu i stanęła pośrod­

ku jednopasmowej drogi. Uniosła rękę, by powstrzymać
nadjeżdżające samochody. Dan stanął z drugiej strony
drogi. Peter zawrócił, a Shelby i Dan szybko wsiedli do
samochodu.

- Czuję się już trochę lepiej, ale nie na tyle, by kontynu­

ować tę podróż. Przepraszam, zepsułam wam dzień - po­

wiedziała Kay.

- Co ty opowiadasz. Wiele razy byliśmy w tym mia­

steczku. Chcieliśmy wam je pokazać, ale są jeszcze inne
atrakcje.

- Rozluźnij się, zaraz będziemy w hotelu. - Shelby po­

gładziła Kay po ramionach.

W rzeczywistości dotarli tam dopiero po godzinie. Dan

na wszelki wypadek wsiadł z Kay do windy, a Shelby zo-

background image

Para za parą

295

stała, by podziękować Peterowi, że tak szybko zareagował

w krytycznej sytuacji.

Ku jej zdziwieniu Peter potraktował to zupełnie inaczej,

niż się spodziewała.

- A czego oczekiwałaś? - wykrzyknął ze złością. - Że

zmuszę Kay, by jechała dalej? Za kogo ty mnie uważasz?

Co ty właściwie myślisz? Że nie jestem dostatecznie wraż­
liwy?

- Nie, skądże. Zachowałeś się bardzo ładnie, dlatego po

prostu chciałam ci podziękować. - Odwróciła się w stro­
nę windy.

- Chwileczkę. - Chwycił ją za ramię. - Czy mogliby­

śmy wreszcie porozmawiać? Dlaczego odnoszę wrażenie,
że tracę coś bardzo cennego?

- Nie - odparła, walcząc ze łzami. - Muszę sprawdzić,

co z Kay.

- Jak się miewa Kay? - spytał Peter, gdy Dan wrócił do

pokoju.

- Nie wiem. Pożegnała mnie przed drzwiami. Coś po­

szło nie tak, bo obie są na nas złe, ale nie mam pojęcia,
o co chodzi. A ty?

- Ja rozumiem jeszcze mniej. Chciałem pogadać o tym

z Shelby, ale zamiast odpowiedzieć, wybuchła płaczem.

- Cholera, co się z nimi dzieje? Zupełnie ich nie rozu­

miem. Spróbujmy pogadać o tym przy kolacji.

- A o czym tu gadać? Wszystko jest jasne. My je kocha­

my, a one mają nas w nosie.

- Naprawdę kochasz moją córkę?
- Tak - odparł Peter bez chwili namysłu. - Mam ocho-

background image

296

Judy Christenberry

tę kupić bilet do Clevelandu, ale nie wiem, jak długo bym
tam wytrzymał. Kocham Hawaje i chyba nie umiałbym

żyć gdzie indziej.

- Czy mogę się z tobą zabrać do Ohio? - spytał Dan

z uśmiechem.

- Jasne, ale kto poprowadzi firmę?
- Znajdziemy kogoś. Zanim jednak kupimy bilety, mu­

simy dojść do ładu z paniami.

Gdy zadzwonił telefon, Shelby i Kay równocześnie

wstały z kanapy. Kiedy Shelby podniosła słuchawkę, Kay

potrząsnęła głową, a potem szybko pobiegła do łazienki,
bo znów poczuła mdłości.

- Cześć, Dan. Kay nie chce iść na kolację, bo wciąż

kiepsko się czuje.

- Może trzeba wezwać lekarza? - spytał wyraźnie zmar­

twiony.

- Zaraz ją zapytam. - Słysząc pytanie Shelby, Kay tylko

potrząsnęła głową i wróciła do łóżka. - Do rana jej przej­
dzie. - Skończyła rozmowę i usiadła przy Kay. - Czujesz
się trochę lepiej?

- Trochę.
- To co, chcesz iść na kolację z Danem i Peterem?
- Nie. A ty?
- Ja też nie. Nie dałabym rady dłużej udawać.
- Ani ja. W drodze do Hany Dan wspominał Kordelię.

To jasne, że nigdy więcej nie zwiąże się z żadną kobietą

z naszej rodziny.

- Och, Kay, tak mi przykro. Żałujesz, że tu przyjecha­

łyśmy?

background image

Para za parą

297

- Nie. Chciałam, byś poznała ojca i przekonała się, że

jest zupełnie innym człowiekiem, niż wmawiała ci Kor-

delia.

- Och, Kay! - Shelby zaniosła się płaczem. - Tak wiele

dla mnie poświęciłaś.

- Kochanie, dla mnie to nie było żadne poświęcenie.
- Co my teraz zrobimy? Może po powrocie do Honolu­

lu powinnyśmy wsiąść w samolot do Clevelandu?

- Tak byłoby najlepiej, ale naprawdę nie chcesz poroz­

mawiać z ojcem?

- Miał na to dość czasu.
- Kochanie, nie wiń go za to. Nie ma odwagi powie­

dzieć ci prawdy, bo myśli, że go nienawidzisz.

- W takim razie wracajmy wcześniej do Clevelandu.
- Jak chcesz - odparła Kay spokojnie.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Podczas lotu powrotnego na Oahu Shelby i Kay sie­

działy razem. Wszyscy próbowali udawać, że nic się nie
dzieje, lecz z miernym skutkiem.

Po przyjeździe do hotelu w Honolulu Kay uścisnęła

dłoń Dana i powiedziała:

- Dziękuję ci za wszystko. Tak wiele dla nas zrobiłeś.
- Nie tyle, na ile zasługujecie. Może pójdziemy wieczo­

rem na kolację?

- Sama nie wiem. Zadzwoń później, dobrze?
- Kay, co się dzieje? - spytał zaniepokojony.
- Nic takiego. Po prostu po wczorajszym dniu jestem

trochę zmęczona.

- No dobrze, wypoczywaj. Zadzwonię później. - Poca­

łował ją w skroń.

Peter i Shelby przez chwilę przysłuchiwali się ich roz­

mowie, potem Shelby zwróciła się do Petera:

- Obaj zachowywaliście się wspaniale - potwierdziła

i wsiadła z Kay do windy.

- To wyglądało jak pożegnanie - powiedział Peter z na­

mysłem.

- O co ci chodzi? - zirytował się Dan. - Kay źle się czu-

background image

Para za parą

299

je, a Shelby też jest trochę zmęczona. Szybko dojdą do

siebie.

Peter tylko pokręci! głową.

Gdy Shelby wyszła z łazienki, Kay leżała na łóżku i za­

nosiła się płaczem.

Shelby przez chwilę zastanawiała się, co zrobić. Wresz­

cie podjęła decyzję i wybiegła z pokoju. Wszystko będzie
dobrze, o ile Dan zgodzi się jej pomóc.

Zjechała na dół i zobaczyła, że Dan rozmawia z kimś

przy recepcji. Na jej widok zawołał:

- Shelby, czy z Kay wszystko w porządku?
- Z nią tak, ale z tobą nie.
- O co ci chodzi?
- Jesteś potwornie głupi. - Bezskutecznie próbowała

opanować złość.

- Aleja... ale co...
- Kay płacze, bo jutro wyjeżdżamy. Ona cię kocha. Jeśli

ty też coś do niej czujesz, natychmiast wsiadaj do windy
i jedź na górę.

Widząc wyraz twarzy Dana, poczuła ulgę. Nie zbłaźni-

ła się, postąpiła słusznie. Dan objął ją mocno i ucałował
w skroń:

- Dziękuję ci, Shelby - powiedział wzruszony. - Poga­

damy później. Teraz idę do Kay.

- Jasne. - Usiadła w fotelu i westchnęła głęboko.
- Dlaczego płaczesz?

Spojrzała na Petera i otarła łzy.

- Wcale nie płaczę.
- To co to jest? - Otarł kolejną łzę z jej policzka.

background image

300

Judy Christenberry

-Nic.
- Rozmawiałaś z Danem? To przez niego płaczesz? -

spytał, gdy skinęła głową.

Shelby zaprzeczyła.

- No to co się dzieje? - Usiadł obok i wziął ją za rękę.
- Nie mogę z tobą rozmawiać. - Zamknęła oczy i wy­

rwała mu dłoń.

- Dlaczego?
- Bo i tak byś nie zrozumiał.
- Skoro tak twierdzisz, to powiedz przynajmniej, czemu

tu siedzisz, zamiast odpoczywać w pokoju.

- Nie chcę przeszkadzać Kay i Danowi.
- No dobrze. Czy posiedzieć z tobą? I tak muszę pocze­

kać na Dana.

- Tak, o ile nie będziesz się do mnie odzywał.

Patrzył bezsilnie na jej łzy i nie wiedział, jak jej pomóc.

Pewnie płakała z powodu rozstania Kay i Dana, a to ozna­
czało, że i ona wkrótce stąd wyjedzie. Gdyby się nie wsty­
dził, też zacząłby płakać.

Gdy Kay usłyszała pukanie do drzwi, pomyślała, że

Shelby zapomniała klucza. Swoją drogą ciekawe, dlacze­
go tak wybiegła z pokoju. Prawdopodobnie poszła po coś
do picia.

Kay zwlokła się z łóżka i wytarła mokre policzki.

- Już otwieram - krzyknęła. Ku jej zdumieniu na progu

stał Dan. - Co się stało? Czegoś zapomniałeś?

- Tak - odparł, patrząc na nią uważnie. - Tego. - Przy­

ciągnął ją do siebie i pocałował. W tej samej sekundzie
pożałował, że nie zrobił tego o wiele wcześniej.

background image

Para za parą

301

Gdy wreszcie przerwał na chwilę pocałunek, otoczył

szczupłą talię Kay i wyrzucał nieskładnie:

- Shelby... moja cudowna córka... powiedziała, że nie

jestem ci obojętny... i mam nadzieję, że to prawda.

- Shelby nie powinna... nie sądzę...
- Szanowałem cię już wtedy, kiedy byłaś nastolatką.

Uratowałaś mnie i moje dziecko.

- Ja tylko próbowałam pomóc...
- I to ci się udało. Wychowałaś Shelby, jakby była two­

ją córką.

- Dan, nie rób ze mnie bohaterki. Shelby to wspaniałe

dziecko, to znaczy kobieta.

- Wiem, kochanie, ja tylko próbuję ci wytłumaczyć, jak

zmieniały się moje uczucia. Pisałaś do mnie listy, przysy­
łałaś zdjęcia, pozwoliłaś mi w jakimś sensie uczestniczyć

w życiu córki. To wspaniały dar, za który jestem ci bardzo
wdzięczny.

- Chciałam, żebyś wiedział, jak bardzo jest kochana.
- Wiedziałem, a przy okazji coraz lepiej cię poznawa­

łem. Byłaś cudowną nastolatką i wyrosłaś na wspania­
łą kobietę. Kiedy cię po tylu latach zobaczyłem, nagle

wszystko stało się jasne. Zapragnąłem, byś została ze mną

na zawsze. Tak bardzo się boję, że mnie odtrącisz.

- Och, Dan... - Kay westchnęła i pogładziła go delikat­

nie po twarzy.

- Powiedz, czy ty też coś do mnie czujesz? Wiem, po­

trzebujesz czasu do namysłu, ale proszę cię, nie wyjeżdżaj
jeszcze.

- Kto ci powiedział, że potrzebuję czasu do namysłu?

- Zarzuciła mu ręce na szyję.

background image

302

Judy Christenberry

Dan rozpromienił się, a w duchu poprzysiągł sobie, że

nigdy nie pozwoli jej odejść.

Mniej więcej po godzinie Dan i Kay wrócili wreszcie na

ziemię i zaczęli się zastanawiać, gdzie podziewa się Shel-
by. Znaleźli ją w holu. Siedziała w fotelu, a towarzyszył jej
milczący i ponury Peter.

- Przepraszam, że tak długo to trwało. - Dan poczuł

wyrzuty sumienia.

- Wybaczę ci, jeśli dzięki tobie Kay będzie szczęśliwa

- odparła z uśmiechem, który jednak wydał się Danowi

nieco wymuszony.

- Tak, skarbie, jestem szczęśliwa - zapewniła ją Kay. -

Dziękuję ci. Dan zaprasza nas do siebie na lunch. Co ty
na to? Musimy pogadać o wielu sprawach.

- Na pewno, ale nie sądzę, że potrzebujecie do tego to­

warzystwa. Zobaczymy się później. - Shelby wstała i nie

patrząc na żadne z nich, pobiegła do windy.

- O co jej chodzi? - Dan był wyraźnie skonsternowany.

- Ta rozmowa będzie dotyczyć również jej przyszłości.

- Shelby cały czas płakała. Myślę, że w tej chwili nie

chce o niczym rozmawiać. Według mnie już pakuje wa­
lizki - powiedział ponuro Peter.

- Masz rację, pójdę do niej. - Kay odwróciła się, lecz

Dan złapał ją za rękę.

- Nie - powiedział zdecydowanie. - Ja pójdę. Peter, za­

dzwoń, proszę, do Berty, i uprzedź ją, że przywiozę gości
na lunch.

Ruszył z postanowieniem, że wreszcie zrobi to, co po­

winien był zrobić dawno temu. Drżącą dłonią zapukał do

background image

Para za parą

303

drzwi. Gdy Shelby wreszcie mu otworzyła, cała starannie
przygotowana przemowa gdzieś się ulotniła.

Zauważył, że Shelby się pakuje, a zatem i tym razem

Peter miał rację.

- Kochanie, nie możesz wyjechać - powiedział.
- Dlaczego? - zapytała, nie patrząc na niego.
- Muszę z tobą porozmawiać. Wyjaśnić ci, dlaczego tak

długo ukrywałem, że jestem twoim ojcem. - Wreszcie to
powiedział.

Shelby nadal unikała jego wzroku.

- W porządku - odparła. - Wszystko rozumiem.
- Naprawdę? - Tak bardzo chciał wziąć ją w ramio­

na, unieść jej twarz, by zobaczyła ból malujący się w jego
oczach. - Bałem się, że gdy poznasz prawdę, natychmiast

wyjedziesz.

- Nigdy bym tego nie zrobiła.
- Nie? Wiem, co Kordelia mówiła na mój temat. Była

twoją matką i na pewno jej wierzyłaś. A ja wyjechałem.

- Ona była szalona. Myślę, że to jeden z powodów, dla

których się z nią rozstałeś.

- A jakie były według ciebie inne powody?
- Ja. Może nie dorosłeś jeszcze do ojcostwa. To dosyć

częste zjawisko.

- Dziecko, bardzo pragnąłem być ojcem. Kiedy po

raz pierwszy wziąłem cię w ramiona, przepełniały mnie
radość i duma. Zastanawiałem się, jakie będą twoje
pierwsze słowa, kiedy zaczniesz chodzić, snułem plany
na przyszłość. Chciałem aktywnie uczestniczyć w two­
im życiu.

- Naprawdę? - spytała zdziwiona. Wreszcie na niego

background image

304

Judy Christenberry

spojrzała i zobaczyła, że po policzkach Dana spływają

łzy.

- Tak. Najmilej wspominam chwile, które spędzałem

z tobą i Kay. Mogłem was odwiedzać, tylko kiedy nie by­

ło Kordelii.

- Pamiętam, jak kiedyś byliśmy razem w zoo. Po po­

wrocie do domu mama strasznie na mnie krzyczała. Kay

zabrała mnie do innego pokoju, słyszałam stamtąd jakieś
podniesione głosy, chyba też twój.

- Wtedy widziałem cię po raz ostatni - powiedział Dan

ze smutkiem. - W nocy zadzwoniła do mnie Kay i popro­
siła, żebym więcej nie przychodził, bo moje wizyty pro­

wokują Kordelię do agresji. Nienawidziła mnie za to, że
ją opuściłem. Posługiwała się tobą, by mnie ukarać. Mu­

siałem przyznać Kay rację. Nie chciałem, by matka cię
skrzywdziła. Czasami naprawdę zachowywała się jak sza­
lona. - Shelby skinęła głową i zalała się łzami. - Dziecinko,
tak mi przykro. - Dan objął ją serdecznie. - Podjąłem złą
decyzję, ale wtedy naprawdę nie widziałem innego wyj­

ścia z sytuacji. Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęsk­

niłem. W mojej sypialni wiszą wszystkie zdjęcia, które
przysłała mi Kay. Kiedy cię zobaczyłem, miałem ochotę
porwać cię w ramiona.

- Dobrze, że mnie nie zapomniałeś. - Zarzuciła mu rę­

ce na szyję.

- Często namawiałem Kay, by przywiozła cię na Hawaje,

ale nie chciała się zgodzić. Nie chciała też, bym was od­

wiedził w Clevelandzie.

- Wiem. Zależało jej, bym miała dobry kontakt z mat­

ką. Bała się, że jeśli do nas przyjedziesz, mama wpadnie

background image

Para za parą

305

w szał. Jednak wolałabym wiedzieć, że o mnie nie zapo­

mniałeś.

- Teraz już wiesz. Skończ się pakować, zaraz popro­

szę Kay, by zrobiła to samo. Przeprowadzacie się do mnie.
Podczas lunchu obgadamy plany na przyszłość.

- Dobrze.
- Dziękuję ci, kochanie. - Pocałował ją w policzek.

Gdy szedł do drzwi, odruchowo wyprostował ramiona.

- Naprawdę nie chcesz zostać? - krzyknął Dan, spoglą­

dając niedowierzająco na Shelby.

Przed chwilą skończyli jeść lunch i zaczęli rozmawiać

0

przyszłości.

- Wracam do Clevelandu - oświadczyła stanowczo

1 wbiła wzrok w talerz.

- Powiedziałaś, że mi wybaczasz. Dlaczego nie możesz

zostać?

- Przepraszam. Po prostu nie mogę.
- Ale będziesz na naszym ślubie?
- A zdążysz załatwić wszystkie formalności do piątku?
- Pewnie tak.
- W takim razie będę na ślubie - odparła z szerokim

uśmiechem.

- Spróbuj przemówić jej do rozumu. - Dan zwrócił się

do Kay.

- Spróbuję, ale to twoja córka i jest równie uparta jak ty.
- Jeśli mu się nie uda, ja spróbuję - mruknął Peter.
- Wybaczcie, panowie, ale musimy was opuścić. - Kay

wstała. - Jeśli ślub ma się odbyć w piątek, musimy to i owo

obgadać z Betty.

background image

306

Judy Christenberry

Obie z Shelby zebrały brudne naczynia i poszły do

kuchni.

- Udało ci się z nią porozmawiać? - spytał Dan Petera,

gdy zostali sami.

- Nie. Nie dała mi żadnej szansy.
- Według mnie wyjeżdża z twojego powodu, a ja tak

bardzo chcę, żeby została.

- W takim razie ja też wyjadę. Przynajmniej tyle jestem

ci winien.

- Nie, synu, nic mi nie jesteś winien. A poza tym jesteś­

my wspólnikami i tak pozostanie.

W domu Dana wrzało jak w ulu. Berty dyrygowała eki­

pą, która przywiozła catering, a Kay pomagała ustawiać
dekoracje kwiatowe. Peter, który przyjechał przed chwi­
lą, przywitał się miło z obiema paniami i zapytał o Shelby.
Kay wskazała głową balkon.

Shelby opalała się na leżaku. Gdy usłyszała kroki Pete­

ra, otworzyła oczy.

- Opalasz się, kiedy wszyscy w domu mają pełne ręce

roboty? Ślub już za cztery godziny.

- Tylko bym przeszkadzała. Betty niepodzielnie rządzi

w kuchni, a Kay chce wszystkiego sama dopilnować.

- Myślisz, że nie potrzebują twojej pomocy?
- Jestem tego pewna.
- Naprawdę chcesz jutro wracać do Clevelandu?
-Tak.
- Czy gdybym cię poprosił o rękę, zgodziłabyś się za

mnie wyjść?

-Nie.

background image

Para za parą

307

- Tylko tyle w odpowiedzi na moje oświadczyny?
- Co jeszcze chciałbyś usłyszeć? Dziękuję? Tak byłoby

grzeczniej?

- Odkąd Dan powiedział, że jest twoim ojcem, bardzo

się zmieniłaś. Co cię dręczy? Mnie możesz powiedzieć, je­
steśmy prawie rodziną.

- Chciałbyś! - krzyknęła.
- Cholera, Shelby, powiedz wreszcie, o co ci chodzi. Co

masz mi za złe?

- A ty niby nie wiesz? Chcesz poderwać córkę szefa, bo

jesteś karierowiczem.

Zaszokowany Peter przez chwilę milczał, a potem wy­

buchnął:

- Coś takiego! Chyba sama nie wierzysz w to, co mó­

wisz. Dla twojej informacji, mam czterdzieści procent

udziałów w firmie, a poza tym po co miałbym walczyć
o sympatię Dana, skoro od lat jesteśmy przyjaciółmi?

- Czterdzieści procent? Przecież nie możesz mieć wię­

cej niż trzydzieści lat.

- Dokładnie dwadzieścia dziewięć.
- No to wyjaśnij mi, jak zdobyłeś taką pozycję.
- Dan zaopiekował się mną, gdy byłem nastolatkiem.

Przyznał mi stypendium pod warunkiem, że po skończe­
niu studiów przepracuję u niego cztery lata. Wszystkiego
mnie nauczył. W zeszłym roku zaproponował mi wejście
do spółki.

- Ach, to teraz rozumiem, dlaczego zgodziłeś się na je­

go plan.

- Jaki plan? Nadal nic o tym nie wiem.
- Ja też, ale chyba pora przycisnąć Dana do muru.

background image

308

Judy Christenberry

i

- Zgoda. - Podszedł do drzwi. - Kay, gdzie jest Dan?

- krzyknął.

- W sypialni. Pakuje się, bo przecież zaraz po ślubie wy­

jeżdżamy.

- Poczekaj tu na mnie - poprosił.

Wrócił po dwóch minutach z Danem u boku.

- Poinstruował cię, co masz powiedzieć? - spytała Shelby.
- O czym? - Dan uniósł brwi.
- Skąd będę wiedziała, że mówisz prawdę?
- Shelby, popełniłem wiele błędów i byłem kiepskim

ojcem, ale nigdy cię nie okłamałem. Co chcesz wie­
dzieć?

- Zaraz po przyjeździe na Hawaje podsłuchałam, jak

rozmawiasz z Peterem o jakimś planie w związku ze mną
i Kay. Muszę wiedzieć, o co chodziło i w jakim stopniu Pe­
ter był w to zaangażowany.

- Chciałem spędzić z tobą jak najwięcej czasu, by lepiej

cię poznać. Zależało mi również na towarzystwie Kay. Po­
prosiłem Petera, by mnie wspierał i towarzyszył nam tak
często, jak tylko będzie to możliwe.

- Wyjaśniłeś mu dokładnie, o co chodzi?
- Oczywiście. Powiedziałem też, że nie mam nic prze­

ciwko temu, żeby zaczął się z tobą umawiać. Liczyłem na
to, że dzięki temu zechcesz zostać na Hawajach, a Kay
pójdzie w twoje ślady. Pewnie podświadomie bałem się,
że gdy ja ją o to poproszę, wyjdę na głupca. Na szczęś­
cie wzięłaś sprawy w swoje ręce i popchnęłaś mnie we

właściwym kierunku. Chyba wiesz, jak bardzo jestem ci

za to wdzięczny. I jak bardzo pragnę, byś tu została.

- Dziękuję, Dan. A jaki był udział Petera?

background image

Para za parą

309

- No może nie wprowadziłem go we wszystkie szcze­

góły, ale mniej więcej wiedział, o co chodzi. Poza tym od
razu cię polubił i...

- Przepraszam, Dan, ale chciałbym porozmawiać

z Shelby na osobności - przerwał mu Peter. - Zobaczy­
my się na ślubie.

- No tak, oczywiście.
- Czy teraz mi wierzysz? - spytał niecierpliwie Peter,

gdy zostali sami.

- Tak. Wygląda na to, że tak naprawdę nie mieliście

żadnego planu.

- To dlaczego odrzuciłaś moje oświadczyny?
- Może po prostu cię nie kocham.
- Nie wierzę. Zbyt wiele dla mnie znaczysz, bym po­

zwolił ci odejść. Proszę cię, zostań trochę dłużej.

- Muszę przygotować się do egzaminu.
- To możesz zrobić również tutaj. Skąd ten pośpiech?

Czy w Clevelandzie ktoś na ciebie czeka?

-Nie.
- Posłuchaj, nie nalegam na szybki ślub, ale nie chcę,

żebyś wyjeżdżała. Kay i Dan wybierają się w podróż po­
ślubną i będziesz miała cały dom do dyspozycji. Wpadnę
czasami, zjemy kolację z Betty, coś ugotujemy.

- A co, jesteś taki skąpy, że nie chcesz mnie zabrać do

restauracji?

Słysząc jej żartobliwy ton, natychmiast się rozluźnił.

Całowali się długo, aż w pewnym momencie rozgorącz­
kowany Peter szepnął:

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Ty mnie też.

background image

310

Judy Christenberry

- Cholera, musimy zaczekać ze ślubem, bo Kay i Dan

wracają dopiero za dwa tygodnie.

- Mmm, przed chwilą obiecywałeś, że nie będziesz na­

legał na szybki ślub.

- Tak było, zanim cię pocałowałem. Powinienem to

zrobić o wiele wcześniej, bo pocałunki wiele mówią o ko­
biecie.

- Och, zatem masz bardzo duże doświadczenie z ko­

bietami.

- Może poprosimy Kay i Dana, żeby szybciej wrócili.
- Zepsujemy im podróż poślubną? Poza tym wcale nie

powiedziałeś, że mnie kochasz.

- Kocham cię, Shelby - powiedział, patrząc jej prosto

w oczy.

- A ja kocham ciebie, Peter.

Jej słodki pocałunek był przedsmakiem czekających

ich rozkoszy.

background image

EPILOG

W domu Dana znów wrzało jak w ulu. Tym razem

trwały przygotowania do ślubu Shelby.

- No dobrze, dziecino, idź się przebrać. Ja tu wszystkie­

go dopilnuje - powiedziała Betty, widząc, że Shelby usta­

wia kolejną kwiatową dekorację.

- Tak jest, proszę pani. Czy samolot Dana i Kay już wy­

lądował?

- Tak, pół godziny temu. Zaraz tu będą, zresztą Peter

też. Lepiej się pośpiesz. W dniu ślubu powinien cię zoba­
czyć dopiero podczas ceremonii.

- Dziękuję, Betty. Dziękuję za wszystko, co dla mnie

zrobiłaś.

- To ja ci dziękuję, bo przedtem ten dom był trochę za

cichy.

- Wkrótce będzie tu bardzo głośno, bo Kay marzy

o dzieciach.

- Z całego serca popieram tę decyzję. Twój tata to do­

bry człowiek. Powinien przekonać się na własnej skórze,
co to znaczy wychować dziecko. Na pewno będzie jeszcze
bardziej podziwiał Kay.

- Masz rację.

background image

312

Judy Christenberry

Pod dom zajechał samochód. Shelby krzyknęła i po­

biegła do sypialni.

- Poproś Kay, żeby zaraz do mnie przyszła - zawołała

przez ramię.

Betty otworzyła drzwi, zanim rozległo się pukanie.

Uściskała Kay, a potem Dana i Petera. Poprosiła, by Kay
poszła do Shelby, a panowie do sypialni Dana.

- Betty jak zwykle wszystkim rozkazuje - stwierdził

Dan z uśmiechem.

- Tak, jest wspaniała. Przez ten tydzień bardzo nam do­

gadzała. Moja przyszła żona zażądała takiego domu jak
twój i takiej gospodyni jak Betty.

- Świetnie. Jestem pewien, że będziesz dobrze traktował

moją córkę i spełniał wszystkie jej zachcianki.

- Jasne, o ile przyznamy jej dobrą pensję. - Shelby zgo­

dziła się podjąć pracę w firmie Dana. - A jak było w po­
dróży poślubnej?

- Cudownie.
- Co zwiedzaliście?
- Wszystko. - Dan zaczerwienił się.
- Czy wy w ogóle wyszliście z pokoju?
- Nie, ale ty pewnie też nie wyjdziesz, młodzieńcze.
- Mam już dwadzieścia dziewięć lat.
- A ja czterdzieści sześć, ale czasami czuję się jak nasto­

latek. Wiesz co, idź się przebrać, bo spóźnisz się na włas­
ny ślub.

Shelby wygładziła suknię. Biała satyna pięknie podkre­

ślała biodra. Zdobiony perłami gorset rozświetlał cerę.

- Kochanie, wyglądasz cudownie - zachwyciła się Kay.

background image

Para za parą

313

- Miałam nadzieję, że ta suknia ci się spodoba. Odwie­

dziłyśmy z Betty wszystkie sklepy.

- Nie mogę uwierzyć, że nie było mnie przy tobie w tak

ważnym momencie.

- Hm, miałaś co innego do roboty. Skróciliście podróż

poślubną, żeby zdążyć na nasz ślub. Nawet nie wiesz, ile
to dla nas znaczy.

- Właściwie cieszę się, że już wróciłam do domu. Jak

wiesz, nie przepadam za hotelami.

- Wiem. - Shelby roześmiała się.
- No dobrze, pora na welon. Muszę przypiąć go dokład­

nie pośrodku. Najlepiej uklęknij na łóżku. - Kay upięła

welon i powiedziała wzruszona: - Jesteś najpiękniejszą

panną młodą na świecie.

- Och, tydzień temu widziałam jeszcze piękniejszą pan­

nę młodą.

- No dobrze, muszę się przebrać. - Kay nagle zaczęła

się śpieszyć.

Kiedy Shelby pomagała jej zapiąć sukienkę, rozległo się

pukanie do drzwi.

- To twój ojciec - powiedziała Kay.
- Czy na pewno chce mnie zaprowadzić do ołtarza?
- Oczywiście, kochanie. Jest z ciebie bardzo dumny.
- Otwórz drzwi, proszę.
- Och, Shelby, jak ty pięknie wyglądasz! - wykrzyknął

Dan na widok Shelby.

- Dobrze wiesz, co chciałaby usłyszeć każda córka.

Pocałował ją w policzek i powiedział:

- Musimy już iść. Pewien młody człowiek bardzo się

niecierpliwi.

background image

314

Judy Christenberry

Shelby zobaczyła w jego oczach tyle dumy i czułości,

że zrobiło się jej ciepło na sercu. Chciała coś powiedzieć,

ale Dan ją ubiegł:

- Muszę ci coś wyznać, Shelby. - Zamyślił się na chwilę,

jakby szukał odpowiednich słów. - Cieszę się, że wybrałaś

Petera. To najlepszy człowiek, jakiego znam. Idealny mąż
dla mojej idealnej córki. Kocham cię i chcę być tak blisko
ciebie, jak to tylko możliwe.

- Ja też cię kocham... tato. - Zarzuciła mu ręce na szyję.

A on, chyba po raz pierwszy w życiu, poczuł się god­

ny tego miana.

- To co, idziemy? - spytał.
-Tak.

Rozległa się muzyka. Dan dostojnie prowadził córkę na

platformę zbudowaną wprost na plaży.

Tam czekał na nich Peter, mężczyzna, którego Shelby

szczerze pokochała.

Przebyła długą drogę, ale teraz już zawsze będą razem.
Nigdy nie wyobrażała sobie własnego ślubu. To była

dla niej zupełnie nowa rola. Cóż, przecież niedawno do­

wiedziała się też, jak to jest być córką bardzo przystojne­

go ojca, który poślubił jej ukochaną ciotkę, a właściwie...
matkę.

Hawaje to raj na ziemi, magiczna kraina, w której

wszystko może się zdarzyć, nawet to, co zakrawa na cud.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maite y Christopher Naci para Amarte
469 Christenberry Judy W czepku urodzone 01 Wyjdz za mnie Kate
Campbell Judy Świat za szybą
Christenberry, Judy Cowboy Santa (v1 0) [rtf]
Christenberry Judy W czepku urodzone Z dzieckiem na ręku
Christenberry Judy W czepku urodzone Z dzieckiem na reku
Christenberry Judy ?szczowa historia
Christenberry Judy ?szczowa historia
194 ?mpbell Judy Ĺšwiat za szybÄ…
Campbell Judy Świat za szybą
Christenberry Judy Deszczowa historia
Christenberry Judy Deszczowa historia
Christenberry Judy Z dzieckiem na reku
0933 Christenberry Judy Ucieczka nowożeńców
Christenberry Judy Ród Coltonów 04 Duet z solistką
Christie Agatha Obligacje za milion dolarów

więcej podobnych podstron