Rozdział 15
ALL IS SETTLED
I WSZYSTKO JASNE
Jak każdego dnia o tej porze, na korytarzu panował harmider.
Kate, trzymając prawą dłoń na ramieniu plecaka, dążyła pewnie w stronę
klasy, w której za kilkanaście minut odbyć się miały zajęcia z astrofizyki.
Próbując przebić się przez tłum, rzuciła przelotne spojrzenie w korytarz
po prawej stronie, gdzie ktoś, śmiejąc się, zapiszczał tak przeraźliwie, że
nie sposób było nie zwrócić na to uwagi. Szybko jednak odwróciła wzrok,
wypatrując na horyzoncie swoich znajomych. A szczególnie jednego.
Chris musiał być już wewnątrz budynku. Jego Chrysler znajdował
się na szkolnym parkingu, jeszcze zanim pojawiła się tam Kate. Ku jej
radości, obok czekało puste miejsce, co oczywiście postanowiła jak naj-
szybciej wykorzystać. Wiedziała, że w ten sposób ponownie będą wręcz
zmuszeni do tego, by po zakończonych zajęciach iść razem na tę samą
część parkingu i że ponownie staną przed szansą do dyskusji o samocho-
dach, co w ostatnich miesiącach życia Kate miało dla niej wyjątkowo duże
znaczenie.
Dziewczyna zbliżyła się do rzędu szafek, w których uczniowie
szkoły przechowywali książki i ubrania, ponownie spoglądając w stronę
wejścia do sali, gdzie spodziewała się niebawem spotkać swoich znajo-
mych. A szczególnie jednego.
Wkładając do plecaka potrzebny na dzisiejsze zajęcia podręcznik,
uporządkowała jeszcze leżące na półce wyżej drobiazgi. Były tam między
innymi okulary przeciwsłoneczne (kolejne z pośród posiadanych przez
Kate, gdyż te najbardziej lubiane zawieszone były właśnie na wycięciu jej
białej koszulki), kilka zeszytów i zestaw przyrządów geometrycznych.
W końcu zamknęła jasnozielone drzwiczki. Już chciała ruszać da-
lej, lecz spostrzegła, że tuż obok niej, ukrywając się za dotychczas otwartą
szafką, stoi Brian. Trzymając ręce wsunięte do kieszeni spodni, oczekiwał
na jej spojrzenie. Była zaskoczona błyskawicznym pojawieniem się chłopa-
2
ka w jej pobliżu, tym bardziej że udało mu się to zrobić całkowicie bez-
szelestnie.
Uśmiechnął się nieśmiało, opierając prawe ramię o jedną z szafek.
- Cześć - powiedział cicho.
- Cześć - odrzekła Kate chłodnym tonem, po czym zajrzała do
plecaka, by upewnić się, że ma już wszystko, czego potrzebuje na najbliż-
sze zajęcia.
Brian zastanawiał się, od czego zacząć rozmowę tak, by znów nie
rozwścieczyć swojej przyjaciółki. Najpierw chciał mówić o samochodach,
ale szybko doszedł do wniosku, że jednak to może być drażliwy temat.
Kate pomyśli, że znów chce skrytykować jej pasję. Później wpadł na to, by
pogadać o niedzielnych występach. Działo się sporo, więc omówienie tego
wszystkiego mogłoby być bardzo absorbujące. Przy okazji mógłby wyko-
rzystać pewien stary jak świat chwyt, który działa właściwie na każdego.
- Świetnie wypadłaś w niedzielę. To był chyba twój najlepszy wy-
stęp jak do tej pory - komplementował, uśmiechając się słodko.
- No wiesz, - zaczęła Kate, zarzucając plecak na ramię. - ja wła-
ściwie nie występowałam, tylko zapowiadałam występy, więc takie po-
chwały powinny być raczej skierowane do innych osób, na przykład do
ciebie.
- Daj spokój, no przecież wiesz, o czym mówię - rzekł Brian,
przybliżając się nieznacznie do dziewczyny. - Można by patrzeć i słuchać
cię godzinami. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdybym
tylko miał taką możliwość.
- Wątpię, czy inni są tego samego zdania. Według mnie, twoja
ocena jest mocno subiektywna.
Po tych słowach Kate odwróciła się płynnie, a następnie ruszyła
w stronę wejścia do klasy. Brian natychmiast podążył za nią.
- Kate...- rzekł, chwytając ją delikatnie za łokieć. - Poczekaj, pro-
szę.
Dziewczyna zatrzymała się, spoglądając na jego twarz uważnie.
- Porozmawiajmy chwilę - poprosił. - Usiądźmy - dodał, wskazu-
jąc na znajdujący się po lewej stronie podokiennik. - Kate, chciałbym cię
przeprosić. Byłem ostatnio nieznośny.
- Niestety to prawda - potwierdziła nastolatka, uśmiechając się
chyłkiem.
3
- Nie gniewaj się na mnie. Wiesz przecież, że to dlatego, że się
o ciebie martwię.
- Wiem.
- Ale obiecuję, że nie będę się już więcej wtrącał do twoich spraw.
- Skąd nagle takie postanowienie?
- No cóż, uświadomiłem sobie, że nie mam takiego prawa, chyba
że sama mi na to pozwolisz. Stąd właśnie moja prośba. Kate, byłem mar-
nym przyjacielem, bo krytykowałem cię, nie wiedząc tak właściwie, za co
cię krytykuję. Chciałbym, żebyś mnie wtajemniczyła we wszystko, co ro-
bisz. Może się nawet okazać, że zupełnie niepotrzebnie się bałem. Może
to wszystko wcale nie jest aż tak niebezpieczne, jak mi się wydaje. Nigdy
nawet nie widziałem twojego samochodu... no wiesz, tego BMW.
- W takim razie po zajęciach zabieram cię do mojego domu. Bę-
dziesz się mógł naoglądać do woli.
- Trzymasz go tak po prostu w garażu obok domu? Myślałem, że
musi być ukryty w jakiejś specjalnej kryjówce.
- Nie, to nie jest konieczne, choć rzeczywiście - w najbliższym
czasie to może się zmienić.
- Dlaczego?
- Brian, powoli - powiedziała Kate, uśmiechając się do niego przy-
jaźnie. - Nie wszystko naraz. Tego jest zdecydowanie za dużo, żeby dało
się wytłumaczyć w kilka chwil. Zaczniemy od samochodu, a potem przej-
dziemy do kolejnych spraw.
Kończąc wypowiedź, dziewczyna spojrzała za siebie. Choć rozmo-
wa z jej przyjacielem była całkiem udana, myślała o tym, by jak najszybciej
znaleźć się w klasie.
Brian również rzucił szybkie spojrzenie w tamtą stronę. Domyślał
się, co tak bardzo ją tam ciągnie. Albo właściwie - kto.
Między Kate a Chrisem działo się coś poważnego. Nie tylko to
widział, ale również czuł. Jako, co prawda nie do końca zaakceptowany, ale
jednak jej chłopak, miał pewnego rodzaju szósty zmysł, który pozwalał mu
wykrywać zagrożenie w postaci innych adoratorów jego ukochanej. Wła-
śnie dlatego bardzo szybko zorientował się, że Chris może być proble-
mem. Mimo to postanowił nie robić Kate wyrzutów ani nie atakować swo-
jego rywala, bo w ten sposób mógłby tylko pogorszyć swoją sytuację. Zde-
cydowanie rozsądniej będzie delikatnie i bezkonfliktowo przekonać
dziewczynę, że to on jest lepszym kandydatem na jej partnera.
4
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać - rzekł, chwyta-
jąc ją za dłoń. - Mam nadzieję, że dasz mi drugą szansę i będę ci mógł
pokazać, że wcale nie jestem taki nudny i zrzędliwy.
- W ogóle tak o tobie nie myślę. No dobra... jesteś trochę zrzędli-
wy - powiedziała Kate, uśmiechając się. - ale to na szczęście nie jest stała
cecha twojego charakteru. A co do „wtajemniczania" cię do moich spraw,
to zawsze wydawało mi się, że po prostu nie jesteś tym zainteresowany.
- Bo nie byłem zainteresowany albo, dokładniej mówiąc, nawet
bałem się być zainteresowany. Raczej modliłem się o to, żebyś wreszcie to
wszystko rzuciła. I właśnie na tym polegał mój błąd.
- Niestety, mój kolego, nie jestem w stanie tego rzucić, ale skoro
postanowiłeś się z tym pogodzić, to chyba jesteśmy na dobrej drodze.
Brian pochylił się, by pocałować Kate w policzek. Dziewczyna od-
powiedziała mu pięknym uśmiechem.
- Jesteśmy w szkole, chciałabym przypomnieć.
- Myślałem, że zwrócisz mi uwagę o to, że w ogóle śmiałem cię
pocałować, a nie dlatego, że zrobiłem to w szkole.
- Chodźmy już do sali. Zostały nam dwie minuty - rzekła Kate,
podnosząc się z parapetu i jednocześnie pociągając Briana za rękę.
Idąc przed nim, puściła w końcu jego dłoń i chowając okulary
przeciwsłoneczne do przedniego przedziału plecaka, weszła do klasy.
W środku większość osób, siedząc w swoich ławkach, oczekiwała
już na rozpoczęcie zajęć. Wśród nich Jack, który pamiętając najwyraźniej
o tym, że w dzisiejszym rozkładzie zajęć nie ma matematyki, wręcz pro-
mieniał ze szczęścia. To właśnie on jako pierwszy przywitał się z wcho-
dzącymi do sali osobami. Machając do nich, zapraszał, by się do niego
zbliżyły.
To z kolei zwróciło uwagę siedzącego obok niego chłopaka. Chris
podniósł wzrok znad długopisu, którym się bawił, spoglądając od razu na
Kate. Uśmiechnął się do niej, lecz równie szybko dostrzegł podążającego
za nią Briana, co nieco zgasiło jego dotychczasową radość. Przyjrzał się
swojemu rywalowi, próbując ukryć niezadowolenie wynikające z jego
obecności.
Para zatrzymała się obok ławki, przy której siedzieli obaj chłopcy.
- Cześć, widzę, że Jack postanowił już nigdy cię nie opuszczać -
rzekła Kate do Chrisa.
5
- Cześć - odpowiedział. - Nie będę ukrywał, że bardzo mi to od-
powiada. Chyba każdy nowy członek jakiejś społeczności chciałby zostać
tak miło przywitany.
- Jeśli chodzi o miłe przywitania - zaczął Brian. - to najmocniej cię
przepraszam, jestem straszną gapą, nie przedstawiłem ci się jeszcze. Je-
stem Brian. Fajnie, że do nas dołączyłeś - powiedział, wyciągając dłoń do
Chrisa.
- Dziękuję - odrzekł, ściskając ją. - Na początku trochę się bałem.
Wiecie, nowa szkoła, a właściwie to całkowicie nowe otoczenie, trzeba się
jakoś zaaklimatyzować i tak dalej... Ale teraz, po tym czasie, który już
z wami spędziłem, jestem przekonany, że wszystko będzie OK.
- Przeżyłam dokładnie to samo półtora roku temu - oświadczyła
Kate.
- No i ja w zasadzie też - dodał Brian.
- Naprawdę, ty też? - zaciekawił się Chris. - To, że Kate nie jest ze
Stanów Zjednoczonych już wiem, ale o tobie jeszcze nie słyszałem. Z dru-
giej strony zauważyłem, że masz taki jakby nie do końca amerykański
akcent. Szczególnie dobrze było to słychać, kiedy grałeś hiszpańskiego
króla. Myślałem nawet, że to może jest taka naumyślna stylizacja, ale teraz
też to słyszę. Skąd w takim razie jesteś?
- Może naprowadzę cię poprzez miasto. Urodziłem się w Milton
niedaleko Oksfordu.
- Super. Planujesz kiedyś wrócić i iść na studia na tamtejszym
uniwersytecie?
- Nie, raczej nie. Za bardzo się przywiązałem do życia tutaj. Poza
tym nie sądzę, żebym był na tyle zdolny, by się tam dostać.
- Słyszałem już kiedyś, że mają kosmiczne wymagania. To prawda,
że tak trudno się dostać?
- Pewnie po części jest to uzależnione od tego, na jaki kierunek
chcesz iść, ale tak - bardzo trudno jest się dostać.
Rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Do klasy weszło jeszcze kilka osób.
Wśród nich była zawsze piękna, elegancka i roześmiana Jessica. Pomachała
swoim znajomym, a następnie usiadła w ławce tuż obok znacznie mniej
szalonej i, co za tym idzie, znacznie mniej widocznej Rose.
- Dla pewności zapytam jeszcze ciebie, Jack - zaczął ponownie
Chris. - Jesteś stąd?
6
- No właściwie to nie. W dzieciństwie mieszkałem w Rapid City
w Dakocie.
- Chyba pora się rozstać - rzekł Brian, wstając z krzesła. - Trzeba
zająć swoje stanowisko - dodał, mówiąc z przesadnie idealnym, brytyjskim
akcentem, po czym udał się w stronę swojej ławki.
- Racja - zgodziła się Kate, również się podnosząc. - Pogadamy
jeszcze na następnej przerwie - dodała, uśmiechając się do Chrisa czaru-
jąco, a następnie nieśpiesznie się odwracając, ruszyła za Brianem.
- I jeszcze na następnej - dopowiedział szybko Jack.
- No tak tak, oczywiście - odrzekła dziewczyna, będąc już odwró-
cona do niego plecami.
- Mam nadzieję, że nie uraziłem go tą uwagą o akcencie - rzekł
szeptem Chris.
- Nie, na pewno nie - stwierdził Jack, któremu nie spieszyło się do
opuszczania nowego kolegi. - Brian nie jest zbyt drażliwy, nawet jeśli na
takiego wygląda. Poza tym, co to za obraza? Kate też nie ma typowo ame-
rykańskiego akcentu, ale muszę przyznać, że jest niesamowity - ekscyto-
wał się chłopak.
Chris spojrzał na niego ze zdziwieniem. "Czyżby Jack również był
zakochany w Kate? Właściwie nie byłoby w tym nic dziwnego. Przecież nie
tylko jej akcent jest niesamowity..."
***
Gdy Thomas dotarł do domu, była już prawie ósma rano. Pozosta-
wiając swój wóz w garażu, ruszył szybko do środka. Podejrzewał, że Mia
wciąż śpi, dlatego otworzył drzwi możliwie jak najciszej, a następnie od-
kładając klucze na znajdującą się przy wyjściu szafkę, udał się w stronę
sypialni.
Naciskając na klamkę, zajrzał dyskretnie do wnętrza pomieszcze-
nia. Uśmiechnął się, widząc swoją ukochaną. Natychmiast poczuł nieod-
partą chęć, by się do niej zbliżyć, przytulić i pocałować. Było mu jednak żal
przerywać jej sen, dlatego cieszył się jej widokiem jeszcze przez chwilę,
a potem zamknął drzwi i wrócił do salonu.
7
Kilkanaście kolejnych minut spędził na rozpakowywaniu bagaży,
po które uprzednio musiał się udać do swojego BMW. Wszystkie rzeczy
posegregował, a następnie odniósł w odpowiednie dla nich miejsca. Po-
nownie ucieszył się z faktu, że do łazienki prowadzi wejście również
z salonu. W ten sposób nie musiał przechodzić przez sypialnię, co mogło-
by przecież zbudzić Mię.
W torbie pozostały już tylko ubrania, które powinny się znaleźć nie
gdzie indziej, jak właśnie w szafie w sypialni. Dlatego z ich wypakowaniem
postanowił na razie zaczekać.
Zasiadając ponownie na kanapie, odsunął zamek kieszeni znajdu-
jącej się głęboko we wnętrzu torby. Wyciągnął z niej nieduże, kwadratowe,
czarne pudełeczko. Oglądał je przez chwilę, uśmiechając się sam do sie-
bie, a potem znów ukrył w tym samym miejscu.
Rozmyślał teraz o swoim życiu i o tym, jak będzie ono wyglądało
w przyszłości. Był przede wszystkim nieprawdopodobnie dumny z tego, że
jest partnerem takiej kobiety jak Mia i marzył o tym, by to szczęście trwało
już wiecznie.
Był również zadowolony ze swojego zespołu. Zarówno z kierow-
ców, którzy wraz ze Skorpionami wypędzili z Palmont ugrupowanie Enva-
hisseura, jak i z tych, którzy będąc tutaj w Rockport, doprowadzili do po-
wstania nowej Czarnej Listy.
Po wielu latach trwania w bezsensownym związku, po niezliczo-
nych pojedynkach ze znienawidzonymi rywalami, wreszcie wszystko za-
częło się układać.
Niewątpliwie jest to zasługa samego Thomasa, który ciężko pra-
cował i znosił wiele upokorzeń, by najpierw odzyskać niesprawiedliwe
odebrany samochód, a potem w Palmont ostatecznie rozprawić się z Da-
riusem. Przetrwał to wszystko i pokazał, że jego przeciwnicy jedynie uda-
wali, że są lepsi. Bali się jednocześnie, że ich rzeczywiste umiejętności
zostaną zdemaskowane. Kłamali, używali podstępu i posługiwali się inny-
mi ludźmi, by go zatrzymać. Właśnie dlatego zwycięstwo wymagało nie
tyle pokonania ich na drodze, co obłupania z tej skorupy mistrza, który nie
powinien nawet zawracać sobie głowy wyścigami z tak mało znaczącym
kierowcą jak Thomas.
W oczekiwaniu aż Mia się obudzi, mężczyzna ponownie udał się
do garażu. Najpierw sprawdził poziom oleju, a potem starł cienką warstwę
kurzu osiadłego na karoserii. Po kilku innych drobnych czynnościach ma-
8
jących na celu sprawdzenie stanu wozu, zajrzał do jego wnętrza, by wydo-
być stamtąd ściągniętą jeszcze na kilkadziesiąt kilometrów przed wjazdem
do Rockport skórzaną kurtkę.
Wychodząc za bramę, dostrzegł Nikki idącą chodnikiem wzdłuż
swojego domu. Ciągnęła za sobą niedużą, czerwoną walizkę na kółkach.
Również go zauważając, radośnie się uśmiechnęła i pomachała mu, a na-
stępnie weszła do środka.
Po chwili kierowca biało-niebieskiego BMW ponownie znalazł się
w salonie. Kładąc kurtkę na kanapie, ruszył do kuchni, by nieco uszczuplić
zawartość lodówki. Postanowił bowiem przygotować śniadanie, dla siebie
i dla Mii, z nadzieją, że dziewczyna już niedługo się obudzi.
Po przygotowaniu wszystkich składników, na talerzu zdążyły zna-
leźć się zaledwie dwie w pełni gotowe kanapki, kiedy prawie bezszelestnie
uchyliły się drzwi sypialni.
Mia wyjrzała przez nie niepewnie, poszukując źródła słyszanych
dźwięków. Thomas spojrzał w jej stronę, udzielając odpowiedzi na trapią-
ce ją pytanie.
- Nie bój się, kochanie. To tylko ja - rzekł, uśmiechając się szero-
ko.
Dziewczyna przemieściła się powoli do salonu, nadal nie do końca
wierząc w to, co widzi. „Przecież jeszcze nie piątek".
- Nie miałem w Palmont już nic do roboty, więc postanowiłem
wrócić wcześniej - dodał, robiąc dwa kroki w jej stronę.
Jego ukochana rozbudziła się już na tyle, by wreszcie odbierać
rzeczywistość bez sennych zakłóceń. Uśmiechnęła się więc, a następnie
płynnym ruchem zbliżyła i zawiesiła na szyi Thomasa.
- Bardzo się cieszę, że jesteś - powiedziała, mocno się do niego
przytulając.
- Ja też się cieszę, że znów jestem przy tobie - odrzekł, obejmując
ją w talii. - Tęskniłem za tobą.
- Więc w Palmont już wszystko się poukładało?
- Tak, słońce, wszystko się poukładało. Teraz czas zająć się tutej-
szymi sprawami - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie, a następnie po-
całował ją namiętnie w usta.
- Od czego chciałbyś zacząć? - zapytała po chwili, modulując ton
swojej wypowiedzi w nieco sugestywny sposób.
9
Thomas odpowiedział jej porozumiewawczym uśmiechem, po
czym ponowne ją do siebie przyciągając, rzekł:
- Właściwie to planowałem sobie, że pierwsza rzecz, którą zrobię
po powrocie, będzie ściśle związana z tobą, ale nie obraź się, kochanie,
myślę, że jak najszybciej trzeba wyjaśnić sprawę Czarnej Listy, a przyjem-
ności pozostawić sobie na później.
- Z tego, co mówisz, wnioskuję, że masz wobec mnie jakieś po-
ważniejsze zamiary.
- No cóż, nie widzieliśmy się przez kilka tygodni. Miło by było
spędzić ze sobą trochę czasu. I mam tu oczywiście na myśli czas spędzony
tylko we dwoje, bez żadnego dodatkowego towarzystwa.
- Domyślam się, ale podobnie jak ty, uważam, że trzeba jak naj-
szybciej załatwić niektóre sprawy. Tylko zastanawiam się, czy aby na pew-
no Czarna Lista jest na pierwszym miejscu. Możliwe, że jeszcze wcześniej
będziemy musieli zabrać samochody z kryjówki w Wilmington.
- Dlaczego? Coś się stało? Albo poczekaj chwilkę. Zaraz mi
wszystko opowiesz - powiedział Thomas, ruszając w stronę kuchni.
Po kilku sekundach ponownie znalazł się obok Mii, wręczając jej
talerzyk z kanapkami.
- Proszę, to dla ciebie. A teraz usiądźmy sobie i słucham. O co
chodzi?
- Chwileczkę, kochany. Jechałeś tu całą noc. Pewnie jesteś głodny.
Chyba ty powinieneś je zjeść.
- No dobrze, to daj mi jedną. Co z tym Wilmington?
- Ale spokojnie, bo chyba za bardzo się nakręciłeś. Nic się nie
stało. Po prostu Cross powiedział, że zbliża się sezon na transportowanie
różnych towarów. Jedne będą przywożone do tamtejszych magazynów,
inne z nich wywożone gdzieś indziej. Ogólnie będzie duży ruch. Ktoś nad-
gorliwy mógłby się zainteresować naszym hangarem. Tym bardziej że od
czasu do czasu zarządzająca nimi spółka razem z policją przeprowadza
kontrole mające na celu udaremnianie nielegalnych transportów narkoty-
ków. Co prawda właściciel danego budynku może się nie zgodzić na kon-
trolę, ale to zawsze wzbudza podejrzenia.
- Ile mamy czasu? - zapytał Thomas, przełykając uprzednio kęs
jedzonej kanapki.
10
- Cross obiecał, że da nam znać, kiedy będzie się zbliżać kontrola,
ale jeśli chodzi o rozpoczęcie przewozu towarów, to mamy najwyżej kilka-
naście dni.
- Uff, myślałem, że musimy się z stamtąd zabierać jeszcze w tym
tygodniu. Rzeczywiście, sam się niepotrzebnie nakręciłem - odetchnął
Thomas. - Chociaż z drugiej strony...
- Co, kochanie?
- Uważam, że i tak powinniśmy zabrać nasze zabawki z Wilming-
ton, zanim na serio zajmiemy się Czarną Listą. Dopóki policja nie zdaje
sobie sprawy z mojej obecności tutaj, nie będzie aż tak skora do wysyłania
na miasto patroli. Później możemy mieć poważny problem z cichym prze-
transportowaniem wozów, nawet w nocy. Nasza kryjówka w Rosewood jest
już gotowa, prawda? - zapytał, uśmiechając się czarująco.
- Oczywiście. Chwaliłam ci się tym już kilka dni temu.
- W takim razie zajmiemy się przeniesieniem wozów jeszcze dzi-
siaj.
- Ojej, dlaczego tak bardzo się śpieszysz? - dziwiła się Mia.
- Z dwóch powodów. Trzeba jak najszybciej odciążyć Kate. Nie
możemy pozwalać na to, żeby znajdowała się na liście zaledwie sześciu
kierowców z nakazem natychmiastowego zatrzymania. Albo musi zniknąć
z tej listy zastąpiona innymi, bardziej ciekawymi dla policji kierowcami,
albo przynajmniej ich liczba musi znacznie się zwiększyć.
- Zgadzam się z tobą. Co prawda Kate podjęła decyzję, że chce
być częścią Czarnej Listy, ale na pewno nie miała w planach stawać się
jednym z jej głównych filarów. A jaki jest drugi powód?
- Chłopaki już są na nowej Czarnej Liście, ja jeszcze nie. Trzeba to
szybko naprawić - rzekł Thomas z chytrym uśmiechem.
- W porządku. Weźmiemy się do roboty, ale najpierw może cho-
ciaż zjedzmy porządne śniadanie - powiedziała Mia, podnosząc się z ka-
napy. - Poczekaj chwilę, pójdę się ubrać - dodała, poprawiając ubrany na
siebie szlafrok.
- Dobrze, moje słońce. Chciałbym tylko zaznaczyć, że nie prze-
szkadza mi, kiedy jesteś rozebrana - odpowiedział, sugestywnie mierząc
ją wzrokiem.
Dziewczyna zaśmiała się głośno, znikając po chwili za drzwiami
łazienki.
11
Thomas ponownie udał się do kuchni, by dokończyć rozpoczęte
wcześniej dzieło robienia kanapek z nadzieją, że tym razem uda mu się to
zrobić, nim Mia znajdzie się w salonie.
Kilkanaście minut później dziewczyna wyszła z sypialni, ubrana
już, z wyrazem twarzy istnie grobowym. Spojrzała na Thomasa smutno,
zawieszając się w miejscu i nie mogąc wyartykułować choćby jednego sło-
wa, które wskazywałoby na powód jej nagłej zmiany nastroju.
- Co się stało? - zapytał Thomas z przejęciem w głosie.
- Przypomniałam sobie, że muszę ci powiedzieć coś bardzo waż-
nego.
- Oj, to brzmi groźnie.
Mia ruszyła wolnym krokiem w stronę stołu znajdującego się
w kuchennej części pomieszczenia. Siadając przy nim, podparła pięścią
policzek, a następnie rzekła poważnie:
- Chodzi o Clarence'a.
- O Clarence'a, powiadasz... Co z nim?
- To stało się w niedzielę... Powiedział mi, że... mnie kocha.
Thomas odłożył albo właściwiej byłoby powiedzieć - upuścił -
kanapkę, którą pięć sekund wcześniej podniósł z talerza. Powoli przekręcił
głowę, zawieszając wzrok na twarzy Mii. Patrzył na nią wyraźnie powięk-
szonymi oczami, zapominając już chyba nawet o mruganiu. Przez dłuższą
chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Dopiero jej przeciągłe westchnienie
sprowadziło go na ziemię.
- Dobrze, że nie zdążyłem ugryźć tej kanapki, bo na pewno bym
się nią udławił. Czy powiedział ci przy okazji, co go skłoniło do takiego
wyznania? Czyżby doszedł do wniosku, że skoro nie ma mnie w Rockport,
to może się czuć bezkarnie i próbować cię uwieść? Jest jednak nadal tak
samo aroganckim typem jak dawniej. Jak to w ogóle wyglądało? Tak po
prostu podszedł do ciebie i powiedział „Hej, Mia, chciałbym ci powiedzieć,
że cię kocham”?
- Nie. Byliśmy w kryjówce w Rosewood. Miała tam wtedy być rów-
nież Kate, ale coś jej wypadło, więc zjawił się tylko Clarence. Od początku
spotkania zachowywał się dość... - Mia skrzywiła się, jakby patrząc na coś
wyjątkowo obrzydliwego. - dziwnie. Sama nie wiedziałam, co mam o tym
myśleć, aż w końcu kiedy obgadaliśmy wszystkie sprawy, podszedł do
mnie i na pożegnanie pocałował mnie w policzek.
12
Thomas wciągnął głośno powietrze, jednocześnie mocno zaciska-
jąc dłonie na krawędziach stołu. Choć usilnie próbował zapanować nad
swoim ciałem, nietrudno było zauważyć, że targa nim coraz potężniejsze
uczucie gniewu.
- Zareagowałam dość żywiołowo, może nawet zbyt żywiołowo, bo
trochę go poddusiłam. Zapytałam go, dlaczego to zrobił, a on na to, że nie
miał nic złego na myśli, a później, wychodząc już z kryjówki, powiedział,
że mnie kocha.
- Kocha cię... dureń. A przy okazji kocha też Nikki - mówił z pasją
w głosie Thomas. - Według mnie wcale nie zareagowałaś zbyt żywiołowo.
Trzeba było go udusić albo przynajmniej obić mu mordę aż do krwi. Skur-
wiel... Mia, błagam cię, nie daj mu się zwieść. On kłamie. To typowy kobie-
ciarz, nie potrafi kochać.
- Nie musisz mi tego mówić, Thomas, ja doskonale wiem, jaki on
jest. I nie bój się - rzekła dziewczyna, kładąc dłoń na jego policzku. - Je-
stem twoja i ani Clarence, ani żaden inny mężczyzna nie da rady nas roz-
dzielić.
- Co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale to i tak nie zmie-
nia faktu, że typ pozwala sobie na zbyt wiele. Całowania w policzek mu się
zachciało... Coś mi się wydaje, że przy najbliższej okazji ja też go pocałuję
w policzek i to tak, że już na zawsze zapamięta, że nie wolno mu się do
ciebie zbliżać.
***
Gdy brama garażu otwarła się, Kate wjechała do środka, parkując
czerwonym Chevroletem obok swojego drugiego wozu.
- O mój Boże, jaka fura! - głośno rzekł wysiadający z kabrioletu
Brian. - Jak się robi coś takiego? - zachwycał się, oglądając ze wszystkich
stron poszukiwane przez policję BMW. - Niesamowite…
- Ale co jak się robi? - zapytała Kate, śmiejąc się ze swojego przy-
jaciela.
- Takie wzory i napisy. To jakaś maszyna maluje czy człowiek?
- Napisy, jak ty to nazywasz, to naklejki, więc należy przypusz-
czać, że robi je maszyna, ale te czarno-białe wzory to już dzieło człowie-
13
ka. Zresztą bardzo konkretnego człowieka. To ten, który według ciebie,
wybrał sobie najgorsze możliwe warunki pogodowe na podróż do domu.
- A, tak, Sal, pamiętam - odrzekł chłopak, nadal krążąc energicz-
nie wokół sportowego wozu.
- Widzę, że pierwsze wrażenie jest dobre. W takim razie proponu-
ję, żebyś teraz wsiadł za kierownicę.
- Naprawdę, mogę? - zapytał z zaskoczeniem, przemieszczając
się na lewą stronę wozu.
- A dlaczego miałbyś nie móc? Oczywiście.
- Super... - rzekł sam do siebie niemalże szeptem, po czym chwy-
tając delikatnie klamkę, powoli otwarł drzwi kierowcy.
Od kiedy zjawił się w sąsiadującym z domem Kate garażu, każde-
mu jego ruchowi towarzyszyła ciekawość i ekscytacja. Chwilami odczuwał
też lęk, podobny do tego, który pojawia się, gdy spotykamy kogoś ważne-
go. Zastanawiamy się wtedy, czy wszystko pójdzie tak jak trzeba, czy do-
brze się zaprezentujemy i czy niczego nie popsujemy jakąś nieuważną
wypowiedzią.
Brian odczuwał dzisiaj ten rodzaj lęku już po raz drugi - przed
rozpoczęciem zajęć w szkole, kiedy rozmawiał z Kate i teraz, oglądając,
a nawet mogąc wsiąść do jej BMW.
Wiedział, że to nie jest taki zwykły samochód, że dla niej to tro-
feum, świętość, wóz, któremu poświęciła bardzo wiele czasu i który w ten
sposób staje się czymś niezastąpionym.
Dlatego właśnie czuł się wyróżniony, mogąc zasiąść za jego kie-
rownicą. Zrobił to bardzo ostrożnie. Rozglądając się z podziwem po wnę-
trzu, położył w końcu obie dłonie na kierownicy.
- A teraz uruchom silnik - rzekła Kate, wyciągając do niego dłoń,
w której trzymała klucz. - Tylko najpierw sprawdź, czy na pewno jest
wrzucony luz.
Brian spojrzał na nią z zaskoczeniem. Trwał w bezruchu niczym
sparaliżowany. Dopiero po dłuższej chwili, drżącą ręką, wziął go od
dziewczyny, a następnie zachowując się równie ostrożnie jak dotychczas,
włożył do stacyjki. Stosując się do jej rady, wcisnął sprzęgło i sprawdził
bieg, a następnie przekręcił kluczyk.
Spod maski wydobyło się przyjemne mruczenie. Był to dźwięk,
który zachwycał nie tylko Kate, ale, jak się teraz okazuje, Briana również.
Dziewczyna szybko uświadomiła sobie, że mimo lęku, który wyda-
14
je się być naturalny dla każdego, kto po raz pierwszy zasiada za kierowni-
cą takiego wozu, jej przyjaciel jest pod ogromnie pozytywnym wrażeniem.
Postanowiła jednak nie poprzestawać na dotychczasowym pokazie, lecz
wykorzystać jego zaangażowanie w sprawę i „wtajemniczyć” go jeszcze
bardziej.
- Teraz naciśnij gaz, ale najdelikatniej jak tylko możesz, inaczej
ryk silnika usłyszy pół San Pedro - powiedziała właścicielka wozu. -
A przynajmniej moja mama na pewno.
Brian kilkakrotnie zwiększył obroty silnika, jednak, jak zalecała
Kate, zrobił to z nad wyraz dużym wyczuciem. Głęboko w jego umyśle
kiełkowała chęć, by wcisnąć pedał gazu aż do ziemi, ale wiedział, że to
rzeczywiście mogłoby ściągnąć uwagę znajdujących się w pobliżu domu
ludzi, a co gorsze - nadszarpnąć kondycję niektórych podzespołów samo-
chodu.
- Świetne uczucie - podsumował chłopak z satysfakcją, naciskając
na akcelerator po raz ostatni.
- Już teraz twierdzisz, że to świetne uczucie, choć na razie pozna-
łeś zaledwie mały ułamek możliwości tego wozu. Jeżeli kiedyś się na to
zdecydujesz, będziesz mógł wyjechać nim na miasto. Wtedy naprawdę
zrozumiesz, jakie emocje towarzyszą mi podczas jego prowadzenia.
- Jeśli tylko nie zmusisz mnie od razu do pokonywania światowe-
go rekordu prędkości, to chętnie się zgodzę - rzekł żartobliwie Brian, wy-
siadając z BMW.
- Spokojnie, nie będę. Problemem jest raczej inna kwestia. Zanim
zdecydujesz się pokazać tym wozem na ulicach, musisz wiedzieć jedną
rzecz.
- Jaką? - zapytał Brian, ponownie na niego spoglądając.
- Zaczęliśmy już o tym rozmawiać przed zajęciami. Powiedziałam,
że pewnie już niedługo będzie trzeba go ukrywać w jakimś innym miejscu.
Trzymanie go w garażu obok domu może być zbyt niebezpieczne, bo wi-
dzisz… poszukuje go policja - rzekła poważnie nastolatka.
- Nie jestem tym jakoś szczególnie zaskoczony. Skoro to wóz,
który pojawia się regularnie na nielegalnych imprezach wyścigowych, to
policja musi go poszukiwać.
- Owszem, ale to już nie jest jeden z wielu wozów, które widzi się
na imprezach wyścigowych. Ostatnio trafiłam na tak zwaną Czarną Listę
najbardziej poszukiwanych kierowców.
15
- Czarną Listę? - zdziwił się Brian.
- Tak. To spis kierowców, który aktualnie obejmuje Rockport
i jego okolice, w tym San Pedro.
- Ile osób jest na tej liście?
- W tej chwili tylko sześć.
- Ups… to trochę… kiepsko - stwierdził chłopak. - Dlaczego aku-
rat ty na nią trafiłaś? Przecież na terenie całego stanu jest pełno wyścigow-
ców.
- Tak, ale nie każdy z nich obraca się w takim towarzystwie jak ja
- rzekła Kate. - Pozwól, że wytłumaczę ci wszystko od początku - dodała.
- Kilka lat temu w Rockport powstała Czarna Lista, na której znajdowali się
kierowcy mający nakaz zatrzymania nie tylko w Kalifornii, ale w całym
kraju. Policja robiła wszystko, by ich zatrzymać. W końcu się udało. Z wy-
jątkiem Thomasa, wszyscy trafili do więzienia. Wtedy, naturalnie rzecz
biorąc, lista przestała istnieć. W ostatnim czasie odkryto jednak, że nie-
którzy wyścigowcy znajdujący się już na wolności, ponownie zajmują się
nielegalnymi wyścigami. Między innymi dawne numery jeden, dwa i trzy
wśród najbardziej poszukiwanych - Clarence Callahan, Toru Sato i Ronald
McCrea - moi zespołowi znajomi.
- Łoł… - wydobył z siebie szeptem Brian. - Wiedziałem, że kie-
rowcy z twojego zespołu mają… swego rodzaju… reputację, ale nigdy nie
przypuściłbym, że byli poszukiwani w całym kraju - dodał już głośniej. -
Skoro byli aż tak słynni, to podejrzewam, że Thomas jako ten ostatni naj-
bardziej poszukiwany, w dodatku nigdy nieschwytany, jest nawet silniej-
szym wabikiem na policję.
- Zgadza się. Co prawda jeszcze do niedawna podejrzewano, że
cały czas jest w Palmont, ale zdaje się, że teraz już są na właściwym tro-
pie.
- No dobrze, ale nadal nie do końca rozumiem, jak to się stało, że
ty jesteś na tej liście.
- W sobotę byłam z Clarencem na zlocie na Paseo del Mar. Plano-
waliśmy porozmawiać z dwoma kierowcami, którzy są z kolei dość popu-
larni tu, w San Pedro. Nagle pojawiła się policja. Wszyscy zaczęli uciekać.
Tak się wszystko poukładało, że ja, Clarence i ci dwaj wyścigowcy uciekali-
śmy razem. Potrzebowaliśmy pomocy, więc po niedługim czasie do pości-
gu włączyli się również Toru i Ronald. Policja najwyraźniej wszystko sobie
przemyślała, poukładała i tak doszli do wniosku, że muszą reaktywować
16
Czarną Listę. Od razu wpisali na nią, co jest zresztą bardzo logiczne, daw-
nych najbardziej poszukiwanych, dwie gwiazdy z San Pedro, no i mnie -
kierowcę, który niewątpliwie jest z nimi wszystkimi jakoś powiązany.
- Pech - podsumował krótko Brian. - Równie dobrze mógł być tam
z nimi ktoś inny.
- Pech, a może szczęście - powiedziała Kate, uśmiechając się ta-
jemniczo.
- Szczęście? - zapytał chłopak, czując się zaskoczony tym stwier-
dzeniem.
- Może nie jestem jeszcze taką sławą, jak kiedyś Clarence i jego
kumple, ale teraz właśnie stoję przed taką szansą.
- Ty naprawdę chcesz mieć poważne problemy - rzekł Brian, lecz
w jego tonie nie krył się nawet ślad potępienia dla poczynań przyjaciółki. -
Nie boisz się?
- Oczywiście, że się boję, ale wiem też, że bardzo często jest tak,
że to, czego się obawiamy, z czasem okazuje się całkowicie niegroźne.
Czy ty jeszcze przed kilkunastoma minutami nie bałeś się chociażby
wsiąść do mojego wozu?
- Bałem się. Chyba sama widziałaś, że uruchamiając silnik, trzą-
słem się jak galaretka - zaśmiał się Brian. - I masz rację. Teraz strach już
minął.
- Właśnie dlatego mam zamiar zaryzykować…
Rozmowę nastolatków przerwał dźwięk wskazujący na otrzymaną
wiadomość tekstową.
Kate wyciągnęła swoją Nokię 9300i z kieszeni spodni, a następnie
spoglądając na wyświetlacz, odczytała wiadomość:
Od: Thomas
Treść: Cześć. Jestem już w Rockport. Jeśli możesz, przyjedź
o szóstej do Wilmington. Musimy całym zespołem jak najszybciej
zająć się kilkoma sprawami. Mam też do ciebie prośbę. Może się
okazać, że będę dziś potrzebował twojej pomocy. Jeśli się tak
stanie, na pewno szybko się zorientujesz, co możesz dla mnie
zrobić ;) Do zobaczenia!
- Coś się stało? - zainteresował się Brian, widząc, że jego przyja-
ciółka jest nadzwyczaj zaaferowana czytanym SMS-em.
17
- Nie… to znaczy właściwie tak. Thomas jest już w Rockport -
odpowiedziała z wyraźną radością.
- Więc pewnie chcesz jechać się z nim spotkać?
- Nie, teraz nie. Zbieramy się całym zespołem o szóstej.
- Tak swoją drogą… chciałbym go kiedyś poznać - rzekł towa-
rzysz Kate, uśmiechając się przekonująco.
- Naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna. - Jeśli tak, to nie widzę
przeszkód. Może nie zabiorę cię na dzisiejsze zebranie, bo zdaje się, że
będziemy tam prowadzili wyjątkowo poważne rozmowy, ale kiedyś…
Obiecuję ci, że jeśli tylko będziesz sobie tego życzył, na pewno was ze
sobą poznam.
- Dziękuje, Kate.
- Nie. To ja dziękuję tobie. Za to, że zrozumiałeś i zaakceptowałeś
moją pasję.
- Powinienem był to zrobić już dawno temu, ale bałem się. Teraz
widzę, że niepotrzebnie, bo z czasem to, czego się tak bardzo boimy,
przestaje być straszne - powiedział Brian, powtarzając i jednocześnie zga-
dzając się ze wcześniejszym stwierdzeniem Kate.
***
Hangar w Wilmington konsekwentnie wypełniał się kolejnymi kie-
rowcami oraz ich wozami.
Jako pierwsi na miejscu spotkania znaleźli się naturalnie Thomas
i Mia. Otworzyli wrota, a następnie udali się do jego wnętrza, by oczekiwać
na przybycie pozostałych.
Niedługo potem dołączyła do nich Kate. Wysiadając energicznie ze
swojego BMW, natychmiast ruszyła w stronę Thomasa.
Uśmiechając się do siebie, mocno uścisnęli sobie dłonie.
- Bardzo się cieszę, że już wróciłeś - oświadczyła nastolatka. -
Trochę się nam nudziło bez ciebie.
- No nie wiem, nie wiem... Podobno nieźle narozrabialiście pod
moją nieobecność - odpowiedział mężczyzna, śmiejąc się.
- Ależ skąd. To nie była żadna rozróba. Może policja tak to ocenia,
ale ja nie. Stać mnie na dużo więcej.
18
- Domyślam się. Jednak, jak widzisz, dla policji to już było wystar-
czające, by umieścić cię na Czarnej Liście.
W czasie trwania rozmowy Thomasa i Kate, w garażu zjawiły się
dwa wozy - czarny Mercedes SLR oraz żółto-zielony Aston Martin.
Ich kierowcy wygramolili się na zewnątrz, szybko podchodząc do
Thomasa.
- Witamy ponownie w Rockport! - rzekł głośno Ronnie, ściskając
jego dłoń.
- W Palmont już wszystko w porządku? - zapytał Toru, również
witając się poprzez podanie ręki, a także jego zwyczajowy ukłon.
Thomas odwzajemnił ten gest, po czym odpowiedział:
- Tak, sprawa tajemniczego zespołu została definitywnie wyja-
śniona i zakończona.
- To świetnie - podsumował Japończyk. - Teraz, jak przypusz-
czam, będziesz mógł skupić się na tutejszych sprawach.
- Zdecydowanie tak. I mam zamiar zacząć już od dzisiaj. Kiedy
wszyscy się zjawią, powiem, jakie są plany na najbliższe kilka godzin. Tak
swoją drogą, gdzie zgubiliście waszego przyjaciela Clarence'a?
- Nie mamy zielonego pojęcia. Wybył gdzieś z rana. Nic nie po-
wiedział. W ogóle... jakiś dziwny jest ostatnio.
- Pewnie znowu wyrwało go do Nikki, no bo przecież gdzie by
indziej - stwierdził Ronnie.
W międzyczasie Kate oddaliła się od rozmawiających mężczyzn.
Zatrzymała się obok niezidentyfikowanego wozu Vica, który już od ponad
miesiąca zaparkowany był w tym samym miejscu - tuż przy lewej ścianie
hangaru. Pojazd wciąż oczekiwał na przejrzenie i udokumentowanie spo-
sobu jego skonstruowania, lecz pod nawałem innych, ważniejszych spraw,
zupełnie o nim zapomniano.
Chyba nawet sam właściciel przestał się nim interesować, bo nigdy
nie dzwonił ani do Thomasa, ani do Mii, by zapytać, kiedy będzie mógł go
odebrać. Dlatego właśnie, pokryty grubą warstwą kurzu, wciąż przebywał
w kryjówce Smoków.
Z chwilowego braku lepszego zajęcia, dziewczyna postanowiła
dokładniej mu się przyjrzeć. Zaczęła od silnika, który w normalnych wa-
runkach znajdować powinien się pod maską, a w tym przypadku umiej-
scowiony został raczej obok niej.
19
- Nie było go u Nikki - odpowiedział Thomas. - Większość czasu
spędziła u nas, więc nie mogli się spotkać.
- To ja już sam nie wiem... - powiedział z rezygnacją Toru.
- Nikki była u was w domu? - zapytał z niedowierzaniem Ronnie. -
Ja myślałem, że wy jej tam w życiu nie wpuścicie. Grzeczna była chociaż?
- Bardzo grzeczna - oświadczyła Mia. - Przyszła, zapukała i kultu-
ralnie zapytała, czy może sobie z nami pogadać. W rezultacie rozmawiali-
śmy ponad trzy godziny. Dowiedziałam się już chyba wszystkiego, czego
do tej pory nie wiedziałam jeszcze o Palmont.
- Łoł, aż trudno w to uwierzyć - zaśmiał się właściciel Astona.
- Chyba po prostu jest dzisiaj w dobrym humorze - podsumował
Thomas.
- Albo coś kombinuje. Ja bym uważał.
- Oj, dobra już, przestań szukać dziury w całym - skarcił kumpla
Toru.
- No co? Po prostu mówię, co myślę i tyle.
Kate zaśmiała się, słysząc ostatnie słowa Ronniego. Oczywiście
sama była podobnego zdania - jakkolwiek niewinnie zachowuje się Nikki,
zawsze trzeba na nią uważać.
Kolejne minuty upływały, a dwie „najbardziej podejrzane" i jedno-
cześnie najbardziej wyczekiwane osoby wciąż były nieobecne.
Thomas odczuwał coraz większe zirytowanie. Kręcił się bez celu,
co chwilę spoglądając nerwowo na zegarek.
W międzyczasie Ronnie postanowił poprawić sobie nieco humor
(a przy okazji może też innym), dlatego udał się w stronę swojego wozu,
a następnie zaglądając do jego wnętrza, włączył muzykę.
Ponieważ hangar był naprawdę duży, a obecni w nim kierowcy
znajdowali się w różnych jego częściach, rytmicznie rozbrzmiewające
dźwięki docierały wyraźnie tylko do niektórych.
W końcu, tuż przy bramie wjazdowej, zaparkował bordowo-czarny
Ford GT.
Wbrew podejrzeniom Thomasa, który spojrzał teraz w tamtą stro-
nę, z wozu wyłoniła się jedynie Nikki. Po Clarensie nadal nie było nawet
śladu.
Kobieta rozejrzała się szybko po hali, wyraźnie czegoś lub kogoś
szukając. W końcu zawiesiła wzrok na swoim celu. Uśmiechnęła się tajem-
20
niczo, a następnie wykonując głową kilka ruchów, które rozbujały jej zwią-
zane w długi kucyk włosy, ruszyła pewnie przed siebie.
Tak właśnie płynąc eleganckim, a jednocześnie potężnym krokiem,
poprawiła jeszcze pasek swojego czarnego płaszcza, a potem, jakby od
niechcenia, spojrzała w prawo.
Stali tam Thomas i Mia.
- Cześć jeszcze raz - rzekła do nich, nie zwalniając kroku nawet
na milisekundę.
Chwilę później odwróciła głowę w drugą stronę. Tam z kolei znaj-
dowali się Toru i Ronnie.
Ten pierwszy przywitał ją skinieniem głowy, na co szybko odpo-
wiedziała podniesioną dłonią i wesołym uśmiechem.
Drugi z mężczyzn przyglądał się jej tylko z dziwnym, nieco drwią-
cym wyrazem twarzy, dlatego też po prostu go zignorowała.
Zbliżając się już do obiektu swojego zainteresowania, zatrzymała
się, pytając:
- Wiadomo wreszcie, jak ten dziwak jest poskładany?
Kate ze zdziwieniem podniosła głowę znad silnika granatowej...
własności Vica. Zupełnie nie dostrzegła momentu, w którym Nikki zjawiła
się w hangarze. Z powodu muzyki wydobywającej się z wozu Ronniego,
nie usłyszała również jej kroków.
- Cześć. Właśnie próbuję się w tym zorientować, ale kiepsko mi
idzie - odrzekła ze szczerym uśmiechem właścicielka stojącego nieopodal
limonkowego BMW. - Myślę natomiast, że tobie pójdzie to dużo lepiej.
- No nie wiem - powiedziała Nikki, zbliżając się o kolejne dwa
kroki do swojej rozmówczyni. - Będąc w Palmont, myślałam o tym wozie
kilka razy i nadal nie rozumiem, co ten cały Vic miał na myśli, budując go.
- Czy chociaż on sam wie, co miał na myśli... - zaśmiała się Kate.
- Pewnie nie.
Po tych słowach Nikki umilkła, patrząc tylko na nią badawczo.
Nastolatka nieco tym zdziwiona, przyjrzała się swojemu ubraniu,
które mogła niechcący poplamić smarem lub olejem pochodzącym z gra-
natowego wozu.
Najpierw sprawdziła baseballową, czarną bluzę z białymi rękawa-
mi, a później niebieskie, jeansowe spodnie. Nigdzie nie dostrzegła nawet
najmniejszej plamki.
21
W końcu pomyślała, że może chodzić o twarz, a tego już niestety
nie dało się sprawdzić inaczej, jak tylko pytając:
- Jestem gdzieś brudna czy coś?
- Nie.
- Nie? To dlaczego tak na mnie patrzysz?
- A tak sobie po prostu patrzę - odpowiedziała, śmiejąc się, Nikki.
- Aha...
- Nie gniewaj się. Czasami zdarza mi się tak zawiesić. Szczególnie
kiedy się nad czymś zastanawiam.
- Absolutnie się nie gniewam. A mogę zapytać... nad czym się
zastanawiałaś?
- Nad tym, czy uwierzysz mi, kiedy powiem ci, że stęskniłam się
za tobą i że dobrze znów cię widzieć.
- Naprawdę aż tak mnie lubisz? - zdziwiła się Kate. - Nie wiem,
czy na to zasługuję - dodała z nieśmiałym uśmiechem. - Możliwe, że tobie
również będzie trudno w to uwierzyć, ale cieszę się, że wróciłaś.
- Obiecałam ci to. Pamiętasz?
- Pamiętam.
- Nikki, rozmawiałaś może dzisiaj z Clarencem? - zapytał Thomas,
który pojawił się nagle obok nich.
Kobieta spojrzała na niego z ukosa, próbując ukryć niezadowole-
nie z przerwanej rozmowy.
- Nie, a co?
- Zastanawiam się, gdzie jest.
- Chłopaki nie wiedzą?
- Nie. Ostatni raz wiedzieli go rano.
- Cóż, ja też niestety nie pomogę ci w tej sprawie.
W bramie hangaru rozległ się nagle warczący dźwięk silnika.
- No i widzisz, twój problem sam się już rozwiązał - dodała Nikki,
patrząc na wjeżdżającego do kryjówki Forda Mustanga.
Niebawem mężczyzna wyłonił się ze swojego wozu, od razu ner-
wowo spoglądając na Mię, a później na Thomasa.
Zamykając drzwi Mustanga, odwrócił się w stronę swoich kumpli.
Przywitał ich poprzez podniesienie ręki, ruszając następnie ku wciąż stoją-
cej obok Kate Nikki.
Zatrzymując się przed nią, rzekł z uśmiechem:
- Cześć. Jak się masz?
22
- Dobrze, dziękuję. A ty?
- Teraz, kiedy już wreszcie cię zobaczyłem, znacznie lepiej.
Nikki zaśmiała się głośno, po czym, jak wyuczona, zawiesiła się na
jego szyi.
Kate, patrząc na to z odległości nie większej niż metr, pokręciła
głową z dezaprobatą. Spojrzała porozumiewawczo w stronę Ronniego. On
również obserwował obściskującą się parę z dziwnym, wyrażającym po-
wstrzymywany wybuch śmiechu, wyrazem twarzy.
Później wzrok, zupełnie nieświadomie, przeniosła na Thomasa.
Jego reakcja na tę „scenę" była dokładnie odwrotna. Mocno zaciśnięta
szczęka i poszerzone, rozognione źrenice wskazywały na skrajne ziryto-
wanie.
Nastolatka była tym nieco zaskoczona. Wcześniej, gdy Clarence
i Nikki bawili się w aktorstwo, podobnie jak Ronnie, śmiał się z tego albo,
co zdarzało się jeszcze częściej - całkowicie to ignorował. Teraz natomiast
wyraźnie go to rozgniewało.
W końcu kierowca Mustanga odsunął się od Nikki, po raz kolejny
podejrzliwie patrząc na lidera Smoków.
Ten jednak w porę zmienił minę i odpowiadając mu przyjaznym
spojrzeniem, wyciągnął do niego dłoń.
Clarence ucieszył się z tego niezmiernie, lecz podchodząc bliżej,
nie zdążył nawet zareagować, a już znalazł się na podłodze.
Potężny cios wymierzony w lewy policzek w ćwierć sekundy zwalił
go z nóg. Spowodował też tak silne zaćmienie, że w oczach mieniły mu się
naprzemiennie tylko całkowita ciemność i rażące, białe światło.
Po wyrwaniu się ze wstępnego szoku, Toru i Ronnie ruszyli na
pomoc przyjacielowi, jednak już po kilku krokach stanęli jak wryci przera-
żeni pojawieniem się na ich drodze Kate.
Nastolatka szybko zorientowała się, jaką pomoc miał na myśli
Thomas, pisząc do niej rano wiadomość. Właśnie dlatego natychmiast
ogrodziła go od zbliżających się kumpli Razora, powstrzymując ich jedno-
cześnie słowami:
- Nie radzę.
Mężczyźni, mając w pamięci to, jak szybko i skutecznie poradziła
sobie z ludźmi Minga, nie przesunęli się dalej nawet o centymetr.
Chwilę później, najwyraźniej również pokonując już zdziwienie,
zareagowała Nikki. Spojrzała na Thomasa surowo, krzycząc:
23
- Co ty wyprawiasz?! Dlaczego go uderzyłeś?!
- A ty się nie wtrącaj - odpowiedział jej, jednocześnie grożąc pal-
cem.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę krążył wokół swojej ofiary, ob-
serwując uważnie każdy jej nieporadny ruch. Po chwili zapytał:
- Wiesz, za co dostałeś?
- Tak, wiem - odpowiedział niewyraźnie Clarence.
- No proszę, czyli przynajmniej zdajesz sobie sprawę, że źle zro-
biłeś.
- Wytłumaczy mi ktoś wreszcie, o co tu chodzi, do cholery? - nie
dawała za wygraną Nikki.
- Powiedziałem ci coś! - krzyknął gniewnie Thomas. - Zamknij się
i przestań udawać idiotkę. Na pewno doskonale wiesz, co zrobił kilka dni
temu. Przecież macie taką dobrą wymianę informacji...
Wszyscy zamarli w bezruchu, słuchając z ciekawością i jednocze-
śnie przerażeniem. Owszem - Nikki wiedziała, dlaczego jej były chłopak
jest tak wściekły, ale dla innych ta sprawa wciąż pozostawała zagadką.
- W ogóle to tak mnie oboje denerwujecie, że już dawno powinie-
nem się was stąd pozbyć - kontynuował Thomas. - ale macie szczęście.
Mia ma rację, mówiąc, że jesteście potrzebni w zespole. Tylko i wyłącznie
dzięki temu, że udało się jej mnie do tego przekonać, zostaniecie - mówił,
nadal krążąc wokół już bardziej przytomnego Clarence'a. - A tobie -
zwrócił się do niego. - lepiej, żeby takie rzeczy więcej się nie zdarzały.
- Nie miałem złych intencji, ale mimo wszystko, obiecuję się pil-
nować - odpowiedział mężczyzna, nadal pozostając na ziemi.
- Bardzo dobrze. A teraz wstawaj. Mamy przed sobą sporo roboty
- rzekł Thomas, a następnie wyciągnął do niego dłoń.
Clarence skorzystał z jego pomocy, a stojąc już na równych no-
gach, zapytał spokojnie:
- Od czego zaczynamy?
- Od przeprowadzki do Rosewood. Samochody wracają do właści-
wej kryjówki.
- Znów wezwiesz lawetę?
- Już wezwałem. Dwie. Pojawią się tu niebawem.
- A co jest w następnej kolejności?
24
- Trzeba zrobić porządek z Czarną Listą. Jeszcze dzisiaj w nocy
wyjeżdżamy wszyscy na miasto. Będziemy hałasować tak długo, aż zjawi
się śmigłowiec i jednostki stanowe.
- Poprzez słowo „wszyscy" masz, jak się domyślam, na myśli te
osoby, które chcą na tej liście się znajdować, prawda? - zapytała Nikki.
- Zgadza się. Czemu pytasz? Czyżbyś nie chciała brać w tym
udziału?
- Nie chodzi o mnie. Nie wiem, czy wziąłeś to pod uwagę, ale jest
środek tygodnia. Kate jutro rano musi być w szkole. Czy ten „wielki hałas"
nie mógłby być zorganizowany w piątek albo w sobotę?
- Bez urazy, Kate - zwrócił się teraz do niej Thomas. - ale zrobi-
łem to naumyślnie.
- Jak to? Dlaczego? - zdziwiła się dziewczyna.
- Wiem, że postanowiłaś jednak być na Czarnej Liście, ale musisz
pamiętać, że to bardzo niebezpieczne. Powinnaś odpuścić, przynajmniej
na razie, tym bardziej, że dziś zrobi się spory bałagan. Nie możesz być
znowu w to zamieszana.
- Rzeczywiście, Thomas ma rację - stwierdziła Nikki. - Lepiej,
żeby policja nie interesowała się tobą aż tak bardzo.
- Nie odpuszczę tego - oświadczyła Kate. - I tak nie uda się po-
godzić bycia na Czarnej Liście z ciągłym ukrywaniem. Trzeba się na coś
zdecydować i mimo niebezpieczeństwa, wybieram jednak Czarną Listę.
- Jesteś tego całkowicie pewna? - zapytał Thomas.
- Tak, a to, że wyruszymy na miasto w nocy wcale mi nie prze-
szkadza. Myślę, że to nawet lepiej. Kto podejrzewałby, że ktoś, kto wcze-
śnie rano musi być w szkole, w nocy ucieka przed policyjnymi pościgami
albo bierze udział w nielegalnych wyścigach samochodowych? Przecież to
kompletne wariactwo - zaśmiała się dziewczyna. - Przeżyłam już coś po-
dobnego w niedzielę, więc dam radę jeszcze raz.
- No dobrze. Skoro taką podjęłaś decyzję... pozostaje mi się tylko
cieszyć - powiedział lider Smoków. - A teraz jeszcze ostatnie ustalenia. Na
Czarnej Liście oprócz nas znaleźć się mają bracia de Silva, Frankie Bonds,
a i pewnie Joe byłby zainteresowany. Musimy im wszystkim dać znać
o naszych planach. Jeśli się zdecydują, będą mogli pojechać dzisiaj razem
z nami. A jeśli chodzi o Joe, to najlepiej gdyby pojawił się tutaj już niedłu-
go. Najwyższa pora, by dowiedział się, że wciąż mam jego Vipera i wyje-
25
chał nim stąd osobiście. Zawsze to jeden wóz mniej do transportowania
lawetą - zakończył z uśmiechem Thomas.
- Ech, szkoda, że od razu go ze sobą nie zabrałem - rzekł Claren-
ce. - Widziałem się z nim jeszcze dwadzieścia minut temu. Pojadę po nie-
go.
- OK. Tylko przyjdźcie możliwie jak najszybciej.
- Jasne - odpowiedział mężczyzna, kierując się już do swojego
wozu.
Na drodze do Mustanga znajdowali się jego kumple. Gdy znalazł
się już zaledwie trzy kroki od nich, Ronnie zapytał cicho:
- Za co on ci tak przyłożył?
- Nieważne - odrzekł szorstko właściciel samochodu.
- Bardzo ważne - stwierdził Toru, próbując go jeszcze zatrzymać.
- Porozmawiamy o tym później, OK?
- W porządku.
Po tej krótkiej rozmowie Clarence wyjechał z hangaru, a następnie
ruszył na wschód, pozostawiając za sobą chmurę unoszącego się kurzu.
- O co tu chodzi? - zastanawiał się Ronnie, spoglądając ukradkiem
na już zdecydowanie mniej rozwścieczonego Thomasa.
- Podejrzewam, że Clarence podwalał się do Mii - rzekł cicho To-
ru.
- No co ty... Przecież on ewidentnie leci na Nikki.
- A czy jedno stoi na przeszkodzie drugiemu?
- No... w sumie nie - zgodził się Ronnie.
Kilkanaście minut później przed wjazdem do hangaru zjawiły się
zamówione przez Thomasa lawety.
Podobnie jak poprzednim razem, tak i teraz samochody ukrywane
były pod ogromnymi, czarnymi płachtami.
Kiedy pierwszy z transportów został przygotowany, razem z nim
do Rosewood udała się Mia. Jadąc za lawetą swoją Mazdą, nadzorowała
trasę przejazdu. Później, będąc już na miejscu, otworzyła główną bramę
kryjówki, dzięki czemu wozy znalazły się na specjalnie przygotowanych
dla nich miejscach.
W międzyczasie do w połowie opustoszałego już hangaru wrócił
Clarence. Tak jak życzył sobie Thomas, w kryjówce znalazł się również Joe.
Mężczyzna był oczywiście niezwykle zadowolony z niespodzianki,
którą zrobił mu lider Smoków. Bardzo szybko i bardzo chętnie zasiadł za
26
kierownicą swojego dawnego wozu, a kiedy już ostatni z samochodów
znalazł się na lawecie, kierowcy opuścili hangar, udając się w stronę Rose-
wood.
Dwie godziny później, gdy zapadła już całkowita ciemność, wszy-
scy wyścigowcy zainteresowani udziałem w rywalizacji Czarnej Listy zebrali
się w głównym pomieszczeniu odnowionej kryjówki.
Wśród nich znajdowali się Frankie Bonds, a także bracia de Silva,
którzy z największą chyba pasją wychwalali, jak świetnie urządziły się
Smoki.
- Przepiękny macie ten klub. Mamy nadzieję, że będziemy mogli
częściej tutaj gościć.
- Oczywiście. Zawsze będziecie mile widziani - zapewniał ich
Thomas.
Wkrótce kierowcy wyjechali z klubu.
Jadąc w niekończącej się kolumnie wozów, kierowali się na wschód
- ku granicy Rockport i San Pedro. W ten sposób chcieli odciągnąć uwagę
policji od Rosewood i jednocześnie pokazać, że są ugrupowaniem wyści-
gowców, które nie ogranicza się tylko do jednego miasta, ale prawdopo-
dobnie już niedługo będzie sławne w całym stanie.
Thomas, jako prowadzący drużynę, zatrzymał się na skrzyżowaniu
West Anaheim Street z Oregon Avenue. Obok jego BMW ustawiły się rów-
nież wozy Ronniego i Kate.
- Kto pierwszy po drugiej stronie mostu? - zapytał z radością
w głosie poprzez zespołowy komunikator.
- Jasne - ucieszył się kierowca Astona.
- Na zielonym? - zapytała Kate.
- Na zielonym - potwierdził lider Smoków.
- Zaraz, zaraz, a my? - zapytała Nikki w imieniu swoim i innych
wyścigowców znajdujących się z tyłu.
- Oczywiście też możecie się ścigać - odrzekł Thomas. - Chociaż
wątpię, żebyście mogli coś zdziałać, startując z drugiej albo trzeciej linii.
- A to się jeszcze okaże…
- Nikki wam zaraz pokaże, jak się jeździ - zaśmiał się Ronnie.
- A ty nie cwaniakuj tam z przodu, bo ciebie wezmę jako pierw-
szego - odgrażała się kobieta.
W końcu nad ulicą zapaliło się zielone światło. Szarańcza wozów
wyrwała do przodu, pozostawiając za sobą liczne ślady spalonej gumy.
27
Na prowadzeniu trzymały się wozy, które ruszyły z pierwszej linii.
Najszybszym z nich wydawał się być Thomas, jednak Kate i Ronnie nie
dawali za wygraną. Jadąc slalomem pomiędzy poruszającymi się pojedyn-
czo po moście autami, próbowali zrównać się z liderem zespołu.
Właścicielka limonkowego BMW wjechała na jego pas, zmniejszając
tym samym opór powietrza. Szybko go dogoniła i redukując bieg, ponow-
nie zmieniła tor jazdy, by go wyprzedzić.
Ronnie próbował być równie sprytny, jednak okazało się, że na
tylnym zderzaku ma już Forda Nikki. Kobieta prawie najechała na jego
Astona, gdy w ostatniej chwili odbiła w prawo i podobnie jak wcześniej
Kate, znalazła się za BMW Thomasa.
Ten spodziewał się, że zaraz i on zostanie wyprzedzony, tym bar-
dziej, że Nikki to specjalistka w draftingu - nie tylko jako prowadzący, ale
również prowadzony.
Próbując ją więc oszukać, zjechał gwałtownie na inny pas, lecz już
za późno. Nikki osiągając maksymalną prędkość, w ten sposób została
tylko dodatkowo przez niego wystrzelona.
Wysuwając się przed obu panów, jej celem była teraz Kate.
Dziewczyna spojrzała w boczne lusterko. Ford GT zbliżał się do jej
wozu tak błyskawicznie, że chyba już tylko rakieta kosmiczna byłaby
w stanie poruszać się szybciej. Z drugiej strony… w tym pojedynku może
sprawdzić się odpowiednia strategia.
Kate, wymijając kolejnego uczestnika ruchu drogowego, płynnie
wykonanym skrętem zjechała na inny pas. W ten sposób pozostawiła Nikki
wolną drogę, by dać się wyprzedzić.
Kobieta chętnie z tego skorzystała, ciesząc się ze zdobytego pro-
wadzenia.
- I było tyle gadać, Ronnie? - zapytała.
- Jeszcze mogę cię dogonić - odpowiedział.
- Czekam.
Niebawem właścicielka BMW, zupełnie niewinnie, tak po prostu po
raz kolejny wymijając jadące mostem auta, znalazła się na pasie Nikki.
Przez chwilę utrzymywała się w około pięćdziesięciometrowym
dystansie, jednak wiedząc świetnie, że koniec mostu zbliża się nieuchron-
nie, przyspieszyła, by skorzystać ze strumienia zmniejszonego oporu po-
wietrza ciągnącego się za Fordem.
28
Gdy limonkowy wóz zaczął w lusterkach stawać się coraz większy
i wyraźniejszy, Nikki zorientowała się, że została przechytrzona.
- Ty przebiegła bestio! - krzyknęła, śmiejąc się.
- Pa, pa, Nikki. Dzięki za drafting! - odpowiedziała radośnie na-
stolatka.
BMW wyprzedziło Forda na kilkadziesiąt metrów przez końcem
mostu, nie pozostawiając już najmniejszych szans na kontratak.
- Ha ha ha - śmiał się głośno Ronnie. - No cóż, Nikki, przykro mi,
ale wychodzi na to, że nie jesteś tą najbardziej cwaną osobą w naszym
zespole.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że ty też nią nie jesteś.
- Gratulacje, Kate - odezwał się Thomas. - Po raz kolejny pokazu-
jesz, że nie ma z tobą żartów.
- Dzięki - odpowiedziała dziewczyna, zatrzymując się właśnie na
pierwszym skrzyżowaniu za mostem. - Gdzie jedziemy teraz?
- Dwie albo trzy przecznice dalej powinien być taki nieduży par-
king po lewej stronie. Tam zrobimy sobie zlot.
Kilka chwil później wyścigowcy ponownie ruszyli przed siebie,
zatrważająco hałasując wszyscy silnikami swoich wozów.
- O, proszę, Santa Fé Avenue. - Ucieszyła się Nikki, gdy kolumna
zbliżała się do kolejnego już skrzyżowania. - Czy to przypadkiem nie ten
parking? - zapytała, patrząc na nieduży plac znajdujący się tuż przy ulicy.
- Tak, to tutaj - potwierdził Thomas. - Skręcamy.
Na parkingu nie było nawet jednego auta. Nie mając już od kilku-
nastu miesięcy żadnego właściciela ani budynku, do którego byłby przypi-
sany, od rana do wieczora świecił pustkami. W nocy, naturalnie rzecz bio-
rąc, tym bardziej nie należało się tu kogokolwiek spodziewać.
Dlatego właśnie członkowie zespołu Smoków mieli teraz wolną
rękę, by dowolnie korzystać ze znajdującej się tutaj przestrzeni. Ustawili
się więc w rzędach, po dwóch przeciwnych stronach placu.
W jednym z nich znalazły się czarne Chevrolety braci de Silva,
Viper Joe i Mustang Clarence’a. W drugim rzędzie - odrobinę liczniejszym
- zaparkowali Frankie, Thomas, Mia, Kate, Nikki, Toru i Ronnie.
Kierowcy opuścili swoje wozy, zbierając się na środku wokół Tho-
masa.
- Tutaj będziemy mieli bazę - zaczął. - Musimy cały czas przeby-
wać w jednym miejscu, żeby ułatwić policji szybkie znalezienie nas. Nie
29
będziemy jednak siedzieć bezczynnie, tylko i wyłącznie czekając, aż ktoś
zgłosi nasz zlot. To mogłoby być niewystarczające, żeby zwabić choćby
jeden radiowóz. Urządzimy sobie zawody drag. W stronę mostu i z powro-
tem.
- Świetnie - ucieszył się jeden z bliźniaków. - Jeśli założymy, że
ścigamy się do ostatniego skrzyżowania przed wjazdem na most, to bę-
dzie akurat jakieś czterysta metrów.
- Pojedynki jeden na jeden, czy dwa na dwa? - zapytał drugi
z nich.
- Jak komu pasuje. Dzisiejsze wyścigi mają przede wszystkim na
celu zwabienie policji. Jeśli jednak ktoś ma pragnienie pościgać się na
poważnie, to nie widzę przeszkód.
- W takim razie my z bratem zaraz wyjeżdżamy na ulicę. Kto chce
sobie z nami pojeździć, to zapraszamy.
- Ja się zgłaszam. Trzeba się trochę rozruszać - powiedział Joe,
strzelając kośćmi w palcach dłoni. - I przede wszystkim zobaczyć, czy
wciąż pamiętam, jak jeździ się tym potworem - dodał, spoglądając z za-
dowoleniem na zielonego Vipera.
- Ja też się chętnie przejadę - oświadczył Clarence.
- No to mamy już komplet do pierwszej rundki - podsumował
z ekscytacją jeden z de Silvów.
Umówieni kierowcy wyjechali na ulicę, ustawiając się na skrzyżo-
waniu. Wkrótce wypruli w stronę mostu prowadzącego do północno-
zachodniej części Rockport.
Reszta wyścigowców obserwowała ich start z parkingu. Nie było
żadnych niespodzianek - najszybciej po trójpasmowej, prostej ulicy poru-
szali się właściciele czarnych Chevroletów.
Trudno było jednak określić, czy równie skuteczni byli, zbliżając
się już do linii mety. A może Joe lub Clarence’owi udało się ich wyprze-
dzić? Niestety z perspektywy osób pozostających na placu nie było możli-
we odpowiedzenie sobie na to pytanie.
- Mam nadzieję, że nie narobisz sobie jakichś problemów w szkole
- powiedziała niespodziewanie Nikki, zatrzymując się obok obserwującej
wyścig Kate.
- A dlaczego miałabym mieć jakieś problemy w szkole? - zapytała
ze zdziwieniem nastolatka.
30
- Ja wiem, że jednodniowa nieobecność to jeszcze nie koniec
świata, ale gdybyś miała jakiś test, czy ważne zajęcia…
- Nie, nie, spokojnie. Poza tym mam zamiar być w szkole.
- Naprawdę? Przecież będziesz się przewracać ze zmęczenia.
- Nic z tych rzeczy. Jestem bardzo wytrzymałym człowiekiem. Nie
martw się o mnie.
- Skoro tak mówisz… Gratuluję wygranego wyścigu.
- Dziękuję. Udało mi się cię przechytrzyć - cieszyła się Kate.
- Tak właśnie jest w wyścigach. Trzeba mieć nie tylko talent, ale
być też sprytnym.
Do rozmawiającej dwójki zbliżył się Thomas.
- Nikki, przepraszam za swoje zachowanie w Wilmington - rzekł
bez zbędnego wstępu. - Byłem zdenerwowany, trochę mnie poniosło.
Strasznie chamsko się do ciebie odezwałem. Naprawdę, przepraszam, nie
chciałem cię urazić - tłumaczył się, patrząc na nią oczami wręcz błagają-
cymi o litość.
- Nie gniewam się - odpowiedziała krótko.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Thomas uśmiechnął się, z ulgą wypuszczając powietrze z ust.
- To świetnie - podsumował, po czym ponownie udał się w stronę
swojego wozu.
Kiedy oddalił się wystarczająco daleko, Nikki powiedziała:
- Rzeczywiście jest trochę chamski. Już drugi raz dzisiaj przerwał
nam rozmowę - zaśmiała się.
- Tym razem można wybaczyć. Przeprosiny to ważny powód -
stwierdziła Kate. - Czy ty masz jakieś szczegółowe informacje, za co mógł
przyłożył Clarence’owi?
- Nie wiem, czy to są szczegółowe informacje, ale mam mocne
podejrzenia. Podobno miał w niedzielę trochę… niefortunne pożegnanie
z Mią.
- „Niefortunne”, mówisz?
- Pocałował ją w policzek, czy coś takiego, a ona potężnie się o to
wkurzyła.
Na skrzyżowaniu koło parkingu ponownie zjawiły się wozy braci
de Silva, Joe i Clarence’a.
31
- Zrywne mają te furki - rzekła Nikki, patrząc na dwa identyczne
Chevrolety Chevelle - ale można je pokonać. Nawet na tym czterystume-
trowym odcinku.
- Naprawdę? - zainteresowała się tym stwierdzeniem Kate. - Pew-
nie draftując?
- To też, ale można to zrobić również w pojedynkę. Myślę teraz
o twoim wozie. Ma odpowiednio skonstruowany silnik i sprzęgło, a przy
tym butlę z podtlenkiem, który bardzo skutecznie podnosi obroty na ni-
skich biegach. Możesz wyrwać ze startu równie szybko jak oni.
- Powiesz mi, jak to zrobić?
- Jasne. Jeśli tylko zdecydujesz się na pojedynek z nimi, pojadę
razem z tobą i będę cię instruować z miejsca pasażera.
Gdy ścigający się przed chwilą mężczyźni zjechali na parking, Kate
natychmiast udała się w ich stronę, by zapytać o miejsce w kolejnej run-
dzie.
- Możesz jechać za mnie - rzekł Clarence. - Ty, Joe, ścigaj się
dalej. Nie potrafiłbym odebrać ci przyjemności z jazdy świeżo odzyskanym
wozem. Poza tym, mnie zupełnie nie idzie. Szkoda nawet marnować ener-
gię.
Już podczas wyjazdu na ulicę, Nikki zaczęła tłumaczyć, na czym
polega jej pomysł:
- Te Chevrolety mają potężne silniki, choć z drugiej strony nie
powinniśmy popadać w przesadę. Mogą mieć najwyżej siedem lub siedem
i pół tysiąca obrotów na minutę. Twój silnik ma obecnie sześć tysięcy
osiemset obrotów na minutę. Niewiele ci do nich brakuje, a w dodatku
możesz to zadrobić odrobiną podtlenku.
- No dobra, to co mam robić?
- Przede wszystkim odblokuj już dopływ gazu z butli.
- W porządku - rzekła Kate, przesuwając odpowiedni suwak.
- Lewa ręka cały czas na kierownicy. Musisz pilnować kciukiem
aktywatora, bo będzie to trzeba robić bardzo szybko. Prawa ręka na le-
warku.
- Co dalej?
- Teraz wykorzystany twój styl ruszania. Będzie w tym przypadku
bardzo skuteczny. Kiedy włączy się żółte światło, puszczaj płynnie sprzę-
gło do tego momentu, aż przód maksymalnie się uniesie, a drganie całego
wozu będzie go już prawie wyrywało z miejsca. Kiedy natomiast zobaczysz
32
zielone światło, wciśnij gaz prawie do samego końca i jednocześnie użyj
podtlenku. Przytrzymaj aktywator mniej więcej przez sekundę.
- Dlaczego gaz tylko PRAWIE do samego końca?
- Bo zamiast od razu wyrwać do przodu, będziesz palić gumę.
Posłuchaj jeszcze raz. Gaz i aktywator podtlenku jednocześnie. Na jedynce
ten zabieg spowoduje, że po bardzo krótkiej chwili będzie trzeba zmienić
bieg. Później możesz już wciskać gaz do ziemi. Po każdej zmianie używaj
też podtlenku. Wyciągaj obrony ponad sześć tysięcy i znowu zmieniaj
bieg.
- Co z wysokimi biegami?
- Użyj drugiej butli albo skorzystaj z tej, tylko wtedy dłużej wci-
skając aktywator.
- No dobra, chyba już wiem, co i jak.
Na ulicę wyjechali pozostali kierowcy. Wszyscy ustawili się obok
siebie, oczekując na znak do startu.
Zapaliło się żółte światło. Kate płynnym ruchem podnosiła nogę ze
sprzęgła, pamiętając jednocześnie o innych czynnościach, które zaraz
będzie musiała wykonać.
W końcu, gdy zapaliło się zielone, wcisnęła gaz i aktywator pod-
tlenku. Jej auto wyleciało ze startu nawet szybciej niż czarne Chevrolety.
Tracąc odrobinę na przyczepności, przejechało kilkanaście metrów deli-
katnym slalomem, choć na szczęście w ogóle nie ponosząc strat na przy-
spieszeniu.
Nastolatka wbiła kolejny bieg. Używanie podtlenku wywoływało
głośny świst. Wyciąganie ponadsześciotysięcznych obrotów silnika powo-
dowało przenikliwe jego warczenie. Wóz coraz szybciej pruł przed siebie.
Jadąc już na piątce, obroty rosły powoli, dlatego Kate użyła dopły-
wu dopalacza z drugiej butli.
- Czekaj na sześć i pół tysiąca obrotów i dopiero zmień bieg -
poleciła Nikki.
- Przecież spalę silnik.
- Nie spalisz. Trzymaj, inaczej mogą cię jeszcze dogonić.
Nikki obserwowała w lusterkach, gdzie znajdują się bracia de Silva.
Równie często spoglądała też na deskę rozdzielczą pędzącego na pierw-
szej pozycji BMW.
- Są bardzo blisko. Trzymaj jeszcze na piątce.
- Jest już sześć tysięcy trzysta.
33
- Wciąż się rozpędzasz, trzymaj.
Silnik BMW już nie tylko warczał, ale wręcz wył. Samochody braci
de Silva coraz wyraźniej zostawały z tyłu. Ich kierowcy wyciągnęli z nich
już wszystko.
- I teraz, sześć! - krzyknęła Nikki.
Kate zręcznie wcisnęła sprzęgło, błyskawicznie zmieniła bieg
i ponownie nacisnęła na pedał gazu. Użyła jeszcze dopływu podtlenku
z drugiej, wysokobiegowej butli i już po krótkiej chwili przekroczyła linię
ostatniego skrzyżowania znajdującego się przed mostem.
De Silvowie przegrali o dobre dwie lub nawet trzy sekundy.
- Jest! - krzyknęła Kate, nawracając BMW ślizgiem.
- Brawo! - pochwaliła ją Nikki. - Widzisz, udało się!
- Mój Boże, wydawało mi się, że ten biedny silnik zaraz wyskoczy
spod maski, a ty mówisz „Trzymaj jeszcze na piątce”. A gdyby jednak się
spalił?
- Nie ma szans. Silnik w twoim wozie jest dokładnie taki sam jak
ty.
- To znaczy?
- Bardzo wytrwały - zaśmiała się Nikki.
Kierowcy wrócili na parking. Wszyscy podchodzili do Kate, by po-
gratulować jej zwycięstwa nad legendarnymi drag-mistrzami - braćmi de
Silva.
Oni również pogratulowali właścicielce BMW, choć wyraźnie zasko-
czeni byli jej wyczynem. Pokonanie ich w wyścigach na czterysta metrów
nie udało się nikomu już od kilku lat. Teraz okazało się nagle, że istnieje
taki kierowca i taki wóz, które są w stanie skutecznie z nimi konkurować.
Gdy grono gratulujących i podziwiających już nieco się przerze-
dziło, Nikki podeszła do Kate, mówiąc:
- Drugi wyścig dzisiaj wygrany.
- Zasadniczo zarówno teraz, jak i wcześniej udało mi się to zrobić
dzięki tobie.
- Właśnie na taki wniosek liczyłam.
Właścicielka BMW nie odpowiedziała, nie wiedząc, do czego wła-
ściwie dąży jej rozmówczyni. Przyglądała się jej tylko z poważną miną,
czekając na kontynuację tej tajemniczej wypowiedzi.
34
- Jeżeli mi tylko na to pozwolisz, nauczę cię jeszcze wielu rzeczy.
Trzymaj się tylko blisko mnie - dodała prawie szeptem, po czym wsiadła
do swojego wozu.
Kate doznała delikatnego szoku. Stojąc bez ruchu, zastanawiała
się nad zachowaniem Nikki. „Zna się na ogromie rzeczy związanych z me-
chaniką i tuningiem. Drafting i inne techniki stosowane podczas wyścigów
ma w jednym palcu. Dlaczego nie korzysta z tej wiedzy, by pomóc sobie?
Dlaczego to ze mnie robi zwycięzcę? Zresztą już nie pierwszy raz…”
Przemyślenia nastolatki nie trwały jednak długo. Z oddali roz-
brzmiewać zaczęły policyjne syreny.
- Chyba wreszcie będziemy mieli towarzystwo! - krzyknął Tho-
mas. - Wszyscy do samochodów!
Wkrótce obok parkingu zjawiły się trzy radiowozy. Wyścigowcy
wyjechali szybko na ulicę, kierując się w głąb miasta. Jednostki policyjne
ruszyły za nimi.
Przejeżdżając przez kolejne skrzyżowania łączące różne przeczni-
ce z Santa Fé Avenue, kierowcy sukcesywnie zbliżali się do Los Angeles.
Wiedzieli bowiem, że robienie bałaganu w centrum stanu najszybciej ścią-
gnie na nich uwagę policji, a może nawet telewizji.
Bycie członkiem Czarnej Listy wiąże się nie tylko z pościgami, ale
również ze swego rodzaju sławą, którą najszybciej budują właśnie media.
Do ścigających kolumnę sportowych wozów dołączały kolejne
jednostki. Wśród nich ciężkie SUV-y i najnowsze Dodge Chargery. Gnały za
wyścigowcami, utrzymując się w bliskiej odległości.
Ci jednak nadal oczekiwali na śmigłowiec, który biorąc udział
w akcji, zawsze jest najbardziej precyzyjny w przekazywaniu do centrali
informacji o pościgu.
Thomasowi i jego wspólnikom zależało na tym, by ich wozy zosta-
ły dokładnie opisane, a tym samym zdemaskowane jako należące do
członków dawnej Czarnej Listy. Tylko w ten sposób mogli doprowadzić do
pełnego jej odrodzenia.
Kolejne minuty mijały, a zamiast helikoptera, na ulicach pojawiało
się coraz więcej różnego rodzaju radiowozów. Niektóre z nich po prostu
dołączały do pościgu, inne starały się blokować drogę.
Wszystkie te działania szły jednak na nic. Pędząc przez miasto tak
liczną grupą, wyścigowcy nie obawiali się nawet rozstawianych blokad.
Będąc jak jeden, wielki czołg, zmuszali do zjazdu ze swojej drogi nie tylko
35
zwykłych cywili, ale też samą policję. Nikt nie chciałby się zderzyć z tak
ogromną i rozpędzoną masą. Oznaczałoby to przecież natychmiastową
śmierć.
Kierowcy wciąż jechali na północ, jednak znajdując się już nieopo-
dal Los Angeles, postanowili nie wjeżdżać do miasta, a krążyć wokół nie-
go.
Z czasem pojawił się upragniony śmigłowiec. I to nie jeden. Ma-
szyny zmieniały się co jakiś czas, najwyraźniej starając się za wszelką cenę
zachować nieprzerwaną, powietrzną kontrolę nad pościgiem.
Odkryto już zapewne, że biorą w nim udział nie byle jacy kierowcy,
a sami „Najbardziej Poszukiwani” i ich najbliżsi współpracownicy.
***
Cross odłożył dokumenty na bok, wystawiając nogi na biurko.
Odetchnął, przeciągając się leniwie w fotelu.
Wreszcie udało mu się uporać z papierkową robotą. Czasami nie-
nawidził swojej pracy za to, że musi się tym zajmować, jednak wtedy
przypominał sobie szybko, że robi to wszystko po to, by móc łapać i wy-
mierzać sprawiedliwość wobec kolejnych przestępców. Ta myśl wciąż go
napędzała.
Do jego pokoiku wpadł nagle komendant rockporckiego komisa-
riatu. Policjant ściągnął szybko nogi z biurka, jednak jego przełożony zdą-
żył już wszystko zarejestrować. Nie skomentował jednak tego zachowania,
rzucając jedynie na biurko kolejną stertę dokumentów.
- Koniec wakacji, Cross. Myślę, że te akta bardzo cię zainteresują.
- Od kilkudziesięciu miesięcy nie robię już praktycznie niczego
innego poza oglądaniem akt. Powiem szczerze, że żadne z nich jakoś
szczególnie mnie nie porwały. Co jest takiego wyjątkowego w tych? - za-
pytał sierżant, wskazując na czarną okładkę, w której umieszczono około
trzydziestu kartek białego papieru.
- Sam zobacz.
Policjant chwycił więc w dłonie akta, otwierając je od razu na
pierwszej stronie. Jego oczy powiększyły się nagle.
36
- No właśnie… - rzekł komendant. - Wychodzi na to, że mamy
w okolicy nie tylko Callahana, Sato i McCrea, ale również samego Thomasa
Spidowskiego.
- Jakie są rozkazy?
- Departament Stanowy postanowił ponownie powołać Czarną
Listę. Tym razem jednak będzie ona obejmować nie tylko nasze miastecz-
ko, ale cały stan. Znajdzie się również na niej większa liczba kierowców.
Mimo to, jak sam widzisz, Spidowskiego od razu wpisano na pierwszą
pozycję.
- Nie dziwię się. Ma nakaz zatrzymania w całym kraju - rzekł
Cross, kartkując dalej trzymane w dłoniach dokumenty. - Co to za gość na
drugiej pozycji?
- Nie mamy jego nazwiska, ale wiadomo, że jest liderem nieduże-
go, jednak bardzo popularnego zespołu wyścigowego w Los Angeles. Na-
zywają się Shark’s Shakers albo w skrócie po prostu Sharks. To około
dwudziestopięcioletni mężczyzna będący właścicielem czerwonego Mitsu-
bishi Lancera Evolution VIII. Blondyn, dość wysoki, szczupły. Bardzo do-
brze jeździ i chyba jeszcze lepiej umyka przed radiowozami. Zgłoszony do
bazy poszukiwanych już kilka lat temu.
- Poszukiwany już od kilku lat, ale wciąż bez ustalonego nazwi-
ska? - dziwił się Cross.
- Bardzo dobrze się kryje.
- No tak… Callahan na trzeciej pozycji? Przecież odsiedział swoje.
- Owszem, ale lista została zaktualizowała dzisiaj rano, a według
tejże aktualizacji, nasz drogi Razor ponownie zasłużył sobie na natych-
miastowe zatrzymanie.
- Tak bardzo już zdążył narozrabiać?
- Tak, i nie tylko on. Dzisiaj w nocy przez kilka godzin ścigano
Spidowskiego, Callahana, Sato, McCrea, Joe Vegę, bliźniaków de Silva z San
Pedro i jeszcze kilku innych kierowców. Wszyscy oni jeździli w jednym
konwoju. Na sto procent założyli jakąś wspólną grupę - emocjonował się
komendant. - Sprawdź wszystkie pozycje na Czarnej Liście, a odnajdziesz
przynajmniej szczątkowe informacje na temat każdego z nich.
Z równie dużą ciekawością, jak i strachem, Cross kontynuował
przeglądanie dokumentów. Sprawdzał każdą pozycję w poszukiwaniu in-
formacji o Mii. Bał się, że policja mogła już odkryć jej tożsamość. W końcu
37
jeździ swoim dawnym wozem. Pokojarzenie tych faktów nie powinno być
dla nikogo trudne.
Czwarta, piąta, szósta i siódma pozycja na liście - ludzie z zespo-
łu Thomasa, ale na szczęście nie Mia. Osiem - jakiś typ z Los Angeles.
Dziewięć i dziesięć - de Silvowie. Jedenaście - kierowca niezidentyfikowa-
ny, wóz: zielono-czarno-białe BMW Z4 M Coupé. Dwanaście - kierowca
niezidentyfikowany, wóz: granatowe Mitsubishi Lancer Evolution VIII. Trzy-
naście - kierowca niezidentyfikowany, wóz: bordowo-czarno-biały Ford
GT. Czternaście - kierowca niezidentyfikowany, wóz: czerwona Mazda
RX-8, zarejestrowana kiedyś w spisie wozów należących do Departamentu
Policji w Rockport.
- To jest dziwny przypadek - powiedział komendant, widząc, że
Cross również zatrzymał się teraz przy tej pozycji. - Ktoś nie tak dawno
temu wykupił ten wóz z naszego parkingu. Oczywiście teraz okazuje się,
że dane nabywcy są fałszywe, więc nie mamy szans dowiedzieć się, kto
i po co kupił to auto. Jedno jest pewne - jego kierowca jest teraz częścią
tego wielkiego przedsięwzięcia, które prawdopodobnie nadzorowane jest
przez Spidowskiego albo Callahana. Swoją drogą… przecież oni chyba się
nigdy nie lubili. Przynajmniej takie docierały do mnie plotki. Zresztą, to
bez znaczenia.
Cross milczał. Bał się powiedzieć choćby jedno zdanie. Za dużo
wiedział. Coś mogłoby mu się niechcący wymsknąć. Zarówno na temat Mii,
jak i relacji pomiędzy Thomasem a Clarencem.
- Z pozycją trzynastą też jest mały problem. Podobno ten wóz jest
bardzo dobrze znany w stanie Nowy Meksyk. Pewnie to jakiś znajomy Spi-
dowskiego, ale mimo współpracy z tamtejszym departamentem, wciąż nie
mamy dokładnych informacji o kierowcy.
Cross je miał, ale nadal milczał. Patrzył tylko w ciągnącą się
znacznie dalej listę poszukiwanych kierowców.
- Co tak nic nie mówisz, Nathan?
- Przepraszam, panie komendancie, po prostu zastanawiam się
nad tym wszystkim.
- Nie będę ukrywał - jest się nad czym zastanawiać - zgodził się
policjant. - Sporo tu niespodzianek i zagadek. Ogólnie rzecz biorąc, mamy
spory problem. Może ty to lubisz, ale ja te trzy lata temu miałem już ser-
decznie dosyć tych wszystkich wyścigowców. Jeśli znowu będzie się trzeba
nimi zajmować, chyba się wykończę - narzekał.
38
- Niech się pan nie martwi. Przynajmniej znowu będziemy mieli
lepsze pensje - pocieszył przełożonego Cross.
***
- Nie sądziłem, że tak sprawnie wam to pójdzie - rzekł policjant,
rozmawiając z Thomasem i Mią w ich domu.
- My też nie. Dobrze, że postanowiłeś nas wtajemniczyć w szcze-
gółowe plany policji - odpowiedział mężczyzna.
- Z tego, co udało mi się dowiedzieć, i tak powstanie osobna,
mniejsza lista dla Rockport, ale to nie zmienia faktu, że teraz, po waszej
wczorajszej reklamie pod Los Angeles, będzie was ścigać policja z całego
stanu.
- Świetnie - podsumował z radością Thomas.
- A jak pozostałe sprawy, np. odnowiona kryjówka?
- Samochody są już na miejscu. Pamiętam jednak, co mi powie-
działeś. Z większymi akcjami trzeba zaczekać, aż wyniesie się stąd komi-
sariat.
- To już niebawem - odrzekł Cross, upijając kolejny łyk kawy. -
A tymczasem lepiej rzeczywiście uważać. Szczególnie teraz, kiedy już
wiedzą o waszej obecności.
- A jeśli już jesteśmy przy Czarnej Liście, to będziemy potrzebo-
wali twojej pomocy - powiedziała Mia.
- Słucham, co mogę dla was zrobić?
- Potrzebujemy dostępu do aktualnej bazy danych policji. Mógłbyś
kiedyś pożyczyć nam na kilkanaście minut swojego nowego Smart
Displaya?
- No pewnie, ale nie potrzebujecie przypadkiem jakiegoś stałego
punktu dostępu?
- Owszem, i właśnie do tego jest nam potrzebne na parę chwil
twoje urządzenie.
- Ale co wam to da?
- Kate skopiuje adres bazy danych na inne urządzenie i to z niego
będziemy już później korzystać.
39
- Ach… ta wasza hakerka Kate… No dobrze, powiedziecie mi tyl-
ko, kiedy przywieść do was to ustrojstwo - zgodził się policjant. - Przy
okazji przypomniała mi się jedna rzecz. Na razie policja nie podejrzewa,
że to ty jeździsz tą Mazdą wykupioną kiedyś z departamentu. Nie wiem,
jakim sposobem jeszcze na to nie wpadli, bo przecież wydaje się, że to
najbardziej oczywisty trop. Tak czy inaczej, masz na razie czyste konto.
To znaczy… jesteś na Czarnej Liście, ale nikt nie wie, że to ty. Podobnie
z resztą ma się sprawa w przypadku Kate i Nikki.
- Nikki też? - zdziwił się Thomas. - Przecież ona ma całą kartote-
kę w Nowym Meksyku.
- Też mnie to zaskoczyło - przyznał policjant. - Wychodzi na to,
że komunikacja pomiędzy poszczególnymi departamentami jest całkowicie
nieudolna.
- Jak oni chcą prowadzić te notowania, jeśli sami nie wiedzą,
z jakimi kierowcami mają do czynienia… - skrytykował Thomas, kręcąc
głową.
- A że tak zapytam z ciekawości. Słyszałem, że goniło was wczoraj
pół Los Angeles. Jakim sposobem udało się wam w końcu pozbyć tego
pościgu?
- Po prostu każdy pojechał w swoją stronę - odrzekła z uśmie-
chem Mia. - Rozdzielając się, zmusiliśmy ich, żeby i oni się rozdzielili.
Wtedy już całkiem się pogubili i było po sprawie. - dodała, unosząc fili-
żankę w kawą do ust.
- Moment - powiedział głośno Cross, patrząc na jej dłoń. - Co ty
tam masz za białe świecidełko na tej ręce?
Thomas uśmiechnął się nieśmiało, spoglądając porozumiewawczo
na Mię.
Dziewczyna wyciągnęła lewą rękę do policjanta, by ten mógł do-
kładniej przyjrzeć się interesującemu go obiektowi.
Ten ujął ją delikatnie, patrząc z radosnym uśmiechem na biały
brylancik w kształcie kwiatu lilii, który przymocowany był do złotej ob-
rączki znajdującej się na palcu Mii.
- Więc decyzja jest już podjęta? - zapytał, patrząc z zachwytem na
pierścionek.
- Tak - odpowiedział radośnie Thomas. - Planujemy wziąć ślub.
- Widzę, Thomas, że wytrwale dążysz do tego, by wszystko
w twoim życiu było jasne i przejrzyste.