Droga Czytelniczko!
W sierpniu jeszcze cieszymy się wakacjami, lecz już
uświadamiamy sobie bliskie nadejście jesieni. Taka już jest kolej
rzeczy, że większość z nas, zamiast żyć chwilą teraźniejszą, wybiega
myślą w przyszłość.
Nie warto martwić się na zapas, lepiej nauczyć się przeciwdziałać
napadom smutku. Wierzę, że sięgasz po nasze książki, zwłaszcza te I
serii ROMANS, ponieważ są skutecznym lekarstwem na zły humor
Oto moje propozycje na ten miesiąc:
Dziedzictwo - opowieść o trojaczkach, które odziedziczyły duży
majątek, lecz by go otrzymać, musiały spełnić pewne warunki. W
sierpniu poznasz Abby, o pozostałych siostrach przeczytasz w
październiku i grudniu.
Krew nie woda - chociaż wszyscy zgadzamy się z tym
twierdzeniem, czasami o nim zapominamy. Również Sophie
popełniła ten błąd.
Pan biznesmen szuka żony - historia, jakich mało. Nie co dzień
bowiem obcy mężczyzna proponuje nam małżeństwo, a to właśnie
przydarzyło się Lindsay.
Nasza broń kobieca - romans niani z pracodawcą. Banalne? Nic
podobnego, bo Fennia jest nadzwyczaj oryginalną dziewczyną.
Książka o miłosnych perypetiach jej kuzynki. Astry, ukaże się w
listopadzie.
Widzę tylko ciebie, Tajemnicza milionerka (Duo) - poznasz
Sophie i Melody, którym życie nie poskąpiło trosk. Pierwsza z nich
marzy o wybrnięciu z kłopotów finansowych, druga zaś... chciałaby
być choć trochę biedniejsza.
ś
yczę miłej lektury!
Grażyna Ordęga
Harleąuin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy!
Nasz adres:
Arlekin - Wydawnictwo Harleąuin Enterprises Sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Jessica Steele
Nasza bro
ń
kobieca
A
HARLEOJJIN
*
Toronto
■
Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt
■
Hamburg
Madryt • Mediolan • Pary
ż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału:
Bachelor in Need
Pierwsze wydanie: Hariequin
Romanc*. 2000
Redaktor serii:
Gra
ż
yna Ord
ę
ga
Korekta: Janina
Szrajer Gra
ż
yna
Ord
ę
ga
© 2000 by Jessica Steele
© forthe Polish edition by Arlekin -Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o„ Warszawa 2002
Wszystkie prawa zastrze
ż
one, ł
ą
cznie z prawem reprodukcji
cz
ęś
ci lub cało
ś
ci dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z
Hartequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksi
ąż
ce s
ą
fikcyjne. Jakiekolwiek
podobie
ń
stwo do osób rzeczywistych -
ż
ywych czy umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Hariequin
i znak serii Harlequin Romans s
ą
zastrze
ż
one.
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-0253-X
Indeks 360325
ROMANS - 628
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Fennia kolejny raz spojrzała na zegarek. Już siódma!
Gdzie oni się podziewali? Czasami spóźniali się, ale nigdy
aż tyle. Lucie, dwuipółletnia córeczka państwa Todd, była
oczkiem w głowie swoich rodziców. Mariannę i Harvey pra-
cowali wprawdzie do późna, zawsze jednak któreś z nich
wyskakiwało na chwilę, by odebrać córkę.
Kate Young, szefowa żłobka, która dobro swoich pod-
opiecznych przedkładała nad wszystko, umówiła się z rodzi-
cami, że dzieci będą odbierane najpóźniej o pół do siódmej.
Uważała, że jeśli ktoś nie jest w stanie odebrać dziecka do
tej godziny, to powinien poszukać innego miejsca dla swej
pociechy.
-
Fennia! - zawołała z kuchni Kate.
-
Co się stało? - Wzięła dziewczynkę na ręce i wbiegła
do kuchni.
-
Zadzwonili ze szkoły Jonathana, miał jakiś wypadek
w czasie meczu rugby. Muszę lecieć, poradzisz sobie sama?
-
Oczywiście - odparła Fennia pewnym głosem, choć
czuła narastający niepokój.
Spojrzała na Lucie. Dziecko zaczynało się mazać. Wzięła
je na ręce, podała ulubionego misia i utuliła. Gdyby odebrano
je tak jak zwykle, zapewne byłoby teraz kąpane i szykowane
do snu.
JESSICA STEELE
Faktycznie, gdy tylko Fennia położyła Lucie do
łóżeczka, dziewczynka natychmiast zasnęła.
Podeszła do okna i zaczęła nerwowo wyglądać. Nie wie-
działa, czy Kate, wychodząc w pośpiechu, zostawiła klucze
do gabinetu, gdzie przechowywana była dokumentacja żłob-
ka. Gdyby udało jej się tam dostać, mogłaby sprawdzić, gdzie
pracują Toddowie i zadzwonić tam.
Wróciła do pokoju i spojrzała na śpiącą Lucie. Mała wy-
glądała teraz jak aniołek i w niczym nie przypominała diab-
lątka, którym w istocie była.
- Tak, już wiem! - Fennia przypomniała sobie, gdzie kie
dyś spotkała rodziców małej. Państwo Todd byli dynamicz
nymi, młodymi ludźmi, pracującymi w jednej z międzynaro
dowych agencji reklamowych. Tylko jak się ona nazywała?
W tym momencie na podjazd wjechał duży, elegancki,
czarny samochód. Ucieszona, podeszła do okna, lecz mina
natychmiast jej zrzedła. Wysoki, dobrze zbudowany, trzy-
dziestoparoletni mężczyzna, który właśnie wysiadł z auta, z
całą pewnością nie był Harveyem Toddem.
-
Słucham - zapytała chłodno Fennia, otwierając drzwi i
wzrokiem natykając się na dwoje pięknych, niebieskosza-
rych oczu.
-
Pani tu pracuje? - zapytał nieznajomy, ze zdziwieniem
patrząc na bardzo wysoką, brązowooką dziewczynę o kru-
czoczarnych włosach.
Nie wiedziała, kim jest ten mężczyzna ani czego chce, a
jego ogłada i atrakcyjny wygląd nie robiły na niej wrażenia.
Zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że niektórzy tatusiowie
uważali się za bóstwa, zawsze i wszędzie szukali swojej szan-
sy, a ich sposób bycia był więcej niż przyjacielski.
NASZA BROŃ KOBIECA
7
-
Nie jest pan ojcem żadnego z naszych podopiecznych,
prawda? - Fennia postanowiła nie odpowiadać na jego py-
tanie.
-
Nic mi na ten temat nie wiadomo - odparł z szerokim
uśmiechem.
Gdy posłała mu surowe spojrzenie, spoważniał, lecz
w oczach nadal błyskały diabelskie ogniki.
-
Jestem stryjem Lucie Todd. Czy dzwoniono do pani,
ż
eby powiedzieć, że po nią przyjadę?
-
Stryjem Lucie? - powtórzyła Fennia i uchyliła szerzej
drzwi.
-
Jej tata jest moim bratem.
-
Proszę, niech pan wejdzie - zaprosiła go do środka. Coś
ją jednak zaniepokoiło.
- A więc przyjechał pan po Lucie... - zagaiła w nadziei,
ż
e zdoła się czegoś więcej dowiedzieć.
-
Zdaje się, że jest ostatnim dzieckiem w żłobku.
-
A jej rodzice? Dlaczego oni się nie zjawili?
-
Mieli wypadek. Poważny wypadek...
Serce Fennii zamarło. Przypomniała sobie, jak zareago-
wały z kuzynką Astrą, gdy ich krewna Yancie padła ofiarą
samochodowej katastrofy. Na szczęście Yancie szybko doszła
do siebie, ale pierwsze godziny po odebraniu wiadomości
były straszne.
-
Tak mi przykro - powiedziała Fennia, a jej wcześniej-
szy chłód i dystans gdzieś się ulotniły. - Czy odnieśli poważ-
ne obrażenia?
-
Jeszcze dokładnie nie wiadomo, ale nie wygląda to
dobrze. - Powaga w jego głosie na tle wcześniejszej lekkości
sprawiła, że Fennia pomyślała, iż ma przed sobą człowieka
6
8
JESSICA STEELE
ukrywającego swoje prawdziwe uczucia. Mężczyznę, który
swoje cierpienia, bo chyba musiał teraz cierpieć, ukrywał
przed całym światem.
-
Jak rozumiem, oboje odnieśli obrażenia? - spytała Fen-
nia miękko. Czy Mariannę też...?
-
Jechali razem na spotkanie z klientem - wyjaśnił. -
Zderzyli się z ciężarówką.
-
Kto pana zawiadomił? Policja? - Fennia nie bardzo
wiedziała, co powiedzieć.
-
Tak. Wprawdzie nie było mnie w biurze, ale mój asy-
stent zadzwonił do mnie na telefon komórkowy. Natychmiast
pojechałem do szpitala, ale oboje byli nieprzytomni. Potem
zadzwoniłem do biura i okazało się, że ktoś z agencji rekla-
mowej Frost and Fletcher chciał się ze mną skontaktować,
ż
eby mi przypomnieć o małej.
-
A pan o niej zapomniał? - zapytała Fennia, na co męż-
czyzna zareagował ostrym spojrzeniem. - Przepraszam, miał
pan co innego na głowie.
-
Byłem pewien, że opiekuje się nią niania, a gdy oka-
zało się, że jest inaczej, musiałem ustalić, o jaki żłobek
chodzi, co zajęło mi sporo czasu. A właśnie, gdzie jest
mała? - zapytał tonem sugerującym, że ma ochotę skończyć
tę rozmowę.
Fennia zaprowadziła mężczyznę do pokoiku, w którym
spała Lucie. Pochyliła się nad małą, a dziecko otworzyło
oczka.
- Tatuś? - spytała dziewczynka nieprzytomnie.
Fennia natychmiast się zorientowała, że Lucie również nie
zna tego człowieka.
- Śpij, kochanie - uspokoiła ją, i gdy tylko mała zamknę-
NASZA BROŃ KOBIECA
ła oczka, chwyciła nieznajomego za łokieć i
wyprowadziła
z pokoju.
-
Kim pan jest? - spytała stanowczym głosem.
-
Już pani mówiłem! - wypalił w taki sposób, by nie miała
wątpliwości, że nie podoba mu się jej ton.
-
Oczekuję wyjaśnień - odparła stanowczo. - Widzę
przecież, że Lucie nie rozpoznaje pana!
- Nie dziwi mnie to. Widziałem ją może cztery... góra
pięć razy.
- A zatem nie jest pan zbyt blisko ze swoim bratem?
- dociekała Fennia.
- Owszem, jesteśmy blisko, tylko ciężko pracujemy, więc
rzadko mamy okazję się widzieć. Często jednak do siebie
d/.wonimy.
- Taka rodzinna miłość na odległość?
- Proszę sobie darować len sarkazm - powiedział oschle
i podał Fennii wizytówkę.
Bez cienia zainteresowania przeczytała jej treść. Jegar
Urquart, prezes tej słynnej, wielkiej korporacji Global Com-
munications? Cóż, nierzadko spotyka się tak ważne osobisto-
ś
ci, pomyślała Fennia i już miała oddać wizytówkę właści-
cielowi, ale coś ją tknęło.
-
Nazywa się pan Jegar Urquart?
- Tak.
-
A pana brat nazywa się Todd?
-
Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Co za pech, że
akurat dziś Kate nie mogła zostać dłużej.
Co robić? Co robić? - myślała gorączkowo. Mówi, że są
przyrodnimi braćmi i przedstawia się jako stryj Lucie Todd...
- Jest pan starszy od Harveya - powiedziała dla zyskania
9
10
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
11
na czasie. - Harvey Todd ma najwyżej dwadzieścia sześć
lat...
-
Między nami jest dziesięć lat różnicy. Mama roz-
wiodła się z moim ojcem, po czym ponownie wyszła za
mąż i urodziła Harveya. Proszę mnie posłuchać, miałem
dziś ciężki dzień, który wcale jeszcze się nie skończył.
Wezmę Lucie i...
-
Nie!
- Nie? - Jegar Urquart zaczynał wpadać w gniew.
Fennia nic nie mogła na to poradzić. Faktycznie, jeśli ten
mężczyzna mówił prawdę, to bez wątpienia miał dzisiaj bar-
dzo ciężki dzień, dopóki jednak nie zdoła potwierdzić jego
słów, pod żadnym pozorem nie odda mu dziecka. Tylko czy
on o tej porze zdoła udowodnić swoją tożsamość?
Nie czekając na jej zgodę, nieznajomy zrobił krok w stro-
nę pokoju, w którym spała Lucie.
-
Czy zastanę w domu pańską żonę? - rzuciła w pośpie-
chu. Zdawała sobie sprawę, że jeśli ten człowiek zdecyduje
się użyć siły fizycznej, będzie bezradna.
-
Nie mam żony!
-
A partnerkę?
-
Nie jestem w żadnym trwałym związku - odparł ziry-
towany, po czym zrobił kolejny krok w stronę pokoju do
leżakowania.
-
Nie! - zaprotestowała. - Nie mogę oddać panu Lucie.
Nie wolno mi jej spuścić z oka. Odpowiadam za...
Fennia przerwała, jako że nieznajomy zatrzymał się, spoj-
rzał na nią uważnie, a na jego twarzy znów pojawił się ów
tajemniczy uśmiech, któremu tak bardzo nie ufała.
- Proszę zatem pojechać z nami - zaproponował Jegar
Urquart i z rozbawieniem zaczął się przyglądać, jak Fennia
ze zdziwienia otwiera buzię.
-
Nie mogę się na to zgodzić! - zaprotestowała. Zauwa-
ż
yła, że jego wzrok na chwilę spoczął na jej dłoniach, na
których nie było obrączki.
-
Czeka na panią partner?
-
Nie, ale...
-
Nie ma żadnego „ale". Niech pani zadzwoni do mamy
i powie...
- Nie mieszkam z matką! - wypaliła, czując jednak, że
jej opór słabnie. Nie miała żadnego rozsądnego pomysłu,
jak
inaczej rozwiązać tę sytuację. Dodała więc tylko: - Ale
Lucie
jedzie w moim samochodzie.
Uśmiechnął się tryumfująco, a Fennia spakowała wszyst-
ko co, mogło się przydać Lucie w ciągu najbliższej doby.
Następnie wręczyła mu torbę i wzięła przenośny fotelik ze
ś
piącą dziewczynką, nie pozwalając się w tym wyręczyć Ur-
quartowi.
Bardzo eleganckie miejsce, pomyślała, gdy zajechali
pod jego dom. Tym razem pozwoliła mu nieść śpiącą małą,
jako że od garażu do wejścia było kilkanaście metrów.
Wreszcie weszli do luksusowego apartamentu na ostatnim
piętrze.
-
Czy ma pan stałą pomoc domową? - spytała Fennia.
gdyż wszędzie panował nieskazitelny porządek.
-
Panią Swann, od poniedziałku do piątku. Zostaje pani
na noc, rzecz jasna?
Fennia nie miała tego w planie, lecz ponieważ i tak już
przegrała bitwę, przewożąc tu małą, więc dalszy opór nic
miał sensu. Jedyne, co jej pozostało, to nie spuszczać Lucie
12
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
13
z oka. Mogła wprawdzie zabrać ją do cioci Delii, przyrodniej
siostry mamy, ale nie wydawało jej się to dobrym pomysłem.
Ciocia miała już swoje lata, a ten mały diabełek, Lucie, po-
trafił niejednemu zajść za skórę... Astra? Też nie, bo potrze-
bowała spokoju, by pracować. Może więc mama? Tę możli-
wość wykluczyła najszybciej. Po pierwsze nie znosiła dzieci
i zaszła w ciążę tylko dlatego, by nie być gorszą od swoich
sióstr, a po drugie Fennia i jej matka od dawna przestały
nawet ze sobą rozmawiać.
Zauważyła, że Jegar Urquart uważnie się jej przygląda.
Zaproponował, by została na noc, bo oczywiście nie miał
zielonego pojęcia, jak należy opiekować się dziećmi. W
gruncie rzeczy Fennia po prostu spadła mu z nieba.
-
Pokażę pani sypialnie - zarządził Jegar. - A swoją dro-
gą, ma pani jakieś imię?
-
Fennia Massey - odparła i pomaszerowała za nim.
Pierwsza z sypialni miała dwa łóżka. - Ta będzie w sam raz
- zadecydowała, spoglądając na niego spod oka.
-
Nadal mi pani nie ufa, prawda? - zapytał.
Ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie jednak, że jest
akurat odwrotnie.
-
Nie, skądże - odparła szczerze. - Chodzi o to, że gdy-
by Lucie w nocy się obudziła, bardzo by się przestraszyła,
nie widząc przy sobie znajomej twarzy.
-
Jest pani bystra - skomentował z uśmiechem.
-
Nie życzę sobie osobistych uwag, panie Urąuart - od-
paliła z miejsca
-
Nastroszyła się pani jak kotka, lecz zapewniam panią,
ż
e nic jej nie grozi. Może pani schować pazurki.
-
Nie uważa pan, że jest w tej chwili parę ważniejszych
spraw do zrobienia? Proszę sobie darować te puste poga-
wędki.
-
Wracam do szpitala - odparł poważnie, a po uśmiechu
nie zostało nawet śladu. - Potrzebne pani jedzenie dla dziec-
ka? Czy mam coś kupić?
-
Mała zjadła kolację w żłobku.
Pokazał jej, gdzie jest czysta pościel, i wyszedł. Fennia
odetchnęła z ulgą.
Dochodziła dziewiąta. Lucie spała smacznie w łóżku
przytulona do swego ukochanego misia. Fennia zrobiła sobie
herbatę t postanowiła zadzwonić do Kate.
- Mogło być gorzej - wyjaśniła Kate. - Jonathan złamał
wprawdzie obojczyk, ale to wszystko. Miał dużo szczęścia,
Ie nie stracił zębów - dodała z ulgą. - A co u ciebie? Miałaś
jakieś problemy po moim wyjściu?
-
Rodzice Lucie Todd mieli wypadek. Przyjechał po nią
jej stryj czy wuj...
-
Jegar Urąuart? - W głosie Kate słychać było podekscy-
towanie.
-
Tak, właśnie u niego jestem. Pojechał z powrotem do
szpitala, więc...
-
...zostałaś w roli opiekunki do dziecka. To bardzo
uprzejme z twojej strony. - Kate była pełna uznania, dlatego
też Fennia nie przyznała się, że zachowała się wobec Jegara
Urquarta cokolwiek obcesowo. - A co z Mariannę i Harle-
yem? Wszystko w porządku?
Fennia przekazała jej wszystkie informacje, choć nie było
tego wiele, a następnie zadzwoniła do kuzynki, żeby powie-
dzieć, co się stało i że nie wróci na noc.
- Przyjadę i przywiozę ci coś do spania - zaproponowała
JESSICA STEELE
natychmiast Astra, ale Fennia, wiedząc, jak bardzo jest
zajęta, nie chciała jej fatygować.
-
Jegar Urquart ma szafę pełną koszul, więc w jednej się
prześpię, a drugą włożę do pracy. Wepchnę ją w spodnie i
będzie dobrze.
-
Skoro jesteś pewna, że dasz sobie radę...
-
A dlaczego miałabym sobie nie dać?
Po tej rozmowie Fennia spenetrowała lodówkę i przygo-
towała sobie kanapki. Po namyśle zrobiła ich trochę więcej,
przewidując, że Jegar Urquart pewnie też nie jadł tego dnia
obiadu.
Po kolacji sprawdziła, czy Lucie dobrze śpi, po czym
weszła do sąsiadującej z sypialnią łazienki, gdzie znalazła
ręcznik, szczoteczkę do zębów i pastę. By jednak nie budzić
dziecka odgłosami kąpieli, postanowiła skorzystać z drugiej
łazienki, przylegającej do innej sypialni. Przeprała bieliznę
i wskoczyła pod prysznic.
W głowie kłębiły jej się różne myśli. Wychodząc dziś rano
z mieszkania Astry, postanowiła, że jeszcze raz wybierze się
do matki i spróbuje naprawić zepsute stosunki. A niech tam,
do trzech razy sztuka! - pomyślała. Czwartej próby nie bę-
dzie, przynajmniej na razie... Jednak wydarzenia związane
z małą Lucie pokrzyżowały te plany.
Aż do Bożego Narodzenia Fennia mieszkała z matką, jed-
nak wszystko runęło w gruzach, gdy pojawił się Bruce Per-
cival, wdowiec po jednej żonie, a rozwodnik po drugiej,
obecnie przyjaciel mamy. Wzdrygnęła się z obrzydzenia na
wspomnienie, jak ten odrażający typ obłapił ją spoconymi
rękoma i na siłę próbował pocałować, a gdy nagle wkroczyła
matka, natychmiast ochłonął i całą winę zrzucił na Fennię,
NASZA BROŃ KOBIECA
15
która jakoby miała się na niego rzucić w wiadomych zamia-
rach! Wstrętny typ!
- Portio, czy naprawdę muszę być na to narażony? Twoja
córka ma cokolwiek dziwne obyczaje. Nagle zebrało jej się
na amory z narzeczonym własnej matki!
Fennia była przekonana, że jej matka nie da wiary pomó-
wieniom przyjaciela, i nawet nie zamierzała się bronić, tylko
z niesmakiem patrzyła na miotającego się facecika. Niestety,
ku jej przerażeniu, Portia Cavendish potraktowała ją jak wy-
ną ladacznicę, dybiącą na wspaniałego Bruce'a, i kazała jej
natychmiast wynosić się z domu. Duma nie pozwoliła
Fennii podjąć dyskusji na ten temat, i to w obecności tego
odrażającego typka, wiec zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i
pojechała na noc do cioci Delii, a następnego dnia wprowa-
dziła się do Astry.
Nie mając ochoty już dłużej roztrząsać tej okropnej histo-
rii. Fennia skupiła się na dzisiejszych wydarzeniach... i nagle
uświadomiła sobie, że myśli o Jegarze Urquarcie. Musiał się
bardzo przejąć bratem i bratową, pomyślała, i zrobiło się jej
go szkoda. śeby tylko wieści ze szpitala były pomyślne...
Był bardzo przystojny i... O czym ja myślę?! - skarciła
się i uciekła w bezpieczniejsze, czyli rodzinne rejony. Wró-
ciła myślami do Astry i Yancie.
Yancie, Astra i Fennia. Trzy kuzynki i równolatki zara-
zem. Urodziły się nawet w tym samym miesiącu! Córki
trzech sióstr, poczęte i urodzone chyba dla kobiecej próżno-
ś
ci, bo dla miłości z całą pewnością nie.
Gdy tylko nieco podrosły, natychmiast zostały wysłane do
szkoły z internatem. Dorastały razem i kochały się jak sio-
stry. Gdy jedna z nich doznała krzywdy, cierpiały wszystkie.
14
16
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
17
Wzajemnie wynagradzały sobie brak rodzicielskich uczuć,
bo ich matki... no cóż... miały kompletnego bzika na pun-
kcie pieniędzy i mężczyzn. Wprawdzie szanowne matrony
zwały to szlachetną zapobiegliwością i nowoczesną bez-
pruderyjnością, lecz ich córki szybko zdefiniowały to jako
chciwość i rozwiązłość.
Dziewczęta, przerażone tymi wzorcami, gdy skończyły
czternaście lat, złożyły uroczyste śluby czystości. Nigdy,
przenigdy tkwiąca w ich genach trucizna lubieżności nie
obudzi się, a swoje dziewictwo każda z nich złoży w darze
tylko temu jedynemu, właściwemu mężczyźnie.
Fennia, co warto podkreślić, z dochowaniem tych ślubów
nigdy nie miała problemów i w jakiś szczególny sposób swe-
go wianka strzec nie musiała. Wprawdzie była na kilku,
nazwijmy to, eksperymentalnych randkach, a także parę razy
zdarzało się jej przyjąć zaproszenie na bardzo śmiałe imprezy
towarzyskie, to nigdy nie poczuła najmniejszej potrzeby, by
przekroczyć pewne granice. Całym swym jestestwem prze-
czyła wszelkiemu promiskuityzmowi*. Była beznadziejnie
wstrzemięźliwa i śmiesznie wybredna w wyborze partnerów,
co czyniło wielce prawdopodobnym, iż na zawsze pozostanie
samotna. I. o dziwo, wcale nie cierpiała z tego powodu. Me-
sko-damskie wyczyny jej matki oraz ciotek Ursuli i Imogen
sprawiły, że zupełnie nie interesowały ją związki z mężczy-
znami.
Inna sprawa, że Yancie powiedziała niedawno, iż w ogóle
nie warto zastanawiać się nad takimi sprawami.
- Bo gdy się zakochacie - mówiła - ale tak naprawdę
* Promiskuityzm - bezładne, przypadkowe stosunki płciowe (przyp. red).
akochacie, to nawet do głowy wam nie przyjdzie, żeby
zachowywać się jak nasze matki. Odkryjecie nagle -
przekonywała - że chcecie, by trzymał was w
ramionach ten jeden, jedyny i nikt inny.
Znów przypomniał jej się Jegar Urquart. Jednak nie zdziwi to
jej to, że o nim pomyślała. Wypadek rodziców Lucie,
poznanie Jegara Urquarta, wrażenie, jakie na niej wywarł,
robiąc tak wiele dla zapewnienia bezpieczeństwa swojej bra-
tanicy, wreszcie sam pobyt w jego domu, wszystko to wy-
kraczało poza rutynowy bieg zwyczajnych wydarzeń.
Wyszła spod prysznica i wytarła się. Jej myśli znów po-
wędrowały w stronę matki. Wydawało jej się, że w zeszłym
tygodniu, na weselu Yancie, coś się zmieniło w jej stosunku
do niej. Wszystko wskazywało na to, że związek z tym dra-
niem Bruce'em Percivalem należał już do przeszłości, a jego
miejsce zajął niejaki Joseph Price.
Bardzo jej zależało, żeby Yancie mogła w pełni cieszyć
się tym szczególnym dniem, by najmniejszy szczegół nie
zakłócił podniosłej, zarazem radosnej atmosfery. W związku z
tym Fennia postanowiła, że odpowie na każdy, choćby
najmniejszy uśmiech matki, skierowany w jej .stronę. Ku jej
radości Portia Cavendish sama pozdrowiła córkę, a nawet
wyraziła podziw dla klasycznego piękna jej szkarłatnej su-
kienki druhny. Fennia odnotowała ten fakt w pamięci,
później jednak, podobnie zresztą jak druga z druhen, Astra,
zbyt była zaaferowana całym wydarzeniem, by zwracać uwagę
na kogokolwiek prócz Yancie i jej ukochanego, Thomsona.
Rozmarzona westchnęła na wspomnienie tego szczegól-
nego spojrzenia, jakim Thomson omiatał swoją Yancie. Fen-
z
JESSICA STEELE
nia była pewna, że jej kuzynka będzie szczęśliwa z tym
mężczyzną. Bez wątpienia Thomson kochał Yancie równie
mocno, jak Yancie kochała jego.
Zdała sobie sprawę, że jest bardzo zmęczona. Powinna
jak najprędzej się położyć, by następnego dnia być w pełni
sił. Coś jej bowiem mówiło, że Lucie zbudzi się bardzo
wcześnie.
Ponieważ nadal nie miała w czym spać, więc owinęła się
ręcznikiem i wyszła z łazienki. Przechodząc obok sypialni,
wsunęła głowę do środka. Mała spała spokojnie, toteż bez-
szelestnie poszła w stronę garderoby. Zauważyła, że w kuch-
ni pali się światło, choć była pewna, że je zgasiła. No cóż,
jak widać, jednak nie zrobiła tego.
Przechyliła się przez próg kuchni i wyciągnęła rękę, by
wymacać kontakt, ponieważ jednak nie mogła go znaleźć,
weszła do środka. Jej nagiemu ramieniu, a polem wyłaniają-
cej się zza drzwi reszcie, przyglądała się para niebieskosza-
rych oczu.
- O! - krzyknęła piskliwie, po czym spurpurowiała.
Jegar Urquart przyglądał jej się ze szczerym zaciekawie-
niem, i tylko on sam mógłby powiedzieć, co było bardziej
interesujące: jej rumieniec, szczupłe ramiona, czy może dłu-
gie, zgrabne nogi, dotąd starannie przykryte spodniami.
-
Nie... nie słyszałam, jak pan wchodził - wyjąkała
zmieszana Fennia.
-
Słysząc, że mała śpi, starałem się zachowywać jak naj-
ciszej - odparł.
-
To bardzo miło z pana strony. - Fennia próbowała wy-
paść możliwie najbardziej oficjalnie, marząc tylko o tym, by
czmychnąć stąd jak najprędzej.
NASZA BROŃ KOBIECA
19
- A mnie było bardzo miło, gdy znalazłem zrobione przez
pumą kanapki. - Jego oczy się śmiały.
Wzruszyła ramionami. Ręcznik był na swoim miejscu,
mimo to na wszelki wypadek przycisnęła go mocniej nagim
ramieniem. - A co z państwem Todd? - Nim stąd wyjdzie,
powinna
zadać to pytanie. - Gdy zjawiłem się w szpitalu, Harveya
właśnie wieziono na operację. Odzyskał przytomność i od
razu pytał o żonę. - Widział pan ją?
- Tak. Nic jeszcze nie wiadomo na pewno, ale lekarze
podejrzewają poważny uraz kręgosłupa. - Biedna Mariannę
- szepnęła Fennia. - A tu wszystko w porządku? - zapytał
Jegar.
- Wszystko gra - zapewniła.
Wobec tragedii, jaka spotkała rodziców Lucie, fakt, że
stała półnaga przed obcym mężczyzną, nagle stracił za
znaczeniu.
-
Sprawdzała mnie pani?
-
Przecież zaufałam panu! - zaprotestowała, cała w pur-
purze.
- To do kogo pani dzwoniła? - drążył, najwyraźniej
przekonany, że gdy w grę wchodziło dobro dziecka, Fennia
za-chowa wszystkie środki ostrożności.
- Proszę pana, wcześniej nie mogłam sprawdzić, czy fa
ktycznie jest pan tym, za kogo się podaje, dlatego że Kate,
szefowa żłobka, musiała wcześniej wyjść. Zadzwonili ze
szkoły, że Jonathan, jej syn, miał wypadek w czasie meczu.
A ja nie mogłam dostać się do gabinetu... - Wiedziała, że
plecie głupoty, znów jednak dotarło do niej, jak skąpo jest
18
20
JESSICA STEELE
odziana. - Więc zadzwoniłam do niej, to znaczy... jak pan
wyszedł, to zadzwoniłam, żeby zapytać, czy z Jo... Jonatha-
nem...
-
I co z nim? - zapytał łagodnie.
-
Ma złamany obojczyk, poza tym wszystko w porządku.
W każdym razie kiedy powiedziałam Kate, że państwo Todd
mieli wypadek i że przyjechał po nią wujek, a raczej stry-
jek... to Kate sama wymieniła pańskie nazwisko. Więc cho-
ciaż rzeczywiście nie ma pana na liście osób uprawnionych
do odbierania Lucie, to Mariannę albo Harvey musieli kiedyś
o panu wspomnieć.
-
Fennio, nie musi się pani tak strasznie przy mnie dener-
wować - oświadczył, gdy wreszcie skończyła tę swoją papla-
ninę.
-
Jestem panu wdzięczna za wyrozumiałość. Idę spać.
Dobranoc - powiedziała i wyszła z kuchni.
Była wściekła. Dobre sobie! ,3idulko, nie musisz się tak
strasznie denerwować" - przedrzeźniała go w myślach.
Szkoda, że nie dodał: „Maleńka, możesz sobie paradować
nawet nago, i tak nie zwróciłbym na to najmniejszej uwagi".
Fennia weszła do garderoby i zdjęła z wieszaka najlepszą,
jak jej się wydawało, z koszul. Była już w łóżku, wciąż po-
irytowana i zła, gdy nagle przyszło otrzeźwienie. O czym, na
miłość boską, ona myśli?! Przecież gdyby się komuś z tego
zwierzyła, każdy, dosłownie każdy, powiedziałby, że zależy
jej na tym, by się podobać Jegarowi. Czyż to nie jest po prostu
ś
mieszne?
ROZDZIAŁ DRUGI
Tak jak przypuszczała, Lucie obudziła się, gdy tylko zro-się
jasno. Był piękny, majowy dzień, lecz dla Fennii zaczął się
zbyt wcześnie, by mogła docenić jego urodę.
- Mamo! - krzyknęło niezadowolone dziecko i Fennia
już była w pełni obudzona. Jednak Lucie nie było ani w łóż
ku, ani w pokoju.
Znalazła ją w salonie i od razu wzięła na ręce.
- Dzień dobry, jak się masz kochanie? - Ucałowała
dziewczynkę w główkę.
Hałas w sąsiednim pokoju sprawił, że obie postanowiły
do niego zajrzeć. Na jego środku stał pan domu, w koszuli i
skarpetkach, za to bez spodni. Widok jego silnych nóg
przypomniał Fennii, że koszula, którą ma na sobie, zakrywa
niewiele więcej i poczuła się bardzo nieswojo. W dodatku
w pewnym momencie, gdy musiała się schylić do Lucie,
koszula powędrowała do góry, co nie uszło czujnej uwagi
Jegara. Natychmiast jednak z lekka dziki, pierwotny błysk
oka przesłonił spokojnym, nobliwym spojrzeniem, dając
Fennii do zrozumienia, że nie musi wpadać w panikę.
-
Jest... - rozpoczął, ale Lucie w tej samej chwili wrzas-
nęła:
-
Socek!
22
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
23
-
Proszę! - Fennia bez dodatkowych wyjaśnień podała
zdumionemu Jegarowi bratanicę.
-
Ale... ale - zaczął się bezradnie jąkać. Wyglądał teraz
tak komicznie, że Fennia od razu poczuta się lepiej.
-
Pańska bratanica domaga się soku.
-
Nie wiem, czy jest w lodówce. A nie może być mleko?
-
Socek! - Lucie stanowczo ponowiła żądanie.
Jegar, całkiem zbity z pantałyku, podjął jednak błyska-
wiczne działanie. Oddał dziecko piastunce, po czym pobiegł
do kuchni. Fennia poszła za nim. Ku ich wielkiemu zadowo-
leniu, w lodówce był jeszcze kartonik soku.
Lucie odzyskała dobry humor, gdy tylko zobaczyła, że do
kubka nalewają jej „socku". Fennia posadziła ją na kuchen-
nym stole, co małej bardzo przypadło do gustu. Jegar miał
mniej zadowoloną minę, być może dlatego, że Fennia popro-
siła go o zostanie z małą, jako że sama postanowiła wziąć
prysznic.
- Fennia! - zawołał za nią, ale zignorowała jego pełen
rozpaczy krzyk.
Wzięła jednak najszybszy prysznic w życiu. Prócz szmin-
ki i pudru nie miała ze sobą żadnych kosmetyków, ale nawet
i tych nie użyła, zresztą jej zdrowa, gładka skóra tak napra-
wdę nie potrzebowała tego rodzaju wsparcia.
Zwykle o tej porze czuła się świetnie, naładowana energią
i ciekawa nowego pracowitego dnia, teraz jednak było ina-
czej. W ciągu zaledwie paru godzin obcy facet dwukrotnie
widział ją ledwie co odzianą, i choć sam specjalnie się tym
nie przejmował, ona nie czuta się z tym dobrze. Na szczęście
zaraz pożegna się z Jegarem Urquartem i więcej już go nie
ujrzy.
Popędziła do kuchni.
- Jestem, zanim zaczęło panu mnie brakować - powie-
działa żartem. Widać było, że poczuł ulgę, a zarazem uważ-
nie przyjrzał się strojowi Fennii. - Mam nadzieję, że nie jest
to pana ukochana koszula - dodała roześmiana.
Jegar bez słowa wyszedł z kuchni i poszedł do łazienki.
Fennia wykąpała i ubrała Lucie, a potem wróciła z nią do
kuchni, żeby przyrządzić dla małej kaszkę.
Gdy Lucie ponownie zapytała o mamę, wyjaśniła jej, że
oboje rodzice są teraz chorzy, ale znajdują się pod dobrą opieką I
niedługo będzie mogła się z nimi zobaczyć. W trakcie tej roz-
mowy w kuchni zjawił się Jegar. Był w garniturze i z teczką.
Wyglądało na to, że ma zamiar wyjść z domu bez śniadania
- Dzwoniłem do szpitala - oznajmił. - Niedługo będę
mógł się z nimi zobaczyć. - Najwyraźniej w trosce o
spokój
małej celowo nie użył imion brata i bratowej.
- Proszę im powiedzieć, że z Lucie wszystko w porządku
- odparła. - Sądzę, że warto by było pomyśleć o niani.
Oczy-
wiście dzisiaj zawiozę ją do żłobka, ale... Jegar
zmarszczył czoło i spojrzał na zegarek, po czym zniknął
na chwilę, by zaraz znów się pojawić z kompletem kluczy
w ręku.
- Czy mógłbym prosić, żeby dziś także przywiozła pani
Lucie ze żłobka do domu?
W pierwszym odruchu chciała odmówić, bo instynkt jej
podpowiadał, że przy tym mężczyźnie powinna być czujna,
ponieważ on może ją zranić.
Ale tam, do licha! - ofuknęła się. Zachowuję się jak na-
stoletnia idiotka. Spędziłam z nim pod jednym dachem noc,
widział mnie prawie nagą, i nic się nie stało!
24
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
25
Tyle tylko, że w tej sytuacji nie pożegna się z nim na
zawsze...
- Oczywiście, nie ma problemu - odparła z uśmiechem,
ignorując rozpaczliwy krzyk instynktu. Musi pomóc Jegaro-
wi, i tak miał dość kłopotów z bratem i bratową.
W żłobku wszystko toczyło się normalnym trybem i pod-
czas leżakowania Fennia wyrwała się po zakupy. Poza tym,
co niezbędne, nabyła też zabawki i ulubione łakocie Lucie,
by osłodzić jej rozłąkę z rodzicami. Fennia układała też w
głowie listę wskazówek, które przekaże niani, bo dziew-
czynka nie była łatwym dzieckiem i by uniknąć kłopotów,
należało z nią umiejętnie postępować.
Gdy wieczorem zajeżdżała pod dom Jegara Urąuarta, dziew-
czynka spała już na dobre. Fennia zaniosła fotelik z małą do
windy i wjechała na ostatnie piętro. Przed drzwiami apartamentu
zawahała się chwilę, nim nacisnęła dzwonek. Nikt nie otwierał,
a więc niani nie było w domu. Chcąc nie chcąc wyjęła z
torebki klucze, które Jegar dał jej tego dnia rano.
Wolała, by niania zdążyła wieczorem zapoznać się z Lu-
cie, niestety dziewczynka była tak zmęczona, że Fennia mu-
siała położyć ją spać.
Pozostało jej tylko czekać. Przejrzała tytuły książek, po-
rozglądała się po domu, a przede wszystkim się nudziła. Czu-
ła się w tym mieszkaniu obco i nie na miejscu. Nie zaczęła
nawet nic czytać, bo w każdej chwili mógł zjawić się gospo-
darz lub niania.
Wreszcie uznała, że powinna coś zjeść, i gdy zaczęła robić
kanapki, spostrzegła, że mimowolnie szykuje kolację dla
dwóch osób. Robiła właśnie czwartą kanapkę z pastą łoso-
siową, gdy zjawił się Jegar.
- Jadłeś coś? - spytała od razu. Wszysdco inne mogło
w tej chwili poczekać.
- Chyba nie - odparł po chwili zastanowienia. - To idź
umyć ręce - poinstruowała go, na co on radośnie się
uśmiechnął. - To znaczy... zrobiłam kilka kanapek, wiec
jeśli chcesz... - poprawiła się zakłopotana, a potem prawie
wybuchła śmiechem. Reakcja Jegara pokazała jej, że popeł-
niła nie tyle gafę, co drobną śmiesznostkę, wynikłą z częste-
go obcowania z dziećmi, a poza tym jego beztroski uśmiech
natychmiast zmył z jego twarzy zmęczenie. Jegar
posłusznie umył ręce w kuchni, ona zaś postawiła na stole
talerzyki i kubki, a potem zasiadła za stołem. - Jak się czują
Harvey i Mariannę? - zapytała.
- Od wczoraj jest wielka poprawa. Wszystko wskazuje
na to, ze operacja Harveya się udała, niemniej oboje
czeka
długa droga, zanim wrócą do zdrowia. Najważniejsze
jednak,
ż
e zagrożenie życia minęło.
Jasne. A czy Mariannę odzyskała świadomość? - Tak,
rozmawiałem również z nią. Bardzo martwią się o Lucie,
ale Mariannę zupełnie się uspokoiła, gdy jej powie-
działem, że to ty się nią zajmujesz. Wygląda na to, że
mała w domu bez przerwy o tobie opowiadała, chociaż
zrozumie-nie jej języka przekracza moje możliwości.
- Nie wymiguj się, tylko szybko naucz się dziecięcej
mowy.
- Jasne, bo nieprędko wypuszczą ich ze szpitala. To może
być kwestia nawet dwóch miesięcy.
-
Aż tak długo? - Dopiero teraz zaczynała rozumieć, jak
poważnych musieli doznać obrażeń.
-
Mariannę najpierw zostanie przeniesiona na oddział.
-
26
JESSICA
STEELE
w którym zajmują się leczeniem urazów kręgosłupa, a potem
czekają długa rehabilitacja, natomiast Harvey będzie musiał
przejść jeszcze kilka operacji.
- Jegar, tak mi przykro!
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Jej serdeczne,
ciepłe współczucie było mu bardzo potrzebne.
-
W każdym razie najważniejsze, że lekarze przestali się
martwić o ich życie.
-
Tak, to prawda.
-
Musimy zrobić wszystko, żeby pomóc im wrócić do
zdrowia - oświadczył.
Nie bardzo rozumiała tę liczbę mnogą. „Musimy"?
-
Więc nie zatrudniłeś niani? - spytała oskarżycielskim
tonem.
-
Jesteś zbyt inteligentna i przenikliwa, żeby całe życie
niańczyć cudze dzieci - powiedział ze śmiechem.
-
Uprzejmości zostaw na później. Znalazłeś nianię czy
nie?
-
Próbowałem...
-
Ale nie znalazłeś?
-
Nie złość się - poprosił najbardziej czarującym głosem,
na jaki go było stać. Nie pomagało.
-
Nie złoszczę się - odparła już całkiem spokojnie, po
czym dokończyła kanapkę. Następnie wstała od stołu i
oświadczyła: - Po prostu jadę do domu.
-
Fennio - poprosił miękko. - Nie utrudniaj dodatkowo
sytuacji, naprawdę robię, co w mojej mocy...
-
Więc słucham.
-
Naprawdę chciałem przyjąć nianię, ale potem pojecha-
łem do szpitala i Mariannę poczuła tak wielką ulgę, gdy
NASZA BROŃ KOBIECA
dowiedziała się, że to ty zajmujesz się małą... Bez
przerwy powtarzała, że Lucie czuje się przy tobie dobrze i
co by to było, gdyby nagle znalazła się pośród obcych ludzi.
Zastanawialiśmy się... - Przerwał i spojrzał na Fennię. -
Otóż zastanawialiśmy się, czy zgodziłabyś się przyjąć taką
pracę - zakończył z pełną powagą. - Ale ja już mam pracę!
- Wiem, wiem, ale Lucie przepada za tobą i czuje się przy
tobie bezpiecznie. Wystarczająco mocno przeżywa nieobec-
ność rodziców, a teraz ty jeszcze chcesz zniknąć.
Co robić? Co robić? - zastanawiała się gorączkowo. Tak
bardzo chciała pomóc w tej sytuacji... Jednak coś ją po-
wstrzymywało, czegoś się bała... tylko czego, na miłość bo-
tka! Przecież nie odpowiedzialności za małe dziecko, bo
akurat w tym była bardzo dobra... więc? - A czy nie ma
kogoś, kto mógłby się zająć małą? Może jakaś krewna?
Mariannę musi mieć... Mariannę nie ma nikogo.
- A może twoja matka?
- Mieszka za granicą z moim ojczymem, no i ma
kłopoty ze zdrowiem.
Fennia czuła, że trudno jej będzie odmówić, zresztą nie
wiedziała, dlaczego nie miałaby się tego podjąć.
Postanowiła jednak uściślić pewne sprawy.
- A więc uważasz, że powinnam tu zostawać na noc?
- przerwała milczenie. - Czyli, inaczej mówiąc,
zamieszkać
z tobą?
-
Wiele kobiet dałoby wszystko za taką szansę - odparł
tonem triumfującego Cezara.
-
Cóż za skromność - skomentowała z gryzącą ironią.
27
28
JESS1CA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
29
- Ale wracając do tematu, wspomniałeś o kilku miesiącach'
Miałabym tu spędzać noce...
-
Tak byłoby najwygodniej, bo inaczej miałabyś dodat
kowy kłopot.
-
Pozwoliłbyś, żebym wzięła małą i się wyniosła? - spy-
tała, choć znała już odpowiedź. Jegar. choć z bratem konta-
ktował się głównie telefonicznie, jak to sam wyznał, kochał
i czuł się odpowiedzialny za swoich najbliższych.
-
W żadnym wypadku! Teraz tu jest dom Lucie. Po prostu
wieczorami byś wychodziła, a rankami wracała, zaś w razie
nocnych kłopotów z małą wzywałbym ciebie. Byłoby to bar-
dzo uciążliwe, nie sądzisz?
-
Masz rację - przyznała Fennia i poczuła, że zaczyna go
lubić. - Mieszkam z kuzynką, to nieprawdopodobny mozgo-
wiec...
-
Jest neurochirurgiem?
-
Jesteś niemożliwy - roześmiała się.
-
Wszystkie mi to mówią - odparł.
Fennia przyjrzała się jego ustom. Pięknie zarysowane,
unosiły się nieco w kącikach, gdy się uśmiechał.
-
A więc tak... - zaczęła. - Mam pracę, którą kocham i
której nie zamierzam rzucić...
-
Wiec?
-
Więc codziennie, od poniedziałku do piątku, będę
zabierała Lucie do żłobka. Po pracy będziemy tu wracać, w
weekendy także będę tu nocować. Oczywiście mała będzie
wymyta, nakarmiona i dopieszczona. Ty będziesz zastępował
jej ojca. Masz jakieś pytania?
Rozbawił go jej dyrektorski ton, więc zareagował
uśmie-szkiem, lecz Fennia w ogóle się tym nie przejęła.
-
Zapowiada się niezła zabawa - stwierdził.
-
Będziesz się musiał sporo nauczyć - powiedziała, i
zaraz dotarła do niej dwuznaczność jego odpowiedzi. -I nie
ż
yczę sobie żadnych flirtów - dodała niepewnym
głosem. czując, że znów powiedziała coś głupiego. Prze-
cież dopiero co sama uznała, że pod tym dachem nic jej nie
grozi! Mocno się zaczerwieniła i miała ochotę zapaść się
pod ziemię.
- Nie ma obawy, Fennio. Szczerze mówiąc, nie jesteś
w moim typie.
-
Do zobaczenia. - Wstała, mocno zirytowana jego pew-
nością siebie. Do diabła z nim! - Wcale nie chcę być w two
im typie.
-
Dokąd się wybierasz? - Jegar zerwał się na równe nogi.
-
Przecież nie mogę wciąż paradować w twoich koszu-
lach. Jadę do domu po moje rzeczy.
-
Zostawiasz mnie z Lucie? - spytał ze strachem, co Fen-
nii od razu polepszyło nastrój. - A jeśli się obudzi?
-
Będzie chciała siusiu albo soku. Poradzisz sobie, jesteś
już dużym chłopcem - rzuciła ze śmiechem.
-
Szybko wrócisz? - zapytał gorączkowo. Wyglądał na-
prawdę komicznie. Potentat, który na co dzień obracał milio-
namii. w obecności małego dziecka stawał się zupełnie bez-
radny. - Na pewno wrócisz?
-
Nie zostawiłabym z tobą na dłużej nawet chomika -
roześmiała się, co Jegar skwitował raczej ponurą miną.
-
Masz czas, żeby napić się kawy? - spytała Astra, gdy
Fennia szybko wszystko jej zrelacjonowała.
-
Raczej nie - odparła - bo biedny stryjaszek wprost nie
30
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
31
może się doczekać mojego powrotu. - Obie się roześmiały,
po czym Fennia zaczęła się pakować.
Była pewna, ze Jegar po kilku dniach praktyki zacząłby
sobie doskonale radzić z małą, musiałby tylko przełamać
swoje kawalerskie nawyki i opory. W oczywisty sposób do-
bro dziecka bardzo leżało mu na sercu. Bez wahania przyjął
dziewczynkę i jej opiekunkę pod swój dach, choć oczywiście
mógł znaleźć wygodniejsze rozwiązanie, choćby nianię z
własnym mieszkaniem. Wiele kobiet za odpowiednią opłatą
chętnie by się na to zgodziło. Ponieważ jednak byłoby to
niekorzystne dla Lucie, z góry odrzucił takie rozwiązanie.
Wychodząc od Astry, patrzyła na tę sytuację już z wię-
kszym optymizmem.
-
Wszystko w porządku? - spytała Jegara od progu.
-
Tak - odparł, ale widać było, jak wielki ciężar spadł mu
z serca. - Może zrobić ci drinka? - Choć w ten sposób chciał
okazać, że gotów jest jej nieba przychylić.
-
Mamy ważniejsze sprawy na głowie - powiedziała,
ucinając towarzyskie zakusy Jegara. - Potrzebne są ubrania
dla Lucie, wiec musisz dostać się do domu Toddów. Poza tym
mała powinna mieć pokój dla siebie, a ja sąsiadujący z nim.
Szybko uzgodnili wszystkie szczegóły i Fennia położyła
się spać.
Następnego dnia był piątek. Wieczorem Lucie ani myślała o
zaśnięciu, tylko chciała się bawić, więc Fennia, która za-
mierzała się rozpakować, poprosiła małą, by jej „pomogła" w
tym zajęciu. Najpierw jednak wykąpała dziewczynkę, by
natychmiast, gdy tylko zrobi się śpiąca, położyć ją do łóżka,
Faktycznie, po mnie więcej dwudziestu minutach „pomaga-
nia", Lucie zasnąła. Fennia położyła przy niej misia i wyszła
z pokoju, zostawiając uchylone drzwi, by w razie czego usły-
szeć małą.
Kończyła układać ubrania w szafie w swoim pokoju, gdy
usłyszała zgrzytnięcie kluczy w drzwiach.
-
Dobry wieczór - przywitała Jegara. - Widzę, że przy-
wiozłeś rzeczy małej - ucieszyła się i odebrała od niego wa-
lizkę. - A co z Harveyem i Mariannę? - spytała i poszła za
nim do stołowego.
-
Nie widziałem Harveya, bo akurat był operowany.
Wstawili mu stalowe pręty w nogi. Szczegółów jednak nie
znam.
-
Biedny Harvey! A co z Mariannę?
-
W zasadzie bez zmian, chociaż próbowała żartować.
Zadawała także tysiące pytań na temat Lucie. Czy je? Czy
ma ze sobą swego ukochanego misia? Czy... - przerwał i
uśmiechnął się. - Gdy cię zobaczy, obsypie cię pocałunkami,
jest ci bardzo wdzięczna...
-
Miło mi - odparła. - Pani Swann zrobiła wspaniały
pasztet. Masz na niego ochotę?
-
Jestem umówiony na kolację. Wpadłem tylko na mo-
ment. Zaraz muszę...
-
Chwileczkę! - Zatrzymała go, zanim zdążył zrobić
krok. - Nie tak to sobie wyobrażałam - oświadczyła sucho.
Był zdumiony jej reakcją. Nerwowo spojrzał na zegarek
i mruknął:
-
Doprawdy? Pewnie spieszy się na randkę,
pomyślała Fennia.
-
Spędziłam z Lucie cały dzień. Teraz twoja kolej.
- Moja kolej?! - zapytał, jakby nie wierzył swoim
uszom. - Przecież ci płacę, żebyś była z Lucie!
32
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
33
-
Co się tyczy faktów, nie zapłaciłeś mi ani grosza, co
więcej, nawet nie rozmawialiśmy na ten temat
-
Ale ci zapłacę. Chyba nie masz co do tego wątpliwości?
Tak, jeszcze nie mówiliśmy o twoim wynagrodzeniu, ale... -
Sięgnął po portfel i zaczął w nim szperać.
Pennia nie była zdumiona. Była urażona!
-
Daj sobie spokój! - zareagowała ostro. - Nie potrzebuję
twoich pieniędzy!
-
Nie potrzebujesz?
-
Nie! - potwierdziła z przekonaniem.
-
Chyba nie sądzisz, że pozwolę, abyś zajmowała się
Lucie za darmo. - Wyraźnie spuścił z tonu.
- Doszliśmy do sedna sprawy, Jegar. Ja nie muszę zajmo
wać się Lucie, ale ty - tak!
Mruknął pod nosem coś nieparlamentarnego.
-
Chyba nie podejrzewasz, że przez najbliższe trzy mie-
siące będę ślęczał po nocach z małą?
-
Trzy miesiące?! - wybuchła Fennia. - Wcześniej mó-
wiłeś o dwóch!
-
Tak to wstępnie oceniali lekarze, teraz jednak, gdy Har-
veyowi zrobiono dodatkowe badania, zmienili zdanie. A Ma-
riannę... Co tu dużo mówić, oboje są porządnie pogrucho-
tani.
-
Rozumiem, sytuacja jest jeszcze poważniejsza, niż to
początkowo wyglądało. Bardzo mi żal Toddów... Dobra.
Ponieważ dzisiaj jesteś umówiony, więc w porządku, idź, a ja
zostanę z Lucie. Będziemy mieć wolne wieczory na zmianę,
raz ty, raz ja. Oczywiście jutro ja mam wolne - dodała dla
pełnej jasności.
Słuchał jej z uniesioną ze zdumienia brwią, jakby nie
wierzył własnym uszom. Fennia przypuszczała, że w podob-
ny sposób po raz ostatni zwracano się do niego, gdy był w
szkole średniej, ale nie zamierzała roztkliwiać się nad panem
prezesem i pozostała nieugięta.
- Ale jutro... - próbował protestować, lecz ku jej zdzi
wieniu zabrzmiało to dziwnie nieśmiało. Wyraźnie nie za
mierzał iść z nią na udry. - A co, masz jutro randkę? - zmie
nił taktykę.
Nie miała, lecz to nie jego sprawa.
- Nie tylko ty masz prawo umawiać się na randki - od
parła.
Jego spojrzenie wyraźnie powiedziało, że przynajmniej
w tej chwili nie uważa Fennii za swoją najbliższą przyjaciół-
kę, po czym ruszył do łazienki. Rozległ się szum wody.
Casanovą brał szybki prysznic.
Fennia długo nie mogła zasnąć tej nocy. bo wciąż myślała
o Jegarze Urquarcie. Chciał jej płacić! Impertynent! Nie po-
trzebowała tych pieniędzy. Miała własne, odziedziczone po
ojcu. a także zarobione ciężką pracą.
Jej ojciec zmarł na zawał, gdy miała osiem lat. pozostawił
jednak wcale pokaźną sumkę, do podziału dla niej, swego
jedynego dziecka, i jej matki. Fennia dostała te pieniądze w
dniu dwudziestych pierwszych urodzin, prawie rok temu.
Była niezależna finansowo.
Choć nigdy nie zaznała niedostatku, wiedziała, jak ciężko
trzeba pracować, by zarobić parę funtów, i znała smak zwią-
zanej z tym satysfakcji. Natomiast jej matka, choć sowicie
wyposażona przez ojca Fennii, niedługo po owdowieniu wy-
szła za mąż za bardzo zamożnego Edwarda Cavendisha. Zre-
sztą Fennia była przekonana, że Edward pojawił się w jej
34
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
35
ż
yciu, gdy ojciec jeszcze żył... W każdym razie Portia szyb-
ko /nudziła się drugim mężem i rozwiodła się, by związać
się z kimś innym, tym razem już bez ślubu.
Fennia z wzajemnością bardzo polubiła Edwarda Caven-
disha i po ukończeniu szkoły spotkała się z nim. Wprawd/.ic
nie powiedziała mu, że czuje się niechciana w domu, ale
wcale nie musiała, bo Edward wiedział o tym. Wiedział też,
jak trudno jest wytrzymać z kimś, kto stale krytykuje swych
bliskich, co było ulubionym zajęciem Portii.
-
Pójdź do pracy - poradził jej.
-
Uważasz, że powinnam powiedzieć o tym matce? A
może ty jej powiesz? - spytała, bo z niepojętych przyczyn
Portia. podobnie zresztą jak jej siostry, Ursula i Imogen, były
przeciwne temu, by ich córki zarabiały na siebie.
-
A najlepiej zacznij jednocześnie studia, tak jak twoja
kuzynka Astra. Choćbyś co noc ślęczała nad książkami, twoja
matka i tak będzie myślała, że wiecznie chodzisz na imprezy,
bo studia kojarzą się jej z nieustającą balangą. Dzięki temu
da ci spokój i przestanie ci mówić, że marnujesz życie.
Problem tkwił jednak w tym, że Fennia nie miała pojęcia,
jaki fakultet powinna wybrać.
-
Zapisz się na mój kierunek - zachęcała ją Astra.
-
Sama nie wiem... - wahała się Fennia.
-
Nie musisz przecież chodzić na wszystkie przedmioty.
Zapisz się na kurs biznesu i na zajęcia komputerowe. Finanse
możesz sobie na razie odpuścić.
-
Pewnie, że tak - wtórowała jej Yancie. - Masz głowę
nie od parady.
- Ale- nie laką jak Astra - odparła Fennia. -
Takiej to nie ma nikt - roześmiała się Yancie.
Fennia z podziwem myślała o tym, z jaką łatwością Astra
przechodziła przez studia, gdy nagle uświadomiła sobie, że
Jegar jest już w domu. W pierwszej chwili chciała spojrzeć
na zegarek, ale zrezygnowała z tego. Przecież nie obchodziło
jej, o której wraca i czy w ogóle wraca. Odwróciła się do
ś
ciany i wreszcie usnęła.
Lucie obudziła się bardzo wcześnie. Fennia otworzyła
oczy i instynktownie spojrzała w stronę łóżka dziecka. Było
puste. Zadowolona, że wreszcie może na siebie włożyć to,
co lubi, narzuciła podomkę i wyszła z pokoju, by poszukać
małej.
Nie musiała daleko szukać. Drzwi do pokoju, który służył '
panu domu za gabinet, były otwarte. Gdy zajrzała do środka,
Lucie właśnie starała się dosięgnąć klawiatury komputera,
stojącej na potężnym, antycznym biurku.
Fennia znała kogoś, kto z pewnością nie byłby zadowo-
lony, widząc jak psotne paluszki dotykają drogiego sprzętu,
toteż natychmiast zainterweniowała.
- Dzień dobry, kochanie - zwróciła się do Lucie, lecz
zanim zdążyła ją wziąć za rączkę, poczuła, że w pokoju jest
jeszcze ktoś.
Zamierzała miło przywitać się z Jegarem, jednak ten
uprzedził ją warknięciem:
-
Do diabła- a co wy tu robicie?
-
Widzę, że wstałeś dzisiaj z łóżka lewą nogą - z miejsca
odparowała Fennia.
Spojrzał groźnie w jej brązowe oczy, a potem na małą.
- Do mojego gabinetu wstęp surowo wzbroniony! Na
twardym dysku, a także na dyskietkach i na płytach, zapisane
są efekty wielu miesięcy pracy.
36
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
37
- Przestań gderać, Jegar - przywołała go do porządku,
a gdy stanął jak wryty, podała mu Lucie. - Wymyśl lepiej,
dokąd dziś zabierzesz swoją bratanicę.
- Ja?! - krzyknął w panice
Fennia od razu odzyskała wigor.
-
Pracuję za darmo, pamiętasz? - przypomniała mu słod-
kim głosem.
-
Pozwól sobie zapłacić - nalegał.
-
Mowy nie ma! Zresztą to córka twego brata, więc się
nie wymiguj.
-
Przyrodniego - poprawił ją.
-
Wszystko jedno - parsknęła. - Jak pewnie już zauwa-
ż
yłeś, Lucie wprost roznosi energia, więc trzeba zająć ją
czymś, co ją naprawdę zainteresuje, bo inaczej...
-
Urządzi nam piekło?
-
Zaczynasz się uczyć.
-
Może być zoo? - spytał po namyśle.
-
Weźcie ze sobą jabłka, banany i marchewki. W wy-
dzielonych zagrodach znajdują się zwierzęta, na przykład
osły i kozy, które wolno karmić, a dzieciaki za tym prze-
padają - poinstruowała go, po czym oddała się kontemplacji
uroków dnia, który nareszcie miała spędzić w samotności.
Jednak Jegar miał inny, i według niego znacznie lepszy
pomysł.
-
Chodź z nami - powiedział, a jego głos przybrał bła-
galne nuty. Gdy zaś Fennia złośliwie zwlekała z odpowie-
dzią, pokornie dodał: - Proszę!
- Dobrze - zgodziła się po długiej chwili i, nie mogąc
już dlużej zachować powagi, roześmiała się.
- Kobieto pod twą słodkością jad kryje się zdradliwy...
- wyskandował z ponurą miną, lecz w jego oczach zalśniły
wesołe iskierki,
- To nasza broń kobieca - spointowała, na co razem wy
buchli śmiechem.
Wizyta w zoo zaczęła się udanie. Miło było patrzeć, jak
Lucie przygląda się zwierzętom okrągłymi ze zdziwienia
oczyma. Przez pierwszą godzinę była aniołkiem, później jed-
nak zażądała, żeby Jegar niósł ją na barana, a prawdziwe
kłopoty zaczęły się przed klatką z gorylami, skąd za żadne
skarby nie chciała się ruszyć. Po upływie następnej godziny
ekscherubinek przekształcił się w potwora. Mała wrzeszczała
dosłownie bez przerwy.
-
Co jej się stało, do stu tysięcy diabłów? - spytał Jegar.
-
Zmęczyła się, więc jest wściekła - odparła.
-
Za chwilę ją zamorduję. - Jegar też był zmęczony tasz-
czeniem Lucie na plecach. - Co zrobimy z tym fantem?
-
Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie będzie można odpo-
Trzymaj ją mocno i chodu!
-
Będzie się tak darła, dopóki nie odpocznie?
-
Nie bez przyczyny mówi się o „strasznych dwulatkach"
- wyjaśniła, po czym wzięła małą z ramion Jegara.
- A co byś powiedziała na lody? - Fennia zniżyła się do
niepedagogicznej łapówki, ale zrobiło jej się żal małej. Być
może tęskniła za rodzicami, i stąd jej zły nastrój.
Po zjedzeniu lodów Lucie od razu wrócił dobry humor.
Jegarowi niestety nie.
-
Nigdy nie będę miał dzieci - powiedział ponuro.
-
Akurat, na pewno zostaniesz tatusiem. Mogę cię zresztą
38
JESSICA STEELE
NASZA BRON KOBIECA
39
zapewnić, że bardziej nieznośne już nie bywają. Co innego
dorośli...
W jednej z restauracyjek w okolicy zoo zjedli lunch, pod-
czas którego Jegar przekonał się, że jak na swój wiek Lucie
bardzo ładnie zachowuje się przy stole.
-
Ś
wietnie się z nią dogadujesz - w pewnej chwili skom-
plementował Fennię.
-
Spędzamy ze sobą dużo czasu - odparła, nie wiedząc,
ż
e właśnie pomogła mu poruszyć drażliwy temat.
-
Czy nie mogłabyś zająć się Lucie przez resztę popołud-
nia, a ja w tym czasie pojechałbym do szpitala?
-
Oczywiście - zgodziła się bez zastanowienia.
-
Chyba zaczynam cię poznawać, Fennio Massey. - Zaj-
rzał jej głęboko w oczy.
-
Nie licz na to - powiedziała chłodno.
-
Jesteś bardzo miłą osobą - dodał, nie zrażony jej re-
akcją.
Przyjrzała mu się uważnie. Próbował z nią flirtować?
Chyba nie. Ponieważ jednak nie wiedziała wiele o flirtowa-
niu, wzięła ową „miłą osobę" za dobrą monetę.
- To prawda - odpowiedziała z uśmiechem. - Ale to ty
zostajesz z Lucie wieczorem.
Jeśli sądziła, że popsuje mu tym nastrój, myliła się, bo
tylko się uśmiechnął.
Niedługo potem wrócili do domu. Jegar pojechał do szpi-
tala, a Fennia ułożyła małą do popołudniowej drzemki.
Chwilę po tym zadzwoniła ciocia Delia.
- Masz dla mnie jakąś niezwykłą propozycję spędzenia
dzisiejszego wieczoru? - spytała żartem przyrodnią siostrę
swojej matki.
- Przyjdź do mnie na kolację. O siódmej.
Nim Jegar wrócił do domu, Fennia zdążyła nakarmić ma-
łą, trochę się z nią pobawić, wykąpać i ubrać w piżamkę. Z
antologią bajek pod pachą wzięła Lucie i poszła przywitać
się z Jegarem.
-
Co nowego? - zainteresowała się.
-
Jest postęp, bardzo niewielki, ale jest. Uśmiechnęła się
ze współczuciem, po czym wręczyła mu
książkę i spytała:
- Czy mógłbyś przeczytać Lucie jakąś bajkę? A ja w tym
czasie przygotuję się do wyjścia.
Z wyrazu jego twarzy było widać, że to ostatnia rzecz, na
jaką miał teraz ochotę.
-
Naprawdę zostawisz mnie samego? Nie wiem, czy Lu-
cie i ja to przeżyjemy,
-
Jak już nic nie będzie pomagało, to w zamrażalniku są
lody - odparła ze śmiechem.
-
Obawiam się, że zapas lodów skończy się kwadrans po
twoim wyjściu. A potem co? - zażartował.
Fennia weszła do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła deli-
katny makijaż i wyszczotkowała włosy. Włożyła czerwoną
jedwabną sukienkę, chwyciła torebkę i była gotowa do wyj-
ś
cia. Przechodząc obok sypialni Lucie, słyszała Jegara, który
usypiał małą. Mimo tego, że dziecko już spało, przytulone
do swego ukochanego misia, Jegar nadal czytał, pewnie w
obawie, że mała się zaraz obudzi.
Fennia zajrzała do sypialni. Wyglądał żałośnie, jednak gdy
ją zauważył, uśmiechnął się.
-
Fennio, ja naprawdę jestem cały w nerwach.
-
Spokojnie, będzie spała do rana.
40
JESSICA STEELE
- A jeśli się obudzi? Jeśli wpadnie w panikę, że ciebie nie
ma i zacznie płakać? Co wtedy zrobię?
Zrobiło jej się go żal. Chciała nawet zrezygnować z wyj-
ś
cia, ale nie mogła, bo chodziło o honor. Zasugerowała mu
przecież, że wybiera się na randkę. I co, miałaby się przyznać,
ż
e nie czeka na nią żaden facet?
- Zost... - zaczęła - ... zobaczę, może uda mi się wrócić
wcześniej. Mam nadzieję, że ty też byś to dla mnie zrobił.
- Oczywiście! - skłamał bez najmniejszej żenady.
Uśmiechnęła się kwaśno i wyszła.
Fennia z ochotą poszła na spotkanie z ciocią Delią, cho-
ciaż niedawno widziały się na ślubie Yancie. Wspominały,
jak pięknie wyglądała panna młoda i jak ona i Thomson wy-
dawali się szczęśliwi, wyjeżdżając w podróż poślubną.
Potem Fennia opowiedziała ciotce o Lucie Todd i o tym,
co stało się z jej rodzicami.
-
Zostawiłaś dziewczynkę z tym mężczyzną, który nie
ma zielonego pojęcia o dzieciach? - upewniła się Delia Al-
ford.
-
Zajmie się nią znacznie sumienniej niż ktoś, kto zna się
na tym, ale kieruje się rutyną.
-
Musi być kompletnie spanikowany.
-
I to jak. Rozumiesz, ciociu, że w tej sytuacji nie będę
długo siedzieć?
-
Znając cię, kochanie, nie mogę się nadziwić, że zostałaś
aż tak długo.
-
Jesteś kochana - odparła, pocałowała ją na pożegnanie
i wyszła.
Przed dziesiątą była już z powrotem. Cicho weszła do
ś
rodka lecz Jegar natychmiast się pojawił, żeby się z nią
NASZA BROŃ KOBIECA
41
przywitać. Jego wzrok spoczął na jej długich, zgrabnych
nogach, wyłaniających się spod czerwonej sukienki.
-
Wyglądasz tak wspaniale, a on pozwolił ci się urwać
tak szybko? Co za...
-
Miałeś jakieś kłopoty? - przerwała mu szybko, tłumiąc
poczucie winy. Nienawidziła kłamstw.
-
Co prawda wyostrzyły mi się zmysły od nieustannego
obserwowania i nasłuchiwania, ale poza tym wszystko w po-
rządku. Jednego tylko nie wiem: wprawdzie wyszłaś dziś
wieczorem, ale szybko wróciłaś. Czy w takim razie liczy się
to jako całe wyjście?
-
Co prawda zrobiłam to dla ciebie, ale niech ci będzie.
Jegar uśmiechnął się zabójczo, lecz Fennia to zignoro
wała.
-
Przyjmując, że zrobiłaś to dla mnie oraz że nie zasługuję
na to... - Najwyraźniej świetnie się bawił.
-
Czy mógłbyś wreszcie bez owijania w bawełnę powie-
dzieć, o co ci chodzi?
-
Nie wierzę, że jesteś choćby w połowie tak twarda, za
jaką próbujesz uchodzić.
-
Jegar, nie igraj z ogniem, bo się sparzysz.
-
Pewnie uznasz, że mam tupet, a nawet że jestem bez-
czelny, ale dziś wieczorem jest imprezka, na którą chciałbym
się wybrać...
Teraz? O tej porze, kiedy przyzwoici ludzie szykują się do
snu? Kto jednak powiedział, że Jegar do takowych należał?
-
Już się z nią umówiłeś?
-
Jeśli sprawia ci to dużą przykrość, to mogę się z nią
spotkać kiedy indziej.
Cóż za arogancja! Jakaś nieszczęsna kobieta z utęsknie-
42
JESSICA STEELE
niem czeka na randkę, a ten drań powiada, że może się z nią
zobaczyć kiedy indziej! I do tego ta obłudna delikatność:
.Jeśli sprawiam ci tym dużą przykrość". Dla mnie możesz
zniknąć na całą noc! - warknęła w duchu.
To śmieszne, ale nagle poczuła smutek, a nawet... za-
zdrość? Nie, to przecież absurd!
- Masz moje błogosławieństwo - przemówiła, przerywa-
jąc milczenie. - Tylko postaraj się być cicho, gdy wrócisz -
dodała jakby od niechcenia.
Godzinę później przewracała się w łóżku z boku na bok,
nie mogąc zasnąć. Wydawało jej się, że komuś takiemu jak
ona, kto w tak niewielkim stopniu interesuje się płcią prze-
ciwną, nie powinno być aż tak przykro z powodu randki
Jegara.
ROZDZIAŁ TRZECI
Fennia obudziła się wcześnie rano. W świetle dnia chciało
jej się śmiać z tego, że poprzedniego wieczoru cierpiała z po-
wodu randki pana domu. Zresztą, wcale nie cierpiała, tylko
była wściekła, że Jegar zrobił sobie wychodne, gdy tak na-
prawdę to był jej wolny wieczór.
Powtarzała to sobie do skutku, i wreszcie uwierzyła w to
wyjaśnienie. Weszła do pokoju Lucie, która też już się obu-
dziła.
-
Dzień dobry, maleńka.
-
Piciu! - powiedziała dziewczynka i obdarowała Fennię
uroczym uśmiechem. Dzień zaczął się wiec miłym akcentem.
Fennia i Lucie pomaszerowały do kuchni, gdzie wkrótce
dołączył do nich Jegar. Na jego twarzy widać było ślady
uroków nocy, wzrok miał błędny.
-
Czy musicie używać tej piekielnej maszyny? - Z ob-
rzydzeniem spojrzał na sokowirówkę.
-
Rycerze nocy, by rano nie cierpieć, powinni zafundo-
wać sobie sprzęt z wyciszaczem hałasu - odpowiedziała po-
godnie, patrząc na jego wymizerowane oblicze. - Piciu? -
spytała, z rozbawieniem obserwując, jak szare komórki Je-
gara z trudem budzą się do życia.
-
Podwójny z lodem - odparł, na tyle już rozbudzony, że
zdołał zareagować żarcikiem.
44
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
45
Po śniadaniu wyszła z Lucie na dwór. W czasie spaceru
zastanawiała się, czy Jegar nie dokonał nadinterpretacji umo-
wy, uznając, że Fennia będzie się zajmowała dzieckiem w
czasie weekendów. Osobiście uważała, że powinien być to
obowiązek Jegara.
Starał się, to prawda. Codziennie jeździł do szpitala, po-
zwolił też na dezorganizację swojego życia, byle tylko Fen-
nia, a nie jakaś obca osoba zajmowała się Lucie. Na pewno
nie był więc egoistą i chciał jak najlepiej dla innych, choć
równocześnie starał się jak najwięcej wytargować dla siebie.
Fennia uśmiechnęła się. Taka próba sił była nawet zabawna.
Gdy wychodziły z domu, Jegar. mimo niewyspania, na-
tychmiast zabrał się do pracy. No cóż, przyjmując pod swój
dach bratanicę, bardzo skomplikował sobie życie. Fennia
postanowiła dać mu jak najwięcej czasu na pracę, dlatego
wróciły dopiero po czterech godzinach.
-
Stęskniłeś się za nami, prawda? - spytała przy wejściu.
-
Było bardzo cicho - odparł dyplomatycznie.
-
Gdzie w niedzielę jadasz lunch? - spytała z ciekawo-
ś
ci, bo i tak zamierzała przygotować coś w domu dla całej
trójki.
-
Zapraszam najfajniejszą z moich dziewczyn do restau-
racji - odparł, spoglądając Fennii w oczy. - Ale dziś mam aż
dwie najfajniejsze dziewczyny, więc zabieram was obie.
Fennia poczuła, że serce jej zadrżało. Co, do diabła? Jegar
mógł sobie mieć cały tabun „najfajniejszych dziewczyn", a
jej i tak nic do tego. Nie powinna wyjść na zazdrosną
idiotkę, za wszelką cenę musi nad sobą zapanować.
Szybko zaprowadziła Lucie do łazienki, żeby jej umyć
rączki i buzię oraz przygotować do wyjścia.
Mała nie miała apetytu i zjadła niewiele, dlatego Fennia
uważnie jej się przyglądała. Wiedziała, że maluchy potrafią
się rozchorować dosłownie w ciągu godziny. Miała jednak
nadzieję, że dziewczynka za bardzo się sforsowała podczas
porannego spaceru i była tylko zmęczona.
Po lunchu Jegar odwiózł je do domu i pojechał do szpitala.
Fennia przyszykowała dla małej spanie w salonie na sofie,
bo Lucie marudziła i nie chciała iść do swojego pokoju. Gdy
zasnęła, Fennia dotknęła jej czoła. Nie miała gorączki, może
co najwyżej lekki stan podgorączkowy.
Po przebudzeniu Lucie kleiła się do Fennii i nadal nie
chciała jeść, ale Fennia zbytnio się tym nie przejęła. Niektóre
dzieci tracą na pewien czas apetyt i nie oznacza to jeszcze
choroby.
Lucie bawiła się spokojnie aż do wieczora, kiedy przy-
szedł czas na sen. Fennia uśpiła ją bajką i wyszła z pokoju.
Wzięła się za sprzątanie w kuchni, kiedy zjawił się Jegar.
-
Jak Mariannę i Harvey? - spytała.
-
Powoli dochodzą do siebie. Na prośbę lekarzy Harvey
wsiał dziś nawet z łóżka.
-
To świetnie. - Uśmiechnęła się, a gdy odpowiedział jej
tym samym, nagle poczuła się onieśmielona. Niesamowite!
Co się z nią dzieje? - Zrobić ci coś do jedzenia? - spytała i
odwróciła się, żeby ukryć zażenowanie.
-
Uhm...
Z jakiegoś powodu to jego „Uhm" wydało jej się dziwne.
-
Chcesz mi coś powiedzieć, tylko nie wiesz, jak to zro-
bić? Zgadłam?
-
A czy potrafisz zachować się racjonalnie?
-
A czy zwykłam zachowywać się jak szalona?
46
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
47
- Wiec dobrze. Owszem, wyszedłem wczoraj wieczorem,
ale ty też wyszłaś. Czy w związku z tym wykopiesz topór
wojenny, gdybym urwał się i dziś?
Ach więc to dlatego tak enigmatycznie odpowiedział, gdy
mu zaproponowała wspólny posiłek.
- Jak rozumiem, już się umówiłeś z „najfajniejszą dziew
czyną" na kolację, więc nie będę złośliwie rzucać ci kłód pod
nogi. - Okrasiła to wyniosłym uśmiechem, natomiast Jegar
wyraźnie ucieszył się z takiego obrotu rzeczy. - A przy okazji,
Lucie nie powinna iść jutro do żłobka. To nic poważnego, ma
tylko lekką temperaturę. U małych dzieci zdarza się to często.
-
Jesteś pewna, że poważnie się nie rozchoruje?
-
Raczej jej to nie grozi, ale ma teraz obniżoną odporność
i nie powinna stykać się z innymi dziećmi.
-
Co ja bym zrobił bez ciebie. Cudownie, że jesteś z nami
- powiedział miękko.
-
Oszczędź sobie tych uprzejmości - ucięła, z trudem
kryjąc złość. - Rzecz w tym, że będziesz musiał wziąć w pra-
cy wolny dzień.
Uśmiech błyskawicznie znikł mu z twarzy.
-
Wolny dzień?! - Jegar wyglądał, jakby dostał obuchem
w łeb.
-
Jako jedyny opiekun dziecka masz do tego prawo - wy-
jaśniła mu.
-
Ale ja mam jutro kilka bardzo ważnych spotkań. Nie
mogę ich odwołać! - przekonywał, lecz ponieważ Fennia
była jak z kamienia, szybko otrząsnął się z szoku i zmienił
taktykę. - Okaż mi odrobinę dobroci - zaczął się łasić.
-
Dobroć... czy nie za wiele wymagasz ode mnie? - od-
parła ze śmiechem.
-
Pod cudną postacią zło czai się krwawe...
-
No dobrze, niech ci będzie - mruknęła. - A teraz idź
już na tę kolację.
Gdy wyszedł, Fennia z energią, która nie wiedzieć czemu
podobna była furii, zabrała się za sprzątanie.
Następnego ranka Lucie zaczęła głośno domagać się
mamy. Fennia rozumiała, co dziewczynka przeżywa i bar-
dzo jej współczuła. Z uwagi jednak na to, że mała nie była
całkiem zdrowa, nie mogła wysłać jej z Jegarem do szpi-
tala. To byłoby zbyt ryzykowne.
Jegar wyszedł do pracy wcześnie, a Fennia zadzwoniła do
Kate, żeby wyjaśnić sytuację. Poczuła ulgę, gdyż szefowa
odniosła się do sprawy z pełnym zrozumieniem.
- Przez kilka dni potrzymaj małą w domu. Chorujcie
zdrowo i wracajcie szybko - zakończyła ciepło Kate.
Było dopiero pół do dziewiątej, a Lucie już się pokładała
i cały czas chodziła za Fennia. Na szczęście o dziewiątej
przyszła pani Swann, gosposia Jegara. Okazało się, że zna
się na dzieciach i świetnie sobie daje radę z małą.
- Pan Jegar opowiedział mi o tobie przez telefon, ale nie
wspomniał, że jesteś taką śliczną dziewczynką.
Lucie chciała co prawda, żeby Fennia ją cały czas nosiła
na rękach, była jednak zauroczona szczupłą, miłą panią. Koło
jedenastej mała ucięła sobie drzemkę, a po obudzeniu, ku
uciesze obu kobiet, apetyt jej wrócił i zabrała się za pałaszo-
wanie lunchu. Pani Swann wyszła około południa, a dziew-
czynka znów zasnęła na przeszło godzinę. Po przebudzeniu
była już zupełnie zdrowa.
Wypoczęta i pełna energii, Lucie przeszła samą siebie, i
gdy wreszcie, po długich namowach, położyła się do łóżka
48
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
49
i zasnęła, Fennia uznała, że dziś naprawdę należy jej się wol-
ny wieczór.
Postanowiła, że wpadnie do Astry, wzięła więc prysznic,
założyła jedwabną bluzkę i dżinsy oraz zrobiła makijaż. Za-
częła się czesać, gdy usłyszała szczęk klucza w zamku. Z nie-
wiadomego powodu serce znów jej zadrżało i ponownie po-
czuła dziwne, do niedawna zupełnie jej nie znane onieśmie-
lenie. Ależ ze mnie idiotka! - skarciła się w duchu.
Jegar był w salonie i właśnie nalewał sobie szklaneczkę
whisky. Spojrzał na Fcnnię. Jego wzrok powędrował wzdłuż
jej nóg aż po samą górę i spoczął na kruczoczarnych włosach.
Fennia zamarła. Jegar zajrzał jej w oczy, a następnie zawiesił
wzrok na jej ustach. Milczeli.
-
Piciu? - zapytał niespodziewanie, a Fennia roześmiała
się. - Mam na myśli szkocką - dodał.
-
Nie, dzięki. - Potrząsnęła głową. - Tobie też odradzam
kolejnego drinka - zasugerowała delikatnie. Jej brew uniosła
się. Jak zawsze, gdy dziewczyna wygłaszała reprymendę. -
Bo to ty dziś zostajesz z małą.
Spojrzał na nią i westchnął. Wyjątkowo ją to rozbawiło.
Co, u licha, jest w nim takiego, co wywołuje w niej tak dziw-
ne reakcje?
- Rozumiem, że z małą już wszystko w porządku, bo
inaczej nie ruszałabyś się stąd na krok. Mam rację?
Fennia zrozumiała, że musi tego faceta trzymać na dys-
tans, bo zaczynał zbyt dobrze ją rozumieć, podczas gdy ona
nie potrafiła go przeniknąć i wciąż ją zaskakiwał.
- Lucie jest już zdrowa, ale na wszelki wypadek jeszcze
jutro zatrzymam ją w domu, A przy okazji, pani Swann
ś
wietnie sobie z nią radzi.
-
Doprawdy? - zainteresował się.
-
Gdybyś w panice nie wymógł na mnie, bym tu została,
pani Swann świetnie mogłaby mnie zastąpić.
- Och, moja droga, czy oglądałaś się ostatnio w lustrze?
Patrzyła na niego tępym wzrokiem. Nie rozumiała, o co
mu chodzi, zaatakowała więc na ślepo:
- A co, może nie zgodziłam się ci pomóc?
Jego spojrzenie omiotło jej aksamitną skórę i regularne
rysy twarzy.
- Jestem estetą i zwłaszcza podczas śniadania wolę pa
trzeć na ciebie - oświecił ją.
Jej serce znów zadrżało, a umysł pogrążył się w chaosie,
bo Fennia znalazła się na zupełnie sobie nie znanym gruncie.
Mruknęła więc tylko błyskotliwie:
-Hę?
-
Jesteś bardzo piękna - wyjaśnił jej.
-
Hola, hola, panie Urquart! śarty sobie ze mnie stroisz?
- wreszcie oprzytomniawszy, warknęła gniewnie.
Jegar studiował jej surową i pełną oburzenia twarz.
- Nie ośmieliłbym się.
Fennia obróciła się na pięcie i wyszła.
- Mówię szczerą prawdę! - zdążył jeszcze krzyknąć do
jej znikających pleców.
Astry nie było w domu, więc Fennia zrobiła sobie kawę
i usiadła w kuchni. Była na siebie zła, bo wręcz obsesyjnie
myślała o Jegarze.
Zaczęła się krzątać, zrobiła inspekcję lodówki i przyrzą-
dziła lasagne dla Astry... Wszystko na nic, bo wciąż tylko
Jegar i Jegar.
50
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
51
Była wściekła na siebie. Z drugiej jednak strony mieszkali
pod jednym dachem i coraz lepiej się poznawali, nic więc
dziwnego, że ją intrygował. Tym bardziej, że na pewno nie
był banalnym facetem. Przystojny jak diabli, bystry, inteli-
gentny.. . no i uroczy, kiedy tylko tego chciał. A kiedy indziej
do przesady ostry, gdy ją i Lucie wyrzucił ze swojego gabi-
netu. Również trochę egoista i manipulant, sprytnie zabiega-
jący o wieczorne wyjścia kosztem Fennii. Ale przede wszyst-
kim człowiek dobry, dla najbliższych zdolny do poświęceń.
No i potrafił sprawić, że czuła się przy nim pobudzona i
pełna życia.
Pobudzona? Pełna życia? Na miłość boską, o czym ona
myśli?
Przypomniała sobie, jak jej powiedział, że jest bardzo
piękna i oczy jej zwilgotniały. A potem dodał, że nie ośmie-
liłby się z niej żartować. No cóż, pewnie bał się jej reakcji,
bo się przekonał, że Fennia potrafi być bardzo uszczypliwa.
W to akurat mogła uwierzyć. Ale zachwyty nad jej urodą?
Wierutna bzdura, fałszywy komplement! Fennia absolutnie
nie uważała się za piękność, co najwyżej za niebrzydką
dziewczynę, domyślała się jednak, że gdy kogoś się naprawdę
pragnie, wtedy patrzy się na niego przez różowe okulary.
Mogła więc uchodzić za piękność, ale tylko w oczach męż-
czyzny, któremu bardzo na niej zależało. A wtedy, choćby
była bardzo oporna i złośliwa, taki ktoś zrobiłby wszystko,
aby ją zdobyć.
A ponieważ tak wcale się nie działo, wniosek jest jeden:
Jegar absolutnie jej nie pragnął.
No cóż, w gruncie rzeczy to dobrze...
Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Astra zapew-
ne je kolację z klientem i prowadzi trudne, biznesowe roz-
mowy.
Wróciła do domu o jedenastej i od razu zajrzała do Lucie.
Jej łóżko było puste! Była zła na siebie, że na tak długo
wyszła z domu. Mała wyspała się w ciągu dnia i teraz pewnie
marudziła. Ruszyła na jej poszukiwania i nagle zauważyła
otwarte na oścież i jasno oświetlone drzwi salonu.
Stanęła w progu i ujrzała arcyciekawy obrazek. Na kana-
pie siedział Jegar w towarzystwie niezwykle eleganckiej, do-
biegającej trzydziestki blondynki, a między nimi siedziała
panna Lucie i głośno domagała się przeczytania bajeczki.
Fennia zamierzała zapytać, czy może się przyłączyć do
wspólnej zabawy, lecz blondyna ją uprzedziła;
- Nareszcie wróciła niania! - W jej głosie była zarówno
ulga, jak ów specyficzny, pełen wyższości ton, przeznaczony
jedynie dla służby.
Och ty! Poczekaj! Fennia dziarsko wkroczyła do środka.
-
A co panna Todd robi o tej porze w salonie? - powie-
działa z uśmiechem do małej.
-
Cie mlecko. - Lucie bardzo się ucieszyła na widok
starej znajomej.
-
Zrozumiałem! - triumfalnie zawołał Jegar i zerwał się,
by obsłużyć małą, natomiast jego znajoma demonstracyjnie
ignorowała zarówno Lucie, jak i Fennię.
Charmaine Rhodes nie zaszczyciła jej nawet podaniem
ręki, co Fenia skwitowała kpiącym uśmiechem, natomiast
Jegar przedstawił Fennię jako osobę, wobec której miał wielki
dług wdzięczności. Mimo to panna Rhodes nadal traktowała
ją jak powietrze, raz tylko obrzuciwszy ją zimnym,
odpychającym spojrzeniem. Lecz Fennia miała to w nosie.
52
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
53
Nieraz już spotykała takie zarozumiale osoby i uważała, że
to one miały problem z samooceną, nie zaś ona.
Wiele też powiedział Fennii sposób, w jaki ta kobieta
interesowała się obrazami młodych i nie zawsze znanych
twórców, które wisiały na ścianach salonu. Pytała o nazwi-
ska, nazwy galerii, w których zostały kupione i oczywiście
o ceny, natomiast nie miała nic do powiedzenia na temat
samych dzieł. Był to dla niej taki sam handlowy towar, jak
proszek do prania czy materiały budowlane, a nie twory du-
cha i talentu. Ta ponad wszelkie wyobrażenie zarozumiała
damulka na dodatek jest jeszcze potwornie chciwa, z niesma-
kiem pomyślała Fennia.
Wreszcie Jegar zaproponował, że odwiezie Charmaine do
domu, a gdy wyszli, Fennia z ulgą odetchnęła. Zapakowała
Lucie do łóżka i sama też się położyła.
Jegar wrócił po kilkunastu minutach, tak więc odwiezienie
blondynki nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Fennia dobrze
spała tej nocy.
Następnego ranka spotkali się w kuchni. Jegar był zamy-
ś
lony, a nawet zatroskany, przy tym co i rusz zerkał na Fen-
nię, jednak milczał.
-
O co chodzi? - spytała, gdy znów napotkała jego smut-
ne, niebieskoszare spojrzenie.
-
Nie powiedziałaś, gdzie wczoraj byłaś - powiedział
oskarżycielskim tonem.
-
Och, przepraszam - odparła bez mrugnięcia oka. -
Masz rację, nasza współpraca przebiegałaby sprawniej, gdy-
byśmy się nawzajem informowali, gdzie które z nas akurat
przebywa, tak jak to się dzieje w dobrze zorganizowanej
Firmie. Trzeba to zmienić - dodała z napuszonym przekona-
niem, dla wzmocnienia efektu okraszając swe słowa drwią-
cym spojrzeniem.
Jegar na moment utkwił w niej lodowaty wzrok, po czym
bez słowa wyszedł.
Ki diabeł? - pomyślała Fennia i powtórzyła to, gdy pan
domu po powrocie z pracy bez słowa zamknął się w swoim
gabinecie. Siedział tam murem do późna, mimo że miał prze-
cież wychodne.
Gdy następnego wieczoru Fennia wróciła z Lucie ze żłob-
ka, zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
-
Zapewne rozmawiam z panią Fennia Massey - usłyszała
miły głos. - Mówi mama Jegara. Jesteśmy pani bardzo
wdzięczni za pomoc przy Lucie. Jegar dzwoni do nas regu-
larnie z informacjami o Harveyu i Mariannę, więc teraz dla
odmiany odezwałam sieja.
-
Niestety nie ma go w domu - odparła.
-
Nie szkodzi. Jak się miewa nasza słodka Lucie?
I tak przegadały prawie godzinę. Fennia bardzo polubiła
starszą panią.
Lucie leżała już w łóżku, gdy wrócił Jegar. Znów poma-
szerował prosto do swojego gabinetu.
Powinna powiadomić Jegara o telefonie mamy, było to
takie oczywiste i proste, a jednak... nie miała odwagi zastu-
kać do jego pokoju. Co się z nią działo? Czyżby znów stała
się płochliwą nastolatką? Zresztą nawet w tamtych latach nie
brakowało jej śmiałości. A teraz? Co w nią wstąpiło?
Po kwadransie wzięła się w garść i z dwiema filiżankami
kawy na tacy dziarsko wymaszerowała z kuchni. Zastukała
do gabinetu i weszła do środka.
- Pomyślałam, że masz ochotę na kawę.
54
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
55
- To bardzo miło z twojej strony. - Odwrócił się znad
komputera i spojrzał na nią, a Fennia poczuła, że znów go
lubi.
Tak naprawdę nie byli w stanie wojny, tylko ich kontakty
uległy pewnemu ochłodzeniu.
-
Dzwoniła twoja mama z Seszeli... - Gdy w jego
wzroku zamigotał strach, dodała szybko: - U niej wszystko
w porządku, po prostu chciała z tobą porozmawiać. W
twoim zastępstwie ucięłam sobie z nią bardzo miłą po-
gawędkę. Oczywiście przy okazji obgadałyśmy ciebie.
Twoja mama się martwi, że zbyt ciężko pracujesz - zakoń-
czyła swobodnie.
-
Jak to mamuśka. A ty leż uważasz, że jestem pracoho-
likiem? - zapytał z miłym uśmiechem, a Fennii nagle zrobiło
się bardzo miło.
-
Oczywiście, że tak, ale dzięki temu nie masz czasu na
głupstwa. - Roześmiała się. - Zresztą w ogóle nie rozumiem,
w jakim celu codziennie bywasz w biurze. Przecież mając
komputer i wszystkie potrzebne programy, Internet oraz te-
lefon, mógłbyś stąd zarządzać firmą, a wychodzić tylko na
konieczne spotkania. W każdym razie ja bym tak to zorgani-
zowała, oczywiście dobierając sobie godnych zaufania asy-
stentów. - Fennia zapalała się coraz bardziej. - Internet i
komputer dają tak niesamowite możliwości...
-
Znasz się na komputerach?
-
Jasne! - Wzruszyła ramionami.
No cóż, może i Jegar cenił w niej umiejętność postępo-
wania z dwulatką, lecz jeśli chodzi o nowoczesną technikę,
wyraźnie miał ją za matoła. Czas wyprowadzić szanownego
pana prezesa z błędu!
-
Jesteś sławnym hackerem? - zażartował z wyżyn mę-
skiej wszechwiedzy, czym tylko dolał oliwy do ognia.
-
Nie, ale w mojej szkole dla grzecznych panienek kiedyś
pokazano nam zdjęcie komputera.
Roześmiał się.
-
Dobra, powiedz prawdę. Uwierz mi, nie jestem męską
szowinistyczną świnią.
-
Czasami ci się to zdarza. Ale niech będzie, powiem.
Skończyłam kurs komputerowy dla zaawansowanych i po-
tem przez rok pracowałam w tej branży.
-
W takim razie, co robisz w żłobku? - spytał z auten-
tycznym zdumieniem.
Sprawa była dość skomplikowana. Portia ciosała jej kołki
na głowie, by zwolniła się z biura, bowiem uważała, że praca
hańbi Fennię, jako że dla prawdziwej kobiety jedynym
ź
ródłem dostatku powinien być bogaty mąż lub kochanek.
Wtedy zatrudniła się w żłobku, czego jej matka nie uznała
już za pracę, lecz za wdzięczne dziewczęce hobby. Wszak
lady Di, nim została księżną, przez jakiś czas była przedszko-
lanką... Niemniej Fennia uwielbiała swoje obecne zajęcie.
-
Prawda jest taka, że wolę pracę w żłobku niż w biurze.
-
Rzeczywiście masz świetny kontakt z dziećmi, a w każ-
dym razie z Lucie.
-
Ona jest zupełnie niekłopotliwym dzieckiem - zapew-
niła go.
-
Niekłopotliwym? - spytał z niedowierzaniem. - A ten
występ w zoo?
-
Normalka, każdemu dziecku się to zdarza, A kiedy
tam-tego wieczoru zostałeś z nią sam, też dała ci do
wiwatu
- spytała z uśmiechem.
56
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
57
-
Nie, lecz była w wybitnie towarzyskim nastroju. Roz-
mawiam sobie przez telefon, a tu jakaś mała rączka łapie
mnie za palec, a potem młoda dama z pluszowym niedź-
wiadkiem pakuje mi się na kolana. Uznałem, że zapowiada
się długi wieczór, więc poprosiłem Charmaine, żeby wzięła
taksówkę i jak najprędzej do mnie przyjechała.
-
Nie wierzyłeś, że sam dasz sobie radę?
-
Jestem prostym samcem, który nie zna się na dzieciach,
ale okazało się, że Charmaine w tych sprawach jest jeszcze
gorsza ode mnie. Zupełnie nie wie, jak postępować z takim
maluchem. Co innego ty. - W jego głosie zabrzmiał szczery
podziw.
Stłumiła drżenie serca i postanowiła zrewanżować się mi-
łym słowem o pannie Rhodes, nic jednak nie zdołała wymy-
ś
lić. Jak bowiem ciepło mówić o Królowej Śniegu?
- Charmaine ma na pewno inne zalety - mruknęła wresz
cie z lekkim przekąsem.
Jednak on wziął jej słowa za dobrą monetę i szczerze, choć
zarazem z lekka dwuznacznie się uśmiechnął, czym sprawił
Fennii naprawdę dużą przykrość. No cóż, zrozumiała, o ja-
kich walorach zimnej piękności pomyślał Jegar...
- Jeśli twoją przyjaciółkę zirytowało zachowanie małej,
to ty, jako uznany znawca kobiet, na pewno wiedziałeś, jak
poprawić jej humor - dodała Fennia z zupełnie już jawną
uszczypliwością.
Przypatrzył jej się uważnie.
- Jaki tam ze mnie znawca, gdy z tobą ponoszę same
porażki, choć naprawdę się staram.
Odebrało jej mowę. To było jak grom z jasnego nieba.
Rychło się jednak pozbierała.
-
Nie ze mną takie numery, Urquart. Mówiłam ci, żad-
nych flirtów. Twoje zachowanie każdy sąd w tym kraju uz-
nałby za molestowanie seksualne.
-
To ciekawe...
-
Co mianowicie? - Naprawdę była wściekła. - To. że
nie padłam ci jeszcze do stóp?
-
A jednak coś tam osiągnąłem. Nie jestem ci obojętny.
- Jegar uśmiechnął się z triumfem,
Bezczelny typek! - pomyślała ze złością. Próbuje ją roz-
wścieczyć, by odpłacić za złośliwy przytyk o „znawcy ko-
biet". Miała już dosyć tej nieprzyjemnej rozmowy.
- Jutro wieczorem jestem umówiona. Chciałabym wyjść
o siódmej. Byłabym wdzięczna, gdybyś się zjawił o tej godzinie.
Jegar nie odpowiadał, a drwiący uśmieszek nagle zgasł na
jego ustach. To już coś, ucieszyła się i mszyła do swojego
pokoju.
Fennia starannie szykowała się na swoją „randkę". No cóż,
wszelkie pozory musiały być zachowane, dlatego włożyła
elegancką i dyskretnie seksowną sukienkę w bananowym
kolorze. Lucie przyzwyczaiła się już do stryjaszka, zostawia-
ła więc ją z czystym sumieniem.
Jegar przyszedł do domu piętnaście po siódmej i Fennia
darowała mu tak niewielkie spóźnienie. Przez chwilę jej się
przyglądał z wyraźną aprobatą, widać jednak było, że jest
w kiepskim nastroju.
-
Czy powiesz mi, jak cię można będzie złapać?
-
Dasz sobie radę - odparła. - Nie wiem jeszcze, w jakim
lokalu zjemy kolacje, bo to ma być niespodzianka - łgała jak
z nut.
58
JESSICA STEELE
- Nie wracaj zbyt późno - powiedział na pożegnanie.
- Muszę jutro bardzo wcześnie wstać.
Roześmiała się perliście.
- Bidulek! Zapowiada się szampański ubaw, wiec sam
rozumiesz...
Tylko spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, czym sprawił
Fennii naprawdę dużą frajdę.
Astra ucieszyła się na jej widok.
- Przyszła kartka od Yancie. - Jej długie, rude włosy
opadały swobodnie na ramiona, a z zielonych oczu biła wiel
ka radość.
Fermi a wzięła od niej pocztówkę, na której było tylko
jedno słowo: Cudownie!!!
- Och, Astro - westchnęła Fennia. - To takie wspaniałe,
ż
e Yancie jest zakochana w mężczyźnie, któremu może
w pełni zaufać.
-
Należało się jej po tym wszystkim, co przeszła... - po-
wiedziała Astra.
-
Po tych wszystkich latach, kiedy bałyśmy się, że geny
naszych matek zdominują nasze życie - przyznała Fennia.
-
Jeszcze nie wiadomo, co będzie dalej - rzuciła z niepo-
kojem Astra. - To się zawsze może zdarzyć... W każdym
razie zostałyśmy we dwie i musimy się trzymać. Romanse i
przelotne przygody wykluczone. Małżeństwo albo nic! Zre-
sztą czuję, że pisane jest mi owo „nic".
-
Ja również optuję za staropanieństwem - zgodziła się z
nią Fennia. - Nie sądzę, żeby istniał mężczyzna, którego
chciałabym poślubić. - l nagle mignął jej obraz Jegara. Ki
NASZA BROŃ KOBIECA
59
diabeł? Była naprawdę wściekła na siebie - Napijesz się ka-
wy? - szybko spytała kuzynkę.
- Chętnie.
Rozmowa zeszła na temat, który bardzo je poruszał, mia-
nowicie nowych facetów nieokiełznanych w swej kobiecości
rodzicielek.
-
Matka rozstała się z ostatnim kochankiem - powiedziała
Astra - ale szybko ukoiła swój żal w innych ramionach. A
jak tam ciocia Portia?
-
Nie mówiłam ci o rym do tej pory, bo to taka okropna
historia... Kochanek mamy, taki obleśny typek, zaczął się do
mnie przystawiać, i wtedy mama weszła do pokoju. Wyobraź
sobie, że ten drań oskarżył mnie, jakobym się na niego rzu-
ciła! Doszło do potwornej awantury, i w rezultacie zostałam
wyrzucona z domu. Dlatego poprosiłam cię, byś mnie przy-
jęła pod swój dach...
-
Mój Boże... - Astra tylko tak zdołała to skomentować.
-
Nie rozmawiałyśmy ze sobą do ślubu Yancie, jednak
lody nieco już puściły, tym bardziej że mama rozstała sicz tą
kreaturą. Oczywiście niedługo była sama... Myślisz, że po-
winnam pierwsza wyciągnąć rękę do zgody?
-
Tyle razy już cię zraniła, ale to przechodzi wszelkie
pojęcie. Własną córkę wyrzucić na bruk! Ale wiem, że dopóki
się z nią nie pogodzisz, będziesz się tym gryzła... No cóż,
nasze mamuśki to skończone egoistki i nic na to nie poradzi-
my. Jesteśmy na szczęście już dorosłe i możemy na to patrzeć
z dystansem. Nie odmienimy ich, lecz to jednak nasze matki,
Nie zapominaj o rym.
-
Jak zwykle masz rację. - Fennia spojrzała na zegarek -
O rany! Jak późno!
60
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
61
-
Nie zdążyłaś przed północą. Kopciuszku? - zażartowała
Astra i też spojrzała na zegarek. Faktycznie, było już po
dwunastej. - Naprawdę musisz wracać?
-
Tak będzie lepiej. Lucie co prawda nie budzi się w nocy,
ale wstaje z kurami, a Jegar... - Zawahała się.
-
Lubisz go, prawda?
-
Raczej tak, a jak pokazuje rogi, szybko go pacyfikuję.
Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast spostrzegła, że
cały dom stoi na głowie. Jegar był jeszcze na nogach, wy-
pachniony i ubrany w świeżą koszulę, choć już bez spodni.
W jednej dłoni trzymał misia, a w drugiej rączkę Lucie. Mała
cała we łzach, domagała się mamy.
- Och, moja maleńka! - Fennia wzięła ją na ręce i utuliła.
-
Mamusia czuje się coraz lepiej - zapewniła ją, co jednak
nie odniosło żadnego skutku. Wtedy wpadła na inny pomysł.
-
Kochanie, czy przestaniesz płakać i będziesz dzielna, jeśli
ci obiecam, że jutro poproszę pana doktora, aby pozwolił
zobaczyć ci się z mamą?
Dziecko westchnęło, /achlipało, po czym ucałowało swo-
ją opiekunkę. Fennia wiedziała, że widok mamy unierucho-
mionej na szpitalnym łóżku niósł z sobą pewne ryzyko, lecz
z drugiej strony dziewczynka coraz bardziej cierpiała z po-
wodu rozłąki.
Gdy wyczerpana płaczem Lucie szybko zasnęła, Fennia
postanowiła naradzić się z Jegarem na temat wizyty w szpi-
talu. Należało przygotować się na wszelkie ewentualności,
bowiem mała mogła różnie zareagować. Tym niemniej Fen-
nia uważała, że spotkanie córki z mamą jest konieczne.
Jegar czekał na nią w kuchni.
-
Zdaje się, że miałaś bardzo miły wieczór - rzucił nie-
przyjemnym tonem.
-
Było super! - odparła z uśmiechem. Nie zamierzała
przejmować się jego fochami.
-
Dziwne, że w ogóle wróciłaś, a nie zostałaś tam na noc!
No cóż, nastała pora, by przywołać do porządku szanow
nego pana Urquarta.
- Miałam taki zamiar... - Fennia słodko westchnęła
i marzycielsko zmrużyła oczy. - Niestety musiałabym wstać
o nieludzkiej porze, by zdążyć po Lucie, a to takie nieprzy
jemne. ..
Jegar tylko patrzył na nią wrogo\
- Ale nie o tym chciałam mówić - dodała po chwili. -
Kiedy wybierasz się do szpitala? Bo w tej sytuacji koniecznie
powinieneś zabrać ze sobą Lucie.
- Wielka mi rewelacja. Sam wpadłem na ten pomysł -
warknął.
- Jakżeby inaczej, przecież jesteś najmądrzejszy na świe
cie - odcięła się i wyszła z kuchni. Tylko ze względu na
ś
piącą Lucie nie trzasnęła drzwiami.
Była tak wściekła na Jegara, że długo nie mogła zasnąć.
Naprawdę miała dość tego faceta. Marzyła tylko o tym, by
Mariannę i Harvey jak najszybciej doszli do zdrowia i zajęli
się córką. A wtedy Fennia wyfrunie stąd, że tylko się będzie
za nią kurzyło!
NASZA BROŃ KOBIECA
63
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lucie po nocnych harcach spała długo i słodko, lecz Fen-
nii nie było to dane, bo o bladym świcie obudził ją Jegar.
Zastukał do drzwi i wszedł do środka. Fennia otworzyła oczy
i ujrzała go przy swym łóżku. Spojrzała na budzik.
- Co tu robisz? Jeszcze prawie noc...
Spojrzał na nią w taki sposób, że przestała rozumieć, jak
przed kilkoma godzinami mógł doprowadzić ją do szewskiej
pasji.
-
Chciałem cię uprzedzić, że dziś wrócę później - powie-
dział łagodnie.
-
Aha - mruknęła. - A miałam mieć dwa wieczory wolne
pod rząd. Zapomniałeś?
-
Nie, nie zapomniałem, ale może się zamienimy? Czy
też już coś zaplanowałaś?
Poczuła się głupio, rozmawiając z nim na leżąco, więc
usiadła. Na nieszczęście przygniotła koszulę i ściągnęła ra-
miączko, odsłaniając prawie całą pierś. Szybko doprowadziła
się do porządku, ale i tak bardzo się speszyła. Być może
jednak Jegar niczego nie zauważył...
Podniosła głowę. Niestety, mina Jegara mówiła sama za
siebie. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Podszedł i usiadł
na krawędzi łóżka.
- Powiedz... dlaczego mnie oszukujesz? - zapytał.
-
Słucham? - Była naprawdę zdumiona. O czym on mó-
wił? Zarzucał jej kłamstwo?
-
Nie jesteś przyzwyczajona do obecności mężczyzn w
swojej sypialni...
-
Czyżby? Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? - rzu-
ciła z wymuszoną swobodą.
-
Ten rumieniec mówi sam za siebie.
-
Kiedy cię okłamałam? - próbowała zmienić temat.
-
Na przykład wtedy, gdy wmawiałaś mi, że zamierzałaś
spędzić noc poza domem.
-
Lepiej idź już do pracy. Jesteś zanadto ciekawy, a za to
ląduje się w piekle - zbyła go z lekkim uśmieszkiem.
- No dobra, idę. - Spojrzał na nią wesoło.
Atmosfera nieco zelżała. Fennia pomyślała, że być może
była dla Jegara zbyt surowa.
-
Mówiłeś, że późno wrócisz... Będziesz pracował, czy
masz jakieś spotkanie towarzyskie?
-
Pracuję. A ty masz dziś randkę?
-
Trudno, odwołam. Powiem, że dziś nie mam czasu. -
Czy ona zawsze musi łgać przy tym facecie? - Zdążysz
jeszcze coś zjeść? - umknęła w bezpieczniejszy temat. - Zo-
stawię ci garnek z zupą w mikrofalówce.
Jegar już się nie śmiał, tylko uważnie jej się przyglądał.
No tak, wykazała o niego nadmierną troskę. To błąd! Jeszcze
gotów pomyśleć, że zależy jej na nim.
Wreszcie sobie poszedł.
Cały dzień dręczył ją problem zupy. Była na siebie
wściekła. Ale cóż, słówko się rzekło... ugotowała więc rosół,
Wieczorem, po położeniu Lucie spać, Fennię op
dziwny niepokój. Nie da się ukryć, że niecierpliwił
64
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
65
dała Jegara, który jednak wrócił dopiero po północy. Nie
wierzyła, ze pracował do tej pory. Rozgoryczona, nie przy-
witała się z nim, tylko udała, że śpi.
Rano nabrała pewności, że jej podejrzenia były słuszne.
Jegar nie harował do późna, tylko się bawił na jakiejś miłej
kolacyjce. Dowód był oczywisty: nawet nie zajrzał do mi-
krofalówki, w której stała zupa.
Miała tego dosyć. Ona się o niego troszczy, a on ma to
w nosie. W końcu jest trzydziestoparoletnim facetem, który
sam świetnie potrafi o siebie zadbać. Gdyby nie Lucie, na-
tychmiast by się stąd wyniosła.
W tym momencie pojawiła się mała i poprosiła o „socek".
Fennia zdążyła ją umyć, nakarmić i napoić, zanim Jegar
wstał.
- Zostań chwilę z Lucie - poprosiła i szybko pobiegła się
wykąpać.
Gdy wróciła, zastała Jegara na rozmowie z bratanicą, a
właściwie na próbie rozmowy, bo stryjaszek ni w ząb nie
rozumiał małej.
- Chce, żebyś poszedł z nią odwiedzić rodziców - prze
tłumaczyła Fennia. - Obiecałam jej to i powinieneś się zgo
dzić. Zresztą rozmawialiśmy już o tym.
Jegar spojrzał na nią niepewnie.
- Może byś poszła z nami... - mruknął z ociąganiem.
Dobre sobie, pomyślała ze złością. Już miała mu ostro
odmówić, ale spojrzała na małą. Było jasne, że dziewczynka
bardzo tego pragnie.
- Zgadzam się ze względu na Lucie - odpowiedziała po
woli. - Nie chcę, żeby miała jeszcze jeden powód do łez.
A łez nie brakowało tego dnia, bo gdy poszli do szpitala.
wylało się ich całe morze. Mariannę płakała, Lucie szlochała,
a Fennia ukradkiem ocierała z policzków słone kropelki.
Harvey, który na wózku przyjechał do sali żony, też miał
dziwnie zamglone spojrzenie.
Gdy mała wreszcie się uspokoiła, Fennia zostawiła ich
samych, by mogli pogadać w gronie rodzinnym, i poszła
przejść się po ogrodzie.
Po tej wizycie przyszły następne, i Lucie wreszcie przy-
wykła, że mama nie wraca z nimi do domu.
Mijał tydzień za tygodniem. Fennia radykalnie zmieniła
taktykę i Jegar mógł liczyć co najwyżej na to, że zrobi mu
kawę, i to tylko wtedy, gdy szykowała ją również dla siebie.
Skończyły się dobre czasy, żadnych kanapek, o zupkach już
nie wspomniawszy. Zimny wychów, i tyle. śadnej zabawy
w dom.
Natomiast Lucie już zupełnie przyzwyczaiła się do stryjka
Jegara, dzięki czemu Fennia niektóre noce spędzała u Astry,
choć nie robiła tego zbyt często. Godnym odnotowania jest
również fakt, że dwa razy, gdy późnym wieczorem wróciła
do domu, zastała Jegara w damskim towarzystwie.
ś
yczyła mu szczęścia. On w swoje wolne wieczory wy-
chodził i wracał bardzo późno, lub zamykał się w gabinecie
i pracował prawie do świtu.
W poniedziałek Fennia poszła z ciocią Delią do teatru, a
w środę umówiła się na kolację z Astrą. Były to bardzo miłe
spotkania, jednak Fennia czuła, że w ten sposób tylko odwle-
ka to, co powinna zrobić już dawno, czyli spróbować pogo-
dzić się z matką.
- Do trzech razy sztuka - powiedziała Astrze. - Cóż naj-
wyżej zatrzaśnie mi drzwi przed nosem.
66
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
67
-
Wiem, że ciągle o tym myślisz, więc zrób to jak naj-
szybciej - poparła ją Astra.
-
Jasne - podjęła decyzję Fennia.
Wróciła do apartamentu Jegara z mocnym postanowie-
niem, że pojedzie do matki w swój następny wolny wieczór.
W mieszkaniu panowała cisza. Jegara nie było w gabinecie,
w salonie nie grasował żaden stwór w rodzaju Charmaine.
-
Zaparzyłem kawę. - Jegar niespodziewanie wyszedł z
kuchni.
-
Dziękuję - odmówiła uprzejmie. - Pójdę już spać. Do-
branoc.
Chwilę później, w łóżku, poczuła, że chętnie pogawędzi-
łaby sobie z nim przy kawie. Wiedziała, że taka zabawa w
dom nie miała sensu, jednak unikanie się i omijanie też nie
było najmądrzejszym rozwiązaniem. Z tą myślą zasnęła.
Ponieważ jej matka przywiązywała olbrzymią wagę do
wyglądu, Fennia dołożyła wszelkich starań, żeby w piątkowy
wieczór zaprezentować się jak najlepiej. Poszła do fryzjera,
zrobiła manikiur, umalowała się nie tak delikatnie jak zazwy-
czaj. Nie chciała dać matce pretekstu do jakichkolwiek kąś-
liwych uwag, które doprowadziłyby do kolejnej kłótni. By
tego uniknąć, musiała wyglądać jak modelka na wybiegu. I
tak też się stało.
Gdy wrócił Jegar, rzuciła mu na powitanie:
-
Jak minął dzień? - Natychmiast się skarciła, zabrzmiało
to bowiem zbyt osobiście.
-
Widzę, że znów się gdzieś wybierasz? - Uważnie zlu-
strował jej dwuczęściowy kostium i wysokie obcasy.
-
Wiesz, jak to jest - odparła enigmatycznie i uśmiech-
nęła się chłodno.
-
Często widujesz się z tym facetem?
-
A skąd wiesz, że spotykam się z jednym mężczyzną?
Nigdy mu nie powie, jak naprawdę wyglądają jej, jandkf.
Zresztą, gdyby chciała, miałaby z kim się umówić. Choćby
ten miły, samotny tatuś jednego z jej podopiecznych. Nawet
próbował, ale się nie zgodziła.
Jegar spojrzał na nią uważnie, a potem, sam o tym nie
wiedząc, powiedział jej największy komplement:
- Ty nie zaliczasz kolejnych facetów, bo to absolutnie nie
w twoim stylu. Z natury jesteś monogamistką. Uczciwa,
wierna i oddana.
Fennia patrzyła na niego z niedowierzaniem i z podziwem
zarazem. Miała łzy w oczach. Przejrzał ją do głębi, dotknął
jej największego kompleksu. Pragnęła być właśnie taka, jak
ją określił, za nic nie chciała upodobnić się do swojej matki!
Wolałaby już umrzeć,
-
Doprawdy? - spytała z zaciśniętym gardłem.
-
Czyżby miało to dla ciebie jakieś szczególne znaczenie?
- Gwałtowna reakcja Fennii wyraźnie go zaintrygowała.
Nie mogła dalej drążyć tego tematu, bo musiałaby się
całkiem odsłonić przed Jegarem.
- Do zobaczenia! - pożegnała się i szybko wyszła.
Jadąc do matki, cały czas myślała, co tak naprawdę sądzi
o niej Jegar. Wprawdzie niewiele ją to obchodziło, ale cóż...
wciąż się nad tym zastanawiała.
Wreszcie znalazła się pod drzwiami mieszkania Porui Ca-
vendish.
- Mogłaś najpierw zadzwonić! - lodowatym głosem
przywitała ją przez domofon matka.
Poprzednim razem, gdy do niej zadzwoniła, Portia rzuciła
68
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
69
słuchawkę, lecz Fennia nie przypomniała jej o tym, wszak
przybyła tu z pokojową misją.
-
Zjawiłam się nie w porę? - spytała.
-
Zaraz przyjdzie do mnie Joseph, ale mogę z tobą chwilę
pogadać.
Usadowiły się w salonie.
-
Zmieniłaś zasłony - zauważyła Fennia, zastanawiając
się, czy matka wreszcie przyjmie do wiadomości, że zacho-
wanie jej byłego faceta, Bruce'a Percivala, było po prostu
odrażające. - Jak żyjesz? - spytała.
-
A jak ja mogę żyć? - odpowiedziała Portia pytaniem. -
Dbam o siebie. - Ciemnowłosa jak jej córka, mimo swoich
pięćdziesięciu jeden lat, nadal mogła uchodzić za piękność.
No cóż, jedynym jej zajęciem, oczywiście poza randkami,
była zażarta walka z bezlitosnym działaniem czasu.
Zaległa nieprzyjemna cisza. Fennia uświadomiła sobie, że
choć po skończeniu szkoły z internatem mieszkała z matką
aż cztery lata, to wystarczyło tylko pięć miesięcy rozłąki, by
ostatecznie uznała, że już nigdy nie wróci pod ten dach.
-
A co u Josepha? - próbowała podtrzymać pogawędkę.
-
A dlaczego pytasz? - zareagowała ostro Portia.
-
Bez żadnego powodu - westchnęła. - Chciałam być
uprzejma.
-
Odnoszę wrażenie, że za bardzo interesujesz się moimi
przyjaciółmi - powiedziała oskarżycielskim tonem Portia.
-
Ależ, mamo! - krzyknęła Fennia i natychmiast ugryzła
się w język. Wiedziała, że nie tędy droga. No cóż, znów
musiała uciec się do łgarstwa, co od pewnego czasu robiła
nałogowo. - Mam swojego faceta i zapewniam cię, że nie
muszę pożyczać sobie twoich.
-
Powinnaś to podpisać własną krwią! - Portia uśmiech-
nęła się złośliwie, było jednak widać, jak bardzo jest zdumio-
na oświadczeniem córki.
-
Zresztą już wcześniej miałam kilku chłopaków. - Fen-
nia konsekwentnie tworzyła swój nowy życiorys.
-
To ciekawe, bo jak tu mieszkałaś, jedynymi facetami,
do których dzwoniłaś, byli twoi koledzy, których poznałaś
jeszcze w piaskownicy.
Fennia westchnęła ciężko, bo matka mówiła szczerą pra-
wdę. Jak wybrnąć z sytuacji?
-
Kto późno zaczyna, ten późno kończy - dziarsko zażar-
towała.
-
Co to za facet? - spytała matka. Oho, zaraz zażąda
bliskiego spotkania trzeciego stopnia, przestraszyła się
Fennia.
-
Nie znasz go - odparła.
Jedyne nazwisko, jakie przyszło jej do głowy, to oczywi-
ś
cie Urquart. Ale Jegar, który jak diabeł święconej wody bał
się bliższych związków i programowo fruwał z kwiatka na
kwiatek, pękłby chyba ze śmiechu, gdyby się dowiedział, że
występuje w roli narzeczonego panny Massey.
-
Poznałaś go przez Yancie albo Astrę? - przypierała ją
do muru matka.
-
W tej chwili nie mieszkam z Astrą... - Fennia despe-
racko starała się zmienić temat.
-
A więc z Delią?! - Matka była śmiertelnie skłócona ze
swoją przyrodnią siostrą.
-
Nie. Mieszkam teraz w dobrej dzielnicy, w apartamen-
towcu...
Zadzwonił dzwonek u drzwi i matka natychmiast straciła
70
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
71
zainteresowanie sprawami swojej córki. No cóż, audiencja
dobiegała końca.
Portia wróciła do salonu w towarzystwie Josepha Price'a,
nie była już jędzowatą babą, tylko rozkoszna nastolatką.
-
Znasz moją córkę Fennię, Josephie? Poznaliście się na
ś
lubie mojej siostrzenicy.
-
A tak - przyznał siwowłosy mężczyzna. - I wciąż nie
mogę uwierzyć, że masz córkę w tym wieku, Kaczuszko!
Kaczuszka! Ale obciach! - pomyślała Fennia i stłumiła
chichot. Jej matka też nie była szczęśliwa.
-
Ale już późno! - Fennia spojrzała na zegarek. Po skoń-
czonej audiencji etykieta nakazywała dyskretny odwrót.
-
Fennia próbuje zdobyć' mężczyznę - bez cienia zażeno-
wania poinformowała przyjaciela Portia. - Nie każ mu wiecznie
czekać - zwróciła się do córki.
Wracała do apartamentu Jegara w poczuciu, że udało jej
się nieco skruszyć lody między nią a matką, jednak nic czuła
się z tego powodu ani odrobinę szczęśliwsza. Ich wzajemne
stosunki stały się bardziej poprawne niż kiedykolwiek przed-
tem, ale cóż. w kontaktach z bliskimi przecież nie o popraw-
ność chodzi, a o prawdziwą bliskość. A one z matką były
sobie zupełnie obce i żadna dyplomacja tego nie zmieni.
Jegara zastała w kuchni, właśnie robił sobie kawę. Cho-
ciaż ostatnio między nimi różnie się układało, Fennia bardzo
potrzebowała przyjaznej duszy.
- Zrób i dla mnie - poprosiła.
Spojrzał jej w oczy i wyczytał w nich smutek. Nie w ta-
kim nastroju wraca się z miłej randki.
Usiadła za stołem i podziękowała za kawę. Zastanowił ją
pełen powagi wyraz twarzy Jegara.
- Co się stało? - zapytał. - Gdzie podziała się ta radosna
i pełna życia dziewczyna, która wyszła stąd przed dwiema
godzinami?
Fennia poczuła, że musi się wziąć w garść.
-
Gdzieś tu ciągle jest - odparła i spróbowała się uśmiech-
nąć, jednak bez powodzenia.
-
Wróciłaś wcześniej, niż się spodziewałem. Randka się
nie udała? Czy on...
-
Nie, nie! - zaprzeczyła, nie wiedząc zresztą, co do-
kładnie miał na myśli. Zauważyła jednak, że twarz Jegara
przybiera niepokojąco groźny wyraz. - Nie miałam randki.
Widzisz...
-
Nie byłaś na randce?
-
Pojechałam zobaczyć się z matką - wyznała, czerwie-
niąc się ze wstydu.
-
Z matką?
To zaszło za daleko, pomyślała.
-
Tak, z matką. Matka to taka kobieta, żona ojca...
Zamiast się obrazić, serdecznie się uśmiechnął.
-
Moja mała Fennio...
-
Metr dziewięćdziesiąt na obcasach to mało?
-
Dla mnie jesteś mała.
-
Bo siedzę.
- Dobrze, niech ci będzie, że jestem drań, łajdak i nie
wiem co tam jeszcze o mnie myślisz, czy możesz mi jednak
powiedzieć, jak się ma twoja matka?
Zacisnęła usta. Co w nim jest takiego, że jednocześnie
wzbudza niechęć i sprawia, że chce się jej śmiać? Tym razem
jednak się nie roześmiała. Chciał się dowiedzieć, jak się mie-
wa jej matka. Jest w formie, cisnęło jej się na usta, gdy
72
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
73
przypomniała sobie swoją rodzicielkę, jak mizdrzyła się do
narzeczonego.
-
Dobrze - odparła w końcu i sięgnęła po kawę.
-
Rozumiem, że zobaczyłaś się z nią z jakiegoś szczegól-
nego powodu.
Fennia zdumiała się.
-
Skąd wie...
-
Mam taki szczególny dar - rzucił beztrosko.
-
Członkowie rad nadzorczych muszą cię za to ubó-
stwiać! Mam rację?
-
ś
eńska część' z pewnością - zgodził się i Fennia już
chciała kąśliwie to skomentować, ale tylko się roześmiała. -
Tak już lepiej - powiedział. - A teraz wyznaj, co takiego
zrobiła ci matka, że jesteś w kiepskim nastroju?
-
Nie masz prawa tego ode mnie żądać - zaprotestowała
z mocą.
-
Mam prawo oczekiwać*, że opiekunka mojej bratanicy
będzie uśmiechnięta i pełna energii, a nie siedzieć z nosem
spuszczonym na kwintę.
-
Skoro koniecznie chcesz wiedzieć, mieszkałam z matką
aż do Bożego Narodzenia. Wtedy zażądała, żebym się wy-
niosła. Pojechałam do niej w nadziei, że uda mi się naprawić
nasze kontakty.
-
I co, udało ci się?
-
Chyba tak.
-
Mówisz to bez przekonania...
Rozmowa z matką świadczyła chyba o tym, że i ona
chciała coś zmienić. A że nie była taką matką, jaką Fennia
pragnęłaby mieć, to już nie jej wina. Ona też nie postępowała
w życiu tak, jakby sobie tego życzyła Portia.
-
Jestem o tym przekonana. Wezmę kawę do swojego
pokoju.
-
Dlaczego pani Massey zażądała, żebyś się wyniosła?
-
Pani Cavendish - sprostowała Fennia. - Mój ojciec
umarł, kiedy byłam mała i matka ponownie wyszła za mąż.
-
Czy ma to jakiś związek z twoim ojczymem?
-
Nie, absolutnie żadnego! - zaprotestowała gorąco. -
Mój ojczym i ja jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo go lubię i sza-
nuję. - Nagle zerwała się na równe nogi. - Idę spać! - oznaj-
miła zdecydowanie.
Tyle tylko, że Jegar też się poderwał i stanął w drzwiach
do kuchni. Gdy zrobiła krok, ani drgnął, Mimo swoich stu
dziewięćdziesięciu centymetrów na obcasach, Fennia poczu-
ła się... małą dziewczynką.
-
Czy twój ojczym starał się powstrzymać twoją matkę
przed tym karygodnym czynem? Tak postąpiłby prawdziwy
przyjaciel.
-
Są ze sobą rozwiedzeni - odparła chłodno. Bardzo
chciała, żeby Jegar dał jej wreszcie święty spokój.
-
Nie pojmuję, jaką zbrodnię musiałabyś popełnić, żeby
rodzona matka wyrzuciła cię z domu - powiedział miękko.
Bardzo tego nie chciała, lecz nagle słowa same zaczęły
płynąć jej z ust. Nie potrafiła powstrzymać potoku zwierzeń.
- W święta Bożego Narodzenia matka zaprosiła na kola
cję swojego przyjaciela. Pod jemiołą, niby po przyjacielsku,
zaczął mnie całować". Nie tak niewinnie, w policzek, tylko
w usta. Nie mogłam go powstrzymać, bo użył siły. - Fennia
zrobiła się śmiertelnie blada i aż wzdrygnęła się z obrzydze
nia na to wspomnienie. - Wtedy weszła matka, a ten drań
mnie oskarżył, że cały czas go prowokowałam i w końcu
74
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
75
zmusiłam go do tego pocałunku. - Fennia czuła, że za chwilę
się rozpłacze. - I moja matka uwierzyła jemu, a nie mnie.
Powiedziała mu wszystko, nie było nic do dodania. Prag-
nęła tylko paść na łóżko i popłakać w poduszkę, by ukoić
skołataną duszę. Zrobiła krok do przodu, lecz Jegar znów ani
drgnął. Nagłe poczuła jego dłoń na podbródku. Nie chciała
mu spojrzeć w oczy. Bała się jego komentarza. Jednak on
delikatnie uniósł jej głowę do góry i ich spojrzenia spotkały
się na chwilę.
- To już minęło, Fen - powiedział, po czym, jakby była
to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem, wziął ją w ra-
miona.
Serce waliło jej jak oszalałe, cała drżała. Zdumiewało ją
i to, co się działo, i to, że nie próbowała się temu oprzeć.
Nagle poczuła wszechogarniający, błogi spokój. W ra-
mionach Jegara, z głową wtuloną w jego tors. czuła się naj-
szczęśliwszą kobietą na świecie.
Pragnęła, by nigdy się to nie skończyło, jednak po chwili
do głosu doszedł rozsądek. Niechętnie uwolniła się z objęć i
próbowała cofnąć.
Jegar zwolnił uścisk, chociaż jedną ręką nadal ją obejmo-
wał. Spojrzała do góry. Pochylił głowę, po czym delikatnie
ją pocałował. Fennia zamarła w bezruchu. Dotyk jego ust był
tak niesamowity, cudowny, uzdrawiający. Nie odepchnęła go,
nie opierała się, nie zaprotestowała. Całe jej ciało przebiegł
dreszcz.
Jegar delikatnie przerwał pocałunek, a gdy zdjął z jej ple-
ców dłoń, Fennia zaczęła uświadamiać sobie, co właściwie
się stało.
- Jeśli chciałeś sprawić, bym poczuła się lepiej, to ci się
udało - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło i szybko dodała:
- Dobranoc.
Pospiesznie opuściła kuchnię.
Czekały ją długie nocne rozmyślania. O matce, o jej do-
mu, który dzisiaj stał się dla Fermi i całkiem już obcym miej-
scem, wreszcie o Jegarze.
Nie chciała mu się zwierzać z przykrej historii z eksnarze-
czonym matki, a jednak to zrobiła. I dzięki temu poczuła się
lepiej.
Tylko dlaczego w jego ramionach zaznała takiego ukoje-
nia? No cóż, ona oyła w stresie, a on okazał się życzliwą
duszą...
Zachował się jak prawdziwy przyjaciel. I tak właśnie po-
winno być! Do tej pory toczyli cichą wojnę, a to był błąd.
Wystarczyła cieplejsza chwila... jak to między przyjaciół-
mi... i nagle życie stało się piękniejsze. Mieszkali pod jed-
nym dachem, razem opiekowali się Lucie i nie powinni być
dla siebie obcymi ludźmi.
1 chyba już nie byli! Zwierzyła mu się ze swoich trosk, a
on jej cierpliwie wysłuchał i podniósł na duchu... a nawet
przytulił po przyjacielsku... terapeutycznie... pocałował...
Po przyjacielsku? Terapeutycznie? - zastanawiała się w
półśnie, i nagle same oczy jej się zamknęły. Najważniejsze,
ż
e wreszcie zostaliśmy przyjaciółmi, zdążyła jeszcze
pomyśleć i odpłynęła w słodkie, senne marzenia.
Następnego dnia, gdy Fennia otworzyła oczy, ujrzała nad
sobą uśmiechniętą, niebieskooką dziewczynkę. Cała rozpro-
mieniona, wzięła małą do kuchni. Pełna ciepłych uczuć do
Jegara, postanowiła zrezygnować z elektrycznej wyciskarki
i własnoręcznie przygotowała sok z kilku pomarańczy.
76
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
77
Po paru minutach dołączył do nich Jegar. Podała mu
szklankę soku ze świeżo wyciśniętych owoców.
-
Powinienem cię całować częściej! - powiedział, zado-
wolony, że jest taka miła.
-
Zalecałabym raczej co innego - odparła, a na osłodę
uśmiechnęła się ciepło. Po przyjacielsku.
Po śniadaniu Fennia zabrała Lucie na spacer, a Jegar po-
szedł popracować w swoim gabinecie. Umówili się, że
wcześniej niż zwykle zjedzą lekki lunch, by Lucie mogła się
trochę przespać, a potem we trójkę pojadą do Harveya i Ma-
riannę.
Gdy Fennia położyła małą do łóżka, rozległ się dzwonek.
Jegar otworzył drzwi i zaprosił kogoś do środka, a Fennia
postanowiła się nie narzucać i zamknęła się w swoim pokoju.
Nagle pojawił się u niej Jegar.
-
Jest tu twoja matka - oznajmił poważnie.
-
Moja matka?! To nie głupi żart? - Była bardzo zdener-
wowana.
-
Przedstawiła się jako Portia Cavendish - rozwiał jej
wątpliwości.
-
Ale skąd ona wiedziała... - Przecież nie podała matce
tego adresu.
-
Ach. Fennio kochanie! - zawołała Portia, gdy jej córka
weszła do salonu.
Fennia ze zdziwienia uniosła brwi, nie pamiętała bowiem,
by matka kiedykolwiek nazwała ją tak pieszczotliwie.
-
Czy coś się stało? - spytała mocno skonsternowana
Fennia.
-
A dlaczego miałoby się coś stać? - spytała Portia. - Czy
nie mogę tak po prostu odwiedzić swojej córki?
Fennia powstrzymała się od komentarza, który sam cisnął
się jej na usta, lecz schowała się za dobrymi manierami i za-
pytała:
-
Czy mogę ci zaproponować kawę lub herbatę?
-
Nie dziękuję, córeczko, zaraz muszę lecieć, bo jestem
umówiona - odparła Portia.
Jegar stał bez słowa, przypatrując się obu kobietom.
- Przepraszam, z tego wszystkiego zapomniałam was so
bie przedstawić. - Fennia znów przypomniała sobie o do
brym wychowaniu. - Mamo, to Jegar Urquart, a to moja
mama, Portia Cavendish.
Fennia usiadła obok maiki.
-
Mieszkam tu... - zaczęła, ale matka jej przerwała.
-
Wiem, kochanie. - Portia słodko uśmiechnęła się do
przystojnego gospodarza. - Mówiłaś, że masz przyjaciela,
nie powiedziałaś tylko, że z nim mieszkasz.
Fennia nie wiedziała, co ją bardziej peszyło, kokieteryjne
zachowanie matki w stosunku do Jegara, czy jej podejrzenie,
ż
e Fennia jest jego kochanką.
-
Mamo, ja... - zaczęła, ale tym razem przerwał jej Jegar.
-
Fennia lubi mieć swoje małe sekrety - powiedział, w
oczywisty sposób dając Portii do zrozumienia, że łączy ich
coś więcej niż przyjaźń.
Fennia miała ochotę rąbnąć go w łeb. Jakim prawem za-
bawiał się w taki sposób?
- Jegar i ja... - Fennia wiedziała, że jeśli teraz nie wy
jaśni wszystkiego, sprawa będzie nie do odkręcenia.
W tej jednak chwili, taszcząc pod pachą misia, do pokoju
wkroczyła Lucie.
- Pan ma dziecko! - zawołała Portia.
78
JESSICA STEELE
Jegar nie zaprotestował, świetnie się bawiąc tą sytuacją.
Lucie podeszła do Portii i podała jej misia.
- Misio cacy... a to baba... - Lucie uśmiechnęła się do
Portii.
Wreszcie i Fennia miała swoją chwilę zabawy. Portia za-
wsze czuła cichy uraz do córki, że ta z każdym rokiem robiła
się starsza, aż wreszcie wyrosła na kobietę, czym obnażała
wiek swej matki, a tu jakieś wstrętne dziewuszyszko nazwało
ją babcią... Nie mogło być' większej obrazy!
- Muszę lecieć
-
, spóźnię się! - Portia gwałtownie pode
rwała się z kanapy, zupełnie ignorując dziecko.
Fennia wzięła Lucie na ręce i powiedziała jedyną rzecz,
jaka w tych okolicznościach miała sens.
- Odprowadzę cię do drzwi, mamo.
Gdy wróciła do salonu, Jegar siedział ciągle w tym sa-
mym miejscu. Wcale się nie uśmiechał, miał wręcz ponury
wyraz twarzy. Widocznie nie myślał już o tym, co zaszło
podczas wizyty matki. Rozumiała jednak, że wiele będzie mu
musiała wyjaśnić.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na szczęście wyjaśnienia musiały poczekać. Lucie była
tak podniecona zbliżającą się wizytą u rodziców, że mowy
nie było, by choć na chwilę przysnęła. Wreszcie ruszyli do
szpitala, a jedyne słowa, jakie wypowiedzieli, adresowane
były do małej.
Szczęśliwie okazało się ze uraz kręgosłupa Mariannę nie
jest aż tak poważny, jak początkowo przypuszczano. Małżon-
kowie szybko wracali do zdrowia i wreszcie powiało pra-
wdziwym optymizmem. Tak jak poprzednio Fennia zostawi-
ła ich samych, by mogli pobyć w gronie rodzinnym.
Dzień był piękny, więc powędrowała do przyszpitalnego
ogrodu. Usiadła na ławce i zaczęła się zastanawiać, co stało
się przyczyną niespodziewanej wizyty matki. Do tej pory
Portia w ogóle nie interesowała się losem córki, dlaczego
więc teraz ją odszukała? Zastanawiała się też, jak to wszystko
wytłumaczy Jegarowi. I wtedy właśnie spostrzegła, że on stoi
obok niej.
-
Wracamy? - spytała, choć wiedziała, że daleko jeszcze
do końca odwiedzin.
-
Nie - odparł i usiadł koło niej. - Ale musimy poważnie
porozmawiać.
-
A o czym? - palnęła z głupia frant,
-
Mam wrażenie, że zataiłaś swoje prawdziwe zamiary
80
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
81
wobec mnie. Prawda zaś jest taka. że próbujesz mnie złowić
na męża.
Dosłownie ją zamurowało, a gdy już doszła do siebie,
zaatakowała z furią:
-
Ty egoistyczny, zapatrzony w siebie bubku! Otóż
wiedz, że ani mi przez myśl nie przeszło, by „złowić cię na
męża", jak to subtelnie byłeś łaskaw określić. A jeśli chcesz
wiedzieć, nie poślubiłabym cię nawet wtedy, gdybyś mi ofia-
rował góry złota! - I żeby nie było żadnych wątpliwości, po
sekundzie dodała: - Baran!
-
Skoro tak, to dlaczego powiedziałaś matce, że jestem twoim
facetem? - Jej wybuch nie zrobił na nim większego wrażenia.
-
Nie powiedziałam, że to ty jesteś moim facetem. Poin-
formowałam tylko, że kogoś mam.
- A kogo?
-
A co cię to obchodzi?
-
Nikogo nie masz.
-
Zamknij się! Nie muszę się przed tobą tłumaczyć!
-
To powiedz, kto to jest.
-
Nie twoja sprawa!
-
Gdy się z kimś jest, z reguły wie o tym wiełe osób, więc
to żadna tajemnica.
-
Nie znasz go! - odpaliła, ale jej furia, jak szybko przy-
szła, tak szybko minęła. Fennia westchnęła. - To nie takie
proste... - Jak mogła mu się przyznać, że nie ma nikogo? -
Ja... - zawahała się.
-
Dokończ - zażądał, choć jego głos nie brzmiał już tak
agresywnie.
-
Mówiłam ci już... no wiesz, chodzi o tę historię z by-
łym facetem mojej matki...
-
A co ma piernik do wiatraka?
-
Tylko tyle, że wybrałam się wczoraj do niej, żeby za-
wrzeć pokój, no i wymyśliłam tego chłopaka, żeby matka
wiedziała...
-
ś
e nie interesuje cię jej facet?
-
Tak - odparła krótko.
-
I twoja matka wyciągnęła na tej podstawie wniosek, że
to ja jestem tym facetem?
Fennia skinęła głową.
- A nie pomyślałaś, że gdy powiesz jej, gdzie mieszkasz,
twoja matka zechce przyjechać i to sprawdzić, a widząc
mnie. właśnie tak sobie pomyśli?
- Nie, nie pomyślałam. - Znów wezbrała w niej złość.
Ale ja jej wcale nie powiedziałam, gdzie mieszkam!
-
Chcesz powiedzieć, że twoja matka chodziła od drzwi
do drzwi, aż cię znalazła? - zadrwił
-
Nie mam pojęcia, ty palancie! - odcięła się wściekle. -
Nie powiedziałam jej, gdzie mieszkam, tylko że się wypro-
wadziłam! Zresztą to ty nalegałeś, żebym zamieszkała u cie-
bie, więc teraz się nie wściekaj! - 1 znów złość jej pr/es/ła
równie nieoczekiwanie, jak wcześniej ją ogarnęła. - Twój
adres podałam cioci Delii i kuzynce Astrze. Moja matka mu-
siała się z nimi skontaktować.
Jegar przyjął wprawdzie jej odpowiedź jako logiczną i
wiarogodną, a mimo to zapytał:
-
Czy możesz mi powiedzieć, po co twoja matka chciała
się z tobą zobaczyć?
-
Nie miałam okazji jej o to zapytać! Zresztą to nie twoja
sprawa.
-
Powiedz, czy twoja matka nie lubi dzieci? - Oczywi-
82
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
83
ś
cie zauważy), że Portia natychmiast się wyniosła, gdy tylko
pojawiła się Lucie.
- Nie wszyscy lubią dzieci - odparła Fennia dyploma
tycznie. - A skoro już o nich mowa, jedno z nas musi pójść
po Lucie. Toddowie mogą potrzebować pomocy. - Ku jej
zdziwieniu, Jegar zgodził się przerwać rozmowę.
Gdy wrócili do domu, Fennia starała się nie wchodzić mu
w drogę, bo jego bliska obecność nagle stała się trudna do
zniesienia. Oczywiście wciąż o nim myślała, co i rusz zacis-
kając pięści. Naprawdę zalazł jej /a skórę! Co w nim jest
takiego? Dotąd jeszcze nikt tak bardzo jej nie zdenerwował.
W niedzielę próbowała zadzwonić do ciotki Delii i do
Astry, ale żadnej z nich nie zastała. Oczywiście nie miała
pretensji, że jedna z nich podała matce jej adres, jednak dzi-
wiło ją, iż nie została o tym powiadomiona. Musiała to wy-
jaśnić.
W poniedziałek rano Fennia powiedziała Jegarowi:
-
Mam zamiar wybrać się dziś wieczorem do matki. Chcę
jej wszystko wyjaśnić.
-
A co tu jest do wyjaśnienia? - zapytał.
-
Jak to co? Chcę jej powiedzieć prawdę o nas.
-
Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to.
-
Nie pochlebiaj sobie! - odparła i uśmiechnęła się do
Lucie. - Położę małą, pojadę do matki i powiem jej. że ty i ja
wcale nie jesteśmy parą, no i że...
-
Nie sądzisz, że zabrzmi to trochę dziwnie?
-
A niby dlaczego?
-
Ty i ja, - Jegar wzruszył ramionami. - A wiec miesz-
kasz ze mną pod jednym dachem i w tym samym czasie masz
chłopaka. - Jegar nonszalancko oparł się o blat. - W każdym
bądź razie musiałby to być bardzo wyrozumiały facet - dodał
kpiąco.
Nie pomyślała o tym. Jednak nie zniosłaby sytuacji, w
której musiałaby przyznać się matce, że wciąż jest sama jak
palec. Westchnęła ciężko.
- Masz rację, wyglądałoby to dziwnie. - Spojrzała na
niego z ukosa. - To ja już nie wiem. co mam zrobić, żebyś...
- Uśmiech, który nagle pojawił się na jego twarzy, sprawił,
ż
e przerwała. - O co chodzi?
-
Jeśli faktycznie chcesz mi sprawić przyjemność... -
Znieruchomiała. - To mogłabyś... - Upił łyk kawy.
-
Co? - Nagle wspomniała tamten wspaniały pocałunek.
- Jeśli wpadłeś na diabelski pornysł, abym...
-
Ależ, Fennio, co za nieprzystojne myśli chodzą ci po
głowie! - zadrwił.
-
A zatem? - Nie ustępowała.
-
Mogłabyś zostać dziś i jutro wieczorem z małą, bo mam
kilka osobistych spraw do załatwienia?
Babsztyl! Na pewno jakiś babsztyl! - pomyślała Fennia.
Nie była zadowolona, ale nie miała wyboru, bo pomysł z
matką przecież upadł.
-
I nie będziesz miał nic przeciwko temu, żeby moja
matka przez jakiś czas myślała, że ty i ja... że my...?
-
Będzie o tym plotkować?
-
Niestety, tego nie unikniemy.
-
Nie szkodzi, jakoś sobie z tym poradzę. - Przechodząc
obok Fcnnii, pogłaskał ją po brodzie, po czym wyszedł 2 kuchni,
wciąż się uśmiechając.
-
Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałował! - zawołała
za nim.
84
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
85
Było jej przykro, że Jegar ma zamiar urwać się na dwa
kolejne wieczory. Poza wszystkim, powinien więcej czasu
poświęcać swojej bratanicy. Tak, chodzi o dobro Lucie. W
tym rzecz.
-
Czy twoja matka skontaktowała się z tobą? - zapytała
Kate, gdy tylko Fennia zjawiła się w pracy.
-
W sobotę przyjechała prosto do Jegara. - odparła Fen-
nia ponuro.
-
O rany! - roześmiała się Kate, po czym opowiedziała
jej, jak Portia nieomal siłą wyciągnęła z niej adres, twierdząc,
ż
e musi zobaczyć się z córką.
Nareszcie wszystko stało się jasne. Dobroduszna Kate
wiedziała, że Fennia chce pogodzić się z matką i z rados*cią
starała się w tym pomóc. Gdy tylko Portia dostała adres,
natychmiast zorientowała się, w jak bardzo drogiej dzielnicy
zamieszkała jej córka i postanowiła udzielić jej reprymendy,
ż
e niepotrzebnie trwoni odziedziczony majątek na luksusowy
apartament. Rzecz jasna ona, Portia Cavendish, wydałaby te
pieniądze mądrzej.
Niestety, nie mogła podzielić się z Jegarem informacją,
w jaki sposób matka zdobyła jego adres, bo buszował gdzieś
po mieście. Wrócił dobrze po pierwszej w nocy i Fennia
miała nadzieję, że za swoje grzechy zapłaci bólem głowy.
Rano zastanawiała się, co za bies w nią wstąpił, że tak źle
zaczęła mu życzyć. Nigdy taka nie była! No cóż, widocznie
Jegar Urquart miał na nią fatalny wpływ i dlatego zmieniła
się na gorsze. Pod względem logiki temu wyjaśnieniu nie
sposób było cokolwiek zarzucić.
Uporawszy się z tym problemem, zajrzała do Lucie, nie
było jej jednak w pokoju. Wtedy usłyszała, że w gabinecie
Jegara ktoś wali w klawiaturę komputera. Szybko tam po-
mknęła, spodziewając się najgorszego. Święty gabinet pana
domu!
Drzwi były otwarte, komputer włączony, a Lucie stała na
krześle i bębniła w klawiaturę.
- Witaj, kochanie - powiedziała do małej, zamknęła dys
kietkę i szybko ją wyjęła, Lucie nie mogła dokończyć dzieła
zniszczenia.
Mała spojrzała na ekran, potem na Fennię, a następnie
wyciągnęła rączkę po dyskietkę.
- Znajdziemy sobie inną, mój skarbie.
Ze stojącego na biurku pudełka wzięła dyskietkę bez na
lepki i włożyła ją do stacji. Jednak Lucie miała już na co
innego ochotę.
f
- Misio - oznajmiła i wybiegła z gabinetu.
Fennia została jeszcze chwilę, by wyłączyć komputer,
gdy jednak spojrzała na ekran, wprost ją zamurowało. Dys-
kietka wcale nie była pusta, lecz zawierała najbardziej
poufne dane.
- Co ty tu robisz, do jasnej cholery?!
Jegar, odziany jedynie w slipy i koszulę, jak tornado
wpadł do gabinetu. Gdy tylko spojrzał na ekran, w jego
oczach zabłysła żądza krwi.
-
Zajmuję się twoją bratanicą! - wypaliła ze złością. Nie
zwracając na nią uwagi, odsunął ją od komputera, wyjął
dyskietkę ze stacji i schował do kieszeni koszuli.
-
Ostrzegałem cię, żebyś tu nie wchodziła.
- Więc mnie zastrzel! - syknęła. - To nie moja wina, że
Lucie lubi się bawić komputerem.
- Jakoś jej tu nie widzę!
86
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
87
-
Mam to w nosie! Znalazłam ją, gdy bawiła się kompu-
terem. Możesz sobie wierzyć bądź nie wierzyć, ale tak było.
-
Chcesz powiedzieć, że mała obudziła się. przyczłapała
tutaj, otworzyła drzwi i pomyślała sobie: „O, komputer, po-
bawię się...".
-
Musiałeś zostawić otwarte drzwi!
-
I tymi swoimi paluszkami włączyła komputer...
-
Gdybyś widział, do czego zdolne są inne dzieci w tym
wieku...
-
Włączenie komputera to pestka? - Wyraźnie jej nie
wierzył..
-
Mogła oswoić się z komputerem przy Harveyu. Pewnie
brał ją na kolana, gdy pracował, albo też grali w jakieś gry...
-
I dzięki temu wiedziała, że trzeba wybrać tę konkretną
dyskietkę i włożyć ją do stacji?
-
Ja ją wybrałam! - przyznała się Fennia. - Jest nieopi-
sana, a ja wolałam użyć czystej, a nie takiej, która zawiera
ważne pliki,
-
Założę się, że wie...
-
Skąd mogłam wiedzieć, że zawiera szczegóły twojej
oferty dla Lomax Mortimer Trading?
-
Przeczytałaś to? - Jego podbródek zadrżał. Po chwili
jednak wściekłość zaczęła ustępować przerażeniu. Jegar
uświadomił sobie, że robiąc użytek z tych informacji, Fennia
może mu poważnie zaszkodzić.
-
Dlaczego się dziwisz, że mnie to zaciekawiło?
-
Znasz się na biznesie!
-
Jeśli chcesz, to mnie pozwij do sądu!
-
Piśnij choćby słowo o tym, co tu przeczytałaś, a popa-
miętasz! - zagroził z morderczą powagą.
-
Tylko spróbuj mi coś zrobić! - odcięła się, dając popis
brawury.
-
Ostrzegam cię! - Ścisnął bardzo mocno jej ramię i nie
wiadomo, do czego by jeszcze doszło, gdyby do gabinetu nie
weszła Lucie.
Dziecko spojrzało na jedno i na drugie, po czym zwróciło
się do wujka:
- Dafenibuzi.
Gdy zwolnił uścisk i napięcie trochę opadło, Fennia wy-
buchła śmiechem, lecz Jegar nadal zionął złością.
-
Wygląda na to, że jej rodzice w bardzo ładny sposób
kończą kłótnie - powiedziała.
-
To znaczy? - warknął, i
-
Lucie powiedziała: „Daj Fennii buzi".
Rzucił jej tylko wściekłe spojrzenie, po czym stanął przy
di zwiach, jednoznacznie dając do zrozumienia, że wraz z Lu-
^ 10 mają opuścić gabinet. Fennia bezzwłocznie wyszła, a Je-
gar za nią.
Mimo śmiechu, jakim zakończył się ten niemiły incydent,
ma myślała o tym zdarzeniu przez resztę dnia. Zachowanie
Jegara bardzo ją przestraszyło. Jeśli ta oferta dla Lomax
Mortimer Trading faktycznie zawierała aż. tak poufne dane,
ego zostawił dyskietkę, która je zawierała, w pudełku I
czystymi dyskietkami? Ależ tak, nagle zrozumiała, przecież
ijlepszc miejsce, by ją ukryć, bo przecież nikt by jej tam
/ukał. Bardzo sprytne. Wiedziała jedno: to, że te dane były
wprost bezcenne dla urencji, zrozumiałby nawet kompletny
idiota.
Przez następnych kilka dni Fennia starała się nie wchodzić
JESSICA STEELE
Jegarowi w drogę, on również omijał ją szerokim łukiem.
Ich wzajemne kontakty ograniczyły się do wymiany
niezbędnych komunikatów.
Pod koniec tygodnia Fennia poczuła, że powinna wyje-
chać gdzieś na weekend, by spokojnie przemyśleć parę spraw.
Chciała zapytać Jegara o to, czy poradzi sobie sam przez
sobotę i niedzielę. Lucie czuła się przy nim zupełnie swobod-
nie, na przykład uwielbiała wdrapywać się mu na kolana, gdy
czytał gazetę.
Mała spała już, gdy w piątek wieczór wrócił z pracy. Fen-
nia odczekała, aż weźmie prysznic, po czym wyszła ze swego
pokoju, żeby z nim porozmawiać. Zastała go w salonie.
- Chciałabym zamienić z tobą kilka słów - zaczęła bez
zbędnych wstępów.
Wstał i uprzejmie wskazał fotel. Przyglądał jej się przy
tym bardzo uważnie.
Fennia zaczęła się zbierać w sobie, żeby go poprosić o
dwa wolne dni. Nie, nie prosić, tylko oznajmić, że wyjeżdża
na weekend.
Jegar wysłuchał jej, po czym uśmiechnął się rozbrajająco.
- Jeśli chcesz odejść z tej pracy, to niestety nie mogę się
zgodzić.
Nie, nie zamierzała zrezygnować z opieki nad Lucie. Zro-
biło jej się wręcz smutno na samą myśl, że miałaby stąd
odejść i... nigdy już go nie zobaczyć.
-
Tak naprawdę...
-
Nienawidzisz mnie za to, jak się ostatnio zachowałem
w gabinecie?
-
Czy to przeprosiny?
-
Bez ciebie będę zgubiony, Fennio.
NASZA BROŃ KOBIECA
89
- Nie sądzisz, że nam obojgu dobrze by zrobiło, gdyby
zaczeło nam siebie brakować? - Nieprawdopodobne! Cóż
za
wzruszający ton! - Wyjeżdżam jutro - przywołała się do
po-
rządku.
Spodziewała się, że zapyta: „O której?" albo:
„Kiedy wra-casz?". Lecz nic z tych rzeczy, natomiast
usłyszała: - Z kim jedziesz?
- Zapewniam cię, że mogę wyjechać na weekend o włas-
nych siłach - wyjaśniła, z trudem kryjąc zdumienie.
- Aha.
-
Mógłbyś' wyrażać się jaśniej?
-
Rozumiem, że masz mnie dosyć i chcesz ode mnie od-
począć?
-
Czytasz w moich myślach - potwierdziła.
-
Wiem, zachowałem się jak brutal, i w związku z tym
nie powinienem mieć do ciebie teraz pretensji, że chcesz
się
gdzię urwać na dzień albo dwa?
-
A co, nie jest tak?
-
Jutro wieczorem zaprosiłem parę osób na kolację - odparł.
Wysoki, przystojny, uśmiechnięty; w pewien sposób za-
jczy. Do licha! O czym ja myślę?!
-
I chcesz, bym w tym czasie zajęła się małą?
-
Lucie jest przyzwyczajona do gości, bo jej rodzice nie
są odludkami, i wcale nie wymaga specjalnej opieki.
Chciał-bym, żebyś mi towarzyszyła.
-
Skąd ten oryginalny pomysł, Jegarze? - spytała z prze-
-
Do jednego z moich gości, Nevill'a Armitage'a, bar-
dzo poważnego biznesmena, przyjechał z niespodziewaną
wizytą brat. Powiedziałem mu, żeby zabrał go ze sobą.
88
90
JESSICA STEELE
-
Miałabym wiec towarzyszyć bratu poważnego biznes-
mena? - spytała z lekkim przekąsem.
-
Stół wyglądałby bardziej elegancko, gdyby siedziała
przy nim parzysta liczba osób.
-
Zawracasz sobie głowę parzystą liczbą osób przy stole?
Nie wierzę. - Fennia była wyraźnie rozbawiona.
Jego spojrzenie zatrzymało się na jej roześmianych ustach,
po czym powędrowało w stronę równic roześmianych oczu.
-
Powiedz, że się zgadzasz - nalegał.
-
Mam się zgodzić na towarzyszenie poważnemu i, z du-
ż
ym prawdopodobieństwem, nudnemu facetowi?
-
Pospieszę ci na ratunek, jeśli sama nie będziesz dawała
rady - obiecał.
-
Trzymam cię za słowo - zgodziła się.
Ross Armitage wcale nie był nudny. Młodszy o dziesięć
lat od swego brata, okazał się inteligentnym i wesołym kom-
panem.
Fennia miała na sobie długą sukienkę z czarnej krepy, bez
rękawów i ze stójką. Wyglądała w niej naprawdę dobrze, co
Ross często podkreślał. A gdy ujrzała Charmaine Rhodes w
fantastycznej, supermodnej złoto-czarnej kreacji, poczuła w
sobie ducha rywalizacji.
Fennia bawiła się naprawdę dobrze. Polubiła znajomych
Jegara, a z Nancy Enstone dogadała się, że choć w różnych
latach, ale skończyły tę samą szkołę.
By nieco spacyfikować Rossa, który wyraźnie próbował
ją zawłaszczyć, wciągnęła do rozmowy Vana Enstone"a, który
w pewnej chwili wrócił do tematu szkoły, którą skończyły
Fennia i jego żona.
NASZA BROŃ KOBIECA
91
- Dobrze wspominasz tamte lata? - zapyta! i uśmiechnął
się miło.
Fennia też się do niego uśmiechnęła. Wydał jej się sym-
patyczny. A czy dobrze wspomina tamte czasy? W każdym
bądź razie w szkole było jej lepiej niż w domu.
-
Byłam tam z moimi dwiema kuzynkami. Panowała taka
rodzinna atmosfera - odparła i spojrzała na Jegara, który sie-
dział po drugiej stronie stołu, lecz włączył się do rozmowy.
-
Ile lat spędziłaś w tej szkole? - zapytał.
-
Jedenaście.
-
Biedna dziewczyna - skomentował jej wypowiedź
Ross. - To znaczy, że opuściłaś dom w wieku, gdy miałaś...
siedem lat, prawda?
Wielkie dzięki! Absolutnie nie życzyła sobie, żeby jej
szkolne lata stały się tematem publicznej rozmowy. Ross, jak
się zorientowała, miał coś wspólnego z giełdą.
- Zawsze mnie ciekawiło, czy gra na giełdzie jest tak
stresująca, jak się powszechnie uważa - zmieniła temat.
Ross zaczął zasypywać ją szczegółami dotyczącymi swo-
jej pracy, gdy do rozmowy wtrąciła się Isla Armitage:
- Czy twoim zdaniem warto kupować akcje Lomax Mor-
timer? Pomyślałam, że...
Fennia jak gdyby nigdy nic rozejrzała się wokół stołu.
Odnalazła wzrok Jegara, który również zachowywał całko-
wicie beznamiętny wyraz twarzy. Jej spojrzenie powędrowa-
ło teraz w stronę Neville'a Armitage'a. Nie miała pojęcia, co
Ross doradził żonie Neville'a, wiedziała za to z całkowitą
pewnością, że jeśli teraz piśnie choć słowo o ofercie Jegara,
której zarysy niechcący poznała, to konsekwencje będą po-
ważne.
JESSICA STEELE
Po paru chwilach goście przenieśli się do salonu, by w
wygodnych fotelach wypić kawę lub drinka. Fennia
pomyślała, że to dobry moment, by sprawdzić, czy Lucie się
nie obudziła. Zajrzała do pokoju, ale dziewczynka spała
spokojnie. Gdy wracała korytarzem, natknęła się na Rossa
Armitage'a, który wyszedł jej szukać.
-
Sądziłem, że się zgubiłaś - powiedział miękko.
-
Sprawdzałam tylko, czy Lucie się nie obudziła - od-
rzekła z uśmiechem.
-
Chciałbym, by ktoś taki jak ty zajrzał do mnie w nocy...
- Powiedział to głosem, który w jego mniemaniu brzmiał jak
najbardziej uwodzicielska muzyka, co do tego Fennia nie
miała żadnych wątpliwości.
-
Nie zajmuję się opieką nad dorosłymi - odparła naj-
grzeczniej, jak potrafiła. W końcu obydwoje byli tu gośćmi.
-
Nie chciałabyś mnie utulić w łóżeczku albo dać buzi na
dobranoc? - spytał.
-
Niespecjalnie - odparła, siląc się na spokój, ale czuła,
ż
e dobre wychowanie wkrótce może ją opuścić.
-
A może już teraz pocałowałabyś mnie na dobranoc?
- Przechylił ku niej głowę.
- Do cholery, natychmiast się uspokój! Co za bałwan!
- Fennia szybko się od niego odsunęła.
- To wprost niewiarogodne! - krzyknął zdumiony Ross.
Naprawdę był zaskoczony. Fennia nie mogła tego pojąć.
Zachowywał się tak, jakby wszystkie kobiety marzyły tylko
o tym, by znaleźć się w jego łóżku... Co za becwał! Spojrzała
na niego ze wstrętem.
Jednak nie zrażony niczym Ross nadal napierał na Fennię,
usiłując przyciągnąć ją do siebie.
NASZA BROŃ KOBIECA
93
-
Łapy przy sobie! - warknęła i odskoczyła do tyłu.
-
ś
artujesz? - Ross nadal nie rozumiał.
-
Nie, a ty wychodzisz! - usłyszał zza swoich pleców
nowczy głos Jegara. Ross pospiesznie cofnął ręce.
- Neville i Isla właśnie się żegnają - mówił dalej Jegar.
Stanął obok Fennii i delikatnie ujął jej dłonie. - Wszystko
w porządku? - spytał łagodnie.
Fennia szybko się pozbierała, co przyszło jej tym łatwiej,
ż
e miała obok siebie Jegara. Uśmiechnęła się do niego i
po-wiedziała:
- Lucie śpi dobrze.
Ross wreszcie się zmył pod pretekstem, że musi poszukać
bra
ta
- Czy ktoś już kiedyś ci mówił, że jesteś niesamowita?
- zapytał Jegar.
Uznała, że stara się jej tylko pomóc zapomnieć o przy-
krym incydencie.
- Nie zaczynaj! - ostrzegła go.
Zaśmiał się, po czym uniósł jej dłoń i pocałował.
- Widzę, że już w pełni doszłaś do siebie.
W duchu zgodziła się z nim. Nie miała tylko pojęcia
dlaczego jej serce wali, jakby chciało wyskoczyć z piersi,
Dlaczego cała drży...
- Pójdę pożegnać się z Neville'em i Islą. - Wyswobodzi-
ła dłoń.
Armitage'ów już nie było, a Nancy i Van Enstone'owie
zaproponowali Charmaine, że podwiozą ją do domu.
Fennia odwróciła głowę, gdy Charmaine nadstawiła
Jegarowi poli-czek do pocałowania.
92
JESSICA STEELE
Chwilę po nich ekipa od cateringu odjechała i zostali z
Je-garem sami. Fennia nagle poczuła się onieśmielona.
-
Pozmywam kieliszki. - Chciała zostać sama.
-
Zostaw to do jutra.
-
Tak? A jak twoja brataniczka rano powypija to, co w
nich zostało? I co zrobisz?
- Ach, ta twoja zapobiegliwość - mruknął z podziwem.
Nareszcie dom opustoszał. Wprawdzie Jegar poczłapał za
Fennią do kuchni i pomagał jej we wszystkim, ale czuła się
zmęczona. Pogasili światła w całym domu, a w końcu
znaleźli się pod drzwiami sypialni Fennii.
- Dziękuję ci za ten wieczór - powiedział Jegar.
-
To ja ci powinnam podziękować, było wspaniale - od-
parła szczerze Fennia.
-
Mimo że Ross Armitage okazał się durniem, który nie
rozumie, co się do niego mówi?
-
Och, wypił o jednego drinka za dużo. Ale tak naprawdę
to miły człowiek - powiedziała taktownie.
-
Chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie przyszedłem ci z
odsieczą?
-
Poradziłabym sobie sama - odparła, gdy jednak spo-
strzegła, że nos opada mu na kwintę, szybko dodała: - Ale
dobrze, że byłeś.
-
Fennio Massey, kobieto o niespotykanej wrażliwości i
wielkim harcie ducha...
-
Dobra, dobra! - przerwała mu zdecydowanie.
-
Kobieto, która potrafi dochować tajemnicy - ciągnął
niezrażony.
-
Bałeś się, że coś palnę?
-
Nie dość, że niczego nie palnęłaś, to nawet powieka ci
NASZA BROŃ KOBIECA
95
nie drgnęła, gdy padła nazwa Lomax Mortimer. - Spojrzał
na nią czule.
- Czyżbym aż tak wiele zyskała w twoich oczach? - spy-
tała. - Jeszcze we wtorek oskarżałeś mnie o szpiegostwo
przemysłowe...
Jegar położył dłonie na jej ramionach, co na Fennii zrobiło
wprost piorunujące wrażenie.
- Daj spokój. Zawsze miałem o tobie dobre zdanie - po
wiedział z naciskiem.
Wiedziała, że pragnie ją pocałować. Stała i nie mogła się
poruszyć, a serce waliło jej jak oszalałe.
Poczuła jego usta na swoich. Były ciepłe i delikatne. A
potem nagle stały się żarliwe i gorące. Och, jak dobrze
wtulić się w tego mężczyznę, czuć jego ciało, i całować.
całować...
1 gdy Jegar próbował się cofnąć, przywarła do niego jesz-
cze mocniej. Wtedy przerwał pocałunek i spojrzał jej w
oczy. Uśmiechnął się przy tym ciepło.
Następny pocałunek sprawił, że poczuła się bliska rozkoszy.
Był gorętszy, jakby nią zawładnął. Gdy Jegar przestał ją
całować, nie bardzo wiedziała, co się dzieje.
- Chciałabym... to znaczy - chrząknęła, bo zaschło jej
w gardle z wrażenia. Tak naprawdę chciała tylko jednego.
Chciała go pocałować! - Pójdę się położyć - powiedziała
i nagle spurpurowiała. - Do... do siebie -jąkała się. - Do
licha, dlaczego Lucie nie zapłacze? Wtedy byłabym urato
wana - sapnęła z desperacją.
Jegar zaśmiał się i wypuścił ją z objęć.
- Zamiast niej, ja cię uratuję. śyczę ci miłych snów, Fen-
nio. - Cofnął się o krok.
94
96
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
97
Fennia zamierzała pójść do swojej sypialni, lecz nie wie-
dzieć czemu, nie ruszyła się z miejsca. Nie sposób też ustalić,
jak do tego doszło, że po chwili znów tonęła w ramionach
Jegara.
Każdy następny pocałunek, a było ich wiele, Fennia
przyjmowała z coraz większą radością. Czuła je już nie tylko
na ustach, lecz także na policzkach, na szyi, wzdłuż dekoltu
sukienki. Gdy zaś na swych ramionach, a potem piersiach,
poczuła męskie dłonie, ogarnął ją prawdziwy płomień.
Skoro jest tak cudownie, dlaczego ma być to zakazane? -
tłumiła rozpaczliwy krzyk sumienia i poczucia przyzwoi-
tości. Skutecznie.
Już byli w jej sypialni, a niecierpliwe palce rozpinały za-
mek sukienki. Co to? Sukienka spłynęła już na podłogę, a
usta Jegara zachłannie wpiły się w wargi Fennii.
-
Ty drżysz - szepnął.
-
Tak... ja... to znaczy... to normalne - odparła nieprzy-
tomnie, czuła bowiem, że znalazła się na progu niewysłowio-
nego szczęścia.
-
Jesteś taka piękna - zachwycił się i pocałował jej piersi,
niespokojnie falujące pod mocno wyciętym, czarnym sta-
niczkiem.
Tak, pragnęła tego mężczyzny, i nie było już od tego
odwrotu. Dotąd nie znała tego uczucia, lecz teraz wypełniło
ją całą.
Gdy jednak Jegar zaczął rozpinać jej stanik, ogarnęła ją
panika. Jeszcze chwila, a będzie zupełnie naga, i wtedy... i
wtedy już nie oprze się pokusie. Stanie się kochanką Jegara.
Występną, rozpustną kobietą. Jak jej matka.
- Jegar... - szepnęła i wyrwała mu się z ramion.
Jak miała mu to wytłumaczyć? Jak w takiej chwili opo-
wiedzieć o wszystkich lękach i obawach? O obronie przed
matczynym stylem życia, przed jej mentalnością i całym sy-
stemem wartości? O panicznym strachu, by nie przeważyły
jej geny? I wreszcie o uroczystych panieńskich ślubach, zło-
ż
onych wraz z Astrą i Yancie? Nagle z sąsiedniego pokoju
dobiegł płacz Lucie.
- Rozwiązanie jak z kiepskiego filmu - zawołała
Fennia, podniosła z podłogi sukienkę i wybiegła z sypialni,
zostawiając Jegara z zawiedzioną miną.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy uspokoiła małą i wróciła do siebie, Jegara już nie
było. Co ciekawe, nie wiedziała, czy się tym cieszyć, czy
martwić.
Podczas bezsennych godzin Fennia analizowała, minuta
po minucie, ostatnie wydarzenia. Zastanawiała się, jak Jegar
odebrał jej namiętność przeplataną z wahaniem. Czy zamie-
rzał naciskać na nią, czy też decyzję pozostawiał jej? Od-
szedł, gdy ona pobiegła do Lucie. Zrobił tak, bo był już
znudzony i rozczarowany, czy też uczynił tak z szacunku dla
Fennii?
Były to pytania bez odpowiedzi, ale wiedziała jedno: za-
kochała się. Nie pragnęła tego uczucia, lecz gdy spadło na
nią, nic już nie mogła poradzić. Jest zakochaną kobietą... i
chciałaby być nią do końca swych dni.
Zrozumiała też, dlaczego ostatnio czuła się tak okropnie.
Wszystko przez Jegara. Kochała go, lecz nie wiedziała, co
on do niej czuje. Oczywiście na pewno jej pożądał, lecz to
jeszcze nie miłość. Przynajmniej tyle Fennia wiedziała o ży-
ciu. Dobre i to.
Jegar pragnął wielu kobiet, które ochoczo wstępowały do
jego haremu. Był młody, przystojny, pełen uroku, miał pie-
niądze i władzę. Najpiękniejsze kobiety nie potrafiły mu się
oprzeć, również Fennia prawie mu uległa...
NASZA BROŃ KOBIECA
99
Lecz to już nigdy się nie powtórzy. Nie dołączy do tego
haremu. bo nie pozwoli jej na to duma. Fennia zrozumiała
też ostatecznie, że jest zupełnie inna niż jej mama i nie
grozi jej seksualne rozpasanie. Gdy Ross
Armitage dobierał się do niej, czuła wstręt i obrzydzenie,
natomiast w ramionach Jegara przeżywała najwspanialsze
uniesienia.
Bo
kochała
tego
mężczyznę.
Jest
stuprocentową
monogamistką i tylko przy tym jednym jedynym
przeistacza sie w kobietę namiętną, a reszta rodzaju
męskiego mogłaby dla niej w ogóle nie istnieć. Tylko że
zakochała się w Jegarze Urąuarcie, który wcale
monogamistą nie był, tylko wręcz przeciwnie. A ona za
ż
ad-ne skarby świata nie zostanie jedną z jego panienek.
Był wczesny ranek. Wyszła z sypialni, żeby zajrzeć do
Lucie. Ponieważ dziewczynka spała jak aniołek, Fennia
poszła do kuchni, by zaparzyć sobie herbaty.
- O! - krzyknęła i zrobiła się karminowa.
Nie przyszło jej do głowy, że Jegar mógł już być na
nogach. Ale był i dumał nad kubkiem herbaty. Też nie mógł
zasnąć, lecz na pewno zupełnie / innych powodów niż
ona.
W każdym razie w milczeniu uważnie się jej
przypatrywał.
- Tak łatwo się czerwienię - rzuciła nerwowo, coraz bar-
dziej zmieszana.
Uśmiechnął się, a Fennia zadrżała. Co on, do diabła, knu-
je? - zastanawiała się nerwowo.
- Czy jesteś dziewicą? - Wszystkiego się spodziewała,
tylko nic tego.
- Co to ma... co ciebie to... - Zupełnie się zaplątała, lecz
po sekundzie jako tako doszła do siebie. - Jesteś pewien,
ż
e
kuchnia to właściwe miejsce do zadawania takich pytań?
JESSICA STEELE
Jegar świetnie się, bawił. Wstał, wyjął z kredensu
filiżankę, napełnił herbatą i postawi! przed nią. Fennia
usiadła przy stole i czekała, co będzie dalej.
- Jesteś"? - powtórzył delikatnie, a przy tym lekko żartob
liwie.
Tak. kochała tego faceta, ale wyraźnie przesadził. Jakim
prawem wypytywał ją o najbardziej intymne sprawy?
-
Nie twoja sprawa! - warknęła. - Władca haremu, pożal
się Boże. To, że nie rzuciłam się na ciebie z radosnym pis-
kiem, od razu ma oznaczać, że jestem dziewicą? Zarozumiały
samiec! A może po prostu nie miałam na ciebie ochoty? Nie
przyszło ci to do głowy?
-
Nie - odparł spokojnie. - Bo miałaś.
Jej policzki zapłonęły żywym ogniem. Tylko nie to! - po-
myślała w panice.
- A to, że się teraz czerwienię, wcale nie znaczy, że się
tego wstydzę...
Ale ze mnie idiotka! - zawyła w duchu.
-
Fennio, daj spokój. Już odpowiedziałaś na moje pyta-
nie, prawda?
-
Uffff - sapnęła wściekle.
-
Powiedz mi, dlaczego?
-
Co dlaczego? - warknęła, jedynie w agresji widząc
swój ratunek.
- Dlaczego nie zdecydowałaś się na eksperyment?
Cóż za tupet! Co za arogancja! I za grosz delikatności.
Eksperyment! A niech go...
- Jegar, wczorajszy wieczór to zamknięta karta. śadnych
aluzji, żadnych komentarzy... - powiedziała przez zaciśnięte
wargi.
NASZA BROŃ KOBIECA
101
-
Może jednak ponowimy próbę? - zapytał całkowicie
uźniony.
-
Panie Urquart, przypominam, że jest pan moim praco-
dawcą, dlatego oczekuję, że będzie się pan zachowywał
wła-ściwie. - Z jej oczu posypały się zimne skry. -
Opiekuję się
Lucie i tylko dlatego tu jestem - dodała. - Nawet o tym nie
myśl! - zakończyła łamiącym się głosem.
- Ale myślę.
- Więc sobie myśl, ale daj mi święty spokój - powiedzia-
ła ostro. - To nie ma sensu. Jestem tu z powodu Lucie i mu-
sisz pamiętać, że tylko to się liczy. śadnych tam... takich...
Odwróciła głowę, bo nagle zwilgotniały jej oczy. Przecież
marzyła o „tam... takich...".
Długo na nią patrzył, zanim powiedział:
- Jesteś bez serca, ale muszę się z tobą zgodzić. Możemy
milo wspólnie spędzać czas, ale najważniejsza jest Lucie.
- To znaczy, że gdyby coś się między nami zdarzyło,
stałoby się to z jej szkodą? Tak uważasz? śadnych
przygód?
- wyrwało jej się z głębi zbolałego serca, lecz przy
komplet-nie uśpionym rozumie. - Co ja mówię?! -
zreflektowała się. Czyżby jednak była rozpustną kobietą? -
Nie interesują mnie żadne przygody! - krzyknęła. - Nigdy
ich nie miałam i...
- Dzięki, Fennio.
-
Za co mi dzię... - No tak, ostatecznie potwierdziła, że
jest dziewicą. A niech to! - Chciałam tylko powiedzieć, że
w ogóle nie myślę o tych sprawach! - rzuciła z pasją i do
kolekcji dodała następne łgarstwo.
-
A to dlaczego, Fennio? - zapytał łagodnie.
-
Czyżby w tym domu był to obowiązkowy temat? - od-
parowała z gryzącą ironią.
100
JESSICA STEELE
Patrzył na nią z wielkim zainteresowaniem.
Naprawdę byt zaintrygowany i skory do dalszej dyskusji.
-
Nie jesteś ciekawa, jak to jest 7
-
Możesz przestać? - syknęła.
-
Seks nie jest niczym złym.
-
Też mi coś! A czy ja twierdzę inaczej? - krzyknęła
buńczucznie... i nagle zerwała się, by uciec z kuchni.
Lecz Jegar stanął jej na drodze.
-
Fennio, porozmawiajmy poważnie. Powinnaś sobie od-
powiedzieć na kilka istotnych pytań. Jak sądzę, wszystko
zaczęło się od tego, że w tak młodym wieku zamknięto cię
w tym internacie...
-
Nie wiesz, o czym mówisz! - odparła gniewnie. - Mo-
ż
esz mnie przepuścić?
-
Nie.
Spojrzawszy na jego mocarną postać, uznała, że nie będzie
się kompromitować zbędną szarpaniną, i gniewnie rukając,
z królewską godnością na powrót zasiadła za stołem.
Ku jej niezadowoleniu Jegar usiadł obok niej.
-
Fennio, zrozum, nie chcę ani obrażać, ani drwić z cie-
bie, myślę jednak, że powinnaś zastanowić się nad pewnymi
sprawami, które bardzo przeszkadzają ci w życiu. Otóż je-
stem przekonany, że lata szkolne, ten cholerny internat, czyli
właściwie wieloletnie więzienie, spowodowały, że powstały
w tobie poważne zahamowania i negatywne uprzedzenia.
-
Nie mam żadnych zahamowań i nie jestem nienormal-
na, jak to pewnie już sobie wydedukowateś. Reprezentujesz
ciasne, egoistyczne poglądy, bo wszystkich osądzasz według
siebie, może jednak przyjmiesz do wiadomości, ze osoby,
które nie interesują się. . tymi sprawami... wcale nie są
103
NASZA BROŃ KOBIECA
dewiantami, tylko starają się żyć po swojemu. A co,
może nie wolno?
- Ależ wolno, wolno, i wcale nie mówiłem o dewiacjach,
tylko...
- Musisz też wiedzieć - przerwała mu ostro - że moje
dwie kuzynki...
-
Całą waszą trójkę, gdy miałyście siedem lat, zamknięto
w tym piekielnym więzieniu?
-
Owszem, i wcale nie było to więzienie, tylko naprawdę
dobra szkoła.
- Twoje kuzynki mają takie same poglądy?
Posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Przestań! Szkoła nie ma z tym nic wspólnego. Wieki
temu postanowiłyśmy, że nie będziemy się wdawać w
ż
adne
przelotne i przypadkowe związki, ot co.
- Skoro więc to nie szkoła tak was ukształtowała, musiał
to zrobić dom - stwierdził Jegar.
Poczuła panikę, bo Jegar był coraz bliżej odkrycia jej
najbardziej strzeżonej tajemnicy.
-
Nie życzę sobie rozmów na ten temat! - warknęła.
-
Fennio, czego się boisz?
Czuła, że za chwilę coś mu zrobi. Na przykład palnie w ten
zarozumiały i zbyt dociekliwy łeb.
- Niczego się nie boję! -1 to była prawda, bo ostatecz
nie stwierdziła, że jest monogamistką i rozpasanie jej nie
grozi. Nie chciała jednak, by Jegar, mimo że go kochała,
zbyt głęboko wnikał w jej pilnie strzeżone sekrety. Nie
była jeszcze na to gotowa. Niemniej cała złość już jej
minęła. - Proszę cię, Jegar, nie mówmy o tym - powie-
działa błagalnym tonem.
102
104
JESSICA STEELE
-
Wybacz, nie chciałem cię zranić - poprosił delikatnie. a
ona uwierzyła mu, i nagle poczuła się zupełnie rozbrojona.
-
Nie zraniłeś mnie. tylko... dorastałam w przekonaniu,
ż
e mogę być naznaczona skazą rozpusty, więc...
-
Rozpusty?! Ty? - Był wprost oszołomiony. - Skąd w
tobie, na Boga, takie absurdalne podejrzenie?
-
Dlaczego absurdalne? Mogłam przecież spotykać się z
facetami w czasie moich wolnych wieczorów.
-
Fennio, już to ustaliliśmy, że nie należysz do tego typu
kobiet. Sam zresztą wiem, jak zachowujesz się w obecności
mężczyzn.
-
Jeśli chodzi ci o wczorajszy wieczór, to nie był on...
no... typowy... - wydukała.
-
Posłuchaj, trzech mężczyzn pragnęło twojego towarzy-
stwa, bo ich zauroczyłaś... co przy twojej niezwykłej urodzie
i uroku nie jest niczym dziwnym... a jednak żony tych face-
tów nie czuły się ani zagrożone, ani nawet zaniepokojone.
Komplement sprawił jej wielką radość, zarazem jednak
wzbudził czujność. Nie zamierzała nabierać się na gładkie
słówka.
-
Nigdy bym sobie nie pozwoliła na żadne niestosowne
zachowanie wobec nich - odparła. - Chociaż nie wszyscy
byli żonaci.
-
O ile mnie pamięć nie myli, nie chciałaś flirtować rów-
nież / Rossem Armitage'em, a on był wolny.
-
Uważasz, że nie potrafię flirtować? - oburzyła się, na-
gle dotknięta w swej kobiecej dumie. Tak jakby do tej pory,
na mocy ślubów panieńskich, konsekwentnie nie odrzucała
całej tej sfery życia...
-
Jesteś czarującą i budzącą namiętność kobietą - odparł
NASZA BROŃ KOBIECA
105
spokojnie. - Wcale nie musisz flirtować, by łamać męskie
Jegar bawił się z nią jak kot z myszką. Miała już tego
dosyć. Fcnnia sapnęła gniewnie, a potem mruknęła:
- Pójdę sprawdzić, co z Lucie.
Nim jednak zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, Jegar po-
łożył rękę nu jej ramieniu i zatrzymał ją.
-
Nie skończyliśmy rozmawiać.
-
Ja już skończyłam - odparła, po czym niezwykle wy-
niośle spojrzała z góry na jego dłoń.
Jednak Jegar, wielce ubawiony tą teatralną sztuczką, nie
cofnął ręki.
- Z kim skontaktowała się twoja matka, by zdobyć ten
adres? Z twoją kuzynką czy z ciotką? Wiedziała, że
sprytnie zmienił temat, by ją zatrzymać.
- Z żadną z nich. Moja matka zadzwoniła do Katc Young,
szefowej żłobka.
Zabrał dłoń, więc Fennia wstała.
- Czy po wizycie matki kontaktowałaś się z nią w jaki
kolwiek sposób?
- Nic, ostatni raz widzieliśmy ją razem - odparta niepewnie.
Do czego on zmierzał? I kim dla niej był? Przyjacielem?
Partnerem? A może rywalem?
-
Twoja matka ma teraz nowego faceta?
-
A co tobie do tego? - Pytanie było nietaktowne, więc
powiedź nie musiała być grzeczna.
-
Jest atrakcyjną kobietą - ciągnął niezrażony - i podej-
wam, że ma wielu facetów.
-
Nie wszystkich w tym samym czasie. Ale jeśli chcesz,
mogę ci dać jej telefon - dodała z przekąsem.
106
JESSICA STEELE
- Och, Fennio.. - Jegar położył ręce na jej ramionach.
- To twoja matka, czy raczej jej stosunek do mężczyzn, tak
fatalnie wpłynął na twoje życie. Zostałaś skrzywdzona, do
znałaś trwałego urazu...
Zamarła w bezruchu. Odkrył jej najbardziej bolesną taje-
mnicę, lecz wcale nie czuła się z tym źle. Wręcz przeciwnie
- cudownie. Pragnęła przytulić się do niego i wypłakać
wszystkie gorzkie żale... ale nie mogła tak postąpić. Musiała
być lojalna wobec matki.
- Pozwól mi wyjść - poprosiła miękko.
Nie posłuchał jej, tylko przyciągnął ją do siebie. Nie była
w stanie tego znieść. Kochała go i czuła się taka słaba...
-
Nie! - zaprotestowała, gdy jego głowa zbliżyła się. Nie
mogła zdradzić się ze swoją miłością, a gdyby poczuła jego
usta... - Nie! - powtórzyła w panice i wyrwała się.
-
Chciałem tylko... - powiedział niepewnie.
-
Nie... nie dotykaj mnie! - krzyknęła. Patrzyła na niego
wzburzona. - Nigdy! - syknęła, gdy wydawało jej się, że
znów chce ją przytulić.
Jegar zrobił krok w tył.
-
Próbowałem tylko...
-
Daj sobie spokój - odcięła się jak osa.
Oczy zwęziły mu się w wąskie szparki, Fennia spodzie-
wała się szybkiej, celnej riposty, tymczasem to, co usłyszała,
zarazem uspokoiło ją, jak oblało bolesnym chłodem:
- Możesz mi wierzyć, Fennio, nie zrobię tego. Nigdy.
- Powiedziawszy to, Jegar wyszedł.
Fennia miała o czym myśleć, bowiem z własnej winy zna-
lazła się w potrzasku. Pragnęła Jegara i w jego ramionach
czuła się cudownie, lecz jednocześnie taka bliskość groziła,
NASZA BROŃ KOBIECA
107
ż
e zdradzi się ze swoją miłością, a na to, przy jego
niezaanga-
ż
owaniu, nie pozwalała jej duma. Z drugiej strony, odpycha-
ją go tak gwałtownie, zapewne uznana została za histerycz-
ke, za osobę głęboko zaburzoną w sferze seksu, czyli
innymi
BO
Fennia wiedziała już, że jest najzdrowszą pod słońcem
i zdolną do prawdziwej namiętności monogamistką. Tyle tyl-
ko że jej ukochany wcale nie był nią zainteresowany...
Kolejne dni potwierdzały te podejrzenia, bowiem Jegar,
jeśli nawet nie znikał na pół nocy, to przyprowadzał do domu
swoje
zdohycze.
Raz zaprosił na intymny wieczór Carlę, rozchichotaną
brunetkę, kiedy indziej króliczkiem tygodnia została Davina,
rudowłosa włosa bogini, szybko zastąpiona przez Miriam,
stylizu-jącą się na intelektualistkę blondynkę z wielkim
biustem, Ponadto w roli pogotowia ratunkowego czuwała
Charmaine Rhodes, zawsze gotowa na wezwanie. Trzeba
jednak przyznąć, ze przyjaciółki Jegara nigdy nie zostawały
na noc. W czasie tych wizyt Fennia zamykała się w pokoju,
ucie-kajac w lekturę. Niestety, bywała wówczas tak
wściekła, że niewiele rozumiała z tego, co czytała.
Zdesperowana, rozważała nawet pomysł, by samej zacząć
chodzić na randki, gdy jednak pomyślała, że musiałaby
się mizrzyć do jakiegoś faceta, który nic dla niej nie
znaczy, szybko zrezygnowała.
Minęły dwa tygodnie od ich pamiętnej rozmowy w kuch-
ni, kiedy to z taką stanowczością zakazała Jegarowi wszel-
kich intymniejszych gestów, a on przystał na to. Dziewczyną
wieczoru była sławetna Charmaine Rhodes.
JESSICA STEELE
Fennia patrzyła przez okno swojej sypialni. Była w
fatalnym nastroju i ze wstrętem odrzucała wszelkie domysły*
czy Charmaine zdołała już okiełznać współczesne wcielenie
Casanovy, czyli szanownego pana Urquarta, gdy usłyszała
pukanie do drzwi.
- Telefon do ciebie, dzwoni Ross Armitage - powiedział
z kamienną twarzą Jegar. - Jeśli chcesz, mogę go spławić.
Oczywiście nie paliła się do rozmowy z tym prostakiem,
powzięła jednak diabelski zamiar.
- W salonie masz gościa, czy mogę więc odebrać w two
im gabinecie? - spytała, i natychmiast skorzystała z okazji
do drobnej uszczypliwości: - Czy też nadal jest to dla mnie
zakazany teren?
Posłał jej ponure spojrzenie i poprowadził za sobą, jakby
sama nie znała drogi. Nie dość na tym, łamiąc wszelkie
konwenanse, nie zostawił jej samej, tylko murem tkwił przy
biurku, przysłuchując się rozmowie. Nie mogło być lepiej,
ucieszyła się Fennia.
-
Czy wybaczyłaś mi moje zbyt obcesowe zachowanie
w czasie tamtej kolacji? - zapytał Ross
-
No cóż, jeśli szczerze błagasz o wybaczenie... - Za-
ś
miała się perliście.
-
Padam ci do nóg i żarliwie błagam... - Wyraźnie na-
brał wiatru w żagle. - Czy w ramach przeprosin przyjmiesz
zaproszenie na kolację? - Już był pełen męskiej buty, a w je-
go głosie zabrzmiał uwodzicielski ton zdobywcy.
-
To znaczy, że jesteś w Londynie?
-
Przyjeżdżam jutro na kilka dni. Powiedz, że się zga-
dzasz i pozwolisz mi się zrehabilitować. - Niby prosił, ale
sprawę uważał za załatwioną.
NASZA BROŃ KOBIECA
109
Oczywiście zamierzała go spławić, dopiekając przy tym
solidnie. lecz najważniejsze było to, by udało się jej załatwić
inną sprawę.
-
A gdzie chciałbyś mnie zaprosić? - zaświergotała.
-
Do „Ritza".
-
Wiesz, Ross, jest pewien problem... A nawet dwa.
-
O co chodzi?
- Nie obraź się, bo naprawdę cię lubię, ale „Ritz" to
elegancki lokal, wiec z twoimi manierami nie powinieneś
się
tam pokazywać. Co innego, gdybyś zaprosił mnie na lunch
do baru... A po długie, najbliższe wieczory mam zajęte, bo
zarezerwowałam je dla kogoś innego.
Podczas pierwszej części jej przemowy Jegar radośnie sie
uśmiechał, jednak pod koniec mina mu zrzedła. Udało się!
Wreszcie jest górą!
Natomiast Ross był w szoku.
-
Do diabła, Fennio, czy nie za wiele sobie...
-
ś
egnaj, Ross. śyczę miłego pobytu w Londynie. - Od-
łożyła słuchawkę.
-
Z kim się umówiłaś? - spytał Jegar, nim zdążyła choćby
mrugnąć.
Też pytanie!
-
Czy ja wtrącam się w twoje życie uczuciowe?
-
Nie sądzę, byś takowe posiadała - warknął mało kultu-
ralnie.
-
Czyżbyś był ze szkoły pana Armitage'a? - roześmiała
się kpiąco, choć wprost dusiła się ze złości. - Ale skoro
pytasz... No cóż, uznałam, że jestem już dużą dziewczynką
i najwyższa pora, bym trochę poeksperymentowała... Oczy-
wiście poza domem.
108
110
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
111
Nic nie odpowiedział, spojrzał tylko gniewnie i pomknął
do swojej Charmaine.
Fennia już miała opuścić gabinet, gdy nagle uświado-
miła sobie, że dla ratowania twarzy będzie musiała następ-
nego dnia wyjść na cały wieczór. Zadzwoniła więc do
Astry.
-
Co robisz jutro wieczorem? - spytała kuzynkę.
-
Przychodzi do mnie matka. Ale jeśli musisz pogadać,
spróbuję przełożyć jej wizytę na inny termin.
-
Nie, to bez sensu - powiedziała Fennia. - Odezwę się
do ciebie w tygodniu. Jeśli będziesz wolna, to wyskoczymy
na miasto.
Następnie zadzwoniła do ciotki Delii, ale ta z kolei była
zaproszona na posiedzenie jakiegoś komitetu.
-
Możesz wpaść koło dziesiątej, jeśli to dla ciebie nie za
późno - zaproponowała.
-
Nie, ciociu, będziesz zmęczona. Może innym razem...
-
Wszystko w porządku, moje dziecko? Masz jakieś kło-
poty?
-
Nie, nic poważnego - uspokoiła ją Fennia.
Jej mały kłopocik polegał na tym, że jak idiotka zakochała
się w facecie, który z powodu swych licznych przygód mi-
łosnych nie miał czasu zakochać się w niej.
Tak więc nie pozostało jej nic innego, jak samą siebie
zabrać do kina lub zaprosić na kolację, bowiem pozostać w
domu absolutnie nie mogła. Samotna w kinie lub w restau-
racji ... Wzdrygnęła się. No cóż, życie czasami bywa okropne
i okrutne...
Chwyciła za słuchawkę i wystukała inny numer.
- Domyślam się, że twój kalendarz pęka w szwach i nie
ma mowy o tym, żebyś zabrał swoją ukochaną
kuzynkę na kolację? - zapytała cioteczno-przyrodniego
brata, Greville'a.
-
Tobie, Fennio, nigdy bym nie odmówił - odparł Gre-
ville. - Znasz mnie i wiesz, że uwielbiam towarzystwo piek
nych kobiet. Jutro wieczorem ci odpowiada?
Kochany, niezawodny Greville. Wszystkie trzy zawsze
mogły na nim polegać. Fennia szczerze życzyła mu szczęścia.
choć o to było trudno, bo właśnie lizał rany po fatalnym
małżeństwie i bardzo przykrym rozwodzie, wskutek czego
zraził się do stałych związków.
- Co my byśmy bez ciebie zrobiły, Greville?
-
ś
yłybyście dalej - odparł. - Zadzwonię do ciebie o pół
do ósmej, zgoda?
-
Ale ja już nie mieszkam u Astry.
-
Tak, wiem, że opiekujesz się dzieckiem, którego rodzice
mieli wypadek i mieszkasz u jego stryjka, zgadza się?
- Zgadza się. Powiedz, dokąd się wybierzemy, to spotka-
my się na miejscu.
-
Mowy nie ma. Przyjadę po ciebie. Wiesz dobrze, że
jestem staromodny.
-
Nawet nic stuknęła ci czterdziestka!
-
Powiesz mi wreszcie, gdzie mieszkasz?
Podała kuzynowi adres, po czym wyszła z gabinetu, pro-
gramowo ignorując wesołe śmiechy Jegara i Charmaine,
dochodzące z salonu.
Następnego dnia Fennia oschle przypomniała Jegarowi,
ze to ona ma dzisiaj wychodne i dodała równie oficjalnym
tonem:
- Byłabym wdzięczna, gdybyś wrócił najpóźniej kwa
drans po siódmej.
112
JESSICA STEELE
-
Wychodzisz gdzieś?
-
O pół do ósmej przyjadą po mnie. - Fennia nie zamie-
rzała wdawać się w żadne szczegóły.
-
Mhm - padła lakoniczna odpowiedź, po czym Jegar
zabrał teczkę i wyszedł.
Jegar wrócił koło siódmej i zamknął się w gabinecie, wi-
docznie więc nie był ciekaw tajemniczych „onych". W tym
czasie Fennia szykowała się do wyjścia. Jej cioteczny brat,
Greville, byl wysokim, przystojnym mężczyzną, z którym
miło było się pokazać na mieście. Lucie spała spokojnie w
łóżeczku, ale nawet gdyby się obudziła, była już na tyle
przyzwyczajona do stryjka, że w takich przypadkach albo go
przywoływała, lub z miśkiem pod pachą ruszała na jego po-
szukiwania.
U drzwi rozległ się dzwonek. Fennia wzięła torebkę i wy-
szła do przedpokoju, lecz Jegar panterzymi susami uprzedził
ją i pierwszy dopadł do drzwi. Nim jednak je otworzył, ob-
rzucił ją badawczym spojrzeniem. Długa, prosta sukienka,
czarne, lśniące włosy i piękna twarz... Wyczuła, że robi na
nim wrażenie. Była pewna, że usłyszy jakiś komplement, lecz
Jegar tylko sucho zapytał:
-
O której wrócisz?
-
Nie czekaj na mnie - rzuciła sarkastycznie.
-
Wolę sam sprawdzić, czy dom jest dobrze zamknięty na
noc, dlatego muszę wiedzieć, kiedy będziesz.
Fennia prawie parsknęła śmiechem, bo jakoś do tej pory
nie bawił się w nocnego stróża.
- Dobra, w trzy minuty pożrę kolację i biegiem wrócę do
domu. A jak nie dam rady, poproszę, żeby mi zapakowali na
wynos.
NASZA BROŃ KOBIECA
113
Poczęstował ją mało przyjaznym spojrzeniem i wreszcie
otworzył drzwi.
Na widok swego kuzyna Fennia natychmiast uśmiechnęła
sie alodko, a Grevilłe w lot pojął, o co chodzi. Mimo to
chciała jak najprędzej się ulotnić, by przez przypadek nie
wyszło na jaw, że ten przystojny facet jest jej krewnym, co
byłoby prawdziwą katastrofą. Jednak dobre maniery nie po-
zwalały na błyskawiczną rejteradę.
- Poznajcie się. Pan Greville Alford, pan Jegar Urquart
- dokonała prezentacji.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a potem Greville zwró-
cił się do Fennii:
-
Witaj, kochanie. - Jak to miał w zwyczaju, objął ją i
pocałował w policzek.
-
Może wypijemy drinka? - zapytał Jegar.
- Byłoby miło, ale mamy zarezerwowany stolik w „Sa-
voyu" - odparł Greville uprzejmie i ciepło spojrzał na
Fen-
nię - Gotowa? Odpowiedziała uśmiechem, po czym
przemaszerowała obok Jegara. starając się nie przesadzić z
oznakami triumfu, bo wtedy naraziłaby się na śmieszność.
Greville zabrał ją oczywiście nie do „Savoyu", ale do
miłej. kameralnej restauracyjki.
- Co tam słychać w wielkim świecie? - spytała Fennia.
- Wreszcie się jakoś pozbierałem... - Uśmiechnął się
smutno. - A jeśli chodzi o sprawy zawodowe... - Greville
był członkiem rady nadzorczej Addison Kirk Group, firmy,
której prezesem był Thomson Wakefield, świeżo poślubiony
maż Yancie. - Mieliśmy ostatnio spore zamieszanie, bo
wyraźnie odczuliśmy brak Thomsona.
114
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
115
-
Dostałyśmy z Astrą kartkę od Yancie.
-
Ja też. Mama również. Yancie pisała, że jest rewelacyj-
nie, prawda?
-
Tak - Fennia westchnęła. - Małżeństwo z właściwą
osobą musi być cudowne. Pamiętaj o tym, Greville. Wiem.
co przeżyłeś, ale jestem pewna, że spotkasz kogoś, kto będzie
na ciebie zasługiwał - dodała miękko.
-
Tak uważasz? - Popadł w sceptyczną zadumę. Miał
ogromne powodzenie u kobiet, ale tak bardzo się sparzył, że
wszystkie ewentualne kandydatki na żony lub stałe kochanki
trzymał na dystans.
-
Jesteś tak fantastycznym facetem, że nie uchowasz się
długo na wolności. Rozejrzyj się wokół, świat jest pełen
miłości i nie warto od tego uciekać. Wreszcie spotkasz tę
jedną, jedyną, która na pewno będzie kobietą wyjątkową.
Zawładnie tobą, choćbyś się bronił rękoma i nogami, ale i
tak w końcu się poddasz. - Zamyśliła się głęboko, aż
wreszcie dodała, jakby oznajmiała największą tajemnicę
kosmosu: - Greville, bo tak naprawdę liczy się tylko ma-
łość. Uwierz mi.
Spojrzał na nią uważnie.
- Trafiona, zatopiona?
No i wygadałam się! - pomyślała Fennia.
-
Uhm... - Nagle posmutniała.
-
To bolesne doświadczenie?
-
Tak, bo on jakoś nie zauważył, że jestem wyjątkowa.
-
Zauważy...
-
Marne szanse. - Nie chciała o tym dłużej mówić. - To
jak sobie radzicie bez Thomsona?
ś
ałosna próba zmiany tematu... Przecież Greville, męż-
czyzna inteligentny i przenikliwy, na pewno już się
domyślił, kto złamał serce jego ukochanej siostrzyczce.
- Jakoś sobie radzimy - odparł i do końca kolacji nie
nawiązał już do bolesnego tematu, tylko ze wszystkich sił
starał się rozbawić Fennię. co mu się zresztą udało. Gdy
około jedenastej zajechali pod apartament Jegara. Fennia
bardzo była wdzięczna kuzynowi za miły wieczór.
Naprawdę tego potrzebowała.
Greviłle wszedł z nią do budynku, objął ją i pocałował na
pożegnanie.
- Dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy - zawołał,
gdy wsiadała do windy.
Fennia nie zdążyła jeszcze dojechać na ostatnie piętro, a
już myślała o Jegarze,
Gdy tylko weszła do mieszkania, natychmiast pojawił się
w przedpokoju. Stłumiła poryw serca i standardowo zapytała
o Lucie.
Jednak jej chłodne powitanie okazało się ciepłym zefir-
kiem wobec arktycznego lodu, jaki bił z głosu Jegara.
- Nie zaprosiłaś pana Alforda na kawę?
Fennia nagle zrozumiała, że ma dosyć tej zabawy w na-
stroje i miny. Postanowiła szybko zakończyć rozmowę i
pójść do siebie.
- Nie chciałam nadużywać twojej gościnności.
Niestety, gdy tylko ruszyła z miejsca, Jegar złapał ją za ramię
i zawlókł do salonu. Tam wreszcie z wściekłym piskiem zdołała
strząsnąć z siebie jego rękę. Jegar miał w oczach mord.
Szykowała się awantura, jakiej świat nie widział.
- A ty uważasz, że wszystko jest w porządku? - zapytał
z porażającą pogardą.
116
JESSICA STEELE
- O czym ty mówisz?
- Wprost nie do wiary! - eksplodował. - Naprawdę nic
wiesz? A więc ci powiem! - ryknął. - Byłaś u niego!
Miała tego dosyć. Na co ten facet sobie pozwalał? Ale
dobrze, sam się o to doprasza.
- To wprawdzie nie twoja sprawa, lecz skoro jesteś tak
bardzo wścibski... Oczywiście, że byłam u niego. Nie pierw
szy i nie ostatni raz.
O rany, będzie ciężko! - pomyślała, patrząc na Jegara.
który wyglądał jak bokser przed zadaniem /nokautującego
ciosu.
-
A co na to jego żona? - wycedził.
-
Greville jest rozwiedziony.
-
Od jak dawna go znasz? - Najwyraźniej nie spodziewał
się takiej odpowiedzi.
-
Za wiele chciałbyś wiedzieć. To nie twoja sprawa.
-
Owszem, moja. On tu przyszedł, chociaż go nie zaprą
szałem, natomiast ty, chociaż twoje miejsce jest tutaj, byłaś
gdzie indziej!
-
Bzdura! - warknęła. - Miałam wychodne, a przy Lucie
dyżurowałeś ty. I zapamiętaj sobie, to ja decyduję o tym,
gdzie jest moje miejsce. Tobie nic do tego. - Widziała po
jego oczach, że ma wielką ochotę na dalszą kłótnię, lec/
Fennia miała już naprawdę dosyć. - Przestań zachowywać
się jak idiota i daj mi święty spokój. Idę do łóżka.
Lecz on znów schwycił ją za ramiona.
-
Dopiero z niego wyszłaś, prawda? Z łóżka tego kocha-
sia? - wybuchnął z niepohamowaną furią. - I co, wyleczył
twoje zahamowania?
-
Ty bezczelna świnio! - krzyknęła. - Świętoszek się
NASZA BROŃ KOBIECA
117
znalazł. Sam jesteś żałosny kochaś! Przyjrzyj się najpierw
sbie, a potem osądzaj innych. Dureń i cham!
W bojowym szale z całej siły kopnęła go w goleń, a Jegar
puścił jej ramiona, złapał się za nogę i jęknął. No cóż, Fennia
nie była eteryczną mimozą, tylko silną i wysportowaną
dziewczyną, więc uderzenie do symbolicznych nie należało,
I mimo że /. natury nie lubowała siew sadystycznych
prakty-kach, okrzyk bólu, który dobiegł jej uszu, stał się dla
niej nąjpiękniejszą melodią. Zastanawiała się przez chwilę,
czy dla równego rachunku nie dołożyć w drugi goleń, ale
uznała, że będzie dosyć.
Dumnie wyprostowana ruszyła ku drzwiom, lecz Jegar już
się zdołał pozbierać i znów ją przytrzymał.
-
Dlaczego? Ty...
-
Nie waż się dokończyć - zasyczała. - l natychmiast
mnie puść.
W jego oczach płonęła żądza zemsty. Uderzy mnie? - po-
myślała w popłochu. Nic, to nie było w jego stylu. On za-
mierzał siłą ją pocałować i w ten sposób poniżyć.
- Ani się waż! - krzyknęła.
- To ty zaczęłaś! - odpowiedział, choć było to wierutne
łgarstwo.
Pochylił głowę, szukał jej ust.
A w niej wszystko krzyczało „Nie!'\ Jak on śmiał miłosną
pieszczotę zamieniać w akt zemsty? Dlaczego tak wszystko
brukał? Zachowywał się po prostu jak bydlak. Wściekłość
i gorzki płacz rozrywały jej duszę. To było takie poniżające
i obrzydliwe.
Zaczęła się rozpaczliwie szarpać, lecz Jegar nie ustępował.
- Ty draniu, nie daruję ci tego. Zabiję cię!
JESSICA STEELE
Nadal nic do niego nic docierało. Zapamiętały w
swej złości, nie zwalniał uścisku.
Wreszcie, kompletnie wyczerpana, szepnęła:
- Jegar, nie rób mi tego...
Nagle spojrzał na jej bladą twarz i pełne smutku oczy... i
przeraził sic.
- Fennio, wybacz... - Słowa uwięzły mu w gardle. - Nie
wiem, co mnie naszło, nigdy dotąd... - kajał się szczerze.
- Błagam, wybacz mi...
Głęboko zawstydzony i pełen pogardy dla siebie, chciał
odejść. On, kulturalny i wykształcony mężczyzna, uważający
siebie za człowieka mądrego i subtelnego, zachował się jak
prostacki brutal. Co w niego wstąpiło? Nigdy sobie tego nie
daruje.
Ruszył ku drzwiom. I nagle usłyszał:
- Już dobrze, Jegar. Nic się nie stało. Tylko trochę kule
jesz... Jak noga?
Podeszła do niego i jakoś tak spontanicznie, zupełnie bez-
wiednie, musnęła ustami jego wargi. A potem on ją delikatnie
pocałował.
Wtedy odsunęli się od siebie, z zaciekawieniem zerkając
jedno na drugie. I nagle, nim zdołali cokolwiek pomyśleć,
znów wpadli sobie w ramiona, szczodrze obdarzając się po-
całunkami.
- Fennio! - szepnął.
Przywarł do niej silniej. Odpowiedziała z namiętnością,
jakiej nigdy nie spodziewała się doświadczyć. Pragnęła
Jegara.
Poczuła jego palce na zamku sukienki.
- Chcesz? - zapytał.
NASZA BRON KOBIECA
119
- Tak... - Przymknęła oczy.
Nawet się nie spostrzegła, gdy jej sukienka wylądowała
na podłodze. Jegar wziął ją na ręce. Gdy uniosła
powieki,
prawie nadzy leżeli na jej łóżku.
Bała się, lecz za nic nie zrezygnowałaby z tego, co za
chwilę miało ją spotkać.
-
Och, Jegar - jęknęła z rozkoszy.
-
Nie będziemy się spieszyć, najdroższa - szepnął.
Czuła, że tego właśnie chce, jej ciało było rozpalone, jej
zmysły szalały, tylko... gdy Jegar położył się na niej...
nagle
znieruchomiała.
- Nie denerwuj się, moja piękna. Powiedz tylko słowo,
a przerwiemy... - Czule modulował głos.
Ale jej nie było już tak dobrze. Jegar odnosił się do niej
jak psychoterapeuta do swojej pacjentki. A przecież ona wca-
te nic była zablokowana i pragnęła być traktowana jak czuła,
namiętna kobieta!
- Nie denerwuję się. - Poczuła, że powinna to powie-
dzieć. - Nie chcę tego przerywać - wyznała i pocałowała go.
Jegar żarliwie odpowiedział na tę pieszczotę i Fennia za-
pomniała o wszystkich obawach.
Nadzy, byli już tylko o krok od spełnienia. Instynktownie
dopasowy wała się do jego ciała, drżąca w oczekiwaniu,
coraz blizsza pełnego wyzwolenia... Jeszcze chwila, a...
Nagle poczuła paniczny lęk. Jej ciało wciąż pragnęło mi-
łości, lecz duszę Fennii ogarnął mrok. Kochała Jegara, prag-
nęła być jego kobietą, ale on nie darzył jej miłością. To było
tylko chwilowe pożądanie. Jaką więc miała teraz odegrać
rolę? Przelotnej kochanki? Wykorzystanej panienki?
Odwróciła głowę.
118
120
JESSICA STEELE
-
Co się stało, najdroższa?
-
Och, Jegar, sama już nie wiem... Pomóż mi, proszę!
- zawołała rozpaczliwie. Pragnęła go tak bardzo... ale mu
siałaby się wyrzec samej siebie...
-
Fennio, powiedz, proszę, chcesz tego czy nie?
-
Tak - powiedziała cicho, lecz jasne było, że kłamie.
- Znienawidzisz mnie! - zaszlochała.
Myślała, że ją pocałuje, utuli, uspokoi... przybliżył usta
do jej warg... I nagle wszedł w nią.
Och, nie przeżyła rozkoszy, tylko trochę bólu i obezwład-
niającą pustkę. Jegar spojrzał w jej smutne, rozżalone oczy.
na jej nie łaknące już miłości ciało.
Szybko się z niej zsunął i usiadł na krawędzi łóżka. Fennia
też się uniosła. Miała przed sobą jego nagie plecy.
- Jegar, ja cię... - Nie potrafiła wyznać, że go kocha. - Ja
cię... pragnę.
Zerwał się na równe nogi i stanął przy drzwiach.
- Fennio, nie możesz mnie mieć, dopóki nie wyzwolisz
się ze swoich zahamowań - powiedział tylko i wyszedł.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po kilku godzinach, w czasie których drobiazgowo anali-
zowała wydarzenia ostatniego wieczoru, Fennia wreszcie na
krótko zasnęła. Obudziła ją cicha krzątanina, a więc Jegar
Jest już na nogach. Nie, nie chciała go widzieć. Nie była na
to jeszcze gotowa.
Wreszcie, gdy wyszedł do pracy, podniosła się z łóżka.
Ten wtorek wydawał jej się najdłuższym dniem w życiu.
Cżuła się fatalnie, rozdygotana i skora do płaczu. Wciąż wra-
cały wspomnienia z ostatniej nocy.
-
Wszystko w porządku? - zapytała Kate.
-
Tak - mruknęła.
Nie chciała, by Kate cokolwiek spostrzegła, nie zniosłaby
jej troski. Musiała też wyćwiczyć obojętny wyraz twarzy, by
Jegar nie zorientował się, w jakim stanie ducha jest Fennia.
Zresztą, czy w ogóle się tym zainteresuje? Przecież mu na
niej nie zależy...
Pełna niepokoju wróciła do domu. Czekając na Jegara,
czuła się jak w pułapce. Nie wiedziała, gdzie się skryć, byle
tylko nie natknąć się na niego.
A jeśli znów pójdzie na jakąś uroczą kolacyjkę? Lub przy-
wlecze do domu następną kochanicę? Z wściekłości zacisnę-
ła pięści... i nagle zrozumiała, że jest zazdrosna. To uczucie
JESSICA STEELE
wprost ją rozsadzało. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie
doświadczyła.
By nie zwariować, zajęła się praniem, i wtedy usłyszała,
ż
e otwierają się wejściowe drzwi.
Po krokach poznała, że poszedł do kuchni. A więc szukał
jej. Pomyślała, że to śmieszne, tak się przed nim chować.
Chwilę później Jegar zjawił się w pralni i spojrzał na nią
lodowato. Wyglądał jak oficer śledczy, twardy, bezwzględny,
okrutny. W jego oczach dostrzegła jakieś straszliwe oskarże-
nie. Przeraziła się nie na żarty. O co tu chodzi? No dobrze,
ta noc z jej winy wypadła fatalnie, więc mógł być na nią
zły... ale on jej nienawidził! Zbladła, a potem zrobiła się
purpurowa.
-
A więc się przyznajesz - rzucił oschle.
-
Ja... ja... - No cóż, przejrzał ją. Zrozumiał, że go ko-
cha, lecz wcale nie pragnął jej miłości. Taką więc zbrodnię
popełniła... - Nie... nie chciałam, żebyś się o tym dowie-
dział. - Dlaczego tłumaczy się ze swych uczuć? To takie
poniżające.
-
Jasne nieba! - ryknął. - A więc to prawda.
-
A czy jest sens się wypierać? - szepnęła. - Przecież i
tak wszystkiego się domyśliłeś...
-
1 zaskoczyło cię to, prawda? Myślałaś, że uda się to
wszystko rozegrać po cichu i durny Urquart w niczym się nic
zorientuje?! Ale pomyliłaś się. Ta słodka, czysta i niczym
nieskalana panna Fennia Massey, tak inna od wszystkich
kobiet, po prostu wzór cnót! Późno bo późno, ale wreszcie
cię przejrzałem. Jesteś wyrachowaną, zimną żmiją.
Nagle zaczęła się zastanawiać, czy Jegar nie oszalał. O co
tu chodzi? Bo przecież nie o nieudany seks... Nie będzie się
NASZA BROŃ KOBIECA
123
jednak nad tym zastanawiać. To nie miało żadnego sensu.
Dumnie uniosła głowę.
- Kiedy mam się wyprowadzić? - rzuciła oschle, by nie-
co oprzytomniał.
-
Natychmiast znikaj z moich oczu.
Tego się nie spodziewała.
-
A co zrobisz z Lucie? - Musiała zadać to pytanie.
-
Nie twoje zmartwienie - warknął. Pogarda biła z jego
oczu, a przecież łączyły ich intymne
chwile... Fennia już nic cierpiała, tylko była wściekła.
Już nie kochała, tylko nienawidziła.
-
A niech cię diabli, Jegar! Zachowujesz się jak psycho-
tyk i pewnie nim jesteś. śałuję, że cię poznałam, nic gorsze
go nie mogło mnie spotkać. Proszę cię tylko o jedno, nie
wyżywaj się na Lucie, a swoje frustracje przelej na worek
treningowy. I to ty znikaj z moich oczu! - Z uniesioną głową
ruszyła do wyjścia.
Lecz na drodze stanął jej Jegar.
-
Hola, nie tak prędko. Musimy jeszcze porozmawiać o
pieniądzach.
-
Wypchaj się! Nie wezmę od ciebie ani centa za opiekę
nad Lucie.
-
Jasne, kto by się oglądał na takie marne grosze, gdy ktoś
Inny daje grube tysiące. No, tak dla ciekawości, ile ci zapła-
cił? - syknął z pogardą. - Gadaj, i to już!
Spojrzała na niego półprzytomnie... i nagle zrozumiała.
Jegar wcale nie był też wściekły za to, że się w nim
zakocha-11 On ją oskarżał o jakieś machinacje finansowe.
Był więc małym, wietrzącym wszędzie spiski, pętakiem.
Tacy ludzie, K swoją chorą podejrzliwością, potrafią zatruć
wszystko wo-
122
124
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
125
kół siebie i należy się ich wystrzegać jak zarazy. Ze też
wcześniej na to nie wpadła...
-
Może wreszcie wyjaśnisz mi, o co ci chodzi? - zapy
lała spokojnie. - Więc niby kto i za co obdarował mnie
fortuną?
-
Oczywiście nigdy nie słyszałaś o Addison Kirk
Group?! - Jego sarkazm był wręcz porażający.
-
Addison Kirk? Jasne, że o nich słyszałam! - odparła
najspokojniej w świecie. Bądź co bądź mąż Yancie był tam
przewodniczącym rady nadzorczej, a Greville...
-
Lomax Mortimer Trading też nie jest ci obce? Do diab-
ła, gdy już cię zdemaskow ałem, chód raz możesz być uczciwa
i przyznać się do wszystkiego.
Uczciwa? Do czego on pije? Jakich to malwersacji mia-
łaby dokonać? To śmieszne i straszne zarazem.
-
Zawsze byłam w stosunku do ciebie uczciwa!
-
Jak cholera!
-
A co ja takiego zrobiłam? I co ma wspólnego Addison
Kirk z Lomax Mortimer? - Chciała wreszcie zrozumieć, w
czym rzecz. - Nie miałam też pojęcia, że coś ciebie łączy z
Addison Kirk.
-
Bo nic nie łączy. Do dzisiaj wiedziałem tylko, że taka
firma istnieje oraz to, że działamy w zupełnie innych sekto-
rach rynku.
-
Chcesz powiedzieć, że właśnie dzisiaj Addison Kirk i
twoja firma się połączyły?
-
Aha. próbujemy odgrywać słodką idiotkę... - skomen-
tował ironicznie, zaraz jednak zmienił ton. - Doskonale
wiesz, że dziś moja firma zaczęła walczyć z Addison Kirk!
-
Ależ, Jegar. nie mam o tym zielonego pojęcia.
-
Tak samo jak nie wiedziałaś, że przygotowuję ofertę dla
Lomax Mortimer i jak nie poznałaś jej szczegółów...
-
Chodzi ci o tę dyskietkę, którą niechcący dałam Lucie
do zabawy?
-
Tak, właśnie o tę dyskietkę. Skopiowałaś ją całą, czy
tylko niektóre pliki?! - Ryczał jak ranny lew. - Kiedy wpad-
łaś na pomysł, by pohandlować z Addison?
-
Podejrzewasz, że ja... że Addison...
-
Znasz się przecież na tym, bo przeszłaś odpowiednie
szkolenie. Musiał być to kurs dla baaardzo zaawansowanych.
No cóż, sprytnie wykorzystałaś wypadek mojego brata...
Niczym dżuma wkradłaś się pod mój dach. Miałaś naprawdę
piekielne szczęście!
-
Jak widać, zupełnie co innego rozumiemy pod słowem
„szczęście" - zadrwiła. - Dobra, Jegar, wreszcie mi to wy-
jaśnij. Czy to znaczy, że Addison Kirk złożył konkurencyjną
ofertę Lomax Mortimer?
-
Nawet nie o to chodzi, że inna firma w tajemnicy przed
wszystkimi szykowała się do konkursu i zgłosiła swoją ofertę
dokładnie tego samego dnia co my. Rzecz w tym, że propo-
zycja Addison jest tak podobna do mojej, że po prostu musiał
być przeciek.
-
Sugerujesz, że ja to zrobiłam?
-
Ja nie sugeruję, ja wiem! Jedynie garstka ludzi, których
znam od lat i wiem, że mogę im ufać, wiedziała o szczegó-
łach mojej oferty. Ty byłaś jedynym niesprawdzonym czło-
wiekiem w moim obozie.
-
Dzięki! - warknęła.
Nie zamierzała zostać w tym domu ani sekundy dłużej.
126
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
127
garem postanowiła zmyć z siebie podejrzenie o szpiegostwo,
Nie chciała, by tak o niej myślał przez resztę życia...
-
Tylko na tej podstawie, że wcześniej mnie nie znałeś,
uznałeś, że jestem nowym wcieleniem Maty Hari?
-
Mam więcej dowodów.
-
To, że znam się na komputerach? Każdy licealista po-
trafi tyle, co ja...
-
Ale licealiści nic umawiają się na randki z Greville'em
Alfordem, który, dziwnym trafem, jest w radzie nadzorczej
Addison KM.
Nie miała zamiaru mu wyjaśniać, że Alford jest jej bratem
ciotecznym, i że to wcale nie była randka...
-
Ciekawy jestem, ile ci zapłacił za wykradzenie danych'.'
- wycedził.
-
To tajemnica handlowa - zadrwiła, choć była bliska
płaczu. Jak on mógł tak o niej myśleć?
-
A więc przyznajesz się, że ci zapłacił... - Jegar zrobił
krok w jej stronę. - No tak, miałem rację. - Jej milczenie
wziął za ostateczne przyznanie się do winy.
-
Idź" do diabła! Takiego drania j durnia jeszcze nie spot-
kałam.
Uniosła dumnie głowę. Wcale nie czuła się przegrana. Tc
Jegar pogrążył się w chaosie niskich, brudnych podejrzeń, na-
tomiast ona ma czyste sumienie. I tylko ono jej pozostało...
Poszła do swojego pokoju.
Czy to ten sam człowiek, w którego ramionach leżała
zaledwie wczoraj wieczorem? Jak mogła się tak pomylić?
Tłumiąc łzy. zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Gdy z walizką i kluczami wyszła do przedpokoju, z tru-
dem się powstrzymała, by nie zajrzeć do Lucie.
Jegar już czekał na nią przed drzwiami, a gdy podeszła do
nich, otworzył je szeroko. To było jak wbicie noża w serce.
Fennia niedbałym ruchem rzuciła klucze na stolik.
Dopiero w sobotę doszła do siebie, ale i tak Jegar stale
pojawiał się w jej myślach. Nie dawało jej spokoju, jak mógł
coś takiego o niej pomyśleć.
Gdy opuściła apartament, długo jeszcze siedziała w samo-
chodzie i nie mogła uwierzyć, że to. co się wydarzyło, nie
Jest tylko koszmarnym snem. Gdy w końcu trochę się uspo-
koiła, była już noc.
Instynkt podpowiadał jej, że nie powinna być sama. W
pierwszym odruchu chciała pojechać do cioci Delii, bo
zawsze lądowała u niej, gdy pokłóciła się z matką. Teraz
jednak zranił ją potwór w ludzkiej skórze i ciocia Delia nie-
wiele mogła pomóc na takie cierpienie.
Postanowiła pojechać do Astry.
- Fennia! - zawołała Astra na widok kuzynki. - Co się
stało? Wyglądasz fatalnie...
- Nie wiem, czy sama wyszłam, czy zostałam wyrzucona,
nnia starała się żartować. - Chyba jednak... zostałam...
wyrzucona. - Rozpłakała się.
- Jak on śmiał? - krzyknęła Astra, natychmiast biorąc
stronę Fennii. Objęła ją ramieniem i posadziła na kanapie.
-
Co on sobie wyobraża! Już ja z nim porozmawiam...
-
sapnęła wściekle.
-
Och, Astro! - Fennia starała się uśmiechnąć. - Przecież
nawet nie wiesz, które z nas zawiniło.
-
Na pewno nie ty - powiedziała z mocą. - Chcesz mi o
tym opowiedzieć?
128
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIKC A
129
-
On jest skończoną świnią... A co gorsza... ja go na-
prawdę kocham.
-
Rety! Ty też jesteś zakochana? To jakaś epidemia! - za-
wołała Astra, myśląc o Yancie.
-
Zakochana bez wzajemności. On jest odporny na mi-
łość, chyba jest na nią zaszczepiony... - odpowiedziała
smutno Fennia.
-
Każda szczepionka kiedyś przestaje działać - odparła
Astra.
-
Po tym, o co mnie oskarżył, chciałabym, żeby ta cho
roba przybrała najgroźniejszą postać. Wtedy przyczołgałby
się tu i na kolanach błagał mnie o przebaczenie! Dopiero
bym dała mu popalić... - rozmarzyła się, a zaraz potem jej
oczy niebezpiecznie się zaszkliły.
Następnego dnia Fennia, jadąc do pracy, zastanawiała się.
co /robi, jeśli wpadnie na Jegara, gdy przywiezie Lucie do
ż
łobka. Nic takiego jednak się nie stało, bo jego asystem
zadzwonił do Kate i poinformował, że w najbliższym czasie
mała nie będzie chodziła do żłobka. Poprosił jednak o zatrzy-
manie miejsca. Na koniec, w imieniu szefa oraz państwa
Todd, wyraził uznanie dla profesjonalizmu i zaangażowania
personelu.
Fennii zrobiło się przykro, że nie zobaczy Lucie, bo na-
prawdę się do niej przywiązała.
Po powrocie do domu jedynym pocieszeniem była rozmo
wa z Astrą.
-
Czy powiedziałaś, że Greville jest twoim bratem cio-
tecznym? - spytała kuzynka.
-
A ty byś mu powiedziała?
-
Nigdy w życiu!
Wkrótce Fennia przekonała się, że noce są jeszcze gor-
sze od dni, bo samotność skłaniała do rozmyślań. Przede
wszystkim na temat Jegara. Wspominała nie tylko złe, ale
również te dobre chwile, gdy był czarujący i sprawiał, że
sie śmiała i czuła się szczęśliwa. A przede wszystkim, gdy
ją całował...
Ale co z tego, że było tak cudownie, skoro wzgardził jej
uczuciem?
W gorzkich rozpamięty waniach odkryła, że dla niej jedy-
nym prawdziwym sensem życia może być tylko miłość. Nie-
stety, dla niego najważniejsza była praca...
Nagle coś ją olśniło. Wszystkie gorzkie słowa, jakie skie-
rował do niej Jegar, dotyczyły domniemanej afery szpiego-
wskiej, nie zaś uczuć. Może więc...
Chwyciła za słuchawkę. Powie mu, że Greville jest jej
kuzynem, a nie facetem, który płacił jej za informacje.
Tylko co to zmieni? Jegar nagłe jej nie pokocha, a
Greville nadal pozostanie przedstawicielem konkurencyjnej
firmy... Zaś Lucie ma już na pewno nową nianię i Fennia do
niczego już nie jest potrzebna.
Szkoda, że nie usłyszy jego głosu... Odłożyła słuchawkę.
Następne dni były takie same: praca, pogawędka z Astrą,
I cały czas Jegar, Jegar, Jegar... Fennia czuła, że musi się
choć na trochę gdzieś wyrwać.
-
Wybierzesz się ze mną do cioci Delii? - spytała Astrę.
-
Nie widziałam jej od wieków i bardzo bym chciała...
ale... nie mogę.
- Masz pilną robotę?
-
Tak... przeproś ją w moim imieniu. Na pewno
niedługo się do niej wybiorę.
JESSICA STEELE
Był cudowny, słoneczny letni dzień. Delia jak
zwykle przyjęła Fennię z radością.
- Może wypijemy herbatę w ogrodzie? Mam też wspa-
niałe ciasteczka, zaraz wszystko przygotuję.
Gdy już zasiadły wśród drzew i kwiatów, ciocia spytała
-
Widziałaś się ostatnio z Astrą?
-
Znów z nią mieszkam.
-
Rodzice tej małej już wrócili ze szpitala?
-
Nie, tylko pokłóciłam się ze stryjkiem Lucie i uznał, że
poradzi sobie beze mnie.
Delia AIford przyjrzała się uważnie siostrzenicy. Fennia wie
działa, że ciocia jest mądrą kobietą i potrafi dużo zrozumieć bez
słów, wyczytać smutek z oczu i dociec jego przyczyn... Jednak
ciocia taktownie powstrzymała się od komentarza.
-
Mam nadzieję, że mała da mu nieźle w kość - powie
działa tylko z uśmiechem.
-
Też na to liczę - roześmiała się Fennia.
Ucięły sobie miłą, rodzinną pogawędkę. Obie z utęsknie
niem oczekiwały powrotu Yancie i Thomsona z podróży po-
ś
lubnej.
-
Byłoby cudownie ją zobaczyć - powiedziała Fennia.
-
Zobaczymy Yancie, jeśli uda nam się choć na chwile
odciągnąć ją od męża - uśmiechnęła się Delia.
Nagle do rozmowy włączyła się trzecia osoba.
-
O kim plotkujecie?
-
Greville! - zawołała z radością Delia, - Skąd się tu
wziąłeś?
-
Musicie zdrowo kogoś obgadywać, bo nawet nie za u
ważyłyście, jak przyszedłem. Pochylił siei pocałował matkę w
policzek. - Witaj, Fennio.
NASZA BROŃ KOBIECA
131
-
Miło cię widzieć - uśmiechnęła się.
-
Przynieś sobie z kuchni filiżankę - zaordynowała sta-
nowczo Delia.
-
Wolę zimne piwo, bo straszny dzisiaj upał.
Gdy wrócił, oznajmił, że dzwoni ciotka Ursula, która ko-
niecznie chce się dowiedzieć, kiedy przyleci Yancie.
-
To zabawne! Chce ode mnie się dowiedzieć, kiedy wra-
ca jej córka! - Delia złapała się za głowę. - Nie mogłeś jej
powiedzieć?
-
Mogłem, bo wiem, że Thomson musi być w biurze w
następny wtorek - odparł Greville. - Ale nie lubię rozmawiać
z ciotką Ursulą. Biedny Thomson, będzie miał słodką
tesciową.
-
Współczuć trzeba Yancie. Teściowa to teściowa, ale
mieć taką matkę, to dopiero pech - odparła Delia i jak na
ś
ciecie poszła porozmawiać z przyrodnią siostrą.
- Jak twoje sprawy? - spytał serdecznie Greville, gdy
zostali sami.
- Wyprowadziłam się i znów mieszkam z Astrą - powie-
działa wprost.
-
Och, siostrzyczko, byłaś na tyle dzielna, by z nim zer-
kać? - zapytał miękko.
-
Domyśliłeś, że to był...
-
Urquart? Tak. domyśliłem się. Nadal boli?
-
Wcale nie byłam dzielna - przyznała się. - Strasznie
się pokłóciliśmy i gdybym się sama nie wyprowadziła, to by
mnie wyrzucił...
-
Wyrzucił?! - Greville aż podskoczył na krześle. - Do
cholery, niech no tylko go spotkam, od razu skopię mu ty...
znaczy obiję mu gębę!
130
132
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
133
Fennia roześmiała się. Wiedziała, że jej zrównoważony
kuzyn, gdy chodziło o najbliższych, byłby do tego zdolny.
-
Greville... - Fennia poczuła, że musi poruszyć ten
przykry temat. - Ta oferta dla Lomax Mortimer Trading.,. -
Wzięła głęboki oddech. - Czy...
-
Skąd o tym wiesz? - Greville popatrzył z najwyższym
zdumieniem. - Mów wszystko, co ci się obiło o uszy.
Fennia poczuła się nieswojo. Wkroczyła na grząski teren
Mogła popełnić jakąś niedyskrecję, a mimo wszystko nic
chciała zdradzać sekretów Jegara. Jednak zamierzała wyjaś-
nić tę sprawę.
-
Czy to ma coś wspólnego z Urquartem i Global Com-
munications? - naciskał Greville.
-
A więc wiesz, że Jegar jest szefem tej firmy.
- Tak, od wtorku, gdy z troski o ciebie postanowiłem go
sprawdzić. Przy okazji dowiedziałem się, że nasze firmy
walczą o ten sam kontrakt. - Uśmiechnął się do niej zachę-
cająco. - U nas, w Addison Kirk, mamy ludzi, którzy zajmują
się poszukiwaniem nowych możliwości inwestowania i
dokonywania fuzji.
-
Czy chcesz powiedzieć, że ktoś samodzielnie wpadł n.i
pomysł złożenia oferty dla Lomax Mortimer? - spytała.
-
Samodzielnie? Nie rozumiem...
-
To znaczy bez szpiegowania...
-
Szpiegowania?! - Spojrzał na nią z wielką powagą. -O
czym ty mówisz, Fen? - Nagle zrozumiał wszystko. -O mój
Boże! A więc Urquart jest przekonany, że sprzedałaś nam te
informacje! - wykrzyknął.
-
No cóż, sama sobie napytałam biedy - przyznała Fen
nia, nieświadomie biorąc Jegara w obronę. - Przez przypa
dek otworzyłam dyskietkę z tą ofertą, a potem okazało się,
te wasze propozycje dla Lomax Mortimer Trading są prawie
identyczne.
Greville zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
- Uważnie penetrujemy rynek i często korzystamy
z poufnych informacji, wyszukując projekty, które są do
wygrania, ale nigdy nie posuwamy się do szpiegostwa
- wyjaśnił poważnie. - Global dowiedział się o naszej
ofercie dokładnie w tym samym czasie, co my o jego. To
normalne, że dwie, albo i więcej firm startuje do tego
samego przetargu, o czym twój przyjaciel Urąuart dobrze
wie, bo takie są reguły gry. Tak więc czysty przypadek
sprawił, że staliśmy się konkurentami, a to, że nasze wy
liczenia i szacunki okazały się podobne, tylko dobrze
ś
wiadczy o profesjonalizmie obu firm.
\ - Czysty przypadek? - upewniała się Fennia. - Chcesz
powiedzieć', że nie było przecieku informacji?
-
Nie było i Urquart dobrze o tym wie.
-
Skoro o tym wie... - Fennia potrząsnęła głową z nie-
dowierzaniem - ... to dlaczego tak na mnie naskoczył?
-
Rozumiem, że nie było ci zbyt miło, ale pewnie ode-
brałaś to tak dramatycznie z osobistych powodów.
Fennia znów poczuła się fatalnie. Skoro Jegar wiedział, że
dwie firmy mogą zaproponować zbliżone warunki i nie ma
w tym nic dziwnego, to awantura, którą jej zrobił, musiała
mieć inną przyczynę. A zatem wiedział, że ona go kocha i
właśnie dlatego wyrzucił ją z domu. Tak bardzo nie chciał
jej miłości...
- Nie dopuszczę, by Urąuart obwiniał cię o coś, czego
nie zrobiłaś, a jak cię znam, nawet nie byłabyś w stanie!
134
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
135
- Greville zdenerwował się ponownie. - Zadzwonię do
niego
i powiem mu, co o nim myślę!
-
Nie rób tego, bo umrę ze wstydu!
-
Do diabła, to on powinien się wstydzić! Nie dopuszczę,
byś cierpiała z jego powodu. Urąuart musi wiedzieć, że.
- Przerwał, bo spostrzegł wracającą Delię.
- Proszę cię, Greville, nie rób tego - błagała Fennia. - Tu
prawda, zależy mi na Jegarze, ale nie chcę być z człowie
kiem, który ma mnie za złodziejkę i oszustkę...
Fennia, by choć przez jakiś czas nie zadręczać swoich
najbliższych ponurym nastrojem, postanowiła wybrać się za
miasto.
Lunch zjadła w przytulnej, wiejskiej gospodzie, nacieszy
ła się pięknem letniego dnia na wsi i ruszyła w powrotni)
drogę do Londynu. W poniedziałek musiała być wcześniej
w pracy, gdyż jedna z pracownic wyjeżdżała na urlop i Fen-
nia obiecała ją zastąpić.
Od domu Astry dzieliło ją zaledwie pół godziny drogi, ale
zatrzymała się na stacji benzynowej, by nabrać paliwa. Nagle
ze złością spostrzegła, że przy sąsiednim dystrybutorze tan-
kuje Charmaine Rhodes. Poczuła niemiłe ukłucie zazdrości
Czuła na sobie spojrzenie Charmaine, ale nie zamierzała
choćby się przywitać, bo nienawidziła tej wyniosłej i zimnej
kobiety. Jednak, ku jej zdziwieniu, panna Rhodes podeszła
do niej. Po jej minie natychmiast zorientowała się, że nic
miłego z pewnością nie usłyszy. Nie pomyliła się.
- Co, znalazłaś inną pracę? - spytała Charmaine ironicz
nie, nie kryjąc pogardy.
Fennia poczuła, jakby ktoś grzebał nożem w otwartej ra
nie. Najwyraźniej Charmaine musiała coś słyszeć od Jegara.
Ta myśl sprawiła jej ból.
-
Nie wiedziałam, że szukam innej pracy - odparła
chłodno Fennia.
-
Pewnie przeżywasz teraz ciężkie chwile, skoro nie do-
stałaś referencji - szydziła dalej Charmaine.
-
Czyżbyś wiedziała coś, o czym ja nie wiem? - Fennia
spojrzała na nią drwiąco.
- Wiem, że Jegar cię wywalił - syknęła Charmaine.
Serce Fennii znów ścisnęło się z bólu, bo przecież Jegar
tak naprawdę nigdy jej nie zatrudnił.
- Naprawdę niewiele wiesz - odparła chłodno.
-
Niańką może być prawie każda - rzuciła pogardliwie
blondynka.
-
Nie byłam wyłącznie opiekunką do dziecka - odparła
Fennia. Wiedziała, że może powiedzieć wszystko, bo Char-
maine i tak tego nie powtórzy Jegarowi.
-
A więc byłaś jego... kochanką. - Charmaine popatrzyła
na nią z wściekłością. - Połączyło was łóżko?
-
I było nawet nieźle. - Fennia spojrzała wyzywająco na
Charmaine, To był celny strzał. Jasnowłosy potwór mruknął
tylko coś pod nosem i szybko się wycofał. Fennia jednak
wcale nie cieszyła się ze zwycięstwa.
Przez cały wieczór zastanawiała się, czy dobrze zrobiła,
opowiadając Charmaine takie głupoty, jednak doszła do
wniosku, że ta kobieta jest zbyt wyrachowana, by wspomnieć
Jegarowi o tym spotkaniu.
- Czas do domu - powiedziała Kate, gdy pół godziny po
skończeniu dyżuru Fennia nadal tkwiła na posterunku.
136
JESS1CA STEELE
Wyszła wreszcie ze żłobka i ruszyła do domu. Po drodze
wstąpiła do supermarketu, dzięki czemu udało jej się zająć
czymś myśli.
Lecz i tak wciąż się zastanawiała, czy Jegar spędzi dzi-
siejszy wieczór z Charmaine, Carla, Miriam, czy też z Davi
ną? Z którą z nich?
A może niania ma wychodne i musiał zostać z Lucie?
Nagle rozległ się dzwonek u drzwi.
Astra zapomniała kluczy? Niemożliwe. Musiała to być
któraś z wesołych mamusiek. Fennia przykleiła do twarzy
standardowy uśmiech, otworzyła drzwi, po czym niemal je
zatrzasnęła.
Momentalnie zrobiła się czerwona jak pomidor. Tylko
jeden człowiek mógł wywołać u niej taką reakcję.
-
Co ty tutaj robisz? - Przez chwilę wydawało jej się, że
od ciągłego myślenia o tym facecie dostała halucynacji.
-
Przyszedłem się z tobą zobaczyć - odparł najspokojniej
w świecie Jegar.
Nie dostała halucynacji.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Yyy - zdołała tylko wykrztusić. Nie mogła przecież
powiedzieć, że wprost szaleje ze szczęścia. Wreszcie nieco
się opanowała. - Czy z Lucie wszystko w porządku?
- Mała tęskni za tobą, ale poza tym nic się nie dzieje.
Zajęła się nią pani Swann. a od środy moja matka, która
wróciła do Anglii. Ona i jej mąż zatrzymali się u mnie na
jakiś czas.
Ucieszyła się, bo w takim wypadku Jegar nie może teraz
zapraszać swoich kochanek do siebie... A jeśli którąś z nich
przedstawił swojej matce? Nie, dość tego mazgajstwa, pomyślała
Fennia. Z tym facetem trzeba twardo, nie można po-I zwolić,
by wciąż był z siebie taki zadowolony.
-
Oczywiście przyszedłeś po to, żeby mnie przeprosić.
-
Tak, ale musisz mnie wpuścić.
A więc właściwie już ją przeprosił i to powinno wystar-
czyć. Należało teraz chłodno podziękować i zatrzasnąć mu
drzwi przed nosem drzwi. Ale nie zrobiła tego. To tyle w
kwestii twardego postępowania.
- Greville chce się z tobą zobaczyć - powiedziała tylko.
Mimo jej błagań, kuzyn stanowczo obstawał przy tym zamia-
e i nic nie mogło go powstrzymać. - A po co, u licha, Alford
miałby się ze mną spotkać? spytał ostro.
r
138
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
139
-
Myślałam, że przyszedłeś tu, aby mnie przeprosić. -
Uśmiechnęła się w duchu, bo wzmianka o Greville'u na-
tychmiast wyprowadziła go z równowagi.
-
Czy mogę wejść? - Wyraźnie starał się stłumić złość.
-
Jestem pewna, że nie zajmie nam to wiele czasu - po-
wiedziała i wpuściła go środka. Przeszli do salonu.
-
Ładnie tu.
-
Mieszkam z moją siostrą cioteczną. - Spojrzała na nie-
go uważnie. - Musiałeś się widzieć z Greville'em, skoro
znasz ten adres. - Fennia była pewna, że sama mu go nie
podała.
-
To Alford wie, że tu mieszkasz? Nadal się z nim spoty-
kasz? - W jego głosie pobrzmiewały agresywne nuty.
I to mają być przeprosiny?
-
Skąd masz ten adres?
-
Chciałem się z tobą zobaczyć, więc zadzwoniłem do
ż
łobka.
Usiedli na przeciwległych końcach długiej kanapy.
-
Kate tak po prostu dała ci ten adres? - zdziwiła się.
-
Bardzo niechętnie, na początku chciała mi dać tylko
twój telefon - odparł.
-
To ci nie wystarczyło?
Jegar potrząsnął przecząco głową.
- Powiedziałem, że popełniłem wielki błąd i muszę cię
osobiście przeprosić.
O rany, „wielki błąd"! Aż tyle się nie spodziewała.
-
Pewnie Kate usiłowała zawiadomić mnie o tym telefo-
nicznie, ale dopiero wróciłam z zakupów.
-
Spodziewasz się kogoś na kolacji?
- Powiedziałeś, że popełniłeś wielki błąd... - Fennia
z naciskiem wróciła do najważniejszego tematu.
Jegar spojrzał na nią i wreszcie się uśmiechnął. Poczuła
się tak jakoś... dobrze.
-
Wiem, że zachowałem się jak świnia i chociaż zdaję
sobie sprawę, że na to nie zasługuję, to proszę cię, byś przy-
jęła moje przeprosiny.
-
Zrozumiałeś, że się pomyliłeś, oskarżając mnie o kra-
dzież informacji? - spytała.
-
Och, Fennio - powiedział miękko. - Tak fatalnie się
pomyliłem...
-
Kto ci to uświadomił?
-
Wiedziałem o tym od początku.
-
Co?! - Była naprawdę zdumiona. - To zabawne, bo
wtedy odniosłam inne wrażenie...
-
Fennio... wtedy... - Przez głowę przelatywało mu tyle
myśli. - Tak dziwnie ze mną rozmawiałaś... a ja nie byłem
pewien, czy mogę ci ufać...
-
Zaraz, zaraz. A teraz nagle już mi ufasz?
-
Tak. Zresztą w głębi duszy zawsze ci ufałem. Zwątpi-
łem przez krótką chwilę, szarpały mną tak silne emocje, że
po prostu straciłem zdrowy rozsądek.
Było jej naprawdę miło... i tylko miło. Wyjaśnili przykre
nieporozumienie, i tyle, bo miłość nadal pozostanie tam,
gdzie jej miejsce: w sercu i marzeniach Fennii.
- Skoro już mnie nie podejrzewasz, to ci wybaczam - po
wiedziała i zerwała się na równe nogi. Z widocznym ociąga
niem zrobiła krok w stronę drzwi, gotowa się z nim pożeg
nać. Chciała, by został dłużej, lecz w tej sytuacji nie miało
to sensu.
140
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
141
Podeszli do drzwi, Jegar położył dłoń na klamce... ale jej
nie nacisnął.
- A tak przy okazji... - Uśmiechnął się. - Dlaczego po
wiedziałaś Charmaine, że jesteśmy kochankami?
Patrzyła na niego przerażona. No cóż, wkopała się.
-
Myś... myślałam, że ci tego nie powtórzy - przyznała
się wreszcie.
-
Rzuciła mi to w twarz, gdy jej oświadczyłem, że nie
będę się z nią więcej spotykał.
Czyli jeden powód do zazdrości mniej. Ale co z pozosta-
łymi?
-
Biedaku, ale przecież nie zostałeś sam, bo masz tyle
innych pocieszycielek... - Nie mogła sobie darować tej usz-
czypliwości.
-
Zerwałem ze wszystkimi. - Uśmiechnął się.
-
Co ty powiesz! - ironizowała.
-
Fennio! Tak bardzo mi cię brakowało!
Odwróciła wzrok, by nie widział jej oczu i nic wyczytał
z nich prawdy.
-
Dobrze ci tak, skoro mnie wyrzuciłeś. - Starała się po-
wiedzieć to ostro, ale jej nie wyszło.
-
Jak mogłem cię wyrzucić, skoro nigdy nie pozwoliłaś,
bym ci płacił?
-
Charmaine Rhodes twierdziła, że mnie wylałeś. Musia-
ła wiedzieć to od ciebie.
-
Nigdy z nią o tobie nie rozmawiałem, wymyśliła to
sama... Ale zaraz, czy naprawdę jej powiedziałaś, że byliśmy
kochankami?
-
Czy dobrze usłyszałam, że zerwałeś ze wszystkimi
przyjaciółkami? - Grała na czas.
-
Tak, to szczera prawda - odparł bez wahania. - Więc
dlaczego tak powiedziałaś?
-
Bo... bo mnie o to spytała. Starała się mnie upokorzyć
- broniła się Fennia. - Zresztą nie zraniłam jej uczuć, bo ona
wcale cię nie kocha.
-
Wiem o tym i w ogóle mnie to nie obchodzi - odparł i
uśmiechnął się czarująco.
-
Czy to znaczy, że wybierasz tylko takie kobiety, które
cię nie kochają? Bo tak jest prościej, nie grożą żadne kom-
plikacje ani kłopoty? - Wiedziała, że stąpa po niepewnym
gruncie, lecz musiała zadać to pytanie.
-
A komu potrzebne takie kłopoty? - odparł.
-
Rozumiem. Cóż, miło, że się fatygowałeś, aby mnie oso-
biście przeprosić, ale mogłeś załatwić to telefonicznie. - Po-
nownie ruszyła do drzwi. - Zaraz, a jak Harvey i Mariannę?
-
Szybko wracają do zdrowia - odpowiedział, lecz ku
utrapieniu Fennii nadal nie zbierał się do wyjścia. - Harveya
prawdopodobnie wypuszczą w tym tygodniu, a Mariannę,
chociaż nadal porusza się na wózku, stawia już pierwsze
kroki.
-
Tak się cieszę- odparła szczerze. - Czy jest jeszcze coś,
o czym chciałbyś ze mną pomówić?
Nagle się speszył, co w jego przypadku było czymś wielce
niezwykłym.
-
Owszem, jest jeszcze coś...
-
Ach tak? - Również poczuła się nieswojo. Coś wisiało
w powietrzu.
-
Rzadko bywam w takiej sytuacji - powiedział jednym
tchem. - Tak naprawdę nigdy dotąd...
- Co to za sytuacja? - spytała zaintrygowana. Nieba by
142
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
143
mu przychyliła, tyle tylko, że zupełnie nie wiedziała, o co mu
chodzi. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Tak, i to bardzo. Po prostu usiądź i wysłuchaj mnie.
Znów wiec znaleźli się w salonie i zajęli tę samą kanapę.
-
Nie chodziło ci zatem tylko o to, żeby mnie przeprosić
- powiedziała z lekkim zawodem w głosie. - Masz jeszcze
do mnie jakiś interes.
-
Musiałem cię przeprosić, bo tak nakazywało mi sumie-
nie, natomiast to, że mi wybaczyłaś, pozwala mi przejść do
głównego celu mojej wizyty.
-
Chodzi o to, żebym znów zajęła się Lucie? - Bo o cóż
by innego? Fennia spuściła nos na kwintę.
-
Bywały chwile, gdy strasznie mnie irytowałaś.
-
A więc nie chcesz, bym wróciła i zajęła się Lucie?
-
To nie ma nic wspólnego z Lucie, Charmaine Rhodes,
Harveyem i Mariannę, ani nikim innym. Bo to dotyczy nas,
Fennio, i tylko nas.
-
Nas?! Jakich „nas"?
-
Nie masz zamiaru ułatwiać mi zadania? A
powinna?
-
Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno.
-
Nie sadzisz, że między nami coś jest?
Przyszedł do jej domu, by z niej drwić?
-
Nie! - wypaliła.
Lecz Jegar się nie poddawał.
- Długie godziny zastanawiałem się nad każdym słowem,
gestem, spojrzeniem, które padły między nami, i właśnie
dlatego ci nie wierzę.
Ona też spędziła wiele godzin na tym samym...
- Możesz... możesz to jakoś bliżej... uzasadnić?
- Jasne! - podjął z zapałem. - Fennio, obsesyjnie myśla
łem o tym, co powiedziałaś, gdy opuszczałaś mój dom: „A
czy jest sens się wypierać?". Wreszcie gdy stłumiłem w sobie
zazdrość i zacząłem logiczniej myśleć...
Był zazdrosny? Fennia myślała, że śni.
- ... to zrozumiałem, że oskarżając cię o to wszystko,
popełniłem wielki błąd. Jednego nie mogłem tylko zrozu
mieć. Dlaczego od początku nie próbowałaś zaprzeczyć, ja
koś się bronić, a tylko spytałaś, czy jest sens się wypierać...
W końcu zrozumiałem. Każde z nas mówiło o czymś innym!
- Ja... to znaczy... - Nie wiedziała, co powiedzieć, lecz
. Jegar nie dał jej czasu na żadne wykręty.
-
O czym więc mówiłaś, skoro nie wiedziałaś, że chodzi
mi o ofertę dla Lomax Mortimer?
-
A kto by to pamiętał? Tyle czasu już minęło...
- Zaledwie sześć dni, przypominam. Nic, Fennio.
musisz
, wymyślić inną odpowiedź. I bez żadnych matactw.
Też mi coś! Ogarnął ją tak silny gniew, że straciła całą I
czujność.
-
Skoro jesteś taki mądry, to ty mi powiedz!
-
Skoro nalegasz.... - Z radością skorzystał z okazji. -
Będzie to co prawda spekulacja na temat twoich myśli i
uczuć, ale mam nadzieję, że bardzo bliska prawdy.
-
ś
yczę powodzenia - próbowała ironizować, lecz on to
zignorował.
-
Wszystko zaczęło się tego feralnego dnia, kiedy mój
brat z żoną mieli wypadek...
-
Co się zaczęło?
-
Nie przychodzi mi to łatwo, Fennio. Proszę, nie prze-
rywaj mi.
144
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
145
-
O rany, ty się denerwujesz! - zawołała.
-
Wracając do tematu, tego feralnego dnia zostałem opie-
kunem dziecka, co o dziwo przyszło mi bez większego trudu.
Poznałem też nadzwyczajnej urody pracownicę żłobka, która
jeszcze tego samego dnia zamieszkała ze mną.
-
ś
adnych komplementów - fukneła.
-
Mówię tylko szczerą prawdę - odparł, po czym wziął
jej dłoń. - Natychmiast się zorientowałem, że świetnie sobie
radzisz z moją bratanicą, więc naturalną rzeczą było, że czę-
sto o tobie myślałem.
-
Naprawdę... czasem o mnie myślałeś?
-
Właściwie to bez przerwy - wyznał.
-
No tak... mieszkałam u ciebie... więc nic w tym dziw-
nego, że nieraz...
-
Jak również nie ma co się dziwić, że do furii doprowa-
dzały mnie twoje wieczorne wyjścia.
-
Jasne, bo musiałeś sam zostawać z Lucie.
-
Nie o to chodzi. Drażniło mnie, że spotykasz się z in-
nym facetem.
-
Próbujesz mi wmówić, że byłeś zazdrosny?
-
Zazdrosny? Ależ skąd! - ironizował. - Tylko cały czas
nerwowo spoglądałem na zegarek i zastanawiałem się, gdzie
jesteś oraz z kim jesteś i co robisz. Fennio, strasznie mi cię
brakowało! Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
-
Najgorsze?
-
Nagle odkryłem, że wcale nie chcę wychodzić wieczo-
rami z domu.
Spojrzała na niego. Na jego twarzy rysowało się wielkie
napięcie. Poczuła, że musi mu teraz jakoś pomóc, zachęcić...
- Mów dalej - szepnęła. - Chcę tego słuchać.
W nagrodę poczuła ciepły dotyk jego ust na policzku.
-
Fennio. moja słodka, naprawdę mam mówić dalej?
Więc dobrze. Pamiętam, to było w piątek, usłyszałem, że już
nie śpisz i przyszedłem do twojego pokoju, żeby ci powie-
dzieć, że późno wrócę z pracy. Nagle poczułem, że mam w
nosie firmę. Cały dzień zastanawiałem się, co mnie tak
urzekło. I wiesz co? Poczułem domowe ciepło i przestraszy-
łem się tego.
-
Strach przed utratą wolności...
-
Dlatego zacząłem wiec zapraszać do domu nowych
przyjaciół.
-
Przyjaciółki - poprawiła.
-
Tak... Wyskakiwałem też wieczorami do miasta.
-
Zacząłeś się bać?
-
Nie da się ukryć - odparł Jegar. - Zwłaszcza tamtego
wieczoru, kiedy pojechałaś spotkać się z matką. Gdy wróci-
łaś, byłem pewien, że to jakiś facet cię skrzywdził, i marzy-
łem już tylko o jednym: by dać mu solidny wycisk.
Pamiętała ten wieczór. To właśnie wtedy pojęła, że go
kocha.
- Nie zawsze wszystko od razu rozumiemy... - mruknęła
wymijająco.
Jegar przyjrzał jej się uważnie, po czym wziął głęboki
oddech.
-
Czy to właściwa chwila, żeby wyznać ci, że cię szaleń-
czo kocham?
-
O! - zawołała Fennia.
-
Spokojnie! Nie wpadaj w panikę! Pragnę twojego
szczęścia i chcę, byś dostawała ode mnie samo dobro - za-
pewnił solennie. - Wiem, jak bardzo skrzywdziła cię matka
146
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
147
i jak bardzo się boisz, by nie być taka, jak ona. Dlatego...
kryjesz w sobie pewne lęki... ale nic się nie bój. Kocham cię,
Fennio. Kocham cię z całego serca. I poradzimy sobie z
twoimi kłopotami.
- Och, Jegar! - Kochał ją! Kochał ją! - Nie... nie sądzę,
bym miała wielki problem. Owszem, jestem trochę nieśmiała
w stosunku do mężczyzn... Ale przezwyciężyłam już ten strach,
który towarzyszył mi tyle lat. Naprawdę mnie kochasz?
- Kocham cię całym sobą - zapewnił szczerze.
Fennia wstrzymała oddech i spojrzała w jego niebiskosza-
re oczy.
-
Skoro tak, to coś ci powiem... To prawda, nadal je-
stem... trochę nieśmiała... ale dzięki tobie już się nie boję,
ż
e mogę się okazać... rozwiązła.
-
Rozwiązła?! Ty? Niemożliwe! Ale dlaczego dzięki mnie?
-
Dzięki tobie wiem z całą pewnością, że jestem i zawsze
będę zatwardziałą monogamistką.
Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
-
Chcesz powiedzieć, że choć jesteś monogamiczna, to ja
nie jestem tym jednym jedynym?
-
Dlaczego tak sądzisz?
-
Przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę, Fennio.
Powiadasz, że nie masz innych problemów, z wyjątkiem te-
go, który wiąże się z twoją niewinnością. Ale ten akurat
problem rozwiązać może tylko ten jeden jedyny mężczyzna.
- Jegar całkiem pobladł. - Skoro więc mnie odtrąciłaś, gdy
zaczęliśmy się kochać, więc jest oczywiste, że to nie ja jestem
tym mężczyzną. - Wziął kolejny głęboki oddech. - Otóż
chcę, byś wiedziała, Fennio Massey, że jesteś moja i że...
-
Oczywiście, że jestem twoja - wtrąciła pospiesznie. -
Jeśli dasz mi dojść do słowa, to ci wytłumaczę, że... - Za-
wahała się, lecz Jegar natychmiast ją ponaglił:
- To mi to wytłumacz!
Zrobiła to w jedyny możliwy sposób.
-
Kocham cię - powiedziała cicho i poczuła jego dłonie
na ramionach.
-
Mów dalej!
-
Kocham cię - powtórzyła nieśmiało. - I tamtej nocy,
gdy byliśmy tak blisko, nagle zrozumiałam, że nie ma dla
mnie nic ważniejszego na świecie, niż kochać się z tobą.
Dlaczego? Bo moje serce należało do ciebie. Lecz twoje serce
nie biło dla mnie, więc czym byłoby dla ciebie to nasze
kochanie? Zwyczajną przygodą, czyli niczym. - Poczuła, że
ją obejmuje. - l nie mogłam... po prostu nie mogłam...
-
Och, Fennio, moja najdroższa, najmilsza, najukochań-
sza! - Przytulał ją z całej siły. - Naprawdę mnie kochasz?
-
Z całego serca.
Ich usta zetknęły się. Jakże cudowny był ten delikatny
pocałunek...
- Powiedz, od kiedy wiesz, że mnie kochasz? - zapytał.
Uśmiechnęła się.
-
Od samego początku coś dziwnego zaczęło się ze mną
dziać. Zamyślałam się, denerwowało mnie, że nie wracasz
do późnej nocy... oczywiście nie byłam zazdrosna...
-
Byłaś, byłaś...
-
Patrzcie go, jak się napuszył.
-
Uwielbiam cię taką, ale mów dalej.
-
Niekiedy bywało tak, że nie mogłam przestać o tobie
myśleć. Zwłaszcza raz czułam się bardzo nieszczęśliwa z po-
wodu twojej randki.
JESSICA STEELE
- Nie chcę, byś kiedykolwiek w przyszłości była
nie
szczęśliwa - zamruczał, a potem pocałował ją z czułością.
W jego ramionach zapomniała o całym bólu, którego
wcześniej doznała.
-
O... o czym to rozmawialiśmy?
-
Mówiłaś mi, kiedy zrozumiałaś, że mnie kochasz -
przypomniał, a następnie, jakby od wieków tego nie robił,
pocałował ją ponownie.
-
A tak... - Próbowała rozjaśnić oszalały z miłości
umysł. - Zrozumiałam to w niedzielę rano, po tym przyjęciu.
-
Ty mnie kochałaś, a ja unieszczęśliwiłem cię jeszcze
bardziej, ściągając cały tabun bab - kajał się.
-
Taka już natura podrywacza - mruknęła.
-
Byłego.
-
Mam nadzieję. - Westchnęła. - A kiedy ty się zorien-
towałeś?
-
Ze kompletnie zwariowałem na twoim punkcie? Naj-
pierw poczułem pożądanie. Tak silne, że czasami bałem się
wrócić wcześniej do domu, bo chciałem mieć pewność, że
będziesz już spała. O tym, że cię kocham, nie wiedziałem aż
do ostatniego wtorku...
-
To było wtedy... - zaczęła, lecz nie musiała mu tego
przypominać.
-
Następnego dnia rano, po tym jak wyglądałaś absolut-
nie rewelacyjnie, wychodząc z tym facetem, to znaczy z Al-
fordem. Cały czas zastanawiałem się, gdzie jesteście i co
robicie. Nie znałem wtedy tego łobuza i nie wiedziałem, jak
z nim postąpić.
-
I dlatego byłeś w takim złym nastroju, gdy wróciłam?
-
W złym nastroju? Byłem wściekły! W środku się we
NASZA BROŃ KOBIECA
149
mnie gotowało. Oprócz gniewu, kłębiły się we mnie także
inne uczucia, o których nie chciałem wiedzieć.
-
A jednak wreszcie uspokoiłeś się...
-
Bo wziąłem cię w ramiona. Byłaś taka słodka, taka
kochana. To wtedy, gdy zostawiłem cię samą w sypialni,
pojąłem, że cię kocham. Nie mogłem się doczekać rana, żeby
przyjść i cię zobaczyć.
-
Ale nie przyszedłeś.
-
Powinienem był, ale wiem o tym dopiero teraz. Wtedy,
jeszcze nim przyszedł ranek, zacząłem się strasznie denerwo-
wać. Zresztą byłem już pod twymi drzwiami, ale ogarnęły
mnie wątpliwości. A jeśli mnie nie kochasz? Czy w ogóle
miałem prawo myśleć, że jest inaczej? Przecież niespełna
osiem godzin wcześniej byłaś z innym mężczyzną. Więc po-
szedłem do pracy.
-
I dowiedziałeś się, że Addison Kirk złożył bardzo po-
dobną ofertę, po czym odkrywszy, że Greville jest u nich w
radzie nadzorczej, połączyłeś jedno z drugim i wyszło ci
najgorsze.
-
Zazdrość niekiedy wyczynia z ludźmi takie rzeczy...
W każdym razie, nim dotarłem do domu, byłem już oszalały
i ślepy z zazdrości. Kobieta, którą pokochałem, okrutnie
mnie zdradziła! Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się coś
takiego. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć, choć wtedy
wszystko wydawało mi się jasne. W każdym razie, nim zdo-
łałem ochłonąć, już było po wszystkim. TY odeszłaś, a ja nie
miałem pojęcia, jak poprosić cię o przebaczenie.
-
Dowiedziałeś się, że nikomu nie powiedziałam o twojej
ofercie?
-
Bardzo szybko. Poczułem się okropnie.
148
JESSICA STEELE
-
Nie obwiniaj się tak bardzo. - Uśmiechnęła się. -
Przecież z początku nie zaprzeczyłam twoim oskarżeniom.
-
To dlatego, że nie wiedziałaś, o czym mówię. Chociaż
muszę przyznać, że zrozumiałem twoje przyznanie się do
winy zupełnie opacznie.
-
Byłam pewna, że domyślasz się moich uczuć. To o mi-
łości myślałam, mówiąc, że nie ma sensu się wypierać.
-
Gdybym wtedy to wiedział... No cóż, stało się. Ale
wiesz, kiedy nabrałem nadziei na lepsze jutro? Gdy dowie-
działem się, że ty, która tak bardzo bałaś się posądzenia o
rozwiązłość, wyznałaś Charmaine Rhodes, że byliśmy ko-
chankami. Uznałem, że o innym mężczyźnie byś tego nie
powiedziała.
-
I dlatego dzisiaj przyszedłeś? śeby się utwierdzić w
tym przekonaniu?
-
Nie miałem innego wyjścia. Czułem, że jeśli tego nie
zrobię, to zwariuję. Tak bardzo mi cię brakowało. Nie
mogłem spać, nie mogłem jeść, pracować... Musiałem cię
zobaczyć! - Niebieskoszare oczy spojrzały nagle na nią ze
ś
miertelną powagą. - Fennio, czy moglibyśmy się pobrać?
Pobrać? Serce waliło jej z mocą pioruna.
-
Myślę, że zupełnie nieźle trafiłeś - odpowiedziała swo-
bodnie, a raczej tak miało to zabrzmieć. - Jak wiesz, mam
pogodne usposobienie. Znaczy się, na ogół, chyba że taki
jeden facet mnie zdenerwuje... Poza tym potrafię przyrządzić
pyszny omlet... i mam własne pieniądze.
-
Masz pieniądze? Nie musisz pracować?
-
W zeszłym roku dostałam całkiem pokaźny spadek po
ojcu.
NASZA BROŃ KOBIECA
151
-
To dobrze, ale zatrzymaj je. Mam tyle, że starczy dla
nas obojga. Pobierzmy się jak najszybciej.
-
Mówisz poważnie? - spytała zdumiona.
-
Nigdy w życiu nie byłem równie poważny jak teraz. Z
całego serca pragnę, żebyś za mnie wyszła. A skoro się
zgodziłaś...
-
Zgodziłam się?
-
Oczywiście, że tak. Proszę, powiedz, że tak.
-
Tak - odparła wreszcie.
Jegar krzyknął radośnie, objął ją i pocałował. Potem
długo na nią patrzył, aż wreszcie zapytał:
-
Mówiłem ci już, że zerwałem wszystkie związki z ko-
bietami?
-
Teraz więc kolej na mnie? - zagadnęła lekko. - Jak
rozumiem, mam pozbyć się wszystkich facetów?
-
O ile nie życzysz im nagłej śmierci... - Miał to być
ż
art, ale nie do końca nim był. - Do dziś nie mogę pojąć,
dlaczego Rossa Armitage'a nie zrzuciłem ze schodów.
-
Nie powinniśmy zachowywać się jak troglodyci.
-
To samo sobie powiedziałem, ale znów zostałem wy-
stawiony na próbę, gdy zobaczyłem, w jaki sposób obejmuje
cię i całuje ten cały Alford. W dodatku w ogóle nie protesto-
wałaś. Zerwiesz z nim wszelkie kontakty, mam nadzieję.
-
Ależ, Jegar, to niemożliwe! Greville to mój...
-
Co za „twój", do diabła?!
Fennia roześmiała się, lecz Jegarowi wcale nie było do
ś
miechu.
- Mój kuzyn. Greville jest synem przyrodniej siostry mo
jej matki. Znam go od dziecka i traktuję jak ukochanego
starszego brata.
150
152
JESSICA STEELE
NASZA BROŃ KOBIECA
153
-
Na... naprawdę?
-
Oczywiście! A kto pospieszył mi z pomocą i zaprosił
na kolację po jednej z naszych awanturek? Kiedy to subtelnie
uznałeś, że w ogóle nie mam życia emocjonalnego...
-
Wiesz co? Zasłużyłem na te katusze zazdrości...
-
Oj, i to bardzo. - Fennia pocałowała Jegara.
- Nadal do końca nie wierzę, że się zgodziłaś za mnie wyjść.
Uśmiechnęła się.
-
Powiedz mi, czy w tej sytuacji mogę zaprosić Grevil-
le'a na nasz ślub?
-
Dla mnie jest ważne tylko to, byś ty się na nim pojawiła,
a kto poza tym będzie, guzik mnie obchodzi - zamruczał i
znów ją pocałował.
-
Och, Fen, wyglądasz absolutnie cudownie! - zawołała
Yancie, zrobiwszy krok do tyłu, by razem z Astrą przyjrzeć
się sukience ślubnej kuzynki.
Fennia spojrzała w lustro i nerwowo się uśmiechnęła. Je-
gar nie chciał czekać ze ślubem ani chwili dłużej, niż to było
konieczne. Ona zresztą też nie, toteż ostatnie dwa tygodnie
przeżyła w zawrotnym tempie, żeby ze wszystkim zdążyć na
czas. Musiała kupić wspaniałą, zwiewną suknię ślubną, a tak-
ż
e odpowiednie sukienki dla swych kuzynek, Yancie i Astry,
oraz załatwić masę innych spraw,
-
Jak stoimy z czasem? - spytała Fennia. - Nie chcę się
spóźnić.
-
Wiem, co czujesz - roześmiała się Yancie. - Jegar co
prawda siedzi jak na rozżarzonych węglach, ale wystarczy
spojrzeć, jak na ciebie patrzy, by mieć pewność, że gotów
jest czekać całe wieki, bylebyś w końcu go uszczęśliwiła.
Otworzyły się drzwi, w których stanął Greville.
-
Jesteście gotowe? - Spojrzał na Yancie i Astrę. - Wyglą-
dacie wspaniale - dodał z niekłamanym zachwytem, a potem
zwrócił się do panny młodej: -ly zaś, kochanie, wyglądasz tak
cudownie, że brak mi słów, by to wyrazić. Twój ojciec byłby
z ciebie dumny.
-
Nie mów tak, bo się wszystkie rozpłaczemy i rozmaże
nam się makijaż - skarciła go Astra i spojrzała na Fennię.
-
To chodźcie już. Aha, Edward już czeka - powiedział
Greville.
Astra i Yancie delikatnie, żeby nie pomiąć sukni, uścisnę-
ły siostrę.
- Do zobaczenia w kościele.
Chwilę później Fennia przyjechała do kościoła w towa-
rzystwie Edwarda Cavendisha, człowieka, którego nadal tra-
ktowała jak ojczyma. Wózek inwalidzki stojący przed wej-
ś
ciem wskazywał, że Mariannę Todd zdołała o własnych si-
łach wejść do środka.
Fennia była okropnie zdenerwowana. Astra i Yancie
sprawdzały, czy wszystko jest na swoim miejscu. Zagrały
organy i panna młoda, prowadzona przez Edwarda, ruszyła
w stronę ołtarza. Za nią krok w krok podążały Astra i Yancie.
Czekało na nich dwóch mężczyzn. Pierwszym był Harvey
Todd, który miał się już na tyle dobrze, że mógł być świadkiem
swego brata, drugim zaś wysoki, niezwykle przystojny mężczy-
zna, Jegar Urąuart, mężczyzna, którego całym sercem kochała.
-
Dzięki Bogu, jesteś. Dzisiejszy ranek trwał dla mnie
przynajmniej ze sto lat - szepnął do niej.
-
Dla mnie też.
-
Fennio, wyglądasz tak pięknie...
154
JESSICA STEELE
Nie była w stanie nic powiedzieć. Mogła tylko na niego
patrzeć, ale jej pełne najgłębszej miłości spojrzenie wystar-
czało za najpiękniejsze słowa. Ksiądz uśmiechnął się do nich,
po czym dał znak do rozpoczęcia ceremonii.
Fennia drżała na całym ciele, lecz gdy Jegar ujął jej dłoń,
po czym spojrzał w oczy, od razu poczuła się pewniej.
Niedługo potem stali przed wejściem do kościoła, a dzień
był piękny, słoneczny. Goście zaczęli im gratulować, ktoś
sypnął ryżem, a fotograf robił mnóstwo zdjęć.
-
Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał czule Jegar.
-
Och tak, najdroższy - westchnęła.
Uścisnął delikatnie jej ramiona i, patrząc jej w oczy, po-
wiedział:
- Zapamiętaj ten dzień, Fennio Urąuart. To dzień, w którym
uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Uśmiechnęła się do niego.
-
W takim razie dobrze, że jednak przyszłam. - Roze-
ś
mieli się oboje, aż nagle Fennia poczuła w swojej ręce ma-
lutką dłoń. Spojrzała w dół. Jasne loczki i uśmiech od ucha
do ucha. To Lucie wyrwała się tacie, bo bardzo chciała być
teraz blisko niej.
-
Dafenibuzi - zwróciła się do wujka.
"tym razem Jegar nie musiał czekać na przetłumaczenie.
ś
arliwie pocałował żonę.