Gwiezdne Wojny 094 Trylogia Akademii Jedi III Władcy mocy

background image

7

Pogromca S³oñc pogr¹¿y³ siê w systemie s³onecznym Caridy jak

nó¿ mordercy w sercu, które nie podejrzewa niczego z³ego.

Za sterami siedzia³ Kyp Durron, wygl¹daj¹cy zbyt staro jak na

swoje lata. Skulony, wpatrywa³ siê ciemnymi oczyma w nowy cel.

Mia³ do dyspozycji ca³¹ moc potê¿nej superbroni, a tak¿e si³ê ta-

jemnych nauk, z którymi zapozna³ go widmowy mentor, Exar Kun.

Zamierza³ wyeliminowaæ wszystkie si³y, które mog³y zagroziæ No-

wej Republice.

Zaledwie przed kilkoma dniami w Mg³awicy Kocio³ doprowa-

dzi³ do anihilacji dwóch ostatnich gwiezdnych niszczycieli admira³

Daali. PóŸniej, uciekaj¹c przed fal¹ czo³ow¹ eksplozji, wystrzeli³

jeden z cylindrów rejestruj¹cych o rozmiarach trumny, tak ¿eby ca³a

galaktyka wiedzia³a, komu zawdziêcza to zwyciêstwo.

Jako nastêpny cel zamierza³ obraæ imperialn¹ akademiê wojsko-

w¹ na Caridzie.

Planeta, przekszta³cona w oœrodek szkoleniowy imperialnych ¿o³-

nierzy, by³a doœæ du¿ym œwiatem o znacznej grawitacji maj¹cej

zwiêkszyæ si³ê miêœni przysz³ych szturmowców. Dziewicze, czêsto

niedostêpne tereny, doskonale nadawa³y siê na poligony. By³y tam

wiêc arktyczne pustkowia i tropikalne lasy nie przeciête ¿adn¹ œcie¿k¹

ani szlakiem. By³y skaliste, niebotyczne góry, a tak¿e spieczone s³oñ-

cem pustynie pe³ne wielonogich jadowitych gadów.

Carida prawdopodobnie by³a przeciwieñstwem cichego rodzin-

nego œwiata Kypa, Deyer, na którym spokojnie ¿y³ z rodzicami i bra-

tem. Wszyscy koloniœci mieszkali w malowniczych miastach, wznie-

R O Z D Z I A £

background image

8

sionych na tratwach, które unosi³y siê na powierzchniach jezior. Spo-

kój ten prysn¹³ jednak jak mydlana bañka, kiedy rodzice Kypa po-

stanowili zaprotestowaæ przeciwko zniszczeniu Alderaanu. Sztur-

mowcy, którzy przybyli na Deyer, rozprawili siê z kolonistami. Kyp

i jego rodzice zostali zes³ani na Kessel i zmuszeni do niewolniczej

pracy w kopalni przyprawy. Brat Kypa, Zeth, trafi³ do caridañskiej

imperialnej akademii, w której szkolono przysz³ych szturmowców.

Teraz, kiedy Kyp okr¹¿a³ planetê, przekszta³con¹ w wojskow¹

bazê, czu³, ¿e na jego twarzy maluj¹ siê zawziêtoœæ i upór, jakby

stoczy³ z w³asnym sumieniem przera¿aj¹c¹ walkê. W k¹cikach jego

oczu kry³y siê mroczne cienie. Nie spodziewa³ siê, ¿e jego brat po

tylu latach wci¹¿ ¿yje, ale za wszelk¹ cenê chcia³ poznaæ prawdê

o jego losie.

A je¿eli Zeth nie ¿y³, Kyp dysponowa³ dostateczn¹ moc¹, ¿eby

zniszczyæ ca³y system gwiezdny Caridy.

Przed tygodniem zostawi³ Luke’a Skywalkera na wierzcho³ku

wielkiej œwi¹tyni na Yavinie Cztery, przypuszczaj¹c, ¿e mistrz Jedi

nie ¿yje. Wykrad³ plany dokumentacji technicznej Pogromcy S³oñc

z pamiêci jego naiwnej projektantki i konstruktorki, doktor Qwi Xux,

a potem doprowadzi³ do wybuchu siedmiu s³oñc, by spopieliæ admi-

ra³ Daalê i jej dwa gwiezdne niszczyciele. W ostatniej chwili Daala

stara³a siê uciec z rejonu, w którym eksplodowa³y gwiazdy super-

nowe, ale na pró¿no. Fale œwietlne by³y tak intensywne, ¿e ilumina-

tory Pogromcy S³oñc automatycznie uleg³y zaciemnieniu w chwili,

w której rozprzestrzeniaj¹ca siê kula ognia dosiêga³a „Gorgonê”, fla-

gowy statek Daali.

Od czasu tamtego zdumiewaj¹cego zwyciêstwa opêtanie Kypa

zaczê³o ¿yæ w³asnym ¿yciem. M³odzieniec zamierza³ unicestwiæ

wszystkie pozosta³oœci po Imperium...

Sieæ obrony Caridy dostrzeg³a Pogromcê S³oñc, kiedy zbli¿a³ siê

do planety. Kyp postanowi³ og³osiæ swoje ultimatum, zanim si³y im-

perialne spróbuj¹ czegoœ niem¹drego. Wysy³aj¹c wiadomoœæ, zde-

cydowa³ siê wykorzystaæ jak najszersze pasmo czêstotliwoœci.

– Wzywam akademiê wojskow¹ na Caridzie – powiedzia³, stara-

j¹c siê nadaæ g³osowi niskie brzmienie. – Tu mówi pilot Pogromcy

S³oñc. – Rozpaczliwie usi³owa³ przypomnieæ sobie nazwisko b³a-

zeñskiego ambasadora, który niedawno wywo³a³ dyplomatyczny

incydent na Coruscant, kiedy chlusn¹³ p³ynem ze szklanki prosto

w twarz Mon Mothmy. – Chcê mówiæ z... ambasadorem Furganem

na temat waszej kapitulacji.

background image

9

Widoczna w dole planeta nie odpowiedzia³a. Kyp wpatrywa³ siê

w komunikator, daremnie czekaj¹c na g³os, który odezwa³by siê

w odbiorniku.

Kiedy Caridanie usi³owali pochwyciæ Pogromcê S³oñc promie-

niem œci¹gaj¹cym, na konsolecie sterowniczej statku Kypa zapali³y

siê alarmowe lampki, ale m³odzieniec zacz¹³ poruszaæ dŸwigniami

z prêdkoœci¹ wspomagan¹ przez zmys³y Jedi. Dokonywa³ tak szyb-

kich i nieprzewidywalnych zmian orbity, ¿eby promieñ nie zdo³a³

go przyci¹gn¹æ.

– Nie przylecia³em tu po to, by siê bawiæ! – Kyp zacisn¹³ d³oñ

w piêœæ i uderzy³ z ca³ej si³y w obudowê komunikatora. – Carida,

je¿eli nie odpowiecie w ci¹gu najbli¿szych piêtnastu sekund, wy-

strzelê torpedê w samo j¹dro waszego s³oñca. Przypuszczam, ¿e zna-

cie mo¿liwoœci mojej broni. Czy mnie zrozumieliœcie? – Zacz¹³ g³o-

œno liczyæ.

– Jeden... dwa... trzy... cztery...

Doliczy³ do jedenastu, zanim w odbiorniku komunikatora ode-

zwa³ siê czyjœ szorstki g³os.

– Przybyszu, przekazujemy ci zestaw wspó³rzêdnych trajektorii

l¹dowania. Leæ dok³adnie wyznaczon¹ tras¹, gdy¿ w przeciwnym

wypadku zostaniesz zestrzelony. Natychmiast po l¹dowaniu poddaj

siê i przeka¿ swój statek dowódcy szturmowców.

– Chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, co siê zaraz stanie –

odpar³ Kyp, nawet nie trac¹c chwili, ¿eby siê rozeœmiaæ. – Chcê

mówiæ z ambasadorem Furganem n a t y c h m i a s t, gdy¿ inaczej

ca³y wasz system gwiezdny zamieni siê w kolejny jaskrawy punkt

w galaktyce. Dokona³em eksplozji Mg³awicy Kocio³ tylko po to, ¿eby

unicestwiæ parê imperialnych szturmowych niszczycieli... Czy nie

wierzycie, ¿e równie ³atwo mogê zniszczyæ jedn¹ niewielk¹ gwiaz-

dê, ¿eby pozbyæ siê planety ze szturmowcami? Dawajcie Furgana,

i to na wizji!

Nadajnik obrazów holoprojektora w³¹czy³ siê i po chwili pojawi-

³a siê szeroka, p³aska twarz ambasadora Caridy, który niecierpli-

wym gestem odsun¹³ na bok oficera ³¹cznoœciowca. Kyp rozpozna³

Furgana po krzaczastych brwiach i grubych, fioletowo-purpurowych

wargach.

– Z jakiego powodu przylecia³eœ do nas, Rebeliancie? – odezwa³

siê Caridanin. – Nie masz prawa stawiaæ nam ¿adnych ¿¹dañ.

Kyp przewróci³ oczami, czuj¹c, ¿e jego cierpliwoœæ mo¿e w ka¿-

dej chwili siê wyczerpaæ.

background image

10

– Pos³uchaj mnie, Furgan – zacz¹³. – Chcê, ¿ebyœ mi powiedzia³,

jaki los spotka³ mojego brata, Zetha, który mniej wiêcej przed dzie-

siêciu laty zosta³ porwany na planecie Deyer, wcielony do imperial-

nego wojska i sprowadzony tutaj, na Caridê. Kiedy przeka¿esz mi tê

informacjê, porozmawiamy na temat warunków waszej kapitulacji.

Furgan spogl¹da³ na niego, marszcz¹c grube brwi, podobne do

kolczastych krzewów.

– Imperium nie wdaje siê w negocjacje z terrorystami – odezwa³

siê w koñcu.

– Je¿eli o to chodzi, nie masz ¿adnego wyboru – oœwiadczy³ Kyp.

Furgan zamruga³ nerwowo i po chwili postanowi³ spuœciæ nieco

z tonu.

– Zdobycie informacji sprzed tylu lat z pewnoœci¹ zajmie nam

trochê czasu. Pozostañ na orbicie, a my postaramy siê to sprawdziæ.

– Macie na to godzinê – odpar³ Kyp, a potem przerwa³ po³¹cze-

nie.

Tymczasem ambasador Furgan, przebywaj¹cy w g³ównej cyta-

deli imperialnej akademii wojskowej na Caridzie, spogl¹da³ na ofi-

cera ³¹cznoœciowca, mocno zaciskaj¹c wargi barwy œwie¿ych siñ-

ców.

– Poruczniku Dauren, proszê sprawdziæ, czy ch³opak mówi prawdê

– rozkaza³. – Chcê wiedzieæ wszystko na temat mo¿liwoœci jego broni.

Do Furgana podszed³ kapitan szturmowców, stawiaj¹c sprê¿yste

kroki, które sprawi³y, ¿e po plecach ambasadora przeszed³ dreszcz

podziwu.

– Proszê o raport – odezwa³ siê ambasador do oficera.

G³oœnik umieszczony w he³mie szturmowca wzmocni³ s³owa ka-

pitana.

– Pu³kownik Ardax melduje, ¿e jego grupa szturmowa jest goto-

wa do odlotu na Anoth – powiedzia³. – Na pok³adzie pancernika

„Vendetta” znajduje siê osiem transporterów typu MT-AT, a poza

tym jest miejsce dla oddzia³u ¿o³nierzy z niezbêdnym sprzêtem

i uzbrojeniem.

Furgan zacz¹³ bêbniæ palcami po g³adkiej powierzchni konsolety

stoj¹cej obok niego.

– Mo¿e panu wydaæ siê przesad¹, ¿e mobilizujê takie si³y, ¿eby

porwaæ niemowlê i obezw³adniæ jedn¹ kobietê, która je strze¿e, ale

to jest dziecko J e d i , a ja nie zamierzam lekcewa¿yæ œrodków obro-

background image

11

ny, jakie mogli przedsiêwzi¹æ Rebelianci. Proszê powiedzieæ pu³-

kownikowi Ardaxowi, ¿eby on i jego ludzie byli gotowi do natych-

miastowego startu. Mam co prawda niewielki problem, z którym

muszê siê najpierw uporaæ... ale zaraz potem bêdziemy mogli lecieæ

po malca, który kiedyœ zostanie nastêpc¹ Imperatora, pos³usznym

mi we wszystkich sprawach.

Szturmowiec zasalutowa³, odwróci³ siê sprê¿yœcie na obcasie wy-

polerowanego buta, a potem otworzy³ drzwi i wyszed³ z pomiesz-

czenia.

– Panie ambasadorze – odezwa³ siê oficer ³¹cznoœciowiec, przy-

gl¹daj¹c siê informacjom na monitorze. – Nasi szpiedzy donieœli kie-

dyœ, ¿e Rebelianci dysponuj¹ skradzion¹ imperialn¹ broni¹ zwan¹

Pogromc¹ S³oñc, która podobno mo¿e dokonywaæ eksplozji gwiazd.

Oprócz tego otrzymaliœmy meldunek, ¿e przed niespe³na tygodniem

w Mg³awicy Kocio³ pojawi³o siê kilka tajemniczych supernowych...

dok³adnie tak, jak twierdzi ten intruz.

Furgan poczu³ dreszcz radoœci na myœl o tym, ¿e jego podej-

rzenia by³y s³uszne. Gdyby móg³ dostaæ w swoje rêce i Pogrom-

cê S³oñc, i dziecko Jedi, dysponowa³by o wiele wiêksz¹ w³adz¹

ni¿ wszyscy sk³óceni ze sob¹ lordowie w systemach gwiezdnych

j¹dra galaktyki! Mo¿liwe, ¿e Carida sta³aby siê oœrodkiem odro-

dzonego Imperium, którym on, Furgan, rz¹dzi³by niepodzielnie

jako regent.

– Trzeba odwróciæ uwagê pilota Pogromcy S³oñc – rozkaza³. –

A kiedy bêdzie czeka³ na wiadomoœæ o losie brata, my opracujemy

szczegó³owy plan ataku, by unieszkodliwiæ i pochwyciæ jego statek.

Nie mo¿emy dopuœciæ, ¿eby taka okazja przemknê³a nam ko³o nosa.

Kyp wpatrywa³ siê w tarczê pok³adowego chronometru Pogrom-

cy S³oñc i z ka¿d¹ chwil¹ niecierpliwi³ siê coraz bardziej. Gdyby nie

nadzieja, ¿e dowie siê czegoœ o losie Zetha, wystrzeli³by jedn¹ z czte-

rech pozosta³ych rezonansowych torped w samo j¹dro s³oñca Cari-

dy i wycofa³ siê, by spogl¹daæ, jak ca³y system gwiezdny zamienia

siê w gwiazdê supernow¹, roz¿arzon¹ do bia³oœci.

Po chwili szumów i zak³óceñ w holoprojektorze ukaza³ siê wize-

runek caridañskiego oficera ³¹cznoœciowca. Na jego twarzy malo-

wa³a siê powaga, niemal smutek.

– Wzywam pilota Pogromcy S³oñc... Czy ty jesteœ Kyp Durron,

brat Zetha, którego zwerbowaliœmy na œwiecie Deyer, zamieszka-

background image

12

nym przez kolonistów? – Oficer mówi³ tak, jakby sprawia³o mu to

wielk¹ trudnoœæ. Ka¿de s³owo akcentowa³ ze zbyteczn¹ precyzj¹.

– Ju¿ powiedzia³em wam, kim jestem – odpar³ Kyp. – Czego siê

dowiedzieliœcie?

Wizerunek oficera ³¹cznoœciowca sta³ siê trochê niewyraŸny.

– Przykro nam, ale twój brat nie prze¿y³ wstêpnego wojskowego

przeszkolenia. Nasze æwiczenia s¹ bardzo trudne, pomyœlane w ten

sposób, ¿eby zniechêciæ wszystkich oprócz najbardziej wytrzyma-

³ych kandydatów.

Kyp poczu³, ¿e jego uszy wype³niaj¹ siê dŸwiêkiem podobnym

do huku wodospadu. Spodziewa³ siê us³yszeæ coœ w tym rodzaju,

ale potwierdzenie tych oczekiwañ nape³ni³o go rozpacz¹.

– Jakie... jakie by³y okolicznoœci jego œmierci?

– Sprawdzam – odezwa³ siê oficer ³¹cznoœciowiec.

Kyp z wielkim trudem postanowi³ uzbroiæ siê w cierpliwoœæ.

– Podczas wyprawy w góry, kiedy musia³ zrobiæ wszystko, ¿eby

prze¿yæ, on i jego koledzy zostali zasypani przez nieoczekiwan¹

œnie¿ycê. Prawdopodobnie zamarz³ na œmieræ. S¹ podstawy, by s¹-

dziæ, ¿e czyni³ bohaterskie wysi³ki, chc¹c ocaliæ ¿ycie chocia¿ nie-

którym cz³onkom grupy. Dysponujê zbiorem danych ze wszystkimi

szczegó³ami. Je¿eli chcesz, mogê przekazaæ je twojemu pok³adowe-

mu komputerowi.

– Chcê – odpar³ Kyp, czuj¹c suchoœæ w gardle. – Chcê dowie-

dzieæ siê o wszystkim.

Przypomnia³ sobie, jak obaj puszczali po wodzie ³ódeczki z trzci-

ny i patrzyli, jak popychane wiatrem, dryfuj¹ w stronê pobliskich

bagien. Pamiêta³ tak¿e wyraz twarzy Zetha, kiedy szturmowcy w³a-

mali siê do ich domu i wyci¹gnêli go na dwór.

– To potrwa d³u¿sz¹ chwilê – oznajmi³ oficer ³¹cznoœciowiec.

Kyp spogl¹da³, jak przesy³ane dane pojawiaj¹ siê na ekranie jego

monitora. Pomyœla³ o Exarze Kunie, starodawnym Lordzie Sithów,

który objawi³ mu wiele prawd, jakich nie chcia³ nauczyæ go mistrz

Skywalker. Potwierdzenie spodziewanej wiadomoœci o œmierci Ze-

tha przerwa³o ostatni¹ cienk¹ niæ, która utrzymywa³a na wodzy gniew

Kypa. Teraz nic nie by³o w stanie go powstrzymaæ.

Nie oka¿e zdradzieckiej Caridzie cienia ³aski. Usunie w ten spo-

sób jeszcze jeden imperialny cierñ z boku Nowej Republiki, a po-

tem wyruszy, aby rozprawiæ siê z pozosta³ymi wielkimi impe-

rialnymi lordami, którzy gromadzili si³y w okolicach j¹dra ga-

laktyki.

background image

13

Zaczeka³, a¿ ostatnie dane o losach Zetha zostan¹ przepisane do

pamiêci komputera Pogromcy S³oñc. Wiele czasu zajmie mu zapo-

znanie siê z nimi, wyobra¿anie sobie ka¿dego szczegó³u ¿ycia brata,

d³ugich chwil, które powinni byli spêdziæ razem...

Nagle spostrzeg³ grupê czterdziestu myœliwców typu TIE. Wy³o-

ni³y siê spoza krêgu œwietlnego planety z cienkiej, mglistej warstwy

atmosfery i zaczê³y kierowaæ siê w stronê jego statku. Gromada ko-

lejnych dwudziestu ukaza³a siê spoza przeciwleg³ego horyzontu

i skrêci³a z wyraŸnym zamiarem wziêcia Pogromcy w kleszcze.

A wiêc zabieg przekazania mu wszystkich danych o losach Zetha

mia³ na celu jedynie zyskanie na czasie, odwrócenie uwagi od ataku,

jaki zaplanowali Caridanie!

Kyp nie wiedzia³, czy powinien byæ rozwœcieczony, czy mo¿e

rozbawiony. Jego twarz przybra³a ponury wyraz, który jednak po

bardzo krótkiej chwili znikn¹³.

Tymczasem myœliwce typu TIE zbli¿a³y siê coraz szybciej. Piloci

niektórych maszyn posy³ali w jego stronê nitki laserowych strza-

³ów, zapewne przypuszczaj¹c, ¿e w ten sposób go powstrzymaj¹.

Kyp czu³ g³uche dudnienia trafieñ w burty Pogromcy S³oñc, ale spe-

cjalny kwantowo-krystaliczny pancerz, którym by³y pokryte, móg³

wytrzymaæ nawet ogieñ turbolaserowych dzia³ gwiezdnego niszczy-

ciela.

Jeden z pilotów uruchomi³ komunikator i postanowi³ porozumieæ

siê z Kypem.

– Jesteœ otoczony. Nie uda ci siê uciec.

– Przykro mi – odpar³ Kyp. – Nie mam na pok³adzie ani jednej

bia³ej flagi.

Pos³u¿y³ siê czujnikami, by odnaleŸæ dowódcê eskadry myœliw-

ców typu TIE, którego g³os us³ysza³ w g³oœniku komunikatora.

Wymierzy³ w niego jeden z obronnych laserów i wypuœci³ œwietli-

st¹ wi¹zkê, która trafi³a imperialn¹ maszynê w jeden z p³askich pa-

neli z bateriami s³onecznymi. Myœliwiec rozlecia³ siê na kawa³ki i za-

mieni³ w ognist¹, ¿ó³topomarañczow¹ kulê.

Pozosta³e maszyny ze wszystkich stron jednoczeœnie zasypa³y Po-

gromcê S³oñc lawin¹ b³yskawic. Kyp wymierzy³ lasery, celuj¹c

w piêæ myœliwców wybranych na chybi³ trafi³. Uda³o mu siê znisz-

czyæ trzy.

Korzystaj¹c z wyj¹tkowej ruchliwoœci, jak¹ dysponowa³ Pogrom-

ca, wystrzeli³ œwiec¹ w górê, a w tym czasie inne myœliwce typu

TIE kontynuowa³y ogieñ poprzez chmury dymów i szcz¹tki pozo-

background image

14

sta³e po wybuchach zniszczonych wczeœniej maszyn. Kyp rozeœmia³

siê na ca³e gard³o, widz¹c, jak dwaj imperialni piloci trafili siê na-

wzajem.

Poczu³, jak narasta w nim fala gniewu, jak wzmacnia zasoby jego

mocy. Pomyœla³, ¿e ostrzeg³ Caridan bardziej ni¿ na to zas³ugiwali.

Powiedzia³, czego od nich ¿¹da, a tymczasem podstêpny Furgan wy-

s³a³ przeciwko niemu swoje eskadry.

– To ostatni b³¹d, jaki kiedykolwiek pope³niliœcie – oœwiadczy³.

Piloci myœliwców typu TIE nie przerywali ognia, czêœciej jednak

chybiali ni¿ trafiali. B³yskawice laserowych strza³ów odbija³y siê od

kwantowo-krystalicznego pancerza, nie wyrz¹dzaj¹c Pogromcy

S³oñc najmniejszej krzywdy. Wygl¹da³o na to, ¿e piloci nie wiedz¹,

jak powinni prawid³owo mierzyæ i strzelaæ. Najprawdopodobniej

spêdzali ca³y czas, wprawiaj¹c siê w strzelaniu w komorach symu-

lacyjnych, i nigdy nie brali udzia³u w prawdziwej bitwie w przestwo-

rzach. Kyp tymczasem pos³ugiwa³ siê Moc¹.

Trafia³ kolejne maszyny, ale po chwili uzna³, ¿e dalsza walka jest

tylko strat¹ czasu. Kiedy opuœci³ oko³oplanetarn¹ orbitê i po³o¿y³

statek na kurs wiod¹cy ku gwieŸdzie, w sam œrodek systemu, dwa

najszybsze myœliwce typu TIE puœci³y siê w poœcig za nim.

Jedyn¹ krzywd¹, jak¹ imperialni piloci mogli wyrz¹dziæ Pogrom-

cy S³oñc, by³o zniszczenie jego ma³ych wie¿yczek z laserami. Po-

wiod³o siê to kiedyœ si³om admira³ Daali, które unieruchomi³y ca³e

zewnêtrzne uzbrojenie ma³ego statku. Zosta³o ono póŸniej napra-

wione przez in¿ynierów Nowej Republiki.

Kolejny uszkodzony myœliwiec typu TIE przeci¹³ przestworza

przed dziobem Pogromcy S³oñc, a potem z oœlepiaj¹cym b³yskiem

zakoñczy³ ¿ywot. Kyp przelecia³ przez chmurê szcz¹tków, wci¹¿

kieruj¹c siê ku s³oñcu. Pozosta³e imperialne maszyny nie przerywa-

³y poœcigu i wci¹¿ strzela³y. Kyp nie zwraca³ na nie uwagi.

Nie móg³ przestaæ myœleæ o bracie. Wyobra¿a³ sobie, jak Zeth,

uczestnicz¹c w æwiczeniach wojska, do którego nigdy nie zamierza³

wstêpowaæ, zamarza pod grub¹ warstw¹ œniegu. M³odzieniec wie-

dzia³, ¿e jedynym sposobem pozbycia siê tej myœli jest oczyszczenie

ca³ej planety w nieziemskim ogniu, jaki mo¿e rozpêtaæ tylko Po-

gromca.

Uruchomi³ systemy umo¿liwiaj¹ce wystrzelenie rezonansowych

torped. Toroidalny transmiter, umieszczony w dolnej czêœci kad³u-

ba, zacz¹³ przekazywaæ energiê plazmy do pocisku, nadaj¹c mu

kszta³t owalny.

background image

15

Kiedy Kyp ostatnio odpala³ torpedy, kierowa³ je ku supergigan-

tycznym gwiazdom w Mg³awicy. W porównaniu z nimi s³oñce Ca-

ridy by³o niewielk¹ ¿ó³t¹ gwiazd¹, nie wyró¿niaj¹c¹ siê niczym szcze-

gólnym, ale mimo to Pogromca S³oñc powinien wzbudziæ reakcjê

³añcuchow¹ w jej j¹drze...

Kyp zbli¿y³ siê do p³on¹cej kuli ¿ó³tego ognia i dostrzeg³ migotli-

we wypustki, wystaj¹ce ponad warstwê chromosfery gwiazdy. Na

powierzchniê wydostawa³y siê b¹ble gor¹cych gazów, które po chwili

opada³y, by ponownie pogr¹¿yæ siê w piekielnej g³êbi. Ciemne smugi,

widoczne na tarczy s³oñca, szpeci³y j¹ niczym nie zagojone blizny.

Kyp wymierzy³ w sam œrodek jednej plamy, jakby by³a centralnym

punktem tarczy strzelniczej.

Uzbroi³ rezonansow¹ torpedê, a potem odwróci³ g³owê i poœwiê-

ci³ chwilê, aby sprawdziæ, co dzieje siê za jego plecami. Œcigaj¹ce

go myœliwce typu TIE zawróci³y, nie chc¹c znaleŸæ siê tak blisko

p³on¹cej kuli.

Spojrza³ ponownie przed siebie i zobaczy³ czerwone lampki alar-

mowe, mrugaj¹ce na pulpicie konsolety, ale postanowi³ je zignoro-

waæ.

Kiedy lampka kontrolna systemu celowniczego rozjarzy³a siê zie-

lonym blaskiem, przycisn¹³ guzik, posy³aj¹c prosto w œrodek tarczy

caridañskiego s³oñca skwiercz¹c¹, zielono-niebiesk¹ elipsoidê. Jej

urz¹dzenia naprowadzaj¹ce powinny sprawiæ, ¿e dotrze do j¹dra i do-

kona w nim nieodwracalnej destabilizacji.

Wyda³ ciche westchnienie ulgi i usiad³ wygodniej na fotelu pilo-

ta. W³aœnie podj¹³ decyzjê, której nie mo¿na ju¿ zmieniæ.

Powinien czuæ uniesienie, wiedz¹c, ¿e ostateczne zniszczenie

wojskowej akademii by³o jedynie kwesti¹ czasu. Œwiadomoœæ ta nie

mog³a jednak zatrzeæ bólu, jaki czu³ po stracie jedynego brata.

W pomieszczeniach cytadeli wojskowego oœrodka szkoleniowe-

go rozjêcza³y siê syreny alarmowe. Korytarzami o kamiennych po-

sadzkach bieg³y grupy szturmowców, chc¹c zaj¹æ miejsca w strate-

gicznych punktach wyznaczonych podczas wielu æwiczeñ. ¯o³nie-

rze nie wiedzieli jednak, co robiæ.

Na twarzy ambasadora Furgana malowa³ siê doœæ komiczny wy-

raz przera¿enia. Jego wy³upiaste oczy wygl¹da³y, jakby mia³y za

chwilê wyjœæ z orbit, a usta zamyka³y siê i otwiera³y, gdy mê¿czy-

zna usi³owa³ wykrztusiæ chocia¿ s³owo.

background image

16

– Ale jakim cudem wszyscy nasi piloci myœliwców typu TIE mo-

gli chybiæ?

– Oni nie chybili, ekscelencjo – odpar³ porucznik Dauren. – To

Pogromca S³oñc musi byæ wyposa¿ony w jakiœ niewra¿liwy pan-

cerz, przewy¿szaj¹cy wszystkie, z jakimi kiedykolwiek mieliœmy do

czynienia. Kyp Durron dociera w³aœnie w pobli¿e caridañskiego s³oñ-

ca i chocia¿ wskazania naszych czujników s¹ zniekszta³cone z po-

wodu wy³adowañ koronowych, wygl¹da na to, ¿e wystrzeli³ ku tar-

czy jakiœ pocisk o ogromnej energii. – Oficer ³¹cznoœciowiec prze³-

kn¹³ œlinê. – Przypuszczam, ¿e obaj dobrze wiemy, co to znaczy,

ekscelencjo.

– O ile to niebezpieczeñstwo jest realne – stwierdzi³ Furgan.

– Ekscelencjo... – Dauren walczy³ z ogarniaj¹cym go przera-

¿eniem. – Musimy za³o¿yæ, ¿e jest realne. Nowa Republika nie

bez powodu by³a niespokojna, kiedy dysponowa³a tak¹ straszli-

w¹ broni¹. Gwiazdy w Mg³awicy Kocio³ naprawdê eksplodo-

wa³y.

W g³oœniku interkomu rozleg³ siê g³os Kypa Durrona.

– Carida, ostrzega³em was, ale mimo to próbowaliœcie mnie oszu-

kaæ. Teraz bêdziecie musieli pogodziæ siê z tym, co sami na siebie

œci¹gnêliœcie. Je¿eli nie pomyli³em siê w obliczeniach, j¹dro wasze-

go s³oñca powinno staæ siê niestabilne za mniej wiêcej dwie godzi-

ny. – Zrobi³ krótk¹ przerwê. – Macie tylko tyle czasu, by zarz¹dziæ

ewakuacjê planety.

Furgan z wœciek³oœci¹ uderzy³ piêœci¹ w blat sto³u.

– Ekscelencjo – odezwa³ siê znów Dauren. – Co zamierza pan

teraz zrobiæ? Czy powinienem zaj¹æ siê przygotowaniami do ewa-

kuacji?

Furgan pochyli³ siê nad sto³em i przycisn¹³ guzik, chc¹c po³¹czyæ

siê z hangarami znajduj¹cymi siê na ni¿szych poziomach cytadeli.

– Pu³kowniku Ardax, proszê natychmiast zaokrêtowaæ swoich

¿o³nierzy. Proszê umieœciæ ich na pok³adach pancernika „Vendet-

ta”. Grupa szturmowa maj¹ca opanowaæ Anoth wystartuje za godzi-

nê. Mam zamiar tak¿e uczestniczyæ w tej wyprawie.

– Rozkaz, panie ambasadorze – nadesz³a zwiêz³a odpowiedŸ pu³-

kownika.

Furgan zwróci³ siê do swojego oficera ³¹cznoœciowca:

– Czy jest pan pewien, ¿e jego brat nie ¿yje? Nie dysponujemy

niczym, czego moglibyœmy u¿yæ jako œrodka perswazji?

Dauren zamruga³.

background image

17

– Nie wiem, ekscelencjo – odpar³. – Rozkaza³ pan, ¿eby graæ na

zw³okê, wiêc wymyœli³em ca³¹ historiê i wys³a³em mu fa³szywe in-

formacje. Czy pan chce, ¿ebym teraz to sprawdzi³?

– Oczywiœcie, ¿e chcê, byœ to sprawdzi³! – rykn¹³ Furgan. – Je¿eli

bêdziemy mieli jego brata jako zak³adnika, mo¿e uda siê nam zmu-

siæ ch³opaka, by zneutralizowa³ dzia³anie broni Pogromcy.

– Zajmê siê tym natychmiast, ekscelencjo – odpar³ Dauren i za-

cz¹³ przebieraæ palcami po klawiaturze.

Do pokoju dowodzenia wpad³o szeœciu dowódców grup szkole-

niowych akademii. Zwabieni jêkiem alarmowych syren, zatrzymali

siê przed Furganem i dziarsko zasalutowali. Furgan, obdarzony ni¿-

szym wzrostem ni¿ jego dowódcy, za³o¿y³ rêce za plecami, wypi¹³

pierœ i zwróci³ siê do genera³ów:

– Sporz¹dŸcie spis wszystkich statków na Caridzie, nadaj¹cych

siê do lotu. Absolutnie ¿adnego nie pomiñcie. Trzeba przekazaæ

do pamiêci ich komputerów kompletne dane, a potem zabraæ na

pok³ady tyle osób, ile bêdzie mo¿liwe. Nie s¹dzê, by uda³o siê za-

okrêtowaæ wszystkich, wiêc wybierajcie tylko najstarszych stop-

niem.

– Czy chce pan, ¿ebyœmy opuœcili Caridê bez walki? – odezwa³

siê jeden z oficerów.

– Generale, nasze s³oñce wkrótce zamieni siê w supernow¹! –

wrzasn¹³ w odpowiedzi Furgan. – Jak pan chce, ¿ebyœmy z tym wal-

czyli?

– Ewakuacja ma obj¹æ tylko najstarszych stopniem? – zapyta³ nie-

œmia³o Dauren, unosz¹c g³owê znad konsolety. – Ekscelencjo, je-

stem tylko porucznikiem.

Furgan rzuci³ groŸne spojrzenie na mê¿czyznê pochylonego nad

pulpitami kontrolnymi.

– A zatem masz jeszcze jeden powód wiêcej, by odnaleŸæ brata

tego dzieciaka i zmusiæ go, ¿eby powstrzyma³ tê torpedê!

Przez iluminatory, spolaryzowane do po³owy jasnoœci, Kyp ob-

serwowa³, jak pozosta³e myœliwce typu TIE zawracaj¹ i kieruj¹ siê

ku Caridzie. Uœmiechn¹³ siê z satysfakcj¹. Pomyœla³, ¿e przyjemnie

bêdzie patrzeæ, jak ogarniêci panik¹ Caridanie opuszczaj¹ planetê,

staraj¹c siê zabraæ wszystko, co ma jak¹œ wartoœæ.

Przez kolejne dwadzieœcia minut przygl¹da³ siê, jak z hangarów

g³ównej cytadeli akademii startuj¹ chmary ró¿nych statków. Widzia³

2 – W³adcy mocy

background image

18

ma³e myœliwce, du¿e pasa¿erskie transportowce i kosmiczne barki

klasy Gwiezdny Robotnik, a nawet jeden groŸnie wygl¹daj¹cy sztur-

mowy pancernik.

Dziwi³ siê sam sobie, ¿e pozwala imperialnym wojskom na za-

branie tej groŸnej broni. Nie w¹tpi³, ¿e w przysz³oœci zostanie u¿yta

do walki z Now¹ Republik¹, ale na razie cieszy³ siê tym, ¿e ju¿ wkrót-

ce unicestwi ca³y imperialny system gwiezdny.

– Nie uda siê wam wszystkim uciec – szepn¹³ do siebie. – Mo¿li-

we, ¿e niektórzy ocal¹ ¿ycie, ale nie ka¿demu uda siê ta sztuka! –

Rzuci³ okiem na tarczê chronometru. Teraz, kiedy we wnêtrzu gwiaz-

dy zaczyna³y pojawiaæ siê pierwsze pulsacje, móg³ oceniæ dok³ad-

niej, ile czasu zajmie s³oñcu osi¹gniêcie stanu, w którym eksplodu-

je. Caridanie mieli ju¿ tylko dwadzieœcia siedem minut do chwili,

w której dotrze do nich czo³o fali uderzeniowej.

Strumieñ odlatuj¹cych maszyn os³ab³ i tylko kilka starych stat-

ków, wyci¹gniêtych zapewne ze sk³adnic z³omu, z wielkim trudem

usi³owa³o pokonaæ si³ê przyci¹gania. Carida nie sprawia³a wra¿enia

oœrodka wyposa¿onego w wiele nowoczesnych jednostek. Mo¿liwe,

¿e wiêkszoœæ najlepszych statków zosta³a zarekwirowana przez wiel-

kiego admira³a Thrawna lub któregoœ innego imperialnego lorda.

Sygna³ nadajnika holoprojektora zamigota³ i po chwili pojawi³ siê

znów wizerunek oficera ³¹cznoœciowca Caridy.

– Wzywam pilota Pogromcy S³oñc! Tu mówi porucznik Dauren!

Wzywam Kypa Durrona! Sprawa pilna! Mam dla ciebie nie cierpi¹-

c¹ zw³oki informacjê!

Kyp móg³ sobie wyobraziæ, ¿e ktoœ, kto pozosta³ jeszcze na Cari-

dzie, mia³ dla niego piln¹ informacjê. Nie spieszy³ siê z odpowie-

dzi¹, pozwalaj¹c, by oficer ³¹cznoœciowiec cierpia³ katusze...

– Tak, o co chodzi? – odezwa³ siê po d³u¿szej chwili.

– Kypie Durronie, w koñcu uda³o siê nam odnaleŸæ twojego brata

Zetha.

Kyp poczu³ siê tak, jakby ktoœ przeszy³ jego serce ostrzem œwietl-

nego miecza.

– Co takiego? Twierdzi³eœ, ¿e nie ¿yje.

– Sprawdziliœmy jeszcze raz dok³adnie i mimo wszystko go

odnaleŸliœmy. Przebywa w tej chwili tu, w tej cytadeli, ale nie

uda³o mu siê dostaæ na pok³ad gwiezdnego transportowca

i w zwi¹zku z tym nie mo¿e odlecieæ z Caridy! Wezwa³em go,

by stawi³ siê obok nadajnika komunikatora. Powinien przyjœæ za

chwilê.

background image

19

– Jak to mo¿liwe? – zdziwi³ siê Kyp. – Powiedzia³eœ przecie¿, ¿e

zgin¹³ podczas æwiczeñ. Przes³a³eœ mi nawet wszystkie informacje

na ten temat!

– Informacje zosta³y sfa³szowane – oœwiadczy³ bez ogródek Dauren.

Kyp zacisn¹³ powieki, gdy¿ gor¹ce ³zy przes³oni³y mu wzrok. Na

wieœæ o tym, ¿e Zeth nadal ¿yje, ogarnê³a go wielka radoœæ. Czu³

jednak gniew na samego siebie za to, ¿e pope³ni³ najbardziej ele-

mentarny b³¹d – u w i e r z y ³ w to, co powiedzieli mu imperialni

funkcjonariusze.

Ponownie spojrza³ na tarczê chronometru. Do wybuchu pozosta-

wa³o dwadzieœcia jeden minut. Szarpn¹³ dŸwignie sterownicze Po-

gromcy S³oñc i jak laserowy b³ysk skierowa³ statek z powrotem ku

planecie. Nie spodziewa³ siê, ¿e zd¹¿y ocaliæ ¿ycie brata, ale musia³

spróbowaæ.

Wpatrywa³ siê w tarczê przyrz¹du ukazuj¹c¹ minuty i sekundy.

Mimo i¿ nie odzyska³ ostroœci wzroku, czu³ uk³ucie w sercu za ka¿-

dym razem, gdy na tarczy pojawia³y siê coraz ni¿sze liczby.

Powrót w okolice Caridy zaj¹³ mu piêæ minut. Przelecia³ przez

granicê dnia i nocy, obra³ orbitê przebiegaj¹c¹ nad powierzchni¹ na

niewielkiej wysokoœci, a póŸniej zaprogramowa³ wspó³rzêdne for-

tecy i budynków wchodz¹cych w sk³ad imperialnej placówki szko-

leniowej.

W polu wyœwietlacza holoprojektora ponownie znalaz³ siê nie-

wielki wizerunek porucznika Daurena. Oficer ³¹cznoœciowiec ci¹-

gn¹³ za rêkê szturmowca odzianego w bia³y pancerz.

– Kypie Durronie! Czy jeszcze mnie s³yszysz?

– S³yszê – odpar³ m³odzieniec. – Obni¿am lot, ¿eby was zabraæ.

Oficer ³¹cznoœciowiec odwróci³ siê w stronê szturmowca.

– Dwadzieœcia jeden dwanaœcie, natychmiast zdejmijcie he³m –

rozkaza³.

Z wahaniem, jakby nie robi³ tego od bardzo dawna, ¿o³nierz œci¹-

gn¹³ nakrycie g³owy. Sta³, mrugaj¹c w œwietle nie poddanym dzia-

³aniu filtrów. Zapewne tylko bardzo rzadko mia³ okazjê patrzenia na

œwiat w³asnymi oczami. Kiedy Kyp spojrza³ na holograficzny wize-

runek oblicza, które przypomina³o trochê twarz brata, poczu³, jak

jego serce przenika fala bólu.

– Podaj swoje nazwisko – odezwa³ siê Dauren.

Szturmowiec zamruga³, jakby nie wiedzia³, co powiedzieæ. Kyp

by³ ciekaw, czy ¿o³nierza nie poddano dzia³aniu jakichœ narkoty-

ków.

background image

20

– Dwadzieœcia jeden dwanaœcie – odpar³.

– Nie swój numer s³u¿bowy, swoje nazwisko!

M³ody mê¿czyzna przez d³u¿sz¹ chwilê nic nie mówi³, jakby szpe-

ra³ w pamiêci, szukaj¹c w niej czegoœ, czego od bardzo dawna nie

u¿ywa³. Kiedy w koñcu odnalaz³ w³aœciwe s³owo, wypowiedzia³ je

tak, ¿e zabrzmia³o jak pytanie.

– Zeth? Zeth Dur... Durron?

Kyp nie musia³ s³uchaæ, jak szturmowiec wymawia to nazwisko.

Pamiêta³ opalonego, szczup³ego ch³opaka, z którym kiedyœ p³ywa³

na Deyer i ma³¹ rêczn¹ sieci¹ ³owi³ ryby.

– Zeth – szepn¹³. – Nadlatujê.

Oficer ³¹cznoœciowiec zacz¹³ wymachiwaæ rêkami.

– Nie uda ci siê wyl¹dowaæ w ci¹gu czasu, jaki pozosta³ – oœwiad-

czy³. – Musisz powstrzymaæ tê katastrofê. Musisz zapobiec powsta-

niu reakcji ³añcuchowej w j¹drze s³oñca. To nasza jedyna nadzieja.

– Nie mogê jej powstrzymaæ – odpar³ Kyp. – Nikt i nic nie mo¿e

jej powstrzymaæ.

– Je¿eli tego nie zrobisz, wszyscy zginiemy! – zawo³a³ przera¿o-

ny Dauren.

– A zatem zginiecie – odpar³ Kyp. – Wszyscy na to zas³u¿yliœcie.

Z wyj¹tkiem Zetha. Lecê po niego.

Jak b³yskawica przeci¹³ warstwy atmosfery planety. Rozgrzane

powietrze perli³o siê po bokach superbroni, a czo³o fali udarowej

piêtrzy³o siê przed jej dziobem jak tarcza. Za ruf¹ grzmia³ huk po-

wsta³y wskutek przekroczenia bariery dŸwiêku.

Powierzchnia planety zbli¿a³a siê z prêdkoœci¹ przyprawiaj¹c¹

o md³oœci. Kyp szybowa³ nad spêkanym pustkowiem pooranym wy-

buchami pocisków, pe³nym niedostêpnych czerwonych ska³ i stro-

mych w¹wozów. Na pustyni zobaczy³ geometryczne kszta³ty bêd¹-

ce drogami, pieczo³owicie zaplanowanymi i zbudowanymi przez

oddzia³ imperialnych in¿ynierów.

Pogromca S³oñc przelecia³ jak meteor nad grup¹ bunkrów i bara-

ków o metalowych œcianach. Tu i ówdzie Kyp widzia³ pojedyncze

grupki szturmowców, odbywaj¹cych æwiczenia albo maszeruj¹cych

w zwartym szyku, nieœwiadomych, ¿e nied³ugo ich s³oñce eksplo-

duje.

Chronometr pokazywa³, ¿e do chwili wybuchu pozosta³o zaled-

wie siedem minut.

Kyp przywo³a³ ekran celowniczy i namierzy³ g³ówn¹ cytadelê. Pêd

powietrza szarpn¹³ jego statkiem, zako³ysa³ nim w locie, ale m³odzie-

background image

21

niec siê tym nie przejmowa³. Na powierzchni molekularnego pance-

rza migota³y p³omyki gazów wchodz¹cych w sk³ad atmosfery.

– Podaj mi swoje dok³adne wspó³rzêdne – za¿¹da³ Kyp.

Oficer ³¹cznoœciowiec zacz¹³ szlochaæ.

– Wiem, ¿e przebywacie w budynku g³ównej cytadeli! – krzy-

kn¹³ Kyp. – W którym miejscu?

– Na jednym z najwy¿szych poziomów po³udniowej wie¿y – od-

par³ zwiêŸle Zeth, po wojskowemu, jak dobrze wyszkolony sztur-

mowiec.

Kyp dostrzeg³ poszarpane blanki budynków wojskowej akade-

mii, wyrastaj¹ce poœrodku p³askowy¿u, na którym roi³o siê jak w ulu.

Monitory Pogromcy S³oñc ukaza³y powiêkszony obraz cytadeli, a po-

tem skupi³y siê na po³udniowej wie¿y, o której wspomina³ Zeth.

Do wybuchu pozostawa³o ju¿ tylko piêæ minut.

– Zeth, przygotuj siê, nadlatujê.

– Ale zabierzesz i mnie! – odezwa³ siê Dauren.

Kyp poczu³ w sercu uk³ucie. Zamierza³ pozostawiæ na ³asce losu

oficera ³¹cznoœciowca, który powiedzia³ mu nieprawdê, doprowa-

dzi³ do rozpaczy i zmusi³ do podjêcia decyzji o zniszczeniu Caridy.

Chcia³, ¿eby porucznik zgin¹³ w wybuchu s³onecznego ognia, spo-

pielaj¹cego wszystkich i wszystko, ale mê¿czyzna móg³ mu siê przy-

daæ, przynajmniej na razie.

– ZnajdŸcie jakiœ taras albo balkon – poleci³. – Pojawiê siê tam

mniej wiêcej za minutê. Na dach nie zd¹¿ycie, wiêc bêdê musia³ go

odstrzeliæ.

Dauren kiwn¹³ g³ow¹. Zeth otrz¹sn¹³ siê w koñcu z otêpienia i za-

pyta³:

– Kyp? Mój brat? Kypie, czy to ty?

Pogromca S³oñc przelecia³ nad minaretami i wie¿ami caridañskiej

cytadeli, ostrymi jak ig³y. Ca³¹ fortecê otacza³y mury niesamowitej

gruboœci. Po wewnêtrznym dziedziñcu biega³o kilkuset ni¿szych stop-

niem uchodŸców, staraj¹c siê dostaæ na pok³ady niewielkich atmos-

ferycznych œmigaczy i patrolowców. Niektóre startowa³y, unosz¹c

siê w powietrze, chocia¿, nie maj¹c generatorów napêdu nadprze-

strzennego, nie by³y w stanie umkn¹æ przed ognistym piek³em wy-

buchu supernowej.

Kyp gwa³townie zmniejszy³ prêdkoœæ lotu, a¿ w koñcu znieru-

chomia³ nad fortec¹. Nagle Pogromca S³oñc zako³ysa³ siê z boku na

bok, kiedy automatycznie kierowane lasery rozmieszczone wokó³

akademii wymierzy³y do niego i strzeli³y.

background image

22

– Wy³¹czcie swoje obronne dzia³a! – wrzasn¹³ Kyp do oficera

³¹cznoœciowca.

Poœwiêci³ cenn¹ chwilê, by wycelowaæ, i ogniem obronnych la-

serów odpowiedzia³ dzia³om cytadeli, zasypuj¹cym go b³yskawica-

mi. Dwie wie¿yczki wybuch³y, zamieniaj¹c siê w stosy dymi¹cych

szcz¹tków, ale nieco wiêksze laserowe dzia³o, ukryte w trzeciej, po

raz kolejny trafi³o w pancerz Pogromcy.

Wymkn¹wszy siê na chwilê spod kontroli, superbroñ zaczê³a ko-

zio³kowaæ, a¿ uderzy³a o mur jednej z wysokich wie¿yczek. Kyp

zdo³a³ jednak odzyskaæ panowanie nad sterami i uniós³ swój ma³y

statek na nieco wiêksz¹ wysokoœæ. Nie by³o czasu, by nadal odpo-

wiadaæ ogniem. Nie by³o czasu na nic poza dostaniem siê do po-

mieszczeñ wie¿y.

Kyp rzuci³ okiem na tarczê chronometru i stwierdzi³, ¿e zosta³y

ju¿ tylko trzy minuty!

– Kryjcie siê! – krzykn¹³. – Za chwilê odstrzelê dach cytadeli! –

Wymierzy³ jeden z laserów i przycisn¹³ guzik, ale na ekranie celow-

niczym pojawi³ siê napis: AWARIA. Wie¿yczka lasera musia³a ulec

uszkodzeniu podczas zderzenia z murami wie¿y. Kyp zakl¹³ i obró-

ci³ statek wokó³ pionowej osi, tak by móc wymierzyæ w dach z inne-

go lasera.

Pos³a³ krótk¹ seriê, kontroluj¹c iloœæ emitowanej energii, a potem

przygl¹da³ siê, jak p³on¹ce szcz¹tki dachu wpadaj¹ do wnêtrza wie-

¿y. W powietrze poszybowa³y kawa³ki syntetycznych ska³ i poszar-

panych metalowych dŸwigarów. Kyp pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, uru-

chamiaj¹c generator promienia œci¹gaj¹cego. Chcia³ pochwyciæ la-

taj¹ce szcz¹tki, zanim spadn¹ na ni¿sze poziomy cytadeli.

Zawisn¹³ Pogromc¹ S³oñc nad dymi¹cym kraterem, który jeszcze

przed chwil¹ by³ dachem budowli. Skierowa³ czujniki skanerów pio-

nowo w dó³ i ujrza³ dwójkê mê¿czyzn. Wygrzebywali siê spod biu-

rek, gdzie siê ukryli. Gdyby obni¿y³ wysokoœæ lotu, obaj mogliby

siê wspi¹æ po drabince wiod¹cej do w³azu, a stamt¹d przedostaæ siê

do opancerzonego wnêtrza Pogromcy. Kyp ju¿ wczeœniej wprowa-

dzi³ do pamiêci komputera parametry trasy, która umo¿liwi³aby

ucieczkê.

Obni¿aj¹c wysokoœæ lotu, Kyp dostrzeg³, ¿e porucznik Dauren

wsta³, uj¹³ od³amany kawa³ek plastali i z ca³ej si³y uderzy³ nim Ze-

tha w ty³ g³owy. Brat Kypa upad³ na kolana, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹

i w odruchu samoobrony wyci¹gn¹³ blaster. Oficer ³¹cznoœciowiec

podbieg³, by pochwyciæ koniec drabinki Pogromcy S³oñc, ale Kyp,

background image

23

rozwœcieczony widokiem tego, co siê sta³o, szarpn¹³ dŸwigniê i uniós³

statek tak, by mê¿czyzna nie móg³ z³apaæ najni¿szego szczebla.

Podskakuj¹c i wymachuj¹c rêkami, oficer ³¹cznoœciowiec usi³o-

wa³ dosiêgn¹æ koñca drabinki, ale chybi³ i zamiast szczebla dotkn¹³

kad³uba statku; oparzony wrzasn¹³ z bólu, gdy¿ molekularny pan-

cerz wci¹¿ jeszcze by³ rozgrzany od tarcia o cz¹steczki atmosfery.

Opad³ na pod³ogê i odwróci³ siê w sam¹ porê, by zobaczyæ, jak

Zeth kieruje ku niemu lufê blastera. Pamiêtaj¹c lata szkolenia, które

przeszed³ jako szturmowiec, brat Kypa precyzyjnie wymierzy³ i przy-

cisn¹³ spust karabinu. Oficer ³¹cznoœciowiec, odrzucony si³¹ strza³u,

przelecia³ pod przeciwleg³¹ œcianê pomieszczenia. W jego torsie zia³a

czarna, dymi¹ca dziura. Opad³ na pod³ogê i znieruchomia³ poœród

le¿¹cych tam szcz¹tków.

Jedna minuta.

Kyp powróci³ Pogromc¹ S³oñc na poprzedni¹ wysokoœæ i opuœci³

drabinkê, ale Zeth opad³ na kolana. Z ciê¿kiej rany w tylnej czêœci

jego g³owy ciek³a krew, plami¹c bia³y pancerz. Nie mia³ si³, ¿eby

wstaæ i uchwyciæ siê szczebla drabinki. Cios zadany przez oficera

³¹cznoœciowca okaza³ siê zbyt silny.

Dzia³aj¹c w poœpiechu, Kyp wymierzy³ promieñ œci¹gaj¹cy w nie-

ruchome cia³o brata, oderwa³ je od pod³ogi i zacz¹³ przyci¹gaæ ku

Pogromcy. Nie móg³ zrobiæ nic wiêcej. Zablokowa³ dŸwignie ste-

rownicze, a potem rzuci³ siê do w³azu. Musia³ otworzyæ klapê i zejœæ

po drabince, a potem wci¹gn¹æ cia³o brata do wnêtrza statku. Siê-

gn¹³ do dŸwigni otwieraj¹cej w³az Pogromcy...

I wówczas s³oñce Caridy eksplodowa³o.

Fala œwietlna przemknê³a przez atmosferê, nios¹c ze sob¹ piek³o

s³onecznego ¿aru. Ca³a cytadela przemieni³a siê w morze p³omieni.

Pogromca S³oñc zacz¹³ kozio³owaæ, a Kyp, odrzucony pod prze-

ciwn¹ œcianê sterowni, znieruchomia³, przyciœniêty twarz¹ do szyby

jednego z iluminatorów. Zobaczy³, jak pod wp³ywem s³onecznego

piek³a, jakie rozszala³o siê na Caridzie, cia³o Zetha rozsypuje siê

w popió³, po którym nie zostaje wkrótce najmniejszego œladu.

Kyp z wysi³kiem wci¹gn¹³ siê na fotel pilota. Niemal pora¿ony

prze¿ytym wstrz¹sem, pos³u¿y³ siê technik¹ Jedi, ¿eby zmusiæ siê

do w³¹czenia silników napêdu podœwietlnego. Pierwsza fala, wys³a-

na przez wybuchaj¹c¹ supernow¹, zawiera³a szybkie, obdarzone du¿¹

energi¹ cz¹stki, wystrzelone w przestworza dziêki eksplozji gwiaz-

dy. Kyp wiedzia³, ¿e mniej wiêcej po minucie pojawi siê znacznie

groŸniejsze promieniowanie.

background image

24

Po chwili drugi huragan energii uderzy³ w Caridê, która rozpad³a

siê na kawa³ki. Pogromca S³oñc przyspieszy³ tak bardzo, ¿e zosta³y

przekroczone niemal wszystkie czerwone kreski na tarczach wskaŸ-

ników, a potem po³o¿y³ siê na kurs ucieczki, zaprogramowany wcze-

œniej przez Kypa.

M³odzieniec czu³, ¿e ogromna si³a rozci¹ga jego twarz w dziw-

nym grymasie. Z wysi³kiem zamkn¹³ powieki i pozwoli³, by przy-

spieszenie zakrzywia³o tory ³ez, jakie zaczê³y p³yn¹æ z jego oczu.

Pogromca S³oñc wystrzeli³ z górnych warstw atmosfery i po chwili

dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Gdy ogniki gwiazd w iluminato-

rach zamienia³y siê w d³ugie linie, a p³omienie supernowej wyci¹-

ga³y po raz ostatni ogniste szpony, Kyp wyda³ zduszony jêk rozpa-

czy na myœl o tym, co w³aœnie uczyni³.

Jego jêk znikn¹³ jednak razem z nim w nadprzestrzeni.

background image

25

Leia Organa Solo wyl¹dowa³a na powierzchni czwartego ksiê-

¿yca planety Yavin. Pochyli³a g³owê, przesz³a przez w³az „Tysi¹c-

letniego Soko³a”, a potem zaczê³a iœæ po opuszczonej rampie. Spoj-

rza³a w kierunku wielkiej œwi¹tyni Massassów piêtrz¹cej siê obok

statku.

Poranek na ksiê¿ycu poroœniêtym d¿ungl¹ by³ doœæ ch³odny. Nad

ziemi¹ unosi³y siê opary, wisia³y nisko nad koronami drzew i ocie-

ra³y siê o wierzcho³ki kamiennych zigguratów niczym bia³y ca³un.

Pogrzebowy ca³un – pomyœla³a Leia. – Dla Luke’a.

Min¹³ tydzieñ od chwili, kiedy uczniowie akademii Jedi znaleŸli

nieruchome cia³o Luke’a Skywalkera na wierzcho³ku wielkiej œwi¹-

tyni. Wnieœli swojego mistrza do œrodka i zatroszczyli siê o niego,

jak najlepiej umieli, ale nie wiedzieli, co robiæ. Najlepsi lekarze Nowej

Republiki nie stwierdzili, ¿eby Luke odniós³ jak¹kolwiek kontuzjê

albo ranê. Wszyscy byli zgodni co do tego, ¿e ¿yje, ale jego cia³o

ogarn¹³ ca³kowity zastój. Badania czy testy, jakie wielokrotnie prze-

prowadzali, nie przynosi³y rezultatów.

Leia nie mia³a wielkiej nadziei, ¿e cokolwiek zdzia³a, ale chcia³a

przynajmniej byæ razem z bratem.

BliŸniêta, g³oœno ha³asuj¹c, stanê³y na górze rampy „Soko³a”. I Ja-

cen, i Jaina starali siê nawzajem przekonaæ, które z nich podczas

schodzenia narobi ma³ymi bucikami wiêcej ha³asu. Po chwili Han

pojawi³ siê miêdzy dzieæmi i uj¹³ je za rêce.

– B¹dŸcie cicho, oboje – powiedzia³.

– Czy teraz zobaczymy wujka Luke’a? – zapyta³a Jaina.

R O Z D Z I A £

background image

26

– Tak – odpar³ Han. – Ale wujek jest chory. Nie bêdzie móg³ wam

nic powiedzieæ.

– Nie ¿yje? – zainteresowa³ siê Jacen.

– Sk¹d¿e znowu! – wtr¹ci³a siê Leia. – ChodŸcie. Wejdziemy do

tej œwi¹tyni.

Przepychaj¹c siê, bliŸniêta zbieg³y po rampie.

Kiedy Leia kroczy³a œcie¿k¹ ku œwi¹tyni, dŸwiêki dobiegaj¹ce od

strony d¿ungli wzbudzi³y w niej wiele œwie¿ych, mi³ych wspomnieñ.

Równie¿ dolatuj¹ce stamt¹d wonie kory powalonych drzew, gnij¹-

cych liœci i kwitn¹cych kwiatów tworzy³y bardzo siln¹ mieszankê.

To w³aœnie Leia zaproponowa³a, ¿eby akademiê Luke’a, w której

kszta³ciliby siê przyszli rycerze Jedi, usytuowaæ w opuszczonych

ruinach na Yavinie Cztery. Od tamtego czasu nie znalaz³a jednak

ani chwili, ¿eby j¹ odwiedziæ. Teraz przylecia³a, ¿eby zobaczyæ cia-

³o brata, wystawione na widok publiczny.

– Wcale mnie ta wizyta nie cieszy – mrukn¹³ Han. – Wcale a wcale.

Leia wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby uœcisn¹æ d³oñ mê¿a, a on przytrzyma³

jej palce d³u¿ej i silniej ni¿ siê spodziewa³a.

Z mroków wielkiej œwi¹tyni wy³oni³a siê grupa ludzi odzianych

w p³aszcze z kapturami. Leia szybko policzy³a, ¿e by³o ich dwana-

œcioro. Rozpozna³a id¹c¹ na czele kalamariañsk¹ istotê p³ci ¿eñskiej,

Cilghal, której twarz mia³a barwê rdzawopomarañczow¹. Leia sama

stwierdzi³a, ¿e Kalamarianka, przypominaj¹ca trochê rybê, dyspo-

nuje potencja³em Jedi, i namówi³a j¹, aby do³¹czy³a do grona uczniów

w akademii Luke’a. W strasznych dniach, jakie nasta³y po upadku

ich mistrza, Cilghal potwierdzi³a ambasadorski kunszt, dziêki które-

mu uda³o siê jej utrzymaæ ca³¹ grupê razem.

Leia rozpozna³a równie¿ innych kandydatów na rycerzy Jedi,

krocz¹cych z godnoœci¹ po trawie pokrytej porann¹ ros¹. Za Cil-

ghal szed³ Streen, starszawy mê¿czyzna, którego rozwichrzone

w³osy zosta³y wciœniête byle jak pod kaptur p³aszcza Jedi. Streen

by³ kiedyœ poszukiwaczem cennych gazów na Bespinie, pustelni-

kiem, który uciek³ od ¿ycia w cywilizowanym œwiecie, by nie

musieæ s³yszeæ g³osów innych ludzi w swojej g³owie. Leia zoba-

czy³a tak¿e jedn¹ z czarodziejek z Dathomiry, smuk³¹ Kiranê Ti,

któr¹ pozna³a, kiedy Han stara³ siê o jej rêkê. Kirana Ti przyspie-

szy³a, a potem obdarzy³a bliŸniêta promiennym uœmiechem. Sama

mia³a córeczkê mniej wiêcej o rok starsz¹ od bliŸni¹t Leii. Dziec-

kiem czarodziejki opiekowa³y siê teraz inne kobiety przebywaj¹ce

na jej rodzinnej planecie.

background image

27

Leia rozpozna³a tak¿e Tionnê po d³ugich srebrzystych w³osach

sp³ywaj¹cych z ty³u jej p³aszcza. Kobieta studiowa³a historiê ryce-

rzy Jedi i bardzo pragnê³a staæ siê kiedyœ jedn¹ z ich grona.

Za Tionn¹ kroczy³ doœwiadczony przez ¿ycie Kam Solusar. Kam

by³ kiedyœ upad³ym Jedi, ale Luke namówi³ go do przejœcia na jasn¹

stronê Mocy. Obok niego Leia zobaczy³a Dorska Osiemdziesi¹tego

Pierwszego, inteligentn¹ istotê o op³ywowych kszta³tach i g³adkiej

skórze. Dorsk by³ przedstawicielem osiemdziesi¹tego pierwszego

pokolenia pewnej rodziny, w której wszystkie istoty by³y dok³adny-

mi kopiami poprzedniego pokolenia. Czyniono tak, poniewa¿ spo-

³ecznoœæ, do której siê zalicza³, uwierzy³a, ¿e jej cywilizacja osi¹-

gnê³a stan najlepszy z mo¿liwych.

Leia nie rozpozna³a pozosta³ych kandydatów na rycerzy Jedi,

ale wiedzia³a, ¿e Luke poœwiêci³ mnóstwo czasu, aby ich znaleŸæ.

Jego wezwanie wci¹¿ jeszcze rozbrzmiewa³o po ca³ej galaktyce.

Zachêca³o tych, którzy mieli potencja³ Jedi, by zostali nowymi ry-

cerzami.

Mimo i¿ w³aœnie w tej chwili ich nauczyciel le¿a³ bez ruchu, ogar-

niêty dziwn¹ œpi¹czk¹.

Cilghal unios³a rêkê podobn¹ do p³etwy.

– Cieszymy siê, ¿e mog³aœ przylecieæ do nas, Leio – powiedzia³a.

– Pani ambasador Cilghal – odezwa³a siê Leia. – Mój brat... Czy

w stanie jego zdrowia nast¹pi³a jakaœ zmiana?

Uczniowie Jedi zawrócili i ponuro skierowali siê z powrotem ku

mrocznemu otworowi wielkiej œwi¹tyni. Leia dosz³a do wniosku, ¿e

w³aœciwie zna odpowiedŸ na swoje pytanie.

– Nie. – Cilghal pokrêci³a kanciast¹ g³ow¹. – Ale mo¿e twoja

obecnoœæ sprawi coœ, czego my nie mogliœmy.

BliŸniêta, wyczuwaj¹c nastrój powagi, powstrzyma³y siê od chi-

chotania i biegania po wilgotnych pomieszczeniach, wzniesionych

z ociosanych kamieni. Kiedy wszyscy dotarli do ponurego hangaru

znajduj¹cego siê na najni¿szym poziomie, kalamariañska pani am-

basador poprowadzi³a Leiê, Hana i bliŸniêta do turbowindy.

– Idziemy, Jacenie i Jaino – odezwa³ siê Han, ponownie ujmuj¹c

dzieci za r¹czki. – Mo¿e wy bêdziecie mogli pomóc wyzdrowieæ

wujkowi Luke’owi.

– A co mo¿emy dla niego zrobiæ? – zapyta³a Jaina, kieruj¹c na

ojca ciemne oczy, szeroko otwarte i pe³ne nadziei.

– Jeszcze tego nie wiem, kochanie – odrzek³ Han. – Daj mi znaæ,

je¿eli przyjdzie ci do g³ówki jakiœ pomys³.

background image

28

Drzwi klatki turbowindy siê zasunê³y i kabina pomknê³a ku gór-

nym piêtrom œwi¹tyni. BliŸniêta, ogarniête nag³ym niepokojem, przy-

tuli³y siê do siebie. Jeszcze nie pozby³y siê strachu przed turbowind¹

po ostatnim razie, kiedy z niej korzysta³y. Zjecha³y wówczas na naj-

ni¿szy poziom Imperial City, pe³en cuchn¹cych, gnij¹cych szcz¹t-

ków i odpadków. Tym razem jednak jazda turbowind¹ trwa³a tylko

krótk¹ chwilê, po czym wszyscy znaleŸli siê w okaza³ej komnacie

audiencyjnej wielkiej œwi¹tyni. Przez œwietliki wpada³y smugi s³o-

necznego blasku, oœwietlaj¹c szerok¹ promenadê wykonan¹ z wy-

polerowanych kamieni i wiod¹c¹ w stronê czegoœ na kszta³t sceny

czy podwy¿szenia.

Leia przypomnia³a sobie, jak przed laty sta³a na tym samym pod-

wy¿szeniu. Po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Œmierci dekorowa³a

medalami Hana, Chewbaccê i innych bohaterów bitwy o Yavin.

Teraz czu³a, ¿e oddycha z wielkim trudem. Han, stoj¹cy u jej boku,

nagle jêkn¹³, wyda³ gard³owy, niski dŸwiêk, jakiego jeszcze nigdy

nie s³ysza³a.

Na marach w przeciwleg³ym krañcu komnaty audiencyjnej le¿a³

Luke. Jego nieruchome cia³o, spoczywaj¹ce w wielkiej sali, pustej

i rozbrzmiewaj¹cej echem ich kroków, wygl¹da³o jak przygotowa-

ne do pogrzebu.

Leia czu³a, ¿e jej serce wali z przera¿enia jak m³otem. Bardzo

chcia³a zawróciæ, by nie musieæ patrzeæ na cia³o brata, ale coœ spra-

wi³o, ¿e ruszy³a w jego stronê. Sz³a szybko, a potem zaczê³a nawet

biec. Han pod¹¿a³ jej œladami, nios¹c bliŸniêta, przytrzymuj¹c ka¿-

de jedn¹ rêk¹. Si³¹ powstrzymywa³ ³zy, jakie nap³ywa³y do jego za-

czerwienionych oczu. Leia tak¿e czu³a wilgoæ na policzkach.

Luke spoczywa³ nieruchomo, odziany w p³aszcz Jedi. Jego w³osy

zosta³y uczesane, a rêce z³o¿one na piersi. Jego skóra by³a szara

i przypomina³a plastik.

– Och, Luke – szepnê³a Leia.

– Jaka szkoda, ¿e nie mo¿emy go po prostu odmroziæ – odezwa³

siê Han. – Dok³adnie tak samo, jak kiedyœ odmroziliœcie mnie w pa-

³acu Hutta Jabby.

Leia wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a cia³a brata. Korzystaj¹c z w³asnych

zdolnoœci Jedi, stara³a siê siêgn¹æ myœlami g³êbiej, chc¹c dotrzeæ do

jego ducha, ale wyczuwa³a jedynie zimn¹ nicoœæ, pustkê, jakby sam

Luke zosta³ zabrany gdzieœ daleko. Nie by³ martwy. Leia zawsze my-

œla³a, ¿e w jakiœ sposób bêdzie wiedzia³a o œmierci brata.

– Czy on œpi? – zapyta³ Jacen.

background image

29

– Tak... W pewnym sensie – odrzek³a, nie wiedz¹c, co innego

odpowiedzieæ.

– A kiedy siê obudzi? – zainteresowa³a siê Jaina.

– Nie wiemy – odpowiedzia³a Leia. – Nie potrafimy go obudziæ.

– Mo¿e powinnam go poca³owaæ.

Jaina wspiê³a siê i wycisnê³a poca³unek na nieruchomych war-

gach wuja. Na krótk¹, absurdalnie krótk¹ chwilê Leia wstrzyma³a

oddech, spodziewaj¹c siê, ¿e czar jej dziecka mo¿e zdzia³aæ cud.

Luke jednak nawet siê nie poruszy³.

– Jest zimny – mruknê³a Jaina. Ramiona ma³ej dziewczynki ob-

wis³y z rozczarowania, kiedy ujrza³a, ¿e wuj siê nie obudzi³.

Han obj¹³ ¿onê w pasie tak mocno, ¿e poczu³a ból, ale Leia nie

chcia³a, ¿eby j¹ puœci³.

– Le¿y tak bez ¿adnej zmiany od wielu dni – odezwa³a siê stoj¹ca

za nimi Cilghal. – Po³o¿yliœmy przy nim jego œwietlny miecz. Zna-

leŸliœmy go obok cia³a na wierzcho³ku œwi¹tyni.

Cilghal zawaha³a siê, a póŸniej podesz³a trochê bli¿ej i spojrza³a

na Luke’a.

– Mistrz Skywalker powiedzia³ mi, ¿e mam wrodzony talent do

leczenia Moc¹. Zacz¹³ nawet pokazywaæ mi æwiczenia, ¿ebym mo-

g³a te zdolnoœci rozwijaæ, ale próbowa³am ju¿ wszystkiego, co umiem.

On nie jest chory. Pod wzglêdem fizycznym nic mu nie dolega. Wy-

gl¹da, jakby tylko w jakiejœ chwili zamarz³. Zapewne jego dusza opu-

œci³a cia³o, które teraz czeka, by do niego wróci³a.

– Albo czeka na nas, ¿ebyœmy znaleŸli jakiœ sposób, aby mog³a

powróciæ – stwierdzi³a Leia.

– Nie wiem, jak mamy to zrobiæ – odpar³a Cilghal, a w jej mato-

wym g³osie zabrzmia³ smutek. – Nikt spoœród jego uczniów tego nie

wie. Jeszcze nie. Ale mo¿liwe, ¿e dowiemy siê tego, kiedy po³¹czy-

my nasze si³y.

– Czy masz jakiekolwiek podejrzenia, co naprawdê siê wydarzy-

³o? – zapyta³a Leia. – Czy znalaz³aœ jakieœ œlady? – Wyczu³a nag³¹

falê emocji promieniuj¹cych od strony Hana. Cilghal skierowa³a

wielkie kalamariañskie oczy w inn¹ stronê, ale Han odpowiedzia³

z przera¿aj¹c¹ pewnoœci¹ siebie:

– To by³ Kyp. To jego sprawka.

– Co takiego? – obruszy³a siê Leia, odwracaj¹c siê i spogl¹daj¹c

na mê¿a.

Han odezwa³ siê po raz drugi, chocia¿ znalezienie w³aœciwych

s³ów sprawia³o mu du¿¹ trudnoœæ.

background image

30

– Ostatni raz, kiedy widzia³em Luke’a, powiedzia³ mi, ¿e boi siê

o Kypa. – Z wysi³kiem prze³kn¹³ œlinê. – Powiedzia³, ¿e Kyp zacz¹³

igraæ z si³ami ciemnej strony. Ten dzieciak porwa³ póŸniej statek

Mary Jade i odlecia³ nim, nie wiadomo dok¹d. Przypuszczam, ¿e

Kyp wróci³ tylko po to, ¿eby wyzwaæ Luke’a na pojedynek.

– Ale dlaczego? – zdziwi³a siê Leia. – W jakim celu?

Cilghal kiwnê³a g³ow¹, która sprawia³a wra¿enie zbyt ciê¿kiej.

– Rzeczywiœcie, odnaleŸliœmy porwany statek na l¹dowisku przed

œwi¹tyni¹ – przyzna³a. – Wci¹¿ tam stoi, wiêc nie wiemy, jakim cu-

dem Kyp znów odlecia³... chyba ¿e zaszy³ siê gdzieœ w d¿ungli.

– Czy to mo¿liwe? – zainteresowa³a siê Leia.

Cilghal pokrêci³a g³ow¹.

– My, uczniowie Jedi, po³¹czyliœmy nasze umiejêtnoœci i si³y i stara-

liœmy siê go odnaleŸæ. Nie uda³o siê nam jednak wykryæ jego obecnoœci

na Yavinie Cztery. Kyp musia³ odlecieæ na pok³adzie innego statku.

– Ale gdzie móg³ znaleŸæ ten inny statek? – zapyta³a Leia. Nagle

przypomnia³a sobie, jak zdumieni astronomowie Nowej Republiki

donieœli o niezwyk³ej równoczesnej eksplozji ca³ej grupy gwiazd

supernowych w Mg³awicy Kocio³.

– Czy mo¿liwe, ¿e Kyp wydar³ Pogromcê S³oñc z j¹dra Yavina? –

szepnê³a.

Han zamruga³.

– Jakim cudem móg³by zrobiæ coœ takiego?

Cilghal ponuro zwiesi³a wielk¹ g³owê.

– Je¿eli Kypowi Durronowi uda³a siê taka sztuka, jego moc jest

o wiele wiêksza ni¿ siê obawialiœmy. Nic dziwnego, ¿e zdo³a³ poko-

naæ mistrza Skywalkera.

Han wzdrygn¹³ siê, jakby nie chcia³ przyj¹æ do wiadomoœci tego,

co by³o niew¹tpliwie prawd¹. Leia czu³a, ¿e ró¿ne uczucia wiruj¹

w jego g³owie jak w upiornym tañcu.

– Je¿eli Kyp szaleje po galaktyce Pogromc¹ S³oñc – oœwiadczy³ –

muszê lecieæ i staraæ siê go powstrzymaæ.

Leia odwróci³a siê i spojrza³a na Hana. Myœla³a tylko o tym, dla-

czego jej m¹¿ zawsze musi pakowaæ siê w tarapaty.

– Dlaczego w³aœnie ty? – zapyta³a. – Czy ponownie marzy ci siê

wielkoœæ i s³awa?

– Jestem jedyn¹ osob¹ w ca³ej galaktyce, której mo¿e us³uchaæ –

odpar³ Han.

Odwróci³ g³owê i popatrzy³ na trupio blad¹ twarz Luke’a. Leia

zauwa¿y³a, ¿e wargi mê¿a dziwnie zadr¿a³y.

background image

31

– Widzisz, je¿eli Kyp nie zechce mnie us³uchaæ, nie us³ucha ni-

kogo innego i na zawsze bêdzie zgubiony – ci¹gn¹³. – Je¿eli jego

moc jest taka du¿a, jak s¹dzi Cilghal, Nowa Republika nie mo¿e

pozwoliæ sobie na to, by ten ch³opak by³ jej wrogiem. – Obdarzy³

Leiê jednym ze swoich wymuszonych uœmiechów. – A poza tym to

ja nauczy³em go wszystkiego, co ma jakiœ zwi¹zek z pilotowaniem

tego statku. Nie wierzê, ¿eby chcia³ zrobiæ mi coœ z³ego.

W ponurych nastrojach zjedli obiad w towarzystwie uczniów Jedi.

Han pos³u¿y³ siê pok³adowym syntetyzatorem ¿ywnoœci „So-

ko³a”, by przyrz¹dziæ posi³ek, w którego sk³ad wchodzi³o kilka

ciê¿kostrawnych koreliañskich potraw. Leia poczêstowa³a siê ka-

wa³kiem pieczonego i przyprawionego miêsa we³nolamandra,

którego Kirana Ti upolowa³a w d¿ungli. BliŸniêta opycha³y siê

papk¹ sporz¹dzon¹ z mieszaniny miejscowych owoców i jagód.

Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy poch³on¹³ s³odki i nieapetycznie

wygl¹daj¹cy posi³ek sk³adaj¹cy siê z potraw prawdopodobnie syn-

tetycznych.

Prawie wcale nie rozmawiano, wymieniaj¹c co najwy¿ej zdaw-

kowe, grzecznoœciowe uwagi. Wszyscy obawiali siê zacz¹æ rozmo-

wê na temat, który naprawdê zaprz¹ta³ ich myœli. Dzia³o siê tak do

chwili, kiedy Kam Solusar odezwa³ siê, nie kryj¹c urazy w g³osie.

– Spodziewaliœmy siê us³yszeæ od pani jakieœ wieœci, pani mini-

ster Organa Solo. Proszê chocia¿ powiedzieæ nam, co powinniœmy

dalej robiæ. Jesteœmy grup¹ uczniów Jedi, którzy nie maj¹ swojego

mistrza. Nauczyliœmy siê niewiele, zbyt ma³o, ¿eby wystarczy³o nam

do podjêcia samodzielnej nauki.

– Nie jestem pewna, czy powinniœmy staraæ siê poznaæ rzeczy,

których jeszcze nie rozumiemy – przerwa³a mu Tionna. – Przypo-

mnijcie sobie, co sta³o siê z Gantorisem! Zosta³ poch³oniêty przez

jak¹œ mroczn¹ rzecz, o której dowiedzia³ siê przez przypadek. A co

z Kypem Durronem? Co siê stanie, je¿eli zostaniemy przeci¹gniêci

na ciemn¹ stronê, a nawet nie bêdziemy o tym wiedzieli?

Stary Streen wsta³ i pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, nie! On jest tutaj! Czy naprawdê nie s³yszycie tych g³o-

sów? – Kiedy wszyscy obrócili g³owy i spojrzeli na niego, Streen

usiad³ i skuli³ siê w sobie, jakby chcia³ ukryæ siê we wnêtrzu w³a-

snego p³aszcza Jedi. Poci¹gn¹³ nosem i chrz¹kn¹³, pragn¹c przeczy-

œciæ gard³o, a potem mówi³ dalej: – S³yszê go w swojej g³owie. W³a-

background image

32

œnie teraz coœ szepcze do mnie. Zawsze do mnie coœ mówi. Nie po-

trafiê przed nim uciec.

Leia poczu³a, jak narasta w niej cieñ nadziei.

– Luke’a? – zapyta³a. – S³yszysz Luke’a, jak mówi do ciebie?

– Nie! – Streen odwróci³ siê w jej stronê. – Mrocznego mê¿czyznê.

Mê¿czyznê spowitego ciemnym p³aszczem, cieniem. To on mówi³ do

Gantorisa. To on rozmawia³ z Kypem Durronem. Od was wszystkich pro-

mieniuje jasne œwiat³o, ale ten cieñ jest zawsze, coœ szepcze, coœ mówi.

Streen uniós³ rêce, zakry³ d³oñmi uszy i œcisn¹³ skronie.

– To staje siê zbyt niebezpieczne – œci¹gaj¹c brwi, odezwa³a siê

Kirana Ti. – Na Dathomirze by³am œwiadkiem tego, co siê sta³o,

kiedy du¿a grupa kobiet przesz³a na ciemn¹ stronê. Z³e wiedŸmy na

mojej rodzinnej planecie od wielu lat uprzykrza³y wszystkim ¿ycie,

a galaktyka ocala³a tylko dlatego, ¿e nie dysponowa³y gwiezdnym

statkiem, by odlecieæ. Gdyby wiedŸmy potrafi³y przekazywaæ swo-

je mroczne nauki od jednego gwiezdnego systemu do drugiego...

– Tak, powinniœmy powstrzymaæ siê od wykonywania jakichkol-

wiek æwiczeñ Jedi – oœwiadczy³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy,

mrugaj¹c powiekami. – To nie by³ dobry pomys³. Nie powinniœmy

byli nawet próbowaæ.

Leia wsta³a i z g³oœnym klaœniêciem uderzy³a d³oñmi o blat sto³u.

– Doœæ tego! – powiedzia³a. – Luke z pewnoœci¹ by siê wstydzi³,

gdyby s³ysza³, ¿e jego uczniowie wygaduj¹ takie bzdury. Je¿eli bê-

dziecie podchodzili do wszystkiego w taki sposób, nigdy nie zosta-

niecie rycerzami Jedi!

By³a rozgniewana nie na ¿arty.

– Tak, istnieje ryzyko – ci¹gnê³a po krótkiej chwili. – Zawsze trze-

ba liczyæ siê z jakimœ ryzykiem. Widzieliœcie, co sta³o siê z tymi, któ-

rzy zachowali siê nierozwa¿nie, ale to oznacza tylko tyle, ¿e wy musi-

cie byæ ostro¿ni. Nie pozwólcie siê zwieœæ ciemnej stronie. Wyci¹-

gnijcie naukê z tego, w jaki sposób Gantoris zosta³ ofiar¹. Pamiêtajcie

o tym, jak kuszony by³ Kyp Durron. Uczcie siê na przyk³adzie, jaki

da³ wasz mistrz, który poœwiêci³ siê, ¿eby chroniæ was wszystkich.

Wsta³a i popatrzy³a po kolei na twarze uczniów Jedi. Niektórzy od-

wracali g³owy, inni mrugali, a jeszcze inni patrzyli jej prosto w oczy.

– Jesteœcie nowym pokoleniem rycerzy Jedi – mówi³a. – To wiel-

ka odpowiedzialnoœæ, ale musicie j¹ ponieœæ, poniewa¿ potrzebuje

was Nowa Republika. Dawni rycerze Jedi chronili Star¹ Republikê

przez tysi¹ce pokoleñ. Jak mo¿ecie rezygnowaæ po pierwszym nie-

powodzeniu? To wy macie zostaæ w³adcami Mocy, bez wzglêdu na

background image

33

to, czy wasz mistrz ¿yje, czy nie. Uczcie siê sami, tak jak uczy³ was

Luke: krok po kroku. Musicie dzia³aæ razem, musicie poznaæ to, czego

jeszcze nie znacie, toczyæ walki, których nie mo¿ecie unikn¹æ. Nie

wolno wam uczyniæ tylko jednego: poddaæ siê, zrezygnowaæ!

– Ona ma racjê – odezwa³a siê Cilghal, zwracaj¹c siê do pozosta-

³ych kandydatów ze spokojem, który doprowadza³ do wœciek³oœci. –

Je¿eli siê poddamy, Nowa Republika bêdzie dysponowa³a jedn¹ bro-

ni¹ mniej w walce ze z³em, które nadal panoszy siê w galaktyce.

I nawet je¿eli niektórzy spoœród nas zostan¹ pokonani, pozostali nie

mog¹ nie zwyciê¿yæ.

– Zrób to albo nie rób w ogóle – przypomnia³a Kirana Ti, a Tion-

na dokoñczy³a, wypowiadaj¹c resztê zdania, które mistrz Skywal-

ker wbija³ im do g³ów bez koñca: – Prób nie ma.

Leia, czuj¹c, ¿e jej serce mocno bije, a ¿o³¹dek zaczyna wypra-

wiaæ dziwne harce, powoli usiad³a na poprzednim miejscu. Zdumione

bliŸniêta wpatrywa³y siê z podziwem w matkê, a Han œcisn¹³ jej d³oñ

na znak zachwytu. Leia g³êboko odetchnê³a, a potem zaczê³a siê

z wolna odprê¿aæ...

I nagle jej duszê przeszy³ bezg³oœny zbiorowy krzyk milionów

gin¹cych ludzi. Odczu³a go, jakby przez fale Mocy przetoczy³a siê

lawina. Niezliczone tysi¹ce ludzi w jednej chwili zginê³o. Siedz¹cy

wokó³ sto³u kandydaci na rycerzy Jedi, a zw³aszcza ci bardziej wra¿-

liwi na dzia³anie Mocy, z³apali siê za serca albo zakryli uszy d³oñmi.

Streen wyda³ przeci¹g³y, ¿a³osny skowyt.

– To zbyt wiele, zbyt wiele! – krzykn¹³.

Leia czu³a, ¿e krew przelewa siê w jej ¿y³ach niczym wrz¹tek.

Mia³a wra¿enie, ¿e na jej krêgos³upie zaciskaj¹ siê ostre szpony, roz-

szarpuj¹ jej nerwy i œl¹ impulsy bólu do pozosta³ych czêœci cia³a.

BliŸniêta Jedi wybuchnê³y p³aczem.

Zdezorientowany Han pochwyci³ Leiê za ramiona i lekko potrz¹sn¹³.

– Co siê sta³o, Leio? – Wygl¹da³o na to, ¿e niczego nie odczuwa³. –

Co to by³o?

Leia z trudem oddycha³a.

– To by³o... jakieœ wielkie zak³ócenie... Mocy. W³aœnie wydarzy-

³o siê coœ strasznego.

Z przera¿eniem, które podzia³a³o na ni¹ jak lodowaty prysznic,

pomyœla³a o m³odym Kypie Durronie – przeszed³ na ciemn¹ stronê,

a na domiar z³ego dysponowa³ œmiercionoœn¹ broni¹.

– Coœ strasznego – powtórzy³a, ale nie potrafi³a odpowiedzieæ na

pozosta³e pytania Hana.

3 –

background image

34

Moc przenika³a wszystko we wszechœwiecie, oplataj¹c go niewi-

dzialnymi niæmi ³¹cz¹cymi najmniejsze ¿yj¹ce stworzenia z najwiêk-

szymi gromadami gwiazd i galaktykami. Wspó³dzia³anie sprawia³o,

¿e ca³oœæ by³a znacznie wiêksza ni¿ suma poszczególnych czêœci.

Ale kiedy jedna z tych nici bywa³a przerwana, fale zak³óceñ roz-

chodzi³y siê po ca³ej sieci. Akcje i reakcje... Powstawa³y wielkie fale

udarowe, odbierane przez wszystkich, którzy mogli je odczuwaæ.

Zniszczenie Caridy przemknê³o niczym g³oœny krzyk po falach

Mocy, nabieraj¹c impetu w miarê, jak czo³o fali odbija³o siê od in-

nych wra¿liwych umys³ów. Narasta³o tak d³ugo, a¿ przekszta³ci³o

siê w g³oœn¹ wrzawê, która dotar³a...

I obudzi³a.

Postrzeganie za pomoc¹ zmys³ów powróci³o do Luke’a Skywal-

kera z si³¹ burzy, uwalniaj¹c go z dusz¹cej nicoœci, która uwiêzi³a

go i zamrozi³a. W uszach mistrza Jedi wci¹¿ jeszcze brzmia³ ostatni

krzyk, który wyda³ wówczas, kiedy wydawa³o mu siê, ¿e umiera.

Teraz jednak czu³ siê dziwnie odrêtwia³y.

Ostatni¹ rzecz¹, któr¹ zapamiêta³, by³y wici ciemnej Mocy, maj¹-

ce kszta³t wê¿y i owijaj¹ce siê wokó³ jego cia³a. Wê¿e mocy Sithów,

przyby³e na wezwanie ducha Exara Kuna i nierozwa¿nego ucznia

Luke’a, Kypa Durrona, zag³êbi³y jadowite k³y w jego ciele. Luke

nie by³ w stanie siê opieraæ ich po³¹czonej sile. Próbowa³ broniæ siê

œwietlnym mieczem, ale nawet on nie pomóg³ mu zwyciê¿yæ.

R O Z D Z I A £

!

background image

35

Luke wpad³ w bezdenn¹ jamê, chyba g³êbsz¹ ni¿ czeluœæ jakiej-

kolwiek czarnej dziury w rejonie Otch³ani. Nie wiedzia³, od jak dawna

w niej przebywa³, pozbawiony si³y. Przypomina³ sobie tylko pust-

kê, zimno... a¿ w koñcu c o œ szarpnê³o go i uwolni³o.

Teraz, kiedy przepe³ni³ go nag³y krzyk wszystkich zmys³ów,

musia³ poœwiêciæ trochê czasu, by zorientowaæ siê, co dostrzega.

Widzia³ œciany wielkiej komnaty audiencyjnej, pokryte romboidal-

nymi, kamiennymi, opalizuj¹cymi p³ytkami, uk³adaj¹cymi siê w hip-

notyzuj¹ce wzory, a tak¿e d³ug¹ promenadê. Dostrzega³ równie¿

puste ³awki, ustawione niczym zamarzniête fale na kamiennej po-

sadzce przestronnej komnaty, w której kiedyœ ca³y Sojusz Rebelian-

tów œwiêtowa³ zwyciêstwo po walce z pierwsz¹ Gwiazd¹ Œmierci.

Luke czu³, ¿e w jego g³owie coœ brzêczy. W³aœciwie mia³ zawro-

ty g³owy. Zastanawia³ siê, dlaczego czuje siê tak dziwnie, a¿ wresz-

cie popatrzy³ w dó³... i zobaczy³ w³asne cia³o wci¹¿ jeszcze le¿¹ce

nieruchomo na podwy¿szeniu. Ujrza³ swoje zamkniête oczy i twarz,

pozbawion¹ wszelkiego wyrazu.

Niedowierzanie i zdumienie sprawi³y, ¿e na chwilê straci³ ostroœæ wzro-

ku, ale zmusi³ siê do ponownego spojrzenia na w³asne cia³o. Spostrzeg³

wyblak³e blizny w miejscach, w których odniós³ rany podczas walki

z wamp¹, lodowym stworzeniem, które zaatakowa³o go na Hoth. Zauwa-

¿y³, ¿e jego cia³o jest nadal odziane w brunatny p³aszcz Jedi, a rêce skrzy-

¿owane na piersi. Obok uda spoczywa³ miecz œwietlny, cylinder wykona-

ny z b³yszcz¹cej plastali, kryszta³ów i podzespo³ów elektronicznych.

– Hej, co siê w³aœciwie dzieje? – zapyta³ g³oœno.

Zorientowa³ siê, ¿e s³owa zabrzêcza³y w jego g³owie niczym g³os

z zaœwiatów, ale nie us³ysza³ ¿adnego dŸwiêku, który rozleg³by siê

w wielkiej sali.

W koñcu Luke popatrzy³ na s i e b i e , na tê czêœæ, która by³a na-

dal przytomna i œwiadoma. Zobaczy³ niewyraŸny wizerunek podob-

ny do duchowego obrazu swojego cia³a. Mia³ wra¿enie, ¿e ogl¹da

hologram, który odtworzy³ na podstawie wra¿eñ i wspomnieñ o sa-

mym sobie. Jego widmowe rêce i nogi by³y nadal spowite fa³dzi-

stym p³aszczem Jedi, który jednak mia³ niewyraŸn¹ barwê, jakby

sp³owia³¹. Jego postaæ spowija³a migotliwa b³êkitna poœwiata, która

zdawa³a siê migotaæ, kiedy siê porusza³.

Czuj¹c falê przera¿enia i zdumienia, Luke nagle uœwiadomi³ so-

bie, ¿e w i e, co siê sta³o. Kilka razy spotyka³ siê z takimi migotliwy-

mi duchami Obi-Wana Kenobiego i Yody, a tak¿e swojego ojca,

Anakina Skywalkera.

background image

36

A wiêc jednak nie ¿y³? Wydawa³o mu siê to absurdalne, ponie-

wa¿ n i e c z u ³ , ¿e nie ¿yje... ale nie móg³ tego uczucia porównaæ

z ¿adnym innym. Przypomnia³ sobie, ¿e cia³a Obi-Wana, Yody i A-

nakina zniknê³y w chwili ich œmierci. Obi-Wan i Yoda pozostawili

po sobie jedynie zmiête p³aszcze, podczas gdy po Anakinie Skywal-

kerze pozosta³a tylko skorupa osobistego pancerza Dartha Vadera.

Dlaczego zatem jego cia³o nie zniknê³o i nadal le¿a³o rozci¹gniête na

podwy¿szeniu? Czy mo¿e dlatego, ¿e niezupe³nie by³ mistrzem Jedi,

ca³kowicie oddanym w³adzy Mocy... a mo¿e dlatego, ¿e nie umar³?

Luke us³ysza³ brzêczenie, z jakim kabina turbowindy zatrzyma³a

siê na poziomie komnaty. DŸwiêk ten wyda³ mu siê dziwaczny, nie-

naturalny, jakby do us³yszenia go potrzebowa³ innych organów za-

miast uszu.

Drzwi kabiny turbowindy rozsunê³y siê na boki. Artoo-Detoo

wyci¹gn¹³ przedni wspornik, wyposa¿ony w ma³e kó³ko, a potem

powoli, jakby z szacunkiem wytoczy³ siê z wnêtrza i zacz¹³ sun¹æ

po b³yszcz¹cej, kamiennej posadzce d³ugiej promenady.

Drgaj¹cy wizerunek Luke’a sta³ tu¿ obok le¿¹cego nieruchomo

cia³a. Mistrz Jedi z radoœci¹ patrzy³, jak ma³y robot toczy siê i za-

trzymuje przed podwy¿szeniem.

– Witaj Artoo. Cieszê siê, ¿e ciê widzê.

Oczekiwa³, ¿e robot wyda na znak radoœci d³ug¹ seriê elektro-

nicznych pisków i gwizdów. Artoo jednak zachowywa³ siê tak, jak-

by ani nie zobaczy³ Luke’a, ani nawet nie us³ysza³ jego powitania.

– Artoo?

Ma³y robot potoczy³ siê w górê rampy i zatrzyma³ obok cia³a

Luke’a odzianego w p³aszcz Jedi. Artoo-Detoo wyda³ cichy gwizd,

niski, ¿a³osny jêk, który musia³ wyra¿aæ g³êboki smutek – o ile ro-

boty potrafi¹ odczuwaæ coœ takiego. Luke mia³ wra¿enie, ¿e jego

serce rozdziera ból na widok mechanicznego przyjaciela, spogl¹da-

j¹cego na jego nieruchome cia³o. Optyczny czujnik Artoo b³ysn¹³

czerwieni¹, która po sekundzie zamieni³a siê w b³êkit, ¿eby po kilku

chwilach ponownie przybraæ barwê czerwon¹.

Luke zorientowa³ siê, ¿e ma³y robot dokonuje pomiarów, bada

stan, w jakim znajduje siê cia³o mistrza Jedi. By³ ciekaw, czy Artoo

wykryje coœ dziwnego, zwi¹zanego z tym, ¿e duch Luke’a przeby-

wa poza cia³em, ale ma³y robot nie da³ mu najmniejszego znaku.

Luke usi³owa³ podejœæ do Artoo, pragn¹c chocia¿ dotkn¹æ jego

b³yszcz¹cej kopu³ki. Dobr¹ chwilê zajê³o mu zorientowanie siê, jak

poruszaæ widmowymi „nogami”. Jego wizerunek zacz¹³ z osza³a-

background image

37

miaj¹c¹ p³ynnoœci¹ œlizgaæ siê po kamiennej posadzce. Kiedy jed-

nak Luke wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ Artoo, jego d³oñ przesz³a przez

metalowy korpus robota na wylot.

W ogóle nie czu³, ¿e dotyka plastalowego pancerza automatu. Nie

wyczuwa³ tak¿e ch³odu kamiennej posadzki pod eterycznymi stopa-

mi. Przeszed³ przez ca³y korpus Artoo, licz¹c na to, ¿e mo¿e uda mu

siê zak³óciæ dzia³anie czujników maszyny, ale Artoo, nadal zajêty

dokonywaniem pomiarów, niczego nie zauwa¿y³.

Kiedy skoñczy³, wyda³ jeszcze jeden smutny pisk, jakby na po¿e-

gnanie, a potem odwróci³ siê, zjecha³ po rampie i skierowa³ powoli

do kabiny turbowindy.

– Zaczekaj, Artoo! – zawo³a³ za nim Luke, choæ w³aœciwie nie

¿ywi³ nadziei, ¿e ma³y robot go us³yszy.

Nagle przyszed³ mu do g³owy pewien pomys³. Dlaczego nie mia³by

dotkn¹æ androida myœlowym palcem Mocy zamiast staraæ siê za-

trzymaæ go widmow¹ d³oni¹? Przypomnia³ sobie, jak wraz z Ganto-

risem korzysta³ z potêgi Mocy, ¿eby tr¹caæ i zmieniaæ po³o¿enie

metalowych anten w napowietrznych ruinach Tibannopolis na Be-

spinie.

Luke wyci¹gn¹³ palce myœli i dotkn¹³ obudowy Artoo. Mia³ na-

dziejê us³yszeæ g³oœny brzêk, po którym ma³y robot zorientuje siê, i¿

dzieje siê coœ niezwyk³ego. Naciska³ i uderza³ z ca³¹ si³¹, na jak¹

móg³ siê zdobyæ, ale jedynym dŸwiêkiem, jaki uda³o mu siê us³y-

szeæ, by³ cichy, ledwo s³yszalny stuk o metalow¹ obudowê.

Artoo zatrzyma³ siê na chwilê, ale kiedy Luke zbiera³ si³y, by

ponownie dosiêgn¹æ robota palcem Mocy, ten zlekcewa¿y³ zagad-

kowy dŸwiêk i wtoczy³ siê do kabiny turbowindy. Kiedy znalaz³ siê

we wnêtrzu, odwróci³ siê i jeszcze raz skierowa³ czujniki optyczne

na nieruchome cia³o swojego mistrza. PóŸniej wyda³ niski, zamiera-

j¹cy gwizd, po którym drzwi kabiny siê zasunê³y. Luke us³ysza³

pomruk, z jakim kabina zaczê³a opadaæ ku ni¿szym poziomom wiel-

kiej œwi¹tyni.

Pozosta³ sam w gigantycznej komnacie audiencyjnej, od której

œcian mog³o odbijaæ siê echo. By³ przytomny i œwiadomy, ale bez-

bronny, pozbawiony wszelkiej si³y i mocy. Pomyœla³, ¿e musi zna-

leŸæ jakiœ inny sposób wyjœcia z trudnej sytuacji.

Popatrzy³ przez œwietliki komnaty na ciemnoœci g³êbokiej nocy,

jaka panowa³a w tej chwili na ksiê¿ycu poroœniêtym d¿ungl¹. Za-

cz¹³ rozmyœlaæ, co jeszcze mo¿e zrobiæ, ¿eby siê uratowaæ.

background image

38

Chewbacca wyda³ charakterystyczny dla Wookiech ryk, który mia³

oznaczaæ zniecierpliwienie, a potem przynagli³ pozosta³ych cz³onków

oddzia³u specjalnego, ¿eby zajmowali miejsca we wnêtrzu wojsko-

wego transportowca. Inne maszyny znajdowa³y siê przez ca³y dzieñ

w nieustannym ruchu, przemierza³y przestworza miêdzy Coruscant

a orbit¹, transportuj¹c broñ, sprzêt i ¿o³nierzy wchodz¹cych w sk³ad

grupy szturmowej, której wiêkszoœæ znajdowa³a siê ju¿ na orbicie.

Niewielka, ale silnie uzbrojona flota sk³ada³a siê z jednej fregaty

eskortowej i czterech nieco mniejszych koreliañskich korwet. Dys-

ponowa³a wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia, by opanowaæ tajn¹ imperialn¹

placówkê naukowo-badawcz¹, Laboratorium Otch³ani. Z pewnoœci¹

potrafi³a te¿ przezwyciê¿yæ opór, jaki mogli stawiæ przebywaj¹cy

tam naukowcy, specjaliœci w zakresie konstrukcji nowych broni.

Ostatni trzej maruderzy, chronieni przez lekkie pancerze, wbiegli

po rampie, wk³adaj¹c w biegu ciê¿kie plecaki. Chewbacca zaczeka³,

a¿ ¿o³nierze usi¹d¹ i zapn¹ pasy bezpieczeñstwa, a potem pstrykn¹³

prze³¹cznikiem z napisem GOTOWE, ¿eby podnieœæ rampê trans-

portowca.

– Twoje zniecierpliwienie w niczym nam nie pomaga, Chewie –

odezwa³ siê See-Threepio. – Wszyscy maj¹ i tak napiête nerwy, a ty

tylko pogarszasz sytuacjê. Ju¿ w tej chwili mam z³e przeczucia co

do losów tej wyprawy.

Chewbacca warkn¹³, lekcewa¿¹c tê uwagê. Niecierpliwie obj¹³

w pasie z³ocistego androida i z metalicznym grzechotem opuœci³ go

na jedyny wolny fotel, jaki pozosta³ – niestety, obok jego w³asnego.

R O Z D Z I A £

"

background image

39

– Naprawdê! – ci¹gn¹³ Threepio, kiedy pos³usznie zapi¹³ klamry

pasa. – Staram siê jak mogê. Wiesz dobrze, ¿e to nie jest coœ, w czym

mia³bym du¿e doœwiadczenie.

Chewbacca usadowi³ siê na fotelu, którego jednak nie zaprojek-

towano w ten sposób, aby móg³ pomieœciæ tak du¿¹ istotê. Niemal

do torsu przyci¹gn¹³ nogi poroœniête d³ug¹ sierœci¹. Bardzo chcia³

byæ teraz z Hanem na pok³adzie „Tysi¹cletniego Soko³a”. Han wy-

prawi³ siê jednak z Lei¹, by odnaleŸæ Luke’a, a Chewbacca czu³, ¿e

obowi¹zki ka¿¹ mu wzi¹æ udzia³ w tej wyprawie. Chcia³ uwolniæ

Wookiech uwiêzionych i zmuszonych do niewolniczej pracy w La-

boratorium Otch³ani.

Pozostali cz³onkowie oddzia³u szturmowego niecierpliwie krêcili

siê na fotelach. Rozgl¹dali siê i sprawdzali, czy zabrali wszystko, co

powinni. Grupa komandosów Page’a sk³ada³a siê ze specjalnie prze-

szkolonych ¿o³nierzy i stanowi³a trzon oddzia³u. Dysponuj¹c wys-

tarczaj¹c¹ si³¹ ognia, mia³a pokonaæ obronê placówki. Genera³ Crix

Madine, pe³ni¹cy funkcjê naczelnego wodza wszystkich wojsk, za-

pozna³ ¿o³nierzy z planami ataku i maj¹cej nast¹piæ póŸniej okupa-

cji. ¯o³nierze byli doskonale wyæwiczeni i wiedzieli, co i jak robiæ.

Chewbacca nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pilot transportowca

wreszcie wystartuje. Ciê¿ko westchn¹³, wypuszczaj¹c powietrze

przez grube wargi, podobne do gumowych. Trochê niepokoi³ siê

o Hana, ale czeka³ bardzo d³ugo na okazjê uwolnienia swoich wiê-

zionych i torturowanych ziomków.

Kiedy on, Han i m³ody Kyp Durron zostali pochwyceni przez

admira³ Daalê i uwiêzieni na terenie Laboratorium Otch³ani, Chew-

baccê zmuszono do pracy wraz z pozosta³ymi niewolnikami, naj-

pierw na pok³adzie gwiezdnego niszczyciela, a póŸniej w pomiesz-

czeniach samego Laboratorium. Inni Wookie przebywali tam od

ponad dziesiêciu lat. Haruj¹c ponad si³y, porzucili wszelk¹ nadziejê

i stracili chêæ do walki. Na myœl o ich ciê¿kim losie Chewbacca po-

czu³, ¿e krew zaczyna wrzeæ w jego ¿y³ach.

Nie tak dawno, korzystaj¹c z w¹tpliwych zdolnoœci Threepia jako

t³umacza, Chewie zwróci³ siê do cz³onków rady Nowej Republiki.

Prosi³ ich, ¿eby jak najszybciej podjêli decyzjê w sprawie wys³ania

do Laboratorium Otch³ani wojsk okupacyjnych, które uwolni³yby

przetrzymywanych tam Wookiech. Chcia³ tak¿e siê upewniæ, ¿e pro-

jekty nowych œmiercionoœnych broni nie dostan¹ siê w imperialne

rêce. Widz¹c, ¿e Mon Mothma popiera tê proœbê, cz³onkowie rady

tak¿e siê zgodzili.

background image

40

Rozleg³ siê szum repulsorów, a po nim szczêk uderzenia metalu

o inny metal, z jakim podnoœniki l¹downicze transportowca zosta³y

wci¹gniête do kad³uba. Statek szarpn¹³, a póŸniej uniós³ siê w po-

wietrze, by po chwili opuœciæ platformê l¹downicz¹ i poszybowaæ

w  przestworza. W dole pozosta³a b³yszcz¹ca metropolia, Imperial

City.

Threepio zacz¹³ mówiæ sam do siebie. Chewbacca nie móg³

siê nadziwiæ, jak bardzo skomplikowany musi byæ elektroniczny

mózg androida, ¿e bez koñca wynajduje wci¹¿ nowe tematy do

narzekania.

– Zupe³nie nie mogê poj¹æ, dlaczego pani Leia kaza³a mi lecieæ

z tob¹. Rzecz jasna, zawsze i wszêdzie staram siê s³u¿yæ, jak mogê.

Móg³bym jednak przydaæ siê o wiele bardziej, gdybym zajmowa³

siê dzieæmi, kiedy ona odwiedza pana Luke’a na Yavinie Cztery.

Spisywa³em siê bardzo dobrze jako opiekun dzieci, nieprawda¿? –

Chewbacca coœ burkn¹³, a zupe³nie tym niezra¿ony Threepio ci¹-

gn¹³: – Rzeczywiœcie, zgubiliœmy je kiedyœ podczas wycieczki do

holograficznego zoo z okazami wymar³ych zwierz¹t, ale to sta³o siê

tylko jeden raz, a poza tym wszystko dobrze siê skoñczy³o.

Obróci³ z³ocist¹ g³owê.

Czuj¹c, ¿e przyspieszenie zaczyna rosn¹æ, Chewbacca zamkn¹³

oczy i warkn¹³ do Threepia, by by³ cicho. Android jednak zignoro-

wa³ jego uwagê.

– Bardzo chcia³bym móc polecieæ do akademii Jedi mistrza Lu-

ke’a, ¿eby znów zobaczyæ siê z Artoo-Detoo. Nie rozmawia³em ze

swoim partnerem od bardzo dawna.

Threepio nie przestawa³ mówiæ nawet wówczas, kiedy przeskaki-

wa³ z jednego tematu na drugi.

– Naprawdê nie wiem, jaki mo¿e byæ ze mnie po¿ytek podczas tej

wyprawy, która przecie¿ ma charakter wojskowy. Nigdy nie dawa-

³em sobie rady podczas walki. Nie cierpiê jej. Nie znoszê zwi¹zane-

go z ni¹ podniecenia, chocia¿ wydaje mi siê, ¿e doœwiadczy³em go

ju¿ nieraz.

Kiedy transportowiec przyspieszy³, by skierowaæ siê ku grupie

wojennych statków czekaj¹cych na orbicie wokó³ Coruscant, si³a

ci¹gu wcisnê³a cia³o Chewbaccy w oparcie ma³ego, niewygodnego

fotela.

Tymczasem Threepio nadal narzeka³ i marudzi³.

– Rzecz jasna, dobrze rozumiem, ¿e jako protokolarny android

mogê pomóc zbadaæ wszystkie dane, jakie zapisano w pamiêciowych

background image

41

rdzeniach komputerów Laboratorium Otch³ani. Przypuszczam te¿, ¿e

móg³bym przydaæ siê jako t³umacz jêzyków obcych istot, zatrudnio-

nych tam w charakterze konstruktorów. Z pewnoœci¹ jednak musi ist-

nieæ jakiœ inny android, lepiej ni¿ ja nadaj¹cy siê do takiej pracy. Czy

genera³ Antilles nie bierze ca³ego zespo³u androidów deszyfruj¹cych,

których zadanie ma polegaæ na ³amaniu kodów tajnych informacji?

Poza tym komandosi Page’a s¹ przecie¿ najlepszymi specjalistami w tej

dziedzinie. Dlaczego ja te¿ muszê lecieæ, a póŸniej wykonywaæ za nich

ca³¹ pracê? To wydaje mi siê niesprawiedliwe.

Chewbacca warkn¹³, rzucaj¹c krótki rozkaz. Threepio odwróci³

siê ku niemu, spogl¹daj¹c z³ocistymi fotoreceptorami jarz¹cymi siê

z oburzenia.

– Nie bêdê cicho, Chewie! Dlaczego mia³bym s³uchaæ twoich roz-

kazów po tym, jak kiedyœ na Bespinie osadzi³eœ moj¹ g³owê ty³em

do przodu? Gdybyœ sam coœ powiedzia³ wówczas, kiedy czyniliœmy

przygotowania do tej wyprawy, mo¿e zdo³a³byœ przekonaæ wszyst-

kich, ¿eby pozostawili mnie z pani¹ Lei¹. Ty jednak by³eœ zdania, ¿e

mogê siê na coœ przydaæ, a wiêc teraz nie masz wyboru i musisz

s³uchaæ tego, co mówiê.

Z pe³nym irytacji westchnieniem Chewbacca wyci¹gn¹³ ow³osio-

n¹ rêkê i uderzy³ w prze³¹cznik, umieszczony z ty³u szyi Threepia.

Android zwiesi³ g³owê, ale nim zamilk³, przez chwilê be³kota³ coœ

coraz ni¿szym tonem.

Komandosi Page’a, siedz¹cy we wnêtrzu transportowca, znani

z doskona³ego wyszkolenia, stalowych nerwów i ¿elaznej odporno-

œci, przez moment g³oœno wiwatowali na znak, ¿e popieraj¹ postê-

pek Chewbaccy.

Genera³ Wedge Antilles, zajmuj¹cy stanowisko dowodzenia fre-

gaty „Yavaris”, popatrzy³ przez iluminator. Od metalowych kad³u-

bów statków jego floty odbija³y siê promienie s³oñca. Wyrazi³ chêæ

zostania bezpoœrednim dowódc¹ tej wyprawy, poniewa¿ pragn¹³ zna-

leŸæ siê w miejscu, w którym Qwi Xux spêdzi³a wiêksz¹ czêœæ ¿y-

cia... Tam, gdzie mog³y spoczywaæ ukryte tajemnice jej spl¹drowa-

nej pamiêci.

„Yavaris” by³a potê¿n¹ fregat¹, mimo i¿ sprawia³a wra¿enie lek-

kiego statku, zapewne dziêki cienkiemu krêgos³upowi, który ³¹-

czy³ obie jej g³ówne czêœci. Kanciasta konstrukcja, tworz¹ca czêœæ

rufow¹, zawiera³a silniki napêdu podœwietlnego oraz generatory

background image

42

umo¿liwiaj¹ce latanie w nadprzestrzeni. Znajdowa³y siê w niej rów-

nie¿ reaktory dostarczaj¹ce energiê nie tylko do silników, ale tak¿e

do dwunastu baterii turbolaserowych i tuzina dzia³ laserowych. Na

przeciwleg³ym krañcu ³¹cznika, z daleka od silników, umieszczono

o wiele ciê¿sz¹ sekcjê dowodzenia. Chroniona we wnêtrzu zwisaj¹-

cej kanciastej nadbudówki, zawiera³a mostek ze stanowiskiem do-

wodzenia, pomieszczenia dla za³ogi, aparaturê kontrolno-pomiaro-

w¹ oraz ³adownie i hangary, a w nich dwie kompletne eskadry my-

œliwców typu X, przygotowanych specjalnie z myœl¹ o tej wypra-

wie.

Za³ogê fregaty eskortowej „Yavaris” stanowi³o blisko dziewiê-

ciuset ¿o³nierzy, zahartowanych w ró¿nych bojach. Pozosta³e statki

floty Wedge’a – cztery koreliañskie korwety – mieœci³y po stu ¿o³-

nierzy na pok³adach.

Wedge odgarn¹³ kosmyk ciemnych w³osów z czo³a i zacisn¹³ zêby,

nadaj¹c twarzy groŸny wygl¹d. Kolejny gwiezdny transportowiec

osiad³ w hangarze fregaty, dostarczaj¹c ostatni¹ grupê ¿o³nierzy, któ-

rych przecie¿ wybiera³ osobiœcie.

Han Solo zameldowa³, ¿e Laboratorium Otch³ani przesta³o byæ

strze¿one przez flotê gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali. Impe-

rialna dowódczyni, wywabiona z obszaru czarnych dziur, postano-

wi³a wy³adowaæ z³oœæ i spustoszyæ galaktykê. Oznacza³o to, ¿e ju¿

nie chroni naukowców zatrudnionych na terenie Laboratorium ani

ich drogocennych informacji na temat nowych broni. Zapewne by³o

to prawd¹; genera³ przygotowa³ siê jednak na niespodzianki, zw³asz-

cza takie, jakie mog³a sprawiæ grupa imperialnych konstruktorów

nowych broni.

Wedge Antilles, nie schodz¹c ze stanowiska dowodzenia na most-

ku „Yavaris”, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem interkomu.

– Przygotowaæ siê do odlotu – rozkaza³.

Cztery korwety, jakby tylko czeka³y na te s³owa, otoczy³y eskor-

tow¹ fregatê w taki sposób, ¿e znalaz³a siê w samym œrodku rombu.

Wedge zobaczy³ przez iluminator pulsuj¹ce, b³êkitno-bia³e œwiat³o –

znak, ¿e wielkie silniki czo³owego statku obudzi³y siê do ¿ycia.

Silniki fregaty by³y tak¿e ogromne, dwa razy wiêksze ni¿ pomiesz-

czenia dla za³ogi i czêœæ kontrolno-pomiarowa, o kszta³cie obucha.

Ksiê¿niczka Leia lecia³a kiedyœ na pok³adzie korwety, gdy zosta³a

pochwycona przez gwiezdny niszczyciel Vadera. Czarny Lord za-

¿¹da³ wówczas od niej zwrotu wykradzionej dokumentacji Gwiazdy

Œmierci. To dzia³o siê tak dawno.

background image

43

Gdy fregata opuszcza³a orbitê, Wedge przygl¹da³ siê, jak nocna

czêœæ Coruscant, usiana œwiate³kami, pozostaje za ruf¹. Przelecieli

obok orbitalnych plastalowych doków i ogromnych parabolicznych

zwierciade³, które kierowa³y skupione promienie s³oñca i ogrzewa-

³y podbiegunowe rejony planety pokryte lodowcem.

Wedge Antilles wola³by, ¿eby Qwi znajdowa³a siê teraz z nim na

mostku i przygl¹da³a siê planecie z orbity. Obca istota p³ci ¿eñskiej

przebywa³a jednak w swojej kabinie, zapoznawa³a siê z informacja-

mi zapisanymi na holograficznych taœmach, bezustannie siê uczy-

³a... studiowa³a. Poniewa¿ nie istnia³ inny sposób, ¿eby mog³a odzy-

skaæ pamiêæ, Qwi zamierza³a uzupe³niæ luki brakuj¹cymi wiadomo-

œciami tak szybko, jak tylko mo¿liwe.

Poza tym czu³a g³êbok¹ wewnêtrzn¹ obawê przed patrzeniem z or-

bity na powierzchniê jakiejkolwiek planety. Wedge musia³ bardzo

d³ugo zachêcaæ j¹, zanim w koñcu wyjawi³a mu tajemnicê. Powie-

dzia³a, ¿e ten widok przypomina jej czasy dzieciñstwa, kiedy pod

surowym spojrzeniem moffa Tarkina przebywa³a jako zak³adniczka

na pok³adzie sfery edukacyjnej. Musia³a wówczas patrzeæ, jak nisz-

czyciel gwiezdny klasy Victory spopiela osiedla, podobne do pla-

stra miodu, zamieszkiwane przez rodziców i krewnych innych

uczniów, którym nie powiod³o siê w czasie egzaminów.

Rozmyœlanie o wszystkich potwornych krzywdach, jakie Impe-

rium wyrz¹dzi³o delikatnej i powabnej Qwi, sprawia³o, ¿e Wedge

zaczyna³ zgrzytaæ zêbami. Odwróci³ siê w stronê oficerów pe³ni¹-

cych dy¿ur na mostku.

– Gotowi do skoku w nadprzestrzeñ?

– Kurs wytyczony, panie generale.

Wedge przysi¹g³ sobie, ¿e uczyni wszystko, co tylko bêdzie w je-

go mocy, by wype³niæ ¿ycie Qwi radoœci¹... zaraz potem, jak zdobê-

dzie Laboratorium Otch³ani.

– Skaczemy – wyda³ krótki rozkaz.

Qwi Xux przebywa³a w pozbawionym okien pomieszczeniu na

jednym z ni¿szych pok³adów „Yavaris”. Wpatrzona w ekran eduka-

cyjnego komputera, mru¿y³a ciemnoniebieskie oczy. Przegl¹daj¹c

jeden zbiór po drugim, poch³ania³a informacje z takim entuzjazmem,

jak pustynna g¹bka na Tatooine ch³onie krople bezcennej wilgoci.

Na blacie roboczego sto³u sta³ szeœcian z niewielkim holograficz-

nym portretem Wedge’a. Qwi spogl¹da³a na niego doœæ czêsto, przy-

pomina³a sobie, kim by³, jak wygl¹da³ i ile dla niej znaczy³. Po na-

background image

44

paœci Kypa Durrona na jej umys³ nie by³a pewna, czy cokolwiek pa-

miêta.

Z pocz¹tku nie wiedzia³a nawet, kim jest Wedge. W jej umyœle

nie pozosta³o ani jedno wspomnienie chwil, które spêdzili we dwo-

je. Ogarniêty rozpacz¹ mê¿czyzna opowiedzia³ jej o wszystkim, a tak-

¿e pokazywa³ hologramy miejsc, w których byli razem w czasie wi-

zyty na planecie Ithor. Przypomnia³ jej te¿, jak ogl¹dali miejsce od-

budowy zniszczonej Katedry Wiatrów na Vortex.

Niektóre z tych opowieœci sprawia³y, ¿e gdzieœ, na samym dnie

pamiêci Qwi, tworzy³y siê dr¿¹ce, migotliwe wizerunki, wystarcza-

j¹ce, by wiedzia³a, ¿e kiedyœ tam by³y... Teraz jednak nic o nich nie

wiedzia³a.

Inne fakty natomiast, które przypomina³ jej Wedge, eksplodowa-

³y w jej umyœle tak jasno i wyraŸnie, ¿e oczy Qwi wype³nia³y siê

³zami. Pamiêta³a, ¿e ilekroæ przydarzy³o siê jej coœ takiego, zawsze

Wedge by³ u jej boku, bra³ j¹ w ramiona i pociesza³.

– Bez wzglêdu na to, ile czasu to zajmie, pomogê ci, ¿ebyœ sobie

wszystko przypomnia³a – mówi³. – A je¿eli nie uda siê nam odtwo-

rzyæ ca³ej twojej przesz³oœci... wówczas pomogê ci wype³niæ luki

nowymi wspomnieniami.

Uœcisn¹³ jej d³oñ, a ona tylko kiwnê³a g³ow¹ na znak, ¿e siê

zgadza.

Qwi przejrza³a tak¿e taœmy ze swojego wyst¹pienia przed senato-

rami Nowej Republiki. Prosi³a ich wówczas, aby pozbyli siê Po-

gromcy S³oñc i przestali usi³owaæ dowiedzieæ siê, jak funkcjonuje.

Cz³onkowie rady, choæ niechêtnie, postanowili w koñcu zrezygno-

waæ ze swoich planów i pos³aæ superbroñ w samo j¹dro gigantycz-

nej gazowej planety. Nieco póŸniej okaza³o siê jednak, ¿e to nie

wystarczy, by uniemo¿liwiæ wydostanie Pogromcy S³oñc komuœ tak

zdecydowanemu i ogarniêtemu gniewem jak Kyp Durron.

Zapoznaj¹c siê z holograficznym zapisem przemówienia, które

wtedy wyg³osi³a, us³ysza³a s³owa, wypowiadane przez siebie sam¹.

Nie pamiêta³a jednak, ¿eby to ona je mówi³a. Umieœci³a tê infor-

macjê w swoich myœlach, chocia¿ wiedzia³a, ¿e to jeszcze jedno

zdarzenie, w którym bra³a udzia³, widziane i zarejestrowane przez

kogoœ innego. G³êboko westchnê³a i przesz³a do nastêpnego zbio-

ru danych. By³a to ma³o skuteczna metoda, ale musia³a jej wystar-

czyæ.

Zachowa³a co prawda w pamiêci wiêkszoœæ naukowych informa-

cji o charakterze podstawowym, ale pewne wspomnienia zniknê³y

background image

45

bez œladu. Nie pozosta³o nic z wnikliwoœci, jak¹ naby³a w ci¹gu wielu

lat ciê¿kiej pracy. Nie by³o równie¿ danych o nowych broniach, które

zaprojektowa³a i zbudowa³a. Wygl¹da³o na to, ¿e kiedy Kyp prze-

trz¹sa³ zawartoœæ jej pamiêci, wyszarpuj¹c z niej te wiadomoœci, które

mia³y jakikolwiek zwi¹zek z Pogromc¹ S³oñc, usun¹³ tak¿e inne,

które uzna³ za niepotrzebne.

Teraz Qwi musia³a odtworzyæ wszystko, jak umia³a. Najmniej

przejmowa³a siê tym, ¿e jej wiedza na temat Pogromcy zosta³a wy-

mazana. Ju¿ wczeœniej przysiêg³a sobie, ¿e nigdy nie zdradzi niko-

mu zasady dzia³ania tej superbroni. Teraz zaœ wyjawienie tej in-

formacji by³o niemo¿liwe, nawet gdyby chcia³a. Pomyœla³a, ¿e

by³oby o wiele lepiej, gdyby pewne rzeczy nie zosta³y nigdy wy-

nalezione...

Flota, która mia³a dokonaæ szturmu na Laboratorium Otch³ani,

przebywa³a w przestworzach przez prawie ca³y dzieñ. Kierowa³a siê

ku systemowi Kessel. Wiêkszoœæ tego czasu Qwi spêdzi³a zapozna-

j¹c siê z bazami danych. Pozwoli³a sobie tylko na krótk¹ przerwê,

kiedy Wedge z³o¿y³ jej wizytê po skoñczeniu s³u¿by na stanowisku

dowodzenia. Zjedli razem posi³ek, który przyniós³, porozmawiali

o tym i o owym, ale przewa¿nie siedzieli w milczeniu, spogl¹daj¹c

sobie nawzajem w oczy.

Kiedy œlêcza³a przed monitorem komputera, Wedge doœæ czêsto

masowa³ jej szczup³e ramiona i czyni³ to tak d³ugo, a¿ miêœnie sta-

wa³y siê miêkkie i ciep³e.

– Pracujesz zbyt ciê¿ko, Qwi – mawia³ czasem.

– Muszê – odpowiada³a.

Przypomina³a sobie najm³odsze lata, które spêdzi³a, desperacko

wch³aniaj¹c niezbêdn¹ wiedzê. Pragn¹c zadowoliæ moffa Tarkina,

poznawa³a problemy fizyczne i techniczne, ze szczególnym uwzglêd-

nieniem zasad funkcjonowania broni. Tylko ona prze¿y³a tê surow¹

edukacjê. Kyp, dopuszczaj¹c siê bezlitosnej grabie¿y na jej umyœle,

pozostawi³ jej te bolesne wspomnienia z lat dzieciñstwa – wspomnie-

nia, o których najchêtniej by zapomnia³a.

Istnia³y jednak pewne sprawy, których nie mog³a sobie przypo-

mnieæ ani wtedy, kiedy przegl¹da³a taœmy, ani wówczas, gdy zapo-

znawa³a siê z bazami danych. Musia³a znaleŸæ siê znów w pomiesz-

czeniach Laboratorium Otch³ani, w gabinetach i pracowniach,

w których spêdzi³a tyle lat ¿ycia. Tylko w ten sposób mog³a siê do-

wiedzieæ, które jej wspomnienia powróc¹, a z jakiej czêœci w³asnej

przesz³oœci bêdzie musia³a na zawsze zrezygnowaæ.

background image

46

W jej kabinie odezwa³ siê nagle brzêczyk interkomu i po chwili

us³ysza³a g³os Wedge’a:

– Qwi, czy mog³abyœ przyjœæ do mnie na mostek? Chcia³bym ci

coœ pokazaæ.

Obieca³a, ¿e przyjdzie, uœmiechaj¹c siê na sam dŸwiêk jego g³o-

su. Skorzysta³a z turbowindy, któr¹ dotar³a na górê, do wie¿yczki

dowodzenia fregaty, i po chwili znalaz³a siê na mostku, ogarniêtym

krz¹tanin¹. Wedge odwróci³ siê, chc¹c j¹ powitaæ, ale jej spojrzenie

skierowa³o siê na szeroki dziobowy iluminator „Yavaris”.

Widzia³a wprawdzie przedtem rejon Otch³ani, ale mimo to otwo-

rzy³a usta ze zdumienia. Niesamowite k³êby zjonizowanych gazów

i szcz¹tków, rozgrzanych tarciem, tworzy³y wokó³ ka¿dej bezden-

nej czarnej dziury wielki, nieprawdopodobnie kolorowy lej.

– Wy³oniliœmy siê z nadprzestrzni w pobli¿u systemu Kessel –

odezwa³ siê Wedge – i teraz okreœlamy parametry trajektorii dalsze-

go lotu. Pomyœla³em, ¿e mo¿e chcia³abyœ rzuciæ na to okiem.

Qwi prze³knê³a kluchê, która utkwi³a jej w gardle, i podesz³a, by

uj¹æ Wedge’a za rêkê. Czarne dziury tworzy³y prawdziwy labirynt

grawitacyjnych studni i nadprzestrzennych szlaków koñcz¹cych siê

œlepymi zau³kami. Przez te pogmatwane, zdradzieckie przestworza

wiod³o jedynie kilka niebezpiecznie „bezpiecznych” tras.

– Przepisaliœmy wspó³rzêdne trajektorii z pamiêci komputera Po-

gromcy S³oñc – oœwiadczy³ Wedge. – Mam nadziejê, ¿e nic siê tu

nie zmieni³o, gdy¿ inaczej czekaj¹ nas niespodzianki, kiedy bêdzie-

my starali siê przedostaæ.

Qwi kiwnê³a g³ow¹.

– Powinno siê udaæ – odpar³a. – Ja tak¿e sprawdzi³am parametry

tej trajektorii.

Wedge spojrza³ na ni¹ z uczuciem, jakby mia³ do jej s³ów wiêk-

sze zaufanie ni¿ do komputerowych symulacji.

Obszar pe³en czarnych dziur by³ zdumiewaj¹cym dziwactwem na

astronomiczn¹ skalê. Przez tysi¹ce lat astrofizycy usi³owali zgad-

n¹æ, w jaki sposób siê utworzy³. Zastanawiano siê, czy do jego po-

wstania doprowadzi³ jakiœ fantastyczny galaktyczny kaprys, czy te¿

mo¿e by³o to dzie³o nieprawdopodobnie starej i potê¿nej rasy ob-

cych istot, które stworzy³y tê gromadê czarnych dziur dla w³asnych

celów.

Z Otch³ani wydobywa³o siê œmiercionoœne promieniowanie.

Oprócz niego dzia³a³y potê¿ne si³y grawitacji, które nawet w tej chwili

skazywa³y ca³y system gwiezdny Kessel na nieuchronn¹ zag³adê.

background image

47

Mimo to Imperium odkry³o znajduj¹cy siê w samym œrodku obszar,

w którym si³y grawitacji ró¿nych czarnych dziur by³y w równowa-

dze, i urz¹dzi³o w nim supertajn¹ placówkê naukow¹.

– No to w drogê – odezwa³a siê Qwi, spogl¹daj¹c na chmury ga-

zów, jaskrawo œwiec¹cych i wiruj¹cych jakby w zwolnionym tem-

pie. Mia³a jeszcze wiele do nauczenia siê... i rachunek do wyrówna-

nia. – Jestem gotowa.

Statki, lec¹ce na podbój Laboratorium Otch³ani, zmieni³y szyk

i jeden za drugim zaczê³y kierowaæ siê ku sercu gromady czarnych

dziur.

background image

48

Jedno skrzyd³o przebudowanego Pa³acu Imperialnego zosta³o

przekszta³cone w taki sposób, aby kochaj¹cy swój œwiat Kalamaria-

nie mogli czuæ siê w nim jak u siebie w domu. Ci, którzy zostali

sprowadzeni przez admira³a Ackbara, a potem przeszkoleni, ¿eby

mogli pe³niæ obowi¹zki wyspecjalizowanych mechaników gwiezd-

nych maszyn, przebywali w pomieszczeniach o wyj¹tkowo du¿ej

wilgotnoœci.

Ca³e skrzyd³o pa³acu wykonano z polerowanej plastali i odpor-

nych na korozjê metali tak sprytnie, ¿eby wygl¹da³o jak rafa ster-

cz¹ca we wnêtrzu niebotycznego gmachu. Przez niektóre z okr¹g³ych

okien, przypominaj¹cych iluminatory, by³o widaæ wie¿owce Impe-

rial City po³yskuj¹ce w promieniach s³oñca. Inne skierowano tak,

¿eby zapewniæ widok na zbiornik z zamkniêtym obiegiem wody prze-

p³ywaj¹cej obok pomieszczeñ Kalamarian na podobieñstwo uwiê-

zionej rzeki.

G³oœny syk pary, który wydoby³ siê z generatorów utrzymuj¹cych

du¿¹ wilgotnoœæ powietrza, wyrwa³ Terpfena z niespokojnej zadu-

my. Kalamarianin rozejrza³ siê nerwowo po swojej komnacie, obra-

caj¹c ogromne, wy³upiaste oczy, ale poœród cieni kryj¹cych siê po

k¹tach nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Okr¹g³e okna, umiesz-

czone poni¿ej poziomu wody sztucznej rzeki, przepuszcza³y trochê

b³êkitnawego œwiat³a. Terpfen widzia³, jak niewielki szarozielony

siorbacz przep³yn¹³ powoli obok okna, zapewne w poszukiwaniu

jakichœ mikroorganizmów, których nie brakowa³o w s³onej wodzie.

W komnacie by³o s³ychaæ tylko pomruk generatorów wytwarzaj¹-

R O Z D Z I A £

#

background image

49

cych parê wodn¹ i bulgotanie b¹belków tlenu w urz¹dzeniach do

napowietrzania wody, zainstalowanych w œcianach zbiornika.

Terpfen nie s³ysza³ w g³owie ¿adnych obcych myœli. Od ponad

dwudziestu czterech godzin nie otrzyma³ ani jednego rozkazu od

swoich mocodawców z Caridy. Nie wiedzia³, czy powinien siê tym

cieszyæ, czy raczej byæ przera¿ony. Furgan mia³ zwyczaj naigrawaæ

siê z niego i besztaæ go codziennie, tylko po to, by przypomnieæ

o swojej obecnoœci.

W komnatach Pa³acu Imperialnego roi³o siê od plotek. Jedna z nich

g³osi³a, ¿e odebrano sygna³y alarmowe z Caridy, z któr¹ póŸniej stra-

cono wszelki kontakt. Nowa Republika wys³a³a zwiadowców, ¿eby

zbadali tamte okolice. Gdyby Carida jakimœ cudem zosta³a znisz-

czona, mo¿e nici w³adzy, jak¹ sprawowali nad jego mózgiem impe-

rialni funkcjonariusze, tak¿e zosta³yby przerwane. Terpfen móg³by

wreszcie byæ wolny! Kiedy jego wodny œwiat, Kalamar, by³ okupo-

wany przez bezwzglêdnych, okrutnych imperialnych szturmowców,

Terpfena uwiêziono. Jak wielu innych Kalamarian, dosta³ siê do obo-

zu, a póŸniej zosta³ zmuszony do pracy w stoczniach, w których

budowano gwiezdne statki.

Terpfena mia³ jednak czekaæ los znacznie perfidniejszy. Przetrans-

portowano go na planetê Caridê, przekszta³con¹ w imperialn¹ woj-

skow¹ bazê, gdzie przez wiele tygodni by³ torturowany. PóŸniej kse-

nochirurdzy usunêli czêœæ komórek jego mózgu i zast¹pili je sztucz-

nie wyhodowanymi organicznymi obwodami, dziêki którym Fur-

gan móg³ pos³ugiwaæ siê Terpfenem jak pos³uszn¹, doskonale zaka-

muflowan¹ marionetk¹.

Kiedy Kalamarianin zosta³ w koñcu uwolniony, blizny po byle

jak za³o¿onych szwach na g³owie wystarczy³y jako dowód tego, przez

co przeszed³. W czasie okupacji wielu jego rodaków by³o torturo-

wanych i nikt nie podejrzewa³, ¿e Terpfen stanie siê ubezw³asno-

wolnionym zdrajc¹.

Przez wiele lat usi³owa³ przeciwstawiaæ siê woli imperialnych

rozkazodawców. Nie mia³ jednak ¿adnej kontroli nad po³ow¹ ko-

mórek w³asnego mózgu, a wiêc obcy mocodawcy mogli manipulo-

waæ nim, jak chcieli.

To on dokona³ sabota¿u zmodyfikowanego myœliwca typu B, oso-

bistego statku admira³a Ackbara. Maszyna uleg³a awarii podczas

l¹dowania na Vortex, niszcz¹c bezcenn¹ Katedrê Wiatrów i okry-

waj¹c Ackbara nies³aw¹. To Terpfen umieœci³ ukryty nadajnik na

pok³adzie innej maszyny typu B. Uzyska³ dziêki temu informacjê

4 – W³adcy mocy

background image

50

o wspó³rzêdnych nieznanej planety Anoth, na której przebywa³ naj-

m³odszy syn Hana i Leii, Anakin Solo, chroniony przed wœcibskimi

oczami i uszami. Terpfen przekaza³ póŸniej tê cenn¹ informacjê za-

ch³annemu ambasadorowi Furganowi. Zapewne w tej chwili Cari-

danie przygotowuj¹ siê do szturmu na Anoth, zamierzaj¹c porwaæ

trzecie dziecko Jedi.

Terpfen sta³ w pogr¹¿onej w pó³mroku komnacie obok okna uka-

zuj¹cego œwiat podwodnych g³êbin. Obserwowa³ szarozielonego sior-

bacza, który niespiesznie odp³yn¹³, zapewne zajêty w³asnymi pro-

blemami. Nagle dostrzeg³ podwodnego drapie¿nika, który ujrza³

bezbronn¹ rybkê i zacz¹³ p³yn¹æ ku niej, szykuj¹c p³etwy, zakoñ-

czone ostrymi kolcami, i szczêki, pe³ne spiczastych zêbów. Za chwilê

drapie¿nik rzuci siê na ofiarê... tak samo, jak oddzia³y imperialne

ju¿ nied³ugo zaatakuj¹ bezbronne maleñstwo i jego osamotnion¹

opiekunkê, Winter. Tê sam¹ Winter, która by³a kiedyœ zaufan¹ po-

kojówk¹ i powierniczk¹ Leii.

– Nie! – Terpfen uderzy³ w grube szk³o d³oni¹ przypominaj¹c¹

p³etwê.

Odg³os uderzenia przestraszy³ drapie¿nika, który gwa³townie skrê-

ci³, by poszukaæ innej ofiary. ¯ywi¹cy siê mikroorganizmami sior-

bacz, nieœwiadomy tego, co siê sta³o, p³yn¹³ spokojnie, rozgl¹daj¹c

siê za nastêpnymi ¿yj¹tkami.

Mo¿liwe, ¿e uwagê caridañskich rozkazodawców odwróci³o tyl-

ko na jakiœ czas coœ innego... ale je¿eli Terpfen chcia³ coœ osi¹gn¹æ,

nie mia³ ani chwili do stracenia. Przysi¹g³ sobie, ¿e to zrobi, bez

wzglêdu na to, jakich uszkodzeñ mia³oby to dokonaæ w jego mózgu.

Admira³ Ackbar przebywa³ w tej chwili na dobrowolnym wygna-

niu na Kalamarze. Kieruj¹c prac¹ swoich ziomków, zajmowa³ siê

odbudow¹ p³ywaj¹cych miast, zniszczonych podczas ostatniego ataku

admira³ Daali. Ackbar twierdzi³ jednak, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie siê

interesowa³ problemami politycznymi Nowej Republiki.

Poniewa¿ ¿ycie maleñkiego Anakina znalaz³o siê w œmiertelnym

niebezpieczeñstwie, Terpfen musia³ porozumieæ siê z Lei¹. Tylko

ona mog³a zmobilizowaæ oddzia³y Nowej Republiki, które stawi³y-

by czo³o wojskom imperialnym. Ale ona i Han Solo niedawno odle-

cieli na ksiê¿yc poroœniêty gêst¹ d¿ungl¹, Yavin Cztery...

Terpfen musia³ wiêc te¿ tam lecieæ. Musia³ zarekwirowaæ jakiœ

statek i porozmawiaæ z Lei¹ w cztery oczy. Wszystko jej wyznaæ,

a potem zdaæ siê na jej ³askê i nie³askê. Mog³a rozkazaæ, ¿eby na-

tychmiast wykonano na nim wyrok œmierci. Mia³aby do tego pe³ne

background image

51

prawo. Tylko to by³oby sprawiedliw¹ kar¹ za wszystkie czyny, któ-

re pope³ni³, i nieszczêœcia, których sta³ siê sprawc¹.

Podj¹wszy decyzjê – przynajmniej t¹ czêœci¹ mózgu, która nale-

¿a³a do niego – Terpfen po raz ostatni rozejrza³ siê po komnacie.

Odwróci³ siê od okna, przez które widzia³ podwodny œwiat, niemal

taki sam, jak na rodzinnym Kalamarze. Po raz ostatni popatrzy³ przez

inny iluminator na kilometrowej wysokoœci wie¿owce widoczne na

tle nocnego nieba, na mrugaj¹ce œwiate³ka startuj¹cych i l¹duj¹cych

wahad³owców, a tak¿e na porann¹ zorzê zaczynaj¹c¹ rozjaœniaæ noc-

ne mroki.

Bardzo w¹tpi³, czy kiedykolwiek znów bêdzie mia³ okazjê po-

wróciæ na Coruscant.

Nie mia³ czasu, ¿eby opracowaæ jakiœ plan czy wymyœliæ podstêp.

Korzystaj¹c z w³asnego kodu umo¿liwiaj¹cego dostêp, dosta³ siê

na teren doku remontowego gwiezdnych statków. Szed³ szybko, jak

ktoœ, kto zna ka¿dy zak¹tek. Jego cia³o wydziela³o ostr¹ woñ œwiad-

cz¹c¹ o zdenerwowaniu, ale Terpfen pomyœla³, ¿e je¿eli przejdzie doœæ

szybko, nikt niczego nie spostrze¿e. A potem bêdzie ju¿ za póŸno.

Wrota ogromnego hangaru zasta³ zamkniête, jak zwykle zreszt¹

w nocy. Przy jednym z naprawionych myœliwców typu B ujrza³ dwoje

kalamariañskich mechaników. Nieco dalej, obok dwóch maszyn typu

X, grupa trajkocz¹cych Ugnaughtów zajmowa³a siê remontem silni-

ków umo¿liwiaj¹cych latanie w nadprzestrzeni. Oba myœliwce by³y

po³¹czone grubymi wi¹zkami kabli, zapewne w celu wymiany in-

formacji miêdzy pamiêciami ich astronawigacyjnych komputerów.

Terpfen podszed³ do maszyny typu B. Kiedy siê zbli¿a³, jeden

z kalamariañskich mechaników zasalutowa³. Towarzysz¹ca mu Ka-

lamarianka, która w³aœnie opuszcza³a kabinê pilota, upuœci³a na po-

sadzkê p³ócienn¹ torbê z narzêdziami. Korzystaj¹c z osobistego kom-

puterowego terminala, Terpfen ju¿ wczeœniej sprawdzi³ stan maszy-

ny i wiedzia³, ¿e jest gotowa do startu. Choæ nie musia³ o nic pytaæ,

postanowi³ odwróciæ uwagê obojga mechaników.

– Wszystkie naprawy ukoñczone, jak planowano?

– Tak jest, proszê pana – odpar³a Kalamarianka. – Co pan robi

w hangarze o tak póŸnej porze?

– Mam do za³atwienia pewn¹ osobist¹ sprawê – odpar³ Terpfen.

Siêgn¹³ do kieszeni lotniczego kombinezonu i wyci¹gn¹³ z niej

ma³y blaster, nastawiony na og³uszanie. Zataczaj¹c niewielki ³uk,

background image

52

strzeli³ i cia³a obojga Kalamarian otoczy³a faluj¹ca b³êkitna poœwia-

ta. Nie wydawszy najmniejszego dŸwiêku, mechanik run¹³ na po-

sadzkê. Jego kole¿anka zachwia³a siê na najni¿szym szczeblu dra-

binki, a potem osunê³a siê na burtê myœliwca. Po sekundzie, kiedy

jej miêœnie zwiotcza³y, upad³a z g³uchym stukiem na kamienn¹ po-

sadzkê.

Ugnaughtowie, stoj¹cy pod myœliwcem typu X, przerwali rozmo-

wy, zdumieni tym, co siê dzieje. W nastêpnej chwili jeden z nich

zacz¹³ skowyczeæ, a trzej inni puœcili siê w kierunku przycisku sy-

gna³u alarmowego, umieszczonego tu¿ obok aparatury do otwiera-

nia wrót hangaru.

Kalamariañski mechanik starannie wymierzy³ i ponownie przy-

cisn¹³ spust blastera. Biegn¹cy Ugnaughtowie przewrócili siê i znie-

ruchomieli. Pozostali unieœli krótkie i grube rêce na znak, ¿e siê pod-

daj¹. Terpfen nie chcia³ jednak braæ zak³adników, wiêc i ich og³u-

szy³.

Teraz nie móg³ ju¿ zawróciæ z obranej drogi. Niemal biegiem

pokona³ odleg³oœæ dziel¹c¹ go od mechanizmów kontrolnych wiel-

kich wrót hangaru. Z odznaki, pokrytej warstw¹ emalii, wyci¹gn¹³

ukryt¹ niewielk¹ p³ytkê pe³n¹ obwodów elektronicznych i prze³¹cz-

ników. Otrzyma³ j¹ od imperialnych mocodawców na wypadek,

gdyby zosta³ zdemaskowany i musia³ ratowaæ siê ucieczk¹. Teraz

zamierza³ wykorzystaæ imperialn¹ technologiê z po¿ytkiem dla No-

wej Republiki.

Umieœci³ niewielk¹ p³ytkê w szczelinie czytnika i przycisn¹³ bar-

dzo szybko trzy mikroprze³¹czniki, jeden po drugim. Obwody elek-

troniczne obudzi³y siê do ¿ycia, dokonuj¹c odczytu informacji za-

kodowanej w pamiêci p³ytki. Elektroniczny wytrych widocznie zdo³a³

przekonaæ obwody kontrolne, ¿e Terpfen jest upowa¿niony do otwar-

cia wrót hangaru i ¿e zezwolenie to zosta³o potwierdzone i przez

admira³a Ackbara, i przez Mon Mothmê.

Z g³uchym jêkiem i zgrzytem oba skrzyd³a wrót rozsunê³y siê na

boki. Terpfen us³ysza³ œwist nocnego wiatru. Do hangaru przedosta³

siê podmuch ch³odnego powietrza.

Kalamarianin podszed³ do naprawionego myœliwca typu B, wsu-

n¹³ szerokie d³onie pod pachy le¿¹cego mechanika i odci¹gn¹³ go na

bok po kamiennej posadzce pokrytej plamami smarów. Pozostawi³

go obok nieruchomych cia³ og³uszonych Ugnaughtów.

Kiedy wróci³ i pochyli³ siê nad Kalamariank¹, us³ysza³, ¿e cicho

jêknê³a. Przekona³ siê, ¿e jej rêka jest nienaturalnie zgiêta, zapewne

background image

53

z³amana podczas upadku z drabinki. Terpfen, ogarniêty wyrzutami

sumienia, waha³ siê przez krótk¹ chwilê, ale nie móg³ nic poradziæ na

tê przypadkow¹ kontuzjê. Pomyœla³, ¿e po kilku godzinach spêdzo-

nych w zbiorniku bacta Kalamarianka powinna odzyskaæ zdrowie.

W tym czasie on bêdzie ju¿ w drodze na Yavina Cztery.

Wspi¹³ siê do kabiny pilota maszyny typu B i w³¹czy³ zasilanie

obwodów kontrolnych. Wszystkie lampki na pulpicie rozjarzy³y siê

zieleni¹. Uszczelni³ w³az i pomyœla³, ¿e je¿eli wykorzysta najwiêk-

sz¹ prêdkoœæ, na jak¹ by³o staæ silniki myœliwca typu B, dotrze do

systemu Yavina w rekordowo krótkim czasie. Nie mia³ zreszt¹ inne-

go wyjœcia.

Uruchomi³ repulsory, uniós³ niezgrabnie wygl¹daj¹cy statek i skie-

rowa³ go ku otwartym wrotom hangaru.

Siedz¹c we wnêtrzu zamkniêtej kabiny, us³ysza³ nagle zawodze-

nie syren alarmowych, dochodz¹ce z tylnej czêœci doku remonto-

wego. Przekrzywi³ g³owê, ¿eby sprawdziæ, co posz³o nie tak, jak

zaplanowa³, i zobaczy³ jeszcze jednego Ugnaughta, który najpraw-

dopodobniej przebywa³ w kabinie pilota jednego z X-skrzyd³owców.

Samotny Ugnaught ukry³ siê tam, ogarniêty panik¹, ale póŸniej wy-

skoczy³ i pospieszy³ do w³¹cznika syreny alarmowej.

Terpfen zakl¹³ w duchu, wiedz¹c, ¿e nie ma ani chwili do strace-

nia. Mia³ nadziejê, ¿e uda mu siê uciec bez walki.

Pstrykn¹³ prze³¹cznikiem uruchamiaj¹cym silniki manewrowe

i wystrzeli³ przez szeroko otwarte wrota. Jego myœliwiec typu B

wzniós³ siê ponad niebotyczne wie¿owce Coruscant i, napêdzany po-

tê¿nymi silnikami, skierowa³ siê po linii prostej ku orbicie.

Terpfen nie mia³ czasu, aby wprowadzaæ w b³¹d kontrolerów ru-

chu powietrznego Nowej Republiki. Wiedzia³, ¿e z pewnoœci¹ poja-

wi siê na ekranach ich monitorów jako imperialny sabota¿ysta usi-

³uj¹cy porwaæ gwiezdny statek. By³ pewien, ¿e je¿eli da siê pochwy-

ciæ, bêdzie przes³uchiwany tak d³ugo, a¿ stanie siê za póŸno, ¿eby

pomóc maleñkiemu Anakinowi Solo. Terpfen robi³ wiele strasznych

rzeczy wbrew w³asnej woli, ale teraz, kiedy w koñcu uwolni³ siê

spod kontroli imperialnych oprawców, jakakolwiek pomy³ka bêdzie

jedynie jego win¹. Nie by³o nikogo innego, na kogo móg³by zrzuciæ

ciê¿ar odpowiedzialnoœci.

Zdumia³o go i przerazi³o to, jak szybko wystartowa³y myœliwce

Nowej Republiki, ¿eby go przechwyciæ. Na niskiej wysokoœci zoba-

czy³ cztery maszyny typu X, które jednak z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³y

siê do jego statku.

background image

54

– Myœliwiec typu B, wystartowa³eœ z hangaru Pa³acu Imperialne-

go bez upowa¿nienia. Natychmiast zawróæ, gdy¿ w przeciwnym ra-

zie zostaniesz zestrzelony.

W odpowiedzi Terpfen tylko zwiêkszy³ dop³yw mocy do pól ochron-

nych otaczaj¹cych maszynê. Jego myœliwiec typu B by³ jednym z naj-

cenniejszych darów, jakie Ackbar z³o¿y³ Rebeliantom, o wiele szyb-

szym ni¿ nieco przestarza³e X-skrzyd³owce. Terpfen bardzo ³atwo móg³

uciec, a jego pola ochronne zapewne poch³onê³yby energiê kilku bez-

poœrednich trafieñ, ale Kalamarianin nie wiedzia³, czy bêdzie móg³

poradziæ sobie z czterema maszynami typu X naraz.

– Myœliwiec typu B, to twoja ostatnia szansa – odezwa³ siê pilot

X-skrzyd³owca i wystrzeli³ smugê œwiat³a o ma³ej energii, któr¹ bez

najmniejszego trudu poch³onê³y os³ony maszyny Terpfena. Ostrze-

gawczy strza³ zako³ysa³ myœliwcem typu B, ale nie wyrz¹dzi³ mu

¿adnej szkody.

Terpfen zwiêkszy³ dop³yw paliwa do przepustnicy i uruchomi³

dopalacze, dziêki czemu jego statek zacz¹³ lecieæ jeszcze szybciej.

Kierowa³ siê ku blaskowi jutrzenki, chc¹c znaleŸæ siê na niskiej,

oko³oplanetarnej orbicie. Jego pok³adowy astronawigacyjny kom-

puter wytyczy³ j¹ na ekranie grubymi, czerwonymi liniami oznacza-

j¹cymi strefê niebezpieczn¹.

Mniej wiêcej przed rokiem, podczas walki o odzyskanie w³adzy

na Coruscant, si³om Nowej Republiki uda³o siê odnieœæ zwyciêstwo

nad sk³óconymi od³amami Imperium. Cena, jak¹ przysz³o za to za-

p³aciæ, by³a jednak bardzo wysoka. Wiêksza czêœæ Coruscant leg³a

w gruzach, a mnóstwo zniszczonych i spalonych wraków gwiezd-

nych statków do tej pory pozostawa³o na niskich orbitach, zbieraj¹c

siê jak œmieci na ogromnym wysypisku. Od miesiêcy ró¿ne ekipy

rozbraja³y je i rozbiera³y. Naprawia³y jednostki lekko uszkodzone,

które mo¿na by³o uratowaæ, i posy³a³y szcz¹tki innych ku planecie,

¿eby sp³onê³y w górnych warstwach atmosfery. Prac tych nie trak-

towano jednak jako najwa¿niejszych w tych krytycznych latach

umacniania w³adzy Nowej Republiki. Na orbitach, dobrze znanych

i wytyczonych, pozostawa³o nadal wiele szcz¹tków rozmaitych

gwiezdnych statków.

Terpfen przezornie zapozna³ siê z pozycjami wypalonych kad³u-

bów i wraków i naniós³ wszystkie na osobist¹ gwiezdn¹ mapê. Okre-

œli³ póŸniej na niej niebezpieczny szlak wij¹cy siê w tym labiryncie,

tak w¹ski, ¿e pilot nie móg³ pope³niæ najmniejszej pomy³ki. Uzna³

jednak, ¿e tylko w ten sposób mo¿e mieæ jak¹œ szansê powodzenia.

background image

55

Nie w¹tpi³, ¿e sygna³y alarmowe rozbrzmiewaj¹ w tej chwili po ca-

³ym Coruscant i nied³ugo pojawi¹ siê ca³e eskadry myœliwców, któ-

re bêd¹ stara³y siê przechwyciæ jego statek.

Terpfen pragn¹³ unikn¹æ walki. Nie zamierza³ nikogo zabiæ, nie

chcia³ tak¿e niszczyæ maszyn. Liczy³ na to, ¿e bêdzie móg³ jak naj-

szybciej odlecieæ i znikn¹æ w nadprzestrzeni, nie niepokojony przez

nikogo.

Gdy zostawi³ za ruf¹ warstwy atmosfery, przekona³ siê, ¿e my-

œliwce typu X nadal lec¹ jego œladem, tym razem strzelaj¹c pe³n¹

moc¹. Terpfen nie odpowiada³ ogniem swoich dzia³ek, chocia¿, gdy-

by wyeliminowa³ z walki jedn¹ albo wiêcej maszyn Nowej Republi-

ki, móg³by znacznie ³atwiej uciec pozosta³ym. Wola³ jednak nie mieæ

na sumieniu ¿ycia niewinnych pilotów. I bez tego by³ sprawc¹ œmierci

zbyt wielu ludzi.

Ogarniêty ciemnoœciami przestworzy, przelecia³ obok rdzewiej¹-

cych metalowych szcz¹tków wsporników reaktorów i p³yt poszycia

wraków gwiezdnych transportowców. Przemkn¹³ siê zawi³ym labi-

ryntem miêdzy powyginanymi wzd³u¿nicami i bateri¹ s³onecznych

ogniw, oderwan¹ zapewne od kad³uba jakiegoœ zniszczonego my-

œliwca typu TIE, ale bêd¹c¹ jeszcze w ca³kiem niez³ym stanie.

PóŸniej skierowa³ siê ku wypatroszonemu kad³ubowi wiêkszego

statku... zapewne kr¹¿ownika szturmowego klasy Loronar. Zawie-

szony w przestworzach szkielet statku, z którego boków zwiesza³y

siê strzêpy plastalowych p³yt poszycia, by³ dowodem bezpoœrednie-

go trafienia. Po nim musia³y eksplodowaæ silniki umo¿liwiaj¹ce la-

tanie w nadprzestrzeni.

Terpfen zbli¿a³ siê zygzakami ku szcz¹tkom, wiedz¹c, ¿e maszy-

n¹ typu B bez trudu przeœlizgnie siê przez wyrwê ziej¹c¹ w kad³ubie

statku. Przestudiowa³ dok³adnie wszystko przed startem w nadziei,

¿e zbyt du¿e ryzyko zmusi jego przeœladowców do odwrotu i da mu

dostatecznie du¿o czasu na dokonanie skoku w nadprzestrzeñ.

Nie zwalniaj¹c, Terpfen jak pocisk przelecia³ przez otwór w szcz¹t-

kach burty szturmowego kr¹¿ownika. Jeden myœliwiec typu X za-

wróci³, a drugi tylko z wielkim trudem zd¹¿y³ skrêciæ, by polecieæ

jego œladem. Pilot trzeciego jednak spóŸni³ siê o u³amek sekundy

i zahaczy³ par¹ skrzyde³ o wystaj¹cy wspornik. Jego maszyna za-

czê³a kozio³owaæ i po chwili, kiedy roztrzaska³a siê o szcz¹tki kr¹-

¿ownika, eksplodowa³y jej zbiorniki z paliwem.

Terpfen poczu³ w sercu szpony przera¿enia. Nie planowa³, ¿e przy-

czyni siê do czyjejkolwiek œmierci.

background image

56

Ostatni X-skrzyd³owiec pod¹¿y³ jednak œladem Terpfena. Pilot

maszyny, zapewne rozwœcieczony œmierci¹ kolegi, nie przestawa³

raziæ maszyny Kalamarianina gradem strza³ów.

Terpfen zbada³ stan pól ochronnych i przekona³ siê, ¿e na skutek

licznych trafieñ zaczynaj¹ s³abn¹æ. Nie czu³ ¿alu do pilota X-skrzy-

d³owca za to, ¿e nie rezygnowa³ z poœcigu, ale nie móg³ siê poddaæ.

Przyjrza³ siê wskaŸnikom na pulpicie sterowniczym. Jego komputer

nawigacyjny wytyczy³ optymaln¹ trajektoriê lotu do systemu Yavina.

Zanim pola os³on zd¹¿y³y zanikn¹æ, Terpfen wystrzeli³ œwiec¹

w górê, chc¹c oddaliæ siê od strefy pe³nej szcz¹tków gwiezdnych

statków. Pilot myœliwca typu X nie zaprzesta³ poœcigu, raz po raz

strzelaj¹c ze wszystkich dzia³ek. Kiedy Terpfen odlecia³ z niebez-

piecznego obszaru, szarpn¹³ dŸwigniê uruchamiaj¹c¹ napêd nadprze-

strzenny.

W u³amku sekundy jego myœliwiec typu B skoczy³ do przodu,

poza zasiêg pogoni. Terpfen zobaczy³, ¿e smugi gwiazd w ilumina-

torach s¹ podobne do w³óczni, które pragn¹ go przeszyæ. Jego ma-

szyna zniknê³a w nadprzestrzeni z cichym dŸwiêkiem.

background image

57

Han Solo sta³ przed opuszczon¹ ramp¹ „Tysi¹cletniego Soko³a”,

trzymaj¹c w ramionach Leiê. Wszechobecna, przygnêbiaj¹ca wil-

goæ ksiê¿yca, poroœniêtego gêst¹ d¿ungl¹, oddzia³ywa³a na nich ni-

czym dotyk wilgotnej szmaty. Han uœcisn¹³ mocno Leiê, czu³ woñ

jej w³osów i skóry. K¹ciki jego ust wygiê³y siê do góry w têsknym

uœmiechu. Czu³, jak jej cia³o dr¿y... a mo¿e to dr¿a³y jego rêce?

– Naprawdê muszê lecieæ, kochanie – powiedzia³. – Muszê odna-

leŸæ Kypa. Mo¿e bêdê móg³ go powstrzymaæ, zanim doprowadzi do

wybuchu nastêpnych gwiazd i do œmierci kolejnych milionów ludzi.

– Wiem – odpar³a. – Chcia³abym tylko, ¿ebyœmy mogli chocia¿

trochê czêœciej prze¿ywaæ nasze przygody we dwoje.

Han usi³owa³ obdarzyæ j¹ jednym ze swoich s³ynnych beztroskich

uœmiechów, ale chyba bez powodzenia.

– Popracujê nad tym – obieca³ i wycisn¹³ na jej wargach d³ugi

i namiêtny poca³unek. – Przy nastêpnej okazji.

Schyli³ siê i wzi¹³ w ramiona bliŸniêta. By³o jasne, ¿e Jacen i Ja-

ina chc¹ jak najszybciej znaleŸæ siê znów w œwi¹tyni i powróciæ do

zabawy.

W nie u¿ywanym od dawna skrzydle wielkiej œwi¹tyni dzieci zna-

laz³y gniazdo, a w nim kilka w³ochatych we³nolamandrów. Jacen

twierdzi³, jak zwykle wypowiadaj¹c urywane zdania, ¿e potrafi siê

porozumieæ ze stworzeniami. Han by³ ciekaw, co takiego te w³ocha-

te i ha³aœliwe zwierzêta, ¿yj¹ce zazwyczaj na drzewach, mog¹ ch³opcu

odpowiedzieæ.

Wycofa³ siê w stronê opuszczonej rampy.

R O Z D Z I A £

$

background image

58

– Wiesz dobrze, ¿e ze wzglêdu na bezpieczeñstwo dzieci wolê,

¿ebyœ zosta³a z nimi – zwróci³ siê do Leii. – I z Lukiem.

Kiwnê³a g³ow¹. Przechodzili przez to ju¿ nieraz.

– Dam sobie doskonale radê – odrzek³a. – A teraz leæ. Je¿eli po-

trafisz zrobiæ coœ, by powstrzymaæ Kypa, nie powinieneœ traciæ ani

chwili.

Han poca³owa³ j¹ jeszcze raz, pomacha³ na po¿egnanie dzieciom,

a potem znikn¹³ we wnêtrzu statku.

Lando Calrissian, siedz¹cy w obrotowej sali klubowej na jednym

z najwy¿szych piêter jakiegoœ gmachu w Imperial City, wyci¹gn¹³

z soku pa³eczkê z niebieskim egzotycznym kwiatem, jeszcze zanim

ozdoba jego drinka zd¹¿y³a wypuœciæ korzenie na dnie szklanki.

S¹czy³ musuj¹cy napój i spogl¹da³ na Marê Jade, siedz¹c¹ naprze-

ciwko.

– Z pewnoœci¹ nie odmówisz, je¿eli postawiê ci jeszcze jednego

drinka? – zapyta³.

Kobieta wygl¹da³a absolutnie uroczo. Lando popatrzy³ na jej eg-

zotycznej barwy w³osy, lekko wystaj¹ce koœci policzkowe, pe³ne

wargi i oczy podobne do drogocennych kamieni. Mara nie tknê³a

nawet pierwszej szklanki z drinkiem, ale Lando bardzo chcia³ wy-

wrzeæ na kobiecie jak najlepsze wra¿enie.

– Nie, dziêkujê, Calrissian – odpar³a. – Musimy porozmawiaæ o in-

teresach.

Przez okna sali klubowej by³o widaæ sylwetkê Pa³acu Imperialne-

go, b³yszcz¹c¹ w s³oñcu, a tak¿e panoramê wie¿owców, podobnych

do kryszta³owych iglic i wznosz¹cych siê a¿ do granic atmosfery.

Nad gmachami przelatywa³y ró¿ne wahad³owce i barki. Migocz¹c

œwiate³kami i nadaj¹c rozmaite sygna³y, transportowa³y turystów

pragn¹cych obejrzeæ czy to zachód, czy te¿ wschód s³oñca na Coru-

scant. Na niebie œwieci³y dwa ksiê¿yce, ró¿nej wielkoœci, których

blask nie dociera³ jednak do g³êbin miasta ogarniêtego krz¹tanin¹.

W powietrzu unosi³y siê dŸwiêki skomplikowanego wieloklawia-

turowego instrumentu, za którym siedzia³o purpurowo-czarne stwo-

rzenie o wielu mackach. Zamiast oczu na kopulastej, niekszta³tnej

g³owie by³o widaæ bêbenkowe membrany o ró¿nych kszta³tach,

pozwalaj¹ce istocie s³yszeæ dŸwiêki o czêstotliwoœciach nale¿¹cych

do bardzo szerokiego pasma. Wymachuj¹c d³ugimi mackami i trze-

pocz¹c rzêsami, istota naciska³a niewiarygodnie du¿o klawiszy na-

background image

59

raz, wydobywaj¹c z instrumentu akordy i tony zarówno za wysokie,

jak i zbyt niskie, by mog³o je us³yszeæ ludzkie ucho.

Lando poci¹gn¹³ jeszcze ³yk, cicho westchn¹³ i przywo³awszy na

twarz ujmuj¹cy uœmiech, usiad³ wygodniej. Przez oparcie fotela prze-

wiesi³ kunsztownie z³o¿on¹, pow³óczyst¹ ciemnofioletow¹ pelery-

nê. Mara Jade mia³a na sobie jedynie obcis³y kombinezon, w któ-

rym kr¹g³oœci jej kszta³tnego cia³a przypomina³y niebezpieczne szlaki

wiod¹ce przez skomplikowany system gwiezdny.

Carlissian spojrza³ na kobietê.

– Wiêc uwa¿asz, ¿e Sojusz Przemytników by³by zainteresowany

umow¹ w sprawie dystrybucji b³yszczostymu wydobywanego w ko-

palniach na Kessel?

Mara kiwnê³a g³ow¹.

– Myœlê, ¿e mogê ci to obiecaæ. Moruth Doole doprowadzi³ ko-

palnie do ruiny. Indywidualni dostawcy, zwi¹zani z personelem im-

perialnego zak³adu karnego, stanowili sól w oku ka¿dego szanuj¹-

cego siê przemytnika, który z trudem stara³ siê zarobiæ na ¿ycie. Trze-

ba by³o dopiero takich potê¿nych lordów, jakim kiedyœ by³ Hutt Jab-

ba, ¿eby handel przypraw¹ sta³ siê znów op³acalny.

– Dziêki mnie tak¿e bêdzie zyskowny – stwierdzi³ Lando, sk³ada-

j¹c d³onie na blacie sto³u. – Otrzyma³em od ksiê¿nej Dargul nagrodê

w wysokoœci miliona kredytów i zamierzam zainwestowaæ je, ¿eby

unowoczeœniæ kopalnie i rozpocz¹æ wydobywanie b³yszczostymu na

wiêksz¹ skalê.

– Jakie w³aœciwie masz plany? – zapyta³a Mara, pochylaj¹c siê ku

Calrissianowi.

W odpowiedzi Lando tak¿e pochyli³ siê nad sto³em i zbli¿y³ ciem-

nobr¹zowe oczy do twarzy kobiety. Czu³, ¿e jego serce bije przy-

spieszonym rytmem. Mara jednak zmarszczy³a brwi, wyprostowa³a

siê i czeka³a na to, co odpowie.

Skarcony w ten sposób Lando przez d³u¿sz¹ chwilê nie potrafi³

wykrztusiæ ani s³owa.

– Hmm... Nie darzê specjaln¹ sympati¹ wiêzienia, które by³o oœrod-

kiem dzia³alnoœci Doole’a, ale na pocz¹tek móg³bym wykorzystaæ

je jako bazê. Chcia³bym rozebraæ wiêkszoœæ pomieszczeñ, w któ-

rych przetrzymywano kiedyœ wiêŸniów, ale pozosta³e budynki mo-

g³yby s³u¿yæ do celów administracyjnych.

Nie zamierzam te¿ zatrudniaæ wiêŸniów jako niewolników. Mam

nadziejê, ¿e przyprawê mog³yby wydobywaæ robocze androidy. Na

Nkllonie zapozna³em siê z kilkoma zaawansowanymi systemami

background image

60

wydobywczymi i s¹dzê, ¿e gdybym zastosowa³ automaty funkcjo-

nuj¹ce na zasadzie nadprzewodnictwa, ich promieniowanie podczer-

wone nie zwróci³oby uwagi energo¿ernych paj¹ków, które przed-

tem przysparza³y tylu k³opotów.

– Androidy nie poradz¹ sobie ze wszystkimi problemami – stwierdzi³a

Mara. – Bêdziesz musia³ zatrudniaæ w tunelach tak¿e ludzi. Kto siê zgo-

dzi dobrowolnie pracowaæ w takich ciê¿kich warunkach tam, na dole?

– Ciê¿kich mo¿e dla ludzi, ale nie dla innych istot – odpar³ Lan-

do, zdejmuj¹c d³onie ze sto³u i siadaj¹c prosto. – Je¿eli mam byæ

szczery, myœla³em o zatrudnieniu starego przyjaciela, który podczas

bitwy o Endor lata³ ze mn¹ „Soko³em” jako drugi pilot. Nien Nunb

jest niewielk¹ istot¹, Sullustaninem. Od urodzenia ¿y³ w tunelach

i podziemnych pieczarach, jakich pe³no na jego surowym, wulka-

nicznym œwiecie. Praca w kopalniach przyprawy bêdzie dla niego

niczym pobyt w luksusowym oœrodku wypoczynkowym! – Widz¹c

sceptyczne spojrzenie Mary, Lando wzruszy³ ramionami. – Hej, pra-

cowa³em ju¿ z nim i ufam mu jak samemu sobie!

– Wygl¹da na to, Calrissian, ¿e znasz odpowiedzi na wiêkszoœæ

pytañ – odezwa³a siê Mara. – Na razie to jednak tylko s³owa. Kiedy

chcia³byœ polecieæ na Kessel i zabraæ siê do pracy?

– No có¿, pozostawi³em tam swój statek. I tak muszê wróciæ po

„Œlicznotkê”, a wówczas móg³bym zacz¹æ dzia³aæ. – Uniós³ brwi. –

Pos³uchaj, czy nie chcia³abyœ przypadkiem mnie tam podrzuciæ?

– Nie. – Mara Jade wsta³a. – Nie chcia³abym.

– Mówi siê trudno. W takim razie czy mo¿esz spotkaæ siê ze mn¹

na Kessel, powiedzmy, za jeden standardowy tydzieñ? Do tego cza-

su powinienem zd¹¿yæ siê zorientowaæ, jak wygl¹daj¹ wszystkie

sprawy. Bêdziemy mogli po³o¿yæ podwaliny pod nasz¹ d³ug¹

i owocn¹ wspó³pracê.

Uœmiechn¹³ siê do niej.

– Wspó³pracê w i n t e r e s a c h – odpar³a, ale nie takim ostrym

tonem, jakby mog³a.

– Czy na pewno nie chcia³abyœ zjeœæ ze mn¹ obiadu? – zapyta³.

– Ju¿ zd¹¿y³am zjeœæ racjê ¿ywnoœciow¹ – oœwiadczy³a i ruszy³a

do drzwi. – Jeden standardowy tydzieñ – przypomnia³a. – Do zoba-

czenia na Kessel.

Odwróci³a siê i wysz³a.

Lando wyci¹gn¹³ rêkê i dmuchn¹³ na otwart¹ d³oñ, jakby posy³a³

poca³unek, ale Mara ju¿ tego nie widzia³a... mo¿e z korzyœci¹ dla

Calrissiana.

background image

61

Siedz¹ca za klawiaturami istota, wyci¹gaj¹c macki, wydobywa³a

z instrumentu ¿a³obne dŸwiêki, pe³ne nie odwzajemnionych muzycz-

nych rezonansów.

Han Solo, stoj¹cy w dusznej sali obrad rady Nowej Republiki,

prze³kn¹³ kluchê, która utkwi³a w jego w gardle, po czym zacz¹³

przemawiaæ do zgromadzonych senatorów, genera³ów i Mon Mo-

thmy.

– Nieczêsto mam okazjê zwracaæ siê do tego... – Urwa³ i usi³owa³

przypomnieæ sobie odpowiednio kwieciste okreœlenie, którego z pew-

noœci¹ u¿y³aby Leia, gdyby przemawia³a do polityków. – Tego...

hmm... czcigodnego zgromadzenia, ale muszê szybko zdobyæ pew-

ne informacje.

Mon Mothma z trudem usiad³a. Medyczny android, stoj¹cy u jej

boku, nadzorowa³ dzia³anie niemal bezg³oœnej aparatury kontrolu-

j¹cej stan zdrowia przywódczyni Nowej Republiki i utrzymuj¹cej j¹

przy ¿yciu. Skóra kobiety sta³a siê szara, jakby jej tkanki by³y mar-

twe i czeka³y, ¿eby odpaœæ od koœci. Poniewa¿ choroba Mon Moth-

my czyni³a postêpy, kobieta postanowi³a przestaæ ukrywaæ fakt, ¿e

jest chora.

Leia uwa¿a³a, ¿e Mon Mothmie pozosta³o najwy¿ej kilka tygodni

¿ycia. Tajemnicza choroba poczyni³a straszliwe spustoszenia w jej

organizmie. W tej chwili Han nie za³o¿y³by siê, ¿e kobieta prze¿yje

nawet tyle.

– Czego w³aœciwie... – zaczê³a Mon Mothma, ale przerwa³a, ¿eby

kilka razy odetchn¹æ – chcia³byœ siê od nas dowiedzieæ, generale?

Han po raz drugi prze³kn¹³ œlinê. Nie umia³by sk³amaæ, nawet

wówczas, kiedy wyjawienie prawdy by³o takie trudne.

– Kyp Durron by³ moim przyjacielem, ale uleg³ jakiejœ dziwnej

metamorfozie. Podniós³ rêkê na Luke’a Skywalkera. Porwa³ Pogrom-

cê S³oñc i doprowadzi³ do eksplozji siedmiu supernowych w Mg³a-

wicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ flotê admira³ Daali. Nieco póŸniej Leia

i wszyscy uczniowie Jedi na Yavinie doznali uczucia, które okreœlili

mianem „wielkiego zaburzenia Mocy”. Moja ¿ona jest przekonana,

¿e Kyp móg³ zrobiæ coœ jeszcze gorszego.

Zabra³ g³os genera³ Rieekan, zwracaj¹c siê do zebranych charak-

terystycznym gburowatym tonem i kieruj¹c na Hana przymkniête,

jakby umêczone oczy. Rieekan by³ dowódc¹ bazy Echo na lodowej

planecie Hoth, a poza tym wiele prze¿y³ i wycierpia³.

background image

62

– W³aœnie powrócili nasi zwiadowcy, generale Solo. Twój przy-

jaciel rzeczywiœcie znów pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc. Zniszczy³

ca³y system gwiezdny Caridy, planety, na której mieœci³a siê impe-

rialna wojskowa akademia.

Han poczu³ suchoœæ w gardle, chocia¿ nowina ta nie by³a dla nie-

go wielk¹ niespodziank¹, je¿eli wzi¹æ pod uwagê fakt, jak bardzo

Kyp nienawidzi³ Imperium.

– Te jatki musz¹ siê natychmiast skoñczyæ – przemówi³ starzej¹-

cy siê taktyk, genera³ Jan Dodonna. – To nawet przekracza okru-

cieñstwa, jakich dopuœci³ siê Imperator. Nowa Republika nie ucieka

siê do takich barbarzyñskich praktyk.

– No có¿, ten ch³opak siê ucieka – przerwa³ mu Garm Bel-Iblis. –

Chcê zwróciæ uwagê na to, ¿e Kyp Durron zniszczy³ dwa bardzo

wa¿ne imperialne cele. Mo¿liwe, ¿e nie zgadzamy siê z metodami,

jakie stosuje, ale jego sukcesy trzeba uznaæ za prawdziwie zdumie-

waj¹ce.

Mon Mothma znalaz³a w sobie doœæ energii, ¿eby wpaœæ mu w s³o-

wo i wypowiedzieæ surowym tonem ca³e zdanie.

– Nie pozwolê, ¿eby ten m³odzieniec by³ traktowany jak... bo-

hater. – Przerwa³a, ¿eby nabraæ powietrza, i unios³a zaciœniêt¹ piêœæ

na znak, ¿e jeszcze nie skoñczy³a. – Jego prywatna wojna musi siê

zakoñczyæ. Generale Solo, czy potrafisz powstrzymaæ Kypa Dur-

rona?

– Muszê najpierw go odnaleŸæ! – odpar³ Han. – Proszê zapoznaæ

mnie z raportami zwiadowców, jakie z³o¿yli po powrocie z rejonów

Mg³awicy Kocio³ i Caridy. Mo¿e wówczas bêdê móg³ go wyœledziæ.

Jestem pewien, ¿e gdybym tylko mia³ szansê porozmawiaæ z nim

w cztery oczy, zdo³a³bym przemówiæ mu do rozumu.

– Generale Solo, mo¿esz mieæ dostêp do wszelkich informacji,

jakich bêdziesz potrzebowa³ – oœwiadczy³a Mon Mothma, opieraj¹c

palce d³oni o blat sto³u wykonanego z syntetycznego kamienia, jak-

by chcia³a w ten sposób zachowaæ równowagê. – Czy bêdzie ci po-

trzebna... wojskowa eskorta?

– Nie – odpar³ Han. – To mog³oby go wystraszyæ. Polecê sam

„Soko³em”. Je¿eli szczêœcie mi dopisze, mo¿e bêdê móg³ powróciæ

tak¿e z Pogromc¹ S³oñc. – Powiód³ spojrzeniem po wielkiej sali

obrad. – A wówczas lepiej bêdzie siê upewniæ, ¿e zniszczymy go

raz na zawsze.

background image

63

Han przygotowywa³ „Soko³a” do drogi. Niemal skoñczy³ wszyst-

kie procedury zwi¹zane z wypraw¹, kiedy us³ysza³ za plecami zna-

jomy g³os.

– Han, stary kumplu! Potrzebna ci jakaœ pomoc?

Han obejrza³ siê przez ramiê i spostrzeg³ Landa Calrissiana id¹-

cego doœæ szybko w jego stronê. Kiedy czarnoskóry mê¿czyzna prze-

chodzi³ pod p³askim skrzyd³em X-skrzyd³owca stoj¹cego w hanga-

rze, pochyli³ g³owê.

– Lecê, Lando – odezwa³ siê Han. – Nawet nie wiem, jak d³ugo

mnie nie bêdzie.

– S³ysza³em – odpar³ Lando. – Hej, dlaczego nie mia³byœ zabraæ

mnie ze sob¹? Teraz, kiedy Chewbacca wyprawi³ siê do Laborato-

rium Otch³ani, bêdziesz potrzebowa³ innego drugiego pilota.

Han waha³ siê przez chwilê.

– Nie, muszê lecieæ sam – rzek³ w koñcu. – Nie mogê prosiæ niko-

go, by mi towarzyszy³.

– Han, jesteœ chyba szalony, je¿eli chcesz sam pilotowaæ „Soko-

³a”. Nawet nie wiesz, w jakich niebezpiecznych sytuacjach mo¿esz

siê znaleŸæ. Kto bêdzie trzyma³ dŸwignie sterownicze, kiedy ty bê-

dziesz siê musia³ wspi¹æ do wie¿yczki dzia³ka? – Lando b³ysn¹³ zê-

bami w jednym z najbardziej przekonuj¹cych uœmiechów. – Musisz

przyznaæ, ¿e nigdzie nie znajdziesz lepszego kandydata.

Han westch¹³.

– Chewbacca by³by najlepszym drugim pilotem... – powiedzia³. –

Wiesz, trochê mi brakuje tego futrzaka. Przynajmniej nie usi³owa³-

by wygraæ ode mnie tego pud³a w karty.

– Och, daj spokój Han, przecie¿ ju¿ z tym skoñczyliœmy – oœwiad-

czy³ Calrissian. – Przyrzekliœmy to sobie, nie pamiêtasz?

– Jak móg³bym zapomnieæ? – jêkn¹³ Han. Doskonale pamiêta³,

¿e Lando pokona³ go w ostatnim rozdaniu kart podczas gry w saba-

ka. Wygra³ wówczas „Soko³a”... którego póŸniej zwróci³ mu w do-

wód przyjaŸni, a mo¿e dlatego, ¿e chcia³ wywrzeæ dobre wra¿enie

na Marze Jade. – Ale jaki masz w tym interes, ty stary piracie? –

zapyta³, unosz¹c wysoko brwi. – Dlaczego a¿ tak bardzo pragniesz

lecieæ ze mn¹?

Lando przest¹pi³ z nogi na nogê, szuraj¹c stopami o wyœlizgan¹

kamienn¹ posadzkê. Z przeciwleg³ego koñca hangaru da³ siê s³yszeæ

odg³os uruchamianego silnika do lotów z prêdkoœciami podœwietlny-

mi. W pewnej chwili silnik zakrztusi³ siê i umilk³, a wówczas grupa

mechaników pospieszy³a w stronê rozgrzebanego kad³uba maszyny.

background image

64

– Prawdê mówi¹c... W ci¹gu tygodnia muszê dostaæ siê do syste-

mu Kessel – wyzna³ Lando.

– Ale¿ ja nie lecê do systemu Kessel ani nawet w tamte okolice –

zdumia³ siê Han.

– Jeszcze nie wiesz, dok¹d lecisz, ch³opie – stwierdzi³ Lando. –

Lecisz, by odnaleŸæ Kypa.

– Masz racjê. O co ci chodzi z t¹ Kessel? – zapyta³ Han. – Nie

s¹dzi³em, ¿e bêdziesz chcia³ tak szybko wróciæ tam po tym, co ostat-

nio ci siê przydarzy³o. Naprawdê nie s¹dzi³em.

– Za tydzieñ mam siê tam spotkaæ z Mar¹ Jade. Jesteœmy partne-

rami w nowym przedsiêwziêciu, którego celem ma byæ uruchomie-

nie kopalñ przyprawy.

Uœmiechn¹³ siê z wyraŸn¹ dum¹, a potem przerzuci³ przez ramiê

ciemnofioletow¹ pelerynê.

Han próbowa³ ukryæ sceptyczny uœmiech.

– Czy Mara Jade wie, ¿e jest twoj¹ partnerk¹, czy mo¿e tylko siê

tak przechwalasz?

Lando sprawia³ wra¿enie ura¿onej niewinnoœci.

– Oczywiœcie, ¿e wie... W pewnym sensie. A poza tym, je¿eli po-

mo¿esz mi siê dostaæ na Kessel, mo¿e uda mi siê odzyskaæ „Œlicz-

notkê”, a wówczas przestanê prosiæ znajomych, by mnie podrzuca-

li. To zaczyna byæ nu¿¹ce.

– Na pewno – przyzna³ Han. – No dobrze, je¿eli bêdê przelatywa³

blisko Kessel, wysadzê ciê tam... ale pamiêtaj, ¿e najwa¿niejsze jest

dla mnie odszukanie Kypa.

– Rzecz jasna, Han. To zrozumia³e – odrzek³ Lando, a potem mruk-

n¹³ tak cicho, ¿eby Han go nie us³ysza³: – Pod warunkiem, ¿e przed

up³ywem tygodnia wysadzisz mnie na Kessel.

background image

65

Jako duch Luke móg³ tylko siê przygl¹daæ, jak uczniowie Jedi

oraz siostra, Leia, wchodz¹ do wielkiej sali audiencyjnej w towarzy-

stwie Artoo-Detoo, który jak eskorta toczy³ siê przed nimi. Ca³a grupa

milcz¹c zatrzyma³a siê na podwy¿szeniu.

Uczniowie Jedi stanêli wokó³ kamiennego sto³u, na którym

spoczywa³o nieruchome cia³o. Wpatrywali siê w nie z szacun-

kiem, jakby uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej. Luke wy-

czuwa³ ich emocje: smutek, zak³opotanie, przera¿enie i silny nie-

pokój.

– Leio! – zawo³a³, przypuszczaj¹c, ¿e przynajmniej echo jego g³osu

odbije siê od kamiennych œcian wielkiej sali. – Leio! – krzykn¹³ jak

móg³ najg³oœniej, staraj¹c siê, aby to s³owo przedosta³o siê poza mury

innego wymiaru, który tak bardzo go krêpowa³.

Jego siostra poruszy³a siê niespokojnie, ale chyba go nie us³ysza-

³a. Wyci¹gnê³a rêkê i zacisnê³a palce na ramieniu jego zimnego cia-

³a. Luke us³ysza³, jak szepnê³a:

– Nie wiem, czy mnie s³yszysz, ale jestem pewna, ¿e nie umar³eœ.

Czujê, ¿e gdzieœ jesteœ w tej wielkiej sali. Znajdziemy jakiœ sposób,

by ci pomóc. Bêdziemy próbowali tak d³ugo, a¿ znajdziemy.

PóŸniej uœcisnê³a jego bezw³adn¹ d³oñ i szybko odwróci³a g³owê.

Zamruga³a, chc¹c pozbyæ siê ³ez, które nap³ynê³y do jej oczu.

– Leio... – westchn¹³ Luke.

Przygl¹da³ siê, jak kandydaci na rycerzy Jedi po kolei odwracaj¹

siê i pod¹¿aj¹ œladami jego siostry do turbowindy. Ponownie zosta³

sam na sam ze swoim cia³em ogarniêtym tajemnicz¹ niemoc¹. Po-

R O Z D Z I A £

%

5 – W³adcy mocy

background image

66

wiód³ spojrzeniem po kamiennych murach sali wielkiej œwi¹tyni

Massassów.

– A wiêc dobrze – powiedzia³ do siebie.

Zacz¹³ siê zastanawiaæ nad jakimœ innym rozwi¹zaniem. Je¿eli Ar-

too go nie s³ysza³, je¿eli jego siostra i uczniowie Jedi nie wyczuwali

jego obecnoœci, mo¿e potrafi³by siê porozumieæ z kimœ, kto nale¿y do

jego nowego œwiata... z jakimœ równie migotliwym i iskrz¹cym siê

duchem innego Jedi, z którym komunikowa³ siê tyle razy przedtem.

– Benie! – zawo³a³. – Obi-Wanie Kenobi! Czy mnie s³yszysz? –

Jego g³os tylko zabrzêcza³ w pustce. Przywo³uj¹c na pomoc ca³y

hart ducha, na jaki móg³ siê zdobyæ, Luke krzykn¹³ jak móg³ najg³o-

œniej: – Ben! – Coraz bardziej zaniepokojony tym, ¿e nie us³ysza³

¿adnej odpowiedzi, spróbowa³ porozumieæ siê z kimœ innym.

– Yodo! Ojcze... Anakinie Skywalkerze!

Czeka³, ale nikt siê nie odezwa³...

Do chwili, kiedy wyczu³, jak w powietrzu pojawi³a siê zimna,

dr¿¹ca zmarszczka, jakby z wolna topi³ siê jakiœ sopel lodu. Z zim-

nych murów œwi¹tyni dobieg³ go dr¿¹cy g³os, który powiedzia³:

– Oni nie mog¹ ciê us³yszeæ, Skywalkerze... ale ja mogê.

Luke odwróci³ siê i ujrza³, ¿e w kamiennej œcianie wielkiej sali

pojawia siê jakaœ szczelina. W miarê, jak wycieka³a z niej smolista

postaæ, stawa³a siê coraz szersza i ciemniejsza. Po chwili zakrzep³a

w kszta³t mê¿czyzny odzianego w czarny p³aszcz z kapturem.

W swoim nowym, widmowym wcieleniu Luke móg³ widzieæ przy-

bysza bardzo wyraŸnie. Obcy mê¿czyzna mia³ d³ugie, kruczoczarne

w³osy i ciemn¹ skórê, a na czole wypalony tatua¿ z wizerunkiem

gorej¹cego czarnego s³oñca. Oczy mê¿czyzny wygl¹da³y jak wy-

rzeŸbione z obsydianu, tak samo zimne i bezlitosne. Jego wykrzy-

wione usta nadawa³y twarzy wyraz okrucieñstwa. Mo¿na by³o przy-

puszczaæ, ¿e smolista zjawa zosta³a kiedyœ zdradzona i spêdzi³a bar-

dzo du¿o czasu na rozmyœlaniach przepe³nionych esencj¹ goryczy.

– Exar Kun – odezwa³ siê Luke, a mroczny duch us³ysza³ go bez trudu.

– Jak siê czujesz, kiedy twój duch nie mo¿e powróciæ do cia³a,

Skywalkerze? – zapyta³ kpi¹co Kun. – Ja mia³em cztery tysi¹ce lat,

by siê przyzwyczaiæ. Zapewniam ciê, ¿e pierwsze sto czy dwieœcie

lat jest najtrudniejsze.

Luke spiorunowa³ go spojrzeniem.

– To ty sprowadzi³eœ na z³¹ drogê moich uczniów, Exarze Kunie.

To ty spowodowa³eœ œmieræ Gantorisa. Ty namówi³eœ Kypa Durro-

na, ¿eby rzuci³ mi wyzwanie.

background image

67

Kun siê rozeœmia³.

– A mo¿e to ty zawiod³eœ jako ich nauczyciel? – zakpi³. – A mo¿e

winiæ nale¿y ich samych za to, ¿e dali siê zwieœæ z³udzeniom?

– Dlaczego przypuszczasz, ¿e mia³bym pozostawaæ przez ca³e

cztery tysi¹ce lat w takim stanie? – zapyta³ Luke.

– Nie bêdziesz mia³ innego wyjœcia – zagrzmia³ Kun – gdy¿ za-

mierzam zniszczyæ twoje fizyczne cia³o. Uwiêzienie mojego ducha

w œcianach tej œwi¹tyni by³o jedynym sposobem, jaki mia³em, ¿eby

prze¿yæ wówczas, kiedy na tym ksiê¿ycu rozpêta³o siê istne piek³o.

Rycerze Jedi po³¹czyli si³y i spustoszyli ca³¹ powierzchniê Yavina

Cztery. Zabili tych kilku Massassów, których pozostawi³em przy

¿yciu, a póŸniej zniszczyli w p³omieniach moje cia³o.

Mój duch by³ zmuszony czekaæ i czekaæ, i czekaæ, a¿ w koñcu ty

zjawi³eœ siê tu z uczniami Jedi. Uczniowie mogli us³yszeæ mój g³os;

musia³em tylko nauczyæ ich, jak s³uchaæ.

Przez umys³ Luke’a przemkn¹³ cieñ trwogi, ale mistrz Jedi uczy-

ni³ wysi³ek, ¿eby zachowywaæ siê spokojnie i odwa¿nie.

– Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mojemu cia³u ¿adnej krzywdy, Kunie.

Nie mo¿esz dotkn¹æ niczego, co istnieje w fizycznym œwiecie. Wiem,

bo sam tego próbowa³em.

– Ach, ale znam inne sposoby walki – odezwa³ siê duch Exara

Kuna. – Na naukê mia³em kilka nie koñcz¹cych siê tysi¹cleci. B¹dŸ

pewien, Skywalkerze, ¿e ciê zniszczê.

Zapewne uwa¿aj¹c tê pogró¿kê za koniec rozmowy, duch Kuna

wsi¹k³ jak dym w szczelinê miêdzy g³adkimi kamieniami i skiero-

wa³ siê do samego serca wielkiej œwi¹tyni. Luke pozosta³ sam, ale

by³ jeszcze bardziej zdecydowany ni¿ przedtem, ¿e musi znaleŸæ

sposób ucieczki ze swojego niematerialnego wiêzienia.

Gdy bliŸniêta zaczê³y nagle p³akaæ i rzucaæ siê na pryczach stoj¹-

cych obok ³ó¿ka matki, przera¿ona Leia obudzi³a siê w jednej chwili.

– To wujek Luke! – odezwa³a siê Jaina.

– Dzieje mu siê jakaœ krzywda! – zawtórowa³ siostrzyczce Jacen.

Leia usiad³a na ³ó¿ku i natychmiast poczu³a, ¿e jej cia³o przenika

jakieœ dziwne mrowienie czy dr¿enie, niepodobne do ¿adnego, ja-

kiego kiedykolwiek doœwiadczy³a. Wyczu³a raczej ni¿ us³ysza³a œwist

wiej¹cego wichru, jakby gdzieœ wewn¹trz œwi¹tyni rozpêta³a siê na-

gle burza. Zorientowa³a siê, ¿e wycie wichury dobiega od strony

ogromnej komnaty audiencyjnej, w której spoczywa cia³o Luke’a.

background image

68

Narzuci³a bia³y szlafrok, przewi¹za³a go w pasie i wybieg³a na

korytarz. Czuj¹c niewyt³umaczaln¹, nieokreœlon¹ trwogê, tak¿e

uczniowie Jedi zaczêli wybiegaæ ze swoich komnat.

BliŸniêta zeskoczy³y z prycz, ale Leia zawo³a³a do nich:

– Macie zostaæ tutaj!

W¹tpi³a, czy us³uchaj¹.

– Artoo, pilnuj ich! – krzyknê³a do robota, który, b³yskaj¹c œwia-

te³kami, niespokojnie krêci³ siê po korytarzu.

– ChodŸcie do wielkiej sali audiencyjnej! – zawo³a³a do uczniów

Luke’a. – Szybko!

Artoo zawróci³ w miejscu i wtoczy³ siê do komnaty, w której prze-

bywa³y bliŸniêta, a Leia pospieszy³a korytarzem. Za plecami s³ysza-

³a piski i œwiergoty ma³ego robota, cichn¹ce i pe³ne niepokoju. Wsia-

d³a do kabiny turbowindy i pojecha³a w górê. Gdy kabina siê za-

trzyma³a, Leia otworzy³a drzwi i stwierdzi³a, ¿e w ogromnej, prze-

stronnej komnacie szaleje huragan. Mia³a wra¿enie, ¿e jest to raczej

cyklon.

Przez otwarte œwietliki w sklepieniu sali wdziera³y siê strugi lo-

dowatego powietrza. W komnacie zrobi³o siê tak zimno, ¿e obrze¿a

otworów by³y okolone warstwami po³yskuj¹cego lodu. Masy po-

wietrza, œci¹gane ze wszystkich stron sali, skupia³y siê w œrodku,

gdzie, wprawiane w ruch obrotowy, nabiera³y prêdkoœci i potwor-

nej si³y.

– Streen!

Stary pustelnik z Bespina sta³ na skraju wiru szalej¹cego tornada.

Po³y p³aszcza Jedi powiewa³y wokó³ cia³a mê¿czyzny. Siwe, rozwi-

chrzone w³osy stercza³y z g³owy jak naelektryzowane. Mrucza³ coœ,

czego nie da³o siê zrozumieæ, i zaciska³ powieki, jakby drêczony

przez jakiœ senny koszmar.

Leia wiedzia³a, ¿e ¿aden rycerz Jedi, choæby obdarzony najwiêk-

sz¹ moc¹, nie móg³by manipulowaæ takimi zjawiskami jak pogoda.

Móg³ jednak przenosiæ przedmioty. Leia uœwiadomi³a sobie, ¿e w³a-

œnie to robi³ teraz Steen. Nie zmienia³ zjawisk przyrody, a jedynie

porusza³ masy powietrza, œci¹ga³ je ze wszystkich stron i stwarza³

w ten sposób tornado z powietrzn¹ tr¹b¹, której lej zaczyna³ siê for-

mowaæ nad nieruchomym cia³em.

– Nie! – krzyknê³a w stronê zach³annego leja. – Streen!

Wylot leja powietrznej tr¹by dotkn¹³ cia³a Luke’a, zako³ysa³ nim,

a póŸniej uniós³ nad blat sto³u. Leia zaczê³a biec w stronê cia³a bra-

ta, ogarniêtego dziwn¹ niemoc¹. Jej stopy niemal nie dotyka³y ka-

background image

69

mieni posadzki. Wydawa³o siê jej, ¿e podmuchy wiatru chc¹ i j¹

porwaæ ze sob¹. W pewnej chwili straci³a równowagê i poczu³a, ¿e

leci jak owad, kieruje siê ku kamiennej œcianie. Obróci³a siê w locie

i wys³a³a w powietrze cz¹stkê swoich myœli. Usi³owa³a siê uspokoiæ,

¿eby móc skorzystaæ z w³asnych umiejêtnoœci pos³ugiwania siê Moc¹

i odepchn¹æ cia³o od œciany. Zamiast roztrzaskaæ siê o kamienne g³a-

zy, ³agodnie sp³ynê³a na posadzkê.

Tymczasem cia³o Luke’a unosi³o siê coraz wy¿ej, wsysane przez

potworn¹ si³ê powietrznej tr¹by. Owiniête p³aszczem Jedi, coraz szyb-

ciej wirowa³o we wnêtrzu leja jak trup, wyrzucony ze œluzy gwiezd-

nego frachtowca, by na wieki spocz¹³ w grobowcu przestworzy.

Nie wygl¹da³o na to, ¿e Streen orientuje siê, co dzieje siê wokó³

niego.

Leia wyprostowa³a siê i podskoczy³a. Tym razem kierowa³a swo-

im lotem, niesiona podmuchami wichru. Szybuj¹c po obwodzie po-

wietrznej tr¹by, nabiera³a wysokoœci, chc¹c dotrzeæ do bezbronne-

go cia³a brata. Wyci¹gnê³a rêkê i schwyci³a skraj jego p³aszcza Jedi.

Czu³a, jak jej palce zaciskaj¹ siê na szorstkim materiale, ale zaraz

tkanina zosta³a wyszarpniêta z jej piêœci. Ponownie wyl¹dowa³a na

posadzce.

Cia³o Luke’a, wsysane przez powietrzn¹ tr¹bê, unosi³o siê coraz

bli¿ej œwietlików w suficie.

– Luke! – krzyknê³a Leia. – Proszê, pomó¿ mi! – Nie mia³a pojê-

cia, czy brat j¹ s³yszy ani czy mo¿e cokolwiek zrobiæ, by jej pomóc.

Napiê³a miêœnie nóg,  zebra³a ca³¹ si³ê i ponownie podskoczy³a. Po-

myœla³a, ¿e mo¿e bêdzie mog³a choæ na krótk¹ chwilê skorzystaæ ze

swoich zdolnoœci lewitacji. Kilka razy widzia³a, jak robi³ to Luke,

ale sama nigdy nie opanowa³a tej sztuki w zadowalaj¹cym stopniu.

Teraz ta umiejêtnoœæ by³a potrzebna jej bardziej ni¿ kiedykolwiek.

Podskoczy³a wiêc i natychmiast poczu³a, ¿e zosta³a porwana przez

jakiœ silny podmuch huraganu. Jak poprzednio, unios³a siê na wy-

starczaj¹c¹ wysokoœæ, by dosiêgn¹æ wiruj¹cego cia³a brata. Uchwy-

ci³a je w pasie, objê³a nogami jego uda i trzyma³a, maj¹c nadziejê,

¿e dodatkowy ciê¿ar pozwoli obojgu opaœæ na posadzkê.

Kiedy jednak zaczêli opadaæ, huragan niespodziewanie przybra³

na sile. Wycie i zawodzenie wichru przemieni³o siê w og³uszaj¹cy

ryk. Leia poczu³a, ¿e jej skóra drêtwieje od podmuchów lodowatego

wiatru. Ponownie zaczêli siê wznosiæ ku sklepieniu wielkiej komna-

ty audiencyjnej. Kierowali siê ku najwiêkszemu œwietlikowi, wokó³

którego zwisa³y d³ugie lodowe sople, wygl¹daj¹ce jak oszczepy.

background image

70

Leia uœwiadomi³a sobie nagle, ¿e wie, co zamierza zrobiæ Streen.

Nie wiedzia³a tylko, czy mê¿czyzna postêpuje œwiadomie, czy jest

bezwolnym narzêdziem kogoœ innego. Mieli zostaæ wyssani z wiel-

kiej œwi¹tyni, wyrzuceni wysoko pod chmury, a póŸniej ciœniêci z wy-

sokoœci kilku tysiêcy metrów, ¿eby zginêli, przebici przez ga³êzie

drzew w d¿ungli, ostre jak w³ócznie.

Drzwi kabiny turbowindy siê otworzy³y i do sali wbieg³a Kirana

Ti, a tu¿ za ni¹ Tionna i Kam Solusar.

– Powstrzymajcie Streena! – krzyknê³a Leia.

Reakcja Kirany Ti by³a natychmiastowa. Czarodziejka z Datho-

miry mia³a na sobie cienki, ale bardzo elastyczny czerwony pan-

cerz, sporz¹dzony z pokrytej ³uskami skóry jakiegoœ gada. Na swo-

jej niegoœcinnej planecie by³a wojowniczk¹. Bra³a udzia³ w niejed-

nej zaciek³ej walce, ale potrafi³a te¿ pos³ugiwaæ siê Moc¹, chocia¿

jej umiejêtnoœci by³y niezbyt du¿e i nie utrwalone.

Kirana Ti kul¹c g³owê, zaczê³a iœæ ku Streenowi, pokonuj¹c si³ê

szalej¹cego cyklonu.

Tymczasem stary mê¿czyzna nadal sta³ jak pogr¹¿ony w hipno-

tycznym œnie. Opuœci³ rêce luŸno wzd³u¿ boków, lecz wyci¹gn¹³

palce, jakby chcia³ coœ pochwyciæ. Powoli siê obraca³.

Kirana Ti zachwia³a siê, usi³uj¹c pokonaæ opór wichury, jednak

odchyli³a g³owê na bok i silniej odepchnê³a siê palcami bosych stóp

od posadzki.

Z wysi³kiem posuwa³a siê naprzód, walcz¹c z wichrem, a¿ w koñcu

przedar³a siê do oka cyklonu. Skoczy³a na Streena i obali³a go na

wyg³adzone kamienie, a potem unieruchomi³a, wykrêcaj¹c mu rêce

za plecami.

Streen krzykn¹³, zamruga³ i otworzy³ oczy. Rozejrza³ siê nieprzy-

tomnie wokó³ siebie. W tej samej chwili wichura ucich³a. W kom-

nacie zapanowa³a g³êboka cisza.

Leia i Luke, zawieszeni wysoko pod sklepieniem ogromnej au-

diencyjnej komnaty, zaczêli nagle opadaæ ku bezlitosnym kamie-

niom posadzki. Cia³o Luke’a szybowa³o bezw³adnie jak szmaciana

lalka, a Leia rozpaczliwie usi³owa³a przypomnieæ sobie, w jaki spo-

sób skorzystaæ z umiejêtnoœci lewitacji. Ogarniêta panik¹, czu³a

w g³owie zupe³n¹ pustkê.

Z pomoc¹ pospieszyli Tionna i Kam Solusar. Wyci¹gnêli rêce

i podbiegli, staraj¹c siê wykorzystaæ tê wiedzê, z któr¹ siê zapozna-

li. Kiedy spadaj¹cy znajdowali siê o jakiœ metr nad posadzk¹, Leia

poczu³a, ¿e jej cia³o nieruchomieje tu¿ obok cia³a brata. Oboje sp³y-

background image

71

nêli ³agodnie na dó³. Leia ponownie objê³a cia³o Luke’a, ale on na-

wet siê nie poruszy³.

Streen usiad³, a wtedy Kam Solusar podbieg³, ¿eby pomóc Kira-

nie Ti go trzymaæ. Stary pustelnik zacz¹³ p³akaæ. Kam Solusar popa-

trzy³ na niego i zgrzytn¹³ zêbami jakby natychmiast chcia³ go zabiæ,

ale powstrzyma³a go czarodziejka z Dathomiry.

– Nie rób mu ¿adnej krzywdy – powiedzia³a. – On nie wiedzia³,

co robi.

– Mia³em koszmarny sen – odezwa³ siê pustelnik. – Mê¿czyzna

spowity ca³unem mroku mówi³ do mnie. Szepta³ mi do ucha. On

nigdy nie rezygnuje. Walczy³em z nim we œnie.

Popatrzy³ na twarze innych uczniów Jedi, jakby chcia³ wyczytaæ

w nich zrozumienie i przebaczenie.

– Zamierza³em go zabiæ i w ten sposób ocaliæ nas wszystkich, ale

mnie obudziliœcie.

Dopiero w tej chwili Streen zorientowa³ siê, gdzie siê znajduje.

Powiód³ spojrzeniem po kamiennych œcianach wielkiej sali audien-

cyjnej, a¿ w koñcu popatrzy³ na Leiê trzymaj¹c¹ w objêciach cia³o

Luke’a.

– Da³eœ siê oszukaæ, Streen – odezwa³a siê surowo Kirana Ti. –

Nie walczy³eœ z mê¿czyzn¹ spowitym ca³unem mroku. On tylko tob¹

manipulowa³. By³eœ jego marionetk¹. Gdybyœmy ciê nie powstrzy-

mali, zniszczy³byœ cia³o mistrza Skywalkera.

Streen znów zaniós³ siê p³aczem.

Tionna pomog³a Leii wnieœæ cia³o Luke’a na podwy¿szenie i u³o-

¿yæ je na blacie kamiennego sto³u.

– Wygl¹da na to, ¿e nic mu siê nie sta³o – stwierdzi³a Leia.

– Czysty przypadek – odpar³a Tionna. – Jestem ciekawa, czy

pradawni rycerze Jedi tak¿e musieli stawiaæ czo³o takim wyzwaniom? –

zastanawia³a siê na g³os.

– Je¿eli musieli, mam nadziejê, ¿e uda ci siê odnaleŸæ te zapiski –

rzek³a Leia. – Musimy siê z nich dowiedzieæ, co takiego robili tamci

Jedi, ¿eby pokonaæ swoich wrogów.

Streen wsta³ i str¹ci³ z ciebie d³onie Kirany Ti i Kama Solusara.

Na twarzy starego pustelnika malowa³o siê niek³amane oburzenie.

– Musimy zniszczyæ mê¿czyznê spowitego ca³unem mroku –

oœwiadczy³ stanowczo. – I to szybko, zanim on nas wszystkich zabije.

background image

72

Sprawowanie funkcji naczelnego dyrektora Laboratorium Otch³ani

by³o bardzo ciê¿k¹ prac¹ nawet w normalnych warunkach, ale Tol

Sivron nigdy nie liczy³ na to, ¿e poradzi sobie bez pomocy i wspar-

cia wojsk imperialnych. Rozmyœlaj¹c o tym w pustej sali konferen-

cyjnej, pog³adzi³ wra¿liwe ogony, które wyrasta³y z jego g³owy, i po-

patrzy³ przez iluminator na pustkê przestworzy otaczaj¹cych jego

tajn¹ placówkê naukow¹.

Nigdy jakoœ nie polubi³ admira³ Daali ani jej aroganckich manier.

W ci¹gu wielu lat, które spêdzili razem, zdani tylko na w³asne si³y,

Sivron nigdy jej nie ufa³. Wed³ug niego Daala nie rozumia³a, i¿ jego

g³ównym zadaniem jest tworzenie wci¹¿ nowych rodzajów broni

masowego ra¿enia dla wielkiego moffa Tarkina, któremu oboje za-

wdziêczali wszystko, co dotychczas osi¹gnêli.

Pani admira³ i jej flota czterech gwiezdnych niszczycieli otrzy-

ma³a zadanie ochrony placówki Sivrona i grupy jego bezcennych

naukowców, ale nigdy nie zaakceptowa³a drugoplanowej roli, jak¹

odgrywa³a w hierarchii wa¿noœci ustalonej przez Imperium. Dopu-

œci³a do tego, ¿eby grupa rebelianckich wiêŸniów uciek³a, porywa-

j¹c najgroŸniejsz¹ broñ, Pogromcê S³oñc, oraz doktor Qwi Xux, jedn¹

z najlepszych projektantek Sivrona. Na domiar z³ego Daala opuœci-

³a wyznaczony jej posterunek i rzuci³a siê w pogoñ za szpiegami,

zostawiaj¹c Sivrona samego, pozbawiaj¹c go wszelkiej ochrony!

Dyrektor przemierza³ salê konferencyjn¹, nie wiedz¹c, czy powi-

nien byæ dumny, czy raczej rozczarowany. Potrz¹sn¹³ g³ow¹, a wów-

czas dwa ogony, przypominaj¹ce wielkie d¿d¿ownice, otar³y siê

R O Z D Z I A £

&

background image

73

o tkaninê tuniki na jego plecach, przyprawiaj¹c go o niemi³e dresz-

cze. Uj¹³ jeden z ciê¿kich g³owoogonów i owin¹³ wokó³ szyi w ten

sposób, by u³o¿y³ siê na ramionach.

Garœæ szturmowców, któr¹ pozostawi³a Daala, nie na wiele mo-

g³a mu siê przydaæ. Tol Sivron dok³adnie przeliczy³ ¿o³nierzy i stwier-

dzi³, ¿e by³o ich stu dwudziestu trzech. Zebra³ wszelkie dane perso-

nalne na ich temat i zapozna³ siê z przebiegiem s³u¿by, a potem na

wszelki wypadek sporz¹dzi³ listê wad i zalet ka¿dego z nich. Nie

bardzo wiedzia³, kiedy i do czego mog¹ byæ mu potrzebne te wszyst-

kie informacje, ale ca³a jego kariera opiera³a siê w³aœnie na sk³ada-

niu raportów i zbieraniu informacji. By³ pewien, ¿e ktoœ kiedyœ do-

ceni jego pracê.

Szturmowcy wykonywali jego rozkazy – byli przecie¿, mimo

wszystko, szturmowcami – ale on nie by³ ich dowódc¹, nie by³ na-

wet wojskowym. Nie wiedzia³by, w jaki sposób ich wykorzystaæ,

gdyby Laboratorium Otch³ani zosta³o kiedyœ zaatakowane przez si³y

zbrojne Rebeliantów.

W czasie ostatniego miesi¹ca poleci³ swoim naukowcom, by zdwo-

ili wysi³ki w celu opracowania lepszych prototypów œmiercionoœnych

broni, nowych planów obrony i procedur alarmowych, tak ¿eby móg³

dysponowaæ gotowym scenariuszem postêpowania w ka¿dej sytu-

acji. Pe³na gotowoœæ jest nasz¹ najlepsz¹ broni¹ – myœla³. Tol Si-

vron zawsze chcia³ byæ jak najlepiej przygotowany.

¯¹da³ czêstych sprawozdañ z postêpów czynionych przez zespó³

jego naukowców. Nalega³, ¿eby w ka¿dej chwili dostarczali mu naj-

œwie¿sze dane. Magazyn, który przylega³ do jego biura, by³ niemal

po sufit zawalony wydrukowanymi raportami i dokumentacjami tech-

nicznymi wynalazków, a nawet miniaturowymi modelami broni, ja-

kie zaprojektowali jego ludzie. Rzecz jasna, nie mia³ doœæ czasu na

zapoznawanie siê ze wszystkimi dokumentami, ale otuchy dodawa-

³a mu sama œwiadomoœæ, ¿e wie, i¿ tam s¹ i w ka¿dej chwili mo¿e je

przeczytaæ.

Us³ysza³ odg³os kroków i k¹tem oka dostrzeg³ czworo kierowni-

ków g³ównych dzia³ów, którzy, wezwani na porann¹ naradê, poja-

wili siê w sali konferencyjnej wraz z przydzielonymi im osobistymi

stra¿nikami.

Tol Sivron nie odwróci³ siê od iluminatora, ¿eby ich powitaæ.

Z uczuciem prawdziwej dumy spogl¹da³ na gigantyczn¹ sferê pro-

totypu Gwiazdy Œmierci, który w³aœnie, niczym szkielet sztucznego

ksiê¿yca, wychyn¹³ zza skalistej asteroidy. Gwiazda Œmierci by³a

background image

74

najwiêkszym sukcesem, jaki odnieœli naukowcy Laboratorium. Wiel-

ki moff Tarkin tylko raz rzuci³ okiem na prototyp i natychmiast na-

grodzi³ medalami Sivrona, g³ównego projektodawcê Bevela Leme-

liska, a tak¿e Qwi Xux, jego pierwsz¹ asystentkê.

Kierownicy dzia³ów zajêli miejsca przy stole konferencyjnym.

Ustawili pojemniki z czymœ gor¹cym do picia i koñczyli prze¿uwaæ

resztki porannego syntetycznego pasztecika. Wszyscy mieli w rê-

kach wydruki z planowanym programem porannego posiedzenia.

Sivron postanowi³, ¿e spotkanie bêdzie bardzo krótkie i rzeczo-

we. Nie przypuszcza³, by potrwa³o d³u¿ej ni¿ dwie, najwy¿ej trzy

godziny. I tak nie mieli zbyt wielu spraw do omówienia. Widz¹c, ¿e

prototyp Gwiazdy Œmierci znika poza górn¹ krawêdzi¹ iluminatora,

odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na swoich czworo kierowników.

Doxin by³ mê¿czyzn¹ grubszym ni¿ wy¿szym, ca³kowicie bez-

w³osym, je¿eli nie liczyæ bardzo cienkich i niemal czarnych brwi,

które wygl¹da³y jak cienkie druty wtopione w czo³o. Mia³ tak grube

wargi, ¿e móg³by utrzymaæ na nich w równowadze pisak, kiedy siê

uœmiecha³. Doxin by³ kierownikiem dzia³u odpowiedzialnego za

opracowywanie i wdra¿anie projektów urz¹dzeñ du¿ej mocy.

Obok niego siedzia³a Golanda. Wysoka i zadziorna, obdarzona

kanciast¹ twarz¹ o spiczastej brodzie i ogromnym, orlim nosie, przy-

pominaj¹cym trochê sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, by³a mniej

wiêcej tak samo urodziwa jak gundark. Golanda kierowa³a sekcj¹

wynalazków w dziedzinie artylerii, a tak¿e odpowiada³a za sprawy

taktyczno-wdro¿eniowe. W ci¹gu ponad dziesiêciu lat, jakie prze-

pracowa³a w Laboratorium Otch³ani, ani razu nie przesta³a narzekaæ

na bezsensowny pomys³ badania w³aœciwoœci nowych dzia³ poœrod-

ku gromady czarnych dziur. Uwa¿a³a, ¿e pulsowanie ich si³ przyci¹-

gania rujnuje wszystkie obliczenia i zniekszta³ca wyniki testów ba-

listycznych.

Trzecim kierownikiem by³ Yemm, demonicznie wygl¹daj¹cy

Devaronianin, który zawsze potrafi³ wyg³osiæ w³aœciw¹ mowê o w³a-

œciwej porze. Jego dzia³ zajmowa³ siê opracowywaniem dokumen-

tacji, sprawozdañ i ekspertyz.

Ostatnim kierownikiem, siedz¹cym na samym koñcu sto³u, by³

Wermyn, barczysta jednorêka istota, obdarzona nadludzkim wzro-

stem i si³¹. Jego skóra mia³a odcieñ purpurowo-zielonkawy, dziêki

któremu nie sposób by³o okreœliæ, sk¹d pochodzi³. Wermyn by³ kie-

rownikiem dzia³u remontów i napraw, odpowiedzialnym za funk-

cjonowanie ca³ego Laboratorium Otch³ani.

background image

75

– Witam wszystkich – zagai³ Tol Sivron, sadowi¹c siê przy stole

na najwiêkszym fotelu i uderzaj¹c o blat koñcami spiczastych pazu-

rów, ostrych jak ig³y. – Widzê, ¿e zapoznaliœcie siê z porz¹dkiem

obrad dzisiejszego posiedzenia. Doskonale. – Rzuci³ groŸne spoj-

rzenie w stronê czterech szturmowców, którzy stali w otwartych

drzwiach, niemal na progu. – Kapitanie, proszê wyjœæ i zamkn¹æ

drzwi. To poufna narada, dotyczy spraw najwy¿szej wagi.

Oficer szturmowców bez s³owa poczeka³, a¿ jego ¿o³nierze opusz-

cz¹ salê obrad, a póŸniej wyszed³ i uszczelni³ drzwi. Rozleg³ siê ci-

chy syk sprê¿onego powietrza.

– Nareszcie – odezwa³ siê Sivron, przek³adaj¹c papiery le¿¹ce

przed nim na blacie sto³u. – A teraz chcia³bym, ¿ebyœcie z³o¿yli mi

raporty na temat tego, co ostatnio dzieje siê w waszych dzia³ach.

PóŸniej przedyskutujemy wszystko i wyci¹gniemy wnioski z nowych

odkryæ, je¿eli takie bêd¹, a na koñcu omówimy mo¿liwe strategie

dzia³ania. Mam nadziejê, ¿e nasze poprawione plany postêpowania

w sytuacjach alarmowych zosta³y rozes³ane wszystkim pracowni-

kom placówki? – Sivron spojrza³ na Yemma, który by³ odpowie-

dzialny za papierki i dokumenty.

Devaronianin uœmiechn¹³ siê uprzejmie i kiwn¹³ g³ow¹. Miêkkie

rogi, wyrastaj¹ce z jego czaszki, zako³ysa³y siê przy tym ruchu w dó³

i w górê.

– Tak jest, panie dyrektorze – odpar³. – Wszyscy pracownicy la-

boratorium otrzymali wydrukowane kopie ca³ego trzystuszeœædzie-

siêciopiêciostronicowego dokumentu zawieraj¹cego komplet instruk-

cji, a tak¿e polecenie, ¿eby dok³adnie siê z nim zapoznali.

– To dobrze – stwierdzi³ Sivron, stawiaj¹c znak obok pierwszej

pozycji porz¹dku obrad. – Pod koniec zebrania poœwiêcimy trochê

czasu na nowe sprawy, a teraz chcia³bym przejœæ do nastêpnego

punktu. Wci¹¿ mam wiele raportów do przejrzenia. Wermyn, czy

nie zechcia³byœ zabraæ g³osu?

Jednorêki kierownik dzia³u realizacji projektów i nadzoru pracy

laboratorium zacz¹³ przytaczaæ szczegó³owe dane na temat stanu

zapasów w magazynach, zu¿ywanej energii i oczekiwanego czasu

pracy ogniw w reaktorach atomowych. Jedynym problemem, jaki

widzia³, by³a zastraszaj¹co niska liczba czêœci zapasowych. Wermyn

nie s¹dzi³, ¿eby kiedykolwiek otrzymali transport nowych czêœci

z zewn¹trz.

Tol Sivron pedantycznie zapisa³ tê uwagê w swoim podrêcznym

notesie.

background image

76

Kolejny mówca, Doxin, skoñczy³ siorbaæ gor¹cy napój, a potem

przedstawi³ raport na temat nowej broni, któr¹ badali jego specjaliœci.

– To metalowo-krystaliczny przesuwnik fazowy – oznajmi³. –

W skrócie MKPF.

– Hmmm... – zamyœli³ siê Tol Sivron, dotykaj¹c swojej brody d³u-

gim pazurem. – Zanim przedstawimy go funkcjonariuszom Imperium,

bêdziemy musieli wymyœliæ dla niego bardziej chwytliw¹ nazwê.

– To tylko roboczy skrót – broni³ siê zak³opotany Doxin. – Na

razie zbudowaliœmy funkcjonuj¹cy model, ale na podstawie uzyska-

nych wyników nie mo¿emy jednoznacznie okreœliæ przydatnoœci

urz¹dzenia. Mimo to badania wstêpne pozwalaj¹ mieæ nadziejê, ¿e

dzia³anie ostatecznej wersji przyrz¹du, wykonanej w skali jeden do

jednego, powinno zakoñczyæ siê ca³kowitym sukcesem.

– A co to urz¹dzenie w³aœciwie robi? – zainteresowa³ siê Tol Sivron.

Doxin spojrza³ na niego z nachmurzon¹ min¹.

– Panie dyrektorze, w ci¹gu ostatnich siedmiu tygodni przedsta-

wi³em panu kilka raportów na ten temat. Czy¿by pan ich nie czyta³?

Sivron instynktownie zas³oni³ siê g³owoogonami.

– Jestem bardzo zajêty i nie mogê pamiêtaæ wszystkiego, co pod-

suwa mi siê do przeczytania – oznajmi³. – Zw³aszcza czegoœ, co

dotyczy urz¹dzenia maj¹cego tak banaln¹ nazwê. Bardzo proszê od-

œwie¿yæ moj¹ pamiêæ.

Zachêcony w ten sposób Doxin wrêcz nie potrafi³ opanowaæ pod-

niecenia.

– Pole generowane przez MKPF dokonuje zmian w strukturach

krystalicznych metali, takich na przyk³ad jak te, z których buduje

siê kad³uby gwiezdnych statków. Pole to jest zdolne przenikaæ przez

pola os³on tych jednostek i zamieniaæ ich p³yty poszycia w drobny

proszek. Prawa fizyczne rz¹dz¹ce t¹ przemian¹, s¹, rzecz jasna, o wie-

le bardziej skomplikowane, ale w skrócie to w³aœnie tak wygl¹da.

– Tak, tak – odezwa³ siê Tol Sivron. – To brzmi bardzo piêknie.

Z jakiego rodzaju problemami zetknêliœcie siê podczas badañ?

– No có¿, MKPF dzia³a³ skutecznie tylko na mniej wiêcej jedn¹

setn¹ czêœæ powierzchni naszej próbnej p³yty.

– A wiêc mo¿e okazaæ siê nie tak strasznie po¿yteczny? – zapyta³

rozczarowany Tol Sivron.

Doxin potar³ g¹bczaste palce o wypolerowan¹ powierzchniê bla-

tu sto³u, wywo³uj¹c nieprzyjemny pisk.

– To stwierdzenie jest niezupe³nie prawdziwe, panie dyrektorze –

odpar³. – Ten jeden procent zmian w strukturze zaistnia³ na ca³ej

background image

77

powierzchni p³yty, pozostawiaj¹c mikroskopijne otworki w bardzo

wielu miejscach. Taka utrata spójnoœci powinna wystarczyæ do roz-

hermetyzowania i zniszczenia ca³ego gwiezdnego statku.

Sivron wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– A, to bardzo dobrze! Proszê kontynuowaæ badania i nadal prze-

sy³aæ mi raporty z tak wspania³ymi wiadomoœciami.

Golanda, kobieta o twarzy przypominaj¹cej siekierê, zajmuj¹ca

siê sprawami artylerii i taktycznych innowacji, zabra³a g³os na te-

mat pocisków rozpryskowo-rezonansowych, których zasada dzia³a-

nia opiera³a siê czêœciowo na teorii opracowanej podczas projekto-

wania Pogromcy.

Jej przemówienie zosta³o przerwane przez Yemma, który nagle

wsta³ i coœ krzykn¹³. Sivron spiorunowa³ go spojrzeniem.

– Nie pozwoli³em panu zabieraæ g³osu, Yemm!

– Ale, panie dyrektorze... – zacz¹³ Yemm, rozpaczliwym gestem

pokazuj¹c na iluminator. Pozostali kierownicy tak¿e wstali i zaczêli

przekrzykiwaæ siê nawzajem.

Tol Sivron w koñcu odwróci³ siê i na tle ró¿nobarwnych wiruj¹-

cych chmur gazów Otch³ani zobaczy³ jakieœ ciemne kszta³ty. Jego

g³owoogony, charakterystyczne dla Twi’leków, rozwinê³y siê i roz-

prostowa³y na jego plecach.

W samym œrodku Otch³ani pojawi³a siê ca³a flota rebelianc-

kich gwiezdnych statków. Si³y okupacyjne, których przybycia tak

bardzo siê obawia³, w koñcu odnalaz³y drogê do Laboratorium

Otch³ani.

Maj¹c do dyspozycji dwie korwety z przodu i pozosta³e dwie po

bokach fregaty, genera³ Wedge Antilles nakaza³ skierowaæ „Yava-

ris” ku grupie niezgrabnych, bezkszta³tnych asteroid tworz¹cych im-

perialn¹ placówkê badawczo-naukow¹.

Na obserwacyjnym pomoœcie obok niego sta³a powabna, jasno-

b³êkitnoskóra Qwi Xux. Jej postawa wyra¿a³a napiêcie, ale tak¿e

pragnienie znalezienia siê w pomieszczeniach, które kiedyœ zajmo-

wa³a. Pragnê³a je przeszukaæ, w nadziei, ¿e mo¿e odnajdzie œlady

zapomnianych prze¿yæ.

– Wzywam Laboratorium Otch³ani – odezwa³ siê Wedge do mi-

krofonu komunikatora. – Mówi genera³ Wedge Antilles, dowódca

floty okupacyjnej Nowej Republiki. Proszê odezwaæ siê w celu omó-

wienia warunków waszej kapitulacji.

background image

78

Mia³ wra¿enie, ¿e mówi¹c to, zachowuje siê trochê arogancko,

ale wiedzia³, ¿e obroñcy nie mieliby ¿adnych szans podczas walki

z jego flot¹. Ukryci w œrodku obszaru czarnych dziur i pozbawieni

obrony, jak¹ mog³y zapewniæ im gwiezdne niszczyciele admira³

Daali, liczyli raczej na to, ¿e nikt ich nie odnajdzie, a nie na si³ê

ognia swojej broni.

Mimo i¿ jego statki zbli¿y³y siê do gromady skalistych asteroid,

Wedge nie otrzyma³ ¿adnej odpowiedzi. Kiedy jednak zza jednej ze

ska³ wy³oni³ siê szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci, wykonany z ja-

kiegoœ metalu, Wedge prze¿y³ chwile prawdziwej grozy.

– Wzmocniæ pola ochronne! – rozkaza³ instynktownie.

Z wnêtrza szkieletu bojowej stacji nie pad³ jednak ani jeden strza³ i po

chwili ¿ebrowana kula zniknê³a z wdziêkiem za nastêpn¹ asteroid¹.

Kiedy flota Wedge’a znalaz³a siê jeszcze bli¿ej, od strony nie-

wielkich budynków i magazynów na powierzchni jakiejœ bezkszta³-

tnej skalistej bry³y poszybowa³o w ich stronê kilka smug laserowe-

go œwiat³a. Dotar³y do celu, odbijaj¹c siê nieszkodliwie od pola

ochronnego jednego ze statków.

– No dobrze, obie czo³owe korwety – rozkaza³ Wedge. – Tylko

mierzcie bardzo dok³adnie. Chcemy unieszkodliwiæ ich obronê, ale

nie wolno nam zniszczyæ samego laboratorium. – K¹tem oka popa-

trzy³ na Qwi. – W tym miejscu znajduje siê zbyt wiele niezwykle

cennych informacji. Nie mo¿emy ryzykowaæ, ¿e je stracimy.

Obie korwety, widoczne przed dziobem jego fregaty, razi³y gro-

madê asteroid gradem precyzyjnie mierzonych laserowych strza³ów,

a Wedge obserowowa³ dysze wylotowe ich ogromnych silników.

Jaskrawoczerwone b³yskawice mknê³y w przestworzach, by zamie-

niaæ w proszek ca³e wielkie g³azy i ska³y.

– To zbyt ³atwe – mrukn¹³ do siebie.

W tej samej chwili otrzyma³ rozpaczliwy sygna³ od kapitana jed-

nej z dziobowych korwet. Dr¿¹cy wizerunek mê¿czyzny pojawi³ siê

na mostku, przes³any za poœrednictwem specjalnego kana³u ³¹czno-

œci alarmowej.

– Generale, coœ dzieje siê z naszym kad³ubem! Pola ochronne s¹

bezradne! To pewnie jakiœ nowy rodzaj broni. P³yty kad³uba s³abn¹.

Nie mogê siê zorientowaæ, w którym...

Transmisja nagle siê urwa³a i w tej samej chwili korweta prze-

mieni³a siê w kulê szcz¹tków i ognia.

– Wycofaæ siê! – zawo³a³ Wedge do mikrofonu komunikatora ³¹cz-

noœci ogólnej, ale druga korweta skoczy³a naprzód. Jej kapitan chcia³

background image

79

zapewne zrobiæ u¿ytek z ca³ego zestawu podwójnych turbolasero-

wych dzia³ oraz dwóch wyrzutni protonowych torped, które zainsta-

lowano specjalnie na czas wyprawy.

– Kapitanie Ortola! – powtórzy³ Wedge. – Proszê siê wycofaæ!

Dowódca drugiej korwety zdo³a³ jednak otworzyæ ogieñ i wzi¹æ

na cel najbli¿sz¹ asteroidê. Dwie torpedy protonowe przemknê³y

z cichym sykiem, a b³yskawice z turbolaserowych dzia³ wznieci³y

po¿ar w magazynach ³atwopalnych materia³ów i gazów, wskutek

czego ca³a asteroida przemieni³a siê w chmurê jarz¹cego siê dymu.

– Nie bêdzie pan ju¿ mia³ z ni¹ ¿adnych problemów, panie gene-

rale – odezwa³ siê kapitan Ortola. – Mo¿e pan teraz w ka¿dej chwili

wydaæ swoim oddzia³om rozkaz l¹dowania.

Alarmowe syreny nape³ni³y ciszê Laboratorium Otch³ani takim

monotonnym wyciem, ¿e Tol Sivron tylko z trudem potrafi³ zebraæ

myœli.

– Proszê wszystkich o uwagê – odezwa³ siê do mikrofonu inter-

komu. – Pamiêtajcie, ¿eby zachowywaæ siê zgodnie z instrukcjami

postêpowania w sytuacjach alarmowych.

Od strony korytarza, którego œciany wy³o¿ono bia³ymi p³ytkami,

dobiega³ tupot butów szturmowców biegn¹cych raz w jedn¹, raz

w drug¹ stronê. Kapitan pokrzykiwa³ na swoich ¿o³nierzy, ¿eby szyb-

ciej zajmowali stanowiska obronne rozmieszczone na skrzy¿owa-

niach g³ównych korytarzy. Wygl¹da³o na to, ¿e nikt siê nie przejmu-

je wypróbowanymi alarmowymi procedurami opracowanymi z pe-

dantyczn¹ dok³adnoœci¹, których napisanie zajê³o Sivronowi i jego

podw³adnym tyle czasu.

Tol Sivron zgrzytn¹³ z irytacj¹ zêbami, po czym odezwa³ siê do

mikrofonu nieco ostrzejszym tonem:

– Je¿eli ktoœ chcia³by otrzymaæ jeszcze jedn¹ kopiê instrukcji po-

stêpowania w sytuacjach alarmowych albo nie mo¿e odnaleŸæ swoje-

go egzemplarza, niech natychmiast siê zg³osi do bezpoœredniego prze-

³o¿onego. Nale¿y siê upewniæ, czy ka¿dy pracownik ma instrukcjê.

Rebelianckie statki zawieszone nad Laboratorium Otch³ani wy-

gl¹da³y jak konstrukcje z sennego koszmaru. Nie robi³y sobie nic

z ognia obronnych laserów placówki, traktuj¹c je co najwy¿ej jak

uk¹szenia owadów.

Doxin, siedz¹cy za konsolet¹ ³¹cznoœci wewn¹trzlaboratoryjnej

placówki, a¿ podskoczy³ z radoœci, kiedy jedna z rebelianckich kor-

background image

80

wet zamieni³a siê w kulê oœlepiaj¹co jasnego ognia. Z wnêtrza kuli

trysnê³y s³upy p³on¹cego paliwa, ch³odz¹cych gazów i metalu za-

mienionego w drobny proszek.

– To dzia³a! – krzykn¹³ do siebie. – MKPF naprawdê dzia³a! –

Przycisn¹³ s³uchawkê do ucha, przez chwilê siedzia³ nieruchomo,

a potem zacisn¹³ mocno grube wargi. Kiedy uniós³ brwi, na pozba-

wionej w³osów g³owie ukaza³y siê zmarszczki jak fale na powierzchni

wzburzonego oceanu.

– Niestety, panie dyrektorze, nie bêdziemy mogli oddaæ drugiego

strza³u – oœwiadczy³. – Wygl¹da na to, ¿e w systemie zasilania MKPF

nast¹pi³o jakieœ uszkodzenie. Ufam jednak, ¿e sukces odniesiony

w starciu z pierwszym prawdziwym celem udowodni³, ¿e urz¹dze-

nie dzia³a i ¿e warto poœwiêciæ mu wiêcej czasu.

– Rzeczywiœcie – zgodzi³ siê z nim Tol Sivron, spogl¹daj¹c z podzi-

wem na wci¹¿ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmurê szcz¹tków nieprzyjaciel-

skiej korwety. – Musimy zwo³aæ w tej sprawie nastêpne posiedzenie.

– System jest w tej chwili niesprawny – przypomnia³ mu Doxin.

Druga rebeliancka korweta, jakby jej kapitan pragn¹³ pomœciæ

zniszczenie pierwszej, zaczê³a strzelaæ chyba z ca³ej broni, jak¹ mia³a

na pok³adzie. W wyniku tak zmasowanego ognia asteroida miesz-

cz¹ca biura, magazyny i laboratoria, w których opracowywano pro-

jekty urz¹dzeñ du¿ej mocy, przesta³a istnieæ.

– Wygl¹da na to, ¿e zosta³ raczej ca³kowicie unieszkodliwiony –

stwierdzi³ Sivron.

Doxin nie potrafi³ ukryæ g³êbokiego rozczarowania.

– Teraz ju¿ nigdy nie dokonamy analizy pooperacyjnej – oœwiad-

czy³, a potem ciê¿ko westchn¹³. – Zupe³nie nie wiem, jak sobie po-

radzimy podczas opracowywania szczegó³owego raportu, nie maj¹c

wszystkich danych.

Przez pomieszczenia laboratorium przetoczy³ siê g³uchy huk. Tol

Sivron wypad³ na korytarz, a po chwili to samo uczynili jego kie-

rownicy. W jednym z koñców korytarza by³o widaæ szarobur¹, gê-

st¹ chmurê dymu, z którego poch³oniêciem nie radzi³y sobie syste-

my wentylacyjne.

Nagle ekrany wszystkich monitorów komputerowych stoj¹cych

w sali obrad zamigota³y i zgas³y. Kiedy Sivron chcia³ za¿¹daæ wyja-

œnieñ, zgas³y tak¿e wszystkie œwiat³a w pomieszczeniach, a po chwili

rozjarzy³y siê bladozielone lampki oœwietlenia awaryjnego.

W korytarzu rozleg³ siê tupot butów i do sali obrad wpad³ kapitan

szturmowców.

background image

81

– Kapitanie, co siê w³aœciwie dzieje? – zapyta³ niecierpliwie Si-

vron. – Proszê o raport.

– W³aœnie uda³o siê nam zniszczyæ rdzeñ pamiêciowy g³ównego

komputera, panie dyrektorze – pad³a zwiêz³a odpowiedŸ.

– Uda³o siê wam... co takiego? – wytrzeszczy³ oczy Sivron.

Tymczasem kapitan mówi³ dalej z szybkoœci¹ karabinu blastero-

wego.

– Panie dyrektorze, musimy mieæ pañski osobisty kod dostêpu,

¿eby zniszczyæ tak¿e informacje zapisane w rdzeniu rezerwowym.

Napromieniujemy go, ¿eby wszystkie tajne dane zosta³y skasowane

na dobre.

– Czy to jest zapisane w instrukcji postêpowania w sytuacjach

alarmowych? – Czekaj¹c na odpowiedŸ, Tol Sivron powiód³ spoj-

rzeniem po twarzach wszystkich kierowników dzia³ów. Siêgn¹³ po

wydruk swojego egzemplarza instrukcji. – Kapitanie, na której stro-

nie znalaz³ pan opis tej procedury?

– Proszê pana, nie mo¿emy dopuœciæ do tego, ¿eby nasze drogo-

cenne dane wpad³y w ³apy Rebeliantów – odpar³ oficer. – Rezerwo-

wy rdzeñ pamiêciowy musi zostaæ zniszczony, zanim do œrodka pla-

cówki przedostanie siê chocia¿ jeden najeŸdŸca.

– Nie jestem pewna, czy przewidzieliœmy tak¹ okolicznoœæ, kiedy

opracowywaliœmy te procedury – wzruszaj¹c ramionami, oznajmi³a

Golanda. Ona tak¿e przerzuca³a kartki swojego egzemplarza.

– Mo¿liwe, ¿e bêdziemy musieli opracowaæ tak¹ procedurê, a po-

tem umieœciæ j¹ w dodatku do instrukcji – zaproponowa³ Yemm.

Wermyn, stoj¹cy przy stole konferencyjnym, przerzuca³ kartki

dokumentacji.

– Panie dyrektorze, znalaz³em coœ w rozdziale piêæ-kropka-czte-

ry, zatytu³owanym: „Postêpowanie na wypadek inwazji Rebelian-

tów” – oœwiadczy³. – Proszê spojrzeæ na paragraf szósty. Je¿eli w wy-

niku takiej inwazji zaistnieje realne niebezpieczeñstwo opanowania

Laboratorium Otch³ani, mam na czele swoich ludzi polecieæ na aste-

roidê z reaktorem. Powinienem uszkodziæ wie¿e z wymiennikami

ciep³a, tak ¿eby paliwo osi¹gnê³o stan nadkrytyczny, a wybuch znisz-

czy³ placówkê i przy okazji najeŸdŸców.

– To dobrze, bardzo dobrze – powiedzia³ Tol Sivron. Odszuka³

w³aœciw¹ stronê i sam przeczyta³ odpowiedni ustêp. – Proszê na-

tychmiast siê tym zaj¹æ.

Wermyn wsta³. Jego œniada, purpurowo-zielonkawa skóra jesz-

cze nieco pociemnia³a.

6 – W³adcy mocy

background image

82

– Rozumiem, panie dyrektorze, ¿e te wszystkie procedury zosta³y

zatwierdzone, ale nie bardzo wiem, co powinienem robiæ póŸniej.

W jaki sposób moi ludzie bêd¹ mogli odlecieæ z tamtej asteroidy?

Prawdê mówi¹c, w jaki sposób którykolwiek z pracowników zdo³a

siê wydostaæ po tym, jak moja ekipa wyzwoli reakcjê ³añcuchow¹

we wnêtrzu reaktora?

Przez szum i gwar ró¿nych rozmów w interkomie przedar³ siê

nagle podniecony g³os szturmowca.

– Meldujê, ¿e rebelianccy najeŸdŸcy przedostali siê na teren bazy!

Powtarzam. Rebelianccy najeŸdŸcy przedostali siê...

S³owa urwa³y siê z miaukniêciem i z g³oœnika interkomu wydo-

by³ siê monotonny szum.

– Proszê daæ sygna³ do ewakuacji – poleci³ osaczony ze wszyst-

kich stron Sivron.

Obróci³ w¹sko rozstawione i podobne do paciorków oczy na pa-

noramiczne okno, skierowane w przestworza. Rebelianckie okrêty

nie przestawa³y raziæ laboratorium nawa³nicami laserowych b³yska-

wic. W pewnej chwili w polu widzenia ukaza³a siê b³yszcz¹ca meta-

lowa konstrukcja maj¹ca kszta³t armilarnej sfery o rozmiarach nie-

wielkiego ksiê¿yca.

– Proszê robiæ, co do pana nale¿y, Wermyn, i zatroszczyæ siê o te

reaktory – rozkaza³ Tol Sivron. – My zaœ wycofamy siê, a póŸniej

ewakuujemy na pok³ady prototypu Gwiazdy Œmierci. Zmienimy jej

kurs w ten sposób, ¿eby zabraæ po drodze pañsk¹ grupê, a póŸniej

po prostu odlecimy. Zostawimy Rebeliantów na pewn¹ œmieræ, a na-

sz¹ drogocenn¹ wiedzê zabierzemy ze sob¹ po to, ¿eby kiedyœ prze-

kazaæ Imperium.

Trzy transportowce z oddzia³ami szturmowymi Nowej Republiki

wyl¹dowa³y na powierzchni centralnej asteroidy Laboratorium

Otch³ani. Musia³y przedtem u¿yæ dziobowych dzia³ laserowych, ¿eby

przebiæ siê przez zamkniête wrota hangarów. W burtach statków

rozchyli³y siê klapy drzwi wyjœciowych, podobne do mechanicz-

nych skrzyde³, i z przedzia³ów pasa¿erskich zaczêli siê wysypywaæ

¿o³nierze, ¿eby zaj¹æ pozycje obronne. Biegli pochyleni, chroni¹c

g³owy za lekkimi tarczami, odpornymi na strza³y, i trzymaj¹c goto-

we do u¿ytku karabiny blasterowe o du¿ej sile ra¿enia.

Po opuszczonej rampie zbieg³ z g³oœnym tupotem Chewbacca.

Wydawszy bojowy ryk Wookiech, szykowa³ do strza³u swój mio-

background image

83

tacz. Zacisn¹³ ow³osion¹ d³oñ na ³o¿ysku i mierzy³ przed siebie z broni

przypominaj¹cej kuszê. Ze zje¿on¹ sierœci¹ ch³on¹³ wonie dymu

i opary ch³odziw. Po chwili wykona³ zamaszysty gest, nakazuj¹c do-

borowym komandosom Page’a, ¿eby biegli za nim.

Nagle rozleg³ siê og³uszaj¹cy huk blasterowych wystrza³ów – to

zaczêli strzelaæ czterej szturmowcy czekaj¹cy w zasadzce. Jeden

¿o³nierz grupy szturmowej upad³, a w stronê imperialnych obroñ-

ców poszybowa³o co najmniej czterdzieœci laserowych b³yskawic.

Chewbacca dobrze pamiêta³, ¿e kiedy zosta³ uwiêziony w Labo-

ratorium Otch³ani, zmuszono go do niewolniczej pracy przy napra-

wach statków admira³ Daali. Kusi³o go wówczas, ¿eby dokonaæ sa-

bota¿u na pok³adzie imperialnego szturmowego promu klasy Gam-

ma, ale wiedzia³, ¿e w ten sposób skaza³by siê na pewn¹ œmieræ, nie

wyrz¹dzaj¹c imperialnym wojskom ¿adnych szkód, których nie

mo¿na by³oby ³atwo usun¹æ.

W tej chwili myœla³ jednak tylko o innych Wookiech uwiêzio-

nych w laboratorium. Przed oczami mia³ ich nisko pochylone g³owy

i wylenia³¹ sierœæ na wymizerowanych cia³ach podobnych do szkie-

letów. Po wielu latach morderczej pracy stracili nadziejê, ¿e ich los

kiedykolwiek siê odmieni.

Z trudem powstrzymuj¹c gniewne warkniêcie, Chewbacca przy-

pomnia³ sobie tak¿e bary³kowatego mê¿czyznê, sadystê, który pe³-

ni³ funkcjê nadzorcy Wookiech. To on zmusza³ nieszczêsnych wiêŸ-

niów do jeszcze ciê¿szej pracy, bez wzglêdu na to, co robili i jak

ciê¿ko pracowali. Chewie doskonale pamiêta³ pa³aj¹ce spojrzenie

nadzorcy i jego zgrzytliwy g³os podobny do dŸwiêku t³uczonego

szk³a, a zw³aszcza œmiercionoœny elektryczny bicz, za pomoc¹ któ-

rego zastrasza³ Wookiech i zmusza³ ich do pos³uszeñstwa.

Na dŸwiêk wycia alarmowych syren w g³oœnikach interkomu, po-

czu³ przyp³yw adrenaliny i gniewu. Warkn¹³ groŸnie, przynaglaj¹c ¿o³-

nierzy do poœpiechu. Przypomnia³ sobie, ¿e zostawi³ z³ocistego an-

droida na pok³adzie flagowej fregaty „Yavaris”, i by³ rad, ¿e Threepio

nie nara¿a siê na niebezpieczeñstwo krzy¿owego ognia. Chewbacca

nie chcia³by znów sk³adaæ czêœci protokolarnego androida w ca³oœæ.

Skierowa³ siê w stronê ogromnej hali, wykutej w litej skale. Kie-

dyœ jako niewolnik spêdzi³ tu wiele godzin, zmuszany do ciê¿kiej

pracy. Ogromne drzwi pomieszczenia remontowego by³y zamkniê-

te ciê¿k¹ p³yt¹, opancerzon¹ i odporn¹ na strza³y blasterów. Z jej

powierzchni wystawa³y g³ówki nitów o rozmiarach zaciœniêtej piê-

œci Wookiego.

background image

84

Chewbacca zatrzyma³ siê przed drzwiami i zacz¹³ uderzaæ w pan-

cerz otwart¹ d³oni¹. Komandosi Page’a, stoj¹cy za nim, szperali

w plecakach. Dwaj najbli¿si wyci¹gnêli termiczne detonatory i sko-

czyli ku drzwiom, trzymaj¹c po jednym urz¹dzeniu w ka¿dej d³oni.

Umieœcili detonatory na drzwiach, w miejscach krytycznych spo-

jeñ, a potem w³¹czyli i nastawili mechanizmy zegarowe. Kiedy chro-

nometry zaczê³y odmierzaæ czas, na ich tarczach rozb³ys³y burszty-

nowe lampki.

– Cofn¹æ siê! – krzykn¹³ jeden z komandosów.

Chewbacca pobieg³ œladami ¿o³nierzy i ledwo zd¹¿y³ skrêciæ za

róg, kiedy us³ysza³ st³umione odg³osy eksplozji. W chwilê póŸniej

rozleg³ siê g³oœny huk, odbity echem od œcian hali. To szcz¹tki ma-

sywnych drzwi runê³y na posadzkê.

– Naprzód! – rozkaza³ dowódca oddzia³u szturmowego.

Chewbacca przedar³ siê przez k³êby dymu. Przeskoczy³ przez próg

i znalaz³ siê w wielkiej hali. Jego uszu dobieg³y ciche, skwiercz¹ce

dŸwiêki, zmieszane z okrzykami pe³nymi wœciek³oœci i bólu. Dopro-

wadzeni do ostatecznoœci niewolnicy, przebywaj¹cy w œrodku hali,

zapomnieli nawet ojczystej mowy.

Kiedy k³êby dymu trochê siê przerzedzi³y, Chewbacca z nieja-

kim rozczarowaniem stwierdzi³, ¿e bitwa jest zakoñczona. Serce

podskoczy³o mu jednak z radoœci na widok niewolników, którzy s³y-

sz¹c wycie syren alarmowych i czuj¹c zbli¿aj¹cy siê koniec udrêki,

postanowili wzi¹æ sprawy w swoje rêce.

Przed nadzorc¹, opieraj¹cym siê plecami o wypatroszony kad³ub

imperialnego promu klasy Lambda, sta³o w pó³okrêgu dziewiêciu

Wookiech. Bary³kowaty mê¿czyzna o bladej, ziemistej skórze, b³ysz-

cz¹cej teraz od potu, nie ukrywa³ przera¿enia. Cofn¹wszy wargi od-

s³oni³ zêby i u³o¿y³ rysy twarzy w zwierzêcy grymas, jakby chcia³

rzuciæ wiêŸniom wyzwanie. Raz po raz przecina³ powietrze giêtkim

drutem elektrycznego bicza, wij¹cym siê na podobieñstwo jadowi-

tego wê¿a. WiêŸniowie, warcz¹c i rycz¹c, starali siê pochwyciæ nad-

zorcê, ¿eby rozerwaæ go na kawa³ki.

Chewbacca tak¿e wyda³ okrzyk pe³en wœciek³oœci. Niektórzy

Wookie spojrzeli na przyby³¹ odsiecz, ale inne istoty poroœniête

zmierzwion¹ sierœci¹ by³y tak podniecone pierwsz¹ od wielu lat szan-

s¹ wywarcia zemsty na swoim pogromcy, ¿e nie zwraca³y uwagi na

przybyszy.

– Rzuæ broñ – odezwa³ siê dowódca oddzia³u szturmowego do

bary³kowatego mê¿czyzny.

background image

85

Blastery wszystkich ¿o³nierzy skierowa³y siê w stronê nadzorcy.

Chewbacca by³ rozbawiony, widz¹c wyraz ulgi, jaki pojawi³ siê na

twarzy okrutnego mê¿czyzny na widok ¿o³nierzy Nowej Republiki.

Tymczasem wiêzieni Wookie nie przerywali walki, tylko wci¹¿

nacierali na swego oprawcê. Wygl¹dali o wiele gorzej ni¿ zaledwie

przed kilkoma miesi¹cami, kiedy widzia³ ich Chewbacca. Nie ulega³o

w¹tpliwoœci, ¿e nadzorca, pozbawiony ochrony, jak¹ zapewnia³a mu

flota admira³ Daali, zacz¹³ zmuszaæ niewolników do jeszcze ciê¿szej

pracy, chc¹c uzupe³niæ luki w obronie Laboratorium Otch³ani.

– Rozkaza³em ci, ¿ebyœ rzuci³ broñ! – powtórzy³ nieco g³oœniej

dowódca ¿o³nierzy.

Nadzorca machn¹³ biczem jeszcze raz, odrzucaj¹c nacieraj¹cych

Wookiech na wiêksz¹ odleg³oœæ. Chewbacca zobaczy³ trzech najsil-

niejszych samców stoj¹cych najbli¿ej. Na ich wylenia³ej sierœci by³o

widaæ liczne osmalone prêgi, wypalone przez giêtki drut elektrycz-

nego bicza. Niektóre œlady po dawniejszych ranach zamieni³y siê

w po³yskliwe blizny wygl¹daj¹ce, jak gdyby wype³niono je woskiem.

Najstarszy, poroœniêty szar¹ sierœci¹ Wookie, który kiedyœ powie-

dzia³ Chewbacce, ¿e nazywa siê Nawruun, sta³ teraz na skraju pó³o-

krêgu, ukryty pod kanciast¹ koñcówk¹ z³o¿onego skrzyd³a sztur-

mowego wahad³owca. Koœci starego Wookiego wygl¹da³y jak po³a-

mane albo poskrêcane wskutek wielu lat morderczej pracy, ale ognie

p³on¹ce w jego oczach przywodzi³y na myœl dwie gwiazdy.

Nadzorca uniós³ wysoko rêkojeœæ elektrycznego bicza, popatrzy³

jeszcze raz na Wookiech, a póŸniej przeniós³ spojrzenie na ¿o³nie-

rzy Page’a. Dowódca komandosów wystrzeli³, pragn¹c ostrzec po-

gromcê niewolników. Echo tego strza³u odbi³o siê od œcian wielkiej

hali. Mê¿czyzna, stoj¹cy przy kad³ubie wahad³owca, uniós³ drug¹

rêkê na znak, ¿e siê poddaje, po czym wy³¹czy³ bicz i upuœci³ rêko-

jeœæ na posadzkê. Potoczy³a siê po kamiennych p³ytach z g³oœnym

brzêkiem.

– W porz¹dku, a teraz odsuñcie siê od niego – odezwa³ siê do-

wódca, zwracaj¹c siê do wiêŸniów.

Na wszelki wypadek Chewbacca powiedzia³ to samo, pos³uguj¹c

siê mow¹ Wookiech. Zaskoczeni wiêŸniowie stali przez chwilê nie-

ruchomo. Ich nadzorca tak¿e sta³, z przera¿enia gotów w ka¿dej chwi-

li upaœæ na posadzkê. Nagle stary Nawruun zanurkowa³ pod skrzy-

d³o, a potem rzuci³ siê na kamienne p³yty, by pochwyciæ kosmat¹

³ap¹ rêkojeœæ elektrycznego bicza. Przez chwilê mocowa³ siê z ni¹,

a póŸniej w³¹czy³ zasilanie.

background image

86

Nadzorca skrzekn¹³ przeraŸliwie i cofn¹³ siê, jakby chcia³ wtopiæ

siê w kad³ub gwiezdnego statku. Chewbacca zawy³ g³oœno, pragn¹c

powstrzymaæ Wookiech, ale ¿aden go nie us³ucha³. Wszyscy jak na

rozkaz rzucili siê z wyci¹gniêtymi ³apami na nadzorcê, by rozszar-

paæ go na kawa³ki.

A jednak to Nawruun skoczy³ pierwszy na bary³kowatego mê¿-

czyznê. Choæ tak niekszta³tny i stary, przygarbiony Wookie uchwy-

ci³ rêkojeœæ bicza jak maczugê. Zamachn¹³ siê z ca³ej si³y i trafi³

pogromcê niewolników w g³owê. Korpulentny mê¿czyzna wrzasn¹³

i upad³, wymachuj¹c rêkami.

Pozostali niewolnicy rzucili siê na jego cia³o. Nawruun wcisn¹³

koniec rêkojeœci w usta nadzorcy i obróci³ pokrêt³o dawki mocy do

oporu.

B³yskawica uwolnionej energii wniknê³a w g³owê mê¿czyzny,

wybuchaj¹c w jego mózgu jak sztuczne ognie. Z oczodo³ów nadzor-

cy trysnê³y snopy iskier, a po chwili mózg oprawcy eksplodowa³, opry-

skuj¹c rozhisteryzowanych Wookiech krwi¹ i kawa³kami tkanki.

PóŸniej w wielkiej hali remontowej zapad³a g³ucha cisza.

Chewbacca podszed³ wolno, widz¹c, ¿e ci wiêŸniowie, którzy

prze¿yli, nagle ³agodniej¹ jak baranki. Dokonawszy aktu zemsty,

wstali i cofnêli siê od zw³ok oprawcy. Nawruun tak¿e wsta³ i popa-

trzy³ na rêkojeœæ bicza, któr¹ nadal trzyma³ w d³oni. Upuœci³ broñ na

posadzkê.

Upad³a z ponurym brzêkiem, a tu¿ obok niej upad³ stary Wookie.

Jego cia³em wstrz¹sa³o dziwne dr¿enie. Kiedy Chewbacca us³ysza³

g³uche pomruki, zorientowa³ siê, ¿e stary Nawruun p³acze.

Tol Sivron usi³owa³ znaleŸæ sobie wygodne miejsce w kabinie

Gwiazdy Œmierci, ¿eby usi¹œæ i siê odprê¿yæ, ale prototyp nie zosta³

zaprojektowany w ten sposób, ¿eby komuœ by³o w nim mi³o i wy-

godnie.

Zespawane w poœpiechu stojaki z przyrz¹dami sta³y gdzie popa-

d³o, otoczone pl¹tanin¹ rzuconych byle jak wi¹zek przewodów i ka-

bli. DŸwigary i wzmocnione wsporniki rozmieszczono w takich miej-

scach, ¿e zas³ania³y Sivronowi wiêksz¹ czêœæ atakowanego i oble-

ganego Laboratorium. Mimo to dyrektor widzia³, ¿e oddzia³y Rebe-

liantów opanowa³y placówkê.

Zwróci³ uwagê na najbardziej oddalon¹ od œrodka grupy planeto-

idê, na której zbudowano skomplikowane wie¿e ch³odni komino-

background image

87

wych i poch³aniacze promieniowania g³ównego reaktora. Ujrza³ na

niej jasny b³ysk, po którym wszystkie urz¹dzenia zaczê³y siê rozpa-

daæ.

Z g³oœnika komunikatora dobieg³ go burkliwy g³os Wermyna.

– Panie dyrektorze, nasze ³adunki wybuchowe zniszczy³y syste-

my obiegu ch³odziwa w reaktorze. Urz¹dzenie ju¿ wkrótce osi¹gnie

stan nadkrytyczny. Nie s¹dzê, by najeŸdŸcom uda³o siê powstrzy-

maæ ten proces. Laboratorium Otch³ani jest skazane na zag³adê.

– Bardzo dobrze, Wermyn – odpar³ Tol Sivron.

Trochê siê martwi³ strat¹ ca³ej drogocennej aparatury. Co innego

móg³ jednak zrobiæ? Mimo wszystko jego imperialni opiekunowie

go opuœcili. On i jego kierownicy i tak spisali siê na medal, przynaj-

mniej stawili najeŸdŸcom jakiœ opór. Pozbawieni pomocy wojska,

nie mogli przecie¿ zwyciê¿yæ w walce z doskonale uzbrojonym i wy-

æwiczonym przeciwnikiem, nieprawda¿? Oprócz tego postêpowali

zgodnie z opracowanymi instrukcjami. Nikt nie móg³by im zarzu-

ciæ, ¿e nie dope³nili swoich obowi¹zków.

Sivron spojrza³ po twarzach kapitana szturmowców i trojga swo-

ich kierowników. Oddzia³y imperialnych ¿o³nierzy i pozostali na-

ukowcy, zatrudnieni dotychczas w Laboratorium, zd¹¿yli ju¿ zna-

leŸæ schronienie w pomieszczeniach kontrolnych i magazynach

Gwiazdy Œmierci.

– Nie mia³em czasu, ¿eby dok³adnie przeczytaæ instrukcjê obs³u-

gi prototypu tej bojowej stacji – oœwiadczy³ Sivron. – Czy ktoœ wie,

jak lataæ tym obiektem?

Golanda popatrzy³a na Doxina, który z kolei przeniós³ spojrzenie

na twarz Yemma.

– Ja mam pewne doœwiadczenie w pilotowaniu bojowych stat-

ków, panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Mo¿e

bêdê potrafi³ manewrowaæ stacj¹ podczas lotu.

– To œwietnie, kapitanie – odrzek³ Sivron. – Uhm... – Wsta³ z fo-

tela dowódcy. – Czy bêdzie pan chcia³ siedzieæ na tym fotelu?

– Niekoniecznie, proszê pana. Potrafiê sterowaæ stacj¹ z fotela

pilota.

Kapitan uda³ siê w stronê rzêdów konsolet po³¹czonych byle jak

za pomoc¹ sworzni.

– Musieli zauwa¿yæ eksplozjê, do której doprowadzi³ Wermyn –

stwierdzi³ Doxin, przygl¹daj¹c siê, jak statki Rebeliantów zaczynaj¹

l¹dowaæ na asteroidzie z reaktorem. Po chwili na skalnym okruchu

pojawi³y siê nastêpne dwa rebelianckie wahad³owce, z wnêtrz za-

background image

88

czêli siê wysypywaæ ¿o³nierze. Si³a ognia najeŸdŸców by³a zbyt du¿a,

¿eby mo¿na by³o choæby marzyæ o zorganizowaniu jakiejkolwiek

akcji ratunkowej.

– W jaki sposób mamy teraz zabraæ stamt¹d Wermyna i jego lu-

dzi? – zapyta³ Sivron.

Yemm siêgn¹³ po instrukcjê postêpowania w sytuacjach alarmo-

wych i zacz¹³ nerwowo przerzucaæ jej kartki.

– Nie s¹dzê, ¿ebyœmy przewidzieli tak¹ okolicznoœæ, proszê pana.

G³owoogony Tola Sivrona zadr¿a³y, kiedy dyrektor potrz¹sn¹³

g³ow¹, nie kryj¹c wyj¹tkowego rozdra¿nienia.

– Coœ takiego nigdy nie powinno by³o siê wydarzyæ, prawda? –

zapyta³ surowo.

G³oœno jêkn¹³, usi³uj¹c siê zastanowiæ, w jaki sposób znaleŸæ siê

w nowej sytuacji. Twi’lekowie byli znani z tego, ¿e umieli szybko

siê przystosowywaæ. Sivron da³ tego dowód, gdy opuœci³ rodzinn¹

planetê, Ryloth. Przystosowa³ siê bardzo szybko równie¿ wówczas,

kiedy moff Tarkin mianowa³ go dyrektorem Laboratorium Otch³a-

ni. Teraz musia³ szybko zmieniæ plany, by wyci¹gn¹æ jak najwiêk-

sz¹ korzyœæ z sytuacji, która pogarsza³a siê z minuty na minutê.

– A wiêc trudno, nie mamy czasu ratowaæ Wermyna – oœwiadczy³. –

Zmieniamy plany. Naszym g³ównym obowi¹zkiem jest s³u¿enie Imperium.

Musimy zabraæ prototyp Gwiazdy Œmierci i jak najszybciej st¹d odlecieæ.

Wermyn tak¿e musia³ dostrzec l¹duj¹ce statki Nowej Republiki

i wyskakuj¹cych z nich ¿o³nierzy, pragn¹cych przej¹æ kontrolê nad

planetoid¹ z reaktorem. Kiedy ponownie po³¹czy³ siê z Sivronem,

w jego g³osie by³o s³ychaæ wiêksze podniecenie i przera¿enie.

– Panie dyrektorze, czy mo¿e pan nam jakoœ pomóc? W jaki spo-

sób chce nas pan st¹d zabraæ?

Tol Sivron w³¹czy³ mikrofon komunikatora i staraj¹c siê nadaæ g³o-

sowi jak najbardziej powa¿ne i szczere brzmienie, odpar³:

– Panie Wermyn, chcê, ¿eby pan wiedzia³, jak bardzo podziwiam

pana i szanujê za tyle lat nienagannej pracy. ¯a³ujê, ¿e pañskie odej-

œcie w stan spoczynku nie odbêdzie siê tak bezkonfliktowo i w tak

radosnym nastroju, jak siê kiedyœ spodziewa³em. Jeszcze raz proszê

przyj¹æ wyrazy najwy¿szego uznania. Dziêkujê panu.

Przerwa³ po³¹czenie, a potem znów odwróci³ siê w stronê kapita-

na szturmowców.

– A teraz musimy siê st¹d wynosiæ.

background image

89

Kiedy najciê¿sze walki zaczyna³y siê mieæ ku koñcowi, Qwi Xux

i Wedge Antilles polecieli wahad³owcem do Laboratorium Otch³a-

ni. Qwi obserwowa³a przez iluminator, jak planetoida z ka¿d¹ chwi-

l¹ staje siê coraz wiêksza. Spêdzi³a na niej niemal ca³e ¿ycie, ale

niewiele pamiêta³a z tego, jak ¿y³a i co robi³a.

Je¿eli nie liczyæ zniszczenia pierwszej korwety, Nowa Republika

ponios³a jedynie niewielkie straty. Naukowcy zatrudnieni w Labo-

ratorium Otch³ani stawili o wiele mniejszy opór ni¿ s¹dzi³ Wedge

Antilles. Qwi cieszy³a siê na myœl o tym, ¿e znów znajdzie siê w swo-

ich dawnych pracowniach naukowych. Liczy³a na to, ¿e odnajdzie

swoje dokumenty, dziêki którym uzyska odpowiedzi przynajmniej

na niektóre pytania... Trochê jednak siê tego obawia³a.

Wedge wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej d³oni.

– Zobaczysz, ¿e wszystko bêdzie dobrze – próbowa³ j¹ pocie-

szyæ. – Z pewnoœci¹ bardzo nam pomo¿esz. Przekonasz siê, ¿e tak

bêdzie.

Spojrza³a têsknie, kieruj¹c na niego ogromne, ciemnoniebieskie

oczy.

– Zrobiê, co bêdzie w mojej mocy – odpar³a, ale nagle coœ od-

wróci³o jej uwagê. Bez namys³u wyci¹gnê³a rêkê w tamt¹ stronê. –

Popatrz, Wedge! Musimy ich powstrzymaæ!

Spoza grupy asteroid Laboratorium Otch³ani wy³oni³ siê prototyp

Gwiazdy Œmierci napêdzany w³asnymi silnikami. Jasno b³yszcza³,

odbijaj¹c blask chmur wiruj¹cych gazów.

– Zgodnie z tym, czego siê dowiedzia³am, studiuj¹c bazy danych,

Laboratorium dysponowa³o w pe³ni funkcjonuj¹cym prototypem –

oœwiadczy³a Qwi. – Je¿eli polec¹ t¹ Gwiazd¹ Œmierci gdzieœ w prze-

strzeñ nale¿¹c¹ do Nowej Republiki...

Nim zd¹¿y³a dokoñczyæ zdania, gigantyczna kula wystrzeli³a

w przestworza, w stronê krawêdzi gromady czarnych dziur Otch³a-

ni, i po chwili zniknê³a w ob³okach ró¿nobarwnych gor¹cych ga-

zów.

background image

90

Terpfen sta³ w cieniu wielkiej œwi¹tyni na powierzchni Yavina

Cztery. Przygl¹da³ siê, jak blask wschodz¹cego s³oñca rozjaœnia

pó³mrok, a nad ogrzewaj¹c¹ siê d¿ungl¹ zaczynaj¹ pojawiaæ siê

pierwsze opary.

Niemal sparali¿owany z przera¿enia, tkwi³ przed wynios³ym, pra-

starym zigguratem. W pewnej chwili obróci³ okr¹g³e oczy i popa-

trzy³ na l¹dowisko. Spoczywa³ tam porwany myœliwiec typu B, och³a-

dzaj¹c siê z cichym skrzypieniem i pomrukiem. Sta³ na ma³ej pola-

nie, na której niedawno skoszono chwasty. Terpfen zauwa¿y³ na

kad³ubie maszyny ciemne plamy w miejscach, w których trafi³ j¹

ogieñ laserów myœliwców wys³anych za nim z Coruscant.

Kiedy uniós³ g³owê, dostrzeg³ na samym szczycie œwi¹tyni kilka

ciemnych sylwetek uczniów Jedi. Poroœniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc kr¹-

¿y³ wokó³ gazowego giganta, dziêki czemu konfiguracja cia³ niebie-

skich w tym systemie powodowa³a niezwyk³e zjawiska atmosferycz-

ne. Zachwyca³y Rebeliantów, kiedy przed wielu laty obrali ma³y

ksiê¿yc za tajn¹ bazê.

Jaskrawe œwiat³o s³oñca, przenikaj¹c przez górne warstwy atmo-

sfery Yavina, ulega³o rozszczepieniu na najprzeró¿niejsze barwy,

a potem dociera³o na powierzchniê czwartego ksiê¿yca. Przefiltro-

wane przez warstwê oparów, unosz¹cych siê nad drzewami, tworzy-

³o fantastyczn¹ têczê, która jednak by³a widoczna ka¿dego ranka

zaledwie przez kilka minut. Uczniowie Jedi, którzy zgromadzili siê

na szczycie œwi¹tyni, by przygl¹daæ siê têczowej burzy i j¹ podzi-

wiaæ, widzieli l¹dowanie jego statku. Nadchodzili.

R O Z D Z I A £

'

background image

91

Terpfen odziany w g³adki lotniczy kombinezon pozbawiony

wszelkich odznak czu³ w g³owie wielk¹ pustkê. Jego serce wali³o

jak wielki m³ot. Najbardziej przera¿a³a go koniecznoœæ przyznania

siê do wszystkich zdradzieckich czynów, których kiedykolwiek siê

dopuœci³ – ale musia³ temu wyzwaniu stawiæ czo³o. Próbowa³ prze-

æwiczyæ wszystko, co powinien powiedzieæ, ale stwierdzi³, ¿e to mu

nie pomo¿e. Nie istnia³ ¿aden dobry sposób na to, by wyjawiæ te

przera¿aj¹ce tajemnice.

Czu³ w g³owie taki zamêt, ¿e ba³ siê, i¿ zemdleje. Wyci¹gn¹³ jed-

n¹ rêkê, podobn¹ trochê do p³etwy, i uchwyci³ krawêdŸ zimnego,

poroœniêtego mchem kamienia œwi¹tyni. Obawia³ siê, ¿e Carida ja-

kimœ cudem znów go odnajdzie i ¿e Furgan ponownie zapuœci szpo-

ny w tê organiczn¹ czêœæ jego mózgu, która zastêpowa³a naturaln¹

tkankê.

Nie! To znów by³ j e g o  mózg. Od ponad dwudziestu czterech

godzin nie odebra³ ¿adnego rozkazu od swoich imperialnych moco-

dawców. Przez te wszystkie lata Terpfen zd¹¿y³ zapomnieæ, jak czu-

je siê ktoœ, kto mo¿e myœleæ tylko to, co zechce, i zachwyca³ siê

odzyskan¹ wolnoœci¹. Pozwoli³ sobie nawet fantazjowaæ, ¿e obali

resztki Imperium, ¿e skoczy do gard³a wy³upiastookiego ambasado-

ra Furgana i go udusi.

A poœród tych wszystkich myœli nie s³ysza³ w mózgu niczyich

rozkazów. Czu³ siê taki... wolny! Uœwiadomi³ sobie, ¿e os³abienie

spowodowa³ tylko parali¿uj¹cy go strach. Uczucie to jednak prze-

minê³o i Terpfen wyprostowa³ siê, s³ysz¹c coraz g³oœniejszy dŸwiêk

kroków.

Pierwsz¹ osob¹, która wysz³a na œwiat³o dnia, by³a Leia Organa

Solo, minister stanu Nowej Republiki. Musia³a pobiec do turbowin-

dy, spodziewaj¹c siê, ¿e pilot myœliwca typu B chce przekazaæ jej

jakieœ niepomyœlne wieœci z Coruscant. Jej w³osy wygl¹da³y jakby

by³y nie do koñca uczesane albo rozwiane przez wicher, a pod jej

umêczonymi oczami by³o widaæ sine cienie. Na jej czole widnia³a

pionowa zmarszczka, jakby kobietê drêczy³o tak¿e coœ innego.

Terpfen czu³, jak jego serce zalewa fala zimnej rozpaczy. Pomy-

œla³, ¿e Leia z pewnoœci¹ bêdzie udrêczona jeszcze bardziej, kiedy

oœwiadczy jej, i¿ imperialni siepacze znaj¹ kryjówkê jej najm³od-

szego syna, Anakina.

Leia przystanê³a przed nim i obdarzy³a go przeci¹g³ym, powa¿-

nym spojrzeniem. Jej brwi œci¹gnê³y siê jeszcze bardziej, kiedy wy-

mówi³a jego nazwisko.

background image

92

– Znam ciê. Nazywasz siê Terpfen, prawda? Co siê sta³o, ¿e przy-

lecia³eœ?

Kalamarianin wiedzia³, ¿e jego bulwiast¹ g³owê, pokryt¹ liczny-

mi szramami i bliznami, rozpoznaj¹ nawet istoty ludzkie. Z wnêtrza

œwi¹tyni wy³oni³o siê kilkoro uczniów Jedi, których Terpfen nie zna³,

i zatrzyma³o siê za Lei¹. W koñcu pojawi³a siê te¿ pani ambasador

Cilghal. Okr¹g³e, wypuk³e oczy Kalamarianki sprawia³y wra¿enie,

¿e chc¹ przenikn¹æ jego duszê na wylot.

– Pani minister Organa Solo... – zacz¹³ Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ

dr¿enia g³osu. PóŸniej upad³ na kolana, czêœciowo drêczony wyrzu-

tami sumienia, a czêœciowo dlatego, ¿e jego nogi odmówi³y pos³u-

szeñstwa. – Twojemu synowi, Anakinowi, grozi œmiertelne niebez-

pieczeñstwo!

Zwiesi³ pokryt¹ bliznami g³owê. Zanim Leia zd¹¿y³a zapytaæ o co-

kolwiek, wyzna³ jej absolutnie wszystko.

Leia spogl¹da³a na blizny na czubku g³owy Terpfena i czu³a, jak

wokó³ jej szyi zaciska siê jakaœ niewidoczna pêtla. Bezcenny sekret

dotycz¹cy planety Anoth, której istnienie Luke i Ackbar tak bardzo

starali siê utrzymaæ w tajemnicy, zosta³ w koñcu zdradzony! Impe-

rium wiedzia³o, gdzie przebywa jej maleñstwo.

Nie bardzo rozumia³a, na czym w³aœciwie polegaj¹ œrodki przed-

siêwziête dla obrony tamtego ukrytego œwiata, bardziej przypomi-

naj¹cego piek³o. Przypuszcza³a, ¿e teraz jedyn¹ ochron¹, jak¹ dys-

ponuje jej ma³y synek, jest jej wierna pokojówka i powierniczka,

Winter.

– Bardzo pani¹ proszê, minister Organa Solo... musimy natych-

miast lecieæ na Anoth – nalega³ rozpaczliwie Terpfen. – Musimy wy-

s³aæ jak¹œ wiadomoœæ, ¿eby pani dziecko zosta³o stamt¹d zabrane,

zanim wpadnie w rêce imperialnych oddzia³ów szturmowych. Kiedy

w³adzê nad moim umys³em sprawowa³ ambasador Furgan, przekaza-

³em na Caridê raport z zestawem wspó³rzêdnych dotycz¹cych Anoth,

ale nie zostawi³em sobie ¿adnej kopii. Skasowa³em tê informacjê za-

raz po przes³aniu. Musi pani nas tam zabraæ. Uczyniê wszystko, co

bêdzie w mojej mocy, ale nie mo¿emy traciæ ani chwili.

Leia by³a gotowa do lotu choæby zaraz. By³a przygotowana na

wszystko, co konieczne, ¿eby ocaliæ ¿ycie maleñkiego synka. Nagle

przez jej g³owê przemknê³a myœl, która sprawi³a, ¿e kobieta zamar³a

jak sparali¿owana.

background image

93

– Nie mogê wys³aæ ¿adnej wiadomoœci na Anoth – oœwiadczy³a. –

Nawet j a nie znam wspó³rzêdnych tej planety.

Terpfen spogl¹da³ w jej oczy, ale Leia nie umia³a odczytaæ wyra-

zu jego niekszta³tnej twarzy, podobnej trochê do rybiego pyska.

– To mia³a byæ tajemnica tak¿e dla mnie – ciagnê³a po d³u¿szej

chwili. – Jedynymi istotami, które znaj¹ te wspó³rzêdne, s¹ Winter,

Ackbar i Luke. Winter przebywa teraz na Anoth, Ackbar zaszy³ siê

na Kalamarze, a Luke jest ogarniêty dziwaczn¹ œpi¹czk¹. Nie wiem,

jak odnaleŸæ Anoth!

Stara³a siê skupiæ, przypomniawszy sobie, jak szybko myœla³a,

kiedy by³a trochê m³odsza. Kiedyœ, na pok³adzie pierwszej Gwiazdy

Œmierci, przejê³a dowodzenie, widz¹c ¿e plan Hana i Luke’a, którzy

pragnêli j¹ ocaliæ, zaczyna byæ zagro¿ony. Wówczas dobrze wie-

dzia³a, co robiæ. Bez wahania w³¹czy³a siê do akcji.

Teraz jednak mia³a troje dzieci, o które musia³a siê zatroszczyæ,

i zapewne te nowe obowi¹zki sprawia³y, ¿e nie umia³a reagowaæ tak

b³yskawicznie. Jaka szkoda, ¿e Han odlecia³ szukaæ Pogromcy S³oñc

i Kypa Durrona. Pozostawi³ j¹ z bliŸniêtami w nadziei, ¿e bêd¹ z mat-

k¹ bezpieczniejsze. Nie mog³a teraz ich zostawiæ.

Ambasador Cilghal sprawia³a wra¿enie, ¿e potrafi czytaæ w jej

myœlach.

– Musisz lecieæ, Leio – oœwiadczy³a. – Przede wszystkim powin-

naœ ratowaæ synka. Twoim bliŸniêtom nic tu nie grozi. Bêd¹ chro-

nione przez wszystkich uczniów Jedi.

Leia, jakby nagle uwolniona od czegoœ nieznanego, co wiêzi³o

j¹ i krêpowa³o, poczu³a, ¿e w jej g³owie zaczynaj¹ krystalizowaæ

siê gotowe plany. Kiedy by³a odprê¿ona, mog³a myœleæ szybko

i trzeŸwo.

– No dobrze, Terpfenie – rzek³a. – Polecisz ze mn¹. Udamy siê

najpierw na Kalamar tak prêdko, jak mo¿liwe. Odnajdziemy tam

Ackbara, a on zabierze nas do Winter i Anakina.

Obdarzy³a zdrajcê spojrzeniem, w którym gniew walczy³ o lep-

sze z nadziej¹, ¿alem i trosk¹.

Terpfen odwróci³ g³owê.

– Nie – oœwiadczy³ stanowczo. – Co siê stanie, je¿eli znów pobu-

dz¹ mnie imperialni oprawcy? Co zrobiê, je¿eli zostanê zmuszony

do dokonania jakiegoœ sabota¿u?

– Bêdê mia³a na ciebie oko – odpar³a ostro Leia. – Chcia³abym

jednak, ¿ebyœ polecia³ ze mn¹ na Kalamar i spotka³ siê z Ackbarem. –

Pomyœla³a o wszystkich cierpieniach, jakie prze¿y³ kalamariañski

background image

94

admira³, wskutek których czu³ siê zmuszony zaszyæ w niedostêp-

nych g³êbinach swojego podwodnego œwiata, ¿eby inni nie musieli

wytykaæ mu jego hañby. – Wyjaœnisz mu, ¿e wypadek, któremu ule-

gliœmy podczas l¹dowania na Vortex, nie wydarzy³ siê z jego winy.

Terpfen z trudem wsta³ z ziemi.

– Pani minister Organa Solo – zacz¹³. Jego g³os brzmia³, jakby

kalamariañski mechanik prze³kn¹³ coœ niesmacznego. – Ja... prze-

praszam.

Leia spojrza³a na niego k¹tem oka, czuj¹c nag³y przyp³yw adre-

naliny, potrzebê jak najszybszego rozpoczêcia akcji, zrobienia

wszystkiego, co mo¿liwe. Chwila wahania mog³a decydowaæ o lo-

sie jej maleñkiego synka.

– Bêdziesz przeprasza³, kiedy to wszystko siê zakoñczy – powie-

dzia³a. – Teraz musisz mi pomóc.

background image

95

„Tysi¹cletni Sokó³” wy³oni³ siê z nadprzestrzeni w pobli¿u miejsca,

w którym znajdowa³ siê kiedyœ system gwiezdny Caridy. Han Solo spo-

laryzowa³ plastalow¹ szybê segmentowanego iluminatora, chc¹c popa-

trzeæ na szcz¹tki, które by³y kiedyœ jasnym s³oñcem i grup¹ planet. Te-

raz jednak widzia³ tylko chmury gazów, rozjarzonych wskutek promie-

niowania, które wyzwoli³ wybuch gwiazdy supernowej. Skala znisz-

czeñ by³a o wiele wiêksza ni¿ wówczas, kiedy wy³oni³ siê z nadprze-

strzeni, by przekonaæ siê, ¿e Alderaan rozpad³ siê na kawa³ki. Dzia³o siê

to w czasach, zanim w ogóle spotka³ Leiê, zanim podj¹³ decyzjê o przy-

³¹czeniu siê do Rebelii, kiedy nawet nie wierzy³ w istnienie Mocy.

Wybuch s³oñca Caridy spowodowa³ roz³o¿enie materii gwiezd-

nej grub¹ warstw¹ wokó³ ekliptyki. Gigantyczne zas³ony k³êbi¹cych

siê gazów wisia³y w przestworzach, jarz¹c siê i b³yskaj¹c od nad-

miaru energii. W przestrzeni przemieszcza³a siê fala uderzeniowa,

która mia³a os³abn¹æ i zanikn¹æ dopiero po up³ywie tysi¹cleci.

Pos³uguj¹c siê czujnikami o du¿ej rozdzielczoœci, Han dostrzeg³

kilka bezkszta³tnych roz¿arzonych bry³ wypalonych na ¿u¿el œwia-

tów, które by³y kiedyœ planetami, najbardziej oddalonymi od s³oñ-

ca. Teraz jarzy³y siê jak wêgle w gasn¹cym ognisku.

Obok Hana siedzia³ Lando Calrissian i tak¿e patrzy³, z ustami

otwartymi ze zdumienia.

– Ch³opie, ten dzieciak naprawdê wie, w jaki sposób wyrz¹dziæ

najwiêcej szkód.

Han kiwn¹³ g³ow¹, czuj¹c, jak zasycha mu w gardle. By³o mu

dziwnie bez Chewbaccy, który zwykle lata³ z nim jako drugi pilot.

R O Z D Z I A £

background image

96

Mia³ nadziejê, ¿e jego kud³aty przyjaciel nie prze¿ywa a¿ tylu przy-

gód podczas swojej wyprawy do Laboratorium Otch³ani.

Zestawy czujników „Soko³a” tylko z trudem dawa³y sobie radê

z pomiarami. W przestworzach wci¹¿ jeszcze pulsowa³o bardzo sil-

ne promieniowanie przenikaj¹ce szcz¹tki caridañskiego systemu. Pro-

mienie Roentgena i gamma atakowa³y ochronne pola frachtowca.

Han nie dostrzega³ jednak ani œladu statku Kypa.

– Jak myœlisz, co bêdziesz móg³ odnaleŸæ poœród tylu szumów

i zak³óceñ? – zapyta³ go Calrissian. – Je¿eli bêdziesz mia³ szczêœcie

i wytrzeszcza³ oczy, mo¿e uda ci siê dostrzec œlad smugi jonów z sil-

ników Pogromcy S³oñc, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkoœciami

podœwietlnymi. Nigdy jednak nie odnajdziesz ¿adnych œladów w sa-

mym œrodku resztek po supernowej. Szanse s¹ jak...

Han przerwa³ mu, unosz¹c rêkê.

– Nigdy nie mów mi o szansach – burkn¹³. – Wiesz, ¿e tak¿e siê

znam na tych sprawach.

– Wiem, wiem – odpar³ Lando, ukazuj¹c w uœmiechu zêby. – A za-

tem co zamierzasz robiæ? Jaki w ogóle sens mia³o przylatywanie do

tego systemu?

Han zacisn¹³ wargi, zastanawiaj¹c siê nad odpowiedzi¹. Wyda-

wa³o mu siê, ¿e jak przyleci do systemu Caridy, odnajdzie tu jakieœ

œlady statku Kypa.

– Chcia³em zobaczyæ to, co i on widzia³ – odrzek³ w koñcu. –

Pragn¹³em odgadn¹æ myœli, jakie mog³y wówczas zalêgn¹æ siê w je-

go g³owie. O czym móg³ w³aœciwie wtedy myœleæ?

– Znasz go lepiej ni¿ ja, ch³opie – stwierdzi³ Lando. – Je¿eli móg³

wznieciæ po¿ogê w Mg³awicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ okrêty admi-

ra³ Daali, a niedawno unicestwi³ planetê z imperialnym wojskowym

oœrodkiem szkoleniowym, dok¹d móg³by polecieæ potem? Pomyœl

sam. Co mo¿e byæ jego nastêpnym celem?

Han wpatrywa³ siê w piek³o, które by³o kiedyœ caridañskim

s³oñcem.

– Je¿eli moim celem by³oby ca³kowite zniszczenie Imperium,

wyrz¹dzenie jak najwiêkszych szkód opanowanym przezeñ œwia-

tom... skierowa³bym siê do...

Odwróci³ siê raptownie i popatrzy³ na Calrissiana.

Ciemnobr¹zowe oczy Landa rozszerzy³y siê ze zdumienia.

– Nie odwa¿y³by siê tam polecieæ! To zbyt niebezpieczne!

– W¹tpiê, czy bezpieczeñstwo ma z tym coœ wspólnego – oœwiad-

czy³ Han.

background image

97

– Pozwól mi zgadn¹æ – rzek³ Lando. – Jako nastêpny cel obra³

œwiaty po³o¿one blisko j¹dra galaktyki, a ty chcesz lecieæ tam, by go

odnaleŸæ.

– Zgad³eœ, ch³opie – stwierdzi³ Han, wystukuj¹c odpowiednie

wspó³rzêdne na klawiaturze nawigacyjnego komputera. Us³ysza³, ¿e

Lando mruczy pod nosem:

– Teraz nigdy nie zd¹¿ê na czas do systemu Kessel.

Po chwili, kiedy otaczaj¹ca ich przestrzeñ siê zakrzywi³a, œwiat³a

odleg³ych gwiazd w iluminatorze przemieni³y siê w ogniste smugi.

„Sokó³” dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Kierowa³ siê w g³¹b ob-

szaru zajêtego przez wroga, w sam œrodek grupy œwiatów, które na-

dal dochowywa³y wiernoœci Imperium.

W samym jasnym sercu galaktyki, gdzie gwiazdy znajduj¹ siê tak

blisko siebie, ¿e ich dok³adne wspó³rzêdne s¹ nieznane, wskrzeszo-

ny Imperator zebra³ si³y, ¿eby przygotowaæ siê do ostatecznej walki.

Kiedy zgin¹³, jego dowódcy i lordowie zaczêli walczyæ miêdzy sob¹

o w³adzê. Nie dysponuj¹c wojskowym geniuszem w rodzaju wiel-

kiego admira³a Thrawna, który móg³y zjednoczyæ pozosta³e woj-

ska, imperialna wojenna machina wycofa³a siê do trudno dostêp-

nych systemów gwiezdnych w pobli¿u j¹dra galaktyki. Imperialni

lordowie pozwolili Nowej Republice lizaæ rany otrzymane w ostat-

nich walkach, a sami zaczêli rywalizowaæ o to, który z nich bêdzie

panowa³ nad przestworzami.

By³o jednak wiadomo, ¿e kiedy któryœ z nich zwyciê¿y w tej ry-

walizacji, wojska imperialne znów stan¹ do walki przeciwko od-

dzia³om Nowej Republiki. Chyba ¿e Kyp Durron wczeœniej znisz-

czy imperialn¹ flotê.

Na skraju przestworzy nale¿¹cych do galaktycznego j¹dra Han

i Lando dostrzegli czerwonego kar³a, który musia³ eksplodowaæ ca³-

kiem niedawno. Niewielkie, blade s³oñce nie zwraca³o niczyjej uwagi,

a poza tym nie mia³o ¿adnych planet, na których istnia³oby jakieœ

¿ycie. Zwiadowcy Nowej Republiki ustalili jednak, ¿e w systemie

tego czerwonego kar³a znajdowa³y siê stocznie, w których konstru-

owano gwiezdne statki. Stwierdzili tak¿e istnienie sk³adów broni i ar-

chiwów, ukrytych g³êboko we wnêtrzach kilku niewielkich planet,

skalistych i nie nadaj¹cych siê do kolonizacji.

Han, który w³aœnie wygl¹da³ przez iluminator, zauwa¿y³, jak ma³a

gwiazda wybucha, choæ w mniej spektakularny sposób ni¿ s³oñce

7 – W³adcy mocy

background image

98

Caridy. Zapewne jej masa by³a zbyt ma³a, nie wystarczaj¹ca do zapo-

cz¹tkowania reakcji ³añcuchowej, gdy¿ czerwony karze³ tylko

zacz¹³ pulsowaæ, ale nie rozjarzy³ siê w ognistej eksplozji. Mimo to

fale uderzeniowe zamieni³y planety, które znajdowa³y siê najbli¿ej,

w chmury py³u i szcz¹tków.

– Zrobi³ to jeszcze raz – odezwa³ siê Han. – Po takich œladach,

jakie pozostawia, nie mo¿na za nim nie trafiæ.

Mru¿¹c oczy, Lando spojrza³ na ekrany skanerów.

– Widzê sylwetki jedenastu gwiezdnych niszczycieli klasy Victo-

ry. Wszystkie statki staraj¹ siê opuœciæ system.

– A to dobre – stwierdzi³ Han. Mia³ doœæ zmartwieñ z Kypem i Po-

gromc¹ S³oñc i nie chcia³ równoczeœnie mieæ do czynienia z ca³¹ flot¹

imperialnych gwiezdnych niszczycieli. – Czy nas zauwa¿y³y?

– Nie s¹dzê. W przestworzach jest wci¹¿ mnóstwo zak³óceñ od

promieniowania uwolnionego podczas tego wybuchu. Wygl¹da mi

na to, ¿e po prostu bior¹ nogi za pas i uciekaj¹.

Han poczu³ nagle, ¿e w jego serce wstêpuje nowa otucha.

– Przypuszczasz, ¿e to sta³o siê niedawno? ¯e to Kyp doprowa-

dzi³ do wybuchu tego kar³a?

– To mo¿liwe.

– Niech bêdzie. W takim razie przygotuj skanery i przeszukaj...

– Ju¿ go mam, ch³opie. Pogromca S³oñc wisi wysoko nad eklipty-

k¹, jakby... wszystko obserwowa³.

– Wytycz kurs – poleci³ Han, prostuj¹c siê w fotelu pilota. – Leci-

my do niego. Ca³a naprzód.

Szarpn¹³ dŸwigniê i silniki „Soko³a” umo¿liwiaj¹ce latanie z prêd-

koœciami podœwietlnymi rozjarzy³y siê oœlepiaj¹c¹ biel¹. Przyspiesze-

nie wcisnê³o plecy Hana i Landa w oparcia foteli, a ich statek zatoczy³

wdziêczny ³uk i skierowa³ siê na wy¿sz¹ orbitê, w stronê migaj¹cego

punkcika na ekranach. Kiedy jednak frachtowiec zmniejszy³ odleg³oœæ

dziel¹c¹ go od Pogromcy S³oñc, ten zacz¹³ siê chy³kiem oddalaæ.

– Zauwa¿y³ nas! – krzykn¹³ Han. – Za nim! Je¿eli przyspieszy do

nadœwietlnej, na pewno go zgubimy.

„Sokó³” wystrzeli³ jak z procy. Han dostrzega³ ju¿ jaskraw¹ plamkê

przesuwaj¹c¹ siê na tle gwiazd przed dziobem jego statku.

– Czy chcesz, ¿ebym skierowa³ energiê do laserów? – odezwa³

siê Calrissian. – Chyba nie bêdziemy do niego strzelali, prawda? Co

zrobisz, je¿eli siê nie zatrzyma?

– Strzelanie nic tu nie da – oœwiadczy³ Han. – Pamiêtaj, ¿e jest

wyposa¿ony w kwantowo-krystaliczny pancerz. – Han uruchomi³

background image

99

komunikator. – Kyp, to ja, Han Solo. Ch³opcze, muszê z tob¹ poroz-

mawiaæ.

W odpowiedzi b³yszcz¹cy okruch zamigota³, kiedy pilot Pogromcy

S³oñc zmieni³ kurs i przyspieszy³.

– Pe³ny ci¹g – rozkaza³ Han. – Ruszamy za nim.

– I tak przekraczamy ju¿ czerwone kreski – stwierdzi³ Lando.

– Wytrzyma – odpar³ zawadiacko Han, a potem ponownie po-

chyli³ siê nad mikrofonem komunikatora. – Hej, Kyp, chocia¿ mnie

wys³uchaj!

Pogromca S³oñc, widoczny za iluminatorem, zatoczy³ ³uk, a po-

tem zacz¹³ siê powiêkszaæ.

– Hmm... Han? – odezwa³ siê Lando. – Chyba siê do nas zbli¿a.

Han czu³ uniesienie na myœl o tym, i¿ Kyp jednak zawróci³, ¿eby

porozmawiaæ.

– Myœlê, ¿e chce nas staranowaæ – zauwa¿y³ niepewnie Calrissian.

Han zamruga³, nie wierz¹c w³asnym oczom. Znów pochyli³ siê

nad mikrofonem.

– Kyp, nie rób tego! – zawo³a³. – Kyp, to ja, Han!

Pogromca S³oñc przemkn¹³ tu¿ obok. W ostatniej chwili zmieni³

kurs, ¿eby wystrzeliæ z obronnych laserów zamontowanych w za³a-

maniach kad³uba. Han us³ysza³ huk trafieñ b³yskawic o kad³ub „So-

ko³a” i upewni³ siê, ¿e nie wyrz¹dzi³y statkowi ¿adnej krzywdy.

– Chcia³ w ten sposób nas ostrzec – stwierdzi³ Lando.

– Ta-a, to z pewnoœci¹ mia³o byæ coœ w rodzaju ostrze¿enia – przy-

zna³ Han. – Kyp, dlaczego nie mia³byœ...

W g³oœniku komunikatora zabrzmia³ wreszcie za³amuj¹cy siê g³os

m³odzieñca.

– Han, daj mi wreszcie spokój. Odleæ. Mam tutaj jeszcze du¿o

pracy.

– Uhm, Kyp... w³aœnie o tym chcia³bym z tob¹ pogadaæ – odrzek³

Han, nie wiedz¹c, co innego powiedzieæ.

Tymczasem Pogromca S³oñc zatoczy³ pêtlê, po czym zacz¹³ siê

znów zbli¿aæ, jakby Kyp chcia³ zaatakowaæ ich po raz drugi. Kie-

dy ma³y statek mia³ przemkn¹æ obok kad³uba, Han chwyci³ za dŸwi-

gniê i zmieni³ kurs „Tysi¹cletniego Soko³a”. Równoczeœnie w³¹-

czy³ generator promienia œci¹gaj¹cego i pochwyci³ œmiercionoœn¹

maszynê.

– Hej, z³apa³em go! – zawo³a³ zdumiony.

Impet Pogromcy S³oñc by³ tak du¿y, ¿e omal nie obróci³ „Soko-

³a” wokó³ osi, ale promieñ œci¹gaj¹cy nie puœci³. Han zwiêkszy³ do-

background image

100

p³yw mocy do generatora i wzmocni³ niewidoczny uchwyt. W re-

zultacie oba statki lecia³y w tej samej odleg³oœci od siebie wysoko

ponad p³aszczyzn¹ orbity czerwonego kar³a, który wci¹¿ pulsowa³.

– No dobrze, Han – odezwa³ siê Kyp. – Je¿eli w³aœnie tego chcesz...

Nie mogê zrobiæ nic, ¿eby ciê powstrzymaæ.

W g³oœniku komunikatora rozleg³ siê trzask i ³¹cznoœæ zosta³a

przerwana.

– Nie podoba mi siê jego ton – zauwa¿y³ Calrissian.

W sterowni „Soko³a” odezwa³ siê znów g³os Kypa.

– Jedna taka rezonansowa torpeda wystarczy, by doprowadziæ do

eksplozji ca³ej gwiazdy. Jestem pewien, ¿e bez trudu poradzi sobie

z tak¹ kup¹ z³omu jak „Sokó³”.

Han popatrzy³ na kszta³t Pogromcy S³oñc, podobny do okruchu

kryszta³u. Toroidalna antena generatora zaczê³a siê jarzyæ; przebie-

ga³y po niej skwiercz¹ce zielone i b³êkitne b³yskawice. Kyp przygo-

towywa³ siê do wystrzelenia jednego z pocisków na odleg³oœæ, która

chyba nie mog³a byæ mniejsza.

– Nie podoba mi siê to wszystko – krêc¹c g³ow¹, oœwiadczy³ Lando.

background image

101

Promienie przedpo³udniowego s³oñca przeœwieca³y przez otwar-

te œwietliki wielkiej komnaty audiencyjnej œwi¹tyni Massassów. Z³o-

ciste s³oneczne strza³y uk³ada³y siê w cêtkowane wzory na g³adkich,

b³yszcz¹cych kamieniach posadzki i odbite od nich, pada³y na ocio-

sane kamienie œciany.

Duch Luke’a Skywalkera, unosz¹c siê tu¿ obok nieruchomego

cia³a, przygl¹da³ siê, jak Cilghal i bliŸniêta ponownie sk³adaj¹ mu

wizytê. Cilghal trzyma³a dzieci za r¹czki i sz³a œrodkiem promena-

dy, stawiaj¹c d³ugie, posuwiste kroki. Tego ranka mia³a na sobie

b³êkitn¹ szatê kalamiariañskiej pani ambasador, a nie ponury p³aszcz

Jedi. Za Kalamariank¹ kroczy³ drêczony wyrzutami sumienia Streen

razem z silnie umiêœnion¹ i gibk¹ Kiran¹ Ti z Dathomiry.

Artoo-Detoo nie oddala³ siê od cia³a Luke’a le¿¹cego na kamien-

nym stole, tocz¹c siê powoli w tê i w tamt¹ stronê jak dobry stra¿-

nik. Po potwornej burzy, która niedawno szala³a w audiencyjnej

sali, ma³y astromechaniczny robot wzi¹³ na siebie obowi¹zki pil-

nowania cia³a mistrza Jedi. Luke czu³ g³êbokie wzruszenie na myœl

o lojalnoœci i przywi¹zaniu robota, chocia¿ nie by³ tym specjalnie

zaskoczony.

BliŸniêta Hana i Leii z szeroko otwartymi oczami wpatrywa³y siê

w jego cia³o, a duch Luke’a têsknie spogl¹da³ na dzieci. Nie mog¹c

siê porozumiewaæ, mia³ wra¿enie, ¿e zosta³ pochwycony w pu³ap-

kê. By³ ciekaw, co zrobi³by Obi-Wan Kenobi, gdyby znalaz³ siê w po-

dobnej sytuacji. Luke nie w¹tpi³, ¿e odpowiedŸ znajdzie w Mocy;

nie wiedzia³ tylko, gdzie i jak powinien jej szukaæ.

R O Z D Z I A £

background image

102

– Widzicie, dzieci? Wujek Luke jest bezpieczny – odezwa³a siê Cil-

ghal. – Uratowaliœmy go poprzedniej nocy. Pomog³a mu wasza mama.

Wszyscy mu pomagaliœmy. Wci¹¿ szukamy sposobu, by go obudziæ.

– Ja nie œpiê! – zawo³a³ oburzony duch Luke’a, chocia¿ wiedzia³,

¿e ¿adna spoœród przyby³ych osób go nie s³yszy. – To ja muszê zna-

leŸæ jakiœ sposób, ¿eby móc siê z wami porozumieæ.

BliŸniêta nie przestawa³y wpatrywaæ siê w nieruchome cia³o le-

¿¹ce na kamiennym stole.

– On nie œpi – oœwiadczy³ nagle Jacen. – Jest tutaj.

Ma³y ch³opczyk przekrzywi³ ciemnow³os¹ g³ówkê i popatrzy³

prosto w oczy ducha Luke’a.

Wstrz¹œniêty Luke odwzajemni³ jego spojrzenie.

– Ty mnie widzisz, Jacenie, prawda? Czy s³yszysz to, co mówiê?

Tym razem i Jacen, i Jaina energicznie kiwnêli g³ówkami.

Cilghal po³o¿y³a d³onie na ramionach dzieci i wywieraj¹c deli-

katny nacisk, skierowa³a je do wyjœcia.

– Oczywiœcie, ¿e jest tutaj – rzek³a.

Czuj¹c, ¿e ogarnia go nadzieja i podniecenie, Luke zacz¹³ siê prze-

mieszczaæ w powietrzu za nimi, ale do kamiennego sto³u podszed³

Streen i upad³ na kolana. By³ tak przygnêbiony i nieszczêœliwy, ¿e

Luke odczu³ jak fizyczny cios fale zak³opotania i bólu, promieniuj¹-

ce od starszego mê¿czyzny.

– Mistrzu Skywalkerze, bardzo ciê przepraszam! – odezwa³ siê

stary pustelnik. – Ws³uchiwa³em siê w niew³aœciwy g³os, jaki poja-

wi³ siê w mojej g³owie. Zosta³em oszukany przez mê¿czyznê spo-

witego ca³unem mroku. Ju¿ nigdy wiêcej to siê nie powtórzy.

Niespodziewanie Streen uniós³ g³owê i popatrzy³ w górê, ale przez

chwilê nie móg³ skupiæ spojrzenia. Przechylaj¹c g³owê z boku na

bok, sprawia³ wra¿enie, jakby dostrzega³ ducha Luke’a.

– Czy ty tak¿e mnie widzisz, Streen? Czy s³yszysz to, co mówiê?

Myœli Luke’a p³ynê³y jak rw¹cy potok. Mistrz Jedi by³ ciekaw,

czy mo¿e odkry³ u siebie nowe umiejêtnoœci.

– W nocy przyszed³ do mnie mê¿czyzna, spowity ca³unem mro-

ku – odezwa³ siê Streen. – Czujê jednak, ¿e i ty jesteœ w mojej g³o-

wie, mistrzu Skywalkerze. Nigdy wiêcej w ciebie nie zw¹tpiê.

Kirana Ti wyci¹gnê³a rêkê i chwyci³a klêcz¹cego Streena za ra-

miê. Myœli Luke’a zaczê³y p³yn¹æ jeszcze szybciej. Exar Kun móg³

porozumiewaæ siê z innymi, chocia¿ tylko w subtelny, cichy sposób –

a teraz Luke zorientowa³ siê, ¿e i on potrafi to samo. Skontaktowa³

siê z bliŸniêtami. Poczu³, ¿e ogarnia go uniesienie.

background image

103

Zacz¹³ gor¹czkowo snuæ plany, widz¹c, jak uczniowie Jedi wy-

chodz¹ z sali audiencyjnej. Teraz móg³ byæ spokojny, ¿e potrafi sie-

bie ocaliæ. Zapewne pomog¹ mu w tym jego uczniowie nale¿¹cy do

nowego pokolenia rycerzy Jedi.

Z kamiennych œcian za jego plecami odezwa³ siê nagle mroczny,

g³os nie z tego œwiata:

– Jakie to wzruszaj¹ce. Twoi niezdarni uczniowie wci¹¿ jeszcze

wyobra¿aj¹ sobie, ¿e zdo³aj¹ ciê ocaliæ... Ja wiem jednak o wiele

wiêcej ni¿ oni. W przeciwieñstwie do twoich nauk, moje nie s¹ po-

dyktowane tchórzostwem.

Luke odwróci³ siê i ujrza³ ducha Exara Kuna, czarnego i chwiej¹-

cego siê jak na wietrze.

– Gantoris by³ mój, ale go zniszczy³em. Kyp Durron nadal s³ucha

moich rozkazów. Streen tak¿e przeszed³ na moj¹ stronê. Wkrótce

i pozostali us³ysz¹ mój g³os. – Uniós³ widmowe rêce. – Wszystkie

kawa³ki ³amig³ówki zaczynaj¹ uk³adaæ siê w logiczn¹ ca³oœæ. Ju¿

nied³ugo wskrzeszê bractwo Sithów, a z pomoc¹ twoich uczniów

Jedi stworzê zal¹¿ek niezwyciê¿onej armii pos³uguj¹cej siê Moc¹

i panuj¹cej nad ni¹.

Luke post¹pi³ kilka kroków w stronê zjawy, wci¹¿ jeszcze nie

wiedz¹c, jak walczyæ z tak nieuchwytnym przeciwnikiem. Exar Kun

rozeœmia³ siê, jakby nagle przyszed³ mu do g³owy jakiœ pomys³.

– Na pocz¹tku przyszed³em do ciebie. Odwiedzi³em ciê we œnie

jako duch twojego upad³ego ojca, Anakina Skywalkera... Mo¿e wiêc

i twoim uczniom powinienem pojawiæ siê jako duch ich mistrza?

Z pewnoœci¹ bêd¹ pos³uszni naukom pradawnych Sithów, je¿eli us³y-

sz¹ je z twoich ust, prawda?

– Nie – odrzek³ Luke.

Sprê¿y³ miêœnie astralnego cia³a i skoczy³ ku dr¿¹cej sylwetce

Lorda Sithów. Okaza³o siê jednak, ¿e chocia¿ iskrz¹ce siê cia³o Lu-

ke’a przesz³o na wylot przez mroczny cieñ, Exar Kun omal nie roz-

wia³ siê jak senna mara.

Kiedy Luke dotkn¹³ cienia Exara Kuna, odniós³ wra¿enie, jakby

jego astralne serce zosta³o przebite przez sopel lodu. Uda³o mu siê

jednak zachowaæ równowagê. Czarny Lord zatoczy³ siê pod kamien-

n¹ œcianê i po chwili zacz¹³ wsi¹kaæ w szczeliny miêdzy kamienia-

mi, by siê ukryæ.

– Ja ju¿ by³em kuszony przez ciemn¹ stronê – odezwa³ siê Luke. –

Przeszed³em przez to i sta³em siê silniejszy. Ty zaœ jesteœ s³aby, Kunie,

poniewa¿ znasz jedynie nauki ciemnej strony. Twoje zrozumienie

background image

104

pewnych spraw niczym nie ró¿ni siê od tego, jakie maj¹ moi ucznio-

wie.

Duch Exara Kuna, zanim znikn¹³ ca³kowicie, wykrzykn¹³ w od-

powiedzi:

– Jeszcze siê przekonasz, który z nas dwóch jest silniejszy!

S³oñce zachodzi³o, kryj¹c siê za ogromn¹ tarcz¹ Yavina. Wschód

jednego z ksiê¿yców sprawi³, ¿e niebosk³on by³ oœwietlony jedynie

pomarañczow¹ ³un¹, promieniuj¹c¹ od gazowego giganta, wskutek

czego ca³a d¿ungla przybra³a z³owieszcz¹, rud¹ barwê.

Ca³e rodziny trajkocz¹cych we³nolamandrów sadowi³y siê na naj-

wy¿szych ga³êziach drzew, szykuj¹c siê do nocnego spoczynku.

W dole, w gêstwinie poszycia, przemyka³y siê drapie¿niki i ofiary,

zajête odwieczn¹ zabaw¹ w chowanego, która mia³a i jednym, i dru-

gim zapewniæ prze¿ycie. Szafirowo-b³êkitne piranio¿uki, rozgl¹da-

j¹c siê w poszukiwaniu ¿eru, przelatywa³y tu¿ nad powierzchniami

leniwie p³yn¹cych strumieni. Inne owady brzêcza³y, œpiewaj¹c mi-

³osne pieœni.

W najmroczniejszych gêstwinach d¿ungli, w jaskiniach, w któ-

rych nie stanê³a ¿adna ludzka stopa, obudzi³y siê nocne lataj¹ce stwo-

rzenia i zaczê³y rozk³adaæ wystrzêpione skrzyd³a do lotu. G³oœno

sycz¹ce, bezmyœlne potwory by³y jednak pos³uszne rozkazom, któ-

re nakazywa³y im lot w stronê wielkiej œwi¹tyni...

Pokonuj¹c opór pr¹dów oziêbiaj¹cego siê powietrza, dziwne stwo-

rzenia unios³y siê ponad d¿unglê. G³oœny ³opot ich wielkich skrzy-

de³ przypomina³ odg³osy uderzeñ mokrych szmat o zimne kamie-

nie. Purpurowa krew pulsuj¹ca w ¿y³ach tych istot, pompowana przez

kruczoczarne serca, kr¹¿y³a szybko, dostarczaj¹c si³ w czasie d³u-

giego lotu.

Z ka¿dego umiêœnionego kad³uba wyrasta³a d³uga, giêtka szyja,

rozdwojona i zakoñczona dwoma ³bami. Stabilnoœæ podczas lotu

zapewnia³ paskudnie wygl¹daj¹cy ogon zakoñczony zagiêtym kol-

cem. Nawet w panuj¹cym pó³mroku by³o widaæ b³yszcz¹ce krople

jadu na czubku kolca. W rdzawobr¹zowym œwietle mo¿na by³o do-

strzec opalizuj¹ce ³uski, pokrywaj¹ce ca³y tu³ów i wygl¹daj¹ce jak

roz¿arzone wêgle. ¯ó³te, ogromne œlepia z szerokimi pionowymi

szczelinami rozgl¹da³y siê na prawo i lewo, wypatruj¹c celu.

By³y to genetyczne dziwol¹gi, wyhodowane przed wieloma laty

za panowania Exara Kuna na Yavinie Cztery. Od stuleci ¿y³y

background image

105

w mrocznych, ociekaj¹cych wod¹ jaskiniach, wydr¹¿onych w naj-

dalszych, niedostêpnych górach. Teraz trzy takie potwory obudzi³y

siê, ¿eby rozszarpaæ cia³o Luke’a Skywalkera.

Lataj¹ce stworzenia dotar³y w koñcu do szeroko otwartych œwie-

tlików w sklepieniu zigguratu. Potê¿nymi szponami, podobnymi do

metalowych, zaczepi³y o kamienie okalaj¹ce ka¿de w¹skie okno, ale

zniszczone przez deszcze i wichury. G³oœno sycz¹c i k³api¹c ostry-

mi zêbami, ka¿dy potwór opuszcza³ i unosi³ oba ³by, spogl¹daj¹c

z nadziej¹ w dó³, na le¿¹ce nieruchomo cia³o ofiary.

W pewnej chwili upiorne stworzenia z³o¿y³y skrzyd³a podobne

do tych, jakie maj¹ nietoperze, przecisnê³y siê przez szczeliny œwie-

tlików i jak mroczne kamienie wpad³y do wnêtrza wielkiej komna-

ty. Lec¹c blisko obok siebie, potwory zatoczy³y kr¹g nad bezbron-

nym cia³em Luke’a. Wyci¹gnê³y d³ugie, ostre szpony...

W pogr¹¿onej w ciemnoœciach komnacie, gdzie le¿a³y uœpione

bliŸniêta, duch Luke’a lœni³ i migota³, ale nie rzuca³ najmniejszego

cienia. Drzwi komnaty by³y otwarte. Po przeciwnej stronie koryta-

rza czuwa³a Cilghal, czymœ zajêta, ale ona nie potrafi³a jeszcze us³y-

szeæ g³osu Luke’a. Móg³ us³yszeæ go ma³y Jacen... a Luke nie mia³

ani chwili do stracenia.

– Jacenie – przemówi³, staraj¹c siê, aby jego st³umiony g³os za-

brzmia³ w g³owie ch³opczyka.

Œpi¹cy ch³opiec niespokojnie siê poruszy³, a Jaina, le¿¹ca na s¹-

siedniej pryczy, westchnê³a przez sen i obróci³a siê na bok.

– Jacenie! – powtórzy³ Luke trochê g³oœniej. – Jaino, obudŸcie

siê, proszê! Potrzebujê was. Tylko wy mo¿ecie mi pomóc.

Ch³opczyk obudzi³ siê i zacz¹³ mrugaæ ciemnymi oczami. Rozej-

rza³ siê po komnacie, ziewn¹³, a potem skupi³ spojrzenie na migotli-

wym duchu mistrza Jedi.

– Wujek Luke? – zapyta³. – Pomóc? Oczywiœcie!

– ObudŸ swoj¹ siostrzyczkê i oboje chodŸcie ze mn¹. Powiedz

jej, by zaczê³a krzyczeæ i obudzi³a w ten sposób uczniów Jedi. Niech

pospiesz¹ do sali audiencyjnej, ale ty musisz pomóc mi ju¿ teraz!

Mo¿e uda ci siê je powstrzymaæ, dopóki nie nadejd¹ inni.

Jacen nie zadawa³ zbêdnych pytañ. W chwili, w której zacz¹³ po-

trz¹saæ Jainê za ramiê, jego siostra w³aœciwie ju¿ nie spa³a. Ona tak-

¿e spostrzeg³a ducha Luke’a, wiêc ch³opczyk potrzebowa³ zaledwie

kilku s³ów, ¿eby wyjaœniæ jej, co powinna zrobiæ.

background image

106

PóŸniej, przebieraj¹c ma³ymi nó¿kami, pospieszy³ d³ugim kory-

tarzem. Duch Luke’a unosi³ siê przed nim, przynaglaj¹c Jacena, aby

szed³ jeszcze szybciej do kabiny turbowindy.

Tymczasem Jaina wpad³a do komnaty Cilghal i krzyknê³a jak

umia³a najg³oœniej:

– Pomocy, pomocy! Wujek Luke potrzebuje naszej pomocy!

Z innych komnat zaczêli wybiegaæ uczniowie Jedi.

Nagle ciszê w wielkiej œwi¹tyni rozdar³o wycie syren alarmowych.

Luke domyœli³ siê, ¿e uruchomi³ je Artoo, wci¹¿ pe³ni¹cy stra¿ obok

kamiennego sto³u na podwy¿szeniu w sali audiencyjnej. Nie wie-

dzia³ jednak, co ma³y astronawigacyjny robot mo¿e zdzia³aæ, by po-

wstrzymaæ skrzydlate potwory wezwane przez Exara Kuna.

W kabinie turbowindy ma³y Jacen zawaha³ siê przez chwilê. Luke

musia³ pokazaæ ch³opcu, który guzik przycisn¹æ.

– Pospiesz siê, Jacenie – przynagli³ ch³opczyka.

Kabina jak pocisk poszybowa³a w górê i wyplu³a ich w ogromnej

komnacie pogr¹¿onej niemal w ca³kowitym mroku.

Na przeciwleg³ym koñcu promenady Artoo jeŸdzi³ w tê i w tamt¹

stronê wzd³u¿ krawêdzi sto³u, wydaj¹c ca³e serie wojowniczo brzmi¹-

cych pisków i œwiergotów. Wyci¹gn¹³ koñcówkê spawalnicz¹ i raz

po raz wypuszcza³ z niej snopy b³êkitnych iskier. Stworzenia podob-

ne do lataj¹cych gadów uskakiwa³y jednak przed nimi, machaj¹c skrzy-

d³ami i podrywaj¹c siê do lotu. Zatacza³y kr¹g czy dwa nad korpusem

niemrawego robota, po czym siada³y znowu. Nie zwraca³y na niego

uwagi. Zapewne nie s¹dzi³y, ¿e mo¿e byæ niebezpieczny.

Kiedy w przestronnej sali rozleg³ siê szmer rozsuwanych drzwi

kabiny turbowindy, dwa potwory poderwa³y siê z podwy¿szenia.

Skrzecz¹c i sycz¹c, zaczê³y pluæ na ma³ego ch³opca, który wy³oni³

siê ze œrodka, ¿eby samotnie stawiæ im czo³o.

Artoo zaœwiergota³ radoœnie, jakby z wdziêcznoœci i za tak¹ po-

moc. W œwi¹tyni nie przestawa³o rozbrzmiewaæ zawodzenie syren

alarmowych.

Tymczasem trzecie stworzenie przycupnê³o na skraju blatu ka-

miennego sto³u, na którym spoczywa³o nieruchome cia³o Luke’a.

Wyci¹gnê³o do przodu d³ug¹ szyjê, pochyli³o oba ³by nad cia³em,

a po chwili wyda³o podwójny skrzek pe³en zdumienia i zaskocze-

nia. Jeden ³eb pochyli³ siê, by wyszarpn¹æ kawa³ tkaniny z p³asz-

cza Luke’a. Wykrzywione w szyderczym grymasie wargi drugiej

paszczy pokryte ³uskami ukaza³y rzêdy po³yskuj¹cych k³ów, ostrych

jak ig³y.

background image

107

– S¹ rozwœcieczone – odezwa³ siê Jacen, jakby ¿ywi³ coœ w rodzaju

empatii wzglêdem stworzeñ. – Wyczuwam w nich... coœ z³ego.

– OdpêdŸ je od mojego cia³a, Jacenie – rzek³ Luke. Zauwa¿y³

kolce jadowe na ogonach potworów, groŸne k³y, ostre pazury... –

Pomó¿ Artoo. Za kilka sekund pojawi¹ siê tu inni.

Nie okazuj¹c ¿adnego strachu, Jacen wyda³ dziki okrzyk i przebie-

raj¹c pulchnymi nó¿kami, jak prawdziwy wojownik puœci³ siê w kie-

runku podwy¿szenia. Zacz¹³ krzyczeæ i wymachiwaæ r¹czkami.

Dwa stworzenia zaskrzecza³y i poderwa³y siê do lotu, ale póŸ-

niej, ³opocz¹c skrzyd³ami, które wygl¹da³y jak skórzane, zaczê³y

pikowaæ w stronê g³ówki ch³opca. Artoo pisn¹³, pragn¹c go ostrzec.

Jacen uchyli³ siê dos³ownie w ostatniej chwili. Stworzenia roz-

ora³y kamienie posadzki ostrymi pazurami, a¿ w powietrze trysnê³y

fontanny iskier. Ch³opczyk jednak nie dawa³ za wygran¹. Zacz¹³

biec w stronê trzeciego potwora, który nadal siedz¹c na stole, po¿¹-

dliwie wpatrywa³ siê w zamkniête, bezbronne powieki mistrza Jedi.

Jacen wbieg³ po rampie na podwy¿szenie. Trzeci gadoptak pode-

rwa³ siê w powietrze. Wymachuj¹c ogonem, zakoñczonym jadowi-

tym kolcem, zacz¹³ groŸnie k³apaæ obiema paszczami, pe³nymi

ostrych, strasznych zêbów.

Nie mog¹c wzi¹æ udzia³u w walce, duch Luke’a towarzyszy³ ch³op-

cu, kiedy ten wbiega³ na podwy¿szenie. Z zaciêtym, zdecydowa-

nym wyrazem twarzy, malec stan¹³ jak wojownik obok cia³a wuja

ogarniêtego niemoc¹. Artoo znieruchomia³ obok niego, nie przesta-

j¹c wypuszczaæ snopów iskier z koñcówki spawalniczej.

W tej samej chwili Luke zorientowa³ siê, co powinien zrobiæ...

o ile by³o to w ogóle mo¿liwe. Nie wiedzia³ tylko, czy potrafi wyko-

rzystaæ swoje umiejêtnoœci w taki sposób. Przecie¿ obok jego cia³a,

odzianego w br¹zowy p³aszcz Jedi, spoczywa³ czarny cylinder, na

którego obudowie znajdowa³o siê kilka guzików.

– Jacenie – odezwa³ siê do ch³opca. – Pos³u¿ siê moim œwietlnym

mieczem.

Trzy lataj¹ce potwory kr¹¿y³y nad kamiennym sto³em. G³oœno

skrzecz¹c, zapewne siê porozumiewa³y, przekazuj¹c sobie instruk-

cje otrzymane od ducha Exara Kuna.

Ma³y ch³opiec nie waha³ siê ani chwili i siêgn¹³ po rêkojeœæ œwietl-

nego miecza. By³a zbyt d³uga, wystawa³a poza jego ma³e palce.

– Nie wiem, jak – odezwa³ siê do Luke’a.

– Poka¿ê ci – obieca³ Luke. – Pozwól, ¿e bêdê twoim przewodni-

kiem. Pozwól, ¿e bêdê w a l c z y ³ zamiast ciebie.

background image

108

Wszystkie gadoptaki wyci¹gnê³y szpony i niespodziewanie za-

nurkowa³y, rzucaj¹c siê na ch³opca. PrzeraŸliwie skrzecz¹c, obraca-

³y na niego ¿ó³te œlepia nabieg³e krwi¹.

Jacen wyci¹gn¹³ rêkê z g³adkim cylindrem w d³oni i przycisn¹³ guzik,

wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. Z g³oœnym buczeniem i sykiem poja-

wi³a siê œmiercionoœna klinga, rozjaœniaj¹c ciemnoœci panuj¹ce w wiel-

kiej komnacie. Ma³y ch³opiec rozstawi³ nogi, uniós³ jarz¹ce siê ostrze

i przygotowa³ siê do obrony cia³a Luke’a Skywalkera, mistrza Jedi.

Cilghal porwa³a Jainê w ramiona i pobieg³a d³ugim korytarzem.

Kiedy by³a w pobli¿u drzwi szybu turbowindy, przy³¹czyli siê do

niej Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i Tionna. Przywo³ali kabinê i do-

stali siê na najwy¿szy poziom œwi¹tyni. Byli gotowi do walki

w obronie mistrza, podobnie jak wówczas, kiedy stawiali czo³o sza-

lej¹cej burzy. Gdy jednak kalamariañska pani ambasador wbieg³a

do ogromnej komnaty audiencyjnej, ujrza³a widok, którego nie spo-

dziewa³a siê zobaczyæ nawet w najbardziej koszmarnych snach.

Ma³y Jacen wyci¹g¹³ zapalony œwietlny miecz i wymachiwa³ nim

z wpraw¹ i wdziêkiem doœwiadczonego szermierza. By³ atakowany

przez trzy potworne stworzenia, które stara³y siê go dosiêgn¹æ kol-

cami ociekaj¹cymi jadem, ostrymi k³ami albo zakrzywionymi pazu-

rami. Jacen jednak tañczy³, wywija³ piruety energetycznym ostrzem,

trzymaj¹c miecz œwietlny w ten sposób, ¿e wydawa³ siê przed³u¿e-

niem jego wyci¹gniêtej rêki. W wielkiej komnacie by³o s³ychaæ po-

mruk i skwierczenie œwietlistej klingi.

Podniecony Artoo przemieszcza³ siê wzd³u¿ przeciwleg³ej kra-

wêdzi sto³u, tocz¹c siê raz w jedn¹, raz w drug¹ stronê. Koñcówk¹

spawalnicz¹ robi³, co móg³, ¿eby odpêdziæ gadoptaki od cia³a mi-

strza Skywalkera. Jacen zaœ nie ustawa³ w walce.

Jedno ze stworzeñ nagle zanurkowa³o z obna¿onymi k³ami, ale

ma³y ch³opiec p³ynnym ruchem miecza odci¹³ mu paskudny ³eb od

szyi. Pozostawi³ jedynie dymi¹cy kikut, bluzgaj¹cy posok¹, a w tym

czasie drugi ³eb dwug³owego potwora usi³owa³ opryskaæ Jacena œli-

n¹. Po chwili upiorne stworzenie runê³o na posadzkê i zaczê³o t³uc

o kamienie skrzyd³ami przypominaj¹cymi skórzane p³achty.

Pozosta³e dwa gadoptaki zaatakowa³y Jacena kolcami, podobny-

mi do takich, jakie maj¹ skorpiony. Ma³y ch³opiec zamachn¹³ siê

jednak œwietlnym mieczem i odci¹³ jeden stercz¹cy kolec, by w na-

stêpnym u³amku sekundy uchyliæ siê przed strumieniem czarnego

background image

109

jadu, który trysn¹³ z odciêtego kikuta. Jadowita ciecz zaczê³a p³on¹æ

i parowaæ na kamieniach posadzki prastarej œwi¹tyni niczym kwas,

wydzielaj¹c k³êby smolistego, purpurowo-szarego dymu.

Oszala³y z bólu potwór, ³opocz¹c skrzyd³ami, poderwa³ siê w po-

wietrze i jak gdyby wini¹c za to lataj¹cego nieco wy¿ej towarzysza,

zwar³ siê z nim w œmiertelnej walce. Zaatakowa³ go szponami, usi-

³uj¹c równoczeœnie dosiêgn¹æ obydwoma kompletami ostrych zê-

bów. Próbowa³ zadaæ cios bezu¿ytecznym kikutem ogona, ale sil-

niejsze stworzenie odpar³o podstêpny atak, zag³êbiaj¹c w cielsku

s³abszego w³asny kolec z jadem. Wypali³o w torsie napastnika czar-

n¹ dziurê, która w miarê jak trucizna przenika³a coraz g³êbiej i g³ê-

biej, zaczê³a dymiæ i g³oœno skwierczeæ.

Silniejszy lataj¹cy gad wpi³ k³y w szyjê napastnika, pokryt¹ ochron-

nymi ³uskami. Kiedy s³abszy potwór przesta³ drgaæ i walczyæ, zwy-

ciêzca rozluŸni³ chwyt szponów. £opocz¹c skrzyd³ami, uniós³ siê w po-

wietrze, pozwalaj¹c, by martwe szcz¹tki z g³uchym hukiem wyl¹do-

wa³y na posadzce. Artoo potoczy³ siê i koñcem wypustki dŸgn¹³ nie-

ruchomego gadoptaka, chc¹c siê upewniæ, ¿e naprawdê nie ¿yje.

Cilghal, Tionna i Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy zamarli na pro-

gu drzwi kabiny turbowindy, z przera¿eniem spogl¹daj¹c na nie-

prawdopodobnie dramatyczn¹ scenê, jaka rozgrywa³a siê przed ich

oczami.

– Musimy mu pomóc – odezwa³ siê Dorsk Osiemdziesi¹ty

Pierwszy.

– W jaki sposób? – zapyta³a Cilghal. – Nie mamy przecie¿ broni. –

Przygl¹da³a siê zaciek³ej walce. – Mo¿e Jacen nie chce, byœmy mu

pomogli.

Jaina szarpnê³a rêkê, uwalniaj¹c j¹ z uœcisku d³oni Cilghal, i za-

czê³a biec promenad¹ o u³amek sekundy wczeœniej ni¿ zrobili to

uczniowie Jedi. Jako pierwsza pospieszy³a jej œladami kalamariañ-

ska pani ambasador.

Tymczasem trzeci lataj¹cy gad, rozwœcieczony atakiem towarzy-

sza, wyda³ g³oœny podwójny skrzek. Ze z³o¿onymi skrzyd³ami za-

nurkowa³, zdecydowany nie daæ siê powstrzymaæ. Jacen cofn¹³ siê

o krok i przygotowa³ do walki. Uniós³ œwietlny miecz i znierucho-

mia³. Trzymaj¹c ostrze pionowo, czeka³ na odpowiedni¹ chwilê.

Zachowuj¹c zimn¹ krew w chwili, gdy stworzenie zaatakowa³o

go k³ami ociekaj¹cymi œlin¹ i wyci¹gniêtymi szponami, Jacen

z wdziêkiem i wpraw¹ zatoczy³ kling¹ niewielki ³uk, doskonale pa-

nuj¹c nad ruchami. Œwietliste ostrze, g³oœno skwiercz¹c, odciê³o oba

background image

110

potworne ³by tu¿ u nasady wspólnej czêœci szyi. Martwe szcz¹tki

gadoptaka, machaj¹c konwulsyjnie skrzyd³ami, runê³y na Jacena,

przewracaj¹c go na posadzkê.

Na pomoc ch³opcu pospieszy³ Artoo, œwiergocz¹c i popiskuj¹c.

– Nic mu nie jest! – zawo³a³a Jaina, która w³aœnie wbiega³a na

podwy¿szenie.

– Jacenie! Jaino! – krzyknê³a Cilghal, kiedy w koñcu uda³o siê

jej dogoniæ dziewczynkê.

Nad zw³okami potwora, przys³aniaj¹cymi cia³o ch³opca, pojawi³

siê nagle koniec ostrza œwietlnego miecza. Ze skwierczeniem, wy-

dzielaj¹c k³êby dymu, rozci¹³ na pó³ paskudnie wygl¹daj¹ce szcz¹t-

ki, spomiêdzy których wy³oni³ siê Jacen. Cilghal pochyli³a siê, ¿eby

pomóc mu wstaæ z kamiennej posadzki.

Zdumiona Jaina odwróci³a siê i zobaczy³a, ¿e pierwsze koszmar-

ne stworzenie, nagle jakby obudzi³o siê do ¿ycia. Poderwa³o siê do

lotu i pa³aj¹c ¿¹dz¹ mordu, zanurkowa³o ku cia³u mistrza Jedi. Nie

zwracaj¹c uwagi na to, ¿e z kikuta pierwszego odciêtego ³ba nadal

s¹czy siê czarna posoka, uczepi³o siê pazurami krawêdzi blatu ka-

miennego sto³u i wymachuj¹c d³ugim ogonem, zakoñczonym jado-

witym kolcem, szykowa³o siê do zadania œmiertelnego ciosu. Nie-

poradnie machaj¹c skrzyd³ami, stara³o siê zachowaæ równowagê,

zapewne chc¹c jak najszybciej rozedrzeæ cia³o Luke’a na strzêpy.

W ostatnim odruchu przekory, a mo¿e pos³uszny woli z³ego du-

cha, kieruj¹cego jego ruchami, ranny gadoptak usi³owa³ dosiêgn¹æ

k³ami bezbronnego gard³a Luke’a.

Jaina by³a jednak szybsza. Skoczy³a i pochwyci³a roz³o¿one skrzy-

d³a lataj¹cego gada, a póŸniej zaczê³a ci¹gn¹æ ku sobie, ile mia³a

si³y. Wykrêcaj¹c siê i k³api¹c zêbami, potwór stara³ siê dostaæ k³ami

r¹czki trzymaj¹ce jego d³ugie skrzyd³a.

W nastêpnej sekundzie Cilghal zacisnê³a mocarne, kalamariañskie d³o-

nie na obu szyjach potwora, a tymczasem maleñka Jaina bez przerwy

ci¹gnê³a jego skrzyd³a ku sobie. Cilghal wyda³a gard³owy pomruk i z³a-

ma³a oba krêgos³upy. Uczyni³a to z tak¹ swobod¹, jakby by³y suchymi

ga³¹zkami. Stworzenie opad³o bez czucia na blat sto³u, nareszcie martwe.

Zadyszana Jaina puœci³a skrzyd³a i zmêczona, kucnê³a obok sto-

³u. Jacen, który w koñcu wsta³, rozgl¹da³ siê, jakby zak³opotany czy

zawstydzony. Niepewnie mruga³ powiekami zaspanych oczu, ale

nagle, wskazuj¹cym palcem, odwa¿nie wy³¹czy³ œwietlny miecz.

Pomruk energetycznego ostrza ucich³ i w wielkiej komnacie audien-

cyjnej zapanowa³a g³ucha cisza.

background image

111

Drzwi kabiny turbowindy znów siê otworzy³y i do sali wbiegli pozo-

stali uczniowie Jedi. Na widok przera¿aj¹cych jatek stanêli jak wryci.

Tionna pierwsza znalaz³a siê na podwy¿szeniu. Jej srebrzyste w³o-

sy powiewa³y za g³ow¹ niczym warkocz komety. Pochyli³a siê nad

cia³em Luke’a i nie kryj¹c obrzydzenia, chwyci³a œcierwo ostatnie-

go gadoptaka, wci¹¿ jeszcze ociekaj¹ce posok¹, œci¹gnê³a je z cia³a

mistrza Jedi i odrzuci³a od siebie jak najdalej mog³a.

Cilghal stanê³a u boku Jacena w tej samej chwili, gdy ch³opczyk

spokojnie k³ad³ rêkojeœæ œwietlnego miecza obok nieruchomego cia³a

Luke’a. Kalamarianka pochwyci³a go w objêcia, przytuli³a, a potem

popatrzy³a na malca z nie ukrywanym podziwem. Zaledwie przed

kilkoma chwilami ten niespe³na trzyletni ch³opczyk walczy³ jak le-

gendarny rycerz umiej¹cy pos³ugiwaæ siê broni¹ Jedi.

Do ch³opca podeszli te¿ pozostali uczniowie Luke’a.

– Walczy³ wcale nie gorzej ni¿ nasz mistrz! – odezwa³ siê Dorsk

Osiemdziesi¹ty Pierwszy. – Gdy na niego patrzy³em, przypomnia³a

mi siê walka mistrza Skywalkera z Gantorisem.

– By³ ze mn¹ wujek Luke – oœwiadczy³ Jacen. – Pokaza³ mi, jak.

On tu jest.

Cilghal zamruga³a powiekami okr¹g³ych, ogromnych oczu.

– Co w³aœciwie chcesz przez to powiedzieæ? – zapyta³a ch³opczy-

ka Tionna.

– Czy teraz te¿ go widzisz? – zainteresowa³ siê Dorsk Osiemdzie-

si¹ty Pierwszy.

– Tak, on jest tutaj – odpar³a Jaina, wyci¹gaj¹c rêkê i przecinaj¹c

ni¹ powietrze. – Mówi, ¿e jest z nas naprawdê dumny.

Zaczê³a chichotaæ. Jacen tak¿e zachichota³, ale sprawia³ wra¿enie

zmêczonego. Jego nocn¹ koszulê szpeci³y ciemne plamy krzepn¹cej

posoki. Bezw³adnie opar³ siê o cia³o Cilghal.

Uczniowie Jedi zaczêli spogl¹daæ po sobie, a potem przenieœli

spojrzenia w powietrze nad cia³em Luke’a, wci¹¿ le¿¹cym na ple-

cach. Artoo zacz¹³ gwizdaæ i pikaæ, jakby nagle czymœ zak³opotany

czy przestraszony.

– Co jeszcze mówi? – zapyta³a Cilghal.

Jacen i Jaina przez chwilê milczeli, jak gdyby ws³uchiwali siê

w g³os wuja.

– Exar Kun – odezwa³ siê w koñcu ch³opiec. – To on jest sprawc¹

wszystkich k³opotów i nieszczêœæ.

– Musicie powstrzymaæ Exara Kuna – doda³a Jaina. – Dopiero

wtedy wujek Luke bêdzie móg³ powróciæ.

background image

112

Leia siedzia³a obok Terpfena, zachowuj¹c niezrêczne milczenie

podczas ca³ej drogi z Yavina Cztery na Kalamar, oblany wodami

oceanów. Równie¿ Terpfen nie odzywa³ siê przez ca³y czas ani s³o-

wem. Siedzia³ z g³ow¹ pochylon¹ nisko nad pulpitem, jakby nie móg³

znieœæ ciê¿aru odpowiedzialnoœci spoczywaj¹cej na jego barkach.

Ma³y statek obni¿a³ lot. Przeci¹³ warstwy sk³êbionych chmur at-

mosfery otaczaj¹cej szafirowo-niebiesk¹ planetê i lecia³ w stronê

jednego ze zniszczonych miast, Reef Home City. Bohatersk¹ odbu-

dow¹ tego miasta kierowa³ admira³ Ackbar. Kiedy myœliwiec wy-

równa³ lot i zacz¹³ szybowaæ nad powierzchni¹ oceanu oœwietlone-

go s³onecznym blaskiem, Leia ujrza³a z³ociste b³yski odbijaj¹ce siê

od grzbietów fal lekko wzburzonego morza.

Ogarnê³o j¹ uczucie dziwnego déjà vu. Przypomnia³a sobie, jak

kiedyœ przyby³a na Kalamar, by z pomoc¹ Cilghal odnaleŸæ Ackba-

ra, który skaza³ siê na dobrowolne wygnanie. Mia³a wra¿enie, jakby

jej ¿ycie zatoczy³o pe³ne ko³o. Tym razem lecia³a jednak w towa-

rzystwie kalamariañskiego zdrajcy, dzia³aj¹cego co prawda pod przy-

musem, ale... Pragnê³a oczyœciæ plamê na honorze admira³a, ale co

jeszcze wa¿niejsze, zamierza³a poprosiæ go o pomoc w wyprawie,

której celem mia³o byæ ocalenie jej synka.

– Kierownictwo odbudowy Reef Home City, tu mówi... – Terp-

fen waha³ siê przez chwilê, ale wzi¹³ siê w garœæ i dokoñczy³: –

pilot statku minister stanu Leii Organy Solo. Musimy porozma-

wiaæ z Ackbarem. Czy macie jak¹œ platformê, na której mogliby-

œmy wyl¹dowaæ?

R O Z D Z I A £

background image

113

Po chwili w kabinie myœliwca odezwa³ siê zdumiony g³os admi-

ra³a.

– Leia przylatuje, ¿eby siê spotkaæ ze mn¹? Powitam j¹ z otwar-

tymi ramionami. – Na sekundê przerwa³, a potem zapyta³: – Terp-

fen, czy to ty?

– Tak jest, panie admirale.

– Tak myœla³em. Rozpozna³em twój g³os. Z przyjemnoœci¹ spot-

kam siê i z Lei¹, i z tob¹.

– Nie jestem tego taki pewien, panie admirale – odpar³ kalama-

riañski mechanik.

– Dlaczego? Czy sta³o siê coœ z³ego? – zainteresowa³ siê Ackbar.

Terpfen zwiesi³ nisko g³owê, pokryt¹ bliznami i szramami, i przez

chwilê zmaga³ siê ze sob¹, nie wiedz¹c, co odpowiedzieæ. Nad mi-

krofonem pochyli³a siê Leia.

– Lepiej bêdzie, je¿eli wyjaœnimy to w cztery oczy... Ackbarze –

odpar³a, a w jej ciep³ym g³osie da³y siê s³yszeæ stanowcze tony. Wci¹¿

czu³a siê doœæ dziwnie, nie u¿ywaj¹c wojskowego stopnia Kalama-

rianina.

Terpfen kiwn¹³ g³ow¹, z wysi³kiem dziêkuj¹c Leii. Obni¿y³ lot

jeszcze bardziej, niemal nurkuj¹c ku powierzchni oceanu, a potem

znów wyrówna³ i zachowuj¹c ostro¿noœæ, zacz¹³ przemykaæ siê nad

falami. Po chwili przed dziobem ukaza³a siê gromada morskich stat-

ków i jakiœ wodny wir, który burzy³ powierzchniê szarob³êkitnej

wody.

Olbrzymie barki, wyposa¿one w potê¿ne dŸwigi, wygl¹daj¹ce jak

¿ywe, organiczne stwory, zapuszcza³y ró¿ne urz¹dzenia w g³¹b wzbu-

rzonej toni. Opas³e, brzuchate statki niczym ogromne meduzy kie-

rowa³y gazy wydechowe potê¿nych silników ku ³opatkom gigan-

tycznych wentylatorów. Nadmuchiwa³y w ten sposób pontony, któ-

re mia³y unieœæ z morskich g³êbin kad³ub uszkodzonego Reef Home

City. By³o to jedno z majestatycznych p³ywaj¹cych miast, zatopio-

ne podczas ostatniego ataku gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali.

Kiedy pojawi³a siê imperialna flota, Leia przebywa³a na Kalama-

rze, próbuj¹c namówiæ Ackbara do powrotu i ponownego objêcia

stanowiska przywódcy floty Nowej Republiki. Eskadrom myœliw-

ców typu TIE uda³o siê jednak zatopiæ Reef Home City i powa¿nie

uszkodziæ kilka innych miast. Ackbar postanowi³ wówczas opuœciæ

swoj¹ samotniê i poprowadzi³ kalamariañskie wojska do zwyciêstwa.

Teraz Leia obserwowa³a bia³¹ pianê, z której wy³ania³ siê kad³ub

miasta. By³o ju¿ widaæ b¹ble powietrza, ukazuj¹ce siê wokó³ cebu-

8 – W³adcy mocy

background image

114

lowatej kopu³y Reef Home City. Na ociekaj¹cej wod¹ powierzchni

pojawi³y siê natychmiast postacie Kalamarian. Tubylcy zaczêli mo-

cowaæ koñce kabli przyczepionych do dŸwigów rozmieszczonych

wokó³ kad³uba na p³ywaj¹cych barkach. Wielkie miechy nie prze-

stawa³y t³oczyæ powietrza do zatopionych pomieszczeñ, wypycha-

j¹c z nich morsk¹ wodê, która poziom po poziomie zala³a ca³¹ me-

tropoliê.

Równie¿ w wodzie roi³o siê mrowie p³ywaj¹cych istot, macko-

g³owych Quarrenów, którzy pracuj¹c na obrze¿ach opuszczonego

miasta, otwierali wodoszczelne grodzie, ³atali pêkniêcia i otwory

w kad³ubie i penetrowali podwodne g³êbie w poszukiwaniu przed-

miotów pozostawionych albo zagubionych przez mieszkañców Reef

Home City.

Kiedy Terpfen ³agodnie osadzi³ statek na ociekaj¹cym wod¹ l¹-

dowisku g³ównej barki z ogromnym dŸwigiem, nad powierzchni¹

faluj¹cej wody zd¹¿y³a pojawiæ siê wiêksza czêœæ kad³uba miasta,

skazanego na zag³adê przez admira³ Daalê.

Leia opuœci³a wnêtrze ma³ego statku. Na chwilê przystanê³a na

metalowej p³ycie l¹dowiska, pragn¹c utrzymaæ równowagê na lek-

ko ko³ysz¹cym siê pok³adzie. Skrzywi³a siê, czuj¹c na twarzy bry-

zgi ch³odnej, s³onej piany, a póŸniej odwróci³a g³owê i postara³a siê

z³apaæ oddech mimo podmuchów silnego wiatru nios¹cego zapach

morskich chwastów, przesycony woni¹ jodu. Spostrzeg³a, ¿e jedna

z sylwetek p³ywaj¹cych w wodzie obok kad³uba miasta uruchomi³a

plecak z odrzutowym silnikiem i zaczê³a oddalaæ siê od miejsca ak-

cji ratunkowej. Po kilku minutach dotar³a do burty barki z dŸwigiem

i rozpoczê³a wspinaczkê po wisz¹cej tam drabince.

Leia rozpozna³a Ackbara, który po kilku chwilach radoœnie ze-

skoczy³ na pok³ad i stan¹³ przed ni¹, ociekaj¹c wod¹. Œci¹gn¹³ z twa-

rzy elastyczn¹, opalizuj¹c¹ b³onê symbionta i g³êboko zaci¹gn¹³ siê

œwie¿ym powietrzem.

– Leio, witam ciê na Kalamarze – odezwa³ siê, wyci¹gaj¹c rêkê,

podobn¹ do szerokiej p³etwy. – Jak widzisz, prace przy wydoby-

ciu Reef Home City z morskich g³êbin postêpuj¹ szybciej ni¿ mo-

gliœmy siê spodziewaæ. Nasze ekipy ju¿ wkrótce przyst¹pi¹ do re-

montu pomieszczeñ, tak ¿e ca³e miasto powinno byæ gotowe do

u¿ytku za kilka miesiêcy. Witam i ciebie, Terpfenie! – doda³ i z ra-

doœci¹, która rani³a serce mechanika, ruszy³ ku niemu, ¿eby po-

rwaæ go w objêcia. Terpfen sta³ jednak nieruchomo, nie potrafi³

wykrztusiæ ani s³owa.

background image

115

Leia czu³a jednak, ¿e nie mo¿e pozwoliæ sobie na grzecznoœci

i zbyt d³ugie powitania.

– Ackbarze – powiedzia³a. – Imperium dowiedzia³o siê o plane-

cie Anoth. Winter i maleñkiemu Anakinowi grozi œmiertelne nie-

bezpieczeñstwo. Musisz natychmiast mnie do nich zabraæ. Jedynie

ty znasz wspó³rzêdne tej planety.

Ackbar cofn¹³ siê, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê z prze¿ytego

wstrz¹su. Terpfen uwolni³ siê z jego objêæ.

– To ja okaza³em siê zdrajc¹, panie admirale – wyzna³ w koñcu. –

Zdradzi³em i pana, i wszystkich innych.

Furgan robi³, co móg³, ¿eby chocia¿ sprawiaæ wra¿enie m¹drego

i niezast¹pionego. Stoj¹c na pok³adzie manewrowym pancernika

„Vendetta”, usi³owa³ kierowaæ ca³¹ akcj¹. Kiedy statek wy³oni³ siê

z nadprzestrzeni w pobli¿u planety Anoth, Caridanin wyprostowa³

siê i rozkaza³:

– W³¹czyæ pola os³on!

– Ju¿ zosta³y w³¹czone, ekscelencjo – odezwa³ siê pu³kownik

Ardax, stoj¹cy na stanowisku dowodzenia.

Ardax by³ ubrany w nienagannie odprasowany oliwkowo-szary

mundur oficera imperialnych si³ gwiezdnych. Jego elementem by³a

oficerska czapka, pewnie osadzona na g³owie, poroœniêtej krótko

ostrzy¿onymi w³osami. Pu³kownik nabra³ g³êboko powietrza, jakby

pragn¹³ w ten sposób zademonstrowaæ, ¿e jest silniej zbudowany

ni¿ Furgan.

W czasie ca³ej podró¿y na Anoth pu³kownik raz po raz irytowa³

ambasadora, samodzielnie podejmuj¹c decyzje i wydaj¹c rozkazy

bez pytania go o zdanie. Furgan mia³ wra¿enie, ¿e oficer jest sta-

nowczo zbyt niezale¿ny. To prawda, ambasador by³ tylko dyrekto-

rem, najwa¿niejszym urzêdnikiem w caridañskiej wojskowej aka-

demii... obecnie by³ej akademii, po zniszczeniu jej przez tego rebe-

lianckiego terrorystê, Kypa Durrona. Nadal jednak czu³ siê najwa¿-

niejsz¹ osob¹ na ca³ym statku i uwa¿a³, ¿e wszyscy powinni liczyæ

siê z jego opiniami.

Wci¹¿ powraca³ myœlami do piek³a, jakie rozpêta³o siê po eksplo-

zji s³oñca Caridy. Nadal w jego uszach brzmia³y rozpaczliwe krzyki

ni¿szych stopniem wojskowych i urzêdników. Myœla³ tak¿e o dro-

gocennym sprzêcie, który musia³ pozostawiæ w akademii. Sny Fur-

gana, pe³ne marzeñ o wskrzeszeniu potêgi Imperium, zamieni³y siê

background image

116

w niewielki punkcik... ale punkcik ten jarzy³ siê jasno niczym œwia-

t³o lasera. Gdyby teraz móg³ tylko dostaæ w swoje rêce dziecko Jedi,

ca³¹ galaktykê o¿ywi³aby nowa nadzieja.

„Vendetta” przeœlizgnê³a siê przez pas niebezpiecznych asteroid

kr¹¿¹cych po orbitach wokó³ Anoth. Sama planeta rozpad³a siê przed

wiekami na trzy czêœci. Dwie najwiêksze skalne bry³y szybowa³y

w przestworzach dosyæ blisko siebie. Bardzo czêsto ociera³y siê jed-

na o drug¹, wskutek czego w rozdzielaj¹cej je przestrzeni powsta-

wa³y gigantyczne wy³adowania elektrostatyczne. W nieco wiêkszej

odleg³oœci kr¹¿y³a trzecia, o wiele mniejsza bezkszta³tna skalna bry³a,

wokó³ której, zw³aszcza nad terenami nizinnymi, mo¿na by³o zna-

leŸæ warstwê atmosfery, nadaj¹cej siê do oddychania. Wszystkie skal-

ne okruchy mia³y za sto albo dwieœcie lat zamieniæ siê w chmury

py³u, ale na razie Anoth mog³a s³u¿yæ jako tajna, nikomu nie znana

baza.

Nieznana a¿ do tej chwili.

– To wszystko wygl¹da raczej na... Ma³e dziecko ma tu dosyæ

surowe warunki – zauwa¿y³ pu³kownik Ardax.

– To w tym celu, ¿eby je uodporniæ – odrzek³ Furgan. – Odpo-

wiedni pocz¹tek rygorystycznego przeszkolenia, jakie bêdzie mu-

sia³o przejœæ, je¿eli ma zostaæ naszym nowym Imperatorem.

– Panie ambasadorze – wysoko unosz¹c brwi, odezwa³ siê pu³-

kownik Ardax. – Czy zna pan dok³adne miejsce, w którym mamy

szukaæ tej rzekomej twierdzy?

Furgan przygryz³ purpurow¹ doln¹ wargê. Szpieg Terpfen do-

starczy³ mu tylko wspó³rzêdne planety w przestworzach, nic wiêcej.

– Nie mo¿e pan siê spodziewaæ, ¿e wykonam za pana ca³¹ pracê,

pu³kowniku – odpar³ szorstko. – Proszê pos³u¿yæ siê skanerami pan-

cernika.

– Rozkaz, ekscelencjo.

Pu³kownik uczyni³ gest w stronê grupy techników czuwaj¹cych

za pulpitami kontrolnymi i pomiarowymi.

– Znajdziemy j¹, panie pu³kowniku – odezwa³ siê kapral, kieruj¹c

szeroko rozstawione oczy na ekran monitora. Widnia³ na nim uprosz-

czony wizerunek wszystkich trzech skalnych bry³ tworz¹cych uk³ad

Anoth. – Niewiele tego jest, a wiêc znalezienie jej nie powinno byæ

bardzo trudne.

Furgan odwróci³ siê i st¹paj¹c jakby kij po³kn¹³, skierowa³ siê

w stronê drzwi klatki turbowindy, znajduj¹cych siê w przeciwleg³ej

œcianie.

background image

117

– Pu³kowniku, zje¿d¿am teraz na dó³, by dokonaæ inspekcji trans-

porterów opancerzonych typu MT-AT – oœwiadczy³. – Mam na-

dziejê, ¿e potrafi pan zapanowaæ nad wszystkim podczas mojej

nieobecnoœci?

– Oczywiœcie, ekscelencjo – odpar³ Ardax, trochê ze zbyt du¿¹

emfaz¹ jak na gust ambasadora.

Kiedy Furgan wstêpowa³ do klatki turbowindy, wyda³o mu siê,

¿e us³ysza³ jak¹œ cierpk¹ uwagê wypowiedzian¹ pó³g³osem przez

kapitana pancernika, ale s³owa zag³uszy³ szum zasuwanych drzwi

kabiny.

Na dole Furgan stwierdzi³, ¿e w hangarach i ³adowniach pancer-

nika wrze jak w ulu. Szturmowcy, odziani w bia³e pancerze, biegali

tu i tam w kilkunastoosobowych grupach, g³oœno ³omocz¹c butami

po metalowej pod³odze. Dzia³aj¹c w poœpiechu, umieszczali w ³a-

downiach transporterów typu MT-AT ró¿ny sprzêt potrzebny w trak-

cie oblê¿enia, a tak¿e karabiny blasterowe i zapasowe pojemniki z ba-

teriami.

Kiedy ambasador Furgan przebywa³ na Caridzie, dosyæ szczegó-

³owo zapoznawa³ siê z postêpami prac projektowych i budow¹ zu-

pe³nie nowych robotów krocz¹cych, zwanych górskimi terenowymi

transporterami opancerzonymi typu MT-AT. Dreszczem rozkoszy

napawa³a go sama myœl o tym, ¿e bêdzie mia³ mo¿liwoœæ stwierdze-

nia, jak sprawuj¹ siê podczas prawdziwej walki. Zamierza³ pozostaæ

na ty³ach oddzia³u szturmowego, tak by ca³y ciê¿ar prze³amania spo-

dziewanej obrony spocz¹³ na barkach doskonale wyæwiczonych sztur-

mowców. Z drugiej strony nie wiedzia³, czym w³aœciwie mia³ siê

przejmowaæ. Jaki opór mogli stawiæ obroñcy jego wojsku?

Furgan przesun¹³ krótkim i grubym palcem po wypolerowanej

os³onie stawu kolanowego najbli¿szego robota krocz¹cego. Maszy-

ny zaprojektowano w tym celu, by mo¿na by³o szturmowaæ niedo-

stêpne górskie twierdze. Przemyœlnie skonstruowane stawy i skom-

plikowane odnó¿a zakoñczone pazurami sprawia³y, ¿e machiny po-

dobne do paj¹ków mog³y wspinaæ siê nawet po pionowych skal-

nych œcianach. Ka¿dy staw zaopatrzono w niewielkie, ale dysponu-

j¹ce du¿¹ moc¹ blasterowe karabiny, których strza³y mog³y przebi-

jaæ nawet grube, piêædziesiêciocentymetrowe zbrojone pancerze. Po

obu bokach ma³ej i nisko zawieszonej transpastalowej kabiny arty-

lerzysty i pilota umieszczono dwa ma³e laserowe dzia³ka, dziêki cze-

mu by³o mo¿liwe prowadzenie ognia do przelatuj¹cych zbyt blisko

myœliwców wroga.

background image

118

Furgan podziwia³ piêkno tej konstrukcji, prostotê wykonania, lœnie-

nie pancerza. Mru¿¹c oczy, zachwyca³ siê niesamowitymi mo¿liwo-

œciami, jakie otwiera³a przed pilotem konstrukcja machiny.

– Coœ fantastycznego – powiedzia³ do siebie.

Szturmowcy, koñcz¹cy przygotowania do akcji, nie zwracali na

niego uwagi.

W ogromnym hangarze pancernika rozleg³ siê nagle g³os pu³kow-

nika Ardaxa.

– Proszê wszystkich o uwagê! Po niewielkich trudnoœciach, jakie

naszym operatorom sprawi³y wy³adowania elektrostatyczne i zak³ó-

cenia spowodowane przez ob³oki zjonizowanych gazów uda³o siê

nam w koñcu odnaleŸæ tajn¹ bazê wroga. Przygotowaæ siê do na-

tychmiastowego startu. Chcê, ¿eby to by³a szybka i skuteczna akcja.

To wszystko.

Ardax wy³¹czy³ mikrofon interkomu.

– S³yszeliœcie rozkaz pu³kownika! – krzykn¹³ Furgan do sztur-

mowców, którzy w³aœnie zajmowali miejsca we wnêtrzach trans-

porterów.

Plan akcji przewidywa³, ¿e wszystkie machiny zostan¹ wystrze-

lone z orbity i pokonaj¹ warstwy atmosfery w ochronnych kokonach

odpornych na dzia³anie wysokiej temperatury, po czym wyl¹duj¹ na

powierzchni, gdzie kokony ulegn¹ rozerwaniu.

Obok Furgana przebieg³ jakiœ ¿o³nierz, aby zaj¹æ miejsce w kabi-

nie najbli¿szego robota krocz¹cego. Niós³ dodatkowy karabin bla-

sterowy i zapasowy pojemnik z bateriami, a tak¿e aparaturê pomia-

row¹ i przenoœne urz¹dzenia do prowadzenia przes³uchañ. Umieœci³

wszystko obok fotela artylerzysty.

– Hej, ty! – zawo³a³ do niego Furgan. – Prze³ó¿ to do luku baga-

¿owego. Lecê z tob¹.

Szturmowiec przez chwilê wpatrywa³ siê w ambasadora, nie mó-

wi¹c ani s³owa i tylko kieruj¹c ku niemu b³yszcz¹ce powierzchnie

czujników optycznych bia³ego he³mu.

– Sier¿ancie, macie jakieœ trudnoœci z wykonaniem tego rozka-

zu? – zapyta³ oschle Furgan.

– Nie, ekscelencjo – zabrzmia³a odpowiedŸ ¿o³nierza w g³oœniku

jego he³mu.

Szturmowiec odwróci³ siê, metodycznie wyj¹³ wszystkie urz¹dze-

nia i pieczo³owicie z³o¿y³ je w ³adowni umieszczonej w dnie kabiny.

Furgan z du¿ym wysi³kiem wspi¹³ siê do transpastalowej bañki

i z westchnieniem opad³ na siedzenie fotela artylerzysty. Wyci¹gn¹³

background image

119

a¿ dwa komplety osobistych sieci ochronnych, którymi otoczy³ ca³e

cia³o, aby upewniæ siê, ¿e nie odniesie ¿adnych obra¿eñ podczas

l¹dowania. Nie zamierza³ triumfalnie kuœtykaæ, kiedy bêdzie wkra-

cza³ do zdobytej twierdzy Rebeliantów. Niecierpliwie czeka³, a¿

pozostali szturmowcy ukoñcz¹ przygotowania, zajm¹ miejsca na

pok³adach transporterów i zapn¹ klamry pasów bezpieczeñstwa.

Kiedy p³yta l¹dowiska nagle usunê³a siê spod ³ap robota krocz¹-

cego, jak drzwi zapadni, Furgan schwyci³ oparcie fotela i wyda³ g³o-

œny okrzyk przera¿enia. Skomplikowana machina niczym wystrze-

lony pocisk pogr¹¿y³a siê w górne warstwy atmosfery. Transporter,

mimo i¿ otoczony ochronnym kokonem, trz¹s³ siê i ko³ysa³, jakby

raz po raz trafiany przez b³yskawice laserowych dzia³ek. Furgan bez

powodzenia usi³owa³ nie jêczeæ i nie wyæ z bólu.

Szturmowiec siedz¹cy na fotelu obok niego nie odezwa³ siê ani

s³owem.

Osobista pokojówka Leii, Winter, przebywaj¹ca w fortecy na

Anoth, popatrzy³a na chronometr, a potem przenios³a spojrzenie na

gaworz¹ce ciemnow³ose dziecko. Nadszed³ czas, by po³o¿yæ ma³e-

go Anakina do ³ó¿ka.

Chocia¿ potrójna planeta mia³a w³asny, specyficzny cykl dni, nocy

i zmierzchów, Winter nalega³a, aby chronometry w fortecy zosta³y

nastawione na standardowy czas, jaki panowa³ na Coruscant. Wi-

doczne za oknami niebo rzadko siê rozjaœnia³o, osi¹gaj¹c co najwy-

¿ej ciemnopurpurow¹ barwê. Dosyæ czêsto przecina³y je jaskrawo-

¿ó³te b³yskawice wy³adowañ elektrostatycznych.

Planetoida by³a dzikim œwiatem, nêkanym przez czêste burze. Z jej

skalistej powierzchni stercza³y kamienne iglice. Na podobieñstwo

gigantycznych katedr wznosi³y siê na wysokoœæ, na której niemal

zanika³a i tak ma³a si³a ci¹¿enia planetoidy. W ich wnêtrzach znaj-

dowa³o siê tysi¹ce mniejszych i wiêkszych jaskiñ, które utworzy³y

siê w ci¹gu wieków, gdy wskutek naprê¿eñ w ska³ach wykruszy³y

siê albo wyparowa³y geologiczne inkluzje. Strzeliste wie¿e by³y

doskona³ymi, bezpiecznymi kryjówkami.

Winter wziê³a maleñstwo na rêce i ko³ysz¹c je, zaczê³a scho-

dziæ w g³¹b fortecy. Sypialnia Anakina, jasno oœwietlona i poma-

lowana w koj¹ce, pastelowe barwy, znajdowa³a siê na jednym z ni¿-

szych poziomów. W powietrzu unosi³y siê tony cichej, dŸwiêcznej

muzyki.

background image

120

Kanciasty android energetyczny typu GNK, podobny do prosto-

pad³oœciennego pude³ka, przemieszcza³ siê od rega³u do rega³u, do-

³adowuj¹c baterie inteligentnych zabawek dziecka.

– Dziêkujê – odezwa³a siê machinalnie Winter do androida, cho-

cia¿ automat zosta³ wyposa¿ony tylko w bardzo prosty interaktyw-

ny program. Android energetyczny wymamrota³ coœ, co mia³o byæ

odpowiedzi¹, a potem przeszed³ do nastêpnego rega³u, powoli sta-

wiaj¹c harmonijkowo sk³adane nogi.

– Dobry wieczór, paniczu Anakinie – odezwa³ siê android opie-

kuñczy, tak¿e czuwaj¹cy w sypialni dziecka. By³ to udoskonalony

automat protokolarny typu TDL. Zosta³ wyposa¿ony w programy

umo¿liwiaj¹ce wykonywanie wiêkszoœci funkcji, jakich mo¿na wy-

magaæ od niani ma³ego dziecka. Modele typu TDL sprzedawano

w wielu miejscach galaktyki jako androidy-niañki. Ich kupcami byli

zapracowani politycy, wojskowi odbywaj¹cy s³u¿bê w gwiezdnych

bazach, a nawet przemytnicy, którzy mieli dzieci, ale czêsto narze-

kali na brak czasu, aby spêdzaæ go z pociechami.

Android typu TDL mia³ b³yszcz¹c¹, srebrzyst¹ pow³okê, dla wy-

gody pozbawion¹ wszelkich ostrych krawêdzi i za³amañ. Poniewa¿

matki i nianie opiekuj¹ce siê ma³ymi dzieæmi powinny mieæ czêsto

wiêcej ni¿ po dwie rêce, konstruktorzy wyposa¿yli automat w dwie

pary górnych koñczyn, w pe³ni funkcjonalnych. Podobnie jak tors,

pokryli je póŸniej syntetycznym cia³em. Zapewne chodzi³o im o to,

¿eby dziecko, trzymane w ramionach automatycznej niañki, odczu-

wa³o mniej wiêcej to samo, co w objêciach matki.

Anakin zaszczebiota³ radoœnie na widok androida, a potem wy-

da³ dŸwiêk przypominaj¹cy jego imiê. Piastunka pog³adzi³a g³ówkê

dziecka i ¿yczy³a mu dobrej nocy.

– Pani Winter, czy ma pani jakieœ specjalne ¿yczenia dotycz¹ce

ko³ysanki albo koj¹cej muzyki z mojego bogatego zestawu? – zapy-

ta³ android.

– Wybierz coœ na chybi³ trafi³ – odpar³a Winter. – Chcê powróciæ

do pokoju operatora. Mam wra¿enie, ¿e... coœ jest nie w porz¹dku.

– Jak pani sobie ¿yczy – odezwa³ siê android-niañka, bior¹c ma-

³ego Anakina w ramiona. – Pomachaj na dobranoc! – Pulchn¹ r¹cz-

k¹ dziecka wykona³ gest oznaczaj¹cy po¿egnanie.

Winter znalaz³a siê pod drzwiami pokoju operatora w tej samej

chwili, kiedy rozdzwoni³y siê dzwonki alarmowe. Wiedzia³a, ¿e ich

dŸwiêk oznacza pojawienie siê nieproszonych goœci. Kobieta zaczê-

³a biec w stronê konsolety, spogl¹daj¹c na wielkie ekrany. By³o wi-

background image

121

daæ na nich panoramy ponurych pustkowi, przekazywane przez ka-

mery, umieszczone w ró¿nych punktach.

Cienk¹ warstwê atmosfery rozdziera³y raz po raz g³oœne grzmoty,

z jakimi doœæ du¿e obiekty l¹dowa³y w niewielkich odleg³oœciach

od siebie. Winter widzia³a, jak ostatnie znieruchomia³y u podnó¿a

najbli¿szej skalnej iglicy.

Natychmiast uruchomi³a automatyczne systemy obronne, a po-

tem w³¹czy³a zasilanie serwomotorów maj¹cych zamkn¹æ masyw-

ne, pancerne wrota. Chodzi³o o to, aby utrudniæ dostêp do wnêtrza

wielkiej groty, w której znajdowa³ siê hangar i magazyny. Ska³y

zadr¿a³y, kiedy z hukiem zatrzasnê³y siê ciê¿kie metalowe skrzyd³a.

Winter ujrza³a na skraju ekranu jakiœ ruch, niemal poza polem wi-

dzenia kamery. Po sekundzie zobaczy³a d³ug¹, metalow¹ koñczynê, która

zgiê³a siê w gigantycznym stawie, a potem unios³a i postawi³a w innym

miejscu ogromn¹ stopê. Stopa by³a wyposa¿ona w pazury, które ude-

rzy³y o skalne pod³o¿e, powoduj¹c ma³e wybuchy, dziêki którym ca³a

konstrukcja mog³a siê przemieszczaæ. W nastêpnej chwili olbrzymia

machina przesunê³a siê i zniknê³a za jakimœ wielkim g³azem.

Wzmocniwszy si³ê g³osu, Winter zaczê³a siê ws³uchiwaæ w skrzy-

pienia i zgrzyty naprê¿anych mechanicznych koñczyn, grubych lin,

kó³ pasowych i silników.

Spiesznie prze³¹czy³a ekran na obraz z innej kamery, umieszczo-

nej na odleg³ej iglicy. Widok, jaki ukaza³ siê oczom kobiety, spra-

wi³, ¿e zamar³a ze zdumienia i trwogi. By³a to niezwyk³a reakcja

u osoby, któr¹ zazwyczaj cechowa³ spokój i opanowanie.

Ujrza³a dymi¹ce kad³uby ochronnych kokonów, porzucone w kil-

ku miejscach u stóp iglicy. Metalowe skorupy pêk³y jak czarne jaja

ogromnych robaków, uwalniaj¹c z wnêtrz mechaniczne monstra –

oœmionogie machiny podobne do olbrzymich paj¹ków.

Ka¿da koñczyna, wyposa¿ona w kilka stawów, mog³a poruszaæ

siê we wszystkie strony niezale¿nie od pozosta³ych. Stopy, zaopa-

trzone w pazury, pomaga³y elipsoidalnej kabinie przemieszczaæ siê

w górzystym terenie i znajdowaæ oparcie w szczelinach miêdzy ska-

³ami. Winter zorientowa³a siê, ¿e machiny bêd¹ mog³y wspinaæ siê

nawet po niemal pionowym zboczu wie¿y, w której ukrywa³a siê

z ma³ym Anakinem.

Osiem imperialnych robotów krocz¹cych zgromadzi³o siê u pod-

nó¿a iglicy. Ra¿¹c skalne zbocza nawa³nic¹ jaskrawozielonych b³y-

skawic, szuka³o s³abego punktu fortecy, by przedostaæ siê do œrodka.

background image

122

Uczniowie Jedi zgromadzili siê w opuszczonym, zakurzonym

pomieszczeniu wielkiej œwi¹tyni, pe³ni¹cym kiedyœ funkcjê oœrodka

dowodzenia. Wybrali je jako najodpowiedniejsze miejsce, w któ-

rym mogliby uk³adaæ plany walki z Exarem Kunem.

Wielka sala, znajduj¹ca siê na trzecim poziomie prastarego zig-

guratu, by³a kiedyœ sercem dawnej bazy Sojuszu Rebeliantów. To

w³aœnie tu genialny taktyk, genera³ Jan Dodonna, planowa³ atak wy-

mierzony przeciwko pierwszej GwieŸdzie Œmierci.

Cilghal i pozostali uczniowie uprz¹tnêli wiêkszoœæ œmieci, jakie

nazbiera³y siê w ci¹gu dziesiêciu lat od czasu, kiedy Rebelianci opu-

œcili niepotrzebn¹ bazê. Wielobarwne œwiate³ka wci¹¿ mruga³y na

kontrolnych pulpitach kilku zestawów czujników, które nadal funk-

cjonowa³y pomimo up³ywu tak d³ugiego czasu. Zabrudzone, a cza-

sami i popêkane p³yty czo³owe kontrolnych monitorów odbija³y

œwiat³o migocz¹cych lampek. Na pokrytej kurzem powierzchni wiel-

kiej taktycznej gwiezdnej mapy by³o widaæ zatarte œlady ³ap jakie-

goœ niewielkiego gada, na które na³o¿y³y siê tropy znacznie wiêk-

szych ³ap, zaopatrzonych w pazury. Widocznie drapie¿nik goni³ nie-

szczêsn¹ ofiarê.

Centrum dowodzenia, chronione przez grube kamienne œciany,

nie mia³o ¿adnych œwietlików ani okien, przez które móg³by wpa-

daæ blask s³oñca. Niedawno odnowione panele jarzeniowe, roz-

mieszczone w k¹tach pomieszczenia, sprawia³y, ¿e salê zalewa³y

potoki jasnego œwiat³a, ale zarazem podkreœla³y kryj¹ce siê tu i ów-

dzie cienie.

R O Z D Z I A £

!

background image

123

Cilghal spojrza³a na pozosta³ych uczniów Jedi. By³o ich wszyst-

kich dwanaœcioro, tuzin najlepszych... ale teraz niezdecydowanych

i przera¿onych, nie przygotowanych do walki z wrogiem, któremu

musieli stawiæ czo³o.

Niektórzy, jak Kirana Ti, Kam Solusar i, co najdziwniejsze, Streen,

na wieœæ o pojawieniu siê ducha zmar³ego przed tysi¹cleciami Lor-

da Sithów byli oburzeni. Innych, do których nale¿a³ przede wszyst-

kim Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ogarnê³a niewyt³umaczalna

trwoga. Zapewne obawiali siê walki z mroczn¹ moc¹, której potêga

wystarczy³a, ¿eby wypaczyæ charaktery najlepszych uczniów, a na-

wet pokonaæ mistrza Skywalkera. Cilghal tak¿e obawia³a siê tej walki,

ale przysiêg³a sobie, ¿e zrobi wszystko, co bêdzie w jej mocy, aby

pokonaæ straszliwego wroga.

– A co bêdzie, je¿eli Exar Kun pozna nasze plany? – zapyta³ Dorsk

Osiemdziesi¹ty Pierwszy. Przekrzywi³ g³owê, tak ¿e œwiat³o jarze-

niowych paneli odbi³o siê od ga³ek wielkich oczu. – Nawet teraz

mo¿e nas pods³uchiwaæ! – Podniós³ g³os niemal do krzyku, a z pa-

nicznego strachu jego ¿ó³tooliwkowa skóra pokry³a siê cêtkami.

– Mê¿czyzna spowity ca³unem mroku mo¿e byæ wszêdzie – ode-

zwa³ siê Streen.

Przestêpowa³ nerwowo z nogi na nogê i rozgl¹da³ siê po k¹tach

sali, jakby siê ba³, ¿e go ktoœ obserwuje.

– Nie mamy innego miejsca, dok¹d moglibyœmy pójœæ – stwierdzi³a

Cilghal. – Je¿eli Exar Kun odnajdzie nas tutaj, równie ³atwo mo¿e szpie-

gowaæ nas w ka¿dym innym pomieszczeniu. Musimy opracowaæ plan

walki przy za³o¿eniu, ¿e mimo to bêdziemy mogli go pokonaæ.

Powiod³a spojrzeniem po twarzach pozosta³ych uczniów. Kiedyœ

bardzo d³ugo æwiczy³a swoje oratorskie umiejêtnoœci, z których jako

kalamariañska pani ambasador bardzo czêsto korzysta³a. W prze-

sz³oœci wielokrotnie u¿ywa³a g³osu i rozumu z po¿ytkiem dla innych

i zamierza³a pos³u¿yæ siê nimi tak¿e dla dobra uczniów Jedi.

– Musimy rozwi¹zaæ naprawdê powa¿ny problem – ci¹gnê³a po

krótkiej chwili. – Nie mo¿emy dopuœciæ, ¿eby wyobraŸnia przyspa-

rza³a nam innych, jeszcze trudniejszych.

Pozostali uczniowie mruknêli na znak, ¿e podzielaj¹ jej zdanie.

– Tionno – rzek³a Cilghal. – Du¿a czêœæ naszego planu zale¿y od

tego, jak dobrze znasz historiê i nauki staro¿ytnych Jedi. Powiedz

nam wszystko, co wiesz o Exarze Kunie.

Tionna wyprostowa³a siê na koœlawym, niewygodnym krzeœle

stoj¹cym obok jednej z rozsypuj¹cych siê taktycznych konsolet. Na

background image

124

kolanach trzyma³a dwukomorowy muzyczny instrument, na którym

bardzo czêsto grywa³a ballady ka¿demu, kto chcia³ ich pos³uchaæ.

Dysponowa³a tylko bardzo niewielkimi umiejêtnoœciami Jedi.

Mistrz Skywalker powiedzia³ jej to bardzo jasno, ale mimo to kobie-

ta nie zrezygnowa³a z zamiaru zostania cz³onkini¹ nowego zakonu

rycerzy. Oczarowana legendami o czynach i s³awie dawnych Jedi,

podró¿owa³a od jednego systemu gwiezdnego do drugiego, zapo-

znaj¹c siê z pradawnymi historiami i opowieœciami. Pozna³a w ten

sposób mnóstwo legend, jakie opowiadano przez tysi¹ce lat, zanim

nasta³y mroczne czasy.

Najcenniejszym skarbem by³ holocron Jedi i Tionna spêdzi³a wiele

godzin, studiuj¹c informacje zapisane w jego wnêtrzu. Wielokrot-

nie s³ucha³a dawno zapomnianych legend, chciwie ch³on¹c ka¿d¹,

i zapamiêtuj¹c wszystkie szczegó³y. Holocron zosta³ jednak znisz-

czony, kiedy mistrz Skywalker rozmawia³ z symulowanym wize-

runkiem Vodo-Sioska Baasa, pradawnego mistrza Jedi. Chcia³, aby

stra¿nik holocronu opowiedzia³ mu o swoim uczniu, Exarze Kunie,

który powzi¹³ zamiar odrodzenia bractwa Sithów.

Tionna potrz¹snê³a g³ow¹, a¿ na plecach zadr¿a³y jej d³ugie sre-

brzyste w³osy, a potem skierowa³a na uczniów Jedi oczy o barwie

macicy per³owej. Jej cienkie i blade wargi sprawia³y wra¿enie, jak-

by wskutek silnych emocji nie by³y ukrwione.

– Bardzo trudno znaleŸæ legendy z czasów wielkiej wojny Sithów,

które da³yby siê zweryfikowaæ. To wszystko dzia³o siê przecie¿ przez

czterema tysi¹cleciami. W czasie wojny wiele rzeczy uleg³o znisz-

czeniu, a poza tym pradawni rycerze Jedi wstydzili siê, ¿e zawiedli

i nie uchronili galaktyki od wszystkich nieszczêœæ. Wiele legend i po-

dañ uleg³o zniekszta³ceniu, ale myœlê, ¿e z kawa³ków, które odnala-

z³am tu i tam, uda mi siê odtworzyæ ca³oœæ.

Prze³knê³a œlinê i ci¹gnê³a:

– Wygl¹da na to, ¿e Exar Kun zbudowa³ najwa¿niejsz¹ fortecê

w³aœnie tu, na tym ma³ym ksiê¿ycu, poroœniêtym gêst¹ d¿ungl¹.

Uczyni³ niewolników ze wszystkich Massassów i rozkaza³ im, by

wznosili te œwi¹tynie, których celem by³o skupianie jego mocy

i umacnianie w³adzy.

Rozejrza³a siê po twarzach pozosta³ych uczniów Jedi.

– Je¿eli mam byæ szczera, nasze spotkanie przypomina mi posie-

dzenie wielkiej rady na Denebie. Podobnie jak teraz, spotka³a siê

wówczas wiêkszoœæ pradawnych rycerzy Jedi, aby zastanowiæ siê

nad taktyk¹ walki z ciemn¹ fal¹, która zaczyna³a zalewaæ galaktykê.

background image

125

Mistrz Vodo-Siosk Baas, który by³ nauczycielem Exara Kuna, zgi-

n¹³ mêczeñsk¹ œmierci¹, gdy próbowa³ nawróciæ swojego ucznia na

jasn¹ stronê. Kiedy misja Vodo-Sioska zakoñczy³a siê niepowodze-

niem, inni rycerze Jedi po³¹czyli si³y, by wyzwoliæ potêgê, jakiej nie

osi¹gniêto nigdy przedtem.

Chocia¿ Kun dysponowa³ ogromn¹ si³¹, wygl¹da na to, ¿e klu-

czem... – Tionna poklepa³a b³yszcz¹cym paznokciem bok pud³a in-

strumentu – kluczem do sukcesu by³ fakt, i¿ rycerze Jedi po³¹czyli

si³y. Walczyli razem jako zgrana grupa, a ich umiejêtnoœci uzupe-

³nia³y siê jak w ³amig³ówce, jak elementy znacznie wiêkszej maszy-

ny, która sw¹ si³ê czerpa³a w³aœnie z Mocy.

Informacje, jakie znalaz³am na ten temat, s¹ tylko wyrywkowe,

ale wydaje mi siê, ¿e w koñcowej bitwie zjednoczone si³y rycerzy

Jedi zniszczy³y wiêksz¹ czêœæ d¿ungli porastaj¹cej powierzchniê

Yavina. Usi³uj¹c pokonaæ Exara Kuna, rycerze spustoszyli w³aœci-

wie niemal ca³y ksiê¿yc. Kun walczy³ z nimi, ale w ostatnim akcie

rozpaczy unicestwi³ wszystkich massasskich niewolników, odbiera-

j¹c im Moc i si³y. Pradawni rycerze Jedi odnieœli sukces, a tak¿e

zburzyli wiêkszoœæ budowli wzniesionych przez Kuna, ale Lord Si-

thów jakimœ tylko sobie znanym sposobem ocali³ ducha, zamykaj¹c

go w murach tej œwi¹tyni. I pozostawa³ w takim stanie przez te

wszystkie lata.

– Musimy zatem dokoñczyæ to, co zaczêli tamci rycerze – ode-

zwa³a siê Kirana Ti, odsuwaj¹c krzes³o i wstaj¹c od sto³u. Nie roz-

stawa³a siê teraz z osobistym pancerzem z jaszczurczej skóry. Nie

chcia³a, ¿eby p³aszcz Jedi krêpowa³ jej ruchy. Czu³a, ¿e w ka¿dej

chwili musi byæ gotowa do walki.

– Zgadzam siê – rzek³ Kam Solusar. Na jego wymizerowanej twa-

rzy malowa³ siê taki wyraz, jakby mê¿czyzna zapomnia³, ¿e kiedy-

kolwiek siê uœmiecha³.

– Ale jak? – zapyta³ Streen. – Tysi¹com rycerzy Jedi nie uda³o siê

pokonaæ mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nas jest tylko dwa-

naœcioro.

– To prawda – odezwa³a siê znów Kirana Ti. – Tym razem jednak

Exar Kun nie dysponuje niewolnikami, z których móg³by wyssaæ

wszystkie si³y. Nie mo¿e liczyæ na nikogo oprócz siebie. Poza tym

ju¿ raz zosta³ pokonany – i wie o tym.

– A w dodatku – wtr¹ci³a siê Cilghal, pokazuj¹c gestem pozosta-

³ych uczniów siedz¹cych wokó³ sto³u – my wszyscy od pocz¹tku

uczyliœmy siê i æwiczyliœmy razem. Mistrz Skywalker pragn¹³, by-

background image

126

œmy zawsze byli zgran¹ grup¹. Leia nazwa³a nas kiedyœ w³adcami

Mocy... musimy wiêc zrobiæ wszystko, by siê w nich przemieniæ.

Migotliwy duch Luke’a Skywalkera sta³ na samym szczycie wiel-

kiej œwi¹tyni, ale nie móg³ czuæ podmuchów ch³odnego wieczorne-

go wiatru. Ogromna pomarañczowa tarcza gazowego giganta za-

chodzi³a, oœwietlaj¹c d¿unglê w dole rdzawoczerwon¹ poœwiat¹.

Luke obserwowa³, jak z koron drzew poderwa³o siê do lotu stado

ma³ych stworzeñ, podobnych do nietoperzy. Zatoczy³y kr¹g nad drze-

wami, zapewne wypatruj¹c nocnych owadów, w³aœnie budz¹cych

siê do ¿ycia.

Luke przypomnia³ sobie nocny koszmar, w którym Exar Kun pod

postaci¹ jego ojca, Anakina Skywalkera, zachêca³ go do zaintereso-

wania siê naukami ciemnej strony. Oczami wyobraŸni ujrza³ umê-

czonych massasskich niewolników wznosz¹cych gigantyczne œwi¹-

tynie, przy których budowie wielu straci³o ¿ycie. Luke odrzuci³ pro-

pozycjê nocnej zjawy, ale nie doœæ szybko zareagowa³ na otrzyma-

ne od niej ostrze¿enie.

Odwróci³ siê nagle i na tle drzew w d¿ungli zobaczy³ sylwetkê

Exara Kuna odzianego w czarny p³aszcz z kapturem. Widok ten jed-

nak przesta³ go przera¿aæ.

– Z ka¿dym dniem stajesz siê coraz œmielszy, Exarze Kunie – po-

wiedzia³. – Bez przerwy mi siê pokazujesz. Nawet teraz, kiedy wal¹

siê w gruzy wszystkie twoje plany, by zniszczyæ moje cia³o.

W chwili spokoju, jaka nast¹pi³a po odparciu ataku gadoptaków,

duch Luke’a przygl¹da³ siê, jak Cilghal opatruje niegroŸne rany,

odniesione przez jego cia³o. Obserwowa³, jak Kalamarianka staran-

nie przemywa je i banda¿uje. Wyczuwa³ promieniuj¹c¹ od niej em-

patiê. Czu³ j¹ od pierwszych chwil, kiedy Cilghal przyby³a do jego

akademii. Kalamariañska pani ambasador by³a doskona³¹ uzdrowi-

cielk¹ Jedi.

Odezwa³a siê wówczas do ducha Luke’a, choæ nie mog³a go ni-

gdzie dostrzec:

– Zrobimy wszystko, co bêdziemy mogli, mistrzu Skywalkerze.

Proszê ciê, nie traæ w nas wiary.

Rzeczywiœcie, Luke nie przestawa³ pok³adaæ wiary w swoich

uczniach. Czu³, ¿e w³aœnie dziêki temu mo¿e bez obaw rozmawiaæ

z Exarem Kunem na wierzcho³ku œwi¹tyni, gdzie ju¿ raz zosta³ po-

konany przez Lorda Sithów i Kypa Durrona.

background image

127

– Do tej pory tylko z tob¹ igra³em – odezwa³ siê Kun, wykonuj¹c

lekcewa¿¹cy gest widmow¹ rêk¹. – B¹dŸ pewien, ¿e nic nie jest w sta-

nie pokrzy¿owaæ moich planów. Niektórzy twoi uczniowie s¹ ju¿

teraz w mojej mocy. Pozostali znajd¹ siê ju¿ nied³ugo.

– Nie s¹dzê – odpar³ Luke, czuj¹c nag³y przyp³yw pewnoœci sie-

bie. – Mo¿liwe, ¿e poka¿esz im drogê wiod¹c¹ do s³awy, ale za two-

je sztuczki trzeba p³aciæ wysok¹ cenê. Tymczasem ja nauczy³em ich

cierpliwoœci i pracowitoœci, a tak¿e wiary we w³asne si³y. Podczas

gdy ty, Exarze Kunie, dajesz im jarmarczn¹ magiê, ja da³em im praw-

dziw¹ si³ê i wyjaœni³em im znaczenie Mocy.

– Czy myœlisz, ¿e nie znam œmiechu wartych planów, jakie uk³a-

daj¹, by mnie zniszczyæ? – rozeœmia³ siê duch Kuna. Mroczna zjawa

Czarnego Lorda z ka¿d¹ chwil¹ che³pi³a siê coraz bardziej, stara³a

siê przestraszyæ Luke’a. Mo¿liwe, ¿e zaczyna³a siê czuæ coraz mniej

pewnie.

– To nie ma znaczenia – odpar³ Skywalker. – I tak ciê pokonaj¹.

Twoja wyimaginowana potêga jest twoj¹ najwiêksz¹ s³aboœci¹, Exa-

rze Kunie.

– A twoj¹ jest wiara w twoich przyjació³! – odci¹³ siê duch Kuna.

Luke rozeœmia³ siê beztrosko, czuj¹c, ¿e jego si³y i zdecydowanie

rosn¹ z minuty na minutê.

– S³ysza³em ju¿ od ciebie te przechwa³ki – powiedzia³. – Twoje

plany zosta³y pokrzy¿owane wtedy i zostan¹ udaremnione teraz.

Czarna sylwetka Exara Kuna zadr¿a³a, jakby powia³ silniejszy

podmuch wiatru. Kiedy cieñ rozmywa³ siê i znika³, Luke us³ysza³

jego ostatnie s³owa:

– Jeszcze siê przekonamy!

background image

128

Han Solo czu³ na czole kropelki potu. Siedz¹c w sterowni „Ty-

si¹cletniego Soko³a”, nie odrywa³ spojrzenia od iluminatora. Kyp

Durron, pilotuj¹cy Pogromcê S³oñc, przekazywa³ coraz wiêksz¹ moc

do anteny generatora rezonansowych torped, które mog³y wywo³y-

waæ wybuchy gwiazd supernowych.

Solo uderzy³ piêœci¹ w pulpit konsolety.

– Zaczekaj, ch³opcze! – krzykn¹³. – Wstrzymaj siê na chwilê!

Myœla³em, ¿e jesteœ moim przyjacielem.

– Gdybyœ t y by³ moim przyjacielem – zabrzmia³ w sterowni chra-

pliwy g³os Kypa – nie stara³byœ siê mnie powstrzymaæ. Wiesz, jak¹

krzywdê wyrz¹dzi³o Imperium mnie i mojej rodzinie. Niedawno

skrzywdzi³o mnie jeszcze bardziej. Ok³ama³o mnie po raz ostatni...

a teraz nawet mój brat nie ¿yje.

Lando Calrissian, siedz¹cy na fotelu drugiego pilota, nagle zain-

teresowa³ siê przyciskami i dŸwigniami. Jego wielkie oczy kierowa-

³y siê to na ten, to na tamten przyrz¹d. Po chwili odwróci³ siê do

Hana i zacz¹³ gor¹czkowo wymachiwaæ rêkami, daj¹c mu znaki, ¿eby

wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.

– Pos³uchaj, ch³opie – szepn¹³, kiedy Han spe³ni³ jego proœbê. –

Pamiêtasz, jak ty i Kyp porwaliœcie Pogromcê S³oñc z Laborato-

rium Otch³ani? Luke i ja czekaliœmy wówczas, ¿eby was pochwy-

ciæ.

Han kiwn¹³ g³ow¹, chocia¿ nie wiedzia³, do czego Calrissian

zmierza.

– Jasne.

R O Z D Z I A £

"

background image

129

– A pamiêtasz, jak sprzêgnêliœmy wówczas pamiêci nawigacyj-

nych komputerów, poniewa¿ aparatura „Soko³a” nie dzia³a³a? –

Uniós³ brwi i zacz¹³ mówiæ bardzo powoli, cedz¹c s³owa. – Pos³u-

chaj... przecie¿ mamy wci¹¿ w pamiêci kody kontrolne Pogromcy!

Nagle Han zrozumia³, o co chodzi przyjacielowi.

– Masz je, ale jak mo¿esz je wykorzystaæ? – zapyta³. – Nie znasz

przecie¿ systemów kontrolnych tamtego statku!

– Chyba nie mamy wyboru, staruszku, prawda?

– No dobrze – odezwa³ siê Han tak¿e szeptem, chocia¿ wcale nie

by³o to konieczne, zwa¿ywszy na fakt, ¿e mikrofon pozostawa³

wy³¹czony. – Ja spróbujê go zagadaæ, a ty przejmij kontrolê nad Po-

gromc¹.

Lando zmarszczy³ sceptycznie brwi, ale z now¹ nadziej¹ pochyli³

siê nad klawiatur¹.

Han pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, ponownie w³¹czaj¹c zasilanie mi-

krofonu.

– Kyp, czy pamiêtasz, jak zje¿d¿aliœmy na turbonartach w podbie-

gunowych rejonach Coruscant? Pomkn¹³eœ wówczas pierwszy nie-

bezpiecznym szlakiem, a ja pogoni³em za tob¹ w obawie, ¿eby nie

sta³o ci siê coœ z³ego. Myœla³em, ¿e mo¿esz siê wywróciæ. Pamiêtasz?

Kyp nie odpowiedzia³, ale Han domyœli³ siê, ¿e jego uwaga by³a celna.

– Pos³uchaj, ch³opcze, kto wyci¹gn¹³ ciê z kopalni na Kessel? –

ci¹gn¹³. – Kto uwolni³ ciê z celi œmierci na pok³adzie „Gorgony”?

Kto lecia³ u twojego boku, kiedy ucieka³eœ z Laboratorium Otch³a-

ni? Kto obieca³ zrobiæ wszystko, co mo¿e, ¿ebyœ znów móg³ cieszyæ

siê ¿yciem po tylu latach cierpieñ i wyrzeczeñ?

– Nic z tego... nie wysz³o – zacinaj¹c siê, odpar³ ochryple Kyp.

– Dlaczego, ch³opcze? Czy sta³o siê coœ z³ego? Co zdarzy³o siê na

Yavinie Cztery? Wiem, ¿e ty i Luke mieliœcie drobn¹ sprzeczkê...

– To nie mia³o nic wspólnego z Lukiem Skywalkerem – przerwa³

Kyp tak nagle, ¿e Han zorientowa³ siê, i¿ m³odzieniec nie mówi praw-

dy. – Tam, na ksiê¿ycu Yavina, dowiedzia³em siê rzeczy, których

mistrz Skywalker nigdy by mi nie powiedzia³. Dowiedzia³em siê,

jak byæ silny. Nauczy³em siê, jak walczyæ z Imperium, jak uczyniæ

groŸn¹ broñ z w³asnego gniewu.

– Pos³uchaj mnie, ch³opcze – odpar³ Han. – Nie twierdzê, ¿e wiem

wszystko na temat Mocy. Prawdê mówi¹c, powiedzia³em kiedyœ, ¿e

uwa¿am j¹ za coœ w rodzaju czarów czy religijnego hokus-pokus.

Wiem jednak, ¿e to, co mówisz, brzmi zupe³nie, jakbyœ przeszed³ na

ciemn¹ stronê.

9 – W³adcy mocy

background image

130

Po d³ugiej ciszy Kyp odrzek³:

– Han... ja...

– Mam! – szepn¹³ nagle Lando.

Han kiwn¹³ g³ow¹ na znak zgody, a Calrissian wystuka³ na kla-

wiaturze odpowiedni kod kontrolny.

Kiedy polecenie przejêcia kontroli nad Pogromc¹ zosta³o przeka-

zane na niewielk¹ odleg³oœæ dziel¹c¹ oba statki, na pulpicie sterow-

niczym „Soko³a” zaczê³y nerwowo mrugaæ ró¿nokolorowe lampki.

W ciemnoœciach przestworzy, rozjaœnianych jedynie przez poœwia-

tê gasn¹cego czerwonego kar³a, by³o widaæ, jak systemy kontrolne

Pogromcy S³oñc po kolei trac¹ moc i zamieraj¹. Najpierw zgas³o

oœwietlenie kabiny pilota, póŸniej zniknê³y promienie sygna³ów na-

miarowych aparatury celowniczej laserowych dzia³ek, a na samym

koñcu przesta³ p³on¹æ plazmowy ogieñ na obrze¿ach toroidalnej

anteny generatora rezonansowych torped.

– Tak jest! – zawo³a³ radoœnie Lando. Han tak¿e wyda³ triumfal-

ny okrzyk, a póŸniej odwróci³ siê do przyjaciela i uniós³ rêkê, ¿eby

uderzyæ w wyci¹gniêt¹ d³oñ Calrissiana.

– Chcia³bym teraz z nim porozmawiaæ – odezwa³ siê po chwili. –

Czy jego komunikator jest nadal zasilany?

– Kana³ ³¹cznoœci nie zosta³ przerwany – oznajmi³ Lando. – Nie

s¹dzê jednak, ¿eby ch³opak by³ zachwycony...

– Oszuka³eœ mnie! – w sterowni „Soko³a” rozleg³ siê krzyk Kypa. –

Mówi³eœ, ¿e jesteœ moim przyjacielem, a teraz mnie zdradzi³eœ. Exar

Kun mówi³ mi szczer¹ prawdê. Zdradzaj¹ ciê najlepsi przyjaciele.

Prawdziwy rycerz Jedi nie ma czasu, ¿eby byæ czyimkolwiek przy-

jacielem. Zas³u¿yliœcie na œmieræ.

Pogromca S³oñc w zdumiewaj¹cy sposób obudzi³ siê do ¿ycia. Mimo

przejêcia kontroli przez Calrissiana, w systemach statku ponownie za-

czê³a pulsowaæ energia. Wszystkie œwiat³a zapali³y siê na nowo.

– To nie moja wina! – jêkn¹³ Lando i rzuci³ siê do klawiatury, by

powtórnie przes³aæ poprzednie polecenie. – Nie wiedzia³em, ¿e ch³o-

pak upora siê z tym tak szybko!

– Kyp potrafi wyprawiaæ z Moc¹ ró¿ne cuda, których ani ty, ani

ja nie zrozumiemy.

Transmiter rezonansowych torped ponownie rozjarzy³ siê oœle-

piaj¹cym blaskiem roz¿arzonej plazmy, gotów do natychmiastowe-

go strza³u. Intensywnoœæ blasku wydawa³a siê nawet wiêksza ni¿

poprzednio.

Han by³ pewien, ¿e tym razem Kyp nie zawaha siê ani przez chwilê.

background image

131

Streen drzema³, siedz¹c z podkurczonymi nogami na kamiennej

posadzce i opieraj¹c siê plecami o nogê sto³u, na którym spoczywa-

³o cia³o mistrza Skywalkera. Obj¹³ rêkami nogi, a wtedy czu³ ciep³o

starego kombinezonu z wieloma kieszeniami. Wygodny strój pa-

miêta³ chwile, które jego w³aœciciel spêdzi³ samotnie, zajêty chwy-

taniem gazów na Bespinie. Streen nie czu³ ju¿ jednak gorzkiej, siar-

kowej woni drogocennych b¹bli, od czasu do czasu unosz¹cych siê

ponad chmury.

Teraz mia³ o wiele wa¿niejsze zajêcie. By³ stra¿nikiem cia³a mi-

strza Skywalkera.

Przez uchylone drzwi ogromnej sali audiencyjnej wpada³a nie-

mal pozioma jasna smuga, rzucaj¹c na posadzkê d³ugi klin œwiat³a.

Wokó³ cia³a Luke’a p³onê³o dwanaœcie œwiec, umieszczonych tam

po jednej przez ka¿dego ucznia Jedi. Ich p³omyki otacza³y nieru-

chome cia³o ochronn¹, chocia¿ niezbyt jasn¹ aureol¹. Tylko one

b³yszcza³y w ciemnoœciach, które ze wszystkich stron napiera³y na

bezbronne cia³o.

Streen mrucza³ coœ do siebie. Nie, nie bêdzie siê ws³uchiwa³ w s³o-

wa mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nie, nie zostanie pos³usz-

nym s³ug¹ Exara Kuna. Nie, nie zrobi niczego, co mog³oby wyrz¹-

dziæ jak¹kolwiek krzywdê cia³u mistrza Skywalkera! Nie!

Palcami jednej d³oni, pokrytej sêkatymi odciskami, obejmowa³

ch³odn¹ rêkojeœæ œwietlnego miecza Luke’a.

Tym razem zamierza³ walczyæ. Tym razem mroczny mê¿czyzna

nie mo¿e go pokonaæ. Niektórzy spoœród pozosta³ych uczniów nie

R O Z D Z I A £

#

background image

132

kryli powa¿nych w¹tpliwoœci, czy powinno siê zostawiaæ Streena

sam na sam z cia³em mistrza Skywalkera, zw³aszcza wówczas, gdy

by³ uzbrojony w broñ rycerzy Jedi. Stary pustelnik jednak tak bar-

dzo b³aga³ o to, ¿eby daæ mu jeszcze jedn¹ szansê odkupienia winy,

¿e Kirana Ti stanê³a po jego stronie.

Pozostali obiecali, ¿e bêd¹ mieli na niego oko. Mistrz Skywalker

by³ w niebezpieczeñstwie, ale musieli zgodziæ siê na to ryzyko.

Streen pozwoli³, ¿eby pieszczotliwe macki snu przeniknê³y do

jego myœli. Opuœci³ na piersi posiwia³¹ g³owê. Szepcz¹ce g³osy roz-

brzmiewa³y w niej niczym szmer wiatru, wypowiadaj¹c ³agodne s³o-

wa, koj¹ce zdania... zimne obietnice.

S³owa nakazywa³y mu, ¿eby siê obudzi³, ale Streen opiera³ siê im

z ca³ej si³y, nie wiedz¹c, czy s¹ podszeptami z³ego ducha, czy tylko

¿¹daniami pozosta³ych uczniów. Kiedy stary mê¿czyzna zoriento-

wa³ siê, ¿e zbyt d³ugo nie mo¿e rozstrzygn¹æ tej w¹tpliwoœci, zmusi³

siê do przebudzenia.

Kiedy zacz¹³ mrugaæ oczami, g³osy natychmiast ucich³y. Ciszê

zak³óci³ jednak inny g³os, tym razem naprawdê rozbrzmiewaj¹cy

w wielkiej sali.

– ObudŸ siê, mój uczniu. Wieje wicher.

Streen skupi³ spojrzenie na czarnej postaci Exara Kuna, unosz¹-

cej siê nieruchomo nad centralnym punktem ogromnej komnaty.

W migotliwym blasku œwiec i nik³ej poœwiacie wpadaj¹cej przez

œwietliki pustelnik dostrzega³ mroczne kszta³ty jakby wyrzeŸbione

d³utem snycerza. Widzia³ wiêcej szczegó³ów sylwetki i stroju mê¿-

czyzny spowitego ca³unem mroku ni¿ kiedykolwiek przedtem.

Exar Kun zwróci³ w jego stronê czarn¹ twarz, jak gdyby wycio-

san¹ z bloku smolistej lawy. By³o widaæ wystaj¹ce koœci policzko-

we, harde oczy i w¹skie, okrutne, gniewnie zaciœniête wargi. Na ra-

miona sp³ywa³y d³ugie w³osy, podobne do ebonitowych nici, prze-

wi¹zane z ty³u g³owy w taki sposób, ¿e przypomina³y koñski ogon.

Cia³o Exara Kuna okrywa³ gruby, jakby watowany czarny pancerz,

a na czole pulsowa³ tatua¿ p³on¹cego czarnego s³oñca.

Streen powoli wsta³, opieraj¹c siê lew¹ rêk¹ o blat sto³u. Czu³, ¿e

jest spokojny i opanowany, chocia¿ rozgniewany na mrocznego

mê¿czyznê za to, ¿e wykorzysta³ chwilê jego s³aboœci i u¿y³ jej jako

przynêty, by przeci¹gn¹æ go na swoj¹ stronê.

– Tym razem nie bêdê s³ucha³ twoich rozkazów, mê¿czyzno spo-

wity ca³unem mroku – oznajmi³.

Exar Kun siê rozeœmia³.

background image

133

– A jak chcia³byœ mi siê przeciwstawiæ? – odpar³. – Ju¿ przeci¹-

gn¹³em ciê na swoj¹ stronê.

– Je¿eli naprawdê w to wierzysz – odezwa³ siê Streen, bior¹c g³ê-

boki oddech i staraj¹c siê, ¿eby jego g³os zabrzmia³ donoœniej – po-

pe³ni³eœ pierwszy powa¿ny b³¹d.

Wyci¹gn¹³ d³oñ z rêkojeœci¹ œwietlnego miecza Luke’a i przyci-

sn¹³ guzik, z g³oœnym trzaskiem zapalaj¹c œwietliste ostrze.

Ku zdumieniu i zadowoleniu Streena cieñ Exara Kuna siê cofn¹³.

– Doskonale – odezwa³ siê mroczny duch z brawur¹, która bez

w¹tpienia by³a udawana. – A teraz unieœ miecz i rozetnij cia³o Sky-

walkera na po³owy. Miejmy to ju¿ za sob¹.

Streen zbli¿y³ siê o krok do Exara Kuna i skierowa³ ostrze miecza

w stronê zjawy.

– To ostrze jest przeznaczone dla ciebie, mê¿czyzno spowity ca-

³unem mroku.

– Je¿eli wydaje ci siê, ¿e ta broñ mo¿e wyrz¹dziæ mi jak¹kolwiek

krzywdê, mo¿e powinieneœ zapytaæ swojego przyjaciela, Gantorisa –

odpar³ Kun. – A mo¿e ju¿ zapomnia³eœ, co siê z nim sta³o, kiedy

postanowi³ mi siê przeciwstawiæ?

Przez umys³ Streena przemknê³a wizja sczernia³ych szcz¹tków

przywódcy kolonistów z Eol Sha, wypalonych od œrodka i rozsypu-

j¹cych siê na proch, strawionych p³omienistym ¿arem ciemnej stro-

ny. Kun musia³ œwiadomie przypomnieæ j¹ Streenowi w tej chwili,

chc¹c os³abiæ jego ducha walki i wzbudziæ przera¿enie. Gantoris by³

przyjacielem Streena: obaj byli pierwszymi kandydatami Jedi, któ-

rych znalaz³ mistrz Skywalker podczas poszukiwañ.

Zamiast wzbudziæ panikê i przera¿enie, wizja tylko wzmog³a de-

terminacjê Streena. Pustelnik z Bespina zrobi³ nastêpny krok w kie-

runku cienistej zjawy, nie spuszczaj¹c z niej spojrzenia.

– Nie jesteœ tu mile widzianym goœciem, Exarze Kunie – powie-

dzia³.

Ku jego jeszcze wiêkszemu zdumieniu mroczny duch pradawne-

go Lorda Sithów znów cofn¹³ siê przed nim, unosz¹c siê nad prome-

nad¹.

– Je¿eli bêdziesz stawia³ mi opór, Streen, potrafiê znaleŸæ inny

sposób zmuszenia ciê do pos³uszeñstwa. Kiedy ponownie znajdziesz

siê w mojej mocy, nie oka¿ê ci ¿adnej litoœci. Moi bracia Sithowie

pos³u¿¹ siê ca³¹ moc¹, jak¹ przechowuj¹ w murach wszystkich œwi¹-

tyñ. Je¿eli nadal bêdziesz mi siê przeciwstawia³, sprawiê, ¿e twoje

cia³o zostanie przenikniête takim bólem, którego nawet nie potrafisz

background image

134

sobie wyobraziæ. Bez koñca bêdziesz cierpia³ niewys³owione mêki...

wszystkie, jakimi zechcê udrêczyæ twoje cia³o!

Cieñ Exara Kuna wycofa³ siê jednak jeszcze dalej... i nagle z klatki

schodowej, znajduj¹cej siê w lewym k¹cie wielkiej sali, wy³oni³a

siê nastêpna wysoka postaæ. By³a ni¹ Kirana Ti, odziana w elastycz-

ny, po³yskuj¹cy pancerz z jaszczurczej skóry. Miêœnie jej r¹k i nóg

b³yszcza³y w blasku œwiec, nadaj¹c jej sprê¿ystemu cia³u groŸny

wygl¹d.

– Czy¿byœ tchórzy³, Exarze Kunie? – zapyta³a czarodziejka

z Dathomiry. – Czy¿byœ zamierza³ uciec? Tak ³atwo dajesz siê

przestraszyæ?

Streen znieruchomia³ na krawêdzi podwy¿szenia, ale nie opuœci³

ostrza œwietlnego miecza.

– Jeszcze jedna niedowarzona uczennica – odezwa³ siê Exar Kun,

odwracaj¹c siê w jej stronê. – Zaj¹³bym siê tob¹ we w³aœciwym cza-

sie. Czarownice z Dathomiry by³yby wspania³ym uzupe³nieniem

nowego bractwa Sithów.

– Nigdy nie bêdziesz mia³ szansy, ¿eby im to powiedzieæ, Exarze

Kunie. Jesteœ uwiêziony tu, w murach tej œwi¹tyni. Nie opuœcisz ju¿

tej komnaty.

Ruszy³a ku mrocznemu duchowi, chc¹c zastraszyæ go sam¹ swo-

j¹ obecnoœci¹.

Cieñ Kuna zadr¿a³, ale nie cofn¹³ siê przed czarodziejk¹ z Da-

thomiry.

– Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mi ¿adnej krzywdy – powiedzia³, uno-

sz¹c siê w powietrze i zawisaj¹c nad kobiet¹.

Na ten widok Streen poczu³, ¿e jego serce zamiera z przera¿enia,

jakby przeszyte soplem lodu, ale Kirana Ti pochyli³a g³owê, zrobi³a

b³yskawiczny unik i natychmiast przyjê³a bojow¹ postawê. P³ynnym

ruchem siêgnê³a do boku i wyci¹gnê³a jedno z groŸnych narzêdzi,

przyczepionych do pasa.

W wielkiej komnacie audiencyjnej rozleg³ siê g³oœny trzask, z ja-

kim wojowniczka uwolni³a œwietlist¹ smugê drugiego œwietlnego

miecza. Niezwykle d³ugie, ametystowe ostrze wysunê³o siê z rêko-

jeœci, pomrukuj¹c i skwiercz¹c niczym rozz³oszczony owad. Kirana

Ti nieznacznie przesunê³a smugê z boku na bok.

– Gdzie zdoby³aœ tê broñ? – zapyta³ duch Kuna.

– Nale¿a³a do Gantorisa – odpar³a czarodziejka. – Próbowa³ kiedyœ

ni¹ walczyæ z tob¹, ale przegra³. – Przeciê³a powietrze ostrzem, a Kun

cofn¹³ siê w stronê nieruchomego Streena. – Ja jednak ciê pokonam.

background image

135

Kirana Ti zaczê³a iœæ w stronê podwy¿szenia, na którym nadal

sta³ pustelnik z Bespina z pierwszym œwietlnym mieczem. Kun zna-

laz³ siê pomiêdzy nimi.

Z mrocznej czeluœci klatki schodowej po prawej stronie wielkiej

sali wy³oni³ siê nastêpny uczeñ Jedi, ponury i chudy Kam Solusar.

– A je¿eli i ona przegra – oœwiadczy³ – ja podniosê jej œwietlny

miecz i bêdê walczy³ z tob¹.

Zacz¹³ iœæ w stronê podwy¿szenia, zmniejszaj¹c odleg³oœæ dzie-

l¹c¹ go od kobiety, ¿eby stan¹æ u jej boku.

W przeciwleg³ym k¹cie sali ukaza³a siê Tionna. Ona równie¿ ru-

szy³a w stronê Exara Kuna, rzucaj¹c mu wyzwanie:

– Ja tak¿e stanê do walki z tob¹.

W wielkiej sali pojawi³a siê Cilghal, trzymaj¹c za r¹czki Jacena

i Jainê, drepcz¹cych u jej boków.

– My te¿ bêdziemy walczyli z tob¹. Wszyscy staniemy do walki,

Exarze Kunie.

Do komnaty wkroczyli pozostali uczniowie Jedi, otaczaj¹c ducha

Czarnego Lorda Sithów zwartym ko³em.

Kun uniós³ widmowe rêce i wykona³ gest, jakby coœ dusi³. Wiel-

ka komnata pogr¹¿y³a siê w mroku.

– Nie boimy siê ciemnoœci – odezwa³a siê stanowczo Tionna. –

Umiemy wytwarzaæ w³asne œwiat³o.

Kiedy jego oczy przyzwyczai³y siê do ciemnoœci, Streen ujrza³,

¿e dziwna b³êkitna poœwiata otacza cia³a wszystkich uczniów Jedi.

Z pocz¹tku s³aba, z ka¿d¹ chwil¹ zdawa³a siê jarzyæ coraz silniej,

w miarê, jak kandydaci na rycerzy zacieœniali kr¹g wokó³ Exara

Kuna.

– Nawet je¿eli po³¹czycie si³y, bêdziecie zbyt s³abi, ¿eby mnie

pokonaæ! – odezwa³a siê mroczna zjawa.

Streen poczu³, ¿e jakaœ niewidzialna d³oñ zaciska siê wokó³ jego

gard³a, uniemo¿liwiaj¹c mu oddychanie. Zakrztusi³ siê, usi³uj¹c na-

braæ powietrza. Tymczasem czarna sylwetka odwróci³a siê w stronê

tych, którzy otoczyli go, by z nim walczyæ. Inni uczniowie Jedi tak-

¿e zaczêli siê krztusiæ, ³apaæ powietrze jak ryby wyci¹gniête z wo-

dy. Ich twarze pociemnia³y z ogromnego wysi³ku.

Cieñ Kuna zacz¹³ rosn¹æ; z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz ciem-

niejszy i potê¿niejszy. Po chwili przemieœci³ siê i niczym góra znie-

ruchomia³ nad stra¿nikiem cia³a Luke’a.

– Streen, unieœ œwietlny miecz i przebij tych s³abeuszy – rozka-

za³. – Mo¿e wówczas pozostawiê ciê przy ¿yciu.

background image

136

Streen czu³ w uszach szum, z jakim jego organizm domaga³ siê

tlenu. DŸwiêk ten przypomina³ mu najpierw œwist wiatru, a potem

huk szalej¹cego huraganu. Wiatr. Powietrze. Zebrawszy wszystkie

si³y Jedi, zacz¹³ œci¹gaæ ku sobie podmuchy wiatru, zasysaæ powie-

trze. Kierowa³ je do swoich p³uc, omijaj¹c zaciœniête niewidoczne

palce Kuna.

Jego p³uca wype³ni³y siê ch³odnym o¿ywczym tlenem i Streen

poczu³, ¿e mo¿e znów oddychaæ. Korzystaj¹c z si³, jakich nabra³ za

poœrednictwem Mocy, uczyni³ to samo z krtaniami pozosta³ych

uczniów Jedi. Wepchn¹³ powietrze do ich p³uc, pomóg³ im oddy-

chaæ i sprawi³, ¿e i oni nabrali wiêkszej si³y.

– Jesteœmy silniejsi ni¿ ty – wci¹¿ jeszcze siê krztusz¹c, przemó-

wi³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy. W jego g³osie brzmia³o zdu-

mienie zmieszane z ukryt¹ groŸb¹.

– Jak bardzo musicie mnie nienawidziæ – zagrzmia³ duch Exara

Kuna. Ton jego g³osu wskazywa³ na to, ¿e mroczny mê¿czyzna jest

doprowadzony do rozpaczy. – Czujê wasz gniew, wasz¹ wœciek³oœæ.

Cilghal postanowi³a zrobiæ u¿ytek z jedwabiœcie miêkkiego g³o-

su, nad którym pracowa³a przez tyle lat jako kalamariañska pani

ambasador.

– Wcale nie ¿ywimy do ciebie nienawiœci, Exarze Kunie – odpa-

r³a. – Jesteœ dla nas jedynie tematem jeszcze jednej lekcji. Nauczy³eœ

nas bardzo du¿o. Powiedzia³eœ nam, co to znaczy byæ prawdziwym

Jedi. Obserwuj¹c ciebie, dowiedzieliœmy siê, ¿e ciemna strona ma

niewiele w³asnej si³y. Nie dysponujesz ¿adn¹ moc¹, której byœmy

nie mieli. Przeciwstawiaj¹c siê nam, jedynie obracasz przeciwko nam

nasze s³aboœci.

– Mamy ciebie dosyæ, Exarze Kunie – odezwa³ siê ponuro Kam

Solusar, jeden z uczniów stoj¹cych w krêgu wokó³ zjawy. – Naj-

wy¿szy czas, ¿ebyœ znikn¹³.

Uczniowie Jedi zbli¿yli siê do mrocznego ducha, otoczyli go jesz-

cze ciaœniejszym krêgiem. Streen przesun¹³ ostrze œwietlnego mie-

cza, jak móg³ najwy¿ej, a stoj¹ca po przeciwnej stronie Kirana Ti

unios³a swoj¹ klingê, jakby zamierza³a siê do ciosu. Œwietlista aure-

ola pokrywaj¹ca cia³a nowych rycerzy Jedi rozjarzy³a siê jeszcze

silniej. Przemieni³a siê w roziskrzon¹ mg³ê, która, czerpi¹c si³ê

z energii Mocy, otoczy³a uwiêzion¹ ofiarê szczelnym pierœcieniem

œwiat³a.

– Dobrze znam wasze s³aboœci – odezwa³ siê piskliwie duch Kuna. –

Wszyscy macie jakieœ wady. Ty...

background image

137

Cieñ rzuci³ siê w stronê niewysokiej sylwetki Dorska Osiemdzie-

si¹tego Pierwszego, charakteryzuj¹cej siê op³ywowymi kszta³tami.

Klon zadr¿a³, jakby chcia³ uchyliæ siê przed ciosem, ale pozostali

uczniowie wzmocnili go, dodali si³y.

– Ty, Dorsku Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ty kompromitacjo klona! –

Kun parskn¹³ pogardliwie. – Osiemdziesi¹t poprzednich wcieleñ

twojej genetycznej struktury by³o doskona³e, dok³adnie takie same,

i tylko twoja okaza³a siê odmienna. Jesteœ wyrzutkiem, banit¹. Je-

steœ niczym.

Oliwkowo-szaroskóra istota nie cofnê³a siê jednak przed duchem

Kuna.

– To w³aœnie te ró¿nice s¹ Ÿród³em naszej si³y. Dowiedzia³em siê

tego w naszej akademii.

– A ty... – Exar Kun odwróci³ siê w stronê Tionny. – Ty nawet nie

masz w sobie ¿adnych si³ Jedi. Jesteœ œmiechu warta. Potrafisz tylko

œpiewaæ pieœni o chwalebnych czynach, podczas gdy inni wyruszaj¹

do walki i zwyciê¿aj¹.

Tionna uœmiechnê³a siê do niego, a jej per³owe oczy zalœni³y w bla-

sku roziskrzonego krêgu.

– Pewnego dnia te pieœni opowiedz¹ o zwyciêstwie, jakie odnie-

œliœmy nad Exarem Kunem... a w³aœnie ja bêdê t¹, która je zaœpiewa.

W miarê, jak uczniowie Jedi, zjednoczeni wspólnym celem, ³¹-

czyli si³y, coraz jaœniej jarzy³a siê otaczaj¹ca ich aureola. Przydawa-

³a im mocy, przenikaj¹c œwietlistymi niæmi, które niczym rozjarzo-

ne sploty wzmacnia³y ich s³abe punkty, uwypuklaj¹c zalety.

Streen nie do koñca by³ pewien, czy do krêgu uczniów Jedi

nie przy³¹czy³a siê jeszcze jedna sylwetka. Wydawa³o mu siê,

¿e widzi coœ na kszta³t ducha, pozbawion¹ cia³a postaæ, nisk¹

i pochylon¹, wyci¹gaj¹c¹ przed siebie wysuszone, starcze rêce.

W zniekszta³conej twarzy, maj¹cej coœ w rodzaju dziobka od

czajnika zamiast nosa, by³o widaæ ma³e czarne oczy, os³oniête

wielkimi brwiami, podobnymi do okapów. Streen rozpozna³

prastarego mistrza Jedi, Vodo-Sioska Baasa, który kiedyœ uka-

za³ siê uczniom Luke’a z wnêtrza holocronu, by udzielaæ im

cennych rad i nauk.

Duch Kuna tak¿e dostrzeg³ zjawê swojego nauczyciela. Jego twarz

jak kamienna maska zamar³a w wyrazie niek³amanej grozy.

– Je¿eli rycerze Jedi po³¹cz¹ si³y, przezwyci꿹 swoje s³aboœci –

w g³owach uczniów rozbrzmia³ starczy g³os staro¿ytnego mistrza. –

Exarze Kunie, mój uczniu... oto jesteœ nareszcie pokonany.

background image

138

– Nie! – krzykn¹³ piskliwie mroczny duch, rozpaczliwie rozgl¹-

daj¹c siê po obwodzie œwietlistego krêgu, jakby chcia³ znaleŸæ w nim

jak¹œ lukê, s³absze miejsce, przez które móg³by siê przedostaæ.

– Tak – odezwa³ siê jeszcze jeden g³os, bardzo silny i stanowczy.

Naprzeciwko mistrza Vodo-Sioska rozjarzy³a siê s³aba, jakby roz-

myta poœwiata otaczaj¹ca sylwetkê m³odego mê¿czyzny, odzianego

w p³aszcz Jedi. Mistrza Skywalkera.

– Jedynym sposobem rozjaœnienia mroków – stwierdzi³a Cilghal,

a w jej g³osie da³o siê s³yszeæ opanowanie i pewnoœæ siebie – jest

zwiêkszenie mocy promieniowanego œwiat³a.

Kirana Ti wyst¹pi³a przed kr¹g, unosz¹c jeszcze wy¿ej ostrze

œwietlnego miecza, który kiedyœ by³ w³asnoœci¹ Gantorisa. Streen

zszed³ z podwy¿szenia i stan¹³ naprzeciwko niej, unosz¹c broñ na-

le¿¹c¹ do Luke’a Skywalkera. Oboje popatrzyli sobie w oczy, kiw-

nêli g³owami i w tym samym u³amku sekundy opuœcili œwietliste

ostrza.

Oba promienie skrzy¿owa³y siê dok³adnie poœrodku mrocznego

cia³a Exara Kun. Czyste œwiat³o spotka³o siê z innym czystym œwia-

t³em, rozb³yskuj¹c oœlepiaj¹c¹ b³yskawic¹. B³ysk mia³ tak¹ inten-

sywnoœæ i si³ê, jakby w wielkiej komnacie eksplodowa³o s³oñce.

Z cienia sylwetki Exara Kuna zaczê³a siê wys¹czaæ ciemnoœæ. Po

kamieniach snu³y siê smugi czerni, które chocia¿ nie mog³y siê prze-

dostaæ przez œwietlisty kr¹g, szuka³y tchórzliwego serca, w którym

mog³yby siê ukryæ.

Tymczasem Streen i Kirana Ti nie przestawali krzy¿owaæ ostrzy

œwietlistych mieczów. W wielkiej sali by³o s³ychaæ buczenie i skwier-

czenie energii broni.

Pos³uguj¹c siê Moc¹, Streen ponownie zacz¹³ œci¹gaæ masy po-

wietrza ze wszystkich zak¹tków wielkiej sali. W ogromnej komna-

cie obudzi³ siê wicher, a po chwili, na skutek dzia³ania si³y Corioli-

sa, utworzy³ siê gigantyczny lej. Wiruj¹c coraz szybciej, zacz¹³ ota-

czaæ szcz¹tki cienia niewidocznym kokonem, a potem porwa³ je z po-

sadzki i wyrzuci³ w przestworza przez œwietliki w sklepieniu, by

pozostawiæ w nieskoñczonej pustce pró¿ni.

Wydawszy tylko zd³awiony krzyk, mroczny duch Exara Kuna

znikn¹³.

Rycerze Jedi stali jeszcze przez chwilê w krêgu, napawaj¹c siê

zwyciêstwem i dziel¹c Moc¹. PóŸniej, triumfuj¹cy, ale wyczerpani,

zaczêli siê rozchodziæ. Nieziemska poœwiata otaczaj¹ca ich cia³a

przyblad³a, a potem zgas³a.

background image

139

Duch staro¿ytnego mistrza Vodo-Sioska Baasa wpatrywa³ siê

w milczeniu w sufit, jakby chcia³ tam odnaleŸæ ostatni œlad pokona-

nego ucznia. W koñcu i on rozwia³ siê bez œladu.

Mistrz Skywalker, wydaj¹c cichy œwist i zanosz¹c siê kaszlem,

jakby wypuszcza³ z p³uc stare powietrze, uwiêzione tam od bardzo

dawna, i zach³ystywa³ siê nowym, jêkn¹³ i usiad³ na blacie kamien-

nego sto³u.

– Wreszcie... siê wam uda³o! – powiedzia³, nabieraj¹c si³ po ka¿-

dym nape³nieniu p³uc czystym, zimnym powietrzem. Widz¹c to, nowi

rycerze Jedi zgromadzili siê wokó³ sto³u. – Uda³o siê wam zerwaæ

wiêzy, które mnie krêpowa³y!

Jacen i Jaina, wydaj¹c radosne i pe³ne podniecenia piski, podbie-

gli do wujka Luke’a, który pochyli³ siê ku dzieciom i wzi¹³ je na

rêce. BliŸniêta zachichota³y, odwzajemniaj¹c jego uœcisk.

Luke Skywalker uœmiechn¹³ siê do uczniów. Jego twarz promie-

nia³a dum¹ na widok pierwszej grupy rycerzy Jedi, których sam

wyszkoli³.

– Je¿eli bêdziecie siê trzymali razem, staniecie siê naprawdê groŸn¹

grup¹ – oœwiadczy³. – Mo¿liwe, ¿e ju¿ nigdy nie bêdziemy musieli

obawiaæ siê ciemnoœci.

background image

140

Kyp Durron, siedz¹cy w fotelu pilota Pogromcy S³oñc, pochyla³

siê nad kontrolnymi pulpitami. Wpatrywa³ siê w „Tysi¹cletniego

Soko³a”, jakby widzia³ w nim demona chc¹cego rzuciæ siê na niego

z pazurami. Jego paznokcie drapa³y metalow¹ powierzchniê panelu

nawigacyjnego jak szpony pragn¹ce wbiæ siê w miêkkie cia³o.

W jego g³owie przelewa³y siê gorzko-s³odkie wspomnienia chwil,

które kiedyœ spêdzi³ wspólnie z Hanem. Przypomina³ sobie, jak obaj

œmigali na turbonartach, zje¿d¿aj¹c na ³eb, na szyjê po oblodzonym

stoku. Wspomina³, jak zaprzyjaŸnili siê w mrokach kopalni przy-

prawy i jak Han stara³ siê ukryæ wzruszenie, jakie czu³, kiedy Kyp

odlatywa³ do akademii Jedi. Jakaœ cz¹stka umys³u Kypa sprawia³a,

¿e m³odzieniec by³ przera¿ony na myœl o tym, i¿ móg³by nastawaæ

na ¿ycie Hana Solo i zniszczyæ jego ukochany statek.

Wydawa³o mu siê, ¿e bardzo ³atwo mo¿e uporaæ siê z tym zagro-

¿eniem. Usuniêcie go uwa¿a³ za coœ oczywistego. Wiedzia³ jednak,

¿e ta myœl zrodzi³a siê w najciemniejszym zak¹tku jego mózgu. S³y-

sza³ szepcz¹cy g³os, który wgryza³ siê w jego myœli, bez przerwy go

przeœladowa³. Ten sam g³os nêka³ go podczas najg³êbszych nocy,

kiedy uczy³ siê w akademii na Yavinie Cztery. S³ysza³ go w brzmi¹-

cych echem komnatach obsydianowej piramidy w ostêpach d¿un-

gli, a tak¿e na wierzcho³ku wielkiego zigguratu, z którego przywo-

³a³ Pogromcê S³oñc, wyci¹gn¹³ z j¹dra gazowego giganta.

Nieustannie nêkany przez ten g³os, Kyp porwa³ statek i polecia³

na poroœniêty lasami ksiê¿yc Endor, by oddawaæ siê medytacjom na

skraju pogrzebowego stosu Dartha Vadera. Mia³ nadziejê, ¿e bêdzie

R O Z D Z I A £

$

background image

141

móg³ polecieæ tak daleko, i¿ wyzwoli siê spod wp³ywu Exara Kuna,

ale teraz nie s¹dzi³, by kiedykolwiek by³o to mo¿liwe.

Odby³ podró¿ do samego j¹dra galaktyki, ale nadal czu³ wiêzy kaj-

dan ³¹cz¹cych go z Czarnym Lordem. Wci¹¿ odczuwa³ niechêæ wobec

obowi¹zków, jakie nak³ada³y na niego nauki staro¿ytnych Sithów. Jeœli

próbowa³ siê opieraæ i myœleæ samodzielnie, ze zdwojon¹ si³¹ pojawia-

³y siê gorzkie wymówki, rozkazy, a nawet zawoalowane groŸby.

S³owa Hana Solo oddzia³ywa³y tak¿e na niego. Stanowi³y innego

rodzaju broñ, która ogrzewa³a jego serce, topi³a sople gniewu. W tej

chwili g³os Exara Kuna wydawa³ siê daleki, jakby Czarny Lord zma-

ga³ siê z jakimœ innym zagro¿eniem.

Kyp ws³uchiwa³ siê w s³owa Hana. W pewnej chwili uœwiadomi³

sobie, ¿e choæ jego przyjaciel niewiele wie na temat nauk Jedi, jedn¹

ze swoich uwag dotkn¹³ sedna tajemnicy. Rzeczywiœcie, pod¹¿a³

szlakiem ciemnej strony. Kyp poczu³, jak w¹t³y mur jego usprawie-

dliwieñ rozpada siê niczym domek z kart pod wp³ywem myœli, ¿e

kieruje siê w³aœciwie tylko chêci¹ zemsty.

– Han... ja...

Jednak w tej samej chwili, w której chcia³ przes³aæ Hanowi kilka

ciep³ych s³ów, otworzyæ przed nim duszê i poprosiæ, ¿eby przyjaciel

przylecia³ i porozmawia³, wiêkszoœæ lampek na pulpitach kontrol-

nych nagle zgas³a. Sygna³ przejêcia kontroli, nadawany przez kom-

puter „Soko³a”, obezw³adni³ wszystkie systemy broni Pogromcy

S³oñc, a tak¿e aparaturê nawigacyjn¹ i urz¹dzenia do uzdatniania

powietrza i wody.

Kyp poczu³, ¿e schwyci³a go niewidzialna mroczna sieæ gniewu,

która dusi w zarodku jego dobre chêci. Ogarniêty oburzeniem, zna-

laz³ w sobie doœæ si³, ¿eby wys³aæ wi¹zkê rozkazuj¹cych myœli do

obwodów scalonych pamiêciowego rdzenia komputera. Uniewa¿ni³

obcy program, wycieraj¹c do czysta œlady, które zostawi³, przedzie-

raj¹c siê do pamiêci, i w nastêpnej sekundzie odtwarzaj¹c uszkodzone

albo zniszczone po³¹czenia. Kieruj¹c pojedyncze myœli ku krytycz-

nym wêz³om komputerowej sieci, dokona³ zmiany konfiguracji lo-

gicznych szlaków, dziêki którym Pogromca S³oñc móg³ funkcjono-

waæ jako ca³oœæ. Systemy kontrolne i obronne obudzi³y siê do ¿ycia

i na nowo zaczê³y siê syciæ energi¹.

Exar Kun tak¿e kiedyœ zosta³ zdradzony przez kogoœ, kto mieni³

siê jego przyjacielem, przez lorda Ulica Qel-Dromê. Teraz Kyp zo-

sta³ zdradzony przez Hana Solo. M³odzieñca zawiód³ tak¿e Luke

Skywalker przez to, ¿e nie chcia³ go zapoznaæ z odpowiedni¹ wie-

background image

142

dz¹... naukami, które pozwoli³yby mu obroniæ siê przed Exarem

Kunem. G³os Lorda Sithów w jego g³owie wykrzykiwa³ rozkaz znisz-

czenia wroga, zabicia Hana Solo. Rozkazywa³ mu, ¿eby by³ silny

i da³ siê ponieœæ gniewowi.

G³os prze³ama³ barierê wyrzutów sumienia Kypa. M³odzieniec

zamkn¹³ mocno powieki, przys³oni³ nimi ciemne oczy. Nie móg³

patrzeæ, jak jego palce zaciskaj¹ siê na rêkojeœciach kontrolnych

dŸwigni powoduj¹cych odpalenie torpedy. Uzbroi³ g³owicê. Na ekra-

nach pojawi³y siê ostrzegawcze napisy, którym towarzyszy³o pulso-

wanie czerwonych alarmowych lampek. Kyp je zlekcewa¿y³.

Musia³ coœ zniszczyæ, cokolwiek. Musia³ zabiæ tych, którzy go

zdradzili. Jego palce zacisnê³y siê na dŸwigni spustowej, a kciuk

spocz¹³ na czerwonym guziku. Przycisn¹³ go, gotów...

Przycisn¹³...

I nagle g³os Exara Kuna, przeœladuj¹cy myœli m³odzieñca, zamie-

ni³ siê w piskliwy, g³oœny krzyk. Podobny do niesamowitego, nie-

ziemskiego jêku, sprawia³ takie wra¿enie, jakby ktoœ wydziera³ du-

cha Czarnego Lorda z tego wszechœwiata i skazywa³ na wygnanie

do innego, z którego nie bêdzie ju¿ móg³ drêczyæ Kypa Durrona.

M³odzieniec wyprostowa³ siê na fotelu pilota, jakby pêk³a niewi-

dzialna holownicza lina. Rêce i nogi mia³ bezw³adne jak marionetka,

której ktoœ nagle przeci¹³ wszystkie sznurki. Przez jego umys³ i cia³o

przemkn¹³ z g³oœnym œwistem wicher wolnoœci. Kyp zamruga³ ocza-

mi i wzdrygn¹³ siê z obrzydzenia na myœl o tym, co chcia³ zrobiæ.

„Tysi¹cletni Sokó³” nadal trzyma³ Pogromcê S³oñc w szponach

œci¹gaj¹cego promienia. Kiedy Kyp spojrza³ na pokiereszowany stary

statek, przedmiot dumy i radoœci Hana Solo, poczu³, jak zalewa go

potê¿na fala rozpaczy.

Wyci¹gn¹³ rêkê do dŸwigni powoduj¹cej start torpedy i porywczym

ruchem skasowa³ rozkaz odpalenia. Toroidalny transmiter rezonansowych

pocisków, pozbawiony dop³ywu energii, zacz¹³ migotaæ i œciemnia³.

Nie s³ysz¹c g³osu ducha Exara Kuna w swojej g³owie, Kyp czu³

siê osamotniony, jakby str¹cony z wynios³ej ska³y – ale wolny.

Uruchomi³ kana³ ³¹cznoœci, lecz przez kilka d³ugich chwil nie by³

w stanie powiedzieæ ani s³owa. Mia³ sucho w gardle, jakby od czte-

rech tysiêcy lat niczego nie jad³ ani nie pi³.

– Han – wychrypia³ w koñcu, a potem, nieco g³oœniej, doda³: –

Han, tu mówi Kyp! Ja... – Przerwa³, nie wiedz¹c, co powinien... co

m ó g ³ b y powiedzieæ przyjacielowi. Zwiesi³ g³owê i w koñcu wy-

j¹ka³: – Ja... ja siê poddajê.

background image

143

Twi’lek Tol Sivron wci¹¿ odczuwa³ zawroty g³owy po koszmar-

nych wstrz¹sach przelotu przez rejon Otch³ani. Uciekaj¹c przed re-

belianck¹ flot¹ inwazyjn¹, musia³ przemykaæ siê miêdzy czarnymi

dziurami, lecieæ szlakiem o niemal zerowej sile grawitacji.

Jego d³ugie g³owoogony wci¹¿ dr¿a³y z podniecenia. Sivron cie-

szy³ siê, ¿e informacje dotycz¹ce parametrów bezpiecznych szla-

ków umo¿liwiaj¹cych wydostanie siê z Otch³ani okaza³y siê dok³ad-

ne. Wykrad³ je przed wielu laty, pokonuj¹c kody bezpieczeñstwa

tajnej bazy danych admira³ Daali. Gdyby dane zawiera³y chocia¿

drobny b³¹d, niewielk¹ nieœcis³oœæ, on i jego za³oga nie prze¿yliby

tej ucieczki.

Prototyp Gwiazdy Œmierci lecia³ pe³n¹ moc¹ silników, coraz bar-

dziej oddalaj¹c siê od niebezpiecznej strefy, ale kiedy opuszcza³

obszar wielobarwnych chmur wiruj¹cych gazów, nagle system na-

pêdowy odmówi³ pos³uszeñstwa.

Gdy kapitan szturmowców rzuci³ siê do pulpitu, by wy³¹czyæ do-

p³yw mocy do silników i prze³¹czyæ kilka kabli zasilaj¹cych, z konso-

lety wystrzeli³y snopy iskier. Yemm wyszarpn¹³ podrêczn¹ gaœnicê,

¿eby st³umiæ p³omienie, które zaczê³y lizaæ najbli¿sz¹ konsoletê, ale

uda³o mu siê tylko spowodowaæ zwarcie w systemach komunikatora.

Golanda i Doxin rozpaczliwie przerzucali kartki instrukcji alar-

mowych i dokumentacji technicznych stacji.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Uda³o

siê nam pomyœlnie wyrwaæ z rejonu Otch³ani, ale szarpniêcia i wstrz¹-

sy wyrz¹dzi³y nam dosyæ du¿e szkody.

R O Z D Z I A £

%

background image

144

Doxin uniós³ g³owê znad dokumentacji i cicho jêkn¹³.

– Przypominam wszystkim, ¿e lecimy na pok³adzie roboczego

prototypu. Nie ma ¿adnych pancerzy, bo nigdy nie zamierzaliœmy

nim nigdzie lataæ.

– Tak jest, proszê pana – odezwa³ siê beznamiêtnie kapitan sztur-

mowców. – W³aœnie mia³em panu to powiedzieæ. Przypuszczam,

¿e w ci¹gu kilku dni wszystkie uszkodzenia zostan¹ usuniête. To

tylko kwestia wykonania boczników wokó³ kilku obwodów i po-

nownego uruchomienia systemów komputerowych. Zapewniam,

¿e po tych wstrz¹sach stacja bêdzie o wiele bardziej... nadawa³a

siê do walki.

Tol Sivron zatar³ d³onie, a potem nawet siê uœmiechn¹³.

– To dobrze, bardzo dobrze – odpar³, pochylaj¹c siê na fotelu

pilota. – To nam da trochê wiêcej czasu na wybór odpowiedniego

celu do naszej pierwszej akcji.

Golanda wyda³a polecenie wyœwietlenia mapy nawigacyjnej na

ekranie centralnego komputera.

– Panie dyrektorze, jak pan wie, znajdujemy siê bardzo blisko

systemu Kessel. Mo¿e moglibyœmy...

– Zanim zaczniemy uk³adaæ tak dalekosiê¿ne plany, mo¿e naj-

pierw usuniemy uszkodzenia w systemie napêdowym – przerwa³

Doxin. – Nasza póŸniejsza strategia mo¿e zale¿eæ od tego, w jakim

stanie bêdzie ca³a stacja.

Yemm zerwa³ os³onê panelu komunikatora i zacz¹³ siê przygl¹-

daæ pl¹taninie sczernia³ych kabli, ch³on¹c woñ zwêglonej izolacji.

Tymczasem Golanda nie przestawa³a obserwowaæ pulpitów sta-

cji, zwracaj¹c szczególn¹ uwagê na wskazania zewnêtrznych czuj-

ników prototypu.

– Panie dyrektorze – odezwa³a siê w pewnej chwili. – Stwierdzam

coœ dziwnego. Spogl¹da³am na wskazania mierników, które œledz¹

turbulencje gazów otaczaj¹cych obszar czarnych dziur. Wygl¹da na

to, ¿e do rejonu Otch³ani wnikn¹³ niedawno, dos³ownie przed chwi-

l¹, jeszcze jeden bardzo du¿y statek. Wszystko wskazuje na to, ¿e

wlecia³ innym szlakiem okreœlonym przez admira³ Daalê jako bez-

pieczna trasa miêdzy czarnymi dziurami. – Spojrza³a na Sivrona,

a Twi’lek odwróci³ g³owê, nie mog¹c patrzeæ na jej brzydk¹, nie-

kszta³tn¹ twarz. – Minêliœmy siê z nim po drodze.

Sivron nie mia³ pojêcia, o czym mówi Golanda i dlaczego powi-

nien przywi¹zywaæ do tego faktu jak¹œ wagê. Wszystkie pojawiaj¹-

ce siê jeden za drugim problemy przywodzi³y mu na myœl k¹œliwe

background image

145

owady, nieustannie brzêcz¹ce wokó³ jego g³owy. Bardzo chcia³by

machn¹æ rêk¹ i je pozabijaæ.

– I tak nic na to w tej chwili nie poradzimy – powiedzia³. – Za-

pewne to jeszcze jeden rebeliancki statek, który przylecia³ pomóc

im w opanowaniu naszej placówki. – Westchn¹³. – Zajmiemy siê

nimi, kiedy tylko skoñczymy naprawiaæ Gwiazdê Œmierci.

Odchyli³ siê na fotelu pilota, têskni¹c za choæby krótk¹ chwil¹

wypoczynku. ¯a³owa³, ¿e zgodzi³ siê opuœciæ rodzinn¹ planetê Ry-

loth. Jego ziomkowie mieszkali tam w skalnych katakumbach, wy-

dr¹¿onych g³êboko pod powierzchni¹ gleby w bardzo w¹skiej stre-

fie umiarkowanego klimatu. ¯yli w nich dziêki znoœnej temperatu-

rze, która by³a czymœ poœrednim miêdzy piek¹cym ¿arem dnia a trza-

skaj¹cym mrozem bezkresnej nocy.

Wci¹gaj¹c zatêch³e powietrze przez szczeliny miêdzy zêbami, Tol

Sivron przypomnia³ sobie o tamtych spokojnych latach. Upa³, który

uniemo¿liwia³ ¿ycie w dziennej strefie, szczególnie podczas szale-

j¹cych burz piaskowych, wystarcza³, ¿eby ogrzaæ katakumby, dziê-

ki czemu mo¿na by³o wytrzymaæ na tym niegoœcinnym œwiecie.

Spo³ecznoœci¹ Twi’leków kierowa³a piêcioosobowa grupa przy-

wódców, powszechnie zwana „g³owoklanem”. Decydowa³a

o wszystkich aspektach ¿ycia pozosta³ych Twi’leków do chwili

œmierci któregokolwiek z jej cz³onków. Wówczas ca³a spo³ecznoœæ

odsuwa³a od w³adzy pozosta³ych cz³onków rz¹dz¹cego g³owokla-

nu. Skazywa³a ich na wygnanie, a najczêœciej i pewn¹ œmieræ na

dziennej stronie, smaganej upalnymi wichrami. PóŸniej wybiera³a

grupê nowych w³adców.

Tol Sivron nale¿a³ do jednego z rz¹dz¹cych g³owoklanów. By³

rozpieszczany i psuty przez przywileje w³adzy. Poniewa¿ wszyscy

cz³onkowie grupy byli istotami energicznymi i m³odymi, Sivron móg³

mieæ nadziejê, ¿e bêdzie cieszy³ siê tymi przywilejami bardzo d³u-

go. Liczy³ na to, ¿e bêdzie mieszka³ w przestronnym pomieszczeniu

i korzysta³ z us³ug piêknych tancerek, których uroda i kunszt s³ynê-

³y w ca³ej galaktyce. Bêdzie móg³ spo¿ywaæ surowe, wykwintne miê-

siwa, bêdzie rozszarpywa³ je ostrymi zêbami, delektowa³ siê pikant-

nymi woniami...

Takie beztroskie ¿ycie trwa³o jednak zaledwie jeden standardo-

wy rok, nie d³u¿ej. Pewnego razu któryœ z jego nierozumnych towa-

rzyszy straci³ równowagê na rusztowaniu, kiedy dokonywa³ inspek-

cji groty dr¹¿onej w najni¿ej po³o¿onych partiach góry. Spad³ i zgi-

n¹³, nadziany na stalagmit, który liczy³ sobie tysi¹c lat albo wiêcej.

10 – W³adcy mocy

background image

146

Spo³eczeñstwo Twi’leków, jak nakazywa³ odwieczny zwyczaj,

wypêdzi³o Tola Sivrona i pozosta³ych trzech cz³onków jego g³owo-

klanu na pustyniê strefy nas³onecznionej. Skaza³o ich w ten sposób

na niemal pewn¹ zag³adê.

Przygotowali siê na œmieræ, ale Tol Sivron przekona³ towarzyszy

niedoli, ¿e wszystkim uda siê prze¿yæ, je¿eli bêd¹ wspó³pracowali.

Namówi³ ich, ¿eby zaczêli szukaæ schronienia nieco dalej, w nie za-

mieszkanej jaskini w zboczu innej góry.

Pozostali wyrazili zgodê, wbrew rozs¹dkowi o¿ywieni now¹ na-

dziej¹, ale kiedy udali siê na spoczynek, Tol Sivron wszystkich po-

zabija³. PóŸniej zabra³ ich dobytek, ¿eby zwiêkszyæ swoje szanse

prze¿ycia. Rano okry³ cia³o szatami zdartymi z zabitych towarzyszy

i, chroni¹c siê przed s³onecznym ¿arem, pocz³apa³ przed siebie, nie

wiedz¹c, dok¹d idzie i czego szuka...

Pomyœla³, ¿e b³yszcz¹ce kad³uby gwiezdnych statków, widoczne

w oddali, s¹ jedynie mira¿ami, i nie pozby³ siê tej myœli, dopóki nie

znalaz³ siê w obozie. Przez czysty przypadek trafi³ do prowizorycz-

nej æwiczebnej bazy i stacji paliwowo-prze³adunkowej imperialnej

marynarki, gdzie dosyæ czêsto zagl¹dali i przemytnicy.

Tol Sivron spotka³ siê tam z mê¿czyzn¹ o nazwisku Tarkin, m³o-

dym i ambitnym dowódc¹, który ju¿ wtedy dysponowa³ niewielk¹

flot¹ i zamierza³ przekszta³ciæ ma³¹ bazê na Ryloth w strategiczny

punkt zaopatrzeniowy na Odleg³ych Rubie¿ach.

Tol Sivron przez wiele lat pracowa³ dla Tarkina. Sta³ siê jego nie-

zast¹pionym zarz¹dc¹ i zrêcznym negocjatorem w zawi³ych spra-

wach, którymi zajmowa³ siê m³ody Tarkin, póŸniej gubernator albo

moff Tarkin, a w koñcu wielki moff Tarkin.

Ukoronowaniem kariery Sivrona by³o objêcie kierownictwa Labora-

torium Otch³ani... z którego w³aœnie ucieka³ wobec przewa¿aj¹cych si³

Rebeliantów. Gdyby Tarkin nadal ¿y³, bez w¹tpienia ta hañbi¹ca uciecz-

ka zawa¿y³aby niekorzystnie na ocenie przydatnoœci Tola Sivrona.

Musia³ bardzo szybko coœ zrobiæ, aby zatrzeæ niekorzystne wra-

¿enie, jakie jego postawa wywar³a na podw³adnych.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê nagle Yemm, przerywaj¹c tok

jego myœli. – S¹dzê, ¿e komunikator znów dzia³a prawid³owo. Bê-

dzie gotów do u¿ytku, kiedy tylko zaznaczê w dokumentacji wszyst-

kie zmiany, których dokona³em.

Sivron wyprostowa³ siê na fotelu.

– Przynajmniej coœ tu znów funkcjonuje jak nale¿y – stwierdzi³

oschle.

background image

147

Yemm zacz¹³ wystukiwaæ na klawiaturze stanowiska kompute-

rowego polecenie dokonania zmian w dokumentacji komunikatora.

Kiedy skoñczy³, kiwn¹³ rogat¹ g³ow¹ w stronê Sivrona.

– Gotowe, panie dyrektorze.

– Proszê w³¹czyæ – odezwa³ siê Twi’lek. – Chcia³bym wyg³osiæ

przemówienie do za³ogi.

Jego ostatnie s³owa rozbrzmia³y echem, powtórzone i wzmocnione

w g³oœnikach, tak ¿e niemal go przestraszy³y. Sivron chrz¹kn¹³ i po-

chyli³ siê nad mikrofonem.

– Proszê wszystkich o uwagê! Pospieszcie siê z tymi naprawami! –

oœwiadczy³ zwiêŸle. Jego g³os zabrzmia³ jak rozkaz bóstwa, powtó-

rzony na wszystkich pok³adach stacji. – Bardzo chcia³bym coœ znisz-

czyæ tak szybko, jak tylko mo¿liwe.

Wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.

Kapitan szturmowców odwróci³ siê w jego stronê.

– Zrobimy wszystko, co bêdzie w naszej mocy, proszê pana. Za

kilka godzin powinienem dysponowaæ szacunkowymi danymi do-

tycz¹cymi terminu zakoñczenia naprawy.

– To dobrze, kapitanie, bardzo dobrze – odpar³ Sivron.

Powiód³ spojrzeniem po bezkresnej pustce przestworzy, szukaj¹c

gwiazd, które mog³yby stanowiæ dobre cele.

Dysponowa³ prototypem jednej z najstraszliwszych broni, mog¹-

cych siaæ zniszczenie w ca³ej galaktyce. Broñ ta nie przesz³a jednak

bojowego chrztu. Na razie.

background image

148

Druga g³oœna detonacja nast¹pi³a w chwili, gdy Wedge Antilles

z oddzia³em szturmowym wyl¹dowa³ na planetoidzie mieszcz¹cej

g³ówny reaktor atomowy Laboratorium Otch³ani. Specjalnie ukszta³-

towane ³adunki wybuchowe, rozmieszczone przez imperialnych sa-

bota¿ystów, eksplodowa³y u podstaw wie¿ ch³odni kominowych.

Unieruchomi³y gigantyczny generator, który dostarcza³ energii pla-

cówce, zasilaj¹c laboratoria i komputery, a tak¿e wymienniki powie-

trza i wody.

Wedge, chroniony przez pstrokaty, br¹zowo-szary osobisty pan-

cerz, prowadzi³ swój oddzia³ w¹skimi pomostami ³¹cz¹cymi resztê

laboratorium i asteroidê z reaktorem. Kiedy jego grupa przebywa³a

w œrodku tunelu, od strony drugiego koñca nap³ynê³y k³êby szarego

dymu, pêdzone gor¹cym wichrem, który gna³ tak¿e tumany kurzu

i szcz¹tków.

Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c pozbyæ siê dzwonienia w uszach.

Uklêkn¹³, a po chwili znów siê wyprostowa³.

– Muszê wiedzieæ, co zosta³o zniszczone albo uszkodzone! –

krzykn¹³. – Szybko!

Trzej ¿o³nierze, którzy pierwsi wybiegli z wylotu rêkawa, natknêli

siê na grupê techników z Laboratorium Otch³ani, oddalaj¹cych siê

od szcz¹tków wie¿y. Na czele grupy bieg³ jednorêki olbrzym o pur-

purowo-zielonkawej skórze i wykrzywionej twarzy.

Ludzie Wedge’a odbezpieczyli broñ i skierowali ku uciekinierom

lufy blasterowych karabinów. Sabota¿yœci przystanêli, wydaj¹c

zgrzyt podobny do odg³osu Ÿle naoliwionego mechanizmu. Jedno-

R O Z D Z I A £

&

background image

149

rêka istota poœlizgnê³a siê, ale tak¿e znieruchomia³a i tylko rzuca³a

na prawo i lewo ukradkowe spojrzenia. Pozostali uciekierzy patrzy-

li w napiêciu na komandosów Nowej Republiki.

– Rzuciæ broñ! – rozkaza³ Wedge.

Gigantyczny osobnik uniós³ jedyn¹ rêkê, ukazuj¹c wnêtrze d³oni

i wyci¹gaj¹c palce na znak, ¿e nie jest uzbrojony. Wedge ze zdu-

mieniem stwierdzi³, ¿e inni sabota¿yœci tak¿e nie maj¹ ¿adnej broni.

– Ju¿ za póŸno, ¿eby cokolwiek powstrzymaæ – odezwa³ siê jed-

norêki przywódca. – Nazywam siê Wermyn i jestem kierownikiem

dzia³u remontów i napraw. Proszê przyj¹æ nasz¹ kapitulacjê. Ja i moi

ludzie bylibyœmy wdziêczni, gdyby zechcia³ pan nas st¹d zabraæ,

zanim ta ska³a rozleci siê na kawa³ki.

Wedge wskaza³ gestem czwórkê swoich ¿o³nierzy.

– Zakujcie ich i upewnijcie siê, ¿e nie uciekn¹. Musimy naprawiæ

ten reaktor, gdy¿ w przeciwnym razie trzeba bêdzie st¹d zmykaæ.

Sabota¿yœci nie sprzeciwiali siê, gdy ¿o³nierze zak³adali im kaj-

danki. Komandosi mieli jednak pewne w¹tpliwoœci, jak zakuæ jed-

norêkiego Wermyna.

PóŸniej Wedge i jego technicy, zachowuj¹c ostro¿noœæ, zaczêli

zbli¿aæ siê do obudowy reaktora. Owion¹³ ich taki ¿ar, jaki czasem

panuje podczas piaskowej burzy w porze upa³ów na Tatooine. W po-

wietrzu unosi³a siê kwaœna woñ smarów, topionego metalu i dymu

powsta³ego w czasie eksplozji ³adunków wybuchowych.

Na panelu kontrolnym jarzy³y siê i mruga³y czerwone alarmowe

lampki. Niczym krople krwi rozœwietla³y œwiszcz¹ce ob³oki prze-

grzanej pary. Monotonne dudnienie spracowanych sprê¿arek i pomp

sprawia³o, ¿e têpy ból przenika³ czaszkê Wedge’a. Du¿y fragment

os³ony reaktora zwisa³ oderwany od reszty si³¹ eksplozji.

Wedge zmru¿y³ oczy, a jego technicy wyci¹gnêli rêczne czujniki

promieniowania i rzucili siê ku os³onie, ¿eby sprawdziæ stan reakto-

ra i przekonaæ siê, czy nie ma przecieków. Po chwili jeden podbieg³

do Wedge’a.

– Zosta³a zniszczona i g³ówna, i rezerwowa pompa obiegu ch³o-

dziwa – zameldowa³. – Nasz przyjaciel Wermyn mia³ racjê. Zapo-

cz¹tkowa³ reakcjê topienia siê paliwa reaktora, której nikt i nic nie

jest w stanie powstrzymaæ. Nie mo¿emy naprawiæ tego urz¹dzenia.

– Czy nic nie mo¿na zrobiæ, ¿eby unieruchomiæ reaktor? – zapy-

ta³ Wedge.

– Jest nastawiony na ci¹g³¹ pracê, a urz¹dzenia kontrolno-steru-

j¹ce zosta³y zniszczone – odpar³ technik. – Przypuszczam, ¿e mieli-

background image

150

byœmy pewn¹ szansê, gdybyœmy wy³¹czyli reaktor i w ci¹gu godzi-

ny czy dwóch przygotowali jak¹œ prowizorkê, ale je¿eli go wy³¹-

czymy, pozbawimy zasilania tak¿e systemy uzdatniania powietrza

i wody w Laboratorium Otch³ani.

Wedge spojrza³ na ruiny i poczu³, jak w jego ¿o³¹dku tworzy siê

ciê¿ki kamieñ. Machn¹³ rêk¹, po czym kopn¹³ butem kawa³ek pla-

stalowej os³ony, który potoczy³ siê z brzêkiem po pod³odze. Po chwili

cichn¹cy klekot zosta³ zag³uszony przez dudnienie sprê¿arek.

– Nie zgodzi³em siê zostaæ dowódc¹ grupy szturmowej tylko po

to, by pozwoliæ wszystkim naukowcom umkn¹æ na pok³adzie Gwiaz-

dy Œmierci! – oœwiadczy³. – Nie zamierzam czekaæ z za³o¿onymi

rêkami, a¿ Laboratorium Otch³ani eksploduje pod moimi stopami! –

G³êboko nabra³ powietrza i z³¹czy³ palce r¹k, by siê skupiæ. Czêsto

widzia³, jak to samo robi³a Qwi, ale nie by³ pewien, z jakim skut-

kiem.

W pewnej chwili wyszarpn¹³ z pojemnika na biodrze przenoœny

komunikator. Wybra³ na klawiaturze kod kana³u czêstotliwoœci,

umo¿liwiaj¹cy ³¹cznoœæ z flagowym statkiem, „Yavaris”, i powie-

dzia³:

– Kapitanie, proszê daæ do mikrofonu jakiegoœ in¿yniera, eksper-

ta od techniki j¹drowej. Musimy jak najszybciej skleciæ jakiœ prowi-

zoryczny system ch³odzenia g³ównego reaktora tej placówki.

Dobrze wiem, ¿e nie mamy zbyt du¿o sprzêtu na pok³adach, ale

systemy ch³odzenia naszych silników do lotów z prêdkoœciami nad-

œwietlnymi nie powinny bardzo siê ró¿niæ od tych, jakie by³y stoso-

wane w tym reaktorze. Proszê wycofaæ jedn¹ z korwet i zdemonto-

waæ jej pompy i sprê¿arki. Musimy mieæ tu coœ, co pozwoli³oby

powstrzymaæ proces wzrostu temperatury we wnêtrzu reaktora do

czasu, a¿ usuniemy z laboratorium wszystko, co mo¿e mieæ dla nas

jak¹kolwiek wartoœæ.

Dwaj technicy unieœli g³owy i z uœmiechami na twarzach popa-

trzyli na Wedge’a.

– To mo¿e siê udaæ, panie generale – oœwiadczy³ jeden z nich.

Wedge gestem zapêdzi³ go do pilnowania wiêŸniów. Przysi¹g³

sobie, ¿e nie pozwoli, by imperialni naukowcy tak ³atwo z nim wy-

grali.

Qwi Xux czu³a siê dziwnie obco, jakby mia³a wejœæ do nieznane-

go domu. Nieœmia³o przekroczy³a próg i znalaz³a siê w pokoju, któ-

background image

151

ry kiedyœ by³ jej laboratorium. Spodziewa³a siê, ¿e ujrzy w nim coœ

znajomego, co pozwoli jej odzyskaæ utracone wspomnienia.

Zapali³o siê œwiat³o, rzucaj¹c zimn¹, bia³¹ ³unê na jej aparaturê

naukow¹, terminale komputerowe i meble. To miejsce by³o jej do-

mem, tu spêdzi³a ponad dziesiêæ lat ¿ycia. Teraz jednak czu³a siê tu

nieswojo. Rozejrza³a siê zdumiona i westchnê³a.

Z pomrukiem serwomotorów do pomieszczenia wkroczy³ Threepio.

– Nadal nie wiem, dlaczego siê tu znalaz³em – powiedzia³. – Mogê

pomóc pani zapoznaæ siê z pozostawionymi bazami danych, ale je-

stem androidem protokolarnym, a nie poszukiwaczem informacji.

Mo¿e powinna pani by³a zabraæ mojego partnera, Artoo-Detoo? Jest

o wiele lepszy ni¿ ja podczas takich poszukiwañ. Bardzo dobrze daje

sobie radê, ale, moim zdaniem, jest odrobinê zbyt uparty jak na ro-

bota. Rozumie pani, o co mi chodzi?

Qwi zignorowa³a go i na palcach przesz³a w g³¹b pomieszczenia.

Czu³a, ¿e jej skóra jest wilgotna i zimna. Zatêch³e powietrze w labo-

ratorium œwiadczy³o o tym, ¿e od dawna nikt nie korzysta³ z tutej-

szej aparatury. Qwi wzdrygnê³a siê, kiedy przesunê³a palcami po

g³adkiej, ch³odnej powierzchni grubej kolumny, wykonanej z synte-

tycznego kamienia. Jak b³yskawica przemknê³o przez jej g³owê wspo-

mnienie zmaltretowanego Hana Solo. Mê¿czyzna, przywi¹zany do

kolumny, tylko z trudem móg³ unieœæ g³owê po „wnikliwym prze-

s³uchaniu”, jakiemu podda³a go admira³ Daala.

Podesz³a do swojego sto³u laboratoryjnego. Pochyli³a siê nad

nim i zaczê³a przygl¹daæ siê czujnikom analizatorów widma, ska-

nerom struktur krystalicznych materia³ów, symulatorom naprê¿eñ

i ciœnieñ, a tak¿e trójwymiarowemu holograficznemu rzutnikowi,

którego mroczny monitor po³yskiwa³ w jasnym blasku panelu ja-

rzeniowego.

– O rety, to naprawdê wygl¹da mi na porz¹dn¹ pracowniê nauko-

w¹, doktor Xux – odezwa³ siê Threepio. – Jaka przestronna i czysta!

Jestem pewien, ¿e dokona³a pani tutaj niejednego wynalazku. Mo¿e

pani mi wierzyæ, widzia³em znacznie bardziej zagracone laboratoria

i pracownie na Coruscant.

– Threepio, zechciej zaj¹æ siê sporz¹dzaniem spisu wszystkich

przyrz¹dów, które tutaj widzisz, dobrze? – odpar³a Qwi, zapewne

tylko po to, ¿eby zaj¹æ czymœ androida. Chcia³a skupiæ myœli, a pa-

planina automatu wyraŸnie jej w tym przeszkadza³a. – Zwróæ szcze-

góln¹ uwagê na funkcjonalne modele, jakie znajdziesz. Mog¹ mieæ

dla mnie bardzo du¿e znaczenie.

background image

152

W pewnej chwili Qwi natknê³a siê na niewielk¹ klawiaturê, której

du¿a czêœæ by³a niewidoczna pod stosem wydruków i odrêcznie spo-

rz¹dzonych notatek. Obok klawiatury ujrza³a mlecznobia³e oko wy-

³¹czonego komputerowego terminala.

W³¹czy³a urz¹dzenie, ale komputer za¿¹da³ podania has³a, zanim

umo¿liwi jej dostêp do zapisanych kiedyœ baz danych. O tym nie

pomyœla³a.

Siêgnê³a po klawiaturê i przez chwilê j¹ ko³ysa³a. Mia³a wra¿enie,

¿e instrument jest zarazem i znajomy, i zupe³nie obcy. Dotknê³a kilku

przypadkowo wybranych klawiszy i ws³ucha³a siê w ³agodne, wyso-

kie dŸwiêki, jakie wydoby³y siê ze œrodka. Przypomnia³a sobie, jak

sta³a obok stosu roztrzaskanych iglic Katedry Wiatrów, jak podnios³a

fragment jakiejœ piszcza³ki i zaczê³a weñ dmuchaæ, wydobywaæ pi-

skliwe, ¿a³obne tony. Uskrzydlony Vor wyrwa³ wówczas flet z jej d³oni

i oœwiadczy³, ¿e dopóki katedra nie zostanie odbudowana, z jej szcz¹t-

ków nie bêd¹ wydobywa³y siê ¿adne dŸwiêki...

Qwi by³a jednak przekonana, ¿e w tej klawiaturze jest ukryta j e j

muzyka. Mia³a niejasne przeczucie, ¿e ju¿ kiedyœ u¿ywa³a tego in-

strumentu, ale nie potrafi³a sobie przypomnieæ, w jakim celu. W jej

mózgu formowa³ siê jakiœ obraz, lecz wydawa³ siê podobny do œli-

skiego, wilgotnego owocu, który wymyka³ siê z jej palców za ka¿-

dym razem, kiedy usi³owa³a go pochwyciæ. Przypomnia³a sobie, i¿

od³o¿y³a klawiaturê, przekonana, ¿e ju¿ nigdy tu nie wróci... Za-

mruga³a, g³êboko odetchnê³a i z³¹czywszy palce, próbowa³a zebraæ

myœli.

Han Solo! Tak, zostawi³a wszystko, kiedy postanowi³a uratowaæ

Hana Solo, a póŸniej uciec z nim na pok³adzie porwanego Pogrom-

cy S³oñc.

Jej d³ugie, jasnoniebieskie palce zaczê³y tañczyæ po klawiszach

instrumentu. Mo¿liwe, ¿e jej mózg nie przypomina³ sobie ¿adnej

szczególnej sekwencji dŸwiêków, ale w³aœciw¹ melodiê pamiêta³y

jej palce. Poruszaj¹c siê machinalnie, odruchowo, wydoby³y z wnê-

trza klawiatury dŸwiêki krótkiej gamy. Qwi uœmiechnê³a siê... me-

lodyjka wyda³a siê jej znajoma.

Kiedy skoñczy³a uderzaæ w klawisze, ekran monitora zamruga³

i wyœwietli³ informacjê: HAS£O PRZYJÊTE.

Qwi zaczê³a mrugaæ powiekami ciemnoniebieskich oczu, zdumio-

na z powodu odniesionego sukcesu.

B£¥D – ukaza³ siê nagle napis na ekranie monitora. – BRAK

DOSTÊPU DO G£ÓWNEJ BAZY DANYCH... ZBIORY ZOSTA-

background image

153

£Y USZKODZONE. ROZPOCZYNAM POSZUKIWANIA

W PAMIÊCI REZERWOWEJ.

Spodziewa³a, siê ¿e Tol Sivron mo¿e zniszczyæ zawartoœæ rdze-

nia pamiêciowego komputera, zanim umknie na pok³adzie prototy-

pu Gwiazdy Œmierci. Musia³a jednak zostawiæ coœ w lokalnej pa-

miêci osobistego komputerowego terminala. Musia³o tam byæ coœ-

kolwiek.

Na ekranie pojawi³ siê kolejny napis: ZA CHWILÊ WYŒWIE-

TLÊ ¯¥DANE DANE.

Wyszuka³a odpowiednie okno i spojrza³a na w³asne zapiski, oso-

biste uwagi. Czu³a, jak jej serce bije przyspieszonym rytmem, kiedy

czyta³a s³owa, które kiedyœ sama zapisa³a... a mo¿e to nie by³a ona?

To by³a jakaœ inna Qwi Xux, Qwi z przesz³oœci, Qwi, której umys³

zosta³ wyprany przez imperialnych nauczycieli z wszelkich innych

myœli. To by³a Qwi, której dzieciñstwo zosta³o zamienione w pasmo

udrêki, kiedy rozkazano jej wysilaæ umys³ do granic mo¿liwoœci.

Z podniecenia omal nie zapomnia³a o oddychaniu. Przegl¹daj¹c

zapiski w komputerowym dzienniku, czu³a narastaj¹cy niepokój.

Zapoznawa³a siê z doœwiadczeniami, komputerowymi symulacjami,

notatkami ze spotkañ, w których uczestniczy³a, a tak¿e kopiami spra-

wozdañ i raportów, jakich mnóstwo z³o¿y³a Tolowi Sivronowi. Cho-

cia¿ ¿adnego nie pamiêta³a, ze zdumieniem uœwiadomi³a sobie, ¿e

nie zrobi³a niczego, co nie wchodzi³oby w zakres jej s³u¿bowych

obowi¹zków. Ca³y czas poœwiêca³a wy³¹cznie pracy. Jej jedyn¹ ra-

doœci¹ by³y pomyœlnie ukoñczone eksperymenty, a jedyne chwile

podniecenia czy wzruszenia prze¿ywa³a wówczas, kiedy jej projek-

ty przechodzi³y pomyœlnie wszystkie egzaminy.

– Czy tylko na tym polega³o moje ca³e ¿ycie? – zapyta³a siebie.

Przerzuci³a kilkanaœcie stron, ale wszystkie dni wygl¹da³y identycz-

nie. – Jakie¿ musia³o byæ... puste! – mruknê³a.

– S³ucham pani¹? – odezwa³ siê Threepio. – Czy chcia³a pani,

bym w czymœ pomóg³?

– Och, Threepio – westchnê³a, a potem pokrêci³a g³ow¹ i stwier-

dzi³a, ¿e do jej oczu cisn¹ siê ³zy.

Us³ysza³a czyjeœ kroki na korytarzu. Odwróci³a siê i ujrza³a We-

dge’a wchodz¹cego do laboratorium. Jego mundur by³ rozdarty i wy-

brudzony, a na twarzy by³o widaæ plamy smaru. Mimo i¿ wygl¹da³

na spoconego i zmêczonego, Qwi podbieg³a, by go obj¹æ. Odwza-

jemni³ uœcisk, a potem pog³adzi³ jej opalizuj¹ce w³osy, podobne do

nici babiego lata.

background image

154

– Czy sta³o siê coœ z³ego? – zapyta³. – Przepraszam, ale nie mo-

g³em byæ z tob¹, kiedy wchodzi³aœ do laboratorium. Musia³em upo-

raæ siê z groŸn¹ sytuacj¹.

Qwi pokrêci³a g³ow¹.

– Nic nie szkodzi. A zreszt¹ i tak musia³am sama stawiæ temu czo³o.

– Znalaz³aœ coœ wa¿nego? – Uwolni³ j¹ z objêæ, przemieniaj¹c siê

znów w genera³a. – Musimy wiedzieæ, ilu imperialnych naukow-

ców by³o zatrudnionych w tej placówce. Wiêkszoœæ uciek³a na po-

k³adzie Gwiazdy Œmierci, ale je¿eli dysponujesz jak¹œ cenn¹ infor-

macj¹...

Qwi zesztywnia³a, a potem odwróci³a siê i ponownie wpatrzy³a

w ekran komputerowego monitora.

– Nie jestem pewna, czy bêdê umia³a ci w czymœ pomóc... – Jej

g³os brzmia³ g³ucho i ponuro. – Przegl¹da³am w³aœnie zapiski, jakie

sporz¹dza³am ka¿dego dnia swojego ¿ycia. Nie wynika z nich, ¿e-

bym w ogóle z n a ³ a  jakichkolwiek innych naukowców. Ja... nie

mia³am tu ¿adnych przyjació³.

Spojrza³a na niego, szeroko otwieraj¹c niemal granatowe, prze-

pastne oczy.

– Nie zna³am nikogo, chocia¿ spêdzi³am tu ponad dziesiêæ lat ¿y-

cia. Zajmowa³am siê wy³¹cznie prac¹. S¹dzi³am, ¿e na tym polega

poœwiêcenie. Bardzo wiele znaczy³o dla mnie pokonywanie coraz

wiêkszych trudnoœci. Rozwi¹zywa³am coraz bardziej skomplikowane

problemy... ale w³aœciwie nie wiedzia³am, po co to robiê i dla kogo.

Interesowa³o mnie tylko znalezienie rozwi¹zania. Jak mog³am byæ

a¿ tak naiwna?

Wedge ponownie obj¹³ j¹ i przytuli³. Czu³ siê przy niej taki spo-

kojny, taki odprê¿ony.

– To ju¿ przesz³oœæ, Qwi – powiedzia³. – Ju¿ nigdy nie bêdziesz

musia³a przez to przechodziæ po raz drugi. Czujesz siê tak, jakbyœ

wydosta³a siê z klatki, a ja zamierzam ci pomóc, pokazaæ ca³¹ resztê

wszechœwiata. Rzecz jasna, o ile zgodzisz siê polecieæ ze mn¹.

– Oczywiœcie, Wedge – odpar³a, spogl¹daj¹c na niego z lekkim

uœmiechem. – Oczywiœcie, ¿e polecê z tob¹.

Komunikator genera³a, zawieszony u pasa jego munduru, zacz¹³

nagle piszczeæ. Mê¿czyzna wyci¹gn¹³ go i cicho westchn¹³.

– Tak, o co chodzi? – zapyta³.

– Panie generale, œci¹gnêliœmy z orbity trochê awaryjnego sprzê-

tu do naprawy reaktora. Zgodnie z tym, co pan sugerowa³, dokona-

liœmy modyfikacji niektórych urz¹dzeñ, jakie zechcia³ przekazaæ nam

background image

155

kapitan jednej z korwet. Zainstalowaliœmy je w reaktorze i wtedy

temperatura rdzenia zaczê³a siê obni¿aæ. Spodziewamy siê, ¿e w ci¹gu

kilku najbli¿szych godzin wskazania przyrz¹dów powinny opaœæ po-

ni¿ej wartoœci alarmowych.

– To œwietnie. Ile zatem mamy czasu? – zapyta³ Wedge.

– No có¿... – odezwa³ siê g³os technika. – Na razie reaktor jest

stabilny, ale jak pan siê domyœla, ten stan mo¿e w ka¿dej chwili ulec

zmianie.

– Spisaliœcie siê na medal – przyzna³ Wedge. – Proszê przekazaæ

swoim ludziom wyrazy uznania.

– Tak jest, panie generale.

Wedge wy³¹czy³ urz¹dzenie i uœmiechn¹³ siê do Qwi.

– Widzisz, mimo wszystko siê nam uda³o – powiedzia³.

Qwi kiwnê³a g³ow¹, a potem unios³a j¹, chc¹c spojrzeæ przez d³u-

gi, w¹ski iluminator, umieszczony pod samym sufitem. Wokó³ czar-

nych dziur Otch³ani wirowa³y chmury roz¿arzonych, wielobarwnych

gazów.

Na razie mogli siê czuæ bezpieczni, odciêci od wszystkich kon-

fliktów, jakich wiele istnia³o w ró¿nych punktach galaktyki. Qwi

stoczy³a swoj¹ najciê¿sz¹ bitwê i mog³a teraz pozwoliæ sobie na kil-

ka chwil odpoczynku.

Zanim jednak zd¹¿y³a siê odwróciæ, ujrza³a mroczn¹ zjawê poja-

wiaj¹c¹ siê w samym œrodku wiruj¹cej chmury. Ogromny cieñ mia³

trójk¹tny kszta³t i przypomina³ ostrze w³óczni, która przebi³a war-

stwê gazów i znalaz³a siê w przystani o bezpiecznej sile grawitacji.

Qwi zamar³a z przera¿enia. Wyda³a zd³awiony, skrzekliwy okrzyk.

– O rety! – odezwa³ siê Threepio.

Sponiewierany i sczernia³y imperialny gwiezdny niszczyciel prze-

lecia³ przez rejon Otch³ani i z broni¹ gotow¹ do podjêcia walki wy-

³oni³ siê w s¹siedztwie grupy asteroid. Jego kad³ub, niegdyœ jasno-

szary, by³ teraz pokryty plamami i smugami, a pancerz osmalony

w wielu miejscach przez piek³o, z którego siê wyrwa³.

„Gorgona”, flagowy statek admira³ Daali, powróci³a do Labora-

torium Otch³ani.

background image

156

Imperialne paj¹ki krocz¹ce wspina³y siê po stromym, podziurawio-

nym zboczu skalnej iglicy. Zginaj¹c pod dziwacznymi k¹tami metalo-

we nogi i czepiaj¹c siê pazurami ska³, zmierza³y w stronê masywnych,

opancerzonych wrót chroni¹cych Winter i maleñkiego Anakina.

Piastunka sta³a w pokoju operatora. Ze zmru¿onymi oczami i za-

ciœniêtymi zêbami obserwowa³a posuwanie siê szturmowych ma-

chin. Dociera³y w³aœnie do pierwszej linii obrony.

Zak³adaj¹c tajn¹ bazê na Anoth, admira³ Ackbar i Luke Skywal-

ker nie zamierzali liczyæ tylko na to, ¿e nikt jej nie odnajdzie. Starali

siê przewidzieæ wszystkie mo¿liwe posuniêcia potencjalnych napast-

ników. Winter mia³a nadziejê, ¿e nie bêdzie musia³a korzystaæ z urz¹-

dzeñ, jakie rozmieœcili w wyniku tych przemyœleñ, ale teraz chodzi-

³o o ¿ycie dziecka... i jej w³asne.

Spojrza³a na pulpit, z którego mog³a dyrygowaæ prac¹ wszyst-

kich urz¹dzeñ. System Obrony Przeciwko Intruzom by³ w³¹czony

i gotów do automatycznego uruchomienia. Winter liczy³a na to, ¿e

SOPI wyeliminuje z walki co najmniej dwa imperialne paj¹ki kro-

cz¹ce. Obserwowa³a pole walki, trzymaj¹c siê krawêdzi konsolety,

by zachowaæ równowagê.

Tymczasem imperialne roboty, stawiaj¹c metalowe nogi, wspi-

na³y siê coraz wy¿ej. Dotar³y do linii jaskiñ, niewielkich otworów

wiod¹cych do labiryntu korytarzy i skalnych grot, z których nie by³o

wyjœcia.

Winter zamar³a w napiêciu, widz¹c, jak dwie pierwsze machiny

typu MT-AT, niczego nie podejrzewaj¹c, przechodz¹ nad mroczny-

R O Z D Z I A £

'

background image

157

mi otworami. Robot szturmowy, znajduj¹cy siê na czele, na chwilê

znieruchomia³, by skierowaæ lufy przednich blasterów w pancerne

wrota i wystrzeliæ, chc¹c sprawdziæ gruboœæ ich pancerza. We wnê-

trzu zamkniêtej fortecy rozleg³ siê st³umiony ³oskot i brzêk trafieñ.

W chwili, w której i drugi krocz¹cy paj¹k przygotowywa³ siê do

strza³u, z ukrytych jaskiñ wystrzeli³y setki macek przypominaj¹cych

bicze. Ka¿da by³a zakoñczona tn¹cymi szczypcami, ostrymi jak brzy-

twy. Pêki macek ca³kowicie zaskoczy³y artylerzystów i pilotów im-

perialnych machin.

Dwie wij¹ce siê macki opl¹ta³y pierwszego robota i szarpn¹w-

szy, oderwa³y od skalnej œciany. Zanim pilot mia³ czas choæby po-

myœleæ o u¿yciu pneumatycznych przyssawek, by ponownie przy-

czepiæ siê do powierzchni, SOPI str¹ci³ pajêczego robota w prze-

paϾ.

Machina typu MT-AT zaczê³a kozio³kowaæ po zboczu, rozpacz-

liwie wywijaj¹c i grzechocz¹c odnó¿ami. Tocz¹c siê, potr¹ci³a inne-

go imperialnego robota, który tak¿e oderwa³ siê od ska³y. Oba scze-

pione paj¹ki zaczê³y siê coraz szybciej zsuwaæ po zboczu. Roztrza-

ska³y siê u podnó¿a iglicy i eksplodowa³y z og³uszaj¹cym hukiem.

Tymczasem drugi paj¹k krocz¹cy skierowa³ ogieñ laserowych

dzia³ek do otworów jaskiñ. Jedna z macek, dymi¹ca i czarna, wyco-

fa³a siê niczym ranny w¹¿, by po chwili znikn¹æ w g³êbokim tunelu.

Z pozosta³ych otworów wystrzeli³y jednak pêki innych biczy i w na-

stêpnej sekundzie owinê³y siê wokó³ imperialnej machiny, jakby

chcia³y j¹ zadusiæ. Zdezorientowany pilot ponownie wystrzeli³, ale

tym razem tylko od³upa³ kawa³ki ska³y. Macki SOPI zaczê³y siê za-

ciskaæ, zginaæ rozstawione pajêcze nogi do chwili, a¿ z ich skrzy-

pi¹cych stawów wyskoczy³y potê¿ne nity.

Szczypce zakoñczone czujnikami przekaza³y aparaturze steruj¹-

cej informacjê, do czego s³u¿y kabina pilota. Masywne, plastalowe

zêby wbi³y siê w opancerzony dach kabiny i zaczê³y go szarpaæ i ci¹æ,

by wyci¹gn¹æ ze œrodka obu szturmowców. Szczypce macek cisnê-

³y ich w przepaœæ jak ogryzione koœci, które wyrzuca siê po zakoñ-

czonej uczcie. Imperialny robot, pozbawiony za³ogi, zacz¹³ kozio³-

kowaæ po zboczu, ale pilotom pozosta³ych piêciu machin uda³o siê

umkn¹æ na boki.

Winter zacisnê³a piêœæ i postara³a siê oddychaæ jak najwolniej.

Usi³owa³a siê odprê¿yæ. Obronny semiorganiczny system wyelimi-

nowa³ z walki ju¿ trzy atakuj¹ce machiny, ale pozosta³ych piêæ nie-

mal z ca³¹ pewnoœci¹ zrobi wszystko, ¿eby go zniszczyæ.

background image

158

Osob¹, która wpad³a na pomys³ zorganizowania takiego syste-

mu obronnego, by³ admira³ Ackbar. To on zaproponowa³, aby za-

projektowaæ i wykonaæ SOPI, wzoruj¹c go na krakanie, groŸnym

potworze z morskich g³êbin rodzinnej planety. Kalamariañscy na-

ukowcy sporz¹dzili wytrzyma³¹, odporn¹ i obdarzon¹ szcz¹tkowym

czuciem maszynê naœladuj¹c¹ wiele najbardziej przera¿aj¹cych cech

krakany. Jej macki zosta³y wykonane z durastalowych kabli, a jej

szczypce mia³y krawêdzie ze specjalnych stopów, ostre jak brzy-

twy. Celem istnienia SOPI by³a obrona tajnej bazy. Z nastêpnych

otworów zaczê³y strzelaæ pêki innych macek, wij¹c siê w poszuki-

waniu ofiary.

Trzy spoœród pozosta³ych szturmowych machin zajê³y miejsca

po bokach i pod otworami jaskiñ, a potem zaczê³y raziæ je b³yskawi-

cami laserowych dzia³ek. Nagle z otworu, który le¿a³ cokolwiek na

uboczu i sprawia³ wra¿enie pustego, wystrzeli³y trzy macki. Pochwy-

ci³y najbli¿szego paj¹ka i zaczê³y ci¹gn¹æ go w stronê innych otwo-

rów.

Winter zachwyca³a siê t¹ taktyk¹. SOPI nie tylko zamierza³ znisz-

czyæ jeszcze jedn¹ machinê wroga, ale u¿ywa³ robota typu MT-AT

jako tarczy. Tymczasem inne paj¹ki krocz¹ce nie przestawa³y strze-

laæ. Ich operatorzy, chc¹c za wszelk¹ cenê odnieœæ sukces, uwa¿ali,

¿e mog¹ poœwiêciæ ¿ycie towarzyszy, którzy mieli nieszczêœcie zna-

leŸæ siê w zaatakowanej machinie.

Artylerzysta pochwyconego paj¹ka tak¿e strzela³. SOPI poci¹gn¹³

robota krocz¹cego typu MT-AT jeszcze dalej, a potem zacz¹³ zgnia-

taæ o ska³ê niczym dorodny orzech. Artylerzysta skierowa³ lufy ni-

sko umieszczonych laserowych dzia³ek w otwór, nastawi³ moc na

maksimum i strzeli³ z najbli¿szej odleg³oœci. Gigantyczna eksplozja

wyrwa³a w skalnej iglicy ogromn¹ dziurê. W fioletowe niebo nad

Anoth unios³y siê p³omienie i kurz, od³amki ska³ i chmury dymu.

¯ar eksplozji spopieli³ rdzeñ i obwody steruj¹ce prac¹ SOPI, ale przy

okazji zniszczy³ tak¿e pochwyconego imperialnego robota.

Winter obserwowa³a w pokoju operatora, jak ekran diagnostycz-

nego pulpitu SOPI ciemnieje i gaœnie. Przesunê³a czubkami palców

po g³adkiej powierzchni. Pierwsza linia obrony zniszczy³a po³owê

szturmowych transporterów wroga.

– Dobra robota, SOPI – szepnê³a. – Dziêkujê.

Po chwili wielonogie machiny imperialne zaczê³y znów atako-

waæ pancerne wrota. Powietrze wype³ni³o siê dudnieniem trafieñ

z laserowej broni i skrzypieniem opieraj¹cego siê metalu.

background image

159

Winter wiedzia³a, co musi zrobiæ. Zanim jednak wybieg³a z po-

koju operatora, szarpnê³a dŸwigniê innego systemu obronnego. PóŸ-

niej, biegn¹c niemal na palcach, pospieszy³a do wielkiej groty,

w której ostatnio l¹dowa³ admira³ Ackbar, kiedy przylecia³ osobi-

stym myœliwcem typu B, ¿eby odwiedziæ j¹ i maleñkiego Anakina.

Kobieta ¿a³owa³a, ¿e w tych trudnych chwilach nie ma kalamariañ-

skiego admira³a u swojego boku. Wiedzia³a, ¿e mo¿e na niego za-

wsze liczyæ, ale teraz by³a sama. Musia³a dzia³aæ, je¿eli chcia³a oca-

liæ ¿ycie swoje i maleñstwa.

Bezlitoœnie zd³awi³a w³asny strach i zmusi³a siê do myœlenia o tym,

co powinna zrobiæ. Nie by³o czasu na wpadanie w panikê. Pobieg³a

tunelami, ale pozostawi³a metalowe w³azy otwarte, ¿eby mog³a ucie-

kaæ, kiedy zobacz¹ j¹ szturmowcy. Wpad³a do wielkiej groty,

w której znajdowa³o siê l¹dowisko. G³oœny huk eksplozji z drugiej

strony masywnych wrót omal jej nie og³uszy³.

W pewnej chwili opancerzone p³yty wygiê³y siê do œrodka, a po-

tem pêk³y i zaczê³y siê wiœniowo jarzyæ, kiedy nie ustaj¹cy ¿ar lase-

rowych b³yskawic stopi³ zewnêtrzny pancerz i zacz¹³ wgryzaæ siê

w supertward¹ metalow¹ p³ytê. Winter obserwowa³a, jak wrota co-

raz bardziej siê wyginaj¹, a pionowe pêkniêcie poœrodku staje siê

coraz szersze.

Przez szczelinê wdar³y siê metalowe pazury. Ogieñ laserów sku-

pia³ siê teraz wokó³ zawiasów lewego skrzyd³a, które wkrótce siê

odchyli³o. Rozprawienie siê z drugim skrzyd³em by³o jedynie kwe-

sti¹ czasu.

Do groty z l¹dowiskiem wpad³ podmuch zimnego wiatru. Winter

sta³a, samotnie stawiaj¹c czo³o oddzia³om szturmowym.

Do pomieszczenia zaczê³y wpe³zaæ krocz¹ce paj¹ki ze zgrzytem

i pomrukiem silników pracuj¹cych na wysokich obrotach. Piloto-

wane rêkoma doborowych szturmowców, kierowa³y b³yszcz¹ce lufy

laserowych dzia³ek i karabinów, szukaj¹c celu.

Pancernik „Vendetta” pozostawa³ na orbicie. Pu³kownik Ardax

dotkn¹³ miniaturowej s³uchawki umieszczonej w uchu. Odbiera³

meldunki od dowódców szturmowych oddzia³ów, które toczy³y

walkê na powierzchni niewielkiej planetoidy.

– Uda³o siê nam wy³amaæ pancerne wrota, panie pu³kowniku –

odezwa³ siê w s³uchawce g³os dowódcy szturmowców. – Ponieœli-

œmy jednak ciê¿kie straty. Rebeliancka obrona jest silniejsza, ni¿ siê

background image

160

wydawa³o. Zachowujemy daleko id¹ce œrodki ostro¿noœci. Przypusz-

czam, ¿e odnalezienie dziecka Jedi jest tylko kwesti¹ czasu.

– Proszê meldowaæ o wszystkim, co siê dzieje – odpar³ Ardax. –

Da mi pan znaæ, kiedy wasza misja zakoñczy siê powodzeniem,

a wtedy przyst¹pimy do zorganizowanego odwrotu. – Przerwa³ na

chwilê. – Czy jedn¹ z ofiar nie by³ mo¿e ambasador Furgan?

– Nie, panie pu³kowniku – odezwa³ siê dowódca. – Przebywa³

wówczas w kabinie ostatniego szturmowego transportera i nie gro-

zi³o mu bezpoœrednie niebezpieczeñstwo.

Pu³kownik Ardax ciê¿ko westchn¹³.

– Szkoda.

Odwróci³ siê i spogl¹da³ przez iluminator na trzy planetoidy kr¹-

¿¹ce wokó³ siebie, jakby zwi¹zane niewidzialnymi niæmi, kiedy na

pomoœcie bojowym „Vendetty” rozbrzmia³ sygna³ nieoczekiwane-

go alarmu.

– Co siê dzieje?

Porucznik stoj¹cy obok stanowiska z czujnikami uniós³ g³owê

i zwróci³ bia³¹ jak kreda twarz w stronê Ardaxa.

– Panie pu³kowniku, z nadprzestrzeni wy³oni³ siê du¿y rebelian-

cki statek! Przewy¿sza nasz pancernik pod wzglêdem si³y ognia!

– Przygotowaæ siê do wykonania uniku – rozkaza³ Ardax. – Wy-

gl¹da na to, ¿e zostaliœmy zdradzeni.

Wci¹gn¹³ zimne powietrze przez zaciœniête zêby. Furgan musia³

w jakiœ sposób przekazaæ plan ich akcji rebelianckiemu szpiegowi.

Szeroki ekran komunikatora skwiercza³ przez chwilê iskrami szu-

mów, zanim pojawi³a siê na nim g³owa Kalamarianina.

– Mówi Ackbar, dowódca gwiezdnego kr¹¿ownika „Galaktycz-

ny Wêdrowiec”. Poddajcie siê i przygotujcie do przekazania kon-

troli nad swoim statkiem. Je¿eli macie na pok³adzie jakichkolwiek

zak³adników Nowej Republiki, musicie ich uwolniæ, nie robi¹c im

¿adnej krzywdy.

– Bêdzie odpowiedŸ, panie pu³kowniku? – zapyta³ oficer ³¹czno-

œciowiec „Vendetty”.

– Nasze milczenie wystarczy im za odpowiedŸ – odpar³ Ardax. –

Najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest w tej chwili bezpieczeñstwo statku. Grupa

szturmuj¹ca twierdzê bêdzie musia³a radziæ sobie sama. Proszê obraæ

kurs na przestrzeñ miêdzy dwiema najwiêkszymi planetoidami. Za-

k³ócenia spowodowane przez wy³adowania powinny ukryæ nas przed

ich skanerami, a kiedy siê tam znajdziemy, dokonamy skoku w nad-

przestrzeñ. Zwiêkszyæ moc pól ochronnych do maksimum.

background image

161

– Tak jest, panie pu³kowniku – odezwa³ siê oficer taktyk, a nawi-

gator statku zaj¹³ siê wytyczaniem kursu.

– I ca³a naprzód, kiedy bêdziemy gotowi – doda³ Ardax, niecierpli-

wie przemierzaj¹c niewielk¹ powierzchniê stanowiska dowodzenia.

Szarpniêcie kad³uba dowodzi³o, ¿e „Vendetta” zaczê³a przyspie-

szaæ, kierowaæ siê w stronê dwóch planetoid. Rebeliancki kr¹¿ow-

nik otworzy³ ogieñ. Kiedy jaskrawe b³yskawice zosta³y poch³oniête

przez pola os³on „Vendetty”, ca³y kad³ub pancernika zatrz¹s³ siê i za-

trzeszcza³.

– Przewy¿szaj¹ nas si³¹ ognia, panie pu³kowniku, ale strzelaj¹

tak, ¿eby tylko nas obezw³adniæ, a nie zniszczyæ!

Pu³kownik Ardax zmarszczy³ brwi.

– Ach, oczywiœcie – powiedzia³. – Przypuszczaj¹, ¿e ju¿ porwali-

œmy to dziecko! Nie bêdziemy wyprowadzaæ ich z b³êdu.

„Vendetta” zaczê³a przyspieszaæ, skrêcaj¹c w stronê zgrzytaj¹cych

szczêk dwóch najbli¿szych planetoid.

Leia sta³a na stanowisku dowodzenia „Galaktycznego Wêdrow-

ca” i wbija³a paznokcie w g³adk¹ tkaninê oparcia fotela admira³a

Ackbara. Stary, pokiereszowany imperialny pancernik zatoczy³ ³uk

i opuœciwszy orbitê, po³o¿y³ siê na nowy kurs.

– Domyœlili siê, ¿e blefujesz, admirale – powiedzia³a.

– Rzeczywiœcie, nie odpowiedzieli na moje ¿¹danie – zgodzi³ siê

Ackbar.

– I nie odpowiedz¹ – odezwa³ siê Terpfen, unosz¹c ponur¹ twarz

znad pulpitu stanowiska pomocniczego. – Bêd¹ próbowali ratowaæ

siê ucieczk¹. Je¿eli ju¿ maj¹ dziecko na pok³adzie, ich wyprawa za-

koñczy³a siê ca³kowitym sukcesem. Nie zaryzykuj¹ walki z prze-

ciwnikiem, który tak bardzo przewy¿sza si³¹ ognia ich pancernik.

Leia prze³knê³a kluchê, która tkwi³a w jej gardle. Wiedzia³a, ¿e

Terpfen ma racjê. Bardzo chcia³aby mieæ teraz Hana przy sobie.

– A zatem nie mo¿emy dopuœciæ, by uciekli – stwierdzi³ Ackbar.

Przez ca³y czas podró¿y niemal na krok nie odstêpowa³ Terpfe-

na. Organizuj¹c wyprawê ratunkow¹, zabra³ niemal wszystkich naj-

bardziej oddanych cz³onków ekipy ratunkowej, remontuj¹cej Reef

Home City. Pozosta³ych zwerbowa³, odci¹gaj¹c od pracy w orbi-

talnych stoczniach, w których konstruowano s³ynne gwiezdne stat-

ki. Przez ca³y czas ani razu nie wspomnia³ o zdradzie swojego

mechanika.

11 – W³adcy mocy

background image

162

Obaj Kalamarianie toczyli osobist¹, cich¹ walkê, swojego rodza-

ju pojedynek miêdzy si³ami woli. Admira³ twierdzi³, ¿e rozumie,

w jaki sposób Imperium zmusi³o Terpfena do pos³uszeñstwa. On te¿

zosta³ kiedyœ uwiêziony przez imperialnych oprawców, ale nikt nie

zrobi³ z niego sabota¿ysty ani szpiega. Zamiast tego zosta³ zmuszo-

ny do pracy w charakterze oficera ³¹cznikowego moffa Tarkina.

Chocia¿ w ci¹gu tych lat przeszed³ przez niejedno piek³o, wykorzy-

sta³ póŸniej czas s³u¿by u bezlitosnego stratega dla dobra swoich

ziomków. Przejrza³ plany admira³ Daali, kiedy zaatakowa³a Kala-

mar. Ackbar twierdzi³, ¿e teraz i Terpfen powinien odp³aciæ Impe-

rium za tyle lat cierpieñ i udrêki.

Leia obserwowa³a z mostka „Galaktycznego Wêdrowca”, jak sil-

niki têponosego pancernika, umo¿liwiaj¹ce loty z prêdkoœciami pod-

œwietlnymi, zaczynaj¹ siê coraz bardziej jarzyæ. Zamknê³a oczy i za-

cisnê³a palce na oparciu fotela Ackbara, a potem wys³a³a delikatn¹

myœlow¹ wiæ w przestworza. Chcia³a w ten sposób odnaleŸæ œlad

¿ycia maleñkiego Anakina, pocieszyæ dziecko i ukoiæ.

Wyczu³a ch³opczyka przez dziel¹cy ich bezmiar przestworzy, ale

dostrzegaj¹c tylko jego istnienie w tkance Mocy, nie potrafi³a okre-

œliæ, gdzie siê znajduje. Nie mog³a go zobaczyæ, nie by³a w stanie

nawi¹zaæ bezpoœredniego kontaktu. Anakin móg³ równie dobrze

przebywaæ wci¹¿ na Anoth, jak w zamkniêtej celi na pok³adzie im-

perialnego pancernika.

– Strzelaæ tak, ¿eby obezw³adniæ – odezwa³ siê przera¿aj¹co spo-

kojnie admira³ Ackbar. – Rozpocz¹æ ostrza³ ze wszystkich dziobo-

wych laserów. Wyrz¹dziæ tylko tyle szkód, by nie mogli dokonaæ

skoku w nadprzestrzeñ.

B³yskawice nios¹ce potê¿n¹ energiê rozprysnê³y siê o pola

ochronne „Vendetty”. Po trafieniach pozosta³a jedynie szcz¹tko-

wa poœwiata œwiadcz¹ca o tym, ¿e kad³ub imperialnej jednostki

zosta³ lekko uszkodzony. Pancernik nie przestawa³ jednak lecieæ

coraz szybciej.

– Kieruje siê tam, miêdzy te dwie planetoidy – stwierdzi³a Leia.

Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ ciekawoœci, wyci¹gn¹³ g³owê i obró-

ci³ wy³upiaste oczy w stronê iluminatora. Usi³owa³ zebraæ myœli.

– Bêdzie chcia³ u¿yæ wy³adowañ elektrostatycznych jako kamu-

fla¿u – oœwiadczy³. – Zak³ócenia pochodz¹ce od zjonizowanych

gazów sprawi¹, ¿e stanie siê niewidoczny dla naszych czujników

i skanerów. Zanim go znów odnajdziemy, ucieknie, dok¹dkolwiek

zechce.

background image

163

Leia odetchnê³a g³êboko, chc¹c st³umiæ ogarniaj¹ce j¹ przera¿e-

nie. Znajdowali siê tak blisko celu... Z jakiego¿ innego powodu mia³-

by pancernik uciekaæ, gdyby maleñki Anakin nie by³ wiêŸniem na

jego pok³adzie? Ponownie siê skupi³a chc¹c wyczuæ, gdzie przeby-

wa jej dziecko.

Przed dziobem pancernika zaczê³y wyrastaæ dwie groŸne, najwiêk-

sze planetoidy systemu Anoth, otoczone cienkimi p³aszczami atmos-

fery. Obie skalne bry³y rozdziela³ bardzo w¹ski przesmyk. Oœlepia-

j¹ce b³yskawice przelatywa³y w przestrzeni miêdzy jedn¹ atmosfer¹

a drug¹, w miarê jak ruch wirowy powodowa³ gromadzenie siê po-

tê¿nych ³adunków elektrycznych.

– Zwiêkszyæ prêdkoœæ – rozkaza³ Ackbar. – Powstrzymaæ ich,

zanim stracimy ich z ekranów wskutek zak³óceñ.

Kapitan imperialnej jednostki nadal nie odpowiada³ na sygna³y.

– Ostrzelaæ ponownie statek – rzek³ Ackbar. – U¿yæ wiêkszej dawki

mocy.

B³yskawice z turbolaserowych dzia³ „Galaktycznego Wêdrowca”

trafi³y w sterburtê „Vendetty”. Impet strza³ów sprawi³, ¿e pancernik

wyraŸnie przechyli³ siê na tê burtê. Pola ochronne zanik³y; by³o te¿

widaæ, ¿e czêœæ napêdu podœwietlnego zosta³a uszkodzona. Kapitan

imperialnego statku nie porzuci³ jednak myœli o ucieczce. Kiedy

ponownie wzros³a moc, przesy³ana do silników, a pancernik zacz¹³

siê przygotowywaæ do skoku w nadprzestrzeñ, dysze wylotowe roz-

jarzy³y siê b³êkitno-bia³ym ogniem.

– Nie! – krzyknê³a Leia. – Nie pozwólcie im zabraæ mojego Ana-

kina!

Zanim skoñczy³a mówiæ, „Vendetta” zaczê³a znikaæ w w¹skim

przesmyku rozdzielaj¹cym obie planetoidy.

Oœlepiaj¹ca b³êkitna poœwiata zak³óceñ otoczy³a zewnêtrzn¹ po-

wierzchniê dziobowych pól ochronnych pancernika niczym nieprze-

zroczysty, pó³kulisty kokon. W miarê jak „Vendetta” pogr¹¿a³a siê

w coraz gêstsze warstwy atmosfery przecinane gigantycznymi b³y-

skawicami, warstwa œwiec¹cych, zjonizowanych gazów zaczê³a po-

woli przesuwaæ siê w stronê rufy.

Leia zacisnê³a powieki. Skupia³a siê, skupia³a... Gdyby mog³a

powi¹zaæ myœlami umys³ swój i Anakina, mia³aby chocia¿ cieñ szan-

sy dowiedzenia siê, gdzie znajduje siê jej dziecko, zanim nieprzyja-

cielski statek zniknie w nadprzestrzeni.

Wyczuwa³a obecnoœæ ludzi na pok³adach imperialnego pancerni-

ka, ale nie czu³a ani p³omyka Mocy swojego syna, ani jego opiekun-

background image

164

ki, Winter. Napar³a myœlami, posy³aj¹c je w g³¹b „Vendetty”, która

coraz bardziej pogr¹¿a³a siê w w¹ziutkiej cieœninie.

Ogromny opancerzony statek zag³êbia³ siê niczym metalowy prób-

nik, wsuwany miêdzy dwie naelektryzowane p³yty. Pancernik sta-

wa³ siê czymœ w rodzaju zwory, która wkrótce mia³a po³¹czyæ dwie

atmosfery obdarzone zbyt du¿ymi elektrostatycznymi ³adunkami.

W przestrzeni miêdzy dwiema planetoidami rozb³ys³a gigantycz-

na, oœlepiaj¹ca b³yskawica. Niczym potworny ³añcuch po³¹czy³a obie

atmosfery i przecinaj¹cy je gwiezdny statek. Strumienie dzikiej ener-

gii uderzy³y w burty „Vendetty” i otoczy³y je huraganem szalej¹cej

elektrycznej burzy. Na ekranach „Galaktycznego Wêdrowca” poja-

wi³ siê tylko jaskrawy, ale bardzo szybko gasn¹cy punkcik.

Ackbar z sykiem wypuœci³ powietrze i zwiesi³ g³owê. Terpfen

opad³ bezw³adnie na swój fotel, ale Leia poœwiêca³a zniszczonemu

statkowi tylko czêœæ uwagi. Ponownie zapuœci³a w przestworza my-

œlowe wici... i po chwili odnalaz³a jasn¹ drobinê, która by³a jej naj-

m³odszym synkiem, Anakinem.

Terpfen wsta³ z wysi³kiem, jakby ju¿ teraz czu³ ciê¿ar krêpuj¹-

cych go ³añcuchów.

– Pani minister Organa Solo, chcia³bym zapewniæ pani¹, ¿e przyj-

mê ka¿d¹...

Leia potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie ma mowy o ¿adnej karze, Terpfenie – odpar³a. – Anakin

nadal ¿yje. Jest w fortecy, ale jego ¿yciu zagra¿a œmiertelne niebez-

pieczeñstwo. Musimy siê pospieszyæ.

background image

165

Winter przycupnê³a obok metalowych drzwi w³azu w przeciwle-

g³ym krañcu wielkiej groty. W jednej d³oni trzyma³a pistolet blaste-

rowy, bêd¹c pewna, ¿e jej siwe w³osy i jasna szata bêd¹ widoczne

nawet w panuj¹cym pó³mroku.

Cztery wielkie mechaniczne paj¹ki pokona³y przeszkodê w po-

staci szcz¹tków lewego skrzyd³a opancerzonych wrót i z cichn¹cym

pomrukiem silników zatrzyma³y siê poœrodku l¹dowiska. Transpa-

stalowe drzwi kabin z chrzêstem siê otworzy³y i z pomieszczeñ za-

czêli wyskakiwaæ pierwsi szturmowcy.

Rozgl¹daj¹c siê na boki, Winter stara³a siê ich policzyæ. W ka¿-

dym z czterech paj¹ków krocz¹cych typu MT-AT mieœci³o siê dwóch

¿o³nierzy... co dawa³o w sumie osiem celów. Winter wymierzy³a lufê

blastera w najbli¿szego szturmowca odzianego w bia³y pancerz.

Raz po raz trzykrotnie strzeli³a. Nie wiedzia³a, ile ognistych smug

trafi³o ¿o³nierza, ale pod wp³ywem impetu strza³ów jego dymi¹cy

pancerz rozlecia³ siê na kawa³ki, a cia³o szturmowca zosta³o odrzu-

cone w stronê machiny, z której wyskoczy³. Z wnêtrz kabin trans-

porterów zaczêli wysypywaæ siê pozostali ¿o³nierze, a potem, kry-

j¹c siê, otworzyli do niej ogieñ.

Winter skuli³a siê, ale nie mog³a zrobiæ u¿ytku ze swojego pisto-

letu. Kabina ostatniego paj¹ka krocz¹cego otworzy³a siê i na p³ytê

l¹dowiska zeskoczy³ szturmowiec w towarzystwie krêpego mê¿czy-

zny o krzaczastych brwiach i grubych wargach.

Pozostali ¿o³nierze, którzy szybko zorientowali siê, sk¹d pad³y

pierwsze strza³y, dostrzegli Winter kryj¹c¹ siê obok drzwi w³azu

R O Z D Z I A £

background image

166

i usi³owali raziæ j¹ teraz lawin¹ b³yskawic. Kul¹c siê, piastunka za-

czê³a wycofywaæ siê w stronê wyjœcia.

Mia³a do wyboru dwie drogi. Mog³a albo uciekaæ do sypialni

Anakina i zgin¹æ, broni¹c go w³asnym cia³em, albo odci¹gn¹æ pozo-

sta³ych siedmiu intruzów od maleñstwa i zrobiæ wszystko, co w jej

mocy, by siê ich pozbyæ.

Nie celuj¹c, przycisnê³a guzik spustowy swojej broni. Od œcian groty

odbi³a siê jaskrawa b³yskawica. Bary³kowaty mê¿czyzna zanurkowa³

pod os³onê nisko zawieszonej kabiny najbli¿szego transportera.

– Rozprawcie siê z ni¹! – krzykn¹³.

Jeden ze szturmowców, który trochê d³u¿ej ni¿ pozostali zabawi³

w kabinie paj¹ka, obróci³ lufy laserowych dzia³ek. Celuj¹c w ska³ê

nad jej g³ow¹, strzeli³ i wypali³ dymi¹c¹ dziurê.

Krêpy mê¿czyzna krzykn¹³, nie opuszczaj¹c kryjówki za kabin¹

paj¹ka:

– Nie zabijajcie jej dopóki nie znajdziecie dziecka! Og³uszcie j¹!

Ty... – gestem wskaza³ szturmowca, który chwilê wczeœniej wysiad³

z kabiny jego transportera. – ChodŸ ze mn¹. Udamy siê... na zwia-

dy. Pozostali: pochwyciæ tê kobietê!

Dok³adnie tak, jak Winter siê spodziewa³a. Piastunka odwróci³a

siê i pobieg³a korytarzem, przekonana, ¿e wiêkszoœæ szturmowej

grupy puœci siê w poœcig za ni¹. Przyspieszy³a, kiedy podziemny

chodnik zacz¹³ siê obni¿aæ. Kul¹c g³owê, przebiega³a pod skalnymi

nawisami. Zatrzaskuj¹c za sob¹ ciê¿kie drzwi uszczelniaj¹cych gro-

dzi, z ka¿d¹ chwil¹ zapuszcza³a siê coraz g³êbiej.

Szturmowcy j¹ gonili, przystaj¹c tylko na krótko przed zamkniê-

tymi drzwiami. U¿ywali skupionych termicznych detonatorów, by

rozerwaæ pancerze drzwi grodzi.

Winter wiod³a ich labiryntem korytarzy, coraz dalej i dalej od

maleñkiego Anakina. Szturmowcy powinni ju¿ dawno straciæ wszel-

k¹ orientacjê.

Ilekroæ by³o mo¿liwe, imperialni napastnicy strzelali, ale Winter

udawa³o siê unikn¹æ bezpoœredniego trafienia. Kiedy w koñcu znala-

z³a siê g³êboko pod ziemi¹, w komnacie, w której mieœci³ siê g³ówny

generator i rdzeñ pamiêciowy centralnego komputera, pozwoli³a so-

bie na g³êboki oddech – jedyny przejaw uczuæ, jaki mog³a okazaæ.

Mroczne pomieszczenie by³o zastawione najprzeró¿niejszymi

przyrz¹dami. W metalowych rurach, umieszczonych pod sufitem,

bulgota³o przep³ywaj¹ce ch³odziwo. W ciemnoœciach by³o s³ychaæ

dudnienie sprê¿arek zasilaj¹cych systemy uzdatniania powietrza i wo-

background image

167

dy. Na obudowie rdzenia pamiêciowego jarzy³y siê prostok¹tne zie-

lone lampki. Mruga³y na przemian w ten sposób, ¿e sprawia³y wra-

¿enie strumieni p³yn¹cej wody. Sam komputer, obudowany rurami

z t³oczonym ch³odziwem i stanowi¹cy czêœæ panelu zasilacza, wy-

gl¹da³ jak surrealistyczny senny koszmar. Z jego powierzchni wy-

stawa³y kawa³ki poskrêcanego metalu i plastiku, otaczaj¹c chaotycz-

nie rozmieszczone transpastalowe monitory i urz¹dzenia wejœcia/

wyjœcia, których by³o tak wiele, ¿e nikt przy zdrowych zmys³ach nie

umieœci³by tylu naraz w jednym miejscu.

Winter wiedzia³a, ¿e wszystkie urz¹dzenia by³y tylko kamufla¿em

maj¹cym na celu ukrycie prawdziwego przeznaczenia komnaty.

Szturmowcy zawahali siê na progu mrocznej sali, jakby wêszyli

jakiœ podstêp, obawiali siê wejœæ do œrodka. Winter skierowa³a ku

nim lufê blastera i siedem razy wystrzeli³a, raz po razie. Imperialni

¿o³nierze rozbiegli siê i zanurkowali, chc¹c siê ukryæ, ale kiedy od

strony Winter nie poszybowa³a ani jedna b³yskawica wiêcej, ruszyli

ku niej, bez przerwy strzelaj¹c.

Wówczas Winter znów kilka razy wystrzeli³a, tylko po to, aby ich

sprowokowaæ i upewniæ siê, ¿e pozostan¹ w komnacie. Któryœ z jej

strza³ów, odbity od b³yszcz¹cej powierzchni, trafi³ jednego sztur-

mowca i stopi³ bia³y pancerz os³aniaj¹cy jego prawe ramiê.

Widz¹c, ¿e kobieta zosta³a osaczona w przeciwleg³ym k¹cie kom-

naty, ca³a pi¹tka szturmowców zaczê³a siê zbli¿aæ do niej. Ranny

¿o³nierz szed³ z ty³u, staraj¹c siê powstrzymaæ up³yw krwi z rany.

Imperialni szturmowcy zd¹¿yli pokonaæ po³owê drogi, kiedy œcia-

ny komnaty zaczê³y siê chwiaæ, skrêcaæ i cofaæ.

Po³¹czone przegubowo rury i os³ony, pêkate tablice kontrolne i ku-

liste pulpity ze wskaŸnikami przesunê³y siê i obróci³y, a potem ze

szczêkiem i zgrzytem zaczê³y uk³adaæ siê w zupe³nie inne konfigu-

racje. Winter s³ysza³a brzêk metalu o metal, z jakim ró¿ne urz¹dze-

nia zajmowa³y swoje miejsca i tworzy³y nowe po³¹czenia.

Zastawione przyrz¹dami œciany przekszta³ci³y siê nagle w grupê po-

tê¿nych, krzepkich androidów-morderców, zbudowanych z czêœci, które

przedtem sprawia³y wra¿enie chaotycznie rozmieszczonych. Jedynym

celem automatów by³o zabijanie wrogów. Androidy odbezpieczy³y broñ

i jak na strzelnicy wymierzy³y w os³upia³ych szturmowców.

Winter nie musia³a wydawaæ ¿adnych rozkazów. Androidy-mor-

dercy wiedzia³y, co maj¹ robiæ. Zosta³y zaprogramowane w taki spo-

sób, ¿e ignorowa³y obecnoœæ Winter i dzieci Jedi, ale swoje cele zna³y

bardzo dobrze.

background image

168

Strzelaj¹c ze wszystkich stron, automaty zasypywa³y pi¹tkê sztur-

mowców lawinami blasterowych b³yskawic. Krzy¿owy ogieñ œmier-

cionoœnych strza³ów sprawi³, ¿e wszyscy ¿o³nierze odziani w bia³e

skorupy zginêli w ci¹gu pierwszych kilku sekund. ¯aden nie mia³

okazji oddania choæby pojedynczego strza³u. Kiedy w mrocznej

komnacie zapad³a g³ucha cisza, na œrodku le¿a³ stos dymi¹cych

szcz¹tków stopionych pancerzy, okrywaj¹cych cia³a, z których r¹k

wypad³y bezu¿yteczne karabiny.

Jeden szturmowiec jêkn¹³ z bólu, ale po chwili i on pogr¹¿y³ siê

w odmêtach œmierci. Ciemnoœci komnaty okry³y ca³unem straszli-

we pobojowisko.

Winter wyda³a westchnienie ulgi, a potem ominê³a stos zmasa-

krowanych cia³, wci¹¿ jeszcze dymi¹cych i skwiercz¹cych. Spojrza³a

na nieruchome czujniki optyczne w he³mach imperialnych ¿o³nie-

rzy, martwe i pozbawione wyrazu.

– Nigdy nie lekcewa¿cie przeciwnika – powiedzia³a.

Ambasador Furgan skuli³ siê, widz¹c, jak poprzedzaj¹cy go sztur-

mowiec znika w czeluœci skalnego korytarza.

Nie maj¹c ¿adnego przeszkolenia ani doœwiadczenia w walce, Cari-

danin stara³ siê naœladowaæ p³ynne ruchy swojego towarzysza. Trzyma³

karabin blasterowy w prawej d³oni i raz po raz spogl¹da³ na niego, chc¹c

upewniæ siê, ¿e jest pod³¹czony do Ÿród³a energii i odbezpieczony.

Korytarze by³y d³ugie i mroczne, rozjaœniane jedynie blaskiem

jarzeniowych lamp przymocowanych do sklepienia. Gdy docierali

do zakrêtu albo skrzy¿owania, szturmowiec id¹cy przed Furganem

przyciska³ os³oniête pancerzem plecy do kamiennej œciany, a potem

wystawia³ lufê broni za róg, aby przekonaæ siê, czy nie œci¹gnie na

siebie ognia wroga. Dopiero po chwili, kiedy by³ absolutnie pewien,

¿e dalsza droga jest bezpieczna, biegiem pokonywa³ odleg³oœæ dzie-

l¹c¹ go od nastêpnego skrzy¿owania.

Mijaj¹c ka¿de zamkniête drzwi albo grodzie, otwierali je, gotowi

porwaæ bezbronne dziecko i powróciæ z nim do górskich transporte-

rów. W ten sposób Furgan i towarzysz¹cy mu ¿o³nierz odkryli kilka

magazynów ze skrzyniami i kontenerami, jadalniê oraz pust¹ sypial-

niê. Nie znaleŸli jednak nigdzie ma³ego dziecka.

Nagle z oddali i jakby spod ziemi dobieg³y ich odg³osy blastero-

wych strza³ów. Furgan pos³a³ piorunuj¹ce spojrzenie w stronê wy-

lotu korytarza.

background image

169

– A mówi³em im, ¿eby jej nie zabijali. Dlaczego mnie nie pos³u-

chali? – Odwróci³ siê do szturmowca. – Teraz bêdziemy musieli sami

odnaleŸæ to dziecko.

– Rozkaz, ekscelencjo – odpar³ ¿o³nierz, nie okazuj¹c ¿adnych

uczuæ.

Nastêpne metalowe drzwi by³y zamkniête na amen. Kiedy sztur-

mowiec za³omota³ w nie bia³¹ rêkawic¹, nikt siê nie odezwa³. ¯o³-

nierz cofn¹³ siê i z podrêcznej torby, któr¹ mia³ zawieszon¹ u pasa,

wyci¹gn¹³ niewielki, ale bardzo silny laser. Skierowa³ wylot przy-

rz¹du na kontrolny panel, stopi³ zamek, otworzy³ panel i przeci¹³

iskrz¹ce siê przewody. Jego palce porusza³y siê zwinnie, mimo i¿

by³y okryte grubymi rêkawicami.

Drzwi otworzy³y siê z g³oœnym zgrzytem i oczom Furgana ukaza³

siê pokój pomalowany w pastelowe barwy, rega³y z zabawkami, miêk-

kie ³ó¿ko... i czterorêki android-niañka stoj¹cy w samym rogu w po-

zycji obronnej, os³aniaj¹cy swoim korpusem ma³e dziecko.

– Ach, tu jesteœcie – odezwa³ siê Furgan.

Przeszed³ przez próg, rozgl¹daj¹c siê, czy w pomieszczeniu nie ukryto

jakichœ pu³apek. Szturmowiec tak¿e wszed³ i natychmiast przyj¹³ po-

stawê obronn¹ w k¹cie, nie wypuszczaj¹c z d³oni karabina blasterowe-

go. Caridanin nie dostrzega³ ¿adnych innych systemów obronnych.

Wygl¹da³o na to, ¿e automat typu TDL jest jedyn¹ obron¹ dziecka.

– Proszê wyjœæ – odezwa³ siê android-niañka. Ton jego g³osu by³

s³odki i ciep³y, podobny do g³osu starszej pani. – Dziecko jest wy-

straszone.

Furgan pozwoli³ sobie na g³oœny rechot.

– Jedyn¹ obron¹, na jak¹ by³o ich staæ, jest jeden android-niañka? –

zacz¹³ znów chichotaæ. – Wys³aliœmy ca³¹ grupê szturmow¹ tylko

po to, ¿eby porwaæ dziecko z r¹k a n d r o i d a – n i a ñ k i ?

Automat typu TDL os³ania³ dziecko, które siedzia³o niemal nie-

ruchomo na pod³odze. U¿ywaj¹c ni¿szej pary r¹k, android rozwin¹³

metalowy fartuch, odporny na strza³y z blastera i przymocowany do

dolnej czêœci torsu. Zapewne chcia³ w ten sposób ochroniæ maleñ-

stwo przed przypadkowym trafieniem.

– Nie macie prawa krzywdziæ tego dziecka – przemówi³ ponow-

nie. – Muszê was ostrzec, ¿e w moim programie jest polecenie chro-

nienia go za wszelk¹ cenê.

– Jakie to wzruszaj¹ce – odezwa³ siê Furgan. – No có¿, mam za-

miar ci je zabraæ. – Odwróci³ siê i triumfuj¹co spojrza³ na szturmowca. –

IdŸ po nie.

background image

170

Imperialny ¿o³nierz zbli¿y³ siê o krok, ale android wyci¹gn¹³

wszystkie cztery rêce, jakby chcia³ go powstrzymaæ.

– Przykro mi, ale nie mogê wyraziæ na to zgody – oœwiadczy³

spokojnie. – Zamknij oczki, ma³y Anakinie.

– Na co czekasz? – warkn¹³ Furgan do szturmowca. – To przecie¿

tylko android-niañka!

Z cichym sykiem i zgrzytem wszystkie cztery d³onie androida

od³¹czy³y siê i z brzêkiem upad³y na pod³ogê. Zamiast nich ukaza³y

siê cztery lufy blasterowych karabinów, ukrytych po jednym w ka¿-

dym nadgarstku.

– Jestem z m o d y f i k o w a n y m androidem-niañk¹ – oœwiad-

czy³ z niejak¹ dum¹ automat. – I nie pozwolê, ¿ebyœcie wyrz¹dzili

jak¹œ krzywdê temu dziecku.

Uwalniaj¹c smugi œmiercionoœnej energii, da³ ognia z luf wszyst-

kich czterech karabinów.

Cztery b³yskawice trafi³y zbli¿aj¹cego siê szturmowca, zanim ten

mia³ czas unieœæ lufê swojej broni. Zosta³ odrzucony pod sam¹ œcia-

nê, a z dymi¹cych, osmalonych dziur posypa³y siê kawa³ki bia³ego

pancerza.

Furgan krzykn¹³ z zaskoczenia i przera¿enia. Niemal odruchowo

zatoczy³ ³uk luf¹ swojego blastera i prawie nie celuj¹c, nacisn¹³ gu-

zik spustowy. Powietrze przeciê³a jarz¹ca siê smuga, która zaczê³a

siê odbijaæ od pastelowych œcian i bia³ego sufitu.

Furgan skuli³ siê, ale nie przerywa³ ognia. Android-niañka zacz¹³

kierowaæ ku niemu lufy wszystkich czterech blasterów. Ambasado-

rowi uda³o siê jednak szczêœliwym trafem pos³aæ strumieñ energii

w okr¹g³¹ g³owê i tors androida pokryty sztucznym cia³em. We

wszystkie strony poszybowa³y snopy iskier i kawa³ki stopionego

metalu.

Dziecko, nadal ukryte za blasteroodpornym fartuchem niañki,

zaczê³o kwiliæ.

Wykrzywiaj¹c fioletowosine usta w uœmiechu, Furgan omin¹³

zw³oki szturmowca i szcz¹tki androida-niañki, by podnieœæ maleñ-

stwo. Pochyli³ siê i schwyci³ pi¿amê na lewym maleñkim ramieniu

dziecka, a potem szarpn¹³ ku sobie, omal nie rozrywaj¹c materia³u.

Nie wiedzia³, w jaki sposób powinno siê trzymaæ ma³e dziecko,

zw³aszcza takie, które siê bardzo krêci³o.

– ChodŸ ze mn¹, ma³y – powiedzia³. – W³aœnie zaczynasz nowe

¿ycie. Ju¿ nied³ugo bêdziesz s³awny w ca³ej galaktyce.

background image

171

Kiedy Kyp Durron wchodzi³ do wielkiej sali obrad w Pa³acu Impe-

rialnym na Coruscant, Han Solo bardzo chcia³ z nim porozmawiaæ.

Pragn¹³ pocieszyæ m³odego przyjaciela... ale uzbrojeni stra¿nicy ota-

czaj¹cy m³odzieñca nie pozwalali, by ktokolwiek siê zbli¿a³.

Kyp szed³ bardzo powoli, jakby st¹pa³ po okruchach roztrzaska-

nej szyby. Spogl¹da³ przed siebie, ale mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie,

¿e nikogo nie widzi. Jego twarz by³a poorana œwie¿ymi zmarszczka-

mi, jakby mroczny duch Exara Kuna z³o¿y³ ciê¿ar czterech tysiêcy

lat na barkach ch³opca.

Pogromca S³oñc zosta³ ponownie skonfiskowany przez si³y bez-

pieczeñstwa Nowej Republiki, a Mon Mothma wyda³a zakaz zbli-

¿ania siê do œmiercionoœnej broni. Nie przewidywano dalszych ba-

dañ ani prób odkrycia zasad funkcjonowania statku. Bezmyœlna kru-

cjata Kypa udowodni³a, jak naprawdê groŸn¹ broni¹ jest Pogromca.

Powietrze w sali obrad rady by³o zatêch³e, ciê¿kie, zapewne wsku-

tek zbyt du¿ego napiêcia i s³abej wentylacji. Co gorsza, z kamien-

nych murów promieniowa³a woñ zastarza³ej pleœni. Han Solo stwier-

dzi³, ¿e atmosfera sali przyprawia go o klaustrofobiê i ból g³owy.

Cz³onkowie rady nosili oficjalne stroje jak zbroje, marszczyli brwi

jak prastarzy wartownicy albo sêdziowie feruj¹cy surowe wyroki.

Niektórzy sprawiali wra¿enie, jakby w ogóle nie odpoczywali. Han

czu³ siê zak³opotany faktem, ¿e musi stawaæ przed nimi, nie maj¹c

u boku Leii. Jego ¿ona odlecia³a z Yavina Cztery z Terpfenem, rze-

komo w tym celu, ¿eby spotkaæ siê z Ackbarem. Mimo szczerych

chêci Han nie móg³ siê dowiedzieæ, co sk³oni³o j¹ do tej wyprawy.

R O Z D Z I A £

background image

172

By³ pewien, ¿e Leia potrafi siê troszczyæ o siebie, a on nie zamierza³

zostawiaæ Kypa na pastwê tego stada drapie¿ników.

Mon Mothma w towarzystwie nieod³¹cznego androida medycznego

wygl¹da³a, jakby nie bardzo zdawa³a sobie sprawê ze wszystkiego, co

siê dzieje. Nikt spoœród innych cz³onków rady nawet nie myœla³ o tym,

by pozbawiæ j¹ stanowiska i w³adzy, zw³aszcza ¿e przywódczyni No-

wej Republiki nadal chcia³a uczestniczyæ w obradach. Wnosi³a jednak

do nich bardzo ma³o. Han by³ naprawdê zdumiony, widz¹c, jak bardzo

pogorszy³ siê stan jej zdrowia w ci¹gu ostatnich kilku dni.

Jeden z funkcjonariuszy stoj¹cych obok drzwi zwieñczonych ³u-

kiem w³¹czy³ melodyjny kurant. W powietrzu rozleg³ siê przeci¹-

g³y, czysty dŸwiêk przywo³uj¹cy zebranych do porz¹dku.

Han nie zna³ siê co prawda na protokolarnych procedurach, ale

nie mia³ zamiaru bezczynnie staæ i przygl¹daæ siê, jak m³odzieniec

bêdzie besztany przez biurokratycznych wa¿niaków. Zanim wiêc

ktokolwiek zd¹¿y³ zabraæ g³os, wskoczy³ na podwy¿szenie.

– Hej! – zacz¹³. – Czy móg³bym powiedzieæ parê s³ów w obronie

mojego przyjaciela, Kypa Durrona?

Starzej¹cy siê genera³ Jan Dodonna z wysi³kiem wsta³ z fotela.

Widok jego pomarszczonej twarzy przywodzi³ Hanowi na myœl ko-

nar usch³ego drzewa, poskrêcanego przez niezliczone wichury. Mimo

to brodaty genera³ sprawia³ wra¿enie, ¿e energia przepe³nia jego ca³e

cia³o. Jego oczy b³ysnê³y, kiedy skierowa³ je na Hana.

– Wiêzieñ mo¿e mówiæ sam za siebie, generale Solo – powie-

dzia³. – Z pewnoœci¹ nie by³o niczego, co by go powstrzymywa³o,

kiedy d z i a ³ a ³ samodzielnie. Chcemy tylko, ¿eby odpowiedzia³

na kilka naszych pytañ.

Skarcony w ten sposób Han zszed³ z podwy¿szenia i wbi³ spojrze-

nie w posadzkê, jakby przygl¹da³ siê rysom i pêkniêciom kamieni.

Korzystaj¹c z tego, ¿e Dodonna szed³, ¿eby zaj¹æ miejsce na mówni-

cy, odwróci³ siê, i spojrza³ na Kypa. M³odzieniec uniós³ niepewnie

g³owê i zamruga³, niespokojnie spogl¹daj¹c na starego taktyka.

– Kypie Durronie – odezwa³ siê Dodonna. – To ty wykrad³eœ Po-

gromcê S³oñc. To ty zaatakowa³eœ i czêœciowo obezw³adni³eœ mi-

strza Jedi, Luke’a Skywalkera. To ty dokona³eœ eksplozji w Mg³a-

wicy Kocio³ i zniszczy³eœ dwa inne zamieszkane œwiaty. Nie bêdê

siê teraz rozwodzi³ nad taktycznym znaczeniem twoich akcji, ale nie

mo¿emy tolerowaæ bezmyœlnych awanturników, którzy s³uchaj¹ tyl-

ko w³asnych rozkazów i dla swojego kaprysu niszcz¹ ca³e gwiezdne

systemy!

background image

173

Pozostali cz³onkowie rady zaczêli z aprobat¹ kiwaæ g³owami.

W wielkiej sali rozleg³ siê basowy, donoœny g³os genera³a Rieekana.

– Ta rada podjê³a kiedyœ uchwa³ê, w myœl której Pogromca nie

powinien byæ u¿ywany. Zostawiliœmy go w bezpiecznym, niedostêp-

nym miejscu. Pos³aliœmy go w g³¹b gazowego giganta, ale ty, wy-

ci¹gaj¹c go stamt¹d, œ w i a d o m i e post¹pi³eœ wbrew naszej woli.

Inni uczestnicy posiedzenia umilkli po s³owach genera³a Rieekana.

Wygl¹da³o na to, ¿e wiêkszoœæ chcia³a tak¿e zabraæ g³os, ¿eby dodaæ w³a-

sne oskar¿enia, ale dosz³a do wniosku, ¿e nie wniesie to niczego nowego.

Po chwili ciszy odezwa³ siê Kyp Durron. Jego niesamowicie ci-

chy, cienki g³os uœwiadomi³ Hanowi i wszystkim innym, jak jeszcze

bardzo m³ody jest ten ch³opiec.

– Nie mam ¿adnego usprawiedliwienia dla czynów, które pope³ni³em –

powiedzia³. – Jestem gotów ponieœæ za nie wszelkie konsekwencje.

– Nawet wówczas, gdyby za twoje czyny mia³a zostaæ wymierzo-

na kara œmierci? – odezwa³ siê opas³y senator Threkin Horm. – Znisz-

czenia, których sprawc¹ siê sta³eœ, nie zas³uguj¹ na nic innego, mo¿e

z wyj¹tkiem wykonania wyroku.

– Chwileczkê – nie wytrzyma³ Han. Cz³onkowie rady spiorunowali

go spojrzeniami, ale Han zignorowa³ ich milcz¹ce napomnienia. – Wiem,

wiem... ale wys³uchajcie mnie choæ przez chwilê. Pamiêtajcie o tym, ¿e

Kyp nie by³ wówczas sob¹. Postêpowa³ w ten sposób, poniewa¿ mia³

umys³ opanowany przez z³ego ducha Lorda Sithów, który póŸniej zo-

sta³ pokonany. Nie zapominajcie te¿, ¿e zrobi³ coœ dobrego. Zniszczy³

flotê admira³ Daali. Ile istot uniknê³o niemal pewnej œmierci dziêki jego

postêpowaniu? Mimo wszystko toczymy przecie¿ wojnê.

Mon Mothma poruszy³a siê, a spomiêdzy jej spêkanych warg

wydosta³o siê ciche, chrapliwe westchnienie. Kiedy siê odezwa³a,

jej s³owa w³aœciwie nie by³y g³oœniejsze od szeptu. W wielkiej sali

obrad zapad³a g³êboka cisza.

– Kypie Durronie – powiedzia³a. – Masz na swoich rêkach krew milio-

nów, a mo¿e miliardów istot. Jesteœmy organem sprawuj¹cym w³adzê, a nie

gronem sêdziowskim. Nie mamy prawa decydowaæ o twoim losie. Two-

im... – Z wysi³kiem nabra³a powietrza i ciê¿ko westchnê³a, jakby ta czyn-

noœæ poch³onê³a resztkê jej energii. – Twoim sêdzi¹ powinien byæ mistrz

Jedi. Nie jesteœmy kompetentni, by orzekaæ o karze za twoje czyny.

Unios³a praw¹ rêkê i wykona³a ni¹ gest, zwracaj¹c siê do Hana.

– Zabierz go na ksiê¿yc Yavina. Niechaj o losie Kypa zadecyduje

mistrz Skywalker.

background image

174

Leia, Ackbar i Terpfen stanowili czêœæ grupy ratunkowej, która

opuœci³a pok³ady „Galaktycznego Wêdrowca” i przeciê³a fioletowe

niebo nad Anoth. Ackbar lecia³ pierwszy, pilotuj¹c osobisty myœli-

wiec typu B. Jego systemy uzbrojenia by³y w³¹czone, gotowe do

odparcia ataku imperialnego oddzia³u szturmowego, który pozosta-

wi³ pancernik „Vendetta”.

Myœliwce przemknê³y nad niebotycznymi iglicami. Kierowa³y siê

w stronê skalnej wie¿y, w której Ackbar i Luke urz¹dzili tajn¹ bazê.

Leia ju¿ z daleka dostrzega³a œlady zniszczeñ i walki. Mia³a wra¿e-

nie, ¿e jej krew zamienia siê w lodowat¹ wodê.

– SpóŸniliœmy siê – stwierdzi³a.

Czêœæ iglicy zosta³a odstrzelona, a powierzchniê, pooran¹ wybu-

chami blasterowych b³yskawic, pokrywa³a warstwa sadzy. U pod-

nó¿a by³o widaæ dymi¹ce szcz¹tki kilku niesamowicie wygl¹daj¹-

cych mechanicznych paj¹ków.

W kabinie jej myœliwca odezwa³ siê g³os Ackbara.

– Wygl¹da na to, ¿e Winter stoczy³a tu ciê¿k¹ bitwê. Nasze syste-

my obronne funkcjonuj¹ jak planowaliœmy.

Leia prze³knê³a œlinê, chc¹c zwil¿yæ suche gard³o.

– Miejmy nadziejê, ¿e spe³ni¹ swoj¹ rolê, admirale – odrzek³a.

Maszyny skierowa³y siê ku opancerzonym wrotom, które nosi³y

œlady najwiêkszych zniszczeñ. Jedno skrzyd³o zosta³o ca³kowicie

odstrzelone, ale drugie nadal wisia³o na zawiasach. Myœliwce grupy

ratunkowej wlecia³y do hangaru i wyl¹dowa³y, chocia¿ niemal po-

œrodku l¹dowiska tkwi³y cztery imperialne roboty krocz¹ce, podob-

R O Z D Z I A £

background image

175

ne do paj¹ków. Leia wyskoczy³a z kabiny maszyny w tej samej chwi-

li, co Ackbar, Terpfen i pozostali Kalamarianie.

– Terpfenie, idŸ z minister Lei¹ i po³ow¹ grupy prosto do sypialni

Anakina – rozkaza³ admira³. – Upewnij siê, ¿e dziecku nic siê nie

sta³o. Ja z reszt¹ oddzia³u zejdê na dó³, ¿eby zaj¹æ siê odszukaniem

Winter. Myœlê, ¿e wiem, jak¹ taktykê obra³a.

Leia, nie zamierzaj¹c protestowaæ, wyszarpnê³a pistolet blastero-

wy. Jej twarz przybra³a zawziêty wyraz, kiedy objê³a dowództwo

nad swoj¹ grup¹. Pierwsza zapuœci³a siê w g³¹b korytarza i pobie-

g³a, by sprawdziæ, czy jej dziecko jest ca³e i zdrowe.

Ca³y oddzia³ pospieszy³ labiryntem wij¹cych siê tuneli, kieruj¹c siê

do pokoju dziecka. W biegu Leia rozgl¹da³a siê, czy na œcianach nie

dostrze¿e jakichœ œladów po blasterowych b³yskawicach. Kalamaria-

nie biegli za ni¹ z grzechotem broni obijaj¹cej siê o osobiste pancerze.

Kiedy skrêcili w ostatni korytarz wiod¹cy do sypialni Anakina,

Leia musia³a uskoczyæ na bok, ¿eby nie wpaœæ na niewielkiego ener-

getycznego androida, który, nieœwiadomy zamieszania, bardzo wol-

no toczy³ siê w jej stronê. Widz¹c, ¿e drzwi sypialni s¹ szeroko otwar-

te, Leia nie zwróci³a uwagi na przemieszczaj¹c¹ siê bateriê.

– O, nie! – powiedzia³a, nieruchomiej¹c na widok wychodz¹cego

ambasadora Furgana, który ujrza³ j¹ i natychmiast przycisn¹³ wyry-

waj¹cego siê Anakina do szerokiej piersi.

I Leia, i Furgan stali tak przez chwilê i tylko patrzyli sobie w oczy.

Nagle krzaczaste brwi Caridanina wysoko siê unios³y, co nada³o mu

wygl¹d drapie¿nego ptaka, gotowego rzuciæ siê na ofiarê.

W tej samej chwili kalamariañscy ratownicy skierowali lufy bla-

sterów w stronê ambasadora. Na ten widok Furgan zas³oni³ siê cia-

³em dziecka jak tarcz¹.

– Oddaj mi Anakina – za¿¹da³a Leia. W jej stalowym g³osie kry³a

siê wiêksza groŸba ni¿ ta, któr¹ mog³aby stanowiæ ca³a flota gwiezd-

nych niszczycieli.

– Obawiam siê, ¿e nic z tego – oœwiadczy³ Furgan, obejmuj¹c jed-

n¹ d³oni¹ w¹t³¹ szyjê maleñstwa. Rozbiegane spojrzenie kierowa³ to

w prawo, to w lewo. – Rzuæcie broñ, gdy¿ w przeciwnym razie skrêcê

mu kark! Przeszed³em przez to wszystko, ¿eby porwaæ dziecko Jedi,

i nie zamierzam teraz z tego zrezygnowaæ. Jest moim zak³adnikiem,

ale pozwolê mu ¿yæ tylko wówczas, je¿eli mnie przepuœcicie.

Przekroczy³ próg sypialni. Jego plecy otar³y siê o szorstk¹, ka-

mienn¹ œcianê. Utkwi³ spojrzenie w lufach broni. Wyci¹gn¹³ przed

siebie dziecko, ale nie przesta³ obejmowaæ jego gard³a.

background image

176

– Nawet je¿eli mnie og³uszycie, zd¹¿ê zmia¿d¿yæ jego tchawicê –

zagrozi³. – Rzuæcie broñ!

– Rozst¹pcie siê – rozkaza³a Leia, cofn¹wszy siê o krok od Fur-

gana.

Robi¹c przejœcie, kalamariañscy ratownicy odsunêli siê pod œcia-

nê... wszyscy z wyj¹tkiem Terpfena. Mechanik nadal sta³ z rêkami

wyci¹gniêtymi jak szpony.

Furgan ujrza³ kopulast¹, przekrzywion¹ g³owê Kalamarianina,

œlady szwów i blizny... i nagle go rozpozna³.

– A wiêc, moja ma³a rybko, mimo wszystko mnie zdradzi³eœ –

powiedzia³. – Nie s¹dzi³em, ¿e znajdziesz w sobie doœæ si³y woli.

– Znalaz³em – oœwiadczy³ Terpfen.

Post¹pi³ krok w stronê Furgana. Anakin nie przestawa³ siê wier-

ciæ w objêciach ambasadora.

– Ani kroku dalej! – krzykn¹³ Caridanin. – Masz doœæ du¿o prze-

winieñ na sumieniu, moja ma³a rybko. Z pewnoœci¹ wola³byœ nie

dodawaæ jeszcze œmierci tego dziecka.

Terpfen wyda³ gard³owy gulgocz¹cy dŸwiêk, który zapewne by³

czymœ w rodzaju kalamariañskiego pogardliwego prychniêcia.

Tymczasem Furgan nie przestawa³ rzucaæ gor¹czkowych spojrzeñ

na pozosta³ych ratowników. Powoli zacz¹³ siê cofaæ w stronê je-

dynej drogi ucieczki, ku krocz¹cym paj¹kom, pozostawionym na

l¹dowisku.

Ciemnobr¹zowe oczy Anakina w jego objêciach b³ysnê³y, jakby

dziecko by³o zatopione w myœlach.

Nagle Furgan krzykn¹³, kiedy zderzy³ siê z kanciastym energe-

tycznym androidem, który w zupe³nej ciszy znalaz³ siê za jego ple-

cami. Automat wys³a³ ostrzegawczy elektryczny impuls i wystra-

szy³ Furgana.

Caridanin potkn¹³ siê i upad³, ale nie wypuœci³ dziecka z objêæ.

Android energetyczny potoczy³ siê na bok, wydaj¹c dziwny skrzek,

jakby by³ przera¿ony.

Kalamariañscy ratownicy ponownie unieœli lufy broni, a Terpfen

skoczy³ i korzystaj¹c z zamieszania, wyszarpn¹³ maleñstwo z r¹k

ambasadora.

Pozostali Kalamarianie otworzyli ogieñ do Caridanina, ale bary³-

kowaty mê¿czyzna przeturla³ siê po ziemi, a potem uklêkn¹³, wsta³

i rzuci³ siê do ucieczki. Skrêci³ za róg i znikn¹³, o wiele szybciej ni¿

Leia mog³aby siê spodziewaæ, ¿e jest to mo¿liwe.

– Goñcie go! – krzykn¹³ Terpfen.

background image

177

Wrêczy³ maleñkiego Anakina Leii, a sam rzuci³ siê w pogoñ za

Caridaninem.

Czuj¹c ³zy w oczach, Leia przytuli³a najm³odszego synka do pier-

si. Usi³owa³a znaleŸæ jakieœ s³owa, by go pocieszyæ... Nic jednak nie

przychodzi³o jej do g³owy, wiêc tylko zaczê³a mruczeæ coœ w rodza-

ju ko³ysanki. Nie przestaj¹c ko³ysaæ dziecka, usiad³a na ziemi i opa-

r³a siê plecami o œcianê.

Szerokie stopy Ackbara, podobne do p³etw, g³oœno plaska³y o ka-

mienie posadzki. Kalamarianin bieg³, zapuszczaj¹c siê coraz dalej

w g³¹b katakumb. Czu³, ¿e jego p³uca p³on¹, zmuszone do oddycha-

nia powietrzem o ma³ej wilgotnoœci, ale bieg³ coraz szybciej, daj¹c

przyk³ad innym. Pozostali tylko z trudem nad¹¿ali za jego d³ugimi

krokami. Na razie Winter postêpowa³a œciœle wed³ug wskazówek,

jakie zostawi³ jej, kiedy przygotowywa³ obronê bazy.

Widz¹c szcz¹tki zniszczonych robotów u podnó¿a iglicy, domy-

œli³ siê, ¿e System Obrony Przeciwko Intruzom spisa³ siê na medal.

Zanim nieprzyjacielskie si³y sforsowa³y pancerne wrota, system

zniszczy³ po³owê imperialnych transporterów... ale to nie wystar-

czy³o. Winter powinna by³a pobiec w g³¹b katakumb, ¿eby urucho-

miæ zamaskowane œmiercionoœne androidy.

Pozostali Kalamarianie biegli za nim, tak samo plaskaj¹c stopami

o kamienie. Ackbar czu³ w suchym powietrzu woñ kurzu i ró¿nych

smarów, ale tak¿e ostry, dusz¹cy zapach czegoœ dziwnego, zapewne

stopionej miedzi, woñ dymu... i przelanej krwi.

Zza rogu wyskoczy³a nagle Winter, odziana w jasn¹ szatê. W wy-

ci¹gniêtej d³oni trzyma³a blaster gotowy do strza³u. Na widok Ack-

bara i jego ludzi zamar³a. Po chwili jej twarz rozjaœni³a siê w szero-

kim uœmiechu.

– Ackbarze! Wiedzia³am, ¿e przylecisz!

Kalamarianin podszed³ do niej, przystan¹³ i po³o¿y³ szerok¹ d³oñ

na jej ramieniu.

– Przylecia³em tu tak szybko, jak mog³em. Czy nic ci siê nie sta³o?

– Na razie nie. Je¿eli nie pomyli³am siê w obliczeniach, systemy

obronne wyeliminowa³y wszystkich napastników oprócz dwóch,

którzy pobiegli innym korytarzem.

– Jesteœ pewna? – zapyta³ admira³.

– Nigdy niczego nie zapominam – odrzek³a Winter, a Ackbar wie-

dzia³, ¿e kobieta nie k³amie.

12 – W³adcy mocy

background image

178

– Leia z grup¹ moich ludzi powinna w tej chwili docieraæ do sy-

pialni Anakina – oznajmi³, a potem doda³ miêkko: – Rozdzieliliœmy

siê, gdy¿ chcia³em szybko ustaliæ, czy nie potrzebujesz pomocy.

Winter kiwnê³a g³ow¹. Jej twarz przybra³a ³agodniejszy wyraz.

– Nie bêdê spokojna tak d³ugo, dopóki siê nie upewniê, ¿e dziec-

ku nic siê nie sta³o.

– ChodŸmy – odezwa³ siê Ackbar, wci¹¿ nie mog¹c z³apaæ tchu

po d³ugim biegu.

Zawrócili i razem pobiegli pod górê d³ugim, wij¹cym siê tunelem.

Terpfen gor¹czkowo bieg³, pokonywa³ zakrêty korytarza. Jego

bose stopy krwawi³y od licznych ran i otaræ o chropowate kamienie

posadzki, ale kalamariañski mechanik nie ustawa³ w biegu. Nie dba³

o to, ¿e ten poœcig mo¿e zakoñczyæ siê jego œmierci¹. Musia³ dogo-

niæ Furgana, zanim Caridaninowi uda siê uciec.

To Furgan sprawowa³ kontrolê nad jego mózgiem. To on zmu-

sza³ Terpfena do ujawniania tajemnic Nowej Republiki. To on na-

k³oni³ go do dokonania sabota¿u na pok³adzie osobistego myœliwca

typu B, nale¿¹cego do Ackbara, wskutek czego maszyna rozbi³a siê,

niszcz¹c Katedrê Wiatrów. To za spraw¹ Furgana Kalamarianin zdra-

dzi³ kryjówkê dziecka Jedi.

Terpfen pragn¹³ zmazaæ winy w ka¿dy mo¿liwy sposób, ale chcia³

tak¿e, ¿eby Furgan poniós³ zas³u¿on¹ karê.

Czuj¹c, ¿e to postanowienie dodaje mu si³, Terpfen min¹³ innych

Kalamarian œcigaj¹cych Caridanina. Mimo panuj¹cego pó³mroku

widzia³, ¿e uciekaj¹cy ambasador biegnie korytarzem jak przera¿o-

ny krabbeks.

– Za nim! – wychrypia³, kiedy ujrza³ swoich ziomków. W koñcu

przeskoczy³ przez szcz¹tki metalowych drzwi grodzi, które sztur-

mowcy goni¹cy Winter niemal stopili ogniem blasterowych karabi-

nów. Znalaz³ siê w wielkiej grocie i ujrza³, ¿e Furgan w³aœnie gra-

moli siê do kabiny jednego z opancerzonych robotów krocz¹cych

typu MT-AT.

– Nie uda ci siê uciec, ambasadorze! – krzykn¹³. Na chwilê przy-

stan¹³ obok stopionych, ale teraz ju¿ ch³odnych drzwi, by zaczerp-

n¹æ powietrza.

Furgan przerzuci³ drug¹ nogê przez owalny otwór w transpasta-

lowej bañce i zacz¹³ sadowiæ siê na fotelu pilota. Nagle jego twarz

wykrzywi³a siê w grymasie, jakby ktoœ œcisn¹³ j¹ od wewn¹trz.

background image

179

– Zniszczyliœmy ten pancernik, który czeka³ na pana na orbicie! –

zawo³a³ Terpfen. Zdo³a³ odzyskaæ przynajmniej czêœæ si³ po d³ugim

biegu i chwiejnie ruszy³ w stronê mechanicznego paj¹ka.

Furgan sprawia³ wra¿enie zaskoczonego otrzyman¹ informacj¹,

ale bardzo szybko na jego twarzy odmalowa³o siê niedowierzanie.

– Powinienem by³ wiedzieæ, ¿e nie mo¿na ci ufaæ, ma³a rybko.

Ca³e twoje ¿ycie jest jednym wielkim k³amstwem.

Caridanin zamkn¹³ w³az przezroczystej kabiny. Silniki transpor-

towca z pomrukiem obudzi³y siê do ¿ycia. Jedno skrzyd³o opance-

rzonych wrót le¿a³o, czêœciowo stopione, na posadzce, a drugie znaj-

dowa³o siê na swoim miejscu, do po³owy uniesione. Przez otwór

przedostawa³y siê do groty podmuchy wiatru. Na fioletowym, jakby

zakrzep³ym niebie nad Anoth by³o widaæ dwie wielkie skalne bry³y.

Pustkê rozdzielaj¹cego je pasma przestworzy przecina³y raz po raz

jaskrawe b³yskawice.

Terpfen warkn¹³ i rzuci³ siê w stronê innego paj¹ka krocz¹cego.

By³ przecie¿ doœwiadczonym mechanikiem i zna³ siê na konstrukcji

gwiezdnych statków. Pomaga³ kiedyœ imperialnym ¿o³nierzom na-

prawiaæ gwiezdne myœliwce i niszczyciele. Potrafi³ obs³ugiwaæ ka¿-

de urz¹dzenie... prawdopodobnie o wiele lepiej ni¿ sam Furgan.

Tymczasem caridañski ambasador, ogarniêty panik¹, mia³ k³opo-

ty. Nie potrafi³ zmusiæ wszystkich oœmiu nóg krocz¹cego robota,

¿eby we w³aœciwej kolejnoœci porusza³y siê po kamiennej p³ycie l¹-

dowiska. Kiedy w koñcu sobie z tym poradzi³, skierowa³ paj¹ka ku

otworowi groty. Wymierzy³ lufy laserowych dzia³ek, umieszczonych

w dolnej czêœci kabiny, i zamieni³ w ogniste szcz¹tki jeden z my-

œliwców typu B, który blokowa³ mu drogê.

Terpfen zatrzasn¹³ drzwi kabiny i uruchomi³ swój transporter.

Zorientowa³ siê, ¿e urz¹dzenia steruj¹ce prac¹ mechanizmów paj¹-

ka s¹ nieprawdopodobnie toporne i powolne. W niczym nie przypo-

mina³y eleganckich, aerodynamicznych kontrolnych dŸwigni, jakie

instalowano na pulpitach s³ynnych gwiezdnych kr¹¿owników klasy

Mon Calamari.

Machina Furgana zbli¿a³a siê do wielkiego otworu w œcianie gro-

ty, wydr¹¿onego w zboczu wielkiej iglicy. Terpfen siê orientowa³,

¿e konstrukcja robota krocz¹cego typu MT-AT umo¿liwia mu po-

konywanie nawet pionowych skalnych zboczy. Nie wiedzia³ tylko,

w jaki sposób Caridanin zamierza uciec, kiedy znajdzie siê u pod-

nó¿a wie¿y. Nie s¹dzi³, by sam ambasador zastanawia³ siê nad tym

problemem.

background image

180

Terpfen odnalaz³ dŸwignie spustowe i trzy razy wystrzeli³, u¿y-

waj¹c blasterowych karabinów. Uda³o mu siê trafiæ w staw jednej

z koñczyn machiny Furgana. Dolna czêœæ metalowej nogi oderwa³a

siê i z g³oœnym brzêkiem upad³a na kamienn¹ p³ytê l¹dowiska.

Robot krocz¹cy Caridanina zatoczy³ siê jak pijany, ale Furgan po

chwili skompensowa³ utratê statecznoœci machiny. Ponownie skie-

rowa³ paj¹ka w stronê otworu groty.

Terpfen zwróci³ uwagê na niewielkie, ale potê¿ne dzia³ka lasero-

we, umieszczone pod kabin¹. Gdyby wystrzeli³ z obu luf w ograni-

czonej przestrzeni groty, z pewnoœci¹ zamieni³by transporter Furga-

na w ognist¹ kulê... Eksplozja zniszczy³aby jednak i jego machinê,

a najprawdopodobniej tak¿e wiêkszoœæ myœliwców.

W tej samej chwili ujrza³ pozosta³ych Kalamarian ze swojej gru-

py, wbiegaj¹cych do wielkiej groty. Z wylotu innego korytarza uka-

za³ siê admira³ Ackbar ze swoimi ludŸmi. Towarzyszy³a im kobieta

odziana w bia³¹ szatê. Terpfen rozpozna³ w niej pokojówkê Leii,

Winter.

Nie móg³ teraz pos³u¿yæ siê dzia³kami swojej machiny. Przysi¹g³

jednak sobie, ¿e nie dopuœci, by Furgan umkn¹³. Poci¹gaj¹c za dŸwi-

gnie sterownicze, zwiêkszy³ prêdkoœæ swojego oœmionogiego robo-

ta i dogoni³ transporter Furgana w chwili, gdy ten dotar³ do krawê-

dzi przepaœci.

Ackbar pojawi³ siê w sam¹ porê, by byæ œwiadkiem pocz¹tku walki

miêdzy dwoma imperialnymi robotami krocz¹cymi. Z luf karabi-

nów machiny Terpfena wystrzeli³y ogniste smugi, trafiaj¹c trans-

porter typu MT-AT, w którym siedzia³ Furgan. Caridañski ambasa-

dor sprawia³ wra¿enie, ¿e, w panice, dzia³a bez ¿adnego planu. Tym-

czasem robot krocz¹cy Terpfena zmniejsza³ odleg³oœæ dziel¹c¹ go

od machiny Furgana. Jej ³apy, zakoñczone ostrymi pazurami, krze-

sa³y snopy iskier, przesuwaj¹c siê po kamiennej p³ycie.

Terpfen strzela³ raz po raz, ale u¿ywa³ tylko blasterowych karabi-

nów. Furgan w odpowiedzi te¿ strzeli³, ale chybi³. Jego b³yskawica

odbi³a siê od kamiennej œciany, od³upuj¹c z niej kawa³ki ska³y.

Machina Terpfena dogoni³a przeciwnika, a jej pilot uniós³ oba

przednie odnó¿a. Pochwyci³ metalowe koñczyny transportera Fur-

gana i oderwa³ je od posadzki. Caridanin opuszcza³ w³aœnie obie

przednie nogi swojego robota krocz¹cego poza krawêdŸ. Przygoto-

wywa³ siê do zejœcia po zboczu iglicy.

background image

181

Kalamarianin znów strzeli³, mierz¹c w transpastalow¹ bañkê ka-

biny, ale ogniste smugi odbi³y siê od opancerzonej powierzchni. Jego

paj¹k, sczepiony z machin¹ Furgana, wpar³ koñcowki czterech tyl-

nych odnó¿y w kamienn¹ p³ytê. Wykorzystuj¹c ca³¹ moc serwome-

chanizmów, czterema przednimi zacz¹³ spychaæ krocz¹cego robota

Furgana w przepaœæ.

Spod jego metalowej ³apy oderwa³a siê skalna bry³a. Wydaj¹c

straszliwy zgrzyt rozdzieranego metalu, machina ambasadora ode-

rwa³a siê w koñcu od p³yty l¹dowiska.

Tymczasem robot typu MT-AT pilotowany przez Terpfena nie

przestawa³ napieraæ na transporter Caridanina. Furgan, siedz¹cy we

wnêtrzu transpastalowej bañki, rozpaczliwie poci¹ga³ za ró¿ne dŸwi-

gnie, ale chyba nie mia³ pojêcia, któr¹ siê pos³u¿yæ.

Terpfen nie przestawa³ zasypywaæ go lawin¹ blasterowych b³y-

skawic. Przepchn¹³ machinê Furgana przez miejsce, gdzie spoczy-

wa³y szcz¹tki stopionego skrzyd³a wrót, i znieruchomia³, trzymaj¹c

nad przepaœci¹ robota typu MT-AT, wywijaj¹cego odnó¿ami.

A póŸniej go puœci³.

Robot ambasadora Furgana znikn¹³ za krawêdzi¹ ska³y i macha-

j¹c koñczynami jak cepami, zacz¹³ d³ugi lot ku podnó¿u skalnej igli-

cy. Zanim jednak roztrzaska³ siê o ska³y, Terpfen da³ ognia z obu luf

laserowych dzia³ek, nastawiwszy uprzednio moc na maksimum. Stru-

gi œwiat³a zamieni³y machinê Furgana w oœlepiaj¹c¹ kulê.

Robot krocz¹cy Terpfena nie zatrzyma³ siê jednak na krawêdzi.

Przebieraj¹c metalowymi koñczynami, tak¿e zacz¹³ zsuwaæ siê

w przepaœæ.

Ackbar instynktownie zrozumia³, co zamierza zrobiæ jego me-

chanik. Nie trac¹c czasu na krzyk, którego i tak Terpfen by nie us³y-

sza³, przemkn¹³ jak wicher przez grotê i skoczy³ do tablicy mecha-

nizmu otwieraj¹cego pancerne wrota.

W chwili gdy tylne odnó¿a machiny Terpfena znika³y za krawê-

dzi¹, Ackbar wcisn¹³ guzik mechanizmu. Liczy³ na to, ¿e na wpó³

uniesione skrzyd³o w dalszym ci¹gu funkcjonuje prawid³owo. Ciê¿-

ka metalowa p³yta runê³a na koñcówki ³ap robota, wyposa¿one w pa-

zury. Unieruchomi³a je i nie pozwoli³a, by machina stoczy³a siê po

zboczu.

– Pomó¿cie mu! – krzykn¹³ Ackbar.

Pozostali Kalamarianie, nie wy³¹czaj¹c samego admira³a, rzucili

siê do jednego z myœliwców typu B. Owi¹zani bezpiecznymi linami

holowniczymi, zaczêli spuszczaæ siê w przepaœæ, a¿ dotarli do kabi-

background image

182

ny robota Terpfena. Otworzyli j¹ i zobaczyli dr¿¹cego, niemal nie-

przytomnego mechanika. Grupa ratunkowa sporz¹dzi³a prowizorycz-

ne nosze i ostro¿nie wci¹gnê³a Terpfena do wielkiej groty.

Admira³ Ackbar pochyli³ siê nad nim z surowym wyrazem twa-

rzy. Kilkakrotnie wymówi³ nazwisko Terpfena, a¿ pokiereszowany

mechanik zacz¹³ dawaæ oznaki ¿ycia.

– Powinien by³ pan pozwoliæ mi umrzeæ, admirale – powiedzia³,

kiedy trochê bardziej oprzytomnia³. – Muszê przecie¿ ponieœæ œmieræ

za swoje czyny.

– Nie, Terpfenie – odrzek³ Ackbar. – Nie wolno ci wybieraæ sobie

rodzaju kary. Wci¹¿ jeszcze mo¿esz zrobiæ wiele rzeczy, by przy-

s³u¿yæ siê Nowej Republice. Nim zadecydujemy o twoim losie,

musisz najpierw odkupiæ swoje grzechy.

Ackbar siê wyprostowa³. Uœwiadomi³ sobie, ¿e po tym, jak opu-

œci³ Now¹ Republikê i ukry³ siê na Kalamarze, te s³owa stosuj¹ siê

tak¿e do niego.

– Twoj¹ kar¹, Terpfenie – powiedzia³ – bêdzie dalsze ¿ycie.

background image

183

Han Solo, pilotuj¹cy „Tysi¹cletniego Soko³a”, zatoczy³ kr¹g nad

koronami drzew gêstej d¿ungli porastaj¹cej niemal ca³¹ powierz-

chniê Yavina Cztery, a potem osadzi³ frachtowiec na l¹dowisku przed

wielk¹ œwi¹tyni¹. Szybko zbieg³ po opuszczonej rampie.

Leia i bliŸniêta omal go nie przewróci³y, kiedy pospieszy³y na

jego spotkanie.

– Tatusiu, tatusiu! – krzyczeli Jacen i Jaina, a Han nie potrafi³

ukryæ wzruszenia, s³ysz¹c ich dzieciêce g³osy.

Leia, która niedawno powróci³a z Anoth, trzyma³a na rêce trze-

cie, najm³odsze dziecko. Drug¹ rêk¹, objê³a Hana i wycisnê³a na jego

ustach d³ugi poca³unek, a w tym czasie maleñki Anakin bawi³ siê

w³osami matki. BliŸniêta podskakiwa³y, ci¹gn¹c nogawki kombine-

zonu Hana i domagaj¹c siê, by poœwiêci³ im trochê uwagi, która ca-

³kiem s³usznie im siê nale¿a³a.

– Jak siê masz, ma³y? – zapyta³ Han, szczerz¹c zêby w uœmiechu

i patrz¹c na Anakina. PóŸniej przeniós³ spojrzenie na twarz Lei

i utkwi³ je w oczach ¿ony.

– Czy nic ci siê nie sta³o? – zapyta³. – Musisz opowiedzieæ mi

o wszystkim z najdrobniejszymi szczegó³ami. Wiadomoœæ, któr¹ mi

pos³a³aœ, by³a bardzo lakoniczna.

– Ta-a – odpar³a beztrosko. – Kiedy znajdziemy dla siebie tro-

chê wiêcej czasu i bêdziemy tylko we dwoje, opowiem ci ca³¹

historiê. Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, ¿e od tej chwili

wszystkie nasze dzieci bêd¹ w domu. Od dzisiaj sami bêdziemy

je chronili.

R O Z D Z I A £

!

background image

184

– Uwa¿am to za bardzo dobry pomys³ – oœwiadczy³ Han, a potem

zachichota³ i pokrêci³ g³ow¹. – Pos³uchaj, czy to nie ty powiedzia³aœ kie-

dyœ, ¿e nie powinienem lataæ sam i nara¿aæ siê na niebezpieczeñstwa?

Na widok Luke’a Skywalkera, który szed³ po wyrównanej pola-

nie pe³ni¹cej funkcjê l¹dowiska, Han uwolni³ siê z objêæ ¿ony i od-

sun¹³ od kad³uba „Soko³a”. Obok mistrza Jedi toczy³ siê Artoo-De-

too, jakby za ¿adne skarby nie chcia³ oddalaæ siê od swojego pana.

– Luke! – krzykn¹³ Han. Podbieg³ do przyjaciela i obj¹³ go w en-

tuzjastycznym uœcisku. – Wspaniale, ¿e ciê znów widzê ca³ego

i zdrowego. By³ najwy¿szy czas, ¿ebyœ skoñczy³ tê drzemkê.

Luke poklepa³ go po plecach i uœmiechn¹³ siê do niego. W ciem-

nych oczach mistrza Jedi p³on¹³ wewnêtrzny ogieñ, silniejszy ni¿

kiedykolwiek przedtem. Z ka¿d¹ pozornie niemo¿liw¹ do pokona-

nia przeszkod¹, jak¹ w koñcu udawa³o mu siê przezwyciê¿yæ, jego

si³y Jedi sprawia³y wra¿enie coraz wiêkszych i wiêkszych. A jed-

nak, podobnie jak Obi-Wan Kenobi i Yoda, mistrz Jedi nauczy³

siê mniej polegaæ na w³asnej sile, a bardziej opieraæ na m¹droœci

i sprycie.

W gêstej d¿ungli otaczaj¹cej œwi¹tyniê Massassów rozleg³y siê

nagle g³oœne piski, kiedy gromada we³nolamandrów sp³oszy³a stado

upierzonych lataj¹cych stworzeñ. Widz¹c, ¿e we³nolamandry zaczy-

naj¹ obrzucaæ je gnij¹cymi owocami, stworzenia poderwa³y siê w po-

wietrze, skrzecz¹c na drêczycieli.

Han popatrzy³ w kierunku, sk¹d dobiega³a wrzawa, ale spojrze-

nie Luke’a pozosta³o skierowane na „Soko³a”, jakby przyci¹gniête

przez silny magnes. Han odwróci³ siê w tamt¹ stronê... i zamar³.

Po opuszczonej rampie schodzi³ powoli Kyp Durron, wci¹¿ okry-

ty t¹ sam¹ fa³dzist¹ czarn¹ peleryn¹, któr¹ kiedyœ otrzyma³ w pre-

zencie od Hana. M³odzieniec utkwi³ wzrok w twarzy Luke’a. Obaj

Jedi spogl¹dali na siebie, jakby z³¹czeni jak¹œ niewidzialn¹ psychicz-

n¹ wiêzi¹.

Han odsun¹³ siê od Luke’a. Mistrz Jedi, nie mówi¹c ani s³owa, za-

cz¹³ powoli iœæ po zachwaszczonym l¹dowisku w kierunku „Soko³a”.

Tymczasem Kyp, który dotar³ do koñca rampy, stan¹³ i wbi³ spojrze-

nie w ziemiê. Sta³ ze spuszczon¹ g³ow¹ jak skruszony grzesznik.

Widz¹c sztywn¹, napiêt¹ sylwetkê Kypa i mocno zaciœniête zêby,

Han by³ pewien, ¿e m³odzieniec jest przera¿ony perspektyw¹ spot-

kania siê z mistrzem Jedi. Na ich widok poczu³ w sercu uk³ucie so-

pla lodu. Za nic nie chcia³ stawaæ po stronie ¿adnego, gdy¿ obu zali-

cza³ do grona najlepszych przyjació³.

background image

185

Leia tak¿e zabra³a dzieci i odsunê³a siê na bok, w napiêciu przy-

gl¹daj¹c siê spotkaniu. Niespokojnie zmarszczy³a brwi, spogl¹daj¹c

na przemian to na brata, to na Kypa.

Luke szed³ bardzo powoli ku uczniowi, tak lekko, jakby unosi³

siê nad l¹dowiskiem.

– Wiedzia³em, ¿e wrócisz do mnie, Kypie – przerwa³ nieznoœn¹

ciszê.

Han obserwowa³ przyjaciela. Wydawa³o mu siê, ¿e w ruchach

Luke’a nie by³o widaæ ani œladu gniewu, wœciek³oœci czy chêci ze-

msty.

– Duch Exara Kuna zosta³ zniszczony? – odezwa³ siê chrapliwie

Kyp, chocia¿ zapewne zna³ odpowiedŸ.

– Od tej chwili nie bêdzie wywiera³ ¿adnego wp³ywu na twoj¹

przysz³¹ naukê – odpar³ Luke. – Problem w tym, co ty zrobisz ze

swoimi umiejêtnoœciami.

Kyp zacz¹³ mrugaæ powiekami, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê

z prze¿ytego wstrz¹su.

– Czy to znaczy, ¿e ty... pozwolisz mi kontynuowaæ naukê?

Twarz Luke’a z³agodnia³a jeszcze bardziej.

– By³em œwiadkiem œmierci mojego pierwszego nauczyciela – od-

par³. – Stawi³em czo³o Darthowi Vaderowi, który by³ moim ojcem.

Robi³em kilka innych rzeczy, które by³y dla mnie bardzo trudne.

Nie zaplanowa³em ich, ale za ka¿dym razem, kiedy przechodzi-

³em przez piek³o, ¿eby je przezwyciê¿yæ, stawa³em siê silniejszy jako

Jedi. Ty tak¿e, Kypie, zosta³eœ wrzucony w p³omienie. Muszê teraz

ustaliæ, czy ciê poch³onê³y, czy zahartowa³y, zrobi³y z ciebie silniej-

szego Jedi. Czy potrafisz wyrzec siê ciemnej strony?

– Ja... – Kyp zawaha³ siê, nie bardzo wiedz¹c, co powiedzieæ. –

Ja... Spróbujê.

– Nie! – krzykn¹³ Luke, a Han us³ysza³ w g³osie przyjaciela pierw-

sze oznaki gniewu. – Prób n i e m a ! Musisz mocno wierzyæ w to,

co robisz, gdy¿ w przeciwnym wypadku poniesiesz klêskê.

W d¿ungli zapad³a cisza. Kyp zwiesi³ g³owê, a jego nozdrza siê

rozszerzy³y, kiedy nabra³ g³êboko powietrza. Oczy m³odzieñca rzu-

ca³y b³yski, gdy uniós³ g³owê i odwzajemni³ pa³aj¹ce spojrzenie

mistrza Jedi.

– Chcê zostaæ rycerzem – oœwiadczy³ stanowczo.

background image

186

Lando Calrissian mia³ wra¿enie, ¿e milion kredytów nagrody

wypala dziurê w jego osobistym koncie. Chcia³ jak najszybciej je

zainwestowaæ.

Czu³ siê bardzo dziwnie, jak nigdy przedtem, wiedz¹c, ¿e dyspo-

nuje tak du¿¹ sum¹ i nie mo¿e zrobiæ z ni¹ niczego praktycznego.

Wygra³ kiedyœ w sabaka kopalnie gazów na Bespinie i przez wiele

lat pe³ni³ funkcjê barona-administratora Miasta w Chmurach. PóŸ-

niej wydobywa³ rudy cennych metali na supergor¹cym Nkllonie,

a teraz, po otrzymaniu du¿ej nagrody podczas wyœcigów umgulliañ-

skich purchlaków za ujêcie nieszczêsnego mê¿a ksiê¿nej Mistal, nie

widzia³ powodu, dla którego nie mia³by ci¹gn¹æ du¿ych zysków z po-

nownego otwarcia kopalni przyprawy na Kessel.

– Naprawdê jestem ci wdziêczny za to, ¿e mnie podrzuci³eœ –

odezwa³ siê do Hana.

Wyci¹gn¹³ rêkê i poklepa³ plecy przyjaciela, siedz¹cego na fotelu

pilota w sterowni „Tysi¹cletniego Soko³a”. Wiedzia³, ¿e Han nie jest

zachwycony perspektyw¹ tak szybkiego opuszczenia Leii i dzieci,

nawet mimo i¿ podró¿ na Kessel mia³a zaj¹æ mu tylko dzieñ. Podej-

rzewa³ te¿, ¿e Han martwi siê o Chewbaccê i grupê szturmow¹, która

wyprawi³a siê do Laboratorium Otch³ani. Od czasu, kiedy zniknêli

w przestworzach otaczaj¹cych gromadê czarnych dziur, nie otrzy-

ma³ od nich ¿adnej wieœci. Kessel znajdowa³a siê blisko Otch³ani

i by³o mo¿liwe, ¿e Han mia³ nadziejê dowiedzieæ siê, co siê z nimi

sta³o.

R O Z D Z I A £

"

background image

187

– Zrobi³em to tylko po to, by nie musieæ ci¹gle ciê gdzieœ podrzucaæ –

oœwiadczy³ Han, odwracaj¹c g³owê, ¿eby spojrzeæ w przeciwn¹ stronê. –

W dalszym ci¹gu uwa¿am, ¿e tylko skoñczony wariat móg³by chcieæ le-

cieæ na Kessel... a zupe³ny szaleniec chcia³by tam pozostaæ.

W iluminatorze przed dziobem „Soko³a” by³o ju¿ widaæ nieforemn¹

bry³ê ma³ej planety kr¹¿¹cej wokó³ bladego s³oñca. Sama Kessel mia³a

zbyt ma³¹ masê i si³ê przyci¹gania, by utrzymaæ w³asn¹ atmosferê. W prze-

stworzach za planet¹ ci¹gn¹³ siê d³ugi warkocz ¿yciodajnych gazów przy-

pominaj¹cych wiotk¹ grzywê. Ogromny ksiê¿yc, który wschodzi³ w³a-

œnie nad krawêdzi¹ Kessel, wy³ania³ siê z mglistej otoczki uciekaj¹cych

gazów. Pewien Rybet, Moruth Doole, by³y nadzorca niewolników, urz¹-

dzi³ na nim wojskow¹ bazê i œci¹gn¹³ do niej piratów z ca³ej okolicy.

– Ostatnio, kiedy przylecia³em tu z Chewbacc¹ – odezwa³ siê Han,

krêc¹c g³ow¹ – zostaliœmy zestrzeleni. Obieca³em sobie, ¿e ju¿ ni-

gdy tu nie wrócê... a teraz jestem znów, mimo i¿ od tamtego czasu

zd¹¿y³o up³yn¹æ zaledwie kilka miesiêcy.

– To dlatego, ¿e jesteœ moim dobrym przyjacielem – oznajmi³

Lando. – Naprawdê, doceniam to, co dla mnie robisz. Mara Jade nie

chcia³aby, ¿ebym siê spóŸni³.

Han uœmiechn¹³ siê z przymusem.

– Rzecz jasna, o ile jeszcze pamiêta o tym, ¿e siê z tob¹ umówi³a.

Lando zaplót³ palce na karku i odchylony na fotelu drugiego pilo-

ta, wpatrywa³ siê we wschodz¹cy ksiê¿yc, a tymczasem „Tysi¹clet-

ni Sokó³” obni¿a³ lot, ¿eby znaleŸæ siê na orbicie.

– Bêdzie na mnie czeka³a – oœwiadczy³. – Idê o zak³ad, ¿e ju¿ jest

i liczy dni, jakie zostaj¹ do mojego przylotu.

– Chcia³bym mieæ teraz Chewiego jako drugiego pilota – mruk-

n¹³ Han, przewróciwszy oczami. – Przynajmniej nie wygadywa³by

takich nonsensów.

Na dŸwiêk imienia Chewbaccy obaj mê¿czyŸni podœwiadomie

popatrzyli w stronê jarz¹cych siê ob³oków gazów, otaczaj¹cych gro-

madê czarnych dziur Otch³ani. Gdzieœ, zapewne w samym œrodku

tego piek³a, wielki Wookie i reszta grupy szturmowej walczyli, ¿eby

opanowaæ Laboratorium Otch³ani. Zak³ócenia spowodowane przez

zjonizowane gazy uniemo¿liwia³y wszelk¹ ³¹cznoœæ, wiêc nie mo¿-

na by³o siê dowiedzieæ, czy wszystko potoczy³o siê, jak planowano.

– Mam nadziejê, ¿e nic mu siê nie sta³o – powiedzia³ cicho Lando.

Han pochyli³ siê, ¿eby pstrykn¹æ prze³¹cznikiem komunikatora.

Zawaha³ siê, a jego twarz nagle spowa¿nia³a. W³¹czy³ urz¹dzenie

i chrz¹kn¹³, a potem odezwa³ siê rzeczowo:

background image

188

– Tu Han Solo, pilot „Tysi¹cletniego Soko³a”. Zbli¿am siê do

systemu Kessel.

Lando zauwa¿y³, ¿e lewa d³oñ Hana przesunê³a siê w stronê dŸwi-

gni napêdu nadprzestrzennego. Wspó³rzêdne kursu, który umo¿li-

wia³by szybki odwrót, zosta³y ju¿ dawno wpisane do pamiêci astro-

nawigacyjnego komputera. Han by³ gotów do natychmiastowej

ucieczki, gdyby wydarzy³o siê coœ podejrzanego.

– Szukamy Mary Jade, reprezentuj¹cej interesy Sojuszu Przemyt-

ników – ci¹gn¹³. – Umm... Prosimy o pozwolenie l¹dowania w woj-

skowej bazie na ksiê¿ycu. Proszê potwierdziæ odbiór naszego sy-

gna³u, zanim zaczniemy podchodziæ do l¹dowania.

Na twarzy Hana malowa³ siê niepokój.

– Nie b¹dŸ taki nerwowy, ch³opie – odezwa³ siê Lando. – Na Kes-

sel zasz³y du¿e zmiany. Sam zobaczysz.

W g³osie Hana zabrzmia³a lekka uraza.

– Po tym, co mi siê kiedyœ przydarzy³o, nie chcê niepotrzebnie

ryzykowaæ.

Zanim Calrissian zd¹¿y³ odpowiedzieæ, w sterowni „Soko³a” rozleg³

siê melodyjny, rzeczowy g³os Mary Jade. Na jego dŸwiêk Lando po-

czu³, ¿e jego serce zaczyna biæ przyspieszonym rytmem. Wyobrazi³ sobie,

jak podczas mówienia poruszaj¹ siê jej miêkkie, pe³ne wargi.

– SpóŸni³eœ siê o pó³ dnia, Solo – oœwiadczy³a.

– No có¿, jest ze mn¹ Lando, a on chcia³ zaprezentowaæ siê z jak

najlepszej strony – odpar³ Han, szczerz¹c zêby w uœmiechu. – Sama

wiesz, ile czasu to zajmuje.

Mara wybuchnê³a perlistym œmiechem, a Lando spiorunowa³ przy-

jaciela spojrzeniem.

– Mo¿ecie l¹dowaæ – ci¹gnê³a tymczasem Mara. – Jestem tu pod

ochron¹ floty nale¿¹cej do Sojuszu Przemytników. Baza wojskowa

na ksiê¿ycu jest bezpieczna. Najlepiej bêdzie, je¿eli w³aœnie tu po-

rozmawiamy o interesach. Wysy³am po was eskortê... Myœlê, ¿e spra-

wiê tym radoœæ Calrissianowi.

Na twarzy Landa odmalowa³ siê szeroki uœmiech.

– Przygotowa³a dla mnie jak¹œ niespodziankê! Z pewnoœci¹ da-

rzy mnie uczuciem!

– Jesteœ niemo¿liwy! – stwierdzi³ Han, ponownie przewracaj¹c

oczami.

Sprawdzi³ wspó³rzêdne na pulpicie nawigacyjnej konsolety i skie-

rowa³ „Soko³a” ku wielkiej bazie na powierzchni ksiê¿yca Kessel.

Lando Calrissian i Luke Skywalker, udaj¹c potencjalnych inwesto-

background image

189

rów zainteresowanych rozwojem kopalñ przyprawy, zostali kiedyœ

zabrani na ksiê¿yc przez Morutha Doole’a, istotê przypominaj¹c¹ ¿abê.

Doole niemal wy³azi³ ze skóry, chc¹c przedstawiæ im proces wydoby-

wania b³yszczostymu w jak najlepszym œwietle. Liczy³ na to, ¿e Lan-

do zainwestuje w jego przedsiêwziêcie ca³¹ sumê nagrody, zdobytej

za odnalezienie ukochanego ma³¿onka ksiê¿nej Mistal.

Lando wzdrygn¹³ siê, kiedy przypomnia³ sobie, jak wszystkie jed-

nostki stacjonuj¹ce w wielkim hangarze puœci³y siê za nimi w poœcig,

kiedy on i Luke porwali wyremontowanego „Soko³a”. Flota Kessel,

pilotowana przez by³ych przemytników i piratów, nadzia³a siê wów-

czas na gwiezdne niszczyciele admira³ Daali, które w pogoni za Ha-

nem Solo wy³oni³y siê z chmur Otch³ani. Obie floty niemal zderzy³y

siê ze sob¹. Wywi¹za³a siê za¿arta walka, w trakcie której flota Kessel

ponios³a bardzo ciê¿kie straty, ale Han, Luke i Lando skoczyli szczê-

œliwie do nadprzestrzeni, nie czekaj¹c na ostateczny wynik walki...

Spoza tarczy Kessel, otoczonej mglist¹ warstw¹ atmosfery, wy-

³oni³ siê samotny ma³y statek.

– Tu Jade. – Han i Lando us³yszeli znajomy g³os. – To ja jestem

wasz¹ eskort¹. Leæcie za mn¹.

Nadlatuj¹ca jednostka okaza³a siê gwiezdnym jachtem, który zbli-

¿y³ siê trochê bardziej, a potem zawróci³, by skierowaæ siê ku ksiê-

¿ycowej bazie. Han zwiêkszy³ prêdkoœæ lotu „Soko³a”.

Nagle Lando wyprostowa³ siê na fotelu drugiego pilota, a jego

oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia.

– Hej, to mój statek! – wykrzykn¹³. – To „Œlicznotka”! To...

– No có¿ – odezwa³ siê Han. – Przynajmniej nie bêdziemy musie-

li traciæ czasu, ¿eby go odnaleŸæ.

Lando siêgn¹³ do w³¹cznika mikrofonu komunikatora.

– Maro, odnalaz³aœ mój statek! Wprost nie wiem, jak mam ci dziê-

kowaæ. – Zni¿y³ g³os. – Je¿eli jest jakiœ sposób, ¿ebym móg³ ci to

wynagrodziæ, je¿eli móg³bym spe³niæ któreœ z twoich najskrytszych

marzeñ...

– Mów tak dalej, Calrissian, a w³¹czê automatycznego pilota i skie-

rujê twój statek w sam œrodek tarczy s³oñca.

Lando odchyli³ siê w fotelu i westchn¹³, ale po chwili siê uœmiech-

n¹³. K¹tem oka spojrza³ na Hana.

– Ona tylko tak ¿artuje – powiedzia³.

Gwiezdny jacht „Œlicznotka” wygl¹da³ jak nowy. Pod kad³ubem

by³o widaæ smuk³e wsporniki silników napêdowych. Ca³a powierz-

chnia kad³uba b³yszcza³a, jakby statek niedawno opuœci³ stoczniê.

background image

190

Dziwnym trafem nie odniós³ ¿adnych uszkodzeñ podczas zaciek³ych

walk, jakie niedawno toczy³y siê w przestworzach nad Kessel.

Lando niecierpliwi³ siê, chc¹c jak najszybciej zobaczyæ siê z Ma-

r¹. Wierci³ siê na fotelu, nie mog¹c siê doczekaæ, kiedy znów zasi¹-

dzie za sterami jachtu i bêdzie móg³ rozkoszowaæ siê woni¹ luksu-

sowych obiæ i wyk³adzin.

Wlatuj¹c do otwartej gardzieli olbrzymiej groty, minêli uniesione

pancerne wrota i znaleŸli siê nad jasno oœwietlonym l¹dowiskiem.

Kiedy przelecieli, ponownie w³¹czy³y siê generatory ochronnych pól

i do groty znów zaczê³o nap³ywaæ powietrze. „Sokó³” zawisn¹³ nie-

ruchomo, unosz¹c siê na repulsorach, a potem zgrabnie wyl¹dowa³

na wolnej przestrzeni tu¿ obok kad³uba „Œlicznotki”.

Z jej wnêtrza wy³oni³a siê Mara Jade, odziana w obcis³y srebrzy-

sty kombinezon. £okciem prawej rêki przyciska³a do boku he³m.

Potrz¹snê³a g³ow¹, pragn¹c rozprostowaæ ciemne rudobr¹zowe w³o-

sy, i zmru¿y³a oczy. Czuj¹c dreszcz przenikaj¹cy ca³e cia³o, Lando

podziwia³ energiê i inteligencjê kobiety. Zachwyca³ siê jej powa-

bem, wprost nie móg³ oderwaæ od niej oczu.

– Witaj, Maro – odezwa³ siê Han. – Gdzie uda³o ci siê odnaleŸæ

statek Landa? Przypuszczaliœmy, ¿e bêdziemy musieli poœwiêciæ

wiele dni na szukanie go po ca³ej powierzchni.

– Dok³adnie tam, gdzie Lando twierdzi³, ¿e go zostawi³. Wygl¹da

mi na to, ¿e nikt nie mia³ czasu, ¿eby rozebraæ go na czêœci czy

chocia¿ usun¹æ znaki identyfikacyjne.

Lando rozejrza³ siê po wielkiej hali, ale nie zna³ ¿adnego spoœród

zaparkowanych statków. Zapewne wszystkie zosta³y wykonane na spe-

cjalne zamówienia. Ich wygl¹d w niczym nie przypomina³ zbieraniny

przypadkowych jednostek, które wchodzi³y w sk³ad floty Doole’a. Ka¿-

dy by³ oznaczony w inny sposób, niepodobny do pozosta³ych, ale wszyst-

kie mia³y wymalowany na skrzyd³ach ten sam zakreskowany symbol.

Mara zauwa¿y³a, co przyci¹gnê³o uwagê Calrissiana.

– To nasz nowy znak Sojuszu Przemytników – oznajmi³a. – Nie

jest mo¿e zbyt ³adny, ale nam siê podoba.

– Co siê sta³o ze wszystkimi statkami Doole’a?

Lando czu³ w grocie zatêch³¹ woñ suchego powietrza. Zmieszana

z zapachem skalnego py³u i rozlanego paliwa do silników napêdu

nadœwietlnego, sprawia³a, ¿e tylko z trudem móg³ oddychaæ.

– Dziewiêædziesi¹t procent statków Doole’a zosta³o zniszczone

podczas walki z gwiezdnymi niszczycielami admira³ Daali. Wiêk-

szoœæ pilotów jednostek, które ocala³y, ratowa³a siê ucieczk¹ w nad-

background image

191

przestrzeñ. Nikt nie wie, gdzie s¹ teraz... i, prawdê mówi¹c, niewiele

mnie to obchodzi.

Kiedy pojawi³y siê statki si³ interwencyjnych Nowej Republiki,

ich za³ogi ewakuowa³y wiêkszoœæ wiêŸniów przetrzymywanych

w imperialnym zak³adzie karnym. Opanowa³y tak¿e pobliskie mia-

sto, Kessendrê, i uwolni³y tych, którzy w nim przebywali. Nikt z w³a-

snej woli nie chce mieszkaæ na Kessel, je¿eli ma jakieœ inne wyjœcie.

– A wiêc chcesz mi powiedzieæ – zacz¹³ Lando, czuj¹c, ¿e jego

nadzieje od¿ywaj¹ na nowo – ¿e Kessel jest opuszczona, gotowa na

przyjêcie nowego zarz¹dcy?

– Tak – odpar³a Mara. – Przedstawi³am twoj¹ propozycjê kilku

cz³onkom naszego Sojuszu i wszystko wskazuje na to, ¿e j¹ przyjmie-

my. Nie tylko wykaza³eœ, ¿e potrafisz radziæ sobie jako administrator

podobnych instytucji, ale znasz tak¿e niektórych dostojników Nowej

Republiki. Dziêki temu mo¿emy siê nie obawiaæ ani o produkcjê, ani

o sprzeda¿ towaru. Masz nawet dostatecznie du¿o pieniêdzy, by zain-

westowaæ je w now¹ infrastrukturê. – Wzruszy³a ramionami. – Wy-

gl¹da na to, ¿e w twoim planie nie ma ¿adnych s³abych punktów.

Lando promienia³.

– Wiedzia³em, ¿e siê przekonasz, i¿ wspó³praca ze mn¹ bêdzie

bardzo dobrym interesem.

Mara odwróci³a siê od niego i ca³kowicie ignoruj¹c jego uwagê,

ci¹gnê³a:

– Musimy jednak siê pospieszyæ. S³yszeliœmy plotki o innych lor-

dach œwiatka przestêpczego, pozbawionych wszelkich skrupu³ów, któ-

rzy tak¿e chcieliby przej¹æ kopalnie. Tunele i chodniki s¹ puste, a wiêc

dostanie je ten, kto pojawi siê pierwszy. Prawdê mówi¹c, Calrissian,

wolelibyœmy robiæ interesy z tob¹ ni¿ z kimkolwiek innym, kto spro-

wadzi³by tu swoich ludzi, a potem pozbawi³ Sojusz Przemytników

udzia³ów w zyskach. W³aœnie dlatego œci¹gnê³am tu nasz¹ flotê, na

wypadek, gdyby jakiœ Hutt czy inny gangster próbowa³ si³¹ przej¹æ

w³adzê.

– To dobry pomys³ – przyzna³ Han.

Lando zatar³ d³onie i zacz¹³ siê przygl¹daæ zaparkowanym stat-

kom. Krêcili siê miêdzy nimi ró¿ni przemytnicy, zarówno ludzie,

jak istoty nie bêd¹ce ludŸmi, krzepko zbudowani mê¿czyŸni i ko-

biety, z którymi nie chcia³by siê spotkaæ sam na sam w mrocznych

zau³kach najni¿szych poziomów na Coruscant.

– Czy nie powinniœmy polecieæ teraz na Kessel, ¿eby rzuciæ okiem

na nieruchomoœæ? – zapyta³.

background image

192

– Doskonale. – Mara Jade oprzytomnia³a. – Ale polecimy tam two-

im statkiem, Calrissian. Siadaj za sterami.

Lando delektowa³ siê widokiem znajomych dŸwigni sterowni-

czych. Przesuwa³ palcami po miêkkich, g³adkich obiciach foteli. To

by³ jego gwiezdny jacht zbudowany na specjalne zamówienie. Te-

raz jego w³aœciciel siedzia³ w sterowni obok piêknej i inteligentnej

kobiety i lecia³ ku planecie, na której zamierza³ zbiæ fortunê. Nie

s¹dzi³, by kiedykolwiek w ¿yciu czu³ siê szczêœliwszy.

Ju¿ wkrótce okaza³o siê, ¿e mia³ racjê.

Kiedy obni¿y³ lot i szybowa³ nad spalon¹ s³onecznym blaskiem

i spêkan¹ powierzchni¹ planety, przelecia³ nad jedn¹ z wiêkszych

fabryk wzbogacaj¹cych atmosferê. Na planecie znajdowa³o siê wie-

le takich przetwórni. Uzupe³nia³y ¿yciodajnymi gazami atmosferê

uchodz¹c¹ w przestworza wskutek niewielkiej si³y ci¹¿enia.

Wysoki komin by³ jednak ca³kowicie zrujnowany. Na jego jasnej

powierzchni by³o widaæ ciemne smugi trafieñ blasterowych strza-

³ów. Spieczona, sucha gleba, na której i tak nic nie ros³o, je¿eli nie

liczyæ kilku kêpek wyj¹tkowo odpornych roœlin, by³a teraz upstrzo-

na lejami po wybuchach bomb, zrzuconych przez pilotów myœliw-

ców typu TIE, i œladami trafieñ turbolaserowych dzia³ statków, któ-

re razi³y j¹ z orbity.

– Ponad po³owa fabryk produkuj¹cych gazy i uwalniaj¹cych je

do atmosfery leg³a w gruzach – wyjaœni³a Mara Jade. – Wiêkszoœæ

szkód wyrz¹dzi³a admira³ Daala. Prawdopodobnie uwa¿a³a, ¿e Kes-

sel jest rebelianck¹ baz¹, wiêc strzela³a do wszystkiego, co tylko

pokaza³o siê na ekranach celowniczych jej statków.

Lando czu³, ¿e jego euforia zaczyna siê przemieniaæ w czarn¹

rozpacz.

– To bêdzie wymaga³o wiêkszych nak³adów pracy ni¿ pocz¹tko-

wo przypuszcza³em – przyzna³.

Pocieszy³ siê jednak, kiedy obliczy³ zyski, jakie bêdzie móg³ ci¹-

gn¹æ z eksploatacji z³ó¿ b³yszczostymu ukrytego w ciemnoœciach

tuneli i chodników. Pomyœla³, ¿e do wydobywania przyprawy za-

trudni ekipy androidów i Sullustan, którzy bardzo chêtnie pracowali

w zamian za udzia³ w zyskach. Mo¿liwe, ¿e zwrot zainwestowanej

sumy zajmie trochê wiêcej czasu ni¿ s¹dzi³, ale popyt na czysty b³ysz-

czostym by³ tak du¿y, ¿e móg³by podnieœæ cenê przyprawy... przy-

najmniej do chwili gdy zacznie osi¹gaæ zyski.

background image

193

– Kierujê statek w stronê wiêzienia – powiedzia³. – Ta forteca po-

winna by³a oprzeæ siê atakom z przestworzy. Myœlê, ¿e wykorzystam

j¹ jako oœrodek zarz¹dzania ca³¹ operacj¹. Rzecz jasna, bêdzie wyma-

ga³a pewnych przeróbek, ale zaadaptowanie jej na centrum admini-

stracyjne nowej placówki przemys³u wydobywczego nie powinno byæ

bardzo trudne.

Du¿a prêdkoœæ, jak¹ dysponowa³a „Œlicznotka”, pozwoli³a jej

bardzo szybko przelecieæ nad pustynnymi obszarami. Ju¿ wkrótce

oczom Mary i Landa ukaza³ siê widok trapezoidalnej konstrukcji

wznosz¹cej siê poœrodku pustkowia jak samotny pomnik.

Stare imperialne wiêzienie zosta³o zbudowane z plastali i synte-

tycznych ska³ nieciekawej, br¹zowoszarej barwy, je¿eli nie liczyæ

przecinaj¹cych j¹ ró¿nokolorowych ¿y³ek. Z ukoœnej powierzchni

wystawa³o wiele okien zaopatrzonych w transpastalowe szyby. W po-

bli¿u zaokr¹glonych naro¿ników budowli by³o widaæ przezroczyste

konstrukcje szybów wind. Na œcianach widnia³y ciemne smugi po

trafieniach, ale budynek nie wygl¹da³ na uszkodzony.

Lando pozwoli³ sobie na westchnienie pe³ne ulgi.

– Dobrze chocia¿, ¿e gmach ocala³ – stwierdzi³. – Nareszcie coœ

zaczyna iœæ po mojej myœli. To miejsce bêdzie doskona³ym centrum

administracyjnym. – Uœmiechn¹³ siê do Mary. – Ty i ja powinniœmy

jakoœ ochrzciæ nasz nowy gmach dyrekcji!

Mara Jade zmarszczy³a jednak brwi i nie oderwa³a spojrzenia od

dziobowego iluminatora.

– Hmm... Jest jeden problem, Calrissian – odezwa³a siê po chwili.

Lando i Han odwrócili g³owy i spojrzeli na kobietê. W miarê jak

„Œlicznotka” zbli¿a³a siê do wiêzienia, budynek zacz¹³ wydawaæ siê

jeszcze wiêkszy.

– No có¿, jakoœ muszê wam to powiedzieæ. W gmachu zabaryka-

dowa³ siê Moruth Doole. Nie wie, co ma robiæ, a przy tym jest prze-

ra¿ony. Wszyscy jego stra¿nicy uciekli albo zginêli, wiêc korzysta

teraz ze skomplikowanych systemów obronnych wiêzienia i nikogo

do siebie nie dopuszcza.

Masywna forteca, wzniesiona ze zbrojonych materia³ów, sprawia³a

wra¿enie niemo¿liwej do zdobycia. Lando nie chcia³ mieæ znów do

czynienia z Moruthem Doole’em i by³ pewien, ¿e Han tak¿e nie chcia³

go nawet widzieæ.

– Szkoda, ¿e nie powiedzia³aœ mi o tym drobiazgu trochê wcze-

œniej – zauwa¿y³, a potem wykrzywi³ twarz i skierowa³ swój jacht

w stronê l¹dowiska.

13 –

background image

194

Terpfen sta³ w nieskazitelnie czystej komnacie medycznej stare-

go Pa³acu Imperialnego. Nie odzywaj¹c siê, czeka³ cierpliwie i przy-

gl¹da³ siê, jak b¹ble uzdrawiaj¹cych gazów omywaj¹ chore cia³o

Mon Mothmy zanurzone w zbiorniku bacta.

Pomieszczenia szpitalne lœni³y steryln¹ biel¹. P³ytki, którymi

wy³o¿ono pod³ogê i œciany, zosta³y odka¿one antyseptycznym kwa-

sem. Narzêdzia i przybory chirurgiczne b³yszcza³y, pokryte srebrzy-

st¹ warstw¹ chromu. Ekrany monitorów, umieszczone w œcianach,

pulsowa³y miarowym, powolnym rytmem, daj¹c znaæ, ¿e stan zdro-

wia pacjentki uleg³ dalszemu pogorszeniu.

U drzwi pomieszczeñ szpitalnych stali dwaj stra¿nicy Nowej Re-

publiki. Pilnowali, ¿eby nikt niepo¿¹dany nie dosta³ siê do œrodka.

Panele umieszczone na suficie, których zadaniem by³o poch³a-

nianie wszelkich dŸwiêków, skutecznie t³umi³y szmer aparatury

medycznej rozmieszczonej w ró¿nych miejscach wielkiej sali. Po

obu stronach zbiornika bacta unosi³y siê medyczne androidy. Po-

chylaj¹c g³owy podobne do pocisków, opiekowa³y siê Mon Moth-

m¹, nie zwracaj¹c uwagi na Terpfena.

Obok kalamariañskiego mechanika sta³ Ackbar, jak zawsze silny

i zdrowy.

– Ju¿ wkrótce skoñcz¹ – powiedzia³.

Terpfen kiwn¹³ g³ow¹. Wiedzia³, ¿e musi porozmawiaæ z przy-

wódczyni¹ Nowej Republiki, chocia¿ wcale siê do tego nie pali³.

W tych samych pomieszczeniach odbywa³ kiedyœ kuracjê sam

Imperator. Leczy³ gnij¹ce, j¹trz¹ce siê rany, które ciemna strona Mocy

R O Z D Z I A £

#

background image

195

zadawa³a jego cia³u. Wszyscy liczyli na to, ¿e ta sama aparatura po-

radzi sobie teraz z chorob¹ trawi¹c¹ organizm Mon Mothmy. Tylko

Terpfen nie mia³ ¿adnej nadziei. Tylko on wiedzia³, jaki jest praw-

dziwy powód tej dolegliwoœci...

Przywódczyni Nowej Republiki zamruga³a powiekami zielono-

niebieskich oczu, mimo i¿ jej twarz wci¹¿ by³a zanurzona w ciem-

nym leczniczym roztworze. Terpfen nie wiedzia³, czy mog³a dostrzec

goœci przez warstwê cieczy, czy tylko wyczu³a, jak stoj¹ obok zbior-

nika. Kiedy obróci³a g³owê, poruszy³y siê tak¿e grube rury, za-

pewne pompuj¹ce powietrze. Jej cia³o by³o bezustannie omywane

przez b¹ble gazów wt³aczaj¹cych o¿ywcze substancje przez pory

jej skóry.

W pewnej chwili kobieta puœci³a ukryty stabilizator, utrzymuj¹cy

jej cia³o w zanurzeniu, i wyp³ynê³a na powierzchniê. Androidy me-

dyczne pomog³y jej wyjœæ ze zbiornika. Mon Mothma siê zachwia-

³a, ale odzyska³a równowagê. Czeka³a, a¿ przez kratki odp³ywowe

w pod³odze œcieknie nadmiar roztworu z jej k¹pielowego p³aszcza,

lekkiego jak piórko. Wydawa³o siê jednak, ¿e wilgotna, chocia¿ cien-

ka tkanina ci¹¿y jej na ramionach niczym o³ów. Kasztanowate w³o-

sy przyklei³y siê do jej czaszki jak jarmu³ka. Mroczne cienie pod

oczami i g³êbokie zmarszczki, podobne do w¹wozów, dowodzi³y,

¿e kobieta wci¹¿ zmaga siê ze œmierci¹.

Mon Mothma nape³ni³a p³uca powietrzem i wypuœci³a je, opiera-

j¹c d³oñ na zielonym ramieniu androida medycznego. Z widocznym

wysi³kiem unios³a g³owê i lekko skinê³a, chc¹c powitaæ goœci.

– Kuracja wraca mi si³y, ale tylko na godzinê – powiedzia³a. –

Z ka¿dym dniem staje siê coraz mniej skuteczna. Obawiam siê, ¿e

ju¿ nied³ugo w ogóle przestanie mi pomagaæ, w zwi¹zku z czym nie

bêdê mog³a pe³niæ obowi¹zków przywódczyni Nowej Republiki.

Chcia³abym tylko wiedzieæ, czy zd¹¿ê z³o¿yæ rezygnacjê, zanim rada

postanowi usun¹æ mnie z tego stanowiska. – Odwróci³a g³owê w stro-

nê Terpfena. – Nie martw siê, wiem, dlaczego tu przyszed³eœ.

Terpfen zamruga³ powiekami ogromnych szklistych oczu.

– Nie wydaje mi siê, ¿eby...

Mon Mothma unios³a rêkê, by mu przerwaæ.

– Ackbar ju¿ z³o¿y³ mi szczegó³owe sprawozdanie. Rozwa¿a³ twój

problem ze wszystkich stron, a ja zgodzi³am siê z wnioskami, do

których doszed³. Nie kierowa³eœ siê w³asn¹ wol¹, ale pad³eœ ofiar¹

pod³ego spisku. A poza tym odkupi³eœ swoje winy. Nowa Republi-

ka nie mo¿e pozwoliæ sobie na rezygnowanie z us³ug obroñców, któ-

background image

196

rzy nadal chc¹ prowadziæ walkê. Wyda³am dekret, w którym uwal-

niam ciê od wszelkiej winy.

Zachwia³a siê tak bardzo, ¿e omal nie wpad³a do zbiornika. Oba

medyczne androidy pospieszy³y do niej i pomog³y usi¹œæ na krzeœle.

– Chcia³abym mieæ to ju¿ za sob¹, zanim...

Ackbar wyda³ dziwny dŸwiêk, ni to mrukniêcie, ni to chrz¹kniê-

cie, a potem powiedzia³:

– Przyszed³em i ja, Mon Mothmo, ¿eby oœwiadczyæ ci, i¿ posta-

nowi³em zostaæ. Teraz, kiedy sta³o siê jasne, ¿e katastrofa na Vortex

nie wydarzy³a siê tylko z mojej winy, jak pocz¹tkowo przypuszcza-

³em, chcia³em tak¿e prosiæ o przywrócenie wojskowego stopnia.

Kalamarianie s¹ silnymi, dzielnymi ludŸmi, ale je¿eli Nowa Repu-

blika nie bêdzie tak¿e silna, moja praca na ojczystej planecie nie

przyniesie po¿¹danych rezultatów. Odbudujemy nasze miasta i za-

mieszkamy w nich, ale na zawsze bêdzimy musieli ¿yæ w galaktyce

pe³nej mrocznych cieni.

Mon Mothma uœmiechnê³a siê do niego, a na jej twarzy odmalo-

wa³a siê prawdziwa ulga.

– Ackbarze, teraz, kiedy wiem, ¿e pozostaniesz, czujê siê silniej-

sza ni¿ po jakiejkolwiek kuracji. – Po tych s³owach z wysi³kiem ukry-

³a twarz w d³oniach w chwili s³aboœci, której nigdy nie okaza³aby

wobec innych cz³onków rady. – Dlaczego ta choroba musia³a przy-

darzyæ mi siê w³aœnie teraz? Rzecz jasna, jak wszyscy inni jestem

œmiertelniczk¹... ale dlaczego w³aœnie t e r a z ?

Terpfen podszed³ do niej, ostro¿nie stawiaj¹c bose stopy, podob-

ne do p³etw, na œliskich p³ytkach posadzki. Pochyli³ poznaczon¹ bli-

znami g³owê. Dwaj stra¿nicy stoj¹cy u drzwi napiêli miêœnie, wi-

dz¹c znanego zdrajcê tak blisko przywódczyni Nowej Republiki,

ale Mon Mothma nie wygl¹da³a na zaniepokojon¹. Terpfen spojrza³

na ni¹.

– W³aœnie o tym chcia³em z pani¹ porozmawiaæ – oznajmi³. –

Muszê wyjawiæ, co w³aœciwie siê pani sta³o.

Mon Mothma zamruga³a, czekaj¹c na wyjaœnienia.

Tymczasem Terpfen sprawia³ wra¿enie, ¿e zastanawia siê nad

doborem w³aœciwych s³ów. Teraz, kiedy biologiczne obwody w je-

go mózgu zosta³y zneutralizowane, jego umys³ wydawa³ siê zupe³-

nie pusty. Kalamariañski mechanik nienawidzi³ nieustannych pona-

gleñ p³yn¹cych z Caridy, ale kiedy ich zabrak³o, zosta³ sam na sam

ze swoimi myœlami. Nie by³o nikogo, kto by z niego szydzi³, ale

tak¿e powiedzia³, co ma robiæ.

background image

197

– Nie cierpi pani na ¿adn¹ chorobê – oœwiadczy³ po chwili. –

Zosta³a pani otruta.

Mon Mothma szarpnê³a siê do ty³u jakby spoliczkowana, ale nie

odezwa³a siê ani s³owem.

– To powoli dzia³aj¹ca trucizna, odbieraj¹ca si³y, która zosta³a

dostosowana specjalnie do pani kodu genetycznego.

– Ale w jaki sposób zosta³am poddana jej dzia³aniu? – zapyta³a

Mon Mothma. Skierowa³a na Terpfena spojrzenie, w którym nie by³o

chêci oskar¿enia, a jedynie pragnienie uzyskania odpowiedzi. – Czy

to ty mnie otru³eœ, Terpfenie? Czy to jeszcze jeden z czynów, do

których zosta³eœ zmuszony?

– Nie! – Teraz Terpfen szarpn¹³ siê jak uderzony. – Zrobi³em

wiele rzeczy, ale ta nie ci¹¿y na moim sumieniu. Zosta³a pani otruta

przez samego ambasadora Furgana i to na oczach kilkudziesiêciu

ludzi. Sta³o to siê podczas dyplomatycznej wizyty, któr¹ sk³ada³

w ogrodach botanicznych Gwiezdnej Kopu³y. Przylecia³ wówczas

z Caridy z w³asnym trunkiem, twierdz¹c, ¿e mo¿e pani chcieæ otruæ

j e g o . Mia³ przy sobie dwie karafki, po jednej na ka¿dym biodrze.

Jedna zawiera³a rzeczywiœcie trunek, ale w drugiej mia³ truciznê,

której sk³ad chemiczny zosta³ opracowany z myœl¹ o pani. Udawa³,

¿e chce wznieœæ toast, a póŸniej chlusn¹³ zawartoœci¹ szklanki w pa-

ni twarz. Trucizna przeniknê³a przez pory skóry, a póŸniej zaczê³a

siê rozmna¿aæ i atakowaæ komórki pani cia³a.

I Ackbar, i Mon Mothma wpatrywali siê w niego, nie umiej¹c

ukryæ zdumienia.

– Oczywiœcie! – odezwa³a siê po chwili ciszy kobieta. – Ale to

wydarzy³o siê przed kilkoma miesi¹cami. Dlaczego mia³by wybraæ

truciznê o tak d³ugim...

Terpfen zamkn¹³ oczy i zacz¹³ recytowaæ, jakby czyta³ tekst z góry

przygotowanego przemówienia.

– Z powodu szkód moralnych, jakie wyrz¹dzi³oby to presti¿owi

Nowej Republiki. Chcieli, ¿eby pani choroba trwa³a bardzo d³ugo

i stopniowo wyniszcza³a pani cia³o. Gdyby wówczas pani¹ od razu

zabi³, mog³aby staæ siê pani mêczenniczk¹. Mo¿liwe, ¿e pani œmieræ

przyspieszy³aby decyzjê neutralnych planet o przy³¹czeniu siê do

Nowej Republiki. Zaprojektowali sk³ad trucizny w taki sposób, ¿eby

pani cierpienia trwa³y d³ugo, a stan zdrowia ulega³ stopniowemu

pogorszeniu. Mogliby wówczas uto¿samiaæ to z powoln¹ degenera-

cj¹ samej Nowej Republiki.

– Rozumiem – odezwa³a siê Mon Mothma.

background image

198

– Bardzo sprytne – doda³ Ackbar. – Ale jak mamy wykorzystaæ tê

informacjê? Co wiesz jeszcze na temat tej trucizny, Terpfenie? Jak

mo¿emy jej przeciwdzia³aæ?

Kalamariañski mechanik mia³ wra¿enie, ¿e cisza w jego g³owie

rozsadza mu czaszkê niczym g³oœny krzyk.

– To nie jest zwyczajna trucizna – odpar³. – To rój mikroskopij-

nych, samorozmna¿aj¹cych siê nanoniszczycieli. Trucizna zawiera

sztucznie wyhodowane wirusy, których kod genetyczny ma nisz-

czyæ komórki cia³a Mon Mothmy, jedn¹ po drugiej. Nie przestan¹,

dopóki pozostanie chocia¿ jedna.

– A zatem co mo¿na zrobiæ? – niecierpliwi³ siê admira³ Ackbar.

Cierpienie i ból ujawni³y siê nagle z si³¹ eksplozji gwiazdy super-

nowej.

– Nie mo¿na zrobiæ absolutnie nic! – krzykn¹³. – Nawet wiedza,

czym naprawdê jest trucizna, w niczym nam nie pomo¿e, poniewa¿

nie opracowano jeszcze sk³adu ¿adnej odtrutki!

background image

199

Pokiereszowany gwiezdny niszczyciel „Gorgona” omal nie zo-

sta³ zniszczony podczas lotu przez w¹ski, krêty korytarz wiod¹cy ku

Laboratorium Otch³ani.

Admira³ Daala, przypiêta do fotela na stanowisku dowodzenia most-

ka, mia³a wra¿enie, ¿e niszczycielskie si³y miotaj¹ce jej statkiem roz-

dar³yby go na strzêpy, gdyby zboczy³a z obranego kursu. Daala rozka-

za³a za³odze pozostawaæ w stanie pogotowia, przypi¹æ siê pasami do

foteli i przygotowaæ na wszelkie niespodzianki. Z kilku znanych szla-

ków wiod¹cych do oazy Laboratorium Otch³ani wybra³a najkrótszy,

choæ nie najbezpieczniejszy, stanowi¹cy coœ w rodzaju „kuchennych

schodów”. Wiedzia³a, ¿e jej niszczyciel nie wytrzyma d³ugo potwor-

nych naprê¿eñ i si³, jakie mia³y oddzia³ywaæ na jego kad³ub.

Podczas panicznej ucieczki z obszaru Mg³awicy Kocio³, gdzie

wybuch³o wiele supernowych, uleg³a uszkodzeniu wiêkszoœæ stabi-

lizatorów „Gorgony”. W ostatniej chwili zanik³y tak¿e ochronne

pola... ale wytrzymywa³y na tyle d³ugo, by ocaliæ statek. W dodatku

srebrzystobia³a pow³oka kad³uba statku by³a teraz upstrzona ciem-

nymi smugami i szramami. Zewnêtrzny pancerz zosta³ stopiony, ale

Daala zaryzykowa³a i wygra³a.

Mia³a du¿o szczêœcia, kiedy ucieka³a z rejonu eksploduj¹cych

s³oñc. „Bazyliszek”, lec¹cy zaledwie kilka sekund za jej niszczycie-

lem, zacz¹³ p³on¹æ i dos³ownie wyparowa³, ogarniêty przez rozprze-

strzeniaj¹c¹ siê kulê œwiat³a. Daala rozkaza³a dokonaæ skoku na oœlep

w nadprzestrzeñ na sekundê przedtem, zanim czo³o oœlepiaj¹cego

b³ysku dotar³o do rufowych dysz wylotowych jej statku. W wyniku

R O Z D Z I A £

$

background image

200

tego rozpaczliwego skoku przelecieli przez pó³ wszechœwiata, nie

zwracaj¹c uwagi na niebezpieczeñstwa. Gdyby podczas podró¿y

przeciêli jakiœ miêdzywymiarowy szlak wiod¹cy przez j¹dro plane-

ty albo gwiazdy, „Gorgona” uleg³aby unicestwieniu. Jakimœ dziw-

nym zrz¹dzeniem losu wyszli jednak z opresji bez szwanku.

Gwiezdny niszczyciel wy³oni³ siê w nie zamieszkanej pustce Odle-

g³ych Rubie¿y. Generatory pól os³on nie dzia³a³y, systemy uzdatnia-

nia powietrza i wody by³y uszkodzone, a kad³ub mia³ w kilku miej-

scach otwory. Ucieka³o przez nie powietrze do chwili, gdy odpowied-

nie pomieszczenia zosta³y odciête od pozosta³ych i uszczelnione.

Za³oga gwiezdnego niszczyciela Daali dziwi¹c siê, ¿e uda³o siê

jej uciec, przyst¹pi³a do napraw. Samo zorietowanie siê, w jakim

punkcie przestworzy siê znaleŸli, zajê³o gwiezdnym nawigatorom

prawie ca³¹ dobê. Okaza³o siê, ¿e wyskoczyli z nadprzestrzeni z da-

leka od wszelkich uczêszczanych szlaków. Opancerzeni szturmow-

cy w³o¿yli szczelne kosmiczne skafandry i zaczêli ³ataæ dziury w ka-

d³ubie. Sprawdzali zewnêtrzny pancerz p³yta po p³ycie. Uszkodzo-

ne zastêpowali nowymi, których by³o coraz mniej w magazynach

statku, nie uzupe³nianych od bardzo dawna.

Gwiezdny niszczyciel dryfowa³ w nie zamieszkanych przestwo-

rzach miêdzy odleg³ymi gwiazdami. Jeden silnik statku by³ ca³ko-

wicie uszkodzony, nie funkcjonowa³y tak¿e trzy rufowe baterie dzia³

turbolaserowych. Admira³ Daala nie pozwoli³a jednak, by ktokol-

wiek z jej ludzi spocz¹³, dopóki „Gorgona” nie bêdzie znów nada-

wa³a siê do lotu. Mieli do spe³nienia wa¿n¹ misjê. Daala tak¿e nie

odpoczywa³a. Niestrudzenie przemierza³a korytarze i pok³ady, przy-

dzielaj¹c ekipy ludzi, dokonuj¹c inspekcji napraw i decyduj¹c o tym,

które mia³y byæ wykonane w pierwszej kolejnoœci.

Daala radzi³a sobie bardzo dobrze przez pierwsze dziesiêæ lat, utrzy-

muj¹c szturmowców i gwiezdny personel w ci¹g³ym pogotowiu. Jej

za³oga przywyk³a do ciê¿kiej pracy i teraz, kiedy stanê³a w obliczu

prawdziwego kryzysu, dawa³a z siebie naprawdê wszystko.

Wielki moff Tarkin powierzy³ admira³ Daali dowództwo nad flo-

t¹ czterech gwiezdnych niszczycieli i rozkaza³, by chroni³a naukow-

ców zatrudnionych w Laboratorium Otch³ani. Straci³a jednak swój

pierwszy statek, „Hydrê”, jeszcze zanim wyprowadzi³a flotê z rejo-

nu czarnych dziur. „Mantykora”, jej drugi niszczyciel, uleg³ znisz-

czeniu w okolicach ksiê¿yca Kalamaru. Nie zd¹¿y³ uciec, kiedy ja-

kiœ genialny kalamariañski taktyk zdo³a³ przejrzeæ plan, który tak

pieczo³owicie u³o¿y³a. Trzeci statek, „Bazyliszek”, który zosta³

background image

201

uszkodzony podczas walk z flot¹ przemytników w pobli¿u Kessel,

mia³ zbyt ma³¹ prêdkoœæ i nie uda³o mu siê umkn¹æ przed wybu-

chem siedmiu supernowych w Mg³awicy Kocio³.

Daala nie mog³a zrobiæ nic, by powstrzymaæ topnienie si³ swojej

floty. Opracowa³a niewiarygodnie sprytny plan, chc¹c zniszczyæ sto-

licê rebelianckiego œwiata, Coruscant, ale zanim zd¹¿y³a wprowa-

dziæ go w ¿ycie, Kyp Durron pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc, by j¹

zaatakowaæ.

W ci¹gu wielu dni, jakie zajê³y naprawy, Daala zdo³a³a pogodziæ

siê z tymi pora¿kami. Dosz³a do wniosku, ¿e przekroczy³a swoje

uprawnienia. Jej najwa¿niejsze, jedyne zadanie polega³o na ochro-

nie Laboratorium Otch³ani przed atakiem. Nie powinna by³a prowa-

dziæ prywatnej wojny przeciwko si³om Rebeliantów. Przecie¿ kiedy

dowiedz¹ siê o istnieniu tej supertajnej imperialnej placówki nauko-

wej, z pewnoœci¹ zorganizuj¹ wyprawê, ¿eby wykraœæ jej tajemnice.

Daala postanowi³a wykonaæ rozkaz, który kiedyœ wyda³ Tarkin.

„Gorgona” by³a uszkodzona i nie mog³a lecieæ z maksymaln¹ prêd-

koœci¹, ale mimo to Daala powraca³a w rejon Otch³ani tak szybko, jak

mog³a. Zamierza³a dolecieæ do Laboratorium i jak najlepiej chroniæ

to, co z niego jeszcze pozosta³o. Nie chcia³a nawet s³yszeæ o poddaniu

siê Rebeliantom. Musia³a wykonaæ zadanie, które kiedyœ powierzy³

jej Tarkin. Przysiêga³a przecie¿, ¿e bêdzie pos³uszna jego rozkazom.

Teraz, przypiêta pasami do fotela na stanowisku dowodzenia, nie

zamyka³a oczu. Przygl¹da³a siê chmurom roz¿arzonych gazów wi-

ruj¹cych za iluminatorami jak w upiornym tañcu. „Gorgona” zag³ê-

bia³a siê w obszar czarnych dziur, lecia³a z góry zaplanowanym,

wij¹cym siê szlakiem. Kiedy Daala przelatywa³a obok grawitacyj-

nych studni, tak g³êbokich, ¿e mog³yby zgnieœæ planetê do rozmia-

rów atomu, czu³a, jak potê¿ne si³y skrêcaj¹ jej wnêtrznoœci.

Transpastalowe szyby œciemnia³y pod wp³ywem niesamowitego bla-

sku, ale admira³ Daala nie zamyka³a szmaragdowych oczu. Dotychczas

przypuszcza³a, ¿e tylko ona zna wspó³rzêdne bezpiecznych szlaków,

ale m³ody Kyp Durron zdo³a³ przelecieæ, jakby odgad³ jej tajemnicê.

Obawia³a siê, ¿e innym rycerzom Jedi mo¿e udaæ siê ta sama sztuka.

Daala us³ysza³a dŸwiêk alarmowych dzwonków w³¹czanych au-

tomatycznie, kiedy uszkodzeniu ulega³ jakiœ wa¿ny system statku.

Spod pulpitu jednej konsolety z czujnikami wystrzeli³ snop iskier.

Porucznik siedz¹cy obok urz¹dzenia wsta³ i pokonuj¹c si³ê ci¹¿enia,

pochyli³ siê, by dokonaæ prze³¹czenia i przywróciæ aparaturze pe³n¹

sprawnoϾ.

background image

202

Komandor Kratas, siedz¹cy przy swoim stanowisku, odezwa³ siê

przez zaciœniête zêby:

– Ju¿ prawie dolecieliœmy.

Jego g³os tylko z trudem przedziera³ siê przez ha³as panuj¹cy na

mostku.

Kilka ostrzegawczych sygna³ów alarmowych odezwa³o siê nie-

mal równoczeœnie... ale w tej samej chwili woal wielobarwnych ga-

zów, który dot¹d spowija³ dziobowe iluminatory, rozst¹pi³ siê jak

kurtyna. Gwiezdny niszczyciel znalaz³ siê w oazie grawitacyjnego

spokoju w samym œrodku gromady czarnych dziur.

Daala ujrza³a grupê skalnych planetoid po³¹czonych pomostami

i kr¹¿¹cych w niewielkich odleg³oœciach od siebie. Widoczne z dale-

ka jasne œwiat³a dowodzi³y, ¿e urz¹dzenia laboratorium wci¹¿ dzia³a-

j¹ prawid³owo. Rozgl¹daj¹c siê, stwierdzi³a, ¿e znikn¹³ szkielet proto-

typu Gwiazdy Œmierci... a zamiast niego spostrzeg³a sylwetki jednej

rebelianckiej fregaty i trzech koreliañskich korwet.

– Pani admira³! – krzykn¹³ w tej samej chwili Kratas.

– Widzê, panie komandorze – odpar³a natychmiast.

Odpiê³a klamry pasów bezpieczeñstwa i wsta³a, a potem odrucho-

wo wyg³adzi³a zmarszczki oliwkowo-szarego munduru, który le¿a³

jak ula³ na jej smuk³ym ciele. Kiedy wstêpowa³a na podwy¿szenie

stanowiska dowodzenia i zbli¿a³a twarz do szyby iluminatora, czu³a

krople potu k¹saj¹ce jej skórê jak z³oœliwe owady.

Jej palce odziane w rêkawiczki, zacisnê³y siê na porêczy mostka,

jakby chcia³y kogoœ albo coœ udusiæ. Czarna skóra zaskrzypia³a, ocie-

raj¹c siê o lakierowany metal. Tego obawia³a siê najbardziej. Przyle-

cieli Rebelianci... a ona przyby³a za póŸno, by zapobiec inwazji!

Zacisnê³a wargi tak mocno, ¿e zbiela³y. Wierzy³a, ¿e „Gorgona”

ocala³a nie przez przypadek. A póŸniej, kiedy powraca³a do Labora-

torium Otch³ani, wydawa³o siê jej, ¿e unosi siê nad ni¹ duch wiel-

kiego moffa Tarkina, ¿e doradza jej, ¿e j¹ prowadzi. Wiedzia³a, co

ma robiæ. Nie mog³a zawieœæ jego zaufania po raz drugi.

– Panie komandorze, proszê w³¹czyæ wszystkie dzia³aj¹ce rodza-

je broni – rozkaza³a. – Uruchomiæ generatory pól ochronnych. Obraæ

kurs na Laboratorium Otch³ani.

Odwróci³a siê i spojrza³a na komandora, który natychmiast za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy swoim podw³adnym.

– Wygl¹da na to, ¿e mamy tu jeszcze trochê pracy – doda³a po

chwili.

background image

203

Kyp Durron zanurkowa³ pod ciernistym krzewem, z którego pêdów

poderwa³o siê do lotu stado szkar³atnych owadoptaków. Ostre kolce,

wydzielaj¹ce lepk¹ ciecz, drapa³y jego twarz i ramiona. Nad g³ow¹,

poœród spl¹tanych ga³êzi, us³ysza³ nagle szelest. Zapewne jakieœ stwo-

rzenia gnie¿d¿¹ce siê na drzewach odlecia³y, sp³oszone ha³asem. Z koñ-

ców ciemnych w³osów Kypa sp³ywa³y krople potu, a ciê¿kie powietrze

uniemo¿liwia³o mu oddychanie, dusi³o jak wilgotna p³achta.

Robi³ wszystko, co móg³, by dotrzymaæ kroku mistrzowi Sky-

walkerowi, który jakby przenika³ przez gêst¹ d¿unglê, wyszukuj¹c

œcie¿ki i szlaki umo¿liwiaj¹ce bezpieczne przejœcie. Kyp przypomnia³

sobie, ¿e kiedyœ pos³ugiwa³ siê mrocznymi sztuczkami, by unikn¹æ

kolców ciernistych krzewów i odnaleŸæ naj³atwiejsz¹ drogê w g¹sz-

czu krzaków. Teraz jednak na sam¹ myœl o tym, ¿e móg³by uciec siê

do tamtych technik, czu³ dreszcz obrzydzenia.

Pewnego razu, kiedy wyprawi³ siê z Dorskiem Osiemdziesi¹tym

Pierwszym w g³¹b d¿ungli, bezczelnie skorzysta³ ze sztuczki Sithów,

by otoczyæ cia³o kokonem nieapetycznych woni, które odstraszy³y-

by komary i krwio¿ercze robaki. Postanowi³ jednak, ¿e teraz bêdzie

mê¿nie znosi³ wszystkie cierpienia. Orientowa³ siê, ¿e on i mistrz

Skywalker coraz bardziej oddalaj¹ siê od wielkiej œwi¹tyni.

Pozostawili innych uczniów Jedi, zajêtych wykonywaniem swo-

ich indywidualnych æwiczeñ. Mistrz Skywalker by³ z nich napraw-

dê dumny. Powiedzia³, ¿e osi¹gaj¹ ju¿ granice tego, co mo¿e prze-

kazaæ im jako nauczyciel. Nowi rycerze Jedi musieli odt¹d rozwijaæ

siê sami, samodzielnie odkrywaæ w³asne si³y i s³aboœci.

R O Z D Z I A £

%

background image

204

A jednak od czasu, kiedy tylko sekundy dzieli³y go od zniszcze-

nia statku Hana Solo za pomoc¹ Pogromcy S³oñc, Kyp obawia³ siê

korzystaæ z w³asnych mocy. Nie by³ pewien, do czego mo¿e go to

doprowadziæ...

Mistrz Skywalker zabra³ na wyprawê do d¿ungli tylko jego.

Pod ogromn¹ piramid¹ pozostawi³ Artoo-Detoo, trzês¹cego siê

z oburzenia i piszcz¹cego, niezadowolonego, ¿e nie mo¿e im to-

warzyszyæ.

Kyp nie wiedzia³, czego w³aœciwie spodziewa siê po nim nauczy-

ciel. Kiedy godzina za godzin¹ przedzierali siê przez tropikalne lasy,

cierpi¹c wskutek du¿ej wilgotnoœci powietrza, chmar dokuczliwych

owadów i ostrych cierni kolczastych pêdów je¿yn, mistrz Skywal-

ker niemal wcale siê nie odzywa³.

M³odzieniec by³ onieœmielony koniecznoœci¹ przebywania sam

na sam z cz³owiekiem, którego pokona³, pos³uguj¹c siê mrocznymi

technikami Exara Kuna. Nauczyciel Jedi nalega³, ¿eby Kyp by³ uzbro-

jony. Chcia³, ¿eby zabra³ œwietlny miecz nale¿¹cy kiedyœ do Ganto-

risa. Czy¿by Luke zamierza³ wyzwaæ Kypa na pojedynek? Pojedy-

nek, w trakcie którego jeden z nich tym razem mia³by zgin¹æ? Je¿eli

tak, Kyp poprzysi¹g³ sobie, ¿e nie stanie do takiej walki. I bez tego

dopuœci³ do tego, ¿e jego gniew spowodowa³ zbyt wiele zniszczeñ.

To prawdziwy cud, ¿e mistrz Skywalker prze¿y³ zaciek³y atak prze-

prowadzony za pomoc¹ zdradzieckich technik Sithów.

Kyp rozpozna³ ciemn¹ stronê, kiedy duch Exara Kuna szepta³ do

jego ucha. By³ jednak zbyt pewny siebie, s¹dz¹c, ¿e bêdzie móg³

przeciwstawiæ siê tam, gdzie nie powiod³o siê Anakinowi Skywal-

kerowi. Ciemna strona ca³kowicie go poch³onê³a... Teraz Kyp poda-

wa³ w w¹tpliwoœæ wszystkie swoje umiejêtnoœci. Bardzo chcia³by

uwolniæ siê od talentu Jedi, tak by nie baæ siê, do czego mo¿e go

wykorzystaæ.

Mistrz Skywalker znieruchomia³ na skraju polany poroœniêtej wy-

sokimi ŸdŸb³ami trawy, z szelestem ocieraj¹cymi siê o siebie. Kyp

stan¹³ obok niego i ujrza³ dwa groŸnie wygl¹daj¹ce drapie¿niki. Ich

pancerze, pokryte opalizuj¹cymi bladopurpurowymi i zielonkawy-

mi ³uskami, sprawia³y, ¿e na tle soczystej zieleni by³y niemal ca³ko-

wicie niewidoczne. Drapie¿niki mia³y kanciaste barki i ³apy, podobne

do potê¿nych t³oków, wskutek czego wygl¹da³y jak coœ poœrednie-

go miêdzy dzikimi kotami a wielkimi gadami. Na nieforemnych ³bach

by³o widaæ troje œlepi, ¿ó³tych i wy³upiastych, które bez mrugania

powiekami wpatrywa³y siê w przybyszów.

background image

205

Mistrz Skywalker, milcz¹c, odwzajemni³ to spojrzenie. Wiatr usta³.

Drapie¿niki warknê³y, otworzy³y paszcze i ukaza³y zakrzywione k³y.

Potem groŸnie zawy³y, odwróci³y siê i zniknê³y w d¿ungli.

– ChodŸmy dalej – odezwa³ siê mistrz Skywalker, wkraczaj¹c na

polanê.

– Dok¹d idziemy? – odwa¿y³ siê zapytaæ Kyp.

– Ju¿ wkrótce sam zobaczysz.

Nie mog¹c d³u¿ej znieœæ panuj¹cej ciszy, przygnêbienia i uczucia

samotnoœci, m³odzieniec postanowi³ poci¹gn¹æ nauczyciela za jê-

zyk.

– Mistrzu Skywalkerze, a co siê stanie, je¿eli nie bêdê umia³ roz-

ró¿niæ miêdzy ciemn¹ a jasn¹ stron¹ Mocy? Obawiam siê, ¿e wszel-

ka Moc, jak¹ odt¹d siê pos³u¿ê, mo¿e doprowadziæ mnie do zguby.

Przed oczami wêdrowców przelecia³a pierzastoskrzyd³a æma, za-

pewne poszukuj¹c nektaru we wnêtrzach jaskrawych kwiatów, ja-

kich wiele kwit³o w g¹szczu winoroœli. Kyp przygl¹da³ siê lec¹ce-

mu owadowi do chwili, kiedy nagle rzuci³y siê na niego cztery pira-

nio¿uki. Roz³o¿ywszy szafirowe skrzyd³a, zaatakowa³y æmê z czte-

rech stron jednoczeœnie, rozrywaj¹c skrzyde³ka owada na strzêpy.

Æma walczy³a, ale drapie¿ne ¿uki po¿ar³y j¹, nim zd¹¿y³a opaœæ na

ziemiê. Owady przelecia³y póŸniej tak blisko twarzy Kypa, ¿e m³o-

dzieniec móg³ dostrzec ich ¿uchwy, ostre jak zêby pi³y. Po chwili

¿uki zniknê³y, rozgl¹daj¹c siê za nastêpn¹ ofiar¹.

– Ciemna strona jest ³atwiejsza, szybsza, bardziej kusz¹ca – od-

par³ Luke. – Rozpoznasz j¹, badaj¹c w³asne uczucia i emocje. Je¿eli

pos³u¿ysz siê Moc¹, by oœwieciæ innych albo im pomóc, jest szansa,

¿e korzystasz z jej jasnej strony. Je¿eli jednak u¿yjesz jej, maj¹c na

uwadze w³asn¹ korzyœæ, dzia³aj¹c w gniewie albo kieruj¹c siê chê-

ci¹ zemsty, wówczas taka Moc jest ska¿ona. Nie pos³uguj siê ni¹.

Zorientujesz siê, je¿eli bêdziesz spokojny, pasywny... odprê¿ony.

Kyp s³ucha³ uwag mistrza Jedi i rozumia³, ¿e kroczy³ dotychczas

b³êdn¹ drog¹. Exar Kun przekaza³ mu fa³szywe informacje. Mistrz

Jedi odwróci³ siê w stronê ucznia. Twarz mia³ zmêczon¹, jakby no-

si³ na barkach wielki ciê¿ar.

– Rozumiesz? – zapyta³ Kypa.

– Tak – odpar³ m³odzieniec.

– To dobrze.

Mistrz Skywalker rozsun¹³ ga³êzie drzew po przeciwleg³ej stro-

nie polany i oczom Kypa ukaza³o siê coœ, na widok czego m³odzie-

niec stan¹³ jak wryty. Dotarli tu z innej strony, ale Kyp wiedzia³, ¿e

background image

206

nigdy nie zapomni tego miejsca. Poczu³, jak wzd³u¿ krêgos³upa za-

czynaj¹ mu wêdrowaæ lodowate mrówki.

– Jest mi zimno – powiedzia³. – Czujê ch³ód. Wola³bym tam nie iœæ.

Dotarli do brzegu kolistego jeziora wype³nionego bezbarwn¹, ide-

alnie przezroczyst¹ wod¹. Jego powierzchnia by³a tak g³adka, ¿e

przypomina³a taflê szk³a albo zbiornik rtêci. Odbija³o siê w niej b³ê-

kitne, bezchmurne niebo.

Poœrodku jeziora by³o widaæ ma³¹ skalist¹ wyspê ze wzniesion¹

na niej piramid¹, zbudowan¹ z obsydianu i przeciêt¹ poœrodku. Miê-

dzy obiema czêœciami wysmuk³ej budowli wznosi³ siê du¿y pos¹g

wykonany z b³yszcz¹cego czarnego kamienia. Przedstawia³ nadna-

turalnej wysokoœci mê¿czyznê o rozwianych w³osach, odzianego

w luŸny kombinezon i okrytego d³ug¹ czarn¹ peleryn¹. Kyp zna³ ten

pos¹g a¿ za dobrze.

Tak wygl¹da³ Exar Kun, zanim zgin¹³.

Kiedyœ, we wnêtrzu tej œwi¹tyni, Kyp dost¹pi³ inicjacji. Zapozna-

wa³ siê z naukami Sithów, podczas gdy Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-

szy le¿a³ pod œcian¹, ogarniêty nienaturaln¹ œpi¹czk¹. Duch Exara

Kuna zamierza³ wówczas zabiæ bezbronnego klona. Dla kaprysu

chcia³ ukazaæ m³odzieñcowi swoj¹ si³ê. Kyp jednak go powstrzy-

ma³, nalegaj¹c, ¿eby zamiast tego Lord Sithów zosta³ jego nauczy-

cielem. Widzia³ rzeczy, które w g³êbinach jego mózgu pozostawi³y

koszmarne œlady.

– Ciemna strona Mocy jest w tym miejscu bardzo silna – oœwiad-

czy³. – Nie mogê wejœæ do tej œwi¹tyni.

– ród³em twojego strachu jest ostro¿noœæ – odezwa³ siê mistrz

Skywalker. – W tej ostro¿noœci kryj¹ siê m¹droœæ i si³a.

Przykucn¹³ na p³askiej skale nad brzegiem jeziora i os³oni³ d³oni¹

oczy, by ochroniæ je przed promieniami s³oñca, odbitymi od tafli

jeziora.

– Ja zaczekam tutaj – doda³ – ale ty musisz wejœæ do œrodka œwi¹tyni.

Kyp z wysi³kiem prze³kn¹³ œlinê, czuj¹c, jak przera¿enie walczy

w jego duszy z obrzydzeniem. Mroczna œwi¹tynia symbolizowa³a

to wszystko, co sprawi³o, ¿e zb³¹dzi³ i przeszed³ na ciemn¹ stronê.

Przypomina³a mu o wszystkich pope³nionych b³êdach. Wskutek po-

sêpnych k³amstw i zachêt, s¹czonych mu do ucha przez Exara Kuna,

przyczyni³ siê do œmierci w³asnego brata, nastawa³ na ¿ycie przyja-

ciela, Hana Solo, i podniós³ rêkê na nauczyciela Jedi.

Poczu³, jak kolejny dreszcz wstrz¹sa jego cia³em. Mo¿e na tym

w³aœnie mia³a polegaæ jego kara.

background image

207

– Co mnie tam czeka? – zapyta³.

– Nie pytaj o nic wiêcej – odpar³ mistrz Skywalker. – Nie znam

odpowiedzi. Musisz sam zdecydowaæ, czy wejdziesz tam uzbrojo-

ny. – Skin¹³ g³ow¹ w stronê cylindra miecza œwietlnego, przypiête-

go do pasa Kypa. – Bêdziesz móg³ dysponowaæ tylko tym, co we-

Ÿmiesz.

Kyp dotkn¹³ rade³kowanej rêkojeœci œwietlnego miecza, ale nie

odwa¿y³ siê w³¹czyæ broni. Czy mistrz Skywalker chcia³, ¿eby j¹

zabra³, czy mo¿e wola³, by j¹ zostawi³? Kyp zawaha³ siê, ale pomy-

œla³, ¿e bêdzie lepiej wzi¹æ broñ i nie pos³u¿yæ siê ni¹ ni¿ potrzebo-

waæ jej i nie mieæ u boku.

Dr¿¹c jak liœæ, podszed³ do brzegu jeziora. Spojrza³ w wodn¹ toñ

i zobaczy³ wszystkie kamienne kolumny umo¿liwiaj¹ce przedostanie

siê na wyspê. Wyrasta³y z dna i koñczy³y siê tu¿ pod powierzchni¹ wody.

Zachowuj¹c ostro¿noœæ, postawi³ stopê na pierwszym kamieniu.

Na powierzchni wody pojawi³y siê koncentryczne krêgi. Kyp g³êbo-

ko odetchn¹³, uniós³ g³owê i spróbowa³ nie zwracaæ uwagi na g³osy,

które rozbrzmiewa³y g³oœnym echem w jego g³owie. Cokolwiek to

by³o, musia³ temu stawiæ czo³o. Nie odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na

mistrza Skywalkera.

Kiedy przeszed³ przez jezioro, wspi¹³ siê po wulkanicznych ska-

³ach, poroœniêtych pomarañczowymi i zielonymi mchami, a potem

ruszy³ w¹sk¹ œcie¿k¹ wiod¹c¹ ku trójk¹tnej czeluœci wejœcia œwi¹tyni.

Mroczny otwór znajduj¹cy siê tu¿ obok gigantycznego pos¹gu

Exara Kuna by³ obrze¿ony b³yszcz¹cymi klejnotami corusca. G³ad-

k¹, b³yszcz¹c¹ powierzchniê obsydianu zdobi³y wyryte znaki runicz-

ne i hieroglify. Kyp wpatrywa³ siê w nie, pamiêta³ znaczenie niektó-

rych, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c usun¹æ znajome s³owa ze swoich

myœli.

Budowla sprawia³a wra¿enie, jakby oddycha³a ch³odnym powie-

trzem, które wpada³o do œrodka i uchodzi³o na zewn¹trz. Kyp nie

wiedzia³, co czeka go we wnêtrzu. Miêœnie jego cia³a napiê³y siê,

jakby oczekiwa³ czegoœ strasznego. M³odzieniec popatrzy³ w prawo

i lewo. Postanowi³, ¿e nie zawo³a, ¿eby sprawdziæ, czy w œrodku ktoœ

siê kryje. Stan¹³ na progu, ale odwróci³ siê i uniós³ g³owê, ¿eby spoj-

rzeæ na wyrzeŸbion¹ twarz Lorda Sithów, nie ¿yj¹cego od czterech

tysi¹cleci. PóŸniej wszed³ do œwi¹tyni.

Œciany promieniowa³y w³asnym œwiat³em, uwiêzionym przed

wiekami w wulkanicznym szkliwie. Na kamieniach by³o widaæ œla-

dy szronu, pionowe linie wij¹ce siê jak w upiornym tañcu. W odle-

background image

208

g³ym k¹cie sta³a okr¹g³a kamienna cysterna, wype³niona po brzegi

lodowat¹ wod¹.

Kyp sta³ nieruchomo i czeka³.

Nagle poczu³, jak na jego ¿o³¹dku zaciska siê jakaœ obrêcz. Œcier-

p³a mu skóra. Zamruga³, maj¹c wra¿enie, ¿e traci ostroœæ spojrzenia.

Wyda³o mu siê, ¿e otaczaj¹ce go powietrze musi mieæ ziarnist¹ struk-

turê, rozszczepiaj¹c¹ œwiat³o wpadaj¹ce do œwi¹tyni.

Próbowa³ siê odwróciæ, ale zorientowa³ siê, ¿e robi to w zwolnio-

nym tempie, jakby samo powietrze stawia³o mu opór, tê¿a³o wokó³

niego. Wszystko migota³o.

Potykaj¹c siê, ruszy³ w stronê œrodka œwi¹tyni. Stara³ siê iœæ szyb-

ko, ale jego cia³o nie reagowa³o normalnie na ruchy miêœni.

Z czarnej œciany wy³oni³ siê jakiœ z³owieszczy cieñ, który wkrót-

ce przybra³ ludzk¹ postaæ. Z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz groŸ-

niejszy, czerpi¹c si³ê ze strachu, który opanowa³ Kypa. Unosi³ siê

coraz wy¿ej, potê¿nia³, wyp³ywaj¹c ze szczelin miêdzy kamieniami,

a mo¿e z ciemnoœci, które istnia³y niezale¿nie od czasu. NiewyraŸ-

na sylwetka wydawa³a siê jednak znajoma.

– Nie ¿yjesz – odezwa³ siê m³odzieniec.

Stara³ siê nadaæ g³osowi wyzywaj¹ce, buntownicze brzmienie, ale

w gruncie rzeczy czu³ siê niepewnie.

– Tak – odezwa³ siê dziwnie znajomy g³os wydobywaj¹cy siê

z mrocznego cienia. – Ale nadal ¿yjê w twoich myœlach. Tylko ty,

Kypie, mo¿esz sprawiæ, ¿e wspomnienie o mnie bêdzie nadal silne.

– Nie, zniszczê ciê – odpar³ porywczo Kyp.

Czu³, jak w czubkach palców d³oni zaczyna skwierczeæ si³a ciem-

nej Mocy, b³yskawica, czarna jak ebonit. Pos³u¿y³ siê ni¹ ju¿ kiedyœ,

chc¹c pokonaæ mistrza Skywalkera. Czerpa³a si³ê z mrocznych nauk

Sithów, wi³a siê jak wê¿e uzbrojone w jadowite k³y. Jak¹¿ ironi¹

by³oby zniszczenie Exara Kuna jego w³asn¹ broni¹! Si³a ciemnej

Mocy stawa³a siê coraz wiêksza, domaga³a siê, by jej u¿y³, ¿¹da³a,

¿eby siê jej podda³ i w ten sposób zniszczy³ mroczny cieñ raz na

zawsze.

Kyp jednak zmusi³ siê, by zachowaæ spokój. Czu³ przyspieszony

rytm bicia w³asnego serca, s³ysza³ œpiew krwi pulsuj¹cej w uszach,

mia³ œwiadomoœæ, ¿e unosi siê gniewem... i zorientowa³ siê, ¿e wkra-

cza na z³¹ drogê. Zacz¹³ g³êboko oddychaæ. Uspokoi³ siê, odprê¿y³.

Zrozumia³, ¿e to nie jest w³aœciwy sposób.

Czarna moc Sithów odp³ynê³a z opuszek jego palców. GroŸny cieñ

nadal unosi³ siê nad nim, ale Kyp st³umi³ gniew i pozbawi³ zjawê czê-

background image

209

œci mocy. M³odzieniec rozumia³, ¿e Exarowi Kunowi najbardziej za-

le¿y na jego gniewie. On zaœ nie zamierza³ unosiæ siê gniewem.

Zamiast tego siêgn¹³ do pasa po œwietlny miecz, odpi¹³ go i przy-

cisn¹³ guzik wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. W pó³mroku œwi¹ty-

ni rozjarzy³a siê fioletowo-bia³a smuga, zakreœli³a ³uk czystego œwia-

t³a, dziewiczej energii.

Cieñ unosi³ siê nad Kypem, jakby chcia³ stan¹æ z nim do walki,

ale czeka³ na pierwszy ruch m³odzieñca. Uniós³ nieco wy¿ej mgliste

rêce, czarniejsze od wszystkiego, co Kyp kiedykolwiek widzia³. Szy-

kuj¹c siê do zadania ciosu, m³odzieniec uniós³ œwietlny miecz Gan-

torisa. By³ dumny z siebie i tego, co zamierza zrobiæ. Pos³u¿y siê

pradawn¹ broni¹ rycerzy Jedi... zada œwietlistym ostrzem cios i po-

kona ciemnoœci.

Zamierzy³ siê. Mroczny cieñ nadal wisia³ bez ruchu, jakby zdu-

miony... a Kyp znów znieruchomia³.

Nie móg³ zadaæ ciosu, nawet za pomoc¹ œwietlnego miecza. Gdy-

by zaatakowa³ Exara Kuna, równie¿ uleg³by pokusie, wybra³by ³a-

twiejszy sposób, charakterystyczny dla ciemnej strony. Rodzaj u¿y-

tej broni nie mia³ ¿adnego znaczenia.

W d³oni czu³ dotyk zimnej rêkojeœci miecza, ale opuœci³ rêkê, wy-

³¹czy³ ostrze i z powrotem przypi¹³ broñ do pasa. Sta³ nieruchomo

przed cieniem, który zmala³ jeszcze bardziej. By³ teraz wzrostu Kypa

i przypomina³ sylwetkê istoty ludzkiej okrytej ciemnym p³aszczem.

– Nie bêdê z tob¹ walczy³ – oœwiadczy³ m³odzieniec.

Cieniste ramiona zjawy unios³y siê i œci¹gnê³y kaptur z mrocznej

g³owy. Oczom Kypa ukaza³o siê œwietliste oblicze, które niew¹tpli-

wie by³o twarz¹ jego brata!

– Ja nie ¿yjê – odezwa³ siê wizerunek Zetha – ale jedynie dziêki

tobie wspomnienie o mnie mo¿e byæ nadal silne. Dziêkujê ci, bra-

ciszku, ¿e mnie uwolni³eœ.

Cieñ Zetha obj¹³ Kypa i przez krótk¹ chwilê trzyma³ w uœcisku,

a m³odzieniec poczu³ przelotne ciep³o, które jednak stopi³o lód

wzd³u¿ jego krêgos³upa. PóŸniej zjawa zniknê³a, a Kyp stwierdzi³,

¿e jest sam w zatêch³ym wnêtrzu œwi¹tyni, która ju¿ nie ma nad nim

¿adnej w³adzy.

Kyp wyszed³ i przystan¹³, ciesz¹c siê ¿yciem i promieniami s³oñ-

ca. By³ rad, ¿e uwolni³ siê od cieni. Zobaczy³, ¿e mistrz Skywalker,

czekaj¹cy na przeciwleg³ym brzegu jeziora, na jego widok wstaje

14 – W³adcy mocy

background image

210

z p³askiej ska³y. Na twarzy Luke’a widnia³ szeroki uœmiech. Nauczy-

ciel Jedi roz³o¿y³ rêce, jakby chcia³ wzi¹æ m³odzieñca w ramiona.

– ChodŸ i przy³¹cz siê do nas, Kypie! – zawo³a³ mistrz Skywal-

ker. Jego g³os poniós³ siê nad idealnie g³adk¹ powierzchni¹ wody. –

Witaj wœród swoich, rycerzu Jedi.

background image

211

Ogromne, opancerzone drzwi imperialnego zak³adu karnego nie

ust¹pi³y ani siê nie otworzy³y, kiedy Han uderzy³ w nie piêœci¹. Oczy-

wiœcie.

Sta³ razem z Calrissianem i Mar¹ Jade w promieniach pra¿¹cego

s³oñca Kessel, odziany w ochronny kombinezon znaleziony w ³a-

downiach „Œlicznotki”. Mara pochyli³a siê w jego stronê, a jej g³os,

choæ st³umiony przez tlenow¹ maskê, zabrzmia³ dosyæ wyraŸnie.

– Moglibyœmy sprowadziæ z ksiê¿yca grupê szturmow¹ w pe³nym

sk³adzie – zawo³a³a. – Dysponujemy wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia!

– Nie! – zaprotestowa³ Lando. W jego ciemnych oczach b³ysz-

cza³o podniecenie zmieszane z odrobin¹ niepokoju. – Musi istnieæ

inny sposób dostania siê do œrodka, który nie spowoduje zniszcze-

nia mojej nieruchomoœci!

Ch³odny, suchy wiatr dra¿ni³ spojówki Hana, który odwróci³ g³o-

wê, chc¹c ochroniæ oczy przed podmuchami. Pamiêta³, jak zach³y-

stywa³ siê powietrzem, kiedy Skynxnex, nadzorca Morutha Doole’a,

wióz³ jego i Chewbaccê do kopalni przyprawy, ale nie da³ im apara-

tów umo¿liwiaj¹cych swobodne oddychanie. Teraz Hanowi najbar-

dziej zale¿a³o na tym, by wyrzuciæ st¹d Doole’a, który przypomina³

wielk¹ ropuchê. Chcia³ zobaczyæ, jak podstêpny Rybet bêdzie wy-

ba³usza³ ¿abie oczy i ³apczywie chwyta³ t³ustymi wargami powie-

trze, usi³uj¹c nape³niæ nim p³uca.

Doole, administrator zak³adu karnego, para³ siê czarnorynkowym

handlem b³yszczostymem. Sprzedawa³ przyprawê Hanowi i innym

przemytnikom, którzy na pok³adach swoich statków dostarczali dro-

R O Z D Z I A £

&

background image

212

gocenny ³adunek gangsterom w rodzaju Hutta Jabby. Doole mia³

jednak paskudny zwyczaj zdradzania swoich partnerów handlowych.

Przekazywa³ ich w rêce imperialnych celników, ilekroæ dochodzi³

do wniosku, ¿e bêdzie mia³ z tego wiêksz¹ korzyœæ. Zdradzi³ w ten

sposób i Hana, który musia³ ratowaæ siê ucieczk¹, ale przedtem wy-

rzuci³ za burtê ca³y transport przyprawy... co bardzo rozgniewa³o

Jabbê.

Han nie chcia³ powracaæ na Kessel. O wiele bardziej wola³by byæ

z ¿on¹ i dzieæmi w domu. Chcia³ znów znaleŸæ siê w towarzystwie

wiernego druha, Chewbaccy. Chcia³ odpocz¹æ, spêdziæ z nimi mi³e,

koj¹ce wakacje. Chocia¿ raz.

– Mam lepszy pomys³ – odezwa³a siê Mara Jade, przerywaj¹c tok

myœli Hana. Odchyli³a g³owê i wpatrzy³a siê w lekko zamglone nie-

bo. – W bazie na ksiê¿ycu przebywa w tej chwili Ghent, nasz w³a-

mywacz komputerowy. Mo¿liwe, ¿e jeszcze go pamiêtasz. By³ kie-

dyœ jednym z najlepszych doradców Talona Karrde’a. Potrafi w³a-

maæ siê do ka¿dej sieci.

Han rzeczywiœcie przypomina³ sobie m³odego, zuchwa³ego i pe³-

nego entuzjazmu ch³opaka, który na wylot zna³ wszystkie systemy

komputerowe, ale nie bardzo wiedzia³, kiedy trzymaæ jêzyk za zêba-

mi. Wzruszy³ ramionami. Nie zale¿a³o im teraz na zachowaniu cze-

gokolwiek w tajemnicy. Potrzebowali kogoœ, kto móg³by pokonaæ

system obronny wiêzienia.

– No dobrze, niech przyleci tu „Soko³em” – odezwa³ siê w koñcu. –

Na pok³adzie statku mam tak¿e kilka urz¹dzeñ, które mog¹ siê tutaj

przydaæ. Im szybciej siê tam dostaniemy, tym szybciej bêdziemy

mogli zacz¹æ dzia³aæ.

Lando nie mia³ nic przeciwko temu.

– Tak, ka¿dy sposób pokonania tych drzwi, który nie spowoduje

zbyt wielu zniszczeñ...

Mara zacisnê³a wargi.

– Myœlê, ¿e sprowadzê tak¿e grupê zabijaków. Mam cztery mi-

strylskie stra¿niczki i kilkunastu przemytników, którym przestaje siê

podobaæ nasz nowy uk³ad. Niektórzy narzekaj¹, ¿e ju¿ dawno nie

mieli okazji wdaæ siê w dobr¹, solidn¹ walkê na piêœci.

Godzinê póŸniej, czuj¹c ch³ód i zmêczenie nawet mimo izolowa-

nego termicznie skafandra, Han usiad³ na wsporniku silnika „Œlicz-

notki”. Obserwowa³ rzadkie k³êby dymów, unosz¹ce siê z kominów

dwóch odleg³ych fabryk, które jeszcze funkcjonowa³y, wzbogaca-

j¹c sk³ad atmosfery. Poza tym na powierzchni Kessel panowa³ bez-

background image

213

ruch i cisza. Han wiedzia³ jednak z w³asnego doœwiadczenia, ¿e g³ê-

boko, w mrocznych tunelach kopalñ, czaj¹ siê potworne energo¿er-

ne paj¹ki, gotowe poch³on¹æ ka¿d¹ ¿yw¹ istotê, jak¹ znajd¹.

Us³ysza³, jak warstwy rozrzedzonej atmosfery przeszywa g³oœny

grzmot fali dŸwiêkowej, po którym nastêpuje wycie silników napê-

du podœwietlnego. Omiót³ spojrzeniem niebosk³on i po chwili zoba-

czy³ nieforemn¹, rozwidlon¹ sylwetkê „Tysi¹cletniego Soko³a”.

Jego statek wyl¹dowa³ obok „Œlicznotki” na p³ycie l¹dowiska

pokrytej bia³awym py³em. Z frachtowca wysiad³o piêcioro przemyt-

ników. Na czele grupy sz³y dwie wysokie, silnie umiêœnione kobie-

ty – mistrylskie stra¿niczki. Za nimi kroczy³ w³ochaty Whiphid,

szczerz¹cy groŸnie k³y, w towarzystwie Trandoshana, istoty przy-

pominaj¹cej gada. Ca³a czwórka mia³a na sobie kombinezony z na-

szytymi kreskowanymi emblematami Sojuszu Przemytników. Wszy-

scy byli bardzo silnie uzbrojeni. Ich kieszenie i ³adownice mieœci³y

tyle zapasowych pojemników energetycznych, ¿e mo¿na by³oby

szturmowaæ nawet potê¿n¹ twierdzê.

Ostatni zszed³ po rampie Ghent, komputerowy w³amywacz. Do-

pasowuj¹c tlenow¹ maskê na twarzy, usi³owa³ przyg³adziæ rozczo-

chrane w³osy, i mrugaj¹c, rozgl¹da³ siê na prawo i lewo. Lekko kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Mary Jade, a póŸniej skupi³ ca³¹ uwagê na opan-

cerzonych drzwiach. Z du¿ej torby, przewieszonej przez ramiê, wy-

stawa³y ró¿ne przyrz¹dy, aparaty diagnostyczne, miniaturowe kla-

wiatury oraz pojemniki z bezpiecznikami, bocznikami i zapasowy-

mi obwodami scalonymi.

– To bêdzie dziecinnie ³atwe – oœwiadczy³, przyjrzawszy siê

zamkowi.

Mara Jade i Lando usiedli na wsporniku obok Hana i patrzyli, jak

Ghent bierze siê do pracy. Idealnie skupiony, nie zwraca³ najmniej-

szej uwagi na po¿a³owania godne warunki panuj¹ce na powierzchni

Kessel.

Han chrz¹kn¹³.

– Nawet w najbardziej koszmarnych snach – powiedzia³ – nie s¹-

dzi³em, ¿e zadam sobie tyle trudu, by dostaæ siê d o wiêzienia na

Kessel.

Moruth Doole, kul¹c siê za zamkniêtymi drzwiami na jednym

z ni¿szych poziomów imperialnego zak³adu karnego, têsknie wspo-

mina³ dawne, dobre czasy. W porównaniu z nieustannym strachem,

background image

214

w jakim ¿y³ przez ostatnie kilka miesiêcy, nawet ¿ycie w imperial-

nym jarzmie wydawa³o mu siê istnym rajem.

Kiedy przed rokiem przej¹³ w³adzê nad placówk¹, zaj¹³ biuro

by³ego dyrektora. Spêdza³ tam wiêkszoœæ czasu, ogl¹daj¹c krajobra-

zy Kessel przez ogromne, panoramiczne okna. Móg³ ca³ymi godzi-

nami obserwowaæ bezkresn¹ pustkê alkalicznych równin. Po¿ywia³

siê miêsistymi, delikatnymi owadami, a kiedy mia³ chêæ, szuka³ part-

nerki poœród schwytanych Rybetek, które wiêzi³ w prywatnym ha-

remie.

Teraz jednak, od czasu ataku Daali, przeniós³ siê do jednej z naj-

lepiej strze¿onych cel swojego wiêzienia. Przygotowywa³ siê do

obrony, gdy¿ wiedzia³, ¿e wczeœniej czy póŸniej ktoœ przybêdzie,

¿eby go pochwyciæ.

Œciany jego celi by³y bardzo grube i zbrojone, odporne na strza³y

z blasterów. Zbyt jasne œwiat³o sprawia³o, ¿e Moruth Doole traci³

ostroœæ wzroku. Poklepa³ mechaniczne oko, które pomaga³o mu

zmieniaæ ogniskow¹. Urz¹dzenie roztrzaska³o siê kolejny raz pod-

czas walk w przestworzach wokó³ Kessel. Doole pozbiera³ szcz¹tki

i próbowa³ z³o¿yæ je w funkcjonuj¹c¹ ca³oœæ, ale mechanizm nie

chcia³ dzia³aæ tak jak kiedyœ.

Doole zacz¹³ spacerowaæ po zimnej, kamiennej posadzce celi.

Wszystko wokó³ niego wali³o siê w gruzy. Kessel zosta³a zniszczo-

na. Po walkach pozosta³y jedynie dymi¹ce ruiny na powierzchni

i wraki gwiezdnych statków, zaœmiecaj¹ce ca³y system a¿ do gro-

mady czarnych dziur. Rybet nie dysponowa³ nawet jednostk¹, któr¹

móg³by odlecieæ. Nie chcia³ pozostawaæ na Kessel... ale czy mia³

inne wyjœcie?

Buntowa³y siê nawet œlepe larwy, nieporadne stworzenia o ogrom-

nych oczodo³ach. Doole zamyka³ je kiedyœ w pomieszczeniach po-

zbawionych œwiat³a i zatrudnia³ przy pakowaniu b³yszczostymu,

narkotyku wspomagaj¹cego zdolnoœci telepatyczne. Troszczy³ siê

o te istoty i dostarcza³ im po¿ywienie, chocia¿ zawsze tylko tyle, by

prze¿y³y, ale zbyt szybko nie ros³y. Teraz i one wypowiedzia³y mu

pos³uszeñstwo.

Doole wyda³ obrzmia³ymi wargami skrzecz¹cy dŸwiêk, który mia³

byæ parskniêciem. Larwy by³y jego niewdziêcznymi dzieæmi, nie-

dojrza³ymi Rybetami, którzy nie przeszli jeszcze ostatecznego prze-

obra¿enia. Podobne do robaków i œlepe, ale niemal tego samego

wzrostu co Doole, larwy by³y idealnymi pracownikami. Ich zajêcie

polega³o na pakowaniu kryszta³ów przyprawy w nieprzezroczysty

background image

215

papier, poniewa¿ choæby krótkie wystawienie narkotyku na dzia³a-

nie œwiat³a mog³o zniszczyæ jego w³aœciwoœci. Dzieci Doole’a mo-

g³y pracowaæ w absolutnych ciemnoœciach i powinny byæ szczêœli-

we. A jak¹ wdziêcznoœæ okaza³y mu za to wszystko?

Kilka larw wydosta³o siê na wolnoœæ, a póŸniej, wymachuj¹c na

oœlep górnymi koñczynami, rozbieg³o siê po wiêzieniu. Ukry³o siê

w ciemnych zakamarkach albo mrocznych celach i czai³o siê, by za-

atakowaæ Doole’a, gdyby puœci³ siê za nimi w poœcig. On jednak nie

zamierza³ ich szukaæ. Mia³ na g³owie o wiele wa¿niejsze sprawy.

Na domiar z³ego jeden z niedojrza³ych osobników, najwiêkszy sa-

miec, uwolni³ wszystkie Rybetki, tak starannie wybierane! Doros³e sa-

mice uciek³y z haremu i ukry³y siê w labiryncie chodników. Tak wiêc

nawet w chwilach, w których ogarnia³o go najwiêksze przera¿enie, Doole

nie móg³ szukaæ ukojenia w ramionach którejœ z niewolnic.

Nie maj¹c innego wyboru, pozostawa³ zamkniêty w celi, która

przemieni³a siê teraz w jego biuro. Chodzi³ z k¹ta w k¹t i na prze-

mian by³ albo œmiertelnie znudzony, albo przera¿ony. Kiedy jeden

jedyny raz zaryzykowa³ i wyprawi³ siê do magazynu, wzi¹³ ze sob¹

wszelk¹ broñ, jak¹ znalaz³, i przemkn¹wszy siê na palcach koryta-

rzem, powróci³ z takimi zapasami ¿ywnoœci, jakie móg³ udŸwign¹æ.

Rzecz jasna, mia³ wyjœcie umo¿liwiaj¹ce mu ucieczkê. Pos³uguj¹c

siê blasterem, wydr¹¿y³ tunel biegn¹cy bezpoœrednio pod wiêzieniem.

Przez d³u¿szy czas móg³ zatem ukrywaæ siê w labiryncie kopalnia-

nych chodników, ale nadal nie móg³ odlecieæ. A ostatnio tunele sta³y

siê miejscem jeszcze niebezpieczniejszym ni¿ poprzednio.

W nastêpstwie ataku Daali wiêkszoœæ górników opuœci³a kopal-

nie b³yszczostymu. Energo¿erne paj¹ki nie musia³y wiêc ju¿ oba-

wiaæ siê ani stra¿ników, ani podziemnych kolejek, ani innych, ha³a-

œliwych urz¹dzeñ czy aparatów. Zaczê³y opanowywaæ coraz wy¿sze

poziomy, uk³adaæ na œcianach tuneli pajêcze sieci z nitek przypra-

wy. Pos³uguj¹c siê specjalnymi detektorami masy, Doole stwierdzi³,

¿e ca³e roje tych potworów, kryj¹ce siê poprzednio w najg³êbszych

szybach, zaczynaj¹ wêdrowaæ ku powierzchni.

Nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy, Doole siedzia³ na pryczy i od-

dycha³ zatêch³ym powietrzem wilgotnej celi. Kiedy indziej móg³by

uznaæ je za koj¹ce i ch³odne, ale teraz tylko ukry³ wilgotne policzki

w d³oniach, których palce by³y zaopatrzone w szcz¹tkowe przyssaw-

ki, i z ponur¹ min¹ zacz¹³ siê wpatrywaæ w ekrany monitorów.

By³ naprawdê zdumiony widokiem l¹duj¹cego statku. Mimo i¿

wszystkie istoty ludzkie wygl¹da³y w³aœciwie tak samo, Doole by³

background image

216

absolutnie pewien, ¿e rozpozna³ jednego z trojga przybyszów, który

teraz wali³ piêœci¹ w opancerzone drzwi wiêzienia. Han Solo. Mê¿-

czyzna, którego najbardziej nienawidzi³ w ca³ym wszechœwiecie.

Mê¿czyzna, który by³ sprawc¹ jego wszystkich nieszczêœæ.

Kieruj¹c g³owê w stronê z³owieszczych drzwi wiêzienia, Han

obserwowa³, jak genialny w³amywacz Ghent pracowicie pokonuje

systemy obronne. Przygl¹da³ siê, jak w³¹cza rozmaite przyrz¹dy i in-

strumenty, zapewne skradzione w innych systemach gwiezdnych,

a póŸniej wytwarza kody i kombinacje, które mog³yby obejœæ za-

projektowane zabezpieczenia.

W pewnej chwili triumfuj¹cy Ghent uniós³ rêkê z zaciœniêt¹ piê-

œci¹, kieruj¹c j¹ ku niewyraŸnie œwiec¹cemu s³oñcu. Opancerzona

ochronna krata zaczê³a jechaæ w górê na niewidocznych rolkach.

Z g³uchym brzêkiem rozsunê³y siê oba skrzyd³a bramy, a potem ze

zgrzytem i jêkiem zaczê³y siê chowaæ we wnêkach murów. Z wnê-

trza wiêzienia ze œwistem wydoby³o siê powietrze, którego ciœnienie

musia³o byæ wiêksze ni¿ na zewn¹trz.

Czworo ros³ych przemytników zarzuci³o karabiny blasterowe na

ramiona i ruszy³o, od czasu do czasu przystaj¹c, jakby wypatrywa³o

przeciwników. Na czele grupy sz³y, jak zwykle, dwie Mistrylki, nie-

mal ocieraj¹c siê plecami o œciany korytarzy. Krzepki Whiphid i po-

kryty ³uskami Trandoshan trzymali siê nieco z ty³u, ale za to kroczy-

li samym œrodkiem korytarza.

Z mroków nie wy³oni³ siê jednak nikt, kto chcia³by z nimi wal-

czyæ.

– ChodŸmy poszukaæ Morutha Doole’a – odezwa³ siê Han Solo.

¯adne rozwi¹zanie nie wydawa³o mu siê dobre, ale Doole musia³

dokonaæ wyboru. Obserwowa³, jak Han Solo i jego grupa komando-

sów wdzieraj¹ siê do œrodka. A podobno na Kessel mia³o znajdowaæ

siê najlepiej strze¿one wiêzienie w ca³ej galaktyce. Ha!

Doole nie wiedzia³, jak pos³ugiwaæ siê systemami obronnymi, jak

strzelaæ z laserowych dzia³ek ani jak u¿ywaæ ochronnych pól. By³

bezradny, nie maj¹c u boku wiernego pomocnika, Skynxnexa, ale

ten g³upiec, podobny do stracha na wróble, zgin¹³ œcigaj¹c Hana

Solo w tunelach kopalni. Zagapi³ siê i zosta³ poch³oniêty przez jed-

nego z energo¿ernych paj¹ków.

background image

217

Doole, ogarniêty skrajn¹ rozpacz¹, doszed³ do wniosku, ¿e musi

zaufaæ w³asnym dzieciom, œlepym larwom. Trzyma³ je w ciemno-

œciach od chwili, gdy wyklu³y siê z galaretowatej masy w rozrod-

czej czêœci haremu, w której samice sk³ada³y jaja. Doole zabra³ z ce-

li niemal wszystk¹ broñ, któr¹ przyniós³ kiedyœ z wiêziennej zbro-

jowni, i wybieg³ na korytarz. Umieœci³ blasterowe pistolety w dwóch

p³óciennych torbach, przewiesi³ je przez ramiê i otworzy³ opance-

rzon¹ ochronn¹ p³ytê. Niespodziewanie oœwietlone larwy skurczy³y

siê jak poczwarki. Ich œlepe oczy, pokryte nieprzezroczyst¹ b³on¹,

zdawa³y siê wychodziæ z orbit, gdy stworzenia usi³owa³y odgadn¹æ

to¿samoœæ intruza.

W promieniach s³oñca wyraŸnie by³o widaæ ich blad¹ skórê. Lar-

wy zaczê³y wyci¹gaæ wilgotne koñczyny górne, nie do koñca ufor-

mowane, ukazuj¹c w¹t³e d³onie, zakoñczone szcz¹tkowymi palca-

mi. Cienkie wici, podobne do d¿d¿ownic, dr¿a³y wokó³ ust, z któ-

rych wydobywa³y siê ciche, bulgocz¹ce dŸwiêki.

Doole zapêdzi³ najstarsze i najsilniejsze larwy po rampach na ni¿-

sze poziomy wiêzienia. Zamierza³ rozstawiæ je w charakterze stra¿ni-

ków w pobli¿u drzwi swojej celi. Nie maj¹c oczu, zapewne nie bêd¹

mog³y trafiæ nikogo z blastera; Doole liczy³ jednak na to, ¿e kiedy

wyda im rozkaz, bêd¹ chocia¿ entuzjastycznie strzela³y, gdzie popad-

nie. Mia³ nadziejê, ¿e kiedy bêdzie chroniony przez grupê larw, ukry-

je siê za pancernymi drzwiami celi, odpornymi na strza³y z blasterów,

a wówczas mo¿e Solo i jego ludzie zgin¹, ra¿eni chaotycznym ogniem.

Kiedy goni³ larwy w stronê celi, wyczu³ woñ wilgoci i pleœni

œwiadcz¹c¹ o niepewnoœci i przera¿eniu w¹t³ych stworzeñ. Niezu-

pe³nie rozwiniêci Rybeci nie lubili ¿adnej zmiany. Woleli, by ich

¿ycie toczy³o siê utart¹, niezmienn¹ kolein¹, przynajmniej do czasu,

zanim przeobra¿¹ siê w dojrza³ych osobników, z ka¿d¹ chwil¹ ob-

darzonych coraz wiêksz¹ œwiadomoœci¹ i inteligencj¹.

Rozpaczliwie rozmyœla³, jakie jeszcze inne œrodki ostro¿noœci

móg³by przedsiêwzi¹æ. Z zamyœlenia wyrwa³ go nagle g³oœny pisk,

dobiegaj¹cy od strony trzech najbli¿szych cel. Wyskoczy³o z nich

kilka uwolnionych Rybetek i natychmiast zaczê³o rzucaæ w niego

ró¿nymi ostrymi przedmiotami.

Doole instynktownie siê pochyli³, widz¹c, jak ko³o jego g³owy

przelatuj¹ spiczaste okruchy transpastali, ostre no¿e, a nawet ma-

sywne przyciski do papieru. Usi³owa³ wyszarpn¹æ blaster z p³ócien-

nej torby przerzuconej przez ramiê, ale nagle jakiœ ciê¿ki dzbanek

trafi³ go w miêkkie miejsce z boku g³owy. Doole upuœci³ jedn¹ tor-

background image

218

bê, w panice zawróci³ i pobieg³ korytarzem, rozpaczliwie wymachu-

j¹c cienkimi rêkami.

Wiêkszoœæ larw puœci³a siê za nim, ale kilka zosta³o ze swoimi

matkami. Doole bieg³, bardzo chc¹c znów znaleŸæ siê w czterech

œcianach celi. Kiedy zatrzasn¹³ za sob¹ opancerzone drzwi wiod¹ce

na korytarz, opró¿ni³ pozosta³¹ torbê i wrêczy³ ka¿demu z szeœciu

potencjalnych obroñców po jednym blasterze z na³adowan¹ bateri¹.

– Po prostu skierujcie je w stronê Ÿród³a jakiegokolwiek ha³asu, który

us³yszycie – rozkaza³. – Je¿eli ktoœ wywa¿y tamte drzwi, do was bêdzie

nale¿a³o podjêcie decyzji o strzelaniu. Tu jest przycisk spustowy.

G³adkoskóre stworzenia wzdrygnê³y siê, a potem wyci¹gnê³y czu³-

ki rosn¹ce wokó³ ust i zaczê³y przesuwaæ nimi po lufach.

– Kierujecie broñ w tamt¹ stronê, przyciskacie guzik, a blaster

sam wystrzeli.

Doole z powrotem umieœci³ pistolety w nie do koñca rozwiniê-

tych palcach i skierowa³ lufy w stronê drzwi.

Bez ¿adnego ostrze¿enia jakieœ kó³ko zêbate w jego mechanicz-

nym oku zgrzytnê³o i Doole przesta³ cokolwiek widzieæ. Jêkn¹³

z przera¿enia. Ucieczka tunelem wydawa³a mu siê z ka¿d¹ chwil¹

coraz lepszym rozwi¹zaniem.

Han Solo, czuj¹c ciê¿ar w ¿o³¹dku, powiêkszaj¹cy siê z ka¿d¹

chwil¹, niemal bieg³ ciemnymi korytarzami. W mrocznych k¹tach

budynku kry³y siê cienie, a puste pomieszczenia rozbrzmiewa³y

echem jego kroków.

W odbiorniku miniaturowego komunikatora odezwa³ siê nagle

znajomy g³os Mary Jade.

– ZnaleŸliœmy go, Hanie. Zabarykadowa³ siê w wiêziennej celi.

W³amaliœmy siê do systemu jego obserwacyjnych kamer. Pilnuje go

kilka dziwnych stworzeñ. Wygl¹da na to, ¿e s¹ uzbrojone.

– Ju¿ tam idê! – krzykn¹³ Han.

Kiedy znalaz³ siê na ni¿szym poziomie, ujrza³ pancern¹ p³ytê chro-

ni¹c¹ zamkniête drzwi. Mara przygl¹da³a siê, jak dwie mistrylskie

stra¿niczki umieszczaj¹ w pobli¿u zamka detonatory termiczne.

Zaniepokojony Lando nerwowo spacerowa³ w przeciwleg³ym

koñcu korytarza.

– Tylko nie spowodujcie wiêkszych zniszczeñ ni¿ musicie! – za-

wo³a³ w pewnej chwili. – I bez tego czeka mnie tu, na Kessel, mnó-

stwo pracy.

background image

219

Obie kobiety zignorowa³y go, a kiedy zakoñczy³y mocowaæ ³a-

dunki wybuchowe, odbieg³y za zakrêt korytarza. Wszyscy pochylili

g³owy i zas³onili d³oñmi uszy. Po kilku sekundach rozleg³ siê st³u-

miony huk eksplozji.

Niemal w tej samej chwili us³yszeli odg³osy blasterowych strza-

³ów, dobiegaj¹ce z g³êbi korytarza. Towarzyszy³o im piskliwe wy-

cie energetycznych smug, odbijaj¹cych siê od œcian i sufitu.

– Nie! Nie! Jeszcze nie w tej chwili! – odezwa³ siê czyjœ zalêknio-

ny g³os, który bez w¹tpienia nale¿a³ do Morutha Doole’a.

Pojedynczy huk oznajmi³, ¿e ostatni detonator odstrzeli³ doln¹

czêœæ pancernej p³yty. W³ochaty Whiphid pospieszy³, by mocarny-

mi ³apami usun¹æ z drogi resztki przeszkody.

– Uwa¿aj! – krzyknê³a Mara.

Whiphid upad³ na posadzkê i przetoczy³ siê w tej samej chwili,

w której w¹t³e larwy, wymachuj¹c górnymi koñczynami, zaczê³y

strzelaæ na oœlep z blasterowych pistoletów. Pod bielmami w ich

oczodo³ach mo¿na by³o dostrzec obracaj¹ce siê ga³ki oczne, które

jednak niczego nie widzia³y.

– Bierzcie siê do nich! – zawy³ Doole. Na dŸwiêk jego g³osu lar-

wy odwróci³y siê i zaczê³y strzelaæ do niego z blasterów. Doole zd¹-

¿y³ jednak zanurkowaæ za pancern¹ p³ytê drzwi swojej celi. – Ale

nie do mnie!

G³oœno sycz¹c, przypominaj¹cy gada Trandoshan wystrzeli³

w g³¹b korytarza. Uda³o mu siê trafiæ dwie œlepe larwy. Wpad³ do

œrodka, ale zanim pozostali przemytnicy zd¹¿yli pospieszyæ za nim,

od strony sufitu dobieg³ wszystkich huk kolejnej eksplozji. Han, Mara

i obie Mistrylki skorzystali z zamieszania, przecisnêli siê obok Tran-

doshana i zaczêli pokonywaæ korytarz, przesuwaj¹c siê skokami

wzd³u¿ œcian i strzelaj¹c. Han trafi³ kolejn¹ larwê, a w nastêpnej chwi-

li czêœæ sufitu siê zawali³a i p³on¹ce szcz¹tki spad³y na posadzkê.

Rój Rybetek, g³oœno zawodz¹cych i ¿¹dnych zemsty, przedar³ siê

przez zgliszcza sufitu i wpad³ do prywatnej celi Doole’a. Ka¿da trzy-

ma³a jakiœ blaster i strzela³a do metalowej p³yty, za któr¹ kry³ siê ich

przeœladowca. Œrodek p³yty zaczyna³ ¿arzyæ siê wiœniowo.

Pozosta³e œlepe larwy, s³ysz¹c nowy dŸwiêk, skierowa³y lufy bla-

sterów w stronê samic, ale jakby nagle pojê³y, jakby porozumia³y siê

z matkami, gdy¿ obróci³y siê i tak¿e wymierzy³y broñ w Doole’a.

– Przestañcie, przestañcie! – krzycza³ przera¿ony Rybet.

Han podszed³ chy³kiem do Calrissiana, nie chc¹c dostaæ siê w sam

œrodek tej wojny domowej. Nagle Doole wrzasn¹³ i puœci³ ochronn¹

background image

220

p³ytê. Jego mechaniczne oko wyskoczy³o z obejmy i roztrzaska³o

siê na tysi¹ce czêœci, które z g³oœnym brzêkiem zaczê³y toczyæ siê

po posadzce. D³ugie palce Rybeta przycisnê³y ukryty guzik, otwie-

raj¹c p³ytê zapadni, znajduj¹c¹ siê obok niego. Doole przeraŸliwie

zaskrzecza³ i wskoczy³ do tunelu, który mia³ umo¿liwiæ mu uciecz-

kê. W g³¹b kopalni.

– Pospieszmy siê, bo nam ucieknie! – zawo³a³ Lando. – Nie chcê,

¿eby przebywa³ w tunelach moich kopalñ!

Pozosta³e larwy st³oczy³y siê na krawêdzi otworu, jakby chcia³y

pójœæ w œlady Morutha Doole’a. Nie by³o wiadomo, czy pragn¹ go

œcigaæ, czy tak jak on zamierzaj¹ uciekaæ. Ich matki pochwyci³y je

jednak i odci¹gnê³y, uspokajaj¹c ³agodnymi, koj¹cymi pomrukami.

Szeroko rozstawione oczy Rybetek spogl¹da³y na przemytników

z niek³amanym podziwem.

Han rzuci³ siê ku zapadni i uklêkn¹³ na skraju otworu. Pochyli³

siê, chc¹c siê ws³uchaæ w odg³osy dobiegaj¹ce z czeluœci tunelu.

Us³ysza³ cichn¹ce plaskanie stóp Rybeta, œwiadcz¹ce o tym, ¿e Mo-

ruth Doole coraz bardziej zag³êbia siê w mroczne korytarze.

Larwy wystrzeli³y w œlad za nim kilka blasterowych b³yskawic.

D³ugie nitki œwiat³a zaczê³y siê odbijaæ od œcian tuneli, od³upuj¹c tu

i ówdzie kawa³ki ska³y. Blask uaktywni³ w³ókna b³yszczostymu, które

zaczê³y wydzielaæ b³êkitn¹ poœwiatê.

A póŸniej Han us³ysza³ inny dŸwiêk, który sprawi³, ¿e krew w jego

¿y³ach wyda³a mu siê lodowat¹ wod¹. Odg³os ten, pocz¹tkowo cichy,

z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz g³oœniejszy. Przenika³ ch³odem ca³e

cia³o. By³ to dŸwiêk setek spiczastych koñczyn, uderzaj¹cych jak so-

ple lodu o kamienn¹ posadzkê. Nadal by³o s³ychaæ klaskanie stóp ucie-

kaj¹cego Doole’a, ale coraz cichsze, dobiegaj¹ce teraz z du¿ej odle-

g³oœci. Tymczasem stuk koñczyn wielonogich stworzeñ przybiera³ na

sile; jego natê¿enie niemal dorównywa³o g³oœnoœci kroków uciekinie-

ra... S³ychaæ te¿ by³o chrapliwy oddech Rybeta, który machaj¹c na

oœlep rêkami, szuka³ wyjœcia z wydr¹¿onego tunelu.

Han us³ysza³ nastêpne stuki wielu odnó¿y. Przypomina³y mu pa-

nikê w stadzie licz¹cym wiele stworzeñ. Zrozumia³, ¿e energo¿erne

paj¹ki spiesz¹, wy³aniaj¹ siê z poprzecznych tuneli, by po¿ywiæ siê

po d³ugim okresie postu, jaki panowa³ ostatnio w kopalni. Poczu³,

¿e cierpnie mu skóra.

Wtem rozleg³ siê przeraŸliwy wrzask, rozpaczliwy pisk, po któ-

rym odg³os kroków Doole’a nagle umilk³. Po sekundzie przypra-

wiaj¹cy o md³oœci krzyk urwa³ siê jak uciêty no¿em. Nie by³o tak¿e

background image

221

s³ychaæ stuku lodowatych odnó¿y o kamienie. Absolutna cisza, jaka

zapad³a, wydawa³a siê jeszcze straszniejsza od wrzasku Doole’a. Han

szybko przyci¹gn¹³ klapê zapadni i umocowa³ j¹, zanim energo¿er-

ne paj¹ki mia³y czas rozejrzeæ siê za now¹ ofiar¹.

Bezw³adnie opad³ na najbli¿sze krzes³o, czuj¹c, ¿e jego serce

wali jak m³otem. Przemytnicy sprawiali wra¿enie usatysfakcjono-

wanych rezultatem walki. Whiphid opar³ siê o œcianê i skrzy¿owa³

w³ochate rêce.

– Dobra walka – burkn¹³.

Trandoshan spojrza³ na prawo i lewo, jakby szuka³ czegoœ do je-

dzenia.

Rybetki zaczê³y odci¹gaæ larwy, które ucierpia³y podczas walki.

Zajê³y siê opatrywaniem ran tych, które prze¿y³y, i op³akiwaniem

innych, które nie mia³y tyle szczêœcia.

Han westchn¹³ widz¹c, ¿e Lando siada ciê¿ko na s¹siednim krzeœle.

– No có¿, stary – powiedzia³. – Teraz mo¿esz zaj¹æ siê moderni-

zacj¹ kopalni.

Han, Lando i Mara odlecieli „Soko³em” z powrotem na ksiê¿yc, prze-

mieniony obecnie w bazê przemytników. Teraz, kiedy Calrissian nie

stara³ siê tak bardzo wycisn¹æ z Mary ciep³ego s³owa czy uœmiechu,

rozmawiali ze sob¹ znacznie czêœciej. Kobieta przesta³a nawet unikaæ

spojrzeñ Landa i unosiæ podbródek, ilekroæ siê odezwa³. Wiêkszoœæ czasu

spêdzi³a zapewniaj¹c go, ¿e „Œlicznotka” bêdzie absolutnie bezpieczna,

chroniona przez energetyczne pola wiêzienia, w którym kaza³a pozo-

staæ innym przemytnikom. Lando nie sprawia³ wra¿enia ca³kowicie prze-

konanego, ale nie zamierza³ siê sprzeczaæ ze wspólniczk¹.

– Mamy mnóstwo papierkowej pracy – oznajmi³a Mara. – Wszyst-

kie standardowe formularze umów i kontraktów zosta³y ju¿ dawno

przygotowane do podpisu w ksiê¿ycowej bazie. Kiedy wyl¹dujemy,

bêdziemy mogli natychmiast dope³niæ tych formalnoœci. Oprócz tego

trzeba jeszcze podpisaæ wiele innych dokumentów i umieœciæ je w pa-

miêciach komputerów, a tak¿e uzgodniæ wiele szczegó³ów.

– Stanie siê, jak sobie ¿yczysz – odpar³ Lando. – Mam nadziejê,

¿e nasza wspó³praca bêdzie harmonijna i d³ugotrwa³a. Przede wszyst-

kim musimy jak najszybciej uruchomiæ produkcjê b³yszczostymu.

W naszym wspólnym interesie jest szybkie dostarczenie przyprawy

na rynki zbytu, zw³aszcza ¿e muszê wy³o¿yæ mnóstwo forsy, by

kopalnie wznowi³y pracê.

background image

222

Han przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, ale myœlami wybiega³ ku

rodzinie.

– Je¿eli chodzi o mnie, wracam do domu – oœwiadczy³. – Nie

bêdzie ¿adnych wiêcej indywidualnych wypraw.

„Tysi¹cletni Sokó³”, kieruj¹c siê ku ksiê¿ycowi, coraz bardziej

oddala³ siê od mglistej warstwy uchodz¹cych gazów. Z chwil¹ gdy

opuœci³ atmosferê Kessel, ogarniêt¹ turbulencjami, lot przez pró¿niê

przestworzy przypomina³ œlizganie siê po tafli lodu.

Nagle na pulpicie ³¹cznoœci z baz¹ na ksiê¿ycu rozjarzy³a siê alar-

mowa lampka.

– Uwaga, „Sokó³”! Wykryliœmy du¿y obiekt zbli¿aj¹cy siê do sys-

temu Kessel. Jest n a p r a w d ê du¿y.

Han zareagowa³ w jednej chwili.

– Lando, sprawdŸ to za pomoc¹ naszych skanerów.

Calrissian wpatrzy³ siê w ekran nad pulpitem drugiego pilota.

Nagle wyprostowa³ siê na fotelu, a jego oczy sta³y siê wielkie jak

dwa spodki.

– Du¿y, to za ma³o powiedziane – stwierdzi³.

Han tak¿e widzia³ kulisty obiekt ukazuj¹cy siê w jego iluminato-

rze. Kulisty, ale przypominaj¹cy szkielet. DŸwigary i wsporniki two-

rzy³y armilarn¹ sferê o rozmiarach miniaturowego ksiê¿yca.

– To Gwiazda Œmierci!

Ku zaniepokojeniu Tola Sivrona naprawy zajê³y wiêcej czasu ni¿ przy-

puszcza³, ale w koñcu prototyp by³ gotów. Móg³ skierowaæ siê w stronê

najbli¿szego systemu planetarnego i zaatakowaæ go z pok³adowej broni.

Sivron krêci³ siê na fotelu, ale z prawdziw¹ satysfakcj¹ obserwo-

wa³, jak kapitan szturmowców wydaje rozkazy swoim podw³adnym.

Obarczanie innych czêœci¹ odpowiedzialnoœci by³o pierwsz¹ lekcj¹,

jakiej musia³ nauczyæ siê ka¿dy prze³o¿ony. Sivron lubi³ siedzieæ

w fotelu pilota i przygl¹daæ siê, jak inni wykonuj¹ ca³¹ pracê.

Krêpy i ³ysy Doxin pochyli³ siê ku niemu, nie wstaj¹c z s¹sied-

niego fotela.

– Cel zaczyna byæ widoczny, panie dyrektorze.

– To dobrze – odpar³ Sivron, spogl¹daj¹c na pasma atmosfery

otaczaj¹cej planetê i ci¹gn¹cej siê za ni¹. Wokó³ nieforemnej bry³y

krêci³ siê pojedynczy ksiê¿yc.

– Wygl¹da na to, ¿e po systemie krz¹ta siê du¿o ró¿nych statków –

zauwa¿y³ Yemm, Devaronianin. – Na wszelki wypadek œledzê i re-

background image

223

jestrujê ich trajektorie lotów, ¿eby pozosta³ jakiœ œlad dla potomno-

œci. Z pewnoœci¹ bêdziemy musieli z³o¿yæ naszym prze³o¿onym

wyczerpuj¹cy raport na temat funkcjonowania naszego prototypu.

– To baza Rebeliantów – oœwiadczy³ Tol Sivron. – Nie ma co do

tego cienia w¹tpliwoœci. Popatrzcie na te statki. Zwróæcie uwagê na

po³o¿enie bazy. To z pewnoœci¹ st¹d przylecia³ do nas ten wiêzieñ,

Han Solo.

– Sk¹d mo¿e pan byæ tego taki pewien? – odezwa³a siê Golanda.

Sivron wzruszy³ ramionami.

– Musimy przecie¿ wypróbowaæ Gwiazdê Œmierci, nieprawda¿?

Powinniœmy znaleŸæ jakiœ dobry cel... Mo¿e nim byæ na przyk³ad ta

rebeliancka baza.

Kapitan szturmowców usiad³ za pulpitem swojego stanowiska

dowodzenia.

– Odbieram z bazy na ksiê¿ycu bardzo du¿o sygna³ów alarmo-

wych – powiedzia³. – Wygl¹da na to, ¿e znajduje siê tam jakaœ pla-

cówka wojskowa.

Przez wielki otwór w grocie na ksiê¿ycu nie przestawa³y wylaty-

waæ chmary statków. Choæ ró¿ni³y siê miêdzy sob¹, wszystkie wy-

gl¹da³y jak bardzo szybkie i dobrze uzbrojone kr¹¿owniki. Zajmo-

wa³y pozycje wokó³ Kessel.

– Nie umkn¹ nam – oœwiadczy³ Tol Sivron. – Wzi¹æ na cel plane-

tê. Mo¿ecie strzelaæ, kiedy bêdziecie gotowi. – Uœmiechn¹³ siê, a koñ-

ce jego spiczastych zêbów spoczê³y na krawêdzi wargi. – Jestem

pe³en dobrych przeczuæ.

Doxin wyszczerzy³ zêby w szerokim uœmiechu. Z wra¿enia chy-

ba nawet zapomnia³ oddychaæ.

– Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e bêdê mia³ szansê ujrzenia tej broni

w prawdziwej akcji.

– Wie pan przecie¿, ¿e nigdy nie by³a wzorcowana – odezwa³a siê

Golanda z kwaœnym wyrazem twarzy.

– Ten superlaser mo¿e przecie¿ niszczyæ planety – odci¹³ siê Do-

xin. – Mo¿emy zamieniaæ ca³e œwiaty w chmury szcz¹tków. Jak do-

brze, pani zdaniem, musi byæ wzorcowany?

– Biorê na cel – odezwa³ siê kapitan szturmowców.

W pomieszczeniach celowniczych, otoczonych ochronnymi p³y-

tami i oœwietlonych jedynie blaskiem ró¿nokolorowych lampek mi-

gocz¹cych na kontrolnych pulpitach, przebywali teraz inni szturmow-

cy. Otrzymali rozkaz zapoznania siê z odpowiednimi rozdzia³ami

instrukcji obs³ugi i pe³nili funkcje celowniczych i artylerzystów.

background image

224

– Dlaczego zajmuje wam to tyle czasu? – odezwa³ siê Sivron,

niecierpliwie wierc¹c siê na fotelu pilota, jakby dotyk miêkkiej, g³ad-

kiej tkaniny sprawia³ mu wyraŸn¹ przykroœæ.

Nagle ledwo s³yszalny szum aparatury kontrolnej i pomiarowej

ucich³ niemal ca³kowicie. Wszystkie lampki na pulpitach œciemnia-

³y. Prototyp Gwiazdy Œmierci zu¿y³ niesamowit¹ iloœæ energii.

Przez dziobowy iluminator mo¿na by³o dostrzec niezwyk³y widok.

Cienkie nitki œwiat³a pierwotnych laserów, umieszczonych za ³uko-

wato wygiêtymi wspornikami przypominaj¹cymi gigantyczne stalo-

we têcze, uleg³y zogniskowaniu w ogromnej soczewce Gwiazdy Œmier-

ci. W przestworza wystrzeli³a jaskrawozielona smuga o potwornej

mocy i œrednicy przekraczaj¹cej rozmiary gwiezdnego statku.

Dotar³a do celu, który eksplodowa³ w oœlepiaj¹cym b³ysku, posy-

³aj¹c w przestworza chmury ognia, dymu i ¿arz¹cych siê szcz¹tków.

Tol Sivron zacz¹³ klaskaæ.

Yemm pilnie coœ zapisywa³.

Doxin wyda³ okrzyk, pe³en triumfu i zdumienia.

– Chybi³ pan – odezwa³a siê Golanda.

Tol Sivron zamruga³ powiekami ma³ych, ciemnych oczu.

– Co takiego?

– Trafi³ w ksiê¿yc, a nie w planetê.

Sivron przekona³ siê, ¿e mówi³a prawdê. Ksiê¿yc, pe³ni¹cy funkcjê

bazy gwiezdnych statków, zosta³ rozerwany na miliardy okruchów,

które opada³y teraz na Kessel niczym grad ognistych meteorów.

Myœliwce i statki, które zd¹¿y³y opuœciæ ksiê¿ycow¹ bazê, roi³y

siê teraz w przestworzach wokó³ Kessel jak ogniste modliszki, roz-

dra¿nione podczas godowej pory.

Tol Sivron rozwija³ i zwija³ g³adkie g³owoogony, czuj¹c œwierz-

bienie koñcówek nerwów. Odchyli³ siê w fotelu pilota i lekcewa¿¹-

co machn¹³ d³oni¹, której palce przypomina³y d³ugie szpony.

– To mo¿na bêdzie bardzo ³atwo skorygowaæ – powiedzia³. – Cel

i tak nie mia³ znaczenia. Najwa¿niejsza jest sama œwiadomoœæ, ¿e pro-

totyp funkcjonuje prawid³owo. – Z zadowoleniem pokiwa³ g³ow¹. –

Dok³adnie tak, jak pisaliœcie w swoich raportach o postêpach badañ.

G³êboko westchn¹³, czuj¹c, ¿e zaczyna przenikaæ go dreszcz pod-

niecenia.

background image

225

Leia by³a zdumiona, widz¹c, ¿e Mon Mothma jeszcze ¿yje. Z tru-

dem ukrywaj¹c niepokój, stanê³a obok ³o¿a œmierci przywódczyni

Nowej Republiki i spojrza³a na dziesi¹tki przyrz¹dów i aparatów,

które nie pozwala³y chorej umrzeæ.

Kasztanowow³osa kobieta by³a kiedyœ zawziêt¹ rywalk¹ ojca Leii.

Bardzo czêsto sprzeciwia³a mu siê podczas obrad Senatu. Teraz nie mog³a

stan¹æ o w³asnych si³ach. Jej szara, przezroczysta skóra by³a tak cienka

jak wysuszony pergamin, którym obci¹gniêto koœci. Jej powieki unosi-

³y siê tak powoli, jakby by³y dwiema pancernymi p³ytami, a oczy przez

d³u¿sz¹ chwilê nie mog³y skupiæ siê na twarzy goœcia.

Leia prze³knê³a œlinê. Czu³a siê tak, jak gdyby ktoœ wlewa³ jej do

¿o³¹dka roztopiony o³ów. Obawiaj¹c siê, ¿e najl¿ejszy dotyk mo¿e

spowodowaæ siñce, wyci¹gnê³a rêkê i dr¿¹cymi palcami musnê³a

ramiê Mon Mothmy.

– Leio... – wyszepta³a Mon Mothma. – Przysz³aœ.

– Przysz³am, bo mnie wezwa³aœ – odpar³a Leia.

Han zabra³ j¹ z Yavina Cztery i zostawi³ na Coruscant, a sam po-

lecia³ z Landem. Trochê zrzêdzi³, ¿e musi podrzuciæ go na Kessel,

ale obieca³, ¿e wróci za kilka dni. Leia mówi³a sobie, ¿e uwierzy

w to, dopiero kiedy go ponownie zobaczy. Tymczasem nie mog³a

ukryæ przera¿enia, jakie wywar³ na niej stan zdrowia Mon Mothmy,

pogarszaj¹cy siê coraz szybciej.

– Twoje dzieci... S¹ ju¿ bezpieczne?

– Tak. S¹ tu, na Coruscant. W tej chwili opiekuje siê nimi Winter.

Nie pozwolê, ¿eby ktoœ mi je znów odebra³.

R O Z D Z I A £

'

15 – W³adcy mocy

background image

226

Leia wiedzia³a, ¿e bêdzie jeszcze bardziej zajêta ni¿ kiedyœ. Nie

bêdzie mia³a czasu, który mog³aby spêdzaæ z Hanem i dzieæmi. Przez

chwilê zazdroœci³a szarym urzêdnikom wiod¹cym stosunkowo spo-

kojne ¿ycie, którzy mogli pod koniec dnia iœæ do domu, zostawiaj¹c

resztê pracy na dzieñ nastêpny. Ona urodzi³a siê jednak jako dziec-

ko Jedi i by³a wychowywana przez senatora Baila Organê. Przez

ca³e ¿ycie przygotowywa³a siê do pe³nienia wa¿nych funkcji, a wiêc

teraz nie mog³a siê uchylaæ ani od obowi¹zków publicznych, ani

prywatnych.

Nabra³a g³êboko powietrza, ch³on¹c wisz¹cy w powietrzu mdl¹-

cy zapach œrodków dezynfekcyjnych i lekarstw, zmieszany z woni¹

ozonu.

Czu³a siê bezradna. Uniesienie, jakie ogarnê³o j¹ z powodu ura-

towania syna i zwyciêstwa nad imperialnym oddzia³em szturmowym,

wydawa³o siê jej teraz czymœ trywialnym wobec heroicznej walki

Mon Mothmy z trucizn¹, nieub³aganie wyniszczaj¹c¹ jej organizm.

Niewielk¹ pociechê stanowi³ fakt, ¿e ambasador Furgan nie ¿y³ i nie

móg³ che³piæ siê zwyciêstwem.

– Ja... – odezwa³a siê z wysi³kiem Mon Mothma – z³o¿y³am w³a-

œnie na rêce cz³onków rady rezygnacjê ze swojego stanowiska. Nie

bêdê piastowa³a d³u¿ej funkcji przywódczyni Nowej Republiki.

Leia dosz³a do wniosku, ¿e zdawkowe s³owa pocieszenia nie zda-

dz¹ siê na nic. Zareagowa³a dok³adnie tak, jak nauczy³a j¹ Mon

Mothma. Jej pierwsz¹ myœl¹ by³a troska o los Nowej Republiki.

– A co z rz¹dem? – zapyta³a. – Czy cz³onkowie rady nie zaczn¹

teraz k³óciæ siê miêdzy sob¹ i nie potrafi¹c dojœæ do kompromisu,

niczego nie osi¹gn¹? Kto zostanie teraz ich rozjemc¹? Kto bêdzie

ich przywódc¹?

Popatrzy³a na Mon Mothmê, a wycieñczona kobieta skierowa³a

na ni¹ b³yszcz¹ce oczy, pe³ne nadziei.

– T y bêdziesz nasz¹ przywódczyni¹, Leio – powiedzia³a.

Zaskoczona Leia zamruga³a i z wra¿enia zapomnia³a zamkn¹æ usta.

Mon Mothma znalaz³a w sobie tyle si³, ¿e lekko kiwnê³a g³ow¹.

– Tak, Leio. Kiedy ciebie nie by³o, cz³onkowie rady zwo³ali zebra-

nie, ¿eby zastanowiæ siê nad nasz¹ przysz³oœci¹. Moja rezygnacja ni-

kogo nie zaskoczy³a, a w g³osowaniu, które póŸniej nast¹pi³o, jedno-

g³oœnie zdecydowaliœmy, ¿e ty powinnaœ zostaæ moj¹ nastêpczyni¹.

– Ale... – zaczê³a Leia.

Czu³a, ¿e jej serce bije przyspieszonym rytmem, a przez g³owê

przelatuj¹ setki myœli. Nie spodziewa³a siê tego, a w ka¿dym razie

background image

227

nie tak szybko. Mo¿e po kolejnych dziesiêciu czy dwudziestu latach

wiernej s³u¿by, ale teraz...?

– Ty, Leio, zostaniesz teraz przywódczyni¹ – ci¹gnê³a Mon Mo-

thma. – Gdybym mia³a chocia¿ trochê wiêcej si³y, odda³abym ci j¹

ca³¹. Bêdziesz jej potrzebowa³a, ¿eby nie dopuœciæ do rozpadu odro-

dzonej Nowej Republiki.

Mon Mothma zamknê³a oczy i zdumiewaj¹co mocno zacisnê³a

palce wokó³ nadgarstka Leii.

– Nawet wówczas, kiedy odejdê, bêdê obserwowa³a ciê, jak sobie

radzisz.

Nie potrafi¹c wykrztusiæ ani s³owa, Leia uklêk³a obok ³ó¿ka Mon

Mothmy i pozosta³a tak bardzo d³ugo, a¿ na niebie nad Coruscant

ukaza³y siê gwiazdy.

background image

228

Jeden z ¿o³nierzy specjalnej grupy szturmowej Wedge’a na tyle

rozszyfrowa³ systemy kontrolne Laboratorium Otch³ani, ¿e we

wszystkich pomieszczeniach placówki rozleg³o siê g³oœne wycie

syren alarmowych. W g³oœnikach interkomu odezwa³ siê niezna-

ny g³os:

– Uwaga, og³aszam czerwony alarm! W pobli¿u pojawi³ siê im-

perialny gwiezdny niszczyciel. Powtarzam, og³aszam czerwony

alarm! Przygotowaæ siê do odparcia ataku!

Wedge, stoj¹cy u boku Qwi w jej opustosza³ym dawnym labora-

torium, spogl¹da³ na pokiereszowany i osmalony kad³ub „Gorgo-

ny”. Gigantyczny statek powoli siê obraca³, zajmuj¹c dogodn¹ po-

zycjê ponad gromad¹ skalnych asteroid.

– O, rety! – jêkn¹³ Threepio. – Myœla³em, ¿e przynajmniej tutaj

mo¿emy siê czuæ bezpieczni.

Wedge chwyci³ jasnoniebiesk¹ d³oñ Qwi.

– ChodŸ, musimy jak najszybciej znaleŸæ siê w centrum dowo-

dzenia.

Wybiegli na korytarz. Qwi robi³a wszystko, co mog³a, by wska-

zywaæ drogê, ale bardzo czêsto nie pamiêta³a, w który korytarz maj¹

skrêciæ. Threepio, brzêcz¹c serwomotorami, drepta³ za nimi tak szyb-

ko, jak potrafi³.

– Poczekajcie na mnie! – krzycza³. – Och, dlaczego zawsze musi

dziaæ siê coœ takiego?

Kiedy Wedge wpad³ do centrum dowodzenia, z prawdziw¹ ulg¹

stwierdzi³, ¿e kilkunastu jego ¿o³nierzy znalaz³o siê tam wczeœniej

R O Z D Z I A £

!

background image

229

ni¿ on. Niektórzy siedzieli teraz przed pulpitami kontrolnymi i sta-

rali siê je uruchomiæ. Kilka koñcówek komputerowych nie funkcjo-

nowa³o, ale pozosta³e bez trudu budzi³y siê do ¿ycia. Na ekranach

monitorów pojawia³y siê pierwsze dane.

Wedge po³o¿y³ d³onie na ramionach Qwi i przybli¿ywszy twarz,

utkwi³ spojrzenie w jej ogromnych oczach.

– Qwi, postaraj siê przypomnieæ sobie! Czy Laboratorium Otch³ani

dysponuje jakimiœ w³asnymi systemami obronnymi?

Qwi spojrza³a przez okratowany œwietlik w suficie na mamuci¹

sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, podobn¹ do grotu strza³y. Wy-

ci¹gnê³a rêkê ku sufitowi.

– T o  by³a nasza obrona – odpar³a. – Laboratorium Otch³ani mia-

³o byæ chronione jedynie przez flotê gwiezdnych niszczycieli admi-

ra³ Daali.

Podbieg³a do jednej z nieczynnych konsolet komputerowych.

Pos³u¿y³a siê muzyczn¹ klawiatur¹, by podaæ has³o, które umo¿li-

wi³oby jej dostêp do systemu. Liczy³a na to, ¿e bêdzie mog³a zast¹-

piæ nieosi¹galne informacje danymi z w³asnych zbiorów i wybraæ

funkcjonuj¹cy podprogram nadrzêdny.

– Dysponujemy polami ochronnymi – oœwiadczy³a po chwili. –

Musimy tylko skierowaæ do nich wiêcej mocy.

Piêciu umêczonych techników podesz³o, by jej pomóc. Korzy-

staj¹c z w³asnego doœwiadczenia, wydali generatorom rozkaz po-

wiêkszenia si³y ochronnego pola otaczaj¹cego najwa¿niejsze pla-

netoidy.

– Na razie to pozwoli nam odeprzeæ atak – odezwa³ siê jakiœ tech-

nik – ale nie powiem, ¿ebym by³ tym zachwycony, panie generale.

Reaktor dostarczaj¹cy mocy jest i tak niestabilny, a teraz obci¹¿yli-

œmy go jeszcze bardziej. Mo¿liwe, ¿e w ten sposób przypieczêtowa-

liœmy w³asn¹ zgubê.

Spojrzenie Wedge’a przenios³o siê na Qwi, ale po chwili ponow-

nie spoczê³o na twarzy ¿o³nierza.

– No có¿, nasza œmieræ by³aby pewna, gdybyœmy nie zrobili ni-

czego, ¿eby wzmocniæ te os³ony. W³aœciwie mamy ju¿ wszystko,

czego szukaliœmy. Myœlê, ¿e nadszed³ czas, ¿eby opuœciæ Laborato-

rium Otch³ani. Proszê przygotowaæ statki do odlotu.

– Je¿eli pozwoli nam na to Daala – wtr¹ci³a Qwi. – Bardzo w¹t-

piê, by zgodzi³a siê nas wypuœciæ ze wszystkimi wykradzionymi ta-

jemnicami.

Wedge nagle zamruga³. Dopiero teraz o czymœ sobie przypomnia³.

background image

230

– Przecie¿ rozebraliœmy napêd jednej korwety, ¿eby mieæ czêœci

zapasowe do naprawy systemu ch³odzenia reaktora! – zawo³a³. –

Jeden z moich statków jest unieruchomiony i nie mo¿e odlecieæ! –

Pospieszy³ do stanowiska komunikatora, w³¹czy³ zasilanie mikrofo-

nu i wybra³ kana³ o bardzo w¹skim paœmie czêstotliwoœci. – Kapita-

nie Ortola, proszê natychmiast wydaæ rozkaz startu wszystkim pilo-

tom myœliwców ze swojego statku. Proszê ewakuowaæ ca³y perso-

nel na pok³ad „Yavaris” albo którejœ z pozosta³ych korwet. Pañski

statek, pozbawiony mo¿liwoœci manewru, zostanie zniszczony

w pierwszej kolejnoœci.

– Rozkaz, panie generale – odezwa³ siê g³os kapitana Ortoli.

Szeroki, trapezoidalny ekran w przeciwleg³ym koñcu centrum

dowodzenia rozjarzy³ siê b³yskami trzasków i zak³óceñ. Po chwili

ukaza³ siê na nim wizerunek p³omiennow³osej admira³ Daali, która

pochyli³a siê, jak gdyby chcia³a wyjœæ z ekranu. Jej oczy rzuca³y

b³yskawice niczym oszczepy, wymierzone prosto w serce Wedge’a.

– Rebeliancka szumowino, nie wydostaniesz siê ¿ywy z Labora-

torium Otch³ani. Wykrad³eœ tajemnice, które kry³a ta placówka,

i zbruka³eœ je, w³amuj¹c siê do baz danych. Nie pozwolê ci ani pod-

daæ siê, ani odlecieæ. Zas³u¿y³eœ na œmieræ.

Daala przerwa³a po³¹czenie, zanim Wedge zd¹¿y³ choæby pomy-

œleæ o odpowiedzi. Pokrêci³ g³ow¹, widz¹c, ¿e srebrzyste iskry za-

k³óceñ znikaj¹, a ekran ponownie przybiera szar¹ barwê. Czuj¹c, ¿e

jego serce wali jak m³otem, odwróci³ g³owê w stronê swojej towa-

rzyszki.

– Qwi, czy jesteœ pewna, ¿e nie mo¿emy pos³u¿yæ siê niczym

wiêcej? Nie mamy ¿adnej innej broni?

– Poczekaj – odpar³a Qwi.– Chewbacca z grup¹ ¿o³nierzy poszed³

na dó³, ¿eby uwolniæ przetrzymywanych tam Wookiech. Niewolni-

cy zazwyczaj zajmowali siê naprawami imperialnych myœliwców

albo szturmowych wahad³owców. Mo¿e one...?

Jeden z komandosów Nowej Republiki raptownie uniós³ g³owê.

– Szturmowe wahad³owce? Zapewne chodzi o jednostki klasy

Gamma. Nie s¹ to maszyny specjalnie nowoczesne, ale maj¹ bardzo

gruby pancerz i silne uzbrojenie. By³yby znakomitym uzupe³nieniem

naszych si³. Daala dysponuje zaledwie jednym gwiezdnym niszczy-

cielem, ale si³a ognia jej statku jest wiêksza ni¿ si³a „Yavaris”

i wszystkich korwet.

Dowódca eskadry spojrza³ na listê z wykazem urz¹dzeñ, przesu-

waj¹c¹ siê na ekranie.

background image

231

– Tego siê obawia³em, panie generale – oznajmi³. – To stare

modele. Wymagaj¹, ¿eby podczas skomplikowanych manewrów,

a takich z pewnoœci¹ nie zabraknie w s¹siedztwie tylu czarnych

dziur, pilotowa³ je automat. Mo¿liwe, ¿e wystarczy³by tylko jeden

android i wzajemne sprzê¿enie nawigacyjnych komputerów wszyst-

kich statków.

W tej w³aœnie chwili do centrum dowodzenia wpad³ Threepio,

brzêcz¹c serwomotorami i stukaj¹c metalowymi stopami. Wyda³

g³oœne westchnienie, pe³ne niek³amanej ulgi.

– Ach, tutaj jesteœcie! Nareszcie was odnalaz³em.

Wedge, Qwi i pozostali odwrócili siê i skierowali spojrzenia na

z³ocistego androida.

Threepio szed³ pierwszy, z przera¿eniem wymachuj¹c rêkami.

Wspi¹³ siê po wysokiej rampie wiod¹cej do hangaru remontowego.

Stan¹³ w drzwiach obrze¿onych kamiennymi g³azami.

– Naprawdê nie wiem, dlaczego wszyscy nagle traktuj¹ mnie jak-

bym by³ czyj¹œ... w³asnoœci¹ – oœwiadczy³.

Chewbacca warkn¹³ groŸnie, a android odwróci³ siê natychmiast

w jego stronê.

– To naprawdê nie ma nic do rzeczy – odpar³. – Prawdê mówi¹c, ja...

Potê¿ny Chewie uj¹³ go w pó³, przeniós³ przez woln¹ przestrzeñ

i postawi³ na odchylonej rampie szturmowego wahad³owca klasy

Gamma. Niedawno wyzwoleni Wookie razem z grup¹ komandosów

Nowej Republiki zaczêli zajmowaæ miejsca we wszystkich piêciu

opancerzonych maszynach, które znajdowa³y siê w hangarze. Ka¿-

dy statek by³ w idealnym stanie dziêki wielu godzinom pracy, jakie

spêdzili przy nich niewolnicy.

Od strony sklepienia dobieg³ st³umiony huk wybuchów. Astero-

ida zadr¿a³a, trafiona strza³ami z turbolaserowych dzia³ niszczyciela

admira³ Daali. Chewbacca i pozostali Wookie zaryczeli, unosz¹c

kud³ate g³owy. Ich nieludzkie wycie odbi³o siê od kamiennych œcian

echem g³oœniejszym ni¿ odg³os trafieñ. Ze szczelin w sklepieniu za-

czê³y opadaæ niewielkie ob³oki skalnego py³u.

– Nadal myœlê, ¿e bêdê tego ¿a³owa³ – odezwa³ siê ponownie Thre-

epio. – Nie zaprojektowano mnie z myœl¹ o wykonywaniu takiej pra-

cy. Potrafiê porozumiewaæ siê z innymi strategicznymi komputera-

mi i bêdê móg³ koordynowaæ trajektorie lotu wszystkich statków,

ale powierzenie mi funkcji naczelnego stratega...

background image

232

Chewbacca zignorowa³ jego uwagi i wszed³ do wnêtrza waha-

d³owca. Widz¹c, ¿e jego narzekania pozostaj¹ bez odpowiedzi, z³o-

cisty android podrepta³ w górê rampy i znikn¹³ w otworze opance-

rzonego statku, mówi¹c:

– Mimo to zawsze jestem gotów pomagaæ jak umiem.

Pozostali Wookie, w³¹cznie z przygarbionym Nawruunem, zajêli

miejsca na fotelach artylerzystów, gotowi rozprawiæ siê z imperial-

nymi myœliwcami.

Chewbacca opad³ na fotel pilota wahad³owca, zbyt ma³y dla jego

ogromnego cia³a, i zmusi³ Threepia, ¿eby zaj¹³ miejsce obok niego,

na fotelu drugiego pilota.

– Och, niech ci bêdzie – jêkn¹³ android, a potem zacz¹³ badaæ

konsoletê z komputerem, pragn¹c siê zorientowaæ, jak najlepiej siê

z nim porozumieæ.

W hangarze rozleg³y siê nastêpne st³umione grzmoty trafieñ

z turbolaserowych dzia³ niszczyciela admira³ Daali. Musia³y byæ

bardzo g³oœne, skoro przeniknê³y przez grube œciany. Wkrótce

jednak wszystkie inne dŸwiêki zosta³y zag³uszone przez coraz

g³oœniejszy szum uruchamianych repulsorowych silników waha-

d³owców.

Chewbacca uniós³ opancerzony i silnie uzbrojony statek w po-

wietrze i obróci³, chc¹c skierowaæ dziobem ku wylotowi han-

garu. Ochronne pola, zapobiegaj¹ce uciekaniu atmosfery, za-

mknê³y siê za nimi na sekundê przedtem, zanim otworzy³y siê

ciê¿kie pancerne wrota zewnêtrzne, wielkie jak potworna pio-

nowa paszcza.

Threepio dokona³ sprzê¿enia wszystkich piêciu nawigacyjnych

komputerów i zacz¹³ uruchamiaæ programy decyduj¹ce o trajekto-

riach lotu. Lec¹ce jego œladem wahad³owce zacieœni³y szyk i zaczê-

³y nabieraæ prêdkoœci.

– To wszystko jest nawet dosyæ podniecaj¹ce – oznajmi³ android.

Chewbacca zacz¹³ przyciskaæ guziki na pulpicie konsolety.

Jego wahad³owiec wystrzeli³ jak pocisk przez otwarte wrota, by

po chwili pozostawiæ za ruf¹ ochronne pole Laboratorium

Otch³ani.

Nad g³ow¹ Wookiego ukaza³ siê rój myœliwców wy³aniaj¹cych

siê z hangarów koreliañskich korwet. Fregata „Yavaris” otworzy³a

ogieñ do gwiezdnego niszczyciela, który nie przestawa³ raziæ grupki

asteroid turbolaserowymi b³yskawicami. Z hangarów „Gorgony”,

rozmieszczonych na najni¿szych pok³adach, zaczê³y ukazywaæ siê

background image

233

eskadry myœliwców typu TIE, wyskakuj¹cych jak przera¿one my-

nocki z jaskini.

Chewbacca w³¹czy³ systemy uzbrojenia, a Threepio zrealizowa³

sprzê¿enie miêdzy swoim komputerem celowniczym a komputera-

mi pozosta³ych maszyn. Piêæ szturmowych wahad³owców skiero-

wa³o siê ku rejonowi przestworzy, w którym trwa³a najbardziej za-

¿arta walka.

– O rety! – odezwa³ siê Threepio.

background image

234

Kiedy u drzwi jej komnaty w przebudowanym Pa³acu Imperial-

nym odezwa³ siê kurant, Leia obudzi³a siê i stwierdzi³a, ¿e zbli¿a siê

najciemniejsza godzina nocy. Mimo to wsta³a i posz³a otworzyæ.

Przez chwilê mia³a nadziejê, ¿e to mo¿e Han zd¹¿y³ wróciæ z Kes-

sel. Kiedy jednak przetar³a oczy, chc¹c usun¹æ z nich resztki snu,

przekona³a siê, ¿e za drzwiami stoi jej brat, Luke. Znieruchomia³a

na chwilê, ca³kowicie zaskoczona, i dopiero po jakimœ czasie rzuci-

³a siê, ¿eby go uœciskaæ.

– Luke! Kiedy przylecia³eœ na Coruscant?

K¹tem oka zauwa¿y³a sylwetkê drugiego m³odego mê¿czyzny,

stoj¹cego nieco g³êbiej w mrocznym korytarzu. Po rozwichrzonych

ciemnych w³osach rozpozna³a Kypa Durrona. M³odzieniec w niczym

nie przypomina³ zuchwa³ego ch³opaka, którego Han uratowa³ z ko-

palni b³yszczostymu na Kessel. Pochyli³ g³owê, ale by³o widaæ siñce

pod jego oczami.

– O, Kyp... – powiedzia³a obojêtnym tonem pozbawionym wszel-

kich emocji.

Trochê zdenerwowa³a siê widokiem m³odzieñca. Kyp zalicza³ siê

kiedyœ do najlepszych przyjació³ jej mê¿a, towarzyszy³ mu w kilku

eskapadach, ale póŸniej przeszed³ na ciemn¹ stronê, obezw³adni³

Luke’a, sta³ siê sprawc¹ œmierci milionów ludzi, podniós³ rêkê na

Hana...

Twarz i oczy Kypa sprawia³y wra¿enie bardzo starych, zmêczo-

nych piek³em, przez które przeszed³... i którego by³ sprawc¹. Leia

widzia³a takie oczy tylko raz, u swojego brata, kiedy musia³ siê po-

R O Z D Z I A £

!

background image

235

godziæ z faktem, ¿e Darth Vader jest jego ojcem. Piek³o Kypa by³o

tak samo g³êbokie jak piek³o Luke’a.

Korytarzem przemkn¹³ android-pos³aniec, mrugaj¹c czerwony-

mi œwiate³kami i ostrzegaj¹c w ten sposób innych, ¿eby ust¹pili mu

z drogi. Po chwili znikn¹³ za zakrêtem, pomimo g³êbokiej nocy spie-

sz¹c z jak¹œ wiadomoœci¹.

Rumieni¹c siê ze wstydu, Leia przypomnia³a sobie o obowi¹z-

kach dobrej gospodyni.

– Proszê, wejdŸcie do œrodka.

Z komnaty sypialnej wy³oni³a siê Winter. St¹pa³a cicho jak duch,

bezszelestnie stawiaj¹c bose stopy na pod³odze. By³a ubrana tylko

w nocn¹ koszulê, ale sprawia³a wra¿enie gotowej do obrony dzieci,

gdyby zagra¿a³o im jakiekolwiek niebezpieczeñstwo. Na widok

Luke’a z powag¹ kiwnê³a g³ow¹.

– Witam ciê, mistrzu Skywalkerze – powiedzia³a.

Luke uœmiechn¹³ siê i w odpowiedzi tak¿e lekko skin¹³ g³ow¹.

– Witaj, Winter.

Piastunka odwróci³a siê i ruszy³a z powrotem do sypialni.

– Sprawdzê, co s³ychaæ u dzieci – rzek³a.

Po chwili zniknê³a, nie daj¹c nikomu szansy zamienienia z ni¹

choæby s³owa.

Leia ponownie przenios³a spojrzenie z Kypa na Luke’a. Czu³a, ¿e

ca³e jej cia³o protestuje ze zmêczenia. Najbardziej bola³a j¹ g³owa,

skronie. Zbyt czêsto pokrzepia³a siê wzmacniaj¹cymi napojami. Zbyt

du¿o czasu poœwiêca³a dyskusjom i negocjacjom z innymi cz³onka-

mi rady. Zbyt ma³o czasu pozostawa³o jej na sen i wypoczynek.

Kiedy obaj mê¿czyŸni przest¹pili przez próg, Luke zamkn¹³ drzwi

wejœciowe. Po chwili znaleŸli siê w salonie. Leia doskonale pamiê-

ta³a, jak jej brat uczy³ j¹ w tym pomieszczeniu, jak pomaga³ jej do-

skonaliæ umiejêtnoœci Jedi. Dziêki temu mog³a wyczuæ, ¿e tym ra-

zem przyszed³ prosiæ j¹ o pomoc w za³atwieniu wa¿niejszej sprawy.

– Czy jest Han? – wyrzuci³ z siebie Kyp, rozgl¹daj¹c siê po k¹-

tach salonu.

Leia zauwa¿y³a, ¿e m³odzieniec nadal nosi tê sam¹ czarn¹ pelery-

nê, któr¹ kiedyœ otrzyma³ w prezencie od Hana. Teraz jednak trak-

towa³ j¹ raczej jak symbol. Narzuci³ j¹ na kombinezon zapewne dla-

tego, ¿eby przypomina³a mu, kim o ma³o co nie zosta³.

– Odlecia³ na Kessel z Landem – odpar³a, unosz¹c k¹ciki ust

w smutnym, wymuszonym uœmiechu. – Calrissian chcia³ spróbowaæ

swoich si³, uruchamiaj¹c kopalnie b³yszczostymu.

background image

236

Kyp niepewnie zmarszczy³ brwi, a Luke usiad³ w jednym z foteli,

automatycznie przystosowuj¹cym siê do kszta³tów cia³a. Pochyli³ siê

i z³¹czy³ palce. Skierowa³ uporczywe spojrzenie na twarz siostry.

– Leio, potrzebna mi jest twoja pomoc – zacz¹³.

– Ta-a, domyœla³am siê, ¿e chodzi o coœ takiego – odpar³a, nie

kryj¹c lekkiej ironii. – Rzecz jasna, zrobiê, co bêdzie w mojej mocy.

O co chodzi tym razem?

– Kyp i ja doszliœmy... pogodziliœmy siê ze sob¹. Ma szansê zo-

staæ najpotê¿niejszym rycerzem Jedi, jakiego uczê. Musi jednak zro-

biæ jedn¹ rzecz, nim udzielê mu ca³kowitego rozgrzeszenia.

Leia prze³knê³a œlinê, z góry obawiaj¹c siê tego, co mo¿e us³yszeæ.

– A czym jest ta „jedna rzecz”? – zapyta³a.

Luke nawet nie odwróci³ g³owy.

– Pogromca S³oñc musi zostaæ zniszczony. Wiedz¹ o tym wszys-

cy w Nowej Republice. Kyp musi jednak sam to zrobiæ.

Leia zamruga³a, niezdolna wykrztusiæ ani s³owa.

– Ale... W jaki sposób mo¿e go zniszczyæ? – zapyta³a, kiedy od-

zyska³a zdolnoœæ mowy. – O ile mi wiadomo, Pogromca S³oñc jest

niezniszczalny. Ju¿ raz pos³aliœmy go w j¹dro gazowego giganta,

ale Kyp... – skierowa³a oskar¿ycielskie spojrzenie na m³odzieñca –

go wyci¹gn¹³. Nie s¹dzê, ¿eby jak¹œ ró¿nicê sprawi³o wystrzelenie

go choæby w œrodek s³onecznej tarczy.

Kyp pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, równie ³atwo móg³bym wyci¹gn¹æ go i stamt¹d – oœwiadczy³.

Leia spojrza³a bezradnie na brata. Roz³o¿y³a rêce.

– A wiêc co jeszcze...?

– Kyp i ja polecimy Pogromc¹ S³oñc w rejon Otch³ani – odrzek³

Luke. – PóŸniej Kyp w³¹czy automatycznego pilota i skieruje su-

perbroñ w g³¹b czeluœci jakiejœ czarnej dziury. Czy ma molekularny

pancerz, czy nie, Pogromca S³oñc pogr¹¿y siê w niej na dobre. Nie

znam bardziej radykalnego sposobu pozbycia siê czegokolwiek z tego

wszechœwiata.

Kyp odezwa³ siê piskliwym tonem:

– Wiemy, ¿e Pogromca S³oñc nie mo¿e pozostawaæ ani w rêkach

szturmowców Imperium, ani ¿o³nierzy Nowej Republiki. Ja... Dok-

tor Xux nie pamiêta, w jaki sposób ponownie go zbudowaæ. Galak-

tyka ju¿ nigdy nie bêdzie musia³a obawiaæ siê takiego zagro¿enia.

Napi¹³ miêœnie, wyprostowa³ siê i uniós³ g³owê, a w jego oczach

zap³onê³y nowe ognie. Zamiast poczucia winy i bólu na jego twarzy

odmalowa³y siê determinacja i duma.

background image

237

Luke dotkn¹³ d³oni¹ przedramienia m³odzieñca i Kyp zamilk³,

jakby rad, ¿e nie bêdzie musia³ mówiæ nic wiêcej.

– Leio, wiem, ¿e zosta³aœ mianowana now¹ przywódczyni¹ –

rzek³ Luke. – Tylko ty mo¿esz sprawiæ, ¿e uda siê nam zrealizowaæ

te plany. – Pochyli³ siê i ci¹gn¹³ z ch³opiêcym entuzjazmem, który

tak dobrze pamiêta³a z czasów, kiedy by³ m³odszy. – Wiesz, ¿e mam

racjê, prawda?

Pokrêci³a g³ow¹, z góry obawiaj¹c siê dyplomatycznej walki, jak¹

bêdzie musia³a stoczyæ, kiedy tylko wspomni cz³onkom rady o nie-

dorzecznym pomyœle brata.

– Z pewnoœci¹ wywi¹¿e siê za¿arta dyskusja – rzek³a. – Cz³onko-

wie rady siê nie zgodz¹, ¿eby Kyp kiedykolwiek znalaz³ siê cho-

cia¿by w pobli¿u Pogromcy. Co mia³oby go powstrzymaæ przed

ponownym napadem sza³u i niszczeniem kolejnych systemów

gwiezdnych w galaktyce? Czy mogê pozwoliæ sobie na takie ryzy-

ko? Czy my mo¿emy?

– Bêd¹ musieli podj¹æ to ryzyko – oœwiadczy³ Luke. – To jest

coœ, co musi byæ zrobione. A poza tym ja bêdê wówczas lecia³ u je-

go boku.

Leia przygryz³a wargê. Jej brat potrafi³ byæ bardzo przekonuj¹cy.

Zna³a go na tyle dobrze, ¿e nie wprawia³o j¹ w zdumienie to wszyst-

ko, co mo¿e zrobiæ Jedi... By³a pewna, ¿e Luke potrafi dotrzymaæ

obietnicy.

– Czy wiesz, o co mnie prosisz? – zapyta³a miêkko, prosz¹co.

– Pos³uchaj, Leio – odpar³ Luke. – Podobnie jak ja musia³em kie-

dyœ stawiæ czo³o naszemu ojcu, tak i Kyp musi pomyœlnie przejœæ tê

próbê. Powiedz cz³onkom rady, ¿e je¿eli Kyp Durron zda ten egza-

min, ma szansê zostaæ najsilniejszym Jedi tego pokolenia.

Leia westchnê³a i wsta³a.

– No dobrze – odpar³a. – Spróbujê...

Przerwa³ jej Kyp:

– Zrób to albo nie rób w ogóle. Nie próbuj. Prób nie ma. – PóŸniej

pozwoli³ sobie na szelmowski uœmiech i doda³, wskazuj¹c gestem

Luke’a: – Przynajmniej on tak zawsze twierdzi.

background image

238

Zgrzytaj¹c zêbami, Han Solo szarpn¹³ dŸwigniê sterownicz¹ „Soko-

³a”. Zmodyfikowany lekki frachtowiec wystrzeli³ w górê i zawróci³,

zatoczywszy ciasn¹ pêtlê. Oœlepiaj¹cy b³ysk superlasera Gwiazdy Œmierci

zamieni³ siê w œwiec¹c¹ smugê, a szcz¹tki ksiê¿yca Kessel utworzy³y

ognist¹ chmurê, z ka¿d¹ chwil¹ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê coraz bardziej.

– To mia³a byæ moja wojskowa baza! – krzykn¹³ Lando. Jego

g³os siê za³amywa³. – Najpierw Moruth Doole, teraz Gwiazda Œmier-

ci... Ten interes przestaje mi siê podobaæ.

Mara Jade, zamieniaj¹c rysy twarzy w wyrzeŸbion¹ maskê, b³y-

skawicznie wcisnê³a siê miêdzy fotele Hana i Calrissiana i pochyli³a

siê nad mikrofonem komunikatora.

– Tu mówi Mara Jade! – zawo³a³a. – Uwaga, wszystkie jednostki.

Proszê o raport. Ile statków straciliœmy? Czy rozkaz ewakuacji bazy

dotar³ w porê?

Odpowiedzia³ jej zimny, spokojny g³os jednej z mistrylskich stra¿-

niczek:

– Tak jest, pani komandor. Poderwaliœmy siê do lotu na pierwszy

sygna³ o pojawieniu siê intruza. Tylko dwa statki nie zd¹¿y³y opuœciæ

bazy. Trzeci zosta³ trafiony i zniszczony przez eksploduj¹ce szcz¹tki.

Mara kiwnê³a g³ow¹, ale nie zmieni³a ponurego wyrazu twarzy.

– A wiêc nadal nasze si³y s¹ zdolne do walki – stwierdzi³a raczej

ni¿ zapyta³a.

– Zdolne do walki! – parskn¹³ Han. – Przeciwko temu potworo-

wi? Co mog¹ mu zrobiæ? To Gwiazda Œmierci, a nie towarowy trans-

portowiec.

R O Z D Z I A £

!

background image

239

Popatrzy³ przez dziobowy iluminator i zobaczy³ szkielet kuli

w przestworzach nad Kessel. Dowódca superbroni zapewne napa-

wa³ oczy widokiem zniszczeñ, których by³ sprawc¹.

– Ale¿ Hanie – odezwa³ siê prosz¹co Lando. – Musimy zrobiæ

coœ, zanim zniszczy i tê planetê. Pomyœl o przyprawie, która wów-

czas przepadnie na zawsze.

Mara znów pochyli³a siê nad mikrofonem.

– Szyk bojowy gamma – rozkaza³a. – Zamierzam zaatakowaæ tê

Gwiazdê Œmierci. – Odwróci³a siê w stronê Hana i doda³a pó³g³o-

sem: – Je¿eli to jest tylko prototyp, to przypuszczam, ¿e nie bêd¹

mieli systemów obronnych, jakimi dysponowa³a prawdziwa bojowa

stacja. Nie bêd¹ mieli ani eskadr myœliwców typu TIE, ani turbola-

serów umieszczonych na zewnêtrznym pancerzu. To w³aœnie te dwie

rzeczy zada³y najciê¿sze straty rebelianckiej flocie, prawda?

– Niezupe³nie – oœwiadczy³ Lando. – Druga Gwiazda Œmierci u¿y³a

superlasera przeciwko kilku naszym najwiêkszym statkom.

Mara zacisnê³a wargi, jakby nad czymœ siê zastanawia³a.

– W takim razie bêdziemy musieli ich czymœ zaj¹æ – oznajmi³a. –

Nie s¹dzê, ¿eby ten superlaser by³ skuteczny przy celowaniu do wielu

ma³ych statków.

– Mimo wszystko nie podobaj¹ mi siê szanse... – zacz¹³ Lando.

– Nigdy nie mów mi o szansach – przerwa³ Han, a potem pochyli³ siê

nad pulpitem i zacz¹³ kierowaæ statek na wyznaczon¹ pozycjê w szyku.

– Kto, ja? – unosz¹c brwi, zapyta³ Calrissian. – Beznadziejne spra-

wy to moja specjalnoϾ.

„Tysi¹cletni Sokó³” przelecia³ nad statkami przemytników, chc¹c

znaleŸæ siê na czele. Han by³ zaskoczony widokiem du¿ych i ma-

³ych jednostek, które bardzo sprawnie zajmowa³y wyznaczone po-

zycje, jakby piloci byli dobrze wyszkolonymi ¿o³nierzami. Uœwia-

domi³ sobie, ¿e musz¹ darzyæ Marê Jade ogromnym szacunkiem

i zaufaniem. Zdziwi³o go to, gdy¿ przemytnicy byli na ogó³ nieza-

le¿nymi indywidualistami, nie lubi¹cymi s³uchaæ niczyich rozkazów.

Jeden z niewielkich statków, trochê przypominaj¹cy owada £owca

G³ów typu Z-95, jakim czêsto lata³a sama Mara, uniós³ siê i zrówna³

z „Soko³em”. Jego pilot odezwa³ siê, korzystaj¹c z kana³u o po-

wszechnie dostêpnej czêstotliwoœci:

– Tu Kithra. Zajmujê miejsce na czele prawego skrzyd³a, a Shana

poleci na czele lewego. Wasz „Sokó³” zajmie pozycjê poœrodku szy-

ku. W ten sposób bêdziemy mogli trafiæ Gwiazdê Œmierci w trzech

miejscach naraz.

background image

240

Han rozpozna³ rzeczowy g³os innej mistrylskiej stra¿niczki. Ile jesz-

cze takich wojowniczek mia³a Mara Jade pod swoimi rozkazami?

– Zgoda, Kithro – odpar³a Mara, a potem odwróci³a siê, by spoj-

rzeæ na Hana. – No có¿, Solo, jesteœ gotów stan¹æ na czele szyku?

– Nigdy w ¿yciu nie zamierza³em wykorzystywaæ „Soko³a” do

walki z Gwiazd¹ Œmierci – jêkn¹³ Han, ale nie przesta³ przygotowy-

waæ siê do ataku. – Mia³em tylko podrzuciæ Calrissiana na Kessel.

– Potraktuj to jako jeszcze jedn¹ niespodziankê – doradzi³a kobieta.

– Daj spokój, Han – odezwa³ siê Lando. – I pospiesz siê, zanim

laser Gwiazdy Œmierci wystrzeli po raz drugi.

– Jak to dobrze, ¿e nie ma tutaj Leii – mrukn¹³ Han. – Dajê g³owê,

¿e uda³oby siê jej odwieœæ mnie od tego.

Kiedy statki floty przemytników zwiera³y szyk, kieruj¹c siê w stro-

nê gigantycznego szkieletu, superlaser ponownie zap³on¹³ œwiat³em.

Szmaragdowa b³yskawica rozjaœni³a przestworza... ale smuga œwia-

t³a przesz³a przez œrodek szyku, nie wyrz¹dzaj¹c szkody ¿adnemu

statkowi.

– W³¹czyæ ochronne pola – rozkaza³ Han. – Bez wzglêdu na to,

jaki bêdzie z nich po¿ytek przeciwko t e m u .

Po obu stronach „Soko³a” zaczê³y siê formowaæ dwa kliny po-

dobne do dwóch ³upin obieranej pomarañczy. Na czele jednego le-

cia³ £owca G³ów Kithry. Szpic drugiego stanowi³ kanciasty lekki

frachtowiec pilotowany przez Shanê. By³ nieco starszy i bardziej

toporny w porównaniu ze statkiem Hana.

Flota przemytników rzuci³a siê jak sfora goñczych psów na Gwiaz-

dê Œmierci. Zaczê³a raziæ œmiercionoœnymi smugami nadbudówki,

wsporniki i belki gigantycznej sfery.

Kiedy Han zbli¿a³ siê do labiryntu wygiêtych, krzy¿uj¹cych siê

konstrukcji, wystrzeli³ trzy torpedy protonowe w samo serce tego

g¹szczu. Kilka wzmacniaj¹cych belek siê stopi³o, trafionych poci-

skami i strumieniami skupionego œwiat³a.

– Rozerwanie jej na kawa³ki zajmie nam ca³y rok albo d³u¿ej –

stwierdzi³ Han, otwieraj¹c ogieñ z dziobowych dzia³ek.

– Nigdy nie twierdzi³am, ¿e to bêdzie spacerek – odpar³a Mara.

Tol Sivron czu³, ¿e jego g³owoogony nerwowo drgaj¹. Zmru¿y³

czarne oczy, podobne do paciorków, i wpatrywa³ siê w chmurê ma-

³ych statków. Wygl¹da³y tak niegroŸnie. Z pewnoœci¹ nie by³y bar-

dzo silnie uzbrojone.

background image

241

– Nie mogê uwierzyæ, ¿e nas atakuj¹ – powiedzia³. – Co w ten

sposób chc¹ osi¹gn¹æ?

Kapitan szturmowców, siedz¹cy za pulpitem konsolety taktycz-

nej, obróci³ g³owê w bia³ym he³mie i powiedzia³:

– Je¿eli wolno mi zauwa¿yæ, panie dyrektorze, ta bojowa stacja

jest tylko prototypem. Nie zosta³a zbudowana z myœl¹ o przeciwsta-

wieniu siê wielu ma³ym statkom. Prawdê mówi¹c, na jej pok³adach

powinno siê znajdowaæ ponad siedem tysiêcy myœliwców typu TIE,

¿eby nie wspomnieæ o tysi¹cach turbolaserów i jonowych dzia³ roz-

mieszczonych na powierzchni sfery. Powinna tak¿e mieæ eskortê

w postaci kilku gwiezdnych niszczycieli. My nie dysponujemy ni-

czym poza superlaserem.

Gdyby tych statków by³o tylko kilka, nie stanowi³yby ¿adnego

zagro¿enia, ale jest ich tyle, ¿e mog¹ nêkaæ nas bardzo d³ugo. Je¿eli

bêdziemy mieli pecha, mog¹ nawet powa¿nie uszkodziæ elementy

konstrukcji stacji.

– Czy to znaczy, ¿e nie mamy ani jednego myœliwca? – odezwa³

siê Tol Sivron, nie kryj¹c przera¿enia. – Ktoœ pope³ni³ powa¿ny b³¹d

na etapie prac projektowych. Kto napisa³ ten rozdzia³ instrukcji ob-

s³ugi? Chcê natychmiast znaæ nazwisko winowajcy.

– Panie dyrektorze – odpar³ szturmowiec, a w jego g³osie, przefil-

trowanym przez g³oœnik he³mu, zabrzmia³a nuta irytacji. – W tej

chwili to nie jest wa¿ne.

– Dla mnie wszystko jest wa¿ne! – wybuchn¹³ Sivron. Odwróci³

siê w stronê Yemma, który w³aœnie pochyla³ rogat¹ g³owê nad do-

kumentacjami.

– Wygl¹da na to, ¿e za napisanie tego rozdzia³u jest odpowiedzial-

na doktor Qwi Xux, panie dyrektorze – powiedzia³ po chwili. – Po-

œwiêci³a tak du¿o czasu zagadnieniu funkcjonowania i skutecznoœci

superlasera, ¿e potraktowa³a pobie¿nie problemy natury taktycznej.

Sivron westchn¹³.

– Wynika z tego, ¿e wykryliœmy niedoci¹gniêcie w naszym sys-

temie zatwierdzania projektów – oœwiadczy³. – Takie s³abe punkty

powinny byæ wy³apywane w trakcie bie¿¹cych zebrañ i podczas

opracowywania raportów o postêpach badañ.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê Doxin. – Nie pozwólmy, ¿eby

taki drobiazg zaæmi³ radoœæ z sukcesu, jakim jest wspania³e funk-

cjonowanie samego superlasera Gwiazdy Œmierci.

– Racja, racja – powiedzia³ Sivron. – Powinniœmy natychmiast

zwo³aæ zebranie w celu wyci¹gniêcia wszystkich wniosków...

16 – W³adcy mocy

background image

242

Kapitan szturmowców nagle odsun¹³ krzes³o i wsta³ od konsolety

taktycznej.

– Panie dyrektorze, przede wszystkim m u s i m y okreœliæ, co jest

t e r a z najwa¿niejsze. Przypominam, ¿e jesteœmy atakowani.

Pobliska eksplozja sprawi³a, ¿e zatrzês³a siê metalowa konstruk-

cja os³aniaj¹ca stanowisko dowodzenia.

– Zostaliœmy w³aœnie trafieni przez trzy torpedy protonowe –

stwierdzi³ szturmowiec. – Na razie.

Sivron przygl¹da³ siê, jak cztery maszyny typu Z-95 zwane £ow-

cami G³ów przelecia³y w przestrzeni pomiêdzy wspornikami nad-

budówki. Po chwili by³o widaæ tylko ogieñ z dysz ich silników.

– No có¿, w takim razie zacznijcie znów strzelaæ do nich z su-

perlasera – odezwa³ siê Tol Sivron. – Mo¿e tym razem uda siê

wam jakiœ trafiæ.

– Rdzeñ reaktora jest na³adowany zaledwie do po³owy – zauwa-

¿y³ Doxin.

Sivron odwróci³ siê i otworzy³ usta, ukazuj¹c spiczaste zêby.

– Czy to nie wystarczy do zniszczenia choæby kilku ma³ych stat-

ków? – zapyta³.

Doxin zacz¹³ mrugaæ powiekami ma³ych œwiñskich oczu, jakby

nigdy wczeœniej nie rozwa¿a³ takiej mo¿liwoœci.

– Ale¿ tak, panie dyrektorze... Oczywiœcie, ¿e wystarczy. Jeste-

œmy gotowi do nastêpnego strza³u.

– Mo¿ecie strzelaæ, kiedy zechcecie, panie kierowniku – zezwoli³

wielkopañsko Sivron.

Nie mog¹c siê doczekaæ, Doxin schwyci³ mikrofon interkomu

i wyda³ artylerzystom rozkaz otwarcia ognia. Po kilku sekundach,

kiedy boczne lasery skupi³y swoje wi¹zki w centralnej soczewce,

w przestworzach znów rozb³ysn¹³ s³up oœlepiaj¹cego œwiat³a. Do-

tar³ do nadlatuj¹cej floty i zamieni³ w ognist¹ kulê stary, wys³u¿ony

frachtowiec lec¹cy na czele jednego skrzyd³a. Skraj promienia uszko-

dzi³ s¹siedni¹ jednostkê, ale pozosta³e rozproszy³y siê i zniknê³y

pomiêdzy elementami konstrukcji Gwiazdy Œmierci, nie przestaj¹c

raziæ stacji sztychami laserowych strza³ów.

– Czy widzia³ pan to? – odezwa³ siê Doxin z prawdziw¹ satysfak-

cj¹. – Trafiliœmy jeden!

– Hurra! – mruknê³a ze swojego miejsca Golanda, nie próbuj¹c

nawet ukryæ kwaœnej miny. W jej g³osie nie by³o s³ychaæ nawet cienia

entuzjazmu. – Zosta³o jeszcze mniej wiêcej czterdzieœci, a na nastêp-

ny strza³ z superlasera bêdziemy musieli zaczekaæ ca³y kwadrans.

background image

243

– Panie dyrektorze, mam pewn¹ propozycjê – wtr¹ci³ siê kapitan

szturmowców. – Pomyœlnie zakoñczyliœmy próby superlasera pro-

totypu stacji bojowej, ale dalsze przebywanie w tym rejonie nie ma

sensu. Szaleñstwem by³oby pozwoliæ, ¿eby tak doskona³a broñ ule-

g³a uszkodzeniu. Powinniœmy chroniæ Gwiazdê Œmierci, tak ¿eby

mo¿na by³o przekazaæ j¹ póŸniej w rêce imperialnych sztabowców.

– Co pan proponuje, panie kapitanie? – zapyta³ Tol Sivron, wpi-

jaj¹c w oparcie fotela d³ugie paznokcie, podobne do szponów.

– Powinniœmy wycofaæ siê do rejonu Otch³ani. Nie s¹dzê, ¿eby te

statki chcia³y nas tam œcigaæ. Mo¿liwe, ¿e nie mamy du¿ej zdolno-

œci manewrowej, ale przewy¿szamy je pod wzglêdem szybkoœci.

Proszê zwróciæ uwagê na fakt, ¿e nie musimy powracaæ do samego

Laboratorium Otch³ani. Wystarczy, ¿e przelecimy na drug¹ stronê

gromady czarnych dziur i tam siê ukryjemy. – Kapitan przerwa³, ale

po chwili ci¹gn¹³, starannie akcentuj¹c wyrazy. – A kiedy tam do-

trzemy, bêdzie pan mia³ mnóstwo czasu, ¿eby zwo³aæ d³ugie zebra-

nie i zadecydowaæ, co dalej. Mo¿e pan nawet powo³aæ komisjê i prze-

dyskutowaæ ca³¹ sytuacjê.

Twarz Tola Sivrona rozjaœni³a siê w uœmiechu.

– Doskona³y pomys³, kapitanie. Proszê siê tym natychmiast za-

j¹æ. Wynieœmy siê st¹d, jak najszybciej.

Kapitan szturmowców wystuka³ wspó³rzêdne nowego kursu na

klawiaturze nawigacyjnego komputera. Ogromna, sferyczna kon-

strukcja zawirowa³a wokó³ osi, a póŸniej zaczê³a przyspieszaæ i od-

dalaæ siê od Kessel. Lecia³a coraz szybciej, pozostawiaj¹c za sob¹

gromady ma³ych statków.

Kiedy znikn¹³ wszelki œlad po trzecim strzale z superlasera Gwiaz-

dy Œmierci, Han Solo przetar³ oczy, oœlepione intensywn¹ szmarag-

dow¹ smug¹.

– Niewiele brakowa³o – stwierdzi³. – Skraj promienia zahaczy³

o dziobowe pola os³on.

Stary frachtowiec Shany zosta³ zniszczony, a kilka innych stat-

ków zawróci³o i rzuci³o siê do ucieczki.

– Musimy przegrupowaæ nasze si³y – odezwa³ siê g³os Kithry

w odbiorniku komunikatora.

– Popatrz! – zawo³a³ nagle Lando, widz¹c, ¿e ¿ebrowana kon-

strukcja Gwiazdy Œmierci zaczyna obracaæ siê wokó³ osi i oddalaæ

od Kessel. – Zmusiliœmy ich do ucieczki!

background image

244

– Na razie – oœwiadczy³a Mara. – Mo¿liwe, ¿e chc¹ tylko na³ado-

waæ rdzeñ reaktora i przygotowaæ siê do nastêpnego strza³u.

– Kessel nie bêdzie bezpieczna, dopóki ta rzecz jest w pobli¿u –

zgodzi³ siê z ni¹ Calrissian. – Hanie, musimy za ni¹ lecieæ. Spróbu-

jemy przedostaæ siê „Soko³em” w pobli¿e rdzenia reaktora.

– Oszala³eœ, Lando? – wykrzykn¹³ Han. – Pamiêtaj, ¿e to nadal

jest m ó j statek!

– Nie przeczê – odpar³ Calrissian, unosz¹c w obronnym geœcie obie

rêce – ale ju¿ kiedyœ lecia³em nim do Gwiazdy Œmierci. Pamiêtasz?

– Nie podoba mi siê to wszystko – mrukn¹³ Han i rzuci³ ukradko-

we spojrzenie na Marê Jade. – Wydaje mi siê jednak, ¿e masz racjê.

Nie mo¿emy tak po prostu pozwoliæ im uciec. Je¿eli ten prototyp

wpadnie w rêce przedstawicieli imperialnej gwiezdnej floty, mo¿e

narobiæ mnóstwo szkód, a ja nie chcê byæ za nie odpowiedzialny.

Goñmy ich.

Rozkaza³ komputerowi, ¿eby zwiêkszy³ si³ê ci¹gu. Mara chwyci³a

za mikrofon i wyda³a rozkazy pozosta³ym jednostkom swojej floty.

– Uwaga, wszystkie statki: Wycofaæ siê. My lecimy za nimi. Sami.

„Sokó³” zacz¹³ siê zag³êbiaæ w koszmarny labirynt gigantycznych

dŸwigarów, ruroci¹gów z ch³odziwem, systemów wentylacyjnych,

przewodów doprowadzaj¹cych energiê oraz kana³ów tworz¹cych

szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci. Chodniki, przerzucone pomiê-

dzy elementami konstrukcji, przypomina³y nitki pajêczych sieci.

Frachtowiec przyspieszy³, przez ca³y czas kieruj¹c siê w g³¹b kon-

strukcji, gdzie ³ukowato wygiête ¿ebra by³y coraz grubsze i rozmiesz-

czone coraz bli¿ej siebie. Han musia³ co chwilê zbaczaæ z kursu to

w prawo, to w lewo, i przemykaæ siê miêdzy wspornikami.

Nagle w samym œrodku przestronnego korytarza pojawi³ siê gi-

gantyczny dŸwig, który uleg³ uszkodzeniu w czasie ataku floty prze-

mytników. Jego los zosta³ przes¹dzony wskutek nieoczekiwanego

szarpniêcia konstrukcji prototypu. DŸwig wy³ama³ siê z zamocowa-

nia i zacz¹³ powoli siê przechylaæ, bezg³oœnie przecinaj¹c pró¿niê

przed dziobem „Soko³a”.

– Uwa¿aj! – krzykn¹³ Lando.

Han przycisn¹³ guzik na dŸwigni spustowej laserowych dzia³ek

i wys³a³ skupion¹ wi¹zkê, która zamieni³a uszkodzony dŸwig

w chmurê roz¿arzonych szcz¹tków i dymi¹cych ruin. Lando odchy-

li³ siê na fotelu drugiego pilota i wyda³ g³oœne westchnienie ulgi.

Kiedy Han zrobi³ unik, chc¹c omin¹æ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmu-

rê, pasa¿erowie na pok³adzie „Soko³a” nieomal spadli z foteli. Mimo

background image

245

to du¿e fragmenty dŸwigu zosta³y przechwycone przez pola os³on.

Spod pulpitów kontrolnych wystrzeli³y snopy iskier, a z przedzia³u

silników pod pok³adem zaczê³y wydobywaæ siê stru¿ki dymu.

– Mamy jakieœ uszkodzenie! – zawo³a³ Lando.

Han walczy³ z dŸwigniami, staraj¹c siê odzyskaæ panowanie nad

sterami.

– Wytrzyma – odpar³ stanowczo, ale zabrzmia³o to, jak gdyby siê

modli³.

Nagle wyloty dysz potê¿nych silników napêdu podœwietlnego

Gwiazdy Œmierci zap³onê³y, a ca³a konstrukcja zadr¿a³a i zaczê³a

uciekaæ. Han stara³ siê nie pozostaæ w tyle, przez ca³y czas kieruj¹c

siê ku rdzeniowi reaktora. „Tysi¹cletni Sokó³” przechyli³ siê na bur-

tê, ale prawie nie reagowa³ na manewry sterami.

Przemknêli obok mamucio grubych dŸwigarów otaczaj¹cych

p³aszcz rdzenia i znaleŸli siê we wnêtrzu gigantycznej os³ony. By³o

to pomieszczenie kszta³tu sfery, zawieraj¹ce dwa roziskrzone sto¿ki

rdzenia reaktora. Zielone i b³êkitne iskry, przeskakuj¹ce miêdzy sto¿-

kami, œwiadczy³y o tym, ¿e reaktor dostarcza energiê, ³aduje super-

laserowe dzia³o.

– I kto mówi, ¿e koszmary siê nie powtarzaj¹ – odezwa³ siê Lan-

do. – Nigdy nie chcia³bym ogl¹daæ tego widoku po raz drugi.

– Uwa¿am, ¿e mo¿emy mówiæ o wielkim szczêœciu – stwierdzi³

Han, spogl¹daj¹c na ekran monitora, na którym w³aœnie ukazywa³y

siê informacje o uszkodzeniach. – Ale „Sokó³” musi zostaæ jak naj-

szybciej naprawiony – doda³ przez zaciœniête zêby. – To paskudna

chwila na awariê silników.

Gwiazda Œmierci zaczê³a wirowaæ szybciej, a potem, kiedy w³¹czy-

³y siê silniki napêdowe umieszczone na równiku, zmieni³a kurs i jesz-

cze bardziej przyspieszy³a. Han z trudem unikn¹³ zderzenia z wygiê-

tym wspornikiem, który zatoczy³ ³uk i omal nie wyr¿n¹³ w kad³ub stat-

ku. Z wysi³kiem wykona³ manewr, chc¹c omin¹æ przeszkodê, a potem

skierowa³ dziób ku najbli¿szej nadbudówce mocuj¹cej rdzeñ reaktora.

– Musimy zaj¹æ siê tymi silnikami – oœwiadczy³ – ale nie mogê

zrobiæ niczego, dopóki Gwiazda Œmierci tak trzêsie siê i wiruje.

Musimy unieruchomiæ statek i przygotowaæ siê do podró¿y.

– Unieruchomiæ? – zapyta³a zdumiona Mara Jade.

– Nie traktuj wszystkiego, co mówiê, tak dos³ownie. Robi³em to

ju¿ raz, kiedy chcia³em zmyliæ poœcig imperialnych przeœladowców –

odpar³ Han, b³yskaj¹c zêbami w krzywym uœmiechu. – Mam na po-

k³adzie jedno sprytne urz¹dzenie. Sam je zainstalowa³em.

background image

246

Skierowa³ statek w ten sposób, ¿eby lecieæ równolegle do grube-

go dŸwigara.

– To mój pazur l¹downiczy. U¿y³em go kiedyœ, by przyczepiæ siê

do kad³uba gwiezdnego niszczyciela, a potem, kiedy imperialna flo-

ta dokonywa³a skoku w nadprzestrzeñ, odczepi³em siê i pozosta³em

w przestworzach razem ze stert¹ wyrzuconych œmieci.

„Sokó³” przyklei³ siê do dŸwigara z metalicznym dŸwiêkiem.

Bezpoœrednio pod kad³ubem znajdowa³ siê gigantyczny cylinder

rdzenia reaktora. Jarzy³ siê oœlepiaj¹cym, œmiercionoœnym blaskiem.

– Na razie jesteœmy tu bezpieczni – oznajmi³ Han. – Ale je¿eli

zamierzaj¹ powróciæ do Otch³ani, musimy byæ przygotowani na nie-

jedn¹ niespodziankê.

background image

247

Luke, lec¹c z Kypem Durronem w niewielkiej kabinie pilota Po-

gromcy S³oñc, czu³, jak m³odzieniec zespala swoje myœli z jego

myœlami. Obaj kierowali siê w stronê gromady czarnych dziur.

Kyp stopniowo przezwyciê¿a³ troskê i strach, jakie ¿ywi³ wobec

w³asnych umiejêtnoœci Jedi i mo¿liwoœci ich niew³aœciwego u¿ycia.

Po objawieniu, jakiego dost¹pi³ wewn¹trz œwi¹tyni Exara Kuna,

wyszed³ silniejszy, zdolny stawiæ czo³o zagro¿eniu. Luke wiedzia³,

¿e kiedy m³odzieniec zda pomyœlnie ostatni egzamin, wówczas spe³ni

wszystkie wymagania i zostanie zahartowany przez si³y tak potê¿-

ne, jak te, które ukszta³towa³y charakter mistrza Jedi.

Uœmiechn¹³ siê, kiedy sobie przypomnia³, jak Leia podczas po-

siedzenia rady wstawia³a siê za Kypem, jak walczy³a o szansê, jak¹

stwarza³a propozycja jej brata. Przedstawi³a jego proœbê ju¿ pod-

czas pierwszej sesji, w której bra³a udzia³ jako przywódczyni Nowej

Republiki. W trakcie dyskusji, jaka póŸniej siê wywi¹za³a, argumen-

towa³a, schlebia³a, a nawet zawstydza³a przeciwników, namawiaj¹c

ich, aby dali Luke’owi szansê.

Po zakoñczeniu wielogodzinnego zebrania opuœci³a salê obrad

i stwierdzi³a, ¿e minê³o po³udnie. Kyp i Luke, czekaj¹cy na ni¹ w jed-

nej z kawiarenek na pó³piêtrze ogromnego Pa³acu Imperialnego, s¹-

czyli napoje i próbowali smako³yków z setek planet, które przysiê-

ga³y wiernoœæ Nowej Republice. Leia roztr¹ci³a obu osobistych stra¿-

ników i skierowa³a siê do ich stolika. Nie zwraca³a uwagi na innych

urzêdników i dyplomatów, którzy wstawali na jej widok, chc¹c po-

witaæ now¹ przywódczyniê. Leia zignorowa³a ich spojrzenia.

R O Z D Z I A £

!!

background image

248

Na jej twarzy malowa³o siê wyczerpanie, ale Leia nie potrafi³a

ukryæ triumfuj¹cego uœmiechu i radosnych b³ysków w ogromnych

oczach.

– Pogromca S³oñc jest do waszej dyspozycji – oznajmi³a. – I le-

piej zabierzcie go od razu, zanim któryœ z cz³onków rady dojdzie do

wniosku, ¿e moje zwyciêstwo przysz³o zbyt ³atwo, i zechce powró-

ciæ do dyskusji.

PóŸniej Leia spojrza³a z powag¹ na Kypa.

– Pamiêtaj, ¿e ryzykujê ca³¹ karierê jako przywódczyni Nowej

Republiki, Kypie.

– Nie zawiodê ciê – odpar³ wówczas m³odzieniec, dumnie uno-

sz¹c g³owê. Luke nie musia³ korzystaæ z umiejêtnoœci Jedi, ¿eby

stwierdziæ, i¿ Kyp jest zdecydowany dotrzymaæ s³owa.

Teraz, lec¹c w kabinie Pogromcy, obaj Jedi po¿ywiali siê synte-

tyzowanymi racjami i milczeli, przekazuj¹c sobie swoje myœli. Kie-

dy skoñczyli, Kyp pogr¹¿y³ siê w g³êbokim, podobnym do hiberna-

cyjnego snu, o¿ywczym transie, którego Luke nauczy³ wszystkich

rycerzy. Po godzinie m³ody Jedi obudzi³ siê i stwierdzi³, ¿e czuje siê

jak nowo narodzony.

Podczas lotu Kyp dzieli³ siê z Lukiem wspomnieniami z czasów

dzieciñstwa, spêdzonego na ojczystej planecie, Deyer. Opowiada³

o bracie, ale czêsto przerywa³, nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy. Luke

s³ucha³, milczeniem okazuj¹c wspó³czucie, a Kyp wyrzuca³ z siebie

ca³y ¿al po stracie Zetha. Czasami p³aka³, ale by³y to ³zy oczyszcza-

j¹ce jego duszê. Kiedy skoñczy³ opowiadaæ, poczu³, ¿e mo¿e znów

cieszyæ siê wolnoœci¹, któr¹ zwróci³ mu duch brata wówczas, w pó³-

mroku obsydianowej œwi¹tyni.

– Yoda tak¿e podda³ mnie egzaminowi – oœwiadczy³ Luke. – Sta-

³o siê to na skraju bagien na Dagobah. Musia³em wejœæ do jaskini,

w której stan¹³em oko w oko z Darthem Vaderem. Zaatakowa³em

go i pokona³em, tylko po to, by przekonaæ siê, i¿ walczy³em z sa-

mym sob¹. Nie zda³em tamtego egzaminu, ale tobie powiod³o siê

o wiele lepiej.

Luke utkwi³ ciemne oczy w twarzy m³odzieñca.

– Nie twierdzê, Kypie, ¿e to bêdzie ³atwe, ale nagrod¹ za twoje

wysi³ki bêdzie zwyciêstwo, a ono przyniesie korzyœæ ca³ej galaktyce.

Kyp opuœci³ g³owê, jakby zawstydzony, i zacz¹³ siê przygl¹daæ

urz¹dzeniom na pulpicie sterowniczym.

– Jesteœmy gotowi do wyskoczenia z nadprzestrzeni – oznajmi³. –

Zapi¹³eœ pasy?

background image

249

Luke kiwn¹³ g³ow¹ i pozwoli³ sobie na lekki uœmiech. Smugi

gwiazd, widoczne w nadprzestrzeni, by³y zakrzywione i odkszta³cone

z powodu bliskoœci czarnych dziur Otch³ani.

Kyp wpatrywa³ siê w tarczê chronometru i skupia³, obserwuj¹c

zmieniaj¹ce siê cyfry.

– Trzy, dwa, jeden...

Poci¹gn¹³ za dŸwigniê i nagle, kiedy znaleŸli siê znów w normal-

nej przestrzeni, smugi gwiazd w iluminatorach zamieni³y siê w po-

jedyncze ogniki.

Luke dostrzeg³ w oddali wielobarwn¹ chmurê gazów Otch³ani,

ale w tej samej chwili poczu³ dojmuj¹cy ból, jakby wydarzy³o siê

coœ z³ego.

– Co siê sta³o z Kessel? – zapyta³ Kyp.

Luke odnalaz³ w przestworzach znacznie bli¿szy, nieregularny

owal planety, czêœciowo przys³oniêtej przez chmurê rozprzestrze-

niaj¹cych siê szcz¹tków.

– To ksiê¿yc z wojskow¹ baz¹ – stwierdzi³ Kyp. – Znikn¹³.

– Zostaliœmy zauwa¿eni – odezwa³ siê mistrz Jedi. – Jakieœ statki

lec¹ w nasz¹ stronê.

Wyczu³ przera¿enie i gniew pilotów atakuj¹cych jednostek, które

przyspieszy³y i zmieni³y szyk, chc¹c otoczyæ Pogromcê.

W odbiorniku komunikatora odezwa³ siê stanowczy kobiecy g³os.

– Tu Kithra ze stra¿y Mistryl, przedstawicielka Sojuszu Przemyt-

ników. Podajcie dane identyfikacyjne waszego statku i cel przyby-

cia do systemu Kessel.

– Tu Luke Skywalker – odpar³ mistrz Jedi, powœci¹gaj¹c lekki

uœmiech. – Przylecieliœmy tu z polecenia rz¹du Nowej Republiki.

Otrzymaliœmy zadanie zniszczenia Pogromcy S³oñc i mieliœmy na-

dziejê skorzystaæ z któregoœ z waszych statków, by powróciæ na

Coruscant. Mara Jade wyrazi³a na to zgodê. Przekaza³a nam j¹ wczo-

raj, korzystaj¹c z kana³u ³¹cznoœci podœwietlnej.

– Komandor Jade przebywa w tej chwili gdzie indziej – oznajmi-

³a Kithra. – Nie powiadomi³a mnie o tym, ¿e przylecicie. A zreszt¹,

jak sami widzicie, niedawno zostaliœmy zaatakowani.

– Opowiedz mi o wszystkim, co siê wydarzy³o – rzek³ Luke. –

Gdzie jest Mara? Czy nic siê jej nie sta³o? Co robi teraz Han Solo?

Kyp przymkn¹³ oczy i zacz¹³ wysy³aæ myœlowe wici, szukaæ...

Nagle szarpn¹³ g³owê w lewo, w stronê wiruj¹cych gazów Otch³ani.

– Han jest tam... o, tam – pokaza³.

W kabinie pilota Pogromcy S³oñc odezwa³ siê ponownie g³os Kithry.

background image

250

– Zaatakowa³ nas prototyp Gwiazdy Œmierci – odezwa³a siê Mi-

strylka, a w tym czasie statki Sojuszu Przemytników zmienia³y szyk

ze szturmowego na obronny. – Podejrzewamy, ¿e ucieka³a przed

flot¹ okupacyjn¹ Nowej Republiki, która niedawno wniknê³a w re-

jon Otch³ani.

– S¹ z nimi Wedge i Chewie – oznajmi³ Luke, zwracaj¹c siê do Kypa.

– Co siê sta³o z Hanem? – zapyta³ m³odzieniec, chwyciwszy mi-

krofon komunikatora. W jego g³osie mo¿na by³o us³yszeæ niepokój.

– Nasze statki zaatakowa³y prototyp i wyrz¹dzi³y trochê szkód

w szkielecie Gwiazdy Œmierci, ale niewiele. PóŸniej Han Solo wle-

cia³ „Tysi¹cletnim Soko³em” do œrodka konstrukcji, a komandor Jade

rozkaza³a, ¿ebyœmy siê wycofali. Kiedy stacja bojowa skierowa³a

siê w stronê Otch³ani, „Sokó³” siê nie pojawi³. Zamierzali dokonaæ

sabota¿u rdzenia reaktora, ale od chwili gdy zniknêli, nie otrzymali-

œmy od nich ¿adnej wiadomoœci.

– Kiedy to siê wydarzy³o?

– Przed kilkoma godzinami – odpar³a Kithra. – W³aœnie zastana-

wialiœmy siê nad tym, co robiæ.

Luke popatrzy³ na Kypa i wyczyta³ w jego oczach absolutne zro-

zumienie.

– My wiemy, co robiæ – odezwa³ siê Skywalker.

M³odzieniec kiwn¹³ g³ow¹.

– Musimy lecieæ na pomoc Hanowi.

– Tak – stwierdzi³ Luke, prze³ykaj¹c œlinê. – Do Otch³ani.

Znalezienie najbezpieczniejszej drogi przez grawitacyjny labirynt

okaza³o siê doœæ ³atwe dla obu Jedi. Mistrz i m³ody rycerz wspó³pra-

cowali ze sob¹, wspomagali swoje umiejêtnoœci. Pilotowali Pogromcê

S³oñc wspólnie jak dwa sprzê¿one astronawigacyjne komputery.

Œmiercionoœna broñ, poddana dzia³aniu gigantycznych naprê¿eñ,

dr¿a³a i trzeszcza³a. Luke odnosi³ wra¿enie, ¿e jakaœ potworna si³a

rozci¹ga jego myœli, jakby chcia³a wessaæ je w bezdenn¹ czeluœæ.

Kyp siedzia³ z zamkniêtymi oczami i mocno zaciska³ usta, a jego

twarz wykrzywia³ dziwny grymas.

– Prawie jesteœmy na miejscu – odezwa³ siê w pewnej chwili przez

zêby.

Kiedy pokonali ca³¹ wiecznoœæ rozgrzanych wielobarwnych

gazów, znaleŸli siê nagle w cichej przystani w samym œrodku

Otch³ani.

background image

251

Mrugaj¹c oczami, by odzyskaæ ostroœæ wzroku, Luke zacz¹³ szu-

kaæ prototypu Gwiazdy Œmierci. Spodziewa³ siê, ¿e bêdzie toczy³a

walkê z oddzia³em szturmowym Wedge’a. Zamiast tego zobaczy³

pole ca³kiem innej gwiezdnej bitwy. Ujrza³ statki Nowej Republiki

strzelaj¹ce ze wszystkich dzia³ na pok³adach. Zobaczy³ tak¿e startu-

j¹ce myœliwce i inne maszyny, tocz¹ce za¿arte pojedynki w prze-

stworzach... ale nie wokó³ Gwiazdy Œmierci, a w pobli¿u sylwetki

gwiezdnego niszczyciela, siej¹cego œmieræ i podobnego do grotu

strza³y. Jego pokiereszowany i osmalony kad³ub nosi³ œlady wielu

trafieñ blasterowych b³yskawic.

– To admira³ Daala! – wykrzykn¹³ Kyp. W jego chrapliwym g³o-

sie da³o siê s³yszeæ nutê nienawiœci.

background image

252

Szkielet prototypu ukry³ siê po przeciwnej stronie gromady czar-

nych dziur i wy³¹czy³ napêd. Tol Sivron, Golanda, Doxin, Yemm

i kapitan szturmowców zebrali siê, by wyci¹gn¹æ wszystkie wnio-

ski, jakie wynika³y ze zmienionej sytuacji.

Trochê czasu zabra³o im znalezienie pustego magazynu, który

móg³by zostaæ przekszta³cony w salê obrad. Poza tym uczestnicy

musieli siê obejœæ bez ciep³ych napojów i porannych pasztecików.

Tol Sivron oœwiadczy³ jednak, ¿e sytuacja odbiega od normalnej

i ¿e w dobrze pojêtym interesie Imperium powinni wyrzec siê tych

przyjemnoœci.

– Dziêkujê panu, kapitanie, za wskazanie nam tej luki w naszych

procedurach – zacz¹³, b³yskaj¹c ostro zakoñczonymi zêbami.

Szturmowiec pokaza³ im dodatek do instrukcji postêpowania

w sytuacjach alarmowych, a w nim jeden z podrozdzia³ów, zaty-

tu³owany: „Przestrzeganie tajemnicy informacji”. By³ w nim ustêp

nakazuj¹cy zachowanie w absolutnej tajemnicy wynalazków opra-

cowywanych w Laboratorium Otch³ani. Jedno ze zdañ g³osi³o: „Na-

le¿y za wszelk¹ cenê uniemo¿liwiæ Rebeliantom dostêp do infor-

macji o badaniach i wynikach doœwiadczeñ”. Ten ustêp, argumen-

towa³ oficer, mo¿e byæ rozumiany jako nakaz zniszczenia ca³ej

placówki, zw³aszcza teraz, kiedy zosta³a opanowana przez rebe-

lianckie oddzia³y.

– Za wszelk¹ cenê – podkreœli³ kapitan. – To z pewnoœci¹ ozna-

cza, ¿e powinniœmy raczej poœwiêciæ laboratorium ni¿ pozwoliæ, aby

Rebelianci dowiedzieli siê, nad czym pracowaliœmy.

R O Z D Z I A £

!"

background image

253

– No có¿ – odezwa³ siê Doxin. – Przynajmniej bêdziemy mieli

jeszcze jedn¹ okazjê strzelenia z superlasera w interesie Imperium.

Uniós³ brwi, cienkie jak druciki, a na jego ³ysej czaszce znów

pojawi³y siê zmarszczki jak na wierzcho³ku piaszczystej wydmy.

Devaronianin Yemm nie przestawa³ przegl¹daæ jednego rozdzia-

³u po drugim w procedurach zapisanych w podrêcznym notatniku.

Szczególn¹ uwagê zwraca³ na u¿yt¹ terminologiê.

– Nie widzê niczego, co przeczy³oby wnioskowi kapitana, panie

dyrektorze – powiedzia³ po chwili.

– W porz¹dku, w takim razie uznajê rezolucjê za uchwalon¹ –

oœwiadczy³ Sivron. – Skierujemy prototyp z powrotem do Otch³ani,

korzystaj¹c z tego samego szlaku, którym j¹ opuœciliœmy. Kapita-

nie, proszê zaj¹æ siê szczegó³ami.

– Tak jest, panie dyrektorze – odpar³ szturmowiec.

– A wiêc wszystko uzgodnione – ci¹gn¹³ Tol Sivron, stukaj¹c spi-

czastymi paznokciami o blat sto³u. – Je¿eli nie ma innych spraw,

uznajê posiedzenie za zakoñczone.

Wszyscy wstali, by wyjœæ z magazynu. Odsuwaj¹c krzes³a, odru-

chowo wyg³adzali fa³dy mundurów.

Tol Sivron zerkn¹³ na tarczê niewielkiego chronometru i przeko-

na³ siê, ¿e up³ynê³y zaledwie dwie godziny. To by³o jedno z najkrót-

szych posiedzeñ, jakiemu kiedykolwiek przewodniczy³.

background image

254

Przyprawiaj¹ce o zawrót g³owy skupienie, z jakim Threepio zaj-

mowa³ siê sprawami technicznymi i pozycjami walcz¹cych myœliw-

ców otaczaj¹cych piêæ szturmowych wahad³owców klasy Gamma,

dowodzi³o, ¿e poœwiêca³ siê temu zajêciu bez reszty. Zupe³nie zapo-

mnia³ o obawach i przera¿eniu, jakie wczeœniej go ogarnia³o.

„Gorgona” wisia³a z³owieszczo nad ich g³owami, to ra¿¹c stru-

mieniami laserowych sztychów asteroidy Laboratorium Otch³ani, to

znów kieruj¹c ogieñ ku statkom Nowej Republiki.

Chewbacca warkn¹³ i mru¿¹c oczy, okolone gêst¹ sierœci¹, zacz¹³

szukaæ prawid³owoœci w seriach strza³ów imperialnych artylerzystów.

Mrukn¹³ i zawy³ coœ do Threepia, daj¹c znaæ, do czego doszed³, a po-

tem, nie czekaj¹c na odpowiedŸ androida, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem

w¹skopasmowej ³¹cznoœci miêdzy wahad³owcami.

Zacz¹³ coœ szybko mówiæ, pos³uguj¹c siê jêzykiem Wookiech,

co, zdaniem Threepia, by³o bardzo m¹drym posuniêciem z taktycz-

nego wzglêdu. Chocia¿ on sam by³ protokolarnym androidem i ro-

zumia³ ponad szeœæ milionów jêzyków i innych form porozumiewa-

nia siê miêdzy istotami, bardzo w¹tpi³, czy ktokolwiek na pok³adach

„Gorgony” rozumie, o czym mówi Chewbacca.

Dopiero kiedy od innych Wookiech, pilotów pozosta³ych szturmo-

wych wahad³owców, zaczê³y nap³ywaæ potwierdzenia odbioru, Three-

pio przesta³ siê koncentrowaæ i odwróci³ w stronê Chewbaccy.

– Po prostu nie wiem, w jaki sposób moglibyœmy skierowaæ wszyst-

kie sterburtowe baterie turbolaserowych dzia³ w kierunku tego gwiezd-

nego niszczyciela. To samobójstwo. Dlaczego nie mielibyœmy zacze-

R O Z D Z I A £

!#

background image

255

kaæ, a¿ z pok³adów naszych statków wystartuje wiêcej myœliwców?

Uwa¿am, ¿e to by³oby o wiele bezpieczniejsze posuniêcie.

Chewbacca groŸnie zarycza³, a Threepio doszed³ do przekona-

nia, ¿e dalsze upieranie siê przy swoim zdaniu nie by³oby rozs¹dne.

Obok nich przelecia³a trójka imperialnych myœliwców typu TIE,

strzelaj¹c smugami œwiat³a z laserowych dzia³ek. Jeden ze szturmo-

wych wahad³owców zosta³ trafiony i kiedy Threepio zrekonstruowa³

sytuacjê w u³amek sekundy póŸniej, przekona³ siê, ¿e statek otrzy-

ma³ osiem bezpoœrednich trafieñ w ci¹gu dwóch sekund. Jego pola

os³on os³ab³y, a nastêpnie zanik³y. P³yty poszycia kad³uba zaczê³y

pêkaæ i wahad³owiec eksplodowa³ w chwili, gdy trójka myœliwców

typu TIE polecia³a dalej, by stawiæ czo³o maszynom typu X i Y

wy³aniaj¹cym siê z czeluœci hangarów statków Nowej Republiki.

Chewbacca ¿a³oœnie rykn¹³, spogl¹daj¹c na œmieræ kilku ziom-

ków, których niedawno uratowa³. W g³oœniku komunikatora ode-

zwa³ siê chóralny ryk wspó³czucia pozosta³ych Wookiech.

Eksplozja wahad³owca sprawi³a, ¿e Threepio na krótk¹ chwilê straci³

orientacjê, poniewa¿ by³ sprzêgniêty ze zniszczonym statkiem. Mia³

wra¿enie, jakby jakaœ czêœæ jego mechanicznego cia³a obumar³a.

– O rety! – westchn¹³, a potem spróbowa³ siê skupiæ, przenosz¹c

uwagê na pozosta³e wahad³owce. – Chewie, masz zupe³n¹ racjê. Po

prostu nie mo¿emy im pozwoliæ na takie rzeczy.

Chewbacca warkn¹³ na znak, ¿e zgadza siê z jego zdaniem, po

czym, w dowód przyjaŸni, klepn¹³ Threepia po plecach. Uderzenie

by³o jednak tak silne, ¿e z³ocisty android omal nie przelecia³ nad

pulpitem konsolety.

Nagle przestworza za ruf¹ ich wahad³owca przeciê³a pojedyncza

nitka œwiat³a, a Threepio na krótk¹ chwilê zapamiêta³ ten widok

w swoich fotoreceptorach. Ognista smuga zosta³a wystrzelona z nie-

wielkiego statku wygl¹daj¹cego jak okruch kryszta³u, pilotowanego

przez dwóch ludzi. Threepio rozpozna³ go natychmiast.

– Ojej, czy to przypadkiem nie jest Pogromca S³oñc? – zapyta³.

Chewbacca, zajêty czymœ innym, rykn¹³, jakby rzuca³ wyzwanie,

a tymczasem cztery pozosta³e szturmowe wahad³owce unios³y siê

na wysokoœæ sterburty „Gorgony”. Po chwili zaczê³y lecieæ nad ka-

d³ubem, którego skomplikowany kszta³t roi³ siê od wystaj¹cych nad-

budówek, wsporników i ruroci¹gów, a tak¿e klap, luków i urz¹dzeñ

do uzdatniania odpadków. Turbolaserowe dzia³a niszczyciela Daali

mierzy³y na przemian to w Laboratorium Otch³ani, to w roje my-

œliwców Nowej Republiki.

background image

256

Siedem maszyn typu TIE oderwa³o siê od g³ównych si³ imperialnych

i zawróci³o, chc¹c stawiæ czo³o czterem wahad³owcom Chewbaccy.

Wookie zasypali je jednak lawinami b³yskawic z ciê¿kich dzia³ blaste-

rowych. Stary Nawruun, podobny do gnoma, i kilku innych Wookiech

siedz¹cych na stanowiskach artylerzystów strzelali bez litoœci.

Sieæ blasterowych b³yskawic z dzia³ szturmowych wahad³owców

by³a tak gêsta, ¿e cztery atakuj¹ce myœliwce typu TIE zamieni³y siê

w ogniste kule. Dwa nastêpne, pragn¹c unikn¹æ trafieñ, zboczy³y

z kursu tak raptownie, ¿e roztrzaska³y siê o kad³ub „Gorgony”. Je-

dyny z atakuj¹cej eskadry, który ocala³, wystrzeli³ œwiec¹ w górê

i odlecia³, zapewne, aby wezwaæ pomoc.

Chewbacca warkn¹³, nie kryj¹c satysfakcji.

Tymczasem szturmowe wahad³owce przelatywa³y w tê i tamt¹

stronê nad kad³ubem gwiezdnego niszczyciela. Nie przestawa³y ra-

ziæ baterii turbolaserowych dzia³ statku Daali, wykorzystuj¹c ca³y

zapas pocisków udarowych. Po kilku chwilach takiej kanonady, pod-

czas której pêka³y p³yty kad³uba, a gniazda laserowych dzia³ stawa-

³y w p³omieniach, ca³a jedna burta „Gorgony” zosta³a wyelimino-

wana z dalszej walki.

– Och, dobra robota, Chewie! – zawo³a³ radoœnie Threepio. – Na-

prawdê ci siê uda³o!

Chewbacca prychn¹³, ale by³o widaæ, ¿e jest zadowolony. G³o-

œne, triumfuj¹ce ryki dolecia³y z wnêtrza szturmowego wahad³owca

i z wie¿yczki artylerzystów. Kiedy jednak zza kad³uba „Gorgony”

wy³oni³y siê eskadry myœliwców typu TIE i skrêci³y, by skierowaæ

siê ku wahad³owcom, Threepio doszed³ do wniosku, ¿e najwy¿szy

czas skoñczyæ z tymi wiwatami.

– Przepraszam bardzo – powiedzia³, zwracaj¹c siê do Chewbac-

cy. – Czy nie by³oby lepiej, gdybyœmy zarz¹dzili teraz odwrót?

Kyp Durron jak as pilota¿u skierowa³ Pogromcê S³oñc ku cen-

tralnej planetoidzie. Ostro¿nie manewruj¹c podobnym do ciernia stat-

kiem, przelecia³ nim przez otwór opancerzonych wrót i zwróci³

w stronê l¹dowiska.

Luke pozwoli³, ¿eby m³odzieniec pilotowa³ statek, a sam zaj¹³ siê

nawi¹zaniem ³¹cznoœci najpierw z eskortow¹ fregat¹, a potem z cen-

trum dowodzenia Laboratorium Otch³ani.

– Wedge, jesteœ tam? – zapyta³. – Nic ci siê nie sta³o? Tu mówi

Luke. Powiedz mi, co siê tutaj dzieje.

background image

257

Przez harmider syren alarmowych, wykrzykiwanych rozkazów,

sk³adanych raportów i meldunków, a tak¿e st³umiony pomruk eks-

plozji laserowych b³yskawic gwiezdnego niszczyciela przedar³ siê

znajomy g³os.

– Luke, ty ¿yjesz! Co w³aœciwie tu robisz?

Skywalker uœwiadomi³ sobie, ¿e Wedge zosta³ wys³any do Labora-

torium Otch³ani jeszcze przed zwyciêstwem nad duchem Exara Kuna.

– Sprowadziliœmy tu Pogromcê S³oñc, by go zniszczyæ – odpar³.

– Wygl¹da jednak na to, ¿e masz problemy.

– Potrzebowa³bym kilku godzin, ¿eby opowiedzieæ ci o wszyst-

kim, co zdarzy³o siê od chwili, gdy wyda³em rozkaz l¹dowania –

stwierdzi³ Wedge. W jego g³osie wyczuwa³o siê zmêczenie. – Czy

jesteœ bezpieczny?

– Jesteœmy cali i zdrowi, Wedge. L¹dujemy w jednym z hanga-

rów remontowych.

– To dobrze. Przyda mi siê twoja pomoc.

Kyp wyl¹dowa³ i zabezpieczy³ Pogromcê S³oñc, po czym otwo-

rzy³ w³az i obaj mê¿czyŸni zeszli po metalowej drabince. Puœcili siê

truchtem korytarzami wykutymi w litej skale. W tunelach rozbrzmie-

wa³ g³uchy huk eksplozji turbolaserowych strza³ów.

Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, przystanêli, by zoriento-

waæ siê w gor¹czkowych przygotowaniach do obrony.

Wedge na ich widok podbieg³, aby uœciskaæ przyjaciela. Obaj objêli

siê i zaczêli klepaæ po plecach.

– Cieszê siê, ¿e jesteœ z nami – odezwa³ siê po chwili Wedge.

Jego g³os zdradza³, ¿e genera³ chcia³by zadaæ Skywalkerowi wiele

pytañ. Zamiast tego rzuci³ tylko nieufne spojrzenie na Kypa, który

przystan¹³ ze skruszon¹ min¹ na progu. – A co o n tutaj robi?

Qwi Xux, która podesz³a i stanê³a u boku Antillesa, tak¿e spo-

strzeg³a Kypa. Chwyci³a siê za gard³o i cofnê³a jak uderzona.

– Przepraszam – wykrztusi³ cicho m³odzieniec.

Luke spojrza³ z powag¹ w oczy genera³a.

– Kyp jest tu, ¿eby nam pomóc, Wedge – oznajmi³. – Odwróci³

siê od ciemnej strony, a ja pogodzi³em siê z nim. Je¿eli chowasz

w sercu jak¹œ urazê do niego, za³atw to z nim, kiedy to wszystko siê

skoñczy.

Wedge spojrza³ na Qwi. Jej delikatna, szczup³a twarz siê œci¹gnê-

³a, ale po chwili towarzyszka Wedge’a lekko kiwnê³a g³ow¹.

– Kyp przylecia³ ze mn¹, ¿eby zniszczyæ Pogromcê S³oñc –

oœwiadczy³ Luke. – Mia³o to byæ dla niego czymœ w rodzaju kary,

17 – W³adcy mocy

background image

258

ale teraz... – Mistrz Jedi uœcisn¹³ ramiê ucznia. – Teraz jesteœmy

dwójk¹ Jedi, którzy proponuj¹ ci swoje us³ugi w tej walce.

Wedge zwróci³ siê do jednego ze swoich komandosów.

– Proszê o meldunek o aktualnej sytuacji.

Obs³ugi stacji taktycznych pospieszy³y z informacjami o liczbie

walcz¹cych myœliwców i wystrzelonych pocisków, a tak¿e stratach

w³asnych i nieprzyjaciela.

– Wygl¹da na to, ¿e oddzia³ Chewbaccy zniszczy³ wszystkie ster-

burtowe baterie turbolaserów „Gorgony”.

By³o widaæ, ¿e informacja ta sprawi³a Wedge’owi wyraŸn¹ ra-

doϾ.

– Gdybyœmy tylko mogli zadawaæ Daali wiêksze straty ni¿ ona

nam – westchn¹³, krêc¹c g³ow¹.

– Gdzie jest Han? – odezwa³ siê Luke.

Kyp natychmiast odzyska³ animusz. Niecierpliwie czeka³ na od-

powiedŸ.

Wedge zmarszczy³ brwi.

– Czy to znaczy, ¿e nie wiesz? – zapyta³.

Skywalker oznajmi³ mu wszystko, co wiedzia³ na temat prototy-

pu Gwiazdy Œmierci. Nie ukrywa³, ¿e Hana, Landa i Marê widziano

ostatnio, jak lecieli „Soko³em” w g³¹b szkieletu jej konstrukcji.

Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Pogromca S³oñc i „Gorgona” s¹ ju¿ tu... a teraz chcesz powie-

dzieæ mi, ¿e wraca Gwiazda Œmierci? – Zamruga³, jakby trudno by³o

mu w to uwierzyæ, ale w nastêpnej chwili zacz¹³ wydawaæ rozkazy

taktykom: – S³yszeliœcie, co powiedzia³ Skywalker! Wygl¹da na to,

¿e musimy siê przygotowaæ na jeszcze jedn¹ niespodziankê.

Nie wydawa³o siê to mo¿liwe, ale nagle wszyscy zaczêli krz¹taæ

siê jakby trochê ¿wawiej. Luke spojrza³ przez szerokie œwietliki cen-

trum dowodzenia. Wyczu³ jej obecnoœæ, jeszcze zanim j¹ zobaczy³.

Spoza pastelowej zas³ony chmur gazów wy³oni³a siê ogromna

armilarna sfera prototypu Gwiazdy Œmierci. Po chwili, pomimo oœle-

piaj¹cych b³ysków laserowych strza³ów i eksplozji, by³o widaæ ju¿

ca³y szkielet. Imperialna stacja bojowa przy³¹czy³a siê do walki.

background image

259

L¹downiczy pazur „Tysi¹cletniego Soko³a” trzyma³ siê dŸwigara

Gwiazdy Œmierci, mimo i¿ szkielet kuli ponownie zadr¿a³ i skiero-

wa³ siê w stronê Otch³ani.

Han, Mara i Calrissian siedzieli przypiêci pasami do obrotowych

foteli. Zaciskali zêby, poddani naporowi ogromnych si³ grawitacji.

„Sokó³” siê trzyma³, ale prototyp stacji bojowej szarpa³ siê, przyci¹-

gany przez coraz inn¹ czarn¹ dziurê.

Kiedy najgorsze wstrz¹sy siê skoñczy³y, Han popatrzy³ na ekran

monitora komputera diagnostycznego.

– Muszê zrobiæ coœ z tym napêdem nadœwietlnym – powiedzia³. –

Gdybyœmy mieli sprawny napêd, mo¿na by³oby dokonaæ sabota¿u

rdzenia reaktora. Teraz jednak, kiedy mój frachtowiec nie mo¿e szyb-

ko lataæ, nie zd¹¿ylibyœmy w porê umkn¹æ.

Obróci³ siê na fotelu, ¿eby spojrzeæ na Landa i Marê. Odsun¹³

z czo³a kosmyk ciemnych w³osów, który niemal zas³ania³ mu oczy.

– A nawet gdybyœmy zd¹¿yli odlecieæ, nie przedostaniemy siê

szlakiem wiod¹cym miêdzy czarnymi dziurami, je¿eli statek nie bê-

dzie dysponowa³ pe³n¹ moc¹ konieczn¹ do manewrowania.

– Nie wspominaj¹c ju¿ o tym, ¿e nie wiemy, którêdy uciekaæ –

zauwa¿y³a Mara. – Moje instynkty Jedi nie s¹ doœæ silne, ¿ebym

mog³a pokazaæ wam w³aœciw¹ drogê.

– Hmm, no tak, to kolejny istotny argument... – stwierdzi³ Han.

– Ale¿, stary – odezwa³ siê Lando. – Musimy coœ zrobiæ. Je¿eli

Gwiazda Œmierci powróci do Laboratorium Otch³ani, nie wyniknie

z tego nic dobrego.

R O Z D Z I A £

!$

background image

260

– Ta-a – mrukn¹³ Han, ponuro kiwn¹wszy g³ow¹. – Chewie jest

tam z pozosta³ymi cz³onkami grupy szturmowej. Nie opuszczê go

w potrzebie.

Mara z wysi³kiem wsta³a z fotela.

– A wiêc wszystko jest jasne – oœwiadczy³a. – Musimy unieruchomiæ

ten superlaser. – Wzruszy³a ramionami. – I to teraz, dopóki tu jesteœmy.

– Ale silniki napêdu nadœwietlnego... – zacz¹³ Han.

– Masz chyba jakieœ skafandry pró¿niowe, prawda? – zapyta³a. –

Lekki frachtowiec taki jak „Sokó³” z pewnoœci¹ od czasu do czasu

wymaga dokonywania awaryjnych napraw.

– Ta-a-ak – odpar³ Han, przeci¹gaj¹c s³owo. Wci¹¿ nie móg³ zgad-

n¹æ, do czego zmierza Mara. – Mam dwa skafandry, jeden dla mnie,

a drugi dla Chewbaccy.

– To œwietnie – oznajmi³a Mara, z chrzêstem rozprostowuj¹c pal-

ce. – Calrissian i ja wyjdziemy na zewn¹trz i rozmieœcimy kilka de-

tonatorów z zapalnikami czasowymi wokó³ rdzenia reaktora. Ty

w tym czasie zajmiesz siê napraw¹ napêdu nadœwietlnego. Zapalni-

ki dadz¹ nam doœæ czasu, byœmy mogli oderwaæ siê od szkieletu,

zanim dojdzie do eksplozji.

Usta Landa szeroko siê otworzy³y.

– Chcesz, ¿ebym ja...?

W spojrzeniu Mary kry³o siê wyzwanie.

– Masz jakiœ lepszy pomys³?

Lando wzruszy³ ramionami i wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– Ale¿ nie! To dla mnie wielki zaszczyt. Z przyjemnoœci¹ bêdê ci

towarzyszy³.

Lando kichn¹³, wk³adaj¹c ogromny watowany skafander.

– Ca³y œrodek œmierdzi sierœci¹ Wookiego – stwierdzi³. – Czy

Chewbacca gimnastykowa³ siê w tym stroju, a póŸniej zapomnia³

go wywietrzyæ?

Rêkawy by³y ogromne i d³ugie, a Lando niemal utopi³ siê w wiel-

kich butach sporz¹dzonych na miarê stopy Wookiego. Zacz¹³ zbie-

raæ na biodrach fa³dy skafandra i zwijaæ je w harmonijkê, warstwa

po warstwie, po czym pos³u¿y³ siê sprz¹czkami, ¿eby unieruchomiæ

je w okolicach pasa. Mia³ wra¿enie, ¿e szykuje siê na spacer we

wnêtrzu gigantycznego nadmuchiwanego materaca.

– Mamy zadanie do wykonania, Calrissian – przypomnia³a mu

Mara. – Przestañ zrzêdziæ, gdy¿ inaczej zrobiê wszystko sama.

background image

261

– Nie – odpar³ Lando. – Chcê ci pomóc. Naprawdê.

– Proszê. – Mara wrêczy³a mu pude³ko z termicznymi detonato-

rami o opóŸnionym zap³onie. – Bêdziesz to niós³.

Calrissian popatrzy³ na ni¹ i prze³kn¹³ œlinê.

– Dziêkujê.

Han wyda³ zduszony jêk, kiedy uderzy³ g³ow¹ o jakiœ wystêp cia-

snego kana³u remontowego. Lando us³ysza³, jak jego przyjaciel mru-

czy, ¿e chcia³by mieæ porz¹dnego androida, który wykonywa³by za

niego ca³¹ czarn¹ robotê.

– Kilka obwodów zosta³o spalonych – krzykn¹³ do nich. Jego st³u-

miony g³os odbi³ siê metalicznym echem od œcian pomieszczenia. –

Mam jednak kilka czêœci zapasowych... a przynajmniej podobnych

do tych, które uleg³y zniszczeniu, ale statek powinien funkcjonowaæ

prawid³owo. Prawdê mówi¹c, tylko trzy obwody s¹ zupe³nie znisz-

czone. Bez jednego mo¿emy siê obejœæ, a zamiast pozosta³ych dwóch

wstawiê jakieœ inne.

– Dajemy ci na to pó³ godziny – rzek³a Mara, a potem w³o¿y³a

he³m i zaczê³a uszczelniaæ go wokó³ szyi.

Han przesun¹³ siê w kanale remontowym o rozmiarach trumny

w ten sposób, ¿e móg³ wytkn¹æ g³owê ponad p³ytê pok³adu. Na po-

liczkach mia³ smugi smaru i ch³odziwa, które musia³o zostaæ rozla-

ne gdzieœ w kanale.

– Bêdê gotów.

– Lepiej b¹dŸ, kiedy zaczn¹ dzia³aæ zapalniki czasowe – powie-

dzia³ Lando, wk³adaj¹c swój he³m. Na jego g³owie wygl¹da³ jak

ogromny wahad³owiec.

– Idziemy, Calrissian – odezwa³a siê Mara. – Musimy jeszcze to

i owo zniszczyæ.

Tol Sivron, siedz¹cy w wygodnym fotelu, zmru¿y³ oczy i wpa-

trywa³ siê w panoramê centralnego b¹bla Otch³ani. Ocenia³ sytuacjê,

ale nie spieszy³ siê z podjêciem decyzji... jak dobry administrator.

– To gwiezdny niszczyciel „Gorgona”, panie dyrektorze – odezwa³ siê

kapitan szturmowców. – Czy chce pan, ¿ebym nawi¹za³ z nim ³¹cznoœæ?

Sivron mia³ nachmurzon¹ minê.

– Najwy¿szy czas, ¿eby pani admira³ Daala przypomnia³a sobie

o wype³nianiu rozkazów – powiedzia³.

Wci¹¿ nie móg³ jej wybaczyæ, ¿e zaniedba³a najwa¿niejszy obo-

wi¹zek, jakim by³a ochrona Laboratorium Otch³ani i zatrudnionych

background image

262

tam naukowców. Teraz, kiedy Rebelianci zdo³ali opanowaæ placów-

kê, by³o za póŸno na naprawienie tego b³êdu.

– Dlaczego przylecia³ tylko jeden gwiezdny niszczyciel? – zain-

teresowa³ siê Sivron. – Kiedy odlatywa³a, mia³a przecie¿ cztery. Nie,

chwileczkê... Jeden zosta³ zniszczony, prawda? No wiêc trzy. Czy¿-

by chcia³a tylko zademonstrowaæ si³ê swej broni? – Poci¹gn¹³ no-

sem. – No có¿, tym razem mamy swoj¹ Gwiazdê Œmierci i nie zawa-

hamy siê jej u¿yæ.

– Przepraszam, panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmow-

ców – ale „Gorgona” wygl¹da na powa¿nie uszkodzon¹. Poza tym

jest atakowana przez rebelianckie statki. Myœlê, ¿e naszym obowi¹z-

kiem jest przyjœcie jej z pomoc¹.

Tol Sivron popatrzy³ na kapitana, jakby nie dowierza³ w³asnym

uszom.

– Chcia³by pan, ¿ebyœmy polecieli na ratunek pani admira³ Daali

po tym, jak nas porzuci³a? Ma pan bardzo dziwne poczucie obo-

wi¹zku, kapitanie.

– Ale czy wszyscy nie walczymy po tej samej stronie? – upiera³

siê szturmowiec.

Sivron zmarszczy³ brwi.

– Mo¿liwe, w pewnym sensie. Mamy jednak ró¿ne priorytety...

Udowodni³a to zreszt¹ sama Daala, zostawiaj¹c nas na ³asce losu.

Zobaczy³, jak rebelianckie statki strzelaj¹ do samotnego gwiezd-

nego niszczyciela. Dostrzeg³ tak¿e, ¿e walka staje siê coraz bardziej

za¿arta. Gwiezdne myœliwce buntowników spotka³y siê z maszyna-

mi typu TIE i wi¹za³y je w dziesi¹tkach pojedynków. Wielobarwne

smugi laserowych b³ysków wywiera³y hipnotyczny wp³yw na Si-

vrona... I Twi’lek pomyœla³ o piaskowych burzach na powierzchni

ojczystego œwiata, Ryloth.

Poczu³, ¿e w jego ¿o³¹dku zaczyna siê tworzyæ gigantyczna bry³a

lodu. Jego kariera by³a d³uga i usiana sukcesami, ale w³aœnie mia³ j¹

zakoñczyæ, niszcz¹c placówkê, któr¹ tak skutecznie rz¹dzi³ przez

tyle lat bez przerwy.

Nie wstaj¹c z fotela pilota prototypu Gwiazdy Œmierci, odezwa³

siê lodowatym tonem:

– W porz¹dku, a zatem poka¿emy pani admira³ Daali, ¿e i my,

naukowcy, mamy g³owy nie od parady.

Nagle w pomieszczeniach pilota rozdzwoni³ siê sygna³ alarmo-

wy. Sivron westchn¹³.

– A to co znowu?

background image

263

Yemm i Doxin przerzucali ju¿ kartki swoich egzemplarzy instruk-

cji, poszukuj¹c odpowiedzi.

– Czujniki wykry³y obecnoœæ intruzów – odezwa³ siê kapitan sztur-

mowców. – W samym œrodku komory rdzenia reaktora. Wygl¹da na

to, ¿e przylecia³ tu z nami z Kessel jakiœ statek przemytników.

– Co oni sobie wyobra¿aj¹? – oburzy³ siê Sivron.

– Je¿eli wierzyæ naszym kamerom, z ich statku wysz³o dwoje lu-

dzi... O ile mogê siê zorientowaæ, usi³uj¹ dokonaæ jakiegoœ sabota¿u.

Sivron wyprostowa³ siê na fotelu, najwyraŸniej zaniepokojony.

– Powstrzymajcie ich! – rozkaza³. Wyrwa³ instrukcjê z r¹k Doxi-

na i zacz¹³ rozpaczliwie szukaæ w³aœciwego rozdzia³u. – Proszê sko-

rzystaæ z procedury alarmowej numer... – Przez chwilê nie przesta-

wa³ przerzucaæ kartek, mru¿¹c oczy i spogl¹daj¹c na zapisane tam

instrukcje. Przerzuci³ jeszcze kilka, a potem z wyraŸnym obrzydze-

niem od³o¿y³ ksiêgê na bok. – No có¿, proszê skorzystaæ z w³aœci-

wej procedury, kapitanie. Niech pan coœ zrobi!

– Mamy tylko garœæ ludzi i niewiele czasu – odpar³ oficer. – Wy-

dam rozkaz, ¿eby dwaj szturmowcy ubrali siê w pró¿niowe kombi-

nezony i osobiœcie zajêli siê intruzami.

– Dobrze, dobrze – rzek³ Sivron, machn¹wszy niecierpliwie rêk¹,

podobn¹ do ³apy zakoñczonej szponami. – Proszê nie zawracaæ mi

g³owy szczegó³ami. Wa¿ne, ¿eby pana rozkaz zosta³ wykonany.

Lando obróci³ he³m z przezroczyst¹ szyb¹ w prawo i lewo, pra-

gn¹c lepiej widzieæ, ale pró¿niowy skafander, przystosowany do

rozmiarów Wookiego, zwisa³ w ró¿nych miejscach cia³a Calrissia-

na, krêpowa³ mu ruchy. Lando musia³ czyniæ rozpaczliwe wysi³ki,

¿eby chocia¿ zorientowaæ siê, dok¹d idzie.

Jego buty z magnetycznymi podeszwami dŸwiêcza³y, uderzaj¹c

o metalowe p³yty w pobli¿u gigantycznego cylindra rdzenia reakto-

ra. Rdzeñ, sto¿kowato zakoñczony i wyposa¿ony w szpikulec z koñ-

cem twardym jak diament, niemal styka³ siê z podobnym urz¹dze-

niem, wystaj¹cym z dolnej czêœci Gwiazdy Œmierci. W miarê, jak

nagromadzony ³adunek stawa³ siê coraz wiêkszy, pomiêdzy obiema

koñcówkami rdzenia zaczyna³y coraz czêœciej przelatywaæ oœlepia-

j¹ce b³yskawice gwiezdnego ognia.

Szkielet konstrukcji, bêd¹cy prawdziwym labiryntem dŸwigarów

i wsporników, mieœci³ tak¿e tymczasowe pomieszczenia i magazy-

ny. Otacza³ je niczym prêtami gigantycznej klatki. Niektóre elemen-

background image

264

ty konstrukcyjne po³¹czono za pomoc¹ wisz¹cych chodników krzy-

¿uj¹cych siê ze sob¹ jak spl¹tane sieci. Chocia¿ prototyp mia³ roz-

miary niewielkiego ksiê¿yca, si³a przyci¹gania by³a bardzo ma³a.

Lando musia³ poœwiêcaæ du¿o energii tylko na to, by utrzymaæ rów-

nowagê. Pozwala³, ¿eby po³o¿enie jego magnetycznych butów okre-

œla³o, gdzie jest „dó³”, a gdzie „góra” konstrukcji.

– Musimy zbli¿yæ siê do energetycznych prêtów – odezwa³a siê

Mara. Jej g³os zabrzmia³ niczym brzêczenie w miniaturowych s³u-

chawkach he³mu Calrissiana.

Lando zacz¹³ siê rozgl¹daæ po wnêtrzu he³mu, chc¹c jej odpowiedzieæ,

i w koñcu uda³o mu siê odnaleŸæ w³¹cznik mikrofonu komunikatora.

– Stanie siê, jak zechcesz – powiedzia³. – Im szybciej pozbêdê siê

tych detonatorów, tym lepiej. – Westchn¹³, zapewne do siebie, ale

tak, ¿eby us³ysza³a to i Mara. – A kiedyœ przypuszcza³em, ¿e znisz-

czenie jednej Gwiazdy Œmierci w ¿yciu wystarczy.

– Nie lubiê mê¿czyzn, którzy u¿ywaj¹ s³owa: „wystarczy” – od-

par³a Mara.

Lando zamruga³. Nie by³ pewien, jak powinien zareagowaæ na tê

uwagê. Dopiero po chwili na jego twarzy pojawi³ siê szeroki uœmiech.

Wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ odzian¹ w rêkawicê pomóg³ Marze utrzy-

maæ równowagê, po czym zacz¹³ wêdrówkê w dó³, w stronê gigantycz-

nego cylindra rdzenia. Nasun¹³ os³onê przeciwodblaskow¹ he³mu, by

os³oniæ oczy przed oœlepiaj¹cym blaskiem wy³adowañ przecinaj¹cych

przestrzeñ miêdzy dwoma sto¿kami. Rozwidlony dysk „Soko³a”, wi-

doczny nad ich g³owami, pewnie trzyma³ siê grubego wspornika.

– Tutaj powinno byæ w³aœciwe miejsce – odezwa³a siê Mara, wy-

ci¹gaj¹c rêkê. – Podaj mi pierwszy detonator.

Lando zacz¹³ szperaæ w metalowym pojemniku i po chwili wyci¹-

gn¹³ gruby dysk. Mara ujê³a go ostro¿nie palcami, ukrytymi w rêkawi-

cy, a potem siê pochyli³a, ¿eby przymocowaæ go do metalowej os³ony.

– Bêdziemy przesuwali siê w prawo i rozmieœcimy pozosta³e de-

tonatory w ró¿nych miejscach na obwodzie – powiedzia³a, wciska-

j¹c kciukiem guzik synchronizacji. Tarcza detonatora rozjarzy³a siê

siedmioma œwiate³kami. Zapala³y siê i gas³y jak gdyby w rytmie pracy

serca, czekaj¹c na ostateczny impuls wyzwalaj¹cy.

– Kiedy wszystkie rozmieœcimy – odezwa³ siê g³os Mary – usta-

wimy zapalniki czasowe na dwadzieœcia standardowych minut. To

powinno nam daæ doœæ czasu, ¿eby wróciæ do „Soko³a” i odlecieæ.

Nie czekaj¹c, a¿ Lando wyrazi zgodê, zaczê³a siê przesuwaæ

wzd³u¿ krzywizny cylindra rdzenia. Po chwili odwróci³a siê po dru-

background image

265

gi detonator i starannie przymocowa³a go do wybrzuszonej po-

wierzchni.

Lando czu³ lekkie dr¿enie wspornika rdzenia, wywo³ane uderze-

niami magnetycznych podeszew jego butów. Energia, zmagazyno-

wana w rdzeniu, by³a chyba nieograniczona. Z ka¿d¹ chwil¹ coraz

wiêksza, czeka³a na chwilê uwolnienia.

Calrissianowi wydawa³o siê, ¿e obejœcie ca³ego obwodu ogrom-

nego cylindra i rozmieszczenie pozosta³ych detonatorów zajmuje ca³¹

wiecznoœæ. Kiedy zatoczyli pe³ny kr¹g, Mara pochyli³a siê ku szkla-

nej szybie he³mu Landa, tak by mê¿czyzna móg³ widzieæ jej twarz.

– Gotów, Calrissian?

– Jasne – oœwiadczy³ Lando.

Mara wcisnê³a przycisk synchronizacyjny pierwszego detonato-

ra. Na tarczach wszystkich pozosta³ych urz¹dzeñ rozmieszczonych

wzd³u¿ obwodu cylindra zapali³y siê niebieskie lampki na znak, ¿e

zaczê³o siê odliczanie nastawionego przedzia³u czasu.

– A teraz z powrotem do „Soko³a”. Szybko – odezwa³a siê Mara.

Lando pos³usznie pocz³apa³ za ni¹.

K¹tem oka, przez szybê w he³mie o rozmiarach wiadra zauwa¿y³,

¿e z boku coœ siê porusza. Odwróci³ g³owê w sam¹ porê, by zobaczyæ

opancerzony kombinezon pró¿niowy szturmowca, podobny do kloca

drewna. Imperialny ¿o³nierz wygl¹da³ jak miniatura uniwersalnego

transportowca opancerzonego typu AT-AT. Calrissian zwróci³ uwagê

na wzmacniane, przegubowe po³¹czenia w miejscach stawów ³okcio-

wych i kolanowych, ciê¿kie buty... i wibroostrza, ukryte w rêkawi-

cach jak szpony. Jeden cios i szturmowiec móg³by poci¹æ na strzêpy

skafander Landa, a wówczas dekompresja rozerwa³aby jego cia³o.

Imperialny ¿o³nierz wy³oni³ siê z w³azu w jednym z dŸwigarów znaj-

duj¹cych siê nad g³ow¹ Calrissiana. Odbi³ siê od metalowej konstrukcji

i zeskoczy³, dobrze wiedz¹c, ¿e niewielka si³a ci¹¿enia z³agodzi impet

jego skoku. Mimo to, kiedy wyl¹dowa³ obok Landa i Mary, jego ma-

sywne buty z g³oœnym hukiem trzasnê³y o podstawê rdzenia reaktora.

– A on sk¹d tu siê wzi¹³? – odezwa³ siê Lando, unikaj¹c ciosu,

który wymierzy³ szturmowiec rêkawic¹ z wibroostrzami. Calrissian

odchyli³ siê w bok jak œluzowiec, smagniêty podmuchem wiatru.

Magnetyczne podeszwy jego butów nie oderwa³y siê jednak od meta-

lu, co pozwoli³o mê¿czyŸnie uchyliæ siê w przeciwn¹ stronê. Nastêp-

ny cios wibroostrzami o centymetry min¹³ tkaninê jego skafandra.

Mara zareagowa³a szybciej. Zamachnê³a siê metalowym pojem-

nikiem po detonatorach, wk³adaj¹c w ten cios ca³¹ si³ê. Ostra kra-

background image

266

wêdŸ pud³a z g³uchym stukiem uderzy³a w grub¹ skorupê he³mu

szturmowca.

Imperialny ¿o³nierz odwróci³ siê i przeszy³ p³ytê pojemnika wi-

broostrzami. Mara skorzysta³a z tego, ¿e przez chwilê uwaga sztur-

mowca by³a zwrócona na coœ innego, pochwyci³a Calrissiana i opie-

raj¹c siê o niego, popchnê³a napastnika. Szturmowiec siê zachwia³,

ale kiedy usi³owa³ odzyskaæ równowagê, kobieta kopnê³a go w ³yd-

kê, dziêki czemu oderwa³a jeden but ¿o³nierza od metalowej podsta-

wy rdzenia reaktora. PóŸniej, nurkuj¹c pod wyci¹gniêtymi rêkami

szturmowca, napar³a na niego, likwiduj¹c magnetyczne po³¹czenie

drugiej stopy. W nastêpnej chwili szturmowiec straci³ wszelki kon-

takt z konstrukcj¹ prototypu Gwiazdy Œmierci.

Napastnik, niespodziewanie oderwany od metalowej p³yty, za-

cz¹³ opadaæ dziêki sile pchniêcia Mary Jade. Wyci¹gn¹³ rêce i pró-

bowa³ uchwyciæ zaokr¹glon¹ powierzchniê obudowy rdzenia, ale

jego rêkawice siê zeœlizgnê³y, pozostawiaj¹c jedynie d³ugie srebrzy-

ste rysy na powierzchni metalu. Szturmowiec zacz¹³ siê zbli¿aæ do

miejsca, w którym przeskakiwa³y ogniste b³yskawice.

Nie maj¹c nic, od czego móg³by siê odepchn¹æ, imperialny ¿o³-

nierz pogr¹¿y³ siê w przestrzeni miêdzy szpicami obu sto¿ków.

Wyparowa³ z jaskrawym zielononiebieskim b³yskiem.

Tymczasem detonatory odmierza³y czas, jaki pozostawa³ do eks-

plozji.

Lando machn¹³ w stronê „Soko³a”.

– Idziemy do ciebie, staruszku. Upewnij siê, ¿e jesteœ gotów do startu.

Kiedy poczu³, ¿e metalowy dŸwigar pod jego stopami mocniej dr¿y,

uniós³ g³owê i zobaczy³ drugiego szturmowca zeskakuj¹cego z po-

mostu. Imperialny ¿o³nierz by³ uzbrojony w blaster, ale Lando w¹tpi³,

by napastnik odwa¿y³ siê u¿yæ broni tak blisko rdzenia reaktora.

Drugi szturmowiec uniós³ broñ i wykona³ gest, nakazuj¹c im, ¿eby

siê poddali. W s³uchawkach he³mów Landa i Mary nie odezwa³ siê

jednak ¿aden g³os. Calrissian by³ ciekaw, czy ¿o³nierz ma nadajnik

nastrojony na inn¹ czêstotliwoœæ, czy tylko uwa¿a, ¿e ruch blastera

jest na tyle uniwersalny, i¿ wystarczy za jakiekolwiek s³owa.

– Czy on nas s³yszy? – zapyta³, zwracaj¹c siê do Mary.

– Kto wie? Postaraj siê odwróciæ jego uwagê. Nasz czas zaczyna

dobiegaæ koñca.

Lando machn¹³ w stronê detonatorów d³oni¹ ukryt¹ w ochronnej

rêkawicy, po czym zacz¹³ przebieraæ palcami, a w koñcu wyrzuci³

w górê rêce w geœcie maj¹cym naœladowaæ eksplozjê.

background image

267

Kiedy szturmowiec odwróci³ g³owê i skierowa³ spojrzenie na deto-

natory, Mara skoczy³a i schwyci³a lufê jego blastera. Pos³u¿y³a siê ni¹

jak dŸwigni¹. Impet jej skoku i szarpniêcie za lufê spowodowa³y ode-

rwanie siê butów ¿o³nierza od metalu. Kozio³kuj¹c, szturmowiec po-

szybowa³ z powrotem w stronê wisz¹cego chodnika.

– ChodŸmy – odezwa³a siê Mara, kiedy znów znalaz³a siê u boku

Calrissiana. – Nie przejmujmy siê jego losem. Trzeba wróciæ do „So-

ko³a”, zanim eksploduj¹ te ³adunki.

Wspinaj¹c siê i trzymaj¹c wsporników, oboje dotarli do burty frach-

towca, który nadal trzyma³ siê grubego dŸwigara. Drugi szturmowiec

za ich plecami zdo³a³ obróciæ siê w locie i uchwyciæ wspornika ruro-

ci¹gu z ch³odziwem. Na chwilê znieruchomia³, a potem odepchn¹³ siê

od elementu konstrukcji i zacz¹³ znów opadaæ ku rdzeniowi reaktora.

Ignoruj¹c Calrissiana i Marê, spieszy³ siê, aby usun¹æ detonatory.

Lando czu³, ¿e workowaty pró¿niowy skafander Wookiego krê-

puje mu ruchy i przeszkadza w chodzeniu. Obejrza³ siê i zauwa¿y³,

¿e szturmowiec stoi obok jednego z detonatorów. Wiedzia³ jednak,

¿e Mara sprzêg³a je cybernetycznie, tak ¿eby eksplodowa³y w tej

samej chwili. Dysponuj¹c zaledwie kilkoma minutami, imperialny

¿o³nierz po prostu nie zd¹¿y usun¹æ wszystkich.

Kiedy do wybuchu pozostawa³a ju¿ tylko minuta, Lando i Mara

uszczelnili w³az „Soko³a” w tej samej chwili, gdy Han zwolni³ za-

czep pazura l¹downiczego.

– Cieszê siê, ¿e jednak zd¹¿yliœcie – powiedzia³, wydaj¹c polece-

nie uruchomienia silników.

„Tysi¹cletni Sokó³” szybowa³ wzd³u¿ równika Gwiazdy Œmierci.

Dysze silników, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkoœciami podœwietl-

nymi, jarzy³y siê oœlepiaj¹c¹ biel¹.

Tymczasem drugi szturmowiec przesuwa³ siê wzd³u¿ œciany cylin-

dra os³ony reaktora. Pracuj¹c metodycznie, ale szybko, odczepia³ de-

tonatory. Pos³uguj¹c siê laserow¹ spawark¹, któr¹ mia³ przyczepion¹

do pasa, usuwa³ ³adunki wybuchowe. Ka¿dy usuniêty, ale nadal mru-

gaj¹cy œwiate³kami, odrzuca³ w przestworza jak najdalej od siebie.

Uda³o mu siê rozbroiæ w ten sposób szeœæ spoœród siedmiu ter-

micznych detonatorów. Kiedy stan¹³ obok ostatniego i pochyli³ siê,

chc¹c go oderwaæ, urz¹dzenie eksplodowa³o w jego d³oniach.

background image

268

Admira³ Daala, zajêta obserwowaniem bitwy w przestworzach to-

cz¹cej siê przed jej oczami, zgrzytnê³a zêbami. Spogl¹da³a na pojedyn-

ki gwiezdnych myœliwców, ale na jej twarzy malowa³a siê g³êboka

pogarda.

Jej atak nie rozwija³ siê tak, jak planowa³a. Jej si³y z ka¿d¹ chwil¹

coraz bardziej topnia³y. Najwa¿niejszym powodem by³ brak dosta-

tecznie wielu myœliwców typu TIE. Wiêkszoœæ pozostawi³a w prze-

stworzach Mg³awicy Kocio³, kiedy umyka³a przed czo³em fali uda-

rowej, jaka powsta³a wskutek wybuchu siedmiu supernowych. Mia-

³a wówczas w hangarach tylko rezerwy, a wiêkszoœæ eskadr, które

teraz rzuci³a do walki, zosta³a zniszczona przez myœliwce Rebelian-

tów.

Kiedy z chmur wiruj¹cych gazów wy³oni³ siê kulisty szkielet pro-

totypu Gwiazdy Œmierci, wyda³a g³oœny okrzyk, nie potrafi¹c ukryæ

zaskoczenia. Ucieszy³a siê na myœl o niesamowitym niszczycielskim

potencjale, który nagle stawa³ do jej dyspozycji. Szale bitwy prze-

chyla³y siê na jej stronê... Dopiero teraz bêdzie mog³a rozprawiæ siê

ze wszystkimi rebelianckimi szumowinami.

Gdy jednak siê przekona³a, ¿e prototyp jest pilotowany przez tego

niekompetentnego g³upca, Tola Sivrona, jej nadzieje zaczê³y siê roz-

wiewaæ.

– Dlaczego nie strzela? – zapyta³a. – Przecie¿ jeden strza³ z su-

perlasera móg³by zniszczyæ wszystkie trzy fregaty i korwetê.

D l a c z e g o  nie strzela?

Komandor Kratas znalaz³ siê u jej boku.

– Nie potrafiê odpowiedzieæ na to pytanie, pani admira³ – odpar³

cicho.

Daala spiorunowa³a go spojrzeniem, daj¹c do zrozumienia, ¿e nie

oczekiwa³a ¿adnej odpowiedzi.

– Tol Sivron nigdy w ¿yciu nie wykaza³ najmniejszej inicjatywy –

powiedzia³a. – Nie powinnam siê by³a spodziewaæ, i¿ teraz bêdzie

wype³nia³ swoje obowi¹zki. Rozkazujê wzmóc ostrza³ wymierzony

w laboratorium. Poka¿emu panu Sivronowi, jak nale¿y za³atwiaæ

niektóre sprawy.

Zwêzi³a do szparek p³on¹ce oczy i rozejrza³a siê po mostku nisz-

czyciela.

– Nadszed³ czas, ¿eby zniszczyæ Laboratorium Otch³ani raz na

zawsze – oœwiadczy³a. – Ognia!

background image

269

Jedna z kobiet, siedz¹ca za konsolet¹ sterownicz¹ w Laboratorium

Otch³ani, uderzy³a piêœci¹ w pulpit kontrolny.

– Generale Antilles, pola ochronne s³abn¹! – krzyknê³a.

Z korytarza nadbieg³ inny in¿ynier, zarumieniony i zadyszany.

Pot przykleja³ jego w³osy do czo³a, a w b³êkitnych oczach malowa³a

siê panika.

– Ta kanonada uszkodzi³a prowizoryczne systemy ch³odz¹ce,

które zainstalowaliœmy na asteroidzie z reaktorem! – zawo³a³. –

Nie spodziewaliœmy siê, ¿e bêd¹ pracowa³y w takich trudnych

warunkach. Reaktor eksploduje... Tym razem nie uda siê nam za-

pobiec katastrofie!

Wedge zgrzytn¹³ zêbami i popatrzy³ na Qwi. Uœcisn¹³ jej ramiê.

– Wygl¹da na to, ¿e zaoszczêdzimy Daali trudu – powiedzia³. –

Musimy zarz¹dziæ ewakuacjê.

Luke Skywalker, stoj¹cy obok niego, nagle siê odwróci³.

– Hej, a gdzie Kyp? – zapyta³.

Kypa jednak nigdzie nie by³o widaæ.

– Nie wiem – odpar³ Wedge – ale nie mamy teraz czasu go szukaæ.

Serce Kypa Durrona mocno bi³o, ale m³odzieniec pos³u¿y³ siê

technik¹ uspokajania Jedi; z wysi³kiem postara³ siê odprê¿yæ. Pra-

gn¹³, aby wszystkie czêœci jego cia³a funkcjonowa³y prawid³owo i za-

pewnia³y mu si³ê w chwilach, w których jej potrzebowa³. Nie chcia³,

¿eby strach czy wyczerpanie ogranicza³y jego mo¿liwoœci.

R O Z D Z I A £

!%

background image

270

W pomieszczeniach Laboratorium Otch³ani by³o s³ychaæ zawo-

dzenie syren alarmowych i st³umiony huk eksplozji turbolaserowych

b³yskawic. Korytarzami biegli ¿o³nierze Nowej Republiki. Chwyta-

li pozostawiony sprzêt i zajmowali miejsca w transportowcach.

Nikt nie przystan¹³, ¿eby spojrzeæ na Kypa. A zreszt¹, nawet gdyby

ktokolwiek chcia³ zadawaæ mu pytania, m³odzieniec pos³u¿y³by siê prost¹

sztuczk¹ Jedi, by odwróciæ uwagê, usun¹æ z pamiêci wszelki œlad roz-

mowy, tak ¿eby rozmówcy byli przekonani, i¿ wcale go nie widzieli.

Kyp by³ rad, ¿e mistrz Skywalker nie zauwa¿y³ jego znikniêcia.

Widz¹c niespodziewane pojawienie siê prototypu Gwiazdy Œmierci

i s³ysz¹c nieustanne dudnienie trafieñ turbolaserowych strza³ów

„Gorgony”, zrozumia³, co powinien zrobiæ.

Wiedzia³ równie¿, ¿e mistrz Skywalker stara³by siê go powstrzymaæ.

Tymczasem Kyp nie mia³ czasu na ¿adne proœby ani wyjaœnienia.

Chc¹c odwróciæ uwagê wszystkich, kiedy wymyka³ siê na korytarz,

pos³u¿y³ siê w³asnymi si³ami... ¯arliwie wierzy³, ¿e s¹ to si³y jasnej stro-

ny. Postara³ siê o niczym nie myœleæ, nie odczuwaæ ¿adnych emocji.

Ufa³, ¿e w panuj¹cym zamieszaniu nikt nie zwróci na niego uwagi, o ile

mistrz Skywalker nie wyœle myœlowych wici, ¿eby go odszukaæ.

Bieg³ korytarzem, ale s³ysza³, ¿e walka staje siê coraz bardziej

gor¹czkowa, zawziêta. Mia³ przeczucie, ¿e laboratorium nie wytrzy-

ma d³ugo pod nieustannym ostrza³em niszczyciela admira³ Daali.

W dodatku grupka planetoid uleg³aby natychmiastowej anihilacji,

gdyby Gwiazda Œmierci zdoby³a siê choæby na jeden strza³. To ona

stanowi³a w tej chwili najwiêksze zagro¿enie.

Kierowa³ siê w stronê hangaru remontowego, w którym pozosta-

wi³ Pogromcê S³oñc. Przypomnia³ sobie, jak razem z Hanem ucie-

ka³ z kopalni przyprawy na Kessel. Wspomnienie Hana sprawi³o, ¿e

poczu³ w sercu uk³ucie bólu.

Gwiazda Œmierci powróci³a do Otch³ani, ale Kyp nigdzie nie wi-

dzia³ ani œladu „Tysi¹cletniego Soko³a”. Czy¿by mia³o to oznaczaæ,

¿e Han zgin¹³ podczas próby zniszczenia rdzenia reaktora?

Najwiêkszym problemem Kypa by³o to, ¿e dzia³a³ pod wp³ywem

impulsu. Podejmowa³ decyzje i wprowadza³ je w ¿ycie, nie zastana-

wiaj¹c siê nad konsekwencjami. W tej chwili jednak ta przywara

stanowi³a o jego sile. Wyrusza³ do walki ze œmiertelnymi wrogami

Nowej Republiki i nie móg³ siê zastanawiaæ nad tym, czy postêpuje

w³aœciwie.

Wiedzia³, ¿e musi odpokutowaæ za wiele grzechów. Da³ pos³uch

mrocznym naukom Exara Kuna. Pos³uguj¹c siê ciemn¹ moc¹, po-

background image

271

kona³ swojego nauczyciela i mistrza Jedi. Wydar³ informacje z mó-

zgu Qwi Xux, pozbawi³ j¹ wiêkszoœci wspomnieñ. Porwa³ Pogrom-

cê S³oñc i unicestwi³ ca³e gwiezdne systemy... By³ tak¿e sprawc¹

œmierci brata, Zetha.

Teraz zamierza³ zrobiæ wszystko, co by³o w jego mocy, ¿eby ocaliæ

¿ycie przyjació³. Nie chodzi³o mu tylko o pozbycie siê w ten sposób

wyrzutów sumienia. Ludzie bliscy jego sercu zas³ugiwali na to, ¿eby

¿yæ i nadal toczyæ walkê o woln¹ galaktykê.

Popatrzy³ na po³yskuj¹cy, jakby naoliwiony kad³ub Pogromcy

S³oñc, przypominaj¹cy wieloœcienny kryszta³. Kwantowo-krystalicz-

ny pancerz odbija³ w ró¿ne strony blask jarzeniowych lamp i znie-

kszta³ca³ go, wskutek czego powierzchnia kad³uba superbroni wy-

gl¹da³a jak pokryta p³ynnym œwiat³em.

Dr¿¹cymi palcami uj¹³ szczebel drabinki i zacz¹³ wspinaæ siê do

kabiny. Han Solo i Chewbacca wchodzili kiedyœ po tych samych

szczeblach, ¿eby dostaæ siê do wnêtrza Pogromcy, kiedy uciekali

z Laboratorium Otch³ani. Tak¿e brat Kypa usi³owa³ uchwyciæ siê

drabinki na chwilê przedtem, zanim eksplodowa³o s³oñce Caridy...

Zethowi jednak siê nie powiod³o.

Kyp zatrzasn¹³ klapê w³azu, jakby chcia³ na zawsze odci¹æ siê od

ca³ej galaktyki. Nie wiedzia³, czy kiedykolwiek znów gdzieœ wyl¹-

duje. Nie wiedzia³, czy powróci kiedyœ na Coruscant ani czy bêdzie

mia³ jeszcze jedn¹ okazjê porozmawiania z Hanem Solo albo mi-

strzem Skywalkerem.

Opad³ na fotel pilota i pos³uguj¹c siê prost¹ technik¹ rycerzy Jedi,

usun¹³ te myœli ze swojego mózgu. Zaledwie przed kilkoma godzi-

nami on i Luke, lec¹c Pogromc¹, rozmawiali jak dwaj dobrzy przy-

jaciele. Zwierzali siê sobie nawzajem z prze¿yæ i marzeñ. Teraz Kyp

nie móg³ myœleæ o niczym innym poza sposobem pos³ugiwania siê

nieskomplikowanymi urz¹dzeniami sterowniczymi Pogromcy S³oñc.

W³¹czy³ repulsorowe silniki i uniós³ spiczasto zakoñczony dziób

statku, po czym oderwa³ go od p³yty l¹dowiska i skierowa³ d³ugim

tunelem ku wylotowi hangaru i przestworzom, w których toczy³a siê

za¿arta walka.

Obra³ kurs na gigantyczny szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci.

Dobrze zna³ skutecznoœæ superodpornego pancerza Pogromcy. Pa-

miêta³, co siê sta³o, kiedy Han Solo wry³ siê z du¿¹ prêdkoœci¹ w kon-

strukcjê mostka „Hydry”. Obawia³ siê jednak, ¿e nawet kwantowo-

-krystaliczna pow³oka nie wytrzyma³aby potwornej energii strza³u

z superlasera Gwiazdy Œmierci.

background image

272

Dysponowa³ ju¿ tylko dwiema rezonansowymi torpedami mog¹-

cymi wywo³ywaæ wybuchy gwiazd supernowych. W¹tpi³, czy szkie-

let konstrukcji bojowej stacji ma wystarczaj¹co du¿¹ masê, ale li-

czy³ na to, ¿e bezpoœrednie trafienie mo¿e chocia¿ zapocz¹tkuje re-

akcjê ³añcuchow¹.

Zwiêkszy³ szybkoœæ lotu. Wydawa³ siê mikroskopijnym okruchem

na tle wielobarwnej zas³ony jaskrawo œwiec¹cych gazów otaczaj¹-

cych czarne dziury Otch³ani. Nagle, bez ¿adnego ostrze¿enia, w oko-

licach rdzenia reaktora, w samym œrodku szkieletu Gwiazdy Œmier-

ci, rozb³ysn¹³ jaskrawy bia³o-pomarañczowy kwiat. Eksplozja nie

by³a jednak bardzo silna. W nastêpnym u³amku sekundy Kyp zoba-

czy³ sylwetkê „Tysi¹cletniego Soko³a”, który wystrzeli³ spomiêdzy

labiryntu wsporników i dŸwigarów i coraz szybciej zacz¹³ oddalaæ

siê od prototypu.

Poczu³, ¿e lód w jego sercu topnieje pod wp³ywem niewypowie-

dzianej ulgi. A wiêc Han Solo nie zgin¹³! Teraz Kyp móg³ zaatako-

waæ Gwiazdê Œmierci bez ¿adnych wyrzutów sumienia czy obawy

o ¿ycie przyjaciela. A póŸniej zwróci superbroñ przeciwko Daali.

Przes³a³ energiê do systemów uzbrojenia. Uruchomi³ aparaturê

celownicz¹. Pos³uguj¹c siê zmys³ami Jedi, wyczuwa³, jak w toro-

idalnym transmiterze umieszczonym pod kad³ubem zaczyna pulso-

waæ moc wystarczaj¹ca do rozerwania gwiazdy.

Musia³ go u¿yæ. Po raz ostatni.

Eksplozja w pomieszczeniu rdzenia reaktora sprawi³a, ¿e oœ ob-

rotu Gwiazdy Œmierci zmieni³a po³o¿enie. Gigantyczna sfera zato-

czy³a siê jak pijana. Samotny szturmowiec, usi³uj¹cy rozbroiæ deto-

natory, zosta³ dos³ownie rozdarty na strzêpy przez kawa³ki plastalo-

wej obudowy rozerwanej si³¹ eksplozji.

Wybuch detonatora wyrwa³ spor¹ dziurê w cylindrycznej os³o-

nie. Przez powsta³y otwór zaczê³a tryskaæ fontanna radioaktywnego

ognia.

G³owoogony Tola Sivrona wyci¹gnê³y siê na ca³¹ d³ugoœæ i ze-

sztywnia³y z wœciek³oœci.

– Rozkaza³em tym szturmowcom, ¿eby rozprawili siê z sabota-

¿ystami. – Odwróci³ siê do devaroniañskiego kierownika dzia³u opra-

cowañ dokumentacji, sprawozdañ i ekspertyz. – Yemm, proszê za-

pisaæ ich numery s³u¿bowe i upewniæ siê, ¿eby do ich akt osobo-

wych zosta³a wpisana surowa nagana! – Zacz¹³ wybijaæ rytm spi-

background image

273

czastymi paznokciami po oparciu fotela, a po chwili, kiedy sobie

o czymœ przypomia³, doda³: – Aha, i proszê z³o¿yæ mi szczegó³owy

raport o powsta³ych uszkodzeniach.

Doxin podbieg³ do konsolety technicznej i wystuka³ polecenie

wyœwietlenia fragmentu dokumentacji odpowiedniej sekcji prototy-

pu Gwiazdy Œmierci.

– Z rysunków technicznych wynika, panie dyrektorze, ¿e sabota-

¿yœci spowodowali stosunkowo niewielki wyciek z rdzenia reakto-

ra. Mo¿emy go zlikwidowaæ, zanim poziom promieniowania stanie

siê naprawdê niebezpieczny. Mieliœmy du¿e szczêœcie, ¿e wybuch³

tylko jeden termiczny detonator. W przeciwnym razie nie zdo³ali-

byœmy opanowaæ wycieku.

Kapitan szturmowców sta³, rzucaj¹c gor¹czowe rozkazy do mi-

krofonu he³mu.

– W³aœnie wys³a³em ca³y oddzia³ szturmowców na zewn¹trz, by

siê tym zajêli, panie dyrektorze. Powiedzia³em im, ¿e ich osobiste

bezpieczeñstwo nie jest wa¿ne, kiedy w grê wchodzi dobro Gwiaz-

dy Œmierci.

– To dobrze, bardzo dobrze – odpar³ Tol Sivron, wyraŸnie roz-

myœlaj¹c o czymœ innym. – Ile czasu up³ynie, zanim bêdzie mo¿na

ponownie strzelaæ?

Szturmowiec pochyli³ siê nad pulpitem swojej konsolety. Bia³y

he³m, okrywaj¹cy jego g³owê, nie pozwala³ dostrzec ¿adnych uczuæ

maluj¹cych siê na jego twarzy.

– Szturmowcy w³o¿yli pró¿niowe kombinezony i ruszyli do ak-

cji. W tej chwili pojawiaj¹ siê na chodnikach. – Obróci³ w stronê

Sivrona he³m z czarnymi goglami, pozbawionymi jakiegokolwiek

wyrazu. – Je¿eli w trakcie naprawy nie wydarzy siê nic niespodzie-

wanego, bêdzie pan móg³ oddaæ pierwszy strza³ mniej wiêcej za

dwadzieœcia minut.

18 –

background image

274

Pokiereszowany kad³ub gwiezdnego niszczyciela przemieszcza³

siê tak nisko nad granic¹ ochronnych pól Laboratorium Otch³ani,

¿e Luke instynktownie chcia³ zanurkowaæ za jak¹œ konsoletê. Wie-

¿yczki, nadbudówki, stanowiska baterii dzia³ i inne skomplikowa-

ne elementy wyposa¿enia kad³uba „Gorgony” przesuwa³y siê

w œwietlikach niczym groŸna rzeka, podkreœlaj¹c ogrom imperial-

nego statku.

– Pola os³on zanik³y ca³kowicie! – zawo³a³ nagle jeden z techni-

ków. – Nie przetrzymamy nastêpnego ataku, a stan reaktora staje siê

krytyczny!

Wedge uderzy³ w przycisk centralnego interkomu placówki i za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy. Jego g³os odbija³ siê echem w labiryncie tu-

neli wszystkich asteroid Laboratorium Otch³ani.

– Rozkazujê niezw³ocznie opuœciæ placówkê! Powtarzam: Opu-

œciæ placówkê! Wszyscy maj¹ udaæ siê do transportowców i natych-

miast startowaæ. Do chwili katastrofy zosta³o najwy¿ej kilka minut.

Zawodzenie syren alarmowych odezwa³o siê jakby ze zdwojon¹

si³¹. Luke odwróci³ siê i pobieg³ za grup¹ ¿o³nierzy w kierunku wyj-

œcia. Wedge chwyci³ wiotk¹ bladoniebiesk¹ rêkê Qwi Xux, ale ko-

bieta siê oci¹ga³a. Z przera¿eniem wpatrywa³a siê w ekrany kompu-

terowych monitorów.

– Spójrz! – wykrzyknê³a. – Co ona robi? Trzeba jej w tym ko-

niecznie przeszkodziæ!

Wedge zamar³ i tak¿e spojrza³ na ekrany. By³o widaæ na nich stru-

mienie danych przesuwaj¹cych siê z przera¿aj¹c¹ szybkoœci¹. Za-

R O Z D Z I A £

!&

background image

275

mruga³ i zorientowa³ siê, ¿e widzi obrazy rysunków technicznych,

projektów nowych broni, wyników przeprowadzonych testów, zmie-

niaj¹ce siê jak w kalejdoskopie.

– Admira³ Daala musia³a znaæ tajne has³o dyrektora Sivrona! –

zawo³a³a Qwi. – Przegrywa teraz wszystkie dane z jego osobistej

komputerowej bazy, do której nie mogliœmy siê dostaæ, nie znaj¹c

w³aœciwego szyfru. Przekazuje do pamiêci swoich komputerów

wszystkie informacje o tajnych broniach!

Wedge obj¹³ Qwi i si³¹ odci¹gn¹³ od terminala, po czym oboje

pospieszyli do wyjœcia.

– Nie mo¿emy teraz nic na to poradziæ – stwierdzi³. – Musimy jak

najszybciej st¹d odlecieæ.

Pobiegli korytarzem, poprzedzani przez ¿o³nierzy Nowej Repu-

bliki. Rozwiane w³osy Qwi ci¹gnê³y siê za ni¹ niczym srebrzysta

mgie³ka, po³yskuj¹c w œwietle mijanych paneli jarzeniowych.

Wedge czu³, ¿e przestaje panowaæ nad sytuacj¹. Jego zdenerwo-

wanie ros³o z minuty na minutê, jakby jakiœ wewnêtrzny chrono-

metr odmierza³ sekundy pozostaj¹ce do wybuchu reaktora. Wiedzia³,

¿e mo¿e to nast¹piæ ju¿ podczas nastêpnego ataku admira³ Daali,

a wówczas ca³e Laboratorium Otch³ani rozkwitnie p³omienistym,

oœlepiaj¹co bia³ym b³yskiem eksplozji.

Wedge nigdy nie chcia³ byæ genera³em. By³ doskona³ym skrzyd³o-

wym, pilotem myœliwca. Lecia³ przecie¿ kanionem u boku Luke’a

podczas ataku na pierwsz¹ Gwiazdê Œmierci, a tak¿e towarzyszy³ Cal-

rissianowi, kiedy trzeba by³o zniszczyæ drug¹ bojow¹ stacjê.

Najprzyjemniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek mu powierzo-

no, by³o jednak opiekowanie siê powabn¹ Qwi Xux. Nawet wów-

czas, kiedy by³a zaniepokojona albo przera¿ona, wygl¹da³a egzo-

tycznie i piêknie. Wedge bardzo chcia³by trzymaæ j¹ za rêkê i pocie-

szaæ... ale móg³ to zrobiæ na pok³adzie transportowca, którym oboje

polec¹ z powrotem na „Yavaris”. Je¿eli natychmiast nie opuszcz¹

laboratorium, zginie on i wszyscy jego ludzie.

W chwili gdy uciekinierzy wpadali do hangaru, pilot jednego

z transportowców w³aœnie meldowa³, ¿e nie ma ani jednego wolne-

go miejsca na pok³adzie swojej jednostki. Wedge chwyci³ komuni-

kator i w³¹czy³ urz¹dzenie.

– Natychmiast odlatujcie! Nie czekajcie na nas!

Wbiegli po opuszczonej rampie innego czekaj¹cego wahad³ow-

ca. Pozostali ¿o³nierze sadowili siê na fotelach i zapinali klamry pa-

sów bezpieczeñstwa. Wedge poœwiêci³ sekundê, aby upewniæ siê,

background image

276

¿e Qwi znajdzie jakieœ wolne miejsce, gdzie bêdzie bezpieczna pod-

czas podró¿y. Luke pobieg³ do kabiny, opad³ na fotel drugiego pilo-

ta i w³¹czy³ zasilanie silników napêdu podœwietlnego.

Wedge rzuci³ ostatnie spojrzenie na przedzia³ pasa¿erski, chc¹c

sprawdziæ, czy wszyscy jego ¿o³nierze siedz¹ albo przynajmniej zaj-

muj¹ miejsca.

– Uszczelniæ w³az! – zawo³a³.

Jeden z poruczników uderzy³ otwart¹ d³oni¹ w przycisk umiesz-

czony z boku obok klapy w³azu. Rampa statku z niecierpliwym sy-

kiem schowa³a siê niczym wycofuj¹cy siê jêzor jadowitego wê¿a.

Klapa siê zamknê³a.

Wedge nie traci³ czasu na zapinanie pasów bezpieczeñstwa, ale

natychmiast w³¹czy³ repulsory, które unios³y transportowiec ponad

p³ytê l¹dowiska. Wahad³owiec wystrzeli³ przez otwór hangaru z g³o-

œnym jêkiem przeci¹¿onych silników i zacz¹³ siê oddalaæ od gin¹ce-

go Laboratorium Otch³ani.

Tupot butów biegn¹cego komandora Kratasa rozbrzmia³ na me-

talowych p³ytach stanowiska obserwacyjnego mostka „Gorgony” jak

dudnienie m³otów. Admira³ Daala odwróci³a siê, niecierpliwie ocze-

kuj¹c pomyœlnych wieœci.

Kratas stara³ siê zachowaæ powagê, ale nie potrafi³ siê powstrzy-

maæ od idiotycznego uœmiechu.

– Transfer danych pomyœlnie zakoñczony, pani admira³ – zamel-

dowa³. – Skopiowaliœmy ca³¹ zawartoœæ rdzenia pamiêciowego oso-

bistego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. – Przerwa³ na

chwilê i doda³ pó³g³osem: – Mia³a pani racjê. Tol Sivron nie zada³

sobie trudu zmiany has³a. Nadal u¿ywa³ tego samego, które odgad³a

pani przed dziesiêciu laty.

Daala parsknê³a.

– Sivron by³ niekompetentnym g³upcem we wszystkim, czego siê

dotkn¹³. Dlaczego mia³by teraz post¹piæ inaczej?

Wiêkszoœæ myœliwców typu TIE z hangarów „Gorgony” zosta³a

zniszczona. Ani jedna sterburtowa bateria turbolaserowych dzia³ nie

funkcjonowa³a. Silniki pracowa³y zaledwie z czterdziestoprocento-

w¹ wydajnoœci¹, a wiele innych systemów zdradza³o objawy powa¿-

nego przeci¹¿enia.

Daala nigdy nie przypuszcza³a, ¿e bitwa bêdzie trwa³a a¿ tak d³u-

go. Spodziewa³a siê, ¿e uda siê jej bardzo szybko pokonaæ wojska

background image

277

Rebeliantów, a póŸniej poœwiêci trochê czasu na doprowadzenie pla-

cówki do porz¹dku. Nie rozumia³a, dlaczego Tol Sivron i Gwiazda

Œmierci nie przy³¹czaj¹ siê do walki. W koñcu jednak coœ posz³o

tak, jak planowa³a. Wyci¹gnê³a bezcenne informacje z pamiêciowe-

go rdzenia komputera Laboratorium Otch³ani.

Przygl¹da³a siê, jak transportowce z ¿o³nierzami Nowej Republi-

ki opuszczaj¹ gromadê skalistych planetoid w dole, ale nie uzna³a

wahad³owców za cele godne uwagi.

– Pola os³on placówki zanik³y ca³kowicie – zameldowa³ jeden

z poruczników stoj¹cych przy stanowisku taktycznym.

– To dobrze – warknê³a. – Proszê wykonaæ zwrot o sto osiem-

dziesi¹t stopni. Ruszamy do ostatecznego ataku.

– Przepraszam, pani admira³ – wtr¹ci³ siê nagle Kratas. – Sygna³y,

jakie otrzymujemy z powierzchni asteroidy z reaktorem, coraz bar-

dziej odbiegaj¹ od normalnych. Wygl¹da na to, ¿e bardzo ucierpia³a

od naszych strza³ów, a reaktor nied³ugo osi¹gnie stan krytyczny.

Twarz Daali siê rozjaœni³a.

– Ach, to doskonale. Obraæ j¹ za cel. Mo¿liwe, ¿e eksplozja reak-

tora zaoszczêdzi nam mnóstwo pracy.

Spojrza³a przez panoramiczne okno wie¿yczki mostka na oceany

k³êbi¹cych siê gazów otaczaj¹cych nieskoñczenie czarne punkty,

ma³e jak ³ebki szpilek. „Gorgona” zatoczy³a ³uk i po³o¿y³a siê po-

nownie na kurs wiod¹cy ku Laboratorium Otch³ani.

– Ca³a naprzód – rozkaza³a Daala, prostuj¹c siê na mostku i ³¹-

cz¹c za plecami d³onie, ukryte w czarnych rêkawiczkach. Jej p³o-

mienistorude w³osy sp³ywa³y po plecach niczym ognista lawa. –

Strzelaæ bez przerwy dot¹d, a¿ laboratorium zostanie unicestwio-

ne... albo wyczerpie siê energia naszych turbolaserów.

Ociê¿ale lec¹cy statek zacz¹³ nabieraæ coraz wiêkszej prêdkoœci.

„Gorgona” przyspiesza³a, szykuj¹c siê do ostatecznej rozprawy.

Wedge pstrykn¹³ prze³¹cznikiem komunikatora, by po³¹czyæ siê

ze statkami floty Nowej Republiki. Nie przejmowa³ siê, ¿e jego s³o-

wa nie zostan¹ zaszyfrowane. Nawet gdyby imperialni ¿o³nierze ode-

brali jego sygna³, i tak nie mieliby doœæ czasu na podjêcie jakiejkol-

wiek akcji.

– Uwaga, wszystkie myœliwce: Przegrupowaæ siê i powróciæ na

pok³ad „Yavaris”. Przygotowaæ siê do odwrotu. Opuszczamy rejon

Laboratorium Otch³ani. Mamy ju¿ wszystko, po co przylecieliœmy.

background image

278

Olbrzymia fregata wisia³a w przestworzach niczym kolczasty

smok, gotowa do przyjêcia eskadr myœliwców powracaj¹cych z po-

la walki. Maszyny typu X i Y zatacza³y krêgi. Ich piloci przerywali

pojedynki, jakie dot¹d toczyli w przestworzach, i wracali do hanga-

rów swoich statków. Wedge przyspieszy³. Kierowa³ siê ku hangaro-

wi „Yavaris”. W ogromnym, prostok¹tnym otworze w burcie jed-

nego z dolnych pok³adów by³o widaæ jarz¹c¹ siê poœwiatê energe-

tycznego pola, uniemo¿liwiaj¹cego ucieczkê atmosfery z wnêtrza

statku. Mroczny otwór zaprasza³ do œrodka, wabi³.

Bez ostrze¿enia cztery myœliwce typu TIE o charakterystycznych

kanciastych skrzyd³ach ukaza³y siê od strony martwego pola ostrza-

³u transportowca Wedge’a i zaczê³y raziæ dziób statku bezlitosnymi

sztychami laserowych b³yskawic.

Zanim Wedge zd¹¿y³ zareagowaæ, od strony lewej burty pojawi³

siê szturmowy wahad³owiec klasy Gamma z imperialnymi znakami

wymalowanymi na skrzyd³ach i kad³ubie. Zacz¹³ ostrzeliwaæ napast-

ników z ciê¿kich, dziobowych dzia³ blasterowych. Jego strza³y ca³-

kowicie zaskoczy³y pilotów imperialnych maszyn. Ogarniêci pani-

k¹, z³amali szyk i starali siê rozproszyæ. Usi³uj¹c unikn¹æ strza³ów

wahad³owca, dwa myœliwce typu TIE zderzy³y siê ze sob¹, a dwa

inne, trafione ognistymi smugami, zamieni³y siê w oœlepiaj¹ce kule

ognia.

Wedge us³ysza³ w g³oœniku komunikatora triumfalny ryk Wookie-

go oraz nieco cichsze ryki i okrzyki, dobiegaj¹ce niew¹tpliwie z prze-

dzia³u pasa¿erskiego. W nastêpnej sekundzie w odbiorniku odezwa³

siê metaliczny, poirytowany g³os Threepia:

– Chewie, przestañ siê popisywaæ! Musimy wracaæ na pok³ad

„Yavaris”.

Luke pochyli³ siê i chwyci³ mikrofon komunikatora.

– Dziêkujemy wam, ch³opaki.

– Mistrz Luke! – zawo³a³ zdumiony Threepio. – Co pan tutaj robi?

Musimy st¹d uciekaæ!

– To d³uga historia, Threepio – odpar³ Luke. – Staramy siê robiæ

to, co powiedzia³eœ.

Tymczasem „Gorgona”, zajêta czymœ w przeciwleg³ym krañcu

Otch³ani, zawróci³a i zaczê³a przyspieszaæ, kieruj¹c siê jak dziki banth

w kierunku bezbronnego laboratorium. Z ogromnych dysz silników

rufowych promieniowa³ blask gwiezdnego ognia. Z luf dziobowych

dzia³ turbolaserowych wyskoczy³y zielone b³yskawice, które zakrzy-

wiaj¹c siê w locie, dotar³y do gromady asteroid. Skaliste okruchy,

background image

279

pozbawione pól os³on, zaczê³y zamieniaæ siê w chmury roz¿arzone-

go skalnego py³u.

Daala nie przestawa³a strzelaæ, nabieraj¹c prêdkoœci, jakby chcia-

³a staranowaæ bezbronne skalne drobiny. Jej strza³y trafia³y do celu.

Razi³y po kolei wszystkie asteroidy. Metalowe pomosty i tunele za-

mienia³y siê w parê, transpastalowe okna topi³y siê i szybowa³y

w przestworza.

„Gorgona” nie przerywa³a ataku do chwili, kiedy zawis³a nad la-

boratorium na najni¿szej mo¿liwej wysokoœci. Jeden ze strza³ów trafi³

w os³onê rdzenia niestabilnego reaktora.

Wedge i Luke, siedz¹cy w kabinie pilotów transportowego wa-

had³owca Nowej Republiki, musieli zmru¿yæ oczy, kiedy ca³e La-

boratorium Otch³ani zamieni³o siê w ognist¹ kulê, podobn¹ do eks-

ploduj¹cego miniaturowego s³oñca. Œrodek Otch³ani zap³on¹³ ¿a-

rem oczyszczaj¹cym ca³e przestworza.

P³omienista kula zaczê³a rozprzestrzeniaæ siê we wszystkie stro-

ny, a iluminatory statku automatycznie uleg³y zaciemnieniu. Wedge

lecia³ w³aœciwie na oœlep, ufaj¹c, ¿e nawigacyjny komputer skieruje

jego wahad³owiec do flagowego statku floty Nowej Republiki.

Zaciemnienie ust¹pi³o, wiêc odwróci³ g³owê i popatrzy³ na cen-

tralny punkt Otch³ani, w którym kiedyœ znajdowa³a siê najbardziej

skomplikowana, tajna placówka naukowa i badawcza Imperium. Do-

strzeg³ tylko p³omienist¹ chmurê dymu i skalnych od³amków, roz-

przestrzeniaj¹c¹ siê dziêki uwolnionej energii. Wiedzia³, ¿e po up³y-

wie jakiegoœ czasu i tak wszystko zostanie poch³oniête przez niena-

sycon¹ czeluœæ tej czy innej czarnej dziury.

Kiedy intensywnoœæ blasku zmala³a na tyle, ¿e móg³ znów wi-

dzieæ wszystkie szczegó³y, nie dostrzeg³ nigdzie ani œladu ostatnie-

go gwiezdnego niszczyciela admira³ Daali.

background image

280

Szturmowcy, skazani na pewn¹ œmieræ, pracowali jak automaty,

naprawiaj¹c uszkodzenia w metalowej os³onie rdzenia reaktora. Przez

otwór wyrwany si³¹ eksplozji detonatora tryska³a ognista radioak-

tywna struga. Przyciemnione szyby he³mów ¿o³nierzy sprawia³y, ¿e

szturmowcy tylko z trudem mogli zobaczyæ, co robi¹, a w tym cza-

sie œmiercionoœne promieniowanie przenika³o ich cia³a.

Bombardowani strumieniami zabójczych cz¹stek, s³abli i poru-

szali siê coraz wolniej. Mimo to przenosili ciê¿kie metalowe p³yty,

co nie by³o zbyt trudne przy tak ma³ej sile ci¹¿enia. U¿ywaj¹c pod-

rêcznych laserowych spawarek, przytwierdzali p³yty do os³ony re-

aktora, staraj¹c siê za³ataæ otwór i powstrzymaæ wyciek.

Do pleców mieli przytroczone pojemniki z aparatur¹ podtrzymuj¹c¹

funkcjonowanie ich organizmów. W pewnej chwili z plecaka jednego

ze szturmowców wytrysn¹³ snop iskier, kiedy umieszczone tam urz¹-

dzenia odmówi³y pos³uszeñstwa. Nieszczêsny ¿o³nierz zacz¹³ rozpacz-

liwie wymachiwaæ rêkami w absolutnej ciszy, a potem oderwa³ siê od

podstawy i machaj¹c coraz wolniej, poszybowa³ w g³¹b konstrukcji. Inny

szturmowiec, ignoruj¹c œmieræ kolegi, bez s³owa zaj¹³ jego miejsce.

Organizmy wszystkich ju¿ dawno otrzyma³y œmiertelne dawki promie-

niowania. Szturmowcy wiedzieli o tym, ale przeszli wszechstronne prze-

szkolenie i byli œwiadomi, ¿e ¿yj¹ tylko po to, ¿eby s³u¿yæ Imperium.

Jeden ze szturmowców za³o¿y³ ostatni¹ ³atê w miejscu, w którym

panowa³o najwiêksze ciœnienie. Jego skóra by³a pokryta pêcherza-

mi. Wiêkszoœæ nerwów nie funkcjonowa³a. Oczy i p³uca ¿o³nierza

krwawi³y. Si³¹ woli zmusi³ siê jednak do zakoñczenia pracy.

R O Z D Z I A £

!'

background image

281

Zimna pustka przestworzy natychmiast och³odzi³a spoiny os³ony

rdzenia reaktora. Szturmowiec, z trudem ³api¹c oddech i walcz¹c

z krwi¹ zalewaj¹c¹ jego p³uca, wycharcza³ do mikrofonu radiostacji

he³mu:

– Meldujê, ¿e zadanie zosta³o wykonane.

PóŸniej wszyscy szturmowcy, czuj¹c, ¿e ich systemy podtrzymy-

wania ¿yciowych funkcji s¹ tak¿e uszkodzone, i wiedz¹c, ¿e komór-

ki ich organizmów zosta³y zniszczone wskutek œmiertelnego napro-

mieniowania, w tej samej chwili oderwali siê od podstawy rdzenia

reaktora. Zaczêli bezw³adnie opadaæ w stronê spiczastych sto¿ków

i b³yskawic, przelatuj¹cych miêdzy nimi. Po chwili, jeden po dru-

gim, sp³onêli jak ogniste meteory.

Tol Sivron przekona³ siê, ¿e Laboratorium Otch³ani zosta³o ca³-

kowicie zniszczone, a gwiezdny niszczyciel admira³ Daali znikn¹³.

Kiedy sobie to uœwiadomi³, wybuchn¹³ pe³nym oburzenia gniewem.

– Placówka mia³a byæ przecie¿ moim celem! – powiedzia³. Spio-

runowa³ spojrzeniem swoich kierowników. – Jak mog³a mi coœ ta-

kiego zrobiæ? To ja dysponujê przecie¿ Gwiazd¹ Œmierci, a nie ona!

Kiedy fala udarowa olbrzymiej eksplozji minê³a jego bojow¹ sta-

cjê i zanik³a, Sivron stwierdzi³, ¿e rebeliancka flota gromadzi siê, by

odlecieæ z rejonu Otch³ani.

Ciê¿ko westchn¹³.

– Mo¿e powinniœmy zwo³aæ kolejne zebranie i przedyskutowaæ,

co dalej robiæ – powiedzia³.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców, zrywaj¹c

siê na równe nogi. – Nasz reaktor zosta³ w³aœnie prowizorycznie na-

prawiony. Poœwiêci³em dziewiêciu doskonale wyszkolonych ludzi, by

przywróciæ sprawnoœæ superlaserowi. Uwa¿am, ¿e powinniœmy go

u¿yæ! Flota Rebeliantów przygotowuje siê do ucieczki. Odlec¹, je¿eli

szybko im nie przeszkodzimy. Wiem, ¿e to nietypowa procedura, pa-

nie dyrektorze, ale nie mamy czasu na zebrania i dyskusje.

Sivron popatrzy³ na twarze pozosta³ych kierowników, nagle czu-

j¹c siê doœæ niepewnie. Nie lubi³, by ktokolwiek zmusza³ go do szyb-

kiego podejmowania decyzji. Gdyby nie zastanowi³ siê nad wszyst-

kimi konsekwencjami, mog³oby wydarzyæ siê zbyt wiele nieprzewi-

dzianych rzeczy. Czu³ jednak, ¿e tym razem kapitan ma racjê.

– No dobrze, a zatem postêpujemy zgodnie z tymczasow¹ proce-

dur¹ alarmow¹ – powiedzia³. – Ale decyzjê podejmujemy wspólnie.

background image

282

Czy powinniœmy u¿yæ superlasera przeciwko statkom floty Rebe-

liantów? Doxin, niech pan g³osuje pierwszy.

– Zgadzam siê – odpar³ gruby i bardzo niski kierownik dzia³u

urz¹dzeñ du¿ej mocy.

Tol Sivron obróci³ g³owê w kierunku kobiety, której twarz przy-

pomina³a ostrze topora.

– Golanda?

– Dobrze by³oby, gdybyœmy przetrzepali im skórê.

– Yemm?

Devaronianin kiwn¹³ g³ow¹, a jego rogi zako³ysa³y siê w dó³

i w górê.

– W raportach bêdzie wygl¹da³o o wiele lepiej, je¿eli podejmie-

my decyzjê jednomyœlnie.

Sivron na chwilê siê zamyœli³.

– Poniewa¿ Wermyna ju¿ nie ma z nami, oddajê g³os zamiast niego.

Ja tak¿e zgadzam siê ze wszystkimi. W ten sposób podjêliœmy decyzjê

bez jednego g³osu sprzeciwu. Zadamy cios si³om Rebeliantów. – Kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Yemma. – Proszê podkreœliæ to w swoim raporcie.

– Panie dyrektorze – wtr¹ci³ siê znów kapitan szturmowców. –

Rebeliancka flota odlatuje! Jedna z korwet ju¿ znika w chmurach

gazów otaczaj¹cych Otch³añ!

– Kapitanie, jest pan taki niecierpliwy! – warkn¹³ Sivron. – Czy

nie widzi pan, ¿e w³aœnie przeg³osowaliœmy uchwa³ê? Teraz musi-

my przyst¹piæ do jej realizacji. Proszê wzi¹æ siê w garœæ i wybraæ

jakiœ cel.

Zamruga³ powiekami niewielkich oczu i zauwa¿y³ jedn¹ z kore-

liañskich korwet, wisz¹c¹ nieruchomo w przestworzach.

– Co powie pan na tê? – zapyta³. – Wygl¹da na ciê¿ko uszkodzo-

n¹ albo zostawion¹ jako przynêta. To mi siê nie podoba... A poza

tym stanowi nieruchomy cel. Bêdziemy mogli go wykorzystaæ do

wzorcowania naszych urz¹dzeñ celowniczych. Pamiêta pan, ostat-

nio nie trafi³ pan w planetê.

– Jak pan sobie ¿yczy, panie dyrektorze.

Kapitan odwróci³ siê i zacz¹³ wydawaæ rozkazy szturmowcom

pe³ni¹cym s³u¿bê w pomieszczeniu artylerzystów stacji.

– Proponujê, ¿ebyœmy do strza³u wykorzystali tylko po³owê ener-

gii, panie dyrektorze – odezwa³ siê Doxin, zajêty przegl¹daniem do-

kumentacji technicznej na ekranie monitora. Jego ³ysa g³owa pokry³a

siê znów fa³dami. – Nawet przy u¿yciu zmniejszonej mocy superlaser

Gwiazdy Œmierci a¿ nadto wystarczy do zniszczenia pojedynczego

background image

283

gwiezdnego statku. W ten sposób bêdzie mo¿na ponownie strzeliæ,

nie wyczerpuj¹c zbyt szybko zasobów energii. Nie bêdzie pan musia³

tak d³ugo czekaæ na mo¿liwoœæ oddania nastêpnego strza³u.

– Doskona³y pomys³, panie kierowniku – ucieszy³ siê Sivron. –

Bardzo chcia³bym móc strzeliæ kilka razy z rzêdu.

Artylerzyœci, pochyleni nad pulpitami kontrolnych konsolet, z du¿¹

wpraw¹ przebierali palcami po jasno oœwietlonych ró¿nobarwnych

segmentach i prze³¹cznikach, usi³uj¹c nakierowaæ celowniczy krzy¿

na korwetê, której los by³ w³aœciwie przes¹dzony.

W aparaturze, zainstalowanej w pomieszczeniu, odezwa³ siê nie-

cierpliwy g³os Tola Sivrona.

– Pospieszcie siê i strzelajcie! Chcemy oddaæ drugi strza³ do tych

statków, zanim wszystkie zd¹¿¹ odlecieæ z Otch³ani.

Wspó³pracuj¹c ze sob¹, artylerzyœci zdo³ali w koñcu ustawiæ ce-

lownik superlasera i szarpnêli za dŸwigniê, uwalniaj¹c czêœæ olbrzy-

miej energii rdzenia reaktora.

Ogniskuj¹cymi rurami pop³ynê³y szerokie strumienie œmiercio-

noœnego œwiat³a. Skupione w centralnej soczewce, wystrzeli³y

w przestworza jak z³owieszcza lanca, po czym trafi³y w sam œrodek

kad³uba.

Unieruchomiona koreliañska korweta stanowi³a cel o tak ma³ych

rozmiarach, ¿e poch³onê³a tylko niewielk¹ czêœæ niszcz¹cej mocy.

Strumieñ œwiat³a przeszy³ ognist¹ chmurê szcz¹tków i poszybowa³

dalej, w kierunku wiruj¹cych chmur gazów.

– Znakomicie! – zachwyci³ siê Sivron. – Widzicie, co mo¿na osi¹-

gn¹æ, je¿eli postêpuje siê zgodnie z w³aœciwymi procedurami? Teraz

weŸcie na cel fregatê. To ten du¿y statek. Chcê widzieæ, jak eksploduje.

Nagle tu¿ obok celowniczego iluminatora przemkn¹³ niewielki,

kanciasty œwietlny okruch. Wydawa³ siê drobny niczym komar... ale

z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz wiêkszy. Zbli¿a³ siê, a jego kad³ub

po³yskiwa³, odbijaj¹c blask roz¿arzonych gazów. Maleñki statek

otworzy³ ogieñ ze œmiesznie nieskutecznych laserów do prototypu

Gwiazdy Œmierci.

– A to co? – zapyta³ Tol Sivron, nie wierz¹c w³asnym oczom. –

Poka¿cie mi go dok³adniej.

Golanda powiêkszy³a obraz na ekranie i jêknê³a. Jej zniekszta³-

cona twarz sprawia³a wra¿enie gotowej do roz³upania planety na

kawa³ki.

– Wydaje mi siê, ¿e to jeden z naszych wynalazków, panie dyrek-

torze – rzek³a. – Zapewne sam pan go rozpoznaje.

background image

284

Tol Sivron spojrza³ na ma³y statek, przypominaj¹cy okruch krysz-

ta³u, i poczu³ dziwne œwierzbienie w g³owoogonach. Oczywiœcie, ¿e

go pamiêta³. Nie tylko roboczy model, który kiedyœ ogl¹da³, ale tak-

¿e raporty z postêpów badañ. Przypomina³ sobie równie¿ wyniki

komputerowych symulacji, które w czasie wielu lat pracy nad wy-

nalazkiem przedstawia³a mu jego konstruktorka, Qwi Xux.

– Pogromca S³oñc – odezwa³ siê zdumiony. – Ale przecie¿ to jest

nasza broñ!

Toroidalna antena generatora rezonansowych torped, umieszczo-

na na d³ugim, cienkim wsporniku w dolnej czêœci kad³uba, zaczyna-

³a pulsowaæ plazmowym ogniem.

– Chcê mieæ ³¹cznoœæ z tym statkiem – oœwiadczy³ Tol Sivron. –

Chcê rozmawiaæ z pilotem, kimkolwiek jest. Halo, halo? Przyw³asz-

czy³eœ sobie coœ, co stanowi w³asnoœæ Laboratorium Otch³ani. ¯¹-

dam, ¿ebyœ natychmiast przekaza³ to w rêce upowa¿nionych funk-

cjonariuszy Imperium.

Skrzy¿owa³ rêce na piersi i czeka³ na odpowiedŸ.

Pilot Pogromcy S³oñc w odpowiedzi wystrzeli³ jedn¹ z rezonan-

sowych torped ku GwieŸdzie Œmierci.

Kyp czu³ falê uniesienia, kiedy, ignoruj¹c pompatyczne ¿¹danie admi-

nistratora nie istniej¹cego Laboratorium Otch³ani, uruchamia³ dŸwigniê

spustow¹ superbroni. Przygl¹da³ siê, jak niesamowita energia rezonanso-

wej torpedy ka¿e jej oderwaæ siê od spodu kad³uba i zag³êbiæ w labirynt

nadbudówek i wsporników w samym sercu prototypu Gwiazdy Œmierci.

Rezonansowy pocisk zamienia³ w parê elementy konstrukcji, ja-

kie napotyka³ na drodze. W koñcu uderzy³ w g³ówny wspornik szkie-

letu i przekszta³ci³ go w chmurê roz¿arzonego metalu.

Energia, wyzwolona przez torpedê, zapocz¹tkowa³a niewielk¹

reakcjê ³añcuchow¹. Rozszczepiane j¹dra atomów przekazywa³y

energiê s¹siednim, tak ¿e zasiêg zniszczeñ stawa³ siê coraz wiêkszy.

Kolejne dŸwigary zamienia³y siê w parê, a w szkielecie konstrukcji

pojawi³a siê wyrwa, która z ka¿d¹ chwil¹ siê powiêksza³a.

Uniesienie Kypa jednak szybko minê³o, kiedy reakcja ³añcucho-

wa zaczê³a przebiegaæ coraz wolniej, a w koñcu zupe³nie usta³a. Kon-

strukcja prototypu Gwiazdy Œmierci mia³a zbyt ma³¹ masê, ¿eby re-

akcja mog³a sama siê podtrzymywaæ.

Kyp unicestwi³ ca³kiem spor¹ czêœæ konstrukcji noœnej bojowej sta-

cji, ale zasiêg zniszczeñ ograniczy³ siê do jednego sektora. Za ma³o.

background image

285

Ponownie przes³a³ energiê do transmitera rezonansowych torped

i przygotowa³ siê do kolejnego strza³u. Gdyby to okaza³o siê ko-

nieczne, zamierza³ niszczyæ jeden fragment Gwiazdy Œmierci po

drugim. Spojrza³ jednak na kontrolny pulpit i stwierdzi³ z przera¿e-

niem, ¿e pozosta³a mu ju¿ tylko jedna rezonansowa torpeda.

Z ponur¹ twarz¹ skierowa³ Pogromcê S³oñc jeszcze bli¿ej proto-

typu. Musia³ zrobiæ wszystko, by wyrz¹dziæ jak najwiêcej szkody

tym ostatnim strza³em.

Han Solo zatoczy³ „Tysi¹cletnim Soko³em” ciasn¹ pêtlê. Zamie-

rza³ sprawdziæ, czy termiczne detonatory spowodowa³y du¿o znisz-

czeñ w rdzeniu reaktora Gwiazdy Œmierci.

Nie potrafi³ ukryæ rozczarowania. Spodziewa³ siê, ¿e w szkiele-

cie bojowej stacji zakwitnie oœlepiaj¹co jasny ognisty kwiat, a tym-

czasem wygl¹da³o na to, ¿e termiczne detonatory spali³y na panew-

ce. Zaobserwowa³ tylko ma³y wybuch w centralnej czêœci szkieletu.

Wcale nie zosta³ nim oœlepiony.

Kiedy Mara i Lando zdejmowali pró¿niowe skafandry, statek przez

kilka chwil dryfowa³ w przestworzach. Calrissian otar³ pot z czo³a

i osuszy³ d³onie o materia³ kombinezonu. Sprawia³ wra¿enie wyraŸ-

nie rozgoryczonego faktem, ¿e tkanina jest taka brudna.

– I co teraz? – odezwa³ siê Han Solo, kiedy w koñcu oboje zna-

leŸli siê obok niego w sterowni.

Lando skierowa³ spojrzenie na kulê Gwiazdy Œmierci, malej¹c¹

za ruf¹ ich statku.

– Mo¿e powinniœmy siê przekonaæ, czy Wedge...

Nagle Laboratorium Otch³ani i „Gorgona” zosta³y poch³oniête

przez oœlepiaj¹c¹ ognist¹ kulê. Wydawa³o siê, ¿e wszystkie planeto-

idy równoczeœnie eksplodowa³y.

– Za póŸno – stwierdzi³a Mara.

– Dlaczego Gwiazda Œmierci nie mog³a tak samo wybuchn¹æ? –

zapyta³ zasmucony Lando.

– Mo¿e chocia¿ spowodowaliœmy du¿o zniszczeñ – odpar³ Han

z nadziej¹ w g³osie.

Jednak ju¿ w nastêpnej chwili wszyscy jêknêli, widz¹c, jak z su-

perlaserowego dzia³a prototypu bojowej stacji strzela s³up zielonego

œwiat³a i trafia jedn¹ z korwet wycofuj¹cej siê floty Nowej Republiki.

– To by³oby na tyle, je¿eli chodzi o spowodowanie du¿ych znisz-

czeñ – zauwa¿y³a Mara Jade.

background image

286

– Ta Gwiazda Œmierci potrafi siaæ zniszczenia, nie ma ¿artów! –

przyzna³ Lando.

– Zaczekajcie – odezwa³ siê Han, mru¿¹c oczy i przygl¹daj¹c siê

uwa¿niej szkieletowi armilarnej sfery. – Zbli¿my siê do niej.

– Zbli¿my? – powtórzy³ z niedowierzaniem Lando. – Postrada³eœ

wszystkie zmys³y?

– To Kyp – oznajmi³ Han.

Zobaczy³, jak Pogromca S³oñc przelatuje w pobli¿u Gwiazdy

Œmierci i odpala jedn¹ z rezonansowych torped, jarz¹cych siê pla-

zmowym ogniem, chc¹c pos³aæ j¹ w sam œrodek konstrukcji.

– Je¿eli ch³opak rzuci³ wyzwanie GwieŸdzie Œmierci, musimy mu

pomóc! – oœwiadczy³ stanowczo.

Pogromca S³oñc lecia³ ku grawitacyjnym szczêkom gromady czar-

nych dziur Otch³ani, a Tol Sivron rozkaza³, ¿eby Gwiazda Œmierci

pod¹¿a³a za niewielkim, ale bardzo niebezpiecznym statkiem.

– Spróbujcie pochwyciæ go promieniem œci¹gaj¹cym – powie-

dzia³. – Bêdziemy mogli wówczas rozprawiæ siê z nim tak samo jak

z tamt¹ rebelianck¹ korwet¹.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Po-

chwyciæ taki ma³y cel i przemieszczaj¹cy siê z tak du¿¹ prêdkoœci¹...

– A wiêc zbli¿my siê do niego tak bardzo, by byæ pewnym,

¿e nie chybimy – warkn¹³ Sivron. – Jedna z jego torped znisz-

czy³a jedenaœcie procent naszej konstrukcji! Nie mo¿emy po-

zwoliæ sobie na to, ¿eby odpali³ jeszcze jedn¹. Jak to wyt³uma-

czymy póŸniej, kiedy powrócimy do przestrzeni rz¹dzonej przez

Imperium?

– Mo¿e to by³by dobry powód, ¿eby trzymaæ siê od niego jak

najdalej, panie dyrektorze? – zasugerowa³ nieœmia³o kapitan sztur-

mowców.

– Nonsens! Jak to wygl¹da³oby w raporcie? – odpar³ Sivron, po-

chylaj¹c siê nad pulpitem. – Kapitanie, da³em panu wyraŸny rozkaz.

Silniki napêdowe bojowej stacji, rozmieszczone wzd³u¿ obwodu

równika, obudzi³y siê do ¿ycia. Gigantyczny szkielet Gwiazdy Œmier-

ci przyspieszy³ i skierowa³ siê w œlad za umykaj¹cym Pogromc¹.

– Otworzyæ ogieñ, kiedy cel znajdzie siê w zasiêgu strza³u – roz-

kaza³ Sivron.

Gwiazda Œmierci powoli nabiera³a prêdkoœci, ale mikroskopijny

kanciasty okruch zwolni³, jakby siê z niej naigrawa³.

background image

287

Kiedy zbli¿ali siê do bezdennej czeluœci najbli¿szej czarnej dziu-

ry, temperatura gazów zaczê³a rosn¹æ. Pogromca S³oñc to przyspie-

sza³, to znów zwalnia³, przez ca³y czas strzelaj¹c z niewielkich lase-

rów. Niszczy³ tu i tam cienkie dŸwigary i wsporniki i wyrz¹dza³ szko-

dy, których zasiêg by³ œmiesznie ma³y. Tymczasem Gwiazda Œmier-

ci musia³a borykaæ siê ze wzrastaj¹c¹ si³¹ grawitacji pobliskiej czar-

nej dziury.

Tol Sivron w³¹czy³ przycisk interkomu i zwróci³ siê do artylerzy-

stów stacji:

– Co siê dzieje? Czy czekacie na okazjê odczytania numerów se-

ryjnych na elementach silnika tej ³upiny?

Ponownie o¿y³ wielki laser Gwiazdy Œmierci. Jego zielony pro-

mieñ przedar³ siê przez skrajne ob³oki chmur gazów i poszybowa³

ku Pogromcy... ale smuga œwiat³a zaczê³a siê zakrzywiaæ w lewo,

przyci¹gana przez si³ê grawitacji czarnej dziury. Zielona b³yskawi-

ca zamieni³a siê w spiralê i jak kula ³o¿yska wpad³a do gigantyczne-

go leja.

– Chybiliœcie! – wrzasn¹³ Sivron. – Jakim cudem mogliœcie chy-

biæ? Kapitanie, proszê przekazaæ mi stery. Od tej chwili bêdê sam

pilotowa³ Gwiazdê Œmierci. Mam ju¿ doœæ waszego braku kompe-

tencji.

Wszyscy kierownicy dzia³ów unieœli g³owy i w os³upieniu popa-

trzyli na swojego dyrektora. Kapitan szturmowców powoli obróci³

siê na fotelu.

– Czy jest pan pewien, ¿e to rozs¹dna decyzja, panie dyrektorze?

Nie ma pan doœwiadczenia...

Sivron skrzy¿owa³ rêce na piersi.

– Zapozna³em siê z instrukcj¹ obs³ugi, a poza tym przygl¹da³em

siê, co pan robi. Wiem wszystko, czego potrzebujê. Proszê natych-

miast przekazaæ mi stery. To rozkaz najwy¿szego prze³o¿onego!

Szczerz¹c zêby w uœmiechu pe³nym oczekiwania, Tol Sivron za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy dotycz¹ce trajektorii lotu Gwiazdy Œmierci.

– Teraz rozprawimy siê z nim na dobre – oœwiadczy³.

Zupe³nie jak wielki floozam na smyczy – pomyœla³ Kyp, obiera-

j¹c kurs na czeluœæ czarnej dziury. Gwiazda Œmierci powtarza³a wier-

nie jego ka¿dy manewr.

Zatoczy³ ³uk i skierowa³ siê ponownie w stronê prototypu bojo-

wej stacji, a potem przyspieszy³ i przyci¹gn¹³ ekran celowniczy.

background image

288

Labirynt krzy¿uj¹cych siê dŸwigarów i belek wirowa³ coraz bli¿ej...

i wówczas Kyp odpali³ ostatni¹ torpedê rezonansow¹. Oœlepiaj¹cy

elipsoidalny pocisk plazmowy unicestwi³ zewnêtrzne fragmenty

konstrukcji i zag³êbi³ siê, by spowodowaæ jeszcze wiêksze znisz-

czenia ni¿ poprzedni.

Kyp wiedzia³, ¿e ten strza³ wywo³a prawdziwy pop³och. Nie spa-

rali¿uje ca³ej Gwiazdy Œmierci, ale i tak Kyp nie chcia³ obezw³ad-

niaæ stacji. Zamierza³ zadowoliæ siê jedynie ca³kowitym zwyciê-

stwem.

Kiedy reakcja ³añcuchowa wyzwolona przez energiê ostatniej tor-

pedy dobieg³a koñca, Kyp przelecia³ nad metalowym szkieletem

konstrukcji Gwiazdy Œmierci, zawróci³ i ponownie skierowa³ dziób

Pogromcy S³oñc ku najbli¿szej czarnej dziurze.

Pos³u¿y³ siê astronawigacyjnym komputerem, by okreœliæ wartoœci

parametrów punktu krytycznego, po którego przebyciu ¿aden statek,

choæby najpotê¿niejszy, nie móg³ wyrwaæ siê z grawitacyjnych szpo-

nów czarnej dziury. Z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³ siê do niego coraz bar-

dziej... a Gwiazda Œmierci przez ca³y czas lecia³a jego œladem.

– Kypie! Kypie Durronie! – zawo³a³ Han do mikrofonu komuni-

katora „Soko³a”. – Odezwij siê! Jesteœ za blisko czarnej dziury!

Uwa¿aj!

W g³oœniku nie us³ysza³ jednak ¿adnej odpowiedzi.

Piloci Gwiazdy Œmierci i Pogromcy S³oñc, jak z³¹czeni w œmier-

telnym uœcisku, lecieli, nie zwracaj¹c uwagi na nic, co mog³oby prze-

szkodziæ im w walce. Imperialna stacja bojowa coraz bardziej po-

gr¹¿a³a siê w leju czarnej dziury. Pogromca S³oñc przelatywa³ to

nad ni¹, to znów pod ni¹, nie przestaj¹c raziæ kolosa cienkimi nitka-

mi laserowych strza³ów.

– Chyba wiem, co chce zrobiæ – odezwa³ siê Han, nie potrafi¹c

ukryæ g³êbokiego niepokoju. – Prototyp Gwiazdy Œmierci ma o wiele

wiêksz¹ objêtoœæ i masê. Je¿eli Kyp potrafi zwabiæ j¹ do pu³apki,

z której nie bêdzie mog³a uciec...

– A przy okazji nie da siê sam wessaæ – dokoñczy³ ponuro Lando.

– Tak, w tym sêk, prawda? – rzek³ Han.

Z superlasera Gwiazdy Œmierci znów wystrzeli³ snop œwiat³a.

Ponownie zakrzywi³ siê w polu grawitacyjnym, nawet jeszcze bar-

dziej ni¿ poprzednio, ale tym razem artylerzyœci bojowej stacji wziêli

poprawkê podczas celowania. Rozjarzona krawêdŸ œwietlistej smu-

background image

289

gi musnê³a kad³ub Pogromcy S³oñc, który gwa³townie zboczy³ z kur-

su i zacz¹³ kozio³kowaæ.

Jakikolwiek inny statek zosta³by natychmiast zamieniony w pa-

rê, ale kwantowo-krystaliczny pancerz ochroni³ superbroñ przed ka-

tastrof¹... chocia¿ niewiele brakowa³o.

Systemy napêdowe statku Kypa zosta³y niew¹tpliwie uszkodzo-

ne. Pogromca S³oñc lecia³ dalej si³¹ rozpêdu, ale jego pilot manew-

rowa³ sterami, usi³uj¹c wydostaæ siê z czeluœci czarnej dziury. Mia³

jednak zbyt ma³¹ prêdkoœæ, a bezdenny lej znajdowa³ siê zbyt blisko

i mia³ za du¿¹ si³ê przyci¹gania. Ma³y statek, podobny do okruchu

kryszta³u, zacz¹³ lecieæ po spirali. Zataczaj¹c krêgi o coraz mniej-

szej œrednicy, pogr¹¿a³ siê w bezkresn¹ ciemnoœæ.

Pilot prototypu Gwiazdy Œmierci nie móg³ siê oprzeæ pokusie od-

dania ostatniego, œmiertelnego strza³u. Stacja bojowa przyspieszy³a,

chc¹c znaleŸæ siê jeszcze bli¿ej ofiary. Pogromca S³oñc i gigantycz-

ny kulisty szkielet bojowej stacji zatacza³y coraz szybsze spiralne

krêgi, coraz mniejsze, coraz bli¿sze czeluœci.

Wygl¹da³o na to, ¿e dopiero w tej chwili pilot armilarnej sfery

zacz¹³ zdawaæ sobie sprawê ze œmiertelnego niebezpieczeñstwa gro-

¿¹cego jego GwieŸdzie Œmierci, gdy¿ w jednej chwili w³¹czy³ wszyst-

kie silniki rozmieszczone wzd³u¿ obwodu równika. Usi³owa³ wy-

rwaæ prototyp ze szponów czarnej dziury. Gigantyczna kula minê³a

jednak punkt, z którego mo¿na by³o zawróciæ.

Pogromca S³oñc równie¿ nie móg³ osi¹gn¹æ dostatecznej prêdko-

œci, ¿eby wyrwaæ siê ze spiralnej orbity. Zatacza³ coraz ciaœniejsze

krêgi niemal na tym samym poziomie, co prototyp bojowej stacji.

Nie mia³ ¿adnej szansy ratunku.

Han czu³, jak jakaœ potworna si³a usi³uje wydrzeæ serce z jego

piersi.

– Kypie! – krzykn¹³.

Z kad³uba gin¹cego Pogromcy S³oñc wystrzeli³a cienka nitka

œwiat³a, a potem srebrzysta superbroñ zaczê³a znikaæ w mrokach

otch³ani straszliwego leja.

Prototyp Gwiazdy Œmierci pogr¹¿y³ siê w k³êbach chmur roz¿a-

rzonych gazów, które wraz z nim wpad³y do czeluœci. Kulisty proto-

typ, poddany dzia³aniu niejednorodnych grawitacyjnych naprê¿eñ,

zmieni³ kszta³t. Wyd³u¿y³ siê i sp³aszczy³, przybieraj¹c formê gigan-

tycznego jaja. PóŸniej zakrzywione belki zaczê³y pêkaæ, a wsporni-

ki i dŸwigary po³ama³y siê i rozerwa³y. Ca³oœæ przybra³a kszta³t sto¿-

ka i zniknê³a w paszczy potwornego leja.

19 – W³adcy mocy

background image

290

Pogromca S³oñc wys³a³ po¿egnalny b³ysk œwiat³a, a potem po-

dzieli³ los swojego przeœladowcy.

Lando i Mara siedzieli nieruchomo, niezdolni odezwaæ siê choæ-

by s³owem. Han zwiesi³ g³owê i z ca³ej si³y zacisn¹³ powieki.

– ¯egnaj, Kypie – szepn¹³.

– To cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc – odezwa³a siê nagle

Mara Jade. Rozpozna³a niewielk¹ œwietlist¹ plamkê, wystrzelon¹

z pok³adu œmiercionoœnej superbroni. – Lepiej pochwyæmy go jak

najszybciej, gdy¿ i on zaczyna traciæ prêdkoœæ i opadaæ z powrotem

w czeluœæ czarnej dziury.

– Cylinder rejestracyjny? – powtórzy³ Han, prostuj¹c siê i usi³u-

j¹c okazaæ chocia¿ trochê entuzjazmu w g³osie. – No dobrze, zabie-

rajmy go, zanim bêdzie za póŸno.

„Sokó³” przyspieszy³ i skierowa³ siê w stronê czarnej dziury. Lan-

do i Mara, wspó³pracuj¹c, manewrowali sterami, walcz¹c z si³¹ przy-

ci¹gania potwornego leja i usi³uj¹c utrzymaæ statek na wyznaczo-

nym kursie. Zbli¿yli siê do metalowego pojemnika, a Lando pochwy-

ci³ go promieniem œci¹gaj¹cym na kilka chwil, zanim cylinder osi¹-

gn¹³ najwy¿szy punkt trajektorii lotu i zacz¹³ opadaæ z powrotem ku

grawitacyjnemu lejowi.

– Mam go – oznajmi³ Lando.

– To dobrze, w takim razie wci¹gnijcie go do œrodka i wynoœmy

siê st¹d – rzek³ Han ponurym, obojêtnym tonem. – Przynajmniej

bêdê wiedzia³, jakie by³y ostatnie s³owa, które pragn¹³ przekazaæ mi

przed œmierci¹.

background image

291

Han i Lando w³o¿yli ochronne grube rêkawice, po czym wyci¹gnêli

cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc i przenieœli go do œwietlicy. Po-

jemnik przebywa³ tak d³ugo w zimnie przestworzy, ¿e teraz, kiedy zna-

laz³ siê w ciep³ym pomieszczeniu, jego powierzchnia zaczê³a siê pokry-

waæ szronem, przypominaj¹cym trochê deseñ w liœcie paproci.

Cienka metalowa pow³oka po³yskiwa³a. W kilku miejscach by³o

widaæ na niej œlady wy³adowañ elektrostatycznych, powsta³ych wsku-

tek du¿ej prêdkoœci pocz¹tkowej i ocierania siê o zjonizowane cz¹stki

gazów.

– Bardzo ciê¿ki ten cylinder – stwierdzi³ Lando, kiedy razem z Ha-

nem wynosili pojemnik na œrodek pomieszczenia. Po³o¿yli go z g³u-

chym metalicznym stukiem na p³ycie pok³adu.

Cylinder, maj¹cy prawie pó³tora metra d³ugoœci i nieca³e piêæ-

dziesi¹t centymetrów œrednicy, by³ u¿ywany przez kapitanów i pilo-

tów statków skazanych na zag³adê. Wystrzeliwali go, aby przekazaæ

ostatnie zapiski z dzienników pok³adowych, a tak¿e informacje z pa-

miêciowych rdzeni komputerów w celu ustalenia przyczyn zaginiê-

cia czy unicestwienia ich jednostek.

Han przypomnia³ sobie, jak Kyp opowiada³ mu kiedyœ historiê

o in¿ynierach i naukowcach Nowej Republiki, którzy podczas ba-

dania wnêtrza Pogromcy S³oñc natknêli siê na jeden z takich pojem-

ników. Wpadli wówczas w panikê, s¹dz¹c, ¿e znaleŸli niebezpiecz-

n¹ rezonansow¹ torpedê... Zapewne nie mieli pojêcia, ¿e takie reje-

stracyjne cylindry by³y standardowym wyposa¿eniem wszystkich

imperialnych jednostek. Ka¿dy pilot myœliwca czy przemytnik nie

R O Z D Z I A £

"

background image

292

mia³by najmniejszych problemów ze zorientowaniem siê, do czego

mog¹ byæ stosowane.

Podczas sza³u wœciek³oœci, jaki ogarn¹³ go w Mg³awicy Kocio³

i systemie Caridy, Kyp wystrzeliwa³ takie rejestracyjne pojemniki,

¿eby wszyscy wiedzieli, kto i dlaczego dokona³ tylu zniszczeñ. Nie

chcia³, by ktokolwiek uwa¿a³ te kataklizmy za zwyczajne, astrono-

miczne incydenty.

Han, bezbrze¿nie smutny, czu³ siê jak sparali¿owany. Nie zwraca³

uwagi na nic, co dzieje siê wokó³ niego. Jego przyjaciel mia³ racjê, ale

tylko do pewnego stopnia. Plan Kypa Durrona, zak³adaj¹cy zniszcze-

nie Imperium, przewidywa³ stosowanie metod równie brutalnych i z³o-

œliwych jak te, którymi pos³ugiwa³ siê sam Imperator.

Luke Skywalker by³ zdania, ¿e m³odzieniec w zupe³noœci odpo-

kutowa³ za swoje grzechy, ale teraz szansa, i¿ Kyp zostanie kiedyœ

wielkim Jedi, zosta³a na zawsze zaprzepaszczona.

Han nie móg³ jednak w¹tpiæ w poœwiêcenie Kypa. M³odzieniec

unicestwi³ za jednym zamachem i Pogromcê S³oñc, i prototyp Gwiaz-

dy Œmierci. Za cenê w³asnego ¿ycia uwolni³ galaktykê od terroru.

Za cenê ¿ycia kupi³ wolnoœæ miliardom istot.

To mia³o sens, prawda? P r a w d a ?

Mara Jade uklêk³a obok pojemnika i zaczê³a przesuwaæ szczu-

p³ymi palcami po powierzchni. Otworzy³a zatrzask umo¿liwiaj¹cy

dostêp do panelu kontrolnego.

– No có¿, dobrze chocia¿, ¿e zamek nie zosta³ zaszyfrowany –

stwierdzi³a. – Albo Kyp nie mia³ tyle czasu, albo wiedzia³, ¿e to my go

przechwycimy. Nie w³¹czy³ nawet nadajnika sygna³u namiarowego.

– No to go otwórz – odezwa³ siê szorstko Han.

Mia³ ju¿ doœæ czekania w ponurej ciszy. O czym móg³ myœleæ

ch³opiec w ostatnich chwilach ¿ycia? Co takiego chcia³ powiedzieæ?

Mara zaczê³a przyciskaæ klawisze w dobrze znanej, standardo-

wej kolejnoœci. Œwiate³ka na pulpicie zamruga³y najpierw na czer-

wono, a póŸniej na bursztynowo, ¿eby w koñcu zmieniæ siê na zie-

lone. Rozleg³ siê cichy syk uchodz¹cego powietrza i w œrodkowej

czêœci cylindra pojawi³a siê pod³u¿na szpara, poprzednio zupe³nie

niewidoczna. Kiedy obie po³owy zaczê³y siê rozchylaæ, d³uga ciem-

na szczelina ukaza³a wnêtrze pojemnika.

W œrodku cylindra spoczywa³o cia³o Kypa Durrona, absolutnie

nieruchome i blade, jakby odlane z wosku. Powieki m³odzieñca by³y

mocno zaciœniête, a na twarzy malowa³ siê wyraz intensywnej, ale

zarazem dziwnie spokojnej koncentracji.

background image

293

– Kyp! – krzykn¹³ ochryple Han. Jego g³os zdradza³ zdumienie

i radoœæ, chocia¿ w³aœciciel „Tysi¹cletniego Soko³a” robi³ wszyst-

ko, ¿eby nie daæ siê ponieœæ z³udnej nadziei. – Kyp!

W jakiœ sposób m³odzieniec zdo³a³ zmieœciæ cia³o w niewielkiej

objêtoœci rejestracyjnego cylindra; pojemnika, w którym mog³oby

siê ukryæ co najwy¿ej dziecko. Kyp z³o¿y³ jednak rêce i nogi w ten

sposób, ¿e po³ama³ koœci, a potem przycisn¹³ koñczyny do piersi tak

mocno, a¿ trzasnê³y ¿ebra. Jedynie dziêki temu cia³o m³odzieñca

zmieœci³o siê we wnêtrzu metalowej trumny.

Han pochyli³ siê ni¿ej nad trupioblad¹ twarz¹.

– Czy on ¿yje? – zapyta³ z nadziej¹ w g³osie. – Chyba znajduje

siê w jakimœ transie Jedi.

W akcie ostatecznej rozpaczy Kyp zdo³a³ jeszcze pos³u¿yæ siê

technik¹ znieczulania bólu, stosowan¹ przez rycerzy Jedi. Wyko-

rzysta³ tak¿e inne sztuki, których nauczy³ go mistrz Skywalker na

Yavinie Cztery... Postanowi³ wypróbowaæ je na sobie, wiedz¹c, ¿e

tylko one mog¹ przynieœæ mu ocalenie.

– Spowolni³ wszystkie funkcje organizmu tak, jakby przebywa³

w stanie hibernacji – odezwa³a siê Mara. – Mo¿na by³oby pomyœleæ,

¿e nie ¿yje.

Cylinder rejestracyjny by³ szczelny, ale nie zosta³ wyposa¿ony

w system uzdatniania atmosfery. Jedynym powietrzem, jakim dys-

ponowa³ Kyp, by³o wiêc to, które zmieœci³o siê w przestrzeniach nie

zajêtych przez jego cia³o.

– To... niemo¿liwe – wyj¹ka³ Lando.

– Wyci¹gnijmy go – zaproponowal Han. – Tylko ostro¿nie.

Delikatnie, ³agodnie, wyj¹³ cia³o m³odzieñca z wnêtrza niewiel-

kiego pojemnika. Kiedy Lando i Mara pomagali mu u³o¿yæ Kypa na

jednej z w¹skich prycz, jego cia³o obwis³o i omal nie wypad³o z ich

r¹k. Koœci, po³amane w wielu miejscach, wygl¹da³y, jakby ktoœ zmi¹³

cia³o jak papierow¹ kulê i odrzuci³ na bok.

– Och, Kypie – westchn¹³ Han. Kiedy rozprostowywa³ jego rêce,

mia³ wra¿enie, ¿e popêkane koœci nadgarstka trzês¹ siê jak galareta. –

Musimy zabraæ go do oœrodka medycznego – oznajmi³. – Mam tu

wprawdzie œrodki umo¿liwiaj¹ce niesienie pierwszej pomocy w na-

g³ych wypadkach, ale mowy nie ma, ¿eby wystarczy³y przy tak roz-

leg³ych obra¿eniach.

Nagle powieki Kypa zadr¿a³y i otworzy³y siê, ukazuj¹c ciemne

oczy. By³o widaæ, ¿e cierpienie nie pozwala ch³opcu zogniskowaæ

spojrzenia. Kyp zmusi³ siê jednak do przezwyciê¿enia bólu.

background image

294

– Hanie – szepn¹³ tak cicho, ¿e jego g³os zabrzmia³ niczym szmer

najl¿ejszych skrzyde³. – Przylecia³eœ po mnie.

– Oczywiœcie, ch³opcze – odrzek³ Han, pochylaj¹c siê jeszcze ni-

¿ej. – A czego siê spodziewa³eœ?

– A Gwiazda Œmierci? – zapyta³ szeptem Kyp.

– Wessana do czeluœci czarnej dziury... podobnie jak Pogromca.

Nikt wiêcej ju¿ ich nie zobaczy.

Ca³e cia³o m³odzieñca przenikn¹³ dreszcz niek³amanej ulgi.

– To dobrze.

Zamkn¹³ powieki. Wygl¹da³o na to, ¿e ponownie straci przytom-

noœæ, ale po chwili zamruga³, a w jego oczach pojawi³ siê b³ysk no-

wej nadziei.

– Nic mi nie bêdzie, wiecie?

– Wiemy – odpar³ Han cicho.

Dopiero wówczas Kyp podda³ siê bólowi, ale po sekundzie znów

pogr¹¿y³ siê w transie Jedi.

– Cieszê siê, ¿e ¿yjesz, ch³opcze – szepn¹³ Han, po czym uniós³

g³owê i popatrzy³ na Landa i Marê. – Musimy zabraæ go na Coru-

scant.

W g³oœniku komunikatora w sterowni „Soko³a” rozleg³ siê nagle

donoœny ryk Wookiego. Han wyprostowa³ siê i pobieg³ do kabiny

pilotów. Ujrza³ pokiereszowany szturmowy wahad³owiec klasy Gam-

ma, który wisia³ w przestworzach tu¿ przed dziobem frachtowca.

Bia³e œwiat³o emanuj¹ce z dysz wylotowych silników œwiadczy³o

o tym, ¿e jest gotów do lotu.

– Chewie! – krzykn¹³ Han do mikrofonu, a Wookie odpowiedzia³

mu radosnym wyciem.

– Chewbacca mówi – niepotrzebnie zacz¹³ t³umaczyæ Threepio –

¿e gdybyœcie chcieli wylecieæ z rejonu Otch³ani, ma zaprogramo-

wane w pamiêci nawigacyjnego komputera parametry szlaku umo¿-

liwiaj¹cego wydostanie siê z tego b¹bla. Spodziewam siê, ¿e wszy-

scy chc¹ jak najszybciej wróciæ do domu.

Han zerkn¹³ k¹tem oka na Landa i Marê, a potem lekko siê

uœmiechn¹³.

– Masz absolutn¹ racjê, Threepio – odpar³.

background image

295

Cilghal sta³a nieruchomo poœrodku jadalni wielkiej œwi¹tyni, ale

nie odzywa³a siê ani s³owem. Œwiadomie nie okazywa³a ¿adnej re-

akcji na s³owa Ackbara.

Kalamarianin, ponownie odziany w bia³y mundur admira³a No-

wej Republiki, pochyli³ siê nad Cilghal i po³o¿y³ silne rêce na jej

ramionach okrytych jasnoniebiesk¹ szat¹. Kiedy zacisn¹³ palce, ka-

lamariañska pani ambasador omal nie krzyknê³a z bólu. Wzdrygnê-

³a siê w obawie przed tym, czego mo¿e od niej za¿¹daæ.

– Nie mo¿esz poddawaæ siê tak ³atwo – odezwa³ siê Ackbar po

chwili. – Nie uwierzê, ¿e nie potrafisz tego zrobiæ, dopóki nie udo-

wodnisz mi, i¿ przekracza to twoje si³y.

Cilghal czu³a siê onieœmielona jego pa³aj¹cym spojrzeniem. Nie

pozna³aby tego ¿adna istota ludzka, ale ona widzia³a na jego twarzy

d³ugotrwa³y stres, który pokry³ jego ³ososiow¹ skórê ciemnopoma-

rañczowymi cêtkami. Skóra Ackbara sprawia³a wra¿enie wysuszo-

nej, a p³atki uszu niemal schowa³y siê w zag³êbieniach po bokach

g³owy. Cienkie wici wyrastaj¹ce wokó³ jego ust by³y teraz wystrzê-

pione i po³amane.

Od czasu strasznej katastrofy na Vortex i hañby, któr¹ okry³a jego

dobre imiê, Ackbara nêka³y wyrzuty sumienia. Teraz jednak doszed³

do siebie i powróci³, ¿eby z jeszcze wiêkszym oddaniem s³u¿yæ i swo-

im rodakom, i Nowej Republice. Przyby³ na Yavina Cztery, aby

porozmawiaæ z Cilghal.

– Od czasów wielkiej czystki nie narodzi³ siê ani jeden uzdrowi-

ciel Jedi – odezwa³a siê Kalamarianka. – Mistrz Skywalker uwa¿a,

R O Z D Z I A £

"

background image

296

¿e wykazujê pewne uzdolnienia w tej dziedzinie, ale nie wykony-

wa³am ¿adnych æwiczeñ, które pozwoli³yby mi je rozwin¹æ. Nie

wiem, co i jak powinnam robiæ, a wiêc dzia³a³abym na oœlep. Nie

odwa¿y³abym siê...

– Niemniej jednak... – przerwa³ jej ostro Ackbar.

Puœci³ jej ramiona i cofn¹³ siê o krok. Zapewne chcia³, aby nie-

skazitelnie czysta biel admiralskiego munduru olœni³a jej oczy w pó³-

mroku panuj¹cym w jadalni wielkiej œwi¹tyni Massassów.

Do komnaty wszed³ nagle Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i ukrad-

kiem zerkn¹³ na Ackbara. Kiedy rozpozna³ dowódcê floty Nowej

Republiki, jego oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia. Mrukn¹³ pod no-

sem coœ, co mia³o oznaczaæ przeprosiny, i oszo³omiony, chy³kiem

siê wycofa³.

Spojrzenie Ackbara nie oderwa³o siê jednak od twarzy Cilghal.

Kalamarianka unios³a g³owê, ¿eby spojrzeæ w oczy admira³a, ale by³o

widaæ, ¿e czeka na jego s³owa.

– Proszê – nalega³ Ackbar. – B³agam ciê. Je¿eli nie spróbujesz,

Mon Mothma niechybnie umrze.

– Przysiêg³am sobie, zarówno wówczas, kiedy zostawa³am pani¹

ambasador, jak i teraz, gdy przylecia³am tu, aby uczyæ siê jako przy-

sz³a Jedi – odezwa³a siê w koñcu, westchn¹wszy i pochyliwszy g³o-

wê – ¿e zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy, ¿eby s³u¿yæ No-

wej Republice i umacniaæ jej w³adzê.

Spojrza³a na p³askie, szpachlowato zakoñczone d³onie.

– Je¿eli mistrz Skywalker ma do mnie takie zaufanie, kim¿e je-

stem, ¿eby podawaæ w w¹tpliwoœæ jego os¹d? – zapyta³a. – Proszê

zabraæ mnie na pok³ad swojego statku, admirale. Lecimy na Coru-

scant.

Kiedy znalaz³a siê w by³ym Pa³acu Imperialnym, z przera¿eniem

oceni³a sytuacjê jako krytyczn¹, nieomal beznadziejn¹.

Mon Mothma by³a nieprzytomna. Inwazja nanoniszczycieli po-

kona³a mechanizmy obronne jej organizmu. Maleñkie mikroby nie

przestawa³y niszczyæ jedn¹ po drugiej komórek jej cia³a. Gdyby by³a

przywódczyni nie korzysta³a z pomocy aparatury podtrzymuj¹cej

pracê serca, umo¿liwiaj¹cej oddychanie i zapewniaj¹cej oczyszcza-

nie krwi, umar³aby wiele dni wczeœniej.

Niektórzy cz³onkowie rady byli zdania, ¿e powinno siê pozwoliæ

jej umrzeæ. Twierdzili, ¿e utrzymywanie Mon Mothmy przy ¿yciu

background image

297

za wszelk¹ cenê tylko przed³u¿a jej cierpienia i agoniê. Leia Organa

Solo, obecna przywódczyni Nowej Republiki, dowiedzia³a siê jed-

nak, ¿e jedna z nowych Jedi mistrza Skywalkera ma przylecieæ

z Yavina Cztery i podj¹æ siê leczenia. Chocia¿ mo¿liwoœæ wylecze-

nia praktycznie nie istnia³a, Leia nalega³a, aby daæ kobiecie jeszcze

jedn¹ szansê.

Kiedy Cilghal wyl¹dowa³a w Imperial City, Leia i Ackbar natych-

miast zaprowadzili j¹ do pomieszczenia szpitalnego, gdzie le¿a³a

umieraj¹ca Mon Mothma. W powietrzu unosi³a siê przygnêbiaj¹ca

woñ œmierci.

Spojrzenie ciemnych oczu Leii, w których krêci³y siê ³zy, prze-

nios³o siê z twarzy Mon Mothmy na oblicze Cilghal. Kalamarianka

wyczuwa³a nadziejê, jak¹ przywódczyni pok³ada³a w jej zdolno-

œciach, jak gdyby by³o to coœ materialnego.

Zapach lekarstw i œrodków antyseptycznych, a tak¿e pomruk

aparatury sprawia³y, ¿e skóra Cilghal, zazwyczaj wilgotna, by³a

teraz wyschniêta i spêkana. Kalamarianka bardzo chcia³aby pop³y-

waæ w wodach ojczystego oceanu, ¿eby pozbyæ siê k³opotliwych

myœli i zmyæ z siebie toksyny zmêczenia... ale by³a przywódczyni

Nowej Republiki potrzebowa³a takiego oczyszczenia o wiele bar-

dziej ni¿ ona.

Podesz³a do ³o¿a, na którym spoczywa³a nieprzytomna Mon Mo-

thma. Ackbar i Leia zostali przy drzwiach szpitalnej sali.

– Musicie mieæ œwiadomoœæ, ¿e w³aœciwie nic nie wiem o spe-

cjalnych uzdrowicielskich mocach, jakimi dysponuj¹ niektórzy ry-

cerze Jedi – powiedzia³a, jakby chcia³a ich przeprosiæ. – Jeszcze mniej

wiem na temat tej ¿ywej trucizny, która w³aœnie w tej chwili wynisz-

cza jej organizm.

G³êboko nabra³a powietrza, przesyconego ska¿onymi woniami.

– Zostawcie nas teraz – oznajmi³a. – Mon Mothma i ja bêdziemy

walczy³y razem. – Prze³knê³a œlinê. – Je¿eli potrafimy.

Cicho mrucz¹c wyrazy wspó³czucia i poparcia, Ackbar i Leia

wyszli ze szpitalnej sali. Wygl¹da³o na to, ¿e Cilghal nie zwróci³a na

to uwagi.

Jej po³yskuj¹ca, b³êkitna szata kalamariañskiej pani ambasador

powiewa³a wokó³ niej niczym niematerialna fala. Cilghal uklêk³a

obok ³o¿a i wpatrzy³a siê w nieruchome cia³o Mon Mothmy. Zapu-

œci³a weñ wici Mocy, ale nie mia³a pojêcia, co dalej. Stara³a siê oce-

niæ zasiêg szkód, jakie wyrz¹dzi³y nanoniszczyciele w organizmie

kobiety.

background image

298

Kiedy zaczê³a zapuszczaæ myœlow¹ sondê g³êbiej, zdumia³a siê

na widok ogromu spustoszeñ dokonanych przez z³oœliw¹ truciznê.

Nie potrafi³a poj¹æ, jakim cudem kobiecie uda³o siê ¿yæ tak d³ugo.

W umyœle Cilghal zaczê³a wzbieraæ niepewnoœæ, ogarniaæ j¹ mrocz-

nym cieniem.

W jaki sposób mog³aby walczyæ z tak¹ trucizn¹? Nie rozumia³a,

jak Moc mog³a uzdrawiaæ ¿ywe istoty. Nie by³a w stanie poj¹æ, jak

mog³aby wzmocniæ si³y ¿yciowe kogoœ tak wyniszczonego jak Mon

Mothma. Z usuniêciem z³oœliwych mikrobów nie umia³y sobie po-

radziæ najlepsze medyczne androidy. Nie istnia³o ¿adne lekarstwo,

które mog³oby uleczyæ tê kobietê.

Cilghal wiedzia³a tylko to, czego nauczy³ j¹ mistrz Skywalker.

Umia³a wysy³aæ myœlowe wici Mocy, wyczuwaæ obecnoœæ ¿ywych

organizmów, a tak¿e przesuwaæ i unosiæ rozmaite przedmioty. Po-

szukuj¹c w³aœciwej odpowiedzi albo chocia¿ jakiegoœ pomys³u, nie

przestawa³a przenikaæ cia³a Mon Mothmy promieniuj¹cymi strumie-

niami Mocy.

Czy mog³a wykorzystaæ w³asne umiejêtnoœci Jedi, ale inaczej, tak

by wzmocniæ organizm Mon Mothmy? By uleczyæ jej cia³o? Czy

potrafi³a znaleŸæ metodê usuniêcia trucizny? Cilghal zawaha³a siê,

kiedy nag³a myœl przemknê³a przez jej mózg niczym meteor. Zdu-

mia³ j¹ ogrom wysi³ku, jakiego by to od niej wymaga³o. W pierw-

szym odruchu chcia³a nawet usun¹æ tê myœl z g³owy... ale zmusi³a

siê do poœwiêcenia jej chwili uwagi.

Kiedy mistrz Skywalker mówi³ o naukach Yody, podkreœla³, ¿e

„wielkoœæ nie ma znaczenia”. Yoda twierdzi³, ¿e problem uniesienia

ca³ego myœliwca typu X, nale¿¹cego do Luke’a, nie ró¿ni siê ni-

czym od zagadnienia unoszenia kamienia.

Czy Cilghal mog³a wykorzystaæ tê regu³ê do czegoœ przeciw-

nego? Czy mog³a operowaæ Moc¹ w tak precyzyjny sposób, ¿eby

poruszyæ czy unieœæ coœ a¿ t a k m a ³ e g o ? W i e l k o œ æ n i e

m a z n a c z e n i a .

Ale gdyby Cilghal potrafi³a usun¹æ cz¹steczki niszcz¹cej tru-

cizny z organizmu Mon Mothmy, gdyby umia³a jakimœ cudem

utrzymaæ j¹ przy ¿yciu, nie pozwoliæ jej pogr¹¿yæ siê w otch³ani

œmierci, wówczas po pewnym czasie jej cia³o mog³oby samo od-

zyskaæ si³y.

Kalamarianka nie dopuœci³a, by obezw³adni³y j¹ w³asne myœli

o tym, ile takich truj¹cych cz¹stek powinna wyrzuciæ. Musia³aby

eliminowaæ je po kolei, jedn¹ po drugiej. Musia³aby przepychaæ ka¿-

background image

299

dego nanoniszczyciela przez œciankê komórkow¹ i usuwaæ z cia³a

umieraj¹cej kobiety.

Po³o¿y³a d³onie na nagiej skórze Mon Mothmy. Ujê³a lew¹ rêkê

by³ej przywódczyni Nowej Republiki i prze³o¿y³a poza obrêb ³o¿a

w ten sposób, ¿e czubki palców zawis³y nad ma³ym kryszta³owym

pojemnikiem, który kiedyœ s³u¿y³ do przechowywania lekarstw.

Mimo i¿ dotyk palców Cilghal by³ bardzo lekki, pozostawi³ na wra¿-

liwym ciele Mon Mothmy czerwono-fioletowe siñce.

Kalamarianka otworzy³a wrota swojego umys³u. Uwolni³a myœli

i pozwoli³a pr¹dom Mocy p³yn¹æ w g³¹b nieruchomego cia³a kona-

j¹cej kobiety. Przys³oni³a wielkie oczy b³onami mru¿nymi i zaczê³a

wpatrywaæ siê w komórki organizmu Mon Mothmy Ÿrenicami my-

œli, podró¿owaæ komórkowymi szlakami jej cia³a.

Znalaz³a siê w dziwnym wszechœwiecie p³yn¹cych krwinek, komó-

rek nerwowych i dr¿¹cych w³ókien miêœniowych, a tak¿e organów, które

nie funkcjonowa³y prawid³owo. Nie rozumia³a tego, na co patrzy, ale

chyba instynktownie wiedzia³a, które z nich s¹ zdrowe i utrzymuj¹ Mon

Mothmê przy ¿yciu, a które zosta³y opanowane przez czarn¹ zarazê.

Pos³uguj¹c siê wiciami Mocy, mog³a zapuszczaæ w g³¹b cia³a Mon

Mothmy palce nieskoñczenie ma³e, precyzyjne i delikatne. Mog³a

chwytaæ po jednym nanoniszczycielu na raz i wyrzucaæ go na ze-

wn¹trz umieraj¹cego cia³a.

Wyszukiwa³a mikroskopijne zarazki i wyszarpywa³a je, popycha-

³a. Usuwa³a truciznê z komórek, które by³y jeszcze nie do koñca

uszkodzone, chroni³a je przed zniszczeniem.

Zadanie Cilghal by³o nieprawdopodobnie skomplikowane. Tru-

cizna rozproszy³a siê i zaczê³a rozmna¿aæ. Opanowa³a miliony i mi-

liardy komórek organizmu Mon Mothmy. Kalamarianka musia³a

znaleŸæ i usun¹æ wszystkie nanoniszczyciele, jeden po drugim.

Kiedy pomyœlnie usunê³a pierwszy, zaczê³a rozgl¹daæ siê za na-

stêpnym.

I nastêpnym.

I nastêpnym.

I nastêpnym.

– Czy w stanie zdrowia Mon Mothmy nast¹pi³a jakaœ poprawa? –

zapyta³a szeptem Leia.

Sta³a przed drzwiami szpitalnej komnaty. W³aœnie wróci³a z po-

siedzenia rady, podczas którego genera³ Wedge Antilles, Qwi Xux

background image

300

i Han Solo szczegó³owo opowiedzieli o wszystkim, co wydarzy³o

siê podczas wyprawy do Laboratorium Otch³ani.

Leia s³ucha³a, nie potrafi¹c ukryæ ogarniaj¹cej j¹ fascynacji.

Od czasu do czasu puszcza³a perskie oko do Hana, którego w ci¹gu

ostatnich kilku dni niemal wcale nie widywa³a. W g³êbi duszy

niepokoi³a siê jednak przez ca³y czas stanem zdrowia Mon Mo-

thmy.

– Absolutnie ¿adna – odpowiedzia³ znu¿onym tonem Ack-

bar. – Bardzo chcielibyœmy wiedzieæ, co w³aœciwie usi³uje zro-

biæ Cilghal.

W ci¹gu ostatnich dziewiêciu godzin Kalamarianka nawet siê nie

poruszy³a. Pogr¹¿ona w g³êbokim transie, klêcza³a obok ³o¿a by³ej

przywódczyni Nowej Republiki. Po³o¿y³a d³onie na ciele konaj¹cej

kobiety. Medyczne androidy nie spodziewa³y siê, ¿e Mon Mothma

bêdzie ¿y³a a¿ tak d³ugo, wiêc sam fakt, ¿e dot¹d nie podda³a siê

œmierci, mówi³ w³aœciwie sam za siebie.

Leia uchyli³a drzwi i zajrza³a do œrodka. Przekona³a siê, ¿e sytu-

acja nie uleg³a ¿adnej zmianie. Czubki palców by³ej przywódczyni

zwisa³y nad niewielkim kryszta³owym pojemnikiem. Na opuszce

wskazuj¹cego palca wisia³a kropelka oleistej, srebrzystoszarej cie-

czy. Ca³y proces by³ zbyt wolny, by mo¿na go by³o œledziæ, ale w ci¹-

gu trzydziestu minut kropla siê powiêkszy³a, przez chwilê niepew-

nie dr¿a³a na czubku palca, po czym, pod dzia³aniem si³y ci¹¿enia,

spad³a do podstawionego naczynia.

W g³êbi korytarza pojawi³ siê Terpfen. Szed³ powoli, odziany

w zwyczajny, ciemnozielony kombinezon bez ¿adnych odznak czy

naszywek, œciœle przylegaj¹cy do jego cia³a. Nawet mimo ca³kowi-

tego u³askawienia nie chcia³ przyj¹æ poprzedniego stopnia. Od cza-

su powrotu z Anoth spêdza³ wiêkszoœæ czasu samotnie, zamkniêty

w swojej komnacie.

Kalamariañski mechanik przystan¹³ o kilka metrów od nich. By³o

widaæ, ¿e obawia siê zbli¿yæ do drzwi pomieszczenia, w którym prze-

bywa³a Mon Mothma. Leia wiedzia³a, ¿e Terpfen jest drêczony wy-

rzutami sumienia z powodu stanu konaj¹cej kobiety i nie zgadza siê,

¿eby win¹ za tê chorobê obarczaæ kogokolwiek innego. Chocia¿ ro-

zumia³a niedolê Terpfena, irytowa³o j¹, ¿e Kalamarianin tak d³ugo

u¿ala siê nad swoim losem. Czeka³a niecierpliwie, kiedy znów ze-

chce obj¹æ poprzednie stanowisko.

Terpfen stan¹³ przed Ackbarem i sk³oni³ siê niezgrabnie, ukazu-

j¹c kolekcjê szram i blizn na czubku zniekszta³conej g³owy.

background image

301

– Panie admirale, podj¹³em decyzjê. – Nabra³ g³êboko powietrza. –

Chcia³bym wróciæ na Kalamar i kontynuowaæ pracê podjêt¹ przez pana,

o ile nasi ludzie zechc¹ mnie przyj¹æ. Chcia³bym pomóc przy odbudo-

wie Reef Home City. Obawiam siê... – Uniós³ g³owê i spojrza³ na skom-

plikowan¹ mozaikê p³ytek na œcianach by³ego Pa³acu Imperialnego. –

Obawiam siê, ¿e ju¿ nigdy nie bêdê siê czu³ dobrze na Coruscant.

– Uwierz mi, Terpfenie, ¿e bardzo dobrze wiem, jak siê czujesz –

odrzek³ Ackbar. – Nawet nie próbowa³bym odwieœæ ciê od tej decy-

zji. Uwa¿am, ¿e to rozs¹dny kompromis miêdzy potrzeb¹ zalecze-

nia twoich ran i chêci¹ dokonania zmian we w³asnym ¿yciu.

Terpfen wyprostowa³ siê, jakby s³owa Ackbara przywróci³y mu

chocia¿ czêœæ godnoœci i dumy.

– Chcia³bym odlecieæ jak najszybciej – powiedzia³.

– Oddam do twojej dyspozycji jakiœ statek – przyrzek³ admira³.

Terpfen znów siê uk³oni³.

– Czy nie ma pani nic przeciwko temu, pani przywódczyni? –

zapyta³, zwracaj¹c siê do Leii.

– Nie, Terpfenie – odrzek³a.

Odwróci³a siê jeszcze raz i spojrza³a na nieruchomy ¿ywy obraz

wewn¹trz szpitalnej sali.

Na Coruscant zd¹¿y³a zapaœæ g³êboka noc, zanim Cilghal wysz³a

z komnaty poprzedniej przywódczyni Nowej Republiki. Zachwia³a

siê na progu, ale nie wypuœci³a z prawej d³oni niewielkiego pojem-

nika wype³nionego do po³owy œmiercionoœn¹ trucizn¹, któr¹ cari-

dañski ambasador Furgan chlusn¹³ kiedyœ w twarz Mon Mothmy.

Dwaj stra¿nicy, czuwaj¹cy za drzwiami, natychmiast rzucili siê,

by jej pomóc. Kalamarianka by³a tak wyczerpana, ¿e tylko z trudem

mog³a stawiaæ krok za krokiem. Opar³a siê o kamienn¹ futrynê, chc¹c

zaczerpn¹æ si³y z masywnej ska³y.

Jej rêka dr¿a³a, kiedy wyci¹ga³a j¹, ¿eby podaæ kryszta³owe na-

czynie jednemu ze stra¿ników. Mia³a tylko tyle si³y, ¿eby unieœæ

niewielki pojemnik wype³niony trucizn¹, ale trzyma³a go pewnie,

obawiaj¹c siê, ¿e mog³aby go upuœciæ. Odczu³a ogromn¹ ulgê, kie-

dy stra¿nik wyj¹³ naczynie z jej zesztywnia³ych palców.

– Ostro¿nie z tym – odezwa³a siê chrapliwie, a w jej g³osie wy-

czuwa³o siê skrajne wyczerpanie.. – WeŸ to... i ka¿ unicestwiæ.

Drugi stra¿nik wyci¹gn¹³ podrêczny komunikator i da³ znaæ

wszystkim cz³onkom rady, by natychmiast przyszli.

background image

302

– Czy stan zdrowia Mon Mothmy siê poprawi³? – zapyta³ Kala-

mariankê pierwszy stra¿nik.

– Jej organizm zosta³ oczyszczony – odpar³a Cilghal. – Teraz jed-

nak potrzebuje wypoczynku.

Kiedy zachwia³a siê i osuwa³a na pod³ogê, jej fa³dzista, powiew-

na szata z cichym szmerem otar³a siê o p³ytki korytarza.

– Ja równie¿ – doda³a i natychmiast zapad³a w trans Jedi, przy-

wracaj¹cy wszystkie si³y.

background image

303

Niszczyciel gwiezdny „Gorgona” przemyka³ siê przez przestworza

niczym ranny smok. Z tysiêcy otworów w kad³ubie wydobywa³o siê

œmiercionoœne promieniowanie.

Dzia³a³ tylko jeden silnik napêdu podœwietlnego. In¿ynierowie

admira³ Daali zapewnili j¹, ¿e up³ynie wiele dni, zanim bêdzie mo-

g³a spróbowaæ dokonaæ skoku w nadprzestrzeñ.

Na dwunastu najni¿szych pok³adach niszczyciela nie funkcjono-

wa³y systemy regeneracji powietrza i wody. ¯o³nierze admira³ Da-

ali nawykli jednak do ¿ycia w takich surowych, spartañskich wa-

runkach. Mo¿liwe, ¿e zat³oczone pomieszczenia, w których teraz

przebywali, zachêc¹ ich do poœpiechu przy naprawach uszkodzeñ.

Ogrzewanie statku równie¿ pozostawia³o wiele do ¿yczenia. Daala

widzia³a, jak ka¿demu s³owu wydobywaj¹cemu siê z jej ust towa-

rzyszy mgie³ka.

Jej drogocenny flagowy statek zosta³ bardzo ciê¿ko uszko-

dzony. Daala wiedzia³a o tym, ale uœwiadamia³a sobie tak¿e, ¿e

nie musi doprowadzaæ go do idealnego stanu. Ju¿ nie. Tym ra-

zem zamierza³a przeprowadziæ tylko kilka najbardziej niezbêd-

nych napraw. Zamierza³a przedostaæ siê do obszaru kontrolo-

wanego przez Imperium, po to tylko, by móc zacz¹æ wszystko

od pocz¹tku.

Liczy³a na to, ¿e dowódcy oddzia³ów Rebeliantów doszli do wnio-

sku, i¿ jej statek uleg³ zniszczeniu podczas wybuchu. Z pewnoœci¹

ich czujniki zosta³y oœlepione b³yskiem, z jakim eksplodowa³a astero-

ida z reaktorem.

R O Z D Z I A £

"

background image

304

Widz¹c, ¿e Laboratorium Otch³ani zamienia siê w parê, Daala roz-

kaza³a przekazaæ maksymaln¹ moc do generatorów pól os³on i silni-

ka napêdu podœwietlnego. Rezygnuj¹c z zachowania ostro¿noœci,

skierowa³a niszczyciel ku chmurom wiruj¹cych gazów Otch³ani, by

opuœciæ j¹ sobie tylko znanym szlakiem. Wiedzia³a, ¿e jej pokiere-

szowany statek, powoli oddalaj¹cy siê od rejonu czarnych dziur, nie

zostanie zauwa¿ony przez ¿adne rebelianckie czujniki ani rejestrato-

ry.

Pulpity po³owy konsolet na mostku nie dzia³a³y. P³onê³y na nich

tylko nieliczne lampki wskutek wielu przeci¹¿eñ, jakim poddawa-

no ostatnio obwody kontrolne i steruj¹ce. Technicy starali siê je

naprawiæ. Odziani w watowane kombinezony, zdejmowali p³yty

czo³owe i grzebali poœród p³ytek z elektronicznymi obwodami, od

czasu do czasu pocieraj¹c zgrabia³e d³onie. Nie narzekali jednak

na swój los, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ich pracy przygl¹da³a

siê admira³ Daala.

Bardzo wielu szturmowców zginê³o, kiedy wybuch asteroidy z re-

aktorem rozhermetyzowa³ niektóre pomieszczenia i pok³ady. Wielu

innych straci³o ¿ycie w wyniku eksplozji, do których dochodzi³o we

wnêtrzu niszczyciela. Ambulatoria pok³adowe by³y pe³ne l¿ej i ciê-

¿ej rannych ¿o³nierzy. Wiêkszoœæ systemów komputerowych nie

funkcjonowa³a. Statek jednak, chocia¿ uszkodzony, lecia³ dalej.

Komandor Kratas podszed³ do admira³ Daali i zasalutowa³. Na

jego twarzy malowa³o siê wyczerpanie. Widoczny na niej brud i smu-

gi smaru dowodzi³y, ¿e oficer osobiœcie zajmowa³ siê naprawami.

– Niestety, nie przynoszê pomyœlnych wieœci, pani admira³ –

oznajmi³.

– Chcê znaæ prawdê o naszej sytuacji – odpar³a Daala. Stara³a siê

ukryæ niepokój, usun¹æ go w g³¹b serca, tak aby zwiêkszy³o ciœnie-

nie krwi i pomog³o podj¹æ jej w³aœciw¹ decyzjê. – Proszê mi powie-

dzieæ, bez wzglêdu na to, jaka mo¿e okazaæ siê nieprzyjemna.

Kratas kiwn¹³ g³ow¹ i prze³kn¹³ œlinê.

– W hangarach pozosta³o tylko siedem myœliwców typu TIE –

powiedzia³. – Wszystkie inne zosta³y zniszczone.

– Siedem! – wykrzyknê³a. – Tylko siedem z... – Zgrzytnê³a zêba-

mi i potrz¹snê³a g³ow¹, a p³omiennorude w³osy zawirowa³y wokó³

jej twarzy jak w diabelskim tañcu. Nabra³a powietrza, wypuœci³a je

i kiwnê³a g³ow¹. – Rozumiem. Mo¿e pan mówiæ dalej.

– Nie mamy tylu zapasowych czêœci, by dokonaæ napraw zewnêtrz-

nego uzbrojenia – ci¹gn¹³ Kratas. – Wszystkie sterburtowe baterie

background image

305

turbolaserowych dzia³ zosta³y zniszczone, ale mo¿e uda siê nam na-

prawiæ dwa dzia³a.

Daala usi³owa³a wykrzesaæ z siebie chocia¿ trochê optymizmu.

– To mog³oby wystarczyæ do obrony, gdybyœmy zostali zaatako-

wani – oznajmi³a. – Musimy jednak zrobiæ wszystko, by unikaæ ta-

kich sytuacji. W tej chwili nie mo¿emy pozwoliæ sobie na podjêcie

jakiejkolwiek akcji zaczepnej. Czy pan mnie rozumie, komandorze?

Jej s³owa sprawi³y Kratasowi wyraŸn¹ ulgê.

– Rozumiem, pani admira³ – odpar³. – Je¿eli chodzi o kad³ub, mo-

¿emy za³ataæ wiêkszoœæ otworów i ponownie nape³niæ powietrzem

pomieszczenia, ale... – Zawaha³ siê i zmarszczy³ czo³o, a krzaczaste

brwi zamieni³y siê w jedn¹ gigantyczn¹ w³ochat¹ krechê. – Prawdê

mówi¹c, pani admira³, nie widzê w tym wiêkszego sensu. Te po-

mieszczenia nie s¹ nam potrzebne, a naprawy poch³onê³yby wiele

czasu i energii. Ekipy naszych ludzi pracuj¹ bez wytchnienia. Pro-

ponujê, ¿ebyœmy naprawili tylko systemy uzdatniania powietrza i wo-

dy oraz te, dziêki którym bêdziemy mogli polecieæ w dalsz¹ drogê.

Daala z namys³em kiwnê³a g³ow¹.

– I w tym siê zgadzam z panem, komandorze – powiedzia³a. – To

trudna decyzja, ale musimy byæ realistami. Przegraliœmy tê bitwê,

ale wojna jeszcze siê nie skoñczy³a. Nie bêdziemy starali siê uspra-

wiedliwiaæ siebie za to, co siê sta³o, ale postaramy siê daæ z siebie

wszystko, ¿eby s³u¿yæ Imperium, jak najlepiej potrafimy.

Ponownie g³êboko odetchnê³a, nape³niaj¹c p³uca lodowatym po-

wietrzem. Skierowa³a spojrzenie na dziobowy iluminator mostka

i wpatrzy³a siê w mozaikê gwiazd sprawiaj¹cych wra¿enie, ¿e cze-

kaj¹ na jej statek. Œrodkiem mozaiki przebiega³ szeroki gwiezdny

³an, przecinaj¹cy j¹ na podobieñstwo strugi mleka. Spogl¹daj¹c po-

przez dysk galaktyki w stronê j¹dra, Daala pomyœla³a, ¿e ³an przy-

pomina jej gwiezdn¹ rzekê. Dziób „Gorgony” by³ skierowany w sam

œrodek jaskrawo œwiec¹cego wybrzuszenia galaktyki.

– Komandorze... – Daala œciszy³a g³os niemal do szeptu. – Jak¹

ma pan opiniê na temat morale za³ogi statku?

Kratas zbli¿y³ siê o krok, tak aby móc odpowiedzieæ tak¿e pó³-

g³osem.

– Przecie¿ pani wie, ¿e dysponujemy dobrymi ludŸmi, pani admi-

ra³. Doskonale wyæwiczonymi i zdyscyplinowanymi. Ostatnio po-

nosiliœmy jednak same klêski...

– Chce pan przez to powiedzieæ, ¿e stracili we mnie wiarê? – zapy-

ta³a.

20 – W³adcy mocy

background image

306

Jej twarz wygl¹da³a jak wyrzeŸbiona z kamienia. Daala zebra³a

wszystkie si³y i postanowi³a nie okazaæ, ile bólu sprawi³aby jej twier-

dz¹ca odpowiedŸ komandora. Odwróci³a g³owê, obawiaj¹c siê, ¿e

Kratas móg³by wyczytaæ to z jej szmaragdowych oczu.

– Oczywiœcie, ¿e nie, pani admira³! – odpar³ Kratas, a w jego g³o-

sie mo¿na by³o us³yszeæ niek³amane zdumienie. – Nadal darz¹ pani¹

nieograniczonym zaufaniem.

Z namys³em kiwnê³a g³ow¹, chc¹c w ten sposób ukryæ westchnie-

nie ulgi, które wydar³o siê z jej piersi. PóŸniej odwróci³a siê w stro-

nê oficera ³¹cznoœciowca i nadaj¹c g³osowi normalne brzmienie,

powiedzia³a:

– Panie poruczniku, proszê w³¹czyæ nadajnik ogólnego interko-

mu. Chcia³abym wyg³osiæ teraz przemówienie do za³ogi i ¿o³nierzy.

Zastanawia³a siê nad tym, co powie, dopóki porucznik nie kiw-

n¹³ lekko g³ow¹. Kiedy zaczê³a mówiæ, jej donoœny i dŸwiêczny

g³os rozbrzmia³ echem w pomieszczeniach uszkodzonego nisz-

czyciela.

– Proszê o uwagê ca³¹ za³ogê „Gorgony” – zaczê³a. – Chcia³a-

bym podziêkowaæ wam za wysi³ek i poœwiêcenie podczas walki

z przeciwnikiem dysponuj¹cym przewa¿aj¹cymi si³ami. Nasz wróg,

uciekaj¹c siê do podstêpu, nie przestaje odnosiæ sukcesu za sukce-

sem. Mo¿liwe, ¿e dopisuje mu niesamowite szczêœcie. Musimy jed-

nak siê przygotowaæ do nastêpnego etapu naszej walki. Kierujemy

siê teraz do j¹dra galaktyki, do ostatniej twierdzy, która nadal pozo-

staje lojalna wobec Imperium.

Muszê przyznaæ, ¿e na pocz¹tku nie zamierza³am przy³¹czaæ siê

do ¿adnego z lordów walcz¹cych z innymi o wp³ywy i w³adzê, ale

wygl¹da na to, ¿e nie mo¿emy d³u¿ej toczyæ walki na w³asn¹ rêkê.

Musimy przekonaæ lordów, kto jest ich prawdziwym wrogiem. Mu-

simy udowodniæ tym, którzy nadal dochowuj¹ wiernoœci Imperato-

rowi, ¿e powinniœmy siê zjednoczyæ, je¿eli chcemy byæ naprawdê

silni.

Na chwilê przerwa³a, po czym ci¹gnê³a podniesionym g³osem:

– Tak jest, „Gorgona” zosta³a bardzo powa¿nie uszkodzona.

Prawd¹ jest tak¿e to, ¿e ponieœliœmy ciê¿kie straty. Zostaliœmy

pokonani, ale nigdy nie zostaniemy zwyciê¿eni! Próby w rodza-

ju tych, jakie przeszliœmy, sprawiaj¹ tylko, ¿e stajemy siê silniej-

si. Nie ustawajcie w wysi³kach maj¹cych doprowadziæ „Gorgo-

nê” do stanu sprawnoœci. Dziêkujê wam za dotychczasow¹ ofiarn¹

s³u¿bê.

background image

307

Gestem da³a znak oficerowi ³¹cznoœciowcowi, ¿e mo¿e wy³¹czyæ

interkom. Ponownie popatrzy³a przez iluminator na gwiezdn¹ rzekê.

W rdzeniach pamiêciowych komputerów pok³adowych „Gorgo-

ny” mia³a wszystkie informacje, które wyci¹gnê³a z pamiêci osobi-

stego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. Nie w¹tpi³a, ¿e

projekty nowych broni i wyniki testów pomog¹ Imperium wygraæ

nastêpny etap wojny.

Sta³a na zimnym mostku, z³¹czywszy za plecami d³onie, ukryte

w czarnych rêkawiczkach, i spogl¹da³a na wszechœwiat rozci¹gaj¹-

cy siê przed jej oczami.

Gwiezdny niszczyciel „Gorgona” lecia³ ku systemom gwiezdnym

j¹dra galaktyki. Daala wiedzia³a, ¿e jeszcze nadejdzie taki dzieñ,

kiedy wytrwa³oœæ doprowadzi j¹ do zwyciêstwa.

background image

308

„Œlicznotka” szybowa³a na niewielkiej wysokoœci nad pustynny-

mi, alkalicznymi równinami Kessel. Rozgwie¿d¿one niebo raz po

raz przecina³y b³yski, ogniste smugi meteorów – kawa³ków zniszczo-

nego ksiê¿yca, p³on¹cych w górnych warstwach rozrzedzonej atmos-

fery.

– Wiesz, to jest nawet piêkne – odezwa³ siê Lando. – W pewnym

sensie.

Mara Jade, siedz¹ca obok niego na wyœcie³anym fotelu gwiezd-

nego jachtu, wykrzywi³a twarz w sceptycznym grymasie. Spojrza³a

na niego, jakby pos¹dzaj¹c, ¿e postrada³ zmys³y – co nie by³o jej

now¹ myœl¹.

– Je¿eli tak uwa¿asz – powiedzia³a.

– Rzecz jasna, to wszystko bêdzie wymaga³o ogromnej pracy –

przyzna³ Lando, odrywaj¹c jedn¹ d³oñ od pulpitu i k³ad¹c j¹ na opar-

ciu fotela kobiety. Widz¹c ruch jego rêki, Mara drgnê³a... ale nie za

bardzo.

– Najwa¿niejsze bêdzie ponowne uruchomienie fabryk wzboga-

caj¹cych atmosferê i upewnienie siê, ¿e bêd¹ pracowa³y pe³n¹ par¹ –

ci¹gn¹³ Calrissian. – Po drugie, trzeba bêdzie sprowadziæ specjalne

zmodyfikowane androidy. Rozmawia³em te¿ z Nienem Nunbem,

moim przyjacielem Sullustaninem. Powiedzia³ mi, ¿e z przyjemno-

œci¹ zadomowi siê w tunelach kopalni przyprawy. Myœlê, ¿e bêdzie

doskona³ym nadzorc¹ ekip górników.

Lando uniós³ brwi i b³ysn¹³ zêbami w jednym z najbardziej olœnie-

waj¹cych uœmiechów.

R O Z D Z I A £

"!

background image

309

– Zorganizowanie obrony bez tej bazy na ksiê¿ycu bêdzie trochê

bardziej k³opotliwe, ale nie w¹tpiê, ¿e z pomoc¹ Sojuszu Przemytni-

ków opracujemy niezawodny system. Ty i ja stanowimy parê ideal-

nych partnerów, Maro. Cieszê siê na sam¹ myœl o tym, ¿e bêdê z tob¹

œciœle wspó³pracowa³.

Kobieta westchnê³a, ale by³ to doœæ cichy dŸwiêk œwiadcz¹cy ra-

czej o rezygnacji ni¿ irytacji.

– Nie³atwo siê poddajesz, Calrissian, prawda? – powiedzia³a.

– Nie. Poddawanie siê nie jest w moim stylu. Nigdy nie by³o.

Mara opad³a na wyœcie³any fotel i wpatrzy³a siê w dziobowy ilu-

minator „Œlicznotki”.

– W³aœnie tego siê obawia³am – stwierdzi³a.

Mroczne niebo nad ich g³owami nadal przecina³y smugi spadaj¹-

cych meteorów.

Dwa medyczne androidy pomog³y Mon Mothmie utrzymaæ rów-

nowagê. By³a przywódczyni Nowej Republiki sta³a obok zbiornika

bacta i czeka³a, a¿ œciekn¹ krople leczniczego p³ynu. W pewnej chwili

siê zachwia³a i opar³a o wypolerowan¹ powierzchniê ramienia jed-

nego z automatów. Kiedy w nastêpnej chwili puœci³a ramiê i stanê³a

o w³asnych si³ach, g³êboko odetchnê³a, a na jej umêczonej twarzy

ukaza³ siê lekki uœmiech.

Leia sta³a i przygl¹da³a siê kobiecie. Nie umia³a ukryæ zdumie-

nia, ¿e Mon Mothma tak szybko powraca do zdrowia.

– Nigdy nie przypuszcza³am, ¿e jeszcze kiedyœ bêdê mia³a okazjê

zobaczyæ, jak sama stoisz – powiedzia³a.

– I ja tak¿e – odpar³a by³a przywódczyni Nowej Republiki, ponuro

wzruszaj¹c ramionami. – Muszê przyznaæ, ¿e moje cia³o odzyskuje si³y

w zdumiewaj¹cym tempie. Prawie nie wychodzê ze zbiorników bacta,

które dzia³aj¹ cuda teraz, kiedy Cilghal usunê³a nanoniszczyciele z mo-

jego organizmu. Niecierpliwie wyczekujê chwili, kiedy bêdê mog³a st¹d

wyjœæ i zobaczyæ, co wydarzy³o siê podczas mojej choroby. Chcia³a-

bym jak najszybciej nadrobiæ wszystkie zaleg³oœci. Medyczne andro-

idy twierdz¹ jednak, ¿e muszê jeszcze pozostaæ tu i odpocz¹æ.

Leia siê rozeœmia³a.

– Nie martw siê, masz jeszcze mnóstwo czasu – powiedzia³a. – Czy

mo¿e... – Urwa³a, nie zamierzaj¹c ponaglaæ Mon Mothmy, ale zarazem

nie mog¹c powstrzymaæ ciekawoœci. – Czy wiesz, kiedy bêdziesz go-

towa znów pe³niæ obowi¹zki przywódczyni Nowej Republiki?

background image

310

Mon Mothma, korzystaj¹c ponownie z pomocy androidów, skie-

rowa³a siê ku jednemu z wyœcie³anych krzese³ stoj¹cych nie opodal

zbiornika bacta. Powoli opad³a na miêkkie siedzenie. Przez d³u¿szy

czas siê nie odzywa³a. Kiedy w koñcu unios³a g³owê i spojrza³a, Leia

poczu³a, ¿e na widok twarzy Mon Mothmy jej serce zamar³o na se-

kundê.

– Leio, nie jestem ju¿ przywódczyni¹ Nowej Republiki – oznaj-

mi³a. – Ty ni¹ jesteœ. Pe³ni³am tê funkcjê przez wiele lat, ale ta wy-

niszczaj¹ca choroba za bardzo mnie os³abi³a. I to nie tylko pod wzglê-

dem fizycznym, ale przede wszystkim w oczach urzêdników i dy-

plomatów. Nowa Republika w tych ciê¿kich czasach nie mo¿e po-

zwoliæ sobie na okazywanie s³aboœci. Przywódc¹ powinien byæ ktoœ

silny, energiczny. Potrzebujemy kogoœ takiego jak ty, Leio, córko

senatora Baila Organy.

Moja decyzja jest ostateczna. Nie bêdê usi³owa³a obj¹æ poprzed-

niego stanowiska. Najwy¿szy czas, ¿ebym odpoczê³a i odzyska³a si³y,

rozmyœlaj¹c o tym, jak najlepiej s³u¿yæ Nowej Republice. I dopóki

te trudne czasy nie przemin¹, nasza przysz³oœæ spoczywa w twoich

rêkach.

Leia prze³knê³a œlinê i u³o¿y³a rysy twarzy w wyraz komicznego

stoicyzmu.

– Obawia³am siê, ¿e zechcesz powiedzieæ coœ takiego – rzek³a. –

Myœlê jednak, ¿e skoro potrafiê dawaæ sobie radê z kilkoma imperialny-

mi odszczepieñcami, mo¿e bêdê umia³a poradziæ sobie z cz³onkami na-

szej rady. Mimo wszystko oni s¹ po naszej stronie.

– Mo¿e siê okazaæ, ¿e imperialni dostojnicy poddaj¹ siê o wiele

³atwiej ni¿ niektórzy cz³onkowie rady – stwierdzi³a Mon Mothma.

– Zapewne masz racjê – jêknê³a Leia.

Na Vortex œwiszcza³ wicher. Leia wpatrywa³a siê w niedawno

odbudowan¹ Katedrê Wiatrów wznosz¹c¹ siê jak wyzwanie rzuco-

ne straszliwym burzom. Han sta³ obok i mru¿y³ oczy k¹sane podmu-

chami, ale wynios³a budowla i na nim musia³a wywieraæ du¿e wra-

¿enie.

Nowa katedra ró¿ni³a siê od tej, któr¹ zniszczy³ kiedyœ admira³ Ack-

bar. Mia³a bardziej op³ywowe kszta³ty. Uskrzydleni Vorowie nie byli

zainteresowani odtworzeniem budowli w poprzednim kszta³cie. Po-

stanowili wznieœæ ca³kowicie now¹ zgodnie z planem, który prawdo-

podobnie powsta³ w ich zbiorowej œwiadomoœci.

background image

311

W promieniach s³oñca b³yszcza³y du¿e i ma³e kryszta³owe cylin-

dry, wznosz¹ce siê jak piszcza³ki gigantycznych organów. W ich

zakrzywionych powierzchniach wykonano szczeliny i otwory. W po-

bli¿u cylindrów uwijali siê Vorowie, machaj¹c skrzyd³ami, podob-

nymi do skórzanych. Otwieraj¹c albo zamykaj¹c szczeliny, kiero-

wali podmuchy do ró¿nych komór, dziêki czemu wydobywali z pisz-

cza³ek dŸwiêki i akordy. S³uchacze pozostawali na ziemi i tylko

Katedra Wiatrów wznosi³a siê ku niebu na podobieñstwo ducha

Nowej Republiki.

Nadci¹gaj¹ca wichura ko³ysa³a gêstymi ³anami wysokich pur-

purowych, cynobrowych i br¹zowych traw rosn¹cych na równi-

nach.

Niewysokie pagórki podziemnych domostw Vorów, zapewniaj¹-

cych im schronienie w porze szalej¹cych wichur, otacza³y now¹ ka-

tedrê koncentrycznymi pierœcieniami.

Leia i Han w otoczeniu kilku innych dygnitarzy Nowej Republi-

ki, stanowi¹cych ich oficjaln¹ eskortê, stali na ³¹ce usianej prosto-

pad³oœcianami z syntetycznego marmuru, u³o¿onymi w ten sposób,

by tworzy³y niewysokie podwy¿szenie. W powietrzu unosili siê Vo-

rowie. Machaj¹c skrzyd³ami, zataczali krêgi nad g³owami s³ucha-

czy.

Od czasów, kiedy Imperator Palpatine wprowadzi³ swój Nowy Po-

rz¹dek, uskrzydlone istoty nie pozwala³y, by ktokolwiek spoza ich

œwiata przys³uchiwa³ siê koncertom wiatrów. Dopiero gdy Rebelia

zakoñczy³a siê sukcesem, Vorowie ponownie zgodzili siê zaprosiæ goœci

z innych œwiatow, i to nie tylko z tych, które nale¿a³y do Nowej Repu-

bliki. Pierwsza próba Leii z³o¿enia wizyty na Vortex zakoñczy³a siê

katastrof¹, gdy roztrzaska³ siê myœliwiec pilotowany przez Ackbara.

Teraz jednak m³oda przywódczyni by³a dziwnie spokojna, ¿e nic takie-

go siê nie wydarzy.

Obok niej sta³ Han ubrany w galowy mundur genera³a Nowej Re-

publiki, w którym czu³ siê niezbyt pewnie. Leia uwa¿a³a, ¿e wy-

gl¹da w nim wspaniale. Nie pociesza³o to jednak Hana, którego

uwiera³ sztywny, niewygodny uniform.

Musia³ wyczuæ, ¿e Leia patrzy na niego, poniewa¿ odwróci³ g³owê

i obdarzy³ ¿onê szelmowskim uœmiechem. Podszed³ bli¿ej, obj¹³ j¹ w pa-

sie i przyci¹gn¹³ do siebie. Czu³ podmuchy wiatru smagaj¹cego ich

cia³a.

– Dobry moment na odpoczynek – powiedzia³. – I cieszê siê, ¿e

mogê byæ z tob¹, Wasza Wysokoœæ.

background image

312

– Jestem teraz przywódczyni¹ Nowej Republiki, generale Solo –

odpar³a, mru¿¹c oczy. – Mo¿e powinnam r o z k a z a æ ci, ¿ebyœ spê-

dza³ ze mn¹ wiêcej czasu.

Rozeœmia³ siê.

– Myœlisz, ¿e zrobi³oby mi to jak¹kolwiek ró¿nicê? Przecie¿ wiesz,

jak lubiê wykonywaæ rozkazy.

Leia siê uœmiechnê³a, czuj¹c, ¿e jakiœ podmuch wiatru rozwiewa

jej w³osy.

– Przypuszczam, ¿e oboje powinniœmy d¹¿yæ do kompromisu –

powiedzia³a. – Dlaczego czasami mi siê wydaje, ¿e ca³a galaktyka

sprzysiêga siê, by trzymaæ nas z daleka jedno od drugiego? Przecie¿

kiedyœ prze¿ywaliœmy przygody we dwoje!

– Mo¿e to rodzaj odp³aty za wszystkie szczêœliwe chwile, które

spêdzi³em z tob¹ – odrzek³ Han.

– Jest szansa, ¿e nasze szczêœcie wkrótce wróci – stwierdzi³a Leia,

tul¹c siê do niego.

– Nigdy nie mów mi o szansach. – Han przesun¹³ palcami w górê

i w dó³ krêgos³upa Leii, wywo³uj¹c nieprzyjemne mrowienie. – W tej

chwili czujê siê wystarczaj¹co szczêœliwy.

Z ka¿d¹ chwil¹ wiatr przybiera³ na sile, a niezwyk³a muzyka roz-

lega³a siê coraz g³oœniej.

Zmierzwione kud³y Chewbaccy stercza³y we wszystkie strony,

jakby wielki Wookie wytar³ siê po wyjœciu z parowej ³aŸni, ale zapo-

mnia³ rozczesaæ w³osy. Chewie wyda³ g³oœny ryk, zamierzaj¹c za-

pewne rzuciæ wyzwanie wichrom i muzyce dochodz¹cej od strony

katedry.

W powietrzu rozleg³ siê piskliwy, metaliczny g³os Threepia.

– Anakinie, Jacenie, Jaino! Gdzie jesteœcie? Och proszê, wróæcie

do nas! Zaczynamy siê niepokoiæ o was.

Chewbacca i Threepio brodzili w oceanie wysokich i gêstych traw,

zajêci szukaniem bliŸni¹t i ich ma³ego braciszka. Anakin odpe³z³ na

bok podczas ceremonii oddawania katedry do u¿ytku. Nikt ze s³u-

chaczy, oszo³omionych piêknem eterycznych dŸwiêków, nie wy³¹-

czaj¹c Wookiego i z³ocistego androida, nie zauwa¿y³ faktu znikniê-

cia dziecka w bujnych trawach.

Kiedy Jacen i Jaina zorientowali siê, ¿e ich m³odszy brat zagin¹³,

stwierdzili, ¿e pomog¹ go szukaæ, i natychmiast zag³êbili siê w mo-

rzu trawy. W rezultacie zniknêli wszyscy troje. Chewbacca i Three-

background image

313

pio, zajêci poszukiwaniami, starali siê nie robiæ zbytecznego zamie-

szania.

– Jacenie! Jaino! – odezwa³ siê android. – Och, Chewbacco, co

my teraz zrobimy? ZnaleŸliœmy siê w bardzo k³opotliwej sytuacji.

Przedzierali siê przez ³any gêstej, szeleszcz¹cej trawy, której czubki

dosiêga³y torsu Wookiego. Threepio roz³o¿y³ z³ociste rêce i próbo-

wa³ odgarniaæ trawy przed sob¹ na prawo i lewo.

– Jest tak ostra, ¿e porysuje mój pancerz – powiedzia³. – Nie

zosta³em zaprojektowany z myœl¹ o wykonywaniu takich czyn-

noœci.

Chewbacca przekrzywi³ g³owê i zacz¹³ nas³uchiwaæ, ignoruj¹c

narzekania androida. W pewnej chwili us³ysza³, ¿e Jacen i Jaina

gdzieœ chichocz¹ poœród g¹szczów ŸdŸbe³ szeleszcz¹cej trawy. Woo-

kie ruszy³ w tamt¹ stronê, rozsuwaj¹c w³ochatymi ³apami ³any tra-

wy na boki. Nie znalaz³ tam jednak nikogo... jedynie zdeptan¹ trawê

w miejscu, z którego dobiega³y go g³osy bliŸni¹t. Wiedzia³ jednak,

¿e wczeœniej czy póŸniej odnajdzie wszystkie dzieci.

Pozostawi³ za sob¹ androida, niemal ca³kowicie ukrytego w wy-

sokiej trawie. Nagle us³ysza³ za plecami jego metaliczny g³os:

– Och, Chewbacco? Dok¹d poszed³eœ? O rety, teraz j a  siê

zgubi³em!

Admira³ Ackbar sta³ na bacznoœæ na jednym z prostopad³oœcia-

nów z syntetycznego marmuru, tworz¹cych wielobarwn¹ mozaikê.

Przys³uchiwa³ siê muzyce Katedry Wiatrów, maj¹c u boku Winter

odzian¹ w bia³¹ szatê. Znajdowali siê w grupie siedz¹cych i stoj¹-

cych dygnitarzy z obcych œwiatów i przyby³ych z ró¿nych planet do-

stojników, ubranych w uroczyste stroje.

Ackbar z oporami lecia³ na Vortex. Obawia³ siê wzi¹æ udzia³ w ce-

remonii oddania do u¿ytku budowli, której poprzedniczkê zniszczy³

kiedyœ podczas l¹dowania na planecie. Wyobra¿a³ sobie, ¿e Vorowie

mog¹ ¿ywiæ do niego urazê... ale obce istoty by³y stworzeniami po-

zbawionymi takich uczuæ. Ze stoickim spokojem reagowa³y na

wszystkie wydarzenia. Natychmiast zajê³y siê odbudow¹, d¹¿y³y do

jak najszybszego ukoñczenia pracy. Nie wini³y Nowej Republiki, nie

domaga³y siê odszkodowania. Najzwyczajniej w œwiecie przyst¹pi³y

do wznoszenia nowej Katedry Wiatrów.

Zimny wicher zawodzi³, ch³odz¹c ods³oniêt¹ skórê Ackbara. Mu-

zyka by³a przeœliczna.

background image

314

Obok nich siedzia³a piêkna kobieta w kosztownej szacie, ozdo-

bionej drogocennymi klejnotami, w towarzystwie m³odego mê¿czy-

zny, który skuli³ siê na krzeœle, jakby zmêczony czy przygnêbiony.

Ackbar spojrza³ na nich k¹tem oka, a potem pochyli³ siê ku Winter

i zapyta³ pó³g³osem:

– Czy nie wiesz, kim mog¹ byæ tamci ludzie? Wydaje mi siê, ¿e

ich nie znam.

Winter przyjrza³a siê parze, a jej twarz przybra³a zagadkowy wy-

raz, jakby kobieta przeszukiwa³a bazy danych zapisane w pamiêci.

– Zapewne jest to ksiê¿na Mistal z planety Dargul oraz jej ma³-

¿onek.

– Zastanawiam siê, dlaczego jest taki przygnêbiony – rzek³

Ackbar.

– Mo¿liwe, ¿e nie nale¿y do grona mi³oœników tej muzyki – zasu-

gerowa³a Winter. Po jej s³owach zapad³a niezrêczna cisza. Dopiero

po chwili kobieta powiedzia³a: – Jestem rada, Ackbarze, ¿e powró-

ci³eœ do czynnej s³u¿by w si³ach zbrojnych Nowej Republiki. Z pew-

noœci¹ bardzo pomo¿esz nowej przywódczyni.

Ackbar powa¿nie kiwn¹³ g³ow¹, odwracaj¹c j¹ w stronê kobiety,

która przez tyle lat by³a zaufan¹ pokojówk¹ i doradczyni¹ Leii.

– A ja jestem rad, ¿e powróci³aœ z wygnania na Anoth – odpar³. –

Martwi³em siê o ciebie. Twoja wnikliwoœæ i spostrzegawczoœæ, a tak-

¿e inne przymioty bêd¹ bardzo potrzebne w tych trudnych czasach.

Je¿eli chodzi o mnie, zawsze bardzo ceni³em sobie twoje zdanie.

Zauwa¿y³, ¿e Winter stara siê nie okazywaæ ¿adnych uczuæ. Po-

zwoli³a sobie jedynie na lekki uœmiech, by pokazaæ, ¿e potrafi za-

chowywaæ siê nie mniej powœci¹gliwie ni¿ on.

– A zatem dobrze – odezwa³a siê kobieta. – Od tej chwili bêdzie-

my mogli widywaæ siê o wiele czêœciej.

Ackbar kiwn¹³ g³ow¹.

– Cieszê siê na sam¹ myœl o tym – odrzek³.

Qwi Xux przys³uchiwa³a siê têsknie muzyce wiatrów. Eteryczne

dŸwiêki to wznosi³y siê, to opada³y. £¹czy³y siê ze sob¹ i splata³y,

tworz¹c skomplikowan¹, niepowtarzaln¹ muzykê. Vorowie nie pozwa-

lali nikomu rejestrowaæ jej ani zapisywaæ, a by³o niemal niemo¿liwe,

by dok³adnie te same dŸwiêki kiedykolwiek siê powtórzy³y.

Uskrzydlone istoty przemyka³y wzd³u¿ powierzchni krysz-

ta³owych cylindrów. Otwiera³y szczeliny i zamyka³y otwory,

background image

315

zakrywaj¹c je w³asnymi d³oñmi lub cia³ami. Tworzy³y w ten

sposób symfoniê, wygrywan¹ przez nadci¹gaj¹c¹ burzê.

Qwi wydawa³o siê, ¿e muzyka opowiada historiê jej ¿ycia. Ulot-

ne dŸwiêki pobudza³y b³êkitnoskór¹ istotê do ró¿nych myœli, prze-

nika³y przez komory i szczeliny jej rozdartego serca, tak ¿e Qwi

przypomina³a sobie wszystkie uczucia, których kiedykolwiek do-

œwiadczy³a. Powraca³y do niej wspomnienia straconego dzieciñ-

stwa, okresu bolesnej edukacji, prania mózgu, póŸniejszego wie-

loletniego uwiêzienia w Laboratorium Otch³ani... Pamiêta³a o¿yw-

cze, niespodziewane uczucie swobody, gdy spotka³a pierwszego

przedstawiciela Nowej Republiki, który pomóg³ jej uciec z tego

wiêzienia. Pamiêta³a tak¿e Wedge’a Antillesa. Ukaza³ jej nowe

œwiaty i pozwoli³ dostrzec ich piêkno, którego istnienia nawet siê

nie domyœla³a.

PóŸniej, po okresie rekonwalescencji, kiedy w koñcu wróci³a do

Laboratorium Otch³ani i ponownie sz³a korytarzami, ¿eby znaleŸæ

siê w swoim laboratorium, nie s¹dzi³a, ¿e powinna ¿a³owaæ straco-

nych wspomnieñ.

Gdy m³ody Kyp Durron, zwiedziony przez ducha Exara Ku-

na, wymaza³ je z jej pamiêci, przypuszcza³a, ¿e wyrz¹dzi³ jej strasz-

n¹ krzywdê. Teraz jednak, po namyœle, dosz³a do wniosku, ¿e nie-

chc¹cy odda³ jej wielk¹ przys³ugê. Nie chcia³a pamiêtaæ, jak funk-

cjonuj¹ wszystkie straszliwe bronie. Czu³a siê jakby nowo naro-

dzona. Mia³a wra¿enie, ¿e dano jej szansê rozpoczêcia nowego ¿ycia

u  boku Wedge’a. ¯ycia nie skrêpowanego mrocznymi myœlami

o œmiercionoœnych broniach, które pomaga³a projektowaæ i konstru-

owaæ.

Tymczasem muzyka trwa³a nadal, chwilami ¿a³obna i ponu-

ra, kiedy indziej podnios³a i radosna. Stanowi³a dziwny kon-

trapunkt, niepodobny do niczego, co Qwi zna³a i czego do-

œwiadczy³a.

– Czy nie chcia³abyœ polecieæ ze mn¹ znów na Ithor? – zapyta³

szeptem Wedge, zbli¿ywszy usta do jej ucha. – Tym razem nie po-

zwolimy, by ktokolwiek zak³óci³ nam wakacje.

Qwi odwzajemni³a jego uœmiech. Pomys³ powrotu na planetê

poroœniêt¹ dziewicz¹ d¿ungl¹ uzna³a za doskona³y. Pamiêta³a sa-

mowystarczalne miasta szybuj¹ce nad koronami drzew, a tak¿e

pokojowo nastawionych mieszkañcow. Pomyœla³a, ¿e ponowny

pobyt na Ithor zaleczy wszystkie rany po wspomnieniach, które

utraci³a.

background image

316

– Czy to mo¿e oznacza, ¿e nie trzeba bêdzie siê ukrywaæ przed

imperialnymi szpiegami? – zapyta³a. – Ani przed admira³ Daal¹?

– Nie bêdziemy musieli siê o to martwiæ – odpar³ Wedge. – Za-

troszczymy siê tylko o to, by siê jak najlepiej bawiæ.

Vorowie otworzyli wszystkie szczeliny i otwory piszcza³ek Kate-

dry Wiatrów. Kiedy huraganowe podmuchy wichury wiej¹cej z naj-

wiêksz¹ si³¹ zaczê³y siê przeciskaæ przez cylindry, muzyka osi¹gnê³a

crescendo w triumfalnym finale, który zdawa³ siê rozbrzmiewaæ

echem po ca³ej galaktyce.

background image

317

Przedœwit na czwartym ksiê¿ycu Yavina.

Artoo-Detoo toczy³ siê pod górê kamiennej rampy, œwiergocz¹c

i popiskuj¹c na rycerzy Jedi zmierzaj¹cych jego œladami. Nie odzywa-

j¹c siê do siebie, wszyscy pod¹¿ali na wierzcho³ek wielkiej œwi¹tyni,

¿eby móc spogl¹daæ na korony drzew w d¿ungli, os³oniête mg³¹ czy

oparami. Z ty³u jarzy³a siê pomarañczowa tarcza gazowego giganta,

a niebo nad horyzontem jaœnia³o od blasku s³oñca, niewidocznego,

ale oœwietlaj¹cego górne warstwy atmosfery.

Poroœniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc niestrudzenie kr¹¿y³ po orbicie, a Luke

Skywalker zaj¹³ miejsce na czele procesji zmierzaj¹cej na powitanie

wschodz¹cego s³oñca. Obok niego szed³ m³ody Kyp Durron, trochê

utykaj¹c z powodu nie do koñca zroœniêtych koœci, ale silny duchem

jak nigdy przedtem. Jego sposób patrzenia na ¿ycie uleg³ w ci¹gu

bardzo krótkiego czasu radykalnej zmianie.

Chocia¿ Kyp przeszed³ i wycierpia³ najwiêcej, ¿eby w koñcu staæ

siê najsilniejszym spoœród pokolenia nowych Jedi, pozostali ucznio-

wie Luke’a tak¿e osi¹gnêli wiêcej i stali siê silniejszymi rycerzami,

ni¿ ich mistrz móg³by s¹dziæ czy nawet mieæ nadziejê.

Dzia³aj¹c razem, pokonali mrocznego ducha Exara Kuna, Czar-

nego Lorda pradawnych Sithów. Kalamarianka Cilghal uratowa³a

¿ycie Mon Mothmy, pos³uguj¹c siê ca³kiem now¹, nieznan¹ techni-

k¹ uzdrawiania Jedi. Streen odzyska³ wiarê we w³asne si³y, a nawet

zacz¹³ wykazywaæ niezwyk³e zdolnoœci w zakresie wyczuwania zmian

atmosferycznych i wp³ywania na pogodê.

R O Z D Z I A £

""

background image

318

Tionna nie ustawa³a w wysi³kach, by odtworzyæ historiê rycerzy

Jedi, chocia¿ teraz, kiedy holocron zosta³ zniszczony, jej zadanie

by³o o wiele trudniejsze. Luke wiedzia³ jednak, ¿e gdzieœ, kiedyœ

zostan¹ odnalezione inne holocrony, zagubione na przestrzeni ty-

si¹cleci. We wnêtrzach takich urz¹dzeñ zapisywa³o swoje doœwiad-

czenia i gromadzi³o ¿yciow¹ m¹droœæ wielu innych pradawnych mi-

strzów Jedi.

Pozostali m³odzi rycerze, a wœród nich Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-

szy, Kam Solusar i Kirana Ti nie wykazali siê na razie szczególnymi

uzdolnieniami, ale ich w³adza nad Moc¹ by³a silna i wszechstronna.

Niektórzy spoœród nich mieli zostaæ w akademii na Yavinie Cztery

i kontynuowaæ naukê, podczas gdy inni pragnêli, ¿eby ich umiejêtno-

œci s³u¿y³y jak najlepiej galaktyce. Jako m³odzi rycerze zamierzali zo-

staæ obroñcami Nowej Republiki.

Artoo wyda³ z siebie ca³¹ seriê melodyjnych elektronicznych pi-

sków na znak, ¿e nied³ugo pierwsze promienie wschodz¹cego s³oñ-

ca uka¿¹ siê oczom istot zgromadzonych na wierzcho³ku œwi¹tyni.

Ma³y robot sprawia³ wra¿enie niezwykle zadowolonego faktem, ¿e

znów mo¿e staæ u boku Luke’a.

Mistrz Jedi zgromadzi³ swoich rycerzy wokó³ siebie, czuj¹c, jak

ich wspólna moc uzupe³nia siê, roœnie. Stanowili teraz dobran¹ g r u -

p ê , a nie zbieraninê przypadkowych osób dysponuj¹cych umiejêt-

noœciami i w³adz¹, której sami w³aœciwie nie rozumieli.

M³odzi Jedi stali na ociosanych kamieniach tarasu obserwacyj-

nego na wierzcho³ku œwi¹tyni i kierowali spojrzenia tam, gdzie nie-

d³ugo mia³o ukazaæ siê wschodz¹ce s³oñce. Luke usi³owa³ znaleŸæ

s³owa, za pomoc¹ których móg³by wyraziæ ogarniaj¹ce go zado-

wolenie.

– Jesteœcie pierwszym pokoleniem nowych rycerzy Jedi – za-

cz¹³ i uniós³ rêce w geœcie przypominaj¹cym b³ogos³awieñstwo. –

Stanowicie zal¹¿ek czegoœ, co przemieni siê kiedyœ w potê¿ny

zakon rycerzy chroni¹cych Now¹ Republikê. Jesteœcie w³adcami

Mocy.

Chocia¿ jego uczniowie nie odezwali siê, ¿eby mu odpowiedzieæ,

Luke wyczuwa³, jak wzbieraj¹ ich emocje, przepe³nia ich duma.

Wiedzia³, ¿e bêd¹ inni uczniowie, nowi adepci, którzy zechc¹ przy-

lecieæ do jego akademii. Musia³ pogodziæ siê z faktem, ¿e niektórzy

spoœród nich zab³¹dz¹ na ciemn¹ stronê, ale nie w¹tpi³, ¿e im wiêcej

wyszkoli obroñców Mocy, tym silniejsze stan¹ siê legiony jasnej

strony.

background image

319

Czu³, ¿e na widok pierwszych promieni s³oñca jego uczniom za-

par³o dech. Oœlepiaj¹co bia³e s³oneczne w³ócznie b³yszcza³y jak dro-

gocenne klejnoty. Odbija³y i za³amywa³y œwiat³o podczas przecho-

dzenia przez warstwy atmosfery.

Artoo zagwizda³, ale Luke i pozostali Jedi tylko patrzyli, nie prze-

rywaj¹c pe³nej zadumy ciszy.

Têczowa œwietlna burza opromieni³a wszystkich wielobarwn¹

poœwiat¹, a tymczasem s³oñce wspina³o siê coraz wy¿ej. Nowy dzieñ

budzi³ siê do ¿ycia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
83 Trylogia Akademii Jedi 03 Władcy Mocy Anderson Poul
Anderson Kevin J Star Wars 121 Akademia Jedi 03 Wladcy mocy
113 ABY 0011 Akademia Jedi 03 Władcy Mocy
Gwiezdne Wojny 057 Trylogia Lando Carlissiana Tom III
Gwiezdne Wojny 088 MLODZI RYCERZE JEDI Oblezenie Akademii Jedi Kevin J Anderson & Rebecca Moesta
Gwiezdne Wojny 103 NOWA ERA JEDI Ostrze Zwycięstwa Podboj Greg Keyes(1)
Gwiezdne Wojny 086 MLODZI RYCERZE JEDI Miecze swietlne Kevin J Anderson & Rebecca Moesta Rebecca
Gwiezdne Wojny 055 1 Trylogia Lando Carlissiana Tom I
Gwiezdne Wojny 052 Trylogia Hana Solo Tom I Rajska Pułapka
Gwiezdne Wojny 053 Trylogia Hana Solo Tom II Gambit Huttów
Gwiezdne Wojny 055 Trylogia Lando Carlissiana Tom II
Gwiezdne Wojny 085 MLODZI RYCERZE JEDI Zagubieni Kevin J Anderson & Rebecca Moesta

więcej podobnych podstron