Judy Christenberry
Para za parą
PROLOG
- Dobro oddziela od zła bardzo cienka linia. Mam na
dzieję, że my stoimy po właściwej stronie - powiedziała
Shelby Cook, przeglądając stronę internetową biura po
dróży. - To chyba trochę głupio jechać na wakacje tak
szybko po pogrzebie mojej matki, nie sądzisz?
- W zasadzie od dziesięciu lat już nie była twoja matką,
kochanie, i dobrze o tym wiesz. Zrobiłaś dla niej wszyst
ko, co mogłaś. Nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia.
- Kay odchyliła się i zamknęła oczy, chcąc uniknąć dal
szych pytań.
Kay Cook była osobą szczerą i uczciwą do szpiku kości,
jednak teraz uknuła pewien spisek. Miała tylko nadzieję,
że sprosta temu zadaniu.
- Cieszę się, że pośredniczyłaś w moich kontaktach
z mamą. Była głęboko nieszczęśliwą osobą, zwłaszcza że
jej drugie małżeństwo okazało się bardzo nieudane.
- Byłaś jedynym światełkiem w jej smutnym życiu.
Właśnie dlatego namówiłam ją, by cię odwiedziła. Była
miłą osobą, ale nie miała szczęścia do mężczyzn.
- Dlaczego mój ojciec ją zostawił?
Pytanie wytrąciło Kay z równowagi. Odwróciła twarz,
by ukryć targające nią emocje.
160
Judy Christenberry
- Ojciec? Nigdy o niego nie pytałaś.
- No tak, bo ilekroć próbowałam czegoś się dowiedzieć,
mama wpadała w histerię. - Wzruszyła ramionami. - Kie
dy trochę podrosłam i zobaczyłam, jak matka zachowuje
się w obecności mężczyzn, zaczęłam podejrzewać, że być
może wina nie leżała po stronie ojca.
- Próbowałaś go odszukać?
- Nie. Jakoś sobie poradziłam bez niego. A on nigdy się
ze mną nie skontaktował. To przecież o czymś świadczy.
- Rozumiem. - Kay kliknęła na obrazek hotelu położo
nego tuż przy plaży. - Kto wie, być może to już wkrótce
się zmieni.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W Honolulu powitało je wspaniałe słońce. Shelby wes
tchnęła z rozkoszą.
- Och, to prawdziwy raj.
Kay zwróciła twarz ku słońcu i uśmiechnęła się.
- A widzisz, jednak miałam rację. Zasłużyłaś na odpo
czynek, zresztą jeśli bardzo chcesz, możesz się uczyć na
wet na plaży.
- Masz rację. Trzy lata studiów prawniczych dało mi
w kość i przyda mi się trochę oddechu. - Jednak to nie był
jedyny powód, dla którego przyjechały na Hawaje. Kay
umówiła się tu z mężczyzną, z którym od piętnastu lat
prowadziła korespondencję. - Na pewno już nie możesz
się doczekać spotkania z twoim facetem.
- On nie jest mój - sprostowała Kay. - Ostatnio widzie
liśmy się, gdy byliśmy nastolatkami. Kiedy dowiedział się
o moim przyjeździe, zaproponował, że pokaże nam Ha
waje.
- Bardzo miło z jego strony - powiedziała Shelby,
a w duchu przysięgła sobie, że jeśli ten facet rozczaruje
Kay, natychmiast go spławi. Przynajmniej tyle mogła zro
bić dla kochanej ciotki.
Gdy dotarły do hotelu, Shelby zaproponowała:
162
Judy Christenberry
- Najpierw się rozpakujemy, a potem może pójdziemy
na spacer? Na noc zostawimy otwarte drzwi balkonowe.
Chłodna bryza ukołysze nas do snu.
- Tu jest naprawdę cudownie.
Zaczęły się rozpakowywać, ale przerwał im dzwonek
telefonu. Kay pierwsza dopadła aparatu.
- Cześć, Dan. Tak, już jesteśmy.
Shelby wiele słyszała o Danie Jacksonie. On i Kay by
li sąsiadami w Clevelandzie, ale potem Dan wyprowadził
się na Oahu. Nigdy jednak nie przestali prowadzić oży
wionej korespondencji. Dan był najbliższym przyjacie
lem Kay, zresztą nie miała ich wielu. Przez ten czas, kie
dy Shelby z nią mieszkała, ciotka rzadko umawiała się na
randki. Może dlatego, że musiała się zaopiekować czter
nastoletnią siostrzenicą. Shelby wciąż dręczyły z tego po
wodu wyrzuty sumienia.
Jej matka, Kordelia, niezbyt interesowała się córką.
Wielokrotnie próbowała ułożyć sobie życie, lecz z opła
kanym skutkiem. Do tego stopnia nie dbała o dobro cór
ki, że gdy jej drugi mąż próbował zgwałcić Shelby, matka
stanęła po jego stronie. Co więcej, oskarżyła córkę, że ta
chciała go uwieść.
To oskarżenie mocno ją zabolało. Nienawidziła tego
mężczyzny i kto wie, jak by się to wszystko skończyło,
gdyby nie interwencja ciotki, która na szczęście była wte
dy z wizytą u Kordelii. W tym czasie w drugim pokoju
Shelby szarpała się z ojczymem. Podarł jej bluzkę i próbo
wał ściągnąć stanik. Okładała go pięściami, za co wymie
rzył jej siarczysty policzek. Wtedy zaczęła krzyczeć.
Kay usłyszała jej krzyk, wpadła do pokoju i zdzieliła
Para za parą
163
szwagra lampą. Nie pozwoliła Kordelii zbić córki. Kazała
się Shelby spakować i zabrała ją do siebie.
Shelby nie protestowała, była zadowolona z takiego ob
rotu sprawy. Długo nie mogła się uporać z traumą. Czu
ła się odrzucona przez matkę i zbrukana przez ojczyma.
Dzięki lekarzom i Kay doszła wreszcie do siebie. Przesta
ła wymagać od matki miłości, której ta nie umiała jej dać.
Nauczyła się brać rzeczy takimi, jakie są.
Miała wobec Kay olbrzymi dług wdzięczności, dlatego
bez wahania zgodziła się towarzyszyć ciotce w podróży
na Hawaje. Trochę się o nią martwiła, bo takie spotka
nie po latach mogło okazać się wielkim rozczarowaniem.
Wymiana korespondencji to jedno, ale spotkanie twarzą
w twarz to zupełnie coś innego. Shelby chciała chronić
ciotkę, by choć częściowo jej się odwdzięczyć.
Często mówiono jej, że dobrze zna się na ludziach. Li
czyła, że szybko odkryje, jakie intencje ma wobec Kay
Dan Jackson.
Z rozmowy telefonicznej, przeprowadzonej przez ciotkę,
wynikało, że do spotkania dojdzie już dziś wieczorem.
- No i co powiedział? - spytała niecierpliwie, gdy Kay
odłożyła słuchawkę.
- Zaprasza nas na kolację. Będzie też jego przyjaciel. -
Rozpakowała kolejną walizkę i z niepokojem spojrzała na
Shelby. - Nie masz nic przeciwko temu, prawda?
Shelby była przekonana, że na kolacji będzie się czuła
jak piąte koło u wozu, jednak chciała jak najszybciej po
znać Dana Jacksona.
- Nie, chociaż on pewnie wolałby ten wieczór spędzić
tylko z tobą.
164 }udy Christenberry
- Och, mówiłam ci, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. -
Kay spłonęła rumieńcem.
Shelby uśmiechnęła się w duchu. Ciotka nigdy nie
umiała kłamać. Oby mi się udało równie szybko przej-
rzeć Dana, pomyślała.
- W co się ubierzesz? - spytała Kay.
- Ja? - zdziwiła się Shelby. - Pytanie brzmi: w co ty się
ubierzesz.
- Musisz ładnie wyglądać. Włóż tę nową letnią sukienkę.
Przed wyjazdem Kay upierała się, że Shelby musi uzu
pełnić garderobę. Skończyło się na tym, że obie kupiły so
bie nowe sukienki. Shelby zieloną, wspaniale pasującą do
jej kasztanowych włosów. Kay niebieską, w której, jako
blondynce, było jej bardzo do twarzy.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że ty też włożysz nową
sukienkę.
- Umowa stoi - zgodziła się Kay z entuzjazmem. - Zwa
limy ich z nóg.
Shelby nie poznawała zazwyczaj spokojnej ciotki. Skąd
w niej nagle tyle energii?
Czyżby była zakochana w Danie Jacksonie? W su
mie nie ma się czego obawiać, bo Kay należało się trochę
szczęścia. Miała dopiero trzydzieści cztery lata, o dziesięć
więcej niż Shelby. W tym wieku nietrudno jeszcze znaleźć
miłość i założyć rodzinę.
Jednak czy mężczyzna, który przez piętnaście lat ogra
niczył się tylko do pisania listów i nigdy nie nalegał na
spotkanie, jest właściwym partnerem?
Shelby postanowiła być czujna, bo intuicja podpowia
dała jej, że w tej całej sprawie jest coś dziwnego.
Para za parą
165
Ubrały się w nowe sukienki, zrobiły makijaż, poprawiły
fryzury i zeszły do hotelowego holu.
- Jesteśmy za wcześnie. Może wstąpimy do sklepu. Wi
działam tam niezłe ciuchy - powiedziała Kay, która uwiel
biała zakupy.
- Nie, idź sama.
- Gdybyś zobaczyła Dana, od razu mnie zawołaj. Jest
wysoki i ciemnowłosy.
- Nie masz jego zdjęcia?
- Nie mam.
- To może poderwę kilku wysokich, ciemnowłosych fa
cetów, żebyś miała większy wybór?
- Och, w takim razie zostanę. - Kay wyglądała na zszo
kowaną.
- Żartowałam. Idź, mamy jeszcze dużo czasu.
Kay oddaliła się, lecz cały czas zerkała zaniepokojona
na Shelby.
Niepotrzebnie ją zdenerwowałam, pomyślała Shelby.
Umościła się wygodnie w fotelu i obserwowała ludzi krę
cących się po holu.
Po kilku minutach do hotelu weszło dwóch mężczyzn.
Obaj przystojni i wysocy. Jeden był młody, drugi w kwie
cie wieku. Stanowczo za stary dla Kay, pomyślała od ra
zu Shelby.
Gdy zauważyła, że starszy mężczyzna uważnie rozglą
da się wokół, poczuła zdenerwowanie. Czy to mógł być
Dan? Poszła po Kay.
Zawołała ją, a gdy Kay się odwróciła, wszystko stało się
jasne. Ciotka z rozpromienioną twarzą podbiegła do star
szego z mężczyzn.
166
Judy Christenberry
- Dan, tak się cieszę, że cię widzę!
Objął ją delikatnie i pocałował w policzek. Według
Shelby zachowywał się o wiele bardziej wylewnie, niż
przystało na przyjaciela.
Następnie przeniósł spojrzenie na Shelby. Ku jej zasko
czeniu wyciągnął ramiona, zupełnie jakby chciał ją uści
skać. Zdążyła się cofnąć, co go trochę zmieszało.
- Dzień dobry - powiedziała sztywno.
- Dzień dobry. - Z uśmiechem ujął jej dłoń. - Prze
praszam, ale ostatnio cię widziałem, kiedy byłaś malutka.
Wciąż jesteś tak samo piękna.
- Niestety, ja ciebie nie pamiętam.
- Nie szkodzi. - Odwrócił się do towarzyszącego mu
mężczyzny. - Pozwól, że przedstawię ci Petera Campbel-
la. To mój przyjaciel, służyliśmy razem w wojsku. - Gdy
Shelby nie zareagowała, mówił dalej: - Peter, to Kay Cook
i jej siostrzenica, Shelby Cook.
Shelby wykazała być może za mało entuzjazmu, ale
Peter też ledwie skinął jej głową. Odwrócił się natomiast
z szerokim uśmiechem do Kay i ujął jej dłoń. Hm, był
by dla niej dobrym partnerem, pomyślała Shelby. Zapew
ne ma około trzydziestki, natomiast Dan, którego skronie
były przyprószone siwizną, musiał mieć około pięćdzie
siątki.
- Drogie panie, idziemy? - spytał Dan.
Shelby miała ochotę odmówić. Z nie do końca zro
zumiałych powodów najchętniej pobiegłaby na lotnisko
i opuściła Hawaje. Piękne krajobrazy i słoneczna pogoda
nagle przestały ją cieszyć.
Kay natomiast wyglądała na uszczęśliwioną. Przyjęła
Para za parą
167
ramię ofiarowane jej przez Dana i teraz z gracją sunęła
w stronę wyjścia.
- Panno Cook?
Peter również ofiarował jej ramię, ale zignorowała jego
gest. Szybko dogonili Dana i Kay.
- Dokąd idziemy? - spytała Shelby.
- Do hotelu obok. Mają tam świetną restaurację - od
powiedział Dan.
Dobrze, że wzięłam buty na płaskich obcasach, pomy
ślała Shelby. Jednak Kay włożyła wysokie szpilki, pewnie
po to, by dorównać wzrostem Danowi.
Była zadowolona, że również Peter jest wysoki, bo bar
dzo nie lubiła niskich mężczyzn. Cóż, nie miało to więk
szego znaczenia, bo i tak niezmiernie rzadko umawiała
się na randki.
Zaraz, przecież teraz też nie jestem na randce, uzmy
słowiła sobie. Po prostu towarzyszę Danowi i Kay, nic
więcej.
W restauracji szef sali zapytał ich, czy chcą zjeść w środ
ku, czy na plaży.
- Możemy zjeść na plaży? - ucieszyła się Kay.
- A zatem panie już dokonały wyboru - skomentował
Dan z uśmiechem.
- W takim razie proszę za mną - powiedział szef sali.
Shelby nie dziwiła się entuzjazmowi Kay, jednak targa
ły nią wątpliwości.
Zapomniała o nich, ledwie weszli na plażę. Elegancko
nakryty stolik dla czterech osób wywarł na niej duże wra
żenie. Wiała przyjemna bryza, na niebie mocno świecił
księżyc.
168
Judy Christenberry
- Wspaniały księżyc. Widzisz, Kay? - entuzjazmowała
się Shelby.
- Mówisz do ciotki po imieniu? - zdziwił się Peter.
- Na ogół tak. Jest ode mnie tylko o dziesięć lat starsza.
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak - odparła sucho. Nie podobał się jej taksujący
sposób, w jaki patrzył na Kay.
- Większość ludzi myśli, że jestem jej matką. - Kay ro
ześmiała się.
- Zrobiłaś dla mnie o wiele więcej niż ona - odparła
miękko Shelby i ujęła dłoń Kay.
- To prawda. Kay, wszyscy o tym wiemy. - Dan ujął jej
drugą dłoń.
- A skąd ty o tym wiesz? - Zaintrygowana Shelby spoj
rzała na Dana.
- Kay o wszystkim mi napisała.
- Znałeś moją matkę?
- Owszem - odparł, wzruszając ramionami.
- A mojego ojca?
- Równie słabo jak twoją matkę. Przyjaźniłem się z Kay.
- Dlaczego przeprowadziłeś się na Hawaje?
- Musiałem wyrwać się z Clevelandu, bo niezbyt mi się
układało.
No tak, jego znajomość z Kay nie mogła być zbyt po-
ważna, przecież ciotka była wtedy nastolatką.
- Czym zajmuje się twoja firma, Dan?
- Wszystkim po trochu. Importem samochodów
i sprzętu sportowego oraz eksportem miejscowych owo
ców i wyrobów rzemieślniczych.
- Interesujące.
Para za parą
169
-I jakże ekscytujące - dodała Kay.
- Tak - zgodziła się Shelby.
- A czym ty się zajmujesz? - spytał ją Dan.
- Właśnie zrobiłam licencjat z prawa. Ty i Kay zajmuje
cie się podobnymi dziedzinami.
- To znaczy? - zainteresował się Peter.
- Oboje są handlowcami.
- Co sprzedajesz? - Peter spojrzał na Kay.
- Mam sklep z używanymi meblami. - Kay machnęła
ręką, dając do zrozumienia, że to nic wielkiego.
- Naprawdę? Może powinniśmy rozkręcić taki interes
na wyspie. - Peter chyba zapalił się do tego pomysłu.
- No nie wiem. - Dan zmarszczył brwi. - Ciekawy po
mysł, ale ja niewiele wiem o meblach.
- Wiesz co, zajmę się tym jutro. Podzwonię tu i tam
i dowiem się, czy na wyspie są jakieś sklepy z używany
mi rzeczami.
- Dobry pomysł. Na pewno Kay chętnie ci pomoże.
- Oczywiście - powiedziała Kay.
- A my pójdziemy na lunch, żebyś nie czuła się samot
na. - Dan zwróciła się do Shelby.
- Nic mi nie będzie. Położę się przy basenie, poopalam,
no i muszę się pouczyć. Nawet się martwiłam, że nie za
wsze będę mogła dotrzymać Kay towarzystwa, a wy zdję
liście mi ten problem z głowy.
- Ależ Shelby... - zaczęła protestować Kay.
- Taka była umowa, pamiętasz? Muszę się trochę po
uczyć. - Spojrzała z powagą na ciotkę.
- No tak, ale miałam nadzieję, że sobie odpoczniesz.
Dan postanowił rozładować sytuację.
170
Judy Christenberry
- Daj spokój, Kay. Skoro Shelby tak postanowiła, niech
tak zostanie. Jutro wieczorem wybierzemy się wszyscy na
kolację.
- Dan, nie mogę pozwolić, byś codziennie zapraszał nas
do restauracji.
- Może dzisiaj podzielimy się kosztami - zapropono
wała Shelby. Zauważyła grymas niezadowolenia na twarzy
Petera, ale postanowiła się tym nie przejmować.
- Sprytne zagranie, młoda damo. - Dan roześmiał się.
- Skoro to ja was zaprosiłem, ja płacę za wszystkich.
- W takim razie pozwolicie, że my zapłacimy jutro -
upierała się Shelby
- Kochanie - napomniała ją Kay. - Wprawiasz Dana
w zakłopotanie.
- Przepraszam, nie miałam takiego zamiaru. Rozu
miem, że Dan chce spędzić z tobą trochę czasu, ale nie
musi zapraszać również mnie. Jesteś w tym wieku, że już
nie potrzebujesz przyzwoitki.
- Nie owijasz niczego w bawełnę, prawda, Shelby? -
Dan roześmiał się.
-Tak.
- W porządku. W takim razie spróbujmy się dogadać.
Skoro Kay będzie jutro pomagać Peterowi, powinien jej
postawić kolację. Dobrze ją znasz i wiesz, jak się będzie
czuła, kiedy nie pójdziesz z nami. Nawet kiedy była mała,
trzymała wszystkie lalki w jednym miejscu, bo nie chciała
żadnej z nich faworyzować.
Kay spłoniła się i odwróciła wzrok.
- Nigdy mi o tym nie opowiadałaś - zdumiała się Shelby.
- A po co miałabym ci o tym opowiadać?
Para za parą
171
- Kochanie, przepraszam, że zdradzam twoje sekrety. -
Dan uśmiechnął się. - Ale to tak bardzo utkwiło mi w pa
mięci.
Shelby wreszcie zaczynała rozumieć, dlaczego ta znajo
mość dla Kay była zawsze tak ważna.
Kay szybko i bardzo zręcznie zmieniła temat i wda
ła się z Peterem w rozmowę o interesach. Reszta kola
cji upłynęła w miłej atmosferze. Kiedy skończyli jeść
posiłek, Dan wyszeptał coś Kay na ucho. Gdy skończył,
wykrzyknęła:
- Och tak, bardzo chętnie!
- Zaproponowałem, byśmy wrócili do waszego hotelu
plażą - wyjaśnił Dan.
- Shelby, zgódź się! - poprosiła Kay. - Będzie cudownie.
- No dobrze, jeśli tego chcesz.
- Świetnie! - Kay poderwała się z krzesła i zdjęła buty.
Shelby poszła w jej ślady.
- Usiądźcie jeszcze na chwilę, drogie panie. Z naszy
mi butami potrwa to trochę dłużej - powiedział Dan
z uśmiechem.
- Przepraszam, ale jestem taka podekscytowana. - Kay
zawstydziła się.
- Tym lepiej, bo przez to czuję się młodszy.
- Przecież jesteś młody, Dan - powiedziała Kay z uśmie
chem.
- Chyba tylko w twoich oczach. - Dan uśmiechnął się
smutno i potrząsnął głową. Potem wstał i podał rękę Kay.
- Gotowa?
- Tak - odparła radośnie.
Po chwili już szli plażą w stronę hotelu.
172
Judy Christenberry
- Przepraszam, głupio wyszło - powiedziała do Petera
Shelby. - Zabrałyśmy ci mnóstwo czasu.
- Czy na pewno jest ci przykro?
- Co takiego? Chyba się przesłyszałam? - Spojrzała na
niego ostro.
- Odniosłem wrażenie, że nie pochwalasz znajomości
Dana i Kay. Chcesz, żebym się w to wmieszał?
- A ja odniosłam wrażenie, że to ty interesujesz się Kay.
Chcesz, żebym się wmieszała?
- Droga pani, nic pani do tego.
- Tak jak i panu.
Podczas tej wymiany zdań odruchowo zbliżali się do
siebie coraz bardziej. W pewnym momencie zirytowana
Shelby odwróciła się do Petera plecami.
- Daj spokój, zaraz znikną nam z oczu. Chodźmy. - Pe
ter pierwszy przerwał niezręczną ciszę.
Nie zaproponował jej ramienia. Całe szczęście, bo i tak
nie zamierzała skorzystać z tej uprzejmości.
ROZDZIAŁ DRUGI
Shelby i Peter w milczeniu maszerowali plażą jak dwo
je obcych ludzi. Dan i Kay, wprost przeciwnie, szli ręka
w rękę.
Potem panowie się pożegnali, a one wróciły do pokoju.
- Czyż to nie był cudowny wieczór? - zachwycała się
Kay.
- Jak rozumiem, to retoryczne pytanie.
- Nie bawiłaś się dobrze?
- Podobała mi się kolacja na plaży. W Clevelandzie nie
mamy takich atrakcji - odparła Shelby, celowo unikając
komentarzy na temat panów.
- O tak, było cudownie. - Kay usiadła na łóżku. - Co
sądzisz o Danie?
- Jest bardzo miły.
- Zawsze był. Miałam wrażenie, jakbyśmy rozstali się
zaledwie wczoraj.
- On jest co najmniej o dwadzieścia lat starszy od cie
bie. - Nie chciała sprawić Kay przykrości, ale nie mogła
się powstrzymać.
- No co ty. Między nami jest tylko dwanaście lat róż
nicy.
- I od piętnastu lat prowadzicie korespondencję?
174
Judy Christenberry
- Tak, wtedy to się zaczęło. Ale od kiedy wyprowadzi
łam się z domu Kordelii, nie pisaliśmy już do siebie tak
często.
- Mama nie pochwalała tej znajomości?
- Nie - odparła krótko Kay i natychmiast posmutniała.
- Dlaczego?
- Nieważne. Idę spać. Zmiana strefy czasowej daje mi
się we znaki.
Wzięła z łóżka koszulę nocną i poszła do łazienki. Shel-
by popadła w zadumę. A zatem jej matka nie lubiła Da
na. Ciekawe, bo przecież nie miała zbyt dużych wymagań
w stosunku do mężczyzn. Co on takiego zrobił? Obrabo
wał bank?
Otworzyła przeszklone drzwi i wyszła na taras. Łagod
na bryza i uspokajający szum fal przyniosły jej ukojenie.
Niestety na krótko, bo już po chwili jej myśli ponownie
powędrowały do Kay i Jacksona.
Był rzeczywiście miły w naturalny, niewymuszony spo
sób. Okazał się też inteligentny i cierpliwy, czego mu za
zdrościła, bo brak cierpliwości uważała za swoją najwięk
szą wadę. W zasadzie miała mu do zarzucenia jedynie to,
że był o wiele starszy od Kay.
- Shelby! Już wyszłam z łazienki - krzyknęła Kay. Nie
słysząc odpowiedzi, podeszła do tarasu. - Nie jesteś zmę
czona? - zdziwiła się.
- Trochę jestem - przyznała Shelby, wchodząc do po
koju. - Czy mogę zostawić otwarte drzwi? Szum fal po
może nam zasnąć.
- Oczywiście.
Gdy obie już leżały w łóżkach, Shelby postanowiła wy-
Para za parą
175
pytać Kay o Dana, ale ciotka szybko zasnęła. Widać nie
miała żadnych zmartwień. I bardzo dobrze, bo jej dotych
czasowe życie obfitowało w zbyt wiele tragedii.
Rodzice Kay zginęli w wypadku samochodowym, kie
dy miała dziesięć lat. Właśnie dlatego zamieszkała z Kor-
delią. W tym samym roku urodziła się Shelby i Kordelia
natychmiast obarczyła Kay opieką nad dzieckiem. Shelby
niemal nie pamiętała ojca, ale miała wrażenie, że Kay była
przy niej od zawsze. Wspierały się, gdy Kordelia rozwo
dziła się z mężem. Shelby wciąż pamiętała napady histerii
matki przed kolejną wizytą byłego męża. Wkrótce zupeł
nie przestał do nich przychodzić.
Pamiętała, jak bardzo ją smuciło, że powoli zapomina
rysy jego twarzy. Ponieważ jednak matka mówiła o nim
zawsze z dużą nienawiścią, Shelby dość szybko pogodziła
się z jego odejściem. W akcie odwetu Kordelia zmieniła
nawet nazwisko córki na swoje panieńskie, czyli Cook.
Potem, kiedy matka ponownie wyszła za mąż, Shelby
nauczyła się nie ufać mężczyznom. Dostała od życia lek
cję, o której wolałaby zapomnieć.
Odgoniła smutne myśli i wsłuchała się w kojący szum
fal, który wkrótce ukołysał ją do snu.
Obudziła się bardzo wcześnie, o wpół do siódmej.
- Tobie też daje się we znaki zmiana strefy czasowej,
prawda? - spytała zupełnie już rozbudzona Kay. - Shelby,
pewnie zasnę po lunchu.
Wstała z łóżka i dopiero teraz zauważyła, że Kay jest
już ubrana w niebieski kostium.
- Wychodzisz? Tak wcześnie?
176
Judy Christenberry
- Jestem umówiona z Peterem, pamiętasz? - wyjaśni
ła Kay. Zauważyła, że Shelby się krzywi, i szybko spytała:
- Nie masz nic przeciwko temu, prawda? A może jesteś
zazdrosna?
Shelby przerwała szczotkowanie włosów. Miałaby być
zazdrosna, że ciotka spędzi cały dzień w towarzystwie Pe
tera Campbella? Co za niedorzeczność. Raczej dziękowała
niebiosom, że nie musi im towarzyszyć.
- Dlaczego miałabym być zazdrosna? - spytała lekkim
tonem.
- Wczoraj chyba dobrze się bawiliście.
- Weź go sobie, jeśli chcesz.
- Nie podobał ci się? - zdumiała się Kay, przeglądając
się w dużym lustrze. - Przecież jest przystojny, ustawio
ny, czarujący i...
- Nie jestem zainteresowana ani Peterem, ani innym
mężczyzną - przerwała jej Shelby.
- Skończyłaś naukę i pora zająć się życiem osobistym.
Nie masz już żadnej wymówki, by unikać facetów.
- Nie unikałam ich, po prostu nie miałam na nich czasu.
Kay zamierzała zaprotestować, ale przeszkodziło jej
pukanie do drzwi.
- Obsługa hotelowa - odezwał się męski głos.
- Chyba nie masz nic przeciwko temu, że zamówiłam
śniadanie? Zjemy na tarasie. - Kay otworzyła drzwi i po
kazała kelnerowi, gdzie ma postawić tacę. - Jak tu cudow
nie. - Zajadała się świeżymi ananasami.
- Tym razem muszę się z tobą zgodzić.
- Na pewno nie chcesz spędzić tego dnia ze mną i z Pe
terem? - upewniała się Kay.
Para za parą
177
- Na pewno. Posiedzę przy basenie, poczytam, a potem
może przejdę się na słynną plażę Waikiki. To będzie miły
dzień na luzie.
- Wrócisz na kolację, prawda? Jesteśmy umówione.
Shelby przez chwilę popijała w milczeniu sok. Wiele by
dała, by jakoś wykręcić się od wieczornego spotkania, ale
nie umiała odmówić ciotce.
- Tak, oczywiście.
Może to i lepiej, pomyślała, bo będę mogła poobser
wować zachowanie Dana. Zastanowiło ją jednak, że Kay
tak bardzo nalega na jej udział w tej kolacji. Czyżby knu-
ła jakąś intrygę?
Ciotka Kay? Niemożliwe. To najbardziej prawdomów
na i szczera kobieta pod słońcem.
Nie, jeśli ktoś tu coś knuł, to tylko Dan. Już ona stanie
na głowie, żeby się dowiedzieć, o co chodzi.
Po mile spędzonym popołudniu Shelby pojechała tak
sówką do biura Dana. Co prawda zaproponował, że po
nią przyjedzie, ale się nie zgodziła.
Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że jest przed
czasem. Mimo to postanowiła pójść prosto do biura Dana.
Może Kay i Peter też już tam będą. Jako nastolatka pra
cowała od czasu do czasu w sklepie ciotki, dlatego była
ciekawa, jak wypadł ich dzisiejszy rekonesans.
Podczas jazdy taksówką podziwiała piękne krajobrazy,
tak odmienne od tych, do których była przyzwyczajona.
Po przybyciu na miejsce zobaczyła biały budynek, nieco
przysłonięty palmami i różnokolorowym hibiskusem.
Wjechała na trzecie piętro, gdzie zaraz przy recepcji
178
Judy Christenberry
mieściła się firma Dana. Otwierając drzwi, usłyszała głos
Petera:
- Po co ją zaprosiłeś?
- Kay bardzo na to nalegała. W czym problem? Prze
cież zgodziłeś się mi pomóc - odparł Dan.
- Nie będzie z niej żadnego pożytku, zachowuje się
sztywno i nieprzyjaźnie.
- Ale jest bardzo ładna.
- Nie jestem zainteresowany.
- Uważaj, bo zniweczysz mój plan.
Plan? Shelby aż nadstawiła uszu. Czyżby Dan chciał
wyłudzić od Kay pieniądze?
Jej rozważania przerwał głos Petera:
- Lepiej zejdę na dół i zapłacę za taksówkę, kiedy przy
jedzie Shelby.
Przestraszona odwróciła się i zaczęła biec, ale Peter ją
zauważył.
- Shelby, poczekaj! - krzyknął.
Nie posłuchała. Dopadła windy i zaczęła gwałtownie
naciskać guzik. Kiedy drzwi się nie otworzyły, ruszyła
w stronę schodów. Dobrze, że noszę buty na płaskim ob
casie, pomyślała.
Gdy otworzyła drzwi na parterze, natknęła się na Pe
tera.
- Spokojnie, Shelby. - Złapał ją za ramię.
- Natychmiast mnie puść!
- Zaraz, przecież idziemy razem na kolację.
- Zmieniłam zdanie.
- Dlaczego?
Para za parą
179
- Bo nie lubię, jak ktoś traktuje mnie jak część swojego
planu. - Próbowała mu się wyrwać, ale bezskutecznie.
Peter uważnie studiował jej twarz. Wczoraj wieczorem
Shelby nie wywarła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Mia
ła ostry język, chwilami była trochę zalękniona, potem
znów zbyt pewna siebie. Ale przede wszystkim wydawało
mu się, że nie obchodzi jej nic poza Danem. To na nim
skupiła całą swoją uwagę.
Dzisiaj jej niebieskie oczy obudziły się do życia, a kasz
tanowe włosy lśniły pięknie w promieniach słońca. Dziś
wyglądała zupełnie inaczej. Dostrzegł w niej atrakcyjną
kobietę. To go nieco zaskoczyło, ale było to miłe uczucie.
Z trudem zmusił się, by skupić się na temacie rozmowy.
- Wiesz, na czym polega plan Dana? - spytał zaskoczony.
- A ty?
- Nie, nic mi nie wyjaśnił.
- Nie wierzę ci. Przecież mu pomagasz, prawda? Dla
czego, skoro nic nie wiesz?
Dlaczego? Wszystko zawdzięczał Danowi Jacksonowi.
Nawet nie chciał myśleć, co by się z nim stało, gdyby go
nie spotkał. Wychowywała go samotna matka, która pra
cowała na dwa etaty. Dan zainteresował się chłopakiem,
który miał zbyt dużo wolnego czasu i zmierzał w złym
kierunku. Po śmierci matki, gdy Peter był w collegeu,
właściwie zastępował mu ojca.
Spojrzał Shelby prosto w oczy i powiedział:
- Ponieważ Dan jest nie tylko moim szefem, ale też naj
lepszym przyjacielem. Zastępował mi starszego brata i oj-
180
Judy Christenberry
ca, którego nie miałem. Sprowadził mnie na dobrą drogę,
nauczył żyć. Bezgranicznie mu ufam.
-1 dlatego jesteś gotów spędzić wieczór z niezbyt atrak
cyjną, agresywną i ponurą kobietą?
A zatem słyszała część jego rozmowy z Danem. Oby
nie całą!
- Owszem - odparł kwaśno.
Ruszył w stronę windy, ciągnąc Shelby za sobą.
- Puść mnie! - Próbowała się wyrwać. - Nie chcę iść
z wami na kolację.
Gdy się zatrzymał, spojrzała na niego z nadzieją.
- Kay będzie bardzo przykro. Przez cały dzień o tobie
opowiadała.
- Fatalnie, na pewno zanudziła cię na śmierć.
- Nic podobnego. No, chodź już, na pewno na nas cze
kają.
- A gdzie jest Kay? Myślałam, że zastanę ją w biurze
Dana.
- No chodź, Shelby. Przekonaj mnie, że jesteś zupełnie in
na, niż mi się wydawało.
- Ani mi się śni. - Chciała się cofnąć, ale coś ja trzyma
ło w miejscu.
- A zatem jesteś ponura, nieatrakcyjna i agresywna? -
spytał z uśmiechem.
- Przestań się wygłupiać. Muszę się dowiedzieć, co knu
je Dan.
- Naprawdę nie wiem.
- Pomożesz mi to ustalić?
- Miałbym zdradzić mojego szefa i najlepszego przy-
Para za parą
181
jaciela? Niby dlaczego? - Nie do wiary, ale naprawdę był
gotów stanąć po jej stronie.
- Nie mam nikogo oprócz Kay. Opiekowała się mną,
kocham ją jak nikogo na świecie. Nie pozwolę, by ktoś ją
skrzywdził.
- Świetnie cię rozumiem. Ja też ją bardzo polubiłem.
- To co, pomożesz mi?
- Nie zrobię nic przeciwko Danowi.
- To przynajmniej pomóż mi... pomóc Kay.
- Wiesz co? Myliłem się co do ciebie. Jesteś miła, przy
jacielska i bardzo atrakcyjna.
Puściła jego komplement mimo uszu i rzuciła ostro:
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- No dobrze, obiecuję chronić Kay. Nie pozwolę jej
skrzywdzić, choć nie wierzę, by Dan miał właśnie takie
zamiary.
- Dobrze, pójdę na tę kolację - ustąpiła wreszcie.
- Pozwól, że złożę hołd twej mądrości. - Ucałował
delikatnie jej dłoń. - Chodźmy, już na nas czekają. -
Przywołał windę.
- No tak, teraz przyjechała od razu - mruknęła ze złoś
cią Shelby.
- To wszystko kwestia szczęścia. - Peter uśmiechnął się
złośliwie.
Podczas kolacji Peter cały czas ukradkiem obserwował
Shelby. Po niedawnej rozmowie jawiła mu się w zupełnie
innym świetle. Zachowywała się swobodnie, a jej uroda
aż biła po oczach.
182
Judy Christenberry
- Kay, co sądzisz o sklepach, które dziś oglądałaś? - spy
tała Shelby.
- Mój jest lepiej zorganizowany, a w dodatku sprzedaję
meble lepszej jakości. Wydaje mi się, że ta branża ma na
wyspie dużą przyszłość. Już teraz dobrze sobie radzą.
- Naprawdę tak uważasz? - spytał Dan.
- Tak, jestem pod wrażeniem - zapewniła go. - Pewnie
mogłabym tu rozkręcić interes.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zareagowała natych
miast Shelby.
- Oczywiście, że nie. Po prostu zastanawiałam się...
- Dlaczego nie? - spytał spokojnie Dan.
- Bo nasz dom jest gdzie indziej - za Kay odpowiedzia
ła Shelby.
- Mógłby być tutaj. Dom to ludzie, których kochasz -
stwierdził Dan.
Shelby odwróciła się do Petera i spojrzała na niego tak,
jakby chciała powiedzieć: „No i sam zobacz, co on wy
prawia".
- Masz rację, Dan, ale Shelby jest dla mnie jak córka
- wreszcie swoją opinię wyraziła Shelby. - Nie mogłabym
zostawić jej samej w Clevelandzie, choć przyznaję, że Ha
waje są piękne.
- Zatem gdybym chciał cię przekonać, byś tu została,
musiałbym poprosić o to samo Shelby, tak? - spytał Dan
lekkim tonem, jakby żartował.
Shelby spojrzała pytająco na Petera, ale on tylko wzru
szył ramionami. Naprawdę nie miał pojęcia, o co chodzi
Danowi.
- Nie zamierzam przeprowadzać się na Hawaje. Mu-
Para za parą
183
siałabym zaczynać wszystko od nowa, a nie mam na to
ochoty - powiedziała Shelby ostro, łagodząc swoje słowa
uśmiechem.
- Pogadamy o tym później - odezwał się Peter. - Może
znajdzie się jakiś inny powód, który zachęci cię do prze
prowadzki.
Shelby wyglądała na zdziwioną, natomiast Danowi naj
wyraźniej spodobał się ten pomysł. Uniósł kieliszek i ski
nął w stronę przyjaciela.
O co w tym wszystkim chodzi? - zachodził w głowę
Peter. Czy Dan naprawdę chce, by Kay tu została? Czyżby
był w niej zakochany? Owszem, była atrakcyjna, jednak
Dana zawsze otaczały piękne kobiety.
Na szczęście kelner właśnie przyniósł zamówione przez
nich dania i Peter nie musiał odpowiadać na pełen wyrzu
tu szept Shelby:
- Obiecałeś.
Pogadają o tym później, najlepiej w cztery oczy. Nie
miałby nic przeciwko temu, a i Dan będzie zapewne za
dowolony, że zostanie sam na sam z Kay.
Dan zaproponował, że następnego dnia pokaże im wy
spę, a Kay natychmiast na to przystała, nie pytając Shel
by o zdanie.
Shelby już otwierała usta, ale Peter złapał ją za rękę. Po
stanowił uciszyć jej protesty, bo też chciał wziąć udział
w tej wycieczce.
- Mam nadzieję, że ja też jestem zaproszony? - spytał
z uśmiechem, cały czas ściskając dłoń Shelby.
- Ja... - zaczęła.
184
Judy Christenberry
- Zobaczysz, będziesz się świetnie bawiła - przerwał jej
szybko.
- Pojedziesz z nami, prawda? - Kay spojrzała na nią
z obawą.
- Tak, oczywiście. - Westchnęła cicho.
Peter wciąż trzymał jej dłoń pod stołem. Shelby nie
protestowała, a on cieszył się ciepłym dotykiem jej skóry.
- Dokąd dokładnie pojedziemy? - spytała ze sztucznym
ożywieniem.
- Warto by się wdrapać na szczyt, który nazywa się Dia
mentowa Głowa - zasugerował Dan.
- Czy to nie jest zbyt trudna trasa? - zaniepokoiła się
Kay.
- Rzeczywiście, do najłatwiejszych nie należy - przy
znał Dan. - Shelby i Peter pójdą na szczyt, a my usiądzie
my w barze na ostatnim piętrze waszego hotelu. Rozciąga
się stamtąd wspaniały widok na góry.
- Chwileczkę - zaprotestował Peter. - Ja już byłem na
szczycie. Wolę posiedzieć z wami w barze. Niech Shelby
idzie sama. Potem nam wszystko opowie.
- Cóż za wielkoduszność - sarkastycznie rzuciła Shelby
- Dobra, dobra. - Peter uśmiechnął się szelmowsko. -
Pozwolimy ci usiąść z nami w barze.
- To strasznie nudne, siedzieć przy drinku i podziwiać
widok z okna.
- Wiesz co? - Peter nachylił się do Kay. - Twoja sio
strzenica jest bardzo kapryśna i trudno ją zadowolić.
- Skądże. - Kay uśmiechnęła się do Shelby.
- W takim razie zrobimy inaczej. Posiedzimy w barze,
wypijemy po drinku, a potem wybierzemy się na prze-
Para za parą
185
jażdżkę łodzią. Co powiesz na kolację o zachodzie słoń
ca? - spytał Peter.
- Ten pomysł o wiele bardziej mi się podoba.
- A wam? - Peter zwrócił się do Dana.
- Ja jestem za - odparł Dan. - A ty, Kay?
- Brzmi wspaniale. Ty i Peter będziecie jutro pracować,
a my z Shelby wybierzemy się na plażę. Spotkamy się do
piero wieczorem.
- Fatalnie. A tak bardzo chciałem zobaczyć Shelby
w kostiumie kąpielowym. Shelby, nosisz bikini? - spytał
żartobliwie Peter.
Uwielbiał wprawiać ją w zakłopotanie. Im bliżej ją po
znawał, tym bardziej mu się podobała.
- A ty w co ubierasz się na plażę, Kay? - spytał Dan.
- Mam tylko kostium jednoczęściowy. - Zażenowana
Kay zarumieniła się.
- A zatem jutro musimy iść do roboty, Dan - z wes
tchnieniem powiedział Peter.
- Skończymy wcześniej.
- A to dlaczego? - zainteresowała się Kay.
- Mam swoje powody - stwierdził Dan tajemniczo.
Peter na chwilę zaniemówił ze zdziwienia. Dan zwykł
pracować co najmniej dwanaście godzin dziennie. Skąd
ta nagła zmiana? Może rzeczywiście coś knuł, tak jak po
dejrzewała Shelby?
Wiele zawdzięczał Danowi. Od siedmiu lat ściśle z so
bą współpracowali, a znali się od trzynastu. Był pewien, że
Dan nigdy nie skrzywdzi Kay.
Kolacja przebiegała w miłej atmosferze, lecz Peter za
uważył, że Shelby wydaje się coraz bardziej skrępowana
186
Judy Christenberry
i spięta. Rzadko włączała się w dyskusję, odpowiadała
monosylabami.
Gdy kelner zapytał, czy życzą sobie deser, Peter posta
nowił zamówić dla wszystkich coś słodkiego.
- Może dzięki temu Shelby będzie mniej kwaśna - po
wiedział, a widząc jej minę, szybko dodał: - Żartowałem.
Po prostu jestem łakomczuchem i uwielbiam czekoladę.
Tutaj serwują wspaniałe ciasto czekoladowe, za które dał
bym się pokroić.
- W takim razie przyłączę się do ciebie - powiedziała
ku jego zaskoczeniu Shelby.
Po deserze z ożywieniem rozmawiali o planach na ju
tro. Gdy wyszli z restauracji Shelby niespodziewanie zła
pała Petera za rękę i nachyliła się do jego ucha.
- Koniecznie musimy pogadać - szepnęła.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy dotarli do hotelu, Peter powiedział:
- Chyba wybaczycie, że ja i Shelby na chwilę was opuś
cimy. Jest piękna pogoda i postanowiliśmy przejść się po
plaży.
- Oczywiście. - Kay spojrzała badawczo na siostrzenicę.
- Niedługo wrócimy - obiecał Peter, ujął Shelby za rękę
i pociągnął na zalaną srebrzystą poświatą plażę.
- Myślisz, że ona mu się podoba? - spytała Kay.
- Na pewno. Jest bardzo atrakcyjna. Masz coś przeciw
ko temu?
- Nie, o ile to nie będzie nic poważnego. Nie zostawię
jej tutaj.
- Nie mogłabyś mieszkać na Hawajach?
- Raczej nie. Chyba jestem na to za stara. Tutaj wszyscy
żyją z dnia na dzień. Ja bym tak nie umiała.
- To stereotyp. Przecież prowadzę poważną firmę.
- Nie wiem, po co w ogóle o tym dyskutujemy. Shel
by jest na wakacjach. Nic się nie stanie, jeśli trochę po-
romansuje.
- Pamiętam, że kiedy wyjeżdżałem z Clevelandu, spoty
kałaś się z jakimś chłopakiem. Co się z nim stało?
- Tak, to był Tony Rico. Rzuciłam go.
188
Judy Christenberry
- Dlaczego?
- Chciał seksu, ale ja wiedziałam, czym to się może
skończyć. Małżeństwa zawierane tylko z powodu przy
padkowej ciąży rzadko kiedy są szczęśliwe. Och, nieważ
ne, to było tak dawno temu. - Gdy otworzyły się drzwi
od windy, Kay dodała szybko: - Nie musisz mnie odpro
wadzać do pokoju.
- Nie zostawię cię samej. - Dan wszedł za nią.
W windzie, otoczeni obcymi ludźmi, nie odzywali się
do siebie. Wysiadając na swoim piętrze, Kay życzyła Da-
nowi dobrej nocy, ale ku jej zdziwieniu poszedł za nią.
- Dan, naprawdę nie musisz...
- Muszę. Czy spotkałaś odpowiedniego partnera?
- Od czasu do czasu umawiałam się na randki, ale mu
siałam opiekować się Shelby. Byłam szczęśliwa.
- Mam nadzieję. Nie zniósłbym myśli, że moje małżeń
stwo zrujnowało życie nie trzem, a czterem osobom.
- Na pewno nie zrujnowałeś życia Shelby. Wyrosła na
wartościową i szczęśliwą młodą kobietę.
- To twoja zasługa. - Ucałował ją w skroń. - Jest wspa
niała. Do jutra. - Ruszył w stronę windy.
Kay obserwowała go, a gdy już zniknął jej z oczu, do
tknęła skroni, wciąż ciepłej od jego pocałunku.
- O czym chciałaś pogadać? - zapytał Peter.
- Przestań się bez przerwy zgrywać. To poważna spra
wa. - Odwróciła się od niego ze złością. - Muszę chro
nić Kay.
- Przed czym?
- Oczywiście przed Danem. Kto wie, co zamierza.
Para za parą
189
- Nie wiem, co planuje, ale nie wierzę, że mógłby
skrzywdzić Kay. Po prostu z nią flirtuje. To nic strasznego.
- Peter uśmiechnął się, pewien, że uspokoił Shelby.
- Nic nie rozumiesz! Kay poświęciła dla mnie swoje
życie osobiste. Przez dziesięć lat zastępowała mi matkę.
W tym czasie była raptem na kilku randkach. Jest niedo
świadczona i naiwna. Nawet flirt może ją zranić, bo na
przykład potraktuje go zbyt poważnie.
- Obiecuję wybadać, o co chodzi Danowi, ale zapew
niam cię, że to dobry człowiek - upierał się Peter.
- Jeśli będzie flirtował z Kay, wreszcie ją w sobie rozko
cha. Muszę znać jego zamiary. Może zasugeruj mu, żeby
zostawił Kay w spokoju?
- Jest moim szefem i nie mogę mu mówić, co ma robić.
- Boisz się go? - Zmrużyła oczy.
- Skądże. - Przyciągnął ją bliżej. - Każdy musi sam po
dejmować decyzję. - Pocałował Shelby w usta.
- Nigdy więcej nie rób tego!
- Dlaczego? Dowiemy się więcej o planach Dana, jeśli
będziemy udawać, że jesteśmy sobą zainteresowani.
- Wystarczy mu o tym powiedzieć. Nie musimy odgry
wać takich scenek. Właściwie to sam na to wpadnie, bo
przecież poszliśmy na romantyczny spacer po plaży.
- No nie bardzo.
Rzeczywiście, wciąż stali w parku otaczającym hotel.
- Przecież widać stąd plażę.
- Jeśli pocałujesz mnie jeszcze raz, będę mógł powie
dzieć Danowi, że świetnie się bawiłem - drażnił się z nią
Peter.
Ku jego zdziwieniu Shelby potraktowała tę wypowiedź
190
Judy Christenberry
poważnie i zarzuciła mu ręce na szyję. Nie wahał się ani
sekundy. Pocałował ją, tym razem żarliwiej.
- Muszę... już iść. - Wysunęła się z jego objęć i prawie
pobiegła do hotelu.
W drodze powrotnej do domu przyjaciele długo mil
czeli, wreszcie jednak Dan przerwał ciszę.
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak jakby. - Postanowił szczerze porozmawiać z przy
jacielem. - Shelby usłyszała, że masz jakiś plan. Prosiła,
bym wybadał, o co ci chodzi.
- To wyłącznie moja sprawa.
- Posłuchaj, Dan, wiesz, że bezgranicznie ci ufam, ale
Shelby cię nie zna. Boi się, że skrzywdzisz Kay.
- Miałbym skrzywdzić Kay? Nawet nie wiesz, ile jej za
wdzięczam. Uspokój Shelby i powiedz jej, że Kay jest przy
mnie bezpieczna.
- To dlaczego z nią flirtujesz?
- Nie bądź śmieszny. - Dan spojrzał na niego ostro.
- Posłuchaj, Shelby też to zauważyła. Znam cię i wiem,
że nie jesteś kobieciarzem. Co ty knujesz?
- Pokazuje starej przyjaciółce Hawaje. To wszystko.
- Mówisz szczerze?
- Oczywiście.
Reszta drogi upłynęła im w milczeniu.
Shelby i Kay wybrały się na plażę dopiero po południu.
Ku ich zdziwieniu dołączyli do nich Dan i Peter. Wynajęli
nawet pokój, by móc się wykąpać i przebrać do kolacji, bo
jazda do domu zajęłaby im zbyt wiele czasu.
Para za parą
191
Dan wyciągnął się na ręczniku obok Kay, a Shelby i Pe
ter poszli surfować.
- No i jak ci idzie? - szepnęła Kay.
- Z czym? - spytał trochę nerwowo.
- No wiesz, chciałeś lepiej poznać Shelby.
Wyraźnie się rozluźnił.
- Chyba niezbyt przypadłem jej do gustu. Jak sądzisz?
- Musi się do ciebie przyzwyczaić.
- A jak z tobą? Jesteś mną oczarowana? - spytał z sze
rokim uśmiechem.
- Ach ty... - Odwzajemniła uśmiech. - Na twoje szczęś
cie wiem, że żartujesz.
- Owszem. A tak przy okazji, podoba mi się twój ko
stium kąpielowy. Świetnie w nim wyglądasz.
- Dziękuję. W Clevelandzie nie bardzo jest gdzie po
pływać. Jestem trochę blada, dlatego użyłam kremu z wy
sokim faktorem.
- Zawsze chętnie cię wysmaruję.
- Znowu zaczynasz? Shelby gotowa pomyśleć, że cię
podrywam.
- No dobrze, już będę grzeczny. - By odciągnąć myśli
od jej ponętnych krągłości, szybko zmienił temat. - Wy
warłaś duże wrażenie na Peterze. Powiedział, że wiesz
wszystko o starych meblach.
- To nic trudnego. Pracuję w tym interesie od osiem
nastego roku życia.
- Myślałem, że otworzyłaś sklep dopiero po studiach.
- Owszem, przeznaczyłam na to pieniądze, które do
stałam z ubezpieczenia po śmierci rodziców. Jednak jesz
cze w czasach szkolnych dorabiałam w sklepie z meblami.
192
Judy Christenberry
Później kształciłam się w tym kierunku. Specjalizowałam
się w projektowaniu wnętrz i antykach. Powstało na ten
temat wiele książek.
- Skupujesz też antyki?
- Tak. Niektórzy ludzie nawet nie wiedzą, jakie skarby
mają w domu.
- Myślisz serio, by otworzyć tutaj sklep?
- Nie, skądże - odparła, unikając jego wzroku.
- Dlaczego?
- A po co miałabym to robić? - Kay usiadła gwałtownie.
- Mam dobrze prosperujący sklep w Clevelandzie.
- Kto wie, czy Shelby nie zechce się tu przeprowadzić.
Te wyspy to prawdziwy raj. Wiele osób przyjechało tu tyl
ko na wakacje i zostało na stałe.
- Jak na przykład ty.
Nie było to zupełnie zgodne z prawdą, bo przyjechał
na Oahu, by się tu osiedlić. Musiał wyrwać się z Clevelan-
du, uciec od problemów, a Hawaje wydawały się dobrym
wyborem. Zresztą zakochał się w wyspach od pierwsze
go wejrzenia.
Niepotrzebnie zdenerwował Kay. Właśnie zastanawiał
się, jak poprawić jej humor, gdy nagle zerwała się na nogi.
- Idę do wody, muszę się trochę ochłodzić.
Pobiegła do morza. Dan poszedł w jej ślady, co ją tro
chę zaniepokoiło.
Gdy powoli wchodziła do wody, u jej boku nieoczeki
wanie pojawiła się Shelby:
- Hej, popływajmy. Woda jest wspaniała.
Kay właśnie zamierzała coś odpowiedzieć, ale zalała ją
olbrzymia fala. Upadłaby, lecz Dan zdążył ją podtrzymać.
Para za parą
193
- Chyba straciłaś grunt - szepnął jej do ucha.
- Chyba tak. - Gdy ją puścił, ruszyła w stronę brzegu.
- Kay, poczekaj - zawołał.
- Co jej powiedziałeś? - dopytywała się Shelby.
- Że tutaj nie ma gruntu. Jest najniższa z nas, a dzisiaj
są bardzo duże fale.
- Pójdę do niej - powiedziała Shelby.
- Ja też.
- Ludzie, poczekajcie! - zawołał Peter, który właśnie
wyłonił się z fal.
Gdy dotarli do Kay, leżała już wygodnie na ręczniku.
- Wszystko w porządku? - spytał Dan.
- Oczywiście. Niepotrzebnie wychodziliście z wody.
- Wolałam się upewnić, czy wszystko w porządku. -
Shelby uważnie studiowała twarz ciotki.
- Tak, ale niedługo wrócę do hotelu, bo nie chcę się za
nadto spalić. Jeśli się źle poczuję, będę musiała zrezygno
wać z dzisiejszego rejsu. Dan, czy będziesz mógł odwołać
rezerwację?
- Nie, już kupiłem bilety. Ale nie martw się, w razie cze
go zostaniemy w hotelu.
- Kay, idź do pokoju. Ja też zaraz przyjdę - obiecała
Shelby.
- Nie leż długo na słońcu. Masz jasną karnację, tak jak ja.
- Dobrze.
Przez chwilę patrzyli za Kay, a potem Peter spytał:
- Co się właściwie stało?
- Chyba za długo leżała na słońcu - odparła Shelby, nie
spuszczając wzroku z oddalającej się Kay.
Dan zauważył pytające spojrzenie Petera, ale tylko
194
Judy Christenberry
wzruszył ramionami. Cóż mógł powiedzieć? Rozumiał
jednak, że nie powinien więcej naciskać, by Kay i Shelby
przeprowadziły się na Hawaje.
- Pójdę do niej - zdecydowała Shelby.
- Nie musisz. I tak wracam do pokoju, bo powinienem
zadzwonić do kilku osób. Dopilnuję, by Kay dużo piła.
Od razu poczuje się lepiej.
- Dobrze.
- Bardzo chcę, żeby pojechała na tę wycieczkę. - Dan
ruszył w stronę hotelu, ale jeszcze rzucił przez ramię: -
Peter, dopilnuj, żeby Shelby za bardzo się nie spaliła. Mo
gę na ciebie liczyć?
Shelby ujęła się pod boki i spojrzała groźnie na Dana.
- Sama potrafię o siebie zadbać.
- Na pewno tak, zwłaszcza w Clevelandzie, ale nie masz
pojęcia, jak silne jest tutejsze słońce. - Machnął jej ręką
na pożegnanie i ruszył plażą.
Po powrocie do pokoju dopilnował, by Kay posłano
sok owocowy i kilka butelek schłodzonej wody. Do tego
dołączył jedną różę i bilecik ze swoim imieniem. Miał na
dzieję, że Kay nie zrezygnuje z wieczornego rejsu. Dzisiaj
dostał nauczkę, z której zamierzał wyciągnąć odpowied
nie wnioski. Jeśli chce zrealizować swój plan, musi działać
o wiele subtelniej.
Gdy tylko zostali sami, Shelby zaczęła przesłuchiwać
Petera.
- Pytałeś Dana o jego plan? Co ci powiedział?
- Wszystkiego się wyparł.
- Coś takiego! Chyba się nie przesłyszałam?
Para za parą
195
- Podobno tylko żartował. Wiesz, jak to jest. - Peter
wzruszył ramionami, a potem chwycił Shelby za rękę i po
ciągnął w stronę wody. - Chodźmy popływać.
- Kiepsko się spisałeś. - Wyszarpnęła rękę. - Musisz go
bardziej przycisnąć.
- Próbowałem, ale on wie, że bezgranicznie mu ufam.
- A ja nie. Pytałeś, dlaczego flirtuje z Kay?
- Tak - odparł Peter z westchnieniem.
- Czy to westchnienie oznacza, że twoja odpowiedź mi
się nie spodoba?
- Tak myślę. Powiedział, że traktuje ją jak dobrą przy
jaciółkę. Nie ma żadnych ukrytych zamiarów, po prostu
chce jej pokazać Hawaje.
- Och, biedna ciocia Kay.
- Dlaczego?
- Nic nie rozumiesz. Z jego strony to tylko niezobowią
zujący flirt, ale ona się w nim na pewno zakochała. A jeśli
już się pakuje? Nie zdziwiłabym się, gdyby jutro chciała
wracać do domu.
- Co takiego? Nie możecie wyjechać.
- A niby dlaczego? - Spojrzała na niego groźnie.
- Mamy tyle wspaniałych planów. A co z dzisiejszą ko
lacją na statku?
- Byłoby z pewnością miło, ale uczucia Kay są dla
mnie ważniejsze.
- Daj spokój. Nie wierzę, że Kay jest taka delikatna.
- No pewnie, że nie wierzysz, przecież jesteś facetem.
- Wiem co nieco o uczuciach i wydaje mi się, że trochę
przesadzasz.
- Jesteś niewrażliwy. Może i lepiej, że już wyjeżdżamy.
196
ludy Christenberry
- Spojrzała na niego ostro, wzięła ręcznik i torbę i poma
szerowała do hotelu.
- Co tu się dzieje? - mruknął do siebie Peter. Musi
szybko porozmawiać z Danem i opowiedzieć mu, jak za
kończył się słoneczny dzień na plaży.
Shelby spodziewała się, że Kay zasnęła, dlatego delikat
nie pchnęła drzwi i weszła do pokoju. Ku jej zdziwieniu
Kay oglądała wiadomości.
- Och, myślałam, że śpisz.
- Nie jestem zmęczona. Dlaczego tak wcześnie wróci
łaś? Myślałam, że ty i Peter chcecie jeszcze popływać.
- Musiałam sprawdzić, czy dobrze się czujesz.
- Wszystko w porządku. Po prostu bałam się, że za bar
dzo się spiekę.
Jednak Shelby dobrze wiedziała, że Kay nie mówi jej
całej prawdy. Dopiero po chwili zauważyła, że na stoliku
oddzielającym ich łóżka stoi duża taca.
- Co to takiego? - zainteresowała się.
- Dan przysłał mi napoje. Może ty też coś sobie zamó
wisz? Wodę albo sok...
- Nie, dzięki. Czy to Dan cię zdenerwował?
- Owszem, wyprowadził mnie trochę z równowagi, ale
to nie oznacza, że masz zrezygnować z zabawy.
- Zdenerwował cię czymś? - Shelby musiała za wszelką
cenę dowiedzieć się, co takiego zrobił Dan.
- Namawiał mnie, bym otworzyła sklep na Hawajach.
Odpowiedziałam mu, że już mam jeden, i to bardzo do
bry, w Clevelandzie. - Nie odrywała wzroku od ekranu te
lewizora, jakby wiadomości zupełnie ją pochłonęły.
Para za parą
197
- Nalegał na to z powodów osobistych?
- O co ci chodzi? - Kay wreszcie spojrzała na siostrze
nicę.
- Chciałby, żebyś się tu przeprowadziła, bo... coś do
ciebie czuje?
- No tak, mogłam się tego spodziewać. - Kay roześmia
ła się perliście. - Kochanie, prawdziwa z ciebie roman-
tyczka. Mnie i Dana nie łączy nic poza przyjaźnią.
- Aha - szepnęła nieco zdezorientowana Shelby. Dan
nie zachowywał się, jakby byli tylko przyjaciółmi. Skoro
namawiał Kay jedynie na otwarcie sklepu na Hawajach,
dlaczego tak się zdenerwowała? - Naprawdę chcesz jutro
popłynąć w ten rejs?
- Tak, zresztą Dan kupił już bilety i szkoda byłoby je
zmarnować.
- A ja się bałam, że już się pakujesz. Nie chcesz skrócić
naszych wakacji?
- Skądże. Sporo nas to kosztowało. Musiałoby się wy
darzyć coś naprawdę okropnego, bym zdecydowała się
na wcześniejszy powrót. Przecież musisz się pozbierać po
śmierci Kordelii i porządnie wypocząć. I trochę się opalić,
bo po latach nauki jesteś prawie przezroczysta.
- Chętnie tu posiedzę, ale dla ciebie jestem w stanie zre
zygnować nawet z takich wspaniałych wakacji. Pamiętam,
jak wiele ci zawdzięczam.
- Kochanie, nic mi nie zawdzięczasz. Byłam szczęśliwa,
że mogłam się tobą opiekować. Uwierz mi.
- Jesteś jedyną znaną mi osobą, która uważa, że opieka
nad nastolatką to świetna zabawa i pełnia szczęścia.
- Byłaś wyjątkowym dzieckiem, Shelby. Bystrym, po-
198
Judy Christenberry
słusznym i bardzo miłym. Wszyscy moi znajomi uważali
cię za ideał.
- We wszystkim potrafisz znaleźć jaśniejszą stronę. -
Shelby objęła Kay. - Dręczą mnie wyrzuty sumienia, bo
nie masz własnych dzieci. Poświęciłaś się opiece nade
mną, zamiast założyć rodzinę.
- Masz pojęcie, jak wyglądałabym w ciąży? - Kay skrzy
wiła się komicznie. - Przy moim wzroście przypominała
bym toczącą się piłkę.
- Wyglądałabyś przepięknie, a twoje dziecko byłoby
najszczęśliwszym maleństwem na świecie.
- Jesteś bardzo miła, ale nie ma o czym mówić.
- No nie wiem. Dan jest dla ciebie trochę za stary, ale
według mnie bardzo mu się podobasz. Powinnaś zadbać
o swoje życie uczuciowe. Kiedy wrócimy do Clevelandu,
powinnaś zacząć chodzić na randki.
- Nie sądzę... - Kay urwała, gdy rozległo się pukanie
do drzwi. - Kto to może być?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Peter najpierw zapukał, a dopiero potem włożył klucz
do zamka i otworzył drzwi.
Dan siedział przy biurku i rozmawiał przez telefon,
prawdopodobnie z kontrahentem. Na widok Petera ze
zdziwienia uniósł brwi.
- Co ty tu robisz? - spytał, gdy odłożył słuchawkę. -
Przecież planowaliście z Shelby długą kąpiel.
- Owszem, ale zaczęliśmy sobie skakać do oczu i wró
ciła do hotelu.
- O co się pokłóciliście?
- Szczerze mówiąc, sam nie wiem. W końcu oznajmiła,
że niepotrzebnie flirtowałeś z jej ciotką, skoro nie byłeś
nią naprawdę zainteresowany. Według niej zraniłeś uczu
cia Kay. Była pewna, że ciotka już się pakuje i zaraz poje
dzie na lotnisko.
- Ty też tak uważasz?
- Nie, i właśnie dlatego zaczęliśmy się kłócić. Według
mnie Kay wróciła do hotelu, bo za bardzo się spiekła.
- Błąd, chłopcze. - Dan skrzywił się komicznie.
- Nie musisz mi tego mówić. Zanim się zorientowałem,
Shelby już maszerowała do pokoju, by pomóc Kay pako
wać walizki.
200
Judy Christenberry
- Chce wyjechać? - spytał Dan wyraźnie zmartwiony.
- Chyba nie, ale zrobi wszystko, o co poprosi ją ciotka.
- Tak. Właśnie za to tak bardzo ją lubię.
- A według mnie to trochę dziecinne.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś znał ich historię.
- No to opowiedz mi.
- Matka Shelby była na wpół szalona, jednak starała się
zajmować córką najlepiej jak potrafiła, przynajmniej dopó
ki w pobliżu nie było eksmęża. Gdy tylko się pojawiał, Kor-
delia zaczynała zachowywać się jak wariatka. Potem ponow
nie wyszła za mąż i zrobiło się jeszcze gorzej. Kiedy Shelby
miała czternaście lat, jej ojczym próbował ją zgwałcić. Na
szczęście Kay była w pobliżu i uratowała małą.
- Boże, co za koszmar...
- To jeszcze nie wszystko. Matka stanęła po stronie mę
ża i oskarżyła Shelby, że próbowała go uwieść. Nie wiem,
co by się stało z Shelby, gdyby nie interwencja Kay, która
natychmiast zabrała ją do siebie. Nadal mieszkają razem.
- No tak, teraz już rozumiem, dlaczego Shelby jest
w stosunku do niej taka opiekuńcza. Hm, nie chcę, żeby
wyjeżdżała.
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz. Jest nie tylko bardzo atrakcyjna, inteli
gentna i dowcipna. Chyba nie bez powodu nalegałeś, by
śmy się poznali. Czy to ten sekretny plan, którego podob
no nie masz?
- Hm, nie uwierzyłeś mi.
- Ani ja, ani Shelby. Ona jest naprawdę bardzo bystra.
- Tak, wiem.
- Wiesz o niej podejrzanie dużo.
Para za parą
201
- Kay często do mnie pisała - wyjaśnił Dan. - Była
z niej zawsze bardzo dumna. - Popadł w zadumę. Czy
kiedykolwiek zdoła odwdzięczyć się Kay za to wszystko,
co dla niego zrobiła?
- Dan, o co chodzi? Może powinniśmy do nich zadzwo
nić i upewnić się, czy zostają.
- Mam lepszy pomysł. Poślij Shelby tacę z przekąskami
i napojami. Kay już swoją dostała ode mnie.
Peter postąpił zgodnie z radą Dana, ale po namyśle
dołożył do zamówienia kilka plastrów świeżego ana
nasa i specjalność szefa kuchni, czyli ciasto kokoso
we. Poprosił kelnera, by ten dostarczył również liścik,
a potem poszedł za nim na piętro, na którym mieścił
się pokój Shelby.
Podczas gdy kelner wnosił tacę, Peter czekał przy win
dzie. Gdy kelner pojawił się ponownie, Peter spytał nie
cierpliwie:
- Czy te panie się pakują?
- Nie, proszę pana, nie widziałem żadnych walizek.
Siedziały na łóżku i rozmawiały. Włączyły też telewizor.
- Gdy byli już w windzie, kelner dodał: - Aha, i bardzo
ucieszyły się z ciasta.
- Dzięki. - Peter wręczył kelnerowi suty napiwek.
- Dziękuję, ale pan już mi dał napiwek, od tych pań
również dostałem.
- No to masz dziś dobry dzień. Zatrzymaj pieniądze,
zasłużyłeś na nie.
- Trzeba się zastanowić, w co się ubierzemy - powiedziała
Shelby, gdy zjadły pyszne ciasto, które przysłał Peter.
202
Judy Christenberry
- Chyba tak. - Kay wyciągnęła się na łóżku. - Masz ja
kiś pomysł?
- Włożę czarną sukienkę, a ty?
- Chyba tę błękitną, chociaż przy tobie będę w niej wy
glądać jak kopciuszek - odparła Kay z uśmiechem.
- Nie dla każdego. - Shelby spojrzała na nią bacznie.
- A ty znowu swoje. Przestań już! Ja i Dan jesteśmy tyl
ko przyjaciółmi.
-Ale...
- Dosyć. - Kay uniosła rękę. - Idź się wykąpać i przy
gotować.
Shelby nie wyglądała na przekonaną, ale posłuchała Kay.
Dziś wieczór zabawi się w detektywa, będzie bacznie wszyst
ko i wszystkich obserwować. Nie pozwoli, by ktokolwiek
skrzywdził Kay, a przynajmniej by uszło mu to płazem.
Gdy Peter przebudził się z drzemki, Dan właśnie wy
chodził z łazienki, ubrany w elegancki, granatowy garni
tur.
- Zdążę się przygotować?
- Tak, właśnie zamierzałem cię obudzić. Mamy jeszcze
pół godziny, ale muszę zejść na dół i kupić bilety.
- Co takiego? Przecież powiedziałeś Kay, że już je ku
piłeś.
- Skłamałem. Uznałem, że Kay nie będzie mnie chciała
narażać na taką stratę.
- Sprytne zagranie, ale co byś zrobił, gdyby odkryła
prawdę?
- Wyjaśniłbym, że bardzo mi zależy na jej towarzystwie.
- Dan wzruszył ramionami.
Para za parą
203
- Lubisz Kay, prawda?
- Oczywiście.
- Shelby uważa, że jest dla ciebie za młoda - ostrzegł
go Peter.
- Shelby? Owszem.
- Nie Shelby, tylko Kay.
- Kay też. Po prostu pokazuję jej Hawaje. Gdy skończy
jej się urlop, wróci do Clevelandu.
Peter dosłyszał w głosie Dana coś, co bardzo go zasta
nowiło. Może rozczarowanie?
- Miałeś nadzieję, że ona się tu przeprowadzi?
- Trochę na to liczyłem, ale zdecydowanie odmówiła.
- Może potrzebuje więcej czasu? - Peter pomyślał, że
jeśli Kay zdecyduje się na przeprowadzkę, Shelby również
przeniesie się na Hawaje. Ta myśl była mu miła.
- A może ty powinieneś już iść pod prysznic, bo robi
się późno - stwierdził Dan i wyszedł z pokoju.
Peter zgarnął swoje rzeczy i poszedł do łazienki.
O umówionej porze zapukali do pokoju pań. Za chwi
lę mieli udać się do restauracji z widokiem na Diamento
wą Głowę.
Drzwi wreszcie się otworzyły i Peter ujrzał nieziemsko
piękną kobietę... bez wątpienia Shelby...
Kompletnie oszołomiony nie był w stanie wykrztu
sić słowa. Była ubrana w czarną sukienkę na cienkich ra-
miączkach.
Nie mógł oderwać wzroku od jej włosów. Zazwyczaj
niedbale związane, dziś opadały lśniącą kasztanową ka
skadą aż do talii.
204
Judy Christenberry
- Peter, wszystko w porządku? - spytała zaniepokojona
jego milczeniem.
- Twoje włosy...
- No tak. Mam nadzieję, że pod koniec wieczoru nie
będę miała na głowie stogu siana. - Shelby wydawała się
zażenowana reakcją Petera.
- Będzie dobrze - uspokoił ją Dan i ujął rozpromienio
ną Kay pod ramię.
Peter spojrzał na niego trochę nieprzytomnie. Z tru
dem docierał do niego sens wypowiedzi Dana. Będzie do
brze? Co on opowiada? Miał ochotę wsunąć palce w tę
lśniącą kaskadę. Najchętniej objąłby Shelby w pasie i za
prowadził prosto do swojego pokoju.
Ruszyli do windy. Nadal trochę oszołomiony, Peter ujął
Shelby za rękę, jakby się bał, że zaraz mu ucieknie. Czuł
się jak rycerz strzegący pięknej księżniczki.
Co też mi chodzi po głowie, pomyślał. Nigdy nie był
ani szczególnie romantyczny, ani sentymentalny, ale te
raz najchętniej ukląkłby przed Shelby i wygłosił płomien
ny poemat.
- Czy wszystko w porządku? - Shelby nadal była zanie
pokojona jego zachowaniem.
- No tak. Wyglądasz naprawdę pięknie - szepnął, gdy
wsiadali do windy.
- Dziękuję.
Nadal nie puszczał jej ręki, bo zauważył, że kilku męż
czyzn obrzuciło Shelby pełnym uznania spojrzeniem.
Gdyby którykolwiek z nich ośmielił się do niej odezwać,
chyba powaliłby go ciosem na ziemię.
Ledwie usiedli przy stoliku, pojawił się kelner z pyta-
Para za parą
205
niem, co będą pili. Shelby zamówiła wodę mineralną, po
zostali białe wino.
- Nie lubisz wina? - spytał zdziwiony Peter.
- Moja matka była alkoholiczką, dlatego unikam wszel
kich trunków.
- Mądra decyzja - skomentował Dan, a potem zwrócił
się do Kay: - Do twarzy ci w tym kolorze. Podkreśla błę
kit twoich oczu.
- Dziękuję, Dan. Sądziłam, że w obecności Shelby nie
doczekam się żadnego komplementu. Czyż ona nie jest
piękna?
- Kay, przestań, zawstydzasz mnie - zaprotestowała
Shelby.
- Kay świetnie się sprawdziła w roli matki, prawda? -
Dan uśmiechnął się.
- Tak - zgodziła się Shelby. - Wiesz, rozmawiałyśmy
o tym dzisiaj. Po powrocie do domu Kay powinna zacząć
szukać partnera. Jest jeszcze młoda, nadal może założyć
rodzinę i urodzić własne dzieci. Uważam, że jest wprost
stworzona do macierzyństwa.
- Shelby! - zdenerwowała się Kay.
- Zgadzam się z tobą, Shelby. Kay bez trudu znajdzie
partnera. Wielu mężczyzn chciałoby mieć taką żonę.
- Wyjąłeś mi to z ust - poparła go Shelby.
- Przestańcie się wygłupiać, bo zaraz się zdenerwuję. -
Kay zapatrzyła się na majaczący w oddali krater na szczy
cie Diamentowej Głowy. - Peter, czy dużo ludzi wchodzi
na szczyt? To chyba dość trudna trasa.
Peter, który nie odrywał wzroku od Shelby, z trudem
zmusił się do odpowiedzi:
206
Judy Christenberry
- Owszem, chociaż w przewodnikach piszą coś innego.
Najgorzej jest w ciągu dnia, bo wtedy bardzo doskwiera
upał. W sumie taka wspinaczka nie należy do najłatwiej
szych, ale to też żaden wyczyn.
- Idzie się cały czas szlakiem, prawda?
- Tak, ale czasami trzeba wchodzić po wykutych w ska
le stopniach lub czołgać się pod nawisami. Podziwianie
tego pięknego widoku z restauracji jest znacznie bezpiecz
niejsze - dodał z uśmiechem.
- No tak, a po takiej wspinaczce byłybyśmy zmęczone
i spocone i nie olśniłybyśmy was naszym wyglądem.
Mężczyźni roześmieli się, a potem Dan powiedział:
- Ty zawsze wyglądasz pięknie, Kay, ale już dzisiaj
szczególnie. - Uniósł jej dłoń i ucałował.
Peter zauważył, że Kay się zarumieniła.
- Shelby, czy...
- Przepraszam, czy mogę panią prosić o taniec?
Wszyscy przy stoliku spojrzeli na ciemnowłosego męż
czyznę w smokingu, który stanął przy Shelby.
Uśmiechnęła się miło i już zamierzała odmówić, gdy
Peter niemal warknął:
- Nie, nie można.
Mężczyzna skinął głową i odszedł, jednak Shelby nie
zamierzała przejść nad tym zdarzeniem do porządku
dziennego.
- Dlaczego odpowiadasz w moim imieniu? To mnie po
prosił do tańca, a nie ciebie.
- Masz rację, oczywiście. - Peter zrozumiał, że popełnił
poważny błąd. - Po prostu próbowałem cię chronić.
- Sama potrafię o siebie zadbać.
Para za parą
207
- Shelby, chyba trochę przesadzasz - wtrącił się Dan.
- Dzisiejszy wieczór spędzasz w towarzystwie Petera i to
normalne, że się o ciebie troszczy.
- Nie jesteś moim ojcem i nie masz prawa komentować
mojego zachowania.
- Ale ja mam takie prawo i zgadzam się z Danem - ła
godnie powiedziała Kay. - Peter nie zrobił nic złego, uznał
tylko, że brak ci doświadczenia i potrzebujesz ochrony.
- W porządku, Peter, wybaczam ci, ale nie rób tego wię
cej. Sama decyduję o sobie.
- Chyba powinnam wam wyjaśnić, że Shelby skończyła
kurs samoobrony. - Kay uśmiechnęła się do Petera.
- Czy to oznacza, że gdyby ktoś cię zaczepił, powaliła
byś go na ziemię? - spytał Peter.
- Tak - padła zwięzła odpowiedź.
- Dobrze wiedzieć - mruknął.
Po kilku minutach Dan powiedział, że pora wsiadać
na łódź.
- Musimy zająć jakiś dobry stolik.
- Myślałam, że zrobiłeś rezerwację - zdziwiła się Kay.
- No tak, ale mamy do wyboru kilka stolików. Chciał
bym wybrać najlepszy.
Po wejściu na pokład zajęli stolik. Po chwili pojawił się
kelner z drinkami, a łódź odbiła od brzegu.
Oglądali wspaniały zachód słońca, którego promienie
nadawały łagodnej poświaty falom oceanu. Gdy słońce
schowało się za horyzontem, na pokładzie zapalono kilka
lamp, a na stolikach postawiono świece.
- Cudownie. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na ten rejs
- szepnęła Shelby.
2 0 8
Judy Christenberry
- Ja też się cieszę - szepnął jej Peter wprost do ucha.
Nadal wpatrywał się w nią jak urzeczony, jednak nie
chciał, by pomyślała, że cenił w niej tylko zewnętrzne
piękno. Chodziło o coś znacznie więcej.
Gdy złożyli zamówienie, Peter poprosił Shelby do tań
ca, bo w tle cicho grała muzyka.
- Gdzie? - spytała, rozglądając się wokół.
- Na pokładzie jest mnóstwo miejsca. Sama się przeko
nasz. Inni wkrótce na pewno do nas dołączą.
Niebiosa były dla niego łaskawe, bo rzeczywiście kilka
par wstało od stolików, wyraźnie szykując się do tańca.
- Z chęcią zatańczę - powiedziała Shelby.
Peter lubił tańczyć, lecz nigdy by nie przyznał, że po
prowadził Shelby na parkiet z zupełnie innego powodu.
Pragnął jej dotknąć.
W objęciach Petera Shelby nieco się odprężyła. Nie za
chowywał się nachalnie, jak ci, dla których taniec był tyl
ko pretekstem do bliższego kontaktu z partnerką. Niena
widziła takiego zachowania. Peter prowadził ją płynnie
w rytm romantycznej muzyki.
Była wysoka, lecz Peter jeszcze wyższy. Odruchowo
oparła głowę na jego ramieniu. Przyciągnął ją nieco moc
niej i zwolnił trochę, lecz nie dbała o to.
Pogrążona w tańcu, na chwilę zapomniała o Kay i Da
nie. Zauważyła ich nieobecność, dopiero gdy wrócili z Pe
terem do stolika.
- Gdzie oni są? - spytała.
- Pewnie też poszli tańczyć - odparł, upijając łyk wina.
- Widzisz ich?
Para za para
209
- Nie. A o co chodzi?
- Martwię się o Kay.
- Przecież jest z Danem, nic jej nie grozi.
- Pójdę jej poszukać.
- Przestań wariować. Jeśli postanowili gdzieś się ukryć,
i tak ich nie znajdziesz. Zresztą za minutę pewnie wrócą
do stolika i wtedy trzeba będzie szukać ciebie.
- Ty nic nie rozumiesz. Zamierzałam cały wieczór ich
obserwować, bo bałam się, że Dan czymś zdenerwuje
Kay.
- Na pewno nie.
- Skąd ta pewność? Dziś po południu wyprowadził ją
z równowagi.
- To ty uważasz, że Kay była zdenerwowana. Przewidy
wałaś nawet, że już się pakuje. I co?
- Jednak coś było nie tak. Nie mam pojęcia, co się mię
dzy nimi dzieje, ale na pewno się dowiem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Co sądzisz o pomyśle Shelby? - spytał Dan. Stali z Kay
na dolnym pokładzie i obserwowali ciemne fale.
- O jakim pomyśle mówisz? - mruknęła Kay, bez reszty
pochłonięta piękną scenerią.
- No, że powinnaś założyć rodzinę, mieć męża i kilko
ro dzieci.
- Shelby jest romantyczką i lubi popuścić wodze fanta
zji. - Wzruszyła ramionami.
- Nie chcesz mieć dzieci?
- Byłoby miło, ale nic na siłę. Nie będę się uganiała za fa
cetami, chyba że znajdę takiego, którego naprawdę chciała
bym obdarzyć miłością. No i muszę go jeszcze szanować.
- Może znajdziesz kogoś takiego, kto też będzie prag
nął stabilizacji?
- Niewielu mężczyzn tak myśli.
- A o czym według ciebie myślą?
- O seksie. - Znów wzruszyła ramionami.
- Kay, niektórym mężczyznom chodzi o coś więcej. Na
pewno o tym wiesz.
- Skończmy tę dyskusję. Jestem na Hawajach, chcę się
cieszyć tą chwilą. Tutejsze powietrze pachnie tak mocno,
że aż oszałamia.
Para za para
211
- To prawda. Na wyspie rośnie mnóstwo kwiatów
o mocnych zapachach. A zatem, jak rozumiem, nie chcesz
teraz rozmawiać o poważnych sprawach?
- Nie chcę. Chyba cię to nie dziwi, przecież jestem na
urlopie.
- No dobrze. - Przyciągnął ja do siebie. - Chodźmy za
tańczyć.
- Znamy się tak długo, a nigdy z sobą nie tańczyliśmy.
To dziwne, nie uważasz? - Świetnie się czuła w jego ra
mionach, zupełnie jakby byli dla siebie stworzeni.
- Wcale nie. Kiedy cię poznałem, byłaś przecież jeszcze
dzieckiem.
- Poza tym, gdybym próbowała z tobą zatańczyć, Kor-
delia chyba by mnie zabiła. - Kay roześmiała się smutno.
- Tak. Byłem zbyt młody, żeby dostrzec pewne niepo
kojące objawy, a przecież ona cierpiała na depresję.
- Nikt nie mógł jej pomóc.
Z listów, które pisała do niego Kay, Dan dobrze znał
dalsze losy Kordelii. Wiedział, że drugi mąż opuścił ją na
długo przed jej śmiercią.
- Przykro mi, że była sama, kiedy...
- Niestety nie była sama - przerwała mu Kay i umknę
ła spojrzeniem. - Znaleźli ją z dwoma mężczyznami, którzy
również przedawkowali. Nigdy nie powiedziałam o tym Shel-
by. Chciałam jej oszczędzić tych drastycznych szczegółów.
- Jesteś bardzo opiekuńcza, a przecież Shelby wydaje
się bardzo niezależna - wytknął jej, łagodząc te słowa
uśmiechem.
- Jest silna, ale po co miałaby się mierzyć z takimi ok
ropnymi problemami?
212
Judy Christenberry
- A ty możesz?
- Ktoś musiał - szepnęła ze smutkiem i oparła głowę
na jego ramieniu.
- Powinienem tam być.
- To by nic nie dało - odparła z westchnieniem. - Kor-
delia staczała się po równi pochyłej, dobrze chociaż, że
nie pociągnęła za sobą Shelby.
- To twoja zasługa. - Dan pocałował ją w czoło.
- Ciociu Kay! - Ostry głos Shelby trochę ich przestra
szył. - Co wy tu robicie?
Kay chciała się odsunąć, lecz Dan jej na to nie pozwolił.
- Trochę wspominamy. To coś złego?
- Nie, o ile Kay nie ma nic przeciwko temu. - Shelby
spojrzała mu prosto w oczy i nagle uświadomiła sobie, że
są równie błękitne jak jej.
- Posłuchaj, Shelby, nigdy nie zrobiłbym nic wbrew wo
li Kay.
Kay wprawdzie się nie odezwała, lecz czuł jej nieme
poparcie.
- Cóż, zaraz podadzą kolację - wycofywała się Shelby.
- Dziękuję. Za minutę wrócimy do stolika.
Gdy Peter i Shelby odeszli, Dan zwrócił się do Kay:
- Bardzo się o ciebie troszczy.
- Tak, ale nie zapominaj, że oprócz mnie ona nie ma
nikogo. Trochę potrwa, nim przyzwyczai się do nowej sy
tuacji.
Objęci wrócili do stolika.
Dan zauważył, że Shelby nie spuszcza z nich oczu.
- Myślałem, że kolacja już na nas czeka - stwierdził,
siadając przy stoliku.
Para za parą
213
- Ja też tak sądziłam, bo przynieśli chleb. - Shelby spoj
rzała na niego wyzywająco.
- W takim razie zaczniemy od pieczywa. - Dan
uśmiechnął do niej ciepło.
Podczas kolacji Peter dyskretnie obserwował Shelby.
Przyzwyczaił się już do jej zmiennych nastrojów. Gdy tań
czyli, zachowywała się jak rozmarzona romantyczka, a te
raz twardo broniła swoich racji.
Niepokoiło go jednak zachowanie Dana.
Wydawało się, że jest bardzo zainteresowany Kay. Czy
na tym właśnie polegał jego plan? Peter mógł się tego tyl
ko domyślać, bo jego mentor konsekwentnie milczał w tej
sprawie.
Natomiast był pewien tego, że Dan bardzo pragnął za
poznać go z Shelby. Ciekawe tylko, jak wyobrażał sobie
dalszy ciąg tej znajomości? Sam Peter nie miałby nic prze
ciwko gorącemu romansowi. Ta kobieta podobała mu się
coraz bardziej, a gdy z nią tańczył, po głowie chodziły mu
bardzo nieprzystojne myśli.
Jednak teraz zachowywała się, jakby byli sobie niemal
zupełnie obcy. Była skoncentrowana wyłącznie na Kay
i Danie i z uporem ignorowała wysiłki Petera, który co
i rusz próbował nawiązać z nią konwersację.
- Shelby... - Kiedy wreszcie odwróciła się w jego stro
nę, nieco zdezorientowany Peter wykrztusił: - Hm, jak ci
smakuje kolacja?
- Bardzo dobra.
- Pewnie będziemy jeszcze musieli trochę poczekać na
deser. Masz ochotę znów poszaleć na parkiecie?
214
Judy Christenberry
- Tak, ale nie oddalajmy się zbytnio. Nie powinniśmy
przegapić deseru.
- Jasne. - Kiedy zerknął na Dana, zobaczył w jego
oczach wyraz aprobaty.
Shelby odrzuciła kasztanowe loki na plecy i pozwoliła, by
Peter wziął ją w ramiona. Czuł się, jakby powierzono mu
najdroższy skarb. Po chwili już wirowali w rytm muzyki.
- Peter - szepnęła.
- Tak?
- Jak myślisz, czy Dan obściskiwał Kay? Wiesz, kiedy
ich wreszcie znalazłam, wcale nie tańczyli.
- No i co w tym strasznego? Może nie mieli ochoty?
- Czy to wszystko nie wydaje ci się trochę dziwne? No
wiesz, nie widzieli się od dwudziestu lat, i tak od razu się
obściskują?
- No nie wiem, przecież my robimy to samo - mruknął
i przyciągnął ją bliżej.
- Nie, my jedynie tańczymy. - Gwałtownie odsunęła się
od niego.
- Właściwie na jedno wychodzi.
- Podali deser. Powinniśmy wrócić do stolika.
Zanim zdążył zaprotestować, wysunęła się z jego objęć
i wróciła do Kay i Dana.
Później wszyscy zajęli się deserem, na który podano
pyszne ciasto kokosowe, i przy stoliku na jakiś czas zapad
ła cisza. Kiedy skończyli jeść, Shelby powiedziała:
- To był cudowny wieczór. Dan, Peter, bardzo wam
dziękuję. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze przed
naszym wyjazdem. - Kay, możemy iść?
- Kochanie, pójdziemy, kiedy będziesz miała na to
Para za parą
215
ochotę, ale ponieważ nawet ty nie umiesz chodzić po
wodzie, poczekajmy, aż statek dobije do przystani. - Kay
z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
- Och... - szepnęła zażenowana Shelby.
- To problem z kolacją na statku. Nie możesz wyjść, do
póki rejs nie dobiegnie końca.
- A kiedy to właściwie nastąpi? - Shelby już odzyskała
rezon i jej głos był lodowaty.
- Około dziesiątej. - Dan zerknął na zegarek. - Czeka
nas jeszcze muzyka na żywo i występy piosenkarki.
- To może wejdźmy do środka, żeby lepiej słyszeć? - za
proponowała Shelby.
- No dobrze - zgodziła się Kay, patrząc pytająco na Dana.
- Jak sobie życzysz, Kay - odparł.
Weszli do mesy, w której zbudowano małe podium dla
orkiestry i wydzielono miejsce do tańca. Zaledwie wybrali
stolik, Peter poprosił Shelby do tańca.
- Chyba nie...
- Daj spokój, Shelby - przerwała jej Kay. - Obiecuję, że
nie ruszę się stąd na krok.
Shelby niechętnie dała się poprowadzić na parkiet Pe
terowi. Gdy ponownie wziął ją w ramiona, aż westchnął
z ulgi. Powoli dochodził do wniosku, że jest zauroczony
tą kobietą.
- Na jak długo tu przyjechałyście? - szepnął.
- Na dwa tygodnie.
- Udało ci się choć raz zajrzeć do podręcznika?
- Tak, ale Kay chce, bym jej wszędzie towarzyszyła,
a Dan wciąż ją gdzieś zaprasza.
No i dobrze, pomyślał Peter, a na głos powiedział:
216
Judy Christenberry
- Cieszę się, że udało mi się spędzić z tobą trochę czasu.
Nie mam pojęcia, jak to będzie w przyszłym tygodniu, ale
chyba czeka nas dużo roboty. - Musieli przygotować się
do negocjacji ważnego kontraktu z nowym klientem.
- Nie powinnyśmy zajmować wam tyle czasu. - Shelby
spojrzała na niego przepraszająco. - Powiem o tym Kay.
- Nie, nie rób tego, bo Dan będzie niezadowolony. To
on decyduje, ile czasu przeznaczamy na zabawę, a ile na
pracę.
- Jednak przewidujesz, że w przyszłym tygodniu będzie
musiał pracować do późna.
- Bardzo możliwe. Byłem zdziwiony, że dziś skończyliśmy
pracę tak wcześnie. Tak dobrze bawiliśmy się na plaży, do
póki nagle nie odeszłaś. Chciałem cię nauczyć surfować.
- Surfujesz?
- Oczywiście. Ja się tutaj urodziłem. Od dziecka nie
rozstaję się z deską. Jeśli chcesz, chętnie cię nauczę.
- Och, byłoby wspaniale. Może uda nam się wygospo
darować trochę czasu któregoś ranka?
- To może jutro. Do południa nie planuję żadnych waż
nych spotkań. - Miał nadzieję, że Dan wybaczy mu to
małe kłamstwo.
- Na pewno? Nie chciałabym ci sprawiać kłopotu.
- To żaden kłopot. Przyjdę po ciebie o ósmej, dobrze?
- Świetnie. Jak sądzisz, nauczę się surfować?
- Na pewno.
Po odprowadzeniu pań do hotelu, Peter i Dan wra
cali razem do domu. Milczenie przerwał Peter, który
westchnął i powiedział:
Para za parą
217
- Posłuchaj, musimy pogadać.
- O czym? - Dan zaparkował przed mieszkaniem Pe
tera.
- Już czas, żebyś wyjaśnił mi całą sytuację. O co ci tak
naprawdę chodzić i do czego zmierzasz? Chyba zasłuży
łem na to, żeby poznać prawdę.
- Oczywiście, ale nie wiem, czy jesteś na nią przygoto
wany.
- Po prostu mów.
Weszli do mieszkania Petera, z którego roztaczał się
przepiękny widok na Pacyfik. Dan rozejrzał się wokół
i stwierdził:
- Co za zadziwiający porządek.
- Dzisiaj była sprzątaczka.
- No tak, wszystko jasne.
- Siadaj. Chcesz coś do picia?
- Dzięki, ale wolałbym jak najszybciej przejść do rzeczy.
- Wyglądasz, jakbyś zamierzał przyznać się do kilku
morderstw.
- Nie będzie aż tak źle, jednak kiedy poznasz prawdę,
na pewno zobaczysz mnie w o wiele gorszym świetle.
- Nie wierzę. - Peter od wielu lat podziwiał Dana. Jego
mentor po prostu nie mógł zrobić nic nagannego.
- Lepiej uwierz.
- No to powiedz wreszcie, co takiego zrobiłeś.
- Porzuciłem własne dziecko.
- Masz dziecko? Gdzie ono teraz jest?
- Nie domyślasz się?
- Skąd miałbym... - Nagle go olśniło. - To Shelby?!
-Tak.
218
Judy Christenberry
- Przecież powiedziałeś jej, że nie znałeś jej ojca.
- Skłamałem.
- Jak mogłeś?
- Nie znasz wszystkich okoliczności. - Dan westchnął
ciężko i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
- No to mi opowiedz. - Musiał poznać prawdę. Dan
właśnie spadł z piedestału i Peter nie zamierzał przejść
nad tym do porządku dziennego.
- Byłem kochankiem matki Shelby. Powiedziała mi, że
jest zabezpieczona. Okłamała mnie. Kiedy okazało się, że
jest w ciąży, poślubiłem ją. To było wyjątkowo nieudane
małżeństwo, prawdziwe piekło. Starałem się, jak mogłem,
ale nic nie pomagało. Po narodzinach Shelby przez kilka
miesięcy znów wszystko zaczęło się układać. Niestety już
wkrótce Kordelia wróciła do starych przyzwyczajeń. Zni
kała na całe noce, zostawiając maleńką córeczkę z dziesię
cioletnią Kay. Kiedy Shelby skończyła dwa lata, wystąpi
łem o rozwód. Ponieważ Kordelia nigdy nie interesowała
się córką, byłem pewien, że to mnie sąd przyzna prawa
rodzicielskie. Niestety pomyliłem się, w dodatku Kordelia
walczyła jak lew o małą, a ja miałem fatalnego adwokata
i przegrałem sprawę.
- Sądy na ogół stają po stronie matek.
- Tym razem wyrok okazał się bardzo krzywdzący dla
dziecka. Kay zawsze uważała, że to ja powinienem wycho
wywać Shelby, ale z jej zdaniem nikt się nie liczył.
- Dlatego wyjechałeś na Hawaje?
- Nie od razu. Tuż przed rozwodem moi teściowie zgi
nęli w wypadku samochodowym, dlatego Kay zamieszka
ła z nami. Po rozwodzie to na nią spadł cały ciężar opie-
Para za parą
219
ki nad Shelby. Dzięki temu mogłem częściej odwiedzać
córkę. Niestety pewnej nocy Kordelia wróciła wcześniej
i wszystko się wydało.
- Musiało być ci ciężko.
- To zbyt łagodne określenie.
- Dlatego zdecydowałeś się wyjechać?
- Wyjechałem, kiedy Kay powiedziała, że nie powinie
nem ukradkiem odwiedzać Shelby, bo to zbyt ryzykow
ne. Kordelia była szalona i nie chciałem wyprowadzać
jej z równowagi, bo bałem się, że wyładuje całą złość na
dziecku albo na Kay. Postanowiłem opuścić Cleveland. -
Wspominanie przeszłości musiało być dla Dana niezwy
kle bolesne, bo w ciągu kilku minut jakby przybyło mu
lat. - Kay obiecała zaopiekować się Shelby. Obiecała też,
że będzie do mnie regularnie pisać. Listy do niej wysyła
łem na adres jej przyjaciół. Ta korespondencja trwała, do
póki Kay mieszkała z Kordelia.
- A potem?
- Potem poszła do college'u i nawet na lato nie wracała
do domu Kordelii, chociaż często widywała się z Shelby.
- Pewnie odetchnąłeś z ulgą, kiedy wzięła Shelby na
wychowanie?
- Oczywiście. Pomagałem jej finansowo, jak tylko mo
głem.
- Czy to ty opłaciłeś studia Shelby?
- Tak, chociaż Kay też na pewno poniosła jakieś koszty.
Shelby o niczym nie wie.
- Przecież ona nawet nie ma pojęcia, że jesteś jej ojcem.
Nie miała żadnych twoich zdjęć?
- Kordelia wszystkie zniszczyła. Widywałem Shelby,
220
Judy Christenberry
kiedy była maleńkim dzieckiem, nie mogła mnie zapa
miętać. - Dan bezwiednie zwichrzył włosy. - To teraz
wiesz już wszystko. - Ruszył do drzwi.
- Zaraz, zaraz, nie tak szybko - zatrzymał go Peter.
- O co chodzi?
- Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę, tę samą, która
intryguje twoją córkę.
- A konkretnie?
- Co zmierzasz w związku z Kay?
- Uważasz, że mógłbym ją skrzywdzić?
- Nie, ale ponieważ nie wiem, do czego zmierzasz, mo
gę ci niechcący zaszkodzić. Shelby i tak jest wobec ciebie
bardzo podejrzliwa.
- Chyba już bardziej nie możesz mi zaszkodzić.
- Teraz, kiedy znam całą prawdę, spróbuję ci pomóc.
- Wątpię, czy ci się uda.
- A zatem flirtujesz z Kay tylko dla zabicia czasu? Je
stem rozczarowany...
-Nie!
- No to wyjaśnij, o co ci właściwie chodzi - zażądał Peter.
- No dobra. Tak naprawdę... sam nie wiem.
- Jak to? Musisz wiedzieć.
- Posłuchaj, zawsze bardzo lubiłem Kay. Przez lata wy
mienialiśmy listy, które właściwie miały formę pamiętni
ków. Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wiem, że to cu
downa kobieta.
- To jeszcze niczego nie wyjaśnia. Chyba się nie zako
chałeś?
- Jestem dla niej za stary. - Dan potrząsnął głową. -
Słyszałeś przecież, co powiedziała Shelby. Kay powinna
Para za parą
221
wrócić do domu, znaleźć jakiegoś porządnego faceta i za
łożyć rodzinę.
- Przecież to ty mógłbyś być tym facetem.
- Jestem od niej o dwanaście lat starszy.
- Dla niej to nie ma znaczenia. Pozwól, by sama zdecy
dowała, czy jesteś dla niej odpowiednim partnerem.
- Wiesz, jak głupio bym się czuł, gdyby mnie odrzuciła?
Przecież widzę, że nie jest mną zainteresowana.
- Skąd ta pewność?
- W ogóle ze mną nie flirtuje.
- Dziś wieczorem świetnie się razem bawiliście. Zauważy
łem też, że przeprowadziliście też jakąś poważną rozmowę.
- Wróciliśmy do bolesnej przeszłości. Dziękowałem jej
za to, że tak wspaniale zajęła się Shelby. Nie sprawdziłem
się jako ojciec.
- Zaraz, przecież Kordelia wyszła ponownie za mąż.
- Tak, ale to małżeństwo też szybko się rozpadło.
- Właściwie na co umarła Kordelia? Przecież była jesz
cze młoda.
- Młodsza ode mnie. Przedawkowała wraz z dwoma in
nymi narkomanami.
- Czy Shelby...
- Nie, Kay wszystkim się zajęła i nie powiedziała Shelby,
w jakich okolicznościach zginęła jej matka.
Peter przez chwilę porządkował wszystkie uzyskane in
formacje, a potem zapytał:
- Kay specjalnie zainicjowała tę wyprawę, żebyś mógł
poznać Shelby, tak?
- Tak. Planowaliśmy to od wielu lat, ale dopóki żyła
Kordelia, było to niemożliwe.
222
Judy Christenberry
- Przecież Shelby od dawna mieszkała z Kay. Nie pró
bowałeś się zobaczyć z córką?
- Bardzo chciałem, ale Kay prosiła, bym tego nie robił,
bo to mogłoby fatalnie wpłynąć na kontakty Shelby z mat
ką. Gdyby Kordelia dowiedziała się o mojej wizycie, mo
głaby nawet zerwać wszelkie stosunki z córką.
- Chyba już powinieneś powiedzieć Shelby, że jesteś jej
ojcem.
- Kordelia naopowiadała jej o mnie niestworzonych
kłamstw. Kay uważa, że Shelby najpierw powinna mnie
trochę poznać i wyrobić sobie opinię na mój temat.
- Nie ufa ci, bo uważa, że zwodzisz Kay.
- To nieprawda! - oburzył się Dan.
- My to wiemy, ale Shelby uważa inaczej. - Peter po
klepał przyjaciela po ramieniu. - Musisz sprawić, by cię
polubiła.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Plaża była niemal pusta, jeśli nie liczyć kilku surferów,
którzy z dala od brzegu czekali na falę. O ósmej godzinie
turyści jeszcze spali, zwłaszcza tutaj, z dala od Waikiki.
- Naprawdę uważasz, że nauczę się surfować? - Shelby
zaśmiała się nerwowo.
- Oczywiście - zapewnił ją Peter, wjeżdżając na parking.
- Jestem świetnym nauczycielem. A ty, jak wspomniała mi
Kay, jesteś wysportowana. - Wyjął z bagażnika kamizelkę
ratunkową. - Mimo wszystko załóż to.
- Po co?
- Bo gdyby coś ci się stało, Kay z pewnością by mnie za
biła. Poza tym jeśli wpadniesz do wody, dzięki kamizelce
od razu cię namierzę.
- Nie przejmuj się tak bardzo wszystkim, co mówi Kay.
No dobra, będę posłuszna, bo rzadko zdarza się, by ktoś
udzielał darmowych lekcji surfingu.
- Hm... - mruknął, wyjmując deski. - Nie powiedzia
łem, że są darmowe.
- To ile sobie liczysz?
- Nie biorę gotówki, przyjmuję zapłatę w buziakach.
Shelby przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona, a po
tem, ku jego zaskoczeniu, podjęła grę.
224
Judy Christenberry
- Pozwól, że sama po lekcji ocenię, na ile buziaków za
służyłeś.
- Postaram się wypaść jak najlepiej. Chodźmy do wody.
Peter nie mógł oderwać oczu od Shelby. Jednoczęścio
wy kostium podkreślał wszystkie walory jej figury. Peter
doszedł do wniosku, że pozostali surferzy zbyt natarczy
wie gapią się na Shelby.
Gdy weszli głębiej, położył deskę na wodzie i zaczął
uczyć Shelby, gdzie powinna stanąć.
Potem usiadł na desce i posadził Shelby przed sobą.
Wiosłowali rękami, kierując deskę wprost na falę. Shel
by odruchowo przyciskała się do Petera, co sprawiało mu
dużą przyjemność.
Po chwili otoczyli ich surferzy, znajomi Petera.
- Hej, Peter, przedstaw nas tej młodej damie - powie
dział jeden z nich.
- To jest Shelby. Przyjechała tu na wakacje.
- Cześć, Shelby! - krzyknęli chórem.
Kiedy uśmiechnęła się i pomachała do nich, podpły
nęli bliżej.
- Jeśli naprawdę chcesz nauczyć się surfować, chętnie
się tym zajmę - powiedział jeden z nich.
- Nie trzeba, Johny - ostudził Peter jego zapał. - Ja je
stem nauczycielem Shelby. - Nakierował deskę na kolej
ną falę.
- Peter, może chcesz sam trochę popływać? Mogę po
siedzieć na plaży i popatrzeć, co robisz.
- Będę miał na to dość czasu, kiedy wrócisz do Cleve-
landu. Poza tym nigdy nie zostawiłbym cię samej na plaży,
bo nie mogłabyś się opędzić od tych kolesi.
Para za parą
225
- Chyba przesadzasz - roześmiała się Shelby.
Przez następne dwie godziny świetnie się bawili. Shelby
była pojętną uczennicą, a co jeszcze ważniejsze, świetnym
kompanem. Zniknęła gdzieś spięta, ostrożna i podejrzli
wa kobieta i pojawiło się jej słodkie, seksowne alter ego.
Coraz bardziej mu się podobała.
- Było cudownie - powiedziała Shelby, gdy wsiadali do
samochodu. - Dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł i nie by
ło w tym krzty przesady. Uwielbiał jej dotykać, a podczas
surfowania mógł to robić zupełnie bezkarnie. - Świetnie
sobie poradziłaś.
- Dzięki. Wiesz, chyba terapia, na którą posłała mnie
kiedyś Kay, wyszła mi na dobre. To było dziesięć lat temu,
w szczególnie trudnym dla mnie okresie. Te sesje doda
ły mi siły i pewności siebie, nauczyły patrzeć na sprawy
z dystansu.
- Wierzę. Skoro zamierzasz być prawnikiem, pewność
siebie bardzo ci się przyda. - Oczyma wyobraźni zobaczył,
jak Shelby wygłasza płomienną mowę przed ławą przysię
głych. Czy którykolwiek z sędziów zdołałby się jej oprzeć?
- Zamierzam specjalizować się w prawie handlowym.
- Aha. Posłuchaj, Dan potrzebuje prawnika. Mogłabyś
przyjąć tę posadę i zostać na Hawajach. Nie muszę chyba
dodawać, że mnie osobiście zachwyciłby taki obrót spraw.
- Miło mi to słyszeć, Peter, ale Dan nie przyjąłby mnie
do pracy tylko po to, żeby sprawić tobie przyjemność.
Najpierw sprawdziłby moje kwalifikacje, a ty o nich też
nic nie wiesz. Owszem, nieźle sobie radzę jako początku
jąca surferka, ale to trochę za mało.
226
Judy Christenberry
- To może zapytamy Dana? - zaproponował Peter i za
miast do hotelu, skręcił w jakąś boczną drogę.
- Co robisz? Obiecałam Kay, że wrócę koło południa.
- Hm, obiecałem Danowi, że cię przywiozę, bo chciałby
z tobą pogadać bez obecności Kay.
- Dlaczego?
- Sam ci wszystko wyjaśni, ale ja też będę przy tej roz
mowie. - Widząc, że Shelby trochę się zdenerwowała,
szybko ją uspokoił: - Nic ci nie grozi, naprawdę.
- To dla mnie oczywiste, nie wiem tylko, o czym mógł
by chcieć ze mną rozmawiać. Zaraz... chodzi o Kay?
Mam rację?
Peter na wszelki wypadek docisnął pedał gazu, by szyb
ciej dotrzeć do domu Dana. Nie miał ochoty odpowiadać
na kłopotliwe pytania.
- Chwileczkę! Nie zamierzam rozmawiać z nim o Kay.
Nie zrobię niczego za jej plecami.
- Shelby, Dan ci wszystko wytłumaczy. Obiecuję, że ni
gdy nie skrzywdzi Kay, on nie jest takim człowiekiem.
Dalsza podróż upłynęła w milczeniu. Shelby siedziała
sztywno wyprostowana, patrząc wprost przed siebie. Mi
ły nastrój, który towarzyszył im podczas zabawy na plaży,
bezpowrotnie się ulotnił.
Odezwała się, dopiero gdy Peter zaparkował przed do
mem Dana.
- Myślałam, że pojedziemy do biura.
- Nie, Dan poprosił, bym przywiózł cię do jego domu.
Peter wiedział, że choć Shelby tego nie okazuje, jest
pod dużym wrażeniem. Nic dziwnego, bo Dan miał prze
piękny dom wprost na plaży. Budynek otoczony był pal-
Para za parą
227
mami i gęstymi zaroślami. W środku prezentował się jesz
cze lepiej.
- No chodź, Shelby. Dan ma naprawdę piękny dom.
Spodoba ci się.
Niechętnie wysiadła z samochodu.
Peter postanowił nie reagować na zmianę jej nastroju.
Trudno, tym będzie się musiał zająć Dan.
Wchodząc do domu Dana, Shelby miała wrażenie, że
wkracza na terytorium wroga. Dan chyba do reszty stra
cił rozum, jeśli wyobrażał sobie, że będzie knuła przeciw
ko Kay.
Peter nacisnął dzwonek, a potem czekali w milczeniu,
aż ktoś otworzy. Po chwili na progu pojawiła się Hawajka.
Uśmiechnęła się szeroko na widok Petera.
- Cześć, Betty. Czy zastaliśmy Dana?
- Oczywiście, już na was czeka. Proszę za mną.
Weszli do domu. Betty zaprowadziła ich do ogromnego
salonu, który zajmował cały parter. Olbrzymie okna sięga
jące sufitu wychodziły wprost na plażę. Shelby aż zaparło
dech z wrażenia.
- Przepiękny pokój - szepnęła.
- Dziękuję, Shelby - odparł Dan, który nagle pojawił
się w progu.
- Nie zauważyłam, jak wchodzisz.
- Wiem. Dziękuję ci, Betty. - Hawajka skinęła głową
i wyszła. - Betty jest moją gospodynią. Bardzo się o mnie
troszczy. - Wskazał na pokrytą poduszkami sofę zwróco
ną w stronę Pacyfiku. - Może usiądziemy?
- Dziękuję, raczej nie - odparła Shelby sztywno. - Nie
228
Judy Christenberry
powiem ci o Kay niczego, czego byś sam już nie wiedział.
Nie zamierzam spiskować za jej plecami.
- Nawet dla jej własnego dobra?
- Co masz na myśli?
- Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw usiądź - popro
sił Dan.
Posłuchała go, a Peter poszedł w jej ślady. Obaj z Da-
nem zdawali sobie świetnie sprawę, że Shelby wciąż czuje
się nieswojo.
Dan usiadł na krześle i nachylił się w ich stronę.
- Wiele myślałem o tym, co mi powiedziałaś.
- A co takiego powiedziałam?
- No, że Kay jest nadal bardzo młoda i powinna wyjść
za mąż, mieć własną rodzinę. Nigdy nie myślałem o tym
w ten sposób. Postrzegałem ją jako bardzo silną i niezależ
ną osobę. Zapomniałem, że całe życie jeszcze przed nią.
- To prawda. - Nadal patrzyła na niego podejrzliwie, lecz
musiała przyznać, że udało mu się trochę ją uspokoić.
- Martwię się tylko, że ona nie myśli o swojej przyszło
ści. Nie szuka partnera, nie chodzi na randki.
Shelby odebrała te słowa jako krytykę Kay i znów się
zachmurzyła. Buńczucznie uniosła głowę, gotowa bronić
ciotki.
- Kiedy wrócimy do Clevelandu, postaram się coś zro
bić w tej sprawie.
- Znasz wielu mężczyzn w wieku Kay? - zainteresował
się Dan.
- Nie, ale na pewno jakichś znajdę.
Gdy Dan uśmiechnął się do niej, Shelby odebrała to
jako złośliwość.
Para za parą
229
- Znam kilku takich facetów i chyba mógłbym pomóc
znaleźć Kay odpowiedniego partnera.
- To bardzo miłe z twojej strony - odparła Shelby po
chwili zastanowienia. - Doceniam twoją troskę, ale chy
ba zapomniałeś, że wszyscy mężczyźni, których znasz,
mieszkają na Hawajach.
- Wiem, że nie chcesz, by Kay tu została, ale w życiu
różnie bywa. A jeśli właśnie tutaj odnajdzie swoje szczęś
cie? Co wtedy?
- Zrobiłabym wszystko, żeby była szczęśliwa - odparła
impulsywnie. - Rozumiem, do czego zmierzasz. - Mu
siała niechętnie przyznać, że w słowach Dana było spo
ro racji. Ona też martwiła się tym, że stoi na drodze do
szczęścia Kay. Ciotka wiele dla niej poświęciła, a przecież
powinna mieć już własną rodzinę. Kay zapewne nie ze
chce osiąść na Hawajach, ale nic nie stoi na przeszkodzie,
by umówiła się na kilka randek.
- W porządku. Betty zdąży na jutro wszystko przygo
tować. Dzisiaj podczas lunchu zaproszę ciebie i Kay na
małe przyjęcie.
- Podczas lunchu? - spytała zdziwiona Shelby.
- Tak. Zadzwoniłem rano do Kay i powiedziałem, że
poślę po nią samochód. Zaraz powinna do nas dołączyć.
- Szkoda, że o tym nie wiedziałam. Wolałabym się prze
brać.
- Kay obiecała, że coś ci przywiezie.
- Zakładałeś, że od razu zgodzę się na takie rozwiąza
nie, prawda? - spytała Shelby nieco napastliwie.
- Myślisz bardzo logicznie, ale masz też gorące serce.
Wiem, że chcesz jak najlepiej dla Kay. - Gdy rozległ się
230
Judy Christenberry
dzwonek do drzwi, Dan ruszył do wyjścia. - To musi być
Kay. Berty, sam otworzę.
Ledwie zostali sami, Peter nachylił się do ucha Shelby
i szepnął:
- Podjęłaś mądrą decyzję, Shelby. Dan naprawdę chce
pomóc Kay.
- Wiem.
- Och, Dan, jak tu cudownie! - krzyknęła Kay, wcho
dząc do środka.
- Dziękuję. Miło mi, że ci się podoba.
- Czy przywiozłaś mi ubranie na zmianę? - spytała
Shelby, kiedy już przywitała się z Kay.
- Oczywiście, ale niestety nie mogłam przywieźć nic
dla Petera.
- Mam jakieś ubranie w samochodzie, zaraz po nie pójdę.
- Dan, mógłbyś wskazać mi najbliższą łazienkę? Chcia
łabym się przebrać - powiedziała Shelby.
Dan zawołał Betty.
- Shelby musi się przebrać. Mogłabyś zaprowadzić ją do
sypialni?
- Oczywiście. Proszę za mną.
Kay przez chwilę odprowadzała ją wzrokiem, a potem
spytała Dana:
- Co się dzieje? Shelby ma niewyraźną minę.
- Ja nic nie zauważyłem.
- Wydała mi się jakaś przygaszona.
- Na pewno zmęczyła ją lekcja surfingu. - Gdy zoba
czył przechodzącą przez hol gospodynię, poprosił: - Bet
ty, przynieś, proszę, soki. Peter i Shelby są na pewno bar
dzo spragnieni.
Para za parą
231
- Oczywiście, proszę pana.
- Masz bardzo miłą gospodynię - stwierdziła Kay, roz
glądając się wokół. - Dom jest idealnie utrzymany.
- Masz rację, kochanie. - Dan uśmiechnął się. - Betty
nieźle mnie wytresowała. Już nie jestem takim bałagania
rzem jak kiedyś.
- Chylę przed nią czoła. Nie sądziłam, że kiedykolwiek
się zmienisz.
- Uczę się powoli, ale skutecznie.
Do salonu wrócili Shelby i Peter, a zaraz za nimi weszła
Betty z napojami.
- Cudownie! - ucieszyła się Shelby.
- Na pewno jesteście też bardzo głodni. - Betty
uśmiechnęła się domyślnie. - Niedługo podam lunch.
- Usiądźmy na patio - zaproponował Dan.
Gdy już wszyscy usadowili się wygodnie w głębokim
cieniu, dodatkowo chłodzeni przez morską bryzę, Dan
wspomniał, że zaprosił na jutro kilku przyjaciół. Wyraził
nadzieję, że Kay i Shelby również zjawią się na przyjęciu.
- Dan, nie musisz spędzać z nami każdego dnia - po
wiedziała Kay.
- Nie muszę, ale bardzo chcę. Poza tym przy tej okazji
poznasz wszystkich moich przyjaciół. Przyjdziesz?
- A ty, Shelby? - spytała Kay.
- Z chęcią. Na pewno będzie bardzo miło.
- Może powinnyśmy pomóc Betty w przygotowaniach?
- zaproponowała Kay.
- Spytamy o to, kiedy Betty przyniesie lunch - odparł
Dan.
Chwilę potem gospodyni weszła na patio z ogromną
232
Judy Christenberry
tacą pełną jedzenia. Gdy podawała lunch, Dan wspomniał
jej o propozycji Kay. Berty zerknęła na Dana, a kiedy ten
nieznacznie kiwnął głową, przyjęła ofertę pomocy.
- Po lunchu przejdziemy do kuchni i wszystko obgada-
my - powiedziała Kay.
Jedzenie było wspaniałe. Podczas posiłku toczyła się
żywa konwersacja. Kay obserwowała ukradkiem Shelby,
ale nie zauważyła nic niepokojącego. Widocznie siostrze
nicy poprawił się humor.
Gdy skończyli jeść, Kay i Shelby zaniosły brudne na
czynia do kuchni.
- Ależ, proszę pani, to należy do moich obowiązków
- zaprotestowała Betty.
- W porządku, Betty. Przynajmniej w ten sposób od
wdzięczymy ci się za wspaniały posiłek. Nie jadłam tu nic
równie smacznego.
- Dziękuję, proszę pani. - Gospodyni uśmiechnęła się
do niej.
Potem zaczęły się naradzać, która co zrobi. Kay i Shelby
postanowiły przyjechać jutro koło trzeciej, by zdążyć na
czas z przygotowaniami do przyjęcia.
Kiedy skończyły naradę, Kay poprosiła Petera, by od
wiózł je do hotelu.
- Obiecałam Shelby, że będzie miała trochę czasu na
naukę, dlatego powinnyśmy wracać. Dan, dziękuję za cu
downy lunch. Masz przepiękny dom.
- Cieszę się, że ci się podoba. Jesteś tu zawsze mile wi
dzianym gościem.
Wsiedli we trójkę do sportowego, niezbyt wygodnego
dla trzech osób samochodu Petera, i ruszyli do hotelu.
Para za parą
233
- Dziękuję za dzisiejszy poranek - powiedział Peter, po
magając Shelby wysiąść.
- To ja dziękuję. Okazałeś się wspaniałym nauczycielem.
- Musnęła ustami jego policzek i szybko się odsunęła.
- futro możemy to powtórzyć.
- Jutro nie, ale kiedy indziej bardzo chętnie.
Gdy weszły do hotelu, Kay zauważyła:
- Wyglądał na trochę rozczarowanego.
- Rano świetnie się bawiliśmy. Nie musiał iść do pracy,
nic więc dziwnego, że ponownie mnie zaprosił.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Nie wygląda na
próżniaka. Po prostu lubi twoje towarzystwo.
Shelby wzruszyła ramionami i szybko zmieniła temat:
- W co ubierzemy się na przyjęcie? Może powinnyśmy
wybrać się na zakupy?
- Z największą przyjemnością. - Kay natychmiast się
ożywiła.
Przez godzinę buszowały w hotelowych butikach,
wreszcie obie wybrały odpowiednie kreacje.
- Świetna sukienka, Kay. Wyglądasz bardzo seksownie,
no i o wiele młodziej. Na jakieś dwadzieścia dziewięć lat
- powiedziała Shelby.
- Skoro tak, to na pewno jutro ją włożę. - Przywoła
ła windę i nagle zawołała: - Zobacz, Shelby, dzisiaj w na
szym hotelu urządzają luau. Pójdziemy?
- Jasne. Bez tego pobyt na Hawajach się nie liczy.
- Może zaprosimy też Dana i Petera? Oni bez przerwy
organizują nam czas.
- Czemu nie - odparła Shelby, widząc podekscytowa
nie na twarzy ciotki.
234
Judy Christenberry
Kay poszła zadzwonić do Dana, a po powrocie oświad
czyła:
- Przyjadą. - Przez chwilę miała wrażenie, że Shelby
nie jest z tego zadowolona. Nie, to tylko zmęczenie, uspo
koiła się natychmiast. - Jedź na górę, a ja kupię bilety.
- Mam ci teraz dać pieniądze?
- Nie. Załatwimy to później. - Oczywiście nie zamie
rzała przyjmować od Shelby pieniędzy.
Załatwiła bilety, a potem wstąpiła do jednego ze skle
pów, by kupić ulubioną czekoladę Shelby. Wiedziała, że
siostrzenica lubi mieć coś słodkiego pod ręką.
Wracając do pokoju, zastanawiała się, czy dobrze zro
biła, namawiając Shelby na te wakacje. Przecież siostrze
nica nie chciała jechać, a poza tym wydawała się cały czas
trochę spięta. Mimo wszystko należała się jej chwila od
dechu, bo śmierć matki to traumatyczne przeżycie, a stu
dia prawnicze są bardzo wyczerpujące.
Pragnęła z całego serca, by Shelby zapomniała o smut
nej przeszłości i z optymizmem wkroczyła w nowe życie.
Może powinnyśmy poważnie porozmawiać, zastana
wiała się. Zawsze szczerze się sobie zwierzały.
Szczerze mówiąc, Kay brakowało tych rozmów od serca.
Podczas pobytu na Hawajach przez większość czasu towa
rzyszyli im Dan i Peter. Może Shelby też tego brakuje.
Pora na babskie pogaduszki przy czekoladzie, uznała
Kay, wchodząc do pokoju.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mam nadzieję, że Kay mi wybaczy, rozmyślała Shelby.
Czy popełniła błąd, przystając na plan Dana? Czy powin
na ostrzec ciotkę? Nie, lepiej nie. Zresztą to nieodpowiedni
moment. Kay rozprawiała z werwą, podjadając czekoladę.
Nie warto psuć tej milej atmosfery. Jeżeli jednak plan Dana
się powiedzie i Kay zdecyduje się osiąść na Hawajach, sa
motny powrót do Clevelandu będzie bardzo bolesny.
Jednak, jak słusznie zauważył Dan, Kay miała prawo
do własnego życia. Już i tak zbyt długo się poświęcała
i nadszedł czas, by się jej za to odwdzięczyć.
Myśl, że może stracić jedyną rodzinę, była dla Shelby
nie do zniesienia. Samotne życie w Clevelandzie...
- Czy coś się stało? - zaniepokoiła się Kay.
- Nie. A dlaczego pytasz?
- Bo nie zjadłaś nawet kawałka czekolady, a przecież to
twoja ulubiona.
- Po prostu myślę o sprawie, o której teraz czytam. Cie
kawe, czy prawo na Hawajach bardzo się różni od tego,
które obowiązuje w Ohio.
- Nie mam pojęcia, kochanie. Na pewno znajdziesz te
informacje w jakiejś książce. A co, rozmyślasz o przepro
wadzce na Hawaje?
236
Judy Christenberry
- Sama nie wiem. Tutaj jest tak pięknie. - Shelby zmu
siła się do uśmiechu.
- Owszem. Dan ma wspaniały dom, prawda?
- Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła sobie pozwo
lić na równie luksusową rezydencję.
- Ani ja, ale marzenia nic nie kosztują.
Podczas wspólnej podróży do hotelu Peter zapytał Dana:
- Znalazłeś już prawnika?
- Zgłosił się jeden kandydat. Dlaczego pytasz? Grozi
nam jakiś proces, o którym nie wiem?
- Nie. Pytam, bo Shelby wspomniała, że chciałaby się
zająć prawem handlowym.
- Tak? Nie miałem o tym pojęcia.
- Wspominam o tym na wszelki wypadek. - Peter
uważnie obserwował przyjaciela.
- Co takiego?
- Nie chciałbyś, by córka pracowała w twojej firmie?
Byłoby miło.
- Miło? Dla kogo? Dla ciebie czy dla mnie?
- Przestań, przecież wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem. Chciałbym spędzać więcej czasu z Shelby i do
brze ja poznać. Jednak ona nie zostanie na Hawajach, chy
ba że ze względu na Kay. Albo obie, albo żadna.
- Może na jutrzejszym przyjęciu Kay pozna kogoś in
teresującego.
- Może. - Dan spochmurniał.
Przez resztę drogi obaj milczeli. Peter bacznie obser
wował Dana, zastanawiając się, co też wprowadziło go
w tak kiepski nastrój. Czyżby myśl, że Kay pozna jutro
Para za parą
237
interesującego mężczyznę? Świetnie go znał. Przez ostat
nich siedem lat byli prawie nierozłączni. Dałby sobie gło
wę uciąć, że Dan jest zakochany w Kay, choć chyba sobie
tego jeszcze nie uświadamia.
Zresztą teraz zapewne jego myśli zaprzątała Shelby.
Uznała co prawda, że Dan jest za stary dla Kay, ale ona po
prostu nie wiedziała, jak młody duchem jest jego przyja
ciel. Muszę coś zrobić w tej sprawie, postanowił.
Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Już sama myśl o Shelby
sprawiła mu niezwykłą przyjemność. Gdy uczył ją surfować,
nie mógł oderwać od niej oczu. Chciał, by została na Hawa
jach, może nawet bardziej, niż pragnął tego Dan.
Po przyjeździe do hotelu Dan poszedł zadzwonić do
pokoju pań i po powrocie oznajmił:
- Shelby obiecała, że za chwilę zejdą.
- Dobrze - odparł na pozór spokojnie Peter, choć nie
mógł się już doczekać, kiedy zobaczy Shelby. Czy Dan od
czuwał to samo w stosunku do Kay? Nie, Dan właściwie
już się poddał.
- Cześć. Przyjechaliście trochę z wcześnie - powitała
ich Kay, która wraz z Shelby zeszła do holu.
- Chcemy jak najdłużej cieszyć się waszym towarzy
stwem. - Dan uśmiechnął się trochę sztucznie.
- Ale z ciebie flirciarz! - krzyknęła Kay. - Aż dziw, że
żadna kobieta cię jeszcze nie usidliła.
- Kilka próbowało, ale jakoś udało mi się umknąć.
- Luau zacznie się za kilkanaście minut. Chodźmy do
baru na drinka.
- Z przyjemnością. - Dan ujął Kay pod ramię.
- Shelby, my też pójdziemy? - spytał Peter.
238
Judy Christenberry
- Oczywiście.
- Wydajesz się bardzo zamyślona.
- Nie. Po prostu nie mogę się już doczekać luau.
- Nigdy na żadnym nie byłaś?
- Sądzisz, że w Clevelandzie co wieczór urządzamy ha
wajskie wieczorki? - Spojrzała na niego zdziwiona.
- No tak, przepraszam. To było głupie pytanie.
- Widać co innego zaprzątało twoje myśli. Ciekawe co?
- Wolałabyś nie wiedzieć.
- Naprawdę?
- Pogadamy o tym później - szepnął. Miał nadzieję, że
idący przed nimi Kay i Dan nie usłyszeli tej rozmowy.
W barze Shelby i Peter zamówili wodę mineralną.
- Nie chcesz żadnego mocniejszego drinka? - Spojrzała
na niego zdziwiona.
- Nie, mam ochotę na wodę - odparł zwięźle.
Dan i Kay popijali wino i rozmawiali o luau.
- Będziesz musiała spróbować poi. - Skrzywił się
komicznie.
- Czy jest smaczne?
- Powiedzmy, że bardzo oryginalne. Przyrządza się je
z gotowanych bulw taro. Niektórzy twierdzą, że w smaku
przypomina jadalne kasztany.
- W takim razie spróbuję. To jedyna okazja, bo pewnie
już nigdy więcej nie przyjadę na Hawaje.
- Nie wiadomo. - Dan nagle posmutniał.
- Chyba powinnaś też nauczyć się hula - zasugerowa
ła Shelby.
- Raczej nie chcę. - Kay wyraźnie się zmieszała. - To
taki dziki, nieokiełznany taniec.
Para za parą
2 3 9
- Przecież jesteś na wakacjach - nie ustępowała Shelby.
-To najlepszy czas na różne szaleństwa.
- Mogę was tego nauczyć - zaproponował Peter.
- Umiesz tańczyć hula? - zdziwiła się Shelby.
- Trochę. Kiedyś spotykałem się z tancerką.
- 1
co, zdradziła c i wszystkie sekrety?
- Jasne.
- To może podzielisz się z nami swoją wiedzą? - zain
teresował się Dan.
- Jak to, to ty nie umiesz tego tańczyć? - zdumiała się
Kay.
- Cóż, nie kochałem się w żadnej tancerce.
- W takim razie Peter wszystkich nas nauczy hula - po
stanowiła Shelby.
- Chwileczkę. Nie powiedziałem, że chcę się nauczyć,
tylko że chcę poznać sekret. To ty i Kay powinnyście sza
leć na parkiecie.
- Tchórz - zażartowała Kay.
- Zobaczymy, jak ci pójdzie.
- Chyba nie wciągną nas siłą na scenę? - Kay trochę się
przestraszyła.
- Na pewno wciągną. Już nie mogę się doczekać. - Dan
zatarł ręce.
- Nie przejmuj się - uspokoiła ją szeptem Shelby. - Mo
że będą jacyś ochotnicy.
- Świetnie sobie poradzicie, o ile oczywiście zdradzę
wam ten sekret - powiedział Peter.
- Oby był coś wart - mruknęła Shelby pod nosem.
- To nic wielkiego. Trzymasz prosto plecy i poruszasz
tylko biodrami.
240
Judy Christenberry
- I to wszystko? - Kay i Shelby spojrzały na niego z nie
dowierzaniem.
- Cóż, nigdy nie próbowałem - wyznał Peter.
- W takim razie zgłoś się na ochotnika - poradziła
z uśmiechem Shelby.
- Nie mam szans. Zapraszają na scenę przede wszyst
kim kobiety.
- Sprzedałeś nam sekret, który jest niewiele wart. Już
ja się postaram, żeby tym razem zrobili wyjątek. - Kay
uśmiechnęła się promiennie.
Luau odbywało się na plaży. Kay i Shelby próbowały
wszystkich potraw, nawet poi, które smakowało lepiej, niż
wyglądało.
Potem na scenę weszła przepiękna Hawajka, by zade
monstrować taniec hula.
Kay i Shelby nie mogły oderwać od niej wzroku. Gdy
Hawajka zaprosiła wszystkich chętnych na scenę, Kay
i Shelby spojrzały na siebie, a potem ruszyły do tańca.
W pewnym momencie Shelby szepnęła coś do tancerki,
a ta kiwnęła głową i podeszła do mikrofonu.
- Gorąco zapraszam pana Petera Campbella, by do nas
dołączył.
Peter najchętniej ukryłby się pod ziemią, ale Dan ocho
czo skinął na rozglądającą się hostessę. Po krótkiej namo
wie Pete zgodził się wejść na scenę.
- Nie daruję ci tego, Shelby - mruknął do niej.
Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi.
Tancerka pokazała im kilka podstawowych kroków,
a potem odwróciła się twarzą do publiczności. Peter pa-
Para za parą
241
trzył jak zahipnotyzowany na Shelby. Odziana w spód
niczkę z trawy, poruszała biodrami tak zmysłowo, że zro
biło mu się gorąco.
- Dołącz do nas! - krzyknęła tancerka.
Postanowił udawać, że nie słyszy, niestety dziewczy
na wyraźnie wskazała go palcem. Rzucił Shelby zgnę
bione spojrzenie, po czym z ociąganiem dołączył do
tancerzy.
-Muszę cię trochę podszkolić. - Tancerka podeszła
i położyła dłonie na jego biodrach.
Peter najchętniej zapadłby się pod ziemię. Co gorsza Dan,
zamiast wesprzeć go moralnie, dostał ataku histerycznego
śmiechu. Urażony w swej dumie Peter postanowił poka
zać wszystkim, na co go stać i zaczął rytmicznie poruszać
biodrami.
- Świetnie ci poszło, Peter - pochwaliła go tancerka,
kiedy skończyli.
- Dzięki. - Miał nadzieję, że Shelby usłyszała tę po
chwałę.
- A zatem naprawdę znasz sekret tańca hula - z uśmie
chem skomentowała Shelby.
Trzymając się za ręce, zeszli ze sceny. Gdy doszli do
stolika, Peter spojrzał z wyrzutem na Dana i powiedział:
- Chyba jesteś mi winien przeprosiny.
- Pewnie tak - przyznał Dan. - Nie miałem wątpliwo
ści, że Shelby i Kay świetnie sobie poradzą, ale twój talent
sceniczny jest dla mnie prawdziwym zaskoczeniem.
- Dziękuję. - Peter z godnością skinął głową.
Na scenie tancerze rozpoczęli następny pokaz. Tym ra
zem był to taniec z pochodniami i nożami.
242
judy Christenberry
- Dobrze, że tym razem nie wciągnęli nikogo na scenę
- szepnęła Shelby.
- Racja, bo niezbyt dobrze sobie radzę z ostrymi na
rzędziami.
- Ja też nie. - Shelby zaśmiała się. - Czy jeszcze się na
mnie gniewasz?
- Owszem, ale kilka buziaków załatwi sprawę.
- Ojej, nie wiedziałam, że aż tak bardzo cię zraniłam.
- Przecież cię ostrzegałem.
- To co proponujesz? Mam cię pocałować tutaj, przy
wszystkich?
- Wolałbym romantyczny spacer po plaży. Te pokazy
zazwyczaj kończą się zbiorowymi tańcami albo występem
jakiegoś piosenkarza. To chyba możemy już sobie daro
wać, prawda.
- Dobra. Zapytam tylko Kay, czy nie ma nic przeciw
ko temu.
- Nie jesteś dzieckiem i nie musisz pytać o pozwo
lenie.
- Oczywiście, chcę tylko, by Kay dobrze się czuła.
- Uwierz mi, poradzi sobie. Zresztą rób, jak uważasz.
Na scenę wszedł piosenkarz. Shelby szeptała przez
chwilę z Kay, a potem wstała. Gdy Peter się nie ruszył,
spojrzała na niego zdziwiona i rzuciła:
- Idę. - Poderwał się od stolika i wziął ją za rękę.
- Co się dzieje? - spytał Dan, patrząc za oddalającymi
się Peterem i Shelby.
- Poszli na spacer po plaży. Powiedziała, żebym na nią
nie czekała.
Para za parą
243
- Uważa nas za starców, którzy zaraz pójdą spać? - spy
tał Dan, nie kryjąc sarkazmu.
- Co ty gadasz. Shelby po prostu nie chce, żebym się
o nią martwiła.
- A zatem masz teraz czas dla siebie i możesz robić, co
chcesz.
- Oczywiście, chociaż nie bardzo wiem, na co mam
ochotę.
- Proponuję przechadzkę po plaży.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że pójdziemy w przeciw
nym kierunku niż Peter i Shelby.
- Nie wykazujesz zbyt wiele entuzjazmu.
-Obiecuję, że na plaży będę bardziej towarzyska. -
Z trudem powstrzymała uśmiech.
- Brzmi obiecująco. - Dan mrugnął do niej wesoło.
- Plaża w blasku księżyca wygląda bajkowo - westchnę
ła Shelby.
Trzymając się za ręce, szli powoli brzegiem morza.
- Nie jest nawet w połowie tak piękna jak ty.
- Och, Peter, nie przesadzaj, chociaż miło, że to powie
działeś.
- Ślicznie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami. Mam
ochotę wziąć cię w ramiona i nigdy nie puścić.
- Nic z tego, Peter. Niedługo wracam do Clevelandu.
Przywiozę do domu cudowne wspomnienia. - Shelby by
ła w tej chwili szczęśliwa, jednak myśl o rozstaniu z Pete
rem napawała ją smutkiem.
- W takim razie, kochanie, muszę się postarać, żebyś
miała co wspominać. - Pociągnął ją w stronę palm.
244
Judy Christenberry
- Chciałabym z tobą porozmawiać o Shelby - powie
działa Kay podczas spaceru po plaży.
- Jak myślisz, w którą stronę poszli? - Dan ujął Kay za
rękę.
- Myślę, że tam.
- No to my idziemy w przeciwną.
- Czego oczekujesz od Shelby? Chciałbyś, żeby tu zosta
ła? - spytała po chwili milczenia.
- Zrobi, co uzna za stosowne. A dlaczego pytasz? Wspo
mniała coś na ten temat?
- Dziś spytała, mnie, czy wiem, jak bardzo tutejsze pra
wo różni od tego obowiązującego w Ohio.
- I co jej odpowiedziałaś?
- Prawdę, czyli że nie mam o tym pojęcia i że powinna
poszukać książek na ten temat.
- Bardzo słusznie. - Pocałował ją w skroń.
- Po prostu nie wiem, czego oczekujesz. Czy mam ją za
chęcać do pozostania na Hawajach?
- Przecież nie wróciłabyś do Clevelandu bez niej. Na
wet nie umiem sobie tego wyobrazić.
- Tak, to byłoby trudne dla nas obu, ale musiałabym
uszanować jej decyzję. Shelby jest przecież dorosła, a po
za tym chyba naprawdę polubiła Petera, choć początek tej
znajomości tego nie zapowiadał.
- Gdyby tak się stało, po powrocie do domu czułabyś
się bardzo samotna.
- Oczywiście. Bardzo bym tęskniła za Shelby, ale...
mam przyjaciół.
- Naprawdę? Na przykład kogo?
Spojrzała na niego ze złością i krzyknęła:
Para za parą
245
- Co takiego? Mam ci wymienić moich przyjaciół, że
byś mi uwierzył? To przesłuchanie?
- Spokojnie, nic z tych rzeczy. Wiesz co, mam lepszy
pomysł. Może ty też zostaniesz na Hawajach? Spotkasz
jakiegoś miłego mężczyznę, wyjdziesz za mąż, urodzisz
dzieci i nauczysz je tańczyć hula.
- Nie bądź śmieszny! - Puściła jego dłoń i energicznie
ruszyła naprzód.
- Peter - szepnęła Shelby, gdy zaczął pokrywać poca
łunkami jej szyję. - Chyba powinniśmy przestać. Po co
przysparzać sobie bólu przy pożegnaniu. Nie róbmy ni
czego, czego byśmy potem żałowali.
- Kochanie, jak mógłbym żałować tych słodkich pocałun
ków? Wiesz co, mam lepszy pomysł. Zostań na Hawajach.
- Nie mogłabym opuścić Kay. Poza nią nie mam żad
nej rodziny.
- A jeśli ona na jutrzejszym przyjęciu spotka kogoś in
teresującego, to co wtedy? - Uniósł delikatnie jej brodę.
- Nie wiem. Może wtedy przedłużymy nasz pobyt o kil
ka dni, żeby mogła lepiej poznać tego mężczyznę. Z dru
giej jednak strony przecież nikt nie podejmuje tak szybko
ważnych życiowych decyzji.
- Ja mógłbym podjąć taką decyzje nawet dzisiaj.
- Nie gadaj głupstw. Na pewno umawiałeś się z wielo
ma kobietami, ale czy którąś z nich chciałeś poślubić po
tygodniowej znajomości?
- A zatem nie wierzysz w miłość od pierwszego wej
rzenia?
- Nie wierzę, tak samo jak ty. Rozmawialiśmy o tym
246
Judy Christenberry
podczas pierwszego spotkania. Czyżbyś zapomniał? Wy
obrażam sobie, co wtedy o mnie myślałeś.
- Tylko tyle, że nie zachowujesz się zbyt przyjacielsko.
A co chciałabyś usłyszeć? Że uznałem cię za brzydulę? -
spytał zaczepnie.
- Och, nie sądzę, że w ogóle zwróciłeś uwagę na mój
wygląd.
- Zwróciłem, ale ujęłaś mnie czym innym. Jesteś nie
tylko piękna, ale również inteligentna, ciepła, lojalna, no
i świetnie całujesz. - Jakby na potwierdzenie tych słów
ponownie przyciągnął ją do siebie i zaczął obsypywać po
całunkami.
- Kochanie, nie denerwuj się - prosił Dan. - Wiesz, że
z całego serca życzę ci jak najlepiej. Zasłużyłaś na to, by
być szczęśliwą. Zgadzam się z Shelby, która twierdzi, że
powinnaś wyjść za mąż i wychowywać własne dzieci. By
łabyś wspaniałą matką.
- Doceniam twoją troskę. - Kay wreszcie się zatrzyma
ła. - Wiesz, w moim wieku nie spotyka się co krok wol
nych mężczyzn. Jeśli kogoś znajdę, na pewno go poślubię,
ale jeśli nie, skupię się po prostu na pracy.
- Oczywiście, lecz musisz być gotowa na spotkanie no
wego.
- Jasne. Widziałeś kiedyś wieloryby? - raptownie zmie
niła temat.
- Tak, ale nie na plaży, tylko podczas specjalnego rejsu.
Chętnie zabrałbym cię na taką wyprawę, ale to nie sezon
na wieloryby.
- Szkoda, tak bardzo chciałabym je zobaczyć.
Para za parą
247
- Czy skończyliśmy już rozmowę o Shelby? - spytał
Dan po chwili.
- Tak. Mam nadzieję, że Peter to porządny człowiek
i nie skrzywdzi Shelby.
- Nie bój się. Ręczę za niego. Poznałem go, gdy miał
szesnaście lat. Brałem udział w socjalnym programie
„Starszy brat".
- Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia.
- Jestem niemal pewien, że Peter zakocha się w Shelby.
Jest taka piękna i mądra. Ale chyba każdy ojciec tak my
śli o własnej córce.
- Ona naprawdę taka jest.
- Tobie też brak obiektywizmu, bo jesteś jej ciotką. Do
brze znam Petera i wiem, że Shelby coraz bardziej mu się
podoba.
- Może być ciekawie, chociaż dwa tygodnie to trochę
za mało.
- Tak uważasz? W takim razie trzeba temu zaradzić. Kie
dy skończy się wasza rezerwacja w hotelu, przeprowadźcie
się do mnie. Przecież możecie tu zostać trochę dłużej.
- Co ludzie na to powiedzą?
- Że jestem szczęściarzem.
- Wstydź się. Czasami powinieneś być poważny.
Dan nie wiedział później, czy sprawił to blask księżyca,
czy uśmiech, który rozświetlił oczy Kay. Po prostu nagle
zapragnął wziąć ją w ramiona i obsypać pocałunkami.
To był również moment, w którym zrozumiał, że jest
zgubiony.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Chyba pora wracać. Poszukajmy Petera i Shelby.
Kay nie wiedziała, co się stało, ale Dan nagle odwrócił
się i energicznie ruszył w kierunku, z którego przyszli.
- Shelby mówiła, że sama wróci do hotelu! - krzyknę
ła za nim Kay. Co go opętało, pomyślała, ruszając za nim.
- Dan, dokąd tak biegniesz?
- Chyba... zanosi się na deszcz. No wiesz, w pewnym
wieku takie rzeczy czuje się w kościach.
Kay lekko się skrzywiła, ale nic nie powiedziała. Nie
chciała iść z Danem, jednak ujął ją za rękę i pociągnął.
Zbliżając się do hotelu, uważnie obserwowali mijane
pary. Mało brakowało, a nie zauważyliby dwojga zapamię
tale całujących się młodych ludzi.
- Peter! - Dan zatrzymał się gwałtownie.
Peter powoli uniósł głowę i spojrzał na Dana. Jego wi
dok najwyraźniej go otrzeźwił, bo nagle gwałtownie od
skoczył od Shelby.
- Dan! Co ty tu robisz?
- Pora wracać. Chodź już.
- O co chodzi, Dan? - Peter, wciąż trzymając Shelby za
rękę, podszedł bliżej.
- O nic. Po prostu pora wracać do domu.
Para za parą
249
Shelby spojrzała pytająco na Kay, ale ta tylko bezradnie
wzruszyła ramionami.
- Dan, co się dzieje? - Shelby czuła się coraz bardziej
zdezorientowana.
- Nic, tylko musimy jutro wcześniej wstać.
- Jasne. Zaraz pojedziemy, ale najpierw pożegnam się
z Shelby.
- Myślę, że już się z nią pożegnałeś. Idziemy. - Dan po
woli tracił cierpliwość.
Widząc upór w jego wzroku, Peter zaprzestał dysku
sji. Pochylił się, pocałował Shelby prosto w usta, a potem
podszedł do Dana.
- W porządku.
- Spotykamy się wszyscy jutro wieczorem. - Dan ski
nął głową paniom i szybko ruszył w stronę hotelowego
parkingu.
- Pokłóciliście się z Danem? - spytała Shelby, teraz już
zupełnie zdezorientowana.
- Na to wygląda, chociaż nie wiem, o co chodzi. W pew
nym momencie Dan po prostu postanowił wracać do do
mu. Tak po prostu.
- Ale nadal jesteśmy zaproszone na jutrzejsze przyję
cie? A może nie?
- Tak powiedział, ale jak pojedzie do pracy, to zadzwo
nię do Berty i wszystko z nią obgadam. Wolę uniknąć roz
mowy z Danem.
- Dobra.
Gdy ruszyły do hotelu, Kay nagle zatrzymała się i spoj
rzała na granatowe niebo.
- Jak myślisz, czy będzie padać?
250
Judy Christenberry
- O co ci, do diabła, chodzi? - zdenerwował się Peter.
- Nie chcesz, żebym spotykał się z Shelby?
- Shelby może robić, co chce - mruknął Dan.
- Jesteś zły, bo ją całowałem?
- Nie, chodzi o mnie i Kay - odburknął Dan. - Zamknij
usta, bo zaraz połkniesz jakąś muchę.
-Ale ja... ja nie wiedziałem... - Peter jeszcze nie
otrząsnął się ze zdumienia. - Cholera jasna, dlaczego nie
powiedziałeś mi, że kochasz Kay?
- Bo nie kocham! - Zakłopotany tym wybuchem Dan
odchrząknął i powiedział już o wiele spokojniej: - Miałem
ochotę ją pocałować, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem
w niej zakochany. Gdy spojrzała na mnie taka roześmia
na, nagle zapragnąłem wziąć ją w ramiona i... Zdołałem
się jednak opanować. Przecież zniszczyłbym nasz mister
ny plan, a poza tym Kay mogłaby niewłaściwie odczytać
moje zachowanie.
- No dobrze. A zatem nie masz nic przeciwko temu, że
bym spotykał się z Shelby?
- Nie, jednak nie sądzę, by chciała zostać na Hawajach,
zwłaszcza gdy wyznam jej prawdę.
- Czy ona naprawdę musi wiedzieć?
- Miałbym okłamać własne dziecko?
- Przecież robiłeś to przez dwadzieścia lat. Co się nag
le zmieniło?
- Chyba nie mówisz poważnie? - Dan nawet nie pró
bował ukryć złości. - Wszystko jej powiem, muszę tylko
wybrać odpowiedni moment.
Jechali w milczeniu aż do domu Dana. Gdy Peter wy
siadał, Dan nachylił się w jego stronę i spytał:
Para za parą
251
- Chyba rozumiesz, że muszę jej powiedzieć, prawda?
- Tak, oczywiście. Przepraszam, że zareagowałem tak
gwałtownie. Nie wiem, czy moja znajomość z Shelby
przerodzi się w coś poważnego, ale chciałbym, żeby zo
stała tu trochę dłużej.
- Mówisz, że to na razie nic poważnego? Gdy patrzy
łem, jak się całujecie, odniosłem inne wrażenie.
- Daj spokój, Dan, przecież nie jesteś jeszcze taki stary.
Wiesz, jak to jest.
- Uważaj, mówimy o mojej córce.
- Uwierz mi, ona umie powiedzieć „nie". Wie, jak o sie
bie zadbać. Podoba mi się również dlatego, że jest silną
i niezależną kobietą.
- Tak, a w dodatku bardzo troszczy się o ciotkę - wes
tchnął Dan. - No dobra, do zobaczenia jutro.
- Tak. Dzięki, że mnie podwiozłeś.
Dan jeszcze przez chwilę patrzył za odjeżdżającym
Peterem. To była bardzo interesująca noc. Musiał pilnie
przemyśleć kilka spraw.
Zgodnie z obietnicą daną Berty, Shelby i Kay pojawiły
się u Dana już o trzeciej.
- Wejdźcie, proszę. To miło, że zaproponowałyście mi
pomoc. - Gospodyni zaprowadziła je do przytulnej sy
pialni. - Te drzwi w rogu prowadzą do łazienki. Możecie
się tu przebrać na przyjęcie.
- Świetnie. - Shelby uśmiechnęła się w odpowiedzi. Po
wiesiła suknię w szafie i oznajmiła: - Jesteśmy gotowe do
pracy. Prowadź.
Kuchnia znajdowała się w drugim skrzydle domu. Na
252
Judy Christenberry
widok drogich i lśniących sprzętów Kay aż zaparło dech.
Olbrzymie okna wychodziły wprost na skąpany w sło
necznym blasku ocean.
- Mój Boże, ależ tu pięknie.
Betty uśmiechnęła się z dumą.
- To co mamy robić? - spytała Shelby.
Gospodyni przydzieliła im pracę, a one bez sprzeciwu
wykonywały każde polecenie.
- Jesteście wspaniałe - pochwaliła jej gospodyni. - Pan
Dan kiedyś spotykał się z kobietą, która też zawsze chcia
ła mi pomagać. Zakładała elegancki fartuszek i wydawała
mi polecenia. Doprowadzała mnie do szału.
- Dan na pewno często gości tu kobiety. Jest bardzo
przystojny. - Kay spojrzała pytająco na Betty.
- Ciężko pracuje i nie ma zbyt wiele wolnego czasu.
Najczęściej bywa tu Peter, czasami grono przyjaciół. Ko
biety pojawiają się dość rzadko.
Kay skinęła głową, a Shelby mogłaby przysiąc, że słowa
gospodyni sprawiły jej dużą przyjemność. Po raz kolejny
zastanowiła się, co tak naprawdę łączy jej ciotkę z Danem.
Był dla niej stanowczo za stary, dlatego miała nadzieję, że
podczas dzisiejszego przyjęcia Kay pozna kogoś interesu
jącego. A co będzie, jeśli ciotka zdecyduje się zostać na
Hawajach?
- Za pół godziny pojawią się pierwsi goście. Idźcie się
przebrać, bardzo mi pomogłyście. Dziękuję - powiedzia
ła Betty.
Wychodząc z kuchni, natknęły się na Dana.
- Mam nadzieję, że nie pracowałyście zbyt ciężko - po
wiedział na powitanie.
Para za parą
253
Kay odwróciła wzrok i zacisnęła usta. Widząc to, Shel-
by pośpieszyła z odpowiedzią:
- Wcale. Betty jest niesamowita. Nauczyła mnie kilku
pożytecznych rzeczy.
- Tak, jest świetna. Kay, dobrze się bawiłaś?
- Owszem. - Ruszyła korytarzem. - Musimy się prze
brać.
- Oczywiście, nie będę was zatrzymywał.
- Jesteś na niego zła? - spytała Shelby, gdy dotarły do
pokoju.
- Właściwie nie, chociaż ostatniej nocy wydawał mi
się... sama nie wiem... jakby obcy. Nie chcę, by pomyślał,
że go wykorzystujemy.
- No co ty, przecież to nie my wymyśliłyśmy to przyję
cie. W dodatku same zaproponowałyśmy, że pomożemy
Betty. Nieźle się spisałyśmy, co?
- Tak. - Kay wreszcie zdobyła się na uśmiech.
- Lepiej się przebierzmy, bo spóźnimy się na przyjęcie.
Kay w nowej kreacji prezentowała się oszałamiająco
i Shelby nie mogła oderwać od niej wzroku. Sukienka by
ła bardzo gustowna, a przy tym seksowna. Wszyscy męż
czyźni stracą głowę dla mojej ciotki, pomyślała Shelby.
Muszę mieć na nią oko, bo jest bardzo niedoświadczona,
postanowiła.
Ta myśl bardzo ją rozśmieszyła. Przecież ja nic nie
wiem o facetach, uświadomiła sobie nagle.
W salonie pojawili się już pierwsi goście. Dan dokonał
prezentacji, a potem wszyscy zajęli miejsca przy stole. Tyl
ko Shelby dyskretnie wymknęła się do kuchni, by spraw
dzić, czy gospodyni nie potrzebuje pomocy.
254
Judy Christenberry
- Betty, chciałam... - Urwała gwałtownie, widząc Pete
ra. Spojrzał na nią tak wymownie, że aż zaschło jej w us
tach. - Nie wiedziałam, że już przyjechałeś. Co robisz
w kuchni?
- Przyszedłem przywitać się z Betty. Bardzo ją lubię.
- Tylko wtedy, kiedy jesteś głodny. - Betty skrzywiła się
komicznie.
- Z pewnością. - Shelby roześmiała się. - Przyszłam za
pytać, czy potrzebna ci pomoc.
- Tak, zanieście do salonu te dwa półmiski. Z resztą so
bie poradzę.
Gdy pojawili się z półmiskami na progu salonu, reszta
gości powitała ich pełnym aprobaty pomrukiem.
- Betty chyba słynie ze swego kunsztu kucharskiego -
stwierdziła Shelby.
- Tak. Dlatego wszyscy uwielbiają przyjęcia u Dana. -
Nachylił się do niej i szepnął: - Może wyjdziemy na patio?
Znajdziemy jakieś odosobnione miejsce, gdzie będę mógł
cię bezkarnie całować.
- Nic z tego. Nie mogę opuścić Kay, bo chyba przyda
się jej pomoc - odparła, choć chętnie przystałaby na pro
pozycję Petera.
- Według mnie nie masz nic do roboty, bo Dan pilnuje
jej jak jastrząb.
- Ja też na pewno się przydam.
- W porządku. - Peter wydawał się bardzo niezadowo
lony. - W takim razie przedstawię cię prawnikowi Dana.
Na pewno znajdziecie wiele wspólnych tematów do roz
mowy.
Zaprowadził ją do starszego mężczyzny, Angusa Wyn-
Para za parą
255
na, a potem skierował rozmowę na różnice w ustawodaw
stwie Hawajów i Ohio.
Dość ogólnikowa dyskusja została przerwana przez ko
lejnych gości, którzy dołączyli do grupy.
Shelby zauważyła, że Peterowi wyraźnie zepsuł się hu
mor.
- Co się dzieje? - szepnęła zaniepokojona.
- Nie zauważyłaś, że otaczają cię sami mężczyźni?
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że miał rację.
Uśmiechnęła się do wszystkich czarująco i oznajmiła:
- Przepraszam, ale muszę zobaczyć, czy Betty potrze
buje pomocy.
Zanim jednak udała się do kuchni, sprawdziła, jak
radzi sobie Kay. Ciotka chyba dobrze się bawiła, bo
właśnie serdecznie śmiała się z żartu stojącego obok
mężczyzny.
- A ty dokąd? - spytała po chwili zdziwiona, gdy Peter ru
szył za nią.
- Razem z tobą do kuchni - odparł z uśmiechem. -
Tam jest wejście na patio, moglibyśmy...
- Nic z tego. Muszę...
- Tak, wiem, pilnować Kay.
- Ona potrzebuje mojej pomocy. - Shelby wyprostowa
ła się i buńczucznie uniosła głowę.
- Bardzo wygodna wymówka. - Widząc zdziwioną mi
nę Shelby, dodał porywczo: - Po co szukać pretekstu? Po
wiedz po prostu, że nie chcesz się ze mną całować.
- Dobra, nie chcę się z tobą całować.
- W porządku. - Odwrócił się i jak burza wypadł
z kuchni.
256
Judy Christenberry
- No, no, dawno nie widziałam Petera tak wściekłego
- mruknęła Berty.
Dlaczego on jest taki uparty? - myślała zdenerwowana
Shelby. Czy nie rozumie, co to poświęcenie? Miałaby my
śleć o własnych przyjemnościach, gdy Kay potrzebuje po
mocy? Trudno, trzeba będzie potem porozmawiać z Pete
rem, jeszcze raz wszystko mu wytłumaczyć.
- Przepraszam, Betty, że musiałaś być świadkiem
takiej sceny. Chciałam sprawdzić, czy nie potrzebujesz
pomocy.
- Skoro już o tym mowa, czy mogłabyś zabrać z sobą tę
dużą tacę? Ja muszę pilnować, żeby nic się nie przypaliło.
- Oczywiście.
Shelby zabrała tacę do salonu. Rozejrzała się dyskret
nie, ale nigdzie nie zauważyła Petera.
- Czy w kuchni wszystko w porządku? - spytał ją szep
tem Dan.
- Oczywiście. - W duchu zastanawiała się gorączkowo,
czy słyszał jej kłótnię z Peterem. - A tutaj? - Powędrowała
wzrokiem do Kay, która w towarzystwie dwóch mężczyzn
siedziała na kanapie. Dan skinął potakująco, lecz wyglą
dał na bardzo spiętego. - Mimo wszystko nie wydajesz się
zbyt zadowolony.
- Nie, wszystko w porządku - zapewnił ją natychmiast,
a potem wdał się w rozmowę z jednym z gości.
Mimo to, jak zauważyła Shelby, ani na chwilę nie od
rywał wzroku od Kay.
Zauważyła też, że Angus stoi sam, dlatego postanowiła
wykorzystać okazję i kontynuować przerwaną dyskusję.
Para za parą
257
Dan powoli podszedł do barku, cały czas obserwując
Kay.
- Co ty tu robisz? - spytał, widząc Petera.
- Raczę się pysznymi zakąskami Berty. - Peter wziął
z tacy nadziewaną pieczarkę.
- A więc przygnał cię tutaj głód?
- Oczywiście.
- A gdzie jest Shelby?
- Nie jestem jej niańką - burknął Peter.
- O, kłopoty w raju?
- Skądże. Po prostu nie chciała... uznała, że powinna
być cały czas przy Kay. Na nic się zdały moje protesty i za
pewnienia, że ty też świetnie poradzisz sobie w tej roli.
- Kay sama potrafi o siebie zadbać.
- To dlaczego nie spuszczasz z niej oka?
- To silniejsze ode mnie - przyznał Dan z westchnie
niem. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale nic na to nie
mogę poradzić.
- Co właściwie chcesz przez to powiedzieć?
- Nieważne, nie zwracaj na mnie uwagi. Jestem trochę
nie w sosie.
Nagle Dan zauważył, że Kay przeprosiła towarzyszą
cych jej mężczyzn i ruszyła do kuchni. Natychmiast po
szedł za nią.
- Kay, co się stało? Czy ktoś cię obraził? - Wpadł do
kuchni jak burza, przerywając rozmowę Kay i Berty.
- Co za dziwaczny pomysł! Oczywiście, że nie. - Spoj
rzała na niego zdumiona.
- To w takim razie co się stało?
- O ile wiem, to na razie nic złego. Chyba ty powinie-
258
Judy Christenberry
neś odpowiedzieć mi na to pytanie, bo wpadłeś tu jak po
ogień.
- Ja tylko... Dobrze się bawisz?
Betty, z trudem ukrywając uśmiech, odwróciła się
szybko do piekarnika, natomiast Kay patrzyła na niego
zdumiona, nic nie rozumiejąc. Dan poczuł się jak ostat
ni idiota.
- Czy dobrze się bawię? I przybiegłeś do kuchni, żeby
mnie o to zapytać? A więc tak, to bardzo miły wieczór.
- Czy poznałaś kogoś interesującego?
- Oczywiście. Masz bardzo miłych przyjaciół - odpar
ła zdawkowo.
- Cholera jasna, nie o to chciałem... - Na szczęście
w porę ugryzł się w język. - Wracajmy do gości - zapro
ponował.
- Oczywiście. - Zerknęła pytająco na Betty.
- Chyba nie zamierzasz cały czas ukrywać się w kuchni?
- Wcale się nie ukrywam, po prostu przyszłam sprawdzić,
czy Betty nie potrzebuje pomocy - odparła sztywno.
- Poradzi sobie. Prawda, Betty?
- Oczywiście, proszę pana.
- Widzisz? Wracajmy do gości.
Kay i Shelby wróciły do hotelu dopiero po północy.
Natychmiast po przekroczeniu progu pokoju bezwładnie
padły na łóżka.
- Też jesteś taka zmęczona? - spytała Kay, którą myśl,
że będzie musiała wstać i się rozebrać, napawała głębo
kim wstrętem.
- Tak. Przyjęcie bardzo się udało, chociaż...
Para za parą
259
- No tak, tylko Dan i Peter wiedzą, ile wymagało pra
cy i zachodu.
- Właśnie. Poznałaś Angusa Wynna? - spytała Shelby.
- Ucięłam sobie z nim interesującą pogawędkę na temat
systemu prawnego Hawajów.
- Tak, poznałam go. Owszem, jest bardzo miły, ale chy
ba dla ciebie za stary.
- A ja pomyślałam, że jest starszy od Matuzalema. -
Shelby roześmiała się.
- A gdzie podziewał się przez cały wieczór Peter?
- Hm... Był trochę zbyt natarczywy. Kiedy nie zgodzi
łam się... - Zamilkła na chwilę. - Obraził się na mnie.
- Głupio zrobił. - Kay roześmiała się. - Ach, ci męż
czyźni, bywają tacy zaborczy.
- Kay, czy ty w ogóle miałaś jakiegoś przyjaciela? Do
piero teraz sobie uświadomiłam, że zrujnowałam ci życie.
- Kochanie, nic podobnego. Sprawiłaś, że moje życie
nabrało sensu.
- Ale ty przecież powinnaś wyjść za mąż, mieć włas
ne dzieci.
- Sama powiedziałaś, że jeszcze nie jest na to za późno.
- Oczywiście. Właśnie dlatego... - Shelby urwała gwał
townie.
- Właśnie dlatego co?
Shelby na próżno unikała wzroku ciotki. Jak mogła
przypuszczać, że zdoła przed nią coś ukryć?
- Dan urządził to przyjęcie, żebyś miała okazję poznać
kilku interesujących mężczyzn.
- Co takiego?! - Kay aż podskoczyła na łóżku. - Spisko
wałaś z nim za moimi plecami?
260
Judy Christenberry
- Pragnę tylko twojego szczęścia! - krzyknęła Shelby,
błagając wzrokiem o przebaczenie.
- I po to było to całe przyjęcie?
- Tak - szepnęła Shelby.
- A co byś zrobiła, gdybym rzeczywiście kogoś poznała
i postanowiła zostać na Hawajach? Też byś tu została?
- Nie wiem.
Po policzkach Kay popłynęły łzy. Zwiesiła głowę i wes
tchnęła ciężko. Shelby nie pamiętała, kiedy ostatnio ciotka
płakała. Zachowała spokój nawet na pogrzebie Kordelii.
- O co chodzi, ciociu Kay?
- Och, Shelby, muszę ci coś wyznać. Tak długo cię okła
mywałam, ale w dobrej wierze. Chyba już czas, byś po
znała prawdę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Widząc zgnębioną minę Kay, Shelby poczuła głęboki
niepokój. Pragnęła poznać prawdę, ale z drugiej strony
bardzo się jej obawiała.
- Kochanie, pamiętaj, że chciałam tylko twego dobra.
- Kay nachyliła się do Shelby.
- O co chodzi, ciociu?
- Czy pamiętasz te wszystkie okropne rzeczy, które
matka opowiadała ci o twoim ojcu?
- Tak - odszepnęła Shelby. Odruchowo odsunęła się od
Kay i objęła ramionami.
- Kłamała, bo chciała, żebyś go znienawidziła.
- Skąd wiesz?
- Mieszkałam z wami, dopóki nie poszłam do collegeu.
Kiedy byłaś mała, ojciec często wpadał po kryjomu, by
cię zobaczyć. Jednak Kordelii udało się zaszczepić ci nie
chęć do niego. - Gdy Shelby milczała, Kay ciągnęła dalej:
- Twój ojciec był dobrym człowiekiem.
Co takiego? Shelby spojrzała na ciotkę z powątpiewa
niem.
- Przecież nas zostawił.
- Tak, bo bardzo go o to prosiłam - wyjaśniła Kay.
- Dlaczego?
262
Judy Christenberry
- Gdyby został, twoja matka zatrułaby cię nienawiścią.
Wpadała w histerie, ilekroć twój ojciec dzwonił, a potem
wyładowywała złość na tobie. Bałam się o ciebie. On bar
dzo cię kochał, ale sądy zawsze faworyzują matki, a twój
ojciec nie miał pieniędzy na dobrego prawnika. Popro
siłam go, żeby wyjechał, i obiecałam, że zajmę się tobą. -
Kay wytarła łzy, które wciąż płynęły jej po policzku.
- I dotrzymałaś słowa. - Shelby czuła, że i jej zbiera się
na płacz.
- Tak, ale nie wiem, czy podjęłam dobrą decyzję.
- Kay, o co chodzi?
- Pozwól mi skończyć. Dopóki żyła Kordelia, nie chcia
łam, by ojciec cię odwiedzał. Bałam się, że będą o ciebie
walczyć i wszystko źle się skończy.
- Podjęłaś właściwą decyzję. Matka nigdy nie powie
działa jednego dobrego słowa o ojcu. Nie rozumiem tyl
ko, na czym polega twoje kłamstwo.
- Kochanie, ta rozmowa jest dla mnie jeszcze trudniej
sza, niż oczekiwałam. - Kay ukryła twarz w dłoniach, po
tem uniosła głowę i westchnęła: - Dan jest twoim ojcem.
Co takiego? Shelby patrzyła na Kay, niezdolna wy
krztusić słowa. Dan? Jako mała dziewczynka czasami my
ślała o ojcu i zawsze wtedy widziała diabła. Nic dziwnego,
skoro matka opowiedziała jej tyle okropnych rzeczy.
Czy Kay naprawdę powiedziała, że to Dan jest moim
ojcem? Ten sam Dan Jackson, którego poznałam kilka dni
temu?
- To... nie może być prawda. Zostawił mnie i mamę...
- Shelby, zrobił to na moją prośbę. Przez te wszystkie
lata pisałam do niego listy i wysyłałam mu zdjęcia. Pozba-
Para za parą
263
wiłam go córki, a ciebie pozbawiłam ojca. Byłam bardzo
młoda i nie mogłam patrzeć na wasze cierpienia. Podję
łam decyzję, którą wtedy uważałam za najlepszą. Kocha
nie, czy kiedykolwiek mi wybaczysz?
Kay ją wychowywała, dotąd nie miały przed sobą ta
jemnic, jednak teraz Shelby patrzyła na nią jak na zupeł
nie obcą osobę.
- Nie wiem, co powiedzieć - wyjąkała.
- Odpowiem na wszystkie twoje pytania. - Kay ujęła
ją za rękę.
- Dlaczego nie przyjechał, gdy zamieszkałyśmy razem?
Nie obchodziło go, co się ze mną dzieje? - Przez jej głowę
przelatywało tysiące pytań.
- To moja wina. Nie chciałam, byś straciła kontakt
z matką. Ona cię potrzebowała. Gdyby nie ty, poszłaby
na dno. Błagałam Dana, by cierpliwie czekał.
Ta sytuacja przerosła Shelby. Serce waliło jej jak młot,
w głowie huczało od natrętnych myśli. Wyrwała Kay rękę,
wstała gwałtownie i ruszyła na taras.
- Muszę teraz być sama.
Gdy była już na zewnątrz, przywarła plecami do ścia
ny i zaczerpnęła świeżego powietrza. Szum fal zazwy
czaj działał na nią kojąco, lecz tym razem niewiele jej po
mógł.
Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej ukochana ciotka
tak długo ją okłamywała. To miały być miłe wakacje na
Hawajach, a teraz okazało się, że chodziło o coś zupełnie
innego. Ta podróż służyła tylko temu, by Shelby poznała
swego ojca.
Gdy była mała, co noc modliła się, by ktoś zabrał ją
264
Judy Christenberry
z domu matki i znienawidzonego ojczyma. Kay ją urato
wała. Zjawiła się, kiedy była najbardziej potrzebna. Przez
tyle lat cierpiała i znosiła wybryki matki, a przecież mogła
mieszkać z kochającym ojcem. Boże, przecież ona nawet
nie wiedziała o jego istnieniu!
Przez tyle lat żyła jak na beczce prochu. Uważała, by
niczym nie urazić matki, która miała zmienne nastroje
i potrafiła być gwałtowna. Shelby szybko nauczyła się, że
kiedy Kordelia wpada we wściekłość, lepiej szybko zejść
jej z oczu.
Z całego serca nienawidziła ojczyma. Odetchnęła, do
piero gdy matka się z nim rozwiodła. Również z tego po
wodu, że po rozwodzie zgorzkniała Kordelia całą swą
złość skierowała na byłego męża.
Nawet nie umiała sobie wyobrazić, jak powinien zacho
wywać się dobry ojciec. Czasami obserwowała z zazdroś
cią, jak inne dziewczynki spacerują i bawią się z tatusiami.
Zazdrościła im i zawsze się zastanawiała, dlaczego ona ma
tylko mamę. Czy zrobiła coś złego?
Przez jakiś czas myślała, że ojciec odszedł z jej powo
du. Kiedyś zapytała o to Kay. Potem myślała o nim coraz
rzadziej, bo ciotka otoczyła ją miłością, stworzyła ciepły
dom, traktowała jak prawdziwa matka.
Tak długo żyła w nieświadomości. Dopiero teraz przy
pomniała sobie, że Kay często powtarzała, by nie trakto
wać poważnie wszystkich wynurzeń Kordelii.
A zatem to Dan jest jej ojcem. Miły, ciepły, delikatny,
a przy tym energiczny i zaradny. Dan... Traktował ją po
przyjacielsku, ale nie wyznał jej prawdy.
Może chciał, żeby wszystko zostało po staremu?
Para za parą
265
Dlaczego tak bardzo upierał się, by Kay została na Ha
wajach? Czyżby przewidywał, że wtedy i Shelby zdecydu
je się na przeprowadzkę? Zrobiłaby to bez wahania. Zbyt
wiele zawdzięczała Kay, by teraz ją opuścić.
Czy Peter o tym wiedział? Tak, na pewno. Dziś wie
czór zachowywał się jak zaborczy kochanek. Chciał
sobie zapewnić przychylność córki szefa? Co za bez
czelny typ!
Shelby powoli weszła do pokoju i bez żadnych wstę
pów zapytała:
- Kay, czy Peter o tym wie? Czy flirtował ze mną, bo
marzy o poślubieniu córki szefa?
Zapłakana Kay poderwała się gwałtownie z łóżka.
- Nie mam pojęcia, czy o tym wie, jednak jestem pew
na, że naprawdę mu się podobasz.
- Może to właśnie dlatego Dan tak bardzo chce ci zna
leźć męża. Liczy na to, że jeśli tu zostaniesz, ja też prze
prowadzę się na Hawaje.
- Wolałabym o tym nie rozmawiać. - Kay uniosła rękę.
- W porządku, rozumiem. - Usiadła przy ciotce i otarła
jej policzki z łez. - Kay, co my teraz zrobimy?
- Jak to? Nie chcesz zostać z Danem?
- Dlaczego miałabym tego chcieć? Nawet nie powiedział
mi, że jest moim ojcem. Przyjechałyśmy razem na Hawaje
i razem stąd odjedziemy. Jeśli Dan wyzna mi prawdę, bę
dę do niego pisać listy, tak jak ty to robiłaś przez wiele lat.
Nie zamierzam z nim zostać.
- Shelby, on chce nadrobić stracony czas. Nie możesz go
winić. To ja nalegałam, by wyjechał. Kiedy ze mną miesz
kałaś, wspomagał nas finansowo. Płacił za twoje studia. To
266
Judy Christenberry
moja wina, że nic o tym nie wiedziałaś, i tylko do mnie
możesz mieć pretensje.
Miałaby obwiniać kobietę, którą kochała najbardziej na
świecie? Przytuliła mocno ciotkę i powiedziała:
- Kay, nie mam do ciebie pretensji. To ty mnie wycho
wałaś i otoczyłaś miłością. Oczywiście podziękuję Dano-
wi za wszystko, co dla mnie zrobił, ale jeśli wrócisz do
Clevelandu, pojadę z tobą. Nieważne, co na ten temat po
wiedzą Peter lub Dan. Nie uda im się mnie przekonać.
- Chcesz skrócić wakacje?
- Nie, zasłużyłyśmy na odpoczynek. Chwilowo jednak
mam dosyć i Dana, i Petera. Możemy same zwiedzać wy
spę. Kay, przyłączysz się do mnie?
- Tak jak zawsze, kochanie - odparła z uśmiechem.
Dan próbował skoncentrować się na pracy, lecz myśla
mi błądził daleko stąd. Od wczoraj nurtowały go wciąż te
same natrętne pytania. Czy Kay poznała na wczorajszym
przyjęciu kogoś interesującego? A jeżeli tak, to czy po
winien się z tego cieszyć, czy też był to powód do zmar
twienia?
Miotały nim sprzeczne emocje, z którymi nie umiał so
bie poradzić.
To było jedyne sensowne stwierdzenie, do jakiego do
szedł po bezsennej nocy.
Nieprawda. Zrozumiał również, że kocha kobietę, któ
ra wychowała jego córkę.
Jednak jak słusznie zauważyła Shelby, był za stary dla I
Kay. Dlatego zrobił co w jego mocy, by ta cudowna kobie- !
ta poznała odpowiedniego partnera.
Para za parą
267
Co mu wpadło do głowy, żeby urządzać to przyję
cie? Co zrobi, jeśli Kay spodobał się któryś z jego przy
jaciół?
Ponownie spróbował skoncentrować się na rozłożo
nych dokumentach. Nic z tego. Nawet sekretarka zauwa
żyła, że przez większość dnia Dan po prostu wpatrywał się
nieco nieprzytomnie w przestrzeń. Gdy usłyszał, że otwie
rają się drzwi, szybko pochylił głowę, udając zapracowa
nie. Spodziewał się zobaczyć sekretarkę, jednak w progu
stał Peter.
- Dan, rozmawiałeś dzisiaj z dziewczynami?
- Chodzi ci o Kay i Shelby?
- Oczywiście, a o kogo innego mogłoby mi chodzić? -
Peter najwyraźniej nie był w najlepszym humorze.
- Nie, nie rozmawiałem z nimi.
- Hm... Myślałem, że będziesz chciał się dowiedzieć,
czy Kay poznała na wczorajszym przyjęciu kogoś intere
sującego.
- Były zmęczone i na pewno zamierzały dzisiaj dłużej
pospać. Zaraz miałem do nich dzwonić, żeby zapytać, czy
wybiorą się z nami na lunch.
- Nie trudź się, od rana nie odbierają telefonów.
- A o której dzwoniłeś?
- O dziewiątej. Wczoraj trochę posprzeczałem się
z Shelby i chciałem to wyjaśnić.
- Może były na śniadaniu - powiedział Dan bez prze
konania.
- Może.
- Czy zostawiłeś im wiadomość?
- Tak, kiedy dzwoniłem po raz drugi, trzeci i czwarty.
268
Judy Christenberry
-1 Shelby do ciebie nie oddzwoniła? Musi być na ciebie
wściekła. Zadzwonię do Kay.
Gdy odezwała się poczta głosowa, Dan powiedział:
- Chciałem zaprosić cię dzisiaj na lunch, ale skoro cię
nie ma, to może umówimy się na kolację. Oddzwoń, kie
dy wrócisz.
- A jeśli nie oddzwoni? - Peter skrzyżował ramiona.
- Jeśli nie odezwie się do piątej, zadzwonię ponownie.
- Skontaktuj się wtedy ze mną, dobrze? - mruknął Pe
ter i wyszedł.
Dan doszedł do wniosku, że teraz już na pewno nie
uda mu się skoncentrować na pracy.
Minęła piąta, a Kay wciąż nie dawała znaku życia. Za
dzwonił do hotelu, lecz ponownie odezwała się poczta
głosowa. Uporządkował papiery i zaczął szykować się do
wyjścia, gdy w drzwiach znowu pojawił się Peter.
- Odezwały się? - spytał. Sądząc z tonu, nadal był
w kiepskim humorze.
- Nie. A do ciebie?
- Jak sądzisz, czy celowo nas unikają?
- Nie sądzę. Kay nie zrobiłaby czegoś takiego. Zależa
ło jej, bym jak najlepiej poznał Shelby. Dlaczego miałaby
nagle zmienić zdanie?
- Nie wiem, ale to wszystko mi się nie podoba.
Ani mnie, pomyślał Dan, a na głos powiedział:
- Może wpadniesz dziś do mnie na kolację? Zastano
wimy się, co dalej. Shelby i Kay na pewno niedługo wró
cą do hotelu.
- Czy Bety nie będzie miała nic przeciwko temu?
- A czy kiedykolwiek miała?
Para za parą
269
- Dzięki. W takim razie do zobaczenia wieczorem. -
Peter wyszedł z biura.
Dan zadzwonił do Berty, by uprzedzić ją, że będą mieli
gościa na kolacji.
- Oczywiście, proszę pana - odparła, a Dan niemal wi
dział jej uśmiech. Betty uwielbiała karmić Petera, bo za
sypywał ją komplementami. - Och, byłabym zapomniała.
Dziś rano były tu obie panie i zostawiły dla pana wiado
mość.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
- Powiedziały, że to tylko podziękowania za wczorajsze
przyjęcie, więc...
- Przeczytaj mi ten liścik.
- „Dzięki za wczorajsze przyjęcie. Zamierzamy wraz
z Shelby zwiedzić wyspę. Odezwiemy się do ciebie przed
wyjazdem do Clevelandu. Jeszcze raz dziękujemy ci za
wszystko. Kay."
Dan na chwilę zaniemówił. Cały czas zastanawiał
się, co tak naprawdę oznaczają słowa Kay. Czy kryje się
w nich coś więcej, niż mogłoby się wydawać?
- Proszę pana, czy coś się stało? - zaniepokoiła się go
spodyni.
- Tak, chyba tak. Dziękuję ci, Bety. Niedługo przyje
dziemy na kolację.
Gdy Peter przyjechał do Dana, ten siedział nieru
chomo na kanapie i wpatrywał się pustym wzrokiem
w kartkę.
- Co to takiego? - zainteresował się Peter.
- Liścik, który Kay i Shelby zostawiły tu dziś rano - od
parł, nie podnosząc wzroku.
270
Judy Christenberry
- Coś mi się wydaje, że nie ma tam dobrych wiadomo
ści. Dan?
- Nie, choć słowa brzmią bardzo miło.
Dan podał Peterowi kartkę, a ten ją przeczytał, a potem
opadł na kanapę obok przyjaciela.
- To najsłodszy liścik pożegnalny, jaki kiedykolwiek wi
działem.
- Wyjąłeś mi to z ust.
- Czy mogę już podać kolację? - Berty z rozbawieniem
spojrzała na pogrążonych w zadumie mężczyzn. Gdy ża
den z nich nie odpowiedział, spytała zaniepokojona: -
Czy coś się stało?
- Wygląda na to, że paniom znudziło się nasze towarzy
stwo - odparł Dan.
- Dziś rano obie były w świetnym humorze - powie
działa gospodyni.
- Czy zdradziły, dokąd się wybierają?
- Nie. - Betty zmusiła się do uśmiechu i wskazała na-
kryty stół. - Zrobiłam pana ulubione danie.
Jednak żaden z nich nie zjadł zbyt dużo grillowanej do
rady, zwanej przez tubylców mahi-mahi.
- I co teraz? - spytał wreszcie Peter. - Pozwolimy się
odstawić na boczny tor?
- Oczywiście że nie, ale nie bardzo wiem, co zrobić.
- Możemy poczekać na nie w hotelu.
- No tak, ale tam są trzy albo cztery wyjścia.
- Racja. W takim razie pozostaje nam pójść do ich po-
koju.
- A jeśli nam nie otworzą?
- A co mamy do stracenia?
Para za parą
271
- Słusznie. No to jedziemy.
Betty, która obserwowała ich pośpieszne wyjście, po
trząsnęła głową i mruknęła pod nosem:
- Coś mi się wydaje, że panie dały im nieźle popalić.
- Jestem wykończona - wyznała z uśmiechem Shelby
i padła na łóżko.
- Ja też - powiedziała Kay. - Może zamówimy kolację
do pokoju? Jeśli chcemy uniknąć spotkania z Danem i Pe
terem, to chyba najlepsze rozwiązanie.
Słysząc te słowa, Shelby poczuła bolesny skurcz serca.
Chciała być wściekła na Petera, ale już teraz bardzo za
nim tęskniła.
- Jak myślisz, czy spróbują się z nami skontaktować? -
spytała Kay.
- O ile wiem, mężczyźni bardzo źle znoszą odmowę. -
Śmieszne, że to powiedziałam, przecież nie mam żadnego
doświadczenia w tych sprawach. Spotykałam się zaledwie
z dwoma mężczyznami i żaden z tych związków nie prze
trwał miesiąca.
- Przecież obiecałyśmy Danowi, że skontaktujemy się
z nim przed wyjazdem
- To nie zadowoli ani Dana, ani Petera. Peter nie
przepuści takiej okazji, ostatecznie prawie udało mu
się poderwać córkę szefa. - Shelby spojrzała na mały
stolik przy łóżku. - Nie wiem, co zamówić. Gdzie leży
menu?
- Chyba zostawiłam je na telewizorze. Ale wiesz co,
właściwie nie jestem głodna.
- Kay, musisz coś zjeść, prawie nie tknęłaś lunchu.
272
Judy Christenberry
- Ty też niewiele jadłaś. Szczerze mówiąc, zwiedzanie
bez Dana i Petera nie jest tak zabawne.
- To co, chcesz wracać wcześniej do domu? Bo według
mnie nadal powinnyśmy ich unikać.
- Tak sądzisz?
- Tak. Ja jestem wściekła na Petera, a ty na Dana.
- To prawda - przyznała Kay ze smutkiem.
- Hm... ty go chyba mimo wszystko bardzo lubisz. -
Shelby westchnęła ciężko. - Naprawdę ci się podoba? We
dług mnie jest dla ciebie o wiele za stary. Powiedziałam
mu to prosto w oczy.
- Dlaczego? Co cię napadło?
- Sama nie wiem. Powiedziałam mu, że według mnie
powinnaś poznać mężczyznę w twoim wieku.
- Cóż, on i tak nie jest mną zainteresowany. - Kay
wzruszyła ramionami. - Poza tym nic go nie zmusi, by
ponownie wżenił się w naszą rodzinę. Taki błąd popełnia
się tylko raz.
- Przepraszam, ale naprawdę uważałam, że on jest dla
ciebie za stary. - Shelby objęła ciotkę.
- Kochanie, to i tak nie ma znaczenia. Jeśli utrzymasz
Petera na wodzy, chętnie spotkam się jeszcze kilka razy
z Danem.
Shelby przez chwilę krążyła nerwowo po pokoju. Nagle
zatrzymała się i oświadczyła zdecydowanym tonem:
- Tak, poradzę sobie z Peterem. Do końca pobytu został
tylko tydzień i jakoś wytrzymam.
- W takim razie... - zaczęła Kay, ale zamilkła, gdy roz
legło się pukanie do drzwi. - Jak myślisz, czy to oni? -
szepnęła.
Para za parą
273
Shelby podeszła na palcach do drzwi i wyjrzała przez
wizjer. Potem odwróciła się do Kay i skinęła głową.
- Otwórz - poprosiła Kay.
Shelby posłuchała, choć nie była do końca przekonana,
że to mądre posunięcie. Gdy zobaczyła Dana, utwierdzi
ła się w przekonaniu, że jej obawy były słuszne. Owszem,
często marzyła, że kiedyś spotka ojca, ale wszystko miało
wyglądać inaczej.
- Cześć - wyjąkała, próbując się opanować. - Nie spo
dziewałyśmy się was.
- Trzeba było odsłuchać wiadomości na sekretarce -
stwierdził Peter nieco zgryźliwie.
- Zwiedzałyśmy Polinezyjskie Centrum Kulturalne.
Niedawno wróciłyśmy i właśnie zastanawiałyśmy się, co
zamówić na kolację.
- Chciałyście zamówić kolację do pokoju? A może wy
bierzemy się gdzieś razem? - zaproponował Dan.
- To wy jeszcze nie jedliście? - zdziwiła się Shelby.
- Nie - odparł Peter. - Najpierw chcieliśmy z wami po
rozmawiać. Planowaliśmy wspólny lunch, ale skoro nic
z tego nie wyszło, chodźmy na kolację.
- Dziękujemy za zaproszenie, Peter. - Kay uśmiechnęła się
miło. - Jednak nie mogę pozwolić, byście nas bez przerwy
zapraszali. W takim tempie niedługo zbankrutujecie.
- Nie martw się o moje konto. - Dan ujął Kay za rękę.
- Mogę sobie pozwolić na kilka kolacji. Zresztą wasze to
warzystwo jest bezcenne.
- Co o tym sądzisz, Shelby? Przyjmiemy propozycję
tych dżentelmenów?
Shelby próbowała robić dobrą minę do złej gry. Teore-
274
Judy Christenberry
tycznie nie miała nic przeciwko spędzaniu czasu w towa
rzystwie Dana i Petera, jednak często teoria jest bardzo
odległa od praktyki.
- Shelby, czy jest jakiś powód, dla którego nie chcesz iść
z nami na kolację? - spytał Dan zaniepokojony jej mil
czeniem.
- Nie, po prostu jestem trochę zmęczona. Raczej nie
nadaję się dziś na duszę towarzystwa.
- Zobaczymy, jak będzie. Prawda, Peter? - Dan z uśmie
chem poklepał przyjaciela po plecach.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Shelby wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że decyzja
o wspólnym wyjściu na kolację była błędem. To, co dzia
ło się z nią teraz, uznała za dodatkową karę. Ilekroć Peter
się do niej uśmiechał lub jej dotykał, serce Shelby zaczynało
bić mocniej. Nieważne, co próbowała sobie wmówić. Lubi
ła Petera.
Chyba nie tylko lubiła.
Nie chciała prowadzić z nim żadnych gierek, niezo
bowiązująco flirtować. Pragnęła prawdziwego związku.
Wszystko albo nic.
Jednak to niemożliwe.
Peter trzymał rękę na oparciu jej krzesła. Ocierała się
o nią za każdym razem, gdy pochylała się do Dana i Kay.
Usiadła inaczej, by zwiększyć dystans dzielący ją od Pete
ra. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie przerwał rozmowy.
Gdy kelnerka przyniosła zamówione dania, Kay stwier
dziła, że wprost umiera z głodu.
- Dlaczego? - zdziwił się Dan. - Czyżby na lunch po
dano poi?
- Nie - odparła z uśmiechem. - Nie miałam apetytu.
Ale teraz to sobie wynagrodzę.
276
Judy Christenberry
- Jeśli wszystko zjesz, zamówię ci deser - żartobliwie
obiecał Dan.
- Już przeczytałam kartę deserów i wiem, na co mam
ochotę.
- A ty, Shelby? - zapytał Peter.
Uśmiechnął się przy tym tak olśniewająco, że Shelby
dopiero po chwili zrozumiała, o co właściwie pytał.
- Nie, dziękuję, nie jestem aż tak głodna.
- Ja też nie. - Delikatnie musnął jej ramię. - Jakie masz
plany na jutro?
- Jeszcze nie wiem - odparła, a w duchu dodała: nie
ważne, co będę robiła, byle bez ciebie. - Chyba posiedzę
na balkonie i trochę się pouczę.
- Chcesz spędzić jutrzejszy dzień samotnie?
- Skoro zamierzam się uczyć, to chyba normalne. - Od
wróciła wzrok.
- Mam lepszy pomysł - wtrącił się Dan. - Może spę
dzimy weekend na Maui? Ta wyspa bardzo różni się
od Oahu. Wjedziemy na szczyt Haleakala, a stamtąd
zjedziemy na rowerach. Potem pożyczymy samochód
i pojedziemy do Hany. Hana to ostatni na tej ziemi tro
pikalny raj. Wrócimy do domu w poniedziałek rano. Co
ty na to, Kay?
- Och, byłoby wspaniale. I tak planowałam zwiedzić
Maui.
- A zatem postanowione - ucieszył się Dan.
- Jak chyba zostanę, bo muszę się uczyć. - Shelby wbi
ła wzrok w stół.
- Och, daj spokój. Nie możesz bez przerwy siedzieć
z nosem w książkach. Do egzaminu zostało jeszcze dużo
Para za parą
277
czasu. Podobno koniecznie trzeba zobaczyć wschód słoń
ca na szczycie Haleakala - mówiła Kay z ożywieniem.
Shelby od razu domyśliła się, o co jej chodzi. Ciot
ka marzyła o wycieczce, jednak bała się być sam na sam
z Danem. Spojrzała na niego ukradkiem. A zatem to jest
jej ojciec. Jakie to bolesne, że nadal nie porozmawiał z nią
na ten temat. A potem, gdy spojrzała na podekscytowaną
Kay, zrozumiała, że nie będzie w stanie odmówić.
- W porządku, Kay, pojadę z wami. - Wstała z krzesła. -
Jestem bardzo zmęczona. Wybaczcie, ale chcę się położyć.
- Nie słuchając ich protestów, ruszyła do wyjścia.
Dan jakiś czas patrzył za odchodzącą córką.
- Czy na pewno nic jej nie dolega? - Spojrzał pytają
co na Kay.
- Nie, po prostu chciała dzisiaj spróbować wszystkich
dostępnych atrakcji. Ćwiczyła tez hula i jest w tym coraz
lepsza.
- Chciałbym to zobaczyć - mruknął Peter.
- Wzbudziła aplauz wśród turystów - przyznała Kay ze
śmiechem. - Pewien przystojniak nie odstępował jej po
tem na krok.
- Cholera, gdybym tam był, nie dopuściłbym do tego!
- wykrzyknął Peter.
- Doceniam twoją troskę, ale Shelby umie o siebie zadbać.
- W głosie Kay dało się słyszeć dumę. - Obie umiemy.
- Chętnie o tym posłucham - wtrącił się Dan.
- Wątpisz w moje słowa?
- Skądże, skarbie. Po prostu postrzegam cię trochę ina
czej. Nieważne.
278
Judy Christenberry
- Od wielu lat jesteśmy same i możemy liczyć tylko na
siebie. Zrobiłam wszystko, by Shelby wyrosła na pewną
siebie i niezależną osobę.
- Wiem. Jesteś cudowną kobietą.
- A będę też tłustą kobietą, jeśli nie przestaniesz mnie
tak karmić. - Kay zerknęła na przyniesione przez kelner
kę desery.
- Ja bym się o to nie martwił. - Dan roześmiał się. -
Straciłaś dziś mnóstwo energii.
- Mam nadzieję, że Shelby szybko zregeneruje siły. Cze
ka nas przecież bardzo pracowity weekend.
- Nie martw się, Peter. Wszystko będzie dobrze. Poszła
wcześniej spać i rano obudzi się jak nowo narodzona.
- Przepraszam was na chwilę, Muszę coś załatwić.
- A co z twoim deserem? - krzyknęła za Peterem Kay,
ale nawet się nie odwrócił.
- Co innego mu teraz w głowie. Shelby. Powiedz mi
szczerze, co się z nią dzieje? Dziś wieczór była zupełnie
bez humoru - powiedział Dan.
- Pewnie martwi się, że już niedługo wracamy do domu.
Jeśli zaromansuje się z Peterem, będzie jej jeszcze trudniej.
- Pewnie masz rację. Tak bardzo chciałbym, żebyście
obie zostały na Hawajach. Mogłabyś otworzyć tu sklep,
a Shelby mogłaby pracować w mojej firmie. Byłoby wspa
niale.
- Dla Shelby tak, ale ja nie jestem twoja rodziną.
- Co ty opowiadasz! Przecież wychowałaś moją córkę.
Kay nagle posmutniała.
- Dziękuję ci za ciepłe słowa, ale czułabym się jak piąte
koło u wozu. Powinnam wracać do domu.
Para za parą
279
-Ale...
- Chcę już iść do pokoju - przerwała mu. - Zadzwoń
rano, bo musimy wiedzieć, o której mamy być gotowe do
wyjazdu. Dziękuję za kolację. - Skinęła głową i ruszyła
do wyjścia.
Dan przez chwilę siedział bez ruchu. Chyba jeszcze ni
gdy nie spotkał równie upartej kobiety. Jak ma ją przeko
nać? Co powinien zrobić lub powiedzieć, by rozważyła
przeprowadzkę na Hawaje?
- Co zrobiłeś Kay? - spytał Peter po powrocie do stolika.
- Nic. Po prostu spytałem, dlaczego Shelby była dziś nie
w sosie. Kay stwierdziła, że to z powodu rychłego powro
tu do Clevelandu. Oczywiście natychmiast zaproponowa
łem, żeby zostały na Hawajach.
- Ale Kay odrzuciła ten pomysł?
- Tak. Należy do rodziny, chociaż uważa inaczej. Nie
wiem, co zrobić, żeby ją przekonać.
- Jeśli wyjedzie, Shelby też wróci do Clevelandu, praw
da? - spytał Peter powoli, jakby porażony wagą tych
słów.
- Chyba tak.
- Kiedy byłem mały, wszystkiego mnie uczyłeś, udzie
lałeś cennych rad. - Peter klepnął Dana po plecach. - Po
zwól, że teraz ja ci coś poradzę. Powiedz Shelby prawdę.
- Masz rację. Muszę z nią jak najszybciej porozmawiać.
Jeśli tego nie zrobię, być może już jej nigdy więcej nie zo
baczę.
- Biorąc pod uwagę, jak się do nas odnosi, to całkiem
prawdopodobne.
- Chyba niestety masz rację.
280
Judy Christenberry
Kay weszła na palcach do ciemnego pokoju. Zapaliła
światło w łazience z nadzieją, że nie obudzi Shelby.
- W porządku, nie śpię. Możesz zapalić światło również
w pokoju. - Gdy zrobiło się jasno, Shelby usiadła gwał
townie na łóżku. - Masz dziwną minę. Czy cos się stało?
- Nic - odparła Kay szybko i odwróciła się plecami.
- Czy Dan znowu cię zdenerwował?
- Nic podobnego - oburzyła się Kay. - No, może trochę
- przyznała po chwili. - Wypytywał o ciebie, bo zauważył,
że jesteś nie w sosie.
-1 co mu powiedziałaś?
- No... że trudno ci będzie stąd wyjechać.
- Świetnie.
- No tak, ale potem próbował mnie przekonać, że po
winnaś tu zostać. Według niego we troje stanowimy ro
dzinę.
- I co mu na to odpowiedziałaś?
- Prawdę, czyli że nie jestem jego rodziną. - Kay zni
kła w łazience.
Shelby nie pobiegła za ciotką, nie słyszała szlochów, ale
i tak wiedziała, że Kay płacze. W takich chwilach prawie
każdy woli być sam.
Gdy przebrana do snu Kay wyszła z łazienki, Shelby
oznajmiła:
- Często wyobrażałam sobie mojego ojca, ale nigdy nie
sądziłam, że będzie głupi.
- Co ty opowiadasz! Dan nie jest głupkiem. Zbudował
od podstaw dużą firmę, odniósł sukces.
- Tak, ale wciąż nie potrafi dostrzec, że go kochasz.
- Nie powiedziałam nic takiego. - Kay zaczerwieniła się.
Para za parą
281
- Mnie nie musisz tego mówić. Na pewno nie chcesz
skrócić tych wakacji? Zaraz możemy się spakować.
- Nie. Marzę o wycieczce na Maui. Po powrocie zdecy
dujemy, co dalej. W porządku? - Spojrzała błagalnie na
Shelby.
- Dobrze, pojedziemy. Wiesz, że nie umiem ci odmó
wić. Jednak po powrocie musimy poważnie porozmawiać.
Mam wrażenie, że narażam cię na cierpienia, a ty pokor
nie wszystko znosisz.
- Skądże. Wierz mi, warto wybrać się na tę wycieczkę. To
będzie wspaniałe przeżycie, którego nigdy nie zapomnisz.
- 1
właśnie tego obawiam się najbardziej.
Wczesnym popołudniem spotkały się z Peterem i Da-
nem. Shelby wciąż nie była pewna, czy podjęła słuszną
decyzję.
- O której mamy samolot? - spytała Petera.
- Po przyjeździe na lotnisko będziemy musieli jeszcze
pół godziny poczekać - wyjaśnił Dan.
- Jak długo trwa lot? - spytała Kay.
- Około trzydziestu minut. - Ujął Kay za rękę.
- Byliście na innych wyspach? - zainteresowała się
Shelby.
- Oczywiście. Prowadzimy tam interesy i często wpa
damy na kontrolę.
- Czy Maui rzeczywiście jest taka piękna? - Shelby py
tająco spojrzała na Petera.
- Tak, to wymarzone miejsce na weekend. Czy może
być coś piękniejszego od raju?
- Pewnie nie - odparła powściągliwie.
282
Judy Christenberry
- Gdzie zazwyczaj spędzasz weekendy?
- Cleveland nie przypomina piekła - odparła nieco ura
żona. - Lubię spędzać czas nad jeziorem Erie.
- Nie zamierzałem... Po prostu byłem ciekawy.
- No to już wiesz. - Shelby ruszyła do samochodu Dana.
Kay zamierzała usiąść z tyłu przy Shelby, ale Dan za
prosił ją na fotel obok kierowcy, co oznaczało, że Shelby
będzie musiała siedzieć obok Petera.
- W pobliżu naszego hotelu jest niezła restauracja. Mo
glibyśmy tam pójść na kolację - powiedział Dan.
- Znam ten hotel. Jest tuż przy plaży. Przed snem mo
glibyśmy popływać. - Zerknął na Shelby i dodał: - To bar
dzo relaksujące.
- Uważasz, że jestem spięta? - spytała napastliwie.
- Shelby, to była tylko propozycja. Zresztą musimy się
wcześniej położyć, bo o trzeciej trzydzieści podstawią va
na, który nas zawiezie na szczyt Haleakala.
- O trzeciej trzydzieści rano? - Uniosła brwi.
- Oczywiście. To konieczne, jeśli chcemy obejrzeć ze
szczytu wschód słońca.
- Ale ja...
- Shelby nie jest rannym ptaszkiem - roześmiała się
Kay. - Nic się nie martw, kochanie. Bylebyś tylko doszła
do samochodu, potem znów możesz spać.
Shelby machinalnie skinęła głową, ale w tym geście nie
było ani krzty entuzjazmu.
- Lubisz latać? - spytał Peter, gdy zajęli miejsca w sa
molocie.
- Nie, ale wiem, że czasami to konieczne. - Shelby
skrzywiła się.
Para za parą
283
- Co robisz podczas lotu?
- Zazwyczaj oglądam filmy.
Rozejrzała się wokół, ale w samolocie nie było ekranu.
- Niestety ten lot trwa zbyt krótko - wyjaśnił. - Możesz
wyglądać przez okno i podziwiać widoki.
- Nie lubię patrzeć w dół, a zwłaszcza na wodę. - Shelby
wzruszyła ramionami.
- Ach, teraz już rozumiem, czemu nalegałaś, bym to ja
usiadł przy oknie.
- No właśnie. - Shelby patrzyła prosto przed siebie.
- Cóż, w takim razie opowiedz mi historię swojego ży
cia albo posłuchaj mojej.
- Dziękuję, nie jestem zainteresowana. Zaraz zamknę
oczy i otworzę je dopiero po lądowaniu. - W rzeczywi
stości Shelby bardzo chętnie wysłuchałaby historii Petera.
Niewiele o nim wiedziała, jednak uznała, że dzięki temu
szybciej o nim zapomni.
Na szczęście nie namawiał jej do zmiany decyzji i dał jej
spokój. Po kilku minutach samolot wzbił się w powietrze.
Tak jak powiedział Peter, hotel był przepięknie poło
żony. Plaża wyglądała niezwykle kusząco i Shelby chętnie
popływałaby przed snem, ale Kay pewnie by się na to nie
zgodziła. Pokój, w którym ich zakwaterowano, miał jesz
cze większy balkon niż ten w Honolulu.
- Jak tu pięknie! - krzyknęła Kay.
- Owszem, ale to tylko kolejny pokój hotelowy. Chyba
dojrzałam już do powrotu do domu.
- Rozumiem cię.
- Gdybym miała taki dom jak Dan, pewnie w ogóle nie
chciałabym stąd wyjeżdżać.
284
Judy Christenberry
- Kochanie, Dan zaproponował tę wycieczkę, bo chce
być bliżej ciebie.
- Raczej bliżej ciebie.
- Skarbie, chyba nie jesteś o mnie zazdrosna? - Kay ob
jęła siostrzenicę.
- Skądże. Jeśli on cię uszczęśliwi, i ja będę szczęśliwa,
na razie jednak nic nie zrobił w tym kierunku i nawet nie
powiedział mi, że jestem jego córką. On tylko wprowadza
zamieszanie i wszystko komplikuje.
- Masz do mnie żal, że namówiłam cię na tę wyciecz
kę? Powiedz szczerze.
- Daj spokój, Kay, po prostu jestem teraz nie w sosie.
Zaraz spróbuję wziąć się w garść.
- Skarbie, nie masz dużo czasu. Za dwadzieścia minut
idziemy na kolację.
- W takim razie wyjdę na balkon i popatrzę na ocean.
Piękny krajobraz i szum fal ukoiły jej zszargane ner
wy. Postanowiła traktować Petera i Dana jak niemal obce
osoby. Przecież naprawdę niewiele o nich wiedziała. Mu
si wymazać z pamięci czułe pocałunki Petera i dotyk jego
delikatnych dłoni. Przebrnie przez ten weekend, jeśli bę
dzie traktować Petera jak przygodnego znajomego, który
postanowił poderwać córkę szefa.
Zaraz, czy nie nazbyt szybko przyzwyczaiła się do my
śli, że jest córką szefa? Żałosne, skoro jeszcze przed tygo
dniem nie miała pojęcia, kto jest jej ojcem.
- Shelby! Za chwilę musimy zejść na kolację - zawoła
ła Kay.
- Dobrze. Trochę się pozbierałam. - Uśmiechnęła się
do Kay.
Para za parą
285
- Kochanie, tak się cieszę.
- Kay, to ty mnie nauczyłaś, że szczęście to kondycja
umysłu. Obiecuję, że od tej pory będę tryskać dobrym
humorem.
- Dziękuję, skarbie. - Kay uścisnęła ją serdecznie, a po
tem wyszła z pokoju.
- Są już nasze panie - powitał je Dan. - Restauracja
jest po drugiej stronie ulicy. - Ujął dłoń Kay i ruszyli do
wyjścia.
Peter stał nieruchomo, uważnie obserwując Shelby.
- O co chodzi? - spytała zaniepokojona. - Nie idzie
my z nimi?
- Idziemy, ale nie wiem, czy mam ci podać ramię, czy
iść metr od ciebie.
- Wystarczy pół metra. Jesteś niegroźny.
- Nie wiem, czy mam to traktować jako komplement,
czy zniewagę. - Założył ręce za plecy i spytał: - To co,
idziemy?
- Tak, dziękuję. - Naprawdę była mu wdzięczna, że
trzymał się na dystans. Gdyby jej dotknął, chyba zapo
mniałaby o wstydzie i obsypałaby go pocałunkami.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Podczas kolacji Shelby zręcznie udawała, że dobrze się
bawi. Jednak gdy po posiłku padła propozycja, by wstąpić
jeszcze na drinka do klubu, postanowiła wrócić do poko
ju. Była zbyt wyprowadzona z równowagi, by szybko za
snąć. Może rzeczywiście powinna popływać, tak jak zasu
gerował Peter. Zauważyła, że plaża jest oświetlona.
Szybko przebrała się w kostium, na który narzuciła lek
ką sukienkę. Na bosaka pobiegła do windy.
Woda, wciąż nagrzana od słońca, muskała jej ciało ni
czym jedwab. Shelby weszła trochę głębiej.
- I co, już lepiej?
Nieco przestraszona odwróciła się gwałtownie i zoba
czyła Petera.
- Co ty tu robisz? - wyjąkała.
- To samo co ty. Nie chciało mi się jeszcze spać, a czuję
się dziwnie spięty, więc postanowiłem popływać.
- Ja też.
- Posłuchaj, Shelby. Nie wiem, o co chodzi, ale jeśli nie
chcesz o tym mówić, zrozumiem. Udawajmy, że poznali
śmy się dopiero przed chwilą. Miło będzie razem popły
wać, prawda?
- Tak... chyba tak.
Para za parą
287
- W porządku. Cześć, jestem Peter. Zwiedzasz Maui?
- Tak. Nazywam się Shelby.
- Witamy na Hawajach. Mieszkam tu na stałe. Chętnie
pokażę ci tę plażę.
- Co ciekawego może być na plaży? Piasek, woda
i muszle.
- Wiele ciekawych rzeczy jest pod wodą.
- Nie pływam na tyle dobrze, by nurkować.
- Szkoda, bo znam kilka świetnych miejsc.
- Może kiedy przyjadę tu następnym razem.
- Jesteś pewna, że chcesz wrócić do domu?
- Tak, jestem pewna - odpowiedziała mocnym głosem,
nie patrząc na Petera.
- Rozumiem. W takim razie cieszmy się chwilą.
Potem pływali i beztrosko dokazywali w wodzie ni
czym rozbrykane dzieci. Pół godziny później zmęczeni
i zdyszani wyszli na brzeg i położyli się na piasku.
- Było fajnie i rzeczywiście trochę się zrelaksowałam -
przyznała Shelby.
- Może dzięki temu szybciej zaśniesz.
- Jest jeszcze dosyć wcześnie. Zawsze chodzisz spać
o tej porze?
- Chyba zapomniałaś, że jutro wyjeżdżamy o wpół do
czwartej na Haleakala.
- Ach, a więc już nie jesteśmy dwojgiem nieznajo
mych?
- Nie. - Gdy Shelby wstała, Peter złapał ją za rękę. - Po
czekaj. Dlaczego jesteś taka wściekła? Co ja ci takiego zro
biłem?
Niechętnie cofnęła dłoń.
288
Judy Christenberry
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Dlaczego?
- Cóż, niedługo wracam do domu.
- Nie chcesz mieć jeszcze więcej pięknych wspo
mnień?
- Chcę, ale wolałabym ograniczyć się do wspaniałych
widoków. - Miała na myśli krajobraz Maui, ale Peter zro
zumiał jej słowa inaczej.
- Ojej, nie wiedziałem, że jestem taki śliczny.
- Nie to chciałam... - zaczęła zaskoczona. - Och, zresz
tą dobrze wiesz, co miałam na myśli. Pragnę zachować
w pamięci plaże, góry, ocean.
- Ale nie mnie?
- Ciebie też zapamiętam. Byłeś dla mnie bardzo miły.
- Zamrugała gwałtownie, powstrzymując łzy. Tylko tego
brakuje, by się przy nim rozpłakała.
- Miły? - szepnął. - Wolałbym, żebyś zapamiętała mnie
trochę inaczej. - Przyciągnął ją do siebie i żarliwie poca
łował.
Próbowała udawać, że ten pocałunek nic dla niej nie
znaczy. Okłamywała i siebie, i Petera, bo tak było lepiej.
- Wracam do wody. - Odsunęła się od niego.
Nie poszedł za nią. Obserwował, jak łagodne fale piesz
czą ciało Shelby. Po wyjściu z wody, ruszyła bez słowa
w stronę hotelu.
- Shelby, pora wstawać. Masz dziesięć minut, żeby się
ubrać. Pośpiesz się.
- Przecież na dworze jest jeszcze ciemno. - Shelby od
wróciła się na drugi bok.
Para za parą
289
Kay ściągnęła kołdrę i siłą posadziła Shelby.
- Ja już się umyłam. Idź do łazienki, tylko szybko.
Shelby poruszała się niczym automat. Gdyby nie zapa
lone światło, na pewno znowu by zasnęła. Kiedy wyszła
z łazienki, Kay podała jej ubrania.
- Włóż to.
- Po co?
- Dan powiedział, że na górze będzie zimno.
- Chyba żartujesz. - Shelby spojrzała z niedowierza
niem na sweter i ciepłe spodnie.
- Nie. Ubieraj się, bo musimy już iść. Aha, i nie zapo
mnij zabrać okularów przeciwsłonecznych. Przydadzą się
podczas jazdy na rowerze.
Shelby ubrała się posłusznie, ale szybko doszła do
wniosku, że jest jej bardzo niewygodnie. Gdy zaczęła zdej
mować sweter, Kay po prostu wypchnęła ją z pokoju.
- Idziemy do windy - nakazała stanowczo.
W holu czekali już na nie Peter i Dan. Kiedy wsiedli
do vana, Shelby, ku zdziwieniu Petera, oparła się o niego
i zamknęła oczy.
- Kay, czy wszystko z nią w porządku? - spytał szep
tem.
- Tak. Nigdy nie wstaje o tak wczesnej porze. - Kay
uśmiechnęła się. - Jeśli ci przeszkadza, zamieńmy się
miejscami.
- Może na mnie spać, tylko nie mówcie jej o tym, kie
dy się obudzi.
- Zgoda - powiedział Dan.
Peter oparł się wygodnie i delikatnie objął Shelby ra
mionami.
290
Judy Christenberry
- A oto słońce!
Donośny głos wyrwał Shelby z drzemki. Poprawiła się,
mruknęła, a potem nagle poczuła przyjemny, znajomy za
pach. Co to takiego?
- Hm, Peter - szepnęła. Uwielbiała zapach jego wody
po goleniu.
- Tak, skarbie, jestem tu - powiedział cicho.
Poderwała się gwałtownie i otworzyła oczy.
- Co ty robisz?
- Czekam na wschód słońca. A co ty robisz?
- Hm... chyba trochę się zdrzemnęłam.
- Wiem, na moim ramieniu.
-Nie!
- A oto słońce! - znów krzyknął ktoś donośnie.
- Czemu wciąż to powtarza? - zdenerwowała się roze
spana Shelby.
- Przyjechaliśmy tutaj, żeby obejrzeć wschód słońca -
przypomniała jej Kay.
- No tak - mruknęła zawstydzona Shelby. Wyprostowa
ła się i rozejrzała wokół. Ze zdumieniem stwierdziła, że
siedzi na tarasie widokowym na szczycie góry.
Nie wiadomo skąd napłynęły ciemne chmury i zaczę
ło mżyć.
- Za chwilę znów będzie pięknie, ale możecie państwo
przeczekać to w vanie - powiedział przewodnik.
- Jestem tego samego zdania. Boicie się takiego małego
deszczu? - Dan spojrzał pytająco na Kay i Shelby.
Zrobiło się chłodno, lecz Shelby ze zdziwieniem zauwa
żyła, że ma na sobie bardzo grube rzeczy, a także płaszcz
przeciwdeszczowy.
Para za parą
291
- Skąd to się wzięło?
- Dan pomyślał o wszystkim. To miło z jego strony,
prawda?
- Hm, tak. Dzięki, Dan.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Fajnie w tym wy
glądasz - dodał z szerokim uśmiechem.
Shelby nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu. Obie
cała sobie, że będzie się dobrze bawić, jednak okazało się
to trudniejsze, niż przewidywała. Miała być miła dla Da
na, który tak wiele przed nią ukrywał? Miała cieszyć się
bliskością Petera, który flirtował z nią tylko dlatego, że
była córką szefa?
- Ja chyba wrócę do vana - powiedziała.
Deszcz przestał padać w momencie, gdy otwierała
drzwi samochodu. Przewodnik poprosił, by wszyscy za
jęli miejsca na tarasie. Shelby ruszyła posłusznie za pozo
stałymi turystami.
- Rozchmurz się. Nie jest tak źle - szepnął jej Peter do
ucha.
- Przepraszam, ale jestem trochę nieprzytomna. O tej
porze zazwyczaj jeszcze śpię.
- W porządku.
Jak na zawołanie chmury odpłynęły i na wschodzie po
jawiło się słońce. Było tak intensywnie czerwone, że przy
wodziło na myśl ogień.
Po kilku minutach czerwień zbladła i niebo przybrało
barwę pomarańczy. Uczestnicy wycieczki wstali i zaczęli
prostować nogi.
- Co oni wyprawiają? - spytała szeptem zdumiona
Shelby.
292
Judy Christenberry
- Ty naprawdę nic nie pamiętasz?
- Co miałabym pamiętać?
- Zaraz wsiadamy na rowery.
- Och, rzeczywiście, ale przecież my nie mamy rowe
rów, prawda?
- Organizatorzy wszystko przygotowali. Wstawaj, mu
simy się zbierać.
Po chwili wszyscy wsiedli na rowery i ruszyli za prze
wodnikiem. Shelby zrobiło się gorąco, więc podciągnęła
rękawy.
Dojechali do miejsca, w którym czekał na nich van, i wró
cili do hotelu. Po lunchu, podczas którego Shelby prawie za
snęła, poszli do pokoju, by uciąć sobie drzemkę.
- Co się dzieje z Shelby? - Dan spojrzał zaniepokojo
ny na Kay.
- Tak jak powiedziałam, martwi się, że niedługo bę
dziemy musiały stąd wyjechać. Poza tym chyba trochę ją
zmęczył taki długi pobyt w hotelu.
- Ty też się smucisz z powodu wyjazdu?
- Po pobycie w raju powrót do rzeczywistości musi być
bolesny.
- Mogłabyś tu zostać. Pomogę ci, dopóki nie rozkręcisz
interesu.
- To niemożliwe, Dan. Wiem, że chcesz dobrze, ale
przestań na mnie naciskać.
- A jeśli uda mi się namówić Shelby, żeby tu została, co
wtedy zrobisz?
- Wrócę do Clevelandu. - Kay wstała gwałtownie od
stołu.
Para za parą
293
- Zobaczymy się na kolacji - zawołał za nią Dan.
Po chwili przy stoliku pojawił się Peter, który odprowa
dzał Shelby do windy. Spojrzał ponuro na Dana i stwier
dził z przekąsem:
- Widzę, że i tobie się nie powiodło.
- Kay nie chce tu zostać.
- Ani Shelby - powiedział Peter.
- To chyba ma coś wspólnego z naszym zachowaniem.
Mam nadzieję, że powiedzą nam, o co chodzi. Musimy
się dobrze postarać, bo zostało mało czasu. - Dan silił
się na optymistyczny ton, by podtrzymać przyjaciela na
duchu.
- Tak. - Peter jeszcze bardziej się zasępił.
Następnego dnia po śniadaniu wypożyczyli samochód
i pojechali do Hany. W tym miasteczku, położonym na po
łudniowo-wschodnim krańcu wyspy, mieszkało kilka bo
gatych rodzin. Mieściła się tam również posiadłość, która
kiedyś należała do Charlesa Lindbergha, amerykańskie
go pioniera lotnictwa. Ten region słynął z pięknych plaży,
wspaniałych wodospadów i malowniczych górskich dróg.
Ku zadowoleniu Shelby tym razem to Peter usiadł za
kierownicą. Mogła cieszyć się jego towarzystwem, a jed
nocześnie zachować odpowiedni dystans. Mijane widoki
tak ją oszołomiły, że co chwilę wykrzykiwała podekscyto
wana. Może dlatego dopiero po jakimś czasie zorientowa
ła się, że Kay jest dziwnie milcząca.
- Kay, co się dzieje? - spytała zaniepokojona.
Ciotka nie odpowiedziała, tylko gwałtownie przycisnę
ła dłoń do ust.
294
Judy Christenberry
- Peter, zatrzymaj samochód - poprosiła Shelby. - Kay
jest niedobrze. - Spojrzała z wyrzutem na Dana. - Dlacze
go nic nie powiedziałeś?
- Przepraszam, ale myślałem, że jest smutna, bo...
Peter zatrzymał samochód, a Shelby natychmiast po
mogła Kay wysiąść.
- Oddychaj głęboko - poradziła.
- Przepraszam - szepnęła Kay po chwili i potrząsnęła
głową. - Nie mogę dalej jechać. Tu nie bardzo jest jak za
wrócić. Poczekam na was przy drodze.
- Dasz radę zawrócić? - spytała Shelby Petera.
- Jasne. Dan, wysiądź i sprawdź, czy nikt nie jedzie -
poprosił.
- Dobrze, ale najpierw posadźmy Kay z przodu i ot
wórzmy okno.
Shelby doszła do następnego zakrętu i stanęła pośrod
ku jednopasmowej drogi. Uniosła rękę, by powstrzymać
nadjeżdżające samochody. Dan stanął z drugiej strony
drogi. Peter zawrócił, a Shelby i Dan szybko wsiedli do
samochodu.
- Czuję się już trochę lepiej, ale nie na tyle, by kontynu
ować tę podróż. Przepraszam, zepsułam wam dzień - po
wiedziała Kay.
- Co ty opowiadasz. Wiele razy byliśmy w tym mia
steczku. Chcieliśmy wam je pokazać, ale są jeszcze inne
atrakcje.
- Rozluźnij się, zaraz będziemy w hotelu. - Shelby po
gładziła Kay po ramionach.
W rzeczywistości dotarli tam dopiero po godzinie. Dan
na wszelki wypadek wsiadł z Kay do windy, a Shelby zo-
Para za parą
295
stała, by podziękować Peterowi, że tak szybko zareagował
w krytycznej sytuacji.
Ku jej zdziwieniu Peter potraktował to zupełnie inaczej,
niż się spodziewała.
- A czego oczekiwałaś? - wykrzyknął ze złością. - Że
zmuszę Kay, by jechała dalej? Za kogo ty mnie uważasz?
Co ty właściwie myślisz? Że nie jestem dostatecznie wraż
liwy?
- Nie, skądże. Zachowałeś się bardzo ładnie, dlatego po
prostu chciałam ci podziękować. - Odwróciła się w stro
nę windy.
- Chwileczkę. - Chwycił ją za ramię. - Czy mogliby
śmy wreszcie porozmawiać? Dlaczego odnoszę wrażenie,
że tracę coś bardzo cennego?
- Nie - odparła, walcząc ze łzami. - Muszę sprawdzić,
co z Kay.
- Jak się miewa Kay? - spytał Peter, gdy Dan wrócił do
pokoju.
- Nie wiem. Pożegnała mnie przed drzwiami. Coś po
szło nie tak, bo obie są na nas złe, ale nie mam pojęcia,
o co chodzi. A ty?
- Ja rozumiem jeszcze mniej. Chciałem pogadać o tym
z Shelby, ale zamiast odpowiedzieć, wybuchła płaczem.
- Cholera, co się z nimi dzieje? Zupełnie ich nie rozu
miem. Spróbujmy pogadać o tym przy kolacji.
- A o czym tu gadać? Wszystko jest jasne. My je kocha
my, a one mają nas w nosie.
- Naprawdę kochasz moją córkę?
- Tak - odparł Peter bez chwili namysłu. - Mam ocho-
296
Judy Christenberry
tę kupić bilet do Clevelandu, ale nie wiem, jak długo bym
tam wytrzymał. Kocham Hawaje i chyba nie umiałbym
żyć gdzie indziej.
- Czy mogę się z tobą zabrać do Ohio? - spytał Dan
z uśmiechem.
- Jasne, ale kto poprowadzi firmę?
- Znajdziemy kogoś. Zanim jednak kupimy bilety, mu
simy dojść do ładu z paniami.
Gdy zadzwonił telefon, Shelby i Kay równocześnie
wstały z kanapy. Kiedy Shelby podniosła słuchawkę, Kay
potrząsnęła głową, a potem szybko pobiegła do łazienki,
bo znów poczuła mdłości.
- Cześć, Dan. Kay nie chce iść na kolację, bo wciąż
kiepsko się czuje.
- Może trzeba wezwać lekarza? - spytał wyraźnie zmar
twiony.
- Zaraz ją zapytam. - Słysząc pytanie Shelby, Kay tylko
potrząsnęła głową i wróciła do łóżka. - Do rana jej przej
dzie. - Skończyła rozmowę i usiadła przy Kay. - Czujesz
się trochę lepiej?
- Trochę.
- To co, chcesz iść na kolację z Danem i Peterem?
- Nie. A ty?
- Ja też nie. Nie dałabym rady dłużej udawać.
- Ani ja. W drodze do Hany Dan wspominał Kordelię.
To jasne, że nigdy więcej nie zwiąże się z żadną kobietą
z naszej rodziny.
- Och, Kay, tak mi przykro. Żałujesz, że tu przyjecha
łyśmy?
Para za parą
297
- Nie. Chciałam, byś poznała ojca i przekonała się, że
jest zupełnie innym człowiekiem, niż wmawiała ci Kor-
delia.
- Och, Kay! - Shelby zaniosła się płaczem. - Tak wiele
dla mnie poświęciłaś.
- Kochanie, dla mnie to nie było żadne poświęcenie.
- Co my teraz zrobimy? Może po powrocie do Honolu
lu powinnyśmy wsiąść w samolot do Clevelandu?
- Tak byłoby najlepiej, ale naprawdę nie chcesz poroz
mawiać z ojcem?
- Miał na to dość czasu.
- Kochanie, nie wiń go za to. Nie ma odwagi powie
dzieć ci prawdy, bo myśli, że go nienawidzisz.
- W takim razie wracajmy wcześniej do Clevelandu.
- Jak chcesz - odparła Kay spokojnie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Podczas lotu powrotnego na Oahu Shelby i Kay sie
działy razem. Wszyscy próbowali udawać, że nic się nie
dzieje, lecz z miernym skutkiem.
Po przyjeździe do hotelu w Honolulu Kay uścisnęła
dłoń Dana i powiedziała:
- Dziękuję ci za wszystko. Tak wiele dla nas zrobiłeś.
- Nie tyle, na ile zasługujecie. Może pójdziemy wieczo
rem na kolację?
- Sama nie wiem. Zadzwoń później, dobrze?
- Kay, co się dzieje? - spytał zaniepokojony.
- Nic takiego. Po prostu po wczorajszym dniu jestem
trochę zmęczona.
- No dobrze, wypoczywaj. Zadzwonię później. - Poca
łował ją w skroń.
Peter i Shelby przez chwilę przysłuchiwali się ich roz
mowie, potem Shelby zwróciła się do Petera:
- Obaj zachowywaliście się wspaniale - potwierdziła
i wsiadła z Kay do windy.
- To wyglądało jak pożegnanie - powiedział Peter z na
mysłem.
- O co ci chodzi? - zirytował się Dan. - Kay źle się czu-
Para za parą
299
je, a Shelby też jest trochę zmęczona. Szybko dojdą do
siebie.
Peter tylko pokręci! głową.
Gdy Shelby wyszła z łazienki, Kay leżała na łóżku i za
nosiła się płaczem.
Shelby przez chwilę zastanawiała się, co zrobić. Wresz
cie podjęła decyzję i wybiegła z pokoju. Wszystko będzie
dobrze, o ile Dan zgodzi się jej pomóc.
Zjechała na dół i zobaczyła, że Dan rozmawia z kimś
przy recepcji. Na jej widok zawołał:
- Shelby, czy z Kay wszystko w porządku?
- Z nią tak, ale z tobą nie.
- O co ci chodzi?
- Jesteś potwornie głupi. - Bezskutecznie próbowała
opanować złość.
- Aleja... ale co...
- Kay płacze, bo jutro wyjeżdżamy. Ona cię kocha. Jeśli
ty też coś do niej czujesz, natychmiast wsiadaj do windy
i jedź na górę.
Widząc wyraz twarzy Dana, poczuła ulgę. Nie zbłaźni-
ła się, postąpiła słusznie. Dan objął ją mocno i ucałował
w skroń:
- Dziękuję ci, Shelby - powiedział wzruszony. - Poga
damy później. Teraz idę do Kay.
- Jasne. - Usiadła w fotelu i westchnęła głęboko.
- Dlaczego płaczesz?
Spojrzała na Petera i otarła łzy.
- Wcale nie płaczę.
- To co to jest? - Otarł kolejną łzę z jej policzka.
300
Judy Christenberry
-Nic.
- Rozmawiałaś z Danem? To przez niego płaczesz? -
spytał, gdy skinęła głową.
Shelby zaprzeczyła.
- No to co się dzieje? - Usiadł obok i wziął ją za rękę.
- Nie mogę z tobą rozmawiać. - Zamknęła oczy i wy
rwała mu dłoń.
- Dlaczego?
- Bo i tak byś nie zrozumiał.
- Skoro tak twierdzisz, to powiedz przynajmniej, czemu
tu siedzisz, zamiast odpoczywać w pokoju.
- Nie chcę przeszkadzać Kay i Danowi.
- No dobrze. Czy posiedzieć z tobą? I tak muszę pocze
kać na Dana.
- Tak, o ile nie będziesz się do mnie odzywał.
Patrzył bezsilnie na jej łzy i nie wiedział, jak jej pomóc.
Pewnie płakała z powodu rozstania Kay i Dana, a to ozna
czało, że i ona wkrótce stąd wyjedzie. Gdyby się nie wsty
dził, też zacząłby płakać.
Gdy Kay usłyszała pukanie do drzwi, pomyślała, że
Shelby zapomniała klucza. Swoją drogą ciekawe, dlacze
go tak wybiegła z pokoju. Prawdopodobnie poszła po coś
do picia.
Kay zwlokła się z łóżka i wytarła mokre policzki.
- Już otwieram - krzyknęła. Ku jej zdumieniu na progu
stał Dan. - Co się stało? Czegoś zapomniałeś?
- Tak - odparł, patrząc na nią uważnie. - Tego. - Przy
ciągnął ją do siebie i pocałował. W tej samej sekundzie
pożałował, że nie zrobił tego o wiele wcześniej.
Para za parą
301
Gdy wreszcie przerwał na chwilę pocałunek, otoczył
szczupłą talię Kay i wyrzucał nieskładnie:
- Shelby... moja cudowna córka... powiedziała, że nie
jestem ci obojętny... i mam nadzieję, że to prawda.
- Shelby nie powinna... nie sądzę...
- Szanowałem cię już wtedy, kiedy byłaś nastolatką.
Uratowałaś mnie i moje dziecko.
- Ja tylko próbowałam pomóc...
- I to ci się udało. Wychowałaś Shelby, jakby była two
ją córką.
- Dan, nie rób ze mnie bohaterki. Shelby to wspaniałe
dziecko, to znaczy kobieta.
- Wiem, kochanie, ja tylko próbuję ci wytłumaczyć, jak
zmieniały się moje uczucia. Pisałaś do mnie listy, przysy
łałaś zdjęcia, pozwoliłaś mi w jakimś sensie uczestniczyć
w życiu córki. To wspaniały dar, za który jestem ci bardzo
wdzięczny.
- Chciałam, żebyś wiedział, jak bardzo jest kochana.
- Wiedziałem, a przy okazji coraz lepiej cię poznawa
łem. Byłaś cudowną nastolatką i wyrosłaś na wspania
łą kobietę. Kiedy cię po tylu latach zobaczyłem, nagle
wszystko stało się jasne. Zapragnąłem, byś została ze mną
na zawsze. Tak bardzo się boję, że mnie odtrącisz.
- Och, Dan... - Kay westchnęła i pogładziła go delikat
nie po twarzy.
- Powiedz, czy ty też coś do mnie czujesz? Wiem, po
trzebujesz czasu do namysłu, ale proszę cię, nie wyjeżdżaj
jeszcze.
- Kto ci powiedział, że potrzebuję czasu do namysłu?
- Zarzuciła mu ręce na szyję.
302
Judy Christenberry
Dan rozpromienił się, a w duchu poprzysiągł sobie, że
nigdy nie pozwoli jej odejść.
Mniej więcej po godzinie Dan i Kay wrócili wreszcie na
ziemię i zaczęli się zastanawiać, gdzie podziewa się Shel-
by. Znaleźli ją w holu. Siedziała w fotelu, a towarzyszył jej
milczący i ponury Peter.
- Przepraszam, że tak długo to trwało. - Dan poczuł
wyrzuty sumienia.
- Wybaczę ci, jeśli dzięki tobie Kay będzie szczęśliwa
- odparła z uśmiechem, który jednak wydał się Danowi
nieco wymuszony.
- Tak, skarbie, jestem szczęśliwa - zapewniła ją Kay. -
Dziękuję ci. Dan zaprasza nas do siebie na lunch. Co ty
na to? Musimy pogadać o wielu sprawach.
- Na pewno, ale nie sądzę, że potrzebujecie do tego to
warzystwa. Zobaczymy się później. - Shelby wstała i nie
patrząc na żadne z nich, pobiegła do windy.
- O co jej chodzi? - Dan był wyraźnie skonsternowany.
- Ta rozmowa będzie dotyczyć również jej przyszłości.
- Shelby cały czas płakała. Myślę, że w tej chwili nie
chce o niczym rozmawiać. Według mnie już pakuje wa
lizki - powiedział ponuro Peter.
- Masz rację, pójdę do niej. - Kay odwróciła się, lecz
Dan złapał ją za rękę.
- Nie - powiedział zdecydowanie. - Ja pójdę. Peter, za
dzwoń, proszę, do Berty, i uprzedź ją, że przywiozę gości
na lunch.
Ruszył z postanowieniem, że wreszcie zrobi to, co po
winien był zrobić dawno temu. Drżącą dłonią zapukał do
Para za parą
303
drzwi. Gdy Shelby wreszcie mu otworzyła, cała starannie
przygotowana przemowa gdzieś się ulotniła.
Zauważył, że Shelby się pakuje, a zatem i tym razem
Peter miał rację.
- Kochanie, nie możesz wyjechać - powiedział.
- Dlaczego? - zapytała, nie patrząc na niego.
- Muszę z tobą porozmawiać. Wyjaśnić ci, dlaczego tak
długo ukrywałem, że jestem twoim ojcem. - Wreszcie to
powiedział.
Shelby nadal unikała jego wzroku.
- W porządku - odparła. - Wszystko rozumiem.
- Naprawdę? - Tak bardzo chciał wziąć ją w ramio
na, unieść jej twarz, by zobaczyła ból malujący się w jego
oczach. - Bałem się, że gdy poznasz prawdę, natychmiast
wyjedziesz.
- Nigdy bym tego nie zrobiła.
- Nie? Wiem, co Kordelia mówiła na mój temat. Była
twoją matką i na pewno jej wierzyłaś. A ja wyjechałem.
- Ona była szalona. Myślę, że to jeden z powodów, dla
których się z nią rozstałeś.
- A jakie były według ciebie inne powody?
- Ja. Może nie dorosłeś jeszcze do ojcostwa. To dosyć
częste zjawisko.
- Dziecko, bardzo pragnąłem być ojcem. Kiedy po
raz pierwszy wziąłem cię w ramiona, przepełniały mnie
radość i duma. Zastanawiałem się, jakie będą twoje
pierwsze słowa, kiedy zaczniesz chodzić, snułem plany
na przyszłość. Chciałem aktywnie uczestniczyć w two
im życiu.
- Naprawdę? - spytała zdziwiona. Wreszcie na niego
304
Judy Christenberry
spojrzała i zobaczyła, że po policzkach Dana spływają
łzy.
- Tak. Najmilej wspominam chwile, które spędzałem
z tobą i Kay. Mogłem was odwiedzać, tylko kiedy nie by
ło Kordelii.
- Pamiętam, jak kiedyś byliśmy razem w zoo. Po po
wrocie do domu mama strasznie na mnie krzyczała. Kay
zabrała mnie do innego pokoju, słyszałam stamtąd jakieś
podniesione głosy, chyba też twój.
- Wtedy widziałem cię po raz ostatni - powiedział Dan
ze smutkiem. - W nocy zadzwoniła do mnie Kay i popro
siła, żebym więcej nie przychodził, bo moje wizyty pro
wokują Kordelię do agresji. Nienawidziła mnie za to, że
ją opuściłem. Posługiwała się tobą, by mnie ukarać. Mu
siałem przyznać Kay rację. Nie chciałem, by matka cię
skrzywdziła. Czasami naprawdę zachowywała się jak sza
lona. - Shelby skinęła głową i zalała się łzami. - Dziecinko,
tak mi przykro. - Dan objął ją serdecznie. - Podjąłem złą
decyzję, ale wtedy naprawdę nie widziałem innego wyj
ścia z sytuacji. Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęsk
niłem. W mojej sypialni wiszą wszystkie zdjęcia, które
przysłała mi Kay. Kiedy cię zobaczyłem, miałem ochotę
porwać cię w ramiona.
- Dobrze, że mnie nie zapomniałeś. - Zarzuciła mu rę
ce na szyję.
- Często namawiałem Kay, by przywiozła cię na Hawaje,
ale nie chciała się zgodzić. Nie chciała też, bym was od
wiedził w Clevelandzie.
- Wiem. Zależało jej, bym miała dobry kontakt z mat
ką. Bała się, że jeśli do nas przyjedziesz, mama wpadnie
Para za parą
305
w szał. Jednak wolałabym wiedzieć, że o mnie nie zapo
mniałeś.
- Teraz już wiesz. Skończ się pakować, zaraz popro
szę Kay, by zrobiła to samo. Przeprowadzacie się do mnie.
Podczas lunchu obgadamy plany na przyszłość.
- Dobrze.
- Dziękuję ci, kochanie. - Pocałował ją w policzek.
Gdy szedł do drzwi, odruchowo wyprostował ramiona.
- Naprawdę nie chcesz zostać? - krzyknął Dan, spoglą
dając niedowierzająco na Shelby.
Przed chwilą skończyli jeść lunch i zaczęli rozmawiać
0
przyszłości.
- Wracam do Clevelandu - oświadczyła stanowczo
1 wbiła wzrok w talerz.
- Powiedziałaś, że mi wybaczasz. Dlaczego nie możesz
zostać?
- Przepraszam. Po prostu nie mogę.
- Ale będziesz na naszym ślubie?
- A zdążysz załatwić wszystkie formalności do piątku?
- Pewnie tak.
- W takim razie będę na ślubie - odparła z szerokim
uśmiechem.
- Spróbuj przemówić jej do rozumu. - Dan zwrócił się
do Kay.
- Spróbuję, ale to twoja córka i jest równie uparta jak ty.
- Jeśli mu się nie uda, ja spróbuję - mruknął Peter.
- Wybaczcie, panowie, ale musimy was opuścić. - Kay
wstała. - Jeśli ślub ma się odbyć w piątek, musimy to i owo
obgadać z Betty.
306
Judy Christenberry
Obie z Shelby zebrały brudne naczynia i poszły do
kuchni.
- Udało ci się z nią porozmawiać? - spytał Dan Petera,
gdy zostali sami.
- Nie. Nie dała mi żadnej szansy.
- Według mnie wyjeżdża z twojego powodu, a ja tak
bardzo chcę, żeby została.
- W takim razie ja też wyjadę. Przynajmniej tyle jestem
ci winien.
- Nie, synu, nic mi nie jesteś winien. A poza tym jesteś
my wspólnikami i tak pozostanie.
W domu Dana wrzało jak w ulu. Berty dyrygowała eki
pą, która przywiozła catering, a Kay pomagała ustawiać
dekoracje kwiatowe. Peter, który przyjechał przed chwi
lą, przywitał się miło z obiema paniami i zapytał o Shelby.
Kay wskazała głową balkon.
Shelby opalała się na leżaku. Gdy usłyszała kroki Pete
ra, otworzyła oczy.
- Opalasz się, kiedy wszyscy w domu mają pełne ręce
roboty? Ślub już za cztery godziny.
- Tylko bym przeszkadzała. Betty niepodzielnie rządzi
w kuchni, a Kay chce wszystkiego sama dopilnować.
- Myślisz, że nie potrzebują twojej pomocy?
- Jestem tego pewna.
- Naprawdę chcesz jutro wracać do Clevelandu?
-Tak.
- Czy gdybym cię poprosił o rękę, zgodziłabyś się za
mnie wyjść?
-Nie.
Para za parą
307
- Tylko tyle w odpowiedzi na moje oświadczyny?
- Co jeszcze chciałbyś usłyszeć? Dziękuję? Tak byłoby
grzeczniej?
- Odkąd Dan powiedział, że jest twoim ojcem, bardzo
się zmieniłaś. Co cię dręczy? Mnie możesz powiedzieć, je
steśmy prawie rodziną.
- Chciałbyś! - krzyknęła.
- Cholera, Shelby, powiedz wreszcie, o co ci chodzi. Co
masz mi za złe?
- A ty niby nie wiesz? Chcesz poderwać córkę szefa, bo
jesteś karierowiczem.
Zaszokowany Peter przez chwilę milczał, a potem wy
buchnął:
- Coś takiego! Chyba sama nie wierzysz w to, co mó
wisz. Dla twojej informacji, mam czterdzieści procent
udziałów w firmie, a poza tym po co miałbym walczyć
o sympatię Dana, skoro od lat jesteśmy przyjaciółmi?
- Czterdzieści procent? Przecież nie możesz mieć wię
cej niż trzydzieści lat.
- Dokładnie dwadzieścia dziewięć.
- No to wyjaśnij mi, jak zdobyłeś taką pozycję.
- Dan zaopiekował się mną, gdy byłem nastolatkiem.
Przyznał mi stypendium pod warunkiem, że po skończe
niu studiów przepracuję u niego cztery lata. Wszystkiego
mnie nauczył. W zeszłym roku zaproponował mi wejście
do spółki.
- Ach, to teraz rozumiem, dlaczego zgodziłeś się na je
go plan.
- Jaki plan? Nadal nic o tym nie wiem.
- Ja też, ale chyba pora przycisnąć Dana do muru.
308
Judy Christenberry
i
- Zgoda. - Podszedł do drzwi. - Kay, gdzie jest Dan?
- krzyknął.
- W sypialni. Pakuje się, bo przecież zaraz po ślubie wy
jeżdżamy.
- Poczekaj tu na mnie - poprosił.
Wrócił po dwóch minutach z Danem u boku.
- Poinstruował cię, co masz powiedzieć? - spytała Shelby.
- O czym? - Dan uniósł brwi.
- Skąd będę wiedziała, że mówisz prawdę?
- Shelby, popełniłem wiele błędów i byłem kiepskim
ojcem, ale nigdy cię nie okłamałem. Co chcesz wie
dzieć?
- Zaraz po przyjeździe na Hawaje podsłuchałam, jak
rozmawiasz z Peterem o jakimś planie w związku ze mną
i Kay. Muszę wiedzieć, o co chodziło i w jakim stopniu Pe
ter był w to zaangażowany.
- Chciałem spędzić z tobą jak najwięcej czasu, by lepiej
cię poznać. Zależało mi również na towarzystwie Kay. Po
prosiłem Petera, by mnie wspierał i towarzyszył nam tak
często, jak tylko będzie to możliwe.
- Wyjaśniłeś mu dokładnie, o co chodzi?
- Oczywiście. Powiedziałem też, że nie mam nic prze
ciwko temu, żeby zaczął się z tobą umawiać. Liczyłem na
to, że dzięki temu zechcesz zostać na Hawajach, a Kay
pójdzie w twoje ślady. Pewnie podświadomie bałem się,
że gdy ja ją o to poproszę, wyjdę na głupca. Na szczęś
cie wzięłaś sprawy w swoje ręce i popchnęłaś mnie we
właściwym kierunku. Chyba wiesz, jak bardzo jestem ci
za to wdzięczny. I jak bardzo pragnę, byś tu została.
- Dziękuję, Dan. A jaki był udział Petera?
Para za parą
309
- No może nie wprowadziłem go we wszystkie szcze
góły, ale mniej więcej wiedział, o co chodzi. Poza tym od
razu cię polubił i...
- Przepraszam, Dan, ale chciałbym porozmawiać
z Shelby na osobności - przerwał mu Peter. - Zobaczy
my się na ślubie.
- No tak, oczywiście.
- Czy teraz mi wierzysz? - spytał niecierpliwie Peter,
gdy zostali sami.
- Tak. Wygląda na to, że tak naprawdę nie mieliście
żadnego planu.
- To dlaczego odrzuciłaś moje oświadczyny?
- Może po prostu cię nie kocham.
- Nie wierzę. Zbyt wiele dla mnie znaczysz, bym po
zwolił ci odejść. Proszę cię, zostań trochę dłużej.
- Muszę przygotować się do egzaminu.
- To możesz zrobić również tutaj. Skąd ten pośpiech?
Czy w Clevelandzie ktoś na ciebie czeka?
-Nie.
- Posłuchaj, nie nalegam na szybki ślub, ale nie chcę,
żebyś wyjeżdżała. Kay i Dan wybierają się w podróż po
ślubną i będziesz miała cały dom do dyspozycji. Wpadnę
czasami, zjemy kolację z Betty, coś ugotujemy.
- A co, jesteś taki skąpy, że nie chcesz mnie zabrać do
restauracji?
Słysząc jej żartobliwy ton, natychmiast się rozluźnił.
Całowali się długo, aż w pewnym momencie rozgorącz
kowany Peter szepnął:
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Ty mnie też.
310
Judy Christenberry
- Cholera, musimy zaczekać ze ślubem, bo Kay i Dan
wracają dopiero za dwa tygodnie.
- Mmm, przed chwilą obiecywałeś, że nie będziesz na
legał na szybki ślub.
- Tak było, zanim cię pocałowałem. Powinienem to
zrobić o wiele wcześniej, bo pocałunki wiele mówią o ko
biecie.
- Och, zatem masz bardzo duże doświadczenie z ko
bietami.
- Może poprosimy Kay i Dana, żeby szybciej wrócili.
- Zepsujemy im podróż poślubną? Poza tym wcale nie
powiedziałeś, że mnie kochasz.
- Kocham cię, Shelby - powiedział, patrząc jej prosto
w oczy.
- A ja kocham ciebie, Peter.
Jej słodki pocałunek był przedsmakiem czekających
ich rozkoszy.
EPILOG
W domu Dana znów wrzało jak w ulu. Tym razem
trwały przygotowania do ślubu Shelby.
- No dobrze, dziecino, idź się przebrać. Ja tu wszystkie
go dopilnuje - powiedziała Betty, widząc, że Shelby usta
wia kolejną kwiatową dekorację.
- Tak jest, proszę pani. Czy samolot Dana i Kay już wy
lądował?
- Tak, pół godziny temu. Zaraz tu będą, zresztą Peter
też. Lepiej się pośpiesz. W dniu ślubu powinien cię zoba
czyć dopiero podczas ceremonii.
- Dziękuję, Betty. Dziękuję za wszystko, co dla mnie
zrobiłaś.
- To ja ci dziękuję, bo przedtem ten dom był trochę za
cichy.
- Wkrótce będzie tu bardzo głośno, bo Kay marzy
o dzieciach.
- Z całego serca popieram tę decyzję. Twój tata to do
bry człowiek. Powinien przekonać się na własnej skórze,
co to znaczy wychować dziecko. Na pewno będzie jeszcze
bardziej podziwiał Kay.
- Masz rację.
312
Judy Christenberry
Pod dom zajechał samochód. Shelby krzyknęła i po
biegła do sypialni.
- Poproś Kay, żeby zaraz do mnie przyszła - zawołała
przez ramię.
Betty otworzyła drzwi, zanim rozległo się pukanie.
Uściskała Kay, a potem Dana i Petera. Poprosiła, by Kay
poszła do Shelby, a panowie do sypialni Dana.
- Betty jak zwykle wszystkim rozkazuje - stwierdził
Dan z uśmiechem.
- Tak, jest wspaniała. Przez ten tydzień bardzo nam do
gadzała. Moja przyszła żona zażądała takiego domu jak
twój i takiej gospodyni jak Betty.
- Świetnie. Jestem pewien, że będziesz dobrze traktował
moją córkę i spełniał wszystkie jej zachcianki.
- Jasne, o ile przyznamy jej dobrą pensję. - Shelby zgo
dziła się podjąć pracę w firmie Dana. - A jak było w po
dróży poślubnej?
- Cudownie.
- Co zwiedzaliście?
- Wszystko. - Dan zaczerwienił się.
- Czy wy w ogóle wyszliście z pokoju?
- Nie, ale ty pewnie też nie wyjdziesz, młodzieńcze.
- Mam już dwadzieścia dziewięć lat.
- A ja czterdzieści sześć, ale czasami czuję się jak nasto
latek. Wiesz co, idź się przebrać, bo spóźnisz się na włas
ny ślub.
Shelby wygładziła suknię. Biała satyna pięknie podkre
ślała biodra. Zdobiony perłami gorset rozświetlał cerę.
- Kochanie, wyglądasz cudownie - zachwyciła się Kay.
Para za parą
313
- Miałam nadzieję, że ta suknia ci się spodoba. Odwie
dziłyśmy z Betty wszystkie sklepy.
- Nie mogę uwierzyć, że nie było mnie przy tobie w tak
ważnym momencie.
- Hm, miałaś co innego do roboty. Skróciliście podróż
poślubną, żeby zdążyć na nasz ślub. Nawet nie wiesz, ile
to dla nas znaczy.
- Właściwie cieszę się, że już wróciłam do domu. Jak
wiesz, nie przepadam za hotelami.
- Wiem. - Shelby roześmiała się.
- No dobrze, pora na welon. Muszę przypiąć go dokład
nie pośrodku. Najlepiej uklęknij na łóżku. - Kay upięła
welon i powiedziała wzruszona: - Jesteś najpiękniejszą
panną młodą na świecie.
- Och, tydzień temu widziałam jeszcze piękniejszą pan
nę młodą.
- No dobrze, muszę się przebrać. - Kay nagle zaczęła
się śpieszyć.
Kiedy Shelby pomagała jej zapiąć sukienkę, rozległo się
pukanie do drzwi.
- To twój ojciec - powiedziała Kay.
- Czy na pewno chce mnie zaprowadzić do ołtarza?
- Oczywiście, kochanie. Jest z ciebie bardzo dumny.
- Otwórz drzwi, proszę.
- Och, Shelby, jak ty pięknie wyglądasz! - wykrzyknął
Dan na widok Shelby.
- Dobrze wiesz, co chciałaby usłyszeć każda córka.
Pocałował ją w policzek i powiedział:
- Musimy już iść. Pewien młody człowiek bardzo się
niecierpliwi.
314
Judy Christenberry
Shelby zobaczyła w jego oczach tyle dumy i czułości,
że zrobiło się jej ciepło na sercu. Chciała coś powiedzieć,
ale Dan ją ubiegł:
- Muszę ci coś wyznać, Shelby. - Zamyślił się na chwilę,
jakby szukał odpowiednich słów. - Cieszę się, że wybrałaś
Petera. To najlepszy człowiek, jakiego znam. Idealny mąż
dla mojej idealnej córki. Kocham cię i chcę być tak blisko
ciebie, jak to tylko możliwe.
- Ja też cię kocham... tato. - Zarzuciła mu ręce na szyję.
A on, chyba po raz pierwszy w życiu, poczuł się god
ny tego miana.
- To co, idziemy? - spytał.
-Tak.
Rozległa się muzyka. Dan dostojnie prowadził córkę na
platformę zbudowaną wprost na plaży.
Tam czekał na nich Peter, mężczyzna, którego Shelby
szczerze pokochała.
Przebyła długą drogę, ale teraz już zawsze będą razem.
Nigdy nie wyobrażała sobie własnego ślubu. To była
dla niej zupełnie nowa rola. Cóż, przecież niedawno do
wiedziała się też, jak to jest być córką bardzo przystojne
go ojca, który poślubił jej ukochaną ciotkę, a właściwie...
matkę.
Hawaje to raj na ziemi, magiczna kraina, w której
wszystko może się zdarzyć, nawet to, co zakrawa na cud.