Jorge Luis Borges Powszechna historia nikczemności

background image

169

tytuł: "POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI"
autor: Jorge Luis Borges
POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI
Przelożyli:

Stanisław Zembrzuski
Andrzej Sobol -Jurczykowski
Prószyński i S-ka Warszawa 1999

Tytuł oryginału:
"Historia universal de la infamia" (1935)
(c) Maria Kodama y Emece Editores, SA., 1989 Ali rights reserved
Podstawa wydania: Jorge Luis Borges,
"Obras completas", t.1, Emece Editores, 1989
Projekt okładki: Dorota Elbanowska
Ilustracja na okładce:
Aleksandra Kucharska-Cybuch
Konsultant wydania: Adam Elbanowski
Redaktor prowadzący serię i opracowanie merytoryczne:
Maria Domańska
Redaktor techniczny: Elżbieta Babińska
Korekta: Anna Sidorek Bronisława Dziedzic-Wesolowska
Skład: Agnieszka Dwilińska
ISBN 83-7180-906-9
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Zakłady Graficzne ATEXT S.A. 80-164 Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3

Prolog do pierwszego wydania
Próbki prozy narracyjnej, które składają się na tę książkę, powstawały w latach 1933-1934. Wywodzą się, jak
sądzę, z moich nieustannych lektur Stevensona i Chestertona, a nawet z pierwszych filmów von Sternberga i
być może z pewnej biografii Evarista Caniego. Jest w nich nadmiar pewnych chwytów, jak heterogeniczne
zestawienia, nagłe zerwanie ciągłości, sprowadzenie całego życia jakiegoś człowieka do dwóch czy trzech
scen. (Ten sam zamiar przyświeca również opowiadaniu "Człowiek z przedmieścia"). Nie są, nie usiłują być,
psychologiczne.
Co do przykładów magii, jakie zamykają tom, nie mam wobec nich innego prawa niż prawo tłumacza i
czytelnika. Czasami przypuszczam, że dobrzy czytelnicy są w większym jeszcze stopniu szczególnymi
łabędziami ciemności niż dobrzy autorzy. Nikt nie zaprzeczy, że utwory przypisane przez Valery'ego bardziej
niż doskonałemu Edmondowi Teste posiadają wyraź-

PROLOG DO PIERWSZEGO WYDANIA
nie mniejszą wartość niż utwory jego żony i przyjaciół. Czytanie, w każdym razie, jest czynnością późniejszą
niż pisanie: bardziej zrezygnowaną, bardziej kurtuazyjną, bardziej intelektualną.
J. L. B. Buenos Aires, 27 maja 1935

Prolog do wydania z 1954 roku
Powiedziałbym, że barok jest stylem, który świadomie wyczerpuje (czy pragnie wyczerpać) swoje możliwości
i który graniczy ze swą własną karykaturą. Na próżno Andrew Lang w latach osiemdziesiątych XIX wieku
pragnął naśladować "Odyseję" Pope'a; dzieło to było już jej parodią i parady ślą nie zdołał jej prześcignąć.
Barok to nazwa jednego z sylogizmów; wiek XVIII zastosował ją do określonych nadużyć architektury i
malarstwa wieku XVII, ja powiedziałbym nadto, że barokowy jest końcowy etap każdej sztuki, gdy ta ujawnia
i niszczy własne środki. Barok jest intelektualny, i Bernard Shaw oświadczył, że wszelka praca intelektualna
jest humorystyczna. Humor ten jest niezamierzony w dziele Baltasara Graciana, zamierzony, czy świadomy, w

Strona 1

background image

169

dziele Johna Donne'a.
Już sam przesadny tytuł tego zbioru głosi jego barokową naturę. Złagodzenie jednak byloby tu równo-
- 7 -

PROLOG DO WYDANIA Z 1954 ROKU
znaczne ze zniszczeniem, dlatego wolę, tym razem, powołać się na sentencję "quod scripsi, scripsi" (Jan XIX 22)
i wydrukować te teksty ponownie, po upływie dwudziestu lat, bez zmian. Są one nieodpowiedzialną
rozrywką człowieka nieśmiałego, który nie odważył się na pisanie opowiadań i który zabawiał się
fałszowaniem i przeinaczaniem (czasami bez uzasadnienia estetycznego) cudzych historii. Od tych
wieloznacznych próbek przeszedł do pracowitego ułożenia bezpośredniej relacji - "Człowiek z przedmieścia" -
którą podpisał imieniem dziadka swojego dziadka, Francisco Bustos; zdobyta ona niezwykle i nieco
zagadkowe powodzenie.
Można zauważyć, że do tego tekstu, o podmiejskim kolorycie, wstawiłem kilka stów z języka literackiego.
Uczyniłem tak dlatego, że cwaniak z przedmieścia ma aspiracje do kultury, czy też dlatego (ta przyczyna
wyklucza poprzednią, ale może właśnie ona jest prawdziwa), że cwaniacy są jednostkami i nie zawsze mówią
jak Cwaniak, który jest figurą platońską.
Doktorowie Wielkiego Wehikułu nauczają, że rzeczą główną we Wszechświecie jest próżnia. Mają rację w tym,
co dotyczy tej niewielkiej części świata, jaką jest ta książka. Zaludniają ją szafoty i piraci, a wyraz
"nikczemność" ogłusza w tytule, ale pod tą wrzawą nic się nie kryje. Nie jest niczym innym niż pozorem, niż
rodzajem obrazów, dlatego właśnie może chyba się podobać. Czło-
- 8 -

PROLOG DO WYDANIA Z 1954 ROKU
wiek, który ją napisał, był może nieszczęśliwy, ale bawił się pisząc; oby jakieś odbicie tej przyjemności dotarto
do czytelników.
Do części "Et caetera" włączyłem trzy nowe utwory.
J. L. B.

Powszechna historia nikczemności
I inscribe this book to S. D.: English, innumerable and an Angel. Also: I offer her that kernel ofmyselfthat I
have saved, somehow - ihe central heart that deals not in words, traffics not with dreams and is untouched by
time, by joy, by adversities.*
* Dedykuję tę książkę S.D.: Angielce, istocie niewymiernej - anielskiej. Ofiarowuję jej też rdzeń mojego ja, który
jakoś udało mi się ocalić - najważniejszą cząstkę serca, która nie zajmuje się słowami, nie frymarczy
marzeniami i pozostaje nie tknięta przez czas, radość i przeciwności losu. (Przyp. tłum.)

Przerażający wybawiciel Lazarus Moreli
Praprzyczyna
W 1517 roku ojciec Bartłomiej de las Casas użalił się nad losem Indian, których wyniszczano w pracowitym
piekle antylskich kopalni złota, i zaproponował cesarzowi Karolowi V przywóz Murzynów, aby ich
wyniszczać w pracowitym piekle antylskich kopalni złota. Owej dziwnej odmianie filantropii zawdzięczamy
nieskończenie wiele: bluesy z Nowego Orleanu; paryski sukces urugwajskiego doktora-malarza Pedra
Figariego; ludową prozę także urugwajskiego Vicente Rossiego; mityczną wielkość Abrahama Lincolna;
pięćset tysięcy zabitych w wojnie domowej między stanami Południa i Północy; trzy miliardy trzysta tysięcy
dolarów wydanych na renty i emerytury wojskowe; posąg legendarnego Falucho;
pojawienie się słowa "lincz" w trzynastym wydaniu Słownika Akademii Hiszpańskiej; porywający film "Dusze
czarnych"; szarżę na bagnety generała So-
12

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
lera na czele jego "Mulatów" i "Czarnych" pod Cerrito; śniady wdzięk pani X; Murzyna, który zabił Martina
Fierro; nieszczęsną rumbę "Manisero";

Strona 2

background image

169

aresztowany i więziony w lochu napoleonizm Toussainta Louverture; zgodne współżycie religii krzyża i węża
na Haiti; krew kóz zarzynanych maczetą kapłana wudu; poezję kubańską; habanerę - matkę tanga; candombe'.
Ponadto: karygodne i wspaniałe życie okrutnego wybawiciela, Lazarusa Morella.
Miejsce
Ojciec Wód, Missisipi, najbardziej rozległa rzeka świata, była sceną godną tego niezrównanego łotra. (Rzekę
odkrył Alvarez de Pineda, a pierwszym podróżnikiem na jej wodach był Hernando de Soto, były
konkwistador Peru, który skracał był długie miesiące więzienia królowi Inków Atahualpie, ucząc go gry w
szachy. Umarł i wody tej rzeki posłużyły mu za grób).
' Autor nawiązuje m. in. do czytelnych dla Argentyńczyków postaci i wydarzeń. Tak np. Falucho to
argentyński ciemnoskóry żołnierz z okresu walk o niepodległość, który - dostawszy się do niewoli
hiszpańskiej - wolał zginąć niż zaprzeć się ojczyzny; Martin Fierro to narodowy bohater argentyński, a
candombe - dawny taniec ludowy pochodzenia afrykańskiego. (Przyp. dum.)
13

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
Missisipi jest rzeką o szerokim tonie: w swej nieskończoności jest siostrą Parany, Urugwaju, Amazonki i
Orinoko. Jest to rzeka-Mulatka, ponad czterysta ton błota niesionego przez jej wody znieważa rokrocznie
Zatokę Meksykańską. Tyle czcigodnego i prastarego świństwa zbudowało deltę, gdzie olbrzymie błotne
cyprysy rosną na wydzielinach kontynentu w bezustannym rozkładzie i gdzie labirynty z błota, zdechłych ryb
i sitowia rozszerzają granice swego cuchnącego królestwa. W dół rzeki, na wysokości Arkansas i Ohio, wlecze
się piaszczysta nizina. Zamieszkuje ją żółtawe plemię wynędzniałych ludzi, ze skłonnością do febry,
spoglądających chciwie na kamień i żelazo; wokół nich bowiem nie ma nic poza piaskiem i drzewem, i mętną
wodą.
Ludzie
W początkach dziewiętnastego wieku (data, o którą nam chodzi) rozległe plantacje bawełny rozciągające się
po obu brzegach byty uprawiane przez Murzynów pracujących od świtu do zachodu słońca. Spali w
drewnianych chatach, na ubitej ziemi. Poza stosunkiem matka-dziecko pokrewieństwa były umowne i mętne.
Mieli, co prawda, imiona, ale mogli obejść się bez nazwisk. Nie umieli czytać. Drżącym dyszkantem
podśpiewywali w angielszczyźnie
14

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
o rozwlekłych samogłoskach. Pracowali w szeregach, ugięci pod batem nadzorcy. Uciekali, a mężczyźni o
gęstych brodach wskakiwali na piękne konie i puszczali ich śladem ogromne wilczury.
Do mętnego osadu prymitywnych nadziei i afrykańskich lęków dołożyli słowa Pisma: byli więc
chrześcijanami. Śpiewali głęboko i tłumnie: Go down Moses. Missisipi służyła im za wspaniały obraz
nędznych wód Jordanu.
Właścicielami owej spracowanej ziemi i owych Murzynów byli łapczywi i leniwi panowie o wspaniałych
czuprynach, którzy zamieszkiwali przestronne domostwa, budowane frontem do rzeki, z nieodzownym
pseudogreckim portykiem z białej sosny. Dobry niewolnik kosztował ich do tysiąca dolarów i nie
wytrzymywał długo. Poniektóry okazywał niewdzięczność; zapadał na byle jaką chorobę i umierał. Trzeba
było z niepewnego elementu wyciągnąć jak największą korzyść. Dlatego też trzymali niewolników na polu od
świtu do zachodu słońca i dlatego też wymagali od ziemi corocznych plonów bawełny, tytoniu lub cukru.
Ziemia, miętoszona i męczona ową niecierpliwą gospodarką, wyczerpywała się po kilku latach: bezładna i
błotna pustynia wkraczała na teren plantacji. W opuszczonych folwarkach, na obrzeżach miast, wśród gęstych
zarośli trzcin i wśród podłych, zabagnionych ziem mieszkali tak zwani
15

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
poor whites - biała hołota. Byli rybakami, koniokradami, łowcami nieokreślonych zwierząt. śywili się
niekiedy wyżebraną u Murzynów resztką kradzionej strawy i zachowywali w swoim poniżeniu jedyną dumę -
posiadania krwi bez plamki, bez cienia domieszki. Lazarus Moreli był jednym z nich.
Człowiek
Dagerotypy Morella, reprodukowane niekiedy przez amerykańskie czasopisma, nie są autentyczne. Ten brak

Strona 3

background image

169

prawdziwych wizerunków człowieka tak pamiętnego i stawnego nie jest chyba przypadkiem. Można z całym
prawdopodobieństwem przypuścić, że Moreli oparł się srebrzystej płytce głównie po to, by nie zostawiać
niepotrzebnych śladów, tworząc jednocześnie pożywkę dla tajemnicy i legendy... Wiemy skądinąd, że za
młodu nie byt specjalnie obdarzony przez naturę i że oczy ustawione zbyt blisko siebie oraz wąskie,
jednowymiarowe usta nie zjednywały mu sympatii. Lata późniejsze nadały mu ten szczególny majestat
towarzyszący szpakowatym włosom oraz śmiałym i bezkarnym zbrodniarzom. Był starym arystokratą z
Południa pomimo nędznego dzieciństwa i haniebnego życia. Pismo Święte nie było mu obce, a gdy zdarzało
mu się wygłaszać kazanie, robił to ze szczególnym przekonaniem. Widziałem Lazamsa Mo-
16

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
rella na ambonie - pisze właściciel domu gry z Baton Rouge, Luizjana - słuchałem jego budujących słów i
widziałem, jak łzy napływały mu do oczu. Wiedziałem, że jest to bezbożnik, złodziej niewolników i morderca
urągający Bogu, ale moje oczy także płakały.
Mamy też dobre świadectwo o tych wylewach świątobliwej czułości, które pozostawił nam sam Moreli.
Otworzyłem Biblię na chybił trafił, znalazłem stosowny werset z listów świętego Pawia i mówiłem godzinę i
dwadzieścia minut. Crenshaw i towarzysze też nie tracili czasu, uprowadzili bowiem wszystkie konie moich
nabożnych słuchaczy. Sprzedaliśmy je w stanie Arkansas, z wyjątkiem jednego rączego gniadosza, którego
zostawiłem dla siebie. Co prawda, Crenshaw miał na niego chętkę, ale zdołałem go przekonać, że nie miałby z
konia pożytku.
Metoda
Kradzież koni w jednym stanie i sprzedawanie w innym to proceder uboczny w zbrodniczej karierze Morella,
ale stanowił pierwowzór metody, która obecnie zapewnia mu poczesne miejsce w Powszechnej Historii
Nikczemności. Metoda ta jest jedyna w swoim rodzaju, nie tylko dzięki specyficznym okolicznościom, które ją
wyznaczyły, ale także dzięki nieodstępnej podłości, dzięki zgubnemu kupczeniu na-

2. Powszechna..

17

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
Dzieją, dzieki stopniowemu rozwojowi, który przywodzi na myśl powolne narastanie okropności w
koszmarnym śnie. Al Capone i Bugs Moran obracają ogromnymi kapitałami i usłużnymi kulomiotami w
wielkim mieście, lecz interesy ich są prostackie. Walczą o monopol, i to wszystko...
Jeśli chodzi o ludzi, Moreli miał ich pod swoimi rozkazami około tysiąca. Wszyscy byli zaprzysiężeni. Dwustu
wchodziło w skład Wysokiej Rady, która podejmowała decyzje wykonywane przez pozostałych ośmiuset.
Ryzyko spadało na podwładnych. W wypadku niesubordynacji oddawano ich w ręce oficjalnej
sprawiedliwości lub też wrzucano do rzeki o bystrym nurcie i gęstej wodzie, z nieodłącznym kamieniem
uwiązanym u nóg. Byli to często Mulaci. Ich zbrodnicza misja przedstawiała się, jak następuje: Rozjeżdżali się
- z niedbałą ostentacją pobłyskując pierścieniami dla wzbudzenia szacunku - po rozległych plantacjach
Południa. Wybierali jakiegoś nieszczęsnego Murzyna i proponowali mu wolność. Namawiali go, by uciekł od
swego pana, aby oni z kolei mogli sprzedać go na jakąś inną odległą plantację. Przyrzekali mu pewien procent
od ceny sprzedaży i pomoc w powtórnej ucieczce. Wówczas -powiadali - przemycą go do stanu, gdzie nie
istnieje niewolnictwo. Pieniądz i swoboda; brzęczące srebr-
18

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
ne dolary i wolność na dodatek - trudno było wymyślić coś bardziej ponętnego. Niewolnik decydował się na
ryzyko pierwszej ucieczki.
Naturalną drogą była rzeka. Łódź, ładownia rzecznego parowca, barka, ogromna tratwa z nadbudówką na
rufie lub z napiętą płachtą z brezentu; miejsce nie miało znaczenia; ważna była świadomość, że jest się w
ruchu, że jest się poza niebezpieczeństwem, na niezmordowanej rzece... Sprzedawali go na inną plantację.
Uciekał ponownie, kryjąc się wśród gęstych trzcin lub na wysokich, zarośniętych brzegach. Wówczas zjawiali
się jego straszni dobroczyńcy (których już wówczas zaczynał podejrzewać), wspominali o jakichś
nieokreślonych wydatkach związanych z ich procederem i oświadczali, że muszą sprzedać go po raz drugi i
ostatni. Zapewniali, że przy następnym spotkaniu uzyska należną mu część pieniędzy z obu transakcji oraz
wolność. Murzyn pozwalał się sprzedać, pracował przez pewien czas i przedsiębrał ostatnią ucieczkę,

Strona 4

background image

169

narażając się na pościg sfory zajadłych psów i na okrutną chłostę. Powracał zlany potem, brocząc krwią,
słaniając się z niewyspania i rozpaczy.
Ostateczna wolność
Należy jeszcze rozważyć prawną stronę całego procederu. Ludzie Morella przetrzymywali Murzy-
19

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
na, dopóki właściciel nie obwieścił publicznie o ucieczce i nie wyznaczył nagrody dla znalazcy. Każdy
wówczas mógł zatrzymać takiego niewolnika, pozostając w zgodzie z prawem, późniejsza sprzedaż była więc
nadużyciem zaufania, lecz nie była kradzieżą. Zwracanie się w podobnych wypadkach do oficjalnych organów
sprawiedliwości było bezcelowe (i oznaczało tylko niepotrzebne wydatki), gdyż żadnych późniejszych
odszkodowań z reguły nie płacono.
Wszystko to razem wzięte stanowiło rękojmię bezkarności, z jednym małym wyjątkiem: Murzyn mógł się
wygadać, z samego oszołomienia wolnością lub choćby z czystej wdzięczności mógł wszystko wypaplać. Parę
szklanek wódki wypitych w burdelu w El Cairo, Illinois (gdzie sukinsyn, co urodził się niewolnikiem,
przepuściłby dolary, które nie wiadomo z jakiej racji mieliby mu dać), i po sekrecie. W owych latach ludność
północnych stanów była agitowana przez abolicjonistów - zbieraninę niebezpiecznych wariatów, którzy
kwestionowali prawo własności, walczyli o zniesienie niewolnictwa i nakłaniali Murzynów do ucieczki.
Moreli nie miał nic wspólnego z tego rodzaju anarchistami. Nie był przecież Jankesem, był białym z Południa,
białym z dziada pradziada, i miał nadzieję wycofać się z interesów, być panem, posiadać całe mile plantacji
bawełny i pochylone szeregi własnych niewolników. Z jego doświadcze-
20

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
niem nie było mowy o żadnym niepotrzebnym ryzyku.
Zbiegły niewolnik oczekiwał wolności. Wówczas mroczni Mulaci Morella przekazywali sobie rozkaz -często
za pomocą nie postrzeżonego gestu - i uwalniali go od wzroku, słuchu, dotyku, od dnia, od nikczemności, od
czasu, od dobroczyńców, od litości, od powietrza, od psów, od wszechświata, od nadziei, od potu i od jego
własnego ciała. Strzał z pistoletu, cios nożem od dołu albo uderzenie w głowę, i żółwie oraz ryby rzeki
Missisipi otrzymywały ostatnią wiadomość.
Katastrofa
Interes prowadzony przez zaufanych ludzi musiał rozwijać się pomyślnie. W początkach 1834 roku około
siedemdziesięciu niewolników zostało już "uwolnionych" przez Morella, a wielu innych sposobiło się, by pójść
ich śladami. Obszar, na którym działano, powiększał się i przyjęcie nowych ludzi okazało się konieczne.
Pomiędzy nowo zaprzysiężonymi znalazł się młodzieniec z Arkansas nazwiskiem Virgil Stewart, który swoim
okrucieństwem szybko zwrócił na siebie uwagę. Młodzieniec ten był bratankiem właściciela plantacji, który
postradał wielu niewolników. W sierpniu 1834 roku Stewart złamał przysię-
21

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
gę, zdradzając Morella i innych. Dom Morella w Nowym Orleanie otoczyła policja. Moreli - nie wiadomo, czy
przez niedopatrzenie, czy też za dużą łapówkę - zdołał uciec.
Minęły trzy dni. Moreli ukrywał się w starym domu o wielu patiach obrośniętych bluszczem, na ulicy
Toulouse. Zdaje się, że jadał niewiele i spacerował boso po obszernych, ciemnych pokojach, paląc zamyślone
cygara. Przez domowego niewolnika wysłał dwa listy do miasta Natchez i jeden do Red River. Czwartego
dnia weszło do domu trzech mężczyzn, którzy prowadzili z nim rozmowę aż do świtu. Piątego dnia, w chwili
gdy zaczęło zmierzchać. Moreli wstał, kazał przynieść sobie brzytwę i ostrożnie zgolił brodę. Ubrał się i
wyszedł. Przemierzył w beztroskim spokoju północne przedmieście, a znalazłszy się w szczerym polu,
pomnożył kroki, pospieszając wysokim brzegiem rzeki.
Miał plan wymagający obłędnej zuchwałości. Zamierzał posłużyć się ostatnimi ludźmi, wśród których mógł
znaleźć posłuch: usłużnymi niewolnikami z Południa. Byli świadkami ucieczek swoich towarzyszy i nie
widzieli, by któryś z nich powrócił. Wierzyli więc, że tamci uzyskali wolność. Plan Morella polegał na
wznieceniu w kilku stanach buntu niewolników, zdobyciu i splądrowaniu Nowego Orleanu i zajęciu przez
zbuntowane siły całego teryto-

Strona 5

background image

169

22

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
rium. Moreli, rozbity i na skraju przepaści po niedawnej zdradzie, zamyślał dać odpowiedź na skalę
kontynentu; odpowiedź, w której zbrodnia przechodziła własne granice, identyfikując się z wolnością i z
historią. Skierował się w tym celu do Natchez, gdzie czuł się najpewniej. Zacytuję jego własny opis tej
podróży:
Cztery dni szedłem, zanim zdobyłem konia. Piątego dnia zatrzymałem się nad rzeczką, żeby odpocząć i
nabrać wody na dalszą wędrówkę. Siedziałem na pniu, spoglądając w stronę pustej drogi, kiedy zobaczyłem
zbliżającego się jeźdźca na karym koniu, który przedstawiał się wcale nieźle. Od razu postanowiłem zabrać
konia. Wstałem, podniesieni swój piękny bębenkowy pistolet i kazałem mu zsiąść. Kiedy zsiadł, złapałem lejce
w lewą rękę, wskazałem rzeczkę i powiedziałem, by szedł w tamtą stronę. Przeszedł ze sto jardów i zatrzymał
się. Kazałem mu się rozebrać. Powiedział wtedy: "Jeżeli już chcesz mnie zabić, pozwól mi pomodlić się przed
śmiercią". Odpowiedziałem, że nie mam czasu na słuchanie jego modłów. Upadł na kolana i wtedy
wpakowałem mu kulę w kark. Jednym ciachnięciem rozprułem mu brzuch, wypatroszyłem i utopiłem w
rzeczce. Potem przejrzałem kieszenie, znalazłem czterysta dolarów i trzydzieści siedem centów i sporo
papierów, których nie miałem czasu czytać. Jego długie nowiusieńkie buty byty w sam raz dla mnie. Moje
byty bardzo zniszczo-
23

PRZERAśAJĄCY WYBAWICIEL LAZARUS MORELL
ne, więc zatopiłem je w rzeczce. W ten sposób zdobyłem konia, który by f mi potrzebny, żeby dojechać do
Na-tchez.
Przerwanie
Moreli jako przywódca zbuntowanych Murzynów, którzy marzą, by go powiesić; Moreli powieszony przez
czarną armię, której pragnął przewodzić - z bólem muszę wyznać, iż historia Missisipi nie skorzystała z tych
wspaniałych możliwości. Zresztą na przekór wszelkiej sprawiedliwości poetyckiej (lub też poetyckiej symetrii)
nawet rzeka, która była świadkiem jego zbrodni, nie stała się jego grobem. Drugiego stycznia 1835 roku
Lazarus Moreli umarł na zapalenie płuc w szpitalu w Natchez, gdzie figurował w rejestrze jako Silas Buckley.
Rozpoznał go jeden z pacjentów na sali ogólnej. Drugiego i czwartego stycznia wybuchły sporadyczne bunty
niewolników na niektórych plantacjach, zostały jednak stłumione bez większego rozlewu krwi.

Nieprawdopodobny oszust Tom Castro

Nadaję mu to nazwisko, pod tym bowiem mianem poznały go ulice i domy Talcahuano, Santiago de Chile i
Valparaiso około roku 1850, i wydaje się, że powinien przybrać jeszcze raz to imię, właśnie teraz, gdy powraca
w te strony Ameryki, choć już tylko w charakterze zjawy i dostarczyciela rozrywki w sobotnie wieczory'. W
księdze metrykalnej miasta Wapping figuruje jako Arthur Orton i wpisany jest pod datą siódmego czerwca
1834 roku. Wiemy, że był synem rzeźnika, że jego dzieciństwo zaznało mdłej nędzy, właściwej robotniczym
dzielnicom Londynu, i że poczuł tak zwany zew morza. Nie ma w tym nic niezwykłego. Run away to sea -
ucieczka w morze, stanowi tradycyjny angielski sposób na wyłamanie
' Przenośnia ta pozwala mi przypomnieć czytelnikowi, że przedstawiane tu życiorysy niegodziwców
ukazywały się w sobotnim dodatku pewnej popotudniówki. (Przyp. aut.)
25

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
się spod ojcowskiej władzy i pewnego rodzaju bohaterskie wtajemniczenie. Nauki geograficzne patronują
takim eskapadom, a zaleca je nawet Pismo Święte ("Którzy się pławią na morzu w okrętach, pracujący na
wodach wielkich: ci widują sprawy Pańskie i dziwy jego na głębi". Psalm CVII). Otton uciekł od swego
nędznego przedmieścia koloru brudnej róży i wypłynął okrętem na ocean, i przyjrzał się z rozczarowaniem
Krzyżowi Południa, i zbiegł ze statku w porcie Valparaiso. Był spokojnym, cichym kretynem. Według praw
logiki mógłby (i powinien) umrzeć z głodu, jednak nieokreśloną pogodą ducha, jowialnością, wiecznym
uśmiechem i bezgraniczną łagodnością pozyskał sobie pewną rodzinę nazwiskiem Castro i przyjął to
nazwisko za swoje. Z owego amerykańskiego fragmentu jego historii nie pozostał żaden ślad, jego

Strona 6

background image

169

wdzięczność nie malała jednak z biegiem czasu: w roku 1861 spotykamy go w Australii, wciąż pod tym
samym nazwiskiem - Tom Castro. W Sydney poznał czarnego lokaja, niejakiego Bogle'a. Bogle nie był piękny,
ale posiadał ten szczególny spokój, monumentalność i solidność, właściwą dziełom architektury i Murzynom
po pięćdziesiątce, nieco ociężałym i władczym. Posiadał także inną jeszcze cechę, której pewne dzieła z
dziedziny etnografii odmawiają ludziom jego rasy: pomysłowość bliską genialności. (Zetkniemy się z tym
nieco póź-
26

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
niej). Był to mężczyzna pełen przyzwoitości i skromności, z pradawnymi afrykańskimi żądzami stępionymi
przez długie obcowanie z kalwinizmem. Poza okresami, w których nawiedzał go bóg (zajmiemy się tym nieco
później), był zupełnie normalny - z jednym małym wyjątkiem: cierpiał na wstydliwą i długotrwałą bo jaźń,
która zatrzymywała go na skrzyżowaniach ulic, zmuszając do niespokojnych spojrzeń na wschód i zachód, na
północ i południe, w trwodze przed niespodziewanym pojazdem, który mógłby położyć kres jego dniom.
Orton ujrzał go pewnego wieczoru na pustym skrzyżowaniu ulic w Sydney, w chwili gdy wyzwalał w sobie
decyzję, by przejść na drugą stronę i stawić czoło wyimaginowanej śmierci. Przyglądał mu się przez jakiś czas,
po czym podał mu ramię i w zadziwieniu przeszli obaj nieszkodliwą jezdnię. Od owej chwili, należącej do
dawno zmarłego wieczoru, został ustanowiony protektorat niepewnego swego losu i monumentalnego
Murzyna nad opasłym głuptasem z Wapping. We wrześniu 1865 roku przeczytali obaj w miejscowej gazecie
rozpaczliwe ogłoszenie.
Ubóstwiany nieboszczyk
Pod koniec kwietnia 1854 roku (w tym samym czasie kiedy Orton powodował wylewy chilijskiej go-
27

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
ścinności, tak szerokiej jak chilijskie patia) zatonął na wodach Atlantyku parowiec "Mermaid", w drodze z Rio
do Liverpoolu. Na liście zaginionych znalazł się Roger Charies Tichborne, oficer angielski wychowany we
Francji, pierworodny syn jednej z najstarszych katolickich rodzin Anglii. Rzecz nie do wiary - śmierć młodego
Anglika, mówiącego po angielsku z wyśmienitym francuskim akcentem, któremu zazdroszczono paryskiej
inteligencji, gracji i erudycji, stalą się epokowym wydarzeniem w życiu Ortona, który nigdy na oczy go nie
widział. Lady Tichborne, przerażona i zbolała matka Rogera, nie chciała uwierzyć w śmierć syna i dawała
rozpaczliwe ogłoszenia do gazet o najszerszym zasięgu. Jedno z takich ogłoszeń wpadło w miękkie, żałobne
ręce czarnego Bo-gle'a, w którego głowie narodził się genialny plan.
Dobre strony rażącej niezgodności
Tichborne byt smukłym dżentelmenem, raczej skrytym, o ostrych rysach, smagłej twarzy, czarnych prostych
włosach, żywych oczach i o nieznośnie pedantycznym sposobie mówienia; Orton był wylewnym prostakiem,
miał ogromny brzuch, zupełnie nieokreślone rysy twarzy, nieco piegowatą cerę, kędzierzawe brązowe włosy,
nieskończenie zaspane oczy oraz nieobecny i mglisty sposób mówienia.
28

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
Bogle odkrył, że obowiązkiem Ortona jest wsiąść na pierwszy statek płynący do Europy i spełnić nadzieje lady
Tichborne, podając się za jej syna. Plan był szaleńczo naiwny. Dam prosty przykład. Gdyby w 1914 roku ktoś
chciał dowieść, że jest cesarzem Niemiec, pierwszą rzeczą, którą by podrobił, byłyby podkręcone do góry
wąsy, sparaliżowane ramię, władczy mars na czole, szary płaszcz, pikielhauba i pierś obwieszona orderami.
Bogle miał umysł bardziej subtelny: przedstawiłby kajzera bez wąsów, bez wojskowych rekwizytów, z lewą
ręką cieszącą się jak najlepszym zdrowiem. Przenośnia nie jest zresztą potrzebna; wiemy z całą pewnością, iż
nowy Tichborne prezentował się jako rozlazły szatyn, z uprzejmym uśmiechem idioty i z kompletną
ignorancją w zakresie francuszczyzny. Bogle zdawał sobie sprawę, że dostarczenie doskonałego sobowtóra
wytęsknionego Rogera Charlesa Tichborne'a było rzeczą niemożliwą. Wiedział także, iż wszelkie
podobieństwa, które można było osiągnąć, posłużyłyby tylko do uwydatnienia pewnych nieuniknionych
rozbieżności. Zrezygnował więc z podobieństwa w ogóle. Zrozumiał, że ogromna niedorzeczność roszczenia
będzie dowodem wykluczającym jakąkolwiek myśl o fałszerstwie, nikt bowiem nie zaniedbałby w sposób tak
rażący najprostszych dowodów tożsamości. Nie wolno nam też zapominać o wszechmocnej współpracy cza-

Strona 7

background image

169

29

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
su; czternaście lat na południowej półkuli i ciężki los mogą zmienić człowieka.
Istniała jeszcze jedna istotna przyczyna takiego postępowania: powtarzające się wciąż, niedorzeczne
ogłoszenia lady Tichborne wskazywały na jej niezachwianą pewność, że Roger Charles jeszcze żyje, i na wolę
rozpoznania swego syna.
Spotkanie
Tom Castro, uległy jak zawsze, napisał do lady Tichborne. Aby ugruntować swoją tożsamość, powołał się na
wiarygodne świadectwo dwóch pieprzyków na lewej piersi i na zdarzenie z dzieciństwa - tak smutne, ale tym
samym tak pamiętne - kiedy to został napadnięty przez rój pszczół. List był krótki i -podobnie jak jego autorzy
- nie przejawiał specjalnych skrupułów ortograficznych. W okazałej samotności paryskiego hotelu wytworna
dama czytała list raz i drugi ze łzami szczęścia, i w ciągu paru dni odnalazła w pamięci wspomnienia, o które
prosił jej syn.
Szesnastego stycznia 1867 roku Roger Charles Tichborne wkraczał do tegoż hotelu. Z należnym szacunkiem,
w przyzwoitej odległości, podążał za nim jego służący, Ebenezer Bogle. Zimowy dzień był pełen słońca;
znużone oczy lady Tichborne przesłaniały łzy. Murzyn otworzył okna na oścież. Światło za-
30

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
stąpiło maskę: matka rozpoznała marnotrawnego syna i padli sobie w ramiona. Teraz, kiedy miała go
naprawdę przy sobie, mogła już obejść się bez pamiętnika i bez listów, które przysyłał jej z Brazylii: były to
jedynie ukochane odblaski jego osoby, którymi karmiła swą samotność czternastu ponurych lat. Zwracała mu
je z dumą: nie brakowało ani jednego.
Bogle uśmiechał się dyskretnie: dobroduszny upiór Rogera Charlesa zyskiwał pełną dokumentację.
Ad maiorem Dei gloriam
Radosne to rozpoznanie - które wypełnia jak gdyby pewną tradycję klasycznej tragedii - powinno uwieńczyć
tę historię, zapewniając szczęście, lub co najmniej możliwość takiego szczęścia, trzem osobom:
prawdziwej matce, apokryficznemu i łagodnemu synowi oraz konspiratorowi wynagrodzonemu
opatrznościową apoteozą swojego kunsztu. Los (taka jest nazwa, którą nadajemy nieskończonemu i
bezustannemu działaniu tysięcy splatających i rozplatających się spraw) rozwiązał to jednak w inny sposób.
Lady Tichborne zmarła w roku 1870, a krewni wytoczyli Ortonowi proces o uzurpację tożsamości. Obce były
im łzy i samotność, nieobca natomiast chciwość, nigdy też nie uwierzyli w tego grubego półanalfabetę, który
tak nie w porę objawił się w Australii w cha-
31

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
rakterze marnotrawnego syna. Orton miał poparcie niezliczonych wierzycieli, którzy rozstrzygnęli, że ma on
pozostać Tichborne'em, aby mógł ich spłacić.
Mógł także liczyć na przyjaźń adwokata rodziny, Edwarda Hopkinsa, i antykwariusza, Francisa J. Baigenta. To
jednak nie wystarczało. Bogle pomyślał, że na to, by zwyciężyć w tej trudnej grze, trzeba zdobyć przychylność
jakiegoś silnego nurtu opinii publicznej. Wziął cylinder i elegancki parasol i wyszedł w poszukiwaniu
natchnienia na ulice Londynu. Było pod wieczór: Bogle włóczył się aż do chwili, gdy księżyc o barwie miodu
podwoił się w czworokątnej wodzie miejskich fontann. Jego bóg nawiedził go. Bogle przywołał dorożkę i
kazał zawieźć się do domu antykwariusza Baigenta. Antykwariusz wysłał długi list do "Timesa", w którym
zapewniał, że domniemany Tichborne jest bezwstydnym oszustem. List podpisał ojciec Goudron z
Towarzystwa Jezusowego. Wiele innych listów, nie mniej katolickich, zostało wysłanych w ślad za pierwszym.
Skutek był natychmiastowy: dobrzy ludzie odgadli, że sir Roger Charles jest ofiarą nikczemnej zmowy
jezuitów.
Wehikuł
Sto dziewięćdziesiąt dni trwał proces. Około stu świadków zeznało pod przysięgą, że oskarżony jest
32

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO

Strona 8

background image

169

Tichbome'em; pomiędzy nimi było czterech dawnych towarzyszy broni z szóstego regimentu dragonów.
Zwolennicy jego mówili wciąż o bezsensowności zarzutów o uzurpację; dowodzili, że domniemany uzurpator
postarałby się przecież upodobnić do młodzieńczych portretów Tichborne'a. Poza tym rozpoznała go lady
Tichborne, a jest rzeczą oczywistą, że matka nie mogła się mylić. Wszystko było na dobrej drodze albo na dość
dobrej drodze do chwili, kiedy przed sądem zjawiła się w charakterze świadka dawna kochanka Ortona. Bogle
nie wzruszył się tym perfidnym zagraniem "rodzinki"; wziął cylinder i parasol i wyszedł na ulice Londynu
błagać o trzecie nawiedzenie. Czy nastąpiło, nie dowiemy się nigdy. Niedaleko Primrose Hill dosięgnął go
koszmarny pojazd, który ścigał go z oddali lat. Bogle ujrzał, jak pędzi wprost na niego, krzyknął, ale nie
znalazł ratunku. Rzuciło go gwałtownie o bruk. Rozbiegane kopyta roztrzaskały mu czaszkę.
Widmo
Tom Castro był widmem Tichborne'a. Było to
widmo dość marne, ale mieścił się w nim duch Bo-gle'a. Gdy doniesiono mu, że Bogle zginął, widmo obróciło
się wniwecz. Ciągnął dalej swoje kłamstwa, lecz bez przekonania, popadając w rażące sprzeczności. Łatwo
było przewidzieć koniec.

3. Powszechna..
33

NIEPRAWDOPODOBNY OSZUST TOM CASTRO
Dwudziestego siódmego lutego 1874 roku Arthur Orton {alias Tom Castro) został skazany na czternaście lat
ciężkich robót. W więzieniu dał się lubić; była to jego specjalność. Za nienaganne sprawowanie skrócono mu
wyrok o cztery lata. Kiedy nie stało tej ostatecznej gościnności - gościnności więzienia - włóczył się po
wioskach i miastach Zjednoczonego Królestwa, organizując małe odczyty, w których głosił swą niewinność
lub potwierdzał swą winę. Jego skromność i chęć podobania się były tak niezachwiane, że wiele razy zaczynał
od własnej obrony, a kończył na przyznaniu się, służąc niezmiennie upodobaniom publiczności.
Zmarł drugiego kwietnia 1898 roku.

Wdowa Cing, herszt piratów
Kobieta-pirat może obudzić w nas wspomnienia raczej niewygodne, związane z wyblakłą operetką, w której
subretki poprzebierane za korsarzy tańczą wśród tekturowych mórz. A jednak istniały kobiety parające się
korsarstwem; kobiety obznajomione z rzemiosłem żeglarskim, z rządami nad rozbestwioną załogą i ze
ściganiem i łupieniem statków o wysokich burtach.
Jedną z nich była Mary Read, która oświadczyła pewnego razu, że piractwo nie jest dla byle kogo, i aby
uprawiać je z godnością, trzeba być, tak jak ona, mężczyzną całą gębą. W prostackich początkach jej kariery,
kiedy nie była jeszcze kapitanem, któryś z jej kochanków został znieważony przez głównego zabijakę na
statku. Mary wyzwała go na pojedynek i walczyła na dwie ręce, według starego obyczaju wysp Morza
Karaibskiego: w lewej pistolet, na którym nie zawsze można było polegać, w prawej zaś wierna
35

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
i nieodzowna szabla. Pistolet zawiódł, lecz szabla spisała się jak należy... Około 1720 roku niebezpieczną
karierę Mary Read zakończyła hiszpańska szubienica w Santiago de la Vega na Jamajce.
Drugą kobietą-piratem na tych samych wodach była Annę Bonney, olśniewająca Irlandka o wysokich piersiach
i włosach barwy ognia, która nieraz ryzykowała życie przy abordażu statków. Była ona towarzyszem broni
Mary Read i wreszcie - jej towarzyszem na szubienicy. Na owej imprezie także i jej kochankowi, kapitanowi
Johnowi Rackam, przypadła w udziale zaciskająca się pętla. Annę - wzgardliwa - rzuciła mu wówczas
szorstkie napomnienie, nieświadomie parafrazując słowa Aiszy do Boabdiła:
"Gdybyś się bił jak mężczyzna, nie wieszaliby cię jak psa'".
Znamy jeszcze inną kobietę-pirata, los był dla niej bardziej łaskawy, a lata jej życia dłuższe. Uprawiała swoje
rzemiosło na wodach Azji, od północnych krańców Morza śółtego aż po graniczne rzeki Annamu. Mówię o
mężnej wdowie Cing.
Kiedy Boabdii, ostatni emir Grenady, zapłakał, opuszczając zdobyte w 1492 r. przez Hiszpanów miasto, jego
matka Aisza rzekła: "Gdybyś bil się jak mężczyzna, nie płakałbyś teraz jak kobieta". (Przyp. tłum.)

Strona 9

background image

169

36

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
Lata nauki
Około 1797 roku udziałowcy licznych flotylli pirackich, operujących na wspomnianym już morzu, ustanowili
konsorcjum i powołali na stanowisko admirała niejakiego Cinga, człowieka sprawiedliwego i
wypróbowanego. Cing zajął się tak gorliwie i przykładnie przybrzeżnym rozbojem, że przerażeni mieszkańcy
poczęli wysyłać do cesarza błagalne dary obficie skropione łzami, z prośbą o pomoc. Ich żałosne błagania
zostały wysłuchane: otrzymali rozkaz podpalenia swoich wiosek, zapomnienia o rybackim rzemiośle,
przesiedlenia się w głąb kraju i wyuczenia nie znanej im sztuki zwanej rolnictwem. Rozkaz został wykonany i
zawiedzeni napastnicy znajdowali odtąd jedynie opustoszałe wybrzeże. Zostali tym samym zmuszeni do
zajęcia się rabunkiem statków handlowych: forma łupiestwa bardziej jeszcze szkodliwa niż poprzednia, gdyż
stwarzała trudności w handlu morskim. Rząd cesarski nie zawahał się ani na chwilę i rozkazał dawnym
rybakom porzucić pług i bawoły i powrócić do wioseł i sieci. Ci jednak - pomni na dawne przerażenie -
zbuntowali się. Władze obrały więc inną drogę i admirał Cing został mianowany Wielkim Koniuszym Dworu.
Cing był zdecydowany dać się przekupić. Udziałowcy w czas się o tym zwie-
37

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
dzieli, a ich czcigodne oburzenie znalazło swój wyraz w talerzu zatrutych gąsienic, przyrządzonych z ryżem.
Przysmak okazał się zgubny, dawny admirał, a świeżo upieczony Wielki Koniuszy, oddał ducha bóstwom
morskim. Wdowa, przemieniona pod wpływem podwójnej zdrady, zwołała piratów, objawiła im całą
zagmatwaną rzeczywistość i wezwała do odrzucenia kłamliwej łaski cesarza, na równi z usługami
niewdzięcznych udziałowców o trucicielskich skłonnościach. Zaproponowała im łupiestwo na własną rękę i
obranie nowego admirała. Wybór padł na nią. Była to kobieta o obfitym ciele, uśpionych oczach i szczerbatym
uśmiechu. Jej poczernione, naoliwione włosy błyszczały mocniej niż oczy.
Pod spokojnymi rozkazami wdowy Cing statki wyszły w morze.

Organizacia
Nastąpiło trzynaście lat metodycznie planowanej przygody. Na piracką flotę wdowy Cing składało się sześć
flotylli; każda z nich miała flagę innego koloru: czerwoną, żółtą, zieloną, czarną i fioletową. Istniała wreszcie
flaga węża, do której miał prawo statek flagowy. Kapitanowie nazywali się: Ptak i Kamień;
Pogromca Porannej Wody; Klejnot Załogi; Fala o Wielu Rybach i Wysokie Słońce. Regulamin, uło-
38

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
żony osobiście przez wdowę Cing, odznacza się bezapelacyjną surowością, a jego styl, celny i lakoniczny,
odrzuca zwiędłe kwiaty retoryki, które nadają oficjalnemu stylowi chińskiemu odcień śmieszności i majestatu,
a którego kilka niepokojących fragmentów przytoczymy nieco później. Przepisuję poniżej niektóre z
paragrafów regulaminu:
Wszystkie rzeczy przeniesione ze statków nieprzyjacielskich złożone będą w specjalnym magazynie i
wciągnięte tam do rejestru. Piąta część zdobyczy wniesionej przez każdego pirata będzie mu później oddana;
reszta pozostanie na składzie. Naruszenie mniejszego rozkazu równa się śmierci.
Kara za opuszczenie stanowiska bez specjalnego zezwolenia będzie publiczne przedziurawienie uszu.
Powtórne popełnienie takiego czynu karane będzie śmiercią.
Stosunek z kobietami uprowadzonymi z lądu jest zabroniony na górnym pokładzie, dozwolony wyłącznie na
pokładach dolnych, zawsze jednak za pozwoleniem dyżurnego oficera. Naruszenie niniejszego zakazu równa
się śmierci.
Informacje udzielone przez jeńców głoszą, że strawa piratów składała się głównie z sucharów, specjalnie
tuczonych szczurów i gotowanego ryżu. Wiadomo poza tym, że w dzień bitwy pijali alkohol z domieszką
prochu. Karty i szulerskie kości do gry, kielich, fan-t'an, wizjonerska fajka opium i lataren-
39

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW

Strona 10

background image

169

ka urozmaicały długie godziny. Dwie szable, którymi posługiwano się jednocześnie, były ulubioną bronią.
Przed abordażem skraplano policzki i ciało wywarem z czosnku - był to niezawodny talizman przeciw
porażeniom ze strony ognistych ust.
Załoga żeglowała ze swymi żonami, kapitan zaś posiadał mały harem złożony z pięciu lub sześciu kobiet,
które bywały zmieniane po każdym zwycięstwie.
Mówi Cia-c'ing, młody cesarz
W połowie 1809 roku ogłoszono cesarski dekret, z którego pozwolę sobie przetłumaczyć pierwszą część i
ostatnią. Zaznaczam, że wielu krytykowało jego styl:
trudzie, nieszczęśni i szkodliwi; ludzie, którzy depczą chleb; ludzie, którzy nie słuchają głosu sierot i
nawoływań poborców podatkowych; ludzie, którzy noszą na bieliźnie wizerunki feniksa i smoka; ludzie,
którzy przeczą prawdzie drukowanych ksiąg; ludzie, którzy pozwalają, by ich łzy płynęły w kierunku
Północy, tamują szczęście naszych rzek i zakłócają dawne bezpieczeństwo naszych mórz. Dniem i nocą, na
nietrwałych i uszkodzonych statkach, stawiają czoło burzom. Zamiary ich nie grzeszą szlachetnością: nie są i
nigdy nie byli prawdziwymi przyjaciółmi żeglarza. Nie tylko nie przyjdą mu z pomocą, lecz napadają nań z
drapieżną podnietą i czę-
- W -

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
stują go zniszczeniem, okaleczeniem lub śmiercią. Gwałcą więc istotne prawa Wszechświata; przeto rzeki
wychodzą ze swego koryta, zatapiane są wsie i pola, dzieci zwracają się przeciw rodzicom i zakłócony jest
porządek pory deszczowej i suchej...
...Nakazuję ci zatem wymierzenie sprawiedliwości, Admirale Kuo Lang. Nie zapominaj, że laska przynależy
cesarzom i pychą ze strony podwładnego byłaby chęć posłużenia się nią. Bądź okrutny, bądź sprawiedliwy,
bądź władczy, bądź zwycięski!
Zdanie o uszkodzonych okrętach było, oczywiście, kłamstwem. Miało podnieść na duchu wyprawę Kuo
Langa. W dziewięćdziesiąt dni później flota wdowy Cing spotkała się z siłami Państwa Środka. Prawie tysiąc
okrętów zmagało się od wschodu do zachodu słońca. Mieszany chór dzwonów, bębnów, wystrzałów
armatnich, przekleństw, gongów i wróżb towarzyszył walce. Siły cesarza zostały rozbite. Ani wzbraniana
łaska, ani zalecane okrucieństwo nie znalazły zastosowania. Kuo Lang dopełnił - pomijanego zazwyczaj przez
naszych pokonanych dowódców - obrzędu samobójstwa.
Trwoga na brzegach Siciangu
Wówczas sześćset dżonek wojennych i czterdzieści tysięcy zwycięskich piratów dumnej wdowy Cing
41

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
wpłynęło na rzekę Siciang, mnożąc pożary i straszne festyny, po których zwiększała się liczba sierot na
prawym i na lewym brzegu rzeki. Wiele wsi zostało zrównanych z ziemią. Z jednej tylko uprowadzono ponad
tysiąc ludzi. Sto dwadzieścia kobiet, które schroniły się w chaotycznym gąszczu sitowia i ryżowisk, zdradził
niepohamowany płacz dziecka. Zostały później sprzedane w Makao. Daleki pogłos łez i żałoby, towarzyszący
tym łotrostwom, dobiegł uszu Cia-c'inga, Syna Nieba. Niektórzy historycy twierdzą jednak, że głos ten
wywarł na nim mniejsze wrażenie niż klęska jego wyprawy karnej. Faktem jest natomiast, że zorganizował on
drugą wyprawę, bogatą w sztandary, w marynarzy, żołnierzy, ekwipunek i prowianty, we wróżbitów i
astrologów. Dowództwo objął tym razem Ting Kuej. Obładowana ciżba statków wpłynęła na deltę Siciangu i
odcięła od morza flotę piracką. Wdowa przygotowała się do walki. Wiedziała, że będzie to bitwa trudna,
bardzo trudna, prawie beznadziejna; dnie i noce grabieży i lenistwa osłabiły jej ludzi. Bitwa się nie zaczynała.
Słońce bez pośpiechu wstawało i kładło się na drżącym przybrzeżnym sitowiu. Ludzie i miecze czuwali.
Godziny południowe stawały się coraz cięższe, a wieczory nie miały końca.
42

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
Smok i lisica
Mimo to wyniosłe stada leniwych i lekkich smoków wypływały w powietrze ze statków cesarskiej floty i
osiadały miękko na wodzie i na wrogich pokładach. Były to lotne konstrukcje z papieru i bambusa, podobne
latawcom. Ich srebrzysta lub czerwona powierzchnia powtarzała wciąż te same znaki. Wdowa badała z

Strona 11

background image

169

niepokojem owe jednostajne meteory i odczytywała znaki. Była to rozwlekła i niejasna bajka o smoku, który
zawsze osłaniał lisicę, pomimo jej niewdzięczności i ciągłych przestępstw. Zwężał się księżyc na niebie, a
smoki z papieru i bambusa co wieczór przynosiły tę samą historię, w niemal nie zmienionej wersji. Wdowa
niepokoiła się i popadała w zamyślenie. Kiedy księżyc wypełnił się na niebie i w czerwonej wodzie, historia
wyraźnie zmierzała ku końcowi. Nikt nie był w stanie przewidzieć, czy na lisicę spadnie bezgraniczne
przebaczenie, czy bezgraniczna kara, ale wiadomo było, że zbliża się nieunikniony koniec. Wdowa
zrozumiała. Rzuciła swoje dwie szable do wody, uklękła na łodzi i kazała płynąć do oflagowanego statku
cesarskiej floty.
Był wieczór; niebo było pełne smoków - tym razem żółtych. Wdowa powtarzała szeptem jedno i to
43

WDOWA CING, HERSZT PIRATÓW
samo zdanie. "Lisica wraca pod skrzydło smoka" powiedziała, wchodząc na pokład.

Apoteoza
Kronikarze zanotowali, że lisica otrzymała przebaczenie i zajęła się w leniwie płynących latach starości
przemytem opium. Przestała nazywać się wdową; przyjęła imię, które brzmi w tłumaczeniu: Blask Prawdziwej
Nauki.
Od owego czasu - pisze kronikarz - okręty odzyskały spokój. Cztery morza i niezliczone rzeki staty się
bezpiecznymi i szczęśliwymi drogami.
Wieśniacy mogli sprzedać miecze i kupić woły do pracy na polach. Złożono ofiary, wznoszono modły na
szczytach gór i weselono się podczas dnia, śpiewając za parawanem.

Dostawca nikczemności Monk Eastman
Ludzie naszej Ameryki

Rzuceni na tło niebieskich murów lub na tło nieba stopionego z horyzontem, dwaj mężczyźni, przyodziani w
dostojną czerń, tańczą na damskim obcasie bardzo poważny taniec - taniec jednakowych noży, aż do chwili
kiedy z ucha wytryska czerwony goździk, nóż bowiem wszedł w człowieka, który zamyka swą poziomą
śmiercią ten taniec bez muzyki. Mężczyzna, który pozostał na placu, pogodzony z losem, poprawia kapelusz
na głowie i poświęca resztę lat na opowiadanie o owym tak czystym pojedynku. Oto cała historia naszej
nikczemności, wraz ze szczegółami. Historia zabijaków nowojorskich jest bardziej zawrotna i bardziej toporna.
45

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
Ludzie tamtej Ameryki
Historia band nowojorskich (objawiona w roku 1928 przez Herberta Asbury w przyzwoitym tomie O
czterystu stronach in octavo) ma w sobie coś z chaosu i okrucieństwa barbarzyńskich kosmogonii i zawiera
wiele z ich gigantycznych bezradności: piwnice dawnych piwiarni przemienione na mieszkania dla
Murzynów, rachityczny, trzypiętrowy Nowy Jork, bandy łotrów, jak Swamp Angels (Bagienne Anioły), które
myszkowały w labiryncie kanałów kloacznych; albo Daybreak Boys (Chłopcy Poranka), do których należeli
młodociani dziesięcio- i jedenastoletni mordercy; samotni i zuchwali Pług Ugiies (Brzydale w Cylindrach),
narażający się na śmieszność sztywnymi, wywatowanymi kapeluszami na głowie i wypuszczoną na wierzch
koszulą, której szerokie fałdy rozwiewał podmiejski wiatr -ale z patką w prawicy i z pistoletem; Dead Rabbits
(Zdechłe Króliki) - łotry, którzy rozpoczynali bójki, gromadząc się pod znakiem zdechłego królika zatkniętego
na kiju; ludzie tacy jak Johnny Dolan alias Dandy - znany z natłuszczonego loka opadającego mu na czoło, z
lasek z rączką w kształcie małpiej główki i ze sprytnego, miedzianego aparaciku, którym posługiwał się -
nakładając go na duży pa-
46

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
lec - w celu wydłubania oczu przeciwnikowi; i tacy jak Kit Burns, który jednym ciachnięciem szczęk odgryzał
łeb żywemu szczurowi; i tacy jak Blind Danny Lyons, jasnowłosy chłopiec o bezdennych, martwych oczach,

Strona 12

background image

169

utrzymanek trzech ulicznic, które uprawiały swój proceder z dumą - bo dla niego;
szeregi domów pod czerwoną latarnią, jak owe domy prowadzone przez siedem sióstr z New England, które
przeznaczały na biednych dochód z wigilii Bożego Narodzenia; lokale, gdzie odbywały się walki
wygłodniałych szczurów i psów; chińskie domy gry;
kobiety - jak wielokrotna wdowa Red Norah, którą popisywali się i którą kochali wszyscy mężczyźni z bandy
Gophers; jak Lizzie the Dove, która okryła się żałobą po egzekucji Danny'ego Lyonsa, zanim Gentle Maggie
poderżnęła jej gardło w walce o miłość zabitego i ślepego mężczyzny; bunty - jak ów z roku 1863, który trwał
cały tydzień i podczas którego podpalono sto budynków i mało brakowało, by bandy zawładnęły miastem;
walki uliczne, w których człowiek gubił się jak na morzu, aż zostawał zadeptany na śmierć; złodzieje i
truciciele koni, jak Yoske Nigger - składają się na tę chaotyczną historię. Jej najznakomitszy bohater to Edward
Delaney alias William Delaney, alias Joseph Marvin, alias Joseph Morris, alias Monk Eastman, przywódca
tysiąca dwustu ludzi.
47

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
Bohater
Owe kolejne finty (żałosne jak maskarada, na której nie wiadomo, kto jest kim) pomijają jego prawdziwe
nazwisko - jeżeli przypuścimy, że coś takiego w ogóle istnieje. Wiadomo jednak, że w urzędzie stanu
cywilnego w Williamsburg (Brooklyn) zapisany jest jako Edward Ostermann. Nazwisko zostało później
zamerykanizowane i brzmiało: Eastman. Warto zanotować, choć może wydać się to nieco dziwne, że ów
niespokojny bandyta pochodził z rodziny żydowskiej. Był synem właściciela koszernej restauracji, w jakiej
mężczyźni o rabinackich brodach mogą bez trwogi spożywać wykrwawione i po trzykroć czyste mięso cieląt
zarżniętych podług prawa. Mając dziewiętnaście lat - około 1892 roku - otworzył z pomocą ojca ptaszarnię.
Podpatrywanie zwierząt, uchwycenie chwili, kiedy podejmują swoje małe decyzje, i przyglądanie się ich
niezbadanej naiwności stanowiło namiętność, która nie opuściła go aż do śmierci. W późniejszych latach
przepychu, kiedy pogardliwie odrzucał cygara piegowatych sachems z Tammany i kiedy zajeżdżał do
najelegantszych burdeli automobilem przypominającym bękarta gondoli, założył drugi sklep, który gościł sto
rasowych kotów i ponad czterysta gołębi, nie prze-
48

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
znaczonych oczywiście na sprzedaż. Kochał każde zwierzę z osobna i miał w zwyczaju obchodzić pieszo swoją
dzielnicę z jednym uszczęśliwionym kotem na ręku i z innymi, które ambitnie za nim podążały.
Był to człowiek pokraczny i monumentalny. Szyję miał krótką jak u byka, pierś niezwyciężoną, ręce
wojownicze i długie, złamany nos; twarz - pomimo wypisanej bliznami biografii - była mniej ważna niż całe
ciało, a nogi krzywe jak u jeźdźca lub marynarza. Mógł się obejść bez koszuli i bez surduta; nigdy jednak - bez
małego cylindra na olbrzymiej głowie. Pamięć o nim nie zanika. Prototyp umownego gangstera filmowego
przedrzeźnia raczej Eastmana niż niezbyt męskiego, gąbczastego Ala Capone. O Wolheimie mówią, że został
zaangażowany w Hollywood z powodu podobieństwa do Monka Eastmana, który obchodził swoje
przestępcze włości z błękitnie upierzonym gołębiem na ramieniu, jak byk paradujący z wróblem na grzbiecie.
Około roku 1894 rozmnożyły się w Nowym Jorku dansingi. W jednym z nich Eastman czuwał nad
porządkiem i spokojem. Głosi legenda, że przedsiębiorca początkowo nie chciał go przyjąć; wówczas Monk
pokazał swoje umiejętności, sprawiając rzetelne lanie dwóm olbrzymom nie kwapiącym się do odstąpienia mu
swego zajęcia. Pracował tam do roku
49

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
1899, w pojedynkę, wzbudzając postrach i szacunek. Za każdym razem gdy uspokoił awanturnika, nacinał
nożem karb na brutalnej pakę. Pewnego wieczora zwróciła jego uwagę błyszcząca łysina, która pochylała się
nad kuflem piwa, i jednym uderzeniem pozbawił ją świadomości. "Brakowało mi nacięcia do okrągłej
pięćdziesiątki!" -wykrzyknął.
Dojście do władzy
Począwszy od roku 1899 Eastman przestał zadowalać się sławą. Objawił ambicje polityczne i stał się szarą
eminencją ważnego nowojorskiego okręgu wyborczego. Opłacały go domy pod czerwoną latarnią, właściciele

Strona 13

background image

169

melin, ulicznice i złodzieje, których nie brakowało w owym ponurym księstwie. Komitety polityczne
korzystały z jego usług na równi z przedsiębiorcami prywatnymi. Oto jego honoraria: obcięcie ucha - 15
dolarów, przetrącenie nogi - 19, postrzelenie w nogę - 25, rana nożowa - 25, i 100 dolarów za całą operację.
Niekiedy, by nie tracić wprawy, Eastman osobiście przeprowadzał jakiś zabieg.
W zatargu granicznym (niejasnym i pełnym zadrażnień, podobnie jak zatargi, dla których trudno znaleźć
odpowiedni paragraf prawa międzynarodowego) znalazł się naprzeciw Paula Kelly, słyn-
50 -

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
nego szefa sąsiedniego gangu. Strzały i potyczki między patrolami obu band wytyczyły pewną granicę.
Eastman przekroczył ją któregoś poranka i wówczas rzuciło się na niego pięciu drabów. Swoimi zamaszystymi
rękami goryla, pomagając sobie pałką, rozłożył trzech; zdołano mu jednak wpakować dwie kule w brzuch i
myśląc, że nie potrzebuje więcej, pozostawiono na ulicy. Eastman wziął w garść gorejącą ranę i przeszedł
pijanymi krokami do szpitala. śycie, szalona gorączka i śmierć walczyły o niego przez kilka tygodni, lecz jego
usta nie splamiły się zdradą i nie wydał nikogo. Kiedy wyszedł, na mieście zaczęła się wojna, która kwitła
wśród ciągłej strzelaniny aż do dziewiętnastego sierpnia 1903 roku.
Bitwa pod Rivington
Około stu bohaterów, niewiele różniących się od fotografii, które więdną w archiwach policji; stu bohaterów
przesiąkniętych dymem papierosów i alkoholem; stu bohaterów w słomianych kapeluszach o różnobarwnych
wstążkach; stu bohaterów nadwerężonych - jedni mniej, drudzy bardziej - przez wstydliwe choroby, próchnicę
zębów, zaburzenia funkcjonalne dróg oddechowych albo nerek; stu bohaterów tak nieistotnych i tak
wspaniałych jak ci spod Troi
51

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
albo Junin* rozegrało tę okrytą mrokiem bitwę w cieniu arkad kolei nadziemnej. Przyczynę stanowiła danina
wymuszona przez gangsterów Kelly'ego od właściciela domu gry, który był kumem Monka Eastmana. Jeden z
bandytów został zabity i strzelanina, która się rozpętała z tego powodu, przeistoczyła się w bitwę
niezliczonych rewolwerów. Pod osłoną wysokich filarów mężczyźni o wygolonych policzkach strzelali w
milczeniu, stanowiąc centrum zastygłego w przerażeniu kręgu pojazdów, wypełnionych niecierpliwymi
posiłkami, z artylerią koltów w garściach. Cóż odczuwali aktorzy owego przedstawienia? Najpierw (wydaje
mi się) nieokrzesaną pewność, że nierozmyślny trzask stu rewolwerów zniszczy ich w przeciągu kilku minut,
później (wydaje mi się) nie mniej wątpliwą pewność, że jeśli pierwsze salwy nie położyły ich pokotem, są
niezniszczalni. Wiadomo natomiast na pewno, że walczyli żarliwie, pod osłoną żelaza, cementu i nocy. Policja
interweniowała dwa razy i dwa razy została przepędzona. Z pierwszym brzaskiem walka zamarła, jak gdyby
była nocną nieprzyzwoitością lub zjawą. Pod wielkimi arkadami
* Junin - miejscowość na płaskowyżu peruwiańskim, gdzie w 1824 r. rozegrała się jedna z decydujących bitew
w wojnie o niepodległość hiszpańskiej Ameryki. O wyniku tej bitwy przesądził atak kawalerii dowodzonej
przez Isidora Suareza, pradziada Borgesa. (Przyp. tłum.)
52

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
z betonu zostało siedmiu ciężko rannych, cztery trupy i martwy gołąb.

Gmach trzeszczy
Powiatowi politycy, dla których pracował Monk Eastman, dementowali każdą wiadomość o istnieniu
podobnych band albo wyjaśniali, że są to jedynie towarzystwa rozrywkowe. Niedyskretna bitwa pod
Rivington zaniepokoiła ich. Zaprosili szefów obu band, by zmusić ich do zawieszenia broni. Kelly (który znał
się na rzeczy i wiedział, że żadne kolty tak nie pomogą w zatuszowaniu sprawy przed policją jak właśnie
politycy) przyjął propozycję z miejsca. Eastman (z całą pychą swojego zwierzęcego ciała) pragnął dalszego
strzelania i walki. Z początku konsekwentnie odmawiał, aż zagrożono mu więzieniem. W końcu dwaj dostojni
bandyci spotkali się w barze, każdy z cygarem w ustach, z prawicą na rewolwerze i z baczną chmarą
popleczników wokół siebie. Powzięli bardzo amerykańską decyzję: postanowili powierzyć rozwiązanie

Strona 14

background image

169

kwestii własnym pięściom. Kelly był znakomitym bokserem. Pojedynek odbył się w starym baraku i byt raczej
cudaczny niż dramatyczny. Stu czterdziestu obecnych tam widzów stanowili faceci w przekrzywionych
melonikach i kobiety o nietrwałych, monumentalnych fryzurach. Ciągnęło się to
53

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN
dwie godziny i skończyło zupełnym wyczerpaniem obu przeciwników. Nie minął tydzień i suche trzaski
wystrzałów dały się słyszeć ponownie. Monk został aresztowany po raz nie wiadomo który. Jego protektorzy
opuścili go z westchnieniem ulgi; sędzia przepowiedział mu dziesięć lat. Przepowiednia się spełniła.
Eastman przeciw Niemcom
Gdy zakłopotany Monk opuszczał Sing-Sing, tysiąc dwustu bandytów, których miał ongiś pod swoimi
rozkazami, znajdowało się w rozsypce. Nie potrafił ich skupić z powrotem wokół swojej osoby i
zrezygnowany począł działać na własną rękę. Ósmego września 1917 roku wywołał burdę uliczną.
Dziewiątego postanowił wziąć udział w innej burdzie i zaciągnął się do piechoty.
Mamy dane o niektórych jego poczynaniach na wojnie. Wiemy, że był zagorzałym przeciwnikiem brania
jeńców do niewoli i że pewnego razu (posługując się tylko kolbą karabinu) uniemożliwił ten pożałowania
godny proceder. Wiemy, że zdołał uciec ze szpitala polowego, aby wrócić do okopów. Wiemy, że odznaczył
się w bitwie pod Montfaucon. Znamy wyrażoną przez niego później opinię, że dansingi na Bowery są
straszniejsze od wojny europejskiej.
54

DOSTAWCA NIKCZEMNOŚCI MONK EASTMAN

Tajemniczy, acz logiczny finał
Dwudziestego piątego grudnia 1920 roku świt odkrył ciało Eastmana na jednej z głównych ulic Nowego Jorku.
Dostał pięć kuł. Szczęśliwie nie znający śmierci kot, jak najbardziej pospolity, okrążał go z niejakim
zakłopotaniem.

Bezinteresowny morderca Bill Harrigan
Krajobraz Arizony przede wszystkim; obraz ziemi Arizony i Nowego Meksyku; ziemi z dostojnym
podkładem złota i srebra; ziemi zawrotnej i napowietrznej; monumentalnej wyżyny o lekkich barwach; ziemi o
białym blasku szkieletu pozostawionego przez drapieżne ptaki.
W tym krajobrazie postać - Billy the Kid; jeździec przygwożdżony do konia; chłopak o twardych pistoletach,
które ogłuszają pustynię; nadawca niewidzialnych kuł, które zabijają na odległość, jak w bajce.
Pustynia z żyłami rud metalicznych, jałowa i połyskująca, i ten prawie dzieciak, który umierając w
dwudziestym pierwszym roku życia winien był sprawiedliwości ludzkiej dwadzieścia jeden śmierci, "nie
licząc Meksykanów".
56

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
Lata nauki
Około 1859 roku człowiek, który ku chwale i trwodze miał później nosić imię Billy the Kid, urodził się w
ciasnej nowojorskiej suterenie. Powiadają, że wyszedł z umęczonego brzucha jakiejś Irlandki; wychował się
jednak między Murzynami. W tym chaosie specyficznego smrodu i kędzierzawych głów cieszył się owym
pierwszeństwem, wynikającym z faktu posiadania piegów i rudych włosów. Wzrastał w pysze z powodu
koloru swej skóry, wymizerowany, nieokiełznany i nieokrzesany. W wieku dwunastu lat należał do szajki
Swamp Angels (Bagiennych Aniołów) - niebiańskich duchów, które operowały w świecie kanałów
ściekowych. W noce o zapachu wędzonej mgły wynurzali się z cuchnących labiryntów, podążali śladami
jakiegoś niemieckiego matrosa, rozkładali go uderzeniem kamienia i obdzierali nawet z bielizny, by powrócić
do swojego królestwa. Przewodził im szpakowaty Murzyn, Gaś Houser Jonas, znany także jako truciciel koni.
Czasami z poddasza garbatego domu w dzielnicy portowej wychylała się jakaś kobieta, wysypując tumany
popiołu z kubła na głowę niebacznego przechodnia. Przechodzień machał rękami i zaczynał się dusić. W tejże
samej chwili obskakiwały go Bagien-
57

Strona 15

background image

169

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
ne Anioły i wciągały przez okno do piwnicy, gdzie przetrząsano mu kieszenie i zdzierano ubranie.
Takie były lata nauki Billa Harrigana, przyszłego Billy'ego the Kida. Nie stronił od fikcji tanich teatrzyków;
lubił chodzić na kowbojskie melodramaty (być może bez cienia przeczucia, że są to symbole i znaki jego
własnego losu).
Go west!
Jeżeli przepełnione teatrzyki na Bowery (gdzie przy najmniejszym opóźnieniu publiczność krzyczała: "Do
góry tę szmatę!") wystawiały melodramaty o jeźdźcu i pistolecie bębenkowym, przyczyny były jasne:
Ameryka chorowała wówczas na gorączkę Zachodu. Za zachodzącym słońcem kryło się złoto Kalifornii i
Nevady. Za zachodzącym słońcem kryła się siekiera ścinająca ogromne cedry;
babiloński pysk bizona; wysoki cylinder i liczne łoża Brighama Younga; obrzędy i gniew czerwono-skórego
człowieka; przejrzyste powietrze pustyni, niezmierzony step i ten pierwotny krajobraz, którego obecność
przyspiesza bicie serca jak obecność morza. Zachód wzywał. W owych latach słychać było bezustanny,
rytmiczny turkot; tysiące Amerykanów jechało na Zachód. W owej kontynentalnej procesji znalazł się około
roku 1872 Bill Harrigan,
58

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
wiecznie przyczajony w ucieczce przed prostokątem więziennej celi.
Zdmuchnięcie Meksykanina
Historia (która podobnie jak pewien reżyser filmowy lubuje się w nagłym przerywaniu akcji) przedstawia
nam teraz obraz niebezpiecznej tawerny, położonej na wszechmocnej pustyni jak na pełnym morzu. Czas:
pewna żarliwa noc 1873 roku; dokładne miejsce akcji: Liano Estacado (Nowy Meksyk). Ziemia jest tutaj
nienaturalnie płaska, za to na niebie piętrzą się chmury, pełne przepaści, rozpadlin i szczytów, w które
wdziera się burza albo księżyc. Na ziemi: biały szkielet krowy, wycie i ślepia kojotów w ciemności, smukłe
konie i wydłużony odblask światła tawerny. Wewnątrz, oparci łokciem o ladę, zmęczeni muskularni
mężczyźni piją podniecający alkohol i pokazują wielkie srebrne monety z wizerunkiem węża i orła. Jakiś pijak
śpiewa, nie zwracając na nic uwagi. Wielu mówi językiem, w którym często powtarza się głoska "s", a który
jest pewnie hiszpańskim, ludziom tym bowiem okazuje się pogardę. Bill Harrigan, rudy szczur podziemny,
należy do tych pijących. Wykończył dwie szklanki trunku i właśnie zamierza prosić o następną, być może
dlatego, że nie ma przy sobie już ani centa. Przytłaczają go ci ludzie pu-
59

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
styni, są straszni, gwałtowni, szczęśliwi, nienawistnie obeznani z rozhukanym bydłem i z końmi. Zapada
nagle zupełna cisza, zakłóca ją tylko rozstrojony śpiew pijaka. Wszedł oto Meksykanin o olbrzymim cielsku, z
twarzą starej Indianki, w ogromnym kapeluszu i z dwoma pistoletami po bokach. W twardej angielszczyźnie
życzy dobrego wieczoru wszystkim jankeskim sukinsynom, którzy przyszli się tu zabawić. Nikt nie podejmuje
wyzwania. Bill zapytuje o świeżo przybyłego i objaśniają go bojaźliwym szeptem, że ów "Dago" to Belisario
Villagran rodem z Chihuahua. Zaraz potem słychać strzał. Kryjąc się za żywą palisadą wysokich mężczyzn.
Bill strzela do intruza. Szklanka wypada z rąk Villagrana, a potem pada on sam. Nie trzeba mu drugiej kuli.
Nie patrząc nawet na okazałego trupa, Bill ciągnie dalej rozmowę. "Czyżby? - cedzi przez zęby' - a ja jestem
Bill Harrigan z Nowego Jorku". Pijak nie przestaje śpiewać.
Zbliża się apoteoza. Bill raczy podać rękę tym, którzy pragną jej uścisku, i przyjmuje pochlebstwa, wiwaty i
whisky. Ktoś pozwala sobie zauważyć, że na rewolwerze Billa brak karbów, i proponuje zaznaczyć śmierć
Villagrana. Billy the Kid przyjmuje nóż od nieznajomego, ale powiada, że "nie warto zaznaczać Meksykanów".
To jeszcze, zdaje się, nie wystarcza.
* Is that so? - he drawled. (Przyp. aut.) - W -

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
Owej nocy Bill rozkłada swoją derkę przy trupie i śpi ostentacyjnie aż do świtu.
Morderstwa tak sobie
W chwili owego fortunnego wystrzału (w wieku czternastu lat) rodzi się Billy me Kid bohater, a umiera skryty

Strona 16

background image

169

i nieznany Bill Harrigan. Chłopaczek babrzący się w kloakach i rzucający kamieniami awansuje na zabijakę
pogranicza. Nauczył się jeździć, nauczył się siedzieć na koniu prosto, według zwyczaju jeźdźców z Wyoming
lub Teksasu, bez przechylenia w tył, właściwego Kalifornii i Oregonowi. Nie upodobnił się nigdy do legendy,
którą o nim tworzono, niewiele mu jednak brakowało. W kowboju zostało coś z nowojorskiego lumpa;
nienawiść, którą czuł niegdyś do Murzynów, wyładowywał na Meksykanach; mimo to swoje ostatnie słowa -
niecenzuralne - powiedział po hiszpańsku. Wyuczył się wędrownego rzemiosła poganiaczy. Wyuczył się
czegoś trudniejszego: dowodzenia ludźmi. Obie te umiejętności były mu pomocne przy kradzieży bydła.
Czasami porywały go gitary i burdele Meksyku.
Z zatrważającą trzeźwością bezsennych nocy organizował tłumne orgie, trwające okrągłe cztery doby. Pod
koniec zabawy, kiedy miał już dosyć, kulami płacił rachunek i odjeżdżał. Dopóki nie zawiódł go
61

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
palec na cynglu, był najgroźniejszym (i być może najbardziej niczyim i najbardziej samotnym) człowiekiem
pogranicza. Garrett - jego przyjaciel, a zarazem szeryf, który go później zabił - powiedział mu kiedyś: ,Ja
uczyłem się strzelać, polując na bizony". "Ja zaś strzelając do ludzi" - odparł miękko Bill. Szczegóły nie są nam
znane, wiemy jednak, że miał na swoim koncie dwadzieścia jeden śmierci, "nie licząc Meksykanów". Przez
siedem ryzykanckich lat uprawiał wielkopański zawód - odwagę.
Późnym wieczorem dwudziestego piątego lipca 1880 roku Billy the Kid przejechał galopem na swoim
kasztanku główną (i jedyną) ulicą Fortu Sumner. Upał byt nie do wytrzymania, nie zapalono więc lamp;
komisarz Garrett, siedzący w bujanym fotelu przed drzwiami, wyjął rewolwer i strzelił, trafiając Billa w
brzuch. Kasztanek popędził dalej; jeździec zwalił się na piaszczystą ulicę. Garrett strzelił po raz drugi. Ludzie
(wiedząc, że rannym jest Billy the Kid) pozamykali drzwi i okiennice. Agonia była długa i bluźnier-cza. Kiedy
słońce sięgało zenitu, podeszli do niego i zabrali mu broń; człowiek był martwy. Zauważyli to dziwne
podobieństwo do starego rupiecia, właściwe wszystkim nieboszczykom.
Ogolono go, wciągnięto nań garnitur robiony na miarę i wystawiono go na postrach i na pośmiewisko w oknie
najlepszego sklepu.
62

BEZINTERESOWNY MORDERCA BILL HARRIGAN
Mężczyźni na koniu lub w dwukołowej bryczce przybywali z najdalszych zakątków stanu. Trzeciego dnia był
już tak zmieniony, że trzeba było użyć szminki i różu. Czwartego zaś dnia pochowano go z radością.

Nietaktowny mistrz ceremonii Kotsuke no Suke
Niegodziwiec, którym się obecnie zajmiemy -nietaktowny mistrz ceremonii Kotsuke no Suke - to ów
nieszczęsny funkcjonariusz, który spowodował poniżenie i śmierć księcia z Wieży Ako i nie chciał umrzeć, jak
przystoi samurajowi, gdy przyszła chwila należnej zemsty. To człowiek, któremu wszyscy ludzie winni są
wdzięczność, pobudził bowiem do życia bezcenne uczucia lojalności i był mroczną, choć nieodzowną
przyczyną nieśmiertelnego przedsięwzięcia. Około stu powieści, monografii, prac doktorskich i oper
upamiętniło ów czyn, nie mówiąc już o niezliczonych wizerunkach na porcelanie, na żyłkowatym lapis-lazuli i
na lace. Służy mu nawet obrotna i wszechstronna taśma filmowa, gdyż "Doktrynalna opowieść o czterdziestu i
siedmiu kapitanach" - taka jest bowiem właściwa nazwa - stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla
kinematografii japońskiej. Opracowana w najdrobniejszych szczegółach gloria,
64

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
którą wyrażają owe dzieła, jest więcej niż usprawiedliwiona: jest po prostu niezaprzeczalna.
Piszę tę opowieść według relacji A. B. Mitforda, który odrzuca wszelkie dywagacje mające na celu stworzenie
egzotycznej atmosfery i kieruje swą uwagę wyłącznie na rozwój'wydarzeń. Owa nieobecność" orientalizmu
pozwala przypuszczać, że jest to bezpośredni przekład z japońskiego.
Rozwiązana wstążka
Wiosną - dawno już minioną - roku 1702 znakomity pan z Wieży Ako mial przydać i ugościć cesarskiego
wysłannika. Dwa tysiące trzysta lat uprawiania kurtuazji (część ich zapewne jest mitologiczna) skomplikowały
aż do udręki ceremoniał gościnności. Wysłannik reprezentował osobę cesarza, był jednak raczej aluzją do

Strona 17

background image

169

niebiańskiej osoby lub jej symbolem: subtelności tej nie należało przeceniać ani też nie doceniać. Aby zapobiec
częstokroć zgubnym omyłkom, zjawił się w charakterze mistrza ceremonii wysoki urzędnik dworu z Edo,
wyprzedzając o kilka tygodni właściwego wysłannika. Z dala od dworskich wygód i skazany na przymusowe
letnisko, które musiało wydać mu się zesłaniem, Kira Kotsuke no Suke udzielał lekcji z wielką niechęcią. Jego
profesorski ton sięgał niekiedy zniewagi. Uczeń zaś, pan z Wieży

5. Powszechna..
65

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
Ako, starał się nie zwracać uwagi na owe drwiny. Nie umiał znaleźć na nie odpowiedzi, a dyscyplina nie
pozwalała mu na gniew. Pewnego poranka rozwiązała się wstążka ciżemki na stopie mistrza i ten polecił ją
zawiązać. Pan z Wieży wykonał polecenie pokornie, acz nie posiadając się z wewnętrznego oburzenia.
Nietaktowny mistrz ceremonii zwrócił mu uwagę, że tylko cham mógł zawiązać tak niechlujnie węzeł. Pan z
Wieży wyjął miecz i machnął nim tylko raz. Mistrz uciekł z czołem ledwo przekreślonym cienką nitką krwi...
W jakiś czas później trybunał wojskowy ogłosił wyrok przeciw winnemu zranienia, skazując go na
samobójstwo. Na głównym dziedzińcu zamku pana z Wieży Ako wzniesiono drewnianą platformę i pokryto
ją czerwonym suknem, i na niej ukazał się skazaniec, i podano mu sztylet ze złota i kamieni, i przyznał się
publicznie do winy, i dwoma rytualnymi cięciami otworzył sobie brzuch, i zmarł jak samuraj, a bardziej
oddaleni widzowie nie ujrzeli krwi, sukno bowiem było czerwonego koloru. Siwy i skupiony mężczyzna wyjął
miecz i ściął mu głowę; był to asystujący przy ceremonii radca Kuranosuke.
Symulowany brak honoru
Zamek pana z Wieży Ako został skonfiskowany; jego kapitanowie rozproszeni; jego rodzina rozbita
66

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
i zrujnowana; jego imię okryte hańbą. Powiadają, że w pierwszą noc po samobójstwie czterdziestu siedmiu
jego kapitanów zebrało się na naradę na szczycie pobliskiej góry, gdzie precyzyjnie zaplanowali to, co stać się
miało w rok później. Pogłoska wydaje się wątpliwa; pierwsze kroki zostały zapewne poczynione z
nieodzownym opóźnieniem, a tajne zebrania nie odbywały się na trudno dostępnym szczycie górskim, lecz w
leśnej kaplicy: niepozornym budyneczku z białego drewna, z prostokątną skrzynką, która zawiera lustro jako
jedyną ozdobę wnętrza. Łaknęli zemsty, a zemsta wydawała się im nieosiągalna.
Kira Kotsuke no Suke, znienawidzony mistrz ceremonii, zamienił swój dom w twierdzę, a jego palankin
otaczała zawsze chmara łuczników i szermierzy. Zatrudnił nieprzekupnych, tajnych i skrupulatnych
szpiegów. Nikt nie był śledzony z taką bacznością i trudem jak mniemany przywódca mścicieli, radca
Kuranosuke. Radca spostrzegł to przypadkiem i na tym właśnie fakcie oparł plan zemsty.
Przeniósł się do Kioto, miasta niezrównanego w całym cesarstwie, jeśli chodzi o barwy jesieni. Począł
odwiedzać domy gry, burdele i spelunki. Nie bacząc na swoje siwe włosy otoczył się ulicznicami, poetami, a
nawet ludźmi gorszego jeszcze gatunku. Pewnego razu wyrzucono go z szynku i przebył noc, leżąc pod
progiem i wymiotując.
67

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
Rozpoznał go pewien przechodzień rodem z Sat-suma i peten smutku i gniewu odezwał się w te słowa: "Azali
nie jest to ów radca księcia z Wieży Ako;
ów Kuranosuke, który panu swemu pomógł wyzbyć się życia i który, miast zemsty szukać, oddaje się
lubieżnym rozkoszom i hańbi imię swoje? O, nikczemniku, niegodnyś miana samuraja!"
I plunął mu w twarz, i kopnąwszy go, odszedł. Gdy szpiedzy donieśli mu o tym, Kotsuke no Suke poczuł
wielką ulgę.
Były radca nie poprzestał na tym. Opuścił żonę i dzieci i sprawił sobie kochankę w jednym z burdeli:
potworna niegodziwość, która rozweseliła serce i rozwiała obawy nieprzyjaciela. Mistrz ceremonii oddalił
przeszło połowę strażników.
Jednej ze strasznych nocy zimy roku 1703 czterdziestu siedmiu kapitanów spotkało się w opuszczonym
ogrodzie w okolicy Edo, nieopodal mostu i fabryki kart do gry. Szli, niosąc sztandary księcia z Wieży Ako.
Zanim przystąpili do ataku, powiadomili sąsiadów, by nie obawiali się uzbrojonej grupy, gdyż bojowe

Strona 18

background image

169

przedsięwzięcie będzie miało na celu jedynie wymierzenie sprawiedliwości.
68

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
Blizna
Pałac mistrza ceremonii zaatakowały dwie grupy. Radca dowodził pierwszą z nich: tą, którą przypuściła atak
na drzwi frontowe; na czele drugiej stał jego najstarszy syn, który nie miał jeszcze skończonych szesnastu lat i
który zginął tejże samej nocy. Historia przekazała nam wiele obrazów owego koszmarnego snu na jawie:
ryzykowne i chwiejne zejście po sznurowych drabinkach; głos bębna wzywający do ataku; zamieszanie wśród
obrońców; łucznicy ukryci na tarasach; strzały adresowane do żywotnych organów człowieka; porcelanowe
cacka zniesławione krwią; gorączka śmierci, która później staje się lodem; wyuzdanie i nieporządek
towarzyszący walce. Dziewięciu kapitanów zginęło; obrońcy byli nie mniej waleczni i nie chcieli się poddać.
Nieco po północy wszelki opór został złamany.
Kira Kotsuke no Suke, sromotna przyczyna cnej zemsty, nie ukazał się jednak. Przeszukali wszystkie kąty,
przetrząsnęli pałac i stracili już nadzieję odnalezienia go, kiedy radca zauważył, że prześcieradła w łożu są
jeszcze ciepłe. Wznowili poszukiwania i odkryli wąskie okno zasłonięte lustrem z brązu. W dole, na
mrocznym podwóreczku stał człowiek ubrany na biało. W jego prawej ręce drżał miecz. Gdy kilku kapita-
69

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
nów zeszło ku niemu, człowiek ów poddał się bez walki. Na jego czole widniała cienka kreska blizny: stary
rysunek mieczem wykonany przez pana z Wieży Ako.
Wówczas krwawi kapitanowie rzucili się do stóp niegodziwca i oświadczyli mu, iż są oficerami księcia z
Wieży, który za jego przyczyną stracił imię i życie, i błagali go, by popełnił samobójstwo, jak przystało
samurajowi.
Na próżno pozostawili mu tak godziwe wyjście z niezręcznej sytuacji. Służalcze serce mistrza nie dato się
przekonać; mąż ów nie znał godności. Nad ranem musieli poderżnąć mu gardło.
/
Świadectwo
Kiedy zemsta została już spełniona (bez gniewu, bez wzruszenia i bez żałości), kapitanowie skierowali się ku
świątyni, która zawierała relikwie ich pana.
Niosą w kociołku niewiarogodną głowę Kiry Kotsuke no Suke i trzymają przy niej na zmianę straż.
Przechodzą wsie i prowincje w szczerym świetle dnia. Ludzie błogosławią ich i płaczą. Książę Sendai pragnie
ich ugościć, lecz odpowiadają mu, że pan czeka na nich już od dwu lat. Przybywają nad ciemny grób i składają
w ofierze głowę nieprzyjaciela.
Sąd Najwyższy ogłasza wyrok. Jest to wyrok, jakiego oczekiwali: przyznaje im przywilej samobój-
70

NIETAKTOWNY MISTRZ CEREMONII KOTSUKE NO SUKE
stwa. Korzystają z niego wszyscy kapitanowie, niektórzy w żarliwym skupieniu, by spocząć obok swojego
pana. Dorośli i dzieci przychodzą modlić się nad grobem mężów tak wiernych i walecznych.
Człowiek rodem z Satsuma
Wśród pielgrzymów, którzy napływają ze wszystkich stron, jest młody mężczyzna, zmęczony i okryty
kurzem, przybyły pewnie z daleka. Pada na kolana przed posągiem radcy Kuranosuke i mówi pełnym głosem:
"Widziałem ciebie, gdy leżałeś u progu burdelu w Kioto, i nie przypuściłem, żeś dążył do pomszczenia swego
pana, i pomyślałem, żeś jest żołnierzem bez wiary, i plunąłem ci w twarz. Przyszedłem, by dać ci satysfakcję".
Powiedziawszy to, popełnił harakiri.
Kapłan wzruszył się tak pięknym przykładem męstwa i kazał pochować go w tym samym miejscu, gdzie leżą
zwłoki kapitanów.
Taki jest koniec historii czterdziestu siedmiu wiernych mężów - chociaż historia ta nie ma końca; my bowiem,
którzy nie znamy być może wierności, lecz nigdy nie tracimy nadziei okazania jej w potrzebie, będziemy nadal
czcić ich pamięć słowami.

Zamaskowany farbiarz Hakim z Merwu

Strona 19

background image

169

Angelice Ocampo
Jeśli się nie mylę, istnieją cztery tylko oryginalne źródła wiadomości o Al-Mukanna, Zakrytym Proroku
(dokładniej: zamaskowanym) z Chorasanu; są to: a) fragmenty "Historii kalifów" zachowane u Baladhuricgo,
b) "Podręcznik giganta, czyli Księga dokładności i poprawności" oficjalnego historyka dynastii Abbasydów,
Ibn abi Tair Tarfura, c) stary rękopis arabski pod tytułem "Unicestwienie róży", zawierający krytykę
nikczemnych, heretyckich poglądów wyłożonych w "Tajemnej róży" albo "Ukrytej róży", która była księgą
kanoniczną Proroka, d) kilka monet bez wizerunku znalezionych przez inżyniera Andruzowa podczas
budowy kolei zakaspijskiej. Monety te zostały złożone w Gabinecie Numizmatycznym w Teheranie, są na nich
perskie dystychy, które zawierają streszczenie lub odmienną wersję
72

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
pewnych wersetów z "Unicestwienia". Oryginalną "Różę" można uważać za zaginioną, gdyż rękopis,
znaleziony w roku 1899 i opublikowany nierozważnie przez "Morgenlandisches Archiv", został uznany za
apokryf przez Horna, a nieco później przez sir Percy Sykesa.
Rozgłos, jakim imię Proroka cieszy się na Zachodzie, zawdzięczamy rozgadanemu poematowi Moore'a,
pełnemu melancholii i tęsknych westchnień irlandzkiego konspiratora.
Szkarłatna purpura
W 120 roku hidżry, a 736 krzyża człowiek imieniem Hakim, któremu inni ludzie owego czasu i owej
przestrzeni mieli nadać później miano Zakrytego, urodził się w Turkiestanie. Ojczyzną jego było starożytne
miasto Merw, z ogrodami, winnicami i łąkami spoglądającymi smętnie w kierunku pustyni. W południe dzień
jest biały i olśniewający, czasem tylko zaciemniony tumanami pyłu, który dusi ludzi i osiada białą warstwą na
czarnych gronach.
Hakim wychował się w tym steranym mieście. Wiadomo nam, że brat jego ojca wyuczył go rzemiosła
farbiarzy: sztuki, którą parają się fałszerze oraz ludzie bezbożni i zmienni, a która inspirowała pierwsze
klątwy w początkach jego fenomenalnej kariery.
73

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
Twarz moja jest ze złota (powiada w słynnym fragmencie "Unicestwienia"), lecz byt czas, kiedy gotowałem
purpurę, a następnej nocy zanurzałem wełnę nieczesaną, a trzeciej nocy nasycałem przygotowaną wetnę i
władcy wysp dziś jeszcze wodzą spory o tę krwawą tkaninę. Tak oto grzeszyłem za lat młodości mojej i
przeinaczyłem prawdziwe barwy stworzonych rzeczy. Anioł mówił mi, że owce nie posiadają barwy tygrysa;
Szatan mówił mi, że Wszechmocny pragnie, by ją posiadały, i posługuje się moją wiedzą i moją purpurą. Teraz
wiem, że zarówno Anioł, jak i Szatan mijali się z prawdą, albowiem barwa jest rzeczą godną odrazy.
W 146 roku hidżry Hakim zniknął ze swego ojczystego miasta. Znaleziono zniszczone kotły i beczki, a także
miecz z Szirazu i miedziane zwierciadło.
Byk
Pod koniec miesiąca szaban roku 158 powietrze pustyni było bardzo przejrzyste i ludzie spoglądali na zachód,
wyczekując ramadanu, który zwiastuje post i umartwienie. Byli to niewolnicy, żebracy, wędrowni handlarze,
złodzieje wielbłądów i pomniejsi złoczyńcy. Oczekiwali znaku, siedząc w milczeniu opodal bramy
karawanseraju na drodze do Merwu. Urzekł ich zachód słońca, a barwa zachodu była barwą piasku.
74

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
W głębi oszałamiającej pustyni (jej słońce powoduje gorączkę, a jej księżyc dreszcze) ujrzeli trzy nadchodzące
sylwetki, które wydały im się bardzo wysokie. Wszystkie trzy miały kształty ludzkie, środkowa jednak miała
głowę byka. Kiedy powstali i wyszli im naprzeciw, zobaczyli, że idący pośrodku człowiek nosi na twarzy
maskę, a jego towarzysze są niewidomi.
Ktoś (jak w baśni z "Księgi tysiąca i jednej nocy") zapytał o przyczynę owego dziwu. "Oślepli - rzekł człowiek
w masce - albowiem ujrzeli moją twarz".

Lampart
Kronikarz dynastii Abbasydów wspomina, że człowiek z pustyni, którego głos był nadzwyczaj słodki i

Strona 20

background image

169

łagodny albo wydawał się taki w zestawieniu z okropną maską, powiedział im, że oczekują znaku miesiąca
pokuty; on jednak przybywa, by głosić nowinę całego życia w pokucie i śmierci w przekleństwach. Powiedział
im, że nazywa się Hakim syn Osmana i że w roku 146 ery Wywędrowania wstąpił do jego domu pewien
mężczyzna, który po uprzednim obmyciu rąk i modlitwie uciął mu głowę mieczem i zaniósł ją do nieba.
Spoczywając w prawej dłoni mężczyzny (a był nim anioł Gabriel), głowa jego znalazła się przed obliczem
Pana, który powierzył mu misję
75

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
proroczą i nauczył go stów z tak niepamiętnych czasów, iż samo ich powtórzenie spaliłoby usta, i przydał mu
blasku nie do zniesienia dla oczu śmiertelnika. Dlatego właśnie jest zmuszony nosić maskę. Kiedy wszyscy
ludzie na ziemi wyznawać będą nowe prawo, oblicze zostanie odsłonięte i wszyscy będą mogli wielbić je bez
obawy: tak jak wielbią je już teraz niebiescy aniołowie. Ogłosiwszy swą misję, Hakim polecił wzniecić świętą
wojnę - dżihad - i przygotować się na śmierć w obronie swej wiary.
Niewolnicy, żebracy, wędrowni handlarze, złodzieje wielbłądów i pomniejsi złoczyńcy odmówili mu swej
wiary; ktoś krzyknął: "opętaniec", ktoś inny: "kłamca".
Jeden z obecnych przywiódł lamparta; był to egzemplarz tej smukłej i krwiożerczej rasy, którą górale perscy
tresują na swój użytek. Lampart urwał się z łańcucha. Poza prorokiem w masce i jego dwoma towarzyszami
wszyscy uciekli w popłochu. Kiedy wrócili, zwierzę było ociemniałe. Wobec lśniących i martwych oczu ludzie
oddali cześć Hakimowi i uznali jego nadprzyrodzoną moc.
Zakryty Prorok
Nadworny dziejopis Abbasydów opowiada - bez zbytniego zapału - o postępach poczynionych przez
76

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
Hakima w Chorasanie. Prowincja ta, wstrząśnięta do głębi żałosnym losem i śmiercią na krzyżu swego
najsławniejszego bohatera, przyjęła z niesłychanym zapałem doktrynę Jaśniejącego Oblicza i złożyła mu w
daninie swą krew i swoje złoto. (Hakim już wówczas zamienił zwierzęcą maskę na poczwórną zasłonę z
białego jedwabiu, naszytą drogocennymi kamieniami. Emblematyczną barwą rodu Banu Abbas była czerń;
Hakim wybrał białą barwę - najbardziej sprzeczną i wieloznaczną - dla Ochronnej Zasłony, dla proporców i
turbanów). Kampania zaczęła się jak najlepiej. Po prawdzie, w "Księdze dokładności" sztandary kalifa
zwyciężają zawsze i wszędzie, niemniej jednak najczęstszym skutkiem owych zwycięstw jest degradacja
generałów i porzucanie twierdz nie do zdobycia: inteligentny czytelnik wie przeto, co o tym sądzić. Pod
koniec miesiąca radżab roku 161 sławne miasto Niszapur otworzyło przed Zakrytym swoje żelazne wrota; w
następnym roku Astara-bad spełniło tę samą powinność. Działalność wojskowa Hakima (podobnie jak i
innego, szczęśliwszego Proroka) ograniczała się do modlitwy o wysokich tonach, niesionej do stóp samego
bóstwa z grzbietu rudego wielbłąda w niespokojnym sercu bitew. Wokół niego świstały strzały, nie raniąc go
jednak nigdy. Zdawał się szukać niebezpieczeństw: kiedy pewnej nocy kilku szkaradnych trędowatych zjawiło
się nie-
77

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
opodal pałacu, rozkazał ich przywieść, złożył pocałunek na ich twarzach i podarował im monety srebrne i
złote.
Trud rządzenia przekazywał sześciu lub siedmiu najwierniejszym. Był zwolennikiem medytacji i spokoju;
harem złożony ze stu czternastu oślepionych kobiet starał się zadośćuczynić potrzebom jego boskiego ciała.
Odrażające zwierciadło
Jeżeli tylko słowa ich nie idą przeciw prawej wierze, islam toleruje objawionych powierników Boga;
nawet gdy okazują się niedyskretni lub groźni. Prorok korzystałby zapewne z owej pobłażliwej tolerancji,
gdyby nie jego poplecznicy, jego zwycięstwa i straszna złość kalifa - a był nim Muhammad al-Mahdi - które
zmusiły go do herezji. Rozłam ten spowodował jego ruinę; zanim to jednak nastąpiło, zmuszony był określić
zasady swojej personalnej religii, nie pozbawionej jednakże wpływów rozmaitych przedislamskich wierzeń.
U podstaw kosmologii Hakima znajduje się widmowy, nienazwany Bóg. Bóstwo to jest tak okazałe, iż nie ma
początku ani imienia, ani oblicza. Jest to Bóg niezmienności i bierności; jednakże obraz jego istoty rzuca

Strona 21

background image

169

dziewięć cieni, które zniżając się do czy-
78

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
nu, stworzyły i urządziły dla siebie niebo. Z owego pierwszego kręgu najwyższych demiurgów pochodzi
drugi krąg twórców, którzy dali początek niższemu niebu; jest ono symetrycznym odzwierciedleniem
pierwszego i oba pełne są potęgi, tronów i aniołów. Ów drugi krąg dał początek trzeciemu, niższemu
kolegium władców i tak dalej, aż do dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego nieba. Pan najniższego nieba
jest tym, który nami rządzi - jest on cieniem cieni jeszcze innych cieni - a posiadany przez niego ułamek
boskości dąży do zera.
Ziemia, którą zamieszkujemy, jest omyłką, niestosowną parodią. Zwierciadło i ojcostwo są odrażające, gdyż ją
pomnażają i umacniają. Zasadniczą cnotą jest obrzydzenie. Dwie drogi (prorok dawał pełną swobodę wyboru
między jedną a drugą) prowadzą do tej najwyższej cnoty: wstrzemięźliwość i rozwiązłość - nadmierne
rozkosze cielesne lub też absolutny ich brak.
Raj i piekło Hakima byty nie mniej rozpaczliwe. Tym, którzy przeczą Słowu, którzy nie uznają Zdobnej
Klejnotami Zasłony i Oblicza (powiada przekleństwo zachowane w "Ukrytej róży"), przyrzekam wspaniale
piekło, albowiem każdy z nich będzie władcą dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu ognistych królestw;
a w każdym królestwie dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć ognistych gór, a na każdej górze dziewięć-
79

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
set dziewięćdziesiąt dziewięć ognistych wież, a w każdej wieży dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć
ognistych pięter, a na każdym piętrze dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć postań z ognia; na każdym
postaniu leżeć będzie on, a wraz z nim dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć ognistych postaci, które mieć
będą jego twarz i jego głos i które torturować go będą przez wieczność. W innym miejscu potwierdza: W życiu
doświadczacie cierpień jednego data, po śmierci zaś cierpieć będziecie w niezliczonych ciałach naraz. Raj jest
nieco mniej konkretny: Jest tam ciągła noc i są baseny z kamienia, a szczęściem owego raju jest to osobliwe
szczęście towarzyszące pożegnaniom, wyrzeczeniu i ludziom, którzy wiedzą, że śpią.
Oblicze
W 163 roku ery Wywędrowania, a piątym Jaśniejącego Oblicza Hakim został otoczony w mieście Sanam przez
wojska kalifa. Nie brakowało żywności ani męczenników; oczekiwano ponadto niezawodnego wsparcia ze
strony anielskich zastępów. W ten sposób schodził im czas, kiedy przerażająca wieść obiegła zamek. Rozeszło
się, iż cudzołożna kobieta z haremu, w chwili gdy dusili ją eunuchowie, krzyczała, że prorokowi brak
serdecznego palca u prawej ręki, a reszta palców jest bez paznokci. Wiadomość ta
80

ZAMASKOWANY FARBIARZ HAKIM Z MERWU
przedostała się do wiernych. W pełnym słońcu, na najwyższym tarasie, Hakim modlił się do najbliższego
bóstwa o zwycięstwo lub widomy znak. Z głowami w służalczym pochyleniu - jak gdyby biegnąc przeciw
deszczowi - dwóch kapitanów zdarto mu z twarzy wyszywaną klejnotami zasłonę.
W pierwszej chwili się wzdrygnęli. Obiecane oblicze Apostoła, oblicze, które znalazło się przed Bogiem, było
rzeczywiście białe; białe białością plamistego trądu. Twarz była tak rozdęta i niesamowita, że zdała im się
maską. Nie miała brwi; dolna powieka prawego oka zwisała na starczym policzku; ciężkie grona wrzodów
narastały na ustach; nieludzki, wyżarły nos przydawał zwierzęcości całemu obliczu.
Głos Hakima podjął próbę ostatniego kłamstwa. "Wasz okropny grzech nie pozwala wam ujrzeć mojego
blasku..." - zaczął mówić.
Nie słuchali i przebili go włóczniami.
6. Powszechna..

Człowiek z przedmieścia

Dla Enrique'a Amorima
I mnie pan będziesz mówić o nieboszczyku Franciscu Real? Znałem go, choć to nie była jego dzielnica, bo on
działał na przedmieściu, więcej na północ, tam gdzie jezioro Guadalupe i koszary. Widziałem go na oczy

Strona 22

background image

169

wszystkiego trzy razy, i to nawet jednej i tej samej nocy, ale to była noc, której nie zapomnę, bo jak tu
zapomnieć, kiedy właśnie owej nocy przyszła do mojej chałupy Lujanera - przyszła, bo tak się jej spodobało - a
Rosendo Juarez opuścił Arroyo, żeby więcej nie powrócić. Panu to jest faktycznie brak tego doświadczenia,
żeby wiedzieć, co to za nazwisko, ale ja panu powiem: Rosendo Juarez, inaczej Zabijaka, to był najcięższy
chłop w całej Villa Santa Rita. Chłopak, co umiał obchodzić się z nożem i należał do ludzi pana Nicolasa
Paredes, a ten znowu był jednym z zaufanych Morela. Bywało, przyjedzie do bur-
82

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
delu, na gniadoszu, wysztafirowany jak jaki książę i pełno srebrnych monet naszytych na uprzęży, a wszystkie
chłopy i wszystkie psy do niego, panie, z szacunkiem, a i baby też; każdemu było wiadomo, że miał na
sumieniu dwóch zadźganych ludzi, a nosił wysoki kapelusz z cieniutkim rondem na wysmarowanej
czuprynie; a i szczęście mu sprzyjało, jak to mówią. My, chłopaki z Santa Rita, tośmy go naśladowali we
wszystkim, nauczyliśmy się nawet pluć tak jak on. Ale przyszła wreszcie taka nocka, kiedy okazało się
naprawdę, kto to jest Rosendo Juarez.
Dziwne, bo dziwne, ale historia tej pamiętnej nocy zaczęła się od dorożki. Od takiej nieprzyzwoitej dorożki z
czerwonymi kołami, pełniusieńkiej ludzi, co jechała w podskokach po tych ulicach - a błoto tylko co obeschło -
i tak między te czerwone domy i zachwaszczone ogródki, i dwóch w niej siedziało, na czarno, z gitarami, i
dalej śpiewać i raban robić, a ten na koźle opędzał się tylko batem od psów bezpańskich, co karemu pod
kopyta właziły, i jeden miał na sobie poncho i siedział między nimi jak trusia, a to byt właśnie ten słynny
Koniokrad, a przyjechał, żeby się bić, a i zabić, jak dobrze pójdzie. Ciepła była nocka, jakby ją kto
pobłogosławił; dorożka miała budę złożoną i tych dwóch z gitarami tam siedziało, jakby na jakim pochodzie,
chociaż pusto było na ulicy. To był początek tego wszystkiego, co się polem
83

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
stato, ale o tym tośmy się dowiedzieli później. Myśmy byli, ze wszystkimi chłopakami, od wczesnej godziny w
tym lokalu u Julii; to był taki barak z cynkowej blachy pomiędzy szosą na Gaunę i rzeczką. Widać go było już z
daleka przez to światło, które biło od bezwstydnej, czerwonej latarni, a hałas i muzyka od razu uświadamiały
gościa, co to za interes. Julia, choć baba nieuczona, ale była bardzo zaradna i uważająca, tak że nie brakowało
ani picia, ani kobit, jak się należy. Ale jak chodzi o Lujanerę - a to była kobita Ro-senda - to żadna inna się do
niej nie umywała. Teraz ona już dawno ziemię gryzie i czasem wydaje mi się, że całkiem o niej zapomniałem,
ale oglądałem ją na własne oczy i powiadam panu, trzeba ją było widzieć, kiedy miała te swoje młode lata. Jak
ją kto zobaczył, to i o spaniu zapominał.
Alkohol, zabawa, kobity, czasem jakie wyzwisko, które człowiekowi Rosendo w gębę rzucił, albo
szturchnięcie, które przyjmowało się jak od starszego brata: rzecz w tym, że tak jakoś dobrze mi wtedy było.
Podłapatem kobitę, jak się patrzy, wydawało mi się, że mi w tańcu myśl zgaduje... Tango robiło z nami, co
tylko chciało, zgarniało nas do kupy, rozrzucało po kątach i znowu nas jakby zapraszało do tańca. Takeśmy się
bawili jak we śnie, kiedy ni stąd, ni zowąd wydało mi się, że muzykanci jakby zaczęli głośniej grać. A to wcale
nie muzykanci, tylko ci z gitarami
84

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
w dorożce i ich granie tak się mieszało z naszym, i było ich słychać coraz bliżej. A potem wiatr, który to
przyniósł, skręcił w drugą stronę, i znowu tylko na te wygibasy w tańcu zacząłem uważać. Po długiej chwili
zaczęli się dobijać do drzwi i jakiś głos - taki bardziej pański - coś tam krzyknął, jakby rozkaz. Zaraz zrobiło się
cicho, mocne pchnięcie w drzwi, i ten człowiek znalazł się w środku. Był podobny do swojego głosu.
Myśmy nie wiedzieli jeszcze, że to Francisco Real, ale widać było, że to ktoś: facet wysoki, tęgi w barach,
calutki na czarno, tylko szal, zdaje się, popielaty, przerzucony przez ramię. A twarz, pamiętam, miał kanciastą
i taką trochę indiańską.
Uderzyły mnie te drzwi, kiedy je popchnięto. I z samego rozpędu skoczyłem do niego, i zaiwaniłem go lewą w
gębę, a prawą sięgnąłem po nóż, ostry jak brzytwa, który noszę zawsze w marynarce, w specjalnej kieszeni
pod lewą pachą. Ale na nic się to nie zdało. Facet, żeby odzyskać równowagę, wyprostował ręce i odgarnął
mnie na bok, jakby zawadę jaką z drogi usuwał. Zostałem za jego plecami, pochylony, i jeszcze rękę

Strona 23

background image

169

trzymałem pod marynarką na niepotrzebnym nożu. Poszedł naprzód, jak gdyby nigdy nic. Szedł, wyższy niż
wszyscy ci, których rozgarniał na boki, i jakby nikogo nie widział. Pierwsi - same chłystki, co gały tylko umieli
wybałuszać -roztworzyli mu się jak wachlarz, szybciutko. Ale dłu-
85

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
go to nie potrwało. Tam dalej czekał już na niego Anglik i zanim facet zdążył go odsunąć, przygotował się i
trzasnął go kantem dłoni w rękę. Jak to zobaczyli, to zaraz wszyscy na niego. Lokal miał ładnych parę metrów
i przepychali go tak prawie od końca do końca, jak jakie bydlę; nic, tylko gwizd, spluwanie i szturchańce.
Najpierw dali mu kilka razy pięścią; a potem, jak zobaczyli, że się nie broni, to walili go już otwartą dłonią
albo swoimi ciężkimi szalami, dla draki. A swoją drogą, tak jakby go chcieli zostawić całego dla Rosenda,
który nawet się nie poruszył, tylko stał oparty plecami o ścianę i na razie słowa nie powiedział. Dopalał
szybko papierosa, jakby przeczuwał, co będzie. A Koniokrad przepchał się już przez tę całą hałastrę, co
nabijała się z niego na potęgę. Wygwizdali go, opluli, obili, a on - nic; dopiero jak stanął przed Rosendem,
puścił parę z gęby. Wpierw mu się przyjrzał, przetarł rękawem twarz i tak zaczął:
-Ja jestem Francisco Real i przychodzę z północy. Ja jestem Francisco Real, po przezwisku Koniokrad. Nie
powiedziałem ani słowa, jak ci gówniarze rękę na mnie podnieśli, bo ja szukam mężczyzny, co portek od
parady nie nosi. Powiadają, że w tych stronach jest taki jeden, co umie robić nożem i nie boi się nikogo, i
nazywają go Zabijaka. Chciałbym go zobaczyć, żeby mnie, bidnemu sierocie, pokazał, co to jest mężczyzna.
86

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
Skończył gadkę i oczu z niego nie spuszcza. A już w prawej ręce majcher mu świeci, widać miał go zawczasu
w rękawie. Wszyscy, którzy go popychali, zrobili teraz duże koło i takeśmy na nich dwóch patrzyli, a cicho
było, jakby kto makiem posiał. Nawet ślepy Mulat, co przygrywał na skrzypcach, obrócił się w naszą stronę.
Tak właśnie było, słyszę za sobą jakieś szuranie. Oglądam się, a to sześciu albo siedmiu ludzi stoi we drzwiach,
i to byli widocznie ludzie Koniokrada. Najstarszy, z gębą jakby wygarbowaną, ze szpakowatym wąsem i taki
więcej wsiowy, postąpił parę kroków i onieśmieliło go tyle światła i tyle kobit czy co, bo z wielkim
namaszczeniem zdjął kapelusz. A reszta w gotowości przy drzwiach patrzała tylko spode łba, czy wszystko
odbywa się regulaminowo.
I co się stało Rosendowi, że nie zgniótł jeszcze tego pyszałka jak pluskwy? Milczał, jakby się zaciął, głowę tylko
spuścił i tyle. A papieros - nie wiem, czy go wypluł, czy mu sam z gęby wypadł. Wreszcie coś tam bąknął, ale
tak cicho, żeśmy go z drugiego końca nie dosłyszeli. Wyzwał go Francisco Real po raz drugi, a on drugi raz
odmówił. Wtedy najmłodszy z tych, co stali pode drzwiami, wziął i gwizdnął. Lujanera z nienawiścią
zmierzyła go wzrokiem i przepchała się, z tym swoim warkoczem na plecach, przez całe tałałajstwo,
prościutko do swojego chłopa; pode-
87

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
szła, sięgnęła mu ręką za pazuchę, wyciągnęła nóż i podała, mówiąc te słowa:
- Zdaje mi się, Rosendo, że będziesz go potrzebował.
Na wysokości głowy ciągnęło się podłużne okno, dla przewiewu, które wychodziło na rzekę. Rosendo złapał
się za nóż oburącz, potem przesunął palcem po ostrzu, jakby go nie poznawał. I raptem uniósł się na palcach,
przechylił w tył i nóż poleciał jak strzała przez to okno, do rzeczki. Mnie jakby kto zimną wodą oblał.
- Nie wybebeszę cię, boby mnie obrzydliwość wzięła - powiedział tamten i podniósł rękę, żeby go przez łeb
zdzielić.
Wtedy Lujanera uwiesiła mu się na szyi, popatrzyła tymi swoimi oczami i powiedziała z wściekłością:
- Zostaw go. I pomyśleć, żeśmy go mieli za mężczyznę.
Real przez chwilę nie wiedział, co robić, a potem objął ją, jakby na zawsze, i krzyknął muzykantom, żeby dalej
ciągnęli swoje tanga i milongi, a nam wszystkim, żebyśmy wrócili do zabawy. Milonga poszła jak ogień, od
końca do końca. Real tańczył z wielką powagą, przyciśnięty do kobity, bo już była jego. Jak przetańczyli do
drzwi, to krzyknął:
- Dajcie, panowie, przejście, bo kobita mi na rękach usypia.
88

Strona 24

background image

169

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
Powiedział i poszli, policzek przy policzku, jakby ciągle jeszcze tańczyli, jakby ich tango wymiotło za drzwi.
Dobrze nie wiem, ale chyba aż się zaczerwieniłem z tego wstydu. Zrobiłem parę kółek z jakąś dziewczyną i
zostawiłem ją na środku lokalu. Skłamałem, że to przez ten upał i ścisk, i przemknąłem się pod ścianą do
wyjścia. Ładna była nocka. Zresztą jak dla kogo. Zaraz za rogiem stała dorożka, a gitary sterczały na tylnym
siedzeniu, że wyglądało, jakby tam kto siedział. Głupio mi się zrobiło, jakby nas nie było stać nawet na to, żeby
im gitarę zahaczyć. I pomyślałem sobie: co my właściwie jesteśmy warci? Wziąłem goździk, który miałem za
uchem, i wrzuciłem go do kałuży, i tak się na niego zapatrzyłem, jakbym już chciał zapomnieć o wszystkim.
Akurat wtedy ktoś dał mi łokciem w bok i od razu jakby-mi się lepiej zrobiło. A to był Rosendo, uciekający
chyłkiem z przedmieścia.
- Czego się pętasz pod nogami, gówniarzu - burknął i poszedł dalej. Może chciał na kimś złość wyładować, a
może w ogóle nic myślał, co mówi. Poszedł brzegiem rzeczki, tam gdzie najciemniej, więcej go już nie
zobaczyłem.
Zostałem sam i tak patrzę na ten kawałek świata, gdzie człowiek życie przeżył: tyle nieba, że aż się ma dość, ta
rzeczka, co się w dole szarpie, jakby czemu
89

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
poradzić nie mogła, parę koni, droga nie brukowana, piece, gdzie chleb pieką - i pomyślałem sobie, że
człowiek wyrósł na tym gnoju i na tym błocie jak jaki chwast do niczego nieprzydatny. Bo i cóż z takiego
śmiecia mogło wyróść? Tylko tacy jak my; do gadania owszem, ale żeby tak do czego innego... Do
przechwałek, do krzyku - i tyle. A potem pomyślałem, że nie, że im bardziej pieska dzielnica, tym bardziej
człowiek powinien mieć ten swój honor. Śmiecie? Powój akurat kwitnął i jak wiatr powiał, to pełno było tego
zapachu. A muzykanci jakby powariowali, od ich grania wszystko wokół aż drgało. Śliczna była nocka. Tyle
gwiazd, że się od tego we łbie mąciło -jedne na drugich. A ja się tak szarpałem ze sobą, że niby mnie to
wszystko nic a nic nie obchodzi, ale nie mogłem ścierpieć ani tego, że Rosendo stchórzył, ani że tamten takiego
chojraka odstawiał. A i kobitę nawet na tę noc sobie podłapał. Na te i na wiele innych - pomyślałem - a może i
na zawsze, bo Lujanera jak za kim poszła, to na amen. Kto wie, w którą oni stronę mogli pójść, ale daleko
chyba nie zaszli. A może już robią swoje w jakim rowie.
Jak wróciłem, zabawa szła w najlepsze. Wszedłem cichaczem i od razu wlazłem w największy ścisk.
Zobaczyłem, że kilku z naszych się ulotniło, a ci z północnej dzielnicy tańczyli razem z innymi. Popychania ani
wyzwisk nie było; wszy-
90

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
scy niby to z szacunkiem, ale ostrożnie. Muzykanci grali, jakby im się spać chciało, a kobity, co tańczyły z tymi
obcymi, jakby wody w usta nabrały.
Ja wiedziałem, że się coś stanie, ale nie to, co przyszło.
Najpierw usłyszeliśmy na dworze kobitę i jej płacz, a zarazem potem głos, któryśmy już znali, choć teraz był
spokojniejszy, zanadto spokojny, jakby nic z tego świata.
- Wchodź, mała. -1 potem znowu płacz. Potem znowu głos, niecierpliwy, jakby się nie mógł pohamować: - Ty
suko przeklęta, otwieraj, kiedy ci mówię! Otwieraj! - Otworzyły się te drzwi rozchybotane i weszła Lujanera,
ale sama. Weszła jak przymuszona, jakby ją kto z tyłu batem poganiał.
- Upiór jaki ją przysłał czy co? - powiedział Anglik.
- Nieboszczyk, synu - powiedział Koniokrad. Gębę miał, jakby był pijany. Wszedł, a myśmy mu zrobili
przejście jak przedtem, postąpił chwiejnie parę kroków - wysoki i nie widzący nikogo - i zwalił się na ziemię,
od razu, jak słup. Jeden z tych, co z nim przyszli, obrócił go na plecy i podłożył mu poncho pod głowę. Jak go
poruszyli, to zobaczyliśmy krew. Miał szeroką ranę na piersi; na podłodze stała już kałuża krwi, a czerwona
chustka, którą miał na szyi, nasiąkła tak mocno, że aż czarna się zrobiła.
91

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
Tej chustki tom nie widział przedtem, bo ją szal zasłaniał.

Strona 25

background image

169

Jedna z kobit przyniosła spalone szmaty i wódkę na pierwszy opatrunek. Widać było, że chłop już mówić nie
będzie. Lujancra tak patrzała na niego jak suka bezpańska, tylko ręce jej zwisały po bokach. Wszyscyśmy
czekali, co też ona powie, aż wreszcie przemogła się i zaczęła mówić. Powiedziała, że jak tylko wyszli z
Koniokradem i poszli na łączkę, naszedł ich jakiś nieznajomy i wyzywa go jak szalony, i że jak się zaczęli bić
na noże, to Koniokrad dostał tę ranę i ona przysięga, że nie wie, kto to był, ale że nie Rosendo. Kto by tam jej
uwierzył?
A facet na podłodze już ledwie dychał. I pomyślałem sobie, że temu, co go tak urządził, to chyba ręka nie
drgnęła. Ale chłop był twardy. Kiedy zastukał, to Julia akurat częstowała nas matę i tykwa przeszła dookoła, i
wróciła do moich rąk, jak on ducha wyzionął. "Twarz mi nakryjcie", poprosił cichutko, kiedy poczuł, że już z
nim koniec. Tylko ambicja mu została i nie chciał, żebyśmy patrzyli, jak się będzie wykrzywiał w konaniu.
Ktoś mu położył na twarz wysoki czarny kapelusz. I umarł pod tym kapeluszem, ani pisnął. Dopiero kiedy
miechy przestały mu chodzić w górę i w dół, odważyli się zdjąć ten kapelusz. Wygląd miał sfatygowany, jak
każdy nieboszczyk; to był jeden z najodważniejszych chłopów, i nie
92-

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
tylko w swojej dzielnicy, bo także dalej na południe, u nas i jeszcze dalej, i jak zobaczyłem, że nie puszcza pary
i nic rusza się już, to i cała złość mnie odeszła.
- Zęby umrzeć, nie trzeba nic więcej, tylko życia - wyraziła się jedna z kobit, a druga dodała:
- Tak się facet stawiał, a teraz to i od much się opędzić nie potrafi.
Wtedy ci jego towarzysze zaczęli szeptać między sobą i dwóch powiedziało głośno:
- Kobita go zabiła.
I jeden jej krzyknął w twarz, że to ona, i zaraz wszyscy ją otoczyli. Ja już zapomniałem, że powinienem być
ostrożny, i podskoczyłem do nich jak ukłuty. Mało się nie wywaliłem jak długi z tego pośpiechu. Poczułem, że
wszyscy na mnie patrzą. Powiedziałem, jakbym z nich kpił:
- Popatrzcie na tę kobitę. Gdzie by ona miała tę siłę i tę pewność ręki, żeby jemu nóż wsadzić pod żebro. -1
rzuciłem im jeszcze, ważniak nad ważnia-ki: - Kto by to przypuszczał, że nieboszczyk, podobnież taki król w
swojej dzielnicy, skończy tak marnie, i to w takim zabitym miejscu, gdzie się nic nie dzieje, chyba że kto obcy
przyjdzie nas wyrwać z tej nudy i położy się jak ta szmata.
Nikt się nie odezwał, widać stchórzyli. W tej ciszy usłyszeliśmy gdzieś daleko tętent końskich kopyt. To była
policja. Jeden mniej, inny więcej
93

CZŁOWIEK Z PRZEDMIEŚCIA
- żaden wolał się z nią nie spotykać i zaraz uradzili, że najlepiej przeciągnąć trupa do rzeczki. Pamięta pan to
okno, przez które Rosendo nóż wyrzucił? Właśnie tamtędy przerzucili ciało. Kilku go podniosło, wyciągnęli
mu wszystko co do grosza, ktoś mu nawet uciął palec z sygnetem. Złodziejską naturę trzeba mieć, żeby tak
obrać biednego nieboszczyka, jak go już ktoś mocniejszy wykończył. Rozbujali go i ta woda, co wszystko
zabiera, wzięła i jego. Już nie wiem, czy wypatroszyli go, żeby nie wypłynął, bo wolałem nie patrzeć. Ten ze
szpakowatym wąsem nie spuszczał ze mnie oka. Lujanera skorzystała z zamieszania i znikła.
Kiedy gliny weszły się rozejrzeć, zabawa odchodziła jakby nigdy nic. Ten ślepy Mulat takie habanery wyciągał
na skrzypcach, że dzisiaj już ani marzyć o czymś podobnym. Na dworze zaczęło się rozjaśniać. Słupy na
wzgórku sterczały samotne i niepotrzebne, bo cienkich drutów jeszcze nie było widać.
Poszedłem sobie spokojnie do chałupy, do której miałem z jakie pięć minut drogi. Zobaczyłem w oknie
światełko, które zaraz zgasło. Mówię panu: jakżem to tylko zobaczył, od razu przyspieszyłem kroku. I wtedy,
panie Borges, wyjąłem jeszcze raz ten krótki majcher, ostry jak brzytwa, co go zawsze nosiłem tutaj, w
marynarce, pod lewą pachą, i obejrzałem go dokładnie ze wszystkich stron, i był jak nowy, czysty, nie było na
nim ani śladu krwi.

Et caetera
Dla Nestora Ibarry
Teolog po śmierci
Aniołowie donieśli mi, że gdy umarł Melanchton, został mu przydzielony na tamtym świecie dom pozornie
taki sam, jaki miał on na ziemi. (Dzieje się tak prawie ze wszystkimi nowo przybyłymi do wieczności i dlatego

Strona 26

background image

169

sądzą oni, że nie umarli). Sprzęty domowe były takie same: stół, biurko z szufladami, biblioteka. Gdy
Melanchton obudził się w tym mieszkaniu, podjął swoje literackie prace, jakby nie był wcale nieboszczykiem, i
pisał przez kilka dni na temat zbawienia poprzez wiarę. Jak to było w jego zwyczaju, nie wspomniał ani
słowem o nabożności. Aniołowie zauważyli to pominięcie i wysyłali różne osoby, aby go o nie wypytały.
Melanchton rzekł im: "Wykazałem niezbicie, że dusza może się obejść bez nabożności i że aby dostać się do
nieba, wystarczy wiara".
95

ET CAETERA
Mówił im o tym przepełniony pychą i nie wiedział, że już nie żyje i że miejscem jego pobytu nie jest niebo.
Gdy aniołowie usłyszeli tę mowę, opuścili go.
Po kilku tygodniach meble zaczęły rozpływać się jak widma, aż stały się niewidzialne, prócz fotela, stołu, kart
papieru i kałamarza. Ponadto ściany pomieszczenia poplamiły się wapnem, a podłoga żółtą farbą. Jego własne
ubranie stało się bardziej zgrzebne. Pisał jednak w dalszym ciągu, ale ponieważ trwał przy negowaniu
znaczenia nabożności, przeniesiono go do podziemnej pracowni, gdzie znajdowali się inni, podobni mu
teologowie. Byt tam więziony przez kilka dni i zaczął wątpić w swą tezę, toteż zezwolono mu na powrót.
Odzienie jego było z surowej skóry, ale usiłował wyobrazić sobie, że to, co działo się poprzednio, było zwykłą
halucynacją, i w dalszym ciągu wychwalał wiarę, a krytykował nabożność. Pewnego wieczora poczuł chłód.
Zaczął wtedy przemierzać dom i stwierdził, że pozostałe pokoje to nie są już pokoje z jego mieszkania na
ziemi. Jeden przepełniony był nieznanymi przyrządami; drugi tak się zmniejszył, że nie można było do niego
wejść; inny się nie zmienił, ale jego okna i drzwi wychodziły na wielkie wydmy. Pokój w głębi pełen był osób,
które wielbiły go i które mu powtarzały, że żaden teolog nie jest tak uczony jak on. Uwielbienie to sprawiło
mu przyjemność, ale ponieważ niektóre z tych osób nie mia-
96

ET CAETERA
ły twarzy, a inne wydawały się martwe, poczuł do nich w końcu wstręt i stał się podejrzliwy. Wtedy
postanowił napisać pochwałę nabożności, ale stronice dziś zapisane, nazajutrz okazywały się zatarte. Działo
się tak, ponieważ układał je bez przekonania.
Przyjmował liczne wizyty niedawno zmarłych ludzi, ale wstyd mu było pokazywać się w tak plugawym
pomieszczeniu. Aby przekonać ich, że jest w niebie, wszedł w porozumienie z pewnym czarownikiem z
pokoju w głębi, a ten zwodził ich pozorami splendoru i świetności. Gdy tylko goście odchodzili, zjawiała się
ponownie nędza i wapno, a czasami nieco wcześniej.
Ostatnie wieści o Melanchtonie mówią, że mag i jeden z ludzi bez twarzy unieśli go na wydmy i że teraz jest
czymś w rodzaju służącego u demonów.
(Z księgi "Arcana coelestia" Emanuela Swedenborga)
Sala posągów
W pierwszych dniach było w królestwie Andaluzyjczyków pewne miasto, w którym mieszkali ich królowie i
które zwało się Lebtit lub Ceuta, lub Jaen. W mieście tym znajdowała się potężna twierdza, której brama o
dwóch skrzydłach była nie po to, aby nią wchodzić

7. Powszechna..
97

ET CAETERA
ani nawet wychodzić, ale po to, aby utrzymywać ją w zamknięciu. Za każdym razem, gdy jakiś król umierał i
inny król dziedziczył jego wysoki tron, dodawał on własnymi rękami nowy zamek do bramy, aż zebrały się
dwadzieścia cztery zamki, po jednym od każdego króla. Wówczas zdarzyło się, że pewien zły człowiek, który
nie pochodził z królewskiego domu, zdobył władzę i zamiast dołożyć kolejny zamek zażądał otwarcia
wszystkich dwudziestu czterech, aby mógł zobaczyć, co kryje się w tej twierdzy. Wezyr i emirowie błagali go,
by tego nie czynił, i ukryli przed nim żelazny pęk kluczy, i powiedzieli mu, że łatwiej jest dołożyć jeden zamek
niż wyłamać dwadzieścia cztery, ale on powtarzał z zadziwiającym uporem: "Chcę obejrzeć, co kryje ta
twierdza". Wówczas zaofiarowali mu tyle bogactw, ile mogli zgromadzić, w stadach, w chrześcijańskich
idolach, w srebrze i złocie, ale on nie chciał ustąpić i otworzył bramę swoją prawą ręką (która będzie wiecznie
płonąć). Wewnątrz byli przedstawieni Arabowie w metalu i w drewnie na swych rączych wielbłądach i

Strona 27

background image

169

źrebakach, w turbanach, które opadały falami na plecy, i z szablami zawieszonymi na pasach, i z prostymi
włóczniami w prawicach. Wszystkie te postacie stanowiły bryły i rzucały cienie na podłogę, i ślepiec mógł je
rozpoznać za pomocą samego dotyku, i przednie nogi koni nie dotykały ziemi, i nie przewracały się one, jakby
stanęły dęba. Wielkie przerażenie wywołały
98

ET CAETERA
w królu te wspaniałe figury, a jeszcze większe - panujący wśród nich porządek i doskonała cisza, wszystkie
bowiem patrzyły w jedną stronę, którą był zachód, i nie słychać było żadnego głosu ani żadnej surmy. To było
w pierwszej sali zamku. W drugiej znajdował się stół Sulejmana, syna Dauda - niech obaj dostąpią zbawienia! -
wycięty w jednym kamieniu szmaragdowym, którego kolorem, jak wiadomo, jest zieleń, a którego
właściwości są nie do opisania, choć prawdziwe, uspokaja on bowiem burze, utrzymuje w cnocie swojego
nosiciela, odpędza biegunkę i złe duchy, rozstrzyga pomyślnie spory i stanowi wielką pomoc w połogu.
W trzeciej znaleźli dwie księgi: jedna była czarna i nauczała o właściwościach metali, talizmanów i dni, jak
również o sporządzaniu trucizn i odtrutek; druga była biała i nie zdołano odczytać jej nauk, chociaż pismo
było wyraźne. W czwartej znaleźli globus, na którym były królestwa, miasta, morza, zamki i
niebezpieczeństwa, każde nazwane swoim prawdziwym imieniem i dokładnie wyobrażone.
W piątej znaleźli zwierciadło kolistego kształtu, dzieło Sulejmana, syna Dauda - niechaj obaj dostąpią
zbawienia! - którego cena była ogromna, gdyż było zrobione z różnych metali, i ten, kto przeglądał się w jego
tafli, widział twarze swoich rodziców i swoich dzieci, od pierwszego Adama aż do tych, co usły-
99

ET CAETERA
szą Trąbę. Szósta pełna była eliksiru, którego jedna tylko kropla wystarczała, aby zamienić trzy tysiące uncji
srebra w trzy tysiące uncji złota. Siódma wydała im się pusta i była tak długa, że najzręczniejszy spośród
łuczników, wystrzeliwszy swą strzałę przy drzwiach, nie zdołałby dosięgnąć jej głębi. Na ostatniej ścianie
zobaczyli wyrytą straszliwą inskrypcję. Król przyjrzał się jej i zrozumiał, a mówiła ona w ten sposób: "Jeśli
czyjaś ręka otworzy bramę tego zamku, wojownicy z krwi i kości, podobni do wojowników z metalu u wejścia,
zawładną królestwem".
Wypadki te wydarzyły się w roku osiemdziesiątym dziewiątym hidżry. Zanim dobiegł on kresu, Tank
zawładnął tą fortecą i strącił owego króla, i sprzedał jego żony i dzieci, i spustoszył jego ziemie. W ten sposób
rozprzestrzenili się Arabowie po królestwie Andaluzji, pełnym figowców i nawodnionych łąk, gdzie nie cierpi
się z pragnienia. Co się tyczy skarbów, fama głosi, że Tarik, syn Zijada, przekazał je swemu panu, kalifowi,
który ukrył je w jakiejś piramidzie.
(Z "Księgi tysiąca i jednej nocy", noc 272)

Historia o dwóch, którzy śnili
Historyk arabski Al-Iszaki przekazuje takie oto zdarzenie:
100

ET CAETERA
"Opowiadają ludzie godni wiary (ale tylko Allah jest Wszechwiedzący i Potężny, i Miłosierny, i nie zasypia),
że żył w Kairze pewien człowiek posiadający bogactwa, ale tak wielkoduszny i szczodry, że utracił je
wszystkie prócz domu swojego ojca, i był zmuszony pracować, żeby zarobić na chleb. Pracował tak ciężko, że
pewnego wieczoru zmorzył go sen pod figowcem jego ogrodu, i ujrzał we śnie ociekającego wodą człowieka,
który wyjął z ust złotą monetę i rzekł mu: «Twoje szczęście jest w Persji, w Isfahanie; idź je odnależć».
Następnego ranka obudził się i podjął długą podróż, i stawił czoło niebezpieczeństwom pustyń, okrętów,
piratów, bałwochwalców, rzek, dzikich zwierząt i ludzi. Dotarł wreszcie do Isfahanu, ale w murach tego
miasta zaskoczyła go noc i ułożył się do snu na dziedzińcu meczetu. W pobliżu meczetu stał dom i sprawił
Bóg Wszechmogący, że banda złodziei przeszła koło meczetu i wtargnęła do domu, i jego mieszkańcy, którzy
spali, zostali obudzeni hałasem, jaki czynili złodzieje, i zaczęli wzywać pomocy. Sąsiedzi również podnieśli
krzyk, aż kapitan straży tej dzielnicy przybył ze swymi ludźmi, i złodzieje uciekli przez taras na dachu.
Kapitan kazał przeszukać meczet, znaleziono w nim człowieka z Kairu i wymierzono mu taką chłostę
bambusowymi kijami, że był bliski śmierci. Po dwóch dniach odzyskał przytomność w więzieniu. Kapitan

Strona 28

background image

169

kazał go
101

ET CAETERA
przyprowadzić i rzekł: «Kim jesteś i gdzie jest twoja ojczyzna?» Ten odpowiedział: «Pochodzę ze sławnego
miasta Kairu i moje imię jest Muhammad al-Maghrebi» . Kapitan spytał: «Co cię przywiodło do Persji?»
Zapytany postanowił mówić prawdę i odrzekł:
«Jakiś człowiek w moim śnie kazał mi wyruszyć do Isfahanu, gdyż tu miało znajdować się moje szczęście.
Jestem oto w Isfahanie i widzę, że owo szczęście, jakie mi obiecał, to ta chłosta, którą tak szczodrze mi
wymierzyłeś*.
Na te słowa kapitan roześmiał się tak, aż pokazał zęby mądrości, i rzekł w końcu: «Człowieku głupi i
łatwowierny, trzy razy śnił mi się dom w Kairze, w głębi którego znajduje się ogród, a w ogrodzie zegar
słoneczny, a za zegarem słonecznym figowiec, a za figowcem fontanna, a pod fontanną skarb. Nie dałem
najmniejszej wiary temu kłamstwu. Ty zaś, synu mulicy i demona, błąkałeś się z miasta do miasta,
powodowany tylko wiarą w twój sen. śebym cię więcej nie spotkał w Isfahanie. Weź te monety i odjeżdżaj*.
Człowiek wziął monety i powrócił do ojczyzny. Spod fontanny w swoim ogrodzie «która była fontanną ze snu
kapitana* wykopał skarb. Tak Bóg pobłogosławił go, wynagrodził i wywyższył. Bóg jest Szczodry,
Niezbadany".
(Z "Księgi tysiąca i jednej nocy", noc 351)
102
ET CAETERA
Niedoszły czarownik
Był w Santiago pewien dziekan, który usilnie pragnął nauczyć się sztuki magii. Usłyszał, że don Ułan z Toledo
znał ją lepiej niż ktokolwiek, i udał się do Toledo, aby go odszukać.
W dniu, kiedy przybył, skierował się wprost do domu don Ulana i zastał go zajętego czytaniem w ustronnym
pokoju. Ten przyjął go życzliwie i poprosił, aby nie wspominał o celu swojej wizyty, dopóki nie zjedzą obiadu.
Wskazał mu chłodny pokój i powiedział, że cieszy się bardzo z jego przyjazdu. Po obiedzie dziekan
przedstawił powód odwiedzin i poprosił, by nauczył go wiedzy magicznej. Don Ułan powiedział, że zgaduje,
iż jest on dziekanem, człowiekiem o dobrej pozycji i obiecującej przyszłości, ale obawia się, iż później dziekan
o nim zapomni. Dziekan uspokoił go i zapewnił, że nigdy nie zapomni tej łaski i że zawsze będzie na jego
rozkazy. Gdy już omówiono tę sprawę, don Ułan wyjaśnił, że wiedzy magicznej można się nauczyć tylko w
odosobnionym miejscu, i biorąc go za rękę, zawiódł do przyległego pokoju, gdzie na podłodze znajdował się
wielki żelazny pierścień. Przedtem powiedział służącej, by przygotowała kuropatwy na kolację, ale by nie
wstawiała ich do pieca, zanim jej to poleci. Pociągnęli ra-
103

ET CAETERA
zem za pierścień i zeszli po schodach z gładko obrobionego kamienia, aż w końcu dziekanowi wydało się, że
tak długo schodzili, iż koryto rzeki Tag znajduje się już nad nimi. U stóp schodów byta cela, za nią biblioteka,
a dalej rodzaj gabinetu z magicznymi przyrządami. Zaczęli przeglądać księgi i wtedy weszli dwaj ludzie z
listem do dziekana, napisanym przez biskupa, jego wuja, który oznajmiał mu, że jest ciężko chory i by nie
zwlekał, jeżeli chce go zastać przy życiu. Dziekana bardzo rozdrażniły te wieści, po pierwsze ze względu na
niemoc jego wuja, po drugie dlatego, że musiał przerwać studia. Postanowił napisać parę słów
usprawiedliwienia i wysłał je biskupowi. Po trzech dniach przybyli ludzie w żałobie z następnymi listami do
dziekana, z których wynikało, że biskup zmarł, że wybierano następcę i że pokładano nadzieję w łasce boskiej,
iż to on zostanie wybrany. Mówili też, by nie zadawał sobie trudu i nie przyjeżdżał, jako że byłoby lepiej,
gdyby wybrano go pod jego nieobecność.
Po dziesięciu dniach przybyli dwaj giermkowie, wspaniale ubrani, którzy rzucili się do jego stóp i całowali
jego dłonie, i pozdrowili go jako biskupa. Kiedy don Dian to zobaczył, zwrócił się z wielką radością do
nowego prałata i rzekł, że składa dzięki Panu, iż tak dobre wieści zawitały do jego domu. Potem poprosił go o
wakujący dziekanat dla jednego ze swoich
104

ET CAETERA

Strona 29

background image

169

synów. Biskup powiedział, że przeznaczył dziekanat dla własnego brata, ale że postanowił mieć don Ulana w
swych łaskach i żeby pojechali razem do Santiago.
Udali się we trzech do Santiago, gdzie przyjęto ich z honorami. Po sześciu miesiącach przybyli do biskupa
wysłańcy papieża, który ofiarowywał mu arcybiskupstwo Tolosy, pozostawiając w jego rękach mianowanie
następcy. Kiedy don Ułan dowiedział się o tym, przypomniał mu dawną obietnicę i poprosił o ten tytuł dla
swojego syna. Arcybiskup powiedział, że przeznaczył biskupstwo dla własnego stryja, brata swojego ojca, ale
że postanowił mieć go w swych łaskach i żeby pojechali razem do Tolosy. Don Ułan nie miał innego wyjścia
jak się zgodzić.
Udali się we trzech do Tolosy, gdzie przyjęto ich z honorami i mszami. Po dwóch latach przybyli do
arcybiskupa wysłannicy papieża, który ofiarowywał mu kapelusz kardynalski, pozostawiając w jego rękach
mianowanie następcy. Kiedy don Ułan dowiedział się o tym, przypomniał mu dawną obietnicę i poprosił o ten
tytuł dla swego syna. Kardynał powiedział, że przeznaczył arcybiskupstwo dla własnego wuja, brata swojej
matki, ale że postanowił mieć go w swych łaskach i żeby pojechali razem do Rzymu. Don Ułan nie miał innego
wyjścia jak się zgodzić.
Udali się we trzech do Rzymu, gdzie przyjęto ich z honorami, mszami i procesjami. Po czterech latach
105

ET CAETERA
umart papież i nasz kardynał został wybrany na tron papieski. Gdy don Ułan dowiedział się o tym, ucałował
stopy Jego Świątobliwości, przypomniał mu dawną obietnicę i poprosił o kapelusz kardynalski dla swojego
syna. Papież zagroził mu więzieniem mówiąc, że wie dobrze, iż jest on tylko czarownikiem i w Toledo był
mistrzem sztuk magicznych. Nieszczęsny don Ułan powiedział, że wróci do Hiszpanii, i poprosił o coś do
jedzenia na drogę. Papież nie spełnił tej prośby. Wówczas don Dian (którego twarz odmłodniała w dziwny
sposób) powiedział głosem, który nie drżał:
- Będę więc musiał zjeść kuropatwy, które poleciłem przygotować na dzisiejszy wieczór.
Pojawiła się służąca i don Ułan powiedział, aby je upiekła. Przy tych słowach papież znalazł się w podziemnej
celi w Toledo, już tylko jako dziekan Santiago, i poczuł się tak zawstydzony swoją niewdzięcznością, że nie
wiedział, jak prosić o wybaczenie. Don Ułan powiedział, że wystarcza mu ta próba, odmówił mu poczęstunku
i odprowadził go aż na ulicę, gdzie życzył mu szczęśliwej podróży i pożegnał z wielką uprzejmością.
(Z "Księgi Patroniusza" infanta don Juana Manuela, który wzorował się na arabskiej książce "Czterdzieści
poranków i czterdzieści wieczorów")
106

ET CAETERA
Atramentowe zwierciadło
Historia wie, że najokrutniejszym spośród gubernatorów Sudanu byt Jakub Chorowity, który wydał kraj na
tup nieprawości poborców egipskich i który umarł w jednej z komnat swojego pałacu czternastego dnia
księżyca barmahat w 1842 roku. Niektórzy sugerują, że czarownik Abd al-Rahman al-Masmu-di (którego imię
można przetłumaczyć jako Sługa Miłosiernego) zamordował go, używając sztyletu czy też trucizny, ale śmierć
naturalna jest bardziej prawdopodobna, jako że zwano go Chorowitym. W każdym razie kapitan Richard
Francis Burton rozmawiał z tym czarownikiem w 1853 roku i opowiada, że przekazał mu on to, co
przytaczam:
"To prawda, że cierpiałem niewolę w zamku Jakuba Chorowitego w wyniku spisku, który uknuł mój brat
Ibrahim przy nielojalnej i nieskutecznej pomocy wodzów murzyńskich z Kordofanu, którzy go zdradzili. Mój
brat zginął pod mieczem na krwawej skórze sprawiedliwości, ale ja rzuciłem się do znienawidzonych stóp
Chorowitego i powiedziałem, że jestem czarownikiem i jeżeli daruje mi życie, pokażę mu obrazy i zjawy
jeszcze cudowniejsze niż Fanus al-chajjał (magiczna latarnia). Ciemięzca zażądał natychmiastowego dowodu.
Poprosiłem o trzcinowe
107

ET CAETERA
pióro, nożyczki, duży arkusz weneckiego papieru, róg pełen atramentu, piecyk, kilka ziaren kolendry i uncję
będźwinu. Pociąłem arkusz na sześć pasków, zapisałem zaklęcia i inwokacje na pierwszych pięciu, a na
ostatnim następujące słowa, które znajdują się w chwalebnym Koranie: «0djęliśmy twą zasłonę i widok twoich

Strona 30

background image

169

oczu jest przejmujący'). Następnie narysowałem magiczny kwadrat na prawej dłoni Jakuba i poprosiłem go,
aby zgiął ją, tworząc wgłębienie, i wlałem w nią krąg atramentu. Zapytałem, czy dostrzega wyraźnie swoje
odbicie w kręgu, i odpowiedział, że tak. Powiedziałem, żeby nie podnosił oczu. Zapaliłem będźwin i kolendrę
i spaliłem inwokacje w piecyku. Poprosiłem, żeby wypowiedział imię postaci, którą pragnie oglądać. Pomyślał
i powiedział, że dzikiego konia, najpiękniejszego, jaki kiedykolwiek pas] się na pastwiskach okalających
pustynię. Spojrzą) i zobaczył zieloną i spokojną łąkę, a później zbliżającego się konia, zwinnego jak lampart, z
białą gwiazdą na czole. Zażądał ode mnie całego stada tak doskonałych koni jak ten pierwszy i ujrzał na
horyzoncie szeroką chmurę pyłu, a potem stado. Zrozumiałem, że mojemu życiu nie zagraża
niebezpieczeństwo.
Gdy tylko pojawiało się światło dnia, dwaj żołnierze wchodzili do mojego więzienia i prowadzili do komnaty
Chorowitego, gdzie czekało już na mnie kadzidło, piecyk i atrament. W ten sposób żądał, a ja
108

ET CAETERA
ukazywałem mu kolejno wszystkie obrazy świata. Ten martwy już teraz człowiek, którego nienawidzę, miał w
swoim ręku to wszystko, co widzieli umarli i widzą żywi: miasta, klimaty i królestwa, na jakie dzieli się
ziemia; skarby ukryte w jej wnętrzu; okręty, które przebywają morze; instrumenty muzyki, chirurgii i wojny;
kobiety pełne wdzięku; gwiazdy stałe i planety; kolory, jakich używają niewierni, aby malować swoje
nienawistne obrazy; minerały i rośliny z sekretami i właściwościami, jakie w sobie kryją; srebrne anioły, które
żywią się hołdem, jaki oddają Panu; rozdawanie nagród w szkołach; posągi ptaków i królów kryjące się w
sercu piramid; cień rzucany przez byka, co podtrzymuje ziemię, i przez rybę, co znajduje się pod bykiem;
pustynie Boga Miłosiernego. Ujrzał rzeczy niemożliwe do opisania, jak ulice oświetlone gazem i jak wieloryb,
który umiera, kiedy słyszy krzyk człowieka. Pewnego razu rozkazał, bym pokazał mu miasto, które zwie się
Europa. Pokazałem mu najważniejszą z jego ulic i wydaje mi się, że właśnie w tej rwącej rzece ludzi,
wszystkich ubranych na czarno i wielu w okularach, zobaczył po raz pierwszy Zamaskowanego.
Postać ta, czasami w stroju sudańskim, czasami w mundurze, ale zawsze z chustą na twarzy, zaczęła od tej
chwili pojawiać się w wizjach. Była zawsze obecna i nie zgadywaliśmy, kto to taki. Obrazy atramentowego
zwierciadła, na początku krótkotrwałe
109

ET CAETERA
i nieruchome, stały się teraz bardziej złożone; wykonywały niezwłocznie moje polecenia i tyran dostrzegał je
wyraźnie. W istocie zazwyczaj to nas wyczerpywało. Innym źródłem znużenia był okrutny charakter scen.
Pojawiały się tam wyłącznie kary, szubienice, okaleczenia, rozkosze kata i okrutnika.
W ten sposób doszliśmy do świtu czternastego dnia miesiąca barmahat. Atramentowy krąg został już
przygotowany na dłoni, będźwin wrzucony do ognia, inwokacje spalone. Byliśmy sami. Chorowity zażądał,
żebym ukazał mu nieodwołalną i słuszną karę, gdyż jego serce owego dnia pragnęło ujrzeć jakąś śmierć.
Ukazałem mu żołnierzy z werblami, rozpostartą cielęcą skórę, ludzi zadowolonych z widowiska, kata z
mieczem sprawiedliwości. Zdziwił się, gdy go ujrzał, i rzekł: «To Abu Kir, ten, który zgładził twojego brata
Ibrahima, ten, który dopełni twego przeznaczenia, gdy zostanie mi dana umiejętność wywoływania tych
obrazów bez twojej pomocy». Kazał przyprowadzić skazańca. Kiedy go przyprowadzono, zmienił się na
twarzy, gdyż był to nieodgadniony człowiek w białej chuście. Rozkazał, aby zanim zostanie stracony, zdjęto
mu maskę. Rzuciłem się do jego stóp i powiedziałem: «0 królu czasu, o istoto i sumo wieku! Ten człowiek nie
jest taki jak inni, gdyż nie znamy jego imienia ani imienia jego rodziców, ani imienia miasta, które jest jego
ojczyzną, toteż nie ośmielę
110

ET CAETElA
się go dotknąć, aby nie popaść w grzech, z którego będę musiał zdać rachunek*. Zaśmiał się Chorowity i w
końcu przysiągł, że weźmie winę na siebie, jeżeli jest w tym wina. Poprzysiągł to na miecz i na Koran.
Wówczas rozkazałem, aby rozebrano skazańca i aby związano go na rozpostartej cielęcej skórze, i aby
zerwano mu maskę. Polecenia te wykonano. Przerażone oczy Jakuba mogły ujrzeć wreszcie tę twarz - która
była jego własną. Przepełnił go strach i szaleństwo. Unieruchomiłem jego drżącą dłoń moją dłonią, która nie
drżała, i kazałem mu patrzeć dalej na ceremonię jego własnej śmierci. Był opętany przez zwierciadło: nawet

Strona 31

background image

169

nie próbował podnieść oczu czy wylać atramentu. Kiedy miecz spadł w wizji na zbrodniczą głowę, jęknął
głosem, który nie wzbudził we mnie litości, i potoczył się na ziemię martwy.
Niech chwała będzie AHahowi, który nie umiera i który trzyma w swym ręku dwa klucze: nieograniczonego
Wybaczenia i nieskończonej Kary".
(Z książki "Tne Lake Regions of Equatorial Africa", R. F. Burtona)
Dubler Mahometa
Ponieważ w umyśle muzułmanów pojęcia Mahometa i religii są nierozerwalnie związane, rozkazał
111

ET CAETERA
Pan, aby w niebie przewodził im zawsze duch, który odgrywa rolę Mahometa. Ów wysłannik nie zawsze jest
ten sam. Pewien mieszkaniec Saksonii, którego za życia wzięli do niewoli Algierczycy i który nawrócił się na
islam, pełnił kiedyś tę funkcję. Ponieważ poprzednio był chrześcijaninem, opowiadał im o Jezusie i powiedział,
że nie był on synem Józefa, ale synem Boga, i okazało się konieczne zastąpienie go. Miejsce pobytu tego
zastępcy Mahometa wskazuje pochodnia, widoczna tylko dla muzułmanów.
Prawdziwy Mahomet, który ułożył Koran, nie jest już widzialny dla swych adeptów. Powiedziano mi, że na
początku im przewodził, ale że zamierzał nad nimi zapanować i zesłano go na Południe. Pewna gmina
muzułmańska została podburzona przez demony i uznała Mahometa za Boga. Aby uśmierzyć niepokój,
sprowadzono Mahometa z piekieł i pokazano go. Wówczas go ujrzałem. Podobny był do duchów obleczonych
w ciało, które nie postrzegają samych siebie, i twarz jego była bardzo ciemna. Zdołał wymówić te słowa: ,Ja
jestem waszym Mahometem", i natychmiast się rozpłynął.
(Z "Vera christiana religio", 1771, Emanuela Swedenborga)

Spis źródeł
Przerażający wybawiciel Lazarus Moreli
"Life on the Mississippi", by Mark Twain, New York 1883.
"Mark Twain's America", by Bernard Devoto, Boston 1932.
Nieprawdopodobny oszust Tom Castro
"The Rncyclopaedia Britannica", eleventh edition, Cambridge 1911.
Wdowa Cing, herszt piratów
"The History of Piracy", by Philip Gosse, London 1932.
Dostawca nikczemności Monk Eastman
"The Gangs of New York", by Herbert Asbury, New York 1927.
Bezinteresowny morderca Bill Harrigan
"A Century of Gunmen", by Frederick Watson, London 1931.
"The Saga of Billy the Kid", by Walter Noble Burns, New York 1925.
Nietaktowny mistrz ceremonii Kotsuke no Suke
"Tales of Old Japan", by A.B. Mitford, London 1912.
Zamaskowany farbiarz Hakim z Merwu
"A History ofPersia", by Sir Percy Sykes, London 1915. "Die Yernichtung der Rose". Nach dem arabischen
Urtext ubertragen von Alexander Schulz, Leipzig 1927.

8. Powszechna.,

- W -

Spis pis treści
Prolog do pierwszego wydania ............. .5
Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski
Prolog do wydania z 1954 roku ............. .7
Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski
POWSZECHNA HISTORIA NIKCZEMNOŚCI
Przełożył Stanisław Zembrzuski
Przerażający wybawiciel Lazarus Moreli ..... .12
'Nieprawdopodobny oszust Tom Castro ..... .25
Wdowa Cing, herszt piratów .':............ .35
Dostawca nikczemności Monk Eastman ..... .45

Strona 32

background image

169

Bezinteresowny morderca Bill Harrigan ..... .56
Nietaktowny mistrz ceremonii Kotsuke no Suke 64
Zamaskowany farbiarz Hakim z Merwu ..... .72
Człowiek z przedmieścia ................. .82
ET CAETERA
Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski
Teolog po śmierci ...................... .95
Sala posągów .......................... .97
Historia o dwóch, którzy śnili ............ .100
Niedoszły czarownik .................... 103
115

SPIS TREŚCI
Atramentowe zwierciadło ............... .107
Dubler Mahometa ......................111
SPIS ŹRÓDEŁ ....................... .113
1

106

Strona 33


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Borges Powszechna historia nikczemności
Borges Powszechna historia nikczemności
Borges J L Powszechna historia nikczemnosci
Borges Jorge Luis Powszechna historia nikczemnosci
Borges Jorge Luis Powszechna historia nikczemnosci(1)
Jorge Luis Borges Pamiec Szekspira
Labyrinths Jorge Luis Borges
Jorge Luis Borges Biblioteka Babel
Jorge Luis Borges Złoto tygrysów
Jorge Luis Borges Księga istot zmyślonych
jorge luis borges utopia de un hombre que esta cansado(1)
Jorge Luis Borges La muerte y la brujula
Borges, Jorge Luis Jorge Luis Borges Las ruinas circulares
Eiriksdottir, Jorge Luis Borges and the Poetic Art of the Icelandic Skalds
Borges, Jorge Luis Jorge Luis Borges El libro de arena
Jorge Luis Borges Kość niezgody
Jorge Luis Borges Raport Brodiego
Borges, Jorge Luis Jorge Luis Borges La biblioteca de Babel

więcej podobnych podstron