7
Pogromca S³oñc pogr¹¿y³ siê w systemie s³onecznym Caridy jak
nó¿ mordercy w sercu, które nie podejrzewa niczego z³ego.
Za sterami siedzia³ Kyp Durron, wygl¹daj¹cy zbyt staro jak na
swoje lata. Skulony, wpatrywa³ siê ciemnymi oczyma w nowy cel.
Mia³ do dyspozycji ca³¹ moc potê¿nej superbroni, a tak¿e si³ê ta-
jemnych nauk, z którymi zapozna³ go widmowy mentor, Exar Kun.
Zamierza³ wyeliminowaæ wszystkie si³y, które mog³y zagroziæ No-
wej Republice.
Zaledwie przed kilkoma dniami w Mg³awicy Kocio³ doprowa-
dzi³ do anihilacji dwóch ostatnich gwiezdnych niszczycieli admira³
Daali. Póniej, uciekaj¹c przed fal¹ czo³ow¹ eksplozji, wystrzeli³
jeden z cylindrów rejestruj¹cych o rozmiarach trumny, tak ¿eby ca³a
galaktyka wiedzia³a, komu zawdziêcza to zwyciêstwo.
Jako nastêpny cel zamierza³ obraæ imperialn¹ akademiê wojsko-
w¹ na Caridzie.
Planeta, przekszta³cona w orodek szkoleniowy imperialnych ¿o³-
nierzy, by³a doæ du¿ym wiatem o znacznej grawitacji maj¹cej
zwiêkszyæ si³ê miêni przysz³ych szturmowców. Dziewicze, czêsto
niedostêpne tereny, doskonale nadawa³y siê na poligony. By³y tam
wiêc arktyczne pustkowia i tropikalne lasy nie przeciête ¿adn¹ cie¿k¹
ani szlakiem. By³y skaliste, niebotyczne góry, a tak¿e spieczone s³oñ-
cem pustynie pe³ne wielonogich jadowitych gadów.
Carida prawdopodobnie by³a przeciwieñstwem cichego rodzin-
nego wiata Kypa, Deyer, na którym spokojnie ¿y³ z rodzicami i bra-
tem. Wszyscy kolonici mieszkali w malowniczych miastach, wznie-
R O Z D Z I A £
8
sionych na tratwach, które unosi³y siê na powierzchniach jezior. Spo-
kój ten prysn¹³ jednak jak mydlana bañka, kiedy rodzice Kypa po-
stanowili zaprotestowaæ przeciwko zniszczeniu Alderaanu. Sztur-
mowcy, którzy przybyli na Deyer, rozprawili siê z kolonistami. Kyp
i jego rodzice zostali zes³ani na Kessel i zmuszeni do niewolniczej
pracy w kopalni przyprawy. Brat Kypa, Zeth, trafi³ do caridañskiej
imperialnej akademii, w której szkolono przysz³ych szturmowców.
Teraz, kiedy Kyp okr¹¿a³ planetê, przekszta³con¹ w wojskow¹
bazê, czu³, ¿e na jego twarzy maluj¹ siê zawziêtoæ i upór, jakby
stoczy³ z w³asnym sumieniem przera¿aj¹c¹ walkê. W k¹cikach jego
oczu kry³y siê mroczne cienie. Nie spodziewa³ siê, ¿e jego brat po
tylu latach wci¹¿ ¿yje, ale za wszelk¹ cenê chcia³ poznaæ prawdê
o jego losie.
A je¿eli Zeth nie ¿y³, Kyp dysponowa³ dostateczn¹ moc¹, ¿eby
zniszczyæ ca³y system gwiezdny Caridy.
Przed tygodniem zostawi³ Lukea Skywalkera na wierzcho³ku
wielkiej wi¹tyni na Yavinie Cztery, przypuszczaj¹c, ¿e mistrz Jedi
nie ¿yje. Wykrad³ plany dokumentacji technicznej Pogromcy S³oñc
z pamiêci jego naiwnej projektantki i konstruktorki, doktor Qwi Xux,
a potem doprowadzi³ do wybuchu siedmiu s³oñc, by spopieliæ admi-
ra³ Daalê i jej dwa gwiezdne niszczyciele. W ostatniej chwili Daala
stara³a siê uciec z rejonu, w którym eksplodowa³y gwiazdy super-
nowe, ale na pró¿no. Fale wietlne by³y tak intensywne, ¿e ilumina-
tory Pogromcy S³oñc automatycznie uleg³y zaciemnieniu w chwili,
w której rozprzestrzeniaj¹ca siê kula ognia dosiêga³a Gorgonê, fla-
gowy statek Daali.
Od czasu tamtego zdumiewaj¹cego zwyciêstwa opêtanie Kypa
zaczê³o ¿yæ w³asnym ¿yciem. M³odzieniec zamierza³ unicestwiæ
wszystkie pozosta³oci po Imperium...
Sieæ obrony Caridy dostrzeg³a Pogromcê S³oñc, kiedy zbli¿a³ siê
do planety. Kyp postanowi³ og³osiæ swoje ultimatum, zanim si³y im-
perialne spróbuj¹ czego niem¹drego. Wysy³aj¹c wiadomoæ, zde-
cydowa³ siê wykorzystaæ jak najszersze pasmo czêstotliwoci.
Wzywam akademiê wojskow¹ na Caridzie powiedzia³, stara-
j¹c siê nadaæ g³osowi niskie brzmienie. Tu mówi pilot Pogromcy
S³oñc. Rozpaczliwie usi³owa³ przypomnieæ sobie nazwisko b³a-
zeñskiego ambasadora, który niedawno wywo³a³ dyplomatyczny
incydent na Coruscant, kiedy chlusn¹³ p³ynem ze szklanki prosto
w twarz Mon Mothmy. Chcê mówiæ z... ambasadorem Furganem
na temat waszej kapitulacji.
9
Widoczna w dole planeta nie odpowiedzia³a. Kyp wpatrywa³ siê
w komunikator, daremnie czekaj¹c na g³os, który odezwa³by siê
w odbiorniku.
Kiedy Caridanie usi³owali pochwyciæ Pogromcê S³oñc promie-
niem ci¹gaj¹cym, na konsolecie sterowniczej statku Kypa zapali³y
siê alarmowe lampki, ale m³odzieniec zacz¹³ poruszaæ dwigniami
z prêdkoci¹ wspomagan¹ przez zmys³y Jedi. Dokonywa³ tak szyb-
kich i nieprzewidywalnych zmian orbity, ¿eby promieñ nie zdo³a³
go przyci¹gn¹æ.
Nie przylecia³em tu po to, by siê bawiæ! Kyp zacisn¹³ d³oñ
w piêæ i uderzy³ z ca³ej si³y w obudowê komunikatora. Carida,
je¿eli nie odpowiecie w ci¹gu najbli¿szych piêtnastu sekund, wy-
strzelê torpedê w samo j¹dro waszego s³oñca. Przypuszczam, ¿e zna-
cie mo¿liwoci mojej broni. Czy mnie zrozumielicie? Zacz¹³ g³o-
no liczyæ.
Jeden... dwa... trzy... cztery...
Doliczy³ do jedenastu, zanim w odbiorniku komunikatora ode-
zwa³ siê czyj szorstki g³os.
Przybyszu, przekazujemy ci zestaw wspó³rzêdnych trajektorii
l¹dowania. Leæ dok³adnie wyznaczon¹ tras¹, gdy¿ w przeciwnym
wypadku zostaniesz zestrzelony. Natychmiast po l¹dowaniu poddaj
siê i przeka¿ swój statek dowódcy szturmowców.
Chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, co siê zaraz stanie
odpar³ Kyp, nawet nie trac¹c chwili, ¿eby siê rozemiaæ. Chcê
mówiæ z ambasadorem Furganem n a t y c h m i a s t, gdy¿ inaczej
ca³y wasz system gwiezdny zamieni siê w kolejny jaskrawy punkt
w galaktyce. Dokona³em eksplozji Mg³awicy Kocio³ tylko po to, ¿eby
unicestwiæ parê imperialnych szturmowych niszczycieli... Czy nie
wierzycie, ¿e równie ³atwo mogê zniszczyæ jedn¹ niewielk¹ gwiaz-
dê, ¿eby pozbyæ siê planety ze szturmowcami? Dawajcie Furgana,
i to na wizji!
Nadajnik obrazów holoprojektora w³¹czy³ siê i po chwili pojawi-
³a siê szeroka, p³aska twarz ambasadora Caridy, który niecierpli-
wym gestem odsun¹³ na bok oficera ³¹cznociowca. Kyp rozpozna³
Furgana po krzaczastych brwiach i grubych, fioletowo-purpurowych
wargach.
Z jakiego powodu przylecia³e do nas, Rebeliancie? odezwa³
siê Caridanin. Nie masz prawa stawiaæ nam ¿adnych ¿¹dañ.
Kyp przewróci³ oczami, czuj¹c, ¿e jego cierpliwoæ mo¿e w ka¿-
dej chwili siê wyczerpaæ.
10
Pos³uchaj mnie, Furgan zacz¹³. Chcê, ¿eby mi powiedzia³,
jaki los spotka³ mojego brata, Zetha, który mniej wiêcej przed dzie-
siêciu laty zosta³ porwany na planecie Deyer, wcielony do imperial-
nego wojska i sprowadzony tutaj, na Caridê. Kiedy przeka¿esz mi tê
informacjê, porozmawiamy na temat warunków waszej kapitulacji.
Furgan spogl¹da³ na niego, marszcz¹c grube brwi, podobne do
kolczastych krzewów.
Imperium nie wdaje siê w negocjacje z terrorystami odezwa³
siê w koñcu.
Je¿eli o to chodzi, nie masz ¿adnego wyboru owiadczy³ Kyp.
Furgan zamruga³ nerwowo i po chwili postanowi³ spuciæ nieco
z tonu.
Zdobycie informacji sprzed tylu lat z pewnoci¹ zajmie nam
trochê czasu. Pozostañ na orbicie, a my postaramy siê to sprawdziæ.
Macie na to godzinê odpar³ Kyp, a potem przerwa³ po³¹cze-
nie.
Tymczasem ambasador Furgan, przebywaj¹cy w g³ównej cyta-
deli imperialnej akademii wojskowej na Caridzie, spogl¹da³ na ofi-
cera ³¹cznociowca, mocno zaciskaj¹c wargi barwy wie¿ych siñ-
ców.
Poruczniku Dauren, proszê sprawdziæ, czy ch³opak mówi prawdê
rozkaza³. Chcê wiedzieæ wszystko na temat mo¿liwoci jego broni.
Do Furgana podszed³ kapitan szturmowców, stawiaj¹c sprê¿yste
kroki, które sprawi³y, ¿e po plecach ambasadora przeszed³ dreszcz
podziwu.
Proszê o raport odezwa³ siê ambasador do oficera.
G³onik umieszczony w he³mie szturmowca wzmocni³ s³owa ka-
pitana.
Pu³kownik Ardax melduje, ¿e jego grupa szturmowa jest goto-
wa do odlotu na Anoth powiedzia³. Na pok³adzie pancernika
Vendetta znajduje siê osiem transporterów typu MT-AT, a poza
tym jest miejsce dla oddzia³u ¿o³nierzy z niezbêdnym sprzêtem
i uzbrojeniem.
Furgan zacz¹³ bêbniæ palcami po g³adkiej powierzchni konsolety
stoj¹cej obok niego.
Mo¿e panu wydaæ siê przesad¹, ¿e mobilizujê takie si³y, ¿eby
porwaæ niemowlê i obezw³adniæ jedn¹ kobietê, która je strze¿e, ale
to jest dziecko J e d i , a ja nie zamierzam lekcewa¿yæ rodków obro-
11
ny, jakie mogli przedsiêwzi¹æ Rebelianci. Proszê powiedzieæ pu³-
kownikowi Ardaxowi, ¿eby on i jego ludzie byli gotowi do natych-
miastowego startu. Mam co prawda niewielki problem, z którym
muszê siê najpierw uporaæ... ale zaraz potem bêdziemy mogli lecieæ
po malca, który kiedy zostanie nastêpc¹ Imperatora, pos³usznym
mi we wszystkich sprawach.
Szturmowiec zasalutowa³, odwróci³ siê sprê¿ycie na obcasie wy-
polerowanego buta, a potem otworzy³ drzwi i wyszed³ z pomiesz-
czenia.
Panie ambasadorze odezwa³ siê oficer ³¹cznociowiec, przy-
gl¹daj¹c siê informacjom na monitorze. Nasi szpiedzy donieli kie-
dy, ¿e Rebelianci dysponuj¹ skradzion¹ imperialn¹ broni¹ zwan¹
Pogromc¹ S³oñc, która podobno mo¿e dokonywaæ eksplozji gwiazd.
Oprócz tego otrzymalimy meldunek, ¿e przed niespe³na tygodniem
w Mg³awicy Kocio³ pojawi³o siê kilka tajemniczych supernowych...
dok³adnie tak, jak twierdzi ten intruz.
Furgan poczu³ dreszcz radoci na myl o tym, ¿e jego podej-
rzenia by³y s³uszne. Gdyby móg³ dostaæ w swoje rêce i Pogrom-
cê S³oñc, i dziecko Jedi, dysponowa³by o wiele wiêksz¹ w³adz¹
ni¿ wszyscy sk³óceni ze sob¹ lordowie w systemach gwiezdnych
j¹dra galaktyki! Mo¿liwe, ¿e Carida sta³aby siê orodkiem odro-
dzonego Imperium, którym on, Furgan, rz¹dzi³by niepodzielnie
jako regent.
Trzeba odwróciæ uwagê pilota Pogromcy S³oñc rozkaza³.
A kiedy bêdzie czeka³ na wiadomoæ o losie brata, my opracujemy
szczegó³owy plan ataku, by unieszkodliwiæ i pochwyciæ jego statek.
Nie mo¿emy dopuciæ, ¿eby taka okazja przemknê³a nam ko³o nosa.
Kyp wpatrywa³ siê w tarczê pok³adowego chronometru Pogrom-
cy S³oñc i z ka¿d¹ chwil¹ niecierpliwi³ siê coraz bardziej. Gdyby nie
nadzieja, ¿e dowie siê czego o losie Zetha, wystrzeli³by jedn¹ z czte-
rech pozosta³ych rezonansowych torped w samo j¹dro s³oñca Cari-
dy i wycofa³ siê, by spogl¹daæ, jak ca³y system gwiezdny zamienia
siê w gwiazdê supernow¹, roz¿arzon¹ do bia³oci.
Po chwili szumów i zak³óceñ w holoprojektorze ukaza³ siê wize-
runek caridañskiego oficera ³¹cznociowca. Na jego twarzy malo-
wa³a siê powaga, niemal smutek.
Wzywam pilota Pogromcy S³oñc... Czy ty jeste Kyp Durron,
brat Zetha, którego zwerbowalimy na wiecie Deyer, zamieszka-
12
nym przez kolonistów? Oficer mówi³ tak, jakby sprawia³o mu to
wielk¹ trudnoæ. Ka¿de s³owo akcentowa³ ze zbyteczn¹ precyzj¹.
Ju¿ powiedzia³em wam, kim jestem odpar³ Kyp. Czego siê
dowiedzielicie?
Wizerunek oficera ³¹cznociowca sta³ siê trochê niewyrany.
Przykro nam, ale twój brat nie prze¿y³ wstêpnego wojskowego
przeszkolenia. Nasze æwiczenia s¹ bardzo trudne, pomylane w ten
sposób, ¿eby zniechêciæ wszystkich oprócz najbardziej wytrzyma-
³ych kandydatów.
Kyp poczu³, ¿e jego uszy wype³niaj¹ siê dwiêkiem podobnym
do huku wodospadu. Spodziewa³ siê us³yszeæ co w tym rodzaju,
ale potwierdzenie tych oczekiwañ nape³ni³o go rozpacz¹.
Jakie... jakie by³y okolicznoci jego mierci?
Sprawdzam odezwa³ siê oficer ³¹cznociowiec.
Kyp z wielkim trudem postanowi³ uzbroiæ siê w cierpliwoæ.
Podczas wyprawy w góry, kiedy musia³ zrobiæ wszystko, ¿eby
prze¿yæ, on i jego koledzy zostali zasypani przez nieoczekiwan¹
nie¿ycê. Prawdopodobnie zamarz³ na mieræ. S¹ podstawy, by s¹-
dziæ, ¿e czyni³ bohaterskie wysi³ki, chc¹c ocaliæ ¿ycie chocia¿ nie-
którym cz³onkom grupy. Dysponujê zbiorem danych ze wszystkimi
szczegó³ami. Je¿eli chcesz, mogê przekazaæ je twojemu pok³adowe-
mu komputerowi.
Chcê odpar³ Kyp, czuj¹c suchoæ w gardle. Chcê dowie-
dzieæ siê o wszystkim.
Przypomnia³ sobie, jak obaj puszczali po wodzie ³ódeczki z trzci-
ny i patrzyli, jak popychane wiatrem, dryfuj¹ w stronê pobliskich
bagien. Pamiêta³ tak¿e wyraz twarzy Zetha, kiedy szturmowcy w³a-
mali siê do ich domu i wyci¹gnêli go na dwór.
To potrwa d³u¿sz¹ chwilê oznajmi³ oficer ³¹cznociowiec.
Kyp spogl¹da³, jak przesy³ane dane pojawiaj¹ siê na ekranie jego
monitora. Pomyla³ o Exarze Kunie, starodawnym Lordzie Sithów,
który objawi³ mu wiele prawd, jakich nie chcia³ nauczyæ go mistrz
Skywalker. Potwierdzenie spodziewanej wiadomoci o mierci Ze-
tha przerwa³o ostatni¹ cienk¹ niæ, która utrzymywa³a na wodzy gniew
Kypa. Teraz nic nie by³o w stanie go powstrzymaæ.
Nie oka¿e zdradzieckiej Caridzie cienia ³aski. Usunie w ten spo-
sób jeszcze jeden imperialny cierñ z boku Nowej Republiki, a po-
tem wyruszy, aby rozprawiæ siê z pozosta³ymi wielkimi impe-
rialnymi lordami, którzy gromadzili si³y w okolicach j¹dra ga-
laktyki.
13
Zaczeka³, a¿ ostatnie dane o losach Zetha zostan¹ przepisane do
pamiêci komputera Pogromcy S³oñc. Wiele czasu zajmie mu zapo-
znanie siê z nimi, wyobra¿anie sobie ka¿dego szczegó³u ¿ycia brata,
d³ugich chwil, które powinni byli spêdziæ razem...
Nagle spostrzeg³ grupê czterdziestu myliwców typu TIE. Wy³o-
ni³y siê spoza krêgu wietlnego planety z cienkiej, mglistej warstwy
atmosfery i zaczê³y kierowaæ siê w stronê jego statku. Gromada ko-
lejnych dwudziestu ukaza³a siê spoza przeciwleg³ego horyzontu
i skrêci³a z wyranym zamiarem wziêcia Pogromcy w kleszcze.
A wiêc zabieg przekazania mu wszystkich danych o losach Zetha
mia³ na celu jedynie zyskanie na czasie, odwrócenie uwagi od ataku,
jaki zaplanowali Caridanie!
Kyp nie wiedzia³, czy powinien byæ rozwcieczony, czy mo¿e
rozbawiony. Jego twarz przybra³a ponury wyraz, który jednak po
bardzo krótkiej chwili znikn¹³.
Tymczasem myliwce typu TIE zbli¿a³y siê coraz szybciej. Piloci
niektórych maszyn posy³ali w jego stronê nitki laserowych strza-
³ów, zapewne przypuszczaj¹c, ¿e w ten sposób go powstrzymaj¹.
Kyp czu³ g³uche dudnienia trafieñ w burty Pogromcy S³oñc, ale spe-
cjalny kwantowo-krystaliczny pancerz, którym by³y pokryte, móg³
wytrzymaæ nawet ogieñ turbolaserowych dzia³ gwiezdnego niszczy-
ciela.
Jeden z pilotów uruchomi³ komunikator i postanowi³ porozumieæ
siê z Kypem.
Jeste otoczony. Nie uda ci siê uciec.
Przykro mi odpar³ Kyp. Nie mam na pok³adzie ani jednej
bia³ej flagi.
Pos³u¿y³ siê czujnikami, by odnaleæ dowódcê eskadry myliw-
ców typu TIE, którego g³os us³ysza³ w g³oniku komunikatora.
Wymierzy³ w niego jeden z obronnych laserów i wypuci³ wietli-
st¹ wi¹zkê, która trafi³a imperialn¹ maszynê w jeden z p³askich pa-
neli z bateriami s³onecznymi. Myliwiec rozlecia³ siê na kawa³ki i za-
mieni³ w ognist¹, ¿ó³topomarañczow¹ kulê.
Pozosta³e maszyny ze wszystkich stron jednoczenie zasypa³y Po-
gromcê S³oñc lawin¹ b³yskawic. Kyp wymierzy³ lasery, celuj¹c
w piêæ myliwców wybranych na chybi³ trafi³. Uda³o mu siê znisz-
czyæ trzy.
Korzystaj¹c z wyj¹tkowej ruchliwoci, jak¹ dysponowa³ Pogrom-
ca, wystrzeli³ wiec¹ w górê, a w tym czasie inne myliwce typu
TIE kontynuowa³y ogieñ poprzez chmury dymów i szcz¹tki pozo-
14
sta³e po wybuchach zniszczonych wczeniej maszyn. Kyp rozemia³
siê na ca³e gard³o, widz¹c, jak dwaj imperialni piloci trafili siê na-
wzajem.
Poczu³, jak narasta w nim fala gniewu, jak wzmacnia zasoby jego
mocy. Pomyla³, ¿e ostrzeg³ Caridan bardziej ni¿ na to zas³ugiwali.
Powiedzia³, czego od nich ¿¹da, a tymczasem podstêpny Furgan wy-
s³a³ przeciwko niemu swoje eskadry.
To ostatni b³¹d, jaki kiedykolwiek pope³nilicie owiadczy³.
Piloci myliwców typu TIE nie przerywali ognia, czêciej jednak
chybiali ni¿ trafiali. B³yskawice laserowych strza³ów odbija³y siê od
kwantowo-krystalicznego pancerza, nie wyrz¹dzaj¹c Pogromcy
S³oñc najmniejszej krzywdy. Wygl¹da³o na to, ¿e piloci nie wiedz¹,
jak powinni prawid³owo mierzyæ i strzelaæ. Najprawdopodobniej
spêdzali ca³y czas, wprawiaj¹c siê w strzelaniu w komorach symu-
lacyjnych, i nigdy nie brali udzia³u w prawdziwej bitwie w przestwo-
rzach. Kyp tymczasem pos³ugiwa³ siê Moc¹.
Trafia³ kolejne maszyny, ale po chwili uzna³, ¿e dalsza walka jest
tylko strat¹ czasu. Kiedy opuci³ oko³oplanetarn¹ orbitê i po³o¿y³
statek na kurs wiod¹cy ku gwiedzie, w sam rodek systemu, dwa
najszybsze myliwce typu TIE puci³y siê w pocig za nim.
Jedyn¹ krzywd¹, jak¹ imperialni piloci mogli wyrz¹dziæ Pogrom-
cy S³oñc, by³o zniszczenie jego ma³ych wie¿yczek z laserami. Po-
wiod³o siê to kiedy si³om admira³ Daali, które unieruchomi³y ca³e
zewnêtrzne uzbrojenie ma³ego statku. Zosta³o ono póniej napra-
wione przez in¿ynierów Nowej Republiki.
Kolejny uszkodzony myliwiec typu TIE przeci¹³ przestworza
przed dziobem Pogromcy S³oñc, a potem z olepiaj¹cym b³yskiem
zakoñczy³ ¿ywot. Kyp przelecia³ przez chmurê szcz¹tków, wci¹¿
kieruj¹c siê ku s³oñcu. Pozosta³e imperialne maszyny nie przerywa-
³y pocigu i wci¹¿ strzela³y. Kyp nie zwraca³ na nie uwagi.
Nie móg³ przestaæ myleæ o bracie. Wyobra¿a³ sobie, jak Zeth,
uczestnicz¹c w æwiczeniach wojska, do którego nigdy nie zamierza³
wstêpowaæ, zamarza pod grub¹ warstw¹ niegu. M³odzieniec wie-
dzia³, ¿e jedynym sposobem pozbycia siê tej myli jest oczyszczenie
ca³ej planety w nieziemskim ogniu, jaki mo¿e rozpêtaæ tylko Po-
gromca.
Uruchomi³ systemy umo¿liwiaj¹ce wystrzelenie rezonansowych
torped. Toroidalny transmiter, umieszczony w dolnej czêci kad³u-
ba, zacz¹³ przekazywaæ energiê plazmy do pocisku, nadaj¹c mu
kszta³t owalny.
15
Kiedy Kyp ostatnio odpala³ torpedy, kierowa³ je ku supergigan-
tycznym gwiazdom w Mg³awicy. W porównaniu z nimi s³oñce Ca-
ridy by³o niewielk¹ ¿ó³t¹ gwiazd¹, nie wyró¿niaj¹c¹ siê niczym szcze-
gólnym, ale mimo to Pogromca S³oñc powinien wzbudziæ reakcjê
³añcuchow¹ w jej j¹drze...
Kyp zbli¿y³ siê do p³on¹cej kuli ¿ó³tego ognia i dostrzeg³ migotli-
we wypustki, wystaj¹ce ponad warstwê chromosfery gwiazdy. Na
powierzchniê wydostawa³y siê b¹ble gor¹cych gazów, które po chwili
opada³y, by ponownie pogr¹¿yæ siê w piekielnej g³êbi. Ciemne smugi,
widoczne na tarczy s³oñca, szpeci³y j¹ niczym nie zagojone blizny.
Kyp wymierzy³ w sam rodek jednej plamy, jakby by³a centralnym
punktem tarczy strzelniczej.
Uzbroi³ rezonansow¹ torpedê, a potem odwróci³ g³owê i powiê-
ci³ chwilê, aby sprawdziæ, co dzieje siê za jego plecami. cigaj¹ce
go myliwce typu TIE zawróci³y, nie chc¹c znaleæ siê tak blisko
p³on¹cej kuli.
Spojrza³ ponownie przed siebie i zobaczy³ czerwone lampki alar-
mowe, mrugaj¹ce na pulpicie konsolety, ale postanowi³ je zignoro-
waæ.
Kiedy lampka kontrolna systemu celowniczego rozjarzy³a siê zie-
lonym blaskiem, przycisn¹³ guzik, posy³aj¹c prosto w rodek tarczy
caridañskiego s³oñca skwiercz¹c¹, zielono-niebiesk¹ elipsoidê. Jej
urz¹dzenia naprowadzaj¹ce powinny sprawiæ, ¿e dotrze do j¹dra i do-
kona w nim nieodwracalnej destabilizacji.
Wyda³ ciche westchnienie ulgi i usiad³ wygodniej na fotelu pilo-
ta. W³anie podj¹³ decyzjê, której nie mo¿na ju¿ zmieniæ.
Powinien czuæ uniesienie, wiedz¹c, ¿e ostateczne zniszczenie
wojskowej akademii by³o jedynie kwesti¹ czasu. wiadomoæ ta nie
mog³a jednak zatrzeæ bólu, jaki czu³ po stracie jedynego brata.
W pomieszczeniach cytadeli wojskowego orodka szkoleniowe-
go rozjêcza³y siê syreny alarmowe. Korytarzami o kamiennych po-
sadzkach bieg³y grupy szturmowców, chc¹c zaj¹æ miejsca w strate-
gicznych punktach wyznaczonych podczas wielu æwiczeñ. ¯o³nie-
rze nie wiedzieli jednak, co robiæ.
Na twarzy ambasadora Furgana malowa³ siê doæ komiczny wy-
raz przera¿enia. Jego wy³upiaste oczy wygl¹da³y, jakby mia³y za
chwilê wyjæ z orbit, a usta zamyka³y siê i otwiera³y, gdy mê¿czy-
zna usi³owa³ wykrztusiæ chocia¿ s³owo.
16
Ale jakim cudem wszyscy nasi piloci myliwców typu TIE mo-
gli chybiæ?
Oni nie chybili, ekscelencjo odpar³ porucznik Dauren. To
Pogromca S³oñc musi byæ wyposa¿ony w jaki niewra¿liwy pan-
cerz, przewy¿szaj¹cy wszystkie, z jakimi kiedykolwiek mielimy do
czynienia. Kyp Durron dociera w³anie w pobli¿e caridañskiego s³oñ-
ca i chocia¿ wskazania naszych czujników s¹ zniekszta³cone z po-
wodu wy³adowañ koronowych, wygl¹da na to, ¿e wystrzeli³ ku tar-
czy jaki pocisk o ogromnej energii. Oficer ³¹cznociowiec prze³-
kn¹³ linê. Przypuszczam, ¿e obaj dobrze wiemy, co to znaczy,
ekscelencjo.
O ile to niebezpieczeñstwo jest realne stwierdzi³ Furgan.
Ekscelencjo... Dauren walczy³ z ogarniaj¹cym go przera-
¿eniem. Musimy za³o¿yæ, ¿e jest realne. Nowa Republika nie
bez powodu by³a niespokojna, kiedy dysponowa³a tak¹ straszli-
w¹ broni¹. Gwiazdy w Mg³awicy Kocio³ naprawdê eksplodo-
wa³y.
W g³oniku interkomu rozleg³ siê g³os Kypa Durrona.
Carida, ostrzega³em was, ale mimo to próbowalicie mnie oszu-
kaæ. Teraz bêdziecie musieli pogodziæ siê z tym, co sami na siebie
ci¹gnêlicie. Je¿eli nie pomyli³em siê w obliczeniach, j¹dro wasze-
go s³oñca powinno staæ siê niestabilne za mniej wiêcej dwie godzi-
ny. Zrobi³ krótk¹ przerwê. Macie tylko tyle czasu, by zarz¹dziæ
ewakuacjê planety.
Furgan z wciek³oci¹ uderzy³ piêci¹ w blat sto³u.
Ekscelencjo odezwa³ siê znów Dauren. Co zamierza pan
teraz zrobiæ? Czy powinienem zaj¹æ siê przygotowaniami do ewa-
kuacji?
Furgan pochyli³ siê nad sto³em i przycisn¹³ guzik, chc¹c po³¹czyæ
siê z hangarami znajduj¹cymi siê na ni¿szych poziomach cytadeli.
Pu³kowniku Ardax, proszê natychmiast zaokrêtowaæ swoich
¿o³nierzy. Proszê umieciæ ich na pok³adach pancernika Vendet-
ta. Grupa szturmowa maj¹ca opanowaæ Anoth wystartuje za godzi-
nê. Mam zamiar tak¿e uczestniczyæ w tej wyprawie.
Rozkaz, panie ambasadorze nadesz³a zwiêz³a odpowied pu³-
kownika.
Furgan zwróci³ siê do swojego oficera ³¹cznociowca:
Czy jest pan pewien, ¿e jego brat nie ¿yje? Nie dysponujemy
niczym, czego moglibymy u¿yæ jako rodka perswazji?
Dauren zamruga³.
17
Nie wiem, ekscelencjo odpar³. Rozkaza³ pan, ¿eby graæ na
zw³okê, wiêc wymyli³em ca³¹ historiê i wys³a³em mu fa³szywe in-
formacje. Czy pan chce, ¿ebym teraz to sprawdzi³?
Oczywicie, ¿e chcê, by to sprawdzi³! rykn¹³ Furgan. Je¿eli
bêdziemy mieli jego brata jako zak³adnika, mo¿e uda siê nam zmu-
siæ ch³opaka, by zneutralizowa³ dzia³anie broni Pogromcy.
Zajmê siê tym natychmiast, ekscelencjo odpar³ Dauren i za-
cz¹³ przebieraæ palcami po klawiaturze.
Do pokoju dowodzenia wpad³o szeciu dowódców grup szkole-
niowych akademii. Zwabieni jêkiem alarmowych syren, zatrzymali
siê przed Furganem i dziarsko zasalutowali. Furgan, obdarzony ni¿-
szym wzrostem ni¿ jego dowódcy, za³o¿y³ rêce za plecami, wypi¹³
pier i zwróci³ siê do genera³ów:
Sporz¹dcie spis wszystkich statków na Caridzie, nadaj¹cych
siê do lotu. Absolutnie ¿adnego nie pomiñcie. Trzeba przekazaæ
do pamiêci ich komputerów kompletne dane, a potem zabraæ na
pok³ady tyle osób, ile bêdzie mo¿liwe. Nie s¹dzê, by uda³o siê za-
okrêtowaæ wszystkich, wiêc wybierajcie tylko najstarszych stop-
niem.
Czy chce pan, ¿ebymy opucili Caridê bez walki? odezwa³
siê jeden z oficerów.
Generale, nasze s³oñce wkrótce zamieni siê w supernow¹!
wrzasn¹³ w odpowiedzi Furgan. Jak pan chce, ¿ebymy z tym wal-
czyli?
Ewakuacja ma obj¹æ tylko najstarszych stopniem? zapyta³ nie-
mia³o Dauren, unosz¹c g³owê znad konsolety. Ekscelencjo, je-
stem tylko porucznikiem.
Furgan rzuci³ grone spojrzenie na mê¿czyznê pochylonego nad
pulpitami kontrolnymi.
A zatem masz jeszcze jeden powód wiêcej, by odnaleæ brata
tego dzieciaka i zmusiæ go, ¿eby powstrzyma³ tê torpedê!
Przez iluminatory, spolaryzowane do po³owy jasnoci, Kyp ob-
serwowa³, jak pozosta³e myliwce typu TIE zawracaj¹ i kieruj¹ siê
ku Caridzie. Umiechn¹³ siê z satysfakcj¹. Pomyla³, ¿e przyjemnie
bêdzie patrzeæ, jak ogarniêci panik¹ Caridanie opuszczaj¹ planetê,
staraj¹c siê zabraæ wszystko, co ma jak¹ wartoæ.
Przez kolejne dwadziecia minut przygl¹da³ siê, jak z hangarów
g³ównej cytadeli akademii startuj¹ chmary ró¿nych statków. Widzia³
2 W³adcy mocy
18
ma³e myliwce, du¿e pasa¿erskie transportowce i kosmiczne barki
klasy Gwiezdny Robotnik, a nawet jeden gronie wygl¹daj¹cy sztur-
mowy pancernik.
Dziwi³ siê sam sobie, ¿e pozwala imperialnym wojskom na za-
branie tej gronej broni. Nie w¹tpi³, ¿e w przysz³oci zostanie u¿yta
do walki z Now¹ Republik¹, ale na razie cieszy³ siê tym, ¿e ju¿ wkrót-
ce unicestwi ca³y imperialny system gwiezdny.
Nie uda siê wam wszystkim uciec szepn¹³ do siebie. Mo¿li-
we, ¿e niektórzy ocal¹ ¿ycie, ale nie ka¿demu uda siê ta sztuka!
Rzuci³ okiem na tarczê chronometru. Teraz, kiedy we wnêtrzu gwiaz-
dy zaczyna³y pojawiaæ siê pierwsze pulsacje, móg³ oceniæ dok³ad-
niej, ile czasu zajmie s³oñcu osi¹gniêcie stanu, w którym eksplodu-
je. Caridanie mieli ju¿ tylko dwadziecia siedem minut do chwili,
w której dotrze do nich czo³o fali uderzeniowej.
Strumieñ odlatuj¹cych maszyn os³ab³ i tylko kilka starych stat-
ków, wyci¹gniêtych zapewne ze sk³adnic z³omu, z wielkim trudem
usi³owa³o pokonaæ si³ê przyci¹gania. Carida nie sprawia³a wra¿enia
orodka wyposa¿onego w wiele nowoczesnych jednostek. Mo¿liwe,
¿e wiêkszoæ najlepszych statków zosta³a zarekwirowana przez wiel-
kiego admira³a Thrawna lub którego innego imperialnego lorda.
Sygna³ nadajnika holoprojektora zamigota³ i po chwili pojawi³ siê
znów wizerunek oficera ³¹cznociowca Caridy.
Wzywam pilota Pogromcy S³oñc! Tu mówi porucznik Dauren!
Wzywam Kypa Durrona! Sprawa pilna! Mam dla ciebie nie cierpi¹-
c¹ zw³oki informacjê!
Kyp móg³ sobie wyobraziæ, ¿e kto, kto pozosta³ jeszcze na Cari-
dzie, mia³ dla niego piln¹ informacjê. Nie spieszy³ siê z odpowie-
dzi¹, pozwalaj¹c, by oficer ³¹cznociowiec cierpia³ katusze...
Tak, o co chodzi? odezwa³ siê po d³u¿szej chwili.
Kypie Durronie, w koñcu uda³o siê nam odnaleæ twojego brata
Zetha.
Kyp poczu³ siê tak, jakby kto przeszy³ jego serce ostrzem wietl-
nego miecza.
Co takiego? Twierdzi³e, ¿e nie ¿yje.
Sprawdzilimy jeszcze raz dok³adnie i mimo wszystko go
odnalelimy. Przebywa w tej chwili tu, w tej cytadeli, ale nie
uda³o mu siê dostaæ na pok³ad gwiezdnego transportowca
i w zwi¹zku z tym nie mo¿e odlecieæ z Caridy! Wezwa³em go,
by stawi³ siê obok nadajnika komunikatora. Powinien przyjæ za
chwilê.
19
Jak to mo¿liwe? zdziwi³ siê Kyp. Powiedzia³e przecie¿, ¿e
zgin¹³ podczas æwiczeñ. Przes³a³e mi nawet wszystkie informacje
na ten temat!
Informacje zosta³y sfa³szowane owiadczy³ bez ogródek Dauren.
Kyp zacisn¹³ powieki, gdy¿ gor¹ce ³zy przes³oni³y mu wzrok. Na
wieæ o tym, ¿e Zeth nadal ¿yje, ogarnê³a go wielka radoæ. Czu³
jednak gniew na samego siebie za to, ¿e pope³ni³ najbardziej ele-
mentarny b³¹d u w i e r z y ³ w to, co powiedzieli mu imperialni
funkcjonariusze.
Ponownie spojrza³ na tarczê chronometru. Do wybuchu pozosta-
wa³o dwadziecia jeden minut. Szarpn¹³ dwignie sterownicze Po-
gromcy S³oñc i jak laserowy b³ysk skierowa³ statek z powrotem ku
planecie. Nie spodziewa³ siê, ¿e zd¹¿y ocaliæ ¿ycie brata, ale musia³
spróbowaæ.
Wpatrywa³ siê w tarczê przyrz¹du ukazuj¹c¹ minuty i sekundy.
Mimo i¿ nie odzyska³ ostroci wzroku, czu³ uk³ucie w sercu za ka¿-
dym razem, gdy na tarczy pojawia³y siê coraz ni¿sze liczby.
Powrót w okolice Caridy zaj¹³ mu piêæ minut. Przelecia³ przez
granicê dnia i nocy, obra³ orbitê przebiegaj¹c¹ nad powierzchni¹ na
niewielkiej wysokoci, a póniej zaprogramowa³ wspó³rzêdne for-
tecy i budynków wchodz¹cych w sk³ad imperialnej placówki szko-
leniowej.
W polu wywietlacza holoprojektora ponownie znalaz³ siê nie-
wielki wizerunek porucznika Daurena. Oficer ³¹cznociowiec ci¹-
gn¹³ za rêkê szturmowca odzianego w bia³y pancerz.
Kypie Durronie! Czy jeszcze mnie s³yszysz?
S³yszê odpar³ m³odzieniec. Obni¿am lot, ¿eby was zabraæ.
Oficer ³¹cznociowiec odwróci³ siê w stronê szturmowca.
Dwadziecia jeden dwanacie, natychmiast zdejmijcie he³m
rozkaza³.
Z wahaniem, jakby nie robi³ tego od bardzo dawna, ¿o³nierz ci¹-
gn¹³ nakrycie g³owy. Sta³, mrugaj¹c w wietle nie poddanym dzia-
³aniu filtrów. Zapewne tylko bardzo rzadko mia³ okazjê patrzenia na
wiat w³asnymi oczami. Kiedy Kyp spojrza³ na holograficzny wize-
runek oblicza, które przypomina³o trochê twarz brata, poczu³, jak
jego serce przenika fala bólu.
Podaj swoje nazwisko odezwa³ siê Dauren.
Szturmowiec zamruga³, jakby nie wiedzia³, co powiedzieæ. Kyp
by³ ciekaw, czy ¿o³nierza nie poddano dzia³aniu jakich narkoty-
ków.
20
Dwadziecia jeden dwanacie odpar³.
Nie swój numer s³u¿bowy, swoje nazwisko!
M³ody mê¿czyzna przez d³u¿sz¹ chwilê nic nie mówi³, jakby szpe-
ra³ w pamiêci, szukaj¹c w niej czego, czego od bardzo dawna nie
u¿ywa³. Kiedy w koñcu odnalaz³ w³aciwe s³owo, wypowiedzia³ je
tak, ¿e zabrzmia³o jak pytanie.
Zeth? Zeth Dur... Durron?
Kyp nie musia³ s³uchaæ, jak szturmowiec wymawia to nazwisko.
Pamiêta³ opalonego, szczup³ego ch³opaka, z którym kiedy p³ywa³
na Deyer i ma³¹ rêczn¹ sieci¹ ³owi³ ryby.
Zeth szepn¹³. Nadlatujê.
Oficer ³¹cznociowiec zacz¹³ wymachiwaæ rêkami.
Nie uda ci siê wyl¹dowaæ w ci¹gu czasu, jaki pozosta³ owiad-
czy³. Musisz powstrzymaæ tê katastrofê. Musisz zapobiec powsta-
niu reakcji ³añcuchowej w j¹drze s³oñca. To nasza jedyna nadzieja.
Nie mogê jej powstrzymaæ odpar³ Kyp. Nikt i nic nie mo¿e
jej powstrzymaæ.
Je¿eli tego nie zrobisz, wszyscy zginiemy! zawo³a³ przera¿o-
ny Dauren.
A zatem zginiecie odpar³ Kyp. Wszyscy na to zas³u¿ylicie.
Z wyj¹tkiem Zetha. Lecê po niego.
Jak b³yskawica przeci¹³ warstwy atmosfery planety. Rozgrzane
powietrze perli³o siê po bokach superbroni, a czo³o fali udarowej
piêtrzy³o siê przed jej dziobem jak tarcza. Za ruf¹ grzmia³ huk po-
wsta³y wskutek przekroczenia bariery dwiêku.
Powierzchnia planety zbli¿a³a siê z prêdkoci¹ przyprawiaj¹c¹
o md³oci. Kyp szybowa³ nad spêkanym pustkowiem pooranym wy-
buchami pocisków, pe³nym niedostêpnych czerwonych ska³ i stro-
mych w¹wozów. Na pustyni zobaczy³ geometryczne kszta³ty bêd¹-
ce drogami, pieczo³owicie zaplanowanymi i zbudowanymi przez
oddzia³ imperialnych in¿ynierów.
Pogromca S³oñc przelecia³ jak meteor nad grup¹ bunkrów i bara-
ków o metalowych cianach. Tu i ówdzie Kyp widzia³ pojedyncze
grupki szturmowców, odbywaj¹cych æwiczenia albo maszeruj¹cych
w zwartym szyku, niewiadomych, ¿e nied³ugo ich s³oñce eksplo-
duje.
Chronometr pokazywa³, ¿e do chwili wybuchu pozosta³o zaled-
wie siedem minut.
Kyp przywo³a³ ekran celowniczy i namierzy³ g³ówn¹ cytadelê. Pêd
powietrza szarpn¹³ jego statkiem, zako³ysa³ nim w locie, ale m³odzie-
21
niec siê tym nie przejmowa³. Na powierzchni molekularnego pance-
rza migota³y p³omyki gazów wchodz¹cych w sk³ad atmosfery.
Podaj mi swoje dok³adne wspó³rzêdne za¿¹da³ Kyp.
Oficer ³¹cznociowiec zacz¹³ szlochaæ.
Wiem, ¿e przebywacie w budynku g³ównej cytadeli! krzy-
kn¹³ Kyp. W którym miejscu?
Na jednym z najwy¿szych poziomów po³udniowej wie¿y od-
par³ zwiêle Zeth, po wojskowemu, jak dobrze wyszkolony sztur-
mowiec.
Kyp dostrzeg³ poszarpane blanki budynków wojskowej akade-
mii, wyrastaj¹ce porodku p³askowy¿u, na którym roi³o siê jak w ulu.
Monitory Pogromcy S³oñc ukaza³y powiêkszony obraz cytadeli, a po-
tem skupi³y siê na po³udniowej wie¿y, o której wspomina³ Zeth.
Do wybuchu pozostawa³o ju¿ tylko piêæ minut.
Zeth, przygotuj siê, nadlatujê.
Ale zabierzesz i mnie! odezwa³ siê Dauren.
Kyp poczu³ w sercu uk³ucie. Zamierza³ pozostawiæ na ³asce losu
oficera ³¹cznociowca, który powiedzia³ mu nieprawdê, doprowa-
dzi³ do rozpaczy i zmusi³ do podjêcia decyzji o zniszczeniu Caridy.
Chcia³, ¿eby porucznik zgin¹³ w wybuchu s³onecznego ognia, spo-
pielaj¹cego wszystkich i wszystko, ale mê¿czyzna móg³ mu siê przy-
daæ, przynajmniej na razie.
Znajdcie jaki taras albo balkon poleci³. Pojawiê siê tam
mniej wiêcej za minutê. Na dach nie zd¹¿ycie, wiêc bêdê musia³ go
odstrzeliæ.
Dauren kiwn¹³ g³ow¹. Zeth otrz¹sn¹³ siê w koñcu z otêpienia i za-
pyta³:
Kyp? Mój brat? Kypie, czy to ty?
Pogromca S³oñc przelecia³ nad minaretami i wie¿ami caridañskiej
cytadeli, ostrymi jak ig³y. Ca³¹ fortecê otacza³y mury niesamowitej
gruboci. Po wewnêtrznym dziedziñcu biega³o kilkuset ni¿szych stop-
niem uchodców, staraj¹c siê dostaæ na pok³ady niewielkich atmos-
ferycznych migaczy i patrolowców. Niektóre startowa³y, unosz¹c
siê w powietrze, chocia¿, nie maj¹c generatorów napêdu nadprze-
strzennego, nie by³y w stanie umkn¹æ przed ognistym piek³em wy-
buchu supernowej.
Kyp gwa³townie zmniejszy³ prêdkoæ lotu, a¿ w koñcu znieru-
chomia³ nad fortec¹. Nagle Pogromca S³oñc zako³ysa³ siê z boku na
bok, kiedy automatycznie kierowane lasery rozmieszczone wokó³
akademii wymierzy³y do niego i strzeli³y.
22
Wy³¹czcie swoje obronne dzia³a! wrzasn¹³ Kyp do oficera
³¹cznociowca.
Powiêci³ cenn¹ chwilê, by wycelowaæ, i ogniem obronnych la-
serów odpowiedzia³ dzia³om cytadeli, zasypuj¹cym go b³yskawica-
mi. Dwie wie¿yczki wybuch³y, zamieniaj¹c siê w stosy dymi¹cych
szcz¹tków, ale nieco wiêksze laserowe dzia³o, ukryte w trzeciej, po
raz kolejny trafi³o w pancerz Pogromcy.
Wymkn¹wszy siê na chwilê spod kontroli, superbroñ zaczê³a ko-
zio³kowaæ, a¿ uderzy³a o mur jednej z wysokich wie¿yczek. Kyp
zdo³a³ jednak odzyskaæ panowanie nad sterami i uniós³ swój ma³y
statek na nieco wiêksz¹ wysokoæ. Nie by³o czasu, by nadal odpo-
wiadaæ ogniem. Nie by³o czasu na nic poza dostaniem siê do po-
mieszczeñ wie¿y.
Kyp rzuci³ okiem na tarczê chronometru i stwierdzi³, ¿e zosta³y
ju¿ tylko trzy minuty!
Kryjcie siê! krzykn¹³. Za chwilê odstrzelê dach cytadeli!
Wymierzy³ jeden z laserów i przycisn¹³ guzik, ale na ekranie celow-
niczym pojawi³ siê napis: AWARIA. Wie¿yczka lasera musia³a ulec
uszkodzeniu podczas zderzenia z murami wie¿y. Kyp zakl¹³ i obró-
ci³ statek wokó³ pionowej osi, tak by móc wymierzyæ w dach z inne-
go lasera.
Pos³a³ krótk¹ seriê, kontroluj¹c iloæ emitowanej energii, a potem
przygl¹da³ siê, jak p³on¹ce szcz¹tki dachu wpadaj¹ do wnêtrza wie-
¿y. W powietrze poszybowa³y kawa³ki syntetycznych ska³ i poszar-
panych metalowych dwigarów. Kyp pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, uru-
chamiaj¹c generator promienia ci¹gaj¹cego. Chcia³ pochwyciæ la-
taj¹ce szcz¹tki, zanim spadn¹ na ni¿sze poziomy cytadeli.
Zawisn¹³ Pogromc¹ S³oñc nad dymi¹cym kraterem, który jeszcze
przed chwil¹ by³ dachem budowli. Skierowa³ czujniki skanerów pio-
nowo w dó³ i ujrza³ dwójkê mê¿czyzn. Wygrzebywali siê spod biu-
rek, gdzie siê ukryli. Gdyby obni¿y³ wysokoæ lotu, obaj mogliby
siê wspi¹æ po drabince wiod¹cej do w³azu, a stamt¹d przedostaæ siê
do opancerzonego wnêtrza Pogromcy. Kyp ju¿ wczeniej wprowa-
dzi³ do pamiêci komputera parametry trasy, która umo¿liwi³aby
ucieczkê.
Obni¿aj¹c wysokoæ lotu, Kyp dostrzeg³, ¿e porucznik Dauren
wsta³, uj¹³ od³amany kawa³ek plastali i z ca³ej si³y uderzy³ nim Ze-
tha w ty³ g³owy. Brat Kypa upad³ na kolana, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹
i w odruchu samoobrony wyci¹gn¹³ blaster. Oficer ³¹cznociowiec
podbieg³, by pochwyciæ koniec drabinki Pogromcy S³oñc, ale Kyp,
23
rozwcieczony widokiem tego, co siê sta³o, szarpn¹³ dwigniê i uniós³
statek tak, by mê¿czyzna nie móg³ z³apaæ najni¿szego szczebla.
Podskakuj¹c i wymachuj¹c rêkami, oficer ³¹cznociowiec usi³o-
wa³ dosiêgn¹æ koñca drabinki, ale chybi³ i zamiast szczebla dotkn¹³
kad³uba statku; oparzony wrzasn¹³ z bólu, gdy¿ molekularny pan-
cerz wci¹¿ jeszcze by³ rozgrzany od tarcia o cz¹steczki atmosfery.
Opad³ na pod³ogê i odwróci³ siê w sam¹ porê, by zobaczyæ, jak
Zeth kieruje ku niemu lufê blastera. Pamiêtaj¹c lata szkolenia, które
przeszed³ jako szturmowiec, brat Kypa precyzyjnie wymierzy³ i przy-
cisn¹³ spust karabinu. Oficer ³¹cznociowiec, odrzucony si³¹ strza³u,
przelecia³ pod przeciwleg³¹ cianê pomieszczenia. W jego torsie zia³a
czarna, dymi¹ca dziura. Opad³ na pod³ogê i znieruchomia³ poród
le¿¹cych tam szcz¹tków.
Jedna minuta.
Kyp powróci³ Pogromc¹ S³oñc na poprzedni¹ wysokoæ i opuci³
drabinkê, ale Zeth opad³ na kolana. Z ciê¿kiej rany w tylnej czêci
jego g³owy ciek³a krew, plami¹c bia³y pancerz. Nie mia³ si³, ¿eby
wstaæ i uchwyciæ siê szczebla drabinki. Cios zadany przez oficera
³¹cznociowca okaza³ siê zbyt silny.
Dzia³aj¹c w popiechu, Kyp wymierzy³ promieñ ci¹gaj¹cy w nie-
ruchome cia³o brata, oderwa³ je od pod³ogi i zacz¹³ przyci¹gaæ ku
Pogromcy. Nie móg³ zrobiæ nic wiêcej. Zablokowa³ dwignie ste-
rownicze, a potem rzuci³ siê do w³azu. Musia³ otworzyæ klapê i zejæ
po drabince, a potem wci¹gn¹æ cia³o brata do wnêtrza statku. Siê-
gn¹³ do dwigni otwieraj¹cej w³az Pogromcy...
I wówczas s³oñce Caridy eksplodowa³o.
Fala wietlna przemknê³a przez atmosferê, nios¹c ze sob¹ piek³o
s³onecznego ¿aru. Ca³a cytadela przemieni³a siê w morze p³omieni.
Pogromca S³oñc zacz¹³ kozio³owaæ, a Kyp, odrzucony pod prze-
ciwn¹ cianê sterowni, znieruchomia³, przyciniêty twarz¹ do szyby
jednego z iluminatorów. Zobaczy³, jak pod wp³ywem s³onecznego
piek³a, jakie rozszala³o siê na Caridzie, cia³o Zetha rozsypuje siê
w popió³, po którym nie zostaje wkrótce najmniejszego ladu.
Kyp z wysi³kiem wci¹gn¹³ siê na fotel pilota. Niemal pora¿ony
prze¿ytym wstrz¹sem, pos³u¿y³ siê technik¹ Jedi, ¿eby zmusiæ siê
do w³¹czenia silników napêdu podwietlnego. Pierwsza fala, wys³a-
na przez wybuchaj¹c¹ supernow¹, zawiera³a szybkie, obdarzone du¿¹
energi¹ cz¹stki, wystrzelone w przestworza dziêki eksplozji gwiaz-
dy. Kyp wiedzia³, ¿e mniej wiêcej po minucie pojawi siê znacznie
groniejsze promieniowanie.
24
Po chwili drugi huragan energii uderzy³ w Caridê, która rozpad³a
siê na kawa³ki. Pogromca S³oñc przyspieszy³ tak bardzo, ¿e zosta³y
przekroczone niemal wszystkie czerwone kreski na tarczach wska-
ników, a potem po³o¿y³ siê na kurs ucieczki, zaprogramowany wcze-
niej przez Kypa.
M³odzieniec czu³, ¿e ogromna si³a rozci¹ga jego twarz w dziw-
nym grymasie. Z wysi³kiem zamkn¹³ powieki i pozwoli³, by przy-
spieszenie zakrzywia³o tory ³ez, jakie zaczê³y p³yn¹æ z jego oczu.
Pogromca S³oñc wystrzeli³ z górnych warstw atmosfery i po chwili
dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Gdy ogniki gwiazd w iluminato-
rach zamienia³y siê w d³ugie linie, a p³omienie supernowej wyci¹-
ga³y po raz ostatni ogniste szpony, Kyp wyda³ zduszony jêk rozpa-
czy na myl o tym, co w³anie uczyni³.
Jego jêk znikn¹³ jednak razem z nim w nadprzestrzeni.
25
Leia Organa Solo wyl¹dowa³a na powierzchni czwartego ksiê-
¿yca planety Yavin. Pochyli³a g³owê, przesz³a przez w³az Tysi¹c-
letniego Soko³a, a potem zaczê³a iæ po opuszczonej rampie. Spoj-
rza³a w kierunku wielkiej wi¹tyni Massassów piêtrz¹cej siê obok
statku.
Poranek na ksiê¿ycu poroniêtym d¿ungl¹ by³ doæ ch³odny. Nad
ziemi¹ unosi³y siê opary, wisia³y nisko nad koronami drzew i ocie-
ra³y siê o wierzcho³ki kamiennych zigguratów niczym bia³y ca³un.
Pogrzebowy ca³un pomyla³a Leia. Dla Lukea.
Min¹³ tydzieñ od chwili, kiedy uczniowie akademii Jedi znaleli
nieruchome cia³o Lukea Skywalkera na wierzcho³ku wielkiej wi¹-
tyni. Wnieli swojego mistrza do rodka i zatroszczyli siê o niego,
jak najlepiej umieli, ale nie wiedzieli, co robiæ. Najlepsi lekarze Nowej
Republiki nie stwierdzili, ¿eby Luke odniós³ jak¹kolwiek kontuzjê
albo ranê. Wszyscy byli zgodni co do tego, ¿e ¿yje, ale jego cia³o
ogarn¹³ ca³kowity zastój. Badania czy testy, jakie wielokrotnie prze-
prowadzali, nie przynosi³y rezultatów.
Leia nie mia³a wielkiej nadziei, ¿e cokolwiek zdzia³a, ale chcia³a
przynajmniej byæ razem z bratem.
Bliniêta, g³ono ha³asuj¹c, stanê³y na górze rampy Soko³a. I Ja-
cen, i Jaina starali siê nawzajem przekonaæ, które z nich podczas
schodzenia narobi ma³ymi bucikami wiêcej ha³asu. Po chwili Han
pojawi³ siê miêdzy dzieæmi i uj¹³ je za rêce.
B¹dcie cicho, oboje powiedzia³.
Czy teraz zobaczymy wujka Lukea? zapyta³a Jaina.
R O Z D Z I A £
26
Tak odpar³ Han. Ale wujek jest chory. Nie bêdzie móg³ wam
nic powiedzieæ.
Nie ¿yje? zainteresowa³ siê Jacen.
Sk¹d¿e znowu! wtr¹ci³a siê Leia. Chodcie. Wejdziemy do
tej wi¹tyni.
Przepychaj¹c siê, bliniêta zbieg³y po rampie.
Kiedy Leia kroczy³a cie¿k¹ ku wi¹tyni, dwiêki dobiegaj¹ce od
strony d¿ungli wzbudzi³y w niej wiele wie¿ych, mi³ych wspomnieñ.
Równie¿ dolatuj¹ce stamt¹d wonie kory powalonych drzew, gnij¹-
cych lici i kwitn¹cych kwiatów tworzy³y bardzo siln¹ mieszankê.
To w³anie Leia zaproponowa³a, ¿eby akademiê Lukea, w której
kszta³ciliby siê przyszli rycerze Jedi, usytuowaæ w opuszczonych
ruinach na Yavinie Cztery. Od tamtego czasu nie znalaz³a jednak
ani chwili, ¿eby j¹ odwiedziæ. Teraz przylecia³a, ¿eby zobaczyæ cia-
³o brata, wystawione na widok publiczny.
Wcale mnie ta wizyta nie cieszy mrukn¹³ Han. Wcale a wcale.
Leia wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby ucisn¹æ d³oñ mê¿a, a on przytrzyma³
jej palce d³u¿ej i silniej ni¿ siê spodziewa³a.
Z mroków wielkiej wi¹tyni wy³oni³a siê grupa ludzi odzianych
w p³aszcze z kapturami. Leia szybko policzy³a, ¿e by³o ich dwana-
cioro. Rozpozna³a id¹c¹ na czele kalamariañsk¹ istotê p³ci ¿eñskiej,
Cilghal, której twarz mia³a barwê rdzawopomarañczow¹. Leia sama
stwierdzi³a, ¿e Kalamarianka, przypominaj¹ca trochê rybê, dyspo-
nuje potencja³em Jedi, i namówi³a j¹, aby do³¹czy³a do grona uczniów
w akademii Lukea. W strasznych dniach, jakie nasta³y po upadku
ich mistrza, Cilghal potwierdzi³a ambasadorski kunszt, dziêki które-
mu uda³o siê jej utrzymaæ ca³¹ grupê razem.
Leia rozpozna³a równie¿ innych kandydatów na rycerzy Jedi,
krocz¹cych z godnoci¹ po trawie pokrytej porann¹ ros¹. Za Cil-
ghal szed³ Streen, starszawy mê¿czyzna, którego rozwichrzone
w³osy zosta³y wciniête byle jak pod kaptur p³aszcza Jedi. Streen
by³ kiedy poszukiwaczem cennych gazów na Bespinie, pustelni-
kiem, który uciek³ od ¿ycia w cywilizowanym wiecie, by nie
musieæ s³yszeæ g³osów innych ludzi w swojej g³owie. Leia zoba-
czy³a tak¿e jedn¹ z czarodziejek z Dathomiry, smuk³¹ Kiranê Ti,
któr¹ pozna³a, kiedy Han stara³ siê o jej rêkê. Kirana Ti przyspie-
szy³a, a potem obdarzy³a bliniêta promiennym umiechem. Sama
mia³a córeczkê mniej wiêcej o rok starsz¹ od blini¹t Leii. Dziec-
kiem czarodziejki opiekowa³y siê teraz inne kobiety przebywaj¹ce
na jej rodzinnej planecie.
27
Leia rozpozna³a tak¿e Tionnê po d³ugich srebrzystych w³osach
sp³ywaj¹cych z ty³u jej p³aszcza. Kobieta studiowa³a historiê ryce-
rzy Jedi i bardzo pragnê³a staæ siê kiedy jedn¹ z ich grona.
Za Tionn¹ kroczy³ dowiadczony przez ¿ycie Kam Solusar. Kam
by³ kiedy upad³ym Jedi, ale Luke namówi³ go do przejcia na jasn¹
stronê Mocy. Obok niego Leia zobaczy³a Dorska Osiemdziesi¹tego
Pierwszego, inteligentn¹ istotê o op³ywowych kszta³tach i g³adkiej
skórze. Dorsk by³ przedstawicielem osiemdziesi¹tego pierwszego
pokolenia pewnej rodziny, w której wszystkie istoty by³y dok³adny-
mi kopiami poprzedniego pokolenia. Czyniono tak, poniewa¿ spo-
³ecznoæ, do której siê zalicza³, uwierzy³a, ¿e jej cywilizacja osi¹-
gnê³a stan najlepszy z mo¿liwych.
Leia nie rozpozna³a pozosta³ych kandydatów na rycerzy Jedi,
ale wiedzia³a, ¿e Luke powiêci³ mnóstwo czasu, aby ich znaleæ.
Jego wezwanie wci¹¿ jeszcze rozbrzmiewa³o po ca³ej galaktyce.
Zachêca³o tych, którzy mieli potencja³ Jedi, by zostali nowymi ry-
cerzami.
Mimo i¿ w³anie w tej chwili ich nauczyciel le¿a³ bez ruchu, ogar-
niêty dziwn¹ pi¹czk¹.
Cilghal unios³a rêkê podobn¹ do p³etwy.
Cieszymy siê, ¿e mog³a przylecieæ do nas, Leio powiedzia³a.
Pani ambasador Cilghal odezwa³a siê Leia. Mój brat... Czy
w stanie jego zdrowia nast¹pi³a jaka zmiana?
Uczniowie Jedi zawrócili i ponuro skierowali siê z powrotem ku
mrocznemu otworowi wielkiej wi¹tyni. Leia dosz³a do wniosku, ¿e
w³aciwie zna odpowied na swoje pytanie.
Nie. Cilghal pokrêci³a kanciast¹ g³ow¹. Ale mo¿e twoja
obecnoæ sprawi co, czego my nie moglimy.
Bliniêta, wyczuwaj¹c nastrój powagi, powstrzyma³y siê od chi-
chotania i biegania po wilgotnych pomieszczeniach, wzniesionych
z ociosanych kamieni. Kiedy wszyscy dotarli do ponurego hangaru
znajduj¹cego siê na najni¿szym poziomie, kalamariañska pani am-
basador poprowadzi³a Leiê, Hana i bliniêta do turbowindy.
Idziemy, Jacenie i Jaino odezwa³ siê Han, ponownie ujmuj¹c
dzieci za r¹czki. Mo¿e wy bêdziecie mogli pomóc wyzdrowieæ
wujkowi Lukeowi.
A co mo¿emy dla niego zrobiæ? zapyta³a Jaina, kieruj¹c na
ojca ciemne oczy, szeroko otwarte i pe³ne nadziei.
Jeszcze tego nie wiem, kochanie odrzek³ Han. Daj mi znaæ,
je¿eli przyjdzie ci do g³ówki jaki pomys³.
28
Drzwi klatki turbowindy siê zasunê³y i kabina pomknê³a ku gór-
nym piêtrom wi¹tyni. Bliniêta, ogarniête nag³ym niepokojem, przy-
tuli³y siê do siebie. Jeszcze nie pozby³y siê strachu przed turbowind¹
po ostatnim razie, kiedy z niej korzysta³y. Zjecha³y wówczas na naj-
ni¿szy poziom Imperial City, pe³en cuchn¹cych, gnij¹cych szcz¹t-
ków i odpadków. Tym razem jednak jazda turbowind¹ trwa³a tylko
krótk¹ chwilê, po czym wszyscy znaleli siê w okaza³ej komnacie
audiencyjnej wielkiej wi¹tyni. Przez wietliki wpada³y smugi s³o-
necznego blasku, owietlaj¹c szerok¹ promenadê wykonan¹ z wy-
polerowanych kamieni i wiod¹c¹ w stronê czego na kszta³t sceny
czy podwy¿szenia.
Leia przypomnia³a sobie, jak przed laty sta³a na tym samym pod-
wy¿szeniu. Po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy mierci dekorowa³a
medalami Hana, Chewbaccê i innych bohaterów bitwy o Yavin.
Teraz czu³a, ¿e oddycha z wielkim trudem. Han, stoj¹cy u jej boku,
nagle jêkn¹³, wyda³ gard³owy, niski dwiêk, jakiego jeszcze nigdy
nie s³ysza³a.
Na marach w przeciwleg³ym krañcu komnaty audiencyjnej le¿a³
Luke. Jego nieruchome cia³o, spoczywaj¹ce w wielkiej sali, pustej
i rozbrzmiewaj¹cej echem ich kroków, wygl¹da³o jak przygotowa-
ne do pogrzebu.
Leia czu³a, ¿e jej serce wali z przera¿enia jak m³otem. Bardzo
chcia³a zawróciæ, by nie musieæ patrzeæ na cia³o brata, ale co spra-
wi³o, ¿e ruszy³a w jego stronê. Sz³a szybko, a potem zaczê³a nawet
biec. Han pod¹¿a³ jej ladami, nios¹c bliniêta, przytrzymuj¹c ka¿-
de jedn¹ rêk¹. Si³¹ powstrzymywa³ ³zy, jakie nap³ywa³y do jego za-
czerwienionych oczu. Leia tak¿e czu³a wilgoæ na policzkach.
Luke spoczywa³ nieruchomo, odziany w p³aszcz Jedi. Jego w³osy
zosta³y uczesane, a rêce z³o¿one na piersi. Jego skóra by³a szara
i przypomina³a plastik.
Och, Luke szepnê³a Leia.
Jaka szkoda, ¿e nie mo¿emy go po prostu odmroziæ odezwa³
siê Han. Dok³adnie tak samo, jak kiedy odmrozilicie mnie w pa-
³acu Hutta Jabby.
Leia wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a cia³a brata. Korzystaj¹c z w³asnych
zdolnoci Jedi, stara³a siê siêgn¹æ mylami g³êbiej, chc¹c dotrzeæ do
jego ducha, ale wyczuwa³a jedynie zimn¹ nicoæ, pustkê, jakby sam
Luke zosta³ zabrany gdzie daleko. Nie by³ martwy. Leia zawsze my-
la³a, ¿e w jaki sposób bêdzie wiedzia³a o mierci brata.
Czy on pi? zapyta³ Jacen.
29
Tak... W pewnym sensie odrzek³a, nie wiedz¹c, co innego
odpowiedzieæ.
A kiedy siê obudzi? zainteresowa³a siê Jaina.
Nie wiemy odpowiedzia³a Leia. Nie potrafimy go obudziæ.
Mo¿e powinnam go poca³owaæ.
Jaina wspiê³a siê i wycisnê³a poca³unek na nieruchomych war-
gach wuja. Na krótk¹, absurdalnie krótk¹ chwilê Leia wstrzyma³a
oddech, spodziewaj¹c siê, ¿e czar jej dziecka mo¿e zdzia³aæ cud.
Luke jednak nawet siê nie poruszy³.
Jest zimny mruknê³a Jaina. Ramiona ma³ej dziewczynki ob-
wis³y z rozczarowania, kiedy ujrza³a, ¿e wuj siê nie obudzi³.
Han obj¹³ ¿onê w pasie tak mocno, ¿e poczu³a ból, ale Leia nie
chcia³a, ¿eby j¹ puci³.
Le¿y tak bez ¿adnej zmiany od wielu dni odezwa³a siê stoj¹ca
za nimi Cilghal. Po³o¿ylimy przy nim jego wietlny miecz. Zna-
lelimy go obok cia³a na wierzcho³ku wi¹tyni.
Cilghal zawaha³a siê, a póniej podesz³a trochê bli¿ej i spojrza³a
na Lukea.
Mistrz Skywalker powiedzia³ mi, ¿e mam wrodzony talent do
leczenia Moc¹. Zacz¹³ nawet pokazywaæ mi æwiczenia, ¿ebym mo-
g³a te zdolnoci rozwijaæ, ale próbowa³am ju¿ wszystkiego, co umiem.
On nie jest chory. Pod wzglêdem fizycznym nic mu nie dolega. Wy-
gl¹da, jakby tylko w jakiej chwili zamarz³. Zapewne jego dusza opu-
ci³a cia³o, które teraz czeka, by do niego wróci³a.
Albo czeka na nas, ¿ebymy znaleli jaki sposób, aby mog³a
powróciæ stwierdzi³a Leia.
Nie wiem, jak mamy to zrobiæ odpar³a Cilghal, a w jej mato-
wym g³osie zabrzmia³ smutek. Nikt sporód jego uczniów tego nie
wie. Jeszcze nie. Ale mo¿liwe, ¿e dowiemy siê tego, kiedy po³¹czy-
my nasze si³y.
Czy masz jakiekolwiek podejrzenia, co naprawdê siê wydarzy-
³o? zapyta³a Leia. Czy znalaz³a jakie lady? Wyczu³a nag³¹
falê emocji promieniuj¹cych od strony Hana. Cilghal skierowa³a
wielkie kalamariañskie oczy w inn¹ stronê, ale Han odpowiedzia³
z przera¿aj¹c¹ pewnoci¹ siebie:
To by³ Kyp. To jego sprawka.
Co takiego? obruszy³a siê Leia, odwracaj¹c siê i spogl¹daj¹c
na mê¿a.
Han odezwa³ siê po raz drugi, chocia¿ znalezienie w³aciwych
s³ów sprawia³o mu du¿¹ trudnoæ.
30
Ostatni raz, kiedy widzia³em Lukea, powiedzia³ mi, ¿e boi siê
o Kypa. Z wysi³kiem prze³kn¹³ linê. Powiedzia³, ¿e Kyp zacz¹³
igraæ z si³ami ciemnej strony. Ten dzieciak porwa³ póniej statek
Mary Jade i odlecia³ nim, nie wiadomo dok¹d. Przypuszczam, ¿e
Kyp wróci³ tylko po to, ¿eby wyzwaæ Lukea na pojedynek.
Ale dlaczego? zdziwi³a siê Leia. W jakim celu?
Cilghal kiwnê³a g³ow¹, która sprawia³a wra¿enie zbyt ciê¿kiej.
Rzeczywicie, odnalelimy porwany statek na l¹dowisku przed
wi¹tyni¹ przyzna³a. Wci¹¿ tam stoi, wiêc nie wiemy, jakim cu-
dem Kyp znów odlecia³... chyba ¿e zaszy³ siê gdzie w d¿ungli.
Czy to mo¿liwe? zainteresowa³a siê Leia.
Cilghal pokrêci³a g³ow¹.
My, uczniowie Jedi, po³¹czylimy nasze umiejêtnoci i si³y i stara-
limy siê go odnaleæ. Nie uda³o siê nam jednak wykryæ jego obecnoci
na Yavinie Cztery. Kyp musia³ odlecieæ na pok³adzie innego statku.
Ale gdzie móg³ znaleæ ten inny statek? zapyta³a Leia. Nagle
przypomnia³a sobie, jak zdumieni astronomowie Nowej Republiki
donieli o niezwyk³ej równoczesnej eksplozji ca³ej grupy gwiazd
supernowych w Mg³awicy Kocio³.
Czy mo¿liwe, ¿e Kyp wydar³ Pogromcê S³oñc z j¹dra Yavina?
szepnê³a.
Han zamruga³.
Jakim cudem móg³by zrobiæ co takiego?
Cilghal ponuro zwiesi³a wielk¹ g³owê.
Je¿eli Kypowi Durronowi uda³a siê taka sztuka, jego moc jest
o wiele wiêksza ni¿ siê obawialimy. Nic dziwnego, ¿e zdo³a³ poko-
naæ mistrza Skywalkera.
Han wzdrygn¹³ siê, jakby nie chcia³ przyj¹æ do wiadomoci tego,
co by³o niew¹tpliwie prawd¹. Leia czu³a, ¿e ró¿ne uczucia wiruj¹
w jego g³owie jak w upiornym tañcu.
Je¿eli Kyp szaleje po galaktyce Pogromc¹ S³oñc owiadczy³
muszê lecieæ i staraæ siê go powstrzymaæ.
Leia odwróci³a siê i spojrza³a na Hana. Myla³a tylko o tym, dla-
czego jej m¹¿ zawsze musi pakowaæ siê w tarapaty.
Dlaczego w³anie ty? zapyta³a. Czy ponownie marzy ci siê
wielkoæ i s³awa?
Jestem jedyn¹ osob¹ w ca³ej galaktyce, której mo¿e us³uchaæ
odpar³ Han.
Odwróci³ g³owê i popatrzy³ na trupio blad¹ twarz Lukea. Leia
zauwa¿y³a, ¿e wargi mê¿a dziwnie zadr¿a³y.
31
Widzisz, je¿eli Kyp nie zechce mnie us³uchaæ, nie us³ucha ni-
kogo innego i na zawsze bêdzie zgubiony ci¹gn¹³. Je¿eli jego
moc jest taka du¿a, jak s¹dzi Cilghal, Nowa Republika nie mo¿e
pozwoliæ sobie na to, by ten ch³opak by³ jej wrogiem. Obdarzy³
Leiê jednym ze swoich wymuszonych umiechów. A poza tym to
ja nauczy³em go wszystkiego, co ma jaki zwi¹zek z pilotowaniem
tego statku. Nie wierzê, ¿eby chcia³ zrobiæ mi co z³ego.
W ponurych nastrojach zjedli obiad w towarzystwie uczniów Jedi.
Han pos³u¿y³ siê pok³adowym syntetyzatorem ¿ywnoci So-
ko³a, by przyrz¹dziæ posi³ek, w którego sk³ad wchodzi³o kilka
ciê¿kostrawnych koreliañskich potraw. Leia poczêstowa³a siê ka-
wa³kiem pieczonego i przyprawionego miêsa we³nolamandra,
którego Kirana Ti upolowa³a w d¿ungli. Bliniêta opycha³y siê
papk¹ sporz¹dzon¹ z mieszaniny miejscowych owoców i jagód.
Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy poch³on¹³ s³odki i nieapetycznie
wygl¹daj¹cy posi³ek sk³adaj¹cy siê z potraw prawdopodobnie syn-
tetycznych.
Prawie wcale nie rozmawiano, wymieniaj¹c co najwy¿ej zdaw-
kowe, grzecznociowe uwagi. Wszyscy obawiali siê zacz¹æ rozmo-
wê na temat, który naprawdê zaprz¹ta³ ich myli. Dzia³o siê tak do
chwili, kiedy Kam Solusar odezwa³ siê, nie kryj¹c urazy w g³osie.
Spodziewalimy siê us³yszeæ od pani jakie wieci, pani mini-
ster Organa Solo. Proszê chocia¿ powiedzieæ nam, co powinnimy
dalej robiæ. Jestemy grup¹ uczniów Jedi, którzy nie maj¹ swojego
mistrza. Nauczylimy siê niewiele, zbyt ma³o, ¿eby wystarczy³o nam
do podjêcia samodzielnej nauki.
Nie jestem pewna, czy powinnimy staraæ siê poznaæ rzeczy,
których jeszcze nie rozumiemy przerwa³a mu Tionna. Przypo-
mnijcie sobie, co sta³o siê z Gantorisem! Zosta³ poch³oniêty przez
jak¹ mroczn¹ rzecz, o której dowiedzia³ siê przez przypadek. A co
z Kypem Durronem? Co siê stanie, je¿eli zostaniemy przeci¹gniêci
na ciemn¹ stronê, a nawet nie bêdziemy o tym wiedzieli?
Stary Streen wsta³ i pokrêci³ g³ow¹.
Nie, nie! On jest tutaj! Czy naprawdê nie s³yszycie tych g³o-
sów? Kiedy wszyscy obrócili g³owy i spojrzeli na niego, Streen
usiad³ i skuli³ siê w sobie, jakby chcia³ ukryæ siê we wnêtrzu w³a-
snego p³aszcza Jedi. Poci¹gn¹³ nosem i chrz¹kn¹³, pragn¹c przeczy-
ciæ gard³o, a potem mówi³ dalej: S³yszê go w swojej g³owie. W³a-
32
nie teraz co szepcze do mnie. Zawsze do mnie co mówi. Nie po-
trafiê przed nim uciec.
Leia poczu³a, jak narasta w niej cieñ nadziei.
Lukea? zapyta³a. S³yszysz Lukea, jak mówi do ciebie?
Nie! Streen odwróci³ siê w jej stronê. Mrocznego mê¿czyznê.
Mê¿czyznê spowitego ciemnym p³aszczem, cieniem. To on mówi³ do
Gantorisa. To on rozmawia³ z Kypem Durronem. Od was wszystkich pro-
mieniuje jasne wiat³o, ale ten cieñ jest zawsze, co szepcze, co mówi.
Streen uniós³ rêce, zakry³ d³oñmi uszy i cisn¹³ skronie.
To staje siê zbyt niebezpieczne ci¹gaj¹c brwi, odezwa³a siê
Kirana Ti. Na Dathomirze by³am wiadkiem tego, co siê sta³o,
kiedy du¿a grupa kobiet przesz³a na ciemn¹ stronê. Z³e wiedmy na
mojej rodzinnej planecie od wielu lat uprzykrza³y wszystkim ¿ycie,
a galaktyka ocala³a tylko dlatego, ¿e nie dysponowa³y gwiezdnym
statkiem, by odlecieæ. Gdyby wiedmy potrafi³y przekazywaæ swo-
je mroczne nauki od jednego gwiezdnego systemu do drugiego...
Tak, powinnimy powstrzymaæ siê od wykonywania jakichkol-
wiek æwiczeñ Jedi owiadczy³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy,
mrugaj¹c powiekami. To nie by³ dobry pomys³. Nie powinnimy
byli nawet próbowaæ.
Leia wsta³a i z g³onym klaniêciem uderzy³a d³oñmi o blat sto³u.
Doæ tego! powiedzia³a. Luke z pewnoci¹ by siê wstydzi³,
gdyby s³ysza³, ¿e jego uczniowie wygaduj¹ takie bzdury. Je¿eli bê-
dziecie podchodzili do wszystkiego w taki sposób, nigdy nie zosta-
niecie rycerzami Jedi!
By³a rozgniewana nie na ¿arty.
Tak, istnieje ryzyko ci¹gnê³a po krótkiej chwili. Zawsze trze-
ba liczyæ siê z jakim ryzykiem. Widzielicie, co sta³o siê z tymi, któ-
rzy zachowali siê nierozwa¿nie, ale to oznacza tylko tyle, ¿e wy musi-
cie byæ ostro¿ni. Nie pozwólcie siê zwieæ ciemnej stronie. Wyci¹-
gnijcie naukê z tego, w jaki sposób Gantoris zosta³ ofiar¹. Pamiêtajcie
o tym, jak kuszony by³ Kyp Durron. Uczcie siê na przyk³adzie, jaki
da³ wasz mistrz, który powiêci³ siê, ¿eby chroniæ was wszystkich.
Wsta³a i popatrzy³a po kolei na twarze uczniów Jedi. Niektórzy od-
wracali g³owy, inni mrugali, a jeszcze inni patrzyli jej prosto w oczy.
Jestecie nowym pokoleniem rycerzy Jedi mówi³a. To wiel-
ka odpowiedzialnoæ, ale musicie j¹ ponieæ, poniewa¿ potrzebuje
was Nowa Republika. Dawni rycerze Jedi chronili Star¹ Republikê
przez tysi¹ce pokoleñ. Jak mo¿ecie rezygnowaæ po pierwszym nie-
powodzeniu? To wy macie zostaæ w³adcami Mocy, bez wzglêdu na
33
to, czy wasz mistrz ¿yje, czy nie. Uczcie siê sami, tak jak uczy³ was
Luke: krok po kroku. Musicie dzia³aæ razem, musicie poznaæ to, czego
jeszcze nie znacie, toczyæ walki, których nie mo¿ecie unikn¹æ. Nie
wolno wam uczyniæ tylko jednego: poddaæ siê, zrezygnowaæ!
Ona ma racjê odezwa³a siê Cilghal, zwracaj¹c siê do pozosta-
³ych kandydatów ze spokojem, który doprowadza³ do wciek³oci.
Je¿eli siê poddamy, Nowa Republika bêdzie dysponowa³a jedn¹ bro-
ni¹ mniej w walce ze z³em, które nadal panoszy siê w galaktyce.
I nawet je¿eli niektórzy sporód nas zostan¹ pokonani, pozostali nie
mog¹ nie zwyciê¿yæ.
Zrób to albo nie rób w ogóle przypomnia³a Kirana Ti, a Tion-
na dokoñczy³a, wypowiadaj¹c resztê zdania, które mistrz Skywal-
ker wbija³ im do g³ów bez koñca: Prób nie ma.
Leia, czuj¹c, ¿e jej serce mocno bije, a ¿o³¹dek zaczyna wypra-
wiaæ dziwne harce, powoli usiad³a na poprzednim miejscu. Zdumione
bliniêta wpatrywa³y siê z podziwem w matkê, a Han cisn¹³ jej d³oñ
na znak zachwytu. Leia g³êboko odetchnê³a, a potem zaczê³a siê
z wolna odprê¿aæ...
I nagle jej duszê przeszy³ bezg³ony zbiorowy krzyk milionów
gin¹cych ludzi. Odczu³a go, jakby przez fale Mocy przetoczy³a siê
lawina. Niezliczone tysi¹ce ludzi w jednej chwili zginê³o. Siedz¹cy
wokó³ sto³u kandydaci na rycerzy Jedi, a zw³aszcza ci bardziej wra¿-
liwi na dzia³anie Mocy, z³apali siê za serca albo zakryli uszy d³oñmi.
Streen wyda³ przeci¹g³y, ¿a³osny skowyt.
To zbyt wiele, zbyt wiele! krzykn¹³.
Leia czu³a, ¿e krew przelewa siê w jej ¿y³ach niczym wrz¹tek.
Mia³a wra¿enie, ¿e na jej krêgos³upie zaciskaj¹ siê ostre szpony, roz-
szarpuj¹ jej nerwy i l¹ impulsy bólu do pozosta³ych czêci cia³a.
Bliniêta Jedi wybuchnê³y p³aczem.
Zdezorientowany Han pochwyci³ Leiê za ramiona i lekko potrz¹sn¹³.
Co siê sta³o, Leio? Wygl¹da³o na to, ¿e niczego nie odczuwa³.
Co to by³o?
Leia z trudem oddycha³a.
To by³o... jakie wielkie zak³ócenie... Mocy. W³anie wydarzy-
³o siê co strasznego.
Z przera¿eniem, które podzia³a³o na ni¹ jak lodowaty prysznic,
pomyla³a o m³odym Kypie Durronie przeszed³ na ciemn¹ stronê,
a na domiar z³ego dysponowa³ miercionon¹ broni¹.
Co strasznego powtórzy³a, ale nie potrafi³a odpowiedzieæ na
pozosta³e pytania Hana.
3
34
Moc przenika³a wszystko we wszechwiecie, oplataj¹c go niewi-
dzialnymi niæmi ³¹cz¹cymi najmniejsze ¿yj¹ce stworzenia z najwiêk-
szymi gromadami gwiazd i galaktykami. Wspó³dzia³anie sprawia³o,
¿e ca³oæ by³a znacznie wiêksza ni¿ suma poszczególnych czêci.
Ale kiedy jedna z tych nici bywa³a przerwana, fale zak³óceñ roz-
chodzi³y siê po ca³ej sieci. Akcje i reakcje... Powstawa³y wielkie fale
udarowe, odbierane przez wszystkich, którzy mogli je odczuwaæ.
Zniszczenie Caridy przemknê³o niczym g³ony krzyk po falach
Mocy, nabieraj¹c impetu w miarê, jak czo³o fali odbija³o siê od in-
nych wra¿liwych umys³ów. Narasta³o tak d³ugo, a¿ przekszta³ci³o
siê w g³on¹ wrzawê, która dotar³a...
I obudzi³a.
Postrzeganie za pomoc¹ zmys³ów powróci³o do Lukea Skywal-
kera z si³¹ burzy, uwalniaj¹c go z dusz¹cej nicoci, która uwiêzi³a
go i zamrozi³a. W uszach mistrza Jedi wci¹¿ jeszcze brzmia³ ostatni
krzyk, który wyda³ wówczas, kiedy wydawa³o mu siê, ¿e umiera.
Teraz jednak czu³ siê dziwnie odrêtwia³y.
Ostatni¹ rzecz¹, któr¹ zapamiêta³, by³y wici ciemnej Mocy, maj¹-
ce kszta³t wê¿y i owijaj¹ce siê wokó³ jego cia³a. Wê¿e mocy Sithów,
przyby³e na wezwanie ducha Exara Kuna i nierozwa¿nego ucznia
Lukea, Kypa Durrona, zag³êbi³y jadowite k³y w jego ciele. Luke
nie by³ w stanie siê opieraæ ich po³¹czonej sile. Próbowa³ broniæ siê
wietlnym mieczem, ale nawet on nie pomóg³ mu zwyciê¿yæ.
R O Z D Z I A £
!
35
Luke wpad³ w bezdenn¹ jamê, chyba g³êbsz¹ ni¿ czeluæ jakiej-
kolwiek czarnej dziury w rejonie Otch³ani. Nie wiedzia³, od jak dawna
w niej przebywa³, pozbawiony si³y. Przypomina³ sobie tylko pust-
kê, zimno... a¿ w koñcu c o szarpnê³o go i uwolni³o.
Teraz, kiedy przepe³ni³ go nag³y krzyk wszystkich zmys³ów,
musia³ powiêciæ trochê czasu, by zorientowaæ siê, co dostrzega.
Widzia³ ciany wielkiej komnaty audiencyjnej, pokryte romboidal-
nymi, kamiennymi, opalizuj¹cymi p³ytkami, uk³adaj¹cymi siê w hip-
notyzuj¹ce wzory, a tak¿e d³ug¹ promenadê. Dostrzega³ równie¿
puste ³awki, ustawione niczym zamarzniête fale na kamiennej po-
sadzce przestronnej komnaty, w której kiedy ca³y Sojusz Rebelian-
tów wiêtowa³ zwyciêstwo po walce z pierwsz¹ Gwiazd¹ mierci.
Luke czu³, ¿e w jego g³owie co brzêczy. W³aciwie mia³ zawro-
ty g³owy. Zastanawia³ siê, dlaczego czuje siê tak dziwnie, a¿ wresz-
cie popatrzy³ w dó³... i zobaczy³ w³asne cia³o wci¹¿ jeszcze le¿¹ce
nieruchomo na podwy¿szeniu. Ujrza³ swoje zamkniête oczy i twarz,
pozbawion¹ wszelkiego wyrazu.
Niedowierzanie i zdumienie sprawi³y, ¿e na chwilê straci³ ostroæ wzro-
ku, ale zmusi³ siê do ponownego spojrzenia na w³asne cia³o. Spostrzeg³
wyblak³e blizny w miejscach, w których odniós³ rany podczas walki
z wamp¹, lodowym stworzeniem, które zaatakowa³o go na Hoth. Zauwa-
¿y³, ¿e jego cia³o jest nadal odziane w brunatny p³aszcz Jedi, a rêce skrzy-
¿owane na piersi. Obok uda spoczywa³ miecz wietlny, cylinder wykona-
ny z b³yszcz¹cej plastali, kryszta³ów i podzespo³ów elektronicznych.
Hej, co siê w³aciwie dzieje? zapyta³ g³ono.
Zorientowa³ siê, ¿e s³owa zabrzêcza³y w jego g³owie niczym g³os
z zawiatów, ale nie us³ysza³ ¿adnego dwiêku, który rozleg³by siê
w wielkiej sali.
W koñcu Luke popatrzy³ na s i e b i e , na tê czêæ, która by³a na-
dal przytomna i wiadoma. Zobaczy³ niewyrany wizerunek podob-
ny do duchowego obrazu swojego cia³a. Mia³ wra¿enie, ¿e ogl¹da
hologram, który odtworzy³ na podstawie wra¿eñ i wspomnieñ o sa-
mym sobie. Jego widmowe rêce i nogi by³y nadal spowite fa³dzi-
stym p³aszczem Jedi, który jednak mia³ niewyran¹ barwê, jakby
sp³owia³¹. Jego postaæ spowija³a migotliwa b³êkitna powiata, która
zdawa³a siê migotaæ, kiedy siê porusza³.
Czuj¹c falê przera¿enia i zdumienia, Luke nagle uwiadomi³ so-
bie, ¿e w i e, co siê sta³o. Kilka razy spotyka³ siê z takimi migotliwy-
mi duchami Obi-Wana Kenobiego i Yody, a tak¿e swojego ojca,
Anakina Skywalkera.
36
A wiêc jednak nie ¿y³? Wydawa³o mu siê to absurdalne, ponie-
wa¿ n i e c z u ³ , ¿e nie ¿yje... ale nie móg³ tego uczucia porównaæ
z ¿adnym innym. Przypomnia³ sobie, ¿e cia³a Obi-Wana, Yody i A-
nakina zniknê³y w chwili ich mierci. Obi-Wan i Yoda pozostawili
po sobie jedynie zmiête p³aszcze, podczas gdy po Anakinie Skywal-
kerze pozosta³a tylko skorupa osobistego pancerza Dartha Vadera.
Dlaczego zatem jego cia³o nie zniknê³o i nadal le¿a³o rozci¹gniête na
podwy¿szeniu? Czy mo¿e dlatego, ¿e niezupe³nie by³ mistrzem Jedi,
ca³kowicie oddanym w³adzy Mocy... a mo¿e dlatego, ¿e nie umar³?
Luke us³ysza³ brzêczenie, z jakim kabina turbowindy zatrzyma³a
siê na poziomie komnaty. Dwiêk ten wyda³ mu siê dziwaczny, nie-
naturalny, jakby do us³yszenia go potrzebowa³ innych organów za-
miast uszu.
Drzwi kabiny turbowindy rozsunê³y siê na boki. Artoo-Detoo
wyci¹gn¹³ przedni wspornik, wyposa¿ony w ma³e kó³ko, a potem
powoli, jakby z szacunkiem wytoczy³ siê z wnêtrza i zacz¹³ sun¹æ
po b³yszcz¹cej, kamiennej posadzce d³ugiej promenady.
Drgaj¹cy wizerunek Lukea sta³ tu¿ obok le¿¹cego nieruchomo
cia³a. Mistrz Jedi z radoci¹ patrzy³, jak ma³y robot toczy siê i za-
trzymuje przed podwy¿szeniem.
Witaj Artoo. Cieszê siê, ¿e ciê widzê.
Oczekiwa³, ¿e robot wyda na znak radoci d³ug¹ seriê elektro-
nicznych pisków i gwizdów. Artoo jednak zachowywa³ siê tak, jak-
by ani nie zobaczy³ Lukea, ani nawet nie us³ysza³ jego powitania.
Artoo?
Ma³y robot potoczy³ siê w górê rampy i zatrzyma³ obok cia³a
Lukea odzianego w p³aszcz Jedi. Artoo-Detoo wyda³ cichy gwizd,
niski, ¿a³osny jêk, który musia³ wyra¿aæ g³êboki smutek o ile ro-
boty potrafi¹ odczuwaæ co takiego. Luke mia³ wra¿enie, ¿e jego
serce rozdziera ból na widok mechanicznego przyjaciela, spogl¹da-
j¹cego na jego nieruchome cia³o. Optyczny czujnik Artoo b³ysn¹³
czerwieni¹, która po sekundzie zamieni³a siê w b³êkit, ¿eby po kilku
chwilach ponownie przybraæ barwê czerwon¹.
Luke zorientowa³ siê, ¿e ma³y robot dokonuje pomiarów, bada
stan, w jakim znajduje siê cia³o mistrza Jedi. By³ ciekaw, czy Artoo
wykryje co dziwnego, zwi¹zanego z tym, ¿e duch Lukea przeby-
wa poza cia³em, ale ma³y robot nie da³ mu najmniejszego znaku.
Luke usi³owa³ podejæ do Artoo, pragn¹c chocia¿ dotkn¹æ jego
b³yszcz¹cej kopu³ki. Dobr¹ chwilê zajê³o mu zorientowanie siê, jak
poruszaæ widmowymi nogami. Jego wizerunek zacz¹³ z osza³a-
37
miaj¹c¹ p³ynnoci¹ lizgaæ siê po kamiennej posadzce. Kiedy jed-
nak Luke wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ Artoo, jego d³oñ przesz³a przez
metalowy korpus robota na wylot.
W ogóle nie czu³, ¿e dotyka plastalowego pancerza automatu. Nie
wyczuwa³ tak¿e ch³odu kamiennej posadzki pod eterycznymi stopa-
mi. Przeszed³ przez ca³y korpus Artoo, licz¹c na to, ¿e mo¿e uda mu
siê zak³óciæ dzia³anie czujników maszyny, ale Artoo, nadal zajêty
dokonywaniem pomiarów, niczego nie zauwa¿y³.
Kiedy skoñczy³, wyda³ jeszcze jeden smutny pisk, jakby na po¿e-
gnanie, a potem odwróci³ siê, zjecha³ po rampie i skierowa³ powoli
do kabiny turbowindy.
Zaczekaj, Artoo! zawo³a³ za nim Luke, choæ w³aciwie nie
¿ywi³ nadziei, ¿e ma³y robot go us³yszy.
Nagle przyszed³ mu do g³owy pewien pomys³. Dlaczego nie mia³by
dotkn¹æ androida mylowym palcem Mocy zamiast staraæ siê za-
trzymaæ go widmow¹ d³oni¹? Przypomnia³ sobie, jak wraz z Ganto-
risem korzysta³ z potêgi Mocy, ¿eby tr¹caæ i zmieniaæ po³o¿enie
metalowych anten w napowietrznych ruinach Tibannopolis na Be-
spinie.
Luke wyci¹gn¹³ palce myli i dotkn¹³ obudowy Artoo. Mia³ na-
dziejê us³yszeæ g³ony brzêk, po którym ma³y robot zorientuje siê, i¿
dzieje siê co niezwyk³ego. Naciska³ i uderza³ z ca³¹ si³¹, na jak¹
móg³ siê zdobyæ, ale jedynym dwiêkiem, jaki uda³o mu siê us³y-
szeæ, by³ cichy, ledwo s³yszalny stuk o metalow¹ obudowê.
Artoo zatrzyma³ siê na chwilê, ale kiedy Luke zbiera³ si³y, by
ponownie dosiêgn¹æ robota palcem Mocy, ten zlekcewa¿y³ zagad-
kowy dwiêk i wtoczy³ siê do kabiny turbowindy. Kiedy znalaz³ siê
we wnêtrzu, odwróci³ siê i jeszcze raz skierowa³ czujniki optyczne
na nieruchome cia³o swojego mistrza. Póniej wyda³ niski, zamiera-
j¹cy gwizd, po którym drzwi kabiny siê zasunê³y. Luke us³ysza³
pomruk, z jakim kabina zaczê³a opadaæ ku ni¿szym poziomom wiel-
kiej wi¹tyni.
Pozosta³ sam w gigantycznej komnacie audiencyjnej, od której
cian mog³o odbijaæ siê echo. By³ przytomny i wiadomy, ale bez-
bronny, pozbawiony wszelkiej si³y i mocy. Pomyla³, ¿e musi zna-
leæ jaki inny sposób wyjcia z trudnej sytuacji.
Popatrzy³ przez wietliki komnaty na ciemnoci g³êbokiej nocy,
jaka panowa³a w tej chwili na ksiê¿ycu poroniêtym d¿ungl¹. Za-
cz¹³ rozmylaæ, co jeszcze mo¿e zrobiæ, ¿eby siê uratowaæ.
38
Chewbacca wyda³ charakterystyczny dla Wookiech ryk, który mia³
oznaczaæ zniecierpliwienie, a potem przynagli³ pozosta³ych cz³onków
oddzia³u specjalnego, ¿eby zajmowali miejsca we wnêtrzu wojsko-
wego transportowca. Inne maszyny znajdowa³y siê przez ca³y dzieñ
w nieustannym ruchu, przemierza³y przestworza miêdzy Coruscant
a orbit¹, transportuj¹c broñ, sprzêt i ¿o³nierzy wchodz¹cych w sk³ad
grupy szturmowej, której wiêkszoæ znajdowa³a siê ju¿ na orbicie.
Niewielka, ale silnie uzbrojona flota sk³ada³a siê z jednej fregaty
eskortowej i czterech nieco mniejszych koreliañskich korwet. Dys-
ponowa³a wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia, by opanowaæ tajn¹ imperialn¹
placówkê naukowo-badawcz¹, Laboratorium Otch³ani. Z pewnoci¹
potrafi³a te¿ przezwyciê¿yæ opór, jaki mogli stawiæ przebywaj¹cy
tam naukowcy, specjalici w zakresie konstrukcji nowych broni.
Ostatni trzej maruderzy, chronieni przez lekkie pancerze, wbiegli
po rampie, wk³adaj¹c w biegu ciê¿kie plecaki. Chewbacca zaczeka³,
a¿ ¿o³nierze usi¹d¹ i zapn¹ pasy bezpieczeñstwa, a potem pstrykn¹³
prze³¹cznikiem z napisem GOTOWE, ¿eby podnieæ rampê trans-
portowca.
Twoje zniecierpliwienie w niczym nam nie pomaga, Chewie
odezwa³ siê See-Threepio. Wszyscy maj¹ i tak napiête nerwy, a ty
tylko pogarszasz sytuacjê. Ju¿ w tej chwili mam z³e przeczucia co
do losów tej wyprawy.
Chewbacca warkn¹³, lekcewa¿¹c tê uwagê. Niecierpliwie obj¹³
w pasie z³ocistego androida i z metalicznym grzechotem opuci³ go
na jedyny wolny fotel, jaki pozosta³ niestety, obok jego w³asnego.
R O Z D Z I A £
"
39
Naprawdê! ci¹gn¹³ Threepio, kiedy pos³usznie zapi¹³ klamry
pasa. Staram siê jak mogê. Wiesz dobrze, ¿e to nie jest co, w czym
mia³bym du¿e dowiadczenie.
Chewbacca usadowi³ siê na fotelu, którego jednak nie zaprojek-
towano w ten sposób, aby móg³ pomieciæ tak du¿¹ istotê. Niemal
do torsu przyci¹gn¹³ nogi poroniête d³ug¹ sierci¹. Bardzo chcia³
byæ teraz z Hanem na pok³adzie Tysi¹cletniego Soko³a. Han wy-
prawi³ siê jednak z Lei¹, by odnaleæ Lukea, a Chewbacca czu³, ¿e
obowi¹zki ka¿¹ mu wzi¹æ udzia³ w tej wyprawie. Chcia³ uwolniæ
Wookiech uwiêzionych i zmuszonych do niewolniczej pracy w La-
boratorium Otch³ani.
Pozostali cz³onkowie oddzia³u szturmowego niecierpliwie krêcili
siê na fotelach. Rozgl¹dali siê i sprawdzali, czy zabrali wszystko, co
powinni. Grupa komandosów Pagea sk³ada³a siê ze specjalnie prze-
szkolonych ¿o³nierzy i stanowi³a trzon oddzia³u. Dysponuj¹c wys-
tarczaj¹c¹ si³¹ ognia, mia³a pokonaæ obronê placówki. Genera³ Crix
Madine, pe³ni¹cy funkcjê naczelnego wodza wszystkich wojsk, za-
pozna³ ¿o³nierzy z planami ataku i maj¹cej nast¹piæ póniej okupa-
cji. ¯o³nierze byli doskonale wyæwiczeni i wiedzieli, co i jak robiæ.
Chewbacca nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pilot transportowca
wreszcie wystartuje. Ciê¿ko westchn¹³, wypuszczaj¹c powietrze
przez grube wargi, podobne do gumowych. Trochê niepokoi³ siê
o Hana, ale czeka³ bardzo d³ugo na okazjê uwolnienia swoich wiê-
zionych i torturowanych ziomków.
Kiedy on, Han i m³ody Kyp Durron zostali pochwyceni przez
admira³ Daalê i uwiêzieni na terenie Laboratorium Otch³ani, Chew-
baccê zmuszono do pracy wraz z pozosta³ymi niewolnikami, naj-
pierw na pok³adzie gwiezdnego niszczyciela, a póniej w pomiesz-
czeniach samego Laboratorium. Inni Wookie przebywali tam od
ponad dziesiêciu lat. Haruj¹c ponad si³y, porzucili wszelk¹ nadziejê
i stracili chêæ do walki. Na myl o ich ciê¿kim losie Chewbacca po-
czu³, ¿e krew zaczyna wrzeæ w jego ¿y³ach.
Nie tak dawno, korzystaj¹c z w¹tpliwych zdolnoci Threepia jako
t³umacza, Chewie zwróci³ siê do cz³onków rady Nowej Republiki.
Prosi³ ich, ¿eby jak najszybciej podjêli decyzjê w sprawie wys³ania
do Laboratorium Otch³ani wojsk okupacyjnych, które uwolni³yby
przetrzymywanych tam Wookiech. Chcia³ tak¿e siê upewniæ, ¿e pro-
jekty nowych mierciononych broni nie dostan¹ siê w imperialne
rêce. Widz¹c, ¿e Mon Mothma popiera tê probê, cz³onkowie rady
tak¿e siê zgodzili.
40
Rozleg³ siê szum repulsorów, a po nim szczêk uderzenia metalu
o inny metal, z jakim podnoniki l¹downicze transportowca zosta³y
wci¹gniête do kad³uba. Statek szarpn¹³, a póniej uniós³ siê w po-
wietrze, by po chwili opuciæ platformê l¹downicz¹ i poszybowaæ
w przestworza. W dole pozosta³a b³yszcz¹ca metropolia, Imperial
City.
Threepio zacz¹³ mówiæ sam do siebie. Chewbacca nie móg³
siê nadziwiæ, jak bardzo skomplikowany musi byæ elektroniczny
mózg androida, ¿e bez koñca wynajduje wci¹¿ nowe tematy do
narzekania.
Zupe³nie nie mogê poj¹æ, dlaczego pani Leia kaza³a mi lecieæ
z tob¹. Rzecz jasna, zawsze i wszêdzie staram siê s³u¿yæ, jak mogê.
Móg³bym jednak przydaæ siê o wiele bardziej, gdybym zajmowa³
siê dzieæmi, kiedy ona odwiedza pana Lukea na Yavinie Cztery.
Spisywa³em siê bardzo dobrze jako opiekun dzieci, nieprawda¿?
Chewbacca co burkn¹³, a zupe³nie tym niezra¿ony Threepio ci¹-
gn¹³: Rzeczywicie, zgubilimy je kiedy podczas wycieczki do
holograficznego zoo z okazami wymar³ych zwierz¹t, ale to sta³o siê
tylko jeden raz, a poza tym wszystko dobrze siê skoñczy³o.
Obróci³ z³ocist¹ g³owê.
Czuj¹c, ¿e przyspieszenie zaczyna rosn¹æ, Chewbacca zamkn¹³
oczy i warkn¹³ do Threepia, by by³ cicho. Android jednak zignoro-
wa³ jego uwagê.
Bardzo chcia³bym móc polecieæ do akademii Jedi mistrza Lu-
kea, ¿eby znów zobaczyæ siê z Artoo-Detoo. Nie rozmawia³em ze
swoim partnerem od bardzo dawna.
Threepio nie przestawa³ mówiæ nawet wówczas, kiedy przeskaki-
wa³ z jednego tematu na drugi.
Naprawdê nie wiem, jaki mo¿e byæ ze mnie po¿ytek podczas tej
wyprawy, która przecie¿ ma charakter wojskowy. Nigdy nie dawa-
³em sobie rady podczas walki. Nie cierpiê jej. Nie znoszê zwi¹zane-
go z ni¹ podniecenia, chocia¿ wydaje mi siê, ¿e dowiadczy³em go
ju¿ nieraz.
Kiedy transportowiec przyspieszy³, by skierowaæ siê ku grupie
wojennych statków czekaj¹cych na orbicie wokó³ Coruscant, si³a
ci¹gu wcisnê³a cia³o Chewbaccy w oparcie ma³ego, niewygodnego
fotela.
Tymczasem Threepio nadal narzeka³ i marudzi³.
Rzecz jasna, dobrze rozumiem, ¿e jako protokolarny android
mogê pomóc zbadaæ wszystkie dane, jakie zapisano w pamiêciowych
41
rdzeniach komputerów Laboratorium Otch³ani. Przypuszczam te¿, ¿e
móg³bym przydaæ siê jako t³umacz jêzyków obcych istot, zatrudnio-
nych tam w charakterze konstruktorów. Z pewnoci¹ jednak musi ist-
nieæ jaki inny android, lepiej ni¿ ja nadaj¹cy siê do takiej pracy. Czy
genera³ Antilles nie bierze ca³ego zespo³u androidów deszyfruj¹cych,
których zadanie ma polegaæ na ³amaniu kodów tajnych informacji?
Poza tym komandosi Pagea s¹ przecie¿ najlepszymi specjalistami w tej
dziedzinie. Dlaczego ja te¿ muszê lecieæ, a póniej wykonywaæ za nich
ca³¹ pracê? To wydaje mi siê niesprawiedliwe.
Chewbacca warkn¹³, rzucaj¹c krótki rozkaz. Threepio odwróci³
siê ku niemu, spogl¹daj¹c z³ocistymi fotoreceptorami jarz¹cymi siê
z oburzenia.
Nie bêdê cicho, Chewie! Dlaczego mia³bym s³uchaæ twoich roz-
kazów po tym, jak kiedy na Bespinie osadzi³e moj¹ g³owê ty³em
do przodu? Gdyby sam co powiedzia³ wówczas, kiedy czynilimy
przygotowania do tej wyprawy, mo¿e zdo³a³by przekonaæ wszyst-
kich, ¿eby pozostawili mnie z pani¹ Lei¹. Ty jednak by³e zdania, ¿e
mogê siê na co przydaæ, a wiêc teraz nie masz wyboru i musisz
s³uchaæ tego, co mówiê.
Z pe³nym irytacji westchnieniem Chewbacca wyci¹gn¹³ ow³osio-
n¹ rêkê i uderzy³ w prze³¹cznik, umieszczony z ty³u szyi Threepia.
Android zwiesi³ g³owê, ale nim zamilk³, przez chwilê be³kota³ co
coraz ni¿szym tonem.
Komandosi Pagea, siedz¹cy we wnêtrzu transportowca, znani
z doskona³ego wyszkolenia, stalowych nerwów i ¿elaznej odporno-
ci, przez moment g³ono wiwatowali na znak, ¿e popieraj¹ postê-
pek Chewbaccy.
Genera³ Wedge Antilles, zajmuj¹cy stanowisko dowodzenia fre-
gaty Yavaris, popatrzy³ przez iluminator. Od metalowych kad³u-
bów statków jego floty odbija³y siê promienie s³oñca. Wyrazi³ chêæ
zostania bezporednim dowódc¹ tej wyprawy, poniewa¿ pragn¹³ zna-
leæ siê w miejscu, w którym Qwi Xux spêdzi³a wiêksz¹ czêæ ¿y-
cia... Tam, gdzie mog³y spoczywaæ ukryte tajemnice jej spl¹drowa-
nej pamiêci.
Yavaris by³a potê¿n¹ fregat¹, mimo i¿ sprawia³a wra¿enie lek-
kiego statku, zapewne dziêki cienkiemu krêgos³upowi, który ³¹-
czy³ obie jej g³ówne czêci. Kanciasta konstrukcja, tworz¹ca czêæ
rufow¹, zawiera³a silniki napêdu podwietlnego oraz generatory
42
umo¿liwiaj¹ce latanie w nadprzestrzeni. Znajdowa³y siê w niej rów-
nie¿ reaktory dostarczaj¹ce energiê nie tylko do silników, ale tak¿e
do dwunastu baterii turbolaserowych i tuzina dzia³ laserowych. Na
przeciwleg³ym krañcu ³¹cznika, z daleka od silników, umieszczono
o wiele ciê¿sz¹ sekcjê dowodzenia. Chroniona we wnêtrzu zwisaj¹-
cej kanciastej nadbudówki, zawiera³a mostek ze stanowiskiem do-
wodzenia, pomieszczenia dla za³ogi, aparaturê kontrolno-pomiaro-
w¹ oraz ³adownie i hangary, a w nich dwie kompletne eskadry my-
liwców typu X, przygotowanych specjalnie z myl¹ o tej wypra-
wie.
Za³ogê fregaty eskortowej Yavaris stanowi³o blisko dziewiê-
ciuset ¿o³nierzy, zahartowanych w ró¿nych bojach. Pozosta³e statki
floty Wedgea cztery koreliañskie korwety mieci³y po stu ¿o³-
nierzy na pok³adach.
Wedge odgarn¹³ kosmyk ciemnych w³osów z czo³a i zacisn¹³ zêby,
nadaj¹c twarzy grony wygl¹d. Kolejny gwiezdny transportowiec
osiad³ w hangarze fregaty, dostarczaj¹c ostatni¹ grupê ¿o³nierzy, któ-
rych przecie¿ wybiera³ osobicie.
Han Solo zameldowa³, ¿e Laboratorium Otch³ani przesta³o byæ
strze¿one przez flotê gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali. Impe-
rialna dowódczyni, wywabiona z obszaru czarnych dziur, postano-
wi³a wy³adowaæ z³oæ i spustoszyæ galaktykê. Oznacza³o to, ¿e ju¿
nie chroni naukowców zatrudnionych na terenie Laboratorium ani
ich drogocennych informacji na temat nowych broni. Zapewne by³o
to prawd¹; genera³ przygotowa³ siê jednak na niespodzianki, zw³asz-
cza takie, jakie mog³a sprawiæ grupa imperialnych konstruktorów
nowych broni.
Wedge Antilles, nie schodz¹c ze stanowiska dowodzenia na most-
ku Yavaris, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem interkomu.
Przygotowaæ siê do odlotu rozkaza³.
Cztery korwety, jakby tylko czeka³y na te s³owa, otoczy³y eskor-
tow¹ fregatê w taki sposób, ¿e znalaz³a siê w samym rodku rombu.
Wedge zobaczy³ przez iluminator pulsuj¹ce, b³êkitno-bia³e wiat³o
znak, ¿e wielkie silniki czo³owego statku obudzi³y siê do ¿ycia.
Silniki fregaty by³y tak¿e ogromne, dwa razy wiêksze ni¿ pomiesz-
czenia dla za³ogi i czêæ kontrolno-pomiarowa, o kszta³cie obucha.
Ksiê¿niczka Leia lecia³a kiedy na pok³adzie korwety, gdy zosta³a
pochwycona przez gwiezdny niszczyciel Vadera. Czarny Lord za-
¿¹da³ wówczas od niej zwrotu wykradzionej dokumentacji Gwiazdy
mierci. To dzia³o siê tak dawno.
43
Gdy fregata opuszcza³a orbitê, Wedge przygl¹da³ siê, jak nocna
czêæ Coruscant, usiana wiate³kami, pozostaje za ruf¹. Przelecieli
obok orbitalnych plastalowych doków i ogromnych parabolicznych
zwierciade³, które kierowa³y skupione promienie s³oñca i ogrzewa-
³y podbiegunowe rejony planety pokryte lodowcem.
Wedge Antilles wola³by, ¿eby Qwi znajdowa³a siê teraz z nim na
mostku i przygl¹da³a siê planecie z orbity. Obca istota p³ci ¿eñskiej
przebywa³a jednak w swojej kabinie, zapoznawa³a siê z informacja-
mi zapisanymi na holograficznych tamach, bezustannie siê uczy-
³a... studiowa³a. Poniewa¿ nie istnia³ inny sposób, ¿eby mog³a odzy-
skaæ pamiêæ, Qwi zamierza³a uzupe³niæ luki brakuj¹cymi wiadomo-
ciami tak szybko, jak tylko mo¿liwe.
Poza tym czu³a g³êbok¹ wewnêtrzn¹ obawê przed patrzeniem z or-
bity na powierzchniê jakiejkolwiek planety. Wedge musia³ bardzo
d³ugo zachêcaæ j¹, zanim w koñcu wyjawi³a mu tajemnicê. Powie-
dzia³a, ¿e ten widok przypomina jej czasy dzieciñstwa, kiedy pod
surowym spojrzeniem moffa Tarkina przebywa³a jako zak³adniczka
na pok³adzie sfery edukacyjnej. Musia³a wówczas patrzeæ, jak nisz-
czyciel gwiezdny klasy Victory spopiela osiedla, podobne do pla-
stra miodu, zamieszkiwane przez rodziców i krewnych innych
uczniów, którym nie powiod³o siê w czasie egzaminów.
Rozmylanie o wszystkich potwornych krzywdach, jakie Impe-
rium wyrz¹dzi³o delikatnej i powabnej Qwi, sprawia³o, ¿e Wedge
zaczyna³ zgrzytaæ zêbami. Odwróci³ siê w stronê oficerów pe³ni¹-
cych dy¿ur na mostku.
Gotowi do skoku w nadprzestrzeñ?
Kurs wytyczony, panie generale.
Wedge przysi¹g³ sobie, ¿e uczyni wszystko, co tylko bêdzie w je-
go mocy, by wype³niæ ¿ycie Qwi radoci¹... zaraz potem, jak zdobê-
dzie Laboratorium Otch³ani.
Skaczemy wyda³ krótki rozkaz.
Qwi Xux przebywa³a w pozbawionym okien pomieszczeniu na
jednym z ni¿szych pok³adów Yavaris. Wpatrzona w ekran eduka-
cyjnego komputera, mru¿y³a ciemnoniebieskie oczy. Przegl¹daj¹c
jeden zbiór po drugim, poch³ania³a informacje z takim entuzjazmem,
jak pustynna g¹bka na Tatooine ch³onie krople bezcennej wilgoci.
Na blacie roboczego sto³u sta³ szecian z niewielkim holograficz-
nym portretem Wedgea. Qwi spogl¹da³a na niego doæ czêsto, przy-
pomina³a sobie, kim by³, jak wygl¹da³ i ile dla niej znaczy³. Po na-
44
paci Kypa Durrona na jej umys³ nie by³a pewna, czy cokolwiek pa-
miêta.
Z pocz¹tku nie wiedzia³a nawet, kim jest Wedge. W jej umyle
nie pozosta³o ani jedno wspomnienie chwil, które spêdzili we dwo-
je. Ogarniêty rozpacz¹ mê¿czyzna opowiedzia³ jej o wszystkim, a tak-
¿e pokazywa³ hologramy miejsc, w których byli razem w czasie wi-
zyty na planecie Ithor. Przypomnia³ jej te¿, jak ogl¹dali miejsce od-
budowy zniszczonej Katedry Wiatrów na Vortex.
Niektóre z tych opowieci sprawia³y, ¿e gdzie, na samym dnie
pamiêci Qwi, tworzy³y siê dr¿¹ce, migotliwe wizerunki, wystarcza-
j¹ce, by wiedzia³a, ¿e kiedy tam by³y... Teraz jednak nic o nich nie
wiedzia³a.
Inne fakty natomiast, które przypomina³ jej Wedge, eksplodowa-
³y w jej umyle tak jasno i wyranie, ¿e oczy Qwi wype³nia³y siê
³zami. Pamiêta³a, ¿e ilekroæ przydarzy³o siê jej co takiego, zawsze
Wedge by³ u jej boku, bra³ j¹ w ramiona i pociesza³.
Bez wzglêdu na to, ile czasu to zajmie, pomogê ci, ¿eby sobie
wszystko przypomnia³a mówi³. A je¿eli nie uda siê nam odtwo-
rzyæ ca³ej twojej przesz³oci... wówczas pomogê ci wype³niæ luki
nowymi wspomnieniami.
Ucisn¹³ jej d³oñ, a ona tylko kiwnê³a g³ow¹ na znak, ¿e siê
zgadza.
Qwi przejrza³a tak¿e tamy ze swojego wyst¹pienia przed senato-
rami Nowej Republiki. Prosi³a ich wówczas, aby pozbyli siê Po-
gromcy S³oñc i przestali usi³owaæ dowiedzieæ siê, jak funkcjonuje.
Cz³onkowie rady, choæ niechêtnie, postanowili w koñcu zrezygno-
waæ ze swoich planów i pos³aæ superbroñ w samo j¹dro gigantycz-
nej gazowej planety. Nieco póniej okaza³o siê jednak, ¿e to nie
wystarczy, by uniemo¿liwiæ wydostanie Pogromcy S³oñc komu tak
zdecydowanemu i ogarniêtemu gniewem jak Kyp Durron.
Zapoznaj¹c siê z holograficznym zapisem przemówienia, które
wtedy wyg³osi³a, us³ysza³a s³owa, wypowiadane przez siebie sam¹.
Nie pamiêta³a jednak, ¿eby to ona je mówi³a. Umieci³a tê infor-
macjê w swoich mylach, chocia¿ wiedzia³a, ¿e to jeszcze jedno
zdarzenie, w którym bra³a udzia³, widziane i zarejestrowane przez
kogo innego. G³êboko westchnê³a i przesz³a do nastêpnego zbio-
ru danych. By³a to ma³o skuteczna metoda, ale musia³a jej wystar-
czyæ.
Zachowa³a co prawda w pamiêci wiêkszoæ naukowych informa-
cji o charakterze podstawowym, ale pewne wspomnienia zniknê³y
45
bez ladu. Nie pozosta³o nic z wnikliwoci, jak¹ naby³a w ci¹gu wielu
lat ciê¿kiej pracy. Nie by³o równie¿ danych o nowych broniach, które
zaprojektowa³a i zbudowa³a. Wygl¹da³o na to, ¿e kiedy Kyp prze-
trz¹sa³ zawartoæ jej pamiêci, wyszarpuj¹c z niej te wiadomoci, które
mia³y jakikolwiek zwi¹zek z Pogromc¹ S³oñc, usun¹³ tak¿e inne,
które uzna³ za niepotrzebne.
Teraz Qwi musia³a odtworzyæ wszystko, jak umia³a. Najmniej
przejmowa³a siê tym, ¿e jej wiedza na temat Pogromcy zosta³a wy-
mazana. Ju¿ wczeniej przysiêg³a sobie, ¿e nigdy nie zdradzi niko-
mu zasady dzia³ania tej superbroni. Teraz za wyjawienie tej in-
formacji by³o niemo¿liwe, nawet gdyby chcia³a. Pomyla³a, ¿e
by³oby o wiele lepiej, gdyby pewne rzeczy nie zosta³y nigdy wy-
nalezione...
Flota, która mia³a dokonaæ szturmu na Laboratorium Otch³ani,
przebywa³a w przestworzach przez prawie ca³y dzieñ. Kierowa³a siê
ku systemowi Kessel. Wiêkszoæ tego czasu Qwi spêdzi³a zapozna-
j¹c siê z bazami danych. Pozwoli³a sobie tylko na krótk¹ przerwê,
kiedy Wedge z³o¿y³ jej wizytê po skoñczeniu s³u¿by na stanowisku
dowodzenia. Zjedli razem posi³ek, który przyniós³, porozmawiali
o tym i o owym, ale przewa¿nie siedzieli w milczeniu, spogl¹daj¹c
sobie nawzajem w oczy.
Kiedy lêcza³a przed monitorem komputera, Wedge doæ czêsto
masowa³ jej szczup³e ramiona i czyni³ to tak d³ugo, a¿ miênie sta-
wa³y siê miêkkie i ciep³e.
Pracujesz zbyt ciê¿ko, Qwi mawia³ czasem.
Muszê odpowiada³a.
Przypomina³a sobie najm³odsze lata, które spêdzi³a, desperacko
wch³aniaj¹c niezbêdn¹ wiedzê. Pragn¹c zadowoliæ moffa Tarkina,
poznawa³a problemy fizyczne i techniczne, ze szczególnym uwzglêd-
nieniem zasad funkcjonowania broni. Tylko ona prze¿y³a tê surow¹
edukacjê. Kyp, dopuszczaj¹c siê bezlitosnej grabie¿y na jej umyle,
pozostawi³ jej te bolesne wspomnienia z lat dzieciñstwa wspomnie-
nia, o których najchêtniej by zapomnia³a.
Istnia³y jednak pewne sprawy, których nie mog³a sobie przypo-
mnieæ ani wtedy, kiedy przegl¹da³a tamy, ani wówczas, gdy zapo-
znawa³a siê z bazami danych. Musia³a znaleæ siê znów w pomiesz-
czeniach Laboratorium Otch³ani, w gabinetach i pracowniach,
w których spêdzi³a tyle lat ¿ycia. Tylko w ten sposób mog³a siê do-
wiedzieæ, które jej wspomnienia powróc¹, a z jakiej czêci w³asnej
przesz³oci bêdzie musia³a na zawsze zrezygnowaæ.
46
W jej kabinie odezwa³ siê nagle brzêczyk interkomu i po chwili
us³ysza³a g³os Wedgea:
Qwi, czy mog³aby przyjæ do mnie na mostek? Chcia³bym ci
co pokazaæ.
Obieca³a, ¿e przyjdzie, umiechaj¹c siê na sam dwiêk jego g³o-
su. Skorzysta³a z turbowindy, któr¹ dotar³a na górê, do wie¿yczki
dowodzenia fregaty, i po chwili znalaz³a siê na mostku, ogarniêtym
krz¹tanin¹. Wedge odwróci³ siê, chc¹c j¹ powitaæ, ale jej spojrzenie
skierowa³o siê na szeroki dziobowy iluminator Yavaris.
Widzia³a wprawdzie przedtem rejon Otch³ani, ale mimo to otwo-
rzy³a usta ze zdumienia. Niesamowite k³êby zjonizowanych gazów
i szcz¹tków, rozgrzanych tarciem, tworzy³y wokó³ ka¿dej bezden-
nej czarnej dziury wielki, nieprawdopodobnie kolorowy lej.
Wy³onilimy siê z nadprzestrzni w pobli¿u systemu Kessel
odezwa³ siê Wedge i teraz okrelamy parametry trajektorii dalsze-
go lotu. Pomyla³em, ¿e mo¿e chcia³aby rzuciæ na to okiem.
Qwi prze³knê³a kluchê, która utkwi³a jej w gardle, i podesz³a, by
uj¹æ Wedgea za rêkê. Czarne dziury tworzy³y prawdziwy labirynt
grawitacyjnych studni i nadprzestrzennych szlaków koñcz¹cych siê
lepymi zau³kami. Przez te pogmatwane, zdradzieckie przestworza
wiod³o jedynie kilka niebezpiecznie bezpiecznych tras.
Przepisalimy wspó³rzêdne trajektorii z pamiêci komputera Po-
gromcy S³oñc owiadczy³ Wedge. Mam nadziejê, ¿e nic siê tu
nie zmieni³o, gdy¿ inaczej czekaj¹ nas niespodzianki, kiedy bêdzie-
my starali siê przedostaæ.
Qwi kiwnê³a g³ow¹.
Powinno siê udaæ odpar³a. Ja tak¿e sprawdzi³am parametry
tej trajektorii.
Wedge spojrza³ na ni¹ z uczuciem, jakby mia³ do jej s³ów wiêk-
sze zaufanie ni¿ do komputerowych symulacji.
Obszar pe³en czarnych dziur by³ zdumiewaj¹cym dziwactwem na
astronomiczn¹ skalê. Przez tysi¹ce lat astrofizycy usi³owali zgad-
n¹æ, w jaki sposób siê utworzy³. Zastanawiano siê, czy do jego po-
wstania doprowadzi³ jaki fantastyczny galaktyczny kaprys, czy te¿
mo¿e by³o to dzie³o nieprawdopodobnie starej i potê¿nej rasy ob-
cych istot, które stworzy³y tê gromadê czarnych dziur dla w³asnych
celów.
Z Otch³ani wydobywa³o siê miercionone promieniowanie.
Oprócz niego dzia³a³y potê¿ne si³y grawitacji, które nawet w tej chwili
skazywa³y ca³y system gwiezdny Kessel na nieuchronn¹ zag³adê.
47
Mimo to Imperium odkry³o znajduj¹cy siê w samym rodku obszar,
w którym si³y grawitacji ró¿nych czarnych dziur by³y w równowa-
dze, i urz¹dzi³o w nim supertajn¹ placówkê naukow¹.
No to w drogê odezwa³a siê Qwi, spogl¹daj¹c na chmury ga-
zów, jaskrawo wiec¹cych i wiruj¹cych jakby w zwolnionym tem-
pie. Mia³a jeszcze wiele do nauczenia siê... i rachunek do wyrówna-
nia. Jestem gotowa.
Statki, lec¹ce na podbój Laboratorium Otch³ani, zmieni³y szyk
i jeden za drugim zaczê³y kierowaæ siê ku sercu gromady czarnych
dziur.
48
Jedno skrzyd³o przebudowanego Pa³acu Imperialnego zosta³o
przekszta³cone w taki sposób, aby kochaj¹cy swój wiat Kalamaria-
nie mogli czuæ siê w nim jak u siebie w domu. Ci, którzy zostali
sprowadzeni przez admira³a Ackbara, a potem przeszkoleni, ¿eby
mogli pe³niæ obowi¹zki wyspecjalizowanych mechaników gwiezd-
nych maszyn, przebywali w pomieszczeniach o wyj¹tkowo du¿ej
wilgotnoci.
Ca³e skrzyd³o pa³acu wykonano z polerowanej plastali i odpor-
nych na korozjê metali tak sprytnie, ¿eby wygl¹da³o jak rafa ster-
cz¹ca we wnêtrzu niebotycznego gmachu. Przez niektóre z okr¹g³ych
okien, przypominaj¹cych iluminatory, by³o widaæ wie¿owce Impe-
rial City po³yskuj¹ce w promieniach s³oñca. Inne skierowano tak,
¿eby zapewniæ widok na zbiornik z zamkniêtym obiegiem wody prze-
p³ywaj¹cej obok pomieszczeñ Kalamarian na podobieñstwo uwiê-
zionej rzeki.
G³ony syk pary, który wydoby³ siê z generatorów utrzymuj¹cych
du¿¹ wilgotnoæ powietrza, wyrwa³ Terpfena z niespokojnej zadu-
my. Kalamarianin rozejrza³ siê nerwowo po swojej komnacie, obra-
caj¹c ogromne, wy³upiaste oczy, ale poród cieni kryj¹cych siê po
k¹tach nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Okr¹g³e okna, umiesz-
czone poni¿ej poziomu wody sztucznej rzeki, przepuszcza³y trochê
b³êkitnawego wiat³a. Terpfen widzia³, jak niewielki szarozielony
siorbacz przep³yn¹³ powoli obok okna, zapewne w poszukiwaniu
jakich mikroorganizmów, których nie brakowa³o w s³onej wodzie.
W komnacie by³o s³ychaæ tylko pomruk generatorów wytwarzaj¹-
R O Z D Z I A £
#
49
cych parê wodn¹ i bulgotanie b¹belków tlenu w urz¹dzeniach do
napowietrzania wody, zainstalowanych w cianach zbiornika.
Terpfen nie s³ysza³ w g³owie ¿adnych obcych myli. Od ponad
dwudziestu czterech godzin nie otrzyma³ ani jednego rozkazu od
swoich mocodawców z Caridy. Nie wiedzia³, czy powinien siê tym
cieszyæ, czy raczej byæ przera¿ony. Furgan mia³ zwyczaj naigrawaæ
siê z niego i besztaæ go codziennie, tylko po to, by przypomnieæ
o swojej obecnoci.
W komnatach Pa³acu Imperialnego roi³o siê od plotek. Jedna z nich
g³osi³a, ¿e odebrano sygna³y alarmowe z Caridy, z któr¹ póniej stra-
cono wszelki kontakt. Nowa Republika wys³a³a zwiadowców, ¿eby
zbadali tamte okolice. Gdyby Carida jakim cudem zosta³a znisz-
czona, mo¿e nici w³adzy, jak¹ sprawowali nad jego mózgiem impe-
rialni funkcjonariusze, tak¿e zosta³yby przerwane. Terpfen móg³by
wreszcie byæ wolny! Kiedy jego wodny wiat, Kalamar, by³ okupo-
wany przez bezwzglêdnych, okrutnych imperialnych szturmowców,
Terpfena uwiêziono. Jak wielu innych Kalamarian, dosta³ siê do obo-
zu, a póniej zosta³ zmuszony do pracy w stoczniach, w których
budowano gwiezdne statki.
Terpfena mia³ jednak czekaæ los znacznie perfidniejszy. Przetrans-
portowano go na planetê Caridê, przekszta³con¹ w imperialn¹ woj-
skow¹ bazê, gdzie przez wiele tygodni by³ torturowany. Póniej kse-
nochirurdzy usunêli czêæ komórek jego mózgu i zast¹pili je sztucz-
nie wyhodowanymi organicznymi obwodami, dziêki którym Fur-
gan móg³ pos³ugiwaæ siê Terpfenem jak pos³uszn¹, doskonale zaka-
muflowan¹ marionetk¹.
Kiedy Kalamarianin zosta³ w koñcu uwolniony, blizny po byle
jak za³o¿onych szwach na g³owie wystarczy³y jako dowód tego, przez
co przeszed³. W czasie okupacji wielu jego rodaków by³o torturo-
wanych i nikt nie podejrzewa³, ¿e Terpfen stanie siê ubezw³asno-
wolnionym zdrajc¹.
Przez wiele lat usi³owa³ przeciwstawiaæ siê woli imperialnych
rozkazodawców. Nie mia³ jednak ¿adnej kontroli nad po³ow¹ ko-
mórek w³asnego mózgu, a wiêc obcy mocodawcy mogli manipulo-
waæ nim, jak chcieli.
To on dokona³ sabota¿u zmodyfikowanego myliwca typu B, oso-
bistego statku admira³a Ackbara. Maszyna uleg³a awarii podczas
l¹dowania na Vortex, niszcz¹c bezcenn¹ Katedrê Wiatrów i okry-
waj¹c Ackbara nies³aw¹. To Terpfen umieci³ ukryty nadajnik na
pok³adzie innej maszyny typu B. Uzyska³ dziêki temu informacjê
4 W³adcy mocy
50
o wspó³rzêdnych nieznanej planety Anoth, na której przebywa³ naj-
m³odszy syn Hana i Leii, Anakin Solo, chroniony przed wcibskimi
oczami i uszami. Terpfen przekaza³ póniej tê cenn¹ informacjê za-
ch³annemu ambasadorowi Furganowi. Zapewne w tej chwili Cari-
danie przygotowuj¹ siê do szturmu na Anoth, zamierzaj¹c porwaæ
trzecie dziecko Jedi.
Terpfen sta³ w pogr¹¿onej w pó³mroku komnacie obok okna uka-
zuj¹cego wiat podwodnych g³êbin. Obserwowa³ szarozielonego sior-
bacza, który niespiesznie odp³yn¹³, zapewne zajêty w³asnymi pro-
blemami. Nagle dostrzeg³ podwodnego drapie¿nika, który ujrza³
bezbronn¹ rybkê i zacz¹³ p³yn¹æ ku niej, szykuj¹c p³etwy, zakoñ-
czone ostrymi kolcami, i szczêki, pe³ne spiczastych zêbów. Za chwilê
drapie¿nik rzuci siê na ofiarê... tak samo, jak oddzia³y imperialne
ju¿ nied³ugo zaatakuj¹ bezbronne maleñstwo i jego osamotnion¹
opiekunkê, Winter. Tê sam¹ Winter, która by³a kiedy zaufan¹ po-
kojówk¹ i powierniczk¹ Leii.
Nie! Terpfen uderzy³ w grube szk³o d³oni¹ przypominaj¹c¹
p³etwê.
Odg³os uderzenia przestraszy³ drapie¿nika, który gwa³townie skrê-
ci³, by poszukaæ innej ofiary. ¯ywi¹cy siê mikroorganizmami sior-
bacz, niewiadomy tego, co siê sta³o, p³yn¹³ spokojnie, rozgl¹daj¹c
siê za nastêpnymi ¿yj¹tkami.
Mo¿liwe, ¿e uwagê caridañskich rozkazodawców odwróci³o tyl-
ko na jaki czas co innego... ale je¿eli Terpfen chcia³ co osi¹gn¹æ,
nie mia³ ani chwili do stracenia. Przysi¹g³ sobie, ¿e to zrobi, bez
wzglêdu na to, jakich uszkodzeñ mia³oby to dokonaæ w jego mózgu.
Admira³ Ackbar przebywa³ w tej chwili na dobrowolnym wygna-
niu na Kalamarze. Kieruj¹c prac¹ swoich ziomków, zajmowa³ siê
odbudow¹ p³ywaj¹cych miast, zniszczonych podczas ostatniego ataku
admira³ Daali. Ackbar twierdzi³ jednak, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie siê
interesowa³ problemami politycznymi Nowej Republiki.
Poniewa¿ ¿ycie maleñkiego Anakina znalaz³o siê w miertelnym
niebezpieczeñstwie, Terpfen musia³ porozumieæ siê z Lei¹. Tylko
ona mog³a zmobilizowaæ oddzia³y Nowej Republiki, które stawi³y-
by czo³o wojskom imperialnym. Ale ona i Han Solo niedawno odle-
cieli na ksiê¿yc poroniêty gêst¹ d¿ungl¹, Yavin Cztery...
Terpfen musia³ wiêc te¿ tam lecieæ. Musia³ zarekwirowaæ jaki
statek i porozmawiaæ z Lei¹ w cztery oczy. Wszystko jej wyznaæ,
a potem zdaæ siê na jej ³askê i nie³askê. Mog³a rozkazaæ, ¿eby na-
tychmiast wykonano na nim wyrok mierci. Mia³aby do tego pe³ne
51
prawo. Tylko to by³oby sprawiedliw¹ kar¹ za wszystkie czyny, któ-
re pope³ni³, i nieszczêcia, których sta³ siê sprawc¹.
Podj¹wszy decyzjê przynajmniej t¹ czêci¹ mózgu, która nale-
¿a³a do niego Terpfen po raz ostatni rozejrza³ siê po komnacie.
Odwróci³ siê od okna, przez które widzia³ podwodny wiat, niemal
taki sam, jak na rodzinnym Kalamarze. Po raz ostatni popatrzy³ przez
inny iluminator na kilometrowej wysokoci wie¿owce widoczne na
tle nocnego nieba, na mrugaj¹ce wiate³ka startuj¹cych i l¹duj¹cych
wahad³owców, a tak¿e na porann¹ zorzê zaczynaj¹c¹ rozjaniaæ noc-
ne mroki.
Bardzo w¹tpi³, czy kiedykolwiek znów bêdzie mia³ okazjê po-
wróciæ na Coruscant.
Nie mia³ czasu, ¿eby opracowaæ jaki plan czy wymyliæ podstêp.
Korzystaj¹c z w³asnego kodu umo¿liwiaj¹cego dostêp, dosta³ siê
na teren doku remontowego gwiezdnych statków. Szed³ szybko, jak
kto, kto zna ka¿dy zak¹tek. Jego cia³o wydziela³o ostr¹ woñ wiad-
cz¹c¹ o zdenerwowaniu, ale Terpfen pomyla³, ¿e je¿eli przejdzie doæ
szybko, nikt niczego nie spostrze¿e. A potem bêdzie ju¿ za póno.
Wrota ogromnego hangaru zasta³ zamkniête, jak zwykle zreszt¹
w nocy. Przy jednym z naprawionych myliwców typu B ujrza³ dwoje
kalamariañskich mechaników. Nieco dalej, obok dwóch maszyn typu
X, grupa trajkocz¹cych Ugnaughtów zajmowa³a siê remontem silni-
ków umo¿liwiaj¹cych latanie w nadprzestrzeni. Oba myliwce by³y
po³¹czone grubymi wi¹zkami kabli, zapewne w celu wymiany in-
formacji miêdzy pamiêciami ich astronawigacyjnych komputerów.
Terpfen podszed³ do maszyny typu B. Kiedy siê zbli¿a³, jeden
z kalamariañskich mechaników zasalutowa³. Towarzysz¹ca mu Ka-
lamarianka, która w³anie opuszcza³a kabinê pilota, upuci³a na po-
sadzkê p³ócienn¹ torbê z narzêdziami. Korzystaj¹c z osobistego kom-
puterowego terminala, Terpfen ju¿ wczeniej sprawdzi³ stan maszy-
ny i wiedzia³, ¿e jest gotowa do startu. Choæ nie musia³ o nic pytaæ,
postanowi³ odwróciæ uwagê obojga mechaników.
Wszystkie naprawy ukoñczone, jak planowano?
Tak jest, proszê pana odpar³a Kalamarianka. Co pan robi
w hangarze o tak pónej porze?
Mam do za³atwienia pewn¹ osobist¹ sprawê odpar³ Terpfen.
Siêgn¹³ do kieszeni lotniczego kombinezonu i wyci¹gn¹³ z niej
ma³y blaster, nastawiony na og³uszanie. Zataczaj¹c niewielki ³uk,
52
strzeli³ i cia³a obojga Kalamarian otoczy³a faluj¹ca b³êkitna powia-
ta. Nie wydawszy najmniejszego dwiêku, mechanik run¹³ na po-
sadzkê. Jego kole¿anka zachwia³a siê na najni¿szym szczeblu dra-
binki, a potem osunê³a siê na burtê myliwca. Po sekundzie, kiedy
jej miênie zwiotcza³y, upad³a z g³uchym stukiem na kamienn¹ po-
sadzkê.
Ugnaughtowie, stoj¹cy pod myliwcem typu X, przerwali rozmo-
wy, zdumieni tym, co siê dzieje. W nastêpnej chwili jeden z nich
zacz¹³ skowyczeæ, a trzej inni pucili siê w kierunku przycisku sy-
gna³u alarmowego, umieszczonego tu¿ obok aparatury do otwiera-
nia wrót hangaru.
Kalamariañski mechanik starannie wymierzy³ i ponownie przy-
cisn¹³ spust blastera. Biegn¹cy Ugnaughtowie przewrócili siê i znie-
ruchomieli. Pozostali unieli krótkie i grube rêce na znak, ¿e siê pod-
daj¹. Terpfen nie chcia³ jednak braæ zak³adników, wiêc i ich og³u-
szy³.
Teraz nie móg³ ju¿ zawróciæ z obranej drogi. Niemal biegiem
pokona³ odleg³oæ dziel¹c¹ go od mechanizmów kontrolnych wiel-
kich wrót hangaru. Z odznaki, pokrytej warstw¹ emalii, wyci¹gn¹³
ukryt¹ niewielk¹ p³ytkê pe³n¹ obwodów elektronicznych i prze³¹cz-
ników. Otrzyma³ j¹ od imperialnych mocodawców na wypadek,
gdyby zosta³ zdemaskowany i musia³ ratowaæ siê ucieczk¹. Teraz
zamierza³ wykorzystaæ imperialn¹ technologiê z po¿ytkiem dla No-
wej Republiki.
Umieci³ niewielk¹ p³ytkê w szczelinie czytnika i przycisn¹³ bar-
dzo szybko trzy mikroprze³¹czniki, jeden po drugim. Obwody elek-
troniczne obudzi³y siê do ¿ycia, dokonuj¹c odczytu informacji za-
kodowanej w pamiêci p³ytki. Elektroniczny wytrych widocznie zdo³a³
przekonaæ obwody kontrolne, ¿e Terpfen jest upowa¿niony do otwar-
cia wrót hangaru i ¿e zezwolenie to zosta³o potwierdzone i przez
admira³a Ackbara, i przez Mon Mothmê.
Z g³uchym jêkiem i zgrzytem oba skrzyd³a wrót rozsunê³y siê na
boki. Terpfen us³ysza³ wist nocnego wiatru. Do hangaru przedosta³
siê podmuch ch³odnego powietrza.
Kalamarianin podszed³ do naprawionego myliwca typu B, wsu-
n¹³ szerokie d³onie pod pachy le¿¹cego mechanika i odci¹gn¹³ go na
bok po kamiennej posadzce pokrytej plamami smarów. Pozostawi³
go obok nieruchomych cia³ og³uszonych Ugnaughtów.
Kiedy wróci³ i pochyli³ siê nad Kalamariank¹, us³ysza³, ¿e cicho
jêknê³a. Przekona³ siê, ¿e jej rêka jest nienaturalnie zgiêta, zapewne
53
z³amana podczas upadku z drabinki. Terpfen, ogarniêty wyrzutami
sumienia, waha³ siê przez krótk¹ chwilê, ale nie móg³ nic poradziæ na
tê przypadkow¹ kontuzjê. Pomyla³, ¿e po kilku godzinach spêdzo-
nych w zbiorniku bacta Kalamarianka powinna odzyskaæ zdrowie.
W tym czasie on bêdzie ju¿ w drodze na Yavina Cztery.
Wspi¹³ siê do kabiny pilota maszyny typu B i w³¹czy³ zasilanie
obwodów kontrolnych. Wszystkie lampki na pulpicie rozjarzy³y siê
zieleni¹. Uszczelni³ w³az i pomyla³, ¿e je¿eli wykorzysta najwiêk-
sz¹ prêdkoæ, na jak¹ by³o staæ silniki myliwca typu B, dotrze do
systemu Yavina w rekordowo krótkim czasie. Nie mia³ zreszt¹ inne-
go wyjcia.
Uruchomi³ repulsory, uniós³ niezgrabnie wygl¹daj¹cy statek i skie-
rowa³ go ku otwartym wrotom hangaru.
Siedz¹c we wnêtrzu zamkniêtej kabiny, us³ysza³ nagle zawodze-
nie syren alarmowych, dochodz¹ce z tylnej czêci doku remonto-
wego. Przekrzywi³ g³owê, ¿eby sprawdziæ, co posz³o nie tak, jak
zaplanowa³, i zobaczy³ jeszcze jednego Ugnaughta, który najpraw-
dopodobniej przebywa³ w kabinie pilota jednego z X-skrzyd³owców.
Samotny Ugnaught ukry³ siê tam, ogarniêty panik¹, ale póniej wy-
skoczy³ i pospieszy³ do w³¹cznika syreny alarmowej.
Terpfen zakl¹³ w duchu, wiedz¹c, ¿e nie ma ani chwili do strace-
nia. Mia³ nadziejê, ¿e uda mu siê uciec bez walki.
Pstrykn¹³ prze³¹cznikiem uruchamiaj¹cym silniki manewrowe
i wystrzeli³ przez szeroko otwarte wrota. Jego myliwiec typu B
wzniós³ siê ponad niebotyczne wie¿owce Coruscant i, napêdzany po-
tê¿nymi silnikami, skierowa³ siê po linii prostej ku orbicie.
Terpfen nie mia³ czasu, aby wprowadzaæ w b³¹d kontrolerów ru-
chu powietrznego Nowej Republiki. Wiedzia³, ¿e z pewnoci¹ poja-
wi siê na ekranach ich monitorów jako imperialny sabota¿ysta usi-
³uj¹cy porwaæ gwiezdny statek. By³ pewien, ¿e je¿eli da siê pochwy-
ciæ, bêdzie przes³uchiwany tak d³ugo, a¿ stanie siê za póno, ¿eby
pomóc maleñkiemu Anakinowi Solo. Terpfen robi³ wiele strasznych
rzeczy wbrew w³asnej woli, ale teraz, kiedy w koñcu uwolni³ siê
spod kontroli imperialnych oprawców, jakakolwiek pomy³ka bêdzie
jedynie jego win¹. Nie by³o nikogo innego, na kogo móg³by zrzuciæ
ciê¿ar odpowiedzialnoci.
Zdumia³o go i przerazi³o to, jak szybko wystartowa³y myliwce
Nowej Republiki, ¿eby go przechwyciæ. Na niskiej wysokoci zoba-
czy³ cztery maszyny typu X, które jednak z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³y
siê do jego statku.
54
Myliwiec typu B, wystartowa³e z hangaru Pa³acu Imperialne-
go bez upowa¿nienia. Natychmiast zawróæ, gdy¿ w przeciwnym ra-
zie zostaniesz zestrzelony.
W odpowiedzi Terpfen tylko zwiêkszy³ dop³yw mocy do pól ochron-
nych otaczaj¹cych maszynê. Jego myliwiec typu B by³ jednym z naj-
cenniejszych darów, jakie Ackbar z³o¿y³ Rebeliantom, o wiele szyb-
szym ni¿ nieco przestarza³e X-skrzyd³owce. Terpfen bardzo ³atwo móg³
uciec, a jego pola ochronne zapewne poch³onê³yby energiê kilku bez-
porednich trafieñ, ale Kalamarianin nie wiedzia³, czy bêdzie móg³
poradziæ sobie z czterema maszynami typu X naraz.
Myliwiec typu B, to twoja ostatnia szansa odezwa³ siê pilot
X-skrzyd³owca i wystrzeli³ smugê wiat³a o ma³ej energii, któr¹ bez
najmniejszego trudu poch³onê³y os³ony maszyny Terpfena. Ostrze-
gawczy strza³ zako³ysa³ myliwcem typu B, ale nie wyrz¹dzi³ mu
¿adnej szkody.
Terpfen zwiêkszy³ dop³yw paliwa do przepustnicy i uruchomi³
dopalacze, dziêki czemu jego statek zacz¹³ lecieæ jeszcze szybciej.
Kierowa³ siê ku blaskowi jutrzenki, chc¹c znaleæ siê na niskiej,
oko³oplanetarnej orbicie. Jego pok³adowy astronawigacyjny kom-
puter wytyczy³ j¹ na ekranie grubymi, czerwonymi liniami oznacza-
j¹cymi strefê niebezpieczn¹.
Mniej wiêcej przed rokiem, podczas walki o odzyskanie w³adzy
na Coruscant, si³om Nowej Republiki uda³o siê odnieæ zwyciêstwo
nad sk³óconymi od³amami Imperium. Cena, jak¹ przysz³o za to za-
p³aciæ, by³a jednak bardzo wysoka. Wiêksza czêæ Coruscant leg³a
w gruzach, a mnóstwo zniszczonych i spalonych wraków gwiezd-
nych statków do tej pory pozostawa³o na niskich orbitach, zbieraj¹c
siê jak mieci na ogromnym wysypisku. Od miesiêcy ró¿ne ekipy
rozbraja³y je i rozbiera³y. Naprawia³y jednostki lekko uszkodzone,
które mo¿na by³o uratowaæ, i posy³a³y szcz¹tki innych ku planecie,
¿eby sp³onê³y w górnych warstwach atmosfery. Prac tych nie trak-
towano jednak jako najwa¿niejszych w tych krytycznych latach
umacniania w³adzy Nowej Republiki. Na orbitach, dobrze znanych
i wytyczonych, pozostawa³o nadal wiele szcz¹tków rozmaitych
gwiezdnych statków.
Terpfen przezornie zapozna³ siê z pozycjami wypalonych kad³u-
bów i wraków i naniós³ wszystkie na osobist¹ gwiezdn¹ mapê. Okre-
li³ póniej na niej niebezpieczny szlak wij¹cy siê w tym labiryncie,
tak w¹ski, ¿e pilot nie móg³ pope³niæ najmniejszej pomy³ki. Uzna³
jednak, ¿e tylko w ten sposób mo¿e mieæ jak¹ szansê powodzenia.
55
Nie w¹tpi³, ¿e sygna³y alarmowe rozbrzmiewaj¹ w tej chwili po ca-
³ym Coruscant i nied³ugo pojawi¹ siê ca³e eskadry myliwców, któ-
re bêd¹ stara³y siê przechwyciæ jego statek.
Terpfen pragn¹³ unikn¹æ walki. Nie zamierza³ nikogo zabiæ, nie
chcia³ tak¿e niszczyæ maszyn. Liczy³ na to, ¿e bêdzie móg³ jak naj-
szybciej odlecieæ i znikn¹æ w nadprzestrzeni, nie niepokojony przez
nikogo.
Gdy zostawi³ za ruf¹ warstwy atmosfery, przekona³ siê, ¿e my-
liwce typu X nadal lec¹ jego ladem, tym razem strzelaj¹c pe³n¹
moc¹. Terpfen nie odpowiada³ ogniem swoich dzia³ek, chocia¿, gdy-
by wyeliminowa³ z walki jedn¹ albo wiêcej maszyn Nowej Republi-
ki, móg³by znacznie ³atwiej uciec pozosta³ym. Wola³ jednak nie mieæ
na sumieniu ¿ycia niewinnych pilotów. I bez tego by³ sprawc¹ mierci
zbyt wielu ludzi.
Ogarniêty ciemnociami przestworzy, przelecia³ obok rdzewiej¹-
cych metalowych szcz¹tków wsporników reaktorów i p³yt poszycia
wraków gwiezdnych transportowców. Przemkn¹³ siê zawi³ym labi-
ryntem miêdzy powyginanymi wzd³u¿nicami i bateri¹ s³onecznych
ogniw, oderwan¹ zapewne od kad³uba jakiego zniszczonego my-
liwca typu TIE, ale bêd¹c¹ jeszcze w ca³kiem niez³ym stanie.
Póniej skierowa³ siê ku wypatroszonemu kad³ubowi wiêkszego
statku... zapewne kr¹¿ownika szturmowego klasy Loronar. Zawie-
szony w przestworzach szkielet statku, z którego boków zwiesza³y
siê strzêpy plastalowych p³yt poszycia, by³ dowodem bezporednie-
go trafienia. Po nim musia³y eksplodowaæ silniki umo¿liwiaj¹ce la-
tanie w nadprzestrzeni.
Terpfen zbli¿a³ siê zygzakami ku szcz¹tkom, wiedz¹c, ¿e maszy-
n¹ typu B bez trudu przelizgnie siê przez wyrwê ziej¹c¹ w kad³ubie
statku. Przestudiowa³ dok³adnie wszystko przed startem w nadziei,
¿e zbyt du¿e ryzyko zmusi jego przeladowców do odwrotu i da mu
dostatecznie du¿o czasu na dokonanie skoku w nadprzestrzeñ.
Nie zwalniaj¹c, Terpfen jak pocisk przelecia³ przez otwór w szcz¹t-
kach burty szturmowego kr¹¿ownika. Jeden myliwiec typu X za-
wróci³, a drugi tylko z wielkim trudem zd¹¿y³ skrêciæ, by polecieæ
jego ladem. Pilot trzeciego jednak spóni³ siê o u³amek sekundy
i zahaczy³ par¹ skrzyde³ o wystaj¹cy wspornik. Jego maszyna za-
czê³a kozio³owaæ i po chwili, kiedy roztrzaska³a siê o szcz¹tki kr¹-
¿ownika, eksplodowa³y jej zbiorniki z paliwem.
Terpfen poczu³ w sercu szpony przera¿enia. Nie planowa³, ¿e przy-
czyni siê do czyjejkolwiek mierci.
56
Ostatni X-skrzyd³owiec pod¹¿y³ jednak ladem Terpfena. Pilot
maszyny, zapewne rozwcieczony mierci¹ kolegi, nie przestawa³
raziæ maszyny Kalamarianina gradem strza³ów.
Terpfen zbada³ stan pól ochronnych i przekona³ siê, ¿e na skutek
licznych trafieñ zaczynaj¹ s³abn¹æ. Nie czu³ ¿alu do pilota X-skrzy-
d³owca za to, ¿e nie rezygnowa³ z pocigu, ale nie móg³ siê poddaæ.
Przyjrza³ siê wskanikom na pulpicie sterowniczym. Jego komputer
nawigacyjny wytyczy³ optymaln¹ trajektoriê lotu do systemu Yavina.
Zanim pola os³on zd¹¿y³y zanikn¹æ, Terpfen wystrzeli³ wiec¹
w górê, chc¹c oddaliæ siê od strefy pe³nej szcz¹tków gwiezdnych
statków. Pilot myliwca typu X nie zaprzesta³ pocigu, raz po raz
strzelaj¹c ze wszystkich dzia³ek. Kiedy Terpfen odlecia³ z niebez-
piecznego obszaru, szarpn¹³ dwigniê uruchamiaj¹c¹ napêd nadprze-
strzenny.
W u³amku sekundy jego myliwiec typu B skoczy³ do przodu,
poza zasiêg pogoni. Terpfen zobaczy³, ¿e smugi gwiazd w ilumina-
torach s¹ podobne do w³óczni, które pragn¹ go przeszyæ. Jego ma-
szyna zniknê³a w nadprzestrzeni z cichym dwiêkiem.
57
Han Solo sta³ przed opuszczon¹ ramp¹ Tysi¹cletniego Soko³a,
trzymaj¹c w ramionach Leiê. Wszechobecna, przygnêbiaj¹ca wil-
goæ ksiê¿yca, poroniêtego gêst¹ d¿ungl¹, oddzia³ywa³a na nich ni-
czym dotyk wilgotnej szmaty. Han ucisn¹³ mocno Leiê, czu³ woñ
jej w³osów i skóry. K¹ciki jego ust wygiê³y siê do góry w têsknym
umiechu. Czu³, jak jej cia³o dr¿y... a mo¿e to dr¿a³y jego rêce?
Naprawdê muszê lecieæ, kochanie powiedzia³. Muszê odna-
leæ Kypa. Mo¿e bêdê móg³ go powstrzymaæ, zanim doprowadzi do
wybuchu nastêpnych gwiazd i do mierci kolejnych milionów ludzi.
Wiem odpar³a. Chcia³abym tylko, ¿ebymy mogli chocia¿
trochê czêciej prze¿ywaæ nasze przygody we dwoje.
Han usi³owa³ obdarzyæ j¹ jednym ze swoich s³ynnych beztroskich
umiechów, ale chyba bez powodzenia.
Popracujê nad tym obieca³ i wycisn¹³ na jej wargach d³ugi
i namiêtny poca³unek. Przy nastêpnej okazji.
Schyli³ siê i wzi¹³ w ramiona bliniêta. By³o jasne, ¿e Jacen i Ja-
ina chc¹ jak najszybciej znaleæ siê znów w wi¹tyni i powróciæ do
zabawy.
W nie u¿ywanym od dawna skrzydle wielkiej wi¹tyni dzieci zna-
laz³y gniazdo, a w nim kilka w³ochatych we³nolamandrów. Jacen
twierdzi³, jak zwykle wypowiadaj¹c urywane zdania, ¿e potrafi siê
porozumieæ ze stworzeniami. Han by³ ciekaw, co takiego te w³ocha-
te i ha³aliwe zwierzêta, ¿yj¹ce zazwyczaj na drzewach, mog¹ ch³opcu
odpowiedzieæ.
Wycofa³ siê w stronê opuszczonej rampy.
R O Z D Z I A £
$
58
Wiesz dobrze, ¿e ze wzglêdu na bezpieczeñstwo dzieci wolê,
¿eby zosta³a z nimi zwróci³ siê do Leii. I z Lukiem.
Kiwnê³a g³ow¹. Przechodzili przez to ju¿ nieraz.
Dam sobie doskonale radê odrzek³a. A teraz leæ. Je¿eli po-
trafisz zrobiæ co, by powstrzymaæ Kypa, nie powiniene traciæ ani
chwili.
Han poca³owa³ j¹ jeszcze raz, pomacha³ na po¿egnanie dzieciom,
a potem znikn¹³ we wnêtrzu statku.
Lando Calrissian, siedz¹cy w obrotowej sali klubowej na jednym
z najwy¿szych piêter jakiego gmachu w Imperial City, wyci¹gn¹³
z soku pa³eczkê z niebieskim egzotycznym kwiatem, jeszcze zanim
ozdoba jego drinka zd¹¿y³a wypuciæ korzenie na dnie szklanki.
S¹czy³ musuj¹cy napój i spogl¹da³ na Marê Jade, siedz¹c¹ naprze-
ciwko.
Z pewnoci¹ nie odmówisz, je¿eli postawiê ci jeszcze jednego
drinka? zapyta³.
Kobieta wygl¹da³a absolutnie uroczo. Lando popatrzy³ na jej eg-
zotycznej barwy w³osy, lekko wystaj¹ce koci policzkowe, pe³ne
wargi i oczy podobne do drogocennych kamieni. Mara nie tknê³a
nawet pierwszej szklanki z drinkiem, ale Lando bardzo chcia³ wy-
wrzeæ na kobiecie jak najlepsze wra¿enie.
Nie, dziêkujê, Calrissian odpar³a. Musimy porozmawiaæ o in-
teresach.
Przez okna sali klubowej by³o widaæ sylwetkê Pa³acu Imperialne-
go, b³yszcz¹c¹ w s³oñcu, a tak¿e panoramê wie¿owców, podobnych
do kryszta³owych iglic i wznosz¹cych siê a¿ do granic atmosfery.
Nad gmachami przelatywa³y ró¿ne wahad³owce i barki. Migocz¹c
wiate³kami i nadaj¹c rozmaite sygna³y, transportowa³y turystów
pragn¹cych obejrzeæ czy to zachód, czy te¿ wschód s³oñca na Coru-
scant. Na niebie wieci³y dwa ksiê¿yce, ró¿nej wielkoci, których
blask nie dociera³ jednak do g³êbin miasta ogarniêtego krz¹tanin¹.
W powietrzu unosi³y siê dwiêki skomplikowanego wieloklawia-
turowego instrumentu, za którym siedzia³o purpurowo-czarne stwo-
rzenie o wielu mackach. Zamiast oczu na kopulastej, niekszta³tnej
g³owie by³o widaæ bêbenkowe membrany o ró¿nych kszta³tach,
pozwalaj¹ce istocie s³yszeæ dwiêki o czêstotliwociach nale¿¹cych
do bardzo szerokiego pasma. Wymachuj¹c d³ugimi mackami i trze-
pocz¹c rzêsami, istota naciska³a niewiarygodnie du¿o klawiszy na-
59
raz, wydobywaj¹c z instrumentu akordy i tony zarówno za wysokie,
jak i zbyt niskie, by mog³o je us³yszeæ ludzkie ucho.
Lando poci¹gn¹³ jeszcze ³yk, cicho westchn¹³ i przywo³awszy na
twarz ujmuj¹cy umiech, usiad³ wygodniej. Przez oparcie fotela prze-
wiesi³ kunsztownie z³o¿on¹, pow³óczyst¹ ciemnofioletow¹ pelery-
nê. Mara Jade mia³a na sobie jedynie obcis³y kombinezon, w któ-
rym kr¹g³oci jej kszta³tnego cia³a przypomina³y niebezpieczne szlaki
wiod¹ce przez skomplikowany system gwiezdny.
Carlissian spojrza³ na kobietê.
Wiêc uwa¿asz, ¿e Sojusz Przemytników by³by zainteresowany
umow¹ w sprawie dystrybucji b³yszczostymu wydobywanego w ko-
palniach na Kessel?
Mara kiwnê³a g³ow¹.
Mylê, ¿e mogê ci to obiecaæ. Moruth Doole doprowadzi³ ko-
palnie do ruiny. Indywidualni dostawcy, zwi¹zani z personelem im-
perialnego zak³adu karnego, stanowili sól w oku ka¿dego szanuj¹-
cego siê przemytnika, który z trudem stara³ siê zarobiæ na ¿ycie. Trze-
ba by³o dopiero takich potê¿nych lordów, jakim kiedy by³ Hutt Jab-
ba, ¿eby handel przypraw¹ sta³ siê znów op³acalny.
Dziêki mnie tak¿e bêdzie zyskowny stwierdzi³ Lando, sk³ada-
j¹c d³onie na blacie sto³u. Otrzyma³em od ksiê¿nej Dargul nagrodê
w wysokoci miliona kredytów i zamierzam zainwestowaæ je, ¿eby
unowoczeniæ kopalnie i rozpocz¹æ wydobywanie b³yszczostymu na
wiêksz¹ skalê.
Jakie w³aciwie masz plany? zapyta³a Mara, pochylaj¹c siê ku
Calrissianowi.
W odpowiedzi Lando tak¿e pochyli³ siê nad sto³em i zbli¿y³ ciem-
nobr¹zowe oczy do twarzy kobiety. Czu³, ¿e jego serce bije przy-
spieszonym rytmem. Mara jednak zmarszczy³a brwi, wyprostowa³a
siê i czeka³a na to, co odpowie.
Skarcony w ten sposób Lando przez d³u¿sz¹ chwilê nie potrafi³
wykrztusiæ ani s³owa.
Hmm... Nie darzê specjaln¹ sympati¹ wiêzienia, które by³o orod-
kiem dzia³alnoci Doolea, ale na pocz¹tek móg³bym wykorzystaæ
je jako bazê. Chcia³bym rozebraæ wiêkszoæ pomieszczeñ, w któ-
rych przetrzymywano kiedy wiêniów, ale pozosta³e budynki mo-
g³yby s³u¿yæ do celów administracyjnych.
Nie zamierzam te¿ zatrudniaæ wiêniów jako niewolników. Mam
nadziejê, ¿e przyprawê mog³yby wydobywaæ robocze androidy. Na
Nkllonie zapozna³em siê z kilkoma zaawansowanymi systemami
60
wydobywczymi i s¹dzê, ¿e gdybym zastosowa³ automaty funkcjo-
nuj¹ce na zasadzie nadprzewodnictwa, ich promieniowanie podczer-
wone nie zwróci³oby uwagi energo¿ernych paj¹ków, które przed-
tem przysparza³y tylu k³opotów.
Androidy nie poradz¹ sobie ze wszystkimi problemami stwierdzi³a
Mara. Bêdziesz musia³ zatrudniaæ w tunelach tak¿e ludzi. Kto siê zgo-
dzi dobrowolnie pracowaæ w takich ciê¿kich warunkach tam, na dole?
Ciê¿kich mo¿e dla ludzi, ale nie dla innych istot odpar³ Lan-
do, zdejmuj¹c d³onie ze sto³u i siadaj¹c prosto. Je¿eli mam byæ
szczery, myla³em o zatrudnieniu starego przyjaciela, który podczas
bitwy o Endor lata³ ze mn¹ Soko³em jako drugi pilot. Nien Nunb
jest niewielk¹ istot¹, Sullustaninem. Od urodzenia ¿y³ w tunelach
i podziemnych pieczarach, jakich pe³no na jego surowym, wulka-
nicznym wiecie. Praca w kopalniach przyprawy bêdzie dla niego
niczym pobyt w luksusowym orodku wypoczynkowym! Widz¹c
sceptyczne spojrzenie Mary, Lando wzruszy³ ramionami. Hej, pra-
cowa³em ju¿ z nim i ufam mu jak samemu sobie!
Wygl¹da na to, Calrissian, ¿e znasz odpowiedzi na wiêkszoæ
pytañ odezwa³a siê Mara. Na razie to jednak tylko s³owa. Kiedy
chcia³by polecieæ na Kessel i zabraæ siê do pracy?
No có¿, pozostawi³em tam swój statek. I tak muszê wróciæ po
licznotkê, a wówczas móg³bym zacz¹æ dzia³aæ. Uniós³ brwi.
Pos³uchaj, czy nie chcia³aby przypadkiem mnie tam podrzuciæ?
Nie. Mara Jade wsta³a. Nie chcia³abym.
Mówi siê trudno. W takim razie czy mo¿esz spotkaæ siê ze mn¹
na Kessel, powiedzmy, za jeden standardowy tydzieñ? Do tego cza-
su powinienem zd¹¿yæ siê zorientowaæ, jak wygl¹daj¹ wszystkie
sprawy. Bêdziemy mogli po³o¿yæ podwaliny pod nasz¹ d³ug¹
i owocn¹ wspó³pracê.
Umiechn¹³ siê do niej.
Wspó³pracê w i n t e r e s a c h odpar³a, ale nie takim ostrym
tonem, jakby mog³a.
Czy na pewno nie chcia³aby zjeæ ze mn¹ obiadu? zapyta³.
Ju¿ zd¹¿y³am zjeæ racjê ¿ywnociow¹ owiadczy³a i ruszy³a
do drzwi. Jeden standardowy tydzieñ przypomnia³a. Do zoba-
czenia na Kessel.
Odwróci³a siê i wysz³a.
Lando wyci¹gn¹³ rêkê i dmuchn¹³ na otwart¹ d³oñ, jakby posy³a³
poca³unek, ale Mara ju¿ tego nie widzia³a... mo¿e z korzyci¹ dla
Calrissiana.
61
Siedz¹ca za klawiaturami istota, wyci¹gaj¹c macki, wydobywa³a
z instrumentu ¿a³obne dwiêki, pe³ne nie odwzajemnionych muzycz-
nych rezonansów.
Han Solo, stoj¹cy w dusznej sali obrad rady Nowej Republiki,
prze³kn¹³ kluchê, która utkwi³a w jego w gardle, po czym zacz¹³
przemawiaæ do zgromadzonych senatorów, genera³ów i Mon Mo-
thmy.
Nieczêsto mam okazjê zwracaæ siê do tego... Urwa³ i usi³owa³
przypomnieæ sobie odpowiednio kwieciste okrelenie, którego z pew-
noci¹ u¿y³aby Leia, gdyby przemawia³a do polityków. Tego...
hmm... czcigodnego zgromadzenia, ale muszê szybko zdobyæ pew-
ne informacje.
Mon Mothma z trudem usiad³a. Medyczny android, stoj¹cy u jej
boku, nadzorowa³ dzia³anie niemal bezg³onej aparatury kontrolu-
j¹cej stan zdrowia przywódczyni Nowej Republiki i utrzymuj¹cej j¹
przy ¿yciu. Skóra kobiety sta³a siê szara, jakby jej tkanki by³y mar-
twe i czeka³y, ¿eby odpaæ od koci. Poniewa¿ choroba Mon Moth-
my czyni³a postêpy, kobieta postanowi³a przestaæ ukrywaæ fakt, ¿e
jest chora.
Leia uwa¿a³a, ¿e Mon Mothmie pozosta³o najwy¿ej kilka tygodni
¿ycia. Tajemnicza choroba poczyni³a straszliwe spustoszenia w jej
organizmie. W tej chwili Han nie za³o¿y³by siê, ¿e kobieta prze¿yje
nawet tyle.
Czego w³aciwie... zaczê³a Mon Mothma, ale przerwa³a, ¿eby
kilka razy odetchn¹æ chcia³by siê od nas dowiedzieæ, generale?
Han po raz drugi prze³kn¹³ linê. Nie umia³by sk³amaæ, nawet
wówczas, kiedy wyjawienie prawdy by³o takie trudne.
Kyp Durron by³ moim przyjacielem, ale uleg³ jakiej dziwnej
metamorfozie. Podniós³ rêkê na Lukea Skywalkera. Porwa³ Pogrom-
cê S³oñc i doprowadzi³ do eksplozji siedmiu supernowych w Mg³a-
wicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ flotê admira³ Daali. Nieco póniej Leia
i wszyscy uczniowie Jedi na Yavinie doznali uczucia, które okrelili
mianem wielkiego zaburzenia Mocy. Moja ¿ona jest przekonana,
¿e Kyp móg³ zrobiæ co jeszcze gorszego.
Zabra³ g³os genera³ Rieekan, zwracaj¹c siê do zebranych charak-
terystycznym gburowatym tonem i kieruj¹c na Hana przymkniête,
jakby umêczone oczy. Rieekan by³ dowódc¹ bazy Echo na lodowej
planecie Hoth, a poza tym wiele prze¿y³ i wycierpia³.
62
W³anie powrócili nasi zwiadowcy, generale Solo. Twój przy-
jaciel rzeczywicie znów pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc. Zniszczy³
ca³y system gwiezdny Caridy, planety, na której mieci³a siê impe-
rialna wojskowa akademia.
Han poczu³ suchoæ w gardle, chocia¿ nowina ta nie by³a dla nie-
go wielk¹ niespodziank¹, je¿eli wzi¹æ pod uwagê fakt, jak bardzo
Kyp nienawidzi³ Imperium.
Te jatki musz¹ siê natychmiast skoñczyæ przemówi³ starzej¹-
cy siê taktyk, genera³ Jan Dodonna. To nawet przekracza okru-
cieñstwa, jakich dopuci³ siê Imperator. Nowa Republika nie ucieka
siê do takich barbarzyñskich praktyk.
No có¿, ten ch³opak siê ucieka przerwa³ mu Garm Bel-Iblis.
Chcê zwróciæ uwagê na to, ¿e Kyp Durron zniszczy³ dwa bardzo
wa¿ne imperialne cele. Mo¿liwe, ¿e nie zgadzamy siê z metodami,
jakie stosuje, ale jego sukcesy trzeba uznaæ za prawdziwie zdumie-
waj¹ce.
Mon Mothma znalaz³a w sobie doæ energii, ¿eby wpaæ mu w s³o-
wo i wypowiedzieæ surowym tonem ca³e zdanie.
Nie pozwolê, ¿eby ten m³odzieniec by³ traktowany jak... bo-
hater. Przerwa³a, ¿eby nabraæ powietrza, i unios³a zaciniêt¹ piêæ
na znak, ¿e jeszcze nie skoñczy³a. Jego prywatna wojna musi siê
zakoñczyæ. Generale Solo, czy potrafisz powstrzymaæ Kypa Dur-
rona?
Muszê najpierw go odnaleæ! odpar³ Han. Proszê zapoznaæ
mnie z raportami zwiadowców, jakie z³o¿yli po powrocie z rejonów
Mg³awicy Kocio³ i Caridy. Mo¿e wówczas bêdê móg³ go wyledziæ.
Jestem pewien, ¿e gdybym tylko mia³ szansê porozmawiaæ z nim
w cztery oczy, zdo³a³bym przemówiæ mu do rozumu.
Generale Solo, mo¿esz mieæ dostêp do wszelkich informacji,
jakich bêdziesz potrzebowa³ owiadczy³a Mon Mothma, opieraj¹c
palce d³oni o blat sto³u wykonanego z syntetycznego kamienia, jak-
by chcia³a w ten sposób zachowaæ równowagê. Czy bêdzie ci po-
trzebna... wojskowa eskorta?
Nie odpar³ Han. To mog³oby go wystraszyæ. Polecê sam
Soko³em. Je¿eli szczêcie mi dopisze, mo¿e bêdê móg³ powróciæ
tak¿e z Pogromc¹ S³oñc. Powiód³ spojrzeniem po wielkiej sali
obrad. A wówczas lepiej bêdzie siê upewniæ, ¿e zniszczymy go
raz na zawsze.
63
Han przygotowywa³ Soko³a do drogi. Niemal skoñczy³ wszyst-
kie procedury zwi¹zane z wypraw¹, kiedy us³ysza³ za plecami zna-
jomy g³os.
Han, stary kumplu! Potrzebna ci jaka pomoc?
Han obejrza³ siê przez ramiê i spostrzeg³ Landa Calrissiana id¹-
cego doæ szybko w jego stronê. Kiedy czarnoskóry mê¿czyzna prze-
chodzi³ pod p³askim skrzyd³em X-skrzyd³owca stoj¹cego w hanga-
rze, pochyli³ g³owê.
Lecê, Lando odezwa³ siê Han. Nawet nie wiem, jak d³ugo
mnie nie bêdzie.
S³ysza³em odpar³ Lando. Hej, dlaczego nie mia³by zabraæ
mnie ze sob¹? Teraz, kiedy Chewbacca wyprawi³ siê do Laborato-
rium Otch³ani, bêdziesz potrzebowa³ innego drugiego pilota.
Han waha³ siê przez chwilê.
Nie, muszê lecieæ sam rzek³ w koñcu. Nie mogê prosiæ niko-
go, by mi towarzyszy³.
Han, jeste chyba szalony, je¿eli chcesz sam pilotowaæ Soko-
³a. Nawet nie wiesz, w jakich niebezpiecznych sytuacjach mo¿esz
siê znaleæ. Kto bêdzie trzyma³ dwignie sterownicze, kiedy ty bê-
dziesz siê musia³ wspi¹æ do wie¿yczki dzia³ka? Lando b³ysn¹³ zê-
bami w jednym z najbardziej przekonuj¹cych umiechów. Musisz
przyznaæ, ¿e nigdzie nie znajdziesz lepszego kandydata.
Han westch¹³.
Chewbacca by³by najlepszym drugim pilotem... powiedzia³.
Wiesz, trochê mi brakuje tego futrzaka. Przynajmniej nie usi³owa³-
by wygraæ ode mnie tego pud³a w karty.
Och, daj spokój Han, przecie¿ ju¿ z tym skoñczylimy owiad-
czy³ Calrissian. Przyrzeklimy to sobie, nie pamiêtasz?
Jak móg³bym zapomnieæ? jêkn¹³ Han. Doskonale pamiêta³,
¿e Lando pokona³ go w ostatnim rozdaniu kart podczas gry w saba-
ka. Wygra³ wówczas Soko³a... którego póniej zwróci³ mu w do-
wód przyjani, a mo¿e dlatego, ¿e chcia³ wywrzeæ dobre wra¿enie
na Marze Jade. Ale jaki masz w tym interes, ty stary piracie?
zapyta³, unosz¹c wysoko brwi. Dlaczego a¿ tak bardzo pragniesz
lecieæ ze mn¹?
Lando przest¹pi³ z nogi na nogê, szuraj¹c stopami o wylizgan¹
kamienn¹ posadzkê. Z przeciwleg³ego koñca hangaru da³ siê s³yszeæ
odg³os uruchamianego silnika do lotów z prêdkociami podwietlny-
mi. W pewnej chwili silnik zakrztusi³ siê i umilk³, a wówczas grupa
mechaników pospieszy³a w stronê rozgrzebanego kad³uba maszyny.
64
Prawdê mówi¹c... W ci¹gu tygodnia muszê dostaæ siê do syste-
mu Kessel wyzna³ Lando.
Ale¿ ja nie lecê do systemu Kessel ani nawet w tamte okolice
zdumia³ siê Han.
Jeszcze nie wiesz, dok¹d lecisz, ch³opie stwierdzi³ Lando.
Lecisz, by odnaleæ Kypa.
Masz racjê. O co ci chodzi z t¹ Kessel? zapyta³ Han. Nie
s¹dzi³em, ¿e bêdziesz chcia³ tak szybko wróciæ tam po tym, co ostat-
nio ci siê przydarzy³o. Naprawdê nie s¹dzi³em.
Za tydzieñ mam siê tam spotkaæ z Mar¹ Jade. Jestemy partne-
rami w nowym przedsiêwziêciu, którego celem ma byæ uruchomie-
nie kopalñ przyprawy.
Umiechn¹³ siê z wyran¹ dum¹, a potem przerzuci³ przez ramiê
ciemnofioletow¹ pelerynê.
Han próbowa³ ukryæ sceptyczny umiech.
Czy Mara Jade wie, ¿e jest twoj¹ partnerk¹, czy mo¿e tylko siê
tak przechwalasz?
Lando sprawia³ wra¿enie ura¿onej niewinnoci.
Oczywicie, ¿e wie... W pewnym sensie. A poza tym, je¿eli po-
mo¿esz mi siê dostaæ na Kessel, mo¿e uda mi siê odzyskaæ licz-
notkê, a wówczas przestanê prosiæ znajomych, by mnie podrzuca-
li. To zaczyna byæ nu¿¹ce.
Na pewno przyzna³ Han. No dobrze, je¿eli bêdê przelatywa³
blisko Kessel, wysadzê ciê tam... ale pamiêtaj, ¿e najwa¿niejsze jest
dla mnie odszukanie Kypa.
Rzecz jasna, Han. To zrozumia³e odrzek³ Lando, a potem mruk-
n¹³ tak cicho, ¿eby Han go nie us³ysza³: Pod warunkiem, ¿e przed
up³ywem tygodnia wysadzisz mnie na Kessel.
65
Jako duch Luke móg³ tylko siê przygl¹daæ, jak uczniowie Jedi
oraz siostra, Leia, wchodz¹ do wielkiej sali audiencyjnej w towarzy-
stwie Artoo-Detoo, który jak eskorta toczy³ siê przed nimi. Ca³a grupa
milcz¹c zatrzyma³a siê na podwy¿szeniu.
Uczniowie Jedi stanêli wokó³ kamiennego sto³u, na którym
spoczywa³o nieruchome cia³o. Wpatrywali siê w nie z szacun-
kiem, jakby uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej. Luke wy-
czuwa³ ich emocje: smutek, zak³opotanie, przera¿enie i silny nie-
pokój.
Leio! zawo³a³, przypuszczaj¹c, ¿e przynajmniej echo jego g³osu
odbije siê od kamiennych cian wielkiej sali. Leio! krzykn¹³ jak
móg³ najg³oniej, staraj¹c siê, aby to s³owo przedosta³o siê poza mury
innego wymiaru, który tak bardzo go krêpowa³.
Jego siostra poruszy³a siê niespokojnie, ale chyba go nie us³ysza-
³a. Wyci¹gnê³a rêkê i zacisnê³a palce na ramieniu jego zimnego cia-
³a. Luke us³ysza³, jak szepnê³a:
Nie wiem, czy mnie s³yszysz, ale jestem pewna, ¿e nie umar³e.
Czujê, ¿e gdzie jeste w tej wielkiej sali. Znajdziemy jaki sposób,
by ci pomóc. Bêdziemy próbowali tak d³ugo, a¿ znajdziemy.
Póniej ucisnê³a jego bezw³adn¹ d³oñ i szybko odwróci³a g³owê.
Zamruga³a, chc¹c pozbyæ siê ³ez, które nap³ynê³y do jej oczu.
Leio... westchn¹³ Luke.
Przygl¹da³ siê, jak kandydaci na rycerzy Jedi po kolei odwracaj¹
siê i pod¹¿aj¹ ladami jego siostry do turbowindy. Ponownie zosta³
sam na sam ze swoim cia³em ogarniêtym tajemnicz¹ niemoc¹. Po-
R O Z D Z I A £
%
5 W³adcy mocy
66
wiód³ spojrzeniem po kamiennych murach sali wielkiej wi¹tyni
Massassów.
A wiêc dobrze powiedzia³ do siebie.
Zacz¹³ siê zastanawiaæ nad jakim innym rozwi¹zaniem. Je¿eli Ar-
too go nie s³ysza³, je¿eli jego siostra i uczniowie Jedi nie wyczuwali
jego obecnoci, mo¿e potrafi³by siê porozumieæ z kim, kto nale¿y do
jego nowego wiata... z jakim równie migotliwym i iskrz¹cym siê
duchem innego Jedi, z którym komunikowa³ siê tyle razy przedtem.
Benie! zawo³a³. Obi-Wanie Kenobi! Czy mnie s³yszysz?
Jego g³os tylko zabrzêcza³ w pustce. Przywo³uj¹c na pomoc ca³y
hart ducha, na jaki móg³ siê zdobyæ, Luke krzykn¹³ jak móg³ najg³o-
niej: Ben! Coraz bardziej zaniepokojony tym, ¿e nie us³ysza³
¿adnej odpowiedzi, spróbowa³ porozumieæ siê z kim innym.
Yodo! Ojcze... Anakinie Skywalkerze!
Czeka³, ale nikt siê nie odezwa³...
Do chwili, kiedy wyczu³, jak w powietrzu pojawi³a siê zimna,
dr¿¹ca zmarszczka, jakby z wolna topi³ siê jaki sopel lodu. Z zim-
nych murów wi¹tyni dobieg³ go dr¿¹cy g³os, który powiedzia³:
Oni nie mog¹ ciê us³yszeæ, Skywalkerze... ale ja mogê.
Luke odwróci³ siê i ujrza³, ¿e w kamiennej cianie wielkiej sali
pojawia siê jaka szczelina. W miarê, jak wycieka³a z niej smolista
postaæ, stawa³a siê coraz szersza i ciemniejsza. Po chwili zakrzep³a
w kszta³t mê¿czyzny odzianego w czarny p³aszcz z kapturem.
W swoim nowym, widmowym wcieleniu Luke móg³ widzieæ przy-
bysza bardzo wyranie. Obcy mê¿czyzna mia³ d³ugie, kruczoczarne
w³osy i ciemn¹ skórê, a na czole wypalony tatua¿ z wizerunkiem
gorej¹cego czarnego s³oñca. Oczy mê¿czyzny wygl¹da³y jak wy-
rzebione z obsydianu, tak samo zimne i bezlitosne. Jego wykrzy-
wione usta nadawa³y twarzy wyraz okrucieñstwa. Mo¿na by³o przy-
puszczaæ, ¿e smolista zjawa zosta³a kiedy zdradzona i spêdzi³a bar-
dzo du¿o czasu na rozmylaniach przepe³nionych esencj¹ goryczy.
Exar Kun odezwa³ siê Luke, a mroczny duch us³ysza³ go bez trudu.
Jak siê czujesz, kiedy twój duch nie mo¿e powróciæ do cia³a,
Skywalkerze? zapyta³ kpi¹co Kun. Ja mia³em cztery tysi¹ce lat,
by siê przyzwyczaiæ. Zapewniam ciê, ¿e pierwsze sto czy dwiecie
lat jest najtrudniejsze.
Luke spiorunowa³ go spojrzeniem.
To ty sprowadzi³e na z³¹ drogê moich uczniów, Exarze Kunie.
To ty spowodowa³e mieræ Gantorisa. Ty namówi³e Kypa Durro-
na, ¿eby rzuci³ mi wyzwanie.
67
Kun siê rozemia³.
A mo¿e to ty zawiod³e jako ich nauczyciel? zakpi³. A mo¿e
winiæ nale¿y ich samych za to, ¿e dali siê zwieæ z³udzeniom?
Dlaczego przypuszczasz, ¿e mia³bym pozostawaæ przez ca³e
cztery tysi¹ce lat w takim stanie? zapyta³ Luke.
Nie bêdziesz mia³ innego wyjcia zagrzmia³ Kun gdy¿ za-
mierzam zniszczyæ twoje fizyczne cia³o. Uwiêzienie mojego ducha
w cianach tej wi¹tyni by³o jedynym sposobem, jaki mia³em, ¿eby
prze¿yæ wówczas, kiedy na tym ksiê¿ycu rozpêta³o siê istne piek³o.
Rycerze Jedi po³¹czyli si³y i spustoszyli ca³¹ powierzchniê Yavina
Cztery. Zabili tych kilku Massassów, których pozostawi³em przy
¿yciu, a póniej zniszczyli w p³omieniach moje cia³o.
Mój duch by³ zmuszony czekaæ i czekaæ, i czekaæ, a¿ w koñcu ty
zjawi³e siê tu z uczniami Jedi. Uczniowie mogli us³yszeæ mój g³os;
musia³em tylko nauczyæ ich, jak s³uchaæ.
Przez umys³ Lukea przemkn¹³ cieñ trwogi, ale mistrz Jedi uczy-
ni³ wysi³ek, ¿eby zachowywaæ siê spokojnie i odwa¿nie.
Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mojemu cia³u ¿adnej krzywdy, Kunie.
Nie mo¿esz dotkn¹æ niczego, co istnieje w fizycznym wiecie. Wiem,
bo sam tego próbowa³em.
Ach, ale znam inne sposoby walki odezwa³ siê duch Exara
Kuna. Na naukê mia³em kilka nie koñcz¹cych siê tysi¹cleci. B¹d
pewien, Skywalkerze, ¿e ciê zniszczê.
Zapewne uwa¿aj¹c tê pogró¿kê za koniec rozmowy, duch Kuna
wsi¹k³ jak dym w szczelinê miêdzy g³adkimi kamieniami i skiero-
wa³ siê do samego serca wielkiej wi¹tyni. Luke pozosta³ sam, ale
by³ jeszcze bardziej zdecydowany ni¿ przedtem, ¿e musi znaleæ
sposób ucieczki ze swojego niematerialnego wiêzienia.
Gdy bliniêta zaczê³y nagle p³akaæ i rzucaæ siê na pryczach stoj¹-
cych obok ³ó¿ka matki, przera¿ona Leia obudzi³a siê w jednej chwili.
To wujek Luke! odezwa³a siê Jaina.
Dzieje mu siê jaka krzywda! zawtórowa³ siostrzyczce Jacen.
Leia usiad³a na ³ó¿ku i natychmiast poczu³a, ¿e jej cia³o przenika
jakie dziwne mrowienie czy dr¿enie, niepodobne do ¿adnego, ja-
kiego kiedykolwiek dowiadczy³a. Wyczu³a raczej ni¿ us³ysza³a wist
wiej¹cego wichru, jakby gdzie wewn¹trz wi¹tyni rozpêta³a siê na-
gle burza. Zorientowa³a siê, ¿e wycie wichury dobiega od strony
ogromnej komnaty audiencyjnej, w której spoczywa cia³o Lukea.
68
Narzuci³a bia³y szlafrok, przewi¹za³a go w pasie i wybieg³a na
korytarz. Czuj¹c niewyt³umaczaln¹, nieokrelon¹ trwogê, tak¿e
uczniowie Jedi zaczêli wybiegaæ ze swoich komnat.
Bliniêta zeskoczy³y z prycz, ale Leia zawo³a³a do nich:
Macie zostaæ tutaj!
W¹tpi³a, czy us³uchaj¹.
Artoo, pilnuj ich! krzyknê³a do robota, który, b³yskaj¹c wia-
te³kami, niespokojnie krêci³ siê po korytarzu.
Chodcie do wielkiej sali audiencyjnej! zawo³a³a do uczniów
Lukea. Szybko!
Artoo zawróci³ w miejscu i wtoczy³ siê do komnaty, w której prze-
bywa³y bliniêta, a Leia pospieszy³a korytarzem. Za plecami s³ysza-
³a piski i wiergoty ma³ego robota, cichn¹ce i pe³ne niepokoju. Wsia-
d³a do kabiny turbowindy i pojecha³a w górê. Gdy kabina siê za-
trzyma³a, Leia otworzy³a drzwi i stwierdzi³a, ¿e w ogromnej, prze-
stronnej komnacie szaleje huragan. Mia³a wra¿enie, ¿e jest to raczej
cyklon.
Przez otwarte wietliki w sklepieniu sali wdziera³y siê strugi lo-
dowatego powietrza. W komnacie zrobi³o siê tak zimno, ¿e obrze¿a
otworów by³y okolone warstwami po³yskuj¹cego lodu. Masy po-
wietrza, ci¹gane ze wszystkich stron sali, skupia³y siê w rodku,
gdzie, wprawiane w ruch obrotowy, nabiera³y prêdkoci i potwor-
nej si³y.
Streen!
Stary pustelnik z Bespina sta³ na skraju wiru szalej¹cego tornada.
Po³y p³aszcza Jedi powiewa³y wokó³ cia³a mê¿czyzny. Siwe, rozwi-
chrzone w³osy stercza³y z g³owy jak naelektryzowane. Mrucza³ co,
czego nie da³o siê zrozumieæ, i zaciska³ powieki, jakby drêczony
przez jaki senny koszmar.
Leia wiedzia³a, ¿e ¿aden rycerz Jedi, choæby obdarzony najwiêk-
sz¹ moc¹, nie móg³by manipulowaæ takimi zjawiskami jak pogoda.
Móg³ jednak przenosiæ przedmioty. Leia uwiadomi³a sobie, ¿e w³a-
nie to robi³ teraz Steen. Nie zmienia³ zjawisk przyrody, a jedynie
porusza³ masy powietrza, ci¹ga³ je ze wszystkich stron i stwarza³
w ten sposób tornado z powietrzn¹ tr¹b¹, której lej zaczyna³ siê for-
mowaæ nad nieruchomym cia³em.
Nie! krzyknê³a w stronê zach³annego leja. Streen!
Wylot leja powietrznej tr¹by dotkn¹³ cia³a Lukea, zako³ysa³ nim,
a póniej uniós³ nad blat sto³u. Leia zaczê³a biec w stronê cia³a bra-
ta, ogarniêtego dziwn¹ niemoc¹. Jej stopy niemal nie dotyka³y ka-
69
mieni posadzki. Wydawa³o siê jej, ¿e podmuchy wiatru chc¹ i j¹
porwaæ ze sob¹. W pewnej chwili straci³a równowagê i poczu³a, ¿e
leci jak owad, kieruje siê ku kamiennej cianie. Obróci³a siê w locie
i wys³a³a w powietrze cz¹stkê swoich myli. Usi³owa³a siê uspokoiæ,
¿eby móc skorzystaæ z w³asnych umiejêtnoci pos³ugiwania siê Moc¹
i odepchn¹æ cia³o od ciany. Zamiast roztrzaskaæ siê o kamienne g³a-
zy, ³agodnie sp³ynê³a na posadzkê.
Tymczasem cia³o Lukea unosi³o siê coraz wy¿ej, wsysane przez
potworn¹ si³ê powietrznej tr¹by. Owiniête p³aszczem Jedi, coraz szyb-
ciej wirowa³o we wnêtrzu leja jak trup, wyrzucony ze luzy gwiezd-
nego frachtowca, by na wieki spocz¹³ w grobowcu przestworzy.
Nie wygl¹da³o na to, ¿e Streen orientuje siê, co dzieje siê wokó³
niego.
Leia wyprostowa³a siê i podskoczy³a. Tym razem kierowa³a swo-
im lotem, niesiona podmuchami wichru. Szybuj¹c po obwodzie po-
wietrznej tr¹by, nabiera³a wysokoci, chc¹c dotrzeæ do bezbronne-
go cia³a brata. Wyci¹gnê³a rêkê i schwyci³a skraj jego p³aszcza Jedi.
Czu³a, jak jej palce zaciskaj¹ siê na szorstkim materiale, ale zaraz
tkanina zosta³a wyszarpniêta z jej piêci. Ponownie wyl¹dowa³a na
posadzce.
Cia³o Lukea, wsysane przez powietrzn¹ tr¹bê, unosi³o siê coraz
bli¿ej wietlików w suficie.
Luke! krzyknê³a Leia. Proszê, pomó¿ mi! Nie mia³a pojê-
cia, czy brat j¹ s³yszy ani czy mo¿e cokolwiek zrobiæ, by jej pomóc.
Napiê³a miênie nóg, zebra³a ca³¹ si³ê i ponownie podskoczy³a. Po-
myla³a, ¿e mo¿e bêdzie mog³a choæ na krótk¹ chwilê skorzystaæ ze
swoich zdolnoci lewitacji. Kilka razy widzia³a, jak robi³ to Luke,
ale sama nigdy nie opanowa³a tej sztuki w zadowalaj¹cym stopniu.
Teraz ta umiejêtnoæ by³a potrzebna jej bardziej ni¿ kiedykolwiek.
Podskoczy³a wiêc i natychmiast poczu³a, ¿e zosta³a porwana przez
jaki silny podmuch huraganu. Jak poprzednio, unios³a siê na wy-
starczaj¹c¹ wysokoæ, by dosiêgn¹æ wiruj¹cego cia³a brata. Uchwy-
ci³a je w pasie, objê³a nogami jego uda i trzyma³a, maj¹c nadziejê,
¿e dodatkowy ciê¿ar pozwoli obojgu opaæ na posadzkê.
Kiedy jednak zaczêli opadaæ, huragan niespodziewanie przybra³
na sile. Wycie i zawodzenie wichru przemieni³o siê w og³uszaj¹cy
ryk. Leia poczu³a, ¿e jej skóra drêtwieje od podmuchów lodowatego
wiatru. Ponownie zaczêli siê wznosiæ ku sklepieniu wielkiej komna-
ty audiencyjnej. Kierowali siê ku najwiêkszemu wietlikowi, wokó³
którego zwisa³y d³ugie lodowe sople, wygl¹daj¹ce jak oszczepy.
70
Leia uwiadomi³a sobie nagle, ¿e wie, co zamierza zrobiæ Streen.
Nie wiedzia³a tylko, czy mê¿czyzna postêpuje wiadomie, czy jest
bezwolnym narzêdziem kogo innego. Mieli zostaæ wyssani z wiel-
kiej wi¹tyni, wyrzuceni wysoko pod chmury, a póniej ciniêci z wy-
sokoci kilku tysiêcy metrów, ¿eby zginêli, przebici przez ga³êzie
drzew w d¿ungli, ostre jak w³ócznie.
Drzwi kabiny turbowindy siê otworzy³y i do sali wbieg³a Kirana
Ti, a tu¿ za ni¹ Tionna i Kam Solusar.
Powstrzymajcie Streena! krzyknê³a Leia.
Reakcja Kirany Ti by³a natychmiastowa. Czarodziejka z Datho-
miry mia³a na sobie cienki, ale bardzo elastyczny czerwony pan-
cerz, sporz¹dzony z pokrytej ³uskami skóry jakiego gada. Na swo-
jej niegocinnej planecie by³a wojowniczk¹. Bra³a udzia³ w niejed-
nej zaciek³ej walce, ale potrafi³a te¿ pos³ugiwaæ siê Moc¹, chocia¿
jej umiejêtnoci by³y niezbyt du¿e i nie utrwalone.
Kirana Ti kul¹c g³owê, zaczê³a iæ ku Streenowi, pokonuj¹c si³ê
szalej¹cego cyklonu.
Tymczasem stary mê¿czyzna nadal sta³ jak pogr¹¿ony w hipno-
tycznym nie. Opuci³ rêce luno wzd³u¿ boków, lecz wyci¹gn¹³
palce, jakby chcia³ co pochwyciæ. Powoli siê obraca³.
Kirana Ti zachwia³a siê, usi³uj¹c pokonaæ opór wichury, jednak
odchyli³a g³owê na bok i silniej odepchnê³a siê palcami bosych stóp
od posadzki.
Z wysi³kiem posuwa³a siê naprzód, walcz¹c z wichrem, a¿ w koñcu
przedar³a siê do oka cyklonu. Skoczy³a na Streena i obali³a go na
wyg³adzone kamienie, a potem unieruchomi³a, wykrêcaj¹c mu rêce
za plecami.
Streen krzykn¹³, zamruga³ i otworzy³ oczy. Rozejrza³ siê nieprzy-
tomnie wokó³ siebie. W tej samej chwili wichura ucich³a. W kom-
nacie zapanowa³a g³êboka cisza.
Leia i Luke, zawieszeni wysoko pod sklepieniem ogromnej au-
diencyjnej komnaty, zaczêli nagle opadaæ ku bezlitosnym kamie-
niom posadzki. Cia³o Lukea szybowa³o bezw³adnie jak szmaciana
lalka, a Leia rozpaczliwie usi³owa³a przypomnieæ sobie, w jaki spo-
sób skorzystaæ z umiejêtnoci lewitacji. Ogarniêta panik¹, czu³a
w g³owie zupe³n¹ pustkê.
Z pomoc¹ pospieszyli Tionna i Kam Solusar. Wyci¹gnêli rêce
i podbiegli, staraj¹c siê wykorzystaæ tê wiedzê, z któr¹ siê zapozna-
li. Kiedy spadaj¹cy znajdowali siê o jaki metr nad posadzk¹, Leia
poczu³a, ¿e jej cia³o nieruchomieje tu¿ obok cia³a brata. Oboje sp³y-
71
nêli ³agodnie na dó³. Leia ponownie objê³a cia³o Lukea, ale on na-
wet siê nie poruszy³.
Streen usiad³, a wtedy Kam Solusar podbieg³, ¿eby pomóc Kira-
nie Ti go trzymaæ. Stary pustelnik zacz¹³ p³akaæ. Kam Solusar popa-
trzy³ na niego i zgrzytn¹³ zêbami jakby natychmiast chcia³ go zabiæ,
ale powstrzyma³a go czarodziejka z Dathomiry.
Nie rób mu ¿adnej krzywdy powiedzia³a. On nie wiedzia³,
co robi.
Mia³em koszmarny sen odezwa³ siê pustelnik. Mê¿czyzna
spowity ca³unem mroku mówi³ do mnie. Szepta³ mi do ucha. On
nigdy nie rezygnuje. Walczy³em z nim we nie.
Popatrzy³ na twarze innych uczniów Jedi, jakby chcia³ wyczytaæ
w nich zrozumienie i przebaczenie.
Zamierza³em go zabiæ i w ten sposób ocaliæ nas wszystkich, ale
mnie obudzilicie.
Dopiero w tej chwili Streen zorientowa³ siê, gdzie siê znajduje.
Powiód³ spojrzeniem po kamiennych cianach wielkiej sali audien-
cyjnej, a¿ w koñcu popatrzy³ na Leiê trzymaj¹c¹ w objêciach cia³o
Lukea.
Da³e siê oszukaæ, Streen odezwa³a siê surowo Kirana Ti.
Nie walczy³e z mê¿czyzn¹ spowitym ca³unem mroku. On tylko tob¹
manipulowa³. By³e jego marionetk¹. Gdybymy ciê nie powstrzy-
mali, zniszczy³by cia³o mistrza Skywalkera.
Streen znów zaniós³ siê p³aczem.
Tionna pomog³a Leii wnieæ cia³o Lukea na podwy¿szenie i u³o-
¿yæ je na blacie kamiennego sto³u.
Wygl¹da na to, ¿e nic mu siê nie sta³o stwierdzi³a Leia.
Czysty przypadek odpar³a Tionna. Jestem ciekawa, czy
pradawni rycerze Jedi tak¿e musieli stawiaæ czo³o takim wyzwaniom?
zastanawia³a siê na g³os.
Je¿eli musieli, mam nadziejê, ¿e uda ci siê odnaleæ te zapiski
rzek³a Leia. Musimy siê z nich dowiedzieæ, co takiego robili tamci
Jedi, ¿eby pokonaæ swoich wrogów.
Streen wsta³ i str¹ci³ z ciebie d³onie Kirany Ti i Kama Solusara.
Na twarzy starego pustelnika malowa³o siê niek³amane oburzenie.
Musimy zniszczyæ mê¿czyznê spowitego ca³unem mroku
owiadczy³ stanowczo. I to szybko, zanim on nas wszystkich zabije.
72
Sprawowanie funkcji naczelnego dyrektora Laboratorium Otch³ani
by³o bardzo ciê¿k¹ prac¹ nawet w normalnych warunkach, ale Tol
Sivron nigdy nie liczy³ na to, ¿e poradzi sobie bez pomocy i wspar-
cia wojsk imperialnych. Rozmylaj¹c o tym w pustej sali konferen-
cyjnej, pog³adzi³ wra¿liwe ogony, które wyrasta³y z jego g³owy, i po-
patrzy³ przez iluminator na pustkê przestworzy otaczaj¹cych jego
tajn¹ placówkê naukow¹.
Nigdy jako nie polubi³ admira³ Daali ani jej aroganckich manier.
W ci¹gu wielu lat, które spêdzili razem, zdani tylko na w³asne si³y,
Sivron nigdy jej nie ufa³. Wed³ug niego Daala nie rozumia³a, i¿ jego
g³ównym zadaniem jest tworzenie wci¹¿ nowych rodzajów broni
masowego ra¿enia dla wielkiego moffa Tarkina, któremu oboje za-
wdziêczali wszystko, co dotychczas osi¹gnêli.
Pani admira³ i jej flota czterech gwiezdnych niszczycieli otrzy-
ma³a zadanie ochrony placówki Sivrona i grupy jego bezcennych
naukowców, ale nigdy nie zaakceptowa³a drugoplanowej roli, jak¹
odgrywa³a w hierarchii wa¿noci ustalonej przez Imperium. Dopu-
ci³a do tego, ¿eby grupa rebelianckich wiêniów uciek³a, porywa-
j¹c najgroniejsz¹ broñ, Pogromcê S³oñc, oraz doktor Qwi Xux, jedn¹
z najlepszych projektantek Sivrona. Na domiar z³ego Daala opuci-
³a wyznaczony jej posterunek i rzuci³a siê w pogoñ za szpiegami,
zostawiaj¹c Sivrona samego, pozbawiaj¹c go wszelkiej ochrony!
Dyrektor przemierza³ salê konferencyjn¹, nie wiedz¹c, czy powi-
nien byæ dumny, czy raczej rozczarowany. Potrz¹sn¹³ g³ow¹, a wów-
czas dwa ogony, przypominaj¹ce wielkie d¿d¿ownice, otar³y siê
R O Z D Z I A £
&
73
o tkaninê tuniki na jego plecach, przyprawiaj¹c go o niemi³e dresz-
cze. Uj¹³ jeden z ciê¿kich g³owoogonów i owin¹³ wokó³ szyi w ten
sposób, by u³o¿y³ siê na ramionach.
Garæ szturmowców, któr¹ pozostawi³a Daala, nie na wiele mo-
g³a mu siê przydaæ. Tol Sivron dok³adnie przeliczy³ ¿o³nierzy i stwier-
dzi³, ¿e by³o ich stu dwudziestu trzech. Zebra³ wszelkie dane perso-
nalne na ich temat i zapozna³ siê z przebiegiem s³u¿by, a potem na
wszelki wypadek sporz¹dzi³ listê wad i zalet ka¿dego z nich. Nie
bardzo wiedzia³, kiedy i do czego mog¹ byæ mu potrzebne te wszyst-
kie informacje, ale ca³a jego kariera opiera³a siê w³anie na sk³ada-
niu raportów i zbieraniu informacji. By³ pewien, ¿e kto kiedy do-
ceni jego pracê.
Szturmowcy wykonywali jego rozkazy byli przecie¿, mimo
wszystko, szturmowcami ale on nie by³ ich dowódc¹, nie by³ na-
wet wojskowym. Nie wiedzia³by, w jaki sposób ich wykorzystaæ,
gdyby Laboratorium Otch³ani zosta³o kiedy zaatakowane przez si³y
zbrojne Rebeliantów.
W czasie ostatniego miesi¹ca poleci³ swoim naukowcom, by zdwo-
ili wysi³ki w celu opracowania lepszych prototypów mierciononych
broni, nowych planów obrony i procedur alarmowych, tak ¿eby móg³
dysponowaæ gotowym scenariuszem postêpowania w ka¿dej sytu-
acji. Pe³na gotowoæ jest nasz¹ najlepsz¹ broni¹ myla³. Tol Si-
vron zawsze chcia³ byæ jak najlepiej przygotowany.
¯¹da³ czêstych sprawozdañ z postêpów czynionych przez zespó³
jego naukowców. Nalega³, ¿eby w ka¿dej chwili dostarczali mu naj-
wie¿sze dane. Magazyn, który przylega³ do jego biura, by³ niemal
po sufit zawalony wydrukowanymi raportami i dokumentacjami tech-
nicznymi wynalazków, a nawet miniaturowymi modelami broni, ja-
kie zaprojektowali jego ludzie. Rzecz jasna, nie mia³ doæ czasu na
zapoznawanie siê ze wszystkimi dokumentami, ale otuchy dodawa-
³a mu sama wiadomoæ, ¿e wie, i¿ tam s¹ i w ka¿dej chwili mo¿e je
przeczytaæ.
Us³ysza³ odg³os kroków i k¹tem oka dostrzeg³ czworo kierowni-
ków g³ównych dzia³ów, którzy, wezwani na porann¹ naradê, poja-
wili siê w sali konferencyjnej wraz z przydzielonymi im osobistymi
stra¿nikami.
Tol Sivron nie odwróci³ siê od iluminatora, ¿eby ich powitaæ.
Z uczuciem prawdziwej dumy spogl¹da³ na gigantyczn¹ sferê pro-
totypu Gwiazdy mierci, który w³anie, niczym szkielet sztucznego
ksiê¿yca, wychyn¹³ zza skalistej asteroidy. Gwiazda mierci by³a
74
najwiêkszym sukcesem, jaki odnieli naukowcy Laboratorium. Wiel-
ki moff Tarkin tylko raz rzuci³ okiem na prototyp i natychmiast na-
grodzi³ medalami Sivrona, g³ównego projektodawcê Bevela Leme-
liska, a tak¿e Qwi Xux, jego pierwsz¹ asystentkê.
Kierownicy dzia³ów zajêli miejsca przy stole konferencyjnym.
Ustawili pojemniki z czym gor¹cym do picia i koñczyli prze¿uwaæ
resztki porannego syntetycznego pasztecika. Wszyscy mieli w rê-
kach wydruki z planowanym programem porannego posiedzenia.
Sivron postanowi³, ¿e spotkanie bêdzie bardzo krótkie i rzeczo-
we. Nie przypuszcza³, by potrwa³o d³u¿ej ni¿ dwie, najwy¿ej trzy
godziny. I tak nie mieli zbyt wielu spraw do omówienia. Widz¹c, ¿e
prototyp Gwiazdy mierci znika poza górn¹ krawêdzi¹ iluminatora,
odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na swoich czworo kierowników.
Doxin by³ mê¿czyzn¹ grubszym ni¿ wy¿szym, ca³kowicie bez-
w³osym, je¿eli nie liczyæ bardzo cienkich i niemal czarnych brwi,
które wygl¹da³y jak cienkie druty wtopione w czo³o. Mia³ tak grube
wargi, ¿e móg³by utrzymaæ na nich w równowadze pisak, kiedy siê
umiecha³. Doxin by³ kierownikiem dzia³u odpowiedzialnego za
opracowywanie i wdra¿anie projektów urz¹dzeñ du¿ej mocy.
Obok niego siedzia³a Golanda. Wysoka i zadziorna, obdarzona
kanciast¹ twarz¹ o spiczastej brodzie i ogromnym, orlim nosie, przy-
pominaj¹cym trochê sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, by³a mniej
wiêcej tak samo urodziwa jak gundark. Golanda kierowa³a sekcj¹
wynalazków w dziedzinie artylerii, a tak¿e odpowiada³a za sprawy
taktyczno-wdro¿eniowe. W ci¹gu ponad dziesiêciu lat, jakie prze-
pracowa³a w Laboratorium Otch³ani, ani razu nie przesta³a narzekaæ
na bezsensowny pomys³ badania w³aciwoci nowych dzia³ porod-
ku gromady czarnych dziur. Uwa¿a³a, ¿e pulsowanie ich si³ przyci¹-
gania rujnuje wszystkie obliczenia i zniekszta³ca wyniki testów ba-
listycznych.
Trzecim kierownikiem by³ Yemm, demonicznie wygl¹daj¹cy
Devaronianin, który zawsze potrafi³ wyg³osiæ w³aciw¹ mowê o w³a-
ciwej porze. Jego dzia³ zajmowa³ siê opracowywaniem dokumen-
tacji, sprawozdañ i ekspertyz.
Ostatnim kierownikiem, siedz¹cym na samym koñcu sto³u, by³
Wermyn, barczysta jednorêka istota, obdarzona nadludzkim wzro-
stem i si³¹. Jego skóra mia³a odcieñ purpurowo-zielonkawy, dziêki
któremu nie sposób by³o okreliæ, sk¹d pochodzi³. Wermyn by³ kie-
rownikiem dzia³u remontów i napraw, odpowiedzialnym za funk-
cjonowanie ca³ego Laboratorium Otch³ani.
75
Witam wszystkich zagai³ Tol Sivron, sadowi¹c siê przy stole
na najwiêkszym fotelu i uderzaj¹c o blat koñcami spiczastych pazu-
rów, ostrych jak ig³y. Widzê, ¿e zapoznalicie siê z porz¹dkiem
obrad dzisiejszego posiedzenia. Doskonale. Rzuci³ grone spoj-
rzenie w stronê czterech szturmowców, którzy stali w otwartych
drzwiach, niemal na progu. Kapitanie, proszê wyjæ i zamkn¹æ
drzwi. To poufna narada, dotyczy spraw najwy¿szej wagi.
Oficer szturmowców bez s³owa poczeka³, a¿ jego ¿o³nierze opusz-
cz¹ salê obrad, a póniej wyszed³ i uszczelni³ drzwi. Rozleg³ siê ci-
chy syk sprê¿onego powietrza.
Nareszcie odezwa³ siê Sivron, przek³adaj¹c papiery le¿¹ce
przed nim na blacie sto³u. A teraz chcia³bym, ¿ebycie z³o¿yli mi
raporty na temat tego, co ostatnio dzieje siê w waszych dzia³ach.
Póniej przedyskutujemy wszystko i wyci¹gniemy wnioski z nowych
odkryæ, je¿eli takie bêd¹, a na koñcu omówimy mo¿liwe strategie
dzia³ania. Mam nadziejê, ¿e nasze poprawione plany postêpowania
w sytuacjach alarmowych zosta³y rozes³ane wszystkim pracowni-
kom placówki? Sivron spojrza³ na Yemma, który by³ odpowie-
dzialny za papierki i dokumenty.
Devaronianin umiechn¹³ siê uprzejmie i kiwn¹³ g³ow¹. Miêkkie
rogi, wyrastaj¹ce z jego czaszki, zako³ysa³y siê przy tym ruchu w dó³
i w górê.
Tak jest, panie dyrektorze odpar³. Wszyscy pracownicy la-
boratorium otrzymali wydrukowane kopie ca³ego trzystuszeædzie-
siêciopiêciostronicowego dokumentu zawieraj¹cego komplet instruk-
cji, a tak¿e polecenie, ¿eby dok³adnie siê z nim zapoznali.
To dobrze stwierdzi³ Sivron, stawiaj¹c znak obok pierwszej
pozycji porz¹dku obrad. Pod koniec zebrania powiêcimy trochê
czasu na nowe sprawy, a teraz chcia³bym przejæ do nastêpnego
punktu. Wci¹¿ mam wiele raportów do przejrzenia. Wermyn, czy
nie zechcia³by zabraæ g³osu?
Jednorêki kierownik dzia³u realizacji projektów i nadzoru pracy
laboratorium zacz¹³ przytaczaæ szczegó³owe dane na temat stanu
zapasów w magazynach, zu¿ywanej energii i oczekiwanego czasu
pracy ogniw w reaktorach atomowych. Jedynym problemem, jaki
widzia³, by³a zastraszaj¹co niska liczba czêci zapasowych. Wermyn
nie s¹dzi³, ¿eby kiedykolwiek otrzymali transport nowych czêci
z zewn¹trz.
Tol Sivron pedantycznie zapisa³ tê uwagê w swoim podrêcznym
notesie.
76
Kolejny mówca, Doxin, skoñczy³ siorbaæ gor¹cy napój, a potem
przedstawi³ raport na temat nowej broni, któr¹ badali jego specjalici.
To metalowo-krystaliczny przesuwnik fazowy oznajmi³.
W skrócie MKPF.
Hmmm... zamyli³ siê Tol Sivron, dotykaj¹c swojej brody d³u-
gim pazurem. Zanim przedstawimy go funkcjonariuszom Imperium,
bêdziemy musieli wymyliæ dla niego bardziej chwytliw¹ nazwê.
To tylko roboczy skrót broni³ siê zak³opotany Doxin. Na
razie zbudowalimy funkcjonuj¹cy model, ale na podstawie uzyska-
nych wyników nie mo¿emy jednoznacznie okreliæ przydatnoci
urz¹dzenia. Mimo to badania wstêpne pozwalaj¹ mieæ nadziejê, ¿e
dzia³anie ostatecznej wersji przyrz¹du, wykonanej w skali jeden do
jednego, powinno zakoñczyæ siê ca³kowitym sukcesem.
A co to urz¹dzenie w³aciwie robi? zainteresowa³ siê Tol Sivron.
Doxin spojrza³ na niego z nachmurzon¹ min¹.
Panie dyrektorze, w ci¹gu ostatnich siedmiu tygodni przedsta-
wi³em panu kilka raportów na ten temat. Czy¿by pan ich nie czyta³?
Sivron instynktownie zas³oni³ siê g³owoogonami.
Jestem bardzo zajêty i nie mogê pamiêtaæ wszystkiego, co pod-
suwa mi siê do przeczytania oznajmi³. Zw³aszcza czego, co
dotyczy urz¹dzenia maj¹cego tak banaln¹ nazwê. Bardzo proszê od-
wie¿yæ moj¹ pamiêæ.
Zachêcony w ten sposób Doxin wrêcz nie potrafi³ opanowaæ pod-
niecenia.
Pole generowane przez MKPF dokonuje zmian w strukturach
krystalicznych metali, takich na przyk³ad jak te, z których buduje
siê kad³uby gwiezdnych statków. Pole to jest zdolne przenikaæ przez
pola os³on tych jednostek i zamieniaæ ich p³yty poszycia w drobny
proszek. Prawa fizyczne rz¹dz¹ce t¹ przemian¹, s¹, rzecz jasna, o wie-
le bardziej skomplikowane, ale w skrócie to w³anie tak wygl¹da.
Tak, tak odezwa³ siê Tol Sivron. To brzmi bardzo piêknie.
Z jakiego rodzaju problemami zetknêlicie siê podczas badañ?
No có¿, MKPF dzia³a³ skutecznie tylko na mniej wiêcej jedn¹
setn¹ czêæ powierzchni naszej próbnej p³yty.
A wiêc mo¿e okazaæ siê nie tak strasznie po¿yteczny? zapyta³
rozczarowany Tol Sivron.
Doxin potar³ g¹bczaste palce o wypolerowan¹ powierzchniê bla-
tu sto³u, wywo³uj¹c nieprzyjemny pisk.
To stwierdzenie jest niezupe³nie prawdziwe, panie dyrektorze
odpar³. Ten jeden procent zmian w strukturze zaistnia³ na ca³ej
77
powierzchni p³yty, pozostawiaj¹c mikroskopijne otworki w bardzo
wielu miejscach. Taka utrata spójnoci powinna wystarczyæ do roz-
hermetyzowania i zniszczenia ca³ego gwiezdnego statku.
Sivron wyszczerzy³ zêby w umiechu.
A, to bardzo dobrze! Proszê kontynuowaæ badania i nadal prze-
sy³aæ mi raporty z tak wspania³ymi wiadomociami.
Golanda, kobieta o twarzy przypominaj¹cej siekierê, zajmuj¹ca
siê sprawami artylerii i taktycznych innowacji, zabra³a g³os na te-
mat pocisków rozpryskowo-rezonansowych, których zasada dzia³a-
nia opiera³a siê czêciowo na teorii opracowanej podczas projekto-
wania Pogromcy.
Jej przemówienie zosta³o przerwane przez Yemma, który nagle
wsta³ i co krzykn¹³. Sivron spiorunowa³ go spojrzeniem.
Nie pozwoli³em panu zabieraæ g³osu, Yemm!
Ale, panie dyrektorze... zacz¹³ Yemm, rozpaczliwym gestem
pokazuj¹c na iluminator. Pozostali kierownicy tak¿e wstali i zaczêli
przekrzykiwaæ siê nawzajem.
Tol Sivron w koñcu odwróci³ siê i na tle ró¿nobarwnych wiruj¹-
cych chmur gazów Otch³ani zobaczy³ jakie ciemne kszta³ty. Jego
g³owoogony, charakterystyczne dla Twileków, rozwinê³y siê i roz-
prostowa³y na jego plecach.
W samym rodku Otch³ani pojawi³a siê ca³a flota rebelianc-
kich gwiezdnych statków. Si³y okupacyjne, których przybycia tak
bardzo siê obawia³, w koñcu odnalaz³y drogê do Laboratorium
Otch³ani.
Maj¹c do dyspozycji dwie korwety z przodu i pozosta³e dwie po
bokach fregaty, genera³ Wedge Antilles nakaza³ skierowaæ Yava-
ris ku grupie niezgrabnych, bezkszta³tnych asteroid tworz¹cych im-
perialn¹ placówkê badawczo-naukow¹.
Na obserwacyjnym pomocie obok niego sta³a powabna, jasno-
b³êkitnoskóra Qwi Xux. Jej postawa wyra¿a³a napiêcie, ale tak¿e
pragnienie znalezienia siê w pomieszczeniach, które kiedy zajmo-
wa³a. Pragnê³a je przeszukaæ, w nadziei, ¿e mo¿e odnajdzie lady
zapomnianych prze¿yæ.
Wzywam Laboratorium Otch³ani odezwa³ siê Wedge do mi-
krofonu komunikatora. Mówi genera³ Wedge Antilles, dowódca
floty okupacyjnej Nowej Republiki. Proszê odezwaæ siê w celu omó-
wienia warunków waszej kapitulacji.
78
Mia³ wra¿enie, ¿e mówi¹c to, zachowuje siê trochê arogancko,
ale wiedzia³, ¿e obroñcy nie mieliby ¿adnych szans podczas walki
z jego flot¹. Ukryci w rodku obszaru czarnych dziur i pozbawieni
obrony, jak¹ mog³y zapewniæ im gwiezdne niszczyciele admira³
Daali, liczyli raczej na to, ¿e nikt ich nie odnajdzie, a nie na si³ê
ognia swojej broni.
Mimo i¿ jego statki zbli¿y³y siê do gromady skalistych asteroid,
Wedge nie otrzyma³ ¿adnej odpowiedzi. Kiedy jednak zza jednej ze
ska³ wy³oni³ siê szkielet prototypu Gwiazdy mierci, wykonany z ja-
kiego metalu, Wedge prze¿y³ chwile prawdziwej grozy.
Wzmocniæ pola ochronne! rozkaza³ instynktownie.
Z wnêtrza szkieletu bojowej stacji nie pad³ jednak ani jeden strza³ i po
chwili ¿ebrowana kula zniknê³a z wdziêkiem za nastêpn¹ asteroid¹.
Kiedy flota Wedgea znalaz³a siê jeszcze bli¿ej, od strony nie-
wielkich budynków i magazynów na powierzchni jakiej bezkszta³-
tnej skalistej bry³y poszybowa³o w ich stronê kilka smug laserowe-
go wiat³a. Dotar³y do celu, odbijaj¹c siê nieszkodliwie od pola
ochronnego jednego ze statków.
No dobrze, obie czo³owe korwety rozkaza³ Wedge. Tylko
mierzcie bardzo dok³adnie. Chcemy unieszkodliwiæ ich obronê, ale
nie wolno nam zniszczyæ samego laboratorium. K¹tem oka popa-
trzy³ na Qwi. W tym miejscu znajduje siê zbyt wiele niezwykle
cennych informacji. Nie mo¿emy ryzykowaæ, ¿e je stracimy.
Obie korwety, widoczne przed dziobem jego fregaty, razi³y gro-
madê asteroid gradem precyzyjnie mierzonych laserowych strza³ów,
a Wedge obserowowa³ dysze wylotowe ich ogromnych silników.
Jaskrawoczerwone b³yskawice mknê³y w przestworzach, by zamie-
niaæ w proszek ca³e wielkie g³azy i ska³y.
To zbyt ³atwe mrukn¹³ do siebie.
W tej samej chwili otrzyma³ rozpaczliwy sygna³ od kapitana jed-
nej z dziobowych korwet. Dr¿¹cy wizerunek mê¿czyzny pojawi³ siê
na mostku, przes³any za porednictwem specjalnego kana³u ³¹czno-
ci alarmowej.
Generale, co dzieje siê z naszym kad³ubem! Pola ochronne s¹
bezradne! To pewnie jaki nowy rodzaj broni. P³yty kad³uba s³abn¹.
Nie mogê siê zorientowaæ, w którym...
Transmisja nagle siê urwa³a i w tej samej chwili korweta prze-
mieni³a siê w kulê szcz¹tków i ognia.
Wycofaæ siê! zawo³a³ Wedge do mikrofonu komunikatora ³¹cz-
noci ogólnej, ale druga korweta skoczy³a naprzód. Jej kapitan chcia³
79
zapewne zrobiæ u¿ytek z ca³ego zestawu podwójnych turbolasero-
wych dzia³ oraz dwóch wyrzutni protonowych torped, które zainsta-
lowano specjalnie na czas wyprawy.
Kapitanie Ortola! powtórzy³ Wedge. Proszê siê wycofaæ!
Dowódca drugiej korwety zdo³a³ jednak otworzyæ ogieñ i wzi¹æ
na cel najbli¿sz¹ asteroidê. Dwie torpedy protonowe przemknê³y
z cichym sykiem, a b³yskawice z turbolaserowych dzia³ wznieci³y
po¿ar w magazynach ³atwopalnych materia³ów i gazów, wskutek
czego ca³a asteroida przemieni³a siê w chmurê jarz¹cego siê dymu.
Nie bêdzie pan ju¿ mia³ z ni¹ ¿adnych problemów, panie gene-
rale odezwa³ siê kapitan Ortola. Mo¿e pan teraz w ka¿dej chwili
wydaæ swoim oddzia³om rozkaz l¹dowania.
Alarmowe syreny nape³ni³y ciszê Laboratorium Otch³ani takim
monotonnym wyciem, ¿e Tol Sivron tylko z trudem potrafi³ zebraæ
myli.
Proszê wszystkich o uwagê odezwa³ siê do mikrofonu inter-
komu. Pamiêtajcie, ¿eby zachowywaæ siê zgodnie z instrukcjami
postêpowania w sytuacjach alarmowych.
Od strony korytarza, którego ciany wy³o¿ono bia³ymi p³ytkami,
dobiega³ tupot butów szturmowców biegn¹cych raz w jedn¹, raz
w drug¹ stronê. Kapitan pokrzykiwa³ na swoich ¿o³nierzy, ¿eby szyb-
ciej zajmowali stanowiska obronne rozmieszczone na skrzy¿owa-
niach g³ównych korytarzy. Wygl¹da³o na to, ¿e nikt siê nie przejmu-
je wypróbowanymi alarmowymi procedurami opracowanymi z pe-
dantyczn¹ dok³adnoci¹, których napisanie zajê³o Sivronowi i jego
podw³adnym tyle czasu.
Tol Sivron zgrzytn¹³ z irytacj¹ zêbami, po czym odezwa³ siê do
mikrofonu nieco ostrzejszym tonem:
Je¿eli kto chcia³by otrzymaæ jeszcze jedn¹ kopiê instrukcji po-
stêpowania w sytuacjach alarmowych albo nie mo¿e odnaleæ swoje-
go egzemplarza, niech natychmiast siê zg³osi do bezporedniego prze-
³o¿onego. Nale¿y siê upewniæ, czy ka¿dy pracownik ma instrukcjê.
Rebelianckie statki zawieszone nad Laboratorium Otch³ani wy-
gl¹da³y jak konstrukcje z sennego koszmaru. Nie robi³y sobie nic
z ognia obronnych laserów placówki, traktuj¹c je co najwy¿ej jak
uk¹szenia owadów.
Doxin, siedz¹cy za konsolet¹ ³¹cznoci wewn¹trzlaboratoryjnej
placówki, a¿ podskoczy³ z radoci, kiedy jedna z rebelianckich kor-
80
wet zamieni³a siê w kulê olepiaj¹co jasnego ognia. Z wnêtrza kuli
trysnê³y s³upy p³on¹cego paliwa, ch³odz¹cych gazów i metalu za-
mienionego w drobny proszek.
To dzia³a! krzykn¹³ do siebie. MKPF naprawdê dzia³a!
Przycisn¹³ s³uchawkê do ucha, przez chwilê siedzia³ nieruchomo,
a potem zacisn¹³ mocno grube wargi. Kiedy uniós³ brwi, na pozba-
wionej w³osów g³owie ukaza³y siê zmarszczki jak fale na powierzchni
wzburzonego oceanu.
Niestety, panie dyrektorze, nie bêdziemy mogli oddaæ drugiego
strza³u owiadczy³. Wygl¹da na to, ¿e w systemie zasilania MKPF
nast¹pi³o jakie uszkodzenie. Ufam jednak, ¿e sukces odniesiony
w starciu z pierwszym prawdziwym celem udowodni³, ¿e urz¹dze-
nie dzia³a i ¿e warto powiêciæ mu wiêcej czasu.
Rzeczywicie zgodzi³ siê z nim Tol Sivron, spogl¹daj¹c z podzi-
wem na wci¹¿ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmurê szcz¹tków nieprzyjaciel-
skiej korwety. Musimy zwo³aæ w tej sprawie nastêpne posiedzenie.
System jest w tej chwili niesprawny przypomnia³ mu Doxin.
Druga rebeliancka korweta, jakby jej kapitan pragn¹³ pomciæ
zniszczenie pierwszej, zaczê³a strzelaæ chyba z ca³ej broni, jak¹ mia³a
na pok³adzie. W wyniku tak zmasowanego ognia asteroida miesz-
cz¹ca biura, magazyny i laboratoria, w których opracowywano pro-
jekty urz¹dzeñ du¿ej mocy, przesta³a istnieæ.
Wygl¹da na to, ¿e zosta³ raczej ca³kowicie unieszkodliwiony
stwierdzi³ Sivron.
Doxin nie potrafi³ ukryæ g³êbokiego rozczarowania.
Teraz ju¿ nigdy nie dokonamy analizy pooperacyjnej owiad-
czy³, a potem ciê¿ko westchn¹³. Zupe³nie nie wiem, jak sobie po-
radzimy podczas opracowywania szczegó³owego raportu, nie maj¹c
wszystkich danych.
Przez pomieszczenia laboratorium przetoczy³ siê g³uchy huk. Tol
Sivron wypad³ na korytarz, a po chwili to samo uczynili jego kie-
rownicy. W jednym z koñców korytarza by³o widaæ szarobur¹, gê-
st¹ chmurê dymu, z którego poch³oniêciem nie radzi³y sobie syste-
my wentylacyjne.
Nagle ekrany wszystkich monitorów komputerowych stoj¹cych
w sali obrad zamigota³y i zgas³y. Kiedy Sivron chcia³ za¿¹daæ wyja-
nieñ, zgas³y tak¿e wszystkie wiat³a w pomieszczeniach, a po chwili
rozjarzy³y siê bladozielone lampki owietlenia awaryjnego.
W korytarzu rozleg³ siê tupot butów i do sali obrad wpad³ kapitan
szturmowców.
81
Kapitanie, co siê w³aciwie dzieje? zapyta³ niecierpliwie Si-
vron. Proszê o raport.
W³anie uda³o siê nam zniszczyæ rdzeñ pamiêciowy g³ównego
komputera, panie dyrektorze pad³a zwiêz³a odpowied.
Uda³o siê wam... co takiego? wytrzeszczy³ oczy Sivron.
Tymczasem kapitan mówi³ dalej z szybkoci¹ karabinu blastero-
wego.
Panie dyrektorze, musimy mieæ pañski osobisty kod dostêpu,
¿eby zniszczyæ tak¿e informacje zapisane w rdzeniu rezerwowym.
Napromieniujemy go, ¿eby wszystkie tajne dane zosta³y skasowane
na dobre.
Czy to jest zapisane w instrukcji postêpowania w sytuacjach
alarmowych? Czekaj¹c na odpowied, Tol Sivron powiód³ spoj-
rzeniem po twarzach wszystkich kierowników dzia³ów. Siêgn¹³ po
wydruk swojego egzemplarza instrukcji. Kapitanie, na której stro-
nie znalaz³ pan opis tej procedury?
Proszê pana, nie mo¿emy dopuciæ do tego, ¿eby nasze drogo-
cenne dane wpad³y w ³apy Rebeliantów odpar³ oficer. Rezerwo-
wy rdzeñ pamiêciowy musi zostaæ zniszczony, zanim do rodka pla-
cówki przedostanie siê chocia¿ jeden najedca.
Nie jestem pewna, czy przewidzielimy tak¹ okolicznoæ, kiedy
opracowywalimy te procedury wzruszaj¹c ramionami, oznajmi³a
Golanda. Ona tak¿e przerzuca³a kartki swojego egzemplarza.
Mo¿liwe, ¿e bêdziemy musieli opracowaæ tak¹ procedurê, a po-
tem umieciæ j¹ w dodatku do instrukcji zaproponowa³ Yemm.
Wermyn, stoj¹cy przy stole konferencyjnym, przerzuca³ kartki
dokumentacji.
Panie dyrektorze, znalaz³em co w rozdziale piêæ-kropka-czte-
ry, zatytu³owanym: Postêpowanie na wypadek inwazji Rebelian-
tów owiadczy³. Proszê spojrzeæ na paragraf szósty. Je¿eli w wy-
niku takiej inwazji zaistnieje realne niebezpieczeñstwo opanowania
Laboratorium Otch³ani, mam na czele swoich ludzi polecieæ na aste-
roidê z reaktorem. Powinienem uszkodziæ wie¿e z wymiennikami
ciep³a, tak ¿eby paliwo osi¹gnê³o stan nadkrytyczny, a wybuch znisz-
czy³ placówkê i przy okazji najedców.
To dobrze, bardzo dobrze powiedzia³ Tol Sivron. Odszuka³
w³aciw¹ stronê i sam przeczyta³ odpowiedni ustêp. Proszê na-
tychmiast siê tym zaj¹æ.
Wermyn wsta³. Jego niada, purpurowo-zielonkawa skóra jesz-
cze nieco pociemnia³a.
6 W³adcy mocy
82
Rozumiem, panie dyrektorze, ¿e te wszystkie procedury zosta³y
zatwierdzone, ale nie bardzo wiem, co powinienem robiæ póniej.
W jaki sposób moi ludzie bêd¹ mogli odlecieæ z tamtej asteroidy?
Prawdê mówi¹c, w jaki sposób którykolwiek z pracowników zdo³a
siê wydostaæ po tym, jak moja ekipa wyzwoli reakcjê ³añcuchow¹
we wnêtrzu reaktora?
Przez szum i gwar ró¿nych rozmów w interkomie przedar³ siê
nagle podniecony g³os szturmowca.
Meldujê, ¿e rebelianccy najedcy przedostali siê na teren bazy!
Powtarzam. Rebelianccy najedcy przedostali siê...
S³owa urwa³y siê z miaukniêciem i z g³onika interkomu wydo-
by³ siê monotonny szum.
Proszê daæ sygna³ do ewakuacji poleci³ osaczony ze wszyst-
kich stron Sivron.
Obróci³ w¹sko rozstawione i podobne do paciorków oczy na pa-
noramiczne okno, skierowane w przestworza. Rebelianckie okrêty
nie przestawa³y raziæ laboratorium nawa³nicami laserowych b³yska-
wic. W pewnej chwili w polu widzenia ukaza³a siê b³yszcz¹ca meta-
lowa konstrukcja maj¹ca kszta³t armilarnej sfery o rozmiarach nie-
wielkiego ksiê¿yca.
Proszê robiæ, co do pana nale¿y, Wermyn, i zatroszczyæ siê o te
reaktory rozkaza³ Tol Sivron. My za wycofamy siê, a póniej
ewakuujemy na pok³ady prototypu Gwiazdy mierci. Zmienimy jej
kurs w ten sposób, ¿eby zabraæ po drodze pañsk¹ grupê, a póniej
po prostu odlecimy. Zostawimy Rebeliantów na pewn¹ mieræ, a na-
sz¹ drogocenn¹ wiedzê zabierzemy ze sob¹ po to, ¿eby kiedy prze-
kazaæ Imperium.
Trzy transportowce z oddzia³ami szturmowymi Nowej Republiki
wyl¹dowa³y na powierzchni centralnej asteroidy Laboratorium
Otch³ani. Musia³y przedtem u¿yæ dziobowych dzia³ laserowych, ¿eby
przebiæ siê przez zamkniête wrota hangarów. W burtach statków
rozchyli³y siê klapy drzwi wyjciowych, podobne do mechanicz-
nych skrzyde³, i z przedzia³ów pasa¿erskich zaczêli siê wysypywaæ
¿o³nierze, ¿eby zaj¹æ pozycje obronne. Biegli pochyleni, chroni¹c
g³owy za lekkimi tarczami, odpornymi na strza³y, i trzymaj¹c goto-
we do u¿ytku karabiny blasterowe o du¿ej sile ra¿enia.
Po opuszczonej rampie zbieg³ z g³onym tupotem Chewbacca.
Wydawszy bojowy ryk Wookiech, szykowa³ do strza³u swój mio-
83
tacz. Zacisn¹³ ow³osion¹ d³oñ na ³o¿ysku i mierzy³ przed siebie z broni
przypominaj¹cej kuszê. Ze zje¿on¹ sierci¹ ch³on¹³ wonie dymu
i opary ch³odziw. Po chwili wykona³ zamaszysty gest, nakazuj¹c do-
borowym komandosom Pagea, ¿eby biegli za nim.
Nagle rozleg³ siê og³uszaj¹cy huk blasterowych wystrza³ów to
zaczêli strzelaæ czterej szturmowcy czekaj¹cy w zasadzce. Jeden
¿o³nierz grupy szturmowej upad³, a w stronê imperialnych obroñ-
ców poszybowa³o co najmniej czterdzieci laserowych b³yskawic.
Chewbacca dobrze pamiêta³, ¿e kiedy zosta³ uwiêziony w Labo-
ratorium Otch³ani, zmuszono go do niewolniczej pracy przy napra-
wach statków admira³ Daali. Kusi³o go wówczas, ¿eby dokonaæ sa-
bota¿u na pok³adzie imperialnego szturmowego promu klasy Gam-
ma, ale wiedzia³, ¿e w ten sposób skaza³by siê na pewn¹ mieræ, nie
wyrz¹dzaj¹c imperialnym wojskom ¿adnych szkód, których nie
mo¿na by³oby ³atwo usun¹æ.
W tej chwili myla³ jednak tylko o innych Wookiech uwiêzio-
nych w laboratorium. Przed oczami mia³ ich nisko pochylone g³owy
i wylenia³¹ sieræ na wymizerowanych cia³ach podobnych do szkie-
letów. Po wielu latach morderczej pracy stracili nadziejê, ¿e ich los
kiedykolwiek siê odmieni.
Z trudem powstrzymuj¹c gniewne warkniêcie, Chewbacca przy-
pomnia³ sobie tak¿e bary³kowatego mê¿czyznê, sadystê, który pe³-
ni³ funkcjê nadzorcy Wookiech. To on zmusza³ nieszczêsnych wiê-
niów do jeszcze ciê¿szej pracy, bez wzglêdu na to, co robili i jak
ciê¿ko pracowali. Chewie doskonale pamiêta³ pa³aj¹ce spojrzenie
nadzorcy i jego zgrzytliwy g³os podobny do dwiêku t³uczonego
szk³a, a zw³aszcza miercionony elektryczny bicz, za pomoc¹ któ-
rego zastrasza³ Wookiech i zmusza³ ich do pos³uszeñstwa.
Na dwiêk wycia alarmowych syren w g³onikach interkomu, po-
czu³ przyp³yw adrenaliny i gniewu. Warkn¹³ gronie, przynaglaj¹c ¿o³-
nierzy do popiechu. Przypomnia³ sobie, ¿e zostawi³ z³ocistego an-
droida na pok³adzie flagowej fregaty Yavaris, i by³ rad, ¿e Threepio
nie nara¿a siê na niebezpieczeñstwo krzy¿owego ognia. Chewbacca
nie chcia³by znów sk³adaæ czêci protokolarnego androida w ca³oæ.
Skierowa³ siê w stronê ogromnej hali, wykutej w litej skale. Kie-
dy jako niewolnik spêdzi³ tu wiele godzin, zmuszany do ciê¿kiej
pracy. Ogromne drzwi pomieszczenia remontowego by³y zamkniê-
te ciê¿k¹ p³yt¹, opancerzon¹ i odporn¹ na strza³y blasterów. Z jej
powierzchni wystawa³y g³ówki nitów o rozmiarach zaciniêtej piê-
ci Wookiego.
84
Chewbacca zatrzyma³ siê przed drzwiami i zacz¹³ uderzaæ w pan-
cerz otwart¹ d³oni¹. Komandosi Pagea, stoj¹cy za nim, szperali
w plecakach. Dwaj najbli¿si wyci¹gnêli termiczne detonatory i sko-
czyli ku drzwiom, trzymaj¹c po jednym urz¹dzeniu w ka¿dej d³oni.
Umiecili detonatory na drzwiach, w miejscach krytycznych spo-
jeñ, a potem w³¹czyli i nastawili mechanizmy zegarowe. Kiedy chro-
nometry zaczê³y odmierzaæ czas, na ich tarczach rozb³ys³y burszty-
nowe lampki.
Cofn¹æ siê! krzykn¹³ jeden z komandosów.
Chewbacca pobieg³ ladami ¿o³nierzy i ledwo zd¹¿y³ skrêciæ za
róg, kiedy us³ysza³ st³umione odg³osy eksplozji. W chwilê póniej
rozleg³ siê g³ony huk, odbity echem od cian hali. To szcz¹tki ma-
sywnych drzwi runê³y na posadzkê.
Naprzód! rozkaza³ dowódca oddzia³u szturmowego.
Chewbacca przedar³ siê przez k³êby dymu. Przeskoczy³ przez próg
i znalaz³ siê w wielkiej hali. Jego uszu dobieg³y ciche, skwiercz¹ce
dwiêki, zmieszane z okrzykami pe³nymi wciek³oci i bólu. Dopro-
wadzeni do ostatecznoci niewolnicy, przebywaj¹cy w rodku hali,
zapomnieli nawet ojczystej mowy.
Kiedy k³êby dymu trochê siê przerzedzi³y, Chewbacca z nieja-
kim rozczarowaniem stwierdzi³, ¿e bitwa jest zakoñczona. Serce
podskoczy³o mu jednak z radoci na widok niewolników, którzy s³y-
sz¹c wycie syren alarmowych i czuj¹c zbli¿aj¹cy siê koniec udrêki,
postanowili wzi¹æ sprawy w swoje rêce.
Przed nadzorc¹, opieraj¹cym siê plecami o wypatroszony kad³ub
imperialnego promu klasy Lambda, sta³o w pó³okrêgu dziewiêciu
Wookiech. Bary³kowaty mê¿czyzna o bladej, ziemistej skórze, b³ysz-
cz¹cej teraz od potu, nie ukrywa³ przera¿enia. Cofn¹wszy wargi od-
s³oni³ zêby i u³o¿y³ rysy twarzy w zwierzêcy grymas, jakby chcia³
rzuciæ wiêniom wyzwanie. Raz po raz przecina³ powietrze giêtkim
drutem elektrycznego bicza, wij¹cym siê na podobieñstwo jadowi-
tego wê¿a. Wiêniowie, warcz¹c i rycz¹c, starali siê pochwyciæ nad-
zorcê, ¿eby rozerwaæ go na kawa³ki.
Chewbacca tak¿e wyda³ okrzyk pe³en wciek³oci. Niektórzy
Wookie spojrzeli na przyby³¹ odsiecz, ale inne istoty poroniête
zmierzwion¹ sierci¹ by³y tak podniecone pierwsz¹ od wielu lat szan-
s¹ wywarcia zemsty na swoim pogromcy, ¿e nie zwraca³y uwagi na
przybyszy.
Rzuæ broñ odezwa³ siê dowódca oddzia³u szturmowego do
bary³kowatego mê¿czyzny.
85
Blastery wszystkich ¿o³nierzy skierowa³y siê w stronê nadzorcy.
Chewbacca by³ rozbawiony, widz¹c wyraz ulgi, jaki pojawi³ siê na
twarzy okrutnego mê¿czyzny na widok ¿o³nierzy Nowej Republiki.
Tymczasem wiêzieni Wookie nie przerywali walki, tylko wci¹¿
nacierali na swego oprawcê. Wygl¹dali o wiele gorzej ni¿ zaledwie
przed kilkoma miesi¹cami, kiedy widzia³ ich Chewbacca. Nie ulega³o
w¹tpliwoci, ¿e nadzorca, pozbawiony ochrony, jak¹ zapewnia³a mu
flota admira³ Daali, zacz¹³ zmuszaæ niewolników do jeszcze ciê¿szej
pracy, chc¹c uzupe³niæ luki w obronie Laboratorium Otch³ani.
Rozkaza³em ci, ¿eby rzuci³ broñ! powtórzy³ nieco g³oniej
dowódca ¿o³nierzy.
Nadzorca machn¹³ biczem jeszcze raz, odrzucaj¹c nacieraj¹cych
Wookiech na wiêksz¹ odleg³oæ. Chewbacca zobaczy³ trzech najsil-
niejszych samców stoj¹cych najbli¿ej. Na ich wylenia³ej sierci by³o
widaæ liczne osmalone prêgi, wypalone przez giêtki drut elektrycz-
nego bicza. Niektóre lady po dawniejszych ranach zamieni³y siê
w po³yskliwe blizny wygl¹daj¹ce, jak gdyby wype³niono je woskiem.
Najstarszy, poroniêty szar¹ sierci¹ Wookie, który kiedy powie-
dzia³ Chewbacce, ¿e nazywa siê Nawruun, sta³ teraz na skraju pó³o-
krêgu, ukryty pod kanciast¹ koñcówk¹ z³o¿onego skrzyd³a sztur-
mowego wahad³owca. Koci starego Wookiego wygl¹da³y jak po³a-
mane albo poskrêcane wskutek wielu lat morderczej pracy, ale ognie
p³on¹ce w jego oczach przywodzi³y na myl dwie gwiazdy.
Nadzorca uniós³ wysoko rêkojeæ elektrycznego bicza, popatrzy³
jeszcze raz na Wookiech, a póniej przeniós³ spojrzenie na ¿o³nie-
rzy Pagea. Dowódca komandosów wystrzeli³, pragn¹c ostrzec po-
gromcê niewolników. Echo tego strza³u odbi³o siê od cian wielkiej
hali. Mê¿czyzna, stoj¹cy przy kad³ubie wahad³owca, uniós³ drug¹
rêkê na znak, ¿e siê poddaje, po czym wy³¹czy³ bicz i upuci³ rêko-
jeæ na posadzkê. Potoczy³a siê po kamiennych p³ytach z g³onym
brzêkiem.
W porz¹dku, a teraz odsuñcie siê od niego odezwa³ siê do-
wódca, zwracaj¹c siê do wiêniów.
Na wszelki wypadek Chewbacca powiedzia³ to samo, pos³uguj¹c
siê mow¹ Wookiech. Zaskoczeni wiêniowie stali przez chwilê nie-
ruchomo. Ich nadzorca tak¿e sta³, z przera¿enia gotów w ka¿dej chwi-
li upaæ na posadzkê. Nagle stary Nawruun zanurkowa³ pod skrzy-
d³o, a potem rzuci³ siê na kamienne p³yty, by pochwyciæ kosmat¹
³ap¹ rêkojeæ elektrycznego bicza. Przez chwilê mocowa³ siê z ni¹,
a póniej w³¹czy³ zasilanie.
86
Nadzorca skrzekn¹³ przeraliwie i cofn¹³ siê, jakby chcia³ wtopiæ
siê w kad³ub gwiezdnego statku. Chewbacca zawy³ g³ono, pragn¹c
powstrzymaæ Wookiech, ale ¿aden go nie us³ucha³. Wszyscy jak na
rozkaz rzucili siê z wyci¹gniêtymi ³apami na nadzorcê, by rozszar-
paæ go na kawa³ki.
A jednak to Nawruun skoczy³ pierwszy na bary³kowatego mê¿-
czyznê. Choæ tak niekszta³tny i stary, przygarbiony Wookie uchwy-
ci³ rêkojeæ bicza jak maczugê. Zamachn¹³ siê z ca³ej si³y i trafi³
pogromcê niewolników w g³owê. Korpulentny mê¿czyzna wrzasn¹³
i upad³, wymachuj¹c rêkami.
Pozostali niewolnicy rzucili siê na jego cia³o. Nawruun wcisn¹³
koniec rêkojeci w usta nadzorcy i obróci³ pokrêt³o dawki mocy do
oporu.
B³yskawica uwolnionej energii wniknê³a w g³owê mê¿czyzny,
wybuchaj¹c w jego mózgu jak sztuczne ognie. Z oczodo³ów nadzor-
cy trysnê³y snopy iskier, a po chwili mózg oprawcy eksplodowa³, opry-
skuj¹c rozhisteryzowanych Wookiech krwi¹ i kawa³kami tkanki.
Póniej w wielkiej hali remontowej zapad³a g³ucha cisza.
Chewbacca podszed³ wolno, widz¹c, ¿e ci wiêniowie, którzy
prze¿yli, nagle ³agodniej¹ jak baranki. Dokonawszy aktu zemsty,
wstali i cofnêli siê od zw³ok oprawcy. Nawruun tak¿e wsta³ i popa-
trzy³ na rêkojeæ bicza, któr¹ nadal trzyma³ w d³oni. Upuci³ broñ na
posadzkê.
Upad³a z ponurym brzêkiem, a tu¿ obok niej upad³ stary Wookie.
Jego cia³em wstrz¹sa³o dziwne dr¿enie. Kiedy Chewbacca us³ysza³
g³uche pomruki, zorientowa³ siê, ¿e stary Nawruun p³acze.
Tol Sivron usi³owa³ znaleæ sobie wygodne miejsce w kabinie
Gwiazdy mierci, ¿eby usi¹æ i siê odprê¿yæ, ale prototyp nie zosta³
zaprojektowany w ten sposób, ¿eby komu by³o w nim mi³o i wy-
godnie.
Zespawane w popiechu stojaki z przyrz¹dami sta³y gdzie popa-
d³o, otoczone pl¹tanin¹ rzuconych byle jak wi¹zek przewodów i ka-
bli. Dwigary i wzmocnione wsporniki rozmieszczono w takich miej-
scach, ¿e zas³ania³y Sivronowi wiêksz¹ czêæ atakowanego i oble-
ganego Laboratorium. Mimo to dyrektor widzia³, ¿e oddzia³y Rebe-
liantów opanowa³y placówkê.
Zwróci³ uwagê na najbardziej oddalon¹ od rodka grupy planeto-
idê, na której zbudowano skomplikowane wie¿e ch³odni komino-
87
wych i poch³aniacze promieniowania g³ównego reaktora. Ujrza³ na
niej jasny b³ysk, po którym wszystkie urz¹dzenia zaczê³y siê rozpa-
daæ.
Z g³onika komunikatora dobieg³ go burkliwy g³os Wermyna.
Panie dyrektorze, nasze ³adunki wybuchowe zniszczy³y syste-
my obiegu ch³odziwa w reaktorze. Urz¹dzenie ju¿ wkrótce osi¹gnie
stan nadkrytyczny. Nie s¹dzê, by najedcom uda³o siê powstrzy-
maæ ten proces. Laboratorium Otch³ani jest skazane na zag³adê.
Bardzo dobrze, Wermyn odpar³ Tol Sivron.
Trochê siê martwi³ strat¹ ca³ej drogocennej aparatury. Co innego
móg³ jednak zrobiæ? Mimo wszystko jego imperialni opiekunowie
go opucili. On i jego kierownicy i tak spisali siê na medal, przynaj-
mniej stawili najedcom jaki opór. Pozbawieni pomocy wojska,
nie mogli przecie¿ zwyciê¿yæ w walce z doskonale uzbrojonym i wy-
æwiczonym przeciwnikiem, nieprawda¿? Oprócz tego postêpowali
zgodnie z opracowanymi instrukcjami. Nikt nie móg³by im zarzu-
ciæ, ¿e nie dope³nili swoich obowi¹zków.
Sivron spojrza³ po twarzach kapitana szturmowców i trojga swo-
ich kierowników. Oddzia³y imperialnych ¿o³nierzy i pozostali na-
ukowcy, zatrudnieni dotychczas w Laboratorium, zd¹¿yli ju¿ zna-
leæ schronienie w pomieszczeniach kontrolnych i magazynach
Gwiazdy mierci.
Nie mia³em czasu, ¿eby dok³adnie przeczytaæ instrukcjê obs³u-
gi prototypu tej bojowej stacji owiadczy³ Sivron. Czy kto wie,
jak lataæ tym obiektem?
Golanda popatrzy³a na Doxina, który z kolei przeniós³ spojrzenie
na twarz Yemma.
Ja mam pewne dowiadczenie w pilotowaniu bojowych stat-
ków, panie dyrektorze odezwa³ siê kapitan szturmowców. Mo¿e
bêdê potrafi³ manewrowaæ stacj¹ podczas lotu.
To wietnie, kapitanie odrzek³ Sivron. Uhm... Wsta³ z fo-
tela dowódcy. Czy bêdzie pan chcia³ siedzieæ na tym fotelu?
Niekoniecznie, proszê pana. Potrafiê sterowaæ stacj¹ z fotela
pilota.
Kapitan uda³ siê w stronê rzêdów konsolet po³¹czonych byle jak
za pomoc¹ sworzni.
Musieli zauwa¿yæ eksplozjê, do której doprowadzi³ Wermyn
stwierdzi³ Doxin, przygl¹daj¹c siê, jak statki Rebeliantów zaczynaj¹
l¹dowaæ na asteroidzie z reaktorem. Po chwili na skalnym okruchu
pojawi³y siê nastêpne dwa rebelianckie wahad³owce, z wnêtrz za-
88
czêli siê wysypywaæ ¿o³nierze. Si³a ognia najedców by³a zbyt du¿a,
¿eby mo¿na by³o choæby marzyæ o zorganizowaniu jakiejkolwiek
akcji ratunkowej.
W jaki sposób mamy teraz zabraæ stamt¹d Wermyna i jego lu-
dzi? zapyta³ Sivron.
Yemm siêgn¹³ po instrukcjê postêpowania w sytuacjach alarmo-
wych i zacz¹³ nerwowo przerzucaæ jej kartki.
Nie s¹dzê, ¿ebymy przewidzieli tak¹ okolicznoæ, proszê pana.
G³owoogony Tola Sivrona zadr¿a³y, kiedy dyrektor potrz¹sn¹³
g³ow¹, nie kryj¹c wyj¹tkowego rozdra¿nienia.
Co takiego nigdy nie powinno by³o siê wydarzyæ, prawda?
zapyta³ surowo.
G³ono jêkn¹³, usi³uj¹c siê zastanowiæ, w jaki sposób znaleæ siê
w nowej sytuacji. Twilekowie byli znani z tego, ¿e umieli szybko
siê przystosowywaæ. Sivron da³ tego dowód, gdy opuci³ rodzinn¹
planetê, Ryloth. Przystosowa³ siê bardzo szybko równie¿ wówczas,
kiedy moff Tarkin mianowa³ go dyrektorem Laboratorium Otch³a-
ni. Teraz musia³ szybko zmieniæ plany, by wyci¹gn¹æ jak najwiêk-
sz¹ korzyæ z sytuacji, która pogarsza³a siê z minuty na minutê.
A wiêc trudno, nie mamy czasu ratowaæ Wermyna owiadczy³.
Zmieniamy plany. Naszym g³ównym obowi¹zkiem jest s³u¿enie Imperium.
Musimy zabraæ prototyp Gwiazdy mierci i jak najszybciej st¹d odlecieæ.
Wermyn tak¿e musia³ dostrzec l¹duj¹ce statki Nowej Republiki
i wyskakuj¹cych z nich ¿o³nierzy, pragn¹cych przej¹æ kontrolê nad
planetoid¹ z reaktorem. Kiedy ponownie po³¹czy³ siê z Sivronem,
w jego g³osie by³o s³ychaæ wiêksze podniecenie i przera¿enie.
Panie dyrektorze, czy mo¿e pan nam jako pomóc? W jaki spo-
sób chce nas pan st¹d zabraæ?
Tol Sivron w³¹czy³ mikrofon komunikatora i staraj¹c siê nadaæ g³o-
sowi jak najbardziej powa¿ne i szczere brzmienie, odpar³:
Panie Wermyn, chcê, ¿eby pan wiedzia³, jak bardzo podziwiam
pana i szanujê za tyle lat nienagannej pracy. ¯a³ujê, ¿e pañskie odej-
cie w stan spoczynku nie odbêdzie siê tak bezkonfliktowo i w tak
radosnym nastroju, jak siê kiedy spodziewa³em. Jeszcze raz proszê
przyj¹æ wyrazy najwy¿szego uznania. Dziêkujê panu.
Przerwa³ po³¹czenie, a potem znów odwróci³ siê w stronê kapita-
na szturmowców.
A teraz musimy siê st¹d wynosiæ.
89
Kiedy najciê¿sze walki zaczyna³y siê mieæ ku koñcowi, Qwi Xux
i Wedge Antilles polecieli wahad³owcem do Laboratorium Otch³a-
ni. Qwi obserwowa³a przez iluminator, jak planetoida z ka¿d¹ chwi-
l¹ staje siê coraz wiêksza. Spêdzi³a na niej niemal ca³e ¿ycie, ale
niewiele pamiêta³a z tego, jak ¿y³a i co robi³a.
Je¿eli nie liczyæ zniszczenia pierwszej korwety, Nowa Republika
ponios³a jedynie niewielkie straty. Naukowcy zatrudnieni w Labo-
ratorium Otch³ani stawili o wiele mniejszy opór ni¿ s¹dzi³ Wedge
Antilles. Qwi cieszy³a siê na myl o tym, ¿e znów znajdzie siê w swo-
ich dawnych pracowniach naukowych. Liczy³a na to, ¿e odnajdzie
swoje dokumenty, dziêki którym uzyska odpowiedzi przynajmniej
na niektóre pytania... Trochê jednak siê tego obawia³a.
Wedge wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej d³oni.
Zobaczysz, ¿e wszystko bêdzie dobrze próbowa³ j¹ pocie-
szyæ. Z pewnoci¹ bardzo nam pomo¿esz. Przekonasz siê, ¿e tak
bêdzie.
Spojrza³a têsknie, kieruj¹c na niego ogromne, ciemnoniebieskie
oczy.
Zrobiê, co bêdzie w mojej mocy odpar³a, ale nagle co od-
wróci³o jej uwagê. Bez namys³u wyci¹gnê³a rêkê w tamt¹ stronê.
Popatrz, Wedge! Musimy ich powstrzymaæ!
Spoza grupy asteroid Laboratorium Otch³ani wy³oni³ siê prototyp
Gwiazdy mierci napêdzany w³asnymi silnikami. Jasno b³yszcza³,
odbijaj¹c blask chmur wiruj¹cych gazów.
Zgodnie z tym, czego siê dowiedzia³am, studiuj¹c bazy danych,
Laboratorium dysponowa³o w pe³ni funkcjonuj¹cym prototypem
owiadczy³a Qwi. Je¿eli polec¹ t¹ Gwiazd¹ mierci gdzie w prze-
strzeñ nale¿¹c¹ do Nowej Republiki...
Nim zd¹¿y³a dokoñczyæ zdania, gigantyczna kula wystrzeli³a
w przestworza, w stronê krawêdzi gromady czarnych dziur Otch³a-
ni, i po chwili zniknê³a w ob³okach ró¿nobarwnych gor¹cych ga-
zów.
90
Terpfen sta³ w cieniu wielkiej wi¹tyni na powierzchni Yavina
Cztery. Przygl¹da³ siê, jak blask wschodz¹cego s³oñca rozjania
pó³mrok, a nad ogrzewaj¹c¹ siê d¿ungl¹ zaczynaj¹ pojawiaæ siê
pierwsze opary.
Niemal sparali¿owany z przera¿enia, tkwi³ przed wynios³ym, pra-
starym zigguratem. W pewnej chwili obróci³ okr¹g³e oczy i popa-
trzy³ na l¹dowisko. Spoczywa³ tam porwany myliwiec typu B, och³a-
dzaj¹c siê z cichym skrzypieniem i pomrukiem. Sta³ na ma³ej pola-
nie, na której niedawno skoszono chwasty. Terpfen zauwa¿y³ na
kad³ubie maszyny ciemne plamy w miejscach, w których trafi³ j¹
ogieñ laserów myliwców wys³anych za nim z Coruscant.
Kiedy uniós³ g³owê, dostrzeg³ na samym szczycie wi¹tyni kilka
ciemnych sylwetek uczniów Jedi. Poroniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc kr¹-
¿y³ wokó³ gazowego giganta, dziêki czemu konfiguracja cia³ niebie-
skich w tym systemie powodowa³a niezwyk³e zjawiska atmosferycz-
ne. Zachwyca³y Rebeliantów, kiedy przed wielu laty obrali ma³y
ksiê¿yc za tajn¹ bazê.
Jaskrawe wiat³o s³oñca, przenikaj¹c przez górne warstwy atmo-
sfery Yavina, ulega³o rozszczepieniu na najprzeró¿niejsze barwy,
a potem dociera³o na powierzchniê czwartego ksiê¿yca. Przefiltro-
wane przez warstwê oparów, unosz¹cych siê nad drzewami, tworzy-
³o fantastyczn¹ têczê, która jednak by³a widoczna ka¿dego ranka
zaledwie przez kilka minut. Uczniowie Jedi, którzy zgromadzili siê
na szczycie wi¹tyni, by przygl¹daæ siê têczowej burzy i j¹ podzi-
wiaæ, widzieli l¹dowanie jego statku. Nadchodzili.
R O Z D Z I A £
'
91
Terpfen odziany w g³adki lotniczy kombinezon pozbawiony
wszelkich odznak czu³ w g³owie wielk¹ pustkê. Jego serce wali³o
jak wielki m³ot. Najbardziej przera¿a³a go koniecznoæ przyznania
siê do wszystkich zdradzieckich czynów, których kiedykolwiek siê
dopuci³ ale musia³ temu wyzwaniu stawiæ czo³o. Próbowa³ prze-
æwiczyæ wszystko, co powinien powiedzieæ, ale stwierdzi³, ¿e to mu
nie pomo¿e. Nie istnia³ ¿aden dobry sposób na to, by wyjawiæ te
przera¿aj¹ce tajemnice.
Czu³ w g³owie taki zamêt, ¿e ba³ siê, i¿ zemdleje. Wyci¹gn¹³ jed-
n¹ rêkê, podobn¹ trochê do p³etwy, i uchwyci³ krawêd zimnego,
poroniêtego mchem kamienia wi¹tyni. Obawia³ siê, ¿e Carida ja-
kim cudem znów go odnajdzie i ¿e Furgan ponownie zapuci szpo-
ny w tê organiczn¹ czêæ jego mózgu, która zastêpowa³a naturaln¹
tkankê.
Nie! To znów by³ j e g o mózg. Od ponad dwudziestu czterech
godzin nie odebra³ ¿adnego rozkazu od swoich imperialnych moco-
dawców. Przez te wszystkie lata Terpfen zd¹¿y³ zapomnieæ, jak czu-
je siê kto, kto mo¿e myleæ tylko to, co zechce, i zachwyca³ siê
odzyskan¹ wolnoci¹. Pozwoli³ sobie nawet fantazjowaæ, ¿e obali
resztki Imperium, ¿e skoczy do gard³a wy³upiastookiego ambasado-
ra Furgana i go udusi.
A poród tych wszystkich myli nie s³ysza³ w mózgu niczyich
rozkazów. Czu³ siê taki... wolny! Uwiadomi³ sobie, ¿e os³abienie
spowodowa³ tylko parali¿uj¹cy go strach. Uczucie to jednak prze-
minê³o i Terpfen wyprostowa³ siê, s³ysz¹c coraz g³oniejszy dwiêk
kroków.
Pierwsz¹ osob¹, która wysz³a na wiat³o dnia, by³a Leia Organa
Solo, minister stanu Nowej Republiki. Musia³a pobiec do turbowin-
dy, spodziewaj¹c siê, ¿e pilot myliwca typu B chce przekazaæ jej
jakie niepomylne wieci z Coruscant. Jej w³osy wygl¹da³y jakby
by³y nie do koñca uczesane albo rozwiane przez wicher, a pod jej
umêczonymi oczami by³o widaæ sine cienie. Na jej czole widnia³a
pionowa zmarszczka, jakby kobietê drêczy³o tak¿e co innego.
Terpfen czu³, jak jego serce zalewa fala zimnej rozpaczy. Pomy-
la³, ¿e Leia z pewnoci¹ bêdzie udrêczona jeszcze bardziej, kiedy
owiadczy jej, i¿ imperialni siepacze znaj¹ kryjówkê jej najm³od-
szego syna, Anakina.
Leia przystanê³a przed nim i obdarzy³a go przeci¹g³ym, powa¿-
nym spojrzeniem. Jej brwi ci¹gnê³y siê jeszcze bardziej, kiedy wy-
mówi³a jego nazwisko.
92
Znam ciê. Nazywasz siê Terpfen, prawda? Co siê sta³o, ¿e przy-
lecia³e?
Kalamarianin wiedzia³, ¿e jego bulwiast¹ g³owê, pokryt¹ liczny-
mi szramami i bliznami, rozpoznaj¹ nawet istoty ludzkie. Z wnêtrza
wi¹tyni wy³oni³o siê kilkoro uczniów Jedi, których Terpfen nie zna³,
i zatrzyma³o siê za Lei¹. W koñcu pojawi³a siê te¿ pani ambasador
Cilghal. Okr¹g³e, wypuk³e oczy Kalamarianki sprawia³y wra¿enie,
¿e chc¹ przenikn¹æ jego duszê na wylot.
Pani minister Organa Solo... zacz¹³ Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ
dr¿enia g³osu. Póniej upad³ na kolana, czêciowo drêczony wyrzu-
tami sumienia, a czêciowo dlatego, ¿e jego nogi odmówi³y pos³u-
szeñstwa. Twojemu synowi, Anakinowi, grozi miertelne niebez-
pieczeñstwo!
Zwiesi³ pokryt¹ bliznami g³owê. Zanim Leia zd¹¿y³a zapytaæ o co-
kolwiek, wyzna³ jej absolutnie wszystko.
Leia spogl¹da³a na blizny na czubku g³owy Terpfena i czu³a, jak
wokó³ jej szyi zaciska siê jaka niewidoczna pêtla. Bezcenny sekret
dotycz¹cy planety Anoth, której istnienie Luke i Ackbar tak bardzo
starali siê utrzymaæ w tajemnicy, zosta³ w koñcu zdradzony! Impe-
rium wiedzia³o, gdzie przebywa jej maleñstwo.
Nie bardzo rozumia³a, na czym w³aciwie polegaj¹ rodki przed-
siêwziête dla obrony tamtego ukrytego wiata, bardziej przypomi-
naj¹cego piek³o. Przypuszcza³a, ¿e teraz jedyn¹ ochron¹, jak¹ dys-
ponuje jej ma³y synek, jest jej wierna pokojówka i powierniczka,
Winter.
Bardzo pani¹ proszê, minister Organa Solo... musimy natych-
miast lecieæ na Anoth nalega³ rozpaczliwie Terpfen. Musimy wy-
s³aæ jak¹ wiadomoæ, ¿eby pani dziecko zosta³o stamt¹d zabrane,
zanim wpadnie w rêce imperialnych oddzia³ów szturmowych. Kiedy
w³adzê nad moim umys³em sprawowa³ ambasador Furgan, przekaza-
³em na Caridê raport z zestawem wspó³rzêdnych dotycz¹cych Anoth,
ale nie zostawi³em sobie ¿adnej kopii. Skasowa³em tê informacjê za-
raz po przes³aniu. Musi pani nas tam zabraæ. Uczyniê wszystko, co
bêdzie w mojej mocy, ale nie mo¿emy traciæ ani chwili.
Leia by³a gotowa do lotu choæby zaraz. By³a przygotowana na
wszystko, co konieczne, ¿eby ocaliæ ¿ycie maleñkiego synka. Nagle
przez jej g³owê przemknê³a myl, która sprawi³a, ¿e kobieta zamar³a
jak sparali¿owana.
93
Nie mogê wys³aæ ¿adnej wiadomoci na Anoth owiadczy³a.
Nawet j a nie znam wspó³rzêdnych tej planety.
Terpfen spogl¹da³ w jej oczy, ale Leia nie umia³a odczytaæ wyra-
zu jego niekszta³tnej twarzy, podobnej trochê do rybiego pyska.
To mia³a byæ tajemnica tak¿e dla mnie ciagnê³a po d³u¿szej
chwili. Jedynymi istotami, które znaj¹ te wspó³rzêdne, s¹ Winter,
Ackbar i Luke. Winter przebywa teraz na Anoth, Ackbar zaszy³ siê
na Kalamarze, a Luke jest ogarniêty dziwaczn¹ pi¹czk¹. Nie wiem,
jak odnaleæ Anoth!
Stara³a siê skupiæ, przypomniawszy sobie, jak szybko myla³a,
kiedy by³a trochê m³odsza. Kiedy, na pok³adzie pierwszej Gwiazdy
mierci, przejê³a dowodzenie, widz¹c ¿e plan Hana i Lukea, którzy
pragnêli j¹ ocaliæ, zaczyna byæ zagro¿ony. Wówczas dobrze wie-
dzia³a, co robiæ. Bez wahania w³¹czy³a siê do akcji.
Teraz jednak mia³a troje dzieci, o które musia³a siê zatroszczyæ,
i zapewne te nowe obowi¹zki sprawia³y, ¿e nie umia³a reagowaæ tak
b³yskawicznie. Jaka szkoda, ¿e Han odlecia³ szukaæ Pogromcy S³oñc
i Kypa Durrona. Pozostawi³ j¹ z bliniêtami w nadziei, ¿e bêd¹ z mat-
k¹ bezpieczniejsze. Nie mog³a teraz ich zostawiæ.
Ambasador Cilghal sprawia³a wra¿enie, ¿e potrafi czytaæ w jej
mylach.
Musisz lecieæ, Leio owiadczy³a. Przede wszystkim powin-
na ratowaæ synka. Twoim bliniêtom nic tu nie grozi. Bêd¹ chro-
nione przez wszystkich uczniów Jedi.
Leia, jakby nagle uwolniona od czego nieznanego, co wiêzi³o
j¹ i krêpowa³o, poczu³a, ¿e w jej g³owie zaczynaj¹ krystalizowaæ
siê gotowe plany. Kiedy by³a odprê¿ona, mog³a myleæ szybko
i trzewo.
No dobrze, Terpfenie rzek³a. Polecisz ze mn¹. Udamy siê
najpierw na Kalamar tak prêdko, jak mo¿liwe. Odnajdziemy tam
Ackbara, a on zabierze nas do Winter i Anakina.
Obdarzy³a zdrajcê spojrzeniem, w którym gniew walczy³ o lep-
sze z nadziej¹, ¿alem i trosk¹.
Terpfen odwróci³ g³owê.
Nie owiadczy³ stanowczo. Co siê stanie, je¿eli znów pobu-
dz¹ mnie imperialni oprawcy? Co zrobiê, je¿eli zostanê zmuszony
do dokonania jakiego sabota¿u?
Bêdê mia³a na ciebie oko odpar³a ostro Leia. Chcia³abym
jednak, ¿eby polecia³ ze mn¹ na Kalamar i spotka³ siê z Ackbarem.
Pomyla³a o wszystkich cierpieniach, jakie prze¿y³ kalamariañski
94
admira³, wskutek których czu³ siê zmuszony zaszyæ w niedostêp-
nych g³êbinach swojego podwodnego wiata, ¿eby inni nie musieli
wytykaæ mu jego hañby. Wyjanisz mu, ¿e wypadek, któremu ule-
glimy podczas l¹dowania na Vortex, nie wydarzy³ siê z jego winy.
Terpfen z trudem wsta³ z ziemi.
Pani minister Organa Solo zacz¹³. Jego g³os brzmia³, jakby
kalamariañski mechanik prze³kn¹³ co niesmacznego. Ja... prze-
praszam.
Leia spojrza³a na niego k¹tem oka, czuj¹c nag³y przyp³yw adre-
naliny, potrzebê jak najszybszego rozpoczêcia akcji, zrobienia
wszystkiego, co mo¿liwe. Chwila wahania mog³a decydowaæ o lo-
sie jej maleñkiego synka.
Bêdziesz przeprasza³, kiedy to wszystko siê zakoñczy powie-
dzia³a. Teraz musisz mi pomóc.
95
Tysi¹cletni Sokó³ wy³oni³ siê z nadprzestrzeni w pobli¿u miejsca,
w którym znajdowa³ siê kiedy system gwiezdny Caridy. Han Solo spo-
laryzowa³ plastalow¹ szybê segmentowanego iluminatora, chc¹c popa-
trzeæ na szcz¹tki, które by³y kiedy jasnym s³oñcem i grup¹ planet. Te-
raz jednak widzia³ tylko chmury gazów, rozjarzonych wskutek promie-
niowania, które wyzwoli³ wybuch gwiazdy supernowej. Skala znisz-
czeñ by³a o wiele wiêksza ni¿ wówczas, kiedy wy³oni³ siê z nadprze-
strzeni, by przekonaæ siê, ¿e Alderaan rozpad³ siê na kawa³ki. Dzia³o siê
to w czasach, zanim w ogóle spotka³ Leiê, zanim podj¹³ decyzjê o przy-
³¹czeniu siê do Rebelii, kiedy nawet nie wierzy³ w istnienie Mocy.
Wybuch s³oñca Caridy spowodowa³ roz³o¿enie materii gwiezd-
nej grub¹ warstw¹ wokó³ ekliptyki. Gigantyczne zas³ony k³êbi¹cych
siê gazów wisia³y w przestworzach, jarz¹c siê i b³yskaj¹c od nad-
miaru energii. W przestrzeni przemieszcza³a siê fala uderzeniowa,
która mia³a os³abn¹æ i zanikn¹æ dopiero po up³ywie tysi¹cleci.
Pos³uguj¹c siê czujnikami o du¿ej rozdzielczoci, Han dostrzeg³
kilka bezkszta³tnych roz¿arzonych bry³ wypalonych na ¿u¿el wia-
tów, które by³y kiedy planetami, najbardziej oddalonymi od s³oñ-
ca. Teraz jarzy³y siê jak wêgle w gasn¹cym ognisku.
Obok Hana siedzia³ Lando Calrissian i tak¿e patrzy³, z ustami
otwartymi ze zdumienia.
Ch³opie, ten dzieciak naprawdê wie, w jaki sposób wyrz¹dziæ
najwiêcej szkód.
Han kiwn¹³ g³ow¹, czuj¹c, jak zasycha mu w gardle. By³o mu
dziwnie bez Chewbaccy, który zwykle lata³ z nim jako drugi pilot.
R O Z D Z I A £
96
Mia³ nadziejê, ¿e jego kud³aty przyjaciel nie prze¿ywa a¿ tylu przy-
gód podczas swojej wyprawy do Laboratorium Otch³ani.
Zestawy czujników Soko³a tylko z trudem dawa³y sobie radê
z pomiarami. W przestworzach wci¹¿ jeszcze pulsowa³o bardzo sil-
ne promieniowanie przenikaj¹ce szcz¹tki caridañskiego systemu. Pro-
mienie Roentgena i gamma atakowa³y ochronne pola frachtowca.
Han nie dostrzega³ jednak ani ladu statku Kypa.
Jak mylisz, co bêdziesz móg³ odnaleæ poród tylu szumów
i zak³óceñ? zapyta³ go Calrissian. Je¿eli bêdziesz mia³ szczêcie
i wytrzeszcza³ oczy, mo¿e uda ci siê dostrzec lad smugi jonów z sil-
ników Pogromcy S³oñc, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkociami
podwietlnymi. Nigdy jednak nie odnajdziesz ¿adnych ladów w sa-
mym rodku resztek po supernowej. Szanse s¹ jak...
Han przerwa³ mu, unosz¹c rêkê.
Nigdy nie mów mi o szansach burkn¹³. Wiesz, ¿e tak¿e siê
znam na tych sprawach.
Wiem, wiem odpar³ Lando, ukazuj¹c w umiechu zêby. A za-
tem co zamierzasz robiæ? Jaki w ogóle sens mia³o przylatywanie do
tego systemu?
Han zacisn¹³ wargi, zastanawiaj¹c siê nad odpowiedzi¹. Wyda-
wa³o mu siê, ¿e jak przyleci do systemu Caridy, odnajdzie tu jakie
lady statku Kypa.
Chcia³em zobaczyæ to, co i on widzia³ odrzek³ w koñcu.
Pragn¹³em odgadn¹æ myli, jakie mog³y wówczas zalêgn¹æ siê w je-
go g³owie. O czym móg³ w³aciwie wtedy myleæ?
Znasz go lepiej ni¿ ja, ch³opie stwierdzi³ Lando. Je¿eli móg³
wznieciæ po¿ogê w Mg³awicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ okrêty admi-
ra³ Daali, a niedawno unicestwi³ planetê z imperialnym wojskowym
orodkiem szkoleniowym, dok¹d móg³by polecieæ potem? Pomyl
sam. Co mo¿e byæ jego nastêpnym celem?
Han wpatrywa³ siê w piek³o, które by³o kiedy caridañskim
s³oñcem.
Je¿eli moim celem by³oby ca³kowite zniszczenie Imperium,
wyrz¹dzenie jak najwiêkszych szkód opanowanym przezeñ wia-
tom... skierowa³bym siê do...
Odwróci³ siê raptownie i popatrzy³ na Calrissiana.
Ciemnobr¹zowe oczy Landa rozszerzy³y siê ze zdumienia.
Nie odwa¿y³by siê tam polecieæ! To zbyt niebezpieczne!
W¹tpiê, czy bezpieczeñstwo ma z tym co wspólnego owiad-
czy³ Han.
97
Pozwól mi zgadn¹æ rzek³ Lando. Jako nastêpny cel obra³
wiaty po³o¿one blisko j¹dra galaktyki, a ty chcesz lecieæ tam, by go
odnaleæ.
Zgad³e, ch³opie stwierdzi³ Han, wystukuj¹c odpowiednie
wspó³rzêdne na klawiaturze nawigacyjnego komputera. Us³ysza³, ¿e
Lando mruczy pod nosem:
Teraz nigdy nie zd¹¿ê na czas do systemu Kessel.
Po chwili, kiedy otaczaj¹ca ich przestrzeñ siê zakrzywi³a, wiat³a
odleg³ych gwiazd w iluminatorze przemieni³y siê w ogniste smugi.
Sokó³ dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Kierowa³ siê w g³¹b ob-
szaru zajêtego przez wroga, w sam rodek grupy wiatów, które na-
dal dochowywa³y wiernoci Imperium.
W samym jasnym sercu galaktyki, gdzie gwiazdy znajduj¹ siê tak
blisko siebie, ¿e ich dok³adne wspó³rzêdne s¹ nieznane, wskrzeszo-
ny Imperator zebra³ si³y, ¿eby przygotowaæ siê do ostatecznej walki.
Kiedy zgin¹³, jego dowódcy i lordowie zaczêli walczyæ miêdzy sob¹
o w³adzê. Nie dysponuj¹c wojskowym geniuszem w rodzaju wiel-
kiego admira³a Thrawna, który móg³y zjednoczyæ pozosta³e woj-
ska, imperialna wojenna machina wycofa³a siê do trudno dostêp-
nych systemów gwiezdnych w pobli¿u j¹dra galaktyki. Imperialni
lordowie pozwolili Nowej Republice lizaæ rany otrzymane w ostat-
nich walkach, a sami zaczêli rywalizowaæ o to, który z nich bêdzie
panowa³ nad przestworzami.
By³o jednak wiadomo, ¿e kiedy który z nich zwyciê¿y w tej ry-
walizacji, wojska imperialne znów stan¹ do walki przeciwko od-
dzia³om Nowej Republiki. Chyba ¿e Kyp Durron wczeniej znisz-
czy imperialn¹ flotê.
Na skraju przestworzy nale¿¹cych do galaktycznego j¹dra Han
i Lando dostrzegli czerwonego kar³a, który musia³ eksplodowaæ ca³-
kiem niedawno. Niewielkie, blade s³oñce nie zwraca³o niczyjej uwagi,
a poza tym nie mia³o ¿adnych planet, na których istnia³oby jakie
¿ycie. Zwiadowcy Nowej Republiki ustalili jednak, ¿e w systemie
tego czerwonego kar³a znajdowa³y siê stocznie, w których konstru-
owano gwiezdne statki. Stwierdzili tak¿e istnienie sk³adów broni i ar-
chiwów, ukrytych g³êboko we wnêtrzach kilku niewielkich planet,
skalistych i nie nadaj¹cych siê do kolonizacji.
Han, który w³anie wygl¹da³ przez iluminator, zauwa¿y³, jak ma³a
gwiazda wybucha, choæ w mniej spektakularny sposób ni¿ s³oñce
7 W³adcy mocy
98
Caridy. Zapewne jej masa by³a zbyt ma³a, nie wystarczaj¹ca do zapo-
cz¹tkowania reakcji ³añcuchowej, gdy¿ czerwony karze³ tylko
zacz¹³ pulsowaæ, ale nie rozjarzy³ siê w ognistej eksplozji. Mimo to
fale uderzeniowe zamieni³y planety, które znajdowa³y siê najbli¿ej,
w chmury py³u i szcz¹tków.
Zrobi³ to jeszcze raz odezwa³ siê Han. Po takich ladach,
jakie pozostawia, nie mo¿na za nim nie trafiæ.
Mru¿¹c oczy, Lando spojrza³ na ekrany skanerów.
Widzê sylwetki jedenastu gwiezdnych niszczycieli klasy Victo-
ry. Wszystkie statki staraj¹ siê opuciæ system.
A to dobre stwierdzi³ Han. Mia³ doæ zmartwieñ z Kypem i Po-
gromc¹ S³oñc i nie chcia³ równoczenie mieæ do czynienia z ca³¹ flot¹
imperialnych gwiezdnych niszczycieli. Czy nas zauwa¿y³y?
Nie s¹dzê. W przestworzach jest wci¹¿ mnóstwo zak³óceñ od
promieniowania uwolnionego podczas tego wybuchu. Wygl¹da mi
na to, ¿e po prostu bior¹ nogi za pas i uciekaj¹.
Han poczu³ nagle, ¿e w jego serce wstêpuje nowa otucha.
Przypuszczasz, ¿e to sta³o siê niedawno? ¯e to Kyp doprowa-
dzi³ do wybuchu tego kar³a?
To mo¿liwe.
Niech bêdzie. W takim razie przygotuj skanery i przeszukaj...
Ju¿ go mam, ch³opie. Pogromca S³oñc wisi wysoko nad eklipty-
k¹, jakby... wszystko obserwowa³.
Wytycz kurs poleci³ Han, prostuj¹c siê w fotelu pilota. Leci-
my do niego. Ca³a naprzód.
Szarpn¹³ dwigniê i silniki Soko³a umo¿liwiaj¹ce latanie z prêd-
kociami podwietlnymi rozjarzy³y siê olepiaj¹c¹ biel¹. Przyspiesze-
nie wcisnê³o plecy Hana i Landa w oparcia foteli, a ich statek zatoczy³
wdziêczny ³uk i skierowa³ siê na wy¿sz¹ orbitê, w stronê migaj¹cego
punkcika na ekranach. Kiedy jednak frachtowiec zmniejszy³ odleg³oæ
dziel¹c¹ go od Pogromcy S³oñc, ten zacz¹³ siê chy³kiem oddalaæ.
Zauwa¿y³ nas! krzykn¹³ Han. Za nim! Je¿eli przyspieszy do
nadwietlnej, na pewno go zgubimy.
Sokó³ wystrzeli³ jak z procy. Han dostrzega³ ju¿ jaskraw¹ plamkê
przesuwaj¹c¹ siê na tle gwiazd przed dziobem jego statku.
Czy chcesz, ¿ebym skierowa³ energiê do laserów? odezwa³
siê Calrissian. Chyba nie bêdziemy do niego strzelali, prawda? Co
zrobisz, je¿eli siê nie zatrzyma?
Strzelanie nic tu nie da owiadczy³ Han. Pamiêtaj, ¿e jest
wyposa¿ony w kwantowo-krystaliczny pancerz. Han uruchomi³
99
komunikator. Kyp, to ja, Han Solo. Ch³opcze, muszê z tob¹ poroz-
mawiaæ.
W odpowiedzi b³yszcz¹cy okruch zamigota³, kiedy pilot Pogromcy
S³oñc zmieni³ kurs i przyspieszy³.
Pe³ny ci¹g rozkaza³ Han. Ruszamy za nim.
I tak przekraczamy ju¿ czerwone kreski stwierdzi³ Lando.
Wytrzyma odpar³ zawadiacko Han, a potem ponownie po-
chyli³ siê nad mikrofonem komunikatora. Hej, Kyp, chocia¿ mnie
wys³uchaj!
Pogromca S³oñc, widoczny za iluminatorem, zatoczy³ ³uk, a po-
tem zacz¹³ siê powiêkszaæ.
Hmm... Han? odezwa³ siê Lando. Chyba siê do nas zbli¿a.
Han czu³ uniesienie na myl o tym, i¿ Kyp jednak zawróci³, ¿eby
porozmawiaæ.
Mylê, ¿e chce nas staranowaæ zauwa¿y³ niepewnie Calrissian.
Han zamruga³, nie wierz¹c w³asnym oczom. Znów pochyli³ siê
nad mikrofonem.
Kyp, nie rób tego! zawo³a³. Kyp, to ja, Han!
Pogromca S³oñc przemkn¹³ tu¿ obok. W ostatniej chwili zmieni³
kurs, ¿eby wystrzeliæ z obronnych laserów zamontowanych w za³a-
maniach kad³uba. Han us³ysza³ huk trafieñ b³yskawic o kad³ub So-
ko³a i upewni³ siê, ¿e nie wyrz¹dzi³y statkowi ¿adnej krzywdy.
Chcia³ w ten sposób nas ostrzec stwierdzi³ Lando.
Ta-a, to z pewnoci¹ mia³o byæ co w rodzaju ostrze¿enia przy-
zna³ Han. Kyp, dlaczego nie mia³by...
W g³oniku komunikatora zabrzmia³ wreszcie za³amuj¹cy siê g³os
m³odzieñca.
Han, daj mi wreszcie spokój. Odleæ. Mam tutaj jeszcze du¿o
pracy.
Uhm, Kyp... w³anie o tym chcia³bym z tob¹ pogadaæ odrzek³
Han, nie wiedz¹c, co innego powiedzieæ.
Tymczasem Pogromca S³oñc zatoczy³ pêtlê, po czym zacz¹³ siê
znów zbli¿aæ, jakby Kyp chcia³ zaatakowaæ ich po raz drugi. Kie-
dy ma³y statek mia³ przemkn¹æ obok kad³uba, Han chwyci³ za dwi-
gniê i zmieni³ kurs Tysi¹cletniego Soko³a. Równoczenie w³¹-
czy³ generator promienia ci¹gaj¹cego i pochwyci³ miercionon¹
maszynê.
Hej, z³apa³em go! zawo³a³ zdumiony.
Impet Pogromcy S³oñc by³ tak du¿y, ¿e omal nie obróci³ Soko-
³a wokó³ osi, ale promieñ ci¹gaj¹cy nie puci³. Han zwiêkszy³ do-
100
p³yw mocy do generatora i wzmocni³ niewidoczny uchwyt. W re-
zultacie oba statki lecia³y w tej samej odleg³oci od siebie wysoko
ponad p³aszczyzn¹ orbity czerwonego kar³a, który wci¹¿ pulsowa³.
No dobrze, Han odezwa³ siê Kyp. Je¿eli w³anie tego chcesz...
Nie mogê zrobiæ nic, ¿eby ciê powstrzymaæ.
W g³oniku komunikatora rozleg³ siê trzask i ³¹cznoæ zosta³a
przerwana.
Nie podoba mi siê jego ton zauwa¿y³ Calrissian.
W sterowni Soko³a odezwa³ siê znów g³os Kypa.
Jedna taka rezonansowa torpeda wystarczy, by doprowadziæ do
eksplozji ca³ej gwiazdy. Jestem pewien, ¿e bez trudu poradzi sobie
z tak¹ kup¹ z³omu jak Sokó³.
Han popatrzy³ na kszta³t Pogromcy S³oñc, podobny do okruchu
kryszta³u. Toroidalna antena generatora zaczê³a siê jarzyæ; przebie-
ga³y po niej skwiercz¹ce zielone i b³êkitne b³yskawice. Kyp przygo-
towywa³ siê do wystrzelenia jednego z pocisków na odleg³oæ, która
chyba nie mog³a byæ mniejsza.
Nie podoba mi siê to wszystko krêc¹c g³ow¹, owiadczy³ Lando.
101
Promienie przedpo³udniowego s³oñca przewieca³y przez otwar-
te wietliki wielkiej komnaty audiencyjnej wi¹tyni Massassów. Z³o-
ciste s³oneczne strza³y uk³ada³y siê w cêtkowane wzory na g³adkich,
b³yszcz¹cych kamieniach posadzki i odbite od nich, pada³y na ocio-
sane kamienie ciany.
Duch Lukea Skywalkera, unosz¹c siê tu¿ obok nieruchomego
cia³a, przygl¹da³ siê, jak Cilghal i bliniêta ponownie sk³adaj¹ mu
wizytê. Cilghal trzyma³a dzieci za r¹czki i sz³a rodkiem promena-
dy, stawiaj¹c d³ugie, posuwiste kroki. Tego ranka mia³a na sobie
b³êkitn¹ szatê kalamiariañskiej pani ambasador, a nie ponury p³aszcz
Jedi. Za Kalamariank¹ kroczy³ drêczony wyrzutami sumienia Streen
razem z silnie umiênion¹ i gibk¹ Kiran¹ Ti z Dathomiry.
Artoo-Detoo nie oddala³ siê od cia³a Lukea le¿¹cego na kamien-
nym stole, tocz¹c siê powoli w tê i w tamt¹ stronê jak dobry stra¿-
nik. Po potwornej burzy, która niedawno szala³a w audiencyjnej
sali, ma³y astromechaniczny robot wzi¹³ na siebie obowi¹zki pil-
nowania cia³a mistrza Jedi. Luke czu³ g³êbokie wzruszenie na myl
o lojalnoci i przywi¹zaniu robota, chocia¿ nie by³ tym specjalnie
zaskoczony.
Bliniêta Hana i Leii z szeroko otwartymi oczami wpatrywa³y siê
w jego cia³o, a duch Lukea têsknie spogl¹da³ na dzieci. Nie mog¹c
siê porozumiewaæ, mia³ wra¿enie, ¿e zosta³ pochwycony w pu³ap-
kê. By³ ciekaw, co zrobi³by Obi-Wan Kenobi, gdyby znalaz³ siê w po-
dobnej sytuacji. Luke nie w¹tpi³, ¿e odpowied znajdzie w Mocy;
nie wiedzia³ tylko, gdzie i jak powinien jej szukaæ.
R O Z D Z I A £
102
Widzicie, dzieci? Wujek Luke jest bezpieczny odezwa³a siê Cil-
ghal. Uratowalimy go poprzedniej nocy. Pomog³a mu wasza mama.
Wszyscy mu pomagalimy. Wci¹¿ szukamy sposobu, by go obudziæ.
Ja nie piê! zawo³a³ oburzony duch Lukea, chocia¿ wiedzia³,
¿e ¿adna sporód przyby³ych osób go nie s³yszy. To ja muszê zna-
leæ jaki sposób, ¿eby móc siê z wami porozumieæ.
Bliniêta nie przestawa³y wpatrywaæ siê w nieruchome cia³o le-
¿¹ce na kamiennym stole.
On nie pi owiadczy³ nagle Jacen. Jest tutaj.
Ma³y ch³opczyk przekrzywi³ ciemnow³os¹ g³ówkê i popatrzy³
prosto w oczy ducha Lukea.
Wstrz¹niêty Luke odwzajemni³ jego spojrzenie.
Ty mnie widzisz, Jacenie, prawda? Czy s³yszysz to, co mówiê?
Tym razem i Jacen, i Jaina energicznie kiwnêli g³ówkami.
Cilghal po³o¿y³a d³onie na ramionach dzieci i wywieraj¹c deli-
katny nacisk, skierowa³a je do wyjcia.
Oczywicie, ¿e jest tutaj rzek³a.
Czuj¹c, ¿e ogarnia go nadzieja i podniecenie, Luke zacz¹³ siê prze-
mieszczaæ w powietrzu za nimi, ale do kamiennego sto³u podszed³
Streen i upad³ na kolana. By³ tak przygnêbiony i nieszczêliwy, ¿e
Luke odczu³ jak fizyczny cios fale zak³opotania i bólu, promieniuj¹-
ce od starszego mê¿czyzny.
Mistrzu Skywalkerze, bardzo ciê przepraszam! odezwa³ siê
stary pustelnik. Ws³uchiwa³em siê w niew³aciwy g³os, jaki poja-
wi³ siê w mojej g³owie. Zosta³em oszukany przez mê¿czyznê spo-
witego ca³unem mroku. Ju¿ nigdy wiêcej to siê nie powtórzy.
Niespodziewanie Streen uniós³ g³owê i popatrzy³ w górê, ale przez
chwilê nie móg³ skupiæ spojrzenia. Przechylaj¹c g³owê z boku na
bok, sprawia³ wra¿enie, jakby dostrzega³ ducha Lukea.
Czy ty tak¿e mnie widzisz, Streen? Czy s³yszysz to, co mówiê?
Myli Lukea p³ynê³y jak rw¹cy potok. Mistrz Jedi by³ ciekaw,
czy mo¿e odkry³ u siebie nowe umiejêtnoci.
W nocy przyszed³ do mnie mê¿czyzna, spowity ca³unem mro-
ku odezwa³ siê Streen. Czujê jednak, ¿e i ty jeste w mojej g³o-
wie, mistrzu Skywalkerze. Nigdy wiêcej w ciebie nie zw¹tpiê.
Kirana Ti wyci¹gnê³a rêkê i chwyci³a klêcz¹cego Streena za ra-
miê. Myli Lukea zaczê³y p³yn¹æ jeszcze szybciej. Exar Kun móg³
porozumiewaæ siê z innymi, chocia¿ tylko w subtelny, cichy sposób
a teraz Luke zorientowa³ siê, ¿e i on potrafi to samo. Skontaktowa³
siê z bliniêtami. Poczu³, ¿e ogarnia go uniesienie.
103
Zacz¹³ gor¹czkowo snuæ plany, widz¹c, jak uczniowie Jedi wy-
chodz¹ z sali audiencyjnej. Teraz móg³ byæ spokojny, ¿e potrafi sie-
bie ocaliæ. Zapewne pomog¹ mu w tym jego uczniowie nale¿¹cy do
nowego pokolenia rycerzy Jedi.
Z kamiennych cian za jego plecami odezwa³ siê nagle mroczny,
g³os nie z tego wiata:
Jakie to wzruszaj¹ce. Twoi niezdarni uczniowie wci¹¿ jeszcze
wyobra¿aj¹ sobie, ¿e zdo³aj¹ ciê ocaliæ... Ja wiem jednak o wiele
wiêcej ni¿ oni. W przeciwieñstwie do twoich nauk, moje nie s¹ po-
dyktowane tchórzostwem.
Luke odwróci³ siê i ujrza³ ducha Exara Kuna, czarnego i chwiej¹-
cego siê jak na wietrze.
Gantoris by³ mój, ale go zniszczy³em. Kyp Durron nadal s³ucha
moich rozkazów. Streen tak¿e przeszed³ na moj¹ stronê. Wkrótce
i pozostali us³ysz¹ mój g³os. Uniós³ widmowe rêce. Wszystkie
kawa³ki ³amig³ówki zaczynaj¹ uk³adaæ siê w logiczn¹ ca³oæ. Ju¿
nied³ugo wskrzeszê bractwo Sithów, a z pomoc¹ twoich uczniów
Jedi stworzê zal¹¿ek niezwyciê¿onej armii pos³uguj¹cej siê Moc¹
i panuj¹cej nad ni¹.
Luke post¹pi³ kilka kroków w stronê zjawy, wci¹¿ jeszcze nie
wiedz¹c, jak walczyæ z tak nieuchwytnym przeciwnikiem. Exar Kun
rozemia³ siê, jakby nagle przyszed³ mu do g³owy jaki pomys³.
Na pocz¹tku przyszed³em do ciebie. Odwiedzi³em ciê we nie
jako duch twojego upad³ego ojca, Anakina Skywalkera... Mo¿e wiêc
i twoim uczniom powinienem pojawiæ siê jako duch ich mistrza?
Z pewnoci¹ bêd¹ pos³uszni naukom pradawnych Sithów, je¿eli us³y-
sz¹ je z twoich ust, prawda?
Nie odrzek³ Luke.
Sprê¿y³ miênie astralnego cia³a i skoczy³ ku dr¿¹cej sylwetce
Lorda Sithów. Okaza³o siê jednak, ¿e chocia¿ iskrz¹ce siê cia³o Lu-
kea przesz³o na wylot przez mroczny cieñ, Exar Kun omal nie roz-
wia³ siê jak senna mara.
Kiedy Luke dotkn¹³ cienia Exara Kuna, odniós³ wra¿enie, jakby
jego astralne serce zosta³o przebite przez sopel lodu. Uda³o mu siê
jednak zachowaæ równowagê. Czarny Lord zatoczy³ siê pod kamien-
n¹ cianê i po chwili zacz¹³ wsi¹kaæ w szczeliny miêdzy kamienia-
mi, by siê ukryæ.
Ja ju¿ by³em kuszony przez ciemn¹ stronê odezwa³ siê Luke.
Przeszed³em przez to i sta³em siê silniejszy. Ty za jeste s³aby, Kunie,
poniewa¿ znasz jedynie nauki ciemnej strony. Twoje zrozumienie
104
pewnych spraw niczym nie ró¿ni siê od tego, jakie maj¹ moi ucznio-
wie.
Duch Exara Kuna, zanim znikn¹³ ca³kowicie, wykrzykn¹³ w od-
powiedzi:
Jeszcze siê przekonasz, który z nas dwóch jest silniejszy!
S³oñce zachodzi³o, kryj¹c siê za ogromn¹ tarcz¹ Yavina. Wschód
jednego z ksiê¿yców sprawi³, ¿e niebosk³on by³ owietlony jedynie
pomarañczow¹ ³un¹, promieniuj¹c¹ od gazowego giganta, wskutek
czego ca³a d¿ungla przybra³a z³owieszcz¹, rud¹ barwê.
Ca³e rodziny trajkocz¹cych we³nolamandrów sadowi³y siê na naj-
wy¿szych ga³êziach drzew, szykuj¹c siê do nocnego spoczynku.
W dole, w gêstwinie poszycia, przemyka³y siê drapie¿niki i ofiary,
zajête odwieczn¹ zabaw¹ w chowanego, która mia³a i jednym, i dru-
gim zapewniæ prze¿ycie. Szafirowo-b³êkitne piranio¿uki, rozgl¹da-
j¹c siê w poszukiwaniu ¿eru, przelatywa³y tu¿ nad powierzchniami
leniwie p³yn¹cych strumieni. Inne owady brzêcza³y, piewaj¹c mi-
³osne pieni.
W najmroczniejszych gêstwinach d¿ungli, w jaskiniach, w któ-
rych nie stanê³a ¿adna ludzka stopa, obudzi³y siê nocne lataj¹ce stwo-
rzenia i zaczê³y rozk³adaæ wystrzêpione skrzyd³a do lotu. G³ono
sycz¹ce, bezmylne potwory by³y jednak pos³uszne rozkazom, któ-
re nakazywa³y im lot w stronê wielkiej wi¹tyni...
Pokonuj¹c opór pr¹dów oziêbiaj¹cego siê powietrza, dziwne stwo-
rzenia unios³y siê ponad d¿unglê. G³ony ³opot ich wielkich skrzy-
de³ przypomina³ odg³osy uderzeñ mokrych szmat o zimne kamie-
nie. Purpurowa krew pulsuj¹ca w ¿y³ach tych istot, pompowana przez
kruczoczarne serca, kr¹¿y³a szybko, dostarczaj¹c si³ w czasie d³u-
giego lotu.
Z ka¿dego umiênionego kad³uba wyrasta³a d³uga, giêtka szyja,
rozdwojona i zakoñczona dwoma ³bami. Stabilnoæ podczas lotu
zapewnia³ paskudnie wygl¹daj¹cy ogon zakoñczony zagiêtym kol-
cem. Nawet w panuj¹cym pó³mroku by³o widaæ b³yszcz¹ce krople
jadu na czubku kolca. W rdzawobr¹zowym wietle mo¿na by³o do-
strzec opalizuj¹ce ³uski, pokrywaj¹ce ca³y tu³ów i wygl¹daj¹ce jak
roz¿arzone wêgle. ¯ó³te, ogromne lepia z szerokimi pionowymi
szczelinami rozgl¹da³y siê na prawo i lewo, wypatruj¹c celu.
By³y to genetyczne dziwol¹gi, wyhodowane przed wieloma laty
za panowania Exara Kuna na Yavinie Cztery. Od stuleci ¿y³y
105
w mrocznych, ociekaj¹cych wod¹ jaskiniach, wydr¹¿onych w naj-
dalszych, niedostêpnych górach. Teraz trzy takie potwory obudzi³y
siê, ¿eby rozszarpaæ cia³o Lukea Skywalkera.
Lataj¹ce stworzenia dotar³y w koñcu do szeroko otwartych wie-
tlików w sklepieniu zigguratu. Potê¿nymi szponami, podobnymi do
metalowych, zaczepi³y o kamienie okalaj¹ce ka¿de w¹skie okno, ale
zniszczone przez deszcze i wichury. G³ono sycz¹c i k³api¹c ostry-
mi zêbami, ka¿dy potwór opuszcza³ i unosi³ oba ³by, spogl¹daj¹c
z nadziej¹ w dó³, na le¿¹ce nieruchomo cia³o ofiary.
W pewnej chwili upiorne stworzenia z³o¿y³y skrzyd³a podobne
do tych, jakie maj¹ nietoperze, przecisnê³y siê przez szczeliny wie-
tlików i jak mroczne kamienie wpad³y do wnêtrza wielkiej komna-
ty. Lec¹c blisko obok siebie, potwory zatoczy³y kr¹g nad bezbron-
nym cia³em Lukea. Wyci¹gnê³y d³ugie, ostre szpony...
W pogr¹¿onej w ciemnociach komnacie, gdzie le¿a³y upione
bliniêta, duch Lukea lni³ i migota³, ale nie rzuca³ najmniejszego
cienia. Drzwi komnaty by³y otwarte. Po przeciwnej stronie koryta-
rza czuwa³a Cilghal, czym zajêta, ale ona nie potrafi³a jeszcze us³y-
szeæ g³osu Lukea. Móg³ us³yszeæ go ma³y Jacen... a Luke nie mia³
ani chwili do stracenia.
Jacenie przemówi³, staraj¹c siê, aby jego st³umiony g³os za-
brzmia³ w g³owie ch³opczyka.
pi¹cy ch³opiec niespokojnie siê poruszy³, a Jaina, le¿¹ca na s¹-
siedniej pryczy, westchnê³a przez sen i obróci³a siê na bok.
Jacenie! powtórzy³ Luke trochê g³oniej. Jaino, obudcie
siê, proszê! Potrzebujê was. Tylko wy mo¿ecie mi pomóc.
Ch³opczyk obudzi³ siê i zacz¹³ mrugaæ ciemnymi oczami. Rozej-
rza³ siê po komnacie, ziewn¹³, a potem skupi³ spojrzenie na migotli-
wym duchu mistrza Jedi.
Wujek Luke? zapyta³. Pomóc? Oczywicie!
Obud swoj¹ siostrzyczkê i oboje chodcie ze mn¹. Powiedz
jej, by zaczê³a krzyczeæ i obudzi³a w ten sposób uczniów Jedi. Niech
pospiesz¹ do sali audiencyjnej, ale ty musisz pomóc mi ju¿ teraz!
Mo¿e uda ci siê je powstrzymaæ, dopóki nie nadejd¹ inni.
Jacen nie zadawa³ zbêdnych pytañ. W chwili, w której zacz¹³ po-
trz¹saæ Jainê za ramiê, jego siostra w³aciwie ju¿ nie spa³a. Ona tak-
¿e spostrzeg³a ducha Lukea, wiêc ch³opczyk potrzebowa³ zaledwie
kilku s³ów, ¿eby wyjaniæ jej, co powinna zrobiæ.
106
Póniej, przebieraj¹c ma³ymi nó¿kami, pospieszy³ d³ugim kory-
tarzem. Duch Lukea unosi³ siê przed nim, przynaglaj¹c Jacena, aby
szed³ jeszcze szybciej do kabiny turbowindy.
Tymczasem Jaina wpad³a do komnaty Cilghal i krzyknê³a jak
umia³a najg³oniej:
Pomocy, pomocy! Wujek Luke potrzebuje naszej pomocy!
Z innych komnat zaczêli wybiegaæ uczniowie Jedi.
Nagle ciszê w wielkiej wi¹tyni rozdar³o wycie syren alarmowych.
Luke domyli³ siê, ¿e uruchomi³ je Artoo, wci¹¿ pe³ni¹cy stra¿ obok
kamiennego sto³u na podwy¿szeniu w sali audiencyjnej. Nie wie-
dzia³ jednak, co ma³y astronawigacyjny robot mo¿e zdzia³aæ, by po-
wstrzymaæ skrzydlate potwory wezwane przez Exara Kuna.
W kabinie turbowindy ma³y Jacen zawaha³ siê przez chwilê. Luke
musia³ pokazaæ ch³opcu, który guzik przycisn¹æ.
Pospiesz siê, Jacenie przynagli³ ch³opczyka.
Kabina jak pocisk poszybowa³a w górê i wyplu³a ich w ogromnej
komnacie pogr¹¿onej niemal w ca³kowitym mroku.
Na przeciwleg³ym koñcu promenady Artoo jedzi³ w tê i w tamt¹
stronê wzd³u¿ krawêdzi sto³u, wydaj¹c ca³e serie wojowniczo brzmi¹-
cych pisków i wiergotów. Wyci¹gn¹³ koñcówkê spawalnicz¹ i raz
po raz wypuszcza³ z niej snopy b³êkitnych iskier. Stworzenia podob-
ne do lataj¹cych gadów uskakiwa³y jednak przed nimi, machaj¹c skrzy-
d³ami i podrywaj¹c siê do lotu. Zatacza³y kr¹g czy dwa nad korpusem
niemrawego robota, po czym siada³y znowu. Nie zwraca³y na niego
uwagi. Zapewne nie s¹dzi³y, ¿e mo¿e byæ niebezpieczny.
Kiedy w przestronnej sali rozleg³ siê szmer rozsuwanych drzwi
kabiny turbowindy, dwa potwory poderwa³y siê z podwy¿szenia.
Skrzecz¹c i sycz¹c, zaczê³y pluæ na ma³ego ch³opca, który wy³oni³
siê ze rodka, ¿eby samotnie stawiæ im czo³o.
Artoo zawiergota³ radonie, jakby z wdziêcznoci i za tak¹ po-
moc. W wi¹tyni nie przestawa³o rozbrzmiewaæ zawodzenie syren
alarmowych.
Tymczasem trzecie stworzenie przycupnê³o na skraju blatu ka-
miennego sto³u, na którym spoczywa³o nieruchome cia³o Lukea.
Wyci¹gnê³o do przodu d³ug¹ szyjê, pochyli³o oba ³by nad cia³em,
a po chwili wyda³o podwójny skrzek pe³en zdumienia i zaskocze-
nia. Jeden ³eb pochyli³ siê, by wyszarpn¹æ kawa³ tkaniny z p³asz-
cza Lukea. Wykrzywione w szyderczym grymasie wargi drugiej
paszczy pokryte ³uskami ukaza³y rzêdy po³yskuj¹cych k³ów, ostrych
jak ig³y.
107
S¹ rozwcieczone odezwa³ siê Jacen, jakby ¿ywi³ co w rodzaju
empatii wzglêdem stworzeñ. Wyczuwam w nich... co z³ego.
Odpêd je od mojego cia³a, Jacenie rzek³ Luke. Zauwa¿y³
kolce jadowe na ogonach potworów, grone k³y, ostre pazury...
Pomó¿ Artoo. Za kilka sekund pojawi¹ siê tu inni.
Nie okazuj¹c ¿adnego strachu, Jacen wyda³ dziki okrzyk i przebie-
raj¹c pulchnymi nó¿kami, jak prawdziwy wojownik puci³ siê w kie-
runku podwy¿szenia. Zacz¹³ krzyczeæ i wymachiwaæ r¹czkami.
Dwa stworzenia zaskrzecza³y i poderwa³y siê do lotu, ale pó-
niej, ³opocz¹c skrzyd³ami, które wygl¹da³y jak skórzane, zaczê³y
pikowaæ w stronê g³ówki ch³opca. Artoo pisn¹³, pragn¹c go ostrzec.
Jacen uchyli³ siê dos³ownie w ostatniej chwili. Stworzenia roz-
ora³y kamienie posadzki ostrymi pazurami, a¿ w powietrze trysnê³y
fontanny iskier. Ch³opczyk jednak nie dawa³ za wygran¹. Zacz¹³
biec w stronê trzeciego potwora, który nadal siedz¹c na stole, po¿¹-
dliwie wpatrywa³ siê w zamkniête, bezbronne powieki mistrza Jedi.
Jacen wbieg³ po rampie na podwy¿szenie. Trzeci gadoptak pode-
rwa³ siê w powietrze. Wymachuj¹c ogonem, zakoñczonym jadowi-
tym kolcem, zacz¹³ gronie k³apaæ obiema paszczami, pe³nymi
ostrych, strasznych zêbów.
Nie mog¹c wzi¹æ udzia³u w walce, duch Lukea towarzyszy³ ch³op-
cu, kiedy ten wbiega³ na podwy¿szenie. Z zaciêtym, zdecydowa-
nym wyrazem twarzy, malec stan¹³ jak wojownik obok cia³a wuja
ogarniêtego niemoc¹. Artoo znieruchomia³ obok niego, nie przesta-
j¹c wypuszczaæ snopów iskier z koñcówki spawalniczej.
W tej samej chwili Luke zorientowa³ siê, co powinien zrobiæ...
o ile by³o to w ogóle mo¿liwe. Nie wiedzia³ tylko, czy potrafi wyko-
rzystaæ swoje umiejêtnoci w taki sposób. Przecie¿ obok jego cia³a,
odzianego w br¹zowy p³aszcz Jedi, spoczywa³ czarny cylinder, na
którego obudowie znajdowa³o siê kilka guzików.
Jacenie odezwa³ siê do ch³opca. Pos³u¿ siê moim wietlnym
mieczem.
Trzy lataj¹ce potwory kr¹¿y³y nad kamiennym sto³em. G³ono
skrzecz¹c, zapewne siê porozumiewa³y, przekazuj¹c sobie instruk-
cje otrzymane od ducha Exara Kuna.
Ma³y ch³opiec nie waha³ siê ani chwili i siêgn¹³ po rêkojeæ wietl-
nego miecza. By³a zbyt d³uga, wystawa³a poza jego ma³e palce.
Nie wiem, jak odezwa³ siê do Lukea.
Poka¿ê ci obieca³ Luke. Pozwól, ¿e bêdê twoim przewodni-
kiem. Pozwól, ¿e bêdê w a l c z y ³ zamiast ciebie.
108
Wszystkie gadoptaki wyci¹gnê³y szpony i niespodziewanie za-
nurkowa³y, rzucaj¹c siê na ch³opca. Przeraliwie skrzecz¹c, obraca-
³y na niego ¿ó³te lepia nabieg³e krwi¹.
Jacen wyci¹gn¹³ rêkê z g³adkim cylindrem w d³oni i przycisn¹³ guzik,
wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. Z g³onym buczeniem i sykiem poja-
wi³a siê miercionona klinga, rozjaniaj¹c ciemnoci panuj¹ce w wiel-
kiej komnacie. Ma³y ch³opiec rozstawi³ nogi, uniós³ jarz¹ce siê ostrze
i przygotowa³ siê do obrony cia³a Lukea Skywalkera, mistrza Jedi.
Cilghal porwa³a Jainê w ramiona i pobieg³a d³ugim korytarzem.
Kiedy by³a w pobli¿u drzwi szybu turbowindy, przy³¹czyli siê do
niej Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i Tionna. Przywo³ali kabinê i do-
stali siê na najwy¿szy poziom wi¹tyni. Byli gotowi do walki
w obronie mistrza, podobnie jak wówczas, kiedy stawiali czo³o sza-
lej¹cej burzy. Gdy jednak kalamariañska pani ambasador wbieg³a
do ogromnej komnaty audiencyjnej, ujrza³a widok, którego nie spo-
dziewa³a siê zobaczyæ nawet w najbardziej koszmarnych snach.
Ma³y Jacen wyci¹g¹³ zapalony wietlny miecz i wymachiwa³ nim
z wpraw¹ i wdziêkiem dowiadczonego szermierza. By³ atakowany
przez trzy potworne stworzenia, które stara³y siê go dosiêgn¹æ kol-
cami ociekaj¹cymi jadem, ostrymi k³ami albo zakrzywionymi pazu-
rami. Jacen jednak tañczy³, wywija³ piruety energetycznym ostrzem,
trzymaj¹c miecz wietlny w ten sposób, ¿e wydawa³ siê przed³u¿e-
niem jego wyci¹gniêtej rêki. W wielkiej komnacie by³o s³ychaæ po-
mruk i skwierczenie wietlistej klingi.
Podniecony Artoo przemieszcza³ siê wzd³u¿ przeciwleg³ej kra-
wêdzi sto³u, tocz¹c siê raz w jedn¹, raz w drug¹ stronê. Koñcówk¹
spawalnicz¹ robi³, co móg³, ¿eby odpêdziæ gadoptaki od cia³a mi-
strza Skywalkera. Jacen za nie ustawa³ w walce.
Jedno ze stworzeñ nagle zanurkowa³o z obna¿onymi k³ami, ale
ma³y ch³opiec p³ynnym ruchem miecza odci¹³ mu paskudny ³eb od
szyi. Pozostawi³ jedynie dymi¹cy kikut, bluzgaj¹cy posok¹, a w tym
czasie drugi ³eb dwug³owego potwora usi³owa³ opryskaæ Jacena li-
n¹. Po chwili upiorne stworzenie runê³o na posadzkê i zaczê³o t³uc
o kamienie skrzyd³ami przypominaj¹cymi skórzane p³achty.
Pozosta³e dwa gadoptaki zaatakowa³y Jacena kolcami, podobny-
mi do takich, jakie maj¹ skorpiony. Ma³y ch³opiec zamachn¹³ siê
jednak wietlnym mieczem i odci¹³ jeden stercz¹cy kolec, by w na-
stêpnym u³amku sekundy uchyliæ siê przed strumieniem czarnego
109
jadu, który trysn¹³ z odciêtego kikuta. Jadowita ciecz zaczê³a p³on¹æ
i parowaæ na kamieniach posadzki prastarej wi¹tyni niczym kwas,
wydzielaj¹c k³êby smolistego, purpurowo-szarego dymu.
Oszala³y z bólu potwór, ³opocz¹c skrzyd³ami, poderwa³ siê w po-
wietrze i jak gdyby wini¹c za to lataj¹cego nieco wy¿ej towarzysza,
zwar³ siê z nim w miertelnej walce. Zaatakowa³ go szponami, usi-
³uj¹c równoczenie dosiêgn¹æ obydwoma kompletami ostrych zê-
bów. Próbowa³ zadaæ cios bezu¿ytecznym kikutem ogona, ale sil-
niejsze stworzenie odpar³o podstêpny atak, zag³êbiaj¹c w cielsku
s³abszego w³asny kolec z jadem. Wypali³o w torsie napastnika czar-
n¹ dziurê, która w miarê jak trucizna przenika³a coraz g³êbiej i g³ê-
biej, zaczê³a dymiæ i g³ono skwierczeæ.
Silniejszy lataj¹cy gad wpi³ k³y w szyjê napastnika, pokryt¹ ochron-
nymi ³uskami. Kiedy s³abszy potwór przesta³ drgaæ i walczyæ, zwy-
ciêzca rozluni³ chwyt szponów. £opocz¹c skrzyd³ami, uniós³ siê w po-
wietrze, pozwalaj¹c, by martwe szcz¹tki z g³uchym hukiem wyl¹do-
wa³y na posadzce. Artoo potoczy³ siê i koñcem wypustki dgn¹³ nie-
ruchomego gadoptaka, chc¹c siê upewniæ, ¿e naprawdê nie ¿yje.
Cilghal, Tionna i Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy zamarli na pro-
gu drzwi kabiny turbowindy, z przera¿eniem spogl¹daj¹c na nie-
prawdopodobnie dramatyczn¹ scenê, jaka rozgrywa³a siê przed ich
oczami.
Musimy mu pomóc odezwa³ siê Dorsk Osiemdziesi¹ty
Pierwszy.
W jaki sposób? zapyta³a Cilghal. Nie mamy przecie¿ broni.
Przygl¹da³a siê zaciek³ej walce. Mo¿e Jacen nie chce, bymy mu
pomogli.
Jaina szarpnê³a rêkê, uwalniaj¹c j¹ z ucisku d³oni Cilghal, i za-
czê³a biec promenad¹ o u³amek sekundy wczeniej ni¿ zrobili to
uczniowie Jedi. Jako pierwsza pospieszy³a jej ladami kalamariañ-
ska pani ambasador.
Tymczasem trzeci lataj¹cy gad, rozwcieczony atakiem towarzy-
sza, wyda³ g³ony podwójny skrzek. Ze z³o¿onymi skrzyd³ami za-
nurkowa³, zdecydowany nie daæ siê powstrzymaæ. Jacen cofn¹³ siê
o krok i przygotowa³ do walki. Uniós³ wietlny miecz i znierucho-
mia³. Trzymaj¹c ostrze pionowo, czeka³ na odpowiedni¹ chwilê.
Zachowuj¹c zimn¹ krew w chwili, gdy stworzenie zaatakowa³o
go k³ami ociekaj¹cymi lin¹ i wyci¹gniêtymi szponami, Jacen
z wdziêkiem i wpraw¹ zatoczy³ kling¹ niewielki ³uk, doskonale pa-
nuj¹c nad ruchami. wietliste ostrze, g³ono skwiercz¹c, odciê³o oba
110
potworne ³by tu¿ u nasady wspólnej czêci szyi. Martwe szcz¹tki
gadoptaka, machaj¹c konwulsyjnie skrzyd³ami, runê³y na Jacena,
przewracaj¹c go na posadzkê.
Na pomoc ch³opcu pospieszy³ Artoo, wiergocz¹c i popiskuj¹c.
Nic mu nie jest! zawo³a³a Jaina, która w³anie wbiega³a na
podwy¿szenie.
Jacenie! Jaino! krzyknê³a Cilghal, kiedy w koñcu uda³o siê
jej dogoniæ dziewczynkê.
Nad zw³okami potwora, przys³aniaj¹cymi cia³o ch³opca, pojawi³
siê nagle koniec ostrza wietlnego miecza. Ze skwierczeniem, wy-
dzielaj¹c k³êby dymu, rozci¹³ na pó³ paskudnie wygl¹daj¹ce szcz¹t-
ki, spomiêdzy których wy³oni³ siê Jacen. Cilghal pochyli³a siê, ¿eby
pomóc mu wstaæ z kamiennej posadzki.
Zdumiona Jaina odwróci³a siê i zobaczy³a, ¿e pierwsze koszmar-
ne stworzenie, nagle jakby obudzi³o siê do ¿ycia. Poderwa³o siê do
lotu i pa³aj¹c ¿¹dz¹ mordu, zanurkowa³o ku cia³u mistrza Jedi. Nie
zwracaj¹c uwagi na to, ¿e z kikuta pierwszego odciêtego ³ba nadal
s¹czy siê czarna posoka, uczepi³o siê pazurami krawêdzi blatu ka-
miennego sto³u i wymachuj¹c d³ugim ogonem, zakoñczonym jado-
witym kolcem, szykowa³o siê do zadania miertelnego ciosu. Nie-
poradnie machaj¹c skrzyd³ami, stara³o siê zachowaæ równowagê,
zapewne chc¹c jak najszybciej rozedrzeæ cia³o Lukea na strzêpy.
W ostatnim odruchu przekory, a mo¿e pos³uszny woli z³ego du-
cha, kieruj¹cego jego ruchami, ranny gadoptak usi³owa³ dosiêgn¹æ
k³ami bezbronnego gard³a Lukea.
Jaina by³a jednak szybsza. Skoczy³a i pochwyci³a roz³o¿one skrzy-
d³a lataj¹cego gada, a póniej zaczê³a ci¹gn¹æ ku sobie, ile mia³a
si³y. Wykrêcaj¹c siê i k³api¹c zêbami, potwór stara³ siê dostaæ k³ami
r¹czki trzymaj¹ce jego d³ugie skrzyd³a.
W nastêpnej sekundzie Cilghal zacisnê³a mocarne, kalamariañskie d³o-
nie na obu szyjach potwora, a tymczasem maleñka Jaina bez przerwy
ci¹gnê³a jego skrzyd³a ku sobie. Cilghal wyda³a gard³owy pomruk i z³a-
ma³a oba krêgos³upy. Uczyni³a to z tak¹ swobod¹, jakby by³y suchymi
ga³¹zkami. Stworzenie opad³o bez czucia na blat sto³u, nareszcie martwe.
Zadyszana Jaina puci³a skrzyd³a i zmêczona, kucnê³a obok sto-
³u. Jacen, który w koñcu wsta³, rozgl¹da³ siê, jakby zak³opotany czy
zawstydzony. Niepewnie mruga³ powiekami zaspanych oczu, ale
nagle, wskazuj¹cym palcem, odwa¿nie wy³¹czy³ wietlny miecz.
Pomruk energetycznego ostrza ucich³ i w wielkiej komnacie audien-
cyjnej zapanowa³a g³ucha cisza.
111
Drzwi kabiny turbowindy znów siê otworzy³y i do sali wbiegli pozo-
stali uczniowie Jedi. Na widok przera¿aj¹cych jatek stanêli jak wryci.
Tionna pierwsza znalaz³a siê na podwy¿szeniu. Jej srebrzyste w³o-
sy powiewa³y za g³ow¹ niczym warkocz komety. Pochyli³a siê nad
cia³em Lukea i nie kryj¹c obrzydzenia, chwyci³a cierwo ostatnie-
go gadoptaka, wci¹¿ jeszcze ociekaj¹ce posok¹, ci¹gnê³a je z cia³a
mistrza Jedi i odrzuci³a od siebie jak najdalej mog³a.
Cilghal stanê³a u boku Jacena w tej samej chwili, gdy ch³opczyk
spokojnie k³ad³ rêkojeæ wietlnego miecza obok nieruchomego cia³a
Lukea. Kalamarianka pochwyci³a go w objêcia, przytuli³a, a potem
popatrzy³a na malca z nie ukrywanym podziwem. Zaledwie przed
kilkoma chwilami ten niespe³na trzyletni ch³opczyk walczy³ jak le-
gendarny rycerz umiej¹cy pos³ugiwaæ siê broni¹ Jedi.
Do ch³opca podeszli te¿ pozostali uczniowie Lukea.
Walczy³ wcale nie gorzej ni¿ nasz mistrz! odezwa³ siê Dorsk
Osiemdziesi¹ty Pierwszy. Gdy na niego patrzy³em, przypomnia³a
mi siê walka mistrza Skywalkera z Gantorisem.
By³ ze mn¹ wujek Luke owiadczy³ Jacen. Pokaza³ mi, jak.
On tu jest.
Cilghal zamruga³a powiekami okr¹g³ych, ogromnych oczu.
Co w³aciwie chcesz przez to powiedzieæ? zapyta³a ch³opczy-
ka Tionna.
Czy teraz te¿ go widzisz? zainteresowa³ siê Dorsk Osiemdzie-
si¹ty Pierwszy.
Tak, on jest tutaj odpar³a Jaina, wyci¹gaj¹c rêkê i przecinaj¹c
ni¹ powietrze. Mówi, ¿e jest z nas naprawdê dumny.
Zaczê³a chichotaæ. Jacen tak¿e zachichota³, ale sprawia³ wra¿enie
zmêczonego. Jego nocn¹ koszulê szpeci³y ciemne plamy krzepn¹cej
posoki. Bezw³adnie opar³ siê o cia³o Cilghal.
Uczniowie Jedi zaczêli spogl¹daæ po sobie, a potem przenieli
spojrzenia w powietrze nad cia³em Lukea, wci¹¿ le¿¹cym na ple-
cach. Artoo zacz¹³ gwizdaæ i pikaæ, jakby nagle czym zak³opotany
czy przestraszony.
Co jeszcze mówi? zapyta³a Cilghal.
Jacen i Jaina przez chwilê milczeli, jak gdyby ws³uchiwali siê
w g³os wuja.
Exar Kun odezwa³ siê w koñcu ch³opiec. To on jest sprawc¹
wszystkich k³opotów i nieszczêæ.
Musicie powstrzymaæ Exara Kuna doda³a Jaina. Dopiero
wtedy wujek Luke bêdzie móg³ powróciæ.
112
Leia siedzia³a obok Terpfena, zachowuj¹c niezrêczne milczenie
podczas ca³ej drogi z Yavina Cztery na Kalamar, oblany wodami
oceanów. Równie¿ Terpfen nie odzywa³ siê przez ca³y czas ani s³o-
wem. Siedzia³ z g³ow¹ pochylon¹ nisko nad pulpitem, jakby nie móg³
znieæ ciê¿aru odpowiedzialnoci spoczywaj¹cej na jego barkach.
Ma³y statek obni¿a³ lot. Przeci¹³ warstwy sk³êbionych chmur at-
mosfery otaczaj¹cej szafirowo-niebiesk¹ planetê i lecia³ w stronê
jednego ze zniszczonych miast, Reef Home City. Bohatersk¹ odbu-
dow¹ tego miasta kierowa³ admira³ Ackbar. Kiedy myliwiec wy-
równa³ lot i zacz¹³ szybowaæ nad powierzchni¹ oceanu owietlone-
go s³onecznym blaskiem, Leia ujrza³a z³ociste b³yski odbijaj¹ce siê
od grzbietów fal lekko wzburzonego morza.
Ogarnê³o j¹ uczucie dziwnego déjà vu. Przypomnia³a sobie, jak
kiedy przyby³a na Kalamar, by z pomoc¹ Cilghal odnaleæ Ackba-
ra, który skaza³ siê na dobrowolne wygnanie. Mia³a wra¿enie, jakby
jej ¿ycie zatoczy³o pe³ne ko³o. Tym razem lecia³a jednak w towa-
rzystwie kalamariañskiego zdrajcy, dzia³aj¹cego co prawda pod przy-
musem, ale... Pragnê³a oczyciæ plamê na honorze admira³a, ale co
jeszcze wa¿niejsze, zamierza³a poprosiæ go o pomoc w wyprawie,
której celem mia³o byæ ocalenie jej synka.
Kierownictwo odbudowy Reef Home City, tu mówi... Terp-
fen waha³ siê przez chwilê, ale wzi¹³ siê w garæ i dokoñczy³:
pilot statku minister stanu Leii Organy Solo. Musimy porozma-
wiaæ z Ackbarem. Czy macie jak¹ platformê, na której mogliby-
my wyl¹dowaæ?
R O Z D Z I A £
113
Po chwili w kabinie myliwca odezwa³ siê zdumiony g³os admi-
ra³a.
Leia przylatuje, ¿eby siê spotkaæ ze mn¹? Powitam j¹ z otwar-
tymi ramionami. Na sekundê przerwa³, a potem zapyta³: Terp-
fen, czy to ty?
Tak jest, panie admirale.
Tak myla³em. Rozpozna³em twój g³os. Z przyjemnoci¹ spot-
kam siê i z Lei¹, i z tob¹.
Nie jestem tego taki pewien, panie admirale odpar³ kalama-
riañski mechanik.
Dlaczego? Czy sta³o siê co z³ego? zainteresowa³ siê Ackbar.
Terpfen zwiesi³ nisko g³owê, pokryt¹ bliznami i szramami, i przez
chwilê zmaga³ siê ze sob¹, nie wiedz¹c, co odpowiedzieæ. Nad mi-
krofonem pochyli³a siê Leia.
Lepiej bêdzie, je¿eli wyjanimy to w cztery oczy... Ackbarze
odpar³a, a w jej ciep³ym g³osie da³y siê s³yszeæ stanowcze tony. Wci¹¿
czu³a siê doæ dziwnie, nie u¿ywaj¹c wojskowego stopnia Kalama-
rianina.
Terpfen kiwn¹³ g³ow¹, z wysi³kiem dziêkuj¹c Leii. Obni¿y³ lot
jeszcze bardziej, niemal nurkuj¹c ku powierzchni oceanu, a potem
znów wyrówna³ i zachowuj¹c ostro¿noæ, zacz¹³ przemykaæ siê nad
falami. Po chwili przed dziobem ukaza³a siê gromada morskich stat-
ków i jaki wodny wir, który burzy³ powierzchniê szarob³êkitnej
wody.
Olbrzymie barki, wyposa¿one w potê¿ne dwigi, wygl¹daj¹ce jak
¿ywe, organiczne stwory, zapuszcza³y ró¿ne urz¹dzenia w g³¹b wzbu-
rzonej toni. Opas³e, brzuchate statki niczym ogromne meduzy kie-
rowa³y gazy wydechowe potê¿nych silników ku ³opatkom gigan-
tycznych wentylatorów. Nadmuchiwa³y w ten sposób pontony, któ-
re mia³y unieæ z morskich g³êbin kad³ub uszkodzonego Reef Home
City. By³o to jedno z majestatycznych p³ywaj¹cych miast, zatopio-
ne podczas ostatniego ataku gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali.
Kiedy pojawi³a siê imperialna flota, Leia przebywa³a na Kalama-
rze, próbuj¹c namówiæ Ackbara do powrotu i ponownego objêcia
stanowiska przywódcy floty Nowej Republiki. Eskadrom myliw-
ców typu TIE uda³o siê jednak zatopiæ Reef Home City i powa¿nie
uszkodziæ kilka innych miast. Ackbar postanowi³ wówczas opuciæ
swoj¹ samotniê i poprowadzi³ kalamariañskie wojska do zwyciêstwa.
Teraz Leia obserwowa³a bia³¹ pianê, z której wy³ania³ siê kad³ub
miasta. By³o ju¿ widaæ b¹ble powietrza, ukazuj¹ce siê wokó³ cebu-
8 W³adcy mocy
114
lowatej kopu³y Reef Home City. Na ociekaj¹cej wod¹ powierzchni
pojawi³y siê natychmiast postacie Kalamarian. Tubylcy zaczêli mo-
cowaæ koñce kabli przyczepionych do dwigów rozmieszczonych
wokó³ kad³uba na p³ywaj¹cych barkach. Wielkie miechy nie prze-
stawa³y t³oczyæ powietrza do zatopionych pomieszczeñ, wypycha-
j¹c z nich morsk¹ wodê, która poziom po poziomie zala³a ca³¹ me-
tropoliê.
Równie¿ w wodzie roi³o siê mrowie p³ywaj¹cych istot, macko-
g³owych Quarrenów, którzy pracuj¹c na obrze¿ach opuszczonego
miasta, otwierali wodoszczelne grodzie, ³atali pêkniêcia i otwory
w kad³ubie i penetrowali podwodne g³êbie w poszukiwaniu przed-
miotów pozostawionych albo zagubionych przez mieszkañców Reef
Home City.
Kiedy Terpfen ³agodnie osadzi³ statek na ociekaj¹cym wod¹ l¹-
dowisku g³ównej barki z ogromnym dwigiem, nad powierzchni¹
faluj¹cej wody zd¹¿y³a pojawiæ siê wiêksza czêæ kad³uba miasta,
skazanego na zag³adê przez admira³ Daalê.
Leia opuci³a wnêtrze ma³ego statku. Na chwilê przystanê³a na
metalowej p³ycie l¹dowiska, pragn¹c utrzymaæ równowagê na lek-
ko ko³ysz¹cym siê pok³adzie. Skrzywi³a siê, czuj¹c na twarzy bry-
zgi ch³odnej, s³onej piany, a póniej odwróci³a g³owê i postara³a siê
z³apaæ oddech mimo podmuchów silnego wiatru nios¹cego zapach
morskich chwastów, przesycony woni¹ jodu. Spostrzeg³a, ¿e jedna
z sylwetek p³ywaj¹cych w wodzie obok kad³uba miasta uruchomi³a
plecak z odrzutowym silnikiem i zaczê³a oddalaæ siê od miejsca ak-
cji ratunkowej. Po kilku minutach dotar³a do burty barki z dwigiem
i rozpoczê³a wspinaczkê po wisz¹cej tam drabince.
Leia rozpozna³a Ackbara, który po kilku chwilach radonie ze-
skoczy³ na pok³ad i stan¹³ przed ni¹, ociekaj¹c wod¹. ci¹gn¹³ z twa-
rzy elastyczn¹, opalizuj¹c¹ b³onê symbionta i g³êboko zaci¹gn¹³ siê
wie¿ym powietrzem.
Leio, witam ciê na Kalamarze odezwa³ siê, wyci¹gaj¹c rêkê,
podobn¹ do szerokiej p³etwy. Jak widzisz, prace przy wydoby-
ciu Reef Home City z morskich g³êbin postêpuj¹ szybciej ni¿ mo-
glimy siê spodziewaæ. Nasze ekipy ju¿ wkrótce przyst¹pi¹ do re-
montu pomieszczeñ, tak ¿e ca³e miasto powinno byæ gotowe do
u¿ytku za kilka miesiêcy. Witam i ciebie, Terpfenie! doda³ i z ra-
doci¹, która rani³a serce mechanika, ruszy³ ku niemu, ¿eby po-
rwaæ go w objêcia. Terpfen sta³ jednak nieruchomo, nie potrafi³
wykrztusiæ ani s³owa.
115
Leia czu³a jednak, ¿e nie mo¿e pozwoliæ sobie na grzecznoci
i zbyt d³ugie powitania.
Ackbarze powiedzia³a. Imperium dowiedzia³o siê o plane-
cie Anoth. Winter i maleñkiemu Anakinowi grozi miertelne nie-
bezpieczeñstwo. Musisz natychmiast mnie do nich zabraæ. Jedynie
ty znasz wspó³rzêdne tej planety.
Ackbar cofn¹³ siê, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê z prze¿ytego
wstrz¹su. Terpfen uwolni³ siê z jego objêæ.
To ja okaza³em siê zdrajc¹, panie admirale wyzna³ w koñcu.
Zdradzi³em i pana, i wszystkich innych.
Furgan robi³, co móg³, ¿eby chocia¿ sprawiaæ wra¿enie m¹drego
i niezast¹pionego. Stoj¹c na pok³adzie manewrowym pancernika
Vendetta, usi³owa³ kierowaæ ca³¹ akcj¹. Kiedy statek wy³oni³ siê
z nadprzestrzeni w pobli¿u planety Anoth, Caridanin wyprostowa³
siê i rozkaza³:
W³¹czyæ pola os³on!
Ju¿ zosta³y w³¹czone, ekscelencjo odezwa³ siê pu³kownik
Ardax, stoj¹cy na stanowisku dowodzenia.
Ardax by³ ubrany w nienagannie odprasowany oliwkowo-szary
mundur oficera imperialnych si³ gwiezdnych. Jego elementem by³a
oficerska czapka, pewnie osadzona na g³owie, poroniêtej krótko
ostrzy¿onymi w³osami. Pu³kownik nabra³ g³êboko powietrza, jakby
pragn¹³ w ten sposób zademonstrowaæ, ¿e jest silniej zbudowany
ni¿ Furgan.
W czasie ca³ej podró¿y na Anoth pu³kownik raz po raz irytowa³
ambasadora, samodzielnie podejmuj¹c decyzje i wydaj¹c rozkazy
bez pytania go o zdanie. Furgan mia³ wra¿enie, ¿e oficer jest sta-
nowczo zbyt niezale¿ny. To prawda, ambasador by³ tylko dyrekto-
rem, najwa¿niejszym urzêdnikiem w caridañskiej wojskowej aka-
demii... obecnie by³ej akademii, po zniszczeniu jej przez tego rebe-
lianckiego terrorystê, Kypa Durrona. Nadal jednak czu³ siê najwa¿-
niejsz¹ osob¹ na ca³ym statku i uwa¿a³, ¿e wszyscy powinni liczyæ
siê z jego opiniami.
Wci¹¿ powraca³ mylami do piek³a, jakie rozpêta³o siê po eksplo-
zji s³oñca Caridy. Nadal w jego uszach brzmia³y rozpaczliwe krzyki
ni¿szych stopniem wojskowych i urzêdników. Myla³ tak¿e o dro-
gocennym sprzêcie, który musia³ pozostawiæ w akademii. Sny Fur-
gana, pe³ne marzeñ o wskrzeszeniu potêgi Imperium, zamieni³y siê
116
w niewielki punkcik... ale punkcik ten jarzy³ siê jasno niczym wia-
t³o lasera. Gdyby teraz móg³ tylko dostaæ w swoje rêce dziecko Jedi,
ca³¹ galaktykê o¿ywi³aby nowa nadzieja.
Vendetta przelizgnê³a siê przez pas niebezpiecznych asteroid
kr¹¿¹cych po orbitach wokó³ Anoth. Sama planeta rozpad³a siê przed
wiekami na trzy czêci. Dwie najwiêksze skalne bry³y szybowa³y
w przestworzach dosyæ blisko siebie. Bardzo czêsto ociera³y siê jed-
na o drug¹, wskutek czego w rozdzielaj¹cej je przestrzeni powsta-
wa³y gigantyczne wy³adowania elektrostatyczne. W nieco wiêkszej
odleg³oci kr¹¿y³a trzecia, o wiele mniejsza bezkszta³tna skalna bry³a,
wokó³ której, zw³aszcza nad terenami nizinnymi, mo¿na by³o zna-
leæ warstwê atmosfery, nadaj¹cej siê do oddychania. Wszystkie skal-
ne okruchy mia³y za sto albo dwiecie lat zamieniæ siê w chmury
py³u, ale na razie Anoth mog³a s³u¿yæ jako tajna, nikomu nie znana
baza.
Nieznana a¿ do tej chwili.
To wszystko wygl¹da raczej na... Ma³e dziecko ma tu dosyæ
surowe warunki zauwa¿y³ pu³kownik Ardax.
To w tym celu, ¿eby je uodporniæ odrzek³ Furgan. Odpo-
wiedni pocz¹tek rygorystycznego przeszkolenia, jakie bêdzie mu-
sia³o przejæ, je¿eli ma zostaæ naszym nowym Imperatorem.
Panie ambasadorze wysoko unosz¹c brwi, odezwa³ siê pu³-
kownik Ardax. Czy zna pan dok³adne miejsce, w którym mamy
szukaæ tej rzekomej twierdzy?
Furgan przygryz³ purpurow¹ doln¹ wargê. Szpieg Terpfen do-
starczy³ mu tylko wspó³rzêdne planety w przestworzach, nic wiêcej.
Nie mo¿e pan siê spodziewaæ, ¿e wykonam za pana ca³¹ pracê,
pu³kowniku odpar³ szorstko. Proszê pos³u¿yæ siê skanerami pan-
cernika.
Rozkaz, ekscelencjo.
Pu³kownik uczyni³ gest w stronê grupy techników czuwaj¹cych
za pulpitami kontrolnymi i pomiarowymi.
Znajdziemy j¹, panie pu³kowniku odezwa³ siê kapral, kieruj¹c
szeroko rozstawione oczy na ekran monitora. Widnia³ na nim uprosz-
czony wizerunek wszystkich trzech skalnych bry³ tworz¹cych uk³ad
Anoth. Niewiele tego jest, a wiêc znalezienie jej nie powinno byæ
bardzo trudne.
Furgan odwróci³ siê i st¹paj¹c jakby kij po³kn¹³, skierowa³ siê
w stronê drzwi klatki turbowindy, znajduj¹cych siê w przeciwleg³ej
cianie.
117
Pu³kowniku, zje¿d¿am teraz na dó³, by dokonaæ inspekcji trans-
porterów opancerzonych typu MT-AT owiadczy³. Mam na-
dziejê, ¿e potrafi pan zapanowaæ nad wszystkim podczas mojej
nieobecnoci?
Oczywicie, ekscelencjo odpar³ Ardax, trochê ze zbyt du¿¹
emfaz¹ jak na gust ambasadora.
Kiedy Furgan wstêpowa³ do klatki turbowindy, wyda³o mu siê,
¿e us³ysza³ jak¹ cierpk¹ uwagê wypowiedzian¹ pó³g³osem przez
kapitana pancernika, ale s³owa zag³uszy³ szum zasuwanych drzwi
kabiny.
Na dole Furgan stwierdzi³, ¿e w hangarach i ³adowniach pancer-
nika wrze jak w ulu. Szturmowcy, odziani w bia³e pancerze, biegali
tu i tam w kilkunastoosobowych grupach, g³ono ³omocz¹c butami
po metalowej pod³odze. Dzia³aj¹c w popiechu, umieszczali w ³a-
downiach transporterów typu MT-AT ró¿ny sprzêt potrzebny w trak-
cie oblê¿enia, a tak¿e karabiny blasterowe i zapasowe pojemniki z ba-
teriami.
Kiedy ambasador Furgan przebywa³ na Caridzie, dosyæ szczegó-
³owo zapoznawa³ siê z postêpami prac projektowych i budow¹ zu-
pe³nie nowych robotów krocz¹cych, zwanych górskimi terenowymi
transporterami opancerzonymi typu MT-AT. Dreszczem rozkoszy
napawa³a go sama myl o tym, ¿e bêdzie mia³ mo¿liwoæ stwierdze-
nia, jak sprawuj¹ siê podczas prawdziwej walki. Zamierza³ pozostaæ
na ty³ach oddzia³u szturmowego, tak by ca³y ciê¿ar prze³amania spo-
dziewanej obrony spocz¹³ na barkach doskonale wyæwiczonych sztur-
mowców. Z drugiej strony nie wiedzia³, czym w³aciwie mia³ siê
przejmowaæ. Jaki opór mogli stawiæ obroñcy jego wojsku?
Furgan przesun¹³ krótkim i grubym palcem po wypolerowanej
os³onie stawu kolanowego najbli¿szego robota krocz¹cego. Maszy-
ny zaprojektowano w tym celu, by mo¿na by³o szturmowaæ niedo-
stêpne górskie twierdze. Przemylnie skonstruowane stawy i skom-
plikowane odnó¿a zakoñczone pazurami sprawia³y, ¿e machiny po-
dobne do paj¹ków mog³y wspinaæ siê nawet po pionowych skal-
nych cianach. Ka¿dy staw zaopatrzono w niewielkie, ale dysponu-
j¹ce du¿¹ moc¹ blasterowe karabiny, których strza³y mog³y przebi-
jaæ nawet grube, piêædziesiêciocentymetrowe zbrojone pancerze. Po
obu bokach ma³ej i nisko zawieszonej transpastalowej kabiny arty-
lerzysty i pilota umieszczono dwa ma³e laserowe dzia³ka, dziêki cze-
mu by³o mo¿liwe prowadzenie ognia do przelatuj¹cych zbyt blisko
myliwców wroga.
118
Furgan podziwia³ piêkno tej konstrukcji, prostotê wykonania, lnie-
nie pancerza. Mru¿¹c oczy, zachwyca³ siê niesamowitymi mo¿liwo-
ciami, jakie otwiera³a przed pilotem konstrukcja machiny.
Co fantastycznego powiedzia³ do siebie.
Szturmowcy, koñcz¹cy przygotowania do akcji, nie zwracali na
niego uwagi.
W ogromnym hangarze pancernika rozleg³ siê nagle g³os pu³kow-
nika Ardaxa.
Proszê wszystkich o uwagê! Po niewielkich trudnociach, jakie
naszym operatorom sprawi³y wy³adowania elektrostatyczne i zak³ó-
cenia spowodowane przez ob³oki zjonizowanych gazów uda³o siê
nam w koñcu odnaleæ tajn¹ bazê wroga. Przygotowaæ siê do na-
tychmiastowego startu. Chcê, ¿eby to by³a szybka i skuteczna akcja.
To wszystko.
Ardax wy³¹czy³ mikrofon interkomu.
S³yszelicie rozkaz pu³kownika! krzykn¹³ Furgan do sztur-
mowców, którzy w³anie zajmowali miejsca we wnêtrzach trans-
porterów.
Plan akcji przewidywa³, ¿e wszystkie machiny zostan¹ wystrze-
lone z orbity i pokonaj¹ warstwy atmosfery w ochronnych kokonach
odpornych na dzia³anie wysokiej temperatury, po czym wyl¹duj¹ na
powierzchni, gdzie kokony ulegn¹ rozerwaniu.
Obok Furgana przebieg³ jaki ¿o³nierz, aby zaj¹æ miejsce w kabi-
nie najbli¿szego robota krocz¹cego. Niós³ dodatkowy karabin bla-
sterowy i zapasowy pojemnik z bateriami, a tak¿e aparaturê pomia-
row¹ i przenone urz¹dzenia do prowadzenia przes³uchañ. Umieci³
wszystko obok fotela artylerzysty.
Hej, ty! zawo³a³ do niego Furgan. Prze³ó¿ to do luku baga-
¿owego. Lecê z tob¹.
Szturmowiec przez chwilê wpatrywa³ siê w ambasadora, nie mó-
wi¹c ani s³owa i tylko kieruj¹c ku niemu b³yszcz¹ce powierzchnie
czujników optycznych bia³ego he³mu.
Sier¿ancie, macie jakie trudnoci z wykonaniem tego rozka-
zu? zapyta³ oschle Furgan.
Nie, ekscelencjo zabrzmia³a odpowied ¿o³nierza w g³oniku
jego he³mu.
Szturmowiec odwróci³ siê, metodycznie wyj¹³ wszystkie urz¹dze-
nia i pieczo³owicie z³o¿y³ je w ³adowni umieszczonej w dnie kabiny.
Furgan z du¿ym wysi³kiem wspi¹³ siê do transpastalowej bañki
i z westchnieniem opad³ na siedzenie fotela artylerzysty. Wyci¹gn¹³
119
a¿ dwa komplety osobistych sieci ochronnych, którymi otoczy³ ca³e
cia³o, aby upewniæ siê, ¿e nie odniesie ¿adnych obra¿eñ podczas
l¹dowania. Nie zamierza³ triumfalnie kutykaæ, kiedy bêdzie wkra-
cza³ do zdobytej twierdzy Rebeliantów. Niecierpliwie czeka³, a¿
pozostali szturmowcy ukoñcz¹ przygotowania, zajm¹ miejsca na
pok³adach transporterów i zapn¹ klamry pasów bezpieczeñstwa.
Kiedy p³yta l¹dowiska nagle usunê³a siê spod ³ap robota krocz¹-
cego, jak drzwi zapadni, Furgan schwyci³ oparcie fotela i wyda³ g³o-
ny okrzyk przera¿enia. Skomplikowana machina niczym wystrze-
lony pocisk pogr¹¿y³a siê w górne warstwy atmosfery. Transporter,
mimo i¿ otoczony ochronnym kokonem, trz¹s³ siê i ko³ysa³, jakby
raz po raz trafiany przez b³yskawice laserowych dzia³ek. Furgan bez
powodzenia usi³owa³ nie jêczeæ i nie wyæ z bólu.
Szturmowiec siedz¹cy na fotelu obok niego nie odezwa³ siê ani
s³owem.
Osobista pokojówka Leii, Winter, przebywaj¹ca w fortecy na
Anoth, popatrzy³a na chronometr, a potem przenios³a spojrzenie na
gaworz¹ce ciemnow³ose dziecko. Nadszed³ czas, by po³o¿yæ ma³e-
go Anakina do ³ó¿ka.
Chocia¿ potrójna planeta mia³a w³asny, specyficzny cykl dni, nocy
i zmierzchów, Winter nalega³a, aby chronometry w fortecy zosta³y
nastawione na standardowy czas, jaki panowa³ na Coruscant. Wi-
doczne za oknami niebo rzadko siê rozjania³o, osi¹gaj¹c co najwy-
¿ej ciemnopurpurow¹ barwê. Dosyæ czêsto przecina³y je jaskrawo-
¿ó³te b³yskawice wy³adowañ elektrostatycznych.
Planetoida by³a dzikim wiatem, nêkanym przez czêste burze. Z jej
skalistej powierzchni stercza³y kamienne iglice. Na podobieñstwo
gigantycznych katedr wznosi³y siê na wysokoæ, na której niemal
zanika³a i tak ma³a si³a ci¹¿enia planetoidy. W ich wnêtrzach znaj-
dowa³o siê tysi¹ce mniejszych i wiêkszych jaskiñ, które utworzy³y
siê w ci¹gu wieków, gdy wskutek naprê¿eñ w ska³ach wykruszy³y
siê albo wyparowa³y geologiczne inkluzje. Strzeliste wie¿e by³y
doskona³ymi, bezpiecznymi kryjówkami.
Winter wziê³a maleñstwo na rêce i ko³ysz¹c je, zaczê³a scho-
dziæ w g³¹b fortecy. Sypialnia Anakina, jasno owietlona i poma-
lowana w koj¹ce, pastelowe barwy, znajdowa³a siê na jednym z ni¿-
szych poziomów. W powietrzu unosi³y siê tony cichej, dwiêcznej
muzyki.
120
Kanciasty android energetyczny typu GNK, podobny do prosto-
pad³ociennego pude³ka, przemieszcza³ siê od rega³u do rega³u, do-
³adowuj¹c baterie inteligentnych zabawek dziecka.
Dziêkujê odezwa³a siê machinalnie Winter do androida, cho-
cia¿ automat zosta³ wyposa¿ony tylko w bardzo prosty interaktyw-
ny program. Android energetyczny wymamrota³ co, co mia³o byæ
odpowiedzi¹, a potem przeszed³ do nastêpnego rega³u, powoli sta-
wiaj¹c harmonijkowo sk³adane nogi.
Dobry wieczór, paniczu Anakinie odezwa³ siê android opie-
kuñczy, tak¿e czuwaj¹cy w sypialni dziecka. By³ to udoskonalony
automat protokolarny typu TDL. Zosta³ wyposa¿ony w programy
umo¿liwiaj¹ce wykonywanie wiêkszoci funkcji, jakich mo¿na wy-
magaæ od niani ma³ego dziecka. Modele typu TDL sprzedawano
w wielu miejscach galaktyki jako androidy-niañki. Ich kupcami byli
zapracowani politycy, wojskowi odbywaj¹cy s³u¿bê w gwiezdnych
bazach, a nawet przemytnicy, którzy mieli dzieci, ale czêsto narze-
kali na brak czasu, aby spêdzaæ go z pociechami.
Android typu TDL mia³ b³yszcz¹c¹, srebrzyst¹ pow³okê, dla wy-
gody pozbawion¹ wszelkich ostrych krawêdzi i za³amañ. Poniewa¿
matki i nianie opiekuj¹ce siê ma³ymi dzieæmi powinny mieæ czêsto
wiêcej ni¿ po dwie rêce, konstruktorzy wyposa¿yli automat w dwie
pary górnych koñczyn, w pe³ni funkcjonalnych. Podobnie jak tors,
pokryli je póniej syntetycznym cia³em. Zapewne chodzi³o im o to,
¿eby dziecko, trzymane w ramionach automatycznej niañki, odczu-
wa³o mniej wiêcej to samo, co w objêciach matki.
Anakin zaszczebiota³ radonie na widok androida, a potem wy-
da³ dwiêk przypominaj¹cy jego imiê. Piastunka pog³adzi³a g³ówkê
dziecka i ¿yczy³a mu dobrej nocy.
Pani Winter, czy ma pani jakie specjalne ¿yczenia dotycz¹ce
ko³ysanki albo koj¹cej muzyki z mojego bogatego zestawu? zapy-
ta³ android.
Wybierz co na chybi³ trafi³ odpar³a Winter. Chcê powróciæ
do pokoju operatora. Mam wra¿enie, ¿e... co jest nie w porz¹dku.
Jak pani sobie ¿yczy odezwa³ siê android-niañka, bior¹c ma-
³ego Anakina w ramiona. Pomachaj na dobranoc! Pulchn¹ r¹cz-
k¹ dziecka wykona³ gest oznaczaj¹cy po¿egnanie.
Winter znalaz³a siê pod drzwiami pokoju operatora w tej samej
chwili, kiedy rozdzwoni³y siê dzwonki alarmowe. Wiedzia³a, ¿e ich
dwiêk oznacza pojawienie siê nieproszonych goci. Kobieta zaczê-
³a biec w stronê konsolety, spogl¹daj¹c na wielkie ekrany. By³o wi-
121
daæ na nich panoramy ponurych pustkowi, przekazywane przez ka-
mery, umieszczone w ró¿nych punktach.
Cienk¹ warstwê atmosfery rozdziera³y raz po raz g³one grzmoty,
z jakimi doæ du¿e obiekty l¹dowa³y w niewielkich odleg³ociach
od siebie. Winter widzia³a, jak ostatnie znieruchomia³y u podnó¿a
najbli¿szej skalnej iglicy.
Natychmiast uruchomi³a automatyczne systemy obronne, a po-
tem w³¹czy³a zasilanie serwomotorów maj¹cych zamkn¹æ masyw-
ne, pancerne wrota. Chodzi³o o to, aby utrudniæ dostêp do wnêtrza
wielkiej groty, w której znajdowa³ siê hangar i magazyny. Ska³y
zadr¿a³y, kiedy z hukiem zatrzasnê³y siê ciê¿kie metalowe skrzyd³a.
Winter ujrza³a na skraju ekranu jaki ruch, niemal poza polem wi-
dzenia kamery. Po sekundzie zobaczy³a d³ug¹, metalow¹ koñczynê, która
zgiê³a siê w gigantycznym stawie, a potem unios³a i postawi³a w innym
miejscu ogromn¹ stopê. Stopa by³a wyposa¿ona w pazury, które ude-
rzy³y o skalne pod³o¿e, powoduj¹c ma³e wybuchy, dziêki którym ca³a
konstrukcja mog³a siê przemieszczaæ. W nastêpnej chwili olbrzymia
machina przesunê³a siê i zniknê³a za jakim wielkim g³azem.
Wzmocniwszy si³ê g³osu, Winter zaczê³a siê ws³uchiwaæ w skrzy-
pienia i zgrzyty naprê¿anych mechanicznych koñczyn, grubych lin,
kó³ pasowych i silników.
Spiesznie prze³¹czy³a ekran na obraz z innej kamery, umieszczo-
nej na odleg³ej iglicy. Widok, jaki ukaza³ siê oczom kobiety, spra-
wi³, ¿e zamar³a ze zdumienia i trwogi. By³a to niezwyk³a reakcja
u osoby, któr¹ zazwyczaj cechowa³ spokój i opanowanie.
Ujrza³a dymi¹ce kad³uby ochronnych kokonów, porzucone w kil-
ku miejscach u stóp iglicy. Metalowe skorupy pêk³y jak czarne jaja
ogromnych robaków, uwalniaj¹c z wnêtrz mechaniczne monstra
omionogie machiny podobne do olbrzymich paj¹ków.
Ka¿da koñczyna, wyposa¿ona w kilka stawów, mog³a poruszaæ
siê we wszystkie strony niezale¿nie od pozosta³ych. Stopy, zaopa-
trzone w pazury, pomaga³y elipsoidalnej kabinie przemieszczaæ siê
w górzystym terenie i znajdowaæ oparcie w szczelinach miêdzy ska-
³ami. Winter zorientowa³a siê, ¿e machiny bêd¹ mog³y wspinaæ siê
nawet po niemal pionowym zboczu wie¿y, w której ukrywa³a siê
z ma³ym Anakinem.
Osiem imperialnych robotów krocz¹cych zgromadzi³o siê u pod-
nó¿a iglicy. Ra¿¹c skalne zbocza nawa³nic¹ jaskrawozielonych b³y-
skawic, szuka³o s³abego punktu fortecy, by przedostaæ siê do rodka.
122
Uczniowie Jedi zgromadzili siê w opuszczonym, zakurzonym
pomieszczeniu wielkiej wi¹tyni, pe³ni¹cym kiedy funkcjê orodka
dowodzenia. Wybrali je jako najodpowiedniejsze miejsce, w któ-
rym mogliby uk³adaæ plany walki z Exarem Kunem.
Wielka sala, znajduj¹ca siê na trzecim poziomie prastarego zig-
guratu, by³a kiedy sercem dawnej bazy Sojuszu Rebeliantów. To
w³anie tu genialny taktyk, genera³ Jan Dodonna, planowa³ atak wy-
mierzony przeciwko pierwszej Gwiedzie mierci.
Cilghal i pozostali uczniowie uprz¹tnêli wiêkszoæ mieci, jakie
nazbiera³y siê w ci¹gu dziesiêciu lat od czasu, kiedy Rebelianci opu-
cili niepotrzebn¹ bazê. Wielobarwne wiate³ka wci¹¿ mruga³y na
kontrolnych pulpitach kilku zestawów czujników, które nadal funk-
cjonowa³y pomimo up³ywu tak d³ugiego czasu. Zabrudzone, a cza-
sami i popêkane p³yty czo³owe kontrolnych monitorów odbija³y
wiat³o migocz¹cych lampek. Na pokrytej kurzem powierzchni wiel-
kiej taktycznej gwiezdnej mapy by³o widaæ zatarte lady ³ap jakie-
go niewielkiego gada, na które na³o¿y³y siê tropy znacznie wiêk-
szych ³ap, zaopatrzonych w pazury. Widocznie drapie¿nik goni³ nie-
szczêsn¹ ofiarê.
Centrum dowodzenia, chronione przez grube kamienne ciany,
nie mia³o ¿adnych wietlików ani okien, przez które móg³by wpa-
daæ blask s³oñca. Niedawno odnowione panele jarzeniowe, roz-
mieszczone w k¹tach pomieszczenia, sprawia³y, ¿e salê zalewa³y
potoki jasnego wiat³a, ale zarazem podkrela³y kryj¹ce siê tu i ów-
dzie cienie.
R O Z D Z I A £
!
123
Cilghal spojrza³a na pozosta³ych uczniów Jedi. By³o ich wszyst-
kich dwanacioro, tuzin najlepszych... ale teraz niezdecydowanych
i przera¿onych, nie przygotowanych do walki z wrogiem, któremu
musieli stawiæ czo³o.
Niektórzy, jak Kirana Ti, Kam Solusar i, co najdziwniejsze, Streen,
na wieæ o pojawieniu siê ducha zmar³ego przed tysi¹cleciami Lor-
da Sithów byli oburzeni. Innych, do których nale¿a³ przede wszyst-
kim Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ogarnê³a niewyt³umaczalna
trwoga. Zapewne obawiali siê walki z mroczn¹ moc¹, której potêga
wystarczy³a, ¿eby wypaczyæ charaktery najlepszych uczniów, a na-
wet pokonaæ mistrza Skywalkera. Cilghal tak¿e obawia³a siê tej walki,
ale przysiêg³a sobie, ¿e zrobi wszystko, co bêdzie w jej mocy, aby
pokonaæ straszliwego wroga.
A co bêdzie, je¿eli Exar Kun pozna nasze plany? zapyta³ Dorsk
Osiemdziesi¹ty Pierwszy. Przekrzywi³ g³owê, tak ¿e wiat³o jarze-
niowych paneli odbi³o siê od ga³ek wielkich oczu. Nawet teraz
mo¿e nas pods³uchiwaæ! Podniós³ g³os niemal do krzyku, a z pa-
nicznego strachu jego ¿ó³tooliwkowa skóra pokry³a siê cêtkami.
Mê¿czyzna spowity ca³unem mroku mo¿e byæ wszêdzie ode-
zwa³ siê Streen.
Przestêpowa³ nerwowo z nogi na nogê i rozgl¹da³ siê po k¹tach
sali, jakby siê ba³, ¿e go kto obserwuje.
Nie mamy innego miejsca, dok¹d moglibymy pójæ stwierdzi³a
Cilghal. Je¿eli Exar Kun odnajdzie nas tutaj, równie ³atwo mo¿e szpie-
gowaæ nas w ka¿dym innym pomieszczeniu. Musimy opracowaæ plan
walki przy za³o¿eniu, ¿e mimo to bêdziemy mogli go pokonaæ.
Powiod³a spojrzeniem po twarzach pozosta³ych uczniów. Kiedy
bardzo d³ugo æwiczy³a swoje oratorskie umiejêtnoci, z których jako
kalamariañska pani ambasador bardzo czêsto korzysta³a. W prze-
sz³oci wielokrotnie u¿ywa³a g³osu i rozumu z po¿ytkiem dla innych
i zamierza³a pos³u¿yæ siê nimi tak¿e dla dobra uczniów Jedi.
Musimy rozwi¹zaæ naprawdê powa¿ny problem ci¹gnê³a po
krótkiej chwili. Nie mo¿emy dopuciæ, ¿eby wyobrania przyspa-
rza³a nam innych, jeszcze trudniejszych.
Pozostali uczniowie mruknêli na znak, ¿e podzielaj¹ jej zdanie.
Tionno rzek³a Cilghal. Du¿a czêæ naszego planu zale¿y od
tego, jak dobrze znasz historiê i nauki staro¿ytnych Jedi. Powiedz
nam wszystko, co wiesz o Exarze Kunie.
Tionna wyprostowa³a siê na kolawym, niewygodnym krzele
stoj¹cym obok jednej z rozsypuj¹cych siê taktycznych konsolet. Na
124
kolanach trzyma³a dwukomorowy muzyczny instrument, na którym
bardzo czêsto grywa³a ballady ka¿demu, kto chcia³ ich pos³uchaæ.
Dysponowa³a tylko bardzo niewielkimi umiejêtnociami Jedi.
Mistrz Skywalker powiedzia³ jej to bardzo jasno, ale mimo to kobie-
ta nie zrezygnowa³a z zamiaru zostania cz³onkini¹ nowego zakonu
rycerzy. Oczarowana legendami o czynach i s³awie dawnych Jedi,
podró¿owa³a od jednego systemu gwiezdnego do drugiego, zapo-
znaj¹c siê z pradawnymi historiami i opowieciami. Pozna³a w ten
sposób mnóstwo legend, jakie opowiadano przez tysi¹ce lat, zanim
nasta³y mroczne czasy.
Najcenniejszym skarbem by³ holocron Jedi i Tionna spêdzi³a wiele
godzin, studiuj¹c informacje zapisane w jego wnêtrzu. Wielokrot-
nie s³ucha³a dawno zapomnianych legend, chciwie ch³on¹c ka¿d¹,
i zapamiêtuj¹c wszystkie szczegó³y. Holocron zosta³ jednak znisz-
czony, kiedy mistrz Skywalker rozmawia³ z symulowanym wize-
runkiem Vodo-Sioska Baasa, pradawnego mistrza Jedi. Chcia³, aby
stra¿nik holocronu opowiedzia³ mu o swoim uczniu, Exarze Kunie,
który powzi¹³ zamiar odrodzenia bractwa Sithów.
Tionna potrz¹snê³a g³ow¹, a¿ na plecach zadr¿a³y jej d³ugie sre-
brzyste w³osy, a potem skierowa³a na uczniów Jedi oczy o barwie
macicy per³owej. Jej cienkie i blade wargi sprawia³y wra¿enie, jak-
by wskutek silnych emocji nie by³y ukrwione.
Bardzo trudno znaleæ legendy z czasów wielkiej wojny Sithów,
które da³yby siê zweryfikowaæ. To wszystko dzia³o siê przecie¿ przez
czterema tysi¹cleciami. W czasie wojny wiele rzeczy uleg³o znisz-
czeniu, a poza tym pradawni rycerze Jedi wstydzili siê, ¿e zawiedli
i nie uchronili galaktyki od wszystkich nieszczêæ. Wiele legend i po-
dañ uleg³o zniekszta³ceniu, ale mylê, ¿e z kawa³ków, które odnala-
z³am tu i tam, uda mi siê odtworzyæ ca³oæ.
Prze³knê³a linê i ci¹gnê³a:
Wygl¹da na to, ¿e Exar Kun zbudowa³ najwa¿niejsz¹ fortecê
w³anie tu, na tym ma³ym ksiê¿ycu, poroniêtym gêst¹ d¿ungl¹.
Uczyni³ niewolników ze wszystkich Massassów i rozkaza³ im, by
wznosili te wi¹tynie, których celem by³o skupianie jego mocy
i umacnianie w³adzy.
Rozejrza³a siê po twarzach pozosta³ych uczniów Jedi.
Je¿eli mam byæ szczera, nasze spotkanie przypomina mi posie-
dzenie wielkiej rady na Denebie. Podobnie jak teraz, spotka³a siê
wówczas wiêkszoæ pradawnych rycerzy Jedi, aby zastanowiæ siê
nad taktyk¹ walki z ciemn¹ fal¹, która zaczyna³a zalewaæ galaktykê.
125
Mistrz Vodo-Siosk Baas, który by³ nauczycielem Exara Kuna, zgi-
n¹³ mêczeñsk¹ mierci¹, gdy próbowa³ nawróciæ swojego ucznia na
jasn¹ stronê. Kiedy misja Vodo-Sioska zakoñczy³a siê niepowodze-
niem, inni rycerze Jedi po³¹czyli si³y, by wyzwoliæ potêgê, jakiej nie
osi¹gniêto nigdy przedtem.
Chocia¿ Kun dysponowa³ ogromn¹ si³¹, wygl¹da na to, ¿e klu-
czem... Tionna poklepa³a b³yszcz¹cym paznokciem bok pud³a in-
strumentu kluczem do sukcesu by³ fakt, i¿ rycerze Jedi po³¹czyli
si³y. Walczyli razem jako zgrana grupa, a ich umiejêtnoci uzupe-
³nia³y siê jak w ³amig³ówce, jak elementy znacznie wiêkszej maszy-
ny, która sw¹ si³ê czerpa³a w³anie z Mocy.
Informacje, jakie znalaz³am na ten temat, s¹ tylko wyrywkowe,
ale wydaje mi siê, ¿e w koñcowej bitwie zjednoczone si³y rycerzy
Jedi zniszczy³y wiêksz¹ czêæ d¿ungli porastaj¹cej powierzchniê
Yavina. Usi³uj¹c pokonaæ Exara Kuna, rycerze spustoszyli w³aci-
wie niemal ca³y ksiê¿yc. Kun walczy³ z nimi, ale w ostatnim akcie
rozpaczy unicestwi³ wszystkich massasskich niewolników, odbiera-
j¹c im Moc i si³y. Pradawni rycerze Jedi odnieli sukces, a tak¿e
zburzyli wiêkszoæ budowli wzniesionych przez Kuna, ale Lord Si-
thów jakim tylko sobie znanym sposobem ocali³ ducha, zamykaj¹c
go w murach tej wi¹tyni. I pozostawa³ w takim stanie przez te
wszystkie lata.
Musimy zatem dokoñczyæ to, co zaczêli tamci rycerze ode-
zwa³a siê Kirana Ti, odsuwaj¹c krzes³o i wstaj¹c od sto³u. Nie roz-
stawa³a siê teraz z osobistym pancerzem z jaszczurczej skóry. Nie
chcia³a, ¿eby p³aszcz Jedi krêpowa³ jej ruchy. Czu³a, ¿e w ka¿dej
chwili musi byæ gotowa do walki.
Zgadzam siê rzek³ Kam Solusar. Na jego wymizerowanej twa-
rzy malowa³ siê taki wyraz, jakby mê¿czyzna zapomnia³, ¿e kiedy-
kolwiek siê umiecha³.
Ale jak? zapyta³ Streen. Tysi¹com rycerzy Jedi nie uda³o siê
pokonaæ mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nas jest tylko dwa-
nacioro.
To prawda odezwa³a siê znów Kirana Ti. Tym razem jednak
Exar Kun nie dysponuje niewolnikami, z których móg³by wyssaæ
wszystkie si³y. Nie mo¿e liczyæ na nikogo oprócz siebie. Poza tym
ju¿ raz zosta³ pokonany i wie o tym.
A w dodatku wtr¹ci³a siê Cilghal, pokazuj¹c gestem pozosta-
³ych uczniów siedz¹cych wokó³ sto³u my wszyscy od pocz¹tku
uczylimy siê i æwiczylimy razem. Mistrz Skywalker pragn¹³, by-
126
my zawsze byli zgran¹ grup¹. Leia nazwa³a nas kiedy w³adcami
Mocy... musimy wiêc zrobiæ wszystko, by siê w nich przemieniæ.
Migotliwy duch Lukea Skywalkera sta³ na samym szczycie wiel-
kiej wi¹tyni, ale nie móg³ czuæ podmuchów ch³odnego wieczorne-
go wiatru. Ogromna pomarañczowa tarcza gazowego giganta za-
chodzi³a, owietlaj¹c d¿unglê w dole rdzawoczerwon¹ powiat¹.
Luke obserwowa³, jak z koron drzew poderwa³o siê do lotu stado
ma³ych stworzeñ, podobnych do nietoperzy. Zatoczy³y kr¹g nad drze-
wami, zapewne wypatruj¹c nocnych owadów, w³anie budz¹cych
siê do ¿ycia.
Luke przypomnia³ sobie nocny koszmar, w którym Exar Kun pod
postaci¹ jego ojca, Anakina Skywalkera, zachêca³ go do zaintereso-
wania siê naukami ciemnej strony. Oczami wyobrani ujrza³ umê-
czonych massasskich niewolników wznosz¹cych gigantyczne wi¹-
tynie, przy których budowie wielu straci³o ¿ycie. Luke odrzuci³ pro-
pozycjê nocnej zjawy, ale nie doæ szybko zareagowa³ na otrzyma-
ne od niej ostrze¿enie.
Odwróci³ siê nagle i na tle drzew w d¿ungli zobaczy³ sylwetkê
Exara Kuna odzianego w czarny p³aszcz z kapturem. Widok ten jed-
nak przesta³ go przera¿aæ.
Z ka¿dym dniem stajesz siê coraz mielszy, Exarze Kunie po-
wiedzia³. Bez przerwy mi siê pokazujesz. Nawet teraz, kiedy wal¹
siê w gruzy wszystkie twoje plany, by zniszczyæ moje cia³o.
W chwili spokoju, jaka nast¹pi³a po odparciu ataku gadoptaków,
duch Lukea przygl¹da³ siê, jak Cilghal opatruje niegrone rany,
odniesione przez jego cia³o. Obserwowa³, jak Kalamarianka staran-
nie przemywa je i banda¿uje. Wyczuwa³ promieniuj¹c¹ od niej em-
patiê. Czu³ j¹ od pierwszych chwil, kiedy Cilghal przyby³a do jego
akademii. Kalamariañska pani ambasador by³a doskona³¹ uzdrowi-
cielk¹ Jedi.
Odezwa³a siê wówczas do ducha Lukea, choæ nie mog³a go ni-
gdzie dostrzec:
Zrobimy wszystko, co bêdziemy mogli, mistrzu Skywalkerze.
Proszê ciê, nie traæ w nas wiary.
Rzeczywicie, Luke nie przestawa³ pok³adaæ wiary w swoich
uczniach. Czu³, ¿e w³anie dziêki temu mo¿e bez obaw rozmawiaæ
z Exarem Kunem na wierzcho³ku wi¹tyni, gdzie ju¿ raz zosta³ po-
konany przez Lorda Sithów i Kypa Durrona.
127
Do tej pory tylko z tob¹ igra³em odezwa³ siê Kun, wykonuj¹c
lekcewa¿¹cy gest widmow¹ rêk¹. B¹d pewien, ¿e nic nie jest w sta-
nie pokrzy¿owaæ moich planów. Niektórzy twoi uczniowie s¹ ju¿
teraz w mojej mocy. Pozostali znajd¹ siê ju¿ nied³ugo.
Nie s¹dzê odpar³ Luke, czuj¹c nag³y przyp³yw pewnoci sie-
bie. Mo¿liwe, ¿e poka¿esz im drogê wiod¹c¹ do s³awy, ale za two-
je sztuczki trzeba p³aciæ wysok¹ cenê. Tymczasem ja nauczy³em ich
cierpliwoci i pracowitoci, a tak¿e wiary we w³asne si³y. Podczas
gdy ty, Exarze Kunie, dajesz im jarmarczn¹ magiê, ja da³em im praw-
dziw¹ si³ê i wyjani³em im znaczenie Mocy.
Czy mylisz, ¿e nie znam miechu wartych planów, jakie uk³a-
daj¹, by mnie zniszczyæ? rozemia³ siê duch Kuna. Mroczna zjawa
Czarnego Lorda z ka¿d¹ chwil¹ che³pi³a siê coraz bardziej, stara³a
siê przestraszyæ Lukea. Mo¿liwe, ¿e zaczyna³a siê czuæ coraz mniej
pewnie.
To nie ma znaczenia odpar³ Skywalker. I tak ciê pokonaj¹.
Twoja wyimaginowana potêga jest twoj¹ najwiêksz¹ s³aboci¹, Exa-
rze Kunie.
A twoj¹ jest wiara w twoich przyjació³! odci¹³ siê duch Kuna.
Luke rozemia³ siê beztrosko, czuj¹c, ¿e jego si³y i zdecydowanie
rosn¹ z minuty na minutê.
S³ysza³em ju¿ od ciebie te przechwa³ki powiedzia³. Twoje
plany zosta³y pokrzy¿owane wtedy i zostan¹ udaremnione teraz.
Czarna sylwetka Exara Kuna zadr¿a³a, jakby powia³ silniejszy
podmuch wiatru. Kiedy cieñ rozmywa³ siê i znika³, Luke us³ysza³
jego ostatnie s³owa:
Jeszcze siê przekonamy!
128
Han Solo czu³ na czole kropelki potu. Siedz¹c w sterowni Ty-
si¹cletniego Soko³a, nie odrywa³ spojrzenia od iluminatora. Kyp
Durron, pilotuj¹cy Pogromcê S³oñc, przekazywa³ coraz wiêksz¹ moc
do anteny generatora rezonansowych torped, które mog³y wywo³y-
waæ wybuchy gwiazd supernowych.
Solo uderzy³ piêci¹ w pulpit konsolety.
Zaczekaj, ch³opcze! krzykn¹³. Wstrzymaj siê na chwilê!
Myla³em, ¿e jeste moim przyjacielem.
Gdyby t y by³ moim przyjacielem zabrzmia³ w sterowni chra-
pliwy g³os Kypa nie stara³by siê mnie powstrzymaæ. Wiesz, jak¹
krzywdê wyrz¹dzi³o Imperium mnie i mojej rodzinie. Niedawno
skrzywdzi³o mnie jeszcze bardziej. Ok³ama³o mnie po raz ostatni...
a teraz nawet mój brat nie ¿yje.
Lando Calrissian, siedz¹cy na fotelu drugiego pilota, nagle zain-
teresowa³ siê przyciskami i dwigniami. Jego wielkie oczy kierowa-
³y siê to na ten, to na tamten przyrz¹d. Po chwili odwróci³ siê do
Hana i zacz¹³ gor¹czkowo wymachiwaæ rêkami, daj¹c mu znaki, ¿eby
wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.
Pos³uchaj, ch³opie szepn¹³, kiedy Han spe³ni³ jego probê.
Pamiêtasz, jak ty i Kyp porwalicie Pogromcê S³oñc z Laborato-
rium Otch³ani? Luke i ja czekalimy wówczas, ¿eby was pochwy-
ciæ.
Han kiwn¹³ g³ow¹, chocia¿ nie wiedzia³, do czego Calrissian
zmierza.
Jasne.
R O Z D Z I A £
"
129
A pamiêtasz, jak sprzêgnêlimy wówczas pamiêci nawigacyj-
nych komputerów, poniewa¿ aparatura Soko³a nie dzia³a³a?
Uniós³ brwi i zacz¹³ mówiæ bardzo powoli, cedz¹c s³owa. Pos³u-
chaj... przecie¿ mamy wci¹¿ w pamiêci kody kontrolne Pogromcy!
Nagle Han zrozumia³, o co chodzi przyjacielowi.
Masz je, ale jak mo¿esz je wykorzystaæ? zapyta³. Nie znasz
przecie¿ systemów kontrolnych tamtego statku!
Chyba nie mamy wyboru, staruszku, prawda?
No dobrze odezwa³ siê Han tak¿e szeptem, chocia¿ wcale nie
by³o to konieczne, zwa¿ywszy na fakt, ¿e mikrofon pozostawa³
wy³¹czony. Ja spróbujê go zagadaæ, a ty przejmij kontrolê nad Po-
gromc¹.
Lando zmarszczy³ sceptycznie brwi, ale z now¹ nadziej¹ pochyli³
siê nad klawiatur¹.
Han pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, ponownie w³¹czaj¹c zasilanie mi-
krofonu.
Kyp, czy pamiêtasz, jak zje¿d¿alimy na turbonartach w podbie-
gunowych rejonach Coruscant? Pomkn¹³e wówczas pierwszy nie-
bezpiecznym szlakiem, a ja pogoni³em za tob¹ w obawie, ¿eby nie
sta³o ci siê co z³ego. Myla³em, ¿e mo¿esz siê wywróciæ. Pamiêtasz?
Kyp nie odpowiedzia³, ale Han domyli³ siê, ¿e jego uwaga by³a celna.
Pos³uchaj, ch³opcze, kto wyci¹gn¹³ ciê z kopalni na Kessel?
ci¹gn¹³. Kto uwolni³ ciê z celi mierci na pok³adzie Gorgony?
Kto lecia³ u twojego boku, kiedy ucieka³e z Laboratorium Otch³a-
ni? Kto obieca³ zrobiæ wszystko, co mo¿e, ¿eby znów móg³ cieszyæ
siê ¿yciem po tylu latach cierpieñ i wyrzeczeñ?
Nic z tego... nie wysz³o zacinaj¹c siê, odpar³ ochryple Kyp.
Dlaczego, ch³opcze? Czy sta³o siê co z³ego? Co zdarzy³o siê na
Yavinie Cztery? Wiem, ¿e ty i Luke mielicie drobn¹ sprzeczkê...
To nie mia³o nic wspólnego z Lukiem Skywalkerem przerwa³
Kyp tak nagle, ¿e Han zorientowa³ siê, i¿ m³odzieniec nie mówi praw-
dy. Tam, na ksiê¿ycu Yavina, dowiedzia³em siê rzeczy, których
mistrz Skywalker nigdy by mi nie powiedzia³. Dowiedzia³em siê,
jak byæ silny. Nauczy³em siê, jak walczyæ z Imperium, jak uczyniæ
gron¹ broñ z w³asnego gniewu.
Pos³uchaj mnie, ch³opcze odpar³ Han. Nie twierdzê, ¿e wiem
wszystko na temat Mocy. Prawdê mówi¹c, powiedzia³em kiedy, ¿e
uwa¿am j¹ za co w rodzaju czarów czy religijnego hokus-pokus.
Wiem jednak, ¿e to, co mówisz, brzmi zupe³nie, jakby przeszed³ na
ciemn¹ stronê.
9 W³adcy mocy
130
Po d³ugiej ciszy Kyp odrzek³:
Han... ja...
Mam! szepn¹³ nagle Lando.
Han kiwn¹³ g³ow¹ na znak zgody, a Calrissian wystuka³ na kla-
wiaturze odpowiedni kod kontrolny.
Kiedy polecenie przejêcia kontroli nad Pogromc¹ zosta³o przeka-
zane na niewielk¹ odleg³oæ dziel¹c¹ oba statki, na pulpicie sterow-
niczym Soko³a zaczê³y nerwowo mrugaæ ró¿nokolorowe lampki.
W ciemnociach przestworzy, rozjanianych jedynie przez powia-
tê gasn¹cego czerwonego kar³a, by³o widaæ, jak systemy kontrolne
Pogromcy S³oñc po kolei trac¹ moc i zamieraj¹. Najpierw zgas³o
owietlenie kabiny pilota, póniej zniknê³y promienie sygna³ów na-
miarowych aparatury celowniczej laserowych dzia³ek, a na samym
koñcu przesta³ p³on¹æ plazmowy ogieñ na obrze¿ach toroidalnej
anteny generatora rezonansowych torped.
Tak jest! zawo³a³ radonie Lando. Han tak¿e wyda³ triumfal-
ny okrzyk, a póniej odwróci³ siê do przyjaciela i uniós³ rêkê, ¿eby
uderzyæ w wyci¹gniêt¹ d³oñ Calrissiana.
Chcia³bym teraz z nim porozmawiaæ odezwa³ siê po chwili.
Czy jego komunikator jest nadal zasilany?
Kana³ ³¹cznoci nie zosta³ przerwany oznajmi³ Lando. Nie
s¹dzê jednak, ¿eby ch³opak by³ zachwycony...
Oszuka³e mnie! w sterowni Soko³a rozleg³ siê krzyk Kypa.
Mówi³e, ¿e jeste moim przyjacielem, a teraz mnie zdradzi³e. Exar
Kun mówi³ mi szczer¹ prawdê. Zdradzaj¹ ciê najlepsi przyjaciele.
Prawdziwy rycerz Jedi nie ma czasu, ¿eby byæ czyimkolwiek przy-
jacielem. Zas³u¿ylicie na mieræ.
Pogromca S³oñc w zdumiewaj¹cy sposób obudzi³ siê do ¿ycia. Mimo
przejêcia kontroli przez Calrissiana, w systemach statku ponownie za-
czê³a pulsowaæ energia. Wszystkie wiat³a zapali³y siê na nowo.
To nie moja wina! jêkn¹³ Lando i rzuci³ siê do klawiatury, by
powtórnie przes³aæ poprzednie polecenie. Nie wiedzia³em, ¿e ch³o-
pak upora siê z tym tak szybko!
Kyp potrafi wyprawiaæ z Moc¹ ró¿ne cuda, których ani ty, ani
ja nie zrozumiemy.
Transmiter rezonansowych torped ponownie rozjarzy³ siê ole-
piaj¹cym blaskiem roz¿arzonej plazmy, gotów do natychmiastowe-
go strza³u. Intensywnoæ blasku wydawa³a siê nawet wiêksza ni¿
poprzednio.
Han by³ pewien, ¿e tym razem Kyp nie zawaha siê ani przez chwilê.
131
Streen drzema³, siedz¹c z podkurczonymi nogami na kamiennej
posadzce i opieraj¹c siê plecami o nogê sto³u, na którym spoczywa-
³o cia³o mistrza Skywalkera. Obj¹³ rêkami nogi, a wtedy czu³ ciep³o
starego kombinezonu z wieloma kieszeniami. Wygodny strój pa-
miêta³ chwile, które jego w³aciciel spêdzi³ samotnie, zajêty chwy-
taniem gazów na Bespinie. Streen nie czu³ ju¿ jednak gorzkiej, siar-
kowej woni drogocennych b¹bli, od czasu do czasu unosz¹cych siê
ponad chmury.
Teraz mia³ o wiele wa¿niejsze zajêcie. By³ stra¿nikiem cia³a mi-
strza Skywalkera.
Przez uchylone drzwi ogromnej sali audiencyjnej wpada³a nie-
mal pozioma jasna smuga, rzucaj¹c na posadzkê d³ugi klin wiat³a.
Wokó³ cia³a Lukea p³onê³o dwanacie wiec, umieszczonych tam
po jednej przez ka¿dego ucznia Jedi. Ich p³omyki otacza³y nieru-
chome cia³o ochronn¹, chocia¿ niezbyt jasn¹ aureol¹. Tylko one
b³yszcza³y w ciemnociach, które ze wszystkich stron napiera³y na
bezbronne cia³o.
Streen mrucza³ co do siebie. Nie, nie bêdzie siê ws³uchiwa³ w s³o-
wa mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nie, nie zostanie pos³usz-
nym s³ug¹ Exara Kuna. Nie, nie zrobi niczego, co mog³oby wyrz¹-
dziæ jak¹kolwiek krzywdê cia³u mistrza Skywalkera! Nie!
Palcami jednej d³oni, pokrytej sêkatymi odciskami, obejmowa³
ch³odn¹ rêkojeæ wietlnego miecza Lukea.
Tym razem zamierza³ walczyæ. Tym razem mroczny mê¿czyzna
nie mo¿e go pokonaæ. Niektórzy sporód pozosta³ych uczniów nie
R O Z D Z I A £
#
132
kryli powa¿nych w¹tpliwoci, czy powinno siê zostawiaæ Streena
sam na sam z cia³em mistrza Skywalkera, zw³aszcza wówczas, gdy
by³ uzbrojony w broñ rycerzy Jedi. Stary pustelnik jednak tak bar-
dzo b³aga³ o to, ¿eby daæ mu jeszcze jedn¹ szansê odkupienia winy,
¿e Kirana Ti stanê³a po jego stronie.
Pozostali obiecali, ¿e bêd¹ mieli na niego oko. Mistrz Skywalker
by³ w niebezpieczeñstwie, ale musieli zgodziæ siê na to ryzyko.
Streen pozwoli³, ¿eby pieszczotliwe macki snu przeniknê³y do
jego myli. Opuci³ na piersi posiwia³¹ g³owê. Szepcz¹ce g³osy roz-
brzmiewa³y w niej niczym szmer wiatru, wypowiadaj¹c ³agodne s³o-
wa, koj¹ce zdania... zimne obietnice.
S³owa nakazywa³y mu, ¿eby siê obudzi³, ale Streen opiera³ siê im
z ca³ej si³y, nie wiedz¹c, czy s¹ podszeptami z³ego ducha, czy tylko
¿¹daniami pozosta³ych uczniów. Kiedy stary mê¿czyzna zoriento-
wa³ siê, ¿e zbyt d³ugo nie mo¿e rozstrzygn¹æ tej w¹tpliwoci, zmusi³
siê do przebudzenia.
Kiedy zacz¹³ mrugaæ oczami, g³osy natychmiast ucich³y. Ciszê
zak³óci³ jednak inny g³os, tym razem naprawdê rozbrzmiewaj¹cy
w wielkiej sali.
Obud siê, mój uczniu. Wieje wicher.
Streen skupi³ spojrzenie na czarnej postaci Exara Kuna, unosz¹-
cej siê nieruchomo nad centralnym punktem ogromnej komnaty.
W migotliwym blasku wiec i nik³ej powiacie wpadaj¹cej przez
wietliki pustelnik dostrzega³ mroczne kszta³ty jakby wyrzebione
d³utem snycerza. Widzia³ wiêcej szczegó³ów sylwetki i stroju mê¿-
czyzny spowitego ca³unem mroku ni¿ kiedykolwiek przedtem.
Exar Kun zwróci³ w jego stronê czarn¹ twarz, jak gdyby wycio-
san¹ z bloku smolistej lawy. By³o widaæ wystaj¹ce koci policzko-
we, harde oczy i w¹skie, okrutne, gniewnie zaciniête wargi. Na ra-
miona sp³ywa³y d³ugie w³osy, podobne do ebonitowych nici, prze-
wi¹zane z ty³u g³owy w taki sposób, ¿e przypomina³y koñski ogon.
Cia³o Exara Kuna okrywa³ gruby, jakby watowany czarny pancerz,
a na czole pulsowa³ tatua¿ p³on¹cego czarnego s³oñca.
Streen powoli wsta³, opieraj¹c siê lew¹ rêk¹ o blat sto³u. Czu³, ¿e
jest spokojny i opanowany, chocia¿ rozgniewany na mrocznego
mê¿czyznê za to, ¿e wykorzysta³ chwilê jego s³aboci i u¿y³ jej jako
przynêty, by przeci¹gn¹æ go na swoj¹ stronê.
Tym razem nie bêdê s³ucha³ twoich rozkazów, mê¿czyzno spo-
wity ca³unem mroku oznajmi³.
Exar Kun siê rozemia³.
133
A jak chcia³by mi siê przeciwstawiæ? odpar³. Ju¿ przeci¹-
gn¹³em ciê na swoj¹ stronê.
Je¿eli naprawdê w to wierzysz odezwa³ siê Streen, bior¹c g³ê-
boki oddech i staraj¹c siê, ¿eby jego g³os zabrzmia³ dononiej po-
pe³ni³e pierwszy powa¿ny b³¹d.
Wyci¹gn¹³ d³oñ z rêkojeci¹ wietlnego miecza Lukea i przyci-
sn¹³ guzik, z g³onym trzaskiem zapalaj¹c wietliste ostrze.
Ku zdumieniu i zadowoleniu Streena cieñ Exara Kuna siê cofn¹³.
Doskonale odezwa³ siê mroczny duch z brawur¹, która bez
w¹tpienia by³a udawana. A teraz unie miecz i rozetnij cia³o Sky-
walkera na po³owy. Miejmy to ju¿ za sob¹.
Streen zbli¿y³ siê o krok do Exara Kuna i skierowa³ ostrze miecza
w stronê zjawy.
To ostrze jest przeznaczone dla ciebie, mê¿czyzno spowity ca-
³unem mroku.
Je¿eli wydaje ci siê, ¿e ta broñ mo¿e wyrz¹dziæ mi jak¹kolwiek
krzywdê, mo¿e powiniene zapytaæ swojego przyjaciela, Gantorisa
odpar³ Kun. A mo¿e ju¿ zapomnia³e, co siê z nim sta³o, kiedy
postanowi³ mi siê przeciwstawiæ?
Przez umys³ Streena przemknê³a wizja sczernia³ych szcz¹tków
przywódcy kolonistów z Eol Sha, wypalonych od rodka i rozsypu-
j¹cych siê na proch, strawionych p³omienistym ¿arem ciemnej stro-
ny. Kun musia³ wiadomie przypomnieæ j¹ Streenowi w tej chwili,
chc¹c os³abiæ jego ducha walki i wzbudziæ przera¿enie. Gantoris by³
przyjacielem Streena: obaj byli pierwszymi kandydatami Jedi, któ-
rych znalaz³ mistrz Skywalker podczas poszukiwañ.
Zamiast wzbudziæ panikê i przera¿enie, wizja tylko wzmog³a de-
terminacjê Streena. Pustelnik z Bespina zrobi³ nastêpny krok w kie-
runku cienistej zjawy, nie spuszczaj¹c z niej spojrzenia.
Nie jeste tu mile widzianym gociem, Exarze Kunie powie-
dzia³.
Ku jego jeszcze wiêkszemu zdumieniu mroczny duch pradawne-
go Lorda Sithów znów cofn¹³ siê przed nim, unosz¹c siê nad prome-
nad¹.
Je¿eli bêdziesz stawia³ mi opór, Streen, potrafiê znaleæ inny
sposób zmuszenia ciê do pos³uszeñstwa. Kiedy ponownie znajdziesz
siê w mojej mocy, nie oka¿ê ci ¿adnej litoci. Moi bracia Sithowie
pos³u¿¹ siê ca³¹ moc¹, jak¹ przechowuj¹ w murach wszystkich wi¹-
tyñ. Je¿eli nadal bêdziesz mi siê przeciwstawia³, sprawiê, ¿e twoje
cia³o zostanie przenikniête takim bólem, którego nawet nie potrafisz
134
sobie wyobraziæ. Bez koñca bêdziesz cierpia³ niewys³owione mêki...
wszystkie, jakimi zechcê udrêczyæ twoje cia³o!
Cieñ Exara Kuna wycofa³ siê jednak jeszcze dalej... i nagle z klatki
schodowej, znajduj¹cej siê w lewym k¹cie wielkiej sali, wy³oni³a
siê nastêpna wysoka postaæ. By³a ni¹ Kirana Ti, odziana w elastycz-
ny, po³yskuj¹cy pancerz z jaszczurczej skóry. Miênie jej r¹k i nóg
b³yszcza³y w blasku wiec, nadaj¹c jej sprê¿ystemu cia³u grony
wygl¹d.
Czy¿by tchórzy³, Exarze Kunie? zapyta³a czarodziejka
z Dathomiry. Czy¿by zamierza³ uciec? Tak ³atwo dajesz siê
przestraszyæ?
Streen znieruchomia³ na krawêdzi podwy¿szenia, ale nie opuci³
ostrza wietlnego miecza.
Jeszcze jedna niedowarzona uczennica odezwa³ siê Exar Kun,
odwracaj¹c siê w jej stronê. Zaj¹³bym siê tob¹ we w³aciwym cza-
sie. Czarownice z Dathomiry by³yby wspania³ym uzupe³nieniem
nowego bractwa Sithów.
Nigdy nie bêdziesz mia³ szansy, ¿eby im to powiedzieæ, Exarze
Kunie. Jeste uwiêziony tu, w murach tej wi¹tyni. Nie opucisz ju¿
tej komnaty.
Ruszy³a ku mrocznemu duchowi, chc¹c zastraszyæ go sam¹ swo-
j¹ obecnoci¹.
Cieñ Kuna zadr¿a³, ale nie cofn¹³ siê przed czarodziejk¹ z Da-
thomiry.
Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mi ¿adnej krzywdy powiedzia³, uno-
sz¹c siê w powietrze i zawisaj¹c nad kobiet¹.
Na ten widok Streen poczu³, ¿e jego serce zamiera z przera¿enia,
jakby przeszyte soplem lodu, ale Kirana Ti pochyli³a g³owê, zrobi³a
b³yskawiczny unik i natychmiast przyjê³a bojow¹ postawê. P³ynnym
ruchem siêgnê³a do boku i wyci¹gnê³a jedno z gronych narzêdzi,
przyczepionych do pasa.
W wielkiej komnacie audiencyjnej rozleg³ siê g³ony trzask, z ja-
kim wojowniczka uwolni³a wietlist¹ smugê drugiego wietlnego
miecza. Niezwykle d³ugie, ametystowe ostrze wysunê³o siê z rêko-
jeci, pomrukuj¹c i skwiercz¹c niczym rozz³oszczony owad. Kirana
Ti nieznacznie przesunê³a smugê z boku na bok.
Gdzie zdoby³a tê broñ? zapyta³ duch Kuna.
Nale¿a³a do Gantorisa odpar³a czarodziejka. Próbowa³ kiedy
ni¹ walczyæ z tob¹, ale przegra³. Przeciê³a powietrze ostrzem, a Kun
cofn¹³ siê w stronê nieruchomego Streena. Ja jednak ciê pokonam.
135
Kirana Ti zaczê³a iæ w stronê podwy¿szenia, na którym nadal
sta³ pustelnik z Bespina z pierwszym wietlnym mieczem. Kun zna-
laz³ siê pomiêdzy nimi.
Z mrocznej czeluci klatki schodowej po prawej stronie wielkiej
sali wy³oni³ siê nastêpny uczeñ Jedi, ponury i chudy Kam Solusar.
A je¿eli i ona przegra owiadczy³ ja podniosê jej wietlny
miecz i bêdê walczy³ z tob¹.
Zacz¹³ iæ w stronê podwy¿szenia, zmniejszaj¹c odleg³oæ dzie-
l¹c¹ go od kobiety, ¿eby stan¹æ u jej boku.
W przeciwleg³ym k¹cie sali ukaza³a siê Tionna. Ona równie¿ ru-
szy³a w stronê Exara Kuna, rzucaj¹c mu wyzwanie:
Ja tak¿e stanê do walki z tob¹.
W wielkiej sali pojawi³a siê Cilghal, trzymaj¹c za r¹czki Jacena
i Jainê, drepcz¹cych u jej boków.
My te¿ bêdziemy walczyli z tob¹. Wszyscy staniemy do walki,
Exarze Kunie.
Do komnaty wkroczyli pozostali uczniowie Jedi, otaczaj¹c ducha
Czarnego Lorda Sithów zwartym ko³em.
Kun uniós³ widmowe rêce i wykona³ gest, jakby co dusi³. Wiel-
ka komnata pogr¹¿y³a siê w mroku.
Nie boimy siê ciemnoci odezwa³a siê stanowczo Tionna.
Umiemy wytwarzaæ w³asne wiat³o.
Kiedy jego oczy przyzwyczai³y siê do ciemnoci, Streen ujrza³,
¿e dziwna b³êkitna powiata otacza cia³a wszystkich uczniów Jedi.
Z pocz¹tku s³aba, z ka¿d¹ chwil¹ zdawa³a siê jarzyæ coraz silniej,
w miarê, jak kandydaci na rycerzy zacieniali kr¹g wokó³ Exara
Kuna.
Nawet je¿eli po³¹czycie si³y, bêdziecie zbyt s³abi, ¿eby mnie
pokonaæ! odezwa³a siê mroczna zjawa.
Streen poczu³, ¿e jaka niewidzialna d³oñ zaciska siê wokó³ jego
gard³a, uniemo¿liwiaj¹c mu oddychanie. Zakrztusi³ siê, usi³uj¹c na-
braæ powietrza. Tymczasem czarna sylwetka odwróci³a siê w stronê
tych, którzy otoczyli go, by z nim walczyæ. Inni uczniowie Jedi tak-
¿e zaczêli siê krztusiæ, ³apaæ powietrze jak ryby wyci¹gniête z wo-
dy. Ich twarze pociemnia³y z ogromnego wysi³ku.
Cieñ Kuna zacz¹³ rosn¹æ; z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz ciem-
niejszy i potê¿niejszy. Po chwili przemieci³ siê i niczym góra znie-
ruchomia³ nad stra¿nikiem cia³a Lukea.
Streen, unie wietlny miecz i przebij tych s³abeuszy rozka-
za³. Mo¿e wówczas pozostawiê ciê przy ¿yciu.
136
Streen czu³ w uszach szum, z jakim jego organizm domaga³ siê
tlenu. Dwiêk ten przypomina³ mu najpierw wist wiatru, a potem
huk szalej¹cego huraganu. Wiatr. Powietrze. Zebrawszy wszystkie
si³y Jedi, zacz¹³ ci¹gaæ ku sobie podmuchy wiatru, zasysaæ powie-
trze. Kierowa³ je do swoich p³uc, omijaj¹c zaciniête niewidoczne
palce Kuna.
Jego p³uca wype³ni³y siê ch³odnym o¿ywczym tlenem i Streen
poczu³, ¿e mo¿e znów oddychaæ. Korzystaj¹c z si³, jakich nabra³ za
porednictwem Mocy, uczyni³ to samo z krtaniami pozosta³ych
uczniów Jedi. Wepchn¹³ powietrze do ich p³uc, pomóg³ im oddy-
chaæ i sprawi³, ¿e i oni nabrali wiêkszej si³y.
Jestemy silniejsi ni¿ ty wci¹¿ jeszcze siê krztusz¹c, przemó-
wi³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy. W jego g³osie brzmia³o zdu-
mienie zmieszane z ukryt¹ grob¹.
Jak bardzo musicie mnie nienawidziæ zagrzmia³ duch Exara
Kuna. Ton jego g³osu wskazywa³ na to, ¿e mroczny mê¿czyzna jest
doprowadzony do rozpaczy. Czujê wasz gniew, wasz¹ wciek³oæ.
Cilghal postanowi³a zrobiæ u¿ytek z jedwabicie miêkkiego g³o-
su, nad którym pracowa³a przez tyle lat jako kalamariañska pani
ambasador.
Wcale nie ¿ywimy do ciebie nienawici, Exarze Kunie odpa-
r³a. Jeste dla nas jedynie tematem jeszcze jednej lekcji. Nauczy³e
nas bardzo du¿o. Powiedzia³e nam, co to znaczy byæ prawdziwym
Jedi. Obserwuj¹c ciebie, dowiedzielimy siê, ¿e ciemna strona ma
niewiele w³asnej si³y. Nie dysponujesz ¿adn¹ moc¹, której bymy
nie mieli. Przeciwstawiaj¹c siê nam, jedynie obracasz przeciwko nam
nasze s³aboci.
Mamy ciebie dosyæ, Exarze Kunie odezwa³ siê ponuro Kam
Solusar, jeden z uczniów stoj¹cych w krêgu wokó³ zjawy. Naj-
wy¿szy czas, ¿eby znikn¹³.
Uczniowie Jedi zbli¿yli siê do mrocznego ducha, otoczyli go jesz-
cze cianiejszym krêgiem. Streen przesun¹³ ostrze wietlnego mie-
cza, jak móg³ najwy¿ej, a stoj¹ca po przeciwnej stronie Kirana Ti
unios³a swoj¹ klingê, jakby zamierza³a siê do ciosu. wietlista aure-
ola pokrywaj¹ca cia³a nowych rycerzy Jedi rozjarzy³a siê jeszcze
silniej. Przemieni³a siê w roziskrzon¹ mg³ê, która, czerpi¹c si³ê
z energii Mocy, otoczy³a uwiêzion¹ ofiarê szczelnym piercieniem
wiat³a.
Dobrze znam wasze s³aboci odezwa³ siê piskliwie duch Kuna.
Wszyscy macie jakie wady. Ty...
137
Cieñ rzuci³ siê w stronê niewysokiej sylwetki Dorska Osiemdzie-
si¹tego Pierwszego, charakteryzuj¹cej siê op³ywowymi kszta³tami.
Klon zadr¿a³, jakby chcia³ uchyliæ siê przed ciosem, ale pozostali
uczniowie wzmocnili go, dodali si³y.
Ty, Dorsku Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ty kompromitacjo klona!
Kun parskn¹³ pogardliwie. Osiemdziesi¹t poprzednich wcieleñ
twojej genetycznej struktury by³o doskona³e, dok³adnie takie same,
i tylko twoja okaza³a siê odmienna. Jeste wyrzutkiem, banit¹. Je-
ste niczym.
Oliwkowo-szaroskóra istota nie cofnê³a siê jednak przed duchem
Kuna.
To w³anie te ró¿nice s¹ ród³em naszej si³y. Dowiedzia³em siê
tego w naszej akademii.
A ty... Exar Kun odwróci³ siê w stronê Tionny. Ty nawet nie
masz w sobie ¿adnych si³ Jedi. Jeste miechu warta. Potrafisz tylko
piewaæ pieni o chwalebnych czynach, podczas gdy inni wyruszaj¹
do walki i zwyciê¿aj¹.
Tionna umiechnê³a siê do niego, a jej per³owe oczy zalni³y w bla-
sku roziskrzonego krêgu.
Pewnego dnia te pieni opowiedz¹ o zwyciêstwie, jakie odnie-
limy nad Exarem Kunem... a w³anie ja bêdê t¹, która je zapiewa.
W miarê, jak uczniowie Jedi, zjednoczeni wspólnym celem, ³¹-
czyli si³y, coraz janiej jarzy³a siê otaczaj¹ca ich aureola. Przydawa-
³a im mocy, przenikaj¹c wietlistymi niæmi, które niczym rozjarzo-
ne sploty wzmacnia³y ich s³abe punkty, uwypuklaj¹c zalety.
Streen nie do koñca by³ pewien, czy do krêgu uczniów Jedi
nie przy³¹czy³a siê jeszcze jedna sylwetka. Wydawa³o mu siê,
¿e widzi co na kszta³t ducha, pozbawion¹ cia³a postaæ, nisk¹
i pochylon¹, wyci¹gaj¹c¹ przed siebie wysuszone, starcze rêce.
W zniekszta³conej twarzy, maj¹cej co w rodzaju dziobka od
czajnika zamiast nosa, by³o widaæ ma³e czarne oczy, os³oniête
wielkimi brwiami, podobnymi do okapów. Streen rozpozna³
prastarego mistrza Jedi, Vodo-Sioska Baasa, który kiedy uka-
za³ siê uczniom Lukea z wnêtrza holocronu, by udzielaæ im
cennych rad i nauk.
Duch Kuna tak¿e dostrzeg³ zjawê swojego nauczyciela. Jego twarz
jak kamienna maska zamar³a w wyrazie niek³amanej grozy.
Je¿eli rycerze Jedi po³¹cz¹ si³y, przezwyci꿹 swoje s³aboci
w g³owach uczniów rozbrzmia³ starczy g³os staro¿ytnego mistrza.
Exarze Kunie, mój uczniu... oto jeste nareszcie pokonany.
138
Nie! krzykn¹³ piskliwie mroczny duch, rozpaczliwie rozgl¹-
daj¹c siê po obwodzie wietlistego krêgu, jakby chcia³ znaleæ w nim
jak¹ lukê, s³absze miejsce, przez które móg³by siê przedostaæ.
Tak odezwa³ siê jeszcze jeden g³os, bardzo silny i stanowczy.
Naprzeciwko mistrza Vodo-Sioska rozjarzy³a siê s³aba, jakby roz-
myta powiata otaczaj¹ca sylwetkê m³odego mê¿czyzny, odzianego
w p³aszcz Jedi. Mistrza Skywalkera.
Jedynym sposobem rozjanienia mroków stwierdzi³a Cilghal,
a w jej g³osie da³o siê s³yszeæ opanowanie i pewnoæ siebie jest
zwiêkszenie mocy promieniowanego wiat³a.
Kirana Ti wyst¹pi³a przed kr¹g, unosz¹c jeszcze wy¿ej ostrze
wietlnego miecza, który kiedy by³ w³asnoci¹ Gantorisa. Streen
zszed³ z podwy¿szenia i stan¹³ naprzeciwko niej, unosz¹c broñ na-
le¿¹c¹ do Lukea Skywalkera. Oboje popatrzyli sobie w oczy, kiw-
nêli g³owami i w tym samym u³amku sekundy opucili wietliste
ostrza.
Oba promienie skrzy¿owa³y siê dok³adnie porodku mrocznego
cia³a Exara Kun. Czyste wiat³o spotka³o siê z innym czystym wia-
t³em, rozb³yskuj¹c olepiaj¹c¹ b³yskawic¹. B³ysk mia³ tak¹ inten-
sywnoæ i si³ê, jakby w wielkiej komnacie eksplodowa³o s³oñce.
Z cienia sylwetki Exara Kuna zaczê³a siê wys¹czaæ ciemnoæ. Po
kamieniach snu³y siê smugi czerni, które chocia¿ nie mog³y siê prze-
dostaæ przez wietlisty kr¹g, szuka³y tchórzliwego serca, w którym
mog³yby siê ukryæ.
Tymczasem Streen i Kirana Ti nie przestawali krzy¿owaæ ostrzy
wietlistych mieczów. W wielkiej sali by³o s³ychaæ buczenie i skwier-
czenie energii broni.
Pos³uguj¹c siê Moc¹, Streen ponownie zacz¹³ ci¹gaæ masy po-
wietrza ze wszystkich zak¹tków wielkiej sali. W ogromnej komna-
cie obudzi³ siê wicher, a po chwili, na skutek dzia³ania si³y Corioli-
sa, utworzy³ siê gigantyczny lej. Wiruj¹c coraz szybciej, zacz¹³ ota-
czaæ szcz¹tki cienia niewidocznym kokonem, a potem porwa³ je z po-
sadzki i wyrzuci³ w przestworza przez wietliki w sklepieniu, by
pozostawiæ w nieskoñczonej pustce pró¿ni.
Wydawszy tylko zd³awiony krzyk, mroczny duch Exara Kuna
znikn¹³.
Rycerze Jedi stali jeszcze przez chwilê w krêgu, napawaj¹c siê
zwyciêstwem i dziel¹c Moc¹. Póniej, triumfuj¹cy, ale wyczerpani,
zaczêli siê rozchodziæ. Nieziemska powiata otaczaj¹ca ich cia³a
przyblad³a, a potem zgas³a.
139
Duch staro¿ytnego mistrza Vodo-Sioska Baasa wpatrywa³ siê
w milczeniu w sufit, jakby chcia³ tam odnaleæ ostatni lad pokona-
nego ucznia. W koñcu i on rozwia³ siê bez ladu.
Mistrz Skywalker, wydaj¹c cichy wist i zanosz¹c siê kaszlem,
jakby wypuszcza³ z p³uc stare powietrze, uwiêzione tam od bardzo
dawna, i zach³ystywa³ siê nowym, jêkn¹³ i usiad³ na blacie kamien-
nego sto³u.
Wreszcie... siê wam uda³o! powiedzia³, nabieraj¹c si³ po ka¿-
dym nape³nieniu p³uc czystym, zimnym powietrzem. Widz¹c to, nowi
rycerze Jedi zgromadzili siê wokó³ sto³u. Uda³o siê wam zerwaæ
wiêzy, które mnie krêpowa³y!
Jacen i Jaina, wydaj¹c radosne i pe³ne podniecenia piski, podbie-
gli do wujka Lukea, który pochyli³ siê ku dzieciom i wzi¹³ je na
rêce. Bliniêta zachichota³y, odwzajemniaj¹c jego ucisk.
Luke Skywalker umiechn¹³ siê do uczniów. Jego twarz promie-
nia³a dum¹ na widok pierwszej grupy rycerzy Jedi, których sam
wyszkoli³.
Je¿eli bêdziecie siê trzymali razem, staniecie siê naprawdê gron¹
grup¹ owiadczy³. Mo¿liwe, ¿e ju¿ nigdy nie bêdziemy musieli
obawiaæ siê ciemnoci.
140
Kyp Durron, siedz¹cy w fotelu pilota Pogromcy S³oñc, pochyla³
siê nad kontrolnymi pulpitami. Wpatrywa³ siê w Tysi¹cletniego
Soko³a, jakby widzia³ w nim demona chc¹cego rzuciæ siê na niego
z pazurami. Jego paznokcie drapa³y metalow¹ powierzchniê panelu
nawigacyjnego jak szpony pragn¹ce wbiæ siê w miêkkie cia³o.
W jego g³owie przelewa³y siê gorzko-s³odkie wspomnienia chwil,
które kiedy spêdzi³ wspólnie z Hanem. Przypomina³ sobie, jak obaj
migali na turbonartach, zje¿d¿aj¹c na ³eb, na szyjê po oblodzonym
stoku. Wspomina³, jak zaprzyjanili siê w mrokach kopalni przy-
prawy i jak Han stara³ siê ukryæ wzruszenie, jakie czu³, kiedy Kyp
odlatywa³ do akademii Jedi. Jaka cz¹stka umys³u Kypa sprawia³a,
¿e m³odzieniec by³ przera¿ony na myl o tym, i¿ móg³by nastawaæ
na ¿ycie Hana Solo i zniszczyæ jego ukochany statek.
Wydawa³o mu siê, ¿e bardzo ³atwo mo¿e uporaæ siê z tym zagro-
¿eniem. Usuniêcie go uwa¿a³ za co oczywistego. Wiedzia³ jednak,
¿e ta myl zrodzi³a siê w najciemniejszym zak¹tku jego mózgu. S³y-
sza³ szepcz¹cy g³os, który wgryza³ siê w jego myli, bez przerwy go
przeladowa³. Ten sam g³os nêka³ go podczas najg³êbszych nocy,
kiedy uczy³ siê w akademii na Yavinie Cztery. S³ysza³ go w brzmi¹-
cych echem komnatach obsydianowej piramidy w ostêpach d¿un-
gli, a tak¿e na wierzcho³ku wielkiego zigguratu, z którego przywo-
³a³ Pogromcê S³oñc, wyci¹gn¹³ z j¹dra gazowego giganta.
Nieustannie nêkany przez ten g³os, Kyp porwa³ statek i polecia³
na poroniêty lasami ksiê¿yc Endor, by oddawaæ siê medytacjom na
skraju pogrzebowego stosu Dartha Vadera. Mia³ nadziejê, ¿e bêdzie
R O Z D Z I A £
$
141
móg³ polecieæ tak daleko, i¿ wyzwoli siê spod wp³ywu Exara Kuna,
ale teraz nie s¹dzi³, by kiedykolwiek by³o to mo¿liwe.
Odby³ podró¿ do samego j¹dra galaktyki, ale nadal czu³ wiêzy kaj-
dan ³¹cz¹cych go z Czarnym Lordem. Wci¹¿ odczuwa³ niechêæ wobec
obowi¹zków, jakie nak³ada³y na niego nauki staro¿ytnych Sithów. Jeli
próbowa³ siê opieraæ i myleæ samodzielnie, ze zdwojon¹ si³¹ pojawia-
³y siê gorzkie wymówki, rozkazy, a nawet zawoalowane groby.
S³owa Hana Solo oddzia³ywa³y tak¿e na niego. Stanowi³y innego
rodzaju broñ, która ogrzewa³a jego serce, topi³a sople gniewu. W tej
chwili g³os Exara Kuna wydawa³ siê daleki, jakby Czarny Lord zma-
ga³ siê z jakim innym zagro¿eniem.
Kyp ws³uchiwa³ siê w s³owa Hana. W pewnej chwili uwiadomi³
sobie, ¿e choæ jego przyjaciel niewiele wie na temat nauk Jedi, jedn¹
ze swoich uwag dotkn¹³ sedna tajemnicy. Rzeczywicie, pod¹¿a³
szlakiem ciemnej strony. Kyp poczu³, jak w¹t³y mur jego usprawie-
dliwieñ rozpada siê niczym domek z kart pod wp³ywem myli, ¿e
kieruje siê w³aciwie tylko chêci¹ zemsty.
Han... ja...
Jednak w tej samej chwili, w której chcia³ przes³aæ Hanowi kilka
ciep³ych s³ów, otworzyæ przed nim duszê i poprosiæ, ¿eby przyjaciel
przylecia³ i porozmawia³, wiêkszoæ lampek na pulpitach kontrol-
nych nagle zgas³a. Sygna³ przejêcia kontroli, nadawany przez kom-
puter Soko³a, obezw³adni³ wszystkie systemy broni Pogromcy
S³oñc, a tak¿e aparaturê nawigacyjn¹ i urz¹dzenia do uzdatniania
powietrza i wody.
Kyp poczu³, ¿e schwyci³a go niewidzialna mroczna sieæ gniewu,
która dusi w zarodku jego dobre chêci. Ogarniêty oburzeniem, zna-
laz³ w sobie doæ si³, ¿eby wys³aæ wi¹zkê rozkazuj¹cych myli do
obwodów scalonych pamiêciowego rdzenia komputera. Uniewa¿ni³
obcy program, wycieraj¹c do czysta lady, które zostawi³, przedzie-
raj¹c siê do pamiêci, i w nastêpnej sekundzie odtwarzaj¹c uszkodzone
albo zniszczone po³¹czenia. Kieruj¹c pojedyncze myli ku krytycz-
nym wêz³om komputerowej sieci, dokona³ zmiany konfiguracji lo-
gicznych szlaków, dziêki którym Pogromca S³oñc móg³ funkcjono-
waæ jako ca³oæ. Systemy kontrolne i obronne obudzi³y siê do ¿ycia
i na nowo zaczê³y siê syciæ energi¹.
Exar Kun tak¿e kiedy zosta³ zdradzony przez kogo, kto mieni³
siê jego przyjacielem, przez lorda Ulica Qel-Dromê. Teraz Kyp zo-
sta³ zdradzony przez Hana Solo. M³odzieñca zawiód³ tak¿e Luke
Skywalker przez to, ¿e nie chcia³ go zapoznaæ z odpowiedni¹ wie-
142
dz¹... naukami, które pozwoli³yby mu obroniæ siê przed Exarem
Kunem. G³os Lorda Sithów w jego g³owie wykrzykiwa³ rozkaz znisz-
czenia wroga, zabicia Hana Solo. Rozkazywa³ mu, ¿eby by³ silny
i da³ siê ponieæ gniewowi.
G³os prze³ama³ barierê wyrzutów sumienia Kypa. M³odzieniec
zamkn¹³ mocno powieki, przys³oni³ nimi ciemne oczy. Nie móg³
patrzeæ, jak jego palce zaciskaj¹ siê na rêkojeciach kontrolnych
dwigni powoduj¹cych odpalenie torpedy. Uzbroi³ g³owicê. Na ekra-
nach pojawi³y siê ostrzegawcze napisy, którym towarzyszy³o pulso-
wanie czerwonych alarmowych lampek. Kyp je zlekcewa¿y³.
Musia³ co zniszczyæ, cokolwiek. Musia³ zabiæ tych, którzy go
zdradzili. Jego palce zacisnê³y siê na dwigni spustowej, a kciuk
spocz¹³ na czerwonym guziku. Przycisn¹³ go, gotów...
Przycisn¹³...
I nagle g³os Exara Kuna, przeladuj¹cy myli m³odzieñca, zamie-
ni³ siê w piskliwy, g³ony krzyk. Podobny do niesamowitego, nie-
ziemskiego jêku, sprawia³ takie wra¿enie, jakby kto wydziera³ du-
cha Czarnego Lorda z tego wszechwiata i skazywa³ na wygnanie
do innego, z którego nie bêdzie ju¿ móg³ drêczyæ Kypa Durrona.
M³odzieniec wyprostowa³ siê na fotelu pilota, jakby pêk³a niewi-
dzialna holownicza lina. Rêce i nogi mia³ bezw³adne jak marionetka,
której kto nagle przeci¹³ wszystkie sznurki. Przez jego umys³ i cia³o
przemkn¹³ z g³onym wistem wicher wolnoci. Kyp zamruga³ ocza-
mi i wzdrygn¹³ siê z obrzydzenia na myl o tym, co chcia³ zrobiæ.
Tysi¹cletni Sokó³ nadal trzyma³ Pogromcê S³oñc w szponach
ci¹gaj¹cego promienia. Kiedy Kyp spojrza³ na pokiereszowany stary
statek, przedmiot dumy i radoci Hana Solo, poczu³, jak zalewa go
potê¿na fala rozpaczy.
Wyci¹gn¹³ rêkê do dwigni powoduj¹cej start torpedy i porywczym
ruchem skasowa³ rozkaz odpalenia. Toroidalny transmiter rezonansowych
pocisków, pozbawiony dop³ywu energii, zacz¹³ migotaæ i ciemnia³.
Nie s³ysz¹c g³osu ducha Exara Kuna w swojej g³owie, Kyp czu³
siê osamotniony, jakby str¹cony z wynios³ej ska³y ale wolny.
Uruchomi³ kana³ ³¹cznoci, lecz przez kilka d³ugich chwil nie by³
w stanie powiedzieæ ani s³owa. Mia³ sucho w gardle, jakby od czte-
rech tysiêcy lat niczego nie jad³ ani nie pi³.
Han wychrypia³ w koñcu, a potem, nieco g³oniej, doda³:
Han, tu mówi Kyp! Ja... Przerwa³, nie wiedz¹c, co powinien... co
m ó g ³ b y powiedzieæ przyjacielowi. Zwiesi³ g³owê i w koñcu wy-
j¹ka³: Ja... ja siê poddajê.
143
Twilek Tol Sivron wci¹¿ odczuwa³ zawroty g³owy po koszmar-
nych wstrz¹sach przelotu przez rejon Otch³ani. Uciekaj¹c przed re-
belianck¹ flot¹ inwazyjn¹, musia³ przemykaæ siê miêdzy czarnymi
dziurami, lecieæ szlakiem o niemal zerowej sile grawitacji.
Jego d³ugie g³owoogony wci¹¿ dr¿a³y z podniecenia. Sivron cie-
szy³ siê, ¿e informacje dotycz¹ce parametrów bezpiecznych szla-
ków umo¿liwiaj¹cych wydostanie siê z Otch³ani okaza³y siê dok³ad-
ne. Wykrad³ je przed wielu laty, pokonuj¹c kody bezpieczeñstwa
tajnej bazy danych admira³ Daali. Gdyby dane zawiera³y chocia¿
drobny b³¹d, niewielk¹ niecis³oæ, on i jego za³oga nie prze¿yliby
tej ucieczki.
Prototyp Gwiazdy mierci lecia³ pe³n¹ moc¹ silników, coraz bar-
dziej oddalaj¹c siê od niebezpiecznej strefy, ale kiedy opuszcza³
obszar wielobarwnych chmur wiruj¹cych gazów, nagle system na-
pêdowy odmówi³ pos³uszeñstwa.
Gdy kapitan szturmowców rzuci³ siê do pulpitu, by wy³¹czyæ do-
p³yw mocy do silników i prze³¹czyæ kilka kabli zasilaj¹cych, z konso-
lety wystrzeli³y snopy iskier. Yemm wyszarpn¹³ podrêczn¹ ganicê,
¿eby st³umiæ p³omienie, które zaczê³y lizaæ najbli¿sz¹ konsoletê, ale
uda³o mu siê tylko spowodowaæ zwarcie w systemach komunikatora.
Golanda i Doxin rozpaczliwie przerzucali kartki instrukcji alar-
mowych i dokumentacji technicznych stacji.
Panie dyrektorze odezwa³ siê kapitan szturmowców. Uda³o
siê nam pomylnie wyrwaæ z rejonu Otch³ani, ale szarpniêcia i wstrz¹-
sy wyrz¹dzi³y nam dosyæ du¿e szkody.
R O Z D Z I A £
%
144
Doxin uniós³ g³owê znad dokumentacji i cicho jêkn¹³.
Przypominam wszystkim, ¿e lecimy na pok³adzie roboczego
prototypu. Nie ma ¿adnych pancerzy, bo nigdy nie zamierzalimy
nim nigdzie lataæ.
Tak jest, proszê pana odezwa³ siê beznamiêtnie kapitan sztur-
mowców. W³anie mia³em panu to powiedzieæ. Przypuszczam,
¿e w ci¹gu kilku dni wszystkie uszkodzenia zostan¹ usuniête. To
tylko kwestia wykonania boczników wokó³ kilku obwodów i po-
nownego uruchomienia systemów komputerowych. Zapewniam,
¿e po tych wstrz¹sach stacja bêdzie o wiele bardziej... nadawa³a
siê do walki.
Tol Sivron zatar³ d³onie, a potem nawet siê umiechn¹³.
To dobrze, bardzo dobrze odpar³, pochylaj¹c siê na fotelu
pilota. To nam da trochê wiêcej czasu na wybór odpowiedniego
celu do naszej pierwszej akcji.
Golanda wyda³a polecenie wywietlenia mapy nawigacyjnej na
ekranie centralnego komputera.
Panie dyrektorze, jak pan wie, znajdujemy siê bardzo blisko
systemu Kessel. Mo¿e moglibymy...
Zanim zaczniemy uk³adaæ tak dalekosiê¿ne plany, mo¿e naj-
pierw usuniemy uszkodzenia w systemie napêdowym przerwa³
Doxin. Nasza póniejsza strategia mo¿e zale¿eæ od tego, w jakim
stanie bêdzie ca³a stacja.
Yemm zerwa³ os³onê panelu komunikatora i zacz¹³ siê przygl¹-
daæ pl¹taninie sczernia³ych kabli, ch³on¹c woñ zwêglonej izolacji.
Tymczasem Golanda nie przestawa³a obserwowaæ pulpitów sta-
cji, zwracaj¹c szczególn¹ uwagê na wskazania zewnêtrznych czuj-
ników prototypu.
Panie dyrektorze odezwa³a siê w pewnej chwili. Stwierdzam
co dziwnego. Spogl¹da³am na wskazania mierników, które ledz¹
turbulencje gazów otaczaj¹cych obszar czarnych dziur. Wygl¹da na
to, ¿e do rejonu Otch³ani wnikn¹³ niedawno, dos³ownie przed chwi-
l¹, jeszcze jeden bardzo du¿y statek. Wszystko wskazuje na to, ¿e
wlecia³ innym szlakiem okrelonym przez admira³ Daalê jako bez-
pieczna trasa miêdzy czarnymi dziurami. Spojrza³a na Sivrona,
a Twilek odwróci³ g³owê, nie mog¹c patrzeæ na jej brzydk¹, nie-
kszta³tn¹ twarz. Minêlimy siê z nim po drodze.
Sivron nie mia³ pojêcia, o czym mówi Golanda i dlaczego powi-
nien przywi¹zywaæ do tego faktu jak¹ wagê. Wszystkie pojawiaj¹-
ce siê jeden za drugim problemy przywodzi³y mu na myl k¹liwe
145
owady, nieustannie brzêcz¹ce wokó³ jego g³owy. Bardzo chcia³by
machn¹æ rêk¹ i je pozabijaæ.
I tak nic na to w tej chwili nie poradzimy powiedzia³. Za-
pewne to jeszcze jeden rebeliancki statek, który przylecia³ pomóc
im w opanowaniu naszej placówki. Westchn¹³. Zajmiemy siê
nimi, kiedy tylko skoñczymy naprawiaæ Gwiazdê mierci.
Odchyli³ siê na fotelu pilota, têskni¹c za choæby krótk¹ chwil¹
wypoczynku. ¯a³owa³, ¿e zgodzi³ siê opuciæ rodzinn¹ planetê Ry-
loth. Jego ziomkowie mieszkali tam w skalnych katakumbach, wy-
dr¹¿onych g³êboko pod powierzchni¹ gleby w bardzo w¹skiej stre-
fie umiarkowanego klimatu. ¯yli w nich dziêki znonej temperatu-
rze, która by³a czym porednim miêdzy piek¹cym ¿arem dnia a trza-
skaj¹cym mrozem bezkresnej nocy.
Wci¹gaj¹c zatêch³e powietrze przez szczeliny miêdzy zêbami, Tol
Sivron przypomnia³ sobie o tamtych spokojnych latach. Upa³, który
uniemo¿liwia³ ¿ycie w dziennej strefie, szczególnie podczas szale-
j¹cych burz piaskowych, wystarcza³, ¿eby ogrzaæ katakumby, dziê-
ki czemu mo¿na by³o wytrzymaæ na tym niegocinnym wiecie.
Spo³ecznoci¹ Twileków kierowa³a piêcioosobowa grupa przy-
wódców, powszechnie zwana g³owoklanem. Decydowa³a
o wszystkich aspektach ¿ycia pozosta³ych Twileków do chwili
mierci któregokolwiek z jej cz³onków. Wówczas ca³a spo³ecznoæ
odsuwa³a od w³adzy pozosta³ych cz³onków rz¹dz¹cego g³owokla-
nu. Skazywa³a ich na wygnanie, a najczêciej i pewn¹ mieræ na
dziennej stronie, smaganej upalnymi wichrami. Póniej wybiera³a
grupê nowych w³adców.
Tol Sivron nale¿a³ do jednego z rz¹dz¹cych g³owoklanów. By³
rozpieszczany i psuty przez przywileje w³adzy. Poniewa¿ wszyscy
cz³onkowie grupy byli istotami energicznymi i m³odymi, Sivron móg³
mieæ nadziejê, ¿e bêdzie cieszy³ siê tymi przywilejami bardzo d³u-
go. Liczy³ na to, ¿e bêdzie mieszka³ w przestronnym pomieszczeniu
i korzysta³ z us³ug piêknych tancerek, których uroda i kunszt s³ynê-
³y w ca³ej galaktyce. Bêdzie móg³ spo¿ywaæ surowe, wykwintne miê-
siwa, bêdzie rozszarpywa³ je ostrymi zêbami, delektowa³ siê pikant-
nymi woniami...
Takie beztroskie ¿ycie trwa³o jednak zaledwie jeden standardo-
wy rok, nie d³u¿ej. Pewnego razu który z jego nierozumnych towa-
rzyszy straci³ równowagê na rusztowaniu, kiedy dokonywa³ inspek-
cji groty dr¹¿onej w najni¿ej po³o¿onych partiach góry. Spad³ i zgi-
n¹³, nadziany na stalagmit, który liczy³ sobie tysi¹c lat albo wiêcej.
10 W³adcy mocy
146
Spo³eczeñstwo Twileków, jak nakazywa³ odwieczny zwyczaj,
wypêdzi³o Tola Sivrona i pozosta³ych trzech cz³onków jego g³owo-
klanu na pustyniê strefy nas³onecznionej. Skaza³o ich w ten sposób
na niemal pewn¹ zag³adê.
Przygotowali siê na mieræ, ale Tol Sivron przekona³ towarzyszy
niedoli, ¿e wszystkim uda siê prze¿yæ, je¿eli bêd¹ wspó³pracowali.
Namówi³ ich, ¿eby zaczêli szukaæ schronienia nieco dalej, w nie za-
mieszkanej jaskini w zboczu innej góry.
Pozostali wyrazili zgodê, wbrew rozs¹dkowi o¿ywieni now¹ na-
dziej¹, ale kiedy udali siê na spoczynek, Tol Sivron wszystkich po-
zabija³. Póniej zabra³ ich dobytek, ¿eby zwiêkszyæ swoje szanse
prze¿ycia. Rano okry³ cia³o szatami zdartymi z zabitych towarzyszy
i, chroni¹c siê przed s³onecznym ¿arem, pocz³apa³ przed siebie, nie
wiedz¹c, dok¹d idzie i czego szuka...
Pomyla³, ¿e b³yszcz¹ce kad³uby gwiezdnych statków, widoczne
w oddali, s¹ jedynie mira¿ami, i nie pozby³ siê tej myli, dopóki nie
znalaz³ siê w obozie. Przez czysty przypadek trafi³ do prowizorycz-
nej æwiczebnej bazy i stacji paliwowo-prze³adunkowej imperialnej
marynarki, gdzie dosyæ czêsto zagl¹dali i przemytnicy.
Tol Sivron spotka³ siê tam z mê¿czyzn¹ o nazwisku Tarkin, m³o-
dym i ambitnym dowódc¹, który ju¿ wtedy dysponowa³ niewielk¹
flot¹ i zamierza³ przekszta³ciæ ma³¹ bazê na Ryloth w strategiczny
punkt zaopatrzeniowy na Odleg³ych Rubie¿ach.
Tol Sivron przez wiele lat pracowa³ dla Tarkina. Sta³ siê jego nie-
zast¹pionym zarz¹dc¹ i zrêcznym negocjatorem w zawi³ych spra-
wach, którymi zajmowa³ siê m³ody Tarkin, póniej gubernator albo
moff Tarkin, a w koñcu wielki moff Tarkin.
Ukoronowaniem kariery Sivrona by³o objêcie kierownictwa Labora-
torium Otch³ani... z którego w³anie ucieka³ wobec przewa¿aj¹cych si³
Rebeliantów. Gdyby Tarkin nadal ¿y³, bez w¹tpienia ta hañbi¹ca uciecz-
ka zawa¿y³aby niekorzystnie na ocenie przydatnoci Tola Sivrona.
Musia³ bardzo szybko co zrobiæ, aby zatrzeæ niekorzystne wra-
¿enie, jakie jego postawa wywar³a na podw³adnych.
Panie dyrektorze odezwa³ siê nagle Yemm, przerywaj¹c tok
jego myli. S¹dzê, ¿e komunikator znów dzia³a prawid³owo. Bê-
dzie gotów do u¿ytku, kiedy tylko zaznaczê w dokumentacji wszyst-
kie zmiany, których dokona³em.
Sivron wyprostowa³ siê na fotelu.
Przynajmniej co tu znów funkcjonuje jak nale¿y stwierdzi³
oschle.
147
Yemm zacz¹³ wystukiwaæ na klawiaturze stanowiska kompute-
rowego polecenie dokonania zmian w dokumentacji komunikatora.
Kiedy skoñczy³, kiwn¹³ rogat¹ g³ow¹ w stronê Sivrona.
Gotowe, panie dyrektorze.
Proszê w³¹czyæ odezwa³ siê Twilek. Chcia³bym wyg³osiæ
przemówienie do za³ogi.
Jego ostatnie s³owa rozbrzmia³y echem, powtórzone i wzmocnione
w g³onikach, tak ¿e niemal go przestraszy³y. Sivron chrz¹kn¹³ i po-
chyli³ siê nad mikrofonem.
Proszê wszystkich o uwagê! Pospieszcie siê z tymi naprawami!
owiadczy³ zwiêle. Jego g³os zabrzmia³ jak rozkaz bóstwa, powtó-
rzony na wszystkich pok³adach stacji. Bardzo chcia³bym co znisz-
czyæ tak szybko, jak tylko mo¿liwe.
Wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.
Kapitan szturmowców odwróci³ siê w jego stronê.
Zrobimy wszystko, co bêdzie w naszej mocy, proszê pana. Za
kilka godzin powinienem dysponowaæ szacunkowymi danymi do-
tycz¹cymi terminu zakoñczenia naprawy.
To dobrze, kapitanie, bardzo dobrze odpar³ Sivron.
Powiód³ spojrzeniem po bezkresnej pustce przestworzy, szukaj¹c
gwiazd, które mog³yby stanowiæ dobre cele.
Dysponowa³ prototypem jednej z najstraszliwszych broni, mog¹-
cych siaæ zniszczenie w ca³ej galaktyce. Broñ ta nie przesz³a jednak
bojowego chrztu. Na razie.
148
Druga g³ona detonacja nast¹pi³a w chwili, gdy Wedge Antilles
z oddzia³em szturmowym wyl¹dowa³ na planetoidzie mieszcz¹cej
g³ówny reaktor atomowy Laboratorium Otch³ani. Specjalnie ukszta³-
towane ³adunki wybuchowe, rozmieszczone przez imperialnych sa-
bota¿ystów, eksplodowa³y u podstaw wie¿ ch³odni kominowych.
Unieruchomi³y gigantyczny generator, który dostarcza³ energii pla-
cówce, zasilaj¹c laboratoria i komputery, a tak¿e wymienniki powie-
trza i wody.
Wedge, chroniony przez pstrokaty, br¹zowo-szary osobisty pan-
cerz, prowadzi³ swój oddzia³ w¹skimi pomostami ³¹cz¹cymi resztê
laboratorium i asteroidê z reaktorem. Kiedy jego grupa przebywa³a
w rodku tunelu, od strony drugiego koñca nap³ynê³y k³êby szarego
dymu, pêdzone gor¹cym wichrem, który gna³ tak¿e tumany kurzu
i szcz¹tków.
Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c pozbyæ siê dzwonienia w uszach.
Uklêkn¹³, a po chwili znów siê wyprostowa³.
Muszê wiedzieæ, co zosta³o zniszczone albo uszkodzone!
krzykn¹³. Szybko!
Trzej ¿o³nierze, którzy pierwsi wybiegli z wylotu rêkawa, natknêli
siê na grupê techników z Laboratorium Otch³ani, oddalaj¹cych siê
od szcz¹tków wie¿y. Na czele grupy bieg³ jednorêki olbrzym o pur-
purowo-zielonkawej skórze i wykrzywionej twarzy.
Ludzie Wedgea odbezpieczyli broñ i skierowali ku uciekinierom
lufy blasterowych karabinów. Sabota¿yci przystanêli, wydaj¹c
zgrzyt podobny do odg³osu le naoliwionego mechanizmu. Jedno-
R O Z D Z I A £
&
149
rêka istota polizgnê³a siê, ale tak¿e znieruchomia³a i tylko rzuca³a
na prawo i lewo ukradkowe spojrzenia. Pozostali uciekierzy patrzy-
li w napiêciu na komandosów Nowej Republiki.
Rzuciæ broñ! rozkaza³ Wedge.
Gigantyczny osobnik uniós³ jedyn¹ rêkê, ukazuj¹c wnêtrze d³oni
i wyci¹gaj¹c palce na znak, ¿e nie jest uzbrojony. Wedge ze zdu-
mieniem stwierdzi³, ¿e inni sabota¿yci tak¿e nie maj¹ ¿adnej broni.
Ju¿ za póno, ¿eby cokolwiek powstrzymaæ odezwa³ siê jed-
norêki przywódca. Nazywam siê Wermyn i jestem kierownikiem
dzia³u remontów i napraw. Proszê przyj¹æ nasz¹ kapitulacjê. Ja i moi
ludzie bylibymy wdziêczni, gdyby zechcia³ pan nas st¹d zabraæ,
zanim ta ska³a rozleci siê na kawa³ki.
Wedge wskaza³ gestem czwórkê swoich ¿o³nierzy.
Zakujcie ich i upewnijcie siê, ¿e nie uciekn¹. Musimy naprawiæ
ten reaktor, gdy¿ w przeciwnym razie trzeba bêdzie st¹d zmykaæ.
Sabota¿yci nie sprzeciwiali siê, gdy ¿o³nierze zak³adali im kaj-
danki. Komandosi mieli jednak pewne w¹tpliwoci, jak zakuæ jed-
norêkiego Wermyna.
Póniej Wedge i jego technicy, zachowuj¹c ostro¿noæ, zaczêli
zbli¿aæ siê do obudowy reaktora. Owion¹³ ich taki ¿ar, jaki czasem
panuje podczas piaskowej burzy w porze upa³ów na Tatooine. W po-
wietrzu unosi³a siê kwana woñ smarów, topionego metalu i dymu
powsta³ego w czasie eksplozji ³adunków wybuchowych.
Na panelu kontrolnym jarzy³y siê i mruga³y czerwone alarmowe
lampki. Niczym krople krwi rozwietla³y wiszcz¹ce ob³oki prze-
grzanej pary. Monotonne dudnienie spracowanych sprê¿arek i pomp
sprawia³o, ¿e têpy ból przenika³ czaszkê Wedgea. Du¿y fragment
os³ony reaktora zwisa³ oderwany od reszty si³¹ eksplozji.
Wedge zmru¿y³ oczy, a jego technicy wyci¹gnêli rêczne czujniki
promieniowania i rzucili siê ku os³onie, ¿eby sprawdziæ stan reakto-
ra i przekonaæ siê, czy nie ma przecieków. Po chwili jeden podbieg³
do Wedgea.
Zosta³a zniszczona i g³ówna, i rezerwowa pompa obiegu ch³o-
dziwa zameldowa³. Nasz przyjaciel Wermyn mia³ racjê. Zapo-
cz¹tkowa³ reakcjê topienia siê paliwa reaktora, której nikt i nic nie
jest w stanie powstrzymaæ. Nie mo¿emy naprawiæ tego urz¹dzenia.
Czy nic nie mo¿na zrobiæ, ¿eby unieruchomiæ reaktor? zapy-
ta³ Wedge.
Jest nastawiony na ci¹g³¹ pracê, a urz¹dzenia kontrolno-steru-
j¹ce zosta³y zniszczone odpar³ technik. Przypuszczam, ¿e mieli-
150
bymy pewn¹ szansê, gdybymy wy³¹czyli reaktor i w ci¹gu godzi-
ny czy dwóch przygotowali jak¹ prowizorkê, ale je¿eli go wy³¹-
czymy, pozbawimy zasilania tak¿e systemy uzdatniania powietrza
i wody w Laboratorium Otch³ani.
Wedge spojrza³ na ruiny i poczu³, jak w jego ¿o³¹dku tworzy siê
ciê¿ki kamieñ. Machn¹³ rêk¹, po czym kopn¹³ butem kawa³ek pla-
stalowej os³ony, który potoczy³ siê z brzêkiem po pod³odze. Po chwili
cichn¹cy klekot zosta³ zag³uszony przez dudnienie sprê¿arek.
Nie zgodzi³em siê zostaæ dowódc¹ grupy szturmowej tylko po
to, by pozwoliæ wszystkim naukowcom umkn¹æ na pok³adzie Gwiaz-
dy mierci! owiadczy³. Nie zamierzam czekaæ z za³o¿onymi
rêkami, a¿ Laboratorium Otch³ani eksploduje pod moimi stopami!
G³êboko nabra³ powietrza i z³¹czy³ palce r¹k, by siê skupiæ. Czêsto
widzia³, jak to samo robi³a Qwi, ale nie by³ pewien, z jakim skut-
kiem.
W pewnej chwili wyszarpn¹³ z pojemnika na biodrze przenony
komunikator. Wybra³ na klawiaturze kod kana³u czêstotliwoci,
umo¿liwiaj¹cy ³¹cznoæ z flagowym statkiem, Yavaris, i powie-
dzia³:
Kapitanie, proszê daæ do mikrofonu jakiego in¿yniera, eksper-
ta od techniki j¹drowej. Musimy jak najszybciej skleciæ jaki prowi-
zoryczny system ch³odzenia g³ównego reaktora tej placówki.
Dobrze wiem, ¿e nie mamy zbyt du¿o sprzêtu na pok³adach, ale
systemy ch³odzenia naszych silników do lotów z prêdkociami nad-
wietlnymi nie powinny bardzo siê ró¿niæ od tych, jakie by³y stoso-
wane w tym reaktorze. Proszê wycofaæ jedn¹ z korwet i zdemonto-
waæ jej pompy i sprê¿arki. Musimy mieæ tu co, co pozwoli³oby
powstrzymaæ proces wzrostu temperatury we wnêtrzu reaktora do
czasu, a¿ usuniemy z laboratorium wszystko, co mo¿e mieæ dla nas
jak¹kolwiek wartoæ.
Dwaj technicy unieli g³owy i z umiechami na twarzach popa-
trzyli na Wedgea.
To mo¿e siê udaæ, panie generale owiadczy³ jeden z nich.
Wedge gestem zapêdzi³ go do pilnowania wiêniów. Przysi¹g³
sobie, ¿e nie pozwoli, by imperialni naukowcy tak ³atwo z nim wy-
grali.
Qwi Xux czu³a siê dziwnie obco, jakby mia³a wejæ do nieznane-
go domu. Niemia³o przekroczy³a próg i znalaz³a siê w pokoju, któ-
151
ry kiedy by³ jej laboratorium. Spodziewa³a siê, ¿e ujrzy w nim co
znajomego, co pozwoli jej odzyskaæ utracone wspomnienia.
Zapali³o siê wiat³o, rzucaj¹c zimn¹, bia³¹ ³unê na jej aparaturê
naukow¹, terminale komputerowe i meble. To miejsce by³o jej do-
mem, tu spêdzi³a ponad dziesiêæ lat ¿ycia. Teraz jednak czu³a siê tu
nieswojo. Rozejrza³a siê zdumiona i westchnê³a.
Z pomrukiem serwomotorów do pomieszczenia wkroczy³ Threepio.
Nadal nie wiem, dlaczego siê tu znalaz³em powiedzia³. Mogê
pomóc pani zapoznaæ siê z pozostawionymi bazami danych, ale je-
stem androidem protokolarnym, a nie poszukiwaczem informacji.
Mo¿e powinna pani by³a zabraæ mojego partnera, Artoo-Detoo? Jest
o wiele lepszy ni¿ ja podczas takich poszukiwañ. Bardzo dobrze daje
sobie radê, ale, moim zdaniem, jest odrobinê zbyt uparty jak na ro-
bota. Rozumie pani, o co mi chodzi?
Qwi zignorowa³a go i na palcach przesz³a w g³¹b pomieszczenia.
Czu³a, ¿e jej skóra jest wilgotna i zimna. Zatêch³e powietrze w labo-
ratorium wiadczy³o o tym, ¿e od dawna nikt nie korzysta³ z tutej-
szej aparatury. Qwi wzdrygnê³a siê, kiedy przesunê³a palcami po
g³adkiej, ch³odnej powierzchni grubej kolumny, wykonanej z synte-
tycznego kamienia. Jak b³yskawica przemknê³o przez jej g³owê wspo-
mnienie zmaltretowanego Hana Solo. Mê¿czyzna, przywi¹zany do
kolumny, tylko z trudem móg³ unieæ g³owê po wnikliwym prze-
s³uchaniu, jakiemu podda³a go admira³ Daala.
Podesz³a do swojego sto³u laboratoryjnego. Pochyli³a siê nad
nim i zaczê³a przygl¹daæ siê czujnikom analizatorów widma, ska-
nerom struktur krystalicznych materia³ów, symulatorom naprê¿eñ
i cinieñ, a tak¿e trójwymiarowemu holograficznemu rzutnikowi,
którego mroczny monitor po³yskiwa³ w jasnym blasku panelu ja-
rzeniowego.
O rety, to naprawdê wygl¹da mi na porz¹dn¹ pracowniê nauko-
w¹, doktor Xux odezwa³ siê Threepio. Jaka przestronna i czysta!
Jestem pewien, ¿e dokona³a pani tutaj niejednego wynalazku. Mo¿e
pani mi wierzyæ, widzia³em znacznie bardziej zagracone laboratoria
i pracownie na Coruscant.
Threepio, zechciej zaj¹æ siê sporz¹dzaniem spisu wszystkich
przyrz¹dów, które tutaj widzisz, dobrze? odpar³a Qwi, zapewne
tylko po to, ¿eby zaj¹æ czym androida. Chcia³a skupiæ myli, a pa-
planina automatu wyranie jej w tym przeszkadza³a. Zwróæ szcze-
góln¹ uwagê na funkcjonalne modele, jakie znajdziesz. Mog¹ mieæ
dla mnie bardzo du¿e znaczenie.
152
W pewnej chwili Qwi natknê³a siê na niewielk¹ klawiaturê, której
du¿a czêæ by³a niewidoczna pod stosem wydruków i odrêcznie spo-
rz¹dzonych notatek. Obok klawiatury ujrza³a mlecznobia³e oko wy-
³¹czonego komputerowego terminala.
W³¹czy³a urz¹dzenie, ale komputer za¿¹da³ podania has³a, zanim
umo¿liwi jej dostêp do zapisanych kiedy baz danych. O tym nie
pomyla³a.
Siêgnê³a po klawiaturê i przez chwilê j¹ ko³ysa³a. Mia³a wra¿enie,
¿e instrument jest zarazem i znajomy, i zupe³nie obcy. Dotknê³a kilku
przypadkowo wybranych klawiszy i ws³ucha³a siê w ³agodne, wyso-
kie dwiêki, jakie wydoby³y siê ze rodka. Przypomnia³a sobie, jak
sta³a obok stosu roztrzaskanych iglic Katedry Wiatrów, jak podnios³a
fragment jakiej piszcza³ki i zaczê³a weñ dmuchaæ, wydobywaæ pi-
skliwe, ¿a³obne tony. Uskrzydlony Vor wyrwa³ wówczas flet z jej d³oni
i owiadczy³, ¿e dopóki katedra nie zostanie odbudowana, z jej szcz¹t-
ków nie bêd¹ wydobywa³y siê ¿adne dwiêki...
Qwi by³a jednak przekonana, ¿e w tej klawiaturze jest ukryta j e j
muzyka. Mia³a niejasne przeczucie, ¿e ju¿ kiedy u¿ywa³a tego in-
strumentu, ale nie potrafi³a sobie przypomnieæ, w jakim celu. W jej
mózgu formowa³ siê jaki obraz, lecz wydawa³ siê podobny do li-
skiego, wilgotnego owocu, który wymyka³ siê z jej palców za ka¿-
dym razem, kiedy usi³owa³a go pochwyciæ. Przypomnia³a sobie, i¿
od³o¿y³a klawiaturê, przekonana, ¿e ju¿ nigdy tu nie wróci... Za-
mruga³a, g³êboko odetchnê³a i z³¹czywszy palce, próbowa³a zebraæ
myli.
Han Solo! Tak, zostawi³a wszystko, kiedy postanowi³a uratowaæ
Hana Solo, a póniej uciec z nim na pok³adzie porwanego Pogrom-
cy S³oñc.
Jej d³ugie, jasnoniebieskie palce zaczê³y tañczyæ po klawiszach
instrumentu. Mo¿liwe, ¿e jej mózg nie przypomina³ sobie ¿adnej
szczególnej sekwencji dwiêków, ale w³aciw¹ melodiê pamiêta³y
jej palce. Poruszaj¹c siê machinalnie, odruchowo, wydoby³y z wnê-
trza klawiatury dwiêki krótkiej gamy. Qwi umiechnê³a siê... me-
lodyjka wyda³a siê jej znajoma.
Kiedy skoñczy³a uderzaæ w klawisze, ekran monitora zamruga³
i wywietli³ informacjê: HAS£O PRZYJÊTE.
Qwi zaczê³a mrugaæ powiekami ciemnoniebieskich oczu, zdumio-
na z powodu odniesionego sukcesu.
B£¥D ukaza³ siê nagle napis na ekranie monitora. BRAK
DOSTÊPU DO G£ÓWNEJ BAZY DANYCH... ZBIORY ZOSTA-
153
£Y USZKODZONE. ROZPOCZYNAM POSZUKIWANIA
W PAMIÊCI REZERWOWEJ.
Spodziewa³a, siê ¿e Tol Sivron mo¿e zniszczyæ zawartoæ rdze-
nia pamiêciowego komputera, zanim umknie na pok³adzie prototy-
pu Gwiazdy mierci. Musia³a jednak zostawiæ co w lokalnej pa-
miêci osobistego komputerowego terminala. Musia³o tam byæ co-
kolwiek.
Na ekranie pojawi³ siê kolejny napis: ZA CHWILÊ WYWIE-
TLÊ ¯¥DANE DANE.
Wyszuka³a odpowiednie okno i spojrza³a na w³asne zapiski, oso-
biste uwagi. Czu³a, jak jej serce bije przyspieszonym rytmem, kiedy
czyta³a s³owa, które kiedy sama zapisa³a... a mo¿e to nie by³a ona?
To by³a jaka inna Qwi Xux, Qwi z przesz³oci, Qwi, której umys³
zosta³ wyprany przez imperialnych nauczycieli z wszelkich innych
myli. To by³a Qwi, której dzieciñstwo zosta³o zamienione w pasmo
udrêki, kiedy rozkazano jej wysilaæ umys³ do granic mo¿liwoci.
Z podniecenia omal nie zapomnia³a o oddychaniu. Przegl¹daj¹c
zapiski w komputerowym dzienniku, czu³a narastaj¹cy niepokój.
Zapoznawa³a siê z dowiadczeniami, komputerowymi symulacjami,
notatkami ze spotkañ, w których uczestniczy³a, a tak¿e kopiami spra-
wozdañ i raportów, jakich mnóstwo z³o¿y³a Tolowi Sivronowi. Cho-
cia¿ ¿adnego nie pamiêta³a, ze zdumieniem uwiadomi³a sobie, ¿e
nie zrobi³a niczego, co nie wchodzi³oby w zakres jej s³u¿bowych
obowi¹zków. Ca³y czas powiêca³a wy³¹cznie pracy. Jej jedyn¹ ra-
doci¹ by³y pomylnie ukoñczone eksperymenty, a jedyne chwile
podniecenia czy wzruszenia prze¿ywa³a wówczas, kiedy jej projek-
ty przechodzi³y pomylnie wszystkie egzaminy.
Czy tylko na tym polega³o moje ca³e ¿ycie? zapyta³a siebie.
Przerzuci³a kilkanacie stron, ale wszystkie dni wygl¹da³y identycz-
nie. Jakie¿ musia³o byæ... puste! mruknê³a.
S³ucham pani¹? odezwa³ siê Threepio. Czy chcia³a pani,
bym w czym pomóg³?
Och, Threepio westchnê³a, a potem pokrêci³a g³ow¹ i stwier-
dzi³a, ¿e do jej oczu cisn¹ siê ³zy.
Us³ysza³a czyje kroki na korytarzu. Odwróci³a siê i ujrza³a We-
dgea wchodz¹cego do laboratorium. Jego mundur by³ rozdarty i wy-
brudzony, a na twarzy by³o widaæ plamy smaru. Mimo i¿ wygl¹da³
na spoconego i zmêczonego, Qwi podbieg³a, by go obj¹æ. Odwza-
jemni³ ucisk, a potem pog³adzi³ jej opalizuj¹ce w³osy, podobne do
nici babiego lata.
154
Czy sta³o siê co z³ego? zapyta³. Przepraszam, ale nie mo-
g³em byæ z tob¹, kiedy wchodzi³a do laboratorium. Musia³em upo-
raæ siê z gron¹ sytuacj¹.
Qwi pokrêci³a g³ow¹.
Nic nie szkodzi. A zreszt¹ i tak musia³am sama stawiæ temu czo³o.
Znalaz³a co wa¿nego? Uwolni³ j¹ z objêæ, przemieniaj¹c siê
znów w genera³a. Musimy wiedzieæ, ilu imperialnych naukow-
ców by³o zatrudnionych w tej placówce. Wiêkszoæ uciek³a na po-
k³adzie Gwiazdy mierci, ale je¿eli dysponujesz jak¹ cenn¹ infor-
macj¹...
Qwi zesztywnia³a, a potem odwróci³a siê i ponownie wpatrzy³a
w ekran komputerowego monitora.
Nie jestem pewna, czy bêdê umia³a ci w czym pomóc... Jej
g³os brzmia³ g³ucho i ponuro. Przegl¹da³am w³anie zapiski, jakie
sporz¹dza³am ka¿dego dnia swojego ¿ycia. Nie wynika z nich, ¿e-
bym w ogóle z n a ³ a jakichkolwiek innych naukowców. Ja... nie
mia³am tu ¿adnych przyjació³.
Spojrza³a na niego, szeroko otwieraj¹c niemal granatowe, prze-
pastne oczy.
Nie zna³am nikogo, chocia¿ spêdzi³am tu ponad dziesiêæ lat ¿y-
cia. Zajmowa³am siê wy³¹cznie prac¹. S¹dzi³am, ¿e na tym polega
powiêcenie. Bardzo wiele znaczy³o dla mnie pokonywanie coraz
wiêkszych trudnoci. Rozwi¹zywa³am coraz bardziej skomplikowane
problemy... ale w³aciwie nie wiedzia³am, po co to robiê i dla kogo.
Interesowa³o mnie tylko znalezienie rozwi¹zania. Jak mog³am byæ
a¿ tak naiwna?
Wedge ponownie obj¹³ j¹ i przytuli³. Czu³ siê przy niej taki spo-
kojny, taki odprê¿ony.
To ju¿ przesz³oæ, Qwi powiedzia³. Ju¿ nigdy nie bêdziesz
musia³a przez to przechodziæ po raz drugi. Czujesz siê tak, jakby
wydosta³a siê z klatki, a ja zamierzam ci pomóc, pokazaæ ca³¹ resztê
wszechwiata. Rzecz jasna, o ile zgodzisz siê polecieæ ze mn¹.
Oczywicie, Wedge odpar³a, spogl¹daj¹c na niego z lekkim
umiechem. Oczywicie, ¿e polecê z tob¹.
Komunikator genera³a, zawieszony u pasa jego munduru, zacz¹³
nagle piszczeæ. Mê¿czyzna wyci¹gn¹³ go i cicho westchn¹³.
Tak, o co chodzi? zapyta³.
Panie generale, ci¹gnêlimy z orbity trochê awaryjnego sprzê-
tu do naprawy reaktora. Zgodnie z tym, co pan sugerowa³, dokona-
limy modyfikacji niektórych urz¹dzeñ, jakie zechcia³ przekazaæ nam
155
kapitan jednej z korwet. Zainstalowalimy je w reaktorze i wtedy
temperatura rdzenia zaczê³a siê obni¿aæ. Spodziewamy siê, ¿e w ci¹gu
kilku najbli¿szych godzin wskazania przyrz¹dów powinny opaæ po-
ni¿ej wartoci alarmowych.
To wietnie. Ile zatem mamy czasu? zapyta³ Wedge.
No có¿... odezwa³ siê g³os technika. Na razie reaktor jest
stabilny, ale jak pan siê domyla, ten stan mo¿e w ka¿dej chwili ulec
zmianie.
Spisalicie siê na medal przyzna³ Wedge. Proszê przekazaæ
swoim ludziom wyrazy uznania.
Tak jest, panie generale.
Wedge wy³¹czy³ urz¹dzenie i umiechn¹³ siê do Qwi.
Widzisz, mimo wszystko siê nam uda³o powiedzia³.
Qwi kiwnê³a g³ow¹, a potem unios³a j¹, chc¹c spojrzeæ przez d³u-
gi, w¹ski iluminator, umieszczony pod samym sufitem. Wokó³ czar-
nych dziur Otch³ani wirowa³y chmury roz¿arzonych, wielobarwnych
gazów.
Na razie mogli siê czuæ bezpieczni, odciêci od wszystkich kon-
fliktów, jakich wiele istnia³o w ró¿nych punktach galaktyki. Qwi
stoczy³a swoj¹ najciê¿sz¹ bitwê i mog³a teraz pozwoliæ sobie na kil-
ka chwil odpoczynku.
Zanim jednak zd¹¿y³a siê odwróciæ, ujrza³a mroczn¹ zjawê poja-
wiaj¹c¹ siê w samym rodku wiruj¹cej chmury. Ogromny cieñ mia³
trójk¹tny kszta³t i przypomina³ ostrze w³óczni, która przebi³a war-
stwê gazów i znalaz³a siê w przystani o bezpiecznej sile grawitacji.
Qwi zamar³a z przera¿enia. Wyda³a zd³awiony, skrzekliwy okrzyk.
O rety! odezwa³ siê Threepio.
Sponiewierany i sczernia³y imperialny gwiezdny niszczyciel prze-
lecia³ przez rejon Otch³ani i z broni¹ gotow¹ do podjêcia walki wy-
³oni³ siê w s¹siedztwie grupy asteroid. Jego kad³ub, niegdy jasno-
szary, by³ teraz pokryty plamami i smugami, a pancerz osmalony
w wielu miejscach przez piek³o, z którego siê wyrwa³.
Gorgona, flagowy statek admira³ Daali, powróci³a do Labora-
torium Otch³ani.
156
Imperialne paj¹ki krocz¹ce wspina³y siê po stromym, podziurawio-
nym zboczu skalnej iglicy. Zginaj¹c pod dziwacznymi k¹tami metalo-
we nogi i czepiaj¹c siê pazurami ska³, zmierza³y w stronê masywnych,
opancerzonych wrót chroni¹cych Winter i maleñkiego Anakina.
Piastunka sta³a w pokoju operatora. Ze zmru¿onymi oczami i za-
ciniêtymi zêbami obserwowa³a posuwanie siê szturmowych ma-
chin. Dociera³y w³anie do pierwszej linii obrony.
Zak³adaj¹c tajn¹ bazê na Anoth, admira³ Ackbar i Luke Skywal-
ker nie zamierzali liczyæ tylko na to, ¿e nikt jej nie odnajdzie. Starali
siê przewidzieæ wszystkie mo¿liwe posuniêcia potencjalnych napast-
ników. Winter mia³a nadziejê, ¿e nie bêdzie musia³a korzystaæ z urz¹-
dzeñ, jakie rozmiecili w wyniku tych przemyleñ, ale teraz chodzi-
³o o ¿ycie dziecka... i jej w³asne.
Spojrza³a na pulpit, z którego mog³a dyrygowaæ prac¹ wszyst-
kich urz¹dzeñ. System Obrony Przeciwko Intruzom by³ w³¹czony
i gotów do automatycznego uruchomienia. Winter liczy³a na to, ¿e
SOPI wyeliminuje z walki co najmniej dwa imperialne paj¹ki kro-
cz¹ce. Obserwowa³a pole walki, trzymaj¹c siê krawêdzi konsolety,
by zachowaæ równowagê.
Tymczasem imperialne roboty, stawiaj¹c metalowe nogi, wspi-
na³y siê coraz wy¿ej. Dotar³y do linii jaskiñ, niewielkich otworów
wiod¹cych do labiryntu korytarzy i skalnych grot, z których nie by³o
wyjcia.
Winter zamar³a w napiêciu, widz¹c, jak dwie pierwsze machiny
typu MT-AT, niczego nie podejrzewaj¹c, przechodz¹ nad mroczny-
R O Z D Z I A £
'
157
mi otworami. Robot szturmowy, znajduj¹cy siê na czele, na chwilê
znieruchomia³, by skierowaæ lufy przednich blasterów w pancerne
wrota i wystrzeliæ, chc¹c sprawdziæ gruboæ ich pancerza. We wnê-
trzu zamkniêtej fortecy rozleg³ siê st³umiony ³oskot i brzêk trafieñ.
W chwili, w której i drugi krocz¹cy paj¹k przygotowywa³ siê do
strza³u, z ukrytych jaskiñ wystrzeli³y setki macek przypominaj¹cych
bicze. Ka¿da by³a zakoñczona tn¹cymi szczypcami, ostrymi jak brzy-
twy. Pêki macek ca³kowicie zaskoczy³y artylerzystów i pilotów im-
perialnych machin.
Dwie wij¹ce siê macki opl¹ta³y pierwszego robota i szarpn¹w-
szy, oderwa³y od skalnej ciany. Zanim pilot mia³ czas choæby po-
myleæ o u¿yciu pneumatycznych przyssawek, by ponownie przy-
czepiæ siê do powierzchni, SOPI str¹ci³ pajêczego robota w prze-
paæ.
Machina typu MT-AT zaczê³a kozio³kowaæ po zboczu, rozpacz-
liwie wywijaj¹c i grzechocz¹c odnó¿ami. Tocz¹c siê, potr¹ci³a inne-
go imperialnego robota, który tak¿e oderwa³ siê od ska³y. Oba scze-
pione paj¹ki zaczê³y siê coraz szybciej zsuwaæ po zboczu. Roztrza-
ska³y siê u podnó¿a iglicy i eksplodowa³y z og³uszaj¹cym hukiem.
Tymczasem drugi paj¹k krocz¹cy skierowa³ ogieñ laserowych
dzia³ek do otworów jaskiñ. Jedna z macek, dymi¹ca i czarna, wyco-
fa³a siê niczym ranny w¹¿, by po chwili znikn¹æ w g³êbokim tunelu.
Z pozosta³ych otworów wystrzeli³y jednak pêki innych biczy i w na-
stêpnej sekundzie owinê³y siê wokó³ imperialnej machiny, jakby
chcia³y j¹ zadusiæ. Zdezorientowany pilot ponownie wystrzeli³, ale
tym razem tylko od³upa³ kawa³ki ska³y. Macki SOPI zaczê³y siê za-
ciskaæ, zginaæ rozstawione pajêcze nogi do chwili, a¿ z ich skrzy-
pi¹cych stawów wyskoczy³y potê¿ne nity.
Szczypce zakoñczone czujnikami przekaza³y aparaturze steruj¹-
cej informacjê, do czego s³u¿y kabina pilota. Masywne, plastalowe
zêby wbi³y siê w opancerzony dach kabiny i zaczê³y go szarpaæ i ci¹æ,
by wyci¹gn¹æ ze rodka obu szturmowców. Szczypce macek cisnê-
³y ich w przepaæ jak ogryzione koci, które wyrzuca siê po zakoñ-
czonej uczcie. Imperialny robot, pozbawiony za³ogi, zacz¹³ kozio³-
kowaæ po zboczu, ale pilotom pozosta³ych piêciu machin uda³o siê
umkn¹æ na boki.
Winter zacisnê³a piêæ i postara³a siê oddychaæ jak najwolniej.
Usi³owa³a siê odprê¿yæ. Obronny semiorganiczny system wyelimi-
nowa³ z walki ju¿ trzy atakuj¹ce machiny, ale pozosta³ych piêæ nie-
mal z ca³¹ pewnoci¹ zrobi wszystko, ¿eby go zniszczyæ.
158
Osob¹, która wpad³a na pomys³ zorganizowania takiego syste-
mu obronnego, by³ admira³ Ackbar. To on zaproponowa³, aby za-
projektowaæ i wykonaæ SOPI, wzoruj¹c go na krakanie, gronym
potworze z morskich g³êbin rodzinnej planety. Kalamariañscy na-
ukowcy sporz¹dzili wytrzyma³¹, odporn¹ i obdarzon¹ szcz¹tkowym
czuciem maszynê naladuj¹c¹ wiele najbardziej przera¿aj¹cych cech
krakany. Jej macki zosta³y wykonane z durastalowych kabli, a jej
szczypce mia³y krawêdzie ze specjalnych stopów, ostre jak brzy-
twy. Celem istnienia SOPI by³a obrona tajnej bazy. Z nastêpnych
otworów zaczê³y strzelaæ pêki innych macek, wij¹c siê w poszuki-
waniu ofiary.
Trzy sporód pozosta³ych szturmowych machin zajê³y miejsca
po bokach i pod otworami jaskiñ, a potem zaczê³y raziæ je b³yskawi-
cami laserowych dzia³ek. Nagle z otworu, który le¿a³ cokolwiek na
uboczu i sprawia³ wra¿enie pustego, wystrzeli³y trzy macki. Pochwy-
ci³y najbli¿szego paj¹ka i zaczê³y ci¹gn¹æ go w stronê innych otwo-
rów.
Winter zachwyca³a siê t¹ taktyk¹. SOPI nie tylko zamierza³ znisz-
czyæ jeszcze jedn¹ machinê wroga, ale u¿ywa³ robota typu MT-AT
jako tarczy. Tymczasem inne paj¹ki krocz¹ce nie przestawa³y strze-
laæ. Ich operatorzy, chc¹c za wszelk¹ cenê odnieæ sukces, uwa¿ali,
¿e mog¹ powiêciæ ¿ycie towarzyszy, którzy mieli nieszczêcie zna-
leæ siê w zaatakowanej machinie.
Artylerzysta pochwyconego paj¹ka tak¿e strzela³. SOPI poci¹gn¹³
robota krocz¹cego typu MT-AT jeszcze dalej, a potem zacz¹³ zgnia-
taæ o ska³ê niczym dorodny orzech. Artylerzysta skierowa³ lufy ni-
sko umieszczonych laserowych dzia³ek w otwór, nastawi³ moc na
maksimum i strzeli³ z najbli¿szej odleg³oci. Gigantyczna eksplozja
wyrwa³a w skalnej iglicy ogromn¹ dziurê. W fioletowe niebo nad
Anoth unios³y siê p³omienie i kurz, od³amki ska³ i chmury dymu.
¯ar eksplozji spopieli³ rdzeñ i obwody steruj¹ce prac¹ SOPI, ale przy
okazji zniszczy³ tak¿e pochwyconego imperialnego robota.
Winter obserwowa³a w pokoju operatora, jak ekran diagnostycz-
nego pulpitu SOPI ciemnieje i ganie. Przesunê³a czubkami palców
po g³adkiej powierzchni. Pierwsza linia obrony zniszczy³a po³owê
szturmowych transporterów wroga.
Dobra robota, SOPI szepnê³a. Dziêkujê.
Po chwili wielonogie machiny imperialne zaczê³y znów atako-
waæ pancerne wrota. Powietrze wype³ni³o siê dudnieniem trafieñ
z laserowej broni i skrzypieniem opieraj¹cego siê metalu.
159
Winter wiedzia³a, co musi zrobiæ. Zanim jednak wybieg³a z po-
koju operatora, szarpnê³a dwigniê innego systemu obronnego. Pó-
niej, biegn¹c niemal na palcach, pospieszy³a do wielkiej groty,
w której ostatnio l¹dowa³ admira³ Ackbar, kiedy przylecia³ osobi-
stym myliwcem typu B, ¿eby odwiedziæ j¹ i maleñkiego Anakina.
Kobieta ¿a³owa³a, ¿e w tych trudnych chwilach nie ma kalamariañ-
skiego admira³a u swojego boku. Wiedzia³a, ¿e mo¿e na niego za-
wsze liczyæ, ale teraz by³a sama. Musia³a dzia³aæ, je¿eli chcia³a oca-
liæ ¿ycie swoje i maleñstwa.
Bezlitonie zd³awi³a w³asny strach i zmusi³a siê do mylenia o tym,
co powinna zrobiæ. Nie by³o czasu na wpadanie w panikê. Pobieg³a
tunelami, ale pozostawi³a metalowe w³azy otwarte, ¿eby mog³a ucie-
kaæ, kiedy zobacz¹ j¹ szturmowcy. Wpad³a do wielkiej groty,
w której znajdowa³o siê l¹dowisko. G³ony huk eksplozji z drugiej
strony masywnych wrót omal jej nie og³uszy³.
W pewnej chwili opancerzone p³yty wygiê³y siê do rodka, a po-
tem pêk³y i zaczê³y siê winiowo jarzyæ, kiedy nie ustaj¹cy ¿ar lase-
rowych b³yskawic stopi³ zewnêtrzny pancerz i zacz¹³ wgryzaæ siê
w supertward¹ metalow¹ p³ytê. Winter obserwowa³a, jak wrota co-
raz bardziej siê wyginaj¹, a pionowe pêkniêcie porodku staje siê
coraz szersze.
Przez szczelinê wdar³y siê metalowe pazury. Ogieñ laserów sku-
pia³ siê teraz wokó³ zawiasów lewego skrzyd³a, które wkrótce siê
odchyli³o. Rozprawienie siê z drugim skrzyd³em by³o jedynie kwe-
sti¹ czasu.
Do groty z l¹dowiskiem wpad³ podmuch zimnego wiatru. Winter
sta³a, samotnie stawiaj¹c czo³o oddzia³om szturmowym.
Do pomieszczenia zaczê³y wpe³zaæ krocz¹ce paj¹ki ze zgrzytem
i pomrukiem silników pracuj¹cych na wysokich obrotach. Piloto-
wane rêkoma doborowych szturmowców, kierowa³y b³yszcz¹ce lufy
laserowych dzia³ek i karabinów, szukaj¹c celu.
Pancernik Vendetta pozostawa³ na orbicie. Pu³kownik Ardax
dotkn¹³ miniaturowej s³uchawki umieszczonej w uchu. Odbiera³
meldunki od dowódców szturmowych oddzia³ów, które toczy³y
walkê na powierzchni niewielkiej planetoidy.
Uda³o siê nam wy³amaæ pancerne wrota, panie pu³kowniku
odezwa³ siê w s³uchawce g³os dowódcy szturmowców. Ponieli-
my jednak ciê¿kie straty. Rebeliancka obrona jest silniejsza, ni¿ siê
160
wydawa³o. Zachowujemy daleko id¹ce rodki ostro¿noci. Przypusz-
czam, ¿e odnalezienie dziecka Jedi jest tylko kwesti¹ czasu.
Proszê meldowaæ o wszystkim, co siê dzieje odpar³ Ardax.
Da mi pan znaæ, kiedy wasza misja zakoñczy siê powodzeniem,
a wtedy przyst¹pimy do zorganizowanego odwrotu. Przerwa³ na
chwilê. Czy jedn¹ z ofiar nie by³ mo¿e ambasador Furgan?
Nie, panie pu³kowniku odezwa³ siê dowódca. Przebywa³
wówczas w kabinie ostatniego szturmowego transportera i nie gro-
zi³o mu bezporednie niebezpieczeñstwo.
Pu³kownik Ardax ciê¿ko westchn¹³.
Szkoda.
Odwróci³ siê i spogl¹da³ przez iluminator na trzy planetoidy kr¹-
¿¹ce wokó³ siebie, jakby zwi¹zane niewidzialnymi niæmi, kiedy na
pomocie bojowym Vendetty rozbrzmia³ sygna³ nieoczekiwane-
go alarmu.
Co siê dzieje?
Porucznik stoj¹cy obok stanowiska z czujnikami uniós³ g³owê
i zwróci³ bia³¹ jak kreda twarz w stronê Ardaxa.
Panie pu³kowniku, z nadprzestrzeni wy³oni³ siê du¿y rebelian-
cki statek! Przewy¿sza nasz pancernik pod wzglêdem si³y ognia!
Przygotowaæ siê do wykonania uniku rozkaza³ Ardax. Wy-
gl¹da na to, ¿e zostalimy zdradzeni.
Wci¹gn¹³ zimne powietrze przez zaciniête zêby. Furgan musia³
w jaki sposób przekazaæ plan ich akcji rebelianckiemu szpiegowi.
Szeroki ekran komunikatora skwiercza³ przez chwilê iskrami szu-
mów, zanim pojawi³a siê na nim g³owa Kalamarianina.
Mówi Ackbar, dowódca gwiezdnego kr¹¿ownika Galaktycz-
ny Wêdrowiec. Poddajcie siê i przygotujcie do przekazania kon-
troli nad swoim statkiem. Je¿eli macie na pok³adzie jakichkolwiek
zak³adników Nowej Republiki, musicie ich uwolniæ, nie robi¹c im
¿adnej krzywdy.
Bêdzie odpowied, panie pu³kowniku? zapyta³ oficer ³¹czno-
ciowiec Vendetty.
Nasze milczenie wystarczy im za odpowied odpar³ Ardax.
Najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest w tej chwili bezpieczeñstwo statku. Grupa
szturmuj¹ca twierdzê bêdzie musia³a radziæ sobie sama. Proszê obraæ
kurs na przestrzeñ miêdzy dwiema najwiêkszymi planetoidami. Za-
k³ócenia spowodowane przez wy³adowania powinny ukryæ nas przed
ich skanerami, a kiedy siê tam znajdziemy, dokonamy skoku w nad-
przestrzeñ. Zwiêkszyæ moc pól ochronnych do maksimum.
161
Tak jest, panie pu³kowniku odezwa³ siê oficer taktyk, a nawi-
gator statku zaj¹³ siê wytyczaniem kursu.
I ca³a naprzód, kiedy bêdziemy gotowi doda³ Ardax, niecierpli-
wie przemierzaj¹c niewielk¹ powierzchniê stanowiska dowodzenia.
Szarpniêcie kad³uba dowodzi³o, ¿e Vendetta zaczê³a przyspie-
szaæ, kierowaæ siê w stronê dwóch planetoid. Rebeliancki kr¹¿ow-
nik otworzy³ ogieñ. Kiedy jaskrawe b³yskawice zosta³y poch³oniête
przez pola os³on Vendetty, ca³y kad³ub pancernika zatrz¹s³ siê i za-
trzeszcza³.
Przewy¿szaj¹ nas si³¹ ognia, panie pu³kowniku, ale strzelaj¹
tak, ¿eby tylko nas obezw³adniæ, a nie zniszczyæ!
Pu³kownik Ardax zmarszczy³ brwi.
Ach, oczywicie powiedzia³. Przypuszczaj¹, ¿e ju¿ porwali-
my to dziecko! Nie bêdziemy wyprowadzaæ ich z b³êdu.
Vendetta zaczê³a przyspieszaæ, skrêcaj¹c w stronê zgrzytaj¹cych
szczêk dwóch najbli¿szych planetoid.
Leia sta³a na stanowisku dowodzenia Galaktycznego Wêdrow-
ca i wbija³a paznokcie w g³adk¹ tkaninê oparcia fotela admira³a
Ackbara. Stary, pokiereszowany imperialny pancernik zatoczy³ ³uk
i opuciwszy orbitê, po³o¿y³ siê na nowy kurs.
Domylili siê, ¿e blefujesz, admirale powiedzia³a.
Rzeczywicie, nie odpowiedzieli na moje ¿¹danie zgodzi³ siê
Ackbar.
I nie odpowiedz¹ odezwa³ siê Terpfen, unosz¹c ponur¹ twarz
znad pulpitu stanowiska pomocniczego. Bêd¹ próbowali ratowaæ
siê ucieczk¹. Je¿eli ju¿ maj¹ dziecko na pok³adzie, ich wyprawa za-
koñczy³a siê ca³kowitym sukcesem. Nie zaryzykuj¹ walki z prze-
ciwnikiem, który tak bardzo przewy¿sza si³¹ ognia ich pancernik.
Leia prze³knê³a kluchê, która tkwi³a w jej gardle. Wiedzia³a, ¿e
Terpfen ma racjê. Bardzo chcia³aby mieæ teraz Hana przy sobie.
A zatem nie mo¿emy dopuciæ, by uciekli stwierdzi³ Ackbar.
Przez ca³y czas podró¿y niemal na krok nie odstêpowa³ Terpfe-
na. Organizuj¹c wyprawê ratunkow¹, zabra³ niemal wszystkich naj-
bardziej oddanych cz³onków ekipy ratunkowej, remontuj¹cej Reef
Home City. Pozosta³ych zwerbowa³, odci¹gaj¹c od pracy w orbi-
talnych stoczniach, w których konstruowano s³ynne gwiezdne stat-
ki. Przez ca³y czas ani razu nie wspomnia³ o zdradzie swojego
mechanika.
11 W³adcy mocy
162
Obaj Kalamarianie toczyli osobist¹, cich¹ walkê, swojego rodza-
ju pojedynek miêdzy si³ami woli. Admira³ twierdzi³, ¿e rozumie,
w jaki sposób Imperium zmusi³o Terpfena do pos³uszeñstwa. On te¿
zosta³ kiedy uwiêziony przez imperialnych oprawców, ale nikt nie
zrobi³ z niego sabota¿ysty ani szpiega. Zamiast tego zosta³ zmuszo-
ny do pracy w charakterze oficera ³¹cznikowego moffa Tarkina.
Chocia¿ w ci¹gu tych lat przeszed³ przez niejedno piek³o, wykorzy-
sta³ póniej czas s³u¿by u bezlitosnego stratega dla dobra swoich
ziomków. Przejrza³ plany admira³ Daali, kiedy zaatakowa³a Kala-
mar. Ackbar twierdzi³, ¿e teraz i Terpfen powinien odp³aciæ Impe-
rium za tyle lat cierpieñ i udrêki.
Leia obserwowa³a z mostka Galaktycznego Wêdrowca, jak sil-
niki têponosego pancernika, umo¿liwiaj¹ce loty z prêdkociami pod-
wietlnymi, zaczynaj¹ siê coraz bardziej jarzyæ. Zamknê³a oczy i za-
cisnê³a palce na oparciu fotela Ackbara, a potem wys³a³a delikatn¹
mylow¹ wiæ w przestworza. Chcia³a w ten sposób odnaleæ lad
¿ycia maleñkiego Anakina, pocieszyæ dziecko i ukoiæ.
Wyczu³a ch³opczyka przez dziel¹cy ich bezmiar przestworzy, ale
dostrzegaj¹c tylko jego istnienie w tkance Mocy, nie potrafi³a okre-
liæ, gdzie siê znajduje. Nie mog³a go zobaczyæ, nie by³a w stanie
nawi¹zaæ bezporedniego kontaktu. Anakin móg³ równie dobrze
przebywaæ wci¹¿ na Anoth, jak w zamkniêtej celi na pok³adzie im-
perialnego pancernika.
Strzelaæ tak, ¿eby obezw³adniæ odezwa³ siê przera¿aj¹co spo-
kojnie admira³ Ackbar. Rozpocz¹æ ostrza³ ze wszystkich dziobo-
wych laserów. Wyrz¹dziæ tylko tyle szkód, by nie mogli dokonaæ
skoku w nadprzestrzeñ.
B³yskawice nios¹ce potê¿n¹ energiê rozprysnê³y siê o pola
ochronne Vendetty. Po trafieniach pozosta³a jedynie szcz¹tko-
wa powiata wiadcz¹ca o tym, ¿e kad³ub imperialnej jednostki
zosta³ lekko uszkodzony. Pancernik nie przestawa³ jednak lecieæ
coraz szybciej.
Kieruje siê tam, miêdzy te dwie planetoidy stwierdzi³a Leia.
Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ ciekawoci, wyci¹gn¹³ g³owê i obró-
ci³ wy³upiaste oczy w stronê iluminatora. Usi³owa³ zebraæ myli.
Bêdzie chcia³ u¿yæ wy³adowañ elektrostatycznych jako kamu-
fla¿u owiadczy³. Zak³ócenia pochodz¹ce od zjonizowanych
gazów sprawi¹, ¿e stanie siê niewidoczny dla naszych czujników
i skanerów. Zanim go znów odnajdziemy, ucieknie, dok¹dkolwiek
zechce.
163
Leia odetchnê³a g³êboko, chc¹c st³umiæ ogarniaj¹ce j¹ przera¿e-
nie. Znajdowali siê tak blisko celu... Z jakiego¿ innego powodu mia³-
by pancernik uciekaæ, gdyby maleñki Anakin nie by³ wiêniem na
jego pok³adzie? Ponownie siê skupi³a chc¹c wyczuæ, gdzie przeby-
wa jej dziecko.
Przed dziobem pancernika zaczê³y wyrastaæ dwie grone, najwiêk-
sze planetoidy systemu Anoth, otoczone cienkimi p³aszczami atmos-
fery. Obie skalne bry³y rozdziela³ bardzo w¹ski przesmyk. Olepia-
j¹ce b³yskawice przelatywa³y w przestrzeni miêdzy jedn¹ atmosfer¹
a drug¹, w miarê jak ruch wirowy powodowa³ gromadzenie siê po-
tê¿nych ³adunków elektrycznych.
Zwiêkszyæ prêdkoæ rozkaza³ Ackbar. Powstrzymaæ ich,
zanim stracimy ich z ekranów wskutek zak³óceñ.
Kapitan imperialnej jednostki nadal nie odpowiada³ na sygna³y.
Ostrzelaæ ponownie statek rzek³ Ackbar. U¿yæ wiêkszej dawki
mocy.
B³yskawice z turbolaserowych dzia³ Galaktycznego Wêdrowca
trafi³y w sterburtê Vendetty. Impet strza³ów sprawi³, ¿e pancernik
wyranie przechyli³ siê na tê burtê. Pola ochronne zanik³y; by³o te¿
widaæ, ¿e czêæ napêdu podwietlnego zosta³a uszkodzona. Kapitan
imperialnego statku nie porzuci³ jednak myli o ucieczce. Kiedy
ponownie wzros³a moc, przesy³ana do silników, a pancernik zacz¹³
siê przygotowywaæ do skoku w nadprzestrzeñ, dysze wylotowe roz-
jarzy³y siê b³êkitno-bia³ym ogniem.
Nie! krzyknê³a Leia. Nie pozwólcie im zabraæ mojego Ana-
kina!
Zanim skoñczy³a mówiæ, Vendetta zaczê³a znikaæ w w¹skim
przesmyku rozdzielaj¹cym obie planetoidy.
Olepiaj¹ca b³êkitna powiata zak³óceñ otoczy³a zewnêtrzn¹ po-
wierzchniê dziobowych pól ochronnych pancernika niczym nieprze-
zroczysty, pó³kulisty kokon. W miarê jak Vendetta pogr¹¿a³a siê
w coraz gêstsze warstwy atmosfery przecinane gigantycznymi b³y-
skawicami, warstwa wiec¹cych, zjonizowanych gazów zaczê³a po-
woli przesuwaæ siê w stronê rufy.
Leia zacisnê³a powieki. Skupia³a siê, skupia³a... Gdyby mog³a
powi¹zaæ mylami umys³ swój i Anakina, mia³aby chocia¿ cieñ szan-
sy dowiedzenia siê, gdzie znajduje siê jej dziecko, zanim nieprzyja-
cielski statek zniknie w nadprzestrzeni.
Wyczuwa³a obecnoæ ludzi na pok³adach imperialnego pancerni-
ka, ale nie czu³a ani p³omyka Mocy swojego syna, ani jego opiekun-
164
ki, Winter. Napar³a mylami, posy³aj¹c je w g³¹b Vendetty, która
coraz bardziej pogr¹¿a³a siê w w¹ziutkiej cieninie.
Ogromny opancerzony statek zag³êbia³ siê niczym metalowy prób-
nik, wsuwany miêdzy dwie naelektryzowane p³yty. Pancernik sta-
wa³ siê czym w rodzaju zwory, która wkrótce mia³a po³¹czyæ dwie
atmosfery obdarzone zbyt du¿ymi elektrostatycznymi ³adunkami.
W przestrzeni miêdzy dwiema planetoidami rozb³ys³a gigantycz-
na, olepiaj¹ca b³yskawica. Niczym potworny ³añcuch po³¹czy³a obie
atmosfery i przecinaj¹cy je gwiezdny statek. Strumienie dzikiej ener-
gii uderzy³y w burty Vendetty i otoczy³y je huraganem szalej¹cej
elektrycznej burzy. Na ekranach Galaktycznego Wêdrowca poja-
wi³ siê tylko jaskrawy, ale bardzo szybko gasn¹cy punkcik.
Ackbar z sykiem wypuci³ powietrze i zwiesi³ g³owê. Terpfen
opad³ bezw³adnie na swój fotel, ale Leia powiêca³a zniszczonemu
statkowi tylko czêæ uwagi. Ponownie zapuci³a w przestworza my-
lowe wici... i po chwili odnalaz³a jasn¹ drobinê, która by³a jej naj-
m³odszym synkiem, Anakinem.
Terpfen wsta³ z wysi³kiem, jakby ju¿ teraz czu³ ciê¿ar krêpuj¹-
cych go ³añcuchów.
Pani minister Organa Solo, chcia³bym zapewniæ pani¹, ¿e przyj-
mê ka¿d¹...
Leia potrz¹snê³a g³ow¹.
Nie ma mowy o ¿adnej karze, Terpfenie odpar³a. Anakin
nadal ¿yje. Jest w fortecy, ale jego ¿yciu zagra¿a miertelne niebez-
pieczeñstwo. Musimy siê pospieszyæ.
165
Winter przycupnê³a obok metalowych drzwi w³azu w przeciwle-
g³ym krañcu wielkiej groty. W jednej d³oni trzyma³a pistolet blaste-
rowy, bêd¹c pewna, ¿e jej siwe w³osy i jasna szata bêd¹ widoczne
nawet w panuj¹cym pó³mroku.
Cztery wielkie mechaniczne paj¹ki pokona³y przeszkodê w po-
staci szcz¹tków lewego skrzyd³a opancerzonych wrót i z cichn¹cym
pomrukiem silników zatrzyma³y siê porodku l¹dowiska. Transpa-
stalowe drzwi kabin z chrzêstem siê otworzy³y i z pomieszczeñ za-
czêli wyskakiwaæ pierwsi szturmowcy.
Rozgl¹daj¹c siê na boki, Winter stara³a siê ich policzyæ. W ka¿-
dym z czterech paj¹ków krocz¹cych typu MT-AT mieci³o siê dwóch
¿o³nierzy... co dawa³o w sumie osiem celów. Winter wymierzy³a lufê
blastera w najbli¿szego szturmowca odzianego w bia³y pancerz.
Raz po raz trzykrotnie strzeli³a. Nie wiedzia³a, ile ognistych smug
trafi³o ¿o³nierza, ale pod wp³ywem impetu strza³ów jego dymi¹cy
pancerz rozlecia³ siê na kawa³ki, a cia³o szturmowca zosta³o odrzu-
cone w stronê machiny, z której wyskoczy³. Z wnêtrz kabin trans-
porterów zaczêli wysypywaæ siê pozostali ¿o³nierze, a potem, kry-
j¹c siê, otworzyli do niej ogieñ.
Winter skuli³a siê, ale nie mog³a zrobiæ u¿ytku ze swojego pisto-
letu. Kabina ostatniego paj¹ka krocz¹cego otworzy³a siê i na p³ytê
l¹dowiska zeskoczy³ szturmowiec w towarzystwie krêpego mê¿czy-
zny o krzaczastych brwiach i grubych wargach.
Pozostali ¿o³nierze, którzy szybko zorientowali siê, sk¹d pad³y
pierwsze strza³y, dostrzegli Winter kryj¹c¹ siê obok drzwi w³azu
R O Z D Z I A £
166
i usi³owali raziæ j¹ teraz lawin¹ b³yskawic. Kul¹c siê, piastunka za-
czê³a wycofywaæ siê w stronê wyjcia.
Mia³a do wyboru dwie drogi. Mog³a albo uciekaæ do sypialni
Anakina i zgin¹æ, broni¹c go w³asnym cia³em, albo odci¹gn¹æ pozo-
sta³ych siedmiu intruzów od maleñstwa i zrobiæ wszystko, co w jej
mocy, by siê ich pozbyæ.
Nie celuj¹c, przycisnê³a guzik spustowy swojej broni. Od cian groty
odbi³a siê jaskrawa b³yskawica. Bary³kowaty mê¿czyzna zanurkowa³
pod os³onê nisko zawieszonej kabiny najbli¿szego transportera.
Rozprawcie siê z ni¹! krzykn¹³.
Jeden ze szturmowców, który trochê d³u¿ej ni¿ pozostali zabawi³
w kabinie paj¹ka, obróci³ lufy laserowych dzia³ek. Celuj¹c w ska³ê
nad jej g³ow¹, strzeli³ i wypali³ dymi¹c¹ dziurê.
Krêpy mê¿czyzna krzykn¹³, nie opuszczaj¹c kryjówki za kabin¹
paj¹ka:
Nie zabijajcie jej dopóki nie znajdziecie dziecka! Og³uszcie j¹!
Ty... gestem wskaza³ szturmowca, który chwilê wczeniej wysiad³
z kabiny jego transportera. Chod ze mn¹. Udamy siê... na zwia-
dy. Pozostali: pochwyciæ tê kobietê!
Dok³adnie tak, jak Winter siê spodziewa³a. Piastunka odwróci³a
siê i pobieg³a korytarzem, przekonana, ¿e wiêkszoæ szturmowej
grupy puci siê w pocig za ni¹. Przyspieszy³a, kiedy podziemny
chodnik zacz¹³ siê obni¿aæ. Kul¹c g³owê, przebiega³a pod skalnymi
nawisami. Zatrzaskuj¹c za sob¹ ciê¿kie drzwi uszczelniaj¹cych gro-
dzi, z ka¿d¹ chwil¹ zapuszcza³a siê coraz g³êbiej.
Szturmowcy j¹ gonili, przystaj¹c tylko na krótko przed zamkniê-
tymi drzwiami. U¿ywali skupionych termicznych detonatorów, by
rozerwaæ pancerze drzwi grodzi.
Winter wiod³a ich labiryntem korytarzy, coraz dalej i dalej od
maleñkiego Anakina. Szturmowcy powinni ju¿ dawno straciæ wszel-
k¹ orientacjê.
Ilekroæ by³o mo¿liwe, imperialni napastnicy strzelali, ale Winter
udawa³o siê unikn¹æ bezporedniego trafienia. Kiedy w koñcu znala-
z³a siê g³êboko pod ziemi¹, w komnacie, w której mieci³ siê g³ówny
generator i rdzeñ pamiêciowy centralnego komputera, pozwoli³a so-
bie na g³êboki oddech jedyny przejaw uczuæ, jaki mog³a okazaæ.
Mroczne pomieszczenie by³o zastawione najprzeró¿niejszymi
przyrz¹dami. W metalowych rurach, umieszczonych pod sufitem,
bulgota³o przep³ywaj¹ce ch³odziwo. W ciemnociach by³o s³ychaæ
dudnienie sprê¿arek zasilaj¹cych systemy uzdatniania powietrza i wo-
167
dy. Na obudowie rdzenia pamiêciowego jarzy³y siê prostok¹tne zie-
lone lampki. Mruga³y na przemian w ten sposób, ¿e sprawia³y wra-
¿enie strumieni p³yn¹cej wody. Sam komputer, obudowany rurami
z t³oczonym ch³odziwem i stanowi¹cy czêæ panelu zasilacza, wy-
gl¹da³ jak surrealistyczny senny koszmar. Z jego powierzchni wy-
stawa³y kawa³ki poskrêcanego metalu i plastiku, otaczaj¹c chaotycz-
nie rozmieszczone transpastalowe monitory i urz¹dzenia wejcia/
wyjcia, których by³o tak wiele, ¿e nikt przy zdrowych zmys³ach nie
umieci³by tylu naraz w jednym miejscu.
Winter wiedzia³a, ¿e wszystkie urz¹dzenia by³y tylko kamufla¿em
maj¹cym na celu ukrycie prawdziwego przeznaczenia komnaty.
Szturmowcy zawahali siê na progu mrocznej sali, jakby wêszyli
jaki podstêp, obawiali siê wejæ do rodka. Winter skierowa³a ku
nim lufê blastera i siedem razy wystrzeli³a, raz po razie. Imperialni
¿o³nierze rozbiegli siê i zanurkowali, chc¹c siê ukryæ, ale kiedy od
strony Winter nie poszybowa³a ani jedna b³yskawica wiêcej, ruszyli
ku niej, bez przerwy strzelaj¹c.
Wówczas Winter znów kilka razy wystrzeli³a, tylko po to, aby ich
sprowokowaæ i upewniæ siê, ¿e pozostan¹ w komnacie. Który z jej
strza³ów, odbity od b³yszcz¹cej powierzchni, trafi³ jednego sztur-
mowca i stopi³ bia³y pancerz os³aniaj¹cy jego prawe ramiê.
Widz¹c, ¿e kobieta zosta³a osaczona w przeciwleg³ym k¹cie kom-
naty, ca³a pi¹tka szturmowców zaczê³a siê zbli¿aæ do niej. Ranny
¿o³nierz szed³ z ty³u, staraj¹c siê powstrzymaæ up³yw krwi z rany.
Imperialni szturmowcy zd¹¿yli pokonaæ po³owê drogi, kiedy cia-
ny komnaty zaczê³y siê chwiaæ, skrêcaæ i cofaæ.
Po³¹czone przegubowo rury i os³ony, pêkate tablice kontrolne i ku-
liste pulpity ze wskanikami przesunê³y siê i obróci³y, a potem ze
szczêkiem i zgrzytem zaczê³y uk³adaæ siê w zupe³nie inne konfigu-
racje. Winter s³ysza³a brzêk metalu o metal, z jakim ró¿ne urz¹dze-
nia zajmowa³y swoje miejsca i tworzy³y nowe po³¹czenia.
Zastawione przyrz¹dami ciany przekszta³ci³y siê nagle w grupê po-
tê¿nych, krzepkich androidów-morderców, zbudowanych z czêci, które
przedtem sprawia³y wra¿enie chaotycznie rozmieszczonych. Jedynym
celem automatów by³o zabijanie wrogów. Androidy odbezpieczy³y broñ
i jak na strzelnicy wymierzy³y w os³upia³ych szturmowców.
Winter nie musia³a wydawaæ ¿adnych rozkazów. Androidy-mor-
dercy wiedzia³y, co maj¹ robiæ. Zosta³y zaprogramowane w taki spo-
sób, ¿e ignorowa³y obecnoæ Winter i dzieci Jedi, ale swoje cele zna³y
bardzo dobrze.
168
Strzelaj¹c ze wszystkich stron, automaty zasypywa³y pi¹tkê sztur-
mowców lawinami blasterowych b³yskawic. Krzy¿owy ogieñ mier-
ciononych strza³ów sprawi³, ¿e wszyscy ¿o³nierze odziani w bia³e
skorupy zginêli w ci¹gu pierwszych kilku sekund. ¯aden nie mia³
okazji oddania choæby pojedynczego strza³u. Kiedy w mrocznej
komnacie zapad³a g³ucha cisza, na rodku le¿a³ stos dymi¹cych
szcz¹tków stopionych pancerzy, okrywaj¹cych cia³a, z których r¹k
wypad³y bezu¿yteczne karabiny.
Jeden szturmowiec jêkn¹³ z bólu, ale po chwili i on pogr¹¿y³ siê
w odmêtach mierci. Ciemnoci komnaty okry³y ca³unem straszli-
we pobojowisko.
Winter wyda³a westchnienie ulgi, a potem ominê³a stos zmasa-
krowanych cia³, wci¹¿ jeszcze dymi¹cych i skwiercz¹cych. Spojrza³a
na nieruchome czujniki optyczne w he³mach imperialnych ¿o³nie-
rzy, martwe i pozbawione wyrazu.
Nigdy nie lekcewa¿cie przeciwnika powiedzia³a.
Ambasador Furgan skuli³ siê, widz¹c, jak poprzedzaj¹cy go sztur-
mowiec znika w czeluci skalnego korytarza.
Nie maj¹c ¿adnego przeszkolenia ani dowiadczenia w walce, Cari-
danin stara³ siê naladowaæ p³ynne ruchy swojego towarzysza. Trzyma³
karabin blasterowy w prawej d³oni i raz po raz spogl¹da³ na niego, chc¹c
upewniæ siê, ¿e jest pod³¹czony do ród³a energii i odbezpieczony.
Korytarze by³y d³ugie i mroczne, rozjaniane jedynie blaskiem
jarzeniowych lamp przymocowanych do sklepienia. Gdy docierali
do zakrêtu albo skrzy¿owania, szturmowiec id¹cy przed Furganem
przyciska³ os³oniête pancerzem plecy do kamiennej ciany, a potem
wystawia³ lufê broni za róg, aby przekonaæ siê, czy nie ci¹gnie na
siebie ognia wroga. Dopiero po chwili, kiedy by³ absolutnie pewien,
¿e dalsza droga jest bezpieczna, biegiem pokonywa³ odleg³oæ dzie-
l¹c¹ go od nastêpnego skrzy¿owania.
Mijaj¹c ka¿de zamkniête drzwi albo grodzie, otwierali je, gotowi
porwaæ bezbronne dziecko i powróciæ z nim do górskich transporte-
rów. W ten sposób Furgan i towarzysz¹cy mu ¿o³nierz odkryli kilka
magazynów ze skrzyniami i kontenerami, jadalniê oraz pust¹ sypial-
niê. Nie znaleli jednak nigdzie ma³ego dziecka.
Nagle z oddali i jakby spod ziemi dobieg³y ich odg³osy blastero-
wych strza³ów. Furgan pos³a³ piorunuj¹ce spojrzenie w stronê wy-
lotu korytarza.
169
A mówi³em im, ¿eby jej nie zabijali. Dlaczego mnie nie pos³u-
chali? Odwróci³ siê do szturmowca. Teraz bêdziemy musieli sami
odnaleæ to dziecko.
Rozkaz, ekscelencjo odpar³ ¿o³nierz, nie okazuj¹c ¿adnych
uczuæ.
Nastêpne metalowe drzwi by³y zamkniête na amen. Kiedy sztur-
mowiec za³omota³ w nie bia³¹ rêkawic¹, nikt siê nie odezwa³. ¯o³-
nierz cofn¹³ siê i z podrêcznej torby, któr¹ mia³ zawieszon¹ u pasa,
wyci¹gn¹³ niewielki, ale bardzo silny laser. Skierowa³ wylot przy-
rz¹du na kontrolny panel, stopi³ zamek, otworzy³ panel i przeci¹³
iskrz¹ce siê przewody. Jego palce porusza³y siê zwinnie, mimo i¿
by³y okryte grubymi rêkawicami.
Drzwi otworzy³y siê z g³onym zgrzytem i oczom Furgana ukaza³
siê pokój pomalowany w pastelowe barwy, rega³y z zabawkami, miêk-
kie ³ó¿ko... i czterorêki android-niañka stoj¹cy w samym rogu w po-
zycji obronnej, os³aniaj¹cy swoim korpusem ma³e dziecko.
Ach, tu jestecie odezwa³ siê Furgan.
Przeszed³ przez próg, rozgl¹daj¹c siê, czy w pomieszczeniu nie ukryto
jakich pu³apek. Szturmowiec tak¿e wszed³ i natychmiast przyj¹³ po-
stawê obronn¹ w k¹cie, nie wypuszczaj¹c z d³oni karabina blasterowe-
go. Caridanin nie dostrzega³ ¿adnych innych systemów obronnych.
Wygl¹da³o na to, ¿e automat typu TDL jest jedyn¹ obron¹ dziecka.
Proszê wyjæ odezwa³ siê android-niañka. Ton jego g³osu by³
s³odki i ciep³y, podobny do g³osu starszej pani. Dziecko jest wy-
straszone.
Furgan pozwoli³ sobie na g³ony rechot.
Jedyn¹ obron¹, na jak¹ by³o ich staæ, jest jeden android-niañka?
zacz¹³ znów chichotaæ. Wys³alimy ca³¹ grupê szturmow¹ tylko
po to, ¿eby porwaæ dziecko z r¹k a n d r o i d a n i a ñ k i ?
Automat typu TDL os³ania³ dziecko, które siedzia³o niemal nie-
ruchomo na pod³odze. U¿ywaj¹c ni¿szej pary r¹k, android rozwin¹³
metalowy fartuch, odporny na strza³y z blastera i przymocowany do
dolnej czêci torsu. Zapewne chcia³ w ten sposób ochroniæ maleñ-
stwo przed przypadkowym trafieniem.
Nie macie prawa krzywdziæ tego dziecka przemówi³ ponow-
nie. Muszê was ostrzec, ¿e w moim programie jest polecenie chro-
nienia go za wszelk¹ cenê.
Jakie to wzruszaj¹ce odezwa³ siê Furgan. No có¿, mam za-
miar ci je zabraæ. Odwróci³ siê i triumfuj¹co spojrza³ na szturmowca.
Id po nie.
170
Imperialny ¿o³nierz zbli¿y³ siê o krok, ale android wyci¹gn¹³
wszystkie cztery rêce, jakby chcia³ go powstrzymaæ.
Przykro mi, ale nie mogê wyraziæ na to zgody owiadczy³
spokojnie. Zamknij oczki, ma³y Anakinie.
Na co czekasz? warkn¹³ Furgan do szturmowca. To przecie¿
tylko android-niañka!
Z cichym sykiem i zgrzytem wszystkie cztery d³onie androida
od³¹czy³y siê i z brzêkiem upad³y na pod³ogê. Zamiast nich ukaza³y
siê cztery lufy blasterowych karabinów, ukrytych po jednym w ka¿-
dym nadgarstku.
Jestem z m o d y f i k o w a n y m androidem-niañk¹ owiad-
czy³ z niejak¹ dum¹ automat. I nie pozwolê, ¿ebycie wyrz¹dzili
jak¹ krzywdê temu dziecku.
Uwalniaj¹c smugi mierciononej energii, da³ ognia z luf wszyst-
kich czterech karabinów.
Cztery b³yskawice trafi³y zbli¿aj¹cego siê szturmowca, zanim ten
mia³ czas unieæ lufê swojej broni. Zosta³ odrzucony pod sam¹ cia-
nê, a z dymi¹cych, osmalonych dziur posypa³y siê kawa³ki bia³ego
pancerza.
Furgan krzykn¹³ z zaskoczenia i przera¿enia. Niemal odruchowo
zatoczy³ ³uk luf¹ swojego blastera i prawie nie celuj¹c, nacisn¹³ gu-
zik spustowy. Powietrze przeciê³a jarz¹ca siê smuga, która zaczê³a
siê odbijaæ od pastelowych cian i bia³ego sufitu.
Furgan skuli³ siê, ale nie przerywa³ ognia. Android-niañka zacz¹³
kierowaæ ku niemu lufy wszystkich czterech blasterów. Ambasado-
rowi uda³o siê jednak szczêliwym trafem pos³aæ strumieñ energii
w okr¹g³¹ g³owê i tors androida pokryty sztucznym cia³em. We
wszystkie strony poszybowa³y snopy iskier i kawa³ki stopionego
metalu.
Dziecko, nadal ukryte za blasteroodpornym fartuchem niañki,
zaczê³o kwiliæ.
Wykrzywiaj¹c fioletowosine usta w umiechu, Furgan omin¹³
zw³oki szturmowca i szcz¹tki androida-niañki, by podnieæ maleñ-
stwo. Pochyli³ siê i schwyci³ pi¿amê na lewym maleñkim ramieniu
dziecka, a potem szarpn¹³ ku sobie, omal nie rozrywaj¹c materia³u.
Nie wiedzia³, w jaki sposób powinno siê trzymaæ ma³e dziecko,
zw³aszcza takie, które siê bardzo krêci³o.
Chod ze mn¹, ma³y powiedzia³. W³anie zaczynasz nowe
¿ycie. Ju¿ nied³ugo bêdziesz s³awny w ca³ej galaktyce.
171
Kiedy Kyp Durron wchodzi³ do wielkiej sali obrad w Pa³acu Impe-
rialnym na Coruscant, Han Solo bardzo chcia³ z nim porozmawiaæ.
Pragn¹³ pocieszyæ m³odego przyjaciela... ale uzbrojeni stra¿nicy ota-
czaj¹cy m³odzieñca nie pozwalali, by ktokolwiek siê zbli¿a³.
Kyp szed³ bardzo powoli, jakby st¹pa³ po okruchach roztrzaska-
nej szyby. Spogl¹da³ przed siebie, ale mo¿na by³o odnieæ wra¿enie,
¿e nikogo nie widzi. Jego twarz by³a poorana wie¿ymi zmarszczka-
mi, jakby mroczny duch Exara Kuna z³o¿y³ ciê¿ar czterech tysiêcy
lat na barkach ch³opca.
Pogromca S³oñc zosta³ ponownie skonfiskowany przez si³y bez-
pieczeñstwa Nowej Republiki, a Mon Mothma wyda³a zakaz zbli-
¿ania siê do mierciononej broni. Nie przewidywano dalszych ba-
dañ ani prób odkrycia zasad funkcjonowania statku. Bezmylna kru-
cjata Kypa udowodni³a, jak naprawdê gron¹ broni¹ jest Pogromca.
Powietrze w sali obrad rady by³o zatêch³e, ciê¿kie, zapewne wsku-
tek zbyt du¿ego napiêcia i s³abej wentylacji. Co gorsza, z kamien-
nych murów promieniowa³a woñ zastarza³ej pleni. Han Solo stwier-
dzi³, ¿e atmosfera sali przyprawia go o klaustrofobiê i ból g³owy.
Cz³onkowie rady nosili oficjalne stroje jak zbroje, marszczyli brwi
jak prastarzy wartownicy albo sêdziowie feruj¹cy surowe wyroki.
Niektórzy sprawiali wra¿enie, jakby w ogóle nie odpoczywali. Han
czu³ siê zak³opotany faktem, ¿e musi stawaæ przed nimi, nie maj¹c
u boku Leii. Jego ¿ona odlecia³a z Yavina Cztery z Terpfenem, rze-
komo w tym celu, ¿eby spotkaæ siê z Ackbarem. Mimo szczerych
chêci Han nie móg³ siê dowiedzieæ, co sk³oni³o j¹ do tej wyprawy.
R O Z D Z I A £
172
By³ pewien, ¿e Leia potrafi siê troszczyæ o siebie, a on nie zamierza³
zostawiaæ Kypa na pastwê tego stada drapie¿ników.
Mon Mothma w towarzystwie nieod³¹cznego androida medycznego
wygl¹da³a, jakby nie bardzo zdawa³a sobie sprawê ze wszystkiego, co
siê dzieje. Nikt sporód innych cz³onków rady nawet nie myla³ o tym,
by pozbawiæ j¹ stanowiska i w³adzy, zw³aszcza ¿e przywódczyni No-
wej Republiki nadal chcia³a uczestniczyæ w obradach. Wnosi³a jednak
do nich bardzo ma³o. Han by³ naprawdê zdumiony, widz¹c, jak bardzo
pogorszy³ siê stan jej zdrowia w ci¹gu ostatnich kilku dni.
Jeden z funkcjonariuszy stoj¹cych obok drzwi zwieñczonych ³u-
kiem w³¹czy³ melodyjny kurant. W powietrzu rozleg³ siê przeci¹-
g³y, czysty dwiêk przywo³uj¹cy zebranych do porz¹dku.
Han nie zna³ siê co prawda na protokolarnych procedurach, ale
nie mia³ zamiaru bezczynnie staæ i przygl¹daæ siê, jak m³odzieniec
bêdzie besztany przez biurokratycznych wa¿niaków. Zanim wiêc
ktokolwiek zd¹¿y³ zabraæ g³os, wskoczy³ na podwy¿szenie.
Hej! zacz¹³. Czy móg³bym powiedzieæ parê s³ów w obronie
mojego przyjaciela, Kypa Durrona?
Starzej¹cy siê genera³ Jan Dodonna z wysi³kiem wsta³ z fotela.
Widok jego pomarszczonej twarzy przywodzi³ Hanowi na myl ko-
nar usch³ego drzewa, poskrêcanego przez niezliczone wichury. Mimo
to brodaty genera³ sprawia³ wra¿enie, ¿e energia przepe³nia jego ca³e
cia³o. Jego oczy b³ysnê³y, kiedy skierowa³ je na Hana.
Wiêzieñ mo¿e mówiæ sam za siebie, generale Solo powie-
dzia³. Z pewnoci¹ nie by³o niczego, co by go powstrzymywa³o,
kiedy d z i a ³ a ³ samodzielnie. Chcemy tylko, ¿eby odpowiedzia³
na kilka naszych pytañ.
Skarcony w ten sposób Han zszed³ z podwy¿szenia i wbi³ spojrze-
nie w posadzkê, jakby przygl¹da³ siê rysom i pêkniêciom kamieni.
Korzystaj¹c z tego, ¿e Dodonna szed³, ¿eby zaj¹æ miejsce na mówni-
cy, odwróci³ siê, i spojrza³ na Kypa. M³odzieniec uniós³ niepewnie
g³owê i zamruga³, niespokojnie spogl¹daj¹c na starego taktyka.
Kypie Durronie odezwa³ siê Dodonna. To ty wykrad³e Po-
gromcê S³oñc. To ty zaatakowa³e i czêciowo obezw³adni³e mi-
strza Jedi, Lukea Skywalkera. To ty dokona³e eksplozji w Mg³a-
wicy Kocio³ i zniszczy³e dwa inne zamieszkane wiaty. Nie bêdê
siê teraz rozwodzi³ nad taktycznym znaczeniem twoich akcji, ale nie
mo¿emy tolerowaæ bezmylnych awanturników, którzy s³uchaj¹ tyl-
ko w³asnych rozkazów i dla swojego kaprysu niszcz¹ ca³e gwiezdne
systemy!
173
Pozostali cz³onkowie rady zaczêli z aprobat¹ kiwaæ g³owami.
W wielkiej sali rozleg³ siê basowy, donony g³os genera³a Rieekana.
Ta rada podjê³a kiedy uchwa³ê, w myl której Pogromca nie
powinien byæ u¿ywany. Zostawilimy go w bezpiecznym, niedostêp-
nym miejscu. Pos³alimy go w g³¹b gazowego giganta, ale ty, wy-
ci¹gaj¹c go stamt¹d, w i a d o m i e post¹pi³e wbrew naszej woli.
Inni uczestnicy posiedzenia umilkli po s³owach genera³a Rieekana.
Wygl¹da³o na to, ¿e wiêkszoæ chcia³a tak¿e zabraæ g³os, ¿eby dodaæ w³a-
sne oskar¿enia, ale dosz³a do wniosku, ¿e nie wniesie to niczego nowego.
Po chwili ciszy odezwa³ siê Kyp Durron. Jego niesamowicie ci-
chy, cienki g³os uwiadomi³ Hanowi i wszystkim innym, jak jeszcze
bardzo m³ody jest ten ch³opiec.
Nie mam ¿adnego usprawiedliwienia dla czynów, które pope³ni³em
powiedzia³. Jestem gotów ponieæ za nie wszelkie konsekwencje.
Nawet wówczas, gdyby za twoje czyny mia³a zostaæ wymierzo-
na kara mierci? odezwa³ siê opas³y senator Threkin Horm. Znisz-
czenia, których sprawc¹ siê sta³e, nie zas³uguj¹ na nic innego, mo¿e
z wyj¹tkiem wykonania wyroku.
Chwileczkê nie wytrzyma³ Han. Cz³onkowie rady spiorunowali
go spojrzeniami, ale Han zignorowa³ ich milcz¹ce napomnienia. Wiem,
wiem... ale wys³uchajcie mnie choæ przez chwilê. Pamiêtajcie o tym, ¿e
Kyp nie by³ wówczas sob¹. Postêpowa³ w ten sposób, poniewa¿ mia³
umys³ opanowany przez z³ego ducha Lorda Sithów, który póniej zo-
sta³ pokonany. Nie zapominajcie te¿, ¿e zrobi³ co dobrego. Zniszczy³
flotê admira³ Daali. Ile istot uniknê³o niemal pewnej mierci dziêki jego
postêpowaniu? Mimo wszystko toczymy przecie¿ wojnê.
Mon Mothma poruszy³a siê, a spomiêdzy jej spêkanych warg
wydosta³o siê ciche, chrapliwe westchnienie. Kiedy siê odezwa³a,
jej s³owa w³aciwie nie by³y g³oniejsze od szeptu. W wielkiej sali
obrad zapad³a g³êboka cisza.
Kypie Durronie powiedzia³a. Masz na swoich rêkach krew milio-
nów, a mo¿e miliardów istot. Jestemy organem sprawuj¹cym w³adzê, a nie
gronem sêdziowskim. Nie mamy prawa decydowaæ o twoim losie. Two-
im... Z wysi³kiem nabra³a powietrza i ciê¿ko westchnê³a, jakby ta czyn-
noæ poch³onê³a resztkê jej energii. Twoim sêdzi¹ powinien byæ mistrz
Jedi. Nie jestemy kompetentni, by orzekaæ o karze za twoje czyny.
Unios³a praw¹ rêkê i wykona³a ni¹ gest, zwracaj¹c siê do Hana.
Zabierz go na ksiê¿yc Yavina. Niechaj o losie Kypa zadecyduje
mistrz Skywalker.
174
Leia, Ackbar i Terpfen stanowili czêæ grupy ratunkowej, która
opuci³a pok³ady Galaktycznego Wêdrowca i przeciê³a fioletowe
niebo nad Anoth. Ackbar lecia³ pierwszy, pilotuj¹c osobisty myli-
wiec typu B. Jego systemy uzbrojenia by³y w³¹czone, gotowe do
odparcia ataku imperialnego oddzia³u szturmowego, który pozosta-
wi³ pancernik Vendetta.
Myliwce przemknê³y nad niebotycznymi iglicami. Kierowa³y siê
w stronê skalnej wie¿y, w której Ackbar i Luke urz¹dzili tajn¹ bazê.
Leia ju¿ z daleka dostrzega³a lady zniszczeñ i walki. Mia³a wra¿e-
nie, ¿e jej krew zamienia siê w lodowat¹ wodê.
Spónilimy siê stwierdzi³a.
Czêæ iglicy zosta³a odstrzelona, a powierzchniê, pooran¹ wybu-
chami blasterowych b³yskawic, pokrywa³a warstwa sadzy. U pod-
nó¿a by³o widaæ dymi¹ce szcz¹tki kilku niesamowicie wygl¹daj¹-
cych mechanicznych paj¹ków.
W kabinie jej myliwca odezwa³ siê g³os Ackbara.
Wygl¹da na to, ¿e Winter stoczy³a tu ciê¿k¹ bitwê. Nasze syste-
my obronne funkcjonuj¹ jak planowalimy.
Leia prze³knê³a linê, chc¹c zwil¿yæ suche gard³o.
Miejmy nadziejê, ¿e spe³ni¹ swoj¹ rolê, admirale odrzek³a.
Maszyny skierowa³y siê ku opancerzonym wrotom, które nosi³y
lady najwiêkszych zniszczeñ. Jedno skrzyd³o zosta³o ca³kowicie
odstrzelone, ale drugie nadal wisia³o na zawiasach. Myliwce grupy
ratunkowej wlecia³y do hangaru i wyl¹dowa³y, chocia¿ niemal po-
rodku l¹dowiska tkwi³y cztery imperialne roboty krocz¹ce, podob-
R O Z D Z I A £
175
ne do paj¹ków. Leia wyskoczy³a z kabiny maszyny w tej samej chwi-
li, co Ackbar, Terpfen i pozostali Kalamarianie.
Terpfenie, id z minister Lei¹ i po³ow¹ grupy prosto do sypialni
Anakina rozkaza³ admira³. Upewnij siê, ¿e dziecku nic siê nie
sta³o. Ja z reszt¹ oddzia³u zejdê na dó³, ¿eby zaj¹æ siê odszukaniem
Winter. Mylê, ¿e wiem, jak¹ taktykê obra³a.
Leia, nie zamierzaj¹c protestowaæ, wyszarpnê³a pistolet blastero-
wy. Jej twarz przybra³a zawziêty wyraz, kiedy objê³a dowództwo
nad swoj¹ grup¹. Pierwsza zapuci³a siê w g³¹b korytarza i pobie-
g³a, by sprawdziæ, czy jej dziecko jest ca³e i zdrowe.
Ca³y oddzia³ pospieszy³ labiryntem wij¹cych siê tuneli, kieruj¹c siê
do pokoju dziecka. W biegu Leia rozgl¹da³a siê, czy na cianach nie
dostrze¿e jakich ladów po blasterowych b³yskawicach. Kalamaria-
nie biegli za ni¹ z grzechotem broni obijaj¹cej siê o osobiste pancerze.
Kiedy skrêcili w ostatni korytarz wiod¹cy do sypialni Anakina,
Leia musia³a uskoczyæ na bok, ¿eby nie wpaæ na niewielkiego ener-
getycznego androida, który, niewiadomy zamieszania, bardzo wol-
no toczy³ siê w jej stronê. Widz¹c, ¿e drzwi sypialni s¹ szeroko otwar-
te, Leia nie zwróci³a uwagi na przemieszczaj¹c¹ siê bateriê.
O, nie! powiedzia³a, nieruchomiej¹c na widok wychodz¹cego
ambasadora Furgana, który ujrza³ j¹ i natychmiast przycisn¹³ wyry-
waj¹cego siê Anakina do szerokiej piersi.
I Leia, i Furgan stali tak przez chwilê i tylko patrzyli sobie w oczy.
Nagle krzaczaste brwi Caridanina wysoko siê unios³y, co nada³o mu
wygl¹d drapie¿nego ptaka, gotowego rzuciæ siê na ofiarê.
W tej samej chwili kalamariañscy ratownicy skierowali lufy bla-
sterów w stronê ambasadora. Na ten widok Furgan zas³oni³ siê cia-
³em dziecka jak tarcz¹.
Oddaj mi Anakina za¿¹da³a Leia. W jej stalowym g³osie kry³a
siê wiêksza groba ni¿ ta, któr¹ mog³aby stanowiæ ca³a flota gwiezd-
nych niszczycieli.
Obawiam siê, ¿e nic z tego owiadczy³ Furgan, obejmuj¹c jed-
n¹ d³oni¹ w¹t³¹ szyjê maleñstwa. Rozbiegane spojrzenie kierowa³ to
w prawo, to w lewo. Rzuæcie broñ, gdy¿ w przeciwnym razie skrêcê
mu kark! Przeszed³em przez to wszystko, ¿eby porwaæ dziecko Jedi,
i nie zamierzam teraz z tego zrezygnowaæ. Jest moim zak³adnikiem,
ale pozwolê mu ¿yæ tylko wówczas, je¿eli mnie przepucicie.
Przekroczy³ próg sypialni. Jego plecy otar³y siê o szorstk¹, ka-
mienn¹ cianê. Utkwi³ spojrzenie w lufach broni. Wyci¹gn¹³ przed
siebie dziecko, ale nie przesta³ obejmowaæ jego gard³a.
176
Nawet je¿eli mnie og³uszycie, zd¹¿ê zmia¿d¿yæ jego tchawicê
zagrozi³. Rzuæcie broñ!
Rozst¹pcie siê rozkaza³a Leia, cofn¹wszy siê o krok od Fur-
gana.
Robi¹c przejcie, kalamariañscy ratownicy odsunêli siê pod cia-
nê... wszyscy z wyj¹tkiem Terpfena. Mechanik nadal sta³ z rêkami
wyci¹gniêtymi jak szpony.
Furgan ujrza³ kopulast¹, przekrzywion¹ g³owê Kalamarianina,
lady szwów i blizny... i nagle go rozpozna³.
A wiêc, moja ma³a rybko, mimo wszystko mnie zdradzi³e
powiedzia³. Nie s¹dzi³em, ¿e znajdziesz w sobie doæ si³y woli.
Znalaz³em owiadczy³ Terpfen.
Post¹pi³ krok w stronê Furgana. Anakin nie przestawa³ siê wier-
ciæ w objêciach ambasadora.
Ani kroku dalej! krzykn¹³ Caridanin. Masz doæ du¿o prze-
winieñ na sumieniu, moja ma³a rybko. Z pewnoci¹ wola³by nie
dodawaæ jeszcze mierci tego dziecka.
Terpfen wyda³ gard³owy gulgocz¹cy dwiêk, który zapewne by³
czym w rodzaju kalamariañskiego pogardliwego prychniêcia.
Tymczasem Furgan nie przestawa³ rzucaæ gor¹czkowych spojrzeñ
na pozosta³ych ratowników. Powoli zacz¹³ siê cofaæ w stronê je-
dynej drogi ucieczki, ku krocz¹cym paj¹kom, pozostawionym na
l¹dowisku.
Ciemnobr¹zowe oczy Anakina w jego objêciach b³ysnê³y, jakby
dziecko by³o zatopione w mylach.
Nagle Furgan krzykn¹³, kiedy zderzy³ siê z kanciastym energe-
tycznym androidem, który w zupe³nej ciszy znalaz³ siê za jego ple-
cami. Automat wys³a³ ostrzegawczy elektryczny impuls i wystra-
szy³ Furgana.
Caridanin potkn¹³ siê i upad³, ale nie wypuci³ dziecka z objêæ.
Android energetyczny potoczy³ siê na bok, wydaj¹c dziwny skrzek,
jakby by³ przera¿ony.
Kalamariañscy ratownicy ponownie unieli lufy broni, a Terpfen
skoczy³ i korzystaj¹c z zamieszania, wyszarpn¹³ maleñstwo z r¹k
ambasadora.
Pozostali Kalamarianie otworzyli ogieñ do Caridanina, ale bary³-
kowaty mê¿czyzna przeturla³ siê po ziemi, a potem uklêkn¹³, wsta³
i rzuci³ siê do ucieczki. Skrêci³ za róg i znikn¹³, o wiele szybciej ni¿
Leia mog³aby siê spodziewaæ, ¿e jest to mo¿liwe.
Goñcie go! krzykn¹³ Terpfen.
177
Wrêczy³ maleñkiego Anakina Leii, a sam rzuci³ siê w pogoñ za
Caridaninem.
Czuj¹c ³zy w oczach, Leia przytuli³a najm³odszego synka do pier-
si. Usi³owa³a znaleæ jakie s³owa, by go pocieszyæ... Nic jednak nie
przychodzi³o jej do g³owy, wiêc tylko zaczê³a mruczeæ co w rodza-
ju ko³ysanki. Nie przestaj¹c ko³ysaæ dziecka, usiad³a na ziemi i opa-
r³a siê plecami o cianê.
Szerokie stopy Ackbara, podobne do p³etw, g³ono plaska³y o ka-
mienie posadzki. Kalamarianin bieg³, zapuszczaj¹c siê coraz dalej
w g³¹b katakumb. Czu³, ¿e jego p³uca p³on¹, zmuszone do oddycha-
nia powietrzem o ma³ej wilgotnoci, ale bieg³ coraz szybciej, daj¹c
przyk³ad innym. Pozostali tylko z trudem nad¹¿ali za jego d³ugimi
krokami. Na razie Winter postêpowa³a cile wed³ug wskazówek,
jakie zostawi³ jej, kiedy przygotowywa³ obronê bazy.
Widz¹c szcz¹tki zniszczonych robotów u podnó¿a iglicy, domy-
li³ siê, ¿e System Obrony Przeciwko Intruzom spisa³ siê na medal.
Zanim nieprzyjacielskie si³y sforsowa³y pancerne wrota, system
zniszczy³ po³owê imperialnych transporterów... ale to nie wystar-
czy³o. Winter powinna by³a pobiec w g³¹b katakumb, ¿eby urucho-
miæ zamaskowane miercionone androidy.
Pozostali Kalamarianie biegli za nim, tak samo plaskaj¹c stopami
o kamienie. Ackbar czu³ w suchym powietrzu woñ kurzu i ró¿nych
smarów, ale tak¿e ostry, dusz¹cy zapach czego dziwnego, zapewne
stopionej miedzi, woñ dymu... i przelanej krwi.
Zza rogu wyskoczy³a nagle Winter, odziana w jasn¹ szatê. W wy-
ci¹gniêtej d³oni trzyma³a blaster gotowy do strza³u. Na widok Ack-
bara i jego ludzi zamar³a. Po chwili jej twarz rozjani³a siê w szero-
kim umiechu.
Ackbarze! Wiedzia³am, ¿e przylecisz!
Kalamarianin podszed³ do niej, przystan¹³ i po³o¿y³ szerok¹ d³oñ
na jej ramieniu.
Przylecia³em tu tak szybko, jak mog³em. Czy nic ci siê nie sta³o?
Na razie nie. Je¿eli nie pomyli³am siê w obliczeniach, systemy
obronne wyeliminowa³y wszystkich napastników oprócz dwóch,
którzy pobiegli innym korytarzem.
Jeste pewna? zapyta³ admira³.
Nigdy niczego nie zapominam odrzek³a Winter, a Ackbar wie-
dzia³, ¿e kobieta nie k³amie.
12 W³adcy mocy
178
Leia z grup¹ moich ludzi powinna w tej chwili docieraæ do sy-
pialni Anakina oznajmi³, a potem doda³ miêkko: Rozdzielilimy
siê, gdy¿ chcia³em szybko ustaliæ, czy nie potrzebujesz pomocy.
Winter kiwnê³a g³ow¹. Jej twarz przybra³a ³agodniejszy wyraz.
Nie bêdê spokojna tak d³ugo, dopóki siê nie upewniê, ¿e dziec-
ku nic siê nie sta³o.
Chodmy odezwa³ siê Ackbar, wci¹¿ nie mog¹c z³apaæ tchu
po d³ugim biegu.
Zawrócili i razem pobiegli pod górê d³ugim, wij¹cym siê tunelem.
Terpfen gor¹czkowo bieg³, pokonywa³ zakrêty korytarza. Jego
bose stopy krwawi³y od licznych ran i otaræ o chropowate kamienie
posadzki, ale kalamariañski mechanik nie ustawa³ w biegu. Nie dba³
o to, ¿e ten pocig mo¿e zakoñczyæ siê jego mierci¹. Musia³ dogo-
niæ Furgana, zanim Caridaninowi uda siê uciec.
To Furgan sprawowa³ kontrolê nad jego mózgiem. To on zmu-
sza³ Terpfena do ujawniania tajemnic Nowej Republiki. To on na-
k³oni³ go do dokonania sabota¿u na pok³adzie osobistego myliwca
typu B, nale¿¹cego do Ackbara, wskutek czego maszyna rozbi³a siê,
niszcz¹c Katedrê Wiatrów. To za spraw¹ Furgana Kalamarianin zdra-
dzi³ kryjówkê dziecka Jedi.
Terpfen pragn¹³ zmazaæ winy w ka¿dy mo¿liwy sposób, ale chcia³
tak¿e, ¿eby Furgan poniós³ zas³u¿on¹ karê.
Czuj¹c, ¿e to postanowienie dodaje mu si³, Terpfen min¹³ innych
Kalamarian cigaj¹cych Caridanina. Mimo panuj¹cego pó³mroku
widzia³, ¿e uciekaj¹cy ambasador biegnie korytarzem jak przera¿o-
ny krabbeks.
Za nim! wychrypia³, kiedy ujrza³ swoich ziomków. W koñcu
przeskoczy³ przez szcz¹tki metalowych drzwi grodzi, które sztur-
mowcy goni¹cy Winter niemal stopili ogniem blasterowych karabi-
nów. Znalaz³ siê w wielkiej grocie i ujrza³, ¿e Furgan w³anie gra-
moli siê do kabiny jednego z opancerzonych robotów krocz¹cych
typu MT-AT.
Nie uda ci siê uciec, ambasadorze! krzykn¹³. Na chwilê przy-
stan¹³ obok stopionych, ale teraz ju¿ ch³odnych drzwi, by zaczerp-
n¹æ powietrza.
Furgan przerzuci³ drug¹ nogê przez owalny otwór w transpasta-
lowej bañce i zacz¹³ sadowiæ siê na fotelu pilota. Nagle jego twarz
wykrzywi³a siê w grymasie, jakby kto cisn¹³ j¹ od wewn¹trz.
179
Zniszczylimy ten pancernik, który czeka³ na pana na orbicie!
zawo³a³ Terpfen. Zdo³a³ odzyskaæ przynajmniej czêæ si³ po d³ugim
biegu i chwiejnie ruszy³ w stronê mechanicznego paj¹ka.
Furgan sprawia³ wra¿enie zaskoczonego otrzyman¹ informacj¹,
ale bardzo szybko na jego twarzy odmalowa³o siê niedowierzanie.
Powinienem by³ wiedzieæ, ¿e nie mo¿na ci ufaæ, ma³a rybko.
Ca³e twoje ¿ycie jest jednym wielkim k³amstwem.
Caridanin zamkn¹³ w³az przezroczystej kabiny. Silniki transpor-
towca z pomrukiem obudzi³y siê do ¿ycia. Jedno skrzyd³o opance-
rzonych wrót le¿a³o, czêciowo stopione, na posadzce, a drugie znaj-
dowa³o siê na swoim miejscu, do po³owy uniesione. Przez otwór
przedostawa³y siê do groty podmuchy wiatru. Na fioletowym, jakby
zakrzep³ym niebie nad Anoth by³o widaæ dwie wielkie skalne bry³y.
Pustkê rozdzielaj¹cego je pasma przestworzy przecina³y raz po raz
jaskrawe b³yskawice.
Terpfen warkn¹³ i rzuci³ siê w stronê innego paj¹ka krocz¹cego.
By³ przecie¿ dowiadczonym mechanikiem i zna³ siê na konstrukcji
gwiezdnych statków. Pomaga³ kiedy imperialnym ¿o³nierzom na-
prawiaæ gwiezdne myliwce i niszczyciele. Potrafi³ obs³ugiwaæ ka¿-
de urz¹dzenie... prawdopodobnie o wiele lepiej ni¿ sam Furgan.
Tymczasem caridañski ambasador, ogarniêty panik¹, mia³ k³opo-
ty. Nie potrafi³ zmusiæ wszystkich omiu nóg krocz¹cego robota,
¿eby we w³aciwej kolejnoci porusza³y siê po kamiennej p³ycie l¹-
dowiska. Kiedy w koñcu sobie z tym poradzi³, skierowa³ paj¹ka ku
otworowi groty. Wymierzy³ lufy laserowych dzia³ek, umieszczonych
w dolnej czêci kabiny, i zamieni³ w ogniste szcz¹tki jeden z my-
liwców typu B, który blokowa³ mu drogê.
Terpfen zatrzasn¹³ drzwi kabiny i uruchomi³ swój transporter.
Zorientowa³ siê, ¿e urz¹dzenia steruj¹ce prac¹ mechanizmów paj¹-
ka s¹ nieprawdopodobnie toporne i powolne. W niczym nie przypo-
mina³y eleganckich, aerodynamicznych kontrolnych dwigni, jakie
instalowano na pulpitach s³ynnych gwiezdnych kr¹¿owników klasy
Mon Calamari.
Machina Furgana zbli¿a³a siê do wielkiego otworu w cianie gro-
ty, wydr¹¿onego w zboczu wielkiej iglicy. Terpfen siê orientowa³,
¿e konstrukcja robota krocz¹cego typu MT-AT umo¿liwia mu po-
konywanie nawet pionowych skalnych zboczy. Nie wiedzia³ tylko,
w jaki sposób Caridanin zamierza uciec, kiedy znajdzie siê u pod-
nó¿a wie¿y. Nie s¹dzi³, by sam ambasador zastanawia³ siê nad tym
problemem.
180
Terpfen odnalaz³ dwignie spustowe i trzy razy wystrzeli³, u¿y-
waj¹c blasterowych karabinów. Uda³o mu siê trafiæ w staw jednej
z koñczyn machiny Furgana. Dolna czêæ metalowej nogi oderwa³a
siê i z g³onym brzêkiem upad³a na kamienn¹ p³ytê l¹dowiska.
Robot krocz¹cy Caridanina zatoczy³ siê jak pijany, ale Furgan po
chwili skompensowa³ utratê statecznoci machiny. Ponownie skie-
rowa³ paj¹ka w stronê otworu groty.
Terpfen zwróci³ uwagê na niewielkie, ale potê¿ne dzia³ka lasero-
we, umieszczone pod kabin¹. Gdyby wystrzeli³ z obu luf w ograni-
czonej przestrzeni groty, z pewnoci¹ zamieni³by transporter Furga-
na w ognist¹ kulê... Eksplozja zniszczy³aby jednak i jego machinê,
a najprawdopodobniej tak¿e wiêkszoæ myliwców.
W tej samej chwili ujrza³ pozosta³ych Kalamarian ze swojej gru-
py, wbiegaj¹cych do wielkiej groty. Z wylotu innego korytarza uka-
za³ siê admira³ Ackbar ze swoimi ludmi. Towarzyszy³a im kobieta
odziana w bia³¹ szatê. Terpfen rozpozna³ w niej pokojówkê Leii,
Winter.
Nie móg³ teraz pos³u¿yæ siê dzia³kami swojej machiny. Przysi¹g³
jednak sobie, ¿e nie dopuci, by Furgan umkn¹³. Poci¹gaj¹c za dwi-
gnie sterownicze, zwiêkszy³ prêdkoæ swojego omionogiego robo-
ta i dogoni³ transporter Furgana w chwili, gdy ten dotar³ do krawê-
dzi przepaci.
Ackbar pojawi³ siê w sam¹ porê, by byæ wiadkiem pocz¹tku walki
miêdzy dwoma imperialnymi robotami krocz¹cymi. Z luf karabi-
nów machiny Terpfena wystrzeli³y ogniste smugi, trafiaj¹c trans-
porter typu MT-AT, w którym siedzia³ Furgan. Caridañski ambasa-
dor sprawia³ wra¿enie, ¿e, w panice, dzia³a bez ¿adnego planu. Tym-
czasem robot krocz¹cy Terpfena zmniejsza³ odleg³oæ dziel¹c¹ go
od machiny Furgana. Jej ³apy, zakoñczone ostrymi pazurami, krze-
sa³y snopy iskier, przesuwaj¹c siê po kamiennej p³ycie.
Terpfen strzela³ raz po raz, ale u¿ywa³ tylko blasterowych karabi-
nów. Furgan w odpowiedzi te¿ strzeli³, ale chybi³. Jego b³yskawica
odbi³a siê od kamiennej ciany, od³upuj¹c z niej kawa³ki ska³y.
Machina Terpfena dogoni³a przeciwnika, a jej pilot uniós³ oba
przednie odnó¿a. Pochwyci³ metalowe koñczyny transportera Fur-
gana i oderwa³ je od posadzki. Caridanin opuszcza³ w³anie obie
przednie nogi swojego robota krocz¹cego poza krawêd. Przygoto-
wywa³ siê do zejcia po zboczu iglicy.
181
Kalamarianin znów strzeli³, mierz¹c w transpastalow¹ bañkê ka-
biny, ale ogniste smugi odbi³y siê od opancerzonej powierzchni. Jego
paj¹k, sczepiony z machin¹ Furgana, wpar³ koñcowki czterech tyl-
nych odnó¿y w kamienn¹ p³ytê. Wykorzystuj¹c ca³¹ moc serwome-
chanizmów, czterema przednimi zacz¹³ spychaæ krocz¹cego robota
Furgana w przepaæ.
Spod jego metalowej ³apy oderwa³a siê skalna bry³a. Wydaj¹c
straszliwy zgrzyt rozdzieranego metalu, machina ambasadora ode-
rwa³a siê w koñcu od p³yty l¹dowiska.
Tymczasem robot typu MT-AT pilotowany przez Terpfena nie
przestawa³ napieraæ na transporter Caridanina. Furgan, siedz¹cy we
wnêtrzu transpastalowej bañki, rozpaczliwie poci¹ga³ za ró¿ne dwi-
gnie, ale chyba nie mia³ pojêcia, któr¹ siê pos³u¿yæ.
Terpfen nie przestawa³ zasypywaæ go lawin¹ blasterowych b³y-
skawic. Przepchn¹³ machinê Furgana przez miejsce, gdzie spoczy-
wa³y szcz¹tki stopionego skrzyd³a wrót, i znieruchomia³, trzymaj¹c
nad przepaci¹ robota typu MT-AT, wywijaj¹cego odnó¿ami.
A póniej go puci³.
Robot ambasadora Furgana znikn¹³ za krawêdzi¹ ska³y i macha-
j¹c koñczynami jak cepami, zacz¹³ d³ugi lot ku podnó¿u skalnej igli-
cy. Zanim jednak roztrzaska³ siê o ska³y, Terpfen da³ ognia z obu luf
laserowych dzia³ek, nastawiwszy uprzednio moc na maksimum. Stru-
gi wiat³a zamieni³y machinê Furgana w olepiaj¹c¹ kulê.
Robot krocz¹cy Terpfena nie zatrzyma³ siê jednak na krawêdzi.
Przebieraj¹c metalowymi koñczynami, tak¿e zacz¹³ zsuwaæ siê
w przepaæ.
Ackbar instynktownie zrozumia³, co zamierza zrobiæ jego me-
chanik. Nie trac¹c czasu na krzyk, którego i tak Terpfen by nie us³y-
sza³, przemkn¹³ jak wicher przez grotê i skoczy³ do tablicy mecha-
nizmu otwieraj¹cego pancerne wrota.
W chwili gdy tylne odnó¿a machiny Terpfena znika³y za krawê-
dzi¹, Ackbar wcisn¹³ guzik mechanizmu. Liczy³ na to, ¿e na wpó³
uniesione skrzyd³o w dalszym ci¹gu funkcjonuje prawid³owo. Ciê¿-
ka metalowa p³yta runê³a na koñcówki ³ap robota, wyposa¿one w pa-
zury. Unieruchomi³a je i nie pozwoli³a, by machina stoczy³a siê po
zboczu.
Pomó¿cie mu! krzykn¹³ Ackbar.
Pozostali Kalamarianie, nie wy³¹czaj¹c samego admira³a, rzucili
siê do jednego z myliwców typu B. Owi¹zani bezpiecznymi linami
holowniczymi, zaczêli spuszczaæ siê w przepaæ, a¿ dotarli do kabi-
182
ny robota Terpfena. Otworzyli j¹ i zobaczyli dr¿¹cego, niemal nie-
przytomnego mechanika. Grupa ratunkowa sporz¹dzi³a prowizorycz-
ne nosze i ostro¿nie wci¹gnê³a Terpfena do wielkiej groty.
Admira³ Ackbar pochyli³ siê nad nim z surowym wyrazem twa-
rzy. Kilkakrotnie wymówi³ nazwisko Terpfena, a¿ pokiereszowany
mechanik zacz¹³ dawaæ oznaki ¿ycia.
Powinien by³ pan pozwoliæ mi umrzeæ, admirale powiedzia³,
kiedy trochê bardziej oprzytomnia³. Muszê przecie¿ ponieæ mieræ
za swoje czyny.
Nie, Terpfenie odrzek³ Ackbar. Nie wolno ci wybieraæ sobie
rodzaju kary. Wci¹¿ jeszcze mo¿esz zrobiæ wiele rzeczy, by przy-
s³u¿yæ siê Nowej Republice. Nim zadecydujemy o twoim losie,
musisz najpierw odkupiæ swoje grzechy.
Ackbar siê wyprostowa³. Uwiadomi³ sobie, ¿e po tym, jak opu-
ci³ Now¹ Republikê i ukry³ siê na Kalamarze, te s³owa stosuj¹ siê
tak¿e do niego.
Twoj¹ kar¹, Terpfenie powiedzia³ bêdzie dalsze ¿ycie.
183
Han Solo, pilotuj¹cy Tysi¹cletniego Soko³a, zatoczy³ kr¹g nad
koronami drzew gêstej d¿ungli porastaj¹cej niemal ca³¹ powierz-
chniê Yavina Cztery, a potem osadzi³ frachtowiec na l¹dowisku przed
wielk¹ wi¹tyni¹. Szybko zbieg³ po opuszczonej rampie.
Leia i bliniêta omal go nie przewróci³y, kiedy pospieszy³y na
jego spotkanie.
Tatusiu, tatusiu! krzyczeli Jacen i Jaina, a Han nie potrafi³
ukryæ wzruszenia, s³ysz¹c ich dzieciêce g³osy.
Leia, która niedawno powróci³a z Anoth, trzyma³a na rêce trze-
cie, najm³odsze dziecko. Drug¹ rêk¹, objê³a Hana i wycisnê³a na jego
ustach d³ugi poca³unek, a w tym czasie maleñki Anakin bawi³ siê
w³osami matki. Bliniêta podskakiwa³y, ci¹gn¹c nogawki kombine-
zonu Hana i domagaj¹c siê, by powiêci³ im trochê uwagi, która ca-
³kiem s³usznie im siê nale¿a³a.
Jak siê masz, ma³y? zapyta³ Han, szczerz¹c zêby w umiechu
i patrz¹c na Anakina. Póniej przeniós³ spojrzenie na twarz Lei
i utkwi³ je w oczach ¿ony.
Czy nic ci siê nie sta³o? zapyta³. Musisz opowiedzieæ mi
o wszystkim z najdrobniejszymi szczegó³ami. Wiadomoæ, któr¹ mi
pos³a³a, by³a bardzo lakoniczna.
Ta-a odpar³a beztrosko. Kiedy znajdziemy dla siebie tro-
chê wiêcej czasu i bêdziemy tylko we dwoje, opowiem ci ca³¹
historiê. Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, ¿e od tej chwili
wszystkie nasze dzieci bêd¹ w domu. Od dzisiaj sami bêdziemy
je chronili.
R O Z D Z I A £
!
184
Uwa¿am to za bardzo dobry pomys³ owiadczy³ Han, a potem
zachichota³ i pokrêci³ g³ow¹. Pos³uchaj, czy to nie ty powiedzia³a kie-
dy, ¿e nie powinienem lataæ sam i nara¿aæ siê na niebezpieczeñstwa?
Na widok Lukea Skywalkera, który szed³ po wyrównanej pola-
nie pe³ni¹cej funkcjê l¹dowiska, Han uwolni³ siê z objêæ ¿ony i od-
sun¹³ od kad³uba Soko³a. Obok mistrza Jedi toczy³ siê Artoo-De-
too, jakby za ¿adne skarby nie chcia³ oddalaæ siê od swojego pana.
Luke! krzykn¹³ Han. Podbieg³ do przyjaciela i obj¹³ go w en-
tuzjastycznym ucisku. Wspaniale, ¿e ciê znów widzê ca³ego
i zdrowego. By³ najwy¿szy czas, ¿eby skoñczy³ tê drzemkê.
Luke poklepa³ go po plecach i umiechn¹³ siê do niego. W ciem-
nych oczach mistrza Jedi p³on¹³ wewnêtrzny ogieñ, silniejszy ni¿
kiedykolwiek przedtem. Z ka¿d¹ pozornie niemo¿liw¹ do pokona-
nia przeszkod¹, jak¹ w koñcu udawa³o mu siê przezwyciê¿yæ, jego
si³y Jedi sprawia³y wra¿enie coraz wiêkszych i wiêkszych. A jed-
nak, podobnie jak Obi-Wan Kenobi i Yoda, mistrz Jedi nauczy³
siê mniej polegaæ na w³asnej sile, a bardziej opieraæ na m¹droci
i sprycie.
W gêstej d¿ungli otaczaj¹cej wi¹tyniê Massassów rozleg³y siê
nagle g³one piski, kiedy gromada we³nolamandrów sp³oszy³a stado
upierzonych lataj¹cych stworzeñ. Widz¹c, ¿e we³nolamandry zaczy-
naj¹ obrzucaæ je gnij¹cymi owocami, stworzenia poderwa³y siê w po-
wietrze, skrzecz¹c na drêczycieli.
Han popatrzy³ w kierunku, sk¹d dobiega³a wrzawa, ale spojrze-
nie Lukea pozosta³o skierowane na Soko³a, jakby przyci¹gniête
przez silny magnes. Han odwróci³ siê w tamt¹ stronê... i zamar³.
Po opuszczonej rampie schodzi³ powoli Kyp Durron, wci¹¿ okry-
ty t¹ sam¹ fa³dzist¹ czarn¹ peleryn¹, któr¹ kiedy otrzyma³ w pre-
zencie od Hana. M³odzieniec utkwi³ wzrok w twarzy Lukea. Obaj
Jedi spogl¹dali na siebie, jakby z³¹czeni jak¹ niewidzialn¹ psychicz-
n¹ wiêzi¹.
Han odsun¹³ siê od Lukea. Mistrz Jedi, nie mówi¹c ani s³owa, za-
cz¹³ powoli iæ po zachwaszczonym l¹dowisku w kierunku Soko³a.
Tymczasem Kyp, który dotar³ do koñca rampy, stan¹³ i wbi³ spojrze-
nie w ziemiê. Sta³ ze spuszczon¹ g³ow¹ jak skruszony grzesznik.
Widz¹c sztywn¹, napiêt¹ sylwetkê Kypa i mocno zaciniête zêby,
Han by³ pewien, ¿e m³odzieniec jest przera¿ony perspektyw¹ spot-
kania siê z mistrzem Jedi. Na ich widok poczu³ w sercu uk³ucie so-
pla lodu. Za nic nie chcia³ stawaæ po stronie ¿adnego, gdy¿ obu zali-
cza³ do grona najlepszych przyjació³.
185
Leia tak¿e zabra³a dzieci i odsunê³a siê na bok, w napiêciu przy-
gl¹daj¹c siê spotkaniu. Niespokojnie zmarszczy³a brwi, spogl¹daj¹c
na przemian to na brata, to na Kypa.
Luke szed³ bardzo powoli ku uczniowi, tak lekko, jakby unosi³
siê nad l¹dowiskiem.
Wiedzia³em, ¿e wrócisz do mnie, Kypie przerwa³ nieznon¹
ciszê.
Han obserwowa³ przyjaciela. Wydawa³o mu siê, ¿e w ruchach
Lukea nie by³o widaæ ani ladu gniewu, wciek³oci czy chêci ze-
msty.
Duch Exara Kuna zosta³ zniszczony? odezwa³ siê chrapliwie
Kyp, chocia¿ zapewne zna³ odpowied.
Od tej chwili nie bêdzie wywiera³ ¿adnego wp³ywu na twoj¹
przysz³¹ naukê odpar³ Luke. Problem w tym, co ty zrobisz ze
swoimi umiejêtnociami.
Kyp zacz¹³ mrugaæ powiekami, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê
z prze¿ytego wstrz¹su.
Czy to znaczy, ¿e ty... pozwolisz mi kontynuowaæ naukê?
Twarz Lukea z³agodnia³a jeszcze bardziej.
By³em wiadkiem mierci mojego pierwszego nauczyciela od-
par³. Stawi³em czo³o Darthowi Vaderowi, który by³ moim ojcem.
Robi³em kilka innych rzeczy, które by³y dla mnie bardzo trudne.
Nie zaplanowa³em ich, ale za ka¿dym razem, kiedy przechodzi-
³em przez piek³o, ¿eby je przezwyciê¿yæ, stawa³em siê silniejszy jako
Jedi. Ty tak¿e, Kypie, zosta³e wrzucony w p³omienie. Muszê teraz
ustaliæ, czy ciê poch³onê³y, czy zahartowa³y, zrobi³y z ciebie silniej-
szego Jedi. Czy potrafisz wyrzec siê ciemnej strony?
Ja... Kyp zawaha³ siê, nie bardzo wiedz¹c, co powiedzieæ.
Ja... Spróbujê.
Nie! krzykn¹³ Luke, a Han us³ysza³ w g³osie przyjaciela pierw-
sze oznaki gniewu. Prób n i e m a ! Musisz mocno wierzyæ w to,
co robisz, gdy¿ w przeciwnym wypadku poniesiesz klêskê.
W d¿ungli zapad³a cisza. Kyp zwiesi³ g³owê, a jego nozdrza siê
rozszerzy³y, kiedy nabra³ g³êboko powietrza. Oczy m³odzieñca rzu-
ca³y b³yski, gdy uniós³ g³owê i odwzajemni³ pa³aj¹ce spojrzenie
mistrza Jedi.
Chcê zostaæ rycerzem owiadczy³ stanowczo.
186
Lando Calrissian mia³ wra¿enie, ¿e milion kredytów nagrody
wypala dziurê w jego osobistym koncie. Chcia³ jak najszybciej je
zainwestowaæ.
Czu³ siê bardzo dziwnie, jak nigdy przedtem, wiedz¹c, ¿e dyspo-
nuje tak du¿¹ sum¹ i nie mo¿e zrobiæ z ni¹ niczego praktycznego.
Wygra³ kiedy w sabaka kopalnie gazów na Bespinie i przez wiele
lat pe³ni³ funkcjê barona-administratora Miasta w Chmurach. Pó-
niej wydobywa³ rudy cennych metali na supergor¹cym Nkllonie,
a teraz, po otrzymaniu du¿ej nagrody podczas wycigów umgulliañ-
skich purchlaków za ujêcie nieszczêsnego mê¿a ksiê¿nej Mistal, nie
widzia³ powodu, dla którego nie mia³by ci¹gn¹æ du¿ych zysków z po-
nownego otwarcia kopalni przyprawy na Kessel.
Naprawdê jestem ci wdziêczny za to, ¿e mnie podrzuci³e
odezwa³ siê do Hana.
Wyci¹gn¹³ rêkê i poklepa³ plecy przyjaciela, siedz¹cego na fotelu
pilota w sterowni Tysi¹cletniego Soko³a. Wiedzia³, ¿e Han nie jest
zachwycony perspektyw¹ tak szybkiego opuszczenia Leii i dzieci,
nawet mimo i¿ podró¿ na Kessel mia³a zaj¹æ mu tylko dzieñ. Podej-
rzewa³ te¿, ¿e Han martwi siê o Chewbaccê i grupê szturmow¹, która
wyprawi³a siê do Laboratorium Otch³ani. Od czasu, kiedy zniknêli
w przestworzach otaczaj¹cych gromadê czarnych dziur, nie otrzy-
ma³ od nich ¿adnej wieci. Kessel znajdowa³a siê blisko Otch³ani
i by³o mo¿liwe, ¿e Han mia³ nadziejê dowiedzieæ siê, co siê z nimi
sta³o.
R O Z D Z I A £
"
187
Zrobi³em to tylko po to, by nie musieæ ci¹gle ciê gdzie podrzucaæ
owiadczy³ Han, odwracaj¹c g³owê, ¿eby spojrzeæ w przeciwn¹ stronê.
W dalszym ci¹gu uwa¿am, ¿e tylko skoñczony wariat móg³by chcieæ le-
cieæ na Kessel... a zupe³ny szaleniec chcia³by tam pozostaæ.
W iluminatorze przed dziobem Soko³a by³o ju¿ widaæ nieforemn¹
bry³ê ma³ej planety kr¹¿¹cej wokó³ bladego s³oñca. Sama Kessel mia³a
zbyt ma³¹ masê i si³ê przyci¹gania, by utrzymaæ w³asn¹ atmosferê. W prze-
stworzach za planet¹ ci¹gn¹³ siê d³ugi warkocz ¿yciodajnych gazów przy-
pominaj¹cych wiotk¹ grzywê. Ogromny ksiê¿yc, który wschodzi³ w³a-
nie nad krawêdzi¹ Kessel, wy³ania³ siê z mglistej otoczki uciekaj¹cych
gazów. Pewien Rybet, Moruth Doole, by³y nadzorca niewolników, urz¹-
dzi³ na nim wojskow¹ bazê i ci¹gn¹³ do niej piratów z ca³ej okolicy.
Ostatnio, kiedy przylecia³em tu z Chewbacc¹ odezwa³ siê Han,
krêc¹c g³ow¹ zostalimy zestrzeleni. Obieca³em sobie, ¿e ju¿ ni-
gdy tu nie wrócê... a teraz jestem znów, mimo i¿ od tamtego czasu
zd¹¿y³o up³yn¹æ zaledwie kilka miesiêcy.
To dlatego, ¿e jeste moim dobrym przyjacielem oznajmi³
Lando. Naprawdê, doceniam to, co dla mnie robisz. Mara Jade nie
chcia³aby, ¿ebym siê spóni³.
Han umiechn¹³ siê z przymusem.
Rzecz jasna, o ile jeszcze pamiêta o tym, ¿e siê z tob¹ umówi³a.
Lando zaplót³ palce na karku i odchylony na fotelu drugiego pilo-
ta, wpatrywa³ siê we wschodz¹cy ksiê¿yc, a tymczasem Tysi¹clet-
ni Sokó³ obni¿a³ lot, ¿eby znaleæ siê na orbicie.
Bêdzie na mnie czeka³a owiadczy³. Idê o zak³ad, ¿e ju¿ jest
i liczy dni, jakie zostaj¹ do mojego przylotu.
Chcia³bym mieæ teraz Chewiego jako drugiego pilota mruk-
n¹³ Han, przewróciwszy oczami. Przynajmniej nie wygadywa³by
takich nonsensów.
Na dwiêk imienia Chewbaccy obaj mê¿czyni podwiadomie
popatrzyli w stronê jarz¹cych siê ob³oków gazów, otaczaj¹cych gro-
madê czarnych dziur Otch³ani. Gdzie, zapewne w samym rodku
tego piek³a, wielki Wookie i reszta grupy szturmowej walczyli, ¿eby
opanowaæ Laboratorium Otch³ani. Zak³ócenia spowodowane przez
zjonizowane gazy uniemo¿liwia³y wszelk¹ ³¹cznoæ, wiêc nie mo¿-
na by³o siê dowiedzieæ, czy wszystko potoczy³o siê, jak planowano.
Mam nadziejê, ¿e nic mu siê nie sta³o powiedzia³ cicho Lando.
Han pochyli³ siê, ¿eby pstrykn¹æ prze³¹cznikiem komunikatora.
Zawaha³ siê, a jego twarz nagle spowa¿nia³a. W³¹czy³ urz¹dzenie
i chrz¹kn¹³, a potem odezwa³ siê rzeczowo:
188
Tu Han Solo, pilot Tysi¹cletniego Soko³a. Zbli¿am siê do
systemu Kessel.
Lando zauwa¿y³, ¿e lewa d³oñ Hana przesunê³a siê w stronê dwi-
gni napêdu nadprzestrzennego. Wspó³rzêdne kursu, który umo¿li-
wia³by szybki odwrót, zosta³y ju¿ dawno wpisane do pamiêci astro-
nawigacyjnego komputera. Han by³ gotów do natychmiastowej
ucieczki, gdyby wydarzy³o siê co podejrzanego.
Szukamy Mary Jade, reprezentuj¹cej interesy Sojuszu Przemyt-
ników ci¹gn¹³. Umm... Prosimy o pozwolenie l¹dowania w woj-
skowej bazie na ksiê¿ycu. Proszê potwierdziæ odbiór naszego sy-
gna³u, zanim zaczniemy podchodziæ do l¹dowania.
Na twarzy Hana malowa³ siê niepokój.
Nie b¹d taki nerwowy, ch³opie odezwa³ siê Lando. Na Kes-
sel zasz³y du¿e zmiany. Sam zobaczysz.
W g³osie Hana zabrzmia³a lekka uraza.
Po tym, co mi siê kiedy przydarzy³o, nie chcê niepotrzebnie
ryzykowaæ.
Zanim Calrissian zd¹¿y³ odpowiedzieæ, w sterowni Soko³a rozleg³
siê melodyjny, rzeczowy g³os Mary Jade. Na jego dwiêk Lando po-
czu³, ¿e jego serce zaczyna biæ przyspieszonym rytmem. Wyobrazi³ sobie,
jak podczas mówienia poruszaj¹ siê jej miêkkie, pe³ne wargi.
Spóni³e siê o pó³ dnia, Solo owiadczy³a.
No có¿, jest ze mn¹ Lando, a on chcia³ zaprezentowaæ siê z jak
najlepszej strony odpar³ Han, szczerz¹c zêby w umiechu. Sama
wiesz, ile czasu to zajmuje.
Mara wybuchnê³a perlistym miechem, a Lando spiorunowa³ przy-
jaciela spojrzeniem.
Mo¿ecie l¹dowaæ ci¹gnê³a tymczasem Mara. Jestem tu pod
ochron¹ floty nale¿¹cej do Sojuszu Przemytników. Baza wojskowa
na ksiê¿ycu jest bezpieczna. Najlepiej bêdzie, je¿eli w³anie tu po-
rozmawiamy o interesach. Wysy³am po was eskortê... Mylê, ¿e spra-
wiê tym radoæ Calrissianowi.
Na twarzy Landa odmalowa³ siê szeroki umiech.
Przygotowa³a dla mnie jak¹ niespodziankê! Z pewnoci¹ da-
rzy mnie uczuciem!
Jeste niemo¿liwy! stwierdzi³ Han, ponownie przewracaj¹c
oczami.
Sprawdzi³ wspó³rzêdne na pulpicie nawigacyjnej konsolety i skie-
rowa³ Soko³a ku wielkiej bazie na powierzchni ksiê¿yca Kessel.
Lando Calrissian i Luke Skywalker, udaj¹c potencjalnych inwesto-
189
rów zainteresowanych rozwojem kopalñ przyprawy, zostali kiedy
zabrani na ksiê¿yc przez Morutha Doolea, istotê przypominaj¹c¹ ¿abê.
Doole niemal wy³azi³ ze skóry, chc¹c przedstawiæ im proces wydoby-
wania b³yszczostymu w jak najlepszym wietle. Liczy³ na to, ¿e Lan-
do zainwestuje w jego przedsiêwziêcie ca³¹ sumê nagrody, zdobytej
za odnalezienie ukochanego ma³¿onka ksiê¿nej Mistal.
Lando wzdrygn¹³ siê, kiedy przypomnia³ sobie, jak wszystkie jed-
nostki stacjonuj¹ce w wielkim hangarze puci³y siê za nimi w pocig,
kiedy on i Luke porwali wyremontowanego Soko³a. Flota Kessel,
pilotowana przez by³ych przemytników i piratów, nadzia³a siê wów-
czas na gwiezdne niszczyciele admira³ Daali, które w pogoni za Ha-
nem Solo wy³oni³y siê z chmur Otch³ani. Obie floty niemal zderzy³y
siê ze sob¹. Wywi¹za³a siê za¿arta walka, w trakcie której flota Kessel
ponios³a bardzo ciê¿kie straty, ale Han, Luke i Lando skoczyli szczê-
liwie do nadprzestrzeni, nie czekaj¹c na ostateczny wynik walki...
Spoza tarczy Kessel, otoczonej mglist¹ warstw¹ atmosfery, wy-
³oni³ siê samotny ma³y statek.
Tu Jade. Han i Lando us³yszeli znajomy g³os. To ja jestem
wasz¹ eskort¹. Leæcie za mn¹.
Nadlatuj¹ca jednostka okaza³a siê gwiezdnym jachtem, który zbli-
¿y³ siê trochê bardziej, a potem zawróci³, by skierowaæ siê ku ksiê-
¿ycowej bazie. Han zwiêkszy³ prêdkoæ lotu Soko³a.
Nagle Lando wyprostowa³ siê na fotelu drugiego pilota, a jego
oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia.
Hej, to mój statek! wykrzykn¹³. To licznotka! To...
No có¿ odezwa³ siê Han. Przynajmniej nie bêdziemy musie-
li traciæ czasu, ¿eby go odnaleæ.
Lando siêgn¹³ do w³¹cznika mikrofonu komunikatora.
Maro, odnalaz³a mój statek! Wprost nie wiem, jak mam ci dziê-
kowaæ. Zni¿y³ g³os. Je¿eli jest jaki sposób, ¿ebym móg³ ci to
wynagrodziæ, je¿eli móg³bym spe³niæ które z twoich najskrytszych
marzeñ...
Mów tak dalej, Calrissian, a w³¹czê automatycznego pilota i skie-
rujê twój statek w sam rodek tarczy s³oñca.
Lando odchyli³ siê w fotelu i westchn¹³, ale po chwili siê umiech-
n¹³. K¹tem oka spojrza³ na Hana.
Ona tylko tak ¿artuje powiedzia³.
Gwiezdny jacht licznotka wygl¹da³ jak nowy. Pod kad³ubem
by³o widaæ smuk³e wsporniki silników napêdowych. Ca³a powierz-
chnia kad³uba b³yszcza³a, jakby statek niedawno opuci³ stoczniê.
190
Dziwnym trafem nie odniós³ ¿adnych uszkodzeñ podczas zaciek³ych
walk, jakie niedawno toczy³y siê w przestworzach nad Kessel.
Lando niecierpliwi³ siê, chc¹c jak najszybciej zobaczyæ siê z Ma-
r¹. Wierci³ siê na fotelu, nie mog¹c siê doczekaæ, kiedy znów zasi¹-
dzie za sterami jachtu i bêdzie móg³ rozkoszowaæ siê woni¹ luksu-
sowych obiæ i wyk³adzin.
Wlatuj¹c do otwartej gardzieli olbrzymiej groty, minêli uniesione
pancerne wrota i znaleli siê nad jasno owietlonym l¹dowiskiem.
Kiedy przelecieli, ponownie w³¹czy³y siê generatory ochronnych pól
i do groty znów zaczê³o nap³ywaæ powietrze. Sokó³ zawisn¹³ nie-
ruchomo, unosz¹c siê na repulsorach, a potem zgrabnie wyl¹dowa³
na wolnej przestrzeni tu¿ obok kad³uba licznotki.
Z jej wnêtrza wy³oni³a siê Mara Jade, odziana w obcis³y srebrzy-
sty kombinezon. £okciem prawej rêki przyciska³a do boku he³m.
Potrz¹snê³a g³ow¹, pragn¹c rozprostowaæ ciemne rudobr¹zowe w³o-
sy, i zmru¿y³a oczy. Czuj¹c dreszcz przenikaj¹cy ca³e cia³o, Lando
podziwia³ energiê i inteligencjê kobiety. Zachwyca³ siê jej powa-
bem, wprost nie móg³ oderwaæ od niej oczu.
Witaj, Maro odezwa³ siê Han. Gdzie uda³o ci siê odnaleæ
statek Landa? Przypuszczalimy, ¿e bêdziemy musieli powiêciæ
wiele dni na szukanie go po ca³ej powierzchni.
Dok³adnie tam, gdzie Lando twierdzi³, ¿e go zostawi³. Wygl¹da
mi na to, ¿e nikt nie mia³ czasu, ¿eby rozebraæ go na czêci czy
chocia¿ usun¹æ znaki identyfikacyjne.
Lando rozejrza³ siê po wielkiej hali, ale nie zna³ ¿adnego sporód
zaparkowanych statków. Zapewne wszystkie zosta³y wykonane na spe-
cjalne zamówienia. Ich wygl¹d w niczym nie przypomina³ zbieraniny
przypadkowych jednostek, które wchodzi³y w sk³ad floty Doolea. Ka¿-
dy by³ oznaczony w inny sposób, niepodobny do pozosta³ych, ale wszyst-
kie mia³y wymalowany na skrzyd³ach ten sam zakreskowany symbol.
Mara zauwa¿y³a, co przyci¹gnê³o uwagê Calrissiana.
To nasz nowy znak Sojuszu Przemytników oznajmi³a. Nie
jest mo¿e zbyt ³adny, ale nam siê podoba.
Co siê sta³o ze wszystkimi statkami Doolea?
Lando czu³ w grocie zatêch³¹ woñ suchego powietrza. Zmieszana
z zapachem skalnego py³u i rozlanego paliwa do silników napêdu
nadwietlnego, sprawia³a, ¿e tylko z trudem móg³ oddychaæ.
Dziewiêædziesi¹t procent statków Doolea zosta³o zniszczone
podczas walki z gwiezdnymi niszczycielami admira³ Daali. Wiêk-
szoæ pilotów jednostek, które ocala³y, ratowa³a siê ucieczk¹ w nad-
191
przestrzeñ. Nikt nie wie, gdzie s¹ teraz... i, prawdê mówi¹c, niewiele
mnie to obchodzi.
Kiedy pojawi³y siê statki si³ interwencyjnych Nowej Republiki,
ich za³ogi ewakuowa³y wiêkszoæ wiêniów przetrzymywanych
w imperialnym zak³adzie karnym. Opanowa³y tak¿e pobliskie mia-
sto, Kessendrê, i uwolni³y tych, którzy w nim przebywali. Nikt z w³a-
snej woli nie chce mieszkaæ na Kessel, je¿eli ma jakie inne wyjcie.
A wiêc chcesz mi powiedzieæ zacz¹³ Lando, czuj¹c, ¿e jego
nadzieje od¿ywaj¹ na nowo ¿e Kessel jest opuszczona, gotowa na
przyjêcie nowego zarz¹dcy?
Tak odpar³a Mara. Przedstawi³am twoj¹ propozycjê kilku
cz³onkom naszego Sojuszu i wszystko wskazuje na to, ¿e j¹ przyjmie-
my. Nie tylko wykaza³e, ¿e potrafisz radziæ sobie jako administrator
podobnych instytucji, ale znasz tak¿e niektórych dostojników Nowej
Republiki. Dziêki temu mo¿emy siê nie obawiaæ ani o produkcjê, ani
o sprzeda¿ towaru. Masz nawet dostatecznie du¿o pieniêdzy, by zain-
westowaæ je w now¹ infrastrukturê. Wzruszy³a ramionami. Wy-
gl¹da na to, ¿e w twoim planie nie ma ¿adnych s³abych punktów.
Lando promienia³.
Wiedzia³em, ¿e siê przekonasz, i¿ wspó³praca ze mn¹ bêdzie
bardzo dobrym interesem.
Mara odwróci³a siê od niego i ca³kowicie ignoruj¹c jego uwagê,
ci¹gnê³a:
Musimy jednak siê pospieszyæ. S³yszelimy plotki o innych lor-
dach wiatka przestêpczego, pozbawionych wszelkich skrupu³ów, któ-
rzy tak¿e chcieliby przej¹æ kopalnie. Tunele i chodniki s¹ puste, a wiêc
dostanie je ten, kto pojawi siê pierwszy. Prawdê mówi¹c, Calrissian,
wolelibymy robiæ interesy z tob¹ ni¿ z kimkolwiek innym, kto spro-
wadzi³by tu swoich ludzi, a potem pozbawi³ Sojusz Przemytników
udzia³ów w zyskach. W³anie dlatego ci¹gnê³am tu nasz¹ flotê, na
wypadek, gdyby jaki Hutt czy inny gangster próbowa³ si³¹ przej¹æ
w³adzê.
To dobry pomys³ przyzna³ Han.
Lando zatar³ d³onie i zacz¹³ siê przygl¹daæ zaparkowanym stat-
kom. Krêcili siê miêdzy nimi ró¿ni przemytnicy, zarówno ludzie,
jak istoty nie bêd¹ce ludmi, krzepko zbudowani mê¿czyni i ko-
biety, z którymi nie chcia³by siê spotkaæ sam na sam w mrocznych
zau³kach najni¿szych poziomów na Coruscant.
Czy nie powinnimy polecieæ teraz na Kessel, ¿eby rzuciæ okiem
na nieruchomoæ? zapyta³.
192
Doskonale. Mara Jade oprzytomnia³a. Ale polecimy tam two-
im statkiem, Calrissian. Siadaj za sterami.
Lando delektowa³ siê widokiem znajomych dwigni sterowni-
czych. Przesuwa³ palcami po miêkkich, g³adkich obiciach foteli. To
by³ jego gwiezdny jacht zbudowany na specjalne zamówienie. Te-
raz jego w³aciciel siedzia³ w sterowni obok piêknej i inteligentnej
kobiety i lecia³ ku planecie, na której zamierza³ zbiæ fortunê. Nie
s¹dzi³, by kiedykolwiek w ¿yciu czu³ siê szczêliwszy.
Ju¿ wkrótce okaza³o siê, ¿e mia³ racjê.
Kiedy obni¿y³ lot i szybowa³ nad spalon¹ s³onecznym blaskiem
i spêkan¹ powierzchni¹ planety, przelecia³ nad jedn¹ z wiêkszych
fabryk wzbogacaj¹cych atmosferê. Na planecie znajdowa³o siê wie-
le takich przetwórni. Uzupe³nia³y ¿yciodajnymi gazami atmosferê
uchodz¹c¹ w przestworza wskutek niewielkiej si³y ci¹¿enia.
Wysoki komin by³ jednak ca³kowicie zrujnowany. Na jego jasnej
powierzchni by³o widaæ ciemne smugi trafieñ blasterowych strza-
³ów. Spieczona, sucha gleba, na której i tak nic nie ros³o, je¿eli nie
liczyæ kilku kêpek wyj¹tkowo odpornych rolin, by³a teraz upstrzo-
na lejami po wybuchach bomb, zrzuconych przez pilotów myliw-
ców typu TIE, i ladami trafieñ turbolaserowych dzia³ statków, któ-
re razi³y j¹ z orbity.
Ponad po³owa fabryk produkuj¹cych gazy i uwalniaj¹cych je
do atmosfery leg³a w gruzach wyjani³a Mara Jade. Wiêkszoæ
szkód wyrz¹dzi³a admira³ Daala. Prawdopodobnie uwa¿a³a, ¿e Kes-
sel jest rebelianck¹ baz¹, wiêc strzela³a do wszystkiego, co tylko
pokaza³o siê na ekranach celowniczych jej statków.
Lando czu³, ¿e jego euforia zaczyna siê przemieniaæ w czarn¹
rozpacz.
To bêdzie wymaga³o wiêkszych nak³adów pracy ni¿ pocz¹tko-
wo przypuszcza³em przyzna³.
Pocieszy³ siê jednak, kiedy obliczy³ zyski, jakie bêdzie móg³ ci¹-
gn¹æ z eksploatacji z³ó¿ b³yszczostymu ukrytego w ciemnociach
tuneli i chodników. Pomyla³, ¿e do wydobywania przyprawy za-
trudni ekipy androidów i Sullustan, którzy bardzo chêtnie pracowali
w zamian za udzia³ w zyskach. Mo¿liwe, ¿e zwrot zainwestowanej
sumy zajmie trochê wiêcej czasu ni¿ s¹dzi³, ale popyt na czysty b³ysz-
czostym by³ tak du¿y, ¿e móg³by podnieæ cenê przyprawy... przy-
najmniej do chwili gdy zacznie osi¹gaæ zyski.
193
Kierujê statek w stronê wiêzienia powiedzia³. Ta forteca po-
winna by³a oprzeæ siê atakom z przestworzy. Mylê, ¿e wykorzystam
j¹ jako orodek zarz¹dzania ca³¹ operacj¹. Rzecz jasna, bêdzie wyma-
ga³a pewnych przeróbek, ale zaadaptowanie jej na centrum admini-
stracyjne nowej placówki przemys³u wydobywczego nie powinno byæ
bardzo trudne.
Du¿a prêdkoæ, jak¹ dysponowa³a licznotka, pozwoli³a jej
bardzo szybko przelecieæ nad pustynnymi obszarami. Ju¿ wkrótce
oczom Mary i Landa ukaza³ siê widok trapezoidalnej konstrukcji
wznosz¹cej siê porodku pustkowia jak samotny pomnik.
Stare imperialne wiêzienie zosta³o zbudowane z plastali i synte-
tycznych ska³ nieciekawej, br¹zowoszarej barwy, je¿eli nie liczyæ
przecinaj¹cych j¹ ró¿nokolorowych ¿y³ek. Z ukonej powierzchni
wystawa³o wiele okien zaopatrzonych w transpastalowe szyby. W po-
bli¿u zaokr¹glonych naro¿ników budowli by³o widaæ przezroczyste
konstrukcje szybów wind. Na cianach widnia³y ciemne smugi po
trafieniach, ale budynek nie wygl¹da³ na uszkodzony.
Lando pozwoli³ sobie na westchnienie pe³ne ulgi.
Dobrze chocia¿, ¿e gmach ocala³ stwierdzi³. Nareszcie co
zaczyna iæ po mojej myli. To miejsce bêdzie doskona³ym centrum
administracyjnym. Umiechn¹³ siê do Mary. Ty i ja powinnimy
jako ochrzciæ nasz nowy gmach dyrekcji!
Mara Jade zmarszczy³a jednak brwi i nie oderwa³a spojrzenia od
dziobowego iluminatora.
Hmm... Jest jeden problem, Calrissian odezwa³a siê po chwili.
Lando i Han odwrócili g³owy i spojrzeli na kobietê. W miarê jak
licznotka zbli¿a³a siê do wiêzienia, budynek zacz¹³ wydawaæ siê
jeszcze wiêkszy.
No có¿, jako muszê wam to powiedzieæ. W gmachu zabaryka-
dowa³ siê Moruth Doole. Nie wie, co ma robiæ, a przy tym jest prze-
ra¿ony. Wszyscy jego stra¿nicy uciekli albo zginêli, wiêc korzysta
teraz ze skomplikowanych systemów obronnych wiêzienia i nikogo
do siebie nie dopuszcza.
Masywna forteca, wzniesiona ze zbrojonych materia³ów, sprawia³a
wra¿enie niemo¿liwej do zdobycia. Lando nie chcia³ mieæ znów do
czynienia z Moruthem Dooleem i by³ pewien, ¿e Han tak¿e nie chcia³
go nawet widzieæ.
Szkoda, ¿e nie powiedzia³a mi o tym drobiazgu trochê wcze-
niej zauwa¿y³, a potem wykrzywi³ twarz i skierowa³ swój jacht
w stronê l¹dowiska.
13
194
Terpfen sta³ w nieskazitelnie czystej komnacie medycznej stare-
go Pa³acu Imperialnego. Nie odzywaj¹c siê, czeka³ cierpliwie i przy-
gl¹da³ siê, jak b¹ble uzdrawiaj¹cych gazów omywaj¹ chore cia³o
Mon Mothmy zanurzone w zbiorniku bacta.
Pomieszczenia szpitalne lni³y steryln¹ biel¹. P³ytki, którymi
wy³o¿ono pod³ogê i ciany, zosta³y odka¿one antyseptycznym kwa-
sem. Narzêdzia i przybory chirurgiczne b³yszcza³y, pokryte srebrzy-
st¹ warstw¹ chromu. Ekrany monitorów, umieszczone w cianach,
pulsowa³y miarowym, powolnym rytmem, daj¹c znaæ, ¿e stan zdro-
wia pacjentki uleg³ dalszemu pogorszeniu.
U drzwi pomieszczeñ szpitalnych stali dwaj stra¿nicy Nowej Re-
publiki. Pilnowali, ¿eby nikt niepo¿¹dany nie dosta³ siê do rodka.
Panele umieszczone na suficie, których zadaniem by³o poch³a-
nianie wszelkich dwiêków, skutecznie t³umi³y szmer aparatury
medycznej rozmieszczonej w ró¿nych miejscach wielkiej sali. Po
obu stronach zbiornika bacta unosi³y siê medyczne androidy. Po-
chylaj¹c g³owy podobne do pocisków, opiekowa³y siê Mon Moth-
m¹, nie zwracaj¹c uwagi na Terpfena.
Obok kalamariañskiego mechanika sta³ Ackbar, jak zawsze silny
i zdrowy.
Ju¿ wkrótce skoñcz¹ powiedzia³.
Terpfen kiwn¹³ g³ow¹. Wiedzia³, ¿e musi porozmawiaæ z przy-
wódczyni¹ Nowej Republiki, chocia¿ wcale siê do tego nie pali³.
W tych samych pomieszczeniach odbywa³ kiedy kuracjê sam
Imperator. Leczy³ gnij¹ce, j¹trz¹ce siê rany, które ciemna strona Mocy
R O Z D Z I A £
#
195
zadawa³a jego cia³u. Wszyscy liczyli na to, ¿e ta sama aparatura po-
radzi sobie teraz z chorob¹ trawi¹c¹ organizm Mon Mothmy. Tylko
Terpfen nie mia³ ¿adnej nadziei. Tylko on wiedzia³, jaki jest praw-
dziwy powód tej dolegliwoci...
Przywódczyni Nowej Republiki zamruga³a powiekami zielono-
niebieskich oczu, mimo i¿ jej twarz wci¹¿ by³a zanurzona w ciem-
nym leczniczym roztworze. Terpfen nie wiedzia³, czy mog³a dostrzec
goci przez warstwê cieczy, czy tylko wyczu³a, jak stoj¹ obok zbior-
nika. Kiedy obróci³a g³owê, poruszy³y siê tak¿e grube rury, za-
pewne pompuj¹ce powietrze. Jej cia³o by³o bezustannie omywane
przez b¹ble gazów wt³aczaj¹cych o¿ywcze substancje przez pory
jej skóry.
W pewnej chwili kobieta puci³a ukryty stabilizator, utrzymuj¹cy
jej cia³o w zanurzeniu, i wyp³ynê³a na powierzchniê. Androidy me-
dyczne pomog³y jej wyjæ ze zbiornika. Mon Mothma siê zachwia-
³a, ale odzyska³a równowagê. Czeka³a, a¿ przez kratki odp³ywowe
w pod³odze cieknie nadmiar roztworu z jej k¹pielowego p³aszcza,
lekkiego jak piórko. Wydawa³o siê jednak, ¿e wilgotna, chocia¿ cien-
ka tkanina ci¹¿y jej na ramionach niczym o³ów. Kasztanowate w³o-
sy przyklei³y siê do jej czaszki jak jarmu³ka. Mroczne cienie pod
oczami i g³êbokie zmarszczki, podobne do w¹wozów, dowodzi³y,
¿e kobieta wci¹¿ zmaga siê ze mierci¹.
Mon Mothma nape³ni³a p³uca powietrzem i wypuci³a je, opiera-
j¹c d³oñ na zielonym ramieniu androida medycznego. Z widocznym
wysi³kiem unios³a g³owê i lekko skinê³a, chc¹c powitaæ goci.
Kuracja wraca mi si³y, ale tylko na godzinê powiedzia³a.
Z ka¿dym dniem staje siê coraz mniej skuteczna. Obawiam siê, ¿e
ju¿ nied³ugo w ogóle przestanie mi pomagaæ, w zwi¹zku z czym nie
bêdê mog³a pe³niæ obowi¹zków przywódczyni Nowej Republiki.
Chcia³abym tylko wiedzieæ, czy zd¹¿ê z³o¿yæ rezygnacjê, zanim rada
postanowi usun¹æ mnie z tego stanowiska. Odwróci³a g³owê w stro-
nê Terpfena. Nie martw siê, wiem, dlaczego tu przyszed³e.
Terpfen zamruga³ powiekami ogromnych szklistych oczu.
Nie wydaje mi siê, ¿eby...
Mon Mothma unios³a rêkê, by mu przerwaæ.
Ackbar ju¿ z³o¿y³ mi szczegó³owe sprawozdanie. Rozwa¿a³ twój
problem ze wszystkich stron, a ja zgodzi³am siê z wnioskami, do
których doszed³. Nie kierowa³e siê w³asn¹ wol¹, ale pad³e ofiar¹
pod³ego spisku. A poza tym odkupi³e swoje winy. Nowa Republi-
ka nie mo¿e pozwoliæ sobie na rezygnowanie z us³ug obroñców, któ-
196
rzy nadal chc¹ prowadziæ walkê. Wyda³am dekret, w którym uwal-
niam ciê od wszelkiej winy.
Zachwia³a siê tak bardzo, ¿e omal nie wpad³a do zbiornika. Oba
medyczne androidy pospieszy³y do niej i pomog³y usi¹æ na krzele.
Chcia³abym mieæ to ju¿ za sob¹, zanim...
Ackbar wyda³ dziwny dwiêk, ni to mrukniêcie, ni to chrz¹kniê-
cie, a potem powiedzia³:
Przyszed³em i ja, Mon Mothmo, ¿eby owiadczyæ ci, i¿ posta-
nowi³em zostaæ. Teraz, kiedy sta³o siê jasne, ¿e katastrofa na Vortex
nie wydarzy³a siê tylko z mojej winy, jak pocz¹tkowo przypuszcza-
³em, chcia³em tak¿e prosiæ o przywrócenie wojskowego stopnia.
Kalamarianie s¹ silnymi, dzielnymi ludmi, ale je¿eli Nowa Repu-
blika nie bêdzie tak¿e silna, moja praca na ojczystej planecie nie
przyniesie po¿¹danych rezultatów. Odbudujemy nasze miasta i za-
mieszkamy w nich, ale na zawsze bêdzimy musieli ¿yæ w galaktyce
pe³nej mrocznych cieni.
Mon Mothma umiechnê³a siê do niego, a na jej twarzy odmalo-
wa³a siê prawdziwa ulga.
Ackbarze, teraz, kiedy wiem, ¿e pozostaniesz, czujê siê silniej-
sza ni¿ po jakiejkolwiek kuracji. Po tych s³owach z wysi³kiem ukry-
³a twarz w d³oniach w chwili s³aboci, której nigdy nie okaza³aby
wobec innych cz³onków rady. Dlaczego ta choroba musia³a przy-
darzyæ mi siê w³anie teraz? Rzecz jasna, jak wszyscy inni jestem
miertelniczk¹... ale dlaczego w³anie t e r a z ?
Terpfen podszed³ do niej, ostro¿nie stawiaj¹c bose stopy, podob-
ne do p³etw, na liskich p³ytkach posadzki. Pochyli³ poznaczon¹ bli-
znami g³owê. Dwaj stra¿nicy stoj¹cy u drzwi napiêli miênie, wi-
dz¹c znanego zdrajcê tak blisko przywódczyni Nowej Republiki,
ale Mon Mothma nie wygl¹da³a na zaniepokojon¹. Terpfen spojrza³
na ni¹.
W³anie o tym chcia³em z pani¹ porozmawiaæ oznajmi³.
Muszê wyjawiæ, co w³aciwie siê pani sta³o.
Mon Mothma zamruga³a, czekaj¹c na wyjanienia.
Tymczasem Terpfen sprawia³ wra¿enie, ¿e zastanawia siê nad
doborem w³aciwych s³ów. Teraz, kiedy biologiczne obwody w je-
go mózgu zosta³y zneutralizowane, jego umys³ wydawa³ siê zupe³-
nie pusty. Kalamariañski mechanik nienawidzi³ nieustannych pona-
gleñ p³yn¹cych z Caridy, ale kiedy ich zabrak³o, zosta³ sam na sam
ze swoimi mylami. Nie by³o nikogo, kto by z niego szydzi³, ale
tak¿e powiedzia³, co ma robiæ.
197
Nie cierpi pani na ¿adn¹ chorobê owiadczy³ po chwili.
Zosta³a pani otruta.
Mon Mothma szarpnê³a siê do ty³u jakby spoliczkowana, ale nie
odezwa³a siê ani s³owem.
To powoli dzia³aj¹ca trucizna, odbieraj¹ca si³y, która zosta³a
dostosowana specjalnie do pani kodu genetycznego.
Ale w jaki sposób zosta³am poddana jej dzia³aniu? zapyta³a
Mon Mothma. Skierowa³a na Terpfena spojrzenie, w którym nie by³o
chêci oskar¿enia, a jedynie pragnienie uzyskania odpowiedzi. Czy
to ty mnie otru³e, Terpfenie? Czy to jeszcze jeden z czynów, do
których zosta³e zmuszony?
Nie! Teraz Terpfen szarpn¹³ siê jak uderzony. Zrobi³em
wiele rzeczy, ale ta nie ci¹¿y na moim sumieniu. Zosta³a pani otruta
przez samego ambasadora Furgana i to na oczach kilkudziesiêciu
ludzi. Sta³o to siê podczas dyplomatycznej wizyty, któr¹ sk³ada³
w ogrodach botanicznych Gwiezdnej Kopu³y. Przylecia³ wówczas
z Caridy z w³asnym trunkiem, twierdz¹c, ¿e mo¿e pani chcieæ otruæ
j e g o . Mia³ przy sobie dwie karafki, po jednej na ka¿dym biodrze.
Jedna zawiera³a rzeczywicie trunek, ale w drugiej mia³ truciznê,
której sk³ad chemiczny zosta³ opracowany z myl¹ o pani. Udawa³,
¿e chce wznieæ toast, a póniej chlusn¹³ zawartoci¹ szklanki w pa-
ni twarz. Trucizna przeniknê³a przez pory skóry, a póniej zaczê³a
siê rozmna¿aæ i atakowaæ komórki pani cia³a.
I Ackbar, i Mon Mothma wpatrywali siê w niego, nie umiej¹c
ukryæ zdumienia.
Oczywicie! odezwa³a siê po chwili ciszy kobieta. Ale to
wydarzy³o siê przed kilkoma miesi¹cami. Dlaczego mia³by wybraæ
truciznê o tak d³ugim...
Terpfen zamkn¹³ oczy i zacz¹³ recytowaæ, jakby czyta³ tekst z góry
przygotowanego przemówienia.
Z powodu szkód moralnych, jakie wyrz¹dzi³oby to presti¿owi
Nowej Republiki. Chcieli, ¿eby pani choroba trwa³a bardzo d³ugo
i stopniowo wyniszcza³a pani cia³o. Gdyby wówczas pani¹ od razu
zabi³, mog³aby staæ siê pani mêczenniczk¹. Mo¿liwe, ¿e pani mieræ
przyspieszy³aby decyzjê neutralnych planet o przy³¹czeniu siê do
Nowej Republiki. Zaprojektowali sk³ad trucizny w taki sposób, ¿eby
pani cierpienia trwa³y d³ugo, a stan zdrowia ulega³ stopniowemu
pogorszeniu. Mogliby wówczas uto¿samiaæ to z powoln¹ degenera-
cj¹ samej Nowej Republiki.
Rozumiem odezwa³a siê Mon Mothma.
198
Bardzo sprytne doda³ Ackbar. Ale jak mamy wykorzystaæ tê
informacjê? Co wiesz jeszcze na temat tej trucizny, Terpfenie? Jak
mo¿emy jej przeciwdzia³aæ?
Kalamariañski mechanik mia³ wra¿enie, ¿e cisza w jego g³owie
rozsadza mu czaszkê niczym g³ony krzyk.
To nie jest zwyczajna trucizna odpar³. To rój mikroskopij-
nych, samorozmna¿aj¹cych siê nanoniszczycieli. Trucizna zawiera
sztucznie wyhodowane wirusy, których kod genetyczny ma nisz-
czyæ komórki cia³a Mon Mothmy, jedn¹ po drugiej. Nie przestan¹,
dopóki pozostanie chocia¿ jedna.
A zatem co mo¿na zrobiæ? niecierpliwi³ siê admira³ Ackbar.
Cierpienie i ból ujawni³y siê nagle z si³¹ eksplozji gwiazdy super-
nowej.
Nie mo¿na zrobiæ absolutnie nic! krzykn¹³. Nawet wiedza,
czym naprawdê jest trucizna, w niczym nam nie pomo¿e, poniewa¿
nie opracowano jeszcze sk³adu ¿adnej odtrutki!
199
Pokiereszowany gwiezdny niszczyciel Gorgona omal nie zo-
sta³ zniszczony podczas lotu przez w¹ski, krêty korytarz wiod¹cy ku
Laboratorium Otch³ani.
Admira³ Daala, przypiêta do fotela na stanowisku dowodzenia most-
ka, mia³a wra¿enie, ¿e niszczycielskie si³y miotaj¹ce jej statkiem roz-
dar³yby go na strzêpy, gdyby zboczy³a z obranego kursu. Daala rozka-
za³a za³odze pozostawaæ w stanie pogotowia, przypi¹æ siê pasami do
foteli i przygotowaæ na wszelkie niespodzianki. Z kilku znanych szla-
ków wiod¹cych do oazy Laboratorium Otch³ani wybra³a najkrótszy,
choæ nie najbezpieczniejszy, stanowi¹cy co w rodzaju kuchennych
schodów. Wiedzia³a, ¿e jej niszczyciel nie wytrzyma d³ugo potwor-
nych naprê¿eñ i si³, jakie mia³y oddzia³ywaæ na jego kad³ub.
Podczas panicznej ucieczki z obszaru Mg³awicy Kocio³, gdzie
wybuch³o wiele supernowych, uleg³a uszkodzeniu wiêkszoæ stabi-
lizatorów Gorgony. W ostatniej chwili zanik³y tak¿e ochronne
pola... ale wytrzymywa³y na tyle d³ugo, by ocaliæ statek. W dodatku
srebrzystobia³a pow³oka kad³uba statku by³a teraz upstrzona ciem-
nymi smugami i szramami. Zewnêtrzny pancerz zosta³ stopiony, ale
Daala zaryzykowa³a i wygra³a.
Mia³a du¿o szczêcia, kiedy ucieka³a z rejonu eksploduj¹cych
s³oñc. Bazyliszek, lec¹cy zaledwie kilka sekund za jej niszczycie-
lem, zacz¹³ p³on¹æ i dos³ownie wyparowa³, ogarniêty przez rozprze-
strzeniaj¹c¹ siê kulê wiat³a. Daala rozkaza³a dokonaæ skoku na olep
w nadprzestrzeñ na sekundê przedtem, zanim czo³o olepiaj¹cego
b³ysku dotar³o do rufowych dysz wylotowych jej statku. W wyniku
R O Z D Z I A £
$
200
tego rozpaczliwego skoku przelecieli przez pó³ wszechwiata, nie
zwracaj¹c uwagi na niebezpieczeñstwa. Gdyby podczas podró¿y
przeciêli jaki miêdzywymiarowy szlak wiod¹cy przez j¹dro plane-
ty albo gwiazdy, Gorgona uleg³aby unicestwieniu. Jakim dziw-
nym zrz¹dzeniem losu wyszli jednak z opresji bez szwanku.
Gwiezdny niszczyciel wy³oni³ siê w nie zamieszkanej pustce Odle-
g³ych Rubie¿y. Generatory pól os³on nie dzia³a³y, systemy uzdatnia-
nia powietrza i wody by³y uszkodzone, a kad³ub mia³ w kilku miej-
scach otwory. Ucieka³o przez nie powietrze do chwili, gdy odpowied-
nie pomieszczenia zosta³y odciête od pozosta³ych i uszczelnione.
Za³oga gwiezdnego niszczyciela Daali dziwi¹c siê, ¿e uda³o siê
jej uciec, przyst¹pi³a do napraw. Samo zorietowanie siê, w jakim
punkcie przestworzy siê znaleli, zajê³o gwiezdnym nawigatorom
prawie ca³¹ dobê. Okaza³o siê, ¿e wyskoczyli z nadprzestrzeni z da-
leka od wszelkich uczêszczanych szlaków. Opancerzeni szturmow-
cy w³o¿yli szczelne kosmiczne skafandry i zaczêli ³ataæ dziury w ka-
d³ubie. Sprawdzali zewnêtrzny pancerz p³yta po p³ycie. Uszkodzo-
ne zastêpowali nowymi, których by³o coraz mniej w magazynach
statku, nie uzupe³nianych od bardzo dawna.
Gwiezdny niszczyciel dryfowa³ w nie zamieszkanych przestwo-
rzach miêdzy odleg³ymi gwiazdami. Jeden silnik statku by³ ca³ko-
wicie uszkodzony, nie funkcjonowa³y tak¿e trzy rufowe baterie dzia³
turbolaserowych. Admira³ Daala nie pozwoli³a jednak, by ktokol-
wiek z jej ludzi spocz¹³, dopóki Gorgona nie bêdzie znów nada-
wa³a siê do lotu. Mieli do spe³nienia wa¿n¹ misjê. Daala tak¿e nie
odpoczywa³a. Niestrudzenie przemierza³a korytarze i pok³ady, przy-
dzielaj¹c ekipy ludzi, dokonuj¹c inspekcji napraw i decyduj¹c o tym,
które mia³y byæ wykonane w pierwszej kolejnoci.
Daala radzi³a sobie bardzo dobrze przez pierwsze dziesiêæ lat, utrzy-
muj¹c szturmowców i gwiezdny personel w ci¹g³ym pogotowiu. Jej
za³oga przywyk³a do ciê¿kiej pracy i teraz, kiedy stanê³a w obliczu
prawdziwego kryzysu, dawa³a z siebie naprawdê wszystko.
Wielki moff Tarkin powierzy³ admira³ Daali dowództwo nad flo-
t¹ czterech gwiezdnych niszczycieli i rozkaza³, by chroni³a naukow-
ców zatrudnionych w Laboratorium Otch³ani. Straci³a jednak swój
pierwszy statek, Hydrê, jeszcze zanim wyprowadzi³a flotê z rejo-
nu czarnych dziur. Mantykora, jej drugi niszczyciel, uleg³ znisz-
czeniu w okolicach ksiê¿yca Kalamaru. Nie zd¹¿y³ uciec, kiedy ja-
ki genialny kalamariañski taktyk zdo³a³ przejrzeæ plan, który tak
pieczo³owicie u³o¿y³a. Trzeci statek, Bazyliszek, który zosta³
201
uszkodzony podczas walk z flot¹ przemytników w pobli¿u Kessel,
mia³ zbyt ma³¹ prêdkoæ i nie uda³o mu siê umkn¹æ przed wybu-
chem siedmiu supernowych w Mg³awicy Kocio³.
Daala nie mog³a zrobiæ nic, by powstrzymaæ topnienie si³ swojej
floty. Opracowa³a niewiarygodnie sprytny plan, chc¹c zniszczyæ sto-
licê rebelianckiego wiata, Coruscant, ale zanim zd¹¿y³a wprowa-
dziæ go w ¿ycie, Kyp Durron pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc, by j¹
zaatakowaæ.
W ci¹gu wielu dni, jakie zajê³y naprawy, Daala zdo³a³a pogodziæ
siê z tymi pora¿kami. Dosz³a do wniosku, ¿e przekroczy³a swoje
uprawnienia. Jej najwa¿niejsze, jedyne zadanie polega³o na ochro-
nie Laboratorium Otch³ani przed atakiem. Nie powinna by³a prowa-
dziæ prywatnej wojny przeciwko si³om Rebeliantów. Przecie¿ kiedy
dowiedz¹ siê o istnieniu tej supertajnej imperialnej placówki nauko-
wej, z pewnoci¹ zorganizuj¹ wyprawê, ¿eby wykraæ jej tajemnice.
Daala postanowi³a wykonaæ rozkaz, który kiedy wyda³ Tarkin.
Gorgona by³a uszkodzona i nie mog³a lecieæ z maksymaln¹ prêd-
koci¹, ale mimo to Daala powraca³a w rejon Otch³ani tak szybko, jak
mog³a. Zamierza³a dolecieæ do Laboratorium i jak najlepiej chroniæ
to, co z niego jeszcze pozosta³o. Nie chcia³a nawet s³yszeæ o poddaniu
siê Rebeliantom. Musia³a wykonaæ zadanie, które kiedy powierzy³
jej Tarkin. Przysiêga³a przecie¿, ¿e bêdzie pos³uszna jego rozkazom.
Teraz, przypiêta pasami do fotela na stanowisku dowodzenia, nie
zamyka³a oczu. Przygl¹da³a siê chmurom roz¿arzonych gazów wi-
ruj¹cych za iluminatorami jak w upiornym tañcu. Gorgona zag³ê-
bia³a siê w obszar czarnych dziur, lecia³a z góry zaplanowanym,
wij¹cym siê szlakiem. Kiedy Daala przelatywa³a obok grawitacyj-
nych studni, tak g³êbokich, ¿e mog³yby zgnieæ planetê do rozmia-
rów atomu, czu³a, jak potê¿ne si³y skrêcaj¹ jej wnêtrznoci.
Transpastalowe szyby ciemnia³y pod wp³ywem niesamowitego bla-
sku, ale admira³ Daala nie zamyka³a szmaragdowych oczu. Dotychczas
przypuszcza³a, ¿e tylko ona zna wspó³rzêdne bezpiecznych szlaków,
ale m³ody Kyp Durron zdo³a³ przelecieæ, jakby odgad³ jej tajemnicê.
Obawia³a siê, ¿e innym rycerzom Jedi mo¿e udaæ siê ta sama sztuka.
Daala us³ysza³a dwiêk alarmowych dzwonków w³¹czanych au-
tomatycznie, kiedy uszkodzeniu ulega³ jaki wa¿ny system statku.
Spod pulpitu jednej konsolety z czujnikami wystrzeli³ snop iskier.
Porucznik siedz¹cy obok urz¹dzenia wsta³ i pokonuj¹c si³ê ci¹¿enia,
pochyli³ siê, by dokonaæ prze³¹czenia i przywróciæ aparaturze pe³n¹
sprawnoæ.
202
Komandor Kratas, siedz¹cy przy swoim stanowisku, odezwa³ siê
przez zaciniête zêby:
Ju¿ prawie dolecielimy.
Jego g³os tylko z trudem przedziera³ siê przez ha³as panuj¹cy na
mostku.
Kilka ostrzegawczych sygna³ów alarmowych odezwa³o siê nie-
mal równoczenie... ale w tej samej chwili woal wielobarwnych ga-
zów, który dot¹d spowija³ dziobowe iluminatory, rozst¹pi³ siê jak
kurtyna. Gwiezdny niszczyciel znalaz³ siê w oazie grawitacyjnego
spokoju w samym rodku gromady czarnych dziur.
Daala ujrza³a grupê skalnych planetoid po³¹czonych pomostami
i kr¹¿¹cych w niewielkich odleg³ociach od siebie. Widoczne z dale-
ka jasne wiat³a dowodzi³y, ¿e urz¹dzenia laboratorium wci¹¿ dzia³a-
j¹ prawid³owo. Rozgl¹daj¹c siê, stwierdzi³a, ¿e znikn¹³ szkielet proto-
typu Gwiazdy mierci... a zamiast niego spostrzeg³a sylwetki jednej
rebelianckiej fregaty i trzech koreliañskich korwet.
Pani admira³! krzykn¹³ w tej samej chwili Kratas.
Widzê, panie komandorze odpar³a natychmiast.
Odpiê³a klamry pasów bezpieczeñstwa i wsta³a, a potem odrucho-
wo wyg³adzi³a zmarszczki oliwkowo-szarego munduru, który le¿a³
jak ula³ na jej smuk³ym ciele. Kiedy wstêpowa³a na podwy¿szenie
stanowiska dowodzenia i zbli¿a³a twarz do szyby iluminatora, czu³a
krople potu k¹saj¹ce jej skórê jak z³oliwe owady.
Jej palce odziane w rêkawiczki, zacisnê³y siê na porêczy mostka,
jakby chcia³y kogo albo co udusiæ. Czarna skóra zaskrzypia³a, ocie-
raj¹c siê o lakierowany metal. Tego obawia³a siê najbardziej. Przyle-
cieli Rebelianci... a ona przyby³a za póno, by zapobiec inwazji!
Zacisnê³a wargi tak mocno, ¿e zbiela³y. Wierzy³a, ¿e Gorgona
ocala³a nie przez przypadek. A póniej, kiedy powraca³a do Labora-
torium Otch³ani, wydawa³o siê jej, ¿e unosi siê nad ni¹ duch wiel-
kiego moffa Tarkina, ¿e doradza jej, ¿e j¹ prowadzi. Wiedzia³a, co
ma robiæ. Nie mog³a zawieæ jego zaufania po raz drugi.
Panie komandorze, proszê w³¹czyæ wszystkie dzia³aj¹ce rodza-
je broni rozkaza³a. Uruchomiæ generatory pól ochronnych. Obraæ
kurs na Laboratorium Otch³ani.
Odwróci³a siê i spojrza³a na komandora, który natychmiast za-
cz¹³ wydawaæ rozkazy swoim podw³adnym.
Wygl¹da na to, ¿e mamy tu jeszcze trochê pracy doda³a po
chwili.
203
Kyp Durron zanurkowa³ pod ciernistym krzewem, z którego pêdów
poderwa³o siê do lotu stado szkar³atnych owadoptaków. Ostre kolce,
wydzielaj¹ce lepk¹ ciecz, drapa³y jego twarz i ramiona. Nad g³ow¹,
poród spl¹tanych ga³êzi, us³ysza³ nagle szelest. Zapewne jakie stwo-
rzenia gnie¿d¿¹ce siê na drzewach odlecia³y, sp³oszone ha³asem. Z koñ-
ców ciemnych w³osów Kypa sp³ywa³y krople potu, a ciê¿kie powietrze
uniemo¿liwia³o mu oddychanie, dusi³o jak wilgotna p³achta.
Robi³ wszystko, co móg³, by dotrzymaæ kroku mistrzowi Sky-
walkerowi, który jakby przenika³ przez gêst¹ d¿unglê, wyszukuj¹c
cie¿ki i szlaki umo¿liwiaj¹ce bezpieczne przejcie. Kyp przypomnia³
sobie, ¿e kiedy pos³ugiwa³ siê mrocznymi sztuczkami, by unikn¹æ
kolców ciernistych krzewów i odnaleæ naj³atwiejsz¹ drogê w g¹sz-
czu krzaków. Teraz jednak na sam¹ myl o tym, ¿e móg³by uciec siê
do tamtych technik, czu³ dreszcz obrzydzenia.
Pewnego razu, kiedy wyprawi³ siê z Dorskiem Osiemdziesi¹tym
Pierwszym w g³¹b d¿ungli, bezczelnie skorzysta³ ze sztuczki Sithów,
by otoczyæ cia³o kokonem nieapetycznych woni, które odstraszy³y-
by komary i krwio¿ercze robaki. Postanowi³ jednak, ¿e teraz bêdzie
mê¿nie znosi³ wszystkie cierpienia. Orientowa³ siê, ¿e on i mistrz
Skywalker coraz bardziej oddalaj¹ siê od wielkiej wi¹tyni.
Pozostawili innych uczniów Jedi, zajêtych wykonywaniem swo-
ich indywidualnych æwiczeñ. Mistrz Skywalker by³ z nich napraw-
dê dumny. Powiedzia³, ¿e osi¹gaj¹ ju¿ granice tego, co mo¿e prze-
kazaæ im jako nauczyciel. Nowi rycerze Jedi musieli odt¹d rozwijaæ
siê sami, samodzielnie odkrywaæ w³asne si³y i s³aboci.
R O Z D Z I A £
%
204
A jednak od czasu, kiedy tylko sekundy dzieli³y go od zniszcze-
nia statku Hana Solo za pomoc¹ Pogromcy S³oñc, Kyp obawia³ siê
korzystaæ z w³asnych mocy. Nie by³ pewien, do czego mo¿e go to
doprowadziæ...
Mistrz Skywalker zabra³ na wyprawê do d¿ungli tylko jego.
Pod ogromn¹ piramid¹ pozostawi³ Artoo-Detoo, trzês¹cego siê
z oburzenia i piszcz¹cego, niezadowolonego, ¿e nie mo¿e im to-
warzyszyæ.
Kyp nie wiedzia³, czego w³aciwie spodziewa siê po nim nauczy-
ciel. Kiedy godzina za godzin¹ przedzierali siê przez tropikalne lasy,
cierpi¹c wskutek du¿ej wilgotnoci powietrza, chmar dokuczliwych
owadów i ostrych cierni kolczastych pêdów je¿yn, mistrz Skywal-
ker niemal wcale siê nie odzywa³.
M³odzieniec by³ oniemielony koniecznoci¹ przebywania sam
na sam z cz³owiekiem, którego pokona³, pos³uguj¹c siê mrocznymi
technikami Exara Kuna. Nauczyciel Jedi nalega³, ¿eby Kyp by³ uzbro-
jony. Chcia³, ¿eby zabra³ wietlny miecz nale¿¹cy kiedy do Ganto-
risa. Czy¿by Luke zamierza³ wyzwaæ Kypa na pojedynek? Pojedy-
nek, w trakcie którego jeden z nich tym razem mia³by zgin¹æ? Je¿eli
tak, Kyp poprzysi¹g³ sobie, ¿e nie stanie do takiej walki. I bez tego
dopuci³ do tego, ¿e jego gniew spowodowa³ zbyt wiele zniszczeñ.
To prawdziwy cud, ¿e mistrz Skywalker prze¿y³ zaciek³y atak prze-
prowadzony za pomoc¹ zdradzieckich technik Sithów.
Kyp rozpozna³ ciemn¹ stronê, kiedy duch Exara Kuna szepta³ do
jego ucha. By³ jednak zbyt pewny siebie, s¹dz¹c, ¿e bêdzie móg³
przeciwstawiæ siê tam, gdzie nie powiod³o siê Anakinowi Skywal-
kerowi. Ciemna strona ca³kowicie go poch³onê³a... Teraz Kyp poda-
wa³ w w¹tpliwoæ wszystkie swoje umiejêtnoci. Bardzo chcia³by
uwolniæ siê od talentu Jedi, tak by nie baæ siê, do czego mo¿e go
wykorzystaæ.
Mistrz Skywalker znieruchomia³ na skraju polany poroniêtej wy-
sokimi db³ami trawy, z szelestem ocieraj¹cymi siê o siebie. Kyp
stan¹³ obok niego i ujrza³ dwa gronie wygl¹daj¹ce drapie¿niki. Ich
pancerze, pokryte opalizuj¹cymi bladopurpurowymi i zielonkawy-
mi ³uskami, sprawia³y, ¿e na tle soczystej zieleni by³y niemal ca³ko-
wicie niewidoczne. Drapie¿niki mia³y kanciaste barki i ³apy, podobne
do potê¿nych t³oków, wskutek czego wygl¹da³y jak co porednie-
go miêdzy dzikimi kotami a wielkimi gadami. Na nieforemnych ³bach
by³o widaæ troje lepi, ¿ó³tych i wy³upiastych, które bez mrugania
powiekami wpatrywa³y siê w przybyszów.
205
Mistrz Skywalker, milcz¹c, odwzajemni³ to spojrzenie. Wiatr usta³.
Drapie¿niki warknê³y, otworzy³y paszcze i ukaza³y zakrzywione k³y.
Potem gronie zawy³y, odwróci³y siê i zniknê³y w d¿ungli.
Chodmy dalej odezwa³ siê mistrz Skywalker, wkraczaj¹c na
polanê.
Dok¹d idziemy? odwa¿y³ siê zapytaæ Kyp.
Ju¿ wkrótce sam zobaczysz.
Nie mog¹c d³u¿ej znieæ panuj¹cej ciszy, przygnêbienia i uczucia
samotnoci, m³odzieniec postanowi³ poci¹gn¹æ nauczyciela za jê-
zyk.
Mistrzu Skywalkerze, a co siê stanie, je¿eli nie bêdê umia³ roz-
ró¿niæ miêdzy ciemn¹ a jasn¹ stron¹ Mocy? Obawiam siê, ¿e wszel-
ka Moc, jak¹ odt¹d siê pos³u¿ê, mo¿e doprowadziæ mnie do zguby.
Przed oczami wêdrowców przelecia³a pierzastoskrzyd³a æma, za-
pewne poszukuj¹c nektaru we wnêtrzach jaskrawych kwiatów, ja-
kich wiele kwit³o w g¹szczu winoroli. Kyp przygl¹da³ siê lec¹ce-
mu owadowi do chwili, kiedy nagle rzuci³y siê na niego cztery pira-
nio¿uki. Roz³o¿ywszy szafirowe skrzyd³a, zaatakowa³y æmê z czte-
rech stron jednoczenie, rozrywaj¹c skrzyde³ka owada na strzêpy.
Æma walczy³a, ale drapie¿ne ¿uki po¿ar³y j¹, nim zd¹¿y³a opaæ na
ziemiê. Owady przelecia³y póniej tak blisko twarzy Kypa, ¿e m³o-
dzieniec móg³ dostrzec ich ¿uchwy, ostre jak zêby pi³y. Po chwili
¿uki zniknê³y, rozgl¹daj¹c siê za nastêpn¹ ofiar¹.
Ciemna strona jest ³atwiejsza, szybsza, bardziej kusz¹ca od-
par³ Luke. Rozpoznasz j¹, badaj¹c w³asne uczucia i emocje. Je¿eli
pos³u¿ysz siê Moc¹, by owieciæ innych albo im pomóc, jest szansa,
¿e korzystasz z jej jasnej strony. Je¿eli jednak u¿yjesz jej, maj¹c na
uwadze w³asn¹ korzyæ, dzia³aj¹c w gniewie albo kieruj¹c siê chê-
ci¹ zemsty, wówczas taka Moc jest ska¿ona. Nie pos³uguj siê ni¹.
Zorientujesz siê, je¿eli bêdziesz spokojny, pasywny... odprê¿ony.
Kyp s³ucha³ uwag mistrza Jedi i rozumia³, ¿e kroczy³ dotychczas
b³êdn¹ drog¹. Exar Kun przekaza³ mu fa³szywe informacje. Mistrz
Jedi odwróci³ siê w stronê ucznia. Twarz mia³ zmêczon¹, jakby no-
si³ na barkach wielki ciê¿ar.
Rozumiesz? zapyta³ Kypa.
Tak odpar³ m³odzieniec.
To dobrze.
Mistrz Skywalker rozsun¹³ ga³êzie drzew po przeciwleg³ej stro-
nie polany i oczom Kypa ukaza³o siê co, na widok czego m³odzie-
niec stan¹³ jak wryty. Dotarli tu z innej strony, ale Kyp wiedzia³, ¿e
206
nigdy nie zapomni tego miejsca. Poczu³, jak wzd³u¿ krêgos³upa za-
czynaj¹ mu wêdrowaæ lodowate mrówki.
Jest mi zimno powiedzia³. Czujê ch³ód. Wola³bym tam nie iæ.
Dotarli do brzegu kolistego jeziora wype³nionego bezbarwn¹, ide-
alnie przezroczyst¹ wod¹. Jego powierzchnia by³a tak g³adka, ¿e
przypomina³a taflê szk³a albo zbiornik rtêci. Odbija³o siê w niej b³ê-
kitne, bezchmurne niebo.
Porodku jeziora by³o widaæ ma³¹ skalist¹ wyspê ze wzniesion¹
na niej piramid¹, zbudowan¹ z obsydianu i przeciêt¹ porodku. Miê-
dzy obiema czêciami wysmuk³ej budowli wznosi³ siê du¿y pos¹g
wykonany z b³yszcz¹cego czarnego kamienia. Przedstawia³ nadna-
turalnej wysokoci mê¿czyznê o rozwianych w³osach, odzianego
w luny kombinezon i okrytego d³ug¹ czarn¹ peleryn¹. Kyp zna³ ten
pos¹g a¿ za dobrze.
Tak wygl¹da³ Exar Kun, zanim zgin¹³.
Kiedy, we wnêtrzu tej wi¹tyni, Kyp dost¹pi³ inicjacji. Zapozna-
wa³ siê z naukami Sithów, podczas gdy Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-
szy le¿a³ pod cian¹, ogarniêty nienaturaln¹ pi¹czk¹. Duch Exara
Kuna zamierza³ wówczas zabiæ bezbronnego klona. Dla kaprysu
chcia³ ukazaæ m³odzieñcowi swoj¹ si³ê. Kyp jednak go powstrzy-
ma³, nalegaj¹c, ¿eby zamiast tego Lord Sithów zosta³ jego nauczy-
cielem. Widzia³ rzeczy, które w g³êbinach jego mózgu pozostawi³y
koszmarne lady.
Ciemna strona Mocy jest w tym miejscu bardzo silna owiad-
czy³. Nie mogê wejæ do tej wi¹tyni.
ród³em twojego strachu jest ostro¿noæ odezwa³ siê mistrz
Skywalker. W tej ostro¿noci kryj¹ siê m¹droæ i si³a.
Przykucn¹³ na p³askiej skale nad brzegiem jeziora i os³oni³ d³oni¹
oczy, by ochroniæ je przed promieniami s³oñca, odbitymi od tafli
jeziora.
Ja zaczekam tutaj doda³ ale ty musisz wejæ do rodka wi¹tyni.
Kyp z wysi³kiem prze³kn¹³ linê, czuj¹c, jak przera¿enie walczy
w jego duszy z obrzydzeniem. Mroczna wi¹tynia symbolizowa³a
to wszystko, co sprawi³o, ¿e zb³¹dzi³ i przeszed³ na ciemn¹ stronê.
Przypomina³a mu o wszystkich pope³nionych b³êdach. Wskutek po-
sêpnych k³amstw i zachêt, s¹czonych mu do ucha przez Exara Kuna,
przyczyni³ siê do mierci w³asnego brata, nastawa³ na ¿ycie przyja-
ciela, Hana Solo, i podniós³ rêkê na nauczyciela Jedi.
Poczu³, jak kolejny dreszcz wstrz¹sa jego cia³em. Mo¿e na tym
w³anie mia³a polegaæ jego kara.
207
Co mnie tam czeka? zapyta³.
Nie pytaj o nic wiêcej odpar³ mistrz Skywalker. Nie znam
odpowiedzi. Musisz sam zdecydowaæ, czy wejdziesz tam uzbrojo-
ny. Skin¹³ g³ow¹ w stronê cylindra miecza wietlnego, przypiête-
go do pasa Kypa. Bêdziesz móg³ dysponowaæ tylko tym, co we-
miesz.
Kyp dotkn¹³ rade³kowanej rêkojeci wietlnego miecza, ale nie
odwa¿y³ siê w³¹czyæ broni. Czy mistrz Skywalker chcia³, ¿eby j¹
zabra³, czy mo¿e wola³, by j¹ zostawi³? Kyp zawaha³ siê, ale pomy-
la³, ¿e bêdzie lepiej wzi¹æ broñ i nie pos³u¿yæ siê ni¹ ni¿ potrzebo-
waæ jej i nie mieæ u boku.
Dr¿¹c jak liæ, podszed³ do brzegu jeziora. Spojrza³ w wodn¹ toñ
i zobaczy³ wszystkie kamienne kolumny umo¿liwiaj¹ce przedostanie
siê na wyspê. Wyrasta³y z dna i koñczy³y siê tu¿ pod powierzchni¹ wody.
Zachowuj¹c ostro¿noæ, postawi³ stopê na pierwszym kamieniu.
Na powierzchni wody pojawi³y siê koncentryczne krêgi. Kyp g³êbo-
ko odetchn¹³, uniós³ g³owê i spróbowa³ nie zwracaæ uwagi na g³osy,
które rozbrzmiewa³y g³onym echem w jego g³owie. Cokolwiek to
by³o, musia³ temu stawiæ czo³o. Nie odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na
mistrza Skywalkera.
Kiedy przeszed³ przez jezioro, wspi¹³ siê po wulkanicznych ska-
³ach, poroniêtych pomarañczowymi i zielonymi mchami, a potem
ruszy³ w¹sk¹ cie¿k¹ wiod¹c¹ ku trójk¹tnej czeluci wejcia wi¹tyni.
Mroczny otwór znajduj¹cy siê tu¿ obok gigantycznego pos¹gu
Exara Kuna by³ obrze¿ony b³yszcz¹cymi klejnotami corusca. G³ad-
k¹, b³yszcz¹c¹ powierzchniê obsydianu zdobi³y wyryte znaki runicz-
ne i hieroglify. Kyp wpatrywa³ siê w nie, pamiêta³ znaczenie niektó-
rych, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c usun¹æ znajome s³owa ze swoich
myli.
Budowla sprawia³a wra¿enie, jakby oddycha³a ch³odnym powie-
trzem, które wpada³o do rodka i uchodzi³o na zewn¹trz. Kyp nie
wiedzia³, co czeka go we wnêtrzu. Miênie jego cia³a napiê³y siê,
jakby oczekiwa³ czego strasznego. M³odzieniec popatrzy³ w prawo
i lewo. Postanowi³, ¿e nie zawo³a, ¿eby sprawdziæ, czy w rodku kto
siê kryje. Stan¹³ na progu, ale odwróci³ siê i uniós³ g³owê, ¿eby spoj-
rzeæ na wyrzebion¹ twarz Lorda Sithów, nie ¿yj¹cego od czterech
tysi¹cleci. Póniej wszed³ do wi¹tyni.
ciany promieniowa³y w³asnym wiat³em, uwiêzionym przed
wiekami w wulkanicznym szkliwie. Na kamieniach by³o widaæ la-
dy szronu, pionowe linie wij¹ce siê jak w upiornym tañcu. W odle-
208
g³ym k¹cie sta³a okr¹g³a kamienna cysterna, wype³niona po brzegi
lodowat¹ wod¹.
Kyp sta³ nieruchomo i czeka³.
Nagle poczu³, jak na jego ¿o³¹dku zaciska siê jaka obrêcz. cier-
p³a mu skóra. Zamruga³, maj¹c wra¿enie, ¿e traci ostroæ spojrzenia.
Wyda³o mu siê, ¿e otaczaj¹ce go powietrze musi mieæ ziarnist¹ struk-
turê, rozszczepiaj¹c¹ wiat³o wpadaj¹ce do wi¹tyni.
Próbowa³ siê odwróciæ, ale zorientowa³ siê, ¿e robi to w zwolnio-
nym tempie, jakby samo powietrze stawia³o mu opór, tê¿a³o wokó³
niego. Wszystko migota³o.
Potykaj¹c siê, ruszy³ w stronê rodka wi¹tyni. Stara³ siê iæ szyb-
ko, ale jego cia³o nie reagowa³o normalnie na ruchy miêni.
Z czarnej ciany wy³oni³ siê jaki z³owieszczy cieñ, który wkrót-
ce przybra³ ludzk¹ postaæ. Z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz gro-
niejszy, czerpi¹c si³ê ze strachu, który opanowa³ Kypa. Unosi³ siê
coraz wy¿ej, potê¿nia³, wyp³ywaj¹c ze szczelin miêdzy kamieniami,
a mo¿e z ciemnoci, które istnia³y niezale¿nie od czasu. Niewyra-
na sylwetka wydawa³a siê jednak znajoma.
Nie ¿yjesz odezwa³ siê m³odzieniec.
Stara³ siê nadaæ g³osowi wyzywaj¹ce, buntownicze brzmienie, ale
w gruncie rzeczy czu³ siê niepewnie.
Tak odezwa³ siê dziwnie znajomy g³os wydobywaj¹cy siê
z mrocznego cienia. Ale nadal ¿yjê w twoich mylach. Tylko ty,
Kypie, mo¿esz sprawiæ, ¿e wspomnienie o mnie bêdzie nadal silne.
Nie, zniszczê ciê odpar³ porywczo Kyp.
Czu³, jak w czubkach palców d³oni zaczyna skwierczeæ si³a ciem-
nej Mocy, b³yskawica, czarna jak ebonit. Pos³u¿y³ siê ni¹ ju¿ kiedy,
chc¹c pokonaæ mistrza Skywalkera. Czerpa³a si³ê z mrocznych nauk
Sithów, wi³a siê jak wê¿e uzbrojone w jadowite k³y. Jak¹¿ ironi¹
by³oby zniszczenie Exara Kuna jego w³asn¹ broni¹! Si³a ciemnej
Mocy stawa³a siê coraz wiêksza, domaga³a siê, by jej u¿y³, ¿¹da³a,
¿eby siê jej podda³ i w ten sposób zniszczy³ mroczny cieñ raz na
zawsze.
Kyp jednak zmusi³ siê, by zachowaæ spokój. Czu³ przyspieszony
rytm bicia w³asnego serca, s³ysza³ piew krwi pulsuj¹cej w uszach,
mia³ wiadomoæ, ¿e unosi siê gniewem... i zorientowa³ siê, ¿e wkra-
cza na z³¹ drogê. Zacz¹³ g³êboko oddychaæ. Uspokoi³ siê, odprê¿y³.
Zrozumia³, ¿e to nie jest w³aciwy sposób.
Czarna moc Sithów odp³ynê³a z opuszek jego palców. Grony cieñ
nadal unosi³ siê nad nim, ale Kyp st³umi³ gniew i pozbawi³ zjawê czê-
209
ci mocy. M³odzieniec rozumia³, ¿e Exarowi Kunowi najbardziej za-
le¿y na jego gniewie. On za nie zamierza³ unosiæ siê gniewem.
Zamiast tego siêgn¹³ do pasa po wietlny miecz, odpi¹³ go i przy-
cisn¹³ guzik wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. W pó³mroku wi¹ty-
ni rozjarzy³a siê fioletowo-bia³a smuga, zakreli³a ³uk czystego wia-
t³a, dziewiczej energii.
Cieñ unosi³ siê nad Kypem, jakby chcia³ stan¹æ z nim do walki,
ale czeka³ na pierwszy ruch m³odzieñca. Uniós³ nieco wy¿ej mgliste
rêce, czarniejsze od wszystkiego, co Kyp kiedykolwiek widzia³. Szy-
kuj¹c siê do zadania ciosu, m³odzieniec uniós³ wietlny miecz Gan-
torisa. By³ dumny z siebie i tego, co zamierza zrobiæ. Pos³u¿y siê
pradawn¹ broni¹ rycerzy Jedi... zada wietlistym ostrzem cios i po-
kona ciemnoci.
Zamierzy³ siê. Mroczny cieñ nadal wisia³ bez ruchu, jakby zdu-
miony... a Kyp znów znieruchomia³.
Nie móg³ zadaæ ciosu, nawet za pomoc¹ wietlnego miecza. Gdy-
by zaatakowa³ Exara Kuna, równie¿ uleg³by pokusie, wybra³by ³a-
twiejszy sposób, charakterystyczny dla ciemnej strony. Rodzaj u¿y-
tej broni nie mia³ ¿adnego znaczenia.
W d³oni czu³ dotyk zimnej rêkojeci miecza, ale opuci³ rêkê, wy-
³¹czy³ ostrze i z powrotem przypi¹³ broñ do pasa. Sta³ nieruchomo
przed cieniem, który zmala³ jeszcze bardziej. By³ teraz wzrostu Kypa
i przypomina³ sylwetkê istoty ludzkiej okrytej ciemnym p³aszczem.
Nie bêdê z tob¹ walczy³ owiadczy³ m³odzieniec.
Cieniste ramiona zjawy unios³y siê i ci¹gnê³y kaptur z mrocznej
g³owy. Oczom Kypa ukaza³o siê wietliste oblicze, które niew¹tpli-
wie by³o twarz¹ jego brata!
Ja nie ¿yjê odezwa³ siê wizerunek Zetha ale jedynie dziêki
tobie wspomnienie o mnie mo¿e byæ nadal silne. Dziêkujê ci, bra-
ciszku, ¿e mnie uwolni³e.
Cieñ Zetha obj¹³ Kypa i przez krótk¹ chwilê trzyma³ w ucisku,
a m³odzieniec poczu³ przelotne ciep³o, które jednak stopi³o lód
wzd³u¿ jego krêgos³upa. Póniej zjawa zniknê³a, a Kyp stwierdzi³,
¿e jest sam w zatêch³ym wnêtrzu wi¹tyni, która ju¿ nie ma nad nim
¿adnej w³adzy.
Kyp wyszed³ i przystan¹³, ciesz¹c siê ¿yciem i promieniami s³oñ-
ca. By³ rad, ¿e uwolni³ siê od cieni. Zobaczy³, ¿e mistrz Skywalker,
czekaj¹cy na przeciwleg³ym brzegu jeziora, na jego widok wstaje
14 W³adcy mocy
210
z p³askiej ska³y. Na twarzy Lukea widnia³ szeroki umiech. Nauczy-
ciel Jedi roz³o¿y³ rêce, jakby chcia³ wzi¹æ m³odzieñca w ramiona.
Chod i przy³¹cz siê do nas, Kypie! zawo³a³ mistrz Skywal-
ker. Jego g³os poniós³ siê nad idealnie g³adk¹ powierzchni¹ wody.
Witaj wród swoich, rycerzu Jedi.
211
Ogromne, opancerzone drzwi imperialnego zak³adu karnego nie
ust¹pi³y ani siê nie otworzy³y, kiedy Han uderzy³ w nie piêci¹. Oczy-
wicie.
Sta³ razem z Calrissianem i Mar¹ Jade w promieniach pra¿¹cego
s³oñca Kessel, odziany w ochronny kombinezon znaleziony w ³a-
downiach licznotki. Mara pochyli³a siê w jego stronê, a jej g³os,
choæ st³umiony przez tlenow¹ maskê, zabrzmia³ dosyæ wyranie.
Moglibymy sprowadziæ z ksiê¿yca grupê szturmow¹ w pe³nym
sk³adzie zawo³a³a. Dysponujemy wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia!
Nie! zaprotestowa³ Lando. W jego ciemnych oczach b³ysz-
cza³o podniecenie zmieszane z odrobin¹ niepokoju. Musi istnieæ
inny sposób dostania siê do rodka, który nie spowoduje zniszcze-
nia mojej nieruchomoci!
Ch³odny, suchy wiatr dra¿ni³ spojówki Hana, który odwróci³ g³o-
wê, chc¹c ochroniæ oczy przed podmuchami. Pamiêta³, jak zach³y-
stywa³ siê powietrzem, kiedy Skynxnex, nadzorca Morutha Doolea,
wióz³ jego i Chewbaccê do kopalni przyprawy, ale nie da³ im apara-
tów umo¿liwiaj¹cych swobodne oddychanie. Teraz Hanowi najbar-
dziej zale¿a³o na tym, by wyrzuciæ st¹d Doolea, który przypomina³
wielk¹ ropuchê. Chcia³ zobaczyæ, jak podstêpny Rybet bêdzie wy-
ba³usza³ ¿abie oczy i ³apczywie chwyta³ t³ustymi wargami powie-
trze, usi³uj¹c nape³niæ nim p³uca.
Doole, administrator zak³adu karnego, para³ siê czarnorynkowym
handlem b³yszczostymem. Sprzedawa³ przyprawê Hanowi i innym
przemytnikom, którzy na pok³adach swoich statków dostarczali dro-
R O Z D Z I A £
&
212
gocenny ³adunek gangsterom w rodzaju Hutta Jabby. Doole mia³
jednak paskudny zwyczaj zdradzania swoich partnerów handlowych.
Przekazywa³ ich w rêce imperialnych celników, ilekroæ dochodzi³
do wniosku, ¿e bêdzie mia³ z tego wiêksz¹ korzyæ. Zdradzi³ w ten
sposób i Hana, który musia³ ratowaæ siê ucieczk¹, ale przedtem wy-
rzuci³ za burtê ca³y transport przyprawy... co bardzo rozgniewa³o
Jabbê.
Han nie chcia³ powracaæ na Kessel. O wiele bardziej wola³by byæ
z ¿on¹ i dzieæmi w domu. Chcia³ znów znaleæ siê w towarzystwie
wiernego druha, Chewbaccy. Chcia³ odpocz¹æ, spêdziæ z nimi mi³e,
koj¹ce wakacje. Chocia¿ raz.
Mam lepszy pomys³ odezwa³a siê Mara Jade, przerywaj¹c tok
myli Hana. Odchyli³a g³owê i wpatrzy³a siê w lekko zamglone nie-
bo. W bazie na ksiê¿ycu przebywa w tej chwili Ghent, nasz w³a-
mywacz komputerowy. Mo¿liwe, ¿e jeszcze go pamiêtasz. By³ kie-
dy jednym z najlepszych doradców Talona Karrdea. Potrafi w³a-
maæ siê do ka¿dej sieci.
Han rzeczywicie przypomina³ sobie m³odego, zuchwa³ego i pe³-
nego entuzjazmu ch³opaka, który na wylot zna³ wszystkie systemy
komputerowe, ale nie bardzo wiedzia³, kiedy trzymaæ jêzyk za zêba-
mi. Wzruszy³ ramionami. Nie zale¿a³o im teraz na zachowaniu cze-
gokolwiek w tajemnicy. Potrzebowali kogo, kto móg³by pokonaæ
system obronny wiêzienia.
No dobrze, niech przyleci tu Soko³em odezwa³ siê w koñcu.
Na pok³adzie statku mam tak¿e kilka urz¹dzeñ, które mog¹ siê tutaj
przydaæ. Im szybciej siê tam dostaniemy, tym szybciej bêdziemy
mogli zacz¹æ dzia³aæ.
Lando nie mia³ nic przeciwko temu.
Tak, ka¿dy sposób pokonania tych drzwi, który nie spowoduje
zbyt wielu zniszczeñ...
Mara zacisnê³a wargi.
Mylê, ¿e sprowadzê tak¿e grupê zabijaków. Mam cztery mi-
strylskie stra¿niczki i kilkunastu przemytników, którym przestaje siê
podobaæ nasz nowy uk³ad. Niektórzy narzekaj¹, ¿e ju¿ dawno nie
mieli okazji wdaæ siê w dobr¹, solidn¹ walkê na piêci.
Godzinê póniej, czuj¹c ch³ód i zmêczenie nawet mimo izolowa-
nego termicznie skafandra, Han usiad³ na wsporniku silnika licz-
notki. Obserwowa³ rzadkie k³êby dymów, unosz¹ce siê z kominów
dwóch odleg³ych fabryk, które jeszcze funkcjonowa³y, wzbogaca-
j¹c sk³ad atmosfery. Poza tym na powierzchni Kessel panowa³ bez-
213
ruch i cisza. Han wiedzia³ jednak z w³asnego dowiadczenia, ¿e g³ê-
boko, w mrocznych tunelach kopalñ, czaj¹ siê potworne energo¿er-
ne paj¹ki, gotowe poch³on¹æ ka¿d¹ ¿yw¹ istotê, jak¹ znajd¹.
Us³ysza³, jak warstwy rozrzedzonej atmosfery przeszywa g³ony
grzmot fali dwiêkowej, po którym nastêpuje wycie silników napê-
du podwietlnego. Omiót³ spojrzeniem niebosk³on i po chwili zoba-
czy³ nieforemn¹, rozwidlon¹ sylwetkê Tysi¹cletniego Soko³a.
Jego statek wyl¹dowa³ obok licznotki na p³ycie l¹dowiska
pokrytej bia³awym py³em. Z frachtowca wysiad³o piêcioro przemyt-
ników. Na czele grupy sz³y dwie wysokie, silnie umiênione kobie-
ty mistrylskie stra¿niczki. Za nimi kroczy³ w³ochaty Whiphid,
szczerz¹cy gronie k³y, w towarzystwie Trandoshana, istoty przy-
pominaj¹cej gada. Ca³a czwórka mia³a na sobie kombinezony z na-
szytymi kreskowanymi emblematami Sojuszu Przemytników. Wszy-
scy byli bardzo silnie uzbrojeni. Ich kieszenie i ³adownice mieci³y
tyle zapasowych pojemników energetycznych, ¿e mo¿na by³oby
szturmowaæ nawet potê¿n¹ twierdzê.
Ostatni zszed³ po rampie Ghent, komputerowy w³amywacz. Do-
pasowuj¹c tlenow¹ maskê na twarzy, usi³owa³ przyg³adziæ rozczo-
chrane w³osy, i mrugaj¹c, rozgl¹da³ siê na prawo i lewo. Lekko kiw-
n¹³ g³ow¹ w stronê Mary Jade, a póniej skupi³ ca³¹ uwagê na opan-
cerzonych drzwiach. Z du¿ej torby, przewieszonej przez ramiê, wy-
stawa³y ró¿ne przyrz¹dy, aparaty diagnostyczne, miniaturowe kla-
wiatury oraz pojemniki z bezpiecznikami, bocznikami i zapasowy-
mi obwodami scalonymi.
To bêdzie dziecinnie ³atwe owiadczy³, przyjrzawszy siê
zamkowi.
Mara Jade i Lando usiedli na wsporniku obok Hana i patrzyli, jak
Ghent bierze siê do pracy. Idealnie skupiony, nie zwraca³ najmniej-
szej uwagi na po¿a³owania godne warunki panuj¹ce na powierzchni
Kessel.
Han chrz¹kn¹³.
Nawet w najbardziej koszmarnych snach powiedzia³ nie s¹-
dzi³em, ¿e zadam sobie tyle trudu, by dostaæ siê d o wiêzienia na
Kessel.
Moruth Doole, kul¹c siê za zamkniêtymi drzwiami na jednym
z ni¿szych poziomów imperialnego zak³adu karnego, têsknie wspo-
mina³ dawne, dobre czasy. W porównaniu z nieustannym strachem,
214
w jakim ¿y³ przez ostatnie kilka miesiêcy, nawet ¿ycie w imperial-
nym jarzmie wydawa³o mu siê istnym rajem.
Kiedy przed rokiem przej¹³ w³adzê nad placówk¹, zaj¹³ biuro
by³ego dyrektora. Spêdza³ tam wiêkszoæ czasu, ogl¹daj¹c krajobra-
zy Kessel przez ogromne, panoramiczne okna. Móg³ ca³ymi godzi-
nami obserwowaæ bezkresn¹ pustkê alkalicznych równin. Po¿ywia³
siê miêsistymi, delikatnymi owadami, a kiedy mia³ chêæ, szuka³ part-
nerki poród schwytanych Rybetek, które wiêzi³ w prywatnym ha-
remie.
Teraz jednak, od czasu ataku Daali, przeniós³ siê do jednej z naj-
lepiej strze¿onych cel swojego wiêzienia. Przygotowywa³ siê do
obrony, gdy¿ wiedzia³, ¿e wczeniej czy póniej kto przybêdzie,
¿eby go pochwyciæ.
ciany jego celi by³y bardzo grube i zbrojone, odporne na strza³y
z blasterów. Zbyt jasne wiat³o sprawia³o, ¿e Moruth Doole traci³
ostroæ wzroku. Poklepa³ mechaniczne oko, które pomaga³o mu
zmieniaæ ogniskow¹. Urz¹dzenie roztrzaska³o siê kolejny raz pod-
czas walk w przestworzach wokó³ Kessel. Doole pozbiera³ szcz¹tki
i próbowa³ z³o¿yæ je w funkcjonuj¹c¹ ca³oæ, ale mechanizm nie
chcia³ dzia³aæ tak jak kiedy.
Doole zacz¹³ spacerowaæ po zimnej, kamiennej posadzce celi.
Wszystko wokó³ niego wali³o siê w gruzy. Kessel zosta³a zniszczo-
na. Po walkach pozosta³y jedynie dymi¹ce ruiny na powierzchni
i wraki gwiezdnych statków, zamiecaj¹ce ca³y system a¿ do gro-
mady czarnych dziur. Rybet nie dysponowa³ nawet jednostk¹, któr¹
móg³by odlecieæ. Nie chcia³ pozostawaæ na Kessel... ale czy mia³
inne wyjcie?
Buntowa³y siê nawet lepe larwy, nieporadne stworzenia o ogrom-
nych oczodo³ach. Doole zamyka³ je kiedy w pomieszczeniach po-
zbawionych wiat³a i zatrudnia³ przy pakowaniu b³yszczostymu,
narkotyku wspomagaj¹cego zdolnoci telepatyczne. Troszczy³ siê
o te istoty i dostarcza³ im po¿ywienie, chocia¿ zawsze tylko tyle, by
prze¿y³y, ale zbyt szybko nie ros³y. Teraz i one wypowiedzia³y mu
pos³uszeñstwo.
Doole wyda³ obrzmia³ymi wargami skrzecz¹cy dwiêk, który mia³
byæ parskniêciem. Larwy by³y jego niewdziêcznymi dzieæmi, nie-
dojrza³ymi Rybetami, którzy nie przeszli jeszcze ostatecznego prze-
obra¿enia. Podobne do robaków i lepe, ale niemal tego samego
wzrostu co Doole, larwy by³y idealnymi pracownikami. Ich zajêcie
polega³o na pakowaniu kryszta³ów przyprawy w nieprzezroczysty
215
papier, poniewa¿ choæby krótkie wystawienie narkotyku na dzia³a-
nie wiat³a mog³o zniszczyæ jego w³aciwoci. Dzieci Doolea mo-
g³y pracowaæ w absolutnych ciemnociach i powinny byæ szczêli-
we. A jak¹ wdziêcznoæ okaza³y mu za to wszystko?
Kilka larw wydosta³o siê na wolnoæ, a póniej, wymachuj¹c na
olep górnymi koñczynami, rozbieg³o siê po wiêzieniu. Ukry³o siê
w ciemnych zakamarkach albo mrocznych celach i czai³o siê, by za-
atakowaæ Doolea, gdyby puci³ siê za nimi w pocig. On jednak nie
zamierza³ ich szukaæ. Mia³ na g³owie o wiele wa¿niejsze sprawy.
Na domiar z³ego jeden z niedojrza³ych osobników, najwiêkszy sa-
miec, uwolni³ wszystkie Rybetki, tak starannie wybierane! Doros³e sa-
mice uciek³y z haremu i ukry³y siê w labiryncie chodników. Tak wiêc
nawet w chwilach, w których ogarnia³o go najwiêksze przera¿enie, Doole
nie móg³ szukaæ ukojenia w ramionach której z niewolnic.
Nie maj¹c innego wyboru, pozostawa³ zamkniêty w celi, która
przemieni³a siê teraz w jego biuro. Chodzi³ z k¹ta w k¹t i na prze-
mian by³ albo miertelnie znudzony, albo przera¿ony. Kiedy jeden
jedyny raz zaryzykowa³ i wyprawi³ siê do magazynu, wzi¹³ ze sob¹
wszelk¹ broñ, jak¹ znalaz³, i przemkn¹wszy siê na palcach koryta-
rzem, powróci³ z takimi zapasami ¿ywnoci, jakie móg³ udwign¹æ.
Rzecz jasna, mia³ wyjcie umo¿liwiaj¹ce mu ucieczkê. Pos³uguj¹c
siê blasterem, wydr¹¿y³ tunel biegn¹cy bezporednio pod wiêzieniem.
Przez d³u¿szy czas móg³ zatem ukrywaæ siê w labiryncie kopalnia-
nych chodników, ale nadal nie móg³ odlecieæ. A ostatnio tunele sta³y
siê miejscem jeszcze niebezpieczniejszym ni¿ poprzednio.
W nastêpstwie ataku Daali wiêkszoæ górników opuci³a kopal-
nie b³yszczostymu. Energo¿erne paj¹ki nie musia³y wiêc ju¿ oba-
wiaæ siê ani stra¿ników, ani podziemnych kolejek, ani innych, ha³a-
liwych urz¹dzeñ czy aparatów. Zaczê³y opanowywaæ coraz wy¿sze
poziomy, uk³adaæ na cianach tuneli pajêcze sieci z nitek przypra-
wy. Pos³uguj¹c siê specjalnymi detektorami masy, Doole stwierdzi³,
¿e ca³e roje tych potworów, kryj¹ce siê poprzednio w najg³êbszych
szybach, zaczynaj¹ wêdrowaæ ku powierzchni.
Nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy, Doole siedzia³ na pryczy i od-
dycha³ zatêch³ym powietrzem wilgotnej celi. Kiedy indziej móg³by
uznaæ je za koj¹ce i ch³odne, ale teraz tylko ukry³ wilgotne policzki
w d³oniach, których palce by³y zaopatrzone w szcz¹tkowe przyssaw-
ki, i z ponur¹ min¹ zacz¹³ siê wpatrywaæ w ekrany monitorów.
By³ naprawdê zdumiony widokiem l¹duj¹cego statku. Mimo i¿
wszystkie istoty ludzkie wygl¹da³y w³aciwie tak samo, Doole by³
216
absolutnie pewien, ¿e rozpozna³ jednego z trojga przybyszów, który
teraz wali³ piêci¹ w opancerzone drzwi wiêzienia. Han Solo. Mê¿-
czyzna, którego najbardziej nienawidzi³ w ca³ym wszechwiecie.
Mê¿czyzna, który by³ sprawc¹ jego wszystkich nieszczêæ.
Kieruj¹c g³owê w stronê z³owieszczych drzwi wiêzienia, Han
obserwowa³, jak genialny w³amywacz Ghent pracowicie pokonuje
systemy obronne. Przygl¹da³ siê, jak w³¹cza rozmaite przyrz¹dy i in-
strumenty, zapewne skradzione w innych systemach gwiezdnych,
a póniej wytwarza kody i kombinacje, które mog³yby obejæ za-
projektowane zabezpieczenia.
W pewnej chwili triumfuj¹cy Ghent uniós³ rêkê z zaciniêt¹ piê-
ci¹, kieruj¹c j¹ ku niewyranie wiec¹cemu s³oñcu. Opancerzona
ochronna krata zaczê³a jechaæ w górê na niewidocznych rolkach.
Z g³uchym brzêkiem rozsunê³y siê oba skrzyd³a bramy, a potem ze
zgrzytem i jêkiem zaczê³y siê chowaæ we wnêkach murów. Z wnê-
trza wiêzienia ze wistem wydoby³o siê powietrze, którego cinienie
musia³o byæ wiêksze ni¿ na zewn¹trz.
Czworo ros³ych przemytników zarzuci³o karabiny blasterowe na
ramiona i ruszy³o, od czasu do czasu przystaj¹c, jakby wypatrywa³o
przeciwników. Na czele grupy sz³y, jak zwykle, dwie Mistrylki, nie-
mal ocieraj¹c siê plecami o ciany korytarzy. Krzepki Whiphid i po-
kryty ³uskami Trandoshan trzymali siê nieco z ty³u, ale za to kroczy-
li samym rodkiem korytarza.
Z mroków nie wy³oni³ siê jednak nikt, kto chcia³by z nimi wal-
czyæ.
Chodmy poszukaæ Morutha Doolea odezwa³ siê Han Solo.
¯adne rozwi¹zanie nie wydawa³o mu siê dobre, ale Doole musia³
dokonaæ wyboru. Obserwowa³, jak Han Solo i jego grupa komando-
sów wdzieraj¹ siê do rodka. A podobno na Kessel mia³o znajdowaæ
siê najlepiej strze¿one wiêzienie w ca³ej galaktyce. Ha!
Doole nie wiedzia³, jak pos³ugiwaæ siê systemami obronnymi, jak
strzelaæ z laserowych dzia³ek ani jak u¿ywaæ ochronnych pól. By³
bezradny, nie maj¹c u boku wiernego pomocnika, Skynxnexa, ale
ten g³upiec, podobny do stracha na wróble, zgin¹³ cigaj¹c Hana
Solo w tunelach kopalni. Zagapi³ siê i zosta³ poch³oniêty przez jed-
nego z energo¿ernych paj¹ków.
217
Doole, ogarniêty skrajn¹ rozpacz¹, doszed³ do wniosku, ¿e musi
zaufaæ w³asnym dzieciom, lepym larwom. Trzyma³ je w ciemno-
ciach od chwili, gdy wyklu³y siê z galaretowatej masy w rozrod-
czej czêci haremu, w której samice sk³ada³y jaja. Doole zabra³ z ce-
li niemal wszystk¹ broñ, któr¹ przyniós³ kiedy z wiêziennej zbro-
jowni, i wybieg³ na korytarz. Umieci³ blasterowe pistolety w dwóch
p³óciennych torbach, przewiesi³ je przez ramiê i otworzy³ opance-
rzon¹ ochronn¹ p³ytê. Niespodziewanie owietlone larwy skurczy³y
siê jak poczwarki. Ich lepe oczy, pokryte nieprzezroczyst¹ b³on¹,
zdawa³y siê wychodziæ z orbit, gdy stworzenia usi³owa³y odgadn¹æ
to¿samoæ intruza.
W promieniach s³oñca wyranie by³o widaæ ich blad¹ skórê. Lar-
wy zaczê³y wyci¹gaæ wilgotne koñczyny górne, nie do koñca ufor-
mowane, ukazuj¹c w¹t³e d³onie, zakoñczone szcz¹tkowymi palca-
mi. Cienkie wici, podobne do d¿d¿ownic, dr¿a³y wokó³ ust, z któ-
rych wydobywa³y siê ciche, bulgocz¹ce dwiêki.
Doole zapêdzi³ najstarsze i najsilniejsze larwy po rampach na ni¿-
sze poziomy wiêzienia. Zamierza³ rozstawiæ je w charakterze stra¿ni-
ków w pobli¿u drzwi swojej celi. Nie maj¹c oczu, zapewne nie bêd¹
mog³y trafiæ nikogo z blastera; Doole liczy³ jednak na to, ¿e kiedy
wyda im rozkaz, bêd¹ chocia¿ entuzjastycznie strzela³y, gdzie popad-
nie. Mia³ nadziejê, ¿e kiedy bêdzie chroniony przez grupê larw, ukry-
je siê za pancernymi drzwiami celi, odpornymi na strza³y z blasterów,
a wówczas mo¿e Solo i jego ludzie zgin¹, ra¿eni chaotycznym ogniem.
Kiedy goni³ larwy w stronê celi, wyczu³ woñ wilgoci i pleni
wiadcz¹c¹ o niepewnoci i przera¿eniu w¹t³ych stworzeñ. Niezu-
pe³nie rozwiniêci Rybeci nie lubili ¿adnej zmiany. Woleli, by ich
¿ycie toczy³o siê utart¹, niezmienn¹ kolein¹, przynajmniej do czasu,
zanim przeobra¿¹ siê w dojrza³ych osobników, z ka¿d¹ chwil¹ ob-
darzonych coraz wiêksz¹ wiadomoci¹ i inteligencj¹.
Rozpaczliwie rozmyla³, jakie jeszcze inne rodki ostro¿noci
móg³by przedsiêwzi¹æ. Z zamylenia wyrwa³ go nagle g³ony pisk,
dobiegaj¹cy od strony trzech najbli¿szych cel. Wyskoczy³o z nich
kilka uwolnionych Rybetek i natychmiast zaczê³o rzucaæ w niego
ró¿nymi ostrymi przedmiotami.
Doole instynktownie siê pochyli³, widz¹c, jak ko³o jego g³owy
przelatuj¹ spiczaste okruchy transpastali, ostre no¿e, a nawet ma-
sywne przyciski do papieru. Usi³owa³ wyszarpn¹æ blaster z p³ócien-
nej torby przerzuconej przez ramiê, ale nagle jaki ciê¿ki dzbanek
trafi³ go w miêkkie miejsce z boku g³owy. Doole upuci³ jedn¹ tor-
218
bê, w panice zawróci³ i pobieg³ korytarzem, rozpaczliwie wymachu-
j¹c cienkimi rêkami.
Wiêkszoæ larw puci³a siê za nim, ale kilka zosta³o ze swoimi
matkami. Doole bieg³, bardzo chc¹c znów znaleæ siê w czterech
cianach celi. Kiedy zatrzasn¹³ za sob¹ opancerzone drzwi wiod¹ce
na korytarz, opró¿ni³ pozosta³¹ torbê i wrêczy³ ka¿demu z szeciu
potencjalnych obroñców po jednym blasterze z na³adowan¹ bateri¹.
Po prostu skierujcie je w stronê ród³a jakiegokolwiek ha³asu, który
us³yszycie rozkaza³. Je¿eli kto wywa¿y tamte drzwi, do was bêdzie
nale¿a³o podjêcie decyzji o strzelaniu. Tu jest przycisk spustowy.
G³adkoskóre stworzenia wzdrygnê³y siê, a potem wyci¹gnê³y czu³-
ki rosn¹ce wokó³ ust i zaczê³y przesuwaæ nimi po lufach.
Kierujecie broñ w tamt¹ stronê, przyciskacie guzik, a blaster
sam wystrzeli.
Doole z powrotem umieci³ pistolety w nie do koñca rozwiniê-
tych palcach i skierowa³ lufy w stronê drzwi.
Bez ¿adnego ostrze¿enia jakie kó³ko zêbate w jego mechanicz-
nym oku zgrzytnê³o i Doole przesta³ cokolwiek widzieæ. Jêkn¹³
z przera¿enia. Ucieczka tunelem wydawa³a mu siê z ka¿d¹ chwil¹
coraz lepszym rozwi¹zaniem.
Han Solo, czuj¹c ciê¿ar w ¿o³¹dku, powiêkszaj¹cy siê z ka¿d¹
chwil¹, niemal bieg³ ciemnymi korytarzami. W mrocznych k¹tach
budynku kry³y siê cienie, a puste pomieszczenia rozbrzmiewa³y
echem jego kroków.
W odbiorniku miniaturowego komunikatora odezwa³ siê nagle
znajomy g³os Mary Jade.
Znalelimy go, Hanie. Zabarykadowa³ siê w wiêziennej celi.
W³amalimy siê do systemu jego obserwacyjnych kamer. Pilnuje go
kilka dziwnych stworzeñ. Wygl¹da na to, ¿e s¹ uzbrojone.
Ju¿ tam idê! krzykn¹³ Han.
Kiedy znalaz³ siê na ni¿szym poziomie, ujrza³ pancern¹ p³ytê chro-
ni¹c¹ zamkniête drzwi. Mara przygl¹da³a siê, jak dwie mistrylskie
stra¿niczki umieszczaj¹ w pobli¿u zamka detonatory termiczne.
Zaniepokojony Lando nerwowo spacerowa³ w przeciwleg³ym
koñcu korytarza.
Tylko nie spowodujcie wiêkszych zniszczeñ ni¿ musicie! za-
wo³a³ w pewnej chwili. I bez tego czeka mnie tu, na Kessel, mnó-
stwo pracy.
219
Obie kobiety zignorowa³y go, a kiedy zakoñczy³y mocowaæ ³a-
dunki wybuchowe, odbieg³y za zakrêt korytarza. Wszyscy pochylili
g³owy i zas³onili d³oñmi uszy. Po kilku sekundach rozleg³ siê st³u-
miony huk eksplozji.
Niemal w tej samej chwili us³yszeli odg³osy blasterowych strza-
³ów, dobiegaj¹ce z g³êbi korytarza. Towarzyszy³o im piskliwe wy-
cie energetycznych smug, odbijaj¹cych siê od cian i sufitu.
Nie! Nie! Jeszcze nie w tej chwili! odezwa³ siê czyj zalêknio-
ny g³os, który bez w¹tpienia nale¿a³ do Morutha Doolea.
Pojedynczy huk oznajmi³, ¿e ostatni detonator odstrzeli³ doln¹
czêæ pancernej p³yty. W³ochaty Whiphid pospieszy³, by mocarny-
mi ³apami usun¹æ z drogi resztki przeszkody.
Uwa¿aj! krzyknê³a Mara.
Whiphid upad³ na posadzkê i przetoczy³ siê w tej samej chwili,
w której w¹t³e larwy, wymachuj¹c górnymi koñczynami, zaczê³y
strzelaæ na olep z blasterowych pistoletów. Pod bielmami w ich
oczodo³ach mo¿na by³o dostrzec obracaj¹ce siê ga³ki oczne, które
jednak niczego nie widzia³y.
Bierzcie siê do nich! zawy³ Doole. Na dwiêk jego g³osu lar-
wy odwróci³y siê i zaczê³y strzelaæ do niego z blasterów. Doole zd¹-
¿y³ jednak zanurkowaæ za pancern¹ p³ytê drzwi swojej celi. Ale
nie do mnie!
G³ono sycz¹c, przypominaj¹cy gada Trandoshan wystrzeli³
w g³¹b korytarza. Uda³o mu siê trafiæ dwie lepe larwy. Wpad³ do
rodka, ale zanim pozostali przemytnicy zd¹¿yli pospieszyæ za nim,
od strony sufitu dobieg³ wszystkich huk kolejnej eksplozji. Han, Mara
i obie Mistrylki skorzystali z zamieszania, przecisnêli siê obok Tran-
doshana i zaczêli pokonywaæ korytarz, przesuwaj¹c siê skokami
wzd³u¿ cian i strzelaj¹c. Han trafi³ kolejn¹ larwê, a w nastêpnej chwi-
li czêæ sufitu siê zawali³a i p³on¹ce szcz¹tki spad³y na posadzkê.
Rój Rybetek, g³ono zawodz¹cych i ¿¹dnych zemsty, przedar³ siê
przez zgliszcza sufitu i wpad³ do prywatnej celi Doolea. Ka¿da trzy-
ma³a jaki blaster i strzela³a do metalowej p³yty, za któr¹ kry³ siê ich
przeladowca. rodek p³yty zaczyna³ ¿arzyæ siê winiowo.
Pozosta³e lepe larwy, s³ysz¹c nowy dwiêk, skierowa³y lufy bla-
sterów w stronê samic, ale jakby nagle pojê³y, jakby porozumia³y siê
z matkami, gdy¿ obróci³y siê i tak¿e wymierzy³y broñ w Doolea.
Przestañcie, przestañcie! krzycza³ przera¿ony Rybet.
Han podszed³ chy³kiem do Calrissiana, nie chc¹c dostaæ siê w sam
rodek tej wojny domowej. Nagle Doole wrzasn¹³ i puci³ ochronn¹
220
p³ytê. Jego mechaniczne oko wyskoczy³o z obejmy i roztrzaska³o
siê na tysi¹ce czêci, które z g³onym brzêkiem zaczê³y toczyæ siê
po posadzce. D³ugie palce Rybeta przycisnê³y ukryty guzik, otwie-
raj¹c p³ytê zapadni, znajduj¹c¹ siê obok niego. Doole przeraliwie
zaskrzecza³ i wskoczy³ do tunelu, który mia³ umo¿liwiæ mu uciecz-
kê. W g³¹b kopalni.
Pospieszmy siê, bo nam ucieknie! zawo³a³ Lando. Nie chcê,
¿eby przebywa³ w tunelach moich kopalñ!
Pozosta³e larwy st³oczy³y siê na krawêdzi otworu, jakby chcia³y
pójæ w lady Morutha Doolea. Nie by³o wiadomo, czy pragn¹ go
cigaæ, czy tak jak on zamierzaj¹ uciekaæ. Ich matki pochwyci³y je
jednak i odci¹gnê³y, uspokajaj¹c ³agodnymi, koj¹cymi pomrukami.
Szeroko rozstawione oczy Rybetek spogl¹da³y na przemytników
z niek³amanym podziwem.
Han rzuci³ siê ku zapadni i uklêkn¹³ na skraju otworu. Pochyli³
siê, chc¹c siê ws³uchaæ w odg³osy dobiegaj¹ce z czeluci tunelu.
Us³ysza³ cichn¹ce plaskanie stóp Rybeta, wiadcz¹ce o tym, ¿e Mo-
ruth Doole coraz bardziej zag³êbia siê w mroczne korytarze.
Larwy wystrzeli³y w lad za nim kilka blasterowych b³yskawic.
D³ugie nitki wiat³a zaczê³y siê odbijaæ od cian tuneli, od³upuj¹c tu
i ówdzie kawa³ki ska³y. Blask uaktywni³ w³ókna b³yszczostymu, które
zaczê³y wydzielaæ b³êkitn¹ powiatê.
A póniej Han us³ysza³ inny dwiêk, który sprawi³, ¿e krew w jego
¿y³ach wyda³a mu siê lodowat¹ wod¹. Odg³os ten, pocz¹tkowo cichy,
z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz g³oniejszy. Przenika³ ch³odem ca³e
cia³o. By³ to dwiêk setek spiczastych koñczyn, uderzaj¹cych jak so-
ple lodu o kamienn¹ posadzkê. Nadal by³o s³ychaæ klaskanie stóp ucie-
kaj¹cego Doolea, ale coraz cichsze, dobiegaj¹ce teraz z du¿ej odle-
g³oci. Tymczasem stuk koñczyn wielonogich stworzeñ przybiera³ na
sile; jego natê¿enie niemal dorównywa³o g³onoci kroków uciekinie-
ra... S³ychaæ te¿ by³o chrapliwy oddech Rybeta, który machaj¹c na
olep rêkami, szuka³ wyjcia z wydr¹¿onego tunelu.
Han us³ysza³ nastêpne stuki wielu odnó¿y. Przypomina³y mu pa-
nikê w stadzie licz¹cym wiele stworzeñ. Zrozumia³, ¿e energo¿erne
paj¹ki spiesz¹, wy³aniaj¹ siê z poprzecznych tuneli, by po¿ywiæ siê
po d³ugim okresie postu, jaki panowa³ ostatnio w kopalni. Poczu³,
¿e cierpnie mu skóra.
Wtem rozleg³ siê przeraliwy wrzask, rozpaczliwy pisk, po któ-
rym odg³os kroków Doolea nagle umilk³. Po sekundzie przypra-
wiaj¹cy o md³oci krzyk urwa³ siê jak uciêty no¿em. Nie by³o tak¿e
221
s³ychaæ stuku lodowatych odnó¿y o kamienie. Absolutna cisza, jaka
zapad³a, wydawa³a siê jeszcze straszniejsza od wrzasku Doolea. Han
szybko przyci¹gn¹³ klapê zapadni i umocowa³ j¹, zanim energo¿er-
ne paj¹ki mia³y czas rozejrzeæ siê za now¹ ofiar¹.
Bezw³adnie opad³ na najbli¿sze krzes³o, czuj¹c, ¿e jego serce
wali jak m³otem. Przemytnicy sprawiali wra¿enie usatysfakcjono-
wanych rezultatem walki. Whiphid opar³ siê o cianê i skrzy¿owa³
w³ochate rêce.
Dobra walka burkn¹³.
Trandoshan spojrza³ na prawo i lewo, jakby szuka³ czego do je-
dzenia.
Rybetki zaczê³y odci¹gaæ larwy, które ucierpia³y podczas walki.
Zajê³y siê opatrywaniem ran tych, które prze¿y³y, i op³akiwaniem
innych, które nie mia³y tyle szczêcia.
Han westchn¹³ widz¹c, ¿e Lando siada ciê¿ko na s¹siednim krzele.
No có¿, stary powiedzia³. Teraz mo¿esz zaj¹æ siê moderni-
zacj¹ kopalni.
Han, Lando i Mara odlecieli Soko³em z powrotem na ksiê¿yc, prze-
mieniony obecnie w bazê przemytników. Teraz, kiedy Calrissian nie
stara³ siê tak bardzo wycisn¹æ z Mary ciep³ego s³owa czy umiechu,
rozmawiali ze sob¹ znacznie czêciej. Kobieta przesta³a nawet unikaæ
spojrzeñ Landa i unosiæ podbródek, ilekroæ siê odezwa³. Wiêkszoæ czasu
spêdzi³a zapewniaj¹c go, ¿e licznotka bêdzie absolutnie bezpieczna,
chroniona przez energetyczne pola wiêzienia, w którym kaza³a pozo-
staæ innym przemytnikom. Lando nie sprawia³ wra¿enia ca³kowicie prze-
konanego, ale nie zamierza³ siê sprzeczaæ ze wspólniczk¹.
Mamy mnóstwo papierkowej pracy oznajmi³a Mara. Wszyst-
kie standardowe formularze umów i kontraktów zosta³y ju¿ dawno
przygotowane do podpisu w ksiê¿ycowej bazie. Kiedy wyl¹dujemy,
bêdziemy mogli natychmiast dope³niæ tych formalnoci. Oprócz tego
trzeba jeszcze podpisaæ wiele innych dokumentów i umieciæ je w pa-
miêciach komputerów, a tak¿e uzgodniæ wiele szczegó³ów.
Stanie siê, jak sobie ¿yczysz odpar³ Lando. Mam nadziejê,
¿e nasza wspó³praca bêdzie harmonijna i d³ugotrwa³a. Przede wszyst-
kim musimy jak najszybciej uruchomiæ produkcjê b³yszczostymu.
W naszym wspólnym interesie jest szybkie dostarczenie przyprawy
na rynki zbytu, zw³aszcza ¿e muszê wy³o¿yæ mnóstwo forsy, by
kopalnie wznowi³y pracê.
222
Han przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, ale mylami wybiega³ ku
rodzinie.
Je¿eli chodzi o mnie, wracam do domu owiadczy³. Nie
bêdzie ¿adnych wiêcej indywidualnych wypraw.
Tysi¹cletni Sokó³, kieruj¹c siê ku ksiê¿ycowi, coraz bardziej
oddala³ siê od mglistej warstwy uchodz¹cych gazów. Z chwil¹ gdy
opuci³ atmosferê Kessel, ogarniêt¹ turbulencjami, lot przez pró¿niê
przestworzy przypomina³ lizganie siê po tafli lodu.
Nagle na pulpicie ³¹cznoci z baz¹ na ksiê¿ycu rozjarzy³a siê alar-
mowa lampka.
Uwaga, Sokó³! Wykrylimy du¿y obiekt zbli¿aj¹cy siê do sys-
temu Kessel. Jest n a p r a w d ê du¿y.
Han zareagowa³ w jednej chwili.
Lando, sprawd to za pomoc¹ naszych skanerów.
Calrissian wpatrzy³ siê w ekran nad pulpitem drugiego pilota.
Nagle wyprostowa³ siê na fotelu, a jego oczy sta³y siê wielkie jak
dwa spodki.
Du¿y, to za ma³o powiedziane stwierdzi³.
Han tak¿e widzia³ kulisty obiekt ukazuj¹cy siê w jego iluminato-
rze. Kulisty, ale przypominaj¹cy szkielet. Dwigary i wsporniki two-
rzy³y armilarn¹ sferê o rozmiarach miniaturowego ksiê¿yca.
To Gwiazda mierci!
Ku zaniepokojeniu Tola Sivrona naprawy zajê³y wiêcej czasu ni¿ przy-
puszcza³, ale w koñcu prototyp by³ gotów. Móg³ skierowaæ siê w stronê
najbli¿szego systemu planetarnego i zaatakowaæ go z pok³adowej broni.
Sivron krêci³ siê na fotelu, ale z prawdziw¹ satysfakcj¹ obserwo-
wa³, jak kapitan szturmowców wydaje rozkazy swoim podw³adnym.
Obarczanie innych czêci¹ odpowiedzialnoci by³o pierwsz¹ lekcj¹,
jakiej musia³ nauczyæ siê ka¿dy prze³o¿ony. Sivron lubi³ siedzieæ
w fotelu pilota i przygl¹daæ siê, jak inni wykonuj¹ ca³¹ pracê.
Krêpy i ³ysy Doxin pochyli³ siê ku niemu, nie wstaj¹c z s¹sied-
niego fotela.
Cel zaczyna byæ widoczny, panie dyrektorze.
To dobrze odpar³ Sivron, spogl¹daj¹c na pasma atmosfery
otaczaj¹cej planetê i ci¹gn¹cej siê za ni¹. Wokó³ nieforemnej bry³y
krêci³ siê pojedynczy ksiê¿yc.
Wygl¹da na to, ¿e po systemie krz¹ta siê du¿o ró¿nych statków
zauwa¿y³ Yemm, Devaronianin. Na wszelki wypadek ledzê i re-
223
jestrujê ich trajektorie lotów, ¿eby pozosta³ jaki lad dla potomno-
ci. Z pewnoci¹ bêdziemy musieli z³o¿yæ naszym prze³o¿onym
wyczerpuj¹cy raport na temat funkcjonowania naszego prototypu.
To baza Rebeliantów owiadczy³ Tol Sivron. Nie ma co do
tego cienia w¹tpliwoci. Popatrzcie na te statki. Zwróæcie uwagê na
po³o¿enie bazy. To z pewnoci¹ st¹d przylecia³ do nas ten wiêzieñ,
Han Solo.
Sk¹d mo¿e pan byæ tego taki pewien? odezwa³a siê Golanda.
Sivron wzruszy³ ramionami.
Musimy przecie¿ wypróbowaæ Gwiazdê mierci, nieprawda¿?
Powinnimy znaleæ jaki dobry cel... Mo¿e nim byæ na przyk³ad ta
rebeliancka baza.
Kapitan szturmowców usiad³ za pulpitem swojego stanowiska
dowodzenia.
Odbieram z bazy na ksiê¿ycu bardzo du¿o sygna³ów alarmo-
wych powiedzia³. Wygl¹da na to, ¿e znajduje siê tam jaka pla-
cówka wojskowa.
Przez wielki otwór w grocie na ksiê¿ycu nie przestawa³y wylaty-
waæ chmary statków. Choæ ró¿ni³y siê miêdzy sob¹, wszystkie wy-
gl¹da³y jak bardzo szybkie i dobrze uzbrojone kr¹¿owniki. Zajmo-
wa³y pozycje wokó³ Kessel.
Nie umkn¹ nam owiadczy³ Tol Sivron. Wzi¹æ na cel plane-
tê. Mo¿ecie strzelaæ, kiedy bêdziecie gotowi. Umiechn¹³ siê, a koñ-
ce jego spiczastych zêbów spoczê³y na krawêdzi wargi. Jestem
pe³en dobrych przeczuæ.
Doxin wyszczerzy³ zêby w szerokim umiechu. Z wra¿enia chy-
ba nawet zapomnia³ oddychaæ.
Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e bêdê mia³ szansê ujrzenia tej broni
w prawdziwej akcji.
Wie pan przecie¿, ¿e nigdy nie by³a wzorcowana odezwa³a siê
Golanda z kwanym wyrazem twarzy.
Ten superlaser mo¿e przecie¿ niszczyæ planety odci¹³ siê Do-
xin. Mo¿emy zamieniaæ ca³e wiaty w chmury szcz¹tków. Jak do-
brze, pani zdaniem, musi byæ wzorcowany?
Biorê na cel odezwa³ siê kapitan szturmowców.
W pomieszczeniach celowniczych, otoczonych ochronnymi p³y-
tami i owietlonych jedynie blaskiem ró¿nokolorowych lampek mi-
gocz¹cych na kontrolnych pulpitach, przebywali teraz inni szturmow-
cy. Otrzymali rozkaz zapoznania siê z odpowiednimi rozdzia³ami
instrukcji obs³ugi i pe³nili funkcje celowniczych i artylerzystów.
224
Dlaczego zajmuje wam to tyle czasu? odezwa³ siê Sivron,
niecierpliwie wierc¹c siê na fotelu pilota, jakby dotyk miêkkiej, g³ad-
kiej tkaniny sprawia³ mu wyran¹ przykroæ.
Nagle ledwo s³yszalny szum aparatury kontrolnej i pomiarowej
ucich³ niemal ca³kowicie. Wszystkie lampki na pulpitach ciemnia-
³y. Prototyp Gwiazdy mierci zu¿y³ niesamowit¹ iloæ energii.
Przez dziobowy iluminator mo¿na by³o dostrzec niezwyk³y widok.
Cienkie nitki wiat³a pierwotnych laserów, umieszczonych za ³uko-
wato wygiêtymi wspornikami przypominaj¹cymi gigantyczne stalo-
we têcze, uleg³y zogniskowaniu w ogromnej soczewce Gwiazdy mier-
ci. W przestworza wystrzeli³a jaskrawozielona smuga o potwornej
mocy i rednicy przekraczaj¹cej rozmiary gwiezdnego statku.
Dotar³a do celu, który eksplodowa³ w olepiaj¹cym b³ysku, posy-
³aj¹c w przestworza chmury ognia, dymu i ¿arz¹cych siê szcz¹tków.
Tol Sivron zacz¹³ klaskaæ.
Yemm pilnie co zapisywa³.
Doxin wyda³ okrzyk, pe³en triumfu i zdumienia.
Chybi³ pan odezwa³a siê Golanda.
Tol Sivron zamruga³ powiekami ma³ych, ciemnych oczu.
Co takiego?
Trafi³ w ksiê¿yc, a nie w planetê.
Sivron przekona³ siê, ¿e mówi³a prawdê. Ksiê¿yc, pe³ni¹cy funkcjê
bazy gwiezdnych statków, zosta³ rozerwany na miliardy okruchów,
które opada³y teraz na Kessel niczym grad ognistych meteorów.
Myliwce i statki, które zd¹¿y³y opuciæ ksiê¿ycow¹ bazê, roi³y
siê teraz w przestworzach wokó³ Kessel jak ogniste modliszki, roz-
dra¿nione podczas godowej pory.
Tol Sivron rozwija³ i zwija³ g³adkie g³owoogony, czuj¹c wierz-
bienie koñcówek nerwów. Odchyli³ siê w fotelu pilota i lekcewa¿¹-
co machn¹³ d³oni¹, której palce przypomina³y d³ugie szpony.
To mo¿na bêdzie bardzo ³atwo skorygowaæ powiedzia³. Cel
i tak nie mia³ znaczenia. Najwa¿niejsza jest sama wiadomoæ, ¿e pro-
totyp funkcjonuje prawid³owo. Z zadowoleniem pokiwa³ g³ow¹.
Dok³adnie tak, jak pisalicie w swoich raportach o postêpach badañ.
G³êboko westchn¹³, czuj¹c, ¿e zaczyna przenikaæ go dreszcz pod-
niecenia.
225
Leia by³a zdumiona, widz¹c, ¿e Mon Mothma jeszcze ¿yje. Z tru-
dem ukrywaj¹c niepokój, stanê³a obok ³o¿a mierci przywódczyni
Nowej Republiki i spojrza³a na dziesi¹tki przyrz¹dów i aparatów,
które nie pozwala³y chorej umrzeæ.
Kasztanowow³osa kobieta by³a kiedy zawziêt¹ rywalk¹ ojca Leii.
Bardzo czêsto sprzeciwia³a mu siê podczas obrad Senatu. Teraz nie mog³a
stan¹æ o w³asnych si³ach. Jej szara, przezroczysta skóra by³a tak cienka
jak wysuszony pergamin, którym obci¹gniêto koci. Jej powieki unosi-
³y siê tak powoli, jakby by³y dwiema pancernymi p³ytami, a oczy przez
d³u¿sz¹ chwilê nie mog³y skupiæ siê na twarzy gocia.
Leia prze³knê³a linê. Czu³a siê tak, jak gdyby kto wlewa³ jej do
¿o³¹dka roztopiony o³ów. Obawiaj¹c siê, ¿e najl¿ejszy dotyk mo¿e
spowodowaæ siñce, wyci¹gnê³a rêkê i dr¿¹cymi palcami musnê³a
ramiê Mon Mothmy.
Leio... wyszepta³a Mon Mothma. Przysz³a.
Przysz³am, bo mnie wezwa³a odpar³a Leia.
Han zabra³ j¹ z Yavina Cztery i zostawi³ na Coruscant, a sam po-
lecia³ z Landem. Trochê zrzêdzi³, ¿e musi podrzuciæ go na Kessel,
ale obieca³, ¿e wróci za kilka dni. Leia mówi³a sobie, ¿e uwierzy
w to, dopiero kiedy go ponownie zobaczy. Tymczasem nie mog³a
ukryæ przera¿enia, jakie wywar³ na niej stan zdrowia Mon Mothmy,
pogarszaj¹cy siê coraz szybciej.
Twoje dzieci... S¹ ju¿ bezpieczne?
Tak. S¹ tu, na Coruscant. W tej chwili opiekuje siê nimi Winter.
Nie pozwolê, ¿eby kto mi je znów odebra³.
R O Z D Z I A £
'
15 W³adcy mocy
226
Leia wiedzia³a, ¿e bêdzie jeszcze bardziej zajêta ni¿ kiedy. Nie
bêdzie mia³a czasu, który mog³aby spêdzaæ z Hanem i dzieæmi. Przez
chwilê zazdroci³a szarym urzêdnikom wiod¹cym stosunkowo spo-
kojne ¿ycie, którzy mogli pod koniec dnia iæ do domu, zostawiaj¹c
resztê pracy na dzieñ nastêpny. Ona urodzi³a siê jednak jako dziec-
ko Jedi i by³a wychowywana przez senatora Baila Organê. Przez
ca³e ¿ycie przygotowywa³a siê do pe³nienia wa¿nych funkcji, a wiêc
teraz nie mog³a siê uchylaæ ani od obowi¹zków publicznych, ani
prywatnych.
Nabra³a g³êboko powietrza, ch³on¹c wisz¹cy w powietrzu mdl¹-
cy zapach rodków dezynfekcyjnych i lekarstw, zmieszany z woni¹
ozonu.
Czu³a siê bezradna. Uniesienie, jakie ogarnê³o j¹ z powodu ura-
towania syna i zwyciêstwa nad imperialnym oddzia³em szturmowym,
wydawa³o siê jej teraz czym trywialnym wobec heroicznej walki
Mon Mothmy z trucizn¹, nieub³aganie wyniszczaj¹c¹ jej organizm.
Niewielk¹ pociechê stanowi³ fakt, ¿e ambasador Furgan nie ¿y³ i nie
móg³ che³piæ siê zwyciêstwem.
Ja... odezwa³a siê z wysi³kiem Mon Mothma z³o¿y³am w³a-
nie na rêce cz³onków rady rezygnacjê ze swojego stanowiska. Nie
bêdê piastowa³a d³u¿ej funkcji przywódczyni Nowej Republiki.
Leia dosz³a do wniosku, ¿e zdawkowe s³owa pocieszenia nie zda-
dz¹ siê na nic. Zareagowa³a dok³adnie tak, jak nauczy³a j¹ Mon
Mothma. Jej pierwsz¹ myl¹ by³a troska o los Nowej Republiki.
A co z rz¹dem? zapyta³a. Czy cz³onkowie rady nie zaczn¹
teraz k³óciæ siê miêdzy sob¹ i nie potrafi¹c dojæ do kompromisu,
niczego nie osi¹gn¹? Kto zostanie teraz ich rozjemc¹? Kto bêdzie
ich przywódc¹?
Popatrzy³a na Mon Mothmê, a wycieñczona kobieta skierowa³a
na ni¹ b³yszcz¹ce oczy, pe³ne nadziei.
T y bêdziesz nasz¹ przywódczyni¹, Leio powiedzia³a.
Zaskoczona Leia zamruga³a i z wra¿enia zapomnia³a zamkn¹æ usta.
Mon Mothma znalaz³a w sobie tyle si³, ¿e lekko kiwnê³a g³ow¹.
Tak, Leio. Kiedy ciebie nie by³o, cz³onkowie rady zwo³ali zebra-
nie, ¿eby zastanowiæ siê nad nasz¹ przysz³oci¹. Moja rezygnacja ni-
kogo nie zaskoczy³a, a w g³osowaniu, które póniej nast¹pi³o, jedno-
g³onie zdecydowalimy, ¿e ty powinna zostaæ moj¹ nastêpczyni¹.
Ale... zaczê³a Leia.
Czu³a, ¿e jej serce bije przyspieszonym rytmem, a przez g³owê
przelatuj¹ setki myli. Nie spodziewa³a siê tego, a w ka¿dym razie
227
nie tak szybko. Mo¿e po kolejnych dziesiêciu czy dwudziestu latach
wiernej s³u¿by, ale teraz...?
Ty, Leio, zostaniesz teraz przywódczyni¹ ci¹gnê³a Mon Mo-
thma. Gdybym mia³a chocia¿ trochê wiêcej si³y, odda³abym ci j¹
ca³¹. Bêdziesz jej potrzebowa³a, ¿eby nie dopuciæ do rozpadu odro-
dzonej Nowej Republiki.
Mon Mothma zamknê³a oczy i zdumiewaj¹co mocno zacisnê³a
palce wokó³ nadgarstka Leii.
Nawet wówczas, kiedy odejdê, bêdê obserwowa³a ciê, jak sobie
radzisz.
Nie potrafi¹c wykrztusiæ ani s³owa, Leia uklêk³a obok ³ó¿ka Mon
Mothmy i pozosta³a tak bardzo d³ugo, a¿ na niebie nad Coruscant
ukaza³y siê gwiazdy.
228
Jeden z ¿o³nierzy specjalnej grupy szturmowej Wedgea na tyle
rozszyfrowa³ systemy kontrolne Laboratorium Otch³ani, ¿e we
wszystkich pomieszczeniach placówki rozleg³o siê g³one wycie
syren alarmowych. W g³onikach interkomu odezwa³ siê niezna-
ny g³os:
Uwaga, og³aszam czerwony alarm! W pobli¿u pojawi³ siê im-
perialny gwiezdny niszczyciel. Powtarzam, og³aszam czerwony
alarm! Przygotowaæ siê do odparcia ataku!
Wedge, stoj¹cy u boku Qwi w jej opustosza³ym dawnym labora-
torium, spogl¹da³ na pokiereszowany i osmalony kad³ub Gorgo-
ny. Gigantyczny statek powoli siê obraca³, zajmuj¹c dogodn¹ po-
zycjê ponad gromad¹ skalnych asteroid.
O, rety! jêkn¹³ Threepio. Myla³em, ¿e przynajmniej tutaj
mo¿emy siê czuæ bezpieczni.
Wedge chwyci³ jasnoniebiesk¹ d³oñ Qwi.
Chod, musimy jak najszybciej znaleæ siê w centrum dowo-
dzenia.
Wybiegli na korytarz. Qwi robi³a wszystko, co mog³a, by wska-
zywaæ drogê, ale bardzo czêsto nie pamiêta³a, w który korytarz maj¹
skrêciæ. Threepio, brzêcz¹c serwomotorami, drepta³ za nimi tak szyb-
ko, jak potrafi³.
Poczekajcie na mnie! krzycza³. Och, dlaczego zawsze musi
dziaæ siê co takiego?
Kiedy Wedge wpad³ do centrum dowodzenia, z prawdziw¹ ulg¹
stwierdzi³, ¿e kilkunastu jego ¿o³nierzy znalaz³o siê tam wczeniej
R O Z D Z I A £
!
229
ni¿ on. Niektórzy siedzieli teraz przed pulpitami kontrolnymi i sta-
rali siê je uruchomiæ. Kilka koñcówek komputerowych nie funkcjo-
nowa³o, ale pozosta³e bez trudu budzi³y siê do ¿ycia. Na ekranach
monitorów pojawia³y siê pierwsze dane.
Wedge po³o¿y³ d³onie na ramionach Qwi i przybli¿ywszy twarz,
utkwi³ spojrzenie w jej ogromnych oczach.
Qwi, postaraj siê przypomnieæ sobie! Czy Laboratorium Otch³ani
dysponuje jakimi w³asnymi systemami obronnymi?
Qwi spojrza³a przez okratowany wietlik w suficie na mamuci¹
sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, podobn¹ do grotu strza³y. Wy-
ci¹gnê³a rêkê ku sufitowi.
T o by³a nasza obrona odpar³a. Laboratorium Otch³ani mia-
³o byæ chronione jedynie przez flotê gwiezdnych niszczycieli admi-
ra³ Daali.
Podbieg³a do jednej z nieczynnych konsolet komputerowych.
Pos³u¿y³a siê muzyczn¹ klawiatur¹, by podaæ has³o, które umo¿li-
wi³oby jej dostêp do systemu. Liczy³a na to, ¿e bêdzie mog³a zast¹-
piæ nieosi¹galne informacje danymi z w³asnych zbiorów i wybraæ
funkcjonuj¹cy podprogram nadrzêdny.
Dysponujemy polami ochronnymi owiadczy³a po chwili.
Musimy tylko skierowaæ do nich wiêcej mocy.
Piêciu umêczonych techników podesz³o, by jej pomóc. Korzy-
staj¹c z w³asnego dowiadczenia, wydali generatorom rozkaz po-
wiêkszenia si³y ochronnego pola otaczaj¹cego najwa¿niejsze pla-
netoidy.
Na razie to pozwoli nam odeprzeæ atak odezwa³ siê jaki tech-
nik ale nie powiem, ¿ebym by³ tym zachwycony, panie generale.
Reaktor dostarczaj¹cy mocy jest i tak niestabilny, a teraz obci¹¿yli-
my go jeszcze bardziej. Mo¿liwe, ¿e w ten sposób przypieczêtowa-
limy w³asn¹ zgubê.
Spojrzenie Wedgea przenios³o siê na Qwi, ale po chwili ponow-
nie spoczê³o na twarzy ¿o³nierza.
No có¿, nasza mieræ by³aby pewna, gdybymy nie zrobili ni-
czego, ¿eby wzmocniæ te os³ony. W³aciwie mamy ju¿ wszystko,
czego szukalimy. Mylê, ¿e nadszed³ czas, ¿eby opuciæ Laborato-
rium Otch³ani. Proszê przygotowaæ statki do odlotu.
Je¿eli pozwoli nam na to Daala wtr¹ci³a Qwi. Bardzo w¹t-
piê, by zgodzi³a siê nas wypuciæ ze wszystkimi wykradzionymi ta-
jemnicami.
Wedge nagle zamruga³. Dopiero teraz o czym sobie przypomnia³.
230
Przecie¿ rozebralimy napêd jednej korwety, ¿eby mieæ czêci
zapasowe do naprawy systemu ch³odzenia reaktora! zawo³a³.
Jeden z moich statków jest unieruchomiony i nie mo¿e odlecieæ!
Pospieszy³ do stanowiska komunikatora, w³¹czy³ zasilanie mikrofo-
nu i wybra³ kana³ o bardzo w¹skim pamie czêstotliwoci. Kapita-
nie Ortola, proszê natychmiast wydaæ rozkaz startu wszystkim pilo-
tom myliwców ze swojego statku. Proszê ewakuowaæ ca³y perso-
nel na pok³ad Yavaris albo której z pozosta³ych korwet. Pañski
statek, pozbawiony mo¿liwoci manewru, zostanie zniszczony
w pierwszej kolejnoci.
Rozkaz, panie generale odezwa³ siê g³os kapitana Ortoli.
Szeroki, trapezoidalny ekran w przeciwleg³ym koñcu centrum
dowodzenia rozjarzy³ siê b³yskami trzasków i zak³óceñ. Po chwili
ukaza³ siê na nim wizerunek p³omiennow³osej admira³ Daali, która
pochyli³a siê, jak gdyby chcia³a wyjæ z ekranu. Jej oczy rzuca³y
b³yskawice niczym oszczepy, wymierzone prosto w serce Wedgea.
Rebeliancka szumowino, nie wydostaniesz siê ¿ywy z Labora-
torium Otch³ani. Wykrad³e tajemnice, które kry³a ta placówka,
i zbruka³e je, w³amuj¹c siê do baz danych. Nie pozwolê ci ani pod-
daæ siê, ani odlecieæ. Zas³u¿y³e na mieræ.
Daala przerwa³a po³¹czenie, zanim Wedge zd¹¿y³ choæby pomy-
leæ o odpowiedzi. Pokrêci³ g³ow¹, widz¹c, ¿e srebrzyste iskry za-
k³óceñ znikaj¹, a ekran ponownie przybiera szar¹ barwê. Czuj¹c, ¿e
jego serce wali jak m³otem, odwróci³ g³owê w stronê swojej towa-
rzyszki.
Qwi, czy jeste pewna, ¿e nie mo¿emy pos³u¿yæ siê niczym
wiêcej? Nie mamy ¿adnej innej broni?
Poczekaj odpar³a Qwi. Chewbacca z grup¹ ¿o³nierzy poszed³
na dó³, ¿eby uwolniæ przetrzymywanych tam Wookiech. Niewolni-
cy zazwyczaj zajmowali siê naprawami imperialnych myliwców
albo szturmowych wahad³owców. Mo¿e one...?
Jeden z komandosów Nowej Republiki raptownie uniós³ g³owê.
Szturmowe wahad³owce? Zapewne chodzi o jednostki klasy
Gamma. Nie s¹ to maszyny specjalnie nowoczesne, ale maj¹ bardzo
gruby pancerz i silne uzbrojenie. By³yby znakomitym uzupe³nieniem
naszych si³. Daala dysponuje zaledwie jednym gwiezdnym niszczy-
cielem, ale si³a ognia jej statku jest wiêksza ni¿ si³a Yavaris
i wszystkich korwet.
Dowódca eskadry spojrza³ na listê z wykazem urz¹dzeñ, przesu-
waj¹c¹ siê na ekranie.
231
Tego siê obawia³em, panie generale oznajmi³. To stare
modele. Wymagaj¹, ¿eby podczas skomplikowanych manewrów,
a takich z pewnoci¹ nie zabraknie w s¹siedztwie tylu czarnych
dziur, pilotowa³ je automat. Mo¿liwe, ¿e wystarczy³by tylko jeden
android i wzajemne sprzê¿enie nawigacyjnych komputerów wszyst-
kich statków.
W tej w³anie chwili do centrum dowodzenia wpad³ Threepio,
brzêcz¹c serwomotorami i stukaj¹c metalowymi stopami. Wyda³
g³one westchnienie, pe³ne niek³amanej ulgi.
Ach, tutaj jestecie! Nareszcie was odnalaz³em.
Wedge, Qwi i pozostali odwrócili siê i skierowali spojrzenia na
z³ocistego androida.
Threepio szed³ pierwszy, z przera¿eniem wymachuj¹c rêkami.
Wspi¹³ siê po wysokiej rampie wiod¹cej do hangaru remontowego.
Stan¹³ w drzwiach obrze¿onych kamiennymi g³azami.
Naprawdê nie wiem, dlaczego wszyscy nagle traktuj¹ mnie jak-
bym by³ czyj¹... w³asnoci¹ owiadczy³.
Chewbacca warkn¹³ gronie, a android odwróci³ siê natychmiast
w jego stronê.
To naprawdê nie ma nic do rzeczy odpar³. Prawdê mówi¹c, ja...
Potê¿ny Chewie uj¹³ go w pó³, przeniós³ przez woln¹ przestrzeñ
i postawi³ na odchylonej rampie szturmowego wahad³owca klasy
Gamma. Niedawno wyzwoleni Wookie razem z grup¹ komandosów
Nowej Republiki zaczêli zajmowaæ miejsca we wszystkich piêciu
opancerzonych maszynach, które znajdowa³y siê w hangarze. Ka¿-
dy statek by³ w idealnym stanie dziêki wielu godzinom pracy, jakie
spêdzili przy nich niewolnicy.
Od strony sklepienia dobieg³ st³umiony huk wybuchów. Astero-
ida zadr¿a³a, trafiona strza³ami z turbolaserowych dzia³ niszczyciela
admira³ Daali. Chewbacca i pozostali Wookie zaryczeli, unosz¹c
kud³ate g³owy. Ich nieludzkie wycie odbi³o siê od kamiennych cian
echem g³oniejszym ni¿ odg³os trafieñ. Ze szczelin w sklepieniu za-
czê³y opadaæ niewielkie ob³oki skalnego py³u.
Nadal mylê, ¿e bêdê tego ¿a³owa³ odezwa³ siê ponownie Thre-
epio. Nie zaprojektowano mnie z myl¹ o wykonywaniu takiej pra-
cy. Potrafiê porozumiewaæ siê z innymi strategicznymi komputera-
mi i bêdê móg³ koordynowaæ trajektorie lotu wszystkich statków,
ale powierzenie mi funkcji naczelnego stratega...
232
Chewbacca zignorowa³ jego uwagi i wszed³ do wnêtrza waha-
d³owca. Widz¹c, ¿e jego narzekania pozostaj¹ bez odpowiedzi, z³o-
cisty android podrepta³ w górê rampy i znikn¹³ w otworze opance-
rzonego statku, mówi¹c:
Mimo to zawsze jestem gotów pomagaæ jak umiem.
Pozostali Wookie, w³¹cznie z przygarbionym Nawruunem, zajêli
miejsca na fotelach artylerzystów, gotowi rozprawiæ siê z imperial-
nymi myliwcami.
Chewbacca opad³ na fotel pilota wahad³owca, zbyt ma³y dla jego
ogromnego cia³a, i zmusi³ Threepia, ¿eby zaj¹³ miejsce obok niego,
na fotelu drugiego pilota.
Och, niech ci bêdzie jêkn¹³ android, a potem zacz¹³ badaæ
konsoletê z komputerem, pragn¹c siê zorientowaæ, jak najlepiej siê
z nim porozumieæ.
W hangarze rozleg³y siê nastêpne st³umione grzmoty trafieñ
z turbolaserowych dzia³ niszczyciela admira³ Daali. Musia³y byæ
bardzo g³one, skoro przeniknê³y przez grube ciany. Wkrótce
jednak wszystkie inne dwiêki zosta³y zag³uszone przez coraz
g³oniejszy szum uruchamianych repulsorowych silników waha-
d³owców.
Chewbacca uniós³ opancerzony i silnie uzbrojony statek w po-
wietrze i obróci³, chc¹c skierowaæ dziobem ku wylotowi han-
garu. Ochronne pola, zapobiegaj¹ce uciekaniu atmosfery, za-
mknê³y siê za nimi na sekundê przedtem, zanim otworzy³y siê
ciê¿kie pancerne wrota zewnêtrzne, wielkie jak potworna pio-
nowa paszcza.
Threepio dokona³ sprzê¿enia wszystkich piêciu nawigacyjnych
komputerów i zacz¹³ uruchamiaæ programy decyduj¹ce o trajekto-
riach lotu. Lec¹ce jego ladem wahad³owce zacieni³y szyk i zaczê-
³y nabieraæ prêdkoci.
To wszystko jest nawet dosyæ podniecaj¹ce oznajmi³ android.
Chewbacca zacz¹³ przyciskaæ guziki na pulpicie konsolety.
Jego wahad³owiec wystrzeli³ jak pocisk przez otwarte wrota, by
po chwili pozostawiæ za ruf¹ ochronne pole Laboratorium
Otch³ani.
Nad g³ow¹ Wookiego ukaza³ siê rój myliwców wy³aniaj¹cych
siê z hangarów koreliañskich korwet. Fregata Yavaris otworzy³a
ogieñ do gwiezdnego niszczyciela, który nie przestawa³ raziæ grupki
asteroid turbolaserowymi b³yskawicami. Z hangarów Gorgony,
rozmieszczonych na najni¿szych pok³adach, zaczê³y ukazywaæ siê
233
eskadry myliwców typu TIE, wyskakuj¹cych jak przera¿one my-
nocki z jaskini.
Chewbacca w³¹czy³ systemy uzbrojenia, a Threepio zrealizowa³
sprzê¿enie miêdzy swoim komputerem celowniczym a komputera-
mi pozosta³ych maszyn. Piêæ szturmowych wahad³owców skiero-
wa³o siê ku rejonowi przestworzy, w którym trwa³a najbardziej za-
¿arta walka.
O rety! odezwa³ siê Threepio.
234
Kiedy u drzwi jej komnaty w przebudowanym Pa³acu Imperial-
nym odezwa³ siê kurant, Leia obudzi³a siê i stwierdzi³a, ¿e zbli¿a siê
najciemniejsza godzina nocy. Mimo to wsta³a i posz³a otworzyæ.
Przez chwilê mia³a nadziejê, ¿e to mo¿e Han zd¹¿y³ wróciæ z Kes-
sel. Kiedy jednak przetar³a oczy, chc¹c usun¹æ z nich resztki snu,
przekona³a siê, ¿e za drzwiami stoi jej brat, Luke. Znieruchomia³a
na chwilê, ca³kowicie zaskoczona, i dopiero po jakim czasie rzuci-
³a siê, ¿eby go uciskaæ.
Luke! Kiedy przylecia³e na Coruscant?
K¹tem oka zauwa¿y³a sylwetkê drugiego m³odego mê¿czyzny,
stoj¹cego nieco g³êbiej w mrocznym korytarzu. Po rozwichrzonych
ciemnych w³osach rozpozna³a Kypa Durrona. M³odzieniec w niczym
nie przypomina³ zuchwa³ego ch³opaka, którego Han uratowa³ z ko-
palni b³yszczostymu na Kessel. Pochyli³ g³owê, ale by³o widaæ siñce
pod jego oczami.
O, Kyp... powiedzia³a obojêtnym tonem pozbawionym wszel-
kich emocji.
Trochê zdenerwowa³a siê widokiem m³odzieñca. Kyp zalicza³ siê
kiedy do najlepszych przyjació³ jej mê¿a, towarzyszy³ mu w kilku
eskapadach, ale póniej przeszed³ na ciemn¹ stronê, obezw³adni³
Lukea, sta³ siê sprawc¹ mierci milionów ludzi, podniós³ rêkê na
Hana...
Twarz i oczy Kypa sprawia³y wra¿enie bardzo starych, zmêczo-
nych piek³em, przez które przeszed³... i którego by³ sprawc¹. Leia
widzia³a takie oczy tylko raz, u swojego brata, kiedy musia³ siê po-
R O Z D Z I A £
!
235
godziæ z faktem, ¿e Darth Vader jest jego ojcem. Piek³o Kypa by³o
tak samo g³êbokie jak piek³o Lukea.
Korytarzem przemkn¹³ android-pos³aniec, mrugaj¹c czerwony-
mi wiate³kami i ostrzegaj¹c w ten sposób innych, ¿eby ust¹pili mu
z drogi. Po chwili znikn¹³ za zakrêtem, pomimo g³êbokiej nocy spie-
sz¹c z jak¹ wiadomoci¹.
Rumieni¹c siê ze wstydu, Leia przypomnia³a sobie o obowi¹z-
kach dobrej gospodyni.
Proszê, wejdcie do rodka.
Z komnaty sypialnej wy³oni³a siê Winter. St¹pa³a cicho jak duch,
bezszelestnie stawiaj¹c bose stopy na pod³odze. By³a ubrana tylko
w nocn¹ koszulê, ale sprawia³a wra¿enie gotowej do obrony dzieci,
gdyby zagra¿a³o im jakiekolwiek niebezpieczeñstwo. Na widok
Lukea z powag¹ kiwnê³a g³ow¹.
Witam ciê, mistrzu Skywalkerze powiedzia³a.
Luke umiechn¹³ siê i w odpowiedzi tak¿e lekko skin¹³ g³ow¹.
Witaj, Winter.
Piastunka odwróci³a siê i ruszy³a z powrotem do sypialni.
Sprawdzê, co s³ychaæ u dzieci rzek³a.
Po chwili zniknê³a, nie daj¹c nikomu szansy zamienienia z ni¹
choæby s³owa.
Leia ponownie przenios³a spojrzenie z Kypa na Lukea. Czu³a, ¿e
ca³e jej cia³o protestuje ze zmêczenia. Najbardziej bola³a j¹ g³owa,
skronie. Zbyt czêsto pokrzepia³a siê wzmacniaj¹cymi napojami. Zbyt
du¿o czasu powiêca³a dyskusjom i negocjacjom z innymi cz³onka-
mi rady. Zbyt ma³o czasu pozostawa³o jej na sen i wypoczynek.
Kiedy obaj mê¿czyni przest¹pili przez próg, Luke zamkn¹³ drzwi
wejciowe. Po chwili znaleli siê w salonie. Leia doskonale pamiê-
ta³a, jak jej brat uczy³ j¹ w tym pomieszczeniu, jak pomaga³ jej do-
skonaliæ umiejêtnoci Jedi. Dziêki temu mog³a wyczuæ, ¿e tym ra-
zem przyszed³ prosiæ j¹ o pomoc w za³atwieniu wa¿niejszej sprawy.
Czy jest Han? wyrzuci³ z siebie Kyp, rozgl¹daj¹c siê po k¹-
tach salonu.
Leia zauwa¿y³a, ¿e m³odzieniec nadal nosi tê sam¹ czarn¹ pelery-
nê, któr¹ kiedy otrzyma³ w prezencie od Hana. Teraz jednak trak-
towa³ j¹ raczej jak symbol. Narzuci³ j¹ na kombinezon zapewne dla-
tego, ¿eby przypomina³a mu, kim o ma³o co nie zosta³.
Odlecia³ na Kessel z Landem odpar³a, unosz¹c k¹ciki ust
w smutnym, wymuszonym umiechu. Calrissian chcia³ spróbowaæ
swoich si³, uruchamiaj¹c kopalnie b³yszczostymu.
236
Kyp niepewnie zmarszczy³ brwi, a Luke usiad³ w jednym z foteli,
automatycznie przystosowuj¹cym siê do kszta³tów cia³a. Pochyli³ siê
i z³¹czy³ palce. Skierowa³ uporczywe spojrzenie na twarz siostry.
Leio, potrzebna mi jest twoja pomoc zacz¹³.
Ta-a, domyla³am siê, ¿e chodzi o co takiego odpar³a, nie
kryj¹c lekkiej ironii. Rzecz jasna, zrobiê, co bêdzie w mojej mocy.
O co chodzi tym razem?
Kyp i ja doszlimy... pogodzilimy siê ze sob¹. Ma szansê zo-
staæ najpotê¿niejszym rycerzem Jedi, jakiego uczê. Musi jednak zro-
biæ jedn¹ rzecz, nim udzielê mu ca³kowitego rozgrzeszenia.
Leia prze³knê³a linê, z góry obawiaj¹c siê tego, co mo¿e us³yszeæ.
A czym jest ta jedna rzecz? zapyta³a.
Luke nawet nie odwróci³ g³owy.
Pogromca S³oñc musi zostaæ zniszczony. Wiedz¹ o tym wszys-
cy w Nowej Republice. Kyp musi jednak sam to zrobiæ.
Leia zamruga³a, niezdolna wykrztusiæ ani s³owa.
Ale... W jaki sposób mo¿e go zniszczyæ? zapyta³a, kiedy od-
zyska³a zdolnoæ mowy. O ile mi wiadomo, Pogromca S³oñc jest
niezniszczalny. Ju¿ raz pos³alimy go w j¹dro gazowego giganta,
ale Kyp... skierowa³a oskar¿ycielskie spojrzenie na m³odzieñca
go wyci¹gn¹³. Nie s¹dzê, ¿eby jak¹ ró¿nicê sprawi³o wystrzelenie
go choæby w rodek s³onecznej tarczy.
Kyp pokrêci³ g³ow¹.
Nie, równie ³atwo móg³bym wyci¹gn¹æ go i stamt¹d owiadczy³.
Leia spojrza³a bezradnie na brata. Roz³o¿y³a rêce.
A wiêc co jeszcze...?
Kyp i ja polecimy Pogromc¹ S³oñc w rejon Otch³ani odrzek³
Luke. Póniej Kyp w³¹czy automatycznego pilota i skieruje su-
perbroñ w g³¹b czeluci jakiej czarnej dziury. Czy ma molekularny
pancerz, czy nie, Pogromca S³oñc pogr¹¿y siê w niej na dobre. Nie
znam bardziej radykalnego sposobu pozbycia siê czegokolwiek z tego
wszechwiata.
Kyp odezwa³ siê piskliwym tonem:
Wiemy, ¿e Pogromca S³oñc nie mo¿e pozostawaæ ani w rêkach
szturmowców Imperium, ani ¿o³nierzy Nowej Republiki. Ja... Dok-
tor Xux nie pamiêta, w jaki sposób ponownie go zbudowaæ. Galak-
tyka ju¿ nigdy nie bêdzie musia³a obawiaæ siê takiego zagro¿enia.
Napi¹³ miênie, wyprostowa³ siê i uniós³ g³owê, a w jego oczach
zap³onê³y nowe ognie. Zamiast poczucia winy i bólu na jego twarzy
odmalowa³y siê determinacja i duma.
237
Luke dotkn¹³ d³oni¹ przedramienia m³odzieñca i Kyp zamilk³,
jakby rad, ¿e nie bêdzie musia³ mówiæ nic wiêcej.
Leio, wiem, ¿e zosta³a mianowana now¹ przywódczyni¹
rzek³ Luke. Tylko ty mo¿esz sprawiæ, ¿e uda siê nam zrealizowaæ
te plany. Pochyli³ siê i ci¹gn¹³ z ch³opiêcym entuzjazmem, który
tak dobrze pamiêta³a z czasów, kiedy by³ m³odszy. Wiesz, ¿e mam
racjê, prawda?
Pokrêci³a g³ow¹, z góry obawiaj¹c siê dyplomatycznej walki, jak¹
bêdzie musia³a stoczyæ, kiedy tylko wspomni cz³onkom rady o nie-
dorzecznym pomyle brata.
Z pewnoci¹ wywi¹¿e siê za¿arta dyskusja rzek³a. Cz³onko-
wie rady siê nie zgodz¹, ¿eby Kyp kiedykolwiek znalaz³ siê cho-
cia¿by w pobli¿u Pogromcy. Co mia³oby go powstrzymaæ przed
ponownym napadem sza³u i niszczeniem kolejnych systemów
gwiezdnych w galaktyce? Czy mogê pozwoliæ sobie na takie ryzy-
ko? Czy my mo¿emy?
Bêd¹ musieli podj¹æ to ryzyko owiadczy³ Luke. To jest
co, co musi byæ zrobione. A poza tym ja bêdê wówczas lecia³ u je-
go boku.
Leia przygryz³a wargê. Jej brat potrafi³ byæ bardzo przekonuj¹cy.
Zna³a go na tyle dobrze, ¿e nie wprawia³o j¹ w zdumienie to wszyst-
ko, co mo¿e zrobiæ Jedi... By³a pewna, ¿e Luke potrafi dotrzymaæ
obietnicy.
Czy wiesz, o co mnie prosisz? zapyta³a miêkko, prosz¹co.
Pos³uchaj, Leio odpar³ Luke. Podobnie jak ja musia³em kie-
dy stawiæ czo³o naszemu ojcu, tak i Kyp musi pomylnie przejæ tê
próbê. Powiedz cz³onkom rady, ¿e je¿eli Kyp Durron zda ten egza-
min, ma szansê zostaæ najsilniejszym Jedi tego pokolenia.
Leia westchnê³a i wsta³a.
No dobrze odpar³a. Spróbujê...
Przerwa³ jej Kyp:
Zrób to albo nie rób w ogóle. Nie próbuj. Prób nie ma. Póniej
pozwoli³ sobie na szelmowski umiech i doda³, wskazuj¹c gestem
Lukea: Przynajmniej on tak zawsze twierdzi.
238
Zgrzytaj¹c zêbami, Han Solo szarpn¹³ dwigniê sterownicz¹ Soko-
³a. Zmodyfikowany lekki frachtowiec wystrzeli³ w górê i zawróci³,
zatoczywszy ciasn¹ pêtlê. Olepiaj¹cy b³ysk superlasera Gwiazdy mierci
zamieni³ siê w wiec¹c¹ smugê, a szcz¹tki ksiê¿yca Kessel utworzy³y
ognist¹ chmurê, z ka¿d¹ chwil¹ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê coraz bardziej.
To mia³a byæ moja wojskowa baza! krzykn¹³ Lando. Jego
g³os siê za³amywa³. Najpierw Moruth Doole, teraz Gwiazda mier-
ci... Ten interes przestaje mi siê podobaæ.
Mara Jade, zamieniaj¹c rysy twarzy w wyrzebion¹ maskê, b³y-
skawicznie wcisnê³a siê miêdzy fotele Hana i Calrissiana i pochyli³a
siê nad mikrofonem komunikatora.
Tu mówi Mara Jade! zawo³a³a. Uwaga, wszystkie jednostki.
Proszê o raport. Ile statków stracilimy? Czy rozkaz ewakuacji bazy
dotar³ w porê?
Odpowiedzia³ jej zimny, spokojny g³os jednej z mistrylskich stra¿-
niczek:
Tak jest, pani komandor. Poderwalimy siê do lotu na pierwszy
sygna³ o pojawieniu siê intruza. Tylko dwa statki nie zd¹¿y³y opuciæ
bazy. Trzeci zosta³ trafiony i zniszczony przez eksploduj¹ce szcz¹tki.
Mara kiwnê³a g³ow¹, ale nie zmieni³a ponurego wyrazu twarzy.
A wiêc nadal nasze si³y s¹ zdolne do walki stwierdzi³a raczej
ni¿ zapyta³a.
Zdolne do walki! parskn¹³ Han. Przeciwko temu potworo-
wi? Co mog¹ mu zrobiæ? To Gwiazda mierci, a nie towarowy trans-
portowiec.
R O Z D Z I A £
!
239
Popatrzy³ przez dziobowy iluminator i zobaczy³ szkielet kuli
w przestworzach nad Kessel. Dowódca superbroni zapewne napa-
wa³ oczy widokiem zniszczeñ, których by³ sprawc¹.
Ale¿ Hanie odezwa³ siê prosz¹co Lando. Musimy zrobiæ
co, zanim zniszczy i tê planetê. Pomyl o przyprawie, która wów-
czas przepadnie na zawsze.
Mara znów pochyli³a siê nad mikrofonem.
Szyk bojowy gamma rozkaza³a. Zamierzam zaatakowaæ tê
Gwiazdê mierci. Odwróci³a siê w stronê Hana i doda³a pó³g³o-
sem: Je¿eli to jest tylko prototyp, to przypuszczam, ¿e nie bêd¹
mieli systemów obronnych, jakimi dysponowa³a prawdziwa bojowa
stacja. Nie bêd¹ mieli ani eskadr myliwców typu TIE, ani turbola-
serów umieszczonych na zewnêtrznym pancerzu. To w³anie te dwie
rzeczy zada³y najciê¿sze straty rebelianckiej flocie, prawda?
Niezupe³nie owiadczy³ Lando. Druga Gwiazda mierci u¿y³a
superlasera przeciwko kilku naszym najwiêkszym statkom.
Mara zacisnê³a wargi, jakby nad czym siê zastanawia³a.
W takim razie bêdziemy musieli ich czym zaj¹æ oznajmi³a.
Nie s¹dzê, ¿eby ten superlaser by³ skuteczny przy celowaniu do wielu
ma³ych statków.
Mimo wszystko nie podobaj¹ mi siê szanse... zacz¹³ Lando.
Nigdy nie mów mi o szansach przerwa³ Han, a potem pochyli³ siê
nad pulpitem i zacz¹³ kierowaæ statek na wyznaczon¹ pozycjê w szyku.
Kto, ja? unosz¹c brwi, zapyta³ Calrissian. Beznadziejne spra-
wy to moja specjalnoæ.
Tysi¹cletni Sokó³ przelecia³ nad statkami przemytników, chc¹c
znaleæ siê na czele. Han by³ zaskoczony widokiem du¿ych i ma-
³ych jednostek, które bardzo sprawnie zajmowa³y wyznaczone po-
zycje, jakby piloci byli dobrze wyszkolonymi ¿o³nierzami. Uwia-
domi³ sobie, ¿e musz¹ darzyæ Marê Jade ogromnym szacunkiem
i zaufaniem. Zdziwi³o go to, gdy¿ przemytnicy byli na ogó³ nieza-
le¿nymi indywidualistami, nie lubi¹cymi s³uchaæ niczyich rozkazów.
Jeden z niewielkich statków, trochê przypominaj¹cy owada £owca
G³ów typu Z-95, jakim czêsto lata³a sama Mara, uniós³ siê i zrówna³
z Soko³em. Jego pilot odezwa³ siê, korzystaj¹c z kana³u o po-
wszechnie dostêpnej czêstotliwoci:
Tu Kithra. Zajmujê miejsce na czele prawego skrzyd³a, a Shana
poleci na czele lewego. Wasz Sokó³ zajmie pozycjê porodku szy-
ku. W ten sposób bêdziemy mogli trafiæ Gwiazdê mierci w trzech
miejscach naraz.
240
Han rozpozna³ rzeczowy g³os innej mistrylskiej stra¿niczki. Ile jesz-
cze takich wojowniczek mia³a Mara Jade pod swoimi rozkazami?
Zgoda, Kithro odpar³a Mara, a potem odwróci³a siê, by spoj-
rzeæ na Hana. No có¿, Solo, jeste gotów stan¹æ na czele szyku?
Nigdy w ¿yciu nie zamierza³em wykorzystywaæ Soko³a do
walki z Gwiazd¹ mierci jêkn¹³ Han, ale nie przesta³ przygotowy-
waæ siê do ataku. Mia³em tylko podrzuciæ Calrissiana na Kessel.
Potraktuj to jako jeszcze jedn¹ niespodziankê doradzi³a kobieta.
Daj spokój, Han odezwa³ siê Lando. I pospiesz siê, zanim
laser Gwiazdy mierci wystrzeli po raz drugi.
Jak to dobrze, ¿e nie ma tutaj Leii mrukn¹³ Han. Dajê g³owê,
¿e uda³oby siê jej odwieæ mnie od tego.
Kiedy statki floty przemytników zwiera³y szyk, kieruj¹c siê w stro-
nê gigantycznego szkieletu, superlaser ponownie zap³on¹³ wiat³em.
Szmaragdowa b³yskawica rozjani³a przestworza... ale smuga wia-
t³a przesz³a przez rodek szyku, nie wyrz¹dzaj¹c szkody ¿adnemu
statkowi.
W³¹czyæ ochronne pola rozkaza³ Han. Bez wzglêdu na to,
jaki bêdzie z nich po¿ytek przeciwko t e m u .
Po obu stronach Soko³a zaczê³y siê formowaæ dwa kliny po-
dobne do dwóch ³upin obieranej pomarañczy. Na czele jednego le-
cia³ £owca G³ów Kithry. Szpic drugiego stanowi³ kanciasty lekki
frachtowiec pilotowany przez Shanê. By³ nieco starszy i bardziej
toporny w porównaniu ze statkiem Hana.
Flota przemytników rzuci³a siê jak sfora goñczych psów na Gwiaz-
dê mierci. Zaczê³a raziæ mierciononymi smugami nadbudówki,
wsporniki i belki gigantycznej sfery.
Kiedy Han zbli¿a³ siê do labiryntu wygiêtych, krzy¿uj¹cych siê
konstrukcji, wystrzeli³ trzy torpedy protonowe w samo serce tego
g¹szczu. Kilka wzmacniaj¹cych belek siê stopi³o, trafionych poci-
skami i strumieniami skupionego wiat³a.
Rozerwanie jej na kawa³ki zajmie nam ca³y rok albo d³u¿ej
stwierdzi³ Han, otwieraj¹c ogieñ z dziobowych dzia³ek.
Nigdy nie twierdzi³am, ¿e to bêdzie spacerek odpar³a Mara.
Tol Sivron czu³, ¿e jego g³owoogony nerwowo drgaj¹. Zmru¿y³
czarne oczy, podobne do paciorków, i wpatrywa³ siê w chmurê ma-
³ych statków. Wygl¹da³y tak niegronie. Z pewnoci¹ nie by³y bar-
dzo silnie uzbrojone.
241
Nie mogê uwierzyæ, ¿e nas atakuj¹ powiedzia³. Co w ten
sposób chc¹ osi¹gn¹æ?
Kapitan szturmowców, siedz¹cy za pulpitem konsolety taktycz-
nej, obróci³ g³owê w bia³ym he³mie i powiedzia³:
Je¿eli wolno mi zauwa¿yæ, panie dyrektorze, ta bojowa stacja
jest tylko prototypem. Nie zosta³a zbudowana z myl¹ o przeciwsta-
wieniu siê wielu ma³ym statkom. Prawdê mówi¹c, na jej pok³adach
powinno siê znajdowaæ ponad siedem tysiêcy myliwców typu TIE,
¿eby nie wspomnieæ o tysi¹cach turbolaserów i jonowych dzia³ roz-
mieszczonych na powierzchni sfery. Powinna tak¿e mieæ eskortê
w postaci kilku gwiezdnych niszczycieli. My nie dysponujemy ni-
czym poza superlaserem.
Gdyby tych statków by³o tylko kilka, nie stanowi³yby ¿adnego
zagro¿enia, ale jest ich tyle, ¿e mog¹ nêkaæ nas bardzo d³ugo. Je¿eli
bêdziemy mieli pecha, mog¹ nawet powa¿nie uszkodziæ elementy
konstrukcji stacji.
Czy to znaczy, ¿e nie mamy ani jednego myliwca? odezwa³
siê Tol Sivron, nie kryj¹c przera¿enia. Kto pope³ni³ powa¿ny b³¹d
na etapie prac projektowych. Kto napisa³ ten rozdzia³ instrukcji ob-
s³ugi? Chcê natychmiast znaæ nazwisko winowajcy.
Panie dyrektorze odpar³ szturmowiec, a w jego g³osie, przefil-
trowanym przez g³onik he³mu, zabrzmia³a nuta irytacji. W tej
chwili to nie jest wa¿ne.
Dla mnie wszystko jest wa¿ne! wybuchn¹³ Sivron. Odwróci³
siê w stronê Yemma, który w³anie pochyla³ rogat¹ g³owê nad do-
kumentacjami.
Wygl¹da na to, ¿e za napisanie tego rozdzia³u jest odpowiedzial-
na doktor Qwi Xux, panie dyrektorze powiedzia³ po chwili. Po-
wiêci³a tak du¿o czasu zagadnieniu funkcjonowania i skutecznoci
superlasera, ¿e potraktowa³a pobie¿nie problemy natury taktycznej.
Sivron westchn¹³.
Wynika z tego, ¿e wykrylimy niedoci¹gniêcie w naszym sys-
temie zatwierdzania projektów owiadczy³. Takie s³abe punkty
powinny byæ wy³apywane w trakcie bie¿¹cych zebrañ i podczas
opracowywania raportów o postêpach badañ.
Panie dyrektorze odezwa³ siê Doxin. Nie pozwólmy, ¿eby
taki drobiazg zaæmi³ radoæ z sukcesu, jakim jest wspania³e funk-
cjonowanie samego superlasera Gwiazdy mierci.
Racja, racja powiedzia³ Sivron. Powinnimy natychmiast
zwo³aæ zebranie w celu wyci¹gniêcia wszystkich wniosków...
16 W³adcy mocy
242
Kapitan szturmowców nagle odsun¹³ krzes³o i wsta³ od konsolety
taktycznej.
Panie dyrektorze, przede wszystkim m u s i m y okreliæ, co jest
t e r a z najwa¿niejsze. Przypominam, ¿e jestemy atakowani.
Pobliska eksplozja sprawi³a, ¿e zatrzês³a siê metalowa konstruk-
cja os³aniaj¹ca stanowisko dowodzenia.
Zostalimy w³anie trafieni przez trzy torpedy protonowe
stwierdzi³ szturmowiec. Na razie.
Sivron przygl¹da³ siê, jak cztery maszyny typu Z-95 zwane £ow-
cami G³ów przelecia³y w przestrzeni pomiêdzy wspornikami nad-
budówki. Po chwili by³o widaæ tylko ogieñ z dysz ich silników.
No có¿, w takim razie zacznijcie znów strzelaæ do nich z su-
perlasera odezwa³ siê Tol Sivron. Mo¿e tym razem uda siê
wam jaki trafiæ.
Rdzeñ reaktora jest na³adowany zaledwie do po³owy zauwa-
¿y³ Doxin.
Sivron odwróci³ siê i otworzy³ usta, ukazuj¹c spiczaste zêby.
Czy to nie wystarczy do zniszczenia choæby kilku ma³ych stat-
ków? zapyta³.
Doxin zacz¹³ mrugaæ powiekami ma³ych wiñskich oczu, jakby
nigdy wczeniej nie rozwa¿a³ takiej mo¿liwoci.
Ale¿ tak, panie dyrektorze... Oczywicie, ¿e wystarczy. Jeste-
my gotowi do nastêpnego strza³u.
Mo¿ecie strzelaæ, kiedy zechcecie, panie kierowniku zezwoli³
wielkopañsko Sivron.
Nie mog¹c siê doczekaæ, Doxin schwyci³ mikrofon interkomu
i wyda³ artylerzystom rozkaz otwarcia ognia. Po kilku sekundach,
kiedy boczne lasery skupi³y swoje wi¹zki w centralnej soczewce,
w przestworzach znów rozb³ysn¹³ s³up olepiaj¹cego wiat³a. Do-
tar³ do nadlatuj¹cej floty i zamieni³ w ognist¹ kulê stary, wys³u¿ony
frachtowiec lec¹cy na czele jednego skrzyd³a. Skraj promienia uszko-
dzi³ s¹siedni¹ jednostkê, ale pozosta³e rozproszy³y siê i zniknê³y
pomiêdzy elementami konstrukcji Gwiazdy mierci, nie przestaj¹c
raziæ stacji sztychami laserowych strza³ów.
Czy widzia³ pan to? odezwa³ siê Doxin z prawdziw¹ satysfak-
cj¹. Trafilimy jeden!
Hurra! mruknê³a ze swojego miejsca Golanda, nie próbuj¹c
nawet ukryæ kwanej miny. W jej g³osie nie by³o s³ychaæ nawet cienia
entuzjazmu. Zosta³o jeszcze mniej wiêcej czterdzieci, a na nastêp-
ny strza³ z superlasera bêdziemy musieli zaczekaæ ca³y kwadrans.
243
Panie dyrektorze, mam pewn¹ propozycjê wtr¹ci³ siê kapitan
szturmowców. Pomylnie zakoñczylimy próby superlasera pro-
totypu stacji bojowej, ale dalsze przebywanie w tym rejonie nie ma
sensu. Szaleñstwem by³oby pozwoliæ, ¿eby tak doskona³a broñ ule-
g³a uszkodzeniu. Powinnimy chroniæ Gwiazdê mierci, tak ¿eby
mo¿na by³o przekazaæ j¹ póniej w rêce imperialnych sztabowców.
Co pan proponuje, panie kapitanie? zapyta³ Tol Sivron, wpi-
jaj¹c w oparcie fotela d³ugie paznokcie, podobne do szponów.
Powinnimy wycofaæ siê do rejonu Otch³ani. Nie s¹dzê, ¿eby te
statki chcia³y nas tam cigaæ. Mo¿liwe, ¿e nie mamy du¿ej zdolno-
ci manewrowej, ale przewy¿szamy je pod wzglêdem szybkoci.
Proszê zwróciæ uwagê na fakt, ¿e nie musimy powracaæ do samego
Laboratorium Otch³ani. Wystarczy, ¿e przelecimy na drug¹ stronê
gromady czarnych dziur i tam siê ukryjemy. Kapitan przerwa³, ale
po chwili ci¹gn¹³, starannie akcentuj¹c wyrazy. A kiedy tam do-
trzemy, bêdzie pan mia³ mnóstwo czasu, ¿eby zwo³aæ d³ugie zebra-
nie i zadecydowaæ, co dalej. Mo¿e pan nawet powo³aæ komisjê i prze-
dyskutowaæ ca³¹ sytuacjê.
Twarz Tola Sivrona rozjani³a siê w umiechu.
Doskona³y pomys³, kapitanie. Proszê siê tym natychmiast za-
j¹æ. Wyniemy siê st¹d, jak najszybciej.
Kapitan szturmowców wystuka³ wspó³rzêdne nowego kursu na
klawiaturze nawigacyjnego komputera. Ogromna, sferyczna kon-
strukcja zawirowa³a wokó³ osi, a póniej zaczê³a przyspieszaæ i od-
dalaæ siê od Kessel. Lecia³a coraz szybciej, pozostawiaj¹c za sob¹
gromady ma³ych statków.
Kiedy znikn¹³ wszelki lad po trzecim strzale z superlasera Gwiaz-
dy mierci, Han Solo przetar³ oczy, olepione intensywn¹ szmarag-
dow¹ smug¹.
Niewiele brakowa³o stwierdzi³. Skraj promienia zahaczy³
o dziobowe pola os³on.
Stary frachtowiec Shany zosta³ zniszczony, a kilka innych stat-
ków zawróci³o i rzuci³o siê do ucieczki.
Musimy przegrupowaæ nasze si³y odezwa³ siê g³os Kithry
w odbiorniku komunikatora.
Popatrz! zawo³a³ nagle Lando, widz¹c, ¿e ¿ebrowana kon-
strukcja Gwiazdy mierci zaczyna obracaæ siê wokó³ osi i oddalaæ
od Kessel. Zmusilimy ich do ucieczki!
244
Na razie owiadczy³a Mara. Mo¿liwe, ¿e chc¹ tylko na³ado-
waæ rdzeñ reaktora i przygotowaæ siê do nastêpnego strza³u.
Kessel nie bêdzie bezpieczna, dopóki ta rzecz jest w pobli¿u
zgodzi³ siê z ni¹ Calrissian. Hanie, musimy za ni¹ lecieæ. Spróbu-
jemy przedostaæ siê Soko³em w pobli¿e rdzenia reaktora.
Oszala³e, Lando? wykrzykn¹³ Han. Pamiêtaj, ¿e to nadal
jest m ó j statek!
Nie przeczê odpar³ Calrissian, unosz¹c w obronnym gecie obie
rêce ale ju¿ kiedy lecia³em nim do Gwiazdy mierci. Pamiêtasz?
Nie podoba mi siê to wszystko mrukn¹³ Han i rzuci³ ukradko-
we spojrzenie na Marê Jade. Wydaje mi siê jednak, ¿e masz racjê.
Nie mo¿emy tak po prostu pozwoliæ im uciec. Je¿eli ten prototyp
wpadnie w rêce przedstawicieli imperialnej gwiezdnej floty, mo¿e
narobiæ mnóstwo szkód, a ja nie chcê byæ za nie odpowiedzialny.
Goñmy ich.
Rozkaza³ komputerowi, ¿eby zwiêkszy³ si³ê ci¹gu. Mara chwyci³a
za mikrofon i wyda³a rozkazy pozosta³ym jednostkom swojej floty.
Uwaga, wszystkie statki: Wycofaæ siê. My lecimy za nimi. Sami.
Sokó³ zacz¹³ siê zag³êbiaæ w koszmarny labirynt gigantycznych
dwigarów, ruroci¹gów z ch³odziwem, systemów wentylacyjnych,
przewodów doprowadzaj¹cych energiê oraz kana³ów tworz¹cych
szkielet prototypu Gwiazdy mierci. Chodniki, przerzucone pomiê-
dzy elementami konstrukcji, przypomina³y nitki pajêczych sieci.
Frachtowiec przyspieszy³, przez ca³y czas kieruj¹c siê w g³¹b kon-
strukcji, gdzie ³ukowato wygiête ¿ebra by³y coraz grubsze i rozmiesz-
czone coraz bli¿ej siebie. Han musia³ co chwilê zbaczaæ z kursu to
w prawo, to w lewo, i przemykaæ siê miêdzy wspornikami.
Nagle w samym rodku przestronnego korytarza pojawi³ siê gi-
gantyczny dwig, który uleg³ uszkodzeniu w czasie ataku floty prze-
mytników. Jego los zosta³ przes¹dzony wskutek nieoczekiwanego
szarpniêcia konstrukcji prototypu. Dwig wy³ama³ siê z zamocowa-
nia i zacz¹³ powoli siê przechylaæ, bezg³onie przecinaj¹c pró¿niê
przed dziobem Soko³a.
Uwa¿aj! krzykn¹³ Lando.
Han przycisn¹³ guzik na dwigni spustowej laserowych dzia³ek
i wys³a³ skupion¹ wi¹zkê, która zamieni³a uszkodzony dwig
w chmurê roz¿arzonych szcz¹tków i dymi¹cych ruin. Lando odchy-
li³ siê na fotelu drugiego pilota i wyda³ g³one westchnienie ulgi.
Kiedy Han zrobi³ unik, chc¹c omin¹æ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmu-
rê, pasa¿erowie na pok³adzie Soko³a nieomal spadli z foteli. Mimo
245
to du¿e fragmenty dwigu zosta³y przechwycone przez pola os³on.
Spod pulpitów kontrolnych wystrzeli³y snopy iskier, a z przedzia³u
silników pod pok³adem zaczê³y wydobywaæ siê stru¿ki dymu.
Mamy jakie uszkodzenie! zawo³a³ Lando.
Han walczy³ z dwigniami, staraj¹c siê odzyskaæ panowanie nad
sterami.
Wytrzyma odpar³ stanowczo, ale zabrzmia³o to, jak gdyby siê
modli³.
Nagle wyloty dysz potê¿nych silników napêdu podwietlnego
Gwiazdy mierci zap³onê³y, a ca³a konstrukcja zadr¿a³a i zaczê³a
uciekaæ. Han stara³ siê nie pozostaæ w tyle, przez ca³y czas kieruj¹c
siê ku rdzeniowi reaktora. Tysi¹cletni Sokó³ przechyli³ siê na bur-
tê, ale prawie nie reagowa³ na manewry sterami.
Przemknêli obok mamucio grubych dwigarów otaczaj¹cych
p³aszcz rdzenia i znaleli siê we wnêtrzu gigantycznej os³ony. By³o
to pomieszczenie kszta³tu sfery, zawieraj¹ce dwa roziskrzone sto¿ki
rdzenia reaktora. Zielone i b³êkitne iskry, przeskakuj¹ce miêdzy sto¿-
kami, wiadczy³y o tym, ¿e reaktor dostarcza energiê, ³aduje super-
laserowe dzia³o.
I kto mówi, ¿e koszmary siê nie powtarzaj¹ odezwa³ siê Lan-
do. Nigdy nie chcia³bym ogl¹daæ tego widoku po raz drugi.
Uwa¿am, ¿e mo¿emy mówiæ o wielkim szczêciu stwierdzi³
Han, spogl¹daj¹c na ekran monitora, na którym w³anie ukazywa³y
siê informacje o uszkodzeniach. Ale Sokó³ musi zostaæ jak naj-
szybciej naprawiony doda³ przez zaciniête zêby. To paskudna
chwila na awariê silników.
Gwiazda mierci zaczê³a wirowaæ szybciej, a potem, kiedy w³¹czy-
³y siê silniki napêdowe umieszczone na równiku, zmieni³a kurs i jesz-
cze bardziej przyspieszy³a. Han z trudem unikn¹³ zderzenia z wygiê-
tym wspornikiem, który zatoczy³ ³uk i omal nie wyr¿n¹³ w kad³ub stat-
ku. Z wysi³kiem wykona³ manewr, chc¹c omin¹æ przeszkodê, a potem
skierowa³ dziób ku najbli¿szej nadbudówce mocuj¹cej rdzeñ reaktora.
Musimy zaj¹æ siê tymi silnikami owiadczy³ ale nie mogê
zrobiæ niczego, dopóki Gwiazda mierci tak trzêsie siê i wiruje.
Musimy unieruchomiæ statek i przygotowaæ siê do podró¿y.
Unieruchomiæ? zapyta³a zdumiona Mara Jade.
Nie traktuj wszystkiego, co mówiê, tak dos³ownie. Robi³em to
ju¿ raz, kiedy chcia³em zmyliæ pocig imperialnych przeladowców
odpar³ Han, b³yskaj¹c zêbami w krzywym umiechu. Mam na po-
k³adzie jedno sprytne urz¹dzenie. Sam je zainstalowa³em.
246
Skierowa³ statek w ten sposób, ¿eby lecieæ równolegle do grube-
go dwigara.
To mój pazur l¹downiczy. U¿y³em go kiedy, by przyczepiæ siê
do kad³uba gwiezdnego niszczyciela, a potem, kiedy imperialna flo-
ta dokonywa³a skoku w nadprzestrzeñ, odczepi³em siê i pozosta³em
w przestworzach razem ze stert¹ wyrzuconych mieci.
Sokó³ przyklei³ siê do dwigara z metalicznym dwiêkiem.
Bezporednio pod kad³ubem znajdowa³ siê gigantyczny cylinder
rdzenia reaktora. Jarzy³ siê olepiaj¹cym, mierciononym blaskiem.
Na razie jestemy tu bezpieczni oznajmi³ Han. Ale je¿eli
zamierzaj¹ powróciæ do Otch³ani, musimy byæ przygotowani na nie-
jedn¹ niespodziankê.
247
Luke, lec¹c z Kypem Durronem w niewielkiej kabinie pilota Po-
gromcy S³oñc, czu³, jak m³odzieniec zespala swoje myli z jego
mylami. Obaj kierowali siê w stronê gromady czarnych dziur.
Kyp stopniowo przezwyciê¿a³ troskê i strach, jakie ¿ywi³ wobec
w³asnych umiejêtnoci Jedi i mo¿liwoci ich niew³aciwego u¿ycia.
Po objawieniu, jakiego dost¹pi³ wewn¹trz wi¹tyni Exara Kuna,
wyszed³ silniejszy, zdolny stawiæ czo³o zagro¿eniu. Luke wiedzia³,
¿e kiedy m³odzieniec zda pomylnie ostatni egzamin, wówczas spe³ni
wszystkie wymagania i zostanie zahartowany przez si³y tak potê¿-
ne, jak te, które ukszta³towa³y charakter mistrza Jedi.
Umiechn¹³ siê, kiedy sobie przypomnia³, jak Leia podczas po-
siedzenia rady wstawia³a siê za Kypem, jak walczy³a o szansê, jak¹
stwarza³a propozycja jej brata. Przedstawi³a jego probê ju¿ pod-
czas pierwszej sesji, w której bra³a udzia³ jako przywódczyni Nowej
Republiki. W trakcie dyskusji, jaka póniej siê wywi¹za³a, argumen-
towa³a, schlebia³a, a nawet zawstydza³a przeciwników, namawiaj¹c
ich, aby dali Lukeowi szansê.
Po zakoñczeniu wielogodzinnego zebrania opuci³a salê obrad
i stwierdzi³a, ¿e minê³o po³udnie. Kyp i Luke, czekaj¹cy na ni¹ w jed-
nej z kawiarenek na pó³piêtrze ogromnego Pa³acu Imperialnego, s¹-
czyli napoje i próbowali smako³yków z setek planet, które przysiê-
ga³y wiernoæ Nowej Republice. Leia roztr¹ci³a obu osobistych stra¿-
ników i skierowa³a siê do ich stolika. Nie zwraca³a uwagi na innych
urzêdników i dyplomatów, którzy wstawali na jej widok, chc¹c po-
witaæ now¹ przywódczyniê. Leia zignorowa³a ich spojrzenia.
R O Z D Z I A £
!!
248
Na jej twarzy malowa³o siê wyczerpanie, ale Leia nie potrafi³a
ukryæ triumfuj¹cego umiechu i radosnych b³ysków w ogromnych
oczach.
Pogromca S³oñc jest do waszej dyspozycji oznajmi³a. I le-
piej zabierzcie go od razu, zanim który z cz³onków rady dojdzie do
wniosku, ¿e moje zwyciêstwo przysz³o zbyt ³atwo, i zechce powró-
ciæ do dyskusji.
Póniej Leia spojrza³a z powag¹ na Kypa.
Pamiêtaj, ¿e ryzykujê ca³¹ karierê jako przywódczyni Nowej
Republiki, Kypie.
Nie zawiodê ciê odpar³ wówczas m³odzieniec, dumnie uno-
sz¹c g³owê. Luke nie musia³ korzystaæ z umiejêtnoci Jedi, ¿eby
stwierdziæ, i¿ Kyp jest zdecydowany dotrzymaæ s³owa.
Teraz, lec¹c w kabinie Pogromcy, obaj Jedi po¿ywiali siê synte-
tyzowanymi racjami i milczeli, przekazuj¹c sobie swoje myli. Kie-
dy skoñczyli, Kyp pogr¹¿y³ siê w g³êbokim, podobnym do hiberna-
cyjnego snu, o¿ywczym transie, którego Luke nauczy³ wszystkich
rycerzy. Po godzinie m³ody Jedi obudzi³ siê i stwierdzi³, ¿e czuje siê
jak nowo narodzony.
Podczas lotu Kyp dzieli³ siê z Lukiem wspomnieniami z czasów
dzieciñstwa, spêdzonego na ojczystej planecie, Deyer. Opowiada³
o bracie, ale czêsto przerywa³, nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy. Luke
s³ucha³, milczeniem okazuj¹c wspó³czucie, a Kyp wyrzuca³ z siebie
ca³y ¿al po stracie Zetha. Czasami p³aka³, ale by³y to ³zy oczyszcza-
j¹ce jego duszê. Kiedy skoñczy³ opowiadaæ, poczu³, ¿e mo¿e znów
cieszyæ siê wolnoci¹, któr¹ zwróci³ mu duch brata wówczas, w pó³-
mroku obsydianowej wi¹tyni.
Yoda tak¿e podda³ mnie egzaminowi owiadczy³ Luke. Sta-
³o siê to na skraju bagien na Dagobah. Musia³em wejæ do jaskini,
w której stan¹³em oko w oko z Darthem Vaderem. Zaatakowa³em
go i pokona³em, tylko po to, by przekonaæ siê, i¿ walczy³em z sa-
mym sob¹. Nie zda³em tamtego egzaminu, ale tobie powiod³o siê
o wiele lepiej.
Luke utkwi³ ciemne oczy w twarzy m³odzieñca.
Nie twierdzê, Kypie, ¿e to bêdzie ³atwe, ale nagrod¹ za twoje
wysi³ki bêdzie zwyciêstwo, a ono przyniesie korzyæ ca³ej galaktyce.
Kyp opuci³ g³owê, jakby zawstydzony, i zacz¹³ siê przygl¹daæ
urz¹dzeniom na pulpicie sterowniczym.
Jestemy gotowi do wyskoczenia z nadprzestrzeni oznajmi³.
Zapi¹³e pasy?
249
Luke kiwn¹³ g³ow¹ i pozwoli³ sobie na lekki umiech. Smugi
gwiazd, widoczne w nadprzestrzeni, by³y zakrzywione i odkszta³cone
z powodu bliskoci czarnych dziur Otch³ani.
Kyp wpatrywa³ siê w tarczê chronometru i skupia³, obserwuj¹c
zmieniaj¹ce siê cyfry.
Trzy, dwa, jeden...
Poci¹gn¹³ za dwigniê i nagle, kiedy znaleli siê znów w normal-
nej przestrzeni, smugi gwiazd w iluminatorach zamieni³y siê w po-
jedyncze ogniki.
Luke dostrzeg³ w oddali wielobarwn¹ chmurê gazów Otch³ani,
ale w tej samej chwili poczu³ dojmuj¹cy ból, jakby wydarzy³o siê
co z³ego.
Co siê sta³o z Kessel? zapyta³ Kyp.
Luke odnalaz³ w przestworzach znacznie bli¿szy, nieregularny
owal planety, czêciowo przys³oniêtej przez chmurê rozprzestrze-
niaj¹cych siê szcz¹tków.
To ksiê¿yc z wojskow¹ baz¹ stwierdzi³ Kyp. Znikn¹³.
Zostalimy zauwa¿eni odezwa³ siê mistrz Jedi. Jakie statki
lec¹ w nasz¹ stronê.
Wyczu³ przera¿enie i gniew pilotów atakuj¹cych jednostek, które
przyspieszy³y i zmieni³y szyk, chc¹c otoczyæ Pogromcê.
W odbiorniku komunikatora odezwa³ siê stanowczy kobiecy g³os.
Tu Kithra ze stra¿y Mistryl, przedstawicielka Sojuszu Przemyt-
ników. Podajcie dane identyfikacyjne waszego statku i cel przyby-
cia do systemu Kessel.
Tu Luke Skywalker odpar³ mistrz Jedi, powci¹gaj¹c lekki
umiech. Przylecielimy tu z polecenia rz¹du Nowej Republiki.
Otrzymalimy zadanie zniszczenia Pogromcy S³oñc i mielimy na-
dziejê skorzystaæ z którego z waszych statków, by powróciæ na
Coruscant. Mara Jade wyrazi³a na to zgodê. Przekaza³a nam j¹ wczo-
raj, korzystaj¹c z kana³u ³¹cznoci podwietlnej.
Komandor Jade przebywa w tej chwili gdzie indziej oznajmi-
³a Kithra. Nie powiadomi³a mnie o tym, ¿e przylecicie. A zreszt¹,
jak sami widzicie, niedawno zostalimy zaatakowani.
Opowiedz mi o wszystkim, co siê wydarzy³o rzek³ Luke.
Gdzie jest Mara? Czy nic siê jej nie sta³o? Co robi teraz Han Solo?
Kyp przymkn¹³ oczy i zacz¹³ wysy³aæ mylowe wici, szukaæ...
Nagle szarpn¹³ g³owê w lewo, w stronê wiruj¹cych gazów Otch³ani.
Han jest tam... o, tam pokaza³.
W kabinie pilota Pogromcy S³oñc odezwa³ siê ponownie g³os Kithry.
250
Zaatakowa³ nas prototyp Gwiazdy mierci odezwa³a siê Mi-
strylka, a w tym czasie statki Sojuszu Przemytników zmienia³y szyk
ze szturmowego na obronny. Podejrzewamy, ¿e ucieka³a przed
flot¹ okupacyjn¹ Nowej Republiki, która niedawno wniknê³a w re-
jon Otch³ani.
S¹ z nimi Wedge i Chewie oznajmi³ Luke, zwracaj¹c siê do Kypa.
Co siê sta³o z Hanem? zapyta³ m³odzieniec, chwyciwszy mi-
krofon komunikatora. W jego g³osie mo¿na by³o us³yszeæ niepokój.
Nasze statki zaatakowa³y prototyp i wyrz¹dzi³y trochê szkód
w szkielecie Gwiazdy mierci, ale niewiele. Póniej Han Solo wle-
cia³ Tysi¹cletnim Soko³em do rodka konstrukcji, a komandor Jade
rozkaza³a, ¿ebymy siê wycofali. Kiedy stacja bojowa skierowa³a
siê w stronê Otch³ani, Sokó³ siê nie pojawi³. Zamierzali dokonaæ
sabota¿u rdzenia reaktora, ale od chwili gdy zniknêli, nie otrzymali-
my od nich ¿adnej wiadomoci.
Kiedy to siê wydarzy³o?
Przed kilkoma godzinami odpar³a Kithra. W³anie zastana-
wialimy siê nad tym, co robiæ.
Luke popatrzy³ na Kypa i wyczyta³ w jego oczach absolutne zro-
zumienie.
My wiemy, co robiæ odezwa³ siê Skywalker.
M³odzieniec kiwn¹³ g³ow¹.
Musimy lecieæ na pomoc Hanowi.
Tak stwierdzi³ Luke, prze³ykaj¹c linê. Do Otch³ani.
Znalezienie najbezpieczniejszej drogi przez grawitacyjny labirynt
okaza³o siê doæ ³atwe dla obu Jedi. Mistrz i m³ody rycerz wspó³pra-
cowali ze sob¹, wspomagali swoje umiejêtnoci. Pilotowali Pogromcê
S³oñc wspólnie jak dwa sprzê¿one astronawigacyjne komputery.
miercionona broñ, poddana dzia³aniu gigantycznych naprê¿eñ,
dr¿a³a i trzeszcza³a. Luke odnosi³ wra¿enie, ¿e jaka potworna si³a
rozci¹ga jego myli, jakby chcia³a wessaæ je w bezdenn¹ czeluæ.
Kyp siedzia³ z zamkniêtymi oczami i mocno zaciska³ usta, a jego
twarz wykrzywia³ dziwny grymas.
Prawie jestemy na miejscu odezwa³ siê w pewnej chwili przez
zêby.
Kiedy pokonali ca³¹ wiecznoæ rozgrzanych wielobarwnych
gazów, znaleli siê nagle w cichej przystani w samym rodku
Otch³ani.
251
Mrugaj¹c oczami, by odzyskaæ ostroæ wzroku, Luke zacz¹³ szu-
kaæ prototypu Gwiazdy mierci. Spodziewa³ siê, ¿e bêdzie toczy³a
walkê z oddzia³em szturmowym Wedgea. Zamiast tego zobaczy³
pole ca³kiem innej gwiezdnej bitwy. Ujrza³ statki Nowej Republiki
strzelaj¹ce ze wszystkich dzia³ na pok³adach. Zobaczy³ tak¿e startu-
j¹ce myliwce i inne maszyny, tocz¹ce za¿arte pojedynki w prze-
stworzach... ale nie wokó³ Gwiazdy mierci, a w pobli¿u sylwetki
gwiezdnego niszczyciela, siej¹cego mieræ i podobnego do grotu
strza³y. Jego pokiereszowany i osmalony kad³ub nosi³ lady wielu
trafieñ blasterowych b³yskawic.
To admira³ Daala! wykrzykn¹³ Kyp. W jego chrapliwym g³o-
sie da³o siê s³yszeæ nutê nienawici.
252
Szkielet prototypu ukry³ siê po przeciwnej stronie gromady czar-
nych dziur i wy³¹czy³ napêd. Tol Sivron, Golanda, Doxin, Yemm
i kapitan szturmowców zebrali siê, by wyci¹gn¹æ wszystkie wnio-
ski, jakie wynika³y ze zmienionej sytuacji.
Trochê czasu zabra³o im znalezienie pustego magazynu, który
móg³by zostaæ przekszta³cony w salê obrad. Poza tym uczestnicy
musieli siê obejæ bez ciep³ych napojów i porannych pasztecików.
Tol Sivron owiadczy³ jednak, ¿e sytuacja odbiega od normalnej
i ¿e w dobrze pojêtym interesie Imperium powinni wyrzec siê tych
przyjemnoci.
Dziêkujê panu, kapitanie, za wskazanie nam tej luki w naszych
procedurach zacz¹³, b³yskaj¹c ostro zakoñczonymi zêbami.
Szturmowiec pokaza³ im dodatek do instrukcji postêpowania
w sytuacjach alarmowych, a w nim jeden z podrozdzia³ów, zaty-
tu³owany: Przestrzeganie tajemnicy informacji. By³ w nim ustêp
nakazuj¹cy zachowanie w absolutnej tajemnicy wynalazków opra-
cowywanych w Laboratorium Otch³ani. Jedno ze zdañ g³osi³o: Na-
le¿y za wszelk¹ cenê uniemo¿liwiæ Rebeliantom dostêp do infor-
macji o badaniach i wynikach dowiadczeñ. Ten ustêp, argumen-
towa³ oficer, mo¿e byæ rozumiany jako nakaz zniszczenia ca³ej
placówki, zw³aszcza teraz, kiedy zosta³a opanowana przez rebe-
lianckie oddzia³y.
Za wszelk¹ cenê podkreli³ kapitan. To z pewnoci¹ ozna-
cza, ¿e powinnimy raczej powiêciæ laboratorium ni¿ pozwoliæ, aby
Rebelianci dowiedzieli siê, nad czym pracowalimy.
R O Z D Z I A £
!"
253
No có¿ odezwa³ siê Doxin. Przynajmniej bêdziemy mieli
jeszcze jedn¹ okazjê strzelenia z superlasera w interesie Imperium.
Uniós³ brwi, cienkie jak druciki, a na jego ³ysej czaszce znów
pojawi³y siê zmarszczki jak na wierzcho³ku piaszczystej wydmy.
Devaronianin Yemm nie przestawa³ przegl¹daæ jednego rozdzia-
³u po drugim w procedurach zapisanych w podrêcznym notatniku.
Szczególn¹ uwagê zwraca³ na u¿yt¹ terminologiê.
Nie widzê niczego, co przeczy³oby wnioskowi kapitana, panie
dyrektorze powiedzia³ po chwili.
W porz¹dku, w takim razie uznajê rezolucjê za uchwalon¹
owiadczy³ Sivron. Skierujemy prototyp z powrotem do Otch³ani,
korzystaj¹c z tego samego szlaku, którym j¹ opucilimy. Kapita-
nie, proszê zaj¹æ siê szczegó³ami.
Tak jest, panie dyrektorze odpar³ szturmowiec.
A wiêc wszystko uzgodnione ci¹gn¹³ Tol Sivron, stukaj¹c spi-
czastymi paznokciami o blat sto³u. Je¿eli nie ma innych spraw,
uznajê posiedzenie za zakoñczone.
Wszyscy wstali, by wyjæ z magazynu. Odsuwaj¹c krzes³a, odru-
chowo wyg³adzali fa³dy mundurów.
Tol Sivron zerkn¹³ na tarczê niewielkiego chronometru i przeko-
na³ siê, ¿e up³ynê³y zaledwie dwie godziny. To by³o jedno z najkrót-
szych posiedzeñ, jakiemu kiedykolwiek przewodniczy³.
254
Przyprawiaj¹ce o zawrót g³owy skupienie, z jakim Threepio zaj-
mowa³ siê sprawami technicznymi i pozycjami walcz¹cych myliw-
ców otaczaj¹cych piêæ szturmowych wahad³owców klasy Gamma,
dowodzi³o, ¿e powiêca³ siê temu zajêciu bez reszty. Zupe³nie zapo-
mnia³ o obawach i przera¿eniu, jakie wczeniej go ogarnia³o.
Gorgona wisia³a z³owieszczo nad ich g³owami, to ra¿¹c stru-
mieniami laserowych sztychów asteroidy Laboratorium Otch³ani, to
znów kieruj¹c ogieñ ku statkom Nowej Republiki.
Chewbacca warkn¹³ i mru¿¹c oczy, okolone gêst¹ sierci¹, zacz¹³
szukaæ prawid³owoci w seriach strza³ów imperialnych artylerzystów.
Mrukn¹³ i zawy³ co do Threepia, daj¹c znaæ, do czego doszed³, a po-
tem, nie czekaj¹c na odpowied androida, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem
w¹skopasmowej ³¹cznoci miêdzy wahad³owcami.
Zacz¹³ co szybko mówiæ, pos³uguj¹c siê jêzykiem Wookiech,
co, zdaniem Threepia, by³o bardzo m¹drym posuniêciem z taktycz-
nego wzglêdu. Chocia¿ on sam by³ protokolarnym androidem i ro-
zumia³ ponad szeæ milionów jêzyków i innych form porozumiewa-
nia siê miêdzy istotami, bardzo w¹tpi³, czy ktokolwiek na pok³adach
Gorgony rozumie, o czym mówi Chewbacca.
Dopiero kiedy od innych Wookiech, pilotów pozosta³ych szturmo-
wych wahad³owców, zaczê³y nap³ywaæ potwierdzenia odbioru, Three-
pio przesta³ siê koncentrowaæ i odwróci³ w stronê Chewbaccy.
Po prostu nie wiem, w jaki sposób moglibymy skierowaæ wszyst-
kie sterburtowe baterie turbolaserowych dzia³ w kierunku tego gwiezd-
nego niszczyciela. To samobójstwo. Dlaczego nie mielibymy zacze-
R O Z D Z I A £
!#
255
kaæ, a¿ z pok³adów naszych statków wystartuje wiêcej myliwców?
Uwa¿am, ¿e to by³oby o wiele bezpieczniejsze posuniêcie.
Chewbacca gronie zarycza³, a Threepio doszed³ do przekona-
nia, ¿e dalsze upieranie siê przy swoim zdaniu nie by³oby rozs¹dne.
Obok nich przelecia³a trójka imperialnych myliwców typu TIE,
strzelaj¹c smugami wiat³a z laserowych dzia³ek. Jeden ze szturmo-
wych wahad³owców zosta³ trafiony i kiedy Threepio zrekonstruowa³
sytuacjê w u³amek sekundy póniej, przekona³ siê, ¿e statek otrzy-
ma³ osiem bezporednich trafieñ w ci¹gu dwóch sekund. Jego pola
os³on os³ab³y, a nastêpnie zanik³y. P³yty poszycia kad³uba zaczê³y
pêkaæ i wahad³owiec eksplodowa³ w chwili, gdy trójka myliwców
typu TIE polecia³a dalej, by stawiæ czo³o maszynom typu X i Y
wy³aniaj¹cym siê z czeluci hangarów statków Nowej Republiki.
Chewbacca ¿a³onie rykn¹³, spogl¹daj¹c na mieræ kilku ziom-
ków, których niedawno uratowa³. W g³oniku komunikatora ode-
zwa³ siê chóralny ryk wspó³czucia pozosta³ych Wookiech.
Eksplozja wahad³owca sprawi³a, ¿e Threepio na krótk¹ chwilê straci³
orientacjê, poniewa¿ by³ sprzêgniêty ze zniszczonym statkiem. Mia³
wra¿enie, jakby jaka czêæ jego mechanicznego cia³a obumar³a.
O rety! westchn¹³, a potem spróbowa³ siê skupiæ, przenosz¹c
uwagê na pozosta³e wahad³owce. Chewie, masz zupe³n¹ racjê. Po
prostu nie mo¿emy im pozwoliæ na takie rzeczy.
Chewbacca warkn¹³ na znak, ¿e zgadza siê z jego zdaniem, po
czym, w dowód przyjani, klepn¹³ Threepia po plecach. Uderzenie
by³o jednak tak silne, ¿e z³ocisty android omal nie przelecia³ nad
pulpitem konsolety.
Nagle przestworza za ruf¹ ich wahad³owca przeciê³a pojedyncza
nitka wiat³a, a Threepio na krótk¹ chwilê zapamiêta³ ten widok
w swoich fotoreceptorach. Ognista smuga zosta³a wystrzelona z nie-
wielkiego statku wygl¹daj¹cego jak okruch kryszta³u, pilotowanego
przez dwóch ludzi. Threepio rozpozna³ go natychmiast.
Ojej, czy to przypadkiem nie jest Pogromca S³oñc? zapyta³.
Chewbacca, zajêty czym innym, rykn¹³, jakby rzuca³ wyzwanie,
a tymczasem cztery pozosta³e szturmowe wahad³owce unios³y siê
na wysokoæ sterburty Gorgony. Po chwili zaczê³y lecieæ nad ka-
d³ubem, którego skomplikowany kszta³t roi³ siê od wystaj¹cych nad-
budówek, wsporników i ruroci¹gów, a tak¿e klap, luków i urz¹dzeñ
do uzdatniania odpadków. Turbolaserowe dzia³a niszczyciela Daali
mierzy³y na przemian to w Laboratorium Otch³ani, to w roje my-
liwców Nowej Republiki.
256
Siedem maszyn typu TIE oderwa³o siê od g³ównych si³ imperialnych
i zawróci³o, chc¹c stawiæ czo³o czterem wahad³owcom Chewbaccy.
Wookie zasypali je jednak lawinami b³yskawic z ciê¿kich dzia³ blaste-
rowych. Stary Nawruun, podobny do gnoma, i kilku innych Wookiech
siedz¹cych na stanowiskach artylerzystów strzelali bez litoci.
Sieæ blasterowych b³yskawic z dzia³ szturmowych wahad³owców
by³a tak gêsta, ¿e cztery atakuj¹ce myliwce typu TIE zamieni³y siê
w ogniste kule. Dwa nastêpne, pragn¹c unikn¹æ trafieñ, zboczy³y
z kursu tak raptownie, ¿e roztrzaska³y siê o kad³ub Gorgony. Je-
dyny z atakuj¹cej eskadry, który ocala³, wystrzeli³ wiec¹ w górê
i odlecia³, zapewne, aby wezwaæ pomoc.
Chewbacca warkn¹³, nie kryj¹c satysfakcji.
Tymczasem szturmowe wahad³owce przelatywa³y w tê i tamt¹
stronê nad kad³ubem gwiezdnego niszczyciela. Nie przestawa³y ra-
ziæ baterii turbolaserowych dzia³ statku Daali, wykorzystuj¹c ca³y
zapas pocisków udarowych. Po kilku chwilach takiej kanonady, pod-
czas której pêka³y p³yty kad³uba, a gniazda laserowych dzia³ stawa-
³y w p³omieniach, ca³a jedna burta Gorgony zosta³a wyelimino-
wana z dalszej walki.
Och, dobra robota, Chewie! zawo³a³ radonie Threepio. Na-
prawdê ci siê uda³o!
Chewbacca prychn¹³, ale by³o widaæ, ¿e jest zadowolony. G³o-
ne, triumfuj¹ce ryki dolecia³y z wnêtrza szturmowego wahad³owca
i z wie¿yczki artylerzystów. Kiedy jednak zza kad³uba Gorgony
wy³oni³y siê eskadry myliwców typu TIE i skrêci³y, by skierowaæ
siê ku wahad³owcom, Threepio doszed³ do wniosku, ¿e najwy¿szy
czas skoñczyæ z tymi wiwatami.
Przepraszam bardzo powiedzia³, zwracaj¹c siê do Chewbac-
cy. Czy nie by³oby lepiej, gdybymy zarz¹dzili teraz odwrót?
Kyp Durron jak as pilota¿u skierowa³ Pogromcê S³oñc ku cen-
tralnej planetoidzie. Ostro¿nie manewruj¹c podobnym do ciernia stat-
kiem, przelecia³ nim przez otwór opancerzonych wrót i zwróci³
w stronê l¹dowiska.
Luke pozwoli³, ¿eby m³odzieniec pilotowa³ statek, a sam zaj¹³ siê
nawi¹zaniem ³¹cznoci najpierw z eskortow¹ fregat¹, a potem z cen-
trum dowodzenia Laboratorium Otch³ani.
Wedge, jeste tam? zapyta³. Nic ci siê nie sta³o? Tu mówi
Luke. Powiedz mi, co siê tutaj dzieje.
257
Przez harmider syren alarmowych, wykrzykiwanych rozkazów,
sk³adanych raportów i meldunków, a tak¿e st³umiony pomruk eks-
plozji laserowych b³yskawic gwiezdnego niszczyciela przedar³ siê
znajomy g³os.
Luke, ty ¿yjesz! Co w³aciwie tu robisz?
Skywalker uwiadomi³ sobie, ¿e Wedge zosta³ wys³any do Labora-
torium Otch³ani jeszcze przed zwyciêstwem nad duchem Exara Kuna.
Sprowadzilimy tu Pogromcê S³oñc, by go zniszczyæ odpar³.
Wygl¹da jednak na to, ¿e masz problemy.
Potrzebowa³bym kilku godzin, ¿eby opowiedzieæ ci o wszyst-
kim, co zdarzy³o siê od chwili, gdy wyda³em rozkaz l¹dowania
stwierdzi³ Wedge. W jego g³osie wyczuwa³o siê zmêczenie. Czy
jeste bezpieczny?
Jestemy cali i zdrowi, Wedge. L¹dujemy w jednym z hanga-
rów remontowych.
To dobrze. Przyda mi siê twoja pomoc.
Kyp wyl¹dowa³ i zabezpieczy³ Pogromcê S³oñc, po czym otwo-
rzy³ w³az i obaj mê¿czyni zeszli po metalowej drabince. Pucili siê
truchtem korytarzami wykutymi w litej skale. W tunelach rozbrzmie-
wa³ g³uchy huk eksplozji turbolaserowych strza³ów.
Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, przystanêli, by zoriento-
waæ siê w gor¹czkowych przygotowaniach do obrony.
Wedge na ich widok podbieg³, aby uciskaæ przyjaciela. Obaj objêli
siê i zaczêli klepaæ po plecach.
Cieszê siê, ¿e jeste z nami odezwa³ siê po chwili Wedge.
Jego g³os zdradza³, ¿e genera³ chcia³by zadaæ Skywalkerowi wiele
pytañ. Zamiast tego rzuci³ tylko nieufne spojrzenie na Kypa, który
przystan¹³ ze skruszon¹ min¹ na progu. A co o n tutaj robi?
Qwi Xux, która podesz³a i stanê³a u boku Antillesa, tak¿e spo-
strzeg³a Kypa. Chwyci³a siê za gard³o i cofnê³a jak uderzona.
Przepraszam wykrztusi³ cicho m³odzieniec.
Luke spojrza³ z powag¹ w oczy genera³a.
Kyp jest tu, ¿eby nam pomóc, Wedge oznajmi³. Odwróci³
siê od ciemnej strony, a ja pogodzi³em siê z nim. Je¿eli chowasz
w sercu jak¹ urazê do niego, za³atw to z nim, kiedy to wszystko siê
skoñczy.
Wedge spojrza³ na Qwi. Jej delikatna, szczup³a twarz siê ci¹gnê-
³a, ale po chwili towarzyszka Wedgea lekko kiwnê³a g³ow¹.
Kyp przylecia³ ze mn¹, ¿eby zniszczyæ Pogromcê S³oñc
owiadczy³ Luke. Mia³o to byæ dla niego czym w rodzaju kary,
17 W³adcy mocy
258
ale teraz... Mistrz Jedi ucisn¹³ ramiê ucznia. Teraz jestemy
dwójk¹ Jedi, którzy proponuj¹ ci swoje us³ugi w tej walce.
Wedge zwróci³ siê do jednego ze swoich komandosów.
Proszê o meldunek o aktualnej sytuacji.
Obs³ugi stacji taktycznych pospieszy³y z informacjami o liczbie
walcz¹cych myliwców i wystrzelonych pocisków, a tak¿e stratach
w³asnych i nieprzyjaciela.
Wygl¹da na to, ¿e oddzia³ Chewbaccy zniszczy³ wszystkie ster-
burtowe baterie turbolaserów Gorgony.
By³o widaæ, ¿e informacja ta sprawi³a Wedgeowi wyran¹ ra-
doæ.
Gdybymy tylko mogli zadawaæ Daali wiêksze straty ni¿ ona
nam westchn¹³, krêc¹c g³ow¹.
Gdzie jest Han? odezwa³ siê Luke.
Kyp natychmiast odzyska³ animusz. Niecierpliwie czeka³ na od-
powied.
Wedge zmarszczy³ brwi.
Czy to znaczy, ¿e nie wiesz? zapyta³.
Skywalker oznajmi³ mu wszystko, co wiedzia³ na temat prototy-
pu Gwiazdy mierci. Nie ukrywa³, ¿e Hana, Landa i Marê widziano
ostatnio, jak lecieli Soko³em w g³¹b szkieletu jej konstrukcji.
Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Pogromca S³oñc i Gorgona s¹ ju¿ tu... a teraz chcesz powie-
dzieæ mi, ¿e wraca Gwiazda mierci? Zamruga³, jakby trudno by³o
mu w to uwierzyæ, ale w nastêpnej chwili zacz¹³ wydawaæ rozkazy
taktykom: S³yszelicie, co powiedzia³ Skywalker! Wygl¹da na to,
¿e musimy siê przygotowaæ na jeszcze jedn¹ niespodziankê.
Nie wydawa³o siê to mo¿liwe, ale nagle wszyscy zaczêli krz¹taæ
siê jakby trochê ¿wawiej. Luke spojrza³ przez szerokie wietliki cen-
trum dowodzenia. Wyczu³ jej obecnoæ, jeszcze zanim j¹ zobaczy³.
Spoza pastelowej zas³ony chmur gazów wy³oni³a siê ogromna
armilarna sfera prototypu Gwiazdy mierci. Po chwili, pomimo ole-
piaj¹cych b³ysków laserowych strza³ów i eksplozji, by³o widaæ ju¿
ca³y szkielet. Imperialna stacja bojowa przy³¹czy³a siê do walki.
259
L¹downiczy pazur Tysi¹cletniego Soko³a trzyma³ siê dwigara
Gwiazdy mierci, mimo i¿ szkielet kuli ponownie zadr¿a³ i skiero-
wa³ siê w stronê Otch³ani.
Han, Mara i Calrissian siedzieli przypiêci pasami do obrotowych
foteli. Zaciskali zêby, poddani naporowi ogromnych si³ grawitacji.
Sokó³ siê trzyma³, ale prototyp stacji bojowej szarpa³ siê, przyci¹-
gany przez coraz inn¹ czarn¹ dziurê.
Kiedy najgorsze wstrz¹sy siê skoñczy³y, Han popatrzy³ na ekran
monitora komputera diagnostycznego.
Muszê zrobiæ co z tym napêdem nadwietlnym powiedzia³.
Gdybymy mieli sprawny napêd, mo¿na by³oby dokonaæ sabota¿u
rdzenia reaktora. Teraz jednak, kiedy mój frachtowiec nie mo¿e szyb-
ko lataæ, nie zd¹¿ylibymy w porê umkn¹æ.
Obróci³ siê na fotelu, ¿eby spojrzeæ na Landa i Marê. Odsun¹³
z czo³a kosmyk ciemnych w³osów, który niemal zas³ania³ mu oczy.
A nawet gdybymy zd¹¿yli odlecieæ, nie przedostaniemy siê
szlakiem wiod¹cym miêdzy czarnymi dziurami, je¿eli statek nie bê-
dzie dysponowa³ pe³n¹ moc¹ konieczn¹ do manewrowania.
Nie wspominaj¹c ju¿ o tym, ¿e nie wiemy, którêdy uciekaæ
zauwa¿y³a Mara. Moje instynkty Jedi nie s¹ doæ silne, ¿ebym
mog³a pokazaæ wam w³aciw¹ drogê.
Hmm, no tak, to kolejny istotny argument... stwierdzi³ Han.
Ale¿, stary odezwa³ siê Lando. Musimy co zrobiæ. Je¿eli
Gwiazda mierci powróci do Laboratorium Otch³ani, nie wyniknie
z tego nic dobrego.
R O Z D Z I A £
!$
260
Ta-a mrukn¹³ Han, ponuro kiwn¹wszy g³ow¹. Chewie jest
tam z pozosta³ymi cz³onkami grupy szturmowej. Nie opuszczê go
w potrzebie.
Mara z wysi³kiem wsta³a z fotela.
A wiêc wszystko jest jasne owiadczy³a. Musimy unieruchomiæ
ten superlaser. Wzruszy³a ramionami. I to teraz, dopóki tu jestemy.
Ale silniki napêdu nadwietlnego... zacz¹³ Han.
Masz chyba jakie skafandry pró¿niowe, prawda? zapyta³a.
Lekki frachtowiec taki jak Sokó³ z pewnoci¹ od czasu do czasu
wymaga dokonywania awaryjnych napraw.
Ta-a-ak odpar³ Han, przeci¹gaj¹c s³owo. Wci¹¿ nie móg³ zgad-
n¹æ, do czego zmierza Mara. Mam dwa skafandry, jeden dla mnie,
a drugi dla Chewbaccy.
To wietnie oznajmi³a Mara, z chrzêstem rozprostowuj¹c pal-
ce. Calrissian i ja wyjdziemy na zewn¹trz i rozmiecimy kilka de-
tonatorów z zapalnikami czasowymi wokó³ rdzenia reaktora. Ty
w tym czasie zajmiesz siê napraw¹ napêdu nadwietlnego. Zapalni-
ki dadz¹ nam doæ czasu, bymy mogli oderwaæ siê od szkieletu,
zanim dojdzie do eksplozji.
Usta Landa szeroko siê otworzy³y.
Chcesz, ¿ebym ja...?
W spojrzeniu Mary kry³o siê wyzwanie.
Masz jaki lepszy pomys³?
Lando wzruszy³ ramionami i wyszczerzy³ zêby w umiechu.
Ale¿ nie! To dla mnie wielki zaszczyt. Z przyjemnoci¹ bêdê ci
towarzyszy³.
Lando kichn¹³, wk³adaj¹c ogromny watowany skafander.
Ca³y rodek mierdzi sierci¹ Wookiego stwierdzi³. Czy
Chewbacca gimnastykowa³ siê w tym stroju, a póniej zapomnia³
go wywietrzyæ?
Rêkawy by³y ogromne i d³ugie, a Lando niemal utopi³ siê w wiel-
kich butach sporz¹dzonych na miarê stopy Wookiego. Zacz¹³ zbie-
raæ na biodrach fa³dy skafandra i zwijaæ je w harmonijkê, warstwa
po warstwie, po czym pos³u¿y³ siê sprz¹czkami, ¿eby unieruchomiæ
je w okolicach pasa. Mia³ wra¿enie, ¿e szykuje siê na spacer we
wnêtrzu gigantycznego nadmuchiwanego materaca.
Mamy zadanie do wykonania, Calrissian przypomnia³a mu
Mara. Przestañ zrzêdziæ, gdy¿ inaczej zrobiê wszystko sama.
261
Nie odpar³ Lando. Chcê ci pomóc. Naprawdê.
Proszê. Mara wrêczy³a mu pude³ko z termicznymi detonato-
rami o opónionym zap³onie. Bêdziesz to niós³.
Calrissian popatrzy³ na ni¹ i prze³kn¹³ linê.
Dziêkujê.
Han wyda³ zduszony jêk, kiedy uderzy³ g³ow¹ o jaki wystêp cia-
snego kana³u remontowego. Lando us³ysza³, jak jego przyjaciel mru-
czy, ¿e chcia³by mieæ porz¹dnego androida, który wykonywa³by za
niego ca³¹ czarn¹ robotê.
Kilka obwodów zosta³o spalonych krzykn¹³ do nich. Jego st³u-
miony g³os odbi³ siê metalicznym echem od cian pomieszczenia.
Mam jednak kilka czêci zapasowych... a przynajmniej podobnych
do tych, które uleg³y zniszczeniu, ale statek powinien funkcjonowaæ
prawid³owo. Prawdê mówi¹c, tylko trzy obwody s¹ zupe³nie znisz-
czone. Bez jednego mo¿emy siê obejæ, a zamiast pozosta³ych dwóch
wstawiê jakie inne.
Dajemy ci na to pó³ godziny rzek³a Mara, a potem w³o¿y³a
he³m i zaczê³a uszczelniaæ go wokó³ szyi.
Han przesun¹³ siê w kanale remontowym o rozmiarach trumny
w ten sposób, ¿e móg³ wytkn¹æ g³owê ponad p³ytê pok³adu. Na po-
liczkach mia³ smugi smaru i ch³odziwa, które musia³o zostaæ rozla-
ne gdzie w kanale.
Bêdê gotów.
Lepiej b¹d, kiedy zaczn¹ dzia³aæ zapalniki czasowe powie-
dzia³ Lando, wk³adaj¹c swój he³m. Na jego g³owie wygl¹da³ jak
ogromny wahad³owiec.
Idziemy, Calrissian odezwa³a siê Mara. Musimy jeszcze to
i owo zniszczyæ.
Tol Sivron, siedz¹cy w wygodnym fotelu, zmru¿y³ oczy i wpa-
trywa³ siê w panoramê centralnego b¹bla Otch³ani. Ocenia³ sytuacjê,
ale nie spieszy³ siê z podjêciem decyzji... jak dobry administrator.
To gwiezdny niszczyciel Gorgona, panie dyrektorze odezwa³ siê
kapitan szturmowców. Czy chce pan, ¿ebym nawi¹za³ z nim ³¹cznoæ?
Sivron mia³ nachmurzon¹ minê.
Najwy¿szy czas, ¿eby pani admira³ Daala przypomnia³a sobie
o wype³nianiu rozkazów powiedzia³.
Wci¹¿ nie móg³ jej wybaczyæ, ¿e zaniedba³a najwa¿niejszy obo-
wi¹zek, jakim by³a ochrona Laboratorium Otch³ani i zatrudnionych
262
tam naukowców. Teraz, kiedy Rebelianci zdo³ali opanowaæ placów-
kê, by³o za póno na naprawienie tego b³êdu.
Dlaczego przylecia³ tylko jeden gwiezdny niszczyciel? zain-
teresowa³ siê Sivron. Kiedy odlatywa³a, mia³a przecie¿ cztery. Nie,
chwileczkê... Jeden zosta³ zniszczony, prawda? No wiêc trzy. Czy¿-
by chcia³a tylko zademonstrowaæ si³ê swej broni? Poci¹gn¹³ no-
sem. No có¿, tym razem mamy swoj¹ Gwiazdê mierci i nie zawa-
hamy siê jej u¿yæ.
Przepraszam, panie dyrektorze odezwa³ siê kapitan szturmow-
ców ale Gorgona wygl¹da na powa¿nie uszkodzon¹. Poza tym
jest atakowana przez rebelianckie statki. Mylê, ¿e naszym obowi¹z-
kiem jest przyjcie jej z pomoc¹.
Tol Sivron popatrzy³ na kapitana, jakby nie dowierza³ w³asnym
uszom.
Chcia³by pan, ¿ebymy polecieli na ratunek pani admira³ Daali
po tym, jak nas porzuci³a? Ma pan bardzo dziwne poczucie obo-
wi¹zku, kapitanie.
Ale czy wszyscy nie walczymy po tej samej stronie? upiera³
siê szturmowiec.
Sivron zmarszczy³ brwi.
Mo¿liwe, w pewnym sensie. Mamy jednak ró¿ne priorytety...
Udowodni³a to zreszt¹ sama Daala, zostawiaj¹c nas na ³asce losu.
Zobaczy³, jak rebelianckie statki strzelaj¹ do samotnego gwiezd-
nego niszczyciela. Dostrzeg³ tak¿e, ¿e walka staje siê coraz bardziej
za¿arta. Gwiezdne myliwce buntowników spotka³y siê z maszyna-
mi typu TIE i wi¹za³y je w dziesi¹tkach pojedynków. Wielobarwne
smugi laserowych b³ysków wywiera³y hipnotyczny wp³yw na Si-
vrona... I Twilek pomyla³ o piaskowych burzach na powierzchni
ojczystego wiata, Ryloth.
Poczu³, ¿e w jego ¿o³¹dku zaczyna siê tworzyæ gigantyczna bry³a
lodu. Jego kariera by³a d³uga i usiana sukcesami, ale w³anie mia³ j¹
zakoñczyæ, niszcz¹c placówkê, któr¹ tak skutecznie rz¹dzi³ przez
tyle lat bez przerwy.
Nie wstaj¹c z fotela pilota prototypu Gwiazdy mierci, odezwa³
siê lodowatym tonem:
W porz¹dku, a zatem poka¿emy pani admira³ Daali, ¿e i my,
naukowcy, mamy g³owy nie od parady.
Nagle w pomieszczeniach pilota rozdzwoni³ siê sygna³ alarmo-
wy. Sivron westchn¹³.
A to co znowu?
263
Yemm i Doxin przerzucali ju¿ kartki swoich egzemplarzy instruk-
cji, poszukuj¹c odpowiedzi.
Czujniki wykry³y obecnoæ intruzów odezwa³ siê kapitan sztur-
mowców. W samym rodku komory rdzenia reaktora. Wygl¹da na
to, ¿e przylecia³ tu z nami z Kessel jaki statek przemytników.
Co oni sobie wyobra¿aj¹? oburzy³ siê Sivron.
Je¿eli wierzyæ naszym kamerom, z ich statku wysz³o dwoje lu-
dzi... O ile mogê siê zorientowaæ, usi³uj¹ dokonaæ jakiego sabota¿u.
Sivron wyprostowa³ siê na fotelu, najwyraniej zaniepokojony.
Powstrzymajcie ich! rozkaza³. Wyrwa³ instrukcjê z r¹k Doxi-
na i zacz¹³ rozpaczliwie szukaæ w³aciwego rozdzia³u. Proszê sko-
rzystaæ z procedury alarmowej numer... Przez chwilê nie przesta-
wa³ przerzucaæ kartek, mru¿¹c oczy i spogl¹daj¹c na zapisane tam
instrukcje. Przerzuci³ jeszcze kilka, a potem z wyranym obrzydze-
niem od³o¿y³ ksiêgê na bok. No có¿, proszê skorzystaæ z w³aci-
wej procedury, kapitanie. Niech pan co zrobi!
Mamy tylko garæ ludzi i niewiele czasu odpar³ oficer. Wy-
dam rozkaz, ¿eby dwaj szturmowcy ubrali siê w pró¿niowe kombi-
nezony i osobicie zajêli siê intruzami.
Dobrze, dobrze rzek³ Sivron, machn¹wszy niecierpliwie rêk¹,
podobn¹ do ³apy zakoñczonej szponami. Proszê nie zawracaæ mi
g³owy szczegó³ami. Wa¿ne, ¿eby pana rozkaz zosta³ wykonany.
Lando obróci³ he³m z przezroczyst¹ szyb¹ w prawo i lewo, pra-
gn¹c lepiej widzieæ, ale pró¿niowy skafander, przystosowany do
rozmiarów Wookiego, zwisa³ w ró¿nych miejscach cia³a Calrissia-
na, krêpowa³ mu ruchy. Lando musia³ czyniæ rozpaczliwe wysi³ki,
¿eby chocia¿ zorientowaæ siê, dok¹d idzie.
Jego buty z magnetycznymi podeszwami dwiêcza³y, uderzaj¹c
o metalowe p³yty w pobli¿u gigantycznego cylindra rdzenia reakto-
ra. Rdzeñ, sto¿kowato zakoñczony i wyposa¿ony w szpikulec z koñ-
cem twardym jak diament, niemal styka³ siê z podobnym urz¹dze-
niem, wystaj¹cym z dolnej czêci Gwiazdy mierci. W miarê, jak
nagromadzony ³adunek stawa³ siê coraz wiêkszy, pomiêdzy obiema
koñcówkami rdzenia zaczyna³y coraz czêciej przelatywaæ olepia-
j¹ce b³yskawice gwiezdnego ognia.
Szkielet konstrukcji, bêd¹cy prawdziwym labiryntem dwigarów
i wsporników, mieci³ tak¿e tymczasowe pomieszczenia i magazy-
ny. Otacza³ je niczym prêtami gigantycznej klatki. Niektóre elemen-
264
ty konstrukcyjne po³¹czono za pomoc¹ wisz¹cych chodników krzy-
¿uj¹cych siê ze sob¹ jak spl¹tane sieci. Chocia¿ prototyp mia³ roz-
miary niewielkiego ksiê¿yca, si³a przyci¹gania by³a bardzo ma³a.
Lando musia³ powiêcaæ du¿o energii tylko na to, by utrzymaæ rów-
nowagê. Pozwala³, ¿eby po³o¿enie jego magnetycznych butów okre-
la³o, gdzie jest dó³, a gdzie góra konstrukcji.
Musimy zbli¿yæ siê do energetycznych prêtów odezwa³a siê
Mara. Jej g³os zabrzmia³ niczym brzêczenie w miniaturowych s³u-
chawkach he³mu Calrissiana.
Lando zacz¹³ siê rozgl¹daæ po wnêtrzu he³mu, chc¹c jej odpowiedzieæ,
i w koñcu uda³o mu siê odnaleæ w³¹cznik mikrofonu komunikatora.
Stanie siê, jak zechcesz powiedzia³. Im szybciej pozbêdê siê
tych detonatorów, tym lepiej. Westchn¹³, zapewne do siebie, ale
tak, ¿eby us³ysza³a to i Mara. A kiedy przypuszcza³em, ¿e znisz-
czenie jednej Gwiazdy mierci w ¿yciu wystarczy.
Nie lubiê mê¿czyzn, którzy u¿ywaj¹ s³owa: wystarczy od-
par³a Mara.
Lando zamruga³. Nie by³ pewien, jak powinien zareagowaæ na tê
uwagê. Dopiero po chwili na jego twarzy pojawi³ siê szeroki umiech.
Wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ odzian¹ w rêkawicê pomóg³ Marze utrzy-
maæ równowagê, po czym zacz¹³ wêdrówkê w dó³, w stronê gigantycz-
nego cylindra rdzenia. Nasun¹³ os³onê przeciwodblaskow¹ he³mu, by
os³oniæ oczy przed olepiaj¹cym blaskiem wy³adowañ przecinaj¹cych
przestrzeñ miêdzy dwoma sto¿kami. Rozwidlony dysk Soko³a, wi-
doczny nad ich g³owami, pewnie trzyma³ siê grubego wspornika.
Tutaj powinno byæ w³aciwe miejsce odezwa³a siê Mara, wy-
ci¹gaj¹c rêkê. Podaj mi pierwszy detonator.
Lando zacz¹³ szperaæ w metalowym pojemniku i po chwili wyci¹-
gn¹³ gruby dysk. Mara ujê³a go ostro¿nie palcami, ukrytymi w rêkawi-
cy, a potem siê pochyli³a, ¿eby przymocowaæ go do metalowej os³ony.
Bêdziemy przesuwali siê w prawo i rozmiecimy pozosta³e de-
tonatory w ró¿nych miejscach na obwodzie powiedzia³a, wciska-
j¹c kciukiem guzik synchronizacji. Tarcza detonatora rozjarzy³a siê
siedmioma wiate³kami. Zapala³y siê i gas³y jak gdyby w rytmie pracy
serca, czekaj¹c na ostateczny impuls wyzwalaj¹cy.
Kiedy wszystkie rozmiecimy odezwa³ siê g³os Mary usta-
wimy zapalniki czasowe na dwadziecia standardowych minut. To
powinno nam daæ doæ czasu, ¿eby wróciæ do Soko³a i odlecieæ.
Nie czekaj¹c, a¿ Lando wyrazi zgodê, zaczê³a siê przesuwaæ
wzd³u¿ krzywizny cylindra rdzenia. Po chwili odwróci³a siê po dru-
265
gi detonator i starannie przymocowa³a go do wybrzuszonej po-
wierzchni.
Lando czu³ lekkie dr¿enie wspornika rdzenia, wywo³ane uderze-
niami magnetycznych podeszew jego butów. Energia, zmagazyno-
wana w rdzeniu, by³a chyba nieograniczona. Z ka¿d¹ chwil¹ coraz
wiêksza, czeka³a na chwilê uwolnienia.
Calrissianowi wydawa³o siê, ¿e obejcie ca³ego obwodu ogrom-
nego cylindra i rozmieszczenie pozosta³ych detonatorów zajmuje ca³¹
wiecznoæ. Kiedy zatoczyli pe³ny kr¹g, Mara pochyli³a siê ku szkla-
nej szybie he³mu Landa, tak by mê¿czyzna móg³ widzieæ jej twarz.
Gotów, Calrissian?
Jasne owiadczy³ Lando.
Mara wcisnê³a przycisk synchronizacyjny pierwszego detonato-
ra. Na tarczach wszystkich pozosta³ych urz¹dzeñ rozmieszczonych
wzd³u¿ obwodu cylindra zapali³y siê niebieskie lampki na znak, ¿e
zaczê³o siê odliczanie nastawionego przedzia³u czasu.
A teraz z powrotem do Soko³a. Szybko odezwa³a siê Mara.
Lando pos³usznie pocz³apa³ za ni¹.
K¹tem oka, przez szybê w he³mie o rozmiarach wiadra zauwa¿y³,
¿e z boku co siê porusza. Odwróci³ g³owê w sam¹ porê, by zobaczyæ
opancerzony kombinezon pró¿niowy szturmowca, podobny do kloca
drewna. Imperialny ¿o³nierz wygl¹da³ jak miniatura uniwersalnego
transportowca opancerzonego typu AT-AT. Calrissian zwróci³ uwagê
na wzmacniane, przegubowe po³¹czenia w miejscach stawów ³okcio-
wych i kolanowych, ciê¿kie buty... i wibroostrza, ukryte w rêkawi-
cach jak szpony. Jeden cios i szturmowiec móg³by poci¹æ na strzêpy
skafander Landa, a wówczas dekompresja rozerwa³aby jego cia³o.
Imperialny ¿o³nierz wy³oni³ siê z w³azu w jednym z dwigarów znaj-
duj¹cych siê nad g³ow¹ Calrissiana. Odbi³ siê od metalowej konstrukcji
i zeskoczy³, dobrze wiedz¹c, ¿e niewielka si³a ci¹¿enia z³agodzi impet
jego skoku. Mimo to, kiedy wyl¹dowa³ obok Landa i Mary, jego ma-
sywne buty z g³onym hukiem trzasnê³y o podstawê rdzenia reaktora.
A on sk¹d tu siê wzi¹³? odezwa³ siê Lando, unikaj¹c ciosu,
który wymierzy³ szturmowiec rêkawic¹ z wibroostrzami. Calrissian
odchyli³ siê w bok jak luzowiec, smagniêty podmuchem wiatru.
Magnetyczne podeszwy jego butów nie oderwa³y siê jednak od meta-
lu, co pozwoli³o mê¿czynie uchyliæ siê w przeciwn¹ stronê. Nastêp-
ny cios wibroostrzami o centymetry min¹³ tkaninê jego skafandra.
Mara zareagowa³a szybciej. Zamachnê³a siê metalowym pojem-
nikiem po detonatorach, wk³adaj¹c w ten cios ca³¹ si³ê. Ostra kra-
266
wêd pud³a z g³uchym stukiem uderzy³a w grub¹ skorupê he³mu
szturmowca.
Imperialny ¿o³nierz odwróci³ siê i przeszy³ p³ytê pojemnika wi-
broostrzami. Mara skorzysta³a z tego, ¿e przez chwilê uwaga sztur-
mowca by³a zwrócona na co innego, pochwyci³a Calrissiana i opie-
raj¹c siê o niego, popchnê³a napastnika. Szturmowiec siê zachwia³,
ale kiedy usi³owa³ odzyskaæ równowagê, kobieta kopnê³a go w ³yd-
kê, dziêki czemu oderwa³a jeden but ¿o³nierza od metalowej podsta-
wy rdzenia reaktora. Póniej, nurkuj¹c pod wyci¹gniêtymi rêkami
szturmowca, napar³a na niego, likwiduj¹c magnetyczne po³¹czenie
drugiej stopy. W nastêpnej chwili szturmowiec straci³ wszelki kon-
takt z konstrukcj¹ prototypu Gwiazdy mierci.
Napastnik, niespodziewanie oderwany od metalowej p³yty, za-
cz¹³ opadaæ dziêki sile pchniêcia Mary Jade. Wyci¹gn¹³ rêce i pró-
bowa³ uchwyciæ zaokr¹glon¹ powierzchniê obudowy rdzenia, ale
jego rêkawice siê zelizgnê³y, pozostawiaj¹c jedynie d³ugie srebrzy-
ste rysy na powierzchni metalu. Szturmowiec zacz¹³ siê zbli¿aæ do
miejsca, w którym przeskakiwa³y ogniste b³yskawice.
Nie maj¹c nic, od czego móg³by siê odepchn¹æ, imperialny ¿o³-
nierz pogr¹¿y³ siê w przestrzeni miêdzy szpicami obu sto¿ków.
Wyparowa³ z jaskrawym zielononiebieskim b³yskiem.
Tymczasem detonatory odmierza³y czas, jaki pozostawa³ do eks-
plozji.
Lando machn¹³ w stronê Soko³a.
Idziemy do ciebie, staruszku. Upewnij siê, ¿e jeste gotów do startu.
Kiedy poczu³, ¿e metalowy dwigar pod jego stopami mocniej dr¿y,
uniós³ g³owê i zobaczy³ drugiego szturmowca zeskakuj¹cego z po-
mostu. Imperialny ¿o³nierz by³ uzbrojony w blaster, ale Lando w¹tpi³,
by napastnik odwa¿y³ siê u¿yæ broni tak blisko rdzenia reaktora.
Drugi szturmowiec uniós³ broñ i wykona³ gest, nakazuj¹c im, ¿eby
siê poddali. W s³uchawkach he³mów Landa i Mary nie odezwa³ siê
jednak ¿aden g³os. Calrissian by³ ciekaw, czy ¿o³nierz ma nadajnik
nastrojony na inn¹ czêstotliwoæ, czy tylko uwa¿a, ¿e ruch blastera
jest na tyle uniwersalny, i¿ wystarczy za jakiekolwiek s³owa.
Czy on nas s³yszy? zapyta³, zwracaj¹c siê do Mary.
Kto wie? Postaraj siê odwróciæ jego uwagê. Nasz czas zaczyna
dobiegaæ koñca.
Lando machn¹³ w stronê detonatorów d³oni¹ ukryt¹ w ochronnej
rêkawicy, po czym zacz¹³ przebieraæ palcami, a w koñcu wyrzuci³
w górê rêce w gecie maj¹cym naladowaæ eksplozjê.
267
Kiedy szturmowiec odwróci³ g³owê i skierowa³ spojrzenie na deto-
natory, Mara skoczy³a i schwyci³a lufê jego blastera. Pos³u¿y³a siê ni¹
jak dwigni¹. Impet jej skoku i szarpniêcie za lufê spowodowa³y ode-
rwanie siê butów ¿o³nierza od metalu. Kozio³kuj¹c, szturmowiec po-
szybowa³ z powrotem w stronê wisz¹cego chodnika.
Chodmy odezwa³a siê Mara, kiedy znów znalaz³a siê u boku
Calrissiana. Nie przejmujmy siê jego losem. Trzeba wróciæ do So-
ko³a, zanim eksploduj¹ te ³adunki.
Wspinaj¹c siê i trzymaj¹c wsporników, oboje dotarli do burty frach-
towca, który nadal trzyma³ siê grubego dwigara. Drugi szturmowiec
za ich plecami zdo³a³ obróciæ siê w locie i uchwyciæ wspornika ruro-
ci¹gu z ch³odziwem. Na chwilê znieruchomia³, a potem odepchn¹³ siê
od elementu konstrukcji i zacz¹³ znów opadaæ ku rdzeniowi reaktora.
Ignoruj¹c Calrissiana i Marê, spieszy³ siê, aby usun¹æ detonatory.
Lando czu³, ¿e workowaty pró¿niowy skafander Wookiego krê-
puje mu ruchy i przeszkadza w chodzeniu. Obejrza³ siê i zauwa¿y³,
¿e szturmowiec stoi obok jednego z detonatorów. Wiedzia³ jednak,
¿e Mara sprzêg³a je cybernetycznie, tak ¿eby eksplodowa³y w tej
samej chwili. Dysponuj¹c zaledwie kilkoma minutami, imperialny
¿o³nierz po prostu nie zd¹¿y usun¹æ wszystkich.
Kiedy do wybuchu pozostawa³a ju¿ tylko minuta, Lando i Mara
uszczelnili w³az Soko³a w tej samej chwili, gdy Han zwolni³ za-
czep pazura l¹downiczego.
Cieszê siê, ¿e jednak zd¹¿ylicie powiedzia³, wydaj¹c polece-
nie uruchomienia silników.
Tysi¹cletni Sokó³ szybowa³ wzd³u¿ równika Gwiazdy mierci.
Dysze silników, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkociami podwietl-
nymi, jarzy³y siê olepiaj¹c¹ biel¹.
Tymczasem drugi szturmowiec przesuwa³ siê wzd³u¿ ciany cylin-
dra os³ony reaktora. Pracuj¹c metodycznie, ale szybko, odczepia³ de-
tonatory. Pos³uguj¹c siê laserow¹ spawark¹, któr¹ mia³ przyczepion¹
do pasa, usuwa³ ³adunki wybuchowe. Ka¿dy usuniêty, ale nadal mru-
gaj¹cy wiate³kami, odrzuca³ w przestworza jak najdalej od siebie.
Uda³o mu siê rozbroiæ w ten sposób szeæ sporód siedmiu ter-
micznych detonatorów. Kiedy stan¹³ obok ostatniego i pochyli³ siê,
chc¹c go oderwaæ, urz¹dzenie eksplodowa³o w jego d³oniach.
268
Admira³ Daala, zajêta obserwowaniem bitwy w przestworzach to-
cz¹cej siê przed jej oczami, zgrzytnê³a zêbami. Spogl¹da³a na pojedyn-
ki gwiezdnych myliwców, ale na jej twarzy malowa³a siê g³êboka
pogarda.
Jej atak nie rozwija³ siê tak, jak planowa³a. Jej si³y z ka¿d¹ chwil¹
coraz bardziej topnia³y. Najwa¿niejszym powodem by³ brak dosta-
tecznie wielu myliwców typu TIE. Wiêkszoæ pozostawi³a w prze-
stworzach Mg³awicy Kocio³, kiedy umyka³a przed czo³em fali uda-
rowej, jaka powsta³a wskutek wybuchu siedmiu supernowych. Mia-
³a wówczas w hangarach tylko rezerwy, a wiêkszoæ eskadr, które
teraz rzuci³a do walki, zosta³a zniszczona przez myliwce Rebelian-
tów.
Kiedy z chmur wiruj¹cych gazów wy³oni³ siê kulisty szkielet pro-
totypu Gwiazdy mierci, wyda³a g³ony okrzyk, nie potrafi¹c ukryæ
zaskoczenia. Ucieszy³a siê na myl o niesamowitym niszczycielskim
potencjale, który nagle stawa³ do jej dyspozycji. Szale bitwy prze-
chyla³y siê na jej stronê... Dopiero teraz bêdzie mog³a rozprawiæ siê
ze wszystkimi rebelianckimi szumowinami.
Gdy jednak siê przekona³a, ¿e prototyp jest pilotowany przez tego
niekompetentnego g³upca, Tola Sivrona, jej nadzieje zaczê³y siê roz-
wiewaæ.
Dlaczego nie strzela? zapyta³a. Przecie¿ jeden strza³ z su-
perlasera móg³by zniszczyæ wszystkie trzy fregaty i korwetê.
D l a c z e g o nie strzela?
Komandor Kratas znalaz³ siê u jej boku.
Nie potrafiê odpowiedzieæ na to pytanie, pani admira³ odpar³
cicho.
Daala spiorunowa³a go spojrzeniem, daj¹c do zrozumienia, ¿e nie
oczekiwa³a ¿adnej odpowiedzi.
Tol Sivron nigdy w ¿yciu nie wykaza³ najmniejszej inicjatywy
powiedzia³a. Nie powinnam siê by³a spodziewaæ, i¿ teraz bêdzie
wype³nia³ swoje obowi¹zki. Rozkazujê wzmóc ostrza³ wymierzony
w laboratorium. Poka¿emu panu Sivronowi, jak nale¿y za³atwiaæ
niektóre sprawy.
Zwêzi³a do szparek p³on¹ce oczy i rozejrza³a siê po mostku nisz-
czyciela.
Nadszed³ czas, ¿eby zniszczyæ Laboratorium Otch³ani raz na
zawsze owiadczy³a. Ognia!
269
Jedna z kobiet, siedz¹ca za konsolet¹ sterownicz¹ w Laboratorium
Otch³ani, uderzy³a piêci¹ w pulpit kontrolny.
Generale Antilles, pola ochronne s³abn¹! krzyknê³a.
Z korytarza nadbieg³ inny in¿ynier, zarumieniony i zadyszany.
Pot przykleja³ jego w³osy do czo³a, a w b³êkitnych oczach malowa³a
siê panika.
Ta kanonada uszkodzi³a prowizoryczne systemy ch³odz¹ce,
które zainstalowalimy na asteroidzie z reaktorem! zawo³a³.
Nie spodziewalimy siê, ¿e bêd¹ pracowa³y w takich trudnych
warunkach. Reaktor eksploduje... Tym razem nie uda siê nam za-
pobiec katastrofie!
Wedge zgrzytn¹³ zêbami i popatrzy³ na Qwi. Ucisn¹³ jej ramiê.
Wygl¹da na to, ¿e zaoszczêdzimy Daali trudu powiedzia³.
Musimy zarz¹dziæ ewakuacjê.
Luke Skywalker, stoj¹cy obok niego, nagle siê odwróci³.
Hej, a gdzie Kyp? zapyta³.
Kypa jednak nigdzie nie by³o widaæ.
Nie wiem odpar³ Wedge ale nie mamy teraz czasu go szukaæ.
Serce Kypa Durrona mocno bi³o, ale m³odzieniec pos³u¿y³ siê
technik¹ uspokajania Jedi; z wysi³kiem postara³ siê odprê¿yæ. Pra-
gn¹³, aby wszystkie czêci jego cia³a funkcjonowa³y prawid³owo i za-
pewnia³y mu si³ê w chwilach, w których jej potrzebowa³. Nie chcia³,
¿eby strach czy wyczerpanie ogranicza³y jego mo¿liwoci.
R O Z D Z I A £
!%
270
W pomieszczeniach Laboratorium Otch³ani by³o s³ychaæ zawo-
dzenie syren alarmowych i st³umiony huk eksplozji turbolaserowych
b³yskawic. Korytarzami biegli ¿o³nierze Nowej Republiki. Chwyta-
li pozostawiony sprzêt i zajmowali miejsca w transportowcach.
Nikt nie przystan¹³, ¿eby spojrzeæ na Kypa. A zreszt¹, nawet gdyby
ktokolwiek chcia³ zadawaæ mu pytania, m³odzieniec pos³u¿y³by siê prost¹
sztuczk¹ Jedi, by odwróciæ uwagê, usun¹æ z pamiêci wszelki lad roz-
mowy, tak ¿eby rozmówcy byli przekonani, i¿ wcale go nie widzieli.
Kyp by³ rad, ¿e mistrz Skywalker nie zauwa¿y³ jego znikniêcia.
Widz¹c niespodziewane pojawienie siê prototypu Gwiazdy mierci
i s³ysz¹c nieustanne dudnienie trafieñ turbolaserowych strza³ów
Gorgony, zrozumia³, co powinien zrobiæ.
Wiedzia³ równie¿, ¿e mistrz Skywalker stara³by siê go powstrzymaæ.
Tymczasem Kyp nie mia³ czasu na ¿adne proby ani wyjanienia.
Chc¹c odwróciæ uwagê wszystkich, kiedy wymyka³ siê na korytarz,
pos³u¿y³ siê w³asnymi si³ami... ¯arliwie wierzy³, ¿e s¹ to si³y jasnej stro-
ny. Postara³ siê o niczym nie myleæ, nie odczuwaæ ¿adnych emocji.
Ufa³, ¿e w panuj¹cym zamieszaniu nikt nie zwróci na niego uwagi, o ile
mistrz Skywalker nie wyle mylowych wici, ¿eby go odszukaæ.
Bieg³ korytarzem, ale s³ysza³, ¿e walka staje siê coraz bardziej
gor¹czkowa, zawziêta. Mia³ przeczucie, ¿e laboratorium nie wytrzy-
ma d³ugo pod nieustannym ostrza³em niszczyciela admira³ Daali.
W dodatku grupka planetoid uleg³aby natychmiastowej anihilacji,
gdyby Gwiazda mierci zdoby³a siê choæby na jeden strza³. To ona
stanowi³a w tej chwili najwiêksze zagro¿enie.
Kierowa³ siê w stronê hangaru remontowego, w którym pozosta-
wi³ Pogromcê S³oñc. Przypomnia³ sobie, jak razem z Hanem ucie-
ka³ z kopalni przyprawy na Kessel. Wspomnienie Hana sprawi³o, ¿e
poczu³ w sercu uk³ucie bólu.
Gwiazda mierci powróci³a do Otch³ani, ale Kyp nigdzie nie wi-
dzia³ ani ladu Tysi¹cletniego Soko³a. Czy¿by mia³o to oznaczaæ,
¿e Han zgin¹³ podczas próby zniszczenia rdzenia reaktora?
Najwiêkszym problemem Kypa by³o to, ¿e dzia³a³ pod wp³ywem
impulsu. Podejmowa³ decyzje i wprowadza³ je w ¿ycie, nie zastana-
wiaj¹c siê nad konsekwencjami. W tej chwili jednak ta przywara
stanowi³a o jego sile. Wyrusza³ do walki ze miertelnymi wrogami
Nowej Republiki i nie móg³ siê zastanawiaæ nad tym, czy postêpuje
w³aciwie.
Wiedzia³, ¿e musi odpokutowaæ za wiele grzechów. Da³ pos³uch
mrocznym naukom Exara Kuna. Pos³uguj¹c siê ciemn¹ moc¹, po-
271
kona³ swojego nauczyciela i mistrza Jedi. Wydar³ informacje z mó-
zgu Qwi Xux, pozbawi³ j¹ wiêkszoci wspomnieñ. Porwa³ Pogrom-
cê S³oñc i unicestwi³ ca³e gwiezdne systemy... By³ tak¿e sprawc¹
mierci brata, Zetha.
Teraz zamierza³ zrobiæ wszystko, co by³o w jego mocy, ¿eby ocaliæ
¿ycie przyjació³. Nie chodzi³o mu tylko o pozbycie siê w ten sposób
wyrzutów sumienia. Ludzie bliscy jego sercu zas³ugiwali na to, ¿eby
¿yæ i nadal toczyæ walkê o woln¹ galaktykê.
Popatrzy³ na po³yskuj¹cy, jakby naoliwiony kad³ub Pogromcy
S³oñc, przypominaj¹cy wielocienny kryszta³. Kwantowo-krystalicz-
ny pancerz odbija³ w ró¿ne strony blask jarzeniowych lamp i znie-
kszta³ca³ go, wskutek czego powierzchnia kad³uba superbroni wy-
gl¹da³a jak pokryta p³ynnym wiat³em.
Dr¿¹cymi palcami uj¹³ szczebel drabinki i zacz¹³ wspinaæ siê do
kabiny. Han Solo i Chewbacca wchodzili kiedy po tych samych
szczeblach, ¿eby dostaæ siê do wnêtrza Pogromcy, kiedy uciekali
z Laboratorium Otch³ani. Tak¿e brat Kypa usi³owa³ uchwyciæ siê
drabinki na chwilê przedtem, zanim eksplodowa³o s³oñce Caridy...
Zethowi jednak siê nie powiod³o.
Kyp zatrzasn¹³ klapê w³azu, jakby chcia³ na zawsze odci¹æ siê od
ca³ej galaktyki. Nie wiedzia³, czy kiedykolwiek znów gdzie wyl¹-
duje. Nie wiedzia³, czy powróci kiedy na Coruscant ani czy bêdzie
mia³ jeszcze jedn¹ okazjê porozmawiania z Hanem Solo albo mi-
strzem Skywalkerem.
Opad³ na fotel pilota i pos³uguj¹c siê prost¹ technik¹ rycerzy Jedi,
usun¹³ te myli ze swojego mózgu. Zaledwie przed kilkoma godzi-
nami on i Luke, lec¹c Pogromc¹, rozmawiali jak dwaj dobrzy przy-
jaciele. Zwierzali siê sobie nawzajem z prze¿yæ i marzeñ. Teraz Kyp
nie móg³ myleæ o niczym innym poza sposobem pos³ugiwania siê
nieskomplikowanymi urz¹dzeniami sterowniczymi Pogromcy S³oñc.
W³¹czy³ repulsorowe silniki i uniós³ spiczasto zakoñczony dziób
statku, po czym oderwa³ go od p³yty l¹dowiska i skierowa³ d³ugim
tunelem ku wylotowi hangaru i przestworzom, w których toczy³a siê
za¿arta walka.
Obra³ kurs na gigantyczny szkielet prototypu Gwiazdy mierci.
Dobrze zna³ skutecznoæ superodpornego pancerza Pogromcy. Pa-
miêta³, co siê sta³o, kiedy Han Solo wry³ siê z du¿¹ prêdkoci¹ w kon-
strukcjê mostka Hydry. Obawia³ siê jednak, ¿e nawet kwantowo-
-krystaliczna pow³oka nie wytrzyma³aby potwornej energii strza³u
z superlasera Gwiazdy mierci.
272
Dysponowa³ ju¿ tylko dwiema rezonansowymi torpedami mog¹-
cymi wywo³ywaæ wybuchy gwiazd supernowych. W¹tpi³, czy szkie-
let konstrukcji bojowej stacji ma wystarczaj¹co du¿¹ masê, ale li-
czy³ na to, ¿e bezporednie trafienie mo¿e chocia¿ zapocz¹tkuje re-
akcjê ³añcuchow¹.
Zwiêkszy³ szybkoæ lotu. Wydawa³ siê mikroskopijnym okruchem
na tle wielobarwnej zas³ony jaskrawo wiec¹cych gazów otaczaj¹-
cych czarne dziury Otch³ani. Nagle, bez ¿adnego ostrze¿enia, w oko-
licach rdzenia reaktora, w samym rodku szkieletu Gwiazdy mier-
ci, rozb³ysn¹³ jaskrawy bia³o-pomarañczowy kwiat. Eksplozja nie
by³a jednak bardzo silna. W nastêpnym u³amku sekundy Kyp zoba-
czy³ sylwetkê Tysi¹cletniego Soko³a, który wystrzeli³ spomiêdzy
labiryntu wsporników i dwigarów i coraz szybciej zacz¹³ oddalaæ
siê od prototypu.
Poczu³, ¿e lód w jego sercu topnieje pod wp³ywem niewypowie-
dzianej ulgi. A wiêc Han Solo nie zgin¹³! Teraz Kyp móg³ zaatako-
waæ Gwiazdê mierci bez ¿adnych wyrzutów sumienia czy obawy
o ¿ycie przyjaciela. A póniej zwróci superbroñ przeciwko Daali.
Przes³a³ energiê do systemów uzbrojenia. Uruchomi³ aparaturê
celownicz¹. Pos³uguj¹c siê zmys³ami Jedi, wyczuwa³, jak w toro-
idalnym transmiterze umieszczonym pod kad³ubem zaczyna pulso-
waæ moc wystarczaj¹ca do rozerwania gwiazdy.
Musia³ go u¿yæ. Po raz ostatni.
Eksplozja w pomieszczeniu rdzenia reaktora sprawi³a, ¿e o ob-
rotu Gwiazdy mierci zmieni³a po³o¿enie. Gigantyczna sfera zato-
czy³a siê jak pijana. Samotny szturmowiec, usi³uj¹cy rozbroiæ deto-
natory, zosta³ dos³ownie rozdarty na strzêpy przez kawa³ki plastalo-
wej obudowy rozerwanej si³¹ eksplozji.
Wybuch detonatora wyrwa³ spor¹ dziurê w cylindrycznej os³o-
nie. Przez powsta³y otwór zaczê³a tryskaæ fontanna radioaktywnego
ognia.
G³owoogony Tola Sivrona wyci¹gnê³y siê na ca³¹ d³ugoæ i ze-
sztywnia³y z wciek³oci.
Rozkaza³em tym szturmowcom, ¿eby rozprawili siê z sabota-
¿ystami. Odwróci³ siê do devaroniañskiego kierownika dzia³u opra-
cowañ dokumentacji, sprawozdañ i ekspertyz. Yemm, proszê za-
pisaæ ich numery s³u¿bowe i upewniæ siê, ¿eby do ich akt osobo-
wych zosta³a wpisana surowa nagana! Zacz¹³ wybijaæ rytm spi-
273
czastymi paznokciami po oparciu fotela, a po chwili, kiedy sobie
o czym przypomia³, doda³: Aha, i proszê z³o¿yæ mi szczegó³owy
raport o powsta³ych uszkodzeniach.
Doxin podbieg³ do konsolety technicznej i wystuka³ polecenie
wywietlenia fragmentu dokumentacji odpowiedniej sekcji prototy-
pu Gwiazdy mierci.
Z rysunków technicznych wynika, panie dyrektorze, ¿e sabota-
¿yci spowodowali stosunkowo niewielki wyciek z rdzenia reakto-
ra. Mo¿emy go zlikwidowaæ, zanim poziom promieniowania stanie
siê naprawdê niebezpieczny. Mielimy du¿e szczêcie, ¿e wybuch³
tylko jeden termiczny detonator. W przeciwnym razie nie zdo³ali-
bymy opanowaæ wycieku.
Kapitan szturmowców sta³, rzucaj¹c gor¹czowe rozkazy do mi-
krofonu he³mu.
W³anie wys³a³em ca³y oddzia³ szturmowców na zewn¹trz, by
siê tym zajêli, panie dyrektorze. Powiedzia³em im, ¿e ich osobiste
bezpieczeñstwo nie jest wa¿ne, kiedy w grê wchodzi dobro Gwiaz-
dy mierci.
To dobrze, bardzo dobrze odpar³ Tol Sivron, wyranie roz-
mylaj¹c o czym innym. Ile czasu up³ynie, zanim bêdzie mo¿na
ponownie strzelaæ?
Szturmowiec pochyli³ siê nad pulpitem swojej konsolety. Bia³y
he³m, okrywaj¹cy jego g³owê, nie pozwala³ dostrzec ¿adnych uczuæ
maluj¹cych siê na jego twarzy.
Szturmowcy w³o¿yli pró¿niowe kombinezony i ruszyli do ak-
cji. W tej chwili pojawiaj¹ siê na chodnikach. Obróci³ w stronê
Sivrona he³m z czarnymi goglami, pozbawionymi jakiegokolwiek
wyrazu. Je¿eli w trakcie naprawy nie wydarzy siê nic niespodzie-
wanego, bêdzie pan móg³ oddaæ pierwszy strza³ mniej wiêcej za
dwadziecia minut.
18
274
Pokiereszowany kad³ub gwiezdnego niszczyciela przemieszcza³
siê tak nisko nad granic¹ ochronnych pól Laboratorium Otch³ani,
¿e Luke instynktownie chcia³ zanurkowaæ za jak¹ konsoletê. Wie-
¿yczki, nadbudówki, stanowiska baterii dzia³ i inne skomplikowa-
ne elementy wyposa¿enia kad³uba Gorgony przesuwa³y siê
w wietlikach niczym grona rzeka, podkrelaj¹c ogrom imperial-
nego statku.
Pola os³on zanik³y ca³kowicie! zawo³a³ nagle jeden z techni-
ków. Nie przetrzymamy nastêpnego ataku, a stan reaktora staje siê
krytyczny!
Wedge uderzy³ w przycisk centralnego interkomu placówki i za-
cz¹³ wydawaæ rozkazy. Jego g³os odbija³ siê echem w labiryncie tu-
neli wszystkich asteroid Laboratorium Otch³ani.
Rozkazujê niezw³ocznie opuciæ placówkê! Powtarzam: Opu-
ciæ placówkê! Wszyscy maj¹ udaæ siê do transportowców i natych-
miast startowaæ. Do chwili katastrofy zosta³o najwy¿ej kilka minut.
Zawodzenie syren alarmowych odezwa³o siê jakby ze zdwojon¹
si³¹. Luke odwróci³ siê i pobieg³ za grup¹ ¿o³nierzy w kierunku wyj-
cia. Wedge chwyci³ wiotk¹ bladoniebiesk¹ rêkê Qwi Xux, ale ko-
bieta siê oci¹ga³a. Z przera¿eniem wpatrywa³a siê w ekrany kompu-
terowych monitorów.
Spójrz! wykrzyknê³a. Co ona robi? Trzeba jej w tym ko-
niecznie przeszkodziæ!
Wedge zamar³ i tak¿e spojrza³ na ekrany. By³o widaæ na nich stru-
mienie danych przesuwaj¹cych siê z przera¿aj¹c¹ szybkoci¹. Za-
R O Z D Z I A £
!&
275
mruga³ i zorientowa³ siê, ¿e widzi obrazy rysunków technicznych,
projektów nowych broni, wyników przeprowadzonych testów, zmie-
niaj¹ce siê jak w kalejdoskopie.
Admira³ Daala musia³a znaæ tajne has³o dyrektora Sivrona!
zawo³a³a Qwi. Przegrywa teraz wszystkie dane z jego osobistej
komputerowej bazy, do której nie moglimy siê dostaæ, nie znaj¹c
w³aciwego szyfru. Przekazuje do pamiêci swoich komputerów
wszystkie informacje o tajnych broniach!
Wedge obj¹³ Qwi i si³¹ odci¹gn¹³ od terminala, po czym oboje
pospieszyli do wyjcia.
Nie mo¿emy teraz nic na to poradziæ stwierdzi³. Musimy jak
najszybciej st¹d odlecieæ.
Pobiegli korytarzem, poprzedzani przez ¿o³nierzy Nowej Repu-
bliki. Rozwiane w³osy Qwi ci¹gnê³y siê za ni¹ niczym srebrzysta
mgie³ka, po³yskuj¹c w wietle mijanych paneli jarzeniowych.
Wedge czu³, ¿e przestaje panowaæ nad sytuacj¹. Jego zdenerwo-
wanie ros³o z minuty na minutê, jakby jaki wewnêtrzny chrono-
metr odmierza³ sekundy pozostaj¹ce do wybuchu reaktora. Wiedzia³,
¿e mo¿e to nast¹piæ ju¿ podczas nastêpnego ataku admira³ Daali,
a wówczas ca³e Laboratorium Otch³ani rozkwitnie p³omienistym,
olepiaj¹co bia³ym b³yskiem eksplozji.
Wedge nigdy nie chcia³ byæ genera³em. By³ doskona³ym skrzyd³o-
wym, pilotem myliwca. Lecia³ przecie¿ kanionem u boku Lukea
podczas ataku na pierwsz¹ Gwiazdê mierci, a tak¿e towarzyszy³ Cal-
rissianowi, kiedy trzeba by³o zniszczyæ drug¹ bojow¹ stacjê.
Najprzyjemniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek mu powierzo-
no, by³o jednak opiekowanie siê powabn¹ Qwi Xux. Nawet wów-
czas, kiedy by³a zaniepokojona albo przera¿ona, wygl¹da³a egzo-
tycznie i piêknie. Wedge bardzo chcia³by trzymaæ j¹ za rêkê i pocie-
szaæ... ale móg³ to zrobiæ na pok³adzie transportowca, którym oboje
polec¹ z powrotem na Yavaris. Je¿eli natychmiast nie opuszcz¹
laboratorium, zginie on i wszyscy jego ludzie.
W chwili gdy uciekinierzy wpadali do hangaru, pilot jednego
z transportowców w³anie meldowa³, ¿e nie ma ani jednego wolne-
go miejsca na pok³adzie swojej jednostki. Wedge chwyci³ komuni-
kator i w³¹czy³ urz¹dzenie.
Natychmiast odlatujcie! Nie czekajcie na nas!
Wbiegli po opuszczonej rampie innego czekaj¹cego wahad³ow-
ca. Pozostali ¿o³nierze sadowili siê na fotelach i zapinali klamry pa-
sów bezpieczeñstwa. Wedge powiêci³ sekundê, aby upewniæ siê,
276
¿e Qwi znajdzie jakie wolne miejsce, gdzie bêdzie bezpieczna pod-
czas podró¿y. Luke pobieg³ do kabiny, opad³ na fotel drugiego pilo-
ta i w³¹czy³ zasilanie silników napêdu podwietlnego.
Wedge rzuci³ ostatnie spojrzenie na przedzia³ pasa¿erski, chc¹c
sprawdziæ, czy wszyscy jego ¿o³nierze siedz¹ albo przynajmniej zaj-
muj¹ miejsca.
Uszczelniæ w³az! zawo³a³.
Jeden z poruczników uderzy³ otwart¹ d³oni¹ w przycisk umiesz-
czony z boku obok klapy w³azu. Rampa statku z niecierpliwym sy-
kiem schowa³a siê niczym wycofuj¹cy siê jêzor jadowitego wê¿a.
Klapa siê zamknê³a.
Wedge nie traci³ czasu na zapinanie pasów bezpieczeñstwa, ale
natychmiast w³¹czy³ repulsory, które unios³y transportowiec ponad
p³ytê l¹dowiska. Wahad³owiec wystrzeli³ przez otwór hangaru z g³o-
nym jêkiem przeci¹¿onych silników i zacz¹³ siê oddalaæ od gin¹ce-
go Laboratorium Otch³ani.
Tupot butów biegn¹cego komandora Kratasa rozbrzmia³ na me-
talowych p³ytach stanowiska obserwacyjnego mostka Gorgony jak
dudnienie m³otów. Admira³ Daala odwróci³a siê, niecierpliwie ocze-
kuj¹c pomylnych wieci.
Kratas stara³ siê zachowaæ powagê, ale nie potrafi³ siê powstrzy-
maæ od idiotycznego umiechu.
Transfer danych pomylnie zakoñczony, pani admira³ zamel-
dowa³. Skopiowalimy ca³¹ zawartoæ rdzenia pamiêciowego oso-
bistego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. Przerwa³ na
chwilê i doda³ pó³g³osem: Mia³a pani racjê. Tol Sivron nie zada³
sobie trudu zmiany has³a. Nadal u¿ywa³ tego samego, które odgad³a
pani przed dziesiêciu laty.
Daala parsknê³a.
Sivron by³ niekompetentnym g³upcem we wszystkim, czego siê
dotkn¹³. Dlaczego mia³by teraz post¹piæ inaczej?
Wiêkszoæ myliwców typu TIE z hangarów Gorgony zosta³a
zniszczona. Ani jedna sterburtowa bateria turbolaserowych dzia³ nie
funkcjonowa³a. Silniki pracowa³y zaledwie z czterdziestoprocento-
w¹ wydajnoci¹, a wiele innych systemów zdradza³o objawy powa¿-
nego przeci¹¿enia.
Daala nigdy nie przypuszcza³a, ¿e bitwa bêdzie trwa³a a¿ tak d³u-
go. Spodziewa³a siê, ¿e uda siê jej bardzo szybko pokonaæ wojska
277
Rebeliantów, a póniej powiêci trochê czasu na doprowadzenie pla-
cówki do porz¹dku. Nie rozumia³a, dlaczego Tol Sivron i Gwiazda
mierci nie przy³¹czaj¹ siê do walki. W koñcu jednak co posz³o
tak, jak planowa³a. Wyci¹gnê³a bezcenne informacje z pamiêciowe-
go rdzenia komputera Laboratorium Otch³ani.
Przygl¹da³a siê, jak transportowce z ¿o³nierzami Nowej Republi-
ki opuszczaj¹ gromadê skalistych planetoid w dole, ale nie uzna³a
wahad³owców za cele godne uwagi.
Pola os³on placówki zanik³y ca³kowicie zameldowa³ jeden
z poruczników stoj¹cych przy stanowisku taktycznym.
To dobrze warknê³a. Proszê wykonaæ zwrot o sto osiem-
dziesi¹t stopni. Ruszamy do ostatecznego ataku.
Przepraszam, pani admira³ wtr¹ci³ siê nagle Kratas. Sygna³y,
jakie otrzymujemy z powierzchni asteroidy z reaktorem, coraz bar-
dziej odbiegaj¹ od normalnych. Wygl¹da na to, ¿e bardzo ucierpia³a
od naszych strza³ów, a reaktor nied³ugo osi¹gnie stan krytyczny.
Twarz Daali siê rozjani³a.
Ach, to doskonale. Obraæ j¹ za cel. Mo¿liwe, ¿e eksplozja reak-
tora zaoszczêdzi nam mnóstwo pracy.
Spojrza³a przez panoramiczne okno wie¿yczki mostka na oceany
k³êbi¹cych siê gazów otaczaj¹cych nieskoñczenie czarne punkty,
ma³e jak ³ebki szpilek. Gorgona zatoczy³a ³uk i po³o¿y³a siê po-
nownie na kurs wiod¹cy ku Laboratorium Otch³ani.
Ca³a naprzód rozkaza³a Daala, prostuj¹c siê na mostku i ³¹-
cz¹c za plecami d³onie, ukryte w czarnych rêkawiczkach. Jej p³o-
mienistorude w³osy sp³ywa³y po plecach niczym ognista lawa.
Strzelaæ bez przerwy dot¹d, a¿ laboratorium zostanie unicestwio-
ne... albo wyczerpie siê energia naszych turbolaserów.
Ociê¿ale lec¹cy statek zacz¹³ nabieraæ coraz wiêkszej prêdkoci.
Gorgona przyspiesza³a, szykuj¹c siê do ostatecznej rozprawy.
Wedge pstrykn¹³ prze³¹cznikiem komunikatora, by po³¹czyæ siê
ze statkami floty Nowej Republiki. Nie przejmowa³ siê, ¿e jego s³o-
wa nie zostan¹ zaszyfrowane. Nawet gdyby imperialni ¿o³nierze ode-
brali jego sygna³, i tak nie mieliby doæ czasu na podjêcie jakiejkol-
wiek akcji.
Uwaga, wszystkie myliwce: Przegrupowaæ siê i powróciæ na
pok³ad Yavaris. Przygotowaæ siê do odwrotu. Opuszczamy rejon
Laboratorium Otch³ani. Mamy ju¿ wszystko, po co przylecielimy.
278
Olbrzymia fregata wisia³a w przestworzach niczym kolczasty
smok, gotowa do przyjêcia eskadr myliwców powracaj¹cych z po-
la walki. Maszyny typu X i Y zatacza³y krêgi. Ich piloci przerywali
pojedynki, jakie dot¹d toczyli w przestworzach, i wracali do hanga-
rów swoich statków. Wedge przyspieszy³. Kierowa³ siê ku hangaro-
wi Yavaris. W ogromnym, prostok¹tnym otworze w burcie jed-
nego z dolnych pok³adów by³o widaæ jarz¹c¹ siê powiatê energe-
tycznego pola, uniemo¿liwiaj¹cego ucieczkê atmosfery z wnêtrza
statku. Mroczny otwór zaprasza³ do rodka, wabi³.
Bez ostrze¿enia cztery myliwce typu TIE o charakterystycznych
kanciastych skrzyd³ach ukaza³y siê od strony martwego pola ostrza-
³u transportowca Wedgea i zaczê³y raziæ dziób statku bezlitosnymi
sztychami laserowych b³yskawic.
Zanim Wedge zd¹¿y³ zareagowaæ, od strony lewej burty pojawi³
siê szturmowy wahad³owiec klasy Gamma z imperialnymi znakami
wymalowanymi na skrzyd³ach i kad³ubie. Zacz¹³ ostrzeliwaæ napast-
ników z ciê¿kich, dziobowych dzia³ blasterowych. Jego strza³y ca³-
kowicie zaskoczy³y pilotów imperialnych maszyn. Ogarniêci pani-
k¹, z³amali szyk i starali siê rozproszyæ. Usi³uj¹c unikn¹æ strza³ów
wahad³owca, dwa myliwce typu TIE zderzy³y siê ze sob¹, a dwa
inne, trafione ognistymi smugami, zamieni³y siê w olepiaj¹ce kule
ognia.
Wedge us³ysza³ w g³oniku komunikatora triumfalny ryk Wookie-
go oraz nieco cichsze ryki i okrzyki, dobiegaj¹ce niew¹tpliwie z prze-
dzia³u pasa¿erskiego. W nastêpnej sekundzie w odbiorniku odezwa³
siê metaliczny, poirytowany g³os Threepia:
Chewie, przestañ siê popisywaæ! Musimy wracaæ na pok³ad
Yavaris.
Luke pochyli³ siê i chwyci³ mikrofon komunikatora.
Dziêkujemy wam, ch³opaki.
Mistrz Luke! zawo³a³ zdumiony Threepio. Co pan tutaj robi?
Musimy st¹d uciekaæ!
To d³uga historia, Threepio odpar³ Luke. Staramy siê robiæ
to, co powiedzia³e.
Tymczasem Gorgona, zajêta czym w przeciwleg³ym krañcu
Otch³ani, zawróci³a i zaczê³a przyspieszaæ, kieruj¹c siê jak dziki banth
w kierunku bezbronnego laboratorium. Z ogromnych dysz silników
rufowych promieniowa³ blask gwiezdnego ognia. Z luf dziobowych
dzia³ turbolaserowych wyskoczy³y zielone b³yskawice, które zakrzy-
wiaj¹c siê w locie, dotar³y do gromady asteroid. Skaliste okruchy,
279
pozbawione pól os³on, zaczê³y zamieniaæ siê w chmury roz¿arzone-
go skalnego py³u.
Daala nie przestawa³a strzelaæ, nabieraj¹c prêdkoci, jakby chcia-
³a staranowaæ bezbronne skalne drobiny. Jej strza³y trafia³y do celu.
Razi³y po kolei wszystkie asteroidy. Metalowe pomosty i tunele za-
mienia³y siê w parê, transpastalowe okna topi³y siê i szybowa³y
w przestworza.
Gorgona nie przerywa³a ataku do chwili, kiedy zawis³a nad la-
boratorium na najni¿szej mo¿liwej wysokoci. Jeden ze strza³ów trafi³
w os³onê rdzenia niestabilnego reaktora.
Wedge i Luke, siedz¹cy w kabinie pilotów transportowego wa-
had³owca Nowej Republiki, musieli zmru¿yæ oczy, kiedy ca³e La-
boratorium Otch³ani zamieni³o siê w ognist¹ kulê, podobn¹ do eks-
ploduj¹cego miniaturowego s³oñca. rodek Otch³ani zap³on¹³ ¿a-
rem oczyszczaj¹cym ca³e przestworza.
P³omienista kula zaczê³a rozprzestrzeniaæ siê we wszystkie stro-
ny, a iluminatory statku automatycznie uleg³y zaciemnieniu. Wedge
lecia³ w³aciwie na olep, ufaj¹c, ¿e nawigacyjny komputer skieruje
jego wahad³owiec do flagowego statku floty Nowej Republiki.
Zaciemnienie ust¹pi³o, wiêc odwróci³ g³owê i popatrzy³ na cen-
tralny punkt Otch³ani, w którym kiedy znajdowa³a siê najbardziej
skomplikowana, tajna placówka naukowa i badawcza Imperium. Do-
strzeg³ tylko p³omienist¹ chmurê dymu i skalnych od³amków, roz-
przestrzeniaj¹c¹ siê dziêki uwolnionej energii. Wiedzia³, ¿e po up³y-
wie jakiego czasu i tak wszystko zostanie poch³oniête przez niena-
sycon¹ czeluæ tej czy innej czarnej dziury.
Kiedy intensywnoæ blasku zmala³a na tyle, ¿e móg³ znów wi-
dzieæ wszystkie szczegó³y, nie dostrzeg³ nigdzie ani ladu ostatnie-
go gwiezdnego niszczyciela admira³ Daali.
280
Szturmowcy, skazani na pewn¹ mieræ, pracowali jak automaty,
naprawiaj¹c uszkodzenia w metalowej os³onie rdzenia reaktora. Przez
otwór wyrwany si³¹ eksplozji detonatora tryska³a ognista radioak-
tywna struga. Przyciemnione szyby he³mów ¿o³nierzy sprawia³y, ¿e
szturmowcy tylko z trudem mogli zobaczyæ, co robi¹, a w tym cza-
sie miercionone promieniowanie przenika³o ich cia³a.
Bombardowani strumieniami zabójczych cz¹stek, s³abli i poru-
szali siê coraz wolniej. Mimo to przenosili ciê¿kie metalowe p³yty,
co nie by³o zbyt trudne przy tak ma³ej sile ci¹¿enia. U¿ywaj¹c pod-
rêcznych laserowych spawarek, przytwierdzali p³yty do os³ony re-
aktora, staraj¹c siê za³ataæ otwór i powstrzymaæ wyciek.
Do pleców mieli przytroczone pojemniki z aparatur¹ podtrzymuj¹c¹
funkcjonowanie ich organizmów. W pewnej chwili z plecaka jednego
ze szturmowców wytrysn¹³ snop iskier, kiedy umieszczone tam urz¹-
dzenia odmówi³y pos³uszeñstwa. Nieszczêsny ¿o³nierz zacz¹³ rozpacz-
liwie wymachiwaæ rêkami w absolutnej ciszy, a potem oderwa³ siê od
podstawy i machaj¹c coraz wolniej, poszybowa³ w g³¹b konstrukcji. Inny
szturmowiec, ignoruj¹c mieræ kolegi, bez s³owa zaj¹³ jego miejsce.
Organizmy wszystkich ju¿ dawno otrzyma³y miertelne dawki promie-
niowania. Szturmowcy wiedzieli o tym, ale przeszli wszechstronne prze-
szkolenie i byli wiadomi, ¿e ¿yj¹ tylko po to, ¿eby s³u¿yæ Imperium.
Jeden ze szturmowców za³o¿y³ ostatni¹ ³atê w miejscu, w którym
panowa³o najwiêksze cinienie. Jego skóra by³a pokryta pêcherza-
mi. Wiêkszoæ nerwów nie funkcjonowa³a. Oczy i p³uca ¿o³nierza
krwawi³y. Si³¹ woli zmusi³ siê jednak do zakoñczenia pracy.
R O Z D Z I A £
!'
281
Zimna pustka przestworzy natychmiast och³odzi³a spoiny os³ony
rdzenia reaktora. Szturmowiec, z trudem ³api¹c oddech i walcz¹c
z krwi¹ zalewaj¹c¹ jego p³uca, wycharcza³ do mikrofonu radiostacji
he³mu:
Meldujê, ¿e zadanie zosta³o wykonane.
Póniej wszyscy szturmowcy, czuj¹c, ¿e ich systemy podtrzymy-
wania ¿yciowych funkcji s¹ tak¿e uszkodzone, i wiedz¹c, ¿e komór-
ki ich organizmów zosta³y zniszczone wskutek miertelnego napro-
mieniowania, w tej samej chwili oderwali siê od podstawy rdzenia
reaktora. Zaczêli bezw³adnie opadaæ w stronê spiczastych sto¿ków
i b³yskawic, przelatuj¹cych miêdzy nimi. Po chwili, jeden po dru-
gim, sp³onêli jak ogniste meteory.
Tol Sivron przekona³ siê, ¿e Laboratorium Otch³ani zosta³o ca³-
kowicie zniszczone, a gwiezdny niszczyciel admira³ Daali znikn¹³.
Kiedy sobie to uwiadomi³, wybuchn¹³ pe³nym oburzenia gniewem.
Placówka mia³a byæ przecie¿ moim celem! powiedzia³. Spio-
runowa³ spojrzeniem swoich kierowników. Jak mog³a mi co ta-
kiego zrobiæ? To ja dysponujê przecie¿ Gwiazd¹ mierci, a nie ona!
Kiedy fala udarowa olbrzymiej eksplozji minê³a jego bojow¹ sta-
cjê i zanik³a, Sivron stwierdzi³, ¿e rebeliancka flota gromadzi siê, by
odlecieæ z rejonu Otch³ani.
Ciê¿ko westchn¹³.
Mo¿e powinnimy zwo³aæ kolejne zebranie i przedyskutowaæ,
co dalej robiæ powiedzia³.
Panie dyrektorze odezwa³ siê kapitan szturmowców, zrywaj¹c
siê na równe nogi. Nasz reaktor zosta³ w³anie prowizorycznie na-
prawiony. Powiêci³em dziewiêciu doskonale wyszkolonych ludzi, by
przywróciæ sprawnoæ superlaserowi. Uwa¿am, ¿e powinnimy go
u¿yæ! Flota Rebeliantów przygotowuje siê do ucieczki. Odlec¹, je¿eli
szybko im nie przeszkodzimy. Wiem, ¿e to nietypowa procedura, pa-
nie dyrektorze, ale nie mamy czasu na zebrania i dyskusje.
Sivron popatrzy³ na twarze pozosta³ych kierowników, nagle czu-
j¹c siê doæ niepewnie. Nie lubi³, by ktokolwiek zmusza³ go do szyb-
kiego podejmowania decyzji. Gdyby nie zastanowi³ siê nad wszyst-
kimi konsekwencjami, mog³oby wydarzyæ siê zbyt wiele nieprzewi-
dzianych rzeczy. Czu³ jednak, ¿e tym razem kapitan ma racjê.
No dobrze, a zatem postêpujemy zgodnie z tymczasow¹ proce-
dur¹ alarmow¹ powiedzia³. Ale decyzjê podejmujemy wspólnie.
282
Czy powinnimy u¿yæ superlasera przeciwko statkom floty Rebe-
liantów? Doxin, niech pan g³osuje pierwszy.
Zgadzam siê odpar³ gruby i bardzo niski kierownik dzia³u
urz¹dzeñ du¿ej mocy.
Tol Sivron obróci³ g³owê w kierunku kobiety, której twarz przy-
pomina³a ostrze topora.
Golanda?
Dobrze by³oby, gdybymy przetrzepali im skórê.
Yemm?
Devaronianin kiwn¹³ g³ow¹, a jego rogi zako³ysa³y siê w dó³
i w górê.
W raportach bêdzie wygl¹da³o o wiele lepiej, je¿eli podejmie-
my decyzjê jednomylnie.
Sivron na chwilê siê zamyli³.
Poniewa¿ Wermyna ju¿ nie ma z nami, oddajê g³os zamiast niego.
Ja tak¿e zgadzam siê ze wszystkimi. W ten sposób podjêlimy decyzjê
bez jednego g³osu sprzeciwu. Zadamy cios si³om Rebeliantów. Kiw-
n¹³ g³ow¹ w stronê Yemma. Proszê podkreliæ to w swoim raporcie.
Panie dyrektorze wtr¹ci³ siê znów kapitan szturmowców.
Rebeliancka flota odlatuje! Jedna z korwet ju¿ znika w chmurach
gazów otaczaj¹cych Otch³añ!
Kapitanie, jest pan taki niecierpliwy! warkn¹³ Sivron. Czy
nie widzi pan, ¿e w³anie przeg³osowalimy uchwa³ê? Teraz musi-
my przyst¹piæ do jej realizacji. Proszê wzi¹æ siê w garæ i wybraæ
jaki cel.
Zamruga³ powiekami niewielkich oczu i zauwa¿y³ jedn¹ z kore-
liañskich korwet, wisz¹c¹ nieruchomo w przestworzach.
Co powie pan na tê? zapyta³. Wygl¹da na ciê¿ko uszkodzo-
n¹ albo zostawion¹ jako przynêta. To mi siê nie podoba... A poza
tym stanowi nieruchomy cel. Bêdziemy mogli go wykorzystaæ do
wzorcowania naszych urz¹dzeñ celowniczych. Pamiêta pan, ostat-
nio nie trafi³ pan w planetê.
Jak pan sobie ¿yczy, panie dyrektorze.
Kapitan odwróci³ siê i zacz¹³ wydawaæ rozkazy szturmowcom
pe³ni¹cym s³u¿bê w pomieszczeniu artylerzystów stacji.
Proponujê, ¿ebymy do strza³u wykorzystali tylko po³owê ener-
gii, panie dyrektorze odezwa³ siê Doxin, zajêty przegl¹daniem do-
kumentacji technicznej na ekranie monitora. Jego ³ysa g³owa pokry³a
siê znów fa³dami. Nawet przy u¿yciu zmniejszonej mocy superlaser
Gwiazdy mierci a¿ nadto wystarczy do zniszczenia pojedynczego
283
gwiezdnego statku. W ten sposób bêdzie mo¿na ponownie strzeliæ,
nie wyczerpuj¹c zbyt szybko zasobów energii. Nie bêdzie pan musia³
tak d³ugo czekaæ na mo¿liwoæ oddania nastêpnego strza³u.
Doskona³y pomys³, panie kierowniku ucieszy³ siê Sivron.
Bardzo chcia³bym móc strzeliæ kilka razy z rzêdu.
Artylerzyci, pochyleni nad pulpitami kontrolnych konsolet, z du¿¹
wpraw¹ przebierali palcami po jasno owietlonych ró¿nobarwnych
segmentach i prze³¹cznikach, usi³uj¹c nakierowaæ celowniczy krzy¿
na korwetê, której los by³ w³aciwie przes¹dzony.
W aparaturze, zainstalowanej w pomieszczeniu, odezwa³ siê nie-
cierpliwy g³os Tola Sivrona.
Pospieszcie siê i strzelajcie! Chcemy oddaæ drugi strza³ do tych
statków, zanim wszystkie zd¹¿¹ odlecieæ z Otch³ani.
Wspó³pracuj¹c ze sob¹, artylerzyci zdo³ali w koñcu ustawiæ ce-
lownik superlasera i szarpnêli za dwigniê, uwalniaj¹c czêæ olbrzy-
miej energii rdzenia reaktora.
Ogniskuj¹cymi rurami pop³ynê³y szerokie strumienie miercio-
nonego wiat³a. Skupione w centralnej soczewce, wystrzeli³y
w przestworza jak z³owieszcza lanca, po czym trafi³y w sam rodek
kad³uba.
Unieruchomiona koreliañska korweta stanowi³a cel o tak ma³ych
rozmiarach, ¿e poch³onê³a tylko niewielk¹ czêæ niszcz¹cej mocy.
Strumieñ wiat³a przeszy³ ognist¹ chmurê szcz¹tków i poszybowa³
dalej, w kierunku wiruj¹cych chmur gazów.
Znakomicie! zachwyci³ siê Sivron. Widzicie, co mo¿na osi¹-
gn¹æ, je¿eli postêpuje siê zgodnie z w³aciwymi procedurami? Teraz
wecie na cel fregatê. To ten du¿y statek. Chcê widzieæ, jak eksploduje.
Nagle tu¿ obok celowniczego iluminatora przemkn¹³ niewielki,
kanciasty wietlny okruch. Wydawa³ siê drobny niczym komar... ale
z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz wiêkszy. Zbli¿a³ siê, a jego kad³ub
po³yskiwa³, odbijaj¹c blask roz¿arzonych gazów. Maleñki statek
otworzy³ ogieñ ze miesznie nieskutecznych laserów do prototypu
Gwiazdy mierci.
A to co? zapyta³ Tol Sivron, nie wierz¹c w³asnym oczom.
Poka¿cie mi go dok³adniej.
Golanda powiêkszy³a obraz na ekranie i jêknê³a. Jej zniekszta³-
cona twarz sprawia³a wra¿enie gotowej do roz³upania planety na
kawa³ki.
Wydaje mi siê, ¿e to jeden z naszych wynalazków, panie dyrek-
torze rzek³a. Zapewne sam pan go rozpoznaje.
284
Tol Sivron spojrza³ na ma³y statek, przypominaj¹cy okruch krysz-
ta³u, i poczu³ dziwne wierzbienie w g³owoogonach. Oczywicie, ¿e
go pamiêta³. Nie tylko roboczy model, który kiedy ogl¹da³, ale tak-
¿e raporty z postêpów badañ. Przypomina³ sobie równie¿ wyniki
komputerowych symulacji, które w czasie wielu lat pracy nad wy-
nalazkiem przedstawia³a mu jego konstruktorka, Qwi Xux.
Pogromca S³oñc odezwa³ siê zdumiony. Ale przecie¿ to jest
nasza broñ!
Toroidalna antena generatora rezonansowych torped, umieszczo-
na na d³ugim, cienkim wsporniku w dolnej czêci kad³uba, zaczyna-
³a pulsowaæ plazmowym ogniem.
Chcê mieæ ³¹cznoæ z tym statkiem owiadczy³ Tol Sivron.
Chcê rozmawiaæ z pilotem, kimkolwiek jest. Halo, halo? Przyw³asz-
czy³e sobie co, co stanowi w³asnoæ Laboratorium Otch³ani. ¯¹-
dam, ¿eby natychmiast przekaza³ to w rêce upowa¿nionych funk-
cjonariuszy Imperium.
Skrzy¿owa³ rêce na piersi i czeka³ na odpowied.
Pilot Pogromcy S³oñc w odpowiedzi wystrzeli³ jedn¹ z rezonan-
sowych torped ku Gwiedzie mierci.
Kyp czu³ falê uniesienia, kiedy, ignoruj¹c pompatyczne ¿¹danie admi-
nistratora nie istniej¹cego Laboratorium Otch³ani, uruchamia³ dwigniê
spustow¹ superbroni. Przygl¹da³ siê, jak niesamowita energia rezonanso-
wej torpedy ka¿e jej oderwaæ siê od spodu kad³uba i zag³êbiæ w labirynt
nadbudówek i wsporników w samym sercu prototypu Gwiazdy mierci.
Rezonansowy pocisk zamienia³ w parê elementy konstrukcji, ja-
kie napotyka³ na drodze. W koñcu uderzy³ w g³ówny wspornik szkie-
letu i przekszta³ci³ go w chmurê roz¿arzonego metalu.
Energia, wyzwolona przez torpedê, zapocz¹tkowa³a niewielk¹
reakcjê ³añcuchow¹. Rozszczepiane j¹dra atomów przekazywa³y
energiê s¹siednim, tak ¿e zasiêg zniszczeñ stawa³ siê coraz wiêkszy.
Kolejne dwigary zamienia³y siê w parê, a w szkielecie konstrukcji
pojawi³a siê wyrwa, która z ka¿d¹ chwil¹ siê powiêksza³a.
Uniesienie Kypa jednak szybko minê³o, kiedy reakcja ³añcucho-
wa zaczê³a przebiegaæ coraz wolniej, a w koñcu zupe³nie usta³a. Kon-
strukcja prototypu Gwiazdy mierci mia³a zbyt ma³¹ masê, ¿eby re-
akcja mog³a sama siê podtrzymywaæ.
Kyp unicestwi³ ca³kiem spor¹ czêæ konstrukcji nonej bojowej sta-
cji, ale zasiêg zniszczeñ ograniczy³ siê do jednego sektora. Za ma³o.
285
Ponownie przes³a³ energiê do transmitera rezonansowych torped
i przygotowa³ siê do kolejnego strza³u. Gdyby to okaza³o siê ko-
nieczne, zamierza³ niszczyæ jeden fragment Gwiazdy mierci po
drugim. Spojrza³ jednak na kontrolny pulpit i stwierdzi³ z przera¿e-
niem, ¿e pozosta³a mu ju¿ tylko jedna rezonansowa torpeda.
Z ponur¹ twarz¹ skierowa³ Pogromcê S³oñc jeszcze bli¿ej proto-
typu. Musia³ zrobiæ wszystko, by wyrz¹dziæ jak najwiêcej szkody
tym ostatnim strza³em.
Han Solo zatoczy³ Tysi¹cletnim Soko³em ciasn¹ pêtlê. Zamie-
rza³ sprawdziæ, czy termiczne detonatory spowodowa³y du¿o znisz-
czeñ w rdzeniu reaktora Gwiazdy mierci.
Nie potrafi³ ukryæ rozczarowania. Spodziewa³ siê, ¿e w szkiele-
cie bojowej stacji zakwitnie olepiaj¹co jasny ognisty kwiat, a tym-
czasem wygl¹da³o na to, ¿e termiczne detonatory spali³y na panew-
ce. Zaobserwowa³ tylko ma³y wybuch w centralnej czêci szkieletu.
Wcale nie zosta³ nim olepiony.
Kiedy Mara i Lando zdejmowali pró¿niowe skafandry, statek przez
kilka chwil dryfowa³ w przestworzach. Calrissian otar³ pot z czo³a
i osuszy³ d³onie o materia³ kombinezonu. Sprawia³ wra¿enie wyra-
nie rozgoryczonego faktem, ¿e tkanina jest taka brudna.
I co teraz? odezwa³ siê Han Solo, kiedy w koñcu oboje zna-
leli siê obok niego w sterowni.
Lando skierowa³ spojrzenie na kulê Gwiazdy mierci, malej¹c¹
za ruf¹ ich statku.
Mo¿e powinnimy siê przekonaæ, czy Wedge...
Nagle Laboratorium Otch³ani i Gorgona zosta³y poch³oniête
przez olepiaj¹c¹ ognist¹ kulê. Wydawa³o siê, ¿e wszystkie planeto-
idy równoczenie eksplodowa³y.
Za póno stwierdzi³a Mara.
Dlaczego Gwiazda mierci nie mog³a tak samo wybuchn¹æ?
zapyta³ zasmucony Lando.
Mo¿e chocia¿ spowodowalimy du¿o zniszczeñ odpar³ Han
z nadziej¹ w g³osie.
Jednak ju¿ w nastêpnej chwili wszyscy jêknêli, widz¹c, jak z su-
perlaserowego dzia³a prototypu bojowej stacji strzela s³up zielonego
wiat³a i trafia jedn¹ z korwet wycofuj¹cej siê floty Nowej Republiki.
To by³oby na tyle, je¿eli chodzi o spowodowanie du¿ych znisz-
czeñ zauwa¿y³a Mara Jade.
286
Ta Gwiazda mierci potrafi siaæ zniszczenia, nie ma ¿artów!
przyzna³ Lando.
Zaczekajcie odezwa³ siê Han, mru¿¹c oczy i przygl¹daj¹c siê
uwa¿niej szkieletowi armilarnej sfery. Zbli¿my siê do niej.
Zbli¿my? powtórzy³ z niedowierzaniem Lando. Postrada³e
wszystkie zmys³y?
To Kyp oznajmi³ Han.
Zobaczy³, jak Pogromca S³oñc przelatuje w pobli¿u Gwiazdy
mierci i odpala jedn¹ z rezonansowych torped, jarz¹cych siê pla-
zmowym ogniem, chc¹c pos³aæ j¹ w sam rodek konstrukcji.
Je¿eli ch³opak rzuci³ wyzwanie Gwiedzie mierci, musimy mu
pomóc! owiadczy³ stanowczo.
Pogromca S³oñc lecia³ ku grawitacyjnym szczêkom gromady czar-
nych dziur Otch³ani, a Tol Sivron rozkaza³, ¿eby Gwiazda mierci
pod¹¿a³a za niewielkim, ale bardzo niebezpiecznym statkiem.
Spróbujcie pochwyciæ go promieniem ci¹gaj¹cym powie-
dzia³. Bêdziemy mogli wówczas rozprawiæ siê z nim tak samo jak
z tamt¹ rebelianck¹ korwet¹.
Panie dyrektorze odezwa³ siê kapitan szturmowców. Po-
chwyciæ taki ma³y cel i przemieszczaj¹cy siê z tak du¿¹ prêdkoci¹...
A wiêc zbli¿my siê do niego tak bardzo, by byæ pewnym,
¿e nie chybimy warkn¹³ Sivron. Jedna z jego torped znisz-
czy³a jedenacie procent naszej konstrukcji! Nie mo¿emy po-
zwoliæ sobie na to, ¿eby odpali³ jeszcze jedn¹. Jak to wyt³uma-
czymy póniej, kiedy powrócimy do przestrzeni rz¹dzonej przez
Imperium?
Mo¿e to by³by dobry powód, ¿eby trzymaæ siê od niego jak
najdalej, panie dyrektorze? zasugerowa³ niemia³o kapitan sztur-
mowców.
Nonsens! Jak to wygl¹da³oby w raporcie? odpar³ Sivron, po-
chylaj¹c siê nad pulpitem. Kapitanie, da³em panu wyrany rozkaz.
Silniki napêdowe bojowej stacji, rozmieszczone wzd³u¿ obwodu
równika, obudzi³y siê do ¿ycia. Gigantyczny szkielet Gwiazdy mier-
ci przyspieszy³ i skierowa³ siê w lad za umykaj¹cym Pogromc¹.
Otworzyæ ogieñ, kiedy cel znajdzie siê w zasiêgu strza³u roz-
kaza³ Sivron.
Gwiazda mierci powoli nabiera³a prêdkoci, ale mikroskopijny
kanciasty okruch zwolni³, jakby siê z niej naigrawa³.
287
Kiedy zbli¿ali siê do bezdennej czeluci najbli¿szej czarnej dziu-
ry, temperatura gazów zaczê³a rosn¹æ. Pogromca S³oñc to przyspie-
sza³, to znów zwalnia³, przez ca³y czas strzelaj¹c z niewielkich lase-
rów. Niszczy³ tu i tam cienkie dwigary i wsporniki i wyrz¹dza³ szko-
dy, których zasiêg by³ miesznie ma³y. Tymczasem Gwiazda mier-
ci musia³a borykaæ siê ze wzrastaj¹c¹ si³¹ grawitacji pobliskiej czar-
nej dziury.
Tol Sivron w³¹czy³ przycisk interkomu i zwróci³ siê do artylerzy-
stów stacji:
Co siê dzieje? Czy czekacie na okazjê odczytania numerów se-
ryjnych na elementach silnika tej ³upiny?
Ponownie o¿y³ wielki laser Gwiazdy mierci. Jego zielony pro-
mieñ przedar³ siê przez skrajne ob³oki chmur gazów i poszybowa³
ku Pogromcy... ale smuga wiat³a zaczê³a siê zakrzywiaæ w lewo,
przyci¹gana przez si³ê grawitacji czarnej dziury. Zielona b³yskawi-
ca zamieni³a siê w spiralê i jak kula ³o¿yska wpad³a do gigantyczne-
go leja.
Chybilicie! wrzasn¹³ Sivron. Jakim cudem moglicie chy-
biæ? Kapitanie, proszê przekazaæ mi stery. Od tej chwili bêdê sam
pilotowa³ Gwiazdê mierci. Mam ju¿ doæ waszego braku kompe-
tencji.
Wszyscy kierownicy dzia³ów unieli g³owy i w os³upieniu popa-
trzyli na swojego dyrektora. Kapitan szturmowców powoli obróci³
siê na fotelu.
Czy jest pan pewien, ¿e to rozs¹dna decyzja, panie dyrektorze?
Nie ma pan dowiadczenia...
Sivron skrzy¿owa³ rêce na piersi.
Zapozna³em siê z instrukcj¹ obs³ugi, a poza tym przygl¹da³em
siê, co pan robi. Wiem wszystko, czego potrzebujê. Proszê natych-
miast przekazaæ mi stery. To rozkaz najwy¿szego prze³o¿onego!
Szczerz¹c zêby w umiechu pe³nym oczekiwania, Tol Sivron za-
cz¹³ wydawaæ rozkazy dotycz¹ce trajektorii lotu Gwiazdy mierci.
Teraz rozprawimy siê z nim na dobre owiadczy³.
Zupe³nie jak wielki floozam na smyczy pomyla³ Kyp, obiera-
j¹c kurs na czeluæ czarnej dziury. Gwiazda mierci powtarza³a wier-
nie jego ka¿dy manewr.
Zatoczy³ ³uk i skierowa³ siê ponownie w stronê prototypu bojo-
wej stacji, a potem przyspieszy³ i przyci¹gn¹³ ekran celowniczy.
288
Labirynt krzy¿uj¹cych siê dwigarów i belek wirowa³ coraz bli¿ej...
i wówczas Kyp odpali³ ostatni¹ torpedê rezonansow¹. Olepiaj¹cy
elipsoidalny pocisk plazmowy unicestwi³ zewnêtrzne fragmenty
konstrukcji i zag³êbi³ siê, by spowodowaæ jeszcze wiêksze znisz-
czenia ni¿ poprzedni.
Kyp wiedzia³, ¿e ten strza³ wywo³a prawdziwy pop³och. Nie spa-
rali¿uje ca³ej Gwiazdy mierci, ale i tak Kyp nie chcia³ obezw³ad-
niaæ stacji. Zamierza³ zadowoliæ siê jedynie ca³kowitym zwyciê-
stwem.
Kiedy reakcja ³añcuchowa wyzwolona przez energiê ostatniej tor-
pedy dobieg³a koñca, Kyp przelecia³ nad metalowym szkieletem
konstrukcji Gwiazdy mierci, zawróci³ i ponownie skierowa³ dziób
Pogromcy S³oñc ku najbli¿szej czarnej dziurze.
Pos³u¿y³ siê astronawigacyjnym komputerem, by okreliæ wartoci
parametrów punktu krytycznego, po którego przebyciu ¿aden statek,
choæby najpotê¿niejszy, nie móg³ wyrwaæ siê z grawitacyjnych szpo-
nów czarnej dziury. Z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³ siê do niego coraz bar-
dziej... a Gwiazda mierci przez ca³y czas lecia³a jego ladem.
Kypie! Kypie Durronie! zawo³a³ Han do mikrofonu komuni-
katora Soko³a. Odezwij siê! Jeste za blisko czarnej dziury!
Uwa¿aj!
W g³oniku nie us³ysza³ jednak ¿adnej odpowiedzi.
Piloci Gwiazdy mierci i Pogromcy S³oñc, jak z³¹czeni w mier-
telnym ucisku, lecieli, nie zwracaj¹c uwagi na nic, co mog³oby prze-
szkodziæ im w walce. Imperialna stacja bojowa coraz bardziej po-
gr¹¿a³a siê w leju czarnej dziury. Pogromca S³oñc przelatywa³ to
nad ni¹, to znów pod ni¹, nie przestaj¹c raziæ kolosa cienkimi nitka-
mi laserowych strza³ów.
Chyba wiem, co chce zrobiæ odezwa³ siê Han, nie potrafi¹c
ukryæ g³êbokiego niepokoju. Prototyp Gwiazdy mierci ma o wiele
wiêksz¹ objêtoæ i masê. Je¿eli Kyp potrafi zwabiæ j¹ do pu³apki,
z której nie bêdzie mog³a uciec...
A przy okazji nie da siê sam wessaæ dokoñczy³ ponuro Lando.
Tak, w tym sêk, prawda? rzek³ Han.
Z superlasera Gwiazdy mierci znów wystrzeli³ snop wiat³a.
Ponownie zakrzywi³ siê w polu grawitacyjnym, nawet jeszcze bar-
dziej ni¿ poprzednio, ale tym razem artylerzyci bojowej stacji wziêli
poprawkê podczas celowania. Rozjarzona krawêd wietlistej smu-
289
gi musnê³a kad³ub Pogromcy S³oñc, który gwa³townie zboczy³ z kur-
su i zacz¹³ kozio³kowaæ.
Jakikolwiek inny statek zosta³by natychmiast zamieniony w pa-
rê, ale kwantowo-krystaliczny pancerz ochroni³ superbroñ przed ka-
tastrof¹... chocia¿ niewiele brakowa³o.
Systemy napêdowe statku Kypa zosta³y niew¹tpliwie uszkodzo-
ne. Pogromca S³oñc lecia³ dalej si³¹ rozpêdu, ale jego pilot manew-
rowa³ sterami, usi³uj¹c wydostaæ siê z czeluci czarnej dziury. Mia³
jednak zbyt ma³¹ prêdkoæ, a bezdenny lej znajdowa³ siê zbyt blisko
i mia³ za du¿¹ si³ê przyci¹gania. Ma³y statek, podobny do okruchu
kryszta³u, zacz¹³ lecieæ po spirali. Zataczaj¹c krêgi o coraz mniej-
szej rednicy, pogr¹¿a³ siê w bezkresn¹ ciemnoæ.
Pilot prototypu Gwiazdy mierci nie móg³ siê oprzeæ pokusie od-
dania ostatniego, miertelnego strza³u. Stacja bojowa przyspieszy³a,
chc¹c znaleæ siê jeszcze bli¿ej ofiary. Pogromca S³oñc i gigantycz-
ny kulisty szkielet bojowej stacji zatacza³y coraz szybsze spiralne
krêgi, coraz mniejsze, coraz bli¿sze czeluci.
Wygl¹da³o na to, ¿e dopiero w tej chwili pilot armilarnej sfery
zacz¹³ zdawaæ sobie sprawê ze miertelnego niebezpieczeñstwa gro-
¿¹cego jego Gwiedzie mierci, gdy¿ w jednej chwili w³¹czy³ wszyst-
kie silniki rozmieszczone wzd³u¿ obwodu równika. Usi³owa³ wy-
rwaæ prototyp ze szponów czarnej dziury. Gigantyczna kula minê³a
jednak punkt, z którego mo¿na by³o zawróciæ.
Pogromca S³oñc równie¿ nie móg³ osi¹gn¹æ dostatecznej prêdko-
ci, ¿eby wyrwaæ siê ze spiralnej orbity. Zatacza³ coraz cianiejsze
krêgi niemal na tym samym poziomie, co prototyp bojowej stacji.
Nie mia³ ¿adnej szansy ratunku.
Han czu³, jak jaka potworna si³a usi³uje wydrzeæ serce z jego
piersi.
Kypie! krzykn¹³.
Z kad³uba gin¹cego Pogromcy S³oñc wystrzeli³a cienka nitka
wiat³a, a potem srebrzysta superbroñ zaczê³a znikaæ w mrokach
otch³ani straszliwego leja.
Prototyp Gwiazdy mierci pogr¹¿y³ siê w k³êbach chmur roz¿a-
rzonych gazów, które wraz z nim wpad³y do czeluci. Kulisty proto-
typ, poddany dzia³aniu niejednorodnych grawitacyjnych naprê¿eñ,
zmieni³ kszta³t. Wyd³u¿y³ siê i sp³aszczy³, przybieraj¹c formê gigan-
tycznego jaja. Póniej zakrzywione belki zaczê³y pêkaæ, a wsporni-
ki i dwigary po³ama³y siê i rozerwa³y. Ca³oæ przybra³a kszta³t sto¿-
ka i zniknê³a w paszczy potwornego leja.
19 W³adcy mocy
290
Pogromca S³oñc wys³a³ po¿egnalny b³ysk wiat³a, a potem po-
dzieli³ los swojego przeladowcy.
Lando i Mara siedzieli nieruchomo, niezdolni odezwaæ siê choæ-
by s³owem. Han zwiesi³ g³owê i z ca³ej si³y zacisn¹³ powieki.
¯egnaj, Kypie szepn¹³.
To cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc odezwa³a siê nagle
Mara Jade. Rozpozna³a niewielk¹ wietlist¹ plamkê, wystrzelon¹
z pok³adu mierciononej superbroni. Lepiej pochwyæmy go jak
najszybciej, gdy¿ i on zaczyna traciæ prêdkoæ i opadaæ z powrotem
w czeluæ czarnej dziury.
Cylinder rejestracyjny? powtórzy³ Han, prostuj¹c siê i usi³u-
j¹c okazaæ chocia¿ trochê entuzjazmu w g³osie. No dobrze, zabie-
rajmy go, zanim bêdzie za póno.
Sokó³ przyspieszy³ i skierowa³ siê w stronê czarnej dziury. Lan-
do i Mara, wspó³pracuj¹c, manewrowali sterami, walcz¹c z si³¹ przy-
ci¹gania potwornego leja i usi³uj¹c utrzymaæ statek na wyznaczo-
nym kursie. Zbli¿yli siê do metalowego pojemnika, a Lando pochwy-
ci³ go promieniem ci¹gaj¹cym na kilka chwil, zanim cylinder osi¹-
gn¹³ najwy¿szy punkt trajektorii lotu i zacz¹³ opadaæ z powrotem ku
grawitacyjnemu lejowi.
Mam go oznajmi³ Lando.
To dobrze, w takim razie wci¹gnijcie go do rodka i wynomy
siê st¹d rzek³ Han ponurym, obojêtnym tonem. Przynajmniej
bêdê wiedzia³, jakie by³y ostatnie s³owa, które pragn¹³ przekazaæ mi
przed mierci¹.
291
Han i Lando w³o¿yli ochronne grube rêkawice, po czym wyci¹gnêli
cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc i przenieli go do wietlicy. Po-
jemnik przebywa³ tak d³ugo w zimnie przestworzy, ¿e teraz, kiedy zna-
laz³ siê w ciep³ym pomieszczeniu, jego powierzchnia zaczê³a siê pokry-
waæ szronem, przypominaj¹cym trochê deseñ w licie paproci.
Cienka metalowa pow³oka po³yskiwa³a. W kilku miejscach by³o
widaæ na niej lady wy³adowañ elektrostatycznych, powsta³ych wsku-
tek du¿ej prêdkoci pocz¹tkowej i ocierania siê o zjonizowane cz¹stki
gazów.
Bardzo ciê¿ki ten cylinder stwierdzi³ Lando, kiedy razem z Ha-
nem wynosili pojemnik na rodek pomieszczenia. Po³o¿yli go z g³u-
chym metalicznym stukiem na p³ycie pok³adu.
Cylinder, maj¹cy prawie pó³tora metra d³ugoci i nieca³e piêæ-
dziesi¹t centymetrów rednicy, by³ u¿ywany przez kapitanów i pilo-
tów statków skazanych na zag³adê. Wystrzeliwali go, aby przekazaæ
ostatnie zapiski z dzienników pok³adowych, a tak¿e informacje z pa-
miêciowych rdzeni komputerów w celu ustalenia przyczyn zaginiê-
cia czy unicestwienia ich jednostek.
Han przypomnia³ sobie, jak Kyp opowiada³ mu kiedy historiê
o in¿ynierach i naukowcach Nowej Republiki, którzy podczas ba-
dania wnêtrza Pogromcy S³oñc natknêli siê na jeden z takich pojem-
ników. Wpadli wówczas w panikê, s¹dz¹c, ¿e znaleli niebezpiecz-
n¹ rezonansow¹ torpedê... Zapewne nie mieli pojêcia, ¿e takie reje-
stracyjne cylindry by³y standardowym wyposa¿eniem wszystkich
imperialnych jednostek. Ka¿dy pilot myliwca czy przemytnik nie
R O Z D Z I A £
"
292
mia³by najmniejszych problemów ze zorientowaniem siê, do czego
mog¹ byæ stosowane.
Podczas sza³u wciek³oci, jaki ogarn¹³ go w Mg³awicy Kocio³
i systemie Caridy, Kyp wystrzeliwa³ takie rejestracyjne pojemniki,
¿eby wszyscy wiedzieli, kto i dlaczego dokona³ tylu zniszczeñ. Nie
chcia³, by ktokolwiek uwa¿a³ te kataklizmy za zwyczajne, astrono-
miczne incydenty.
Han, bezbrze¿nie smutny, czu³ siê jak sparali¿owany. Nie zwraca³
uwagi na nic, co dzieje siê wokó³ niego. Jego przyjaciel mia³ racjê, ale
tylko do pewnego stopnia. Plan Kypa Durrona, zak³adaj¹cy zniszcze-
nie Imperium, przewidywa³ stosowanie metod równie brutalnych i z³o-
liwych jak te, którymi pos³ugiwa³ siê sam Imperator.
Luke Skywalker by³ zdania, ¿e m³odzieniec w zupe³noci odpo-
kutowa³ za swoje grzechy, ale teraz szansa, i¿ Kyp zostanie kiedy
wielkim Jedi, zosta³a na zawsze zaprzepaszczona.
Han nie móg³ jednak w¹tpiæ w powiêcenie Kypa. M³odzieniec
unicestwi³ za jednym zamachem i Pogromcê S³oñc, i prototyp Gwiaz-
dy mierci. Za cenê w³asnego ¿ycia uwolni³ galaktykê od terroru.
Za cenê ¿ycia kupi³ wolnoæ miliardom istot.
To mia³o sens, prawda? P r a w d a ?
Mara Jade uklêk³a obok pojemnika i zaczê³a przesuwaæ szczu-
p³ymi palcami po powierzchni. Otworzy³a zatrzask umo¿liwiaj¹cy
dostêp do panelu kontrolnego.
No có¿, dobrze chocia¿, ¿e zamek nie zosta³ zaszyfrowany
stwierdzi³a. Albo Kyp nie mia³ tyle czasu, albo wiedzia³, ¿e to my go
przechwycimy. Nie w³¹czy³ nawet nadajnika sygna³u namiarowego.
No to go otwórz odezwa³ siê szorstko Han.
Mia³ ju¿ doæ czekania w ponurej ciszy. O czym móg³ myleæ
ch³opiec w ostatnich chwilach ¿ycia? Co takiego chcia³ powiedzieæ?
Mara zaczê³a przyciskaæ klawisze w dobrze znanej, standardo-
wej kolejnoci. wiate³ka na pulpicie zamruga³y najpierw na czer-
wono, a póniej na bursztynowo, ¿eby w koñcu zmieniæ siê na zie-
lone. Rozleg³ siê cichy syk uchodz¹cego powietrza i w rodkowej
czêci cylindra pojawi³a siê pod³u¿na szpara, poprzednio zupe³nie
niewidoczna. Kiedy obie po³owy zaczê³y siê rozchylaæ, d³uga ciem-
na szczelina ukaza³a wnêtrze pojemnika.
W rodku cylindra spoczywa³o cia³o Kypa Durrona, absolutnie
nieruchome i blade, jakby odlane z wosku. Powieki m³odzieñca by³y
mocno zaciniête, a na twarzy malowa³ siê wyraz intensywnej, ale
zarazem dziwnie spokojnej koncentracji.
293
Kyp! krzykn¹³ ochryple Han. Jego g³os zdradza³ zdumienie
i radoæ, chocia¿ w³aciciel Tysi¹cletniego Soko³a robi³ wszyst-
ko, ¿eby nie daæ siê ponieæ z³udnej nadziei. Kyp!
W jaki sposób m³odzieniec zdo³a³ zmieciæ cia³o w niewielkiej
objêtoci rejestracyjnego cylindra; pojemnika, w którym mog³oby
siê ukryæ co najwy¿ej dziecko. Kyp z³o¿y³ jednak rêce i nogi w ten
sposób, ¿e po³ama³ koci, a potem przycisn¹³ koñczyny do piersi tak
mocno, a¿ trzasnê³y ¿ebra. Jedynie dziêki temu cia³o m³odzieñca
zmieci³o siê we wnêtrzu metalowej trumny.
Han pochyli³ siê ni¿ej nad trupioblad¹ twarz¹.
Czy on ¿yje? zapyta³ z nadziej¹ w g³osie. Chyba znajduje
siê w jakim transie Jedi.
W akcie ostatecznej rozpaczy Kyp zdo³a³ jeszcze pos³u¿yæ siê
technik¹ znieczulania bólu, stosowan¹ przez rycerzy Jedi. Wyko-
rzysta³ tak¿e inne sztuki, których nauczy³ go mistrz Skywalker na
Yavinie Cztery... Postanowi³ wypróbowaæ je na sobie, wiedz¹c, ¿e
tylko one mog¹ przynieæ mu ocalenie.
Spowolni³ wszystkie funkcje organizmu tak, jakby przebywa³
w stanie hibernacji odezwa³a siê Mara. Mo¿na by³oby pomyleæ,
¿e nie ¿yje.
Cylinder rejestracyjny by³ szczelny, ale nie zosta³ wyposa¿ony
w system uzdatniania atmosfery. Jedynym powietrzem, jakim dys-
ponowa³ Kyp, by³o wiêc to, które zmieci³o siê w przestrzeniach nie
zajêtych przez jego cia³o.
To... niemo¿liwe wyj¹ka³ Lando.
Wyci¹gnijmy go zaproponowal Han. Tylko ostro¿nie.
Delikatnie, ³agodnie, wyj¹³ cia³o m³odzieñca z wnêtrza niewiel-
kiego pojemnika. Kiedy Lando i Mara pomagali mu u³o¿yæ Kypa na
jednej z w¹skich prycz, jego cia³o obwis³o i omal nie wypad³o z ich
r¹k. Koci, po³amane w wielu miejscach, wygl¹da³y, jakby kto zmi¹³
cia³o jak papierow¹ kulê i odrzuci³ na bok.
Och, Kypie westchn¹³ Han. Kiedy rozprostowywa³ jego rêce,
mia³ wra¿enie, ¿e popêkane koci nadgarstka trzês¹ siê jak galareta.
Musimy zabraæ go do orodka medycznego oznajmi³. Mam tu
wprawdzie rodki umo¿liwiaj¹ce niesienie pierwszej pomocy w na-
g³ych wypadkach, ale mowy nie ma, ¿eby wystarczy³y przy tak roz-
leg³ych obra¿eniach.
Nagle powieki Kypa zadr¿a³y i otworzy³y siê, ukazuj¹c ciemne
oczy. By³o widaæ, ¿e cierpienie nie pozwala ch³opcu zogniskowaæ
spojrzenia. Kyp zmusi³ siê jednak do przezwyciê¿enia bólu.
294
Hanie szepn¹³ tak cicho, ¿e jego g³os zabrzmia³ niczym szmer
najl¿ejszych skrzyde³. Przylecia³e po mnie.
Oczywicie, ch³opcze odrzek³ Han, pochylaj¹c siê jeszcze ni-
¿ej. A czego siê spodziewa³e?
A Gwiazda mierci? zapyta³ szeptem Kyp.
Wessana do czeluci czarnej dziury... podobnie jak Pogromca.
Nikt wiêcej ju¿ ich nie zobaczy.
Ca³e cia³o m³odzieñca przenikn¹³ dreszcz niek³amanej ulgi.
To dobrze.
Zamkn¹³ powieki. Wygl¹da³o na to, ¿e ponownie straci przytom-
noæ, ale po chwili zamruga³, a w jego oczach pojawi³ siê b³ysk no-
wej nadziei.
Nic mi nie bêdzie, wiecie?
Wiemy odpar³ Han cicho.
Dopiero wówczas Kyp podda³ siê bólowi, ale po sekundzie znów
pogr¹¿y³ siê w transie Jedi.
Cieszê siê, ¿e ¿yjesz, ch³opcze szepn¹³ Han, po czym uniós³
g³owê i popatrzy³ na Landa i Marê. Musimy zabraæ go na Coru-
scant.
W g³oniku komunikatora w sterowni Soko³a rozleg³ siê nagle
donony ryk Wookiego. Han wyprostowa³ siê i pobieg³ do kabiny
pilotów. Ujrza³ pokiereszowany szturmowy wahad³owiec klasy Gam-
ma, który wisia³ w przestworzach tu¿ przed dziobem frachtowca.
Bia³e wiat³o emanuj¹ce z dysz wylotowych silników wiadczy³o
o tym, ¿e jest gotów do lotu.
Chewie! krzykn¹³ Han do mikrofonu, a Wookie odpowiedzia³
mu radosnym wyciem.
Chewbacca mówi niepotrzebnie zacz¹³ t³umaczyæ Threepio
¿e gdybycie chcieli wylecieæ z rejonu Otch³ani, ma zaprogramo-
wane w pamiêci nawigacyjnego komputera parametry szlaku umo¿-
liwiaj¹cego wydostanie siê z tego b¹bla. Spodziewam siê, ¿e wszy-
scy chc¹ jak najszybciej wróciæ do domu.
Han zerkn¹³ k¹tem oka na Landa i Marê, a potem lekko siê
umiechn¹³.
Masz absolutn¹ racjê, Threepio odpar³.
295
Cilghal sta³a nieruchomo porodku jadalni wielkiej wi¹tyni, ale
nie odzywa³a siê ani s³owem. wiadomie nie okazywa³a ¿adnej re-
akcji na s³owa Ackbara.
Kalamarianin, ponownie odziany w bia³y mundur admira³a No-
wej Republiki, pochyli³ siê nad Cilghal i po³o¿y³ silne rêce na jej
ramionach okrytych jasnoniebiesk¹ szat¹. Kiedy zacisn¹³ palce, ka-
lamariañska pani ambasador omal nie krzyknê³a z bólu. Wzdrygnê-
³a siê w obawie przed tym, czego mo¿e od niej za¿¹daæ.
Nie mo¿esz poddawaæ siê tak ³atwo odezwa³ siê Ackbar po
chwili. Nie uwierzê, ¿e nie potrafisz tego zrobiæ, dopóki nie udo-
wodnisz mi, i¿ przekracza to twoje si³y.
Cilghal czu³a siê oniemielona jego pa³aj¹cym spojrzeniem. Nie
pozna³aby tego ¿adna istota ludzka, ale ona widzia³a na jego twarzy
d³ugotrwa³y stres, który pokry³ jego ³ososiow¹ skórê ciemnopoma-
rañczowymi cêtkami. Skóra Ackbara sprawia³a wra¿enie wysuszo-
nej, a p³atki uszu niemal schowa³y siê w zag³êbieniach po bokach
g³owy. Cienkie wici wyrastaj¹ce wokó³ jego ust by³y teraz wystrzê-
pione i po³amane.
Od czasu strasznej katastrofy na Vortex i hañby, któr¹ okry³a jego
dobre imiê, Ackbara nêka³y wyrzuty sumienia. Teraz jednak doszed³
do siebie i powróci³, ¿eby z jeszcze wiêkszym oddaniem s³u¿yæ i swo-
im rodakom, i Nowej Republice. Przyby³ na Yavina Cztery, aby
porozmawiaæ z Cilghal.
Od czasów wielkiej czystki nie narodzi³ siê ani jeden uzdrowi-
ciel Jedi odezwa³a siê Kalamarianka. Mistrz Skywalker uwa¿a,
R O Z D Z I A £
"
296
¿e wykazujê pewne uzdolnienia w tej dziedzinie, ale nie wykony-
wa³am ¿adnych æwiczeñ, które pozwoli³yby mi je rozwin¹æ. Nie
wiem, co i jak powinnam robiæ, a wiêc dzia³a³abym na olep. Nie
odwa¿y³abym siê...
Niemniej jednak... przerwa³ jej ostro Ackbar.
Puci³ jej ramiona i cofn¹³ siê o krok. Zapewne chcia³, aby nie-
skazitelnie czysta biel admiralskiego munduru olni³a jej oczy w pó³-
mroku panuj¹cym w jadalni wielkiej wi¹tyni Massassów.
Do komnaty wszed³ nagle Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i ukrad-
kiem zerkn¹³ na Ackbara. Kiedy rozpozna³ dowódcê floty Nowej
Republiki, jego oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia. Mrukn¹³ pod no-
sem co, co mia³o oznaczaæ przeprosiny, i oszo³omiony, chy³kiem
siê wycofa³.
Spojrzenie Ackbara nie oderwa³o siê jednak od twarzy Cilghal.
Kalamarianka unios³a g³owê, ¿eby spojrzeæ w oczy admira³a, ale by³o
widaæ, ¿e czeka na jego s³owa.
Proszê nalega³ Ackbar. B³agam ciê. Je¿eli nie spróbujesz,
Mon Mothma niechybnie umrze.
Przysiêg³am sobie, zarówno wówczas, kiedy zostawa³am pani¹
ambasador, jak i teraz, gdy przylecia³am tu, aby uczyæ siê jako przy-
sz³a Jedi odezwa³a siê w koñcu, westchn¹wszy i pochyliwszy g³o-
wê ¿e zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy, ¿eby s³u¿yæ No-
wej Republice i umacniaæ jej w³adzê.
Spojrza³a na p³askie, szpachlowato zakoñczone d³onie.
Je¿eli mistrz Skywalker ma do mnie takie zaufanie, kim¿e je-
stem, ¿eby podawaæ w w¹tpliwoæ jego os¹d? zapyta³a. Proszê
zabraæ mnie na pok³ad swojego statku, admirale. Lecimy na Coru-
scant.
Kiedy znalaz³a siê w by³ym Pa³acu Imperialnym, z przera¿eniem
oceni³a sytuacjê jako krytyczn¹, nieomal beznadziejn¹.
Mon Mothma by³a nieprzytomna. Inwazja nanoniszczycieli po-
kona³a mechanizmy obronne jej organizmu. Maleñkie mikroby nie
przestawa³y niszczyæ jedn¹ po drugiej komórek jej cia³a. Gdyby by³a
przywódczyni nie korzysta³a z pomocy aparatury podtrzymuj¹cej
pracê serca, umo¿liwiaj¹cej oddychanie i zapewniaj¹cej oczyszcza-
nie krwi, umar³aby wiele dni wczeniej.
Niektórzy cz³onkowie rady byli zdania, ¿e powinno siê pozwoliæ
jej umrzeæ. Twierdzili, ¿e utrzymywanie Mon Mothmy przy ¿yciu
297
za wszelk¹ cenê tylko przed³u¿a jej cierpienia i agoniê. Leia Organa
Solo, obecna przywódczyni Nowej Republiki, dowiedzia³a siê jed-
nak, ¿e jedna z nowych Jedi mistrza Skywalkera ma przylecieæ
z Yavina Cztery i podj¹æ siê leczenia. Chocia¿ mo¿liwoæ wylecze-
nia praktycznie nie istnia³a, Leia nalega³a, aby daæ kobiecie jeszcze
jedn¹ szansê.
Kiedy Cilghal wyl¹dowa³a w Imperial City, Leia i Ackbar natych-
miast zaprowadzili j¹ do pomieszczenia szpitalnego, gdzie le¿a³a
umieraj¹ca Mon Mothma. W powietrzu unosi³a siê przygnêbiaj¹ca
woñ mierci.
Spojrzenie ciemnych oczu Leii, w których krêci³y siê ³zy, prze-
nios³o siê z twarzy Mon Mothmy na oblicze Cilghal. Kalamarianka
wyczuwa³a nadziejê, jak¹ przywódczyni pok³ada³a w jej zdolno-
ciach, jak gdyby by³o to co materialnego.
Zapach lekarstw i rodków antyseptycznych, a tak¿e pomruk
aparatury sprawia³y, ¿e skóra Cilghal, zazwyczaj wilgotna, by³a
teraz wyschniêta i spêkana. Kalamarianka bardzo chcia³aby pop³y-
waæ w wodach ojczystego oceanu, ¿eby pozbyæ siê k³opotliwych
myli i zmyæ z siebie toksyny zmêczenia... ale by³a przywódczyni
Nowej Republiki potrzebowa³a takiego oczyszczenia o wiele bar-
dziej ni¿ ona.
Podesz³a do ³o¿a, na którym spoczywa³a nieprzytomna Mon Mo-
thma. Ackbar i Leia zostali przy drzwiach szpitalnej sali.
Musicie mieæ wiadomoæ, ¿e w³aciwie nic nie wiem o spe-
cjalnych uzdrowicielskich mocach, jakimi dysponuj¹ niektórzy ry-
cerze Jedi powiedzia³a, jakby chcia³a ich przeprosiæ. Jeszcze mniej
wiem na temat tej ¿ywej trucizny, która w³anie w tej chwili wynisz-
cza jej organizm.
G³êboko nabra³a powietrza, przesyconego ska¿onymi woniami.
Zostawcie nas teraz oznajmi³a. Mon Mothma i ja bêdziemy
walczy³y razem. Prze³knê³a linê. Je¿eli potrafimy.
Cicho mrucz¹c wyrazy wspó³czucia i poparcia, Ackbar i Leia
wyszli ze szpitalnej sali. Wygl¹da³o na to, ¿e Cilghal nie zwróci³a na
to uwagi.
Jej po³yskuj¹ca, b³êkitna szata kalamariañskiej pani ambasador
powiewa³a wokó³ niej niczym niematerialna fala. Cilghal uklêk³a
obok ³o¿a i wpatrzy³a siê w nieruchome cia³o Mon Mothmy. Zapu-
ci³a weñ wici Mocy, ale nie mia³a pojêcia, co dalej. Stara³a siê oce-
niæ zasiêg szkód, jakie wyrz¹dzi³y nanoniszczyciele w organizmie
kobiety.
298
Kiedy zaczê³a zapuszczaæ mylow¹ sondê g³êbiej, zdumia³a siê
na widok ogromu spustoszeñ dokonanych przez z³oliw¹ truciznê.
Nie potrafi³a poj¹æ, jakim cudem kobiecie uda³o siê ¿yæ tak d³ugo.
W umyle Cilghal zaczê³a wzbieraæ niepewnoæ, ogarniaæ j¹ mrocz-
nym cieniem.
W jaki sposób mog³aby walczyæ z tak¹ trucizn¹? Nie rozumia³a,
jak Moc mog³a uzdrawiaæ ¿ywe istoty. Nie by³a w stanie poj¹æ, jak
mog³aby wzmocniæ si³y ¿yciowe kogo tak wyniszczonego jak Mon
Mothma. Z usuniêciem z³oliwych mikrobów nie umia³y sobie po-
radziæ najlepsze medyczne androidy. Nie istnia³o ¿adne lekarstwo,
które mog³oby uleczyæ tê kobietê.
Cilghal wiedzia³a tylko to, czego nauczy³ j¹ mistrz Skywalker.
Umia³a wysy³aæ mylowe wici Mocy, wyczuwaæ obecnoæ ¿ywych
organizmów, a tak¿e przesuwaæ i unosiæ rozmaite przedmioty. Po-
szukuj¹c w³aciwej odpowiedzi albo chocia¿ jakiego pomys³u, nie
przestawa³a przenikaæ cia³a Mon Mothmy promieniuj¹cymi strumie-
niami Mocy.
Czy mog³a wykorzystaæ w³asne umiejêtnoci Jedi, ale inaczej, tak
by wzmocniæ organizm Mon Mothmy? By uleczyæ jej cia³o? Czy
potrafi³a znaleæ metodê usuniêcia trucizny? Cilghal zawaha³a siê,
kiedy nag³a myl przemknê³a przez jej mózg niczym meteor. Zdu-
mia³ j¹ ogrom wysi³ku, jakiego by to od niej wymaga³o. W pierw-
szym odruchu chcia³a nawet usun¹æ tê myl z g³owy... ale zmusi³a
siê do powiêcenia jej chwili uwagi.
Kiedy mistrz Skywalker mówi³ o naukach Yody, podkrela³, ¿e
wielkoæ nie ma znaczenia. Yoda twierdzi³, ¿e problem uniesienia
ca³ego myliwca typu X, nale¿¹cego do Lukea, nie ró¿ni siê ni-
czym od zagadnienia unoszenia kamienia.
Czy Cilghal mog³a wykorzystaæ tê regu³ê do czego przeciw-
nego? Czy mog³a operowaæ Moc¹ w tak precyzyjny sposób, ¿eby
poruszyæ czy unieæ co a¿ t a k m a ³ e g o ? W i e l k o æ n i e
m a z n a c z e n i a .
Ale gdyby Cilghal potrafi³a usun¹æ cz¹steczki niszcz¹cej tru-
cizny z organizmu Mon Mothmy, gdyby umia³a jakim cudem
utrzymaæ j¹ przy ¿yciu, nie pozwoliæ jej pogr¹¿yæ siê w otch³ani
mierci, wówczas po pewnym czasie jej cia³o mog³oby samo od-
zyskaæ si³y.
Kalamarianka nie dopuci³a, by obezw³adni³y j¹ w³asne myli
o tym, ile takich truj¹cych cz¹stek powinna wyrzuciæ. Musia³aby
eliminowaæ je po kolei, jedn¹ po drugiej. Musia³aby przepychaæ ka¿-
299
dego nanoniszczyciela przez ciankê komórkow¹ i usuwaæ z cia³a
umieraj¹cej kobiety.
Po³o¿y³a d³onie na nagiej skórze Mon Mothmy. Ujê³a lew¹ rêkê
by³ej przywódczyni Nowej Republiki i prze³o¿y³a poza obrêb ³o¿a
w ten sposób, ¿e czubki palców zawis³y nad ma³ym kryszta³owym
pojemnikiem, który kiedy s³u¿y³ do przechowywania lekarstw.
Mimo i¿ dotyk palców Cilghal by³ bardzo lekki, pozostawi³ na wra¿-
liwym ciele Mon Mothmy czerwono-fioletowe siñce.
Kalamarianka otworzy³a wrota swojego umys³u. Uwolni³a myli
i pozwoli³a pr¹dom Mocy p³yn¹æ w g³¹b nieruchomego cia³a kona-
j¹cej kobiety. Przys³oni³a wielkie oczy b³onami mru¿nymi i zaczê³a
wpatrywaæ siê w komórki organizmu Mon Mothmy renicami my-
li, podró¿owaæ komórkowymi szlakami jej cia³a.
Znalaz³a siê w dziwnym wszechwiecie p³yn¹cych krwinek, komó-
rek nerwowych i dr¿¹cych w³ókien miêniowych, a tak¿e organów, które
nie funkcjonowa³y prawid³owo. Nie rozumia³a tego, na co patrzy, ale
chyba instynktownie wiedzia³a, które z nich s¹ zdrowe i utrzymuj¹ Mon
Mothmê przy ¿yciu, a które zosta³y opanowane przez czarn¹ zarazê.
Pos³uguj¹c siê wiciami Mocy, mog³a zapuszczaæ w g³¹b cia³a Mon
Mothmy palce nieskoñczenie ma³e, precyzyjne i delikatne. Mog³a
chwytaæ po jednym nanoniszczycielu na raz i wyrzucaæ go na ze-
wn¹trz umieraj¹cego cia³a.
Wyszukiwa³a mikroskopijne zarazki i wyszarpywa³a je, popycha-
³a. Usuwa³a truciznê z komórek, które by³y jeszcze nie do koñca
uszkodzone, chroni³a je przed zniszczeniem.
Zadanie Cilghal by³o nieprawdopodobnie skomplikowane. Tru-
cizna rozproszy³a siê i zaczê³a rozmna¿aæ. Opanowa³a miliony i mi-
liardy komórek organizmu Mon Mothmy. Kalamarianka musia³a
znaleæ i usun¹æ wszystkie nanoniszczyciele, jeden po drugim.
Kiedy pomylnie usunê³a pierwszy, zaczê³a rozgl¹daæ siê za na-
stêpnym.
I nastêpnym.
I nastêpnym.
I nastêpnym.
Czy w stanie zdrowia Mon Mothmy nast¹pi³a jaka poprawa?
zapyta³a szeptem Leia.
Sta³a przed drzwiami szpitalnej komnaty. W³anie wróci³a z po-
siedzenia rady, podczas którego genera³ Wedge Antilles, Qwi Xux
300
i Han Solo szczegó³owo opowiedzieli o wszystkim, co wydarzy³o
siê podczas wyprawy do Laboratorium Otch³ani.
Leia s³ucha³a, nie potrafi¹c ukryæ ogarniaj¹cej j¹ fascynacji.
Od czasu do czasu puszcza³a perskie oko do Hana, którego w ci¹gu
ostatnich kilku dni niemal wcale nie widywa³a. W g³êbi duszy
niepokoi³a siê jednak przez ca³y czas stanem zdrowia Mon Mo-
thmy.
Absolutnie ¿adna odpowiedzia³ znu¿onym tonem Ack-
bar. Bardzo chcielibymy wiedzieæ, co w³aciwie usi³uje zro-
biæ Cilghal.
W ci¹gu ostatnich dziewiêciu godzin Kalamarianka nawet siê nie
poruszy³a. Pogr¹¿ona w g³êbokim transie, klêcza³a obok ³o¿a by³ej
przywódczyni Nowej Republiki. Po³o¿y³a d³onie na ciele konaj¹cej
kobiety. Medyczne androidy nie spodziewa³y siê, ¿e Mon Mothma
bêdzie ¿y³a a¿ tak d³ugo, wiêc sam fakt, ¿e dot¹d nie podda³a siê
mierci, mówi³ w³aciwie sam za siebie.
Leia uchyli³a drzwi i zajrza³a do rodka. Przekona³a siê, ¿e sytu-
acja nie uleg³a ¿adnej zmianie. Czubki palców by³ej przywódczyni
zwisa³y nad niewielkim kryszta³owym pojemnikiem. Na opuszce
wskazuj¹cego palca wisia³a kropelka oleistej, srebrzystoszarej cie-
czy. Ca³y proces by³ zbyt wolny, by mo¿na go by³o ledziæ, ale w ci¹-
gu trzydziestu minut kropla siê powiêkszy³a, przez chwilê niepew-
nie dr¿a³a na czubku palca, po czym, pod dzia³aniem si³y ci¹¿enia,
spad³a do podstawionego naczynia.
W g³êbi korytarza pojawi³ siê Terpfen. Szed³ powoli, odziany
w zwyczajny, ciemnozielony kombinezon bez ¿adnych odznak czy
naszywek, cile przylegaj¹cy do jego cia³a. Nawet mimo ca³kowi-
tego u³askawienia nie chcia³ przyj¹æ poprzedniego stopnia. Od cza-
su powrotu z Anoth spêdza³ wiêkszoæ czasu samotnie, zamkniêty
w swojej komnacie.
Kalamariañski mechanik przystan¹³ o kilka metrów od nich. By³o
widaæ, ¿e obawia siê zbli¿yæ do drzwi pomieszczenia, w którym prze-
bywa³a Mon Mothma. Leia wiedzia³a, ¿e Terpfen jest drêczony wy-
rzutami sumienia z powodu stanu konaj¹cej kobiety i nie zgadza siê,
¿eby win¹ za tê chorobê obarczaæ kogokolwiek innego. Chocia¿ ro-
zumia³a niedolê Terpfena, irytowa³o j¹, ¿e Kalamarianin tak d³ugo
u¿ala siê nad swoim losem. Czeka³a niecierpliwie, kiedy znów ze-
chce obj¹æ poprzednie stanowisko.
Terpfen stan¹³ przed Ackbarem i sk³oni³ siê niezgrabnie, ukazu-
j¹c kolekcjê szram i blizn na czubku zniekszta³conej g³owy.
301
Panie admirale, podj¹³em decyzjê. Nabra³ g³êboko powietrza.
Chcia³bym wróciæ na Kalamar i kontynuowaæ pracê podjêt¹ przez pana,
o ile nasi ludzie zechc¹ mnie przyj¹æ. Chcia³bym pomóc przy odbudo-
wie Reef Home City. Obawiam siê... Uniós³ g³owê i spojrza³ na skom-
plikowan¹ mozaikê p³ytek na cianach by³ego Pa³acu Imperialnego.
Obawiam siê, ¿e ju¿ nigdy nie bêdê siê czu³ dobrze na Coruscant.
Uwierz mi, Terpfenie, ¿e bardzo dobrze wiem, jak siê czujesz
odrzek³ Ackbar. Nawet nie próbowa³bym odwieæ ciê od tej decy-
zji. Uwa¿am, ¿e to rozs¹dny kompromis miêdzy potrzeb¹ zalecze-
nia twoich ran i chêci¹ dokonania zmian we w³asnym ¿yciu.
Terpfen wyprostowa³ siê, jakby s³owa Ackbara przywróci³y mu
chocia¿ czêæ godnoci i dumy.
Chcia³bym odlecieæ jak najszybciej powiedzia³.
Oddam do twojej dyspozycji jaki statek przyrzek³ admira³.
Terpfen znów siê uk³oni³.
Czy nie ma pani nic przeciwko temu, pani przywódczyni?
zapyta³, zwracaj¹c siê do Leii.
Nie, Terpfenie odrzek³a.
Odwróci³a siê jeszcze raz i spojrza³a na nieruchomy ¿ywy obraz
wewn¹trz szpitalnej sali.
Na Coruscant zd¹¿y³a zapaæ g³êboka noc, zanim Cilghal wysz³a
z komnaty poprzedniej przywódczyni Nowej Republiki. Zachwia³a
siê na progu, ale nie wypuci³a z prawej d³oni niewielkiego pojem-
nika wype³nionego do po³owy miercionon¹ trucizn¹, któr¹ cari-
dañski ambasador Furgan chlusn¹³ kiedy w twarz Mon Mothmy.
Dwaj stra¿nicy, czuwaj¹cy za drzwiami, natychmiast rzucili siê,
by jej pomóc. Kalamarianka by³a tak wyczerpana, ¿e tylko z trudem
mog³a stawiaæ krok za krokiem. Opar³a siê o kamienn¹ futrynê, chc¹c
zaczerpn¹æ si³y z masywnej ska³y.
Jej rêka dr¿a³a, kiedy wyci¹ga³a j¹, ¿eby podaæ kryszta³owe na-
czynie jednemu ze stra¿ników. Mia³a tylko tyle si³y, ¿eby unieæ
niewielki pojemnik wype³niony trucizn¹, ale trzyma³a go pewnie,
obawiaj¹c siê, ¿e mog³aby go upuciæ. Odczu³a ogromn¹ ulgê, kie-
dy stra¿nik wyj¹³ naczynie z jej zesztywnia³ych palców.
Ostro¿nie z tym odezwa³a siê chrapliwie, a w jej g³osie wy-
czuwa³o siê skrajne wyczerpanie.. We to... i ka¿ unicestwiæ.
Drugi stra¿nik wyci¹gn¹³ podrêczny komunikator i da³ znaæ
wszystkim cz³onkom rady, by natychmiast przyszli.
302
Czy stan zdrowia Mon Mothmy siê poprawi³? zapyta³ Kala-
mariankê pierwszy stra¿nik.
Jej organizm zosta³ oczyszczony odpar³a Cilghal. Teraz jed-
nak potrzebuje wypoczynku.
Kiedy zachwia³a siê i osuwa³a na pod³ogê, jej fa³dzista, powiew-
na szata z cichym szmerem otar³a siê o p³ytki korytarza.
Ja równie¿ doda³a i natychmiast zapad³a w trans Jedi, przy-
wracaj¹cy wszystkie si³y.
303
Niszczyciel gwiezdny Gorgona przemyka³ siê przez przestworza
niczym ranny smok. Z tysiêcy otworów w kad³ubie wydobywa³o siê
miercionone promieniowanie.
Dzia³a³ tylko jeden silnik napêdu podwietlnego. In¿ynierowie
admira³ Daali zapewnili j¹, ¿e up³ynie wiele dni, zanim bêdzie mo-
g³a spróbowaæ dokonaæ skoku w nadprzestrzeñ.
Na dwunastu najni¿szych pok³adach niszczyciela nie funkcjono-
wa³y systemy regeneracji powietrza i wody. ¯o³nierze admira³ Da-
ali nawykli jednak do ¿ycia w takich surowych, spartañskich wa-
runkach. Mo¿liwe, ¿e zat³oczone pomieszczenia, w których teraz
przebywali, zachêc¹ ich do popiechu przy naprawach uszkodzeñ.
Ogrzewanie statku równie¿ pozostawia³o wiele do ¿yczenia. Daala
widzia³a, jak ka¿demu s³owu wydobywaj¹cemu siê z jej ust towa-
rzyszy mgie³ka.
Jej drogocenny flagowy statek zosta³ bardzo ciê¿ko uszko-
dzony. Daala wiedzia³a o tym, ale uwiadamia³a sobie tak¿e, ¿e
nie musi doprowadzaæ go do idealnego stanu. Ju¿ nie. Tym ra-
zem zamierza³a przeprowadziæ tylko kilka najbardziej niezbêd-
nych napraw. Zamierza³a przedostaæ siê do obszaru kontrolo-
wanego przez Imperium, po to tylko, by móc zacz¹æ wszystko
od pocz¹tku.
Liczy³a na to, ¿e dowódcy oddzia³ów Rebeliantów doszli do wnio-
sku, i¿ jej statek uleg³ zniszczeniu podczas wybuchu. Z pewnoci¹
ich czujniki zosta³y olepione b³yskiem, z jakim eksplodowa³a astero-
ida z reaktorem.
R O Z D Z I A £
"
304
Widz¹c, ¿e Laboratorium Otch³ani zamienia siê w parê, Daala roz-
kaza³a przekazaæ maksymaln¹ moc do generatorów pól os³on i silni-
ka napêdu podwietlnego. Rezygnuj¹c z zachowania ostro¿noci,
skierowa³a niszczyciel ku chmurom wiruj¹cych gazów Otch³ani, by
opuciæ j¹ sobie tylko znanym szlakiem. Wiedzia³a, ¿e jej pokiere-
szowany statek, powoli oddalaj¹cy siê od rejonu czarnych dziur, nie
zostanie zauwa¿ony przez ¿adne rebelianckie czujniki ani rejestrato-
ry.
Pulpity po³owy konsolet na mostku nie dzia³a³y. P³onê³y na nich
tylko nieliczne lampki wskutek wielu przeci¹¿eñ, jakim poddawa-
no ostatnio obwody kontrolne i steruj¹ce. Technicy starali siê je
naprawiæ. Odziani w watowane kombinezony, zdejmowali p³yty
czo³owe i grzebali poród p³ytek z elektronicznymi obwodami, od
czasu do czasu pocieraj¹c zgrabia³e d³onie. Nie narzekali jednak
na swój los, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ich pracy przygl¹da³a
siê admira³ Daala.
Bardzo wielu szturmowców zginê³o, kiedy wybuch asteroidy z re-
aktorem rozhermetyzowa³ niektóre pomieszczenia i pok³ady. Wielu
innych straci³o ¿ycie w wyniku eksplozji, do których dochodzi³o we
wnêtrzu niszczyciela. Ambulatoria pok³adowe by³y pe³ne l¿ej i ciê-
¿ej rannych ¿o³nierzy. Wiêkszoæ systemów komputerowych nie
funkcjonowa³a. Statek jednak, chocia¿ uszkodzony, lecia³ dalej.
Komandor Kratas podszed³ do admira³ Daali i zasalutowa³. Na
jego twarzy malowa³o siê wyczerpanie. Widoczny na niej brud i smu-
gi smaru dowodzi³y, ¿e oficer osobicie zajmowa³ siê naprawami.
Niestety, nie przynoszê pomylnych wieci, pani admira³
oznajmi³.
Chcê znaæ prawdê o naszej sytuacji odpar³a Daala. Stara³a siê
ukryæ niepokój, usun¹æ go w g³¹b serca, tak aby zwiêkszy³o cinie-
nie krwi i pomog³o podj¹æ jej w³aciw¹ decyzjê. Proszê mi powie-
dzieæ, bez wzglêdu na to, jaka mo¿e okazaæ siê nieprzyjemna.
Kratas kiwn¹³ g³ow¹ i prze³kn¹³ linê.
W hangarach pozosta³o tylko siedem myliwców typu TIE
powiedzia³. Wszystkie inne zosta³y zniszczone.
Siedem! wykrzyknê³a. Tylko siedem z... Zgrzytnê³a zêba-
mi i potrz¹snê³a g³ow¹, a p³omiennorude w³osy zawirowa³y wokó³
jej twarzy jak w diabelskim tañcu. Nabra³a powietrza, wypuci³a je
i kiwnê³a g³ow¹. Rozumiem. Mo¿e pan mówiæ dalej.
Nie mamy tylu zapasowych czêci, by dokonaæ napraw zewnêtrz-
nego uzbrojenia ci¹gn¹³ Kratas. Wszystkie sterburtowe baterie
305
turbolaserowych dzia³ zosta³y zniszczone, ale mo¿e uda siê nam na-
prawiæ dwa dzia³a.
Daala usi³owa³a wykrzesaæ z siebie chocia¿ trochê optymizmu.
To mog³oby wystarczyæ do obrony, gdybymy zostali zaatako-
wani oznajmi³a. Musimy jednak zrobiæ wszystko, by unikaæ ta-
kich sytuacji. W tej chwili nie mo¿emy pozwoliæ sobie na podjêcie
jakiejkolwiek akcji zaczepnej. Czy pan mnie rozumie, komandorze?
Jej s³owa sprawi³y Kratasowi wyran¹ ulgê.
Rozumiem, pani admira³ odpar³. Je¿eli chodzi o kad³ub, mo-
¿emy za³ataæ wiêkszoæ otworów i ponownie nape³niæ powietrzem
pomieszczenia, ale... Zawaha³ siê i zmarszczy³ czo³o, a krzaczaste
brwi zamieni³y siê w jedn¹ gigantyczn¹ w³ochat¹ krechê. Prawdê
mówi¹c, pani admira³, nie widzê w tym wiêkszego sensu. Te po-
mieszczenia nie s¹ nam potrzebne, a naprawy poch³onê³yby wiele
czasu i energii. Ekipy naszych ludzi pracuj¹ bez wytchnienia. Pro-
ponujê, ¿ebymy naprawili tylko systemy uzdatniania powietrza i wo-
dy oraz te, dziêki którym bêdziemy mogli polecieæ w dalsz¹ drogê.
Daala z namys³em kiwnê³a g³ow¹.
I w tym siê zgadzam z panem, komandorze powiedzia³a. To
trudna decyzja, ale musimy byæ realistami. Przegralimy tê bitwê,
ale wojna jeszcze siê nie skoñczy³a. Nie bêdziemy starali siê uspra-
wiedliwiaæ siebie za to, co siê sta³o, ale postaramy siê daæ z siebie
wszystko, ¿eby s³u¿yæ Imperium, jak najlepiej potrafimy.
Ponownie g³êboko odetchnê³a, nape³niaj¹c p³uca lodowatym po-
wietrzem. Skierowa³a spojrzenie na dziobowy iluminator mostka
i wpatrzy³a siê w mozaikê gwiazd sprawiaj¹cych wra¿enie, ¿e cze-
kaj¹ na jej statek. rodkiem mozaiki przebiega³ szeroki gwiezdny
³an, przecinaj¹cy j¹ na podobieñstwo strugi mleka. Spogl¹daj¹c po-
przez dysk galaktyki w stronê j¹dra, Daala pomyla³a, ¿e ³an przy-
pomina jej gwiezdn¹ rzekê. Dziób Gorgony by³ skierowany w sam
rodek jaskrawo wiec¹cego wybrzuszenia galaktyki.
Komandorze... Daala ciszy³a g³os niemal do szeptu. Jak¹
ma pan opiniê na temat morale za³ogi statku?
Kratas zbli¿y³ siê o krok, tak aby móc odpowiedzieæ tak¿e pó³-
g³osem.
Przecie¿ pani wie, ¿e dysponujemy dobrymi ludmi, pani admi-
ra³. Doskonale wyæwiczonymi i zdyscyplinowanymi. Ostatnio po-
nosilimy jednak same klêski...
Chce pan przez to powiedzieæ, ¿e stracili we mnie wiarê? zapy-
ta³a.
20 W³adcy mocy
306
Jej twarz wygl¹da³a jak wyrzebiona z kamienia. Daala zebra³a
wszystkie si³y i postanowi³a nie okazaæ, ile bólu sprawi³aby jej twier-
dz¹ca odpowied komandora. Odwróci³a g³owê, obawiaj¹c siê, ¿e
Kratas móg³by wyczytaæ to z jej szmaragdowych oczu.
Oczywicie, ¿e nie, pani admira³! odpar³ Kratas, a w jego g³o-
sie mo¿na by³o us³yszeæ niek³amane zdumienie. Nadal darz¹ pani¹
nieograniczonym zaufaniem.
Z namys³em kiwnê³a g³ow¹, chc¹c w ten sposób ukryæ westchnie-
nie ulgi, które wydar³o siê z jej piersi. Póniej odwróci³a siê w stro-
nê oficera ³¹cznociowca i nadaj¹c g³osowi normalne brzmienie,
powiedzia³a:
Panie poruczniku, proszê w³¹czyæ nadajnik ogólnego interko-
mu. Chcia³abym wyg³osiæ teraz przemówienie do za³ogi i ¿o³nierzy.
Zastanawia³a siê nad tym, co powie, dopóki porucznik nie kiw-
n¹³ lekko g³ow¹. Kiedy zaczê³a mówiæ, jej donony i dwiêczny
g³os rozbrzmia³ echem w pomieszczeniach uszkodzonego nisz-
czyciela.
Proszê o uwagê ca³¹ za³ogê Gorgony zaczê³a. Chcia³a-
bym podziêkowaæ wam za wysi³ek i powiêcenie podczas walki
z przeciwnikiem dysponuj¹cym przewa¿aj¹cymi si³ami. Nasz wróg,
uciekaj¹c siê do podstêpu, nie przestaje odnosiæ sukcesu za sukce-
sem. Mo¿liwe, ¿e dopisuje mu niesamowite szczêcie. Musimy jed-
nak siê przygotowaæ do nastêpnego etapu naszej walki. Kierujemy
siê teraz do j¹dra galaktyki, do ostatniej twierdzy, która nadal pozo-
staje lojalna wobec Imperium.
Muszê przyznaæ, ¿e na pocz¹tku nie zamierza³am przy³¹czaæ siê
do ¿adnego z lordów walcz¹cych z innymi o wp³ywy i w³adzê, ale
wygl¹da na to, ¿e nie mo¿emy d³u¿ej toczyæ walki na w³asn¹ rêkê.
Musimy przekonaæ lordów, kto jest ich prawdziwym wrogiem. Mu-
simy udowodniæ tym, którzy nadal dochowuj¹ wiernoci Imperato-
rowi, ¿e powinnimy siê zjednoczyæ, je¿eli chcemy byæ naprawdê
silni.
Na chwilê przerwa³a, po czym ci¹gnê³a podniesionym g³osem:
Tak jest, Gorgona zosta³a bardzo powa¿nie uszkodzona.
Prawd¹ jest tak¿e to, ¿e ponielimy ciê¿kie straty. Zostalimy
pokonani, ale nigdy nie zostaniemy zwyciê¿eni! Próby w rodza-
ju tych, jakie przeszlimy, sprawiaj¹ tylko, ¿e stajemy siê silniej-
si. Nie ustawajcie w wysi³kach maj¹cych doprowadziæ Gorgo-
nê do stanu sprawnoci. Dziêkujê wam za dotychczasow¹ ofiarn¹
s³u¿bê.
307
Gestem da³a znak oficerowi ³¹cznociowcowi, ¿e mo¿e wy³¹czyæ
interkom. Ponownie popatrzy³a przez iluminator na gwiezdn¹ rzekê.
W rdzeniach pamiêciowych komputerów pok³adowych Gorgo-
ny mia³a wszystkie informacje, które wyci¹gnê³a z pamiêci osobi-
stego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. Nie w¹tpi³a, ¿e
projekty nowych broni i wyniki testów pomog¹ Imperium wygraæ
nastêpny etap wojny.
Sta³a na zimnym mostku, z³¹czywszy za plecami d³onie, ukryte
w czarnych rêkawiczkach, i spogl¹da³a na wszechwiat rozci¹gaj¹-
cy siê przed jej oczami.
Gwiezdny niszczyciel Gorgona lecia³ ku systemom gwiezdnym
j¹dra galaktyki. Daala wiedzia³a, ¿e jeszcze nadejdzie taki dzieñ,
kiedy wytrwa³oæ doprowadzi j¹ do zwyciêstwa.
308
licznotka szybowa³a na niewielkiej wysokoci nad pustynny-
mi, alkalicznymi równinami Kessel. Rozgwie¿d¿one niebo raz po
raz przecina³y b³yski, ogniste smugi meteorów kawa³ków zniszczo-
nego ksiê¿yca, p³on¹cych w górnych warstwach rozrzedzonej atmos-
fery.
Wiesz, to jest nawet piêkne odezwa³ siê Lando. W pewnym
sensie.
Mara Jade, siedz¹ca obok niego na wycie³anym fotelu gwiezd-
nego jachtu, wykrzywi³a twarz w sceptycznym grymasie. Spojrza³a
na niego, jakby pos¹dzaj¹c, ¿e postrada³ zmys³y co nie by³o jej
now¹ myl¹.
Je¿eli tak uwa¿asz powiedzia³a.
Rzecz jasna, to wszystko bêdzie wymaga³o ogromnej pracy
przyzna³ Lando, odrywaj¹c jedn¹ d³oñ od pulpitu i k³ad¹c j¹ na opar-
ciu fotela kobiety. Widz¹c ruch jego rêki, Mara drgnê³a... ale nie za
bardzo.
Najwa¿niejsze bêdzie ponowne uruchomienie fabryk wzboga-
caj¹cych atmosferê i upewnienie siê, ¿e bêd¹ pracowa³y pe³n¹ par¹
ci¹gn¹³ Calrissian. Po drugie, trzeba bêdzie sprowadziæ specjalne
zmodyfikowane androidy. Rozmawia³em te¿ z Nienem Nunbem,
moim przyjacielem Sullustaninem. Powiedzia³ mi, ¿e z przyjemno-
ci¹ zadomowi siê w tunelach kopalni przyprawy. Mylê, ¿e bêdzie
doskona³ym nadzorc¹ ekip górników.
Lando uniós³ brwi i b³ysn¹³ zêbami w jednym z najbardziej olnie-
waj¹cych umiechów.
R O Z D Z I A £
"!
309
Zorganizowanie obrony bez tej bazy na ksiê¿ycu bêdzie trochê
bardziej k³opotliwe, ale nie w¹tpiê, ¿e z pomoc¹ Sojuszu Przemytni-
ków opracujemy niezawodny system. Ty i ja stanowimy parê ideal-
nych partnerów, Maro. Cieszê siê na sam¹ myl o tym, ¿e bêdê z tob¹
cile wspó³pracowa³.
Kobieta westchnê³a, ale by³ to doæ cichy dwiêk wiadcz¹cy ra-
czej o rezygnacji ni¿ irytacji.
Nie³atwo siê poddajesz, Calrissian, prawda? powiedzia³a.
Nie. Poddawanie siê nie jest w moim stylu. Nigdy nie by³o.
Mara opad³a na wycie³any fotel i wpatrzy³a siê w dziobowy ilu-
minator licznotki.
W³anie tego siê obawia³am stwierdzi³a.
Mroczne niebo nad ich g³owami nadal przecina³y smugi spadaj¹-
cych meteorów.
Dwa medyczne androidy pomog³y Mon Mothmie utrzymaæ rów-
nowagê. By³a przywódczyni Nowej Republiki sta³a obok zbiornika
bacta i czeka³a, a¿ ciekn¹ krople leczniczego p³ynu. W pewnej chwili
siê zachwia³a i opar³a o wypolerowan¹ powierzchniê ramienia jed-
nego z automatów. Kiedy w nastêpnej chwili puci³a ramiê i stanê³a
o w³asnych si³ach, g³êboko odetchnê³a, a na jej umêczonej twarzy
ukaza³ siê lekki umiech.
Leia sta³a i przygl¹da³a siê kobiecie. Nie umia³a ukryæ zdumie-
nia, ¿e Mon Mothma tak szybko powraca do zdrowia.
Nigdy nie przypuszcza³am, ¿e jeszcze kiedy bêdê mia³a okazjê
zobaczyæ, jak sama stoisz powiedzia³a.
I ja tak¿e odpar³a by³a przywódczyni Nowej Republiki, ponuro
wzruszaj¹c ramionami. Muszê przyznaæ, ¿e moje cia³o odzyskuje si³y
w zdumiewaj¹cym tempie. Prawie nie wychodzê ze zbiorników bacta,
które dzia³aj¹ cuda teraz, kiedy Cilghal usunê³a nanoniszczyciele z mo-
jego organizmu. Niecierpliwie wyczekujê chwili, kiedy bêdê mog³a st¹d
wyjæ i zobaczyæ, co wydarzy³o siê podczas mojej choroby. Chcia³a-
bym jak najszybciej nadrobiæ wszystkie zaleg³oci. Medyczne andro-
idy twierdz¹ jednak, ¿e muszê jeszcze pozostaæ tu i odpocz¹æ.
Leia siê rozemia³a.
Nie martw siê, masz jeszcze mnóstwo czasu powiedzia³a. Czy
mo¿e... Urwa³a, nie zamierzaj¹c ponaglaæ Mon Mothmy, ale zarazem
nie mog¹c powstrzymaæ ciekawoci. Czy wiesz, kiedy bêdziesz go-
towa znów pe³niæ obowi¹zki przywódczyni Nowej Republiki?
310
Mon Mothma, korzystaj¹c ponownie z pomocy androidów, skie-
rowa³a siê ku jednemu z wycie³anych krzese³ stoj¹cych nie opodal
zbiornika bacta. Powoli opad³a na miêkkie siedzenie. Przez d³u¿szy
czas siê nie odzywa³a. Kiedy w koñcu unios³a g³owê i spojrza³a, Leia
poczu³a, ¿e na widok twarzy Mon Mothmy jej serce zamar³o na se-
kundê.
Leio, nie jestem ju¿ przywódczyni¹ Nowej Republiki oznaj-
mi³a. Ty ni¹ jeste. Pe³ni³am tê funkcjê przez wiele lat, ale ta wy-
niszczaj¹ca choroba za bardzo mnie os³abi³a. I to nie tylko pod wzglê-
dem fizycznym, ale przede wszystkim w oczach urzêdników i dy-
plomatów. Nowa Republika w tych ciê¿kich czasach nie mo¿e po-
zwoliæ sobie na okazywanie s³aboci. Przywódc¹ powinien byæ kto
silny, energiczny. Potrzebujemy kogo takiego jak ty, Leio, córko
senatora Baila Organy.
Moja decyzja jest ostateczna. Nie bêdê usi³owa³a obj¹æ poprzed-
niego stanowiska. Najwy¿szy czas, ¿ebym odpoczê³a i odzyska³a si³y,
rozmylaj¹c o tym, jak najlepiej s³u¿yæ Nowej Republice. I dopóki
te trudne czasy nie przemin¹, nasza przysz³oæ spoczywa w twoich
rêkach.
Leia prze³knê³a linê i u³o¿y³a rysy twarzy w wyraz komicznego
stoicyzmu.
Obawia³am siê, ¿e zechcesz powiedzieæ co takiego rzek³a.
Mylê jednak, ¿e skoro potrafiê dawaæ sobie radê z kilkoma imperialny-
mi odszczepieñcami, mo¿e bêdê umia³a poradziæ sobie z cz³onkami na-
szej rady. Mimo wszystko oni s¹ po naszej stronie.
Mo¿e siê okazaæ, ¿e imperialni dostojnicy poddaj¹ siê o wiele
³atwiej ni¿ niektórzy cz³onkowie rady stwierdzi³a Mon Mothma.
Zapewne masz racjê jêknê³a Leia.
Na Vortex wiszcza³ wicher. Leia wpatrywa³a siê w niedawno
odbudowan¹ Katedrê Wiatrów wznosz¹c¹ siê jak wyzwanie rzuco-
ne straszliwym burzom. Han sta³ obok i mru¿y³ oczy k¹sane podmu-
chami, ale wynios³a budowla i na nim musia³a wywieraæ du¿e wra-
¿enie.
Nowa katedra ró¿ni³a siê od tej, któr¹ zniszczy³ kiedy admira³ Ack-
bar. Mia³a bardziej op³ywowe kszta³ty. Uskrzydleni Vorowie nie byli
zainteresowani odtworzeniem budowli w poprzednim kszta³cie. Po-
stanowili wznieæ ca³kowicie now¹ zgodnie z planem, który prawdo-
podobnie powsta³ w ich zbiorowej wiadomoci.
311
W promieniach s³oñca b³yszcza³y du¿e i ma³e kryszta³owe cylin-
dry, wznosz¹ce siê jak piszcza³ki gigantycznych organów. W ich
zakrzywionych powierzchniach wykonano szczeliny i otwory. W po-
bli¿u cylindrów uwijali siê Vorowie, machaj¹c skrzyd³ami, podob-
nymi do skórzanych. Otwieraj¹c albo zamykaj¹c szczeliny, kiero-
wali podmuchy do ró¿nych komór, dziêki czemu wydobywali z pisz-
cza³ek dwiêki i akordy. S³uchacze pozostawali na ziemi i tylko
Katedra Wiatrów wznosi³a siê ku niebu na podobieñstwo ducha
Nowej Republiki.
Nadci¹gaj¹ca wichura ko³ysa³a gêstymi ³anami wysokich pur-
purowych, cynobrowych i br¹zowych traw rosn¹cych na równi-
nach.
Niewysokie pagórki podziemnych domostw Vorów, zapewniaj¹-
cych im schronienie w porze szalej¹cych wichur, otacza³y now¹ ka-
tedrê koncentrycznymi piercieniami.
Leia i Han w otoczeniu kilku innych dygnitarzy Nowej Republi-
ki, stanowi¹cych ich oficjaln¹ eskortê, stali na ³¹ce usianej prosto-
pad³ocianami z syntetycznego marmuru, u³o¿onymi w ten sposób,
by tworzy³y niewysokie podwy¿szenie. W powietrzu unosili siê Vo-
rowie. Machaj¹c skrzyd³ami, zataczali krêgi nad g³owami s³ucha-
czy.
Od czasów, kiedy Imperator Palpatine wprowadzi³ swój Nowy Po-
rz¹dek, uskrzydlone istoty nie pozwala³y, by ktokolwiek spoza ich
wiata przys³uchiwa³ siê koncertom wiatrów. Dopiero gdy Rebelia
zakoñczy³a siê sukcesem, Vorowie ponownie zgodzili siê zaprosiæ goci
z innych wiatow, i to nie tylko z tych, które nale¿a³y do Nowej Repu-
bliki. Pierwsza próba Leii z³o¿enia wizyty na Vortex zakoñczy³a siê
katastrof¹, gdy roztrzaska³ siê myliwiec pilotowany przez Ackbara.
Teraz jednak m³oda przywódczyni by³a dziwnie spokojna, ¿e nic takie-
go siê nie wydarzy.
Obok niej sta³ Han ubrany w galowy mundur genera³a Nowej Re-
publiki, w którym czu³ siê niezbyt pewnie. Leia uwa¿a³a, ¿e wy-
gl¹da w nim wspaniale. Nie pociesza³o to jednak Hana, którego
uwiera³ sztywny, niewygodny uniform.
Musia³ wyczuæ, ¿e Leia patrzy na niego, poniewa¿ odwróci³ g³owê
i obdarzy³ ¿onê szelmowskim umiechem. Podszed³ bli¿ej, obj¹³ j¹ w pa-
sie i przyci¹gn¹³ do siebie. Czu³ podmuchy wiatru smagaj¹cego ich
cia³a.
Dobry moment na odpoczynek powiedzia³. I cieszê siê, ¿e
mogê byæ z tob¹, Wasza Wysokoæ.
312
Jestem teraz przywódczyni¹ Nowej Republiki, generale Solo
odpar³a, mru¿¹c oczy. Mo¿e powinnam r o z k a z a æ ci, ¿eby spê-
dza³ ze mn¹ wiêcej czasu.
Rozemia³ siê.
Mylisz, ¿e zrobi³oby mi to jak¹kolwiek ró¿nicê? Przecie¿ wiesz,
jak lubiê wykonywaæ rozkazy.
Leia siê umiechnê³a, czuj¹c, ¿e jaki podmuch wiatru rozwiewa
jej w³osy.
Przypuszczam, ¿e oboje powinnimy d¹¿yæ do kompromisu
powiedzia³a. Dlaczego czasami mi siê wydaje, ¿e ca³a galaktyka
sprzysiêga siê, by trzymaæ nas z daleka jedno od drugiego? Przecie¿
kiedy prze¿ywalimy przygody we dwoje!
Mo¿e to rodzaj odp³aty za wszystkie szczêliwe chwile, które
spêdzi³em z tob¹ odrzek³ Han.
Jest szansa, ¿e nasze szczêcie wkrótce wróci stwierdzi³a Leia,
tul¹c siê do niego.
Nigdy nie mów mi o szansach. Han przesun¹³ palcami w górê
i w dó³ krêgos³upa Leii, wywo³uj¹c nieprzyjemne mrowienie. W tej
chwili czujê siê wystarczaj¹co szczêliwy.
Z ka¿d¹ chwil¹ wiatr przybiera³ na sile, a niezwyk³a muzyka roz-
lega³a siê coraz g³oniej.
Zmierzwione kud³y Chewbaccy stercza³y we wszystkie strony,
jakby wielki Wookie wytar³ siê po wyjciu z parowej ³ani, ale zapo-
mnia³ rozczesaæ w³osy. Chewie wyda³ g³ony ryk, zamierzaj¹c za-
pewne rzuciæ wyzwanie wichrom i muzyce dochodz¹cej od strony
katedry.
W powietrzu rozleg³ siê piskliwy, metaliczny g³os Threepia.
Anakinie, Jacenie, Jaino! Gdzie jestecie? Och proszê, wróæcie
do nas! Zaczynamy siê niepokoiæ o was.
Chewbacca i Threepio brodzili w oceanie wysokich i gêstych traw,
zajêci szukaniem blini¹t i ich ma³ego braciszka. Anakin odpe³z³ na
bok podczas ceremonii oddawania katedry do u¿ytku. Nikt ze s³u-
chaczy, oszo³omionych piêknem eterycznych dwiêków, nie wy³¹-
czaj¹c Wookiego i z³ocistego androida, nie zauwa¿y³ faktu znikniê-
cia dziecka w bujnych trawach.
Kiedy Jacen i Jaina zorientowali siê, ¿e ich m³odszy brat zagin¹³,
stwierdzili, ¿e pomog¹ go szukaæ, i natychmiast zag³êbili siê w mo-
rzu trawy. W rezultacie zniknêli wszyscy troje. Chewbacca i Three-
313
pio, zajêci poszukiwaniami, starali siê nie robiæ zbytecznego zamie-
szania.
Jacenie! Jaino! odezwa³ siê android. Och, Chewbacco, co
my teraz zrobimy? Znalelimy siê w bardzo k³opotliwej sytuacji.
Przedzierali siê przez ³any gêstej, szeleszcz¹cej trawy, której czubki
dosiêga³y torsu Wookiego. Threepio roz³o¿y³ z³ociste rêce i próbo-
wa³ odgarniaæ trawy przed sob¹ na prawo i lewo.
Jest tak ostra, ¿e porysuje mój pancerz powiedzia³. Nie
zosta³em zaprojektowany z myl¹ o wykonywaniu takich czyn-
noci.
Chewbacca przekrzywi³ g³owê i zacz¹³ nas³uchiwaæ, ignoruj¹c
narzekania androida. W pewnej chwili us³ysza³, ¿e Jacen i Jaina
gdzie chichocz¹ poród g¹szczów dbe³ szeleszcz¹cej trawy. Woo-
kie ruszy³ w tamt¹ stronê, rozsuwaj¹c w³ochatymi ³apami ³any tra-
wy na boki. Nie znalaz³ tam jednak nikogo... jedynie zdeptan¹ trawê
w miejscu, z którego dobiega³y go g³osy blini¹t. Wiedzia³ jednak,
¿e wczeniej czy póniej odnajdzie wszystkie dzieci.
Pozostawi³ za sob¹ androida, niemal ca³kowicie ukrytego w wy-
sokiej trawie. Nagle us³ysza³ za plecami jego metaliczny g³os:
Och, Chewbacco? Dok¹d poszed³e? O rety, teraz j a siê
zgubi³em!
Admira³ Ackbar sta³ na bacznoæ na jednym z prostopad³ocia-
nów z syntetycznego marmuru, tworz¹cych wielobarwn¹ mozaikê.
Przys³uchiwa³ siê muzyce Katedry Wiatrów, maj¹c u boku Winter
odzian¹ w bia³¹ szatê. Znajdowali siê w grupie siedz¹cych i stoj¹-
cych dygnitarzy z obcych wiatów i przyby³ych z ró¿nych planet do-
stojników, ubranych w uroczyste stroje.
Ackbar z oporami lecia³ na Vortex. Obawia³ siê wzi¹æ udzia³ w ce-
remonii oddania do u¿ytku budowli, której poprzedniczkê zniszczy³
kiedy podczas l¹dowania na planecie. Wyobra¿a³ sobie, ¿e Vorowie
mog¹ ¿ywiæ do niego urazê... ale obce istoty by³y stworzeniami po-
zbawionymi takich uczuæ. Ze stoickim spokojem reagowa³y na
wszystkie wydarzenia. Natychmiast zajê³y siê odbudow¹, d¹¿y³y do
jak najszybszego ukoñczenia pracy. Nie wini³y Nowej Republiki, nie
domaga³y siê odszkodowania. Najzwyczajniej w wiecie przyst¹pi³y
do wznoszenia nowej Katedry Wiatrów.
Zimny wicher zawodzi³, ch³odz¹c ods³oniêt¹ skórê Ackbara. Mu-
zyka by³a przeliczna.
314
Obok nich siedzia³a piêkna kobieta w kosztownej szacie, ozdo-
bionej drogocennymi klejnotami, w towarzystwie m³odego mê¿czy-
zny, który skuli³ siê na krzele, jakby zmêczony czy przygnêbiony.
Ackbar spojrza³ na nich k¹tem oka, a potem pochyli³ siê ku Winter
i zapyta³ pó³g³osem:
Czy nie wiesz, kim mog¹ byæ tamci ludzie? Wydaje mi siê, ¿e
ich nie znam.
Winter przyjrza³a siê parze, a jej twarz przybra³a zagadkowy wy-
raz, jakby kobieta przeszukiwa³a bazy danych zapisane w pamiêci.
Zapewne jest to ksiê¿na Mistal z planety Dargul oraz jej ma³-
¿onek.
Zastanawiam siê, dlaczego jest taki przygnêbiony rzek³
Ackbar.
Mo¿liwe, ¿e nie nale¿y do grona mi³oników tej muzyki zasu-
gerowa³a Winter. Po jej s³owach zapad³a niezrêczna cisza. Dopiero
po chwili kobieta powiedzia³a: Jestem rada, Ackbarze, ¿e powró-
ci³e do czynnej s³u¿by w si³ach zbrojnych Nowej Republiki. Z pew-
noci¹ bardzo pomo¿esz nowej przywódczyni.
Ackbar powa¿nie kiwn¹³ g³ow¹, odwracaj¹c j¹ w stronê kobiety,
która przez tyle lat by³a zaufan¹ pokojówk¹ i doradczyni¹ Leii.
A ja jestem rad, ¿e powróci³a z wygnania na Anoth odpar³.
Martwi³em siê o ciebie. Twoja wnikliwoæ i spostrzegawczoæ, a tak-
¿e inne przymioty bêd¹ bardzo potrzebne w tych trudnych czasach.
Je¿eli chodzi o mnie, zawsze bardzo ceni³em sobie twoje zdanie.
Zauwa¿y³, ¿e Winter stara siê nie okazywaæ ¿adnych uczuæ. Po-
zwoli³a sobie jedynie na lekki umiech, by pokazaæ, ¿e potrafi za-
chowywaæ siê nie mniej powci¹gliwie ni¿ on.
A zatem dobrze odezwa³a siê kobieta. Od tej chwili bêdzie-
my mogli widywaæ siê o wiele czêciej.
Ackbar kiwn¹³ g³ow¹.
Cieszê siê na sam¹ myl o tym odrzek³.
Qwi Xux przys³uchiwa³a siê têsknie muzyce wiatrów. Eteryczne
dwiêki to wznosi³y siê, to opada³y. £¹czy³y siê ze sob¹ i splata³y,
tworz¹c skomplikowan¹, niepowtarzaln¹ muzykê. Vorowie nie pozwa-
lali nikomu rejestrowaæ jej ani zapisywaæ, a by³o niemal niemo¿liwe,
by dok³adnie te same dwiêki kiedykolwiek siê powtórzy³y.
Uskrzydlone istoty przemyka³y wzd³u¿ powierzchni krysz-
ta³owych cylindrów. Otwiera³y szczeliny i zamyka³y otwory,
315
zakrywaj¹c je w³asnymi d³oñmi lub cia³ami. Tworzy³y w ten
sposób symfoniê, wygrywan¹ przez nadci¹gaj¹c¹ burzê.
Qwi wydawa³o siê, ¿e muzyka opowiada historiê jej ¿ycia. Ulot-
ne dwiêki pobudza³y b³êkitnoskór¹ istotê do ró¿nych myli, prze-
nika³y przez komory i szczeliny jej rozdartego serca, tak ¿e Qwi
przypomina³a sobie wszystkie uczucia, których kiedykolwiek do-
wiadczy³a. Powraca³y do niej wspomnienia straconego dzieciñ-
stwa, okresu bolesnej edukacji, prania mózgu, póniejszego wie-
loletniego uwiêzienia w Laboratorium Otch³ani... Pamiêta³a o¿yw-
cze, niespodziewane uczucie swobody, gdy spotka³a pierwszego
przedstawiciela Nowej Republiki, który pomóg³ jej uciec z tego
wiêzienia. Pamiêta³a tak¿e Wedgea Antillesa. Ukaza³ jej nowe
wiaty i pozwoli³ dostrzec ich piêkno, którego istnienia nawet siê
nie domyla³a.
Póniej, po okresie rekonwalescencji, kiedy w koñcu wróci³a do
Laboratorium Otch³ani i ponownie sz³a korytarzami, ¿eby znaleæ
siê w swoim laboratorium, nie s¹dzi³a, ¿e powinna ¿a³owaæ straco-
nych wspomnieñ.
Gdy m³ody Kyp Durron, zwiedziony przez ducha Exara Ku-
na, wymaza³ je z jej pamiêci, przypuszcza³a, ¿e wyrz¹dzi³ jej strasz-
n¹ krzywdê. Teraz jednak, po namyle, dosz³a do wniosku, ¿e nie-
chc¹cy odda³ jej wielk¹ przys³ugê. Nie chcia³a pamiêtaæ, jak funk-
cjonuj¹ wszystkie straszliwe bronie. Czu³a siê jakby nowo naro-
dzona. Mia³a wra¿enie, ¿e dano jej szansê rozpoczêcia nowego ¿ycia
u boku Wedgea. ¯ycia nie skrêpowanego mrocznymi mylami
o mierciononych broniach, które pomaga³a projektowaæ i konstru-
owaæ.
Tymczasem muzyka trwa³a nadal, chwilami ¿a³obna i ponu-
ra, kiedy indziej podnios³a i radosna. Stanowi³a dziwny kon-
trapunkt, niepodobny do niczego, co Qwi zna³a i czego do-
wiadczy³a.
Czy nie chcia³aby polecieæ ze mn¹ znów na Ithor? zapyta³
szeptem Wedge, zbli¿ywszy usta do jej ucha. Tym razem nie po-
zwolimy, by ktokolwiek zak³óci³ nam wakacje.
Qwi odwzajemni³a jego umiech. Pomys³ powrotu na planetê
poroniêt¹ dziewicz¹ d¿ungl¹ uzna³a za doskona³y. Pamiêta³a sa-
mowystarczalne miasta szybuj¹ce nad koronami drzew, a tak¿e
pokojowo nastawionych mieszkañcow. Pomyla³a, ¿e ponowny
pobyt na Ithor zaleczy wszystkie rany po wspomnieniach, które
utraci³a.
316
Czy to mo¿e oznacza, ¿e nie trzeba bêdzie siê ukrywaæ przed
imperialnymi szpiegami? zapyta³a. Ani przed admira³ Daal¹?
Nie bêdziemy musieli siê o to martwiæ odpar³ Wedge. Za-
troszczymy siê tylko o to, by siê jak najlepiej bawiæ.
Vorowie otworzyli wszystkie szczeliny i otwory piszcza³ek Kate-
dry Wiatrów. Kiedy huraganowe podmuchy wichury wiej¹cej z naj-
wiêksz¹ si³¹ zaczê³y siê przeciskaæ przez cylindry, muzyka osi¹gnê³a
crescendo w triumfalnym finale, który zdawa³ siê rozbrzmiewaæ
echem po ca³ej galaktyce.
317
Przedwit na czwartym ksiê¿ycu Yavina.
Artoo-Detoo toczy³ siê pod górê kamiennej rampy, wiergocz¹c
i popiskuj¹c na rycerzy Jedi zmierzaj¹cych jego ladami. Nie odzywa-
j¹c siê do siebie, wszyscy pod¹¿ali na wierzcho³ek wielkiej wi¹tyni,
¿eby móc spogl¹daæ na korony drzew w d¿ungli, os³oniête mg³¹ czy
oparami. Z ty³u jarzy³a siê pomarañczowa tarcza gazowego giganta,
a niebo nad horyzontem jania³o od blasku s³oñca, niewidocznego,
ale owietlaj¹cego górne warstwy atmosfery.
Poroniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc niestrudzenie kr¹¿y³ po orbicie, a Luke
Skywalker zaj¹³ miejsce na czele procesji zmierzaj¹cej na powitanie
wschodz¹cego s³oñca. Obok niego szed³ m³ody Kyp Durron, trochê
utykaj¹c z powodu nie do koñca zroniêtych koci, ale silny duchem
jak nigdy przedtem. Jego sposób patrzenia na ¿ycie uleg³ w ci¹gu
bardzo krótkiego czasu radykalnej zmianie.
Chocia¿ Kyp przeszed³ i wycierpia³ najwiêcej, ¿eby w koñcu staæ
siê najsilniejszym sporód pokolenia nowych Jedi, pozostali ucznio-
wie Lukea tak¿e osi¹gnêli wiêcej i stali siê silniejszymi rycerzami,
ni¿ ich mistrz móg³by s¹dziæ czy nawet mieæ nadziejê.
Dzia³aj¹c razem, pokonali mrocznego ducha Exara Kuna, Czar-
nego Lorda pradawnych Sithów. Kalamarianka Cilghal uratowa³a
¿ycie Mon Mothmy, pos³uguj¹c siê ca³kiem now¹, nieznan¹ techni-
k¹ uzdrawiania Jedi. Streen odzyska³ wiarê we w³asne si³y, a nawet
zacz¹³ wykazywaæ niezwyk³e zdolnoci w zakresie wyczuwania zmian
atmosferycznych i wp³ywania na pogodê.
R O Z D Z I A £
""
318
Tionna nie ustawa³a w wysi³kach, by odtworzyæ historiê rycerzy
Jedi, chocia¿ teraz, kiedy holocron zosta³ zniszczony, jej zadanie
by³o o wiele trudniejsze. Luke wiedzia³ jednak, ¿e gdzie, kiedy
zostan¹ odnalezione inne holocrony, zagubione na przestrzeni ty-
si¹cleci. We wnêtrzach takich urz¹dzeñ zapisywa³o swoje dowiad-
czenia i gromadzi³o ¿yciow¹ m¹droæ wielu innych pradawnych mi-
strzów Jedi.
Pozostali m³odzi rycerze, a wród nich Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-
szy, Kam Solusar i Kirana Ti nie wykazali siê na razie szczególnymi
uzdolnieniami, ale ich w³adza nad Moc¹ by³a silna i wszechstronna.
Niektórzy sporód nich mieli zostaæ w akademii na Yavinie Cztery
i kontynuowaæ naukê, podczas gdy inni pragnêli, ¿eby ich umiejêtno-
ci s³u¿y³y jak najlepiej galaktyce. Jako m³odzi rycerze zamierzali zo-
staæ obroñcami Nowej Republiki.
Artoo wyda³ z siebie ca³¹ seriê melodyjnych elektronicznych pi-
sków na znak, ¿e nied³ugo pierwsze promienie wschodz¹cego s³oñ-
ca uka¿¹ siê oczom istot zgromadzonych na wierzcho³ku wi¹tyni.
Ma³y robot sprawia³ wra¿enie niezwykle zadowolonego faktem, ¿e
znów mo¿e staæ u boku Lukea.
Mistrz Jedi zgromadzi³ swoich rycerzy wokó³ siebie, czuj¹c, jak
ich wspólna moc uzupe³nia siê, ronie. Stanowili teraz dobran¹ g r u -
p ê , a nie zbieraninê przypadkowych osób dysponuj¹cych umiejêt-
nociami i w³adz¹, której sami w³aciwie nie rozumieli.
M³odzi Jedi stali na ociosanych kamieniach tarasu obserwacyj-
nego na wierzcho³ku wi¹tyni i kierowali spojrzenia tam, gdzie nie-
d³ugo mia³o ukazaæ siê wschodz¹ce s³oñce. Luke usi³owa³ znaleæ
s³owa, za pomoc¹ których móg³by wyraziæ ogarniaj¹ce go zado-
wolenie.
Jestecie pierwszym pokoleniem nowych rycerzy Jedi za-
cz¹³ i uniós³ rêce w gecie przypominaj¹cym b³ogos³awieñstwo.
Stanowicie zal¹¿ek czego, co przemieni siê kiedy w potê¿ny
zakon rycerzy chroni¹cych Now¹ Republikê. Jestecie w³adcami
Mocy.
Chocia¿ jego uczniowie nie odezwali siê, ¿eby mu odpowiedzieæ,
Luke wyczuwa³, jak wzbieraj¹ ich emocje, przepe³nia ich duma.
Wiedzia³, ¿e bêd¹ inni uczniowie, nowi adepci, którzy zechc¹ przy-
lecieæ do jego akademii. Musia³ pogodziæ siê z faktem, ¿e niektórzy
sporód nich zab³¹dz¹ na ciemn¹ stronê, ale nie w¹tpi³, ¿e im wiêcej
wyszkoli obroñców Mocy, tym silniejsze stan¹ siê legiony jasnej
strony.
319
Czu³, ¿e na widok pierwszych promieni s³oñca jego uczniom za-
par³o dech. Olepiaj¹co bia³e s³oneczne w³ócznie b³yszcza³y jak dro-
gocenne klejnoty. Odbija³y i za³amywa³y wiat³o podczas przecho-
dzenia przez warstwy atmosfery.
Artoo zagwizda³, ale Luke i pozostali Jedi tylko patrzyli, nie prze-
rywaj¹c pe³nej zadumy ciszy.
Têczowa wietlna burza opromieni³a wszystkich wielobarwn¹
powiat¹, a tymczasem s³oñce wspina³o siê coraz wy¿ej. Nowy dzieñ
budzi³ siê do ¿ycia.