Buczyński Eugeniusz Smutny wrzesień

background image

Eugeniusz Buczyński





Smutny wrzesień












































background image

OD AUTORA


39 Pułk uformowany został w listopadzie 1918 roku we Lwowie w czasie walk prowadzonych z

Ukraińcami jako 2 Pułk Piechoty Strzelców Lwowskich. 8 kwietnia 1919 roku w ramach
reorganizacji pułk został przemianowany na 39 Pułk Piechoty Strzelców Lwowskich. W roku 1921
pułk został skierowany do Jarosławia, gdzie bataliony II/39 i III/39 zajęły koszary przy ul.
Kościuszki, batalion I/39 kwaterował w Lubaczowie.

Dzień 29 kwietnia był świętem pułkowym. W 1924 roku Polonia w Detroit ufundowała dla pułku

chorągiew, którą w dniu święta pułkowego, 29 kwietnia, wręczył pułkowi przedstawiciel prezydenta
Rzeczypospolitej generał broni Lucjan Żeligowski. Marszem bojowym pułku była warszawianka.
Orkiestra pułkowa posiadała w swoim składzie czterech fanfarzystów w historycznych mundurach z
lat 1815-1831, płomienie (proporczyki) do fanfar ufundowali w 1932 roku kolejarze węzła PKP w
Jarosławiu. Fanfarzystów w marszu poprzedzało czterech doboszów, również w mundurach
historycznych, z tarabanami. W kasynie oficerskim pułku znajdowało się małe muzeum, były tam
obrazy batalistów polskich oraz militaria z I wojny światowej. Żołnierze, którzy przesłużyli w pułku
dwa lata, otrzymywali odznakę pułkową, a ci, którzy przesłużyli dziesięć lat w pułku, otrzymywali
sygnet z wyrytą odznaką pułkową.

Pułk wyruszył na wojnę z chorągwią i orkiestrą. Brał udział w walkach nad Dunajcem, pod

Birczą, Husakowem, Mołoszkowicami, Rzęsną Ruską, Hołoskiem Małym. 20 września, po nieudanej
próbie przebicia się do Lwowa, został rozwiązany. Dziwnym zrządzeniem losu zakończył walkę z
Niemcami na terenach swych pierwszych starć w czasie I wojny światowej.

W 1939 roku byłem dowódcą kompanii w stopniu kapitana, a 31 sierpnia mianowany zostałem

dowódcą łączności pułku. Z towarzyszami broni przeszedłem szlak bojowy od Dunajca do Lwowa.

Wydarzenia wojenne notowałem odręcznie w polowym bloku meldunkowym, a materiały do

wspomnień gromadziłem długo. Na całość złożyły się fakty, które widziałem i przeżyłem, niekiedy
uzupełnione komentarzem, oraz wstawki dodane w późniejszym okresie. Starałem się obiektywnie i
dokładnie, bez osobistych emocji, przekazać wszystko, odtworzyć nawet drobne szczegóły tamtych
dni, do czego przydały się zachowane notatki oraz relacje uczestników i świadków opisywanych
wydarzeń. Pragnąłem dać przegląd wysiłku i bohaterstwa naszego żołnierza w wojnie obronnej
1939 r., opisać jego trud i ofiarność.

Choć od hitlerowskiego potopu minęło już ponad 40 lat, to wiadomości o wrześniu 1939 r. i jego

znaczeniu dla koalicji antyhitlerowskiej są często mało znane. A przecież polski wrzesień odegrał
ważną rolę w ówczesnych stosunkach międzynarodowych: zakończył pokojowe podboje Hitlera.
Polskie „nie” zmusiło naszych sprzymierzeńców na Zachodzie do wypowiedzenia wojny Niemcom i
zapoczątkowało formowanie się koalicji antyhitlerowskiej – a na końcu sprawiedliwość dziejowa
sprawiła, że Berlin został zdobyty przez armie słowiańskie.
















background image

ŻYCIE W GARNIZONIE


Wiosna 1939

W koszarach pułku

Z budynku kasyna garnizonowego dochodzą dźwięki walca Nad pięknym, modrym Dunajem,

słychać gwar głosów, okrzyki wodzirejów, to dobiega kresu zabawa karnawałowa dużego garnizonu
w małym mieście Jarosławiu. Wdzierające się przez zasłonięte okna światło dzienne przypomina
rozbawionym tancerzom w mundurach, że nadchodzi dzień pracy, codziennych ćwiczeń i zajęć
koszarowych. Kończono więc zabawę, jak zawsze bywało, białym mazurem, tańczonym
rzeczywiście w białym świetle dnia.

Przechodzące w tym czasie ulicą pobożnisie, spieszące na prymarię do pobliskiego kościoła OO.

Reformatów, by tradycyjnie w Popielec posypać głowy popiołem, na odgłosy muzyki i gwar
rozbawionych tancerzy żegnają się nabożnie i mówią:

— Moja pani, tacy bezbożnicy to i świętego postu nie uszanują.
— Moja pani, zobaczy pani, że za taką rozpustę przyjdzie kara boża.
Już z pobliskich koszar 39 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich grają trębacze skoczną pobudkę,

wtórują im sygnałówki sąsiedniego 3 Pułku Piechoty Legionów, a z daleka dochodzą niskie tony
pobudki granej na skrzydłowce w tempie walca, wiadomo, pobudkę gra 24 Pułk Artylerii Lekkiej. Po
pewnym czasie słychać niesiony wiatrem chóralny śpiew, to oddziały śpiewają poranną modlitwę
Kiedy ranne wstają zorze.
Teraz życie w garnizonie zaczyna wchodzić na tor twardej i codziennej
pracy żołnierskiej.

Wiosną 1939 r. sytuacja w Europie staje się coraz bardziej napięta. Niemcy hitlerowskie

wysuwają ciągle nowe żądania – ich presji ulega Czechosłowacja, wkrótce Hitler opanowuje
Kłajpedę. Obiektem następnych ataków staje się Polska – sprawa Gdańska i korytarza nie schodzi z
pierwszych szpalt wszystkich dzienników. W kwietniu III Rzesza wypowiada układ o nieagresji z
Polską.

Społeczeństwo polskie docenia groźną wymowę tych faktów, wierzy jednak w zapewnienia

marszałka Rydza-Śmigłego, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i nie oddamy nawet guzika od płaszcza.

W tym czasie spóźnieni przechodnie, przechodzący ulicą Kościuszki obok koszar 39 Pułku, mogą

zauważyć w oknach piętrowego budynku światła palące się do późnych godzin nocnych. To pracuje
oficer mobilizacyjny pułku, kapitan Jakub Szutt, który opracowuje nowe .wytyczne elaboratu
mobilizacyjnego. Kapitan jest starym żołnierzem z I wojny światowej, odznaczonym Krzyżem
Walecznych, specjalistą w tym dziale, i cieszy się zaufaniem przełożonych.

Waga i pilność tych zadań musi być duża, prace są wykonywane bez przerwy, a w krótkich

odstępach efekty są sprawdzane przez dowódcę piechoty dywizyjnej pułkownika Bolesława
Schwarzenberg-Czernego oraz dowódcę Okręgu Korpusu nr X generała Wacława Wieczorkiewicza.
Takich kontroli nie pamiętają najstarsi oficerowie pułku.

Elaborat mobilizacyjny oparto na tak zwanym planie „W”

*

, który zakłada, że część sił zbrojnych

można zmobilizować niejawnie, bez ogłaszania mobilizacji, na podstawie powołania
indywidualnego, oznaczonego odpowiednim kolorem karty.

W niedługim czasie tajemnica prowadzonych prac zostaje ujawniona oficerom, którzy prowadzą

dzienniki „Mob”. Oficerowie ci całymi dniami przesiadują w biurze, wprowadzając zmiany w
swoich dziennikach. Pilność tych prac może obrazować choćby fakt, że dowódcy pododdziałów,
którzy muszą być obowiązkowo każdego dnia w terenie ze swoimi kompaniami na ćwiczeniach,
przesiadują teraz w referacie „Mob”. Wszyscy oficerowie, opracowujący te czynności, zobowiązani
są do nieujawniania postronnym tego, co wiedzą i co robią. Coraz wyraźniej widać, że zbliża się
wojna – potwierdzają to wydane zarządzenia przeglądu uzbrojenia i sprzętu zdeponowanego w
magazynach mobilizacyjnych pułku.

*

Nazwany od pierwszej litery nazwiska szefa oddziału I Sztaby Głównego pułkownika Józefa Wiatra.

background image

Wobec grożącego niebezpieczeństwa całe społeczeństwo jest zespolone jak nigdy, nawet liczne

partie polityczne zaprzestały swoich sporów, by popierać wysiłek obrony kraju.

Powstaje Fundusz Obrony Narodowej (FON), na który składają wszyscy bez różnicy nie tylko

pieniądze, ale nawet pamiątki rodzinne w postaci starej biżuterii i innych rzeczy wartościowych.
Rozlepiono plakaty propagandowe FON przedstawiające trzy zespolone lufy armat p-lotniczych
skierowane do góry. Inne wyobrażają płonącą wieś, nad którą krążą trzy samoloty z czarnymi
krzyżami. Przed okienkiem Funduszu Obrony Narodowej widzi się przedstawicieli wszystkich
stanów. Taki jest powszechny zapał, że nawet dzieci szkolne otrzymane na zakup słodyczy grosze
oddają na FON. Wieść niesie, że również więźniowie polityczni odsiadujący kary w Rawiczu zebrali
między sobą pewną kwotę pieniężną na FON.

W pułku odbywa się zebranie, chodzi o składki na Fundusz Obrony Narodowej. Przy okazji

odczytano apel Związku Legionistów wzywający do zbierania datków na budowę ogrodzenia w
posiadłości marszałka Piłsudskiego w Pikieliszkach pod Wilnem. Wtedy zabiera głos jeden z
oficerów młodej generacji, człowiek o przekonaniach sprzecznych z poglądami i mentalnością
środowiska, w którym przebywa. Stwierdza, że jest przeciwny zbiórce na budowę płotu teraz, kiedy
cały naród oddaje swoje grosze na Fundusz Obrony Narodowej. To wystąpienie popiera kapitan Jan
Nanuaszwili, Gruzin:

— Polska dała mi opiekę i przytułek, a teraz, kiedy jest w niebezpieczeństwie, nie mogę patrzeć na

to spokojnie i budować płoty.

Niepisany zwyczaj, że jeden uzasadniony sprzeciw obala postawiony wniosek, sprawia, że

wniosek o zbiórce pieniężnej na budowę płotu upada ku niezadowoleniu starszych wiekiem oficerów,
a zwłaszcza tych pochodzenia legionowego. Starsza generacja nie dostrzega, że w okresie naszej
niepodległości wyrosło nowe pokolenie, któremu obce są mity legionowe. Wśród strzelców pułku
szybko utworzono komitety żołnierskie, które przy wypłacie żołdu zbierają datki.

Troskę o obronność kraju demonstrują również chłopi. Podczas tegorocznego obchodu święta

Stronnictwa Ludowego rolnicy z powiatu jarosławskiego, przechodzący w pochodzie przez miasto,
ciągną drewniane działo z wypisanym hasłem: „Żądamy dozbrojenia kraju w obronie
przeciwlotniczej”. Różne urzędy, przedsiębiorstwa, szkoły, stronnictwa polityczne fundują wojsku
samochody, CKM-y oraz inne uzbrojenie. Przekazywanie sprzętu odbywa się uroczyście, z
towarzyszeniem orkiestry wojskowej, defilady żołnierzy oraz patriotycznych przemówień.
Entuzjazm społeczeństwa jest ogromny, dochodzi do tego, że niektórzy ludzie, zwłaszcza ułomni,
zgłaszają się na „żywe torpedy”, a nazwiska ich są ogłaszane w prasie.

Jarosław jest siedzibą dużego garnizonu wojskowego, w którym stacjonują: 3 Pułk Piechoty

Legionów, 39 Pułk Piechoty Strzelców Lwowskich, 24 Pułk Artylerii Lekkiej, 10 Dywizjon Artylerii
Konnej, Dywizyjna Szkoła Podchorążych Rezerwy, składnica intendencka, okręgowy sąd wojskowy,
pluton żandarmerii, dziekanat duszpasterstwa, garnizonowa izba chorych oraz dowództwo 24
Dywizji Piechoty. Dowództwo 24 Dywizji zajmuje olbrzymie budynki poklasztorne znajdujące się
przy kościele farnym. Dowódcą dywizji jest pułkownik dyplomowany Bolesław Krzyżanowski,
niedawno przydzielony na to stanowisko, ogółowi żołnierzy mało znany. Wieść niesie, że jest chory i
raczej nadaje się do leczenia w sanatorium niż dowodzenia. Dowódcą piechoty dywizyjnej jest
pułkownik Schwarzenberg-Czerny, dusza człowiek, cieszący się poważaniem żołnierzy wszystkich
stopni.

39 Pułk Piechoty zajmuje koszary przy ulicy Kościuszki, w których kwateruje: dowództwo pułku,

II i III batalion, kompania armatek przeciwpancernych oraz kompania łączności. Przy kompanii
łączności funkcjonuje stacja psów meldunkowych

*

, panuje bowiem w tym czasie moda na psy

meldunkowe jako jeden ze środków łączności. Stary ten wynalazek w dobie radia przypomniał
pewien teoretyk wojskowy, opisując szeroko użycie psów jako środka łączności w I wojnie
światowej, dużo też rozpisuje się na ten temat prasa wojskowa.

*

Pułkowa stacja psów meldunkowych miała odejść z Ośrodkiem Zapasowym, ale właściwa obsługa poszła na wojnę z

kompanią łączności, a psy zostały w garnizonie.

background image

Uciechę ma dzieciarnia miasta, kiedy rano w psim oporządzeniu maszeruje na swoje ćwiczenia ten

psi oddział. Widzi się matki, które specjalnie przychodzą z dziećmi i czekają na rogu ulicy
Słowackiego, by swoim pociechom sprawić radość widokiem defilujących psów. Uczniowie szkoły
powszechnej stojącej obok tych ulic, nie zważając na powagę nauczyciela i odbywającą się naukę,
wybiegają do okien, by zobaczyć to widowisko.

Batalion I/39 kwateruje w koszarach w Lubaczowie, posiada stale wielu żołnierzy służby czynnej,

szkoli bowiem uzupełnienie dla Korpusu Ochrony Pogranicza. Pułk ponadto zajmuje koszary na
przedmieściu Głębockie, mieszczą się tam: dywizyjna szkoła podchorążych piechoty rezerwy, pluton
artylerii piechoty i kompania zwiadowców.

Magazyny mobilizacyjne pułku znajdują się w trzech rozrzuconych miejscach, jeden, nowo

zbudowany w koszarach przy ul. Kościuszki, magazynuje umundurowanie, uzbrojenie i
oporządzenie. Za ścianami tego magazynu, jako najbardziej oddalonego od koszar, w dni pogodne
odbywa się szkolenie trębaczy i werblistów pułkowych, ku rozpaczy pobliskich mieszkańców. Drugi
magazyn, w koszarach na przedmieściu Głębockie, ma na wyposażeniu armatki przeciwpancerne i
składy amunicyjne. Trzeci znajduje się w zniszczonych pomieszczeniach kościoła Świętej Anny, są
tu kuchnie polowe, biedki do ciężkich karabinów maszynowych, biedki amunicyjne, biedki łączności
oraz taczanki.

Magazyn ten spędza sen z oczu oficerom inspekcyjnym garnizonu, gdyż żołnierze, którzy pełnią

służbę wartowniczą, twierdzą, że tam straszy. Podczas deszczowych nocy słyszy się głosy, jęki,
odgłosy kroków, dzwonienie żelaza, a nawet czasem ukazuje się ciemna, wysoka zjawa. Grozę
powiększa i to, że w podziemiach zrujnowanego kościoła leżą ludzkie kości i zdewastowane trumny.
Nocą niesamowitości dodają ruiny, odgłosy niesione echem oraz potworne przeciągi. W dodatku
pewnej burzliwej nocy z piorunami zostaje tam zastrzelony przez wartownika podoficer inspekcyjny
garnizonu sierżant Małolepszy. Jak zeznał wartownik, z ruin kościoła wyszła niespodziewanie jakaś
postać, do której strzelił bez ostrzeżenia.

Pouczanie i uświadamianie, dobieranie na wartowników ludzi śmiałych niczego nie zmienia,

wszyscy wartownicy twierdzą, że straszy...

Mówią wprawdzie, że diabłów nie ma.
— A na cmentarzu o północy, to co straszy? — zapytuje na pogadance uświadamiającej taki

strzelec pochodzący z Polesia lub z Kieleckiego od Gór Świętokrzyskich.

— A kto zatrzaskuje drzwi, jak wychodzimy w nocy z wartowni?
— A kto gasi latarnię, kiedy idziemy na zmianę wartownika?
I wytłumacz tu takiemu wojakowi, że dla diabłów nastały teraz złe czasy. Aż w końcu stało się:

strasząca zjawa trafia na twardego wartownika, wezwana do podejścia bliżej, zaczyna się szybko
oddalać. Wartownik oddaje strzał ostrzegawczy, a kiedy to nie pomaga, strzał drugi, tajemnicza
postać zatrzymuje się i zostaje zmuszona zrobić w tył zwrot i padnij. Leży tak w błocie i na deszczu,
do czasu aż zaalarmowany strzałami dowódca warty przychodzi z pomocą. Okazuje się, że zjawą jest
kapelan garnizonu, który mieszka w budynku obok ruin. Tłumaczy, że wartownicy penetrują
podziemia kościoła, gdzie stoją trumny, mało, załatwiają się tam, chciał więc w ten sposób zmusić
żołnierzy, by zaprzestali takich praktyk.

Dowódcą 39 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich od dwóch lat jest podpułkownik

dyplomowany Roman Szymański, dawny legionista z pierwszej kadrowej, odznaczony orderem
Virtuti Militari i dwukrotnie Krzyżem Walecznych, w pułku przez młodych oficerów nazywany
„proboszczem”. Dowódcą I/39 w Lubaczowie jest podpułkownik Piotr Kaczała, doświadczony
żołnierz, w I wojnie światowej dowodził batalionem, odznaczony Virtuti Militari i dwukrotnie
Krzyżem Walecznych. II/39 dowodzi major Józef Bieniek, należy do szaraków legionowych, do
pułku przydzielono go dwa lata przed wojną. Odznaczony Krzyżem Walecznych, znany jest
wszystkim z tego, że nie nosi żadnych odznaczeń na znak protestu, że nie otrzymał orderu Virtuti
Militari. Opowiadano, że za to właśnie został karnie przeniesiony z pułku legionowego, w którym
poprzednio służył. III/39 nie ma ostatnio stałego dowódcy, batalion ten jest „poligonem
doświadczalnym”, dowodzą nim różni oficerowie przydzielani ze sztabów, by uzyskać staż

background image

dowodzenia. Teraz batalionem dowodzi kapitan Zygmunt Gawłowski, doświadczenia liniowego
posiada mało, obecnie jest w Rembertowie na kursie dowódców batalionów.

Kompaniami dowodzą młodzi oficerowie, wychowankowie pokojowych szkół oficerskich w

Warszawie a po przewrocie majowym w 1926 r. w Komorowie k/Ostrowi Mazowieckiej. Jest jeszcze
Szkoła Oficerska dla Podoficerów w Bydgoszczy, oficerowie z tej szkoły to dobrzy dowódcy
plutonów, często pełnią funkcje administracyjne. Kadra podoficerska ma duże doświadczenie i dobre
przygotowanie, wszyscy ukończyli szkoły podoficerskie, a widu starszych podoficerów brało udział
w I wojnie światowej. Adiutantem pułku jest kapitan Stefan Żółtowski, należy do młodych oficerów,
jest mało znany, do pułku przydzielony niedawno

*

. To raczej aktor na stanowisku adiutanta, w

rodzinie wojskowej reżyseruje sanacyjną sztukę Z. Nowakowskiego Gałązka rozmarynu. Dowódcą
kompanii zwiadu jest najlepiej wybrany na to stanowisko młody porucznik Kazimierz Bukowy,
dusza chłopak, zadzierzysty zagończyk, znany w całej dywizji z mistrzowskiego tańca oberka
kujawskiego.

Przed kadrą i strzelcami pułku stoją poważne zadania szkoleniowe. Przed wymarszem pułku na

koncentrację dywizyjną ukończyć trzeba szkolenie bojowe na szczeblu drużyny i plutonu. Kompanie
muszą być przygotowane do zawodów strzeleckich o mistrzostwo w strzelaniu pomiędzy pułkami w
dywizji. Do zawodów stają wszystkie kompanie strzeleckie pułku, bierze w nich udział cały stan
danej kompanii prócz kucharzy, sanitariuszy i chorych. Urlopy i przepustki w tym czasie są
wstrzymane. Warunki strzelania nie są łatwe. Każdy strzelec oddaje 3 strzały na odległość 300
metrów z pozycji leżącej z podparciem do tarczy z 10 pierścieniami i czarnym kołem w środku.
Każda kompania strzela do swoich tarczy i ma oddzielne stanowiska. Końcowy wynik uzyskuje się
przez zsumowanie wszystkich trafień w pierścieniach tarczy. Najwyższa liczba trafień wszystkich
kompanii pułku eliminuje mistrzowski pułk dywizji, a najwyższa liczba trafień danej kompanii
wyłania mistrzowską kompanię pułku. Przez takie zawody chciano powiększyć siłę ognia
oddziałów

**

.

Strzelanie odbywa się na dwu strzelnicach garnizonowych, które pozostały w spadku po wojskach

austriackich. Strzelnica „Szczytna”, nazywana tak od niedalekiej gromady, posiada potrzebne
urządzenia do oddawania strzałów na odległość 600 m. Druga strzelnica, „Widna”, nie ma takich
urządzeń, posiada tylko wały ochronne, odbywa się tam strzelanie do 200 m. Garnizon w Jarosławiu
jest duży, więc strzelnicę stale oblegają żołnierze, a dni strzelania dla poszczególnych oddziałów
wyznacza szczegółowy harmonogram. Pozostają wolne niedziele i święta, co wykorzystują
nieoficjalnie dowódcy pododdziałów szkolących kompanie do zawodów. Już od świtu w niedzielę
poszczególni dowódcy zajmują strzelnicę, by przeprowadzić strzelania próbne. W krótkim jednak
czasie, na interwencję kapelana garnizonu praktyki te zostają zakazane jako nie ujęte programem
szkolenia – a chodzi tu przede wszystkim, aby dzień święty się święcił.

W tym czasie nad poprawnymi stosunkami pomiędzy wojskiem i kościołem czuwają obydwie

strony. Przed trzema laty bowiem, jak popularnie wtedy to nazywano, odbyła się „wojna kościelna”.
Był to spór pomiędzy księdzem prałatem Męskim, ówczesnym proboszczem, a komendantem
garnizonu i równocześnie dowódcą 24 Dywizji generałem Wieczorkiewiczem. Od 1921 r. wojsko
całego garnizonu chodziło na nabożeństwa w niedziele i święta do kościoła farnego, który był
kościołem garnizonowym. Mszę dla żołnierzy odprawiał kapelan garnizonu ksiądz major Pączek.
Spór powstał w czasie obchodów rocznicy Konstytucji 3 Maja. Było już po godzinie dziewiątej, cały
garnizon czekał na rynku przed ratuszem, dwie kompanie chorągwiane z chorągwiami i orkiestrą
stały przed kościołem, a komendanta garnizonu Wieczorkiewicza nie ma – znany był ze swoich
spóźnień. Proboszcz, nie czekając już dłużej, z piętnastominutowym opóźnieniem rozpoczął

*

W ostatnich dwóch latach przed wybuchem wojny przeprowadzono w wojsku przeniesienia niektórych oficerów służby

stałej do innych oddziałów. Przeniesieniami tymi objęto również prawie wszystkich oficerów rezerwy pułku. Pułk
otrzymał oficerów rezerwy, którzy nie odbywali ćwiczeń w pułku, nie byli z pułkiem związani tradycją, nie było
możliwości, by ich powołać do odbycia ćwiczeń. Dużo tych nowo przydzielonych oficerów rezerwy zgłosiło się
dopiero w czasie mobilizacji.

**

Wojna obronna września 1939 r. wykazała zawodność tej koncepcji, Niemcy z odległości 500 m, i większych, ogniem

swojej licznej broni maszynowej przygniatali do ziemi nasza piechotę.

background image

celebrowanie uroczystej mszy. W tym czasie orkiestra przed kościołem zaczęła grać marsza
generalskiego, słychać głosy komend – to opóźniony generał odbierał raport od dowódców kompanii
chorągwianych. Na czytanie Ewangelii do kościoła wszedł generał z towarzyszącymi mu oficerami i
usiadł na przygotowanym fotelu przed głównym ołtarzem. W kazaniu proboszcz nawiązał do
modlitwy Chrystusa na Górze Oliwnej, kiedy to apostołowie pozasypiali. W kościele powiało
chłodem, oczy wszystkich skierowały się na generała, aluzja była wyraźna.

Pierwszym widomym znakiem powstającego sporu między obu stronami było niezaproszenie

proboszcza na trybunę honorową, z której generał w otoczeniu przedstawicieli wojska i administracji
cywilnej odbierał defiladę żołnierzy oraz przemarsz młodzieży, sportowców i instytucji. Na skutek
zaistniałego sporu pomiędzy władzami kościoła i wojska oddziały przestały chodzić do fary, a msze
wojskowe odprawiano w kościele OO. Dominikanów. Pod naciskiem kół katolickich „wojnę
kościelną” zakończono, a wojsko powróciło do dawnego kościoła garnizonowego. Po jakimś czasie
proboszcza księdza Zygmunta Męskiego usunięto z oczu generała, przenosząc go do kurii
przemyskiej, a na jego miejsce przysłano księdza dziekana Władysława Opalińskiego który jak
najbardziej nadawał się do tak dużej parafii wojskowej. Z tego zatargu obronną ręką wyszedł
pułkownik Gustaw Paszkiewicz, dowódca piechoty dywizyjnej 24 DP, który przyczynił się do
zlikwidowania nieporozumienia. Za poniesione zasługi w „wojnie kościelnej” otrzymał od papieża
wysokie odznaczenie oraz tytuł szambelana papieskiego, i z tej racji posiadał przywilej noszenia
purpurowej pelerynki i szamerowanego kołpaka. W ubiorze tym paradował na procesjach Bożego
Ciała u boku celebranta pod baldachimem. Gawiedź miała widowisko, a wszyscy, którzy znali
sprawę, uciechę. Otrzymanie tak zaszczytnego wyróżnienia wiązało się też z udziałem Paszkiewicza,
wówczas komendanta Szkoły Podchorążych w Warszawie, w wypadkach majowych w 1926 r.
przeciwko wojskom zbuntowanego marszałka Piłsudskiego.

Jako nagrodę za strzelanie mistrzowski pułk otrzymuje przechodni sztandar strzelecki, który

pozostaje w pułku do następnych zawodów. Żołnierze mistrzowskiej kompanii noszą na prawym
ramieniu granatowe sznury z dwoma żółtymi pomponami. Sztandar strzelecki ma barwy piechoty, tło
granatowe i żółte obrzeża, drzewce zakończone grotem. Pośrodku znajduje się godło państwowe, po
bokach skrzyżowane dwa karabiny okolone wieńcem z liści dębowych, na przeciwległych rogach
umieszczony jest numer dywizji oraz skrót DP. Nad godłem widnieje napis „mistrzowski”, u dołu
„pułk piechoty”.

Okazale prezentuje się kompania maszerująca w pierwszej czwórce ze sztandarem strzeleckim, w

mundurach ozdobionych sznurami strzeleckimi o barwach piechoty – królowej broni. Mistrzowski
pułk ponadto otrzymuje zwykle przywilej pozwalający odegrać orkiestrze marsza strzeleckiego w
czasie przeglądu pułku przez inspektora armii.

Lato już blisko. Rośnie napięcie, trwa wojna nerwów, społeczeństwo polskie z niepokojem patrzy

na poczynania Hitlera. Żydzi, uciekinierzy z Niemiec, opowiadają o ucisku, konfiskacie mienia
osobistego, równaniu cmentarzy żydowskich z ziemią, masowym zamykaniu niewygodnych ludzi w
obozach koncentracyjnych. Opowiadaniom tym nie daje się wiary. Żydami zapewne powoduje
nienawiść do Niemców za odebrane mienie, bo kto mógłby wierzyć w tak potworne zdziczenie
moralne narodu, którego dumą jest min. uniwersytet w Heidelbergu. Wychodzący we Lwowie
dziennik „Wiek Nowy” zamieszcza artykuł, w którym wylicza, jakie jednostki wojskowe posiadają
Niemcy w Słowacji. Z niepokojem pisze o okrążaniu Polski od południa. Pozostaje to bez echa, kto
zwracałby uwagę na pismo publikujące sensacje dla kucharek?
Nasza propaganda głosi, że czołgi niemieckie to sprzęt małowartościowy

*

, to zwykłe ciągniki rolne

pokryte blachą; żołnierz niemiecki jest nie wyszkolony, lotnictwo nie się równać z naszym, a w
przemyśle niemieckim mnożą się sabotaże. Całe społeczeństwo jest zwarte, zespoliła je chęć obrony
przed grożącym najazdem, naród wierzy w swoją armię, jest pełen zapału i mimo niepopularności
rządu, bez względu na przekonania polityczne, żąda oporu – naród nie godzi się na żaden kompromis

*

W czasie Anschlussu Austrii i marszu na Wiedeń Niemcy mieli duże straty marszowe w czołgach. Odbiło się to echem

w całej Europie, a szczególnie w Polsce. Rozpuszczano pogłoski o nieprzydatności czołgów niemieckich, o niskim
wyszkoleniu, złej jakości sprzętu wojskowego oraz braku benzyny.

background image

z Niemcami. Możliwość ustępstw terytorialnych na rzecz Niemiec nie ma poparcia w narodzie, który
wierzy, że armia wystąpi otwarcie przeciwko takiemu rozwiązaniu, wierzy też w pomoc zachodnich
sprzymierzeńców.

W tych niepewnych czasach pułk żyje swoim życiem, odbywają się codzienne zajęcia, kończą się

strzelania na strzelnicy. Wydarzeniem dnia dla całej społeczności pułkowej jest przydzielenie do
pułku kapitana z Warszawy, który podpadł za krytyczne ustosunkowanie się do „poczynań rządu na
Zaolziu”. W pułku nie zagrzał miejsca, jako niepewny powędrował dalej.

29 kwietnia przypada święto pułkowe, obchodzone w roku możliwie skromnie. Jest msza polowa,

przysięga młodego rocznika odbierana, zależnie od wyznania, przez duchownych trzech wyznań
odzianych w szaty liturgiczne. Jest defilada, jest rozdanie nagród strzeleckich, jest wspólny obiad
żołnierski na dziedzińcu koszar, na który zaproszono przedstawicieli władz, społeczeństwa oraz
rodziny żołnierzy. Pułk czeka jeszcze druga uroczystość – defilada wojska w dniu 3 maja. Pułk
występuje dla celów propagandowych w pełnym uzbrojeniu polowym. Entuzjazm wzbudza
przemarsz ciężkich karabinów maszynowych na taczankach

*

. Te propagandowe efekty ukryć mają

słabość bojową naszej armii. Defilada budzi powszechny zachwyt społeczności Jarosławia. Nikt nie
zdaje sobie sprawy, że to ostatnia defilada, jakby pożegnanie z mieszkańcami miasta, z którym łączy
tak wiele.

Od wiosny poprawia się zaopatrzenie pułku. Sprzęt wojskowy przysyłany jest przez różne

składnice uzbrojenia. Zwracają uwagę długie skrzynie z napisami: „Ur. sprzęt optyczny”, tajemnica
skrzyń wyjaśnia się niedługo. Pod koniec maja zostają wezwani do świetlicy pułkowej wybrani
strzelcy wyborowi oraz niektórzy oficerowie. Na ręce dowódcy pułku składają przyrzeczenie o
zachowaniu tajemnicy służbowej. Okazuje się, że tajemnicze skrzynie zawierają karabiny
p-pancerne

**

.

W świetlicy żołnierze poznają nową broń, a następnie odbywają próbne strzelanie na strzelnicy

przykoszarowej. Teren w czasie próby jest zamknięty, do strzelania wydano sześć naboi. Strzelano z
odległości 75 m do muru z betonu, muru z cegieł, płyty stalowej grubości 30 mm oraz do pnia
surowego o średnicy 60 cm. Wyniki budzą podziw, ale co z tego, broni tej już nikt więcej nie
zobaczy, wraca do magazynu mobilizacyjnego

***

.

Zbliża się maj, a z nim czas wymarszu na obóz ćwiczebny Dywizyjnej Szkoły Podchorążych

Rezerwy, która znajduje się przy 24 Dywizji Piechoty. 39 Pułk Piechoty administrujący szkołą musi
przygotować całe wyposażenie i zaopatrzenie z kuchnią połową włącznie, namioty oraz teren do
strzelań bojowych na okres sześciu tygodni. Na obozie elewi przechodzą naukę dowodzenia
plutonem i drużyną, przeprowadzają też strzelania bojowe z karabinu, z ręcznego i ciężkiego
karabinu maszynowego oraz granatnika, ćwiczą rzuty granatem zaczepnym i obronnym, zapoznają
się ze strzelaniem z moździerza. Uczą się także sztuki konserwacji i czyszczenia broni.

Obóz usytuowany jest w małej miejscowości letniskowej Radawa, przez którą przepływa rzeczka

Radawka. Dookoła ciągną się duże, wysokopienne łasy, należące do księcia Czartoryskiego. W
lasach pełno rogaczy i dzików.

Dowódca piechoty dywizyjnej jest zapalonym myśliwym, ma piękny sztucer mannlicher z lunetą,

ale cóż, nie ma już dobrego wzroku, czego nikt nie śmie mu powiedzieć. Kilkakrotne zasiadki na
rogacza nie dają rezultatów, owszem, strzały są celne, lecz pociski nie trafiają. Pułkownik chodzi

*

Ciężki karabin maszynowy umieszczony na czterokołowym, oddzielnym pojeździe, na którym jechała cała obsługa. Był

przygotowany do strzelania przeciwlotniczego oraz w marszu. Zaprzęg stanowiła trójka koni. Taczanki zabrano z
magazynu „Mob”.

**

Kaliber 7,92 mm, długość 1,76 m, waga pocisku 13 g, szybkość początkowa 1,275 m/sek., ciężar karabinu 9,1 kg;

pocisk był normalny karabinowy typu Sc, a nie p-pancerny z rdzeniem; przy uderzeniu wybijał w pancerzu otwór o
średnicy 3 razy większej od swego kalibru; wystrzelony pod kątem 90° z odległości 100 m wybijał w płycie stalowej
otwór o średnicy 33 mm; kompania strzelecka była wyposażona w trzy karabiny p-pancerne, po jednym karabinie na
pluton.

***

Karabiny p-pancerne wydano kompaniom w czasie mobilizacji, nie trafiły jednak do rąk strzelców wyborowych, ci,

którzy je otrzymali, nie mieli do tej nowej broni zaufania. W czasie walk odwrotowych strzelcy kładli ciężkie karabiny
na wozy, broń ta nie została więc należycie wykorzystana.

background image

smętny, odgraża się, że sztucer wyrzuci, bo jest do niczego, nie zajmują go nawet opowiadania
myśliwskie, zmyślane przez jednego z oficerów, również myśliwego. Wtedy do akcji wkracza
dowódca kompanii manewrowej, który w porozumieniu z nadleśniczym, zresztą oficerem rezerwy
pułku, urządza jeszcze jedną zasiadkę.

W oznaczonym dniu już przed świtem pułkownik jest na stanowisku. Zaczyna świtać, z zagajnika

wychodzi ładny okaz młodego rogacza. Podniecony myśliwy złożył się, huknął strzał, a oswojony
przez nadleśniczego rogacz, zdziwiony, zaczyna dostojnie odchodzić w głąb lasu. Leżący obok
pułkownika dowódca kompanii manewrowej szepcze: — Dubla, panie pułkowniku. — Pułkownik
strzela po raz drugi, ale równocześnie strzela też i gajowy, ukryty w pobliżu. Trafiony rogacz pada.
Pułkownik-myśliwy jest uszczęśliwiony, wraca mu wiara we własne zdolności myśliwskie, a gajowy
otrzymuje od spiskowców dwukrotną wartość rogacza.

Do ćwiczeń w dowodzeniu drużyną i plutonem zorganizowano kompanię manewrową składającą

się z kompanii strzeleckiej, plutonu ciężkich karabinów maszynowych i moździerzy oraz działonu
armatek przeciwpancernych. Dowódca piechoty dywizyjnej przyjeżdża często do obozu, nieraz na
kilka dni, bierze udział w ćwiczeniach bojowych, omawia błędy, chwali postępy.

Rocznik podchorążych będący na obozie nie sprawia specjalnych kłopotów swoim instruktorom,

pilnie przykłada się do ćwiczeń, czyni we wszystkim postępy, ale dziwny to rocznik, wielu po
odbyciu służby wojskowej wybiera się do seminarium duchownego. Podchorążowie postanawiają
zbudować drewnianą dzwonnicę przy miejscowym kościele, dzwon dotychczas jest zawieszony na
poprzecznej belce Po otrzymaniu zgody dowódcy znalazł się plastyk, który robi projekt, a w
kompanii są cieśle i majstrzy, którzy deklarują robociznę. Z zarządu lasów otrzymano zgodę na
wycięcie potrzebnej ilości drzewa. Dzwonnica, zbudowana w stylu zakopiańskim, gotowa jest na
święto Bożego Ciała – w tym dniu odbywa się wielka manifestacja polskości w tych stronach. Po
uroczystościach kościelnych proboszcz prosi na obiad na wolnym powietrzu. Przy wspólnym stole
siedzą żołnierze, robotnicy leśni i miejscowi gospodarze. W czasie rozmów przebija u wszystkich
troska o jedno, czy będzie wojna, czy damy radę Niemcom.

Koniec czerwca, czas więc na wyjście pułku na dwumiesięczny obóz, na którym odbędą się

zawody strzeleckie między pułkami dywizji oraz ćwiczenia bojowe na szczeblu batalionu i pułku.
Wszyscy niecierpliwie czekają na rozkaz wymarszu. Rozpoczęcie obozu ciągle się odwleka. Na
granicach mnożą się niemieckie prowokacje, w pułku panuje coś w rodzaju nie ogłoszonego
pogotowia, urlopy zostały wstrzymane, wyjazd dwóch oficerów do Estonii dla doskonalenia się w
języku rosyjskim zostaje odwołany.

Tymczasem kończy się szkolenie bojowe drużyn i plutonów oraz odbywa się strzelanie bojowe z

ręcznych i ciężkich karabinów maszynowych, granatników i moździerzy. Strzelania te prowadzone
są w rejonie Makowiska, na odległym od garnizonu około 16 km poaustriackim poligonie,
położonym na gruntach podmokłych i nieużytkach. Kompania przeprowadzająca strzelanie
wychodzi we wczesnych godzinach rannych, zabiera ze sobą kuchnię polową i dopiero wieczorem
powraca do koszar. Dla kadry pułku przygotowano dwa pokazowe strzelania ogniem pośrednim z
ciężkich karabinów maszynowych do celów odległych o 4 km, ostrzeliwano odwody, punkty
zaopatrywania, wysunięte stanowiska baterii, skrzyżowania dróg. Bateria strzelająca składa się z
sześciu ciężkich karabinów maszynowych. Ale to tylko pokaz. Wszyscy niecierpliwie oczekują
rozkazu wymarszu na obóz ćwiczebny.


Lato 1939 roku

Zbliża się wojna

Kończy się dywizyjny kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy, kadra instruktorska powraca do

swoich jednostek, część podchorążych pozostaje w pułku na stanowiskach zastępców i dowódców
plutonów oraz dowódców drużyn, reszta wyjeżdża do swoich macierzystych oddziałów 38 i 17
Pułku. Pułk otrzymuje zgodę na wymarsz do obozu pod warunkiem, że obóz ten rozbity zostanie w
odległości jednego dnia marszu do garnizonu. Wybór pada na Grodzisko Dolne, leżące na północ od

background image

Przeworska. Tu w rozlewiskach Wisłoki i Sanu znajdują się odpowiednie tereny do odbycia strzelań
oraz przeprowadzenia zawodów międzypułkowych w strzelaniu na 300 m. Kompania
przeciwpancerna otrzymuje zwiększony przydział amunicji do odbycia strzelań przeciwpancernych,
a zwiad pułku uzupełnienie koni i rowerów. Zezwala się też na zabranie kuchni polowych z
magazynu „Mob”

*

.

Przemarsz pułku do obozu odbywa się marszem podróżnym, tabor i kuchnie polowe odchodzą

oddzielną kolumną. Pierwszy raz odstąpiono od tradycyjnego zwyczaju, chorągiew pułkowa
pozostaje w koszarach, z pułkiem maszeruje tylko orkiestra. Batalion I/39 z Lubaczowa marszem
samodzielnym dołącza do obozu w dniu następnym. Pułk kwateruje batalionami II/39 i III/39 w
domach i stodołach, batalion I pod namiotami. Zaczęło się obozowe życie. Czas wypełniają
ćwiczenia i strzelanie bojowe oraz strzelanie próbne, to pasjonuje wszystkich najbardziej.

Ludność miejscowa życzliwie odnosi się do codziennych zajęć wojska, które na pewien czas

weszło w jej życie. Z troską mówi się na temat ogólnej sytuacji politycznej, a wszyscy zdają sobie
sprawę, że wojna z Niemcami jest nieunikniona. Opowiadają, że dużo rezerwistów ze wsi powołano
specjalnymi kartami do wojska. Niektórzy pytają z niepokojem, czy nasze wojsko jest w stanie
oprzeć się Niemcom. Jednak te wątpliwości gasi szybko entuzjazm i optymizm innych. Kwaterujący
po stodołach strzelcy w czasie wolnym od ćwiczeń pomagają dobrowolnie swoim gospodarzom w
robotach rolnych, a kilku strzelców-majstrów pracuje przy przebudowie Domu Ludowego – nasi
chłopcy dają się lubić. Tu właśnie, w Domu Ludowym, na sobotnich i niedzielnych potańcówkach
zawiązują się między młodymi znajomości i przyjaźnie. Kuchnie polowe chętnie wydają „repety”
wiejskim dzieciom. Po nich, ośmielona nieco, przychodzi cała wiejska biedota, nikt nie odchodzi z
próżnym garnuszkiem.

Dowódca pułku ma kwaterę na drugim końcu wsi u zamożnego gospodarza, który wydaje córkę za

mąż. Pewnego dnia gospodarz, ubrany odświętnie, w towarzystwie dwóch chłopów przychodzi do
pułku i prosi dowódcę, by zaszczycił swoją obecnością wesele córki, prosi też, by przybyli i „inni
panowie wojskowi”. Dowódca pułku, człowiek nietrunkowy i prowadzący surowy tryb życia,
deleguje na ślub czterech oficerów.

Jest już poniedziałek, oddziały zbierają się na ćwiczenia na placu alarmowym, dowódca pułku

odbiera raport poranny, a naszych delegatów weselnych jeszcze nie ma. Nagle od końca wsi słychać
gwar i kapelę grającą Warszawiankę (jest to marsz pułku), zajeżdżają wozy z kapelą i naszymi
delegatami weselnymi oraz całym weselem. Gospodarz dziękuje dowódcy pułku za honor, jaki
spotkał jego rodzinę. Dowódca jest zaskoczony, nie wie, jak postąpić. Niezręczną sytuację
rozwiązuje dowódca piechoty dywizyjnej pułkownik Schwarzenberg-Czerny, który właśnie
przyjechał na przegląd ćwiczeń. Wita się z gospodarzami, a dowódcy pułku życzy, by takich miłych
spotkań ze społeczeństwem było więcej. Ośmielony gospodarz zaprasza do Domu Ludowego
wszystkich na poprawiny w najbliższą niedzielę. Wymarsz na ćwiczenia opóźnia się z tego powodu o
dwie godziny. Maszerujące oddziały weselnicy żegnają okrzykami: „Niech żyje nasze wojsko”, a
kapela rżnie od ucha miejscowego mazurka.

Wśród ludzi krążą niewiarygodne pogłoski – to wojna psychologiczna, nowa broń niemiecka, nie

znana nam zupełnie. Wojna ta jest prowadzona przez Niemców wszelkimi metodami. Nie przebierają
w środkach, posługują się nawet kłamstwami na wielką skalę. Niestety, Sztab Naczelnego
Dowództwa nie potrafi zorganizować odpowiedniej kontrpropagandy, a w dodatku wobec małej
sprawności aparatu administracyjnego walka z V kolumną prowadzona jest niedołężnie.

We wsi, w której pułk kwateruje, coraz to pojawia się jakiś pielgrzym idący na niewiadome

odpusty czy domokrążca, z tymi miejscowa policja załatwia się szybko. Gorzej przedstawia się
sprawa z cudzoziemcami. W rejonie zakwaterowania wojska mieszka obywatelka holenderska, która
mówi po polsku. Opisuje zwyczaje ludowe oraz, jak mówi, podpatruje regionalny folklor. Na
żądanie, by ją usunąć z rejonu zakwaterowania, komendant miejscowego posterunku policji
bezradnie rozkłada ręce, stwierdza, że holenderska dama ma zezwolenie na pobyt wydane przez

*

Kuchnie polowe zostały w oddziałach do czasu ogłoszenia mobilizacji.

background image

komendę wojewódzką. Natomiast przebywający tu na plenerze artysta malarz, obywatel czeski,
zostaje szybko usunięty.

Miłośniczkę folkloru poproszono, by zdeponowała swoje aparaty fotograficzne na posterunku, co

stało się powodem, że pani ta w krótkim czasie zrezygnowała z badań etnograficznych i wyjechała

*

.

Coraz lepiej widać, że działająca w Polsce V kolumna jest częścią planów niemieckich

przygotowań wojennych i skupia swoje wysiłki na regionach i obiektach istotnych dla obronności
naszego kraju. Ochrona tajemnicy wojskowej wśród strzelców nie jest odpowiednio postawiona.
Poza kilkoma typowymi pogadankami oraz plakatem propagandowym, na którym widnieje głowa o
jednym dużym uchu i napis: „Szpieg węszy i podsłuchuje”, nic się więcej nie robi w tym kierunku.
Żołnierz nasz z natury rozmowny, a przy tym szczery i tradycyjnie tolerancyjny, przy kuflu piwa i
przyjacielskim papierosie powie wszystko. Wprawdzie pisanie listów z obozu jest zakazane, ale list
można przecież wrzucić do każdej skrzynki pocztowej.

Referentem od ochrony tajemnicy wojskowej jest starszy już wiekiem kapitan B., pełni tę funkcję,

ponieważ nie wiedziano, do czego go użyć w pułku. Natura obdarzyła go tęgą tuszą i jeszcze
potężniejszym nosem, z którym w parze szedł tubalny głos, dlatego przezwano go „Ryczący Wół”.
Przyznać należy, że jest obowiązkowy i pracowity. Chodzi po całym garnizonie, prowadzi rozmowy,
robi znajomości, szuka kontaktów, a przy tym znajduje czas, by przebywać w koszarach o różnych
porach dnia. Wierzy w metody starej austriackiej szkoły, najlepsze wiadomości, jego zdaniem,
można usłyszeć w latrynie. Wierny tej zasadzie, często wieczorami przesiaduje w ubikacji,
przysłuchując się rozmowom prowadzonym przez załatwiających się tam strzelców.

Przed wymarszem na obóz ukazało się zarządzenie o ochronie tajemnicy wojskowej. Strzelcy

muszą zdjąć z naramienników metalowe znaczki z numerem pułku, kadra, która miała haftowane
numery na naramiennikach, musi na numery pułku nałożyć nakrycie sukienne, numery na wozach i
biedkach należy zamalować farbą. Na bramie wjazdowej do pułku znajduje się w tym czasie duża
tablica z napisem: „39 Pułk Piechoty Strzelców Lwowskich”, na to nikt nie zwraca uwagi, a listy do
żołnierzy też przychodzą na ten adres. Taka to dziwna ochrona tajemnicy wojskowej.

Zbliża się trzecia dekada pobytu pułku na obozie, sytuacja polityczną kraju staje się coraz cięższa,

wiadomo już, że wojna być musi – Polska nie zgadza się na żadne ustępstwa terytorialne na rzecz
Niemiec. Pułk żyje swoim życiem obozowym, a wysiłek wszystkich skupia się na przygotowaniach
do zawodów strzeleckich, wszak chodzi tu o honor pułku, chodzi o zdobycie i utrzymanie sztandaru
strzeleckiego.

Jednego dnia wybucha bomba. „Ryczący Wół” stwierdza, że została naruszona kardynalna zasada

ochrony tajemnicy wojskowej. Na biedkach wymalowane są białą farbą napisy „1 KCKM”

**

! Biedny

jest w tym dniu dowódca batalionu I/39 podpułkownik Piotr Kaczała, a jeszcze biedniejszy dowódca
tej kompanii kapitan Miron Czmyr.

Mimo niepewnej politycznej i wydarzeń na arenie międzynarodowej pułk wykonuje swoje

obowiązki, nie patrzy jutra. Wypadki biegną coraz szybciej. 30 lipca nadchodzi pilny telefonogram
nakazujący natychmiastowy powrót do garnizonu. Pułk wraca marszem przyspieszonym, bez
taborów, likwidację obozu załatwia kwatermistrz. W koszarach panuje bałagan, trwają właśnie
drobne remonty i malowanie pomieszczeń, nikt nie spodziewał się wcześniejszego powrotu
żołnierzy. Panuje nastrój nerwowego oczekiwania, niepewności, a nawet przygnębienia, wielu zdaje
sobie sprawę, że sytuacja kraju staje się niepomyślna. Poufne komunikaty, które pułk otrzymuje, nie
głoszą zbytniego optymizmu i nie podnoszą na duchu. Wynika z nich, że dla Śląska wojna się
zaczęła.

W pułku od 26 sierpnia w koszarach Kościuszki i Głębockie obowiązuje obrona p-lotnicza czynna

i bierna, takie samo zarządzenie otrzymał I/39 w Lubaczowie. Od tego dnia dyżuruje od świtu do
zmroku drużyna p-lotnicza CKM-ów, której stanowiska ogniowe umieszczono na dachach koszar.
Garnizon w Jarosławiu nie posiada artylerii p-lotniczej. W koszarach kilka pomieszczeń zamienia się

*

Okazało się później, że była poszukiwana przez wywiad za przynależność do V kolumny.

**

1 Kompania Ciężkich Karabinów Maszynowych

background image

na schrony, obowiązuje zaciemnianie okien podczas dyżurów nocnych, a od zmroku do świtu nie
wolno zapałać zewnętrznych świateł.

Niedziela 27 sierpnia jest pogodna i słoneczna, zachęca do wycieczki czy przechadzki. Dlatego też

wielu oficerów i podoficerów pułku wybiera się na zabawę ogrodową, na którą zaprasza 10 Dywizjon
Taborów kwaterujący w Radymnie, w dodatku jeden z kolegów obchodzi imieniny Na zabawę
wybiera się około 20 osób, przeważnie kawalerowie, do Radymna jadą pociągiem.

Około godziny 15 tego dnia oficer służbowy odbiera pilny telefon wzywający natychmiast

dowódcę pułku – dzwoni oficer ze sztabu dywizji. Dowódca pułku po krótkiej, telefonicznej
rozmowie siada i milknie, po chwili każe oficerowi służbowemu wydobyć z żelaznej skrzynki
stojącej na wartowni zalakowaną kopertę. Wyjmuje z niej spis oficerów prowadzących dzienniki
„Mob” i każe ich wezwać natychmiast. Po dalej mieszkających wysłano dwie bryczki i terenowy
łazik.

Odprawa zebranych oficerów w biurze „Mob” trwa już prawie godzinę, dowódca pułku podaje do

wiadomości, że zostaje zarządzona mobilizacja, czynności mobilizacyjne rozpoczną się o godzinie
zero. Odprawa przeciąga się, dowódca lubi mówić, a przy tym jest mocno podenerwowany. Na
odprawę stają wszyscy wezwani, oprócz uczestników wyprawy do Radymna, którzy nie zdążyli
jeszcze powrócić.

W godzinę po zarządzeniu mobilizacji przyjeżdża samochodem dowódca Okręgu Korpusu nr

X-Przemyśl generał Wieczorkiewicz, który odwołuje zarządzenie mobilizacji. Oficerów pułku
zastaje jeszcze na odprawie mobilizacyjnej. Generał mówi, że rząd polski pod naciskiem
ambasadorów Francji i Anglii jest zmuszony odwołać mobilizację, by nie drażnić Hitlera i nie
prowokować Niemców do wojny. Podaje dalej, że Niemcy 25 sierpnia wieczorem zarządzili tajną
mobilizację, tego też dnia w nocy dywersanci niemieccy zajęli stację kolejową Mosty na Przełęczy
Jabłonkowskiej. Teraz wiadomo, że wojna już się zaczyna, poczekać wypada tylko jak i kiedy
przeciwnicy rzucą karty na stół. Jeszcze tego samego dnia wieczorem sąsiedni 3 Pułk Piechoty
Legionów w alarmowym trybie mobilizuje się i transportami kolejowymi odjeżdża na zachód. W
nocy policja przeprowadza aresztowania znanych w mieście filogermanów, niestety najbardziej
aktywni, ostrzeżeni zawczasu, zdołali się ukryć. V kolumna czuwa, krążą wyssane z palca plotki,
które budzą nieufność do pieniądza. Zaczyna się masowe wycofywanie wkładów z banków, znikają z
obiegu monety dwu- pięcio- i dziesięciozłotowe. Bank jest zmuszony wypuścić w ich miejsce
banknoty papierowe, ludność do nowych pieniędzy nie ma zaufania, fama głosi, że są to banknoty
fałszywe, wprowadzone do obiegu przez Niemców.

Ludzie jak każdego dnia idą do swojej pracy, dewotki rano do kościołów, kobiety z torbami

spieszą po zakupy, wojsko ze śpiewem maszeruje na ćwiczenia, w południe ze śpiewem wraca do
koszar. Wieczorami w lokalach gra orkiestra, młodzi tańczą, inni wypijają swój kufelek piwa. Do
pułku wracają oficerowie z różnych kursów specjalistycznych, które z uwagi na sytuację zostały
skrócone. Aż nadchodzi ten ostatni dzień, dzień przed niespodziewanym napadem Hitlera na Polskę.



31 sierpnia, czwartek

Ogłoszenie mobilizacji

31 sierpnia o godzinie 11.30 pułk otrzymuje rozkaz o mobilizacji. Na murach miasta ukazują się

ogłoszenia zawiadamiające o mobilizacji powszechnej. Pierwszego napływu rezerwistów, zwłaszcza
z bliższych okolic, spodziewamy się następnego dnia rano. Dowódcy oddziałów mobilizujących
otrzymują swoje dzienniki czynności, zaczynają działać komisje poboru koni, wozów, samochodów

*

i rowerów. Odchodzi pluton ciężkich karabinów maszynowych do obrony przeciwlotniczej dworca
kolejowego. Pułkowy pluton łączności, zgodnie z planem mobilizacyjnym, ciągnie linie telefoniczne
do miejscowości Wierzbna i Tywonia. Mobilizują się tam obydwa bataliony pułku skoszarowane w

*

Dwa samochody, które pułk miał otrzymać z poboru, właściciele reklamowali, przedstawiając zaświadczenia, że są w

generalnym remoncie.

background image

Jarosławiu. Batalion I/39 mobilizuje się w Młodowie, wiosce odległej o kilometr od Lubaczowa.
Koszary pustoszeją, odchodzą kadry szkieletowe batalionów na swoje miejsca postoju: II/39 do
Tywoni, III/39 do Wierzbna. Dowódcą III/39 zostaje kapitan Zygmunt Gawłowski, który powrócił z
Rembertowa z kursu dowódców batalionów. Ja wyznaczony zostaję na dowódcę łączności pułku, na
moje poprzednie stanowisko – dowódcy 8 kompanii – ma przybyć kapitan rezerwy z Komendy
Uzupełnień w Będzinie. Dowódca 7 kompanii kapitan Jan Nanuaszwili odchodzi do sztabu pułku na
nieetatowe stanowisko oficera operacyjnego pułku. Kapitan jest Gruzinem, zawierucha wojenna
zagnała go do Polski. Jako obcokrajowiec nie podlega mobilizacji, na wojnę zgłosił ochotniczo i jak
sam mówi: „dla spełnienia obowiązku wobec mojej drugiej ojczyzny Polski”. Drugim adiutantem
pułku jest dowódca plutonu strzeleckiego podporucznik Józef Chirowski, równocześnie oficer
łącznikowy z dowództwem dywizji.

W mieście panuje spokój, życie codzienne mieszkańców biegnie utartym szlakiem, widzi się

jednak podniecenie i troskę na twarzach przechodniów. Cywilna obrona bierna przeciwlotnicza z
opaskami na rękawach pełni swoje czynności. Napisy na murach i strzałki kierunkowe wskazują
wejścia do schronów. Organizacja „Strzelec” oraz starsi harcerze z biało-czerwonymi opaskami na
ramieniu, uzbrojeni we francuskie karabiny, obejmują służbę wartowniczą na dworcu kolejowym,
przy mostach, wiaduktach i magazynach.

Czuje się zbliżającą wojnę, wisi w powietrzu jak burza która nadchodzi, wysyłając swój zwiad w

postaci ciężkich chmur, by spaść niespodziewanie ulewą i piorunami. Hitler nie ukrywa już swoich
zamiarów. Przygotowania wstępne do mobilizacji przebiegają zgodnie z czynnościami dzienników
mobilizacyjnych. Powiadomiono pułk, że dowództwo dywizji żąda przeprowadzenia mobilizacji
skróconym terminie.





























background image

SMUTNY WRZESIEŃ


1 września, piątek

Wojna się zaczęła

W piątek 1 września o świcie wojska niemieckie przekraczają granicy Polski. Hitler składa

oświadczenie:

„Tej nocy Polacy po raz pierwszy na naszym własnym terytorium rozpoczęli strzelaninę, tym

razem siłami regularnych wojsk. Od godziny 4.45 odpowiada się ogniem, od tej chwili odpowiada się
bombą na bombę”.

Nadchodzą już pierwsi rezerwiści, idą do kąpieli, otrzymują umundurowanie, oporządzenie,

uzbrojenie i chodzą do miejsca zakwaterowania. Magazyn umundurowania, oporządzenia i
uzbrojenia mieści się w koszarach przy ul. Kościuszki. Jest to budynek piętrowy, o dwóch
kondygnacjach, w dolnej znajduje się broń, w górnej umundurowanie i oporządzenie. Z górnego
okna magazynu drewnianymi korytami zsuwa się umundurowanie i oporządzenie na podstawione
wozy, na dole wydawano broń. W wyznaczonym miejscu odbywa się rozdział wozów, biedek do
CKM-ów, biedek amunicyjnych i łączności.

Konie z poboru trudno ustawić parami, są sobie obce, kopią, wierzgają i gryzą się między sobą,

niezgrane, nie chcą ciągnąć. Konie przychodzą nie kute lub kute źle, kuźnie polowe kują bez przerwy.
Wozy z poboru są w złym stanie, bez kół zapasowych, niektóre nie rokują nadziei, że wytrzymają
dalszą drogę, uprząż na koniach jest przeważnie porwana i bardzo zniszczona. Wydano z magazynu
nieznane dotychczas pistolety vis

*

, są dobre, ale cóż, brak odpowiedniej ich liczby na pokrycie stanu

etatowego.

II/39 i III/39, które mobilizują się w pobliskich wsiach, podają, że miały trzy alarmy lotnicze,

pojedyncze samoloty obserwacyjne z dużej wysokości zrzuciły dwie bomby, obeszło się bez strat.
Dali też znać o sobie sabotażyści, 1 września w nocy pomiędzy Jarosławiem a Wierzbną wycięto 2
km kabla telefonicznego.

Zgłasza się kapitan rezerwy Leopold Arendt, przewidziany na dowódcę 8 kompanii. Jest oficerem

nie należącym do rezerwowego stanu pułku, ma ładnie dopasowany mundur polowy, własne
oporządzenie z pistoletem włącznie, wysoki, wysportowany, silny, brunet. Opowiada, że kilka już
dni przebywa w Jarosławiu, ale nikt na to nie zwraca uwagi.

Szef 8 kompanii starszy sierżant Roman Kłęk, żołnierz z I wojny światowej, odznaczony Krzyżem

Walecznych, melduje, że kiedy kucharze przyłapali w nocy złodzieja, który z magazynu podręcznego
wynosił słoninę, dowódca kompanii bez przesłuchania kazał go zwolnić. Melduje dalej, że nowy
dowódca nie interesuje się mobilizacją, do kompanii nie zagląda, przesiaduje na kwaterze albo w
plutonie łączności, gdzie zapoznaje się z obsługą radiostacji baonowej

**

. Obecny tym meldunku

dowódca łączności pułku powiada:

— Szefie, dajcie swemu dowódcy kompanii niemiecki hełm na głowę, a będziecie mieli pruskiego

junkra na dowódcę.

Wiadomo, dla dowódcy łączności, znanego z wesołego usposobienia, nie ma nic świętego.



2 września, sobota

Mobilizacja trwa

W drugim dniu mobilizacji odjeżdża transportem kolejowym na miejsce dowodzenia bojowego

dowództwo 24 Dywizji. Eszelonem tym odjeżdża dywizyjna kompania CKM-ów na taczankach pod

*

Pistolet produkcji krajowej, ośmiostrzałowy, automatyczny, kaliber 9 mm.

**

Radiostacja N-2 miała jeden nadajnik na prądnicę ręczną i dwa odbiorniki, zasięg na fonię do 8 km, na klucz do 24 km,

przewożona na biedce jednokonnej, a w razie potrzeby przenoszona na plecach.

background image

dowództwem podporucznika Witolda Skawińskiego oraz kompania cyklistów. Odchodzą z pułku do
dowództwa dywizji kapitan Jan Toth na komendanta Kwatery Głównej oraz podporucznik Józef
Chirowski, drugi adiutant pułku, jako oficer łącznikowy. W tym dniu odjeżdża transportem
kolejowym do mobilizującego się 154 Pułku Rezerwowego dwustu strzelców w pełnym uzbrojeniu i
oporządzeniu z oficerami Golą, Osińskim, Mickiewiczem oraz pluton armatek p-pancernych pod
dowództwem porucznika Adama Borowca.

Magazyny mobilizacyjne nie dysponują zegarkami dla obsług łącznic telefonicznych,

przewidziano ich zakup na wolnym rynku, niestety miejscowy handel nie posiada takich zapasów
zegarków, aby wystarczyło dla mobilizowanych oddziałów garnizonu.

Przyjeżdża oficer z dowództwa Okręgu Korpusu nr X w Przemyślu z ponagleniem – należy

szybko ukończyć czynności mobilizacyjne, ale dzienniki mobilizacyjne są tak opracowane, że
dopiero na szósty dzień mobilizacji oddziały mogą być gotowe. Pułk nie ma ciągle radiostacji S-3 do
łączności w pododdziałach, amunicji przeciwpancernej do broni maszynowej, siatek
maskowniczych, granatów ręcznych zapalających, min przeciwpancernych oraz kolców
przeciwoponowych – to wszystko zgodnie z planem mobilizacji ma być dostarczone w późniejszym
terminie. A czas nagli, 24 Dywizja musi podjąć zadania bojowe jeszcze w toku mobilizacji, nie
czekając już nie tylko na gotowość służb, ale nawet oddziałów liniowych. Oddziały nie posiadają
pełnej sprawności bojowej. Nie starcza czasu na przeprowadzenie próbnych jazd dla zgrania koni w
zaprzęgach i próby jazdy w kolumnach, zwłaszcza że dużo woźniców cywilnych jedzie ze swoimi
końmi. Powtarzające się alarmy p-lotnicze oraz naloty samolotów niemieckich wprowadzają
nerwową atmosferę. Niespodziewanie pojawiają się na niebie, lecą na dużej wysokości, krążą
bezkarnie, a nasze CKM-y p-lotnicze są bezradne, samoloty wznoszą się poza zasięgiem pocisków.

Radio nadaje propagandowe wiadomości:
„Nasze samoloty zbombardowały Berlin. W walkach granicznych Armia »Kraków« zniszczyła 70

czołgów. Brygada naszej kawalerii prowadzi walki w Prusach Wschodnich. Nasze lotnictwo
zestrzeliło nad Warszawą 20 bombowców, Anglicy bombardują strategiczne punkty Niemiec”.

Dowództwo ponagla pułk, do pełnych stanów brakuje uzupełnień, nie stawili się rezerwiści; od

strony Kielc i Tarnobrzega nie kursują pociągi. Są duże braki osobowe w plutonach łączności, za
mało jeszcze koni i wozów, trudno – mobilizacja jest utrudniona przez niespodziewaną napaść
Niemców. Mobilizowane oddziały powoli jednak zapełniają się, wydano amunicję oraz po dwa
granaty obronne. Kłopoty szefom kompanii sprawiają żelazne porcje

*

, które mimo normalnego

wyżywienia z kotła dziwnie maleją u niektórych strzelców.

Po oddziałach krąży automat do wybijania znaków tożsamości

**

, ale żołnierze nie wieszają ich,

zgodnie z regulaminem, na szyi, zwykle chowają do kieszeni munduru. Każdy pewnie myśli tak
samo: „Niby dlaczego ja mam zginąć?”

Znowu nowy kłopot, szef 8 kompanii melduje, że dowódca kompanii w nocy został ostrzelany

przez wartownika, na wezwanie którego nie zatrzymał się. Dwa są przypuszczenia: albo szef
kompanii, stary żołnierz, nie lubi swego nowego przełożonego, albo wszystko to, co robi dotychczas
dowódca kompanii, jest podejrzane. Nikt zresztą nie zwraca na to uwagi, zwłaszcza że nie ma czasu,
by sprawę zbadać dokładniej. Czynności mobilizacyjne następują po sobie szybko, a dzień jest za
krótki, by zająć się wszystkim, zwłaszcza że rozkazy z góry żądają, by pułk postawić już w pełnej
gotowości.

Według założeń czynności dziennika mobilizacyjnego przysięga oddziałów ma odbyć się z

chorągwią pułkową i kapelanem. Kapelana dotychczas nie ma, a na uroczystości z chorągwią brak
czasu. Dowódcy batalionów zostają upoważnieni do odebrania przysięgi, a od oddziałów specjalnych
pułku przysięgę odbiera dowódca łączności pułku. Dowódca łączności to na wojnie „chłopiec do
wszystkiego”.

*

Na taką porcję składały się dwie konserwy mięsne, suchary (250 g), dwie kostki kawy zbożowej z cukrem.

**

Znaczek miał kształt owalny 5 x 4 cm, wykonany był z blachy cynkowej, łatwej do dzielenia na dwie części. Z jednej

strony było imię, i nazwisko, wyznanie, na odwrocie nr pułku, rok urodzenia. Znak tożsamości zawieszano na szyi na
azbestowym sznurku, który w górnej części był przewleczony przez dwa otwory, a w dolnej przez jeden. Po
przełamaniu znaku górna połowa pozostawała przy poległym, dolną zabierał oddział dla ewidencji.

background image

Dla łączności z dywizją i batalionami dowództwo pułku posiada radiostację typu N-1

*

.




3 września, niedziela

39 Pułk jedzie na wojnę

Dowódcy pododdziałów pobierają od rana zaliczki pieniężne na wydatki bezosobowe. Pułk

otrzymuje rozkaz zakończenia mobilizacji w południe, w tym czasie podstawiony zostanie zestaw
wagonów do załadunku na stacji Munina i Jarosław.

I/39 w Lubaczowie zgłasza telefonicznie gotowość transportową batalionu. Batalion ten od chwili

ogłoszenia mobilizacji posiada w pododdziałach pełne stany osobowe, składające się z młodego
rocznika służby czynnej szkolonego dla uzupełnienia Korpusu Ochrony Pogranicza, co pozwoliło na
szybkie osiągnięcie gotowości mobilizacyjnej i zgranie się z wcielonymi rezerwistami. Nadwyżki
osobowe tego batalionu zostają przekazane do Ośrodka Zapasowego 24 Dywizji w Przemyślu.

Dowództwo pułku i oddziały specjalne są gotowe do transportu, jeszcze tylko zwiad konny

uzupełnia swój stan posiadania. W taborach pułku brakuje uprzęży. Dowódca plutonu artylerii
piechoty porucznik Jan Cehak zgłasza, że pluton jest już na rampie kolejowej i czeka na załadunek.

Tabor pułkowy dzieli się na tabor bojowy i tabor bagażowy. Pierwszy to wozy z amunicją,

kancelaria pułku, wóz bagażowy, wóz kapelana, kuchnia polowa z wozem przykuchennym z
jednodniowym zapasem żywności. Tabor bagażowy, wzorowany na taborze austriackim z I wojny
światowej, to istny skład, wiezie mnóstwo różnych rzeczy: amunicję zapasową, kuźnię polową z
zapasem koksu i podków, warsztat szewski z zapasem skór, czterodniowy zapas żywności (kasze,
fasola, groch, słonina, konserwy), świece, wozy z sianem i owsem oraz wozy z jednodniowym
zapasem świeżej jarzyny. Pułk piechoty po zmobilizowaniu się liczy 400 wozów i 700 koni

**

.

W pierwszych dniach wojny samoloty niemieckie nadlatujące od strony Słowacji przeprowadzają

nad miastem i okolicą nieśmiałe obserwacje. W trzecim dniu wojny rozpoczynają bombardowanie
węzłów komunikacyjnych na głębokich tyłach, jak Tarnów, Rzeszów, Jarosław, Przemyśl, Od
wczesnych godzin rannych w parku miejskim odbywa się nadal rozdział koni. I nagle otrzymujemy
widoczny sygnał, że jest wojna. Krążące wysoko dwa samoloty zwiadowcze rzucają na park dwie
bomby, które poza piekielnym wyciem i szumem oraz złamaniem kilku gałęzi drzew nie wyrządzają
innych szkód, gdyż nie wybuchają.

Jest piękny, upalny dzień, złota polska jesień. Tłumy ludzi stoją na ulicach, wiedzą już w mieście,

że pułk będzie się ładował na wagony, czekają, by pożegnać przyjaciół, znajomych i żołnierzy
swojego miasta. Pomimo dwukrotnych alarmów przeciwlotniczych czekają, mają czas, jest niedziela.
Około godziny dziesiątej pułk jest gotowy do wyruszenia na rampę załadunkową. W tym czasie
przychodzi do dowódcy łączności goniec z wartowni. Co robić? Przed bramą pułku stoi nauczycielka
z uczennicami, proszą, by je wpuścić do koszar. Przed bramą rzeczywiście czeka pani Rokiczan z
gromadką mniej więcej dziesięcioletnich dziewczynek, trzy są w strojach krakowskich, chcą
żołnierzom odchodzącym na wojnę rozdać medaliki. Przyjął się taki zwyczaj, zachęcano do tego w
radio i w prasie.

Entuzjazm w społeczeństwie ogromny, radio podaje codziennie nazwiska ludzi zgłaszających się

na żywe torpedy. Tego dnia zgłasza się w pułku starszy pan, jak się okazało żołnierz z I wojny
światowej, z garbatym wnukiem, prosi, by ich zapisać i wyznaczyć tam, gdzie będzie stracone
stanowisko, zobowiązuje się strzelać z karabinu maszynowego tak długo, dopóki będzie się mógł
poruszać.

*

Radiostacja N-1 miała zasięg na fonię 14 km, na klucz 75 km, jeden nadajnik na prądnicę ręczną i nożną, dwa

odbiorniki. Przewożona na dwudzielnym, czterokołowym pojeździe zaprzężonym w parę koni, mogła nadawać i

odbierać w marszu.

**

Te niekończące się kolumny wozów taborowych stały się jedną z przyczyn naszej klęski we wrześniu.

background image

Cóż więc robić z ofiarodawczyniami medalików – wypada się poddać ogólnemu entuzjazmowi.

Dowódca łączności każe się stawić całej warcie i plutonowi pogotowia, a małe panieneczki z powagą
zawieszają medaliki na szyjach żołnierzy, zaznaczając z dumą, że są już poświęcone. Nastrój z obu
stron jest podniosły, a chwila tak wzruszająca, że jeden z obdarowanych strzelców powiada:

— Panieneczki kochane, i matka moja nie sprawiłaby mi większej radości — i cmoka

dziesięcioletnią „matkę” w rękę. Pozostały pęk medalików zabrano z obietnicą, że zostaną rozdane
strzelcom przy najbliższej sposobności.

Tymczasem rozchodzi się po pułku pogłoska, że na rozkaz dowódcy Okręgu Korpusu chorągiew

pułku ma odejść z Ośrodkiem Zapasowym do Przemyśla, potwierdza to dowódca łączności. Nikt
temu nie daje wiary, a niejeden mówi:

— Czy chorągiew jest tylko po to, by urządzać uroczystości garnizonowe?
— Chcemy iść na wojnę z chorągwią pułkową, jak szli nasi ojcowie i dziadowie! A jeżeli

przyjdzie nam zginąć, to umierajmy pod naszą chorągwią, bo taki jest nasz honor żołnierski.

Szczególnie oburzają się młodzi oficerowie:
— Jak to, na wojnę idzie z nami orkiestra, a chorągiew pułkową odsyła się do Ośrodka

Zapasowego?

I zawiązuje się spisek ratowania chorągwi pułkowej przed pohańbieniem. Kto pierwszy wpadł na

ten pomysł, nie wiadomo. Wiadomo, że przy chowaniu chorągwi na wozie kapelana obecni są:
dowódca zwiadu, dowódca łączności oraz podoficerowie Jan Szpytma, Józef Babiarz, Emil
Opielowski, wszyscy z dowództwa pułku, oraz sierżant Stefan Wańczycki, dowódca zwiadu
pieszego. Chorągiew pułkową przewożono zwykle w obitej blachą drewnianej skrzyni, zamykanej na
kłódkę. Zagadkowo zachowuje się kapitan Nanuaszwili. Stoi w pobliżu wozu i prowadzi przyciszoną
rozmowę z oficerem mobilizacyjnym kapitanem Szuttem. Po chwili mówi do zebranych przy wozie:

— Pszakrew, nie damy naszej chorągwi pułkowej, pójdzie z nami na wojnę.
Oficer mobilizacyjny, który wydał chorągiew pułkową, dusza człowiek, zwraca się do obecnych

ze słowami:

— Gówniarze, czy będziecie umieli bronić naszej chorągwi pułkowej? — łzy ma w oczach stary

kapitan na którego piersiach wisi Krzyż Walecznych. — Chłopcy, ten Krzyż Walecznych to jest mój
żołnierski czyn, za który płaciło się krwią — po czym podchodzi do każdego i podaje rękę.

Czas nagli, jest godzina 11, przychodzą rozkazy, by ruszać na rampę kolejową do załadunku. Pułk

maszeruje z orkiestrą grającą hymn pułkowy, Warszawiankę. Po obu stronach drogi aż do samej
rampy kolejowej stoją tłumy, obecne jest chyba całe miasto. Wznoszą okrzyki, śpiewają pieśni
narodowe, rzucają kwiaty – powszechny entuzjazm.

Entuzjazm wzmaga się, kiedy radio podaje, że Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom.
Załadunek przebiega sprawnie, kłopoty sprawiają konie z poboru, które nie chcą wchodzić na

pomosty załadunkowe. Ludzie cywilni w swoich odświętnych ubraniach pomagają żołnierzom, całą
rampę i stację zapełnia śpiewający i wiwatujący tłum. To pożegnanie z miastem, z którym łączyło nas
tak wiele przez tyle lat. Orkiestra pułkowa przez cały czas gra wiązanki pieśni narodowych i
żołnierskich, podniosły nastrój udziela się wszystkim.

Na platformach już rozmieszczono przeciwlotnicze ciężkie karabiny maszynowe, a obok rampy

dozorują przeciwlotnicze ciężkie karabiny maszynowe wystawione przez II/39, który ładuje się w
następnej kolejności. Na rampie jest już oficer transportowy II/39 z plutonem załadowczym, ma
odebrać podstawiony eszelon do załadunku. III/39 ładuje się w godzinach nocnych, jego odjazd
przewidziano na godzinę 3 w nocy. Batalion ten nie ma szczęścia, jeszcze nie zaczęła się dla niego
wojna, a już ponosi straty; nie zdążył zwinąć przewodu telefonicznego na odcinku
Wierzbna-Jarosław.

Jest godzina 15, pada rozkaz odjazdu, transport rusza – żegnaj miasto Jarosław! W czasie

przejazdu pociągu koło Tywonii obok toru zebrała się miejscowa ludność z chorągwiami
kościelnymi. Transport żegna krzyżem ksiądz stojący na przedzie, żołnierze zdejmują hełmy z
głowy, inni klękają i żegnają się, na twarzach widać powagę. Zadumał się ten i ów, a niejednemu
kręci się łza w oku... Może przypomniał sobie smutne oczy matki żegnającej syna przed wyruszeniem
w drogę, z której nie zawsze się wraca? A może pomyślał o domu rodzinnym, o żonie i dzieciach?

background image

Albo pomyślał: „A może to moja ostatnia podróż?” Milkną śpiewy i głośne rozmowy, w transporcie
powiało smętną zadumą.

Gdzie jedziemy, tego nikt nie wie, tajemnicę miejsca przeznaczenia dotrzymano do końca, nikt, do

dowódcy pułku włącznie, nie wie, dokąd jedzie. Jedziemy na zachód. Żołnierze są pełni zapału, na
stacjach ludność wita wojsko entuzjastycznie, rozdaje kwiaty, słodycze, pieczywo, papierosy, owoce,
podaje kartki z adresami, by pisać z frontu a bardziej energiczne kobiety całują się z wojakami aż
echo niesie po okolicy.

W miarę jednak obracania się kół na zachód nastroje zaczynają powoli ulegać zmianie. Wojskowy

pociąg mija pierwszy transport, a potem następne z uciekającą ludnością wiozącą ze sobą dobytek, a
nawet krowy i siano.

Wyciągają do nas ręce i wołają:
— Pomścijcie nas...
I tu przychodzi zastanowienie, dlaczego tych ludzi ewakuuje się na wschód? Przecież Francja i

Anglia wypowiedziały wojnę, a natarcie na zachodzie ruszy lada dzień. Radio podaje same
optymistyczne wiadomości: „Berlin zbombardowany. W walkach na Śląsku zniszczono 100 .
czołgów. Niemiecka ofensywa zatrzymana. Francja wysyła do Polski samoloty i czołgi”. Co tu się
dzieje? Dlaczego ci ludzie uciekają ze swoim dobytkiem, dlaczego jadą z taką rozpaczą? Ale nie
trzeba się tym tak przejmować, wszak jedziemy bić Niemców i nie jesteśmy bombardowani przez
lotnictwo.

Zapada zmrok, cały transport jedzie bez w świateł, kucharze otrzymują rozkaz gotowania kolacji.

W wagonach wydaje się uzupełniającą amunicję i granaty ręczne, sprawdza i dopasowuje maski
przeciwgazowe, dopasowuje oporządzenie i uzupełnia znaki tożsamości. Transport staje dwukrotnie,
przed i za Dębicą, postoje są dłuższe, zbombardowane i zniszczone tory trzeba naprawić. Służba
drogowa PKP dwoi się i troi, przy słabych światłach latarek zasypuje leje i wyrwy, wymienia
podkłady i zniszczone szyny. Pracuje z nimi duża grupa chłopów, przyszli ochotniczo z pobliskiej
wsi. I oni, chociaż starzy, chcą mieć swój udział, jak mówią, w biciu Niemców.


4 września, poniedziałek

Przygotowanie obrony na Dunajcu

Około godziny 6 transport zostaje zatrzymany przed Tarnowem, dowódca pułku otrzymuje rozkaz

doręczony przez oficera ze sztabu dywizji: pułk wyładuje się w Tarnowie, 24 Dywizja wchodzi w
skład Armii „Karpaty”. Dowódcą armii jest generał Kazimierz Fabrycy. 24 Dywizja zajmuje odcinek
obrony nad Dunajcem na południe od Tarnowa i osłania południowe skrzydło Armii „Kraków”.

Eszelon pułku nie może na razie się wyładować, rampa wyładunkowa jest zajęta przez I/39. Przed

naszym przyjazdem był bombardowany, została rozbita kuchnia z wozem przykuchennym, zginął
podoficer żywnościowy 2 kompanii. Dowódca pułku odjeżdża samochodem oficera sztabu na
odprawę do dowództwa dywizji. W tym czasie I/39 skończył wyładunek i odchodzi na wyznaczony
odcinek obrony na Dunajcu

Rozpoczyna się wyładunek eszelonu dowództwa pułku, sprzęt lekki (np. biedki ciężkich

karabinów maszynowych) został już wyładowany w czasie wyczekiwania, na rampie wyładowuje się
sprzęt ciężki i konie. Obronę przeciwlotniczą przy wyładunku stanowi pluton ciężkich karabinów
maszynowych oraz stojące na platformach dwie drużyny karabinów maszynowych.

Na stacji Tarnów widać dzieło V kolumny, w bagażu złożonym w przechowalni znajdowała się

bomba zegarowa, która wybuchła 28 sierpnia i zburzyła zachodnie skrzydło dworca.

W czasie wyładunku eszelonu pułkowego nadlatują trzy junkersy, strzela osiem ciężkich

karabinów maszynowych przeciwlotniczych, nie licząc ręcznych karabinów maszynowych, samoloty
są na wysokości 1500 m. Niemcom nie podoba się zapewne silna obrona przeciwlotnicza, zrzucają
bomby niecelnie i szybko zawracają. Nie ma większych strat, zraniony został tylko koń, trzeba go
zastrzelić.

background image

Zbliża się południe, kiedy na rampę podjeżdża II/39, batalion jest bombardowany dwukrotnie,

bomby padają niecelnie, Niemcy wyraźnie boją się ostrzału rozstawionych CKM-ów, zwłaszcza że
samoloty znajdują się w zasięgu pocisków. Na miejscu są dwa bataliony pułku, oficer transportowy
stacji Tarnów melduje, że III/39 już w drodze.

Dowódca pułku wraca z odprawy i zaraz jedzie na rozpoznanie przydzielonego do obrony

odcinka, przywozi dwie mapy okolic Tarnowa, z przydziałem map jest źle. Na rozpoznanie terenu
jadą dowódcy batalionów, oficer operacyjny i dowódcy kompanii CKM-ów. Mają do dyspozycji
samochód terenowy z kierowcą Ludwikiem Pajdą oraz motocykl Sokół z przyczepą.

Dowódca łączności pod nieobecność dowódcy pułku zarządza przemarsz II/39 przed chorągwią

pułkową, orkiestra gra Warszawiankę. Maszerujący żołnierze imponują swoim spokojem, przecież w
każdej chwili może być nalot bombowy.

Pułk organizuje obronę na południe od Tarnowa na odcinku od ujścia rzeki Białej do miejscowości

Wojnicz w rejonie Zbytlikowska Góra-Zgłobice. Linię przesłaniania przesunięto nad rzekę Dunajec,
na miejsce postoju dowództwa pułku wyznaczono dwór Koszyce. Odcinek obrony pułku wynosi
około 8 km. I/39 jest na prawym skrzydle, a w lewo od niego organizuje obronę II/39. Teren do
obrony jest dobry, ze wzgórz świetna widoczność na przedpole, nie ma dogodnych podejść dla broni
pancernej. Rzeka Dunajec nie stanowi przeszkody, z powodu długotrwałej suszy stan wody jest niski.
Brzegi rzeki są wprawdzie spadziste, ale pojazd gąsienicowy przejedzie swobodnie.

Na przedpole obrony do miejscowości Wojnicz wysunięto placówkę oficerską pod dowództwem

porucznika Kazimierza Czabanowskiego w sile plutonu strzeleckiego wspartego drużyną ciężkich
karabinów maszynowych i działonem przeciwpancernym, ponadto drogę dozoruje, pluton artylerii
piechoty. I/39 zamknął boczną drogę na Wojnicz wysuniętą placówką oficerską w sile plutonu
strzeleckiego wspartego drużyną CKM-ów. Placówka oficerska w Wojniczu posiada połączenie
telefoniczne z I/39. Na lewym skrzydle pułku w rejonie Zakliczyn-Wróblowice organizuje obronę 38
Pułk Piechoty, na prawym skrzydle pułku znajduje się batalion marszowy z Tarnowa. 17 Pułk
organizuje obronę w Gromnikach, a 155 Pułk Rezerwowy jako odwód dywizji znajduje się w
miejscowości Zawada. 11 Dywizja wchodząca w skład Armii „Karpaty” wyładowuje się w Dębicy i
koncentruje się nad Wisłoką w rejonie Frysztak-Kołaczyce.

Wysłany dla nawiązania łączności z załogą Mościce (Tarnów Zachodni) patrol przynosi ciekawe

wiadomości:

— Obrona p-lotnicza zakładów Mościce strąciła w dniu wczorajszym własny samolot, samolot

rozbił się, a cała załoga zginęła, Niemcy przełamali front, Armia „Kraków” wycofuje się ze Śląska
nad Wisłę, uderzenie niemieckie ze Słowacji obchodzi południowe skrzydło Armii „ Karpaty”.

Nad nami przelatują niemieckie bombowce operujące z baz w Słowacji, obrony naszej nie

bombardują, lecą na Tarnów, Dębicę i dalej na wschód. Nisko lecące samoloty są ostrzeliwane przez
CKM-y p-lotnicze, jak dotychczas bez skutku. Niektóre klucze samolotów próbują bombardować
Mościce, ale są przepędzane celnymi strzałami baterii armat p-lotniczych. Bombowce lecą bez
osłony myśliwców, Niemcy wiedzą, że w czasie swoich nalotów nie napotkają polskich myśliwców.

Na przydzielonych odcinkach bataliony rozmieszczają się w obronie, przygotowują obronę stałą i

kopią rowy strzeleckie do profilu na stojącego. Wierzyć się nie chce, że pułk jest na wojnie, odnosi
się wrażenie, że przybyliśmy na manewry. Dookoła panuje spokój, słońce przygrzewa jak w lecie, a
nasi strzelcy kopią i ryją w ziemi bez przeszkód. Okoliczni mieszkańcy wyszli na pola, kopią
ziemniaki, robią podorywki, na łąkach dzwonią kosy przy koszeniu trzeciego pokosu. Wojnę
przypominają jedynie przelatujące niemieckie bombowce, wybuchy dochodzące od strony Tarnowa i
Dębicy oraz wyrzucone na przedpole placówki i krążące patrole.

Drugą oznaką wojny są przewalające się masy uciekinierów na drodze od Bochni. W tłumie

maszeruje dużo policji, są też maruderzy, którzy porzucili walczące oddziały i opowiadaniami
prawdziwymi czy zmyślonymi sieją popłoch i zwątpienie. W swych opowiadaniach wyolbrzymiają
siły niemieckie, mówią o masach broni pancernej, która jest nie do zwalczenia. Tworzy to podatny
grunt dla wszelkiego rodzaju plotek, które pod wpływem V kolumny rozrastają się do olbrzymich
rozmiarów i rozchodzą się po kraju osłabiając chęć walki mniej odpornej ludności oraz żołnierzy.

background image

Widok tych mas na drodze źle wpływa na morale żołnierzy, oddziały, które przygotowują obronę na
Dunajcu i dziś lub jutro wejdą do walki, widzą słabość i bezradność, a wojna się dopiero zaczęła.

Zaszło już słońce, prace przy robotach ziemnych są prowadzone bez przerwy, jedni kopią, drudzy

śpią, inni czuwają, tak mija noc. Noc jednak nie przechodzi spokojnie, placówki na przedpolu są
alarmowane, jedna z wysuniętych czujek ostrzelała nie rozpoznanych osobników. W .kilku miejscach
w dolinie Dunajca oraz z zabudowań po przeciwnej stronie rzeki zauważono błyski świetlne,
wysyłane tam patrole niczego nie stwierdzają. Na drugi dzień rano patrole odkrywają wąskie taśmy w
kolorze czarnym i niebieskim przeciągnięte przez rzekę w dwóch miejscach.

Na prośbę dowódców pododdziałów dowódca pułku wyraża zgodę, by na co dzień, ze względu na

warunki polowe, żołnierze nie oddawali honorów swoim przełożonym, salutowanie obowiązuje
jedynie przy składaniu meldunków. 39 Pułk Piechoty w czasie pokoju stanowił szkołę wychowania
żołnierzy w duchu obywatelskim, a dyscyplina była wyrozumowana zgodnie z duchem regulaminu.
Ścigano „ćwiczenia kapralskie” oraz pokutujący jeszcze gdzieniegdzie koszarowy dryl w pruskim
stylu.


5 września, wtorek

Spotkanie z V kolumną

Pierwsze walki z Niemcami

Sytuacja nasza na froncie nie jest dobra, już w drugim dniu wojny Niemcy zagonami pancernymi

przedarli się na kierunku Częstochowa-Mysłowice, a Armia „Kraków” jest zmuszona do wycofania
się nad Wisłę. Stąd te masy uciekinierów posuwające się drogą Kraków-Tarnów w dzień i w nocy.
Jadą sznury taborów, idą grupy straży granicznej, jakieś oddziały wojska, żołnierze z bronią i bez
broni.

Jadą wojskowe samochody ciężarowe, samochody osobowe oraz gromady uciekinierów na

wozach, wędrują piesi ze swoim dobytkiem na plecach i ręcznych wózkach. Podczas nalotów
powstaje panika, tłum rozbiega się na pola, pozostawiając swoje tłumoki na szosie, woźnice starają
się zjechać z drogi. Uspokaja się wszystko po skończonym nalocie, drogą znowu płyną tłumy na
niewiadome. Ta posuwająca się powoli ludzka masa jest dla naszej obrony bardzo uciążliwa,
ogranicza ruch na drodze, gońcy nie mogą poruszać się swobodnie.

W godzinach rannych wyładowuje się III/39, w czasie transportu był dwukrotnie bombardowany,

na szczęście nie poniósł żadnych strat. Batalion pozostaje w odwodzie i organizuje ośrodek oporu
typu polowego na odcinku Zbylitowska Góra–klasztor. Z tyłu, za obroną pułku, w miejscowości
Zawada Tarnowska okopuje się 155 Rezerwowy Piechoty, który jest odwodem 24 Dywizji. Pułk ten
zmobilizowany został przez 16 Pułk w Tarnowie. Pod Dębicą wyładowują się wolno nadchodzące
transporty 11 Dywizji, która koncentruje się nad Wisłoką z zadaniem zorganizowania obrony w
rejonie Jodłowa–Kołaczyce.

Od czasu wyładowania się pułku przez cały dzień i całą noc strzelcy z niespotykanym zapałem

ryją ziemię i kopią rowy strzeleckie do pełnego profilu. Rowy są węższe, niż nakazują
dotychczasowe normy, zapewnia to lepszą ochronę przed pociskami moździerzy i czołgami

*

. Ciężkie

karabiny maszynowe umieszczono na specjalnych stanowiskach, prócz nich zbudowano zapasowe,
które umożliwiają sprawne manewrowanie tym podstawowym sprzętem walki. Z zapasu drutu
kolczastego będącego w wyposażeniu pułkowego plutonu pionierów oraz z drutu kolczastego
zabranego z płotów w wiosce ustawia się na niektórych odcinkach przed stanowiskami przeszkody,
tzw. podwójne płoty polskie z potykaczem na przodzie

**

. Poszczególne stanowiska obronne są

powiązane w całość dostosowaną do sieci ognia ciężkiej broni maszynowej i armatek
przeciwpancernych, a wszystkie roboty ziemne starannie zamaskowane. Armatki przeciwpancerne
stoją wzdłuż prawdopodobnych kierunków, którymi Niemcy poprowadzą broń pancerną, ciężkie

*

Wykorzystano tu doświadczenia wojny domowej w Hiszpanii.

**

Ludność wioski, a szczególnie młodzież, ochotniczo znosiła drut kolczasty.

background image

karabiny maszynowe przygotowano do strzelania w dzień i w nocy, moździerze ustawiono na dozór,
a ciężkie karabiny maszynowe przeciwlotnicze oczekują w stałym pogotowiu. Bataliony są
połączone siecią telefoniczną, a nawet w dzień skrzydłowe kompanie używają świetlnych aparatów
Morse'a. Radiostacja pułkowa N-1 jest na stałym podsłuchu. Pułk stoi w stanie pełnej gotowości
obronnej.

Wysłane we wczesnych godzinach rannych rozpoznanie dalekie, przeprowadzone przez kompanię

zwiadu pułkowego, nie stwierdziło obecności podjazdów niemieckich. Nawiązało natomiast
styczność z wysuniętymi oddziałami 11 Dywizji, które w składzie: szwadron kawalerii dywizyjnej,
trzy bataliony piechoty i dywizjon artylerii, organizują obronę w rejonie Bochnia–Wiśnicz.

Lotnictwo niemieckie nie bombarduje oddziałów w terenie, przelatuje tylko nad stanowiskami

obrony i kieruje się na Dębicę, Jarosław, Przemyśl, gdzie obrabia głębokie tyły. Po wykonaniu swego
zadania przelatuje z powrotem, a poszczególne samoloty obniżają swój lot i okładają pociskami z
broni pokładowej organizowaną obronę, śmiałkowie ci szybko jednak zawracają, przepędzani
celnym ostrzałem CKM-ów p-lotniczych. Inne powracające samoloty kierują się na drogę, na której
ostrzeliwują z broni pokładowej bezbronnych uciekinierów. Niebo jest pogodne, bez chmur i bez
polskich samolotów. Lotnicy hitlerowscy w nalotach terrorystycznych mają duże doświadczenie
nabyte w wojnie domowej w Hiszpanii.

Z naszych stanowisk obronnych na Wzgórzach Zbylitowskich widać całą drogę, niestety, nie

możemy nic pomóc, nie posiadamy artylerii p-lotniczej. 24 Pułk Artylerii Lekkiej nie dołączył
dotychczas. Dochodzą słuchy, że został zbombardowany w Jarosławiu w czasie załadunku.

Nad Dunajcem pułk spotyka się z działalnością V kolumny. W rejonie obrony pułku znajduje się

droga i tor kolejowy Tarnów–Kraków. Bocznica tego toru, która prowadzi do zakładów Mościce, jest
obsadzona wysuniętą placówką. Dowódca jej melduje, że w godzinach popołudniowych
poprzedniego dnia przychodził kilkakrotnie do semaforu kolejarz, opuszczał i podnosił latarnię
znajdującą się na semaforze i przywiązywał do latarni kilka czerwonych chorągiewek. Dowódca
otrzymuje polecenie, by dalej obserwować semafor, a w wypadku podejrzanych czynności kolejarza,
aresztować go i doprowadzić do dowództwa pułku. Skoro świt dowódca placówki doprowadza
podejrzanego, jest trochę poturbowany. Odebrano mu torbę służbową, a że oberwał, to jego wina.

— Stawiał opór, więc trzeba go było nieco uspokoić — melduje dowódca placówki. — Kolejarz

dwa razy w nocy zapalał latarnię, podnosił ją do góry i opuszczał.

Przy rewizji osobistej odebrano legitymację służbową wystawioną w Tarnowskich Górach oraz

obciążające zapiski, w dodatku doprowadzony źle mówi po polsku. W torbie służbowej znajdują się
dwa granaty zapalające wzoru wojskowego, czeskiego pochodzenia, oraz czerwona chustka z kropką
w środku – jest to znak rozpoznawczy dywersantów. Pomimo tych dowodów doprowadzony
twierdzi, że jest niewinny, a granaty to petardy sygnałowe używane na PKP, chustka zaś jest zwykłą
chustką do nosa.

Wtedy do przesłuchującego oficera podchodzi kapral Bronisław Matuszek, obserwator z drużyny

dowódcy pułku, znany kawalarz pułkowy. Prosi oficera przesłuchującego, aby zezwolił na
przeprowadzenie niby-sądu nad doprowadzonym kolejarzem. Oficer, człowiek z fantazją, wyraża
zgodę. Sąd odbywa się w stodole, a jako doraźny, sądzi krótko, rolę audytora pełni kapral Matuszek.
Każe podejrzanemu uklęknąć i odmówić Zdrowaś Maryjo, podejrzany odpowiada, że nie umie, bo
jest ewangelikiem. Następuje przewód dowodowy, który obciąża go, zapada wyrok – śmierć przez
rozstrzelanie. Wyrok zostaje odczytany, skazany utrzymuje nadal, że jest niewinny. Teraz kapral
Matuszek sprowadza kilku strzelców z drużyny dowódcy pułku jako wykonawców egzekucji,
strzelcy na oczach skazanego ładują broń. Już w czasie odczytywania wyroku ze skazanym dzieje się
coś niezwykłego, traci swój tupet, blady jak ściana, oczy błędne, bełkocze do siebie jakieś
niezrozumiałe słowa. Przy wyprowadzaniu ze stodoły załamuje się zupełnie, upada, nie może iść.
Dwóch strzelców bierze go pod ramiona i wyprowadza do sadu za stodołą.

background image

Dla nadania powagi wykonywanej egzekucji kapral sprowadził z orkiestry pułkowej

*

dobosza,

który wybija ponury werbel. W sadzie przywiązują skazanego do rozłożystej jabłoni, a kapral
przystępuje z kawałkiem bandaża, by mu zawiązać oczy. Mówi:

— Zanim zawiążę ci oczy, przyjrzyj się dobrze światu i słońcu, bo niedługo, a już go nie

zobaczysz. — Dobosz z głuchym łoskotem wybija werbel.

Dywersant już dłużej tego nie wytrzymuje, mdleje. Odwiązano go, oblano wodą. Otworzył oczy i

pyta:

— Czy żyję jeszcze? Darujcie życie, teraz powiem prawdę.
Przykro jest patrzeć na ten przepełniony strachem bezwolny łachman ludzki leżący u zakurzonych

butów żołnierzy. Teraz kolejarz mówi całą prawdę przesłuchującemu oficerowi. Jest obywatelem
polskim z Tarnowskich Gór, na dwa miesiące przed rozpoczęciem wojny ukończył kurs
dywersyjno-sabotażowy w Gliwicach, za oddane usługi ma otrzymać ziemię w Polsce. Z protokołem
dywersant zostaje odesłany do plutonu żandarmerii w dywizji.

W niedługim czasie V kolumna daje znowu znać o sobie. Patrol, wysłany na przedpole dla

zbadania kilku oddzielnie stojących chałup, spotyka gromadę chłopów uzbrojonych w koły, siekiery,
widły. Jest między nimi nawet strażnik polowy ze strzelbą. Chłopi twierdzą, że w chałupie, której
pilnują, ukrył się spadochroniarz niemiecki. Rano spostrzegli go w zaroślach, a kiedy podeszli bliżej,
strzałem z pistoletu zranił jednego chłopa i uciekł do chałupy, gdzie się zabarykadował. Dowódca
patrolu przy pomocy chłopów zajmuje chałupę i rozbraja dywersanta. Zatrzymany ma na sobie
kombinezon lotniczy z metalowym emblematem

**

na lewym rękawie. Jest to człowiek krępy, o

kwadratowej twarzy i rozbieganych niebieskich oczach rzucających wkoło niespokojne spojrzenia.
Zwisające ręce, duże jak łopaty, poruszają się nieustannie, jak gdyby nie wiedział, co z nimi począć.
Dywersantowi odebrano pistolet parabellum, dwa zapasowe magazynki z nabojami oraz dwa granaty
czeskiego wzoru. Kiedy wiążą mu ręce, nagłym szarpnięciem wyrywa nóż z rękawa i przebija nim
ramię jednego z żołnierzy. Uspokaja go cios kolbą w głowę. Na zadawane pytania nie odpowiada, nie
mówi po polsku, z obłędnym strachem w oczach powtarza w koło gardłowym głosem:

— Jo Polok.
Teraz jest dopiero kłopot, co robić dalej z tym dywersantem? Do dywizji daleko, żandarmów przy

pułku nie ma, a przy rozpoczynającej się walce żal jest pozbywać się choćby jednego żołnierza.

Są już godziny popołudniowe, na drodze panuje istne szaleństwo, rosną tłumy uciekinierów.

Bezładna ucieczka opanowała wszystkich. Ci, którzy nie posiadają własnych środków
transportowych, ciągną ręczne wózki z dobytkiem; inni pchają wyładowane wózki dziecinne, obok
drepczą dzieci uczepione matczynych spódnic. Niektórzy z tłumu coraz oglądają się trwożliwie do
tyłu, wypatrując niemieckich piratów powietrznych. Idą gromady zmęczonych i zakurzonych
żołnierzy, to żołnierze z rozbitej 6 Dywizji. Przez drogę przepychają się siłą tabory wojskowe,
kolumny samochodów ciężarowych, pojedyncze działa i jaszcze amunicyjne. Jedzie kolumna
sanitarna, maszerują spod Bochni dwie kompanie z 11 Dywizji, które poszukują swoich pułków.

Na niedużej wysokości przelatuje w kierunku wschodnim nasz samolot RWD, leci pod słońce,

własna obrona p-lotnicza strzela do niego, ile może, nadzieja, że biedaka nie trafią.

Już od godziny krążą nad naszą obroną dwa niemieckie samoloty rozpoznawcze, będą tak krążyć

na zmianę do samego zmierzchu – nasza obrona p-lotnicza jest wobec nich bezsilna, lecą wysoko.
Jedną mamy w tym nieszczęściu pociechę, kiedy samoloty nadlatują nad Mościce, znajdująca się w
Zakładach Azotowych bateria p-lotnicza przepędza je celnymi strzałami.

Rozpoznanie dalekie, przeprowadzone przez kompanie zwiadu na Bochnię i Wiśnicz,

nieprzyjaciela nie stwierdza, od żołnierzy rozbitych oddziałów niczego pewnego dowiedzieć się nie
można, są wystraszeni i głodni.

Nasze oddziały otrzymują normalne wyżywienie, zużywa się wiezione zapasy, a mięso kupuje od

chłopów, brakuje tylko chleba. Niektórym podoficerom żywnościowym udaje się zdobyć chleb, gdyż
weszli w porozumienie z miejscowymi gospodyniami.

*

39 Pułk Piechoty jest na wojnie z orkiestrą pułkową.

**

Emblemat przedstawiał granat ręczny żółtego koloru.

background image

Zaczynają się pierwsze walki, a służby na tyłach nie działają, nie istnieje zaopatrzenie wojska. Na

odcinku II/39 wybucha nagła strzelanina, dudnią długie serie CKM-ów, słychać szczekliwe strzały
armatek p-pancernych i głuche wybuchy pocisków moździerzy, to batalion odpiera wypad
zmotoryzowanego podjazdu nieprzyjaciela. Niemiecki zmotoryzowany oddział rozpoznawczy
usiłuje przełamać obronę z marszu, po wstępnym boju rozprasza się i zalega w terenie. Od 38 Pułku
Piechoty dochodzą odgłosy wybuchów, tam walka trwa już od dłuższego czasu. Niemcom nie udaje
się przełamanie obrony, zawiedzeni niepowodzeniem, w odwecie lub w swojej zbójeckiej taktyce,
podpalają pobliskie wioski, które płoną wyrzucając wysoko płomienie. Odparcie przez II/39
zmotoryzowanego podjazdu niemieckiego urasta do zwycięstwa, zajmują się tym telefoniści, podają
wiadomość z własnymi komentarzami, to podnosi na duchu żołnierzy.

Pułk nie ma szyfru do radiostacji, pułkowa radiostacja N-1 jest na podsłuchu, posiada tylko kod

ćwiczebny używany w garnizonie, to samo dzieje się z radiostacjami batalionów.

Do pułku zgłasza się kapelan, starszy człowiek o siwych włosach, chorowity, aż podziw bierze, że

takiego starowinę posłano na wojnę. Otrzymuje hełm i płaszcz żołnierski. W czasie nalotów wkłada
hełm na głowę i modli się. Przy wieczornym posiłku we dworze wstaje i odmawia głośno modlitwę,
wszyscy są tym zaskoczeni. Kapelan nie przeszkadza długo swoją osobą, odchodzi wcześnie, są
chętni do spowiedzi. Masowa spowiedź zacznie się dnia następnego. Kapelan na odchodnym zwraca
się do zebranych:

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. — A kiedy niektórzy coś tam bąkają, mówi: —

Panowie, pamiętajcie, że ja służę ludzkiej nadziei.

Rozmowy milkną, wszystkim robi się jakoś niewyraźnie.
Do pułku dołącza dywizyjna bateria artylerii lekkiej 75 mm pod dowództwem porucznika

Pniewskiego. Bateria wprawdzie jest, ale nie posiada zwiadu.

Późnym wieczorem dowództwo pułku otrzymuje telefonicznie niepokojący meldunek, dzwoni

adiutant I/39 podporucznik Piotrowski. Pod placówkę oficerską na Dunajcu, którą dowodzi
podporucznik Tabaczek, podeszli niespodziewanie dywersanci, obrzucili placówkę granatami,
zabijając dwóch strzelców i raniąc jednego, przecięli przewody telefoniczne i odskoczyli,
uprowadzając ze sobą strzelca będącego na czujce. W czasie walki został zabity jeden z
dywersantów, przy zabitym nie znaleziono żadnych dokumentów, natomiast w kieszeni
kombinezonu miał czerwoną chustkę z żółtą kropką.

Już noc, obowiązuje pełne pogotowie bojowe, oddziały znajdują się w strefie działań wojennych,

przed nimi w terenie stoją zmotoryzowane podjazdy niemieckie.

Na odcinku II/39 czujka jednej z placówek melduje, że od dłuższego czasu obserwują poruszające

się sylwetki oraz błyski świateł w pobliżu stogów siana stojących na przedpolu. Wysłany patrol
spotyka trzech osobników, którzy wezwani do zatrzymania się, uciekają. Padają strzały, dwóch
ucieka, trzeci zostaje zastrzelony. Sprowadzony sołtys twierdzi, że jest to syn miejscowego kolonisty
niemieckiego, który po ogłoszeniu mobilizacji znikł.

Dzień ten kończy jeszcze jedna sensacyjna wiadomość. Meldunek składa sierżant Stanisław

Argasiński, zastępca dowódcy plutonu łączności z II/39:

— Po walce batalionu ze zmotoryzowanymi podjazdami niemieckimi, tuż po zapadnięciu

ciemności, uciekł za Dunajec dowódca plutonu łączności podporucznik rezerwy Arnold Kübler.
Zabrał ze sobą karabin i dwa granaty ręczne należące do strzelca pełniącego dyżur na centrali
telefonicznej.

Po północy dowódcy placówek meldują, że niemieckie czołgi w szyku rozwiniętym znajdują się

nad Dunajcem. Jaki diabeł, jakże to możliwe, by czołgi podeszły bezszelestnie pod linię czuwania?
Rzeczywiście, unosząca się nad dolinę mgła odsłania od czasu do czasu ciemne sylwetki jak gdyby
czołgów. Wszyscy drętwieją ze strachu, cisza aż dzwoni w uszach. Nerwy są napięte do kresu
wytrzymałości, chce się krzyczeć, by przerwać tę niepokojącą chwilę. Coś się musi stać, bo tego
napięcia już dłużej wytrzymać nie można. Nagle seria z karabinu maszynowego, to jakiś celowniczy
nie wytrzymuje nerwowo, wyładowuje w ten sposób swój strach. Seria ta daje jakby hasło, teraz
słychać strzelaninę na całej linii, strzelają wszystkie bronie.

background image

Okazuje się wkrótce, że w dolinie stoją kopy siana, o których wszyscy zapomnieli, a podnosząca

się i opadająca mgła stworzyła wrażenie jak gdyby ruchu. I to było powodem alarmu o podejściu
czołgów niemieckich.


6 września, środa

Bój pod Wojniczem

Wycofanie się z obrony na Dunajcu

Skoro świt dywizyjny oficer saperów przywozi samochodem materiały wybuchowe, pluton

pionierów ma zaminować drewniany most kołowy na drodze Tarnów–Kraków. Saperzy dywizyjni
minują most kolejowy Bogumiłowice, most kołowy będzie wysadzony na rozkaz dowódcy 39 Pułku,
kolejowy na rozkaz dowódcy dywizji. Na osłonę mostu kołowego przychodzi z plutonem strzeleckim
podporucznik Sokołowski, przy moście dyżuruje patrol pionierów ze starszym sierżantem
Stanisławem Szajnarem.

Od rana meldunki z naszej linii przesłaniania donoszą, że teren na ich dalekim przedpolu

obsadzają Niemcy. Wysunięci obserwatorzy dostrzegają ruchy pojazdów niemieckich. Około
godziny 10 w okolicy Wojnicza ukazują się zmotoryzowane oddziały niemieckie poprzedzone
plutonem motocyklistów. Na przedpolu obrony dochodzi do walki. Motocykliści niemieccy z
impetem wpadają między pierwsze domy Wojnicza, błyskawicznie zeskakują z maszyn i spędzają
obsadzającą drogę drużynę, która zdołała oddać zaledwie kilka strzałów. Widząc to sierżant Emil
Opielowski, który właśnie robi obchód linii z patrolem telefonicznym, porywa za sobą pluton
strzelecki ochrony mostu i uderza bagnetami na zaskoczonych Niemców. Niemcy nie wytrzymują
ataku, odskakują do swoich motocykli i zawracają na pełnym gazie.

Równocześnie odzywają się CKM-y oraz otwierają ogień pozostałe drużyny, rozmieszczone na

wzgórzach po lewej stronie drogi, zasypując ogniem bocznym niemiecki odwód jadący spokojnie
drogą na opancerzonych transporterach. Posuwające się z tyłu cztery samochody pancerne są
ostrzeliwane przez działon p-pancerny. Zaskoczeni tak silnym ogniem Niemcy rozsypują się w
terenie, zostawiają wozy i zaczynają się ostrzeliwać. Naciera piechota. Odzywa się ich broń
maszynowa, padają gęsto pociski z moździerzy, a nawet zaczyna wstrzeliwać się artyleria, którą
kierują dwa samoloty obserwacyjne.

W tym czasie wraca z rozpoznania zwiad konny pułku z porucznikiem Bukowym. Dowódca,

zorientowawszy się w sytuacji, każe żołnierzom zeskoczyć z koni, a CKM-y na taczankach
zajeżdżają w galopie na stanowiska i otwierają ogień na następną grupę Niemców, którzy
wyładowują się na drodze. Śmiała decyzja dowódcy zwiadu sprawia, że Niemcy opóźniają swój
marsz. Oddziałom brakuje wsparcia własnej artylerii, która dotychczas nie dołączyła do dywizji.

W walce tej nie lada sprytem, prawie jak sławny Zagłoba, wyróżnia się kapral Bronisław

Matuszek. Na widok zbliżających się Niemców wkłada na dwie biedki łączności, które stoją w
pobliżu, leżące przy drodze słupy i od czasu do czasu rzuca przed biedki granaty ręczne. Z daleka
wygląda to na strzelające działa. Niemcy rzeczywiście część swoich karabinów maszynowych
kierują na te „działa”, a nawet zaczynają je ostrzeliwać pociskami z moździerzy, co pozwala naszym
celowniczym strzelać spokojnie i dokładnie. Obie biedki posiekane są pociskami, jedna ma
strzaskane koła. Rozbity jest także pociskiem z moździerza motocykl z przyczepą, którym przyjechał
na placówkę dowódca łączności. Niemcy długo nie wytrzymują, zwłaszcza że są ostrzeliwani przez
CKM-y z linii oporu, wsiadają na pojazdy i odskakują daleko na przedpole naszej obrony. Zostawiają
trzy motocykle z przyczepami i dwa pojedyncze, swoich zabitych i rannych zabierają. Jeden z
motocykli z przyczepą jest załadowany małokalibrową amunicją p-pancerną, na przyczepie drugiego
tkwi umocowany na podstawie obrotowej RKM, a w porzuconym na siedzeniu chlebaku znajduje się
menażka, łyżka, widelec i dwie paczki papierosów. Po skończonej walce strzelcy próbują
zdobycznych papierosów (nie ma już co palić), stwierdzają, że są bez wartości, to siano, nie tytoń.
Niemcom nie udaje się w tym dniu przełamać z marszu obrony na Dunajcu i zająć Tarnowa.

background image

Odparcie Niemców pod Wojniczem to mały epizod taktyczny, ma on jednak duży wpływ na

nastroje żołnierzy, jest to ich pierwsze zwycięstwo nad Niemcami w tej wojnie.

Na lewym skrzydle pułku II/39 po krótkiej strzelaninie odrzuca w tym czasie zmasowanym

ogniem CKM-ów, moździerzy i armatek p-pancernych wypad Niemców w sile zmotoryzowanego
batalionu.

W walce pod Wojniczem jest rannych trzech strzelców, jeden z nich ciężko, należy ich odesłać do

szpitala w Tarnowie, nie ma czym. Jest wprawdzie jeden wóz we wsi, ale załadowany sprzętem
turystycznym. Jedzie nim do stacji kolejowej pani, która przebywała tu na letnisku, jak mówi
właściciel wozu, żona jakiegoś ministra z Warszawy. Tłumaczenie, że wóz jest potrzebny dla
rannych żołnierzy, nie odnosi skutku. Opróżniono go w końcu siłą, a rozkrzyczana kobieta żąda
nazwiska dowódcy, by poskarżyć się mężowi. Wóz rekwiruje sierżant Stefan Bajorski z kompanii
zwiadu, żołnierz I wojny światowej, człowiek o spracowanych rękach robociarza i skórze
wygarbowanej przez życie. Słysząc wrzaski bezdusznej kobiety, nie wytrzymuje i odzywa się ze
zniecierpliwieniem:

— Spotkamy się jeszcze po wojnie, ty stara kurwo! Niczym innym nie byłaś przez swoje życie, jak

tylko kurwą w jedwabiach, prowadziłaś życie jedwabne, jadałaś na śniadanie szynkę, a nawet
czekoladę — splunąwszy pod nogi oniemiałej kobiety, odwraca się i odchodzi do wozu. Ulżyło
staremu zwiadowcy, a obrażona dama natychmiast umilkła.

Przez cały czas obrony na Dunajcu lotnictwo niemieckie nie bombarduje pułku przygotowującego

obronę, ma ważniejsze zadania. Przeprowadza naloty terrorystyczne na głębokich tyłach i
bombarduje bezbronne miasta. Lotnictwo niemieckie omija też zakłady w Mościcach, przepędza je
stamtąd celnie strzelająca bateria przeciwlotnicza. Każdy przelot bombowców jest ostrzeliwany
przez ciężkie karabiny maszynowe przeciwlotnicze, szczególnie wtedy, kiedy nadlatują na
wysokości osiągalnej, niewiele jednak można im zrobić, brak bowiem amunicji p-pancernej.

Sytuację ratuje amunicja zabrana ze zdobytego motocykla w Wojniczu. Na trasie przelotu

Niemców ustawiono cztery CKM-y załadowane zdobytą amunicją p-pancerną, karabiny obsługują
specjalnie dobrani żołnierze, a przy jednym dozoruje nawet dowódca kompanii. W godzinach
popołudniowych nadlatują dwa klucze Dornierów, strzelają jak zawsze wszystkie CKM-y p-lotnicze.
Po chwili samoloty rozchodzą się, środkowy zadymił kilka razy, jakby lotnik palił fajkę, dymi coraz
mocniej i obniżając swój lot, spada gdzieś w rejonie Dębicy, skąd dochodzi potężna detonacja i widać
słup czarnego dymu. Panuje ogromna radość.

Próba przebicia się Niemców bardziej na południe przez sąsiedni 38 Pułk Piechoty nie udaje się.

Niemcy zostają odrzuceni. Po południu znów uderzają, rozbijając broniący się batalion. W obronie
powstaje luka, dalsze jednak posuwanie się Niemców zatrzymuje przeciwuderzenie batalionu
odwodowego. Niemcy na tym odcinku frontu tworzą na wschodnim brzegu Dunajca wąskie
przedmoście. Walki trwają tu do wieczora.

Według relacji dowódcy plutonu, uczestnika tej bitwy, dowódca II/38, który organizował tam

obronę, nie wykonał rozkazu rozbudowy umocnień stałych typu polowego o pełnym profilu. Broń
ciężka była wkopana prowizorycznie, a żołnierze wykonali zaledwie pojedyncze wnęki na leżącego.
Przez tak niedbale przygotowane umocnienia polowe Niemcy przeszli bez trudności, zwłaszcza że
towarzyszyły im działa samobieżne zwalczające broń ciężką bezpośrednio z marszu. Bardziej na
południowym skrzydle, gdzie obronę organizował 17 Pułk Piechoty, nacierająca zmotoryzowana
kolumna niemiecka pod silnym ostrzałem broni maszynowej oraz moździerzy uległa rozproszeniu i
zaległa w terenie.

Sytuacja na lewym skrzydle obrony nad Dunajcem sprawia, że dowódca pułku około godziny 15

otrzymuje rozkaz z dywizji, by oddać III/39 do dyspozycji dowódcy 38 Pułku. Batalion otrzymuje
dodatkowo dwa działony armatek p-pancernych zabranych z II/39 i marszem ubezpieczonym
odchodzi do wsi Lubinka koło Zakliczyna. Jeszcze w tym dniu dowódca pułku uzgadnia z dowódcą
dywizji, że II/39 o godzinie 23 przeprowadzi wypad nocny na zmotoryzowany oddział niemiecki,
który po nieudanym wypadzie zalega w terenie na przedpolu. Do tego czasu Niemcy nie mają
spokoju, 2 kompania CKM-ów przeprowadza trzema drużynami dwukrotne ześrodkowania strzelań

background image

pośrednich na kolumnę niemiecką. Coś tam u Niemców się dzieje, wysunięci obserwatorzy podają,
że poszczególne zgrupowania pojazdów rozjeżdżają się, a nawet widać ruch pojazdów do tyłu.

W pułku melduje się kompania marszowa zmobilizowana przez 16 Pułk z Tarnowa, przydzielona

w miejsce III/39, oraz pluton jazdy Obrony Narodowej pod dowództwem podporucznika rezerwy
Swistowicza, dla wzmocnienia pułkowego zwiadu konnego.

Drugi pułkowy motocykl z przyczepą jest mało używany. Kierowca, rezerwista ze Śląska, jeździł

dotychczas pojedynczym, motocykl z przyczepą prowadzi słabo, nie ma pojęcia o jeździe w terenie,
na drodze prowadzi niebezpiecznie.

Rozchodzi się wiadomość, że przybył dywizjon 24 Pułku Artylerii Lekkiej, podobno tyle

pozostało po bombardowaniu na dworcu w Jarosławiu.

Na odcinku obsadzonym przez pułk po krótkich walkach z Niemcami panuje spokój, tylko na

południu słychać od czasu do czasu odgłosy wybuchów. Obie strony przygotowują się do starcia. Pod
wieczór, po stoczonych bojach, na całym odcinku obrony dywizji sytuacja układa się pomyślnie:
Niemcy nie zdołali przełamać polskiej obrony.

Około godziny 22 nadchodzi z dywizji rozkaz wycofania się z obrony. Następna obrona ma być

przygotowana nad Wisłoką, w lasach na wschód od Pilzna. Nikt temu nie daje wiary, a żołnierze
mówią:

— Niemców zatrzymaliśmy i pobili, dlaczego mamy opuszczać obronę tak mocno rozbudowaną?
Strzelcy przebywając przez trzy dni na rozbudowanej obronie czują się zadomowieni i nie

rozumieją, że pobicie Niemców to sukces lokalny, że nasza obrona jest wysunięta do przodu, a
Niemcy obchodzą głęboko na południe, w kierunku Sanoka. Niespodziewany rozkaz odwrotu jest
zaskoczeniem i spotyka się z małym zrozumieniem. Sam odwrót odbywa się w nastroju dużego
przygnębienia.

Ale rozkaz to rozkaz, oddziały ściągają na drogę do Tarnowa. Jednak kolumna marszowa nie

może się szybko uformować, trzeba ściągnąć pododdziały rozrzucone w terenie, wstrzymać
przygotowania II/39 do mającego nastąpić wypadu, odwołać wysunięte ubezpieczenia i wysłane
patrole, zwinąć połączenia telefoniczne – organizacja odskoku zajmuje dużo czasu. W czasie tych
przygotowań przybywa do pułku oficer sztabu dywizji, przywozi pisemny rozkaz wycofania się,
dalszą marszrutę oraz szkic rozmieszczenia oddziałów dywizji w następnej obronie. Nad Wisłoką
organizuje obronę 11 Dywizja, odwrót nasz ma więc ubezpieczenie od południa.

Placówka oficerska w Wojniczu jest stale ostrzeliwana przez dywersantów, przewód telefoniczny

do placówki jest pocięty, że trzeba go pozostawić. Ciężka jest służba telefonisty, w dzień i w nocy
musi sprawdzać i usuwać uszkodzenia. Kiedy strzelcy odpoczywają, oni, druciarze, ciągną lub
zwijają linie. Łączność między oddziałami po godzinie 22 odbywa się przy pomocy kolarzy, a w
pilnych wypadkach przez radio na fonię, pułk bowiem nadal nie zna szyfru.

Na nowe miejsce obrony nad Wisłoką w straży przedniej pułku idzie II/39. Niemcy nie prowadzą

rozpoznania, nie rusza pościg, odskok odbywa się spokojnie. Odejście pułku rozświetlają łuny
pożarów, palą się wsie na wschodnim brzegu Dunajca, płonie Wojnicz, to podczas popołudniowych
walk Niemcy podpalili okoliczne osiedla. Łunami pożarów Niemcy znaczą swoją inwazję i sieją w
ten sposób postrach wśród ludności.

II/39 ściągnął się na drogę i wszedł na swój kierunek marszu. I/39 pozostaje przez jakiś czas jako

ubezpieczenie, a potem idzie jako straż tylna pułku. Na przedpolu zostaje jeszcze placówka Wojnicz,
gdy wreszcie wycofuje się, postępują za nią dywersanci usiłując przeszkodzić w odejściu. Most
kołowy na Dunajcu jest podminowany, ma go wysadzić pułkowy pluton pionierów na rozkaz
dowódcy łączności który na miejscu kieruje operacją. Po przeciwnej stronie rzeki ochronę mostu
zapewnia pluton strzelecki porucznika Sokołowskiego. Wysadzenie mostu kolejowego pod
Bogumiłowicami przeprowadzi pułkowy patrol pionierów pod dowództwem plutonowego Jana
Pludro, most ma być wysadzony na rozkaz dowódcy dywizji

*

.

Do ruszającej kolumny przyłącza się bateria z 60 dywizjonu artylerii ciężkiej, zabłąkana w rejonie

zgrupowania 24 Dywizji Piechoty.

*

Saperzy dywizyjni odeszli do budowy przepraw na Wiśle.

background image

7 września, czwartek

Przygotowanie obrony nad Wisłoką

Jest już po północy, placówka Wojnicz przeszła most, za nią maszeruje pluton ubezpieczający

ostrzeliwany przez dywersantów, którzy chcą przeszkodzić w wysadzeniu mostu.

II/39 ubezpieczeniem swoim dochodzi do wiaduktu kolejowego nad drogą, kolumna pułku

zatrzymuje się, nie przebije się przez zatłoczone miasto. Droga zapchana, na ulicach koczują
uciekinierzy, maruderzy oraz grupy żołnierzy z rozbitych oddziałów. Palą się ogniska, gotuje strawa.
Przez drogę przepycha się równocześnie kilka kolumn, próbują się wymijać, chaos ten powiększają
wozy, które wyjeżdżają z bocznych ulic na drogę. W rejonie wiaduktu kolejowego zamieszanie
dochodzi do szczytu, a nad całym tym bałaganem panuje ciemna noc.

W mieście nie widać żadnej władzy, ruchu nikt nie reguluje, nie ma tu policji, nie ma żandarmerii.

Na skutek szybkiego załamania się frontu w obszarze przyfrontowym nastąpiło rozprężenie
administracji państwowej. Panuje ogólny nieład spowodowany nagłą ewakuacją władz centralnych,
władze terenowe są zdane wyłącznie na siebie. Wśród tego zamieszania daje znowu znać o sobie V
kolumna, ktoś rzuca świece dymne, a dym pogłębia jeszcze ciemności nocy. Z bocznych ulic słychać
strzały, ktoś wzywa pomocy, wzmagają się krzyki przestraszonych ludzi, powstaje zamieszanie
wśród stłoczonego tłumu.

Jakiś głos górujący nad wrzawą woła:
— Ludzie, uciekajcie, gazy!
Tłum ogarnia panika, nie ma gdzie uciekać, rozlegają się histeryczne krzyki kobiet, płacz dzieci.

Jakaś kobieta krzyczy wśród płaczu: — Ratujcie moje dzieci! — Tam rozlega się krzyk: — Duszę
się, wody...

Panika udziela się czekającym żołnierzom, wyszarpują z toreb maski gazowe i wkładają je

nerwowo, dopiero energiczna interwencja dowódców wprowadza pewne uspokojenie.

Wkracza pułkowy pluton regulacji ruchu, zorganizowany i prowadzony przez oficera

operacyjnego i dowódcę łączności, oni umieją robić porządek, trzeba utorować przejecie przez
miasto.

Tymczasem strzelcy przyprowadzają dwóch, jak meldują, spadochroniarzy, którzy przy

aresztowaniu zachowali agresywnie, tak że musiano ich związać i trochę uspokoić, na pierwszy rzut
oka widać, że zostali pobici, mają poszarpane mundury i zakrwawione twarze, są w mundurach
koloru stalowego o kroju podobnym do niemieckich. Okazało się, że to załoga z baterii p-lotniczej
Zakładów Azotowych w Mościcach. Widząc wycofujące się oddziały wojskowe, chcieli się
dowiedzieć, jaka jest sytuacja, i co mają robić dalej. V kolumna działa wszędzie, wystarczy jeden
okrzyk „to szpieg”, wystarczą pozory, by w każdym widzieć dywersanta, a nawet urządzać
samosądy.

Podczas tego przymusowego postoju dowódcy przeprowadzają przeglądy pododdziałów. Okazuje

się, że druga kompania CKM-ów pozostawiła na wysuniętym punkcie obrony nad Dunajcem drużynę
karabinów maszynowych. Nagle widać z daleka oślepiający błysk, a po chwili słychać potężną
detonację, to wysadzono most kolejowy pod Bogumiłowicami.

Wreszcie panuje względny porządek, droga jest wolna i pułk maszeruje dalej na Skrzyszów–Łęki

Dolne–Pilzno, towarzyszą mu tabory i uciekinierzy. Ciężki jest taki marsz nocny przerywany
niespodziewanymi postojami, na których zmęczony żołnierz zasypiał na stojąco, by po chwili iść
dalej. Zmęczone nogi nie niosą, a obolałe plecy chylą się coraz niżej pod ciężarem tornistrów.

W czasie marszu dowódcę pułku dopędza na rowerze adiutant III/39 podporucznik Sobel, który

melduje, że batalion znajduje się na końcu kolumny. Zdumienie dowódcy pułku jest wielkie, batalion
ten wczoraj przydzielono do 38 Pułku. Co zrobić z batalionem, który w ciągu dwunastu godzin
marszem nocnym przeszedł około 40 km, a czeka go jeszcze w dzień 35 km drogi? III/39 z
konieczności więc maszeruje teraz jako straż tylna pułku. Adiutant melduje, że batalion poważnie
ucierpiał, są to skutki nieprzemyślanego, ciężkiego marszu nocnego. Adiutant przywozi również
dziwną wiadomość, wśród żołnierzy krąży pogłoska, że dowódca dywizji pułkownik Bolesław
Krzyżanowski podał się do dymisji.

background image

Z podporucznikiem Soblem przyjechał rowerem kapitan Zdzisław Rokossowski, chce się

dowiedzieć, jaka sytuacja panuje na froncie. Jest dowódcą pociągu pancernego nr 51, który, dojechał
do stacji Biadoliny. Ponieważ most kolejowy pod Bogumiłowicami już nie istnieje, pociąg musiał się
zatrzymać. Szuka innej drogi. Kapitan jest bardzo dumny swego pociągu, jest to, jak twierdzi,
najbardziej nowoczesny pociąg pancerny w naszej armii.

Robi się dzień, pogoda sucha, bez wiatru, nad dolinami ciągną się niskie mgły, przez które

przebija słońce. Po całonocnym marszu i zmęczeniu wschodzące słońce poprawia ponure nastroje.
Podnoszą się głowy, zaczynają się nawet przerywane, coraz głośniejsze rozmowy, słychać
pojedyncze śmiechy. Jakiś przymilny głos mówi: — Kolego, daj zakurzyć. — To zaczyna się
codzienne życie żołnierskie w marszu. Przychodzi radosna wiadomość, przed Pilznem będzie
wydana ciepła strawa.

Dowódca pułku zarządza przemarsz II/39, który idzie w straży przedniej, orkiestra gra

Warszawiankę, żołnierze prezentują się dobrze, po całonocnym marszu nie widać większego
zmęczenia, muzyka też robi swoje. Idą zwarcie ze swoimi dowódcami, to przecież zwycięzcy,
wczoraj pobili Niemców. Czwarta kompania strzelecka, która ubiegała się w tym roku o zdobycie
sztandaru strzeleckiego, robi przemarsz krokiem paradnym, wiadomo, maszeruje niedoszła
strzelecka gwardia. Z maszerujących oddziałów bucha nagle w niebo piosenka, która zawsze w
żołnierskim trudzie i znoju krzepiła na duchu. Uchodźcy słysząc orkiestrę i śpiew, dziwnie się
zmieniają, na twarzach nie widać już smutku i przygnębienia, dzieci uśmiechają się, klaszczą w ręce,
a większe nawet śpiewają. Maruderzy zrywają się i dołączają do swoich oddziałów, nogi do marszu
prostują się same.

Siedząca w rowie matka karmiąca niemowlę jest zdumiona, że zapanowała taka radość. Zapytuje

przechodzącego oficera:

— Czy już skończyła się wojna? Pan chyba musi wiedzieć, przecież jest pan oficerem?
Dziwna jest dusza naszego żołnierza, to przecież wojna, w każdej chwili mogą nadlecieć

samoloty, a tu panuje taka radość. Na twarzach niektórych dowódców widać jednak troskę.
Spoglądają w niebo, co będzie, kiedy na tym otwartym terenie złapią nas samoloty nieprzyjaciela?

Wracamy do rzeczywistości, z tyłu za nami słychać wybuchy i strzelaninę, to walczy straż tylna

oraz zwiad pułku, który współdziała na tyłach razem ze szwadronem kawalerii dywizyjnej. Od strony
południowej od dłuższego czasu dochodzą odgłosy walki, to odgryza się Niemcom 38 Pułk Piechoty,
nasz sąsiad na lewym skrzydle.

Straż przednia pułku dochodzi do miejscowości Łęki Górne, tu zatrzymuje się na odpoczynek. Do

Łęków przyjeżdża samochodem kapitan Józef Kuropieska, oficer sztabu Grupy Operacyjnej
„Boruta”, chce spotkać się z dowódcą 24 Dywizji. Jego grupa po stoczonych ciężkich bojach
zatrzymała się na północ od Tarnowa, na zachodnim brzegu Dunajca, święcie przekonana, że rzeka
broniona jest nadal przez jednostki Armii „Karpaty”. Opowiada o swojej beznadziejnej wędrówce
przez całą noc po drogach zapchanych wojskiem i uciekinierami. Nie mógł się niczego dowiedzieć,
wszędzie obowiązuje tajemnica wojskowa. Przed Tarnowem spotkał się nawet z ostrą interwencją,
brano go za dywersanta w mundurze. Cieszy się, że niespodziewanie spotyka oddziały
zorganizowane i dowodzone. W pułku znajduje starego towarzysza broni, dowódcę łączności.
Znalazło się coś do zjedzenia, zwłaszcza że kapitan nie jadł od wczoraj, a nawet z powodu takiego
spotkania wypito po kielichu.

W czasie rozmowy kapitan nie pochwala wydanego przez dowódcę Armii „Karpaty” rozkazu

wycofania się z obrony Dunajca. Twierdzi, że jest to koniec naszej obrony na Wiśle i Sanie. Znany z
lewicowych zapatrywań, wchodzi na swój ulubiony temat. Swego kamrata, dowódcę łączności,
prosi, by na pułkowej radiostacji N-1 nadać przez dywizję informację dla dowódcy armii, podaje ją
na piśmie.

Pułk rusza dalej, trwa nierówny wyścig, stają do niego z jednej strony głodne i zamaszerowane

oddziały piesze, z drugiej zmotoryzowany żołnierz niemiecki, wypoczęty i syty. Ale zmęczony i
głodny żołnierz polski wie, że stawka wyścigu jest duża, chodzi o uchwycenie przepraw na Sanie.

Pułk marszem ubezpieczonym podąża do rejonu obrony nad Wisłoką. Lotnictwo niemieckie nie

atakuje, straż tylna odpiera stale wypady zmotoryzowanych podjazdów nieprzyjaciela, są to

background image

przeważnie motocykliści wspierani samochodami pancernymi i opancerzonymi transporterami
przewożącymi piechotę. W miarę przebywanych kilometrów oddziały zaczyna ogarniać zmęczenie,
milkną rozmowy, coraz z szeregów odpadają maruderzy. Żołnierze mają za sobą marsz nocny, a
słońce mocno przypieka. Strzelcy zdejmują hełmy i idą w furażerkach, upał wypija resztki sił i
energii, głowy ze zmęczenia chylą się coraz niżej. Tornister na plecach ciąży jak ołów, przeszkadza
karabin, wpija się w ramiona chlebak i maska gazowa, ładownice pełne nabojów ugniatają żołądek.
Brakuje już tchu w piersiach, jeszcze jeden kilometr więcej, może się skończy ta męka marszowa,
może gdzieś czeka kuchnia polowa i odpoczynek... Nogi dalej odmierzają kilometry.

W szeregach panuje ponure milczenie, ludzie są głodni i niewyspani, dokucza pragnienie,

maszerująca kolumna rozciąga się, a żołnierze obojętnieją na wszystko. Przygnębienie budzi
wiadomość, że ciepła strawa nie czeka w Łękach Dolnych, ale dopiero za Pilznem, gdzie pułk
organizuje obronę nad Wisłoką. Malkontenci mówią:

— Wiadomo, znowu okłamują nas, człowiek walczy, a ci na tyłach nie umieją przygotować nawet

obiadu, nie?

Z maszerującej kompanii woła jakiś głos:
— Te, jak jesteś głodny, to zjedz żelazną porcję, bo ja właśnie zajadam.
Kwatermistrz pułku kapitan Władysław Tomaka objeżdża oddziały i tłumaczy powody

przesunięcia miejsca wydania obiadu. Przechodząc przez Łęki Dolne oddziały wojskowe i
uciekinierzy wybrali wodę w studniach i nie ma na czym gotować.

Uciekinierów na drodze jest teraz mniej, część poszła w kierunku Dębicy. W stronę Dębicy urwało

się z kolumny pułkowej kilka wozów taborowych oraz grupy strzelców, którzy maszerowali w tyle,
przez pomyłkę dołączyli do innych oddziałów.

Jakaś „szalona” kolumna wozów artyleryjskich kłusem wymija maszerujące oddziały, może sobie

na to pozwolić, konie jak smoki, w dodatku wypoczęte. Prowadzący kolumnę ogniomistrz tłumaczy
się pilnością dołączenia do swego dywizjonu, który idzie na przodzie. W tym samym czasie jeden z
pojazdów kolumny zaczepia osią o biedkę 2 kompanii CKM-ów i urywa oś razem z kołem. Tego
„cekaemiarzom” było już za dużo. Dochodzi do ostrej awantury, kilku bardziej krewkich strzelców
grozi użyciem broni.

Podczas marszu dowódca pułku sprawdza działanie III/39 idącego w straży tylnej. Dużo strzelców

odpadło po drodze, pozostali silniejsi, ale i oni nie wytrzymują, zwłaszcza że idą w ciężkiej służbie
straży tylnej. Przed batalionem rozpoznaje zwiad konny z plutonem kolarzy oraz szwadron kawalerii
dywizyjnej. Na przedpolu znajduje się również 155 Pułk Rezerwowy, który maszeruje na tej trasie.

Przed Łękami Dolnymi jesteśmy świadkami nie spotykanego na wojnie widowiska. Nasi

cekaemiści zaopatrzeni w długie kije uganiają się za krowami, które odłączyły się od pędzonego
przez nich stada. Stado, liczące około osiemdziesięciu krów, jest trzymane w prowizorycznym
zagrodzeniu, a zaradne kobiety ze wsi zdołały już dogadać się z eskortą i doją mleko do
podstawionych wiader. Od stada rozchodzi się po okolicy niesamowity odór, bydło głodne, nie
pojone, ryczy i wyrywa się, by skubać trawę za ogrodzeniem

*

.

Jest około południa, kiedy pułk dochodzi do Łęków Dolnych na upragniony postój. Zgodnie z

zapowiedzią kwatermistrza obiadu nie będzie, w studniach brak wody. Strzelcy jedzą, co mają, a
zeszkapiałe konie nie pojone i nie furażowane stoją rozkraczone z opuszczonymi łbami i chrypią ze
zmęczenia. W przepływającej tędy rzeczce Dulczy woda ma dziwny kolor i trochę śmierdzi, konie
stoją z opuszczonymi łbami, rżą żałośnie i nie piją. Miejscowa ludność twierdzi, że wodę wczoraj
skazili dywersanci. Teraz chłopi pełnią warty z obawy przed zatruciem wody w studniach.

Dowódca pułku, nauczony doświadczeniem, wysyła naprzód pluton regulacji ruchu, aby utorował

wojsku drogę przez Pilzno oraz zabezpieczył na czas przemarszu most na Wisłoce. Chłopaki z
plutonu regulacji ruchu dorobili się już własnych środków lokomocji, mają dwa wozy z poboru oraz

*

6 września szef sztabu dywizji ppłk Axentowicz wydał rozkaz ppor. Skawińskiemu, by ewakuował bydło z folwarku,

gdzie było miejsce postoju dowódcy dywizji, a właścicielka oddała bydło na użytek wojska. Wydzielona z kompanii
CKM-ów obsługa przypędziła stado do Łęków Dolnych i przekazała wójtowi gminy.

background image

kilka rowerów. Plutonem dowodzi sierżant Stefan Wańczycki, dowódca zwiadu pieszego, żołnierz z I
wojny światowej.

Jeszcze w czasie postoju zajeżdża zakurzony łazik, w którym siedzi czterech oficerów, to dowódca

38 Pułku Piechoty pułkownik Franciszek Grabowski ze swoim sztabem. Jest załamany nerwowo,
widać, że szok spowodowany walką i rozbiciem pułku jeszcze nie minął, że przeżywa dalej swoją
tragedię i niezdolny jest do jakichkolwiek poczynań.

Opowiada bezładnie o stracie swego pułku, wczoraj jeszcze byli zwycięzcami, odparli dwa

natarcia Niemców, a w wspólnie z 17 Pułkiem planowali wypad, by wyrzucić Niemców na zachodni
brzeg Dunajca. Odwołano wszystko, przyszedł rozkaz wycofania się na następną obronę nad
Wisłoką. W czasie marszu odwrotowego w dniu dzisiejszym około godziny 9 pod Tuchowem oddział
wydzielony niemieckiej 4 Dywizji Lekkiej uderzył na 17 Pułk. W boju tym III/17 został rozbity.
Dowódca, podpułkownik Beniamin Kotarba, opanował jednak sytuację i z dwoma batalionami zdołał
się przebić na Wisłokę. 38 Pułk idący w straży tylnej zbliżył się w tym czasie do Tuchowa, został
zaskoczony w marszu przez niemiecki oddział zmotoryzowany, pułk rozbito, a z pogromu wydostał
się zaledwie III/38, i to bez sprzętu ciężkiego. Pułkownik bardzo rozpacza, jedzie, jak mówi,
zameldować się u dowódcy dywizji.

Słuchający tej relacji kapitan Nanuaszwili mówi do dowódcy pułku podpułkownika

Szymańskiego:

— Cóż, panie pułkowniku, odnoszę wrażenie, że dowódca 38 Pułku nie dorósł do psychicznych

obciążeń i napięć, jakie są związane z dowodzeniem pułkiem w obecnej wojnie. Dlaczego nie ratuje i
nie zbiera na drogach swoich rozproszonych i zagubionych żołnierzy, tylko jedzie gdzieś w
niewiadome? Pszakrew z takim dowódcą!

Dużo kłopotu w czasie marszu sprawia drugi motocykl z przyczepą. Przydzielony kierowca

rezerwista nie radzi sobie z jazdą na zatłoczonej drodze. Motocykl razem z kierowcą zwiadowcy
przyciągnęli koniem do Łęków Dolnych, zepsuty, stał w rowie przy drodze. Za wiedzą dowódcy
pułku postanowiono motocykl pozostawić w stodole pod snopami pszenicy. Chytry kierowca
pułkowego łazika kapral Pajda dla pewności wykręca z motocykla gaźnik. Właścicielem stodoły jest
stary rezerwista z 24 Pułku Ułanów, obie strony umówiły się uroczyście, że motocykl będzie zabrany
po wojnie.

Koniec postoju, pułk rusza na Pilzno, by dalej w ciężkim trudzie marszowym zdobywać

kilometry. Wchodzi w obszar niedogodny dla działań jednostek zmotoryzowanych, teren nie nadaje
się do zaskoczeń na skrzydłach. Strzelcy maszerują raźniej, zdają sobie sprawę, że wędrówka dnia
dzisiejszego kończy się nad Wisłoką, tam będzie wydany ciepły posiłek. Około południa pułk
przechodzi przez Pilzno, sytuacja się powtarza. Tak samo jak w Tarnowie, w miasteczku nie ma
żadnych władz, ruchu nikt nie reguluje, ulice zapchane wozami, uchodźcami i rozbitymi oddziałami.
Tylko przez skrzyżowanie dróg w mieście można przejść bez problemów, to zasługa oddziału
regulacji ruchu, który zamknął boczne dojścia do miasta.

W Pilznie dowódca pułku spotyka się z majorem Antonim Tomaszewskim z 24 Pułku Artylerii

Lekkiej. Major opowiada, że wczoraj wieczorem dołączył do dywizji I/24, której dowódca
podporządkował sobie zabłąkaną baterię z 60 dywizjonu artylerii ciężkiej. Mamy nareszcie swoją
artylerię, szkoda tylko, że tych luf nie było w boju pod Wojniczem.

Pułk dochodzi do mostu na Wisłoce, droga jest wolna, przeprawą przez most kieruje pułkowy

oddział regulacji ruchu. Przed mostem, po obu stronach drogi, zgromadziły się masy taborów,
wozów, uciekinierów oraz żołnierzy z rozbitych oddziałów, a szczególnie z 38 Pułku Piechoty.
Przykro patrzeć na takie beztroskie pozostawienie żołnierzy przez swoich dowódców. Ten żołnierz
jeszcze wczoraj należał do zwartych oddziałów, bił Niemców, a dzisiaj pozostawiono go własnemu
losowi. W dolinie rzeki leżą przewrócone wozy, obok nich porzucona luksusowa limuzyna. Przed
mostem, zepchnięta z drogi, stoi „szalona” kolumna artyleryjska. Dowodzący kolumną ogniomistrz
pomstuje głośno i odgraża się. Nic to nie pomoże. To nie garnizon, tu rządzi twarde prawo wojny.
Krewki ogniomistrz nie ustępuje, usiłuje wymusić przejazd. Popierają go inni znajdujący się w tym
samym położeniu. Uspokaja się w końcu, może przemawia mu do rozsądku widok wozów leżących
w dolinie rzeki.

background image

Ruchem na moście kieruje oficer operacyjny kapitan Nanuaszwili, siedzi na poręczy mostu i

przepuszcza kolejno poszczególne oddziały. Czasem słychać podniesiony głos kapitana:

— Pszakrew, dlaczego wyprzedzasz? Pośpiech jest dobry tylko przy łapaniu pcheł. — Zakłócony

ruch porządkuje się znowu.

Do mostu podjeżdżają dwa samochody osobowe, w środku siedzą oficerowie. Z jednego wysiada

podpułkownik Walerian Młyniec i prosi o przepuszczenie przez most w pierwszej kolejności. Jest
dowódcą 156 Pułku Rezerwowego, który rozbili Niemcy. Podobno rozbite oddziały przeszły przez
Wisłokę, w kierunku na San. Kapitan Nanuaszwili oświadcza pułkownikowi, że pierwszeństwo mają
zwarte oddziały idące do walki, poczeka więc, aż przyjdzie kolej na rozbite oddziały. Decyzji tej
podpułkownik podporządkowuje się bez słowa protestu i odchodzi do swoich samochodów.

Przy moście zatrzymuje się łazik wiozący dowódcę pułku, który powraca od straży tylnej.

Pułkownik włącza się do akcji regulacji ruchu.

Lotnictwo niemieckie jak dotąd nie bombarduje, przelatujące klucze samolotów bombowych nie

zwracają wcale uwagi na maszerujące kolumny, lecą gdzieś na północ. Pułk maszeruje bez
większych przeszkód ze strony nieprzyjaciela, z podjazdami daje sobie radę straż tylna oraz zwiad
pułku. Dowódca zwiadu melduje, że na naszym przedpolu rozpoznaje szwadron kawalerii
dywizyjnej. Jest około godziny 15, kiedy pułk wkracza w rejon obrony – las Połomeja na wschodnim
brzegu Wisłoki. Kompanie zajmują wyznaczone odcinki do obrony, zajeżdżają na stanowiska
działony armatek p-pancernych oraz biedki z ciężkimi karabinami maszynowymi.

Zmęczenie i wyczerpanie marszem jest ogromne. Wyznaczeni na ubezpieczenie wloką się dalej do

przodu, mają zapewnić spokojny odpoczynek towarzyszom broni. Pozostali zdejmują tornistry i walą
się z miejsca na ziemię, by spać, by rozprostować obolałe nogi, zdjąć przepoconą koszulę, zrzucić
trzewiki, przewinąć onuce, zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Bardziej wytrzymali dopadli już
brzegu rzeki i leżąc brzuchu piją wodę, której im ciągle za mało. Żołądek jednak upomina się o swoje,
zwłaszcza że kwatermistrz dotrzymał słowa, kuchnie podjeżdżają pod kompanie. Następuje
uroczysta chwila: wydanie ciepłej strawy. Chleba niestety nie ma. To daje znać o sobie nie
dokończona mobilizacja, brakuje zaopatrzenia oraz służb na tyłach.

Po posiłku samopoczucie poprawia się, strzelcy trochę odpoczęli i kompanie zaczynają

organizować obronę przejściową. Jest rozkaz okopywać się do profilu na leżącego. Nie ma już tego
zapału w przygotowywaniu obrony, jaki był na linii Dunajca, ale po tym długim marszu wszyscy są
zmęczeni. Prace przy okopywaniu się postępują wolno. Kuchnie otrzymały rozkaz przygotowania
posiłku wieczornego, zapowiada się. dobre jedzenie, do kotła idą dwa wieprze zakupione u chłopów.

Kwatermistrz melduje dowódcy pułku, że zapas żywności się skończył, dwa wozy żywnościowe

zaginęły w czasie marszu, zaginęła też kuchnia drugiego batalionu. Została już tylko żywność na
wozach przykuchennych.

Od Pilzna za Wisłoką zmienia się ukształtowanie terenu, zaczynają się porośnięte zagajnikami

wzniesienia, a dalej na południe ciągną się leśne obszary pogórza. Wyznaczony do obrony teren nie
jest najlepszy, Wisłoka prawie bez wody, nadaje się do przejścia i przejazdu prawie w każdym
miejscu, małe kwatery leśne na przedpolu oraz las, na którym opiera się obrona, mają dużą wartość
obronną tylko przeciw broni pancernej. Na przedpolu są krótkie pola widzenia, uzupełniają je gęsto
wysunięte do przodu małe placówki, to „oczy” i „uszy” oddziałów.

Około godziny 17 powstaje niesamowite zamieszanie. Pluton konny Obrony Narodowej, który

rozpoznawał na przedpolu, wpada przez Wisłokę w pełnym galopie do lasu, gdzie pułk organizuje
obronę. Oszalałe konie, pokryte pianą, galopują na oślep w bezładnej kupie wprost na stanowisko
organizowanej obrony. Jeźdźcy wpadają z okrzykiem:

— Uciekajcie, czołgi za nami.
W galopie przeskakują przez stanowiska obrony i znikają w lesie. Spłoszone tym zamieszaniem

konie od biedek urywają się z koniowiązów i rżąc galopują za uciekającą kawalerią. Z drugiej strony
lasu pada kilka pojedynczych strzałów, ktoś woła donośnym głosem:

— Koledzy, ratujcie się, czołgi są za nami — w lesie pada znowu kilka strzałów.
Wszystkich ogarnia panika, zwłaszcza że zza Wisłoki dochodzi głuchy warkot motorów, trzaski

serii karabinów maszynowych i wybuchy granatów ręcznych. Strzelcy obsadzający skraj lasu nie

background image

wytrzymują nerwowo, porzucają swoje stanowiska i uciekają. Wśród tego zamieszania nagłe z głębi
lasu, gdzie było miejsce postoju dowództwa pułku, rozlegają się skoczne dźwięki Mazurka
Dąbrowskiego
granego przez naprędce zebranych orkiestrantów. To oficer operacyjny pułku kapitan
Nanuaszwili w ten sposób podnosi na duchu przerażonych żołnierzy. Zna dobrze duszę swoich
strzelców. Słysząc bliskie każdemu sercu dźwięki, uciekający zwalniają i zatrzymują się. Konie,
zwłaszcza te wojskowe, uspokajają się, dowódcy kompanii i plutonów opanowują sytuację. Od
strony Wisłoki dalej trzaskają krótkie serie z karabinów maszynowych, dochodzą packania
pojedynczych strzałów, wybuchy granatów oraz szczekliwy głos armatek p-pancernych. Wtem
wyjeżdża kilka niemieckich samochodów pancernych i kilka motocykli, samochody pancerne
strzelają z armatek i karabinów maszynowych, wozy kręcą się przez jakiś czas bezradnie, a ostrzelane
przez polskie ciężkie karabiny maszynowe i armatki przeciwpancerne, zawracają i znikają za kępami
drzew. Okazało się, że był to mały zmotoryzowany podjazd niemiecki, który ominął nasze placówki i
przeniknął do linii organizowanej obrony.

Jeszcze nie całkiem minęło przerażenie, a już Niemcy zaskakują nas po raz drugi. Słońce chyli się

ku zachodowi, kiedy niespodziewanie nad lasem ukazują się z lotu koszącego cztery samoloty. Lecą
z rykiem motorów tuż nad wierzchołkami drzew, przelatują dwukrotnie nad lasem siejąc pociskami z
broni pokładowej. Zaskoczenie jest powszechne. Drżą najmocniejsze nerwy, choć przeszkolony i
doświadczony żołnierz wie, że las kryje cały ruch na ziemi, a lotnicy strzelają do celów
niewidocznych, zwłaszcza że przy zachodzie słońca po ziemi kładą się już długie cienie. Wynikiem
nalotu są dwa zabite konie oraz postrzelana radiostacja pułkowa N-1, która już nie nadaje się do
użytku.

Zapada zmrok, żołnierze przygotowują ciężkie karabiny maszynowe i armatki p-pancerne do

strzelania nocnego, kopią wnęki, a placówki wysuwają podwójne czujki i podsłuchy. Brakuje min,
którymi by można zamknąć przypuszczalne podejścia dla broni pancernej. Telefoniści ciągną linie do
poszczególnych batalionów. Między strzelcami uwijają się kompanijni sanitariusze, którzy opatrują
obtarcia i odparzone nogi. Jest już ciemno, powoli wszystko uspokaja się i cichnie, zaczynają się
pogwarki, ale nie przy ognisku biwakowym ani nawet przy papierosie, zabroniono palenia. Żołnierze
wyśmiewają tych, którzy zaczęli uciekać z obrony, inni temu zaprzeczają. Wśród gwaru słychać
donośny głos jednego z żołnierzy:

— Pieronie, zaprzeczasz, że uciekałeś? Darłeś pierwszy na przodzie, i to boso, bo łapiduch

opatrywał ci wtedy odparzone stopy. Czy już zapomniałeś ze strachu, że jak wróciłeś z tej ucieczki, to
oddałem ci twoje stare trzewiki które pozostawiłeś? Pamiętasz? Jeszcze mi łgałeś w żywe oczy, że
twoje nowe trzewiki są na moich nogach.

Z drugiego końca plutonu kopiącego wnęki odzywa się dowódca drużyny kapral Fatyga:
— Chłopaki, który da zakurzyć? Opowiem wam za to, jak to było z lotnikiem, kiedy wyście

uciekali.

— Panie kapralu — powiada jeden ze strzelców — przecież pan uciekał razem z nami, i to na

samym przodzie.

— Ażeby cię, pieronie — klnie kapral — kto uciekał? Ja zrobiłem skok, by zająć stanowisko

taktyczne, uczyli nas w szkole podoficerskiej, że po panice na froncie nadlatuje zawsze lotnik.

Znalazł się jednak naiwniak, który wysupłał z zakamarków kieszeni połowę papierosa, od dwóch

dni było już źle z paleniem. Kapral zapalił i mówi:

— Kiedy zająłem stanowisko taktyczne, a wyście dalej uciekali, to wtedy nadleciały samoloty.

Patrzę, a gębę niemieckiego lotnika widać tak jak wasze teraz. Wycelowałem dokładnie i strzeliłem
mu przepisowo w „popiersie”, jak do figury na strzelnicy. Mój lotnik otworzył szeroko gębę, a krew z
niej płynie jak woda z kranu.

— Panie kapralu — protestuje ofiarodawca papierosa — takie gadki to...
— Głupi jesteś — mówi kapral — jak nie wierzysz, pokażę ci to miejsce, a ciuka, którego dałeś, to

nie żałuj.

Temat rozmowy zmienia sierżant Michał Hass, podoficer żywnościowy I/39, który przyjechał z

kuchniami.

background image

— Jeżeli prawdą jest, że dowódcą dywizji został pułkownik Schwarzenberg-Czerny, to on będzie

dobrze wojował z Niemcami, to swój chłop i dobry żołnierz.

Siedzący obok starszy strzelec Helon, który lubił wyrażać się wytwornie, mówi:
— Chcę wam powiedzieć, koledzy, co czuję i co myślę o tej wojnie. Ta wojna już mnie duje i

chciałbym, aby się już skończyła. Nie wierzę tym wszystkim, którzy się chwalą, że nie boją się, od
pierwszego dnia się boję. Oj, nie było to jak na placu ćwiczeń, kiedy przeprowadzało się prawdziwe
ćwiczenia bojowe, przynajmniej każdy wiedział, do jakiego nieprzyjaciela strzela ślepakami. Wojna
trwa już siódmy dzień, Niemców nie widzisz, strzelasz do przodu, a tu strzelają do ciebie z tyłu, a
najgorsze to ich lotnictwo. Nieraz tak sobie myślę, że po skończonej wojnie wszystko się zacznie na
nowo, a nigdy już chyba człowiek nie wystrzeli do ego człowieka. No nie? — To powiedziawszy,
strzyknął śliną przez zęby, znali go wszyscy z tego, umiał pluć na całą szerokość drogi.

Nikt się nie odzywa, pamiętają jeszcze wszyscy strach, widzą jeszcze panikę wywołaną przez

cztery samoloty niemieckie, milczą z opuszczonymi głowami.

— Przeklęta wojna — mówi dalej Helon. — Jak to było dobrze w cywilu, kiedyśmy z tatą wstali

przed świtem po rosie do sianokosów. A w południe patrzysz, idzie mamusia z jadłem, chusteczka na
głowie zawiązana pod brodą, bo przypieka słońce. Leżymy sobie z tatą na miedzy w cieniu pod
gruszą, pojadamy z dwójniaków ziemniaki z serem okraszone skwarkami i popijamy kwaśnym
mlekiem ze śmietaną.

Słuchający przytakują, bo widzą to wszystko, z ciemności dochodzą tylko wzdychania i

pociąganie nosami. Zrobiło się tak cicho, tak jakoś żałośnie.

Ruch powoli zamiera, czuwają tylko wysunięte placówki i część załóg pogotowia, pozostali, po

całodziennym marszu i przebytych trudach, leżą na ziemi jak kłody drzewa, leżą zmęczeni, słychać
tylko chrapanie i postękiwanie śpiących. Odpoczynek ten i sen nie będą długie, zapowiedziano, że o
północy otrzymamy całodzienny wzmocniony posiłek. Kuchnie są już bez zapasów żywności i razem
z taborem odjeżdżają gdzieś na tyły.

Skąd przedostają się wiadomości i kto sieje defetyzm, trudno ustalić. Krążą dziwne pogłoski:

Dowódca armii generał Fabrycy nie dowodzi, pojechał na Węgry, by odwieźć tam swoją rodzinę.
Dowódca 24 Dywizji pułkownik Krzyżanowski podał się do dymisji, dywizją dowodzi teraz
pułkownik Schwarzenberg-Czerny. 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej pułkownika Maczka
została rozbita pod Mielcem. Nasze armie na zachodzie są rozbite i okrążone.

Ogół oficerów nie potwierdzoną zmianę na stanowisku dowódcy dywizji uważa za korzystną.

Pułkownik Krzyżanowski jest chory i nie podoła trudom wojennym. Pułkownik
Schwarzenberg-Czerny, znany wszystkim z ćwiczeń i obozów, to człowiek szczery i bezpośredni w
obejściu. Jak mówią starsi oficerowie, którzy znają go dłużej, z takim dowódcą można iść na wojnę.

Bataliony już usadowiły się na obronie przejściowej: na prawym skrzydle I/39 na południe od

Pilzna, w lewo od niego II/39, a III/39 na biwaku w lesie koło gajówki Połomeja stanowi odwód
pułku. Liczebność III/39, jak melduje jego dowódca, zmniejszyła się prawie o połowę, są to
przeważnie straty spowodowane morderczym marszem. Batalion ten nie przemyślanym rozkazem
został rzucony na odcinek sąsiedniego 38 Pułku do łatania dziury na jego obronie i natychmiast
odwołany z powrotem. W ciągu 24 godzin zrobił około 80 km. Szedł w dodatku w straży tylnej,
odpierając podczas marszu podjazdy zmotoryzowane nieprzyjaciela. Po odpoczynku w odwodzie
pójdzie znowu w straży tylnej.

To nie koniec sensacyjnych wydarzeń w dniu dzisiejszym. Dowódca batalionu III/39 melduje, że

w czasie popołudniowego wypadu Niemców i paniki uciekł dowódca 8 kompanii

*

. Według raportu

szefa 8 kompanii, starszego sierżanta Kłęka, przebieg tego zdarzenia był następujący:

W czasie zamieszania spowodowanego nalotem samolotów kapitan Arendt poszedł w las.

Znajdowało się tam niewysokie wzgórze ze starą kaplicą. W ręku niósł małą walizkę, z którą nie
rozstawał się nigdy. W walizce znajdowała się radiostacja, ukryty za ścianą kaplicy zaczął

*

Kapitan rezerwy Arendt był widziany w Jarosławiu w listopadzie 1939 r. w mundurze niemieckiego oficera broni

pancernej.

background image

wywoływać w języku niemieckim. Nakrył go starszy sierżant Kłęk. Zaskoczenie i zdumienie było
obopólne. Kapitan miał jednak szybszy refleks, porwał swoją walizkę i znikł w lesie.

Szef kompanii Kłęk od dawna miał kapitana na oku. Swe podejrzenia oparł na błahym fakcie.

Twierdził mianowicie żaden polski dowódca nie puściłby bez kary złodzieja, który w Wierzbnej, w
czasie mobilizacji, ukradł słoninę przeznaczoną do kuchni kompanijnej.

Napływają meldunki od dowódcy II/39 o nawiązaniu łączności z 17 Pułkiem Piechoty, który pod

wieczór doszedł do Wisłoki i tam organizuje obronę na jego lewym skrzydle. Na prawym skrzydle
znajduje się dywizyjna kompania CKM-ów na taczankach, która ma osłaniać cofające się oddziały.
Dowódca I/39 melduje że przez jego odcinek przechodzą rozbite oddziały 38 Pułku i kierują się na
Dębicę. Te rozbite oddziały poszukujące swoich jednostek, biwakujące i kwaterujące na własną rękę
– to druga V kolumna ej wojny obronnej. Przeszkadzają w marszu i blokują drogi oddziałom
zwartym i dowodzonym.

Na polanie pod wielkim dębem na rozłożonych płaszczach przysiedli oficerowie sztabu pułku,

posilają się jedzeniem z kuchni polowej i prowadzą ciche rozmowy. Przeżywają jeszcze strach po
niedawnym nalocie. Wszyscy czują w kościach wysiłek 30-kilometrowego odwrotu znad Dunajca.
Zwolennicy obrony nad Dunajcem utrzymują, że należało tam pozostać jeszcze przez jakiś czas.
Przeciwnicy wysuwają swoje argumenty: od granicy Słowacji jesteśmy oskrzydlani w kierunku na
Sanok przez niemiecką 2 Dywizję Górską. Niemieckie oddziały doskonale wyposażone,
zmotoryzowane i wsparte lotnictwem opierają się na sile i szybkości, nasze piesze oddziały są
wyposażone słabiej i posiadają małą ruchliwość. 24 Dywizja Piechoty obciążona taborami w czasie
późniejszym nie miałaby możliwości oderwania się od nieprzyjaciela i dojścia do przepraw na Sanie.
Po zajęciu Nowego Sącza i rozbiciu 2 Brygady Górskiej „Nowy Sącz” Niemcy mogą uderzyć na
odsłonięte skrzydło 24 Dywizji Piechoty. Rozmowy te prowadzone są bez przekonania, a nastrojów
nawet nie poprawiają dwie konserwy gorącej wieprzowiny z kapustą dostarczone przez dowódcę
łączności.

Zjawia się dowódca kompanii zwiadu porucznik Bukowy, o którym wiedziano, że gdzieś tam

rozpoznaje przed strażą tylną. Dowódca zwiadu przyjeżdża motocyklem z przyczepą podporucznika
Chirowskiego, oficera łącznikowego. Oficer łącznikowy przywozi dla dowódcy pułku dwie mapy
tego rejonu w skali 1:100 000. Map ciągle brakuje. Bukowy wnosi ze sobą rozmach i beztroskie
junactwo zwiadowcy. Mówi, że przyszedł pożywić się czymś ciepłym z kotła i uciąć sobie
pogawędkę z towarzyszami broni, których nie widział od trzech dni. Opowiada o tragedii rozbitych
oddziałów maszerujących na Dębicę, spotkaniu z dowódcą 17 Pułku Piechoty, którego dwa bataliony
maszerują na Wisłokę w rejon Kamienicy Dolnej, o walkach, jakie stoczył ze zmotoryzowanymi
podjazdami niemieckimi w lesie pod Zwiernikiem

A oto historia tej potyczki:
Droga do Zwiernika przecina las rosnący na niedużym wzniesieniu, a potem załamuje się pod

kątem prostym. Na widok zbliżających się Niemców porucznik Bukowy rozkazał obsadzić zalesione
wzgórze spieszonym plutonem konnym, trzema CKM-ami na taczankach oraz karabinem
p-pancernym, który zwiadowcy znaleźli w rowie na drodze z Tuchowa. Drugi spieszony pluton
konny Obrony Narodowej wysunął się przed las, z zadaniem sprowokowania Niemców. Pluton
kolarzy zajął stanowiska pod Zwiernikiem i miał ostrzelać nieprzyjaciela, gdy tylko ukaże się w polu
widzenia. Około godziny 16 drogą od strony Tuchowa nadjechał pluton niemieckich motocyklistów.
Pluton poprzedzali szperacze na pojedynczych motorach, wszyscy ubrani w gumowe płaszcze. W
swoich baniastych hełmach i gumowych płaszczach wyglądali jak stwory nie z tego świata, samym
swoim wyglądem budzące strach. Szperacze na motorach nie zauważyli nic podejrzanego. W tym
czasie spieszony pluton konny Obrony Narodowej, zgodnie z otrzymanym rozkazem, zaczął silnie
ostrzeliwać motocyklistów. Równocześnie z boku wyjechał pluton niemieckich rowerzystów, którzy
po zejściu z rowerów zaczęli nacierać, oskrzydlając spieszony pluton konny Obrony Narodowej. Za
plutonem rowerzystów pojawiły się trzy samochody pancerne, za nimi mały samochód dowódcy,
potem jechało sześć transporterów terenowych z piechotą. Takiego widoku i takiej wojny nie
wytrzymały nerwy kawalerzystów. Rzucili się do koni i w popłochu uciekli. Ten uciekający pluton
konny narobił tyle zamieszania na obronie pułku nad Wisłoką.

background image

Niemcy, uradowani tak łatwo odniesionym zwycięstwem, ruszyli dalej drogą na Zwiernik, a za

nimi samochody pancerne i transportery opancerzone. Żołnierze zaczęli strzelać w górę i drzeć się
gardłowymi głosami: „Sieg, heil”, ukazując w ten sposób swoją radość z łatwego pokonania
Polaków. Za kolumną zebrał się w pośpiechu pluton kolarzy, który tak walnie przyczynił się do
odniesienia niemieckiego zwycięstwa. Wesołą śmiercią ginęli Niemcy, dojechawszy do miejsca
zasadzki. Gdy dostali się w śmiertelne wiązki pocisków z broni maszynowej i karabinu p-pancernego
zaskoczenie było tak nagłe, że ci, którzy siedzieli w samochodach, nie mieli czasu wyskoczyć i ginęli
dziurawieni pociskami, a transportery opancerzone wywracały się do rowu.

Motocykliści, kiedy minęli zasadzkę, dostali się pod obstrzał broni ręcznej i maszynowej plutonu

kolarzy. Zaskoczeni, zeszli z motorów, zalegli w terenie i ostrzeliwali się bezładnie. Pluton
niemieckich kolarzy odjechał z pola walki do tyłu, został jednak ostrzelany przez CKM-y na
taczankach. Niemcy ponieśli duże straty, zniszczono dwa samochody pancerne, samochód dowódcy
oraz sześć transporterów opancerzonych. Tak zapłacili Niemcy za palone wioski nad Dunajcem i za
mordowanych przez swoich lotników bezbronnych uchodźców na drodze do Tarnowa.

— Zwycięstwa naszego nie było nam dane wykorzystać do końca — mówi porucznik Bukowy. —

Od tyłu nadjechały samochody pancerne, a las przez nas zajęty zaczęła ostrzeliwać niemiecka
artyleria, trzeba było wycofać się nad Wisłokę, zwłaszcza że zapadał zmrok.

Zwiad w tym boju nie poniósł większych strat. Tylko jeden z wierzchowców, spłoszony odgłosem

strzelaniny, wyrwał się koniowodnemu i pogalopował na przedpole, gdzie toczyła się walka. Koń był
z poboru, narowisty.

— Szkoda tylko tego siodła, które miał na sobie — mówi wesoło dowódca zwiadu.
Bukowy, by pognębić słuchaczy, przymruża szelmowsko oko i wyciąga z torby dwie puszki sera

konserwowego.

— Jest to — mówi — zdobyczny ser niemiecki.
Wszyscy oglądają i próbują, smak korzenny, ser jest świeży, nie wyschnięty. Nasi żołnierze nie

widzą od kilku dni chleba, kuchnie polowe gotują jedzenie z żywności przygodnie zakupionej, a
Niemcy zajadają sobie w tym czasie sery.

Powoli cichną rozmowy, wojacy zawinięci w płaszcze leżą na ziemi, gdzie komu wygodniej,

zapadają w niespokojną drzemkę. Cisza panuje na polanie, tylko od strony rozstawionych wozów
słychać postękiwanie zmęczonych koni chrupiących sennie obrok. Nie wszyscy usnęli, słychać ciche
brzęczenie drumli, to czuwa obsługa przy koniach, a na drumli wygrywa swoje smętne dumki starszy
strzelec Bazyli Osaczuk, Hucuł spod Worochty.

Niemcy po wstępnym boju rozpoznawczym nad Wisłoką wycofali się przed nocą głęboko w teren.

Obie zalegające teraz strony dzieli pas ziemi niczyjej. Z niemiecką taktyką opuszczania na noc
przedpola zapoznano się już podczas walk nad Dunajcem.

Noc jest ciepła i ciemna, na niebie mrugają gwiazdy. I pomyśleć, że Hitlerowi w jego zaborczych

zamiarach jest sprzymierzeńcem nawet niebo, zsyłając piękną pogodę.



8 września, piątek

Odwrót nad rzekę Wisłok

Noc nad Wisłoką przechodzi spokojnie. Wprawdzie po północy Niemcy dwukrotnie rozpoznawali

patrolami nasze stanowiska, ale zostali przepędzeni przez placówki. Dowódca melduje o dezercji
kilku żołnierzy pochodzących z tych okolic. Byli to woźnice, którzy uprowadzili jednego konia od
biedki amunicyjnej oraz parę koni od wozu przykuchennego. Z drużyny dowódcy pułku zbiegł
goniec Żyd, zabierając ze sobą służbowy rower

*

. Dowódca III/39 melduje, że posiada duży procent

strzelców z obtartymi nogami niezdolnych do dalszego marszu. Pułk nie stoczył jeszcze żadnej
poważnej bitwy, a jego stan liczebny zmniejszył się poważnie.

*

W październiku 1939 r. spotkałem dezertera w Przemyślu. Na ramieniu miał opaskę z gwiazdą Dawida.

background image

Zgodnie z zapowiedzią, po północy zajeżdżają kuchnie, by wydać ciepłą strawę. Jest to gęsta zupa

z kaszy jęczmiennej z kawałkami mięsa wieprzowego. Ten wzmocniony posiłek ma wystarczyć na
cały dzień. Po wczorajszym marszu ciężko opuścić wygrzane w ziemi legowisko, bolą wszystkie
mięśnie, a senna głowa opada, by zdrzemnąć się choćby jeszcze przez chwilę. Zapach ugotowanego
jadła działa magicznie, żołnierze zwlekają się i idą do kuchni na ciężkich nogach, a ciepły posiłek
dodaje nowej energii, powracają biegiem do swoich legowisk. Najbardziej dokucza brak papierosów
oraz łaknienie kawałka chleba, którego nie ma już od trzech dni. Podoficer żywnościowy batalionu
sierżant Hass pogania, by śpieszyć się z wydawaniem posiłku, otrzymał rozkaz pilnego odjazdu z
kuchniami i taborem batalionowym.

Jest jeszcze noc, mgła mokrą watą okrywa wszystko i ściele się gęsto w dolinie Wisłoki. Ta mgła

jest naszym sprzymierzeńcem, opóźnia niemieckie naloty. Rześki chłód poranka usuwa na chwilę
znużenie i senność, zaczyna się ruch i krzątanie tak typowe przed każdym odmarszem, trzeba
rolować płaszcze i dopinać oporządzenie.

Przed świtem przyjeżdża do dowódcy pułku szef sztabu dywizji podpułkownik Axentowicz. Jest

uradowany z odnalezienia pułku. Na poszukiwanie jechał z ciężkim sercem, nie spodziewał się, że
kogoś odnajdzie, gdyż krążyły wiadomości o rozbiciu i rozproszeniu dywizji. Pułkownik przywiózł
rozkazy wycofania się znad Wisłoki po osi Wielopole Skrzyńskie–Kozłówek. W rejonie
Frysztak–Jedlicze organizuje obronę 11 Dywizja, pod osłoną której 24 Dywizja przeprowadzi
reorganizację swoich pułków w miejscowości Wysoka Strzyżowska. Miejscem postoju dowództwa
24 Dywizji jest Markuszowa. Pułkownik uprzedza, że marsz będzie ciężki, w trudnym terenie i po
drogach gruntowych. Brak map tego terenu, do miejsca przeznaczenia jest około 44 km.
Dowiadujemy się też, że dowódca dywizji pułkownik Krzyżanowski złożył dowodzenie na znak
protestu za przedwczesne wycofanie się z obrony na Dunajcu. Dywizją dowodzi teraz pułkownik
Schwarzenberg-Czerny. Dalsze rozkazy podane zostaną w czasie marszu. Po wizycie pułkownika
Axentowicza łączność z dowództwem dywizji urywa się na cały dzień.

Wymarsz oddziałów opóźnia się, kolumna marszowa formuje się powoli, dużo czasu zajmuje

pojenie koni oraz zwijanie połączeń telefonicznych do batalionów. Przewód telefoniczny do II/39
częściowo wycięli dywersanci. Bardziej zmęczeni strzelcy, by sobie ulżyć, próbują pozostawić koce,
a nawet amunicję i granaty ręczne, na co nie pozwalają szefowie kompanii i podoficerowie broni.
Przyznać trzeba, że tornister i oporządzenie to za duży ciężar na siły jednego człowieka, zwłaszcza po
przebyciu tylu marszów i nie przespanych nocach.

Na wschodzie jaśnieje już niebo, kiedy pułk rusza do marszu po osi gajówka

Połomeja–Kamieniec–Wielopole Skrzyńskie. Wymarszowi kolumny towarzyszy mgła. Poranek jest
chłodny, mgła opada drobną mżawką na ziemię, robi się mokro. Kuchnie i tabor bojowy ruszyły
wcześniej do Wielopola Skrzyńskiego, tam przewidziano dłuższy postój. W przedniej straży idzie
II/39, za nim tabor pułkowy, następnie I/39, w straży tylnej III/39 oraz kompania zwiadu.

Wyszły rozkazy zachowania bezwzględnej ciszy oraz niepalenia. Niemcy zgodnie ze swoją

taktyką nie rozpoznają, więc odejście znad Wisłoki odbywa się bez przeszkód. Uciekinierzy pomimo
złych dróg trzymają się wojska, w nocy oblegają tabory. To najlepsze schronienie dla dywersantów,
którzy posuwają się stale za maszerującą kolumną.

Marsz trwa już długo, droga pokryta jest pyłem, tu nie było deszczu od tygodni. Droga, deptana

nogami tysięcy piechurów, uciekinierów i koni, krajana kołami wozów, nasyca powietrze tumanami
kurzu, który unosi się w górę i długo wisi nad głowami maszerujących. Tuman pyłu jest
niezawodnym przewodnikiem dla niemieckich lotników, ale nad maszerującą kolumną ściele się
jeszcze zbawienna mgła. Zmęczona kolumna rozciąga się, ludzie zaczynają słabnąć coraz bardziej.
Wraz z ubytkiem sił słabnie wola i chęć, by dojść do celu. Coraz wypada ktoś z szeregów i zostaje w
tyle, mijają go idący jeszcze naprzód. Kolumna rozciąga się coraz bardziej, ci, którzy pozostają w
tyle, muszą dobiegać i dołączać do czoła. To bardziej męczy niż przebyte kilometry.

Od spoconych i nie mytych ciał, nie pranej bielizny, przepoconych i zakurzonych mundurów

rozchodzi się niemiły fetor. Ze zmordowanych, czarnych od pyłu i spiekoty twarzy patrzą oczy harde,
nieustępliwe. Marsz odbywa się terenem pagórkowatym, pokrytym zagajnikami, zmęczone nogi
pchają się pod górę, by osiągnąwszy wierzchołek, schodzić w dół i znowu pokonywać następne

background image

wzniesienie. Mgła ściele się jeszcze po dolinach, a unoszące się coraz wyżej słońce wypija resztę sił z
maszerujących żołnierzy. Lotnictwo niemieckie nie bombarduje, przelatujące klucze kierują się na
wschód i na północ. Dwukrotnie samoloty zwiadowcze obserwują kierunek posuwania się kolumny.
Czasami wydaje się, że marsz odbywa się na manewrach, taki panuje spokój, tylko od północy
dochodzi głuche dudnienie wybuchów, tylko straż tylna odpiera od czasu do czasu patrole
motocyklowe. Teren, przez który maszeruje pułk, nie nadaje się do starć dla pojazdów
zmechanizowanych.

Oddziały jednak nie mają spokoju, są ostrzeliwane przez dywersantów. Z pagórków porośniętych

zagajnikami padają pojedyncze strzały, nawet terkocze od czasu do czasu seria ręcznego karabinu
maszynowego. Wysłane na to miejsce patrole stwierdzają tylko ślady bytności ludzi oraz znajdują
rozsypane łuski. Ostrzeliwania te nie przynoszą wielkiej szkody, ale wprowadzają w szeregi
niepokój, a wysyłane patrole robią dodatkowe kilometry. Nauczeni doświadczeniem dowódcy
kompanii na swój sposób zwalczają tych dywersantów, ostrzeliwują miejsca, skąd padają strzały.
Taktyka okazuje się skuteczna, nie zdarzyło się, aby z takiego miejsca padły ponownie strzały.

Około południa pułk dochodzi do Wielopola Skrzyńskiego i tu zatrzymuje się na trzygodzinny

postój ubezpieczony. Płynąca równolegle do drogi rzeczka Wielopolka daje prawdziwy odpoczynek.
Żołnierze się myją, kąpią, niektórzy nawet piorą przepocone koszule i nie zmieniane onuce. Woźnice
prowadzą konie do wodopoju. Czas odpoczynku psuje wiadomość, że ciepłego posiłku nie będzie.
Kuchnie wydają tylko czarną kawę, kwatermistrzowi nie udało się kupić żadnej żywności, wszystko
wyjedli i wykupili uciekinierzy oraz oddziały, które tędy przeszły wcześniej.

Oficerowie sztabu pułku oraz dowódcy oddziałów proponują dowódcy pułku, aby pozwolił

przemęczonym do ostatnich granic ludzkiej wytrzymałości żołnierzom zostawić tornistry i koce,
przyspieszyłoby to tempo marszu. Gorące chwile przeżywa dowódca pułku, trudno mu podjąć tak
śmiałą decyzję.

Chce się odwołać do dowódcy dywizji, ale z dywizją ma żadnej łączności. Oficer operacyjny

kapitan Nanuaszwili, widząc jego niezdecydowanie, powiada:

— Panie pułkowniku, nie czas żałować róż, kiedy płoną nasze wsie bombardowane przez

Niemców. — Może to powiedzenie, a może świadomość, że postój już się kończy, wpłynęło na
przyspieszenie decyzji.

Ciężko jest się rozstawać strzelcom z tornistrami, choć rozumieją, że będzie się maszerowało

swobodniej. W tornistrze oprócz wyposażenia żołnierz nosi też swój osobisty „majątek”. Gdzie go
teraz upchnąć? Starszy strzelec Dobner, pochodzący ze Śląska, ma poważny kłopot, co zrobić z
grubym słownikiem niemiecko-polskim, który nosi w tornistrze. Jest tłumaczem przy dowódcy
łączności. Na pozostawione tornistry i koce są już amatorzy, zabierają je uciekinierzy i mieszkańcy
Wielopola. Żołnierze zatrzymują płaszcze zrolowane przez ramię.

Już godzina 15, postój skończony, pułk rusza dalej. Po dwugodzinnym marszu czoło kolumny

dochodzi do wsi Szufnarowa. Coraz wyraźniej słychać szum silników lotniczych. Już widać w górze
nadlatujący klucz samolotów niemieckich. Lecą trójkami, nagle obniżają lot, z rykiem motorów
przelatują nad kolumną i z niskiego pułapu koszą pociskami z broni pokładowej. Nawracają trzy
razy, a po wystrzelaniu amunicji nikną za horyzontem. Pułk nie przerywa marszu, oddziały usuwają
się z drogi i przechodzą w szyki rojem. Do samolotów strzelają wszyscy, ale są to strzały
nieprecyzyjne, na celowanie nie ma czasu. Z marszu strzelają również CKM-y p-lotnicze, ale
niewiele mogą zrobić samolotom lecącym tak nisko. Są straty – postrzelane konie, dwóch zabitych i
dużo rannych, których po zaopatrzeniu pozostawiono we wsi.

Na drodze przed wsią stoi zbombardowana i porzucona kolumna wozów, obok leżą zabite konie.

*

Ocalałe wozy pełne są żywności oraz różnego sprzętu wojskowego. Do wozów dobierają się już
strzelcy, a szefowie kompanii upychają, gdzie się tylko da, worki z żywnością. Przy drodze
pozostawiono park amunicyjny, pod brezentową płachtą leżą skrzynki z amunicją małokalibrową
oraz granatami ręcznymi obronnymi. Kompanijni podoficerowie broni ładują amunicję i granaty
ręczne na biedki i wozy amunicyjne.

*

Był to rejon koncentracji 11 Karpackiej Dywizji Piechoty.

background image

Szef 1 kompanii starszy sierżant Mańkowski woła strzelców i mówi:
— Chłopaki, ja przeszedłem I wojnę światową, wierzcie mi, że żołnierz, aby przeżyć wojnę, nie

musi mieć chleba w chlebaku, ale musi mieć zapas amunicji i granatów ręcznych.

Amunicja, która nie zmieściła się na biedkach, zostaje na miejscu, wysadzanie jej odpada, brak

jest ładunków wybuchowych, a poza tym, jak głosi fama, za dzień lub dwa dni my tu powrócimy,
znad Sanu rusza nasze natarcie. Amunicję tę można by podpalić, ale jest to nie do pomyślenia,
pokutuje wpajana przez dwadzieścia lat zasada poszanowania mienia państwowego.

Marsz trwa. Zrobiło się już ciemno, dochodzimy do drogi Strzyżów–Rzeszów, zatkanej

oddziałami 11 Dywizji maszerującymi w tym samym co my kierunku. Dalej nie przejdziemy, na
drodze nie ma miejsca. Tak zatrzymując się i maszerując pułk dochodzi do rozwidlenia drogi na
Wysoką Strzyżowską i tu znowu zatrzymuje się. Na rozwidleniu dróg stoi kolumna wozów, między
którymi przepychają się bezładnie piesze oddziały. Obok w bryczce siedzi trzech oficerów, a ruchem
nieudolnie kieruje oficer w stopniu kapitana. Pułk oczekuje na przejście już ponad godzinę, a tu zbite
masy wojska i wozów przewalają się drogą bez przerwy. Kilkakrotne interwencje, by przepuścić 39
Pułk, pozostają bez skutku.

Tego już za wiele, kapitan Nanuaszwili podchodzi do kapitana kierującego ruchem i mówi:
— 39 Pułk zgodnie z rozkazem dywizji maszeruje do Wysokiej Strzyżowskiej. Musimy wykonać

w czasie wydany rozkaz, przepuść nas w pierwszej kolejności. Czekamy już prawie dwie godziny.
Jesteśmy zdecydowani przejść siłą.

Regulujący ruch oficer odpowiada odmownie. Wtedy nasz oficer operacyjny z dowódcą łączności,

plutonem regulacji ruchu oraz plutonem ze szpicy wchodzą na drogę i zatrzymują ruch. Oporne
wozy, które usiłują jechać dalej, spychają z drogi. W powstałą lukę wkracza straż przednia, a pluton
regulacji ruchu zamyka drogę z obu stron. Kapitan regulujący poprzednio ruch na drodze, z
pistoletem w ręku, krzyczy jak oszalały, chce wymusić posłuch. W Nanuaszwilim zawrzała krew,
nagłym podbiciem ręki wytrąca krzyczącemu oficerowi pistolet, po czym wpycha kapitana do rowu.
Całe zajście trwa kilka minut, nie wszyscy wiedzą, co się stało, ale na drodze, o dziwo, panuje
porządek i posłuch.

Sponiewierany kapitan wyszedł już z rowu, teraz wymieniają z Nanuaszwilim adresy, by mogli

spotkać się po wojnie dla honorowego załatwienia sprawy.

Marsz trwa nadal. Na drodze mieszają się związki taktyczne 24 Dywizji z oddziałami 11 Dywizji.

Wszyscy są wyczerpani, jest im obojętne, gdzie i z kim maszerują, wystarczy chwila postoju, a walą
się na ziemię i zasypiają. Dużo potrzeba wysiłku, by obudzić śpiących i wstawić ich do kolumny.
Ciężko pracuje przez całą noc pluton regulacji ruchu, a z nim oficer operacyjny i dowódca łączności.
To właśnie oni odszukują i wyciągają z maszerującej kolumny zagubione oddziały, budzą i podnoszą
żołnierzy na nogi. Na skrzyżowaniach i rozwidleniach dróg uważają, by skierować oddziały na
właściwą drogę.

W takiej męce marszowej straż przednia dochodzi do lasów Kozłówka, gdzie pułk zatrzymuje się

na postoju ubezpieczonym. Posiłku nie ma, kuchnie się zagubiły, a zmęczeni żołnierze nie upominają
się nawet o jedzenie. Leżą pokotem na ziemi i śpią. Po godzinnym odpoczynku ruszają dalej, marsz
jest ostrzeliwany przez dywersantów, strzelanina ustaje dopiero nad ranem.

W czasie następnego postoju przyjeżdża z rozkazami major Tadeusz Klepacki, dowódca kawalerii

dywizyjnej. Mówi:

— Obrona na Wisłoku odwołana, organizuje się obrona na Sanie. Pułk wyruszy do przepraw na

Sanie po osi Węglówka–Domaradz–Bartkówka. Tam zorganizuje obronę. 39 Pułk idzie w straży
tylnej zgrupowania oddziałów dywizji. Miejsce postoju dowództwa dywizji znajduje się w
Dylągowej.

Od majora dowiadujemy się, że dowódca 11 Dywizji opuścił samowolnie obronę nad rzeką

Wisłok, a teraz organizuje na własną rękę obronę na linii Baryczy. Wobec takiej sytuacji dowódca
naszej dywizji postanowił, by maszerować dalej do przepraw na Sanie. Niemcy zajęli Dębicę, od
północy oskrzydlają Armię „Karpaty”, na południu niemiecka 1 Dywizja Górska jest już pod
Sanokiem. Wobec tego marsz do Sanu należy przyspieszyć, a Węglówkę osiągnąć o świcie. Na

background image

przedpolu znajdują się dwa bataliony 17 Pułku oraz oddziały 155 Pułku Rezerwowego, z którymi
brak łączności.

Po odjeździe dowódcy kawalerii dywizyjnej pułk rusza dalej. Jest to marsz, jakich mało zna

historia nowoczesnej wojskowości. Pułk przedziera się przez błąkające się rozbite oddziały, przez
kolumny wozów, przez nieliczne już grupy uchodźców. Wyczerpują się siły żołnierzy. Oddziały są
coraz bardziej zmęczone. To ma być wyścig do przepraw na Sanie, ale wyścig ten zamienia się w
wędrówkę z przeszkodami. W marszu oddziały pułku są porozrywane, bataliony nie istnieją jako
jednostki taktyczne, w dodatku z bocznych dróg wchodzą na drogę inne oddziały, rozrywają i
zatrzymują maszerujące kolumny nie kończącym się przejazdem taborów. Przez wzniesienia, doliny,
potoki pułk przebija się na przełaj, aby kilometr dalej, byle bliżej do celu.

Jesteśmy głodni i niewyspani, brakuje zaopatrzenia, żywi nas miejscowa ludność. I pomyśleć, że

dziś, w epoce radia i motoru, żołnierze walczą nie widząc chleba i giną głodni. Nie tracimy jednak
wiary w zwycięstwo, a ducha dodaje żołnierski humor. Wśród strzelców krąży m.in. powiedzenie:
„Kolego, nie jest tak źle, na śniadanie Niemiec dożywia nas bombami, na obiad opędzaj się bracie
czołgom, a na kolację smaruj nogi, by nocnym marszem odejść od wypoczywających Niemców”.

Chcemy walczyć nadal, bombardowani i ostrzeliwani przez lotnictwo, nękani przez dywersantów.

Zdajemy sobie sprawę, że Niemcy robią wszystko, by nie dopuścić nas do przepraw na Sanie. Wyścig
jest nierówny, nadrabiamy nocnymi marszami, by w dzień opędzać się zmotoryzowanym zagonom
Niemców wypoczętych i sytych, wiezionych na samochodach.

Krok za krokiem pułk przebija się do Sanu. Ludzie są tak zmęczeni, że śpią w marszu. Zdarzają się

wypadki, że taki śpiący piechur wali się nagle z nóg, a za nim padają następni. Na drodze śpią całe
kolumny, co powoduje zatrzymanie ruchu.

Po północy robi się jaśniej, ułatwia to pracę plutonowi ruchu oraz oficerowi operacyjnemu i

dowódcy łączności, ci ludzie tej nocy nie zsiadają z koni. W czasie objazdu kolumny widzą, że
daleko na drodze, od strony straży tylnej, ukazują się, to znowu znikają światła reflektorów. Ki
diabeł, czyżby Niemcy przedostali się w środek kolumny? To chyba niemożliwe, nie słychać
strzałów.

Okazuje się, że jeden z oficerów rezerwy za zgodą dowódcy batalionu wybrał się na wojnę

własnym autem. Znudzony długotrwałym i nieustającym marszem, w towarzystwie trzech
kompanów skracał sobie czas grą w karty w samochodzie. Dwa strzały w lampy i chłodnicę
przerywają tę sielankę i zmuszają do dzielenia trudów marszowych razem z innymi żołnierzami.

Ten nocny marsz jest naszą zmorą, przechodząca kolumna to kolumna sennych mar. Śpią

piechurzy, śpią woźnice, śpią konie, cała kolumna posuwa się śpiąc. Okrutna ta wojna. Jesteśmy
brudni, nie goleni, bielizny i butów nie ściągaliśmy od tygodnia. Zmęczeni i zamaszerowani idziemy
jednak dalej, chcemy przecież bić Niemców.



9 września, sobota

Marsz do Sanu

Jest już po północy, batalion drugi jako straż przednia pułku przechodzi przez Wysoką

Strzyżowską. Na drodze robi się luźniej, część wozów i uchodźców poszła drogą na Strzyżów.
Pomimo tego panuje tłok, droga jest wąska, teren górzysty. Oddziały piesze nie mogą się wyminąć.
Kolumny przesuwają się powoli wśród ciągłych zatrzymywań i postojów, w dodatku jadą drogą dwie
kolumny artyleryjskie, jedna usiłuje wyminąć drugą. Trzeba je przepuścić, tym bardziej że w marszu
pułk jest bardzo rozciągnięty.

Na wschodzie niebo już jaśnieje, kiedy szpica wchodzi do zabudowań Węglówki. We wsi nie

widać śladu życia, tylko psy pozamykane w domach lub stodołach szczekają głucho. W oknach
ciemno, drzwi zaryglowane, mimo pukania nikt nie otwiera, nie można się temu dziwić, tyle tu
przewaliło się wojska i ludzi. W końcu dowódca łączności „wypukał” z domu jakiegoś staruszka,
który mówi z płaczem:

— Panoczku, nie mamy nic do jedzenia.

background image

Ale gdy usłyszał, że nie chodzi o jedzenie, a tylko o pokazanie drogi, rozgadał się i opisał

dokładnie marszrutę na Domaradz i dalej na Barycz. Wszystkim dokucza głód, brakuje ciepłej strawy
już drugi dzień, nie ma czym ugasić pragnienia, w studniach brak wody. Nagle uderza wszystkich
przykry widok, na drodze stoją bez koni porzucone jaszcze artyleryjskie pełne pocisków.

— Czy jest tak źle z nami, że porzuca się sprzęt tak potrzebny na wojnie?
Jest już dzień. Drugi batalion jako straż przednia opuszcza Węglówkę. Za wsią droga wchodzi w

głęboki wąwóz, w którym straż przednia zatrzymuje się, dalej nie przejdzie przez zapchaną wojskiem
drogę. Dowódca szpicy melduje, że na drodze znajdują się oddziały 11 Dywizji, tabory i jakiś
dywizjon artylerii ciężkiej. Na przodzie prowadzą walkę z Niemcami oddziały 2 Brygady Górskiej,
które wycofały się spod Krosna. Jest godzina 7, poranek bez mgły, słońce przygrzewa już dobrze,
niebo bezchmurne, są to doskonałe warunki dla lotnictwa.

— Co będzie, kiedy w tym zatłoczonym wąwozie dopadnie nas lotnictwo? — niepokoją się

żołnierze.

Oddział regulacji ruchu, korzystając z postoju, wyciąga zagubione plutony i poszczególnych

strzelców, którzy wymieszali się w czasie marszu nocnego z oddziałami 48 Pułku z 11 Dywizji
Piechoty. Zmęczeni nocnym marszem żołnierze padli na ziemię i śpią, nie reagują nawet na rozkazy.

Nagle w powietrzu słychać ciche, coraz bardziej narastające brzęczenie, które przechodzi w

wyraźny warkot samolotu. Jest, już go widać, ma czarne krzyże, to samolot obserwacyjny. Wszyscy
zadzierają głowy do góry i patrzą. Samolot robi okrążenie, kładzie się na skrzydło i zrzuca dwie
bomby. Wszyscy przypadają do ziemi, czekają, gdzie upadną śmiercionośne ładunki, na kogo dziś
kolej. Ale co to? Bomby rozrywają się w powietrzu i oto zaczyna opadać deszcz z kartek. Nagle
zaczyna się istne piekło, ludzi ogarnia szał. Kto ma karabin, strzela ile może, CKM-y p-lotnicze
jazgoczą długimi seriami, ale samolot odlatuje. Żołnierze podnoszą ulotki i czytają: „Polacy,
zaprzestańcie walki, wasze armie są rozbite, Warszawa poddała się, nie gińcie za Żydów i
kapitalistów zachodnich, którzy pchnęli was do wojny, składajcie broń, Głównodowodzący zapewnia
wam odejście do domów i rodzin” – po czym pogardliwie wzruszają ramionami. Ten i ów z odrazą
spluwa na ziemię.

Z oblicza dowódców nie schodzi troska – co będzie się działo w wąwozie, kiedy nadleci lotnictwo

bombowe lub lotnik przekaże współrzędne do artylerii?

W czasie tego przymusowego postoju dowódcy starają się uporządkować oddziały oraz sprawdzić

ich stan liczebny. Są duże braki, zaczyna się dezercja, uciekają zwłaszcza żołnierze narodowości
ukraińskiej. Dużo jest maruderów, którzy wloką się w tyle, a dołączają szybko, kiedy wydawana jest
strawa. W kompaniach CKM-ów mnożą się wypadki dezercji żołnierzy z końmi, w taborach znikają
cywilni woźnice, uprowadzając swoje konie, a nawet wozy.

Jest już koło południa i nic nie wskazuje na rychły wymarsz z wąwozu, zwłaszcza że od strony

Domaradza strzelanina nasila się, słychać kanonadę artylerii oraz wybuchy bomb. To 2 Brygada
Górska oraz wchodzące w jej skład baony Obrony Narodowej walczą ze ścigającymi ich Niemcami.
Lotnictwo niemieckie nie nęka zatrzymanej w wąwozie kolumny, bombarduje za to oddziały
walczące na przedpolu. W tym górzystym terenie Niemcy stosują w walkach swoistą taktykę. Teren
poprzecinany wąwozami i pokryty kwaterami leśnymi nie nadaje się do działań większych
podjazdów zmotoryzowanych. Drogami polnymi, nawet szerszymi miedzami, prowadzącymi
prostopadle do kierunku naszego marszu, podjeżdżają niespodziewanie patrole motocyklowe złożone
z jednego lub dwu motocykli. Niemcy oddają do naszej kolumny krótkie serie z RKM-ów i
odskakują. Dla przeciwdziałania tym wypadom wysłano na pobliskie wzgórza małe patrole z
ręcznymi karabinami maszynowymi, które ostrzeliwując niemieckie patrole motocyklowe
uniemożliwiają im podejście do kolumny.

W tym ciężkim położeniu dowódca pułku wydaje rozkazy, które mają zmniejszyć straty na

wypadek bombardowania. II/39 rozmieszcza się obronnie na stokach wzgórza na wschód od
Bonarówki, połowa CKM-ów dozoruje jako obrona przeciwlotnicza, a druga połowa zamyka
obydwa kierunki drogi. Biedki CKM-ów i amunicyjne zostają rozstawione w terenie, a tabor bojowy
na poboczu drogi. Przeciwny skraj drogi jest pod dozorem plutonu artylerii piechoty. Armatki
p-pancerne rozmieszczono luźno w terenie. Na szczytach wzgórza od strony południowej rozłożyły

background image

się trzy małe placówki, mają za zadanie sygnalizować pojawienie się Niemców. Więcej w tym terenie
zrobić nie można, jesteśmy zamknięci w wąwozie i musimy czekać aż 2 Brygada Górska spędzi
Niemców z trasy naszego marszu.

Odgłosy walki nasilają się, Niemcy wprowadzili do boju artylerię, nie ustają bombardowania

lotnicze. Łączności z dywizją nie mamy, nie znamy sytuacji ogólnej, nie wiemy też, jaka sytuacja jest
przed nami. Nie mamy łączności z III/39, który idzie w straży tylnej. I/39, maszerujący jako siła
główna, przysłał patrol łącznikowy z meldunkiem sytuacyjnym. Batalion znajduje się około 4 km z
tyłu, podzielony jest oddziałami 48 Pułku z 11 Dywizji Piechoty.

Minęło już południe, walka trwa dalej. Dowódca łączności wysłany dla rozpoznania sytuacji na

przodzie przywozi wiadomości: droga na Domaradz jest zatkana kolumnami wozów, oddziałami
wojska i uciekinierami. 2 Brygada Górska walczy z dużym zmotoryzowanym podjazdem
niemieckim, który usiłuje zamknąć drogę naszego wycofywania się na kierunku Brzozowa i
Domaradza. Nasze oddziały są już drugi dzień bez jedzenia, ludzie zmęczeni, brakuje wody do
pojenia koni. Choć już popołudnie i słońce nie stoi nisko, upał jest nieznośny. Strzelcy śpią lub leżą
niezdolni do żadnego wysiłku, konie z opuszczonymi łbami stoją w swoich zaprzęgach i stękają nie
pojone. Leniwe myśli kłębią się po głowie, a jedna powraca natrętnie, co będzie działo się w tym
wąwozie, kiedy nadlecą niemieckie samoloty?

Około godziny 16 zamilkły odgłosy walki, zatrzymana kolumna zaczyna posuwać się do przodu.

Nie znamy sytuacji, maszerujemy automatycznie za wolno poruszającą się przed nami kolumną. Na
miejscu pozostaje pułkowy pluton artylerii piechoty, który musi wymienić odparzone konie. Straż
przednia około godziny 20 dochodzi do miejscowości Krasna, po przejściu wioski pułk zatrzymuje
się na postoju ubezpieczonym. Jest to duża dolina nadająca się na biwak, środkiem przepływa
strumyk, las dookoła, na skraju lasu stoją duże zabudowania ze studnią pełną wody. Właściciele
folwarku są nieobecni, gospodarz zezwala na branie siana ze stogów, wydaje nawet owies dla koni.

Wymarsz przewidziano o godzinie 2, chodzi o to, by przemaszerować możliwie daleko przed

rannym działaniem lotnictwa. Kuchnie gotują jedzenie, rozchodzi się smakowity aromat, strawa
będzie dobra, zakupiono dwa wieprze i kaszę jęczmienną.

Z batalionami I/39 i III/39 nie mamy łączności. Oficer operacyjny i dowódca łączności jadą konno

do obu batalionów. Brak jest również łączności z dowództwem dywizji oraz kompanią zwiadu, która
rozpoznaje gdzieś na tyłach. Poza placówkami i ubezpieczeniami cały biwak zasypia kamiennym
snem, tylko konie obojętne na wszystko chrupią owies. Spokój nocy zakłócają dywersanci, stale
ostrzeliwują biwak oraz podają sygnały kolorowymi rakietami. Jest cicho, wszyscy śpią, o godzinie 1
będzie wydany posiłek, potem dalszy marsz w kierunku Sanu. Na wysuniętych placówkach kiwają
się zmęczeni i senni wartownicy, oni mają zapewnić spokój śpiącym towarzyszom broni.



10 września, niedziela

Marsz do przepraw na Sanie

O godzinie 1 dyżurni ogłaszają pobudkę. Strzelców nie można dobudzić, nie pomagają

nawoływania, że w kotłach czeka ciepła strawa. Żołnierze śpią, nic nie słyszą, ci, którzy już wstali
upadają z powrotem i zasypiają, zmęczenie łamie wszystkich. Siłą trzeba podnosić śpiących, jak
zwykle w takich przypadkach, wśród przekleństw i krzyków. Po zjedzeniu ciepłego posiłku wraca
świadomość. Żołnierze nalewają gorącą kawę do swoich manierek. Oddziały ustawiają się na drodze.
Pułk marszem ubezpieczonym rusza na Domaradz. Nasi „opiekunowie”, dywersanci, którzy
ostrzeliwali biwak przez całą noc, teraz milczą. Kolumny posuwają się powoli, na drodze pełno
wojska, wozów i uciekinierów.

Zbliża się godzina 4, pułk wychodzi z drogi polnej na szosę Domaradz–Brzozów, na tej drodze

ruch jest mniejszy, dużo wojska, wozów i wszyscy uchodźcy poszli w kierunku Rzeszowa. Pułk
przeszedł już około trzech kilometrów, nagle z przeciwnej strony nadjeżdża samochód na pełnych
światłach. To zaskakujące, Niemcy niedaleko, a tu jacyś śmiałkowie jadą z zapalonymi reflektorami.
Samochód podjeżdża bliżej, hamuje z piskiem opon. Wyskakują z niego dwaj Niemcy, którzy

background image

natychmiast znikają w pobliskich krzakach. Zaskoczenie jest zupełne, wprawdzie pada za nimi kilka
strzałów, a nawet grupa strzelców rusza w pogoń, ale cóż można zrobić w nocy. Okazuje się, że
samochód załadowany jest skrzynkami z wódką od „Baczewskiego”. Niemcy powracali zapewne z
rabunku i po nocy pomylili drogę. Cóż robić z tak niespodziewanym prezentem? Potrzebujemy
chleba, a tu otrzymujemy podarunek z alkoholu. Z ciężkim sercem nasi chłopcy spychają samochód z
drogi do płynącej obok rzeki, wrzuciwszy uprzednio do jego wnętrza ręczny granat.

Oficer operacyjny i dowódca łączności, którzy wrócili z wywiadu, składają dowódcy pułku

niepomyślny meldunek. I/39 maszeruje z tyłu w odległości około czterech kilometrów i jest
przemieszany z oddziałami 48 Pułku, taborami i uchodźcami. Pododdziały maszerują zwarcie. III/39,
idący w straży tylnej, pozostaje około sześciu kilometrów za nami. Faktycznie w straży tylnej
znajduje się 7 i 8 kompania strzelecka, kompania CKM-ów oraz cztery armatki p-pancerne. Batalion
ten otrzymał dodatkowo dwie armatki p-pancerne z II/39 jeszcze przed Zakliczynem. Jedna armatka
pancerna została rozbita pod Wielopolem Skrzyńskim w czasie walki z niemieckim podjazdem
zmotoryzowanym. 9 kompania strzelecka dowodzona przez kapitana Karola Domitera oderwała się
od swego batalionu i wysunęła około trzech kilometrów naprzód. Straty marszowe w batalionie są
duże, wlecze się wielu maruderów, zdezerterowało kilku woźniców z końmi. Żołnierze są
przemęczeni, jedzenie z kuchni otrzymali wczoraj, najbardziej jednak dokuczają niespokojne postoje
bez ustalonego odpoczynku.

Dowódca batalionu kapitan Gawłowski prosi o wycofanie batalionu ze straży tylnej. Oficer

operacyjny stwierdza, że to w obecnej sytuacji niemożliwe. Spotykani po drodze żołnierze pułku,
idący pojedynczo lub grupami, mówią, że na najbliższym postoju dołączą do swoich oddziałów.
Niepokojący jest widok żołnierzy z rozbitych oddziałów. Idą bez broni i ekwipunku. Opowiadają o
swoim udziale w walkach, mówią o potędze lotnictwa niemieckiego oraz niezawodności niemieckiej
broni pancernej. Opowiadaniami tymi podważają wiarę w nasze siły. Pluton artylerii piechoty, który
dla uzupełnienia koni pozostał pod Bonarówką, w krótkim czasie ma ruszyć za pułkiem. Zwiad
pułku, rozpoznający na przedpolu, jest w stałym kontakcie z dowódcą straży tylnej.

Nastał piękny, słoneczny poranek, około godziny 6 straż przednia pułku dochodzi do Domaradza.

Droga na Barycz jest zamknięta, 11 Dywizja organizuje w tym rejonie obronę. Wysunięte
ubezpieczenia dywizji otrzymały rozkaz nieprzepuszczania cofających się oddziałów. Pułk
zatrzymuje się, oddziały przyjmują szyk rojem i zalegają w terenie po obu stronach drogi. W takim
uszykowaniu, ze względu na częste naloty, pułk będzie przebijał się na przełaj po płaskiej i
przeważnie otwartej wyżynie aż do osiągnięcia przepraw na Sanie.

Dowódca pułku z oficerem operacyjnym wybierają się łazikiem do Baryczy, aby spotkać się z

dowódcą 11 Dywizji pułkownikiem Bronisławem Prugar-Ketlingiem. Spotykają się dwaj dowódcy o
różnym wyszkoleniu i nie podporządkowanym szczeblu dowodzenia. Pułkownik Prugar-Ketling
rozpoczął służbę wojskową jeszcze w wojsku austriackim, potem był w oddziałach generała Józefa
Hallera organizowanych w 1918 roku we Francji. Podpułkownik Szymański był żołnierzem
legionowej kompanii kadrowej.

Według relacji oficera operacyjnego kapitana Nanuaszwili dowódca 39 Pułku został przyjęty z

zimną obojętnością. Pułkownik Prugar-Ketling długo rozwodził się nad krzywdą, jaka go spotkała ze
strony rozbitych oddziałów 24 Dywizji i 2 Brygady Górskiej

*

, które zatarasowały drogę jego dywizji

w marszu do Węglówki. Skarżył się, że żołnierze 39 Pułku pobili jego oficera kierującego ruchem na
drodze pod Dobrzechowem. W sytuacji ogólnej jest mało zorientowany, nie ma łączności z dowódcą
24 Dywizji, nie zna miejsca jego postoju, wie tylko, że dowództwo tej dywizji znajduje się gdzieś za
Sanem. Opowiada o organizowanej przez siebie obronie na linii Baryczy, twierdzi, że będzie to
bastion obronny, który zatrzyma na południu posuwające się oddziały niemieckie. Na propozycję
podpułkownika Szymańskiego, aby 39 Pułk podporządkować pułkownikowi Prugarowi, ten
odpowiada butnie:

— Nie mam zaufania do rozbitych oddziałów i nie wierzę w ich zdolność bojową. Żołnierzy

waszych, pułkowniku, widziałem podczas przemarszu przez Pilzno. Na waszego żołnierza nie można

*

2 Brygada Górska już w dniu 6 września została podporządkowana czasowo dowódcy 11 Dywizji Piechoty.

background image

liczyć, brak mu ochoty żołnierskiej i ducha zaczepnego, a taki żołnierz zawiedzie zawsze w
najcięższych i najtrudniejszych chwilach. Dlatego wydałem rozkazy, by cofających się oddziałów nie
przepuszczać przez Barycz, a kierować je na południe.

Taki rozkaz obchodzenia Baryczy na południe spycha cofające się oddziały na bezdroża i w rejon

działania niemieckiej 2 Dywizji Górskiej. Oddziały bardziej opóźnione w marszu, jak dwa bataliony
17 Pułku, batalion 155 Pułku Rezerwowego, batalion Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń” oraz
oddziały 2 Brygady Górskiej, zostają przez niemiecką 2 Dywizję Górską odcięte i rozproszone.
Odcięty zostaje również tabor 39 Pułku, który wpada w ręce nieprzyjaciela.

Obaj dowódcy żegnają się chłodno. Trudno, dowódca 11 Dywizji nie rozumie widocznie sytuacji,

w jakiej znalazły się jego oddziały. Nie liczy się również z faktem, że niemiecka 2 Dywizja Górska
wyprzedza od południa wycofującą się za San Armię „Karpaty”. Oficerowie wsiadają do samochodu,
kapitan Nanuaszwili zwraca się do dowódcy pułku:

— Pszakrew, ten strateg bawi się w obronę i nie wczuwa się w sytuację. Wydaje mu się chyba, że

to nie wojna, a ćwiczenia na stole plastycznym.

Taka obrona samotnej, niepełnej dywizji, bez odwodu, na drugorzędnej linii działania

nieprzyjaciela nie ma znaczenia. Pułkownik Prugar nie wiedział zapewne, że Niemcy w tym dniu
zajęli Radymno i zagonami zmotoryzowanymi podeszli pod Sanok, wyprzedzili cofające się za San
Armię „Kraków” i Armię „Karpaty”.

Po powrocie podpułkownika Szymańskiego pułk rusza do przepraw na Sanie. Przejście przez

Domaradz odbywa się bez zakłóceń. Na skrzyżowaniu dróg pułkowy pluton regulacji kieruje
oddziały na drogę do Golcowa. W Domaradzu dowódca pułku spotyka podpułkownika Stanisława
Kwapniewskiego, który wraz ze sztabem oczekuje na nadejście swojego 155 Pułku Rezerwowego.
Podpułkownik nie wie, że dalsza droga na Barycz jest zamknięta, nie zna też miejsca postoju
dowództwa 24 Dywizji. Wie tylko, że oddziały 2 Brygady Górskiej na wzgórzach na południe od
Domaradza odrzuciły w dniu wczorajszym po dłuższej walce duży zmotoryzowany podjazd
niemiecki.

Podoficer żywnościowy II/39 sierżant Szarek w piekarni w Domaradzu kupuje cały wypiek

chleba, ale 400 bochenków to i tak za mało, by obdzielić głodnych żołnierzy.

Od strony Baryczy dochodzą głuche odgłosy wybuchów, to lotnictwo niemieckie rzuca bomby na

oddziały 11 Dywizji. Po pewnym czasie nadlatują dwie trójki niemieckich samolotów, nawracają
dwukrotnie i ostrzeliwują z broni pokładowej biedki CKM-ów, amunicyjne oraz wozy taborowe
batalionu. Polna droga, którą maszeruje pułk, prowadzi przez pobojowisko. Tu dziś rano odbyła się
walka. Stoją porozbijane motocykle, leży broń, rozbity CKM, kilka trupów w polskich mundurach.
W dolinie pod drzewami stoi kuchnia polowa, z jej rozbitych kotłów wyciekła na ziemię zupa
ziemniaczana z pokrajanymi kawałkami mięsa, obok leżą zabite konie. Miejscowi ludzie opowiadają,
że zaciekłe walki toczyły się tu przez cały wczorajszy dzień. Naszych poległych żołnierzy nie mogli
pochować, zrobią to dziś. Niemcy swoich zabitych i rannych zabrali ze sobą.

Jest pogodnie, znowu słońce mocno przygrzewa. Idziemy na przełaj drogami polnymi lub

bezdrożami. Nie przespane noce, brak pożywienia, nieustające marsze odbierają siły nawet
najbardziej wytrzymałym.

Około godziny 9 dochodzi nas głos dzwonu kościelnego z niedalekiej wsi, uświadamiamy sobie,

że to niedzielą i już siódmy dzień wojny. We wsi Golcowa witają nas odświętnie ubrani ludzie
podążający do kościoła. Mieszkańcy podają nam chleb i obdarowują, czym mogą, pokazały się nawet
długo nie widziane papierosy. Kolumna marszowa przechodzi przez wieś nie zatrzymując się.

Następna wioska, przez którą przechodzimy, to Izdebki, cicho tu i pusto, domy pozamykane, tylko

dzieci wyglądają ukradkiem zza płotów i stodół. Mieszkańcy, widząc maszerujące wojsko, powoli
wychodzą na drogę i patrzą w milczeniu, są jacyś zastraszeni. Z rozmowy dowiadujemy że około
godziny 9 przez wieś przejechała kolumna niemieckich samochodów ciężarowych prowadzona przez
dwa samochody pancerne oraz kilku motocyklistów. W kolumnie znajdowały się również dwie
armaty przeciwlotnicze. Niemcy pojechali w kierunku Sanu.

Dowiadujemy się dalej, że motocykliści zastrzelili serią z pistoletu maszynowego chłopca, który

przypatrywał się Niemcom ze strychu. Odwiedzamy dom żałoby, na stole przykrytym

background image

prześcieradłem spoczywają zwłoki chłopca może dziesięcioletniego, podziurawione pociskami. Przy
zwłokach siedzi matka i zawodzi cicho, pod oknem siedzi ojciec, głowę podparł rękoma i patrzy
ponuro przed siebie. Łączymy się z żałobą i tragedią rodziców, ręce odruchowo sięgają do hełmów, a
głowy pochylają się ze smutkiem. Więcej nie możemy zrobić. Strzelcy, którzy zatrzymali się przed
domem, odgrażają się głośno, że pomszczą zbrodnię popełnioną przez Niemców na bezbronnym
dziecku. Żałobną ciszę przerywają nagle krótkie serie karabinów maszynowych. To nasze
ubezpieczenie boczne ostrzeliwuje patrol motocyklistów niemieckich, który podjechał pod wieś z
pobliskiego lasu. Niemcy znikają szybciej, niż się zjawili. W potyczce raniono dwóch żołnierzy z
plutonu zwiadu rowerowego.

Za wsią w maszerującej kompanii CKM-ów robi się zamieszanie. Biedki CKM-ów i amunicyjne

wpadają na siebie, inne zjeżdżają z drogi, konie kłusem pędzą na przełaj, obsługa rozbiega się, by
łapać swoje biedki. Okazuje się, że z pobliskiej stadniny koni wyrwały się cztery ogiery, które
poczuwszy klacze w zaprzęgach, zaczęły skakać jak oszalałe na konie i ludzi, tratując wszystko
dookoła. Nie ma innej rady, trzeba zastrzelić ogiery, wywołuje to oburzenie u oficerów zwiadu
artyleryjskiego, jadącego w kolumnie. Zastanawiające, że wojna nie nauczyła jeszcze tych ludzi
rozsądku, a co ciekawsze, że ci oficerowie sami nie potrafią uspokoić szalejących koni.

Melduje się starszy przodownik policji, oddaje swoją drużynę do dyspozycji dowódcy pułku.

Drużyna prezentuje się bojowo, liczy dziesięciu policjantów, na głowach mają hełmy niemieckie, są
uzbrojeni w karabinki kawaleryjskie i ręczne pistolety maszynowe, wszyscy mają rowery. Drużynę tę
dowódca łączności przydziela do plutonu regulacji ruchu. Policjanci mają za zadanie utrzymać
porządek na przeprawie przez San. Wkrótce drużyna policyjna znika jak przysłowiowa kamfora, nikt
nie umie powiedzieć, co się z nią stało. Żołnierska fama głosi, że był to oddział V kolumny
niemieckiej.

4 kompania strzelecka, idąca w straży przedniej jako szpica, w wiosce Rzek napotyka nie

ubezpieczoną niemiecką kolumnę transportową. Niemcy spokojnie spożywają obiad, który
przywieźli ze sobą w dużych termosach. Zaskoczenie jest zupełne, Niemcy po krótkotrwałej
obustronnej wymianie strzałów uciekają na motocyklach i dwóch samochodach, pozostawiając na
miejscu cały sprzęt. Była to kolumna amunicyjna, składająca się z 8 samochodów ciężarowych
wyładowanych po brzegi pociskami artyleryjskimi, granatami ręcznymi, amunicją małokalibrową
oraz skrzynkami z materiałami wybuchowymi, 2 wozów pancernych oraz 2 armat p-lotniczych. Na
skrzynkach z amunicją widnieją napisy „Nicht sparen”

*

, a nasze oddziały muszą oszczędzać

amunicję, może nie tyle z powodu jej braku, ile raczej z braku zaopatrzenia. Strzelcy przeszukujący
okolicę na podwórzu jednego z domów znajdują pozostawiony wasąg

**

zaprzężony w olbrzymie kare

konie. To zapewne pojazd zrabowany przez Niemców w jakimś naszym dworze. Wasąg jest
wymoszczony sianem, w środku leży płaszcz z odznakami feldfebla. Wasągiem zaopiekował się
dowódca łączności, wóz będzie służył jako środek lokomocji.

W niemieckich samochodach pancernych między innym wyposażeniem wiszą umocowane na

ścianach po obu stronach dwie ciężkie, krótkie pałki gumowe. Nikt nie domyśla się ich
przeznaczenia

***

. Ze zdobytej kolumny zabrano amunicję p-pancerną do CKM-ów. Armaty

rozbrojono przez wyjęcie zamków i zatkanie luf, w samochodach przestrzelono chłodnice.

Nad wioską, zataczając koła, krąży niemiecki samolot obserwacyjny, nie wróży to nic dobrego,

więc pułk pospiesznie opuszcza osadę. Po jakimś czasie znowu nalatują samoloty i bombardują
pozostawioną kolumnę samochodową. Sieją też pociskami z broni pokładowej po naszych
maszerujących oddziałach. Długo jeszcze widać dymy palącej się wsi i słychać dochodzące stamtąd
głuche wybuchy.

*

nicht sparen (niem.) – nie oszczędzać.

**

wasąg – wóz, bryczka z wyplatanymi bokami.

***

W czasie naszych dalszych działań bojowych spotkałem w lasach janowskich byłego lekarza pułkowego kapitana E.

Fuska z 38 Dywizji Rezerwowej. Opowiadał mi, że po walkach 98 Pułku Rezerwowego pod Sądową Wisznią i
Mużyłowicami Narodowymi znajdowano zwłoki naszych żołnierzy, którzy nie mieli żadnych obrażeń ciała prócz
zgrubień na głowie podeszłych krwią, pochodzących od uderzeń tępym narzędziem. Doktor Fusek twierdził, że w ten
sposób Niemcy mordowali jeńców.

background image

Około godziny 16 szpica zatrzymuje się przed mostem pontonowym na Sanie w miejscowości

Wara. Pułk w tym czasie jest rozciągnięty prawie na 10 km na trasie swojego marszu. Przez most jadą
jakieś jaszcze amunicyjne oraz tabory, które z powodu małej nośności mostu są przepuszczane
małymi grupkami. Wzdłuż drogi oczekują na przejście różne oddziały oraz grupy żołnierzy z
rozbitych formacji. Jak widać, na przejście przez most trzeba będzie długo czekać. Most i dojście do
niego są ubezpieczone przez kompanię z batalionu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich. Dowódca
batalionu major Marian Serafiniuk melduje dowódcy pułku, że zgodnie z otrzymanym rozkazem
będzie ubezpieczał rejon przeprawy do godziny 18, a potem odchodzi do Jawornika Ruskiego, gdzie
zbierają się oddziały 24 Dywizji. Wobec tego dowódca rozkazuje dowódcy drugiego batalionu
przejąć ubezpieczenie przeprawy na Sanie.

Po wydaniu rozkazów dowódca pułku rusza samochodem na poszukiwanie dowództwa dywizji,

gdyż adiutant pułku został z wozem biurowym w tyle. Do swego powrotu dowództwo pułku
przekazuje dowódcy II/39, majorowi Bieńkowi, z zastrzeżeniem, że po nadejściu I/39 dowodzenie
pułkiem przejmuje podpułkownik Kaczała. Tymczasem do przeprawy nadchodzą pozostałe
kompanie II/39, a za nimi tabor bojowy batalionu, orkiestra pułku oraz wóz kapelana, na którym
znajduje się chorągiew pułku z eskortą honorową. W miejscu oczekiwania na przeprawę robi się tłok.

Na ten tłum ludzi głodnych i niewyspanych, wierzących zapewnieniom, że nad Sanem znajdują

się oddziały, które przejmą dalszą walkę, wypada nagle drogą od strony Jabłonicy Ruskiej jadący z
dużą prędkością niemiecki podjazd motocyklowy. Mija wysunięte ubezpieczenie zamykające drogę i
z motorów ostrzeliwuje z RKM-ów czekających na przeprawę. Niemcy, narobiwszy zamieszania,
znikają tak szybko, jak się pojawili.

Jeszcze nie mija zaskoczenie, kiedy z rykiem motorów tuż nad drzewami pojawiają się trzy

samoloty niemieckie i nawracając kilkakrotnie ostrzeliwują z broni pokładowej przeprawiające się
oddziały. Powstaje panika, ludzie rozbiegają się, pędzą nie wiadomo gdzie, każdy szuka jakiegoś
schronienia. Przestraszone wyciem motorów i nieustającą strzelaniną konie płoszą się i kłusują z
wozami i biedkami przez pola. Obsługa ciężkich i ręcznych karabinów maszynowych strzela
wprawdzie do szalejących samolotów, ale na tak niskim pułapie i przy tak dużej prędkości strzały są
niecelne. Lecz cóż to się dzieje? Od strony domów wsi Wara dochodzą dźwięki tak dobrze znanego
strzelcom pułku mazurka Bartoszu, Bartoszu. To dowódca łączności w tym strasznym zamieszaniu,
zebrawszy kilku orkiestrantów, w ten sposób podnosi ludzi na duchu. Żołnierze zatrzymują się, jakby
dla wyładowania swego strachu zaczynają bezładną strzelaninę i choć samoloty już odleciały,
strzelają dalej.

W tej tragicznej chwili od strony Przemyśla nisko nad lustrem Sanu ukazuje się polski samolot. Do

samolotu strzelają wszyscy. Jakiś strzelec z opartego o ziemię karabinu p-pancernego oddaje strzał w
górę i krzyczy: — Trafiłem tego skurwysyna! — W innym miejscu jakiś podporucznik strzela w górę
ze swojego visa przeklinając: — Psiakrew, znowu nie trafiłem. — Obserwator w samolocie
przechylony przez burtę daje rękoma znaki, to jednak wzbudza większą wściekłość u strzelających.
Nie pomagają komendy przerwania ognia. Strzelanina ustaje dopiero wtedy, gdy samolot znika za
drzewami.

Wypad i nalot niemiecki przynoszą duże straty, są zabici oraz ranni, przy moście tkwią dwie

biedki amunicyjne, które stoczyły się z brzegu, konie leżą z połamanymi nogami. Oddziały
porządkują się powoli i przechodzą na drugi brzeg Sanu, biedki CKM-ów i amunicyjne jako mniej
obciążone jadą przez wodę, San z powodu długotrwałej posuchy nie stanowi większej przeszkody.
Na drugim brzegu rzeki orkiestra pułkowa gra wiązanki pieśni żołnierskich.

Dochodzi godzina 18, kiedy I/39 oraz pluton kolarzy kompanii zwiadu przechodzą przez most na

wschodni brzeg Sanu. Obydwa bataliony oraz dowództwo pułku odchodzą do wsi Siedliska i
zatrzymują się na postoju. Przejście przez San ubezpiecza 1 kompania strzelecka z plutonem
CKM-ów. Niemcy nie przeszkadzają już w przeprawie, tylko ich artyleria z nieokreślonego kierunku
prowadzi nękający ostrzał drogi do Jawornika Ruskiego. Żołnierze są przemęczeni, nie nadszedł
jeszcze III/39, zarządzono więc postój ubezpieczony do godziny 22. Bataliony porządkują się,
zaczyna się poszukiwanie jedzenia, ostatnią ciepłą strawę jedliśmy po północy. Przy I/39 są dwie
kuchnie polowe, przyprowadził je zaradny podoficer żywnościowy sierżant Michał Hass. Kuchnie

background image

przygotowują jedzenie, które w zmniejszonych porcjach wydane zostanie dla obu batalionów. II/39
jest bez kuchni polowych, zostały przy taborze pułkowym, znaleźli się jednak ochotnicy, którzy z
podoficerem żywnościowym tego batalionu sierżantem Szarkiem udają się na ich poszukiwanie.

U podpułkownika Kaczały melduje się dowódca 3 kompanii kapitan Edward Pycz. Jego kompania

ubezpiecza przejście na Sanie. Podaje, że chce się wycofać z ubezpieczenia, ponieważ Niemcy
naciskają coraz bardziej, więc nie zdoła się utrzymać, zwłaszcza że batalion z 1 Pułku Strzelców
Podhalańskich wycofał swoje ubezpieczenia na Sanie. Podpułkownik przez dłuższy czas nie
odpowiada, a po głębokim namyśle pyta:

— Kapitanie, a czy widzieliście wy Niemców, którzy tak was naciskają? Ubezpieczenia

wycofacie, kiedy osobiście stwierdzicie, że dłużej utrzymać się nie można — i urywa, bo nie ma
zwyczaju mówić zbyt wiele. Spogląda w oczy swego podkomendnego, w których oprócz
przygnębienia dostrzega dojrzałe zdecydowanie.

Kapitan patrzy na podpułkownika nic nie mówiąc, zdaje sobie sprawę, że w czasie wojny każdy

wykonuje tylko to, co do niego należy. Prawo wojny jest nieubłagane i nie zna litości

*

.

Zapada powoli mrok, do pułku przyjeżdża samochodem szef sztabu dywizji major Edmund

Różycki, jest zaskoczony nieobecnością dowódcy pułku. Major z optymizmem opowiada, że
pułkownik Schwarzenberg-Czerny z właściwą sobie energią wziął się za dowodzenie. Umie też
zdobyć się na bezwzględność w stosunku do podległych mu dowódców, jeżeli nie stoją na wysokości
zadania

**

, a przy tym wierzy szczerze w ostateczne zwycięstwo. Różycki twierdzi, że w walkach nie

jesteśmy osamotnieni, w Dobromilu wyładowała się 38 Dywizja Rezerwowa przerzucona z Wołynia.
Niemcy dziś rano przekroczyli górny bieg Sanu i zachodzi możliwość oskrzydlenia naszej dywizji.
Wobec tego dowódca dywizji nie zamierza bronić linii Sanu, lecz wycofać się i w lasach na wschód
od Birczy zorganizować obronę.

Po wypoczynku 39 Pułk szybkim marszem podąża do Łodzinki Górnej, którą obsadza obronnie.

W Żohatynie i Walawie ruch oddziałów jest kierowany przez dywizję. Miejsce postoju dowództwa
dywizji znajduje się w Posadzie Rybotyckiej.

Dla dodania żołnierzom otuchy major Różycki opowiada, że dnia poprzedniego eskadra Łosi

zbombardowała na rodzę Jarosław–Radymno niemiecką kolumnę pancerną i zniszczyła dużo
czołgów. Mówi dalej, że kiedy przejeżdżał przez biwak pułku, był zaskoczony dyscypliną i postawą
żołnierską oddziałów, z czego wnosi, że pułk zachował pełną zdolność bojową.

Po odjeździe szefa w oficerów sztabu pułku wstępuje otucha. Może nie jest jeszcze z nami tak źle,

pomimo że od Dunajca stale się cofamy. Telefoniści przekazują do oddziałów radosną wiadomość o
akcji naszego lotnictwa i rozbiciu niemieckiej kolumny pancernej na drodze pod Radymnem.

Jeszcze przed wieczorem niemiecki oddział motocyklistów wsparty trzema samochodami rusza

do ataku drogą od strony Jabłonicy Ruskiej i spędza wydzielone ubezpieczenia nad Sanem. Wypad
niemieckiego batalionu, poprzedzony silnym wsparciem artylerii, opanowuje przed zmrokiem
wzgórza na południe od Jawornika Ruskiego, Niemcy uzyskują w ten sposób dogodną pozycję, mają
jak na dłoni całą drogę do Żohatyna. Niemiecka artyleria wykorzystała wcześniej światło dnia i
wstrzelała się na drogę. Teraz cały ruch jest pod obserwacją Niemców.

Nasze dwa bataliony znajdujące się na postoju ubezpieczonym w Siedliskach nie są zdolne do

jakichkolwiek działań, żołnierze są nieludzko zmęczeni, a poza tym walka musiałaby odbywać się w
nocy. Melduje się 9 kompania, która w czasie nocnego zamieszania marszowego oderwała się od
swego batalionu. Dowódca tej kompanii podporządkował sobie dwa CKM-y na taczankach, które
należały przedtem do 11 Dywizji. Jest już godzina 21, a batalionu III/39 ciągle nie ma, w dodatku z
batalionem nie można nawiązać łączności, gdyż radiostacje batalionu N-2 są tylko na podsłuchu, szef
łączności dywizji nie przydzielił dotychczas kodów wywoławczych, a nie wolno prowadzić
otwartych rozmów.

*

Szef 1 kompanii starszy sierżant Mańkowski opowiadał, że kapitan po powrocie z dowództwa poszedł samotnie na

kontrolę wysuniętych ubezpieczeń i od tego czasu zaginął bez wieści.

**

Np. dowódca 38 Pułku, pułkownik dyplomowany F. Grabowski został odesłany do dyspozycji dowódcy armii z

wnioskiem oddania pod sąd polowy.

background image

Po czterogodzinnym postoju pułk rusza marszem ubezpieczonym w stronę Birczy. Po wyjściu z

wąwozu na wysokości Jawornika Ruskiego wpada w zasadzkę ogniową, którą Niemcy przygotowali
z niedalekich wzgórz. Na drodze przemarszu niemiecka artyleria położyła ogień zaporowy
uzupełniony przez ostrzał CKM-ów i moździerzy. Powstaje zamieszanie, w dodatku drogę na
Żohatyn trzymają Niemcy, dalszy marsz jest niemożliwy. Niemcy przechodzą na wzgórze bocznymi
przejściami, zamykając cofającym się oddziałom drogę do Birczy. Na szczęście Niemcom w
całkowitym rozbiciu naszych oddziałów przeszkadza ciemna noc, nieznajomość terenu oraz
zmasowany ogień 2 kompanii CKM-ów.

Dowódca pułku nie traci zimnej krwi, padają szybkie, zdecydowane rozkazy. Sytuacja zostaje

opanowana. Kompanie 4 i 6 mimo ciemności uderzają na niewidocznego nieprzyjaciela. Niemcy
wsiadają spiesznie na motocykle i odjeżdżają. Za uciekającymi żołnierze strzelają z broni ręcznej i
maszynowej, celują w światła reflektorów.

Straty są duże, nie ma sposobu, żeby je dokładnie ustalić. Zabici i ranni pozostają na łasce

miejscowej ludności, a kto żyw, idzie dalej. Żołnierze są już przyzwyczajeni do niespodziewanych
rozstań z towarzyszami broni, którym ślepy los przeznaczył rany i śmierć. Z powodu zamieszania i
ciemności wielu żołnierzy zostaje w terenie, z nastaniem dnia z pewnością trafią do niewoli. Cały
tabor pułku, który przy wyjściu z wąwozu został zatrzymany wałem zabitych koni i stłoczonych
wozów, przepadł na zawsze, podobnie jak konie wierzchowe oficerów sztabu.

Noc jest ciemna, nieprzyjaciel nie rozpoznany, zastępca dowódcy pułku podejmuje decyzję

marszu bocznymi drogami na północ. Rozkazuje zatrzymać się na dzienny odpoczynek w lasach
Sufczyny. Idziemy spokojnie, Niemcy nie ruszają za nami w pościg. Długo jeszcze słychać z daleka
huk motorów, odgłosy wydawanych rozkazów, widać też błyski zanikających świateł.

W ciemnościach nocy pułk maszeruje terenem górzystym, bezdrożami, zatrzymuje się często z

powodu trudnych przejść oraz z uwagi na kontuzjowanych i lekko rannych idących przy kompaniach.

Prowadzi nas znanymi sobie przejściami gajowy z Żohatyna, mówi, że jest żołnierzem 39 Pułku i

walczył w pułku jeszcze w I wojnie światowej. W Żohatynie pozostał dowódca łączności z plutonem
rowerzystów z kompanii zwiadu, ma za zadanie zbieranie opóźnionych żołnierzy, posyła ich za
maszerującym pułkiem.



11 września, poniedziałek

Postój ubezpieczony w lasach Sufczyny

Po całonocnym marszu o świcie pułk w składzie I/39, II/39 i 9 kompania z III/39 zatrzymuje się w

lasach koło Sufczyny na całodzienny odpoczynek. Postój jest konieczny, żołnierze padają z
przemęczenia, wzmagają się też naloty lotnictwa niemieckiego. Brakuje wyżywienia, dwie kuchnie
polowe, które wydostały się z zasadzki pod Jawornikiem Ruskim, wydają zupę grochową, nie ma
chleba i kawy. Długotrwałe zmęczenie, nie przespane noce walą z nóg najsilniejszych, śpią wszyscy
– czuwają tylko ubezpieczenia.

Około godziny 10 powraca dowódca łączności, a z nim około 100 żołnierzy z różnych oddziałów,

uzupełnią oni stany poszczególnych kompanii. Wraca też podoficer żywnościowy II/39, przywozi
dwie kuchnie polowe oraz wóz załadowany skrzynkami ze smalcem, workami z kaszą i grochem.
Obie kuchnie przystępują zaraz do wydawania ciepłej strawy, zaradny podoficer żywnościowy
polecił gotować jedzenie już w czasie jazdy. Opowiada, że przyprowadzenie kuchni polowych nie
było łatwym zadaniem. Tabor pułku został w wąwozie pod Jawornikiem Ruskim, końmi i ładunkami
na wozach zainteresowała się miejscowa ludność, trzeba je było odbierać siłą. Wśród chłopów
zauważył uzbrojoną grupę z niebiesko-żółtymi opaskami na rękawach

*

, było też dwóch osobników w

naszych mundurach, nie obyło się bez użycia broni.

Po odpoczynku oddziały przystępują do uporządkowania się i czyszczenia broni. Kompanie

strzeleckie liczą teraz przeciętnie po około 120 żołnierzy. Lepiej przedstawiają się obydwie

*

Opaski takie nosiły grupy dywersantów ukraińskich z OUN.

background image

kompanie CKM-ów, posiadają cały sprzęt ciężki i pełną obsługę, brakuje tylko koni. Brakuje jedynie
6 kompanii strzeleckiej z drużyną CKM-ów z II/39. Stoimy już kilka godzin, brak nam wszelkiej
łączności, nie mamy wiadomości o sytuacji ogólnej. Widzimy tylko lecące na północ bombowce, a
po chwili dochodzą stamtąd odgłosy głuchych wybuchów. Nad lasem krążą od czasu do czasu
samoloty zwiadowcze, biwak, jak dotychczas, nie jest bombardowany. Niedaleko pali się
zbombardowana wieś Huta Brzuska, krążą pogłoski, że Niemcy źle rozpoznali nasz biwak w lesie.

Około południa podpułkownik Kaczała wysyła do Birczy na rozpoznanie zwiad rowerowy.

Przywiezione wiadomości nie są wesołe. Batalion 1 Pułku Strzelców Podhalańskich oraz batalion
Obrony Narodowej „Nowy Sącz” walczą pod Birczą z podjazdami niemieckiej 2 Dywizji Górskiej.
Część oddziałów 24 Dywizji z artylerią dnia wczorajszego przeszła przez Birczę i obsadza obronnie
lasy na wschód od Birczy. Wobec takiej sytuacji podpułkownik postanawia maszerować lasami nocą,
by nad ranem dojść do miejsca obrony w Łodzince Górnej.

O zmroku widać od południa dużą łunę, słychać detonacje, to zapewne toczy się walka o Birczę.

III/39 idzie w straży tylnej, około północy osiąga przeprawę na Sanie. Oczekuje tu na przejście duże
zgrupowanie oddziałów i wozów. O godzinie 4 batalion przechodzi przez most pontonowy i po
krótkim postoju rusza do Jawornika Ruskiego. Przejście przez wąwóz jest ciężkie, wąwóz zatkały
wozy i zabite konie, leżą też zwłoki woźniców. Wozy i biedki batalionu nie mogą się przepchać.

Po przejściu Jawornika Ruskiego batalion zatrzymuje ogień karabinów maszynowych, Niemcy

obsadzają wzgórza na wschód od Żohatyna. 7 kompania rozwija się i rusza do natarcia, jednak
powstrzymuje ją silny ogień niemieckiej broni maszynowej, artylerii i moździerzy. Kompania nie ma
już wsparcia CKM-ów, pozostały w wąwozie. Po jakimś czasie rusza niemieckie przeciwnatarcie,
które zostaje zatrzymane i odrzucone przez walkę na bagnety. W południe rusza natarcie 8 kompanii
wsparte już ogniem sześciu CKM-ów, które karabiniarze zdołali wyciągnąć z wąwozu. Natarcie, po
krótkotrwałym powodzeniu, zatrzymuje ogień zaporowy niemieckich CKM-ów i artylerii,
nacierająca kompania jest zmuszona wycofać się na stanowiska wyjściowe. Jest to możliwe, gdyż
Niemcy w tym czasie przerzucają ostrzał artyleryjski na inne cele. Około godziny 14 dowódca
batalionu nakazuje 7 i 8 kompanii wycofać się z wałki. Straty batalionu są duże, 7 kompania ma
ośmiu rannych i dziesięciu zabitych, poległ dowódca drugiego plutonu. 8 kompania straciła 50%
swojego stanu, poległ dowódca kompanii podporucznik Jerzy Głoskowski. Przy wycofywaniu 7
kompanii nie ściągnięto ze stanowisk drugiego plutonu, dołącza dopiero pod wieczór do pułku w
lasach Sufczyny, a za nim dwa CKM-y niesione na plecach przez obsługę. Batalion pozostawił w
wąwozie pod Jawornikiem Ruskim swój tabor, kuchnie, biedki i dwa moździerze. Po tej walce do 7
kompanii przydzielono pozostałych żołnierzy z 8 kompanii. Batalion dysponuje teraz 6 CKM-ami, 5
RKM-ami, 2 karabinami p-pancernymi, 1 granatnikiem i pustym wozem taborowym. Do batalionu
dołącza pułkowy pluton artylerii piechoty oraz zwiad konny pułku. W tym stanie batalion wycofuje
się do Tarnawki i zatrzymuje się na postoju ubezpieczonym.

W Tarnawce dołączają do batalionu 4 działony armatek p-pancernych uratowane z wąwozu pod

Jawornikiem Ruskim oraz cztery ciężkie karabiny maszynowe, przyniesione przez karabiniarzy na
rękach. Po dłuższym postoju III/39 marszem ubezpieczonym rusza wzdłuż Sanu przez Iskań i
Mielnów do Krasiczyna

*

.



12 września, wtorek

Bój pod Birczą

Nastaje dzień, od strony południowej słychać wybuchy oraz terkot broni maszynowej. Pułk

maszeruje skrajem lasów koło Boguszówki. Nagle po przeciwnej stronie wychodzi z zabudowań
Woli Korzenieckiej niemiecka kolumna marszowa, otwiera gwałtowny ogień z broni maszynowej, a

*

13 września III/39 nawiązał łączność z dowództwem pułku w Kruhelu Wielkim. W Krasiczynie z rozkazu generała

Kazimierza Łukoskiego, dowódcy grupy operacyjnej, dowódca III/39 oddał do dyspozycji dowódcy obrony Przemyśla
pięć CKM-ów z obsługami, dwa plutony strzeleckie jako osłonę oraz trzy armatki p-pancerne.

background image

po chwili zaczynają padać pociski moździerzowe. Obydwa bataliony rozwijają się i zajmują
stanowiska obronne na wzgórzach pod lasem. Teren pagórkowaty, poprzecinany wąwozami jest
niedogodny dla działań broni pancernej. Na lewym skrzydle znajduje się wyniosłe wzgórze z dalekim
wglądem na przedpole, obsadza je 2 kompania CKM-ów. Stoki wzgórza pod lasem zajmuje I/39 i
II/39, a ciężkie karabiny maszynowe 1 kompanii wspierają poszczególne kompanie strzeleckie, 9
kompania pozostaje w odwodzie pułku.

Niemcy otwierają huraganowy ostrzał artylerii na wzgórze obsadzone przez 2 kompanię

CKM-ów. Na lewym skrzydle obu batalionów zajmuje stanowiska dywizyjna kompania CKM-ów na
taczankach, która trzyma pod obstrzałem drogę na Rybotycze. Już w czasie walki podjeżdżają
niemieckie transportery i pod obstrzałem naszych CKM-ów wyładowują swoją piechotę. Opróżnione
transportery próbują odjechać, ale nasze CKM-y i moździerze nie pozwalają na to. Dwa płonące
transportery tarasują pozostałym wozom drogę.

Podpułkownik Kaczała rzuca rozkaz natarcia. Na prawym skrzydle, na stokach wzgórza,

okrakiem na drodze do Birczy zajmuje stanowiska rozbity batalion 1 Pułku Strzelców Podhalańskich
oraz rozbity batalion Obrony Narodowej „Nowy Sącz” – oba ruszają też do natarcia. Tam, naprzeciw,
w kłębach dymu i huku wybuchających pocisków są oni, Niemcy, wróg naszego kraju. Teraz oddamy
im nareszcie za wszystko, oddamy im za tę mękę ciągłego cofania się, za te dni bez jedzenia i nie
przespane noce. Dziś oddamy im za to wszystko, bo pierwszy raz od rozpoczęcia wojny mamy ich
bezpośrednio przed sobą. Nasz żołnierz, dobrze wyszkolony, aż pali się, by wykazać swoją
sprawność i wyższość żołnierskiego rzemiosła w bezpośrednim spotkaniu z Niemcami.

Rusza natarcie, strzelcy odważnie posuwają się do przodu, aby bliżej, aby zewrzeć się na bagnety,

tę straszną dla Niemców broń. Nasze natarcie wspierają CKM-y i moździerze, artyleria strzela w
lewo. Skuteczną bronią na pierwszej linii okazują się granatniki piechoty 45 mm, które swoimi
pociskami niszczą wykryte gniazda niemieckich karabinów maszynowych.

Pomimo zaciętego parcia do przodu udaje się Niemcom zatrzymać natarcie huraganowym

ostrzałem artylerii. Strzela nawet artyleria ciężka. Niemcy jednym batalionem przechodzą do
przeciwuderzenia, które rozwija się w zorganizowane natarcie wspierane przez lotnictwo. Samoloty
zbliżają się szybko do celu, pierwszy z eskadry chyli się gwałtownie na skrzydło prawie prostopadle
ku przodowi i nurkując, przy wyciu silników, wypuszcza swój ładunek. Następują potężne wybuchy,
niebo zaciąga się dymami. Samoloty szybko znikają, by po chwili wrócić, ostrzeliwują nas z broni
pokładowej. Natarcie niemieckie zatrzymuje chwilowo 9 kompania przeciwuderzeniem na bagnety.
Trwa zacięta walka, duże straty. Sytuacja staje się poważna. Z prawej strony naciera na wzgórze
zajęte przez Niemców rozbity batalion Obrony Narodowej „Nowy Sącz”. Na stokach wzgórza, pod
lasem znajdują się nasze oddziały, Niemcy jednak nacierają dalej i wypierają strzelców 4 kompanii.
Nagle wyskakuje do przodu z karabinem w ręku jakiś kapitan w mundurze polowym, z Krzyżem
Walecznych na piersi. Woła głośno:

— Chłopcy! Niech żyje Polska! Za mną na bagnety, hura! — Kapitana szybko zatrzymano i

odprowadzono do tyłu

*

. Żołnierze jednak nie ustępują, kompania zagina skrzydło i trwa uporczywie

na tych straconych stanowiskach. Wzgórze trudno utrzymać, ale jest to ważny punkt, widać stąd
drogę, którą Niemcy usiłują posuwać się na Rybotycze.

Rozgorzała zacięta walka, Niemcy usiłują spędzić obronę, która trzyma się na przeciwległych

stokach pod lasem. Strzelcy wgryźli się w ziemię i z pogardą dla śmierci powstrzymują wroga. Żaden
z nich nie widzi w tym bohaterstwa ani nic nadzwyczajnego, jest to dla nich rzecz zwykła, wykonują
całkiem zwyczajnie swoje rzemiosło żołnierskie, a każdy stara się wykonywać je dokładnie.
Dowódca drużyny kapral Kosuń zwraca się do dowódcy swego plutonu i mówi:

— Uff, jak gorąco, panie poruczniku, jak tu w tym ogniu wytrzymać do wieczora, przecież

dopiero południe. — Tacy to właśnie żołnierze biją się pod Boguszówką.

*

Był to oficer z 17 Pułku rozbitej 2 Brygady Górskiej „Nowy Sącz”, który w czasie walk pod Krosnem dostał

pomieszania zmysłów. Nieszczęśliwy ten człowiek plątał się przy walczących oddziałach, zginął śmiercią żołnierza na
polu chwały w walkach pod Rzęsną Ruską.

background image

Podpułkownik Kaczała, który dowodzi w tej bitwie pułkiem, jest wszędzie tam, gdzie sytuacja

wydaje się zła. Już sama jego obecność na zagrożonych odcinkach, dzielenie niebezpieczeństwa z
podwładnymi dodaje żołnierzom bojowego ducha.

Już dwukrotnie trzeba było wymienić obsługę karabinów maszynowych, które bocznym ostrzałem

zadają Niemcom poważne straty i powstrzymują ich natarcie. Karabiny maszynowe nie przerywają
ognia, na miejsce zabitych i rannych do obsługi przychodzą nowi żołnierze. Ale już zaczyna
brakować ludzi do uzupełnienia strat. Wtedy za jednym z karabinów maszynowych kładzie się jako
celowniczy dowódca tej kompanii, jak kapitan tonącego okrętu chce wyjść z tej walki ostatni. Już z
pierwszych oddanych serii widać, że na karabinie maszynowym gra wielki artysta, natarcie
niemieckie na tym odcinku zatrzymuje się, a Niemcy ponoszą straty w ludziach i sprzęcie. Mimo to
nie ustają w natarciu, prą dalej, a na stanowiska naszej obrony wali się huragan pocisków artylerii,
moździerzy i karabinów maszynowych.

Porucznik ze swoją drużyną zmuszony jest zmienić stanowisko. I w tej chwili kończy się gra

wielkiego artysty, w czasie przenoszenia CKM-u porucznik zostaje trafiony serią pocisków.
Dowódca łączności pułku, który znajduje się w pobliżu na stanowisku obserwacyjnym, wybiega, by
udzielić pomocy ciężko rannemu przyjacielowi.

— Stasio — powiada — dam ci się napić trochę wody, może to ci ulży. Łyknij sobie, nieboraku —

podaje rannemu butelkę z wódką.

Ranny pije łapczywie i odwracając swoją umęczoną twarz do przyjaciela mówi:
— Boże, jaka ta woda ze studni pod Boguszówką jest dobra, teraz mi ulżyło.
Rannego porucznika towarzysze broni kładą na wóz i odsyłają do szpitala w Przemyślu.
Około południa przyjeżdża konno do pułku szef sztabu dywizji major Różycki. Jest zaskoczony

uczestnictwem 39 Pułku w walce, dowództwo dywizji jest przekonane, że pułk nie zdołał przebić się
znad Sanu. Major przywozi najnowsze wieści:

Dowódca pułku podpułkownik Szymański przebywa w dowództwie dywizji. 24 Dywizja znajduje

się w obronie przejściowej na skraju lasów na wschód od Birczy i zamyka drogi na Przemyśl i
Niżankowice. Niemiecka 2 Dywizja Górska uderza silnie na lewe skrzydło dywizji w kierunku na
Rybotycze. Dowódca 24 Dywizji nie ma żadnych odwodów, 39 Pułk musi wytrwać do czasu
nadejścia 11 Dywizji, która ma uderzyć znad Sanu na odsłonięte skrzydło niemieckiej 2 Dywizji
Górskiej. Aby wesprzeć to uderzenie 39 Pułk musi być gotowy do natarcia przynajmniej jednym
batalionem na górze zajęte przez Niemców. Od strony Dobromila uderza 38 Dywizja Rezerwowa.
Miejsce postoju dowódcy dywizji znajduje się w Krzeczkowej, a dowódcy grupy operacyjnej
generała Łukoskiego w Krasiczynie. Major Różycki oznajmia, że 6 września Armię „Karpaty”
przemianowano na armię „Małopolska”.

Podpułkownik Kaczała zgłasza zapotrzebowanie na amunicję, której zaczyna brakować, prosi też

o żywność.

Około południa rusza drugie natarcie niemieckie, poprzedza je huraganowy ogień artyleryjski

wsparty zmasowanymi nalotami. Słychać nieustające wycie pocisków kończące się kolejnymi
wybuchami. Najgorsze są pociski z moździerzy, przed którymi nie ma się gdzie ukryć. Przelatują z
pojękiwaniem, sypią się na głowy, a kiedy uderzają o ziemię, rozrywają się z ogłuszającym hukiem.

Atakują dwa niemieckie bataliony wsparte ogniem moździerzy i ciężkiej broni maszynowej. Nad

głowami wyją silniki samolotów, które to nurkują, to wznoszą się do góry, zrzucają na nas bomby i
biją długimi seriami z broni pokładowej. Wobec lotnictwa jesteśmy bezsilni, tylko czasem odezwie
się ręczny lub ciężki karabin maszynowy skierowany ku górze, ale samoloty lecące tak nisko są
nieuchwytne.

Na stoku wzgórza, pod lasem, zajmują stanowiska obrony p-lotniczej przybyłe z 9 kompanią dwa

CKM-y na taczankach z 11 Dywizji, jest to cała nasza obrona p-lotnicza. Na przedpolu toczy się
zacięta walka ogniowa, w której niepodzielną przewagę nad Niemcami w celności ostrzeliwanych
celów mają nasze CKM-y. Pokrywają przedpole gęstą siecią ognia zaporowego. Za stanowiskami
I/39 stoi bateria artylerii lekkiej, stanowiąca bezpośrednie wsparcie piechoty, zwalcza ona skutecznie
wskazywane cele. Bateria ta pomimo strat poniesionych w czasie nalotów trzyma się dzielnie, po
zmianie stanowisk ogniowych strzela dalej. Zaczyna brakować amunicji, milkną moździerze, a w

background image

kompaniach wyrzucono już ostatnie granaty ręczne. Podoficerowie broni meldują, że wydano z
wozów amunicyjnych zapasowe skrzynki amunicji. Wykorzystujemy również zdobyczną amunicję
niemiecką, CKM-y strzelają niemiecką amunicją p-pancerną, która skutecznie zwalcza gniazda
karabinów maszynowych. Karabiniarze 1 kompanii CKM-ów, którzy odnaleźli na drodze wozy
niemieckiej kolumny zmotoryzowanej, rozbitej dnia poprzedniego przez batalion 1 Pułku Strzelców
Podhalańskich, dowożą teraz na biedkach amunicję małokalibrową, konserwy, a nawet czarny chleb
w cegiełkach, zawinięty w srebrny staniol.

Po południu niemieckie natarcie słabnie i zatrzymuje się pod silnym ostrzałem naszej artylerii oraz

CKM-ów. Niemcy zaczynają małymi grupami odskakiwać do tyłu. Daleko na przedpolu pojawiają
się niemieckie samochody pancerne, ale nie mogą wesprzeć natarcia, teren nie nadaje się do działania
tej broni. Artylerzyści kilkoma pociskami wypłaszają wozy pancerne z pola widzenia. Po godzinie 15
milknie nasza artyleria Sytuacja pogarsza się, na lewym skrzydle dywizji Niemcy zmuszają swym
zdecydowanym działaniem artylerię do zmiany stanowisk. Artyleria niemiecka, chcąc podpalić lasy,
ostrzeliwuje teraz lewe skrzydło dywizji oraz tyły, strzela pociskami zapalającymi, swe samoloty
Niemcy kierują również w ten rejon. Pod wieczór wprowadzają do walki pojedyncze działa o dużym
kalibrze. Przyciągają działo, strzelają raz, podjeżdża ciągnik i działo zmienia stanowisko – trudno jest
trafić do takiego „ruchomego celu”.

Po odrzuceniu drugiego natarcia walka ustaje, Niemnie zdołali przełamać naszej obrony. Na

rozległym polu bitwy panuje cisza, tylko czasem huknie pojedynczy strzał armatni, czasem słychać
strzał karabinowy, czasem terkocze karabin maszynowy i znowu wraca cisza.

39 Pułk zgodnie z rozkazem trzyma się na wyznaczonych stanowiskach obronnych do godzin

wieczornych. Wszyscy wiedzą, że trzeba trwać tak, by dać czas 11 Dywizji na uderzenie w odsłonięte
skrzydło nacierającej niemieckiej 2 Dywizji Górskiej. Żołnierze stoją na swych posterunkach pod
Boguszówką pomimo zmęczenia chaosem ciągłego odwrotu, mimo bezsennych nocy oraz osłabienia
brakiem żywności. Około godziny 20 przychodzi wiadomość, że 11 Dywizja nie ruszy do
zamierzonego natarcia

*

.

Przed północą wydano ciepłą strawą. Kuchnie obu batalionów odjeżdżają do Prałkowiec, pomimo

bliskości Przemyśla brak nam zaopatrzenia.

Pułk otrzymuje rozkazy oderwania się i nocnego marszu na przedpola Przemyśla. 39 Pułk w

składzie dwóch słabych batalionów z pełnymi dwoma kompaniami CKM-ów i przydzielonymi
rozbitymi oddziałami z Brygady Górskiej ma przejść do rejonu Kruhel Wielki–Prałkowce, gdzie jako
odwód dywizji zorganizuje obronę przejściową. Pozostałe oddziały dywizji przygotują obronę na
linii Oleszyce–Rokszyce. Wycofywanie się pułku osłania dywizyjna kompania CKM-ów na
taczankach oraz łańcuch placówek. Dywizyjną kompanię CKM-ów na taczankach w czasie odwrotu
spod Birczy ostrzeliwuje niemiecka artyleria pod kierunkiem samolotu obserwacyjnego. Jeden z
pocisków rozbija kuchnię polową, ginie cała jej obsługa.

4 kompania strzelecka jako najdalej wysunięta schodzi w pierwszej kolejności ze swoich

stanowisk. Do kompanii dołącza ze stanu I/17 pluton strzelecki z jednym CKM-em pod dowództwem
podchorążego Błażkiewicza

**

. Odwrót odbywa się bez przeszkód, Niemcy zachowują się biernie.

Tylko artyleria niemiecka od czasu do czasu prowadzi ostrzał nękający, ale jest noc, więc nie
ponosimy większych strat.

*

Tak została zaprzepaszczona inicjatywa rozbicia niemieckiej 2 Dywizji Górskiej. Poświęcenie żołnierzy 24 Dywizji nie

poszło jednak na marne, pozwoliło 11 Dywizji na wycofanie się spod Bachórza oraz wymknięcie się z okrążenia pod
Łątownią koło Przemyśla. Dowódca pułku ppłk Szymański przebywał w czasie walk w dowództwie dywizji, ale nie
pozostawał tam bezczynny. W czasie bitwy pod Birczą Niemcy zdołali przełamać obronę na południowym skrzydle i
uchwycić drogę na północny wschód od Trójcy, zagrozili więc w ten sposób stanowiskom artylerii. Ppłk Szymański
zorganizował kompanię strzelecką, która pod dowództwem por. Chirowskiego osłaniała stanowiska wycofującej się z
rejonu zagrożenia artylerii.

**

I/17 przy opuszczaniu swoich stanowisk „zapomniał” o plutonie pchor. Błażkiewicza, który do końca walki z uporem

bronił wraz z żołnierzami lewego skrzydła 4 kompanii. Często zdarzało się, że najniżsi stopniem podkomendni złe
dowodzenie przełożonych wyrównywali swoją krwią i odwagą.

background image

Całodzienna walka pod Boguszówką spowodowała duże straty, niektóre pododdziały posiadają

zaledwie połowę swoich stanów. Do tych strat doliczyć trzeba ubytki marszowe, dezercje żołnierzy,
szczególnie narodowości ukraińskiej, oraz tych, którzy dostali się do niewoli.

Zapada już mrok. Oficer operacyjny i dowódca łączności po odprawie u zastępcy dowódcy pułku

podpułkownika Kaczały jadą do Ośrodka Zapasowego 24 Dywizji w Przemyślu, by starać się o
amunicję i żywność. Jadą zdobycznym wasągiem, na którym leży ciężko kontuzjowany celowniczy
karabinu maszynowego. Rannego żołnierza trzeba zawieźć do szpitala w Przemyślu. Jedzie też
dwóch sierżantów kwatermistrzów, mają oni wyznaczyć dla obu batalionów kwatery w Kruhelu
Wielkim i Prałkowcach.

Po drodze oficer operacyjny pułku wstępuje do dowództwa Grupy Operacyjnej kwaterującej w

zamku w Krasiczynie. Obu oficerów zatrzymuje ochrona dowództwa grupy, która długo sprawdza
ich tożsamość. Wszędzie, tak w wojsku, jak i administracji państwowej, panuje antyszpiegowska
histeria. Sprawę rozstrzyga w końcu dowódca żandarmerii, który zawierza legitymacji wojskowej
oficera operacyjnego.

Późnym wieczorem obaj oficerowie zajeżdżają do Ośrodka Zapasowego 24 Dywizji, który

znajduje się w budynku naprzeciw starostwa, na parterze jest restauracja firmy Butz. Niestety,
Ośrodek Zapasowy w dniu 11 września pod dowództwem podpułkownika Tworzydły ewakuował się
do nowego miejsca postoju w Nadwórnej. W budynku rezyduje kapitan Szutt, obecnie dowódca
batalionu improwizowanego w obronie Przemyśla. Oficerowie cieszą się z tego niespodziewanego
spotkania. Kapitan zaprasza swych kolegów na kolację. Dla obu oficerów, którzy przeszli od Dunajca
mękę wycofywania się, wiele bezsennych nocy, dni bez pożywienia, stół nakryty białym obrusem i
światło elektryczne są jakimś innym, zapomnianym już światem, a podane dania zbyt obfite na ich
wojenne żołądki, odwykłe od jedzenia. Restauracja na parterze jest dobrze zaopatrzona, mimo wojny
nie brakuje tu niczego, stołują się w niej dowództwa i sztaby znajdujące się na miejscu

*

. Kapitan

Szutt obiecuje odstąpić swoim kolegom amunicję małokalibrową, amunicję p-pancerną oraz pociski
do granatników piechoty, które przywiózł z magazynu pułkowego w Jarosławiu. Amunicję dowiezie
do Prałkowiec samochód ciężarowy Berliet, weteran z I wojny światowej.

Obu oficerom zamykają się oczy i kiwają sennie głowy, jest północ – czas już wypocząć przed

jutrzejszymi trudami.



13 września, środa

39 Pułk w obronie przejściowej

Wczesnym rankiem obaj oficerowie udają się do składnicy uzbrojenia, niestety, już 10 września

magazyny amunicyjne wywieziono pociągiem do Bóbrki. Na stacji Bakończyce znajdują się jeszcze
wagony załadowane sprzętem uzbrojenia, ale otrzymują tylko kilka skrzynek granatów ręcznych oraz
amunicję do armatek p-pancernych.

Miasto robi wrażenie wyludnionego, sklepy pozamykane, ulicami przemykają nieliczni

przechodnie. Ludność opanował strach, od kilku dni powtarzają się naloty, mówi się z niepokojem o
zbliżających się wojskach niemieckich. W rejonie dworca kolejowego sterczą ruiny
zbombardowanych budynków. Na ulicy przed gmachem starostwa stoi bez obsługi stara armata
austriacka 80 mm skierowana na most i ulicę 3 Maja na Zasaniu. Most na Sanie jest zaminowany,
pilnują go posterunki, przez most przechodzi fala uciekinierów pomieszana z kolumnami wozów,
samochodów oraz rozbitymi oddziałami wojska.

Około południa obaj oficerowie przychodzą do kasyna garnizonowego, gdzie odbywa się narada

wyższych dowódców. Naradę prowadzi generał Sosnkowski, który rano samolotem przyleciał ze
Lwowa. Cały dziedziniec kasyna jest zapełniony samochodami i motocyklami, w głębi stoją

*

Właściciel restauracji okazał się niemieckim rezydentem, w jego piwnicy odkryto radiostację, a rewizja mieszkania dała

niezbite dowody działalności szpiegowskiej. Ostrzeżony wcześniej, zdołał się ukryć. Po skończonej wojnie obronnej

września 1939 r. Butz jako Reichsdeutsch prowadził dla Niemców restaurację w kasynie garnizonowym w Jarosławiu.

background image

osiodłane konie. Bliżej bramy widać dwa samochody osobowe zapchane walizkami i bagażem, w
jednym z nich siedzi żona generała Wieczorkiewicza z dwojgiem dzieci. Koło drugiego samochodu
kręci się totumfacki generała, starszy ogniomistrz Potykanowicz, który przykrywa brezentem bagaż
znajdujący się na dachu samochodu.

Oficerów zatrzymują na dziedzińcu dwaj żandarmi pełniący służbę przy bramie. Dowódca

żandarmów oświadcza, że są zatrzymani do dalszego wyjaśnienia. Nie pomaga żadne tłumaczenie
ani też legitymacja służbowa kapitana Nanuaszwili. Na szczęście z budynku kasyna właśnie
wychodzi generał Wieczorkiewicz. Zna dobrze obu oficerów, wita się z nimi i każe zwolnić.
Wypytuje o sytuację bojową 24 Dywizji (był dawniej jej dowódcą), a proszony o pomoc w
zaopatrzeniu, oświadcza, że już nie jest dowódcą korpusu i teraz wyjeżdża z rodziną do Bóbrki, by
objąć swój nowy przydział służbowy

*

.

Kapitan

Nanuaszwili

wchodzi

do

budynku

kasyna,

by

odszukać pułkownika

Schwarzenberg-Czernego, który mrze udział w naradzie. W tym czasie dowódca łączności pułku
spotyka znajomego kapitana Romana Homana

**

, dowódcę batalionu marszowego 38 Pułku

wchodzącego w skład obrony Przemyśla.

W południe zebrano się na kwaterze kapitana Szutta. Nanuaszwili z przejęciem opowiada

usłyszane od kolegów nowości.

— Pomiędzy naszymi dwoma dowódcami odezwały się zadawnione animozje jeszcze z czasów

legionowych. Sprawa zaogniła się tak niebywale, że generał Fabrycy, dowódca Armii „Małopolska”,
na naradzie wyższych dowódców we Lwowie odmówił współpracy z generałem Sosnkowskim
mianowanym dowódcą Frontu Południowego i odjechał do sztabu Naczelnego Wodza we
Włodzimierzu Wołyńskim.

Kapitan mówi dalej:
— 12 września zmotoryzowany zagon niemiecki zajął zachodnie przedmieścia Lwowa. Generał

Sosnkowski postanowił wycofać z południa Armię „Małopolska” i przebijać się na odsiecz miastu.
11 Dywizja znajduje się gdzieś w rejonie Nienadowa–Babice. Generał Sosnkowski jest
niezadowolony z działania dowódcy tej dywizji, wdaje się on w niepotrzebne walki z Niemcami i
naraża tym samym na odcięcie. A w dodatku o dywizji brak jest wiadomości. 38 Rezerwowa Dywizja
Piechoty koncentruje się w lasach na północ od Sądowej Wiszni, chodzą pogłoski, że dowództwo 24
Dywizji ma objąć generał Rudolf Dreszer.

Generał Sosnkowski nie pochwala stanu przygotowań do obrony Przemyśla, a gen. Chmurowicz,

któremu powierzono organizację obrony, jest nieobecny, przekazał dowództwo obrony miasta ppłk.
Janowi Matuszkowi. Załoga ma bronić się do nocy 14 września, by dać czas na wycofanie się 11 i 24
Dywizji do rejonu Mościska.

Po obiedzie obaj oficerowie żegnają się serdecznie z gościnnym gospodarzem. Wsiadają na wóz i

ze zdumieniem patrzą na koszyk pełen żywności. Szutt nie zapomniał o głodujących towarzyszach.

Koło Prałkowiec spotykają na drodze adiutanta pułku idącego do Przemyśla. Po krótkiej

rozmowie zabierają go ze sobą. W dalszej drodze spotykają znajomego oficera ze sztabu Grupy
Operacyjnej Południe w Krasiczynie gen. Kazimierza Łukoskiego, jadącego do Przemyśla. Oficer
opowiada, że w Krasiczynie zaczyna być niebezpiecznie, patrole niemieckie przedzierają się wzdłuż
Sanu i podchodzą pod Mielnów i Krasice. Dowództwo Grupy Operacyjnej Południe przenosi się do
Przemyśla, a dowództwo 24 Dywizji pozostaje Prałkowcach.

W pułku jest ruch i zamieszanie, trwa bowiem reorganizacja. Powracających oficerów dowódca

pułku wita słowami:

— Gdzie wy się włóczycie, kiedy jesteście potrzebni! — zapomniał już widocznie o swojej

trzydniowej nieobecności w pułku.

Dołączył do nas zagubiony batalion III/39, z którego resztek zostaje uformowana 2 kompania

strzelecka pod dowództwem por. Leona Zalasińskiego, a dowódca III/39 kapitan Gawłowski zostaje
komendantem pozostałych wozów pułkowych. Resztki baonu Obrony Narodowej „Nowy Sącz”,

*

Służby i urzędy DOK nr X ewakuowały się wcześniej.

**

Po skończonej wojnie obronnej 1939 r. okazało się, że kapitan Homan był na usługach wywiadu niemieckiego.

background image

który walczył z pułkiem pod Birczą, uzupełniają teraz I/39 i II/39 oraz żołnierze rezerwy przybyli z
koszar w Pikulicach. Przestaje istnieć orkiestra pułkowa, część żołnierzy przydzielono jako
sanitariuszy do pułkowego punktu opatrunkowego, a pozostali uzupełniają drużynę dowódcy pułku
jako gońcy i trębacze sygnaliści.

Po reorganizacji w skład pułku wchodzą: I/39

*

i II/39 z etatowymi kompaniami CKM-ów, cztery

moździerze 80 mm, cztery armatki p-pancerne, dwa działony artylerii piechoty 75 mm, zmniejszona
kompania zwiadu z dwoma CKM-ami na taczankach i pięć CKM-ów z rozwiązanego III batalionu.
Obydwa bataliony posiadają dwie centrale telefoniczne z niedużą ilością kabla oraz dwie radiostacje
N-2.

W dywizji organizuje się zbiorczy pułk pod dowództwem podpułkownika Władysława

Ziętkiewicza, w składzie: batalion 17 Pułku Piechoty, pluton kolarzy 17 Pułku, batalion 1 Pułku
Strzelców Podhalańskich oraz batalion z resztek Pułku Piechoty Korpusu Ochrony Pogranicza
„Karpaty” z rozbitej 2 Brygady Górskiej, uzupełniony strzelcami z rozbitego 38 Pułku Piechoty.

Niemiecka 2 Dywizja Górska po boju pod Birczą pozostała w terenie i nie prowadzi żadnej akcji

bojowej. Jedynie zgrupowanie artylerii 24 Dywizji pod Niżankowicami prowadzi z powodzeniem
całodzienny pojedynek z artylerią wroga.

Podczas reorganizacji dołączył do pułku z plutonem strzeleckim sierżant z rozbitego 17 Pułku.

Sierżant opowiada, że 17 Pułk w składzie dwóch batalionów wespół z resztkami batalionu Korpusu
Ochrony Pogranicza „Żytyń” uderzył o świcie na zaplecze wroga i opanował zajętą przez Niemców
wieś Żohatyn, zdobył trzy samochody pancerne, dużo sprzętu oraz wziął do niewoli około stu
jeńców. Niemcy jednak szybko otrzymali posiłki. Pułk został okrążony i w czasie przebijania się z
czołową kompanią poległ dowódca pułku podpułkownik Beniamin Kotarba. Żołnierze z rozbitych
oddziałów dostali się przeważnie do niewoli. Z pogromu pod Żohatynem wydostały się resztki
batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń” i dołączyły do 24 Dywizji.

Późnym

wieczorem

nadchodzą

rozkazy.

Mamy

ruszyć

w

nocy

po

osi

Nehrybka–Jaksmanice–Chodnowice–Husaków. Wymarsz następuje przed północą. W straży
przedniej idzie I/39, w straży tylnej II/39, przy którym znajduje się dywizyjna kompania CKM-ów na
taczankach. Idziemy szybko, ale spokojnie. Niemcy nie ścigają.



14 września, czwartek

Bój spotkaniowy pod Boratyczami–Husakowem

Marsz nocny jest ciężki, trzeba przebijać się przez drogę zapchaną taborami, artylerią, rozbitymi

oddziałami, które idą pojedynczo lub grupami, często bez dowódców. Najgorsze są grupy
maruderów, wędrują bez broni podpierając się kijami albo siedzą przy drodze i gotują na ogniu
posiłek. Opowiadają prawdziwe czy zmyślone nieprawdopodobne historie o swoim męstwie, o
potędze i niezniszczalności niemieckiej broni pancernej – opowiadaniami tymi osłabiają ducha
żołnierzy.

Na trasie marszu, na skrzyżowaniu dróg Nehrybka–Jaksmanice, ruch oddziałów jest regulowany.

Dowódca pułku zatrzymuje się i przygląda przechodzącym oddziałom. Przez regulowane punkty są
przepuszczane oddziały dowodzone i zwarte, tabory, uciekinierzy, wojska niezorganizowane i nie
dowodzone muszą schodzić z drogi. Tak kierowany ruch usprawnia tempo marszu. Przy
skrzyżowaniu dróg Nehrybka–Niżankowice stoi porzucona armata 105 mm. Źle musi być z artylerią,
kiedy tak potrzebny sprzęt pozostawia się na drodze.

Z Nehrybki dowódca pułku wysyła do Przemyśla terenowym samochodem oficera łącznikowego

ze specjalnym poleceniem dla kapitana Szutta. Oficer łącznikowy po powrocie składa dowódcy
pułku relację ze swojej misji. Kapitana Szutta na jego dawnym miejscu postoju nie zastał, oddziały
obrony Przemyśla wczoraj wieczorem wycofały się z miasta na okoliczne wzgórza. Miasto robi
wrażenie wymarłego, sklepy pozamykane, na rogach ulic stoją uzbrojeni członkowie Straży

*

III/38 majora Józefa Böhma z byłego 38 Pułku przemianowano na I/39.

background image

Obywatelskiej z niebiesko-żółtymi opaskami na rękawach. W restauracji zajmowanej poprzednio
przez wojsko siedzą podejrzane typy w mundurach i ubraniach cywilnych, piją wódkę i prowadzą
wrzaskliwe rozmowy.

Oficer łącznikowy opowiada dalej, że widział, jak nacjonaliści ukraińscy i Żydzi stawiali bramę

tryumfalną. Z opuszczonego kasyna garnizonowego ludność wynosiła meble i inny sprzęt. Za Sanem,
na dalekim przedpolu Przemyśla, słychać było odgłosy bitwy. W drodze powrotnej widział w
Bakończycach przed koszarami 5 Pułku Strzelców Podhalańskich kilku członków Straży
Obywatelskiej z niebiesko-żółtymi opaskami na rękawach, przed bramą leżał trup polskiego
żołnierza. Spotkał też tabor 11 Dywizji Piechoty, który zbierał się do wyjazdu. Dowódca taboru
powiedział, że jego dywizja przed północą przeszła przez Przemyśl i po krótkim odpoczynku ruszyła
do miejsca koncentracji przed Mościskami.

Dzień jest pogodny i słoneczny, lotnictwo niemieckie od rana obrzuca naszą kolumnę małymi

bombami i ostrzeliwuje z broni pokładowej. W marszu towarzyszą nam stale samoloty obserwacyjne.
Obronę p-lotniczą prowadzą CKM-y na taczankach, a w czasie krótkich postojów dołączają do nich
CKM-y p-lotnicze znajdujące się przy oddziałach.

Około godziny 9 straż przednia dochodzi do wsi Chodnowice, pułk zatrzymuje się na postoju

ubezpieczonym. Żołnierze otrzymują ciepłą strawę, bo od tego miejsca wozy i kuchnie pojadą
oddzielną trasą. Koło południa ubezpieczenia alarmują, że od strony Boratycz widać nadjeżdżającą
kolumnę niemiecką. To straż przednia niemieckiej 2 Dywizji Górskiej, która postępuje za
wycofującymi się oddziałami 24 Dywizji, by odciąć jej drogę na Lwów. Podpułkownik Kaczała,
idący w straży przedniej, przejmuje inicjatywę w swoje ręce i niespodziewanie uderza na Niemców.
Uderzenie I/39 jest nagłe i zaskakujące, zwłaszcza że oddziały przechodzą do walki wręcz. Toczy się
zacięty bój na bagnety, których Niemcy panicznie się boją. Ginie na swoim punkcie obserwacyjnym
niemiecki dowódca straży przedniej, przeszyty serią z karabinu maszynowego. Po półgodzinnej
walce niemiecki batalion straży przedniej przestaje istnieć. Niedobitki Niemców rzucają się do
bezładnej ucieczki, 1 kompania CKM-ów posyła za nimi krótkie serie. To nie bitwa, a rzeźnia.
Niemcy cofają się na wzgórze i do lasu, gdzie podeszły ich rozwinięte odwody. Na polu niedawnej
walki stoją rozbite niemieckie samochody, opancerzone transportery piechoty i dwa samochody
pancerne. Niemiecka 2 Dywizja Górska, zatrzymana w marszu znajduje się w ciężkim położeniu.

Do akcji wszedł już II/39. Z impetem uderza na las, natarcie przełamuje obronę niemiecką.

Dopiero po zawziętej walce udaje się Niemcom powstrzymać uderzenie i przejść do przeciwnatarcia.
W prawo od nacierającego II/39 zajmuje stanowiska 2 kompania CKM-ów oraz dwa działa artylerii
piechoty, które celnymi strzałami niszczą rozpoznane cele. Artyleria dywizyjna ostrzeliwuje silnie
podejścia, którymi Niemcy podciągają swoje odwody. W prawo od nacierającego 39 Pułku Piechoty
zajmuje stanowiska dywizyjna kompania CKM-ów na taczankach, a dalej, na skrzydle, zbiorczy pułk
pułkownika Ziętkiewicza.

Niemcy rzucają do natarcia dwa następne bataliony. Wspiera je huraganowy ostrzał artylerii oraz

lotnictwo, które bombarduje i ostrzeliwuje z broni pokładowej. Walka trwa już trzy godziny; biorą w
niej udział wszystkie kompanie pułku. Niemcom udaje się w końcu opanować las, powoli spychają
resztki obrońców ze wzgórza. Natarcie niemieckie idzie na dwór Tyszkowice, gdzie znajduje się
dowództwo 24 Dywizji. Oddziały zmęczone trzygodzinną walką nie wytrzymują uderzenia,
zwłaszcza że Niemcy na naszym prawym skrzydle omijają stanowiska i podchodzą już pod
stanowiska dział 75 mm, zagrażając oskrzydleniem znajdujących się tu oddziałów. Obrońców
zawodzą nerwy, powstaje panika, obsługa dział rzuca się do ucieczki pociągając za sobą znajdujące
się obok dwie obsługi CKM-ów oraz kompanię strzelecką. Teraz ucieka cały odcinek. Za wszelką
cenę trzeba opanować panikę! Do akcji wkracza pluton regulacji ruchu i spieszony zwiad konny,
muszą zatrzymać uciekających, choćby siłą. Nagle wśród zamieszania słychać dźwięki trąbki, to
sygnał Wojska Polskiego. Na pole walki wchodzi dwóch trębaczy, a za nimi pojawia się chorągiew
pułku – symbol Majestatu Rzeczypospolitej Polskiej. Chorągiew niesie starszy sierżant Kłęk w
otoczeniu pocztu, podporucznika Wańczyckiego, sierżanta Bajorskiego i plutonowego Babiarza. To
oficer operacyjny, widząc grozę sytuacji, polecił wprowadzić pułkową chorągiew. Panika zostaje
opanowana. Strzelcy zatrzymują się, wracają i porwani przez swoich dowódców plutonów i drużyn

background image

uderzają na bagnety na, jak się wydawało, już zwycięskich Niemców. W tej walce, pełnej grozy i
napięcia, trzeba obezwładnić jednego z żołnierzy, który zaszokowany walką krzyknął — Hurra! —
i... natarł bagnetem na własnych towarzyszy broni. Znalazł się też kombinator, który wykorzystując
ogólne zamieszanie próbuje pozostać w tyle. Jest nim dowódca drużyny CKM-ów z osłony dział
artylerii piechoty, ale kopniak od dowódcy plutonu powoduje, że lęk znika natychmiast. Szybko
rusza ze swoją drużyną. Nikt się temu nie dziwi, dowódca drużyny to dobry żołnierz, ale nie bohater.

Równocześnie z ukazaniem się chorągwi na polu bitwy, na lewym skrzydle aż drży powietrze od

głośnego „Hurra!!!” To ruszają do natarcia bataliony rezerwowego 155 Pułku, I/39 majora Böhma i
resztki batalionu KOP „Żytyń”. Nacierają również wykruszone oddziały 39 Pułku, a z nimi resztki
batalionu podpułkownika Kaczały. Na czele uderza na bagnety 6 kompania strzelecka ze swoim
dowódcą porucznikiem Kazimierzem Czabanowskim, mistrzem w walce na bagnety. Porucznik bije
się dzielnie, aż w końcu pada przeszyty serią pocisków oddaną z parabellum przez niemieckiego
oficera. Ciężko ranny jest dowódca plutonu tej kompanii podporucznik Maciej Kielman, a cała
kompania ma duże straty, ale pomimo to prze naprzód i ściga uciekających do lasu Niemców.

Teraz Niemcy kładą zaporę huraganowego ostrzału artyleryjskiego, potęgę jego trudno opisać,

niszczy siły żywe i sprzęt, łamie ducha bojowego. Ale i artyleria nie jest w stanie podołać
nacierającym Polakom, Niemcy opuszczają w końcu swoje stanowiska, wycofują się z lasu i wzgórza
pod wsią. Nacierającym wojakom bieży z pomocą natura, krótkotrwały deszcz chłodzi
zmordowanych strzelców i rozgrzane powietrze.

Niemcy w odwecie za poniesione straty strzelają pociskami zapalającymi. W czasie tej strzelaniny

zostaje ciężko ranny sierżant Jan Bogucki, który wkrótce umiera z upływu krwi. Lotnictwo
niemieckie potężnie wspiera swoje nacierające oddziały, bombarduje też Husaków, gdzie na wieży
kościoła jest nasz obserwator artyleryjski. Nasza artyleria, mimo dużych strat spowodowanych
nalotami, strzela skutecznie, szczególnie pomocna jest w zwalczaniu, samochodów pancernych. Na
polu walki leżą rozbite samochody i opancerzone transportery piechoty, którymi Niemcy przywozili
odwody. Płoną pobliskie wsie Husaków i Chodziowice.

Pole walki rychło zamienia się w krwawe pobojowisko tłamszone pociskami artylerii. To pole

śmierci pełne poległych i rannych, spod leżących ciał nie widać ziemi. Ten makabryczny widok
budzi odrazę, bo w śmierci na polu chwały nie ma dostojeństwa. Pobojowisko to jest krwawą ofiarą
polskiego żołnierza – żołnierza zachodzonego, bez zaopatrzenia, bez tyłowych etapów, bez
żandarmów, żołnierza spełniającego jednak swój obowiązek bez żadnego przymusu.

Nad niedawnym polem walki unosi się mdły zapach krwi, dymu i spalenizny, a ze zwałów trupów

i rannych dochodzą jękliwe wołania:

— Kameraden, helfen sie mir.
— Mamo, mamo, pomóż, jak mi ciężko.
Z dywizji przychodzą rozkazy, by na zajmowanych stanowiskach utrzymać się do godziny 21.

Walką tą 24 Dywizja ma osłonić marsz boczny 11 Dywizji, która w stanie wyczerpania podąża w tym
czasie do rejonu koncentracji pod Mościskami. Żołnierze prowadzą pierwszych jeńców niemieckich,
jest ich pięciu, czterej w stopniu zugführera, w wieku około 20 lat, piąty ma stopień feldfebla, około
30 lat, na jego szyi wisi Żelazny Krzyż. Feldfeblowi odebrano ozdobny sztylet z gotyckim napisem
„Immer treu”. Jeńcy starają się być uprzejmi, liczą zapewne na wyrozumiałość, na przestraszonych
twarzach widać pokorę i służalczość. Nie przejawiają też buty i arogancji, jak wtedy, kiedy
zwyciężają. Przesłuchującemu oficerowi odpowiadają chętnie na pytania, mówią głośno, stoją na
baczność, stukają obcasami, tytułują go „Herr Oberleutnant” i ani razu nie odwołują się do złożonej
przysięgi. Jedynie feldfebel nic nie mówi, tylko od czasu do czasu rzuca ponure spojrzenia na
zeznających kamratów. Ożywia się dopiero, kiedy go pytają, gdzie zdobył Żelazny Krzyż.
Odpowiada z dumą, że w Hiszpanii, za bicie komunistów.

Jeńcy z niemiecką dokładnością wymieniają nazwiska dowódców, numeracje oddziałów, a nawet

przyznają, że ich pułk nie posiada już odwodów. Jeden z nich, znający kilka słów po polsku, z dużą
przymilnością powtarza: — Meine Mutti jest Polak. — Mówi, że opowiadano im, jak to Polacy
obcinają jeńcom uszy. Twierdzi, że jest Austriakiem, a Austriacy nie chcą się bić z Polakami.

background image

Ranni, których przybywa coraz więcej, są umieszczani w dwóch dużych izbach budynku obok

cerkwi. Dom pachnie jabłkami, dynią, suszonymi ziółkami i starością. Gospodyni, mała ruchliwa
babuleńka, pomaga, w czym może, przygotowuje i przynosi ciepłą wodę, stara się usłużyć we
wszystkim. Ranni leżą na podłodze na rozesłanej słomie jeden obok drugiego. Zapachy domu
mieszają się z zapachem krwi, przepoconych ciał żołnierskich i środków dezynfekcyjnych. Lekarz
pułkowy podporucznik Antoni Pieszak ze swoim szczupłym personelem i jeszcze szczuplejszymi
środkami opatrunkowymi nie ustaje w niesieniu pomocy. Rannych nie ma czym ewakuować,
zaledwie kilku najbardziej poszkodowanych odtransportowano wozami konnymi do szpitala w
Mościskach. Lżej ranni po zaopatrzeniu wracają do swoich oddziałów, nie chcą iść do niewoli.

Kapelan pułkowy w hełmie na głowie i stule na płaszczu żołnierskim, z krzyżem w ręku

niezmordowanie pełni swoje obowiązki duszpasterskie. Pochyla się nad każdym rannym, rzuca kilka
zdań pociechy, słucha ostatnich słów umierającego i udziela rozgrzeszenia in articulo mortis.

Pod wieczór rusza jeszcze jedno w tym dniu natarcie niemieckie, wsparte potężnym ostrzałem

artylerii i trzema samochodami pancernymi. Niemcom udaje się odebrać zachodni skraj lasu i tu
natarcie zatrzymuje ogniem zaporowym dywizyjna kompania CKM-ów na taczankach. Pułk aż do
wieczora trzyma się na zajmowanych stanowiskach, choć straty w ludziach są duże. Dokładnych cyfr
nie sposób ustalić, mimo że zabitych liczy się dokładnie

*

.

Prosto z dywizji przyjeżdża motocyklem z przyczepą kapitan Jan Lenkiewicz. Przywozi nowe

rozkazy.

— Dywizja marszem nocnym spod Husakowa przejdzie do rejonu koncentracji

Lipniki–Zawadów–Stajańce. 39 Pułk przejdzie przez Balice do miejsca postoju Lipniki, gdzie
otrzyma dalsze rozkazy.

Bój 24 Dywizji pod Husakowem już zakończony – w tej walce nie ma zwycięzców. Odchodzące

oddziały pozostawiają poległych towarzyszy broni. Nazwiska ich nie będą nigdy znane, a czyny
bojowe spisane, to bitwa, po której zostali Nieznani Żołnierze.

Dywizyjna kompania CKM-ów na taczankach, która w bitwie pod Husakowem została

przydzielona na stałe do 39 Pułku, po przejściu palącego się Husakowa zatrzymała się po przeciwnej
stronie wsi i ubezpiecza postój. Nadchodzące oddziały zatrzymują się na drodze. W jednym z domów
stojących przy drodze dowódca pułku przeprowadza odprawę dowódców batalionów i kompanii, w
tym czasie kuchnie polowe wydają zbierającym się oddziałom ciepłą strawę.

Cofające się oddziały żegnają czerwone łuny pożarów Husakowa i okolicznych wsi. Przed

odmarszem żołnierze oddają ostatni hołd poległym towarzyszom broni. Kopią wspólną mogiłę dla
porucznika Kazimierza Czabanowskiego, podporucznika Edmunda Reymana oraz wszystkich
strzelców, których zdołano zebrać z pobojowiska. Przy tym smutnym obrządku obecny jest dowódca
pułku oraz najbliżsi towarzysze broni. Żegnają poległych żołnierską piosenką: „Śpij kolego w
ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie”. Potem wbijają w świeżą mogiłę drewniany krzyż
wystrugany z gałęzi brzozy i związany kablem telefonicznym, a na nim wieszają przestrzelony hełm.
Pogrzeb kończy kapelan, intonuje wspólną modlitwę, lecz nie wszyscy się modłą, kryją w sercach żal
do Boga, że pozwala, by z ręki niemieckiego najeźdźcy ginęli niewinni obrońcy tego kraju. Nawet
niebo płacze nad usypanym grobem, spadł drobny krótkotrwały deszcz.

W dniu, w którym 39 Pułk walczył z niemiecką 2 Dywizją Górską pod Husakowem, dwa

bataliony rezerwowe pułku, zorganizowane w Przemyślu przez Ośrodek Zapasowy 24 Dywizji z
nadwyżek osobowych drugiego rzutu, walczyły w obronie Przemyśla. Były to bataliony majora
Dyducha, kapitana Szutta i kapitana Wylegały

**

.



*

Według oceny ogólnej straty pułku pod Boratyczami wynosiły około 50% stanu oficerów, podoficerów i strzelców. Ale

nie była to daremna ofiara. Dzięki tej bitwie osłonięta została 11 Dywizja maszerująca w kierunku Mościsk, mogła też
nastąpić koncentracja oddziałów 38 DP Rez. 2 Dywizja Górska niemiecka została skutecznie zatrzymana.

**

Według relacji kpt. Wylegały jego batalion poniósł duże straty: 68 zabitych, około 100 rannych i 30 zaginionych, sam

dowódca został ciężko ranny.

background image

15 września, piątek

Postój ubezpieczony

Marsz nocny na podstawę wyjściową do przebijania

Marsz jest ciężki, noc ciemna i mimo że pułk maszeruje bocznymi drogami, jest tłok, w dodatku

pada drobny deszcz. W godzinach rannych pułk dochodzi do swego miejsca postoju w Lipnikach.
Wieś to duża, ludzie gościnni, ale trudno zdobyć żywność, wybrały już wszystko poprzednio
przechodzące oddziały i uciekinierzy. W Lipnikach będziemy stać przez cały dzień, a nocą
wyruszymy dalej. Zarządzono trzygodzinny odpoczynek, do spania nie trzeba nikogo zachęcać, po
wczorajszym boju i marszu nocnym jest niezbędne.

Z Balic nadeszły dwa bataliony Obrony Narodowej, które nie brały udziału w obronie Przemyśla,

oraz resztki batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń”. Będzie to uzupełnienie przetrzebionego
pułku. Postój w Lipnikach ubezpiecza obrona p-lotnicza złożona z dwóch kompanii CKM-ów oraz
dywizyjnej kompanii CKM-ów na taczankach. Przez Lipniki przechodzą różne kolumny
ewakuacyjne, kierują się na Rudki. Z Niemcami brak jest styczności, pomimo że od wczorajszego
pola walki pod Husakowem dzieli nas zaledwie 25 km. Lotnictwo nie bombarduje miejsca postoju
pułku, tylko niemiecka artyleria ostrzeliwuje las Lipniki, gdzie znalazły schronienie tabory. Zostaje
tam lekko ranny odłamkiem dowódca tych taborów, kapitan Gawłowski.

Po przeprowadzonej na postoju reorganizacji pułku zorientowano się, że brakuje walczącej

wczoraj na wzgórzu pod Boratyczami 2 kompanii strzeleckiej razem z jej dowódcą.

Nie wytrzymał trudów wojennych starowina kapelan, jest chory i zostaje zwolniony od dalszego

pełnienia służby duszpasterskiej. Odjeżdża bryczką do małego zgromadzenia sióstr zakonnych. Tam
znajdzie schronienie i opiekę. Smutno się żegnać z kapelanem, serdecznie go polubiliśmy za
troskliwą opiekę nad żołnierzami i pełnienie obowiązków duszpasterskich w ciężkich warunkach
polowych. Przy odejściu ksiądz ma tylko jedno zmartwienie, chce oddać w odpowiednie ręce płaszcz
żołnierski i hełm, bo, jak mówi, własność państwowa nie może przepaść.

Przed południem dowódca pułku z oficerem operacyjnym wyjeżdżają łazikiem do Sądowej

Wiszni na naradę dowódców u generała Sosnkowskiego. Z naszego miejsca postoju widać unoszące
się nad miasteczkiem dymy pożarów, słychać też głuche odgłosy bombardowań. Oficerowie nie
przywożą z narady krzepiących wiadomości.

Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Generał zmienił pierwotny plan marszu na Gródek

Jagielloński, zajęty już przez Niemców. Niemcy obsadzili oddziałami wydzielonymi Wereszycę, na
kierunku Czarnokońce–Mużyłowice–Rogoźno–Jaworów. W ten sposób Armia „Małopolska”
znalazła się w okrążeniu. Dlatego generał postanowił nocnym uderzeniem przebić się na północny
wschód celem osiągnięcia lasów janowskich i połączenia się z Armią „Kraków”, przebijającą się na
Jaworów. Następnym etapem ma być marsz na Lwów.

Dowódca pułku wydaje rozkazy. Pułk ruszy nocą, należy pozostawić niezbędny tabor, wybrać

najlepsze konie i wozy, zabrać kuchnie polowe i wozy amunicyjne. Pozostały tabor pułkowy pod
dowództwem kapitana Gawłowskiego wyjedzie do Komarna, gdzie zbierają się tabory. Kapral Pajda,
kierowca pułkowy, niszczy bezużyteczny już teraz samochód, brak jest paliwa, zapowiedziany punkt
rozdzielczy materiałów pędnych w Mościskach okazał się fikcją, jak wszystko inne w tej wojnie.

Żołnierze otrzymują solidne porcje zupy z mięsem, każdy z nich dostaje po grubej kromce chleba,

podoficer żywnościowy informuje, że ta kromka chleba ma być zachowana jako żelazna porcja.

Po południu pułk rusza na podstawę wyjściową do nocnego uderzenia przez Słomianki do lasków

na zachód od Zarzecza. W Chorośnicy pozostaje na ubezpieczeniu zbiorczy pułk podpułkownika
Ziętkiewicza z przydzieloną baterią z 24 Pułku Artylerii Lekkiej. Oddziały idą rozczłonkowane,
odcinek drogi Słomianki–Tuligłowy jest stale nękany przez lotnictwo niemieckie. Drogą ciągną
oddziały artylerii 11 Dywizji, na poboczu leżą zwały zabitych koni pociągowych, stoją lub leżą
przewrócone stare armaty austriackie – to Ośrodek Zapasowy Artylerii Okręgu Korpusu „Kraków”
uszedł tak daleko, by tu zetknąć się z twardą rzeczywistością wojny.

Nasze oddziały z trudem przebijają się przez zwarte tłumy uciekinierów, szosa jest zawalona

różnymi pojazdami. Jadą samochody wojskowe i rządowe, wiozą rodziny oraz ich bagaże. Jadą wozy
straży pożarnej z obsługami, samochody wszelkiego rodzaju, dorożki konne, wozy chłopskie, a

background image

wszystko to jest poprzedzielane grupami pieszych uchodźców oraz wlokących się maruderów.
Miejscami wozy stoją w trzech rzędach, niektóre pozaczepiane kołami o siebie tworzą nierozerwalną
gmatwaninę i zator nie do przebycia. Te sznury wozów i samochodów, te fale uchodźców i te masy
wlokących się maruderów potęgują zamieszanie, przeszkadzają w przemarszu wojskom zdążającym
do walki – a powtarzające się naloty wprowadzają chaos w szeregach.

Właśnie zatrzymany został samochód osobowy, który niebezpiecznie wymuszał pierwszeństwo

przejazdu. W samochodzie siedzi trzech starszych panów o dziwnym wyglądzie i jedna kobieta.
Rozmowę prowadzi kobieta, jej towarzysze, jak twierdzi, są głuchoniemi, jadą do sanatorium we
Lwowie. Żołnierze konfiskują kierowcy mapę tych okolic, to teraz jedyna mapa w pułku. Samochód
przepuszczają, ostrzegają przed nieostrożną jazdą.

Przed Tuligłowami spotykamy ów samochód po raz drugi, ale w jakże innych warunkach. Stoi

podziurawiony pociskami, w rowie leżą nieżywi pasażerowie. Okazało się, że posterunek kontrolny
żandarmerii zatrzymał auto i zażądał otwarcia bagażnika, wtedy trzej „głuchoniemi” panowie i
mówiąca za nich dama zaczęli strzelać z pistoletów. Trafili jednego z żandarmów. W bagażniku
znaleziono radiostację nadawczo-odbiorczą oraz granaty ręczne.

O zmroku, drogami polnymi, pułk dochodzi do lasków na zachód od Zarzecza i zatrzymuje się na

postoju ubezpieczonym. W przodzie, przed pułkiem, znajdują się tylne ubezpieczenia 11 Dywizji. Od
strony północnej dochodzą głuche odgłosy detonacji, to walczą z Niemcami oddziały rozpoznawcze
11 Dywizji. Z dala widać łunę nad Tuligłowami.

W czasie postoju dołączają do pułku dwa działony armatek p-pancernych zabranych z III/39 do

obrony Przemyśla, dołącza też z obrony Przemyśla batalion marszowy majora Dyducha.

Jest już rozkaz nocnego przebijania się. Mamy zaskoczyć Niemców, uderzać się będzie na

bagnety. Nie ładujemy broni. W przodzie idą ręczne karabiny maszynowe, CKM-y przy kompaniach
strzeleckich, kompania CKM-ów na taczankach jedzie za II/39. Noc jest bardzo ciemna, pada ulewny
deszcz.

W pierwszym rzucie uderzają 11 Dywizja Piechoty na kierunku Mużyłowice

Narodowe–Mołoszkowice i 38 Dywizja Rezerwowa na kierunku Czarnokońce–Wola
Dobrostańska–Kamienobród. Za 11 Dywizją jako odwód posuwa się 24 Dywizja na kierunku
Mużyłowice Kolonia—Mołoszkowice. W takim ugrupowaniu oddziały tych trzech dywizji ruszają
przed północą, by przebić się przez pierścień okrążenia. W nocnym boju 11 Dywizja pod Rogoźnem
i Mużyłowicami Narodowymi oraz batalion 38 Dywizji Rezerwowej pod Czarnokońcami rozbijają
pułk zmotoryzowany SS „Germania” i wzmacniające go oddziały niemieckiej 4 Dywizji. 39 Pułk
idzie w odwodzie dywizji i przed północą staje w miejscowości Dubniki. Przez cały czas marszu pada
ulewny deszcz, rozmiękłe drogi gruntowe są ciężkie do przebycia, marsz odbywa się w
nieprzeniknionych ciemnościach.



16 września, sobota

Marsz nocny Dubniki–Nowosiółki–Mogiła

Bój pod Mużyłowicami Kolonią

Po północy 11 i 38 Dywizja Rezerwowa znajdują się już poza niemieckim okrążeniem. 24

Dywizja, idąca w drugim rzucie, po przejściu Dubnik i Nowosiółek podchodzi 39 Pułkiem do wsi
Mogiła.

Palą się Mogiła i Nowosiółki.
Noc jest ciemna, ulewny deszcz zamienia szybko gruntową drogę w grzęzawisko, na którym lśni

czarne błoto i świecą kałuże. Pułk maszeruje przez teren nocnych starć z wrogiem. Drogę zawalają
samochody, transportery, armaty, ciągniki i inny sprzęt wojskowy; leżą zwłoki poległych – tu
przebijał się 49 Pułk z 11 Dywizji Piechoty. Zwycięstwo to stanowi tylko mały epizod tej wojny, ale
przechodzący tędy żołnierze podnoszą z dumą głowę do góry, dotychczasowe zniechęcenie i
rezygnacja ustępują nadziei.

background image

Powoli nastaje mglisty, deszczowy poranek. Straż przednia pułku dochodzi do Mużyłowic

Kolonii, nagle rozlegają się serie z broni maszynowej. Po wstępnym rozpoznaniu okazuje się, że
niemiecka kompania z rozbitego zmotoryzowanego pułku SS „Germania” okopała się pod wsią.
Walka trwa już około godziny, nasza straż przednia zalega pod silnym ostrzałem broni maszynowej i
moździerzy, odzywają się również dwa działa.

Idący w straży przedniej I/39 rozwija się do natarcia, a z tyłu wchodzi powoli do akcji II/39. Tak

powolnie rozwijającej się walki nie wytrzymuje dowódca zwiadu, z plutonem konnym próbuje
obejść skrzydło broniących się Niemców. Wyjeżdżających zwiadowców ostrzeliwują z małej
kwatery leśnej karabiny maszynowe. Żołnierze padają z koni, dowódca zostaje trafiony pociskiem w
głowę

*

.

Przy silnym wsparciu broni maszynowej i moździerzy rusza natarcie obu batalionów i zdobywa

niemieckie stanowiska. Walka jest zacięta i bezlitosna, Niemcy biją się do ostatka. Nie ma jeńców, bo
w walce wręcz żołnierz nie ma czasu się zastanawiać. Granatniki piechoty 45 mm swoimi pociskami
wybijają obsługę dział niemieckich i dwa gniazda karabinów maszynowych, to przeważa szalę
zwycięstwa.

Nie mamy możliwości pochowania naszych poległych, a żal pozostawić tych, z którymi się żyło,

bo dziś tobie, a jutro mnie. Zdajemy się na kościelnego, obiecuje zająć się pochówkiem. I znowu
szlak bojowy pułku znaczą żołnierskie mogiły. Bataliony ściągają już na drogę do dalszego marszu
na Mołoszkowice, by dostać się do lasów na wschód od tej miejscowości, bo tam organizuje się
obrona.

Mużyłowice Kolonia, przez które przechodzimy, pełne są sprzętu motorowego rozbitego pułku SS

„Germania”, stoi na podwórzach, w ogrodach, jest częściowo zniszczony i spalony. Na środku drogi
wznosi się brama tryumfalna, którą koloniści niemieccy witali wkraczających pobratymców
hitlerowskich, na bramie widać napis: „Wir waren bereit und wir sind befreit”

**

. Podczas przemarszu

przez wieś niektórzy mieszkańcy rozdają żołnierzom chleb i owoce, a jeden szczęściarz otrzymał
nawet kawałek kiełbasy. Dywersanci z tej wsi strzelają do naszych oddziałów, a jej mieszkańcy
obdarowują żołnierzy, czym mogą – jak na jedną wieś za dużo jest rozbieżności.

W dalszej drodze musimy zwalczać uzbrojone grupy z rozbitych oddziałów niemieckich oraz

wspierających ich dywersantów. Grupy te, ukryte w małych parcelach leśnych, ostrzeliwują
przechodzące oddziały. Po opadnięciu mgły nadlatują niemieckie samoloty i zrzucają bomby na
okoliczne wsie. Palą się Mużyłowice Narodowe, Mużyłowice Kolonia, Czarnokońce. Nalotami
Niemcy nękają maszerujące oddziały aż do zmroku. I tak upływają godziny na monotonnym i
powolnym poruszaniu nogami w marszu, a zmęczenie w połączeniu z nerwowym napięciem, tak
dobrze znane żołnierzom przed bitwą, utrzymuje się do końca.

Po dojściu do Mołoszkowic podoficerowie żywnościowi kompanii kupują żywność, kuchnie już

dymią, ale ciepłe jedzenie zostanie wydane dopiero w lasach janowskich. Odziały zmęczone
całonocnym marszem po rozmokłych drogach w ulewnym deszczu i całodziennymi potyczkami z
niedobitkami pułku SS „Germania” oraz dywersantami, nękane nalotami wypatrują tych lasów
janowskich jak zbawienia. Może wtedy skończą się przynajmniej naloty lotnictwa. Od strony
południowej dochodzą odgłosy wybuchów, to 38 Dywizja Rezerwowa przebija się na Janów.

W godzinach popołudniowych 39 Pułk dochodzi do rejonu obrony w lasach janowskich. I/39 i

II/39 obsadzają odcinek obrony Karczmary, wzgórze 336. Na prawym skrzydle na kierunku
Mołoszkowice zajęły stanowiska dwie kompanie CKM-ów, a na lewym skrzydle, przy I/39,
kompania CKM-ów na taczankach. Pułk dysponuje 30 CKM-ami, 7 armatami p-pancernymi, 2
działonami artylerii piechoty, 6 moździerzami. Ma też karabiny p-pancerne, granatniki oraz RKM-y.
Pod wieczór dołącza zbiorczy pułk podpułkownika Ziętkiewicza, który przygotował obronę na
lewym skrzydle pułku, w rejonie kolonii Na Chmurowym do drogi Wola Dobrostańska. Organizacja
obrony odbywała się bez styczności z nieprzyjacielem. Na prawym skrzydle pułku folwark Dwór

*

Tak poległ dowódca zwiadu porucznik Bukowy – jeden z najdzielniejszych żołnierzy w walkach prowadzonych przez

39 PP Strzelców Lwowskich w czasie wojny.

**

Wir waren... (niem.) – Byliśmy gotowi, jesteśmy oswobodzeni.

background image

Ewy i tereny dalej na północ obsadzają oddziały 11 Dywizji. Pomiędzy stykami obu dywizji znajduje
się jako oddział łącznikowy zwiad pułku z dwoma CKM-ami na taczankach. I/98 pułku rezerwowego
ugrupował się obronnie pod Kertyną oraz okrakiem na drodze do Woli Dobrostańskiej, zamykając w
ten sposób drogę do gajówki Jaryna. Samą gajówkę, miejsce dowodzenia dowódcy Armii
„Małopolska”, ubezpiecza uzupełniony batalion Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń” z rozbitej 2
Brygady Górskiej. III/96 pułku rezerwowego wyrusza o zmroku z rozkazem obsadzenia Janowa jako
odwodu dowódcy Armii „Małopolska”.

Pod wieczór wypogadza się, przestaje padać deszcz, podjeżdżają kuchnie polowe, nareszcie

otrzymujemy tak długo wyczekiwaną ciepłą strawę.

Pomiędzy batalionami i dowództwem pułku rozciągnięte są połączenia telefoniczne, to już

ostatnie połączenia, skończył się zapas kabla. Na dwóch radiostacjach N-2 łącznościowcy odbierają
komunikaty z rozgłośni Warszawa i Lwów, inne rozgłośnie zamilkły. Obrona w lasach janowskich
wydaje się być dobrze przygotowana, dodaje to zmęczonym żołnierzom otuchy, nareszcie się tak
usadowimy, że będzie można znowu bić Niemców.

Jak zawsze kursują rozmaite plotki: od strony Jaworowa zbliża się Armia „Kraków”, by połączyć

się z obroną Lwowa; we Lwowie jest zorganizowana obrona z dużą ilością broni pancernej; na
rzekach Stryj i Dniestr organizuje się przedmoście rumuńskie, z którego ruszy nasze natarcie na
Niemców wsparte wojskami sojuszniczej Rumunii; w portach rumuńskich wyładowuje się francuskie
czołgi i samoloty.

I tak nadchodzi noc, Niemcy nie ścigają, bo i po co? Dobry myśliwy nie tropi rannej zwierzyny

przed nocą, i tak się wykrwawi i padnie z braku sił.



17 września, niedziela

Obrona przejściowa pod Mołoszkowicami

Dzisiaj niedziela, od samego rana jest pochmurnie i mglisto, nisko przewalają się chmury, siąpi

drobny deszcz. Około godziny 8 Niemcy ruszają jedną kompanią do natarcia celem rozpoznania
przez walkę polskich stanowisk oraz słabych punktów obrony. Lotnictwo niemieckie na niskim
pułapie przeprowadza częste naloty na las, bombarduje szczególnie stanowiska artylerii i
ostrzeliwuje je z broni pokładowej. Naloty lotnictwa uzupełnia artyleria, która kładzie na las nawały
ogniowe.

Pod lasem za II/39 zajęła stanowiska bateria 75 mm z 24 Pułku Artylerii Lekkiej, bateria ustawia

się do strzelań na wprost jako działa p-pancerne. Jest to bardzo niewygodne sąsiedztwo, ściąga uwagę
lotnictwa i artylerii. Rozpoznanie niemieckie trwa do południa, nasze CKM-y przez ten czas milczą,
by nie zdradzić swoich stanowisk. Nagle na niebie od strony południowej pojawia się samolot z
polskimi szachownicami, robi koło i oddala się na północ.

W południe od strony Mołoszkowic rusza drugie natarcie niemieckie w sile dwóch batalionów,

poprzedzone potężną nawałą artyleryjską i wsparte zmasowanymi nalotami. Nasze oddziały w tej
wojnie nie spotkały się jeszcze z tak potężnym ostrzałem artylerii. Niemcy po krótkim powodzeniu
zostają jednak zatrzymani, napotykają na przednim skraju stanowisk obronnych doskonale
przygotowaną obronę i organizację powiązanych ogni broni maszynowej wspieranej ostrzałem
naszej artylerii. Dużą pomocą są granatniki piechoty, które swoimi pociskami niszczą karabiny
maszynowe towarzyszące natarciu. Niemcy zmieniają taktykę, posuwają się teraz powoli do przodu
małymi grupami, które są wspierane bezpośrednio wysuniętą bronią maszynową. Wrogowie nasi nie
potrafią przełamać obrony, utrzymujemy swoje stanowiska do wieczora. Na wygasłym pobojowisku
pozostaje sporo rozbitego sprzętu i stosy poległych i rannych.

Na lewym skrzydle drugiego batalionu obronę prowadzi I/39, Niemcy tu nie nacierają,

ostrzeliwują tylko artylerią stanowiska obrony. Na lewym skrzydle pułku I/98 oraz zbiorczy pułk
ppłk. Ziętkiewicza prowadzą przez cały dzień ciężkie walki, odrzucając natarcia oddziałów
niemieckiej 1 Dywizji Górskiej usiłującej wyjść na tyły obrony, na kierunku gajówki Jaryna. Straty
pułku w zabitych, rannych i zniszczonym sprzęcie są duże, II/39, który poniósł największe straty, ma

background image

na stanie w kompaniach po 50 strzelców. Zostały wybite przez lotnictwo konie zwiadu konnego, a
kompania zwiadu przestała istnieć.

Zapada szybko zmrok, z nisko wiszących chmur siąpi drobny, uporczywy deszcz. Już nadeszły

rozkazy do wycofania się i dalszego marszu na Janów. Przed strażą przednią jadą tabory, które w
czasie walki zgrupowane były na tyłach, w lesie na drodze do Janowa. Są to tabory różnych
oddziałów, a przeważnie wozy 38 Dywizji Rezerwowej. 39 Pułk idzie w straży przedniej, a w straży
tylnej maszeruje zbiorczy pułk ppłk. Ziętkiewicza. Razem ze strażą przednią jedzie konno ze swoim
sztabem dowódca dywizji płk Schwarzenberg-Czerny. Oddziały przebijające się przez łasy
janowskie wiedzą, że ich dowódca dywizji jest na przodzie i naraża się na takie same trudy i
niebezpieczeństwa, jakie ponoszą w tej wojnie jego żołnierze.

Nocny marsz przez lasy janowskie odbywa się w ciężkich warunkach, leje deszcz, a droga jest

zastawiona kozłami z drutu kolczastego i zaporami. W niektórych miejscach znajdują się wąskie
przejścia prowadzące zakosami – sprzęt ciężki tędy nie przejdzie, przeszkody te to resztki umocnień
obronnych nad Wereszycą. Przy drodze stoi pozostawiona bateria rozbrojonych dział 75 mm, które
ogniem na wprost rozbijały natarcia niemieckie w obronie pod Mołoszkowicami. Obsługi tych dział
zdołały dociągnąć sprzęt do tego miejsca i tu musiały je pozostawić, gdyż wszystkie zaprzęgi konne
zostały wybite w walce. Oddziały posuwają się powoli, trzeba się często zatrzymywać, by
zlikwidować przeszkody lub poszerzyć przejścia w zaporach. Dużo czasu zabiera usuwanie
pozostawionych wozów, powiązanych razem w przemyślny sposób drutem kolczastym. I tak idziemy
parę minut i zatrzymujemy się, ruszamy dalej, by znowu za chwilę stanąć. Niemcy nie ścigają, tylko
ich artyleria prowadzi na drogę strzelanie nękające, a dywersanci urządzają w lesie zasadzki
ogniowe.

Po północy robi się jaśniej i przestaje padać. Przemoczeni ludzie dygoczą z przejmującego zimna.

Dwóch żołnierzy idących obok mnie w szeregu dzwoni zębami, mają gorączkę, maszerują jednak
dalej. Na skutek przemęczenia, niewyspania i niedożywienia stan pozostałych też nie jest lepszy, w
dodatku u tych zdrowych pogłębia się rozstrój nerwowy.



18 września, poniedziałek

Walka o Rzęsnę Ruską

Jest już mglisty świt, 39 Pułk dochodzi do Janowa. Budynki miasteczka są częściowo spalone, a

rozbity sprzęt wojskowy zawala drogę i podwórza domów. Ruch przez most na Wereszycy jest
regulowany, znajduje się tu nawet patrol żandarmerii, a obok mostu stoją dwa czołgi rozpoznawcze
TK – widok ten napawa otuchą. Skraj lasu pod Janowem obsadziły dwa bataliony z 38 Dywizji
Rezerwowej oraz batalion Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń”, oddziały te są bez artylerii.

Mgła opada, powoli wychyla się poranne słońce, robi się ciepło, w przydrożnych kałużach odbija

się bladoniebieskie niebo z białymi grzywami obłoków. W czystym poranku wymytym przez deszcz
nad maszerującą kolumną unosi się kwaśna woń schnących mundurów i nie mytych ciał. Jak na drugą
połowę września jest gorąco, żołnierze pocą się w mundurach. Wielu z nich nie pamięta, kiedy się
myli czy golili, ale brud jest cząstką wojny.

U wylotu lasów janowskich pułkownik Schwarzenberg-Czerny siedzi na pniu zwalonej sosny i

prowadzi odprawę dowódców pułków i batalionów:

— Jesteśmy otoczeni przez Niemców, droga na Lwów jest zamknięta. 24 Dywizja będzie

przebijała się przez Rzęsnę Ruską. 39 Pułk uderza na Rzęsnę Ruską, w odwodzie idzie zbiorczy pułk
podpułkownika Ziętkiewicza. Batalion majora Dyducha wejdzie w skład 39 Pułku. Brak nam
wiadomości o położeniu 11 Dywizji.

39 Pułk po odejściu do wsi Kozice przechodzi wprost z marszu do natarcia. Teren jest dogodny, do

Rzęsnej Ruskiej ciągną się pagórki, małe kwatery leśne, pola kukurydzy i zagony ziemniaków. Pułk
pomimo poniesionych strat i małych stanów stanowi poważną jednostkę bojową silnie wyposażoną w
broń maszynową, moździerze i armatki p-pancerne.

background image

Natarcie idzie po obu stronach drogi dwoma batalionami w pierwszej linii. Wspiera je cała broń

maszynowa oraz ogień artylerii. Strzelcy, wyczerpani wielodniowymi bojami i marszami, ruszają
ostro do natarcia i pierwszym impetem zajmują skrajne domy wsi Rzęsna Ruska. Zdobywają armatę
polską 105 mm, wkopaną na stanowisku przy drodze oraz dwa polskie CKM-y wzór 30 browning, z
których Niemcy ostrzeliwali natarcie. Z dużej, piętrowej willi, zamienionej na prawdziwą fortecę,
Niemcy ryglują ogniem CKM-ów partery domów ciągnących się wzdłuż ulicy, przygniatając do
ziemi wszelki ruch nacierających. Niemcy mieli dużo czasu na umocnienie się, są tu gospodarzami
już od kilku dni. Trwa ciężki bój, walczymy o poszczególne domy, każdy z nich Niemcy zamienili na
umocnione gniazda oporu. Do rozbijania domów używamy armatek p-pancernych, trzeba też
niszczyć gniazda ogniowe rozmieszczone na dachach i strychach. Idą w ruch bagnety i granaty
ręczne. Tak zdobywając dom po domu dochodzimy do połowy wsi, dalsze natarcie staje się
niemożliwe, brakuje sił do walki. Uderzenie, z początku pomyślne, zatrzymane zostaje około
południa ostrzałem z punktów oporu doskonale wstrzelanej broni maszynowej oraz ognia
moździerzy i artylerii. To beznadziejna walka, widać że próba przebicia się przez Rzęsnę Ruską do
Lwowa nie ma szans powodzenia, a pułk uwikłany w walkach między zabudowaniami będzie
wykrwawiał się niepotrzebnie.

Oba walczące bataliony są mocno przerzedzone, dowództwo nad nimi jako całością obejmuje

dowódca II/39, dowódca I/39 odchodzi do dowództwa pułku. Oficer operacyjny pułku, widząc
beznadziejność zdobywania poszczególnych domów, zwraca się do dowódcy pułku ze śmiałym
planem. Na naszym prawym skrzydle znajduje się duży budynek stacji filtrów wodnych, z którego
dobrze widać całą wieś. Należy obsadzić budynek plutonem CKM-ów i z tego kierunku próbować
obejść Niemców, zwłaszcza że stanowiska ich są tam słabo obsadzone. Dowódca pułku reaguje
gwałtownie, postępuje tak zwykle, kiedy zdaje sobie sprawę, że nie ma racji.

— Jest pan za młody, kapitanie, by uczyć, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy!
W południe dowódca dywizji rozkazuje rzucić na lewe skrzydło zbiorczy pułk ppłk. Ziętkiewicza

na pomoc nacierającemu 39 Pułkowi. Natarcie jest prowadzone chaotycznie, wychodzi rozbieżnie na
nakazany kierunek, natyka się na ogień zaporowy CKM-ów i zalega w terenie. Przez cały czas pułk
jest silnie bombardowany przez lotnictwo i ostrzeliwany z broni pokładowej. 39 Pułk nie ma już
żadnych odwodów, walka we wsi powoli ustaje. Teraz chodzi tylko o honor pułku, chce utrzymać się
do wieczora.

Nadchodzi rozkaz, by zorganizować grupy szturmowe do nocnego uderzenia, aby w ten sposób

wyrzucić Niemców z Rzęsnej Ruskiej. Pod wieczór rozkaz ten zostaje odwołany. Oficerowie sztabu
pułku zorganizowali dwie obsługi moździerzy i ze stanowisk za wzgórzem, z małej kwatery leśnej,
wspierają walczących we wsi. Niemcy szybko wykrywają dokuczliwe gniazdo moździerzy i seriami
pocisków ciężkich moździerzy rozbijają obie obsługi.

We wsi nie ustaje zacięta walka o domy. Dowódca 2 kompanii CKM-ów porucznik Marian

Żurawski postanawia zdobyć willę, z której Niemcy uczynili fortecę, by otworzyć drogę do dalszego
natarcia. Dom naprzeciw zamienia w bazę ogniową pod dowództwem starszego sierżanta Kłęka,
umieszczony na strychu CKM zadaje Niemcom poważne straty. Po przeciwnej stronie, w lasku przy
drodze, drużyna CKM-ów pod dowództwem plutonowego Edwarda Kaczmarka ogniem bocznym
odcina Niemcom ruch do tyłu. Niemcy nie dają nam długo czekać na odpowiedź, rozpoczynają
zmasowany ostrzał artylerii, strzela nawet artyleria ciężka. Artylerię uzupełnia lotnictwo, które po
wyrzuceniu bomb powraca i z niskiego pułapu kosi z broni pokładowej. Straty są duże, ginie
pogrzebany w gruzach domu sierżant Kłęk, a z nim cała obsada, ciężko ranny zostaje porucznik
Żurawski oraz dowódca II/39 major Bieniek.

W tym czasie kapitan Zygmunt Gronkowski, strzelec wyborowy pułku, który dołączył z rozbitych

oddziałów spod Żółkwi, obsadza budynek filtrów wodnych kilkoma strzelcami wyborowymi,
uzupełniając obsadę czterema ręcznymi karabinami maszynowymi. Budynek stacji filtrów jest
opuszczony, pilnuje go samotny strażnik cywilny uzbrojony we francuski karabin. Kapitan ze swoją
grupą poważnie szachuje Niemców, wszelki ich ruch na tym odcinku jest likwidowany przez
strzelców wyborowych. Niemcy są bezsilni, nie mają odwodów, by uderzyć, ostrzeliwują tylko
budynek artylerią. Jednak pod wieczór budynek stacji filtrów stoi w płomieniach, artyleria niemiecka

background image

zrobiła swoje. Ale i nasza nie strzela na darmo, po stronie niemieckiej już pali się kilka domów. W
walkach tych brak jest granatników piechoty, zostały zniszczone w walkach pod Mołoszkowicami.

Około godziny 16 w gajówce Żorniska dowódcy zbierają się na odprawę u generała

Sosnkowskiego. Obecni są gerałowie: Kazimierz Łukoski, Jan Chmurowicz, dowódca 24 Dywizji,
dowódcy pułków i dowódca artylerii, brak dowódcy 11 Dywizji i jego dowódców pułków. Na
początku odprawy dowódca frontu wyraża generałowi Chmurowiczowi swoje niezadowolenie z
powodu złego przygotowania brony Przemyśla. Następnie generał podaje, że Naczelny Wódz w
swoim spóźnionym rozkazie nakazał zbierać się wojskom na południu, na tak zwanym przedmościu
rumuńskim, co w dzisiejszej sytuacji jest nie do wykonania.

— Armia „Małopolska” znajduje się w okrążeniu — mówi gen. Sosnkowski. — Oddziały są

przemęczone i o małych stanach bojowych. 11 Dywizja przepadła i brak o niej wszelkich
wiadomości. 38 Dywizja Rezerwowa, rozproszona w czasie przebijania, zbiera się w rejonie Janowa.
Nadeszła wiadomość o wkroczeniu do kraju wojsk radzieckich.

Generał po rozważeniu sytuacji politycznej i wojskowej decyduje:
— Dowódcy pułków mogą rozwiązać według swego uznania podległe im oddziały i z żołnierzy z

tych okolic sformować oddziały partyzanckie, opierając się o lasy na południe od Lwowa. Należy
zniszczyć sprzęt ciężki i przedzierać się na Węgry. Trzeba próbować w poszczególnych oddziałach
przebicia do Lwowa. Zwolnić żołnierzy niezdolnych do wysiłków lub wyrażających chęć udania się
do domu. Pozostawić broń żołnierzom, którzy chcą ją zatrzymać.

Generał kończy odprawę słowami:
— Żołnierz, który nie poszedł do niewoli, przyda się jeszcze Polsce.
Po skończonej odprawie generał żegna się ze wszystkimi obecnymi, a dowódcę 39 Pułku pyta, czy

ma w swoim pułku oficera, który zna te strony i może przeprowadzić na Węgry. Niestety, dwaj
oficerowie, którzy nadawaliby się do tego, są ranni, jeden w nogę, a drugi w głowę.

Po powrocie z narady dowódca pułku zarządza odprawę dowódców batalionów i kompanii celem

podania do wiadomości wytycznych dowódcy frontu. Zebrani sprzeciwiają się rozwiązaniu
oddziałów, uważają, że należy jeszcze poczekać. Młodzi dowódcy kompanii buntują się przed
powzięciem takiej decyzji, uważają ją za sprzeczną z wpajanymi strzelcom zasadami obowiązku
walki do końca – a ta końcowa chwila jeszcze nie nadeszła, Mówią, że nie ma mowy o rozkładzie i
demoralizacji w oddziałach, strzelcy mają wolę walczyć z Niemcami do końca. Postanawiają nie
rozwiązywać oddziałów, a walkę z Niemcami prowadzić dalej niezależnie od rozwijających się
wypadków.

Aby chorągiew pułkowa nie dostała się w ręce wroga, żołnierze postanawiają zakopać ją w rejonie

leśniczówki. W tej smutnej ceremonii bierze udział oficer operacyjny pułku, kapitan Nanuaszwili,
sierżant Opielowski, plutonowy Babiarz i plutonowy Szpytma. Świadkiem jest proboszcz parafii
Kozice, który przybył, by spowiadać żołnierzy.

Podpułkownik Kaczała oraz kwatermistrz kapitan Tomaka dzielą na oddziały pieniądze

znajdujące się w kasie pułku. 10 000 złotych na żądanie dowódcy zabiera do chlebaka kapral z
drużyny dowódcy pułku, ma to być podręczna kasa dowódcy pułku.

W tym ciężkim położeniu jest jasny promyk – odnalazł się nasz serdeczny druh, kapitan Szutt.

Kapitan, po wycofaniu się z obrony Przemyśla, przywiózł ze sobą wóz załadowany konserwami oraz
dwie skrzynki wina i przeznaczył to wszystko dla kolegów. Został teraz „markietanką”, odwiedzają
go wszyscy, którzy chcą się pożywić.

W tym czasie Niemcy wzmagają ostrzał artylerią i moździerzami, a lotnictwo nasila naloty.

Niemcy chyba zdają sobie sprawę, że nie mamy nieograniczonych zapasów amunicji, bo ostrzał ze
wszystkich broni będących w ich dyspozycji jest coraz mocniejszy.

Grupa strzelców wyborowych flankująca Niemców ze stacji filtrów staje się bardzo dokuczliwa.

Niemcy rzucają do natarcia na wieżę filtrów zbiorczy oddział żołnierzy, w którym rozpoznano
dywersantów i nacjonalistów ukraińskich z niebiesko-żółtymi opaskami na rękawach. Oddział,
składający się z około 100 ludzi, wyposażony w ręczne pistolety maszynowe, nasi strzelcy wyborowi
likwidują prawie w całości, dwóch żołnierzy niemieckich biorą do niewoli. Jeńcy na mundurach mają
numerację i odznaki pułku z 1 Dywizji Górskiej. Zeznają, że domy w Rzęsnej Ruskiej obsadzają już

background image

od kilku dni, nie mają odwodów, brakuje żywności i amunicji. Obu jeńców zamknięto w
pomieszczeniu stacji filtrów, a klucz wręczono uzbrojonemu strażnikowi.

Z walki został wycofany I/39 majora Böhma z zadaniem zorganizowania na skraju lasu obrony, w

środku tej obrony trzy armatki p-pancerne tworzą redutę. Wycofują się również do lasu CKM-y,
które były rozmieszczone po obu stronach drogi Na stanowiskach tej obrony mają swoje punkty
dowodzenia dowódca dywizji oraz dowódca pułku. W godzinach popołudniowych z prawej strony
Rzęsnej Ruskiej wychodzi 10 czołgów niemieckich, za nimi piechota, natarcie czołgów wspiera
artyleria i lotnictwo. Czołgi jadą na polską linię obrony bez rozpoznania, w szyku zwartym, są
dobrymi celami dla obrony p-pancernej. Rozszczekały się CKM-y i armatki p-pancerne, z lewej
strony pada kilka strzałów z dwóch armat 75 mm stojących pod lasem, dwa czołgi trafione, jeden
zaczyna się palić. Pozostałe czołgi zatrzymają się jakby zdziwione, że istnieje jeszcze jakaś obrona, w
końcu zawracają, ścigają je zajadle pociski armatek p-pancernych. Pogromu czołgów dokonały
działa z 22 Pułku Artylerii Lekkiej podporządkowane majorowi Tomaszewskiemu. Zabrany do
niewoli ranny czołgista zeznaje, że czołgi pochodzą z 15 Pułku 5 Dywizji Pancernej pospiesznie
rzuconej na pomoc 1 Dywizji Górskiej. Po wycofaniu się czołgów walka ustaje, jest już ciemno.

Przez cały dzień brak jest wszelkich wiadomości o sąsiedniej 11 Dywizji, natomiast wiadomo, że

dwa bataliony z 38 Dywizji Rezerwowej i batalion Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń” z
powodzeniem powstrzymywały pod Janowem natarcia niemieckiej 7 Dywizji Piechoty.

Około godziny 20 nadchodzą rozkazy do wycofania się z Rzęsnej Ruskiej i nocnego marszu do

Brzuchowic. Walczące oddziały ściągają na miejsce zbiórki do godziny 22. Jedyna ocalała kuchnia
polowa wydaje szczupłe racje żywnościowe.

Około północy dowódcy frontu udaje się nawiązać styczność z dowódcą 11 Dywizji. Okazało się,

że po ciężkich walkach dywizja przebiła się tego dnia o świcie przez Lelechówkę i przez cały dzień
aż do wieczora w stanie rozproszenia i wyczerpania ściągała do Brzuchowic Na wspólnej naradzie
ustalono, że dywizja, która mimo poniesionych strat przedstawia jeszcze poważną jednostkę bojową,
będzie zdolna do akcji przebijania się do Lwowa. Wobec zmienionej sytuacji dowódca frontu
odwołuje decyzję o rozwiązaniu oddziałów i zniszczeniu sprzętu ciężkiego. Niestety, artyleria 24
Dywizji przestała już istnieć, a 39 Pułk też zniszczył swoje moździerze i 2 działony artylerii piechoty.

Nasz pułk po całodziennym boju o Rzęsną Ruską i po odparciu wieczornego ataku czołgów

poniósł duże straty. Są zabici, wielu rannych, zniszczony został sprzęt. Ale pomimo to przedstawia
jeszcze poważną jednostkę ogniową – posiada 20 CKM-ów, w tym 8 na taczankach, 5 działonów
armatek p-pancernych z zaprzęgami, 4 karabiny p-pancerne oraz sporo ręcznych karabinów
maszynowych.

Po krótkim odpoczynku kolumna marszowa rusza około północy drogami polnymi do lasów

brzuchowickich. Na przodzie pułku jedzie konno ze swoim sztabem dowódca dywizji pułkownik
Schwarzenberg-Czerny. Kolumna przepycha się powoli i z powodu panujących ciemności coraz
przystaje, by po chwili ruszyć dalej.



19 września, wtorek

Marsz przez lasy koło Brzuchowic

Marsz nocny przez lasy do Brzuchowic jest ciężki, drogę przecinają jary, aby je przejść, trzeba

przeprzęgać konie i wyciągnąć sprzęt na drugi brzeg. Niektóre jary musi się przekopywać i zarzucać
gałęziami. Powoli jednak zbliżamy się do Brzuchowic.

O mglistym świcie oddziały zatrzymują się na krótki odpoczynek. A na polanie w lesie pułkownik

Schwarzenberg-Czerny prowadzi odprawę z dowódcami oddziałów. Dowódca dywizji podaje
wiadomość, która słuchających razi jak grom:

— W dniu wczorajszym nasz rząd a z nim Naczelny Wódz przeszli granicę do Rumunii. — Pod

ciężarem tych słów chylą się nisko głowy zebranych. Nikt nie pojmuje, co się stało.

— Jak to, Naczelny Wódz porzucił swoich żołnierzy na łaskę wroga, a sam bezpiecznie siedzi za

granicą? A gdyby choć przemówił przez radio do broniących się oddziałów, aby do tych umęczonych

background image

żołnierzy dotarły słowa otuchy! Może wtedy byłoby lżej się bronić, a może te słowa podniosłyby nas
na duchu? — Niestety, Naczelny Wódz zawiódł swoich żołnierzy, zmarnował wojsko i pozostawił na
łaskę i niełaskę wroga. A żołnierz chce walczyć dalej, pomimo że zdaje sobie sprawę z bliskiego
końca.

— My się nie poddajemy, będziemy walczyli dalej o honor żołnierski, bo tylko on nam jeszcze

pozostał. A dowódców oddziałów proszę, aby pomówili o tym ze swoimi podwładnymi — mówi
pułkownik. — Dowódca frontu podjął decyzję przebijania się do Lwowa. Natarcie ma ruszyć w
południe. Natarcie prowadzi 11 Dywizja wzdłuż drogi Brzuchowice–Zamarstynów dwoma
batalionami po lewej i resztkami jednego batalionu po prawej stronie. W drugim rzucie za nacierającą
11 Dywizją idą oddziały 24 Dywizji. Wprawdzie pierwsza z nich po walkach pod Lelechówką, a
druga po walkach o Rzęsną Ruską przestały istnieć jako duże jednostki, jednak są to jeszcze grupy o
sporej wartości bojowej. Osłonę od Janowa zapewniają dwa bataliony 38 Dywizji Rezerwowej oraz
resztki baonu Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń”, które w dniu wczorajszym odrzuciły natarcie,
mimo że nie posiadały artylerii.

Powoli opada mgła, nie zapomina o nas lotnictwo niemieckie. Nad głowami maszerujących

oddziałów ukazują się pojedyncze samoloty, sieją pociskami z broni pokładowej i rzucają małe
bomby dające dużo drobnych odłamków. Wysokopienny las nie chroni przed lotnikiem, samoloty
lecą tuż nad drzewami, tak że widać twarze pilotów. Kolumna idzie dalej bez zatrzymywania się, a z
tyłu za nią rozlegają się krzyki i jęki rannych.

Około południa pułk dochodzi do Brzuchowic i zatrzymuje się na postoju. Ludność wylega z

domów, wita wojsko entuzjastycznie, rozdaje żywność, owoce, papierosy. W tym krótkim czasie
gospodynie gotują obiady i karmią żołnierzy.

Grupa oficerów sztabu pułku spożywa obiad w restauracji na stacji kolejowej. Dawno nie

widziany obiad z dodatkiem kufelka piwa to coś nadzwyczajnego, a dymiące talerze ustawione na
obrusach to dla nas wielka atrakcja. Już na sam widok wnoszonych przez kelnerów talerzy kurczą się
z przejęcia żołnierskie żołądki, nic dziwnego, organizm odzwyczaił się od jedzenia.

Dalsza trasa marszu prowadzi obok składnicy amunicyjnej w Hołosku. Składnicę obsadzają dwa

bataliony marszowe z baterią haubic, wycofały się one z obrony nad Wereszycą. Składnica posiada
umocnienia polowe i jest zabezpieczana rzędami drutów kolczastych. Oficer operacyjny pułku
otrzymuje od komendanta składnicy zapewnienie, że magazyny są zdolne do wydania każdej ilości i
wszelkiego rodzaju żądanej amunicji.

Dowiedzieliśmy się właśnie, że Niemcy zajęli około południa gruzy Janowa, a dwa bataliony 38

Dywizji Rezerwowej oraz zbiorczy batalion Korpusu Ochrony Pogranicza „Żytyń”, broniące do tego
czasu Janowa, wycofały się do Brzuchowic.

W południe na sanatorium rusza natarcie 11 Dywizji, ukazują się czołgi niemieckie, które silnym

ogniem działek i broni maszynowej zatrzymują oddziały. Natarcie zalega w terenie. Następna próba
natarcia, wsparta ostrzałem artylerii, załamuje się na przedpolu w ogniu zapory ryglowej CKM-ów
spod sanatorium oraz wkopanych czołgów strzelających z ukrycia. W tym ciężkim położeniu,
dywizji brakuje CKM-ów i armatek p-pancernych do bezpośredniego wsparcia, nadchodzą z pomocą
od strony Brzuchowic oddziały 24 Dywizji. Dowódca frontu rozkazuje też wysłać z 39 Pułku dwa
działony armatek p-pancernych z obsługami oraz pluton CKM-ów na taczankach, by wsparły
walczących.

Drugie natarcie resztek oddziałów 11 Dywizji załamuje się, do akcji wchodzą resztki 39 Pułku ze

swoimi jeszcze licznymi CKM-ami i trzema armatkami p-pancernymi, w składzie: batalion
marszowy majora Dyducha, I/39 majora Böhma oraz resztki batalionu 155 Pułku Rezerwowego.
Oddziały te przedłużają obronę na prawym skrzydle dywizji, gdzie bronią się resztki batalionu 48
Pułku podpułkownika Jerzego Głowackiego, oskrzydlanego przez Niemców od strony Hołoska
Małego. W odwodzie idzie zbiorczy pułk podpułkownika Ziętkiewicza, w składzie: I/17 oraz
improwizowany batalion z resztek 1 Pułku Strzelców Podhalańskich i resztek 1 Pułku Korpusu
Ochrony Pogranicza „Karpaty”. Pułk równocześnie ubezpiecza od Brzuchowic.

39 Pułk po wejściu do akcji obsadza wyjście z lasów i krótkimi uderzaniami wyrzuca Niemców z

przedpola, na którym mieli wysunięte placówki. Teren jest dogodny do obrony, ciągną się tu duże

background image

obszary ziemniaczane przeplatane plantacjami kukurydzy i małymi parcelami leśnymi. Oddziały
uderzają na Niemców, znosząc po kolei kilka punktów oporu. Trwa zacięty bój, samorzutnie tworzą
się niewielkie grupy, które ostro prą do przodu. Zagrożeni na tym odcinku Niemcy rzucają na pomoc
czołgi. Natarcie, mające początkowo powodzenie, zatrzymuje się w ogniu broni maszynowej. Nie
udaje się nam opanować pierwszych domów Hołoska Małego. Walki ograniczają się teraz do
obustronnych wypadów wspieranych ostrzałem artylerii. Wsparci czołgami Niemcy bronią się
twardo do wieczora. Ta walka to duży sukces taktyczny, nasze uderzenia przerwały niemieckie
natarcie i zmusiły Niemców do użycia czołgów na kierunku drugorzędnym. Niemcy, usiłując przebić
się na tyły, rzucają czołgi na kierunku Brzuchowice, ale zmuszamy je do wycofania się.

Kiedy oddziały czołowe 24 Dywizji były związane walką z Niemcami, pułk zbiorczy

podpułkownika Ziętkiewicza, stojący w odwodzie, został bez wiedzy dowódcy dywizji rozwiązany
przez swego dowódcę. Wysłany przez pułkownika Schwarzenberg-Czernego patrol oficerski z
dwoma żandarmami miał doprowadzić do dywizji podpułkownika Ziętkiewicza, nie zastał tam już
nikogo. Stwierdzono, że amunicja znajdująca się w skrzynkach została niedbale zakopana, a broń
ręczną, maszynową, trzy armatki p-pancerne oraz kilka wozów pozostawiono na miejscu, konie
puszczono wolno.

Na opuszczonym biwaku kręci się podporucznik z 17 Pułku, przy pomocy kilku żołnierzy zbiera

pozostawioną broń. Podporucznik opowiada ze łzami w oczach, że kiedy Niemcy uderzyli na las,
podpułkownik Ziętkiewicz przemówił do żołnierzy, a potem nakazał rozwiązać pułk, przebrał się w
ubranie narciarskie i poszedł z małą garstką ludzi w niewiadomym kierunku. Grupa żołnierzy z 1
Pułku Strzelców Podhalańskich odmówiła rozwiązania swego oddziału i dołączyła do 39 pułku, by
walczyć dalej. Uzgodniono z podporucznikiem, że porzuconą broń należy zniszczyć, a po armatki
p-pancerne przysłane zostaną konie.

Niemcy tymczasem wdzierają się do lasu i opanowują opuszczony biwak. Zajmują też wozy

amunicyjne 39 Pułku stojące w pobliskim wąwozie. Razem z wozami zagarniają jedyną kuchnię
polową, jaka nam jeszcze pozostała. Zabierają prócz tego do niewoli grupę lekko rannych żołnierzy, a
razem z nimi adiutanta pułku kapitana Stefana Żółtowskiego, wyczerpanego fizycznie i psychicznie.
Po niedługim czasie nasi wyrzucają Niemców z lasu i odbijają armatki p-pancerne, Niemcom udaje
się jednak uprowadzić jeńców i wozy amunicyjne. Brakującą amunicję dowozi się teraz biedkami ze
składnicy amunicyjnej w Hołosku.

Na lewym skrzydle frontu walki nie ustają, kolejne natarcie resztek oddziałów 11 Dywizji, które

wyszło około godziny 16 wspierane silnym ogniem artyleryjskim, Niemcy zatrzymują zaporą
ryglową CKM-ów spod sanatorium, huraganowym ostrzałem artylerii oraz ostrzałem z czołgów
wkopanych w terenie. Dowódca frontu, widząc bezskuteczność natarć dziennych, nakazuje
przygotować uderzenie nocne. Do wsparcia uderzenia nocnego odchodzą z 24 Dywizji do dyspozycji
dowódcy 11 Dywizji dwie kompanie złożone z ochotników. Każdej z nich przydzielono jeden CKM.
Jedną dowodzi major Böhm, drugą major Dyduch. Nocne natarcie poprzedza dziesięciominutowa
nawała całej artylerii, strzela także bateria haubic ze składnicy amunicyjnej, dowódca frontu zabronił
ostrzeliwania sanatorium

*

.

Na odcinku obrony 39 Pułku pod Hołoskiem Małym zacięte walki trwają do wieczora, w

lokalnych starciach niskie stany walczących oddziałów wykruszają się zupełnie. Pod wieczór
Niemcy rzucają do natarcia czołgi, które wychodzą do akcji pojedynczo z podstawy wyjściowej.
Ostrzelane przez artylerię i broń przeciwpancerną zawracają, zwłaszcza że zapada zmrok. Z
ostrzelanych czołgów pozostaje jeden – płonie, z włazu zsuwają się dwaj palący się czołgiści i z
krzykiem „Kameraden, zu Hilfe!” upadają na ziemię.

Jest już całkiem ciemno, na przedpole wychodzą sanitariusze, by pozbierać rannych, oraz grupa z

łopatami do grzebania poległych. Żołnierze kopią oddzielny dół dla niemieckich czołgistów. Na

*

Do Lwowa zdołał się przebić batalion 49 Pułku. Niestety, dowódca 11 Dywizji nie wykorzystał tego sukcesu. Niemcy

zdołali zamknąć lukę i dalsze natarcie utknęło. Kompania majora Böhma, która nacierała na prawym skrzydle,
zatrzymana ogniem zaporowym CKM-ów spod sanatorium, wycofała się na stanowiska wyjściowe, w akcji tej został
ranny ppor. Toth, dowódca plutonu. Załoga obrony Lwowa pomimo toczących się walk w odległości 2 km od miasta nie
wyszła z pomocą przebijającym się oddziałom Armii „Małopolska”.

background image

świeżo usypanej mogile składają jako symbol dwa urwane płaty gąsienicy czołgu. Przy grzebaniu
zwłok panuje cisza, tylko od czasu do czasu słychać wybuchy pocisków ognia nękającego, to Niemcy
zakłócają wieczny spoczynek poległych.



20 września, środa

Walki pod miejscowością Hołosko Małe

I oto dwudziesty dzień naszych walk zastał nas pod Lwowem. Resztki 39 Pułku ze swoimi 8

CKM-ami, 4 armatkami p-pancernymi, 3 karabinami p-pancernymi, z resztkami batalionu 155 Pułku
Rezerwowego i resztkami batalionu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, razem w sile około 400 ludzi,
od rana prowadzą walki o utrzymanie wschodnich wylotów brzuchowickich lasów. Na stanowiskach
tych bronią się od wczoraj, zdołali porobić umocnienia polowe dla broni maszynowej i p-pancernej, a
nawet niektóre drużyny wykopały rowy strzeleckie do profilu na stojącego.

Niemcy, którzy w poprzednim dniu ponieśli duże straty w lasach brzuchowickich, unikają lasu,

jak mogą. Nawet patrole nie zapuszczają się między drzewa. Niemcy lasy brzuchowickie nazwali
„Der Wald des Todes”. Nadal jednak bronią się twardo na swoich stanowiskach w Hołosku, które jest
ich głównym punktem oporu na tym odcinku. Stanowiska wroga są pod stałym ostrzałem naszej
artylerii, a od czasu do czasu zasypują je nawałami pocisków artylerii również ze stanowisk obrony
Lwowa i składnicy amunicyjnej Hołosko. Wysunięci obserwatorzy tych baterii mają dobry wgląd na
pozycje niemieckie, co pozwala na prowadzenie strzelania kierowanego.

Wykorzystując panującą mgłę oraz wsparcie ognia artyleryjskiego walczący od Dunajca żołnierze

znowu ruszają do natarcia. Ci przemęczeni, niewyspani, walący się z nóg żołnierze, którzy dobrze
poznali gorycz ciągłego odwrotu i swoją niższość wobec zmotoryzowanego nieprzyjaciela oraz
bezradność wobec masy jego samolotów, ci żołnierze walczą dalej! Wiedzą dobrze, że potęga
przeciwnika tkwi nie w sile jego piechoty, lecz w sile jego uzbrojenia oraz w lotnictwie.

Natarcie rusza z impetem, dochodzi do zabudowań miejscowości Hołosko Małe i tu zostaje

zatrzymane. Niemcy zasypują nacierających oraz ich stanowiska wyjściowe ogniem CKM-ów,
moździerzy i dział artylerii. Wychodzi przeciwuderzenie niemieckie, pomimo mgły wsparte
czołgami. Niemcy napotykają zacięty opór naszej piechoty okopanej w małych parcelach leśnych i
ziemniaczyskach. Czołgi co prawda szybko przełamują obronę wysuniętych punktów oporu i
podchodzą do stanowisk obronnych pod lasem, ale tam trafiają na obronę nie do przejścia. Idąca za
czołgami piechota zostaje wybita, a czołgi zawracają i znikają w opadającej mgle. Walka na tym
odcinku trwa przez cały dzień. Niemcy wkopują czołgi, są one trudne do zwalczenia, zadają duże
straty, a artyleria niemiecka swoimi seriami przeoruje wszystko. Po załamaniu się natarcia
niemieckiego walka ustaje, Niemcy myślą, że załamaliśmy się, nie rzucają, jak to zwykle czynią,
lotnictwa, pomimo że mgły już nie ma.

Podczas tej krótkiej przerwy w boju żołnierze zbierają rannych i umieszczają ich w leśniczówce,

gdzie znajduje się polowy punkt opatrunkowy; ciężko rannych nie ma gdzie ewakuować. Niemcy
wspieram kilkoma czołgami próbują jeszcze dwukrotnie małymi grupami opanować polskie punkty
oporu rozmieszczone pod lasem, ale próby te okazują się bezskuteczne. Walki słabną, trwa jedynie
pojedynek artylerii, w pewnych okresach nasila się, to znów ustaje.

W godzinach popołudniowych przychodzi ze swoim sztabem generał Sosnkowski i do zmroku

przebywa na stanowisku dowodzenia dowódcy pułku. Generał wie, że żołnierz, do którego przybył i
któremu zaufał, nie odda nieprzyjacielowi stanowisk, na których znajduje się jego dowódca frontu.

W tym czasie rusza następne natarcie niemieckie wsparte 15 czołgami. Czołgi podchodzą do

poszczególnych CKM-ów i armatek p-pancernych. Obsady bronią zacięcie swoich stanowisk,
strzelają do końca. Ginie podporucznik rezerwy Alfred Sobel, czołg wgniótł CKM do ziemi z całą
obsługą. Żołnierze giną pod gąsienicami czołgów. Z zagrożonych stanowisk poszczególni strzelcy
odskakują pojedynczo do lasu – robi się zamieszanie. Wtedy między uciekających żołnierzy wpadają
z pistoletami w ręku pułkownicy Franciszek Demel i Kazimierz Wiśniewski, obaj ze sztabu generała.
Pułkownik Demel krzyczy:

background image

— Kto będzie uciekać, temu strzelę w łeb!
Na to odzywa się dowódca łączności:
— Panie pułkowniku, nie potrzeba strzelać w łeb, tu znajduje się żołnierz, który walczy od

Dunajca, ten żołnierz nie opuści swego generała. My będziemy strzelali nie w łeb, ale do niemieckich
czołgów. Broni nam wystarczy.

Generał Sosnkowski zwraca się do jednego z uciekających:
— Synu, dlaczego opuszczasz stanowisko, na którym znajduje się twój generał?
— Panie generale, strzelec Mazurek melduje, że nie uciekam, biegnę po amunicję, której już

brakuje.

Generał wyciąga z kieszeni płaszcza pięć naboi karabinowych w magazynku i podaje

uciekającemu strzelcowi ze słowami:

— Synu, wracaj na stanowisko i strzelaj dalej.
Napięta sytuacja rozładowuje się sama, strzelcy na stanowiskach otwierają skuteczny ogień do

nadjeżdżających czołgów. Dwa zostały rozbite, a trzeci kręci się dookoła, ma urwaną gąsienicę.

Na stanowisko dowódcy łączności podchodzi może siedemnastoletni chłopaczek w harcerskim

mundurze. Prosi kapitana o kilka naboi do karabinu przeciwpancernego, bo, jak mówi, nie mogą
wykończyć czołgu z urwaną gąsienicą, nie mają już naboi. Jak się okazuje, jest to jeden z sześciu
harcerzy, którzy uzbrojeni w karabinki kawaleryjskie i znaleziony karabin przeciwpancerny przeszli
ze Lwowa między wojskami niemieckimi i zgłosili się do walczącego pułku.

W późnych godzinach popołudniowych natarcie niemieckie, mimo silnego wsparcia artylerii i

czołgów, zostaje odparte, a przed stanowiskami obrony stoją trzy rozbite czołgi. Pod wieczór, kiedy
walki ustały, na przedpolu ukazuje się sześć ciężkich czołgów. Z chrzęstem żelaza i hukiem motorów
przejeżdżają wzdłuż frontu kierując się na Zamarstynów. Sytuacja bojowa na naszym lewym
skrzydle staje się krytyczna – artyleria wspierająca natarcie resztek oddziałów 11 Dywizji Piechoty
milknie, dwa bataliony 38 Dywizji Rezerwowej osłaniające od Brzuchowic wycofują się. Niemcy
podchodzą pod stanowiska artylerii przy składnicy amunicyjnej Hołosko. Walka jednak trwa, załoga
składnicy

*

broni się dalej, stanowiska bojowe na tym odcinku są utrzymane.

Pod wieczór położenie staje się beznadziejne, wiemy, że rząd opuścił już naród, a Naczelny Wódz

wojsko. Stany bojowe oddziałów są niskie, walczą nawet ranni, jednak żołnierz nadal wykonuje
rozkazy dowódców i spełnia swój żołnierski obowiązek. Żołnierz ten nie bije się już o zwycięstwo,
ale walczy o honor swojego pułku. Wiemy, że jesteśmy okrążeni i nie przebijemy się do Lwowa, ale
chcemy walczyć do końca.

Niemcy wprowadzają do walki coraz więcej czołgów, które silnym ostrzałem z działek i broni

maszynowej zatrzymują wszelki ruch i broniących się przygniatają do ziemi. Walczące oddziały nie
przedstawiają już większej siły bojowej, jednak duch oporu jest nieugięty, a żołnierz trwa do ostatka.
Wszystkie nasze natarcia w tym dniu okazują się nieudane. Dowódca frontu gen. Sosnkowski
postanawia, by na odcinku Hołosko Małe obejść Niemców od wschodu. Jest nawet przewodnik,
który podjął się przeprowadzić oddziały przez teren wolny od Niemców. Przed sformowaniem
oddziałów na przebicie się pozostałą amunicję żołnierze zakopują w wąwozie. Niszczymy armatki
p-pancerne, zbędne CKM-y, biedki, konie puszczamy wolno. Podano, że w wypadku niepowodzenia
oddziały są rozwiązane i każdy z żołnierzy może stanowić sam o swoim losie. Dla zmylenia
dywersantów puszczamy pogłoskę, że z oddziałami na przebicie idzie gen. Sosnkowski.

Około godziny 20 przystępujemy na tym odcinku do ostatniej próby przebicia się 24 Dywizji

Piechoty do Lwowa – kompania straży przedniej z 39 Pułku liczy około stu żołnierzy. Szpicą
dowodzi kapitan Czmyr, ze szpicą idzie przewodnik. Szpica posiada sześć RKM-ów i dwa CKM-y
bez podstaw, wszyscy żołnierze maszerują z bagnetem na broni, broń nie ładowana. Za szpicą rusza
reszta kompanii CKM-ów z karabinami bez podstaw, przy kompanii znajduje się dowódca pułku ze
swoim sztabem oraz kapral niosący w chlebaku pozostałość kasy pułkowej.

Za kompanią przednią idą dwie kompanie w sile około dwustu ludzi. Za nimi ustawiła się długa,

niejednolita kolumna, złożona z żołnierzy wszystkich stopni, z bronią i bez broni, przeważnie tych,

*

Składnica amunicyjna Hołosko poddała się Niemcom 21 września we wczesnych godzinach rannych.

background image

którzy wypadli z walki. Grupa ta nie przedstawia już żadnej wartości bojowej, to zbieranina z
różnych oddziałów i rodzajów broni, a każdy kombinuje, jak ocalić własną skórę. W kolumnie tej
znajdują się jacyś pół-cywile, pół-żołnierze w cywilnych kapeluszach i marynarkach. Chcą za
wszelką cenę dostać się do Lwowa. Być może, że są wśród nich dywersanci czy szpiedzy, ale nie ma
już żadnej władzy, która by była zdolna to sprawdzić.

Należy przyznać, że choć są to ostatnie godziny naszej walki, nie ma niezadowolenia czy

niesubordynacji między żołnierzami. Niezadowoleni odeszli sami po walkach pod Birczą i
Husakowem. Tu pozostała elita żołnierska otrzaskana w bojach, tu pozostał żołnierz twardy i
zdecydowany na wszystko.

Noc jest ciemna i parna. Zaraz po wyjściu na teren otwarty szpica trafia na zwartą obronę

niemiecką. Wybucha nagła strzelanina. Szpica wysuwa się do przodu i traci styczność z resztą
oddziału. Niemcy używają masowo pocisków świetlnych i rakiet, strzelają CKM-y i armatki
okopanych czołgów, odzywa się artyleria. Teren jest tak jasno oświetlony, że widać jak daleko w tyle
ciągnie się kolumna, która przy pierwszych strzałach rzuca się na boki i rozprasza w terenie.
Zatrzymana szpica zaczyna się ostrzeliwać, terkoczą RKM-y i obydwa CKM-y bez podstaw.
Obejście między liniami niemieckimi nie udało się, a przewodnik, który naprowadził szpicę na
obronę niemiecką, nagle zapadł się pod ziemię. Gdy padły pierwsze strzały, do dowódcy łączności
podchodzi podporucznik S.

*

Rozpina płaszcz, ma na sobie niemiecki mundur! Wskazując nań

proponuje, że sam omówi z Niemcami poddanie się oddziałów. Jednak szybko milknie, gdyż zamiast
odpowiedzi otrzymuje silny cios kolbą w głowę.

Po jakimś czasie strzelanina powoli cichnie, robi się ciemno. Wtedy od strony Niemców słyszymy

donośne wołanie:

— Polacy, nie strzelajcie, wojna jest dla was przegrana. Przewrotna Anglia pchnęła was do wojny,

byście walczyli za międzynarodowe interesy Żydów i komunistów, Polacy, rzucajcie broń i
przechodźcie do nas, dowódca armii zapewnia wam swobodny powrót do domów.

W odpowiedzi w kierunku wrogów sypią się z naszej strony strzały. Powoli znowu wszystko

cichnie, Niemcy jeszcze od czasu do czasu strzelają rakietami na spadochronach i ostrzeliwują
widoczne cele

**

. Część kompanii ze straży przedniej cofa się do wąwozu na stanowiska wyjściowe,

uchodzi z terenu oświetlanego rakietami. W wąwozie zbiera się również reszta żołnierzy 39 Pułku.
Następuje gorzka dla nas chwila rozwiązania pułku. Przy pożegnaniu dowódca mówi:

— Chłopcy, nadeszła chwila, kiedy musimy spojrzeć sobie w oczy i znieść po żołniersku to, co

jest nie do zniesienia. Żegnamy się, ale mówię wam „do widzenia”. My się nie poddajemy. Każdy od
tej chwili może robić, co nakazuje mu sumienie i co uważa za stosowne. Żołnierze, dziękuję wam w
imieniu służby.

Chylą się żołnierskie głowy, każdego coś ściska za gardło. Dziwnym zrządzeniem losu 39 Pułk

Piechoty Strzelców Lwowskich kończy swoje walki z Niemcami i rozwiązuje się u bram Lwowa na
historycznych terenach walk z I wojny światowej.

Zwolnieni żołnierze rozchodzą się grupkami, jedni ruszają do domów, niszcząc swoją broń na

miejscu, inni odchodzą z bronią, jeszcze inni postanawiają przedzierać się na Węgry. Mała grupa,
złożona z dowódcy pułku, dowódcy pierwszego batalionu, oficera operacyjnego pułku, dowódcy
łączności, dowódcy kompanii CKM-ów na taczankach, 18 strzelców z dwoma RKM-ami i CKM-ami
bez podstaw, postanawia przedzierać się do Lwowa

***

. Przed świtem rusza na północ i po godzinnym

marszu zatrzymuje się w osiedlu, składającym się z kilku chałup. Domy są jakby wymarłe, wszystko
pozamykane, nigdzie nie można się dostukać. Strzelcy trafiają w jednej z piwnic na wystraszonego
chłopa, który odmawia noclegu w stodole, prowadzi do jakiegoś wąwozu zarośniętego krzakami. Za
zapłatę daje słomę, bańkę mleka i bochen czarnego chleba. Chłop jest nieufny, ale też nie budzi
naszego zaufania, obiecuje skoro świt przeprowadzić nas do Lwowa znanymi sobie przejściami.
Dowiadujemy się od niego, że we Lwowie są wojska Armii Czerwonej.

*

Za współpracę z Niemcami został z wyroku AK zastrzelony w Jarosławiu.

**

Po północy Niemcy wycofali się z tego odcinka.

***

Żołnierze, którzy przeszli do Lwowa, w parku Stryjskim złożyli broń Armii Czerwonej.

background image

Po zjedzeniu kawałka czarnego chleba i wypiciu łyku mleka zasypiamy zmęczeni na rozrzuconej

mokrej słomie. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, pada rzęsisty deszcz.

Niebo płacze i żegna ostatnich obrońców tej umęczonej ziemi. Leżymy pokotem na ziemi, nie

zwracamy uwagi na padający deszcz, utrudzeni, okryci płaszczami, śpimy snem zmęczonych
zwierząt.



21–27 września

Przebijanie się do Jarosławia

Skoro świt budzi nas niedaleka gwałtowna strzelanina dochodząca od strony

północno-wschodniej, słychać CKM-y, pukają pojedyncze strzały, odzywa się artyleria. To zapewne
jakieś oddziały przebijają się do Lwowa. Po nocnym deszczu, przemoknięci i zziębnięci, tulimy się
do siebie, by jak najdłużej zatrzymać ciepło. Krótkotrwały sen pokrzepił nas i dał odpoczynek.
Pierwszy ranek po walkach witamy zgłodniali, ale silni na duchu – przeżyliśmy wojnę, uniknęliśmy
niewoli, jesteśmy dalej czynni, uciekamy i wierzymy, że możemy się jeszcze przydać Polsce.

Już dzień, a gospodarz, z którym umówiliśmy się wieczorem, nie przychodzi. Obawiając się

zdrady, podzieleni na trzy grupy, przedzieramy się do niedalekiego lasu koło Brzuchowic. Po drodze
spotykamy dwóch chłopów ukrytych w łanie kukurydzy. Mają ze sobą dwa worki naładowane
trzewikami żołnierskimi. Są to ludzie-hieny żerujący na polu walki, grabią i ogołacają trupy,
napełniają kieszenie obrączkami zdjętymi z palców poległych.

W lasach koło Brzuchowic zatrzymujemy się na naradę. Co robić dalej? Przebijanie się do Lwowa

odpadło, pozostaje albo przedzierać się na Węgry, albo iść do Lubaczowa, gdzie był garnizon I/39.
Przeważył pogląd dowódcy łączności:

— Jeżeli mój głos ma zadecydować, to lepiej, żebyśmy poszli do Lubaczowa, gdzie otrzymamy

pomoc. Tam postanowimy, co robić dalej. Wolę — mówił dalej — być w swoim kraju w najgorszym
położeniu, niż być ubogim i uciążliwym krewnym na łaskawym garnuszku u bratanków Węgrów.

Postanawiamy, by na zapleczu wojsk niemieckich przedzierać się do Lubaczowa, tym bardziej że

większość strzelców idących z nami pochodzi z tamtych stron i obiecuje pomóc na miejscu.

Idąc ciągle lasem grupa nasza przychodzi do gajówki, gdzie jeszcze wczoraj przebywał generał

Sosnkowski. Szopy gajówki i dziedziniec są zawalone rannymi, przy których kręci się lekarz z
sanitariuszami. W pokoju zajmowanym przez generała została jego waliza, płaszcz i szabla, na stole
leży generalska rogatywka. Leśniczego nie ma, poszedł z generałem, by wskazać mu drogę na
Węgry.

Syn leśniczego, młody wyrostek, odprowadza nas pospiesznie w głąb lasu do budy drwali,

siedzimy tu aż do wieczora. W południe leśniczyna przyniosła suty obiad. Pod wieczór syn
leśniczego wyprowadza nas na dukt leśny i objaśnia, jak orientować się w terenie. Ruszamy ku
swemu przeznaczeniu. Po drodze dołączył do nas major z 53 Pułku Piechoty, ma przy sobie pistolet,
menażkę i koc,

Około południa dnia następnego osiągamy północne wyjście lasów brzuchowickich. Na

skrzyżowaniu leśnych dróg zatrzymuje nas ośmioosobowa grupa uzbrojonych chłopów, z których
dwu ma na rękawie niebiesko-żółte opaski. Zaskoczenie jest obustronne. Uzbrojeni chłopi są bardzo
ugodowi, widzą, że przewyższamy ich liczbą i uzbrojeniem. Przywódca, który podaje się za sołtysa,
mówi, że Niemcy nakazali wyłapywać uzbrojonych żołnierzy, za udzielanie pomocy grożą
rozstrzelaniem zakładników, których zabrali ze wsi. Przywódca prosi o oddanie broni, zapewnia
poszanowanie, chce odprowadzić nas do oddziału niemieckiego kwaterującego we wsi. Dowódca
łączności wypytuje sołtysa o nazwę wsi, rodzaj kwaterującego tam wojska oraz o najkrótszą drogę do
Lwowa. Po otrzymaniu tych wiadomości prosi chłopów o złożenie broni. Czynią to z dużym oporem,
pod grozą wycelowanego CKM-u. Potem puszczamy chłopów wolno.

Ledwo chłopi odeszli, a z zarośli wyłania się major z 53 Pułku, który przy spotkaniu z chłopami

znikł. Patrzymy na niego zdumieni, zerwał naramienniki z płaszcza, jest bez pasa i pistoletu,
zatrzymał jednak menażkę i koc, przygotował się w ten sposób do pójścia w niewolę. Strzelcy głośno

background image

wyrażają swoją dezaprobatę, oficer w lot pojmuje, że nie znajdzie w nas przyjaciół, jako człowiek
honoru odchodzi samotnie.

My też znikamy szybko, by oddalić się jak najdalej od tego miejsca. Idziemy wyżyną pokrytą

łanami kukurydzy i kwaterami leśnymi. Pod wieczór wchodzimy do lasów ciągnących się aż do
Lubaczowa. Zatrzymujemy się tu na noc. Dokucza głód, suchary żujemy powoli, aby jeść jak
najdłużej i tak oszukać żołądek, pragnienie gasimy wodą z leśnego strumyka.

Spotkanie z uzbrojonymi chłopami daje nam do myślenia. Wszyscy wiemy, że będziemy

przechodzić przez tereny zamieszkane przez Ukraińców, którzy, jak pokazało pierwsze spotkanie,
współpracują z Niemcami. Po naradzie postanawiamy się rozdzielić. Część pójdzie w swoje rodzinne
strony do Lubaczowa pod opieką starszego sierżanta Mańkowskiego, który mieszka i ma rodzinę w
Lubaczowie. Strzelcy zabierają broń ze sobą, dwa CKM-y bez podstaw rozbierają na części i
rozrzucają w lesie. Następuje smutne pożegnanie, odchodzi ostatnia część rozwiązanego pułku.
Reszta, składająca się z siedmiu osób, rusza do Jarosławia.

Pod wieczór przechodzimy przez otwarty teren. Nagle nasza grupa zostaje ostrzelana dalekim

ogniem z karabinu maszynowego z wioski położonej na dole. Kapitan Nanuaszwili dostaje postrzał w
kolano. Wpadamy biegiem do lasu, jak najdalej od niebezpiecznego miejsca. Kontuzjowany kapitan
utyka, nie może iść, trzeba go podtrzymywać. Następnego dnia jest niezdolny do marszu, gorączkuje,
spuchnięta noga nie pozwala zrobić jednego kroku dalej. Kapitan zdaje sobie dobrze sprawę ze swego
stanu zdrowia i nie chcąc być ciężarem dla zdrowych, decyduje się wrócić do wioski i oddać się do
niewoli niemieckiej. Przykre jest pożegnanie z człowiekiem, z którym się przeżyło tyle ciężkich dni
wojny, tyle wspólnych trudów. Nanuaszwili ze łzami w oczach oddaje swój pistolet i dwa granaty
ręczne:

— Wam może się przydać — mówi smutnym głosem.
Na pożegnanie ściskamy dłoń przyjaciela, nasz druh odchodzi... Widzimy tylko, jak sięga do

kieszeni po chusteczkę, zbliża ją do oczu. Patrzymy ze smutkiem za kusztykającym towarzyszem
broni

*

.

Od tego miejsca rozpoczynamy wędrówkę przez las. Idziemy cały dzień bez odpoczynku na

północ i dalej wzdłuż rzeki Szkło. Postanawiamy teraz iść nocami na przełaj, omijając osiedla i drogi.
Mijają dnie i noce podobne do siebie, w dzień odpoczywamy, w nocy maszerujemy. Naszym
pożywieniem są suchary, które zagryzamy rzepą zbieraną na polach, ziemia zgrzyta nam w zębach.
Czasem mamy możność rozpalenia małego ogniska, na którym pieczemy pałki kukurydzy.

W lasach w rejonie Jaworowa pomyliliśmy kierunek drogi, nie pomaga wiele posiadana busola i

mapa. Potrzebujemy pomocy. Jest około godziny 22, niedaleko od lasu widać samotną chałupinę, z
małego okienka przebija słabe światełko. Po długim pukaniu otwiera drzwi jakiś wyrostek. W izbie
oświetlonej łojówką wetkniętą w przecięty ziemniak leży na ławie trup siwowłosego, brodatego
starca, na przypiecku siedzi starucha i głośno odmawia różaniec.

Baba nie jest rozmowna, w jej zachowaniu wyczuwa się niechęć. Na pytania, czy ma coś do

zjedzenia, nie odpowiada i dalej klepie pacierze. Dopiero na widok leżącego na stole srebrnego
dziesiątaka uśmiecha się i rusza z przypiecka. Przynosi szybko gliniany gar mleka oraz bochenek
czarnego chleba. Proponuje nawet, że zagrzeje mleko. Już zaczęła dmuchać w spopielały żar na
kominie, rzucając kose spojrzenie na stół, gdzie leży srebrna dziesiątka. Pytana o drogę, niewiele
umie powiedzieć. Mówi, że nie ma głowy do takich rzeczy, woła wnuka. Ten plącze się i nie można
dowiedzieć się od niego nic konkretnego. Powiada, że jak idzie, to wie którędy, ale tak z głowy, to nie
poradzi. Proponujemy, by za opłatą wyprowadził nas na właściwy kierunek. Babka nie pozwala, a
wnuk też nie ma ochoty, zabieramy go siłą. Po przejściu może kilometra spostrzegamy nagle, że
idziemy bez przewodnika. Kiedy i gdzie prysnął, nie można się zorientować, zwłaszcza że noc
ciemna, a my, zmęczeni, zasypialiśmy w marszu.

Postanawiamy zanocować w lesie i za dnia zorientować się w dalszym kierunku marszu.
Czwartej nocy naszej wędrówki, omijając Krakowiec od południa, natykamy się na mały oddział

naszej kawalerii kwaterujący w folwarku. Oddział kwateruje bez ubezpieczenia, zmęczeni ułani śpią

*

Kpt. Nanuaszwili zbiegł z niewoli, walczył później w II Korpusie Polskim we Włoszech.

background image

obok swoich koni, które zmęczone tak samo jak ich jeźdźcy, wyjadają ze żłobów resztki obroku.
Prowadzący oddział porucznik mówi, że przebijają się na Węgry, i jest bardzo zaskoczony naszym
postanowieniem marszu do Jarosławia. Podpułkownik Kaczała tonuje:

— Poruczniku, Polska potrzebuje nas w kraju, a nie za granicą.
W dalszym marszu w rejonie Wysocko wchodzimy domu stojącego na uboczu nad Sanem. W

izbie oświetlonej małą lampką naftową na półce pod oknem leży rytualny ubiór modlitewny. Przy
stole założonym księgami siedzi samotny stary Żyd o wyglądzie biblijnego patriarchy, ma długą siwą
brodę i czarną myckę na głowie. Czyta grubą księgę drukowaną hebrajskimi literami. Żyd cieszy się ż
naszego przybycia. Mówi, że jest zapisane w księgach proroctwo: kiedy żołnierze polscy przekroczą
San, Polska będzie znowu wolna. Nie rozumiemy tego proroctwa, ale chętnie zabieramy się do
jedzenia ofiarowanego przez gościnnego gospodarza. Dostajemy dawno nie widziane specjały,
jajecznicę, bułkę, masło, herbatę. Gospodarz nasz w obawie przed Niemcami wysłał całą swoją
rodzinę do Lwowa, wierzy w niepowodzenie wojenne Niemców, mówi:

— Hitler jest meszuge i musi sczeznąć.
Żegnamy gościnnego gospodarza, choć zaprasza, by przenocować, twierdzi, że będziemy u niego

bezpieczni. Pytamy, czy nie boi się Niemców, którzy przyjdą wkrótce i do tego zakątka kraju
zabitego deskami. Stary Żyd uśmiecha się smutno i kiwa głową:

— Raz się tylko umiera, a najlepiej na własnych śmieciach.
26 września w nocy zatrzymujemy się nad Sanem naprzeciw rzeźni miejskiej w Jarosławiu, by

przeprawić się na przedmieście Górnoleżajskie, gdzie podporucznik Skawiński ma rodzinę. Jest nas
sześciu, czterech oficerów i dwóch strzelców. Co robić dalej? Podpułkownik Szymański po
rozwiązaniu pułku jest wyczerpany, milczy. Tylko jego nieruchome oczy wpatrzone w nas jakby
mówią: „My z Kaczałą jesteśmy już starzy, wy, młodzi, działajcie dalej”. To nam wystarcza.
Podporucznik Skawiński i ja podejmujemy krótką żołnierską decyzję. Przepłyniemy San. Nic nie jest
w stanie nas powstrzymać. Jesteśmy młodzi i pewni siebie, choć zdajemy sobie sprawę, że
przeprawiając się na drugi brzeg Sanu w mundurach i uzbrojeni igramy ze śmiercią.

Po północy jakimś porzuconym starym czółnem przepływamy na lewy brzeg. Przedostanie się do

miasta jest trudne, ulice są zawalone parkującymi samochodami, artylerią. Krążą patrole, na
skrzyżowaniach palą się ogniska, przy których siedzą z bronią w ręku żołnierze niemieccy, w
dodatku ulice są oświetlone. Zaułkami, krok za krokiem, przez ogrody udaje się nam dojść do domu
podporucznika Skawińskiego. Za Sanem w stodole u znajomego gospodarza pozostali podpułkownik
Szymański, podpułkownik Kaczała oraz dwaj strzelcy, oczekują naszej pomocy.

Na polach bitew września pokonała nas przewaga silnego i nowocześnie uzbrojonego przeciwnika

– nie oznacza to jednak przegranej wojny. Wojna w Polsce dla Niemców dopiero się zaczęła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Fizyka 0 wyklad organizacyjny Informatyka Wrzesien 30 2012
J Wrzesińska WSPARCIE SPOŁECZNE A ZDROWIE PRACOWNIKÓW
egz 2008 wrzesień wersja 01
Scenariusz zajęć hospitowanych wrzesień, przedszkole, awans
radosny i smutny przedszkolak, Emocje, uczucia
plan pracy wrzesień2008, Miesięczne plan pracy świetlicy
Plan pracy na miesiąc WRZESIEŃ
patomorfa wrzesień 13
wrzesien '13
LEP wrzesień 2009
przeglad Abakus wrzesien2006
Laissez Faire wrzesien 2006
SCENARIUSZ LEKCJI WYCHOWANIA FIZYCZNEGO nr 1 (wrzesień), KONSPEKTY, ĆWICZENIA
tydz I i II wrzesień, pomoce przedszkole
Wrzesień, karty pracy, Pory roku
Eugenika

więcej podobnych podstron