Mary Berg Dziennik z getta warszawskiego

background image



MARY BERG
DZIENNIK Z GETTA WARSZAWSKIEGO
przełożyła Maria Salapska
Czytelnik • Warszawa 1983
Przekład z oryginału: „Warsaw Ghetto. A Diary by Mary Berg", edited by S. L. Shneiderman,
New York 1945
© Copyright for the Polish edition by S.W. „Czytelnik'*, Warszawa 1983
Opracowanie graficzne: Jan Bokiewicz
ISBN 83-07-01043-8
Wstęp
Dziennik Mary Berg, pierwszy autentyczny dokument z dziejów warszawskiego getta, został
opublikowany w języku angielskim przez L. B. Fishera w Nowym Jorku, w kwietniu 1945
roku, i przyjęty przez amerykańskich czytelników jako świadectwo masowych mordów
dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Świadectwo wystawione przez
naocznego świadka.
W licznych recenzjach, jakie ukazały się w amerykańskiej prasie, wielokrotnie podkreślano
talent i niezwykły zmysł obserwacyjny młodej kobiety, która potrafiła w tak przekonywający
sposób przedstawić tragiczny obraz walki, oporu i śmierci Żydów w Polsce okupowanej przez
nazistów. Wkrótce jej dziennik ukazał się również w języku francuskim, włoskim, duńskim,
hiszpańskim, portugalskim i hebrajskim. Przekłady drukowano także w odcinkach w
codziennej prasie na całym świecie.
Do dziś książka ta uważana jest za jeden z najważniejszych dokumentów opisujących
codzienne życie warszawskiego getta, a także bierny opór przejawiający się w działalności
rozmaitych nielegalnych organizacji kulturalnych i socjalnych oraz w przygotowaniach do
walki zbrojnej. Niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, jeśli chodzi o przedstawienie
wysiłków młodych ludzi, ich życia pośród narastającego głodu i zagrażającej zewsząd
śmierci.
Jako młoda dziewczyna, Mary Berg (Miriara Wattenberg), córka znanego łódzkiego
antykwariusza dziei sztuki, wykazywała uzdolnienia plastyczne i literackie. Gdy wojska nie-
9
mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w
Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu,
poczynając od 1 sierpnia 1939 roku.
Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do
Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z
pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo
któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali
należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi,
rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul.
Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w
Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie
otaczało nowo utworzone getto.
Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki
uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego
powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie.
W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała
poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych
organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała

background image

uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą
Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w
języku polskim.
19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło
się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w
przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli
odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów
— których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez
aliantów.
6
Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku
zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także
spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze
strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym
likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw
więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi
został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z
późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince.
17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców.
Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte
zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W
tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po
wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w
jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz —
Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.)
14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku
s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez
nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za
niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary
powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku
polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były
pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a
szczególnie o getcie w Warszawie.
Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z
obawy, że notatki mogłyby
mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w
Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu,
poczynając od 1 sierpnia 1939 roku.
Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do
Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z
pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo
któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali
należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi,
rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul.
Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w
Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie
otaczało nowo utworzone getto.
Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki
uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego
powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie.

background image

W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała
poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych
organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała
uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą
Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w
języku polskim.
19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło
się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w
przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli
odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów
— których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez
aliantów.
Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku
zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także
spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze
strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym
likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw
więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi
został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z
późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince.
17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców.
Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte
zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W
tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po
wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w
jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz —
Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.)
14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku
s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez
nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za
niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary
powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku
polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były
pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a
szczególnie o getcie w Warszawie.
Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z
obawy, że notatki mogłyby
wpaść w ręce nazistów, Mary pisała je skrótowo, używając jedynie inicjałów ludzi, o których
wspominała. Nigdy nie używała słowa „naziści". Zamiast tego pisała: „oni".
Podobną metodę stosowali i inni autorzy pamiętników, którzy swoje zagadkowe zapiski mieli
zamiar rozszyfrować i uzupełnić później, o ile przetrwają nazistowską masakrę. Tę samą
metodę zastosował dr Emanuel Ringelblum, wspaniały kronikarz warszawskiego getta, a
także hebrajski pisarz i nauczyciel Chaim Aron Kapłan oraz tragiczny przewodniczący Ju-
denratu Adam Czerniakow. Jednak ci trzej kronikarze warszawskiego getta zginęli, dlatego
rozszyfrowaniem ich notatek i zawartych w nich aluzji musiał się zająć kto inny.
Mary Berg miała szczęście uratować się, mogła więc sama uzupełnić swoją pracę. Pod tym
względem jej dziennik jest najautentyczniejszym dokumentem, jakim dysponujemy,
dotyczącym życia, oporu i śmierci Żydów w warszawskim getcie pod nazistowskim uciskiem.
Przygotowując do druku te wstrząsające notatki, poprosiłem Mary Berg o wyjaśnienie
niektórych faktów i sytuacji, które bez komentarza byłyby niezrozumiałą zagadką dla

background image

czytelników w Ameryce i innych krajach. Inicjały osób, o których wiadomo było, że zginęły,
zostały zastąpione imionami i nazwiskami w pełnym brzmieniu. Natomiast inicjały osób,
których los był wtedy (pod koniec 1944 roku) niepewny — pozostawiono bez zmian.
19 kwietnia 1944 roku, w pierwszą rocznicę powstania w warszawskim getcie, w miesiąc
zaledwie po przybyciu do Nowego Jorku, Mary Berg maszerowała na czele masowej
demonstracji 35 000 polskich Żydów, zorganizowanej dla uczczenia pamięci bohaterów i
ofiar tego powstania oraz żądającej od rządów alianckich, by przerwały zmowę milczenia
wobec zbrodni popełnianych przez nazistów przeciw europejskim Żydom.
W przedmowie do książki, która została opublikowana wiosną 1945 roku, napisałem:
„Miejmy nadzieję, że w przyszłości zostaną odnalezione kroniki ukryte przez autorów w
ruinach warszawskiego get-
8
ta. Być może, odnajdą się jeszcze inne osoby, które przeżyły, aby dać dodatkowe świadectwo
tego heroicznego epizodu wojny — heroicznego nie tylko ze względu na śmierć tak wielu
ofiar, ale dla ich niezłomnej woli zachowania godności w tak upokarzających warunkach".
W wrześniu 1946 roku odnaleziono w ruinach warszawskiego getta pierwszą część Archiwum
Ringelbluma. Notatki Rin-gelbluma stanowiły potwierdzenie wszystkich faktów podanych w
dzienniku Mary Berg, a nawet jej oceny najważniejszych osobistości getta z
przewodniczącym Adamem Czernia-kowem włącznie. W cztery lata później, w grudniu 1950
roku, w tym samym rejonie ruin odnaleziono drugą część Archiwum z obszerną
dokumentacją zawierającą dzienniki i utwory poetów i pisarzy, którzy zginęli w getcie —
unikalną w historii antynazistowskiego oporu w Europie.
Dziennik Mary Berg zawiera jednak szczegóły i obserwacje, jakich nie ma ani w zbiorach
Emanuela Ringelbluma, ani też w dziennikach i pamiętnikach odkrytych później. Autorzy —
zarówno ci, którzy zginęli, jak i ci, którzy przetrwali — opisywali w nich własne, osobiste
przeżycia bądź też koncentrowali się na działalności partii czy ruchów, do których należeli.
Mary Berg miała tę przewagę, że była out-siderem (a w dodatku młodą kobietą), która mogła
poruszać się po getcie o wiele swobodniej niż inni dzięki amerykańskiej chorągiewce
przypiętej do ubrania.
Wśród jej przyjaciół byli zbuntowani synowie urzędników Judenratu, a nawet członków
osławionej „Trzynastki", która pozwoliła sobie na kolaborację z gestapo. Jeden z tych
przyjaciół, wstydząc się ojca, na którym podziemie wykonało wyrok, popełnił samobójstwo.
Mary miała także bliskich znajomych, którzy dzięki pomocy wpływowych rodziców mogli
wstąpić do żydowskiej policji z zamiarem unieszkodliwienia destruktywnych elementów w
tzw. Jiidischer Ordnungs-dienst. Kilku z nich przyłączyło się później do podziemnej
Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Odczuwając przemożną chęć zobaczenia wszystkiego, co się da, Mary odwiedzała także
neofitów, wśród nich znanych
9
f-I
pisarzy i aktorów, którzy skupili się wokół jedynego kościoła katolickiego funkcjonującego
na terenie getta. Słowem: miała okazją — a także wolę być wszędzie, słyszeć, widzieć i
zapisywać wszystko.
W ciągu 37 lat, jakie upłynęły od momentu pierwszego wydania dziennika Mary Berg,
narosła ogromna literatura dotycząca zagłady polskich Żydów, a przede wszystkim
warszawskiego getta, i heroicznego powstania w kwietniu 1943 roku. Wartościowe
zespołowe studia w tej dziedzinie zostały przeprowadzone przez naukowców w Żydowskim
Instytucie Historycznym w Warszawie i przez historyków z Yad Va-shem w Jerozolimie.
Oparli oni swoje badania o bogate materiały kroniki Ringelbluma.

background image

Jednostronne i kontrowersyjne są natomiast prace licznych socjologów i historyków
amerykańskich, którzy, nie mając dostępu do istotnych dokumentów w języku polskim i
jidysz, opierali się wyłącznie na źródłach niemieckich bądź wiadomościach z drugiej i trzeciej
ręki. Niektórzy, jak Raoul Hil-berg, Bruno Bettelheim i Hannah Arendt, lansowali obrzydliwą
teorię, jakoby Żydzi w polskich gettach „szli jak barany na rzeź".
Dziennik Mary Berg jest udokumentowanym zaprzeczeniem tej potwarzy. Z zadziwiającą
intuicją podkreśliła ona fakt, że przynależność do podziemnej struktury narodowej i
kulturowej, której działalność podnosiła morale i chroniła godność umęczonych Żydów, była
nie mniej bohaterską formą oporu niż walka zbrojna. Opisała poświęcenie młodych mężczyzn
i kobiet, którzy wsiadali do przerażających wagonów na Um-schlagplatz, aby pozostać ze
swymi rodzicami, choć wiedzieli, że idą na śmierć. Podoby pogląd na bohaterstwo Żydów w
warszawskim getcie wyraził ostatni z komendantów powstania, któremu udało się uratować
— Marek Edelman, dziś wybitny kardiolog mieszkający w Polsce.
Dziennik Mary Berg może więc być traktowany jako najbardziej autentyczny dokument
naocznego świadka, spisany na gorąco. Wiele zapisów tej książki demaskuje fałszerstwa i
uproszczenia popełniane rozmyślnie (bądź w wyniku igno-
10
rancji) w późniejszych wspomnieniach, a szczególnie w powieściach i filmach
produkowanych zdecydowanie w celu osiągnięcia sukcesu kasowego.
Pod datą 27 maja 1942 roku Mary Berg zanotowała, że polski policjant odmówił
przeprowadzenia egzekucji na 110 Żydach, jaką zarządzili Niemcy w więzieniu na Gęsiej.
Ludzie ci zostali złapani podczas próby ucieczki z getta na stronę „aryjską". Fakt ten w
oczywisty sposób neguje autentyczność sceny z telewizyjnego filmu „Holocaust", w której
pokazani zostali polscy policjanci mordujący Żydów. Nic takiego nigdy nie miało miejsca w
warszawskim getcie.
Dziennik Mary Berg stanowi także wyważony dokument •świadczący o stosunku polskiej
ludności do prześladowanych Żydów. Opisywane przez nią poświęcenie niektórych Polaków,
z jakim nieśli pomoc Żydom, jak również zdrady i okrucieństwo okazywane przez innych —
stanowi potwierdzenie analizy dra Ringelbluma zawartej w jego obszernej pracy „Stosunki
polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej". Esej ten pisał Ringelblum w swojej
kryjówce po stronie „aryjskiej", na krótko przed wywiezieniem go przez nazistów na Pawiak i
rozstrzelaniem. Jednocześnie została zastrzelona rodzina Marczaków i Mieczysław Wolski —
jego dobroczyńcy, którzy za swą humanitarność zapłacili życiem.
Kiedy dziennik Mary Berg trafił do drukarni, w Stanach Zjednoczonych przebywał akurat
wielki polski poeta, Julian Tuwim, szykujący się do powrotu do Polski, Udostępniliśmy mu
tekst, po przeczytaniu którego Tuwim napisał do mnie list datowany 5 stycznia 1945 roku:
„Pamiętnik Mary Berg jest dla nas, ludzi z Warszawy, «Baedeckerem» po naszem
nieszczęściu. Czytając wspomnienia tej młodej dziewczyny, myślami chodzimy po
znajomych ulicach, widzimy domy i ludzi, których dobrześmy znali — wszystko tam jest
prawdziwe i autentyczne. Podróż wyobraźni w tragedię getta nie jest podróżą wesołą. Ale kto
ma zamiar ją odbyć, ten nie obejdzie się bez tego przewodnika."
S. L. Shneiderman
Rozdział I OBLĘŻENIE WARSZAWY
10 października 1939
Dziś skończyłam piętnaście lat. Czuję się bardzo stara i samotna, choć moja rodzina robiła
wszystko, by dzień ten był prawdziwie świąteczny. Upiekli nawet tort makaronikowy na moją
cześć, co jest teraz wielkim luksusem. Mój ojciec zaryzykował wyjście na ulicę i wrócił z
bukiecikiem alpejskich fiołków. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam powstrzymać się od
płaczu.

background image

Przez tak długi czas nie pisałam dziennika, że nie wiem, czy uda mi się dogonić to wszystko,
co się zdarzyło. To dobry moment do podsumowania. Większość czasu spędzam w domu.
Wszyscy boją się wychodzić. Niemcy są tutaj.
Aż trudno mi uwierzyć, że zaledwie sześć tygodni temu byłam z rodziną w uroczym
uzdrowisku, w Ciechocinku, korzystając z beztroskich wakacji wraz z tysiącami innych
turystów. Nie miałam pojęcia o tym, co nas czekało. Pierwsze przeczucie przyszłego losu
miałam 29 sierpnia, wieczorem, gdy ochrypły wrzask gigantycznego głośnika podającego
ostatnie wiadomości zatrzymał tłum spacerowiczów na deptaku. Słowo „wojna" powtarzało
się w każdym zdaniu. Jednak większość ludzi nie chciała wierzyć, że niebezpieczeństwo jest
realne, i wyraz niepokoju znikał z ich twarzy w miarę jak głos z megafonu cichł.
13
Mój ojciec czuł inaczej. Zdecydował, że musimy wracać do domu, do Łodzi. Kiedy
dojechaliśmy, zastaliśmy w mieście zamieszanie. W kilka dni później Łódź stała się obiektem
ostrych niemieckich nalotów bombowych. Telefon dzwonił bez przerwy. Ojciec ganiał od
jednego urzędu mobilizacyjnego do drugiego dostając w każdym kartkę innego koloru.
Pewnego dnia wujek Abie, starszy brat mojej matki, wpadł niespodziewanie do naszego
domu, żeby się pożegnać przed wyjazdem na front. Był obszarpany, brudny i nieogolony. Nie
miał munduru; tylko wojskowy beret i plecak wyróżniały go jako żołnierza. Jeździł od miasta
do miasta szukając swego pułku.
Większość czasu spędzaliśmy w piwnicy naszego domu. Kiedy dotarły do nas wiadomości, że
Niemcy przerwali linię frontu i zbliżają się do Łodzi, wszystkich ogarnęła panika. O
jedenastej w nocy tłumy zaczęły płynąć z miasta w różnych kierunkach. Nie upłynął jeszcze
tydzień od naszego powrotu z Ciechocinka, a już spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i
znów ruszyliśmy w drogę.
Aż do samych rogatek miasta nie byliśmy pewni, jaki kierunek powinniśmy obrać — na
Warszawę czy na Brzeziny? Ostatecznie, razem z innymi Żydami z Łodzi, ruszyliśmy szosą
do Warszawy. Później dowiedzieliśmy się, że uciekinierzy, którzy poszli za polską armią
wycofującą się na Brzeziny, zostali zmasakrowani przez niemieckie samoloty niemal do
ostatniego.
Na całą naszą czwórkę — matkę, ojca, siostrę i mnie — mieliśmy trzy rowery, które
stanowiły nasz największy majątek. Drogi były zatłoczone i stopniowo zostaliśmy całkowicie
wchłonięci w powolny, ale ciągły strumień ludzki płynący ku stolicy.
Kilometr za kilometrem wciąż to samo. Pola wysychające w potwornym upale. Gigantyczna
chmura kurzu wzbijanego przez czoło kolumny uciekinierów opadała
14
wokół nas zasłaniając horyzont, pokrywając twarz i ubrania grubymi warstwami pyłu. Co
chwilę rzucaliśm; się do przydrożnych rowów z twarzami wciśniętyir w ziemię, podczas gdy
w uszy wświdrowywał się ry] samolotów. W nocy na ciemnym niebie wykwitały czer wone
słupy ognia. Otaczały nas łuny płonących mias i wsl.
Gdy przybyliśmy do Łowicza, miasto było jednyn wielkim pogorzeliskiem. Płonące kawałki
drewna spada ły na głowy uchodźców przedzierających się przez ulice Przewrócone słupy
telegraficzne tarasowały nam drogę Chodniki były zawalone meblami. Wielu ludzi spłonęli w
potwornym ogniu. Odór spalonego ludzkiego ciała prze śładował nas jeszcze długo po
opuszczeniu miasta.
9 września zapasy jedzenia, jakie zabraliśmy z domu zostały zużyte. Po drodze nie można
było jednak ni( zdobyć. Moja matka osłabła z głodu i zemdlała na szosie Upadłam obok niej
szlochając rozpaczliwie, ale nie da wała znaku życia. Ojciec, oszołomiony, rzucił się w po
szukiwaniu jakiejś wody, podczas gdy moja młodsza sio stra stała nieruchomo jak
sparaliżowana. Ale była ti tylko chwilowa słabość.

background image

W Sochaczewie udało nam się kupić kilka kiszonycl ogórków i trochę czekoladowych
herbatników, które sma kowały jak mydło. To było wszystko, co mieliśmy do je dzenia na
cały dzień. Znalezienie łyka wjody do pici; przedstawiało prawie taką samą trudność jak
zdobycii pożywienia. Wszystkie studnie na trasie były wyschnięte Raz znaleźliśmy studnię
pełną mętnej wody, ale miesz kańcy wsi ostrzegli nas, byśmy jej nie pili; weidług icł
przekonania woda została zatruta przez niemieckie! agentów. Pędziliśmy przed siebie mimo
spierzchniętycł warg i obolałych gardeł.
Nagle zobaczyliśmy niebieską smugę dymu unoszącą si<
15
z komina domu stojącego przy drodze. Dotąd wszystkie domy zastawaliśmy opuszczone, ale
tutaj był ślad życia. Ojciec wpadł do środka i wrócił z ogromnym czajnikiem, ale wyraz jego
twarzy był bardzo dziwny. Drżącym głosem powiedział nam, co zastał wewnątrz domu, i
przez chwilę nie mogliśmy się zdobyć na dotknięcie tej cennej wody... Czajnik znalazł na
piecu, w którym palił się ogień. Obok, na łóżku, leżał jakiś człowiek odwrócony twarzą do
ściany. Wyglądał, jakby spokojnie spał, więc ojciec zawołał do niego kilka razy. Ale
odpowiedzi nie było. Potem podszedł do śpiącego wieśniaka i zobaczył, że ten jest martwy.
Łóżko było pełne krwi. Framugi okien podziurawione kulami jak sito.
Czajnik, który „odziedziczyliśmy" po zamordowanym chłopie, stał się naszym wiernym
towarzyszem podczas długiej drogi do Warszawy. Gdy zbliżyliśmy się do stolicy,
spotkaliśmy pierwszych niemieckich jeńców wojennych idących szosą, prowadzonych przez
polskich żołnierzy. Ten widok dodawał nam odwagi, choć Niemcy nie wyglądali na
przygnębionych swoją sytuacją. Mieli na sobie eleganckie mundury i uśmiechali się wyniośle.
Wiedzieli, że niedługo pozostaną jeńcami.
Pierwszy kęs gotowanego jedzenia dostaliśmy na Okęciu. Kilku żołnierzy przebywających w
opuszczonym budynku podzieliło się z nami kartoflanką. Po czterech dobach podróży, która
wydawała się nie mieć końca, po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy
zmęczeni. Ale musieliśmy iść dalej. Nie było chwili do stracenia, bo kiedy opuszczaliśmy
Okęcie, zobaczyliśmy mężczyzn i kobiety budujących barykady z pustych wagonów
tramwajowych i kamieni wyrwanych z bruku; przygotowywano się do oblężenia stolicy.
W Warszawie zobaczyliśmy kobiety stojące w bramach domów. Częstowały herbatą i
chlebem uciekinierów, któ-
16
rzy napływali nieprzerwanym strumieniem. A tak dziesiątki tysięcy ludzi z prowincji
przybyło do "\ szawy w nadziei, że znajdą tu schronienie, tysiące starych mieszkańców
uciekało na wieś.
Nasi krewni mieszkający w centrum warszaw: dzielnicy żydowskiej przyjęli nas ciepło i
serdecznie, nieustanne naloty wypędzały nas do piwnicy przez kszą część czasu, jaki z nimi
spędzaliśmy. O 12 września Niemcy zaczęli niszczyć śródmieście. Zn musieliśmy się
przeprowadzić, tym razem po to, by : leźć lepszą ochronę przed bombami.
Dni, które teraz nastąpiły, przyniosły naszemu n, dowi głód, śmierć i panikę. Nie mogliśmy
spać ani j Początkowo w nowym mieszkaniu przy ulicy Zie mieliśmy prawdziwy
komfort. Właściciele opuścili mi; zostawiając czyste mieszkanie do naszej dyspozycji. I
nawet służąca, która podawała gorącą herbatę i po pierwszy od ucieczki z Łodzi jedliśmy
prawdziwy p łek podany na stole nakrytym białym obrusem. Skła się ze śledzia, pomidorów,
masła i pszennego chleba. Zi kupić ten chleb, ojciec musiał godzinami stać w kok przed
piekarnią. W tym czasie nadleciało kilka niemi kich samolotów, które ostrzelały ludzi w
kolejce z ka binów maszynowych. Kolejka momentalnie rozpierzc się, ale jeden człowiek
został. Nie zważając na strzela nę ojciec ustawił się za nim. Chwilę później ten człow został
trafiony kulą w głowę. Teraz wejście do pieką stanęło otworem i ojciec zrobił zakupy.

background image

Po kolacji słuchaliśmy radia; amerykański repor opisywał swoim słuchaczom hitlerowskie
metody prov dzenia wojny. „Stałem na polu i z pewnej odległości \ działem kobietę kopiącą
ziemniaki. Obok niej było mj dziecko. Nagle nadleciał nisko niemiecki samolot str2 lając do
bezbronnej kobiety, która natychmiast upad;
17
2 — Dzienni]
Dziecko nie było ranne. Chłopczyk pochylił się nad leżącą matką i płakał rozpaczliwie. W ten
sposób przybyła jeszcze jedna sierota do grona licznych wojennych sierot w Polsce. Panie
prezydencie Roosevelt! — krzyknął głębokim głosem — błagam, niech pan pomoże matkom,
które wykopują ziemniaki dla swoich dzieci; niech pan pomoże dzieciom, których matki
padają na spokojnych polach; niech pan pomoże Polsce w godzinie tak ciężkiej próby!" Ale
żadna pomoc nie nadeszła...
Nasz dom przy Zielnej 31 sąsiadofwał z budynkiem centrali telefonicznej, który
stanowił cel ostrzału niemieckiego podczas całego oblężenia. Choć podziurawiony
pociskami, wysoki, solidnie zbudowany gmach był tylko trochę zniszczony, a telefonistki
zostały na swych stanowiskach. Wiele domów w pobliżu było zrujnowanych i znów
musieliśmy spędzać noce w piwnicy. Potem jedna z bomb eksplodowała we frontowym
pokoju naszego mieszkania i byliśmy zmuszeni powrócić do zatłoczonego domu krewnych.
Stopniowo zasoby żywności w mieście ulegały wyczerpaniu. Od czasu do czasu, w
zależności od tego, która z fabryk konserw akurat uległa zniszczeniu przez niemieckie
bomby, rzucano na rynek różne rodzaje żywności w puszkach. W niektóre dni w sklepach
były tylko sardynki i marynaty.
Nasz głód informacji dorównywał fizycznemu. Jedyną gazetą, jaka jeszcze wychodziła,' był
„Robotnik", organ Polskiej Partii Socjalistycznej, publikowany w specjalnych wydaniach.
Podziwialiśmy bohaterstwo redaktorów i drukarzy, którzy w najtrudniejszych warunkach
dbali o to, by ludność była informowana o aktualnych wydarzeniach. Podano na przykład, że
flota brytyjska przybyła do Gdyni. Bardzo często wiadomości drukowane w
„Robotniku" podnosiły nas na duchu, ale przesadzone ... 18 -i
lub fałszywie optymistyczne doniesienia pogłębiały tylk( nasze późniejsze przygnębienie.
20 września zamilkło radio i przestały funkcjonować wodociągi. Zaczęliśmy się czuć jak na
bezludnej wyspie. Nigdy nie zapomnę 23 września, Dnia Pokuty w 1939 roku. Niemcy
rozmyślnie wybrali to żydowskie święto na bombardowanie żydowskiej dzielnicy. W
trakcie bombardowania miało miejsce dziwne zjawisko meteorologiczne: w samym
środku jasnego, słonecznego dnia zaczął padać gęsty śnieg i grad. Na chwilę bombardowanie
zostało przerwane, a Żydzi interpretowali ten śnieg jako specjalny akt boskiej interwencji;
nawet najstarsi nie pamiętali czegoś podobnego. Ale później tego samego dnia wróg nadrabiał
stracony czas z podwójną pasją.
Mimo niebezpieczeństwa mój ojciec wraz z grupą kilku mężczyzn, którzy mieszkali w tym
samym domu, poszedł do pobliskiej synagogi. Po kilku minutach jeden z mężczyzn wrócił
z tałesem * na głowie, książką do nabożeństwa w ręku i tak roztrzęsiony, że przez dłuższą
chwilę nie mógł wymówić słowa. Bomba spadła na synagogę i wielu wiernych zostało
zabitych. Potem ku naszej wielkiej radości ojciec wrócił nietknięty. Biały jak kreda niósł
swój tałes zwinięty pod pachą. Powiedział nam, że wielu wiernych, którzy zaledwie
chwilę wcześniej modlili się obok niego, zostało zabitych w trakcie nabożeństwa.
Tej nocy spłonęły setki budynków w całym mieście. Tysiące ludzi zostało żywcem
pogrzebanych w ruinach. Ale dziesięć godzin morderczego ostrzału nie mogło załamać oporu
Warszawy. Ludzie walczyli z jeszcze większą determinacją; nawet gdy rząd uciekł, a
marszałek Rydz-Smigły opuścił oddziały, mężczyźni i kobiety, młodzi * Tałes —
liturgiczne nakrycie głowy (przyp. tłum.). 19

background image

i starzy pomagali bronić stolicy. Ci, którzy nie mieli broni, kopali rowy; młode dziewczęta
organizowały punkty pierwszej pomocy w bramach domów; Żydzi i chrześcijanie stali ramię
przy ramieniu i walczyli o swą ojczystą ziemię.
Ostatniej nocy oblężenia siedzieliśmy skuleni w kącie restauracji mieszczącej się pod
naszym mieszkaniem. Kilku starszych Żydów śpiewało psalmy głosami, w których drżał
płacz. Matka owinęła nas w grube koce mające chronić przed drobnymi odłamkami, których
pełno było w powietrzu. Gdy na chwilę wystawiła głowę spod swojego pledu, została
uderzona w czoło odłamkiem szrapnela. Jej twarz zalała się krwią, ale rana okazała się
małym zadraśnięciem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze dotychchasowe schronienie było
pułapką ogniową, ruszyliśmy więc na ulicę Kozią, by znaleźć bezpieczniejszą kwaterę u
naszych krewnych. Stąpaliśmy nad okaleczonymi ciałami żołnierzy i cywilów. Znaleźliśmy
tylko szkielet domu wznoszący się nad ogromną piwnicą pełną ludzi leżących na betonowej
podłodze. W jakiś sposób zrobiono nam miejsce. Obok mnie leżał mały chłopiec
dręczony z powodu rany konwulsjami bólu. Kiedy jego matka zmieniała mu opatrunek, widać
było, że odłamek tkwi jeszcze w ciele i że wdała się już gangrena. Nieco dalej leżała kobieta,
której bomba oderwała stopę. Nie było żadnej opieki medycznej. Smród był nie do
wytrzymania. Po kątach pełno płaczących żałośnie dzieci. Dorośli po prostu siedzieli albo
leżeli bez ruchu z kamiennymi twarzami i pustką w oczach. Mijały godziny. Gdy nadszedł
świt, uderzyła mnie nagła cisza. W uszach przyzwyczajonych do huku nieustannych
eksplozji zaczęło szumieć. To była przerażająca cisza, jaka poprzedza wielką burzę, ale nie
byłam w stanie wyobrazić sobie niczego
20
gorszego niż to, przez co przeszliśmy. Nagle do
wbiegł ktoś z wiadomością, że Warszawa skapit
Nikt nie płakał, ale widziałam łzy w oczach do
Ja też czułam je w gardle, ale oczy miałam suche.
wszystkie nasze ofiary były daremne. W dwadziei
dem dni od wybuchu wojny Warszawa, która ti
się dłużej niż jakiekolwiek miasto w Polsce, został
szona do poddania się.
Wychodząc z piwnicy ujrzeliśmy nasze zrujr miasto w czystym wrześniowym słońcu.
Ekipy ra cze wydobywały ludzi spod gruzów. Ci, którzy jeszcze znaki życia, umieszczani
byli na noszach, i portowani do najbliższego punktu pierwszej pc Martwych ładowano
na wozy, a potem grzebano n; bliższym kawałku wolnej ziemi — na podwórkach nowanych
domów lub pobliskich placach. Żołnierzy wano w parkach, a na ich grobach umieszczano
drewniane krzyże.
Wróciliśmy na naszą ulicę. Na chodniku leżały I
z których ludzie wycinali kawałki mięsa. Niektóre :
rzęta jeszcze drgały, ale głodni nieszczęśnicy nie za
żali tego; cięli je na żywo. Nasze ostatnie mieszkam
ulicy Nalewki zastaliśmy nietknięte, z wyjątkiem
bitych szyb. Ale nie było niczego do jedzenia. Doz
zaprosił nas na wspólny obiad składający się z ka
i ryżu. Później dowiedziałam się, że ta „kaczka" i
ostatnim łabędziem z parku Krasińskich. Mimo że w
w której pływał, zanieczyszczona była przez zatopi
w niej ludzkie zwłoki — nie mieliśmy żadnych objav
zatrucia po tym dziwnym posiłku.
Niektórzy polscy żołnierze przebierali się pospiesz w cywilne ubrania. Chodziły pogłoski, że
inni ucie przez granicę do Rumunii i na Węgry. Wiedzieliśmy,

background image

21
jeden z braci mojej matki był w 56 pułku, który został całkowicie rozbity; o drugim nie
mieliśmy żadnych wieści.
Tego popołudnia kuzyn zaprosił nas, byśmy dzielili z nim jego duże mieszkanie, w którym
zgromadził spore zapasy jedzenia. Przeprowadziliśmy się więc raz jeszcze. To była potworna
podróż. Na wszystkich placach kopano zbiorowe mogiły. Warszawa wyglądała jak jeden
wielki cmentarz.
Łódź, 15 października 1939
Znów jesteśmy w Łodzi. Zastaliśmy mieszkanie i sklep kompletnie splądrowane; co większe
obrazy złodzieje powycinali z ram. Ojciec jest zrozpaczony stratą Poussina i Delacroixa, kupił
te obrazy w Paryżu za poważną sumę zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny.
Jesteśmy w Łodzi dopiero od dwóch dni, ale już wiemy, że powrót tutaj był błędem.
Hitlerowcy zaczynają coraz intensywniej terroryzować podbitą ludność, a szczególnie Żydów.
W ubiegłym tygodniu podpalili dużą synagogę stanowiącą dumę gminy łódzkiej. Zabronili
Żydom wynosić święte księgi, a szames *, czy woźny, który chciał uratować relikwie, został
zamknięty w świątyni i zginął w płomieniach. Mama nie może sobie darować, że namówiła
ojca na powrót do Łodzi.
Łódź, 1 listopada 1939
Planujemy wrócić do Warszawy. Ojciec już tam pojechał. Był zmuszony do ucieczki, bo
jeden z naszych niemieckich sąsiadów zawiadomił gestapo, że ojciec ukrył kilka
patriotycznych obrazów Matejki. Sąsiad ten w przeszłości często nas odwiedzał i
niejednokrotnie pożyczał od taty pieniądze. Kiedy gestapo przyszło szukać obra-
* Szames — sługa bóżniczny (przyp. tłum.). 22
zów, ich niegodziwy informator był z nimi. Na szczęście ojcu udało się wynająć na podróż do
Warszawy prywatny samochód od pewnego „aryjczyka" *. Ta krótka wycieczka kosztowała
go majątek.
? t
Łódź, 3 listopada 1939
Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami
obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu.-Nie mogę nawet pocieszać się
wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych
incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj:
Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko
krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś
niezrozumiałe polecenie, bo widziałam, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z
zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i
zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę
do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego
koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre
kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.
. Łódź, 13 listopada 1939
Percy, młodszy brat mojej mamy, powrócił z hitlerowskiej niewoli. Tylko cud uratował go od
śmierci. Na polu
* Aryjczycy — nazwa nadawana dawniej ludom posługującym się językami
indoeuropejskimi; przez nacjonalizm hitlerowski wprowadzona jako określenie rasy,
naukowo nie zdefiniowanej, mającej się odznaczać bardzo korzystnymi cechami fizycznymi i
umysłowymi w przeciwieństwie do „rasy" semickiej — dlatego Mary Berg używa tego
określenia stosując cudzysłów (przyp. tłum.).
23

background image

bitwy — widząc zbliżających się hitlero/wców i zdając sobie sprawę, że jego jednostka
została otoczona — zdecydował się popełnić samobójstwo. Ponieważ był w służbie
medycznej, miał przy sobie rozmaite pigułki; połknął trzydzieści tabletek veronalu i zasnął.
Leżał tak w szczerym polu, kiedy nagle zaczął padać ulewny deszcz. To go obudziło. „Nie
wiem, jak to się stało — powiedział nam — ale nagle zacząłem wymiotować i zrzuciłem
prawie całą truciznę". Był zbyt słaby, by iść, i wkrótce Niemcy zabrali go i umieścili w
obozie jenieckim. Następnego dnia razem z przyjacielem udało mu się uciec i po tydzień
trwającym błąkaniu się po Puszczy Kampinoskiej dotarł do Łodzi.
Łódź, 23 listopada 1939
Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale
wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie
dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają,
wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze
hitlerowcy pozwolą im żyć.
Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca
uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby
obserwować Niemców — w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał
wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że
wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy
szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem.
Krąży coraz więcej pogłosek, że Łódź mą być przyłą-
24
.ezona do Niemiec i że żydowska ludność zostanie zamknięta w getcie. Żydzi są masowo
porywani i wysyłani do różnych obozów pracy. Rodzice młodej żony mego wuja zostali
wywiezieni gdzieś w okolice Lublina. Pewnego ranka, gdy szli do pracy, zostali otoczeni
przez hitlerowskie oddziały; wrzucono ich do ciężarówek i zawieziono na dworzec kolejowy.
Później dowiedzieliśmy się od kogoś, kto uciekł z tej grupy, że jechali .w zamkniętych
wagonach przez kilka dni bez jedzenia. Wyczerpanych i głodnych wyładowano w szczerym
polu i przeprowadzono do małego miasteczka — Zaklików — gdzie dołączyli do kilku
tysięcy Żydów przywiezionych z innych miast Polski. Polaków także wywożono z Łodzi —
przede wszystkim inteligentów — ale nie w tak strasznych warunkach.
Łódź, 1 grudnia 1939
Mój ojciec jest w Białymstoku, na terenach Polski zajętych przez Rosjan. Gdyśmy się o tym
dowiedzieli, odetchnęliśmy z ulgą. Tam przynajmniej Żydzi traktowani są tak samo jak
wszyscy inni i mają szansę przetrwania.
Nadal stale nachodzą nas nasi niemieccy „sąsiedzi", pracownicy kolei, którzy mieszkają obok
nas. Za każdym razem proszą o coś, ale te prośby są właściwie rozkazami. W zeszłym
tygodniu, na przykład, żądali poduszek udając, że nie mają na czym spać. Parę dni temu
miałyśmy wizytę jakichś niemieckich oficerów wysokiej rangi, którzy przyszli kupić obrazy.
Mama powiedziała im, że zostaliśmy obrabowani i nie mamy nic do sprzedania. Oni jednak
upierali się i zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Znaleźli mały rysunek i zaoferowali śmiesznie
niską cenę. Musiałyśmy na nią przystać, żeby się ich pozbyć.
Jeszcze bardziej nieprzyjemne były odwiedziny dwóch
25
pijanych gestapowców. Żądali przedmiotów, których nie posiadałyśmy. Nasze wyjaśnienia
nie zadowoliły ich. Wreszcie matka pokazała dokumenty świadczące o jej amerykańskim
obywatelstwie. Wtedy jeden z pijanych wyciągnął rewolwer i krzyknął: „Przysięgnij na
zdrowie Hitlera, że jesteś amerykańską obywatelką, albo zastrzelę cię na miejscu!". Ale
Żydom zakazano wymawiać czczone imię Fiihrera. Mama spytała, czy w tym wypadku
wyjątkowo uchylą zakaz. Hitlerowiec zaczął się śmiać i schował rewolwer do kabury. Po

background image

nieudanych poszukiwaniach rzeczy, których się domagali, wyszli strzelając obcasami i
salutując do amerykańskiej flagi wiszącej w przedpokoju.
Łódź, 15 grudnia 1939
Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu
Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie
zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści:
wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia
Piotrkowską — za pięć złotych.
Łódź, 18 grudnia 1939
Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy
Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów
przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na
dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych
koszmarnych „zabaw". Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im s?ę
rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramo-fonu. Dwie moje szkolne koleżanki
doświadczyły czegoś podobnego we własnym domu. Kilku hitlerowców weszło
26
do ich miejszkania i po przeszukaniu wszystkich pokoi zmusiło obie dziewczyny do wejścia
do salonu, w którym stał fortepian. Kiedy rodzice usiłowali pójść za nimi, Niemcy uderzyli
ich w głowy kolbami. Potem zamknęli drzwi salonu i kazali dziewczętom rozebrać się.
Starszej rozkazali, by grała wiedeńskiego walca, a młodsza miała tańczyć. Ale dźwięki
muzyki mieszały się z krzykami rodziców dobiegającymi z sąsiedniego pokoju. Kiedy
młodsza dziewczynka zemdlała podczas tańca, starsza rzuciła się do okna z wołaniem o
pomoc. Tego już hitlerowcom było za wiele, wyszli. Moje koleżanki pokazywały mi czarne i
niebieskie sińce, jakie zostały na ich ciałach po walce z prześladowcami.
Warszawa, 27 grudnia 1939
W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy list z konsulatu amerykańskiego wzywający moją matkę
do Warszawy. Listonosz, który doręczał list, nie mógł powstrzymać się od wyrażenia
zazdrości, że mamy powiązania z Ameryką. Wyjechałam do Warszawy jeszcze przed mamą
dzięki przyjacielowi, gojowi *, który jest mężem przyjaciółki mamy; zabrał mnie ze sobą i
przewiózł jako własną córkę ryzykując życiem. Mieszkam u niego; w dzień Bożego
Narodzenia przywiózł z Łodzi także moją siostrę. Większość czasu spędzamy w domu,
dopiero po zachodzie słońca odważamy się wyjść na krótki spacer przed amerykańską
ambasadą. Jakoś pewniej czujemy się w jej cieniu.
Warszawa, 5 stycznia 1940
Mama dołączyła do nas dopiero po Nowym Roku. Powiedziała, że dostała wiadomość od ojca
— radzi sobie
* Goj — człowiek wyznania niemojżeszowego, nie-Zyd (przyp. tłum.).
27
dobrze w Rosji i pracuje jako kustosz w muzeum na Ukrainie. Chce, żebyśmy natychmiast do
niego przyjechały, ale jest to niemożliwe.
Mieszkamy teraz w dwóch pokoikach na Siennej 41, razem z naszym kuzynem. Ze względu
na to, że mieszkanie należy do urzędnika polskiego banku, Niemcy przydzielili trochę opału.
W ten sposób mamy jakąś ochronę przed okropnym zimnem.
10 stycznia 1940
Polska prasa kontrolowana przez hitlerowców opublikowała nieoficjalną informację, że
planuje się utworzenie getta dla warszawskich Żydów. Wiadomość ta wzbudziła ogromną
gorycz wśród wszystkich naszych ludzi; i tak wydano już rozkaz noszenia białych opasek z
gwiazdą Dawida. Na razie ci, którzy nie mają wyraźnie semickich rysów, nie noszą ich, a
poza tym Żydzi w ogóle unikają pokazywania się na ulicach [...]

background image

2 marca 1940
Wygląda na to, że w Łodzi sytuacja jest jeszcze gorsza niż tutaj. Moja szkolna koleżanka,
Edzia Piaskowska, córka znanego łódzkiego fabrykanta, która wczoraj przyjechała do
Warszawy, opowiadała nam mrożące krew w żyłach historie o panujących tam warunkach.
Getto zostało już założone oficjalnie, a jej rodzinie udało się wydostać w ostatniej chwili —
przekupili gestapo dobrymi amerykańskimi dolarami. Przenoszenie łódzkich Żydów do getta
zamieniło się w masakrę. Niemcy rozkazali im stawić się o określonej godzinie; wolno było
wziąć z sobą tylko dwadzieścia kilogramów bagażu. O tej wyznaczonej godzinie hitlerowcy
zorganizowali przeszukiwanie domów, wyciągali chorych z łóżek, a zdrowych z kryjówek
bijąc, rabując i mordując. Dzielnica Łqdzi,
28
którą przeznaczono na getto, jest jedną z najbiedniejszych i najstarszych części miasta, składa
się przede wszystkim z małych drewnianych domków bez elektryczności i kanalizacji
przedtem zamieszkałych przez biednych tkaczy. Jest tam miejsce dla najwyżej kilkudziesięciu
tysięcy mieszkańców — Niemcy wtłoczyli do łódzkiego getta trzysta tysięcy Żydów.
Zamożni Żydzi uciekali stamtąd na różne sposoby. Niektórzy przekupywali gestapowców —
jak rodzina mojej koleżanki — inni szmuglowali się w trumnach. Żydowski cmentarz leży
poza granicami getta i wolno nań wynosić zmarłych. Tak więc niektórzy zamykali się w
trumnach i byli wynoszeni z getta z zachowaniem zwykłego ceremoniału pogrzebowego;
przed cmentarzem wstawali z trumien i uciekali do Warszawy. Raz zdarzyło się, że osoba
zamknięta w trumnie już więcej nie podniosła się — zmarła podczas tej krótkiej, upiornej
podróży na atak serca [...]
5 kwietnia 1940
Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki
na ludzi — także kobiety i dzieci — i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża
nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie
kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę
i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy
wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić.
A oto, co przytrafiło się Żydówce będącej amerykańską obywatelką. W zasadzie naziści są
ostrożni w"obec cudzoziemców; tym razem jednak zlekceważyli protesty kobiety i zmusili ją
do szorowania podłogi kosztownym fut-
29
rem. Po tych ciężkich przejściach kobieta poskarżyła się konsulowi amerykańskiemu, który
zażądał odszkodowania od niemieckiego gubernatora Franka. Natychmiast kobieta ta, która
miała szczęście być amerykańską obywatelką, otrzymała trzy tysiące marek. Ale polscy
obywatele żydowskiego pochodzenia nie mają nikogo, prócz, siebie samych, kto by ich
bronił. Od momentu, gdy Niemcy rozpoczęli swoje polowania na ludzi, Żydzi ostrzegają się
wzajemnie i w ciągu paru chwil ulice pustoszeją.
17 kwietnia 1940
Wczoraj ojciec wrócił z Rosji. Ledwośmy go poznały. Był nieogolony, przebrany za chłopa i
wyglądał jak jakiś Cygan, który właśnie wyszedł z jaskini. Przeszmu-glował się przez tzw.
zieloną granicę — był jedynym z trzydziestoosobowej grupy, któremu udało się uciec;
pozostałych aresztowano i los ich jest niepewny. Ojciec dotarł do Warszawy pieszo, idąc
nocami, a w dzień kryjąc się po lasach.
Początkowo nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego wrócił do niemieckiego piekła, podczas gdy
tak wiele osób oddałoby wszystko, byle tylko dostać się na sowiecką stronę. W Galicji jakiś
znajomy ojca powiedział mu, że jego rodzina wyjechała do Ameryki, ale gdy zatelegrafował
do naszych krewnych w Ameryce — zaprzeczyli tej informacji i podali mu nasz warszawski
adres. Nie mogąc sprowadzić nas do siebie, zdecydował wrócić i dzielić nasz gorzki los.

background image

Opowiedział ciekawe szczegóły o tzw. rosyjskiej stronie. Rosjanie traktują ludność cywilną
dużo lepiej niż Niemcy; przynajmniej nie ma dyskryminacji religijnej. Wielu Żydów uciekło z
terytorium okupowanego przez Niemców i przeszło do Rosji. Duży ich procent natychmiast
wstąpił do Armii Czerwonej, a reszta poszła do
30
pracy w fabrykach. Większość przyjęła obywatelstwo rosyjskie. Ci, którzy odmówili
przyjęcia obywatelstwa, zostali deportowani na Syberię. Wyżywienie jest złe, bo przydziały
rządowe są niewystarczające, a nie ma „czarnego rynku".
Żartownisie opowiadają dowcipy o rosyjskiej armii. Mówią, że ich czołgi mają stuosobowe
załogi, to znaczy: jeden żołnierz siedzi w środku, a pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu
pcha maszynę. Żołnierze rosyjscy są dobroduszni, choć potrafią być surowi z powodów
patriotycznych. Wiele kobiet jest w służbie czynnej, najczęściej w lotnictwie. Noszą takie
same mundury i mają takie same prawa jak mężczyźni. Wielu oficerów ma przy sobie żony.
Patrząc na szerokie chłopskie spódnice i chusty tych kobiet nikt by się nie domyślił, że to
osoby bardzo inteligentne, w większości z wyższym wykształceniem i na ważnych
stanowiskach [...]
Być może nasze dowcipy o Rosjanach są wyrazem naszego niezadowolenia z faktu, że Rosja
nie jest w stanie wojny z Hitlerem. Większość mieszkańców Warszawy jest pewna, nie
wiedzieć dlaczego, że wojna między Hitlerem a Rosją wcześniej czy później musi
wybuchnąć. Ta myśl pomaga nam znosić naszą ciężką próbę.
28 kwietnia 1940
Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd
mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka
amerykańska". Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy
swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego
domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić
im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy
31
o" to Z n Cr oj
fjff
*?§•*$%
"' ? S tt
to "a* S Q -to o Cr ._,g c a ^ m er w pr cr
3 c

j każdy pokój musi być zajmowany przez co najmniej ' cztery osoby.
Podnajęliśmy jeden z naszych pokoików rodzinie R. z Łodzi. Pan R. był jednym z czterech
czy pięciu ekspertów przemysłu tekstylnego, których zatrudniali Niemcy. Miał pensję 6000
złotych. Był zmuszony do mieszkania w fabryce, poza granicami getta i wolno mu było
odwiedzać rodzinę tylko raz w tygodniu. Tak jak reszta nielicznych uprzywilejowanych
Żydów, większą część zarobków oddawał komitetowi pomocy społecznej w żydowskiej
dzielnicy. Od rodziny R. dowiedzieliśmy się kilku szczegółów dotyczących życia w
łódzkim getcie. Racja żywnościowa wynosi 10 deko chleba dziennie na osobę, a wszyscy
mieszkańcy getta zmuszeni są do pracy w wojskowych warsztatach wytwarzających koce i
buty z drewnianymi podeszwami. Obrzędy religijne i zawieranie małżeństw są wzbronione;
efektem przeludnienia i złych warunków sanitarnych są epidemie gnębiące mieszkańców
wąskich ulic Bałutów. Tylko ci, którzy mają dużo pieniędzy, mogą uchronić się przed tym
okropnym życiem.
W ubiegłym tygodniu zaczęły działać w Warszawie publiczne garkuchnie. Jedna z nich
znajduje się niedaleko naszego domu, na Siennej 16. Posiłek składa się z ziemniaków lub

background image

kapuśniaku i małej porcji jarzyn. Dwa razy w tygodniu dają malutki kawałek mięsa, który
kosztuje jeden złoty i dwadzieścia groszy.
Jest teraz wiele nielegalnych szkół i co dzień ich przybywa. Ludzie uczą się na strychach i w
piwnicach, w programie szkolnym są wszystkie przedmioty, nawet łacina i greka. Dwie takie
szkoły Niemcy odkryli w czerwcu; dowiedzieliśmy się później, że nauczyciele zostali
zastrzeleni na miejscu, a uczniowie wysłani do obozu koncentracyjnego pod Lublin. Nasze
łódzkie gimnazjum też już rozpoczęło lekcje.
34
Większość nauczycieli jest w Warszawie i dwa raz
godniu mamy zajęcia. Odbywają się w naszym n
niu, które jest stosunkowo bezpieczne ze wzgl<
? amerykańskie obywatelstwo mojej matki. Uczyr
wszystkich przedmiotów, a nawet zorganizowali^
boratorium fizyczne i chemiczne używayąc naczj
chennych zamiast probówek i retort. Szczególną
zwraca się na naukę języków obcych, przede wsz]
angielskiego i hebrajskiego. Nasze dyskusje o p<
literaturze są szczególnie burzliwe. Nauczyciele pi
wykazać, że wielcy polscy poeci: Mickiewicz, Sło1
i Wyspiański przepowiadali obecne nieszczęścia. Ws
powtarzają słynne cytaty z „Wesela" Wyspiańskiego
Miałeś chamie złoty róg.
Ostał ci się jeno sznur.
Profesorowie wkładają w nauczanie całe serce i di
a wszyscy uczniowie są niezwykle pilni. Nie ma z
uczniów. Nielegalny charakter nauczania, niebezpiec:
stwo, które nam ciągle grozi, napełniają nas dziwną :
liwością. Dawny dystans między nauczycielami i uczi
mi zniknął, czujemy się jak towarzysze broni, któ
wzajemnie ponoszą za siebie odpowiedzialność.
Trudno dostać podręczniki; oficjalnie zakazano
sprzedaży. Robimy notatki z wykładów naszych profe;
rów i uczymjr się ich na pamięć. Mimo tych nadzwycz;
nych trudności, nasze gimnazjum właśnie wydało świ
dectwa maturalne. Egzaminy i uroczystość rozdań
dyplomów odbyły się w mieszkaniu dyrektora szkół
dr. Michała Brandstaettera. Było popołudnie, wszystk
story na oknach zaciągnięte, a przed domem uczniowi
stali na czatach. Na egzamin zgłaszano się pojedyncze
nauczyciele siedzieli za stołem przykrytym zielonyn
suknem. Wszyscy bez wyjątku zdali dobrze. Świadectwa
35
maturalne nie były wystawione, jak dawniej, przez ministerstwo oświaty; a przez ciało
pedagogiczne nielegalnego gimnazjum; wypisano je na maszynie, na zwykłych kartkach
papieru, po czym zostały podpisane przez wszystkich nauczycieli. Ze łzami w oczach
dyrektor wygłosił tradycyjną mowę do świeżo upieczonych maturzystów, którzy — tak samo
jak cała młodzież w Polsce, a szczególnie ta pochodzenia żydowskiego — opuszczali szkołę
bez żadnej perspektywy na przyszłość, prócz zostania niewolnikami w hitlerowskich obozach
pracy.
16 sierpnia 1940

background image

Ludność dzielnicy żydowskiej zaczęła organizować swoje życie społeczne. Warunki są
bardzo złe i trzeba wynajdować rozmaite sposoby zdobywania pieniędzy i organizowania
pomocy. Utworzono komitety domowe, które zbierają się co noc w innym mieszkaniu, aby
przedyskutować pilne problemy i ustalić wysokość składki, którą każdy dom ma przekazywać
centralnej radzie, pomocy społecznej Żydowskiej Gminy. Komitety domowe prowadzą także
działalność oświatową podkreślając znaczenie walki z epidemiami.
Młodzież spotyka się raz w tygodniu; pierwsza część spotkania poświęcona jest dyskusji nad
jakimś zagadnieniem naukowym lub literackim, druga rozrywce — tańcom przy
gramofonowych płytach. Wpływy z tych zebrań przekazywane są komitetowi pomocy
społecznej.
Młodzi Żydzi rodem z Łodzi założyli klub w celu zwiększenia funduszu pomocy. Harry
Karczmar został wybrany prezesem, a członkami-założycielami są: Bolek Gliksberg, Romek
Kowalski, Edek Wołkowicz, Tadek Szajer, Olga Szmuszkiewicz, Edzia Piaskowska, Stefan
Mandeltort, Misza Bakst, Dołek Amsterdam, Mietek Fein i ja.
36
Gdy tylko się zorganizowaliśmy, przedstawiciel Ws
nego Komitetu Dystrybucyjnego * zwrócił się do
o przygotowanie przedstawienia na fundusz pon
uchodźcom z Łodzi. Z entuzjazmem zabraliśmy się
opracowania programu i każdy z nas starał się odl
w sobie jakiś talent. Nasz przewodniczący, Harry Ka
mar, ma piękny głos — został więc poproszony o wj
nanie solowego popisu. Jest z nas najstarszy, średni
wzrostu, włosy ma kasztanowe i wygląda na więcej
dwadzieścia trzy lata. Wiele dotąd w życiu wycierf
W wypadku samochodowym złamał nogę i teraz tro
utyka; ostatnio lekarze wykryli u niego objawy gruźl
Choć wie, że teraz nie ma żadnych możliwości uratoi
nia go, zawsze jest uśmiechnięty i żwawy. Dużo ćwi
i wtedy zapomina o swych cierpieniach.
Akompaniatorem Harry'ego jest Romek Kowal;
smagły dziewiętnastolatek o arystokratycznym wygląd:
Jego delikatna twarz z głęboko osadzonymi, ciemny
oczyma, klasycznym nosem i czerwonymi wargami :
bardzo dziecinny wyraz. Ale jednocześnie jest jakby i
znaczona przedwczesną wojenną dojrzałością, tak cł
rakterystyczną dla wielu z nas. W rzeczywistości jest
raczej dojrzałość psychiczna niż fizyczna. Romek to c
bry chłopiec, chętny do pomocy innym i cudownie ul
lentowany — zaledwie kilka miesięcy przed wybucłu
wojny zaczął się uczyć gry na fortepianie, a teraz g
już niemal jak wirtuoz. Posiada wyczucie do muzyki rc
rywkowej i uwielbia jazz.
Stefan Mandeltort, najmłodszy z naszych chłopcó' ma dopiero siedemnaście lat, jest mały,
zwinny i wygiąć jak typowy urwis z robotniczych przedmieść Warszaw
* American Jewish Joint Distribution Committee — amerykai sko-żydowska instytucja
charytatywna (przyp. tłum.).
37
Pięknie recytuje; będzie wygłaszał fragmenty z kilku ról
teatralnych.

background image

Mietek Fein to urodzony tancerz, świetnie stepuje, jest wysoki, szczupły, jasnowłosy, a jego
blada, wąska twarz bardzo przypomina twarz Freda Astaire'a, tyle że Mietek jest jeszcze
przystojniejszy. Ma dwadzieścia lat i jest-kompletnym sierotą; nie pozostał przy życiu nawet
nikt z dalszej jego rodziny. Ale niewiele rozmyśla nad swym smutnym losem — jego myśli
zajmuje taniec.
Dołek Amsterdam, wysoki młodzieniec o brązowych włosach i raczej pospolitej twarzy,
ma naturę flegma-tyczną. Mówi mało i zwykle zgadza się z innymi. Łatwo ulega cudzym
wpływom — szczególnie Harry'ego. Posiada szkolony głos. Pozostali śpiewacy to Edek
Wołkowicz i Bolek Gliksberg. A Misza Bakst będzie bardzo dobrym konferansjerem. Nie
musi nawet przygotowywać się, bo potrafi improwizować w każdym momencie. Ten
dziewiętnastoletni chłopak, o dużym zmyśle krytycznym, jest szybki w ripostach i ma
ogromne powodzenie u dziewcząt.
Olga Szmuszkiewicz, której ojciec jest w Palestynie, uczyła się gry na fortepianie od
wczesnego dzieciństwa. Wciąż jeszcze bierze lekcje u znanego profesora, choć jej sytuacja
materialna jest jak najgorsza.
Ku memu wielkiemu zdumieniu koledzy moi odkryli, że mam dobry głos. Jako
„Amerykankę" — tak mnie wszędzie nazywają —? poproszono mnie o zaśpiewanie kilku
lekkich amerykańskich piosenek. Wzbronione jest publiczne używanie francuskiego i
angielskiego, ale my lekceważymy takie zakazy.
Edzia Piaskowska i Tadeusz Szajer są jedynymi członkami naszej grupy bez talentów
scenicznych, dlatego powierzono im rozejrzenie się za salą nadającą się na przedstawienie.
38
Nasz mały zespół bawi się świetnie i bardzo jest pochłonięty przygotowaniami do występu.
Ale wystarcza rzut oka przez okno, na ulicę, aby przypomnieć nam rzeczywistość.
O każdej porze można zobaczyć namacalne dowody terroru panującego w mieście. Polowania
na ludzi odbywają się bez przerwy. Zawsze po zebraniach musimy rozchodzić się
pojedynczo. Dziewczęta wychodzą pierwsze i upewniają się, czy w pobliżu nie ma
hitlerowców. Jeśli jest spokój, wołają chłopców.
11 września 1940
W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu
Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były
znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza
łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość
znani wśród żydowskiej ludności. Głos Harry'ego fascynuje wszystkie dziewczyny,
dowcipna konferansjerka Stefana wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę wychwalają za grę na
fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści — to
robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po
polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać
pierwszą piosenkę „Moonlight and Shadow" po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są
także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny — w skrócie ŁZA.
To dziwnie symboliczne.
Mniej więcej w tym samym czasie, w którym organizowaliśmy nasz zespół, otworzono po
tzw. stronie aryjskiej kilka kawiarni; znani polscy artyści, którzy odmó-
39
wili występowania w kontrolowanych przez hitlerowców teatrach, występują tam w
podwójnej roli: kelnerów i artystów.
2 listopada 1940
Nieustannie krążą pogłoski, że wkrótce dzielnica żydowska zostanie zamknięta. Niektórzy
powiadają, że tak będzie dla nas lepiej, bo Niemcy nie będą śmieli tak otwarcie popełniać
swoich zbrodni, a jeszcze dodatkowo będziemy chronieni przed atakami polskich chuliganów.

background image

Ale inni — szczególnie ci z nas, którzy uciekli z łódzkiego getta — są przerażeni,
zasmakowali już bowiem życia w wydzielonej żydowskiej dzielnicy pod niemieckim
uciskiem.
Rozdział II POCZĄTEK GETTA
15 listopada 1940
Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zak; zano poruszać się poza granicami
wyznaczonymi prz< konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwów biegają ulicami i
szeptem przekazują sobie różne wiad< mości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznegi który ma mieć dwa i pół metra
wysokości. Żydowsc murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kle dą cegłę za
cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, s bici przez nadzorców. Przypomina mi to biblijny
opi naszej niewoli w Egipcie. Ale gdzie jest Mojżesz, któr; wyzwoliłby nas z nowej opresji?
Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicii wstrzymany, znajdują się niemieckie
posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale ni< wolno im wnosić
żadnych paczek. Pojawia się przed nam widmo głodu.
20 listopada 1940
Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne
napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten
pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma
gazet.
41
Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej
się wewnątrz getta.
Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej", kazano przeprowadzić się przed 12
listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i
łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób
zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili —
przybyli oni do getta z paroma tobołkami w raku.
22 listopada 1940
Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo
urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach,
gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają
na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać
zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może
zostawią nas w spokoju?
Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy
otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo
obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie.
25 grudnia 1940
Życie toczy się dalej. Moja matka jako Amerykanka może jeszcze opuszczać bramy getta.
Wychodząc okazuje paszport, a hitlerowski strażnik salutuje jej z szacunkiem zwracając
dokument.
Ostatnio matka podjęła kilka takich wypraw, aby za-
42
łatwić rozmaite sprawy dla swoich przyjaciół; są sz gólnie wdzięczni, gdy wysyła im listy za
granicę, urzędy pocztowe getta odmawiają przyjmowania t listów. Jako amerykańska
obywatelka może wys^ listy z niemieckiego urzędu pocztowego bez specjaln trudności. W
okienku sprawdzają jej paszport — naz sko nadawcy listu musi się zgadzać z nazwiskiem w
pć porcie. Wyobrażam sobie zdumienie adresatów za gr? cą, gdy widzą, że listy ich
najbliższych krewnych no zupełnie obce nazwisko nadawcy.

background image

Biuro pomocy amerykańskiej kolonii w Warsza1 znajduje się na Mokotowskiej 14. Raz w
miesi; wszyscy obywatele amerykańscy otrzymują duże pac żywnościowe na sumę jedenastu
złotych, ale ich pra dziwa wartość wynosi około trzystu — często zawier; artykuły, których
nie można dostać nigdzie indziej, żadną cenę.
Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardz paląca. Oficjalne kartki żywnościowe
uprawniają do n bycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i 1 lograma marmolady z
warzyw (słodzonej sacharyną) r na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomni
liśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie woli sprowadzać z „aryjskiej" strony, choć
wszystkiego je tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejs: niż strach przed
karami, jakie grożą szmuglerom, a szmi giel staje się stopniowo ważnym przemysłem.
Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielor jest murami jedynie od przecznic; domy,
których podwc rza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, s na razie oddzielone od
świata zewnętrznego kolczastyn drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasz okna
wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez cał noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają
się na uli
43
cach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser — oczywiście
po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły.
Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów
handlowych przejeżdża przez bramę.
Niemcy zażądali, aby administracja Gminy Żydowskiej podjęła odpowiednie kroki w celu
zlikwidowania przemytu. Rozkazali także, by utworzono żydowską policję, która ma
pomagać policji polskiej w utrzymywaniu porządku. Gmina próbuje zebrać dwa tysiące
zdrowych mężczyzn w wieku od dwudziestu jeden do trzydziestu pięciu lat. Weterani wojenni
mają pierwszeństwo. Pożądane jest także wykształcenie — minimum świadectwo ukończenia
gimnazjum.
22 grudnia 1940
Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było
trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy" odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod
koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... Nawet w niebie nie
każdy jest święty.
Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szeryński, nawrócony Żyd, który przed
wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga.
We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów,
obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki.
Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z
przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalo-
44
wy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jiidischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie
otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek
wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa — starszego policjanta, trzy —
komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy
komisarza, a sam komisarz — cztery.
Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu,
ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jiidischer Ordnungsdienst. Noszą także
metalowe znaczki z numerami na piersi.
Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach
getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na
ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy
Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem

background image

żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej
ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić — tym bardziej, że liczba żebraków
wzrasta z godziny na godzinę.
Centralna siedziba policji, tzw. KSP [Komenda Służby Porządkowej], znajduje się na
Ogrodowej 15; pięć komend rejonowych na: Twardej, Ogrodowej, Lesznie, Gęsiej przy
Nalewkach i blisko żydowskiego cmentarza.
Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta
na skrzyżowaniu — taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem,
który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka
przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawa-
45
nów — te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają
samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie
nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie.
24 grudnia 1940
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na
„aryjską" stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także
sprzedawane dziś rano w getcie — po niesłychanych cenach. Zostały
przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z
maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w
pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
25 grudnia 1940
Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To
członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją — zadaniem tej komisji jest
regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale
teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z
zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze
Spekulacją".
Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy
traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w
ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką", bo ich urząd mieści się pod
trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni
46
współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i praw nik Szajer z Lodzi.
Jest jeszcze inna grupa umundurowanych urzędników getta — to pracownicy jednostek
sanitarnych, którzy no szą niebieskie otoki na czapkach i niebieskie opaski. Je szcze inna to
oddziały „czarnych" (od koloru strojów) ka rawaniarzy zatrudnianych przez prywatne
zakłady po grzebowe, spośród których najpopularniejsze należą dc Pinkierta — z siedzibą
na Grzybowskiej, w budynku sąsiadującym z biurami Gminy — i Wittenberga — usytuo-?
wany dokładnie po drugiej stronie ulicy. Nawet przenosiny na tamten świat nie są obecnie
zbyt łatwe. Pogrzeby kosztują przerażająco dużo, a miejsce na przepełnionym żydowskim
cmentarzu jest na wagę złota.
Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją
znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty,
których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie.
Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także
własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu,
popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą
reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy
nazywali to miejsce „starą speluną". Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która

background image

zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na
to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie —
między Sienną a Lesznem.
Trasa z „małego" getta do „dużego" getta zaczyna się na rogu Chłodnej i Żelaznej. Tylko
jezdnia, oddzielona od reszty ulicy Chłodnej murem wzniesionym po obu
47
jej stronach, uważana jest za część getta. W połowie ulicy znajduje się wyjście na Żelazną.
Jest ono szczególnie strzeżone przez hitlerowską żandarmerię uzbrojoną w karabiny
maszynowe oraz przez dwóch policjantów: żydowskiego i polskiego.
2 stycznia 1941
Nasze noworoczne przedstawienia nieoczekiwanie zgromadziły ogromną widownię. Sala
była wypełniona po brzegi. Ponieważ 31 grudnia zbiegł się z ostatnim dniem Chanuki *,
zaimprowizowaliśmy scenę obrazującą heroiczną walkę Makabiego wprowadzając wiele
współczesnych aluzji. Zapaliliśmy na scenie osiem świec. Publiczność klaskała
entuzjastycznie i prawie wszyscy mieli łzy w oczach.
Także wszystkie poranne przedstawienia są wielkimi sukcesami. Połowa wpływu idzie do
kasy komitetu pomocy uchodźcom, bo wciąż jeszcze napływają ogromne ilości uciekinierów
z innych miaist.
4 stycznia 1941
Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane.
Dokądkolwiek idę — widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile
Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy.
Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze
bardziej drapieżnymi niż zwykle.
* Chanuka — ośmiodniowe uroczystości, obchodzone w grudniu na pamiątkę zwycięstwa
Machabeuszów (pod dowództwem Makabiego) nad Seleucydami (165—161 r. p.n.e.), w
wyniku którego na pewien czas odbudowano państwo żydowskie w Judei; zwyczaj nakazuje
co dzień wstawiać po jednej zapalonej świeczce do chanukowej lampy (przyp. tłum.).
48
Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrót
i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośj
przechodniów. Inni strażnicy — znudzeni pełnieni-
służby przy bramach — organizują sobie zabawy. !
przykład wybierają ofiarę wśród ludzi, którzy akui
przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twai
w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają
razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Ki
dy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może st
się nawet żydowski policjant stojący z nim razem na p
sterunku.
Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandara
„musztrującego" żydowskiego policjanta obok przejść:
z „małego" do „dużego" getta, na Chłodnej. Młody człc
wiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmu
szał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w ka
łuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczon
żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziom
rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitar
ne, dlatego najczęściej używa się riksz.
10 stycznia 1941

background image

Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa
hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet
domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich
znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza
sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy
mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej
brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy
przykładali im rewolwery do piersi i intym-
4g 4 — Dziennik...
nych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów.
Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych
pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów.
Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych
odbywają się nadal.
30 stycznia 1941
Dziś odbyliśmy inauguracyjne zebranie Klubu Młodzieży naszego bloku na Siennej. Podobne
kluby są zakładane na wszystkich ulicach getta. Wybraliśmy przewodniczącym Manfreda
Rubina, inteligentnego młodego niemieckiego Żyda, uchodźcę, który przyjechał do Polski na
krótko przed wojną.
Inżynier Stickgold złożył nam życzenia w imieniu komitetów domowych ulicy Siennej.
Nawoływał, byśmy się uczyli tak pilnie, jak to tylko możliwe, i byśmy dzielili się nie tylko
chlebem, ale i wiedzą. Wszyscy członkowie naszej grupy zaczęli przygotowywać tematy do
dyskusji. 5 lutego 1941
Mieszkańców Siennej ogarnęła panika, bo rozeszła się pogłoska, jakoby ulica ta miała zostać
odcięta od getta — rzekomo z powodu dużego przemytu, jaki się tu odbywa. Ale nie jest to
oczywiście prawdziwy powód, bo przemyt organizuje się na wszystkich ulicach granicznych i
gdyby odcięto jedną z nich, szmugiel zostałby po prostu przeniesiony na następną. Sami
Niemcy rozpuszczają wiadomości, że Sienna zostanie pozostawiona Żydom, o ile zapłacą
kontrybucję. I to musi być prawdziwy powód groźby — Niemcy chcą dostać od mieszkańców
getta dużo pieniędzy.
Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okien-50 ,
nych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po ] dzie saneczkach, o wolności. Czy
kiedykolwiek będę j szcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na ras ciągle jeszcze jest
mi ciepło i mam co jeść, ale doko mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bard:
nieszczęśliwa.
Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulic Zaglądam w sine od mrozu twarze
przechodniów. Stara: się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętyc w szmaty i dzieci o
zapadniętych, odmrożonych polic; kach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś si ogrzeją
jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stój w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe
pudełk zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek pa pierosów i garść cukierków
zrobionych bez grama cukri słodzonych sacharyną.
Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi Ten widok jest mi już dobrze znany:
biedny człowiel wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. N; ulicy łapczywie
rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a
pc chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach
i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to
położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójść do administracji Gminy? Nie ma po
co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów,
jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją
kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka

background image

zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i
zaciśniętych pięściach.
51
Jakie są ostatnie myśli tych ludzi? Co powoduje, że tak kurczowo zaciskają dłonie? Z
pewnością ostatnie spojrzenie rzucają na wystawę sklepu po przeciwnej stronie ulicy, na
której położyli się, by umrzeć. Widzą tam biały chleb, ser, a nawet ciasta i zapadają w swój
ostatni sen marząc o ugryzieniu kawałka chleba.
Co dzień zwiększa się na ulicach getta liczba tych „śniących o chlebie". Ich oczy przesłania
mgła należąca do innego świata. Zazwyczaj siedzą naprzeciw okien wystawowych sklepów
spożywczych, ale ich oczy nie widzą już bochenków leżących za szybą jak w jakimś dalekim,
nieosiągalnym niebie.
Gdy się już porządnie napatrzę i serce po brzegi wypełni mi smutek, wracam do mojego
ciepłego pokoiku, w którym mogę poczuć apetyczny zapach dobrego jedzenia. Moje marzenia
o wolności znikają. Jestem głodna. Teraz moim jedynym pragnieniem jest napełnienie
żołądka.
15 lutego 1941
Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko
Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu
miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na
drugą stronę".
Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest
grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących
ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte
— tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy - inne artykuły. Podczas ciemnych
nocy próbują robić
52
dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki
odpowiadające wymiarami tym otworom.
Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną" jest wiele
zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się
przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą
o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu.
Obecnie hitlerowcy odcinają od getta większe i nowocześniejsze mieszkania. Wiele ulic
podzielono na dwie części: jedna należy do getta, druga do strony „aryjskiej". Środkiem
biegną druty kolczaste lub mury. Drżymy, że to samo spotka Sienną, na której mieszkamy, bo
właśnie tutaj są najpiękniejsze mieszkania w całej dzielnicy.
27 lutego 1941
Administracja Gminy Żydowskiej kończy przygotowania do otwarcia kursów rysunku
technicznego, architektury i grafiki. Ja też się zapisałam. Dostałam pisany na maszynie
prospekt, który wyjaśnia, że kurs zostaje otwarty za specjalną zgodą władz niemieckich i jest
częścią ogólnego programu szkolenia ślusarzy, elektrotechników i innych rzemieślników
spośród młodzieży żydowskiej nie posiadającej zawodu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że
prawdziwym zamiarem Niemców jest wyszkolenie robotników dla ich przemysłu wojennego
— robotników pracujących za darmo.
Kursy metalurgiczne i pokrewne będą się odbywały w budynku Gminy na Grzybowskiej 26, a
rysunku technicznego na Siennej 16 — niedaleko mego domu. Nie będę narażona na
niebezpieczeństwo chodzenia do szkoły przez wiele ulic. Kurs trwać będzie sześć miesięcy, a
czesne wynosi dwadzieścia pięć złotych za miesiąc. Jest także pew-
53

background image

na liczba stypendiów dla biednych, a zdolnych uczniów. Kiedy poszłam się zapisać,
zobaczyłam wiele znajomych twarzy, między innymi Marka Ungera, mojego
akompaniatora, i Manfreda Rubina, przewodniczącego Klubu Młodzieży naszego bloku.
Jest prawie sześciuset kandydatów, choć miejsc niewiele — kilkadziesiąt zaledwie. Niestety
„plecy" odgrywają dużą rolę w wyborze studentów. Początkowo buntowałam się przeciw
temu, ale kiedy zorientowałam się, że moje szansę na przyjęcie są słabe — ostatecznie
zdecydowałam się skorzystać z tego środka.
20 lutego 1941
Dziś poszłam odwiedzić szkolną koleżankę z Łodzi, Lolę Rubin. Bardzo podziwiam
jej odwagę. Ta siedemnastoletnia dziewczyna utrzymuje siebie i dziesięcioletniego
braciszka. Ich rodzice zostali w łódzkim getcie. Loli Rubin udało się gdzieś zdobyć fałszywą
metrykę z katolickim nazwiskiem i dzięki temu magicznemu papierkowi zarabia na życie.
Często chodzi na stronę ,,aryjską", kupuje różne drobiazgi, które są w getcie nie do dostania, a
po,tem odsprzedaje znajomym z dobrym zyskiem. Zazwyczaj przekracza granicę przez
gmach Sądów na Lesznie, są tam sądzeni i Żydzi, i goje. Z jednej strony gmach wychodzi
na ulice Ogrodową i Białą, które sąsiadują ze stroną „aryjską". Tam Lola wciska się w tłum
Polaków przychodzących do sądu.
Lola ma maleńki pokoik i przyjmuje wielu gości. Dziś spotkałam u niej interesującego
osobnika; nazywa się Mickey Mundstuck i jest karłem. Ma dwadzieścia cztery lata,
pochodzi z Lipska, mówi po niemiecku i angielsku. Opowiedział nam dziwną historię
swojego życia. Kiedy miał osiem lat, ojciec zabrał go do Hollywood. Został tam cudownym
dzieckiem i grał w różnych filmach. Żeby kon-54
tynuować karierę, musiał dzieckiem pozostać, ale ponieważ zaczął rosnąć, jego ojciec
zdecydował poddać go operacji hamującej wzrost. Nie przyniosła jednak pożądanego
efektu. Pojawiły się bowiem inne cudowne dzieci i kariera filmowa Mickeya skończyła się.
Opuścił Hollywood i wrócił do Niemiec w 1933 roku. Naziści właśnie doszli do władzy i
wysłali jego ojca do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie zmarł. Mickey został sam, a
kilka miesięcy temu deportowano go do Warszawy. Teraz dwudziestoczteroletni karzeł
utrzymuje się ucząc angielskiego.
25 lutego 1941
Od trzech tygodni chodzę na kurs grafiki. Atmosfera jest przyjemna, czuję się, jakbym
codziennie odwiedzała na parę godzin inny świat, świat daleki od upiornego życia getta.
Lekcje trwają od dziewiątej rano do drugiej trzydzieści po południu, składają się na nie
przedmioty teoretyczne i ćwiczenia praktyczne. Przedmioty teoretyczne to historia sztuki,
architektury, kostiumologii i różnych rodzajów rysunków poczynając od figur
geometrycznych, a kończąc na światłodruku, ornamentacji i liternictwie.
Profesorami rysunku są Hilf, artysta wiedeński, oraz Greiffenberg — znany warszawski
projektant. Geometrii i historii architektury uczy inżynier Goldberg, twórca
najnowocześniejszego gmachu rządowego Warszawy. Jest szczególnie popularny wśród
studentów.
Młodzi ludzie uczęszczający na kurs są w różnym wieku — najmłodszy ma piętnaście lat,
najstarszy trzydzieści. Niektórzy pracowali już przed wojną jako kreślarze, a niektórzy byli
nawet znanymi malarzami. Jest też kilku dyplomowanych inżynierów. Większość kursantów
to mężczyźni — istnieje ważny powód tego stanu rzeczy. Ostatnio Żydzi (mężczyźni) są
masowo łapani i wysyłani
55
do obozów pracy, z których nikt nie wraca. Niemcy wysyłają teraz ludzi głównie w okolice
Bugu, gdzie zatrudniają ich przy budowie fortyfikacji w pobliżu radzieckiej granicy.
Słuchacze kursów organizowanych przez Gminę nie są wysyłani do obozów pracy, ale zaraz
po ukończeniu kursu mają obowiązek „ochotniczo" zgłaszać się do niemieckiego urzędu

background image

zatrudnienia. Ale któż by się przejmował tym, co może się zdarzyć za osiem miesięcy? Do
tego czasu wojna może się skończyć. Ale nic dziwnego, że większość studentów stanowią
mężczyźni. Gmina też ich popiera, bo na razie dziewczętom nie grożą obozy pracy.
Rozdział III ŻYCIE TOCZY SIĘ
28 lutego 1941
Brak chleba staje się coraz bardziej dotkliwy. Dostajemy bardzo mało na oficjalne kartki
żywnościowe, a na czarnym rynku funt chleba kosztuje teraz dziesięć złotych. Chleb jest
czarny i smakuje jak trociny. Biały chleb kosztuje od piętnastu do siedemnastu złotych. Po
stronie „aryjskiej" ceny są dużo niższe. Wielu studentów przychodzi na lekcje z pustym
żołądkiem — codziennie organizujemy dla nich zbiórkę chleba. Jeszcze tragiczniejszy jest los
naszych żywych modeli. Ostatnio rysowaliśmy wiele portretów; naszym ulubionym tematem
jest „Nędza". Modeli nie brakuje. Ustawiają się w kolejce, żeby zarobić parę groszy pozując
nam. Często zasypiają na podium i wtedy z zamkniętymi oczyma wyglądają jak martwi.
Kierownik kursu płaci dwa złote za dwie godziny pozowania, a my zbieramy po kilka
kawałków chleba dla każdego modela. Wczoraj pozowała nam jedenastoletnia dziewczynka o
pięknych, czarnych oczach. Przez cały czas, gdy pracowaliśmy, drżała z zimna i ciężko było
nam rysować ją. Ktoś zaproponował, żeby dać jej coś do jedzenia. Dziewczynka trzęsąc się
przełknęła tylko część chleba, jaki dla niej zebraliśmy, a resztę troskliwie zawinęła w kawałek
gazety. „To będzie dla mojego małego braciszka — powiedziała. — Czeka w domu, żebym
mu
57
coś przyniosła." Potem siedziała już spokojnie przez cały czas.
Raz musieliśmy wynieść z klasy pewnego staruszka; zemdlał z głodu i nie był nawet w stanie
dokończyć chleba, któryśmy mu dali.
4 kwietnia 1941
Liczba szkół i kursów zawodowych w getcie wzrasta. Organizacja ORT [Towarzystwo
Szerzenia Pracy Zawodowej i Rolniczej wśród Żydów] otworzyła specjalny kurs dla
dziewcząt pod kierownictwem Romy Brandes, żony adwokata, przywódcy żydowskich
socjalistów, który uciekł za granicę. Na kursach tych są następujące specjalności: krawiectwo
damskie, ubranka dziecięce, ręka-wicznictwo, modniarstwo, kaletnictwo i wyrób sztucznych
kwiatów. ORT ma dwie sale na ulicy Leszno 13 i na Nalewkach 13. Moja siostra, Anna,
zapisała się na kurs szycia dziecinnych ubrań; ma dwie lekcje rano i dwie po południu. Na
kursy uczęszcza duża liczba dziewcząt. Robią buciki dla sierocińców, w których prawie
wszystkie dzieci są bose. Ponieważ skóra jest niedostępna, zbiera się w getcie i zanosi do
szkoły stare pilśniowe kapelusze, które się tu czyści i przerabia na różne rodzaje obuwia. Na
podeszwy uczennice zużywają dwie lub trzy warstwy filcu, albo skórę ze starych butów
ofiarowanych na ten cel przez zamożniejszych mieszkańców getta. Dziewczęta pracują
chętnie, bo wiedzą, jak wiele małych, zmarzniętych stopek czeka na efekt ich pracy; nikt też
nie żąda zapłaty.
W ogóle dzieciom poświęca się wiele uwagi. W licznych domach istnieją specjalne komitety,
które pomagają w zaopatrywaniu sierot. W naszym domu na przykład gotuje się codziennie
kociołek zupy dla szpitala dziecięcego Mattiasa Bersona na Siennej. Są też rozmaite or-
58
ganizacje mające na celu niesienie pomocy dzieciom Szczególnie popularne są tzw.
komitety łyżkowe, które zbierają po łyżce cukru albo po dwie łyżki mąki czy płatków
owsianych dwa razy w tygodniu od każdego lokatora domu. Zbiera się także ziemniaki,
marchewkę, buraki, kapustę i inne produkty żywnościowe.
Koło młodzieży z naszego domu przy Siennej 41 pomaga Domowi Sierot dr. Janusza
Korczaka. Każdego dnia dwoje spośród nas przeprowadza zbiórkę i wszyscy —? nawet ci,

background image

którzy sami potrzebują pomocy — chętnie dają coś dla majych podopiecznych dr. Korczaka.
Nazwiska ofiarodawców i listę darów wywieszamy na bramie domu.
Obecnie domy dziecka utrzymują się niemal wyłącznie z takich zbiórek, bo różne organizacje
Gminy muszą poświęcać się tysiącom bezdomnych uchodźców, którzy co dzień przybywają
do getta.
9 kwietnia 1941
Nasza grupa teatralna kontynuuje występy. Powszechnie wiadomo, że co poniedziałek cała
młodzież z tzw. małego getta zbiera się, by oglądać przedstawienia ŁZY. Jesteśmy już teraz
starym i doświadczonym zespołem. Początkowo było wiele takich grup, ale większość z nich
działała niedługo.
Na Siennej pod szesnastym, w domu, w którym odbywają się zajęcia naszego kursu grafiki,
otwarto nową kawiarnię kierowaną przez Tatianę Epstein. Kelnerkami są panie z najlepszego
towarzystwa. W kawiarni występują słynni artyści — wśród nich wirtuoz, Władysław Szpil-
man. Za kilka dni kawiarnia ma zamiar ogłosić konkurs młodych talentów. Nagrodą jest
tygodniowy kontrakt na występy, z dobrą gażą. Wpisałam się na listę uczestników.
Sf
14 kwietnia 1941
Dzisiejsze przedstawienie było dla mnie wielkim osobistym przeżyciem. Zaproponowałam,
byśmy z okazji Paschy włączyli do programu coś z „Agady" *, a że w naszej grupie jestem
najlepszą uczennicą na lekcjach hebrajskiego — przypadł mi zaszczyt recytowania plag. Przy
bardzo rytmicznym akompaniamencie fortepianu ciskałam dziesięć plag, których każdy Żyd
w getcie życzy nazistom. Cała publiczność powtarzała po mnie te słowa i wraz ze mną
wyrażała w duchu pragnienie zniszczenia nowych Egipcjan tak szybko, jak to tylko
możliwe...
Ale na razie gniew Boga ciężko doświadcza Jego wybrany naród.
20 kwietnia 1941
Konkurs w kawiarni był kolosalnym sukcesem. W ciągu trzech dni jego trwania sala była
wypełniona po brzegi. Przyznano nagrody za śpiew, taniec, recytację i grę na instrumentach.
Pierwszą nagrodę w dziedzinie tańca wygrała Stanisława Rapel, uczennica Janiny
Pruszyckiej. Sześcioletni chłopiec, uczeń Władysława Szpilmana, otrzymał pierwszą nagrodę
za grę na fortepianie. Ten maluch jest prawdziwym geniuszem i absolutnym wirtuozem. Mnie
przypadła pierwsza nagroda za lekkie piosenki jazzowe śpiewane po angielsku; jak zwykle
akompaniował mi Romek Kowalski.
Rozdanie nagród odbywało się w atmosferze ogromnego podniecenia i entuzjazmu. Jury
składało się z Władysława Szpilmana, Heleny Ostrowskiej — popularnej piosenkarki,
wydawcy Stefana Pompera, żony architekta
* Agada — część Talmudu złożona z opowieści ludowych, legend, aforyzmów i pouczeń
moralnych (przyp. tłum.).
60
Beli Gełbard, która jest znanym mecenasem sztuki, a także właścicielki kawiarni —
Tatiany Epstein.
Życie artystyczne w getcie kwitnie. Na Nowolipiu działa —? pod kierownictwem aktorki,
Diany Blumfeld, żony Jonasa Turkowa — mały teatr wystawiający sztuki w języku
nowohebrajskim (jidj sz), zwany „Azazel". Na Nowolipkach [Nowy] Teatr Kameralny daje
przedstawienia w języku polskim. Od czterech tygodni grają w nim popularną komedię pióra
czeskiego dramaturga, Polaczka, pod tytułem: „Doktor Berghof przyjmuje od drugiej do
czwartej". Gwiazdami tego teatru są: Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław
Gliczyński.
Wielkie sukcesy odnosi Teatr Femina na Lesznie. Można w nim zobaczyć Aleksandra
Minowicza, Helenę Ostrowską, Franciszkę Man, która wygrała międzynarodowy konkurs

background image

tańca, Kinelskiego, Pr szycką wraz z jej baletem, Noemi Wentland i wiele .„nnych
znakomitości,
0 których żydowskim pochodzeniu nikt przed wojną nie wiedział. Na repertuar „Feminy"
składają się rewie
1 operetki. Ostatnio wystawiono „Barona Kimmela" i rewię, w której przede wszystkim
prezentowano skecze i piosenki o Judenracie. Była to ostra satyra skierowana przeciw
„rządowi" i „ministrom" getta. Wiele miejsca poświęcono pewnym biurokratom z
administracji Gminy, ale ogólnie rzecz biorąc odniosłam wrażenie, że zespół przesadził, a
może nawet był nie całkiem fair, szczególnie w stosunku do prezesa Gminy, inżyniera
Czerniako-wa, którego pozycja jest nie do pozazdroszczenia.
To prawda, że Czerniakow często jeździ na spotkania z gubernatorem Frankiem, ale za
każdym razem wraca załamany. Spoczywa na nim ogromny ciężar odpowiedzialności za
wszystko, co dzieje się w getcie. Na przykład, gdy tylko Niemcy wykryją, że ktoś
rozpowszechnia
61
nielegalną prasę, biorą zakładników spośród członków administracji Gminy, którą celowo
rozszerzyli i która teraz składa się z najwybitniejszych osób. Ludzie ci wykazują
nadzwyczajną godność i odwagę, lecz często płacą za to własnym życiem. Cała ta sytuacja z
pewnością nie jest odpowiednim obiektem dla satyry.
Prezes Czerniakow mieszka na Elektoralnej 26. Często bywam w tym domu, bo mieszka tam
jeden z moich kolegów, a nigdy nie spotkałam prezesa na klatce czy na ulicy. Rzadko
wychodzi, bo bardzo jest zajęty swymi ciężkimi obowiązkami. Niełatwo się z nim zobaczyć;
trzeba przejść przez liczne sekretarki i recepcjonistów przy okratowanych okienkach oraz
przez różne biura. Przeciętny obywatel musi czekać trzy tygodnie, żeby dostać się do prezesa;
przez ten czas często upragniona rozmowa traci aktualność i niedoszły petent rezygnuje.
Miałam okazję zobaczyć prezesa Czerniakowa podczas jego odwiedzin w naszej szkole. Jest
to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z szeroką, stanowczą twarzą. Ubrany zawsze na
czarno i nosi okulary. Wygląda poważnie, ale łagodnie. Nigdy nie widziałam, żeby się
uśmiechał, ale to całkiem zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę odpowiedzialność, jaka na
nim spoczywa. Mieć codziennie do czynienia z Niemcami, a jednocześnie przyjmować skargi
i zażalenia głodujących, zgorzkniałych i nieufnych ludzi — to doprawdy obowiązek nie do
pozazdroszczenia. Wcale się nie dziwię, że zawsze jest taki ponury.
Prezesowi Czerniakowowi podczas odwiedzin w naszej szkole zawsze towarzyszy inżynier
Jaszuński, dyrektor sieci szkół getta. Jaszuński jest prawie równie wysoki jak Czerniakow,
nosi kozią bródkę i ma szerokie brwi, które
62
nadają jego łagodnej twarzy jeszcze bardziej dobrotliwy wyraz. Jest człowiekiem o ogromnej
wiedzy i bardzo się interesuje naszą pracą.
Gdy przychodzą, oglądają portrety, rysunki, wzory nowoczesnego liternictwa, projekty
domów i rysunki techniczne. Sami jesteśmy zdumieni postępami, jakie uczyniliśmy w tak
krótkim czasie. Ja osobiście nie wiedziałam nawet, jak trzymać ołówek, kiedy przyszłam po
raz pierwszy do szkoły, a jednak nauczyłam się wiele podczas tych dwóch miesięcy.
27 kwietnia 1941
Dziś po raz kolejny przyszli do szkoły Niemcy. Ostatnio pojawiają się coraz częściej. Gd^
tylko ich szary automobil wjeżdża w naszą ulicę i widzimy przez okno grupę
wysiadających oficerów w żółtych mundurach z czerwonymi opaskami i swastykami, w
klasie zaczyna się ogromny ruch. Nauczyciele wyciągają z teczek najlepsze prace uczniów.
My pospiesznie zakładamy opaski z gwiazdą, które należy nosić także na okryciach i
swetrach. Szybko robimy porządek. Boże broń, żeby Niemcy znaleźli na podłodze choćby
ścinek papieru.

background image

Wchodzą wyniośli, pewnym krokiem. W sali panuje śmiertelna cisza. Inżynier Goldberg
świetnie znający niemiecki wita wizytatorów. Odpowiada na ich pytania i pokazuje najlepsze
rysunki. Niemcy nie są zainteresowani ilustracjami ani projektami architektonicznymi;
najwięcej uwagi poświęcają rysunkom technicznym, przy których zatrzymują się długo i
krytykują każdy szczegół. Przed wyjściem sprawdzają nasze opaski i jeśli trafią na jakąś
trochę pogniecioną, krzyczą i grożą, że zamkną szkołę. Gdy tylko szare auto odjedzie,
oddychamy z ulgą i wracamy do pracy. ,
63
20 maja 1941
Po drugiej stronie kolczastych drutów króluje wiosna. Z mojego okna widzę młode
dziewczyny z bukiecikami fiołków spacerujące „aryjską" stroną ulicy. Czuję nawet słodki
zapach rozwijających się na drzewach pączków. Ale w getcie nie ma ani śladu wiosny. Tutaj
promienie słońca pochłaniane są przez ciężkie, szare płyty chodników. Na nielicznych
parapetach kiełkują długie i cienkie łodyżki cebuli, raczej żółte niż zielone. Gdzież się
podziały moje cudowne wiosenne dni z dawnych lat, wesołe spacery w parku, narcyzy, bzy i
magnolie, które wypełniały mój pokój? Dziś nie mamy ani kwiatów, ani w ogóle żadnych
zielonych roślin.
To moja druga wiosna w getcie. Na wózkach z warzywami widać tylko brudną rzepę i
zeszłoroczną marchew. Obok wozy pełne cuchnących ryb — maleńkich, rozkładających się
rybek. Po jeden złoty za funt. Te ryby stanowią teraz najważniejszy produkt żywnościowy w
getcie. Jedyny, jaki Niemcy dopuścili do wolnej sprzedaży. Oczywiście można też dostać
mięso, kurczaki i nawet prawdziwego karpia na szabas. Bazar na Lesznie dysponuje
wszystkim, czego dusza zapragnie — ale kurczaki kosztują po dwadzieścia złotych za funt.
Koszerne mięso i ryby są jeszcze droższe; mogą sobie na to pozwolić tylko ci, którzy mają
duże zasoby pieniężne, a takich ludzi zostało już w getcie bardzo niewielu.
Kuchnie Gminy wciąż jeszcze są otwarte, można w nich dostać za trzydzieści groszy talerz
zupy składającej się z gorącej wody i pływających w niej kartofli. Administracja Gminy ma
też kuchnię dla swoich pracowników — gotuje się w niej zupę z grysikiem, ale porcja
kosztuje złotego.
Kierownikiem wydziału żywności w administracji Gminy jest Abraham Gepner. Kontroluje
on różne, otwarte
64
ostatnio w getcie, fabryki zajmujące się produkcją żywności — przede wszystkim „miodu" i
marmolady. Marmoladę robi się z marchwi i buraków słodzonych sacharyną. „Miód"
wytwarzany jest z żółto-brązowej melasy. Jedyną wartością tego produktu jest jego naturalna
słodkość. Ale kromka chleba z tikim nawet miodem jest poza zasięgiem większości
mieszkańców getta.
Jest jednak także drugie oblicze getta. Pojawiły się bowiem nowe kawiarnie i drogie
magazyny spożywcze, w których wszystko można dostać. Na Siennej i Lesznie widzi się
kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach modelowanych przez najlepszych krawców.
Getto ma nawet swoją własną v~' aę. Większość kobiet nosi długie żakiety bez kołnierzyKÓw
i klap, tak zwane „francuskie blezery" i układane spódnice. Kapelusze są przeważnie małe,
okrągłe i bardzo wysokie. Szalenie modne są także wysokie buty na korku. Najmodniejsze
kolory to szary i ciemnoczerwony. Jeśli pogoda jest ładna, widuje się piękne suknie z
francuskiego jedwabiu w duże kwiaty.
Elegancki świat spotyka się w „Caf<§ Sztuka", na Lesznie, w najpopularniejszym miejscu
getta. Przy gustownie nakrytych stołach i dźwiękach świetnej orkiestry bawią się zamożne
klasy getta. Dokładnie tak samo jak przed wojną: plotkują i omawiają ostatnią modę. Słuchają
piosenkarki, Very Grań, która odnosi ogromne sukcesy. Na Lesznie są też inne kawiarnie. W
„Cafe" pod Fontanną" grywa Władysław Szpilman.

background image

W „małym" getcie, na Ogrodowej, otworzono kawiarnię na świeżym powietrzu. Nazywa się
„Bajka". Jest trochę trawy i dwa drzewa. To miejsce po kompletnie zburzonym domu. Z boku
stoi jeszcze ściana z wypalonymi oknami. Idealna dekoracja. Niedaleko nowej kawiarni
znajduje się „plaża" — kawałek ziemi, na którym ustawiono leżaki. Za dwa złote można się
tu pławić w słońcu
65
5 — Pzjennik...
. przez cały dzień. Obowiązują stroje plażowe, najwyraźniej po to, by stworzyć nastrój
prawdziwej plaży.
Miejsca po zburzonych domach wykorzystywane są na rozmaite sposoby, byle tylko zyskać
więcej powierzchni do życia. Pod tym względem dużą energię wykazuje utworzone niedawno
towarzystwo Toporol [Towarzystwo Popierania Rolnictwa]. Jego zadaniem jest
popularyzowanie ogródków uprawianych przez ludność. Wszystkie wolne skrawki ziemi
zostały zarekwirowane przez Gminę i przekazane Toporolowi. Setki młodych dziewcząt i
chłopców uprawiają działki przy wyburzonych domach, na podwórzach i ulicach.
Niezależnie od tego władze niemieckie pozwalają dużej grupie ochotników na codzienne
opuszczanie getta i uprawianie pól poza miastem. Ta praca daje młodzieży okazję do
zaczerpnięcia świeżego powietrza. Większość członków tej grupy stanowią młodzi syjoniści,
którzy wierzą, że w jakiś cudowny sposób uda im się dostać do Palestyny. Dlatego są
zadowoleni ze zdobywania rolniczych doświadczeń.
Z uczuciem dumy patrzę na szeregi chłopców i dziewcząt maszerujące ulicami getta po
zakończonej pracy. Wszyscy są ogorzali od słońca, odświeżeni wolnym powietrzem, którym
oddychają w polu za miastem. Z ich chlebaków wystają czerwone rzodkiewki i złota młoda
marchew. Każdy niesie bochenek świeżego chleba otrzymany od chłopów. Oficjalnie nie'
wolno wnosić chleba do getta, ale w tym wypadku Niemcy pozwalają, bo potrzebują pracy
tych młodych ludzi.
Toporol dąży do uprawiania jak największej ilości warzyw na terenie getta. Pojawiły się już
na rynku pierwsze wyhodowane tu rzodkiewki. Miejscowe warzywa uzupełniają rynek
przemytu. Tu i ówdzie można zobaczyć na wózku małe kupki szpinaku, a w niektórych wi-
trynach widzi się nawet wspaniałe szparagi po osiem złotych za funt. Jest też dużo młodej
cebuli po dwadzieścia groszy pęczek. Wszystko to hoduje się na grządkach, w skrzyniach, na
dachach, okiennych parapetach i w różnych zakamarkach.
5 czerwca 1941
W getcie pojawił się nowy środek transportu: przez okno naszej szkoły zobaczyłam dziś po
raz pierwszy tramwaj konny. Jeden z naszych nauczycieli, starszy już mężczyzna, zauważył
żartobliwie, że najwyraźniej robi się coraz młodszy, bo nagle wracają dni jego dzieciństwa,
kiedy to w Warszawie były tylko konne tramwaje. Mnie nie było jeszcze wtedy na świecie i
jedyne, co mi się kojarzy z tym widokiem, to czasy Napoleona.
Omnibusy 1941 roku zwane są kohn-hellerkami od nazwisk założycieli spółki transportowej.
Są to drewniane wagony z oknami, wyglądają jak zwykłe tramwaje: górna część pomalowana
jest na żółto, dolna na niebiesko, a w środku znajduje się biała gwiazda Dawida z napisem
TKO (Towarzystwo Konnych Omnibusów). Pojazd taki porusza się na wysokich kołach i
sprawia wrażenie gigantycznej żółto-niebieskiej opaski na rękę. Woźnica i konduktor noszą
specjalne, ciemne mundury. Bilet kosztuje dwadzieścia groszy. Często woźnica zatrzymuje
omnibus w środku trasy, żeby „zatankować", to znaczy napoić dwie wychudzone i
zmordowane szkapiny, które ledwo ciągną zatłoczony wóz.
Omnibusy należą do prywatnego przedsiębiorstwa; oprócz Kohna i Hellera jest jeszcze pewna
liczba udziałowców z mniejszymi wkładami, ale mówi się, że głównymi wspólnikami są
panowie z gestapo, którzy dostali zezwolenie na to przedsięwzięcie.
A mury getta rosną coraz wyżej. Zasieki z kolczastego

background image

67
:.??''?'(?'' '
.
drutu stopniowo ustępują ścianom z czerwonej cegły. §, W miejscach, w których getto od
strony „aryjskiej" wciąż jeszcze oddzielone jest tylko drutami, umieszczono napisy:
Seuchensperrgebiet — Nur Durchfahr Gestattet. Jest to ostrzeżenie dla niemieckich żołnierzy,
żeby nie wchodzili do strefy zakazanej, która ma być rzekomo siedliskiem zakaźnych chorób.
Gmina Żydowska sama ma obowiązek dostarczania budulca na mury getta. W tym celu Rada
Gminy powołała specjalny komitet, któremu nadano nazwę: Instandhal-tung der
Seuchensperrmauren (konserwacja murów przeciw epidemii). Na czele komitetu stoi inżynier
Mieczysław Lichtenbaum. Przyjmuje się teraz robotników, którzy mają dostarczać cegły na
budowę. Bierze się je z całkowicie zburzonych domów — jest ich dużo. Mój młody wujek —
dwudziestosześcioletni Percy — jest właśnie zatrudniony przy zbieraniu cegieł z ruin. To
niebezpieczna praca, a wynagrodzenie wynosi tylko dwadzieścia złotych dziennie, co z
trudem wystarcza na dwa funty czarnego chleba. Nadzorcy robotników zatrudnionych przy
rozbiórce zarabiają dużo więcej, ale żeby zostać nadzorcą trzeba mieć „plecy".
Mojemu przyjacielowi, Romkowi Kowalskiemu, udało się zdobyć to miejsce. Ze względu na
złą sytuację finansową zmuszony był porzucić kurs rysunku i szukać pra-. cy. Jego ojciec
zginął podczas oblężenia Warszawy, więc Romek musi utrzymywać matkę i młodszą siostrę.
Jak długo mieli co sprzedawać — jakoś sobie radzili, ale biżuteria i futra skończyły się i
Romek musi pracować. Na szczęście inżynier Lichtenbaum jest jego krewnym i Romek nie
miał trudności w otrzymaniu miejsca nadzorcy.
Jego obowiązkiem jest pilnowanie tempa pracy. Bardzo często cegły bierze się z budynków
po stronie „aryjskiej".
68
Wtedy Romek zbiera swoją grupę, przeprowadza przez posterunek niemieckiej żandarmerii i
podaje liczbę robotników hitlerowskiemu strażnikowi. Odpowiada za nich, liczba robotników
musi się zgadzać, gdy będą wracać do getta. Romek odpowiada także za szmugiel w tej
grupie. Gdyby przy kimś znaleziono cokolwiek, zarówno winowajcy, jak jemu samemu grozi
kara śmierci. Romek pracuje po dwanaście godzin dziennie — od siódmej rano do siódmej
wieczór. Gdy wraca do domu, ledwo powłóczy nogami.
Wszystkim tym jest Romek przygnębiony. Chciałby się czegoś uczyć, robić w życiu coś
wartościowego. Marzy, żeby zostać architektem, budować domy, a nie rozbierać je, jak teraz.
To on musi szukać materiałów, dzięki którym zamurują jego i jego braci w żywym grobie.
Kiedy Romek nie jest zbyt zmęczony, wychodzimy na spacer. Teraz godzina policyjna
zaczyna się o dziewiątej, a nie o ósmej. Spacerujemy po rozgrzanych ulicach, topiącym się
asfalcie, przygnębieni i z ciężkimi sercami. Na co możemy liczyć? Jeśli wojna potrwa jeszcze
choćby jeden rok, nasze siły wyczerpią się. Nawet ci, którzy dziś mają jeszcze jakieś zasoby
pieniężne, za rok nie będą mieli nic. Jedni odejdą wcześniej, drudzy później. Dla nikogo nie
ma nadziei za murami getta.
Staram się odpędzać te myśli, ale Romek wciąż powtarza: „Czuję, że nie dożyję końca
wojny". Daremnie próbuję go pocieszać. Uśmiecha się gorzko, gdy usiłuję dodać mu otuchy, i
pokazując mi półmartwych, bezdomnych ludzi na ulicach mówi: „Za kilka tygodni i mnie
zobaczysz wśród nich". Staram się odwracać jego uwagę od czarnych myśli, ale w głębi serca
wiem, że ma rację.
Od czasu do czasu chodzimy do teatru. Ostatniej niedzieli byliśmy na porannym koncercie
Marysi Ajzensztadt w „Feminie". Marysia ma dziewiętnaście lat, brązowe
69
włosy, jest średniego wzrostu i nieszczególnie ładna, ale głos ma niezwykły; nazywają ją
„słowikiem getta". Jest córką byłego kierownika chóru w synagodze na Tłomac-kiem — teraz

background image

jej ojciec dyryguje orkiestrą symfoniczną getta. Marysia, mimo że zaczęła występować
zaledwie kilka tygodni temu, zyskała już ogromną popularność. Na jej pierwszym koncercie,
na którym byliśmy z Romkiem, wielka sala „Feminy" była pełna. Śpiewała kilka starych
francuskich pieśni Berangera i „Alleluja" Mozarta. Z przyjemnością oglądaliśmy ją stojącą na
środku sceny obok ojca dyrygującego dwudziestoosobową orkiestrą. Sala trzęsła się od
entuzjastycznych braw i Marysia musiała bisować niektóre utwory. Po koncercie dostała trzy
czy cztery bukiety wspaniałych kwiatów; najprawdopodobniej przemycono je ze strony
„aryjskiej", bo w kwiaciarniach na Lesznie nie ma róż ani lilii.
Rozdział IV PODZIEMIE
10 czerwca 1941
Dziś znalazłam nielegalną ulotkę między stronami „Gazety Żydowskiej" — oficjalnego pisma
getta. Podejrzewam, że wetknął ją tam sam listonosz.
Ulotka jest powielona na eleganckim, różowym papierze listowym; zawiera wiadomości
podawane przez Bri-tish Broadcasting Corporation (BBC) i ostrzeżenie, by nie pozwalać się
wprzęgać do pracy dla Niemców.
Wiadomości wojenne zawarte w tej nielegalnej ulotce różniły się bardzo od publikowanych w
„Gazecie Żydowskiej", która przecież jest drukowana w Krakowie za zezwoleniem
gubernatora Franka! Ale czytelnicy legalnej gazety i tak ignorują pierwszą stronę —
interesuje ich środek ze względu na doniesienia z różnych wydzielonych dzielnic żydowskich
w Generalnej Guberni. Tak więc „Gazeta Żydowska" stanowi jedyny legalny środek przekazu
informacji między gettami. Z notek nadsyłanych przez Rady Żydowskie czy Rady Starszych
różnych gmin można zebrać bardzo ważne informacje dotyczące warunków życia, liczby
uchodźców w różnych miastach, sytuacji rozmaitych organizacji pomocy, szpitali itp.
Jedną z najpopularniejszych rubryk jest „Skrzynka pocztowa", w której znajdują się
odpowiedzi na pytania, co jest dozwolone, a co zakazane. Zazwyczaj odpowiedź brzmi:
„zakazane", ale czytelnicy i tak wciąż zadają te same pytania.
71
Środkowe strony są poświęcone utworom literackim autorów piszących w nowohebrajskim
(jidysz) tłumaczonym na polski i oryginalnym utworom młodych pisarzy wciąż
pojawiających się w ciasnych murach getta.
Na ostatniej stronie jest nawet rubryka ogłoszeń, przede wszystkim lekarzy, farmaceutów i
krawców z Warszawy i Krakowa. Na tej samej stronie znajduje się kolumna pt. „Osoby
zaginione" — rodzice poszukują zaginionych dzieci, a dzieci zagubionych rodziców. Jest to
jedyny sposób, w jaki rozdzielone rodziny mogą dowiedzieć się o miejscu pobytu ich
bliskich.
„Gazeta Żydowska" ma swoje biuro w Warszawie, na ulicy Elektoralnej. Jest bardzo
popularna, a każdy jej egzemplarz czytany jest przez setki osób, bo Niemcy pozwalają jedynie
na ograniczony nakład. Jest to jedyna legalna gazeta dla trzech milionów polskich Żydów,
którzy przekazują ją sobie z rąk do rąk.
Jeszcze większe jest zainteresowanie nielegalną prasą, która publikowana jest nieregularnie,
ale za to stanowi jedyne źródło rzetelnej informacji o wydarzeniach politycznych i przebiegu
wojny. Od czasu do czasu ojciec przynosi do domu taką gazetkę. Zanim pozwoli sobie na
przekazanie jej nam, zamyka drzwi na zasuwę. Zobowiązał się do przekazywania gazety innej
osobie, której nazwiska nie chce zdradzić. A więc ulotki krążą od domu do domu.
W getcie rozwija się, jak sądzę, większa nielegalna działalność niż gdziekolwiek indziej w
Polsce. Nie tylko żydowskie partie klasy pracującej, ale także PPS stwierdziła, że łatwiej tu
drukować nielegalne publikacje i ukrywać radiostacje. Mówi się także, że wielu
najaktywniejszych polskich bojowników socjalistycznych mieszka w getcie. Kilka dni temu
miała miejsce rewizja na Siennej, przy
72

background image

rogu Sosnowej. Podobno hitlerowcy przyszli zarekwirować meble jednego z lokatorów i przy
okazji znaleźli radiostację. Później mieszkańcy tego bloku powiedzieli nam, że przez cały
dzień niemiecki samochód nieustannie jeździł po ulicy tam i z powrotem, aż wreszcie
zatrzymał się przed tym narożnym domem i wyrzucił agentów gestapo, którzy przeprowadzili
rewizję. Najwyraźniej był to samochód z wydziału pelengacyjnego gestapo wyposażony w
specjalny detektor do wykrywania tajnych radiostacji.
Wszyscy mężczyźni z domu, w którym wykryto radiostację, zostali zabrani do więzienia,
gdzie większość zastrzelono na miejscu. Ale tajne radiostacje nadal istnieją, podziemne
biuletyny nadal są wydawane, a groźby i tortury stosowane przez hitlerowców na nikim nie
robią wrażenia. Co więcej, ruch podziemny w miarę możliwości stara się odpłacać — na swój
sposób — hitlerowcom i polskim zdrajcom. Słynny aktor filmowy Igo Sym, który
kolaborował z hitlerowcami, został ostatnio zlikwidowany przez patriotów. Hitlerowcy
rozlepili w całym mieście czerwone plakaty obiecujące nagrodę dziesięciu tysięcy złotych za
wydanie „zdrajców"- Jednocześnie uwięziono kilkuset wybitnych Polaków jako zakładników
i część z nich rozstrzelano.
12 czerwca 1941
Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z
prowincji, których obrabowano z wszystkiego, co posiadali. Scena ich przybycia zawsze
wygląda tak samo: strażnik przy bramie sprawdza personalia uchodźcy, a gdy stwierdzi, że
ten jest Żydem, popycha go kolbą karabinu na znak, że wolno mu wejść do naszego raju...
Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głod-
73
nych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w
tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają.
Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe
wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami
prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam
półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy
pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej
zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i
powiedziało: „Jestem głodna".
Opanowało mnie uczucie głębokiego wstydu. Jadłam tego dnia, ale nie miałam przy sobie ani
kawałka chleba, żeby dać temu dziecku. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy: odeszłam.
W ciągu dnia dorośli wychodzą w poszukiwaniu pracy. Dzieci, chorzy i starcy zostają leżąc
na pryczach. Są tu ludzie z Lublina, Radomia, Łodzi i Piotrkowa — z całej Polski. Wszyscy
opowiadają o potwornościach, gwałtach, masowych egzekucjach. Nie można zrozumieć,
dlaczego Niemcy pozwolili wszystkim osiąść w warszawskim getcie, w którym mieszka już
czterysta tysięcy Żydów.
Wzrasta śmiertelność. Sam głód zabija od czterdziestu do pięćdziesięciu osób dziennie. Ale
ciągle przybywają setki nowych, by zająć ich miejsce. Gmina jest bezsilna. Wszystkie hotele
są przepełnione — warunki sanitarne najgorsze z możliwych. Mydła nie można zdobyć; to, co
dostajemy na kartki jako mydło, jest lepką masą rozpadającą się w momencie kontaktu z
wodą na kawałki. Brudzi, zamiast myć.
Jedną z plag getta- są żebracy, których ciągle przyby-
74
wa. To uchodźcy nie mający tu przyjaciół ani krewnych; nie ma dla nich miejsca nawet w
tych okropnych „domach" tworzonych przez Gminę. W ciągu kilku pierwszych dni po
przyjeździe szukają pracy. Nocują w bramach, czyli po prostu na ulicy. Kiedy ich siły
wyczerpią się, a zmordowane nogi odmówią posłuszeństwa, siadają na krawężnikach albo
pod ścianami domów. Zamykają oczy i po raz pierwszy nieśmiało wyciągają przed siebie

background image

żebrzącą dłoń. Po paru dniach proszą już o wsparcie z otwartymi oczami. Gdy głód staje się
nieprzezwyciężonym cierpieniem, zaczynają krzyczeć... w ten sposób rodzi się tak zwany
„wściekły żebrak"... ktoś rzuci mu dwadzieścia groszy albo i pół złotego, ale za tak małe
sumy i tak nie mdżna nic kupić.
Później ci świeżo upieczeni żebracy zaczynają chodzić od drzwi do drzwi pytając, czy nie
została resztka z obiadu: zupa albo parę okruchów suchego chleba. Niecierpliwy gospodarz
wyjaśnia, że nie ma nic, że musi karmić swoich własnych uchodźców — siostrę z trojgiem
dzieci przybyłą ze . wsi i starą matkę żony. W domu zgiełk, trzeba dawać pomieszkanie trzem
sublokatorom z rodzinami i — myśli sobie w zdenerwowaniu — w dodatku ciągle otwierać
drzwi... i jak bezczelni zrobili się ci żebracy... Ale żebracy dalej idą swoją drogą od drzwi do
drzwi: „Może zostało coś z obiadu? Parę okruchów czerstwego chleba? Albo może
potrzebujecie kogoś do wyrzucania śmieci?"
Moja mama ma dwóch stałych swoich uchodźców — ziomków z Łodzi — którzy przychodzą
codziennie na posiłek. Jeden w południe, a drugi wieczorem. Unikam wchodzenia do kuchni,
gdy tam jedzą, żeby nie urazić ich uczuć. Ale codziennie widuję podobnych, godnych
szacunku ludzi, z wychudłymi twarzami i pustymi oczyma, siedzących na schodach naszego
domu i zjadających
75
resztki, które poczciwe i co zamożniejsze gospodynie dają im. Bardzo często po takim
cudownym posiłku złożonym z kaszy, buraków, barszczu, czy innych resztek, zasypiają i śnią
słodko o pełnych półmiskach i miękkich łóżkach. Dziś — wychodząc na podwórze —
zobaczyłam przy śmietniku wysokiego, dobrze ubranego młodego człowieka. Był jednym z
tych, którzy w przedwojennej Polsce studiowali nauki humanistyczne i nie musieli martwić
się o codzienny chleb. Nagle, jakby zdawał sobie sprawę, że jest obserwowany, odwrócił się i
wtedy zobaczyłam, że jego płaszcz jest z przodu kompletnie podarty, a przez rozpiętą koszulę
widać nagi tors. Schylił się po leżącą u jego stóp papierową torbę i szybko uciekł. Ten młody
człowiek grzebał w śmietniku szukając czegoś do jedzenia. Zaskoczyłam go, dlatego uciekł
zawstydzony.
Jakiś czas temu w bramie naszego domu zemdlał mały chłopak, wyglądał na trzynaście lat.
Jeden z lokatorów zabrał go do siebie i nakarmił. Okazało się, że chłopiec zemdlał z głodu.
Od tamtej pory mały Szymek stał się częstym gościem w domu swoich dobroczyńców.
Pomaga sprzątać mieszkanie, a w zamian dostaje talerz zupy na obiad i kilka złotych
tygodniowo. Przykłada wielką wagę do swego wyglądu. Ktoś dał mu stare ubranie, które wisi
na nim jak worek, ale jest dumny z posiadania kompletnego garnituru, bo zanim trafił do
naszego domu, ubrany był w podarte szmaty. Szybko stał się ulubieńcem lokatorów. Wynosi
wszystkim śmiecie, zarabia po parę groszy to tu, to tam. Jest dużo starszy, niż myślałam na
początku. Nie wygląda na swoje osiemnaście lat — taki mały i chudy. Jest bezdomnym
sierotą. Kiedy z nim rozmawiałam, zaskoczyła mnie jego inteligencja i niezłomna wiara w
przyszłość.
Nasze podwórko na Siennej 41 jest sceną wielu wyda--' rżeń przez cały dzień — być może
dlatego, że mieszka'
76
tu więcej zamożnych lokatorów niż gdzie indziej. W godzinach rannych często przychodzi
grać na skrzypcach profesor Kellerman z lipskiego konserwatorium. Jest to mały, siwy, stary
mężczyzna o fascynująco długich palcach. Gdy zaczyna grać, otwierają się okna na
wszystkich piętrach. Często zamykam oczy i wyobrażam sobie, że oto jestem na koncercie
wielkiego wirtuoza, któremu gdzieś w tle dyskretnie akompaniuje orkiestra. Ale grę profesora
przerywa często hałas, jaki robią twarde kawałki suchego chleba i monety rzucane mu z
okien.

background image

Zaprosiliśmy profesora do nas na herbatę. Wszedł na górę, położył skrzypce w kącie i
opowiedział nam swoją historię. Przywieziono go do getta w styczniu tego roku. Wraz z żoną
jechał dziesięć dni w wagonie towarowym. Kilku członków tej grupy zmarło w drodze, a
żywi jechali dalej razem z trupami. Obu synów udało mu się wysłać przed wojną do Anglii.
„Nie skarżę się — powiedział — zarabiam na siebie i żonę. Popołudniami daję nawet kilka
lekcji, za które dobrze mi płacą i w ogóle ludzie są dla mnie niezwykle dobrzy. A szczerze
mówiąc — dodał — my, niemieccy Żydzi, nie zasługujemy na tyle dobroci. Grzeszyliśmy
bardzo przeciw Żydom ze wschodu..."
Mama poprosiła go, by dawał lekcje mojej młodszej siostrze, która przed wojną uczyła się gry
na skrzypcach. Zgodził się i teraz przychodzi dwa razy w tygodniu. Dostaje pięć złotych za
godzinę.
W pobliżu naszej bramy często pojawia się młoda kobieta, która śpiewa na ulicy. Jest szalona.
Słowa jej żałosnej piosenki docierają do mnie zwykle wczesnym rankiem: „Gwizd
lokomotywy, żegnaj, ukochany, bądź szczęśliwy..." Piosenka kończy się odjazdem pociągu i
tym, że dziewczyna czeka na swego ukochanego.
Ta kobieta jest córką bogatego i znanego warszawskie-
77
go kupca. Podczas bombardowania jej dom spalił się, a jedyny brat zginął w płomieniach.
Ona sama skoczyła z trzeciego piętra na rozpiętą siatkę i w efekcie doznała szoku
nerwowego. Jej matka uratowała się cudem. Teraz ta dziewczyna śpiewa na Siennej. Wszyscy
mieszkańcy ulicy znają słowa jej piosenki o odjeżdżającym pociągu i powrocie kochanka.
Dziś nie ma już więcej powrotów... i nie ma pociągów dla mieszkańców warszawskiego getta,
jest tylko rozpalony do czerwoności bruk i tłumy dzieci, które przypadają do nóg
przechodniom żebrząc o okruch chleba.
Prawda, że nie wszystkie dzieci żebrzą, wiele z nich zarabia na życie — często przychodzi im
to łatwiej niż dorosłym. Istnieją całe zorganizowane gangi małych dzieci — chłopców i
dziewczynek w wieku od pięciu do dziesięciu lat. Najmniejsi i najbardziej wychudzeni
owijają swoje małe, kościste ciałka lnianymi workami. Później przemykają na stronę
„aryjską" przez ulice odgrodzone od getta tylko kolczastym drutem. Większe dzieci
rozsuwają druty i przepychają mniejsze przez powstałe w ten sposób dziury. Inne obserwują
niemieckich strażników i polskich policjantów.
Po kilku godzinach wracają obładowani ziemniakami i mąką. Zazwyczaj wędrują na
przedmieścia, gdzie żywność jest tańsza niż w centrum miasta. Często chłopi dają im
ziemniaki za darmo. Ich okropny wygląd wzbudza litość. Na dodatek do ziemniaków często
przynoszą bochenki wiejskiego, razowego chleba. Ze szczęśliwym uśmiechem na małych,
zielonkawych buziach przemykają z powrotem do getta. Po tej stronie kolczastych drutów
czekają na nich starsi koledzy. Czekają czasem i wiele godzin, aż hitlerowski strażnik będzie
zajęty sprawdzaniem paszportu jakiegoś obcego obywatela lub polskiego goja
odwiedzającego getto. To stwarza im okazję prze-
78
szmuglowania żywności. Czasem niemiecka żandarmeria nie zauważa ich, czasem zaś
zauważa, ale udaje, że nic nie widzi. To ostatnie zdarza się rzadko, ale są tacy Niemcy —
szczególnie wśród starszych — którzy muszą mieć w domu małe dzieci i dlatego odczuwają
cień litości dla tych żydowskich brzdąców, które wyglądają jak małe, żywe szkielety pokryte
chropowatą, żółtawą skórą. Większość jednak niemieckich strażników z zimną krwią strzela
do uciekających dzieci, a żydowscy policjanci muszą potem podnosić krwawiące ofiary
leżące na ulicy jak zranione ptaszki i rzucać je na przejeżdżające riksze. Jednak gdy dzieci
wracają bezpiecznie, dumne ze swych trofeów, do głodujących rodziców — w domach panuje
niezmierna radość. Głąbiaste ziemniaki i czarny chleb smakują cudownie. Następnego ranka

background image

mali zaopatrzeniowcy kolejny raz próbują przejść granicę getta na rogu Siennej i Żelaznej;
może znów będzie ten sam dobry strażnik, który wczoraj pozwolił przejść?
17 czerwca 1941
Dziś poszłam na zebranie ludzi przybyłych z Bielska, na które zostałam zaproszona przez
Verę Neuman. Znamy się bardzo krótko, ale jesteśmy w wielkiej przyjaźni. Vera jest wysoką
blondynką, prawdziwie niemieckim typem i stanowi żywe zaprzeczenie nazistowskiej teorii
rasowej. Jest tu całkiem sama. Matka jej zmarła kilka lat temu, a ojciec — milioner,
właściciel paru fabryk — przebywa we Lwowie, który jest teraz pod sowiecką władzą. Z
rzadka Vera otrzymuje od niego listy za pośrednictwem dobrze opłaconego przemytnika, bo
nie ma oficjalnej komunikacji między Generalną Gubernią a regionem zajętym przez
Sowietów. W takich momentach dziewczyna szaleje z radości. Przychodzi do mnie, śmieje się
i płacze. Bardzo cierpi z powodu swej
79
samotności, z tego też powodu chodzi na zebrania bielskich uchodźców, gdzie spotyka się ze
starymi przyjaciółmi i wspomina beztroskie, luksusowe życie, jakie kiedyś prowadziła.
Jest kilka takich grup z różnych miast Polski — między innymi z Łodzi i Lublina — które
działają dość aktywnie. Większe grupy mają swoje własne siedziby otwarte cały dzień —
niektóre prowadzą nawet własne kuchnie wydające posiłki ubogim. W tych siedzibach
uchodźcy z tego samego miasta spotykają się i organizują pomoc dla nowo przybyłych. Od
czasu do czasu urządzają koncerty, z których cały dochód przeznacza się na pomoc dla
potrzebujących. Gmina często powierza tym grupom opiekę nad ich ziomkami — umieszcza
się ich w domach wcześniej przybyłych uchodźców. Wszystkie mieszkania w getcie są
przepełnione — przeciętnie jeden pokój zajmuje sześć osób. W efekcie istnieje poważne
niebezpieczeństwo epidemii, szczególnie tyfusu. Głównymi nosicielami tej potwornej
choroby są wszy ubraniowe, których dziś trudno uniknąć — rozmnażają się strasznie szybko.
Wystarczy przejść ulicą i otrzeć się o kogoś w tłumie, żeby się nabawić wszy. Zewsząd
docierają do nas alarmujące wieści o ofiarach tyfusu.
Rozdział V ROSYJSKIE BOMBY
26 czerwca 1941
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony
przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym
punkcie — blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej karbidowej
lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę
pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to
nastąpi tak szybko!
Tego historycznego dnia, 22 czerwca, o czwartej po południu nasz zespół teatralny dawał
swoje tradycyjne, niedzielne przedstawienie w sali Weismana. Misza wyrecytował swój
numer, potem ja weszłam na scenę i —? nie umiem powiedzieć, dlaczego — po raz pierwszy
poczułam aż taką tremę. Siedzący przy fortepianie Romek zauważył moje przerażenie i z
charakterystyczną dla niego łagodnością szepnął: „Nie bój się, pamiętaj tylko o tonacji!" Jego
spojrzenie dodało mi odwagi i po pierwszych taktach trema zniknęła.
Skończyłam pierwszą piosenkę i zaczęłam już drugą, gdy nagle dała się słyszeć potworna
eksplozja, a cała scena zadrżała. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się działo. Przez okno
widziałam ruiny domu po drugiej stronie ulicy (został zbombardowany podczas oblężenia
War-
81
6 — Dziennik...
szawy) rozpadające się na kawałki. Co to może być — myślałam — czy znów nas
bombardują? Ale kto?

background image

Widownia zaczęła się niepokoić, ale Romek nie przerwał gry i szepnął do mnie: „Śpiewaj
dalej, to nic". Czułam, jak uginają się pode mną nogi, różne myśli kłębiły mi się w głowie, ale
śpiewałam. Nadal słyszeliśmy wybuchy, wyglądało jednak na to, że nieco dalej. Kiedy
skończyłam występ, w sali wybuchła panika i publiczność rzuciła się do drzwi. Harry
próbował ich zatrzymać, ale daremnie. W ciągu kilku chwil sala opustoszała. Ktoś przyniósł
wiadomość, że Rosjanie bombardowali dworzec i wiele domów po prawej stronie Siennej, na
której mieszkamy, zostało trafionych. Pobiegłam do wyjścia, ale Romek zatrzymał mnie.
Dopiero kiedy skończyły się eksplozje, wyszliśmy razem. Na rogu Siennej i Sosnowej
widziałam już, że nasz dom stoi nietknięty i odetchnęłam z ulgą. Na ulicy ludzie wyrywali
sobie z rąk specjalne wydanie „Nowego Kuriera Warszawskiego" z ogromnymi kolorowymi
nagłówkami: „Wojna przeciw czerwonej zarazie" i „Niemcy bronią świat przed bolszewickim
potopem". Te tytuły wywoływały śmiech.
W Warszawie natychmiast ogłoszono stan oblężenia. Godzina policyjna w getcie zaczyna się
teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara
śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych
nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym
Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła
Warszawy.
Dzisiejszy oficjalny komunikat w „Nowym Kurierze Warszawskim" stwierdza, że:
„Sowieckie bombardowanie Warszawy ostatniej nocy nie spowodowało żadnych szkód
militarnych, ale bardzo ucierpiała ludność cywilna. Boi-
82
szewiccy lotnicy koncentrowali się na zamieszkałyc dzielnicach miasta, a także
zbombardowali szpital W artykule wstępnym gazeta apeluje do polskich obyw; teli, aby
„wzięli aktywny udział w świętej wojnie prz< ciw czerwonym barbarzyńcom" i proponuje
utworzeń: specjalnego polskiego legionu do walki z bolszewikam
Po południu dostałam nielegalny biuletyn, który donc sił coś całkiem przeciwnego: rosyjskie
bombowce spowc dowały wielkie zniszczenia na Głównym i zniszczyły dłu gie składy
(towarowe); zniszczeniu uległo także lotnisk na Okęciu, natomiast w kilku fabrykach
amunicji zginęł wielu polskich robotników.
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełni; ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą
nam powiew na dziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
1 lipca 1941
Goje będący wciąż jeszcze dozorcami w getcie otrzymali rozkaz natychmiastowego
opuszczenia tej dzielnicy; wielu Żydów pragnie dostać po nich pracę. Mój ojciec starał się
zabezpieczyć stanowisko dozorcy w naszym domu dla wujka Percy, który nie ma z czego żyć,
prócz tego, co dostaje od nas. Ale nasze zasoby nie starczą na długo, jeśli nadal będziemy
wspierać tak wielu krewnych. Niełatwo dostać tę pracę. Konieczny jest jednogłośny wybór
przez wszystkich lokatorów, a potem kandydat spełniający ten warunek musi jeszcze zostać
zatwierdzony przez administrację Gminy.
Szansę wujka Percy są niewielkie, tym bardziej że nie jest nawet lokatorem naszego domu. Z
tego powodu ojciec ostatecznie zdecydował się wysunąć swoją własną kandydaturę i wziąć
Percy'ego na zastępcę. Ten plan
83
może się udać. W naszym domu mieszka czterystu lokatorów i dozorca ma szansę godziwego
zarobku.
4 lipca 1941
W szkole zbliżają się egzaminy. Rok szkolny trwał tylko siedem miesięcy; Niemcy odmówili
przedłużenia zajęć. Profesorowie są zadowoleni z postępów, jakie zrobiła większość uczniów.

background image

Istnieją jednak ogromne braki jeśli chodzi o materiały. Tylko dwa sklepy w getcie sprzedają
jeszcze niewielkie ilości papieru i farb po fantastycznych cenach. Przed wojną arkusz papieru
kosztował dwadzieścia groszy — teraz kosztuje cztery złote. Tuszu, pędzli i piór dostać nie
można. Mimo to jakoś udaje nam się kontynuować naukę. Część studentów musiała jednak
porzucić naukę i podjąć pracę, żeby zarobić na życie.
Najpopularniejszym studentem jest dwudziestotrzylet-ni Zdzisław Szenberg, kościsty młody
człowiek chodzący w oficerkach i eleganckim płaszczu. Ma szczupłą twarz i duże, błyszczące
czarne oczy z przedziwnie długimi rzęsami — rzadko spotykanymi u mężczyzn. Jego dłonie
są obdarzone cudownym talentem do rysunku i malarstwa. Jest zdolnym projektantem i
żartuje z malarzy, którzy — jego zdaniem — marnują czas i materiał na rzeczy zbędne. Ale to
tylko poza; on także maluje „nędzne" postacie getta i krajobrazy składające się z
okaleczonych kasztanów na tle zbombardowanych domów.
Interesującymi uczniami są także Józiek Fogelnest i Kazik Kastenberg. Świetnie do siebie
pasują i zawsze siedzą w jednej ławce. Są przyczyną rozpaczy nauczycieli — za każdym
razem, gdy jeden z nich odezwie się, cała klasa ryczy ze śmiechu. Kazik ma komiczną, długą
twarz przypominającą łeb konika, Józiek jest świetnie zbudowanym mężczyzną z niewinnymi
oczyma dziecka. Jego okulary mają zwyczaj zjeżdżać mu na czubek nosa.
84
Obaj mają po dziewiętnaście lat i chodzą na kursy ty po to, by uniknąć przymusowej pracy
dla Niemców. ] mają najmniejszego pojęcia o rysowaniu, a przez eg: miny wstępne przeszli
tylko dzięki „plecom". Udaje się jednak zwalczać zadania, jakie wyznaczają nauc; ciele —
obaj chłopcy udają neoimpresjonistów i rysi skomplikowane, do niczego nie podobne i często
d( absurdalne kompozycje. Gdy nauczyciele wytykają i że ich prace nie rozwiązują zadanego
problemu — oskj żają nauczycieli o konserwatyzm i upieranie się pr przestarzałych
poglądach, po czym zaczynają wyjaśni głęboką symbolikę swoich propozycji. Reszta klasy
płac niemal ze śmiechu, a profesorowie poddają się i częs przyłączają do ogólnej zabawy.
Kolejną dziwną postacią jest Bolek Szpilberg. Codzie nie przychodzi do szkoły w innym
ubraniu. Jest do utalentowanym synem bardzo zamożnych rodziców. W; gląda na więcej niż
osiemnaście lat; wzrost ma średi a prezencję bardzo dystyngowaną. Bolek urodził s w
Palestynie, jest poddanym brytyjskim i jako taki mi obowiązek okresowego meldowania się w
gestapo. Ale ; dużą sumę pieniędzy zdobył włoską metrykę, zarejestri wał się w gestapo pod
własnym nazwiskiem, tyle że jak obywatel włoski, i dumny jak paw kręcił się po szko! bez
opaski na ramieniu. Jednak gdy któregoś dnia Nierr cy przyjechali wizytować szkołę, Bolek
szybko założy opaskę. Wtedy uświadomiłam sobie, jakim jest tchórzen
Wśród naszych studentów jest dwóch niemieckie uchodźców, to bracia Liebermannowie.
Młodszy, szesns stolatek, jest drobny i nieładny, ale bardzo zdolny jak rysownik; starszy ma
dwadzieścia trzy lata i wykazuj szczególny talent do dekoratorstwa i plakatu. Są kuzy nami
słynnego niemieckiego malarza, Żyda, profesor Maxa Liebermanna.
85
Jeśli chodzi o dziewczęta, to bardzo utalentowana w dziedzinie dekorowania wnętrz i
projektowania mody jest Inka Garfinkel. Ma oryginalne pomysły i w ogóle to
indywidualność. Wysoka, smukła, o kasztanowych włosach, czarnych oczach i jasnej karnacji
często sama wygląda jak modelka z magazynu mody. Niedawno zrobiłam pastelami jej
portret, który bardzo podobał się naszemu nauczycielowi. Inka jest bardzo zdecydowana w
swoich pomysłach. Wkrótce wychodzi za mąż za Józefa Świecę, także studenta, urzędnika
policji getta. Ta para zna się od roku, kochają się tak bardzo, że zupełnie nie boją się
otaczającego ich świata. Dotąd w realizacji małżeńskich planów przeszkadzała im sytuacja
finansowa, ale teraz Inka trochę zarabia, a jej narzeczony dostaje dobrą pensję — szykują się
więc do ślubu.

background image

Nierozłączną parę stanowią Nina Wygodzka i Janette Natanson; są ładne i eleganckie, ale
okropnie egzaltowane. Mają duże powodzenie u chłopców. Do ich manier należy ciągłe
mówienie po francusku. Ja zawsze odpowiadam im po angielsku. Nie wyglądają na Żydówki,
często więc udaje im się przechodzić na drugą stronę, gdzie robią ważne zakupy — są później
za nie dobrze wynagradzane. Mimo że bardzo młode, mają ogromne doświadczenie. Obie są
jedynaczkami i mieszkają ze swymi matkami. Ojcowie zmarli kilka lat. temu. Nina jest
niewysoką, dość pulchną dziewiętnastolatką, włosy nosi splecione w warkocze i owinięte
wokół głowy. Janette jest także średniego wzrostu, ma długie loki i bladą twarz usianą
drobniutkimi piegami. Jej zielone, kocie oczy są bardzo błyszczące. Ta dwójka zawróciła w
głowie wszystkim chłopcom w szkole; uznano je za niebezpieczne „wampy".
Ogólnie rzecz biorąc uczniowie żyją w zgodzie i pomagają sobie, jak tylko potrafią. .
. -...;.•.
86
10 lipca 1941
Rosyjscy lotnicy często „odwiedzają" okolice War
wy; powietrze drży od wybuchów bamb. Co rusz sł
szum rosyjskich samolotów, które omijają getto. Dla
nie schodzimy już na ogół do piwnicy na sygnał alar
Upał potworny, przesiaduję wciąż na balkonie nass
mieszkania. Jest na drugim piętrze. Pomidory, gros
marchewka i rzodkiewki w skrzynkach za oknami
usychają. Tylko zalane słońcem niebo nad głową przj
mina wolność. Bardzo często wracam do domu z przj
ciółką, Lutką Leder, która mieszka na szóstym pięt;
dyskutujemy o planach na przyszłość. Lutka jest tu z i
cochą i młodszą siostrą. Jej ojciec przebywa na teren
Polski zajętych przez Rosję; nie miała od niego wiador
ści od momentu niemieckiej inwazji na Rosję. Lutka
osiemnaście lat i jest niedużą, pulchniutką brunet
Często przychodzą też do nas Vera Neumani i Mic
Rubin.
Wdychamy świeże powietrze i na chwilę zapominał
o tym, co dzieje się wokół nas. Ale jeden rzut oka
podwórze przedzielone murem na pół wystarczy, by n
wiać słodkie marzenia. Nasz balkon wychodzi na „ar;
ską" stronę Złotej. Stamtąd, z piątego piętra, często sł
chać dźwięki fortepianu, zwykle jedną i tę samą melod
„Traumerei" Schumanna. Czasem myślę sobie, że
może jakaś szlachetna, chrześcijańska dusza stara się p
cieszyć nieszczęsnych mieszkańców getta zamkniętych :
murami i że nawet jakby wyrażała ubolewanie z powoc
kamieni tak często wrzucanych do getta z „aryjskie
strony. Ta melodia Schumanna przenosi nas w inny świa
Lutka marzy o swoim ukochanym, Kaziku Briliant, któi
mieszka w sąsiednim domu. Nigdy nie przestaje o ni]
myśleć ani mówić, ale na nieszczęście on jest w stosur
ku do niej całkiem obojętny. Myśli Mickie Rubin zawsz
87
krążą wokół rodzinnego Lipska, gdzie spędziła najlepsze lata młodości. Jest bardzo
sentymentalna i pamięta nawet najbłahsze wydarzenia z tego niemieckiego miasta, z którego

background image

deportowano ją do warszawskiego getta. Mimo gorzkiej niesprawiedliwości, jaką cierpiała, i
krzywd wyrządzonych jej przez Niemców, nie może zapomnieć kraju, w którym urodziła się i
ona, i jej rodzice.
Jestem pełna okropnych przeczuć, w ciągu kilku minionych nocy miałam koszmarne sny.
Widziałam Warszawę spływającą krwią; razem z siostrą i rodzicami szłam nad okaleczonymi
trupami ludzi. Chciałam uciec, ale nie mogłam i obudziłam się zlana zimnym potem,
przerażona i wyczerpana. Złote słońce i błękitne niebo szarpią tylko moje osłabione nerwy.
25 lipca 1941
Po długich staraniach ojciec dostał wreszcie pracę dozorcy wraz z wszystkimi przywilejami,
jakie zapewnia to stanowisko. Od dwóch tygodni pełni już „urząd" i na dodatek do zwykłej
żydowskiej opaski nosi na ramieniu jeszcze żółtą z napisem „Gospodarz Domu".
Otrzymał także od Gminy paszport stwierdzający, że jest zwolniony z obowiązku
przymusowej pracy. Tak więc może swobodnie poruszać się po ulicach nie bojąc się łapanek.
Dozorcy są zwolnieni z rozmaitych opłat, otrzymują dodatkowe racje żywnościowe, dwieście
złotych miesięcznie jako wynagrodzenie oraz darmowe mieszkanie. Ale główny zysk
dozorcy pochodzi z otwierania drzwi w nocy: zgodnie z przepisami dotyczącymi godziny
policyjnej, brama zamykana jest wcześnie, a lokatorzy dają za jej otwieranie po dwadzieścia
groszy i więcej. Czasem w ciągu jednej nocy uzbiera się i dwadzieścia złotych. Krótko
mówiąc: dochody dozorcy, jak na obecne warunki, są wyjątkowo
88
korzystne; nic więc dziwnego, że tak trudno dostać tę pracę.
Ze względu na to, że tata nie ma tyle sił, by spełniać wszystkie ciężkie obowiązki dozorcy, a
mianowicie utrzymywać dom w czystości szorując klatkę schodową i usuwając śmiecie —
zrealizował swój pierwotny plan i wziął wujka Percy do pomocy. Oddaje mu wszystkie
bezpośrednio otrzymywane pieniądze.
Początkowo nasi sąsiedzi byli nieufni w stosunku do nowego dozorcy, który jeszcze wczoraj
był takim samym lokatorem jak wszyscy. Nie mogli sobie wyobrazić, żeby antykwariusz
dzieł sztuki i specjalista od malarstwa klasycznego był w stanie wykonywać obowiązki
dozorcy. Wkrótce jednak przywykli do myśli, że nawet szanowany obywatel może zostać
dozorcą i nadal być człowiekiem godnym szacunku. Obecnie okazują ten szacunek zarówno
ojcu, jak i wujkowi. Nawiasem mówiąc, nie są oni jedynymi ludźmi, którzy w getcie upadli
tak nisko w hierarchii społecznej. Dozorcą sąsiedniej posesji jest inżynier Plonskier, bliski
przyjaciel naszej rodziny. Także wielka liczba prawników cieszy się teraz z posiadania zajęcia
dozorcy.
Rozdział VI TYFUS
29 lipca 1941
Szaleje tyfus. Wczoraj liczba zmarłych na tę chorobę przekroczyła dwieście osób. Doktorzy
po prostu załamują ręce z rozpaczy. Nie ma lekarstw, a wszystkie szpitale są przepełnione.
Wciąż dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, ale to nie rozwiązuje problemu;
liczba ofiar wzrasta z dnia na dzień.
Szpital na rogu Leszna i Rymarskiej wywiesił w oknie izby przyjęć napis: „Nie ma miejsc".
Szpital dziecięcy Bersona na Siennej pełen jest dzieci w różnym wieku — wszystkie chore na
tyfus. Całkowicie zamknął podwoje szpital na rogu Leszna i Żelaznej — nie ma tam miejsca
dla ani jednego pacjenta więcej.
Kilka dni temu na ulicy Leszno widziałam ojca, który niósł na rękach całkiem już dużego
chłopca. Obaj okryci byli szmatami. Twarz chłopca płonęła ognistym rumieńcem, trząsł się
potwornie. Mężczyzna zatrzymał się niepewnie przed wejściem do szpitala na rogu Leszna i
Żelaznej. Pozostał przez chwilę nieruchomy, najwyraźniej zastanawiając się, co robić.
Wreszcie nieszczęsny człowiek położył swego chorego syna na stopniach wiodących do izby

background image

przyjęć i cofnął się parę centymetrów. Wyczerpanym chłopcem wstrząsały konwulsje, jęczał
głucho. Nagle wyszła pielęgniarka w białym fartuchu i zaczęła krzyczeć
90
na zastygłego w bólu ojca, który stał ze spuszczoną głów płacząc gorzko. Po chwili
zauważyłam, że chory chłopie przestał się trząść, jakby zasnął. Oczy miał zamknięte a na
twarzy pojawił się wyraz łagodnego zadowolenia.
Kilka chwil później płaczący ojciec spojrzał na syn* Pochylił się nad swoim dzieckiem
szlochając jakby m serce pękło i patrzył długo w jego twarz szukając ślad życia. Ale było już
po wszystkim. Wkrótce nadjeche mały czarny wóz i ciepłe jeszcze ciało chłopca został
dorzucone do kilku innych, zebranych na sąsiednich uli cach. Przez jakiś czas ojciec
spoglądał za oddalającyr się wozem. Potem znikł.
Umieszczanie chorych przed szpitalnymi bramami ni jest już niczym wyjątkowym. Matki,
które nie mog znieść widoku dziecka cierpiącego bez żadnej medyczne pomocy, mają
nadzieję, że w taki sposób udą im si umieścić dziecko w szpitalu.
Epidemia przybrała szczególnie ostrą formę w regioni Gęsiej, Nalewek, Nowolipek i
Nowolipia. W „małym getcie sytuacja jest trochę lepsza, bowiem jest to okol ca zamieszkana
przez zamożnych ludzi, którzy mogą pc zwolić sobie na prywatną opiekę medyczną.
Ostatnio importuje się serum przeciw tyfusowi ze Lwc wa, który przeszedł w niemieckie ręce
miesiąc temu. S( wieci, gdy ewakuowali Lwów, zostawili duży magazy środka na tyfus w
fiolkach. Teraz to drogocenne lekai stwo jest szmuglowane do Warszawy. Ale tylko boga
ludzie mogą sobie na nie pozwolić — cena osiąga kilt tysięcy złotych za fiolkę.
Niektórzy mieszkańcy getta otrzymują paczki poczi ze Szwajcarii; są w nich rozmaite
lekarstwa, a przeć wszystkim serum antytyfusowe. Środek szwajcarski je lepszy niż rosyjski.
W getcie prowadzi się ożywiony hai
91
del lekarstwami. Heniek Grynberg, jeden z moich znajomych, bierze udział w tych interesach
i opowiedział mi nieco szczegółów.
Heniek jest wysokim blondynem — prawdziwy typ nordycki, bez jednej żydowskiej cechy.
Przez podziemne kanały często przechodzi na drugą stronę, gdzie bez trudu uchodzi za Polaka
dzięki podrobionym dokumentom. W jakiś sposób zdobywa zezwolenia na jazdę do Lwowa i
tam kupuje fiolki z lekarstwem na tyfus, zamówione i z góry opłacone przez zamożnych
mieszkańców getta. Nie jest to łatwa wycieczka, mimo aryjskiego wyglądu Heńka i jego
podrobionych papierów. Stale przeprowadzane są rewizje w pociągach i Niemcy nie tylko
konfiskują przemycane towary, ale również nakładają srogie kary na przemytników — w
przypadku Heńka, gdyby wykryto, że jest Żydem, kara mogłaby być wyjątkowo surowa. Ale
Heniek jest doświadczonym szmuglerem. W ciągu trzech lat okupacji przekraczał kilka
granic, zajmował się różnymi rodzajami handlu, ukrywał się przed policją kilku krajów i
udało mu się uniknąć wszelkich niebezpieczeństw. W tym nowym interesie też należy do
tych, którzy odnoszą największe sukcesy. Widać to po jego dostatnim wyglądzie oraz
eleganckich sukniach, jakie noszą jego żona i córka. Siostra Heńka, Ewa Grynberg, jest
członkiem naszego komitetu domowego, a kuzynka, Rutka, jest przyjaciółką mojej młodszej
siostry, Anny. Rutka spędza całe dnie w naszym mieszkaniu, a moi rodzice traktują ją niemal
jak trzecią córkę.
31 lipca 1941
Wczoraj zdawaliśmy ostatnie egzaminy. Zdałam wszystkie i natychmiast zapisałam się na
tzw. kurs zaawansowany, który potrwa następne siedem miesięcy.
Teraz siedzę przy oknie nowego mieszkania, które przy-
92
dzielono nam jako rodzinie dozorcy; wygląd; Okno wychodzi na Sienną przy Sosnowej
miejscu zawsze jest duży ruch. Na rogu stoi zetami. Nie trzeba nawet mówić, że sprzedaw

background image

zety są przemycane, bo przecież oficjalnie \ dawać w getcie tylko „Gazetę Żydowską". Al stać
także „Nowy Kurier Warszawski", „'. „Krakauer Zeitung", a nawet „V61kischer ] Czasem
legalne gazety faszystowskie zawier.E jące informacje o innych gettach w Polsce. B z
gazetami stoi sprzedawca cukierków i papii to. starszy mężczyzna o wyglądzie intelektua] się
o ścianę na pół drzemiąc. Cukierki, któr wytwarzane są z melasy i sacharyny w mj bryczkach
getta. Obecnie cukier kosztuje trz;
. tych za funt. Niektóre cukierki owinięte są z gwiazdą Dawida i napisem „Dzielnica
Kosztują od dwudziestu do trzydziestu grosz;; Ale są też cukierki po jeden złoty.
Nieco dalej starsza pani siedząca przy ma3 ku sprzedaje opaski na rękę różnej jakości
pięćdziesięciu groszy do dwóch złotych za ; tańsze zrobione są z papieru, na którym wj
<» gwiazdę Dawida; najdroższe wykonano z Im haftowaną gwiazdą i wciąganymi gumkami
jest wielkie zapotrzebowanie na te opaski, bo bardzo „czuli" na tym punkcie; kiedy zauważ;
jącego podartą lub brudną opaskę, natychmi; Na Siennej można spotkać kilka popularnj
Najbardziej znaną jest pani Bela Gelbart, wys na, elegancko wyglądająca kobieta z gładko
czarnymi włosami przyprószonymi siwizną. powoli starając się dostosować swoje kroki
ukochanego pieska. Wyprowadza go codzienni
93
mej porze, czasem otoczona przez studentów naszej szkoły, którymi szczególnie interesuje się
jako patronka sztuk pięknych. Prowadzi ożywione dyskusje ze studentami i czuje się młoda
wśród młodych ludzi, choć ma prawie pięćdziesiąt lat.
Dom naprzeciw naszego, pod numerem 42, został zburzony podczas oblężenia Warszawy.
Dziś rano jakaś kobieta w średnim wieku usiadła przy jego ruinach. Jej bose stopy, które
wyciągnęła przed siebie, pokryte były ropiejącymi ranami, twarz wykrzywiona
cierpieniem, a nozdrza nienaturalnie rozszerzone, jakby węszyły. Kobieta próbowała podnieść
swe ciężkie ciało, ale nie mogła. Ludzie mijali ją w pośpiechu nie oglądając się za siebie.
Zresztą i tak nie mogliby jej pomóc. Z tobołka leżącego obok wyciągnęła kawałek chleba i
próbowała go ugryźć, ale jej zęby stuknęły o siebie, a głowa ciężko uderzyła o chodnik. W
chwilę później podniosła się do pozycji siedzącej, ugryzła kawałek chleba i zaczęła go żuć.
Ale żołądek odmówił przyjęcia pokarmu — zwymiotowała. Potem starała się wstać
pomagając sobie kijem i wreszcie udało się jej. Zrobiła kilka kroków, zaczęła się chwiać,
bezwładnie wsparła się o kij i nagle zaczęła walić głową o ścianę krzycząc: „Ludzie, miejcie
litość nade mną, dobijcie mnie!". Po chwili upadła ciężko z rozrzuconymi na boki ramionami
i przez chwilę myślałam, że jej cierpienia dobiegły kresu. Ale moment później kobieta zaczęła
się poruszać i ochrypłym głosem wykrzykiwać coś niezrozumiale. Pobiegłam do stacji
sanitarnej i narobiłam takiego rabanu, że wreszcie wysłano kogoś po tę biedną istotę.
Takie sceny zdarzają się na Siennej stosunkowo rzadko, ale w pobliżu Grzybowskiej ulice
pełne są głodujących ludzi, którzy przychodzą po pomoc do władz gminy. Jest tam bardzo
dużo prawie nagich dzieci, których rodzice zmarli, a one same zostały na ulicy
o\jjinięte
94
w szmaty. Ich ciała są potwornie wyniszczone; prs ką jak pergamin, żółtą skórę widać kości.
To j etap szkorbutu; pod koniec tej strasznej choroby małe ciałka są opuchnięte i pokrywają
się rop: ranami. Niektóre z tych dzieci straciły palce u n cą się w kółko i jęczą. Nie wyglądają
już jak bardziej przypominają małpki niż dzieci. Nie błaj o chleb, błagają o śmierć.
Gdzież jesteście, zagraniczni korespondenci? I nie przyjedziecie tu i nie opiszecie sensacji get
'wątpienia nie chcielibyście stracić apetytu. A mo: sfakcjonuje was to, co mówią wam naziści
— że z Żydów w gettach, aby uchronić „aryjską" ludnoś epidemiami i brudem?
Jakiś czas temu czytałam w kontrolowanym p] tlerowców „Nowym Kurierze Warszawskim"
taki nie reportaże pióra korespondentów hiszpańskie] muńskich. A jak zaskoczona byłam
widząc, że tak: rykański korespondent — reprezentujący duże pismo — pozwolił się

background image

omamić nazistowską proj o higienicznej konieczności utworzenia getta w ^ wie! Czy cały
świat jest zatruty? Czy nigdzie sprawiedliwości? Czy nikt nie usłyszy naszego
rozpaczy?
Ulica Komitetowa, przy Grzybowskiej, jest żywj bem dzieci niszczonych przez szkorbut.
Ludni ulicy mieszka w długich jamach piwnicznych, c rych nie dociera ani promyk słońca.
Przez małe okienka można zobaczyć wychudzone twarze i zni< cone głowy. To starzy ludzie
, którzy nie mają nav podnieść się z barłogów. Umierającymi oczyma pa tysiące butów
przechodzących za okienkiem piwn po ulicy. Czasem z takiego okienka wysuwa się Ł ręka
żebrząca o kawałek chleba.
95
es

P., choć nie przyznaje się do swego niemieckiego pochodzenia, ma świetne kontakty z
gestapo. A zresztą kto zna całą prawdę? Może jest ich agentem?
Przywódcy ruchu oporu też spotykają się u Hirschfel-da — fakt, że miejsce to znane jest jako
dom schadzek różnych zdeprawowanych elementów, czyni tę kawiarnię świetną kryjówką dla
bojowników podziemia.
Mimo różnych zakazów, wiele robi się w getcie rzeczy — tak jak i po „aryjskiej" stronie —
które są wzbronione pod karą śmierci. Właściwie wszystko jest wzbronione. Nie wolno
drukować gazet nie cenzurowanych przez hitlerowców, śpiewać narodowych pieśni,
uczęszczać na ceremonie religijne i do szkół, wchodzić do publicznych parków, podróżować
pociągami, posiadać radia, płyt gramofonowych, telefonów — słowem: życie jest
wzbronione! A jednak żyjemy, wbrew nazistom, i mamy nadzieję jakoś przetrwać ten reżim
niewolnictwa.
' 10 września 1941
Grupa teatralna ŁZA często spotyka się w naszym mieszkaniu. Wydaje mi się, że nie możemy
już dłużej kontynuować naszej działalności. Wszędzie, panuje nastrój potwornej depresji.
Matka Edzi Piaskowskiej jest chora na tyfus. Mieszkają na Karmelickiej, gdzie epidemia
przybrała wyjątkowo ostrą formę. Edzia była zmuszona opuścić dom i teraz mieszka u nas.
Także ojciec Miszy jest bardzo chory. Mietek Fein wyjechał gdzieś na prowincję i nie mamy
od niego żadnych wiadomości. Ojciec Stefana Mandeltorta zmarł na tyfus, a teraz zachorował
Edek Wołkowicz.
Harry jest bardzo przygnębiony. Ostatnio lekarze stwierdzili, że jego gruźlica postępuje.
Bolek Gliksberg szykuje się do ucieczki z getta. Dołek Amsterdam nosi żałobną opaskę po
swym ojcu. Ola jest bardzo załamana;
98
II;
jej sytuacja materialna pogorszyła się poważnie. W chwili, gdy weszła, od razu poprosiła o
kawałek chleba, twierdząc, że zapomniała coś zjeść przed wyjściem z domu. Naturalnie
natychmiast poczęstowałam ją skromną kolacją.
W przeciwieństwie do większości z nas, Tadek jest w znakomitym nastroju; nic dziwnego:
jego ojciec, znany łódzki adwokat, jest asystentem komendanta tzw. Trzynastki — walczącej
ze spekulacją w getcie. Zarabia dużo pieniędzy, a ja przypuszczam, że robi jeszcze interesy
„na boku", z nazistami. J^adek jest zawsze dobrze odżywiony i elegancko ubrany i wygląda
naprawdę dobrze. Jest we mnie zakochany; powiedział mi to całkiem otwarcie pewnego dnia.
Często mnie odwiedza, ale twarz mu się wydłuża, gdy zastaje mnie w towarzystwie Romka,
którego słusznie uważa za groźnego rywala. Tadek i Romek są dobrymi przyjaciółmi; na ogół
zgadzają się ze sobą, ale kiedy są ze mną, ich harmonia pęka i zaczynają się kłócić.
Romek jest zgorzkniały: musi ciężko pracować, by wyżywić rodzinę, i co dzień wraca do
domu wyczerpany. A jednak odwiedza mnie prawie każdego wieczora. Tadek nie ma trosk,

background image

uczy się tylko, a w wolnym czasie zanudza mnie swymi deklaracjami miłości. Nie interesuje
mnie, a wręcz przeciwnie — irytuje tym wymuskanym wyglądem, eleganckim ubraniem i
faktem, że nigdy nie chodzi piechotą, tylko każe się wozić rikszą. Bóg widzi, że mu nie
zazdroszczę, ale jestem nieszczęśliwa widząc, jak ciężko musi pracować Romek. Gdy mnie
odwiedza, siada w głębokim fotelu i pozostaje nieruchomy przez długą chwilę, z zamkniętymi
oczyma, jakby spał. Jest zawsze przygnębiony. Wychodząc całuje mnie i stara się powiedzieć
parę słów otuchy na temat przyszłości. Ale kilka dni temu objął mnie i powiedział, jak
dorosły do
99
dziecka: „Mała dziewczynko, to dobrze, że nie rozumiesz wielu rzeczy. Jestem szczęśliwy, że
nie cierpisz tak jak ja."
Dławiły mnie^łzy, bo wiem i rozumiem wszystko, ale jestem bezsilna i nikomu nie mogę
pomóc.
Czasami nasza grupa zbiera się u Romka, choć droga do niego ode mnie jest niebezpieczna.
Niemieccy strażnicy strzelają do przechodniów bez powodu i ostrzeżenia. Dlatego Harry i
Bolek, którzy mieszkają blisko nas, przyszli wczoraj po mnie i poszliśmy razem do Romka.
Był upalny dzień. Wyszliśmy z domu około czwartej po południu. Na ulicy ludzie spieszyli
się z niezwykłym wyrazem strachu na twarzach. Na każdym kroku czuło się napięcie. Kiedy
dotarliśmy do przejścia na rogu Leszna i Żelaznej, zauważyliśmy, że okolica jest całkiem
pusta. Poprosiłam Harry'ego, żeby odprowadził mnie z powrotem do domu, ale było za
późno, bo właśnie w tym momencie zauważyliśmy niemieckiego strażnika celującego w nas z
karabinu. Wszystko we mnie zamarło; poczułam, że zbliża się ostatnia chwila mojego życia.
Nogi zaczęły mi drżeć. Chłopcy chwycili mnie pod ręce i śmiało zaczęli przechodzić przez
ulicę. Czułam ból w ramionach piekący jak od kuli. Na rozgrzanej ulicy cisza skamieniała.
Nagle dał się słyszeć suchy trzask i kula poleciała wzdłuż środka ulicy; na szczęście
najbardziej niebezpieczny odcinek mieliśmy za sobą. Harry i Bolek byli śmiertelnie bladzi. Ja
sama zaś byłam zielona, gdy weszliśmy do domu Romka. Byłam głęboko wstrząśnięta i nie
mogłam się uspokoić.
W kilka minut później siostra Romka, Marysia, wpadła do pokoju i wciąż jeszcze drżąc
zaczęła nam opowiadać o strzelaninie na ulicy. Romek pozostał spokojny, a w jego oczach
mogłam odczytać całkowitą rezygnację. Później odprowadził mnie do domu. Gdy zbliżyliśmy
się
100
do przejścia na rogu Leszna i Żelaznej, zastaliśmy tam esesmana uzbrojonego w kij, którym
walił po głowie każdego przechodnia. Wszyscy byli zmuszeni przez to przejść, bo z Leszna
nie ma innej drogi do „małego" getta.
Nam udało się jakoś ukryć w tłumie pchających się przez przejście i uniknąć razów. Wszyscy
mężczyźni byli zmuszeni do zdejmowania kapeluszy, by oddać honory Niemcom. Gdy to
zrobili, esesman kontynuował robotę waląc ich po nieosłoniętych głowach i wielu przeszło na
drugą stronę z zakrwawionymi twarzami.
Kiedy skończy się to piekło?
20 września 1941
Hitlerowcy triumfują. Kijów padł. Wkrótce Himmler będzie w Moskwie. Londyn jest ciężko
bombardowany. Czy Niemcy wygrają tę wojnę? Nie, tysiąc razy nie! Dlaczego alianci nie
bombardują niemieckich miast? Dlaczego Berlin jest wciąż nietknięty? Niemcy muszą zostać
starte z powierzchni ziemi. Takim ludziom nie wolno pozwolić istnieć. Kryminalistami są nie
tylko umundurowani hitlerowcy, ale wszyscy Niemcy, cała ludność cywilna, która korzysta z
efektów grabieży i mordów popełnianych przez ich mężów i ojców.
Gdybyśmy tylko mieli broń, gdybyśmy mogli się bronić, wziąć odwet! Ale jesteśmy bezradni;
możemy tylko pochylić głowy i modlić się do Boga.

background image

Jutrzejszej nocy jest Rosz Haszana, żydowski Nowy Rok.* Boimy się, że faszyści szykują coś
potwornego na ten święty dzień, bo zawsze robią coś szczególnie okrutnego w każde
żydowskie święto. Wydali specjalne ostrzeżenie, że Żydom nie wolno zbierać się na wspólne
modły,
* Rosz Haszana według starego kalendarza żydowskiego (księżycowego) przypada we
wrześniu lub na początku października (przyp. tłum.).
101
bo będą zastrzeleni. Cały czas dochodzą słuchy o planach oddzielenia Siennej od reszty getta.
Niemcy żądają siedmiu funtów złota jako okupu za tę ulicę. Zbiera się kosztowności wśród
mieszkańców Siennej. Każdy oddał ostatni pierścionek czy kolczyk, byle tylko uniknąć
takiego nieszczęścia. r H-
. *
?U i ,:s
? i :u:
•^
?s- od

lei
Bozdział VII GWAŁT PRZECIW BRATU TWEMU
-sa
' orarn
L-
23 torześma
A więc nasze obawy przed świętem były słuszne. Właśnie wczoraj, w noc Rosz Haszana,
Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że
żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania
tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na
ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały.
Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi,
którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z
Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed
godziną policyjną.
Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem
pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu
pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi
mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy
zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu. , Wśród tych
nieszczęśników zobaczyłam wiele znajo-
103
mych twarzy i byłam szczęśliwa, że tego wieczoru Romek nie odprowadzał mnie do domu.
Nagle otworzyły się drzwi sklepu papierniczego, w pobliżu którego stałam jak skamieniała
patrząc na grupę skazanych, i poczułam jakąś rękę na ramieniu. Był to żydowski policjant,
który szybko wciągnął mnie do środka.
W chwilę później w miejscu, w którym stałam, leżał mężczyzna trafiony kulą. Poprzez tłum
popłynął lament jak prąd elektryczny i dotarł do zamkniętych drzwi sklepu. Leżący człowiek
jęczał przez jakiś czas, ale wkrótce został zabrany ręcznym wózkiem. Dozorca natychmiast
przystąpił do zmywania ciepłej jeszcze krwi z chodnika.
Z drżeniem spojrzałam na zegarek. Zbliżała się godzina policyjna, godzina pewnej śmierci na
ulicach getta. Odruchowo ruszyłam do drzwi. Ale policjant nie pozwolił mi wyjść. Gdy
powiedziałam mu, jak daleko mieszkam i że wszystko mi jedno, czy zastrzelą mnie teraz, czy

background image

później — obiecał odprowadzić mnie do domu. Opuściłam sklep wraz z paroma innymi
osobami, które chciały dostać się do domu. Do dziewiątej brakowało pięciu minut. Policjant
odprowadził mnie do bramy; kiedy weszłam do mieszkania, było już trzydzieści minut po
godzinie policyjnej. Rodzice, którzy prawie już uwierzyli, że nie żyję, zasypali mnie gradem
pytań. Ale nie byłam w stanie odpowiedzieć im na nie; od razu rzuciłam się na łóżko. Nawet
teraz, pisząc te słowa, cała jeszcze trzęsę się na myśl o tym, co wciąż widzę przed oczyma:
tysiące młodych Żydów stoją jak owce przed rzeźnią. Tak wielu synów, braci, mężów
oderwanych od swych bliskich, których mogą nie zobaczyć nigdy więcej, z którymi nie wolno
im się nawet pożegnać.
Za kilka miesięcy matki, żony i siostry tych mężczyzn otrzymają oficjalne zawiadomienia, że
numer taki-a-taki zmarł. To nie do pojęcia, że mamy siłę, by to wszystko
104
przeżyć. Niemcy są zaskoczeni, że Żydzi w getcie nie popełniają masowo samobójstw, jak to
miało miejsce w Austrii po Anschlussie. My także jesteśmy zdziwieni, że udaje nam się
przetrwać te wszystkie udręki. To jest cud getta.
25 września 1941 >•
Romek ma łagodniejszą formę tyfusu. Plamy są blade, a temperatura niezbyt wysoka. O wiele
bardziej niebezpieczny jest stan Rutki — ma najgorszą odmianę tyfusu. Kilka dni temu
zaczęła cierpieć na jakieś zaburzenia mózgowe. Kompletnie straciła przytomność i nie
pozwala zbliżyć się do siebie doktorom; w każdym razie dają jej niewiele szans. Moja siostra,
Anna, jest w rozpaczy; płacze dzień i noc i stale modli się za nieszczęsną Rutkę, jej
najdroższą przyjaciółkę.
Mama Edzi Piaskowskiej czuje się dużo lepiej. Kilka dni temu przyjechali ze Lwowa jej
siostra i szwagier, Roman Kantor, słynny szermierz. Pod władzą rosyjską był instruktorem
szermierki w tym mieście i powodziło mu się bardzo dobrze. Gdy Niemcy weszli do Lwowa,
musiał uciekać.
Wielu uchodźców przybywa teraz z terenów zajętych poprzednio przez Sowietów.
Dokądkolwiek weszli Niemcy — masowo mordowali ludność żydowską. W Białymstoku
zapędzili ponad tysiąc Żydów do ogromnej synagogi, a potem podpalili ją ze wszystkich
stron. W wielu mniejszych miastach rabini i przywódcy gmin byli zabierani na cmentarz i tam
rozstrzeliwani.
Przybywający uchodźcy opowiadali nam bardzo dziwną historię. Na krótko przed niemiecką
inwazją na Rosję zaczęły nagle krążyć pogłoski, że Żydzi w warszawskim getcie żyją jak w
prawdziwym raju. Nikt nie wie, kto rozpuszczał te plotki. W każdym razie spowodowały one
195
to, że wielu Żydów nie uciekło z wojskami sowieckimi, a zamiast tego wróciło do Warszawy.
Dopiero teraz zdali . sobie sprawę, że pogłoski te były dziełqm niemieckich agentów, którzy
w ten sposób zapędzili ich do śmiertelnej pułapki.
W dalszym ciągu odbywają się łapanki. Często słychać strzały, niebezpiecznie jest wychodzić
na ulicę. Jedynym moim znajomym, który wciąż odwiedza mnie, mimo całego szalejącego
terroru, jest Tadek Szajer. Podejrzewam, że jego ojciec załatwił mu jakiś dokument chroniący
przed wysłaniem do obozu pracy.
Dzisiaj Tadek wpadł rozpromieniony z radości: ma nową małą siostrzyczkę. Przyszedł do
mnie prosto- ze szpitala, gdzie oglądał nowo narodzone dziecko drugiej żony ojca. Nie
traktuje ona Tadka jak macocha, przeciwnie, kochają się bardzo. Jest niewiele starsza od
niego — Tadek skończył właśnie dwadzieścia lat, a ona nie ma jeszcze trzydziestu.
Z entuzjazmem opowiadał mi, jak piękna jest jego nowa siostrzyczka. Ojciec zdecydował, że
na imię będzie mieć liana. Tadek opowiadał też o ogromnej ilości kwiatów, które matka
dostała w szpitalu, i o wyszukanym przyjęciu, jakie zostanie urządzone zaraz po jej powrocie
do domu.

background image

Mówił i mówił o opiece, jaką młoda matka jest otoczona we wspaniałym prywatnym szpitalu,
o obsługujących ją dwóch pielęgniarkach itd., itd. Ale gdy tak słuchałam, jak się ekscytował
luksusami w tej prywatnej instytucji, stawały mi przed oczyma bezdomne nagie dzieci, leżące
głodne na brudnych ulicach, dzieci z zapadniętymi brzuchami i zniekształconymi, kościstymi
nóżkami i nagle, jakbym się budziła ze złego snu, krzyknęłam: „Cicho! Zamknij się!".
Ale potem zaraz uświadomiłam sobie, że to nie wina Tadka, że jego ojciec bogaci się na
podejrza-
106
nych interesach. Starałam się przezwyciężyć awersję odczuwaną w stosunku do tego chłopca,
ale nie mogłam, poprosiłam więc, żeby zostawił mnie samą pod pretekstem, że boli mnie
głowa. Odszedł bardzo; smutny, ze zwieszoną głową.
Na razie nasza grupa teatralna zawiesiła przedstawienia. Najbardziej aktywni członkowie
zespołu są chorzy lub zniknęii. Harry leży przykuty *lo łóżka; z jego płucami jest coraz
gorzej. Bolek uciekł na „aryjską" stronę i nie wiemy, co się z nim dzieje — tak samo z
Mietkiem Fei-nem. Stefan pracuje w nowo otwartym biurze żydowskiej poczty.
Edek Wołkowicz wrócił do zdrowia i podjął swoje obowiązki w policji. Nie zdejmuje czapki
ani na chwilę — nie z dumy, a z powodu łysej, owrzodzonej głowy. Wszyscy
rekonwalescenci po tyfusie golą głowy, aby zapobiec utracie włosów. Na ulicach getta można
zobaczyć wiele kobiet z ogolonymi głowami zawiniętymi w chusty udrapowane na kształt
turbanu. Te, które mogą sobie na to pozwolić — noszą peruki, ale są one kosztowne i trudne
do dostania.
Epidemia zbiera potworne żniwo. Ostatnio śmiertelność osiągnęła pięćset ofiar dziennie.
Mieszkanie każdego, kto zachorował na tyfus, jest dezynfekowane. Mieszkania bądź
pokoje zmarłych na tyfus są praktycznie zalewane środkami odkażającymi. Wydział
zdrowia Gminy robi wszystko, co w jego mocy, by walczyć z epidemią, ale brak lekarstw i
miejsc w szpitalach pozostaje nadal głównym powodem wysokiej śmiertelności, a naziści
coraz bardziej utrudniają organizowanie medycznej pomocy. Istnieje szeroko
rozpowszechnione mniemanie, że hitlerowcy celowo zarazili getto bakcylem tyfusu, aby
sprawdzić metody wojny bakteriologicznej, jaką mają zamiar zastosować przeciw Anglii i
Rosji. Mówi się, że Gmina
107
Sśi
ma niepodważalne dowody tej teorii od światowej sławy bakteriologów, żydowskich
profesorów z Francji, Belgii i Holandii, których naziści deportowali tutaj. A więc nie jest to
już problem nieodpowiednich warunków higienicznych czy nadmiernego zagęszczenia ludzi
w getcie. Jutro naziśći mogą podrzucić bakterie w najczyściejszej części getta, gdzie warunki
sanitarne są wzorowe.
Jednakże bakcyl nie uznaje praw rasowych czy granic getta. Zanotowano kilka tragicznych
przypadków tyfusu także po „aryjskiej" stronie, zarażeniu uległo również kilku hitlerowskich
strażników. Ale nawet ten fakt jest wykorzystywany przez nazistowską propagandę
antyżydowską — teraz Niemcy twierdzą, że Żydzi rozsiewają choroby zakaźne.
28 września 1941
Dziś miałam dyżur na wystawie prac naszej szkoły. Największym powodzeniem cieszą się
tzw. martwe natury-Widzowie „ucztują" oczyma patrząc na jabłka, marchewki i inne
pożywienie namalowane tak realistycznie. Mniejszym wzięciem cieszą się nasze rysunki
przedstawiające żebraków. Dla nikogo nie stanowią rewelacji. Wystawa ma duże
powodzenie, obejrzało ją już kilkaset osób.
Pierwsze dwie sale wypełniają projekty graficzne. Najpierw są kompozycje na różne tematy
wycięte w czarnym papierze na białym tle albo w dwóch i więcej kolorach. Są to projekty
puderniczek, okładek na książki, rysunków do gazet, inicjałów i znaków firmowych.

background image

Następna jest sekcja liternictwa. Pokazano różne alfabety, stylizowane litery z różnych epok,
kończąc na nowoczesnym piśmie blokowym. Liternictwo gotyckie i hebrajskie jest
szczególnie wspaniałe. Wzory zostały wykonane czarnym tuszem na pergaminie z
iluminowanymi inicjałami. ** Następne z kolei na wystawie są plakaty dla różnych
108 M;f
instytucji — o tematach przemysłowych, folklorystycznych, dla teatrów, zakładów, kawiarń i
magazynów handlowych. Wszystkie wykonano z wielką precyzją, a jednak są pełne życia,
kompozycja kolorystyczna zaś jest na wysokim poziomie artystycznym. Patrząc na te
wszystkie projekty trudno mi uwierzyć chwilami, że są one efektem pracy naszych rąk w tych
potwornych warunkach
życia. %
. Następna sekcja to pejzaże i portrety. Wszyscy zwracają uwagę na obrazy Zdzisława
Szenbeiga, które wyróżniają się oryginalną kompozycją i wspaniałą perspektywą. Nie
mniejszym powodzeniem cieszą się portrety. Zebrałam pochwały za mój portret Inki
Garfinkel.
Wiele słów uznania pada pod adresem młodego, utalentowanego Manfreda Rubina.
Nauczyciele przepowiadają mu wielką przyszłość. Ma on wiele pomysłów i szczególne
zdolności do ilustracji. Dostał kilka zamówień od dużych firm w getcie.
Oddzielny kąt wydzielono dla projektów tekstylnych Dzięki skrupulatnemu wykonaniu
eksponatów i naturalności kolorów projekty te sprawiają wrażenie prawdziwych próbek
materiałów. Na tle próbek zawieszono rysunki z projektami mody. Daje to interesujący efekt
W tej sekcji wyróżniają się prace Inki Garfinkel. Narysowała przepiękne modele sukien
śmiałą, lekką kreskj i naszkicowała także kilka ciekawych dodatków. Jesten przekonana, że
jeśli Inka przeżyje wojnę, będzie jednyn z najlepszych na świecie projektantów mody.
Wielu zwiedzających odwiedza też salę poświęconą pro jektom architektonicznym. Projekty
te są nieco skompli kowane dla przeciętnego widza. To plany nowoczesnych bloków
mieszkalnych i rysunki przedstawiające powojen ne domki jednorodzinne otoczone ogrodami;
domki t mają dużo okien. Wyglądają niemal jak szklane domj
109
011
0 których marzył Stefan Żeromski. Ludzie odwiedzający wystawę z dumą patrzą na projekty
domów dla żydowskiej ludności w wolnej przyszłej Polsce, która zlikwiduje zatłoczone domy
na Krochmalnej i Smoczej, gdzie mieszczą się najciemniejsze piwnice w całym getcie. Ale
kiedy nadejdzie ten czas? I ilu z nas dożyje, by móc to zobaczyć?
W sekcji z projektami maszyn plany porozkładano na stołach, ale te rysunki mogą zrozumieć
tylko specjaliści.
Ludzie opuszczają wystawę pełni wrażeń i jeszcze na ulicy kontynuują dyskusje o obrazach i
projektach przez dłuższy czas. Nie mogą oni uwierzyć, że takie prace mogły zostać wykonane
w murach getta, szczególnie w obecnych warunkach stałych łapanek, głodu, epidemii
1 terroru. A jednak to fakt! Nasza młodzież dała namacalny dowód naszej siły ducha,
mocy oporu, odwagi i wiary w nowy, lepszy świat.
Wielu odwiedzających wychodzi z radością i dumą na twarzy. Inni są poważni i
zaabsorbowani. Widziałam parę osób ze łzami w oczach — jedną z tych osób był siwy
profesor, Majer Bałaban. Wyglądał na głęboko poruszonego stojąc przed oryginalnie
stylizowanym plakatem, na którym wypisano po hebrajsku tekst Obadiaha — czytał sobie po
cichu. Odniosłam wrażenie, że czyta wciąż od początku, kilka razy, jakby starając się
zapamiętać pasujące do obecnego czasu słowa proroka:
C
Za gwałt przeciw bratu twemu Jakubowi : .
okryje cię wstyd,

background image

I zostaniesz wyklęty na zawsze.
« W dniu, w którym stać będziesz po drugiej stronie, • W dniu, w którym obcy porwali
biorąc w niewolę I - siły jego,
I obcy wkroczyli do bram jego, :•?'.-;Jo usub ;< ?«
110
:.' I zaciążyli nad losem Jeruzalem,
f Tak jak byś był jednym z nich...
Aniś nie powinien był stać ~ ;?? na rozdrożu,
. ,<:? By wyciąć tych, którzy uciekli;
• i- Aąiś nie powinien był wydać .??"? tych z ludzi jego,
-< Którzy pozostali w dniach rozpaczy.
Dziś podczas mojego dyżuru widziałam kilkadziesii osób zatrzymujących się przed tym
samym plakater Hebrajskie litery w tym tekście zostały wyrysowane ta by sugerować ręce
wyciągnięte do modlitwy. Ludzie musieli znać hebrajski, na ich twarzach malowały s
mieszane uczucia satysfakcji i obawy spowodowan zuchwałością młodego artysty. :::-~.
..." 1 ?października 1941 f.-~
' ~ Naziści dokładnie przestrzegają żydowskiego kalend rza. Wczoraj przed zachodem słońca,
w czasie modlit Koi Nidre, które otwierają uroczystości Dnia Pokuty, ro wieszono białe
plakaty ze smutnym obwieszczeniem, : do 5 października mieszkańcy prawej strony Siennej,
cz ści Gęsiej i Muranowskiej oraz kilku domów stojący* blisko granicy getta — muszą
opuścić mieszkania.
Tak więc okup zapłacony przez mieszkańców tych u] okazał się daremny — nastąpiło to,
czego się wszyscy ob wiali. Początkowo ludzi ogarnęła panika, ale wkrótce z padła noc i
piwnica naszego domu wypełniła się wiern; mi, dały się słyszeć dźwięki stłumionych
zawodzeń. P grążeni w modlitwach ludzie na chwilę zapomnieli o tyi co ich otacza. Na
zewnątrz, przed bramą, wystawioi straż mającą ostrzec ich, gdyby zbliżały się niemieck
bestie. ,ouao h^iuiA c,;. .^i.
111
Jak gdyby dla podkreślenia smutnego nastroju, przez cały dzień padał deszcz. Ojciec został w
piwnicy i cały dzień modlił się do Boga, podczas gdy mama szukała dla nas nowego
mieszkania. Na razie niczego nie znalazła, ale przyniosła kolejną smutną wiadomość:
wygląda na to, że Niemcy chcą zlikwidować tzw. małe getto, a do dużego przyłączyć tylko
Chłodną i drugi koniec Żelaznej.
Tę informację potwierdza fakt, że chrześcijańscy lokatorzy tych dwóch ulic otrzymali rozkaz
wyprowadzenia się do 15 października. Mieszkańcy Siennej prawdopodobnie dostaną
mieszkania na Chłodnej. Ale to dopiero później, a na razie sami musimy znaleźć jakiś dach
nad głową. Jutro rano wszyscy — ja także — ruszamy szukać mieszkania.
3 października 1941
Wielu lokatorów naszego domu wyprowadziło się, ale my wciąż jeszcze nie możemy znaleźć
mieszkania. Dziś, razem z moją ciocią, Lucią, jeździłam cały okrągły dzień rikszą, ale nie
znalazłyśmy nic. Adresy, które otrzymałam, były bardzo od siebie odległe. Najpierw
pojechałyśmy na Stawki, bo powiedziano nam, że są tam wygodne trzy pokoje, ale okazały
się one trzema dziurami w ścianie, a w kuchni nie było bieżącej wody. Okolica była całkiem
opustoszała; nic tam nie ma prócz ruin i kupy popiołu. Najbliższy środek komunikacji, czyli
„kohn-heller", jest o kilka przecznic dalej. W dodatku cena, jakiej żądano za to mieszkanie,
wynosiła dwieście złotych miesięcznie. Następnie pojechałyśmy na Nalewki, gdzie
obejrzałyśmy na pół zburzony pokój z kuchnią na piątym piętrze. Na Smoczej pokazano nam
pokój, w którym wciąż jeszcze leżały zwłoki mężczyzny zmarłego poprzedniej nocy.
Gospodyni powiedziała nam, że pokój będzie wolny, jak tylko zabiorą ciało. .•
112

background image

Uciekłyśmy szybko i zaprzestałyśmy dalszych poszukiwań. W chwili, gdy piszę te słowa,
rodzice są poza domem i szukają dla nas miejsca do życia. Zmobilizowałam wszystkich
moich przyjaciół — chłopców i dziewczęta — by nam pomogli. Całe szczęście, że
przynajmniej oni nie muszą szukać i»wyćh mieszkań.
6 października 1941
Wczoraj byliśmy w stanie skrajnej rozpaczy. Wóz z naszymi meblami był już gotów do drogi,
mieliśmy zamiar zatrzymać się przejściowo w pokoju mojej szkolnej koleżanki, Zosi
Zakheim, na Pańskiej 24. Nagle moja przyjaciółka, Ola Szmuszkiewicz, przybiegła z
wiadomością, że znalazła dla nas dwa pokoje w dużym, komfortowym mieszkaniu na
Lesznie, w którym jest nawet fortepian.
Wycieńczony koń, który z trudem ciągnął ciężko obładowany wóz, skręcił ku Chłodnej.
Wszyscy musieliśmy pomagać pchać wóz. Widzieliśmy kilka innych grupek ludzi także
wspomagających półżywe zwierzaki.
Na razie ojciec został na Siennej: Niemcy rozkazali wszystkim żydowskim dozorcom, by
pozostali, aż nie przyjdą na ich miejsce goje. Tak więc ojciec jest sam w pustym mieszkaniu.
Dziś przyniosłam mu trochę jedzenia i spędziłam z nim tam małą chwilę. Sienna wygląda
przerażająco. Cała okolica, która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem, jest teraz pusta. Przez
środek ulicy przeciągnięto zasieki z kolczastego drutu. Od czasu do czasu pojawia się jakiś
uzbrojony hitlerowski żandarm lub też polski bądź żydowski policjant. Wszędzie okna są
pozamykane, a otwory zaklejone papierem: żydowska kompania sanitarna dokładnie
zdezynfekowała domy przed przekazaniem ich do użytku „aryjskiej" ludności polskie]-
rr j4<
Na niektórych balko$$ach wciąż jeszcze stoją skrzynki
113
8 — Dziennik...
I
z na pół zwiędłymi roślinami. Na balkonie Lutki Leder zostało kilka krzaczków pomidorów.
Małe czerwone kulki drżą na wietrze. Najwyraźniej Lutka zapomniała przed opuszczeniem
mieszkania zerwać drogocenne owoce, które hodowała przez całe lato. Była bardzo
przygnębiona koniecznością wyprowadzki, bo w ten sposób straciła sąsiedztwo z Kazikiem
Briliantem, który przeniósł się do odległej od niej części getta i wszystkie nadzieje, jakie z
nim wiązała, zostały zniweczone.
Długo błąkałam się po schodach naszego domu, a moje uszy ciągle słyszały rozmowy i
śmiech, który zwykle dobiegał mnie przez uchylone drzwi, a także dźwięki fortepianów i
gramofonów. Tyle miłych wspomnień kojarzy mi się z domem na ulicy Siennej. Nasz komitet
młodzieżowy robił tu świetną robotę, także komitet domowy był wzorem dla innych.
Lokatorzy żyli ze sobą w zgodzie. Mieliśmy stąd także widok na „drugą" stronę i dlatego
zostawało nam wrażenie, że jesteśmy u bram wolności.
10 października 1941
Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. Dziwnym zbiegiem okoliczności co roku od momentu wybuchu
wojny pierwszy śnieg spada w dniu moich urodzin. Z sąsiedniego pokoju dociera do mnie
zapach świeżo pieczonych placuszków. Panna Sala kręci się po kuchni szykując posiłek dla
gości, których zaprosiłam. Jej małe ręce poruszają się szybko. Widzę, jak kładzie małe
kawałki ciasta na blasze. Mój Boże, jak okropnie jest chuda! Bardzo zeszczuplała od czasu,
gdy widziałam ją po raz ostatni.
Panna Sala była przez kilka lat moją guwernantką. Została zaangażowana do mnie — miałam
wówczas dziewięć lat — po tym, gdy kilka kolejnych opiekunek zrezygnowało z zajęcia, bo
nie mogły znieść moich kaprysów. Matka często mi opowiada, jakim byłam nieznośnym
dzieckiem. Nikomu nie pozwalałam się zbliżyć do siebie, byłam dzika, nieopanowana i
krnąbrna. Ale drobna panna Sala zyskała moje względy nie dlatego, bym się jej bała — było

background image

mi jej żal. W ciągu kilku pierwszych dni sprawiłam jej wiele przykrości, ale potem nagle
zmieniłam taktykę. Panna Sala była z nami szczęśliwa i zaczęła kochać mnie i moją siostrę,
jak byśmy były jej dziećmi. Była u nas do wybuchu wojny i stała się niemal moją drugą
matką. Gdy uciekaliśmy z Łodzi, moja mama zostawiła jej dużo cennych rzeczy, aby mogła je
sprzedawać i utrzymywać się z uzyskanych w ten sposób pieniędzy. W jakiś czas później
także i ona uciekła do Warszawy razem ze swoją rodziną i odnalazła nas tutaj. Jej ojciec i brat
są skrzypkami. Dawniej byli członkami dobrej orkiestry w kawiarni, teraz grają na ulicy i dają
lekcje muzyki. Jedna z jej czterech sióstr uczy matematyki w nielegalnej prywatnej szkole.
Najmłodsza siostra zmarła na tyfus dwa miesiące temu, a teraz jej matka leży w łóżku. Panna
Sala utrzymuje się przy życiu resztką sił. Często nas odwiedza, stara się być pożyteczna i jada
z nami posiłki.
Często przyglądam się, jak pochłania kilka łyżek zupy i inne zbywające resztki, jak gdyby w
niej koncentrował się głód całego getta. Nie wiem, gdzie miqści się to wszystko w jej
drobnym ciele. Po jedzeniu nieśmiało kroi kilka kromek chleba i zawija je w kawałek papieru
mówiąc, że zjadła już dość i że chleb zje później. Ale wiem, że zostawia go dla swojej
chorej, głodnej matki.
Teraz jest w kuchni szykując placuszki dla moich dobrze odżywionych przyjaciół, podczas
gdy jej rodzina cierpi straszny głód.
To doprawdy frywolne celebrować urodziny, gdy wokół nas tak wielka jest nędza i
nieszczęścia. Wuj Percy jest ciężko chory na tyfus. Jego stan jest niemal beznadziej-
115
8
ny i moja mama spędza z nim cale dnie. Kilku byłych mieszkańców Siennej zmarło na tyfus
po przeprowadzeniu się do nowych mieszkań. Tylko z naszego domu zmarło aż sześć osób —
wśród nich inżynier Sapoczyński i żona adwokata Zalszupina. Tyfus rozprzestrzenia się z
przerażającą szybkością. Wczoraj odkryłam na sobie wesz. Jeśli była zakażona, to pierwsze
objawy choroby będę miała w ciągu dwóch tygodni.
W takich oto okolicznościach oczekuję przyjaciół, których zaprosiłam na urodzinowe
przyjęcie; przypominali mi o nim przez kilka minionych tygodni, nie miałam więc odwagi
odmówić im tej przyjemności.
Moi przyjaciele właśnie wyszli. Spędziliśmy parę przyjemnych godzin przeniósłszy się w
zupełnie inny świat. Przyszła Bronka Kleiner, Irka Białokorska, Ola Szmusz-kiewicz, Edzia,
Vera Neuman, Lutka Leder, Romek, Tadek, Dołek, Edek i nawet Harry wstał z łóżka, żeby
być na przyjęciu. Mnóstwo rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy o naszych planach na po
wojnie. Musiałam przeczytać kilka fragmentów mojego dziennika, o co wszyscy prosili, a
niektórzy z moich przyjaciół przynieśli mi ładnie oprawione notesiki, żebym mogła
kontynuować pamiętnik.
Piliśmy likier wiśniowy, który mama zrobiła w pierwszym roku wojny. Wznieśliśmy kilka
toastów i nawet odśpiewaliśmy tradycyjne „Sto lat". Pod koniec Romek grał na pianinie, a my
tańczyliśmy. Parę minut przed dziewiątą wszyscy poszli do domów.
Tadek i Romek, którzy mieszkają blisko mnie, wyszli jako ostatni. Poszłam z nimi
kawałeczek. Gdyśmy wyszli z ciepłego pokoju w śnieżną zamieć, lodowaty wiatr ciął nas po
twarzach, a mróz przeniknął mnie do szpiku kości
116
211
mimo futrzanego palta. Jedyne światło padało z refleksów na śniegu, jakie dawało nocne
oznakowanie sklepów — zamiast neonów wystawy mają teraz zaciemnienie z czarnego
papieru, które nie przepuszcza ani pro-myczka, ale można odczytać nazwę sklepu naklejoną z
białych pasków, co pozwala odróżnić sklep spożywczy na przekład od papierniczego.

background image

Pod ścianami domów siedziały ludzkie postacie jak zwalone toboły szmat. W jednym miejscu
potknęłam się o ludzkie ciało, w ciemności nie zauważyłam, że idę po zwłokach. To było
półnagie ciało okryte tylko kawałkami gazety trzepoczącej na wietrze, który starał się wyrwać
te strzępy spod kamieni, jakimi je przyciśnięto. Długie, mlecznobiałe nogi były zimne i
sztywne.
Po powrocie z tej upiornej przechadzki zastałam już matkę, która z kolei wróciła od wujka
Percy'ego. Dziś lekarz dał mu ostatnie, decydujące zastrzyki; jeśli nie pomogą, będzie
zgubiony. Rutka czuje się dużo lepiej, ale wciąż nie pozwala nikomu się zbliżyć prócz mojej
siostry, Anny, która nie odstępuje jej ani na minutę.
29 października 1941
> Dziś byłam z Romkiem na premierze w Teatrze Fe-mina. Była to komedia muzyczna o
obecnym życiu w getcie zatytułowana: „Miłość szuka mieszkania". Pokazano młode
małżeństwo poszukujące miejsca do życia. Po długich poszukiwaniach i podróżach w „kohn-
hellerach" udało im się znaleźć maleńki pokój w domu przedsiębiorczej gospodyni, która
podzieliła duży pokój na pół, żeby móc go wynająć dwóm parom małżeńskim. Udaje jej się
znaleźć drugie małżeństwo jako lokatorów i zabawa zaczyna się.
Okazuje się, że obie pary są źle dobrane, w efekcie zawiązują się dwa nielegalne romanse,
najpierw w tajem-
117
nicy, ale wkrótce ze względu na przepełnienie mieszkania wszystko się wydaje. Mężowie
zamieniają się pokojami i przez chwilę wszyscy są szczęśliwi, ale później mę-.zowie
zaczynają się kłócić z byłymi żonami.
W nocy, gdy obaj mężczyźni wracają do domu wyczerpani poszukiwaniem pracy, zastają
żony flirtujące z przewodniczącym komitetu domowego, który śpiewa zabawną pioseneczkę o
rozmaitych opłatach, jakie musi pobrać dla Gminy.
Koniec obu romansów jest smutny: cała czwórka młodych ludzi zostaje wyrzucona z
mieszkania za niepłacenie czynszu. Sztuka kończy się sceną zbiorową w tramwaju, podczas
której podróżni opowiadają dowcipne historie o życiu w getcie, a szczególnie o różnych
komitetach i komisjach, których liczba stale rośnie.
Publiczność śmiała się z całego serca i spędziła kilka przyjemnych godzin w komfortowym
teatrze zupełnie zapominając o czyhających na zewnątrz niebezpieczeństwach. Autorem
sztuki jest Jurandot, a w rolach głównych występują: Stefania Grodzieńska, Aleksander Mino-
wicz, Rigelski, Noemi i Wentland. Dekoracje malował Liebermann.
W teatrze spotkałam wielu znajomych, a wśród nich Olę Szmulewicz, moją szkolną
koleżankę, której nie widziałam od roku. Była z policjantem, Maxem Bekerma-nem. Jego
ojciec, który zmarł na tyfus dwa miesiące temu, zajmował wysokie stanowisko w żydowskiej
policji getta. Podczas I wojny światowej był jednym z założycieli polskich Legionów i
bliskim przyjacielem Józefa Piłsudskiego. Pogrzeb komendanta policji Bekermana był
celebrowany bardzo uroczyście. Wszyscy urzędnicy Gminy, cała policja żydowska i tysiące
cywilów towarzyszyły mu w drodze na miejsce ostatniego spoczynku.
Spotkałam też Edzię z jej przyjacielem Zeligiem Sil-
118
bermanem, który był jednym z największych szmugle-rów na Siennej, zanim oddzielono tę
ulicę od getta. Zrobił na tym fortunę i chce się ożenić z Edzią, ale jej rodzice są przeciwni
temu związkowi, bcn ona jest od niego dużo młodsza: Edzia ma dopiero siedemnaście, a
Zelig już trzydzieści lat. Jednak ta różnica wieku nie przeszkadza im się kochać.
Wiele jest w getcie takich par: całkiem młode dziewczyny i starsi panowie. Rzadko spotyka
się ludzi samotnych. Mężczyźni i kobiety są do siebie bardziej przywiązani niż w normalnych
czasach, jakby spragnieni obrony i czułości. Posiadanie bliskiego przyjaciela pomaga

background image

przezwyciężyć własną słabość. Nikt nie chce być sam. A jednak moralność w getcie jest
równie silna jak w czasach przedwojennych.
Liczba małżeństw spadła ostatnio w porównaniu z okresem pierwszych miesięcy wojny.
Głównym powodem tego stanu rzeczy jest brak mieszkań — stanowi to poważny problem w
getcie. Stworzono specjalne biuro, by zaradzić tej sytuacji, ale nie może ono prawie nic
zrobić. Zadaniem biura jest znajdowanie odpowiednich sublokatorów dla właścicieli wolnych
pokoi i zapewnianie młodym małżeństwom jakiegoś stopnia intymności. Ale dziś wszyscy
mają nerwy zszarpane i sublokatorzy na ogół nie żyją w zgodzie z gospodarzami. Bardzo
często nie są w stanie płacić czynszu, a gospodarze nie mają z czego żyć. Ponadto Gmina
zbiera różne opłaty. Niewiele osób teraz zarabia na życie wykonując normalną pracę.
Prawdziwe pieniądze można zarobić tylko na nieuczciwych interesach, ale niewiele osób
angażuje się w nie; większość Żydów woli głodować niż dać się wykorzystywać jako
narzędzie w rękach nazistów.
Ale czasem ludzie są zmuszeni do grania tej roli. Jeśli daną osobę złapią na popełnianiu
jakiegoś niniejszego wy-
119
kroczenia, jak na przykład noszenie opaski w sposób odbiegający od przepisanego — zostaje
aresztowana i torturowana. Często tacy ludzie pragną popełnić samobójstwo, ale nie jest im
łatwo to zrobić. Niemcy znajdują ofiary wśród torturowanych, w których załamał się duch i
ciało, i stawiają je w obliczu wyboru życia lub śmierci. Tacy ludzie tracą całą siłę oporu.
Zgadzają się na wszystko i w ten sposób zostają narzędziami w ręku gestapo. Ich główną
funkcją jest dostarczanie informacji. Hitlerowcy chcą wiedzieć, kto ma biżuterię albo walutę.
Informator nigdy nie może się już uwolnić z ich szponów. Musi „wykazać się" czymś, aby
zapłacić za łaskę życia i jedzenia. A naziści nadal go straszą ponownymi torturami.
Jest trochę takich agentów gestapo w getcie, ale nie są oni naprawdę niebezpieczni, bo
wszyscy są w jakimś stopniu znani i, jeśli tylko mogą, ostrzegają zamożniejsze ofiary gestapo
przed planowanymi rewizjami. Jest jednak kilka osób, czarnych charakterów, które są
rzeczywiście niebezpieczne, bo traktują swoją służbę dla gestapo poważnie, tak jak poważnie
zwykli popełniać przestępstwa kryminalne.
Nawet takie smutne okoliczności dają powód do różnych plotek i dowcipów i służą jako
tworzywo dla piosenek i skeczów, jakie przedstawia się w kawiarniach
i teatrach.
Codziennie w „Cafe Art" na ulicy Leszno można usłyszeć piosenki i satyry na policję, służbę
sanitarną, riksze, a nawet gestapo — w zakamuflowany sposób. Sama epidemia tyfusu też jest
tematem do żartów. Jest to śmiech przez łzy, ale jednak śmiech. To nasza jedyna broń w
getcie — nasi ludzie śmieją się ze śmierci i hitlerowskich dekretów. Humor jest jedyną
rzeczą, jakiej naziści nie mogą zrozumieć. ?
120
Programy satyryczne przynoszą ogromne sukcesy. Zwykle byłam oburzona na żarty,
które za temat miały najtragiczniejsze wydarzenia w życiu getta, ale stopniowo zaczęłam
zdawać sobie sprawę z tego, że nie ma innego lekarstwa na nasze troski. Zrobiono marionetki
wyobrażające przywódców naszej gminy i przewodniczących różnych instytucji
dobroczynnych. Jednym z najbogatszych źródeł nowego humoru są rozmowy, jakie się
słyszy
w „kohn-hellerach".
Jeśli chodzi o właścicieli tych tramwajów, to wszyscy
mówią o dziecku, które pani Kohn urodziła tydzień temu.
Pan Kohn poinformował ludność o tym wydarzeniu za
pomocą gigantycznych plakatów rozwieszonych nie tylkc
w tramwajach, ale również na głównych ulicach. Plakaty

background image

te zawiadamiały, że rytuał obrzezania zostanie dopełnio
ny w dużej sali, że zostanie wydane skromne przyjęci
i kolacja dla szanownych gości i że okazja ta będzie wy
korzystana do urządzenia zbiórki na pomoc społeczną.
Czytałam to ogłoszenie z uczuciem zdegustowania i w działam, jak wiele osób spluwało z
niesmakiem czytaj; nietaktowną deklarację urządzenia wystawnego przyjęć w pozornie
charytatywnym celu, podczas gdy wokół p
nuje głód.
Krążą fantastyczne opowieści o luksusowym życiu, ;
kie prowadzą państwo Kohnowie i Hellerowie. Codzk
nie wydają przyjęcia, podczas gdy przed ich drzwia
ludzie umierają z głodu. Ci dwaj gentlemani mają
inne źródła dochodów, prócz swoich- tramwajów. Odg
wają ważne role w tak zwanym Transferstelle. Insty
cja ta, wspierana przez Niemców, zajmuje się wymi
różnych wyrobów handlowych między gettem i „ai
ską" częścią Warszawy. Wszystko, co legalnie przyfr
do getta, jest kontrolowane przez to biuro, przynosi
ną prowizję od każdej transakcji. Kohn i Heller r
121
wielkie wpływy w Transferstelle i są często przekupywani przez handlowców po obu
stronach muru. W ten sposób odgrywają rolę pośredników między Niemcami a właścicielami
transportów żywności i towarów przemysłowych, jakie dostarczane są z getta i do getta.
Głodująca ludność getta musi płacić wyższe ceny za chleb i ziemniaki, aby wypełnić
kieszenie panów Kohna i Hellera.
15 listopada 1941
Dwie nowe klasy dla młodszych studentów otworzono w naszej szkole. Obecnie mamy
mniejszą siedzibę niż na Siennej. Często nie słyszymy profesorów z powodu hałasu w
sąsiednich pokojach, które oddzielone są od naszego tylko cieniutkim przepierzeniem. Ze stu
uczniów naszego kursu zostało około dwudziestu pięciu. Wielu nie może płacić czesnego, a
bardzo wielu zmarło na tyfus.
Tutaj nie mamy centralnego ogrzewania. Ręce nam marzną i niemożliwością jest utrzymanie
ołówka w palcach. Siedzimy w paltach i rękawiczkach z wełny. Maleńki żelazny piecyk na
środku klasy jest niewystarczający, by ją ogrzać. Ogomne weneckie okna pokryte są szronem
po obu stronach. W piecyku pali się drewnem z ławek, które kiedyś stały na korytarzu.
Ostatnio utworzono wiele „kół oświatowych" w różnych szkołach, w celu nauczania
przedmiotów, które oficjalnie są zakazane. Utworzono je spontanicznie w wyniku naszych
głębokich pragnień.
Na spotkaniach tych kół mówi się głównie po polsku, ale w wielu przypadkach dla zasady
używa się jidysz i hebrajskiego. Zainteresowanie hebrajskim ogromnie wzrosło, ponieważ
młodzież w dużej mierze wiąże swoje nadzieje z Palestyną. W niektórych kołach używa się
angielskiego lub francuskiego, częściej pierwszego z nich. Wielu moich przyjaciół bierze
udział w specjalnych kur-
122
sach angielskiego. Literatura angielska cieszy się popularnością.
Konspiracyjny charakter tego ruchu czyni go bliskim ruchowi politycznego podziemia.
Często nasze spotkania odbywają się w tych samych pokojach i piwnicach, w których
spotykają się komórki partii politycznych.
Liczba podziemnych biuletynów rośnie z dnia na dzień. Właściwie nikt ich nie rozprowadza;
po prostu krążą same z rąk do rąk, a kto otrzymuje je jako pierwszy, pozostaje tajemnicą.

background image



m t*t Mi


i a

w
O* (»{•". "\

Rozdział VIII STRACH OGARNIA ULICE
22 listopada 1941
Dziś rozpoczęto zwykłą doroczną zimową zbiórkę na' cele społeczne. Prezes Gminy, inżynier
Czerniakow, wraz z wszystkimi członkami Rady stali na ulicy z puszkami i wpinali
papierowe kwiaty w klapy ofiarodawców.
Gmina ogłosiła konkurs na plakat związany z kampanią pomocy potrzebującym. Dr
Poznański, dyrektor oświaty Gminy, przyszedł do naszej klasy, aby wyjaśnić warunki
konkursu. Ostatnim dniem składania prac jest 24 grudnia.
Dzisiaj wracając ze szkoły do domu wpadłam do Rutki, której wreszcie nie grozi już
niebezpieczeństwo. Zastałam ją leżącą na polowym łóżku. Wyglądała jak dziecko z bladą
twarzą, krótko obciętymi srebrzysto blond włosami i ciemnymi oczyma. Gdy mnie zobaczyła,
jej białe usta uśmiechnęły się i starała się podnieść głowę. Potem zaczęła szeptać. Jej słabe
ciało drżało, a głowa trzęsła się nerwowo, gdy podjęła wysiłek, by mówić.
W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że straciła zmysły. Mówiła krótkimi, oderwanymi
zdaniami. Ale po przezwyciężeniu początkowych trudności zaczęło to brzmieć bardziej
sensownie. „Teraz znów jestem zdrowa; wreszcie mam to za sobą. Dlaczego tak na mnie
patrzysz? Czy aż tak się zmieniłam? Powiedz mi prawdę!"
Oczy miałam pełne łez i nie byłam w stanie wybąkać ani słowa. Rutka wyglądała jak martwa.
Oto, co robi
124
z człowieka tyfus. Starałam się ją przekonać, że wygląda dobrze i że za parę dni nie będzie
ani śladu choroby. Jednak moje argumenty brzmiały nieprzekonująco i czułam się coraz
bardziej zmieszana, gdy nagle zadzwonił dzwonek u drzwi i wszedł Romek. Przedmiot naszej
konwersacji natychmiast się zmienił. Na Romku atak tyfusu, który miał wyjątkowo łagodny
przebieg, rzeczywiście nie zostawił ani śladu. Jest teraz w dobrej formie.
Mam przeczucie, że Rutka nigdy całkiem nie wróci do zdrowia. Czy kiedykolwiek będzie w
stanie chodzić? Na razie nie może nawet usiąść.
Wuj Percy także przetrwał chorobę. Uratowały go silne zastrzyki, jakie aplikował mu nasz
energiczny doktor. Dziś wujek przyszedł ze swą żoną Lucią z wizytą do nas po raz pierwszy
od czasu choroby. Poruszał się z trudem i cały czas wspierał na żonie. Wygląda jak ruina
człowieka, którym był przed chorobą. Mający zaledwie dwadzieścia siedem lat, był zawsze
silny i przystojny, a teraz jest zgarbiony, sama skóra i kości. Na każdym kroku spotyka się w
getcie takie ludzkie wraki, a są to szczęśliwcy, którym udało się uciec przed Aniołem Śmierci.
Na dworze szaleje zamieć i mróz maluje wzory na okiennych szybach. Podczas tych
potwornie zimnych dni jedno nazwisko jest na ustach wszystkich: Kramsztyk, człowiek, który
zajmuje się dystrybucją opału. Niestety ilość węgla i drewna, jakie Niemcy przydzielili dla
getta, jest tak mała, że ledwie wystarcza na ogrzewanie urzędów takich jak administracja
Gminy, poczta, a także budynków szpitalnych i szkolnych. Tak więc dla ludności prawie nic
nie zostaje. Na czarnym rynku węgiel osiąga fantastyczne ceny, a często w ogóle jest nie do
dostania.

background image

Na ulicach coraz częstszym widokiem są zamarznięte ciała ludzkie. Na Lesznie przed
budynkiem Sądów wiele ma,tek siedzi z dziećmi owiniętymi w szmaty, z których
125
wystają małe, odmrożone nóżki. Czasami matka tuli dziecko, które zamarzło na śmierć, i stara
się ogrzać maleńkie, martwe ciałko. Czasami zaś dziecko przytula się do matki próbując ją
obudzić — myśląc, że ta zasnęła — podczas gdy faktycznie ona nie żyje. Liczba bezdomnych
matek i dzieci wzrasta z dnia na dzień. Gdy już wydadzą ostatnie tchnienie, często zostają tak
leżąc na ulicy przez długie godziny, bowiem nikt się nimi nie przejmuje.
Małe wozy przedsiębiorstwa pogrzebowego Pinkierta są w ciągłym ruchu. Gdy żebrak
zauważy na martwym ciele kawałek ubrania nadający się jeszcze do użytku, zabiera je, a
zwłoki przykrywa starą gazetą przyciśniętą cegłami, by wiatr nie zdmuchnął papieru. Na
Komitetowej i Grzybowskiej widzi się. mniej żebraków w tym roku niż w roku ubiegłym; po
prostu powymierali.
Głód przybiera coraz potworniejszą postać! Ceny jedzenia ciągle rosną. Teraz funt czarnego
chleba kosztuje już cztery złote, a białego sześć złotych. Masło— czterdzieści złotych za funt;
ta sama ilość cukru od siedmiu do ośmiu.
Niełatwo jest przejść ulicą z jakąś paczką w ręku. Kiedy głodny człowiek zobaczy kogoś z
pakunkiem wyglądającym na jedzenie, idzie za nim i w odpowiednim momencie wyrywa
paczkę, otwiera i zaczyna zaspokajać swój głód. Jeśli paczka nie zawiera jedzenia — wyrzuca
ją. Nie, to nie są złodzieje, to są po prostu ludzie, którzy oszaleli z głodu.
Żydowska policja nie może sobie z nimi dać rady. A kto w ogóle miałby serce, by ścigać tych
nieszczęśników?
..??•vTif : HiJ ? ;:!;?
1 grudnia 1941 ^^, '» -w > ?
Niemcy wpuścili do getta duży transport ziemniaków. Początkowo ludzie byli zaskoczeni
taką hojnością, ale zdziwienie nie trwało długo. Okazało się, że te ziemniaki
126
były przeznaczone dla hitlerowskich żołnierzy na rosyj skim froncie, ale zmarzły w drodze.
Wtedy Niemcy otwo rzyli swoje nazistowskie serca i wysłali te ziemniaki Żydom do getta.
Teraz długie kolejki stoją przed sklepami spożywczymi Ludzie próbują kupić po kilka
zmarzniętych ziemniaków bo choć nie można ich ugotować, nadają się świetnie nr placki.
Dokądkolwiek się pójdzie, zapach smażonych plac ków kartoflanych drażni nozdrza. Jako
tłuszczu używamy czarnego oleju konopnego, który jest tu najtańszy Ale i tak kosztuje po
osiem złotych funt.
Panna Sala promieniała radością, gdy moja matka dał? jej trochę takich ziemniaków.
Obładowana kilkoma torbami wilgotnego, gnijącego jedzenia popędziła do domu do swojej
rodziny, aby zaspokoić jej głód. Matka Sali zmarła kilka tygodni temu, a ojciec leży chory na
tyfus,
Wciąż szaleje epidemia. Grzebie się po kilka osófc w jednej mogile. Ze względu na
niedostateczną ilość personelu medycznego1, na Lesznie pod 3 otwarto kursy medyczne, by
wyszkolić dużą liczbę pielęgniarek i uzupełnić wiedzę dawnych studentów medycyny.
Warunki higieniczne pogarszają się stale. Większość rur kanalizacyjnych jest zamarznięta i w
wielu domach nie można używać toalet. Ekskrementy są często wyrzucane na ulicę razem ze
śmieciami. Wozy, które zwykle regularnie wywoziły śmieci, teraz przyjeżdżają rzadko albo
wcale. Na razie mróz dezynfekuje wszystko, ale co będzie się działo, gdy zacznie dmuchać
pierwszy wiosenny wiatr? Istnieją poważne obawy, że może wybuchnąć epidemia cholery, by
wypełnić po brzegi nasz puchar goryczy.
i.,:.l i owa
127
9 grudnia 1941

background image

Przystąpienie Ameryki do wojny znów tchnęło nadzieję w setki tysięcy przygnębionych
Żydów w getcie. Nazistowskie straże przy bramie mają smutne miny. Niektórzy są mniej
okrutni, ale na innych ostatnie wiadomości mają wręcz przeciwny wpływ i stają się jeszcze
gorsi niż dotąd. Większość ludzi wierzy, że wojna nie potrwa już teraz długo i że zwycięstwo
aliantów jest pewne.
Dotarły do nas wiadomości z łódzkiego getta, że Niemcy skonfiskowali tam wszystkie futra,
ciepłą bieliznę i wełniane ubrania, a nawet tałesy. Należy się spodziewać, że wkrótce
przyjdzie kolej na Warszawę.
21 grudnia 1941
Dziś dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy o dość wyizolowanym światku
wewnątrz getta. Chodzi
0 Żydów, którzy są wyznania katolickiego — najtragiczniejsze chyba postacie getta.
Widziałam ich przy kilku okazjach, ale dotąd nie miałam z nimi bliskich kontaktów. Ostatnio
jednak zetknęłam się z nimi poprzez Julię Tarnowską, studentkę jednej z niższych klas w
naszej szkole.
Julia jest córką pisarza, Marcelego Tarnowskiego. Jest ekscentryczna i lubi zwracać uwagę na
siebie. Od razu pierwszego dnia po jej przyjściu do szkoły miałam z nią spięcie na temat jsj
żydowskiego pochodzenia.
Julia, tak jak jej rodzice, jest wychrztą. Dowiedziała się o swoim żydowskim pochodzeniu
dopiero wtedy, gdy jej rodzina otrzymała rozkaz opuszczenia mieszkania po stronie
„aryjskiej" i przeniesienia się do getta. To wydarzenie głęboko nią wstrząsnęło i wciąż jeszcze
nie poddała się swojemu losowi. Jest stale zdenerwowana i zła
1 wydaje mi się, że ma więcej w sobie zawziętości przeciw Żydom niż naziści. Uważa swój
los za efekt fatalnej
128

mdout
i sali I
o coc
i* * Z CYKLU . .
KONCERT SYMFONICZ*
MARIAN NEUTT HELENA OSTRO
NOWY PRÓG
Plakat zapowiadający koncert Żydowskiej Orkiestry Symfonicznej
Mary Berg z siostrą w getcie.
Małe amerykańskie chorągiewki w klapach zwalniały
od noszenia opaski


Tadek Szajer w mundurze policyjnym z kolegami na ulicy getta
Tadek Szajer w dniu, w którym został członkiem policji w getcie



Romek Kowalski i robotnicy -przy budowie więzienia w getcie

Romek Kowalski z opaską i odznaką nadzorcy
J
MRSM
mmmm

background image


L *
Okładka wydania amerykańskiego „Warsaw Ghetto" z 1945 r. projektu M. Berg
Rys. M. Berg — Scena z getta warszawskiego

Rys. M. Berg — Sceny z getta warszawskiego






Mary Berg
Fotokopia odręcznego listu Juliana Tuwima

Mary Berg
Fotokopia pierwszych recenzji z książki M. Berg „Warsaw Ghetto"
i Liveo inrougn Warsaw"-Diary of A 15-Year-0ld Girl
i First eyewitness account of Iife under the Nazi swa in the ghetto of Warsaw.
How the people Iived... how they died... how they rificed... revealed for the firsMime.
Translated f rom the diary brought out by the author v she was rescued.

New Picture of Life in Warsaw
fere, bul the liltle factories woiktd on-uDdergrouod.
milled, brud waj bjced, d
Ilustracje
pochodzą z prywatnego zbioru M. Berg oraz archiwum wydawcy amerykańskiego S. L.
Shneidermana
pomyłki, za którą jestem odpowiedzialna ja i dobni.
Na szyi nosi duży srebrny krzyż i stara się "\ przekonać, że jest prawdziwą chrześcijanką, ktć
nic wspólnego z judaizmem. Raz, gdy jej słucl uważyłam porywczo, że Chrystus także był Ż
nigdy nie wstydził się swojego pochodzenia, wróciłam do swojej ławki. Cała klasa milczą nie
odważyła się odpowiedzieć mi. Najwyraźnie mam rację i że wszyscy inni studenci zgad: mną.
Następnego dnia podeszła do mnie jak gdj nic i od tej chwili mówi zupełnie innym toner
skutuje już o tych problemach, a krzyż zniknął Może nosi go nieco niżej albo całkiem zdjęła.
Z powodu tego incydentu z Julią Tarnowski się interesować żydowskimi chrześcijanami w j
ich kilka tysięcy — naziści przysłali ich tutaj krajów. Większość zmieniła wiarę w „okresie 1
to znaczy, że przeszli na wiarę katolicką w c: nich lat w nadziei, że unikną losu prześladow
dów. Ale są także tacy, którzy przeszli na c stwo kilkadziesiąt lat temu, a ich dzieci były wane
jak prawdziwi chrześcijanie. Dzieci te zwyczajone chodzić do kościoła w każdą nieć
niektórych nawet przypadkach ich dusze był antysemityzmem wpojonym im przez własnycł
którzy w ten sposób starali się zlikwidować w; dy ich żydowskiego pochodzenia.
Te chrześcijańskie dzieci rodziców-Żydów teraz podwójną tragedię w porównaniu z dzieć
skimi. Czują się całkiem zagubione i nawet z wśród nich przypadki samobójstw, podczas
żydowskiej młodzieży nie zdarzało się to.
129
Jednak są w getcie także chrześcijanie o dalekim pochodzeniu żydowskim, którzy nawrócili
się z powrotem na judaizm w wyniku potwornych prześladowań nazi-stów wobec Żydów.
Liczni chrześcijanie w trzecim już pokoleniu, którzy nie musieli iść do getta, dobrowolnie

background image

zgłosili się w gestapo i zażądali wysłania tutaj. Ci nawróceni chrześcijanie noszą opaski z
gwiazdą pełni dumy, jak jakąś nową koronę z cierni i męczeństwa.
W obecnym getcie są trzy kościoły: jeden na placu Żelaznej Bramy, częściowo zniszczony
przez bomby; drugi na ulicy Leszno, blisko Karmelickiej, a trzeci na Żelaznej. Tylko ten na
Lesznie jest otwarty, odbywają się tam regularnie msze, a księża są także żydowskiego
pochodzenia.
Chrześcijanie mają swoje własne garkuchnie, największa z nich mieści się przy tym
zburzonym kościele koło Żelaznej Bramy. Wygląda na to, że są faworyzowani przez
nazistów, bo posiłki są tam lepsze i tańsze niż w innych kuchniach getta. Ma to być
przypuszczalnie przynęta do pracy misyjnej wykonywanej przez neofitów.
Raz Julia zaprosiła mnie do siebie do domu, gdzie spotkałam się z jej ojcem, szczupłym
mężczyzną średniego wzrostu i w średnim wieku. Jest lekko przygarbiony, a czoło ma
głęboko pomarszczone. Zwierzył mi się, że dniem i nocą pracuje nad książką o getcie.
14 grudnia 1941
Dziś byłam na koncercie Very Grań. Odnosi nadzwyczajne sukcesy. Śpiewa pieśni klasyczne
i współczesne piosenki komponowane przez młodego kompozytora getta — Kubę Kohna.
Jego muzyka wyraża cały smutek i opór getta. To nowe i oryginalne; mogło się narodzić tylko
w atmosferze cierpienia, tortur i wytrwałej cierpliwości.
130
17 grudnia 1941
Dziś dostaliśmy zawiadomienie z urzędu mieszkar wego dotyczące dozorcostwa, jakie mój
ojciec ma ob na Chłodnej 10. Musi udać się tam natychmiast, ale będziemy mogły
przeprowadzić się dopiero, gdy u] zostanie zamurowana.
Ten sam rozkaz rozesłano do wszystkich dozorców, k rzy mają objąć pracę na Chłodnej,
przyłączonej teraz getta. Muszą sprzątnąć i uporządkować domy opuszczi przez gojów i
przygotować je dla przyszłych lokator'
Romek, zatrudniony jako nadzorca przy budowie r rów getta, pracuje teraz na Chłodnej i
często zanosi dzenie mojemu ojcu. Romek pracuje ciężko. Twarz ciemnobrązową, jakby był
opalony, ale ja wiem, że to słońce, a mroźny wiatr. Romek przebywa teraz na z: nie przez
dwanaście godzin dziennie, palce ma odm żonę. Wczoraj przyszedł mnie odwiedzić i jak zwy
siadł do fortepianu. Położył swoje długie, wąskie dłc na klawiaturze, ale jego palce, które
kiedyś potrafiły ^ dobywać cudowne dźwięki, teraz leżały cicho i bez ruc Widziałam, jak sdę
zmagał sam z sobą; twarz wykrzy mu bolesny grymas, ale jego zesztywniałe, obrzm ręce nie
słuchały go. Siedział tak przez chwilę dość s kojnie, a potem zdjął dłonie z 'klawiszy,
odwrócił się mnie i zapytał głosem, w którym drżały łzy: „Myś] że będę jeszcze kiedyś mógł
grać?"
Milczałam. Patrzyłam na jego dłonie i nie mogi uwierzyć, że te same ręce niedawno
poruszały się zv nie nad fortepianem. Romek był potwornie przygnębi' i czułam, że z całej
siły stara się zapanować nad sc żeby nie wybuchnąć gorzkim szlochem. Wszelkie j nadzieje
przepadły; zamiast grać, musi bezsensów chodzić tam i z powrotem wzdłuż granic getta i spr;
131
dzać, czy mury są mocne, czy nie zostawiono luźnych cegieł, przez które można by podać
jedzenie w nocy.
Jednocześnie z budową murów na Chłodnej buduje się most łączący chodniki po obu stronach
ulicy, ponieważ sama jezdnia ma być komunikacyjnym korytarzem dla „aryjskiej" części
miasta. Cały budulec służący do tego celu musi być dostarczony przez Gminę Żydowską.
24 grudnia 1941
Dziś wszyscy po stronie „aryjskiej" założyli odświętne ubrania. Wydaje mi się nawet, że
czuję zapach dobrego jedzenia. Jest wigilia Bożego Narodzenia. Zaledwie pól roku temu
mówiło się, że do Bożego Narodzenia wojna będzie skończona, i że 11 listopada — w

background image

rocznicę zakończenia pierwszej wojny — oddziały alianckie wkroczą do "Warszawy. Prawda,
że w Warszawie są obce oddziały; całe ich bataliony maszerują po ulicach w zielonych
mundurach, ale to oddziały wroga, które terroryzują
ludność.
Naziści właśnie wydali rozkaz, aby mieszkańcy getta do 1 stycznia 1942 roku — cóż za
prezent noworoczny! — zebrali wszystkie futra, futrzane pelisy, kołnierze, mufki i nawet
stare kawałki futra. W tym celu Gmina zorganizowała kilka punktów zbiórki. Rozkaz
podpisał komisarz
Auerswald.
Na razie nikt się nie spieszy z wykonaniem tego polecenia. Zewsząd słychać cudowne
wieści. Ludzie dyskutują, czy lepiej jest sprzedać futra, czy też schować je. Wielu Polaków
wykorzystuje tę okazję, aby dostać się do getta i kupić drogie karakuły, srebrne lisy i norki
po niesłychanie niskich cenach. Ludzie wolą sprzedać swoje futra za bezcen, niż podarować
je Niemcom. Ale niektórzy zdecydowali się ukryć je i starają się znaleźć różne
132
kryjówki. Karą za ukrycie najmniejszego skrawka futra jest śmierć. Ale kara śmierci grozi
nam za tak wiele rzeczy, że ta nowa okazja po prostu rozśmiesza ludzi.
Dziś był ostatni dzień składania prac na konkurs plakatu z okazji zimowej zbiórki na pomoc
społeczną. Jury będzie się składać z naszych profesorów, inżynierów Poznańskiego i
Jaszuńskiego, a przewodniczącym został inżynier Czerniakow. Wyniki konkursu zostaną
ogłoszone na początku stycznia.
26 grudnia 1941
Otrzymaliśmy zezwolenie na przeprowadzkę na Chłodną. Dziś poszłam odwiedzić nowy
dom. Jest to stary budynek dwupiętrowy, który kiedyś był domem polskiego magnata w
siedemnastym wieku. Kręta i wąska klatka schodowa, gotyckie wieżyczki i płaskorzeźby na
fasadzie domu przypominają średniowieczny zamek. Wygląda to bardzo romantycznie. Na
podwórzu stoi mniejszy budynek, dobudowany później, w którym znajduje się piekarnia
„Warszawianka" przejęta teraz przez żydowskich piekarzy. Za rogiem domu wznoszą się
mury. A więc będziemy mieszkali na samej granicy getta. Czerwone cegły wznoszą się wyżej
i wyżej, tak jak most na rogu Chłodnej i Żelaznej. Zewsząd jesteśmy obmurowani i
zamknięci.
28 grudnia 1941
Dziś mieliśmy przyjęcie dla młodych projektantów. Studenci cudownie udekorowali salę i
tam bawiliśmy się. Na małej scenie zbudowanej w jednym końcu sali pojawili się artyści.
Brałam udział w przedstawieniu i śpiewałam kilka piosenek po angielsku. Tańczyliśmy przy
dźwiękach orkiestry. Było ciepło, bo mały żelazny piecyk pełen był strzelającego drewna ze
szkolnych ławek. Był
133
. *f. ^frŁj-jHffnJfafi1" ????„-.
nawet bufet z plackami i napojami. Ale placek kosztował trzy złote, a mały kieliszek likieru
pięć.
Nauczyciele tańczyli ze siwymi uczniami i ogólny nastrój był wesoły, ale ja nie mogłam
przestać myśleć o Romku stojącym na dworze i nadzorującym wznoszenie
murów getta.
Poszłam do domu przed ósmą. Ostry wiatr przeniknął mnie do szpiku kości. Te słowa piszę
teraz przy świetle karbidowej lampki. Jej niebieskawy płomyk nie drży, wygląda jak
skamieniały.
Kiedy przyszłam do domu, zobaczyłam zaklejoną kopertę, którą zostawił dla mnie Tadek
Szajer. Zawierała jego fotografię w mundurze członka służby sanitarnej. Pracuje teraz na

background image

ochotnika w służbie sanitarnej, żeby zmazać poczucie winy, bo częściowo czuje się
odpowiedzialny za nieuczciwe interesy swego ojca.
Na odwrocie fotografii jest napis, który świadczy o tym, jak dokucza mu ta świadomość:
„Któregoś dnia, za wiele lat, gdy będę daleko od ciebie, może przypomnisz sobie służbę
sanitarną z Leszna 13... i Tadka, który bardzo, bardzo cię kocha". Obok napisu znajduje się
czerwony znak firmowy Photo-Baum-Forbert, która zawsze była jedną z największych firm
fotograficznych w Warszawie, a teraz jest najlepsza w getcie. Pan Baum • dobrze znany z
powodu swego filmu „Polskie lasy" jest teraz gdzieś w Rosji Sowieckiej i firma prowadzona
jest przez dwóch braci Forbert.
W getcie jest kilku innych fotografów, na przykład zakład Photo-Doris, ale cały świat
artystyczny ma zdjęcia robione u Bauma-Forberta. Nawet wysocy urzędnicy nazistowscy i
oficerowie są wśród klientów firmy.
Rozdział IX KOLEJNY ROK
31 grudnia 1941
Ostatni dzień starego roku... Oby dni biegły tak szj ko, jak to tylko możliwe; może uda nam
się przetrw wojnę mimo wszystko i uciekniemy żywi poza mury g ta. Kawiarniani stratedzy
twierdzą, że ofensywa alianc rozpocznie się wiosną 1942 roku. Chwilowo Rosjanie uc kaja i
oddają miasto za miastem.
Jedyne dobre wieści nadchodzą z Afryki, ale ona j tak daleko od nas.
Dziś nasz zespół teatralny da przedstawienie w s Weismana. Bilety wysprzedano już dwa dni
temu. Ci dochód przeznaczony jest dla Domu Sierot Korczaka.
1 stycznia 1942
Czuję się kompletnie pusta, jakby zawieszona n przepaścią. Miniona noc była mieszanką
rozrywki i ko: maru. Po przedstawieniu moi przyjaciele z ŁZY zapi ponowali, byśmy noc
sylwestrową spędzili w moim m szkaniu. Rodzice poszli spać do nowego locum na Chłc ną,
mogliśmy więc bez przeszkód spędzić noc tutaj. Pre szedł Harry ze swoją ukochaną Anką
Laskowską, Dol ze Stefą Muskat, Bronek, Romek i kilka jeszcze par. 2 miast szampana była
lemoniada, a zamiast ciastek kana ki ze „śmierdziuchami". Na stole zapalona mała karbidom
lampka. Syk płomienia zagłuszała rozmowa, ale gaz, je
135
się wydzielał, pachniał coraz intensywniej w nie wietrzonym pokoju.
Godziny biegły szybko, ale około północy zauważyłam, że mały płomyk lampki robi się coraz
mniejszy, a za- . pomniałam kupić dodatkowy karbid na tę okazję. Harry „uspokoił" mnie, że
pasuje witać Nowy Rok w ciemności.
W tej samej chwili Dołek spojrzał na zegarek i krzyknął: „Północ się zbliża!". Przez moment
była kompletna cisza. Romek podszedł do pianina, gdy dobiegły nas dzwony powoli
obwieszczające północ z wieży pobliskiego
kościoła.
Nim zegar — któremu towarzyszyliśmy chóralnie — wybił dwunastą, wąski płomień mojej
lampy wydłużył się jeszcze bardziej, po czym zgasł z trzaskiem. W tym momencie zegar
wybił dwunaste uderzenie. W pokoju było ciemno. Podniosłam story z czarnego papieru i
wpuściłam trochę światła. Na dworze jasny śnieg padał na ziemię, a księżyc płynął powoli po
zachmurzonym niebie.
W tej połowicznej ciemności zobaczyłam, jak Romek kładzie ręce na klawiaturze. Z
ogromnym wysiłkiem zaczął grać „Marsz żałobny" Chopina. Nikt nie powiedział ani słowa.
Anka przytuliła się mocno do Harry'ego, Dołek do Stefy, Tadek do Bronka — wszyscy byli
razem, tylko ja zostałam sama. Smutne myśli przyszły mi do głowy. Czy to wszystko nie było
symboliczne? Czy nie czekało mnie coś strasznego, coś, co oddzieli mnie od moich przy-
Nagle ktoś zawołał: „Romek, a może coś innego? On nigdy nie był w stanie zagrać «Marsza
żałobnego», a akurat dzisiaj muza mu pomaga".

background image

Romek nie odpowiedział. Spróbował kilku innych melodii, ale nic z tego nie wychodziło.
Wreszcie wstał od fortepianu i usiadł obok mnie. „Wiesz — szepnął — mam
136
dziwne przeczucia w ten pierwszy dzień Nowego Ro zapamiętaj moje słowa."
Nie wiem, co miał na myśli, ale nawet w tym mr< mogłam wyczytać z jego oczu skrajną
rozpacz.
Nieco później wszyscy zaczęliśmy mówić. Harry wiedział, że nasz zespół nie może nadal
istnieć, bo wi szość członków odeszła i musielibyśmy znaleźć now; co nie jest łatwe. Nikt mu
nie zaprzeczył. Najwyraź: wszyscy odczuwaliśmy to samo. Wszyscy byliśmy t nowani przez
to samo uczucie apatii, spodziewar
końca.
O szóstej rano moi goście zaczęli wychodzić. Roi wyszedł ostatni. O siódmej musiał być
przy swoim rze.
16 stycznia 1942
Dziś był ostatni dzień oddawania futer. Hitlero dwukrotnie przesuwali termin, bo zdali sobie
spraw* nikt się nie spieszy do oddania ich. Po drugim prz nięciu terminu zaczęli robić rewizje
terroryzując li Przez trzy dni przed punktami zbiórki stały długie lejki; ludzie zaczęli wreszcie
wykonywać rozkaz. Niemcom nie będzie zbyt ciepło w naszych futrach. C nie udało się
schować albo sprzedać — zostało po i zniszczone. Futra są pełne dziur, a kołnierze z kar łów i
srebrnych lisów mają wystrzyżone włosy. W mian za oddane futra właściciele dostawali żółte
św za które trzeba było wnieść specjalną opłatę w wyso dwóch złotych.
Mówi się, że naziści chcą wykładać futrami buty nierzy, którzy marzną na rosyjskim froncie.
Ale nie ło im się wywieźć wielu łupów z Warszawy, bo naj\ sze magazyny, które znajdowały
się poza granicami ; zostały spalone przez działaczy podziemia.
137
Są już w sprzedaży różne substytuty mające zastąpić odcięte kołnierze i podpinki.
Mieszkamy teraz na Chłodnej. Jako rodzina dozorcy zajmujemy dwa małe, ciemne pokoiki.
Toalety nie ma. Gotujemy na małym żelaznym piecyku. Ściany pokryte są lodem, a gdy
piecyk zaczyna grzać, lód topi się.
Ulica Chłodna, ze swą skomplikowaną geografią, przedstawia dziwny widok. Ruch ludzki
także nie jest tu zwyczajny. Widać tłumy ludzi idące od rogu Żelaznej. Idą do drewnianego
mostu, który jest wysoki na dwa piętra i łączy chodniki po obu stronach ulicy. Ludzie
wypełniają most, z którego widać ulicę na jej całej długości. Chodniki są odgrodzone murami
od jezdni, a między murami, jakby korytarzem, porusza się ludność „aryjska" i tramwaje. W
połowie ulicy, między dwoma ścianami, stoi kościół Sw. Bororneusza otoczony starymi,
rozłożystymi lipami.
Niedaleko naszego domu znajduje się Kapitol getta. Na Chłodnej 20 mieszka prezes
Czerniakow, pułkownik Szeryński — szef żydowskiej policji i wysocy urzędnicy rozmaitych
żydowskich instytucji. Firma fotograficzna Baum-Forbert ma ten sam adres i duży portret
Czernia-kowa wisiał przed domem przez kilka dni.
Przewodniczący Biura Zaopatrzenia [Zakładu Zaopatrzenia], Gepner, a także komisarze
policji Lejkin i Czer-wiński też mieszkają na Chłodnej. Komisarz Lejkin zajmuje mieszkanie
w naszym domu. Przeprowadzili się na Chłodną również Marysia Ajzensztadt — „słowik
getta" — i właściciel kawiarni Hirschfeld.
Ludzie zamożni, posiadający środki na przekupienie urzędników z biura mieszkaniowego,
dostali najlepsze mieszkania na tej ulicy, na której stoi przecież wiele dużych, nowoczesnych
domów. Chłodna jest w ogóle uwa-
138
żana za „arystokratyczną" ulicę getta, tak jak na początku Sienna.

background image

Dozorcą pod numerem 8 jest inżynier Plonskier, który był poprzednio naszym sąsiadem na
Siennej. Na naszej ulicy mieszka też wielu lekarzy i niemal na każdej bramie jest tabliczka
anonsująca lekarza lub dentystę.
O szóstej rano dozorcy muszą usuwać śnieg z chodników, więc komisarz Lejkin uczy byłych
adwokatów i profesorów ich nowego zawodu. Często sarn bierze do ręki łopatę czy miotłę i
daje lekcje biednym intelektualistom, których palce nie przywykły do nowych narzędzi pracy.
Mój ojciec ciężko pracuje, a my pomagamy mu zmywając klatkę schodową i zamiatając
podwórze. W naszym domu jest niewielu lokatorów i wpływ z nocnego otwierania drzwi po
godzinie policyjnej osiąga zaledwie kilka złotych na noc — ułamek tego, co otrzymywaliśmy
na Siennej. Ale ojciec ma jeszcze inne źródło dochodu. Na podwórzu jest piekarnia
„Warszawianka". Co noc wozem przywozi się tu przemycaną mąkę i za każdym razem, gdy
ojciec otwiera bramę, by wpuścić taki transport, otrzymuje pewną sumę pieniędzy; rano
dostaje dwie małe świeże bułki jako dodatkową premię.
Jest to akceptowany zwyczaj we wszystkich domach, gdzie znajdują się piekarnie, i wielu
dozorców otrzymuje nawet stały procent od wartości szmuglowanych worków. Ale mój
ojciec nie jest jeszcze tak zaawansowany w swojej nowej profesji.
5 lutego 1942
Dziś odbyła się skromna uroczystość rozdania nagród laureatom konkursu na plakat
poświęcony zimowej zbiórce na pomoc społeczną. Zdobyłam pierwszą nagrodę — dwieście
złotych. Przewodniczący Czerniakow i inżynier
139
Jaszuński — dyrektor szkół Gminy — osobiście wręczali pieniądze w kopertach i wygłaszali
krótkie mowy do
laureatów.
Plakaty, które zdobyły nagrody, są kolorowe i wydrukowanie ich obecnie byłoby bardzo
kosztowne. Na razie zostaną wywieszone w sali zebrań Gminy, a mniejsze- ? plakaty
drukowane w dwóch kolorach będą używane podczas akcji pomocy.
20 lutego 1942
Mróz zbiera coraz większe żniwo. Coraz więcej zamarzniętych ciał leży na ulicach. Leżą w
pobliżu bram domów z podkulonymi nogami, zastygli w momencie walki ze śmiercią. To
straszny widok, od którego włos się jeży na głowie, ale przechodnie są do tego
przyzwyczajeni.
Obecnie funt ziemniaków kosztuje dwa złote. Zaledwie1 nieliczni w getcie wciąż jeszcze
jedzą normalnie: kierownicy publicznych garkuchni, bardzo bogaci i przemytnicy
żywności.
Tysiące robotników w getcie zależą od szmuglerów, a ich sytuacja zmienia się zasadniczo z
dnia na dzień. Jeśli poprzedniej nocy kilka dużych transportów jedzenia i surowców
przedostało się do getta, różni podziemni robotnicy są zajęci; ale jeśli nastąpiła tak zwana
„wsypa", czyli gestapo przejęło kilka ładunków zboża, skóry i innych materiałów —
warsztaty są puste i robotnicy
zostają głodni.
Istnieją setki tajnych ręcznych młynów, w których szmuglowane ziarno miele się na mąkę.
Plewy są także sprzedawane jako specjalny rodzaj mąki na czarne placki. Smakują jak siano.
Tajne młyny ręczne są ukryte w piwnicach, na strychach i w specjalnie zbudowanych
ziemiankach. Działają przez całą dobę, ale ściśle przestrzega się ośmiogo-
140
dzinnego dnia pracy. Dbają o to działające nielegalnie związki zawodowe, ludzie pracują
regularnie na trzy zmiany. Praca polegająca na stałym obracaniu korbą młyna jest ciężka, ale
dobrze płatna. Przeciętnie wprawiony robotnik zarabia dwadzieścia do trzydziestu złotych
dziennie, a nocna zmiana otrzymuje 50 procent

background image

premii.
W tych ręcznych młynach robi się też różne rodzaje kasz. Ostatnio Tadek Szajer, bez wiedzy
ojca, podjął pracę w takiej fabryce kasz. Sumienie każe mu wykonywać różne pożyteczne
prace, bo —? jak mi powiedział — nie chce żyć z nieuczciwych dochodów ojca. Dziś
przyszedł mnie odwiedzić bezpośrednio po pracy i pokazywał palce pokryte odciskami od
stałego obracania korbą młyna.
Wydaje mi się, że robi to tylko w celu wywarcia wrażenia na mnie, bo jak dotąd nie
wyprowadził się z komfortowego mieszkania swego ojca i nie zrezygnował z wystawnych
posiłków.
Są też w getcie małe zakłady wytwarzające konserwy rybne; oczywiście z ryb zwanych
„śmierdziuchami". ?Ostatnio przemytnicy sprowadzili duży ładunek wędzonej flądry.
Przyprawiona smakuje jak dobry śledź, który •obecnie jest w Polsce nie do dostania. Z tych
ryb robi się rozmaite pasty do smarowania na chleb zamiast tłuszczów.
Niektóre sklepy wytwarzają końską kiełbasę — prawdziwe tłuste salami. Ale to bardzo drogi
produkt i tylko nieliczni mogą sobie nań pozwolić.
Rozmaite sklepy robią przeróżne cukierki. Żydowscy chemicy w getcie wymyślają nowe
substytuty cukru i sztuczne syropy, które nadają słodyczom dziwny smak. Skąd oni biorą
składniki? Często wydaje mi się, że muszą znać tajemnicę manny. Może w dawnych czasach
również żydowscy chemicy wymyślali różne syropy i aromaty,
141
by przyprawić trawę, którą Żydzi jedli na pustyni? W getcie nie ma odpowiednich
laboratoriów i chemicy robią te cuda w różnych norach i ciemnych piwnicach. Istnieją także
tajne garbarnie, bo produkcja skóry jest ściśle kontrolowana przez nazistów. Skóra jest
reglamentowana, a ilość nie wyprawionej skóry przydzielana dla getta przez hitlerowców tak
mała, że nie zaspokaja nawet ułamka naszych potrzeb. Skórzane buty są potwornie drogie;
mimo to jednak jest specjalna moda na wysokie oficerki — noszą je ci, którzy mogą sobie na
to pozwolić. Moda ta obowiązuje zarówno mężczyzn jak i kobiety. Cena pary takich butów
wynosi około półtora tysiąca
złotych.
Pojawiło się sporo farbiarń. Ze względu na brak materiałów pierze się i farbuje stare ubrania.
Pod tym względem nasi chemicy też dokazują cudów. Mówi się, że farby robione są z cegieł
z murów getta. Mądrale powiadają, że niebawem stopniowo cale mury zostaną zużyte przez
chemików. Krawcy są bardzo zajęci przerabianiem farbowanych ubrań.
Największe interesy w getcie robią lekarze i apteki. Lekarze pracują w szpitalach i mają
rozległe praktyki prywatne, ale są bezradni, gdy przychodzi do wypisania recepty. Wiedzą, że
nawet najniezbędniejszych leków nie można dostać w aptekach getta, bo hitlerowcy
pozwalają tu dostarczać tylko minimalne ich ilości. Apteki są kontrolowane przez Gminę, a
zatrudnieni w nich farmaceuci są jej urzędnikami. Ale ta kontrola była niewystarczająca, bo
dość często biedni ludzie nie mogli zapłacić za swoje recepty. I tu znów wspaniałe
osiągnięcia mają nasi
chemicy.
Tak więc można powiedzieć, że jesteśmy uniezależnieni od świata zewnętrznego. Nie tylko
przestaliśmy sprowadzać różne artykuły, które nigdy przedtem nie były pro-
142
dukowane w getcie, ale nawet zaczęliśmy eksportować niektóre wyroby, jak na przykład
papierosy, sacharynę, wino i likiery, buty, zegarki, a nawet biżuterię. Wszystkie te dobra
muszą przejść przez T-ransferstelle, a wysokie opłaty celne wędrują do kieszeni urzędników
gestapo. Oficjalnie robotnicy żydowscy produkują wyroby dla niemieckiej administracji,
która zaopatruje ich w surowce, ale faktycznie urzędnicy niemieccy pełnią funkcję dobrze
opłacanych pośredników między gettem a kupcami po stronie „aryjskiej".

background image

22 lutego 1942
Dziś w szkole odbyła się pełna pasji dyskusja o poezji W przerwie Rachela Perelman, jedna
ze studentek, wyciągnęła z kieszeni egzemplarz podziemnego pisma. Gazetka przedrukowała
fragment poematu Juliana Tuwima „Kwiaty polskie", który ten wielki polski poeta napisał
gdzieś na wygnaniu. „Gdzie jest teraz Tuwim?" — zapytał ktoś. „W Anglii albo w Ameryce"
— odpowiedziała Rachela.
Wszyscy stłoczyliśmy się wokół małej stroniczki gazety i czytaliśmy strofy napisane przez
poetę, któregośmy zawsze uwielbiali. Fakt, że wiersz pochodził z wolnego świata, dodatkowo
nas emocjonował — spodziewaliśmy się, że ten poeta, który jest Żydem, prześle nam słowa
ukojenia.
Byliśmy rozczarowani. Wiersz był pełen miłości do Polski, mistrzowskie wersety zawierały
wzniosłe symbole, ale nie było ani słowa otuchy, której tak bardzo byliśmy spragnieni.
Dyskusja nad tym wierszem była dość gorąca. Niektórzy z nas krytykowali wielkiego poetę,
że nie jest tu teraz z nami; inni mówili, że to całe szczęście, że udało mu się uciec i będąc za
granicą może skutecznie przekazywać
143
światu wiedzę o naszym gorzkim losie. „Ale czy on wie o wszystkim, co się dzieje w getcie?"
— zapytał któryś
student.
Starałam się bronić Tuwima, który pochodzi z tego samego miasta, co ja. Pamiętałam go, jak
przychodził do mego ojca kupować obrazy. „Może on cierpi na wygnaniu, może jego serce
pełne jest tęsknoty do rodzinnej ziemi" •— powiedziałam.
Ale moje argumenty przyniosły marny skutek. Młodzi wielbiciele Tuwima oczekiwali od
ulubionego poety poezji bardziej płomiennej w tych burzliwych czasach. Ale jednak wszyscy
przyciskali do siebie ten mały skrawek papieru jak relikwię świętą, a niektórzy nawet
przepisywali po parę wierszy. Ja też zapisałam fragment:
Więc jak pachniałeś, bzie warszawski, Kiedy, rażąca i nieznośna, Przyszła, ruiny strojąc w
blaski, Nowej niewoli pierwsza wiosna?
24 lutego 1942
Wczoraj przyszła mnie odwiedzić Ewa Pikman ze swoją przyjaciółką, Bolą Rapaport. Prosiły
mnie o słowa kilku angielskich piosenek, które śpiewałam na scenie. Bolą chce śpiewać W
kawiarni i musi przygotować sobie repertuar. Obiecałam przygotować jej program. Jest
uroczą dziewiętnastolatką, typowo południowej urody. Po chwili rozmowy odkryłam, że jej
ojciec także jest obywatelem amerykańskim i aktualnie przebywa w obozie dla internowanych
w Laufen — w Niemczech. Powiedziała, że kobiety także wkrótce zostaną internowane.
Muszę przekonać moją mamę, żeby zgłosiła na gestapo, że jest wrogim aliantem. Może
będziemy internowani wraz z nią jako jej rodzina. Chodzą słuchy, że więźnio-
144
wie cywilni i jeńcy wojenni będą wkrótce w Ostatnio gettem wstrząsnęła sensacyjna \
Pułkownik Szeryński został aresztowany po str< skiej" podczas próby przemycenia futer na
spr raz jest w więzieniu i nikt nie wie, co się z r
21 lutego 1942
Romek jest teraz zatrudniony przy budów więzienia na Gęsiej — żydowska dzielnica W2
więc o kolejny gmach publiczny. Ciekawa jes za kryminaliści będą tam osadzani. Czy będą
porywający paczki na ulicy, żeby zaspokoić głodujący jęczący ludzie, którzy leżą blisko mu
że ci, którzy przekraczają granice getta w pos pracy? Niemcy nałożyli karę śmierci za opuszc:
i ostatnio kilka osób zastrzelono za to przestę nikt się tym nie przejmuje — lepiej zostać zas
niż umrzeć z głodu.
Na prowincji zakładają zamknięte dzielnice nawet w małych miasteczkach. Mimo to wi<
opuszcza Warszawę i przenosi się do małych m gólnie w okolicy Lublina, bo tam jest tańsz<

background image

Jednocześnie do Polski przyjeżdżają duże tran dów z Niemiec, Austrii i Czechosłowacji. Urr
ich w gettach, gdzie z pewnością umrą z głoc Ostatnio duża liczba Żydów z zagranicy został
zioną do Łodzi. Przewodniczący Łódzkiej E szych, osiemdziesięcioletni mężczyzna Rumko
przeciwieństwie do naszego nieugiętego przev go Czerniakowa — jest swobodnie kierowany
zistów i traktuje mieszkańców getta jak swo nych.
Rumkowski był ostatnio w Warszawie. Wi na ulicy Leszno spacerującego z jakimś wysos
145
nikiem Gminy. Jest siwy, ale dobrze zakonserwowany i ma sprężysty chód. Na rękawie nosi
żółtą opaskę z napisem po niemiecku: „Prezes Gminy Żydowskiej Łodzi". Wszystkie
wiadomości, jakie otrzymujemy z mego rodzinnego miasta za pośrednictwem poczty,
zaczynają się od słów: „Przewodniczący Rumkowski informuje was, że rodzina taka-a-taka
żyje i jest zdrowa". Wszelka inna , korespondencja jest zabroniona.
Przy bramach getta strzelanina zdarza się teraz coraz częściej. Najczęściej jest
wywoływana przez jakiegoś strażnika, który chce się rozerwać. Każdego dnia, gdy idę
do szkoły, nie jestem pewna, czy wrócę do domu żywa. Muszę przejść obok dwóch
najbardziej niebezpiecznych posterunków żandarmerii: na rogu Żelaznej i Chłodnej blisko
mostu i na rogu Krochmalnej i Grzybowskiej. Na tym drugim posterunku zwykle stoi
żandarm przezywany „Frankenstein" ze względu na jego nieustanne okrucieństwo.
Najwyraźniej żołnierz ten nie może spać spokojnie, jeśli nie zaliczy na swoje konto kilku
ofiar w ciągu dnia; jest prawdziwym sadystą. Kiedy widzę go z daleka, wstrząsa mną dreszcz.
Wygląda jak małpa: mały i krępy, z ciemną wykrzywioną twarzą. Dziś rano idąc do szkoły,
gdy zbliżyłam się do rogu Krochmalnej i Grzybowskiej, zobaczyłam jego znajomą sylwetkę;
torturował jakiegoś rikszarza, którego pojazd przejechał o cal bliżej bramy, niż zezwalają
przepisy. Nieszczęsny człowiek leżał na krawężniku w kałuży krwi. Żółtawa ciecz płynęła
z jego ust na chodnik. Po chwili zdałam sobie sprawę, że był już martwy. Kolejna ofiara
niemieckiego sadysty. Krew była tak potwornie czerwona; ten widok wstrząsnął mną do
głębi.
Rozdział X OKRUTNA WIOSNA
30 marca 1942
Robi się coraz cieplej. Wczoraj, po długie okropnego zimna, wreszcie nadeszła wiosi nasze
podwórze nie jest pokryte asfaltem, skopali je robiąc mały ogródek. Nasiona, ktć w Toporolu,
są już zasiane. Malutkie, ziel« rzodkiewki jako pierwsze wyjrzały z czarni sialiśmy też
cebulę, marchewkę, rzepę i in Mamy nawet trochę kwiatów. A na począ posadzimy pomidory
i słoneczniki.
Kilka dni temu przybył do Warszawy trai z Gdańska. Widziałam, jak ich wprowadzę Same
kobiety i dzieci. Deportowani nieśli el lizki i byli ubrani o wiele lepiej niż nasi lu< mężczyźni
z tego transportu zostali wysłań obozu pracy w Treblince, najgorszego na 1 ralnej Guberni.
Władze niemieckie obieca żonom i matkom, że ich mężczyźni wrócą ] siącach pracy w
obozie. O Treblince krą: sprawdzone wieści. Mówi się, że robotnicy r w barakach otoczonych
poczwórnym drute: i kablem pod napięciem elektrycznym. Di brat przyjaciółki mojej matki,
dostał prop< stanowiska naczelnego lekarza Treblinki; : względu na swoją okropną sytuację
matę]
147
natychmiast wypłaciła jego rodzinie 5 000 złotych. To musi być bardzo ciężka praca, skoro
płacą za nią tak dużo.
Rutka odwiedza nas już dość często. Wygląda dużo lepiej i z każdym dniem jest zdrowsza.
Ale jej piękne srebrnoblond włosy zostały zgolone. Nosi perukę z własnych loków, która
świetnie imituje jej zwykłą fryzurę. Rutka jest zawsze pogodna. Jej oczy płoną entuzjazmem,
gdy opowiada o nauce, którą znów podjęła po długiej chorobie. Uczęszcza do tajnego,
prywatnego gimnazjum, którego głównym profesorem i organizatorem jest profesor

background image

Taubenszlak. Rutka lubi się uczyć, jest bardzo zdolna. Jako nieodłączna przyjaciółka mojej
siostry, Anny, razem z nią chodzi na lekcje angielskiego.
Za pośrednictwem Rutki dostaję codziennie listy od Tadka Szajera. Pracuje teraz bardzo
ciężko. Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć, bo rozmowa z nim denerwuje mnie.
Prosił, żebym mu pozwoliła przynajmniej pisać. Ponieważ mieszka blisko Rutki, daje jej
swoje listy. Napisane są na szarym papierze i z każdego słowa wionie szary smutek. Pisze, że
tęskni za mną i myśli o mnie całymi dniami; że ciężko pracuje, a jego puste wieczory są tak
beznadziejne... że jest samotny i czeka tylko na chwilę, w której znów mnie zobaczy. Opisuje
wszystkie swoje smutki i troski; całe jego życie jest na tych szarych kartkach papieru.
Romek pracuje jak dawniej. Teraz wygląda o wiele lepiej, nabrał trochę pewności siebie,
może dlatego, że ma wyższe zarobki — zarabia około trzydziestu złotych dziennie, czasem
więcej i dwa bochenki chleba jako dodatek. Ma lepszą pracę, ale bardziej niebezpieczną.
Kieruje większą grupą robotników, a więc ma i większą odpowiedzialność za wykonanie
pracy. Opowiada, że na każdym kroku Niemcy straszą, że go zastrzelą — bez po-
148
wodu. Ostatnio żandarm zastrzelił robotnika na oczach za to, że znaleziono u niego w
kieszeni ka1 masła. Romek ma żelazne nerwy. Praca w takich w kach jest straszna, stale
zagraża mu śmierć, a je wygląda dużo lepiej. Może dlatego, że pogoda zrobi nagle tak
łagodna, jakby to nie był marzec, tylko A jego ręce, przemarznięte zimą, teraz mają tylkc
liczne ślady odmrożenia.
Niespodziewanie wizytę złożyli mi Harry i Anka zwykle przytuleni do siebie, pełni miłości.
Zauwai obrączki na ich rękach. ,,A więc wzięliście ślub nie wiąc mi ani słowa?" —
zapytałam. „Nie, to są : obrączki zaręczynowe" — powiedział Harry z prom twarzą. „Rabin
odmawia udzielenia nam ślubu, bo nie ma jeszcze tylu lat, co trzeba, i musiałaby mieć ;
rodziców... a jej rodzice są przeciwni" — dokończył z ką niezadowolenia. „Ale to nie ma
znaczenia — p< działa Anka ze śmiechem. — I tak jesteśmy małżeńst Nie potrzebujemy
świadków. Żaden rabin nigdy ni< dzie w stanie w żadnym dokumencie opisać związki
silnego, jak ten, który teraz łączy nas na zawsze!".
Zazdroszczę im. Może lepiej jest tak. Nie myślą o ogólnej sytuacji w getcie. Nie są tak
przygnębień reszta. Poświęcają więcej uwagi własnemu życiu. '. tak właśnie powinno być?
Wiadomości polityczne są lepsze. Od porażki pod Li gradem Niemcy wydają się w większej
defensywie przedtem. Ale końca jeszcze nie widać, a droga do cięstwa jest trudna.
14 kwietnia 1942
Dziś rano o szóstej Bolą Rapaport wraz z matką i d ma siostrami została internowana w
więzieniu na wiaku. Niemiecki samochód zatrzymywał się przy
149
mach, w których mieszkali amerykańscy obywatele wciąż jeszcze pozostający w getcie, i
zbierał wszystkie kobiety. Tylko pan Raków — obywatel amerykański — został w domu z
żoną i dwójką dzieci, bo jest ciężko chory. Myślałam, że moja mama też może być wzięta w
każdej chwili, ale jakoś nikt po nią nie przyszedł. Jest to dość naturalne; jak można ją znaleźć
po przeprowadzce z Siennej, skoro nie zgłosiła nowego adresu? Musi pójść na gestapo; to
może uratować nas wszystkich; może internują całą rodzinę.
15 kwietnia 1942
Dziś dostaliśmy cudowny list od wujka Percy, który tydzień temu wyjechał do Zaklikowa
Lubelskiego. Pisze, że dojechał na miejsce, ale droga była długa i niebezpieczna i że opuścił
Lublin w samą porę. Co mógł mieć na myśli, można się domyślać na podstawie wiadomości,
jakie przywiózł niedawno bliski krewny pani Minc. Opowiedział jej szczegóły masakry w
Lublinie, podczas której stracił żonę i dwoje dzieci. Oto jego opowieść: „Niemcy kazali
Żydom opuścić domy i zebrać się na placu. Większość nie wykonała rozkazu i zaczęła kryć
się w piwnicach i na strychach. Niektórzy zabarykadowali się w mieszkaniach. Silne

background image

oddziały strzelców wyborowych zaczęły strzelać z okna, a każdy, kto wyszedł na ulicę,
został zastrzelony na miejscu. Małe dzieci zabijano strzałem z pistoletu; niektórzy ludzie
byli torturowani do utraty przytomności. Wymordowano około połowy mieszkańców getta, a
dużą ilość wywieziono w nieznanym kierunku. Z czterdziestu tysięcy. ludzi zostało około
dwóch tysięcy. Te dwa tysiące zostały zabrane do obozu na Majdanku koło Lublina. Do dziś
ulice Lublina są zalane krwią, a ofiar jeszcze nie zabrano. Domy pełne są trupów."
- '??'?" ? :'^i -rj
150
Ten krewny, naoczny świadek masakry, schows w domu, który naziści przeoczyli, dlatego
udało rr uciec. Przez całą noc przedzierał się poprzez ogroc z kolczastego drutu i wreszcie
dzięki ogromnemu : ściu udało mu się wydostać.
Wszystko to brzmi potwornie i po prostu nie w to uwierzyć. Zabić tylu ludzi w tak okrutny
sp Pewnie dlatego Percy musiał przerwać podróż. Jakż siał cierpieć widząc tę tragedię! Jakim
cudem się
wał?
Ostatnio po getcie krążą najdziwniejsze plotki. I dają, że wszyscy Żydzi zostaną osiedleni w
Arafc gdzieś blisko niej. Nie wiem, co to ma znaczyć? C nator Frank był ostatnio dość
łagodny w swoich tach. Godzina policyjna zaczyna się później, a ]S zdają się planować
utworzenie w Warszawie reguł; warsztatów, które zapewnią stałą pracę Żydom. . wydaje się
przeczyć informacjom*o masowej depi
„Warschauer Zeitung", oficjalna gazeta niemi( zyczna wydawana w Warszawie, pisze, że
wreszc dzi stali się pożyteczni, a produkcja getta przyd niemieckiej armii. Od dłuższego czasu
nie słyszyn ganów w rodzaju: „Żydzi muszą zniknąć z Europy' cała niemiecka prasa
wypisywała przez miniony n raz jest spokój. A może to cisza przed burzą? O < dziło z tym
pogromem Lublina?
17 kwietnia 1942
Prawie popadłam w histerię. Dziś na krótkc szóstą wpadł do naszego mieszkania kapitan
polici i powiedział: „Proszę być przygotowanym na w; o ósmej ma się zacząć pogrom." Po
czym wybi żadnych dalszych wyjaśnień. Całe getto ogarnęła Ludzie w pośpiechu zamykali
sklepy. Mówi się,
151
cjalne Vernichtungskommando (oddział destrukcyjny), to samo, które dokonało pogromu
lubelskiego, przyjechało do Warszawy, by teraz tu przeprowadzić masakrę. Słyszy się też, że
teraz posterunki w getcie przejmą Ukraińcy i Litwini, bo Niemcy pójdą na rosyjski front.
W Biurze Zaopatrzenia wszystkich pracowników wysłano o szóstej do domu i powiedziano
im, by dotarli do domów tak szybko, jak to tylko możliwe. Mama pospiesznie zapakowała w
kosz trochę jedzenia i poszła z ojcem szukać bezpiecznej kryjówki w piwnicy. Byłam
przerażona i nie mogłam opanować drżenia. Każda minuta wydawała się długa jak wiek cały.
Mijały godziny — siódma, ósma, dziewiąta... Teraz jest jedenasta; w mieście panuje martwa
cisza.
Kilka minut temu ktoś zastukał w bramę. Byliśmy pewni, że to Niemcy. Mój ojciec otworzył.
Był to goniec z żydowskiej komendy policji, który przyszedł wezwać kapitana Hertza, aby *
zameldował się natychmiast na Ogrodowej. Musiało się zdarzyć coś naprawdę poważnego,
skoro poszukują go tak późno w nocy.
Powoli mijają godziny. Z ulicy nie dochodzi najcichszy nawet dźwięk. Wszyscy jesteśmy
ubrani, gotowi biec do naszej kryjówki w jednej chwili. Straszne jest żyć w ciągłym napięciu.
28 kwietnia 1942
Cyfra siedem, wydaje się, ma magiczny wpływ na moje życie. Zawsze coś nagłego i
nieoczekiwanego wydarza się w dniach, których daty zawierają siódemkę, szczególnie jeśli
nie pamiętam o tym. Od siedemnastego dnia tego miesiąca getto żyje w nieustającym

background image

przerażeniu. W nocy z siedemnastego na osiemnasty zabito pięćdziesiąt dwie osoby — w
większości byli to piekarze i szmuglerzy. Wszyscy piekarze są przerażeni. Epstein i Wagner,
wła-
152
ściciele piekarni na naszym podwórzu, nie nocują w swe ich mieszkaniach. Niemcy
przychodzą do różnych domó' z przygotowaną listą nazwisk i adresów. Jeśli nie zastar osoby,
której szukają, biorą zamiast niej innego człont rodziny, prowadzą go parę kroków przed
domem, grzec: nie puszczają przodem, po czym strzelają mu w piec Następnego ranka
znajduje się tych ludzi martwych, 1 żących na ulicy. Jeśli dozorcy nie uda się otworzyć br my
tak szybko, jak sobie tego życzą, zostaje zastrzeloi na miejscu. Jeśli bramę otwiera członek
rodziny dozc cy, spotyka go ten sam los, a później zabijany jest tak
sam dozorca.
Wczoraj poszłam zobaczyć się z Ewą Pikman, siedzit u niej Bronka, Irka i Rena z ponurymi
twarzami. E także syn gospodyni Ewy, Zycho Rozensztajn. Zycho y policjantem.
Opowiedział nam makabryczne historie przez kilka nocy pod rząd był zmuszony być przy
egzeł* cjach, bo niemieccy oficerowie żądają, by żydowscy p( cjanci brali udział w ich
zbrodniach. Zwykle patrol z żony z dwóch czy trzech niemieckich oficerów przycho do
siedziby żydowskiej policji z listą nazwisk i k przydzielić sobie jednego żydowskiego
policjanta o w szej randze i jednego zwykłego. Potem rozkazują, by zwykły policjant
prowadził ich pod wskazany adres. Zycho siedział głęboko w fotelu; reszta nas zajmow łóżko
polowe. Był blady i drżał; kilka nieprzespan nocy pozostawiło na nim swój ślad. „Jeśli
znów pr: dzie moja kolej, żeby iść na takie egzekucje — po^ dział — nie pójdę nawet gdyby
mnie mieli zabić, szłej nocy, po godzinie pierwszej, kiedy skończyli z wszystkimi ofiarami,
kazali mi iść przodem; byłem z wiony, dlaczego mnie nie zwalniają, i pomyślałem pewnie
nadeszła moja ostatnia chwila. Zacząłem od dzić od nich. Czułem, jak mi się nogi plączą.
Dlaczegc
153
strzelają? Nagle usłyszałem ich głośny śmiech. Ich głosy brzmiały szaleńczo na ciemnej,
pustej ulicy. Kiedy byłem już poza zasięgiem ich karabinów, zacząłem biec... biegłem jak
wiatr, jakby mnie gonili. Wróciłem do domu niemal nieprzytomny. Matka zapytała mnie, co
sią stało, ale nie miałem serca opowiadać jej, w jakim celu musiałem iść na nocny patrol
między dziesiątą a drugą w nocy."
Ewa miała łzy w oczach. Irka powtarzała wciąż: „Nie, to niemożliwe, niemożliwe". Rena
przez chwilę milczała, a potem szepnęła: „Tak bardzo chcę żyć". Ewa powiedziała:
„Zobaczysz, Mary, będziesz internowana, jak Bolą, i uratujesz się, ale my wszyscy jesteśmy
zgubieni." Rzeczywiście kilkoro z nas dostało listy od Boli Rapaport. Jest internowana w
Liebenau nad jeziorem Constance i czuje się dobrze. Jesteśmy zadowoleni, że choć jedno z
nas jest już bezpieczne. Jakże jej zazdroszczę! Jak bardzo chcę się wyrwać z tego piekła... Nie
mam już siły.
Wygląda na to, że można przekupić Niemców, żeby internowali całe rodziny. Oczywiście
trzeba mieć jakiś dokument, że choć jeden członek rodziny jest obywatelem obcego państwa.
Pod tym względem mama ma szczęście, bo jest Amerykanką z prawdziwego zdarzenia, ale
status mojego ojca, siostry i mój jest wątpliwy. Mama przeprowadziła wywiad w różnych
miejscach. Jest pewien Erlich, gestapowiec, który zajmuje się tymi sprawami. Będziemy
musieli pójść do niego. Może my też będziemy internowani. Wygląda na to, że po pierwszych
interno-waniach tylko nieliczni obywatele amerykańscy zostali w getcie, prawdopodobnie
tylko ci, którzy się ukrywali, jak moja mama.
Minionej nocy zabito kolejne sześćdziesiąt osób. Byli członkami podziemia, większość z nich
to zamożni ludzie, którzy finansowali podziemną prasę. Zabito także wielu drukarzy
podejrzanych o pomaganie w drukowaniu

background image

154
tajnych publikacji. I znów rankiem na ulicach leżały trupy. Jedną z ofiar był bogaty piekarz
Blajman, główny opiekun nielegalnej gazety. Także jego bracia zostali skazani na śmierć, ale
udało im się uciec i teraz ukrywają się. W naszym ogródku wszystko jest zielone. Rośnie
młoda cebula. Zjedliśmy pierwsze rzodkiewki. Krzaczki pomidorów dumnie sterczą w słońcu.
Pogoda jest wspaniała. Zieleń i słońce przypominają nam o pięknie przyrody, którą nie wolno
nam się cieszyć. Taki mały ogródeczek jak nasz jest nam bardzo drogi. Wiosna w tym roku
niezwykła. Mały krzew bzu rosnący pod naszym oknem przepięknie kwitnie.
4 maja 1942
Po stronie „aryjskiej" ludność świętowała 1 maja i 3 maja poprzez kompletny bojkot
nazistów. W tych dniach ludzie unikali jazdy tramwajami i kupowania gazet, bo pieniądze te
idą prosto do niemieckiej kieszeni. Ktoś położył wiązankę kwiatów na Grobie Nieznanego
Żołnierza. Ludzie celowo zostali w domu i w mieście panowała martwa cisza. W getcie też
nastrój był inny. Mimo że wielu Polaków zarażonych antysemityzmem nie przyznaje, że ich
bracia wyznania judajskiego są ich współobywatelami, Żydzi — wbrew nieludzkiemu
traktowaniu, jakiemu są poddani — okazują swój patriotyzm w każdy możliwy sposób.
Ostatnio wiele mówiło się o oddziałach partyzanckich walczących w lasach pod Lublinem; w
tych oddziałach jest wielu Żydów, którzy walczą jak wszyscy inni o wspólny cel. A jednak
polscy antysemici powiadają: „To dobra sprawa, niech Żydzi siedzą za swoimi murami.
Wreszcie w Polsce nie będzie Żydów."
Jednym z częstych gości jest u nas pan Przygoda, zastępca administratora Chaskelberga. „Jak
tylko na coś się
155
będzie zanosić — mówi zawsze — skoczę przez mur. I mam takie przeczucie, że wkrótce
będę zabijał Niemców tuzinami." Wiem, że należy do jednej z nielegalnych partii. Jurek
Leder, mój bliski kolega, który teraz pracuje w żydowskiej policji, jest także żarliwym
polskim patriotą. „Gdybym tylko mógł się stąd wydostać i przyłączyć do partyzantów! —
powiada. — Przynajmniej mógłbym wtedy walczyć za Polskę. Kocham mój kraj i nawet żeby
stu antysemitów próbowało mnie przekonać, że nie jestem Polakiem, dowiodę im — jeśli nie
słowem, to pięścią". Ojciec Ledera jest kapitanem armii polskiej obecnie internowanym w
Rosji.
Wielu jest takich Żydów, którzy z radością poświęciliby życie dla Polski, a teraz działają w
podziemnym ruchu oporu. Wielu jest też takich, którzy zaciskają zęby, nie mówią ani słowa i
czerwienią się ze wstydu, z upokorzenia, gdy — jak to się czasem zdarza — Polak wrzuci
kamień przez mur. Ostatnio na Chłodnej Polacy jadący ciężarówką ciskali przez mur w szyby
wystawowe i okna prywatnych mieszkań kamieniami krzycząc dziko i triumfalnie.
Niektórzy Żydzi wstydzą się przyznać, że uważają Polskę za kraj ojczysty .— choć kochają ją
— bo pamiętają, jak często ich polscy współobywatele mówili do nich: „Wracaj do Palestyny,
Żydzie", albo jak na uniwersytecie żydowscy studenci byli zmuszani do siedzenia w ław-
kach-gettach ,i często byli napadani przez studentów gojów tylko za ich wiarę. Faktem jest, że
wielu gojów w Warszawie jest zarażonych propagandą Hitlera. Naturalnie są także ludzie,
którzy widzą, że ta droga jest błędna, ale boją się cokolwiek powiedzieć, bo zaraz byliby
oskarżeni, że mieli dziadka Żyda albo babkę Żydówkę, albo nawet, że zostali przekupieni
przez Żydów. Tylko nieliczni — a są to członkowie partii politycznych re-
156
prezentujących klasy pracujące — mówią o tym otwarcie i ci właśnie w większości walczą w
oddziałach partyzanckich. Gdyby wszyscy „aryjscy" Polacy zebrali si< i spróbowali pomóc
Żydom w getcie — mogliby zrobii bardzo wiele. Na przykład mogliby zdobyć „aryjskie" do
kumenty dla wielu Żydów, ukryć ich w swoich domach ułatwić im ucieczkę przez mury i tym
podobne. Ale na turalnie łatwiej jest wrzucać do getta kamienie...

background image

6 maja 1942
Wbrew szalejącemu terrorowi Gmina otworzyła kilk powszechnych szkół elementarnych dla
siedmiolatkóv Nauka odbywa się w języku jidysz. Gmina dostarcz także podręczniki, które
trudno teraz dostać. W progn mie jest również zabawa po lekcjach pod okiem nauczj cieli.
Bardzo miło jest patrzeć na dzieci trzymające s za ręce i dumnie idące na spacer ze swym
nauczycieler
Wczoraj profesor Greiffenberg zabrał wszystkich sw
ich studentów z naszej szkoły do małego parku naprz
ciwko budynku Gminy. Ten park znajduje się w mie
scu zbombardowanego domu, gdzie ogrodnicy z Toporo
posiali trawę i kwiaty. Dziś jest tam zielono. Żydo>\
scy rzemieślnicy postawili ławki, huśtawki itp. Uczni
wie naszej szkoły poszli tam malować zwierzęta na je
nej ze ścian pozostałych po zrujnowanym domu. Wszy;
ko to robi się, żeby dać dzieciom w getcie poczucie w<
ności. Inauguracja parku odbyła się dziś, był obecny pi
zes Gminy Czerniakow i inni wysocy urzędnicy. Na ti
wie ustawiono długie stoły, a na nich leżały małe 1
rebki z cukierkami z melasy robionymi w getcie. Każ
dziecko dostało mały upominek i torebkę cukierkć
W powietrzu rozbrzmiewały radosne okrzyki i wesi
piosenki śpiewane chóralnie. Uśmiechnięte, różowe bu
157
dzieci były chyba najlepszą nagrodą dla tych, którzy stworzyli tę maleńką cząstkę wolności
dla małych więźniów getta.
7 maja 1942 : . ?:
Abie,. brat mojej mamy pracujący w policji, miał ostatnio przygodę, która omal nie
kosztowała go życie. Parę dni temu został wysłany na nocny patrol na Krochmalną, gdzie
odbywa się większość przemytu. Jego zadaniem było obserwowanie części ulicy i pilnowanie,
żeby żaden szmugler tamtędy nie przeszedł. Ale co mógł zrobić widząc kilku żydowskich
przemytników, jak próbowali przerzucić przez mur parę worków z mąką i inną żywnością?
Te worki oznaczały, że getto będzie miało trochę więcej żywności, a jemu wpadnie kawałek
chleba. Abie-mu nie powodzi się dobrze i bochenek chleba czy funt mąki mogłyby się
przydać. Szmuglerzy chętnie dają żydowskim policjantom parę złotych albo coś do jedzenia
za „przymknięcie oczu" albo ostrzeżenie przed zbliżającymi się żandarmami. Abie właśnie
myślał, co by sobie zjadł następnego dnia, gdy jeden z przemytników zaproponował mu
trochę pieniędzy. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie pojawił się nagle patrol złożony z
dwóch niemieckich żandarmów. W ciemności nie wiedzieli dokładnie, co się dzieje, ale
zrozumieli tyle, że działają tu przemytnicy, i otworzyli ogień. Szmuglerów zabili, a Abie
ratował się ucieczką. Niemcy zauważyli jego policyjną czapkę i opaskę i zaczęli go ścigać.
Udało mu się wpaść w pasaż prowadzący na nieparzystą stronę Chłodnej; pod siedemnastym
jest tam posterunek żydowskiej policji. Zaledwie zdążył ostrzec nocną zmianę, że jeśli
przyjdą Niemcy, trzeba im powiedzieć, że tej nocy nie wysyłano nikogo na ten odcinek
Krochmalnej, gdy weszli jego
158
prześladowcy. Nikt nie wydał Abiego i niczego się nie dowiedziawszy. Abie jeszc snął z
szoku po tej przygodzie.
Wygląda na to, że wybiła ostatnia god skich zdrajców w getcie. Minionej nocy konało
egzekucję na jawnym kolaboranc kumplu Andersie — jednego z nich zabit kaniu, a drugiego
na ulicy. Jurek Ja-\ przyjaciel Milka, został uwięziony na Pa\

background image

Zaczynają się upały i często zamiast iś rę koc, poduszkę i idę na dach naszego c Jest to
szeroko stosowana praktyka v z płaskimi dachami zostały zamienione w
Na Chłodnej 20 opłata za wejście na 1 wynosi jeden złoty i pięćdziesiąt groszj chłodne napoje
i widok z lotu ptaka m naszym własnym dachu zawsze jestem leżeć tu w słońcu, mogę sobie
patrzeć m rami. Białe wieże kościoła są bardzo blisl narami lip, i zapach tych cudownych d:
na mój dach. Dalej są prywatne domy przez Niemców jako koszary. Powietrze i myślę sobie o
szerokim świecie, dalekie] ności.
Rozdział XI NIEMCY ROBIĄ ZDJĘCIA
8 maja 1942
Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką
kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Później weszli do jednego z
najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbliższej restauracji
zarekwirowali najokazalsze półmiski z mięsem, ciastami i owocami — najprawdopodobniej
jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów —
mężczyzn i kobiety — i kazali im usiąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli
kręcić swój niezwykły film. Czy będą go pokazywać w Berlinie, żeby dowieść, że ludność w
getcie ma wszystkiego pod dostatkiem, a nawet produkty żywnościowe, których w
Niemczech dostać nie można?
Gdy przyszłam do szkoły, zastałam wszystkich profesorów i uczniów stojących przy oknach.
W budynku Gminy naprzeciwko był niezwykły ruch. Tu także robiono zdjęcia. W różnych
częściach budynku ustawiono silne punktowce, a na ziemi leżały różne długie druty i
przewody elektryczne. Kamery na szynach jeździły we wszystkich kierunkach wraz z
operatorami, otoczone tłu-imem urzędników i petentów, którzy akurat byli w budynku.
Zobaczyłam Niemca, który ustawiał grupę ludzi z prezesem Czerniakowem w środku wraz z
najwyższy-
160
mi urzędnikami Gminy. Później z jakiegoś powo< scy zostali stłoczeni w holu i kazano im
uklęknę wiście nie będą fotografowane ani trupy na uli< dzieci w agonii z głodu.
Z pewnością Niemcy czynią jakieś niezwykłe propagandowe. Ostatnio zmienił się nieco ton
ic nikatów wojennych; mówią o „czasowym wycof; z kilku rosyjskich miejscowości. Ci,
którzy potr; tać między wierszami tych komunikatów, są po
Noce w getcie są gorące i wilgotne. W naszy nym ogródku pachną bzy, więc po
zachodzi* wszyscy lokatorzy siedzą na podwórzu. Każdy swoje krzesło, ale moim ulubionym
miejscem je niany trzepak. Czasem śpiewam w nocy i o dz: z lokatorów nie oponuje,
najwyraźniej dlatego, zapomnieć o swoich troskach.
Kapitan Hertz, który często siaduje z nami na rzu, jest bardzo pesymistyczny i w dodatku zaw
wiada makabryczne historie. Dziś opowiadał o ] cie zastrzelonym „w sprawie truskawek".
Ten ] siedział na wozie z sianem wjeżdżającym do get darm niemiecki zapytał go, czy wóz
zawiera coś Policjant udał, że nie rozumie. Żandarm kazał zatrzymać się i podniósł siano.
Znalazł ukryte i dem truskawki. Woźnica i policjant zostali za; na miejscu.
Hertz powiada, że wkrótce wszystko się i wszyscy zostaniemy zabici. Ale większość osó że w
Warszawie niemożliwy byłby pogrom t w Lublinie, bo tu mieszka za dużo ludzi. Według
nych danych w getcie jest 450 tysięcy mieszkań* obecnie jest ich o wiele więcej, bo te dane
nie v niają nie rejestrowanych uciekinierów z prowi: transportów Żydów z Niemiec,
Czechosłowacji i
161
ii — i
Ocenia się, że w sumie jest około pół miliona ludzi w getcie. Ekstreminować taką liczbę ludzi
wydaje się niemożliwym, niewyobrażalnym. Choć jeśli obecne mordy nocne będą
kontynuowane, całkiem możliwe, że połowa ludności getta zginie przed końcem wojny.

background image

Ostatnio nie widuję moich przyjaciół tak często, jak przedtem, z wyjątkiem Ewy Pikman,
która mieszka za rogiem. Niebezpiecznie jest teraz robić długie spacery w getcie. Życie
jednak toczy się zwykłym nurtem. Sklepy są otwarte, choć można dostać bardzo mało
żywności. Jak zwykle otwarte są też teatry i grane dobre sztuki. Gmina zbiera codziennie
nowe opłaty i datki.
17 maja 1942
Parę dni temu garstka ludzi z łódzkiego getta dotarła do Warszawy za pośrednictwem „kohn-
hellera". Musieli zapłacić 20 000 złotych od osoby. Wczoraj około czwartej stałam sama w
naszej ciemnej kuchni zmywając naczynia. Nagle ktoś wsunął głowę przez okno pytając, czy
to mieszkanie dozorcy. Po czym wykrzyknął zmienionym głosem: „Mary!" Gdy otworzyłam
drzwi dziwnemu gościowi, okazało się, że jest to Heniek Zylber. Zmienił się prawie nie do
poznania. Jego bladozielonkawa twarz świadczyła o tym, że przez wiele miesięcy cierpiał
głód. Wyglądał bardziej jak kościotrup niż jak człowiek, a elegancki garnitur wydawał się nie
na miejscu. Byłam zaskoczona, że był w stanie wydostać się z Łodzi. Od początku wojny
zawsze spotykałam Heńka w niezwykłych okolicznościach. Oto, co mi powiedział o
tragicznym losie mego rodzinnego miasta.
Łódź została zniszczona przez gruźlicę, a z powodu całkowitego braku lekarstw tylko
nieliczni będą mogli żyć jeszcze trochę dłużej. Nie ma żywności; funt obierzyn z kartofli
kosztuje osiem marek. Racja chleba wynosi
162
około trzy uncje na osobę dziennie, akurat tyle, ile ba, by nabrać apetytu. Nie ma czarnego
rynku i ni< prywatnie gotowanego jedzenia. W każdym bloku dziennie gotuje się
wspólny garnek zupy, ale ta niewiele różni się od wody. Niektóre rodziny mają ogródki na
podwórkach, ale zbiory są praktycznie : we, bo nikt nie ma siły uprawiać tych ogródków. Li
na ulicach wyglądają jak cienie. Jest powszechny wiązek pracy. W warsztatach założonych
przez Nierr zatrudniono 150 000 osób, które są niedożywione i pra w niesaniowicie złych
warunkach. Niemcy wyma konkretnej normy produkcji, która musi być got w
określonym czasie, w przeciwnym razie wymierzają rowe kary. Ludzie umierają często z
powodu skrajr wyczerpania. Nikt nie usuwa trupów z mieszkań. Os nio za jakieś drobne
wykroczenie kazano Heńkowi ra: z kolegą wynieść trupa z pewnego mieszkania. Ciało t w
stanie rozkładu. „Nie wiem, skąd mieliśmy siłę, ż wynieść je i umieścić na wózku —
powiedział mi. — '. miętam, że ciągnęliśmy ten wózek kilka godzin, nim tarliśmy do miejsca
przeznaczenia. Po tej «wypraw musiałem leżeć w łóżku przez tydzień".
„Wszystkie twoje szkolne koleżanki i koledzy — k<
czył opowieść — pracują ciężko. Na początku 1940 rc
gimnazjum jeszcze działało, ale teraz zostało zamkni
przez Niemców, którzy udawali, że to z powodu epidemi
Rumkowski, prezes łódzkiej Gminy, zachowuje się j
dyktator. Mówi się, że jest nienormalny. Ten star2
właśnie niedawno ożenił się ze swoją osiemnastoletr
sekretarką. Chodzi po mieście z pejczem i w rozmów
przybiera taki sam ton jak naziści. Czasem nawet bi
ludzi. Gruźlica zbiera potworne żniwo i nie ma człowie]
w getcie, który by nie był zarażony. A Niemcy stale prz;
wożą nowe transporty z Niemiec.
163
Heniek opowiadał, że kiedy raz wyjechał z getta wozem na stronę „aryjską" i zobaczył ulice
pełne normalnie spacerujących ludzi i otwarte sklepy z towarem, poczuł się jak w raju. Przed
jakimś magazynem zobaczył kosz z rzodkiewkami. Poprosił woźnicę, żeby się zatrzymał, i
wraz z kolegami rzucił się na przekupnia — kupili wszystkie te rzodkiewki.

background image

Od przybycia do Warszawy nie miał siły, by wyjść na ulicę aż do dziś. „Uczę się chodzić jak
dziecko — powiedział. — A poza tym jestem na diecie, bo mój żołądek odzwyczaił się od
normalnego jedzenia. Prze"z półtora roku nie miałem w ustach mięsa i nie pamiętam, jak
smakuje. Wszystko ciągle jeszcze wydaje mi się tu nierealne. Kilku przyjaciół z Łodzi prosiło
mnie, bym odwiedził ich krewnych, którzy mieszkają na Chłodnej pod numerem dziesiątym, i
gdy szukałem dozorcy, znalazłem ciebie."
Przez długą chwilę zastanawiałam się, czy to prawdziwy Heniek siedzi przede mną, czy tylko
jego duch. Napomniałam o nim dawno temu; kiedy przestałam otrzymywać od niego listy,
myślałam, że nie żyje. Za każdym razem, gdy podczas tej wojny spotykam Heńka, dzieje się
to przed jakąś wielką zmianą w moim życiu albo ważnym wyjazdem. Czy to możliwe, że
wkrótce wyjdę stąd? Ale to absurd; nikt nie może wyjść z getta.
27 maja 1942
Maj jest w tym roku nadzwyczaj gorący. Ciągle opalam się na dachu i jestem już dość
brązowa. Kiedy spoglądam w lustro, staram się wmówić sobie, że właśnie wróciłam znad
morza.
W naszym ogródku pojawiły się małe, zielone pomidor-ki. Szybko dojrzeją w ciepłym słońcu.
Mieliśmy trzy zbiory rzodkiewek. Najsmaczniejsze są chyba młode cebulki. A nasze kwiaty
pachną tak intensywnie i mają takie
164
piękne kolory. Szymek nie przychodzi już pomagć
nigdy już nie przyjdzie. Parę dni temu, po skończon;
zajęciach, upadł na ulicy z osłabienia. Abie znalazł go
żącego gdzieś w okolicy Nowolipia. Chłopiec miał v
soką gorączkę. Okazało się, że od dwóch dni był cho
ale nie pisnął słowa, bo bał się stracić pracę. Jedn
moja matka zauważyła, że twarz ma rozpaloną i poi
sza się z trudem, więc wysłała go do domu wcześniej i
zwykle. Abie zabrał go rikszą do domu uchodźców, w ki
rym mieszkał. Zmarł tam w kilka godzin później. Prz
czyną śmierci była szkarlatyna. A Szymek tak bard
chciał żyć.
3 czerwca 1942
Właśnie zastrzelono sto dziesięć osób w więzieniu r
Gęsiej, wśród nich dziesięciu policjantów. Niemcy zr<
bili to, żeby nastraszyć szmuglerów. Ale tylko kilka z ro:
strzelanych osób zajmowało się przemytem; reszta ze
stała aresztowana za przekroczenie granicy getta, niepła
cenie podatków lub żebranie na ulicy. Wszystkie wysiłk
aby ich uratować lub zyskać ułaskawienie, okazały si
nieskuteczne. Niemcy rozkleili ogromne czerwone afisz
z nazwiskami ostatnich ofiar.
Egzekucja miała miejsce o szóstej rano na podwórzi więzienia. Polska policja dostała rozkaz
zastrzelenia skazanych, ale odmówiła. Policjanci zostali jednak zmuszeń: do przyglądania się
egzekucji, tak samo naocznym świadkiem musiał być szef żydowskiej policji Szeryński, kilku
kapitanów i wysocy urzędnicy Gminy z prezesem Czer-niakowem na czele. Jeden ze
świadków opowiadał mi, że kilku polskich policjantów płakało, a kilku odwracało wzrok
podczas egzekucji. Jeden z urzędników Gminy zemdlał, a żydowscy policjanci byli całkiem
zszokowani. Ofiary szły na śmierć z zupełnym spokojem. Niektórzy
165

background image

nawet odmówili zawiązania oczu. Wśród ofiar było kilka kobiet, w tym dwie ciężarne. Po
dokonaniu się tej zbrodni na oczach świadków karawany pogrzebowe Pinkierta zabrały ciała i
zawiozły na żydowski cmentarz. W getcie panuje powszechna żałoba.
9 czerwca 1942 <
Dziś dowiedzieliśmy się, że szwajcarska komisja, która opiekuje się obywatelami
amerykańskimi na terenach okupowanych przez Niemców, zezwoliła amerykańskiej kobiecie
na zabranie do obozu internowanych dziecka i męża. Niedawno wyjechała z getta do Berlina
pod niemiecką eskortą. Moja matka jest w rozpaczy, bo nie udało jej się zarejestrować w
kwietniu, gdy zaczęto rejestrować kobiety. Napisała do komisji jakiś czas temu, ale dotąd
czekamy na odpowiedź. Matka napisała także do przewodniczącej kolonii amerykańskiej po
stronie „aryjskiej", pani Lawrance, prosząc o informacje o wymianie jeńców. Pani Lawrance
odpowiedziała, że lista jeńców do wymiany została zamknięta, ale poradziła mamie, by ta
zgłosiła się jak najszybciej do Nikolausa, komisarza spraw zagranicznych GG. Nie jest jednak
łatwo dostać się do tego dygnitarza.
15 czerwca 1942 ??'?'• ?-??-'??-?????^ .r.;;'- ???•!.
Po wielu staraniach mama dość przypadkowo znalazła dojście do biura Nikolausa. Parę dni
temu spotkała koleżankę, która powiedziała, że zna Żyda, który pracuje u Orfa, zastępcy
Nikolausa. Nazywa się Z. i okazuje się, że znamy go z Łodzi. Mama spotkała się z nim, a on
obiecał pomóc. Opowiedział mojej matce, jak trafił w szpony gestapo. Został aresztowany w
momencie usiłowania przekroczenia granicy ze sfałszowanym paszportem i po długich,
wyrafinowanych torturach został zmu-
szony do pracy dla gestapo. Pracuje teraz jako polsko^ -niemiecki tłumacz w siedzibie
gestapo na Szucha. Pochodzi ze znanej łódzkiej rodziny i wygląda na to, że mimc
zajmowanego stanowiska pozostał uczciwym człowiekiem Robi dla nas wszystko, co tylko
może. Zarejestrował moja matkę i obiecał informować nas o obrocie spraw.
W getcie są trzy rodziny w takiej samej sytuacji jak nasza: trzy amerykańskie kobiety, których
mężowie i dzieci urodzili się w Polsce. Moja matka poinformowała te panie o wymianie, jaka
ma być przeprowadzona, i wysłała je do Z. I one także zostały zarejestrowane.
30 czerwca 1942
Teraz do naszego domu odbywają się prawdziwe pielgrzymki; nie kończący się sznur ludzi
przychodzi do mamy, żeby dać jej adresy krewnych w Ameryce, których ma poprosić o
pomoc. Wymiana ma nastąpić 6 lipca. Wszyscy chcą tego samego: oni muszą nam przysłać
affidavit *, muszą nam pomóc się wydostać... i nie zapomnijcie im powiedzieć, przez co
musimy tu przechodzić... i proszę to zrobić zaraz po przyjeździe do Ameryki, nie spóźnić się
ani minuty, byśmy dożyli momentu naszego oswobodzenia... Wszyscy przelewają swoje
kłopoty na moją matkę — nie mają już nic do sprzedania, nie mają z czego żyć, za kilka
miesięcy przyjdzie na nich zagłada.
To straszne tak wysłuchiwać ich wszystkich, szczególnie odkąd mamy własne kłopoty. Mama
jest okropnie przygnębiona, bo Nikolaus zarejestrował tylko ją i moją siostrę, Annę.
Powiedział, że tylko dzieci do lat szesnastu mogą zostać z matkami, a Anna ma piętnaście lat.
Wyglą-
* Affidavit (określenie prawnicze) — oświadczenie notarialne pod przysięgą; w tym wypadku
z pewnością dotyczące obywatelstwa (przyp. tłum.).
166
167
801
da więc na to, że tata i ja będziemy musieli tu zostać. Choć mamy niewiele nadziei, nasi
przyjaciele pocieszają nas, że wszystko się ułoży i że cała rodzina pojedzie. Chciałabym móc
im wierzyć.

background image

Dziś, gdy byłam u Ewy, napisałyśmy wspólny list do Boli, a na końcu napisałam, że mam
nadzieję wkrótce ją zobaczyć. Nie wiem, dlaczego tak napisałam, przecież nie wierzę w to ani
trochę. Ewa i Irka ciągle powtarzają, że wkrótce je opuszczę; upierają się tak bardzo, że w
końcu może i ja uwierzę.
Kiedy Zycho Rozensztajn wszedł do pokoju, powiedziałam mu: „Wiesz, jadę do Ameryki."
„Naprawdę? — spytał drwiąco. — A ja do Afryki!". „Jechać do Ameryki" — te słowa brzmią
jak fantazja.
5 lipca 1942 b v i
Coraz mniej uczniów przychodzi do naszej szkoły. Hitlerowski „Frankenstein" szaleje w
getcie, jednego dnia zabija dziesięć osób, innego pięć... każdy obawia się, że będzie jego
następną ofiarą. Parę dni temu i ja całkiem przestałam bywać w szkole. Upał jest koszmarny.
Rano chodzę naprawiać sobie zęby do mojej kuzynki, dr Felicji Markusfeld. Jej mąż pracuje
jako lekarz w szpitalu na Lesznie. Mieszkają po parzystej stronie Siennej, ale teraz jest tam
dojście z Żelaznej. Odległość między Chłodną a Sienną można pokonać w ciągu pół godziny
szybkiego marszu. Muszę przejść przez Żelazną w pobliżu ogrodzenia z kolczastego drutu,
gdzie co krok stoją żandarmi. Cały czas myślę, że jeden z nich strzeli do mnie albo że
następny to będzie „Frankenstein". Staram się iść blisko bram, żeby móc skoczyć do środka,
gdyby była
jakaś strzelanina.
W dalszym ciągu w getcie trwają łapanki. Krążą także pogłoski o rychłej deportacji całego
getta. Nie wiem,
168
skąd pojawiła się potworna wiadomość, że warszawscy Żydzi mają przed sobą jeszcze tylko
czterdzieści dni życia. Wszyscy to sobie powtarzają. Bez wątpienia takie wiadomości
rozpowszechniają Niemcy, żeby wywołać panikę. Wielu Żydów zgłasza się teraz do tak
zwanych „szopów", które znajdują się przede wszystkim na Lesznie. Są to warsztaty, które
produkują mundury wojskowe dla Niemców. Powiadają, że osoby zatrudnione w tych
pracowniach nie zostaną deportowane.
Krążą także informacje o tym, że wkrótce zostanie zlikwidowane getto w Krakowie, choć
dotąd nie ma żadnego oficjalnego potwierdzenia. Wielu Żydów, którzj ukrywali swe
pochodzenie i zostali po stronie „aryjskiej" jest denuncjowanych i przewożonych do getta.
Zostajs zastrzeleni w momencie opuszczenia wozu, którym icł transportują.
Wbrew wszystkiemu nadal odbywają się koncerty policji żydowskiej w „Feminie". Są bardzo
popularne. Or kiestra składa się z kilkunastu najlepszych muzykóv getta.
14 lipca 1942
Dziś poszłam do szkoły i spotkałam Bolka Szpilberga którego nie widziałam od dłuższego
czasu. Powiedział mi że musiał się zarejestrować jako poddany brytyjski i te raz boi się, że
zostanie internowany bez swoich rodziców
Po szkole wpadłam do dentysty. Siedząc na krześl słuchałam gruchania gołębi. Dźwięki te
dochodzą ze stro ny „aryjskiej", bo okna wychodzą na nieparzystą stron Siennej. Moja
kuzynka, Felicja, która stała obok mni z instrumentami, powiedziała: „Wiesz, Mary, nie lubi
gruchania gołębi; dla mnie to zawsze zły omen." Ni wiem dlaczego, ale także we mnie
dźwięk ten wywołuj nieprzyjemne wrażenie wrogości. ,
169
?-m„
~*15 lipca 1942 ^ .:.
Dzisiaj wracając ze szkoły spotkałam żonę dozorcy spod szesnastki. Podbiegła do mnie
wielce podniecona i jednym tchem powiedziała, że był właśnie policjant z komendy i
przyniósł rozkaz gestapo, że wszyscy obcy obywatele mają się zgłosić na Pawiaku 17 lipca
wczesnym rankiem. Pobiegłam do domu, a moja matka słysząc tę wiadomość upuściła łyżkę z

background image

wrażenia, bo właśnie jadła obiad — myślałam, że zemdleje. Ale zaraz podniosła się od stołu i
pobiegła spotkać się z Z., żeby zapytać go, co oznacza ten nagły rozkaz. Wróciła bez żadnej
konkretnej wiadomości. Wygląda na to, że wszystko zdecyduje się jutro. Później przyszedł
kapitan Hertz z tą samą informacją. „Teraz — powiedział — zobaczycie, że miałem rację.
Wszyscy jesteśmy skazani na zagładę. Usuwa się obcych obywateli, żeby nie byli świadkami
tego, co Niemcy szykują dla nas."
16 lipca 1942
Po obiedzie mama poszła do gestapo z Z., do biura Orfa. Oświadczył on, że mama ma prawo
zabrać ze sobą całą rodzinę. Ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. To niepojęte, że
jednak naprawdę opuszczę to piekło. Ale okropnie jest myśleć o wszystkich przyjaciołach i
krewnych, którzy muszą zostać, gdy ja wyjadę.
Spędziłam cały dzień na kupowaniu różnych drobiazgów niezbędnych do podróży.
Powiedziano mojej matce, że spędzimy na Pawiaku tylko trzy dni, a potem zostaniemy
wysłani na wymianę do Ameryki. Wszyscy moi przyjaciele przyszli się ze mną pożegnać.
Wszyscy mi zazdrościli i rozpaczali nad swoim własnym losem. Bronka Kleiner płakała. Dała
mi swoją fotografię i napisała na niej: „Nie zapomnij o mnie w drodze do Raju." Da-
170
łam jej wszystkie swoje plakaty, projekty, przybory, farby i papier.
Po południu odwiedziła mnie Rutka i wszystkie poszłyśmy do Forberta, żeby nam zrobił
pamiątkową fotografię. Zrobił to dobrze: Anna, Rutka, Bronka i ja. Obiecali, że na jutro po
południu odbitki będą gotowe i zostaną przekazane na Pawiak. Miałam też czas, żeby wpaść
do szkoły i poprosić inspektora Poznańskiego o świadectwo ukończenia trzeciego kursu.
Inspektor nie mógł mi go wydać, bo potrzebny był podpis prezesa Czerniakowa, który tego
dnia był bardzo zajęty. Obiecał przysłać mi świadectwo na Pawiak w ciągu dwudziestu
czterech godzin.
Romek przyszedł do mnie o ósmej (godzina policyjna zaczyna się teraz o dziesiątej). Nie
chciał wierzyć, że jadę do Ameryki. Patrzył na mnie dziwnie, jakby był pewny, że więcej
mnie nie zobaczy. Spacerowaliśmy po Chłodnej. Dziś dumnie usunęłam z rękawa opaskę.
Jestem przecież teraz oficjalnie amerykańską obywatelką. Romek ściskał moją rękę i
powtarzał: „Wiem, że nie pojedziesz, to tylko żart, prawda? Nie zostawisz mnie samego, nie
pojedziesz." Mieszkańcy ulicy patrzyli na mnie ze zdumieniem: „Oto dziewczyna, która
jedzie do Ameryki". Na tej ulicy wszyscy się znają. Co kilka minut ktoś podchodził do mnie i
prosił o zanotowanie adresu jakiegoś krewnego w Ameryce i żebym powiedziała im tam, by
zrobili wszystko, żeby ulżyć ich cierpieniu.
Teraz zbliża się północ. Mama pakuje rzeczy. W naszym mieszkaniu jest straszny bałagan.
Było pełne ludzi do dziesiątej; wszyscy przyszli w tym samym celu — dać adresy
amerykańskich krewnych i prosić ich o pomoc. Wiele było żon z dziećmi, których mężowie
pojechali na Wystawę Światową w 1939 roku i zostali w Ameryce. Przyniosły nam dziesiątki
fotografii. To było potworne
171
pożegnanie. W całym domu ludzie płakali i nie było końca serdecznym życzeniom i pełnym
łez uściskom.
Żegnam się z gettem. Wszędzie jest ciemno i cicho, ale wydaje mi się, że gdzieś z oddali
słychać szloch. Widzą twarz Romka w chwili, gdy sią ze mną żegnał. Powiedziałam, żeby
już szedł, że tak będzie lepiej dla nas obojga... ale nie chciał, a kiedy w końcu późna pora
zmusiła go do odejścia, nie chciał podać mi ręki. „Wiem — powiedział — że jeśli uścisną ci
dłoń, to powiem: do zobaczenia, a nie chcę tego powiedzieć, bo wiem, że nigdy więcej już się
nie zobaczymy." Byłam zaskoczona. „A więc nie chcesz się ze mną pożegnać, Romku —
zganiłam go. — Pozwolisz mi odjechać bez słowa pożegnania po dwóch latach przyjaźni?"

background image

Zapadał zmrok. Niebo wciąż jeszcze było czerwone od blasku zachodzącego słońca. Staliśmy
blisko ściany, może po raz ostatni razem. Zobaczyłam, że jego oczy zaczęły błyszczeć jakby
zapalono w nich lampę. Wyglądało na to, że chce mnie pocałować, ale w ostatniej chwili
wyprostował sią. „Nie — powiedział — nie rozstaniemy się. Chcę cię widywać, chcę cię mieć
tu przy sobie. Zostaniesz. Nikt mi cię nie zabierze". Wzięłam go za ręką. „Co ty pleciesz?
Czy nie jesteś zadowolony, że mogą jechać? Czy nie rozumiesz, że może będę w stanie
uratować innych, może ciebie samego?"
Poczułam, że jeśli zostanę minutę dłużej, rozpłaczę się. Odwróciłam twarz i wyciągnęłam
ręką. Pozostała zawieszona w powietrzu. Romek także odwrócił twarz i powiedział
zrezygnowanym tonem: „Zegnaj." Zostałam w tym samym miejscu, nie byłam w stanie
poruszyć się. Miałam nadzieję, że się obejrzy, ale on wszedł w mrok i zniknął. ^
Rozdział XII
IDĄ DO WIĘZIENIA
91;
29 lipca 1942
To dopiero trzeci dzień naszego internowania na Pa wiaku, ale trudno mi uwierzyć, że nie
jesteśmy tu ju od dawna, bo tyle się wydarzyło w ciągu tego krótkieg czasu. Dostosowałyśmy
się do nowych warunków i czi jemy jakby przynależność do tej samej rodziny z lud: mi, z
którymi dzielimy tą salą.
Wciąż jeszcze żywo stoi mi przed oczyma moja ostatn
noc na Chłodnej. Czyniliśmy ostatnie przygotowań
w wielkim napięciu. Byłam skrajnie przygnębiona i m
siałam kilkakrotnie przepakowywać moją walizkę. Wci
na nowo zadawałam sobie pytanie: „Czy mam prawo i
tować się sama i pozostawiać swoich najbliższych prs
jaciół ich gorzkiemu losowi?" Każdy z nas mógł wziąć
sobą tylko jedną walizkę i musiałam rozsądnie wyb:
swoje rzeczy. A jednak zabrałam notesy, fotografie, :
sunki i opaskę na ramię.
Wujek Abie został u nas na noc. Zabierze nasze me i inne rzeczy, które zostawiamy. Ojciec
zabrał tałes, lakteria * i mały tomik psalmów, z którym nie rozsta się podczas wszystkich
wędrówek w czasie wojny, szliśmy spać o drugiej rano, ale ledwo zasnęłam, obu * Filakteria
?—• zwitek pergaminowy, na którym wypisan przykazania Boże, używany podczas modlitw
przez Żydów i ludy (przyp. tłum.).
173
itr
ły mnie strzały i policyjne gwizdki gdzieś niedaleko. Podbiegłam do okna. Moi rodzice już
tam stali. Nie mogliśmy dojrzeć na naszej ulicy niczego niezwykłego, ale strzelanina trwała
nadal. Niebo było czerwone i przez moment myślałam, że to płonie jakiś budynek, ale to był
wschód słońca — tak czerwony jak krew, którą spływały ulice Warszawy przez ostatnie trzy
lata.
O siódmej rano dwaj żydowscy policjanci przyszli, by eskortować nas na Pawiak. Powiedzieli
nam, że ta strzelanina to był atak uzbrojonych członków podziemia na warsztaty produkujące
mundury dla niemieckiej armii. Zastanawiałam się, czy Romek brał udział w tej akcji, bo
wiem, że ostatnio bardzo aktywnie działał w podziemiu, choć nigdy nie opowiadał mi
żadnych szczegółów.
Opuściliśmy dom ze łzami w oczach. Moi rodzice szli pierwsi, a za nimi dwóch policjantów i
wujek Abie. My z Anną na końcu. Towarzyszyły nam panna Sala, Bronka, Rutka i Vera,
które przyszły o świcie, żeby spędzić z nami ostatnie parę godzin. Grupki ludzi ze wszystkich

background image

sąsiednich domów na Chłodnej wyszły na ulicę i przyglądały się tej procesji ze smutnymi
oczyma.
Ten 17 lipca, to był słoneczny piątek. Niebo było nieskazitelnie błękitne, bez najmniejszego
śladu wczesno-porannej czerwieni, tak jak chodniki zostały wymyte z krwi, którą spłynęły
nocą. Wydawało mi się, że nigdy przedtem nie było w getcie tak pięknego dnia.
Zaprowadzono nas na podwórze posterunku policji na ulicy Ogrodowej, gdzie zastaliśmy
około siedmiuset obywateli różnych neutralnych krajów europejskich i Ameryki. Komisarz
policji szybko sprawdził nasze papiery. Potem grupa policjantów rozdzieliła się na dwa
szeregi — otoczono nas ścisłym kordonem i kazano maszerować.
Poznałam jednego z policjantów — był to Józef Świeca, narzeczony mojej przyjaciółki, Inki.
Podszedł do mnie
174
i życzył przyjemnej podróży. „Inka żałuje, że nie mogła przyjść — powiedział — i prosiła
mnie, żebym przekazał od niej pozdrowienia. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy" —
dodał automatycznie, jakby wierzył w to, co
mówi.
Gdy wyszliśmy na ulicę, setki ludzi stały na obu chodnikach. Nagle usłyszałam kilka głosów
wołających chórem: „Mary! Mary!" i zobaczyłam Ewę, Renę, Bronkę i Verę Neuman
przeciskające się ku mnie przez tłum. Verze i Renie udało się dotrzeć do mnie, Rena dała mi
torebkę cukierków i list. „Nie zapomnij o nas!" — wołała za mną. Ewa, Rena i Bronka
machały mi na pożegnanie wolną ręką ocierając oczy. Panna Sala szła za nami ze zwieszoną
głową, głośno szlochając.
Tłum na chodnikach gęstniał. Każdy chciał spojrzeć na siedmiuset szczęśliwych obywateli
obcych państw. Ne rogu Żelaznej i Leszna policja musiała zrobić użytek ze swoich pałek,
żeby rozproszyć tłum, który blokował przejście. Zewsząd dobiegały nas głosy: ,,To zły znak,
że icl zabierają" — mówił ktoś. „To prawda, nie możemy si< spodziewać niczego dobrego"
— odpowiedział drugi a trzeci dodał: „Teraz nas wykończą."
Dosłownie wszyscy mieszkańcy getta, którzy mogli si poruszać, przyszli tego ranka.
Poczynając od rogu Smo czej, to znaczy w najbardziej przeludnionej części gettE dostęp do
ulicy był całkowicie zamknięty. Wreszcie cał procesja dotarła do bramy Pawiaka naprzeciw
kościoła n Dzielnej. Oficerowie niemieccy, którzy tam na nas cz« kali, kazali żydowskim
policjantom odejść. Wujek Abi< który pomagał nam nieść bagaże, oddał nam je szybk i
mruknął do mojej matki: „Jak możesz mnie zostawić^ Rozpłakałam się. Słowa wujka Abiego
zostały wypc wiedziane tonem, który całkowicie mnie zaszokował. A
175
iiśmy historią tego więzienia i bohaterski wyczyn Józefa Piłsudskiego, który uratował
więźniów skazanych na śmierć przez carski sąd. To wydarzenie posłużyło za kanwą jednego z
najlepszych polskich filmów: „Dziesięciu z Pawiaka".
20 lipca 1942 ? - > ??»:,:??
Dziś zebrano nas na nową rejestrację, która miała miejsce na małym podwórku więzienia.
Okazuje się, że większość z nas jest obywatelami rozmaitych republik
południowoamerykańskich, a tylko dwadzieścia jeden osób to obywatele Stanów
Zjednoczonych. Pozostali — według liczebności — są obywatelami Paragwaju, Kostaryki,
Ekwadoru, Haiti, Boliwii i Meksyku.
A więc wielu Żydów mogło być uratowanych z getta dzięki paszportom z Południowej
Ameryki. Niemcy uznają autentyczność tych paszportów, choć ich właściciele nie mówią
ani po hiszpańsku, ani po portugalsku. Wygląda na to, że Niemcy potrzebują ludzi na
wymianę za niemieckich jeńców internowanych w republikach amerykańskich. Jak
poinformować świat, że ludzkie życia mogą być uratowane dzięki tym małym kawałkom
papieru?

background image

Późnym popołudniem zapanowało wśród internowanych wielkie poruszenie. Dotarły do
nas listy z zewnątrz z przerażającymi wiadomościami. W getcie panika. Ludność
spodziewa się masowej deportacji trzystu tysiący ludzi. Prezes Czerniakow i wszyscy
przywódcy gminy starali się uspokoić ludzi ogłaszając, że Niemcy oficjalnie zaprzeczyli tym
informacjom. Ale panika wzrosła, gdy dowiedziano się, że Transferstelle otrzymało kilka
wagonów towarowych używanych do transportu zwierząt, -które niedawno wypełniano
Żydami wywożonymi do różnych obozów pracy.
Dla mieszkańców getta deportacja jest gorsza niż
•••»??? 178 "?-;?
śmierć, óżńaćźa bowiem śmierć po okropnych torturach i upokorzeniach, oznacza śmierć bez
pogrzebu. Tysiące Żydów wywiezionych w pierwszych transportach zniknę-
ło bez śladu.
Wieści o rychłej deportacji szczególnie wstrząsnęły młodą kobietą z naszego pokoju, która
zostawiła w getcie rodziców i trzy młodsze siostry. Leży teraz na swoim materacu szepcząc
coś niezrozumiałego.
„Służba informacyjna" Pawiaka działa dobrze; strażnicy pozwalają się przekupywać bez
trudu, zabierają i przynoszą listy, a także przekazują nam szczegółowe informacje o tym, co
dzieje się w getcie.
Naprzeciw naszego budynku jest pralnia więzienna* w której jest zatrudnionych wiele
kobiet. Obok znajduje sią kuchnia, w której obiera się ziemniaki, myje brukiew, buraki i
marchewkę. Mogę to wszystko obserwowa& z okien — niektóre wychodzą na więzienne
podwórze. Więźniarki siedzą na małych stołkach i pracują bez zapału. Są tam kobiety w
różnym wieku i o różnym wyglądzie. Niektóre z nich mają inteligentne twarze, ale
wyglądają na załamane, na ich ustach nie widać nawet cienia uśmiechu. Czasem któraś
więźniarka szybko gryzie kawałek marchewki i rozgląda sią przerażonym wzrokiem, czy aby
strażnik jej nie zauważył. Obserwują także więźniów spacerujących po podwórzu z rękami
założonymi do tyłu.
Z drugiego okna, wychodzącego na Dzielną, widzą żandarma na posterunku, jak chodzi tam i
z powrotem. Nie ma przechodniów, bo Pawia i Dzielna — biegnące równolegle po obu
stronach więzienia — są zamknięte dla
ruchu.
Blisko naszego okna widzimy czasem żydowskiego policjanta, który wychodzi z budynku
numer 27—31 na ulicy Dzielnej. Jest to Dom Sierot dr. Janusza Korczaka.
179
Przez okna tego budynku widzą wiele małych łóżeczek. W chwilach ciszy słyszę słodkie
głosy dzieci, które mieszkają tam nie obawiając się tego, co się wokół nich dzieje. Godzinę
temu strażnik kazał obywatelom brytyjskim zejść na podwórze z bagażami. Nie wiemy, czy
naprawdę mają być wysłani. Na razie nasz pokój nie jest już tak zatłoczony. Po jednej stronie
sienniki są zajęte przez rodzinę W.: mamę, córkę Rozę i synową, Esterę. Dwa przeciwległe
kąty zajmują panie H. i R. oraz my. Na pozostałych siennikach sypiają: pani G., jej córeczka,
Alusia, i młoda dziewczyna — Guta E. Każda z nas robi co innego, ale wszystkie stale
myślimy o krewnych i przyjaciołach w getcie, których nie możemy uratować od śmiertelnego
niebezpieczeństwa, jakie im zagraża zaledwie kilka kroków od naszego więzienia.
.* 21 lipca 1942
->. Dziś wzięto do więzienia sześćdziesięciu zakładników, a wśród nich wybitnych członków
Rady Starszych oraz znanych lekarzy i inżynierów. Najznakomitszymi z tych zakładników są
inżynier Jaszuński, dyrektor oświaty Gminy, a także Abraham Gepner, kierownik Biura
[Zakładu] Zaopatrzenia, S. Winter i dr Kohn.
W getcie wciąż panuje panika. Wielkie nieszczęście spodziewane jest lada chwila.
Hitlerowscy żandarmi biegają po ulicach strzelając do ludzi bez żadnego powodu. Głód coraz

background image

koszmarniejszy — żywność po prostu zniknę-ła. Funt chleba kosztuje teraz dwanaście
złotych. My wszyscy, na Pawiaku, także żyjemy w stanie paniki i też dosłownie głodujemy.
Nasze zapasy wyczerpały się. Pożywienie, jakie tu otrzymujemy, składa się z odrobiny
gorącej wody z pływającym w niej kawałkiem ziemniaka czy brukwi. Te zupy wydawane są
dwa razy dziennie, na obiad i kolację. Rano dostajemy kromkę czarnego chleba
180 :r
i wodę zwaną „kawą". Ale to nic w porównaniu z piekłem poza bramami Pawiaka.
9;.
22 lipca 1942
Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy się spodziewali, spadło na
ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukraińców
prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego
żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na
miejscu. Litwini i Uraiń-cy wykazują ogromny zapał do mordowania. Są to wysokie, młode
bestie w wieku od siedemnastu do dwudziestu lat; zostali specjalnie przygotowani do takich
zadań przez swoich niemieckich instruktorów.
Od dłuższego czasu mówiło się w getcie o tym, że planowana jest wymiana żandarmów
niemieckich — w większości starych żołnierzy — na młodych Ukraińców i Litwinów. Teraz
te pogłoski, w które nikt nie chciał wierzyć, sprawdziły się.
Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy
mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabrać tylko czterdzieści funtów
bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane. Każdy musi zabrać
prowiant na trzy dni. Deportacja miała się zacząć o godzinie jedenastej dziś przed południem.
Zwolnieni z wykonania tego rozkazu są tylko ci Żydzi, którzy pracują w niemieckich
fabrykach i warsztatach w getcie oraz urzędnicy różnych instytucji getta. W tym żydowska
policja, urzędnicy administracji Gminy, pracownicy służb sanitarnych i personel szpitali,
grabarze oraz posiadacze kart rejestracyjnych wydanych przez Biuro Pracy, którzy jeszcze
nie
181
mieli wyznaczonej pracy. Rodziny tych osób także nie są
objęte deportacją.
Policja żydowska jest obarczona smutnym zadaniem pilnowania porządku podczas deportacji,
a także używania siły wobec tych, którzy nie poddadzą się rozkazowi. -
Punkt zbiorczy tej masowej migracji znajduje się na ulicy Stawki, na Umschlagplatz. Niemcy
żądają dziennie 3000 osób. Panika w getcie jest nie do opisania. Ludzie z tobołkami w rękach
biegają po ulicach nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wielu stara się w ostatniej chwili dostać
pracę w niemieckich fabrykach Toebbensa i Schultza, które znajdują się w getcie. Mówiono
mi, że niektórzy płacą łapówkę w wysokości tysiąca złotych za otrzymanie tej pracy. Sami
Żydzi próbują organizować duże warsztaty produkujące towary dla Niemców, żeby dać
zatrudnienie ludziom zagrożonym deportacją.
Dziś żydowska policja zebrała wszystkich żebraków z ulic i opróżniła obozy uchodźców.
Nieszczęśników tych zamknięto w bydlęcych wagonach bez jedzenia i wody. Transporty są
wysyłane w kierunku Brześcia, ale czy kiedykolwiek tam dotrą? Wątpliwe, żeby wszyscy ci
głodujący ludzie dotarli żywi do miejsca przeznaczenia; zginą w zamkniętych
wagonach. W każdym stłoczono sto osób. Polski strażnik więzienny, który szeptem podał
nam te szczegóły, miał łzy w oczach. Mieszka blisko ulicy Stawki i był świadkiem
potwornych scen, gdy ludzi batami zaganiano do wagonów, jakby byli bydłem.
Dziś dostaliśmy paczkę z jedzeniem od wujka Abiego, do której dołączył kartkę. Na szczęście
dla nas pracuje w policji, bo inaczej nie dopuszczono by go na Dzielną. Z krótkiego listu

background image

wyzierała rozpacz. Nie może pogodzić się z tym, że jako policjant będzie musiał pomagać w
deportacji, i myśli o zrezygnowaniu z tej pracy. Ale z dru-
182
giej strony, ta właśnie praca chroni go przed deportacją. Chce wiedzieć, co my o tym
myślimy.
Z naszego okna widzę, że coś niezwykłego dzieje się w Domu Korczaka. Co chwilę ktoś
wchodzi i po chwili wychodzi prowadząc jakieś dziecko. Muszą to być rodzice albo krewni
dzieci, którzy w tych tragicznych momentach chcą je mieć przy sobie. Dzieci są czyste i
ubrane schludnie, choć biednie. Jeśli wychylę się z okna, mogę dojrzeć róg Smoczej. Straszne
tam zamieszanie; ludzie biegają tam i z powrotem, jak szaleni. Jedni dźwigają tobołki, inni
załamują ręce.
Dzielna musiała zostać otwarta dla ruchu, bo nagle pojawiło się na niej wielu przechodniów, a
dotąd była pusta. Często widzę całe rodziny, rodziców z dziećmi, matki z niemowlętami na
ręku, a większe dzieci drepczące z tyłu. To ludzie, którzy sami zgłaszają się do deportacji —
nie mają innego wyjścia, ani możliwości ucieczki, ani ukrycia się. Niemcy dają im kilogram
chleba na osobę i obiecują lepsze warunki pracy. Ale zdesperowani ochotnicy nie wypełniają
wymaganej normy 3 000 osób dziennie. Policja musi resztę uzupełniać siłą. Wyciągają ofiary
z domów albo łapią na ulicy.
\j
i" '
,in,
• cni
sin v
Rozdział XIII > f
DZIECI IDĄ NA SPACER >
sJ).;
24 lipca 1942 - <m -
Prezes Gminy, Adam Czerniakow, popełnił samobójstwo. Zrobił to ostatniej nocy, 23 lipca.
Nie mógł znieść swego okropnego brzemienia. Zgodnie z wiadomościami, jakie tu do nas
docierają, uczynił ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali podwyższenia kontyngentu
deportowanych. Nie widział innego wyjścia, jak tylko opuszczenie tego potwornego świata.
Jego najbliżsi współpracownicy, którzy widzieli go na krótko przed śmiercią, mówią, że do
końca wykazywał wielką odwagę i energię.
Gmina wybrała nowego prezesa, aby zastąpił Czernia-kowa. Został nim stary Lichtenbaum,
ojciec inżyniera Lichtenbauma, kierownika biura budownictwa Gminy.
Dziś przywieziono na Pawiak nową grupę zakładników spośród członków Rady Starszych.
Szeryński znów stoi na czele policji getta, choć w lutym był aresztowany przez Niemców.
Znaczna grupa Żydów uciekła na „aryjską" stronę mimo wzmocnionych straży. Mówi się, że
uzbrojona jednostka żydowskiego podziemia zlikwidowała posterunek niemieckiej
żandarmerii w pobliżu jednej z bram, umożliwiając ucieczkę dużej grupie Żydów.
Sierpień 1942
Za bramami Pawiaka odczuwamy cały terror, jaki szaleje w getcie. Przez kilka ostatnich nocy
nie mogliśmy
184
spać. Odgłosy strzelaniny, krzyki rozpaczy doprowadź; nas do szaleństwa. Muszę zebrać
wszystkie siły, by n robić te zapiski. Straciłam rachubę czasu i nie wiem, j dzisiaj dzień. Ale
cóż to ma za znaczenie? Jesteśmy jakby na małej wyspie pośród oceanu krwi. Całe ge spływa
krwią. Dosłownie widzimy świeżą ludzką ki i czujemy jej zapach. Czy świat zewnętrzny wie
o t cokolwiek? Dlaczego nikt nie przychodzi nam z porno Nie mogę już żyć; moje siły
wyczerpały się. Jak dł będą nas tu trzymać, byśmy byli świadkami tego ws

background image

stkiego?
Parę dni temu grupa obywateli krajów neutraln została zabrana z Pawiaka. Najwyraźniej
Niemcy mogli ich użyć do wymiany. Z okna widziałam kilka żarówek wypełnionych ludźmi i
starałam się odró: znajome twarze wśród nich. W jakiś czas później pi szedł do nas zdyszany
strażnik więzienny i powiec nam, że Żydzi będący obywatelami neutralnych kra europejskich
zostali właśnie zabrani na Umschlagp skąd będą deportowani. A więc niebawem może nad i
nasza kolej. Mam nadzieję, że już wkrótce. To czek jest gorsze niż śmierć.
Niemcy zablokowali wszystkie ulice getta. Poni< 10 000 ludzi, jakich żądają teraz dziennie,
nie stawi; do raportu, naziści używają siły. Codziennie otaczają ulicę zamykając wszystkie
wyjścia. Wchodzą do mieś i sprawdzają karty pracy. Ci, którzy nie posiadają maganych
dokumentów, albo w ocenie Niemców ni« dają się do pracy, są natychmiast zabierani. Kto prć
stawiać opór, zostaje zastrzelony na miejscu.
Właśnie teraz, gdy piszę te słowa, taka blokada
185
miejsce na Nowolipiu, zaledwie dwa bloki od naszego więzienia. Ciągnie się już od dwóch
dni. Ulica jest całkowicie zamknięta; prawo do przejścia nią mają tylko żydowscy policjanci.
Żony i dzieci mężczyzn zatrudnionych w niemieckich fabrykach w getcie są oficjalnie
zwolnione z deportacji, ale to zwolnienie jest tylko na papierze. W rzeczywistości mąż
wracający z pracy często stwierdza, że zabrano całą rodzinę. Zrozpaczony biegnie na ulicę
Stawki odnaleźć bliskich, ale zamiast ich ocalić, często sam jest zaganiany do bydlęcego
wagonu.
Niemieckie fabryki w getcie pracują teraz po dwanaście godzin dziennie z godzinną tylko
przerwą na odpoczynek. Robotnicy otrzymują kwaterkę wodnistej zupy i ćwierć funta chleba
dziennie. Ale mimo głodu i niewoli należą do najszczęśliwszych w getcie, bo praca chroni ich
przed wywiezieniem.
• . ? --i
Dom Sierot dr. Janusza Korczaka jest teraz pusty. Kilka dni temu staliśmy wszyscy przy
oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki
zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. Najstarsze
miały może ze trzynaście lat. Każde dziecko trzymało w ręku tobołek. Wszystkie miały białe
fartuszki. Szły parami spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego przeczucia
swego losu. Na końcu tego pochodu maszerował dr Korczak, który pilnował, żeby dzieci nie
rozchodziły się na boki. Od czasu do czasu z ojcowską troską stukał w dziecinną główkę lub
ramię i wyrównywał szeregi. Miał na sobie wysokie buty z wpuszczonymi do środka
spodniami, kurtkę z alpaki i granatową ma-
186
ciejówkę. Szedł pewnym krokiem w towarzystwie lekarza z domu dziecka ubranego w biały
fartuch. Smutny pochód zniknął za rogiem Dzielnej i Smoczej. Poszli w kierunku Gęsiej, na
cmentarz. Na cmentarzu zastrzelono wszystkie dzieci. Powiedziano nam, że dr Korczak został
zmuszony do oglądania tej egzekucji, po czym jego także
zastrzelono na miejscu.*
Tak zginął jeden z najuczciwszych i najszlachetniejszych ludzi, jakich nosiła ziemia. Był
dumą getta. Jegc Dom Sierot dodawał nam odwagi i każdy z nas chętnie oddawał część
swoich mizernych środków, aby wspomagać wzorcowy sierociniec założony przez tego
wielkieg( idealistę. Poświęcił całe życie, całą twórczość jako peda gog i pisarz biednym
dzieciom Warszawy. Do ostatnie chwili odmawiał rozdzielenia z nimi.
Dom jest teraz pusty, z wyjątkiem żandarmów, którz; wciąż jeszcze opróżniają ze sprzętów
sypialnie pomordc wanych dzieci.
" Wczoraj widziałam oddział Ukraińców i „szaulisó*
IlJIii

background image

Te bestie często używają ich także przeciw ludzunn. L ^S^^ii wywieziono z ge
T^T Korczak zgiń* wraz z dziedmi prawdapodob w obozie w Treblince (przyp. tłłim.).
187
881
ponad 100 000 osób. Także liczba zamordowanych jest bardzo duża. Kto tylko może, stara się
załatwić pracę w niemieckich fabrykach Toebbensa, Schultza i Hal-lmanna. Za kartę pracy
płaci się fantastyczne sumy.
Nasza rodzina internowanych na Pawiaku liczy teraz sześćdziesiąt cztery osoby. Zjednoczeni
we wspólnym, niewiadomym losie, staramy się zorganizować nasze szare, nieszczęśliwe
życie, jak najlepiej umiemy. Wybraliśmy swojego przedstawiciela, pana S., który od czasu do
czasu omawia nasze sprawy z komisarzem Nikolausem. Gentleman ten jest obywatelem
Kostaryki. Świetnie mówi po niemiecku i wie, jak podejść Nikolausa. Dwa razy w tygodniu
wolno nam korzystać z więziennego telefonu w celu kontaktowania się z siedzibą gestapo w
Alei Szucha.
Nemetz, zastępca Nikolausa, oficer SS, często do nas przychodzi. Zwykle widzimy z okien,
jak nadjeżdża, i wtedy pospiesznie porządkujemy nasze rzeczy. Pan S. szybko notuje nasze
prośby, a gdy Nemetz pojawia się, ma już gotową listę.
Nemetz próbuje odgrywać rolę gentlemana, tak jak wszyscy niemieccy urzędnicy, którzy
mają z nami do czynienia. Zawsze obiecuje spełnić nasze prośby, które zwykle są bardzo
skromne — na przykład prosimy o zmienienie siana w siennikach albo o dezynfekcję pokoi,
albo też o trochę mydła czy lepsze jedzenie. Ale Nemetz nigdy swych obietnic nie
dotrzymuje. Jest uprzejmy; najwyraźniej był jakiś rozkaz z góry, żeby zachowywać się
grzecznie w stosunku do obywateli amerykańskich. Wychodząc podaje rękę panu S.,
uśmiecha się do wszystkich i obiecuje przyjść znowu za parę dni.
Tak mijają tygodnie. Wolno nam wyjść na więzienne podwórze tylko raz dziennie.
Spacerujemy między pralnią a naszym budynkiem przez godzinę i jesteśmy w tym czasie
pilnowani przez dwóch Ukraińców. Jeden stoi
188
blisko bramy, która oddziela nas od „Serbii", czyli w zienia kobiecego; drugi często nam
towarzyszy i słui naszych rozmów.
Ukraińscy strażnicy są często zmieniani. Oni też n sieli otrzymać rozkaz, by byli dla nas
uprzejmi. Jest \ raźna różnica w ich zachowaniu w stosunku do nas i stosunku do pozostałych
więźniów, których często obr cają najwulgarniejszymi wyrazami i biją do krwi. bestie nawet
się do nas uśmiechają.
Codzienny spacer zaczyna się o piątej po połudi O szóstej jeden z Uraińców ogłasza swoim
komiczny niemiecko-ukraińskim żargonem: „Spazier skinczin; Wtedy wracamy na nasze
sienniki.
Ostatnia noc była potworna. Było wyjątkowo pai Leżałyśmy na siennikach nago. Powietrze
było tak gę że można by kroić je nożem. Przez okno widać było i bieskie niebo i kilka
gwiazd. Z ulicy nie słychać t najmniejszego hałasu. Nikt nie mógł spać.
Około jedenastej usłyszałyśmy nagle zgrzyt otwiers ciężkiego zamka i dwie osoby wyszły
jedną z więzi nych bram. Ciężkie kroki żołnierskich buciorów wyraś odróżniały się od
drobnych kroków kobiety. Kroki zbliżały się coraz bardziej do naszych okien. Potem u:
szałyśmy szlochający kobiecy głos i kilka słów wymóv nych z akcentem niemiecko-jidysz:
„Lieber Herr... ] ber Herr..." Ale nagle te słowa zostały zagłuszone dźv kiem rewolwerowych
strzałów. Pierwszy wybrzmiał ' soko w powietrzu, blisko naszego okna, drugi pos; niżej, a
trzeci równo z chodnikiem, jakby żołnierz strz do nieszczęsnej kobiety, gdy już leżała na
ziemi. Po usłyszałyśmy stłumione hałasy, które mogły być kop: ciami, a potem wreszcie
zapadła cisza.
189

background image

Estera W., która leżała pod oknem, wyjrzała ostrożnie na ulicę. Ofiara leżała na chodniku.
Niemiecki żołnierz podszedł szybko do polskiego policjanta stojącego na posterunku po
drugiej stronie bramy, powiedział coś do niego po czym odszedł. Polski policjant zaczął
chodzić w tą i z powrotem miarowym krokiem pod naszymi oknami. Najwyraźniej dla
dodania sobie odwagi zaczął pogwizdywać jakąś melodią, tą samą w kółko. Na pustej ulicy
brzmiała dziwnie smutno.
Jakiś kwadrans później nadjechał karawan z zakładu pogrzebowego Pinkierta. Usłyszeliśmy
głuchy dźwięk ciała wrzucanego do skrzyni. Potem koła wozu potoczyły się po kamiennej
jezdni. Polski policjant gwizdał swoją smutną melodię jeszcze długo. Był to jedyny dźwięk
ciemnej sierpniowej nocy. Nikt w naszym pokoju nie powiedział ani słowa.
Strzały i krzyki dochodzące do nas z ulicy powoli doprowadzają nas do szaleństwa. Noce są
potworne. Ostatniej nocy pod naszymi oknami zastrzelono blisko czterdzieści osób. Samych
mężczyzn. Rzeź trwała przez dwie godziny albo i dłużej. Mordercy dobijali swoje ofiary
kopniakami i uderzeniami kolbą karabinu. Wóz Pinkierta zrobił kilka kursów. Rano
widzieliśmy dozorcę domu po przeciwnej stronie ulicy szorującego chodnik i zmywającego
go wodą z gumowego węża. Plamy z krwi zakrzepły i mimo długiego szorowania chodnik ma
żółtawy kolor.
Pogrom trwa; ulice wciąż są7 zablokowane. Hitlerowscy sadyści nie są jeszcze nasyceni.
!!''??
190
Trwają także rzezie na dziedzińcu Pawiaka. Wraz z zapadnięciem nocy rozpoczynają się
egzekucje. Dotychczasowy komendant więzienia jest na urlopie, a jego zastępca, Burckel, to
jedna z najgorszych bestii. Wszyscy więźniowie świetnie znają tego sadystę. Czasem
przychodzi także do nas, chodzi wolnym krokiem z pokoju do pokoju i uśmiecha się przez
cały czas. Nie mówi wiele, ale przeszywa każdego z nas spojrzeniem.
Pewnego dnia przyszedł do naszego pokoju w chwili, gdy pani W. leżała nieprzytomna po
ataku nerwowym. Zaczął do niej mówić, a gdy nie odzywała się, zaczął krzyczeć. Kobieta
wciąż nie odpowiadała. Potem uspokoił się i zaczął filozoficzny wykład o problemie
żydowskim i sytuacji politycznej. „Niemcy są takie małe — powiedział rysując palcem na
ścianie granice swojej ojczyzny — a Ameryka taka duża!" — tym razem jego palec zatoczył
duże koło w powietrzu. „Ale Niemcy zwyciężą i Amerykę, będziemy tam przed wami, zanim
was wymienią."
Nikt z nas nie odpowiedział mu. Każde wypowiedziane słowo podkreślał uderzeniem pejcza o
wysokie, błyszczące cholewki. Od czasu do czasu ze świstem przecinał powietrze, a ja
miałam uczucie, że marzy o tym, by kogoś uderzyć. Ale kontrolował swoje zachowanie i
dalej ciął powietrze, niewątpliwie, by dać nam odczuć swoją władzę.
Dziś rano, przed wizytą u nas, widzieliśmy go przez okno, jak gonił kota w ogrodzie dawnego
Domu Sierot. Biegł jak szalony wśród krzaków, szukając małego kotka, który nagle znikł.
Burckel wyciągnął rewolwer i zaczął dziko strzelać.
Lit-
191
Ulica Dzielna nie jest już pusta. Stale maszerują tędy grupy robotników z nadzorcami
prowadzone do różnych obozów pracy. Dom Sierot Korczaka przerobiono na magazyn
różnych towarów i mebli. Przywożą tutaj także buty i ubrania — najpewniej rzeczy
pomordowanych.
Niemcy systematycznie opróżniają mieszkania, z których wygnali Żydów. Wiele osób
zatrudnionych jest przy sortowaniu łupów. Wczoraj wiedzieliśmy kilka kobiet szorujących
pokoje domu dziecka. Na trzecim piętrze od frontu urządzają biuro dla Niemca, który
nadzoruje sortowanie. Widziałam, jak ustawiają tam meble; na biurku umieszczono wazon z
kwiatami.

background image

Mało nie dostałam histerii, gdy wśród kobiet szorujących podłogi i okna rozpoznałam Edzię,
a chwilą później zobaczyłam, jak Zelig Zylberberg z nią rozmawia. Zauważyli mnie także, a
gdy tylko ich niemiecki nadzorca opuścił pokój, zaczęli do mnie mówić i powiedzieli mi, że
od dwóch tygodni są małżeństwem i że na ślubie było wielu przyjaciół. Odbywał się
dokładnie w chwili, gdy hitlerowcy blokowali ich ulicę. „Mieliśmy trudności ze znalezieniem
rabina" — krzyczała do mnie Edzia. Zelig pracuje jako nadzorca i to chroni ich oboje przed
deportacją.
Rozmawiałam z nią przez okno kilka godzin z przerwami. Powiedziała mi, że zaraz
pierwszego dnia deportacji Edek Wołkowicz został zastrzelony na Umschlag-platz, ponieważ
odmówił wejścia do bydlęcego wagonu. Ola Szmuszkiewicz została wywieziona razem z
matką. Niemcy oddzielili mężczyzn i kobiety sprawnych fizycznie od starszych ludzi i dzieci;
ci ostatni zostali wysłani w nieznanym kierunku zaplombowanymi wagonami. Ola została
uznana za zdolną do pracy, ale odmówiła oddzielenia od matki i przyłączyła się do niej.
Marysia Ajzen-sztadt została zastrzelona, gdy próbowała dołączyć do swo-
192 '
ich rodziców w bydlęcym wagonie. „Słowik getta" milkł na zawsze.
Romek jest cały i zdrowy. Wciąż jeszcze pracuje j nadzorca przy budowie murów getta.
Mieszka na Nis] w sąsiedztwie Edzi i Zeliga. Zelig obiecał, że wkr< przyniesie mi list od
niego. Nie jest to proste, bo nikc nie wolno poruszać się swobodnie po ulicach, a roboti
zatrudnieni w danej części getta muszą tam także mi kać. O siódmej trzydzieści rano cała
grupa rusza z mi ca zbiórki do pracy i wraca na to samo miejsce o siód wieczór. Bardzo
trudno jest zobaczyć się z kimś, mieszka w innej części getta. Ale Zelig ma więcej s body
jako nadzorca. Wychodzi jednak z domu jak rzadziej ze względu na ciągłą strzelaninę.
Wśród zatrudnionych po drugiej stronie ulicy roz nałam więcej znajomych. Brat Edzi
Piaskowskiej na ruje dużą grupę pracującą w Domu Sierot. Zelig nadzorcą grupy zatrudnionej
w budynku sąsiaduje z naszym, na Dzielnej 24. Na parterze pod num< 27—31 sortuje się
teraz towary farmaceutyczne. Wid pracowników ustawiających butelki, słoiki, pudełka i ne
szklane pojemniki — wszystko to pochodzi ze si rowanych drogerii getta. W jednym z okien
na par zobaczyłam jednego z moich byłych profesorów ze s: graficznej. Często spogląda na
mnie i uśmiecha się ko. O czym myśli? Jego uczennica jest za kratami, sam pracuje pod
hitlerowskim batem.
Niektórzy z internowanych otrzymują paczki z które rodzina lub przyjaciele przynoszą pod
bramę, więcej paczek przychodzi do Guty E. Jej matka pr; je przez znajomego policjanta.
Każda paczka za
193
13 - Dzi
długi list od bliskiego przyjaciela Guty, jakiegoś pana Z., który jest urzędnikiem Gminy.
Informuje nas o wszystkich wydarzeniach w getcie. Tak więc poprzez niego i innych mamy
bardzo szczegółowe wiadomości. Nie ma dnia, aby nie przyszło kilka listów do naszej grupy.
19 września 1942
Moja matka leży na sienniku przez cały dzień; jest tak wygłodzona, że nie może się ruszyć.
Anna wygląda jak cień, a ojciec jest strasznie chudy — sama skóra i kości. Wygląda na to, że
znoszę głód lepiej niż inni. Po prostu zaciskam zęby, gdy czuję czczość w żołądku. W nocy
czekam na następny ranek, kiedy to dostajemy cztery uncje chleba i gorzką wodę zwaną
„kawą". Potem czekam na obiad w południe, kiedy przynoszą nam pierwszą zupę — talerz
gorącej wody z kilkoma ziarenkami kaszy. Potem znów z niecierpliwością oczekuję wieczoru,
kiedy przynoszą nam następny talerz gorącej wody z kartoflem albo burakiem. Dni nie mają
końca, a noce jeszcze bardziej i pełne są koszmarów. Trwa strzelanina, setki ludzi ginie co
dnia. Getto jest przesiąknięte krwią. Ludzie bez przerwy maszerują Dzielną na Umschlagplatz

background image

na Stawkach. Żadna praca ani zawód nie stanowi już dłużej ochrony. Ostatnio wywieziono
nawet rodziny zatrudnionych, przede wszystkim kobiety i dzieci.
Parę tygodni temu hitlerowcy zaczęli robić obławy na żony i dzieci ludzi zatrudnionych u
Toebbensa i Schultza. Jeśli nie pracują, są brutalnie wywożone. Teraz rodzice zabierają dzieci
ze sobą do pracy albo ukrywają je w jakichś dziurach.
Jedzenie w getcie jest znów tańsze. Ostatnio funt chleba kosztował czterdzieści złotych, ale
teraz kosztuje tylko dwadzieścia. Jest mniej osób do wyżywienia.
20 września 1942
Dziś mniej strzelano. Opór słabnie. Głodni, w ludzie płyną nieustannym strumieniem na I
platz.
Dziś inżynier Lichtenbaum i jego przyjaciel F jechali samochodem odwiedzić przyjaciół inten
na Pawiaku. Dostali specjalne zezwolenie na od nas i od nich dowiedzieliśmy się szczegółów
o eksterminacji.
W chwili, gdy masowy pogrom w Warszaw wygasać, Niemcy zaczęli rzeź w małych miasta
stolicy. Wczoraj zakończyli „akcję" w Otwocku, nawet nie został wywieziony. Kilku Żydów
u pobliskiego lasu, gdzie się dotąd ukrywają. W ] dzą do pobliskich wiosek po jedzenie.
Inżynier Lichtenbaum pytał pani M., czy żade: ników więziennych nie mówił jej, co
hitlerowc; w związku z warszawskim gettem. Co za absun ny wysokiego urzędnika Gminy
pytać nas, co z resztą mieszkańców getta! Czy mogą być jaki< wości po tym, co widzieliśmy
na własne oczy? i scy pytają wszystkich w nadziei usłyszenia jaki dodającej otuchy.
Według Lichtenbauma i Firsta wywiezion 200 000 Żydów, a ponad 10 000 zabito. Zostało a
cze około dwustu tysięcy.
Podziemie stało się aktywniejsze niż dotąd śmierci zostały wydane nie tylko na wielu hit]
Ukraińców i Litwinów, którzy mordowali ludi czas tych krwawych dni, ale także na kilku Ży
rzy pozwolili użyć siebie hitlerowcom jako narz czas masakry. Pułkownik Szeryński i paru ui
Gminy znajdują się teraz na czarnej liście. Wiec
194
195
i nie mają odwagi pokazywać się na ulicach bez uzbrojonej obstawy.
Niemcy ze swojej strony likwidują wszystkich swoich kolaborantów, którzy stali się już dla
nich nieprzydatni. Bez żadnych ceregieli rozstrzeliwują ich, a ciała znajdowane są często na
ulicy. Ostatnio zakończyli w ten sposób swoje fantastyczne kariery agenci gestapo: Erlich i
Mar-kowicz, a także założyciele tramwajów w getcie, Kohn i Heller.
Masakry zdopingowały przywódców podziemia do większego oporu. Nielegalne gazety
mnożą się, niektóre docierają nawet do nas, na Pawiak. Pełne są dobrych wiadomości z
frontów walki. Alianci zwyciężają w Egipcie, a Rosjanie odpierają wroga pod Moskwą.
Ulotki wyjaśniają cel deportacji i mówią o losie wywiezionych Żydów. Wzywa się ludność
do oporu z bronią w ręku i ostrzega przed nastrojami defetystycznymi, przed wiarą, że
jesteśmy całkiem bezbronni wobec hitlerowców. „Umierajmy jak ludzie, a nie jak owce" —
kończy jedna z proklamacji w ulotce zatytuł wanej „Do broni!".
Sytuacja poprawiła się nieco w ostatnich dniach sierpnia i niektórzy zaczęli bardziej
optymistycznie spoglądać w przyszłość. Ale była to tylko cisza przed burzą. 3 i 4 września
Niemcy zaczęli otaczać warsztaty zorganizowane przez Gminę. Esesmani w towarzystwie
Litwinów i Ukraińców wchodzili do warsztatów i zabierali po kilkanaście osób z każdego pod
pozorem, że potrzebują wykwalifikowanych robotników. Ci robotnicy — ponad tysiąc osób
— zostali poprowadzeni na ulicę Stawki i wywiezieni do obozu w Treblince.

Teraz już wiadomo, że większość deportowanych wysyłana jest do Treblinki, gdzie zabija się
ich przy pomocy maszyn, z którymi Niemcy robią eksperymenty w celach wojennych. Ale
nikt nie zna szczegółów.

background image

196
5 września zostały otoczone niemieckie fabryki '. bensa i Hallmanna — deportowano z nich
znaczną ] robotników.
W niedzielę, 6 września, policja żydowska otrzj rozkaz przygotowania się do kolejnej akcji.
Nastąp: po obwieszczeniu opublikowanym przez Gminę w irr Komisji Przesiedleńczej,
zgodnie z którym wszyscy szkańcy „dużego" getta (w granicach ulic: Smoczej siej,
Zamenhofa i Szczęśliwej oraz placu Parysowsl mieli zgłosić się 5 września do rejestracji.
Tekst w; kowany po niemiecku i po polsku zawierał ostrze: że każdy musi przynieść jedzenie
na dwa dni, a mie: nie wolno zostawiać zamkniętych. „Kto nie zgło; w terminie, zostanie
rozstrzelany" — tymi słowami czył się rozkaz.
Teren objęty rozkazem został otoczony drutem k< stym i grubą liną. Właściwie
utworzono powiek; Umschlagplatz. Rejestracja zaczęła się o jedenastej południem i trwała
cały tydzień, do soboty, 12 wrzi
Celem tej rejestracji było wyłapanie wszystkich ' wających się oraz żon, dzieci i rodziców
Żydów ? jeszcze zatrudnionych w fabrykach getta. Duża 1 osób zabarykadowała się w
mieszkaniach wybierają czej śmierć w domu niż w obozie.
Całe jednostki SS i Litwinów chodziły po mieszka na terenie objętym rejestracją i strzelały do
każdeg stanego w nich człowieka. Kilku Żydów zamurować w piwnicach z zapasami jedzenia
i wody. Pod ul getta zbudowano długie tunele. Teraz jest to prawi podziemne getto. Wiele
osób ukrywa się w zbomb wanych domach sądząc, że Niemcom nie przyjdź głowy
przeszukiwanie ruin. Strzelanina trwała cał dzień. W ciągu tego czasu wywieziono do
Treblink nad 50 000 ludzi — mężczyzn, kobiet i dzieci.
197
Żydowscy policjanci zajmują teraz cały blok na Ostrowskiej i Wołyńskiej. Wszystkim im
wraz z rodzinami kazano opuścić dotychczasowe mieszkania w różnych częściach getta i
zająć puste, splądrowane mieszkania wywiezionych. Najwyraźniej Niemcy chcą mieć całą
żydowską policję skoncentrowaną w jednym miejscu. Chodzą pogłoski, że żydowska policja
zostanie wkrótce w dużym stopniu zredukowana.
Od kilku dni nie mieliśmy wiadomości od wujka Abie-go, choć teraz mieszka bardzo blisko
nas; z Pawiaka na Wołyńską jest zaledwie kilka kroków. Edzia nie pracuje już w dawnym
Domu Sierot. Zastanawiam się, co mogło się z nimi stać.
Rozdział XIV KONIEC ŻYDOWSKIEJ POLICJI
22 września 1942
Wczoraj przypadał Dzień Pokuty i w tym św hitlerowcy, jak to mają we zwyczaju, postanc
blokadę ulic Ostrowskiej i Wołyńskiej. Z 250 tów wybrali 380 do dalszej służby, a ponad
wieźli wraz z rodzinami.
Uznaliśmy za znaczący fakt, że tego dnia była bombardowana przez radzieckie samo
przyleciały w większej ilości niż kiedykolwiek
W pokoju zajmowanym przez mężczyzn zos nizowana prowizoryczna synagoga. Mamy s
zmienia się co kwadrans, by ostrzegać nas, g( rowcy mieli zamiar złożyć nam wizytę. Ale nik
szedł. Kobiety modliły się razem z mężczyznarr Sh., żona Wielkiego Rabina Warszawy, stała
p zorycznym ołtarzu i modliła się żarliwym j jakiś czas załamywała ręce, a w jej oczach \ łzy.
Potem nagle zaczęła gośno szlochać, a wsz ni płakali wraz z nią.
Na małym stoliku przykrytym białym obn dwie świeczki umocowane na obróconym do j
cynowym talerzu. Tylko nieliczni mężczyźni rr ale pozostali modlili się z równą żarliwością. I
dało się odróżnić słowa wymawiane przez k; potem wszystko przekształciło się w jeden lamę
199
Rozeszliśmy się do pokoi o ósmej wieczorem, gdy przyszedł strażnik, żeby nas zamknąć na
noc.

background image

Podczas naszych modlitw nagle usłyszałam odgłos strzałów i krzyki rozpaczy. Była
jedenasta i hitlerowcy właśnie rozpoczęli blokadę bloku zajmowanego przez policjantów z
rodzinami. Myślałam o wujku Abiem i jego żonie. Nagle ktoś zauważył płomienie buchające
z kościoła naprzeciw naszych okien. Po chwili kilka samochodów ze strażakami przyjechało
na miejsce i pożar został stłumiony.
O zmierzchu widzieliśmy pożary w kilku punktach miasta, a potem nagle zaczęły wyć
syreny fabryk obwieszczające nagły alarm przeciwlotniczy. Wkrótce dotarły do nas
odgłosy strzelaniny i eksplozji bomb. Nie słyszeliśmy wybuchów o takiej sile już od dawna.
Głęboką ciemność nad miastem rozrywały rakiety. Setki bomb eksplodowały w
powietrzu. Mama, Anna i ja przytuliłyśmy się do siebie i drżałyśmy razem z całym
budynkiem więzienia. Wydawało nam się, że lotnicy celują w więzienie i wyraźnie
słyszałyśmy bomby upadające na sąsiednich ulicach: na Nowolipiu, Nowolipkach, Nalewkach
i Gęsiej. Jedna bomba spadła na dziedzińcu więzienia, w bardzo niewielkiej odległości od
naszego budynku, a eksplozja zatrzęsła murami tak mocno, że przez moment myśleliśmy, że
się rozpadną.
Pomyślałam, że byłoby okropne umrzeć tutaj od bomby rzuconej przez wrogów Hitlera, ale
jednocześnie nie mogłam opanować uczucia satysfakcji, że hitlerowcy są bombardowani tego
samego dnia, w którym urządzili polowanie na Żydów.
Bombardowanie trwało całą noc. Stale nadlatywały nowe samoloty z nowymi ładunkami
bomb. Alarm odwołano dopiero o piątej rano.
„Nowy Kurier Warszawski" wydrukował dziś zaledwie 200
kilka linijek o tym nalocie. Według hitlerowskiego żaden obiekt wojskowy nie ucierpiał. Ale
dowiedzi się, że w rzeczywistości wiele instytucji wojskowy stało kompletnie zniszczonych.
W getcie został tr gmach Sądów na Lesznie i szpital, a także liczne wokół Pawiaka uległy
zniszczeniu, ale większość spadła na lotniska wokół Warszawy i główny węz lejowy.
29 września 1942
Powierzchnia getta została w znaczny sposób z
kowana. Teraz jego granice przebiegają ulicami: Sn
Gęsią, Franciszkańską, Bonifraterską, Muranowską
korną, Stawkami, Dziką, Szczęśliwą i placem Parj
skim. Wszystkie istniejące jeszcze urzędy Gminy i
sztaty dostały polecenie przeniesienia się na ten i
teren. Ten rozkaz wydany przez władze niemieekie
datę 27 września. Mury otaczające nową dzielnicę ży
ską będą miały trzy metry wysokości. Żydowska pc
musi utrzymywać porządek podczas przesiedlania.
kłady, których nie można przenieść, zostaną otoc
specjalnymi murami, a robotnicy będą musieli mieś
w domach sąsiadujących z fabryką. Praca będzie na
rowana przez Werkschutz, składający się z byłych cz
ków żydowskiej policji.
Liczne fabryki zatrudniające Żydów zostały poza nicami zmniejszonego getta na Lesznie,
Karmelici Nowolipkach, Smoczej, Nowolipiu i Żelaznej. Są to bryki Toebbensa, Schultza,
Roericha, Hoffmana, Schi ga i Hallmanna. Toebbens ma również fabryki na Ciep Twardej,
Prostej i Ceglanej. Niektóre firmy uciekają do znakowania swoich robotników pieczątkami, ż
mogli być łatwo rozpoznawalni podczas łapanek i w
261
sposób chronieni przed deportacją. Robotnicy są „pieczętowani" na różnych częściach ciała,
tak żeby hitlerowscy „myśliwi" nie popełnili omyłki.

background image

Za „opieczętowanie" robotnik musi wnieść opłatę w wysokości trzech złotych dziennie; sumę
tę potrąca się z wynagrodzenia. Robotnicy płacą także dwa złote dziennie za jedzenie
otrzymywane w fabryce. Powiadają, że teraz wszystkie te fabryki zatrudniają w sumie około
30 000 żydowskich przymusowych pracowników. Gmina zatrudnia blisko 3 000 osób.
Każdego dnia hitlerowcy przychodzą do Gminy z nowymi żądaniami. Chcą rozmaitych
artykułów, na przykład kawy, czekolady i innych nie istniejących delikatesów.
1 października 1942
Getto nie jest teraz niczym innym jak tylko ogromnym obozem pracy. W ciągu dnia ulice są
prawie puste. Ruch jest tylko o szóstej rano, gdy ludzie idą do pracy. Przez okna możemy
dostrzec mężczyzn i kobiety wychodzących z domów i spieszących na różne punkty zbiórki, z
których w wojskowym szyku maszerują do swoich fabryk. Są ustawieni czwórkami i
prowadzeni przez Werkschutz i patrole niemieckie. Po ósmej człowiek na ulicach getta jest
rzadkością. Od dwunastej do pierwszej trwa przerwa obiadowa. Na dziedziniec fabryki
wynosi się wielki kocioł, a robotnicy ustawiają się w kolejce z miskami w rękach po swoją
porcję cienkiej zupy.
Po siódmej wieczorem ulice znów wypełniają się rc~ botnikami spieszącymi do domów.
Później nikt już nie śmie wyjść, bo niemieckie patrole czają się wszędzie.
Takie jest teraz życie w getcie. Naród nasz żyje w cieniu śmierci, ale każdy myśli, że wbrew
wszystkiemu mo-
że mu się udać przetrwać i ocaleć. Bez tej nadzie: cej z jakiegoś cudownego źródła Żydzi
pozostając cze w getcie popełniliby masowe samobójstwo.
Bombardowania przez radzieckie samoloty oc się co noc. Eksplozje wstrząsają murami
Pawia' już jesteśmy do tych bombardowań przyzwycza oczekujemy ich z niecierpliwością. Są
jak pozdr z wolnego świata. Samoloty nadlatują co noc mn cej o tej samej porze, około
jedenastej. Alarm wany jest dopiero rano.
Ale najstraszniejsze są stałe odgłosy wystrzale re ciągną się też całą noc, bo polowanie na
ludzi dzone przez oddziały SS trwa nadal.
2 października 1942
Dziś widziałam przez okno Edzię. Najwyraźnii pracuje w byłym Domu Sierot. Podczas
przerwy wej, kiedy polski policjant i niemieccy żandarm lujący Pawiak skręcili w ulicę
Więzienną, jej mi wrzucił do mnie list od Romka. Rozwijałam papi cymi rękami. To była
pierwsza wiadomość oi w ciągu minionych czterech miesięcy.
Pisał, że nie wiedział o moim dotychczasowym w Warszawie, myślał, że wywieziono nas
dawn Jego matka i siostra żyją, pracują w jednym z ?< tów. On sam nie mieszka z rodziną,
tylko z Ł i młodą dziewczyną. W pierwszej chwili byłam o tym układem, ale w dalszym ciągu
listu Romek w powody takiego dziwnego partnerstwa dwóch : mężczyzn i dziewczyny.
Tysiące w getcie mieszk mężów rozdzielono od żon i dzieci, dzieci od i i każdy śpi tam, gdzie
znajdzie miejsce. Ludzie dc kiem sobie obcy żyją teraz razem jak najbliżsi Mężowie, których
rodziny deportowano, starają
202
203
głuszyć samotność i proszą pierwszą kobietę, jaką spotkają, by z nimi zamieszkała. Kobieta
czyni życie mężczyzny trochę łatwiejszym, a dwoje ludzi czuje się nieco bezpieczniej pośród
terroru. W ten sposób ludzie łączą się przez przypadek i pocieszają nawzajem. Romek napisał
także, że w niedziele, gdy nie pracuje, spotyka się z Tadkiem Szajerem i innymi przyjaciółmi.
Bardzo niewielu naszych wspólnych znajomych pozostało w getcie. Dołek Amsterdam żyje
gdzieś po stronie „aryjskiej"; uciekł wraz z wujem, który był jednym z szefów tzw.
Trzynastki. Rutka żyje. „Postaram się znów do ciebie napisać, jak tylko to będzie możliwe —
kończył swój list Romek. — Możesz odpowiadać tą samą drogą. Zawsze twój, Romek".
4 października 1942

background image

Dziś niespodzianie pojawił się pod naszymi oknami wujek Abie. Nie mieliśmy od niego
wiadomości od czasu wywiezienia większości policjantów i myśleliśmy, że nie ma go już w
getcie; więc gdy go ujrzeliśmy, ucieszyliśmy się niezmiernie. Ale nie miał na sobie
policyjnego uniformu i wyglądał potwornie. Powiedział, że podczas blokady udało mu się
uciec do innej części getta razem z żoną, Lucią. Pracuje teraz w fabryce, która znajduje-się
poza nowymi granicami getta. Podwinął rękawy i pokazał nam dużą niebieską pieczątkę na
chudym ramieniu. A więc jest jednym ze szczęśliwców — ostemplowanych niewolników.
„Staram się o przeniesienie do pracy w budynku naprzeciw więzienia, żeby móc was widzieć
— powiedział. — Zelig mi pomaga i powiedziano mi, że jutro mnie przeniosą".
5 października 1942
Dziś obudziliśmy się o siódmej, żeby wyjrzeć na ulicę, i ucieszyliśmy się widząc wujka
Abiego w grupie ludzi,
204 "
którzy przyszli do pracy, do budynku byłego Dor rot. Widzieliśmy nadzorcę liczącego
robotnikó\ wejściu. Zelig pomachał nam i pokazał wujka który najwyraźniej nie śmiał
odwrócić się, żeby : zdrowie. Później widzieliśmy go przez okno bt promieniał radością, gdy
spoglądał na nas.
Wśród robotników zauważyłam byłego przewo cego naszego Klubu Młodzieży na Siennej,
Manfre bina. Zelig robił wszystko, co w jego mocy, by zeb zostałych w getcie przyjaciół do
grupy, której s; nadzorcą. Gdy Manfred Rubin zobaczył mnie ze Pawiaka, patrzył na mnie
najwyraźniej nie mogą< rzyć własnym oczom. Później udało mu się pow mi, że jego rodzice i
Mickie zostali deportowani i stał sam. Edzia powiedziała mi dziś, że Stefa ]V też została
wywieziona.
Dziś przyprowadzono na Pawiak dużą grupę złapanych po stronie „aryjskiej". Widzieliśmy ic
zabrano nas do łaźni na cotygodniową dezynfekcj też oddzielają nas od pozostałych
więźniarek, ale pr: ściu i wyjściu oraz podczas ubierania możemy z nil mawiać dość
swobodnie. Strażniczka, którą przek my już dawno, udaje, że niczego nie widzi.
W drodze powrotnej z łaźni spotkałyśmy kobie nią P., i jej małą córeczkę wychodzące ze
specjał zienki dla osób z chorobami skóry. Mała dziew w wieku około pięciu lat biegała po
podwórzu w nym beztroska i uśmiechnięta, zwracając uwagę \ ?kich śliczną buzią
przypominającą Shirley Tempie lu z nas skomentowało to podobieństwo. Jej matk zała się
znajomą jednej z internowanych, Tusi \ wiedzieliśmy się, że matka i córka ukrywały się p nie
„aryjskiej" pod zmienionym nazwiskiem,, pó zadenuncjował ich polski sąsiad. Teraz ich los
jest
205
pieczętowany. Dziewczynka zapamiętała swoje nowe imię i jeśli ktoś się tak do niej zwraca,
odpowiada natychmiast.
Spotkaliśmy też inne kobiety z dziećmi w podobnej sytuacji. Kobiety gorzko płakały
opowiadając nam swoje historie, podczas gdy dzieci cicho bawiły się u ich stóp.
Na podwórzu, na którym odbywamy codzienny spacer, leżą sterty rzepy i buraków
przygotowanych na nadchodzące miesiące. Nasze menu jest teraz nieco inne; zupy gotowane
są z rzepy. Gdy tylko ukraiński strażnik na chwilę odwróci swą uwagę, podbiegamy do tych
stert i porywamy duże, żółte rzepy. Smakują dobrze na surowo i wypełniają żołądek na cały
dzień. Często też udaje nam się ukraść kilka buraków. Jeśli Ukrainiec wychodzi na minutę za
bramę, cała grupa więźniów rzuca się na warzywa jak stado głodnych wilków. Czasem
znajdzie się kilka marchewek, które wypadły z garnka. Marchewki należą do przysmaków i
tylko w niedzielę i inne święta znajdujemy czasem po kawałeczku w zupie.
Podczas spaceru dookoła małego ogródka na więziennym podwórzu rozmawiamy o naszej
niepewnej przyszłości. Dziś, gdy stałyśmy w cieniu trzech dużych drzew, Felicja K., córka
żony Wielkiego Rabina, madame Sh., powiedziała, że gdybyśmy mieli być wysłani na Um-

background image

schlagplatz, to raczej powinniśmy zażyć truciznę. Zapewniła nas, że wkrótce otrzyma jakieś
specjalne pigułki do tego celu. Zadrżałam słysząc te słowa i w tym momencie, o dziwo, moja
wola życia była silniejsza niż kiedykolwiek.
Komisarz, który czasem nas odwiedza, powiedział dzisiaj, że dwudziestego trzeciego tego
miesiąca zostaniemy zabrani do obozu internowania dla Amerykanów w Niemczech. Kobiety,
powiedział, zostaną wysłane do Liebenau nad jeziorem Constance, a mężczyźni do
Laufen. Nie
wiem, ile prawdy jest w tym twierdzeniu. Gdj przedstawiciel, pan S., zapytał komisarza, gdzie
ternowani obywatele brytyjscy i państw neutn ten odpowiedział, że znajdują się oni w obozie
po nowcem. To kłamstwo, bo wiemy, że pod Sosnowe ma obozów, i wiemy także, że ci
ludzie zostali \ do obozów śmierci razem z innymi mieszkańcami Pan S. zadał to pytanie
tylko po to, żeby sprawd akcję hitlerowca.
Codziennie kilkanaście platform z meblami i przedmiotami zajeżdża do magazynów
przeznaczon zrabowane rzeczy Żydów, a znajdujących się na I w budynkach naprzeciw
więzienia. Niektórzy inte ni rozpoznają swoje rzeczy. Straszne jest także wśród
powożących rozpoznajemy często bliskich mych — doktora, inżyniera, byłego
zamożnego adwokata. Hitlerowcy wybierają specjalnie inteli do najcięższych prac
fizycznych.
Na jednej z platform zauważyłam naszego w pianistę, Władysława Szpilmana. Jego wygląd
ws' mną. Był chudy i wycieńczony, ubranie wisiało jak worek. Rękawy pełne były dziur, a
kołnierzy wany. Na ramieniu miał zawieszoną torbę z ka^ chleba. Oczy miał zapadnięte i
oddychał z trude
Platformy zajeżdżają jedna po drugiej pod oknami. Woźnicy towarzyszą jeszcze dwaj mężC2
pomocy przy rozładowywaniu. Kiedy przyszła kol< mana, widziałam, jak zapierało mu dech
za każ< zem, gdy musiał podnieść jakiś ciężki mebel. Wra: ma pomocnikami zmagał się
przez dłuższą chwilę kim fortepianem, który wciąż osuwał się z powr platformę, a jego struny
pobrzękiwały. Nagle ; wybiegł przyglądający się dotąd Niemiec i zaczął snyślać. Szpilman
próbował się usprawiedliwić p
206
207
ciężkie nogi fortepianu, ale jedyną odpowiedzią było uderzenie w twarz.
W pewnej chwili pianista odwrócił się w naszą stronę; najwyraźniej poczuł nasz wzrok.
Uśmiechnął się gorzko i zwiesił głowę. Rozpoznał swoich znajomych, byłych
entuzjastycznych słuchaczy jego koncertów. Zakłopotany i zawstydzony odwrócił się i znów
podjął swoją pracę. W pół godziny później wóz był pusty. Władysław Szpil-man wdrapał się
z powrotem na siedzenie i otarł dłonią czoło. Pociągnął za lejce i konie ruszyły z miejsca.
8 październik 1942
Przez Zeliga otrzymaliśmy list od Rutki, w którym opowiada, jak prawie cudem została
uratowana od deportacji. „Staliśmy w długim szeregu — pisze — sami robotnicy z fabryki
Aschmana, w której mój ojciec jest jednym z głównych nadzorców. Brandt (hitlerowiec
kierujący deportacją w Warszawie) stał w pobliżu i wskazywał osoby, które miały zostać
wywiezione do Treblinki. W pewnej chwili wskazał moją matkę i kazał jej wyjść z szeregu.
Podbiegłam do niej i powiedziałam, że pojadę z nią. Brandt spojrzał na mnie i nagle zaczął się
uśmiechać. Myślałam, że zastrzeli mnie na miejscu, ale ku memu zaskoczeniu kazał matce i
mnie wracać do szeregu ludzi, którzy nadal mają pracować w fabryce. W pierwszej chwili
myślałam, że żartuje, ale mówił poważnie. Byłam tak wstrząśnięta tym wydarzeniem, że
rozchorowałam się i spędziłam w łóżku dwa tygodnie. Parę dni temu wstałam, ale czuję
jeszcze ból we wszystkich kościach. Nie widziałam nikogo z naszych przyjaciół, większość z
nich została zabita lub wywieziona. Pracujemy ciężko przez cały dzień; po powrocie do domu

background image

śpimy jak zabici, a o szóstej ledwie jesteśmy w stanie podnieść się znowu. Kilku mężczyzn
prosiło mnie, żebym z nimi
mieszkała. Nie dziw się; wszystkie dziewczę Bardzo niewiele kobiet zostało w getcie i szcz
de dziewczyny codziennie mają propozycje, kać z jakimś mężczyzną, który ma pracę i w
pobliżu fabryki. Ale na razie wciąż jeszcze utrzymać. Za parę dni spróbuję pójść z Abie żeby
was zobaczyć."
10 października 1942
Dziś moje urodziny. Cały dzień spędziła sienniku. Wszyscy przychodzili składać mi ; nie
reagowałam. W nocy mojej siostrze udałc trzy rzepy i miałyśmy prawdziwy bal.
12 października 1942
Wszystkie Amerykanki ze strony „aryjsl zabrane na Pawiak. Być może oznacza to, że
staniemy wymienieni. Umieszczono je na „S z transportem Amerykanek przywiezionych Z
powodu ciasnoty niektóre z nich umieszc: ziennej kaplicy, a część matek z dziećmi w łych
pokoikach na parterze naszego budynku
Spotkałyśmy się z nimi w łaźni; kaplica je Niektóre z tych kobiet są Żydówkami i powi że
nieprzyjemny nastrój antysemityzmu pe wśród internowanych. Żydówkom stale daje że są
obce. Tylko zakonnice znajdujące się i bronią ich i potępiają antysemickie uwagi ni< biet.
Zakonnice opiekują się dziećmi bez robi między Żydami i gojami. Wykazują prawdzi ną
miłość i chrześcijańskie miłosierdzie; wsz nują.
208
209
17 października 1942
Dziś dostaliśmy paczkę od naszej przyjaciółki, gojki, Zofii K. Kilka dni temu mama napisała
do niej prosząc o trochę jedzenia i odpowiedź była natychmiastowa. W tym oceanie nędzy, w
jakim żyjemy, pociechą jest znaleźć ludzi serdecznych. Zofia K. i jej mąż okazywali nam
wiele serca przez całą wojnę i zawdzięczamy im wiele. Pan K. nawet ryzykował własne życie
przewożąc nas z Łodzi do Warszawy. Przez jakiś czas trzymał moją siostrę i mnie u siebie w
domu narażając się w ten sposób na największe niebezpieczeństwo. Pani K. pisze, że postara
się pomóc wujkowi Abiemu i przyśle nam więcej jedzenia tak szybko, jak to będzie możliwe.
Radzieckie bombardowania są coraz częstsze. Nie można w nocy spać z powodu wybuchów.
Ponadto nęka nas potworna plaga insektów. Po miesiącach, jakie tu spędziliśmy, słoma w
naszych siennikach rozpadła się na proszek i zamieniła w twardy brud. Papier na ścianach jest
w strzępkach, a za nim są całe gniazda pluskiew. Nasze ciała pokrywają czerwone plamy.
Jeszcze gorsze są pchły. Żadne dezynsekcje nie pomagają.
Mamy trzy nowe internowane: żonę amerykańskiego obywatela Adama L., która dotąd była
gdzieś pod Warszawą, i dwie kobiety z getta — matkę Guty E. i Liii, żonę internowanego
Leona M., obywatela Haiti. Przeżyły potworności ostatnich „akcji" i to zostawiło w ich
duszach niezatarty ślad.
Pani Liii M. wprowadziła się do naszego pokoju. Ma dwadzieścia dwa lata. Zostawiła w
getcie rodziców i brata. Kilka nocy temu podczas wyjątkowo intensywnego nalotu wszyscy
wyskoczyliśmy z łóżek; tylko Liii została na. swoim miejscu. Ktoś próbował ją namówić do
wstania, ale ona odwróciła się do ściany i powiedziała: „Nie obchodzi mnie to. Żaden nalot
nie może mnie przestra-
210
szyć. Mar i nawet nadzieję, że jakaś bomba trafi I tak żyjie nie ma już dla mnie żadnej
wartoś<
Reszta próbuje zachować ducha i każdego zbieramy się w jednym z pokoi, żeby przedy
różne tematy. „Objadamy się" także kradzioi wszyscy opowiadają o swoich
doświadczeniach.

background image

Zwykle siedzimy w pokoju zajmowanym prze; jej matkę i Marysię Sh., obywatelkę
boliwijską, jest teraz w Boliwii. Marysia lubi pokazywa tego egzotycznego kraju w
Południowej Anier komiczną osobą: małą, pulchną, jasnowłosą. N: się na głód, a przeciwnie,
cieszy się, że chudnie.
Rodzina W. — mama i trzy córki: Noemi, Tu; (ta ostatnia jest tu ze swoją trzyletnią córeczką,
E jest najbardziej zabawna ze wszystkich. Najmłc Noemi, delikatna i piękna blondynka.
Szybko sobie sympatię. Jej starsza siostra, Tusia, ma wi czucie humoru. Noemi i Tusia
spędziły już na trzy miesiące w 1940 roku za nienoszenie opasel zdą. Nasza strażniczka zna je
dobrze i nie mają trudności z przekupywaniem jej. Strażniczki są ^ szymi głównymi
„środkami komunikacji" z gette ną „aryjską". Po pracy wracają do domów i mu chodzić przez
getto. Zabierają nasze listy, a p nam listy od przyjaciół i krewnych.
Noemi jest urodzoną aktorką i niesłychanie pi< cytuje. Przez rok studiowała w Szkole
Dramatyc: werowicza i grała w kilku sztukach w Teatrze w getcie. Dziś mówiła nam
wspaniały wiersz „Pif-paf". Kiedy skończyła, wszyscy mieliś w oczach. Ten wiersz
jest bardzo na czasie, jakb; sany dziś. Noemi tak wyczerpał ten wysiłek, że czeniu recytacji
padła na swój siennik. Marysia p do niej i dała jej kawałek rzepy.
211
Wśród nowych więźniów Pawiaka jest pewien, pan D., obywatel szwajcarski, który został
aresztowany po stronie „aryjskiej". D. jest dobrym znajomym Guty E. Powiedział nam, że
Żydzi w całej Polsce są deportowani, a stawiają szczególnie silny opór w regionie Lublina.
Wolą umierać raczej tam, gdzie są teraz, niż zostać wysłani do obozów śmierci. Młodzi ludzie
uciekają do lasu i przyłączają się do partyzantów.
20 października 1942
Komisarz żydowskiej policji, Lejkin, oraz pan First z wydziału budownictwa Gminy zostali
zabici przez działaczy podziemia.
Wielu więźniów Pawiaka zostaje wysłanych do obozu w Oświęcimiu, skąd nikt nie wraca.
Wszyscy teraz już wiedzą, że jest to obóz śmierci, jak Treblinka, z tą tylko różnicą, że
ofiarami Oświęcimia są przede wszystkim Polacy.
Także na stronie „aryjskiej" napięcie rośnie. Tysiące Polaków są wywożone do niewolniczej
pracy w Prusach lub centralnych Niemczech. Praca jest teraz obowiązkowa dla wszystkich
Polaków i wprowadzono system kart pracy. Pod byle pretekstem odbywają się masowe
aresztowania — a czasem w ogóle bez żadnego pretekstu. Przede wszystkim aresztuje się
inteligentów. Wczoraj w więziennej pralni widziałam znaną polską dramato-pisarkę, Minę
Swierszczewską.
Dziś mieliśmy wizytę komisarza Nikolausa, który po raz n-ty uroczyście powiedział nam, że
23 października, to znaczy w najbliższy piątek, „dokładnie o dziesiątej rano", wszyscy
amerykańscy obywatele ruszą w drogę. Chociaż mu nie wierzymy, wszyscy jesteśmy
strasznie przygnębieni. Obywatele krajów południowoamerykańskich nie wiedzą, co o tym
myśleć; część z nich ma pesy-
mistyczne przeczucia, że zostaną wysłani do Tr Nie chcę nawet o tym myśleć. Byliśmy z nimi
pr: miesięcy, jednoczył nas wspólny los, a teraz mus rozstać.
22 października 1942
Czy to rzeczywiście nasza ostatnia noc na P; Czy możliwe, żebyśmy jutro wyjechali? Przed
ze ciem nocy zorganizowaliśmy „pożegnalną kolację' koju mężczyzn. Jedliśmy rzepę, a nasz
przedsi pan S., wygłosił mowę do dwudziestu jeden ot amerykańskich. Na stole umieściliśmy
dwie małe kańskie flagi, które trzymałam w walizce, jak reli chowywany od początku wojny.
Panował nastrój cenią. Noemi W. miała na sobie jedwabny szlafrol wyglądał, jak elegancki
strój wieczorowy. Rec i śpiewała. Ja też zaśpiewałam kilka angielskich p Strażnicy
przyglądali się nam i odniosłam wraź nam zazdroszczą.
23 październik 1942

background image

Jesteśmy strasznie przygnębieni i rozczarowani, siątej rano wszyscy amerykańscy obywatele,
Żyds w liczbie około stu pięćdziesięciu osób, stali na rzu więziennym gotowi do wyjazdu.
Nagle pojE Burckel i komendant Pawiaka i wściekłym głosei zebrać się przed bramą
wszystkim internowany czyznom w ciągu dwóch minut. Wywołało to okrc nikę, bo
obywatele krajów południowoamerykańs spodziewali się, że zostaną wysłani. Jak szalen się,
by przynieść swoje walizki, i nawet ich nie : jąc popędzili pod bramę — byle się nie spóźni
później przyszedł komisarz Nikolaus i powiec w pociągu nie ma miejsca dla kobiet i że wyj
212
213
jutro. Potem mężczyzn zabrano ciężarówkami. Kobiety ledwie zdążyły pożegnać się z
mężami. Udało mi się pocałować ojca, ale nie zamieniliśmy ani słowa. Mama była w stanie
skrajnego przerażenia. Wróciłyśmy do naszego pokoju; padłam na siennik w czapce i palcie.
W godzinę później mężczyźni mający obywatelstwo państw Południowej Ameryki wrócili z
powrotem. Okazało się, że rozkaz dotyczył tylko obywateli Stanów Zjednoczonych. Ale
Burckel celowo wszystko poplątał, żeby wywołać panikę i rozczarowanie.
Cieszymy się, że tata pojechał. Nie ma amerykańskich papierów; w rzeczywistości jest
obywatelem polskim i tutaj stale groziło mu wysłanie do Treblinki. W obozie dla
internowanych będzie przynajmniej pod opieką Szwajcarskiej Komisji Wymiany. Pan Sh. i
pan G. są w podobnej sytuacji — także są mężami obywatelek amerykańskich. Tata musi być
teraz w pociągu. Czy kiedykolwiek go zobaczymy?
30 października 1942
Na rozkaz komisarza Nikolausa wszystkich nas zbadał więzienny lekarz. Osoby chore mają
być zwolnione i odesłane na stronę „aryjską". Ten lekarz jest. Polakiem niemieckiego
pochodzenia i używa niemieckich metod. W jego oczach wszyscy byli zdrowi. Ale jednak
zwolnił panią Sh., która cierpi na skomplikowaną chorobę oczu; jej córkę, panią K., i jej
trzech wnuków; kobietę w siódmym miesiącu ciąży; panią Ditę W., której córka, Krysia, ma
jakąś chorobę skóry, i panią S., żonę naszego przedstawiciela, która cierpi na zapalenie
stawów. Wszystkie zwolnione kobiety dostały zezwolenie na mieszkanie po stronie
„aryjskiej".
Rozdział XV ZNÓW KRWAWE DNI
15 listopada 1942
Getto znów przeżywa krwawe dni. Od dziewic dwunastego odbywały się kolejne polowania n
Tym razem Niemcy żądali dużej liczby rot z warsztatów krawieckich i szewskich. A mieli;
dzieję, że hitlerowcy zostawią już w getcie tych dotąd przetrwali — jest ich zaledwie
czterdzieści Pierwszego dnia nowej masakry widziałam prz kilku starszych żydowskich
policjantów przejeżd w rikszach. Wśród nich rozpoznałam komisarz? Kiedy mnie zobaczył,
najpierw uśmiechnął się le stępnie zasalutował, a potem pojechał dalej z op głową.
Szefami tej nowej akcji deportacyjnej są Bran adiutant, Orf, który poprzednio nadzorował re
obcych obywateli w getcie. Przez krótki czas Or rował także nas na Pawiaku. Ten wysoki, pr
blondyn był zawsze uprzejmy i uśmiechnięty, ogólnej opinii stanowił wyjątek wśród
Niemców no, że nie byłby w stanie skrzywdzić człowieka.
Teraz wyszło na jaw, że Herr Orf, który chwilo bywa na urlopie w Niemczech, był głównym i
i że odpowiada za największe okrucieństwa. P( że kiedyś widziano go stojącego i rozmav z
uśmiechem z jakimś Żydem; w trakcie rozmi
215
ciągnął pistolet i strzelił w głowę innego Żyda, który stał w pobliżu. Potem odwrócił się i
strzelił do tego, z którym przed chwilą tak uprzejmie rozmawiał. Któregoś dnia widzieliśmy
go pod naszymi oknami rozmawiającego z grupą kobiet w bardzo rycerski sposób. Działo się
to w szczytowych dniach akcji deportacyjnej. Nasza strażniczka powiedziała nam, że dostał
urlop w nagrodę za wielkie „zasługi" podczas akcji deportacyjnej i że zamierza spędzić dwa

background image

tygodnie w Niemczech z żoną, która właśnie urodziła dziecko. A więc ten morderca będzie
pieścił swoje nowo narodzone dziecko krwawymi rękami.
Dziś policjanci żydowscy przyprowadzili na Pawiak kilka krów. Z pewnością zostały
zarekwirowane w żydowskiej mleczarni. Może to już ostatnie krowy w getcie. Szefowie
Oddziału Szturmowego i hitlerowscy urzędnicy na Pawiaku będą mieli teraz lepsze posiłki.
Komisarz Nikolaus czyni coraz to nowe obietnice w związku z naszym wyjazdem. Ustaloną
datą ma być teraz 16 grudnia, ale nikt go nie bierze poważnie.
Robi się coraz zimniej; wieje mroźny wiatr i pada śnieg. Więzienna kuchnia daje nam
codziennie troszeczkę węgla do naszego piecyka. Ale jest to ilość wystarczająca zaledwie na
godzinę lub dwie.
Często teraz przychodzą paczki dla obywateli krajów neutralnych, którzy dawno już zostali
stąd wysłani. Nadawcy tych paczek z pewnością nie wiedzą, że ci ludzie zostali dawno
deportowani i pewnie już nie żyją. Panu S. udaje się zatrzymywać te paczki, bo słynna
niemiecka dokładność to grubo przesadzona legenda. Rozdziela ich zawartość wśród
najbardziej potrzebujących. Niemcy nie mają pełnej jasności co do naszych nazwisk. Często
paczki zawierają ziemniaki, marchewkę i inne warzywa, które możemy ugotować na naszym
piecyku.
Nasza znajoma, Zofia K., przesyła nam paczkę z ehle-
bem, ziemniakami i cebulą co tydzień. Paczki przych także dla kobiet, które zostały
zwolnione ze względt stan zdrowia i mieszkają teraz w hotelu po stronie „e skiej".
Skontaktowały się z kilkoma Żydami, którzj tam ukrywają, a których rodziny są internowane
na wiaku. Uratowali panią P. i jej małą córeczkę. Dicic udało się tego dokonać przekupując
kilku gestapow znacznymi sumami. Teraz nieszczęsnej pani P. nie ? już niebezpieczeństwo.
Ostatnio Dicie udało się także uzyskać zwolni matki i sióstr — Tusi i Noemi — jak również
par z jej szesnastoletnim synem, Martinem, sześćdziesii letniej pani R. oraz państwa K. z
trzyletnim synk Richardem.
Dla pana D. przyszedł wreszcie paragwajski paszpo: teraz mieszka w naszym budynku. Dziś
opowiadał potworne historie o tym, co dzieje się w celach Paw:
Biirckel osobiście wykonuje egzekucje. Ten sad czerpie wielką radość z takiego zajęcia. W
większycr lach, w których przebywa po kilkunastu więźniów, sza jednego w obecności
pozostałych po długich te rach, a potem każe któremuś ze współwięźniów za ciało do chłodni
Pawiaka, która jest teraz przepełn: Później wiesza człowieka, który usuwał ciało swego
przednika, i tak po jednym opróżnia dajią celę. Pai opowiadał nam także o potwornym bólu,
jaki zadaje v niom. Stosuje niesamowite tortury, przypala różne c ciała więźniom, wbija w
nich szpilki itp.
1 grudnia 1942
Dziś pod nasze okna na Pawiaku przyszła Rutka z ' kiem Abie i jego żoną. Rutka wcale nie
wyglądała i jak zwykle twarz jej tonęła w uśmiechach. W c: przerwy obiadowej wyszli
wszyscy troje z domu naj
216
217
ciw więzienia, w którym pracują, i poprosili niemieckiego żandarma, żeby pozwolił im
porozmawiać z internowaną rodziną. Ten Niemiec był starszym człowiekiem. Zgodził się na
ich prośbę i nawet pilnował, żeby ich ostrzec, gdyby zbliżał się inny niemiecki patrol.
Byłyśmy bardzo szczęśliwe, że możemy widzieć ich z bliska i rozmawiać z nimi. Rutka
powiedziała nam, że jej ojciec wciąż jeszcze pracuje jako jeden z głównych nadzorców w
fabryce Aschmana. Niestety nie mogła zostać długo, bo musiała wracać do pracy, tak samo
jak Abie i jego żona. Później widziałam ich maszerujących w szyku po pracy. Rutka
uśmiechnęła się do nas i znik-nęła za rogiem przysypanej śniegiem ulicy.

background image

Niemiec, który kieruje sortowaniem rzeczy w domu naprzeciw więzienia, torturuje swoich
robotników. Czasem widzę, jak każe komuś wyjść z szeregu i padać na ziemię dwadzieścia
razy. Ofiara musi upaść twarzą w śnieg lub błoto. Aby utrzymać ją w strachu, Niemiec
ma cały czas pistolet wycelowany w swoją ofiarę. Ludzie zmęczeni pracą i spieszący się do
domu są trzymani na zimnej ulicy przez hitlerowca, który każe im maszerować tam i z
powrotem zatrzymując ich co chwilę, żeby dokonać przeliczenia.
Robotnicy zatrudnieni w budynkach naprzeciw i w sąsiedztwie więzienia znają wszystkich
internowanych. Gdy ich strażnicy są przez chwilę nieobecni, zamieniają z nami parę słów.
Pytają, kiedy wyjedziemy do Ameryki i powiemy światu o tym, co się tu dzieje. A my
patrzymy bezradnie nie mogąc nic dla nich zrobić.
Pan S., nasz przedstawiciel, który teraz mieszka po stronie „aryjskiej", jest bardzo aktywny.
Podejmuje wszelkie wysiłki, aby uratować z getta przynajmniej kilku jeszcze Żydów.
Obecnie ten pomysłowy mężczyzna próbuje pożenić młodych internowanych mężczyzn z ko-
218
bietami z getta, żeby umożliwić tym kobietom interno^s nie na podstawie aktów ślubu. Prosi
wiele internowan; dziewcząt, by zrobiły to samo i zabrały ze sobą ki
mężczyzn.
W dalszym ciągu za datę naszego odjazdu uważa
16 grudnia, a ja w dalszym ciągu w to nie wierzę. W
szych pokojach jest teraz bardzo smutno. Wielu nasz
przyjaciół zwolniono. Wieczory są spokojne, czyt;
książki. Parę dni temu przyszła z getta paczka z ks
kami dla internowanych Żydów. Zostały przysłane p
pana S., jednego z najaktywniejszych przywódców gm
Wszyscy rzuciliśmy się na te książki z ogromnym
pałem, jak na jedzenie. Wielka była moja radość,
wśród książek odkryłam powieść Adrienne The
„Catherine, the World is Aflame!" — drugą część po
ści „Catherine Becomes a Soldier". Mimo że czyt;
ją kilka razy, zaczęłam czytać od początku z takirr
mym zainteresowaniem. Wiele się nauczyłam z hi:
Catherine, mojej ulubionej bohaterki, do dziś będące
mnie wzorem.
Ta książka przypomniała mi fragment mojej prze ści. Było to w 1938 roku, w czasie trwania
konfei w Monachium, kiedy wydawało się, że wojna wybu lada moment. Ulice mojej
rodzinnej Łodzi były ni kojne, odbyło się kilka demonstracji, a rodzice sz do siebie dziwnie
obawiając się, bym nie usły
o czym mówią.
Jednej z tych sierpniowych nocy, gdy niebc ciągnęło się chmurami, a deszcz monotonnie dz o
szybę mojego okna, siedziałam w swoim ciepłym, oświetlonym pokoju, zwinięta w kłębek w
przyti fotelu, i pochłaniałam tę powieść strona po stronie. "* to zawarłam znajomość z jej
bohaterką Catheriw pomniałam o całym świecie; żyłam wraz z Catherir
219
chałam z nią i oglądałam świat jej oczyma. Późną nocą, gdy odwróciłam ostatnią stronę,
wydało mi się, że Cathe-rine to moje imię. Później często wyobrażałam sobie, jaki będzie
świat, gdy ja będę w wieku Catherine. Myślałam, że gdyby wybuchła wojna, ja także
miałabym swego Lucien Qu;irina, że byłyby strzały i bomby, i epidemie, i nie kończące się
transporty rannych żołnierzy. Być może i ja znalazłabym się na stacji w Metzu pomagając
karmić rannych bohaterów. Mój Lucien także by zginął, a ja po nim. Ale nie... ja nie chciałam
umierać. Następnego ranka obudziłam się w stanie przygnębienia. W szkole wszystkie moje

background image

koleżanki wpisały książkę Adrienne Tho-mas na swoje „obowiązkowe" listy. Miałam tylko
jedno pragnienie — napisać kiedyś taką powieść.
W 1939 roku, na krótko przed wybuchem wojny, przeczytałam tę książkę ponownie. Gdy
zamknięto nas w getcie, starałam się ją znaleźć, ale bez efektu. Teraz to wyglądało jak cud:
oto była na Pawiaku! A gdy ją otrzymałam — mój siennik przestał być brudny, nie czułam
już pluskiew ani głodu; czytałam o życiu Catherine, która była prawdziwą bohaterką i
zachowywała się z wielką odwagą w trudnych warunkach.
10 grudnia 1942
Wiele czasu spędzamy ucząc się języków obcych. Marysia S. i Guta E. uczą się
hiszpańskiego. Rodzina W.: Adam, Rosę, Ester i ja — angielskiego.
Pośród całego koszmaru mamy trochę rozrywki. Tadeusz R., znany grafik, narysował kilka
humorystycznych plakatów, które wiszą w pokoju internowanych mężczyzn. Adam W. i ja
napisaliśmy kilka satyrycznych piosenek
0 naszym wspólnym życiu, o kobietach kłócących się w kuchni, naszych wrażeniach
związanych z nalotami
1 patriotycznych uczuciach wobec różnych krajów amery-
220
kańskich. Został nawet skomponowany „hymn" naszego „internowanego ludu" składającego
się : teli różnych odległych krajów, których obyv nigdy nie widzieli. Hymn ten
napisany przez A brzmi następująco:
Jest na Pawiaku nowy ród, Reprezentuje krajów krocie. Żyje jednak we wspólnocie, Bo
wspólne ma zimno i wielki głód.
Większość „pochodzi" z ziemi tej, Co leży tuż przy Paragwaju. Życie weselsze tam niż w
raju, , Bo drobiu dużo i w piasku pcheł.
Arystokraci całej grupy
Są z Kostaryki rodem,
Wśród nich widzimy czarną brodę, .
To szef jest naszej trupy.
Żona trapi się skrycie, A mąż w Boliwii już czeka, Trochę ją martwi z daleka Przyszłe
małżeńskie życie.
Jedyny nasz człowiek z Meksyku Nie ma spokojnej godziny. Szaleją za nim dziewczyny, Ma
propozycji bez liku.
Z brunetek dwóch nie wie żadna, Gdzie leży Nikaragua, Obie walczą pro domo sua, Jedna
skromna, a druga ładna.
221
Trzy Carmeny i torreador, Wnuczka i pewna stara pani, Czekają z ciężkimi torbami, Sni im
się „rodzimy" Ekwador.
Choć zamknięci za murami, Na twarzach noszą dumy maski, Ci, których flaga w gwiazdy i
paski, Bo są lordami i panami.*
(W drugiej zwrotce autor robi aluzję do obywateli Paragwaju, którzy są tutaj w większości.
Czarna broda to pseudonim naszego przedstawiciela. Czwarta zwrotka odnosi się do Marysi
S., której bezlitośnie dokuczamy na temat prawdopodobnej niewierności jej
boliwijskiego męża. Obywatele Stanów Zjednoczonych są uważani za „lordów i panów",
ponieważ są jedynymi prawdziwymi cudzoziemcami w przeciwieństwie do pozostałych,
których obywatelstwo lub paszporty są bardzo świeżej daty.)
17 grudnia 1942
Nasz odjazd znów został przełożony, tym razem do przyszłego roku. Pokoje są potwornie
zatłoczone, bowiem wszyscy internowani, którzy byli zwolnieni ze względu na stan zdrowia,
wrócili ze swymi bagażami w terminie przewidywanego uprzednio wyjazdu. Komendant
więzienia był zmuszony dać nam dwa dodatkowe pokoje, bo podczas oczekiwania na odjazd

background image

przybyli nowi internowani przywiezieni tutaj z prowincji — wśród nich kilku członków
rodziny W. i rabin R. z Pińczowa wraz z rodziną. Wszyscy oni mają paszporty
południowoamerykańskie. Ludzie ci w ostatniej chwili zostali wyłączeni
* Przekład z języka angielskiego (przyp. tłum.). 222
z transportu idącego do Treblinki. Kieay
ka prowadził ich przez podwórze, wyglądali p<
ubrania mieli brudne i w strzępach, a na twan
śmierci. Pierwszy szedł rabin, za nim jego żo
niezamężne córki, trzecia córka z mężem i syr
która niosła w ramionach sześciomiesięczne dzi
Była to okropna procesja, wydawało mi się, ż
za pogrzebem. Nowo przybyłe kobiety zostały u
ne w naszym pokoju. Kiedy weszły, wybuchn
czem myśląc o moich wujkach — Percym i Ah
czego my nie możemy ich uratować? Rzuciłam s
siennik i długo szlochałam.
Dita W., która wróciła wczoraj, opowiadali
słyszała o Treblince. Podczas częstych wizyt a
gestapo w Alei Szucha poznała Niemca, któi
trudniony w tym obozie śmierci. Nie zdawał
wy, że Dita jest Żydówką i opowiadał z wielk
cją, jak mordowano tam deportowanych, zapt
jednocześnie, że Niemcy „wykończą" wszystk
Na Umschlagplatz bydlęce wagony są łado
mi — po sto pięćdziesiąt osób wchodzi do każ<
a podłogi tych wagonów pokrywane są prze
warstwą wapna. Wagony nie mają okien
otworów. Ludzie leżą jedni na drugich nie
starczającej ilości powietrza do oddychania, 1
i wody. Stoją często po dwa, trzy dni na sta<
kach. Zamknięci ludzie załatwiają swoje
potrzeby w wagonach, co w rezultacie powód
czanie wapna, które zaczyna wydzielać trują
którzy przeżyją transport, są wyładowywa
w Treblince i dzieleni na grupy zawodowe
223
szewcy, krawcy itd., żeby ofiary uwierzyły, że będą zatrudnione w warsztatach. Prawdziwym
celem tych podziałów jest, by szli ulegle na śmierć. Kobiety oddziela się od mężczyzn.
Prawdziwy dom śmierci w Treblince usytuowany jest w głębokim lesie. Ludzi zawozi się
ciężarówkami do budynków, w których każą im się całkiem rozebrać. Każdy dostaje kawałek
mydła, tłumaczy im się, że muszą się wykąpać przed pójściem do obozu pracy. Nadzy ludzie
— oddzielnie mężczyźni, kobiety i dzieci — prowadzeni są do budynku łaźni, w której
podłoga zrobiona z kafli jest śliska. Przewracają się w momencie wejścia do środka. Każde z
małych pomieszczeń jest tak wypełniane ludźmi, że znów muszą być stłoczeni jedni na
drugich. Kiedy cała łaźnia jest pełna, przez okna wpuszcza się mocno skoncentrowaną gorącą
parę. Po kilku minutach ludzie zaczynają dusić się, towarzyszą temu potworne bóle.
Po egzekucji martwe ciała wynoszą Żydzi — najmłodsi i najsilniejsi, specjalnie wybierani
przez hitlerowców do tego celu. Inni zmuszeni są sortować buty i ubrania ofiar. Po każdym
transporcie Żydzi zatrudnieni przy grzebaniu zwłok i sortowaniu rzeczy są zmieniani przez
nowych. Nie są w stanie wytrzymać tej pracy dłużej niż tydzień. Większość traci zmysły i

background image

zostaje zastrzelona. Nawet personel ukraiński i niemiecki jest często wymieniany, bo starsi
niemieccy żołnierze zaczynają skarżyć się na ciężkie obowiązki. Tylko główne władze
niemieckie pozostają niezmienione.
Ucieczka z Treblinki jest niemożliwa, a jednak dwóm młodym Żydom to niemożliwe udało
się. Po długiej wędrówce lasami pojawili się w Warszawie i opowiedzieli szczegóły.
Stwierdzili, że Niemcy używają w niektórych komorach egzekucyjnych różnych gazów oraz
prądu elektrycznego. Ze względu na ogromną liczbę pomordo-
wanych, Niemcy skonstruowali specjalną ma, panią grobów.
Ludzie, którzy przejeżdżali pociągiem prz« mówią, że czuje się tam tak trujący odór, ż tykać
nos.
Po sprawozdaniu Dity nikt z nas nie mógł
W przygnębieniu wysłuchaliśmy także opi o cierpieniach Żydów, którzy ukrywają się
„aryjskiej". Ocean krwi, którym spłynęła ży ność Polski, wciąż jeszcze nie był w stanj
antysemickiej trucizny. Niektórzy Polacy, pr; kim robotnicy i postępowi inteligenci, częs
własne życie, by ratować swoich przyjaciół przypadki żenującego stosunku do nich są w
Warszawie. Przede wszystkim, jak opow wielu Polaków odmawiało jej wynajęcia pok rzy
mówili uprzejmie, że nie wolno im wyns koi Żydom; inni obrażali ją i zamykali drzw sem.
Wreszcie udało jej się znaleźć schroi z kilkoma polskimi przyjaciółmi, których z: przed
wojną. Mieszkała z nimi przez jakiś dla niej wyjątkowo mili, ale potem musiała wadzić w
pośpiechu, bo inny Polak, sąsiad, wał gestapo, że udzielają oni gościny Żydo: będąc
amerykańską obywatelką miała prawo po stronie „aryjskiej", ale chcąc oszczędzić p
przykrości, przeniosła się do hotelu.
Podobne historie opowiadają inni internom wrócili z „aryjskiej" strony. Ukrywa się tarr dów,
ale żyją w nieustającym strachu. Wieli tażowanych przez Polaków, u których się ukr;
224
225
dy kończą im się pieniądze i biżuteria, gospodarze wydają ich Niemcom. A wszystko to mimo
faktu, że ludność polska, tak jak żydowska, jest ciężko prześladowana przez okupanta.
Ogromne transporty Polaków bez przerwy wyjeżdżają do Wschodnich Prus i centralnych
Niemiec. Także po stronie „aryjskiej" ludzie boją się wychodzić na ulice w obawie przed
codziennymi łapankami.
Gruba warstwa śniegu pokryła chodniki, ale nie mogę zapomnieć, że pod tym czystym
białym pokryciem kamienie przesiąknięte są ludzką krwią. Dzień po dniu patrzę na
robotników pracujących w domach naprzeciwko i przechodzących pod naszymi oknami.
Rutka uśmiecha się, a wujek Abie macha nam ręką. Czasami, gdy stary niemiecki strażnik ma
dyżur, wujek Abie wrzuca do mnie list. Wczoraj wrzucił linkę, do której była przymocowana
paczka. W paczce był bochenek chleba, słoik miodu i plik listów dla internowanych. Dziś
wujek powtórzył wczorajszy wyczyn. Ale zastanawiam się, co stało się z Romkiem; nie
miałam od niego wiadomości przez dłuższy
czas.
Wszystkie kobiety — gojki — obcej narodowości zo-' stały przeniesione z „Serbii" do
naszego budynku, do pokoi poprzednio zajmowanych przez mężczyzn. Matki z dziećmi
zwolniono.
Mamy nową strażniczkę, młodą kobietę w wieku dwudziestu kilku lat, zdecydowaną
antysemitkę. Otwarcie dyskryminuje internowanych Żydów. Kiedy prowadzi nas do łaźni,
krzyczy: „Najpierw aryjczycy!". Gdy jedna z nas prosi, żeby ją zaprowadzić do biura
więziennego, odpowiedź zawsze brzmi: „Me mam czasu, ci Żydzi zawsze zawracają mi
głowę." ., o^ł,, . ;. ,< , : ..?..??......
226

background image

Przybyła nowa grupa amerykańskich obywateli z E domia; zostali umieszczeni w pierwszym
pokoju zajrr wanego przez nas mieszkania, który wcześniej zajmow ła pani Sh. z córką i
wnukami.
26 grudnia 1942
Wygląda na to, że jednak nasz wyjazd rzeczywiście i nastąpić rychło. Hitlerowcy czynią
wielkie wysiłki, zrobić na nas dobre wrażenie. W wigilię Bożego Na dzenia wszystkie
pomieszczenia zajmowane prze^ int nowanych zostały sprzątnięte, nawet pokoje Zyd; W dniu
Bożego Narodzenia dostaliśmy wyjątkowo Uol posiłek, który składał się z gęstej zupy
grochowej, po] kiszonej kapusty, ziemniaków i dwóch funtów chleba.
O dziewiątej wieczór komisarz Nikolaus, w towar stwie swoich adiutantów Jopkego i Flecka
oraz trz esesmanów w mundurach, wszedł do naszego pokoju, salutował i zapewnił nas, że
z pewnością wyjedzie w najbliższej przyszłości.
Dziś rano złożył nam wizytę kat — Burckel. Miał sobie galowy mundur i — prawdopodobnie
z ok świąt — nie trzymał w dłoni swojego pejcza. Musiał pić niezłą dawkę likieru i był w
znakomitym nastr Zbliżył się do rabina R., wziął go za rękę i potrząs nią ze śmiechem życzył
wesołych świąt. „My, Niemcy, trafimy być także uprzejmi!" — parskał wytaczając z naszego
pokoju.
31 grudnia 1942
Ostatni dzień roku 1942. Jest pusto i smutno. Cz łam kilka razy list Romka podrzucony mi
dziś przez ! ga. Rok temu byłam z nim. Tak samo jak dziś było c no, chmurno i padał śnieg.
Oto, co Romek pisze:
„Musisz być zdziwiona nie mając ode mnie wieści j
227
tak długi czas, ale byłem prawie na tamtym świecie. 14 grudnia prowadziłem swoją grupą
robotników do codziennej pracy przy usuwaniu ruin domów. W jednym miejscu wdrapałem
się na trzecie piętro, żeby zobaczyć, jak postępuje praca. Nagle poczułem, że ściana drży i w
kilka sekund później zostałem pogrzebany pod stertą gruzu. Cudem moja głowa i jedno ramię
znalazły się na wierzchu. Byłem całkiem przytomny i zawołałem o pomoc. Moi robotnicy
podbiegli do mnie szybko i zaczęli usuwać cegły i kamienie, które mnie okrywały. Byłem już
prawie uwolniony, gdy nagle robotnicy zaczęli uciekać. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że
nade mną przesuwa się dźwig z pełnym ładunkiem cegieł i kamieni. Myślałem, że nadszedł
koniec. Nie wiem, jak długo trwała ta udręka, bo zemdlałem, a gdy się ocknąłem,
zobaczyłem, że maszyna jest nieruchoma, a jej ładunek wisi w powietrzu. Wtedy wrócili
robotnicy i odkopali mnie do końca. Nie mogłem ustać na nogach, ale musiałem zostać w
pracy, bo gdyby niemiecki strażnik zauważył, że nie jestem w stanie pracować, odesłałby
mnie do Treblinki najbliższym transportem. Dwóch moich robotników wysłano tam dziś w
nocy. Następnego dnia nie mogłem wstać. Matka zabrała mnie do lekarza, który stwierdził
liczne obrażenia na całym ciele. Parę dni później w kolanie zaczęła mi się zbierać woda. W
tej chwili leżę w ukryciu z nogami unieruchomionymi między deskami. Jeśli Niemcy mnie tu
wykryją, wykończą mnie od razu. Modlę się do Boga, by móc wrócić do pracy jak
najszybciej. Spróbuję znów napisać do ciebie wkrótce, jeśli będę żywy."
Dostałyśmy jednocześnie dwa listy od taty. Jest w obozie dla internowanych Amerykanów, w
Titmoning, dwanaście mil od Laufen, i czuje się dobrze. Czerwony Krzyż zaopatruje ich w
jedzenie i internowani traktowani są
uprzejmie. Mieszkają w starym zamku stój lowniczej okolicy. Pisze, że po tym wszystl musiał
przejść w ciągu ostatnich paru lat, c. jak w raju.
1 stycznia 1943
Noc sylwestrowa była dla mnie pełna ko; sypiałam i budziłam się kilka razy, bo dręcz tworne
sny; od nowa widziałam wszystkie o] jakich byłam świadkiem w ciągu tych lat -1 na nowo

background image

maszerowały przed moimi oczam: z domu Janusza Korczaka. Wiedziałam, że n stanawiałam
się, dlaczego wciąż się uśmiech;
Ilekroć zasnęłam, te dzieci jawiły mi się z obudziły mnie krzyki i śmiechy dochodzące go
podwórza. Hitlerowcy wesoło witali No czasu do czasu słyszałam strzały, po który< chać
było śmiech i brzęk tłuczonego szkła, do mnie ryk pijanych głosów.
Pierwszy dzień 1943 roku jest chmurny i sząc te słowa nie mogę przestać myśleć Dity
W. dotyczącej Treblinki. Widzę przed łożone kaflami łaźnie pełne nagich ludzi c gorącą
parą. Ilu moich krewnych i znajoi tam? Ile młodych, jeszcze nie przeżytych żyć nadejście
Nowego Roku.
17 stycznia 1943
Niebawem mamy wyjechać. Walizki są Siedzimy w paltach i czekamy.
Dziś wczesnym rankiem przyszedł Obe Fleck, żeby zabrać nas do siedziby gestapc byśmy
mogli pożegnać się z przyjaciółm: „aryjskiej". Zgodę na to pożegnanie z nas;
228
229
ciółmi — gojami — uzyskał pan S., nasz przedstawiciel, który zmuszony był długo
negocjować z komisarzem Ni-kolausem, nim ten się zgodził.
O dziesiątej rano wyjechaliśmy z Pawiaka ciężarówkami. Ulice getta były puste i martwe. W
wielu domach okna były otwarte szeroko mimo mrozu, a zasłony powiewały na wietrze. W
środku widać było powywracane meble, połamane drzwi szaf, ubrania i obrusy walające się
po podłodze. Rabusie i mordercy zostawili swoje ślady.
Drzwi wielu sklepów były uchylone, a towary leżały w nieładzie na ladach. Niektóre ulice
zasypane były połamanymi meblami i stłuczoną porcelaną. Przy wyjściu z getta na ulicy
Nalewki zauważyłam żydowskiego policjanta dosypującego węgla do maleńkiego piecyka.
Ogrzewał sobie przy nim ręce niemiecki żandarm.
Po stronie „aryjskiej" nie było widać wielu ludzi. Gdzieniegdzie przechodzień spieszył przez
opustoszałą ulicę. Gdy tacy przechodnie zauważali nasze ciężarówki pełne ludzi pod eskortą
hitlerowców, smutno potrząsali głowami. Z pewnością myśleli, że zostaliśmy złapani na
wywóz do obozów pracy w Niemczech.
W Alei Szucha zastaliśmy naszą przyjaciółkę, Zofię K., która tyle nam okazała pomocy.
Przyniosła paczkę z chlebem, plackami, cukierkami i płakała żegnając się. Hitlerowcy nie
pozwolili nam zostać tu długo i po godzinie zabrali z powrotem na Pawiak. Wszystkim
kazano być gotowym do odjazdu w każdej chwili. Ale czekaliśmy bez końca. Ja spędzałam
czas czytając mój dziennik i przepisując niektóre części w skróconej formie. Nie mogę
niczego zapomnieć. W swoim ostatnim liście Romek pisał: „Pamiętaj, że jest jeszcze 40 000
Żydów w Warszawie i czekają oni na pomoc z zewnątrz. Nie zapomnij o nich." Pan D., który
był zwolniony z Pawiaka na kilka dni i zgłosił się z powrotem dziś rano, przekazał nam
smutne
230
wiadomości, że w getcie panuje panika rygodnymi informacjami, Niemcy rat deportacyjną 18
stycznia.
Podczas gdy tak czekamy tutaj na w porty ludzi wysyłanych z Pawiaka do miu. Czy i nas
hitlerowcy mają zamiai
>m-•*:??. ..-ś ..-;.a^;-:;': • ;??;
"j:-j (UYff rC: .''i jfr,>-f ? J'i li '-$.1
-> ',> ' -i )-•' tir
. '. u' , '*
au
" "2
. ?. ... Rozdział XVI

background image

»5 --/.-. OBÓZ INTERNOWANYCH
18 stycznia 1943
Kilka minut temu obudziłam się. Nie mogę uwierzyć oczom i wciąż jeszcze nie jestem
pewna, czy to sen, czy jawa. Nasz pociąg jedzie w kierunku Poznania, a nie Oświęcimia.
Wydaje mi się, że podróżuję już od dawna. O drugiej nad ranem komisarz Nikolaus i jego
adiutant Fleck pojawili się na Pawiaku w eleganckiej limuzynie, za którą jechało dwanaście
zamkniętych samochodów policyjnych. Kazano nam wyjść na podwórze, na którym w ciągu
ostatnich sześciu miesięcy odbywaliśmy spacery. Gruba warstwa śniegu pokrywała glebę.
Ukraiński żołnierz, który stał na straży w długim futrzanym palcie, z karabinem na ramieniu,
powiedział nam „Do swida-nia!". Przyszły także strażniczki, żeby się pożegnać. Ze smutnych
wyrazów ich twarzy wywnioskowaliśmy, że spodziewają się, iż zostaniemy wysłani na
śmierć. Ani jedna nie wierzyła, że naprawdę wysyłają nas do obozu dla internowanych.
Komisarz Nikolaus wyczytał nazwiska internowanych w porządku alfabetycznym. Uzbrojeni
żołnierze prowadzili wyczytane osoby do samochodów policyjnych. O trzeciej opuściliśmy
bramy Pawiaka i po raz ostatni przejechaliśmy ulicami getta.
Wszędzie było ciemno z wyjątkiem małych płomyczków w piecykach stojących na
posterunkach żandarmerii.
232
Dławiły mnie łzy, gdy jechaliśmy ulicą Leszi -dowskiej krwi tędy spłynęło... Milczeliśmy, a t
towarzysze podróży, goje, okazywali nam wsp
Sama miałam mieszane uczucia. Oczywiście dowolona, że wyrwałam się z tej doliny śmie:
mogłam się powstrzymać od wyrzutów wobec bie i zastanawiania się, czy rzeczywiście m
uciekać w ten sposób zostawiając moich krewn; jaciół na pastwę losu.
Nasz pociąg nie stał na stacji, a na bocznicy, odległości od śródmieścia. Gdy wreszcie wsiei
częło świtać. Wyczerpani padliśmy na twardi i natychmiast zasnęliśmy.
Zbliżamy się teraz do Zbąszyna, gdzie kiedy sko-niemiecka granica. Wśród towarzyszy ]
nowe twarze. Panu S. udało się w ostatniej er wać kilku Żydów. Sam podróżuje z młodą kob
uratował życie. Nazywa się Mimi K. Pan B Haiti, uratował swoją siostrzenicę, Dosię. W
internowanych, których widziałam na Pawiaku niedawno narodzony syn pani L., który
przysze po stronie „aryjskiej". Dziecko jest tak maleń my się, iż nie przetrzyma podróży.
Wszystkie magają się nim opiekować.
20 stycznia 1943
Wczoraj cały dzień jechaliśmy przez Nier liśmy objazd, by uniknąć przejeżdżania przez 1
piękniejsza część naszej podróży odbywała Renu, krętej rzeki wśród zielonych wzgórz
winnic. Po południu dotarliśmy do Saarbrue
233
po raz pierwszy ujrzeliśmy ślady ruin, spowodowanych prawdopodobnie przez alianckie
bomby.
O szóstej byliśmy w Metzu. Niemiecki Czerwony Krzyż dał nam po talerzu dobrej
kartoflanki. Patrzyłam, na niemieckie siostry w szarych fartuchach z czerwonymi krzyżami i
miałam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłam, że już to wszystko widziałam. I to prawda,
bo rzeczywiście byłam tu w wyobraźni z moją ulubioną bohaterką z książki Adrienne
Thomas; ona była tu w 1914 roku. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak opisano w książce:
duża stacja ze śladami kul i pocisków. Kiedy pociąg opuścił stację, wyobraziłam sobie, że
widzę ducha Catherine i słyszę, jak mówi: „Oddałam swoje życie na
próżno."
Późną nocą przybyliśmy do Neuberg, gdzie znów dano nam posiłek, tym razem lepszy i
obfitszy niż poprzedni. Na stole była biała serweta, a na dodatek do smacznego bulionu
dostaliśmy chleb i kiełbasę. Najwyraźniej hitlerowcy chcą, byśmy my, Amerykanie,
opowiedzieli wszystkim, że w Niemczech niczego nie brakuje.

background image

* * *
Właśnie minęliśmy Nancy. Za dwadzieścia minut będziemy w Vittel. Krajobraz jest całkiem
inny. Ani śladu śniegu, który okrywał Warszawę. Tu wszystko jest zalane słońcem, a w
powietrzu czuje się wiosnę.
25 stycznia 1943
Czuję się tak, jak bym była w Vittel od dawna. Jesteśmy otoczeni kolczastym drutem, ale
żyjemy jak w raju w porównaniu z trzema latami getta. Mamy oddzielny pokój na czwartym
piętrze eleganckiego hotelu. Jest czysto i każdy śpi w oddzielnym łóżku. Czego więcej można
pragnąć? .id:-,v. ;?, . -3tvb ; :-;d« : ?• -, .•;..?•.
234 zr.i
Powoli zapoznaję się z nowym otoczeniem,
i warunkami w obozie. Przez pierwsze trzy dn:
chodziłam z łóżka, nie mogłam dość nacieszyć
jemnością leżenia w czystej pościeli. Dopierc
wyszłam na pierwszy spacer po parku. Wszys
na nas ze zdumieniem. Nic dziwnego, bo jesteśr
szym transportem obywateli amerykańskich spozi
Raz, gdy zabłądziłam w parku, podeszłam do
ternowanej, która przechodziła obok, i popr<
angielsku, by wskazała mi drogę do „Hotel Cen
bieta odpowiedziała po francusku, że nie rozurr
skiego. ukazuje się, że wielu internowanych I
ków nie zna swojego języka — są to osoby
w Anglii, które przyjechały do Francji jako m
Bardzo przyjemnie jest spacerować po ty
W jednej z alejek zauważyłam wiele amei
sióstr zakonnych, przystojnych, młodych
Uśmiechały się do mnie bardzo uprzejmie i ze
pytywać, jak żyliśmy w Polsce, czy byliśm;
zie i jak nas traktowano; czy dostawaliśr
z Czerwonego Krzyża i czy to prawda, że Nier
nili okropne zbrodnie na Żydach. Kiedy po-*
im, że przez sześć miesięcy głodowałam w wię:
ka z nich dało mi tabliczki czekolady. Prosi
chwilę poczekała, a same wróciły do swoich pc
też wyszły z powrotem z naręczami konserw
Nie śmiałam ugryźć czekolady, którą trzymała
Jedna z sióstr, widząc moje zmieszanie, ułamai
i włożyła mi do ust. To był pierwszy kawałek
jaki jadłam, od czterech lat.
Dzieci, które przyjechały razem z nami, są j zasypane słodyczami i otoczone wielką up
Większość z nich jest dojrzalsza i bardziej ii niżby na to wskazywał ich wiek. Trzyletnia
235
i czteroletni Stefanek K. spacerują po parku jak dorośli pozdrawiając wszystkich napotkanych
ludzi polskim słowem „czekolada", które brzmi dostatecznie zrozumiale dla każdego. Zawsze
wracają z buziami i rękami umaza-
nymi czekoladą.
To duży obóz. W parku są trzy hotele: „Grand Hotel", „Vittel Pałace" i „Cares". W tych
dwóch ostatnich mieszka dwa tysiące Anglików, którzy zostali internowani zaraz po
kapitulacji Francji. Początkowo byli trzymani w wojskowych barakach, w Besancon, ale

background image

teraz od roku są w Vittel. Te dwa hotele są bardzo wygodne, a w „Cares" znajduje sią duża
biblioteka z książkami w różnych językach. „Vittel Pałace" został przerobiony na szpital, a
służba medyczna jest tutaj wspaniała. Lekarzami są francuscy jeńcy wojenni. Na parterze
„Grand Hotelu" jest wiele sklepów. W jednym z nich — Bon Marche — są drewniaki
(racjonowane), igły, nici, staromodne ubrania z 1920 roku, kołnierzyki i sztuczne kwiaty i
inne podobne rzeczy. W innym sklepie można znaleźć broszki, spinki, pudełka z napisem
„Souvenir de Vittel" i „Nous Reviendrons". Znaczki z napisem „Nous Reviendrons"
(powrócimy) stały się patriotyczną odznaką, którą nosi teraz każdy Francuz.
W soboty i niedziele są pokazy filmowe, przede wszystkim starych francuskich filmów. W
ciągu tygodnia ekran zwija się i kino zamienia się w teatr. Wystawiane są tu znakomite sztuki,
rewie i koncerty.
Trzy hotele są połączone i wszystkie razem tworzą wielką całość usytuowaną na wzgórzu. Z
„Grand Hotel" schody prowadzą do parku, w którym są źródełka z wodą mineralną. Działają
nawet teraz. Park otoczony jest potrójnym kolczastym drutem. Za nim chodzą tam i z
powrotem uzbrojeni strażnicy. Na środku parku znajduje się jeziorko z nieodzownym
łabędziem. Jest też mały pa-
236 ??;'.
wilon, w którym pracuje kilku szewców. Oni są \ ternowani i każdy z nas ma prawo dać im
swoje naprawy raz w miesiącu. Za pawilonem znajduji ściół i wspaniała willa komendanta
obozu. Po le^ nie tego domu wąska ścieżka prowadzi do „Hotel ce", który także jest
zamieszkany przez Angli nim stoi „Hotel Continental" przeznaczony dla ' wyżej
sześćdziesiątego roku życia. Mieszkają w r angielskie i amerykańskie zakonnice, które opi
staruszkami.
Na drugim końcu obozu znajduje się „Hotel zarezerwowany dla Amerykanów, których liczb;
zbyt duża. Przybyli do Vittel we wrześniu 1942 taj są tylko kobiety; ich mężowie przebywają
piegne.
3 lutego 1943
Dziś po raz pierwszy otrzymałyśmy paczki kańskiego Czerwonego Krzyża — seria numer
miała łzy w oczach, gdy otwierała paczkę, a my łyśmy troskliwość, z jaką nieznane amerykai
wszystko zapakowały. Z każdej, najmniejszej r mieniowało ludzkie ciepło. Wszyscy
czuliśmy, którzy przysłali nam te rzeczy, ze współczucie o głodujących w Europie.
Lucia G., ładna, siedemnastoletnia blondy: była z nami na Pawiaku, brała udział w uczcie
ganizowałyśmy po otworzeniu paczek. W k lazłyśmy puszkę skondensowanego mleka, mar|
konserwę wołową, cukier, herbatniki, czekols kawę, zgęszczony sok pomarańczowy, susze
dwie paczki papierosów, paczkę tytoniu, i zuj ku. Ułożyłyśmy wszystko na stole i tańczyłyśi
w wielkiej radości. Potem przygotowałyśmy u
237
czas myślałyśmy o tym, w jaki sposób można by przesłać część tych rzeczy do Warszawy?
24 lutego 1943
Nie ma piękniejszego uczucia niż poczucie wolności. W Vittel poczułam jej smak po raz
pierwszy od lat trzech. Mimo że widzę kolczasty drut i hitlerowskich żandarmów o parę
kroków od nas, czuję się chroniona przez amerykańską flagę. Jedyną troskę powoduje myśl o
krewnych i przyjaciołach w Warszawie, od których na razie nie mam żadnych wiadomości.
Zbliża się wiosna. Spędzam w parku wiele godzin, czytam i marzę. Wdycham cierpki zapach
sosen i czuję się szczęśliwa, gdy jestem sama. Zawsze chciałabym być sama. Przyglądam się
przechodzącym w pobliżu. Niektórzy noszą mundury francuskie, które Niemcy dali im
zamiast płaszczy.
Dni mijają szybko. Jedzenie, jakie dają nam Niemcy, jest niewystarczające, głodowalibyśmy,
gdyby nie paczki z Czerwonego Krzyża. Internowani starają się przyspieszać upływ czasu
organizując rozmaite rozrywki, koła dramatyczne, kluby sportowe, grupy szkoleniowe itp.

background image

Ale nie bierzemy udziału w tych wszystkich zabawach. Moje myśli stale krążą wokół
Warszawy. Co tam się dzieje? Codziennie przeglądam gazety, ale nie znajduję w nich niczego
o polskiej stolicy.
28 lutego 1943
Mamy w naszym obozie dwóch ważnych gości: byłego konsula Brazylii w Katowicach, Paulo
J., i jego syna, Hilmara. Ojciec i syn spotkali się w pociągu po kilku miesiącach rozdzielenia,
podczas których hitlerowcy przewozili ich z jednego niemieckiego więzienia do drugiego.
Dwudziestodwuletni Hilmar opowiedział mi o swo-
238
11
ich przeżyciach. Naziści oskarżali go o wszelkii
przestępstwa, o jakich nie miał nawet pojęcia;
tekstem, że był szpiegiem jednego z europejskie
zamknęli go i torturowali. Ma jeszcze na ciele n
pione rany i złamane żebro, które nie zrosło s
dłowo. Wygląda jak szkielet. Zanim on i je
otrzymali pierwsze paczki z Czerwonego Krzyża
::iternowani dawali im jedzenie. Ci Brązylijczyc
dzo szczęśliwi z przebywania w obozie, uważa
prawdziwy raj, mimo że Anglicy i Amerykar
nie przestają skarżyć się na jedzenie i warunk
zie. Trzeba przejść przez to, przez co my pr;
w Polsce, żeby docenić nasze obecne warunki ż
Za kilka dni mają nas przenieść do nowo c
„Hotel Nouvel", który będzie zajmowany przez
Mężczyźni internowani w Titmoning mają być
przewiezieni tutaj, żeby połączyć się z żonami i
15 marca 1943
Jesteśmy w „Hotel Nouvel" od dwóch tygod czyźni z Titmoning i Compiegne jeszcze nie
przy przyjechała grupa z Gleiwitz, aby połączyć się nami po długim rozdzieleniu.
Nasze nowe pokoje są przyjemne i czyste. Mi stała oddzielny pokój, który będzie dzielić z
tatą, przyjedzie. Moja siostra, Rosa W. i ja też mamy ny pokój. Prawie wszystkie osoby
internowane na Pawiaku dostały pokoje na drugim piętrze. W hotelu przebywają także
Anglicy i Amerykanie. ? między nimi nie są najlepsze, bo Anglicy są doś< styczni. Ale nikt
tak naprawdę się tym nie prz mamy bowiem inne istotne problemy.
239
17 marca 1943 .v:(.-v-o >ą;,-.< ->'?>
Im dłużej mieszkam w Vittel, tym wyraźniej i ostrzej widzę twarze przyjaciół i krewnych, z
którymi przebywałam w getcie. Często mam koszmarne sny.
Wczoraj dostaliśmy dwa listy — od Romka i od wujka Abiego. Romek napisał do mnie na
blankiecie dla internowanych, jaki mu wysłałam: „Każde słowo od Ciebie sprawia mi wielką
radość. Jestem szczęśliwy wiedząc, że przynajmniej ty jesteś bezpieczna. Nie martw się o
mnie, nie warto; nigdy się już nie zobaczymy."
Wujek Abie pisze, że jeśli możemy coś dla niego zrobić, to żebyśmy zrobili to jak
najszybciej, bo nie wie, czy będzie mógł zostać pod tym samym adresem przez dłuższy czas.
Mama płakała gorzko czytając te złowieszcze słowa. Zaczęła biegać do różnych ludzi w
obozie, którzy mają powiązania z zagranicą, ale nie była w stanie niczego załatwić.
'?'?': .I!' • ? .f:.-.
29 marca 1943 --'r -..->?.•• . ;

background image

Wszyscy mężczyźni — obywatele amerykańscy w wieku powyżej szesnastu lat — zostali
nagle wysłani z naszego obozu do Compiegne. Niemieccy naziści dali dziwne wytłumaczenie
tego kroku: twierdzą, jakoby niemieccy jeńcy wojenni byli źle traktowani w Ameryce.
Władze obozu zrobiły wyjątek tylko dla pana D., który był ostatnio operowany i wciąż jest w
szpitalu; a także dla rabina R., jako osoby duchownej, oraz konsula z synem. Bardzo jest tu
smutno bez mężczyzn. Byliśmy wszyscy dla siebie bardzo bliscy, prawie jak jedna rodzina
podczas tragicznych miesięcy na Pawiaku.
18 kwietnia 1943
Jest późna noc. Słyszę regularne oddechy Anny i Rosy. Śpią głęboko, ale ja nie mogę. Wiatr
na dworze szarpie
drzewa. Czuję, że gdzieś dzieje się coś potwornej; goda jest dziwna. Niebo czyste i pełne
gwiazd; an chmur, a jednak wieje silny wiatr. Myślę o : i liście, jaki wczoraj od niego
dostałam. „Pracuję I tchnienia — pisze — bo tylko praca pozwala m: mnieć o wszystkich
kłopotach... Liczba naszych pr? jest coraz mniejsza. Z nogą znacznie lepiej; już n kam. Ze
starych znajomych widuję jeszcze tylko nie został nikt więcej. Dołek jest z Jankiem (ozm że
uciekł na stronę «aryjską»). Ostatnio widziałei kę; bardzo spoważniała. Nie myśl o mnie,
kochana, że moje dni są policzone. Życzę Ci wszystkiego na; go. Twój Romek."
Ten list był pisany 21 marca. Wiatr za oknen biera na sile, a moja bezsenność nie przemija. C
wieszczego wisi w powietrzu... k
25 kwietnia 1943
W obozowym teatrze wystawiono operetkę „Kraina uśmiechu" — z ogromnym sukcesem. P:
wienie reżyserowała sławna angielska aktorka, pe a YMCA dostarczyło materiałów na
kostiumy, k1 stały uszyte przez internowane krawcowe. Dekora lował angielski internowany,
Kendall T. Wysta także rewię reżyserowaną przez Morrisa S., młod gielskiego muzyka, który
zorganizował orkiestrę zie. Niusia W. wystąpiła w tej rewii ze spec jam; skim numerem, a
osiem par ubranych w kolorowe stroje ludowe tańczyło. Tańczyliśmy polskie tańc( waliśmy
polskie piosenki. Ta część spotkała się zwyczajnym aplauzem. Amerykanie i Anglicy \ duży
entuzjazm. Następnego dnia po pierwszym p wieniu słyszałyśmy w całym obozie: „Te polskie
240
241
16 —
czyny były takie kolorowe..." i „Ces Polonaises sont ad-
mirables..."
Gdy ogłosiłyśmy przed przedstawieniem nasz zamiar włączenia polskiej części do rewii,
spowodowało to dla nas wiele przykrości ze strony naszych własnych internowanych —
Polaków-gojów, którzy czuli się obrażeni pomysłem, żeby Żydówki tańczyły polskie tańce.
Niu-sia W., kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy, oświadczyła na próbie, że nie chce mieć
nic wspólnego z całym przedstawieniem, ale pewna rozsądna Polka ostrzegła ją, by nie stała
się narzędziem bigotów, i wytłumaczyła, że powinna kontynuować swoją pracę. W końcu te
same kobiety, które początkowo agitowały przeciw nam, przyszły na przedstawienie i
oklaskiwały polski numer, który odniósł jeden z największych sukcesów w całym
przedstawieniu. Przykro pomyśleć, że po tylu wspólnych cierpieniach ciągle jeszcze istnieje
między nami tak duży antagonizm rasowy.
W dużym stopniu pociesza nas stosunek zakonnic do żydowskich dzieci. Zorganizowały
szkołę, w której lekcje odbywają się po polsku, angielsku i francusku. W pracy pomagają
matki dzieci. Duszą tego przedsięwzięcia jest zakonnica z zakonu Les Auxiliatrices, którą
wszyscy nazywamy Matką Świętą Heleną. Jest to wysoka, majestatyczna kobieta o cudownej
figurze. Przy każdej okazji podkreśla swoje współczucie dla prześladowanych Żydów.
-D*
•B'

background image

Rozdział XVII POWSTANIE W GETCIE
':? ':-,'.//
15 czerwca 1943
Nie zapisywałam niczego w tym dzienniku od dłuższego czasu. Co dobrego może
wyniknąć z pisania? Kogo interesuje mój dziennik? Myślałam kilkakrotnie o tym, by go
spalić, ale jakiś wewnętrzny głos zabronił mi tego. Ten sam głos nakazuje mi teraz opisać
wszystkie potworności, o jakich słyszałam w ciągu kilku minionych dni. My, którzy
zostaliśmy uratowani z getta, wstydzimy się patrzeć sobie w oczy. Czy mieliśmy prawo
chronić samych siebie? Dlaczego w tej części świata jest tak pięknie? Tutaj wszystko pachnie
słońcem i kwiatami, a tam — tam jest tylko krew, krew mojego własnego narodu.
Boże, dlaczego musi istnieć tyle okrucieństwa? Wstydzę się. Jestem tutaj, wdycham świeże
powietrze, a tam mój naród dusi się gazem i ginie w płomieniach palony żywcem. Dlaczego?
Pod koniec maja przybyła grupa kobiet i dzieci z Lie-benau. Prawie podskoczyłam z radości,
gdy nagle wpadłam na Bolę. Nie mogłyśmy uwierzyć, że naprawdę jesteśmy razem. To było
jak baśń z tysiąca i jednej nocy. Przez pierwsze dni byłyśmy absolutnie nierozłączne.
Opowiedziałam jej o naszych przyjaciołach w getcie i o tym, co działo się po kwietniu 1942
roku, gdy została internowana, a ona w rewanżu opowiedziała mi o swoim życiu w Liebenau.
Bolą przyjechała do naszego obozu w tym
243

samym czasie, co Er na W., kuzynka Rosy— także dziewczyna w naszym wieku. Byłyśmy
szczęśliwe jak dzieci i przez chwilę zapomniałyśmy o całej potwornej rzeczywistości wokół
nas.
Nagle rozeszły się wiadomości, że warszawskie getto zostało podpalone i że całe czterdzieści
tysięcy Żydów, którzy w nim zostali, spaliło się żywcem. Źródłem tej informacji był list z
Warszawy otrzymany przez jedną z amerykańskich zakonnic. W liście napisano, że spalona
została ulica Nalewki, ale autor z pewnością miał na myśli całe getto.
W pierwszej chwili wśród internowanych Żydów wybuchła panika, ale później po prostu nie
chcieliśmy wierzyć, że ta historia jest prawdziwa. Potem nadszedł nowy transport
internowanych z Warszawy; przywieźli nam szczegóły o ostatnich wydarzeniach w getcie.
Nowo przybyłych umieszczono w „Hotel Providence", naprzeciw „Hotel Nouvel". Tego dnia
i przez kilka następnych przez okna hotelowe odbywała się konwersacja przerywana płaczem.
Wśród nowych internowanych zobaczyliśmy wiele znajomych twarzy. Na przykład pana K.,
który był z nami na Pawiaku, ale został zwolniony z powodu choroby na kilka dni przed
naszym wyjazdem. To on przekazał nam najwięcej szczegółów o ostatnich tragicznych dniach
warszawskiego getta.
Dowiedziałyśmy się, że akcja eksterminacyjna została wznowiona w dniu naszego odjazdu do
Vittel, to jest 18 stycznia 1943 roku. Żydzi spodziewali się czegoś podobnego od dawna. My
opuściliśmy Pawiak o drugiej rano. W kilka godzin później silne oddziały SS, Litwinów,
Ukraińców i specjalny regiment Łotyszów wkroczyły do getta i rozpoczęły pogrom. Ale ku
ich zdumieniu — oprawcy napotykali zbrojny opór. Wielu Żydów zabarykadowało się w
swoich mieszkaniach i strzelało do polu-
T
244
t.i-il
jących na ludzi. Okazało się, że podziemny ruch w gefr zebrał znaczną ilość broni i amunicji.
Niemcy i ich pomocnicy wycofali się z getta. W p dni później wrócili z czołgami i wozami
pancerny] Podpalali każdy dom, w którym napotkali opór, a lud; którzy próbowali uciekać z
tych budynków, byli wpycl ni do środka i paleni. W tej bitwie zginęło prawie tys osób. Potem
przez kilka dni wysyłano do Treblinki ogrc ne transporty.

background image

Nastąpiła kilkutygodniowa przerwa, ale tym razem dzie pozostali w getcie nie mieli już
żadnych złudzeń. W dzieli, że ich los został przypieczętowany, że hitlerov postanowili
całkowicie eksterminować ludność żydows Ostateczna likwidacja getta rozpoczęła się w mai
Niemieccy właściciele warsztatów znajdujących się w § cie dostali rozkaz, by poinformowali
swoich żydowsk pracowników, że muszą stawić się w ośrodku rejesi cji na wyjazd do
Trawnik. Tak jak przy poprzedr okazjach, zapewniano Żydów, że nie mają się czego o wiać,
że ludzie pozostali w getcie zostali uznani za v, tościowy element, że dostaną pracę w
dobrych war kach, będą mieszkali w fabrykach i nie zostaną rozd leni ze swymi rodzinami.
Zgłosiła się tylko mała grupka ludzi najbardziej z; manych, głodnych, którzy nie byli w stanie
dłużej w swoich podziemnych kryjówkach. Większość nie u\ rzyła w niemieckie obietnice.
Wiedzieli, że obozy pi w Trawnikach miały być tylko przynętą, a w rzeczy stości chciano ich
wysłać do Treblinki.
Młodzi ludzie oraz wszyscy mężczyźni i kobiety spr ni fizycznie przyłączyli się do podziemia
i kupowali t za ostatnie środki. Rozpoczęły się gorączkowe przyg wania do zbrojnego oporu.
Małe podziemne komórki raz tworzyły dużą, zdyscyplinowaną organizację. Gri
245
żydowskich przedstawicieli klas pracujących połączyły się i przy pomocy Polskiej Partii
Socjalistycznej i innych polskich ugrupowań lewicowych przemycały jedzenie i amunicją
kanałami wykopanymi pod murami. Niemcy byli dobrze poinformowani o tych
przygotowaniach, ale i tak nie potrzebowali pretekstu do zaatakowania getta. Ponieważ do
rejestracji zgłosiła się tylko mała grupka Żydów — zaledwie dwieście osób — hitlerowcy
zdecydowali się wywieźć pozostałych siłą.
W nocy z 18 na 19 kwietnia 1943, w noc Paschy, która dla Żydów jest świętem wolności,
uzbrojone jednostki SS, Ukraińców, Łotyszów i Litwinów otoczyły teren tzw. dużego getta
wyznaczony ulicami Leszno, Nowolipie, Bonifraterska, Smocza. O świcie 19 kwietnia
Niemcy w wozach pancernych weszli do getta ulicą Zamenhcia i zaczęli ostrzeliwać domy.
Zabarykadowani Żydzi odpowiedzieli ręcznymi granatami i ogniem z karabinów. Po-kilku
godzinach hitlerowcy wycofali się z getta.
Z każdego okna, dachu, zza zburzonej ściany witał na-zistów grad kul z karabinów
maszynowych. Sygnał do-walki dała grupa młodych ludzi, która zaatakowała zbliżające się
niemieckie czołgi ręcznymi granatami. Niemcy wrócili po obiedzie z lekką artylerią i
rozpoczęli ostrzał Nowolipia, Bonifraterskiej i Franciszkańskiej. Wtedy zaczęła się
rozstrzygająca bitwa.
W tej walce aktywny udział brały żydowskie kobiety ciskając ciężkie kamienie i lejąc wrzątek
na atakujących Niemców. Nie ma w historii precedensu tak nierównej i pełnej goryczy walki.
Wreszcie Niemcy zdecydowali się użyć ciężkiej artylerii.
Ostrzał był szczególnie ciężki nocami: 23, 24 i 25 kwietnia, gdy całe getto zostało zamienione
w olbrzymi pożar. Płonące domy utworzyły szczelną ścianę ognia, która uniemożliwiała
ucieczkę, i tak bohaterscy bojownicy mu-
246
sieli ginąć w płomieniach. Ci, którzy cudem przedo; się na zewnątrz, byli zabijani przez
hitlerowców ju; .murami getta. Strzelanina pochłonęła także wiele c wśród polskiej ludności
zamieszkującej po stronie „a skiej" blisko murów.
Ulice getta były piekłem. Pociski rozrywały się w wietrzu, a deszcz kul był tak gęsty, że
ktokolwiek wj wił głowę przez okno, padał. Niemcy zastosowali wię siłę ognia podczas
powstania w getcie niż w czasie < żenią Warszawy. Nalewki, Nowolipie, Franciszkai
Karmelicka, Smocza, Miła, Niska, Gęsia i plac Mura] ski zostały kompletnie zburzone. Nie
został ani jeden dom. Nawet wypalone ściany zrujnowanych domóv stały później wysadzone
dynamitem. Przez wiele łuna płonącego getta była widoczna na wiele kilome wokół
Warszawy. „Gdy opuszczaliśmy Pawiak — wiadał nam ktoś z nowo przybyłych przez okno

background image

«' Providence» — widzieliśmy ogromną górę ognia i < na Dzielnej trzęsące się od
wybuchów."
Wielu Żydów ukrywających się w specjalnie zbuc nych piwnicach zginęło w ogniu i dymie.
Jeden któremu udało się uciec podczas bitwy, mówił, że es-ni wyciągali kobiety i dzieci
(ukrywające się w kan za włosy i rozstrzeliwali. Głębsze kanały wodocii penetrowali ogniem
z karabinów maszynowych, a v lu wypadkach wpompowywali trujący gaz.
Pod gettem znajdowała się cała sieć tajemnych i korytarzy. Wygląda na to, że Niemcy
wiedzieli c bo wysadzili wszystkie piwnice dynamitem. Tysią dzi, którzy się tam ukrywali —
mężczyzn, kobiet : ci, młodych dziewcząt i chłopców — walczyło do os'
go tchnienia.
Nawet Niemcy byli zdumieni bohaterskim opore wianym przez obrońców getta. Nie mogli
pojąć
247
czerpią siły do walki o ostatni bastion polskich Żydów ci ludzie wygłodzeni i wycieńczeni.
Z „małego" getta, w którym były usytuowane fabryki Toebbensa i Schultza oraz kilka
mniejszych warsztatów, ostatnich Żydów usuwano siłą. -:ńk.
? Wśród nowo przybyłych internowanych z „Hotel Pro-vidence" znajduje się Esta H., moja
bliska koleżanka z Łodzi. Opowiedziała mi przez okno o swoich tragicznych przeżyciach
przed internowaniem na Pawiaku. Pracowała w fabryce Toebbensa i właśnie była w pracy,
gdy Niemcy zaczęli wywozić robotników do Trawnik. Bitwa o getto już się wtedy rozpoczęła.
„Zagano nas na podwórze — opowiadała. — Byłam w stanie skrajnego przerażenia i
myślałam, że natychmiast nas zastrzelą. Gdy schodziłam na dół, uzbrojeni Niemcy otoczyli
dużą grupę robotników. Dźwięki strzałów i wybuchów dochodziły ze wszystkich stron, a
szyby w oknach fabryki drżały. Kiedy już wszyscy zebrali się na dziedzińcu, hitlerowcy
kazali nam stanąć pod ścianami z rękami podniesionymi do góry. Mężczyźni powtarzali
modlitwy, a ja gorzko żałowałam, że żadnej nie znam. Ale własnymi słowami modliłam się o
szybką śmierć.
Los jednak oszczędził mnie. Po chwili pojawił się na dziedzińcu jakiś wyższy oficer
niemiecki i wydał rozkaz, żeby odprowadzono nas na Umschlagplatz. Myślałam, że to
oznacza Treblinkę. Byłam kompletnie przerażona, ocknęłam się dopiero w wagonie
towarowym, ściśnięta w masie ludzi. Przez cały czas nawet nie zauważyłam, że mój mąż był
przy mnie. Byłam strasznie spragniona. Na jednej ze stacji, na której pociąg zatrzymał się na
długo, mój mąż kupił butelkę wody od jednego z Ukraiń-
248
ców, którzy nas eskortowali. Zapłacił za nią sto pięćd siat złotych. Ci ukraińscy strażnicy
zrobili fortunę j czas tej podróży. Brali po sześćset złotych za mały chenek chleba. Stopniowo
zaczęliśmy sobie zdawać sj wę, że pociąg nie jedzie w kierunku Treblinki; po d nastu
godzinach jazdy przybyliśmy do Trawnik.
Obóz w Trawnikach jest bardzo mały. Umieszczono w starej stodole. Nie było wody ani
latryn. Tylko którzy z nas dostali sienniki, reszta leżała na gołej z i Następnego dnia troje z
deportowanych zachorowało tyfus, a liczba chorych powiększała się z dnia na ds Nie
separowano ich od zdrowych. Co dzień o szć rano budzono nas do pracy; o szóstej wieczór
wracali do naszej stodoły kompletnie wyczerpani. Jedzenie, j otrzymywaliśmy, wystarczało
tylko do tego, by utrzy nas przy życiu. Najbliższe osiedle znajdowało się w ległości kilku
kilometrów od nas, ale nikt nie miał wagi przekraść się tam, by zdobyć pożywienie, bo w nas
wszędzie błyszczały bagnety Litwinów i Łotys
Ale nawet w tym obozie byli przemytnicy. Codzie idąc do pracy spotykaliśmy chłopów
niosących o\ i chleb, które próbowali nam sprzedawać. Czasem uda nam się coś kupić w ten
sposób, ale w kilku przypadł Ukraińcy zastrzelili i chłopa, i Żyda, który chciał co niego kupić.
Raz goj z pobliskiego osiedla wrzucił j drut kolczasty kawałek chleba chłopcu, który mógł :

background image

dwanaście lat. Z twarzą rozjaśnioną radością chłopiec niósł chleb i zaczął go jeść. W tej
chwili podbiegł uki ski strażnik z najbliższego posterunku i jednym ud* niem wytrącił
chłopcu chleb z ręki, po czym zaczc bić kolbą karabinu. Bił go wciąż, kiedy chłopiec ju nie
ruszał. Zbił go na śmierć.
Niemal oszalałam. Inni patrzyli na tę scenę z kom ną bezradnością.
A jednak paru osobom udało się uciec. Kiedyś, późną nocą, oddział partyzantów zaatakował
nasz obóz, rozbroił strażników i uwolnił kilkudziesięciu więźniów. Niektórzy ukraińscy
strażnicy przyłączyli się nawet do partyzantów i pomagali rozbrajać innych. Były też
przypadki, że strażnik uciekał z obozu, żeby przyłączyć się do podziemia.
Niedaleko Trawnik, w lesie, jest zbiorowy grób kilku tysięcy jeńców wojennych. Byli
trzymani w naszym obozie. Wszyscy chłopi w sąsiednich wsiach wiedzą o tym grobie, bo byli
świadkami egzekucji rosyjskich jeńców wojennych i zmuszono ich do kopania tego wielkiego
grobu.
Nie wiem, jak długo byłabym w stanie to wytrzymać — kończyła Esta — ale na szczęście po
kilku tygodniach dostaliśmy cudzoziemskie paszporty i od tego momentu wszystko szło
dobrze. Wysłano nas do siedziby gestapo w Warszawie, potem spędziliśmy trzy dni w «Hotel
Ro-yal» z dużą grupą internowanych z republik południowoamerykańskich. Wreszcie zabrano
nas do Vittel z ostatnim transportem internowanych z Pawiaka. Ale nie mogę czuć się
szczęśliwa, bo moi rodzice zostali w Trawnikach.
Ostatnio przyszło do Warszawy wiele dokumentów takich jak nasze, ale większość osób, dla
których je wystawiono, zginęła dawno w Treblince albo w bitwie o getto."
Bitwa o getto trwała pięć tygodni. Wygłodzeni, wycieńczeni obrońcy getta walczyli
bohatersko przeciw silnej hitlerowskiej maszynie wojennej. Nie nosili mundurów, nie mieli
szarż, nie dostali medali za nadludzki wysiłek. Ich jedynym wyróżnieniem była śmierć w
płomieniach. Wszyscy z nich są Nieznanymi Żołnierzami, bohaterami, którzy nie mają sobie
równych. Jak strasznie jest myśleć o tym wszystkim — tylu jest wśród nich bliskich
przyjaciół
250
i krewnych: wujek Abie, Romek, Rutka... Przez kilka ostatnich dni stałam w oknie
rozmawiając z nowo przybyłymi internowanymi z „Hotel Providence". Chciwie słuchałam
ich słów, a myśli przenosiły mnie tam, do płoną-tych domów getta, gdzie żyłam przez trzy
lata z tymi wszystkimi bohaterami. Co jakiś czas czuję, że mdleję, jakby moje serce
zamierało, muszę odejść od okna i położyć się.
Tapeta w naszych pokojach pokryta jest skomplikowanym, ciemnoczerwonym wzorem. Raz,
gdy patrzyłam na nią, wyobraziłam sobie, że czerwone linie zmieniają się w długie strumienie
krwi... Tak płynęła ich krew, mieszając się z płomieniami. Nasza krew, nasze kości —
spalone na popiół. Boże, dlaczego musimy ścierpieć to wszystko? Wujek Abie, Romek i
inni... a może ktoś z nich ocalał?
W dniu, w którym rozmawiałam z Estą W., zebrałam dużo jedzenia od internowanych w
naszym hotelu i o jedenastej w nocy Hilmar J., przekradł się przez kolczasty drut do „Hotel
Providence". Rozdał jedzenie nowym internowanym, a odebrał osobiste pozdrowienia z getta
i wiele listów, które przywieźli nowi dla różnych osób z naszego hotelu.
Jeden z listów był dla Felicji K., od kuzyna, który pozostawał po stronie „aryjskiej" przez
długi czas dzięki sfałszowanym papierom. Pani K. dostała dla niego papiery ze Szwajcarii i
nie mogła zrozumieć, dlaczego nie przyjechał do Vittel. List tłumaczył, dlaczego. „Sumienie
nie pozwala mi ratować samego siebie — napisał — teraz, gdy widziałem tak wielu moich
bliskich umierających potworną śmiercią. Czy jestem lepszy od nich? Nie mam odwagi
opuścić tych ruin. Nie, nie wyjadę z Warszawy. To moje miejsce, muszę tu zostać. Jakaż jest
wartość mojego życia w porównaniu z życiem tych bohaterów, którzy
251

background image

I
przelali krew za nasz naród? Pisząc ten list słyszę wciąż jeszcze eksplozje w getcie. Ostatnie
piwnice są wysadzane dynamitem. Pod ruinami są pogrzebani moi bracia i twoi. Oceń sama,
czy mogę od nich uciec? Ostatniej nocy przeszedłem obok bram getta i ciągle jeszcze
słyszałem strzały. Ostatni Żydzi jeszcze się opierają. Afisze na ulicach Warszawy głoszą, że
«Polska wreszcie pozbyła się żydowskich komunistow». Po wszystkim, co przeszedłem w
ciągu minionych tygodni, nie mam odwagi uczynić najmniejszego kroku, by ratować siebie.
Życie straciło dla mnie całą wartość."
Pani Felicja i inni, którzy czytali ten list, płakali gorzko.
Wstrętne są też opowieści o stosunku niektórych Polaków do żydowskiej tragedii. To prawda,
że nielegalne publikacje wydawane przez polskie partie ludzi pracy wzywają Polaków, by
udzielali pomocy i dawali schronienie Żydom, którzy uciekli z płonącego getta, ale liczba
Polaków odpowiadających na ten apel jest bardzo mała. Odważni Polacy, którzy ryzykują
życie ukrywając Żydów uratowanych z getta, często są denuncjowani przez antysemickich
chuliganów i dlatego inni są odstraszani od wykonywania tego ludzkiego obowiązku wobec
naszych u-męczonych ludzi. W tych warunkach niewielka jest nadzieja, żeby wielu Żydów
zdołało się uratować.
15 czerwca 1943
Nie wiem, jak wyrazić ogromną radość — nie, radość i smutek. Dziś dostałam kilka listów od
Rutki. Żyje i jest zdrowa. 17 kwietnia jej rodzice wysłali ją z getta płacąc za to poważną
sumę. Mieli dołączyć do niej następnego dnia, ale 18 kwietnia hitlerowskie oddziały
eksterminacyjne otoczyły getto. Teraz szesnastoletnia Rutka jest sama po stronie „aryjskiej".
252
W jej liście wiele jest czarnej rozpaczy, to cud, że przeszedł przez cenzurę. Pisze, że w końcu
na pewno odbierze sobie życie. Widziała Romka w dniu, w którym opuściła getto; tego
samego dnia widziała naszą polską przyjaciółkę, panią Zofię K., która dała jej mój adres.
Cztery listy Rutki, które nadeszły dzisiaj, noszą różne daty. W drugim jest fragment od Dołka.
On i jego krewni dostali zagraniczne paszporty i są internowani. W liście tym Rutka pisze:
„Dni, które spędziłam z Dołkiem, były najszczęśliwsze w moim życiu. Miałam uczucie, że
jestem pod czyjąś opieką."
e ? .... w
r Dziś przyjechał z Warszawy niejaki pan R. Istnieje po-
dejrzenie, że ma powiązania z gestapo. Przyjechał całkiem sam, bez żadnej policyjnej eskorty.
Powiedział, że blisko dwa tysiące osób posiadających zagraniczne paszporty wysłano ostatnio
do obozu w Bergen-Belsen niedaleko Hanoweru. Jego zdaniem tam właśnie znajdują się
ostatni internowani z Pawiaka i Hotelu Polskiego. Wielu krewnych tych internowanych
znajduje się wśród nas — obawiają się o losy bliskich. Na razie wszystkie nasze zapytania o
ten obóz składane szwajcarskiej komisji pozostały bez odpowiedzi.
18 czerwca 1943
W tych bestialskich czasach prawdziwą pociechą jest spotkanie ludzi, których serca
przepełnione są prawdziwą miłością dla prześladowanych i potrzebujących. Dlatego lubię
przyglądać się naszej Matce Świętej Helenie. Czuję się mniej przygnębiona, gdy jestem
blisko niej. Podziwiam jej cierpliwość, pracowitość i miłość dla małych dzieci. Żadna praca
nie jest dla niej zbyt ciężka. Ta cu-
253

downa kobieta klęka, by szorować podłogi swymi delikatnymi rękami. Wyciera dzieciom
nosy i osusza łzy. Mimo długiej czarnej sukni, jaką nosi, ma mnóstwo praktycznego rozsądku
w rozwiązywaniu konfliktów, które narastają tu między ludźmi różnych ras i wyznań.

background image

Kieruje szkołą, a ja czerpię dużą przyjemność z pomagania jej. Robię znaczki, maluję
zabawki i zilustrowałam dziesięć egzemplarzy jedynej książki dla dzieci, jaką byłyśmy w
stanie otrzymać dla całej klasy.
6 sierpnia 1943
Mój ojciec wreszcie przyjechał wraz z transportem mężczyzn z Titmoning. Wreszcie
połączyliśmy się po długiej rozłące. Spotkania różnych rodzin były bardzo wzruszające.
Ludzie płakali z radości. Ale wciąż jeszcze jest wiele kobiet i dzieci, które nie widziały
mężów i ojców od ponad dwóch lat.
Przybyły także transporty z Compiegne i innych obozów z Niemiec — jak Tost czy
Kreuzberg. Ta koncentracja internowanych z tak wielu obozów daje nam nadzieję, że
wymiana jest już blisko. , ,.,,.?:.., .,:
Znów dostałam listy od Rutki zawierające tragiczne aluzje. Ostatni z nich opisuje śmierć
Tadka. Byłam przekonana, że z nas wszystkich najprędzej przeżyje Tadek, miał największe
szansę. Ale nie ma go już wśród żywych. Nieszczęsny chłopiec popełnił samobójstwo. Z listu
Rutki mogłam się domyślić, że jego ojciec został zabity przez podziemie. Tadek nie mógł
znieść takiej hańby; musiał czuć, że nigdy nie zetrze tej plamy ze swego nazwiska. Ojciec
został zabity w domu, 17 kwietnia, na dzień przed wybuchem powstania. Następnego dnia
Tadek zabił się. Biedny chłopiec, tak bardzo mnie kochał.
254
22 sierpnia 1943
W naszym obozie ludzie umierają i rodzą się. mieliśmy dwa pogrzeby starszych Anglików
Continental". A na świat przyszło troje dzieci. W czone są wielką opieką i otrzymują
specjalne ] pośrednictwem zakonnic. Kobiety ciężarne takżi dodatkowe paczki i są pod opieką
francuskich będących jeńcami wojennymi.
Jeden z lekarzy, dr L., jest słynnym chirurgi sytuacja jest przygnębiająca. Ma żonę i dziecko
pod Paryżem, z którego stale odchodzą trans Polski. Stale nas pyta, czy to, co się mówi o 1
jest prawdą. Nie chce wierzyć, że ludzie są tam trującym gazem i parą.
Nasz obóz stanowi jakby mały świat. Mamy siebie komórki francuskiego ruchu oporu. Int
wiedzą, że gdzieś w obozie znajduje się odbiorn wy. Codziennie rozpowszechnia się ustnie
najświe domości. Wygląda na to, że Niemcy coś podejrzę wczoraj przeszukali hotel, ale radia
nie znaleźli dają, że podczas gdy Niemcy robili rewizję, kt( rował po parku z radiem w torbie.
Teraz Niemcy robią rewizję codziennie w imr lu, ale radio nadal funkcjonuje i informuje nas
cych wydarzeniach. Wiadomości są dobre. Rosja żają się do polskiej granicy, Niemcy są stale
bc wane z powietrza, alianci wylądowali we Włoszecł panią afrykańska dawno się
zakończyła.
Z Afryki dostałam list od mego kuzyna Henrj który jest oficerem lotnictwa w armii de
Gaulle'i mywanie listów jest teraz w Europie ogromnym lejem, z którego korzystam dzięki
amerykańskie
255
Stale koresponduję z Rutką przebywającą w Warszawie po stronie „aryjskiej". Internowanym
wolno wysyłać tyl- -i ko jeden blankiet tygodniowo, ale ja używam blankietów całej
mojej rodziny, a dodatkowo daje mi je kilkoro znajomych w obozie. Cenzorzy muszą mieć
niezłą robotę z czytaniem całej mojej poczty.
Praca w szkole sprawia mi wielką radość i daje okazję do ćwiczenia się w angielskim i
francuskim. Prowadzę teraz zajęcia praktyczne w dwóch klasach. Jako materiału używamy
kartonów z paczek Czerwonego Krzyża; jako kleju mleka w proszku z wodą. Większość
dzieci pochodzi z Polski; wiele z nich przyjechało w dwóch ostatnich transportach, które
przybyły tu po likwidacji getta. Bardzo szybko uczą się angielskiego i francuskiego i są dla
nas wszystkich wielką pociechą.
2 października 1943

background image

Podczas dwóch dni Rosz Haszana mężczyźni modlili się w jednym z naszych pokoi.
Przygotowałyśmy stół ze świecami, jak kiedyś na Pawiaku, i madame Sh., żona Wielkiego
Rabina Warszawy, stała blisko ołtarza. Panował nastrój smutku i powagi.
Drugiego dnia Rosz Haszana dostałam list od Rutki informujący mnie, że wujek Abie żyje.
Zofia K. powiedziała jej, że wujek pracuje na przedmieściach Pragi. Moi rodzice uważają za
dobry omen fakt, że list przyszedł akurat podczas Rosz Haszana. Ale Rutka wciąż nie
odpowiada na moje pytanie o Romka. To, co o nim pisze, nie jest jasne. Obawiam się, że nie
chce powiedzieć mi prawdy. Musiał zginąć wraz z tysiącami innych bohaterów getta. ,«
5 października 1943
Dziś dostaliśmy list od naszego wuja z Tuluzy. Pisze, że często musi zmieniać adres i że jego
córka, a moja
256
kuzynka, była zmuszona oddać swoje roczne dziecko i dzinie gojów, żeby uchronić je przed
hitlerowcami. Sy1 acja francuskich Żydów pogarsza się z każdym dnie Tysiące Żydów
wysyła się z Paryża do Drancy, które j tylko etapem w podróży do Treblinki.
W innych krajach okupowanych przez hitlerowców t że zbiera się Żydów w obozach na
prowincji zwań Durchgangslager (obóz przejściowy), przed wysyłką do i nych fabryk śmierci
w Polsce. Żydzi ci nie wiedzą, straszny czeka ich los. Nie mają pojęcia o tym, co s się z
polskimi Żydami.
Największe transporty Żydów wychodzą teraz z hc
derskiego obozu Westerborg. Opowiadał nam o tym
wien obywatel brytyjski, który przyjechał tu zalei
parę dni temu z Holandii. Także Amerykanka, która
dawno stamtąd przyjechała, opowiadała nam, jak v
niały jest stosunek Holendrów do ich żydowskich w
obywateli. Nie tylko ukrywają Żydów w swoich dor
ale kilkakrotnie oddziały holenderskiego podziemia
kowały pociągi wiozące Żydów i uwalniały ich. W n:
rych miastach Holendrzy spalili księgi metrykalne
utrudnić hitlerowcom stwierdzenie, kto jest Żydem.
nych ludność katolicka zorganizowała strajki protes
ne przeciw prześladowaniu Żydów i w niektórych
padkach zmusiła Niemców do zaprzestania deport
10 Tpaździernika 1943
Wczoraj był Dzień Pokuty, a dziś są moje ur<
Czuję się bardzo stara, mimo że mam dopiero dz
naście lat. Mama przygotowała dla mnie przyjęcie-
dziankę i zaprosiła wszystkich młodych ludzi z całe
zu. Starali się stworzyć radosny nastrój, ale ich s
wesołość tylko mnie zasmuciła.
257
15 listopada 1943
Dziś odbyliśmy cudowny spacer poza obozem, do pobliskiej miejscowości. Otrzymaliśmy na
to pozwolenie po długich i kłopotliwych pertraktacjach. Nasza grupa składała się z trzydziestu
osób, a Niemiec, który nas eskortował, zmienił swój surowy ton, gdy daliśmy mu kilka
paczek amerykańskich papierosów i inne wartościowe artykuły.
Po raz pierwszy od jedenastu miesięcy opuściliśmy teren ogrodzony kolczastym drutem.
Ścieżka wiodła nas wśród zielonych wzgórz Wogezów. W niektórych miejscach była tak
wąska, że musieliśmy iść pojedynczo. Słońce jasno świeciło i wiał lekki, chłodny wietrzyk.
Nie spotkaliśmy po drodze żywego ducha. Później poszliśmy dokoła malutkiej osady. Przed

background image

chatami bawiły się brudne, wymizerowane dzieci, a koń przywiązany do płotu monotonnie
skubał trawę.
Większa miejscowość, która stanowiła cel naszej wyprawy, nie wyglądała wiele lepiej. Domy
były zniszczone, ludzie chudzi i ogorzali. Zaraz zostaliśmy otoczeni przez dzieci, które
błagały nas: „Avez-vous quelque chose a manger?" Daliśmy im chleb i czekoladę. Wpychały
ją do buzi małymi, drżącymi rączkami.
W centrum osady znajdowała się mała gospoda. Parę kobiet siedzących przy kominku
podniosło się, by nas obsłużyć. Na długim stole pojawiły się butelki czerwonego wina i
wiśniówki. Niemiecki strażnik usiadł, żeby się napić, i pozwolił nam swobodnie się poruszać
pod warunkiem stawienia się o określonej godzinie. Razem z Erną, Bolą, Rozą i młodym
Anglikiem, Haroldem, poszłam rozejrzeć się za mąką, której nie można dostać w obozie za
żadną cenę. Po długich poszukiwaniach znalazłam piekarnię, która wypiekała racjonowany
chleb. Biedny piekarz odmawiał przez długą chwilę, ale kiedy zobaczył konser-
258
wy, nasypał nam mąki do toreb. Kupiliśmy takż< francuskie bułki, po siedem franków sztuka,
a czarne i niepodobne do francuskiego pieczywa prz ną. Wieśniaczka dała nam kilka jajek i
wciąż c dziękowała za mydło i kawałek amerykańskiego sera, jaki daliśmy jej w zamian za te
jaja. Dokąd poszliśmy, pozdrawiano nas wesołymi okrzykan Anglais! Les Americains!"
Po powrocie do gospody spotkała nas wielka dzianka. Na stole stało radio, które przedtem by!
te. Niemiecki strażnik wypił dużo i spał na ławi gospodą. Harold złapał zagraniczną stację i
po i wszy od czterech lat słuchałam audycji radiowej, Udało nam się trafić na program
emitowany z ki do Europy. Audycja była w języku niemieckirr czona na angielski.
Wysłuchaliśmy ostatnich wia Paryż został mocno zbombardowany, tak jak \ Normandii.
Rosjanie odzyskali wiele miast i wzi< ce niemieckich jeńców. Audycja kończyła się po niem
dla wszystkich gnębionych narodów Euro chaliśmy z zapartym tchem. Nagle wszedł nasz ki
strażnik. Na szczęście był zbyt pijany, by zć sprawę, co się dzieje. Szybko przekręciłam gałkę
na Paryż i usłyszeliśmy wesołą muzykę.
Późnym popołudniem wróciliśmy do domu z trofeami. Każdy miał małą torebkę z kilkoma
mąki. W torbie Erny była maleńka dziurka i m czyła naszą drogę. Jedna z Angielek
oznajmiła, że lepsze trofeum — w jej torbie był królik! Wsz skarby nie zostały zauważone
przez nadzorc sprawdzał nas przy bramie obozu, bo gdy wr było już ciemno.
259

11 listopada 1943
Jest dziesiąta. W moim pokoju pali się mała lampka. Powiesiłam koc na drzwiach, żeby
światło nie przeświecało przez szybę. Oficjalnie powinniśmy gasić światło o dziesiątej, ale
tylko w nocy mogę czytać albo pisać. Na oknach są specjalne czarne story, ale i na nich
powiesiłam koce i teraz siedzę w kącie przy lampce.
Lubię słyszeć szum brytyjskich i amerykańskich samolotów lecących co noc o tej samej
porze. Słucham dźwięku ciężkich bombowców jak najwspanialszej muzyki. Melodia śmigieł
jest dla mnie najlepszą kołysanką, przy której zasypiam z nadzieją, że w końcu ciemne siły
nazizmu zostaną pokonane. Następnego dnia czytam niemieckie biuletyny wojenne
informujące nas, że Paryż został ciężko zbombardowany i że — naturalnie — trafione zostały
tylko szpitale i sierocińce. Może mój kuzyn, Henry W., jest wśród lotników, którzy przelatują
w nocy. Jakże bym chciała, żeby zrzucił mi list!
21 listopada 1943
Odbyła się pierwsza wymiana jeńców między Anglią i Niemcami. Około stu osób opuściło
Vittel, przede wszystkim chorzy i ci powyżej sześćdziesiątego roku życia. Pożegnania były
bardzo wzruszające. Wszyscy im zazdrościliśmy, a szczęśliwcy uśmiechali się, jakby widzieli
bramy raju po długim cierpieniu.

background image

W ostatnią sobotę widzieliśmy w naszym kinie film z Nowego Jorku. Pierwsza z mgły
wyłoniła się Statua Wolności, gigantyczna kobieta z pochodnią w dłoni. Później pojawiły się
dumne drapacze chmur. Widziałam nowojorskie ulice i spieszących dokądś ludzi. Samochody
pędziły z ogromną szybkością. Potem był Broadway ze swymi neonami. Ostatnim widokiem
był statek wpływający do portu Nowy Jork. W tym momencie salę wypeł-
260 ' :
niły oklaski. Na pewno wszyscy myśleli o chwili, rej sami przypłyną do Nowego Jorku
statkiem. M ma, która siedziała obok mnie, z trudem panów sobą. „Patrz — mówiła do mnie z
entuzjazmem — Radio City, a to Fifth Avenue, a to Broadway..." Oklaski trwały długo, film
wywołał głębokie we wszystkich, którzy znali miasto. Nie rozumie czego Niemej' nam to
pokazywali.
i
21 listopada 1943
Do Vittel przybył pierwszy transport włoskich wojennych. Są to Włosi, którzy przeszli do
aliai kapitulacji Benita. Umieszczono ich w „Hotel d( nieś", poza terenem obozu.
Dostaliśmy nieoczekiwanie list od kuzyna, H W. Był przez dwa miesiące w Londynie i wciąż
służbie u de Gaulle'a.
18 grudnia 1943
Wśród internowanych Żydów wybuchła panik; Niemcy wydali rozkaz rejestracji
Amerykanów i czyków pochodzenia żydowskiego. Nie wiemy, c znaczyć, ale krążą rozmaite
pogłoski. Niektórzy że Żydzi zostaną wysłani do Palestyny, w ram miany z internowanymi
tam Niemcami. Inni uti że zostaniemy odesłani do Polski. Żydzi siedzą zr ni w swoich
pokojach i nie wiedzą, co robić. Wy; to, że zanosi się na coś poważnego, bo do obozu chała
specjalna komisja złożona z wysokich urz niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznycl
nowani goje współczują nam, szczególnie zakonni ka Święta Helena oświadczyła, że
gdybyśmy rr odesłani do Polski, nie pozwoli zabrać dzieci. „] im dzieci — oświadczyła
zdecydowanie. — Sch<
261
w kościele i nie pozwolę tam wchodzić."
26 grudnia 1943
Tym razem skończyło się na strachu. Hitlerowska komisja zniknęła i cały obóz — Żydzi i
nie-Żydzi — odetchnął z ulgą.
W tym roku nasze święto Chanuka zbiegło się z Bożym Narodzeniem. Wielu Żydów i
katolików uważa, że to fakt symboHczny. W pokojach zajmowanych przez Żydów płoną
świąteczne świeczki, a choinka przed kościołem udekorowana jest świecidełkami. Może
nasze wspólne cierpienia i prześladowania wreszcie zlikwidują ślepy rasizm?
1 stycznia 1944
Znów Nowy Rok! Co nam przyniesie? Wczoraj wieczorem mieliśmy zabawę. Przez chwilę i
ja zapomniałam się i tańczyłam. Ale nagle wyobraziłam sobie, że wokół mnie tańczą cienie.
Potem poczułam silne dzwonienie w uszach, które zaraz zmieniło się w dziki śmiech.
Poczułam, że kręci mi się w głowie, i poprosiłam mojego partnera, żeby mnie odprowadził do
domu.
12 stycznia 1944
W obozie znów napięcie. Spowodowały je pogłoski, że i w Vittel Żydzi mają być izolowani w
czymś na kształt getta. Wielu katolików jest oburzonych i twierdzą, że na to nie pozwolą. Ale,
jakby się to nie zdawało dziwne, są i tutaj „aryjczycy", którzy są zadowoleni z tej
perspektywy; twierdzą oni, że Żydzi powinni być izolowani od gojów, tak jak to miało
miejsce w obozie Titmoning. Możliwe, że ci sami antysemici rozpuszczają takie plotki.
30 stycznia 1944
Kilka dni temu administracja obozu wydała polecenie,

background image

262
aby Amerykanie byli gotowi do wyjazdu w każdej c' Anglicy są sceptyczni i utrzymują, że
wymiana ni stąpi przed upływem kolejnego roku, bo tyle właśni< su upłynęło od ogłoszenia
wymiany Anglików do prowadzenia pierwszej jej części. Posiadacze ziel amerykańskich
paszportów wydanych przed wojną mieli pierwszeństwo, przynajmniej zdaniem Nieme
Czekam niecierpliwie i jestem tak niespokojna od dni, że większość czasu spędzam
spacerując po park
16 lutego 1944
Dostałam rozpaczliwy list od Rutki. Pisze, że ukr no jej dokumenty i pieniądze. Jest teraz
sama, za na w świecie nienawiści i polowania na ludzi. „J pociechą jest myśl o Tobie. Żyję
nadzieją zobaczer znów." Biedna Rutka, ile wycierpiała i przez co ; będzie musiała przejść!
27 lutego 1944
Wreszcie podano termin! Wymiana będzie miała
?sce w Lizbonie, 5 marca. Do wymiany wyznacza s:
nych żołnierzy amerykańskich oraz cywilów. Ale r
jeszcze całkiem jasne, jakie będą proporcje wymian
ciu Niemców za jednego Amerykanina, czy odwro
pięciu Amerykanów za jednego Niemca. Na ten te
różne plotki. Administracja obozu co godzinę rob
rejestr — wpisuje nowe nazwiska, skreśla wpisane i
nio. Żyjemy w okropnym napięciu i nerwowości.
rodzina była na pierwszych dwóch listach, ale te
stała skreślona. Moja matka biega w kółko od ;
biura do drugiego. W pierwszej turze ma jechać tyl
ło trzydziestu osób, podczas gdy kandydatów w Vi1
stu pięćdziesięciu. Wszystkie te zmiany i pogłoski
.zszarpały nam nerwy.
263
28 lutego 1944
Listy zostały zamknięte. My nie jedziemy. Mama stale chodzi do komendanta tylko po to,
żeby po raz kolejny usłyszeć, że nie jedziemy, bo ojciec jest w wieku nadającym się do służby
wojskowej, a rozdzielanie rodzin jest sprzeczne z zasadami komendanta. Jeśli to prawda, to
większość rodzin nie może jechać, bo ich mężczyźni nie skończyli jeszcze pięćdziesięciu
pięciu lat. Na razie wszystkie zakonnice oraz posiadacze zielonych paszportów otrzymali
zapewnienie, że pojadą w pierwszej turze. Ale komendant twierdzi, że w ostatniej nawet
chwili mogą jeszcze zajść jakieś zmiany. To mi przypomina hitlerowską taktykę na Pawiaku.
Tam też zmieniali zdanie co minutę, najprawdopodobniej tylko w tym celu, żeby nas dręczyć.
29 lutego 1944
Lista Amerykanów, którzy mają być wymienieni, została ostatecznie zamknięta. Nie
jedziemy. Szczęśliwcy dostali rozkaz spakowania swoich bagaży. Z okna widzę walizki
piętrzące się w ich pokojach. Na dworze pada śnieg.. Czasem wydaje mi się, że jestem znów
na Pawiaku.
Rozdział XVIII PODROŻ DO WOLNOŚCI
1 marca 1944
Jesteśmy w pociągu! Jedziemy wbre1 W ciągu ostatnich dwunastu godzin prze dziej
denerwujące chwile. Zmiany następi dziny. O szóstej po południu administrac przez głośniki
nazwiska wszystkich tych, ło na listach. Brakowało paru osób do ko sportu, mieliśmy więc
nadzieję, że i my Mama pobiegła do komendanta, ale wr< miną; za późno. Ale nie wyrzekła
się nai modliła, żeby nastąpiło coś w ostatniej cl

background image

I nastąpiło. O dziesiątej przyjechały ti benau i Titmoning i okazało się, że jest dla paru
internowanych. Administracja v tych Amerykanów i mama została natyc dzona. Początkowo
ojciec miał zostać w zgodziła się na to, bo była pewna, że w o cie nastąpi kolejna zmiana i
ojcu pozwoli Na razie spakowała wszystkie nasze rzecz w Warszawie, odwiedziło nas wiele
osć swoich amerykańskich krewnych. Pomaga się i kręcili wokół nas. Niusia W. przygc
deenie na drogę, a Bolą leżała płacząc w i
O siódmej rano matka poszła do biu:
265

obozu i po kilku minutach przybiegła krzycząc: „Jedziemy wszyscy!"
Nigdy nie zapomnę chwili pożegnania z ludźmi, z którymi tyle razem wycierpieliśmy stale
zawieszeni między życiem a śmiercią. Wszyscy mówili: „Proszę, nie zapominajcie o nas, w
was cała nasza nadzieja. Nie milczcie. Dopilnujcie, żeby nas uratowano..." Wszyscy bez
wyjątku — mężczyźni, kobiety i dzieci — płakali. Setki rąk machały do nas z okien za
kolczastymi drutami. Z oddalenia widziałam jeszcze Ernę ocierającą oczy. Obok niej stała
Ro-za, Harold i wielu innych — znajomych i obcych.
Nasz przedział sąsiaduje z przedziałem niemieckiej eskorty. Są w stanie skrajnego
wyczerpania nerwowego. Nigdy nie widziałam tak przygnębionych Niemców. Stale
sprawdzają ilość swoich więźniów według list, które trzymają w rękach.
2 marca 1944
Od kilku godzin stoimy w Biarritz. Pociąg zatrzymał się dwie mile od stacji. Wśród
pasażerów rośnie strach. Mówi się, że wielu internowanych zostanie odesłanych do Vittel, bo
jest nas za dużo.
3 marca 1944
Parę minut temu wymieniliśmy wszystkie nasze pieniądze na dolary. To nas wreszcie
uspokoiło; naprawdę wierzymy, że teraz jedziemy do Ameryki. Wszystkich mężczyzn
zmuszono do podpisania oświadczenia, że nie będą walczyć przeciw Niemcom w żadnej
armii. Kiedy wyszli z wagonów podpisać te oświadczenia, zobaczyliśmy jak na sąsiedni tor
wjeżdża pociąg z niemieckimi interno-
266
wanymi. Przybyli z Ameryki, żeby zostać ^ na nas. Wszyscy im naprawdę współczuliśn
4 marca 1944
Nasz pociąg znajduje się w tej chwili Hiszpanii. Na stacjach różni ludzie pozdra1 kiem „V".
Uderza ubóstwo Hiszpanów. < wyciągają rączki żebrząc o pieniążek. Wieli nierzy, a
szczególnie elegancko ubranych ność cywilna ubrana jest w szmaty i ma
liczki.
Wielu eskortujących nas Niemców zoste kiej stronie granicy, a ci, którzy jeszcze n; ubrani są
w cywilne łachy. Wraz z mund swoją butę.
5 marca 1944
Właśnie przekroczyliśmy granicę Port rowa policja hiszpańska została zastąpio policję
portugalską. Wciąż jesteśmy w t; ciągu. Tu także ludzie pozdrawiają nas e
Pociąg zbliża się do Lizbony. Widać żag] w naszym wagonie właśnie krzyknął słov To obce
szwedzkie słowo dla nas oznacza
Obudził mnie głos silnika statku. „Gri pełnym morzu. Wyszłam na pokład i o< kresnym
błękitem. Przesiąknięta krwią zi została daleko za mną. Wolność prawie ze
W ciągu ostatnich czterech lat nie znał Cztery lata czarnej swastyki, kolczastych getta,
egzekucji i — przede wszystkim
267
dniem i nocą. Po czterech latach tego koszmaru początkowo trudno było mi cieszyć się
wolnością. Wciąż zdawało mi się, że to tylko sen, że w jakimś momencie mogę się obudzić na

background image

Pawiaku i znów zobaczę starych ludzi z siwymi brodami, kwitnące dziewczyny i dumnych
młodych mężczyzn gnanych jak bydło na Umschlagplatz na ulicy Stawki, gnanych na śmierć.
Czasem zdawało mi się nawet, że słyszę krzyki torturowanych i słonawy zapach morza nagle
zmieniał się w mdlący, słodkawy odór ludzkiej krwi, odór często dochodzący do naszych
okien na Pawiaku.
Na dole, w mesie ktoś zaczął grać na fortepianie i to przypomniało mi Romka, który zwykł
grywać te same melodie Schuberta. Widziałam jego długie, delikatne palce. Poszłam do
swojej kabiny i padłam na koję płacząc gorzko.
Myślałam, że na statku zapomnę o koszmarach getta. Ale w zadziwiający sposób, pośród
niezmierzonego oceanu stale widziałam krwawe ulice Warszawy.
Na pokładzie zaprzyjaźniłam się z amerykańskimi żołnierzami i lotnikami zestrzelonymi w
czasie lotu nad Niemcami, którzy zostali wymienieni razem z nami. Niektórzy z nich mieli
puste, zwisające rękawy. Inni chodzili
0 kulach. Dwaj młodzi oficerowie mieli potwornie zniekształcone twarze; inni poparzone
twarze. Jeden stracił obie nogi, ale uśmiech nie schodził mu z warg.
Czułam się im bliska, a gdy opowiadałam im, co hitlerowcy zrobili w getcie — rozumieli
mnie.
Na statku zobaczyłam pierwszy od czterech lat amerykański film, pod tytułem: „Yankee
Doodle Dandy". Żołnierze i oficerowie mieli łzy w oczach oglądając go.
O zmierzchu 14 marca z mgły zaczął się wyłaniać zarys amerykańskiego brzegu.
Pasażerowie wyszli na pokład
1 stali przy relingu. Przypomniała mi się biblijna opowieść
268
o potopie i arce Noego, gdy ta wreszcie < ląd.
Przez cały dzień czułam się kompletnie r dźwigała bagaż wielu, wielu lat. Nie poszł; ru na
zabawę. Leżałam na pokładzie słucr który narastał z każdą chwilą.
15 marca nasz statek dotarł do Nowegc którzy razem przeszli przez lata nieszczę żegnać.
Panował nastrój pełen braters wszystkich twarzach widać było niespoko; Widziałam
nowojorskie drapacze chmur, były w Warszawie i rozmawiałam z Rutl zdawało mi się, że
biorę ją za rękę i ciąg
Droga Rutko, bardzo mi cię brak. Chi
z tobą mój dobry los. Jak cudownie byłot
bą na amerykańską ziemię. Chciałabym
mniej dać choć cząstkę wolności i szczęści
czekają. Statua Wolności, ta dumna kob:
w dłoni, którą widzę teraz przed sobą, ;
tak samo jak na mnie. Pozdrawia także
i wszystkich naszych przyjaciół, którzy
i tych, których nie zobaczymy nigdy wię<
Rutko, spójrz moimi oczyma, niech twe
zem z moim. Zbliżamy się do wolności. K
dzie tutaj chleb, dom i wolność. Nikt nig
cieszył wolnością tak jak my, którzyśmj
ciii.
Moja Rutko, powiedz wszystkim tyrr żyją, że nigdy o nich nie zapomnę. Zro uratować tych,
którzy jeszcze mogą być mścić tych, którzy tak gorzko zostali por chwilach swego życia. I
tych, których s zawsze będę widzieć żywych. Powiem, ] o naszych cierpieniach, o walce i o
moi
269
0.0C6W

background image

scy odzyskamy wolność!
Spis treści
Wstęp (S. L. Shncidermon) 5
Rozdział I. OBLĘŻENIE WARSZAWY 13
Rozdział II. POCZĄTEK GETTA 41
Rozdział III. ŻYCIE TOCZY SIĘ 57
Rozdział IV. PODZIEMIE 71
Rozdział V. ROSYJSKIE BOMBY 81
Rozdział VI. TYFUS 90
Rozdział VII. „GWAŁT PRZECIW BRATU TWEMU"
Rozdział VIII. STRACH OGARNIA ULICE 124
Rozdział IX. KOLEJNY ROK 135
Rozdział X. OKRUTNA WIOSNA 147
Rozdział XI. NIEMCY ROBIĄ ZDJĘCIA 160
Rozdział XII. UPRZYWILEJOWANI IDĄ DO WIEZIE]
Rozdział XIII. DZIECI IDĄ NA SPACER 184
Rozdział XIV. KONIEC ŻYDOWSKIEJ POLICJI
Rozdział XV. ZNÓW KRWAWE DNI 215
Rozdział XVI. OBÓZ INTERNOWANYCH 232
Rozdział XVII. POWSTANIE W GETCIE 243
Rozdział XVIII. PODRÓŻ DO WOLNOŚCI 265
199
? '?
lt':.-J '?'.??
Papier
Zam. wyd. 612.
ark. druk. 17+Ł
Pnnted in Poland
^


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mary Berg Dziennik z getta warszawskiego
Mary Berg Dziennik z getta warszawskiego
Berg Mary Dziennik z getta warszawskiego
Gąbiński Satnisław Wspomnienia policjanta z getta warszawskiego fragment
Niezatarte ślady getta warszawskiego. Artykuł
Zagłada getta warszawskiego
Gąbiński Satnisław Wspomnienia policjanta z getta warszawskiego fragment
Życie codzienne warszawskiego getta, Żydzi
zapoznanie sie z przepisami bhp, WSFiZ - Finanse i rachunkowość (Warszawa ul. Pawia 55), Licencjat,
Bednarczyk Tadeusz Zycie codzienne warszawskiego getta
Opoczyński Perec Reportaże z warszawskiego getta ebook
Maciej Kubicki O niemieckim filmie propagandowym z warszawskiego getta Przyczynek do analizy
T Bednarczyk Życie codzienne warszawskiego getta
Historycy holokaustu podzieleni w sprawie muzeum warszawskiego getta
Maciocha Agnieszka Autorzy dzienników podróży Magazynu Warszawskiego (2009)
Rozkaz dzienny L 2 Inc 1 Rozpoczynamy nowe życie, Warszawa 1916

więcej podobnych podstron